Cathy Wiliams
Noc w Nowym Jorku
- 1 -
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rafael Vives nie był pewien, czy powinien być rozbawiony, zirytowany,
znudzony czy po prostu rozwścieczony sytuacją, w jakiej się znalazł. Dla
człowieka, którego racją bytu była wyłącznie praca, uwięzienie na dziesięć dni
w raju było wystarczającym powodem do zgrzytania zębami. Nawet towa-
rzyszący mu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę wierny laptop, bez
którego byłby naprawdę zagubiony, nie mógł sprawić, by zapomniał o tym, że
nie z własnej woli znalazł się w Hamptons, w domu swej matki.
Tak się szczęśliwie złożyło, że przebywał akurat w Nowym Jorku, ale -
choć jego biuro znajdowało się niedaleko - matka prosiła go, czy raczej roz-
kazała, by zatrzymał się u niej i miał oko na brata.
Pierwotny plan matki przewidywał udział Rafaela w przyjęciu
urządzanym w domu Jamesa. Była to zasłużona nagroda dla wybranych
pracowników z Londynu i Nowego Jorku, dla uczczenia znacznego wzrostu
dochodu firmy w ostatnim roku.
Rafael nie wiedział, kto z nich dwóch - on czy James - był bardziej temu
przeciwny.
James wyznał z nieukrywanym niepokojem, że wizja Rafaela tkwiącego
w kącie i, jak to określił, łypiącego wściekle na wystraszonych pracowników,
mrozi mu krew w żyłach. Co do Rafaela, sama myśl o plątaniu się przez cały
dzień i wieczór w tłumie ludzi, bez szansy na wcześniejsze zwolnienie za dobre
zachowanie, była dlań nie do przyjęcia. Jeśli chodzi o kierowanie korporacją,
jasnowłosy, niebieskooki James stanowił atut kampanii reklamowych, a on,
Rafael, był jej mózgiem i siłą napędową.
Ta symbioza sprawdzała się doskonale i Eva, ich matka, musiała w końcu
wyrazić zgodę na wypracowany z trudem kompromis.
R S
- 2 -
James będzie gospodarzem przyjęcia odbywającego się w rozległej
rezydencji z zachwycającym widokiem na najpiękniejszą plażę w Hamptons.
Rafael, z zapewniającego mu ciszę i odosobnienie domku dla gości,
będzie miał oko na wszystko, pilnując, by ani muzyka, ani zabawa nie wy-
mknęły się spod kontroli.
Kiedy ostatnim razem James urządzał przyjęcie w domu, sąsiedzi
zarzucili ich pretensjami. Było to nie lada osiągnięciem, zważywszy, jaka
odległość dzieliła posiadłość od najbliższego sąsiada.
Eva Lee wciąż wzdrygała się na wspomnienie tej katastrofy oraz
nieuniknionej konieczności nieustannego przepraszania przyjaciół podczas spot-
kań East Hampton Improvement Society.
No więc tkwił tutaj dopiero jeden dzień, odgrywając rolę Wielkiego
Brata, a już marzył o powrocie do krzątaniny, którą znał i kochał.
Przez krótką, bardzo krótką chwilę myślał o tym, że zbyt rzadko odwiedza
posiadłość. W tym domu spędził dni idyllicznej młodości, z czasem jego wizyty
stawały się coraz rzadsze, pochłonęły go studia na uniwersytecie i zagraniczne
podróże. A potem rozpoczął na serio życie zawodowe - najpierw jako
samodzielny pracownik w jednym z największych domów maklerskich na
świecie, a po przedwczesnej śmierci ojczyma, ojca Jamesa, przejął ster
rodzinnej firmy.
Lata upłynęły i teraz - wpatrując się w zachwycająco piękny zachód
słońca - zastanawiał się nad możliwością, że pewnego dnia ocknie się i przeko-
na, że jest mężczyzną w średnim wieku, który wziął ślub ze swoją firmą.
Zmarszczył ponuro brwi i popijał whisky z wodą sodową, którą sam sobie
nalał. Introspekcja nie była jego ulubionym zajęciem. Był zawsze nastawiony na
osiągnięcie wyznaczonych celów i rzadko kwestionował swoje plany.
Nie zamierzał robić tego teraz.
R S
- 3 -
Lekki powiew wiatru przyniósł odległe głosy ludzi, którzy najwyraźniej
dobrze się bawili. Wychylił do dna szklaneczkę i odetchnął głośno z ulgą, że
oszczędzono mu tej zabawy.
Właściwie nie znał nikogo z zaproszonych. James powiedział mu, że
dyrektorzy i pracownicy marketingu, którzy zawsze pławili się w blasku chwały
podczas rozdzielania pochwał za zyski korporacji, dostaną premię, ale
„zapomniana załoga" będzie mogła rozkoszować się trafiającym się raz w życiu
pobytem na Long Island. Rafael zachodził w głowę, co też brat rozumiał przez
określenie „zapomniana załoga", ale musiał przyznać, że pomysł był godny
uwagi.
Stojąc na małej, drewnianej werandzie i patrząc w morze, rozmyślał, jak
bardzo różni się od swego przyrodniego brata. Z roztargnieniem zastanawiał się
właśnie, jakim cudem osoby, które miały w sobie wspólną cząstkę kodu DNA,
mogą być do tego stopnia niepodobne, kiedy zauważył coś kątem oka. Coś albo
kogoś. Cichy szelest pomiędzy bujną, doskonale zaprojektowaną roślinnością
sygnalizował czyjąś obecność.
Ta „obecność" mogła oznaczać tylko jedno. Jakiś gość w ferworze
zabawy, pod wpływem wina, które płynęło strumieniami, nie uświadomił sobie,
że zabłądził do strefy zakazanej.
Ostrożnie odstawił szklaneczkę i zwrócił się w kierunku źródła dźwięku.
Może i zapadał zmrok, ale Rafael nie był ślepy, więc ta, która usiłowała oddalić
się na paluszkach z miejsca przestępstwa, musiała mieć najwyżej jedną szarą
komórkę w mózgu, skoro wyobrażała sobie, że jej nie zauważył. A zauważył.
Blondynka, rzecz jasna. Spłowiałe dżinsy z obciętymi nogawkami, bardzo
obcisłe. Oczywiście. Króciutki top, obowiązkowo odsłaniający fragment
brzucha. Innymi słowy - akurat ten typ kobiety, który Rafael uważał za
wyjątkowo odpychający.
- Hej, ty!
R S
- 4 -
Amy wydała z siebie cichy okrzyk przerażenia i odwróciła się, by uciec.
Jedno spojrzenie na tego mężczyznę, sprawiającego jednocześnie wrażenie
cienia i osoby z krwi i kości, wystarczyło, by zrozumiała, że - kimkolwiek był -
nie należał do ludzi, którzy zbagatelizowaliby fakt wtargnięcia na ich teren.
Co prawda, nie można było łatwo stwierdzić, gdzie się zaczyna, a gdzie
kończy posiadłość Jamesa Lee. Zielone trawniki i mistrzowsko ukształtowane
otoczenie zachęcały ją, by przeciągnęła trochę zwiedzanie. I dlatego próbowała
teraz umknąć przed gigantycznym facetem, który gwałtownie zmniejszał
dzielący ich dystans.
Nie zdawała sobie sprawy, że podchodzi do niej chyłkiem. Zdążyła
westchnąć z ulgą, że zdołała uciec, kiedy nagle jego dłoń zacisnęła się na jej
ramieniu, zatrzymując ją w miejscu, a potem odwróciła ją, zmuszając, by
spojrzała w górę... Ujrzała najgroźniejszą twarz, jaką zdarzyło się jej widzieć w
życiu. Czarne oczy rzucały wściekłe spojrzenia. Zaciśnięte z
powstrzymywanego gniewu usta tworzyły cienką linię.
Amy zaparło dech w piersiach. Otworzyła szeroko oczy, a jej mózg
gwałtownie usiłował przeanalizować, co ją może spotkać.
- Kim jesteś, do licha?
- Do diabła, co tu robisz?
Odezwali się jednocześnie, spoglądając na siebie z jednakową
wściekłością. Wreszcie Amy zrzuciła gwałtownie jego dłoń ze swego ramienia i
cofnęła się.
- Ja pytałam pierwsza! - Demonstracyjnie potarła ramię.
Rafael zaczerpnął tchu, przywołał całą niesamowitą zdolność
samokontroli, dzięki której stał się tak znaczącym asem wielkiej finansjery.
Odwrócił się i ruszył w kierunku domu, pozwalając, by nieszczęsna blondynka
gotowała się z bezsilnego gniewu, choć jednocześnie pragnął przedłużyć tę
konfrontację, by móc utrzeć jej nosa.
- Hej ty! Dokąd się wybierasz?
R S
- 5 -
Rafael odwrócił się i wbił wzrok w miniaturową figurkę, która stała tam,
gdzie ją zostawił. Tym razem opierała dłonie na biodrach. Króciutki top
podciągnął się trochę w górę, odsłaniając więcej brzucha. Pod każdym
względem pasowała do wyobrażeń jego brata o ideale kobiety - od rzucającego
się w oczy ubrania po rozwiane blond włosy.
- Słucham? - spytał z lodowatą uprzejmością, nie wierząc własnym
uszom.
Amy zrobiła kilka kroków w jego kierunku.
- Kim jesteś i co robisz na terenie posiadłości Jamesa Lee?
- Wariatka. Przypuszczam, że jesteś uczestniczką przyjęcia i już się
wstawiłaś. - Spojrzał na zegarek. - Niezłe tempo, zważywszy na to, że nie
przebywasz tu zbyt długo.
Jego urwany, ironiczny śmiech sprawił, że Amy krew uderzyła do głowy.
- Jak śmiesz?
Postąpiła kilka kroków ku niemu. Teraz, gdy światło z werandy padło na
nią, Rafael zobaczył, że oprócz ślicznej drobnej figury dziewczyna ma twarz,
którą można by określić jako ładniutką, gdyby nie malujący się na niej wyraz.
Przyszło mu do głowy, że nie miała oporów przed wyrażaniem swego zdania.
Krzykliwa i zadziorna, pomyślał z niesmakiem.
Jak gdyby dla utwierdzenia go w tym wrażeniu, Amy rzuciła mu wściekłe
spojrzenie.
- Czy James wie, że tu jesteś? Ha! Jestem przekonana, że nie! Na pewno
ogromnie się ucieszy na wieść, że ma dzikiego lokatora!
- Dzikiego lokatora? - Rafael wybuchnął śmiechem.
No cóż, właściwie nie wyglądał na kogoś takiego, ale - z drugiej strony - z
pewnością nie przypominał ludzi, z którymi zwykle zadawał się James. Ona też
właściwie do nich nie należała, ale doskonale wiedziała, jak wyglądają, gdyż
wystarczająco często widywała ich w restauracji dla członków rady nadzorczej,
R S
- 6 -
w której pracowała, przygotowując elitarne dania dla urzędniczej elity, a
czasami - po godzinach - dla osób z najbliższego otoczenia Jamesa.
Oczywiście nikt z zarządu nie wiedział, że James korzystał nieoficjalnie z
kulinarnych umiejętności Amy. Stanowiło to ich wspólną tajemnicę przez
ostatnie półtora roku. Było to typowe dla Jamesa z tym jego czarującym,
ryzykanckim sposobem bycia. Zwykle w uroczy sposób lekceważył kon-
wenanse, z wyjątkiem okazji, gdy było to dlań wygodne.
Czy nie dlatego z czasem zaczęła o nim marzyć? Och, jego zalety nie
ograniczały się tylko do urodziwej twarzy i majątku!
Ocknęła się ze swych rozważań i spostrzegła, że mężczyzna, który
przestał się już śmiać, przygląda się jej chłodno.
- Nie jestem dzikim lokatorem. Szczerze mówiąc, w życiu nie słyszałem
nic równie idiotycznego.
- Więc kim jesteś?
- Kimś, kto nie zamierza stać i prowadzić bezsensownej dyskusji z jakąś
podchmieloną kobietą.
- Nie jestem podchmielona!
- No cóż, tak się zachowujesz. - Głos Rafaela ociekał pogardą. Są
mężczyźni, którzy lubią pyskate kobiety, ale on do nich nie należał. Lubił
kobiety kulturalne, eleganckie, opanowane. Nachmurzył się. - I nie mam ochoty
dyskutować z przekupką.
Amy zachłysnęła się. Brak zwykłej grzeczności z jego strony był
zaskakujący, zwłaszcza że rozmawiał z gościem człowieka, w którego posia-
dłości najwyraźniej koczował. Legalnie lub nielegalnie, tego miała się jeszcze
dowiedzieć. Ale on ponownie pokazał jej plecy i ruszył w kierunku domu.
Wbiegła na werandę mniej więcej w tej samej chwili, gdy wszedł do
środka i, nie patrząc za siebie, zatrzasnął jej drzwi przed nosem.
Jak się spodziewał, nie upłynęło wiele czasu, gdy usłyszał walenie do
drzwi.
R S
- 7 -
Zbliżył się na tyle, by nie musiał podnosić głosu, aby go usłyszała.
- Odejdź. Robisz z siebie idiotkę. Nie obchodzi mnie, czy jesteś pijana,
czy nie, ale nie lubię kobiet, które stawiają na swoim za pomocą wrzasku.
- Jeśli nie powiesz mi, kim jesteś, zawiadomię Jamesa. - Naśladując go,
zniżyła głos, choć wcale nie była pewna, czy potrafi sprawić, by brzmiał równie
chłodno i groźnie. - Jestem na tyle trzeźwa, by wiedzieć, że możesz nie mieć
zezwolenia na przebywanie na tym terenie.
Prawdę mówiąc, w ogóle nic nie piła, choć było tyle alkoholu pod ręką.
Dla rozrywki gości przygotowano wiele różnych wycieczek, nie chciała opuścić
żadnej z nich z powodu kaca. Nie zamierzała też trwonić drogocennych chwil,
które mogła spędzić w towarzystwie Jamesa.
Jej słowa zadziałały. Ku jej zaskoczeniu, mężczyzna otworzył drzwi,
rzucił jej wściekłe spojrzenie i oznajmił, że może wejść.
Światło było zapalone i po raz pierwszy zobaczyła go wyraźnie. Był
wysoki i - nie myliła się - miał kruczoczarne włosy. W gruncie rzeczy jedyne,
czego wcześniej nie zauważyła, a co stawało się dla niej coraz wyraźniejsze, to
fakt, że był szalenie seksowny.
Nie był to seksapil typowy dla rozkładówki magazynu, lecz chmurny i
szorstki. Niemal zaparło jej dech w piersiach, potem jednak rozejrzała się
dokoła; ciekawość chwilowo odebrała jej mowę.
Dom może i był nieduży, ale bynajmniej nie zaniedbany. Pociemniałe
drewniane podłogi lśniły, przyciągając wzrok do wygodnej części wypoczyn-
kowej, zdominowanej przez wielki, nowoczesny kominek, potem dalej, do
doskonale wyposażonej kuchni oraz kilku schodów wiodących prawdopodobnie
do sypialni.
- Nieźle, jak na dzikiego lokatora - stwierdziła, marszcząc brwi. -
Posłuchaj, przykro mi, jeśli uraziłam twoją dumę, ale byłam zaskoczona,
odkrywając, że ktoś zaszył się tutaj, daleko od rezydencji.
R S
- 8 -
Rafael wpatrywał się w nią z zafascynowaniem; nie tylko zdawała się nie
panować nad słowami płynącymi z ust, ale przechadzała się po domku, jak
gdyby była naprawdę gościem, a nie intruzem, który zdołał wedrzeć się do
środka przy użyciu groźby.
Sęk w tym, że Rafael nie chciał, aby jego obecność tutaj stała się
publiczną tajemnicą. Naprawdę nie chciał psuć innym zabawy ani czuć, że
powinien się do niej przyłączyć.
- Więc jeśli nie jesteś dzikim lokatorem, to kim?
Zaledwie właścicielem firmy, w której pracujesz, miał ochotę
odpowiedzieć. Nie był zdziwiony, że go nie rozpoznała. Skoro należała do
„zapomnianej załogi", musiała zajmować dość niskie miejsce w hierarchii
służbowej. Poza tym rzadko bywał w Londynie, wolał pilnować spraw z
Nowego Jorku, a sądząc z jej akcentu, była mieszkanką Londynu.
- Jestem... ogrodnikiem - wymyślił szybko.
- I mieszkasz tutaj?
- A gdzie, twoim zdaniem, miałbym mieszkać?
- W małym, zwykłym domku na terenie małej, zwykłej posesji, gdzieś w
okolicy... jak inni, normalni ogrodnicy.
- Jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś, to nie jest mały, zwykły ogród.
Wymaga pełnoetatowej opieki, dlatego tu mieszkam.
- I twoi podwładni zjawiają się codziennie, żeby strzyc trawniki...
To wydawało się całkiem prawdopodobne, ponieważ nie mogła sobie
wyobrazić, że mógłby sam obsługiwać kosiarkę. Nie, stanowczo sprawiał wra-
żenie człowieka, który wydaje rozkazy, co więcej, lubi to robić. Natychmiast
zaczęła współczuć jego nieobecnym podwładnym.
- Strzyc trawniki... utrzymywać ogród w porządku... robić wszystko, co
powinno być zrobione...
- A ty trzymasz bat.
R S
- 9 -
Rzuciła to lekkim tonem, ale - oczywiście - nie raczył się nawet
uśmiechnąć. Lubiła ludzi z poczuciem humoru. Pochodziła z rodziny, w której
było sześcioro rodzeństwa i - jak większość dzieci z dużych rodzin - nie miała
specjalnej okazji do zetknięcia się z pojęciem prywatności. Lubiła się dzielić.
Łatwo się śmiała. Lubiła się bawić. Jedną z wielu cech Jamesa, dzięki której
uznała go za atrakcyjnego, było jego przewrotne poczucie humoru.
Ten mężczyzna, przeciwnie, był uosobieniem ponurej powagi.
- Czy zawsze jesteś taki... poważny? - spytała, spoglądając na niego.
Przelotnie tylko, bo był naprawdę bardzo seksowny, zwłaszcza jeśli ktoś
lubił takich nachmurzonych facetów. A ona nie lubiła.
Rafael nie był przyzwyczajony, by zwracano się do niego w ten sposób,
więc chwilowo zamilkł.
- To znaczy... co sprawia, że jesteś taki ponury? Masz wspaniałe
mieszkanie, opłacone przez pracodawcę. I założę się, że oprócz domu masz
jeszcze dodatkowe korzyści.
- Korzyści?
- No pewnie. - Wyliczała je na palcach. - Samochód ukryty gdzieś w
garażu, i przypuszczam, że nie jest to stary grat. Program emerytalny. Premie na
koniec roku. Mam rację? - Zmęczenie, które skłoniło ją, by wyszła z domu
zaczerpnąć świeżego powietrza, jakby nagle zniknęło. - Z twojego milczenia
wnioskuję, że mam rację! - stwierdziła z triumfem. - Szczęściarz z ciebie!
Rafael nie miał zamiaru wdawać się w dyskusję ze zwariowaną
blondynką. Otworzył usta, by powiedzieć jej uprzejmie, lecz stanowczo, że
najwyższy czas, aby się wyniosła.
- Dlaczego tak mówisz? - usłyszał swoje pytanie.
Rzuciła mu szeroki, zaraźliwy uśmiech.
- Bo mam podobną pracę, a z całą pewnością nie przynosi takich korzyści,
jak ta.
- Jesteś... ogrodniczką?
R S
- 10 -
- Zajmuję się cateringiem.
- A catering przypomina ogrodnictwo?
- Cóż, oboje pracujemy rękami i jest to twórcza praca... więc te zawody są
podobne, nie sądzisz?
- Nie mogę się zgodzić, że ogrodnictwo jest twórczą pracą.
Amy spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Więc dlaczego się nim zajmujesz?
Wzruszył ze zniecierpliwieniem ramionami i przeczesał włosy palcami.
- Słuchaj. Ustąpiłem i pozwoliłem ci wejść do domu. Wiesz już, co tu
robię. Więc pora, abyś sobie poszła i byłbym wdzięczny, gdybyś nikomu o mnie
nie mówiła.
- Bo...?
- Bo nie chcę, żeby nachodzili mnie goście Jamesa, gdy będę starał się
wykonywać swoją pracę.
- Jesteś po imieniu ze swoim szefem? Hmm...
- Na chwilę popadła w zadumę, potem jej twarz rozjaśniła się. -
Właściwie wcale mnie to nie dziwi.
- Co cię nie dziwi? - Rafael zmarszczył brwi.
- Nie. Zapomnij, o co pytałem. Życzę dobrej zabawy.
Ruszył w kierunku drzwi, nie dając jej czasu na dalszą paplaninę.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie przedstawiliśmy się sobie? - powiedziała,
wyciągając rękę. - Mam na imię Amy.
- Dlaczego mielibyśmy się sobie przedstawiać? - Otworzył drzwi i
odsunął się na bok, wsuwając dłoń do kieszeni kremowych bermudów.
- To było bardzo niegrzeczne. - Amy cofnęła rękę, wyprostowała się i
przeszyła go wzrokiem.
- Co było bardzo niegrzeczne? Ale wiesz co? W gruncie rzeczy wcale
mnie to nie interesuje.
R S
- 11 -
- I tak zamierzam ci to wyjaśnić! Niegrzecznie jest patrzeć na ludzi,
którzy chcą tylko się przedstawić, jak gdyby byli nosicielami zakaźnej choroby!
Nie chcesz podawać swojego imienia, w porządku! To nie moja sprawa! Wcale
mnie to...
- Rafael.
- Słucham?
- Rafael. Nazywam się Rafael Vives. - Wyciągnął dłoń. Gdy Amy ujęła
ją, jej ciało przeniknęło nagle dziwne uczucie, jakby raził ją prąd.
- A ja Amy. - Gniew, który ją nagle ogarnął, równie szybko przeminął. -
Rafael... niezwykłe imię... Włoskie?
- Hiszpańskie - odpowiedział szorstko. - Potrafisz odnaleźć drogę do
rezydencji?
- Och, tak. Jak to się stało, że hiszpański ogrodnik pracuje w Ameryce? -
Włożyła rękę do kieszeni, wyciągnęła elastyczną gumkę i z wprawą związała
włosy w luźny koński ogon.
- Kup sobie skrócony przewodnik, przeczytaj go szybko, to dowiesz się,
jakim sposobem nam, Hiszpanom, udało się tu dostać. A teraz czas już na
ciebie.
- Bardzo jesteś arogancki.
- Tak. Skoro to już wyjaśniliśmy, możesz sobie pójść.
Ku jego uldze zrozumiała aluzję i po chwili zobaczył, jak odchodzi,
zatrzymuje się, rozgląda dookoła, a potem znowu rusza, tym razem w inną
stronę. Jej zachowanie byłoby zabawne, gdyby nie świadomość, że będzie
musiał wskazać jej właściwy kierunek.
Z pełnym zniecierpliwienia westchnieniem wziął klucz, zatrzasnął za sobą
drzwi i dogonił dziewczynę, która skręcała właśnie gwałtownie po czwartej
nieudanej próbie znalezienia drogi powrotnej.
Zacisnął dłoń na jej ramieniu i skierował ją w przeciwnym kierunku.
- Rany boskie, kobieto! Co z twoją orientacją w terenie?
R S
- 12 -
- W końcu odnalazłabym drogę! Nie jesteś policjantem, a ja nie zostałam
aresztowana!
- Po prostu upewniam się, że znikniesz z mojego terenu!
- Twojego terenu? To doskonale, zważywszy, że jesteś tylko
ogrodnikiem! Wiem, że tutejsze ogrody są wielkie, więc musisz być niezwykle
ważnym ogrodnikiem, ale jednak! Ogrodnik to tylko ogrodnik!
- Czy usta nigdy ci się nie zamykają? - mruknął pod nosem Rafael.
- A czy tobie zdarza się zachowywać uprzejmie? - Nadal trzymał jej ramię
w stalowym uścisku i Amy zrezygnowała z prób uwolnienia się. - To nie moja
wina, że ta posiadłość jest tak wielka. Cóż, właściwie jest w tym trochę mojej
winy. Mogłam zostać w rezydencji razem z innymi gośćmi.
- Więc dlaczego tego nie zrobiłaś?
Była bardzo drobniutka. Wyobraził sobie, że gdyby ją podniósł, prawie
nic by nie ważyła. Puścił ją i włożył ręce do kieszeni.
- Byłam zmęczona. - Wzruszyła ramionami.
- Zazwyczaj chętnie bywam na imprezach, ale po prostu miałam ochotę
na chwilę samotności.
- Więc jak odchodziłaś, impreza nadal trwała?
- Rafael nadstawił uszu. - Co tam się działo?
- Och, to co zwykle. Głośna muzyka. Ludzie zasypiający w kwiatowych
rabatkach. Nurkowanie nago w basenie.
Rafael obrócił ją twarzą do siebie.
- Żartujesz, prawda? Usłyszałbym, gdyby grała głośno muzyka. Jest
cicho.
Amy spojrzała na niego ze zdumieniem, a potem parsknęła śmiechem.
- Oczywiście, że nie było żadnej imprezy, panie ogrodniku! Wszystko
odbywa się w idealnie cywilizowany sposób. Klomby nadal są nienaruszone,
jeśli o to się martwiłeś.
- Oczywiście, że nie martwiłem się o te cholerne klomby!
R S
- 13 -
- Więc nie traktujesz swojej pracy z należytą powagą! - skarciła go
żartobliwie. - A tak w ogóle, dlaczego miałoby cię obchodzić, czy James
urządza imprezę w swoim domu, czy nie? To nie twoja sprawa, prawda?
- Tam, w oddali, możesz już zobaczyć światła domu. Idź w tamtym
kierunku.
- To znaczy, że nie zachowasz się jak dżentelmen i nie odprowadzisz
mnie do frontowych drzwi? I zanim się nasrożysz, wyjaśnię, że żartowałam.
Nigdy nie czujesz się samotny?
- Słucham?
- Nigdy nie czujesz się samotny? No wiesz... tkwisz tu sam jeden od świtu
do zmierzchu.
- Dlaczego uważasz, że tkwię tu sam? Nie sądzisz, że być może istnieje
kobieta, która nie ma nic przeciwko temu, żeby umilić mi czasem samotną noc?
Poczuła, jak rumieniec zalewa jej twarz, gdy starała się znaleźć
odpowiedź. W końcu odchrząknęła i wyjąkała:
- Cóż, wydawało mi się, że zareagowałeś za mocno na myśl o imprezie,
więc pomyślałam, że może...
- Że może jestem skończonym nudziarzem, którego cieszy tylko
przycinanie róż i krytykowanie ludzi, którzy dobrze się bawią.
- Nie, oczywiście, że nie!
- Umiem się bawić, moja mała Amy. - Powiedział to w taki sposób, że
dreszcz przebiegł jej po plecach. - Po prostu nie jestem miłośnikiem im-
prezowania. Nigdy nie pociągało mnie upijanie się do nieprzytomności.
- Tak, domyśliłam się. - Z mowy jego ciała wynikało jasno i wyraźnie, że
nie obchodzi go zbytnio, co o nim myśli, ale Amy nie zamierzała ustąpić. -
Prawdopodobnie nigdy nie byłeś na naprawdę udanym przyjęciu - stwierdziła
pocieszająco. - Nie chodzi wcale o upijanie się, tylko o dobre towarzystwo,
dobrą muzykę i tańce.
R S
- 14 -
Uśmiechnęła się do niego szeroko, rozbawiona wyrazem niesmaku na
jego twarzy.
- Który element budzi w tobie odrazę?
- Ten, który kojarzy się z brakiem umiaru - odpowiedział chłodno. -
Jestem pewien, że taka miłośniczka imprez nie przywiązuje zbytniej wagi do
prywatności, ale ja tak. I byłbym wdzięczny, gdybyś to uszanowała i trzymała
się z dala od mojego domu.
Poczuła, że łzy napływają jej do oczu.
- Przepraszam - powiedziała cichym głosem.
Pożegnał ją krótkim skinieniem głowy i odwrócił się.
Kiedy spojrzał przez ramię, czy poszła we właściwym kierunku,
dziewczyny już nie było.
ROZDZIAŁ DRUGI
Nazajutrz Amy obudziła się wcześnie, zeszła na dół i, pamiętając o
beztrosce Jamesa, odkryła z zaskoczeniem, że najbliższe dni zostały
zaplanowane z wojskową dokładnością.
Kilkoro innych gości też zeszło do jadalni, gdzie przygotowano szwedzki
stół. Na jednej ze ścian wisiała wielka tablica, na której wywieszono spis
wszystkich zaplanowanych na ten dzień atrakcji.
Stojąca z tyłu Claire, najbliższa przyjaciółka Amy, poklepała ją po
ramieniu i chichocząc wspomniała o tym, że powinny rzucić się na śniadanie, bo
nieprędko zdarzy się im luksus jedzenia czegoś, czego nie musiały przygotować
własnoręcznie.
- Masz rację! - Amy zaśmiała się, bez wysiłku wchodząc w rolę
rozbawionej dziewczyny, którą jej przyjaciele znali i kochali.
R S
- 15 -
Wkrótce potem dołączyła do innych gości, z radością dała się porwać
atmosferze podniecenia przy ustalaniu, na które propozycje zdecydują się póź-
niej.
Oczywiście zawsze można było pozostać w domu i niektórzy z nich
zamierzali tak zrobić, ale była też możliwość wybrania się na spływ kajakowy.
Osoby leniwe miały do wyboru łowienie ryb lub odpoczynek na plaży,
który obejmował także pikniki i pływanie.
Amy zastanawiała się, co wybierze James. O ile w ogóle na coś się
zdecyduje. Nigdzie nie było go widać, ale gdy się zjawi, chciała, by spojrzał na
nią inaczej niż zwykle.
Do tej pory była dla niego tylko dobrym fachowcem, zawsze odzianym w
nieciekawy biały strój i czapkę kucharską. Było to najmniej seksowne ze
wszystkich ubrań. Wprawdzie nie uważała siebie za piękność, ale miała miłe
usposobienie i wiele osób mówiło jej, że jest ładna.
Splotła włosy z tyłu głowy w dwa warkocze, które sięgały jej nieco
poniżej ramion. Jeśli chodzi o przyciągnięcie uwagi przedstawicieli płci prze-
ciwnej, fryzura była niewypałem, ale za to bardzo praktyczna w taki upał. Jej
biało-niebieski top był zabawny, a dżinsy - pomyślała - należało określić jako
ostatni krzyk mody. Przylegały do ciała niczym druga skóra i idealnie pasowały
do ozdobionych paciorkami srebrnych butów na płaskich obcasach, które mogła
w razie potrzeby zrzucić jednym kopnięciem. Lub - jeśli zajdzie taka
konieczność - przejść w nich setki kilometrów.
- Jak myślisz, co James wybierze? - szepnęła do Claire, jak tylko zasiadły
nad talerzami, na których piętrzyły się monstrualne ilości jedzenia. - Myślisz, że
zwróci na mnie uwagę?
- On zawsze zwraca na ciebie uwagę - odpowiedziała Claire, odruchowo
wspierając przyjaciółkę.
- No cóż. Rozmawia i żartuje ze mną, ale tak robi ze wszystkimi.
- 16 -
Claire przyglądała się przyjaciółce pogrążonej w rozkosznych marzeniach
i opanowała odruch, który kazał jej oszczędzić Amy bólu przez wyjaśnienie, co
naprawdę sądzi. Że James ją lubi - i to wszystko.
- Baw się dobrze i nie myśl, co zrobi James! Tak czy owak, pojawi się na
wieczornym pikniku!
Jak się okazało, obcisłe dżinsy i zabawny top nie przydały się na nic.
James wybrał się na całodzienne wędkowanie, zacieśniając więzi z młodszymi
urzędnikami z działu marketingu. Co więcej, to ubranie okazało się wyjątkowo
niewygodne podczas spływu kajakowego i gdy nastała godzina czwarta i wszys-
cy, mocno zmęczeni, wracali razem do domu, Amy była niepocieszona.
Ma dwadzieścia cztery lata i popełnia niewybaczalny grzech narzucania
się komuś z desperacją starzejącej się panny, której grozi, że nigdy nie znajdzie
męża. Była śmieszna!
Prawie uwierzyła, że kontroluje swoje uczucia, ale kiedy spostrzegła go
później - stojącego w ogrodzie, z drinkiem w jednej ręce, i ze śmiechem
rozmawiającego z otaczającymi go ludźmi - serce zabiło jej mocniej.
Zaczerpnęła tchu i podeszła do niego.
Przyjęcie z grillem rozkręcało się na dobre. Roznoszono kieliszki z winem
i wyśmienite kanapki, wystarczająco pokaźne, by złagodzić wpływ alkoholu,
zanim podana zostanie kolacja.
James spostrzegł, jak przemykała się między ludźmi w jego kierunku,
przez chwilę lub dwie wahał się, potem oderwał się od swego towarzystwa i
ruszył ku niej.
Amy ledwo mogła uwierzyć własnym oczom. Prawdę mówiąc, rozejrzała
się dokoła, by zobaczyć, czy za jej plecami nie stoi ktoś, do kogo on zamierza
podejść. Kiedy odwróciła się znowu, stał przed nią. Miał zmierzwione włosy i
rozkosznie młodzieńczy wygląd. Rzucił jej krzywy uśmiech, w odpowiedzi
uśmiechnęła się radośnie.
R S
- 17 -
- Nie poznałem cię. - Przytrzymał jej dłoń, cofnął się i okręcił ją dokoła,
potem gwizdnął przeciągle z podziwem.
- Czy to dobrze czy źle? - spytała zarumieniona.
- Bardzo dobrze. - Zaśmiał się. - Ładnie wyglądasz w spódnicy. Prawdę
mówiąc, ładnie wyglądasz z odsłoniętymi nogami.
Poczuła zadowolenie, że zdobyła się na wysiłek i włożyła czerwono-
czarną zwiewną spódnicę, choć przyjęcie odbywało się w ogrodzie i przebranie
nie było obowiązkowe Czerwony top na ramiączkach sprawiał, że czuła się
cudownie kobieco.
- Co dzisiaj robiłaś? - Nie spuszczając z niej oczu wychylił swój kieliszek
i nie odwracając się, poprosił gestem kelnera, by dolał mu wina.
Amy zaczęła opowiadać, omijając niektóre szczegóły, choćby to, że
nieomal przewróciła kajak, próbując zamienić się miejscami z Austinem, i zmo-
czyła dżinsy aż po uda, ponieważ powinna była włożyć szorty jak pozostali. Nie
wspominając już o drobnym szczególe, że jej cudowne pantofle z paciorkami
suszyły się teraz na parapecie i prawdopodobnie nigdy już nie odzyskają
dawnego wyglądu. Wydawało się, że bawi go słuchanie o tych wydarzeniach.
Jedno, co pominęła całkowicie, to spotkanie z ogrodnikiem. Po co psuć
takie miłe chwile? Otrząsnęła się z lekkiego przygnębienia i wrócił jej zwykły
radosny nastrój; rozkoszowała się niepowtarzalnym doświadczeniem znalezienia
się w centrum uwagi Jamesa.
Wyczuła jednak, że on chce już odejść i wmieszać się między gości. Ze
smutkiem patrzyła, jak wstaje i odchodzi, starając się porozmawiać z każdym z
obecnych.
Przez ułamek chwili przemknęło jej przez głowę, że te kilka skradzionych
minut, podczas których prawił jej komplementy i naprawdę na nią patrzył, w
gruncie rzeczy nie ma wielkiego znaczenia, ale szybko odgoniła tę
pesymistyczną myśl.
R S
- 18 -
- Sądzę - zwierzyła się później Claire, kiedy zjedzono już wszystko i tłum
ruszył do tańca z zapamiętaniem, które tylko alkohol potrafi wywołać - że robię
postępy.
Jamesa nie było nigdzie widać, choć trudno było stwierdzić to na pewno,
gdyż zapadł zmrok i mnóstwo ludzi kręciło się wokoło.
Amy wysączyła resztę wina i postanowiła podjąć próbę odszukania
Jamesa. Minęła jedenasta i przyjęcie, bardzo spokojne zważywszy na ilość
dostępnego alkoholu, trwało w najlepsze. Wyobraziła sobie, że gdy tłum się
przerzedzi, zdoła znaleźć okazję, by porozmawiać z Jamesem i sprawić, że
zobaczy ją w innym świetle.
Miejmy nadzieję, że nie przez opary alkoholu.
Chociaż Amy lubiła się bawić, wiedziała, kiedy powinna przestać pić.
A jednak... Miło było przebywać wśród ludzi, kiedy zapraszano ją do
tańca, a jeśli stale napełniano jej kieliszek, dlaczego nie miała poddać się na-
strojowi?
Poza tym, w miarę jak zabawa się przeciągała, wino pomagało jej
utrzymać w ryzach sentymentalne myśli. Zadurzenie się w szefie to jedna z naj-
starszych i najżałośniejszych historii. Rozglądała się, próbując odszukać tego,
który jej nie zauważał.
Gdy tylko o tym myślała, ponownie traciła humor. I po raz kolejny jej
strój nie przydał się na nic. Przypomniała sobie tysiące fatałaszków kupowanych
bezsensownie w celu przyciągnięcia uwagi Jamesa.
Pod wpływem tej myśli odstawiła kieliszek i wymknęła się z domu.
Powoli kierowała się ku mistrzowsko zaplanowanej, zadrzewionej części ogro-
du, zostawiając za sobą odgłosy zabawy.
Było późno, ale niezbyt chłodno, i świeże powietrze rozjaśniło jej w
głowie. Wracał też jej humor, gdy zauważyła jakieś poruszenie na polance
pomiędzy drzewami. Natychmiast poczuła się jak detektyw i nawet nie
próbowała opanować ciekawości.
R S
- 19 -
Wypatrzyła sylwetki dwojga ludzi na ławce. Księżyc rzucał słabe światło
i gdy siedzący na chwilę odsunęli się od siebie, zobaczyła ich wyraźnie. Kobiety
nie rozpoznała. Długie, proste włosy, bardzo jasna skóra i na wpół nagie ciało.
Mężczyzna... No cóż... Mężczyzna...
Poczuła, że robi się jej niedobrze. Cofnęła się kilka kroków, stanęła
nieruchomo, gdy gałązka pękła pod jej stopą, ale para była zbyt pochłonięta
sobą, by usłyszeć trzask. Prawdę mówiąc, nie usłyszeliby nawet
nadjeżdżającego pociągu. Kiedy mężczyzna posadził sobie kobietę na kolanach,
Amy uciekła.
Serce jej waliło. Próbowała zachowywać się cicho, ale po pięciu minutach
potrzeba znalezienia się jak najdalej od Jamesa stała się tak wielka, że przestała
przejmować się hałasem.
Znalazła się w innej części ogrodu, ale nie była pewna w jakiej, gdyż nie
mogła zobaczyć domu, nie słyszała też muzyki.
Siłą woli zmusiła się, by przystanąć i zapanować nad oddechem. Dobra,
tak wyglądają fakty. Mężczyzna, za którym szalała, związany był z inną kobietą.
A Amy nie wiedziała, gdzie się znajduje. Zaczerpnęła tchu i postąpiła tak,
jak doradzałby w takiej sytuacji podręcznik skauta. Poszukała wysokiego
drzewa. Nie było to trudne. W końcu wszystkie drzewa sprawiały wrażenie
bardzo wysokich. Osobie dość niskiej wydawały się gigantami, ale odetchnęła
głęboko, kopnięciem zrzuciła sandały, znowu pożałowała, że nie ubrała się
bardziej stosownie, i rozpoczęła wspinaczkę.
Dotarła dość wysoko, by wpaść w panikę, ale za nisko, by zobaczyć dom.
Porzuciła wszelką ostrożność i zaczęła wrzeszczeć na całe gardło.
Kiedy znowu zebrała się na odwagę, by spojrzeć w dół, zobaczyła
charakterystyczną sylwetkę ogrodnika, który gapił się na nią.
- Utknęłam tu!
- Dlaczego siedzisz na drzewie? - Rafael poczuł, że drgnęły mu wargi.
- Nieważne! Musisz ściągnąć mnie na dół!
R S
- 20 -
- Przepraszam, ale nie usłyszałem, żebyś wypowiedziała to małe słówko.
- Nie czas na żarty.
- Zawsze jest czas na uprzejmość.
- I kto to mówi! - krzyknęła w dół. - Podczas poprzedniego spotkania
byłeś wyjątkowo nieuprzejmy! - Poczuła, że jej uchwyt na gałęzi niebezpiecznie
słabnie i rozkazała Rafaelowi, by natychmiast udał się po drabinę. - Proszę!
- W domu nie ma drabiny. Trzymaj się, sprowadzę cię na dół.
Amy zamknęła oczy. Zdawała sobie sprawę, że zaczął wspinać się na
drzewo, zręcznie przesuwając się po pniu między gałęziami. Nigdy jeszcze nie
czuła się tak głupio. Jej zwiewna spódnica była niemal wszędzie. Nadawała się
na przyjęcie, ale nie do łażenia po drzewach, ani w sytuacji, gdy jej właścicielka
musiała być ściągnięta na dół niczym bezpański kot.
I jeden Bóg wie, co odsłaniała, gdy posługując się łagodną perswazją i
przytrzymując Amy, kiedy było to konieczne, ogrodnik opuścił ją łagodnie na
ziemię, a potem zeskoczył i wylądował lekko obok niej.
- Dziękuję. - Otrzepała spódnicę, starając się nie patrzyć na niego.
- No dobra. Zechcesz mi wyjaśnić, co robiłaś na drzewie o... - Spojrzał na
zegarek. - O pół do pierwszej w nocy?
- A dlaczego ty nie spałeś?
- Planowałem kolejny atak na insekty zżerające krzaki róż. A jak sądzisz?
Usłyszałem, że ktoś wrzeszczy, jakby obdzierali go ze skóry, i postanowiłem
sprawdzić, co się dzieje.
Zerknął z ukosa na stojącą przy nim rozczochraną osóbkę. Był całkowicie
zbity z tropu jej swobodnym zachowaniem. Jak większość mężczyzn, miał
swoje wymagania względem kobiet i przywykł do pewnych standardów
zachowania. W żaden sposób nie mieściło się w nich łażenie po drzewach o
północy.
R S
- 21 -
- Nie uzyskałem odpowiedzi, a zważywszy na to, ile niepotrzebnych
kłopotów mi sprawiłaś, sądzę, że zasługuję na wyjaśnienia. Co się dzieje, do
diabła?
Rzuciła mu wyjątkowo wyzywające spojrzenie i skrzyżowała ręce na
piersiach. Ponieważ jednak nie wywarło to na nim wrażenia, wzruszyła ramio-
nami i odwróciła wzrok.
- Och, to co zwykle.
- To znaczy...?
- Dziewczyna spotyka chłopaka, on podoba się dziewczynie,
dziewczyna... - zerknęła na brudną, pogniecioną teraz spódnicę - zakłada nowy
ciuch, żeby wywrzeć wrażenie na chłopcu, tylko po to, żeby przekonać się, że
czmychnął do lasu na spotkanie z inną.
- I z tej frustracji postanowiłaś wleźć na drzewo...
Amy przypomniało się teraz, jaki ten facet jest nieznośny. Spojrzała nań z
wściekłością i poprosiła - sobie samej kojarzyła się z zaciętą płytą - aby wskazał
jej właściwy kierunek.
- Droga do rezydencji nie jest prosta, przynajmniej jeśli pójdziesz na
przełaj, i z całą pewnością nie wyślę cię samej do ciemnego, gęstego lasu. Bóg
jeden wie, gdzie mogłabyś wylądować.
Odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Z mieszaniną urazy i
bezsilnego gniewu podbiegła do niego, próbując dotrzymać mu kroku.
- Myślę, że dam sobie radę! - Czy można odczytać uczucia człowieka z
pochylenia jego szybko oddalających się pleców? Miała wrażenie, że tak!
- Proszę, poczekaj! - krzyknęła. - Te sandały nie nadają się do biegania!
Przystanął i odwrócił się, czekając, aż go dogoni.
- Trzeba było pomyśleć o tym, zanim zaczęłaś przemierzać pieszo całą
posiadłość - wytknął tonem, jakiego mógłby użyć, zwracając się do wioskowego
idioty.
R S
- 22 -
- Wcale nie przemierzałam pieszo posiadłości - stwierdziła lodowato. - Ja
tylko...
- Zamieniam się w słuch.
- Chciałam odetchnąć świeżym powietrzem.
- Zdaje się, że często to robisz, prawda? Oddychasz świeżym powietrzem
i w trakcie tego pokonujesz wielkie odległości?
- Tak, lubię chodzić. Doszli do jego domku.
- Musisz zdjąć te rzeczy. Jesteś brudna.
- Chcę wrócić do domu. Tam są wszystkie moje ubrania.
- Nigdzie cię nie zabiorę. I tak sprawiłaś mi dość kłopotów.
- Wiem, że to kawał drogi, ale możesz mnie tam podwieźć, prawda?
Musisz mieć tu samochód.
Nagle poczuła, że znajduje się na granicy wytrzymałości.
- Przygotuję ci kąpiel.
- Proszę, zabierz mnie do domu. Proszę...
- Siadaj. Napuszczę wody do wanny, a potem zrobię ci coś gorącego do
picia.
Ta kobieta była prawdziwym utrapieniem, ale Rafael zmartwił się trochę,
gdy męcząca zadziorność, która tak działała mu na nerwy, nagle znikła.
Zanim znowu zdążyła zarzucić go prośbami, ruszył w kierunku schodów,
by przygotować jej kąpiel. Potem wyjął z szafki czysty ręcznik i jedną ze swych
koszul, którą będzie musiała włożyć, czy jej się to podoba, czy nie. Wrzuci jej
ubranie do pralki, żeby miała w co się ubrać rano. I od razu wyprawi ją w drogę,
żeby mogła nadal marnować sobie życie, zakochując się w niewłaściwych
facetach.
Kiedy wrócił do salonu, znalazł ją siedzącą na podłodze.
- Nie chciałam pobrudzić twoich ślicznych, czystych mebli - wyjaśniła,
widząc jego pytające spojrzenie. Wstała. - A tu mam kolejne zniszczone buty.
R S
- 23 -
Dwie pary w jeden dzień. Rekord, nawet jak na mnie - stwierdziła ponuro,
machając ręką, z której zwisały pożałowania godne sandały.
- A co się stało z parą numer jeden? - spytał nieoczekiwanie dla siebie.
- Przemokły podczas katastrofy kajakowej dziś rano.
- Łazienka jest na górze. Zostaw swoje ubranie przed drzwiami, wrzucę je
do pralki. Będzie gotowe na rano.
- Nie mogę spędzić tu nocy. - Ociągała się, postukując bosą stopą o
podłogę.
- Weź kąpiel. Porozmawiamy, kiedy wyjdziesz z wanny. Zostawiłem ci
swoją koszulę, żebyś miała w co się przebrać.
No cóż, nie było o czym mówić. Amy wyłoniła się z łazienki po
dwudziestu minutach. Była odświeżona, miała na sobie tylko bieliznę oraz białą
koszulę Rafaela, która sięgała jej skromnie do połowy uda. Na pewno
zdziwiłoby to każdego, kto jeszcze byłby na nogach, że wraca do rezydencji,
mając na sobie tylko męską koszulę i niewiele więcej, ale jeśli dopisze jej
szczęście, dom będzie jak wymarły.
Rafael czekał na nią w salonie z kubkiem gorącej czekolady, który
postawił na stole. Zobaczywszy ją, wskazał go ręką.
Tonęła wprost w jego koszuli, zresztą już wcześnie wyglądała na
drobniutką. Jej skóra miała gładkość atłasu i lekko złotawy odcień, dzięki letniej
opaleniźnie. Brwi, kontrastujące z niesfornymi platynowymi włosami, były
ciemne.
- Czujesz się już lepiej?
- Nie bardzo. Dziękuję, że spytałeś.
Podwinęła nogi pod siebie i sięgnęła po kubek, rozkoszując się kremową
konsystencją napoju. Nie piła czekolady od wieków. Przywodziła jej na myśl
dzieciństwo.
Rafael zmarszczył brwi, nieco zbity z tropu tak obcesową odpowiedzią.
Amy spojrzała na niego. Jak na kogoś, kto został nieoczekiwanie wyrwany z
R S
- 24 -
głębokiego snu, ubrany był niezwykle starannie, w szorty koloru khaki, koszulę
z krótkimi rękawami i znoszone, jasnobrązowe mokasyny.
- Nie wyciągnęłam cię z łóżka swoimi wrzaskami, prawda?
- Ja... prawdę mówiąc, pracowałem.
- Pracowałeś. - Uśmiechnęła się szeroko, zapominając na chwilę o
bolesnych przeżyciach tego wieczoru. - Pracowałeś nad czym? - spytała, nadal
się uśmiechając. - Nie, nie odpowiadaj... ta twoja kampania przeciwko insektom
w krzakach róż! Dlaczego powiedziałeś mi, że cię obudziłam? Chciałeś, żebym
się czuła jeszcze bardziej winna?
- W domku są dwie sypialnie, ale jedna nie jest przygotowana. Ja ją
zajmę, a ty możesz spać w moim łóżku.
- Nie ma mowy. Nie będę spała w twoim łóżku.
- Dlaczego nie? - spytał ze znużeniem. - No dobra. Dopij czekoladę i idź
na górę.
Amy zaczerwieniła się. Już wcześniej odzywał się do niej takim tonem.
Tonem, jakim dorosły przemawia do dziecka. Odstawiła kubek na stół, wstała,
nie patrząc na Rafaela, i czekała, by poprowadził ją po schodach. Była
świadoma, że mówi za dużo, zadaje za dużo pytań, za dużo się śmieje. Ten facet
mógł być arogancki i sztywny, ale znajdowała się na jego terytorium.
- Muszę usiąść - powiedziała niepewnie.
Rafael przesunął się i szerokim gestem wskazał łóżko, które sprawiało
niezwykle zachęcające wrażenie. Do diabła ze świętoszkowatymi oporami.
Nagle poczuła się wyczerpana. Wśliznęła się pod luksusową, miękką jak jedwab
kołdrę i ziewnęła.
- Po prostu nie mogę w to uwierzyć - powiedziała, gdy Rafael miał już
wyjść z pokoju.
- W co nie możesz uwierzyć?
- Nie mogę uwierzyć, że mogłam być aż tak głupia. To znaczy... - Głos jej
zadrżał. - Tylko dlatego, że raz czy dwa spojrzał na mnie i od czasu do czasu się
R S
- 25 -
odezwał... Czy to ci się kiedyś zdarzyło? Że całkowicie błędnie odczytałeś
czyjeś sygnały, a potem ułożyłeś z nich bajkę, która nie miała nic wspólnego z
rzeczywistością?
- Nie.
- Nigdy? - spytała, chwilowo zbita z tropu.
- Nigdy.
- Och, więc przypuszczam, że nie wiesz, jak to jest być... być...
- Nie, nie wiem. - Był pewien, że dowie się tego, o ile nie położy kresu tej
niedorzeczności, nie zamknie za sobą drzwi sypialni, by pokazać się jej dopiero
wtedy, gdy rano będzie gotowa do wyjścia. - Ale mogę powiedzieć, że nie jest
ciebie wart.
- Nie możesz tak mówić. Nie znasz go.
- Wiem, że nikt nie jest wart, aby z jego powodu płakać.
- Och! - Z oporami zwalczyła chęć pogrążenia się w smutku, zmarszczyła
brwi i spojrzała na Rafaela z zaciekawieniem. - Podejrzewam, że nigdy nie byłeś
zakochany...
- Nie jestem pewien, czy wierzę w miłość - odpowiedział pospiesznie. -
Romantycy czepiają się kurczowo tej idei, bo uważają, że nadaje sens życiu, ale
to nie dla mnie. Myślę, że będę unikać miłości, jeśli tak wygląda jej ostateczny
rezultat.
Amy odnalazła w sobie dość energii, by obrzucić go wściekłym
spojrzeniem, ale nie trwało to długo.
- My, romantycy, przynajmniej dobrze się bawimy.
- Jeśli dobra zabawa oznacza leżenie w łóżku nieznajomego o wpół do
drugiej w nocy i wypłakiwanie sobie oczu... - odparował ironicznie i Amy
musiała przyznać się do porażki.
- W porządku. Wygrałeś. Jestem idiotką. Może następnym razem będę
miała szczęście.
R S
- 26 -
Uśmiechnęła się blado i było to takie mężne naśladownictwo uśmiechu,
że Rafael mimowolnie też się uśmiechnął.
- Może - zastanawiała się - następnym razem nie zakocham się w szefie.
ROZDZIAŁ TRZECI
W porządku. Był na tyle mężczyzną, że następnego ranka potrafił
przyznać się do swej słabości. Zaciekawiła go. Mógł tylko uznać, że jest to
skutek samotności, gdyż od trzech dni jego kontakt ze światem ograniczał się do
rozmów telefonicznych, albo - jeszcze częściej - do komunikowania się za
pomocą poczty elektronicznej.
Przedtem wydawało mu się, że nie będzie z tym problemów. Praca może
być równie dobrze wykonana za pośrednictwem komputerów i faksów jak i przy
bezpośrednim kontakcie. Co więcej, w najskrytszych głębiach swego umysłu
znalazł sposób, by obrócić tę niechcianą sytuację na swoją korzyść.
Zatrzymał się na chwilę, zmarszczył brwi i zapatrzył się przed siebie.
Myślał o Elizabeth i o ich bardzo cywilizowanym rozstaniu, do którego sam
doprowadził, choć gdy się nad tym zastanawiał, nie bardzo rozumiał, co go do
tego skłoniło. Reprezentowała sobą przecież wszystko, czego pragnął.
Przynajmniej w teorii.
Kiedy ją poznał, kierowała zespołem prawników, których wynajęli osiem
miesięcy temu do rozwiązania skomplikowanych problemów związanych z
finalizowanym przejęciem pewnej firmy. Najpierw był pod wrażeniem jej
kompetencji oraz chłodnego, pełnego pewności siebie sposobu bycia. Później
przyciągnęło go do niej wiele wspólnych zainteresowań, od opery do teatru, od
jazzu do dobrych win.
R S
- 27 -
Dla dopełnienia tego idealnego obrazu była dokładnie takim typem
długonogiej brunetki, jakie lubił, z krótkimi, świetnie obciętymi włosami i upo-
dobaniem do wszystkiego, co wyrafinowane.
Niepokoił go trochę fakt, że matka od razu poczuła do niej niechęć, lecz
nie pozwolił, by to wpłynęło na jego bardzo realne wyobrażenia o nie-
uniknionym związku małżeńskim.
Nie był pewien, kiedy zrodziły się w nim wątpliwości, ale w końcu
doskonałość ich związku zaczęła wydawać mu się trochę nudna. Trzy tygodnie
temu miał niepokojącą wizję Elizabeth i siebie za dwadzieścia lat, wytwornej,
lecz w gruncie rzeczy nudnej pary w średnim wieku, która wciąż chadza do
opery, wychowawszy swoje idealne, ale nudne dzieci tak, by robiły to samo.
Zaczął wycofywać się z tego związku i w końcu zerwał go, wiedząc, że
dziesięć dni w Hamptons, z dala od firmowych imprez, na których mogliby się
spotkać, będzie miało dobroczynne skutki dla obojga.
To mu przywiodło na myśl jego zaciekawienie osóbką nadal leżącą w
jego łóżku. Zasnęła przy nim zaraz po wyjawieniu, kto jest obiektem jej nie-
odwzajemnionej miłości.
Napełnił kubek parującą, świeżo zaparzoną kawą i wszedł po schodach.
Zatrzymał się przy drzwiach sypialni, żeby rzucić obojętne spojrzenie na kobietę
leżącą w jego łóżku.
- Czas wstawiać, śpiąca królewno. - Podszedł do okna i szarpnięciem
rozsunął zasłony. Amy usiadła, zasłaniając oczy przed nagłym, nachalnym
blaskiem. - Przyniosłem ci kawę. - Nie, nie zamierzał wdawać się w szczerą
rozmowę o wydarzeniach minionej nocy. - Twoje ubranie jest już wyprane i
wyprasowane.
- Nie musiałeś w ten sposób odsłaniać okna! - jęknęła, opadając znowu na
łóżko i zasłaniając twarz poduszką.
R S
- 28 -
Spokojnie zbliżył się do niej, wyszarpnął poduszkę i trzymał ją z dala od
jej dłoni, gdy bezskutecznie starała się po nią sięgnąć. W końcu poddała się i
oparła na rękach, żeby obrzucić go wściekłym spojrzeniem
- Która godzina? - spytała, sięgając po kubek, który postawił na stoliku.
Jęknęła głośno, gdy odpowiedział, i rozejrzała się za komórką.
Oczywiście nie znalazła jej, gdyż wczoraj wybiegła z przyjęcia i ruszyła przed
siebie, nie podejrzewając, że może zakończyć ten wieczór na drzewie.
- O Boże... - Spojrzała z rozpaczą na Rafaela.
- Co Claire sobie pomyśli?
- Kim jest Claire?
- Nie mówiąc już o pozostałych! Miałam być dziś na plaży, na pikniku,
grillować z nimi... Zabrałam nawet specjalny strój. - Zacisnęła zęby z frustracji i
zerknęła oskarżająco na Rafaela.
- Nie masz czym się martwić. Zadzwoniłem tam.
- Co?
- Zadzwoniłem tam. - Uniósł pytająco brwi. - O co chodzi?
Amy przetrawiała wizję swej najlepszej przyjaciółki chichoczącej wraz z
resztą przyjaciół przy opisie jej zwariowanych wyczynów.
- Co im powiedziałeś? - spytała z mniejszą paniką, mając nadzieję, że nie
uznał za stosowne opisać każdego szczegółu żałosnej sytuacji, w wyniku której
przespała noc w jego łóżku.
- Powiedziałem, że wyszłaś zaczerpnąć świeżego powietrza, zgubiłaś się i
kiedy zjawiłaś się u mnie, było za późno, by cię odesłać. Więc bardzo uprzejmie
pozwoliłem ci zostać na noc. Odpowiada ci to?
- Sądząc z twojego tonu, tobie to nie odpowiada.
- Zapominasz, że powinnaś być mi wdzięczna, że ściągnąłem cię z tego
drzewa? - Patrzył, jak jej twarz blednie.
- Z kim rozmawiałeś?
- Och, z twoim szefem, oczywiście.
R S
- 29 -
Co za okropny facet. Odwrócił się do niej tyłem i gapił w okno.
- Rozmawiałeś z Jamesem... Co mu powiedziałeś? - spytała cicho.
- Że usychając z miłości, przez całą noc błąkałaś się po lesie, natknęłaś się
na ukochanego, który był z inną kobietą, i postanowiłaś wleźć na drzewo, skąd
zmuszony byłem cię ściągnąć...
- Nie zrobiłeś tego!
- Oczywiście, że nie! - Odwrócił się w samą porę, by złapać poduszkę,
która szybowała w kierunku jego głowy. - Twoje ubranie jest gotowe. I
śniadanie, jeśli chcesz coś zjeść. Wstawaj.
- Dobra, dobra. Nie będę siedzieć ci na karku dłużej niż to konieczne!
- Podrzucę twoje rzeczy pod drzwi sypialni. Możesz wziąć prysznic, jeśli
chcesz.
Była dziesiąta. Ta kobieta już wprowadziła zamęt w jego rozkład dnia.
Nie miał zamiaru przedłużać tej niepożądanej sytuacji.
Nie był świętoszkiem, ale od kobiet oczekiwał pewnej przyzwoitości.
Jego umysł oderwał się od raportu, widocznego na migotliwym ekranie. Wy-
obraził sobie dziewczynę, jak ściąga tę koszulę jednym płynnym ruchem, rzuca
ją na podłogę i przechodzi nad nią, kierując się do łazienki.
Zmarszczył brwi i odgonił natarczywe myśli, skupiając się bez reszty na
swojej pracy. Uniósł głowę dopiero wtedy, gdy weszła do pokoju, całkowicie
ubrana, choć bosa.
- Co robisz, do licha? - spytała.
Była zaskoczona, że widzi go siedzącego przed laptopem, nie mówiąc już
o rzędach cyfr, w które wydawał się wpatrywać.
Szybko zamknął laptop. James wiedział, że ona spędziła noc w domku dla
gości, śmiał się z tego, prawdę mówiąc - zdaniem Rafaela - o wiele za długo, ale
niechętnie przyznał, że lepiej będzie nie zdradzać jej tożsamości brata.
R S
- 30 -
- Uważa, że jestem ogrodnikiem - powiedział Rafael. James zanosił się od
śmiechu. - Tak czy owak - posumował rozmowę - gdyby wiedziała, kim jestem,
nie miałbym wyboru i musiałbym się ujawnić.
- A ja nie chcę, żebyś psuł mi nastrój, duży bracie, więc z radością będę
trzymał język za zębami. W każdym razie będzie miała na ciebie dobry wpływ.
- Bardzo w to wątpię - uciął szorstko Rafael. - Ma nie po kolei w głowie. -
Nagle przypomniało mu się, jak czepiała się kurczowo gałęzi i nieomal
uśmiechnął na to wspomnienie. - Nie interesuję się wariatkami.
- Dobra... cóż... Powiedz jej, że zobaczymy się później...
W obecnej chwili przyszło mu do głowy, że to „później" nie nadejdzie
wystarczająco szybko. Spojrzał na Amy i musiał przyznać w duchu, że wyglą-
dała o wiele lepiej w świeżo upranym ubraniu.
- I co? - ponagliła go, podchodząc bliżej. Stanęła za nim i ponad jego
ramieniem spróbowała otworzyć laptop, który zatrzasnął.
Chwycił ją za nadgarstki i pociągnął lekko, tak że nieomal straciła
równowagę i oparła się o niego.
Poczuła, że serce jej zamarło, potem zaczęło walić, aż zrobiło się jej
słabo.
- Słyszałaś kiedyś o przestrzeni osobistej? - spytał. Nadgarstki pod jego
palcami przywodziły mu na myśl gałązki. Nigdy jeszcze nie dotykał osoby
równie delikatnej. Puścił ją i założył ręce za głowę.
- Przepraszam... Tak się przyzwyczaiłam do... - Umilkła, nieświadomie
cofnęła się o kilka kroków, potem się roześmiała.
- Do czego...? - Wstał i skierował się do kuchni.
Amy trzymała się z tyłu.
- Do dużej rodziny. Mam trzech braci. A dom jest dość mały.
Przypuszczam, że raczej nie ma w nim miejsca na przestrzeń osobistą, więc...
Przepraszam.
- Przeprosiny przyjęte. Co byś chciała na śniadanie?
R S
- 31 -
Uchylił drzwi lodówki i Amy aż otworzyła usta. Wędzony łosoś dzielił
półkę z czymś, co wyglądało na drogi pasztet, tuzin jajek ułożono starannie nad
półką z białym winem, była też sałata, jaskrawozielona i świeża, oraz mnóstwo
różnych serów. Wyciągnęła rękę i wyjęła pasztet z kaczki.
- Poczęstuj się - powiedział z ironią Rafael.
- Fantastyczny wybór - westchnęła. Do diabła z osobistą przestrzenią,
musi zapoznać się lepiej z kuszącą zawartością jego lodówki. - Przepraszam
za wścibstwo... - Zajrzała do środka i kontynuowałaby poszukiwania, gdyby
zręcznie nie zatrzasnął jej lodówki przed nosem.
- Przyniosę pieczywo. Siadaj.
- Ciekawe... Jak ogrodnik może pozwolić sobie na wypełnienie lodówki
najwykwintniejszym jedzeniem, jakie można kupić?
Rafael, który oszczędnie dozował prawdę, gdy chodziło o jego tożsamość,
musiał szybko znaleźć wyjaśnienie.
- Dlaczego nie? - Wzruszył ramionami. - Niezależnie od mojej profesji,
jestem człowiekiem o wyrobionym smaku. I, jak widzisz, nie mam rodziny, na
którą musiałbym wydawać zarobione pieniądze. - Przynajmniej to było prawdą.
- A co będzie, jeśli postanowisz... no wiesz... ożenić się, założyć rodzinę?
Mam na myśli... czy musiałbyś wtedy opuścić to wspaniałe miejsce? - Z
rozmarzoną miną odgryzła kawałek orzechowego chleba z pasztetem i
przyglądała się mężczyźnie.
Był naprawdę przystojny, w specyficzny, szorstki sposób. Zero uroku
osobistego, oczywiście, stwierdziła w duchu, wspominając, jak warknął na nią.
- Nie mogę uwierzyć, że możesz być aż tak wścibska - powiedział ze
zdziwieniem.
- Zadałam tylko zwykłe pytanie - stwierdziła z urazą. - Nie sądziłam, że
naruszam twoją drogocenną przestrzeń osobistą. Nic dziwnego, że nie możesz
znaleźć sobie przyjaciółki od serca, ogrodniczki, która chciałaby z tobą dzielić
życie!
R S
- 32 -
- Nie szukam przyjaciółki od serca, ani ogrodniczki, ani żadnej innej -
warknął, wspominając chłodną, wyrafinowaną prawniczkę, byłą dziewczynę,
Elizabeth. - I odpowiadam na zwykłe, choć niezwykle wścibskie pytanie, tak,
ten domek jest mój, niezależnie od mojego stanu cywilnego.
- Ojej... - Amy z żalem skończyła jeść ostatni rogalik. - Mimo to wydaje
mi się, że pod pewnymi względami... nie jest ci łatwo...
Wiedział, że powinien zignorować jej niejasną uwagę, a jednak...
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
- Cóż... - Wstała, rozejrzała się w poszukiwaniu zniszczonych sandałów,
które wyglądały, jak gdyby przeszły cały cykl prania i sprawiały wrażenie nie-
nadających się do użytku. Skierowała się ku drzwiom. - Nieważne - rzuciła
przez ramię. - Mam zamiar zostawić cię w spokoju, jeśli zechcesz pokazać mi
właściwy kierunek. Sądzę, że zdołam wrócić sama.
- Jest już za późno, byś dołączyła do którejś z grup - powiedział.
Z jakiegoś powodu denerwowało go, że nie dokończyła tego, co
zamierzała powiedzieć. Miał wrażenie, że w ostatniej chwili zrezygnowała z
wyjawienia swoich myśli, ponieważ mu współczuła. Nikt nigdy nie współczuł
Rafaelowi Vivesowi.
Przynajmniej nie temu Rafaelowi Vivesowi, który żył w ekskluzywnym
świecie ludzi wyjątkowo bogatych, wyjątkowo potężnych i w związku z tym -
wyjątkowo poważanych.
- Wiem. - Przyglądała się uważnie sandałom, jak gdyby miała nadzieję, że
okażą się przydatne do noszenia. Ale nie. Delikatne paseczki, przypominające
jasnobrązowe spaghetti, były nieodwołalnie zniszczone. Wzięła obuwie do ręki,
westchnęła z rezygnacją i spojrzała na Rafaela. - Wszyscy wyruszyli o
dziewiątej trzydzieści. Spacer po złotym piasku, piknik na plaży... cóż, po co to
komu, jeśli może wśliznąć się do pustego domu i spędzić dzień w samotności
przy opustoszałym basenie? - stwierdziła zasmucona.
R S
- 33 -
- Nie wydaje mi się, byś mogła wśliznąć się dokądkolwiek w tych butach
- odpowiedział i wargi mu drgnęły. - Obawiam się, że wrzuciłem je do pralki z
ubraniem, bo myślałem, że to załatwi sprawę.
- I miałbyś słuszność, gdyby były zrobione z materiału - uśmiechnęła się
powściągliwie. - Nie martw się.
Rafael podjął decyzje. Do diabła z pracą. Poczeka.
- No, chodź. Weźmiemy samochód.
Amy z ochotą przyjęła propozycję.
Znacznie trudniej było jej zaakceptować samochód, który czekał na nich,
kiedy w końcu doszli do drogi okrążającej rozległe tereny. Nie był to jakiś
zabłocony pojazd z napędem na cztery koła, lecz sportowy wóz o niskim
zawieszeniu, będący hołdem złożonym przez Rafaela lekkomyślności, której tak
brakowało w jego krańcowo kontrolowanym i zorganizowanym życiu.
- Nic nie mów - uprzedził, odblokowując zamek pilotem schowanym w
kieszeni spodni.
- Ani mi to w głowie. - Pozwoliła, by otworzył przed nią drzwi,
doceniając przejaw dobrego wychowania, do którego nie była przyzwyczajona, i
wśliznęła się do środka. Zwróciła się do niego z uśmiechem: - Chciałabym być
muchą na ścianie, kiedy w końcu spotkasz tę swoją ukochaną-ogrodniczkę, tę,
której rzekomo nie szukasz!
- Nie będę sobie zawracał głowy pytaniem, co masz na myśli, bo wiem, że
i tak mi to powiesz. - Ogarnęła go nagle beztroska, gdy samochód z rykiem
obudził się do życia i ruszył.
- Cóż, jeśli koniecznie chcesz wiedzieć... I proszę, oszczędź mi długiego,
nudnego kazania na temat naruszania twojej przestrzeni osobistej, skoro sam
pozwoliłeś, żebym powiedziała, co myślę. - Rafael rzucił jej z ukosa ironiczne
spojrzenie.
- Ale chciałabym cię zobaczyć, kiedy nadejdzie czas rozstania się z tym
sportowym wozem...
R S
- 34 -
- Nie nadążam za twoim rozumowaniem.
- No cóż, możesz sobie pozwolić na to wszystko, bo nie masz
obowiązków... poza dbaniem o ogród, oczywiście - dodała pospiesznie, bo złoś-
ciło ją, gdy ludzie nie doceniali jej pracy, tylko dlatego, że nie wiązała się z
noszeniem kostiumu lub przesiadywaniem przy komputerze. - Ale uwierz mi, to
będzie pierwsza rzecz, której będziesz musiał się wyrzec, kiedy się ożenisz i
pojawią się dzieci.
- To kolejny powód, dla którego nie szukam drugiej połowy. -
Uśmiechnął się szeroko i spojrzał na nią z ukosa. - A tak na marginesie, nie
wracamy jeszcze do rezydencji.
- Nie? Dlaczego? - Uczucie, które ją ogarnęło, przypominało podniecenie.
Wytłumaczyła sobie, że czuje po prostu ulgę, że nie będzie musiała spędzić
całego dnia w samotności, rozpaczając z powodu Jamesa.
- Czuję się moralnie zobowiązany do odkupienia butów, które
zniszczyłem - oznajmił z powagą.
Amy nie wiedziała, czy mówi poważnie, czy żartuje.
- Nie ma potrzeby - odpowiedziała pospiesznie. - Naprawdę. Mam
tenisówki i zawsze mogę pożyczyć jakieś buty od Claire. Nosimy ten sam
rozmiar.
- Nie chcę o tym słyszeć.
- Ale co z twoją pracą? Rano pracowałeś przy komputerze. Nie
chciałabym przerywać... Cokolwiek robiłeś...
- Dlaczego mam wrażenie, że wyczuwam odrobinę ironii?
- Nie bardzo przypominasz ogrodnika - zakpiła, rozkoszując się tą chwilą.
- Ilu ogrodników poznałaś?
- Wielu... różnego rodzaju. - Zaśmiała się.
- Powinnaś być ostrożna z takimi stwierdzeniami. Można to inaczej
zrozumieć.
Odwróciła się i zapatrzyła w okno.
R S
- 35 -
Rafael nie miał pojęcia, jakim cudem ich rozmowa tak szybko przeszła na
tematy osobiste, ani dlaczego, do licha, postanowił zawieźć ją do miasta, aby
kupić parę butów. Zmarszczył brwi. Było wiele do opowiadania o Long Island,
więc zajął się tym. Plaże były fantastyczne, podobnie sosnowe lasy z ich
szlakami turystycznymi i odosobnionymi jeziorkami ze słodką wodą. Nie musiał
o tym wspominać, lecz Amy sama widziała, że w tym miejscu bogactwo wprost
rzuca się w oczy.
Nie miała pojęcia, ile mogą kosztować zwykłe sandały, ale była pewna, że
cena przekroczy możliwości jej skromnego budżetu. Z zażenowaniem wyjaśniła
to Rafaelowi, gdy dotarli do czarującego miasteczka z przerażająco drogimi
butikami.
- Ja się tym zajmę - odpowiedział, zręcznie parkując samochód. Odwrócił
się i spojrzał na nią, zanim otworzył drzwi.
- Nie możesz. Poza tym, dlaczego miałbyś to robić?
- Bo to ja uprałem te cholerne sandały.
- Musiałeś to zrobić, bo przewędrowałam w nich kilka kilometrów i
wlazłam na drzewo.
- Mam wrażenie, że przynajmniej wyleczyłaś się z zawodu miłosnego -
powiedział, wysiadając z samochodu, zanim zdążyła odpowiedzieć. - Sądziłem -
ciągnął - że będę miał do czynienia ze szlochającą kupką nieszczęścia, ale jeśli
wszystkie twoje myśli skupiają się na problemie, czy powinienem zapłacić za
parę butów dla ciebie, można spokojnie uznać, że ci przeszło. - Uniósł z roz-
bawieniem brew.
- Ja... po prostu nie chciałam nudzić cię opowiadaniem o moich
uczuciach! - prychnęła. Przez tyle miesięcy pogodnie podkochiwała się w
Jamesie. Nie ma mowy, nie pozwoli, by oskarżano ją, że jest płytka i przebolała
wszystko w kilka minut.
- Och. W takim razie przypuszczam, że powinienem być ci wdzięczny.
R S
- 36 -
Zatrzasnął drzwi samochodu. Bez wysokich obcasów Amy sięgała mu
zaledwie do ramienia. Spojrzał na jej bose stopy.
- Lepiej będzie, jeśli szybko kupimy ci jakieś buty.
Znowu próbowała go przekonać, że nie ma sensu, aby wydawał pieniądze.
Nawet jeśli buty były niezaprzeczalnie - z uznaniem poruszyła wąską stopą -
fantastyczne. Na płaskim obcasie, jasnobrązowe i idealnie funkcjonalne, z
wyjątkiem rzędu sztucznych brylancików na paskach. Będą doskonale pasować
do spodni lub spódnicy, po prostu emanowały kobiecością.
Rafael obserwował, jak przymierzała je w sklepie, zatrzymując się przed
lustrem, by obejrzeć je dokładniej.
W przeciwieństwie do Jamesa zwracał uwagę na umysł, był mężczyzną,
którego bardziej pociągało to, co dzieje się w głowie kobiety niż piękny wygląd,
choć do tej pory bez trudu znajdował kobiety łączące w sobie jedno i drugie.
Odchrząknął.
- Nie mogę ich przyjąć, chyba że zapłacimy po połowie - stwierdziła
stanowczo. - Są o wiele za drogie. - Wpatrując się w swoje stopy, nie zauważyła
zadziwionego spojrzenia, które właściciel butiku rzucił Rafaelowi, ani
potrząśnięcia głową, które otrzymał w odpowiedzi.
Rafael wzruszył ramionami i wyraził zgodę. Zastanawiał się, czy gdyby
Amy wiedziała, jakim majątkiem on dysponuje, miałaby równe względy dla
jego portfela. A także, czy konto bankowe Jamesa odgrywało jakąś rolę w jej
zadurzeniu.
Sprawiała wrażenie, że niczego nie ukrywa. Jasno widział, że to, co czuła
do jego przyrodniego brata, było łagodnym przypadkiem zadurzenia i że nie
istniał cień szansy, by James uległ jej urokom. W każdym razie nie ten James,
którego znał. Na wszelki wypadek jednak postanowił, że jego obowiązkiem jest
dopilnowanie, by to niewyobrażalne się nie zdarzyło.
- Och, na litość boską! - syknęła cicho Amy. - Niepotrzebnie robisz taką
groźną minę!
R S
- 37 -
- Czy zawsze musisz mówić, co ci przyjdzie na myśl?
- Jeśli przez to rozumiesz, że jestem szczera, to tak!
- A teraz jesteś szczera? - Podał sprzedawcy kartę kredytową, ale nadal
przyglądał się dziewczynie z taką uwagą, że w końcu przeciągle westchnęła.
- Tak. Tak, próbuję taka być.
Uznał, że powróci do tego tematu później. Podał jej torbę z butami, a ona
natychmiast włożyła je z uśmiechem.
- Lubisz ładne rzeczy, prawda? - spytał z namysłem.
- Pokaż mi kobietę, która ich nie lubi - zażartowała, zerkając na niego i
uśmiechając się szeroko, choć on nadal był poważny - a ja pokażę ci kłam-
czuchę.
Nie sposób było nie uśmiechnąć się do niej.
- Chodźmy na lunch.
- Dobrze, ale mam pomysł. Zabierzmy kostiumy kąpielowe i chodźmy na
plażę urządzić sobie piknik.
Z przygnębieniem pomyślała, jak długą drogę przebyła w ciągu kilku
zaledwie godzin. Przedtem niecierpliwie wyglądała chwili, gdy włoży mikro-
skopijne turkusowe bikini w nadziei, że uświadomi Jamesowi, że jest czymś
więcej niż użytecznym cateringowcem, a teraz musiała zadowolić się towa-
rzystwem zupełnie obcego faceta, który nie ukrywał, że jest dla niego
prawdziwym utrapieniem. I który wyglądał, jak gdyby zły humor był nie-
odłączną częścią jego osobowości. Prawdę mówiąc, był typem człowieka,
którego powinna instynktownie unikać. Oczekiwała, że storpeduje jej pomysł,
ale ku jej zdziwieniu zgodził się bez wahania.
- Długa przerwa na lunch, gdzieś na plaży... - mruknął. - Wydaje mi się,
że to bardzo dobry pomysł.
R S
- 38 -
ROZDZIAŁ CZWARTY
Impulsywna z natury Amy zwykle najpierw decydowała się na działanie,
a dopiero potem zastanawiała się nad jego skutkami. Zaimprowizowany piknik
na plaży oznaczał czas stracony na zastanawianie się, jaki kostium kąpielowy
włożyć, co kupić do jedzenia i jak je przetransportować. Nie była przygotowana
na oszałamiającą sprawność Rafaela. Dał jej pięć minut na zabranie z domu
rzeczy, których potrzebowała, łącznie z kremem z filtrem, bo - jak powiedział -
nie zamierzał odwozić jej do najbliższego szpitala, gdyby dostała porażenia
słonecznego.
- Och, jakie to miłe - mruknęła, ale zrobiła, jak kazał.
Potem, nie wyłączając silnika samochodu, Rafael wpadł do swojego
domku, po pięciu wyznaczonych minutach wrócił. Miał na sobie kąpielówki,
workowaty podkoszulek, przerzucony przez ramię ręcznik. I okulary. Ciemne
okulary, które podkreślały jego śródziemnomorskie pochodzenie.
Następnie podjechał pod małe eleganckie delikatesy. Chętnie poszłaby
razem z nim i rozkoszowała się oglądaniem, ale - jak gdyby czytał w jej
myślach - kazał jej poczekać w samochodzie.
Demonstracyjnie odwróciła wzrok, gdy wsunął się na sąsiednie siedzenie
i powiedział, że teraz jadą prosto na plażę.
- Przypuszczam, że ty też masz taki sam problem - zagaił.
- Jaki problem?
- Będziesz musiała zrezygnować z luksusów, kiedy wyjdziesz za mąż i
rzucisz pracę.
Amy wybuchnęła śmiechem.
- Po pierwsze, nie zamierzam rzucać pracy zaraz po ślubie! Pewnie,
mogłabym potraktować to jako okazję, by pracować na własną rękę zamiast dla
firmy, ale to będzie zależało od tego, kogo poślubię, prawda? A po drugie, nie
R S
- 39 -
ma w moim życiu luksusów. Nie wszyscy są takimi szczęściarzami, żeby mieć
służbową rezydencję do dyspozycji!
Zatrzymał się przy plaży i obserwował, jak Amy biegnie przodem,
rozkopując piasek. Miała na sobie Spłowiałe dżinsy z obciętymi nogawkami i
cienką białą podkoszulkę z krótkimi rękawami. Zaczęła ją zdejmować w biegu,
odsłaniając skąpą górę turkusowego bikini. Wyjątkowo skąpą górę od tur-
kusowego bikini. Gwałtownie zaczerpnął tchu. Zastanowił się, jakie jeszcze
stroje mogła mieć w swojej garderobie, i szybkość, z jaką zareagowała na to
jego wyobraźnia, wywołała rumieńce na jego policzkach. Zmarszczył brwi, zły
na siebie za swoje rozkojarzenie, ale przecież był zły na siebie od chwili, gdy
rano podjął decyzję, by odejść od laptopa.
Wszystko dla dobra sprawy! - przypomniał sobie.
Biegła teraz w jego kierunku, zdyszana, pełna skruchy, że nie pomogła
mu w niesieniu rzeczy przygotowanych na piknik. Miała smukłą, wdzięczną
figurę, małe piersi. Zafascynowało go miejsce, gdzie wąska talia przechodziła w
biodra. Przyspieszył kroku.
- Dobrze, panie siłaczu! Mnie nie przeszkadza, jeśli chcesz udowadniać,
jaki jesteś wielki i silny!
Pamiętał o zabraniu pledu, który trzymał w bagażniku, jak większość
ludzi mieszkających w miejscu, gdzie zimą mogą wystąpić śnieżne zamiecie.
Rozłożył pled, rzucił nań torby z jedzeniem i czekał, aby do niego dołączyła.
- Mam krótkie nogi - oznajmiła. - Nie najlepiej się spisują na piasku. -
Patrzyła na morze, wszystko jedno na co, byle nie w te niepokojące ciemne
szkła. - Fantastycznie. Nie widziałam zbyt wielu plaż, ale ta jest jedną z
najpiękniejszych.
Stali obok siebie i Amy zaczęła wydawać się sobie trochę komiczna,
coraz bardziej zdawała sobie sprawę, jak skąpa jest góra od jej bikini. Nie
rzucałoby się to w oczy w grupie, gdzie dziewczęta nosiły podobne kostiumy,
R S
- 40 -
ale przy Rafaelu poczuła się nagle odsłonięta. Szybko rozłożyła swój ręcznik i
usiadła na nim, opierając się na łokciach.
Ku jej uldze, zrobił to samo. Gdy ściągnął koszulę, musiała przyznać, że
był w imponującej formie. Nie miał na sobie ani odrobiny zbędnego tłuszczu
i przy każdym ruchu mogła widzieć zarys ścięgien i mięśni. Zaschło jej w
ustach.
Z pewnością nie miał racji, sugerując, że jest powierzchowna. Że w
rekordowym czasie zapomniała o złamanym sercu, gdyż jest pustą osóbką, która
zakochuje się i odkochuje dla zabawy.
- Ciekawa jestem, dokąd wszyscy poszli... - zastanawiała się na głos.
Pomyślała, że mogłaby skierować rozmowę na Jamesa i pokazać się w trochę
lepszym świetle. Coraz bardziej dochodziła bowiem do wniosku, że to, co czuła
do niego, nie było niczym trwalszym niż - uznała ze wstydem - letni katar.
- Dlaczego? - spytał bez ogródek. - Nie musisz próbować zawrócić w
głowie szefowi, by zaciągnąć go do łóżka. Chyba że to zrobiłaś, a teraz tylko
próbujesz zacieśnić więź?
Usiadła gwałtownie i odwróciła się, by spojrzeć na niego. Policzki miała
szkarłatne z oburzenia.
- Jak śmiesz?! - Zerwała się na nogi i ruszyła przed siebie.
Kiedy poczuła jego dłoń zaciskającą się na jej ramieniu, nawet nie
próbowała się obejrzeć. Starała się tylko strząsnąć ją z siebie, ale równie dobrze
mogła próbować zrzucić stalowy pierścień. W końcu zmuszona była odwrócić
się do niego.
- Weszło ci to w nawyk, prawda? W ten sposób radzisz sobie z kłopotliwą
rozmową? Albo kłopotliwą sytuacją? Odchodząc jak najszybciej, gdzie nogi
poniosą?
Ponieważ z tego powodu dwa razy wylądowała na jego progu, z trudem
usiłowała znaleźć odpowiednio zgryźliwą odpowiedź.
R S
- 41 -
- Sprawiasz mi ból! - Tylko to zdołała wymyślić, ale puścił ją
natychmiast. Widziała, że starał się odzyskać panowanie nad sobą. - Nie
zamierzam siedzieć z tobą na plaży i jeść te cholerne kanapki, podczas gdy ty
ranie obrażasz! - Cofnęła się o kilka kroków i spojrzała na niego groźnie. -
Jesteś mi winien przeprosiny!
- Słucham? - Przez całe życie nikt nie domagał się od Rafaela przeprosin.
To żądanie wprawiło go w osłupienie.
- Słyszałeś! Chcę, żebyś mnie przeprosił! Właśnie mnie obraziłeś, jeśli nie
zauważyłeś!
- Nie obraziłem cię.
- Oskarżyłeś mnie, że sypiam, z kim popadnie.
- Opierałem się na posiadanych informacjach.
- No więc posiadasz złe informacje i nie ruszę się stąd, dopóki mnie nie
przeprosisz! - Nie wiedziała, dlaczego tak się zezłościła. Ona znała prawdę i
chyba tylko to miało znaczenie? Ale poczuła, że oczy ją szczypią od
powstrzymywanych z trudem łez.
- Na litość boską - wykrztusił sztywno. - Przepraszam, jeśli uznałaś moją
uwagę za obraźliwą.
- To dobrze. - Amy pociągnęła nosem. - Bo uznałam.
- Naprawdę nie wiem, co ty w nim widzisz - powiedział, kiedy zasiedli
znowu na pledzie po zawarciu chwilowego rozejmu.
Amy rzuciła mu miażdżące spojrzenie.
- Dlatego, że tak dobrze go znasz? - spytała z ironią. - Wiem, że to twój
szef, ale przecież mieszka w Londynie. Założę się, że prawie tu nie bywa! Kiedy
przyjeżdża do Ameryki, prawdopodobnie zmierza prosto do nowojorskiego
biura.
Rafael powstrzymał uśmiech. Ilekroć James przyjeżdżał do Stanów,
przede wszystkim zjawiał się w domu ich matki w Hamptons. Biuro było tylko
szklanym budynkiem, do którego wpadał, by się przez chwilę pokazać.
R S
- 42 -
- Od czasu do czasu wpada do tej posiadłości - stwierdził dyplomatycznie.
Przyglądał się, jak żar słońca zmusza ją do zrzucenia szortów i
odsłonięcia ciała szczupłego, lecz o idealnych proporcjach. A dół bikini był tak
samo skąpy jak góra.
- Och, i myślisz, że znasz go dzięki tym sporadycznym wizytom?
- A myślisz, że ty go znasz? - Dowie się. jakie ona ma intencje.
- Oczywiście, że tak! - warknęła, przewracając się na bok i podpierając
ręką, tak aby mogła skierować całą moc gniewnego spojrzenia na piękny profil
Rafaela. - Co prawda, to nie twoja sprawa. On jest bardzo zabawny i
nieprawdopodobnie popularny. Prawdę mówiąc, nie sądzę, by znalazł się ktoś
odporny na urok Jamesa!
- A jak często z nim rozmawiałaś? - spytał zaciekawiony.
- Żartowaliśmy czasem. Zajmuję się cateringiem dla kierownictwa.
Zwykle chodzi o dostarczanie gotowych potraw, ale czasami James zamawia u
mnie specjalny poczęstunek dla przyjaciół. Byłam nawet w jego mieszkaniu,
żeby obsługiwać te imprezy.
- Więc traktował cię po przyjacielsku i postanowiłaś się zakochać.
Miała ochotę wybuchnąć gniewem, ale zastanowiła się nad tym, jak
komiczny obraz przedstawił, i westchnęła.
- Trafił na chwilę, gdy byłam bezbronna - wyznała.
- Bezbronna... Dlaczego?
- Jak tam u ciebie z umiejętnością słuchania? - spytała, przybierając
znowu pozycję horyzontalną, tak że oboje wpatrywali się w niebo. Zamknęła
oczy.
- Brak mi doświadczenia - odpowiedział, choć zdawał sobie sprawę, że
ma wspaniałą okazję, by dowiedzieć się, jakie są jej intencje w stosunku do jego
brata.
- Naprawdę? - Amy była zbita z tropu. Zauważyła, że zwykle tak na nią
działał. Potrafił tak zręcznie zmienić temat, że zapominała, o czym mówiła. -
R S
- 43 -
Dlatego, że nie miałeś wiele okazji, by spotykać się z kobietami? - Gdy tylko
wypowiedziała tę myśl, wydała się jej śmieszna.
Dokądkolwiek poszli, kobiety gapiły się na niego. Zauważyła to. Ich
zaciekawione spojrzenia. - Nie, zapomnij, że to powiedziałam. Spotykasz wiele
kobiet, po prostu nie obchodzi cię, co się dzieje w ich głowach.
Zaczerwienił się.
- Spotykam wiele kobiet, które nie uważają za swój obowiązek
informować mnie nieustannie o każdej myśli, która im przyjdzie do głowy -
poprawił ją przez zaciśnięte zęby.
- W porządku. - Zastanowiła się, co to były za kobiety.
- Ale - powiedział z naciskiem - mówiliśmy o tobie. Powiedziałaś, że
byłaś... bezbronna.
To słowo zabrzmiało w jego ustach, jak gdyby wypowiadał je po raz
pierwszy. Miała ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Właśnie zerwałam ze swoim chłopakiem, z którym chodziłam od dwóch
lat - wyjaśniła, chmurząc się na to wspomnienie. - Poznaliśmy się na kursie
cateringowym. - Uśmiechnęła się. - Był świetnym kumplem. Chciał mieć
własny program w telewizji, wyrobić sobie nazwisko - westchnęła. - Zwykła
gastronomia nie była dla Freddiego wystarczająco dobra.
Wbrew woli poczuł zainteresowanie.
- Z początku bawiło mnie, że tak obsesyjnie pragnął dojść do czegoś, ale
potem zaczęliśmy się kłócić. Moje siostry nie ufały mu, ale ja trwałam przy nim,
dopóki mnie nie rzucił.
Usłyszał drżenie w jej głosie i nie musiał na nią patrzeć, by wiedzieć, że
jej twarz spochmurniała.
- Dobrze, że się go pozbyłaś.
- No tak, ale... Zerwał ze mną przez sms-a. Napisał, że poznał inną
kobietę. Potem dowiedziałam się, że ta „inna" jest dwa razy starsza od niego i
R S
- 44 -
ma mnóstwo forsy. Teraz mieszka we Włoszech. Ma nowiuteńką restaurację.
Może wpadnę kiedyś tam i wystraszę go na śmierć.
- Taaak... I wtedy poznałaś Jamesa.
- W pracy. Rozśmieszał mnie.
I był nieszkodliwy, domyślił się Rafael. Mieć słabość do szefa, to jak
marzyć o gwiazdce z nieba. I dlatego słabość pozostaje jedynie słabością. Czy
teraz, gdy na własne oczy zobaczyła, jak bardzo James jest bogaty, zdecydowała
się zrobić kolejny krok?
- James rozśmiesza wiele osób. - Wzruszył ramionami. - Sądziłaś, że z
tego powodu jesteś dla niego kimś wyjątkowym?
- Nie, wcale nie! - Nieczyste sumienie sprawiło, że się zaczerwieniła.
- Byłabyś głupia, gdybyś tak myślała.
- Naprawdę nie potrzebuję twoich kazań. Przecież mnie nie znasz i
prawdopodobnie niewiele wiesz o Jamesie.
Rafael wycofał się niechętnie. Mógłby jeszcze długo wyjaśniać, dlaczego
uważa, że byłaby szalona, myśląc o związku z jego bratem. Dla Jamesa
ideałem kobiety była imprezowiczka, która nie pragnie żadnych zobowiązań.
Sprowadził rozmowę na temat jej pracy, wydawało się to całkiem
naturalne, gdyż zaczął właśnie rozpakowywać paczuszki z jedzeniem.
- Nie robisz tego często, prawda? - spytała wreszcie, przerywając
monolog, który nawet w jej własnych uszach zaczynał przypominać bardzo nud-
ny życiorys, recytowany podczas rozmowy w sprawie pracy. Nie sądziła, by to
go mogło interesować.
- Nie robię czego? - Zerknął na nią z ukosa.
Opadła na kolana, pochyliła ku niemu i przeglądała zawartość
jednorazowego pojemnika. No i znowu jego uwagę przyciągnęły te piersi,
cienista dolinka między nimi, ich kształtna pulchność. Zmarszczył brwi i
odwrócił wzrok.
R S
- 45 -
- Nie urządzasz pikników. - Spojrzała na niego. - Chcę powiedzieć -
wyjaśniła - że kupiłeś mnóstwo rzeczy do posmarowania chleba, ale nic, za
pomocą czego można by je rozsmarować. I chleb, ale nie ma czym go pokroić,
no i na czym mamy to wszystko położyć?
Był zbity z tropu.
- To takie nudziarstwo, wiem. To znaczy, wcale nie uważam, żebyś ty był
nudny - dorzuciła pospiesznie. Przeszył ją dreszcz, gdy spojrzała w te
denerwująco ciemne szkła. - Ale wydaje mi się, że po prostu nie jesteś
przyzwyczajony do jadania na dworze. To dziwne, zważywszy na twój zawód.
- Może sądzę, że spędzanie wolnego czasu na świeżym powietrzu za
bardzo przypominałoby pracę. Przecież i tak głównie pracuję na dworze. Strzy-
gę trawniki. Wyrywam chwasty. Od czasu do czasu ścinam drzewo.
Zmarszczyła brwi. Czyżby nabijał się z niej? Sądziła, że jej uwaga była
całkowicie rozsądna.
- Prawdę mówiąc, nie tak wyobrażam sobie dobrą zabawę - oznajmił bez
ogródek. - Za dużo słońca, za mało cienia i piasek w kanapkach.
Wstał. Amy też podniosła się na nogi.
- Proponuję, żebyśmy wskoczyli do samochodu i ruszyli, dokąd nas oczy
poniosą. Zjemy coś po drodze. Gdziekolwiek.
Nie wierzył, że to powiedział. Obdarzyła go olśniewającym uśmiechem.
- W porządku. Ale co z jedzeniem? To znaczy, musiało dużo kosztować, a
nie pozwoliłeś mi zapłacić. Może postawię ci lunch? Wiem, że masz ważniejsze
sprawy na głowie od obwożenia mnie po wyspie tylko dlatego, że wylądowałam
ubiegłej nocy na twoim progu.
- Może.
Cztery godziny później Rafael musiał przyznać, że doskonale się bawił.
Jeśli chodzi o nowe doświadczenia, to czas spędzony w towarzystwie kobiety,
której nigdy nie ciekawiły bieżące wiadomości, nie wiedziała nic o operze,
niewiele o teatrze i niezdrowo interesowała się programami w stylu reality
R S
- 46 -
show, był prawdziwym objawieniem. Zero intelektualnych pogawędek o stanie
kraju, światowej ekonomii i - obowiązkowo w przypadku Elizabeth -
rozczarowaniach amerykańskim systemem prawnym. Zamiast tego
odparowywał tysiące niedyskretnych pytań o siebie, usłyszał wszystko o jej
bałaganiarskiej, ogromnej rodzinie i, gdy dotarli w końcu do drzwi jego domu,
odkrył, że w gruncie rzeczy nie dowiedział się, jakie miała zamiary wobec jego
brata. Co było jedynym celem wyprawy. A teraz upierała się, że musi już iść.
- Dlaczego?
- Bo ludzie będą zastanawiać się, gdzie się podziewam. - Zaczęła
wyliczać na palcach wszystkie powody. - Bo na dzisiejszy wieczór
przewidziano wiele rozrywek i zapowiada się dobra zabawa. Bo nie mogę ciągle
chodzić w tym samym ubraniu.
Musiał przyznać się do porażki. Skoro jednak niczego nie osiągnął przez
cały dzień, postanowił, że po prostu odłoży pracę na parę godzin i nazajutrz też
zajmie się tą kobietą. Oczywiście, dla dobra sprawy.
- Rozrywki... - Nie wyobrażał sobie nic gorszego.
- Tak. Wieczór w kasynie. Oczywiście, nie będziemy grać na prawdziwe
pieniądze, ale będzie wesoło.
- W porządku. Odwiozę cię.
Czując zaskakujące rozczarowanie, Amy zachowywała milczenie podczas
krótkiej jazdy.
- Wysadzę cię przy bramie, jeśli nie masz nic przeciwko temu. - Nacisnął
guzik pilota i skrzydła bramy zaczęły otwierać się powoli. - Podejrzewam, że
będziesz czuła się trochę niezręcznie - zasugerował obojętnym tonem,
wyłączając silnik i opierając się o drzwi, by na nią spojrzeć.
Słońce lekko oprószyło jej twarz piegami, co w połączeniu z brakiem
makijażu nadało jej bardzo młody i bezbronny wygląd. Wydawało się, że James
nie zwrócił na nią uwagi, odkąd pracowała w jego firmie, ale tutaj zobaczy ją w
innym świetle, a połączenie młodości i bezbronności mogłoby go zainteresować.
R S
- 47 -
Nawet jeśli miał na boku jakąś dziewczynę. Amy, jak się przekonał w ciągu
tego dnia, nie miała wprawdzie olśniewającej urody modelek, którą preferował
James, ale jej szczera, zaraźliwie wesoła osobowość mogła okazać się
niebezpiecznie atrakcyjna.
- Chciałem powiedzieć, że przebywanie w towarzystwie szefa... ze
świadomością, że jest związany z inną, że nie zwraca na ciebie uwagi...
- Bardzo ci dziękuję.
- Zwłaszcza że poświęciłaś dużo czasu i energii na fantazjowanie o
zaciągnięciu go do łóżka...
Amy była rozdarta pomiędzy oburzeniem z powodu jego sugestii i
zawstydzeniem, że były do tego stopnia trafne.
- Nie jestem aż tak przygnębiona! - skłamała. - Poza tym mam wokół
siebie mnóstwo ludzi. Nie będę zmuszona do rozmowy z nim, jeśli tego nie
zechcę.
- A będziesz chciała?
- Czy co będę chciała?
- Rozmawiać z nim. A może już ci przeszło? Zaczerwieniła się.
- Kobiety nie zapominają o złamanym sercu w ciągu kilku godzin! -
zaprotestowała, wykręcając się od odpowiedzi.
- Twoje serce nie zostało złamane. Pomyślałaś o tym facecie choć raz w
ciągu tego dnia?
- Oczywiście, że tak! - Ani razu! - To nie twoja sprawa!
Pomyślał, że byłaby zaskoczona, gdyby wiedziała, jak bardzo jest to jego
sprawa.
- Bo przyszło mi do głowy - mruknął - że może chciałabyś wziąć sobie
wolne i spędzić jutrzejszy dzień na Manhattanie.
Nigdy dotąd nie była za granicą. Po raz pierwszy postawiła stopę poza
granicami kraju.
R S
- 48 -
- Nie bądź niemądry - odpowiedziała, wyrzucając z myśli obrazy
drapaczy chmur i Central Parku, które miliony razy oglądała w telewizji. - Nie
możesz brać wolnego, kiedy masz na to ochotę. Wiem, że prawdopodobnie
jesteś panem i władcą swego personelu, ale nie uważasz, że szef mógłby się
trochę zdenerwować, gdyby dowiedział się, że zostawiasz ich swojemu losowi
przez dwa dni? Mógłbyś nadużyć jego wspaniałomyślności, a ja nie chciałabym
wpakować cię w kłopoty.
- To bardzo ładnie z twojej strony - powiedział z rozbawieniem - ale nie
musisz się o mnie martwić. Szef i ja jesteśmy w bardzo przyjacielskich
stosunkach. Oczywiście, jeśli wolałabyś... - Odkrył, że pragnie, aby się zgodziła.
- Przypuszczam, że ulżyłoby mi, że nie muszę przebywać w towarzystwie
Jamesa, wiedząc, że zrobiłam z siebie idiotkę. - Przypomniała sobie, że jest
finansowo niezależną kobietą wciąż dochodzącą do siebie po Okrutnym
Zawodzie Miłosnym. - I trudno by mi było patrzeć na niego, wiedząc to, co
wiem, a jednak nadal... go pragnąc.
Nie to chciał usłyszeć. Jaki normalny, zdrowy mężczyzna mógłby nie
zauważyć jej subtelnego uroku? Mogła nie mieć nóg do samej szyi ani piersi,
które o kilka minut wyprzedzały właścicielkę, ale jej łobuzerskie poczucie
humoru było zaraźliwe, a osobowość - urzekająca. Zwłaszcza że tu chodziło o
Jamesa, dorzucił w duchu. On lubił kobiety, które potrafiły cieszyć się życiem.
To, że ta była oprócz tego znacznie bardziej inteligentna, mogło zadecydować o
różnicy pomiędzy przelotnym romansem a propozycją małżeństwa. Rafael nie
mógł nawet pomyśleć o tej mało prawdopodobnej możliwości bez gwałtownego
przypływu gniewu i determinacji, że musi temu zapobiec za wszelką cenę.
- No więc przyjmuję, że odpowiedź brzmi „tak".
Następnego ranka przyjechał po nią punktualnie o ósmej trzydzieści. Była
już na nogach od siódmej. Znowu ubrała się w dżinsy, ale tym razem włożyła do
nich króciutki top i nowe, fantastyczne sandały. O randce z ogrodnikiem
radośnie poinformowała Claire, która w duszy odczuła ulgę, że przyjaciółka
R S
- 49 -
zrezygnowała z beznadziejnej pogoni za Jamesem, i zadowoliła się zadaniem
tylko paru pytań.
- I nie zakochaj się w ogrodniku - ostrzegła, z niepokojem zauważając, że
coś się zmieniło w jej przyjaciółce.
- Trudno by było trzy razy w tygodniu kursować pomiędzy Nowym
Jorkiem i Londynem. Uwierz mi - zapewniła ją szczerze Amy. - Nie ma o tym
mowy! Wiesz, że lubię mężczyzn, którzy potrafią cieszyć się życiem. I
przypuszczam, że niektórzy mogliby powiedzieć, że jest przystojny... ale, muszę
dodać, bynajmniej nie pociągający. Prawdę mówiąc, jest równie pociągający jak
rekin ludojad, przypuszczam jednak, że zdarza mu się przyciągnąć parę
spojrzeń, gdy wyjdzie na miasto. - Raczej parę setek, pomyślała, wspominając,
jak kobiety odwracały głowy, by mu się lepiej przyjrzeć. - Nic dziwnego. Ta
fizyczna praca na świeżym powietrzu... te prężące się muskuły... Ale nie jest
typem wrażliwego mężczyzny - dorzuciła.
- Więc jak wyjaśnisz, że wziął wolny dzień, aby obwozić cię po Nowym
Jorku ? - spytała z zaciekawieniem Claire.
- Może mi współczuje. - W gruncie rzeczy nie potrafiła sobie wyobrazić
współczującego Rafaela.
- Trochę przesadziłam, opowiadając o moim złamanym sercu.
- A może - dramatycznie stwierdziła Claire - uległ urokowi pięknej Amy.
Amy poczuła w palcach stóp ciepło, które powoli ogarniało całe ciało.
- To niedorzeczne - zapewniła pospiesznie.
- Ale ma spędzić z tobą cały dzień, choć nie musi tego robić...
- Kto wie, czym się kieruje mężczyzna? - odpowiedziała z irytacją,
spoglądając na zegarek. - I kogo to obchodzi?
Chciała zniknąć, zanim James zejdzie na śniadanie. Znalazła wymówkę i
wróciła do swojego pokoju, gdzie spędziła następne pół godziny, po czym
wyśliznęła się z domu i pobiegła do bramy, znajdującej się na końcu idiotycznie
R S
- 50 -
długiego i krętego podjazdu. To dlatego, kiedy zobaczyła czekający na nią
samochód, serce zabiło jej dziko. Po prostu zmęczyła się biegiem.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Rafael był w nie najlepszym humorze. Ubiegłej nocy rozmawiał z
Jamesem i nieoczekiwanie wyznał mu, że następny dzień ma spędzić z Amy. A
ponieważ nie mógł wyjaśnić, dlaczego to robi, musiał znieść atak śmiechu brata
oraz długie i niezbyt budujące kazanie o tym, jak mądrze jest odpocząć od
nudnych kobiet w służbowych kostiumach, z którymi zwykle się umawiał.
I jak gdyby tego było mało, nowiny o jego odstępstwie od normy rozeszły
się z szybkością błyskawicy, i rano, o idiotycznie wczesnej porze,
nieoczekiwanie zadzwoniła matka. Przejrzał ją na wylot po mniej więcej dwóch
sekundach wstępnych uprzejmości, przełączył telefon na głośnik i podczas
rozmowy zdążył przygotować sobie śniadanie, przeczytać pocztę internetową
oraz przebrać się.
Można by pomyśleć, westchnął z niechęcią, że wykupił miejsce w
rakiecie na księżyc. Kiedy od niechcenia wspomniał, że matka musi prowadzić
bardzo nudne życie, skoro podnieca ją tak banalne wydarzenie, jak to, że syn
umówił się z jakąś kobietą, musiał wysłuchać treściwej, pełnej rozbawienia
przemowy, jak dobrze mu to zrobi, że wreszcie zachował się w sposób
nieprzewidywany.
- Kiedy po raz ostatni oderwałeś się od pracy pod wpływem chwilowego
impulsu? - spytała.
Dyplomatycznie powstrzymał się od podkreślenia, że spontaniczne
odrywanie się od pracy nie leżało w interesie firmy, którą kierował z tak za-
dziwiającym powodzeniem. Zamiast tego odpowiedział:
R S
- 51 -
- Jakiś tydzień temu, kiedy nagle okazało się, że jestem stróżem mego
brata.
- Och, ale to stało się pod wpływem mojego impulsu - szybko podkreśliła
matka. Nie mógł z nią wygrać.
- Do licha, co ty masz na sobie? - spytał, gdy Amy wsiadła do samochodu.
- Dżinsy - odpowiedziała. - I też ci mówię dzień dobry.
Spojrzał na odsłonięty fragment jej brzucha i chrząknął.
- Bardzo nisko opadają na biodra.
- Kiedy tak mówisz, zupełnie jakbym słyszała ojca. To ostatni krzyk
mody.
- Czyżby? Kto tak twierdzi?
- Każdy poniżej trzydziestego roku życia, co jak sądzę, wyklucza ciebie.
Zamknęła oczy i pozwoliła, by powiew wiatru rozwiewał jej włosy.
Ciekawe, że czuła się podniecona i szczęśliwa, choć nie przepadała za wzajem-
nymi docinkami. Uniosła powieki i zerknęła na Rafaela.
- Nigdy nie widziałam cię w dżinsach! - stwierdziła, biorąc się w garść.
- Bo ich nie mam.
- Każdy ma choć jedną parę!
Rafael wzruszył ramionami. Zastanawiał się, jak by zareagowała, gdyby
powiedział jej, że ma rachunek w najbardziej ekskluzywnych nowojorskich
sklepach i specjalnego służącego, który kupuje mu wszystko, czego potrzebuje.
Nie posiadał dżinsów, bo nigdy nie odczuwał takiej potrzeby.
- Hmmm... Nie masz dżinsów. Może powinniśmy wybrać się dziś na
zakupy - stwierdziła figlarnie. - Zadbać, żebyś nie wyglądał jak stary ramol.
- Uważasz, że wyglądam jak stary ramol? - uśmiechnął się i Amy
zmrużyła oczy.
Nie! Może nie nosił dżinsów, ale z pewnością nie był ramolem. W ustach
jej zaschło, poczuła, że serce jej wali.
R S
- 52 -
- Nie. Po prostu wydało mi się dziwne, że nie masz ani jednej pary. W
każdym razie nie mam ochoty na zakupy. Żartowałam tylko. Nie obchodzi mnie,
w co się ubierasz ani co posiadasz.
- Nie? - Pomyślał o tym, co skłoniło go, by po raz pierwszy wybrać się na
wagary. Chciał się upewnić, że gdy Amy opuści Hamptons, nie będzie już
myślała o jego bracie. - Szkoda...
- Słucham? - Odchrząknęła.
Mój Boże, to jedno słówko sprawiło, że przeszedł ją dreszcz. Nic nie
rozumiała.
- Sądziłem, że wszystkie kobiety obchodzi, co ludzie o nich myślą -
powiedział łagodnie.
- Och, tak. Nie!
- Wydaje mi się, że zakupy to dobry pomysł - zastanawiał się. - Przecież
nie możesz zwiedzać Manhattanu i nic nie kupić. - Sęk w tym, że nie miał
pojęcia, dokąd kobiety chodzą na zakupy.
- Mogę kupić ci dżinsy - Amy zapaliła się do tego pomysłu.
- Naprawdę uważasz, że są mi potrzebne? - wycedził.
- Oczywiście! - Czasem, kiedy się odezwał, jego głos brzmiał niezwykle
seksownie. Czy wiedział o tym? - I może jeszcze odjazdową koszulę, zamiast
tych jednokolorowych, które chyba lubisz nosić...
Uśmiechnął się szeroko, myśląc, jak by zareagowała, gdyby wiedziała, ile
te jednokolorowe koszule kosztowały. Każda była szyta na zamówienie. Co pół
roku pozbywał się jednego zestawu i zastępował go drugim. To mogło być
nudne, ale cholernie wygodne.
- Odlotową?
- Może hawajską? - Bawiła się, wyobrażając go sobie w tak szokującym
stroju. - Na przykład w wielkie kolorowe kwiaty. To byłaby odmiana po tych
nudnych białych lub kremowych. - Dobrze, że nie pracujesz w biurze. Założę
się, że miałbyś do kompletu mnóstwo garniturów w paseczki!
R S
- 53 -
Och, tylko trzydzieści lub coś koło tego, pomyślał z ironią.
- Umowa stoi - powiedział leniwie. - Ty możesz wcisnąć mnie w jakiś
codzienny ciuch, a ja ubiorę cię tak, jak powinna się ubierać kobieta.
- A jak powinna się ubierać?
- Nie w dżinsy wyglądające jakby ktoś zaatakował je nożyczkami.
- Tak właśnie powinny wyglądać.
- I zapłacę za wszystko.
- Nie ma mowy! - Zarumieniła się. - To by nie było w porządku. Mam na
myśli, że nie chodzimy ze sobą. Chociaż to nic by nie zmieniło. Nie uważam, że
mężczyzna powinien płacić za wszystko.
- Chcesz powiedzieć, że jesteś jedną z tych feministek, które upierają się,
by dzielić wydatki na pół? A gdybyś umawiała się z szefem? Nadal żądałabyś,
żebyście dzielili się kosztami?
- To by było co innego.
- Dlaczego?
- Wiem, że to zabrzmi, jak gdybym miała różne komplety zasad, ale
James ma mnóstwo forsy. Gdybym chodziła z nim na randki... - wzdrygnęła się
na myśl o tym - chętnie pozwoliłabym, by za mnie płacił. W końcu ja jestem
spłukana, a on nie. Wynagrodziłabym mu to w inny sposób.
- To znaczy? - rzucił lekko.
- Gotowałabym mu specjalne dania... Kupowałabym drobiazgi, które
mogłyby mieć dla niego specjalne znaczenie... Są sposoby okazywania
wdzięczności, której nie da się wyrazić pieniędzmi. To są sprawy względne,
prawda?
- I sądzisz, że ogrodnik nie mógłby sobie pozwolić, by od czasu do czasu
wydać kupę forsy?
- Może i mógłbyś, ale dlaczego miałbyś to robić? Prawie mnie nie znasz.
- Ostatnio dostałem bardzo hojną premię od szefa - oznajmił z powagą. -
Spełnij moją zachciankę.
R S
- 54 -
- Dobrze, ale bez zobowiązań.
- Jakich zobowiązań?
- Wiesz, o czym mówię.
- Czyżby? Może mi wyjaśnisz?
- Jeśli chcesz kupić mi ubranie, bo uważasz, że nie wyglądam dość
kobieco...
- Czy tak powiedziałem?
- No nie, ale...
- Prawdę mówiąc, uważam, że jesteś nieprawdopodobnie kobieca -
zapewnił.
I jedną z tych najbardziej ujmująco kobiecych cech był rumieniec, który
pojawił się na jej twarzy.
Pomiędzy Long Island a Manhattanem zdołał wygrzebać z pamięci nazwy
kilku tanich i zabawnych sklepów w Soho. Po odwiedzeniu piątego sklepu i
przymierzeniu ósmej pary dżinsów postanowił położyć temu kres i zagroził, że
kupi następną parę, którą przymierzy, niezależnie od tego, czy będzie na niego
pasować.
Amy ustąpiła niechętnie. Doskonale się bawiła. Wyglądał zupełnie
inaczej w dżinsach. Wydawał się młodszy. Niebezpiecznie seksowny, bardziej
przystępny.
Zabrała ze sobą pieniądze i wręczyła mu, zanim opuścili Long Island,
więc nie miała poczucia winy, gdy kupił jej lody, a potem zabrał na lunch, który
zjedli w pośpiechu, bo chciała zwiedzić jak najwięcej, zanim będą musieli
wracać.
Z rozbawieniem zauważył, że pytała o wszystko i wszystkich. Na nim
uroki Nowego Jorku nie robiły już wrażenia. Prawdę mówiąc, niemal ich nie za-
uważał, więc miło było spojrzeć na nie świeżym okiem.
- Czy marzyłeś kiedyś, by mieszkać w Nowym Jorku zamiast w tym
domku na terenie cudzej posiadłości? - spytała w pewnej chwili i Rafael
R S
- 55 -
pomyślał o swoim wspaniałym apartamencie na ostatnim piętrze, z widokiem na
Central Park. Odezwało się w nim poczucie winy, więc szybko zmienił temat.
Przypomniał, że już czas, aby wypełniła swoją część umowy, a potem
zabierze ją na kolację. Tym razem nalegała, że ona zapłaci, zadowolona, że
zabrała ze sobą kartę kredytową.
- Nie mam dość pieniędzy, by zabrać cię do restauracji, do której pasuje ta
sukienka - powiedziała z wahaniem, bo elegancka, ciemnoczerwona suknia na
ramiączkach była niezwykle szykowna. I taka piękna.
Amy uświadomiła sobie, jak bardzo przyzwyczaiła się do swobodnego
stylu życia. W swoim zawodzie nie musiała myśleć o strojach i nigdy nie
chodziła w miejsca, gdzie wymagano strojów wieczorowych. Jej oczy zamgliły
się łzami, gdy wyszła z przymierzalni, aby pokazać mu, jak leży suknia.
- Co się stało? - spytał z zaskoczeniem, unosząc jej twarz do góry.
- Nic. - Głos miała niepewny, ale wzięła się w garść i przywołała swój
zwykły, radosny uśmiech. Nie oszukałaby tym nikogo.
- Sądzę, że nie ma potrzeby dalszego przymierzania. Bierzemy tę.
- A teraz - powiedział, gdy wyszli ze sklepu - o co chodziło?
Tymczasem krótkotrwała rozterka Amy przeminęła.
- Szok, jakim było zobaczenie siebie w lustrze w tej sukience, sprawił, że
nagle się rozkleiłam. - Zaśmiała się. - Zawsze byłam rodzinną chłopczycą. Moje
siostry ubierały się jak królowe balu maturalnego, odkąd skończyły szesnaście
lat, tymczasem ja nigdy nie porzuciłam dżinsów.
- I nosisz je, bo ci przypominają czasy, kiedy łaziłaś po drzewach? -
Ogarnęło go zwariowane pragnienie, by zabrać ją na kolację do jakiejś luk-
susowej restauracji. Takiej, gdzie dżinsy nie były mile widziane. Pomyślał o
swoim apartamencie i o kolekcji odpowiednich ubrań, które tam na niego
czekały.
- Musimy gdzieś się przebrać - stwierdził gwałtownie. - Na zakończenie
dnia wpadniemy coś zjeść w jakiejś przyzwoitej restauracji.
R S
- 56 -
- Wszystko po to, by zaoszczędzić mi bolesnego spotkania z Jamesem? -
Postanowiła postawić sprawę jasno. - Te wszystkie rzeczy... - zaczęła nie-
zręcznie. - Sukienka. Teraz kolacja. Mam nadzieję, że nie myślisz...
- Co? - Rafael wprowadził ją do baru kawowego.
Z wdzięcznością opadła na krzesło. Jedynym problemem było to, że teraz
musiała patrzeć mu w twarz, gdy do niego mówiła. Fatalnie. Sądząc z niewinnie
zaciekawionego wyrazu jego twarzy, nie zamierzał ułatwiać jej sytuacji. Lekko
zaniepokojona, odsunęła się trochę i próbowała uporządkować myśli.
- Co chciałaś powiedzieć? - zaczął z zaciekawieniem. - Nie chcesz, żebym
myślał, że kupuję ciebie, bo kupiłem ci elegancką sukienkę i coś do jedzenia?
Nie tylko jestem dinozaurem, pozbawionym kontaktu z prawdziwym światem, i
w dodatku obciążonym staromodnym męskim przekonaniem, że kolacja
oznacza seks.
- Nie! Wcale tak nie myślałam!
- Czyżby?
Aby zyskać na czasie, upiła łyk kawy.
- Nie możesz chyba mieć do mnie pretensji? Chcę powiedzieć, że lepiej
od razu wyłożyć karty na stół. W ten sposób nie będzie żadnych nieporozu-
mień, a dziewczyna musi na siebie uważać, nie sądzisz?
Co za tupet, pomyślała ze strachem, odstraszać faceta, któremu większość
kobiet rzuciłaby się na szyję. Nic dziwnego, że na jego twarzy pojawił się wyraz
zaskoczenia i niedowierzania.
- Skąd ci przyszło do głowy, że jesteś w moim typie? - Jej zażenowanie
jeszcze się pogłębiło. Rafael pomyślał, że wyjątkowo ładnie się rumieni.
- Nie bardziej jestem w twoim typie niż ty w moim - zareagowała
błyskawicznie - ale po prostu nie chcę żadnych nieporozumień.
- A jaki jest twój typ? - spytał. - James, jak sądzę?
W ułamku sekundy Amy doznała koszmarnego olśnienia. James nie był w
jej typie, choć szczerze sądziła, że tak jest, choć przypominał chłopaków, do
R S
- 57 -
jakich miała słabość - takich, którzy nie traktowali życia zbyt serio. Nie tylko
zainteresowała się tym najbardziej nieprawdopodobnym facetem, Rafaelem, ale
ten najbardziej nieprawdopodobny facet mógł się okazać śmiertelnie
niebezpieczny dla niej, gdyż reagowała na niego tak, jak nigdy jeszcze nie
reagowała na żadnego mężczyznę. Mógł ją zranić - a nie chciała zostać
zraniona. Widziała teraz, że nigdy jeszcze nie została naprawdę skrzywdzona,
przynajmniej nie w znaczący sposób.
- Właśnie. James. To mój typ. - Jakim cudem mogła czuć pociąg do
mężczyzny, który przez większość czasu doprowadzał ją do wściekłości? I spra-
wiał wrażenie, że śmieje się z niej w duchu? - Zawsze wolałam jasnowłosych. -
Próbowała przywołać na twarz wyraz tęsknoty, rozbawienia i szczerości
jednocześnie.
Udawała, że mu się przygląda. Każdy rys jego twarzy był bardzo
wyrazisty, od wystających kości policzkowych i wydatnego nosa po wygięte w
łuk wargi i kruczoczarne włosy, zaczesane do tyłu. Nie musiał uciekać się do
pomocy kremów nawilżających, żelu do włosów czy drogiej wody kolońskiej.
Zdała sobie sprawę, że przyglądając mu się, przestała zwracać uwagę na to, co
mówiła.
- Założę się - przeciągała sylaby, komicznie naśladując detektywa z
taniego filmu - że ty wolisz brunetki. Tak. Wysportowane brunetki, najbardziej
na świecie kochające wspinaczkę po górach lub uczestnictwo w maratonie.
Takie, które uważają, że makijaż jest grzechem przeciwko naturze.
Zaśmiała się, choć czuła, że serce wali jej mocno. Nie odrywała oczu od
jego twarzy, starając się zapamiętać każdy szczegół.
- James nie ma najlepszej opinii, jeśli chodzi o kobiety...
- Dlaczego wciąż zachowujesz się, jakbyś znał go na wylot? - Zdawała
sobie jednak sprawę, że konto Jamesa nie było czyste.
Często pojawiał się w plotkarskich kolumnach brukowców i zawsze na
jego ramieniu wisiała jakaś atrakcyjna, długonoga blondynka. Teraz rozumiała,
R S
- 58 -
dlaczego niezbyt ją to martwiło, choć zarzucała Claire przepisowymi skargami.
Bo w gruncie rzeczy nigdy jej specjalnie nie obchodził.
- To ci nie przeszkadza? - nie ustępował Rafael.
- A dlaczego miałoby mi przeszkadzać? - rzuciła beztrosko.
- Chcesz powiedzieć, że jesteś aż tak pewna swoich wdzięków?
- Może pociągać go nowość: kobieta, która nie przypomina takiej z
okładki magazynu.
Rafaela uderzyła prawdziwość tego stwierdzenia. James był dużym
chłopcem i potrafił zadbać o siebie, ale Rafael poczuł, jak rodzi się w nim
postanowienie. Wysłano go do Hamptons, aby opiekował się bratem. Matka
miała na myśli mniej skomplikowany rodzaj opieki, ale był całkiem pewny, że
czułaby to samo, co on. Że za wszelką cenę należy odsunąć Amy od Jamesa i
dopilnować, aby tak zostało. Na dobre.
Odezwała się jego komórka, przeprosił więc Amy na chwilę i wykorzystał
tę sposobność, by zapłacić rachunek. Wracając, zatrzasnął komórkę.
- Nic nie mów. - Amy wstała, uśmiechając się pogodnie, nazbyt pogodnie.
Nie spuszczała oczu z jego twarzy. - Twój szef. Chciał się upewnić, czy wrócisz
dzisiaj do pracy, na wypadek gdyby te wszystkie fascynujące rzeczy, które
dzieją się na Manhattanie, uderzyły ci do głowy.
Rafael odmruknął coś, co mogło być wzięte za zgodę.
- Och, myślę, że James wie, jakim jestem lojalnym... pracownikiem -
odpowiedział z kamiennym obliczem. - Prawdę mówiąc - ciągnął, gdy wyszli na
zewnątrz, prosto w piekielny żar nowojorskiego lata - zdradziłem się, że
przeliczyliśmy się z czasem i bardzo uprzejmie zaproponował, byśmy skorzys-
tali ze służbowego apartamentu, jeśli chcemy się przebrać przed pójściem na
kolację.
Cóż, dzisiejszy dzień wyzwolił w nim cechę, której istnienia nigdy dotąd
sobie nie uświadamiał. Praca, zawsze stawiana na pierwszym miejscu, zeszła na
dalszy plan, i teraz zamierzał zająć się przygotowaniami do uwodzenia.
R S
- 59 -
Uwodzenia kobiety, która oznajmiła stanowczo, że nie uważa go za
atrakcyjnego. Ale to nowe wyzwanie wywołało w nim dziwne podniecenie.
- Co? - Uświadomił sobie, że nie usłyszał ani słowa z tego, co do niego
mówiła.
- Powiedziałam - powtórzyła bardzo powoli - że moim zdaniem
powinniśmy wrócić do domu. Nie znaczy to, że nie jestem ci wdzięczna, że
oderwałeś mnie od myśli o... różnych sprawach, ale...
- Ale się boisz.
Amy znieruchomiała z rękami na biodrach i rzuciła mu gniewne
spojrzenie.
- Niby czego?
Odwrócił się i powoli zbliżył do niej. Nawet jego oszczędne, pełne
wdzięku ruchy były wyjątkowo fascynujące.
- Włożyć sukienkę, którą ci kupiłem.
Ze wszystkich rzeczy, jakie mógł powiedzieć, ta była najdalsza od
prawdy. Amy wybuchnęła śmiechem.
- Bardzo bym chciała ją włożyć! - odpowiedziała. - Nigdy nie noszę
sukienek. Wyłącznie spodnie lub spódnice. Ale możesz mi wierzyć, że nie boję
się włożyć sukienki tylko dlatego, że zdarza mi się mieć na sobie dżinsy!
- Nie wierzę ci - odpowiedział spokojnie.
- W jednej ręce trzymał torby z zakupami, drugą wsunął do kieszeni
spodni. - Masz wrażenie, że czułabyś się zagubiona w szykownej nowojorskiej
restauracji?
- Bo jestem skromną, nic nieznaczącą osobą z drugiej strony Atlantyku? -
warknęła urażona.
- Czy nie jest przypadkiem tak, że przygania kocioł garnkowi, a sam
smoli?
R S
- 60 -
- Och, Nowy Jork jest moim domem. Poza tym, jak powiedziałaś, mam
kosztowne zachcianki, niezależnie od mojej profesji. Przekonasz się, że w No-
wym Jorku odpowiedni strój jest przepustką niemal do wszystkiego.
- Och, a ty będziesz wszędzie pasował, ubrany w dżinsy lub w te szorty,
które masz na sobie! - To niesprawiedliwe, pomyślała, ale prawdopodobnie tak
by było.
- To żaden kłopot. Kupię sobie jakieś przyzwoite ubranie.
- Ot tak, po prostu! - Strzeliła palcami i zastanowiła się, nie po raz
pierwszy, nad pozornie niewyczerpanym strumieniem pieniędzy, z którego
czerpał. Ona też nie miała nikogo na utrzymaniu, ale zawsze liczyła się z
każdym groszem i próbowała planować wydatki na skrawkach papieru.
- Ot tak, po prostu - zgodził się.
Nigdy nie zaprzątał sobie głowy pieniędzmi. Zarabiał olbrzymie sumy,
więc nie musiał w żaden sposób oszczędzać. Kobiety, z którymi umawiał się w
przeszłości, choć nie należały do jego ligi, same nieźle zarabiały.
- Zanim jednak odrzucisz moją propozycję, wiedz, że apartament firmy
stoi w tej chwili pusty. Ja nie zamierzam cię kupować, ale robi się już późno. A
może wolałabyś wrócić wcześniej i zająć się prowizoryczną ruletką?
Zdawała sobie sprawę, że jego zdaniem wyświadczał jej przysługę,
odrywając jej myśli od problemów. Ostatnią rzeczą, której pragnęła, było pod-
sunięcie mu podejrzenia, że szalejąca w niej burza uczuć nie ma nic wspólnego
z Jamesem.
Gdyby naprawdę miała złamane serce z powodu ujrzenia mężczyzny
swego życia w ramionach innej kobiety, co byłaby skłonna zrobić? Rozczulać
się nad sobą? Jeszcze nigdy tego nie robiła. Byłaby niegrzeczna, odrzucając jego
zaproszenie na kolację. Z tego, co wiedziała, prawie nie chodził na randki!
Można by właściwie uznać, że to ona wyświadczy mu uprzejmość. No i,
oczywiście, pomyślała z poczuciem winy, chciała spędzić czas w jego
R S
- 61 -
towarzystwie. Och, nic z tego nie mogło wyniknąć, zresztą sama by tego nie
chciała, bo poza drobną przeszkodą w postaci Oceanu Atlantyckiego, ten facet
nie był materiałem na męża.
Był wolnym duchem. Nie miał zobowiązań i ich nie pragnął. Takie
stwarzał wrażenie i była całkiem pewna, że się nie myli. Nic nie szkodzi, ona też
nie szuka stałego związku. Ma ochotę na beztroskie przekomarzanie się i lekki,
rozkoszny dreszczyk, który czuje, ilekroć na niego patrzy. Przyjemność
sprawiają jej utarczki z nim, bo mężczyźni, których znała, w porównaniu z nim
wydawali się niepoważni. Wzruszyła ramionami i skinęła głową.
- Nie mogę uwierzyć, że masz aż takie dodatkowe korzyści z pracy -
zażartowała. - Firmowy apartament. Domek służbowy na terenie fantastycznej
posiadłości i niewiele do roboty, jak się wydaje...
Zaśmiał się i spojrzał na nią z rozbawieniem i aprobatą. Słońce nadało jej
twarzy zdrowy, jasnozłoty kolor, a w jej i tak jasnych włosach pojawiły się
jaśniejsze pasemka. Pytała go teraz, jak często zatrzymywał się w służbowym
apartamencie; żartowała, że też chciałaby taki mieć, może tylko w bardziej
słonecznym i gorącym miejscu, na przykład na Karaibach.
- Wydaje mi się, że zatrzymałem się w nim raz - odpowiedział szczerze. -
Parę lat temu.
- A masz klucz?
- Tam jest portier. Spodziewam się, że James zadzwoni do niego i
powiadomi go o moim przybyciu.
- O rany.
Od czasów dzieciństwa nie słyszał, by ktoś mówił „o rany". Wargi mu
drgnęły.
- Więc tylko pójdziemy tam, przebierzemy się i wyjdziemy, żeby coś
zjeść?
- Możemy też spędzić tam noc - obojętnie stwierdził Rafael.
R S
- 62 -
Zauważył, że się zdenerwowała. Ponownie poczuł ten prymitywny
przypływ podniecenia. Cywilizowana część jego osobowości była zaszokowana
tą reakcją, ale druga połówka już przyjmowała wyzwanie, którego nigdy nie
spodziewał się szukać. Gdzie, u diabła, podział się dobrze wychowany,
wyrafinowany miłośnik opery i teatru, pomyślał.
Wyciągnął rękę i zatrzymał taksówkę, przygotowany na korki, które
sprawiały, że taka jazda niemal mijała się z celem. Ponownie sprowadził
rozmowę na bezpieczne tematy. Wyczuł, że się odprężyła, więc gdy w końcu
dotarli pod blok mieszkalny, stary i nieskazitelnie utrzymany, położony z dala
od głównych ulic miasta, prawie nie zareagowała na fakt, że będą zupełnie sami
w mieszkaniu.
Nawet kiedy wysiedli z taksówki i Rafael na chwilę przestał zasypywać ją
dowcipnymi anegdotami o życiu w Nowym Jorku, by zapłacić kierowcy, nadal
nie czuła zdenerwowania. To nie zbrodnia, że ją pociągał.
Za parę dni wróci do Londynu i Rafael będzie już tylko miłym
wspomnieniem. Ten ogrodnik nie przypominał żadnego z ogrodników, których
dotąd spotkała. Nowe doświadczenie, o którym zapomni już podczas lotu,
ponieważ taka jest natura rzeczy.
R S
- 63 -
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Amy zwykle wiele mówiła po kilku kieliszkach wina. Była wówczas
rozluźniona i skłonna do zdradzania swoich uczuć każdemu, kto akurat jej
słuchał. Przyjaciele twierdzili, że jest to bardzo miłe.
Rafael Vives nie był jej przyjacielem. Nie bardzo wiedziała, jak go
określić, ale z całą pewnością nie zaliczał się do przyjaciół, chociaż kupił jej
wspaniałą sukienkę, w której czuła się tak cudownie, a wyglądała jeszcze lepiej.
A teraz wyrzucał pieniądze, aby ją nakarmić w restauracji, która sprawiała wra-
żenie bardzo drogiej, choć zapewniał ją, że ceny są tu rozsądne i że jest to tylko
restauracja sieciowa. Zabrzmiało to tak, jakby znaleźli się w Pizza Hut, gdzie
często wpadała z przyjaciółmi, aby zjeść coś po pracy.
- Powinieneś częściej gdzieś wychodzić - stwierdziła nagle, przerywając
sobie w połowie zdania i gwałtownie zmieniając temat.
Zaimponowało jej, że Rafael nawet mrugnięciem oka nie zareagował na tę
dygresję. Dolał jej tylko wina i pytająco uniósł brew. Bardzo ładnie to robi,
pomyślała z uznaniem. Lekkie pochylenie głowy, słaby uśmiech na wargach,
ujmujący cień rozbawienia na twarzy.
- Dlaczego to powiedziałaś?
- No cóż, tyle wysiłku dla obcej osoby? - Rozejrzała się dookoła. - Wiem,
mówiłeś, że to coś w rodzaju taniego baru szybkiej obsługi...
- Nie pamiętam, abym użył słów „tani" czy „szybkiej obsługi".
- Kwestia interpretacji. Sęk w tym... - Pochyliła się ku niemu i dołożyła
starań, by wydało się, że jest poważna i w pełni panuje nad swoim językiem, z
czym miała trudności zawsze, a co dopiero po kilku drinkach. - Nie musiałeś
zabierać mnie na zwiedzanie Wielkiego Jabłka. - Zmarszczyła brwi. - A
właściwie skąd się wzięło to określenie? Wielkie Jabłko?
R S
- 64 -
Oparła brodę na dłoni i spojrzała na Rafaela z namysłem. Przynajmniej
starała się przybrać pełen zadumy wyraz twarzy, zamiast po prostu gapić się na
niego, na co miała ochotę od chwili, gdy dwie godziny temu wpadli na drinka do
modnego baru w centrum Manhattanu. Miała na sobie zwiewną, seksowną
czerwoną sukienkę, w której czuła się jak milionerka. On ubrał się w coś, co
kupił w ciągu pięciu sekund, gdy wracali do służbowego apartamentu.
Czarne spodnie, gładką koszulę i ciemne półbuty mogłaby uznać za
koszmarnie nieciekawy strój dla mężczyzny, ale na nim wyglądały
fantastycznie.
Choć przez cały czas, gdy przebywali w apartamencie, zdawała sobie
sprawę z jego obecności, nie przeszkadzało jej to. Mieszkanie było ogromne,
wystarczająco wielkie, by mogli się przebrać, nie wpadając na siebie. Co, jak
była pewna, o wiele bardziej przeszkadzałoby jej niż jemu. Dopiero gdy
zobaczyła go w pełnej gali, jej serce zaczęło walić szaleńczo.
W tym momencie przestał być ogrodnikiem, a zmienił się w zupełnie inną
osobę. Wmawiała sobie, że to wrażenie niemądre, gdyż ludzie nie zmieniają się
całkowicie wraz ze zmianą ubrania. Mimo to czuła idiotyczne skrępowanie i
próbowała odzyskać panowanie nad sobą za pomocą drinka w barze numer
jeden, kilku kieliszków wina w barze numer dwa i teraz, w restauracji. Jeszcze
trochę i zacznie mówić niewyraźnie, a tak nie powinna zachowywać się dama.
Wypiła parę łyków wody mineralnej i odetchnęła głęboko.
- Zabawne - stwierdził z rozbawieniem Rafael.
- Co?
- Nieważne. O czym to mówiłaś? O mojej decyzji, by pokazać ci to i owo
w Nowym Jorku? - Zdumiewało go, że tyle kobiecości mogło być w osobie,
która najwyraźniej za dużo wypiła.
To zawsze budziło w nim odrazę. Czerwone ramiączko sukienki właśnie
zsuwało się z jej szczupłego ramienia, pomimo bohaterskich prób utrzymania go
na właściwym miejscu.
R S
- 65 -
Patrzyła na niego z wielką powagą, tak wielką, że podejrzewał, iż
próbowała jakoś zebrać swoje myśli. Z przyjemnością zachowywał milczenie,
bo obserwowanie, jak koncentruje się, marszcząc brwi, było wprost hip-
notyzujące.
- Tak. Właśnie. Dlaczego to zrobiłeś? Rafael wzruszył ramionami.
- Dlaczego się zgodziłaś?
- Nie znoszę, kiedy tak robisz. Odpowiadasz pytaniem na pytanie. To
niegrzeczne. Moja mama twierdzi, że jeśli ktoś zadaje ci pytanie, uprzejmość
wymaga, by na nie odpowiedzieć.
- Dużo słyszałem o twojej matce. Chętnie bym ją poznał.
- Jest w części Irlandką i zjadłaby cię żywcem. Ponieważ nikt jeszcze nie
próbował tego dokonać, Rafael nie mógł powstrzymać śmiechu.
- Naprawdę? - mruknął niedbale.
- Tak, naprawdę - poinformowała go zjadliwym tonem, bo nagle wydał
się jej arogancki i zbyt zarozumiały.
Cóż za przysługę wyświadczam bratu, pomyślał. Gdyby tylko James o
tym wiedział! Ta kobieta mogłaby z wielką łatwością zawładnąć nim całko-
wicie, ponieważ, jak Rafael widział coraz wyraźniej, wcale nie była głupiutką
blondynką, za jaką ją z początku uważał. Prawdę mówiąc, była równie
niebezpieczna jak jej matka. James, pomimo swego doświadczenia z płcią
przeciwną, byłby gliną w dłoniach Amy, gdyby tylko się w nie dostał, bo pod tą
ładniutką powierzchownością blondynki ukrywał się charakter ostry niczym
nóż. W porównaniu z nią blondynki Jamesa były bezwolnymi lalkami.
- Współczułem ci - odpowiedział. - Popełnienie błędu, jakim jest
podkochiwanie się w szefie, to nie zbrodnia. Głupota tak, ale nie zbrodnia. I
wyobrażam sobie, że nie jest miło utknąć w obcym kraju, kiedy człowiek
uświadomi sobie swoją głupotę. Manhattan wydał mi się odpowiednim
lekarstwem.
R S
- 66 -
Amy próbowała uporządkować jego słowa, podejrzewając, że raczej nie
były dla niej zbyt pochlebne.
- Dlaczego to ma być głupotą? - prychnęła.
- Bo szefowie rzadko zwracają uwagę na podwładnych. - On sam z
pewnością nie miał pojęcia, jak wygląda kobieta zajmująca się w jego firmie
cateringiem, o ile to w ogóle była kobieta.
- Och, pewnie, i przemawia przez ciebie gorzkie doświadczenie, tak? -
zachichotała, wyczuwając idealną okazję, by mu odpłacić pięknym za nadobne.
- Podkochujesz się w swoim szefie? To dlatego jesteś przykuty do jego ogrodu,
zamiast mieszkać we własnym domu, z żoną i dwójką dzieci, pracując we
własnym ogrodzie?
Upłynęło kilka sekund, nim do Rafaela dotarło, co powiedziała, potem nie
potrafił zapanować nad sobą. Śmiał się, aż rozbolały go mięśnie twarzy, aż
zauważył, że ludzie przyglądają mu się z ciekawością, zastanawiając się, czy
wszystko z nim w porządku, aż do oczu napłynęły mu łzy, które omal nie
spłynęły po policzkach.
W końcu, gdy przestał się śmiać, odważył się zerknąć na nią i znowu
wybuchnął śmiechem, widząc lodowaty wyraz jej twarzy.
Amy odczekała, aż się uspokoi.
- Nie wiem, co w tym śmiesznego - powiedziała, spoglądając na niego z
góry i próbując nie zauważyć, że śmiejąc się, wyglądał jeszcze seksowniej. - To
naprawdę dziwne, że taki facet jak ty nadal mieszka w cudzym domu i obrabia
cudzy ogród.
- Taki facet jak ja?
Amy wzruszyła ramionami i wbiła wzrok w resztkę kawy w swojej
filiżance.
- Wiele osób podkochuje się w swoich szefach - stwierdziła obronnym
tonem, gdyż sprawiał wrażenie, jakby mógł znowu dostać ataku śmiechu.
R S
- 67 -
- Pozbawione skrupułów sekretarki uciekają z mężczyznami, dla których
pracują.
- Nie jesteś sekretarką Jamesa.
- Zdaję sobie z tego sprawę - warknęła. - Och, nie mam pojęcia, dlaczego
z tobą o tym rozmawiam! Ty nigdy nie zrozumiesz!
- Bo nie jestem szefem?
- No cóż, właściwie jesteś szefem...
- Ale żadna z moich pracownic nie jest seksowną osóbką...
Czyżby określił ją jako seksowną? Upiła jeszcze trochę wody i
poczerwieniała.
- A gdyby tak było, z pewnością zainteresowałbym się jedną z nich.
Trochę to wiktoriańskie, prawda? Wiem, że uważasz mnie za dinozaura, ale z
pewnością nie jestem męskim szowinistą.
- Nie powiedziałam, że nim jesteś. Ja tylko bronię swoich... uczuć do
Jamesa. Tak, to wariactwo. Tak, głupota, jak to uprzejmie wytknąłeś. Ale nie ma
w nich nic niezwykłego.
- Masz na myśli uczucia, które żywiłaś dla Jamesa.
- Cóż, to właściwie nie twoja sprawa, prawda? Stale do tego wracamy. A
dlaczego tak interesuje cię, czy mam słabość do twojego szefa?
- Nie jest z twojej sfery.
Amy spojrzała na niego wstrząśnięta.
- No, to dopiero jest staromodne rozumowanie - wycedziła. - I sądzę, że
najwyższy czas, abyśmy stąd wyszli, jeśli mamy w ogóle dotrzeć dziś do domu.
Rafael zapłacił bez dyskusji, ale gdy tylko wyszli z restauracji, zwrócił się
do niej i wypalił:
- No, wyrzuć to z siebie.
- Dzisiaj myślałam - zaczęła, nie próbując udawać, że nie wie, o czym
mówił - że mogłam się mylić co do ciebie. Pomyślałam, że może, tylko być
może, nie jesteś aż takim arogantem i... cóż... ale byłam w błędzie.
R S
- 68 -
- Bo powiedziałem, że nie jesteś z jego sfery?
Rafael zatrzymał taksówkę i Amy pozwoliła wpakować się do środka.
Było późno i korki nie były tak straszne jak wcześniej, gdy jechali do
apartamentu.
Wiedziała, że teraz też tam jadą, nie tylko dlatego, że oboje musieli zabrać
swoje ubrania. Jego szef mógł być bardzo hojny, ale nie wydawało się jej, by ta
hojność posunęła się aż do tego, by pozwolił swemu pracownikowi na nieogra-
niczone koczowanie w luksusowym apartamencie firmy. To przywiodło jej na
myśli Jamesa i wcześniejszą uwagę Rafaela.
- Nie wiem, jak to wygląda tutaj - oznajmiła chłodnym tonem - ale ta
różnica klas już dawno znikła w Anglii. - Ich oczy się spotkały. W jego
spojrzeniu było niedowierzanie w jej bojowość.
- No, mniej lub więcej - zmuszona była się wycofać. - Nikt nie czuje, że
jest skazany na swoją pozycję życiową, że musi zajmować ją do końca życia!
- Z drugiej strony - wytknął jej ostro Rafael - niektórzy bogacze mogliby
nie zgodzić się z tym poglądem.
- Chcesz powiedzieć, na podstawie ograniczonych kontaktów z twoim
szefem, że on jest snobem?
- Robisz awanturę. - Rafael zwrócił się ku niej, spojrzenie miał twarde jak
stal. - Nie lubię awanturujących się kobiet.
- A ja nie lubię mężczyzn, którzy kierują się w życiu uogólnieniami.
Proszę bardzo. Jesteśmy kwita. Nie lubimy się i już.
- Wyglądasz jak kotek - mruknął pod nosem - ale masz pazury niczym
kocur.
Amy, która nie dosłyszała, co mówił, ale była
pewna, że musiała być to jakaś zniewaga, spojrzała na niego gniewnie.
- Co powiedziałeś?
- Nie zamierzam z tobą rozmawiać, dopóki nie ochłoniesz.
R S
- 69 -
- Na litość boską! Mówisz poważnie? Nie wiesz, że wyrażanie uczuć jest
jednym z najważniejszych sposobów oczyszczania atmosfery?
- Kto tak twierdzi?
- Wszyscy! Weź do ręki pierwszy lepszy podręcznik psychologii, a
dowiesz się, że porządna awantura jest warta majątek. Wiem, że jesteś silnym,
milczącym typem faceta, który rozładowuje uczucia, wyrywając kilka
chwastów, ale w przeszłości musiałeś przecież mieć kilka zażartych, zdrowych
kłótni z dziewczyną.
- Nigdy - stwierdził chłodno.
- Nigdy?
- Kobiety, które krzyczą, mnie nie pociągają. To świadczy o braku
panowania nad sobą.
- To z jakimi kobietami się spotykasz? - spytała z niedowierzaniem.
- Z takimi, które nie wpadają w histerię z byle powodu.
Poczuł dreszczyk niezdrowego rozbawienia, gdy przez kilka sekund
siedziała z zaciśniętymi zębami, gotując się w środku. Potem skinęła głową ze
zrozumieniem.
- Ach tak... Musiałam to przemyśleć przez chwilę, bo większość kobiet,
które znam, uważa, że zdrowo jest wyrażać uczucia. Ale teraz widzę, że kobiety,
o których mówiłeś, należą do tych nudnych. Spotkałam kilka w swoim życiu -
zachichotała. - Zawsze zerkają na ciebie surowo ponad okularami, jeśli
zaśmiejesz się zbyt głośno w miejscu publicznym, albo wygłaszają potępiające
uwagi o „dzisiejszej młodzieży".
Rafael odwrócił wzrok, by pohamować chęć śmiechu. Kiedy w końcu
wziął się w garść, spojrzał na nią obojętnie.
- Nie powiedziałem, że umawiam się ze staruszkami - oznajmił bez śladu
rozbawienia.
- No cóż, gdybyś się ze mną nie drażnił, nie wściekłabym się!
R S
- 70 -
Z jakimi kobietami się umawiasz i jak one wyglądają? - miała ochotę
spytać. I gdzie, u diabła, je poznajesz? Nagle ją olśniło. Spotyka je dzięki
Jamesowi. Oczywiście! Dlaczego wcześniej na to nie wpadła? Nic dziwnego, że
nie wygląda jak zwykły ogrodnik. Zdecydowanie był o niebo lepszy i z taką
urodą i ciałem bez trudu mógł przyciągnąć uwagę znudzonych młodych boga-
czek.
- Ty zakochujesz się w nieodpowiednich mężczyznach. Łazisz po
drzewach w środku nocy. Mówisz, co ci przyjdzie na myśl, i nie martwisz się o
konsekwencje. Sądzę, że mam prawo powiedzieć, że należysz do osób, które
wściekają się przy najmniejszej prowokacji.
- Nie będę zawracać sobie głowy zaprzeczaniem - odpowiedziała
wyniośle. - Masz swoje zdanie i możesz przy nim pozostać.
Rzuciła mu ukradkowe spojrzenie i nagle wyobraziła go sobie leżącego
nago na łóżku. Byłby namiętnym kochankiem. Miała taką pewność. Odrzuciła
głowę do tyłu i odwróciła wzrok.
- Tak czy owak, nic mnie nie obchodzisz. Taksówka zatrzymała się przed
budynkiem, w którym mieścił się apartament.
Amy uprzytomniła sobie dwa fakty. Po pierwsze, że nie zdawała sobie
sprawy z upływu czasu, tak pochłonęła ją ich sprzeczka. Po drugie, że nadal nie
rozwiązali problemu powrotu do Hamptons.
Jak gdyby czytając w jej myślach, odwrócił się do niej, z dłonią na klamce
i powiedział:
- Już za późno, żeby teraz wracać do domu. Przykro mi.
Wyskoczyła z samochodu i policzyła do dziesięciu, potem podeszła do
niego. Nadal odgrywając dżentelmena, zapłacił kierowcy taksówki, nie prosząc
jej, by dorzuciła swoją część. Uśmiechnęła się do niego ze słodyczą.
Odpowiedział jej uśmiechem i odezwał się, zanim ona zdążyła to zrobić.
- Dobra robota. Gratuluję.
- O czym ty mówisz?
R S
- 71 -
Podążyła za nim do wnętrza budynku. Po długim wieczorze spędzonym
poza domem rozbolały ją nogi od nowych butów, zdjęła je więc i trzymała w
ręku, przez co wydawała się jeszcze niższa.
- Zdołałaś się powstrzymać od wygłoszenia tyrady - stwierdził z aprobatą.
- Może z czasem zdołałbym zmienić cię w jedną z tych tak zwanych nudnych
kobiet, które nie tracą opanowania z byle powodu.
- Cóż, całe szczęście, że nie masz czasu - odparowała ostro - bo nie mogę
wyobrazić sobie nic gorszego. To znaczy, poza nocowaniem w tym
apartamencie. Wykluczone.
- Nie mamy wyboru. - Rafael nie spojrzał na nią, ale był świadom jej
obecności. Odkrywał, że jak na taką drobniutką osóbkę, miała niezwykle przy-
tłaczającą osobowość.
- Oczywiście, że mamy wybór.
Teraz znajdowali się w windzie, która miała zawieźć ich na trzecie piętro.
- Tak, masz rację.
Winda zatrzymała się i drzwi rozsunęły się cicho.
- Cieszę się, że się ze mną zgadzasz. - Co prawda, była zaskoczona, że tak
łatwo z nim wygrała. Może i nie lubił awantur, ale w jakiś sposób, nie uciekając
się do nich, zawsze potrafił postawić na swoim.
- Wybór należy do ciebie. Zostajesz tu albo wracasz do rezydencji. Na
własną rękę. Bo ja nigdzie nie idę.
Otworzył drzwi kluczem, pchnął je i wszedł do środka, nie oglądając się
za siebie. Gdyby to zrobił, zobaczyłby, że nie przestąpiła przez próg. Stała w
drzwiach z otwartymi ustami.
- Nie mogę sama wracać o tej porze!
- Więc jesteś skazana na moje towarzystwo.
- To nie w porządku.
- Wobec mnie czy ciebie? Zacisnęła zęby w bezsilnym gniewie.
- Sądziłam, że jesteś dżentelmenem.
R S
- 72 -
- Jestem nim, dlatego proponuję ci większą sypialnię.
Miała ogromną ochotę ponarzekać. Zamiast tego wyprostowała się i
weszła do środka, gdyż w gruncie rzeczy nie miała wyboru i postanowiła
wykorzystać sytuację, to znaczy zająć większą sypialnię, którą jej zaofiarował, z
przylegającą do niej łazienką i garderobą.
- Zgadzam się. - Skierowała się do sypialni, ignorując jego milczące
zaskoczenie. Może oczekiwał, że duma każe jej odrzucić tę propozycję.
- O której powinniśmy rano wyruszyć? A może - zerknęła na niego przez
ramię - wolałbyś tu zostać i zmusić mnie, żebym wracała sama? Tylko po to,
żeby sprawdzić, czy sprostam twojemu ideałowi kobiety, której nie przyszłoby
do głowy zrobienie awantury, niezależnie od tego, co by na nią spadło?
- Czy ktoś mówił coś o ideale? - mruknął.
- W porządku. Może nie było mowy o ideale. - Odwróciła się i spojrzała
mu w oczy. - Ale o typie kobiety, który ci się podoba. Takiej, z którą byś się
umawiał, spędzał z nią czas, zakochał... - Nie wiedziała, skąd jej to przyszło do
głowy. Zasłoniła usta dłonią i poczerwieniała.
Nagle ratowanie Jamesa, chronienie go przed kobietą, która mogła okazać
się materialistką, znalazło się nagle na dalekim planie. Było to tak, jak gdyby
ziemia nagle usunęła mu się spod nóg.
- Idź do łóżka - rozkazał szorstko. - Nie będziesz musiała wracać na
własną rękę.
Odwrócił się, pozostawiając Amy z nieprzyjemną świadomością, że
rzuconą mimochodem uwagą mogła o jeden raz za dużo naruszyć jego prywat-
ność. Poczuł do niej odrazę, pomyślała ponuro.
Długo siedziała w wannie, zmywając z siebie skutki wieczoru, który
zaczął się tak przyjemnie, a skończył tak fatalnie. Przyjęła propozycję opro-
wadzenia jej po Manhattanie, ale zamiast okazać Rafaelowi wdzięczność za
wyświadczoną przysługę, zarzucała go nieproszonymi komentarzami. Kiedy się
nad tym zastanowiła, uświadomiła sobie, że albo paplała niemądrze i nużąco o
R S
- 73 -
wydarzeniach ze swego życia, których najprawdopodobniej wcale nie był
ciekaw, albo skakała mu do gardła z powodu tego, czego nie powiedział lub nie
zrobił. A potem rzuciła się na niego za to, że nie czuł się zobowiązany, by
natychmiast i z wielką dla siebie fatygą odwieźć ją do domu! Przez chwilę
nurzała się w samousprawiedliwieniach, gdy przypomniała sobie jego przytyk,
że nie należała do sfery Jamesa. Co za tupet!
Rozluźniła się i zagłębiła w niespieszne wspomnienia o tym, ile ciężkiej
pracy czekało ją zdobycie zawodu cateringowca.
Nie mówiąc już o dezaprobacie rodziców, ponieważ oboje chcieli, aby po-
szła na uniwersytet, może nawet została nauczycielką. Oni nie mieli szansy
zdobycia wykształcenia. Bardzo im zależało, by dzieci od najmłodszych lat
pojmowały jego wagę. Amy oparła się wszystkim próbom skłonienia jej, by
poświęciła więcej czasu nauce. Na myśl o latach spędzanych na uczeniu
krnąbrnych dzieciaków oblewała się zimnym potem.
Ha! A co on musiał znieść, żeby zostać ogrodnikiem? - pytała się w
duchu. Czy spędził lata, pracując pod nadzorem Głównego Ogrodnika? Był
zmuszony podporządkować się w sprawie przycinania krzaków róż lub znosić
stek obelg? Nie sądziła, by tak było. Prawdopodobnie wystarczyło mu tylko
pojawić się, ściągnąć koszulę i zademonstrować, że ma należytą muskulaturę, a
od razu dostał tę pracę. Pozwoliła, by jej myśli skupiły się nierozważnie na
obrazie Rafaela, odsłaniającego tę niezbędną muskulaturę, po czym przywołała
się do porządku, wymierzając sobie w wyobraźni klapsa. Niestety, tym samym
rozwiał się niczym dym nastrój moralnej wyższości i samousprawiedliwienia, i
znalazła się w punkcie, od którego zaczęła.
Jęknęła, zła na siebie, wytarła się i po chwili namysłu włożyła biały
frotowy szlafrok, bardzo uprzejmie dostarczony przez anonimową firmę, która
dbała o apartament. Nie będzie tracić czasu na tłumaczenie sobie, że nie
powinna przepraszać, pomyślała, podejmując decyzję ze swą zwykłą
R S
- 74 -
impulsywnością. Wyszła z sypialni, przecięła przedpokój i doszła do sypialni
numer dwa.
Apartament był bardzo zmyślnie urządzony. Sypialnia z łazienką i
garderobą znajdowała się na przeciwległym końcu mieszkania. Druga sypialnia,
nie tak wielka, nie była też połączona z łazienką i garderobą. Miała za to
całkowite wyposażenie biurowe. Co, jak podejrzewała Amy, znaczyło, że
zamorski gość, który korzystał z apartamentu przez jakiś czas, mógł
przekształcić mniejszą sypialnię w gabinet z biurkiem, internetem, telefonem,
faksem i innymi nudnymi akcesoriami, od których biznesmeni wydawali się
uzależnieni. Kuchnia, salon, aneks jadalny - nie były od siebie oddzielone, co
dawało wrażenie otwartej przestrzeni.
Nie spał jeszcze. Mogła widzieć cienką linię światła pod drzwiami.
Wzięła głęboki oddech i zapukała. Kiedy po kilku sekundach usłyszała
„proszę", otworzyła drzwi, zanim miała czas się rozmyślić.
Leżał na łóżku, oparty o poduszki, z laptopem spoczywającym na udach. I
poza parą ciemnych, wzorzystych bokserek nie miał nic na sobie. Wszystko w
porządku, powiedziała sobie surowo. Przyszła tutaj, żeby uzdrowić atmosferę, i
zaraz się wyniesie.
- Pracujesz? - Wydało jej się trochę dziwne, że ogrodnik pracuje na
laptopie tuż przed północą, ale uzyskała odpowiedź na swe pytanie, gdy
zamknął laptop i obojętnie poinformował ją, że przeglądał swoją pocztę.
Oblizała nerwowo usta.
- Jasne. Cóż...
- Możesz wejść - powiedział. - Nie gryzę. - Zsunął laptop na łóżko i
założył ręce za głowę, żeby móc lepiej obserwować Amy.
Frotowy szlafrok, który miała na sobie, najwyraźniej przeznaczony był
dla kogoś o wiele wyższego.
R S
- 75 -
- Czego chcesz? - spytał szorstko i podszedł do okna, przysiadając na
szerokim parapecie. Jakoś leżenie w łóżku, gdy ona stała obok, wydało mu się
trochę niepokojące.
Zaczerpnęła tchu i powiedziała szybko:
- Przyszłam cię przeprosić. Za to, że straciłam panowanie nad sobą i
byłam... cierniem w boku, po tym wszystkim, co dla mnie dzisiaj zrobiłeś.
Mogłeś po prostu wyprosić mnie z domu, ale wysłuchałeś mojej gadaniny, a
nawet zaproponowałeś, że zabierzesz mnie na Manhattan, żeby oszczędzić mi
skrępowania w towarzystwie Jamesa. - Czuła, że naprawdę się rozkręca.
Rafael pohamował chęć, by powiedzieć, że wcale aż tak się nie poświęcał.
Fakt, był to nietypowy dla niego dobry uczynek, ale miał swoje powody, i jak
się w końcu okazało, mile spędził czas, pomimo nieciekawego zakończenia
wieczoru.
Amy niepewnie zrobiła kilka kroków w jego kierunku.
- Wydaje mi się, że nawet ci nie podziękowałam... za sukienkę... i
oprowadzanie... i... - Zastanawiała się, czy powinna wyliczyć wszystkie
taksówki, za które płacił, nie wspominając już o potrawach, które spożyli.
Uniósł rękę, by powstrzymać potok jej wymowy.
- Mam już ogólny obraz sytuacji.
- I miałeś rację.
- Naprawdę? W czym? - Czasem nadążanie za jej rozumowaniem
przypominało próbę zatrzymania płynącej wody. I stała blisko niego. Za blisko.
- Że nie jestem ze sfery Jamesa. - Podeszła bliżej, impulsywnie
wyciągnęła rękę i otoczyła palcami jego przedramię.
- Nie ma powodu, byś zwierzała się... o tak późnej porze. - W ustach mu
zaschło.
- Kiedy ja chcę - odpowiedziała z powagą. Teraz jej obie drobne dłonie
spoczywały na jego skrzyżowanych ramionach.
R S
- 76 -
Czuł, że reaguje jak każdy mężczyzna stawiający czoło seksownej
kobiecie, ubranej tylko w za duży szlafrok. Nawet jeśli ta kobieta była typem
zupełnie innym od tych, które go pociągały. Pod każdym względem, stwierdził
w duchu, poza fizycznym.
- Nie jestem z jego sfery. - Próbowała wyobrazić sobie Jamesa na łonie jej
rodziny.
James był czarujący, lecz wybredny. Mógł rozmawiać z każdym, ale
utrzymywał stosunki towarzyskie z ludźmi, którzy śmiali się z tego co i on, i
którzy lubili taki sam rozrzutny tryb życia.
- Nie rozumiem, jak mogłam nawet pomyśleć, że mógłby się mną
zainteresować. Poznałam kilku jego przyjaciół, kiedy przygotowywałam dla
nich poczęstunek w jego biurze. I te kobiety różniły się ode mnie. Były takie...
wytworne. - Zaśmiała się z zażenowaniem i zaczęła naśladować londyńską
damę z towarzystwa, rozmawiającą o pogodzie. Gdy tak się śmiała, zauważył,
że jej szlafrok rozchylił się odrobinę.
- Przeprosiny przyjęte. - Próbował się cofnąć, ale, rzec jasna, przyciśnięty
do parapetu, nie miał absolutnie pola manewru. Więc pozostał na miejscu,
postarawszy się, by nie mogła podejść bliżej.
- Dziękuję. - Amy powiedziała to szczerze. Z głębi serca. Jakiekolwiek
emocje zdarzyło się jej odczuwać, nigdy ich nie tłumiła. A w tej chwili
odczuwała skruchę.
Uniosła ręce, stanęła na palcach, gdyż był o wiele od niej wyższy, i
zamknęła oczy. Zamierzała pocałować go w policzek. Miał to być całus
życzliwy, przyjacielski i całkowicie stosowny.
Zamiast tego...
R S
- 77 -
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Ostatnią kobietą, której Rafael dotykał, była Elizabeth. Wysoka i
kanciasta. W porównaniu z nią Amy wydawała się drobna i krucha niczym
figurka z angielskiej porcelany. Miał niemal wrażenie, że mogłaby się stłuc,
gdyby nie był dość ostrożny.
Sprzeczne uczucia zalały go niczym fala przypływu. Co też strzeliło mu
do głowy, żeby przyciągnąć ją do siebie? Całować, jak gdyby od tego zależało
jego życie? Ciągle było mu mało tych miękkich warg rozchylających się pod
naciskiem jego wygłodniałych, zachłannych ust. To zapamiętanie było
podniecające i przerażające jednocześnie.
Odsunął się, ale nie przyszło mu to łatwo. Jeszcze trudniejsze było
trzymanie jej na odległość ramienia, przyglądanie się, jak owija się ogromnym
szlafrokiem i rzuca mu wściekłe spojrzenie, zarumieniona, z wargami wciąż
jeszcze drżącymi od jego pocałunków.
Przeczesał włosy palcami.
- Nie powinno było do tego dojść.
Amy otworzyła usta, by powiedzieć mu, że ma cholerną rację, że nie
przyszła do jego pokoju po to, by ją napastował, i niech nie próbuje zrzucać na
nią winy! Tymczasem usłyszała swój głos:
- Dlaczego nie? Chciałam powiedzieć... - Chwyciła się pierwszego
wyjaśnienia, które przyszło jej do głowy. - Dlaczego? Tak... dlaczego wydarzyło
się to... co się wydarzyło?
- Masz rację - wycedził. - Dlaczego nie?
- Nie to zamierzałam powiedzieć!
- Nie? - Posłał jej tak seksowny uśmiech, że wstrzymała oddech. - Prawda
ma paskudny zwyczaj wypływania na wierzch, zgodzisz się?
R S
- 78 -
Resztki wątpliwości Amy rozwiały się. Pragnął jej z powodów, których
nie próbował wyjaśnić, i ona go pragnęła. Oboje są dorośli. A więc, dlaczego
nie?
- Chciałaś po prostu powiedzieć, że mnie pragniesz... - Rozpaczliwie
pragnęła zaprzeczyć. Patrzyła na niego w milczeniu, gdy dłoń, która przed
chwilą łagodnie ją odepchnęła, teraz zaczęła leniwie pieścić jej ramiona. - Nie
próbuj nawet zaprzeczać. Nie umiesz kłamać. - Pogładził ją po włosach i poczuł,
jak jasne, jedwabiste loki owijają się wokół jego palców.
- Nie przyszłam tu, żeby...
- Jak mam w to wierzyć, skoro zjawiłaś się w mojej sypialni praktycznie
naga...?
- Nie jestem „praktycznie naga"! - Jeszcze szczelniej owinęła szlafrok
wokół siebie. - I nie przyszłam tutaj...
- Wiem. Gdybyś była typem kobiety, która zjawia się w moim pokoju
ubrana tylko w przejrzysty szlafroczek, by złożyć mi niedwuznaczną propo-
zycję, nie pociągałabyś mnie. Ale wtedy nie byłabyś sobą, prawda? Nie ma
powodu, żebyś przepraszała... za cokolwiek. - Całował ją, pieszcząc jej szyję.
Nie potrafił nawet oderwać się od niej, więc szeptał prosto w jej usta.
To czyste szaleństwo! Może i była impulsywna, ale nie do tego stopnia,
by wskoczyć do łóżka mężczyźnie tylko dlatego, że jej się podobał. Zawsze
następowało to etapami. Randki, stopniowe odkrywanie osobowości, pewien
rodzaj przyjaźni. To było zupełnie coś innego. Zaskoczyło ją w prymitywny,
szybki i brutalny sposób. Nie chciała, aby się od niej odsunął. Nie chciała nawet,
aby z nią rozmawiał.
Pociągnął ją w kierunku łóżka.
Pochylił się nad nią. Jej włosy rozsypały się po poduszkach, nadal
ściskała poły szlafroka, jak gdyby od tego zależało jej życie.
- Możesz jeszcze zmienić zdanie. Tam są drzwi i nie zatrzymam cię, jeśli
zechcesz z nich skorzystać.
R S
- 79 -
Amy przyjrzała się drzwiom.
- Ja zwykle nie robię takich rzeczy...
- Jakich rzeczy? Z mężczyznami?
- Nie idę do łóżka po jednym dniu znajomości.
- Wiedziałem, że okaże się, że coś nas łączy.
Ile czasu upłynęło, odkąd musiał walczyć o zachowanie samokontroli?
Nigdy jeszcze nie czuł się tak zestrojony z innym ciałem. Niemalże tak, jak
gdyby mogła porozumiewać się z nim za pomocą zmysłów.
Opętały go nieokiełznane pragnienia ciała, nie on dzierżył teraz ster.
Dopiero później, gdy leżeli obok siebie, nieoczekiwanie przyszło mu coś do
głowy.
- Nie użyliśmy żadnego zabezpieczenia.
Podjęcie poważnej i rozsądnej dyskusji wymagało od niej nie lada
wysiłku. Pragnęła tylko rozkoszować się tym cudownym uczuciem zaspokojenia
i bawić się jego włosami. Tak jak to robiła w tej chwili.
- No tak... Nie użyliśmy. Sprawy potoczyły się zbyt szybko.
- Więc możemy mieć kłopot.
- A gdybym powiedziała, że nie jestem zabezpieczona? - Nie wiedziała,
jakiej reakcji na tę prowokacyjną uwagę oczekiwała, ale na pewno nie
całkowitego znieruchomienia i kamiennego, nieprzystępnego wyrazu twarzy.
- To nie żarty, Amy. Jesteś zabezpieczona czy nie?
- Oczywiście, że jestem zabezpieczona - odpowiedziała szczerze. - Nie
musisz bać się, że za rok stanę na twoim progu z nieoczekiwanym prezentem w
koszyku. Nie jestem aż tak nieodpowiedzialna.
- Wiem. Ale niełatwo pozbyć się starych przyzwyczajeń - odpowiedział
również szczerze. - Przez lata upewniałem się, że kobieta nie ma ukrytych
motywów...
- Masz obsesję na punkcie zobowiązań... - powiedziała z namysłem.
R S
- 80 -
Nie wiedziała, dlaczego bolały ją jego ostrzeżenia, by nie angażowała się
zbytnio, zważywszy, że było to i tak niemożliwe, ponieważ za kilka dni miała
wrócić do Anglii. A nawet gdyby tu została, gdyby spędziła resztę życia
niedaleko niego, czy naprawdę mogła sobie wyobrażać, że zacząłby myśleć o
małżeństwie i dzieciach podczas pierwszej wspólnej nocy? Nawet nie byli na
prawdziwej randce!
- Dlaczego wydajesz się taka zdenerwowana? Ostrożność to część mojej
natury.
- Wydaję się zdenerwowana? - zaśmiała się beztrosko. - Czy tak brzmi
śmiech zdenerwowanej osoby?
- Sprawiłem ci przykrość?
- Nie. Mężczyznom chyba wydaje się, że to oni powinni się denerwować,
gdyby kobieta zajdzie w ciążę. Nie pomyślą nawet, że to kobieta będzie
prawdopodobnie w o wiele trudniejszej sytuacji! Czy wszystkie, z którymi
sypiasz, pytasz o to, czy biorą pigułkę?
- Nie, bo zwykle sam zajmuję się tym problemem.
- Ale dlaczego tak boisz się zobowiązań? Jęknął.
- Czy resztę nocy spędzimy na gadaniu? - Posłał jej gorące spojrzenie,
które przyspieszyło bicie jej serca.
- Na przykład? - spytała niewinnym tonem.
Tym razem kochali się bez pośpiechu, poznając swoje ciała. Wskazówki
na zegarze przesuwały się, noc przeszła w dzień i w końcu, całkowicie nasyceni,
zasnęli wtuleni w siebie.
Amy obudziła się i stwierdziła, że miejsce obok niej, gdzie powinien
znajdować się Rafael, jest puste. Natychmiast pomyślała o rozmowie o zobo-
wiązaniach, którą porzucili w gorączce miłości. Zastanowiła się, czy
przypadkiem nie ulotnił się do bezpiecznego azylu w domku ogrodnika.
Ale nie zrobił tego.
R S
- 81 -
Wszedł do sypialni, ubrany tylko w bokserki. Niósł tacę, na niej
obwarzanki, słoiczki z dżemem i kubki z pienistym cappuccino, które kupił w
pobliskiej kawiarni.
- Trzeba mnie było obudzić! - Amy podciągnęła się i usiadła.
- Spałaś tak spokojnie. - Położył tacę obok niej i przysiadł na łóżku. - No,
a zanim zaczniemy jeść... - Odkręcił pokrywkę słoiczka z dżemem, zanurzył w
nim palec i pokrył dżemem jej sutki. Zachichotała, a potem wstrzymała oddech,
gdy zaczął zlizywać z nich lepką, słodką masę.
Ułamał kawałek obwarzanka i wsunął jej do ust.
Czuł się jak na wakacjach. Wykonał kilka służbowych telefonów w
drodze do sklepu na rogu, sprawdził swoją pocztę internetową, nim Amy się
obudziła, ale poza tym praca zupełnie znikła z jego myśli. A teraz karmił tę
kobietę, co każdy bezstronny świadek uznałby za postępek romantyczny. Tyle
że romantyczność nigdy nie była w jego stylu. Po miłosnej nocy zawsze
wychodził o świcie, by udać się do pracy, złożywszy niedbały pocałunek na
policzku śpiącej partnerki, o ile nadal spała. Zazwyczaj, podobnie jak on, była
już na nogach i też gotowa do wyjścia. A jeśli to był weekend, mógł wstać o
nieco późniejszej porze, ale dzień zastałby go przy lekturze gazety i
sprawdzaniu rynku papierów wartościowych, po zjedzeniu pospiesznego
śniadania z partnerką. I nigdy nie byłoby to śniadanie w łóżku!
Amy ostrzegała się nazajutrz w duchu, gdy zwiedzali kolejne kąty i
zakamarki wzdłuż wybrzeża, że to tylko wakacyjny romans. A właściwie nawet
nie romans. Raczej przygoda. Przygoda bez poczucia winy.
Prawdę mówiąc, myślała o tym, gdy jedli kolację w zatłoczonej pizzerii,
w której podawano największe pizze, jakie w życiu widziała. To ona wybrała
ten lokal, więc Rafael musiał włożyć dżinsy. I mówiła sobie stanowczo, że na
szczęście ich flirt miał być krótkotrwały. Dzięki temu nie przychodziły jej do
głowy romantyczne pomysły typu. „i-żyli-długo-i-szczęśliwie". Mogła cieszyć
się towarzystwem Rafaela, nie spodziewając się niczego więcej.
R S
- 82 -
Dopiero gdy dzień odjazdu był tuż-tuż, przez wygodną osłonę kłamstw
zaczęły przebijać się słowa prawdy. Najpierw musiała odrzucić kłamstewko, że
jej uczucie do niego jest powierzchowne. Nie było.
Potem - że wyjazd będzie błogosławieństwem, bo dzięki temu pozbędzie
się bezsensownych marzeń. Dalej wypłynęła ta drobna sprawa radowania się
chwilą bieżącą. W miarę jak zbliżał się przedostatni dzień jej pobytu,
odkrywała, że nie jest w stanie zadowolić się chwilą, wiedząc dobrze, że więcej
tych chwil nie będzie.
Gotował dla niej. W swoim domu. Nic wymyślnego, ale miała wrażenie,
że rzadko to robił, co nadało temu specjalne znaczenie. I zaczęła się za-
stanawiać, że być może istnieje nikła szansa, iż coś dla niego znaczy.
Jej uwagi nie umknął fakt, że dni mijały, a on nigdy, ani razu, nawet pod
wpływem podniecenia, kiedy mężczyźni mówią różne nieprzemyślane rzeczy,
nie wspomniał o wspólnej przyszłości. Nie prosiła go, aby przyniósł terminarz i
wyznaczył datę za dwa miesiące od dziś. Ani by zaczął wyprzedawać
wartościowe rzeczy, by opłacić przelot przez Atlantyk. Z drugiej strony ani razu
nie wspomniał, że istnieje choć cień możliwości, że któregoś dnia może
zdecydować się na odwiedzenie Londynu.
- Czy ty nigdy... hmmm... - uznała, że najlepsze będzie niby przypadkowe
pytanie - nie miałeś ochoty stąd wyjechać?
- Stąd, to znaczy...
Wiedział, dokąd zmierza ta rozmowa. Cóż, wcześniej czy później musiało
do niej dojść, bo choć Amy była odmienna od kobiet, które znał, to nie aż do
tego stopnia, by mogła oprzeć się pragnieniu stworzenia ściślejszego związku.
A do rozmowy musiało oczywiście dojść w takiej jak ta chwili. Kiedy
rozkoszowali się bliskością.
- Z tego domu. Chcę powiedzieć, że to bardzo miły dom, ale... Nie miałeś
ochoty zająć się innym ogrodem? Przecież świat jest pełen wielkich ogrodów
stanowiących wyzwanie.
R S
- 83 -
- To bardzo wielki ogród.
- Wiem, ale musisz znać go jak własną kieszeń. Te drzewa, te krzaki róż...
- Wydaje mi się, że masz obsesję na tym punkcie.
Wtulił nos w jej włosy, pachnące szamponem i słońcem. Trzeba przyznać,
że zabawne z niej stworzonko. Tak łatwo było się z nią drażnić. Dlaczego?
Przypuszczał, że z powodu braku powagi i sztywności. Niechętnie musiał
przyznać, że było coś pokrzepiającego w jej spokojnej naturze. Ale nie, mówił
sobie w duchu, po prostu była dlań nowością, a wszystkie nowości się w końcu
nudzą. Pragnął i potrzebował kobiety takiej jak Elizabeth, nastawionej jak on na
współzawodnictwo, z takim samym jak on zrozumieniem przyjmującej koniecz-
ność długich godzin pracy, równie zainteresowanej rynkiem papierów
wartościowych. Zresztą, przypominał sobie niechętnie, uwikłał się w przygodę z
tą kobietą tylko dlatego, że mogła stanowić zagrożenie dla Jamesa, którego
chciał chronić.
Wziął sobie wolne, odstąpił od rutyny, i - musiał przyznać - sprawiało mu
to przyjemność, ale najwyższy czas, by wrócił do normalnego, uporząd-
kowanego życia na wysokich obrotach. Można było komunikować się z firmą za
pomocą poczty elektronicznej i telefonu, ale to musiało się skończyć. Tak jak ta
przyjemna, lecz krótka przygoda.
- Nie chciałbyś zobaczyć kawałka świata?
- Mógłbym, gdybym nie uważał, że to, co znane, jest równie ważne jak
nieznane.
- Robisz to umyślnie, prawda?
- Co?
- Zręcznie posługujesz się słowami, ale ja nie chcę zręczności, lecz
szczerości. Zdajesz sobie sprawę, że jutro wyjeżdżam? Że to ostania noc, którą
ze sobą spędzamy i... - Odetchnęła głęboko i dorzuciła pospiesznie: - Obiecałam
sobie, że nie będę cię o to pytać, ale... Co z nami będzie? Nie proszę cię o
zobowiązania, ale czy mamy przed sobą choćby bardzo krótką przyszłość?
R S
- 84 -
Najwyraźniej masz tu obowiązki... te różane krzewy. - Zdobyła się na nieudany
żart, ale czuła, że on już się wycofuje. - W porządku. Zapomnij, że w ogóle coś
mówiłam - wyszeptała, odsuwając się od niego.
- Nie. - Rafael westchnął, a potem zrobił coś, co sprawiło, że uświadomiła
sobie, jak głupia była, snując te zwariowane marzenia i nadzieje.
Wstał z łóżka.
- Dobrze się bawiliśmy przez ostatnie dni, ale skoro chcesz rozmawiać, to
porozmawiajmy.
Zaczął się ubierać. Narzucił tylko szlafrok, ale równie dobrze mógłby
mieć na sobie garnitur, taki tym dystans między nimi wytworzył.
Amy też wygramoliła się z łóżka. Ulżyło jej, gdy zniknął w łazience, w
której tak często brali razem prysznic. Gdy wrócił, była już całkiem ubrana.
- Chcesz kawy? - spytał.
- Dobrze. - Przyglądała się w milczeniu, jak przygotowywał im po kubku
napoju.
- Chciałaś wiedzieć, do czego to wszystko zmierza. O to chodziło w tych
pytaniach o podróże i zwiedzanie świata?
Siedziała przy kuchennym stole. Rafael odwrócił krzesło i usiadł na nim
okrakiem, zwrócony ku niej twarzą. Widziała na niej ten wyraz mówiący „zaraz
spławię cię delikatnie".
- Och, na litość boską, Rafaelu! Nie ma sensu robić wokół tego szumu! -
Zamierzała szybko wypić kawę i jednocześnie wygłosić własną przemowę. -
Nie próbowałam ustalać daty twojego przyjazdu do Anglii.
- Nie? Więc co miałaś na myśli, wspominając o bardzo krótkiej
przyszłości?
Wzruszyła ramionami.
- Chyba każdy by spytał o to na moim miejscu. To nie znaczy, że słyszę
dzwony weselne. Chcę powiedzieć, że było miło, ale jak ustaliliśmy na
początku, nie jesteśmy przyjaciółmi od serca. - Zaśmiała się, by podkreślić
R S
- 85 -
absurdalność takiego pomysłu. - Tylko tak sobie pomyślałam, że moglibyśmy
kontaktować się za pomocą poczty elektronicznej. Mógłbyś wpaść, gdybyś
kiedykolwiek miał ochotę zwiedzić Kew Gardens i przyjrzeć się, jak my,
Anglicy, urządzamy ogrody. Mówiąc szczerze - nabrała odwagi, by mówić dalej
- chciałam być po prostu uprzejma. Wiem jednak, że traktujesz życie o wiele za
poważnie. Powinnam wiedzieć, jak zareagujesz.
Rafael nie odezwał się. Powiedziała to, co sam zamierzał powiedzieć. I
bardzo dobrze. Rozumieli się. Nie będzie musiał odrywać jej od siebie, gdy
nadejdzie czas rozstania.
Ocknął się z zamyślenia i uświadomił sobie, że Amy wierci się i
wspomina coś o wyjściu.
- Już? - Uniósł brwi, zaskoczony, że ich ostatnia noc nagle ograniczyła się
do kilku ostatnich minut. Miał wrażenie, że coś gwałtownie się w nim budzi, ale
szybko to zdławił.
- Już późno, Rafaelu.
- Zostałabyś, gdybym uznał, że mamy przed sobą tę bardzo krótką
przyszłość?
- Nie skończyłam pakowania. I naprawdę chciałabym wrócić choć na
końcówkę dzisiejszych uroczystości. James zaplanował pokaz sztucznych ogni.
- Mogłabyś oglądać je stąd.
To była kusząca perspektywa. Kusząca, lecz bezsensowna. Musiała
wydostać się stąd najszybciej jak to możliwe.
- Mogłabym, ale nie zamierzam tego robić.
- Westchnęła i podeszła do niego.
Tylko ostatni uścisk, coś do jej pudełka ze wspomnieniami. Otoczyła go
ramionami. Na płaskich obcasach sięgała mu zaledwie do ramienia. Zanurzył
twarz w jej włosach i przycisnął ją do siebie. Ku swemu przerażeniu zapragnął
błagać ją, by nie odchodziła, by została na noc. Delikatnie odsunął ją od siebie i
zapanował nad rozszalałymi myślami.
R S
- 86 -
- Doskonale.
Gardło zaczęło ją boleć od powstrzymywanego płaczu.
- Podrzucę cię.
- Nie! Proszę, nie. Ja... - Odwróciła się i ruszyła ku drzwiom wyjściowym.
- Znam drogę do domu. Znam wszystkie skróty! I świeże powietrze dobrze mi
zrobi.
Wyciągnęła dłoń do klamki i rzuciła mu ostatnie spojrzenie.
- Było miło. Dbaj o te krzaki róż. Wiesz, że mam na ich punkcie obsesję.
Naprawdę zaczął żałować, że nie powiedział coś na temat tej bardzo
krótkiej przyszłości, o której wspomniała. Ale było już za późno. Nie mógł
uratować sytuacji, nie wychodząc na słabeusza. Obserwował, jak ogląda się
dokoła, jakby sprawdzając, czy niczego nie zapomniała, potem przyglądał się,
jak przechodzi przez drzwi i znika z jego życia na dobre.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Amy nigdy nie miała problemów z wyciąganiem wniosków z nauczki. Od
Freddiego nauczyła się unikania mężczyzn, który przekładają własne ambicje
nad wszystko i wszystkich. Tacy mężczyźni traktują innych ludzi, nie
wyłączając kobiet, jak szczeble na drabinie kariery. A od Jamesa, swego
nieosiągalnego marzenia, nauczyła się, że bogaci mężczyźni lubią kobiety, które
przystosowują się do ich stylu życia.
Wiedziała o tym, ponieważ podczas lotu do Londynu siedziała u jego
boku. Po raz pierwszy spędziła więcej niż dziesięć minut na rozmowie z nim.
Był miły i czarujący, jak się spodziewała, zadawał jej właściwe pytania, starając
się za wszelką cenę wyciągnąć z niej, jak spędziła czas w Hamptons, ponieważ
rzadko widywał ją podczas spotkań towarzyskich.
R S
- 87 -
Wobec upartej ogólnikowości jej wypowiedzi zrezygnował w końcu z
dociekań i bez trudu skłoniła go, by mówił o sobie. James lubił mówić o sobie i
był w tym dobry.
Wypracowała sobie sposób postępowania, gdy nachodziły ją myśli o
Rafaelu. Natychmiast starała się myśleć o czymś innym. Była całkiem pewna, że
ta metoda zaczyna się sprawdzać.
W tej chwili myślała o tym, jak wiele zmieniło się w jej życiu przez dwa
miesiące. Po pierwsze, przestała pracować dla Jamesa. Nie dlatego, że nie
chciała go widywać. Prawdę mówiąc, zupełnie jej nie obchodził. Nie chciała
tylko, by coś przypominało jej Rafaela, a James był łączącym ich ogniwem.
Kiedy wspominała, jak pytała Rafaela o przyszłość, kuliła się ze wstydu.
Wmawiała sobie, że bez trudu powinna o nim zapomnieć, zważywszy na
to, jak łatwo rozstał się z nią po kilku najwspanialszych dniach jej życia, ale
serce uparcie nie chciało słuchać głowy.
Jednak radykalna zmiana stylu życia pomogła.
Nie tylko rzuciła firmę Jamesa, ale wróciła do college'u, by zdobyć nową
specjalność. Matka pomagała jej finansowo, dorabiała sobie też usługami
cateringowymi dla przyjaciół i ich znajomych, którzy chętnie pozwalali, by
wypróbowywała na nich niektóre eksperymentalne przepisy.
Nie była więc specjalnie zdziwiona, gdy zatelefonowała do niej kobieta,
której ją polecono, z pytaniem, czy może przygotować coś na weekend dla jej
szefa. Organizował małe spotkanie w swym londyńskim domu.
- Nie bywa tu często - powiedziała - i dobrze zapłaci, jeśli przyjmie pani
to zlecenie. - Wymieniła taką sumę, że Amy aż się zachłysnęła.
- No cóż... Dobrze... Adres i nazwisko poproszę.
- Lee. Pan Lee.
Ale nie James, rzecz jasna.
Wypytała o szczegóły, poczuła zadowolenie, gdy powiedziano jej, że
może przygotować, co chce, i natychmiast zapomniała o zbieżności nazwisk, do
R S
- 88 -
chwili gdy pięć dni później stanęła przed bogato wyglądającym miejskim
domem w stylu gregoriańskim. Claire, która nadal pracowała u Jamesa, za-
proponowała, że jej pomoże, ale Amy odmówiła. To było małe przyjęcie,
zaledwie na cztery osoby, i mogła je przygotować sama.
Nacisnęła dzwonek i przeglądała torby ze smakołykami, upewniając się w
myślach, że o niczym nie zapomniała, gdy otworzyły się drzwi. Nie podniosła
wzroku. Przynajmniej nie od razu. Zbyt była zajęta zamykaniem torby
chłodniczej zawierającej składniki potrzebne do zrobienia puddingu.
Więc najpierw zobaczyła buty. Jasnobrązowe półbuty. Bardzo błyszczące.
Doskonale wykonane. Bardzo drogie. Szybko uniosła głowę. Bogaci ludzie, jak
się przekonała, nie grzeszą cierpliwością. Wyciągała rękę, by się przedstawić,
gdy nagle rozpoznała, kto przed nią stoi. Szok był tak wielki, że aż się cofnęła.
- Cześć, Amy. Myślałaś chyba, że nigdy się nie zobaczymy?
- Rafael?
- Wejdź. Wyglądasz, jakbyś miała zaraz zemdleć.
Ledwo zdawała sobie sprawę, że zabrał wszystko, co ze sobą przyniosła,
poprowadził ją przez wspaniały hol o lśniącej, kamiennej, czarno-białej
posadzce do okazałej kuchni, wyposażonej we wszystkie cuda techniki. Miała
wrażenie, jakby głowę wypełniała jej wata.
- Prawdopodobnie zastanawiasz się, co się, u diabła, dzieje... - Rafael
posadził ją na jednym z krzeseł przy kuchennym stole.
- Co się, u diabła, dzieje? - spytała posłusznie.
- Chcesz się czegoś napić?
- Nie! Chcę wiedzieć, co się dzieje! Powiedziano mi... Ta kobieta
powiedziała... Że jesteś panem Lee... Myślałam...
- James to mój brat. Użyłem jego nazwiska, żebyś nie wiedziała, że masz
gotować dla mnie.
- Co? - Poderwała gwałtownie głowę i spojrzała na niego z osłupieniem. -
O czym ty mówisz?
R S
- 89 -
Minione dwa miesiące nie były łatwe dla Rafaela. Dławił w sobie chęć
zatelefonowania do brata i spytania, co się dzieje z Amy. W końcu nie był już w
stanie się powstrzymać. I dowiedział się, że rzuciła pracę w firmie. W ułamku
sekundy, kiedy zrozumiał, że może jej więcej nie zobaczyć, podjął decyzję.
Nic nie mogło go powstrzymać przed wyjazdem do Anglii.
Jakkolwiek nie do końca przewidział jej reakcję, teraz docierało do niego
powoli, że nie zauważył u niej specjalnej radości i uniesienia.
- Mój przyrodni brat, powinienem powiedzieć.
- Ale ty jesteś jego ogrodnikiem... - wykrztusiła zdezorientowana.
- To, co wiem o ogrodnictwie, zmieściłoby się na znaczku pocztowym -
wyznał.
- Chcesz powiedzieć, że mnie okłamałeś? Rafael zaczerwienił się.
- Dlaczego? Dlaczego to zrobiłeś?
- Jeśli się uspokoisz i pozwolisz mi wtrącić słowo, będę w stanie ci to
wyjaśnić.
- Chcesz, żebym się uspokoiła? Okłamałeś mnie i teraz tu jesteś... w jakim
celu?
Rafael odsunął się od bufetu, sięgnął do jednej z szuflad po kieliszki i
nalał do nich brandy.
- Wypij.
- Nie chcę! Chcę wiedzieć, co tu robisz! I dlaczego mnie okłamywałeś! I
proszę mi tu nie prawić kazań, że nienawidzisz histeryczek!
Ale wzięła od niego kieliszek drżącą ręką i upiła kilka łyków, co
natychmiast ją uspokoiło.
Przysunął sobie krzesło i usiadł, zwrócony do niej twarzą. Zrobiło się jej
słabo.
- Nie możesz być bratem Jamesa. Wcale go nie przypominasz.
- Przyrodnim bratem - westchnął. - Mamy tę samą matkę, ale mój ojciec
był Hiszpanem.
R S
- 90 -
- Dlaczego udawałeś ogrodnika?
- To długa historia, ale... - Jeśli oczekiwał, że stopniowo jego wyjaśnienia
do niej dotrą, a potem ona je zaakceptuje, to się mylił. Owszem, na jej twarzy
widać było zrozumienie, ale połączone z narastającym niepokojem.
- No więc... - Amy opróżniła kieliszek. Czuła, jak wzbiera w niej uraza.
Wykiwał ją, zrobił z niej idiotkę. Zastanawiała się, czy on i James śmiali się z
niej za jej plecami. - Ustalmy fakty. Miałeś szpiegować brata...
- Mieć na niego oko.
- I w trakcie tego spotkałeś mnie i postanowiłeś udawać kogoś innego,
ponieważ... no właśnie, dlaczego to zrobiłeś? - Nagle doznała olśnienia. - Po-
wiedziałam ci o Jamesie, prawda?
- Tylko nie zacznij pochopnie wyciągać wniosków.
- Wspomniałam o nim, właściwie otworzyłam przed tobą serce i
wyznałam, że mam słabość do szefa, do twojego brata. Czy to wtedy uznałeś, że
lepiej nie zdradzać, kim jesteś? - Prawidłowo zinterpretowała brak odpowiedzi
jako potwierdzenie. - Nic dziwnego, że tak dużo wiedziałeś o Jamesie. I czułeś,
że masz prawo powiedzieć mi, że nie jestem z jego sfery.
- Powiedziałem ci to, żebyś otrzeźwiała. James jest bardzo
przewidywalny, jeśli chodzi o dobór kobiet.
- Więc ty mnie chroniłeś?
Przeczesał włosy palcami i nachmurzył się. To ta kobieta przewróciła do
góry nogami jego uporządkowane życie, uniemożliwiała mu koncentrację,
skazała go na psychiczny diabelski młyn. Zachował się w sposób nie do
pomyślenia, przyjechał do Londynu, i co tu znalazł?
- Och, nie sądzę! Pomyślałeś sobie, że zależy mi na jego forsie, prawda?
W samym środku tyrady, która wywołała rumieńce na jej twarzy, Rafael
poczuł, że nie jest w stanie oderwać od niej wzroku ani zdławić pragnienia, by
uciszyć ją pocałunkami.
R S
- 91 -
Wstał gwałtownie, by znowu nalać sobie coś do picia. Nie brandy. Nic, co
mogło uderzyć mu do głowy. Wino. Kieliszek czerwonego wina. Napełnił
kieliszek i stał, opierając się o bufet. Nie spodziewał się, że Amy podbiegnie do
niego. Ani że będzie miała czelność wyrwać mu kieliszek z ręki i wylać jego
zawartość do zlewu, jednocześnie pouczając go, że nie ma zamiaru pozwolić, by
zignorował to, co ma mu do powiedzenia, upijając się. Potem stała przed nim, z
rękami na biodrach, prowokując go, by podjął wyzwanie. Rafael nie miał
doświadczenia z rozwścieczonymi kobietami, ale instynkt podszepnął mu, by
tego nie robił.
- Teraz wiem, dlaczego z początku byłeś dla mnie taki okropny.
- Byłem okropny, bo musiałem ściągać cię z drzewa w środku nocy -
zwrócił jej rozsądnie uwagę.
- I tyle razy przyłapywałam cię przed komputerem. Wiesz, że naprawdę
wierzyłam ci, kiedy zapewniałeś, że tylko sprawdzasz pocztę? - Zaśmiała się,
nie mogąc uwierzyć we własną głupotę.
- Na litość boską. - Rzucił jej gniewne spojrzenie, coraz bardziej
sfrustrowany. - Usiądźmy i porozmawiajmy jak dorośli.
- Och, zapomniałam! - Amy przywołała na usta mdły, przesłodzony
uśmiech. - Nie znosisz kobiet, które podnoszą głos powyżej pół decybela!
Odwróciła się i zaczęła zbierać torby i paczuszki z przyborami
kuchennymi i składnikami potraw, których nie dane jej było przygotować.
- I mógłbyś oszczędzić mi wydatku na taksówkę - krzyknęła urywanym
głosem - niepotrzebnie to wszystko taszczyłam! - Wyczerpana, wbiła wzrok w
swoje stopy.
- W porządku. Popełniłem błąd.
Zignorowała go. Zdołała zebrać swoje rzeczy i teraz usiłowała dojść z
nimi do drzwi.
- Nie jestem zainteresowana tym, co masz mi do powiedzenia - oznajmiła
ozięble, bo przecież musiała coś powiedzieć. Stał przed nią, uniemożliwiając jej
R S
- 92 -
wyjście. Nie mogła na niego spojrzeć, miałaby wrażenie, że patrzy na obcego
człowieka.
- Źle zrobiłem - powiedział ponuro. - Ale ty wysłuchasz, co zamierzam
powiedzieć, czy tego chcesz, czy nie.
Otworzyła usta, żeby powtórzyć jak mantrę, że nie ma mu nic do
powiedzenia, ale nie zdążyła wypowiedzieć wielu słów, nim poderwał ją,
przerzucił - przerzucił! - przez ramię, wyniósł z kuchni, przeniósł do salonu i
bezceremonialnie usadził na kanapie.
Tak samo jak ona nie potrafił uwierzyć, że to zrobił.
Przez chwilę zastanawiał się, czy zamknąć drzwi i schować klucz, ale
każdy cywilizowany instynkt w nim sprzeciwiał się takiej krańcowości.
Podszedł do kanapy. Amy przesunęła się w przeciwległy koniec i patrzyła
na niego czujnie.
- Powinienem był od razu powiedzieć ci, kim jestem, ale tego nie
zrobiłem, bo naprawdę nie chciałem, by mi przeszkadzano. Matka prosiła mnie,
żebym tam przyjechał, i zrobiłem, jak chciała.
- Ale jeśli nawet kusiło cię, żeby powiedzieć mi, kim jesteś, wkrótce
przyszło ci do głowy, że dowiesz się więcej o mnie i moich motywach, jeśli
będziesz trzymał język za zębami.
- Racja. Chciałem dowiedzieć się, czy polujesz na Jamesa z
wyrachowania. - Zmienił pozycję, patrzył teraz na Amy. Przyszła tu
przygotowana do ciężkiej pracy, splotła włosy z tyłu głowy w dwa warkocze i
miała na sobie najgorsze ubranie. Mimo to nadal wyglądała tak, że chciało się ją
schrupać. - Zanim zaczęliśmy się kochać, wiedziałem już, że nie jesteś
zainteresowana Jamesem, a gdybyś była, to nie z powodu pieniędzy. Nie
mogłem wyrzucić cię z myśli - wyznał.
Prychnęła.
- To znaczy po tym, jak się mnie pozbyłeś?
R S
- 93 -
- Nie zamierzałem wiązać się z kimś z tego kraju. - Pomyślał o Elizabeth.
- Czy z jakiegoś innego, jeśli już o to chodzi - dodał.
- Przestań udawać, Rafaelu. Nie chciałeś wiązać się ze mną. - Z
niepokojem usłyszała ostry ton w swoim głosie. Nigdy dotąd nie była
zgorzkniała.
Spochmurniał, wstał i przeszedł się po pokoju. Potrzebował ruchu.
- Uważam, że powinniśmy zapomnieć o przeszłości i skupić się na
teraźniejszości. Myślałem o tobie w noc i w dzień, odkąd wyjechałaś. Sądzisz,
że przyjechałbym tutaj, gdyby tak nie było?
Mogła tylko wpatrywać się w niego. Tak, pragnął jej i to pragnienie było
potężne, ale nie mówił tego człowiek gotowy do zobowiązań. Słyszała mężczy-
znę, któremu nagle odmówiono czegoś, czego pragnął i postanowił temu
zaradzić.
- A czego teraz oczekujesz? - spytała spokojnie.
- Nie wiem, czego oczekuję... Ale chcę, żebyś dała nam szansę...
- Sądzę, że chcesz zasugerować, że powinniśmy podążyć do najbliższej
sypialni, zedrzeć z siebie ubrania i się kochać. Jeśli tak rozpaczliwie pragnąłeś
mojej obecności, dlaczego tyle czasu zabrała ci wyprawa do Anglii?
- Musiałem spróbować wyleczyć się z ciebie. Jak na Rafaela, było to
wstrząsające wyznanie.
Natomiast Amy usłyszała wypowiedź faceta, który starał się zrobić to, co
dyktował mu rozsądek. Zapomnieć o niej, bo - powiedzmy szczerze - nie była
dla niego odpowiednia.
- Ale nie potrafiłem.
- Wielka szkoda - stwierdziła z ironią. Mówił o niej, jak gdyby była
zakaźną chorobą, z której należało się wyleczyć tak szybko, jak to możliwe.
Wstała. Na policzkach miała ciemne rumieńce. Znowu narastał w niej gniew jak
wulkan, gotujący się do kolejnego wybuchu. - Powiedziałam ci wszystko o
sobie! A ty słuchałeś, udawałeś zainteresowanie, a w rzeczywistości zależało ci
R S
- 94 -
tylko na wyłapaniu wskazówek, dzięki którym mogłeś uchronić swój stan konta!
Dlatego ze mną spałeś? Żeby wybić mi z głowy Jamesa?
- Nie bądź śmieszna! - Zaczerwienił się. Każde z jej oskarżeń miało w
sobie cień prawdy.
Gdzieś w zakamarkach umysłu kryło się wspomnienie, że tak właśnie
myślał, ale tylko na początku, zanim stracił kontrolę nad sytuacją, a sytuacja
zyskała kontrolę nad nim.
- Nie wiem nawet, kim jesteś. Człowiekiem, który ma to wszystko... -
Rozłożyła ręce, by objąć tym gestem luksusowy dom, jak przypuszczała, jeden z
wielu na całym świecie. - Czy człowiekiem, który nie ma nic?
- To ten sam człowiek - stwierdził ponuro. To się nie uda, pomyślał.
Przede wszystkim nie powinien był gonić za tą kobietą. Miała rację. Nie
zamierzał się wiązać, więc po co ten pościg? - Okłamałem cię. Czy przyjmiesz
moje przeprosiny, czy nie, nie ma znaczenia, bo miałaś słuszność co do jednego.
Nie powinienem tu przyjeżdżać. To był błąd. Nie odwiozę cię do domu. Nie ma
sensu odwlekać nieuniknionego. Każę kierowcy, żeby cię odwiózł. I zanim
rozpoczniesz kolejną pełną oburzenia wyliczankę rzeczy, które posiadam,
powiem, że tak, mam kierowcę. I ten wspaniały dom też do mnie należy, choć
rzadko z niego korzystam. Mam też domy w Paryżu i na Karaibach. Jeśli jestem
godnym pogardy kłamcą i mam być oceniany na podstawie dobytku, o którym
ci nie powiedziałem, to równie dobrze możesz wiedzieć o wszystkim. Będziesz
mogła odejść i gratulować sobie, że ledwie uniknęłaś związania się z takim
facetem jak ja.
Tak. To powinno poprawić jej nastrój. Nie było już o czym dyskutować;
uświadomiła sobie, że teraz on chce się jej pozbyć. Podniosła głos o jeden raz za
dużo. Co prawda, miała do tego powód, pomyślała z goryczą. Więc dlaczego
czuła taką pustkę, gdy wsiadała na tylne siedzenie jaguara? Chciała obejrzeć się
i po raz ostatni spojrzeć na niego, ale gdy to zrobiła, on już zniknął we wnętrzu
domu.
R S
- 95 -
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Amy spodziewała się, że Rafael odleci pierwszym samolotem do
Ameryki. Chociaż czuła się głęboko nieszczęśliwa i ledwie była w stanie funk-
cjonować, nawet na myśl jej nie przyszło, że mogłaby zadzwonić do Jamesa,
wplatając niby przypadkowe pytanie do ich rozmowy. Trzy tygodnie po
spotkaniu z Rafaelem otworzyła przypadkiem gazetę i, na dole strony
poświęconej tym nudnym sprawom finansowym, których zwykle unikała jak
zarazy, widniała jego fotografia. Uśmiechał się, a do niego przytulała się
wysoka, ciemnowłosa, również uśmiechnięta kobieta.
Amy przeczytała artykuł, kilka razy przyjrzała się zdjęciu, nawet
podniosła je do światła, by sprawdzić, czy może rozszyfrować wyraz twarzy
Rafaela i w ten sposób poznać, co dzieje się w jego głowie. Otaksowała
wzrokiem jego wypielęgnowaną partnerkę i próbowała udawać, że nie
przeszkadza jej świadomość, że ma inną kobietę. Przecież był człowiekiem
wolnym i bez zobowiązań, i jak mogła mieć do niego pretensję, skoro to ona
sama odesłała go z kwitkiem?
Wyglądało na to, że Rafael Vives, prezes zarządu i główny udziałowiec
potężnej spółki giełdowej, postanowił przenieść się do Londynu na okres sześ-
ciu miesięcy.
Amy wrzuciła artykuł do kosza, a trzy godziny później wyciągnęła go
spod ziemniaczanych łupin. Potem przeżuwała jego treść przez trzy dni. Jej
apatia zmieniła się w szaleńczą aktywność. Znikło uczucie, że jest tylko w
połowie żywa.
Przyczepiła artykuł magnesem do lodówki. Rano obrzucała go wściekłym
spojrzeniem, gdy przed wyjściem na szkolenie jadła przy kuchennym stole
miskę płatków zbożowych. To samo robiła, gdy wieczorami skubała niechętnie
wyszukane dania, które przygotowywała, by wypróbować przepisy. Po dwóch
R S
- 96 -
tygodniach takiego życia znalazła się na krawędzi załamania i w końcu zrobiła
coś, co dotąd wydawało się jej niemożliwe. Podniosła słuchawkę i zadzwoniła
do Jamesa.
Powiedziała, że chce się upewnić, że o niej nie zapomniał, z nadzieją, że
gdy ona rozpocznie praktykę w jednym z czołowych londyńskich hoteli, on
wpadnie tam czasem i spróbuje jej dań.
Potem, jak gdyby właśnie przyszło jej to do głowy, wspomniała, że
przeczytała w gazecie, że jego brat postanowił zatrzymać się na kilka tygodni w
Londynie.
- Czas, aby zaczął korzystać ze swego domu - zażartował James. - Byłem
tam parę razy i czułem się jak w mauzoleum. Choć mało prawdopodobne, by tak
zostało. Elizabeth już tego dopilnuje.
- Elizabeth? - Poczuła, że krew uderzyła jej do głowy i dziękowała Bogu,
że nie rozmawiają twarzą w twarz. Kim u diabła jest Elizabeth?
- Umawiał się z nią jeszcze w Nowym Jorku - mówił James.
Amy skoncentrowała się na rozmowie i wstrzymała oddech.
- Naprawdę? - Próbowała okazać właściwy stopień uprzejmego
zainteresowania, który miał skłonić go do rozwinięcia tematu. Ale tak się nie
stało. James zakończył rozmowę akurat wtedy, pomyślała z żalem, gdy
zaczynała być interesująca.
Oczywiście wiedziała, gdzie zatrzymała się tajemnicza Elizabeth.
Gdzieżby, jeśli nie w luksusowym domu Rafaela, położonym w samym sercu
miasta? I nie zamierzała z niego rezygnować, przynajmniej nie bez walki.
Claire nadal pracowała w firmie. Jak dotąd Amy udało się opanować swą
ciekawość. Powstrzymała się od pytania ją o Rafaela. Postanowiła przemyśleć
sprawę przez dzień lub dwa, ale wytrwała przy tym mężnym postanowieniu tyle,
ile trwała kąpiel. Potem, okręciwszy głowę ręcznikiem, zatelefonowała do
Claire, ominęła zwykłe, przyjemne ploteczki i przystąpiła do sedna.
R S
- 97 -
- Ustalmy fakty - podsumowała Claire, kiedy w końcu poznała
podniecające plany przyjaciółki.
- Chcesz, żebym dowiedziała się, co będzie robił, i dała ci znać.
- To nie powinno być trudne - rzuciła lekko Amy.
- Zrobię, co w mojej mocy. Ale nie za darmo. Będziesz musiała
opowiedzieć mi o wszystkim, co się dzieje, niczego nie pomijając, i zaprosić
mnie na ślub.
- Tak - na pierwsze dwa żądania, i cha, cha, cha, co za wspaniały żart -
jeśli chodzi o to ostatnie.
Amy nie urodziła się wczoraj. Nie szukała miłości i małżeństwa. Chciała
znaleźć sposób, by wybić sobie tego faceta z głowy. Zakochała się w nim
beznadziejnie i odepchnęła go, bo pragnęła o wiele więcej, niż jej proponował.
Czuła teraz paskudny żal.
- Nigdy nic nie wiadomo - odpowiedziała Claire, ale bez przekonania.
Jednak spełniła obietnicę. Pospieszyła z pomocą przyjaciółce, która przez dwa
pełne napięcia dni przetrawiała w myślach wszystkie „za i przeciw" swojego
planu.
Środa. Będzie pracował do późna. Claire wiedziała o tym, ponieważ miał
przewodniczyć zebraniu wszystkich dyrektorów, które nie skończy się przed
ósmą trzydzieści. Zamiast wyjść z nimi, zamierzał dalej pracować w swoim
gabinecie. Za pośrednictwem jędzowatej sekretarki poprosił Claire, by
przygotowała dla niego coś do przegryzienia, gdyby miał na to ochotę.
Więc o dziewiątej wieczorem Amy gawędziła w najlepsze z recepcjonistą,
który na szczęście rozpoznał ją i nie zadawał kłopotliwych pytań. Potem
przekradła się na dyrekcyjne piętro, nie korzystając z windy, gdyż wyobraziła
sobie, jak drzwi windy się rozsuwają, ukazując Jamesa z jego bandą wesołych
kompanów, wybierających się do restauracji w Covent Garden.
Było cicho. Znała dobrze to piętro, więc natychmiast zorientowała się, że
biuro, które zajmował Rafael, należało do Jamesa. Zanim zdążyła stchórzyć,
R S
- 98 -
stanęła w drzwiach i przez kilka sekund mogła go obserwować, gdyż jej nie
zauważył. Pochylił głowę, zmarszczył brwi i postukiwał piórem po niewielkim
pliku papierów.
Rafael Vives, ogrodnik. Rafael Vives, multimilioner. Powiedział jej, że to
jeden i ten sam człowiek, ale trudno było nie dać zbić się z tropu aurą potęgi,
którą emanował. To było zwariowane, zwłaszcza, że spała z tym mężczyzną,
śmiała się z nim, zmusiła go do kupienia pary dżinsów!
Zakasłała cicho. Podniósł głowę. Można by powiedzieć, że zaszokował go
jej widok. Wykorzystała tę chwilę i weszła do środka, zanim zdążył się
odezwać.
- Słyszałam, że postanowiłeś pobyć trochę w Londynie - powiedziała,
wchodząc do jaskinii lwa i zamykając za sobą drzwi. Natychmiast zaczęła się
zastanawiać, czy nie popełniła błędu. - Byłam w okolicy, więc pomyślałam
sobie, że wpadnę.
- Och, czyżby...? - Rafael odsunął się od biurka, dzięki czemu mógł
odchylić się do tyłu i skupić na Amy całkowitą i niepodzielną uwagę. - Po
prostu przechodziłaś, tak? I tak zwyczajnie tu wpadłaś... Po co?
Rafael odwołał spotkanie z Elizabeth, ponieważ miał dużo pracy. W tej
chwili czekała na niego w domu, po całym dniu intensywnego zwiedzania. Dwa
tygodnie wakacji, okazja, by naprawić ich stosunki, a co on robi? Większość
czasu spędza w firmie. Czuł do siebie niechęć, ale próba pojednania okazała się
klęską. Ich związek był nudny i powinien dać sobie z tym spokój.
- Wpadłam sprawdzić, co u ciebie, i szczerze mówiąc, żałuję, że się
fatygowałam.
- A czego się spodziewałaś? - Głos Rafaela był chłodny i lekceważący, ale
czuł, jak narasta w nim gniew. To go denerwowało, gdyż nie chciał się złościć. -
Oczekiwałaś, że rozwinę czerwony chodnik na twoje powitanie?
- Nie, ale miło by było spotkać się z odrobiną uprzejmości! - Znowu
wrzeszczę, pomyślała. - Przepraszam. Nie powinnam tu przychodzić.
R S
- 99 -
- Skąd wiedziałaś, że postanowiłem zostać w Londynie?
- Od Claire. Pamiętasz ją? - Postanowienie, że będzie walczyć o
mężczyznę, którego kocha - to jedno, ale sprawa wygląda inaczej, gdy facet o
którego chodzi, tego nie chce. Prawdę mówiąc, marzy tylko, by go zostawiono
w spokoju.
- To znaczy, że pytałaś ją o mnie?
- Nie! Po prostu wspomniała o tym przelotnie. Byłam ciekawa, dlaczego
postanowiłeś zostać.
- Bo pomyślałaś sobie, że specjalnie wybrałem się do Londynu za tobą?
- Nigdy tak nie myślałam! W każdym razie... Pójdę sobie.
Odwróciła się i skierowała ku drzwiom. Uświadomiła sobie, że gdyby
usiadła spokojnie i przemyślała swój szalony pomysł, zamiast reagować pod
wpływem impulsu, mogłaby przewidzieć rozwój sytuacji. Odprawiła go, a on
nie zamierzał zapomnieć i przebaczyć.
- Pomyślałem, że moglibyśmy na jakiś czas rozszerzyć naszą działalność.
- Rafael przerwał jej bieg w kierunku drzwi. - Wydaje się, że rynek londyński
łatwiej kontrolować niż amerykański, łatwiej wprowadzać innowacje, i stąd ta
decyzja. - Chciał, żeby to było dla niej całkowicie jasne, choć wszystko to sobie
wymyślił.
- Dobrze - powiedziała wymijająco, jak zwykle tracąc zainteresowanie,
gdy rozmowa schodziła na finanse.
- Tak. Elizabeth też tak uważa...
- Elizabeth? - Uporządkowała myśli i starała się mówić tak, jakby nic ją to
nie obchodziło. - Kim jest Elizabeth?
- Kobietą, z którą się spotykam. - Nie mógł nic poradzić na to, że reakcja
Amy sprawiła mu przyjemność. - Poznałem ją w Nowym Jorku. Chodziłem z
nią przez jakiś czas, potem uznaliśmy, że nam obojgu przyda się przerwa.
- I wtedy mnie spotkałeś?
- Tak.
R S
- 100 -
- A teraz czas wrócić do byłej... - Obudził się w niej bojowy duch.
Przypomniała sobie, że przyszła tu po to, aby spróbować go odzyskać, bo bez
niego jej życie jest puste. Pokiwała z powagą głową i podeszła do krzesła.
- Co znaczy to skinięcie? - spytał podejrzliwie.
- Mogę cię namówić na drinka? Albo na posiłek? O ile jeszcze nie jadłeś.
Zamierzał popracować jeszcze z godzinkę, choć miał poczucie winy, że
Elizabeth siedzi sama dziś wieczór. Jednak Amy zjawiła się tu z jakiegoś
powodu i nie potrafił opanować ciekawości. Wstał i skinął głową.
- Prawdę mówiąc, już miałem wyjść. Wypijmy po drinku przez wzgląd na
dawne czasy.
- Więc to bardzo wygodnie, mieć tu swoją dziewczynę - powiedziała, gdy
tylko znaleźli się w windzie. - Chociaż wydaje mi się trochę dziwne, że mnie
odszukałeś i zaprosiłeś do domu, kiedy podobno myślałeś o powrocie do niej.
Dlaczego to zrobiłeś?
- Może wyświadczyłaś mi przysługę i zrozumiałem, że dobry seks to
jedno, a długotrwała przyjaźń to coś zupełnie innego. I przynajmniej w moim
przypadku w grę wchodzi tylko kobieta, która nie wrzeszczy przez większość
czasu.
Odetchnęła głęboko i postanowiła trzymać język za zębami, choć miała
ochotę krzyczeć.
Zmierzali teraz w kierunku winiarni odwiedzanej przez ludzi pracujących
w City. Rafael zerknął na zegarek i wiedział, że nie powinien tego robić.
Powinien wracać do domu, gdzie bez wątpienia czekała na niego
cierpliwie Elizabeth.
- Masz ochotę na kieliszek wina?
- Tak. - Patrzyła, jak podchodzi do baru. - No więc - powiedziała, gdy
wręczył jej kieliszek. - Jaka ona jest?
R S
- 101 -
- Elizabeth? Dlaczego to cię interesuje? To dlatego zjawiłaś się u mnie
nieoczekiwanie? Żeby dowiedzieć się, czy nadal tu jestem i czy się z kimś
spotykam? - Spojrzał na nią czujnie.
- No dobra. Przyznaję się. Kilka dni temu zobaczyłam twoje zdjęcie w
gazecie. Z wysoką brunetką.
- Elizabeth jest... zachwycającą, niezależną kobietą, robiącą karierę
prawniczą. Adwokatką, ale jeszcze przed czterdziestką zostanie sędzią.
- Dlaczego z nią zerwałeś?
Wzruszył ramionami.
Miał wystarczająco dobry powód, by zmilczeć. To nie była jej sprawa.
Choć przyznawał w duchu, że przyjście do jego biura wymagało nie lada
odwagi, zwłaszcza że musiała wiedzieć, iż nie czeka jej miłe powitanie. Do tego
nie ukrywała, że chce, aby do niej wrócił.
- Potrzebowaliśmy krótkiego odpoczynku od siebie. Oboje żyjemy na
wysokich obrotach i przywykliśmy do widywania się w biegu. Taki związek nie
miałby szans. - Spojrzał na zmierzwione jasne włosy Amy, jej ładniutką,
wyrazistą twarz i nie mógł zrozumieć, jakim cudem budziła w nim tak
pierwotne uczucia. - To mi przypomina... że muszę już iść. - Opróżnił kieliszek i
wstał.
Rafael starał się pamiętać, że czeka na niego przyjaciółka, inteligentna,
przyzwoita kobieta, zasługująca na to, by traktowano ją z szacunkiem.
Na dworze było chłodno, lecz Amy nadal nosiła dżinsy, które zaczynały
się kilka cali poniżej pępka oraz top z długimi rękawami, uparcie odsłaniający
jej płaski, gładki brzuch. Z trudem odwrócił wzrok.
- Powiedz, dlaczego chciałaś spytać o Elizabeth.
- Bo zbyt wiele czasu... - otworzyła pchnięciem drzwi i zanurzyła się w
ciemności panujące na dworze, dzięki czemu nie mógł zobaczyć wyrazu jej
twarzy - poświęciłam na myślenie o tobie. Dobra, przyznaję się. Zraniłeś mnie. -
Spojrzała na niego, zła, że ciemność skrywa także jego twarz. A jeśli tłumił
R S
- 102 -
ziewanie? - Nikt nie lubi wiedzieć, że był okłamywany, i nikt nie lubi słyszeć,
że ktoś uważa go za materialistkę.
- No więc co tu robisz? - spytał.
- Przyszłam, żeby spróbować cię odzyskać - powiedziała swobodnie.
Wyciągnęła rękę, by zatrzymać taksówkę. - Uświadomiłam sobie, że mogę
upierać się przy swoim i być zbyt dumna, by kiedykolwiek skontaktować się z
tobą albo mogę pokonać dumę i dać nam szansę. Ale to było zanim...
Rafael zacisnął palce na jej nadgarstku i przyciągnął jej dłoń do swego
boku.
- Zanim co?
- Zanim porozmawiałam z tobą - odpowiedziała, wzdychając. Spojrzała
na niego. - Nie wiedziałam, że tak ci zależy na twojej byłej dziewczynie. Kiedy
mi ją opisywałeś, zorientowałam się, że idealnie do ciebie pasuje. Gdybyś
widywał się z kobietą, której byś tak bardzo nie podziwiał... która nie
pasowałaby tak do ciebie... - Westchnęła ciężko i przygryzła wargę.
- Próbowałabyś mnie jej odbić?
- Nie z myślą o zobowiązaniach - powiedziała szybko. - Ale znalazłeś
kobietę swych marzeń i szczerze życzę ci wszystkiego najlepszego.
Stanęła na palcach i położyła mu dłonie na piersiach. Tylko jeden całus w
policzek. Przyjacielski, życzliwy całus. Żeby pokazać mu, że umie przegrywać,
choć cierpi jak diabli.
Rafael napiął mięśnie pod tym lekkim dotykiem. Nie zdawał sobie
sprawy, że odruchowo ujmuje ją za łokcie, że spogląda w jej łagodną twarz. Z
trudem dotarło do niego, że nakrywa jej usta swoimi i przekształca przyjacielski
całus w lekki pocałunek, który staje się coraz głębszy i głębszy, aż wszystkie
rozsądne myśli uleciały z jego głowy. Nagle opamiętał się. Amy, wciąż
pochłonięta pocałunkiem, poczuła, że zesztywniał i odsunął się. Oczywiście,
zrobiła to samo.
R S
- 103 -
- Nic nie mów, Rafaelu. - Cofnęła się i wyciągnęła rękę, by zatrzymać
taksówkę. Powiodło się jej. - Pocałowaliśmy się i cieszę się, że to zrobiliśmy,
ale to nie znaczy, że nie życzę ci szczęścia. Bo życzę. Każdy zasługuje na
odpowiedniego partnera, a ty znalazłeś swojego.
Wyklepała szybko to zdanie i skończyła w samą porę, by otworzyć drzwi
taksówki i wśliznąć się do środka. Nie zdążył nic odpowiedzieć. Była z tego
bardzo zadowolona, bo nie chciała usłyszeć, jak obwinia się za to, że zrobił coś,
czego nie powinien był zrobić, albo, co gorsze, zrzuca winę na nią.
Po raz kolejny odchodziła i po raz kolejny nie zamierzała oglądać się za
siebie.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Wspomagając się alkoholem, Rafael powoli i metodycznie oceniał to, co
się z nim działo. Otworzył butelkę whisky, zamierzając w wypróbowany,
staromodny sposób rozładować rozsadzającą go energię i frustrację, ale
skończyło się tylko na jednej szklaneczce.
W całym domu zostały ślady wczorajszego pospiesznego odejścia
Elizabeth. Z miejsca, w którym siedział, widział garnki i patelnie, czekające w
zlewie na umycie. Gdyby zajrzał do lodówki, znalazłby tam mnóstwo zdrowej
żywności i kartoniki ze świeżo wyciśniętym sokiem pomarańczowym. Obrócił
w dłoni szklaneczkę i zapatrzył się w niedopitą whisky z wodą sodową.
Zawsze bawił go lekki styl życia młodszego brata, choć go nie pochwalał.
Tak samo jak w głębi duszy gardził kobietami, z którymi wiązał się James.
On, Rafael Vives, nie tylko zachował swoje hiszpańskie nazwisko, ale - to
należało powiedzieć - uważał się za człowieka o wiele bardziej godnego
szacunku od brata. I nagle Amy wtargnęła w jego uporządkowane życie i
wywróciła je do góry nogami.
R S
- 104 -
Pomyślał o Elizabeth i odczuł głęboki żal, że ją zranił, ale przyjęła to
spokojnie, tak jak się tego spodziewał. Bez krzyku i awantur.
Zaproponował nawet, że pomoże jej się spakować, i odczuł ulgę, kiedy
spokojnie odrzuciła tę propozycję. To było takie... cywilizowane.
Oparł się chęci nalania sobie kolejnego drinka i sięgnął po butelkę wody.
Osuszył ją i udał się do samochodu.
Powoli jechał do domu Amy. Kiedy w końcu przyjechał na miejsce,
zatrzymał się i wyłączył silnik. Zastanawiał się, czy jego wizyta w Londynie
wyglądała by inaczej, gdyby zastosował odmienną strategię. Gdyby zamiast
zwabiać Amy do swego domu pod fałszywym pozorem, błędnie sądząc, że to jej
pochlebi, po prostu do niej zadzwonił, zaproponował spotkanie na neutralnym
terenie, a potem wyznał jej, że był idiotą, że pragnie jej do szaleństwa, że w taki
czy inny sposób rozwiążą problem dzielącej ich przestrzeni. Może uczciwość
byłaby lepszą taktyką. To skłoniło go do zastanowienia, co powinien jej teraz
powiedzieć.
Poinformuje ją od razu, że Elizabeth zniknęła ze sceny. Uznał, że to część
najłatwiejsza. Trudniej będzie rozpocząć rozmowę o jego uczuciach.
Siedział w samochodzie, starając się zyskać na czasie, kiedy jego uwagę
przyciągnął jakiś ruch.
Kilka sekund zajęło mu zorientowanie się, że drzwi domu uchylają się, że
staje w nich Amy, i to z mężczyzną.
Kto to jest, do diabła?
Zazdrość, uczucie którym nigdy się specjalnie nie przejmował,
zaatakowała go z taką mocą, że dech mu zaparło. Otworzył drzwi samochodu,
niemal w tej samej chwili, gdy mężczyzna pochylił się ku Amy i objął ją gestem
świadczącym o poufałości.
Nie wiedział, że biegnie, musiało jednak tak być, gdyż oboje odsunęli się
od siebie i spojrzeli w kierunku odgłosu stóp, uderzających o płyty chodnika.
R S
- 105 -
Rafael wyciągnął rękę, złapał mężczyznę za klapy płaszcza i pchnął go na
ścianę, podczas gdy Amy próbowała go odciągnąć.
Zdawał sobie sprawę, że ludzie gapią się na tę scenę, wepchnął więc
mężczyznę do wnętrza domu, wraz z Amy, która bezskutecznie próbowała ich
rozdzielić, potem zamknął za sobą drzwi kopniakiem.
- Dobra - powiedział ponuro - kim jesteś, i co tu robisz?
- Puścisz go wreszcie? - zapiszczała Amy za jego plecami. Zignorował ją.
Całą uwagę skupił na przerażonej, zagubionej twarzy mężczyzny, któremu, jak
się wydawało, całkiem odjęło mowę.
- Słuchaj, kolego...
- Nie jestem twoim kolegą - warknął Rafael, narzucając sobie kontrolę
nad głosem oraz pięściami, choć gorąco pragnął przyłożyć gościowi, który,
należy podkreślić, nie dorównywał mu pod względem fizycznym.
- Słuchaj, puść mnie i...
Facet błagał, by go puszczono, i próbował znaleźć jakiś punkt oparcia,
Amy wrzeszczała na Rafaela, pytając, co wyprawia, Rafael nadal opanowanym
głosem informował faceta, że zamierza wywalić go na dwór i oznajmiał Amy,
że zamierza dowiedzieć się, co ten facet robi w jej domu.
Amy zapewniła brata, że nic jej nie jest, a potem odwróciła się do
Rafaela. Ręce wsparła na biodrach, każdy cal jej ciała emanował gniewnym
osłupieniem.
Ruszyła ku drzwiom, ale ramię Rafaela zagrodziło jej drogę.
- Nic z tego. Nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie powiesz mi, kto to był.
Zdjął płaszcz i przerzucił przez balustradę.
- Co ty sobie wyobrażasz, Rafaelu Vives! Wpadać tak do mojego domu!
Jak śmiesz?!
- A jak miałem zareagować, kiedy nakryłem cię, jak migdalisz się z
jakimś facetem na progu domu!
Przeczesał włosy palcami i popatrzył na nią z wściekłością.
R S
- 106 -
- Ma szczęście, że go nie stłukłem.
Odwróciła się i podreptała do kuchni. Naprawdę musiała usiąść, bo nogi
trzęsły się pod nią jak galareta. Wiedziała, że Rafael podąża za nią. Usiadła, ale
on nadal stał, górując nad nią wzrostem.
- To nie twoja sprawa, kim on jest - powiedziała z goryczą. - Nie mamy
sobie nic do powiedzenia.
- Więc postanowiłaś znaleźć innego faceta?
Tak! Pragnęła krzyknąć Amy.
- A gdzie miłość twojego życia - spytała złośliwie. - Nie mów tylko, że
znowu ją porzuciłeś!
Potrząsnął głową i usiadł.
- Elizabeth wyjechała.
Ha, pomyślała Amy, czyżby po to, by zacząć przygotowania do
Wielkiego Dnia?
- Zerwałem z nią.
- Co? - Rzuciła mu czujne spojrzenie.
- Nie udało nam się. Myślałem, że może się udać, ale byłem w błędzie. A
teraz mów, kto to był.
- Na litość boską, Rafaelu! To był mój brat, Jack.
- Twój brat.
- Który prawdopodobnie dzięki tobie jest posiniaczony i roztrzęsiony!
- Czemu nie powiedziałaś, kim on jest?
- Bo nie dałeś mi szansy!
Wprost nie wierzył, że może czuć taką ulgę. Chciało mu się skakać i
tańczyć. Śmieszna reakcja.
Amy wstała gwałtownie. Miała wrażenie, że nogi ciążą jej jak ołów.
Musiała się przejść, żeby pobudzić krążenie. No i nie chciała na niego patrzeć.
Niestety, kuchnia była mała. Mogła tylko przejść do salonu, gdzie przynajmniej
krzesła były wygodniejsze i światło mniej bezlitosne.
R S
- 107 -
Nie zapaliła górnego oświetlenia. Włączyła tylko lampę na bocznym
stoliku i wtuliła się w ulubiony fotel, stary i wygodny, który wielokrotnie był
świadkiem jej łez, wylewanych przy oglądaniu smutnych filmów.
- Nie wiem, jak się w to zaplątaliśmy - powiedziała wolno, patrząc, jak
sadowi się wygodnie na krześle, które było dla niego za małe - ale to nie ma
sensu. Rozpoczęliśmy coś, czego nigdy nie skończymy.
- Mówisz bzdury. - Wstał i przysunął krzesło w jej kierunku, tak że nie
byli już rozdzieleni szerokością pokoju. Otworzyła usta, by zaprotestować, ale
zakrył je dłonią.
- Powiedziałaś swoje, teraz moja kolej. Zgoda? - Skinęła głową, więc
cofnął rękę. - Dla mnie - powiedział spokojnie - jedyne, co nie ma sensu, to
moje życie, jeśli cię w nim zabraknie. - Patrząc nadal na nią, wyciągnął rękę,
poszukał jej dłoni i chwycił ją mocno. - Rozumiesz, co mówię?
- Nie, mógłbyś mówić jaśniej? - Nie chciała nawet mrugnąć ze strachu, że
ta magiczna chwila rozpłynie się jak dym.
Uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Tylko jeśli jesteś pewna, że cię nie nudzę.
- Och, nie... - Amy odchrząknęła i próbowała odzyskać równowagę. -
Mężczyznom dobrze robi okazywanie uczuć. Prawdziwi mężczyźni płaczą.
- Hm... - Rafael spojrzał w dół, na ich splecione palce. - Sądziłem, że cię
pragnę, że nie skończyliśmy ze sobą, ale tylko w sensie fizycznym. Dlatego
wróciłem do Elizabeth. Mimo wszystko, w teorii, była idealną dla mnie
partnerką. No i tu wracamy do twojego stwierdzenia, że nasz związek nie ma
sensu. W teorii może i nie, ale miłość nie podporządkowuje się żadnym teoriom,
prawda?
- Miłość? - pisnęła Amy. - Czy w grę wchodzi miłość?
Popatrzył na nią, potem dotknął dłonią jej policzka.
- Zakochałem się w tobie, Amy. Przewróciłaś moje uporządkowane,
kontrolowane, przewidywalne życie do góry nogami. Zerwałem z Elizabeth,
R S
- 108 -
kiedy uświadomiłem sobie, że nie mogę nadal się oszukiwać. Przyszedłem, żeby
powiedzieć, że nie mogę bez ciebie żyć. I stawiam na to... że czujesz to samo do
mnie.
- Oczywiście, że cię kocham. To znaczy - nie mogła powstrzymać
uśmiechu - wiem, że robię różne rzeczy pod wpływem impulsu, ale nigdy bym
nie przyszła do twojego biura, gdyby interesowało mnie tylko twoje ciało.
Chociaż - dodała - to bardzo ładne ciało.
- Więc może wolałabyś znaleźć się trochę bliżej tego ładnego ciała, na tej
ładnej kanapie. Byłoby nam o wiele wygodniej i nie górowałbym tak nad tobą...
- Tylko bez dotykania - powiedziała, kiedy leżeli spleceni na kanapie,
która nie nadawała się do pomieszczenia dwojga ludzi, wyciągniętych w pozycji
horyzontalnej. Dlatego Amy leżała w połowie na nim, a jego nogi zwisały z
boku. - Przynajmniej dopóki nie porozmawiamy o tym... co będzie potem.
Wiem, że masz opory, jeśli chodzi o zobowiązania, ale...
- Ale to było wtedy, a teraz jest teraz. - Pozwolił, by jego wargi spoczęły
dłużej na jej ustach, smakując ich słodycz. Miał wrażenie, że wreszcie powrócił
do domu. - A jeśli chodzi o to, co będzie potem... Czas, abyśmy z Jamesem
dokonali zamiany. To znaczy, mój brat może podbijać Nowy Jork swym
olśniewającym talentem reklamowym, a ja mogę wziąć się za bary z Londynem
i naprawdę wcielić w życie swoje pomysły.
- Chcesz powiedzieć, że przeniesiesz się tutaj? Dla mnie?
- Dla nas. Przecież mężowie i żony zwykle mieszkają w tym samym
kraju.
- Zaraz się rozpłaczę - wyszeptała i łzy napłynęły jej do oczu. - Wiesz,
jaka jestem...
- Uczuciowa, przebojowa, delikatna i bardzo, bardzo kobieca. -
Uśmiechną? się, z sercem przepełnionym głęboką, bezwarunkową miłością. -
Czy to znaczy „tak"?
R S
- 109 -
- Tak, tak, tak i tak! Och, Boże. To takie wspaniałe! - Obsypała go
pocałunkami. - Nie mogę się doczekać, kiedy zrobisz ze mnie przyzwoitą kobie-
tę! A tymczasem...
- Zobaczmy, jak nieprzyzwoita kobieta okazuje miłość swojemu
mężczyźnie...
R S