background image

 

Cathy Wiliams 

                        

 

         Noc w Nowym Jorku 

 

 

 

 

background image

 

- 1 -

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Rafael Vives nie był pewien, czy powinien być rozbawiony, zirytowany, 

znudzony czy po prostu rozwścieczony sytuacją, w jakiej się znalazł. Dla 

człowieka, którego racją bytu była wyłącznie praca, uwięzienie na dziesięć dni 

w raju było wystarczającym powodem do zgrzytania zębami. Nawet towa-

rzyszący mu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę wierny laptop, bez 

którego byłby naprawdę zagubiony, nie mógł sprawić, by zapomniał o tym, że 

nie z własnej woli znalazł się w Hamptons, w domu swej matki. 

Tak się szczęśliwie złożyło, że przebywał akurat w Nowym Jorku, ale - 

choć jego biuro znajdowało się niedaleko - matka prosiła go, czy raczej roz-

kazała, by zatrzymał się u niej i miał oko na brata. 

Pierwotny plan matki przewidywał udział Rafaela w przyjęciu 

urządzanym w domu Jamesa. Była to zasłużona nagroda dla wybranych 

pracowników z Londynu i Nowego Jorku, dla uczczenia znacznego wzrostu 

dochodu firmy w ostatnim roku. 

Rafael nie wiedział, kto z nich dwóch - on czy James - był bardziej temu 

przeciwny. 

James wyznał z nieukrywanym niepokojem, że wizja Rafaela tkwiącego 

w kącie i, jak to określił, łypiącego wściekle na wystraszonych pracowników, 

mrozi mu krew w żyłach. Co do Rafaela, sama myśl o plątaniu się przez cały 

dzień i wieczór w tłumie ludzi, bez szansy na wcześniejsze zwolnienie za dobre 

zachowanie, była dlań nie do przyjęcia. Jeśli chodzi o kierowanie korporacją, 

jasnowłosy, niebieskooki James stanowił atut kampanii reklamowych, a on, 

Rafael, był jej mózgiem i siłą napędową. 

Ta symbioza sprawdzała się doskonale i Eva, ich matka, musiała w końcu 

wyrazić zgodę na wypracowany z trudem kompromis. 

R S

background image

 

- 2 -

James będzie gospodarzem przyjęcia odbywającego się w rozległej 

rezydencji z zachwycającym widokiem na najpiękniejszą plażę w Hamptons. 

Rafael, z zapewniającego mu ciszę i odosobnienie domku dla gości, 

będzie miał oko na wszystko, pilnując, by ani muzyka, ani zabawa nie wy-

mknęły się spod kontroli. 

Kiedy ostatnim razem James urządzał przyjęcie w domu, sąsiedzi 

zarzucili ich pretensjami. Było to nie lada osiągnięciem, zważywszy, jaka 

odległość dzieliła posiadłość od najbliższego sąsiada. 

Eva Lee wciąż wzdrygała się na wspomnienie tej katastrofy oraz 

nieuniknionej konieczności nieustannego przepraszania przyjaciół podczas spot-

kań East Hampton Improvement Society. 

No więc tkwił tutaj dopiero jeden dzień, odgrywając rolę Wielkiego 

Brata, a już marzył o powrocie do krzątaniny, którą znał i kochał. 

Przez krótką, bardzo krótką chwilę myślał o tym, że zbyt rzadko odwiedza 

posiadłość. W tym domu spędził dni idyllicznej młodości, z czasem jego wizyty 

stawały się coraz rzadsze, pochłonęły go studia na uniwersytecie i zagraniczne 

podróże. A potem rozpoczął na serio życie zawodowe - najpierw jako 

samodzielny pracownik w jednym z największych domów maklerskich na 

świecie, a po przedwczesnej śmierci ojczyma, ojca Jamesa, przejął ster 

rodzinnej firmy. 

Lata upłynęły i teraz - wpatrując się w zachwycająco piękny zachód 

słońca - zastanawiał się nad możliwością, że pewnego dnia ocknie się i przeko-

na, że jest mężczyzną w średnim wieku, który wziął ślub ze swoją firmą. 

Zmarszczył ponuro brwi i popijał whisky z wodą sodową, którą sam sobie 

nalał. Introspekcja nie była jego ulubionym zajęciem. Był zawsze nastawiony na 

osiągnięcie wyznaczonych celów i rzadko kwestionował swoje plany. 

Nie zamierzał robić tego teraz. 

R S

background image

 

- 3 -

Lekki powiew wiatru przyniósł odległe głosy ludzi, którzy najwyraźniej 

dobrze się bawili. Wychylił do dna szklaneczkę i odetchnął głośno z ulgą, że 

oszczędzono mu tej zabawy. 

Właściwie nie znał nikogo z zaproszonych. James powiedział mu, że 

dyrektorzy i pracownicy marketingu, którzy zawsze pławili się w blasku chwały 

podczas rozdzielania pochwał za zyski korporacji, dostaną premię, ale 

„zapomniana załoga" będzie mogła rozkoszować się trafiającym się raz w życiu 

pobytem na Long Island. Rafael zachodził w głowę, co też brat rozumiał przez 

określenie „zapomniana załoga", ale musiał przyznać, że pomysł był godny 

uwagi. 

Stojąc na małej, drewnianej werandzie i patrząc w morze, rozmyślał, jak 

bardzo różni się od swego przyrodniego brata. Z roztargnieniem zastanawiał się 

właśnie, jakim cudem osoby, które miały w sobie wspólną cząstkę kodu DNA, 

mogą być do tego stopnia niepodobne, kiedy zauważył coś kątem oka. Coś albo 

kogoś. Cichy szelest pomiędzy bujną, doskonale zaprojektowaną roślinnością 

sygnalizował czyjąś obecność. 

Ta „obecność" mogła oznaczać tylko jedno. Jakiś gość w ferworze 

zabawy, pod wpływem wina, które płynęło strumieniami, nie uświadomił sobie, 

że zabłądził do strefy zakazanej. 

Ostrożnie odstawił szklaneczkę i zwrócił się w kierunku źródła dźwięku. 

Może i zapadał zmrok, ale Rafael nie był ślepy, więc ta, która usiłowała oddalić 

się na paluszkach z miejsca przestępstwa, musiała mieć najwyżej jedną szarą 

komórkę w mózgu, skoro wyobrażała sobie, że jej nie zauważył. A zauważył. 

Blondynka, rzecz jasna. Spłowiałe dżinsy z obciętymi nogawkami, bardzo 

obcisłe. Oczywiście. Króciutki top, obowiązkowo odsłaniający fragment 

brzucha. Innymi słowy - akurat ten typ kobiety, który Rafael uważał za 

wyjątkowo odpychający. 

- Hej, ty! 

R S

background image

 

- 4 -

Amy wydała z siebie cichy okrzyk przerażenia i odwróciła się, by uciec. 

Jedno spojrzenie na tego mężczyznę, sprawiającego jednocześnie wrażenie 

cienia i osoby z krwi i kości, wystarczyło, by zrozumiała, że - kimkolwiek był - 

nie należał do ludzi, którzy zbagatelizowaliby fakt wtargnięcia na ich teren. 

Co prawda, nie można było łatwo stwierdzić, gdzie się zaczyna, a gdzie 

kończy posiadłość Jamesa Lee. Zielone trawniki i mistrzowsko ukształtowane 

otoczenie zachęcały ją, by przeciągnęła trochę zwiedzanie. I dlatego próbowała 

teraz umknąć przed gigantycznym facetem, który gwałtownie zmniejszał 

dzielący ich dystans. 

Nie zdawała sobie sprawy, że podchodzi do niej chyłkiem. Zdążyła 

westchnąć z ulgą, że zdołała uciec, kiedy nagle jego dłoń zacisnęła się na jej 

ramieniu, zatrzymując ją w miejscu, a potem odwróciła ją, zmuszając, by 

spojrzała w górę... Ujrzała najgroźniejszą twarz, jaką zdarzyło się jej widzieć w 

życiu. Czarne oczy rzucały wściekłe spojrzenia. Zaciśnięte z 

powstrzymywanego gniewu usta tworzyły cienką linię. 

Amy zaparło dech w piersiach. Otworzyła szeroko oczy, a jej mózg 

gwałtownie usiłował przeanalizować, co ją może spotkać. 

- Kim jesteś, do licha? 

- Do diabła, co tu robisz? 

Odezwali się jednocześnie, spoglądając na siebie z jednakową 

wściekłością. Wreszcie Amy zrzuciła gwałtownie jego dłoń ze swego ramienia i 

cofnęła się. 

- Ja pytałam pierwsza! - Demonstracyjnie potarła ramię. 

Rafael zaczerpnął tchu, przywołał całą niesamowitą zdolność 

samokontroli, dzięki której stał się tak znaczącym asem wielkiej finansjery. 

Odwrócił się i ruszył w kierunku domu, pozwalając, by nieszczęsna blondynka 

gotowała się z bezsilnego gniewu, choć jednocześnie pragnął przedłużyć tę 

konfrontację, by móc utrzeć jej nosa. 

- Hej ty! Dokąd się wybierasz? 

R S

background image

 

- 5 -

Rafael odwrócił się i wbił wzrok w miniaturową figurkę, która stała tam, 

gdzie ją zostawił. Tym razem opierała dłonie na biodrach. Króciutki top 

podciągnął się trochę w górę, odsłaniając więcej brzucha. Pod każdym 

względem pasowała do wyobrażeń jego brata o ideale kobiety - od rzucającego 

się w oczy ubrania po rozwiane blond włosy. 

- Słucham? - spytał z lodowatą uprzejmością, nie wierząc własnym 

uszom. 

Amy zrobiła kilka kroków w jego kierunku. 

- Kim jesteś i co robisz na terenie posiadłości Jamesa Lee? 

- Wariatka. Przypuszczam, że jesteś uczestniczką przyjęcia i już się 

wstawiłaś. - Spojrzał na zegarek. - Niezłe tempo, zważywszy na to, że nie 

przebywasz tu zbyt długo. 

Jego urwany, ironiczny śmiech sprawił, że Amy krew uderzyła do głowy. 

- Jak śmiesz? 

Postąpiła kilka kroków ku niemu. Teraz, gdy światło z werandy padło na 

nią, Rafael zobaczył, że oprócz ślicznej drobnej figury dziewczyna ma twarz, 

którą można by określić jako ładniutką, gdyby nie malujący się na niej wyraz. 

Przyszło mu do głowy, że nie miała oporów przed wyrażaniem swego zdania. 

Krzykliwa i zadziorna, pomyślał z niesmakiem. 

Jak gdyby dla utwierdzenia go w tym wrażeniu, Amy rzuciła mu wściekłe 

spojrzenie. 

- Czy James wie, że tu jesteś? Ha! Jestem przekonana, że nie! Na pewno 

ogromnie się ucieszy na wieść, że ma dzikiego lokatora! 

- Dzikiego lokatora? - Rafael wybuchnął śmiechem. 

No cóż, właściwie nie wyglądał na kogoś takiego, ale - z drugiej strony - z 

pewnością nie przypominał ludzi, z którymi zwykle zadawał się James. Ona też 

właściwie do nich nie należała, ale doskonale wiedziała, jak wyglądają, gdyż 

wystarczająco często widywała ich w restauracji dla członków rady nadzorczej, 

R S

background image

 

- 6 -

w której pracowała, przygotowując elitarne dania dla urzędniczej elity, a 

czasami - po godzinach - dla osób z najbliższego otoczenia Jamesa. 

Oczywiście nikt z zarządu nie wiedział, że James korzystał nieoficjalnie z 

kulinarnych umiejętności Amy. Stanowiło to ich wspólną tajemnicę przez 

ostatnie półtora roku. Było to typowe dla Jamesa z tym jego czarującym, 

ryzykanckim sposobem bycia. Zwykle w uroczy sposób lekceważył kon-

wenanse, z wyjątkiem okazji, gdy było to dlań wygodne. 

Czy nie dlatego z czasem zaczęła o nim marzyć? Och, jego zalety nie 

ograniczały się tylko do urodziwej twarzy i majątku! 

Ocknęła się ze swych rozważań i spostrzegła, że mężczyzna, który 

przestał się już śmiać, przygląda się jej chłodno. 

- Nie jestem dzikim lokatorem. Szczerze mówiąc, w życiu nie słyszałem 

nic równie idiotycznego. 

- Więc kim jesteś? 

- Kimś, kto nie zamierza stać i prowadzić bezsensownej dyskusji z jakąś 

podchmieloną kobietą. 

- Nie jestem podchmielona! 

- No cóż, tak się zachowujesz. - Głos Rafaela ociekał pogardą. Są 

mężczyźni, którzy lubią pyskate kobiety, ale on do nich nie należał. Lubił 

kobiety kulturalne, eleganckie, opanowane. Nachmurzył się. - I nie mam ochoty 

dyskutować z przekupką. 

Amy zachłysnęła się. Brak zwykłej grzeczności z jego strony był 

zaskakujący, zwłaszcza że rozmawiał z gościem człowieka, w którego posia-

dłości najwyraźniej koczował. Legalnie lub nielegalnie, tego miała się jeszcze 

dowiedzieć. Ale on ponownie pokazał jej plecy i ruszył w kierunku domu. 

Wbiegła na werandę mniej więcej w tej samej chwili, gdy wszedł do 

środka i, nie patrząc za siebie, zatrzasnął jej drzwi przed nosem. 

Jak się spodziewał, nie upłynęło wiele czasu, gdy usłyszał walenie do 

drzwi. 

R S

background image

 

- 7 -

Zbliżył się na tyle, by nie musiał podnosić głosu, aby go usłyszała. 

- Odejdź. Robisz z siebie idiotkę. Nie obchodzi mnie, czy jesteś pijana, 

czy nie, ale nie lubię kobiet, które stawiają na swoim za pomocą wrzasku. 

- Jeśli nie powiesz mi, kim jesteś, zawiadomię Jamesa. - Naśladując go, 

zniżyła głos, choć wcale nie była pewna, czy potrafi sprawić, by brzmiał równie 

chłodno i groźnie. - Jestem na tyle trzeźwa, by wiedzieć, że możesz nie mieć 

zezwolenia na przebywanie na tym terenie. 

Prawdę mówiąc, w ogóle nic nie piła, choć było tyle alkoholu pod ręką. 

Dla rozrywki gości przygotowano wiele różnych wycieczek, nie chciała opuścić 

żadnej z nich z powodu kaca. Nie zamierzała też trwonić drogocennych chwil, 

które mogła spędzić w towarzystwie Jamesa. 

Jej słowa zadziałały. Ku jej zaskoczeniu, mężczyzna otworzył drzwi, 

rzucił jej wściekłe spojrzenie i oznajmił, że może wejść. 

Światło było zapalone i po raz pierwszy zobaczyła go wyraźnie. Był 

wysoki i - nie myliła się - miał kruczoczarne włosy. W gruncie rzeczy jedyne, 

czego wcześniej nie zauważyła, a co stawało się dla niej coraz wyraźniejsze, to 

fakt, że był szalenie seksowny.  

Nie był to seksapil typowy dla rozkładówki magazynu, lecz chmurny i 

szorstki. Niemal zaparło jej dech w piersiach, potem jednak rozejrzała się 

dokoła; ciekawość chwilowo odebrała jej mowę. 

Dom może i był nieduży, ale bynajmniej nie zaniedbany. Pociemniałe 

drewniane podłogi lśniły, przyciągając wzrok do wygodnej części wypoczyn-

kowej, zdominowanej przez wielki, nowoczesny kominek, potem dalej, do 

doskonale wyposażonej kuchni oraz kilku schodów wiodących prawdopodobnie 

do sypialni. 

- Nieźle, jak na dzikiego lokatora - stwierdziła, marszcząc brwi. - 

Posłuchaj, przykro mi, jeśli uraziłam twoją dumę, ale byłam zaskoczona, 

odkrywając, że ktoś zaszył się tutaj, daleko od rezydencji. 

R S

background image

 

- 8 -

Rafael wpatrywał się w nią z zafascynowaniem; nie tylko zdawała się nie 

panować nad słowami płynącymi z ust, ale przechadzała się po domku, jak 

gdyby była naprawdę gościem, a nie intruzem, który zdołał wedrzeć się do 

środka przy użyciu groźby. 

Sęk w tym, że Rafael nie chciał, aby jego obecność tutaj stała się 

publiczną tajemnicą. Naprawdę nie chciał psuć innym zabawy ani czuć, że 

powinien się do niej przyłączyć. 

- Więc jeśli nie jesteś dzikim lokatorem, to kim?  

Zaledwie właścicielem firmy, w której pracujesz, miał ochotę 

odpowiedzieć. Nie był zdziwiony, że go nie rozpoznała. Skoro należała do 

„zapomnianej załogi", musiała zajmować dość niskie miejsce w hierarchii 

służbowej. Poza tym rzadko bywał w Londynie, wolał pilnować spraw z 

Nowego Jorku, a sądząc z jej akcentu, była mieszkanką Londynu. 

- Jestem... ogrodnikiem - wymyślił szybko. 

- I mieszkasz tutaj? 

- A gdzie, twoim zdaniem, miałbym mieszkać? 

- W małym, zwykłym domku na terenie małej, zwykłej posesji, gdzieś w 

okolicy... jak inni, normalni ogrodnicy. 

- Jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś, to nie jest mały, zwykły ogród. 

Wymaga pełnoetatowej opieki, dlatego tu mieszkam. 

- I twoi podwładni zjawiają się codziennie, żeby strzyc trawniki... 

To wydawało się całkiem prawdopodobne, ponieważ nie mogła sobie 

wyobrazić, że mógłby sam obsługiwać kosiarkę. Nie, stanowczo sprawiał wra-

żenie człowieka, który wydaje rozkazy, co więcej, lubi to robić. Natychmiast 

zaczęła współczuć jego nieobecnym podwładnym. 

- Strzyc trawniki... utrzymywać ogród w porządku... robić wszystko, co 

powinno być zrobione... 

- A ty trzymasz bat. 

R S

background image

 

- 9 -

Rzuciła to lekkim tonem, ale - oczywiście - nie raczył się nawet 

uśmiechnąć. Lubiła ludzi z poczuciem humoru. Pochodziła z rodziny, w której 

było sześcioro rodzeństwa i - jak większość dzieci z dużych rodzin - nie miała 

specjalnej okazji do zetknięcia się z pojęciem prywatności. Lubiła się dzielić. 

Łatwo się śmiała. Lubiła się bawić. Jedną z wielu cech Jamesa, dzięki której 

uznała go za atrakcyjnego, było jego przewrotne poczucie humoru. 

Ten mężczyzna, przeciwnie, był uosobieniem ponurej powagi. 

- Czy zawsze jesteś taki... poważny? - spytała, spoglądając na niego. 

Przelotnie tylko, bo był naprawdę bardzo seksowny, zwłaszcza jeśli ktoś 

lubił takich nachmurzonych facetów. A ona nie lubiła. 

Rafael nie był przyzwyczajony, by zwracano się do niego w ten sposób, 

więc chwilowo zamilkł. 

- To znaczy... co sprawia, że jesteś taki ponury? Masz wspaniałe 

mieszkanie, opłacone przez pracodawcę. I założę się, że oprócz domu masz 

jeszcze dodatkowe korzyści. 

- Korzyści? 

- No pewnie. - Wyliczała je na palcach. - Samochód ukryty gdzieś w 

garażu, i przypuszczam, że nie jest to stary grat. Program emerytalny. Premie na 

koniec roku. Mam rację? - Zmęczenie, które skłoniło ją, by wyszła z domu 

zaczerpnąć świeżego powietrza, jakby nagle zniknęło. - Z twojego milczenia 

wnioskuję, że mam rację! - stwierdziła z triumfem. - Szczęściarz z ciebie! 

Rafael nie miał zamiaru wdawać się w dyskusję ze zwariowaną 

blondynką. Otworzył usta, by powiedzieć jej uprzejmie, lecz stanowczo, że 

najwyższy czas, aby się wyniosła. 

- Dlaczego tak mówisz? - usłyszał swoje pytanie. 

Rzuciła mu szeroki, zaraźliwy uśmiech. 

- Bo mam podobną pracę, a z całą pewnością nie przynosi takich korzyści, 

jak ta. 

- Jesteś... ogrodniczką? 

R S

background image

 

- 10 -

- Zajmuję się cateringiem. 

- A catering przypomina ogrodnictwo? 

- Cóż, oboje pracujemy rękami i jest to twórcza praca... więc te zawody są 

podobne, nie sądzisz? 

- Nie mogę się zgodzić, że ogrodnictwo jest twórczą pracą. 

Amy spojrzała na niego z zaskoczeniem. 

- Więc dlaczego się nim zajmujesz?  

Wzruszył ze zniecierpliwieniem ramionami i przeczesał włosy palcami. 

- Słuchaj. Ustąpiłem i pozwoliłem ci wejść do domu. Wiesz już, co tu 

robię. Więc pora, abyś sobie poszła i byłbym wdzięczny, gdybyś nikomu o mnie 

nie mówiła. 

- Bo...? 

- Bo nie chcę, żeby nachodzili mnie goście Jamesa, gdy będę starał się 

wykonywać swoją pracę. 

- Jesteś po imieniu ze swoim szefem? Hmm... 

- Na chwilę popadła w zadumę, potem jej twarz rozjaśniła się. - 

Właściwie wcale mnie to nie dziwi. 

- Co cię nie dziwi? - Rafael zmarszczył brwi. 

- Nie. Zapomnij, o co pytałem. Życzę dobrej zabawy. 

Ruszył w kierunku drzwi, nie dając jej czasu na dalszą paplaninę. 

- Zdajesz sobie sprawę, że nie przedstawiliśmy się sobie? - powiedziała, 

wyciągając rękę. - Mam na imię Amy. 

- Dlaczego mielibyśmy się sobie przedstawiać? - Otworzył drzwi i 

odsunął się na bok, wsuwając dłoń do kieszeni kremowych bermudów. 

- To było bardzo niegrzeczne. - Amy cofnęła rękę, wyprostowała się i 

przeszyła go wzrokiem. 

- Co było bardzo niegrzeczne? Ale wiesz co? W gruncie rzeczy wcale 

mnie to nie interesuje. 

R S

background image

 

- 11 -

- I tak zamierzam ci to wyjaśnić! Niegrzecznie jest patrzeć na ludzi, 

którzy chcą tylko się przedstawić, jak gdyby byli nosicielami zakaźnej choroby! 

Nie chcesz podawać swojego imienia, w porządku! To nie moja sprawa! Wcale 

mnie to... 

- Rafael. 

- Słucham? 

- Rafael. Nazywam się Rafael Vives. - Wyciągnął dłoń. Gdy Amy ujęła 

ją, jej ciało przeniknęło nagle dziwne uczucie, jakby raził ją prąd. 

- A ja Amy. - Gniew, który ją nagle ogarnął, równie szybko przeminął. - 

Rafael... niezwykłe imię... Włoskie? 

- Hiszpańskie - odpowiedział szorstko. - Potrafisz odnaleźć drogę do 

rezydencji? 

- Och, tak. Jak to się stało, że hiszpański ogrodnik pracuje w Ameryce? - 

Włożyła rękę do kieszeni, wyciągnęła elastyczną gumkę i z wprawą związała 

włosy w luźny koński ogon. 

- Kup sobie skrócony przewodnik, przeczytaj go szybko, to dowiesz się, 

jakim sposobem nam, Hiszpanom, udało się tu dostać. A teraz czas już na 

ciebie. 

- Bardzo jesteś arogancki. 

- Tak. Skoro to już wyjaśniliśmy, możesz sobie pójść. 

Ku jego uldze zrozumiała aluzję i po chwili zobaczył, jak odchodzi, 

zatrzymuje się, rozgląda dookoła, a potem znowu rusza, tym razem w inną 

stronę. Jej zachowanie byłoby zabawne, gdyby nie świadomość, że będzie 

musiał wskazać jej właściwy kierunek. 

Z pełnym zniecierpliwienia westchnieniem wziął klucz, zatrzasnął za sobą 

drzwi i dogonił dziewczynę, która skręcała właśnie gwałtownie po czwartej 

nieudanej próbie znalezienia drogi powrotnej. 

Zacisnął dłoń na jej ramieniu i skierował ją w przeciwnym kierunku. 

- Rany boskie, kobieto! Co z twoją orientacją w terenie? 

R S

background image

 

- 12 -

- W końcu odnalazłabym drogę! Nie jesteś policjantem, a ja nie zostałam 

aresztowana! 

- Po prostu upewniam się, że znikniesz z mojego terenu! 

- Twojego terenu? To doskonale, zważywszy, że jesteś tylko 

ogrodnikiem! Wiem, że tutejsze ogrody są wielkie, więc musisz być niezwykle 

ważnym ogrodnikiem, ale jednak! Ogrodnik to tylko ogrodnik! 

- Czy usta nigdy ci się nie zamykają? - mruknął pod nosem Rafael. 

- A czy tobie zdarza się zachowywać uprzejmie? - Nadal trzymał jej ramię 

w stalowym uścisku i Amy zrezygnowała z prób uwolnienia się. - To nie moja 

wina, że ta posiadłość jest tak wielka. Cóż, właściwie jest w tym trochę mojej 

winy. Mogłam zostać w rezydencji razem z innymi gośćmi. 

- Więc dlaczego tego nie zrobiłaś? 

Była bardzo drobniutka. Wyobraził sobie, że gdyby ją podniósł, prawie 

nic by nie ważyła. Puścił ją i włożył ręce do kieszeni. 

- Byłam zmęczona. - Wzruszyła ramionami. 

- Zazwyczaj chętnie bywam na imprezach, ale po prostu miałam ochotę 

na chwilę samotności. 

- Więc jak odchodziłaś, impreza nadal trwała? 

- Rafael nadstawił uszu. - Co tam się działo? 

- Och, to co zwykle. Głośna muzyka. Ludzie zasypiający w kwiatowych 

rabatkach. Nurkowanie nago w basenie. 

Rafael obrócił ją twarzą do siebie. 

- Żartujesz, prawda? Usłyszałbym, gdyby grała głośno muzyka. Jest 

cicho. 

Amy spojrzała na niego ze zdumieniem, a potem parsknęła śmiechem. 

- Oczywiście, że nie było żadnej imprezy, panie ogrodniku! Wszystko 

odbywa się w idealnie cywilizowany sposób. Klomby nadal są nienaruszone, 

jeśli o to się martwiłeś. 

- Oczywiście, że nie martwiłem się o te cholerne klomby! 

R S

background image

 

- 13 -

- Więc nie traktujesz swojej pracy z należytą powagą! - skarciła go 

żartobliwie. - A tak w ogóle, dlaczego miałoby cię obchodzić, czy James 

urządza imprezę w swoim domu, czy nie? To nie twoja sprawa, prawda? 

- Tam, w oddali, możesz już zobaczyć światła domu. Idź w tamtym 

kierunku. 

- To znaczy, że nie zachowasz się jak dżentelmen i nie odprowadzisz 

mnie do frontowych drzwi? I zanim się nasrożysz, wyjaśnię, że żartowałam. 

Nigdy nie czujesz się samotny? 

- Słucham? 

- Nigdy nie czujesz się samotny? No wiesz... tkwisz tu sam jeden od świtu 

do zmierzchu. 

- Dlaczego uważasz, że tkwię tu sam? Nie sądzisz, że być może istnieje 

kobieta, która nie ma nic przeciwko temu, żeby umilić mi czasem samotną noc? 

Poczuła, jak rumieniec zalewa jej twarz, gdy starała się znaleźć 

odpowiedź. W końcu odchrząknęła i wyjąkała: 

- Cóż, wydawało mi się, że zareagowałeś za mocno na myśl o imprezie, 

więc pomyślałam, że może... 

- Że może jestem skończonym nudziarzem, którego cieszy tylko 

przycinanie róż i krytykowanie ludzi, którzy dobrze się bawią. 

- Nie, oczywiście, że nie! 

- Umiem się bawić, moja mała Amy. - Powiedział to w taki sposób, że 

dreszcz przebiegł jej po plecach. - Po prostu nie jestem miłośnikiem im-

prezowania. Nigdy nie pociągało mnie upijanie się do nieprzytomności. 

- Tak, domyśliłam się. - Z mowy jego ciała wynikało jasno i wyraźnie, że 

nie obchodzi go zbytnio, co o nim myśli, ale Amy nie zamierzała ustąpić. - 

Prawdopodobnie nigdy nie byłeś na naprawdę udanym przyjęciu - stwierdziła 

pocieszająco. - Nie chodzi wcale o upijanie się, tylko o dobre towarzystwo, 

dobrą muzykę i tańce. 

R S

background image

 

- 14 -

Uśmiechnęła się do niego szeroko, rozbawiona wyrazem niesmaku na 

jego twarzy. 

- Który element budzi w tobie odrazę? 

- Ten, który kojarzy się z brakiem umiaru - odpowiedział chłodno. - 

Jestem pewien, że taka miłośniczka imprez nie przywiązuje zbytniej wagi do 

prywatności, ale ja tak. I byłbym wdzięczny, gdybyś to uszanowała i trzymała 

się z dala od mojego domu. 

Poczuła, że łzy napływają jej do oczu. 

- Przepraszam - powiedziała cichym głosem.  

Pożegnał ją krótkim skinieniem głowy i odwrócił się. 

Kiedy spojrzał przez ramię, czy poszła we właściwym kierunku, 

dziewczyny już nie było. 

 

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Nazajutrz Amy obudziła się wcześnie, zeszła na dół i, pamiętając o 

beztrosce Jamesa, odkryła z zaskoczeniem, że najbliższe dni zostały 

zaplanowane z wojskową dokładnością. 

Kilkoro innych gości też zeszło do jadalni, gdzie przygotowano szwedzki 

stół. Na jednej ze ścian wisiała wielka tablica, na której wywieszono spis 

wszystkich zaplanowanych na ten dzień atrakcji. 

Stojąca z tyłu Claire, najbliższa przyjaciółka Amy, poklepała ją po 

ramieniu i chichocząc wspomniała o tym, że powinny rzucić się na śniadanie, bo 

nieprędko zdarzy się im luksus jedzenia czegoś, czego nie musiały przygotować 

własnoręcznie. 

- Masz rację! - Amy zaśmiała się, bez wysiłku wchodząc w rolę 

rozbawionej dziewczyny, którą jej przyjaciele znali i kochali. 

R S

background image

 

- 15 -

Wkrótce potem dołączyła do innych gości, z radością dała się porwać 

atmosferze podniecenia przy ustalaniu, na które propozycje zdecydują się póź-

niej. 

Oczywiście zawsze można było pozostać w domu i niektórzy z nich 

zamierzali tak zrobić, ale była też możliwość wybrania się na spływ kajakowy. 

Osoby leniwe miały do wyboru łowienie ryb lub odpoczynek na plaży, 

który obejmował także pikniki i pływanie. 

Amy zastanawiała się, co wybierze James. O ile w ogóle na coś się 

zdecyduje. Nigdzie nie było go widać, ale gdy się zjawi, chciała, by spojrzał na 

nią inaczej niż zwykle. 

Do tej pory była dla niego tylko dobrym fachowcem, zawsze odzianym w 

nieciekawy biały strój i czapkę kucharską. Było to najmniej seksowne ze 

wszystkich ubrań. Wprawdzie nie uważała siebie za piękność, ale miała miłe 

usposobienie i wiele osób mówiło jej, że jest ładna. 

Splotła włosy z tyłu głowy w dwa warkocze, które sięgały jej nieco 

poniżej ramion. Jeśli chodzi o przyciągnięcie uwagi przedstawicieli płci prze-

ciwnej, fryzura była niewypałem, ale za to bardzo praktyczna w taki upał. Jej 

biało-niebieski top był zabawny, a dżinsy - pomyślała - należało określić jako 

ostatni krzyk mody. Przylegały do ciała niczym druga skóra i idealnie pasowały 

do ozdobionych paciorkami srebrnych butów na płaskich obcasach, które mogła 

w razie potrzeby zrzucić jednym kopnięciem. Lub - jeśli zajdzie taka 

konieczność - przejść w nich setki kilometrów. 

- Jak myślisz, co James wybierze? - szepnęła do Claire, jak tylko zasiadły 

nad talerzami, na których piętrzyły się monstrualne ilości jedzenia. - Myślisz, że 

zwróci na mnie uwagę? 

- On zawsze zwraca na ciebie uwagę - odpowiedziała Claire, odruchowo 

wspierając przyjaciółkę. 

- No cóż. Rozmawia i żartuje ze mną, ale tak robi ze wszystkimi. 

background image

 

- 16 -

Claire przyglądała się przyjaciółce pogrążonej w rozkosznych marzeniach 

i opanowała odruch, który kazał jej oszczędzić Amy bólu przez wyjaśnienie, co 

naprawdę sądzi. Że James ją lubi - i to wszystko. 

- Baw się dobrze i nie myśl, co zrobi James! Tak czy owak, pojawi się na 

wieczornym pikniku! 

Jak się okazało, obcisłe dżinsy i zabawny top nie przydały się na nic. 

James wybrał się na całodzienne wędkowanie, zacieśniając więzi z młodszymi 

urzędnikami z działu marketingu. Co więcej, to ubranie okazało się wyjątkowo 

niewygodne podczas spływu kajakowego i gdy nastała godzina czwarta i wszys-

cy, mocno zmęczeni, wracali razem do domu, Amy była niepocieszona. 

Ma dwadzieścia cztery lata i popełnia niewybaczalny grzech narzucania 

się komuś z desperacją starzejącej się panny, której grozi, że nigdy nie znajdzie 

męża. Była śmieszna! 

Prawie uwierzyła, że kontroluje swoje uczucia, ale kiedy spostrzegła go 

później - stojącego w ogrodzie, z drinkiem w jednej ręce, i ze śmiechem 

rozmawiającego z otaczającymi go ludźmi - serce zabiło jej mocniej. 

Zaczerpnęła tchu i podeszła do niego. 

Przyjęcie z grillem rozkręcało się na dobre. Roznoszono kieliszki z winem 

i wyśmienite kanapki, wystarczająco pokaźne, by złagodzić wpływ alkoholu, 

zanim podana zostanie kolacja. 

James spostrzegł, jak przemykała się między ludźmi w jego kierunku, 

przez chwilę lub dwie wahał się, potem oderwał się od swego towarzystwa i 

ruszył ku niej. 

Amy ledwo mogła uwierzyć własnym oczom. Prawdę mówiąc, rozejrzała 

się dokoła, by zobaczyć, czy za jej plecami nie stoi ktoś, do kogo on zamierza 

podejść. Kiedy odwróciła się znowu, stał przed nią. Miał zmierzwione włosy i 

rozkosznie młodzieńczy wygląd. Rzucił jej krzywy uśmiech, w odpowiedzi 

uśmiechnęła się radośnie. 

R S

background image

 

- 17 -

- Nie poznałem cię. - Przytrzymał jej dłoń, cofnął się i okręcił ją dokoła, 

potem gwizdnął przeciągle z podziwem. 

- Czy to dobrze czy źle? - spytała zarumieniona. 

- Bardzo dobrze. - Zaśmiał się. - Ładnie wyglądasz w spódnicy. Prawdę 

mówiąc, ładnie wyglądasz z odsłoniętymi nogami. 

Poczuła zadowolenie, że zdobyła się na wysiłek i włożyła czerwono-

czarną zwiewną spódnicę, choć przyjęcie odbywało się w ogrodzie i przebranie 

nie było obowiązkowe Czerwony top na ramiączkach sprawiał, że czuła się 

cudownie kobieco. 

- Co dzisiaj robiłaś? - Nie spuszczając z niej oczu wychylił swój kieliszek 

i nie odwracając się, poprosił gestem kelnera, by dolał mu wina. 

Amy zaczęła opowiadać, omijając niektóre szczegóły, choćby to, że 

nieomal przewróciła kajak, próbując zamienić się miejscami z Austinem, i zmo-

czyła dżinsy aż po uda, ponieważ powinna była włożyć szorty jak pozostali. Nie 

wspominając już o drobnym szczególe, że jej cudowne pantofle z paciorkami 

suszyły się teraz na parapecie i prawdopodobnie nigdy już nie odzyskają 

dawnego wyglądu. Wydawało się, że bawi go słuchanie o tych wydarzeniach. 

Jedno, co pominęła całkowicie, to spotkanie z ogrodnikiem. Po co psuć 

takie miłe chwile? Otrząsnęła się z lekkiego przygnębienia i wrócił jej zwykły 

radosny nastrój; rozkoszowała się niepowtarzalnym doświadczeniem znalezienia 

się w centrum uwagi Jamesa. 

Wyczuła jednak, że on chce już odejść i wmieszać się między gości. Ze 

smutkiem patrzyła, jak wstaje i odchodzi, starając się porozmawiać z każdym z 

obecnych. 

Przez ułamek chwili przemknęło jej przez głowę, że te kilka skradzionych 

minut, podczas których prawił jej komplementy i naprawdę na nią patrzył, w 

gruncie rzeczy nie ma wielkiego znaczenia, ale szybko odgoniła tę 

pesymistyczną myśl. 

R S

background image

 

- 18 -

- Sądzę - zwierzyła się później Claire, kiedy zjedzono już wszystko i tłum 

ruszył do tańca z zapamiętaniem, które tylko alkohol potrafi wywołać - że robię 

postępy. 

Jamesa nie było nigdzie widać, choć trudno było stwierdzić to na pewno, 

gdyż zapadł zmrok i mnóstwo ludzi kręciło się wokoło. 

Amy wysączyła resztę wina i postanowiła podjąć próbę odszukania 

Jamesa. Minęła jedenasta i przyjęcie, bardzo spokojne zważywszy na ilość 

dostępnego alkoholu, trwało w najlepsze. Wyobraziła sobie, że gdy tłum się 

przerzedzi, zdoła znaleźć okazję, by porozmawiać z Jamesem i sprawić, że 

zobaczy ją w innym świetle. 

Miejmy nadzieję, że nie przez opary alkoholu. 

Chociaż Amy lubiła się bawić, wiedziała, kiedy powinna przestać pić. 

A jednak... Miło było przebywać wśród ludzi, kiedy zapraszano ją do 

tańca, a jeśli stale napełniano jej kieliszek, dlaczego nie miała poddać się na-

strojowi? 

Poza tym, w miarę jak zabawa się przeciągała, wino pomagało jej 

utrzymać w ryzach sentymentalne myśli. Zadurzenie się w szefie to jedna z naj-

starszych i najżałośniejszych historii. Rozglądała się, próbując odszukać tego, 

który jej nie zauważał. 

Gdy tylko o tym myślała, ponownie traciła humor. I po raz kolejny jej 

strój nie przydał się na nic. Przypomniała sobie tysiące fatałaszków kupowanych 

bezsensownie w celu przyciągnięcia uwagi Jamesa. 

Pod wpływem tej myśli odstawiła kieliszek i wymknęła się z domu. 

Powoli kierowała się ku mistrzowsko zaplanowanej, zadrzewionej części ogro-

du, zostawiając za sobą odgłosy zabawy. 

Było późno, ale niezbyt chłodno, i świeże powietrze rozjaśniło jej w 

głowie. Wracał też jej humor, gdy zauważyła jakieś poruszenie na polance 

pomiędzy drzewami. Natychmiast poczuła się jak detektyw i nawet nie 

próbowała opanować ciekawości. 

R S

background image

 

- 19 -

Wypatrzyła sylwetki dwojga ludzi na ławce. Księżyc rzucał słabe światło 

i gdy siedzący na chwilę odsunęli się od siebie, zobaczyła ich wyraźnie. Kobiety 

nie rozpoznała. Długie, proste włosy, bardzo jasna skóra i na wpół nagie ciało. 

Mężczyzna... No cóż... Mężczyzna... 

Poczuła, że robi się jej niedobrze. Cofnęła się kilka kroków, stanęła 

nieruchomo, gdy gałązka pękła pod jej stopą, ale para była zbyt pochłonięta 

sobą, by usłyszeć trzask. Prawdę mówiąc, nie usłyszeliby nawet 

nadjeżdżającego pociągu. Kiedy mężczyzna posadził sobie kobietę na kolanach, 

Amy uciekła. 

Serce jej waliło. Próbowała zachowywać się cicho, ale po pięciu minutach 

potrzeba znalezienia się jak najdalej od Jamesa stała się tak wielka, że przestała 

przejmować się hałasem. 

Znalazła się w innej części ogrodu, ale nie była pewna w jakiej, gdyż nie 

mogła zobaczyć domu, nie słyszała też muzyki. 

Siłą woli zmusiła się, by przystanąć i zapanować nad oddechem. Dobra, 

tak wyglądają fakty. Mężczyzna, za którym szalała, związany był z inną kobietą. 

A Amy nie wiedziała, gdzie się znajduje. Zaczerpnęła tchu i postąpiła tak, 

jak doradzałby w takiej sytuacji podręcznik skauta. Poszukała wysokiego 

drzewa. Nie było to trudne. W końcu wszystkie drzewa sprawiały wrażenie 

bardzo wysokich. Osobie dość niskiej wydawały się gigantami, ale odetchnęła 

głęboko, kopnięciem zrzuciła sandały, znowu pożałowała, że nie ubrała się 

bardziej stosownie, i rozpoczęła wspinaczkę. 

Dotarła dość wysoko, by wpaść w panikę, ale za nisko, by zobaczyć dom. 

Porzuciła wszelką ostrożność i zaczęła wrzeszczeć na całe gardło. 

Kiedy znowu zebrała się na odwagę, by spojrzeć w dół, zobaczyła 

charakterystyczną sylwetkę ogrodnika, który gapił się na nią. 

- Utknęłam tu! 

- Dlaczego siedzisz na drzewie? - Rafael poczuł, że drgnęły mu wargi. 

- Nieważne! Musisz ściągnąć mnie na dół! 

R S

background image

 

- 20 -

- Przepraszam, ale nie usłyszałem, żebyś wypowiedziała to małe słówko. 

- Nie czas na żarty. 

- Zawsze jest czas na uprzejmość. 

- I kto to mówi! - krzyknęła w dół. - Podczas poprzedniego spotkania 

byłeś wyjątkowo nieuprzejmy! - Poczuła, że jej uchwyt na gałęzi niebezpiecznie 

słabnie i rozkazała Rafaelowi, by natychmiast udał się po drabinę. - Proszę! 

- W domu nie ma drabiny. Trzymaj się, sprowadzę cię na dół. 

Amy zamknęła oczy. Zdawała sobie sprawę, że zaczął wspinać się na 

drzewo, zręcznie przesuwając się po pniu między gałęziami. Nigdy jeszcze nie 

czuła się tak głupio. Jej zwiewna spódnica była niemal wszędzie. Nadawała się 

na przyjęcie, ale nie do łażenia po drzewach, ani w sytuacji, gdy jej właścicielka 

musiała być ściągnięta na dół niczym bezpański kot. 

I jeden Bóg wie, co odsłaniała, gdy posługując się łagodną perswazją i 

przytrzymując Amy, kiedy było to konieczne, ogrodnik opuścił ją łagodnie na 

ziemię, a potem zeskoczył i wylądował lekko obok niej. 

- Dziękuję. - Otrzepała spódnicę, starając się nie patrzyć na niego. 

- No dobra. Zechcesz mi wyjaśnić, co robiłaś na drzewie o... - Spojrzał na 

zegarek. - O pół do pierwszej w nocy? 

- A dlaczego ty nie spałeś? 

- Planowałem kolejny atak na insekty zżerające krzaki róż. A jak sądzisz? 

Usłyszałem, że ktoś wrzeszczy, jakby obdzierali go ze skóry, i postanowiłem 

sprawdzić, co się dzieje. 

Zerknął z ukosa na stojącą przy nim rozczochraną osóbkę. Był całkowicie 

zbity z tropu jej swobodnym zachowaniem. Jak większość mężczyzn, miał 

swoje wymagania względem kobiet i przywykł do pewnych standardów 

zachowania. W żaden sposób nie mieściło się w nich łażenie po drzewach o 

północy. 

R S

background image

 

- 21 -

- Nie uzyskałem odpowiedzi, a zważywszy na to, ile niepotrzebnych 

kłopotów mi sprawiłaś, sądzę, że zasługuję na wyjaśnienia. Co się dzieje, do 

diabła? 

Rzuciła mu wyjątkowo wyzywające spojrzenie i skrzyżowała ręce na 

piersiach. Ponieważ jednak nie wywarło to na nim wrażenia, wzruszyła ramio-

nami i odwróciła wzrok. 

- Och, to co zwykle. 

- To znaczy...? 

- Dziewczyna spotyka chłopaka, on podoba się dziewczynie, 

dziewczyna... - zerknęła na brudną, pogniecioną teraz spódnicę - zakłada nowy 

ciuch, żeby wywrzeć wrażenie na chłopcu, tylko po to, żeby przekonać się, że 

czmychnął do lasu na spotkanie z inną. 

- I z tej frustracji postanowiłaś wleźć na drzewo... 

Amy przypomniało się teraz, jaki ten facet jest nieznośny. Spojrzała nań z 

wściekłością i poprosiła - sobie samej kojarzyła się z zaciętą płytą - aby wskazał 

jej właściwy kierunek. 

- Droga do rezydencji nie jest prosta, przynajmniej jeśli pójdziesz na 

przełaj, i z całą pewnością nie wyślę cię samej do ciemnego, gęstego lasu. Bóg 

jeden wie, gdzie mogłabyś wylądować. 

Odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Z mieszaniną urazy i 

bezsilnego gniewu podbiegła do niego, próbując dotrzymać mu kroku. 

- Myślę, że dam sobie radę! - Czy można odczytać uczucia człowieka z 

pochylenia jego szybko oddalających się pleców? Miała wrażenie, że tak! 

- Proszę, poczekaj! - krzyknęła. - Te sandały nie nadają się do biegania! 

Przystanął i odwrócił się, czekając, aż go dogoni. 

- Trzeba było pomyśleć o tym, zanim zaczęłaś przemierzać pieszo całą 

posiadłość - wytknął tonem, jakiego mógłby użyć, zwracając się do wioskowego 

idioty. 

R S

background image

 

- 22 -

- Wcale nie przemierzałam pieszo posiadłości - stwierdziła lodowato. - Ja 

tylko... 

- Zamieniam się w słuch. 

- Chciałam odetchnąć świeżym powietrzem. 

- Zdaje się, że często to robisz, prawda? Oddychasz świeżym powietrzem 

i w trakcie tego pokonujesz wielkie odległości? 

- Tak, lubię chodzić. Doszli do jego domku. 

- Musisz zdjąć te rzeczy. Jesteś brudna. 

- Chcę wrócić do domu. Tam są wszystkie moje ubrania. 

- Nigdzie cię nie zabiorę. I tak sprawiłaś mi dość kłopotów. 

- Wiem, że to kawał drogi, ale możesz mnie tam podwieźć, prawda? 

Musisz mieć tu samochód. 

Nagle poczuła, że znajduje się na granicy wytrzymałości. 

- Przygotuję ci kąpiel. 

- Proszę, zabierz mnie do domu. Proszę... 

- Siadaj. Napuszczę wody do wanny, a potem zrobię ci coś gorącego do 

picia. 

Ta kobieta była prawdziwym utrapieniem, ale Rafael zmartwił się trochę, 

gdy męcząca zadziorność, która tak działała mu na nerwy, nagle znikła. 

Zanim znowu zdążyła zarzucić go prośbami, ruszył w kierunku schodów, 

by przygotować jej kąpiel. Potem wyjął z szafki czysty ręcznik i jedną ze swych 

koszul, którą będzie musiała włożyć, czy jej się to podoba, czy nie. Wrzuci jej 

ubranie do pralki, żeby miała w co się ubrać rano. I od razu wyprawi ją w drogę, 

żeby mogła nadal marnować sobie życie, zakochując się w niewłaściwych 

facetach. 

Kiedy wrócił do salonu, znalazł ją siedzącą na podłodze. 

- Nie chciałam pobrudzić twoich ślicznych, czystych mebli - wyjaśniła, 

widząc jego pytające spojrzenie. Wstała. - A tu mam kolejne zniszczone buty. 

R S

background image

 

- 23 -

Dwie pary w jeden dzień. Rekord, nawet jak na mnie - stwierdziła ponuro, 

machając ręką, z której zwisały pożałowania godne sandały. 

- A co się stało z parą numer jeden? - spytał nieoczekiwanie dla siebie. 

- Przemokły podczas katastrofy kajakowej dziś rano. 

- Łazienka jest na górze. Zostaw swoje ubranie przed drzwiami, wrzucę je 

do pralki. Będzie gotowe na rano. 

- Nie mogę spędzić tu nocy. - Ociągała się, postukując bosą stopą o 

podłogę. 

- Weź kąpiel. Porozmawiamy, kiedy wyjdziesz z wanny. Zostawiłem ci 

swoją koszulę, żebyś miała w co się przebrać. 

No cóż, nie było o czym mówić. Amy wyłoniła się z łazienki po 

dwudziestu minutach. Była odświeżona, miała na sobie tylko bieliznę oraz białą 

koszulę Rafaela, która sięgała jej skromnie do połowy uda. Na pewno 

zdziwiłoby to każdego, kto jeszcze byłby na nogach, że wraca do rezydencji, 

mając na sobie tylko męską koszulę i niewiele więcej, ale jeśli dopisze jej 

szczęście, dom będzie jak wymarły. 

Rafael czekał na nią w salonie z kubkiem gorącej czekolady, który 

postawił na stole. Zobaczywszy ją, wskazał go ręką. 

Tonęła wprost w jego koszuli, zresztą już wcześnie wyglądała na 

drobniutką. Jej skóra miała gładkość atłasu i lekko złotawy odcień, dzięki letniej 

opaleniźnie. Brwi, kontrastujące z niesfornymi platynowymi włosami, były 

ciemne. 

- Czujesz się już lepiej? 

- Nie bardzo. Dziękuję, że spytałeś.  

Podwinęła nogi pod siebie i sięgnęła po kubek, rozkoszując się kremową 

konsystencją napoju. Nie piła czekolady od wieków. Przywodziła jej na myśl 

dzieciństwo. 

Rafael zmarszczył brwi, nieco zbity z tropu tak obcesową odpowiedzią. 

Amy spojrzała na niego. Jak na kogoś, kto został nieoczekiwanie wyrwany z 

R S

background image

 

- 24 -

głębokiego snu, ubrany był niezwykle starannie, w szorty koloru khaki, koszulę 

z krótkimi rękawami i znoszone, jasnobrązowe mokasyny. 

- Nie wyciągnęłam cię z łóżka swoimi wrzaskami, prawda? 

- Ja... prawdę mówiąc, pracowałem. 

- Pracowałeś. - Uśmiechnęła się szeroko, zapominając na chwilę o 

bolesnych przeżyciach tego wieczoru. - Pracowałeś nad czym? - spytała, nadal 

się uśmiechając. - Nie, nie odpowiadaj... ta twoja kampania przeciwko insektom 

w krzakach róż! Dlaczego powiedziałeś mi, że cię obudziłam? Chciałeś, żebym 

się czuła jeszcze bardziej winna? 

- W domku są dwie sypialnie, ale jedna nie jest przygotowana. Ja ją 

zajmę, a ty możesz spać w moim łóżku. 

- Nie ma mowy. Nie będę spała w twoim łóżku. 

- Dlaczego nie? - spytał ze znużeniem. - No dobra. Dopij czekoladę i idź 

na górę. 

Amy zaczerwieniła się. Już wcześniej odzywał się do niej takim tonem. 

Tonem, jakim dorosły przemawia do dziecka. Odstawiła kubek na stół, wstała, 

nie patrząc na Rafaela, i czekała, by poprowadził ją po schodach. Była 

świadoma, że mówi za dużo, zadaje za dużo pytań, za dużo się śmieje. Ten facet 

mógł być arogancki i sztywny, ale znajdowała się na jego terytorium. 

- Muszę usiąść - powiedziała niepewnie. 

Rafael przesunął się i szerokim gestem wskazał łóżko, które sprawiało 

niezwykle zachęcające wrażenie. Do diabła ze świętoszkowatymi oporami. 

Nagle poczuła się wyczerpana. Wśliznęła się pod luksusową, miękką jak jedwab 

kołdrę i ziewnęła. 

- Po prostu nie mogę w to uwierzyć - powiedziała, gdy Rafael miał już 

wyjść z pokoju. 

- W co nie możesz uwierzyć? 

- Nie mogę uwierzyć, że mogłam być aż tak głupia. To znaczy... - Głos jej 

zadrżał. - Tylko dlatego, że raz czy dwa spojrzał na mnie i od czasu do czasu się 

R S

background image

 

- 25 -

odezwał... Czy to ci się kiedyś zdarzyło? Że całkowicie błędnie odczytałeś 

czyjeś sygnały, a potem ułożyłeś z nich bajkę, która nie miała nic wspólnego z 

rzeczywistością? 

- Nie. 

- Nigdy? - spytała, chwilowo zbita z tropu. 

- Nigdy. 

- Och, więc przypuszczam, że nie wiesz, jak to jest być... być... 

- Nie, nie wiem. - Był pewien, że dowie się tego, o ile nie położy kresu tej 

niedorzeczności, nie zamknie za sobą drzwi sypialni, by pokazać się jej dopiero 

wtedy, gdy rano będzie gotowa do wyjścia. - Ale mogę powiedzieć, że nie jest 

ciebie wart. 

- Nie możesz tak mówić. Nie znasz go. 

- Wiem, że nikt nie jest wart, aby z jego powodu płakać. 

- Och! - Z oporami zwalczyła chęć pogrążenia się w smutku, zmarszczyła 

brwi i spojrzała na Rafaela z zaciekawieniem. - Podejrzewam, że nigdy nie byłeś 

zakochany... 

- Nie jestem pewien, czy wierzę w miłość - odpowiedział pospiesznie. - 

Romantycy czepiają się kurczowo tej idei, bo uważają, że nadaje sens życiu, ale 

to nie dla mnie. Myślę, że będę unikać miłości, jeśli tak wygląda jej ostateczny 

rezultat. 

Amy odnalazła w sobie dość energii, by obrzucić go wściekłym 

spojrzeniem, ale nie trwało to długo. 

- My, romantycy, przynajmniej dobrze się bawimy. 

- Jeśli dobra zabawa oznacza leżenie w łóżku nieznajomego o wpół do 

drugiej w nocy i wypłakiwanie sobie oczu... - odparował ironicznie i Amy 

musiała przyznać się do porażki. 

- W porządku. Wygrałeś. Jestem idiotką. Może następnym razem będę 

miała szczęście. 

R S

background image

 

- 26 -

Uśmiechnęła się blado i było to takie mężne naśladownictwo uśmiechu, 

że Rafael mimowolnie też się uśmiechnął. 

- Może - zastanawiała się - następnym razem nie zakocham się w szefie. 

 

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

W porządku. Był na tyle mężczyzną, że następnego ranka potrafił 

przyznać się do swej słabości. Zaciekawiła go. Mógł tylko uznać, że jest to 

skutek samotności, gdyż od trzech dni jego kontakt ze światem ograniczał się do 

rozmów telefonicznych, albo - jeszcze częściej - do komunikowania się za 

pomocą poczty elektronicznej. 

Przedtem wydawało mu się, że nie będzie z tym problemów. Praca może 

być równie dobrze wykonana za pośrednictwem komputerów i faksów jak i przy 

bezpośrednim kontakcie. Co więcej, w najskrytszych głębiach swego umysłu 

znalazł sposób, by obrócić tę niechcianą sytuację na swoją korzyść. 

Zatrzymał się na chwilę, zmarszczył brwi i zapatrzył się przed siebie. 

Myślał o Elizabeth i o ich bardzo cywilizowanym rozstaniu, do którego sam 

doprowadził, choć gdy się nad tym zastanawiał, nie bardzo rozumiał, co go do 

tego skłoniło. Reprezentowała sobą przecież wszystko, czego pragnął. 

Przynajmniej w teorii. 

Kiedy ją poznał, kierowała zespołem prawników, których wynajęli osiem 

miesięcy temu do rozwiązania skomplikowanych problemów związanych z 

finalizowanym przejęciem pewnej firmy. Najpierw był pod wrażeniem jej 

kompetencji oraz chłodnego, pełnego pewności siebie sposobu bycia. Później 

przyciągnęło go do niej wiele wspólnych zainteresowań, od opery do teatru, od 

jazzu do dobrych win. 

R S

background image

 

- 27 -

Dla dopełnienia tego idealnego obrazu była dokładnie takim typem 

długonogiej brunetki, jakie lubił, z krótkimi, świetnie obciętymi włosami i upo-

dobaniem do wszystkiego, co wyrafinowane. 

Niepokoił go trochę fakt, że matka od razu poczuła do niej niechęć, lecz 

nie pozwolił, by to wpłynęło na jego bardzo realne wyobrażenia o nie-

uniknionym związku małżeńskim. 

Nie był pewien, kiedy zrodziły się w nim wątpliwości, ale w końcu 

doskonałość ich związku zaczęła wydawać mu się trochę nudna. Trzy tygodnie 

temu miał niepokojącą wizję Elizabeth i siebie za dwadzieścia lat, wytwornej, 

lecz w gruncie rzeczy nudnej pary w średnim wieku, która wciąż chadza do 

opery, wychowawszy swoje idealne, ale nudne dzieci tak, by robiły to samo. 

Zaczął wycofywać się z tego związku i w końcu zerwał go, wiedząc, że 

dziesięć dni w Hamptons, z dala od firmowych imprez, na których mogliby się 

spotkać, będzie miało dobroczynne skutki dla obojga. 

To mu przywiodło na myśl jego zaciekawienie osóbką nadal leżącą w 

jego łóżku. Zasnęła przy nim zaraz po wyjawieniu, kto jest obiektem jej nie-

odwzajemnionej miłości. 

Napełnił kubek parującą, świeżo zaparzoną kawą i wszedł po schodach. 

Zatrzymał się przy drzwiach sypialni, żeby rzucić obojętne spojrzenie na kobietę 

leżącą w jego łóżku. 

- Czas wstawiać, śpiąca królewno. - Podszedł do okna i szarpnięciem 

rozsunął zasłony. Amy usiadła, zasłaniając oczy przed nagłym, nachalnym 

blaskiem. - Przyniosłem ci kawę. - Nie, nie zamierzał wdawać się w szczerą 

rozmowę o wydarzeniach minionej nocy. - Twoje ubranie jest już wyprane i 

wyprasowane. 

- Nie musiałeś w ten sposób odsłaniać okna! - jęknęła, opadając znowu na 

łóżko i zasłaniając twarz poduszką. 

R S

background image

 

- 28 -

Spokojnie zbliżył się do niej, wyszarpnął poduszkę i trzymał ją z dala od 

jej dłoni, gdy bezskutecznie starała się po nią sięgnąć. W końcu poddała się i 

oparła na rękach, żeby obrzucić go wściekłym spojrzeniem 

- Która godzina? - spytała, sięgając po kubek, który postawił na stoliku. 

Jęknęła głośno, gdy odpowiedział, i rozejrzała się za komórką. 

Oczywiście nie znalazła jej, gdyż wczoraj wybiegła z przyjęcia i ruszyła przed 

siebie, nie podejrzewając, że może zakończyć ten wieczór na drzewie. 

- O Boże... - Spojrzała z rozpaczą na Rafaela. 

- Co Claire sobie pomyśli? 

- Kim jest Claire? 

- Nie mówiąc już o pozostałych! Miałam być dziś na plaży, na pikniku, 

grillować z nimi... Zabrałam nawet specjalny strój. - Zacisnęła zęby z frustracji i 

zerknęła oskarżająco na Rafaela. 

- Nie masz czym się martwić. Zadzwoniłem tam. 

- Co? 

- Zadzwoniłem tam. - Uniósł pytająco brwi. - O co chodzi? 

Amy przetrawiała wizję swej najlepszej przyjaciółki chichoczącej wraz z 

resztą przyjaciół przy opisie jej zwariowanych wyczynów. 

 - Co im powiedziałeś? - spytała z mniejszą paniką, mając nadzieję, że nie 

uznał za stosowne opisać każdego szczegółu żałosnej sytuacji, w wyniku której 

przespała noc w jego łóżku. 

- Powiedziałem, że wyszłaś zaczerpnąć świeżego powietrza, zgubiłaś się i 

kiedy zjawiłaś się u mnie, było za późno, by cię odesłać. Więc bardzo uprzejmie 

pozwoliłem ci zostać na noc. Odpowiada ci to? 

- Sądząc z twojego tonu, tobie to nie odpowiada. 

- Zapominasz, że powinnaś być mi wdzięczna, że ściągnąłem cię z tego 

drzewa? - Patrzył, jak jej twarz blednie. 

- Z kim rozmawiałeś? 

- Och, z twoim szefem, oczywiście. 

R S

background image

 

- 29 -

Co za okropny facet. Odwrócił się do niej tyłem i gapił w okno. 

- Rozmawiałeś z Jamesem... Co mu powiedziałeś? - spytała cicho. 

- Że usychając z miłości, przez całą noc błąkałaś się po lesie, natknęłaś się 

na ukochanego, który był z inną kobietą, i postanowiłaś wleźć na drzewo, skąd 

zmuszony byłem cię ściągnąć... 

- Nie zrobiłeś tego! 

- Oczywiście, że nie! - Odwrócił się w samą porę, by złapać poduszkę, 

która szybowała w kierunku jego głowy. - Twoje ubranie jest gotowe. I 

śniadanie, jeśli chcesz coś zjeść. Wstawaj. 

- Dobra, dobra. Nie będę siedzieć ci na karku dłużej niż to konieczne! 

- Podrzucę twoje rzeczy pod drzwi sypialni. Możesz wziąć prysznic, jeśli 

chcesz. 

Była dziesiąta. Ta kobieta już wprowadziła zamęt w jego rozkład dnia. 

Nie miał zamiaru przedłużać tej niepożądanej sytuacji. 

Nie był świętoszkiem, ale od kobiet oczekiwał pewnej przyzwoitości. 

Jego umysł oderwał się od raportu, widocznego na migotliwym ekranie. Wy-

obraził sobie dziewczynę, jak ściąga tę koszulę jednym płynnym ruchem, rzuca 

ją na podłogę i przechodzi nad nią, kierując się do łazienki. 

Zmarszczył brwi i odgonił natarczywe myśli, skupiając się bez reszty na 

swojej pracy. Uniósł głowę dopiero wtedy, gdy weszła do pokoju, całkowicie 

ubrana, choć bosa. 

- Co robisz, do licha? - spytała.  

Była zaskoczona, że widzi go siedzącego przed laptopem, nie mówiąc już 

o rzędach cyfr, w które wydawał się wpatrywać. 

Szybko zamknął laptop. James wiedział, że ona spędziła noc w domku dla 

gości, śmiał się z tego, prawdę mówiąc - zdaniem Rafaela - o wiele za długo, ale 

niechętnie przyznał, że lepiej będzie nie zdradzać jej tożsamości brata. 

R S

background image

 

- 30 -

- Uważa, że jestem ogrodnikiem - powiedział Rafael. James zanosił się od 

śmiechu. - Tak czy owak - posumował rozmowę - gdyby wiedziała, kim jestem, 

nie miałbym wyboru i musiałbym się ujawnić. 

- A ja nie chcę, żebyś psuł mi nastrój, duży bracie, więc z radością będę 

trzymał język za zębami. W każdym razie będzie miała na ciebie dobry wpływ. 

- Bardzo w to wątpię - uciął szorstko Rafael. - Ma nie po kolei w głowie. - 

Nagle przypomniało mu się, jak czepiała się kurczowo gałęzi i nieomal 

uśmiechnął na to wspomnienie. - Nie interesuję się wariatkami. 

- Dobra... cóż... Powiedz jej, że zobaczymy się później... 

W obecnej chwili przyszło mu do głowy, że to „później" nie nadejdzie 

wystarczająco szybko. Spojrzał na Amy i musiał przyznać w duchu, że wyglą-

dała o wiele lepiej w świeżo upranym ubraniu. 

- I co? - ponagliła go, podchodząc bliżej. Stanęła za nim i ponad jego 

ramieniem spróbowała otworzyć laptop, który zatrzasnął. 

Chwycił ją za nadgarstki i pociągnął lekko, tak że nieomal straciła 

równowagę i oparła się o niego. 

Poczuła, że serce jej zamarło, potem zaczęło walić, aż zrobiło się jej 

słabo. 

- Słyszałaś kiedyś o przestrzeni osobistej? - spytał. Nadgarstki pod jego 

palcami przywodziły mu na myśl gałązki. Nigdy jeszcze nie dotykał osoby 

równie delikatnej. Puścił ją i założył ręce za głowę. 

- Przepraszam... Tak się przyzwyczaiłam do... - Umilkła, nieświadomie 

cofnęła się o kilka kroków, potem się roześmiała. 

- Do czego...? - Wstał i skierował się do kuchni.  

Amy trzymała się z tyłu. 

- Do dużej rodziny. Mam trzech braci. A dom jest dość mały. 

Przypuszczam, że raczej nie ma w nim miejsca na przestrzeń osobistą, więc... 

Przepraszam. 

- Przeprosiny przyjęte. Co byś chciała na śniadanie? 

R S

background image

 

- 31 -

Uchylił drzwi lodówki i Amy aż otworzyła usta. Wędzony łosoś dzielił 

półkę z czymś, co wyglądało na drogi pasztet, tuzin jajek ułożono starannie nad 

półką z białym winem, była też sałata, jaskrawozielona i świeża, oraz mnóstwo 

różnych serów. Wyciągnęła rękę i wyjęła pasztet z kaczki. 

- Poczęstuj się - powiedział z ironią Rafael. 

- Fantastyczny wybór - westchnęła. Do diabła z osobistą przestrzenią, 

musi zapoznać się lepiej z kuszącą zawartością jego lodówki. - Przepraszam 

za wścibstwo... - Zajrzała do środka i kontynuowałaby poszukiwania, gdyby 

zręcznie nie zatrzasnął jej lodówki przed nosem. 

- Przyniosę pieczywo. Siadaj. 

- Ciekawe... Jak ogrodnik może pozwolić sobie na wypełnienie lodówki 

najwykwintniejszym jedzeniem, jakie można kupić? 

Rafael, który oszczędnie dozował prawdę, gdy chodziło o jego tożsamość, 

musiał szybko znaleźć wyjaśnienie. 

- Dlaczego nie? - Wzruszył ramionami. - Niezależnie od mojej profesji, 

jestem człowiekiem o wyrobionym smaku. I, jak widzisz, nie mam rodziny, na 

którą musiałbym wydawać zarobione pieniądze. - Przynajmniej to było prawdą. 

- A co będzie, jeśli postanowisz... no wiesz... ożenić się, założyć rodzinę? 

Mam na myśli... czy musiałbyś wtedy opuścić to wspaniałe miejsce? - Z 

rozmarzoną miną odgryzła kawałek orzechowego chleba z pasztetem i 

przyglądała się mężczyźnie. 

Był naprawdę przystojny, w specyficzny, szorstki sposób. Zero uroku 

osobistego, oczywiście, stwierdziła w duchu, wspominając, jak warknął na nią. 

- Nie mogę uwierzyć, że możesz być aż tak wścibska - powiedział ze 

zdziwieniem. 

- Zadałam tylko zwykłe pytanie - stwierdziła z urazą. - Nie sądziłam, że 

naruszam twoją drogocenną przestrzeń osobistą. Nic dziwnego, że nie możesz 

znaleźć sobie przyjaciółki od serca, ogrodniczki, która chciałaby z tobą dzielić 

życie! 

R S

background image

 

- 32 -

- Nie szukam przyjaciółki od serca, ani ogrodniczki, ani żadnej innej - 

warknął, wspominając chłodną, wyrafinowaną prawniczkę, byłą dziewczynę, 

Elizabeth. - I odpowiadam na zwykłe, choć niezwykle wścibskie pytanie, tak, 

ten domek jest mój, niezależnie od mojego stanu cywilnego. 

- Ojej... - Amy z żalem skończyła jeść ostatni rogalik. - Mimo to wydaje 

mi się, że pod pewnymi względami... nie jest ci łatwo... 

Wiedział, że powinien zignorować jej niejasną uwagę, a jednak... 

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. 

- Cóż... - Wstała, rozejrzała się w poszukiwaniu zniszczonych sandałów, 

które wyglądały, jak gdyby przeszły cały cykl prania i sprawiały wrażenie nie-

nadających się do użytku. Skierowała się ku drzwiom. - Nieważne - rzuciła 

przez ramię. - Mam zamiar zostawić cię w spokoju, jeśli zechcesz pokazać mi 

właściwy kierunek. Sądzę, że zdołam wrócić sama. 

- Jest już za późno, byś dołączyła do którejś z grup - powiedział. 

Z jakiegoś powodu denerwowało go, że nie dokończyła tego, co 

zamierzała powiedzieć. Miał wrażenie, że w ostatniej chwili zrezygnowała z 

wyjawienia swoich myśli, ponieważ mu współczuła. Nikt nigdy nie współczuł 

Rafaelowi Vivesowi.  

Przynajmniej nie temu Rafaelowi Vivesowi, który żył w ekskluzywnym 

świecie ludzi wyjątkowo bogatych, wyjątkowo potężnych i w związku z tym - 

wyjątkowo poważanych. 

- Wiem. - Przyglądała się uważnie sandałom, jak gdyby miała nadzieję, że 

okażą się przydatne do noszenia. Ale nie. Delikatne paseczki, przypominające 

jasnobrązowe spaghetti, były nieodwołalnie zniszczone. Wzięła obuwie do ręki, 

westchnęła z rezygnacją i spojrzała na Rafaela. - Wszyscy wyruszyli o 

dziewiątej trzydzieści. Spacer po złotym piasku, piknik na plaży... cóż, po co to 

komu, jeśli może wśliznąć się do pustego domu i spędzić dzień w samotności 

przy opustoszałym basenie? - stwierdziła zasmucona. 

R S

background image

 

- 33 -

- Nie wydaje mi się, byś mogła wśliznąć się dokądkolwiek w tych butach 

- odpowiedział i wargi mu drgnęły. - Obawiam się, że wrzuciłem je do pralki z 

ubraniem, bo myślałem, że to załatwi sprawę. 

- I miałbyś słuszność, gdyby były zrobione z materiału - uśmiechnęła się 

powściągliwie. - Nie martw się. 

Rafael podjął decyzje. Do diabła z pracą. Poczeka. 

- No, chodź. Weźmiemy samochód. 

Amy z ochotą przyjęła propozycję. 

Znacznie trudniej było jej zaakceptować samochód, który czekał na nich, 

kiedy w końcu doszli do drogi okrążającej rozległe tereny. Nie był to jakiś 

zabłocony pojazd z napędem na cztery koła, lecz sportowy wóz o niskim 

zawieszeniu, będący hołdem złożonym przez Rafaela lekkomyślności, której tak 

brakowało w jego krańcowo kontrolowanym i zorganizowanym życiu. 

- Nic nie mów - uprzedził, odblokowując zamek pilotem schowanym w 

kieszeni spodni. 

- Ani mi to w głowie. - Pozwoliła, by otworzył przed nią drzwi, 

doceniając przejaw dobrego wychowania, do którego nie była przyzwyczajona, i 

wśliznęła się do środka. Zwróciła się do niego z uśmiechem: - Chciałabym być 

muchą na ścianie, kiedy w końcu spotkasz tę swoją ukochaną-ogrodniczkę, tę, 

której rzekomo nie szukasz! 

- Nie będę sobie zawracał głowy pytaniem, co masz na myśli, bo wiem, że 

i tak mi to powiesz. - Ogarnęła go nagle beztroska, gdy samochód z rykiem 

obudził się do życia i ruszył. 

- Cóż, jeśli koniecznie chcesz wiedzieć... I proszę, oszczędź mi długiego, 

nudnego kazania na temat naruszania twojej przestrzeni osobistej, skoro sam 

pozwoliłeś, żebym powiedziała, co myślę. - Rafael rzucił jej z ukosa ironiczne 

spojrzenie. 

- Ale chciałabym cię zobaczyć, kiedy nadejdzie czas rozstania się z tym 

sportowym wozem... 

R S

background image

 

- 34 -

- Nie nadążam za twoim rozumowaniem. 

- No cóż, możesz sobie pozwolić na to wszystko, bo nie masz 

obowiązków... poza dbaniem o ogród, oczywiście - dodała pospiesznie, bo złoś-

ciło ją, gdy ludzie nie doceniali jej pracy, tylko dlatego, że nie wiązała się z 

noszeniem kostiumu lub przesiadywaniem przy komputerze. - Ale uwierz mi, to 

będzie pierwsza rzecz, której będziesz musiał się wyrzec, kiedy się ożenisz i 

pojawią się dzieci. 

- To kolejny powód, dla którego nie szukam drugiej połowy. - 

Uśmiechnął się szeroko i spojrzał na nią z ukosa. - A tak na marginesie, nie 

wracamy jeszcze do rezydencji. 

- Nie? Dlaczego? - Uczucie, które ją ogarnęło, przypominało podniecenie. 

Wytłumaczyła sobie, że czuje po prostu ulgę, że nie będzie musiała spędzić 

całego dnia w samotności, rozpaczając z powodu Jamesa. 

- Czuję się moralnie zobowiązany do odkupienia butów, które 

zniszczyłem - oznajmił z powagą. 

Amy nie wiedziała, czy mówi poważnie, czy żartuje. 

- Nie ma potrzeby - odpowiedziała pospiesznie. - Naprawdę. Mam 

tenisówki i zawsze mogę pożyczyć jakieś buty od Claire. Nosimy ten sam 

rozmiar. 

- Nie chcę o tym słyszeć. 

- Ale co z twoją pracą? Rano pracowałeś przy komputerze. Nie 

chciałabym przerywać... Cokolwiek robiłeś... 

- Dlaczego mam wrażenie, że wyczuwam odrobinę ironii? 

- Nie bardzo przypominasz ogrodnika - zakpiła, rozkoszując się tą chwilą. 

- Ilu ogrodników poznałaś? 

- Wielu... różnego rodzaju. - Zaśmiała się. 

- Powinnaś być ostrożna z takimi stwierdzeniami. Można to inaczej 

zrozumieć. 

Odwróciła się i zapatrzyła w okno. 

R S

background image

 

- 35 -

Rafael nie miał pojęcia, jakim cudem ich rozmowa tak szybko przeszła na 

tematy osobiste, ani dlaczego, do licha, postanowił zawieźć ją do miasta, aby 

kupić parę butów. Zmarszczył brwi. Było wiele do opowiadania o Long Island, 

więc zajął się tym. Plaże były fantastyczne, podobnie sosnowe lasy z ich 

szlakami turystycznymi i odosobnionymi jeziorkami ze słodką wodą. Nie musiał 

o tym wspominać, lecz Amy sama widziała, że w tym miejscu bogactwo wprost 

rzuca się w oczy. 

Nie miała pojęcia, ile mogą kosztować zwykłe sandały, ale była pewna, że 

cena przekroczy możliwości jej skromnego budżetu. Z zażenowaniem wyjaśniła 

to Rafaelowi, gdy dotarli do czarującego miasteczka z przerażająco drogimi 

butikami. 

- Ja się tym zajmę - odpowiedział, zręcznie parkując samochód. Odwrócił 

się i spojrzał na nią, zanim otworzył drzwi. 

- Nie możesz. Poza tym, dlaczego miałbyś to robić? 

- Bo to ja uprałem te cholerne sandały. 

- Musiałeś to zrobić, bo przewędrowałam w nich kilka kilometrów i 

wlazłam na drzewo. 

- Mam wrażenie, że przynajmniej wyleczyłaś się z zawodu miłosnego - 

powiedział, wysiadając z samochodu, zanim zdążyła odpowiedzieć. - Sądziłem - 

ciągnął - że będę miał do czynienia ze szlochającą kupką nieszczęścia, ale jeśli 

wszystkie twoje myśli skupiają się na problemie, czy powinienem zapłacić za 

parę butów dla ciebie, można spokojnie uznać, że ci przeszło. - Uniósł z roz-

bawieniem brew. 

- Ja... po prostu nie chciałam nudzić cię opowiadaniem o moich 

uczuciach! - prychnęła. Przez tyle miesięcy pogodnie podkochiwała się w 

Jamesie. Nie ma mowy, nie pozwoli, by oskarżano ją, że jest płytka i przebolała 

wszystko w kilka minut. 

- Och. W takim razie przypuszczam, że powinienem być ci wdzięczny. 

R S

background image

 

- 36 -

Zatrzasnął drzwi samochodu. Bez wysokich obcasów Amy sięgała mu 

zaledwie do ramienia. Spojrzał na jej bose stopy. 

- Lepiej będzie, jeśli szybko kupimy ci jakieś buty. 

Znowu próbowała go przekonać, że nie ma sensu, aby wydawał pieniądze. 

Nawet jeśli buty były niezaprzeczalnie - z uznaniem poruszyła wąską stopą - 

fantastyczne. Na płaskim obcasie, jasnobrązowe i idealnie funkcjonalne, z 

wyjątkiem rzędu sztucznych brylancików na paskach. Będą doskonale pasować 

do spodni lub spódnicy, po prostu emanowały kobiecością. 

Rafael obserwował, jak przymierzała je w sklepie, zatrzymując się przed 

lustrem, by obejrzeć je dokładniej.  

W przeciwieństwie do Jamesa zwracał uwagę na umysł, był mężczyzną, 

którego bardziej pociągało to, co dzieje się w głowie kobiety niż piękny wygląd, 

choć do tej pory bez trudu znajdował kobiety łączące w sobie jedno i drugie. 

Odchrząknął. 

- Nie mogę ich przyjąć, chyba że zapłacimy po połowie - stwierdziła 

stanowczo. - Są o wiele za drogie. - Wpatrując się w swoje stopy, nie zauważyła 

zadziwionego spojrzenia, które właściciel butiku rzucił Rafaelowi, ani 

potrząśnięcia głową, które otrzymał w odpowiedzi. 

Rafael wzruszył ramionami i wyraził zgodę. Zastanawiał się, czy gdyby 

Amy wiedziała, jakim majątkiem on dysponuje, miałaby równe względy dla 

jego portfela. A także, czy konto bankowe Jamesa odgrywało jakąś rolę w jej 

zadurzeniu. 

Sprawiała wrażenie, że niczego nie ukrywa. Jasno widział, że to, co czuła 

do jego przyrodniego brata, było łagodnym przypadkiem zadurzenia i że nie 

istniał cień szansy, by James uległ jej urokom. W każdym razie nie ten James, 

którego znał. Na wszelki wypadek jednak postanowił, że jego obowiązkiem jest 

dopilnowanie, by to niewyobrażalne się nie zdarzyło. 

- Och, na litość boską! - syknęła cicho Amy. - Niepotrzebnie robisz taką 

groźną minę! 

R S

background image

 

- 37 -

- Czy zawsze musisz mówić, co ci przyjdzie na myśl? 

- Jeśli przez to rozumiesz, że jestem szczera, to tak! 

- A teraz jesteś szczera? - Podał sprzedawcy kartę kredytową, ale nadal 

przyglądał się dziewczynie z taką uwagą, że w końcu przeciągle westchnęła. 

- Tak. Tak, próbuję taka być. 

Uznał, że powróci do tego tematu później. Podał jej torbę z butami, a ona 

natychmiast włożyła je z uśmiechem. 

- Lubisz ładne rzeczy, prawda? - spytał z namysłem. 

- Pokaż mi kobietę, która ich nie lubi - zażartowała, zerkając na niego i 

uśmiechając się szeroko, choć on nadal był poważny - a ja pokażę ci kłam-

czuchę. 

Nie sposób było nie uśmiechnąć się do niej. 

- Chodźmy na lunch. 

- Dobrze, ale mam pomysł. Zabierzmy kostiumy kąpielowe i chodźmy na 

plażę urządzić sobie piknik. 

Z przygnębieniem pomyślała, jak długą drogę przebyła w ciągu kilku 

zaledwie godzin. Przedtem niecierpliwie wyglądała chwili, gdy włoży mikro-

skopijne turkusowe bikini w nadziei, że uświadomi Jamesowi, że jest czymś 

więcej niż użytecznym cateringowcem, a teraz musiała zadowolić się towa-

rzystwem zupełnie obcego faceta, który nie ukrywał, że jest dla niego 

prawdziwym utrapieniem. I który wyglądał, jak gdyby zły humor był nie-

odłączną częścią jego osobowości. Prawdę mówiąc, był typem człowieka, 

którego powinna instynktownie unikać. Oczekiwała, że storpeduje jej pomysł, 

ale ku jej zdziwieniu zgodził się bez wahania. 

- Długa przerwa na lunch, gdzieś na plaży... - mruknął. - Wydaje mi się, 

że to bardzo dobry pomysł. 

 

 

 

R S

background image

 

- 38 -

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Impulsywna z natury Amy zwykle najpierw decydowała się na działanie, 

a dopiero potem zastanawiała się nad jego skutkami. Zaimprowizowany piknik 

na plaży oznaczał czas stracony na zastanawianie się, jaki kostium kąpielowy 

włożyć, co kupić do jedzenia i jak je przetransportować. Nie była przygotowana 

na oszałamiającą sprawność Rafaela. Dał jej pięć minut na zabranie z domu 

rzeczy, których potrzebowała, łącznie z kremem z filtrem, bo - jak powiedział - 

nie zamierzał odwozić jej do najbliższego szpitala, gdyby dostała porażenia 

słonecznego. 

- Och, jakie to miłe - mruknęła, ale zrobiła, jak kazał. 

Potem, nie wyłączając silnika samochodu, Rafael wpadł do swojego 

domku, po pięciu wyznaczonych minutach wrócił. Miał na sobie kąpielówki, 

workowaty podkoszulek, przerzucony przez ramię ręcznik. I okulary. Ciemne 

okulary, które podkreślały jego śródziemnomorskie pochodzenie. 

Następnie podjechał pod małe eleganckie delikatesy. Chętnie poszłaby 

razem z nim i rozkoszowała się oglądaniem, ale - jak gdyby czytał w jej 

myślach - kazał jej poczekać w samochodzie. 

Demonstracyjnie odwróciła wzrok, gdy wsunął się na sąsiednie siedzenie 

i powiedział, że teraz jadą prosto na plażę. 

- Przypuszczam, że ty też masz taki sam problem - zagaił. 

- Jaki problem? 

- Będziesz musiała zrezygnować z luksusów, kiedy wyjdziesz za mąż i 

rzucisz pracę. 

Amy wybuchnęła śmiechem. 

- Po pierwsze, nie zamierzam rzucać pracy zaraz po ślubie! Pewnie, 

mogłabym potraktować to jako okazję, by pracować na własną rękę zamiast dla 

firmy, ale to będzie zależało od tego, kogo poślubię, prawda? A po drugie, nie 

R S

background image

 

- 39 -

ma w moim życiu luksusów. Nie wszyscy są takimi szczęściarzami, żeby mieć 

służbową rezydencję do dyspozycji! 

Zatrzymał się przy plaży i obserwował, jak Amy biegnie przodem, 

rozkopując piasek. Miała na sobie Spłowiałe dżinsy z obciętymi nogawkami i 

cienką białą podkoszulkę z krótkimi rękawami. Zaczęła ją zdejmować w biegu, 

odsłaniając skąpą górę turkusowego bikini. Wyjątkowo skąpą górę od tur-

kusowego bikini. Gwałtownie zaczerpnął tchu. Zastanowił się, jakie jeszcze 

stroje mogła mieć w swojej garderobie, i szybkość, z jaką zareagowała na to 

jego wyobraźnia, wywołała rumieńce na jego policzkach. Zmarszczył brwi, zły 

na siebie za swoje rozkojarzenie, ale przecież był zły na siebie od chwili, gdy 

rano podjął decyzję, by odejść od laptopa. 

Wszystko dla dobra sprawy! - przypomniał sobie. 

Biegła teraz w jego kierunku, zdyszana, pełna skruchy, że nie pomogła 

mu w niesieniu rzeczy przygotowanych na piknik. Miała smukłą, wdzięczną 

figurę, małe piersi. Zafascynowało go miejsce, gdzie wąska talia przechodziła w 

biodra. Przyspieszył kroku. 

- Dobrze, panie siłaczu! Mnie nie przeszkadza, jeśli chcesz udowadniać, 

jaki jesteś wielki i silny! 

Pamiętał o zabraniu pledu, który trzymał w bagażniku, jak większość 

ludzi mieszkających w miejscu, gdzie zimą mogą wystąpić śnieżne zamiecie. 

Rozłożył pled, rzucił nań torby z jedzeniem i czekał, aby do niego dołączyła. 

- Mam krótkie nogi - oznajmiła. - Nie najlepiej się spisują na piasku. - 

Patrzyła na morze, wszystko jedno na co, byle nie w te niepokojące ciemne 

szkła. - Fantastycznie. Nie widziałam zbyt wielu plaż, ale ta jest jedną z 

najpiękniejszych. 

Stali obok siebie i Amy zaczęła wydawać się sobie trochę komiczna, 

coraz bardziej zdawała sobie sprawę, jak skąpa jest góra od jej bikini. Nie 

rzucałoby się to w oczy w grupie, gdzie dziewczęta nosiły podobne kostiumy, 

R S

background image

 

- 40 -

ale przy Rafaelu poczuła się nagle odsłonięta. Szybko rozłożyła swój ręcznik i 

usiadła na nim, opierając się na łokciach. 

Ku jej uldze, zrobił to samo. Gdy ściągnął koszulę, musiała przyznać, że 

był w imponującej formie. Nie miał na sobie ani odrobiny zbędnego tłuszczu 

i przy każdym ruchu mogła widzieć zarys ścięgien i mięśni. Zaschło jej w 

ustach. 

Z pewnością nie miał racji, sugerując, że jest powierzchowna. Że w 

rekordowym czasie zapomniała o złamanym sercu, gdyż jest pustą osóbką, która 

zakochuje się i odkochuje dla zabawy. 

- Ciekawa jestem, dokąd wszyscy poszli... - zastanawiała się na głos. 

Pomyślała, że mogłaby skierować rozmowę na Jamesa i pokazać się w trochę 

lepszym świetle. Coraz bardziej dochodziła bowiem do wniosku, że to, co czuła 

do niego, nie było niczym trwalszym niż - uznała ze wstydem - letni katar. 

- Dlaczego? - spytał bez ogródek. - Nie musisz próbować zawrócić w 

głowie szefowi, by zaciągnąć go do łóżka. Chyba że to zrobiłaś, a teraz tylko 

próbujesz zacieśnić więź? 

Usiadła gwałtownie i odwróciła się, by spojrzeć na niego. Policzki miała 

szkarłatne z oburzenia. 

- Jak śmiesz?! - Zerwała się na nogi i ruszyła przed siebie. 

Kiedy poczuła jego dłoń zaciskającą się na jej ramieniu, nawet nie 

próbowała się obejrzeć. Starała się tylko strząsnąć ją z siebie, ale równie dobrze 

mogła próbować zrzucić stalowy pierścień. W końcu zmuszona była odwrócić 

się do niego. 

- Weszło ci to w nawyk, prawda? W ten sposób radzisz sobie z kłopotliwą 

rozmową? Albo kłopotliwą sytuacją? Odchodząc jak najszybciej, gdzie nogi 

poniosą? 

Ponieważ z tego powodu dwa razy wylądowała na jego progu, z trudem 

usiłowała znaleźć odpowiednio zgryźliwą odpowiedź. 

R S

background image

 

- 41 -

- Sprawiasz mi ból! - Tylko to zdołała wymyślić, ale puścił ją 

natychmiast. Widziała, że starał się odzyskać panowanie nad sobą. - Nie 

zamierzam siedzieć z tobą na plaży i jeść te cholerne kanapki, podczas gdy ty 

ranie obrażasz! - Cofnęła się o kilka kroków i spojrzała na niego groźnie. - 

Jesteś mi winien przeprosiny! 

- Słucham? - Przez całe życie nikt nie domagał się od Rafaela przeprosin. 

To żądanie wprawiło go w osłupienie. 

- Słyszałeś! Chcę, żebyś mnie przeprosił! Właśnie mnie obraziłeś, jeśli nie 

zauważyłeś! 

- Nie obraziłem cię. 

- Oskarżyłeś mnie, że sypiam, z kim popadnie. 

- Opierałem się na posiadanych informacjach. 

- No więc posiadasz złe informacje i nie ruszę się stąd, dopóki mnie nie 

przeprosisz! - Nie wiedziała, dlaczego tak się zezłościła. Ona znała prawdę i 

chyba tylko to miało znaczenie? Ale poczuła, że oczy ją szczypią od 

powstrzymywanych z trudem łez. 

- Na litość boską - wykrztusił sztywno. - Przepraszam, jeśli uznałaś moją 

uwagę za obraźliwą. 

- To dobrze. - Amy pociągnęła nosem. - Bo uznałam. 

- Naprawdę nie wiem, co ty w nim widzisz - powiedział, kiedy zasiedli 

znowu na pledzie po zawarciu chwilowego rozejmu. 

Amy rzuciła mu miażdżące spojrzenie. 

- Dlatego, że tak dobrze go znasz? - spytała z ironią. - Wiem, że to twój 

szef, ale przecież mieszka w Londynie. Założę się, że prawie tu nie bywa! Kiedy 

przyjeżdża do Ameryki, prawdopodobnie zmierza prosto do nowojorskiego 

biura. 

Rafael powstrzymał uśmiech. Ilekroć James przyjeżdżał do Stanów, 

przede wszystkim zjawiał się w domu ich matki w Hamptons. Biuro było tylko 

szklanym budynkiem, do którego wpadał, by się przez chwilę pokazać. 

R S

background image

 

- 42 -

- Od czasu do czasu wpada do tej posiadłości - stwierdził dyplomatycznie. 

Przyglądał się, jak żar słońca zmusza ją do zrzucenia szortów i 

odsłonięcia ciała szczupłego, lecz o idealnych proporcjach. A dół bikini był tak 

samo skąpy jak góra. 

- Och, i myślisz, że znasz go dzięki tym sporadycznym wizytom? 

- A myślisz, że ty go znasz? - Dowie się. jakie ona ma intencje. 

- Oczywiście, że tak! - warknęła, przewracając się na bok i podpierając 

ręką, tak aby mogła skierować całą moc gniewnego spojrzenia na piękny profil 

Rafaela. - Co prawda, to nie twoja sprawa. On jest bardzo zabawny i 

nieprawdopodobnie popularny. Prawdę mówiąc, nie sądzę, by znalazł się ktoś 

odporny na urok Jamesa! 

- A jak często z nim rozmawiałaś? - spytał zaciekawiony. 

- Żartowaliśmy czasem. Zajmuję się cateringiem dla kierownictwa. 

Zwykle chodzi o dostarczanie gotowych potraw, ale czasami James zamawia u 

mnie specjalny poczęstunek dla przyjaciół. Byłam nawet w jego mieszkaniu, 

żeby obsługiwać te imprezy. 

- Więc traktował cię po przyjacielsku i postanowiłaś się zakochać. 

Miała ochotę wybuchnąć gniewem, ale zastanowiła się nad tym, jak 

komiczny obraz przedstawił, i westchnęła. 

- Trafił na chwilę, gdy byłam bezbronna - wyznała. 

- Bezbronna... Dlaczego? 

- Jak tam u ciebie z umiejętnością słuchania? - spytała, przybierając 

znowu pozycję horyzontalną, tak że oboje wpatrywali się w niebo. Zamknęła 

oczy. 

- Brak mi doświadczenia - odpowiedział, choć zdawał sobie sprawę, że 

ma wspaniałą okazję, by dowiedzieć się, jakie są jej intencje w stosunku do jego 

brata. 

- Naprawdę? - Amy była zbita z tropu. Zauważyła, że zwykle tak na nią 

działał. Potrafił tak zręcznie zmienić temat, że zapominała, o czym mówiła. - 

R S

background image

 

- 43 -

Dlatego, że nie miałeś wiele okazji, by spotykać się z kobietami? - Gdy tylko 

wypowiedziała tę myśl, wydała się jej śmieszna.  

Dokądkolwiek poszli, kobiety gapiły się na niego. Zauważyła to. Ich 

zaciekawione spojrzenia. - Nie, zapomnij, że to powiedziałam. Spotykasz wiele 

kobiet, po prostu nie obchodzi cię, co się dzieje w ich głowach. 

Zaczerwienił się. 

- Spotykam wiele kobiet, które nie uważają za swój obowiązek 

informować mnie nieustannie o każdej myśli, która im przyjdzie do głowy - 

poprawił ją przez zaciśnięte zęby. 

- W porządku. - Zastanowiła się, co to były za kobiety. 

- Ale - powiedział z naciskiem - mówiliśmy o tobie. Powiedziałaś, że 

byłaś... bezbronna. 

To słowo zabrzmiało w jego ustach, jak gdyby wypowiadał je po raz 

pierwszy. Miała ochotę wybuchnąć śmiechem. 

- Właśnie zerwałam ze swoim chłopakiem, z którym chodziłam od dwóch 

lat - wyjaśniła, chmurząc się na to wspomnienie. - Poznaliśmy się na kursie 

cateringowym. - Uśmiechnęła się. - Był świetnym kumplem. Chciał mieć 

własny program w telewizji, wyrobić sobie nazwisko - westchnęła. - Zwykła 

gastronomia nie była dla Freddiego wystarczająco dobra. 

Wbrew woli poczuł zainteresowanie. 

- Z początku bawiło mnie, że tak obsesyjnie pragnął dojść do czegoś, ale 

potem zaczęliśmy się kłócić. Moje siostry nie ufały mu, ale ja trwałam przy nim, 

dopóki mnie nie rzucił. 

Usłyszał drżenie w jej głosie i nie musiał na nią patrzeć, by wiedzieć, że 

jej twarz spochmurniała. 

- Dobrze, że się go pozbyłaś. 

- No tak, ale... Zerwał ze mną przez sms-a. Napisał, że poznał inną 

kobietę. Potem dowiedziałam się, że ta „inna" jest dwa razy starsza od niego i 

R S

background image

 

- 44 -

ma mnóstwo forsy. Teraz mieszka we Włoszech. Ma nowiuteńką restaurację. 

Może wpadnę kiedyś tam i wystraszę go na śmierć. 

- Taaak... I wtedy poznałaś Jamesa. 

- W pracy. Rozśmieszał mnie. 

I był nieszkodliwy, domyślił się Rafael. Mieć słabość do szefa, to jak 

marzyć o gwiazdce z nieba. I dlatego słabość pozostaje jedynie słabością. Czy 

teraz, gdy na własne oczy zobaczyła, jak bardzo James jest bogaty, zdecydowała 

się zrobić kolejny krok? 

- James rozśmiesza wiele osób. - Wzruszył ramionami. - Sądziłaś, że z 

tego powodu jesteś dla niego kimś wyjątkowym? 

- Nie, wcale nie! - Nieczyste sumienie sprawiło, że się zaczerwieniła. 

- Byłabyś głupia, gdybyś tak myślała. 

- Naprawdę nie potrzebuję twoich kazań. Przecież mnie nie znasz i 

prawdopodobnie niewiele wiesz o Jamesie. 

Rafael wycofał się niechętnie. Mógłby jeszcze długo wyjaśniać, dlaczego 

uważa, że byłaby szalona, myśląc o związku z jego bratem. Dla Jamesa 

ideałem kobiety była imprezowiczka, która nie pragnie żadnych zobowiązań. 

Sprowadził rozmowę na temat jej pracy, wydawało się to całkiem 

naturalne, gdyż zaczął właśnie rozpakowywać paczuszki z jedzeniem. 

- Nie robisz tego często, prawda? - spytała wreszcie, przerywając 

monolog, który nawet w jej własnych uszach zaczynał przypominać bardzo nud-

ny życiorys, recytowany podczas rozmowy w sprawie pracy. Nie sądziła, by to 

go mogło interesować. 

- Nie robię czego? - Zerknął na nią z ukosa. 

Opadła na kolana, pochyliła ku niemu i przeglądała zawartość 

jednorazowego pojemnika. No i znowu jego uwagę przyciągnęły te piersi, 

cienista dolinka między nimi, ich kształtna pulchność. Zmarszczył brwi i 

odwrócił wzrok. 

R S

background image

 

- 45 -

- Nie urządzasz pikników. - Spojrzała na niego. - Chcę powiedzieć - 

wyjaśniła - że kupiłeś mnóstwo rzeczy do posmarowania chleba, ale nic, za 

pomocą czego można by je rozsmarować. I chleb, ale nie ma czym go pokroić, 

no i na czym mamy to wszystko położyć? 

Był zbity z tropu. 

- To takie nudziarstwo, wiem. To znaczy, wcale nie uważam, żebyś ty był 

nudny - dorzuciła pospiesznie. Przeszył ją dreszcz, gdy spojrzała w te 

denerwująco ciemne szkła. - Ale wydaje mi się, że po prostu nie jesteś 

przyzwyczajony do jadania na dworze. To dziwne, zważywszy na twój zawód. 

- Może sądzę, że spędzanie wolnego czasu na świeżym powietrzu za 

bardzo przypominałoby pracę. Przecież i tak głównie pracuję na dworze. Strzy-

gę trawniki. Wyrywam chwasty. Od czasu do czasu ścinam drzewo. 

Zmarszczyła brwi. Czyżby nabijał się z niej? Sądziła, że jej uwaga była 

całkowicie rozsądna. 

- Prawdę mówiąc, nie tak wyobrażam sobie dobrą zabawę - oznajmił bez 

ogródek. - Za dużo słońca, za mało cienia i piasek w kanapkach. 

Wstał. Amy też podniosła się na nogi. 

- Proponuję, żebyśmy wskoczyli do samochodu i ruszyli, dokąd nas oczy 

poniosą. Zjemy coś po drodze. Gdziekolwiek. 

Nie wierzył, że to powiedział. Obdarzyła go olśniewającym uśmiechem. 

- W porządku. Ale co z jedzeniem? To znaczy, musiało dużo kosztować, a 

nie pozwoliłeś mi zapłacić. Może postawię ci lunch? Wiem, że masz ważniejsze 

sprawy na głowie od obwożenia mnie po wyspie tylko dlatego, że wylądowałam 

ubiegłej nocy na twoim progu. 

- Może. 

Cztery godziny później Rafael musiał przyznać, że doskonale się bawił. 

Jeśli chodzi o nowe doświadczenia, to czas spędzony w towarzystwie kobiety, 

której nigdy nie ciekawiły bieżące wiadomości, nie wiedziała nic o operze, 

niewiele o teatrze i niezdrowo interesowała się programami w stylu reality 

R S

background image

 

- 46 -

show, był prawdziwym objawieniem. Zero intelektualnych pogawędek o stanie 

kraju, światowej ekonomii i - obowiązkowo w przypadku Elizabeth - 

rozczarowaniach amerykańskim systemem prawnym. Zamiast tego 

odparowywał tysiące niedyskretnych pytań o siebie, usłyszał wszystko o jej 

bałaganiarskiej, ogromnej rodzinie i, gdy dotarli w końcu do drzwi jego domu, 

odkrył, że w gruncie rzeczy nie dowiedział się, jakie miała zamiary wobec jego 

brata. Co było jedynym celem wyprawy. A teraz upierała się, że musi już iść. 

- Dlaczego? 

- Bo ludzie będą zastanawiać się, gdzie się podziewam. - Zaczęła 

wyliczać na palcach wszystkie powody. - Bo na dzisiejszy wieczór 

przewidziano wiele rozrywek i zapowiada się dobra zabawa. Bo nie mogę ciągle 

chodzić w tym samym ubraniu. 

Musiał przyznać się do porażki. Skoro jednak niczego nie osiągnął przez 

cały dzień, postanowił, że po prostu odłoży pracę na parę godzin i nazajutrz też 

zajmie się tą kobietą. Oczywiście, dla dobra sprawy. 

- Rozrywki... - Nie wyobrażał sobie nic gorszego. 

- Tak. Wieczór w kasynie. Oczywiście, nie będziemy grać na prawdziwe 

pieniądze, ale będzie wesoło. 

- W porządku. Odwiozę cię. 

Czując zaskakujące rozczarowanie, Amy zachowywała milczenie podczas 

krótkiej jazdy. 

- Wysadzę cię przy bramie, jeśli nie masz nic przeciwko temu. - Nacisnął 

guzik pilota i skrzydła bramy zaczęły otwierać się powoli. - Podejrzewam, że 

będziesz czuła się trochę niezręcznie - zasugerował obojętnym tonem, 

wyłączając silnik i opierając się o drzwi, by na nią spojrzeć. 

Słońce lekko oprószyło jej twarz piegami, co w połączeniu z brakiem 

makijażu nadało jej bardzo młody i bezbronny wygląd. Wydawało się, że James 

nie zwrócił na nią uwagi, odkąd pracowała w jego firmie, ale tutaj zobaczy ją w 

innym świetle, a połączenie młodości i bezbronności mogłoby go zainteresować. 

R S

background image

 

- 47 -

Nawet jeśli miał na boku jakąś dziewczynę. Amy, jak się przekonał w ciągu 

tego dnia, nie miała wprawdzie olśniewającej urody modelek, którą preferował 

James, ale jej szczera, zaraźliwie wesoła osobowość mogła okazać się 

niebezpiecznie atrakcyjna. 

- Chciałem powiedzieć, że przebywanie w towarzystwie szefa... ze 

świadomością, że jest związany z inną, że nie zwraca na ciebie uwagi... 

- Bardzo ci dziękuję. 

- Zwłaszcza że poświęciłaś dużo czasu i energii na fantazjowanie o 

zaciągnięciu go do łóżka... 

Amy była rozdarta pomiędzy oburzeniem z powodu jego sugestii i 

zawstydzeniem, że były do tego stopnia trafne. 

- Nie jestem aż tak przygnębiona! - skłamała. - Poza tym mam wokół 

siebie mnóstwo ludzi. Nie będę zmuszona do rozmowy z nim, jeśli tego nie 

zechcę. 

- A będziesz chciała? 

- Czy co będę chciała? 

- Rozmawiać z nim. A może już ci przeszło? Zaczerwieniła się. 

- Kobiety nie zapominają o złamanym sercu w ciągu kilku godzin! - 

zaprotestowała, wykręcając się od odpowiedzi. 

- Twoje serce nie zostało złamane. Pomyślałaś o tym facecie choć raz w 

ciągu tego dnia? 

- Oczywiście, że tak! - Ani razu! - To nie twoja sprawa! 

Pomyślał, że byłaby zaskoczona, gdyby wiedziała, jak bardzo jest to jego 

sprawa. 

- Bo przyszło mi do głowy - mruknął - że może chciałabyś wziąć sobie 

wolne i spędzić jutrzejszy dzień na Manhattanie. 

Nigdy dotąd nie była za granicą. Po raz pierwszy postawiła stopę poza 

granicami kraju. 

R S

background image

 

- 48 -

- Nie bądź niemądry - odpowiedziała, wyrzucając z myśli obrazy 

drapaczy chmur i Central Parku, które miliony razy oglądała w telewizji. - Nie 

możesz brać wolnego, kiedy masz na to ochotę. Wiem, że prawdopodobnie 

jesteś panem i władcą swego personelu, ale nie uważasz, że szef mógłby się 

trochę zdenerwować, gdyby dowiedział się, że zostawiasz ich swojemu losowi 

przez dwa dni? Mógłbyś nadużyć jego wspaniałomyślności, a ja nie chciałabym 

wpakować cię w kłopoty. 

- To bardzo ładnie z twojej strony - powiedział z rozbawieniem - ale nie 

musisz się o mnie martwić. Szef i ja jesteśmy w bardzo przyjacielskich 

stosunkach. Oczywiście, jeśli wolałabyś... - Odkrył, że pragnie, aby się zgodziła. 

- Przypuszczam, że ulżyłoby mi, że nie muszę przebywać w towarzystwie 

Jamesa, wiedząc, że zrobiłam z siebie idiotkę. - Przypomniała sobie, że jest 

finansowo niezależną kobietą wciąż dochodzącą do siebie po Okrutnym 

Zawodzie Miłosnym. - I trudno by mi było patrzeć na niego, wiedząc to, co 

wiem, a jednak nadal... go pragnąc. 

Nie to chciał usłyszeć. Jaki normalny, zdrowy mężczyzna mógłby nie 

zauważyć jej subtelnego uroku? Mogła nie mieć nóg do samej szyi ani piersi, 

które o kilka minut wyprzedzały właścicielkę, ale jej łobuzerskie poczucie 

humoru było zaraźliwe, a osobowość - urzekająca. Zwłaszcza że tu chodziło o 

Jamesa, dorzucił w duchu. On lubił kobiety, które potrafiły cieszyć się życiem. 

To, że ta była oprócz tego znacznie bardziej inteligentna, mogło zadecydować o 

różnicy pomiędzy przelotnym romansem a propozycją małżeństwa. Rafael nie 

mógł nawet pomyśleć o tej mało prawdopodobnej możliwości bez gwałtownego 

przypływu gniewu i determinacji, że musi temu zapobiec za wszelką cenę. 

- No więc przyjmuję, że odpowiedź brzmi „tak". 

Następnego ranka przyjechał po nią punktualnie o ósmej trzydzieści. Była 

już na nogach od siódmej. Znowu ubrała się w dżinsy, ale tym razem włożyła do 

nich króciutki top i nowe, fantastyczne sandały. O randce z ogrodnikiem 

radośnie poinformowała Claire, która w duszy odczuła ulgę, że przyjaciółka 

R S

background image

 

- 49 -

zrezygnowała z beznadziejnej pogoni za Jamesem, i zadowoliła się zadaniem 

tylko paru pytań. 

- I nie zakochaj się w ogrodniku - ostrzegła, z niepokojem zauważając, że 

coś się zmieniło w jej przyjaciółce. 

- Trudno by było trzy razy w tygodniu kursować pomiędzy Nowym 

Jorkiem i Londynem. Uwierz mi - zapewniła ją szczerze Amy. - Nie ma o tym 

mowy! Wiesz, że lubię mężczyzn, którzy potrafią cieszyć się życiem. I 

przypuszczam, że niektórzy mogliby powiedzieć, że jest przystojny... ale, muszę 

dodać, bynajmniej nie pociągający. Prawdę mówiąc, jest równie pociągający jak 

rekin ludojad, przypuszczam jednak, że zdarza mu się przyciągnąć parę 

spojrzeń, gdy wyjdzie na miasto. - Raczej parę setek, pomyślała, wspominając, 

jak kobiety odwracały głowy, by mu się lepiej przyjrzeć. - Nic dziwnego. Ta 

fizyczna praca na świeżym powietrzu... te prężące się muskuły... Ale nie jest 

typem wrażliwego mężczyzny - dorzuciła. 

- Więc jak wyjaśnisz, że wziął wolny dzień, aby obwozić cię po Nowym 

Jorku ? - spytała z zaciekawieniem Claire. 

- Może mi współczuje. - W gruncie rzeczy nie potrafiła sobie wyobrazić 

współczującego Rafaela. 

- Trochę przesadziłam, opowiadając o moim złamanym sercu. 

- A może - dramatycznie stwierdziła Claire - uległ urokowi pięknej Amy. 

Amy poczuła w palcach stóp ciepło, które powoli ogarniało całe ciało. 

- To niedorzeczne - zapewniła pospiesznie. 

- Ale ma spędzić z tobą cały dzień, choć nie musi tego robić... 

- Kto wie, czym się kieruje mężczyzna? - odpowiedziała z irytacją, 

spoglądając na zegarek. - I kogo to obchodzi? 

Chciała zniknąć, zanim James zejdzie na śniadanie. Znalazła wymówkę i 

wróciła do swojego pokoju, gdzie spędziła następne pół godziny, po czym 

wyśliznęła się z domu i pobiegła do bramy, znajdującej się na końcu idiotycznie 

R S

background image

 

- 50 -

długiego i krętego podjazdu. To dlatego, kiedy zobaczyła czekający na nią 

samochód, serce zabiło jej dziko. Po prostu zmęczyła się biegiem. 

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Rafael był w nie najlepszym humorze. Ubiegłej nocy rozmawiał z 

Jamesem i nieoczekiwanie wyznał mu, że następny dzień ma spędzić z Amy. A 

ponieważ nie mógł wyjaśnić, dlaczego to robi, musiał znieść atak śmiechu brata 

oraz długie i niezbyt budujące kazanie o tym, jak mądrze jest odpocząć od 

nudnych kobiet w służbowych kostiumach, z którymi zwykle się umawiał. 

I jak gdyby tego było mało, nowiny o jego odstępstwie od normy rozeszły 

się z szybkością błyskawicy, i rano, o idiotycznie wczesnej porze, 

nieoczekiwanie zadzwoniła matka. Przejrzał ją na wylot po mniej więcej dwóch 

sekundach wstępnych uprzejmości, przełączył telefon na głośnik i podczas 

rozmowy zdążył przygotować sobie śniadanie, przeczytać pocztę internetową 

oraz przebrać się. 

Można by pomyśleć, westchnął z niechęcią, że wykupił miejsce w 

rakiecie na księżyc. Kiedy od niechcenia wspomniał, że matka musi prowadzić 

bardzo nudne życie, skoro podnieca ją tak banalne wydarzenie, jak to, że syn 

umówił się z jakąś kobietą, musiał wysłuchać treściwej, pełnej rozbawienia 

przemowy, jak dobrze mu to zrobi, że wreszcie zachował się w sposób 

nieprzewidywany. 

- Kiedy po raz ostatni oderwałeś się od pracy pod wpływem chwilowego 

impulsu? - spytała. 

Dyplomatycznie powstrzymał się od podkreślenia, że spontaniczne 

odrywanie się od pracy nie leżało w interesie firmy, którą kierował z tak za-

dziwiającym powodzeniem. Zamiast tego odpowiedział: 

R S

background image

 

- 51 -

- Jakiś tydzień temu, kiedy nagle okazało się, że jestem stróżem mego 

brata. 

- Och, ale to stało się pod wpływem mojego impulsu - szybko podkreśliła 

matka. Nie mógł z nią wygrać. 

- Do licha, co ty masz na sobie? - spytał, gdy Amy wsiadła do samochodu. 

- Dżinsy - odpowiedziała. - I też ci mówię dzień dobry. 

Spojrzał na odsłonięty fragment jej brzucha i chrząknął. 

- Bardzo nisko opadają na biodra. 

- Kiedy tak mówisz, zupełnie jakbym słyszała ojca. To ostatni krzyk 

mody. 

- Czyżby? Kto tak twierdzi? 

- Każdy poniżej trzydziestego roku życia, co jak sądzę, wyklucza ciebie. 

Zamknęła oczy i pozwoliła, by powiew wiatru rozwiewał jej włosy. 

Ciekawe, że czuła się podniecona i szczęśliwa, choć nie przepadała za wzajem-

nymi docinkami. Uniosła powieki i zerknęła na Rafaela. 

- Nigdy nie widziałam cię w dżinsach! - stwierdziła, biorąc się w garść. 

- Bo ich nie mam. 

- Każdy ma choć jedną parę! 

Rafael wzruszył ramionami. Zastanawiał się, jak by zareagowała, gdyby 

powiedział jej, że ma rachunek w najbardziej ekskluzywnych nowojorskich 

sklepach i specjalnego służącego, który kupuje mu wszystko, czego potrzebuje. 

Nie posiadał dżinsów, bo nigdy nie odczuwał takiej potrzeby. 

- Hmmm... Nie masz dżinsów. Może powinniśmy wybrać się dziś na 

zakupy - stwierdziła figlarnie. - Zadbać, żebyś nie wyglądał jak stary ramol. 

- Uważasz, że wyglądam jak stary ramol? - uśmiechnął się i Amy 

zmrużyła oczy. 

Nie! Może nie nosił dżinsów, ale z pewnością nie był ramolem. W ustach 

jej zaschło, poczuła, że serce jej wali. 

R S

background image

 

- 52 -

- Nie. Po prostu wydało mi się dziwne, że nie masz ani jednej pary. W 

każdym razie nie mam ochoty na zakupy. Żartowałam tylko. Nie obchodzi mnie, 

w co się ubierasz ani co posiadasz. 

- Nie? - Pomyślał o tym, co skłoniło go, by po raz pierwszy wybrać się na 

wagary. Chciał się upewnić, że gdy Amy opuści Hamptons, nie będzie już 

myślała o jego bracie. - Szkoda... 

- Słucham? - Odchrząknęła.  

Mój Boże, to jedno słówko sprawiło, że przeszedł ją dreszcz. Nic nie 

rozumiała. 

- Sądziłem, że wszystkie kobiety obchodzi, co ludzie o nich myślą - 

powiedział łagodnie. 

- Och, tak. Nie! 

- Wydaje mi się, że zakupy to dobry pomysł - zastanawiał się. - Przecież 

nie możesz zwiedzać Manhattanu i nic nie kupić. - Sęk w tym, że nie miał 

pojęcia, dokąd kobiety chodzą na zakupy. 

- Mogę kupić ci dżinsy - Amy zapaliła się do tego pomysłu. 

- Naprawdę uważasz, że są mi potrzebne? - wycedził. 

- Oczywiście! - Czasem, kiedy się odezwał, jego głos brzmiał niezwykle 

seksownie. Czy wiedział o tym? - I może jeszcze odjazdową koszulę, zamiast 

tych jednokolorowych, które chyba lubisz nosić... 

Uśmiechnął się szeroko, myśląc, jak by zareagowała, gdyby wiedziała, ile 

te jednokolorowe koszule kosztowały. Każda była szyta na zamówienie. Co pół 

roku pozbywał się jednego zestawu i zastępował go drugim. To mogło być 

nudne, ale cholernie wygodne. 

- Odlotową? 

- Może hawajską? - Bawiła się, wyobrażając go sobie w tak szokującym 

stroju. - Na przykład w wielkie kolorowe kwiaty. To byłaby odmiana po tych 

nudnych białych lub kremowych. - Dobrze, że nie pracujesz w biurze. Założę 

się, że miałbyś do kompletu mnóstwo garniturów w paseczki! 

R S

background image

 

- 53 -

Och, tylko trzydzieści lub coś koło tego, pomyślał z ironią. 

- Umowa stoi - powiedział leniwie. - Ty możesz wcisnąć mnie w jakiś 

codzienny ciuch, a ja ubiorę cię tak, jak powinna się ubierać kobieta. 

- A jak powinna się ubierać? 

- Nie w dżinsy wyglądające jakby ktoś zaatakował je nożyczkami. 

- Tak właśnie powinny wyglądać. 

- I zapłacę za wszystko. 

- Nie ma mowy! - Zarumieniła się. - To by nie było w porządku. Mam na 

myśli, że nie chodzimy ze sobą. Chociaż to nic by nie zmieniło. Nie uważam, że 

mężczyzna powinien płacić za wszystko. 

- Chcesz powiedzieć, że jesteś jedną z tych feministek, które upierają się, 

by dzielić wydatki na pół? A gdybyś umawiała się z szefem? Nadal żądałabyś, 

żebyście dzielili się kosztami? 

- To by było co innego. 

- Dlaczego? 

- Wiem, że to zabrzmi, jak gdybym miała różne komplety zasad, ale 

James ma mnóstwo forsy. Gdybym chodziła z nim na randki... - wzdrygnęła się 

na myśl o tym - chętnie pozwoliłabym, by za mnie płacił. W końcu ja jestem 

spłukana, a on nie. Wynagrodziłabym mu to w inny sposób. 

- To znaczy? - rzucił lekko. 

- Gotowałabym mu specjalne dania... Kupowałabym drobiazgi, które 

mogłyby mieć dla niego specjalne znaczenie... Są sposoby okazywania 

wdzięczności, której nie da się wyrazić pieniędzmi. To są sprawy względne, 

prawda? 

- I sądzisz, że ogrodnik nie mógłby sobie pozwolić, by od czasu do czasu 

wydać kupę forsy? 

- Może i mógłbyś, ale dlaczego miałbyś to robić? Prawie mnie nie znasz. 

- Ostatnio dostałem bardzo hojną premię od szefa - oznajmił z powagą. - 

Spełnij moją zachciankę. 

R S

background image

 

- 54 -

- Dobrze, ale bez zobowiązań. 

- Jakich zobowiązań? 

- Wiesz, o czym mówię. 

- Czyżby? Może mi wyjaśnisz? 

- Jeśli chcesz kupić mi ubranie, bo uważasz, że nie wyglądam dość 

kobieco... 

- Czy tak powiedziałem? 

- No nie, ale... 

- Prawdę mówiąc, uważam, że jesteś nieprawdopodobnie kobieca - 

zapewnił. 

I jedną z tych najbardziej ujmująco kobiecych cech był rumieniec, który 

pojawił się na jej twarzy. 

Pomiędzy Long Island a Manhattanem zdołał wygrzebać z pamięci nazwy 

kilku tanich i zabawnych sklepów w Soho. Po odwiedzeniu piątego sklepu i 

przymierzeniu ósmej pary dżinsów postanowił położyć temu kres i zagroził, że 

kupi następną parę, którą przymierzy, niezależnie od tego, czy będzie na niego 

pasować.  

Amy ustąpiła niechętnie. Doskonale się bawiła. Wyglądał zupełnie 

inaczej w dżinsach. Wydawał się młodszy. Niebezpiecznie seksowny, bardziej 

przystępny. 

Zabrała ze sobą pieniądze i wręczyła mu, zanim opuścili Long Island, 

więc nie miała poczucia winy, gdy kupił jej lody, a potem zabrał na lunch, który 

zjedli w pośpiechu, bo chciała zwiedzić jak najwięcej, zanim będą musieli 

wracać. 

Z rozbawieniem zauważył, że pytała o wszystko i wszystkich. Na nim 

uroki Nowego Jorku nie robiły już wrażenia. Prawdę mówiąc, niemal ich nie za-

uważał, więc miło było spojrzeć na nie świeżym okiem. 

- Czy marzyłeś kiedyś, by mieszkać w Nowym Jorku zamiast w tym 

domku na terenie cudzej posiadłości? - spytała w pewnej chwili i Rafael 

R S

background image

 

- 55 -

pomyślał o swoim wspaniałym apartamencie na ostatnim piętrze, z widokiem na 

Central Park. Odezwało się w nim poczucie winy, więc szybko zmienił temat. 

Przypomniał, że już czas, aby wypełniła swoją część umowy, a potem 

zabierze ją na kolację. Tym razem nalegała, że ona zapłaci, zadowolona, że 

zabrała ze sobą kartę kredytową. 

- Nie mam dość pieniędzy, by zabrać cię do restauracji, do której pasuje ta 

sukienka - powiedziała z wahaniem, bo elegancka, ciemnoczerwona suknia na 

ramiączkach była niezwykle szykowna. I taka piękna. 

Amy uświadomiła sobie, jak bardzo przyzwyczaiła się do swobodnego 

stylu życia. W swoim zawodzie nie musiała myśleć o strojach i nigdy nie 

chodziła w miejsca, gdzie wymagano strojów wieczorowych. Jej oczy zamgliły 

się łzami, gdy wyszła z przymierzalni, aby pokazać mu, jak leży suknia. 

- Co się stało? - spytał z zaskoczeniem, unosząc jej twarz do góry. 

- Nic. - Głos miała niepewny, ale wzięła się w garść i przywołała swój 

zwykły, radosny uśmiech. Nie oszukałaby tym nikogo. 

- Sądzę, że nie ma potrzeby dalszego przymierzania. Bierzemy tę. 

- A teraz - powiedział, gdy wyszli ze sklepu - o co chodziło? 

Tymczasem krótkotrwała rozterka Amy przeminęła. 

- Szok, jakim było zobaczenie siebie w lustrze w tej sukience, sprawił, że 

nagle się rozkleiłam. - Zaśmiała się. - Zawsze byłam rodzinną chłopczycą. Moje 

siostry ubierały się jak królowe balu maturalnego, odkąd skończyły szesnaście 

lat, tymczasem ja nigdy nie porzuciłam dżinsów. 

- I nosisz je, bo ci przypominają czasy, kiedy łaziłaś po drzewach? - 

Ogarnęło go zwariowane pragnienie, by zabrać ją na kolację do jakiejś luk-

susowej restauracji. Takiej, gdzie dżinsy nie były mile widziane. Pomyślał o 

swoim apartamencie i o kolekcji odpowiednich ubrań, które tam na niego 

czekały. 

- Musimy gdzieś się przebrać - stwierdził gwałtownie. - Na zakończenie 

dnia wpadniemy coś zjeść w jakiejś przyzwoitej restauracji. 

R S

background image

 

- 56 -

- Wszystko po to, by zaoszczędzić mi bolesnego spotkania z Jamesem? - 

Postanowiła postawić sprawę jasno. - Te wszystkie rzeczy... - zaczęła nie-

zręcznie. - Sukienka. Teraz kolacja. Mam nadzieję, że nie myślisz... 

- Co? - Rafael wprowadził ją do baru kawowego. 

Z wdzięcznością opadła na krzesło. Jedynym problemem było to, że teraz 

musiała patrzeć mu w twarz, gdy do niego mówiła. Fatalnie. Sądząc z niewinnie 

zaciekawionego wyrazu jego twarzy, nie zamierzał ułatwiać jej sytuacji. Lekko 

zaniepokojona, odsunęła się trochę i próbowała uporządkować myśli. 

- Co chciałaś powiedzieć? - zaczął z zaciekawieniem. - Nie chcesz, żebym 

myślał, że kupuję ciebie, bo kupiłem ci elegancką sukienkę i coś do jedzenia? 

Nie tylko jestem dinozaurem, pozbawionym kontaktu z prawdziwym światem, i 

w dodatku obciążonym staromodnym męskim przekonaniem, że kolacja 

oznacza seks. 

- Nie! Wcale tak nie myślałam! 

- Czyżby? 

Aby zyskać na czasie, upiła łyk kawy. 

- Nie możesz chyba mieć do mnie pretensji? Chcę powiedzieć, że lepiej 

od razu wyłożyć karty na stół. W ten sposób nie będzie żadnych nieporozu-

mień, a dziewczyna musi na siebie uważać, nie sądzisz? 

Co za tupet, pomyślała ze strachem, odstraszać faceta, któremu większość 

kobiet rzuciłaby się na szyję. Nic dziwnego, że na jego twarzy pojawił się wyraz 

zaskoczenia i niedowierzania. 

- Skąd ci przyszło do głowy, że jesteś w moim typie? - Jej zażenowanie 

jeszcze się pogłębiło. Rafael pomyślał, że wyjątkowo ładnie się rumieni. 

- Nie bardziej jestem w twoim typie niż ty w moim - zareagowała 

błyskawicznie - ale po prostu nie chcę żadnych nieporozumień. 

- A jaki jest twój typ? - spytał. - James, jak sądzę? 

W ułamku sekundy Amy doznała koszmarnego olśnienia. James nie był w 

jej typie, choć szczerze sądziła, że tak jest, choć przypominał chłopaków, do 

R S

background image

 

- 57 -

jakich miała słabość - takich, którzy nie traktowali życia zbyt serio. Nie tylko 

zainteresowała się tym najbardziej nieprawdopodobnym facetem, Rafaelem, ale 

ten najbardziej nieprawdopodobny facet mógł się okazać śmiertelnie 

niebezpieczny dla niej, gdyż reagowała na niego tak, jak nigdy jeszcze nie 

reagowała na żadnego mężczyznę. Mógł ją zranić - a nie chciała zostać 

zraniona. Widziała teraz, że nigdy jeszcze nie została naprawdę skrzywdzona, 

przynajmniej nie w znaczący sposób. 

- Właśnie. James. To mój typ. - Jakim cudem mogła czuć pociąg do 

mężczyzny, który przez większość czasu doprowadzał ją do wściekłości? I spra-

wiał wrażenie, że śmieje się z niej w duchu? - Zawsze wolałam jasnowłosych. - 

Próbowała przywołać na twarz wyraz tęsknoty, rozbawienia i szczerości 

jednocześnie. 

Udawała, że mu się przygląda. Każdy rys jego twarzy był bardzo 

wyrazisty, od wystających kości policzkowych i wydatnego nosa po wygięte w 

łuk wargi i kruczoczarne włosy, zaczesane do tyłu. Nie musiał uciekać się do 

pomocy kremów nawilżających, żelu do włosów czy drogiej wody kolońskiej. 

Zdała sobie sprawę, że przyglądając mu się, przestała zwracać uwagę na to, co 

mówiła. 

- Założę się - przeciągała sylaby, komicznie naśladując detektywa z 

taniego filmu - że ty wolisz brunetki. Tak. Wysportowane brunetki, najbardziej 

na świecie kochające wspinaczkę po górach lub uczestnictwo w maratonie. 

Takie, które uważają, że makijaż jest grzechem przeciwko naturze. 

Zaśmiała się, choć czuła, że serce wali jej mocno. Nie odrywała oczu od 

jego twarzy, starając się zapamiętać każdy szczegół. 

- James nie ma najlepszej opinii, jeśli chodzi o kobiety... 

- Dlaczego wciąż zachowujesz się, jakbyś znał go na wylot? - Zdawała 

sobie jednak sprawę, że konto Jamesa nie było czyste. 

Często pojawiał się w plotkarskich kolumnach brukowców i zawsze na 

jego ramieniu wisiała jakaś atrakcyjna, długonoga blondynka. Teraz rozumiała, 

R S

background image

 

- 58 -

dlaczego niezbyt ją to martwiło, choć zarzucała Claire przepisowymi skargami. 

Bo w gruncie rzeczy nigdy jej specjalnie nie obchodził. 

- To ci nie przeszkadza? - nie ustępował Rafael. 

- A dlaczego miałoby mi przeszkadzać? - rzuciła beztrosko. 

- Chcesz powiedzieć, że jesteś aż tak pewna swoich wdzięków? 

- Może pociągać go nowość: kobieta, która nie przypomina takiej z 

okładki magazynu. 

Rafaela uderzyła prawdziwość tego stwierdzenia. James był dużym 

chłopcem i potrafił zadbać o siebie, ale Rafael poczuł, jak rodzi się w nim 

postanowienie. Wysłano go do Hamptons, aby opiekował się bratem. Matka 

miała na myśli mniej skomplikowany rodzaj opieki, ale był całkiem pewny, że 

czułaby to samo, co on. Że za wszelką cenę należy odsunąć Amy od Jamesa i 

dopilnować, aby tak zostało. Na dobre. 

Odezwała się jego komórka, przeprosił więc Amy na chwilę i wykorzystał 

tę sposobność, by zapłacić rachunek. Wracając, zatrzasnął komórkę. 

- Nic nie mów. - Amy wstała, uśmiechając się pogodnie, nazbyt pogodnie. 

Nie spuszczała oczu z jego twarzy. - Twój szef. Chciał się upewnić, czy wrócisz 

dzisiaj do pracy, na wypadek gdyby te wszystkie fascynujące rzeczy, które 

dzieją się na Manhattanie, uderzyły ci do głowy. 

Rafael odmruknął coś, co mogło być wzięte za zgodę. 

- Och, myślę, że James wie, jakim jestem lojalnym... pracownikiem - 

odpowiedział z kamiennym obliczem. - Prawdę mówiąc - ciągnął, gdy wyszli na 

zewnątrz, prosto w piekielny żar nowojorskiego lata - zdradziłem się, że 

przeliczyliśmy się z czasem i bardzo uprzejmie zaproponował, byśmy skorzys-

tali ze służbowego apartamentu, jeśli chcemy się przebrać przed pójściem na 

kolację. 

Cóż, dzisiejszy dzień wyzwolił w nim cechę, której istnienia nigdy dotąd 

sobie nie uświadamiał. Praca, zawsze stawiana na pierwszym miejscu, zeszła na 

dalszy plan, i teraz zamierzał zająć się przygotowaniami do uwodzenia. 

R S

background image

 

- 59 -

Uwodzenia kobiety, która oznajmiła stanowczo, że nie uważa go za 

atrakcyjnego. Ale to nowe wyzwanie wywołało w nim dziwne podniecenie. 

- Co? - Uświadomił sobie, że nie usłyszał ani słowa z tego, co do niego 

mówiła. 

- Powiedziałam - powtórzyła bardzo powoli - że moim zdaniem 

powinniśmy wrócić do domu. Nie znaczy to, że nie jestem ci wdzięczna, że 

oderwałeś mnie od myśli o... różnych sprawach, ale... 

- Ale się boisz. 

Amy znieruchomiała z rękami na biodrach i rzuciła mu gniewne 

spojrzenie. 

- Niby czego? 

Odwrócił się i powoli zbliżył do niej. Nawet jego oszczędne, pełne 

wdzięku ruchy były wyjątkowo fascynujące. 

- Włożyć sukienkę, którą ci kupiłem. 

Ze wszystkich rzeczy, jakie mógł powiedzieć, ta była najdalsza od 

prawdy. Amy wybuchnęła śmiechem. 

- Bardzo bym chciała ją włożyć! - odpowiedziała. - Nigdy nie noszę 

sukienek. Wyłącznie spodnie lub spódnice. Ale możesz mi wierzyć, że nie boję 

się włożyć sukienki tylko dlatego, że zdarza mi się mieć na sobie dżinsy! 

- Nie wierzę ci - odpowiedział spokojnie. 

- W jednej ręce trzymał torby z zakupami, drugą wsunął do kieszeni 

spodni. - Masz wrażenie, że czułabyś się zagubiona w szykownej nowojorskiej 

restauracji? 

- Bo jestem skromną, nic nieznaczącą osobą z drugiej strony Atlantyku? - 

warknęła urażona. 

- Czy nie jest przypadkiem tak, że przygania kocioł garnkowi, a sam 

smoli? 

R S

background image

 

- 60 -

- Och, Nowy Jork jest moim domem. Poza tym, jak powiedziałaś, mam 

kosztowne zachcianki, niezależnie od mojej profesji. Przekonasz się, że w No-

wym Jorku odpowiedni strój jest przepustką niemal do wszystkiego. 

- Och, a ty będziesz wszędzie pasował, ubrany w dżinsy lub w te szorty, 

które masz na sobie! - To niesprawiedliwe, pomyślała, ale prawdopodobnie tak 

by było. 

- To żaden kłopot. Kupię sobie jakieś przyzwoite ubranie. 

- Ot tak, po prostu! - Strzeliła palcami i zastanowiła się, nie po raz 

pierwszy, nad pozornie niewyczerpanym strumieniem pieniędzy, z którego 

czerpał. Ona też nie miała nikogo na utrzymaniu, ale zawsze liczyła się z 

każdym groszem i próbowała planować wydatki na skrawkach papieru. 

- Ot tak, po prostu - zgodził się. 

Nigdy nie zaprzątał sobie głowy pieniędzmi. Zarabiał olbrzymie sumy, 

więc nie musiał w żaden sposób oszczędzać. Kobiety, z którymi umawiał się w 

przeszłości, choć nie należały do jego ligi, same nieźle zarabiały. 

- Zanim jednak odrzucisz moją propozycję, wiedz, że apartament firmy 

stoi w tej chwili pusty. Ja nie zamierzam cię kupować, ale robi się już późno. A 

może wolałabyś wrócić wcześniej i zająć się prowizoryczną ruletką? 

Zdawała sobie sprawę, że jego zdaniem wyświadczał jej przysługę, 

odrywając jej myśli od problemów. Ostatnią rzeczą, której pragnęła, było pod-

sunięcie mu podejrzenia, że szalejąca w niej burza uczuć nie ma nic wspólnego 

z Jamesem. 

Gdyby naprawdę miała złamane serce z powodu ujrzenia mężczyzny 

swego życia w ramionach innej kobiety, co byłaby skłonna zrobić? Rozczulać 

się nad sobą? Jeszcze nigdy tego nie robiła. Byłaby niegrzeczna, odrzucając jego 

zaproszenie na kolację. Z tego, co wiedziała, prawie nie chodził na randki! 

Można by właściwie uznać, że to ona wyświadczy mu uprzejmość. No i, 

oczywiście, pomyślała z poczuciem winy, chciała spędzić czas w jego 

R S

background image

 

- 61 -

towarzystwie. Och, nic z tego nie mogło wyniknąć, zresztą sama by tego nie 

chciała, bo poza drobną przeszkodą w postaci Oceanu Atlantyckiego, ten facet 

nie był materiałem na męża. 

Był wolnym duchem. Nie miał zobowiązań i ich nie pragnął. Takie 

stwarzał wrażenie i była całkiem pewna, że się nie myli. Nic nie szkodzi, ona też 

nie szuka stałego związku. Ma ochotę na beztroskie przekomarzanie się i lekki, 

rozkoszny dreszczyk, który czuje, ilekroć na niego patrzy. Przyjemność 

sprawiają jej utarczki z nim, bo mężczyźni, których znała, w porównaniu z nim 

wydawali się niepoważni. Wzruszyła ramionami i skinęła głową. 

- Nie mogę uwierzyć, że masz aż takie dodatkowe korzyści z pracy - 

zażartowała. - Firmowy apartament. Domek służbowy na terenie fantastycznej 

posiadłości i niewiele do roboty, jak się wydaje... 

Zaśmiał się i spojrzał na nią z rozbawieniem i aprobatą. Słońce nadało jej 

twarzy zdrowy, jasnozłoty kolor, a w jej i tak jasnych włosach pojawiły się 

jaśniejsze pasemka. Pytała go teraz, jak często zatrzymywał się w służbowym 

apartamencie; żartowała, że też chciałaby taki mieć, może tylko w bardziej 

słonecznym i gorącym miejscu, na przykład na Karaibach. 

- Wydaje mi się, że zatrzymałem się w nim raz - odpowiedział szczerze. - 

Parę lat temu. 

- A masz klucz? 

- Tam jest portier. Spodziewam się, że James zadzwoni do niego i 

powiadomi go o moim przybyciu. 

- O rany. 

Od czasów dzieciństwa nie słyszał, by ktoś mówił „o rany". Wargi mu 

drgnęły. 

- Więc tylko pójdziemy tam, przebierzemy się i wyjdziemy, żeby coś 

zjeść? 

- Możemy też spędzić tam noc - obojętnie stwierdził Rafael. 

R S

background image

 

- 62 -

Zauważył, że się zdenerwowała. Ponownie poczuł ten prymitywny 

przypływ podniecenia. Cywilizowana część jego osobowości była zaszokowana 

tą reakcją, ale druga połówka już przyjmowała wyzwanie, którego nigdy nie 

spodziewał się szukać. Gdzie, u diabła, podział się dobrze wychowany, 

wyrafinowany miłośnik opery i teatru, pomyślał. 

Wyciągnął rękę i zatrzymał taksówkę, przygotowany na korki, które 

sprawiały, że taka jazda niemal mijała się z celem. Ponownie sprowadził 

rozmowę na bezpieczne tematy. Wyczuł, że się odprężyła, więc gdy w końcu 

dotarli pod blok mieszkalny, stary i nieskazitelnie utrzymany, położony z dala 

od głównych ulic miasta, prawie nie zareagowała na fakt, że będą zupełnie sami 

w mieszkaniu. 

Nawet kiedy wysiedli z taksówki i Rafael na chwilę przestał zasypywać ją 

dowcipnymi anegdotami o życiu w Nowym Jorku, by zapłacić kierowcy, nadal 

nie czuła zdenerwowania. To nie zbrodnia, że ją pociągał.  

Za parę dni wróci do Londynu i Rafael będzie już tylko miłym 

wspomnieniem. Ten ogrodnik nie przypominał żadnego z ogrodników, których 

dotąd spotkała. Nowe doświadczenie, o którym zapomni już podczas lotu, 

ponieważ taka jest natura rzeczy. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

R S

background image

 

- 63 -

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Amy zwykle wiele mówiła po kilku kieliszkach wina. Była wówczas 

rozluźniona i skłonna do zdradzania swoich uczuć każdemu, kto akurat jej 

słuchał. Przyjaciele twierdzili, że jest to bardzo miłe. 

Rafael Vives nie był jej przyjacielem. Nie bardzo wiedziała, jak go 

określić, ale z całą pewnością nie zaliczał się do przyjaciół, chociaż kupił jej 

wspaniałą sukienkę, w której czuła się tak cudownie, a wyglądała jeszcze lepiej. 

A teraz wyrzucał pieniądze, aby ją nakarmić w restauracji, która sprawiała wra-

żenie bardzo drogiej, choć zapewniał ją, że ceny są tu rozsądne i że jest to tylko 

restauracja sieciowa. Zabrzmiało to tak, jakby znaleźli się w Pizza Hut, gdzie 

często wpadała z przyjaciółmi, aby zjeść coś po pracy. 

- Powinieneś częściej gdzieś wychodzić - stwierdziła nagle, przerywając 

sobie w połowie zdania i gwałtownie zmieniając temat. 

Zaimponowało jej, że Rafael nawet mrugnięciem oka nie zareagował na tę 

dygresję. Dolał jej tylko wina i pytająco uniósł brew. Bardzo ładnie to robi, 

pomyślała z uznaniem. Lekkie pochylenie głowy, słaby uśmiech na wargach, 

ujmujący cień rozbawienia na twarzy. 

- Dlaczego to powiedziałaś? 

- No cóż, tyle wysiłku dla obcej osoby? - Rozejrzała się dookoła. - Wiem, 

mówiłeś, że to coś w rodzaju taniego baru szybkiej obsługi... 

- Nie pamiętam, abym użył słów „tani" czy „szybkiej obsługi". 

- Kwestia interpretacji. Sęk w tym... - Pochyliła się ku niemu i dołożyła 

starań, by wydało się, że jest poważna i w pełni panuje nad swoim językiem, z 

czym miała trudności zawsze, a co dopiero po kilku drinkach. - Nie musiałeś 

zabierać mnie na zwiedzanie Wielkiego Jabłka. - Zmarszczyła brwi. - A 

właściwie skąd się wzięło to określenie? Wielkie Jabłko? 

R S

background image

 

- 64 -

Oparła brodę na dłoni i spojrzała na Rafaela z namysłem. Przynajmniej 

starała się przybrać pełen zadumy wyraz twarzy, zamiast po prostu gapić się na 

niego, na co miała ochotę od chwili, gdy dwie godziny temu wpadli na drinka do 

modnego baru w centrum Manhattanu. Miała na sobie zwiewną, seksowną 

czerwoną sukienkę, w której czuła się jak milionerka. On ubrał się w coś, co 

kupił w ciągu pięciu sekund, gdy wracali do służbowego apartamentu. 

Czarne spodnie, gładką koszulę i ciemne półbuty mogłaby uznać za 

koszmarnie nieciekawy strój dla mężczyzny, ale na nim wyglądały 

fantastycznie.  

Choć przez cały czas, gdy przebywali w apartamencie, zdawała sobie 

sprawę z jego obecności, nie przeszkadzało jej to. Mieszkanie było ogromne, 

wystarczająco wielkie, by mogli się przebrać, nie wpadając na siebie. Co, jak 

była pewna, o wiele bardziej przeszkadzałoby jej niż jemu. Dopiero gdy 

zobaczyła go w pełnej gali, jej serce zaczęło walić szaleńczo. 

W tym momencie przestał być ogrodnikiem, a zmienił się w zupełnie inną 

osobę. Wmawiała sobie, że to wrażenie niemądre, gdyż ludzie nie zmieniają się 

całkowicie wraz ze zmianą ubrania. Mimo to czuła idiotyczne skrępowanie i 

próbowała odzyskać panowanie nad sobą za pomocą drinka w barze numer 

jeden, kilku kieliszków wina w barze numer dwa i teraz, w restauracji. Jeszcze 

trochę i zacznie mówić niewyraźnie, a tak nie powinna zachowywać się dama. 

Wypiła parę łyków wody mineralnej i odetchnęła głęboko. 

- Zabawne - stwierdził z rozbawieniem Rafael. 

- Co? 

- Nieważne. O czym to mówiłaś? O mojej decyzji, by pokazać ci to i owo 

w Nowym Jorku? - Zdumiewało go, że tyle kobiecości mogło być w osobie, 

która najwyraźniej za dużo wypiła. 

To zawsze budziło w nim odrazę. Czerwone ramiączko sukienki właśnie 

zsuwało się z jej szczupłego ramienia, pomimo bohaterskich prób utrzymania go 

na właściwym miejscu.  

R S

background image

 

- 65 -

Patrzyła na niego z wielką powagą, tak wielką, że podejrzewał, iż 

próbowała jakoś zebrać swoje myśli. Z przyjemnością zachowywał milczenie, 

bo obserwowanie, jak koncentruje się, marszcząc brwi, było wprost hip-

notyzujące. 

- Tak. Właśnie. Dlaczego to zrobiłeś? Rafael wzruszył ramionami. 

- Dlaczego się zgodziłaś? 

- Nie znoszę, kiedy tak robisz. Odpowiadasz pytaniem na pytanie. To 

niegrzeczne. Moja mama twierdzi, że jeśli ktoś zadaje ci pytanie, uprzejmość 

wymaga, by na nie odpowiedzieć. 

- Dużo słyszałem o twojej matce. Chętnie bym ją poznał. 

- Jest w części Irlandką i zjadłaby cię żywcem. Ponieważ nikt jeszcze nie 

próbował tego dokonać, Rafael nie mógł powstrzymać śmiechu. 

- Naprawdę? - mruknął niedbale. 

- Tak, naprawdę - poinformowała go zjadliwym tonem, bo nagle wydał 

się jej arogancki i zbyt zarozumiały. 

Cóż za przysługę wyświadczam bratu, pomyślał. Gdyby tylko James o 

tym wiedział! Ta kobieta mogłaby z wielką łatwością zawładnąć nim całko-

wicie, ponieważ, jak Rafael widział coraz wyraźniej, wcale nie była głupiutką 

blondynką, za jaką ją z początku uważał. Prawdę mówiąc, była równie 

niebezpieczna jak jej matka. James, pomimo swego doświadczenia z płcią 

przeciwną, byłby gliną w dłoniach Amy, gdyby tylko się w nie dostał, bo pod tą 

ładniutką powierzchownością blondynki ukrywał się charakter ostry niczym 

nóż. W porównaniu z nią blondynki Jamesa były bezwolnymi lalkami. 

- Współczułem ci - odpowiedział. - Popełnienie błędu, jakim jest 

podkochiwanie się w szefie, to nie zbrodnia. Głupota tak, ale nie zbrodnia. I 

wyobrażam sobie, że nie jest miło utknąć w obcym kraju, kiedy człowiek 

uświadomi sobie swoją głupotę. Manhattan wydał mi się odpowiednim 

lekarstwem. 

R S

background image

 

- 66 -

Amy próbowała uporządkować jego słowa, podejrzewając, że raczej nie 

były dla niej zbyt pochlebne. 

- Dlaczego to ma być głupotą? - prychnęła. 

- Bo szefowie rzadko zwracają uwagę na podwładnych. - On sam z 

pewnością nie miał pojęcia, jak wygląda kobieta zajmująca się w jego firmie 

cateringiem, o ile to w ogóle była kobieta. 

- Och, pewnie, i przemawia przez ciebie gorzkie doświadczenie, tak? - 

zachichotała, wyczuwając idealną okazję, by mu odpłacić pięknym za nadobne. 

- Podkochujesz się w swoim szefie? To dlatego jesteś przykuty do jego ogrodu, 

zamiast mieszkać we własnym domu, z żoną i dwójką dzieci, pracując we 

własnym ogrodzie? 

Upłynęło kilka sekund, nim do Rafaela dotarło, co powiedziała, potem nie 

potrafił zapanować nad sobą. Śmiał się, aż rozbolały go mięśnie twarzy, aż 

zauważył, że ludzie przyglądają mu się z ciekawością, zastanawiając się, czy 

wszystko z nim w porządku, aż do oczu napłynęły mu łzy, które omal nie 

spłynęły po policzkach.  

W końcu, gdy przestał się śmiać, odważył się zerknąć na nią i znowu 

wybuchnął śmiechem, widząc lodowaty wyraz jej twarzy. 

Amy odczekała, aż się uspokoi. 

- Nie wiem, co w tym śmiesznego - powiedziała, spoglądając na niego z 

góry i próbując nie zauważyć, że śmiejąc się, wyglądał jeszcze seksowniej. - To 

naprawdę dziwne, że taki facet jak ty nadal mieszka w cudzym domu i obrabia 

cudzy ogród. 

- Taki facet jak ja? 

Amy wzruszyła ramionami i wbiła wzrok w resztkę kawy w swojej 

filiżance. 

- Wiele osób podkochuje się w swoich szefach - stwierdziła obronnym 

tonem, gdyż sprawiał wrażenie, jakby mógł znowu dostać ataku śmiechu. 

R S

background image

 

- 67 -

- Pozbawione skrupułów sekretarki uciekają z mężczyznami, dla których 

pracują. 

- Nie jesteś sekretarką Jamesa. 

- Zdaję sobie z tego sprawę - warknęła. - Och, nie mam pojęcia, dlaczego 

z tobą o tym rozmawiam! Ty nigdy nie zrozumiesz! 

- Bo nie jestem szefem? 

- No cóż, właściwie jesteś szefem... 

- Ale żadna z moich pracownic nie jest seksowną osóbką... 

Czyżby określił ją jako seksowną? Upiła jeszcze trochę wody i 

poczerwieniała. 

- A gdyby tak było, z pewnością zainteresowałbym się jedną z nich. 

Trochę to wiktoriańskie, prawda? Wiem, że uważasz mnie za dinozaura, ale z 

pewnością nie jestem męskim szowinistą. 

- Nie powiedziałam, że nim jesteś. Ja tylko bronię swoich... uczuć do 

Jamesa. Tak, to wariactwo. Tak, głupota, jak to uprzejmie wytknąłeś. Ale nie ma 

w nich nic niezwykłego. 

- Masz na myśli uczucia, które żywiłaś dla Jamesa. 

- Cóż, to właściwie nie twoja sprawa, prawda? Stale do tego wracamy. A 

dlaczego tak interesuje cię, czy mam słabość do twojego szefa? 

- Nie jest z twojej sfery. 

Amy spojrzała na niego wstrząśnięta. 

- No, to dopiero jest staromodne rozumowanie - wycedziła. - I sądzę, że 

najwyższy czas, abyśmy stąd wyszli, jeśli mamy w ogóle dotrzeć dziś do domu. 

Rafael zapłacił bez dyskusji, ale gdy tylko wyszli z restauracji, zwrócił się 

do niej i wypalił: 

- No, wyrzuć to z siebie. 

- Dzisiaj myślałam - zaczęła, nie próbując udawać, że nie wie, o czym 

mówił - że mogłam się mylić co do ciebie. Pomyślałam, że może, tylko być 

może, nie jesteś aż takim arogantem i... cóż... ale byłam w błędzie. 

R S

background image

 

- 68 -

- Bo powiedziałem, że nie jesteś z jego sfery?  

Rafael zatrzymał taksówkę i Amy pozwoliła wpakować się do środka. 

Było późno i korki nie były tak straszne jak wcześniej, gdy jechali do 

apartamentu.  

Wiedziała, że teraz też tam jadą, nie tylko dlatego, że oboje musieli zabrać 

swoje ubrania. Jego szef mógł być bardzo hojny, ale nie wydawało się jej, by ta 

hojność posunęła się aż do tego, by pozwolił swemu pracownikowi na nieogra-

niczone koczowanie w luksusowym apartamencie firmy. To przywiodło jej na 

myśli Jamesa i wcześniejszą uwagę Rafaela. 

- Nie wiem, jak to wygląda tutaj - oznajmiła chłodnym tonem - ale ta 

różnica klas już dawno znikła w Anglii. - Ich oczy się spotkały. W jego 

spojrzeniu było niedowierzanie w jej bojowość. 

- No, mniej lub więcej - zmuszona była się wycofać. - Nikt nie czuje, że 

jest skazany na swoją pozycję życiową, że musi zajmować ją do końca życia! 

- Z drugiej strony - wytknął jej ostro Rafael - niektórzy bogacze mogliby 

nie zgodzić się z tym poglądem. 

- Chcesz powiedzieć, na podstawie ograniczonych kontaktów z twoim 

szefem, że on jest snobem? 

- Robisz awanturę. - Rafael zwrócił się ku niej, spojrzenie miał twarde jak 

stal. - Nie lubię awanturujących się kobiet. 

- A ja nie lubię mężczyzn, którzy kierują się w życiu uogólnieniami. 

Proszę bardzo. Jesteśmy kwita. Nie lubimy się i już. 

- Wyglądasz jak kotek - mruknął pod nosem - ale masz pazury niczym 

kocur. 

Amy, która nie dosłyszała, co mówił, ale była 

pewna, że musiała być to jakaś zniewaga, spojrzała na niego gniewnie. 

- Co powiedziałeś? 

- Nie zamierzam z tobą rozmawiać, dopóki nie ochłoniesz. 

R S

background image

 

- 69 -

- Na litość boską! Mówisz poważnie? Nie wiesz, że wyrażanie uczuć jest 

jednym z najważniejszych sposobów oczyszczania atmosfery? 

- Kto tak twierdzi? 

- Wszyscy! Weź do ręki pierwszy lepszy podręcznik psychologii, a 

dowiesz się, że porządna awantura jest warta majątek. Wiem, że jesteś silnym, 

milczącym typem faceta, który rozładowuje uczucia, wyrywając kilka 

chwastów, ale w przeszłości musiałeś przecież mieć kilka zażartych, zdrowych 

kłótni z dziewczyną. 

- Nigdy - stwierdził chłodno. 

- Nigdy? 

- Kobiety, które krzyczą, mnie nie pociągają. To świadczy o braku 

panowania nad sobą. 

- To z jakimi kobietami się spotykasz? - spytała z niedowierzaniem. 

- Z takimi, które nie wpadają w histerię z byle powodu. 

Poczuł dreszczyk niezdrowego rozbawienia, gdy przez kilka sekund 

siedziała z zaciśniętymi zębami, gotując się w środku. Potem skinęła głową ze 

zrozumieniem. 

- Ach tak... Musiałam to przemyśleć przez chwilę, bo większość kobiet, 

które znam, uważa, że zdrowo jest wyrażać uczucia. Ale teraz widzę, że kobiety, 

o których mówiłeś, należą do tych nudnych. Spotkałam kilka w swoim życiu - 

zachichotała. - Zawsze zerkają na ciebie surowo ponad okularami, jeśli 

zaśmiejesz się zbyt głośno w miejscu publicznym, albo wygłaszają potępiające 

uwagi o „dzisiejszej młodzieży". 

Rafael odwrócił wzrok, by pohamować chęć śmiechu. Kiedy w końcu 

wziął się w garść, spojrzał na nią obojętnie. 

- Nie powiedziałem, że umawiam się ze staruszkami - oznajmił bez śladu 

rozbawienia. 

- No cóż, gdybyś się ze mną nie drażnił, nie wściekłabym się! 

R S

background image

 

- 70 -

Z jakimi kobietami się umawiasz i jak one wyglądają? - miała ochotę 

spytać. I gdzie, u diabła, je poznajesz? Nagle ją olśniło. Spotyka je dzięki 

Jamesowi. Oczywiście! Dlaczego wcześniej na to nie wpadła? Nic dziwnego, że 

nie wygląda jak zwykły ogrodnik. Zdecydowanie był o niebo lepszy i z taką 

urodą i ciałem bez trudu mógł przyciągnąć uwagę znudzonych młodych boga-

czek. 

- Ty zakochujesz się w nieodpowiednich mężczyznach. Łazisz po 

drzewach w środku nocy. Mówisz, co ci przyjdzie na myśl, i nie martwisz się o 

konsekwencje. Sądzę, że mam prawo powiedzieć, że należysz do osób, które 

wściekają się przy najmniejszej prowokacji. 

- Nie będę zawracać sobie głowy zaprzeczaniem - odpowiedziała 

wyniośle. - Masz swoje zdanie i możesz przy nim pozostać. 

Rzuciła mu ukradkowe spojrzenie i nagle wyobraziła go sobie leżącego 

nago na łóżku. Byłby namiętnym kochankiem. Miała taką pewność. Odrzuciła 

głowę do tyłu i odwróciła wzrok. 

- Tak czy owak, nic mnie nie obchodzisz. Taksówka zatrzymała się przed 

budynkiem, w którym mieścił się apartament. 

Amy uprzytomniła sobie dwa fakty. Po pierwsze, że nie zdawała sobie 

sprawy z upływu czasu, tak pochłonęła ją ich sprzeczka. Po drugie, że nadal nie 

rozwiązali problemu powrotu do Hamptons. 

Jak gdyby czytając w jej myślach, odwrócił się do niej, z dłonią na klamce 

i powiedział: 

- Już za późno, żeby teraz wracać do domu. Przykro mi. 

Wyskoczyła z samochodu i policzyła do dziesięciu, potem podeszła do 

niego. Nadal odgrywając dżentelmena, zapłacił kierowcy taksówki, nie prosząc 

jej, by dorzuciła swoją część. Uśmiechnęła się do niego ze słodyczą. 

Odpowiedział jej uśmiechem i odezwał się, zanim ona zdążyła to zrobić. 

- Dobra robota. Gratuluję. 

- O czym ty mówisz? 

R S

background image

 

- 71 -

Podążyła za nim do wnętrza budynku. Po długim wieczorze spędzonym 

poza domem rozbolały ją nogi od nowych butów, zdjęła je więc i trzymała w 

ręku, przez co wydawała się jeszcze niższa. 

- Zdołałaś się powstrzymać od wygłoszenia tyrady - stwierdził z aprobatą. 

- Może z czasem zdołałbym zmienić cię w jedną z tych tak zwanych nudnych 

kobiet, które nie tracą opanowania z byle powodu. 

- Cóż, całe szczęście, że nie masz czasu - odparowała ostro - bo nie mogę 

wyobrazić sobie nic gorszego. To znaczy, poza nocowaniem w tym 

apartamencie. Wykluczone. 

- Nie mamy wyboru. - Rafael nie spojrzał na nią, ale był świadom jej 

obecności. Odkrywał, że jak na taką drobniutką osóbkę, miała niezwykle przy-

tłaczającą osobowość. 

- Oczywiście, że mamy wybór. 

Teraz znajdowali się w windzie, która miała zawieźć ich na trzecie piętro. 

- Tak, masz rację. 

Winda zatrzymała się i drzwi rozsunęły się cicho. 

- Cieszę się, że się ze mną zgadzasz. - Co prawda, była zaskoczona, że tak 

łatwo z nim wygrała. Może i nie lubił awantur, ale w jakiś sposób, nie uciekając 

się do nich, zawsze potrafił postawić na swoim. 

- Wybór należy do ciebie. Zostajesz tu albo wracasz do rezydencji. Na 

własną rękę. Bo ja nigdzie nie idę. 

Otworzył drzwi kluczem, pchnął je i wszedł do środka, nie oglądając się 

za siebie. Gdyby to zrobił, zobaczyłby, że nie przestąpiła przez próg. Stała w 

drzwiach z otwartymi ustami. 

- Nie mogę sama wracać o tej porze! 

- Więc jesteś skazana na moje towarzystwo. 

- To nie w porządku. 

- Wobec mnie czy ciebie? Zacisnęła zęby w bezsilnym gniewie. 

- Sądziłam, że jesteś dżentelmenem. 

R S

background image

 

- 72 -

- Jestem nim, dlatego proponuję ci większą sypialnię. 

Miała ogromną ochotę ponarzekać. Zamiast tego wyprostowała się i 

weszła do środka, gdyż w gruncie rzeczy nie miała wyboru i postanowiła 

wykorzystać sytuację, to znaczy zająć większą sypialnię, którą jej zaofiarował, z 

przylegającą do niej łazienką i garderobą. 

- Zgadzam się. - Skierowała się do sypialni, ignorując jego milczące 

zaskoczenie. Może oczekiwał, że duma każe jej odrzucić tę propozycję. 

- O której powinniśmy rano wyruszyć? A może - zerknęła na niego przez 

ramię - wolałbyś tu zostać i zmusić mnie, żebym wracała sama? Tylko po to, 

żeby sprawdzić, czy sprostam twojemu ideałowi kobiety, której nie przyszłoby 

do głowy zrobienie awantury, niezależnie od tego, co by na nią spadło? 

- Czy ktoś mówił coś o ideale? - mruknął. 

- W porządku. Może nie było mowy o ideale. - Odwróciła się i spojrzała 

mu w oczy. - Ale o typie kobiety, który ci się podoba. Takiej, z którą byś się 

umawiał, spędzał z nią czas, zakochał... - Nie wiedziała, skąd jej to przyszło do 

głowy. Zasłoniła usta dłonią i poczerwieniała. 

Nagle ratowanie Jamesa, chronienie go przed kobietą, która mogła okazać 

się materialistką, znalazło się nagle na dalekim planie. Było to tak, jak gdyby 

ziemia nagle usunęła mu się spod nóg. 

- Idź do łóżka - rozkazał szorstko. - Nie będziesz musiała wracać na 

własną rękę. 

Odwrócił się, pozostawiając Amy z nieprzyjemną świadomością, że 

rzuconą mimochodem uwagą mogła o jeden raz za dużo naruszyć jego prywat-

ność. Poczuł do niej odrazę, pomyślała ponuro. 

Długo siedziała w wannie, zmywając z siebie skutki wieczoru, który 

zaczął się tak przyjemnie, a skończył tak fatalnie. Przyjęła propozycję opro-

wadzenia jej po Manhattanie, ale zamiast okazać Rafaelowi wdzięczność za 

wyświadczoną przysługę, zarzucała go nieproszonymi komentarzami. Kiedy się 

nad tym zastanowiła, uświadomiła sobie, że albo paplała niemądrze i nużąco o 

R S

background image

 

- 73 -

wydarzeniach ze swego życia, których najprawdopodobniej wcale nie był 

ciekaw, albo skakała mu do gardła z powodu tego, czego nie powiedział lub nie 

zrobił. A potem rzuciła się na niego za to, że nie czuł się zobowiązany, by 

natychmiast i z wielką dla siebie fatygą odwieźć ją do domu! Przez chwilę 

nurzała się w samousprawiedliwieniach, gdy przypomniała sobie jego przytyk, 

że nie należała do sfery Jamesa. Co za tupet! 

Rozluźniła się i zagłębiła w niespieszne wspomnienia o tym, ile ciężkiej 

pracy czekało ją zdobycie zawodu cateringowca.  

Nie mówiąc już o dezaprobacie rodziców, ponieważ oboje chcieli, aby po-

szła na uniwersytet, może nawet została nauczycielką. Oni nie mieli szansy 

zdobycia wykształcenia. Bardzo im zależało, by dzieci od najmłodszych lat 

pojmowały jego wagę. Amy oparła się wszystkim próbom skłonienia jej, by 

poświęciła więcej czasu nauce. Na myśl o latach spędzanych na uczeniu 

krnąbrnych dzieciaków oblewała się zimnym potem. 

Ha! A co on musiał znieść, żeby zostać ogrodnikiem? - pytała się w 

duchu. Czy spędził lata, pracując pod nadzorem Głównego Ogrodnika? Był 

zmuszony podporządkować się w sprawie przycinania krzaków róż lub znosić 

stek obelg? Nie sądziła, by tak było. Prawdopodobnie wystarczyło mu tylko 

pojawić się, ściągnąć koszulę i zademonstrować, że ma należytą muskulaturę, a 

od razu dostał tę pracę. Pozwoliła, by jej myśli skupiły się nierozważnie na 

obrazie Rafaela, odsłaniającego tę niezbędną muskulaturę, po czym przywołała 

się do porządku, wymierzając sobie w wyobraźni klapsa. Niestety, tym samym 

rozwiał się niczym dym nastrój moralnej wyższości i samousprawiedliwienia, i 

znalazła się w punkcie, od którego zaczęła. 

Jęknęła, zła na siebie, wytarła się i po chwili namysłu włożyła biały 

frotowy szlafrok, bardzo uprzejmie dostarczony przez anonimową firmę, która 

dbała o apartament. Nie będzie tracić czasu na tłumaczenie sobie, że nie 

powinna przepraszać, pomyślała, podejmując decyzję ze swą zwykłą 

R S

background image

 

- 74 -

impulsywnością. Wyszła z sypialni, przecięła przedpokój i doszła do sypialni 

numer dwa. 

Apartament był bardzo zmyślnie urządzony. Sypialnia z łazienką i 

garderobą znajdowała się na przeciwległym końcu mieszkania. Druga sypialnia, 

nie tak wielka, nie była też połączona z łazienką i garderobą. Miała za to 

całkowite wyposażenie biurowe. Co, jak podejrzewała Amy, znaczyło, że 

zamorski gość, który korzystał z apartamentu przez jakiś czas, mógł 

przekształcić mniejszą sypialnię w gabinet z biurkiem, internetem, telefonem, 

faksem i innymi nudnymi akcesoriami, od których biznesmeni wydawali się 

uzależnieni. Kuchnia, salon, aneks jadalny - nie były od siebie oddzielone, co 

dawało wrażenie otwartej przestrzeni. 

Nie spał jeszcze. Mogła widzieć cienką linię światła pod drzwiami. 

Wzięła głęboki oddech i zapukała. Kiedy po kilku sekundach usłyszała 

„proszę", otworzyła drzwi, zanim miała czas się rozmyślić. 

Leżał na łóżku, oparty o poduszki, z laptopem spoczywającym na udach. I 

poza parą ciemnych, wzorzystych bokserek nie miał nic na sobie. Wszystko w 

porządku, powiedziała sobie surowo. Przyszła tutaj, żeby uzdrowić atmosferę, i 

zaraz się wyniesie. 

- Pracujesz? - Wydało jej się trochę dziwne, że ogrodnik pracuje na 

laptopie tuż przed północą, ale uzyskała odpowiedź na swe pytanie, gdy 

zamknął laptop i obojętnie poinformował ją, że przeglądał swoją pocztę. 

Oblizała nerwowo usta. 

- Jasne. Cóż... 

- Możesz wejść - powiedział. - Nie gryzę. - Zsunął laptop na łóżko i 

założył ręce za głowę, żeby móc lepiej obserwować Amy. 

Frotowy szlafrok, który miała na sobie, najwyraźniej przeznaczony był 

dla kogoś o wiele wyższego. 

R S

background image

 

- 75 -

- Czego chcesz? - spytał szorstko i podszedł do okna, przysiadając na 

szerokim parapecie. Jakoś leżenie w łóżku, gdy ona stała obok, wydało mu się 

trochę niepokojące. 

Zaczerpnęła tchu i powiedziała szybko: 

- Przyszłam cię przeprosić. Za to, że straciłam panowanie nad sobą i 

byłam... cierniem w boku, po tym wszystkim, co dla mnie dzisiaj zrobiłeś. 

Mogłeś po prostu wyprosić mnie z domu, ale wysłuchałeś mojej gadaniny, a 

nawet zaproponowałeś, że zabierzesz mnie na Manhattan, żeby oszczędzić mi 

skrępowania w towarzystwie Jamesa. - Czuła, że naprawdę się rozkręca. 

Rafael pohamował chęć, by powiedzieć, że wcale aż tak się nie poświęcał. 

Fakt, był to nietypowy dla niego dobry uczynek, ale miał swoje powody, i jak 

się w końcu okazało, mile spędził czas, pomimo nieciekawego zakończenia 

wieczoru. 

Amy niepewnie zrobiła kilka kroków w jego kierunku. 

- Wydaje mi się, że nawet ci nie podziękowałam... za sukienkę... i 

oprowadzanie... i... - Zastanawiała się, czy powinna wyliczyć wszystkie 

taksówki, za które płacił, nie wspominając już o potrawach, które spożyli. 

Uniósł rękę, by powstrzymać potok jej wymowy. 

- Mam już ogólny obraz sytuacji. 

- I miałeś rację. 

- Naprawdę? W czym? - Czasem nadążanie za jej rozumowaniem 

przypominało próbę zatrzymania płynącej wody. I stała blisko niego. Za blisko. 

- Że nie jestem ze sfery Jamesa. - Podeszła bliżej, impulsywnie 

wyciągnęła rękę i otoczyła palcami jego przedramię. 

- Nie ma powodu, byś zwierzała się... o tak późnej porze. - W ustach mu 

zaschło. 

- Kiedy ja chcę - odpowiedziała z powagą. Teraz jej obie drobne dłonie 

spoczywały na jego skrzyżowanych ramionach. 

R S

background image

 

- 76 -

Czuł, że reaguje jak każdy mężczyzna stawiający czoło seksownej 

kobiecie, ubranej tylko w za duży szlafrok. Nawet jeśli ta kobieta była typem 

zupełnie innym od tych, które go pociągały. Pod każdym względem, stwierdził 

w duchu, poza fizycznym. 

- Nie jestem z jego sfery. - Próbowała wyobrazić sobie Jamesa na łonie jej 

rodziny. 

James był czarujący, lecz wybredny. Mógł rozmawiać z każdym, ale 

utrzymywał stosunki towarzyskie z ludźmi, którzy śmiali się z tego co i on, i 

którzy lubili taki sam rozrzutny tryb życia. 

- Nie rozumiem, jak mogłam nawet pomyśleć, że mógłby się mną 

zainteresować. Poznałam kilku jego przyjaciół, kiedy przygotowywałam dla 

nich poczęstunek w jego biurze. I te kobiety różniły się ode mnie. Były takie... 

wytworne. - Zaśmiała się z zażenowaniem i zaczęła naśladować londyńską 

damę z towarzystwa, rozmawiającą o pogodzie. Gdy tak się śmiała, zauważył, 

że jej szlafrok rozchylił się odrobinę. 

- Przeprosiny przyjęte. - Próbował się cofnąć, ale, rzec jasna, przyciśnięty 

do parapetu, nie miał absolutnie pola manewru. Więc pozostał na miejscu, 

postarawszy się, by nie mogła podejść bliżej. 

- Dziękuję. - Amy powiedziała to szczerze. Z głębi serca. Jakiekolwiek 

emocje zdarzyło się jej odczuwać, nigdy ich nie tłumiła. A w tej chwili 

odczuwała skruchę. 

Uniosła ręce, stanęła na palcach, gdyż był o wiele od niej wyższy, i 

zamknęła oczy. Zamierzała pocałować go w policzek. Miał to być całus 

życzliwy, przyjacielski i całkowicie stosowny. 

Zamiast tego... 

 

 

 

 

R S

background image

 

- 77 -

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Ostatnią kobietą, której Rafael dotykał, była Elizabeth. Wysoka i 

kanciasta. W porównaniu z nią Amy wydawała się drobna i krucha niczym 

figurka z angielskiej porcelany. Miał niemal wrażenie, że mogłaby się stłuc, 

gdyby nie był dość ostrożny. 

Sprzeczne uczucia zalały go niczym fala przypływu. Co też strzeliło mu 

do głowy, żeby przyciągnąć ją do siebie? Całować, jak gdyby od tego zależało 

jego życie? Ciągle było mu mało tych miękkich warg rozchylających się pod 

naciskiem jego wygłodniałych, zachłannych ust. To zapamiętanie było 

podniecające i przerażające jednocześnie. 

Odsunął się, ale nie przyszło mu to łatwo. Jeszcze trudniejsze było 

trzymanie jej na odległość ramienia, przyglądanie się, jak owija się ogromnym 

szlafrokiem i rzuca mu wściekłe spojrzenie, zarumieniona, z wargami wciąż 

jeszcze drżącymi od jego pocałunków. 

Przeczesał włosy palcami. 

- Nie powinno było do tego dojść. 

Amy otworzyła usta, by powiedzieć mu, że ma cholerną rację, że nie 

przyszła do jego pokoju po to, by ją napastował, i niech nie próbuje zrzucać na 

nią winy! Tymczasem usłyszała swój głos: 

- Dlaczego nie? Chciałam powiedzieć... - Chwyciła się pierwszego 

wyjaśnienia, które przyszło jej do głowy. - Dlaczego? Tak... dlaczego wydarzyło 

się to... co się wydarzyło? 

- Masz rację - wycedził. - Dlaczego nie? 

- Nie to zamierzałam powiedzieć! 

- Nie? - Posłał jej tak seksowny uśmiech, że wstrzymała oddech. - Prawda 

ma paskudny zwyczaj wypływania na wierzch, zgodzisz się? 

R S

background image

 

- 78 -

Resztki wątpliwości Amy rozwiały się. Pragnął jej z powodów, których 

nie próbował wyjaśnić, i ona go pragnęła. Oboje są dorośli. A więc, dlaczego 

nie? 

- Chciałaś po prostu powiedzieć, że mnie pragniesz... - Rozpaczliwie 

pragnęła zaprzeczyć. Patrzyła na niego w milczeniu, gdy dłoń, która przed 

chwilą łagodnie ją odepchnęła, teraz zaczęła leniwie pieścić jej ramiona. - Nie 

próbuj nawet zaprzeczać. Nie umiesz kłamać. - Pogładził ją po włosach i poczuł, 

jak jasne, jedwabiste loki owijają się wokół jego palców. 

- Nie przyszłam tu, żeby... 

- Jak mam w to wierzyć, skoro zjawiłaś się w mojej sypialni praktycznie 

naga...? 

- Nie jestem „praktycznie naga"! - Jeszcze szczelniej owinęła szlafrok 

wokół siebie. - I nie przyszłam tutaj... 

- Wiem. Gdybyś była typem kobiety, która zjawia się w moim pokoju 

ubrana tylko w przejrzysty szlafroczek, by złożyć mi niedwuznaczną propo-

zycję, nie pociągałabyś mnie. Ale wtedy nie byłabyś sobą, prawda? Nie ma 

powodu, żebyś przepraszała... za cokolwiek. - Całował ją, pieszcząc jej szyję. 

Nie potrafił nawet oderwać się od niej, więc szeptał prosto w jej usta. 

To czyste szaleństwo! Może i była impulsywna, ale nie do tego stopnia, 

by wskoczyć do łóżka mężczyźnie tylko dlatego, że jej się podobał. Zawsze 

następowało to etapami. Randki, stopniowe odkrywanie osobowości, pewien 

rodzaj przyjaźni. To było zupełnie coś innego. Zaskoczyło ją w prymitywny, 

szybki i brutalny sposób. Nie chciała, aby się od niej odsunął. Nie chciała nawet, 

aby z nią rozmawiał. 

Pociągnął ją w kierunku łóżka. 

Pochylił się nad nią. Jej włosy rozsypały się po poduszkach, nadal 

ściskała poły szlafroka, jak gdyby od tego zależało jej życie. 

- Możesz jeszcze zmienić zdanie. Tam są drzwi i nie zatrzymam cię, jeśli 

zechcesz z nich skorzystać. 

R S

background image

 

- 79 -

Amy przyjrzała się drzwiom. 

- Ja zwykle nie robię takich rzeczy... 

- Jakich rzeczy? Z mężczyznami? 

- Nie idę do łóżka po jednym dniu znajomości. 

- Wiedziałem, że okaże się, że coś nas łączy.  

Ile czasu upłynęło, odkąd musiał walczyć o zachowanie samokontroli? 

Nigdy jeszcze nie czuł się tak zestrojony z innym ciałem. Niemalże tak, jak 

gdyby mogła porozumiewać się z nim za pomocą zmysłów. 

Opętały go nieokiełznane pragnienia ciała, nie on dzierżył teraz ster. 

Dopiero później, gdy leżeli obok siebie, nieoczekiwanie przyszło mu coś do 

głowy. 

- Nie użyliśmy żadnego zabezpieczenia. 

Podjęcie poważnej i rozsądnej dyskusji wymagało od niej nie lada 

wysiłku. Pragnęła tylko rozkoszować się tym cudownym uczuciem zaspokojenia 

i bawić się jego włosami. Tak jak to robiła w tej chwili. 

- No tak... Nie użyliśmy. Sprawy potoczyły się zbyt szybko. 

- Więc możemy mieć kłopot. 

- A gdybym powiedziała, że nie jestem zabezpieczona? - Nie wiedziała, 

jakiej reakcji na tę prowokacyjną uwagę oczekiwała, ale na pewno nie 

całkowitego znieruchomienia i kamiennego, nieprzystępnego wyrazu twarzy. 

- To nie żarty, Amy. Jesteś zabezpieczona czy nie? 

- Oczywiście, że jestem zabezpieczona - odpowiedziała szczerze. - Nie 

musisz bać się, że za rok stanę na twoim progu z nieoczekiwanym prezentem w 

koszyku. Nie jestem aż tak nieodpowiedzialna. 

- Wiem. Ale niełatwo pozbyć się starych przyzwyczajeń - odpowiedział 

również szczerze. - Przez lata upewniałem się, że kobieta nie ma ukrytych 

motywów... 

- Masz obsesję na punkcie zobowiązań... - powiedziała z namysłem. 

R S

background image

 

- 80 -

Nie wiedziała, dlaczego bolały ją jego ostrzeżenia, by nie angażowała się 

zbytnio, zważywszy, że było to i tak niemożliwe, ponieważ za kilka dni miała 

wrócić do Anglii. A nawet gdyby tu została, gdyby spędziła resztę życia 

niedaleko niego, czy naprawdę mogła sobie wyobrażać, że zacząłby myśleć o 

małżeństwie i dzieciach podczas pierwszej wspólnej nocy? Nawet nie byli na 

prawdziwej randce! 

- Dlaczego wydajesz się taka zdenerwowana? Ostrożność to część mojej 

natury. 

- Wydaję się zdenerwowana? - zaśmiała się beztrosko. - Czy tak brzmi 

śmiech zdenerwowanej osoby? 

- Sprawiłem ci przykrość? 

- Nie. Mężczyznom chyba wydaje się, że to oni powinni się denerwować, 

gdyby kobieta zajdzie w ciążę. Nie pomyślą nawet, że to kobieta będzie 

prawdopodobnie w o wiele trudniejszej sytuacji! Czy wszystkie, z którymi 

sypiasz, pytasz o to, czy biorą pigułkę? 

- Nie, bo zwykle sam zajmuję się tym problemem. 

- Ale dlaczego tak boisz się zobowiązań? Jęknął. 

- Czy resztę nocy spędzimy na gadaniu? - Posłał jej gorące spojrzenie, 

które przyspieszyło bicie jej serca. 

- Na przykład? - spytała niewinnym tonem.  

Tym razem kochali się bez pośpiechu, poznając swoje ciała. Wskazówki 

na zegarze przesuwały się, noc przeszła w dzień i w końcu, całkowicie nasyceni, 

zasnęli wtuleni w siebie. 

Amy obudziła się i stwierdziła, że miejsce obok niej, gdzie powinien 

znajdować się Rafael, jest puste. Natychmiast pomyślała o rozmowie o zobo-

wiązaniach, którą porzucili w gorączce miłości. Zastanowiła się, czy 

przypadkiem nie ulotnił się do bezpiecznego azylu w domku ogrodnika. 

Ale nie zrobił tego. 

R S

background image

 

- 81 -

Wszedł do sypialni, ubrany tylko w bokserki. Niósł tacę, na niej 

obwarzanki, słoiczki z dżemem i kubki z pienistym cappuccino, które kupił w 

pobliskiej kawiarni. 

- Trzeba mnie było obudzić! - Amy podciągnęła się i usiadła. 

- Spałaś tak spokojnie. - Położył tacę obok niej i przysiadł na łóżku. - No, 

a zanim zaczniemy jeść... - Odkręcił pokrywkę słoiczka z dżemem, zanurzył w 

nim palec i pokrył dżemem jej sutki. Zachichotała, a potem wstrzymała oddech, 

gdy zaczął zlizywać z nich lepką, słodką masę. 

Ułamał kawałek obwarzanka i wsunął jej do ust.  

Czuł się jak na wakacjach. Wykonał kilka służbowych telefonów w 

drodze do sklepu na rogu, sprawdził swoją pocztę internetową, nim Amy się 

obudziła, ale poza tym praca zupełnie znikła z jego myśli. A teraz karmił tę 

kobietę, co każdy bezstronny świadek uznałby za postępek romantyczny. Tyle 

że romantyczność nigdy nie była w jego stylu. Po miłosnej nocy zawsze 

wychodził o świcie, by udać się do pracy, złożywszy niedbały pocałunek na 

policzku śpiącej partnerki, o ile nadal spała. Zazwyczaj, podobnie jak on, była 

już na nogach i też gotowa do wyjścia. A jeśli to był weekend, mógł wstać o 

nieco późniejszej porze, ale dzień zastałby go przy lekturze gazety i 

sprawdzaniu rynku papierów wartościowych, po zjedzeniu pospiesznego 

śniadania z partnerką. I nigdy nie byłoby to śniadanie w łóżku! 

Amy ostrzegała się nazajutrz w duchu, gdy zwiedzali kolejne kąty i 

zakamarki wzdłuż wybrzeża, że to tylko wakacyjny romans. A właściwie nawet 

nie romans. Raczej przygoda. Przygoda bez poczucia winy. 

Prawdę mówiąc, myślała o tym, gdy jedli kolację w zatłoczonej pizzerii, 

w której podawano największe pizze, jakie w życiu widziała. To ona wybrała 

ten lokal, więc Rafael musiał włożyć dżinsy. I mówiła sobie stanowczo, że na 

szczęście ich flirt miał być krótkotrwały. Dzięki temu nie przychodziły jej do 

głowy romantyczne pomysły typu. „i-żyli-długo-i-szczęśliwie". Mogła cieszyć 

się towarzystwem Rafaela, nie spodziewając się niczego więcej. 

R S

background image

 

- 82 -

Dopiero gdy dzień odjazdu był tuż-tuż, przez wygodną osłonę kłamstw 

zaczęły przebijać się słowa prawdy. Najpierw musiała odrzucić kłamstewko, że 

jej uczucie do niego jest powierzchowne. Nie było. 

Potem - że wyjazd będzie błogosławieństwem, bo dzięki temu pozbędzie 

się bezsensownych marzeń. Dalej wypłynęła ta drobna sprawa radowania się 

chwilą bieżącą. W miarę jak zbliżał się przedostatni dzień jej pobytu, 

odkrywała, że nie jest w stanie zadowolić się chwilą, wiedząc dobrze, że więcej 

tych chwil nie będzie. 

Gotował dla niej. W swoim domu. Nic wymyślnego, ale miała wrażenie, 

że rzadko to robił, co nadało temu specjalne znaczenie. I zaczęła się za-

stanawiać, że być może istnieje nikła szansa, iż coś dla niego znaczy. 

Jej uwagi nie umknął fakt, że dni mijały, a on nigdy, ani razu, nawet pod 

wpływem podniecenia, kiedy mężczyźni mówią różne nieprzemyślane rzeczy, 

nie wspomniał o wspólnej przyszłości. Nie prosiła go, aby przyniósł terminarz i 

wyznaczył datę za dwa miesiące od dziś. Ani by zaczął wyprzedawać 

wartościowe rzeczy, by opłacić przelot przez Atlantyk. Z drugiej strony ani razu 

nie wspomniał, że istnieje choć cień możliwości, że któregoś dnia może 

zdecydować się na odwiedzenie Londynu. 

- Czy ty nigdy... hmmm... - uznała, że najlepsze będzie niby przypadkowe 

pytanie - nie miałeś ochoty stąd wyjechać? 

- Stąd, to znaczy... 

Wiedział, dokąd zmierza ta rozmowa. Cóż, wcześniej czy później musiało 

do niej dojść, bo choć Amy była odmienna od kobiet, które znał, to nie aż do 

tego stopnia, by mogła oprzeć się pragnieniu stworzenia ściślejszego związku. 

A do rozmowy musiało oczywiście dojść w takiej jak ta chwili. Kiedy 

rozkoszowali się bliskością. 

- Z tego domu. Chcę powiedzieć, że to bardzo miły dom, ale... Nie miałeś 

ochoty zająć się innym ogrodem? Przecież świat jest pełen wielkich ogrodów 

stanowiących wyzwanie. 

R S

background image

 

- 83 -

- To bardzo wielki ogród. 

- Wiem, ale musisz znać go jak własną kieszeń. Te drzewa, te krzaki róż... 

- Wydaje mi się, że masz obsesję na tym punkcie. 

Wtulił nos w jej włosy, pachnące szamponem i słońcem. Trzeba przyznać, 

że zabawne z niej stworzonko. Tak łatwo było się z nią drażnić. Dlaczego? 

Przypuszczał, że z powodu braku powagi i sztywności. Niechętnie musiał 

przyznać, że było coś pokrzepiającego w jej spokojnej naturze. Ale nie, mówił 

sobie w duchu, po prostu była dlań nowością, a wszystkie nowości się w końcu 

nudzą. Pragnął i potrzebował kobiety takiej jak Elizabeth, nastawionej jak on na 

współzawodnictwo, z takim samym jak on zrozumieniem przyjmującej koniecz-

ność długich godzin pracy, równie zainteresowanej rynkiem papierów 

wartościowych. Zresztą, przypominał sobie niechętnie, uwikłał się w przygodę z 

tą kobietą tylko dlatego, że mogła stanowić zagrożenie dla Jamesa, którego 

chciał chronić. 

Wziął sobie wolne, odstąpił od rutyny, i - musiał przyznać - sprawiało mu 

to przyjemność, ale najwyższy czas, by wrócił do normalnego, uporząd-

kowanego życia na wysokich obrotach. Można było komunikować się z firmą za 

pomocą poczty elektronicznej i telefonu, ale to musiało się skończyć. Tak jak ta 

przyjemna, lecz krótka przygoda. 

- Nie chciałbyś zobaczyć kawałka świata? 

- Mógłbym, gdybym nie uważał, że to, co znane, jest równie ważne jak 

nieznane. 

- Robisz to umyślnie, prawda? 

- Co? 

- Zręcznie posługujesz się słowami, ale ja nie chcę zręczności, lecz 

szczerości. Zdajesz sobie sprawę, że jutro wyjeżdżam? Że to ostania noc, którą 

ze sobą spędzamy i... - Odetchnęła głęboko i dorzuciła pospiesznie: - Obiecałam 

sobie, że nie będę cię o to pytać, ale... Co z nami będzie? Nie proszę cię o 

zobowiązania, ale czy mamy przed sobą choćby bardzo krótką przyszłość? 

R S

background image

 

- 84 -

Najwyraźniej masz tu obowiązki... te różane krzewy. - Zdobyła się na nieudany 

żart, ale czuła, że on już się wycofuje. - W porządku. Zapomnij, że w ogóle coś 

mówiłam - wyszeptała, odsuwając się od niego. 

- Nie. - Rafael westchnął, a potem zrobił coś, co sprawiło, że uświadomiła 

sobie, jak głupia była, snując te zwariowane marzenia i nadzieje. 

Wstał z łóżka. 

- Dobrze się bawiliśmy przez ostatnie dni, ale skoro chcesz rozmawiać, to 

porozmawiajmy. 

Zaczął się ubierać. Narzucił tylko szlafrok, ale równie dobrze mógłby 

mieć na sobie garnitur, taki tym dystans między nimi wytworzył. 

Amy też wygramoliła się z łóżka. Ulżyło jej, gdy zniknął w łazience, w 

której tak często brali razem prysznic. Gdy wrócił, była już całkiem ubrana. 

- Chcesz kawy? - spytał. 

- Dobrze. - Przyglądała się w milczeniu, jak przygotowywał im po kubku 

napoju. 

- Chciałaś wiedzieć, do czego to wszystko zmierza. O to chodziło w tych 

pytaniach o podróże i zwiedzanie świata? 

Siedziała przy kuchennym stole. Rafael odwrócił krzesło i usiadł na nim 

okrakiem, zwrócony ku niej twarzą. Widziała na niej ten wyraz mówiący „zaraz 

spławię cię delikatnie". 

- Och, na litość boską, Rafaelu! Nie ma sensu robić wokół tego szumu! - 

Zamierzała szybko wypić kawę i jednocześnie wygłosić własną przemowę. - 

Nie próbowałam ustalać daty twojego przyjazdu do Anglii. 

- Nie? Więc co miałaś na myśli, wspominając o bardzo krótkiej 

przyszłości? 

Wzruszyła ramionami. 

- Chyba każdy by spytał o to na moim miejscu. To nie znaczy, że słyszę 

dzwony weselne. Chcę powiedzieć, że było miło, ale jak ustaliliśmy na 

początku, nie jesteśmy przyjaciółmi od serca. - Zaśmiała się, by podkreślić 

R S

background image

 

- 85 -

absurdalność takiego pomysłu. - Tylko tak sobie pomyślałam, że moglibyśmy 

kontaktować się za pomocą poczty elektronicznej. Mógłbyś wpaść, gdybyś 

kiedykolwiek miał ochotę zwiedzić Kew Gardens i przyjrzeć się, jak my, 

Anglicy, urządzamy ogrody. Mówiąc szczerze - nabrała odwagi, by mówić dalej 

- chciałam być po prostu uprzejma. Wiem jednak, że traktujesz życie o wiele za 

poważnie. Powinnam wiedzieć, jak zareagujesz. 

Rafael nie odezwał się. Powiedziała to, co sam zamierzał powiedzieć. I 

bardzo dobrze. Rozumieli się. Nie będzie musiał odrywać jej od siebie, gdy 

nadejdzie czas rozstania. 

Ocknął się z zamyślenia i uświadomił sobie, że Amy wierci się i 

wspomina coś o wyjściu. 

- Już? - Uniósł brwi, zaskoczony, że ich ostatnia noc nagle ograniczyła się 

do kilku ostatnich minut. Miał wrażenie, że coś gwałtownie się w nim budzi, ale 

szybko to zdławił. 

- Już późno, Rafaelu. 

- Zostałabyś, gdybym uznał, że mamy przed sobą tę bardzo krótką 

przyszłość? 

- Nie skończyłam pakowania. I naprawdę chciałabym wrócić choć na 

końcówkę dzisiejszych uroczystości. James zaplanował pokaz sztucznych ogni. 

- Mogłabyś oglądać je stąd. 

To była kusząca perspektywa. Kusząca, lecz bezsensowna. Musiała 

wydostać się stąd najszybciej jak to możliwe. 

- Mogłabym, ale nie zamierzam tego robić. 

- Westchnęła i podeszła do niego. 

Tylko ostatni uścisk, coś do jej pudełka ze wspomnieniami. Otoczyła go 

ramionami. Na płaskich obcasach sięgała mu zaledwie do ramienia. Zanurzył 

twarz w jej włosach i przycisnął ją do siebie. Ku swemu przerażeniu zapragnął 

błagać ją, by nie odchodziła, by została na noc. Delikatnie odsunął ją od siebie i 

zapanował nad rozszalałymi myślami. 

R S

background image

 

- 86 -

- Doskonale. 

Gardło zaczęło ją boleć od powstrzymywanego płaczu. 

- Podrzucę cię. 

- Nie! Proszę, nie. Ja... - Odwróciła się i ruszyła ku drzwiom wyjściowym. 

- Znam drogę do domu. Znam wszystkie skróty! I świeże powietrze dobrze mi 

zrobi. 

Wyciągnęła dłoń do klamki i rzuciła mu ostatnie spojrzenie. 

- Było miło. Dbaj o te krzaki róż. Wiesz, że mam na ich punkcie obsesję. 

Naprawdę zaczął żałować, że nie powiedział coś na temat tej bardzo 

krótkiej przyszłości, o której wspomniała. Ale było już za późno. Nie mógł 

uratować sytuacji, nie wychodząc na słabeusza. Obserwował, jak ogląda się 

dokoła, jakby sprawdzając, czy niczego nie zapomniała, potem przyglądał się, 

jak przechodzi przez drzwi i znika z jego życia na dobre. 

 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Amy nigdy nie miała problemów z wyciąganiem wniosków z nauczki. Od 

Freddiego nauczyła się unikania mężczyzn, który przekładają własne ambicje 

nad wszystko i wszystkich. Tacy mężczyźni traktują innych ludzi, nie 

wyłączając kobiet, jak szczeble na drabinie kariery. A od Jamesa, swego 

nieosiągalnego marzenia, nauczyła się, że bogaci mężczyźni lubią kobiety, które 

przystosowują się do ich stylu życia. 

Wiedziała o tym, ponieważ podczas lotu do Londynu siedziała u jego 

boku. Po raz pierwszy spędziła więcej niż dziesięć minut na rozmowie z nim. 

Był miły i czarujący, jak się spodziewała, zadawał jej właściwe pytania, starając 

się za wszelką cenę wyciągnąć z niej, jak spędziła czas w Hamptons, ponieważ 

rzadko widywał ją podczas spotkań towarzyskich. 

R S

background image

 

- 87 -

Wobec upartej ogólnikowości jej wypowiedzi zrezygnował w końcu z 

dociekań i bez trudu skłoniła go, by mówił o sobie. James lubił mówić o sobie i 

był w tym dobry. 

Wypracowała sobie sposób postępowania, gdy nachodziły ją myśli o 

Rafaelu. Natychmiast starała się myśleć o czymś innym. Była całkiem pewna, że 

ta metoda zaczyna się sprawdzać. 

W tej chwili myślała o tym, jak wiele zmieniło się w jej życiu przez dwa 

miesiące. Po pierwsze, przestała pracować dla Jamesa. Nie dlatego, że nie 

chciała go widywać. Prawdę mówiąc, zupełnie jej nie obchodził. Nie chciała 

tylko, by coś przypominało jej Rafaela, a James był łączącym ich ogniwem. 

Kiedy wspominała, jak pytała Rafaela o przyszłość, kuliła się ze wstydu. 

Wmawiała sobie, że bez trudu powinna o nim zapomnieć, zważywszy na 

to, jak łatwo rozstał się z nią po kilku najwspanialszych dniach jej życia, ale 

serce uparcie nie chciało słuchać głowy. 

Jednak radykalna zmiana stylu życia pomogła. 

Nie tylko rzuciła firmę Jamesa, ale wróciła do college'u, by zdobyć nową 

specjalność. Matka pomagała jej finansowo, dorabiała sobie też usługami 

cateringowymi dla przyjaciół i ich znajomych, którzy chętnie pozwalali, by 

wypróbowywała na nich niektóre eksperymentalne przepisy. 

Nie była więc specjalnie zdziwiona, gdy zatelefonowała do niej kobieta, 

której ją polecono, z pytaniem, czy może przygotować coś na weekend dla jej 

szefa. Organizował małe spotkanie w swym londyńskim domu. 

- Nie bywa tu często - powiedziała - i dobrze zapłaci, jeśli przyjmie pani 

to zlecenie. - Wymieniła taką sumę, że Amy aż się zachłysnęła. 

- No cóż... Dobrze... Adres i nazwisko poproszę. 

- Lee. Pan Lee. 

Ale nie James, rzecz jasna. 

Wypytała o szczegóły, poczuła zadowolenie, gdy powiedziano jej, że 

może przygotować, co chce, i natychmiast zapomniała o zbieżności nazwisk, do 

R S

background image

 

- 88 -

chwili gdy pięć dni później stanęła przed bogato wyglądającym miejskim 

domem w stylu gregoriańskim. Claire, która nadal pracowała u Jamesa, za-

proponowała, że jej pomoże, ale Amy odmówiła. To było małe przyjęcie, 

zaledwie na cztery osoby, i mogła je przygotować sama. 

Nacisnęła dzwonek i przeglądała torby ze smakołykami, upewniając się w 

myślach, że o niczym nie zapomniała, gdy otworzyły się drzwi. Nie podniosła 

wzroku. Przynajmniej nie od razu. Zbyt była zajęta zamykaniem torby 

chłodniczej zawierającej składniki potrzebne do zrobienia puddingu. 

Więc najpierw zobaczyła buty. Jasnobrązowe półbuty. Bardzo błyszczące. 

Doskonale wykonane. Bardzo drogie. Szybko uniosła głowę. Bogaci ludzie, jak 

się przekonała, nie grzeszą cierpliwością. Wyciągała rękę, by się przedstawić, 

gdy nagle rozpoznała, kto przed nią stoi. Szok był tak wielki, że aż się cofnęła. 

- Cześć, Amy. Myślałaś chyba, że nigdy się nie zobaczymy? 

- Rafael? 

- Wejdź. Wyglądasz, jakbyś miała zaraz zemdleć. 

Ledwo zdawała sobie sprawę, że zabrał wszystko, co ze sobą przyniosła, 

poprowadził ją przez wspaniały hol o lśniącej, kamiennej, czarno-białej 

posadzce do okazałej kuchni, wyposażonej we wszystkie cuda techniki. Miała 

wrażenie, jakby głowę wypełniała jej wata. 

- Prawdopodobnie zastanawiasz się, co się, u diabła, dzieje... - Rafael 

posadził ją na jednym z krzeseł przy kuchennym stole. 

- Co się, u diabła, dzieje? - spytała posłusznie. 

- Chcesz się czegoś napić? 

- Nie! Chcę wiedzieć, co się dzieje! Powiedziano mi... Ta kobieta 

powiedziała... Że jesteś panem Lee... Myślałam... 

- James to mój brat. Użyłem jego nazwiska, żebyś nie wiedziała, że masz 

gotować dla mnie. 

- Co? - Poderwała gwałtownie głowę i spojrzała na niego z osłupieniem. - 

O czym ty mówisz? 

R S

background image

 

- 89 -

Minione dwa miesiące nie były łatwe dla Rafaela. Dławił w sobie chęć 

zatelefonowania do brata i spytania, co się dzieje z Amy. W końcu nie był już w 

stanie się powstrzymać. I dowiedział się, że rzuciła pracę w firmie. W ułamku 

sekundy, kiedy zrozumiał, że może jej więcej nie zobaczyć, podjął decyzję. 

Nic nie mogło go powstrzymać przed wyjazdem do Anglii. 

Jakkolwiek nie do końca przewidział jej reakcję, teraz docierało do niego 

powoli, że nie zauważył u niej specjalnej radości i uniesienia. 

- Mój przyrodni brat, powinienem powiedzieć. 

- Ale ty jesteś jego ogrodnikiem... - wykrztusiła zdezorientowana. 

- To, co wiem o ogrodnictwie, zmieściłoby się na znaczku pocztowym - 

wyznał. 

- Chcesz powiedzieć, że mnie okłamałeś? Rafael zaczerwienił się. 

- Dlaczego? Dlaczego to zrobiłeś? 

- Jeśli się uspokoisz i pozwolisz mi wtrącić słowo, będę w stanie ci to 

wyjaśnić. 

- Chcesz, żebym się uspokoiła? Okłamałeś mnie i teraz tu jesteś... w jakim 

celu? 

Rafael odsunął się od bufetu, sięgnął do jednej z szuflad po kieliszki i 

nalał do nich brandy. 

- Wypij. 

- Nie chcę! Chcę wiedzieć, co tu robisz! I dlaczego mnie okłamywałeś! I 

proszę mi tu nie prawić kazań, że nienawidzisz histeryczek! 

Ale wzięła od niego kieliszek drżącą ręką i upiła kilka łyków, co 

natychmiast ją uspokoiło. 

Przysunął sobie krzesło i usiadł, zwrócony do niej twarzą. Zrobiło się jej 

słabo. 

- Nie możesz być bratem Jamesa. Wcale go nie przypominasz. 

- Przyrodnim bratem - westchnął. - Mamy tę samą matkę, ale mój ojciec 

był Hiszpanem. 

R S

background image

 

- 90 -

- Dlaczego udawałeś ogrodnika? 

- To długa historia, ale... - Jeśli oczekiwał, że stopniowo jego wyjaśnienia 

do niej dotrą, a potem ona je zaakceptuje, to się mylił. Owszem, na jej twarzy 

widać było zrozumienie, ale połączone z narastającym niepokojem. 

- No więc... - Amy opróżniła kieliszek. Czuła, jak wzbiera w niej uraza. 

Wykiwał ją, zrobił z niej idiotkę. Zastanawiała się, czy on i James śmiali się z 

niej za jej plecami. - Ustalmy fakty. Miałeś szpiegować brata... 

- Mieć na niego oko. 

- I w trakcie tego spotkałeś mnie i postanowiłeś udawać kogoś innego, 

ponieważ... no właśnie, dlaczego to zrobiłeś? - Nagle doznała olśnienia. - Po-

wiedziałam ci o Jamesie, prawda? 

- Tylko nie zacznij pochopnie wyciągać wniosków. 

- Wspomniałam o nim, właściwie otworzyłam przed tobą serce i 

wyznałam, że mam słabość do szefa, do twojego brata. Czy to wtedy uznałeś, że 

lepiej nie zdradzać, kim jesteś? - Prawidłowo zinterpretowała brak odpowiedzi 

jako potwierdzenie. - Nic dziwnego, że tak dużo wiedziałeś o Jamesie. I czułeś, 

że masz prawo powiedzieć mi, że nie jestem z jego sfery. 

- Powiedziałem ci to, żebyś otrzeźwiała. James jest bardzo 

przewidywalny, jeśli chodzi o dobór kobiet. 

- Więc ty mnie chroniłeś? 

Przeczesał włosy palcami i nachmurzył się. To ta kobieta przewróciła do 

góry nogami jego uporządkowane życie, uniemożliwiała mu koncentrację, 

skazała go na psychiczny diabelski młyn. Zachował się w sposób nie do 

pomyślenia, przyjechał do Londynu, i co tu znalazł? 

- Och, nie sądzę! Pomyślałeś sobie, że zależy mi na jego forsie, prawda? 

W samym środku tyrady, która wywołała rumieńce na jej twarzy, Rafael 

poczuł, że nie jest w stanie oderwać od niej wzroku ani zdławić pragnienia, by 

uciszyć ją pocałunkami. 

R S

background image

 

- 91 -

Wstał gwałtownie, by znowu nalać sobie coś do picia. Nie brandy. Nic, co 

mogło uderzyć mu do głowy. Wino. Kieliszek czerwonego wina. Napełnił 

kieliszek i stał, opierając się o bufet. Nie spodziewał się, że Amy podbiegnie do 

niego. Ani że będzie miała czelność wyrwać mu kieliszek z ręki i wylać jego 

zawartość do zlewu, jednocześnie pouczając go, że nie ma zamiaru pozwolić, by 

zignorował to, co ma mu do powiedzenia, upijając się. Potem stała przed nim, z 

rękami na biodrach, prowokując go, by podjął wyzwanie. Rafael nie miał 

doświadczenia z rozwścieczonymi kobietami, ale instynkt podszepnął mu, by 

tego nie robił. 

- Teraz wiem, dlaczego z początku byłeś dla mnie taki okropny. 

- Byłem okropny, bo musiałem ściągać cię z drzewa w środku nocy - 

zwrócił jej rozsądnie uwagę. 

- I tyle razy przyłapywałam cię przed komputerem. Wiesz, że naprawdę 

wierzyłam ci, kiedy zapewniałeś, że tylko sprawdzasz pocztę? - Zaśmiała się, 

nie mogąc uwierzyć we własną głupotę. 

- Na litość boską. - Rzucił jej gniewne spojrzenie, coraz bardziej 

sfrustrowany. - Usiądźmy i porozmawiajmy jak dorośli. 

- Och, zapomniałam! - Amy przywołała na usta mdły, przesłodzony 

uśmiech. - Nie znosisz kobiet, które podnoszą głos powyżej pół decybela! 

Odwróciła się i zaczęła zbierać torby i paczuszki z przyborami 

kuchennymi i składnikami potraw, których nie dane jej było przygotować. 

- I mógłbyś oszczędzić mi wydatku na taksówkę - krzyknęła urywanym 

głosem - niepotrzebnie to wszystko taszczyłam! - Wyczerpana, wbiła wzrok w 

swoje stopy. 

- W porządku. Popełniłem błąd.  

Zignorowała go. Zdołała zebrać swoje rzeczy i teraz usiłowała dojść z 

nimi do drzwi. 

- Nie jestem zainteresowana tym, co masz mi do powiedzenia - oznajmiła 

ozięble, bo przecież musiała coś powiedzieć. Stał przed nią, uniemożliwiając jej 

R S

background image

 

- 92 -

wyjście. Nie mogła na niego spojrzeć, miałaby wrażenie, że patrzy na obcego 

człowieka. 

- Źle zrobiłem - powiedział ponuro. - Ale ty wysłuchasz, co zamierzam 

powiedzieć, czy tego chcesz, czy nie. 

Otworzyła usta, żeby powtórzyć jak mantrę, że nie ma mu nic do 

powiedzenia, ale nie zdążyła wypowiedzieć wielu słów, nim poderwał ją, 

przerzucił - przerzucił! - przez ramię, wyniósł z kuchni, przeniósł do salonu i 

bezceremonialnie usadził na kanapie. 

Tak samo jak ona nie potrafił uwierzyć, że to zrobił. 

Przez chwilę zastanawiał się, czy zamknąć drzwi i schować klucz, ale 

każdy cywilizowany instynkt w nim sprzeciwiał się takiej krańcowości. 

Podszedł do kanapy. Amy przesunęła się w przeciwległy koniec i patrzyła 

na niego czujnie. 

- Powinienem był od razu powiedzieć ci, kim jestem, ale tego nie 

zrobiłem, bo naprawdę nie chciałem, by mi przeszkadzano. Matka prosiła mnie, 

żebym tam przyjechał, i zrobiłem, jak chciała. 

- Ale jeśli nawet kusiło cię, żeby powiedzieć mi, kim jesteś, wkrótce 

przyszło ci do głowy, że dowiesz się więcej o mnie i moich motywach, jeśli 

będziesz trzymał język za zębami. 

- Racja. Chciałem dowiedzieć się, czy polujesz na Jamesa z 

wyrachowania. - Zmienił pozycję, patrzył teraz na Amy. Przyszła tu 

przygotowana do ciężkiej pracy, splotła włosy z tyłu głowy w dwa warkocze i 

miała na sobie najgorsze ubranie. Mimo to nadal wyglądała tak, że chciało się ją 

schrupać. - Zanim zaczęliśmy się kochać, wiedziałem już, że nie jesteś 

zainteresowana Jamesem, a gdybyś była, to nie z powodu pieniędzy. Nie 

mogłem wyrzucić cię z myśli - wyznał. 

Prychnęła. 

- To znaczy po tym, jak się mnie pozbyłeś? 

R S

background image

 

- 93 -

- Nie zamierzałem wiązać się z kimś z tego kraju. - Pomyślał o Elizabeth. 

- Czy z jakiegoś innego, jeśli już o to chodzi - dodał. 

- Przestań udawać, Rafaelu. Nie chciałeś wiązać się ze mną. - Z 

niepokojem usłyszała ostry ton w swoim głosie. Nigdy dotąd nie była 

zgorzkniała. 

Spochmurniał, wstał i przeszedł się po pokoju. Potrzebował ruchu. 

- Uważam, że powinniśmy zapomnieć o przeszłości i skupić się na 

teraźniejszości. Myślałem o tobie w noc i w dzień, odkąd wyjechałaś. Sądzisz, 

że przyjechałbym tutaj, gdyby tak nie było? 

Mogła tylko wpatrywać się w niego. Tak, pragnął jej i to pragnienie było 

potężne, ale nie mówił tego człowiek gotowy do zobowiązań. Słyszała mężczy-

znę, któremu nagle odmówiono czegoś, czego pragnął i postanowił temu 

zaradzić. 

- A czego teraz oczekujesz? - spytała spokojnie. 

- Nie wiem, czego oczekuję... Ale chcę, żebyś dała nam szansę... 

- Sądzę, że chcesz zasugerować, że powinniśmy podążyć do najbliższej 

sypialni, zedrzeć z siebie ubrania i się kochać. Jeśli tak rozpaczliwie pragnąłeś 

mojej obecności, dlaczego tyle czasu zabrała ci wyprawa do Anglii? 

- Musiałem spróbować wyleczyć się z ciebie. Jak na Rafaela, było to 

wstrząsające wyznanie. 

Natomiast Amy usłyszała wypowiedź faceta, który starał się zrobić to, co 

dyktował mu rozsądek. Zapomnieć o niej, bo - powiedzmy szczerze - nie była 

dla niego odpowiednia. 

- Ale nie potrafiłem. 

- Wielka szkoda - stwierdziła z ironią. Mówił o niej, jak gdyby była 

zakaźną chorobą, z której należało się wyleczyć tak szybko, jak to możliwe. 

Wstała. Na policzkach miała ciemne rumieńce. Znowu narastał w niej gniew jak 

wulkan, gotujący się do kolejnego wybuchu. - Powiedziałam ci wszystko o 

sobie! A ty słuchałeś, udawałeś zainteresowanie, a w rzeczywistości zależało ci 

R S

background image

 

- 94 -

tylko na wyłapaniu wskazówek, dzięki którym mogłeś uchronić swój stan konta! 

Dlatego ze mną spałeś? Żeby wybić mi z głowy Jamesa? 

- Nie bądź śmieszna! - Zaczerwienił się. Każde z jej oskarżeń miało w 

sobie cień prawdy. 

Gdzieś w zakamarkach umysłu kryło się wspomnienie, że tak właśnie 

myślał, ale tylko na początku, zanim stracił kontrolę nad sytuacją, a sytuacja 

zyskała kontrolę nad nim. 

- Nie wiem nawet, kim jesteś. Człowiekiem, który ma to wszystko... - 

Rozłożyła ręce, by objąć tym gestem luksusowy dom, jak przypuszczała, jeden z 

wielu na całym świecie. - Czy człowiekiem, który nie ma nic? 

- To ten sam człowiek - stwierdził ponuro. To się nie uda, pomyślał. 

Przede wszystkim nie powinien był gonić za tą kobietą. Miała rację. Nie 

zamierzał się wiązać, więc po co ten pościg? - Okłamałem cię. Czy przyjmiesz 

moje przeprosiny, czy nie, nie ma znaczenia, bo miałaś słuszność co do jednego. 

Nie powinienem tu przyjeżdżać. To był błąd. Nie odwiozę cię do domu. Nie ma 

sensu odwlekać nieuniknionego. Każę kierowcy, żeby cię odwiózł. I zanim 

rozpoczniesz kolejną pełną oburzenia wyliczankę rzeczy, które posiadam, 

powiem, że tak, mam kierowcę. I ten wspaniały dom też do mnie należy, choć 

rzadko z niego korzystam. Mam też domy w Paryżu i na Karaibach. Jeśli jestem 

godnym pogardy kłamcą i mam być oceniany na podstawie dobytku, o którym 

ci nie powiedziałem, to równie dobrze możesz wiedzieć o wszystkim. Będziesz 

mogła odejść i gratulować sobie, że ledwie uniknęłaś związania się z takim 

facetem jak ja. 

Tak. To powinno poprawić jej nastrój. Nie było już o czym dyskutować; 

uświadomiła sobie, że teraz on chce się jej pozbyć. Podniosła głos o jeden raz za 

dużo. Co prawda, miała do tego powód, pomyślała z goryczą. Więc dlaczego 

czuła taką pustkę, gdy wsiadała na tylne siedzenie jaguara? Chciała obejrzeć się 

i po raz ostatni spojrzeć na niego, ale gdy to zrobiła, on już zniknął we wnętrzu 

domu. 

R S

background image

 

- 95 -

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Amy spodziewała się, że Rafael odleci pierwszym samolotem do 

Ameryki. Chociaż czuła się głęboko nieszczęśliwa i ledwie była w stanie funk-

cjonować, nawet na myśl jej nie przyszło, że mogłaby zadzwonić do Jamesa, 

wplatając niby przypadkowe pytanie do ich rozmowy. Trzy tygodnie po 

spotkaniu z Rafaelem otworzyła przypadkiem gazetę i, na dole strony 

poświęconej tym nudnym sprawom finansowym, których zwykle unikała jak 

zarazy, widniała jego fotografia. Uśmiechał się, a do niego przytulała się 

wysoka, ciemnowłosa, również uśmiechnięta kobieta. 

Amy przeczytała artykuł, kilka razy przyjrzała się zdjęciu, nawet 

podniosła je do światła, by sprawdzić, czy może rozszyfrować wyraz twarzy 

Rafaela i w ten sposób poznać, co dzieje się w jego głowie. Otaksowała 

wzrokiem jego wypielęgnowaną partnerkę i próbowała udawać, że nie 

przeszkadza jej świadomość, że ma inną kobietę. Przecież był człowiekiem 

wolnym i bez zobowiązań, i jak mogła mieć do niego pretensję, skoro to ona 

sama odesłała go z kwitkiem? 

Wyglądało na to, że Rafael Vives, prezes zarządu i główny udziałowiec 

potężnej spółki giełdowej, postanowił przenieść się do Londynu na okres sześ-

ciu miesięcy. 

Amy wrzuciła artykuł do kosza, a trzy godziny później wyciągnęła go 

spod ziemniaczanych łupin. Potem przeżuwała jego treść przez trzy dni. Jej 

apatia zmieniła się w szaleńczą aktywność. Znikło uczucie, że jest tylko w 

połowie żywa. 

Przyczepiła artykuł magnesem do lodówki. Rano obrzucała go wściekłym 

spojrzeniem, gdy przed wyjściem na szkolenie jadła przy kuchennym stole 

miskę płatków zbożowych. To samo robiła, gdy wieczorami skubała niechętnie 

wyszukane dania, które przygotowywała, by wypróbować przepisy. Po dwóch 

R S

background image

 

- 96 -

tygodniach takiego życia znalazła się na krawędzi załamania i w końcu zrobiła 

coś, co dotąd wydawało się jej niemożliwe. Podniosła słuchawkę i zadzwoniła 

do Jamesa. 

Powiedziała, że chce się upewnić, że o niej nie zapomniał, z nadzieją, że 

gdy ona rozpocznie praktykę w jednym z czołowych londyńskich hoteli, on 

wpadnie tam czasem i spróbuje jej dań. 

Potem, jak gdyby właśnie przyszło jej to do głowy, wspomniała, że 

przeczytała w gazecie, że jego brat postanowił zatrzymać się na kilka tygodni w 

Londynie. 

- Czas, aby zaczął korzystać ze swego domu - zażartował James. - Byłem 

tam parę razy i czułem się jak w mauzoleum. Choć mało prawdopodobne, by tak 

zostało. Elizabeth już tego dopilnuje. 

- Elizabeth? - Poczuła, że krew uderzyła jej do głowy i dziękowała Bogu, 

że nie rozmawiają twarzą w twarz. Kim u diabła jest Elizabeth? 

- Umawiał się z nią jeszcze w Nowym Jorku - mówił James. 

Amy skoncentrowała się na rozmowie i wstrzymała oddech. 

- Naprawdę? - Próbowała okazać właściwy stopień uprzejmego 

zainteresowania, który miał skłonić go do rozwinięcia tematu. Ale tak się nie 

stało. James zakończył rozmowę akurat wtedy, pomyślała z żalem, gdy 

zaczynała być interesująca. 

Oczywiście wiedziała, gdzie zatrzymała się tajemnicza Elizabeth. 

Gdzieżby, jeśli nie w luksusowym domu Rafaela, położonym w samym sercu 

miasta? I nie zamierzała z niego rezygnować, przynajmniej nie bez walki. 

Claire nadal pracowała w firmie. Jak dotąd Amy udało się opanować swą 

ciekawość. Powstrzymała się od pytania ją o Rafaela. Postanowiła przemyśleć 

sprawę przez dzień lub dwa, ale wytrwała przy tym mężnym postanowieniu tyle, 

ile trwała kąpiel. Potem, okręciwszy głowę ręcznikiem, zatelefonowała do 

Claire, ominęła zwykłe, przyjemne ploteczki i przystąpiła do sedna. 

R S

background image

 

- 97 -

- Ustalmy fakty - podsumowała Claire, kiedy w końcu poznała 

podniecające plany przyjaciółki. 

- Chcesz, żebym dowiedziała się, co będzie robił, i dała ci znać. 

- To nie powinno być trudne - rzuciła lekko Amy. 

- Zrobię, co w mojej mocy. Ale nie za darmo. Będziesz musiała 

opowiedzieć mi o wszystkim, co się dzieje, niczego nie pomijając, i zaprosić 

mnie na ślub. 

- Tak - na pierwsze dwa żądania, i cha, cha, cha, co za wspaniały żart - 

jeśli chodzi o to ostatnie. 

Amy nie urodziła się wczoraj. Nie szukała miłości i małżeństwa. Chciała 

znaleźć sposób, by wybić sobie tego faceta z głowy. Zakochała się w nim 

beznadziejnie i odepchnęła go, bo pragnęła o wiele więcej, niż jej proponował. 

Czuła teraz paskudny żal. 

- Nigdy nic nie wiadomo - odpowiedziała Claire, ale bez przekonania. 

Jednak spełniła obietnicę. Pospieszyła z pomocą przyjaciółce, która przez dwa 

pełne napięcia dni przetrawiała w myślach wszystkie „za i przeciw" swojego 

planu. 

Środa. Będzie pracował do późna. Claire wiedziała o tym, ponieważ miał 

przewodniczyć zebraniu wszystkich dyrektorów, które nie skończy się przed 

ósmą trzydzieści. Zamiast wyjść z nimi, zamierzał dalej pracować w swoim 

gabinecie. Za pośrednictwem jędzowatej sekretarki poprosił Claire, by 

przygotowała dla niego coś do przegryzienia, gdyby miał na to ochotę. 

Więc o dziewiątej wieczorem Amy gawędziła w najlepsze z recepcjonistą, 

który na szczęście rozpoznał ją i nie zadawał kłopotliwych pytań. Potem 

przekradła się na dyrekcyjne piętro, nie korzystając z windy, gdyż wyobraziła 

sobie, jak drzwi windy się rozsuwają, ukazując Jamesa z jego bandą wesołych 

kompanów, wybierających się do restauracji w Covent Garden. 

Było cicho. Znała dobrze to piętro, więc natychmiast zorientowała się, że 

biuro, które zajmował Rafael, należało do Jamesa. Zanim zdążyła stchórzyć, 

R S

background image

 

- 98 -

stanęła w drzwiach i przez kilka sekund mogła go obserwować, gdyż jej nie 

zauważył. Pochylił głowę, zmarszczył brwi i postukiwał piórem po niewielkim 

pliku papierów. 

Rafael Vives, ogrodnik. Rafael Vives, multimilioner. Powiedział jej, że to 

jeden i ten sam człowiek, ale trudno było nie dać zbić się z tropu aurą potęgi, 

którą emanował. To było zwariowane, zwłaszcza, że spała z tym mężczyzną, 

śmiała się z nim, zmusiła go do kupienia pary dżinsów! 

Zakasłała cicho. Podniósł głowę. Można by powiedzieć, że zaszokował go 

jej widok. Wykorzystała tę chwilę i weszła do środka, zanim zdążył się 

odezwać. 

- Słyszałam, że postanowiłeś pobyć trochę w Londynie - powiedziała, 

wchodząc do jaskinii lwa i zamykając za sobą drzwi. Natychmiast zaczęła się 

zastanawiać, czy nie popełniła błędu. - Byłam w okolicy, więc pomyślałam 

sobie, że wpadnę. 

- Och, czyżby...? - Rafael odsunął się od biurka, dzięki czemu mógł 

odchylić się do tyłu i skupić na Amy całkowitą i niepodzielną uwagę. - Po 

prostu przechodziłaś, tak? I tak zwyczajnie tu wpadłaś... Po co? 

Rafael odwołał spotkanie z Elizabeth, ponieważ miał dużo pracy. W tej 

chwili czekała na niego w domu, po całym dniu intensywnego zwiedzania. Dwa 

tygodnie wakacji, okazja, by naprawić ich stosunki, a co on robi? Większość 

czasu spędza w firmie. Czuł do siebie niechęć, ale próba pojednania okazała się 

klęską. Ich związek był nudny i powinien dać sobie z tym spokój. 

- Wpadłam sprawdzić, co u ciebie, i szczerze mówiąc, żałuję, że się 

fatygowałam. 

- A czego się spodziewałaś? - Głos Rafaela był chłodny i lekceważący, ale 

czuł, jak narasta w nim gniew. To go denerwowało, gdyż nie chciał się złościć. - 

Oczekiwałaś, że rozwinę czerwony chodnik na twoje powitanie? 

- Nie, ale miło by było spotkać się z odrobiną uprzejmości! - Znowu 

wrzeszczę, pomyślała. - Przepraszam. Nie powinnam tu przychodzić. 

R S

background image

 

- 99 -

- Skąd wiedziałaś, że postanowiłem zostać w Londynie? 

- Od Claire. Pamiętasz ją? - Postanowienie, że będzie walczyć o 

mężczyznę, którego kocha - to jedno, ale sprawa wygląda inaczej, gdy facet o 

którego chodzi, tego nie chce. Prawdę mówiąc, marzy tylko, by go zostawiono 

w spokoju. 

- To znaczy, że pytałaś ją o mnie? 

- Nie! Po prostu wspomniała o tym przelotnie. Byłam ciekawa, dlaczego 

postanowiłeś zostać. 

- Bo pomyślałaś sobie, że specjalnie wybrałem się do Londynu za tobą? 

- Nigdy tak nie myślałam! W każdym razie... Pójdę sobie. 

Odwróciła się i skierowała ku drzwiom. Uświadomiła sobie, że gdyby 

usiadła spokojnie i przemyślała swój szalony pomysł, zamiast reagować pod 

wpływem impulsu, mogłaby przewidzieć rozwój sytuacji. Odprawiła go, a on 

nie zamierzał zapomnieć i przebaczyć. 

- Pomyślałem, że moglibyśmy na jakiś czas rozszerzyć naszą działalność. 

- Rafael przerwał jej bieg w kierunku drzwi. - Wydaje się, że rynek londyński 

łatwiej kontrolować niż amerykański, łatwiej wprowadzać innowacje, i stąd ta 

decyzja. - Chciał, żeby to było dla niej całkowicie jasne, choć wszystko to sobie 

wymyślił. 

- Dobrze - powiedziała wymijająco, jak zwykle tracąc zainteresowanie, 

gdy rozmowa schodziła na finanse. 

- Tak. Elizabeth też tak uważa... 

- Elizabeth? - Uporządkowała myśli i starała się mówić tak, jakby nic ją to 

nie obchodziło. - Kim jest Elizabeth? 

- Kobietą, z którą się spotykam. - Nie mógł nic poradzić na to, że reakcja 

Amy sprawiła mu przyjemność. - Poznałem ją w Nowym Jorku. Chodziłem z 

nią przez jakiś czas, potem uznaliśmy, że nam obojgu przyda się przerwa. 

- I wtedy mnie spotkałeś? 

- Tak. 

R S

background image

 

- 100 -

- A teraz czas wrócić do byłej... - Obudził się w niej bojowy duch. 

Przypomniała sobie, że przyszła tu po to, aby spróbować go odzyskać, bo bez 

niego jej życie jest puste. Pokiwała z powagą głową i podeszła do krzesła. 

- Co znaczy to skinięcie? - spytał podejrzliwie. 

- Mogę cię namówić na drinka? Albo na posiłek? O ile jeszcze nie jadłeś. 

Zamierzał popracować jeszcze z godzinkę, choć miał poczucie winy, że 

Elizabeth siedzi sama dziś wieczór. Jednak Amy zjawiła się tu z jakiegoś 

powodu i nie potrafił opanować ciekawości. Wstał i skinął głową. 

- Prawdę mówiąc, już miałem wyjść. Wypijmy po drinku przez wzgląd na 

dawne czasy. 

- Więc to bardzo wygodnie, mieć tu swoją dziewczynę - powiedziała, gdy 

tylko znaleźli się w windzie. - Chociaż wydaje mi się trochę dziwne, że mnie 

odszukałeś i zaprosiłeś do domu, kiedy podobno myślałeś o powrocie do niej. 

Dlaczego to zrobiłeś? 

- Może wyświadczyłaś mi przysługę i zrozumiałem, że dobry seks to 

jedno, a długotrwała przyjaźń to coś zupełnie innego. I przynajmniej w moim 

przypadku w grę wchodzi tylko kobieta, która nie wrzeszczy przez większość 

czasu. 

Odetchnęła głęboko i postanowiła trzymać język za zębami, choć miała 

ochotę krzyczeć. 

Zmierzali teraz w kierunku winiarni odwiedzanej przez ludzi pracujących 

w City. Rafael zerknął na zegarek i wiedział, że nie powinien tego robić. 

Powinien wracać do domu, gdzie bez wątpienia czekała na niego 

cierpliwie Elizabeth. 

- Masz ochotę na kieliszek wina? 

- Tak. - Patrzyła, jak podchodzi do baru. - No więc - powiedziała, gdy 

wręczył jej kieliszek. - Jaka ona jest? 

R S

background image

 

- 101 -

- Elizabeth? Dlaczego to cię interesuje? To dlatego zjawiłaś się u mnie 

nieoczekiwanie? Żeby dowiedzieć się, czy nadal tu jestem i czy się z kimś 

spotykam? - Spojrzał na nią czujnie. 

- No dobra. Przyznaję się. Kilka dni temu zobaczyłam twoje zdjęcie w 

gazecie. Z wysoką brunetką. 

- Elizabeth jest... zachwycającą, niezależną kobietą, robiącą karierę 

prawniczą. Adwokatką, ale jeszcze przed czterdziestką zostanie sędzią. 

- Dlaczego z nią zerwałeś? 

Wzruszył ramionami.  

Miał wystarczająco dobry powód, by zmilczeć. To nie była jej sprawa. 

Choć przyznawał w duchu, że przyjście do jego biura wymagało nie lada 

odwagi, zwłaszcza że musiała wiedzieć, iż nie czeka jej miłe powitanie. Do tego 

nie ukrywała, że chce, aby do niej wrócił. 

- Potrzebowaliśmy krótkiego odpoczynku od siebie. Oboje żyjemy na 

wysokich obrotach i przywykliśmy do widywania się w biegu. Taki związek nie 

miałby szans. - Spojrzał na zmierzwione jasne włosy Amy, jej ładniutką, 

wyrazistą twarz i nie mógł zrozumieć, jakim cudem budziła w nim tak 

pierwotne uczucia. - To mi przypomina... że muszę już iść. - Opróżnił kieliszek i 

wstał. 

Rafael starał się pamiętać, że czeka na niego przyjaciółka, inteligentna, 

przyzwoita kobieta, zasługująca na to, by traktowano ją z szacunkiem. 

Na dworze było chłodno, lecz Amy nadal nosiła dżinsy, które zaczynały 

się kilka cali poniżej pępka oraz top z długimi rękawami, uparcie odsłaniający 

jej płaski, gładki brzuch. Z trudem odwrócił wzrok. 

- Powiedz, dlaczego chciałaś spytać o Elizabeth. 

- Bo zbyt wiele czasu... - otworzyła pchnięciem drzwi i zanurzyła się w 

ciemności panujące na dworze, dzięki czemu nie mógł zobaczyć wyrazu jej 

twarzy - poświęciłam na myślenie o tobie. Dobra, przyznaję się. Zraniłeś mnie. - 

Spojrzała na niego, zła, że ciemność skrywa także jego twarz. A jeśli tłumił 

R S

background image

 

- 102 -

ziewanie? - Nikt nie lubi wiedzieć, że był okłamywany, i nikt nie lubi słyszeć, 

że ktoś uważa go za materialistkę. 

- No więc co tu robisz? - spytał. 

- Przyszłam, żeby spróbować cię odzyskać - powiedziała swobodnie. 

Wyciągnęła rękę, by zatrzymać taksówkę. - Uświadomiłam sobie, że mogę 

upierać się przy swoim i być zbyt dumna, by kiedykolwiek skontaktować się z 

tobą albo mogę pokonać dumę i dać nam szansę. Ale to było zanim... 

Rafael zacisnął palce na jej nadgarstku i przyciągnął jej dłoń do swego 

boku. 

- Zanim co? 

- Zanim porozmawiałam z tobą - odpowiedziała, wzdychając. Spojrzała 

na niego. - Nie wiedziałam, że tak ci zależy na twojej byłej dziewczynie. Kiedy 

mi ją opisywałeś, zorientowałam się, że idealnie do ciebie pasuje. Gdybyś 

widywał się z kobietą, której byś tak bardzo nie podziwiał... która nie 

pasowałaby tak do ciebie... - Westchnęła ciężko i przygryzła wargę. 

- Próbowałabyś mnie jej odbić? 

- Nie z myślą o zobowiązaniach - powiedziała szybko. - Ale znalazłeś 

kobietę swych marzeń i szczerze życzę ci wszystkiego najlepszego. 

Stanęła na palcach i położyła mu dłonie na piersiach. Tylko jeden całus w 

policzek. Przyjacielski, życzliwy całus. Żeby pokazać mu, że umie przegrywać, 

choć cierpi jak diabli. 

Rafael napiął mięśnie pod tym lekkim dotykiem. Nie zdawał sobie 

sprawy, że odruchowo ujmuje ją za łokcie, że spogląda w jej łagodną twarz. Z 

trudem dotarło do niego, że nakrywa jej usta swoimi i przekształca przyjacielski 

całus w lekki pocałunek, który staje się coraz głębszy i głębszy, aż wszystkie 

rozsądne myśli uleciały z jego głowy. Nagle opamiętał się. Amy, wciąż 

pochłonięta pocałunkiem, poczuła, że zesztywniał i odsunął się. Oczywiście, 

zrobiła to samo. 

R S

background image

 

- 103 -

- Nic nie mów, Rafaelu. - Cofnęła się i wyciągnęła rękę, by zatrzymać 

taksówkę. Powiodło się jej. - Pocałowaliśmy się i cieszę się, że to zrobiliśmy, 

ale to nie znaczy, że nie życzę ci szczęścia. Bo życzę. Każdy zasługuje na 

odpowiedniego partnera, a ty znalazłeś swojego. 

Wyklepała szybko to zdanie i skończyła w samą porę, by otworzyć drzwi 

taksówki i wśliznąć się do środka. Nie zdążył nic odpowiedzieć. Była z tego 

bardzo zadowolona, bo nie chciała usłyszeć, jak obwinia się za to, że zrobił coś, 

czego nie powinien był zrobić, albo, co gorsze, zrzuca winę na nią. 

Po raz kolejny odchodziła i po raz kolejny nie zamierzała oglądać się za 

siebie. 

 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Wspomagając się alkoholem, Rafael powoli i metodycznie oceniał to, co 

się z nim działo. Otworzył butelkę whisky, zamierzając w wypróbowany, 

staromodny sposób rozładować rozsadzającą go energię i frustrację, ale 

skończyło się tylko na jednej szklaneczce. 

W całym domu zostały ślady wczorajszego pospiesznego odejścia 

Elizabeth. Z miejsca, w którym siedział, widział garnki i patelnie, czekające w 

zlewie na umycie. Gdyby zajrzał do lodówki, znalazłby tam mnóstwo zdrowej 

żywności i kartoniki ze świeżo wyciśniętym sokiem pomarańczowym. Obrócił 

w dłoni szklaneczkę i zapatrzył się w niedopitą whisky z wodą sodową. 

Zawsze bawił go lekki styl życia młodszego brata, choć go nie pochwalał. 

Tak samo jak w głębi duszy gardził kobietami, z którymi wiązał się James. 

On, Rafael Vives, nie tylko zachował swoje hiszpańskie nazwisko, ale - to 

należało powiedzieć - uważał się za człowieka o wiele bardziej godnego 

szacunku od brata. I nagle Amy wtargnęła w jego uporządkowane życie i 

wywróciła je do góry nogami. 

R S

background image

 

- 104 -

Pomyślał o Elizabeth i odczuł głęboki żal, że ją zranił, ale przyjęła to 

spokojnie, tak jak się tego spodziewał. Bez krzyku i awantur. 

Zaproponował nawet, że pomoże jej się spakować, i odczuł ulgę, kiedy 

spokojnie odrzuciła tę propozycję. To było takie... cywilizowane. 

Oparł się chęci nalania sobie kolejnego drinka i sięgnął po butelkę wody. 

Osuszył ją i udał się do samochodu. 

Powoli jechał do domu Amy. Kiedy w końcu przyjechał na miejsce, 

zatrzymał się i wyłączył silnik. Zastanawiał się, czy jego wizyta w Londynie 

wyglądała by inaczej, gdyby zastosował odmienną strategię. Gdyby zamiast 

zwabiać Amy do swego domu pod fałszywym pozorem, błędnie sądząc, że to jej 

pochlebi, po prostu do niej zadzwonił, zaproponował spotkanie na neutralnym 

terenie, a potem wyznał jej, że był idiotą, że pragnie jej do szaleństwa, że w taki 

czy inny sposób rozwiążą problem dzielącej ich przestrzeni. Może uczciwość 

byłaby lepszą taktyką. To skłoniło go do zastanowienia, co powinien jej teraz 

powiedzieć. 

Poinformuje ją od razu, że Elizabeth zniknęła ze sceny. Uznał, że to część 

najłatwiejsza. Trudniej będzie rozpocząć rozmowę o jego uczuciach. 

Siedział w samochodzie, starając się zyskać na czasie, kiedy jego uwagę 

przyciągnął jakiś ruch. 

Kilka sekund zajęło mu zorientowanie się, że drzwi domu uchylają się, że 

staje w nich Amy, i to z mężczyzną. 

Kto to jest, do diabła? 

Zazdrość, uczucie którym nigdy się specjalnie nie przejmował, 

zaatakowała go z taką mocą, że dech mu zaparło. Otworzył drzwi samochodu, 

niemal w tej samej chwili, gdy mężczyzna pochylił się ku Amy i objął ją gestem 

świadczącym o poufałości. 

Nie wiedział, że biegnie, musiało jednak tak być, gdyż oboje odsunęli się 

od siebie i spojrzeli w kierunku odgłosu stóp, uderzających o płyty chodnika. 

R S

background image

 

- 105 -

Rafael wyciągnął rękę, złapał mężczyznę za klapy płaszcza i pchnął go na 

ścianę, podczas gdy Amy próbowała go odciągnąć. 

Zdawał sobie sprawę, że ludzie gapią się na tę scenę, wepchnął więc 

mężczyznę do wnętrza domu, wraz z Amy, która bezskutecznie próbowała ich 

rozdzielić, potem zamknął za sobą drzwi kopniakiem. 

- Dobra - powiedział ponuro - kim jesteś, i co tu robisz? 

- Puścisz go wreszcie? - zapiszczała Amy za jego plecami. Zignorował ją. 

Całą uwagę skupił na przerażonej, zagubionej twarzy mężczyzny, któremu, jak 

się wydawało, całkiem odjęło mowę. 

- Słuchaj, kolego... 

- Nie jestem twoim kolegą - warknął Rafael, narzucając sobie kontrolę 

nad głosem oraz pięściami, choć gorąco pragnął przyłożyć gościowi, który, 

należy podkreślić, nie dorównywał mu pod względem fizycznym. 

- Słuchaj, puść mnie i... 

Facet błagał, by go puszczono, i próbował znaleźć jakiś punkt oparcia, 

Amy wrzeszczała na Rafaela, pytając, co wyprawia, Rafael nadal opanowanym 

głosem informował faceta, że zamierza wywalić go na dwór i oznajmiał Amy, 

że zamierza dowiedzieć się, co ten facet robi w jej domu. 

Amy zapewniła brata, że nic jej nie jest, a potem odwróciła się do 

Rafaela. Ręce wsparła na biodrach, każdy cal jej ciała emanował gniewnym 

osłupieniem. 

Ruszyła ku drzwiom, ale ramię Rafaela zagrodziło jej drogę. 

- Nic z tego. Nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie powiesz mi, kto to był. 

Zdjął płaszcz i przerzucił przez balustradę. 

- Co ty sobie wyobrażasz, Rafaelu Vives! Wpadać tak do mojego domu! 

Jak śmiesz?! 

- A jak miałem zareagować, kiedy nakryłem cię, jak migdalisz się z 

jakimś facetem na progu domu! 

Przeczesał włosy palcami i popatrzył na nią z wściekłością. 

R S

background image

 

- 106 -

- Ma szczęście, że go nie stłukłem.  

Odwróciła się i podreptała do kuchni. Naprawdę musiała usiąść, bo nogi 

trzęsły się pod nią jak galareta. Wiedziała, że Rafael podąża za nią. Usiadła, ale 

on nadal stał, górując nad nią wzrostem. 

- To nie twoja sprawa, kim on jest - powiedziała z goryczą. - Nie mamy 

sobie nic do powiedzenia. 

- Więc postanowiłaś znaleźć innego faceta?  

Tak! Pragnęła krzyknąć Amy. 

- A gdzie miłość twojego życia - spytała złośliwie. - Nie mów tylko, że 

znowu ją porzuciłeś! 

Potrząsnął głową i usiadł. 

- Elizabeth wyjechała. 

Ha, pomyślała Amy, czyżby po to, by zacząć przygotowania do 

Wielkiego Dnia? 

- Zerwałem z nią. 

- Co? - Rzuciła mu czujne spojrzenie. 

- Nie udało nam się. Myślałem, że może się udać, ale byłem w błędzie. A 

teraz mów, kto to był. 

- Na litość boską, Rafaelu! To był mój brat, Jack. 

- Twój brat. 

- Który prawdopodobnie dzięki tobie jest posiniaczony i roztrzęsiony! 

- Czemu nie powiedziałaś, kim on jest? 

- Bo nie dałeś mi szansy! 

Wprost nie wierzył, że może czuć taką ulgę. Chciało mu się skakać i 

tańczyć. Śmieszna reakcja. 

Amy wstała gwałtownie. Miała wrażenie, że nogi ciążą jej jak ołów. 

Musiała się przejść, żeby pobudzić krążenie. No i nie chciała na niego patrzeć. 

Niestety, kuchnia była mała. Mogła tylko przejść do salonu, gdzie przynajmniej 

krzesła były wygodniejsze i światło mniej bezlitosne. 

R S

background image

 

- 107 -

Nie zapaliła górnego oświetlenia. Włączyła tylko lampę na bocznym 

stoliku i wtuliła się w ulubiony fotel, stary i wygodny, który wielokrotnie był 

świadkiem jej łez, wylewanych przy oglądaniu smutnych filmów. 

- Nie wiem, jak się w to zaplątaliśmy - powiedziała wolno, patrząc, jak 

sadowi się wygodnie na krześle, które było dla niego za małe - ale to nie ma 

sensu. Rozpoczęliśmy coś, czego nigdy nie skończymy. 

- Mówisz bzdury. - Wstał i przysunął krzesło w jej kierunku, tak że nie 

byli już rozdzieleni szerokością pokoju. Otworzyła usta, by zaprotestować, ale 

zakrył je dłonią. 

- Powiedziałaś swoje, teraz moja kolej. Zgoda? - Skinęła głową, więc 

cofnął rękę. - Dla mnie - powiedział spokojnie - jedyne, co nie ma sensu, to 

moje życie, jeśli cię w nim zabraknie. - Patrząc nadal na nią, wyciągnął rękę, 

poszukał jej dłoni i chwycił ją mocno. - Rozumiesz, co mówię? 

- Nie, mógłbyś mówić jaśniej? - Nie chciała nawet mrugnąć ze strachu, że 

ta magiczna chwila rozpłynie się jak dym. 

Uśmiechnął się z rozbawieniem. 

- Tylko jeśli jesteś pewna, że cię nie nudzę. 

- Och, nie... - Amy odchrząknęła i próbowała odzyskać równowagę. - 

Mężczyznom dobrze robi okazywanie uczuć. Prawdziwi mężczyźni płaczą. 

- Hm... - Rafael spojrzał w dół, na ich splecione palce. - Sądziłem, że cię 

pragnę, że nie skończyliśmy ze sobą, ale tylko w sensie fizycznym. Dlatego 

wróciłem do Elizabeth. Mimo wszystko, w teorii, była idealną dla mnie 

partnerką. No i tu wracamy do twojego stwierdzenia, że nasz związek nie ma 

sensu. W teorii może i nie, ale miłość nie podporządkowuje się żadnym teoriom, 

prawda? 

- Miłość? - pisnęła Amy. - Czy w grę wchodzi miłość? 

Popatrzył na nią, potem dotknął dłonią jej policzka. 

- Zakochałem się w tobie, Amy. Przewróciłaś moje uporządkowane, 

kontrolowane, przewidywalne życie do góry nogami. Zerwałem z Elizabeth, 

R S

background image

 

- 108 -

kiedy uświadomiłem sobie, że nie mogę nadal się oszukiwać. Przyszedłem, żeby 

powiedzieć, że nie mogę bez ciebie żyć. I stawiam na to... że czujesz to samo do 

mnie. 

- Oczywiście, że cię kocham. To znaczy - nie mogła powstrzymać 

uśmiechu - wiem, że robię różne rzeczy pod wpływem impulsu, ale nigdy bym 

nie przyszła do twojego biura, gdyby interesowało mnie tylko twoje ciało. 

Chociaż - dodała - to bardzo ładne ciało. 

- Więc może wolałabyś znaleźć się trochę bliżej tego ładnego ciała, na tej 

ładnej kanapie. Byłoby nam o wiele wygodniej i nie górowałbym tak nad tobą... 

- Tylko bez dotykania - powiedziała, kiedy leżeli spleceni na kanapie, 

która nie nadawała się do pomieszczenia dwojga ludzi, wyciągniętych w pozycji 

horyzontalnej. Dlatego Amy leżała w połowie na nim, a jego nogi zwisały z 

boku. - Przynajmniej dopóki nie porozmawiamy o tym... co będzie potem. 

Wiem, że masz opory, jeśli chodzi o zobowiązania, ale... 

- Ale to było wtedy, a teraz jest teraz. - Pozwolił, by jego wargi spoczęły 

dłużej na jej ustach, smakując ich słodycz. Miał wrażenie, że wreszcie powrócił 

do domu. - A jeśli chodzi o to, co będzie potem... Czas, abyśmy z Jamesem 

dokonali zamiany. To znaczy, mój brat może podbijać Nowy Jork swym 

olśniewającym talentem reklamowym, a ja mogę wziąć się za bary z Londynem 

i naprawdę wcielić w życie swoje pomysły. 

- Chcesz powiedzieć, że przeniesiesz się tutaj? Dla mnie? 

- Dla nas. Przecież mężowie i żony zwykle mieszkają w tym samym 

kraju. 

- Zaraz się rozpłaczę - wyszeptała i łzy napłynęły jej do oczu. - Wiesz, 

jaka jestem... 

- Uczuciowa, przebojowa, delikatna i bardzo, bardzo kobieca. - 

Uśmiechną? się, z sercem przepełnionym głęboką, bezwarunkową miłością. - 

Czy to znaczy „tak"? 

R S

background image

 

- 109 -

- Tak, tak, tak i tak! Och, Boże. To takie wspaniałe! - Obsypała go 

pocałunkami. - Nie mogę się doczekać, kiedy zrobisz ze mnie przyzwoitą kobie-

tę! A tymczasem... 

- Zobaczmy, jak nieprzyzwoita kobieta okazuje miłość swojemu 

mężczyźnie... 

 

 

         

 

R S


Document Outline