Irena Matuszkiewicz
Apetyt na kwaśne winogrona
[NaszaKsięgarnia,2009]
1.
Rybkazamknęładziennik.Niebyłazadowolona.
–Człowieksobieżyływypruwa,awamsięniechcedonotatekzajrzeć–
powiedziałazniechęconymgłosem.
Rybkauczyłageografiiiniewymagałaoduczniówcudów.Odpytywałajedyniez
tego,cowcześniejpodyktowaładozeszytów,ibyłaszczęśliwa,jeśliwyrwanydo
odpowiedzidelikwentwierniepowtórzyłjejsłowa.Imwierniej,tymlepiej.Ci,którzy
rozumielidobrodziejstwapłynącezwiedzypodanejwpigułce,pilnienotowali,inni
zajmowalisięswoimisprawami:wysyłaliSMS–y,rysowalikwiatkilubodrabiali
ćwiczeniazangielskiego,żebynieślęczećnadnimiwdomu.
–Piszemy!–zarządziłaRybkaiotworzyłagrubybrulion.Zaczęładyktować:–W
VIwiekuprzednasząerąPitagorasjakopierwszystwierdził,żeZiemiamakształt
kulisty...
Wypruwanieżyłwjejwykonaniubyłoboleśnienudne.Monotonnygłosdziałałjak
środeknasennyisprawiał,żeostatnialekcjaciągnęłasięniczymspaghetti.Nawet
najwięksiwesołkowienierwalisiędowygłupów,aisamaRybkawyglądałana
zmęczoną,żebyniepowiedzieć–znudzoną.
Lilkanotowałaautomatyczniecotrzecie,czwartesłowo,byletylkoruszać
długopiseminiepodpaść.Pierwszeławkimiałynajgorzej.Rybka,kiedyunosiła
głowęznadnotatek,patrzyłanatych,cosiedzielinajbliżej,jakbyjedynieonibyli
warciuwagi.
–Wyryjeszminanagrobku:„Padłaznudównageografii”?–spytałaszeptem
Oliwia.
Lilkakiwnęłagłowąnaznak,żewyryje,alegadaćjejsięniechciało.Byław
nastrojudramatycznym,czylimniejwięcejparszywym.Takinastrójwykluczałchęć
dożartów,atakżeodsuwałnabokplanowanezakupy.Dwiedychy,którejeszcze
ranoparzyłyjąprzezbluzę,tkwiłyspokojniewkieszeni,jakbyichwcaletamnie
było.PokwiecistejprzemowieAldony,znaczywychowawczyni,straciłaochotęna
wszystko,takżenanowespodnie.Najgorszebyłoto,żenazajutrzmusiałaprzyjśćdo
szkołyzmatką.NiemiałanicprzeciwkotowarzystwuMagusi.Stanowiłyzgranyduet
rodzinny,którywszkolespotykałsięjedynieprzyokazjiwygłupówLilki,awięc
ostatniobardzorzadko.Magusiabyłaabsolwentkątegosamegoliceum,maturę
zdaładwadzieścialatwcześnieji–nieliczącoficjalnychzebrań–niepojawiałasięw
budynkuszkoły.Lilkaniespodziewałasięniczegodobregopotejwizycie.Zwłaszcza
żechwilawydawałasięcałkiemnieodpowiednia.
Wreszcierozległsiędzwonek.Niedowiary,jakjednokrótkie„drr”,anigłośne,
aniciche,potrafinagleożywićklasę.To„drr”miałomoctrąbjerychońskich,
ponieważusuwałoostatniąprzeszkodęprzedwolnympopołudniem.LicealiścizIe
szturmemzdobylidrzwi.Lilka,OliwiaiMikołaj(ostatniejużtakietrio)ewakuowali
sięnasamymkońcu.Jużodpodstawówkizawszewychodzilirazem.Niezmienili
tegozwyczajuwgimnazjuminiechcielizmieniaćwliceum.Byłoimpodrodze,inie
chodziłotylkooto,żemieszkaliniedalekosiebie.Znalisięnawylot,rozumieliwpół
słowailubili,atosprawiło,żepołączyłaichwięźbliższaniżwniejednejrodzinie.
Kiedysiękłócili,latałybłyskawice(inietylko),alekiedyktóreśznichmiałokłopoty,
analizowalijewspólnie,wspieralisięistalizasobąmurem.
–Wktórymlumpkuwyczaiłaśteportki?–zagadnęłaOliwia,ledwiewyszlina
ulicę.
Pogodabyłaśliczna,prawdziwiejesienna,więcniechciałoimsięwracaćdo
pustychdomów.Gdybywypadałyjakieśdodatkowezajęcia,językiczytrening,toco
innego,aletaksięszczęśliwieskładało,żeponiedziałkowepopołudniacałatrójka
miaławolne.
–Jakieportki?Bojówki?–zainteresowałsięMikołaj,zwolennikstylumilitarnego.
–Nocoty?–obruszyłasięOliwia.–Normalnedżinsy,tyleżemarkowe.Pepe
Jeans,kapujesz?
–Bojówkiwygodniejszeimniejopinająnogi.
–Weźsięniewygłupiaj,co?Nieszukamyportekdlaciebie,tylkodlaLilki.Onama
zgrabnenogiimożejeopinaćdobólu.Dobrzemówię?–SpojrzałanaLilkęi
przystanęłagwałtownie.–Aciebiecotakzamuliło?Awanturkabyłatycia,tycia,aty
przeżywaszjakstonkawykopki.Wyluzuj!Każdemuwolnozażartować.WidaćPikus
nieznasięnażartach,aletojegoproblem,nietwój.
–NiechodzioPikusia–mruknęłaLilka.
–Mamnadzieję.OMagusięchybateżnie?Myślisz,żesięwkurzy?
–Trochę...
–Jaktrochę,toniemaoczymgadać.Weźsięogarnijipowiedzcoś,zanimMikołaj
ubierzecięwbojówki.
Lilkanieznaczniewzruszyłaramionami.Wciążjeszczewolałasłuchać.Wiedziała,
żepęknie,bokomumiałasięwygadać,jeślinienajbliższymprzyjaciołom.Alenie
chciałamówićteraz.Momentniebyłnajlepszy.Przyśpieszyłakroku.
Sklepzużywanąodzieżąmieściłsięniedalekoszkoły,zaledwietrzyprzecznice
dalej.Byłtotypowylumpeks,gdzienaśrodku,nawielkimstole,walałasię
złachmanionaodzieżsprzedawananawagę,apodścianami,nawieszakach,tłoczyły
siębluzki,spódnice,sweterki,piżamyicoktochciał.Trzebabyłonielada
umiejętności,żebywśródtegobogactwakolorówifasonówwypatrzyćcoś
ciekawego,jakchoćbymarkowenówkizajedynepiętnaściezłotych.
–Cotutakśmierdzi?–skrzywiłsięMikołaj.Oliwiaszturchnęłagowbok.
–Dowąchaniajestperfumeria,tusięogląda.Niesłyszałeśnigdyodezynfekcji?
Słyszał,alezakażdymrazem,kiedydziewczynyciągnęłygodolumpeksu,wlókł
sięzanimibezentuzjazmu,całkiemjaktenCygan,codlatowarzystwadałsię
powiesić.Niemiałduszyduchowegoszperacza.Krzywiłnos,bydaćdozrozumienia,
żegrzebaniewstosachbluzekispódnicniesprawiamufrajdy.Umiałnatomiast
doradzić.NawidokLilkiwnowychspodniachpokręciłgłową.
–Wtyłkuzaluźne,wpasiepieją–orzekłkrótkoitrafnie.
Lilkastałaprzedlustremipróbowałaobejrzećsięztyłu,zprzoduizboku.
–Cotoznaczy:pieją?
–Sterczą.Całąrękęmożnawsadzić.
Możenawetwsadziłbydlaudowodnieniaswojejracji,alewporęuskoczyłado
przymierzalni.
–Złapamitopodkościół!–krzyknęłazzazasłony.
Niebyłtokrzykzłości,tylkorozbawienia.Mikołajzachichotał.
Bezżaluoddalidżinsysprzedawczyni.Wiadomoprzecież,żespodniemogąbyć
albozaduże,albodopasowaneniczymdrugaskóra,natomiastniepowinnybyć
trochętakieitrochętakie.Izcałąpewnościąniemogąpiać.
Wleklisięgłównąulicąosiedla,nogazanogą,rozleniwienijesiennymsłońcem.
Lilkawestchnęłaciężko.
–Klapnijmy–powiedziała,zatrzymującsięprzyławceobokplacuzabaw.
Pustobyło,spokojnie,pewniedzieciakisiedziałyjeszczewprzedszkoluiniemiał
ktohałasowaćaniskrzypiećhuśtawkami.Usiadłapierwsza.OliwiazMikołajem
stanęlinaprzeciwko.
–Stałosięcoś?–spytaliniemalrównocześnie.
–Tatowewrześniumiałwypadek–mruknęłaLilka.
Nieusłyszeliniczegonowego.Małobyłosprawważnych,októrychbynie
wiedzieli,bezwzględunato,kogoznichdotyczyły.
–Cośznimnietak?–spytałostrożnieMikołaj.
–Właściwieniewiem.–Potrząsnęłagłową.–Rozmawiamygłównieprzez
skype’aitrudnowyczuć.
–Przecieżgowidzisz.Pokręciłagłową.
–Niemamykamerkiinternetowej,niestety.Kiedygadamy,udajetwardziela,
mówi„okay,okay”,aletaksobiemyślę,żegdybybyłookay,toMagusianie
wstawałabyranozoczamiczerwonymijakukrólika.Mnienibypociesza,choćsama
niewyglądanaradosną.Wczorajwreszciepękłaipowiedziała,żezadwatygodnie
lecidoojca.Dokładnieczwartegolistopada.Szok!Mówięwam,szokitotalna
załamka!Jakbyzojcembyłodobrze,niebrałabychybaurlopubezpłatnegoinie
leciałazaocean?Wcześniejsłowemniewspominałaotakichplanach.Jeździłaze
dwarazydoWarszawy,alemówiła,żesłużbowo.Nawetniemiałampojęcia,że
chodziłoowizę.
–Acoztobą?–spytałaOliwia.
–Amerykaniemajądośćcudzoziemców.Magusięwpuszcząbezwiększych
kłopotówwłaśniedlatego,żejazostajęwPolsce.Wiadomo,żematkadodziecka
raczejwróci,nonie?
–Kiedywróci?Toznaczy...–poprawiłasięOliwia–chodzimioto,ileczasuona
zamierzatamsiedzieć:tydzień,dwa?
–Odbiłoci?KtolecidoStanównatydzień?Wizędostałanarok,mówioośmiu
miesiącach,tylemniejwięcejzajmieojcupisaniepracynaukowej.
–Jaciękręcę!–Oliwiazwrażeniausiadłanaławce.–Jakbyśsięuparła,mogłabyś
zajśćwciążę,urodzićdzieciakaizrobićMagusiębabcią.
–Niebędęsięupierać–burknęłaLilka.
–Wiem.Chodzimitylko,żetomasaczasu.Przeniesieszsiędoktórejściotki?
–Wżyciu!–obruszyłasięLilka.–Zżadnąniewytrzymujędłużejniżgodzinę.
Magusiaupierałasięprzywuju,aleznimniewytrzymujęnawetgodziny.Zostajęw
domu.
–Magusiasięzgodzi?–spytałMikołaj.
–Amainnewyjście?–Lilkawzruszyłaramionami.–Jużsięzgodziła,choćnieod
razu.Musiałamzrobićjazdę,żebyjąprzekonać.Ciotkizwujemmogąwpadaćz
doskoku,guzikmnieobchodzi,czyimsiętospodoba,czynie.
–Kurczę,niewiem,czydobrzetowykombinowałaś.–Oliwiasięzamyśliła.
–Dlaczego?Wgrudniuskończęszesnaścielat,niejestemdzieckiemisama
umiemosiebiezadbać.Dosamotnościteżsięmożnaprzyzwyczaić–dokończyła
ciszej.
–Jasne!–ożywiłsięMikołaj.–Jatobymnawetchciał,żebymoistarzywyjechali
gdzieśnarokalbochociażnamiesiąc.Lubiębyćsamwdomu.Spokój,cisza,niktnie
brzęczynaduchem,niekażewynosićśmieci,kiedyakuratsłuchaszChrisaBrowna.
Robisz,cochcesz,uczyszsię,kiedychcesz...Świetneżycie.
Oliwiapokręciłagłową.
–Świetneprzezdwadniiprzypełnejlodówce–mruknęła.–Potemzaczynająsię
zakupy,gotowanie,pranie...Wiemcośotym.Kiedyumarłababkaistarzypojechali
naBiałoruś,przeztydzieńmiałamnagłowiecałydomijeszczeMiśkę.Niemacie
pojęcia,ilejestzajęciaprzysamymdzieciaku.
–Lilkaniemadzieciaka–zauważyłMikołaj.
–Nowłaśnie.Przyjdziewieczóribędziezupełniesama.Tojeszczegorzej.Jakiś
kawałeksiostrybardzobyjejsięprzydał.
–Fajnazciebiepocieszycielkastrapionych,niemaco!Włączpamięćiprzestań
gadać,żesięczułaśsamotna.Siedzieliśmyuciebie,terazposiedzimyuLilkiinie
będzieźle.
–Samwłączpamięćiuzupełnijluki!–wykrzyknęłaOliwia.–Lilka,owszem,
siedziała,aleniety.Któratolaskabyławtedynatapecie:AgataczyKaren?Wybacz,
niejestemwstaniespamiętaćwszystkichtwoichlovestory.
–Dzwoniłemdociebiecodziennie,niegadaj!–obruszyłsięMikołaj.
–Aha,wporzekąpaniaMiśki–rzuciłazezłością.
–Nodobra!–Mikołajzmieniłtonnaugodowy.–Chwilowojestemwolnyimogę
duchowowspomagaćLilkę.Niebędzieźle,zobaczycie.
–Teżmyślę,żeniebędzieźle–powiedziałaLilka.–TylkotadrakazPikusiem
wyskoczyłaniewporę.WczorajprzekonałamMagusię,żejestemdorosła,adzisiaj...
Powieszęsię,jeżelionazaczniewierzgaćizechce,żebymprzeniosłasiędowuja.
2.
ZMagusią,czylimamąJagusią,dałosiężyć.Bywałastanowczaizasadnicza,
zwłaszczagdychodziłoonaukęialkohol,jednaknieczepiałasiędrobiazgów,nie
nudziłaipopierałasamodzielność.Miaładużozalet,szczególniewporównaniuz
resztąrodziny.Magusiabardzopasowaładomężaicórki,natomiastniepasowała
dosióstranidobrata,jakbypochodzilizróżnychdomówiniełączyłyichwspólne
geny.Ciotki,wprzeciwieństwiedoMagusi,„niebyłypiękne,niemiałyniczwróżek”,
jednaktonieurodadecydowałaoinności.Jeślisiękogoślubi,możnaprzymknąć
oczynatrwałąondulację,wagęgodnąsłoniaczyprehistoryczneciuchy...Nowłaśnie,
jeślisięlubi.Tarodzina,możepozamężamiciotek,nienadawałasiędolubienia,
szczególniegdyzasiadałaprzyjednymstole.WtedytonawetMagusia,wzór
tolerancji,mówiłapocichu,żedrugiegotakiegowariatkowaniemaaniwokolicy,
aniwcałejPolsce.Obieciotki,najstarszaEmilkaiśredniaLesia,byłyfankami
telewizji.Pierwszauwielbiałaseriale,drugawyłączniesport.Biednypilotmusiał
cierpiećkatusze,kiedygosobiewyrywałyzrąk,wpychałyzadekoltlubsiadałyna
nim,żebynacieszyćsięwładzą.Wiadomo,żerządzićmogłatylkota,któramiała
dostępdoklawiszyikanałów.Raz,jedynyraz,wswojeimieniny,ojciecLilkiwyniósł
telewizorzpokojuiwięcejtegoniezrobił.Wymyśliłsobie,żepozbawionazabawki
rodzinapodejmieciekawąrozmowę.Niestety,zamiasttoczyćdyskusjęna
argumenty,ciotkiwdałysięwpospolitąsprzeczkęnazarzuty,wktórąwłączyły
równieżojcaLilki.Akiedyjużniemogłypatrzećnasiebieaninapozostałychgości,
całąenergięskupiłynatalerzachmężówidzieci.Nagleokazałosię,żenastolesą
sameniezdrowe,żebyniepowiedziećtoksyczne,potrawyitentematzdominował
przyjęcie.GdybyMagusiabyłamniejodporna,mogłabysięciężkorozchorowaćze
zgryzoty.Atak,powyjściugości,powiedziałamężowi:„Wolępatrzeć,jakonepatrzą,
niżsłuchaćtego,czegonigdyniepowinnymówić”.Iwłaśnietarodzina,możenie
takanajgorsza,lecztrudnadozniesienia,miałaprzejąćopiekęnadLilką,itona
osiemmiesięcy,jeślinienadłużej.OprzeprowadzcedoktórejśzciotekLilkanie
chciałasłyszeć.Wniewielkichmieszkaniachzapchanychgratamiidomownikami
niedałobysięwydzielićkątadlajeszczejednejosoby,itobyłgłównyargumentw
dyskusjizMagusią.PozostawałjeszczewujekAnatol,którycoprawdateżmiał
niewielkiemieszkanie,leczsiedziałwnimjedyniezciotkąJolą.Obojeniezabardzo
nadawalisięnaopiekunów.Patrzącnawuja,Lilkamiaławrażenie,żeonmusiał
urodzićsięjakostarzeciniezdążyłbyćdzieckiemanichłopakiem.Nawetkiedyrok
wcześniejbrałślub,niedałosięonimpowiedzieć„panmłody”,bowłaśnie
przekroczyłczterdziestkę,więcmłodośćmiałzasobą.Losobdarzyłgozgryźliwym
charakterem,odpowiednimdowyglądu,ihojniewyposażyłwtakiewady,jak
złośliwość,nadmiernapedanteriaiskłonnośćdomarudzenia.Magusiadobrze
wiedziała,żejejcórkamauczulenienawuja,alepomimotodarzyłagonajwiększym
zaufaniem.GdybyniegwałtownysprzeciwLilki,zcałąpewnościąnamówiłabybrata,
bywziąłsiostrzenicępodswójdach.
Lilkawróciładodomuzciężkimsercem.Zamknęładrzwiirozejrzałasiępo
mieszkaniu.Duże,wysokie,takznajomejakwłasnaskóra,wniczymnie
przypominałoklitekwblokowisku.Pokójdziennypołączonyzkuchnią,sypialnia
rodziców,zktórejkorzystaławczasienieobecnościojca,gabinetiwreszciejejpokój,
wcalenienajmniejszy,urządzonyzesmakiem.Niedobrzejejsięrobiłonamyśl,że
miałabyzostawićteprzestrzenieignieśćsiępocudzychkątach,gdziezawsze
byłabyintruzem.Zaścieliłałóżkawsypialni,boranoobiezMagusiątrochęzadługo
spały,potemumyłatalerzykiifiliżankipozostawionewzlewie,nakoniecwzięłasię
doobieraniaziemniaków.Zwykleniewykazywałaażtakiejgorliwości,leczdziś
miałaszczególnepowody,byniepodpadaćMagusibardziej,niżbędzietokonieczne.
Dawnojużzauważyła,żekażdaniewdzięcznapraca,choćbysprzątanie,mniejmęczy,
jeślipodchodzisiędoniejbezuprzedzeń.Zamiastwięcmamrotaćpodnosemo
robociegłupiego,poprostupościeliła,umyłaiobrała,cozajęłojejniewieleczasu,za
toMagusięwprawiłowosłupienie.
–No,no!–powiedziała,zaglądającdopokojucórki.–Jeślichciałaśmnie
przekonać,żeumieszsobieradzić,toprawiecisięudało.
Lilkauniosłagłowęznadpodręcznika.
–Dlaczegoprawie?
–Jednajaskółkanieczyniwiosny.Sprzątać,niestety,trzebacodziennie.
Dopierowieczorem,kiedyMagusiawynurzyłasięzgabinetu,żebyzaparzyćsobie
herbatę,Lilkauznała,żenadszedłodpowiednimomentnapoważnąrozmowę.
Weszładokuchniznieszczęśliwąminą.
–Łebmniebolijakgłupi,Goździkowamaprzechlapane–zakomunikowała,licząc
skrycie,żeMagusiaulitujesięnadchorągłowąiniezechcedobijaćjejwłaścicielki.
–Źlesięczujesz?
–Nieażtakźle,żebyzarazumierać.Miałamciężkidzień.Chybanielubięswojej
budy.Atylubiłaś?
–Chybatak–zawahałasięMagusia.–Alezaczęłamjąlubićdopieropomaturze.
Wiesz,zupływemczasuinaczejsiępatrzynaprzeszłość.
–Toświetnie!–Lilkadośćudaniezamanifestowałaswojąradość.–Jutro
będzieszmiałaokazjęznowuodwiedzićstaremury.
–Nicmiotymniewiadomo.
–Jużciwiadomo,bocięzaprosiłam.Toznaczy,nietyleja,ilewychowawczyni.
Zapraszamcięwjejimieniu...Toznaczy,naszaAldonauparłasię,żemusiztobą
pogadać.
–Znowucośzmalowałaś!–domyśliłasięMagusia.–Cotymrazem?Wciążjesteś
bitawdomuiodreagowujeszstres,tłukąckolegówwszkole?
–Ojej,niemusiszmiprzypominaćszczeniackichwygłupów!–obruszyłasięLilka.
–Nicniezmalowałam.Widaćmamtakieparszyweszczęście,żetrafiamnaludzibez
poczuciahumoru.Jeśliktośjestnadętymbalonemicałąparępakujewpompowanie
swojegoautorytetu,tozrobiaferęnawetzreklamytelewizyjnej.
–Proszęokonkrety–rzuciłasuchoMagusia.
–Właściwietojużwszystkopowiedziałam.–Jejcórkawzruszyłaramionami.–
NadętybalontoPikuś,naszchemik.
–DlaczegoPikuś?Niski?
–Bojawiem?–zastanowiłasięLilka.–Możliwe,żewdzieciństwieniejadł
jogurtu,bowielkiniejest,górametrsiedemdziesiąt.APikuś,bo...TojestmałyPikuś,
nietylezracjiwzrostu,ilewieku.Młody,świeżopostudiachizakompleksiony.
Pierwszapracaitakdalej,więcchybasięnasboi.Wkażdymraziesprawiawrażenie,
jakbysiębał,niepozwalanażartyisamteżnieżartuje.Pewnieniemapoczucia
humoru,biednyleszcz.Rozumiesz?
–Rozumiem.Mamsięzwolnićzpracy,żebypogadaćztwojąwychowawczyniąo
kompleksachchemika?
–Nieżartuj!
–Iktotomówi?–Magusiapokręciłagłową.–Wychowawczynięznam,ajaksię
nazywachemik?Niebędziemiło,jeżeliwyskoczęzPikusiem.
–Normalnie,Kowalski.
–Toterazpokolei:copowiedziałprofesorKowalski,cotyidlaczegowmieszała
sięwtowychowawczyni.
Lilkakręciłasięprzezchwilę,jakbykrzesłozaczęłonagleparzyć.Magusia
przyciskałajądomuru,więcmusiałaprzyjąćpostawęobronną,czyliprzypuścićatak
nachemika.
–Pikuśmatakigłupizwyczaj,żenieodpytujejakinnizdziennika,tylkonajpierw
rzucapytanie,potemrozglądasiępoklasie,wybieraofiarę,celujewniąpaluchemi
mówi:„Odpowiedzty”.Tojegocelowaniejestniedowytrzymania.Wie,żenikttego
nielubi,więcgranazwłokę,jakbygocieszyło,żenastowkurza.Masakra.Dzisiaj
wybrałmnie.Pytaniebyłoproste,igdybytylkopozwoliłmisięwykazać...
–Cośjednakpowiedziałaś?
–Mhm.Nadobrypoczątekrzuciłam:„Tojestpytaniedożubra,żubrodpowiada
wszystkim”.Wiesz,toztejfajnejreklamy...
–Wiem.Cobyłodalej?
–Normalka.Onnieznosiżartówanichichotów,więcsięwściekł,walnąłmipałęi
kazałiśćdoAldony.Uwierzmi,naprawdęniezrobiłamniczłego.
–Aprzeprosiłaś?
–Zaconiby?–obruszyłasięLilka.–Przecieżtłumaczęci,żenieczujęsięwinna.
Magusiawidziałaconajmniejdwapowodydoprzeprosin.Popierwsze,gdyby
umieściłacórkęwszkoleklaunów,gdzienaukasprowadzasięmiędzyinnymido
wygłaszaniażartów,byćmożeuważałaby,żenicsięniestało.JednakLilkachodziła
donajlepszegowmieścieliceum,którepromowałowiedzę,ajeśliczasem
przypominałoszkołęklaunów,totylkoprzypadkiem.Podrugie,chcącczynie,ale
raczejchcąc,Lilkapróbowaładokuczyćmłodemunauczycielowiichoćbyzato
powinnaprzeprosić.OstatecznewnioskiMagusiaodłożyładoczasu,ażpoznaopinię
drugiejstrony.
Następnegodniamocnosięrozczarowała.Tosamozdarzeniewrelacjiprofesora
Kowalskiegoiwychowawczyniwyglądałoniecoinaczej,przyczymsłówko„nieco”
robiłowielkąróżnicę.KiedypalecchemikazawisłnadLilką,taniedość,żenie
ruszyłatyłkazkrzesła,tonawetnieusiadłaprosto.Rzuciłajedyniegdzieśw
przestrzeńparafrazęreklamypiwa:„Tylkożubrodpowiadawszystkim,janiejestem
żubrem”.Magusiawszkolezachowałazimnąkrew,anawetpróbowałatłumaczyć
córkę,dopierowdomunerwyjejpuściły.
–Zachowałaśsięjakbezczelnakretynka–stwierdziła.
Lilkaniekryłaoburzenia.Całkieminaczejwidziałatęscenę.Owszem,zaczęła
mówić,siedząc,alewłaśniesiępodnosiła.Inierzucałasłówwprzestrzeń,tylko
patrzyłaPikusiowiwoczy.Gdybyjąposądziłokokieterię,byłbybliższyprawdy.
–Kokieterięzostawdlakolegów,nauczycielisobiedaruj–powiedziałaostro
Magusia.–Iniewmawiajmi,żenicsięniestało.Przycałejklasieodmówiłaś
odpowiedziipodważyłaśautorytetprofesora.
–Niemożnapodważaćczegoś,czegoniema!
–Zautorytetemniktsięnierodzi,autorytetbudujesięprzezlataidobrzejest
zacząćmożliwiewcześnie.Założęsię,żezwychowawczyniąbyśtakniezagrała.
–Chybanie–mruknęłaniechętnieLilkaiżebynieskapitulowaćzbytszybko,
znowuprzystąpiładoataku.–Aldonapotygodniuznałanaszeimiona.Przyznasz,że
takiewytykaniebrudnympaluchemniejestwnajlepszymstylu.Pikuśnieumiesię
zachować,wytykanaszestrachu.Onjest...–zaperzyłasięinieumiałaznaleźć
właściwegosłowa,którejednocześniebyłobysłowemcenzuralnym.
–Nieważne,jakijestchemik–stwierdziłauspokojonajużMagusia–teraz
mówimyotwoimwyskoku.Niemawyjścia,musiszprzeprosić.
–Nodobra!–zgodziłasięLilkazlekkimociąganiem.–Zrobiętodlaciebie,dorwę
goprzedlekcjąnakorytarzuiprzeproszę.
Magusiapokręciłagłową.
–Nienakorytarzu,tylkowklasie,wobecnościświadkówtwojego,pożalsięBoże,
dowcipu.Inietakpowaszemu:„przepszam,sorze”,jakbyśparzyłasobiebuzię
gorącymiziemniakami.Jasno,wyraźniemaszsięprzyznaćdogłupiegozachowaniai
wyrazićskruchę.
–Niemówiszpoważnie!–WielkieoczyLilkiwyrażałyogromnezdumienie.–
Wiesz,cosiębędziedziało?Klasauzna,żetonowejaja,iludziegotowipopękaćze
śmiechu.Chemikniebędziezadowolony,masznatomojesłowo.
–Dorosłośćtomiędzyinnymiumiejętnośćprzyznaniasiędobłędu–wyjaśniła
chłodnoMagusia.–Najwyraźniejniedojrzałaśjeszczedosamodzielności.Albo
przeprosisz,albo...
Lilkaspuściłagłowę.Gdybyniewidmozamieszkaniauwuja,niepoddałabysię
bezwalki.Byłopewne,żetymrazemMagusianieustąpi.Bardzorzadkosięupierała,
alejakjużsięuparła,żadnasiłaniemogłajejprzekonać.
–Dobrze–powiedziałacicho–zrobię,jakmówisz,tylkoniemiejdomnie
pretensji,jeżelicośwyjdzienaopak.
–Wyjdziedokładnietak,jakzechcesz,żebywyszło.Maszprzeprosićbez
wygłupówijestempewna,żenawetnajwiększyklasowykretyntouszanuje.
–Mhm–mruknęłaLilka,chociażniepodzielałategoprzekonania.
Klasaniebyłajeszczezżyta,ludziedopierobadali,nacosobiemogąpozwolić,
poznawalisięiLilkamogłaręczyćjedyniezaOliwięiMikołaja.Prawdęmówiąc,na
innychniespecjalniejejzależało.Obserwowałaichchłodno,zgrubszawiedziała,kto
kujon,aktoleser,ktosiępopisuje,aktojestlizusem,itowystarczało.Niepociągała
jejteżgrupaklasowychdżokerów.Wkażdejklasieznajdziesiękilkuwesołków,
którzyzawszelkącenępróbujązaznaczyćswojąobecnośćinieobchodziich,że
gubiągranicedobregosmakuiprzyzwoitości.Trzebaprzyznać,żepłynnetogranice
idlakażdegoinne.Lilkaniezaliczałasiędodżokerów,nieznosiłapopisów.Czasem
zdarzałosię,żepalnęłacoś,jednozdanko,jednąodzywkę–natymkończyła.Itonie
dlapoklaskuczypopularności,leczwyłączniedlatego,żenieumiałasię
powstrzymać.
Magusia,ledwiewymogłanacórceprzeprosiny,natychmiastzniknęław
gabinecie.DopieronastępnegodniaLilkaodkryłanatablicykorkowejnadbiurkiem
zielonylist.AwłaściwiezielonykartonA4,zkrótkimtekstem,któryMagusia
przypisałaświętemuTomaszowizAkwinu.
Panie!
Zachowajmnieodzgubnegonawykumniemania,żemuszęcośpowiedziećnakażdy
tematiprzykażdejokazji.
Użyczmichwalebnegopoczucia,żeczasemmogęsięmylić.
Zachowajmniemiłymdlaludzi,choćzniektórymiznichdoprawdytrudno
wytrzymać.
Lilkaroześmiałasięgłośno.DoceniłagestMagusi.Niestety,byłaśroda,awśrody
naczwartejlekcjiwypadałachemia.Spakowałatorbęipełnazłychprzeczuć
wyruszyładoszkoły.
3.
OliwiaiMikołajniekrylizdziwienia.Lilka,ztrudemprzekonanaprzezMagusię,
próbowaładlaodmianyprzekonaćich,żePikusiowinależąsięprzeprosiny.Broniła
matczynychracji,nieswoich,więcjejargumentybyłypłaskiejakbibułka.
–Robisztozwewnętrznejpotrzebyczydlajaj?
–spytałMikołaj.–Jeżelidlajaj,toprzydałbycisięjakiśrekwizyt,bukiecik
konwaliialbocośwtymstylu.
–Skądweźmieszkonwaliewpaździerniku?–zdziwiłasięOliwia.–Wczasie
przerwymożemyskoczyćpofioletowąchryzantemę.Fioletowabędziepasowałado
nastroju.Cud,miódiorzeszki!–Roześmiałasięubawiona.
Lilkapokręciłagłową.Pomysłzfioletowąchryzantemąbyłświetny,kupiłabygo
bezzmrużeniaoka,lecznietymrazem.
–Niechodziowewnętrznąpotrzebęaniojaja–powiedziałasmętnie.–Chodzio
wyższąkonieczność.Tojesttak:MagusiaobiecałaAldonie,jaobiecałamMagusii
choćbympękła,dotrzymamsłowa,boinaczejwylądujęuwujanacałeosiem
miesięcy.Możeciemiwierzyć,ciotkisąokropne,alewujosiągnąłwmarudzeniu
mistrzostwoświata.
Odpuścilinatychmiast.NamiejscuLilkiżadneznichniepchałobysię
dobrowolniepodopiekętakiegokrewnego,itoniewiadomonajakdługo,mając
wolnąchatę,awniejświętyspokój.
–Fajnie,żeprzynajmniejwymnierozumiecie–westchnęłaLilka.
–Wieszjuż,copowiesz?
–Nocowy!Niebędędeklamowaławyuczonejlekcji,wymyślęcośnapoczekaniu.
–Cośprostozserca?–Mikołajsięroześmiał.
–Niewkurzajmnie,dobrze?–poprosiła.
Szlijaknaścięcie,czylijakzwykle.Niktprzyzdrowychzmysłachniepędziłdo
szkołyzbananemnatwarzy.Niewypadałosięcieszyć,boizczego?Oczywiście
wiadomo,żenauka,żewiedzaiotwartafurtkadostudiów,alenajpierwtrzebabyło
uporaćsięzeszkolnymipułapkami.Uczeńnieznałdniaanigodzinyswojejklęski.
Nawetjeślizakuwałiczytał,lubprzynajmniejzapewniał,żeczytał,mogłosięokazać,
żewiedużomniej,niżpowinien,przeoczyłnajważniejszelubźlecośzrozumiał.
Lilkadobrzeradziłasobiewszkole.ByłaurodzonąhumanistkąpoMagusi,aleteż
całkiemniezłąmatematyczkąpoojcu.Miałaświetnąpamięćitalentdokojarzenia
faktów.Gdybyjeszczedołączyćdotegopracowitość,znalazłabysięwklasowej
czołówce.Nieprzywiązywaławagidomiejscirankingów,nielubiłaerudycyjnych
popisówibyładumna,żenigdydobrowolnieniezgłosiłasiędoodpowiedzi.
Jakiśpowóddodumymusiałaprzecieżznaleźć.Jejszkolnekłopoty,przynajmniej
dotejpory,wiązałysięwyłączniezniezbytprzemyślanymiwyskokami,jakchoćby
tenostatni.Zwielkimtrudemdoczekaładoczwartejlekcji.Zapewniałaprzyjaciół,że
sięniedenerwuje,żepostawinażywioł,coniedokońcabyłoprawdą.Tekst
wymyśliłajeszczenaangielskim,adenerwowałasięnazapas,wyobrażającsobie
docinkiklasy.PozaOliwiąiMikołajemniemiałanikogo,ktochciałbyjąwesprzeć.Ich
trioniebyłozbytlubiane,ponieważodpoczątkutrzymałosięnauboczu.Aiona
samamusiaławieleosóbdrażnić:niedość,żeładnaidobrzeubrana,tojeszcze
chwalonaprzeznauczycielizaumiejętnośćwyciąganiacelnychwniosków.Anglik
rozpływałsięnadjejakcentem,aletrudno,żebymiałagorszy,skorobyła
dwujęzycznaiczęstojeździładoAnglii.
Pikuswkroczyłdoklasyzamaszystymkrokiem.Sprawdziłobecnośćidopiero
wtedystanąłprzypierwszejławce.Wybrałśrodkowyrząd,patrzyłprzedsiebie,więc
niezauważył,alboniechciałzauważyć,wyciągniętejrękiLilki.Zmarszczyłczoło,co
znaczyło,żeobmyślapytanieizamomentpuściwruchpalecwskazujący.Wszystko,
coodsuwałowczasietennajgorszymoment,byłonawagęzłota.Zostatnichławek
rozległysięgłosy:
–Paniesorze,koleżankazgłaszasiędoodpowiedzi!
–Sorze,mamyochotnika!
Pikuswreszcienaniąspojrzał.Uniósłlekkobrwi,więcLilkauznała,żewtych
podniesionychbrwiachkryjesiępytanie:„Ococichodzi,puchumarny,żezawracasz
migłowęwczasielekcji?”.Wstałaiodruchowoobciągnęłasweterek.
–Panieprofesorze–zaczęłaniezbytgłośno,alebardzowyraźnie–przepraszam
zamojenieodpowiedzialneigłupiezachowanienaostatniejlekcji.Niechciałam
panaobrazić,poprostuczasem,jakkażdyczłowiek,mamgorszechwileinajpierw
cośpowiem,dopieropotempomyślę.
TwarzPikusianiewyrażałażadnychemocji.CałkiemjakbyLilkapodawała
definicjęizotopów,anieskupiałasięnaszczerychwyznaniach.Wymuszonych,co
prawda,lecztegoprzecieżniewiedział.Zamilkłanamoment,żebyobmyślićjakieś
efektownezakończenie,iwtedy,wnajmniejodpowiedniejchwili,zjejkieszeni
rozległsięskrzekSMS–a:„Toja,twójtelefon.Jadzwonię,odbierzmnie”.Bodaj
pierwszyrazwnowejszkolezapomniaławyłączyćkomórkęprzedlekcją.
–Siadajiodbierztenważnytelefon–powiedziałPikuś.
Anisłowawięcej,tylkosiadajiodbierz.Opadłanamiejsce,bocomiałarobić,ale
czułasięupokorzonaistłamszona.Bałasięreakcjiklasy,atymczasemklasa,w
odróżnieniuodnauczyciela,zachowałasięzupełniewporządku.Śmiechypo
telefoniebyłycałkiemnamiejscu.Każdymiałbyubaw,gdybytoniejegodotyczyło.
4.
Magusiacałepopołudniebyłazajętatłumaczeniempowieści,którąprzed
wyjazdemmusiałaodesłaćdowydawnictwa.Dopieroprzykolacjiznalazłaczasdla
córki.Rozsiadłysięwfotelach,postawiłytalerzzkanapkami.Lilkalubiłatakie
chwile:Magusianawyciągnięcieręki,dobrejedzeniepodrękąidyżurnytematdo
wałkowania.Niestety,niedałosięgonazwaćciekawym.
–Jatomampecha.Pikuś,telefoniklęska.Tobyłzłypomysł–złościłasięLilka.–
Onudawał,żeniczegonierozumie,ijeszczemnieupokorzył.
–Wobectegojesteściekwita–uznałaMagusia.–Małotego,profesorjestgórą.
Przepraszaćniemusi,zatomożezgnębićcięchemią.Najlepiejpowiedzsobiejuż
dzisiaj,żejesttotwójulubionyprzedmiot,izacznijwkuwać.Lubiszchemię?
Lilkasięwykrzywiła.
–Ujdzie,chociażwolęmatmę.Toniesprawiedliwe.Samapowiedz,doczegomi
potrzebnachemia?Wybrałamklasęoprofiluspołeczno–prawnym,chcęiśćna
dziennikarstwo,amamsobiezawracaćgłowękonfiguracjąelektronowąatomów?
–Nierozmawiamyosprawiedliwości,tylkoonierównościstron.Następnym
razem,jakzechceszbłysnąćdowcipem,dobrzesięzastanów,czydlawątpliwego
efektuwartonadstawiaćgłowę.AtenSMSbyłchociażważny?
Lilkazerwałasięnarównenogiipopędziładopokoju.Powpadcezablokowała
telefonidowieczoraniewzięłagodoręki.Przeleciaławszystkiewiadomościibez
truduznalazłatęposzukiwaną.Wróciłarozbawionazkomórkąwgarści.
–Kretynjakiśalboco?Posłuchaj:„Miłośćjestjaktęcza,jakbarwyłączyserca,ja
błękit,atyczerwień,tamiłośćjestjużwemnie”.
–Błękit?Czyżbyśpoznałaśjakiegośarystokratę?–zainteresowałasięMagusia.
–Alejajo!–ucieszyłasięLilka.–Ciekawetylko,zjakiegodrzewasięurwał,boz
genealogicznegochybanie.Przeczytaćcipierwsząwiadomośćodniego?
WprawniewyszukaławskrzynceodbiorczejwłaściwySMS.Dopilnowała,żeby
Magusiaprzełknęłakęsipopiłagoherbatą.
–Tojesttakapoezja,któramożeutknąćwgardle–wyjaśniła.–Oceńsama:„Gdy
usłyszyszgłosgitary,agitarapiękniegra,toniepytaj,ktociękocha,botozawsze,
zawszeja”.Ico?
–Zarazcięzaskoczę,całkiempodobnyokazznalazłamwpamiętnikubabci.„Ile
razyjedzączrazy,trafisznacebulę,tylerazyjedzączrazy,pomyślomnieczule”.Tak
pisywanowlatachpięćdziesiątychubiegłegowieku.
–Nie...–chichotałaLilka.
–Ależtak,tak–zaśmiewałasięMagusia.–Gitarajestcoprawdawznioślejszaod
zrazówzcebulą,alepoetykapodobna.Tentwójwielbicielsamtworzy?
–Akurat!Winternecieznajdzieszwszystko:okolicznościowewiersze,życzenia
dlababci,charakterystykęBalladynyiprzepisnapierogizeszpinakiem,fuj!Sama
wiesz.
Magusiatraktowałainternetjakopomocnaukową,zwłaszczaprzy
tłumaczeniach,doskonalewiedziała,comożeznaleźćigdzie,jednakinteresowałyją
zupełnieinnestronyniżcórkę.
–Cotozachłopak?–spytała,kiedyjużwyśmiałysiędowoli.
–Pojęcianiemamkto,atymbardziejskądmamójnumer–wyjaśniłaLilka.–
Niewieluznamfacetówspozaszkoły.Starzykumplezgimnazjum,trzechkumpli
Mikołaja,dwóchkuzynówOliwii,bojawiem,ktojeszcze?Aletoraczejżadenznichi
napewnoniktzeszkoły.Chłopacyzklasynieinteresująsięmną,oczywiściez
wzajemnością.
–Martwimnie,żeniepróbujeszzżyćsięzklasą–powiedziałaMagusia.–W
gimnazjumbyłaśduszątowarzystwa,atunagletakidystans.Czemu?
–Bojawiem?–zamyśliłasięLilka.–Mamnaszetrio,ostatniejużtakie,ichyba
niktwięcejniejestmipotrzebny.
Zamyśliłasię,bonieumiałaodpowiedziećnatoprostepytanie,chociaż
zastanawiałasięnadnimnieporazpierwszy.Możetobyłotak,żegimnazjum,jako
obowiązkowe,skupiałoróżnychludzioróżnychambicjachiniktsięniedziwił,że
jednipracująwięcej,innimniejlubwcale.Podpowiadanie,ściąganietobyła
normalka,boniepisanykodeksmówił,żeczymjakczym,alewiedząibułkątrzeba
siędzielić.Wliceumspotkalisięludziezeświadectwamizpaskiemioni
przestrzegalicałkieminnegokodeksu.Mikołajmówił,żebyłtokodeksszczurów,
którezaczynałyswójwyścigjużwliceum.Mikołajowimożnabyłowierzyć,wybierał
sięnapolitologięimiałrozeznanie.Klasaodpoczątkuwydawałasiędziwna.
Najpierwzniebytuwynurzyłasięgrupałowcówpiątek,czylipospolitychkujonów,
tużponich,jakbydlaprzeciwwagi,pojawiłasięgrupaluzaków,acałyśrodek
przypominałgalaretowatą,wiecznietrzęsącąsięmasę,którakażdąlekcjęwitałaz
obłędemwoczach.Dziwne,aleludzieśrodkajeszczenietakdawnoteżnależelido
najlepszych,przynajmniejwswoichgimnazjach.Zmieniającszkołę,najwyraźniejo
tymzapomnieli.Lilkabyłaprzekonana,żedobregokumplalubkumpelkęwyczuje
intuicyjnie.Odsześciutygodnijejintuicjaspała.
PróbowałatojakośwytłumaczyćMagusi:–Niemanikogo,zkimchciałabymsię
zbratać–westchnęła.–Kujonówniecierpię.Kujontymsięróżniodnormalnego
człowieka,żenieobchodzigo,czegosięuczy,byledostałpiątkę.Ztakimsobienie
pogadasz.Całąwiedzętrzymadlasiebie,niepodpowie,żeby,brońBoże,ktośinny
niedostałlepszegostopnia.Zluzakaminiewielemniełączy.Nibynieuczęsiędla
stopni,aledoceniamichzróżnicowanie.Acałaresztajestalbobezwyrazu,albozbyt
wyrazista.Zobaczyłabyś,jakniektóredziewczynyprzychodząubrane.Szok.Masz,co
chcesz:impreza,balzmyszką,balprzebierańców.Jesttakajednalaska,nowoczesna
dobólu.Nagłowiepasemkakoloruoberżyny,napaznokciachtipsy,całość
dyskotekowa,aleujdzie.Ledwiesiędomnieprzyczepiła,natychmiastjąspławiłam.
Powiedziałam:„Jakchceszzemnągadać,kotku,topopolskualbopoangielsku,
proszęuprzejmie,ajakchceszkurwamirzucać,tozjeżdżajtam,gdziecię
zrozumieją”.Krótkapiłkaipokrzyku.Jajużwyrosłamztegoszamba,wgimnazjum
przerobiłamcałetobluzganie,aterazmamwdupie,czyjakieśgłupielasencjebędą
mnieuważałyzarównączynierówną.
–Chybajeszczecałkiemniewyrosłaś.–Magusiapokiwałagłową.
Odkilkulattoczyławojnęoczystośćjęzyka,uczulałacórkęnapięknąpolszczyznę
iobrzydzałajejrynsztokowybełkot.Wreszciedoczekałasięefektów.Lilkanietylko
potrafiłaodróżnićprawdziwąpoezjęodgrafomanii,alemiałateżodwagęsprzeciwić
sięmodzienaprzeklinanie.OjejjęzykMagusiabyławmiaręspokojna.Wmiaręnie
znaczy,żedokońca.
Pomyślałazrozbawieniem,iżcałkiemniechcącyurodziłamałekociątko,
ciekawskiestworzonko,któresamomusiwszystkosprawdzić,dotknąć,powąchać,
alewybieratylkoto,comuodpowiada.Nietkniegorącegojedzenia,choćbynie
wiadomojakpiękniepachniało,izagłaskaćteżsięniepozwoli.
–Wyrosłam,wyrosłam–mruknęłaLilkaiprzeciągnęłasięniczymrozleniwiona
kotka,całkiemjakbyczytaławmyślachmatki.–Czasemtylko,jaksięwkurzę,to
jeszczecośpalnę,alewnormalnejrozmowienigdy.
–Zamiastsięwkurzać,popracujnadsobą.
–Pracuję,alelifeisbrutalandfullofzasadzkasandpułapkasandwilczasdolas.
–Atopojakiemu?–Magusiasięroześmiała.
–ToulubionepowiedzonkoRaja.Raja,Magusiu,niejakiegośtamraju,któregonie
wiadomogdzieszukać.Rajaszukaćnietrzeba,nawetjakzahula,towkońcuzawsze
sięznajdzie.TonajlepszykumpelMikołajainaszegotria.
–Zahula?
–No...wyjdziewsobotęranonaprzykładdoDamianaizameldujesięwdomuw
poniedziałek,teżnadranem.Niczłegonierobią–zapewniłaenergicznie.–Jadąna
działki,słuchająrapu,kłócąsięohip–hop,zmieniająświatirobiązrzutęnapizzę...
Możeinapiwo,niewiem,aleraczejtak.CałeprzewinienieRajasprowadzasiędo
tego,żezapominauprzedzićswoichstaruszków.
Magusiabyłazbytdoświadczonąmatką,żebywypytywaćowięcej,dziwićsięlub
krytykowaćpostępowaniechłopaka.Gdybyzaczęłamówić,cosądziotakich
hulankach,Lilka,dlaświętegospokoju,następnymrazemnicbyniepowiedziała.A
Magusiachciaławiedziećjaknajwięcejoekipie(słowo„paczka”powoliwychodziło
zmody),zktórątrzymałajejcórka.ZnałaRajailubiła,naszczęścieniejegomiała
wychowywać,tylkoLilkę.
–Umiałabyśtakzniknąćzdomunadwiedoby?–spytała.
–Apoco?–zdziwiłasięLilka.–Niezabardzolubięnocnedyskusje.Kiedymi
głowaopada,tomyślę,jakjąpodnieść,aniecopowiedzieć.Pozatym–roześmiała
się–tymaszrzadkidarprzekonywania.Nawetjeśliczasemchcęzrobićcośpo
swojemu,toitakwkońcumuszęprzyznaćcirację.Cieszęsię,żetrafiłamnaciebie,a
nienaciotkęLesięlubEmilkę.
–Niebędziemnieprzezjakiśczasprzytobie.Wystarczycizdrowegorozsądku,
żebyniezrujnowaćsobieżycia?
–Spoko,Magusiu!Spoko!Dawałaśmityleswobody,żeterazniezgłupiejęodjej
nadmiaru.Spróbujężyćjakdotąd,tyleże...bezciebie.–Głosjejzadrżał,więcszybko
zmieniłatemat.–Ajeślichodziomojąklasę,tosamawidzisz,żeniematamnikogo
interesującego.
–Domaturyzmieniszzdanie,zobaczysz–powiedziałaMagusia.Spojrzałana
zegarekipoderwałasięzfotela.–Późno,ajajeszczewlesie–mruknęła.
Lilkazwłasnejwolizebrałanaczyniaiwzięłasiędozmywania.
–Aha!–zawołałazkuchni.–UdałcisiętenświętyTomaszek,złapałamaluzję.
–Tambyłojeszczejednozdanie–roześmiałasięMagusia.–„Panie,wyzwólmój
umysłodniekończącegosiębrnięciawszczegółyidajmiskrzydeł,bymwlot
przechodziłdorzeczy”.Uznałam,żetojużumiesz.Innasprawa,czytwoje
skojarzeniazawszesątrafne.
–Znasztentekstnapamięć?–zdziwiłasięLilka.
–Nawetniewiesz,jakczęstozniegokorzystam!–zawołałaMagusiajużz
gabinetu.
5.
AldonazostałaAldonąnacześćwieszczaMickiewiczaimiałotomiejsceładnych
kilkalatwcześniej.Nauczycielskieprzydomkiprzechodziłyzrocznikanarocznik,bo
niebyłosensuwymyślaćnowych,jeślistarewciążpasowały.Możnabyłojedynie
miećnadzieję,żeoblubienicaWallenrodaniewyglądałatakciężkoiprzysadziście
jakwychowawczyniIe.KiedyAldonawchodziładoklasy,podłogadrżała.Miała
posturębudzącąrespektizdecydowanysposóbbycia,którysprawiał,żeuczniom
przechodziłaochotanawygłupy.Cieszyłasięopiniąprofesorkiwymagającej,w
miaręsprawiedliwejiobdarzonejspecyficznympoczuciemhumoru,copotwierdziło
sięjużwpierwszychtygodniachnauki.
WpiąteknagodziniewychowawczejAldonawróciładowyborówsamorządu
klasowego.Napoczątkurokudałapodopiecznymtrochęczasu,żebyzdążylisię
poznaćizorientowaćwswoichmożliwościach.Terazuznała,żedarowanyczassię
skończył.Ledwiepadłozwyczajowepytanie:„Kogoproponujecie?”,wklasiezapadła
cisza.Słychaćbyłojedyniebrzęczeniespóźnionejmuchy,którajeszczeniezasnęła
lubjużsięobudziła.
–Cozwami?–spytałazdziwionawychowawczyni.–Władzapchasięwamw
ręce,awyjejniechcecie?
–Panisorko,muchaokropniehałasuje–błysnąłżartemktośzostatnichławek.
–Widaćuwastylkomuchychcąrozmawiaćoswoichprogramachwyborczych–
stwierdziłaAldonakuucieszeklasy.
Lilkaprzyczaiłasięiczekałanaodpowiednimoment.Byłaprzekonana,że
najpoważniejszegokandydatanajlepiejzgłosićnakońcu,botylkowtedyludziesąw
staniezapamiętaćrekomendacjęiuwzględnićjąwmomenciewyboru.Usiadła
bokiem,takjakwszyscy,żebywidziećmożliwienajwięcejosób.Pierwszypodniósł
rękęPaweł,jedenzklasowychdżokerów.
–JakzgłosiFilipa,będziemymielirządybłaznów–szepnęłaOliwia.
Pawełcałkiemniepotrzebniezacząłnawijaćoodpowiedzialności,trochęsię
zamotał,wreszciewypalił.
–ZgłaszamkandydaturęLilkiGrant.
Lilkazwrażeniaomałoniezleciałazkrzesła.ObecnośćAldonywykluczała
pyskówkę,więcobiecałasobie,żezarazpolekcjachprzerobiPawłanakarmędla
kotów,inawetzdążyłatoszepnąćOliwii.Szmerywklasie,anawetkrótkiechichoty
świadczyły,żezaskoczonychosóbbyłowięcej.
–Uzasadnijswójwybór–poprosiłaAldona.
–Wspominałemjużoodpowiedzialności–brnąłdzielniePaweł–iuważam,że
Lilkajestodpowiedzialna.Zaimponowałamiswojąpostawą,kiedyprzycałejklasie
przeprosiłaPik...znaczysoraKowalskiego.Podpaśćkażdymoże,aleniekażdy
potrafitakodpowiedzialniewybrnąć.PozatymLilkajestzdecydowana,wie,czego
chcei...iogólniejestbardzofajna.
–Zwłaszczanogimafajne!–rzuciłktóryśzchłopaków.
Aldonaobrzuciłażartownisiaspojrzeniemznadokularów.
–Dosprawowaniafunkcjibardziejprzydajesięgłowa–powiedziałagłosem
wykluczającymdalszedygresje.
.Lilkarzadkopanikowała,aletymrazemmiałakłopotzzebraniemmyśli.
Podejrzewałażart,jednakPawełnajwyraźniejnieżartował,więcmusiałabardzosię
skupićnazręcznymwybrnięciuzniezręcznejsytuacji.Zanicniechciałapozwolić,by
wrobionojąwjakąkolwiekwładzę.Zapytanaozgodę,musiałapowiedziećcoś
sensownego.„Panie,dajmiskrzydeł,bymwlotprzeszładorzeczy”,mruknęłapod
nosem.Ipomogło.
–Dziękujęzazaufanie–powiedziała–alemyjeszczemałosięznamyiPawełnie
możewiedzieć,żejawżyciuniepełniłamżadnejfunkcjispołecznej.Brakujemi
doświadczenia,umiejętności,aprzedewszystkimzapałudotegotypupracy.Mam
natomiastbardzodobregokandydata,któregoterazoficjalniezgłaszam.Myślęo
MikołajuPodlaskim.Mikołaj,wprzeciwieństwiedomnie,zawszeudzielałsię
społecznie.Wiem,boznamysięwielelat.Jestświetnymorganizatoremiręczęza
jegoodpowiedzialnośćorazuczciwość.PozatymMikołajwybierasięnapolitologięi
niewykluczone,żekiedyśbędziesprawowałwładzę.Takapraktykamożemusię
przydać.
Pomysłbyłobgadanywcześniej,więcMikołajnieudawałzdziwienia.Inni
wykręcalisię,nawijalizsensemlubbezniego,wkońcujednakudałosięwyłonić
czterechkandydatów.Wostatniejchwilizgłosiłsiępiąty.Samsięzgłosił,co–sądząc
podziwnychszmerach–wywołałosporezaskoczenie.Chłopak,nazwanyprzeztrio
Prymusikiem,miałfantastycznytupet.
–Odniosłemwrażenie–powiedział–żewszyscykandydacirobilinamłaskę,
godzącsięnastartowaniewwyborach.
–Przepraszam–zaprotestowałgłośnoMikołaj–janierobiłemłaski.
–Ajacinieprzeszkadzałem–odparowałPrymusik.–Powiedzmy,żenie
wzbraniałeśsięzbytjawnie.Zadowolony?Jeślitak,todajmiskończyć.Niemanic
gorszegoodobejmowaniastanowiskzłaski.Wybaczcie,alezłaskidajesięnatacęw
kościele,natomiastwsamorządzietrzebapracować.Jachcępracowaćidlatego
oddajęsiędowaszejdyspozycji.Mamwieloletniedoświadczenie,chęciicelne
pomysły.Dołożęwszelkichstarań...
–Bla,bla,bla,coonwygaduje–szepnęłaOliwia.–Kandydatnadyktatorasię
znalazł.
Prymusikprzepadłwwyborach,leczniezkretesem,coznaczyło,żeniewszyscy
widzieliwnimdyktatora.Zabrakłomudwugłosów,żebyprzebićMartynę.Drugibył
Szymon,natomiastMikołaj,kuswojemuzaskoczeniu,wyszedłnaprowadzenie.
Godzinawychowawczabyłaostatniąlekcjąibodajporazpierwszynadźwięk
dzwonkaniewszyscyuczniowierzucilisiędoucieczki.Sporagrupkazostała,żeby
jeszczechwilępogadać.Prymusik,zanimopuściłklasę,podszedłdoMikołaja.
–Gratuluję–wycedził.–Niemyśl,żemartwięsięprzegraną.Przejdędoopozycjii
będępilnieobserwowałwszystkietwojeposunięcia.Mójczasjeszczenadejdzie.
–Tenfacetmnieprzeraża–wzdrygnęłasiędziewczynazbiałymiwłosami,w
którychpołyskiwałypasemkakoloruoberżyny.
–Matupet,gadaneidalekozajdzie–rzuciłktoś.
–Ależebytakjawnieupominaćsięowładzę!–wykrzyknęłaoberżyna,dorzucając
dlaefektukilkasłówniezbytcenzuralnych.
Mikołajpopatrzyłnaniązlekkimrozbawieniem.Umiałtakpatrzećspodełba,ni
tozuśmiechem,nitopoważnie,conadziewczynachrobiłoodpowiedniewrażenie.
Zresztączarowałnietylkouśmiechem.Miałwzrostiwygląd:włosykrótko
ostrzyżone,napoliczkachwyraźnycieńzarostu,niezłeciuchy,więcbyłonaczym
okozawiesić.
–Totakistyl–powiedziałspokojnie.–Facetsamsięlansujeiwmawia
wyborcom,żejestdobry,madoświadczenieilepszegokandydatanieznajdą.Jest
przekonanyowłasnejwartościimówiotymgłośno.Niejesttozłe.
–Odrażające!–upierałasięoberżyna.–Przynajmniejwjegowykonaniu.–Ita
gadkanakoniec.Całkiemjakbypróbowałcięzastraszyć.Jabymtakiemupokazałao
tak!
Machnęłapięścią,zktórejdumniesterczałśrodkowypalecozdobionymwielkim
tipsem.
–Nocośty!–Mikołajsięroześmiał.–Mampozdrawiaćpolitycznych
przeciwnikówśrodkowympalcem?
–Niewypada?–spytałacichooberżyna.Opuściłarękęiwyglądałaniewinnie
niczymniemowlęzreklamypampersów.
–Niewypada–przytaknął.–Jasobieznimporadzębeztakichgestów.
–Wierzę.Odrazuwidać,żemaszstyliniepękaszprzedbyledupkiem.Dobrze
zrobiłam,żegłosowałamnaciebie.Takichludzinamtrzeba.
Mikołajzarumieniłsięzzadowolenia,aLilkamrugnęładoOliwii.Ichprzyjaciel
byłniesamowiciełasynakomplementyiniemiałyzłudzeń,jakbędziewyglądała
resztapopołudnia.Otóżnajbliższegodzinyupłynąimnawysłuchiwaniugadkio
inteligencjioberżyny.
–Onamisięniepodoba–szepnęłaOliwia.–Niedość,żewłazibezmydła,to
jeszczestrasznieprzewracaoczami.Odrazuwidać,żenienosisoczewek,bodawno
byjepogubiła.
–Odpuść!–Lilkamachnęłaręką.–Widaćprzecież,żezarzuciłaprzynętę,arybka
jużtańczynahaczyku.Przezjakiśczasbędziemyjąmiałynakarku.Spoko,damy
radę.Zaczniemylaskętępićzabluzgiisamapójdzie.
Zaczęłysięwpośpiechupakować.OliwiamusiałaodebraćjeszczeMiśkęz
przedszkola.LilkanamomentpodeszładoPawła.
–Dzięki,stary,żepomyślałeśomnie,alejasięnaprawdęnienadajędozabawyw
teklocki.Trochęmnieprzeceniłeś.
–Nocoty!Niemasprawy.Niecierpięsmutasów,chciałem,żebywygrałktośz
jajami,ktokochazabawę.
–Marzącisięrządybłaznów?
–Nowłaśnie!–ucieszyłsię,bolubiłbyćwłaściwierozumiany.
Przytrzymałjązarękaw.Delikatnie,taktylko,żebynieodeszła.
–Ty,Lilka...
Patrzyłniepewnie,jakbynaglezaniemówił.
–Streszczajsię,muszęlecieć...
–Nobochodzioto,czynieposzłabyśzemnąwniedzielęnaosiemnastkędo
kumpla–wykrztusiłwreszcie,przeplatającswójkrótkiwywódażtrzema
kwiecistymiprzecinkami.
–Takładnieprosisz,stary,żetrudnocisięoprzeć,ale,sorry,niedzielęmam
zajętą.
Okrasiłaodmowęnajładniejszymzeswoichuśmiechówijużjejniebyło.
Triowyszłowkomplecie.Mikołajwciążprzeżywałsukceswyborczy.
–Niewiesz,dlaczegocięwybrali?Niewiesz?
–dopytywałasięOliwia.–Tojacipowiem.Każdytwójruch,każdytwójgest
świadczyotym,żejesteśthebest.
Terazionmusiałsięroześmiać.
–Oberżynawyznałacitosamo,tylkobezrymów–zauważyłaLilka.
–Kto?
–Tasiwablondynkazpasemkami.
–PrzecieżtoMajka!–powiedziałMikołaj.–Fajnadziewczynaimówiłacałkiem
rozsądnie.
Całądrogęprzytakiwałyskwapliwie,mrugającdosiebiezaplecamikolegi.Oliwia
zostawiłaLilkęzMikołajemprzyfurtce,asamapobiegłaposiostrę.
–Tylkojużanisłowaowyborach–mruknęłaLilka.–Mieliśmywybraćsamorząd,
więcwybraliśmy,alewiedz,żedlamnieniematonajmniejszegoznaczenia.
–Mówiszpoważnie?
–Ajak?Fikamnogami,strojęmałpieminy?Mówięjaknajpoważniej.Mnie
samorządniejestdoniczegopotrzebny.
–Tozobaczysz,jakpolecimypocałości.Zaczniemyodwystąpieniadodyrekcjio
zmianęnauczycielageografii.
–Odbiłoci?
–Dlaczego?PodobającisięlekcjeRybki?Bomnieanitrochę.Namaturzemam
zdawaćrozszerzonągeografię.
–Zawszemożeszsampouczyćsięwdomu.
–Pewniejeszczekażeszmibraćkorki?Niemamczasunatakierzeczy.Siłownia,
dodatkowyfrancuski,lekcje...Wybacz,aleweekendówniebędęsobiemarnowałz
takbłahegopowodu,żekomuśniechcesięporządniepoprowadzićzajęć.Sama
powiedz,czyonanasnauczygeografii?
Lilkapokręciłabezradniegłową.Jużmiałapowiedzieć,żenauczyćtoRybka
niewielenauczy,niemniejgłupiojakośwystępowaćjawnieprzeciwko
nauczycielowi,itozwieloletnimstażem.Niezdążyłaotworzyćbuzi.Naschodkach
pokazałasięMiśkaijużzdalekaszczerzyłasięserdecznie,demonstrującdziurępo
górnejjedynce.Zaczęłosiępowitalnezamieszaniezżółwikiemiprzybijaniempiątki.
MiśkadlaLilkiiMikołajabyłaprzyszywanąsiostrą.Możnapowiedzieć,żewspólnie
jąwyniańczyli.Towarzyszyłaimwniejednymwypadzieiniejednymwygłupie.Była
żywa,bystrainadwiekrozgarnięta,więcawansowalijąnaswojąmaskotkę.
–Zgubiłaśząbek–uśmiechnęłasięLilka.
–Odrośnie–pocieszyłająMisia.
–Zkimidziesz?–spytałaOliwia.
Nieoczekiwałaodpowiedzi.Wiadomobyło,żeMiśkaprzypniesiędoMikołajai
jemupodarękę,niemniejnależałotoustalićgłośnoiwyraźnie.Zedwarazyjuż
zgubilimałą,kiedytakszłamiędzynimisamainieprzypisanadonikogo.
–Alezimnajączka.Niemaszjękawiczek?–zainteresowałsięMikołaj.
–Niemówisiętak,mówisię„rączka”i„rękawiczki”–poprawiłagozpowagą.
–Ihura,niestety!–powiedziałMikołaj,aletak,żebysłyszaływyłącznie
dziewczyny.
Misiadośćdługo,gdzieśdoczwartegorokużycianiewymawiała„er”.Mówiła
„jowej”,„kujtka”,więcnauczylijąwołać„hura”iklaskaćwręce.Bardzoszybkostała
siędzieckiemwyjątkowoentuzjastycznymizbylepowoduklaskałaikrzyczała.Ta
okrzykomaniaskończyłasiędokładnie24czerwcawimieninyJana.Wogrodzie
pełnymgościMisiamiałazadeklamowaćwierszyknacześćtaty.Odklepaławierszyk
najednymoddechu,nabrałapowietrzaizakończyłaswójwystęppotrójnym„hura”.
Słyszałcałyogródijeszczezedwasąsiednie.Gościepopłakalisięześmiechu,
natomiastOliwiadostaławieczoremsurowąreprymendę.KrótkopotemMiśka
nauczyłasięwymawiać„er”icałasprawaposzławniepamięć.
Oliwiamieszkaławdomkujednorodzinnym.Byłtotypowydlalat
sześćdziesiątychbudynekokształciepudełka.Pokapitalnymremoncie,
podniesieniudachuidobudowaniutarasubardzozyskałnaurodzie.Jegonajwiększy
atutstanowiłniewielki,zatofantastyczniezadbanyogród.Miśkauparłasię,żechce
jeszczepobawićsięnadworze.
–Zjeszcośiwyjdziesz–zgodziłasięOliwia.Kiedystarszamłodzieżściągała
kurtkiibuty,Misiazademonstrowałaswójpatentnarozbieranie.Przydrzwiach
zostawiłabuty,potem,idącwzdłużprzedpokoju,kolejnorzucałanapodłogę
skafander,czapkęiszalik.Mamrotałaprzytympodnosem:
–Straszniebałaganisz,Misieńko,niktsiętaknierozbiera.
–Nowłaśnie,dlaczegotakbałaganisz?–spytałMikołaj.
–Przecieżwiesz,żeniebałaganię,tylkozarazwychodzę.Będęsięubieraław
odwrotnejkolejności.
Rozumowaniebyłonadpodziwlogiczne,zresztąznalijeoddawna.Ostrożnie,
żebyniczegoniepodeptać,przeszlidodużegopokoju,aMiśkazOliwiązniknęływ
kuchni.
–Ugotowaćcibudyń?Ktojebudyń,będziewielki.
–Wolękanapkę,będzieprędzej.
–Umyjręce.
–Warto?Zarazwyjdęnadwóriznowusiępobrudzą.
Oliwianieustąpiła.Miśkapogoniładołazienkiipodejrzanieszybkowróciłado
kuchni.
–Oj,Misiu,Misiu–małapowiedziałasamadosiebie–przedjedzeniemzawsze
trzebamyćręcezzarazków.
–Jakznamżycie–odezwałasięOliwia–wszystkiezarazkizostawiłaśna
ręczniku.
–Alenaswoim–zauważyłarezolutnieMisia.
–Niechcęmiećsiostrybałaganiaryibrudaski–dodałazwyrzutemOliwia.
Misiazachichotała.
–Wiem,dlaczegoniezaprosiłaśgościdoswojegopokoju!Niepościeliłaśrano
łóżkainiewywaliłaśstarychkwiatów.Pewniejużśmierdzą.
–Czyjacięocośpytałam?–zdziwiłasięOliwia.
–Tak.Ozarazki–wyjaśniłamałaizamilkłanadłużej,coznaczyło,żezajęłasię
jedzeniem.
Oliwiawniosładosalonutacęzherbatąidomowymiciastkami.
PowyjściuMiśkimogliwreszciespokojniepogadaćoswoichsprawach.Jak
mawiałMikołaj,życiebyłociężkietylkoprzezpięćdniwtygodniu,azacząłsię
właśnieweekend,czyliczaswymagającystarannegozaplanowania.Niemielizbyt
wielkiegowyboru:kino,pub,możewieczórprzymuzyce,itowyłączniewsobotę.W
niedzielęLilkamiałarodzinnyobiad,Mikołajspotykałsięzkumplami,aOliwii
wypadałwyjazddobabci.Wkońcunicspecjalnegoniewymyślili,aleprzecieżw
każdejchwilimoglisięskrzyknąć.
–Telefon!–zawołałaLilka.–Zapomniałamwampowiedzieć,żemamnowego
wielbiciela.Posłuchajcie,comiprzysłał.
WyciągnęłakomórkęipróbowałaprzeczytaćostatniSMS,cowcaleniebyło
proste.Nadawcapominąłkropkiiprzecinki,więcztrudemprzedzierałasięprzez
stylistycznezawiłości.Mikołajrozszyfrowałtekstjakomniejwięcejrapowyitakgo
podał.Przestępującznoginanogę,chwiejącsięjaktopolanawietrze,recytował:
„Siedzęsam,niewiem,wcosięwpatruję.Tymproblememjesteśty,wkażdemoje
wtrącaszsięsny.Brakujemiciebie,brakujemipewnościsiebie,samniewiem,czego
chcę.Nie,jużwiem!Ciebiechcę”.
LilkazOliwiąpiszczałyzuciechy,więczafundowałimbis.Wplótłkilkasłów,
którychniewypadaużywaćjedynieprzykonfesjonale,istworzyłprawdziwy
manifestbuntu.Trudnobyłoustalić,przeciwkokomulubczemutenbuntbył
skierowany,aletoniemiałoznaczenia.
–Facetmaprzezciebieproblemyzespaniem.–zauważyłMikołaj.–Nie
zazdroszczęmutakiegodoła.Cotozajeden?
Lilkawzruszyłaramionami.
–Pojęcianiemam.Przemawiadomniejęzykiem...powiedzmy,żepoezji,alesię
niepodpisuje.
–Anumer?
–Butaczykołnierzyka?–spytała,duszącsięześmiechu.
–Komórki.
–Niemamgowkontaktach.Mikołajpokręciłgłową.
–Przecieżwyświetlacisięnaekranie.Wystarczyzadzwonić.
–Takabystratoijajestem.Ituzaczynasięzagadka.PodrugimSMS–ie
zadzwoniłamizamurowałomnie.Równiedobrzezamiast„Halo!”tenfacetmógł
powiedzieć„Czego?”.Głosmiał...napewnostary,aleniewiem:zakatarzonyalbo
przepity.Krzyczał,botamuniegostraszniecośhałasowało,jakbyjakieśmaszyny.
Niezakumałichybaniewiedział,cotojestSMS.
–Nocoty,bajerypodkręcałityle!–Oliwiiniemieściłosięwgłowie,żektośmógł
niewiedzieć,cotojestSMS.
Lilkaenergiczniezaprzeczyła.
–Nie,toniebyłtenfacet.Komórkajego,wyznaniaraczejnie.Próbowałam
podpytać,alehuknąłnamnie,żekradnęmupieniądze.
–Nibyjak?–zdziwiłasięOliwia.
–Pewniemyśli,żewszystkiepołączeniasąpłatne,bezwzględunato,czyon
dzwoni,czydzwoniądoniego.
–Niezłylovercisiętrafił–zasępiłsięMikołaj.–Trudnozgadnąć,cozjadł,żemu
siępoezjąodbija.Normalnybysięprzedstawił,próbowałumówić,apsycholśle
wierszykizcudzejkomórki.
–Ojej,zarazpsychol–zaprotestowałaLilka.–Możetylkonieśmiały.
–Może–zgodziłsiębezprzekonaniaMikołaj.
–Nawszelkiwypadekustawsobiemójnumernaszybkiewybieranie.
–Pogięłocięchyba?Odstulatmamciępoddwójką.
–Ibardzodobrze.Gdybycoś,dzwońnatychmiast.
–Boiszsię,żejąporwieiuwięzi?–Oliwiasięroześmiała.–Romantyczneczasy
jużsięskończyły,niestety.
–Właśniedlatego,żeczasymałoromantyczne,ktośmusinadwamiczuwać.
Umówmysię,żetobędęja.
–Chcesz,toczuwaj–zgodziłasięłaskawieLilka–alemyzOliwiąteżumiemyo
siebiezadbać.
Lekceważącemachnięcierękiświadczyło,żeniezabardzowtowierzył.Czułsię
dorosły,choćbyzracjiwieku.Miałtoszczęście,żeprzyszedłnaświatdwunastego
stycznia,wdniuświętegoMikołajazLongobardii,izadwamiesiącekończył
siedemnaścielat.Lilka,urodzonawgrudniu,rocznikowobyłaszesnastolatką,lecz
wedługmetrykiwciążjeszczepiętnastoletniąsmarkulą.
–Pamiętaj,Lilka–ciągnął–jedensygnałzwiadomością,gdziejesteś,aja
zbieramkumpliiorganizujemyodsiecz.Iżadnegołażeniaznieznajomymi!
–Przecieżwiem–mruknęła.
Wiedział,żeonawie,żeobiezOliwiąwiedzą,jednaknawszelkiwypadekwstukał
doswojejkomórkinumer,którywyświetliłsięprzySMS–ie.Odkądzauważył,żejego
przyjaciółkizaczęłydostrzegaćwchłopakachkogoświęcejniżtylkokumpliod
wygłupów,roztoczyłnadnimimęskąopiekę.Potrafiłpowiedzieć:„Odpuśćsobie,to
modelniedlaciebie”.Oneodpuszczałyalbonie,jednakzaczynałygłówkować.I
bardzodobrze,boprzecieżchodziłotylkooto,bynieleciałyjakćmydoognia.Już
Mikołajnajlepiejwiedział,którychłopakjestodpowiedzialny,aktórytopozer.
Trochęgorzejradziłsobiezdziewczynami,naszczęściemiałdwiebystre
przyjaciółki.Oneteżumiałypowiedzieć:„Wyluzuj!Zanimsięobejrzysz,onaogłosi
waszezaręczyny!”.Luzowałwięc,bowierzyłkobiecejintuicji.Parysięrozpadały,a
trionie.
6.
Magusialubiłagotowaćjedyniewówczas,kiedyniemusiałamyślećostu
rzeczachrównocześnie.Niestety,ostatniomyślałaostupięciuiciągnęłaresztkami
sił.Wpracyprzekazywałaswojestanowiskonowejlektorce,wdomuwychodziłaze
skóry,żebyskończyćtłumaczenieksiążki,izadręczałasięwyjazdem.Wciąż
nachodziłyjąwątpliwości,czyabydobrzerobi,zostawiającnapastwęlosuswoje
dorastającekociątko.Nibyniegłupieisamodzielne,jednakłasenaczułościi
rozchwianeemocjonalnie,lubtylkoskłonnedorozchwiania,conajednowychodziło.
NaniedzielnyobiadMagusiazaprosiłasiostryzmężami,bratazżonąiNatalię,
najbliższąprzyjaciółkę.Dostołumiałozasiąśćdziewięćosób.Wprzeliczeniuna
zupę,krokietyisurówkidawałotowielegodzinspędzonychwkuchni.Lilka
podpowiadałarestaurację,aletoniebyłnajlepszypomysł.
–Dorestauracjizapraszasięnormalnychludzi,niemojąrodzinę–
zaprotestowałaMagusia.–Popierwsze,nieznamlokaluztelewizorem,podrugie,
jużsłyszęteichnarzekanianajedzenieiobsługę.Wstydusobienarobimy,aciotkii
takwyjdąprzekonane,żechciałamjeotruć.Zamówiłamcatering.Wniedzielęrano
dowiozącałyobiad.Todobrafirma,wszkoleczęstojąwynajmujemy.
–Myślisz,żecioteczkidadząsięwyprowadzićwpole?
–Oczywiście,conieznaczy,żebędzieimsmakowało.Onewszystkonajlepiej
robiąsame.Ajeśliprzytrafiimsięwpadka,jakEmilcezbigosemczyLesizgalaretką,
natychmiastoniejzapominają.
–OstatnisernikciotkiLesibyłniedoprzełknięcia–wzdrygnęłasięLilka.–Chyba
pomyliłasólzcukrem...Brr.
–Apowiedzjejto!–roześmiałasięMagusiainatychmiastspoważniała.–Oj,
będziesiętudzisiajdziało,będzie.Ażstrachpomyśleć.
–Nierozumiem–powiedziałazwyrzutemLilka–dlaczegouparłaśsię,żeby
opowiadaćcałejrodzinieoswoimwyjeździe.Nimciotkisięzorientują,żeciebienie
ma,zdążyszwrócić.Rozmawiacietylkowtedy,kiedytydonichdzwonisz.Przecież
onenieszukająkontaktuznami,oszczędzająnatelefonachalbomająnasgłębokow
nosie.
–Dopókisięniepokłócą–zauważyłaMagusia.
–Pokażdejostrejsprzeczcenatychmiastwydzwaniają,żebynaskarżyćnatę
drugą.Ostatniościnająsiędośćczęsto.Wgruncierzeczytosądrobnedziwactwa,na
któretrzebaprzymknąćoko.Popatrz,idąświęta,akażdeświętaspędzaliśmyrazem.
Niechcę,żebyśzostałazupełniesama.Wtrudnychchwilachrodzinabardzosię
przydaje,nawettakazdziwaczałajaknasza.
–JestpaniNatalia.Bardzojąlubię,owielebardziejniżrodzinę.Dwarazyw
tygodniujestemuniejnarosyjskim.TonajwspanialszaRosjanka,jakąznam.
–NatalianiejestRosjanką–poprawiłająMagusia.
–Robifantastyczneblinyikulebiaki,więcduszęmusimiećrosyjską.
–Jejdziadkowiebylirepatriantami...
–Jakietomaznaczenie,Magusiu!–wykrzyknęłaLilka.–Chcęcitylkopowiedzieć,
żegdybymmiałajakieśkłopoty,mówięgdyby,anie,żebędęmiała,więcgdyby...to
jatylkodopaniNatalii.Przynajmniejzrozumie,codoniejmówię,wysłucha,doradzi.
Oczymmamgadaćzciotkami?Serialiprawienieoglądam,sporteminteresujęsię
średnio,ainnetematyniewchodząwrachubę,botezkoleiichnieinteresują.
–Bardzodobrze,żejestNatalia,ale...rodzinatorodzina.Tosąsłowatwojejbabci.
Dopókiżyła,trzymałanaswkupie,więcmożegrawartajestświeczki.
Magusiaczęstosięzastanawiała,jakietosiły,jakieprzeciwnościlosuzadziałały,
żejejsiostry,kiedyśnormalneiżyciowekobiety,przeistoczyłysięwdwadziwadła.
Niebyłystare,jednadobiegałapięćdziesiątki,drugaledwiejąprzekroczyła,a
zachowywałysięjakzdziecinniałestaruszki.Dolegliwośćzwanagalopującym
dziwactwemdopadłaje,gdyprzeszłynarentę,acałyichświatskurczyłsiędodomu,
garnkówidzieci.Kiedydziecipodrosły,zostałyjużtylkogarnkiitelewizor.Dlaczego
więcinnymkobietomsiętonieprzytrafiało?Magusiamogławyliczyćkilkanaście
znajomych,któreniepracowałyzawodowo,ajednakpostępowałynormalnie.
ChoćbypaniMalinowska,którarazwtygodniuprzychodziłasprzątnąćmieszkanie,
czysąsiadkazpiętrapaniSobolewska.Możewięc,myślałaMagusia,rodzina
Walickichbyłaobarczonajakimśskażonymgenem,którydojrzewałtakżewniej.
Pocieszałasiętylkotym,żematkadożyłasłusznegowiekuwcałkiemdobrej
kondycjipsychicznej,cobyznaczyło,żegennieuwszystkichsięuaktywniał.
Powolnyrozpadwięzirodzinnychzacząłsięjeszczezażyciamatki,apojejśmierci,
podczasdzieleniapamiątek,doszłodoprzykrychspięć,nadktórymitrudnobyło
przejśćdoporządkudziennego.Zmiesiącanamiesiącrodzeństwooddalałosięod
siebieigubiłonićporozumienia.Magusiabyławkomfortowejsytuacji,opróczmęża
icórkimiałaprzyjaciółikolegówzpracy.Otaczalijąwspanialiludzie,życzliwii
oddani.Niemogłajednakzapomniećorodzinie,zktórąodczasudoczasuwypadało
sięspotkać.
PierwszaprzytruchtałaciotkaEmilkaizmiejscapołożyłaswojąpulchnąrękęna
pilocie.Dlakogoś,ktotakjakonakochałseriale,zawszebyłocośgodnego
obejrzenia,jeślinienajednym,tonadrugimlubtrzecimkanale.
–Poobiedziechciałabymprzezchwilęzwamiporozmawiać–powiedziała
Magusia.
–Oczym?Toznaczy,tak,tak!–zgodziłasięskwapliwieEmilka.–Potosię
spotykamy,żebyrozmawiać.Mnietelewizornieprzeszkadza,jamampodzielną
uwagęipowiemci,żemilejsięrozmawia,kiedywtlecośbrzęczy.
CiotkaLechosławanawidokEmilkiprzeżywającejmiłosneperypetiebohaterów
zmiejscastraciłahumor.NaEurosporcietrwałyrozgrywkiligoweizażadneskarby
niechciałaichstracić.
–Wiesz,cocipowiem,Jagienko–perorowałagłośno–przytwoichzarobkach
powinnaśsobiekupićdrugitelewizor.Tychceszoglądaćto,Lilkatamto,pocosię
kłócić.
–Właśnie,poco?–spytałaniewinnieLilka.–Pytam,poconamdrugitelewizor,
jeżeliprzedjednymrzadkosiadamy?Niemamyczasu,ciociu,jesteśmykobietami
pracującymi.
–Niekażęcioglądaćgłupichtasiemców,aletakisporttoprzecieżzdrowie.
–Uprawianyamatorsko.Sportwyczynowyprawiezawszeprowadzidokalectwa
–stwierdziłaLilkainatychmiastwybiegładoprzedpokoju,żebypowitaćpanią
Natalię.
WczasieobiaduEmilkaniedałanikomudotknąćpilota,więcLechosławazaczęła
przypominaćodbezpieczonygranat.Przedrzeźniałabohaterów,wtrącałazjadliwe
komentarzeiwściekałasię,żemusiwysłuchiwaćhistorii,którymipogardzała.
Prawdęmówiąc,wszyscybyliskazaninaserial,boEmilkaodpewnegoczasu
nastawiałagłosnacałyregulator,conajprawdopodobniejoznaczałokłopotyze
słuchem.
–Powinnaśdoprawiaćbarszczykmajerankiem!–krzyknęłaLesia.–Jazawsze
doprawiam.Atypewnowsypałaśoregano?
–Niesmakujeci?
–Niezły,chociażzmajerankiemlepszy.Podobneuwagitowarzyszyływszystkim
daniom,jednakobiadzyskałogólneuznanie.
–Domowejedzenietodomowe!–wrzasnęłaLechosława.–Nawetjeżelikucharka
niejestmistrzem.
Magusiagładkoprzełknęławątpliwykomplement,akiedyciotkaEmilkawyszła
dołazienki,oczywiściezpilotemwkieszeni,wyłączyłatelewizorzsieci.Wpokoju
zapanowałabłogacisza.
–Torozumiem–powiedziałaLechosława.–Jaktawariatkawróci,każjejoddać
pilota,tojeszczeobejrzękońcówkęmeczu.
–Wiem,żegościemająswojeprawa,jednakdzisiajwyjątkowoproszę,żebyście
zrezygnowałyprzynajmniejzoglądaniatelewizji.Chciałamzwamiporozmawiaćo
bardzoważnejsprawie–powiedziałaMagusia.
ZwyjątkiemEmilkiiLesiniktnieprotestowałprzeciwkociszyweterze.Wkońcu
iciotkidałysięjakośudobruchać,anawetznalazłysatysfakcjęwprostym
rozumowaniu,żetadrugateżnieogląda.
–WyjeżdżamnakilkamiesięcydoStanów–powiedziałaMagusia.–Robertpo
wypadkumabezwładnąrękę,muszęmupomócwrehabilitacjiorazwdokończeniu
pracy,toznaczywprzepisaniupodjegodyktando.
–Nierozumiem,pocoonsiętamwlókł,tentwójRobert.–CiotkaLechosława
wzruszyłaramionami.–Tumuźleniebyło,atamniktgonieciągnął.
Magusiaztrudemukrywałazniecierpliwienie.
–Myliszsię,zaprosiłagoznanafundacja.Tłumaczyłamcijuż,alewytłumaczę
jeszczeraz.Poseriiartykułów,jakieopublikowałwanglojęzycznychpismach
fachowych,fundacjazaproponowałamupracę.Jestnakontrakcieimusiwywiązać
sięzumowy.Tosprawaambicji,aleteżpieniędzy.
–Jakatofundacja,boniedosłyszałam?–zainteresowałasięEmilka.
Magusiajużmiałanazwęnakońcujęzyka,kiedywujekAnatolgwałtowniewszedł
jejwsłowo:
–Emilio,nawetgdybyśnapisaładonichwnajczystszejpolszczyźnie,ciebieitak
niezaproszą.Brakujecidoktoratu,wiedzynatematrecyklinguiperfekcyjnej
znajomościangielskiego.Przymknijsięwięc,złaskiswojej,ipozwólmówićJagience.
Magusiaciężkowestchnęła.Nieliczyła,żebędziełatwo,aleteżniespodziewała
sięażtakiejdrogiprzezmękę.
–Jadę–powiedziała–bojestemmężowipotrzebna.Lilkazostajewkrajuiproszę
wasbardzo,żebyściezapewnilijejopiekę.Niechodzioniańczenie,ależyczliwe
zainteresowanie.
Pewniepiorunniespowodowałbywiększegozamieszania.
–Twoimnajwiększymbłędembyłoto,żewyszłaśzaAnglika–odezwałasięniz
tego,nizowegoLechosława.
–Drugamądrazabrałagłos!–zdenerwowałsięwujekAnatol.–Robertjestw
połowiePolakiem,tyleżeurodzonymwAnglii.Zresztątoniemanicdorzeczy.
Jagienkaprosinasopomocitrzebasięzastanowić,jakmożemypomóc.
Lilkaspojrzałanawujkazezdziwieniem,aleizodrobinąsympatii.Nie
spodziewałasię,żeztakąłatwościąusadzinajpierwEmilkę,potemLesię.Rzadkosię
odzywałipewniedlategouważałagozastrasznegomruka.Awujek,jakjużraz
przemówił,niedałsobieodebraćgłosuibezlitośnieucinałlamentyciotek.Gasił
każdąodzywkę,któraniewiązałasięzprośbąnajmłodszejsiostry.Gotówbyłnawet
przyjąćLilkępodswójdach.
–Ustaliłyśmy,żeLilazostanietutaj,wnaszymmieszkaniu–zaczęłaMagusia,lecz
Emilkaniedałajejskończyć.
–Głupipomysł!–stwierdziłakategorycznie.–Gdybyśodczasudoczasu
popatrzyławtelewizor,wiedziałabyś,jakaterazjestmłodzież.Seks,narkotyki,
wódka,jednymsłowemdeprawacja.
–Tyznaszżyciezseriali,jaznammojącórkęiwiem,wjakimtowarzystwiesię
obraca–odparowałaostroMagusia.
Jeszczewielerazymusiałapodnosićgłos,zanimciotkipogodziłysięzjej
wyjazdemizkukułczymjajem,jakiezamierzałaimpodrzucić.Nieprotestowały
przeciwkoLilce,bonaswójsposóbjąlubiły,protestowałyprzeciwkosiostrze,która
podjęłatakważnąinierozsądnądecyzjębezpytaniaichozdanie.Wkońcupowielu
przykrych,czasembezsensownychuwagachdałysłowo,żezajmąsięsiostrzenicą
jakwłasnącórką.GłównymipierwszymopiekunemzostałwujekAnatol.
–Wujekbyłdzisiajsuper–stwierdziłaLilkapowyjściurodziny,kiedyw
mieszkaniuzostałajedyniepaniNatalia.
–Nieuprzedzajsiędoniego–prosiłaMagusia–niewystawiajpazurków,a
zobaczysz,żejestwporządkuidasięlubić.
–Możliwe,alemniedrażnijegodrobiazgowość.Wujekniedzieliwłosanaczworo,
ongopotrafiposiekaćnaosiemczęści.
–Niedziwsię,kochanie!–wtrąciłapaniNatalia.
–Przecieżtomikrochirurg.
7.
DzieńwyjazduMagusizbliżałsięnieubłaganie.KrótkoprzedŚwiętemZmarłych
skończyłatłumaczenieiwysłałaksiążkędowydawnictwa.Wreszciemogłasięzająć
pakowaniem.Zabierałatylkonajpotrzebniejszerzeczy,alewiadomo,jaksięjedzie
nakilkamiesięcy,toipotrzebysąwiększe.Lilkastarannieprzeglądałaodłożone
ubrania.
–Tentriumphspłaszczacibiust,pocogobierzesz?
–Spłaszcza?–zatroskałasięMagusia.
–Jasne.Mogęgowywalić?
–Świetniemiećkogoś,zkimmożnaporozmawiaćtakintymnie–westchnęła
Magusia.–Wywal!
Przygotowaniatakjepochłonęły,żeomaływłosnieprzeoczyłynadchodzącego
święta.
–Musimypojechaćnacmentarz,uporządkowaćgróbdziadków–ocknęłasię
Lilka.
NielubiłacmentarzaaniŚwiętaZmarłych,alekochałababcię,więcsentyment
wziąłgóręnadniechęcią.Ulżyłojej,kiedysiędowiedziała,żeMagusiadałapieniądze
nakwiaty,zniczeiwszystko,cotrzeba,natomiastciotkaEmilkazobowiązałasię
umyćnagrobekiozdobić.
–Wiedziała,żejestemzabiegana–powiedziałaMagusia–izdobyłasięnataki
ładnygest.
Gestmożeiładny,aleprzybranienagrobkajużtakieniebyło.Emilkastraciła
wyczucie.Wśróddoniczekiwielkichplastikowychzniczyzmieściłajeszczedomekz
pozytywkąibukietniezniszczalnychstorczyków.
–Alekicz!–jęknęłaLilka.
Magusianawetniejęknęła,jednakhumorstraciła.Pokręciłysiętrochępo
cmentarzu,zapaliłyświatełkakilkudawnymznajomym,atakżeustawiłysporyznicz
podtablicąpamięciofiarzbrodnikatyńskiej.
–Babciachybasięwgrobieprzewróciła–mruknęłaLilka,kiedywkońcu
dobrnęłydosamochodu.
–Awcalenie!–uśmiechnęłasięMagusia.–Tamzostałtylkopopiółzbabcinych
kostek.Babciabyłazbytruchliwa,żebyterazsiedziećbezczynnieipilnować
truchełka.
–Iconibyrobi?–spytałazaskoczonaLilka.
–Jestznami,wdomu.Nieuwierzysz,aleczujęjejobecnośćwgabinecie.To
przecieżbyłjejpokój.
–Próbujeszmiwmówić,żewyjeżdżasz,amnienapociechęzostawiaszbabcię?
Wcalemnieniecieszytakieobcowaniezezmarłymi–wzdrygnęłasięLilka.
–Niekażęciobcować,mówiętylkoopamięci–wyjaśniłaspokojnieMagusia.
Nimdojechałydodomu,Lilkazapomniałaocałejrozmowie.
Listopadowychłódtrochęjejdokuczył,więczradościąrzuciłasięnagorącą
herbatęiciasto.Magusia,zfiliżankąwręku,zaczęłaprzeglądaćpłyty.Wiadomobyło,
żewłączynokturnyChopina,które,jejzdaniem,najlepiejpodkreślałypowagędnia.
PrzycałymszacunkudlaChopinaiklasykinastolatkawetknęławuszysłuchawki
odtwarzaczazeswojąmuzyką.LedwiejejulubionawokalistkaCiarazaczęłaśpiewać
Goodies,Lilkapoczuła,żeopadajązniejcmentarnesmutki.Inne,niestety,niechciały
opaść.ImbliżejbyłodowyjazduMagusi,tymbardziejtraciłapewnośćsiebie.W
przeciwieństwiedowielurówieśnikównigdynienarzekałanaswójdominie
próbowałazniegouciekać.Niemiałapowodów.Staruszkowie,aostatniojużtylko
Magusia,pozwalalijejżyćispokojnieoddychać.Niemusiałakręcićjakinne
kumpelki,kłamaćanimotać.Dyskoteka,koleżeńskaimpreza,kino,proszębardzo,
byletylkowiedzieli,zkimidzieinajakdługo.Zadługotoonasamanie
wytrzymywała,bo,jakwszystkieranneptaszki,odziesiątejwieczorembyłaniedo
życia.Dobrzesięczuławdomu,dobrzezMagusią,aterazwszystkomiałosię
zmienić.Magusiawybrałamęża.Lilkanibytorozumiała,bardzodobrzerozumiała,
jednakczuławśrodkudziwnyniepokój.Wyciągnęłasłuchawkizuszu.
–Magusiu,czyrodzicekochająwszystkiedziecijednakowo?–spytała.–Jeślimają
troje,czworo,tojaktojest?
–Nigdyniemiałamczworgadzieci–roześmiałasięMagusia.
–Wdomubyławasczwórka,tochybawiesz.
–Niesądzę,żebyjednakowo–powiedziałapochwilinamysłuMagusia.–Zawsze
trafisięjakieśjednomniejzaradne,chorelubpoprostupóźniejurodzone,które
wymagawiększejtroski.Pozatymdzieciteżsąróżne.Mojamamawyraźnie
faworyzowałaAnatola.Jedynysyn,dotegonajmłodszy.
–Iniemiałyściedoniejżalu?
–PomiędzyciotkamiamnąiAnatolemjestponaddziesięćlatróżnicy.One
pewniereagowałyinaczej,ajaczasemmiałamżal.Najczęściejodrobiazgi,bobabcia
bardzosięstarała,żebywszystkichrównotraktować.Niezawszetosięudawało.
–Kogosiębardziejkocha:dzieciczymęża?
–Dziewczynko,kogobardziejkochasz:tatusiaczymamusię?
Lilkaspojrzałazaskoczona,coMagusięrozbawiło.
–Dyżurnepytaniewczasachdzieciństwatwojejbabci–wyjaśniła.–Jakdorosły
chciałzagadaćdoznajomegodziecka,toobowiązkowopytałopreferencje
uczuciowe.Słuchaj–Magusiaspoważniała–jeżelimyślisz,żejadącdotaty,
wybieramjego,aciebieodstawiamnabocznytor,tojesteśwbłędzie.Prawdę
mówiąc,jamamdwojedzieci.Twójojciectocudownyfacet,alenaukowiec,któryw
normalnejrzeczywistościporuszasiępoomacku.Maswojebadania,swojeideeinie
obchodzigo,czywłożydwabutydopary,czykażdyinny.Ateraztennaukowiecjest
chory,zrozpaczonyicałkiembezradny.Wiem,żejestempotrzebnaitobie,ijemu,
uznałamjednak,żewtejchwilijemubardziej.Tymasznieźlepoukładanewgłowiei
jeślitylkozechceszkierowaćsięzdrowymrozsądkiemizapanujesznadjęzykiem,
daszsobieradę.Podobnojesteśdorosła–dokończyłaszeptemiprzygarnęłacórkę
dosiebie.
LilkawtuliłanoswciepłąszyjęMagusiizprzyjemnościąwdychaładelikatny
zapachjejperfum.
–Mogęciodpowiedziećnababcinepytanie–powiedziałacichutko.–Bardzo
kochamtatę,alenikogonaświecieniekochamtakjakciebie.Niewiem,możekiedyś
jakiśfacetzabierzecitrochętejmiłości,chociażfacetówkochasięchybainaczej?
Zamilkłaspeszona.Niepodejrzewała,żezdobędziesięnataknieoczekiwane
wyznaniewobecmatki.Bardzosiękochały,toprawda,aleniemiałyzwyczaju
zapewniaćsięoswoichuczuciachanipowtarzaćcodwazdania:„Kochamcię”.
WedługLilkicośtakiegobyłosztucznąmanifestacją,wktórejcelowałaciotka
Emilka.Kiedywnuczętaprzeszkadzałyjejwoglądaniufilmu,mówiła,żejekocha,
posyłałacałuskaiwyganiaładodrugiegopokoju.
–Samaznalazłaśodpowiedź–powiedziałacichoMagusiaiprzytuliłacórkę
jeszczemocniej.
Lilkapoczuła,żezbierajejsięnapłacz.
8.
WujekAnatolpodjechałoumówionejgodzinie.Walizkiwpakowałdobagażnika,
siostrędosamochoduiruszyłdoWarszawy.WtenotosposóbMagusiazniknęła
córcezoczunaładnychkilkamiesięcy.Niebyłtomiłymoment.Lilkazewszystkich
siłzaciskałapięści,żebynierozpłakaćsięjakdzieckoioszczędzićMagusi
dodatkowegostresu.Wytrwaładzielnie,obiecałazamykać,pamiętać,nieprzegapić,
poczymwróciłanagóręidopierowtedyrozmazałasięnadobre.Pochlipując,
odszukałaDVDzCasablancąiwsunęłapłytędoodtwarzacza.Filmbyłniezły,jej
jednakniechodziłoofilm,tylkooIngridBergman,którabardzoprzypominała
Magusię.Lilkaodkryłatopodobieństwodośćdawno,leczMagusianiechciała
uwierzyć,żewyglądajakaktorka.DopierokiedyOliwiaiMikołajpoparliLilkę,
przyznałazwahaniem,żemożemająrację.ZdaniemMagusiIngridbyładużo
ładniejsza,zdaniemMikołajaodwrotnieispórpozostałnierozstrzygnięty.Lilka
przychylałasiędoopiniikolegi.Teraz,skoroMagusiawyjechała,Lilcemusiał
wystarczyćfilmito,żepatrzyłanakogośbardzopodobnego.
WmomenciekiedyIngridBergmanpróbowałazastrzelićBogarta,zadzwoniła
Oliwia.
–Niepytam,corobisz,bojestemdomyślna.Idędociebie–powiedziała.–A
właściwietojużjestempoddrzwiami.
Lilkabezżaluprzerwałaoglądaniefilmu,obmyłatwarzzimnąwodąizaczęła
przypominaćczłowieka.
–AMikołaj?–spytała.
Oliwiamachnęłaręką.PrzezostatniedniLilkabyłaniezbytprzytomna,więc
umknęłojejparęszczegółów,choćbyto,żeMajkaoberżynacorazjawniejkręciłasię
kołoMikołajaipróbowaławepchnąćnasiłędotria.
–Wszystkorozumiem–tłumaczyłaOliwia–alefacetówczasemnierozumiem.
Zabujałsię,jegosprawa,zresztąniepierwszyinieostatniraz,tylkoniepowinien
zapominać,żetrioniejestkwartetem.Onchce,żebyśmypomogłyMajcewyjśćz
kryzysu.Podobnoprzeżywatraumę:matkamarakakrtani,ojciecpozawale,a
starszasiostrawwakacjepopełniłasamobójstwo.
–Okurczę!–wykrzyknęłaLilka.–Rzeczywiściemożnasięzałamać.
–Można–przytaknęłaOliwia.–Tylkojaniewidzęuniejtraumy.Gdybymmiała
tylenieszczęśćnagłowie,niebiegałabymnabaletydwarazywtygodniuinie
myślałaopasemkachitipsach.
–Wiesz,różniebywa.Możezawszelkącenępróbujesiętrzymaćiudajeprzed
sobąiprzedinnymi,żeniczłegosięniedzieje–zamyśliłasięLilka.–Kiedy
dowiedziałamsięowypadkutaty,teżwkółkosobiepowtarzałam,żeniema
tragedii,żemusibyćdobrze.
–PrzeztydzieńchodziłaśstrutainieodstępowałaśMagusinakrok.Ożyłaśnieco,
kiedypoznałyściewynikibadań.Dobrzepamiętam.Itojestnormalne.Aletalaska
niezachowujesięnormalnie.Nibyśpieszysiędodomu,bolekarzmaprzyjść,aza
momentzmieniazdanieiwpodskokachpędzizaMikołajemnasiłownię.Cośmitu
niepasujeiśmierdzifałszem.Majkapewniemagłębokownosierodzinnetragediei
myślitylkoosobie.Itomnieuniejwkurza.
–Sięzobaczy–powiedziałaLilka.–Małojąznamy.Oprzyjęciudotrianiema
mowy,alejeślimożnajejjakośpomóc,toczemunie.
Oliwiapokręciłasiępopokoju,wzięłaztacyszklankęiwodęmineralną.Czułasię
jakusiebiewdomu.
–Telefonicznywielbicielmilczy?–spytała.Lilkaztajemnicząminąodszukaław
komórcenajnowsząwiadomość.
–Kochaccostopragnącabytozylo.–Przeczytałazgodniezzapisem,bodopiero
wtedytekstbrzmiałodpowiedniozabawnie.
–„Coszylo”?–ucieszyłasięOliwia.–Acotonibyjesttocos?Tyżyjesz,więcon
możenawijaoembrionie?
–Dziecioróbtaki?–zdziwiłasięLilka.
DziesięćminutpóźniejMikołajzastałswojekumpelkirozchichotanei
rozbawione.Samwyglądałnazmęczonegoiniewsosie.Miałzasobąciężką
przeprawęzsamorządem,zAldonąidyrektorką.
–Coztobą?–spytałaOliwia.–Przypominaszfacetapoprzejściach.
Wzruszyłramionami.
–Edisonnieżyje,Einsteinnieżyjeijateżjakośźlesięczuję–wymamrotał.–
Możliwe,żepodłapałemgrypę.
–Weźproszek–poradziłaLilka.
–Acomasz?
Zakręciłasięiprzyniosłacałylistekpastylekreklamowanychjako
najskuteczniejsze.
–Pomaganawszystko,nakaszeliodciski–zapewniła.–Przedużyciem
skonsultujsięzlekarzemlubfarmaceutą,boulotkęgdzieśwcięło.Każdylek
niewłaściwiestosowany...
–Odpuść,booszaleję!–krzyknąłMikołaj.
–Jeszczeniepołknął,ajużjegozdrowiejestzagrożone–powiedziała
współczującoOliwia.
Znowuzaczęłychichotać,ażionsięrozpogodził.Niemiałinnegowyjścia.Śmiech
Oliwiibyłwyjątkowozaraźliwy.Lilkateżpowolidoszładosiebieizaczynała
wierzyć,żejakośtęswojąsamotnośćoswoiiprzetrzyma.
9.
Smutekprzychodziłwieczorami.Wdzieńwiadomo,szkoła,rosyjskiupani
Natalii,wspólnezOliwiątreningitenisastołowego,pogaduchyiczasszybkouciekał.
Przychodziłjednakmoment,żewszystkosiękończyło,Lilkazostawaławpustym
mieszkaniuiniemiaładokogootworzyćbuzi.Wtedyrozpaczliwiebrakowałojej
Magusi.Tonic,żeczasemobieciężkopracowałyiniestarczałoimczasuna
rozmowę.Starałysięjednakjeśćwspólnąkolacjęimiałyświadomość,żeniesą
same.Możnabyłowejśćdogabinetuipopatrzeć,jaksprawnieMagusiastukaw
klawiaturę,zamienićzedwazdaniaalboinie.TeraznaotarciełezLilcezostałytylko
Casablancaicodziennerozmowyprzezskype’a.Terozmowybardzopodnosiłyjąna
duchu,dałosięwnichzrelacjonowaćcałydzień.Tatorzeczywiścieniebyłw
najlepszejformie,mimożelekarzezapewnialiocofaniusięchoroby.PrzyMagusi
wyraźnieodżył.Magusiamiaławsobiecośtakiego,żeprzyniejwszyscyodżywali,
możezwyjątkiemciotek,naładowanychwłasnąenergiąniegorzejniżelektrownia.
Niestety,wprzeciwieństwiedoMagusi,ciotkizużywaływiększośćwigorunakłótnie
inarzekania,co–zwłaszczadlanajbliższych–byłodośćuciążliwe.
Lilkamiałaznimiciągłeprzejścia.Emilkauparłasię,żechcejąwidzieć
codziennieoczternastejnaobiedzie.Nieumiałapojąć,żektoś,ktooczternastej
siedzijeszczenalekcji,wżadensposóbniezdążydojechaćnadrugikoniecmiasta
wcześniejniżnaszesnastą.Plotłacośogorącychziemniaczkachidomowych
przyzwyczajeniach,któresąświęte.Lilkatłumaczyłacierpliwie,żemaswojeobiady
wdomu.MagusiaprzedwyjazdemumówiłasięzpaniąMalinowską,żetabędzie
równieżgotowała.Niecodziennieoczywiście,tylkodwarazywtygodniu.Ciotka
Emilkawierzyłajedynieswoimumiejętnościom,wkońcu,pozażartychsporach,
dałasięjakośprzekonaćiprzestałasiostrzenicęzadręczać.Stanęłonaniedzielnych
obiadachrazujednejciotki,razudrugiej.Lilkazgodziłasię,alebardzointensywnie
myślała,jaksięzobietnicywycofać.
Lechosławazkoleinastawiłasięnarozmowykontrolne.Dzwoniłaodziwnych
porach,zapewnewprzerwachmiędzyrozgrywkami,izaczynałazawszetaksamo:
–Couciebietakgłośno?Maszgości?
–Nikogoniemam,samasiedzę.
–NiejestemgłuchajaknaszaEmilka,słyszęryki.
–Tomożeścisztelewizor.
–Niepyskuj!Ciotkawie,comówi.
Potembyłypytaniaojedzenie,ciepłemajtkiistopniewszkole,nakoniecseria
dobrychrad.RadamiciotkiLechosławymożnabywybrukowaćzedwapiekła,nie
tylkojedno.
WtrudnymdlaLilkiokresieoswajaniasięzsamodzielnościąprawdziwym
skarbemokazałasiężonawujka,ciotkaJola.Przyokazjiswoichzakupów
zaopatrywałalodówkęLilki,przypominałaoterminachopłat,zawszepytałao
MagusięiojcaorazwypłacałaLilcetygodniówki.Wszelkiepełnomocnictwado
dysponowaniabankowymkontemMagusimiałwujek,natomiastnadkonkretnymi
jużwydatkamiczuwałaciociaJola.OnateżopłacałapaniąMalinowską.Tobyła
całkiemnowaciotka,awłaściwienietylenowa,ilewcześniejniedoceniona.Wczasie
rodzinnychspotkańgłówniemilczała,więcwyglądałonato,żeniemaswojego
zdaniaichowasięwcieniuwujka.Lilkanawetniepróbowałajejpoznać,oceniła
niejakozaocznieiwpakowaładojednegoworkazEmilkąiLesią.Jolaniepasowała
dotamtychciotek.Miałaniewieleponadtrzydzieścilat,nosiłasięskromnieibardzo
tradycyjnie,unikałamakijażu,amimotowyglądałanieźle,byłapoukładanaibardzo
normalna.
Gdzieśtakwpołowielistopada,jużporozmowachzAldonąidyrektorką,
samorządklasowywystąpiłzpomysłemurządzeniazabawyandrzejkowej.Nadużej
przerwieMikołajzapowiedziałzebranie.
Ledwiewspomniał,oczymbędziemowa,czteryosobyostentacyjniewyniosły
sięzklasy.
–Dobra,ślubuniebraliśmy–mruknąłMikołaj.Wyszłakolejnatrójka,którejbrak
ślubuteżbyłnarękę.
–Rozumiem,żezostalici,którzywczasietańcówniemusząwspomagaćsię
ketonalem–powiedziałMikołaj.–Mamydodyspozycjiklasęimożemyurządzić
dyskotekępołączonąztradycyjnymiwróżbami.Trzebaustalić,ktobędzie
odpowiadałzasprzęt,ktozajakieśkanapkiinapoje.Alkoholjestwykluczonyi
dyrektorkazabroniławszelkiegoprzemytu.
–Swojemlekowkartonikuchybamożnaprzynieść?–chciałwiedziećFilip.–
Regularniepijamtruskawkowe.
–Można,alesmoczeklepiejzostawwdomu–odparowałMikołaj.
Natychmiastposypałysiępytaniaocolęiredbulla,boinniniechcielibyćgorsi
odFilipa.Dyskusjazaczęławymykaćsięspodkontroliirozmywaćwniezbyt
wybrednychżartach.
–Uspokójciesię!–krzyknąłMikołaj.–Zacznijmyodustalenia,ktochcesię
zabawić?
–Zabawićtoiowszem,aleniewewróżby!–wyjaśniłPaweł.
–Koledzypomylililiceumzpodstawówką–zauważyłchłodnoPrymusik.–Jeżeli
omniechodzi,tooczywiścieprzyjdę,żebypopatrzećnawysiłkisamorządu.
–Popełniszbłąd!–NiewytrzymałaOliwia.–Andrzejkowewróżbylubiąsię
sprawdzać.Dowieszsięzadużoosobieizałamkagotowa.
–Nonie!–zauważyłzniesmakiemSebastian.–Owróżbachchybaniemówicie
poważnie.Zresztą,cotozazabawawbudzie.Natrzechbalangowiczówdwóch
opiekunów.Masakra.
ObokMikołajastanęłaMartyna,skarbniczkasamorządu.
–Słuchajcie,jestwyjście.Niechceciewbudzie,tomogęzałatwićmały,przytulny
lokal.Całasalkadlanas.
–Tojużbybyłocoś–zgodziłsięłaskawieFilip.–Zcateringiem?
–Dwiedychyzawstępiwramachtegojakieśjedzenie.
Dwiedychywywołałyprzeciągłe„eee”,cobyłowyraźnąoznakąniezadowolenia.
–Niewarto–orzekłSebastian.
–Słuchajcie!–poderwałasięLilka.–Gdybyprzypadkiemwtelewizorzeleciał
IndykMrożka,tokoniecznieobejrzyjcie.Jesteścietępijakcichłopizknajpy.Amoże
byśmycozasieli?Aco?Choćbyiżyto.E,warto?Niewarto!
Pawełzarechotałnacałygłos.
–Obrażaszrolnikówindywidualnych,którzyniezałapalisięnaunijnedotacje–
zauważył.–Nastonieboli,namsiępoprostuniechce.
–Amniesięniechcenawaspatrzeć!
Lilkawyszłazklasy.Zaniąwysypalisięinni,jakbyjejwyjściebyłosygnałemdo
zakończeniazebrania.
Mikołajbyłwściekły.DwatygodniebiegałodAldonydodyrektorki,prosił,
przekonywał,żetradycja,żeintegracja,akiedywreszciedostałłaskawązgodę,klasa
całkowiciesięwypięła.No,niecałkowicie.Nanastępnychprzerwachzgłaszalisię
ludziezróżnymipomysłami,żemożewmniejszymgronie,możeukogośwdomu,
żebybyłobardziejkameralnie.
–Teraztomówicie?–irytowałsięMikołaj.–Wiecie,ilebyłozachoduze
zdobyciempozwolenia?
–Niemogłeśnajpierwspytaćludzi?–zauważyłktoś.
Mikołajprzygryzłusta.Wciążjeszczemyślałkategoriamiuczniagimnazjum.Tam
klasakupowaławszystkiepomysływciemno.Owszem,wychodziłyróżneafery,
sprzątaczkiwynosiłyzubikacjibutelkipowódce,czasemktośkomuśdałzamocno
wzęby,aleludziegarnęlisiędowspólnejzabawy.Iwcalenietrzebabyłopytaćo
zgodę.
–Imwyżej,tymgorzej–denerwowałsięwdrodzedodomu.–Strachpomyśleć,
cobędzienastudiach.
OliwiaiLilkaprzezorniemilczały.Mikołajmusiałsięwygadać,takąjużmiał
naturę.
Majkapogładziłagodelikatniepoplecach.
–Chciałeśdobrze–powiedziała.
Żachnąłsięiodsunął.Niecierpiał,kiedygopocieszano.
Majkawracałarazemznimi,chociażmieszkaławcentruminiebyłojejpo
drodze.Przykleiłasiędotriaiwcalejejnieprzeszkadzałoto,żeLilkazOliwiąnie
tolerowałybluzgów.Dostosowałasiędonichibyłopokrzyku.Widaćbardziej
zależałojejnatowarzystwieniżnajęzykowejswobodzie.
–OjakimlokalumówiłaMartyna?–spytała.
–JejstaruszkowieprowadząFantasmagorię.
–Dziwne,znamwłaścicielilokaliwmieście,aleichnazwiskonieobiłomisięo
uszy.Możetylkodzierżawią?
–Skądmogętowiedzieć?–burknąłMikołaj.
–Tyzniąsiedzisz.Zresztąwszystkichniemusiszznać.
–Nocoty?Tłumaczyłamciprzecież,żemójtatomacałąsiećknajpek,wtym
dwiezagranicą,inaprawdęznawszystkich.
–Sieć?–zdziwiłasięOliwia.
–Cztery,nie,cojamówię,pięćlokalitojużsieć–wyjaśniłaMajka.–Alejawolę
domoweimprezki.Chętniebymwaszaprosiła,mieszkaniejestduże,fajnie
umeblowaneantykami,niestety,mamabardzoźlesięczuje.Majużprzerzutyi
potrzebnyjejspokój.
–Toprzykre–mruknęłaLilka.
–Bardzo,alenicniemożnazrobić.Pochemiistraciłagłos,codlanauczycielki
śpiewujestdramatem.Naszczęściewłosyjejniewyszły.Mójwujekjestmajorem
magistremhabilitowanym...
–Kim?–Mikołajzwrażeniaażprzystanął.
–Jestlekarzemwojskowym–wyjaśniłaMajka–izabierajądosiebiedokliniki.
Jesttamszefem,więcmożeudasięcośzrobić,żebyjejpomóc.
Doszlidokamienicy,wktórejmieszkałaLilka.KawałekdalejbyłdomMikołaja,a
jeszczekawałekdalej–Oliwii.
Majkastałajużnatrzecimschodkuzrękąnaklamce.
–Wejdziecie?–spytałaLilka.
Wiedziała,żeniewejdą,boOliwiamiałategodnialekcjęfortepianu,aMikołaj
treningtenisastołowego.Wyglądałonato,żezostaniesamazMajką.
–Czytyniemaszdzisiajrosyjskiego?–spytałaprzytomnieOliwia.
–Okurczę!–wykrzyknęłaLilka.–Sorki,zapomniałamnaśmierć.Muszęlecieć.
Dopięłasiędodomofonuipośpieszniewystukałakodmieszkania.Dopierona
schodachzwolniłakroku.ZwdzięcznościąpomyślałaoOliwiiiwieloletnich
przyjaźniach,któretakbezbłędniepozwalająwyczućnastrójdrugiejosoby.Akurat
tegodniaLilkaniemiałaochotynawysłuchiwaniezwierzeńMajki.„Czasemsięma
nastrójpocieszyciela,czasemsięniema”,myślała.OdwyjazduMagusiwciąż
zmagałasięzwłasnymikłopotamiiniechciałabraćsobienagłowęcudzych
dramatów.Dziewczynająprzerażała.Lilkanieznałainnejosoby,naktórąspadałoby
tylenieszczęść.Niedość,żesiostrapopełniłasamobójstwo,ojciecmiałzawał,a
matkaraka,tojeszczeuMajkilekarzepodejrzewalibiałaczkę.Tonicfajnego,jeżeli
tyletragediidotykajednąrodzinę.Odsamegosłuchaniamożnabyłozwariować.
„Chybajestemokrokodznieczulicy”,mruknęła,otwierającdrzwi.Byłojejprzykro,
głupio,jednaknicniemogłaporadzićnato,żenieczułasięświętąTeresąani
pocieszycielkąstrapionych.
10.
PierwszaawanturazLechosławąmiałamiejscepodkonieclistopada.Cioteczka
zadzwoniła,żebyzadaćswojetradycyjnepytania.Widaćnawetjąprzestałobawić
wałkowaniewciążtegosamego,bonieoczekiwaniezmieniłaton.
–Jaktysobieradzisz,sierotko?–spytałagłosem,wktórymbrzmiało
najszczerszewspółczucie.
–Dobrze.Iwcalenieczujęsięsierotką!–zaprotestowałaenergicznieLilka.
–Niebierztegotakdosłownie,chociażprawdąjest,żerodzicecięporzucili.
Lilkapoczułapulsowaniewskroniach,atoznaczyło,żezamomentwybuchniei
powieojedno,anawetodwasłowazadużo.Lepiejbyłoskończyćrozmowę.
–Uczęsiędoklasówki,ciociu,nieobraźsię,porozmawiamyinnymrazem.
–Uczsię,pewnieżetak!–przytaknęłaskwapliwieciotka.–Przyjdzieszwsobotę
naobiad,topogadamy.
Wsobotęwypadałyandrzejki.Lilka,nieprzyzwyczajonadozmyślaniaikręcenia,
szczerzepowiedziała,żeszykujespotkaniedlakilkuprzyjaciół,musitoiowo
przygotować,więczaobiaddziękuje,zjecośwdomu.Ciotkęzatkało.Przezchwilę
nieumiaławydobyćgłosu,akiedyjużwydobyła,nieprzestawałamówić.Lilka
położyłasłuchawkęnaszafceiwzięłasiędoszykowaniakanapki.Copewienczas
nachylałasię,żebypowiedzieć:„Tak,tak,ciociu”.Nieinteresowałojej,co
Lechosławasądziokoleżeńskichspotkaniach,rozwydrzeniumłodzieżyiklęskach
żywiołowych.Sięgnęłaposłuchawkędopierowchwili,kiedyciotkazaryczała:
–Maszbyćnaobiedzie!Inatychmiastodwołajgości.Żadnychhulanek!
Zdemolującimieszkaniealbookradnąitylkokłopotówmatcenarobisz.
NikttaknigdydoLilkiniemówił.Wdomubyłatraktowanajakrównoprawny
członekrodziny,niejaktępywykonawcarozkazów.Policzyładopięciuijakoś
opanowałairytację.
–Przykromi,ciociu,mamawieowszystkiminiemanicprzeciwkomoim
gościom.Niemusiszsięomniemartwić.Zjemcośwdomu,anawieczórkoleżanki
przyniosąróżnedomowedania.
–Mama!–prychnęłaLechosława.–Wiedzotym,żeżadnaporządnamatkanie
zostawiłabydorastającejcórkidlaporachunkówzkochankąmęża.Onaciterazna
wszystkogotowapozwolić,żeby...żebyś...
–Oczymtymówisz?!–krzyknęłaLilka,przekonana,żesięprzesłyszała.
–Oczymmówię,tomówię!Zamiastsięstawiać,pamiętaj,żebezrodzinyjesteś
nikim.Tylkociotkicizostały,więcjeszanuj.Ojciec!Anglicysąjeszczebardziej
rozwiąźliniżPolacy.Rehabilitacja!–prychnęła.–Teżmiałamskręconąrękęinie
robiłamztegomiędzynarodowejafery.
Rozłączyłysięniemaljednocześnie.Trudnoprzewidzieć,cozrobiłapotem
Lechosława,wkażdymrazieLilkazaczęłapłakać.Wrednesłowaciotkiwwiercałysię
wmózginiemogłaichzostawićot,taksobie,żebykiełkowały,rosły,apotemją
zabiły.Przywykładotego,żedoroślitrzymająróżnesprawywtajemnicy,żenieo
wszystkimwspominajądzieciom,nawettymdojrzałym,natomiastprzyjaciołomi
rodziniemogąpowiedziećwięcej.Musiałanatychmiastporozmawiaćzkimś
mądrym,zpaniąNataliąalbociotkąJolą.Nataliategopopołudniamiałalekcjew
szkolejęzykówobcych.Lilkaniechciałaczekaćaniminuty.Napisałarozpaczliwy
SMS:„Chybadałamsięwykołować,jestemwrozpaczy,zadzwoniępotem”,wysłała
godoOliwiiiMikołaja,asamaruszyładowujostwa.Całądrogębiegła,jakbyodtego
zależałojejżycie.Kiedywreszciestanęłanaprogu,byłazziajanaiczerwonazemocji.
Nieprzytomnymwzrokiemobrzuciławujka,zdziwiona,żejestwmieszkaniui
otwieradrzwi.CiotkaJolamówiła,żeodkądzaczęlibudowęnowegodomu,prawie
niewidujemęża.Pierwszepytanierzuciła,zanimściągnęłabutyikurtkę.
–Czytoprawda,żetatomakochankęimamapojechała,żebysięzniąrozprawić?
–Cygankacitowywróżyłaczymiałaśproroczysen?
Wujekpatrzyłtakśmiesznieznadokularów,jakbychciałjąstuknąćczołem.Zjego
minyniedałosięnicwyczytać.
Poprawiłkurtkę,któraspadłazwieszaka,iprzezchwilęustawiałrównobuty
Lilki.Pedantycznie,jedenobokdrugiego,jakbybyłyzdrogocennegokruszcu,aniez
czarnejskóry.Lilkaprzestępowałaznoginanogę,corazbardziejprzekonana,że
wujekzbieramyśli,żebywyjawićprawdęowielegorsząodtejciotczynej.
–Chodź,chodź,proszę!–powiedział,kiedyjużbutystałynabaczność.–Usiądźi
mów,odkiedytodziecipodająwwątpliwośćczynyrodziców?
–Odjakichśdwudziestuminut,dokładnieodtelefonuciotkiLechosławy–
wyrecytowałajednymtchem,czując,żewzbierawniejfuria.
Wujekzagrywałposwojemu.Twarzmiałkamienną,idealnądoobwieszczania
pacjentomnajgorszejprawdy.Poczułasięjakpacjentka.
–PrędzejpodejrzewałbymEmilię–stwierdził–boonawietrzyromansenawet
międzymarchwiąaburakiem.Codokładniecipowiedziała?
–Wujku,nieważneco!Wiesz,jakajestciotka!Odpowiedzminapytanie.
–Jeżeliobojewiemy,jakajestciotka,toczemutakbardzoprzejęłaśsięjej
gadaniem?Przestańsięmądrzyćizrób,ococięproszę.
Powtórzyławiernie,odzaproszenianaobiadpoostatniwybuch.Wustachczuła
popiół,językprzypominałkołek.Jolazlitowałasięnadniąipodsunęłaszklankę
wodymineralnej.
Lilkawypiładuszkiemibłagalniespojrzałanawujka.
–Historianamiaręintelektudwupółgłówków–powiedziałspokojnie.–Nie
wątpię,żejesttodziełozbiorowegowysiłku.Niestetydwapółgłówkiwkupienie
dająjednejmądrejgłowy.Bierzeszsobiedosercawszystko,cooneplotą?
–Nigdyniemówiłyniczłegoomamie...Prędzejotacie,alewtedymamajegasiła.
Wujekznowuspojrzałznadokularów,jakbyporazdrugiprzymierzałsiędo
stuknięciaLilkigłową.Wreszciesięodezwał:
–Ojciecprzysłałmifaksemwynikibadań.Skomplikowanezłamanierękiz
uszkodzeniemnerwu,przypadekpoważny,jednakrokujepowrótdozdrowia.W
Amerycemająświetnysprzęt,dobrychspecjalistówiniewątpię,żezdołająmu
pomóc.
Tobyłcaływujek.Niemógłnicpowiedziećwprost,uspokoić,pocieszyć,
wyjaśnić:takitak.Onmusiałzacząćodwykładuisięgnąćdopoczątkówświata.Co
miałarobić,skupiłasięnawywodzie.
–MójkolegaprzeszkoliłtrochęJagienkęzrehabilitacji,żebywiedziała,jak
pomóc.Pozatymjestjeszczedonapisaniatanieszczęsnapraca.Ojciecniemożew
tejchwilistukaćnakomputerze.Czymówięjasno?
–Tak.–Skinęłagłową.
–Toterazsłuchajuważnie.Twojamamaijajesteśmybardzodosiebiepodobni.
Mówięocharakterach,nieowyglądzie.Wrodzonaskromnośćniepozwalami
równaćsięztakąpięknością.–Uśmiechnąłsięlekko.–Łączynasjedno:nie
tolerujemyzdrady,boniemamydoniejskłonności.Gdybypojawiłasiękobieta,ta
trzecia,jaksiępopularniemówi,twojamama,zamiastleciećdoStanówiprzeganiać
rywalkęparasolką,wniosłabysprawęorozwód.Jazrobiłbymtaksamo.Niemożna
siłązatrzymaćprzysobiedrugiegoczłowieka,chybażenakrótko.Tonieżadna
wyimaginowanakobietapchnęłamamędowyjazdu,tylkopoczucieobowiązku
wobecmęża.Skończyłem.Teraztwojakolej.Zdradźmiwreszcie,dlaczego
uwierzyłaściotceLechosławie?Małotobzdursłyszałaśzjejust?
–Przeraziłamsięizaczęłamkombinować.Mamabardzodługoutrzymywałaswój
wyjazdwwielkiejtajemnicy,nikomunicniemówiła,więcpomyślałam,żemoże
miała...jakieśdodatkowepowody.
–Pewniecięrozczaruję,leczmyzJoląwiedzieliśmyojejplanachodsamego
początku.EmiliiiLechosławieniebyłosensumówić,ciebiemamachciałajak
najdłużejoszczędzić.Trudnojestwybieraćmiędzymężemadzieckiem.Dopiero
kiedyJolaobiecaławziąćciępodopiekę,Jagusiapodjęładecyzję.Mójnadzór
sprowadzasiędonadzorowaniaciebieiJoli.Jakpewniezauważyłaś,niemam
odpowiedniegopodejściadomłodychpanien.Dlaczegojesteśtakdziwnieubrana?
–Dziwnie?Normalnie.
–Tucośwyłazi,tusięcośniedopina.Toniejestnormalnie.Eleganckiubiór,moja
droga...
Lilkatylkoudawała,żesłucha.Spojrzałanaciotkę,uśmiechnęłasiętrochę
nieśmiało,trochęprzepraszająco,bonaglepoczułaprzypływwielkiejsympatii.
Jolawstałaodstołuipochwilizkuchnizaczęłydobiegaćmiłeodgłosy
towarzysząceprzygotowaniomposiłku.Brzęczałysztućce,nóżstukałodeskę.
–Nudzęcię?–bardziejstwierdził,niżspytałwujek.
–Nie,dlaczego!–zaprotestowałaenergicznie.
–Niewiemdlaczego,alewidzępooczach.Starszychteżczasemwarto
posłuchać...No,możezwyjątkiemdotkniętychdemencjąciotek.
–Anatolu!–odezwałasięzlekkimwyrzutemJola.–Są,jakiesą,aletowkońcu
twojesiostry.
Weszładopokojupotalerzykiizatrzymałasięnamomentprzykrześlemęża.
Wujeknieoczekiwaniesięroześmiał.
–Żonętojasobiemogłemwybrać,niestetysiostrybyłyjużnaświecie,kiedysię
urodziłem.Dwapierwszeegzemplarzenieudałysięrodzicom,możnapowiedzieć,są
wynikiemchybionycheksperymentów.Dziesięćlatstaruszkowiemyślelinad
udoskonaleniempierwowzorówidziękitemumamyJagienkęimnie.
Lilkarzuciłasięnakolacjęzwilczymapetytem.Byłauspokojona,odprężonai
niesamowiciegłodna.Oobiedziezapomniała,wzjedzeniukanapkiprzeszkodziłajej
Lechosława,więcteraznadrabiałazaległościcałegodnia.Niewtrącałasię,słuchała,
oczymmówią,ibardzowspółczułaJoli.Wujekmiałpaskudnyzwyczajpoprawiania
każdegorozmówcy.Wysłuchał,azarazpotemstwierdzał:„Toniejestdokładnie
tak”,izaczynałtłumaczyćposwojemu.Jolaanirazusięniewkurzyła,niewalnęła
rękąwstółaniwprzemądrzałągłowęmęża.Musiałamiećanielskącierpliwość.Nic
dziwnego,zzawodubyłakatechetką.
Lilkawracałaodwujostwanieprzyzwoicieobjedzonai,odziwo,lekkajakpiórko.
Nogiwrosłyjejwziemiędopieroprzeddomem,kiedyzobaczyłazziębniętąOliwięi
przytupującegoMikołaja.PrzypomniałasobieoSMS–ie.
–Ojej,czemuniezadzwoniliście?–spytała.
–Oddwugodzinnicinnegonierobimy!–mruknąłMikołaj.–Dzwonimyna
zmianę.
Lilkaobmacałakieszeniekurtki,jednaktelefonunieznalazła.Odkryłagodopiero
wmieszkaniu.Leżałspokojniewprzedpokojunaskrzyni.
–Samiwidzicie,jakbyłamzakręcona–powiedziałaprzepraszająco.
Obracałakomórkęnawszystkiestronyiniemogłazrozumieć,jaktomożliwe,że
zostawiłająwdomu.Byłajejniezbędnaniczymrozrusznikserca,aprzecież
rozrusznikasięniezostawia.
WieczoremjeszczerazmiałaokazjęporozmawiaćzciotkąLesią.Naekraniku
domowegotelefonupojawiłsięnapisTeletuba2,więcniebyłowątpliwości,kto
dzwoni.Zniechęciąprzystawiłasłuchawkędouchaiomałoniepadłazwrażenia.
Głosemsłodszymodmioduciotkaodegrałaznakomitąjednoaktówkępodnieco
długimtytułem:„Nieładniesięgniewaćnastarąbiednąciotkę,któraczasemcoś
palnie,alezawszechcedobrzedlarodziny”.Wujekmusiałjejnieźlenagadać,bo
nawetnieupierałasięprzysobotnimobiedzieinienapomknęłaanisłowemo
koleżeńskimspotkaniu.
11.
Pomysłnaklasoweandrzejkiskończyłsiępiramidalnąklapą.Mikołajztrudem
przebolałporażkę,dałsobiejednakwytłumaczyćiprzypomnieć,żezawszenajlepiej
siębawiliwswoimgronie.Triomiałowypróbowanychprzyjaciół,więczaczęłodo
nichrozsyłaćSMS–y.ZestarejekipyudałosięściągnąćdwóchkumpliMikołajai
dwieosobyzdawnegogimnazjum.DochodziłajeszczeMajka,któracorazczęściej
mówiła:„BomyzMikołajem...”.Onnigdyniemówił:„BomyzMajką...”idawno
wyzwoliłsięspodjejuroku.Dziewczynamimolicznychnieszczęśćbyłauciążliwai
skupionawyłącznienasobie.Jejkłopotymogłyzałamaćnawetdorosłego,więctrio
starałosięokazywaćwspółczucie,alejużnasympatięnieumiałosięzdobyć.
Udawała,żeniedostrzegatejrezerwy.
TowłaśniezasprawąMajkiimprezazaczęłanaglenabieraćrozmachu.Tydzień
wcześniejwiadomojużbyło,żespotykająsięuLilkiwosiemosób,żekurczaka
pieczemamaOliwii,sałatkęibitkirobimamaMikołaja,żeciastoprzynosi
Małgosia...Jednymsłowemwszystkojużustalono,kiedynaglezaczęlisięzgłaszać
różniludziezdziwnymipytaniami.
–Lilka,gdzietywłaściwiemieszkasz?Dajnamiarynachatę,żebymniebłądził–
poprosiłSebastian,tensam,którynazebraniuklasowymnajbardziejwybrzydzał.
–Chwila,moment!–zdziwiłasięLilka.–Jasięztobąumawiałam?
–Noprzecieżrobimybajlęuciebie!
–Sorry,stary!Toniejestklasowabajla,tylkościśleprywatna.
–Majkamówiła,żezbieraciezgłoszenia.
–WidocznieMajkazapraszacięnajakąśswojąimprezę.
DoOliwiiiMikołajateżzgłaszalisięróżniludzie,którzybardzodużowiedzielio
andrzejkachuLilki.
Ostatnioutarłosię,żetriowracałododomuweczwórkę.Majka,doczepionado
nich,wlokłasięznadąsanąminąiniemrawopróbowałaodpieraćzarzuty.
–Cojestgrane?–piekliłsięMikołaj.–Wszyscypowołująsięnaciebie.Coim
naopowiadałaś?
–Nictakiego!Niewiedziałam,żetotajemnica.Maszpretensjęokilkaosób,asam
chciałeśrobićimprezędlacałejklasy.
–Wbudzie,nieuLilki.Niewidziszróżnicymiędzyszkolnąimpreząadomówką?
–Widzę,pomyślałamtylko,żebędzieweselej,jakzejdziesięwięcejludzi.Gdyby
niechorobamamyiojca,tojabymzaprosiłacałąklasę.
–Niemamzamiaruzapraszaćcałejklasy–powiedziałazdecydowanieLilka.–
Nakręciłaś,toterazodkręcaj.Jawszystkimmówię,żesięprzesłyszeli,żedomówka
jestuciebie.
–Nowiesz?Jakmożesz!Napewnoniechciałabyśbyćwmojejsytuacji–chlipnęła
cichutko.–Mamamanoweprzerzuty.
–Dobra,przepraszam.Niechciałamcirobićprzykrości!–mruknęłaugodowo
Lilka.–Jednakmusiszodwołaćswojezaproszenia.
–Odwołam–zgodziłasiępotulnie.–Tylko...PawełiFilipmożemoglibyprzyjść,
sąbardzofajni.
–Nie!–zaprotestowałMikołaj.
–Chybaniejesteśzazdrosny?–Przewróciłaoczamiposwojemuijużnie
wydawałasięprzybita.
–Całejklasiepowiedziałaś?–spytałaOliwia.
–Toniemojawina,żeciekawewiadomościszybkosięrozchodzą.Ludzielubią
siępobawić.Niebójciesię,Mariuszaniezaprosiłam.
AjednakMariusz,nazywanyprzeztrioPrymusikiem,teżwiedział.Następnego
dnianaprzerwieLilkazeszładosklepikupodrożdżówkęistanęławkolejcewłaśnie
zaPrymusikiem.Nieczuładofacetasympatii,ajużpowyborachipozebraniu
klasowymprzekreśliłagocałkowicie.
–Podobnourządzaszandrzejki.Wróżyćteżbędziesz?–spytałPrymusik.
Miałdziwnąmanieręmówienia,jakbycedziłsłowa,aartykulacjasprawiałamu
ból.Pozatymzachowywałsięjaknadętypalant.
–Mhm–odpowiedziaławyczerpująco.
–Jestmożliwośćzałapaniasięnatęnadzwyczajnąimprezę?
–Wszystkiebiletyjużsprzedane.Odpowiedźtrochęgodotknęła,czegoniezdołał
ukryć.Ciągnąłjednak:
–Ostatniobardzouważniecięobserwuję.
–Dlaczego?–spytałaobojętnie.–Maniatakaczyco?
–Powiedzmyraczej,żetonawykczłowieka,któryumiewyciągaćwnioskiz
cudzychzachowań.
–Notosobiewyciągaj,nazdrowie!
–Nieinteresujecię,cootobiemyślę?
–Średnio.Raczejmniejniżwięcej.Czujęjednak,żesammipowiesz,bozjakichś
powodówzacząłeśtęrozmowę.
–Inteligentnestwierdzenie–pochwaliłjąinawetrozciągnąłustawuśmiechu.–
Otóżobserwujęcięicorazbardziejjestemprzekonany,żemydwojepasujemydo
siebie.
–Mhm.Mojababciapowiedziałaby,żejakgarbatydościany.Przykromi,
najwyraźniejpadłeśofiarązłudzenia.
Onkupiłpączek,onadrożdżówkęiwrócilinagóręoddzielnie.Lilkabyłaprzybita.
To,żelubiłasiępodobać,nieznaczyło,żechciałasiępodobaćwszystkim.
Prymusikowinapewnoniechciała,więcdrażniłająmyśli,żetakiezmanierowane
zeromogłosobiewyobrażaćniewiadomoco.NaszczęściedoklasywszedłPikuś,
zaczęłasięchemia,anachemiiLilkabyławzoremuczennicy.Pikuścoprawdaanijej
nieprześladował,aniniezwracałnaniąuwagiwiększejniżprzedwpadką,jednakw
każdejchwilimógłpokazaćrogi.Nieumiałaprzewidzieć,jakbardzopamiętliwisą
mężczyźni,zwłaszczacizakompleksieni.Nawszelkiwypadekuważałanalekcjii
odrabiałazadaniadomowe.Przyokazjizauważyła,żefacet,choćmłodyiświeżopo
studiach,nieźleprowadziwykładinienudzi.Chemianiebyłaprzecieżjakąś
szczególnieinteresującądziedzinąwiedzy,adałosięnaniejwysiedzieć.
Wtygodniuprzedandrzejkamiklasabyławyraźnierozkojarzona.Skoronawetna
polskimAldonamusiałaryknąć,toznaczyło,żeludzieżylizupełnieinnymi
sprawami,któreznaukąmiałyniewielewspólnego.Gadali,wiercilisię,czasem
jawnieprzeszkadzali.Nachemiiniebyłolepiej.
Pikuśzacząłsprawdzaćobecnośćicochwilamusiałprosićociszęispokój.
–Ławkiwasparzą,żetaksięwiercicie?–spytał.Lilkaodezwałasię,zanim
zdążyłapomyśleć,corobi:
–Światzmierzakuzagładzie,panieprofesorze,iniektórymludziomsystemysię
przegrzewają.
Palnęła,zdrętwiałaiprzygryzłausta,złanasiebie,żeznowuzlekceważyłamądre
przemyśleniaTomaszazAkwinu.
Klasa,jaktoklasa,zaczęłarechotać.Pikuśspojrzał,pokiwałgłową,anawet
nieznaczniesięuśmiechnął.
–Ciekawateoriaisporotłumaczy–przyznał,poczymzaprosiłLilkęnaśrodek
klasyirzetelnieodpytałztlenków.
Dostałapiątkęiwróciłanamiejsce.Tapiątkazrównoważyłapałęibyłanawagę
przyzwoitejocenysemestralnej.Lilkapomyślałazulgą,żewreszciemożetrochę
odpuścićiniezadręczaćsięchemią.
12.
Nadzieńprzedandrzejkamimiałomiejsceniewielkieorganizacyjnezałamanie.
RodzicomOliwiiwyskoczyłnagływyjazddobabci,niemielicozrobićzMiśką,więc
mamaOliwiizaproponowała,żebyprzenieśćimprezędonich.Niebyłoztym
większegokłopotu.Triopowiadomiłoprzyjaciółozmianieadresu,awsobotętonie
OliwiawybrałasiędoLilkipomagaćwprzygotowaniach,tylkoLilkazjawiłasięu
Oliwii.Przyszłajużprzedpołudniem.Oczywiściebardziejniżopomocchodziłoo
wspólnespędzeniednia.Ichekipakierowałasięzdrowązasadą:fantastycznyubaw
jaknajmniejszymkosztem,czylidobramuzyka,wprzerwiecośdoprzekąszenia,
obowiązkowonapojeitalerzejednorazowe,żebyniezawracaćsobiegłowy
zmywaniem.Poimpreziewszyscydoprowadzalimieszkaniedoporządku.Czasem
zdarzałysięnieprzewidzianesytuacje,czyjaśdłuższaniemoc,czyjeśzaśnięciew
kątku,aletakiebyłożyciei...działaniepiwa.Wkażdymraziejakdotądniktz
organizatorówdomówekniepodpadłstaruszkom.Oczywiściewichekipie,bo
odbywałysięteżimprezy,októrychkrążyłylegendy.Niezbytmożebudujące,zato
niesamowiciebarwne.
–Maszczasemprzeczucia?–spytałaOliwia.Siedziaływwielkichfotelach
zwiniętewkłębkiipopijałyherbatę.
–Chodzicioto,czybywamjakKasandra?–roześmiałasięLilka.
–Kasandranie.Onazdajesięwróżyłasamenieszczęściainiktjejniewierzył.
Pytamozwykłeprzeczucia,żecośsięudalubnie.Cholerniejestemdzisiaj
niespokojnainiewiemdlaczego.
–Pewniebędzieszmiałaokres.
–Nocoty!Ledwiemisięskończył.Cośmnieściskawśrodkuimyślę,żeto
właśnieprzeczucie.Chciałamskonsultowaćobjawy.
Lilkapokręciłagłową.
–Jatakniemam.Zatozaczynamwierzyćwandrzejkowewróżby.Wzeszłymroku
wyszłomi,żepoznamjakiegośsupermana,iobjawiłmisięPrymusik,czylimówiącz
angielskathebill.
–Podobnopasujeciedosiebie.
–Teżjestemthebill!–wykrzyknęłaLilkazudanymoburzeniem.
Zaczęłyprzerzucaćsiężartamiizłeprzeczuciaprzestałymiećznaczenie.Chwilę
potemzjawiłasięMisia,zziajana,niezbytczysta,aleszczęśliwa.Wróciładodomuz
konieczności,bojejbandaposzłanaobiad.BandaskładałasięzMisiitrzech
chłopcówmieszkającychposąsiedzku.Najstarszymiałsiedemlat,Miśkasześć,a
dwajpozostalimniejwięcejpopięć.Biegalirazempoogrodach,trochępsocili,a
czasem,mimozakazów,wypuszczalisięnaulicę.Byłatospokojnauliczka,czystai
wysadzonastarymilipami.
–Głodnajestem–oznajmiłaMisia.
Jejcichygłosikzabrzmiałjakgłosrozsądkuiniedałosięgozlekceważyć.
Nagodzinęprzedimprezązaczęłosiępoprawianieurody.Łazienkanagórzebyła
przestronna,zaopatrzonawdwieumywalki,więcdziewczynyniemusiałydeptać
sobiepopiętachaniposzturchiwaćsięłokciami.Sztukęmakijażumiałyopanowaną
oddawna.Żebyosiągnąćpożądanyefekt,wystarczyłopołożyćniecotuszunarzęsy,
delikatnycieńnapowiekiiodrobinębłyszczykunausta.Błyszczykcoprawda
zlizywałypopiętnastuminutach,alektobysiętymprzejmował.Więcejkłopotu
nastręczaływłosy,aletylkoOliwii.Lilkamiałagęste,prosteiwystarczało,żefryzjer
odpowiedniojewycieniowałiwystrzygłpazurki.GłowaOliwiicałabyław
pierścionkach.Loki,wczasachmodynawłosygładkie,stanowiłyprzekleństwoi
wymagałyprostownicy.Niestety,jejdziałaniebyłokrótkotrwałeipogodzinie,
najdalejdwóchwszystkowracałodonormy,Oliwiaznówmiałanagłowiebaranka.
–ChybasięogolęnaMikołaja–powiedziałazciężkimwestchnieniem.–
Wyglądamjakpotrwałej.Cozaobciach!Alekiedyostrzygęwłosyprzyskórze,to
wszyscyzobaczą,żejestempucołowata.
–Mniesiępodobaszzwłosami–zapewniłaMiśka.
Kręciłasiępołazienceizwielkimzainteresowaniemobserwowaławysiłki
dziewczyn.
–Wielkiedzięki–burknęłaniezbytpocieszonaOliwia.
–Jesteśbardzoładna.Lilkateżjestbardzoładna–oświadczyłaMisia.
–Niepodlizujsię,dobra?–poradziłaOliwia.
–Siedziszdodziewiątejianiminutydłużej.Oliwianiebyłazadowolonaze
swojegowyglądu.
Niedość,żeloki,tojeszczeoponkawpasie,ajakbynieszczęśćbyłomało–łydki
jakurzymskiegopiechura.TakiełydkiobowiązkowotrzebabyłochowaćiOliwia
najlepiejczułasięwspodniach.
–Tychociażmaszbiust,aja?–westchnęłasmętnieLilka.–Muchamawiększe
uszy.
–Widziałamdzisiajwsupermarkeciepaniązcyckamijakbaloniki–oznajmiła
Misia.
–Mówisięzdużymbiustem–poprawiłaOliwia.
–Nieładniejestgapićsięnaludzi.
–E,nienaludzi.Chodzimydomarketu,żebypooglądaćpismazpaniami.
–Tyitwojabanda?
–No.
–Asprzedawczynienicwamniemówią?–spytałazaskoczonaLilka.
–Dzisiajpanipowiedziała:„Dzieciaki,albokupujecie,albowynocha!”.
Misiatrochęsięspeszyła,kiedyOliwiazLilkąwybuchnęłyśmiechem.Nie
widziałaniczabawnegowtym,żeekspedientkaprzegoniłajejbandęzesklepu.
–Zemniesięśmiejecie?–spytałaniepewnie.Pokręciłygłowamiiśmiałysię
dalej.Misiamiaładowyborualbosięobrazić,alboprzyłączyć.Wybraławariant
drugi,boniewymagałwychodzeniazłazienki,gdziedziałosiętyleciekawych
rzeczy.Misiabyłastworzonkiemtowarzyskimipogodnym.
Lilkadopięłaspódniczkę,przewiązałatunikęwąskimpaskiemispojrzałana
przyjaciółkę.Znowumusiałasięroześmiać.
–Weźsięniewygłupiaj,co?–poprosiła.–Wmajtkachiskarpetkachchybanie
pójdziesz,włożyszcośjeszcze,prawda?
Oliwiabłyskawiczniewciągnęłaspodnieiczarnąbluzkęodsłaniającąramię.Nie
byłaażtakwielkąmasochistką,żebydłużejniżpięćminutzadręczaćsięlokami,
oponkąiłydkami.
–Dobrzecimówić–mruknęła–bosamawyglądaszjakmodelka.
Lilkapokręciłagłową.Miałamnóstwozastrzeżeńdoswojegociała,bonawet
najładniejszedziewczynywymyślącośdopoprawienia,przerobienialub
uzupełnienia.PodtymwzględemnieźlesięzOliwiądogadywały,choćkażdamówiła
oczymśinnym.
Odziewiętnastejzaczęlisięschodzićuczestnicydomówki.Każdyprzyniósłcoś
dojedzeniaiskładałwkuchni.OmuzykęzadbałMikołajzkumplami,oniteżzajęli
sięniewielkimprzemeblowaniemsalonu,żebyzrobićwięcejmiejscadotańców.
Majkaprzybiegłaostatnia.
–Maszpizzę?–spytałaLilka.
Majkatrzepotałarzęsamiipatrzyłanieprzytomnymwzrokiem,jakbyLilkapytała
opogodęwkosmosie.Obiecywałanietylkopizzę,aletakżekilkarodzajówsałatek,
śledzieigalaretęzryb.Triouznało,żeandrzejkitonieprzyjęciekomunijnei
wystarczysamapizza.
–Nawettrzy,tatozamówiłwswojejrestauracjinajlepsze,zkrewetkami,ale–
zniżyłagłosdoszeptu–sorki!Zapomniałamjezabrać.Tatojestzagranicą,wkurzył
sięjakimiśpodatkamiimiałkolejnystanprzedzawałowy.Zadzwonił,kiedy
szykowałamsiędowyjścia.Strasznatragedia...Rozumieszchyba...Straciłamgłowę.
Możektośmasamochódimógłbymniepodrzucićdodomu?
–Okay,niemasprawy!–machnęłarękąLilka.–Jedzeniamamydosyć.Atakna
marginesie:znaszkogoś,ktoprzyjeżdżanaimprezęsamochodem?
–Nie,alemyślałam...–Wzruszyłabezradnieramionami.
Nawetwnajbardziejzżytejekipiepoczątkiimprezsązawszetrochędrętwe.Na
jedzenieniktjeszczeniemaochoty,natańceteż,muzykasączysięcichutkolub
dudniwuszach,zależnieodwyboru,aludziegadająokomórkach,gadżetach,czasem
onumerachwszkole.Rozkręcająsiępowoli.
–Toco,popiwku?–zaproponowałMikołaj.Piwoszłonapierwszyogień.Miało
gorzkawysmakzakazanegoowocuibardzopomagałowpodkręceniunastroju.
Ludziepociągaliprostozbutelek,żebyniezostawiaćśladówprzestępstwa,jakichś
szklaneknaparapecielubpodstolikiem.Poimpreziewystarczyłoprzeliczyćbutelki,
wynieśćikłopotzgłowy.Zresztąnikt,ktoskończyłszesnaście,siedemnaścielat,nie
uważałpiciapiwazaprzestępstwo.Jedynierodzicemyśleliinaczej,więcnależało
oszczędzićimzmartwień.Dodomubezpieczniejbyłowracaćzezdrowymchuchem,
dlategoodpołowyimprezymałoktoczułpragnienie.Coinnegonapoczątku.Powoli
delektowalisięsmakiem.Lilkanieumiałapićzbutelki.Przyniosłasobieszklankę,
sokwiśniowyidopierowtedyumoczyłausta.
–Nowiesz,takmarnowaćsmakpiwa–zmartwiłsięRaj,najlepszyprzyjaciel
Mikołaja.
–Jaksięporzygam,toteżzmarnuję,nonie?–odpowiedziałapogodnieLilka.
Miśkakręciłasiępopokoju,wreszcieprzysiadłaobokMikołaja.
–Mogęumoczyćpalecwtwoimpiwku?–spytała.
–Niemożesz!
–Tylkoraz–prosiła.
–Nawetotymniemyśl,Michalino!–powiedziałstanowczo.
–Widzisz,sammówisz,żejestemduża.
–Jakłapakurza.Zmiataj,bonamówięOliwię,żebyciępołożyłaspać.
GroźbabyłapoważnaiMiśkazdusiłachęćpolizaniapalca.Zresztądroczyłasię
dlazabawy,boznałajużtenobrzydliwysmak.Kiedyśpociągnęłacichcemłyki
uznała,żeLilkamaabsolutnąrację.Piwobyłoohydne.UsiadłaobokMikołajai
czekałanawróżby.Samosłowo„wróżba”brzmiałomagicznieizapowiadałowielką
tajemnicę.
–Będziemylaćwosk?–spytałacichutko,kiedyrozmowanachwilęprzycichła.
–Wiesz,ileztympaprania?!–wykrzyknęłaOliwia.–Tobyłodobredawniej,kiedy
ludziombrakowałorozrywek.Podgrzewanie,lanie,potemskrobaniegarnka,onie!
–Mamusiamówiła,żemożnalaćzeświecy–przypomniałazmartwionaMisia.
–Nie!–ucięłakategorycznieOliwia.
–Tocobędziemyrobić?
Pytaniezawisłowpróżni.Prawdęmówiąc,nikomuniechciałosięnicrobić.
Ludziezbieralienergiędotańcówijużsamotobyłopotężnymwysiłkiem.
Lilcezrobiłosiężalmałej.
–Nodobra,ułożymybuty.Aletojestwróżbawyłączniedladziewczyn–
powiedziała.
–Bezemnie.–Majkazamachałaręką.
Doukładaniabutówwszeregunajlepszybyłhol.Raz,żesporomniejszyod
salonu,dwa,żenikomusiętamnieprzeszkadzało.Zabawaokazałasięszalenie
wciągająca,akiedyjeszczezwyciężyłaMiśka,powstałniesamowityharmider.
–Onie!Przedemnązamążniewyjdziesz!–wykrzyknęłaOliwia.
–Onaoszukiwała!–roześmiałasięMałgosia.
–Lilkaoszukiwała,janie!–broniłasięMisia.
–Układajmyjeszczeraz–zdecydowałaOliwia.Przytrzecimukładaniuwszystkie
szorowałypoposadzcenakolanach,wpadałynasiebieipękałyześmiechu.Przez
wesołechichotyprzebiłsięnieoczekiwaniedzwonekkomórki.
–Komudzwoni!?–krzyknęłaMałgosia,otwierającdrzwisalonu.
ZerwałasięMajka.Zkomórkąwgarścischroniłasięwłazience.Dziewczynynie
przerwałyzabawy.
–Jakituadres?–spytałaMajka,wysadzającgłowęzzadrzwi.
–Młynarska6–powiedziałaMiśka,zdziwiona,żektośmożenieznaćtak
prostegoadresu.
–Młynarska6–powtórzyłaMajkaizamknęłasięwłazience.
Kiedywyszła,minęmiaładośćniepewną.Oliwiapodniosłasięzpodłogi.
–Ktośprzyjeżdżapociebie?Cośnietakzojcem?–zaniepokoiłasię.
–Nie,dlaczego?–Majkapokręciłagłową.–Pawełdzwonił,szukałnasuLilki.
–SkądPawełwie,gdziejamieszkam?–Lilkateżwstała.–Pozatymmogłaś
chociażspytać,czyOliwiachcetuwidziećPawła.
–Ojej!–Majkazrobiłaminęskrzywdzonegodziecka.–Nawetniepomyślałam,że
niechce.Niegniewajciesię,przecieżtokumpelzklasy.Tocałkiemnormalne,że
ludziezjednejbalangiidąnainną.Wmojejstarejekipiezawszetakrobiliśmy.
–Dobra!–Oliwiamachnęłaręką.–JednegoPawłajakośprzeżyjemy.
–OnjestzFilipem–uzupełniłaMajkaiczmychnęładosalonu.
Chciałyzaniąbiec,alerozdzwoniłsiędomofon,coznaczyło,żenieproszeni
gościebylijużprzyfurtce.Chwilępotemwholuzaroiłosięodludzi.Pawełprzyszedł
zFilipem,FilipzdziewczynąoimieniuAngelika,Sebastiansam,anaprzyczepkębył
jeszczeProt,postawnymięśniak,którego,podobniejakAngeliki,niktzpaczkinie
widziałwcześniejnaoczy.ProtzostałprzedstawionyjakokumpelPawła.
–Myodkołyskizawszerazem–zapewniałPaweł.
–Noco,niecieszyciesię?Nieprzychodzimyzpustymirękami!–zawołałFilip.
Abydowieść,żemówiprawdę,wyciągnąłzkurtkipółlitrowegoabsolwenta.
Pozostalizrobilitosamo,aProtwyłowiłnawetdwiebutelkiijednąpróbował
wręczyćOliwiizamiastkwiatka.
–Mysiębawimyprzypiwie–zaprotestowałaOliwiaicofnęłaręce.
–Lol!Przypiwie?–rozrzewniłsięProt.–Jakdzieci,całkiemjakdzieci!Piwojest
dobrenazakąseczkę.
Ustawilibutelkinastolikuwholuizaczęliściągaćkurtki.Hałasowaliprzytym
tak,jakbyprzyniesioneabsolwentyniebyłypierwszymtrunkiemtegowieczoru.Nie
wyglądalijednaknapijanych,tylkobardzorozluźnionych.Zgiełksprowadziłdoholu
Mikołajairesztę.Sytuacjanieprzedstawiałasiędobrze:czterechzaskoczonych
facetówzjednejstrony,czterechprzesadniewesołychzdrugiej,aśrodekpusty.
Oliwiapomyślała,żejeżelijużchłopakimusząwziąćsięzałby,toniekonieczniewjej
holuiprzymałejMisi.PodeszładoMikołaja.
–Zadalisobiesporotrudu,żebynasznaleźć,więcniechzostaną–uznała.
–Ażebyściewiedzieli,żełatwoniebyło–przytaknąłFilip.–SpoddomuLilkio
małonaspsyniezawinęły,tak?–Zwróciłsiędoswoich,aonizarechotalizgodnie.–
Babajakaśgrubaśnachciałanasbić.Protsięwystraszył,zacząłjąporękach
całować...booncholerniestrachliwytennaszProcio,tak?Iłagodnyjakowieczka...
dopókiktośgoniewkurzy,masięrozumieć.
–Właźcie,jakjużjesteście!–Oliwiawskazaładrzwisalonu.
Zaproszenieniezabrzmiałozachęcającoaniserdecznie,jednakPawłowiireszcie
towniczymnieprzeszkadzało.Weszlijakdosiebie,pochwalilimeble,że
nowoczesne,laski,żeekstra,irozsiedlisię,gdziektomógł.
–Strzelimyabsolwencikanadobrypoczątek–oznajmiłPawełradośnie.
Sebastiangorliwiepobiegłdoholu,gdziestałybutelki.Przyniósłodrazucztery.
–Oliwka,kieliszkidlawszystkich!–zarządził.–Ajakbyśmiałacośnazagryzkę,
teżmożebyć.
–Domniemówisz,leszczu?–upewniłasięOliwia.
–Ajesttujakaśdruga?–zdziwiłsięzrozbrajającąminą.
Oliwia,znaturycholeryczka,kiedywpadaławzłość,mogłapowiedziećwiele
nieprzyjemnychsłów.Wybuchwisiałnawłosku,byłkwestiąsekund.Mikołaj
podniósłsięzfotela,odsunąłjądelikatnienabokiustawiłsięnawprost
spragnionegoSebastiana.Mierzyłgoprzezchwilęwzrokiem.
–Czegosięgapisz?!–warknąłSebastian.
–Niebójsię,lubięczasempopatrzećnaprawdziwychtwardzieli.
–„Niebójsię”?–prychnąłtamtenrozbawiony.
–Tak,aledajmiskończyć.Niebójsię,stary,swoichkumpliipowiedzimtak:
wpadliśmynadomówkębezzaproszenia,niewyrzucilinas,więcwypadałoby
dostosowaćsiędozwyczajówgospodarzy.Żyjemywdemokratycznymkraju,każdy
możepićto,colubi,awiadomo,żetylkodebilemieszająwódkęzpiwem.
–Odwalsię,samimtopowiedz.
–Tymusisz,tyjesteśichszefem.Władzętrzymaten,ktomamonopolwgarści.
Zapanowałakonsternacja.Pawełkręciłsięnerwowo.Wzmiankaoszefiemocno
goubodła,alewidaćżadnasensownaodpowiedźnieprzychodziłamudogłowy,bo
milczał.Sebastianwciążsterczałnaśrodkupokojuzgłupiąminąiczterema
flaszkamiwrękach.
–Amniesiętengościupodoba!Jateżjestemzademokracjąizapopijaniem
wódkipiwkiem–oznajmiłProt.
ZtrudemwygrzebałsięzgłębokiegofotelaiwyciągnąłdoMikołajarękę.Łapato
byłaogromna,żylastaipewniesilnajakimadło.
–Chceszsiępożegnać?–zdziwiłsięMikołaj.–Spoko,stary,niktcięjeszczenie
wyrzuca.
–Tchórzysz?–spytałProt.
–Niewitałeśsięzemną,toiterazmiłapyniefunduj–odpowiedziałMikołaj.
Udawałluziobojętność,jednakrękiniewyciągnął.Znałtęsztuczkę,która
przyjacielskizpozorugestzmieniaławtorturęirzucałaofiaręnakolana.Niebył
słabeuszem,ćwiczyłnasiłowni,alewstarciunarękęzProtemmiałniewielkie
szanseipotrafiłjewłaściwieocenić.JedenRajmógłbysobieporadzić.Rzuciłokiem
nasiedzącegoobokkumplainapotkałżałosnespojrzenie,któremówiło:„Zcałego
sercadałbymdupkowiwzęby,aleprzecieższkodademolowaćtakiładnypokoik”.
Rajbyłmyślącymsiłaczem.
Pawełwkońcuodzyskałgłosimożenawetcośtamsobieprzemyślał,bozaczął
mętnietłumaczyć,żefajniludziepowinnisiętrzymaćrazem,żewkupiesiła,akupy
niktnieruszy,zapętliłsię,nieumiałskończyćichybanikogonieprzekonał.
–Dobra,stary,wyluzuj!–powiedziałDamian,kumpeltriazgimnazjum.–Mamy
andrzejki,przyłączciesiędozabawyipokrzyku.
–Luz.–Sebastiansięprzeciągnął.–Jakąmaciemuzę?
Muzykanajakiśczaszłagodziłaobyczajeidostarczyłatematudorozmowy.
OliwiapobiegłanagóręwykąpaćiuśpićMisię.Lilkazrobiłasobiemocnąkawę,żeby
niemyślećospaniuiniezostawićOliwiisamejzcałymbajzlem.Narazietrzymała
sięnieźle,bowieczórdostarczyłjejsporoadrenaliny.RozmawiałazMałgosiąi
popatrywałanaludzizekipyPawła.Ciągnęlizbutelek,jakbypilisokjabłkowy.
Szpanowali,topewne,jednaktenszpanmógłsięróżnieskończyć.Naokonietrudno
byłoocenićichmożliwości.Protpewniespokojnieosuszyłbywiaderko,Sebastianpo
kilkutęgichłykachbełkotałinietrzymałpionu.Lilkawiedziała,choćbyzczasów
gimnazjum,cotoznaczyużeraćsięzpijanymikumplami.Staraekipamiałajednak
swojezasadyizawszeznalazłosiękilkutrzeźwych,którzypostawilinanogi,anawet
odprowadzilidodomukogoś,ktoprzeholował.Tymrazemcitrzeźwibyliw
wyraźnejopozycjidopijących.
–Gdzietumożnasięodlać?–spytałProtizacząłgmeraćprzyrozporku.
–Wyłączniewłazience!–krzyknęłapośpiesznieLilka.–Drugiedrzwipoprawej.
Ledwiewyszedł,Majkazaczęłachichotać.
–Bałaśsię,żebynienasikałwpokoju?–spytała,walczączlekkączkawką.–Noco
ty!Widać,żefacetbezpruderyjny,alerówny.Ledwieprzyszli,odrazuzrobiłosię
weselej,nonie?
–Zamknijsię!–warknęłaLilka.
Powiedziałabypewniedużowięcej,bojejcierpliwośćdoMajkidawnosię
wyczerpała.Poczuła,żektóryśzkumplilekkojątrącawramię.Chodziłopewnieoto,
żebyodpuściła.Niemogłaodpuścić,bobyłanaładowanabardziejniżakumulator.
Majkasiedziałaobokgłupkowatoroześmiana.Lilkaspojrzałanatwarzdziewczyny,a
potemniżej,tam,gdziekończyłasięnajeżonabłyskotkamibluzeczkabling–bling,a
jeszczeniezaczynałybiodrówki,opinającepośladkigdzieśwpołowie.Zobaczyłapas
opalonegociałaibezzastanowieniawbiłapaznokcietużnadkrawędziąspodni.
Chciałamocniej,alejędrny,nabitypośladektrudnobyłouszczypnąć.WrzaskMajki
poderwałwszystkichnanogi.
–Uważaj,krzesłomapopsutąsprężynę–powiedziałaLilkasłodkimgłosem.
Majkanachyliłasięnadsiedziskiemizkoniecznościwypięłatyłeknapokój.
Każdy,ktochciałlubnie,mógłsobieobejrzećrowekmiędzypośladkami.Widoknie
byłprzykry,boProtcieszyłsięjakdziecko.
–Tuniemasprężyn,totymnieuszczypnęłaś!
–wrzeszczałaMajka.
–Wyglądamnazboczoną?–zdziwiłasięLilkaiobrażonawyszłazpokoju.
Majkacośtamjeszczewykrzykiwała,alechybaniktjejniesłuchał.KumplePawła
zaczęliopowiadaćoróżnychswoichnumerachinajakiśczasprzejęliciężar
prowadzeniatowarzyskiejrozmowy.
Lilkazapaliławkuchniświatło.PrzystolesiedziałaAngelika.Wyglądałana
wystraszonąimiałaśladyłeznapoliczkach.Lilkanagleuświadomiłasobie,żeprzez
caływieczórniewidziaładziewczynyiżeniktzludziPawłanawetoniąniespytał.
–Coturobiszpociemku?
–Siedzęsobie–odpowiedziałaniepewnieAngelika.
–Dlaczegoniezewszystkimi?
–Oddwóchgodzinpowinnambyćwdomu–szepnęła.–Chciałamwas
przeprosić.Niezanich–ruchemgłowywskazałasalon–tylkozasiebie.
Mnietuniepowinnobyć.Razemzniminarobiłamwamkłopotu.
–Nocoty!Jeżelichodziociebie,niemasprawy.Filiptotwójchłopak?
–Sąsiad.Zaprosiłmnienaandrzejkiirodzicepierwszyrazzgodzilisięmnie
puścić.Jachodzędogimnazjum,dodrugiejklasy–westchnęła.–Poszliśmydoklubu,
byłonawetfajnie,dopókinieprzyplątałosiętychtrzech.Niechciałamzniminigdzie
iść,tengłupiProtmnieniósł,żebymnieuciekła.Ludziesięgapili...Masakra.Powiedz
Lilce...
–TojajestemLilka.
–Ojej,myślałam...zresztąnieważne.Podtwoimdomemzachowalisięjakidioci.
Myśleli,żeniechceszichwpuścić,więctrochęhałasowali.Dzwonilidomofonemdo
wszystkichmieszkań,wołaliciępoimieniu...Jakaśstaruszkateżchciaławejść,to
uznali,żewcisnąsięzanią.Onakrzyczała,żewezwiepolicję,onipękaliześmiechu.
Masakra.Możeszmiećprzykrości.
–Pamiętasz,jaktastaruszkawyglądała?–spytałaLilka.
–Normalnie.Niewysoka,gruba,wjesionceitakimpuchatymkapelusiku.Znasz
ją?
–Pewniektóraśsąsiadka–mruknęłaLilka.–Wezwaćcitaksówkę?
Angelikapokręciłagłową.Chciałazadzwonićdodomuipoprosić,żebyojciecpo
niąprzyjechał.
–Tylkomusiałabymskorzystaćztelefonu,bojaniemamkomórki–powiedziała
cicho,prawiezewstydem.
PiętnaścieminutpóźniejLilkanarzuciłanasiebiekurtkęiodprowadziłamałolatę
dofurtki.Pogadałanawetzojcem.
–Proszęsięniegniewać–tłumaczyłazprzejęciem–takświetniesiębawiliśmy,
żestraciliśmypoczucieczasu.
–AFilipniewracaznami?–zdziwiłsięojciecAngeliki.
–Filiptoostatnipalant–powiedziałaLilkazsatysfakcją.–Możemupan
powiedziećtowoczy.Naszczęściemafajnekoleżanki,więcAngelikachybadobrze
siębawiła.
Poczułanapoliczkuciepły,mokrypocałunek.Pomachałarękązaodjeżdżającym
samochodemiwróciładomieszkaniazadowolonazdobrzespełnionegoobowiązku.
Uchroniłamałągłuptaskęprzedgniewemstaruszkówiszlabanem.Pomyślałao
Angelice„małagłuptaska”,jednakpoczuładodziewczynysympatię.
Oliwiajużbyłanadoleiodgrzewałabitki,Małgosiadoprawiałasałatkę.Wpokoju
PawełopowiadałojakichśwyskokachProta,Majkapiszczałazuciechy.
–Niedość,żepopsulinamzabawę,tojeszczemusimyichdokarmiać!–warknęła
zezłościąMałgosia.
–Popsuli–przyznałaOliwia–zatowiemycoświęcejonowychkumplach.Od
tychtrzechświrusówtrzebasiętrzymaćjaknajdalej.Wieciemoże,corobiProt?
–Amusicośrobić?–zdziwiłasięLilka.–Ztego,comówiPaweł,wynika,żenic
więcejpozajajami.
Ciepłyposiłek,podanyokołopierwszejwnocy,byłjedynąatrakcją
andrzejkowegowieczoru.Zarazpotemnieproszenigościezaczęlisięzbierać.
Mamrotali:„Cozłego,toniemy”iprawdęmówiąc,pozajednymzbitymwazonem
innychszkódnienarobili.Wazonuteżniestłuklispecjalnie,samspadł.Przytomnie
zabralizestolikawholuostatniegoabsolwenta,natomiastżadenznichnawetnie
spytałoAngelikę.Zgubilidziewczynętak,jaksięgubistarybiletautobusowy
zostawionywkieszeniprzezzapomnienie,czylicałkiemniechcący.
Majkawybiegłaznimidoprzedpokojuizaczęłasięubierać.
–Ty,śliczna,możebyśpomogłachociażposprzątać!–powiedziałazezłością
Lilka.
Majkaspojrzałananiązminązranionegozwierzątka.
–Sorki!Oniidąwmojąstronę...Bardzosiębojęomamę...Wiesz,potymtelefonie.
Następnymrazemodpracujęwszystko,przysięgam.
–Wybijsobiezgłowynastępnyraz!
–Chceszmniekaraćzato,żemójtatozachorował?–spytałaMajkazełzamiw
oczach.
–Dobra,nara!–mruknęłaLilka,cowichekipieznaczyło:„Spadaj,niemogęna
ciebiepatrzeć”.
Zulgązamknęładrzwi.Przynajmniejjednoodprowadzaniemielizgłowy.Majka
poszłazcałągrupą,krzyżyknadrogęiulga,żenietrzebajejoglądać.Lilkazagadnęła
opomocniedlatego,żeliczyłanacokolwiek.Przeciwnie,nieliczyłaizgóry
przeczuwała,jakądostanieodpowiedź.PowolirozgryzałaMajkę.Laskazrobiłasobie
zrodzinnychnieszczęśćparasolochronny.Guzikjąobchodziło,codziałosięzmatką
iojcem,dlaniejliczyłosięto,żewniewygodnejdlasiebiesytuacjimogłaspytać:
„Chceszmniekaraćzachorobęojca?”.
13.
Trioniepamiętałopodobnejimprezy.Bywałyróżne,zpomysłemibezniego,
przetańczonelubprzegadane,aletakbeznadziejnajeszczesięniezdarzyła.Na
domiarwszystkiegoOliwiaścięłasięzMikołajem.Itoostro:padłymocnesłowa.On
krzyczał,żetojejwina,boniepowinnawpuszczaćnieproszonychgościbezzgody
reszty,onaodkrzykiwała,żeniemazamiaruodpowiadaćzamatactwaMajki.Mikołaj
naMajkęteżbyłwściekły,tyleżeMajkazabrałatyłekisięzmyła,natomiastOliwię
miałpodręką.
Lilkazostałananocuprzyjaciółki.Niechciałojejsięwracaćdopustego
mieszkania.Przespałasięwsalonienaskórzanejkanapie.Oliwiazeszłazgórykoło
południaiwtedyzrobiłysobieśniadanie.Misiacałkiemgłośnopiszczałajużzgłodu.
–Widzisz,miałamprzeczucie,żecośsięstanie–przypomniałaOliwia.
–Teżmamzłeprzeczucie–mruknęłaLilka.
–Mówiłaś,żeniemiewaszprzeczuć.
–Dzisiajmam.Imdłużejmyślę,tymbardziejjestempewna,żetakobitkaw
moherowymkapelusiku,którąPawełtakczulewspominał,toniebyłajakaśtam
kobitka,tylkocioteczkaLechosława.Musiaławpaśćnainspekcjęiwybrałatrochę
nieodpowiednimoment.
–Alejajo!–westchnęłaOliwiaizarazsięzreflektowała.–Właściwiewcalenie.
Niewpuściłaśtychcymbałów,niebyłocięwdomu,całkiemkomfortowasytuacja.
–Tonibygdziebyłam,jakmnieniebyło?–spytałaLilka.–Głowędam,że
dzwoniłajeszczewnocy.Pozatymniewyrobiłasobienajlepszegozdaniaomoich
kumplach.Przyznasz,żemogłabyćwszoku.
–Nibytak.–Oliwiapokiwałagłową.–Zadzwońdoniejmoże.
–Poco?Przecieżniemuszę,anawetniemogęwiedzieć,żeonatambyła.Po
południupójdędowujkaizdammudokładnąrelacjęznaszejdomówki.
–Dokładną?
–Noweźsiępuknij!Acomymamydoukrycia?
–Onipiliwódkę–przypomniałaMisia.
–Pili–przytaknęłaLilka.–Awidziałaś,żebymjapiłaalboOliwia,alboMikołaj,
alboktośodnas?
–Nie!–zapewniłazprzekonaniem.
–Nowłaśnie!Onimogąmiećcośdoukrycia,mynie.Czytonaszawina,żetrafili
namsięwklasienierozgarnięcikumple?
–Nie!–zapewniłaporazdrugiMisia.
PopołudniuLilkawpadładodomunamoment,żebysięprzebrać.Rzuciłaokiem
nasekretarkęiznalazłaosiemnieodebranychpołączeń,wszystkieodTeletuby2.
Kiedywkładaławprzedpokojukurtkę,Teletuba2zadzwoniłaporazdziewiątyi
znowuniezastałanikogowdomu.
Pomysłzwujkiemniebyłzły.WprawdzieLilkauważaławujazastarca,jednak
przekonałasię,żetensędziwyczterdziestolatekmiałpoglądybardziejnaczasieniż
jegotrzydziestoletniażona.
–Wódkęprostozbutelki?Uczniowieliceum,przyszłainteligencja–kręciłagłową
ciociaJola–tosiępoprostuwgłowieniemieści.–Tacymłodzi,właściwiedzieci
jeszcze...Doczegoonitaksięśpieszą?
–Niejestdokładnietak,jakmówisz–poprawiłjąwujek.–Marzenieodorosłości
dotykatylkoludziwbardzomłodymwieku.Jakjużsięjestdorosłym,niemado
czegotęsknić.Adorosłośćkojarzysięmłodymniezobowiązkami,tylkozpiciem,
paleniem,seksem.Nakwaśnewinogronamasięwilczyapetytwłaśniewtymwieku.
Potem,kiedyjużmożnawszystkojeść,takżeto,coniezdrowe,apetytczęstomija.
Pierwszyrazskosztowałempiwawwiekuczternastu,możepiętnastulatnaszkolnej
wycieczce.Niepamiętamjuż,czymismakowało,alenawetjeślinie,tonapewnonie
przyznałemsiękolegom.Wgrupieobowiązujązachowaniastadne.Teraz,jakwiesz,
piwanieznoszę.Możeszmipowiedzieć,zrękąnasercu,żenigdyniewidziałaś,jak
twoiszkolnikoledzypiliwtoalecie?
–Anatolu!Niebywałamwmęskichtoaletach!–zawołałazezgroząciociaJola.
–Mamnadzieję–zauważyłzpowagąwujek.–Aletoprzecieżoczywiste,żejak
wchodzilitrzeźwi,awychodzilinachwiejnychnogach,musielicośwypić.
–Mówisztak,jakbyśrozgrzeszałpijaństwo!–Ciociawydawałasięcorazbardziej
przerażona.
–Błędembyłobytwierdzić,żetaplagapijaństwanarodziłasięnaprywatceuLilki
–zauważył.–Tłumaczęciwłaśnie,atrochężycieznam,żedrobnemłodzieńcze
grzeszkimanasumieniuniejedenstatecznypaniniejednastatecznapani.Aty,
młodapanno–zwróciłsiędoLilki–teżpewnieukrywaszjakieśgrzeszki?
Patrzyłsurowoznadokularów.
–Jużnie.Problemzalkoholemmiałamprzezcałąpodstawówkę.
–Jużwpodstawówcepiłaś?–spytałzniedowierzaniem.
–Uparciepisałam„alkohol”przez„ch”.AżMagusiapowiesiłaminadbiurkiem
takitransparent:„Ktopijealkohol,niejestbohaterem”.Z„bohaterem”teżmiałam
kłopoty.
–Atakniezależnieodortografii,ilepiwwypijaszprzezjedenwieczór?
–Niesmakujemipiwo.Jaksobiedolejęsoku,tojednąmałąszklankęzmęczę,a
bezsoku,toledwieparęłyków.Wmojejekipieniepijesiędużo,spotykamysię,żeby
potańczyć,pogadać,piwojesttakprzyokazji,nalepszyhumor.
–Odmałegopiwazsokiemraczejsięnieumiera–mruknąłwujek–chociaż
uważam,żezawcześniezaczynacie.
–Mów,cochcesz,Anatolu,alejatwierdzę,żewszystkozmieniasięnagorsze.Nic
jużniejesttakiejakdawniej–powiedziałazdecydowanieciotkaJola.
WujekspojrzałznadokularównaLilkę.
–Zamoichczasównaszkołęmówiłosiębuda,aterazjak?
–Buda–przytaknęłaLilka.
–Najgorszaocenatobyłapała.
–Terazteż.
–Anauczycieltobelfer.
–Ogólniebelfer–wyjaśniłaLilka–alesąteżindywidualneprzydomki:Rybkaod
Rybackiej,Bonżurka,bouczyfrancuskiego,itakdalej.
–Tooczywiste!–przytaknąłwujek.–Zamoichczasówbyłopodobnie,czyli–
zwróciłsiędożony–taknaprawdęnicsięniezmieniło.
–Wybacz,aleniezgodzęsięztobą.Musiałbyśposłuchać,jakimjęzykiemmówią
dzisiajdzieci!–wykrzyknęłaciociaJola.–Nawettemałe,wklasachjeden–trzy.
Śmietnikwbuzitomałopowiedziane.
–Moikoledzywpokojulekarskimniewyrażająsięlepiej–pocieszyłjąwujek.–
Myślę,żezajakieśpiętnaście,dwadzieścialatczłowiekowidoporozumieniasięz
drugimczłowiekiemwystarczykilkanaściesłów,wtympołowaobscenicznych.
Corazszybciejżyjemy,corazmniejmamysobiedopowiedzenia,więctrzebasię
streszczać.NadchodziczasApokalipsy.–SpojrzałnaLilkęznadokularów.–Wiesz,o
czymmówię?CotojestApokalipsa?
–Mistyczneprzepowiednielosówchrześcijaństwaikońcaświatawedług
świętegoJanaEwangelisty–wyrecytowała.
Wujekpokiwałgłową,jakbyto,żeonawie,byłoczymścałkiemnaturalnym,jakby
właśnietegosięspodziewał.Zarazteżzgrabnieprzeszedłdoulubionejformy
komunikowania,czylidowykładu.Tymrazemzająłsięupadkiemkulturyosobistej
ludzi,którzyzprzyzwyczajeniawciążnazywająsięinteligencją.Tenupadekbył,
wedługwuja,symptomemnietylekońcaświata,ilezmierzchupewnejepoki,któraz
czasemmożezostaćnazwanaepokąłupanegokomputera.
Lilka,choćnieśledziławykładudośćpilnie,wracaładosiebiebardzo
podbudowana.KiedyokołodziewiętnastejzadzwoniładoMagusi,mogłazczystym
sumieniemprzyznać,żewujektorównygość,chociażwytrzymaćznimpodjednym
dachembyłobybardzotrudno.Jeszczewtedyniewiedziała,jakąniespodziankę
szykujejejciotkaLechosława.
PorozmowiezMagusiąnicjużniestałonaprzeszkodzie,byLilkaoddzwoniłado
Teletuby2.Nastawiłasięnaprzykrą,długąrozmowę,sądziławięc,żenicjejnie
zaskoczy.Niedoceniłaciotki.Kiedyjużwyczerpującoodpowiedziałanapytania,
gdziespędziłanoc,corobiłaikimbylicistrasznichuliganipodjejdomem,aciotka
nieuwierzyławanijednosłowo,padłapropozycja:
–Niemożeszmieszkaćsama!Zejdziesznapsyprędzej,niżmyślisz.
PorozmawiamzmojąAsiąiDarkiem,żebywprowadzilisiędociebienaczas
nieobecnościJagienki.
–Tojestzłypomysł,ciociu–powiedziałaLilka,kiedyjużpoliczyładopięciui
powstrzymałasięprzedostrym:„Niemamowy!”.
–Zły?Anibyczemu?–spytałabuńczucznieciotka.
–Gdybybyłdobry,uzgodniłabyśgowcześniejzmamą.
–Odtejchwilizrzekamsięodpowiedzialnościzaciebieitwojąprzyszłość!–
krzyknęładramatycznymgłosemLechosława.
Byłoporozmowie.Lilkaażsiętrzęsła.Nie,niedlatego,żeciotkazrzekałasię
jakiejśtamodpowiedzialności.Wiadomobyło,żeniczegodobrowolniesięnie
zrzeknie,ajużnapewnoniemusztrowaniasiostrzenicy.Jutrolubpojutrzezadzwoni
izacznietęsamąśpiewkę.Lilkawściekałasięnamyśl,żewjejmieszkaniu,włóżku
Magusiitaty,mogłabysięzagnieździćrozlazłaAśkazeswoimrównierozlazłym
mężem.OAścekrążyłarodzinnaanegdota,opowiadanaprzezsamąciotkęLesię.
Brzmiałamniejwięcejtak:„Przedmaturąwciążmusiałamjągonićdoksiążek.
Goniłam,botakijestobowiązekmatki.Wchodzęrazcichodopokoju,słyszę,żecoś
podnosemgada,więcmyślę,dobranasza,wzięłasięwreszciedoroboty.Podchodzę
napalcachbliżeji...jakniezdzielęprzezłeb!Zafurczałotylko!”.Aśkasiedziałanad
książkąimruczała:„Matkamyśli,żejasięuczę,ajasięnieuczę,matkamyśli...”.
Zdaławkońcumaturęinawetzrobiłajakiślicencjat,niestetyodtrzechlatniemogła
znaleźćpracy.Jeślimówiła,żeszuka,to...namówieniusiękończyło.Jejaktywność
sprowadzałasiędosiedzeniawdomu,oglądaniakreskówekiczekania,ażmatka
podaobiadiupierzemajtki.WjakimśsensieLilkarozumiałaciotkę,żechcechoć
trochęodpocząćodcórkiizięcia,nawetżyczyłajejpowodzenia,bylenieswoim
kosztem.GdybymiałazamieszkaćzOliwią,niebyłobysprawy.NawetzOliwiąi
Mikołajemteżdałobysięprzeżyć,aleniezAśkąijejmężem.Lilkabyłapewna,żepo
tygodniumusiałabyrobićkuzyncezakupy,gotowaćipraćniczymciotka
Lechosława.Ażsięwzdrygnęłanatakąmyśl.
14.
Oliwiaszładoszkołyjaknaegzekucję.To,żenieodrobiłamatmy,byłozaledwie
drobiazgiemwporównaniuzprawdziwymikłopotami.Matmawypadałanatrzeciej
lekcji,więcOliwiamiaładośćczasu,żebyprzepisaćzadaniaodLilki.Wszystkiejej
myślizaprzątaładomowaawantura,którapozbawiłająradościżyciai–jakto
zwyklebywa–wybuchławmomencienajmniejoczekiwanym.Rodzicewrócilido
piękniewysprzątanegomieszkania,przykolacjispytali,jaksięudaładomówka,i
wtedyprzemówiłaMisia.Nigdydotądtegonierobiła,wręczprzeciwnie,
uczestniczyławniejednymwygłupieekipyitrzymałajęzykzazębamiwcaleoto
nieproszona.Widaćmiałajakiśwrodzonyczujnik,którynawszystkiepytania
rodzicówkazałjejodpowiadaćjednymlakonicznymstwierdzeniem:„Byłofajnie”.
Tymrazemczujnikwysiadł,araczejzostałwyłączonyprzezLilkę.Misiaprzyjęłaza
dobrąmonetętłumaczenie,żeekipa,doktórejczułasięprzypisana,nierobinic
złego,zatemzcałąszczerościąpowtórzyłato,comówiliirobiliobcygoście.
Wspomniałateżowypadzieswojejbandydomarketuiopani„zcyckamijak
baloniki”.Oliwiioberwałosięzaniedopilnowaniesiostry,nadużycierodzicielskiego
zaufaniaikolegowaniesięztakzwanymelementem.Rodzice,dośćtolerancyjniz
natury,tymrazemzareagowaliostro,czegoefektembyłdwutygodniowyszlabanna
wszystkiewyjścia.Niestety,obejmowałteżurodzinyLilki.
–Urodzinyzawszemożnaprzełożyć,gorzejztymzaufaniem–westchnęłaLilka.
–Opiwieteżwspomniała?–spytałMikołaj.
–Żałujcie,żetegoniesłyszeliście:„Siedzimysobieprzypiwku,Mikołajmówido
mnieMichalino,atuwchodząjacyśfaceciimajątylewódek”.–Oliwiawyciągnęła
dłońzrozcapierzonymipalcami.
–Nieźleprzyfilowała.
–Oniprzyszli,kiedyukładałyśmybutywholu–sprostowałaLilka.
–Icoztego?Nieważnakolejność,ważnefakty,ateMiśkaoddałaznakomicie.
Szliprzezchwilęwmilczeniu.
–Niemarady,trzebaiśćdostaruszkówijakośzałagodzićwpadkę–zdecydował
Mikołaj.–AleżebyMisia...
–OdwalsięodMisi!–zdenerwowałasięLilka.
–Misiajestwporządku,maszchybaświadomość,żenajbardziejnamieszała
Majka.Naprawdęzależycinatym,żebyonadalejsnułasięzanami?
–Mniepytasz?–upewniłsięMikołaj.
–Kogomampytać,świętegoAnzelma?Mikołajażprzystanąłzaskoczony.
–Cojamamdoniej?Przecieżonaprzyczepiłasiędowas!
–Cotakiego?!–Lilkasięzdenerwowała.–Komuonazaglądawoczy,nam?Znami
bieganasiłownię?Nakilometrwidać,żepracujenadtobą.MyzOliwiąniejesteśmy
jejdoniczegopotrzebne,ajużnapewnoniedopodtrzymywanianaduchu.Laska
świetniesobieradzizeswojątraumą.Zagrywa,ażmiłopopatrzeć.
–Gównoprawda,żemiło!–mruknęłaOliwia.Mikołajbyłzszokowany.WMajce
widziałjedyniemarudnąidośćlekkomyślnąkoleżankę,niemateriałnaswoją
dziewczynę.LilkaiOliwiamusiaływkońcuodpuścić.Widywałyjużzakochanego
Mikołaja,czylirozkojarzonego,małoprzytomnego,pędzącegozrandkinarandkę,
jednaktymrazemnicniewskazywałonatenstan.Azatem,jeślinawetMajkamiała
ochotęnaMikołaja,tobezwzajemności.
–Cozniąrobimy?–spytałaLilka.
–Sięzobaczy–odpowiedział.–Narazieżadnychrozmówprzyniejonaszych
planachizwiększaniedystansu.Możezajarzysama.
–Niezajarzy!–Lilkazezłościąkopnęłakamyk.Pierwszybyłangielski,aprzed
angielskimostrestarciezFilipem.NaskoczyłnabiednąOliwię,którategodnia
dosyćmiaławłasnychzmartwień.
Filipnienależałdoludzinajbystrzejszych,mimoże–jakwszyscywtejklasie–
skończyłgimnazjumzwyróżnieniem.
–Pogięłocię,żeśnaopowiadałatakichświństwizepsułamiopinięwmiejscu
zamieszkania,tak?
–Toznaczygdzie?–spytałacałkiemrzeczowoOliwia.
–Waligóry8.
–Anumerlokalu?
–Jajasobierobisz?!–wrzasnął,ażkilkaosóbspojrzałozzainteresowaniem.
Lilkaztrudemopanowaławybuchśmiechu.Chłopaknieżartował,byłniczym
rozdrażnionyszerszeń.
–Sorry,stary!–mruknęłaOliwia.–Numermieszkaniaminiepotrzebny,niebędę
cięodwiedzać.Atakdokładnie,ococichodzi,boniekumam.
–Niechzgadnę–wtrąciłaLilka–ojciecAngelikinazwałciępalantem?Tomoje
słowa,nieOliwii.Iwiedz,żegdybyśzgubiłmojącórkę,obiłabymcitępryszczatą
gębęjaknic.
–Niewaszinteres.
–Gębarzeczywiścienienasza,aledziewczynęzgubiłeśunas,kretynie,więc
konsekwencjeinasdotyczą.Zjeżdżaj,bomdlimnienatwójwidok.
WejścieTwistaprzerwałospór.Filipzdążyłtylkozwściekłościąwalnąćrękąw
stolikimusiałsięwycofać.Dziewczynyspojrzałynasiebie.
–Waligóry8–szepnęłaLilka,ztrudempowstrzymującnapadgłupawki.
–Waligóry8–odpowiedziałaOliwia.
Zapanowałynadsobąwyłączniedlatego,żemisterTwistspojrzałpytająco,anie
chciałytłumaczyćprzedcałąklasą,cojetakrozbawiło.
Nieszczęścia,którelubiąchodzićparami,tegodniaupodobałysobieOliwię.Na
śmierćzapomniałaozadaniachzmatmy,Pitagoraswłaśniejąwyrwałdo
odpowiedzi,zajrzałdozeszytu,nieznalazłnicpozapoleceniemipostawiłpałę.
Wcześniejbyłajużkropkazajakąśmniejsząwpadkę.Oliwianieznosiłamatematyki,
miałazniąprzebojeodczasówgimnazjum,więcteraznamyśl,żezamiastściągania
ilawirowaniaczekająmozolnaharówka,poczułasięzdołowana.Niezaczęłapłakać
tylkodlatego,żepociągnęłarzęsytuszeminiechciałaczarnychsmugnapoliczkach.
Naprzerwie,kiedyklasaprzechodziłazpracownimatematycznejdochemicznej,
przyplątałasięMajka.Minęmiaławspółczującąiodpowiedniądosytuacji.
–Nieumiałaśzrobićtychzadań?–spytała.–Przecieżbyłyproste.
–Proste?–warknęłaMartyna.–Toczemuściągałaśodemnie,zamiastrozwiązać
jewdomu?Dlaciebiewszystkojestproste,jakjużściągniesz.
–Alemnielubisz,prawda?–zaszczebiotałaMajka.
–Nie.Siedzimywjednejławceitojestwszystko,conasłączy–odpowiedziała
zdecydowanymtonemMartyna.
NajwyraźniejteżmiaładosyćMajkiijejściągania.
–Ciekawe,czynamoimmiejscumiałabyśgłowędonauki–westchnęłaMajka.
Wydawałosię,żeladamomentwybuchniepłaczem.Powstrzymałasięjednak.
LilkaodciągnęłaOliwiętak,żeznalazłysiędwakrokiprzedtamtymi.Słyszały
jednakcałąrozmowę,boMartynamówiładośćgłośno.
–Maszwrodzinietakątrudnąsytuację,awięcejzciebiepożytkunadyskotekach
niżwdomu.Janatwoimmiejscu–perorowała–starałabymsięjakośmatkę
wyręczyć,pomócjej,chociaż...Ztakimitipsamitotysiędoniczegonienadajesz!
–Nie,dlaczego?Oczywiście,żepomagam,chociaż...odrobieniawszystkiegow
domujestsłużąca.Przecieżwiesz,żejateżmuszęsięoszczędzać,botabiałaczkajest
prawiepewna.Ostatecznewynikibędąponowymroku,lekarzpowiedział...
TymrazemOliwiaodciągnęłaLilkę.Zwiększyłydystansnatyle,żebyjużnic
więcejniesłyszeć.
Lilkarzuciłatorbęnakrzesłoipobiegładosklepiku.Niechciałojejsięranorobić
kanapekibeztroskoprzeszłanadrożdżówki.Kolejkabyłaspora,więcszansana
dopchaniesiędoladyprzeddzwonkiemraczejniewielka.Odeszłabyzniczym,gdyby
niePaweł.Stałblisko,całkiemdyskretniespytał,cokupić,inawetzrozumiał
odpowiedź.Oddałamupieniądzeiwracalinagóręrazem.Rozmowasięniekleiła.
Lilkapomyślała,żemilczećmożnajedyniezprzyjaciółmi,natomiastzPawłem
powinnapogadaćitowcaleniepoprzyjacielsku.Zastanawiałasię,jakzacząć,bo
trochęniezręczniebyłotakiśćobokibezsłowaopychaćsiędrożdżówkami.
PierwszyzagaiłPaweł.
–Złajesteśnamnie?
–Jeślizaprzeczę,tonieuwierzysz,więcpocopytasz?
–Głupiowyszło–przytaknął.
–Małopowiedziane.Oliwiamaprzezwaskłopoty,boniespodobaliściesięjej
siostrze,sąsiedzipatrząnamniekrzywo,atymówisz:„Głupiowyszło”.
–Tocomampowiedzieć?–spytałzaskoczony.–Jużpoptokach.Byliśmytrochę
wstawieni,rozumieszchyba.
–Niebywamwstawionainierozumiem.
–Sorry!Zapomniałem,zkimrozmawiam.Przecieżtyjesteśgrzeczną
dziewczynką,posłusznącóreczkąmamusi,wzoremcnót–zakpił.
Lilkaprzeskoczyładwaschodkiiodwróciłasięgwałtownie.Wyciągnęłarękę,
żebyzdążyłsięzatrzymaćiniewpadłnanią.Przezułameksekundy,dopókinie
podniósłgłowy,patrzyłazgórynajegofryzuręusztywnionążelem.
–Nieobraziłeśmnie,kretynie!Jestembardzogrzecznaiświetniewychowana,
podobniejakmoiprzyjaciele.Jeślipotym,cosięstało,nieumiesznicsensownego
powiedzieć,tobądźtakmiłyiodpieprzsięraznazawsze.Niechcemisięztobą
gadać.
Odwróciłasięiostatniestopniepokonaławdwususach.
15.
DonaukirosyjskiegonamówiłaLilkęMagusia.Lubiłapowtarzać,żektozna
angielski,maotwartądrogędopołowyświata,aktopoznaangielski,rosyjskii
chiński,tenbędziemiałotwartycałyświat.Lilkanieczułazapałudochińskiego,
uznała,żerosyjskijestłatwiejszy,izaczęłabiegaćdopaniNatalii.Popięciulatach
naukiznałajużjęzyknatyle,żemogłysobiezpaniąNataliączytaćworyginale
MistrzaiMałgorzatęBułhakowairozmawiaćotym,jakdobrolubisięprzeplataćze
złem.Lilkarozsmakowałasięwjęzykuizwielkąprzyjemnościązgłębiałajego
tajniki,bochciała,aniedlatego,żektośwstawiłrosyjskidoprogramu,jakchoćby
biologię,wktórejrozsmakowaćsięniepotrafiła.PaniąNatalięznałaod
niepamiętnychczasów,czyliodkądzaczęłazauważaćinnychludzipozarodzicami.
Nigdyniepróbowałanazywaćjejciocią.Ciotkibyłydwie:EmiliaiLechosława,a
zestawianieznimikobietypięknejiżyczliwejwydawałosięnienamiejscu.Od
wyjazduMagusiLilkajeszczebardziejprzylgnęładoNatalii.
Polekcjisiadałysobiewprzytulnympokoju,odrobinętylkozagraconym
pamiątkami,piłyherbatę,jadłykolacjęirozmawiałyowszystkim,głównieo
perypetiachLilki.WtleśpiewałOkudżawaalboWysocki.Brakowałojedynieszumu
samowara.
PaniNataliaznałaMajkęzopowieściLilkiioceniaładośćsurowo.Znalazłanawet
trafneokreślenie:podwójnypasożyt.Uważałamianowicie,żeMajkażerowałana
swoichrodzinnychkłopotach,bywzbudzićlitość,apotembezskrupułówzaczynała
żerowaćnatych,którzyjejwspółczuli.
–Przykleiłasiędonasjakprzeżutaguma.Niktztriajejnielubi–tłumaczyła
zgnębionaLilka.–Jestgłupiainieodpowiedzialna,aleteż...nieszczęśliwa.Niewiem,
czytakieodtrącaniekogoś,komusypiąsięnagłowęsametragedie,jestwporządku.
ZakilkadnimamurodzinyiniechcęMajkinaimprezie.Myślipani,żejakjejnie
zaproszę,tomożesięzałamać?
–Nieumiałabymprzyjaźnićsięznieodpowiedzialnymczłowiekiemtylko
dlatego,żeonmakłopoty.Ztego,comówisz,wynika,żeMajkaświetniesobieradziz
większymidramataminiżbrakzaproszenianaimprezę.Potym,cozrobiłaOliwii,ja
bymjejniezaprosiła.Oczywiściepowiedziałabymprostowoczy,czemutegonie
robię,żebyuniknąćniedomówień.Niemiejskrupułów.Każdymaprawootaczaćsię
ludźmi,którychlubi.Wpracybywaróżnie,ależycieprywatneorganizujeszsobie
sama.
Lilkazzapałemkiwałagłową.Takierozumowanietrafiałojejdoprzekonania.
Zamilkłaizaczęłasobieukładaćwgłowieto,copowinnapowiedziećMajce.Nie
miałaoporówprzedmówieniemprawdywoczy,podobniezresztąjakjejtrio.
Niekonieczniebrutalnieizgrubejrury,aleprzecieżsposobówbyłowiele.
SkończyłysięballadyOkudżawyipaniNataliazmieniłapłytę.
–Ktotośpiewa?–spytałaLilka.
–IrinaSzoda.Pięknylirycznygłos,idealnydoromansów,prawda?
–Piosenkateżsuperowa,ściskazajaja.
–Czytoznaczy,żedlawasserceniejestjużsiedliskiemuczuć?–spytała
ostrożniepaniNatalia.
–Chybajest–roześmiałasięLilka.–Aleotakichkawałkach,którewywracają
człowiekowiwszystkowśrodku,chłopakimówią,żetościskaczejaj.
–Chłopakimożewiedzą,comówią,jednakdlamnietenszczegółanatomiczny
jestraczejobcy...przynajmniejjakoorganodbiorumuzyki–zawahałasiępani
Natalia.
Lilkaześmiechemrzuciłajejsięnaszyję.Chętnieposłuchałabydłużejtej
lirycznejSzody,leczzrobiłosiępóźnoimusiałabiecdodomu.
–Taksięterazmówi–zapewniła.
PaniNataliakiwnęłagłową.Skorosięmówi...tosięmówiijuż.
Grudzieńbyłczwartymzkoleimiesiącem,którywedługtrianiezabardzo
nadawałsiędonauki.Wewrześniuwiadomo:nowaszkoła,nowewymagania,
wszystkonowe,więczanimsięczłowiekobejrzał,nadszedłpaździernikiostatnie
naprawdęładnednijesieni.LilkaprzeżywaławyjazdMagusi,atriorazemznią.
Listopadwogólesiędoniczegonienadawał.Dnicorazkrótsze,pogodataka,żetylko
wyć,iwszyscybardzosięcieszyli,żejużminął.Grudzieńniósłprzedsmakświąt,
więcnicdziwnego,żechętniejsięmyślałoochoinceiprezentachniżopsalmachi
przypowieściach.NapolskimAldonabardzopiłowała,szłazmateriałemjakburzai
wciążpodnosiłapoprzeczkę.Wykładaładobrze,jasnoiklarownie,aleteżdużo
wymagała,całkiemjakbytrafiłajejsięklasahumanistyczna.Profilspołeczno–
prawnyIezakładałrozszerzonąhistorię,WOS,geografięiangielski,aniepolski,
więcuczniowietrochęsiębuntowali.Aldonabezbłędniewychwytywałaszmery
niezadowoleniawklasieimiałajednątylkoodpowiedź:„Namaturzesamisię
przekonacie,ktomiałrację”.Niestety,nietylkoAldonauważałaswójprzedmiotza
najważniejszy.KomórkaJajowanabiologiiteżuznała,żemusiwtłoczyćuczniomdo
głowyznaczniewięcejwiedzy,niżprzewidzianowprogramie.Podobnegozdaniabył
fizyk,matematyk,Bonżurkaibodajkażdynauczyciel,możezwyjątkiemRybki.
NapoczątkugrudniaRybkaoddałaklasówkizgeografii.Sprawdzianbył
zapowiedzianyjaknależy,ztygodniowymwyprzedzeniem,więcraczejtrudnobyło
spodziewaćsiępogromu.Triouczyłosięwspólnie.Mapy,UkładSłoneczny,ruch
obrotowyZiemitoniebyłytematy,którychniedałosiępojąć.Mikołajwciąż
wynajdywałjakieściekawostki,bochoćodgrażałsię,żeniemyślimarnowaćczasu
nawyręczanieRybki,jednaknamaturzechciałzdawaćgeografię.Przygotowalisię
całkiemsolidnie,kiedywięcRybkawkroczyładoklasyzminąbardzo
niezadowoloną,trioniebrałotejminydosiebie.
–Połowazwaspowinnazapomniećomaturze–powiedziałaRybka.–Choćby
człowieksobieżyływypruł,zawszeznajdziesięktoś,ktotegoniedoceni.Maciecałą
wiedzępodanąnatalerzuico?Anoto,żeponadpołowazainkasowałapały.Możeto
wasczegośnauczy.
Trionadalsiedziałospokojnie,boprzecieżdoceniło,anawetwięcej,wzbogaciło
wiedzęzeszytowąiprzekazałojąwłasnymisłowami.
Rybkamiałakartkiułożonestarannie,wedługalfabetu.Wyczytywałaocenęi
wstawiałastopieńdodziennika.
–Arenttrzymniej,Cypispała...Grantpała...
WtymmomencieOliwiaiMikołajmoglipożegnaćsięzdobrymiocenami.Uczyli
sięrazem.Lilkaniebyłatępakiem,którynierozumie,coczyta,bądźnieumieprzelać
wiedzynapapier.Jejpałaźlewróżyławszystkim.
ZanimRybkawzięłasiędodyktowaniakolejnejlekcjiwpigułce,Mikołajpodszedł
dostolikaipoprosiłoswojąpracę.Chciałjątylkozobaczyć.
–Podlaski?–upewniłasięRybka.–Aproszę,proszę.
Odszukałakartkę,podniosłajądogóry,żebyklasarównieżobejrzaławielki
czerwonyiks,któryprzekreślałcaływysiłekMikołaja.
–Chciałbymzobaczyć,conapisałemźle–upierałsięMikołaj.
–Wszystkoźle–powiedziałazdecydowanieRybkaiodłożyłakartkęnainne.
WstałPrymusik.Niecedziłsłów,nierobiłłaski,żesięodzywa,przeciwnie,
zdecydowaniepoparłMikołaja.Samteżchciałobejrzećswojąpracę,boniewierzył
własnymuszom,żedostałpałę.
–Drugiartystasięznalazł–powiedziałaRybka.–Lubicie,chłopaki,tańczyć?
–Abeztańczenianiemożenampanisorkapokazaćnaszychprac?–spytał
Mikołaj.
–Jaci,Podlaski,niekażętańczyć,jacichcęwytłumaczyć,żewyobaj,ijeszcze
połowaklasyzachowujeciesięjakpoczątkującytancerze.Niemaciepojęciao
podstawowymkrokuaniomuzyce,ajużpróbujecietańczyćsalsefię.
TłumionechichotyzmusiłyRybkędospojrzenianaklasę.
–Notak–powtórzyła.–Żebytańczyć,trzebaznaćkrok.
–Salsefianiemakroku,makorzeń–odezwałsięktoś.
Rybkamachnęłaobojętnieręką.
–Możesięprzejęzyczyłam,niechwambędzie,żetango.
Triowracałozeszkoływpodłychnastrojach.Każdaporażkaboli,nawet
zasłużona,aleniezasłużonadoskwierastokroćbardziej.Złościlisię,żeRybkachce
ichzmienićwpospolitychkujonów,którzyucząsięnapamięćodtąddotądiani
linijkiwięcej.Owszem,pałydostaliteżci,którzynalekcjachnienotowalidośćpilnie
ipotemniemielizczegościągnąć,alenieonichwtejchwilichodziło.Majka,wciąż
nieświadoma,żechcąjąspławić,szłaobokmocnoznudzona.
–Skończcieztymświrowaniem–powiedziała.–Samijesteściesobiewinni,że
niewyciągacieprostychwnioskówzprostychsytuacji.Jaodrazuwiedziałam,żena
klasówcebędziejakprzyodpytywaniu:słowowsłowo.Ściągnęłamzzeszytu,
dostałamczwórkęipokrzyku.
–Domaturytrochęsiętychzeszytówuzbiera.Będzieszmusiałataczkęwynająć–
zauważyłzłośliwieMikołaj.
–Animyślęzdawaćgeografię!–wykrzyknęłaMajka.
–Tosięzamknij!
–Ajeszczelepiejzrobisz,jeśliodwróciszsięteraznapięcieipójdzieszprostodo
domu–poradziłaOliwia.–Możeakuratjesteśpotrzebnamamie.
–Nocoty?Pielęgniarkasiedziprzymamie–wyjaśniłaMajkaianimyślała
zawracać.
16.
Pitagorasszykowałsprawdzianzmatmy,misterTwisttestgramatycznyz
angielskiego,ahistorykpowtórkęmateriałuztrzechmiesięcy.Jakbytegobyłomało,
uaktywniłasięteżKomórkaJajowaizlekcjinalekcjęzapowiedziałakartkówkę.
Natychmiastposypałysięprotesty.Nieprzeciwkartkówce,bonatoniktniemiał
wpływu,aleprzeciwkołamaniukodeksuucznia.Krzyczeli,żeobowiązuje
tygodniowewyprzedzenie,żezawalenisąinnymipowtórkamiinabiologiębrakuje
jużczasu.
–Kodeksucznia?–zdziwiłasięKomórkaJajowa.–Tygodniowewyprzedzenie?
Jeślijesteścietacypraworządni,tojasiędowaswezmętak,jakpowinnam.Proszę
bardzo,kartkówkazatydzień,alezcałegomateriałuinieliczcienaulgowepytania.
Gwar,jaknaglesiępodniósł,takiucichł.Wklasieoprofiluspołeczno–prawnym
niebyłozbytwieluamatorówbiologii.
Grudzieńzapowiadałsięjakopasmoszkolnychudręk.Lilkajużdośćdawno
zauważyła,żelepiejjejsięuczyło,kiedyMagusiabyławdomu.Wcaleniechodziłoo
to,żemamasnułasięzaniąkrokwkrok,poganiałaczyprzypominałaoodrabianiu
lekcji.Magusiasiedziaławgabinecienadtłumaczeniami,Lilkawswoimpokojunad
podręcznikiemiobiepracowały.Lilcenawetdogłowynieprzyszło,żemogłaby
stanąćwoknieigapićsięwciemnośćalbousiąśćnadszklankąherbatyirozmyślać
niewiadomooczym.Ostatniowtakiwłaśniesposóbmarnowałasporoczasuinie
umiaławziąćsięwgarść.WspomniałaotymMagusiwczasiejednejzrozmówi
usłyszała,żetotypowyobjawbrakudrugiegoczłowieka,któregoobecność
mobilizujedodziałania.Cokolwiektoznaczyło,Lilcecorazbardziejbrakowało
Magusi.Czaswcalenieleczyłtęsknoty.Aprzecieżniebyłasamotna,miałaMikołajai
Oliwię,którzypoświęcalijejdużoczasu,atakżeinnychludziwokół.
JeślidzwoniłapaniNataliaimówiła:„Przechodzęobok,czymogęwpaśćna
chwilę”,toLilka,choćbynawetryłanosemwpodręcznikubiologii,odpowiadała,że
niemasprawy,żezradościązafundujesobieintelektualnypłodozmianiprzeskoczy
nainnytokmyślenia.Wiadomobyło,żeNataliaposiedzipiętnaścieminut,wypije
herbatęalbonieipobiegniedoswoichzajęć.JeżeliwpadałaciociaJola,teżstanowiło
tomiłąodmianę.Zwyklezaglądaławdrodzezpracy,przynosiłazakupy,
porozmawiałapięćminutipędziładodomuusługiwaćwujkowiAnatolowi.Znacznie
gorzejbyłozwizytamiciotkiEmilki.Zaczynałaodlustracjimieszkaniai–trzeba
powiedzieć–żelotnabrygadaniezrobiłabytegolepiej.Zajrzaławkażdykąt,
poczynającodłazienki,nasypialnirodzicówkończąc.Niemiałasiędoczego
przyczepić,bopaniMalinowskadbałaoporządek,więcrobiłaaferęzbałaganuna
biurkuLilki.Nawet,ozgrozo,próbowałaczasemcośtamposwojemupoukładać.
Wystarczyłojednakspytać:„Ciociu,czyprzypadkiemnieleciteraztwójulubiony
serial?”(wiadomo,żezawszejakiśleciał),ciotkanatychmiasttruchtaładosalonu,
ustawiałagłośnośćtak,żebębenkipękały,alemożnabyłoodetchnąć.Lilkanie
oglądałaseriali,natomiastmyślałaonichzogromnąwdzięcznością.Tyledobrego,
żeEmilkaniewpadałazbytczęsto,aLechosławawcale.OdkądLilkapokrzyżowała
ciotceplanynapoprawęwarunkówmieszkaniowychcórkiizięcia,Lechosława
manifestowałacałkowitąobojętność.SkończyłazkontrolnymitelefonamiiLilka
wprostniemogłauwierzyćwswojeszczęście.Samateżniedzwoniła,bojejsięnie
chciało,pozatymbyłazapracowana.Najakiśczaszrezygnowałanawetztreningów
tenisastołowego,bozczegośmusiała,żebypodołaćlekcjom,powtórkomijeszcze
niezaniedbaćzobowiązańtowarzyskich.Atuzbliżałsiędzieńurodzinitrzebabyło
urządzićimprezędlaprzyjaciół.
NieocenionapaniMalinowskazaproponowaławsparcie.Chciałaprzygotować
cośnaciepło,atakżepomócwtrakcie,czylipodgrzać,podać,pomyć.Niebyłto
najszczęśliwszypomysłiLilkawjednejsekundziepodjęładecyzję,żenakarmigości
zamówionąpizzą,anapoipiwem.Oczywiścietymrazempizzaniemiałabyć
składkowa,podobniezresztąjakpiwo.Natylejużznałaupodobaniaprzyjaciół,że
zakupymogłarobićwciemno.Drobnykłopotbyłznowymikolegami,więc
najnormalniejwświeciepostanowiłaichspytać,colubią.Opróczstałejekipy
zaprosiłaMartynęiSzymonaznowejklasy.Obydwojedziałaliwsamorządziei
poznałaichodrobinębliżejdziękiMikołajowi.Wydawalisięcałkiemfajni.
Dzieńurodzinwypadałwniedzielędziewiątego,aimprezabyłaprzewidzianana
następnąsobotę,piętnastego.WcześniejsięniedałozewzględunaOliwięijej
szlaban.LilkacoprawdawybrałasięzMikołajemdorodzicówOliwii,pogadali,
wypiliherbatę,możliwe,żetrochęstaruszkówuspokoili,nienatylejednak,by
szlabanzostałcofnięty.Skorowięcniedałosiępokonaćprzeciwnościlosu,trzebaje
byłoprzeczekać.
Wszkole,naprzerwiemiędzylekcjamipolskiego,kiedyniemusielizmieniaćsalii
wędrowaćpokorytarzach,samorządzwołałzebranieklasowe.Mikołajwyciągnął
wnioskizandrzejkowejwpadkiizacząłodsondażu.
–Sprawapierwsza–powiedział–ktojestzaklasowąWigilią,rękadogóry.
–Zbaletem?–upewniłsięSebastian.
–Atencoznowuzjadł?–zdziwiłasięgłośnoMartyna.–Głosujcie.Jeżeli
większośćbędziezanaszympomysłem,pogadamyoorganizacji.Napewnonie
będzietodyskoteka.
–Toco,usiądziemyibędziemysięgapićnasiebie?–zdziwiłsięFilip.
Mikołajudawał,żewogóleniewkurzajągoteidiotycznepytania,iświetnienad
sobąpanował.
–Słuchajcie,cotojestWigilia,wiekażdyczłowiekmądrzejszyodSebastianai
Filipa,awięcmamnadzieję,żewiększośćzwas.Pytamjeszczeraz:ktojestza–
powiedziałspokojnie.
–Uważaj,comówisz!–warknąłSebastian.Podniosłosiękilkarąk,Martynaje
przeliczyłaipomysłupadł.
–Sprawadruga–kontynuowałMikołaj–ktojestzawymianąupominków
gwiazdkowych?Zanimbędziemygłosować,wyjaśniam:ciągniemylosy,
obdarowujemytego,kogowyciągniemy.PrezentysąodŚwiętegoMikołaja...
–Odciebie?–spytałaktóraśzdziewczyn.
–Wyglądamnaświętego?–zdziwiłsięszczerzeMikołaj.–Powtarzam:prezenty
sąanonimowe,kwotadoustalenia.Samorządproponujedziesięć,górapiętnaście
złotych.
–E,nocowy?–wyskoczyłaMajka.–Cosiękupizapiętnaściezłotych?
–Prezerwatywychoćby–rzuciłjeden.Niektórzychichotali,niektórzypsykalii
przezchwilęniedałosięichuspokoić.Mikołajmusiałpodnieśćgłosodwatony.
–Naszymzdaniemwystarczy.Niechodzioto,żebywpędzaćsięwkoszty,ale
pokombinować,wymyślićcośdowcipnegoiwlepszymguścieniż...prezerwatywy.
–Nieużywasz?–zdziwiłsiętensamdżoker.Pytaniepozostałobezodpowiedzi.
Mikołajniedałsięzbićztropu.
–Jestjeszczejednasprawa.MusimysięzłożyćpozłotówcenaprezentdlaAldony.
Niezręczniebyłobykazaćjejlosować.MikołajMikołajem,prezentbędzieodnas
wszystkichwtejsamejceniecoinne.Zaresztędokupisięładneopakowanie.Teraz
głosujemy.Losysąjużprzygotowaneialbojewykorzystamy,albowyrzucimy.
Lasrąkwgórzeupewniłsamorząd,żenawetwtakniewydarzonejklasiejakIeod
czasudoczasumożnacośzrobićwspólnie.
Lilka,ledwierozprostowałaswojąkarteczkę,wpadławprzygnębienie.Nie
zdążyłasięzałamaćtylkodlatego,żeAldonaweszładoklasy.
–JamamPrzemka,aty?–szepnęłaOliwia,zerkającciekawienazaciśniętąrękę
Lilki.
–Ajamampecha–odszepnęłaLilka.Otworzyłapięść.
–Prymusik?Alejajo!
IchchichotynieuszłyuwagiAldony.
–Cotojestpsalm?–spytała,patrzącnarozbawionąpierwsząławkę.
LilkabłyskawicznieprzeszłaodPrymusikadoBiblii.Wstałajaknasprężynie.
–Jesttohebrajskapieśńpoetyckaotreścireligijnej,rodzajśpiewnejmodlitwy.
Zbórstupięćdziesięciupsalmów...
–Dziękuję,siadaj.Ajużmyślałam,żemyliszpsalmzeskeczem.
Aldonabyłabychora,gdybynieprzygadałauczniowizłapanemunanieuwadze,
nawetjeśliwporęzaskoczyłiodpowiedziałtrafnie.
Majkakilkarazy,nibymimochodem,wspominałaourodzinachLilki.Niepytała
wprost,kiedybędą,boznałapierwotnyterminiszykowałasięnasobotę,ósmego
grudnia.Nawetjejdogłowynieprzyszło,żemogłabyniezostaćzaproszona.Ale
nadszedłpiątek,triorozmawiałoowszystkim,tylkonieoimprezie,więczagadnęła
sama,żebysięupewnićcodopory.
–JutroszalejemyuLilki,tak?Októrejzbiórka?
–Szalejemy?–zdziwiłasięOliwia.–Nicotymniewiem.Zresztąmamszlaban,i
toprzeztwojewygłupy,więcjeśliposzaleję,tozMiśkąnadobranocce.
–Przezmojewygłupy?–zdziwiłasięszczerzeMajka.–Wypiłamtylkotrzypiwa,
jakmogłamsięwygłupiać?
–Niemamjutrourodzin–zaprzeczyłastanowczoLilka.
–Nowiem,sądziesiątego,wponiedziałek,alemówiliśmyprzecież,żeimpreza
będzie...
–Nictakiegoniemówiliśmy.Zdawałocisię,borośniesz–wtrąciłMikołaj.–
Terazdaruj,musimyzałatwićcośbardzoważnego.
–Przecieżmogęiśćzwami.
–Nieznałaśzmarłego,niemusisziśćnajegopogrzeb–wyjaśniładobrotliwie
Lilka.
–Czyjtopogrzeb?
–PanaAntoniusza–powiedziałMikołajzcałąpowagą.
ZostawilizaskoczonąMajkęnaśrodkuulicyidopierozarogiemdaliupust
wesołości.
–Tobyłdobrymoment,żebymjejwygarnęła,cooniejmyślę–stwierdziłaLilka,
kiedyjużtrochęspoważnieli.–Chybastchórzyłam.Cosobieprzypomnęjejmatkęz
rurkąwkrtaniizawałojca,tościskamniezagardłoinieumiemsklecić
przyzwoitegozdania.OdrazuwidzęMagusię,tatęimyślę,żegdybymniedotknęło
takienieszczęście,tochybabymzwariowała.NaszczęścieMagusiamówi,żeztatą
corazlepiej,jużnawetonodzyskałnadziejęnawyleczenie.AletaMajka...
–Dobra,niemajejcowychowywać–machnąłrękąMikołaj.–NiechjąPan
zachowawzdrowiu,bylezdalaodnas.Wieciezczegotencytat?
–Człowieku,Skrzypkanadachumamobcykanego,zagramcikażdąpiosenkę–
roześmiałasięOliwia.–Majkapodzisiejszymchybanamodpuści.
Lilkaniebyłatakapewna,czyMajkaodpuści,więcsobotniepopołudnieiwieczór
przesiedziałauOliwii.Trochęsięuczyły,potemposłuchałyamerykańskiegopopu,
przyktórymświetniesięgadało,zwłaszczaosercowychdolegliwościach.Niestety,
ostatnioanijedna,anidruganiemiałaoboksiebiemęskiegoramienia,naktórym
mogłabysięwesprzeć.NawettelefonicznywielbicielLilki,specodlirycznychSMS–
ów,zamilkłnadobre.
–Niktnasniekocha,niktnasnielubi–westchnęłaOliwia.
–No!–przytaknęłaLilka.
Byłtostałytekst,którycojakiśczaslubiłysobieprzypomnieć.
WponiedziałekranoLilkędotknęłaamnezja.Trochęzaspała,wbieguwzięła
prysznic,ośniadaniuniemiałajużczasupomyślećipopędziłanadół.Dopierokiedy
Mikołajzłapałjąwpółipodniósł,przypomniałasobie,żejestjużbardzostarailada
momentgrozijejemerytura.Uściskalijąnaulicy,coniebudziłoniczyjego
zdziwienia.Ulicewidziałyjużróżneuściskiizdążyłydonichprzywyknąć.
Lilkawbiegładoklasypierwszaistanęłajakwryta.Stolatodśpiewanena
kilkanaściegłosówtobyłonicwporównaniuzrozradowanąMajką.Ludzierzucilisię
zżyczeniami.„Wszystkiegonajlepszego,wszystkiegonajlepszego...”mówilijedenpo
drugim.PoczułasięjakMałgorzatanadiabelskimbaluuWolanda,tyleżeMałgorzaty
niktniecałował,aLilkęwszyscy.Awłaściwieniewszyscy.Pawełpodszedłdoniejna
samymkońcu.
–Przepraszamzato...nowieszichciałbym,żebyśprzestałasięjużgniewać.
Niepowiedział„Żebyśsobiedarowałafocha”,nieużyłanijednegowytrychaze
znakiemq,zachowałsięcałkiemjaknie–Paweł.
–Maszrację,stary–uśmiechnęłasię–szkodażycianafochy.
WszedłmisterTwistiwszyscyrozbieglisięnaswojemiejsca.
Ledwiepoangielskimprzeszlidogabinetuhistorycznego,Majkazaczęłaszaleć.
–Tosąpierwszetakiefajoweurodzinywklasie!–darłasię.–Pierwszewspólne
stolat.Trzebatouczcić,Lilka,słyszysz?
ChoćbyLilkabyłagłuchajakciotkaEmilia,musiałabyusłyszećtenjazgot.
Pomyślała,żeprzerobienieMajkinakarmędlakotówbyłobyzamałąkarą.
Należałobyjeszczedopilnować,żebykocuryzżarływszystkodoostatniego
okruszka.AMajkanieodpuszczała.
–Lilka,mieszkaszsama,chatawolna,nierozumiem,czegosięboisz?Jakci
szkodakasy,możemyzrobićzrzutę.
Tegojużbyłozawiele.Lilkaniechwaliłasięwolnąchatąiwcaleniechciała,żeby
tawiadomośćobiegłacałąklasę.Wiedziałaekipa,tooczywiste,aleekipyniemiała
powodówsiębać,natomiastludzizklasynieznała.Wypadałojednakcoś
powiedzieć,bopomysłnadarmowąimprezęspotkałsięzentuzjazmem.
–Dziękujęzażyczenia,byliściebardzomili,jednak,sorry,niezaproszęwas,bo
mamdośćskomplikowanąsytuacjęrodzinnąi,prawdęmówiąc,niemamgłowydo
imprez.Możeinnymrazem.
–Iczegotysięboisz?–powtórzyłaMajka.
Lilkacałkiembezwiedniezacisnęładłoniewpięści.Podeszłatrzykroki,żebynie
krzyczećinierobićsensacjiwklasie.
–Ciebie–powiedziałazimno.–Myślałam,żetakieidiotkiistniejątylkowbajkach
dlaniegrzecznychdzieci.Niestety,zmieniłamzdanie.
Odwróciłasięiwyszłazklasy.
–Pogięłocię?!–Majkęnajwyraźniejzawiódłinstynktsamozachowawczy,nie
dostrzegłazmrużonychzezłościoczuLilkianizaciśniętychszczęk.Wyskoczyłaz
ławkiipogoniłanakorytarz.
ZanimMikołajzOliwiązdążylizaniąwybiec,Majkatrzymałasięzanosiztrudem
łapałapowietrze.OliwiachwyciłaMajkę,MikołajLilkę.
Jednastałabladailekkozszokowana,drugapokazała,jakwyglądahisteriaw
najczystszymwydaniu.Spazmy,łkanie,krzyk–wszystkotoodegrałaznakomicieina
tyległośno,żesąsiednieklasyteżmogłysobieposłuchać.Dzwonekcoprawda
ogłosiłjużpocząteklekcji,leczktobysięprzejmowałdzwonkiem,jeślinakorytarzu
działysiętakieciekawerzeczy.
OliwiakonieczniechciałazaprowadzićMajkędopielęgniarki.Szarpałasięznią
przezchwilę,wreszciezłapałazaramięibezzbędnychceregielipociągnęłazasobą.
Odlattrenowałatenisstołowy,więcmiaładośćsiły.
MikołajobjąłLilkę,jakbypróbowałosłonićjąodkłopotów,któreitakbyły
nieuniknione.TużoboknichwyrósłPaweł.
–Chodź,Lilka,musimyuprzedzićAldonę–powiedziałMikołaj.
–Dajmispokój–mruknęła.
–Onmarację–wtrąciłPaweł.–Majkatohisteryczka,zanimsięobejrzysz,zrobi
aferęnacałąszkołę.
ZdwojgazłegowolałajużiśćzMikołajem,niżsłuchaćPawłaipatrzećna
zaciekawionetwarzeludzizklasy.Nakońcukorytarzapojawiłsięprofesor
Bezikowski,zwanyBezikiem.MikołajcośmuwytłumaczyłipociągnąłLilkęzasobą.
Przejąłinicjatywę,aonapoddałasiębiernie.Szczęścieimsprzyjało.Aldonamiała
okienko,siedziaławpokojunauczycielskimipoprawiałakartkówki.Terazjużnie
Mikołajmiałmówić,tylkoLilka.
–Panisorko,uderzyłamkoleżankę–powiedziałazwyczajnieibezwykrętów,bo
nicinnegonieprzyszłojejdogłowy.
–Niechcący?–upewniłasięAldona.
–Itak,inie.Chciałamjąodepchnąćiuderzyłamwtwarz–przyznałaLilka.–
Przykromi,takajestprawda.
Wychowawczynipatrzyłazniedowierzaniem.
–Czytywiesz,żebędęmusiałaobniżyćciocenęzesprawowania?Najpierw
awanturazprofesoremKowalskim,terazchuligańskiwybryk,cojeszczewymyślisz?
Ćpasz?
BezzbędnychceregielizajrzałaLilcewoczyiwidaćniewyczytaławnichnic
ciekawegopozarezygnacją,botrochęsięuspokoiła.
–Kogouderzyłaśidlaczego,opowiadaj!–poleciła.
Lilkaoblizałasuchymjęzykiemsuchewargiipoczuła,żewgłowiemapusty
balonik.Najlepiejbyłobyzacząćodpoczątku,odimprezyuOliwii,alewtedy
musiałabywsypaćPawłairesztę.Tegoakuratniechciała.Immniejszaafera,tym
lepiejbyłodlawszystkich.
–Majkawie–zaczęłaniepewnymgłosem–żewtejchwilimieszkamsama.
–Icoztego?–spytałaAldona.Rzeczywiście,ztegonicjeszczeniewynikało.
Musiałabrnąćdalej.
–Jategonierozgłaszam,niechcę,żebyktośpozamoimiprzyjaciółmiwiedział...
–Oczymwiedział?Żemaszchatędodyspozycji?–upewniłasięAldona.W
rozmowachzuczniamilubiłaczasemposłużyćsięichjęzykiem.
–Nowłaśnie!AMajkapróbujezmienićmojemieszkaniewdyskotekę.Zaprasza
ludzibezmojejwiedzy...
–Nachodzącię?Przeszkadzają?
–Nie...Toznaczyrazurządzilikociąmuzykę...Niewiemkto,boniebyłomniew
domu.
–Izatękociąmuzykędałaśjejwnos?
–Tak...Toznaczynie.DzisiajsąmojeurodzinyiMajkachcejewyprawićumnie
dlacałejklasy.
–Niewystarczyłowytłumaczyć,żesobietegonieżyczysz?
–Onajużzaprosiłacałąklasę...
Lilkaniemiałanicwięcejdododania.WyręczyłjąMikołaj.
–Majceniemożnaniczegowytłumaczyć.Dlaniejliczysiętylkoto,czegoona
chce.
–Wybrykchuligańskipozostajewybrykiemchuligańskimbezwzględunato,z
jakichpobudekzostałpopełniony–powiedziałaostroAldona.–Naprzerwie
przyjdźcieobiedopracownipolonistycznej.Zapoważnasprawa,żebyudawać,żenic
sięniestało.AcozMajką?
–Oliwiazaprowadziłajądopielęgniarki–wyjaśniłMikołaj.
–Dolegajejcoś?Marozbitynos?
–Nie,ale...krzyczałagłośniej,niżtobyłowarte.
–Skądmożeszwiedzieć?Nietyoberwałeś–ucięłaostroAldona.–Wracajciedo
klasyicieszciesię,żeniejesteściewmojejskórze.
–Panisorko,jatorozumiem,właśniedlatego,żetakasytuacjawdomu,żematka
zrurką,żeojciec...zawał,myśmytolerowalijejwszystkiewyskoki,żebynie
odtrącać...–mówiłaLilkaijednocześnieczuła,żenawetFiliptłumaczyłbyjaśniej.
Aldonapatrzyłananiązezmarszczonymczołem.
–Tynapewnonicniebierzesz?–spytała.
–Nie!–powiedziałaLilkazdecydowanie.Kiedyjużbyliprzydrzwiach,padło
jeszczejednopytanie.
–Ktosiętobąopiekujeteraz,kiedymamyniema?
–Wujekzciocią,przyjaciółkamamy,naszagosposiaioni–wskazałagłowąna
kolegę–toznaczyMikołaj,Oliwiaidodatkowoichrodzice.
–Silnagrupa–mruknęłaAldona.–No,zmiatajcie!
Szliwmilczeniupustymkorytarzem.Lilkaczuła,żepołowajejzdenerwowania
zostaławpokojunauczycielskim.Tylkopołowa,boawanturadopierosięrozkręcała.
–Mocnojejprzywaliłaś?–spytałMikołaj.
–Niestety,nie.Naprawdępróbowałamjątylkoodepchnąć.Nicjejniezrobiłam,
bozdążyłasięuchylić...Alerękananosiewylądowała.
–Najpierwjąszczypiesz,potemwalisz,gotowacięoskarżyć,żenastajesznajej
życie.Zatoidziesięsiedzieć.
Pokiwałagłową,jednakniemiałanastrojudożartów.
Kiedyweszlidoklasy,Majkajużtambyła.Głowęzłożyłanaławcejakktośchory
lubpłaczący.LilkaspojrzałanaOliwię,OliwianaLilkę,alepogadaćsięniedało.Bezik
nietolerowałszeptówwczasielekcji.Zresztąmówiłciekawieizwerwą,dobrzesię
gosłuchało.
WdzieciństwieLilkamiałacharakterek,którytylkodziękimądrościrodzicówz
czasemzmieniłsięwcharakter.Byładzieckiemenergicznym,bardzointeligentnym,
aleteżwyjątkowosamodzielnym.Jużwpiaskownicynauczyłasiębronićswojej
nietykalności,arobiącto,bezwiększychskrupułównaruszałanietykalnośćinnych
dzieci.Niereagowałapodziewczęcemu,nieskarżyła,niepłakała,tylkozałatwiała
porachunkijakniełopatką,toręką.Naplustrzebabyłojejoddać,żenigdynie
atakowałapierwsza.Niekierowałasięagresją,jedyniebiblijnąmądrością„ząbza
ząb”,chociażBibliijeszczewtedynieznała.Ostatniwybryk,przesadnienagłośniony
przezówczesnąwychowawczynię,miałmiejscewdrugiejklasiepodstawówkii
wiązałsięzzębemOliwii,najlepszejprzyjaciółki.Tenząbruszałsię,przeszkadzał,
więcjedenzkolegów,podpretekstemobejrzenia,złapałgopalcamiiwyrwał.
PrzestraszonaOliwiarozpłakałasię,aLilka,niewielemyśląc,dopadłaśmiałkaiw
efekciebijatykiteżpozbawiłagomleczaka.Chłopakwyplułząbnarękęiodechciało
musięśmiechów.ByłowięcjakwBiblii,tyleżewmieszałasięwychowawczyni,
któraniedość,żebyłanowainieznałajeszczedzieci,to–nanieszczęścieLilki–
widziałasamąkońcówkęawantury.Dopadładonich,utuliławystraszonegoMikołaja
icałąniechęćskupiłanaLilce.Powtarzaławkółko:„Jakmogłaśgouderzyć?”oraz
„Niewiesz,żeniewolnonikogobić?”.Lilkawiedziała,żeniewolno,leczmusiałasię
jakośbronić.„Właśnie,żewolno!Mnierodzicebijącodziennie”,powiedziała,bo
takiewytłumaczeniewydawałosięnajbardziejprzekonująceizarazemzabawne.
Magusianiepodzielałajejrozbawienia,kiedyzmuszonabyłaprzekonywać
nauczycielkę,paniąpedagogorazdyrektorkęszkoły,żepreferujeinnemetody
wychowawczeniżkaracielesna,którejniestosujezprzekonania.
OdtamtegoczasuLilkaniepodniosłarękinanikogoiprzeszłanabardziej
cywilizowaneformyzałatwianiaporachunków.Złamałasiędopierowdniuswoich
szesnastychurodzin.
NibysłuchaławykładuBezika,alemyślamibyłagdzieindziej.Próbowała
wzbudzićwsobieskruchęiniemogła.Zatopoczułaprawdziwystrach,taki
przypisanyjedyniedosprawpoważnych.Lilkaznałakilkarodzajówstrachu.
NajwiększydotyczyłMagusiitaty:lękprzedchorobąlubinnymnieszczęściem,które
mogłozburzyćżycierodzinne.Jakbardzobyłparaliżujący,przekonałasięwczasie
chorobyojca.Osiebiesięniebała.Młoda,zdrowa,niezakładała,żemożejejsięstać
cośbardzozłego.Aodsprawdrobniejszychbyłyinnestrachy:takiprzedklasówką,
doktórejniezdążyłasięprzygotować,lubprzedprzyznaniemsiędowiny,kiedycoś
przeskrobała.Słyszączustwychowawczyniokreślenie„wybrykchuligański”,zaczęła
siępoważnieobawiać,żemogąjąwyrzucićzeszkoły,awtedycałkowiciezawiedzie
Magusięiojca.Noiwcześniejmusiałaowszystkimpowiedziećwujkowi.
MikołajwziąłnasiebiedoprowadzenieMajkidopracownipolonistycznej.
Wisiałamunaramieniuisłaniałasięnanogach,jakktośbardzoosłabiony.Oliwia
szłazLilką.
–Nawetniemiałampojęcia,żeistniejątakiecholernehisteryczki–mówiłaze
złością.–Pocieszsię,pielęgniarkateżjejdaławpysk.Lekkocoprawda,tyletylko,
żebyprzestaławyć,azaczęłakontaktować.Zmiejscaoprzytomniała.Nawet
siniaczkaniema,nawetkropelkakrwisięniepokazała,nic,kompletnienic.
Pielęgniarcepowiedziała,żezostałapobitaprzezkoleżankę.Bezikowiteż.Szykuje
sięaferanapółszkołyalboinacałą.
ZwielkiegowspółczuciaOliwiapocałowałaLilkęwpoliczek,poczymwepchnęła
przyjaciółkędopracowni.ObojezMikołajemtrzymaliwartępoddrzwiami.
Aldonanawidokuczennicwestchnęłaciężko.Nielubiłaafer.Bezsympatii
popatrzyłanaLilkę,bladą,alespokojną,potemwbiławzrokwMajkę,która
wyglądałatak,jakbyladamomentmiałazemdleć.
–Jaksięczujesz?–spytała.
Majkachlipnęłabezradniejakmałedziecko.
–Mamstrasznezawrotygłowyiokropniebolimnietutaj.–Dotknęłapalcem
okolicnosa.–Panipielęgniarkauważa,żetomożebyćzłamanieprzegrodynosowej
alboiwstrząsmózgu.
–Nieprzesadzasz?–zdziwiłasięAldona.–Mniepowiedziała,żenieznalazłanic
niepokojącego.Noscały,głowateż.
–Możliwe,żesięprzesłyszałam–szepnęłaMajka.–Byłamwszoku.
–Nodobrze,szok,mamnadzieję,minął,terazopowiedzosamymwydarzeniu.
Muszęwiedzieć,jakprzedstawićsprawędyrekcjiiwaszymrodzicom.
–Rodzicom?–zdziwiłasięMajka.
Jejgłosniebrzmiałjużtakomdlewającojakdwieminutywcześniej.Możnabyło
nawetodnieśćwrażenie,żetogłoscałkiemrześki.
–Oczywiście!Czymyślisz,żezatajętakpoważnąsprawę,jakpobiciewszkole?A
jeślisięokaże,żerzeczywiściemaszwstrząśnieniemózgu,toktobędzie
odpowiadał,ja?Jutrozgłaszaciesięzrodzicami...toznaczywprzypadkuLilkiniech
będzieopiekun.
Lilkaztrudemprzełknęłaślinę.To,czegosięnajbardziejbała,stałosię
nieuchronne:rozmowazwujkiem,odebraniepapierówzeszkoły,adalej...Niemiała
pojęcia,codalej.Aldonaniepatrzyłananią,tylkonaMajkę.Surowo,uważnie,ze
zmarszczonymczołem.
–Pytałam,jakdoszłodotejgorszącejawantury?
–Właściwieto–zawahałasięMajka–samaniewiem,czytomożnanazwać
awanturą,panisorko.Lilkapowiedziałamicośprzykregowklasieiwyszła.
Wybiegłamzaniąnakorytarz,żebywyjaśnić,i...ionamnieodepchnęła.
–Odepchnęłaczyuderzyła?Niewidziszróżnicy?
–Wtedybyłamwszoku.Teraz,kiedyochłonęłam,uważam,żetobyłobardziej
odepchnięcieniżuderzenie.Takiebolesneodepchnięcie.
–Toskądtahisteria?
–Mówięprzecież,żebyłamwszoku.Jajestembardzowrażliwa...Ja...Teraz,jak
takchłodnomyślę,tonawetgłowamnieniebolianinos.
Dlapewnościobmacałasobiecałątwarz,aAldonaniemogłaoczuoderwaćod
zielonychtipsówwkształciełopatek.
–Cobyłoprzyczynąsprzeczki?
–Taksobiemyślę,żemojejwinyteżtrochębyło...bowdobrejwierze,zdobrego
serca...ogłosiłamwklasieurodzinyLilkiinamawiałamją,żebypostawiła...to
znaczy,cojamówię,żebyrazemzrobićprzyjęcie.
–Tyiona?
–Nonie,całaklasa,żebyśmysięlepiejpoznali.
–Gdziemiałobyćtoprzyjęcie?
–Niewiem...TojużzależałobyodLilki.
–Uniejwmieszkaniu?
–No,może...Ale,panisorko,jajużniemamżaludoLilki.Możerzeczywiście
przesadziłam.Onateżprzesadziła,itojakbysięwyrównuje.
–Napiszeszminajutrotakieoświadczenie,żeniebyłopobiciainiemasz
pretensji?
–Pewnie,żetak–zadeklarowałaMajkaswoimjaknajbardziejnormalnym
głosem.
AldonakazałaMajcewracaćdoklasy,aLilcezostać.
17.
Nadprzyjęciemurodzinowymzawisłojakieśfatum.NajpierwbyłszlabanOliwii,
awsobotęprzedpołudniemLilkadostałaSMSodMikołaja:„Mamaresztdomowy.
Nieprzyjdęwieczorem.Sorry.Jutrowszystkowytłumaczę”.Dwieminutypóźniej
odebraładrugiSMS,tymrazemodOliwii:„Mikołajmaaresztdomowy,nieprzyjdzie
wieczorem,trzebacośzrobić”.Odpisałanatychmiast:„Zaczynamdziałać!”.Byłoto
stwierdzenienawyrost,powinnaraczejodpisać:„Zastanawiamsię,jakdziałać”,lecz
nazastanawianiebrakowałoczasu.Doprzyjęciaurodzinowegozostałozaledwie
kilkagodzin.
Pomyślałachwilę,odkroiłakawałekciastaupieczonegoprzezpaniąMalinowską,
pysznegozresztą,izaczęłagrzebaćwszafkachkuchennychwposzukiwaniu
salaterkiwbłękitnepaski.WtejsalaterceMikołajprzyniósłjejniedawnodomowe
pierogi,więcnadeszłapora,byzwrócićnaczynie.Owinęłaciastofolią,wpakowałado
salaterkiipobiegła.Podrodzecośtamsobiewgłowieukładała,aleniebyłto
drobiazgowyplan.Miałaniezłyrefleksizdecydowaniewolałaimprowizować,niż
wygłaszaćwcześniejprzygotowaneteksty.Wiadomoprzecież,żewszystkiego
człowieknieprzewidzi,żeczasemtrzebaiśćnażywioł.Wślizgnęłasiędobudynkuza
jakąśsąsiadkąibiegnącposchodach,przemawiaładosiebietak,jaktoczęstorobiła
Misia:„Pamiętaj,Lilka,banannagębie,wsercuwiosna,nicniewiesz,oddajesztylko
salaterkę”.Zapukała,spojrzałanamatkęMikołajaiodechciałojejsięuśmiechów.
Zobaczyłasmutną,zapłakanątwarzzpodkrążonymioczami.
–Stałosięcoś?–spytałaprzerażona.
Tkwiłanaproguzpakunkiemwgarści,jakbybałasiędaćkrokdoprzodu.
–Podobnonicsięniestało–powiedziałapaniPodlaska,wpuszczającjądo
mieszkania.–Mójbardzodorosłysynwyszedłwczorajnagodzinędokolegi,wróciło
czwartejnadranem,niezbyttrzeźwy,aletwierdzi,żenicsięniestało.Teżtak
myślisz,żenic?
–Jagochybarozszarpię!–wykrzyknęłaLilka.–Mogę?
–Proszębardzo,wejdź,rozszarp,bojajużniewiem,jakmamdoniegomówić.
Lilkatylkobutyściągnęła,niezawracałasobiegłowykurtkąaniczapką.Wpadła
dopokojuzhukiemotwieranychdrzwi.MikołajjaktoMikołaj,łóżkaniepościelił,
torbęzksiążkamizostawiłnaśrodkudywanu,samsiedziałprzedkomputeremi
albowcośgrał,alboczegośszukałwinternecie,niezdążyłazauważyć.
–Tydraniu!Jakmogłeśmitozrobić!–krzyczała.–Chybadoresztyciępogięło!
Nieżartowała.Toniebyłamówkaprzygotowanadlauszumatki,tylkokrzyk
rozpaczyinajwiększegowzburzenia.
–Ciszej!–poprosił.–Ciszej!
–Cociszej?Żadneciszej.Mamochotęwybićcinastępnyząb,wszystkiezęby...
Mamochotęcięrozszarpać.Psujeszmiurodzinowąimprezę,czytodociebie
dociera?Czytyrozumiesz,codociebiemówię?
–Usiądź!
–Gdzieniby?Wtwojejrozmemłanejpościeli?
–Choćbynadywanie.Łebmipęka.
–Zacznijleczyćtenswójłeb,bozarazbędziezapóźno.Cociodbiło?
–Cosiętakiegostało,żewróciłemtrochępóźniej,co?–fuknąłzezłością.–Nic
złegonierobiłem,gadaliśmyzRajem,zDamianeminiktniepatrzyłnazegarek.
–Możeszkoda,żenikt!Czasempowinniściepatrzećnietylkonamarkę,aleina
wskazówki!
–Dobra,odpuść!
Wyszłazpokojuzałamana.ObjęłamatkęMikołajaimiaławielkąochotę
rozpłakaćsięnajejramieniu.
–Szlaban?–spytałacicho.
–Przykromi,Lilu,aletakpostanowiliśmyzmężem.Jeszczetrochęzawcześnie,
żebyMikołajrobiłwszystko,nacomuprzyjdzieochota.Jeszczezawcześnie.A
najgorszejestto,żeonnieczujesięwinny.Spóźniłsiępięćgodzin,cuchnąłjakcały
browarinieczujesięwinny,rozumiesz?
Lilkawybiegłazoczamipełnymiłez.ZanimdoszładoOliwii,amiałaraptemdo
przejściazedwieściemetrów,wysłałaprzyjaciółcetrzySMS–yzsamymi
inwektywami:kretyn,debil,półgłówek.Niesiliłasięnawyjaśnienia,natomiała
jeszczeczas,dawałajedynieupustrozżaleniu.Mikołajbyłkochany,bardzokochany,
aleczasemwkurzałjąjakmałokto.Lilkateżmiaławady,odstawiałaróżnenumery,
jednakszanowaładanesłowo.JakpowiedziałaMagusi,żewracaodziesiątej,to
choćbyimprezabyłanajfajniejsza,wstawałaiwychodziła.Niezgłupiego,
paraliżującegostrachu,tylkoztroskioMagusię,żebysobieniemusiaławyobrażać
tragicznychscenzcórkąwroligłównej.Kiedysiędotegoprzyznawała,Mikołaj
rechotałpobłażliwie,innipatrzylizezdziwieniem,jedynieOliwiaprzyznawałajej
rację.ZOliwiąnadawałynatychsamychfalach.Jednazaczynałamówić,druga
kończyłazdanie.Przyjaźniłysięoddziesięciulat,itooczymśświadczyło.Mikołaj
trzymałznimioddziewięciulat,czyliteżbardzodługo,leczbyłfacetem,ato
całkiemodmiennygatunekczłowieka.
LilkazwielkimżalemmyślałaonieobecnościMikołajanaswoichurodzinach.Z
trudemdoliczyłasiędwuimprez,naktórychtriowystąpiłowniepełnymskładzie.
Raznazakończenierokuwpierwszejklasiegimnazjum,kiedyOliwiazachorowałana
ospę,ibodajwtrzeciejklasie,kiedyMikołajwyjechałzrodzicamiwgóry.Pozatymi
dwomausprawiedliwionymiprzypadkamizawszeszalelirazem.Jeśliktośmiał
szlaban,tozmieniałosiędatęimprezy.Teraz,krótkoprzedświętami,niemogłainie
chciałaprzekładaćurodzinrazjużprzełożonych.
Odziewiętnastejzaczęlisięschodzićgoście.Lilkabyłaznakomitąpaniądomu,
przynajmniejjeżelichodziłoomaniery.Wkuchniradziłasobiemniejniżśrednio,ale
napatrzyłasię,jakMagusiapodejmowałagości,jakumiałasięcieszyćz
najdrobniejszychnawetupominków,iztejwiedzykorzystała.Prezentybyły
wyłączniesymboliczne,bowekipieniktsięnieobnosiłzkasą.Kupowałosiępłyty,
książki,drobnekosmetyki.Największaprzyjemnośćsprowadzałasiędowspólnej
zabawy,wygłupów,czasemteżdopoważnejdyskusjiniekoniecznieomuzyce.
Kiedyimprezazaczęłasięrozkręcać,nieoczekiwanieodezwałsiędomofonipo
chwilidomieszkaniawkroczyłMikołaj.
–DziękiLilcetujestem–powiedział.
–Teżwymyślił–parsknąłśmiechemRaj.–WszyscyjesteśmytudziękiLilce.
–Stary,jajestemdziękiłzomLilki.Mamszlaban,aletakpiękniezagrała,że
staruszcesercezmiękło.
–Wieszco–odezwałasięLilka.–Dzisiajcinicniepowiem,bodziśjesteśmoim
gościem,alejutrocipowiem,żejesteśnajwiększymkretynem,jakiegoznam.Nie
udawałam!Przysięgam,żenie.Naprawdężalmibyłotwojejmatki,żeurodziła
takiegodebila.
Zrobiłosięodrobinęniezręcznie.Mikołajminęmiałniepewną,więcRaj
pośpieszyłmuzpomocą.
–Debilaczykretyna?–spytał.–Botaknamieszałaś,żetrudnosiępołapać.
–Kretyn–stwierdziłaLilka.–Debiltozamało.Ale–zawahałasięidokończyła
znaczniecieplej–cieszęsię,żetenkretynprzylazł.
CiotkiLechosławaiEmilkabyłybydumnezsiostrzenicy,widząc,żewreszcierobi
użytekztelewizora,choćpewniekręciłybynosaminawybranykanał.Lilkawłączyła
Vivęiprzestałasobiezawracaćgłowędobieraniempłyt.Ktochciał,wstawałi
tańczył,ktoniechciał,siedziałigadał.Zerkałaodczasudoczasunadwójkęnowych,
czylinaMartynęiSzymona,żebysprawdzić,jaksiębawiąwnowymtowarzystwie.Z
ulgąstwierdziła,żebardzodobrze,więcrozejrzałasięjeszcze,czyniktniczegonie
potrzebuje,iwyszłanamomentdogabinetu.Staranniezamknęłazasobądrzwi.
Musiała,konieczniemusiałazadzwonićdomatkiMikołaja.Złamanieszlabanuto
byłocoświęcej,niżmogłaoczekiwać.Podziękowałaśpiesznie,trochęchaotycznie,
bozawszewtakichsytuacjachbrakowałojejsłów.
–Októrejonmawrócić?–spytała.–Proszęmipowiedzieć,toosobiściego
wykopię,choćbymnawetmiałauszkodzićpalceunogi.
–Niewykopujgo–stwierdziłapaniPodlaska.–Dajmymusięwykazać,może
wreszciecośdoniegodotarło.
Lilkarozłączyłasięizradościmiałaochotępocałowaćkomórkę.Najwidoczniej
jednaktelefoniksobietegonieżyczył,borozśpiewałsięizadrgałjejwręku.Wpadła
dosalonuzpalcemnaustach.
–Cii!–krzyknęła.
–Cisowianka?–roześmiałsięMikołaj.Lilkazamachałaręką.
–Majka,mojagadzina–sprostowała.Ściszyłatelewizor.Komórkętrzymałatak,
żebyinniteżmogliposłuchać.
Pytanie:„Corobisz?”zabrzmiałozwyczajnieicałkiemnamiejscu.Zwykleod
niegozaczynałysięrozmowy.
–Jestemuciotkinakolacji–skłamałagładkoLilka.
–Dziwne–zauważyłachłodnoMajka.–Przechodzęoboktwojegodomui
dałabymsobiegłowęuciąć,żewidzęwoknachświatło.
WoczachLilkizapaliłsiędiabelskiognik.
–Notojesteśbezgłowy–powiedziała.–Jakwychodzęnadłużej,zostawiam
światłodlazmyłki.
–Nieoszczędzaszprądu?–spytałaMajka.
–Oszczędzamnerwywujka.Przejeżdżaulicą,widziświatłoijestspokojny,żenie
włóczęsięwieczorami–wyjaśniła,zwijającsięzuciechy.
Bawiłyjąrozradowanetwarzekumpli,bałasiętylko,żebyktośnieprzerwał
milczeniajakimśniewczesnymżartem.Dawałaimznakiręką,żemająbyćcicho.
–Jaksobiechcesz–powiedziałaMajka.–Dzisiajbyłoumniepogotowie.Potym
uderzeniu,wieszjakim,zmojągłowądziejesięcośzłego.
–Przecieżtyniemaszgłowy!–wypaliłaLilka.Szymon,poważnySzymon,
nowicjuszwekipie,ścisnąłpalcaminosizapiałdyszkancikiem:
–Lilu,kurczakistygną!
Rozłączyłasię,zanimzdążyłakrzyknąć:„Nara!”.Wszyscyparsknęliśmiechem.
Numerzkurczakamibyłprzedni,tyleżeLilcezdążyłsięjużwłączyćagresor.Mikołaj
odciągnąłjąnabok.
–Spoko!Przypomnijsobie,cocimówiłaAldona.MaszsięodMajkitrzymaćjak
najdalej,tak?Tosiętrzymaj.Dorosłychteżczasemwartoposłuchać...Noco,banani
wracamydogości.
Odziewiątejzjawiłsiędostawcapizzyiwielkietańcezmieniłysięwwielkie
żarciepopartezażartądyskusjąorapie.WVivieleciałteledyskTheGame’aiRaj
zabroniłnawetmlaskania.
–Czaicie,ilewtychsłowachjestnajprawdziwszegobuntu?–spytał.
–Możliwe,stary,alemniebuntniekręci–powiedziałaMałgosia.–Jawolępop.
–Gadasz!Młodzizawszesiębuntowali–stwierdziłRaj.
Małgosianiedawałazawygraną.
–Dziewczyny,wyteżsiębuntujecie?
–Jaczęsto–przyznałaLilka–zwłaszczaprzeciwkociotkom,aleprzecieżniebędę
układaćpiosenekoEmilceiLesi.Jeszczetegobrakowałowsztuce.
–Tyjaksięzbuntujesz,walisznaodlewbezśpiewania–roześmiałsięMikołaj.
–Achceszsięprzekonać,żemaszrację?–spytała.
Ichoćwjejgłosieniebyłobuntu,Mikołajzacząłudawać,żebardzosięboi,
Damianumazałsobienoskeczupeminaglezrobiłosiętakwesołojakwprzedszkolu
podczaspodwieczorku.NawetRajoderwałsięodtelewizora,boKiss,kissw
wykonaniuChrisaBrownatojużniebyłutwórdlaniego.
OdziesiątejMikołajpodniósłsięzociąganiemizacząłszykowaćdowyjścia.
Posypałysięprotesty.Możenawetbyimuległ,gdybyLilkaniekazałamusię
wynosić,itowpodskokach.
18.
ZprezentamigwiazdkowymiLilkamiałaspokój.Magusiaprzysłaławielkąpakę,
wktórejznalazłysięszałoweciuchydlacórki,świąteczneupominkidlarodzinyi
spororóżnychgadżetówdlaprzyjaciół.Niestety,jedenprezentwciążpozostawał
podwielkimznakiemzapytania,amianowicietenklasowy,dlaPrymusika.
Bajeranckazawieszkadokomórkiwkształcierękawicybaseballowejniebyłazła,
tylkoniezbytoryginalna,choćamerykańska.
–Tobyłgłupipomysłztymiprezentami–złościłasięLilkawdrodzezeszkoły.–
Niemożnaobdarowywaćludzi,którychsięniezna.Niewiem,coonczytaaniczego
słucha,niconimniewiem.
–Głosowałaś?–spytałMikołaj.–Głosowałaś!Toterazprzestańsięwściekać,po
prostuwysilszarekomórki.
–Jeżelimyślisz,żemyślisz,topomyśl,żetowcalenietakieproste!–westchnęła.
–Ktomówił,żebędzieproste?Wiesz,ilemieliśmykłopotówzAldoną?Martyna
wpadłanapomysł,żebykupićaniołkazmasysolnej.Aldonienapewnosięprzyda
dodatkowyopiekun,awłaściwieopiekunka.Aniołekwyglądanasamiczkę.
–Prymusikowiniekupięsamiczki,samsobieznajdzie.–Lilkawzruszyła
ramionami.–Ostatniosporoznimgadasz,niewieszprzypadkiem...
–Nietylkoznimgadam–przerwałjejMikołaj–aledoszliśmydowniosku,że
mamywielewspólnego.WypiliśmypopiwkuwMuszelce,wyjaśniliśmysobie,co
trzeba.Koleśprzyznał,żenapoczątkutrochęprzesadziłztąpoząnapolityka
opozycji.Lubizagrywać,aleniejestgłupi.
–Okay!–wykrzyknęłaLilka.–Niechsobiebędzienawetgeniuszem,mamtow
nosie.Chciałamtylkospytać,czytyniewiesz,czyonmajamnika?Jasnosię
wyrażam?Jasno.Wlumpkuwidziałamtakieładnewdziankadlajamników.
–Ajakmadobermankę,towłasnysweterprzerobisz?–Oliwiasięroześmiała,a
Mikołajwzruszyłramionami.
Oliwiamiałapodobnykłopot.WylosowałaPrzemka,októrymmogłapowiedzieć
tylkotyle,żechodzidoIe.Kupiłakamiennąfigurkęludzikaznapisemnapiersiach
„Twardziel”iuznała,żefacetpowinienpoczućsiędoceniony.
Wracalizeszkoływtrójkęjakzadawnychdobrychczasów.Nieznaczyłoto,że
Majkasięodczepiła.Takdobrzeniebyło.Jeżelinawetwyczuwałalodowatą
atmosferę,udawała,żewszystkojestpostaremu.Odprowadzałaichpolekcjachi
dopierowtedyjechaładośródmieścia,nadkładającjakieśtrzyprzystanki.Tegodnia
jednakzostaławszkolenadodatkowychzajęciachzpolskiego.Znalazłasięwgrupie
ludzi,którzystrasznieskopaliwypracowanie,iAldonazarządziładlanichspecjalną
lekcję.Trio,ostatniejużtakie,bardzosięcieszyłoztychdodatkowychzajęć.
–Onamijużdwarazypowiedziała,żepowinnamjejbyćwdzięczna–mruknęła
Lilka.
–Jakaona?–zdziwiłsięMikołaj.–Tadobermanka,którejniemaPrymusik?
–Jakaznowudobermanka?OMajcemówię–jęknęłaLilka.–Ostatniozaczęłado
mniewydzwaniaćwieczorami.
–Nieodbierajtelefonów,przecieżniemusisz.
–Wszystkichnieodbieram,powiedzmycotrzeci.Czyjasiępowinnamjejbać?Że
onamacośnietakzgłową,topewne.Musielibyściewidzieć,jakszybkowtedyu
Aldonywyzdrowiała.Dosłowniewoczach.
–Cieszsię,byłaśświadkiemcudu–stwierdziłapoważnieOliwiainatychmiast
zachichotała.
Lilceniebyłoażtakwesoło.
–Aldonawspomniałaorodzicachinagletakazmiana–przytaknęła.–Ciekawe
dlaczego?Majka,jakzaczynanawijaćostaruszkach,natychmiastrobiminę
męczennicy.Awtedynic,żadnychmin,żadnychpojękiwań,żemamiesiępogorszyło,
aojciecwciążpodtlenem.Nawetonichniewspomniała,tylkowyszłazchorobyjakz
wannyipokrzyku.Czytowasniedziwi?
–Niemamyciekawszychtematów?–zainteresowałsięMikołaj.
–Mamy,oczywiście,żemamy,tylkotaMajka...–zaczęłainieskończyła.
Samawidaćdoszładowniosku,żetakieroztrząsaniedoniczegodobregonie
prowadzi.
WieczoremLilkaotworzyłazeszyt,żebynapisaćcośmądregonatemat
najważniejszychcechśredniowiecznejpieśnimaryjnej.Spojrzałanaścianęw
poszukiwaniunatchnieniaizatrzymaławzroknazielonymkartoniezmodlitwą
świętegoTomaszazAkwinu.ItakurodziłsiępomysłnaprezentdlaPrymusika.Aż
krzyknęłazzachwytu.ZnalazławbiurkuMagusiarkuszczerpanegopapieru,
flamastericośjeszcze:lakowąpieczęćzesznurkiem,prawdopodobnieodjakiejś
wódki,coniemiałowiększegoznaczenia.Przylepiłająnadolekartkipodtekstem
modlitwy,któryprzepisałazwielkąstarannością.Czerpanypapier,pieczęćlakowa,
tojeszczebyłozamało.Przypomniałasobie,jakMagusiabawiłasiękiedyśw
tworzeniekolaży,którepotempiękniepostarzała.Postanowiłazrobićcośrównie
fajnego.Najpierwpodpaliłajedenrógarkusza.Ledwiesięzajął,zgasiłaogieńi
otrzepałastaranniepapier.Kiedyjużwszystkierogibyłynadpalone,delikatnie
przykładałapłonącązapałkędobrzegówkartki,tyletylko,żebyjezaczernićiuzyskać
drobnenierówności.Iotomiałaprzedsobąopatrzonypieczęciąstarydruk,
nadgryzionyzębemczasu.Efektbyłfantastyczny.Włożyłakartkęwplastikową
koszulkę,dołączyłazawieszkędokomórkiicałośćładnieopakowała.Terazmogła
wrócićdowypracowania.
ŚwiętyMikołajwywiązałsięzobowiązku.Dostarczyłprezentyprostonalekcję
wychowawczą.NastolikuAldonystanęłosporetekturowepudełkopomakaronie.
Klasazastygławoczekiwaniu.Wiadomobyło,żezapiętnaściezłotychnikomunie
dostaniesięlaptopaniodtwarzaczMP4,jednakzawszemożnabyłoliczyćnajakiś
fajnyżart,niekoniecznieanonimowy.Pocztapantoflowazadziałałaprawiebez
zarzutuiludziewiedzielinietylko,kogoobdarowują,aleteż,ktoimdajeprezent.
Nieświadomychpozostałoniewielu,raptemzetrzyosoby,wtymLilka,któraczekała
cierpliwie,ażMikołaj,nietenświęty,tylkoklasowy,dotrzedojejnazwiska.Kątem
okaobserwowałaPrymusika.Wyjąłzawieszkę,dobrałsiędo„starodruku”ichybago
zamurowało.Dobrzewiedział,komudziękować,bospojrzałnapierwsząławkęi
uniósłkciukdogórynaznak,żewszystkowporządku.Zdążyłakiwnąćgłowąijuż
musiałabiecposwójupominek.Dostałapłaskąpaczuszkęowiniętąwkolorowy
papierzbałwankami.Podpalcamiwyczułakartonowepudełko.Powoliodwinęła
papier,zajrzaładopudełkaiteżjązatkało,takjakPrymusika.Patrzyłanasiebie.W
drewnianej,ręcznierzeźbionejramce,zaszkłemtkwiłojejzdjęcie.Uśmiechałasię
swoimnajładniejszym,jakbylekkonieśmiałymuśmiechem,stałanatleotwartego
okna,wiatrdelikatnierozwiewałjejwłosy,azaplecamiwidaćbyłoszkolneboiskoi
żółtyklon.Fotografmusiałmiećtalent,bochoćzdjęciezrobiłnajprawdopodobniej
komórką,niemożnasiębyłoprzyczepićdojakości.Ramkaśliczniepachniała
świeżymdrewnem.
–Ojej!–zdołaławykrztusićOliwia.–Tyjakty,zawszefajniewychodziszna
fotkach,alerameczkarewelacyjna!
–Wieszodkogo?–spytałaLilka.
–Ani,ani.Któryśzchłopaków,innejopcjiniewidzę.Podziękujgłośno,ajananich
popatrzę.
Lilcenietrzebabyłodwarazypowtarzać.Ledwieostatniprezentopuścił
kartonowepudłopomakaronie,odwróciłasiędoklasyiuniosławysokoportrecik.
–Niewiem,odkogodostałamtocudo,myślęoczywiścieoramce,dopieropotem
ozdjęciu.Wielkiedzięki...Dawnojużnicmnietaknieucieszyło!
–ZwyjątkiempakiodMagusi–dokończyłaOliwiaszeptem.
Portrecikzrobiłwrażenienaklasie,niktjednaknieśpieszyłzzapewnieniami,że
tojemunależąsięspecjalnepodziękowania,możenawetbuziaki.
–Nocoty?Naprawdęmisiępodoba–zapewniłaLilkateższeptem.–Patrzyłaśi
co?
Aldonapodeszła,zaczęłaoglądaćportrecik,kiwaćgłowązuznaniem,więc
przerwałyrozmowę.
Lilkadaładobryprzykład,boPrymusikteżsiępochwaliłswoimprezentem,który
zyskałwielkieuznanie,zwłaszczawoczachwychowawczyni.
–„Panie,użyczmichwalebnegopoczucia,żeczasemmogęsięmylić”–
przeczytałagłośnoidodała,żetęzłotąmyślpowinnizapamiętaćwszyscy.
Ludziewstawalijedenpodrugim,żebypokazaćmaskotki,kapciezesklepu
„Wszystkozaczteryzłote”zwyhaftowanymdodatkowoserduszkiem,gumowy
młoteczekdowybijaniagłupichpomysłów,cynowykufelekwielkościmałego
kieliszkaiwieleinnychprezentów,przyjmowanychwybuchamiśmiechu.
Dziewczynie,któranonstopobgryzałapaznokcie,przypadłwudziależelowy
gryzaczek,aMikołajowimaskotkaświętegoimiennikaiczekoladowejajkoz
doczepionymproporczykiem:„Żadnadziewczynaniedacityleradościcokinder–
niespodzianka”.
Niewszyscyjednakznaligranicedobregożartu.Chłopak,którydostałbiustonosz
zpowodunadwagi,ztrudempanowałnadzdenerwowaniem,aszaramyszkaJulita
rozpłakałasięiniechciałapowiedziećdlaczego.
–Myślała,żetoszminka–powiedziałaAśka,jejsąsiadka,ipokazałaAldonie
niewielkimetalowywibrator.
Całkiemmiłaklasowaimprezazakończyłasięwykłademnatemat
nieprzemyślanychżartów,którepotrafiąbardziejzabolećniżrąbnięciegłowąw
kaloryfer.
Lilceniedawałspokojuportrecik.Prezentbyłpracochłonny,piękniewykonanyi
kryłzagadkę.Zdjęciepochodziłozjesieni,awięczokresu,kiedytriowyraźnie
trzymałosięnauboczuiniepróbowałonawiązywaćbliskichrelacjizresztąklasy.
Wytłumaczenienasuwałosięjedno,musiałakomuśwpaśćwokonatylemocno,że
uwieczniłjącichcem.Alekomu?Zżerałająkobiecaciekawość.
PodzwonkuMajkanieodstępowałatrianakrok.Razemschodzilidoszatnii
słuchalijejzłośliwychwynurzeń.
–Kolczykizfarbowanychpiórek!–prychała.–Bardziejwsiowegoprezentuchyba
niktniedostał.
–Atycokupiłaś?–spytałaOliwia.
–Słodycze.
–Tocipowiem,żetepiórkasącałkiemładneidużozdrowsze,boniegrożą
nadwagą.
–Nadwagatotwójproblem,niemój–zauważyłaMajka.
Oliwiazmiejscasięzjeżyła.
–Dobra,powiedziałaś,cocisięwydawało,aterazzjeżdżajdodomu,borobisię
zimno.
Majkawalczyłazpopsutymzamkiemprzykozaczku,więczostawilijąwszatnii
puścilisiębiegiem.
–Ico?–spytałaniecierpliwieLilka,kiedywreszcieodeszlinabezpieczną
odległość.
–MoimzdaniemtoFilip,Waligóry8.Jakzaczęłaśdziękować,onjedenwyraźnie
przeżywał–powiedziałaOliwia.
Mikołajwybuchnąłśmiechem.
–Przeżywałupadekzdrabinkinawuefie.Krzywiłsięzpowoduskręconejnogi,a
niejakichśtampodziękowań.
Lilkawyraźnieodetchnęła.Byłabyniepocieszona,gdybytakiładnyprezent
pochodziłodpaskudnegoFilipazWaligóry8.
–Zachowałaśkartkęznazwiskiem?–spytałMikołaj.–Możedałobysiędojśćpo
charakterzepisma.
–Wydrukzkompa–mruknęła.
–Samaniewiem–zastanawiałasięgłośnoOliwia.–Prymusikraczejnie,bo
oglądałramkęzwielkimzainteresowaniem...
–Cojeden,tolepszy!–jęknęłaLilka.
–Akogobyśchciała?–zainteresowałasięOliwia.
Lilkabezradniewzruszyłaramionami.Żadenchłopakwklasieniebudził
żywszychuczućiżadenjejsięniepodobał.OczywiścieMikołajaniebrałapoduwagę.
Mikołajwżyciubyniczegoniewystrugałpozajakimśnumerem,byłprzyjacielemi
wylosowałAsię,nieLilkę.
19.
CiotkaEmilka,kiedyzostałaseniorkąrodu,dobrowolniewzięłanaswojebarki
przygotowywanieWigiliiiwielkanocnychśniadań.Zostałotoustalonerazna
zawszeiogłoszonewobecnościcałejrodziny.Nibyzdejmowałasiostromi
szwagiercekłopotzgłowy,jednakprzykażdejuroczystościtaknarzekałana
zmęczenieiprzepracowanie,żeojcuLilkibarszczykstawałkościąwgardle.
Przychodziłtylkodlatego,żeMagusiagootoprosiła.
TaWigilianiezapowiadałasięinaczej.JakkażdegorokuEmilkabyłamocno
poirytowana.Pracyrzeczywiściemiałamnóstwo,noszeniezakupówjąmęczyło,nie
umiałajednakprzygotowywaćjedzeniawrozsądnychporcjach.Wszystkiego
musiałobyćdużozadużo,żebyniezabrakło.Uporczywesiedzeniewkuchni,
smażenie,siekanie,patroszeniepozbawiałojąnajwiększejprzyjemności,czyli
oglądaniaseriali.Widoczniezaczynałasięstarzeć,boposzłanałatwiznęizamiast
uszekulepiłapierogiwielkościmęskiejdłoni.Karpieteżlekkoprzypaliła.Lesiai
ciotkaJolaprzyniosłyswojepotrawy,bonigdytakniebyło,żebywszystkie
obowiązkispadałynajednątylkoEmilkę.
–Idźcie,idźcie–przeganiałajezkuchni–pooglądajcietelewizor.Jateżbymsobie
wolałapopatrzeć,niżprażyćsięwtejduchocie.Alektośmusi,pewnie...Padłona
mnie,pewnie...
Mamrotałaimamrotała.Kiedykolacjabyłagotowainadszedłmomentdzielenia
sięopłatkiem,ściszyłatelewizor,alegoniewyłączyła.
–Możebędąśpiewaćkolędy–powiedziała.
–Tojużjestuzależnienie–zauważyłchłodnowujekAnatol.–Jaknarkotyk,
papierosalbowódka.
Ciotkazastygłazotwartymiustami,odwróciłasięnapięcieiwybiegłazpokoju.
Trzasnęłydrzwiodłazienki,coznaczyło,żenajbardziejuroczystachwilawieczerzy
stanęłapodwielkimznakiemzapytania.Bezciotkiniktniechciałzaczynać,azciotką
sięniedało.WujekMarcinodmówiłpomocy,mądrzetłumacząc,żeniepotrzebnie
rozsierdziżonę,któraitaknigdygoniesłucha.PodłazienkęposzłaJola,kobieta
anielskiejcierpliwości.Anatolnajmniejprzejąłsięcałąawanturą,znalazłjakąśstarą
gazetęizacząłczytać.
–Widzisz,conarobiłeś,widzisz!–irytowałasięciotkaLesia.
–Wygłosiłemtylkoprawdęogólną,ażeEmiliawzięłajądosiebie,tojużniemoja
wina–wyjaśniłiwróciłdolektury.
Piętnaścieminuttrwałabanicjaciotki,wreszcieJoliudałosięsprowadzićjądo
pokoju.Oczymiałaczerwone,pociągałanosemjakskrzywdzonedziecko,ale
podzieliłasięopłatkiemnawetzAnatolem.
–Niktmiwżyciuniepowiedział,żejestemalkoholiczkąinarkomanką–
powiedziałagroźnie.–Musiałamdożyćchwili,żezrobiłtonajmłodszybrat.Ajaci
tyłekwycierałam...–chlipnęła.
–Dziękuję,Emilio!–Wujeknachyliłsięipocałowałciotkęwrękę,jakbypolatach
pragnąłwyrazićwdzięcznośćzatowycieranietyłka.
Trochęczasuupłynęło,nimwszyscyuściskaliwszystkichiwreszciezasiedlido
stołu.Gorącedaniatrochęwtymczasiewystygły,niktjednakniemiałpretensji.
Siedzieliściśnięcijakszprotkiwpuszce.Pokójbyłniewielki,amusiałpomieścić
choinkęiczternaścieosób,wtymdwójkęwnuczątEmilki,dośćhałaśliwych,bo
wychowywanychbezstresowo.Odtejdusznej,rodzinnejatmosferyLilkęrozbolała
głowa.Siedziałajaknaszpilkachizwielkąradościąmyślała,żezachwilępobiegnie
dopaniNataliiitamwreszcieodkryjeprawdziwysmakWigilii.Porozmawiaprzy
tymzMagusią,bopaniNataliateżmiałaskype’aiumówiłysię,żezadzwoniąrazem.
Niestety,wcześniejmusiaławytłumaczyćciotkom,żepierwszydzieńświątspędziu
Oliwii,drugiuMikołaja.Teżchciałamiećtrochęradości.Tęsknotazarodzicami,
zwłaszczazaMagusią,bardzosięnasiliławczasieświątitylkoprzyjacielemogliją
złagodzić.
–Patrzcie,jakminogipopuchły–westchnęłaEmilia.–Człowieksięstara,zwija,
ależebyktodocenił,tonie.
Staławdrzwiachzpodkasanąspódnicąidemonstrowałaniezbyturodziwełydki,
terazrzeczywiściespuchnięteipewnieobolałe.
–Przestańsobie,ciociu,wypruwaćżyły.–LilkazacytowałaRybkę,chociażnie
zrobiłategozłośliwie.–Odpocznij,poleź,przecieżpotosąświęta.
–Dobrzecimówić!Pojutrzeprzychodzicienaobiadiktotowszystkozrobi?
Krasnoludki?!–fuknęłaEmilia.
–Mniemożesznieliczyć.Obydwadnispędzamuprzyjaciół.
Podniósłsięharmiderwywołanyprzezdwietylkoosoby.EmilkazLesiąna
zmianęiwduecieniechciałysłyszeć,nieprzyjmowałydowiadomościiostro
protestowałyprzeciwkopogwałceniuświątrodzinnych.
–Nasteżnieliczcie–powiedziałAnatol.–WykupiliśmyzJoląmiejscaw
pensjonacieizachwilęwyjeżdżamy.
Zapadłagłuchacisza.
–Pewnie,jeżelirodzinęmasięzanic,jeżelinieszanujesięświętychwięzi,to
potemtakiesąefekty–stwierdziłaciotkaLesia.
–Obiebędzieciemiałymniejpracy–powiedziałacichoLilka.
Jejodpowiedźrozmyłasięwkrzykachipretensjach.
WyszłarazemzwujkiemiJolątużporozdaniuprezentów.Niosłazesobąciepłe
majtkizdługiminogawkamiodEmilkiigrubyszarypodkoszulekodLesi.Ciotki
zawszeuzgadniałyzesobą,cokomukupują,istarałysięłączyćprezentywjakieś
sensownekomplety.Płynpogoleniuidezodorantdlawujka,szczotkędorąkikrem
dlaJoli.Lilkaodwielulatdostawałamajtkiikoszulkę.Coroku,wracajączkolacji,
wrzucałateprezentydopojemnikówzodzieżądlaubogich.
20.
Święta,świętaipoświętach.Takmawiałyciotki,kładącnacisknasłowa„po
świętach”.Wichgłosachprzebijałozadowolenie,żeżyciewracadonormy,żekoniec
ztarganiemzakupóworazgotowaniemponadmiaręipotrzeby.Lilkazdecydowanie
wolałaświętaizwielkąniechęciąmyślałaopowrociedoszkoły,azwłaszczado
lekcji.Zbliżałsiękoniecsemestru,wiadomobyło,żenauczycielezacznąszalećz
odpytywaniemikartkówkami.Bezik,nauczycielhistorii,świetnywykładowca,ale
chybabałaganiarz,niemiałzwyczajuwstawiaćocendodziennika.Zapisywałjew
notesie,najakichśświstkach,ipotemokazywałosię,żeuczniowskieczwórkiipiątki
gdzieśginęły.Pałyteżczasemznikały,aletojużnikogoniemartwiło.Lilkabyła
pewna,żezhistoriimadwiepiątkiiczwórkę,gdytymczasemokazałosię,żew
dziennikustoisamotnaczwórka.Mikołajniemógłsiędoliczyćjednejpiątki,zatonie
wiedział,skądmusięwzięłatróją.Zniebaniespadła,topewne.Bezikmusiałcoś
pomieszać,możekarteczki,możenazwiska.
Rybkatużprzedświętamizapowiedziałakolejnysprawdzian.Zżadnego
przedmiotuniebyłotylepał,ilezgeografii.„Ściągaćczypisaćwłasnymisłowami?”,
takiepytanienurtowałonajambitniejszych.Trio,wspieraneprzezPrymusika,
protestowałoprzeciwkobezmyślnemuwkuwaniunablachę.
Polekcjachzebralisięwszatnisporągrupką.
–Teżjestemprzeciw–mówiłPatryk,tensam,którydostałwupominku
biustonosz–alezastanówciesię,jakpoprawićdwiepały?Zaodpowiedźwłasnymi
słowamimamledwietróję,tonakoniecsemestruwyjdziemijedynkazplusemi
małymogonkiem.Wiecie,gdziejamamtakiinteres?
–Tocozrobisz?–spytałaMartyna.
–Zachowamzdrowyrozsądekibędęściągałzzeszytu,słowowsłowo.
–NamawiamSzymonaiMartynę,żebyśmywystąpilidodyrektorkiozmianę
nauczyciela–powiedziałMikołaj.–Rozważamtenpomysł,odkądzostałem
przewodniczącymsamorządu.
–Nicniezwojujesz.Todomenarodziców,tylkoonimogązgłosićtakiwniosek–
wyjaśniłPrymusik.
–Wgimnazjumwtensposóbzmieniliśmyfizyczkę.Agentkajakichmało,olewała
nastotalnie.
–ARybkanasnieolewa?–zdziwiłasięOliwia.
–Wymyśliłapodręcznik,któregonigdzieniemożnabyłokupić,ajakjuż
kupiliśmy,tomożemynimwytapetowaćkibelki.Anijednegonormalnegowykładu,
dyktujeidyktujedoznudzenia.
–Musimyznaleźćjakieśwyjście–upierałasięLilka.–Jakpółklasyznowu
dostaniepały,toRybkabędziemusiałacośztymzrobić.WtedymożnaiśćdoAldony,
dodyrekcji,narobićszumu.
–Szumucichnie,pałyzostaną–mruknąłPatryk.
–Geografiatomójkonik,odjednejściągniętejklasówkiwiedzamisięniezawali.
–Mamswojezasady–oświadczyłPrymusik.
–Niebędęwkuwał,niebędęściągałizapewniamwas,żetęrundęmamwygraną.
Patrzylinaniegobezprzekonania.ZRybkąmożnabyłowygraćjedyniepoprzez
przyjęciejejwarunków.Prymusiktewarunkiodrzucał,więcowygranejniemiałco
marzyć.
–Jaktoszło?–OliwiatrąciłaLilkęwramię.–„Panie,przekonajmnie,żejateż
jestemomylny”?
–Spoko!–Prymusiksięroześmiał.–Mamchwalebnepoczucie,żeczasemmogę
sięmylić,lecznietymrazem.Chceszsięzałożyć?
Oliwiapokręciłagłową.Innychchętnychteżniebyło.Najambitniejsiniczegonie
wymyślili.Każdyzłapałswojąkurtkęiswojebuty,bypochwilizniknąćzadrzwiami
szatni.
Lilka,przyzwyczajonawgimnazjumdopiątekiszóstekzdobywanychbez
większegowysiłku,wliceumtrochęsięzagubiła.Naukanadalniesprawiałajej
kłopotów,zabrakłotylkowytrwałości.ZwłaszczapowyjeździeMagusizauważyłau
siebieospałośćiniechęćdoślęczenianadpodręcznikami.Dokładnymodbiciemtej
niechęcibyłystopnie.Zamiastczwórekipiątekdostawałatróje,którezbliżałyjądo
średniaków,anienajlepszychuczniów.Głośnomówiła,żematownosie,żenieuczy
siędlastopni,jednakprzedsobąmusiałaprzyznać,żezwyjątkiempolskiego,
historiiijęzykówjejwiedzateżbyłaledwieśrednia.Magusiętobardzomartwiło.
Tłumaczyłanaodległośćstarąprawdę,żestopieńnaświadectwiewidaćgołym
okiem,ato,cowgłowie–trzebadopieroudowodnić,oilemasiękutemuokazję.
LilkaprzyznawałaMagusirację,poczymbrałapodręcznikdoręki,otwierała,
zamykałaimówiłasobie:jakośtobędzie.Noibyłojakoś.
Zacząłsięstyczeń,karnawałizbliżałysięskromneimieninyMikołajapołączonez
siedemnastymiurodzinamiorazhucznaosiemnastkaDariusza,kumplazekipy.
OstatnioDariusztrochęzaniedbałtrio,bopochłaniałogojakieśnowehobby,nie
wiedzielijakie.Byłczłowiekiemprzeskakującymodpasjidopasji.Miałichmnóstwo:
kajaki,nurkowanie,walkiwschodnie,kosz,azespokojniejszychtochybatylko
modelarstwo.OsiemnastkaDariuszabyładrugąwekipietakważnąokazją,więctrio
przeżywałoją–mówiącjęzykiemOliwii–bardziejniżstonkawykopki.Mikołaj
nawetzaangażowałsięwprzygotowania,pogadałzMartynąizałatwiłsalkęw
Fantasmagorii.Imprezamiałasięodbyćwsobotę,anapiątekRybkazapowiedziała
klasówkęzgeografii.
Lilka,MikołajiOliwiabawilisięjużnakilkuosiemnastkach,główniejakoosoby
towarzyszące.Byłytodużeimprezy,zudziałemprzyjaciółidalszychznajomych.
Dariusz,gdybychciałzaprosićwszystkichkumpli,musiałbywynająćrynekmiejskii
niechybniedoprowadziłbyrodzicówdobankructwasamymchoćbypiwem.Z
koniecznościograniczyłsiędonajbliższychtylkoprzyjaciół.Triooczywiście
figurowałonapierwszymmiejscu.MiałabyćteżMartyna,któradzielniepomagaław
wynajęciusali.AjakMartyna,toiSzymon.Międzytądwójkąnajprawdopodobniej
cośzaiskrzyło.
–Mówiłemwamjuż,żePawełteżbędzie?–zagadnąłMikołaj.
SiedzieliuOliwii,powtarzalimatematykęicoruszrobilisobieprzerwę,żeby
pogadaćoosiemnastce.Chwilowoniebyłoważniejszegotematu.
–ZProtem,kumplemodkołyski?–zainteresowałasięOliwia.
–OProcieniesłyszałem–roześmiałsięMikołaj.
–DarekzPawłemrazemnurkująibawiąsięwrobieniezdjęćpodwodnychczy
cośtakiego.TenPawełtoniejestgłupifacet.Próbujesięzemnązakolegowaćiparę
razypogadaliśmywszkole.Chybaspoważniał.SłychaćFilipa,Sebastiana,tych
dwóch...jakimtam,ajegoprawiewcale.
–Małogoznam.–Lilkawzruszyłaramionami.
–Przeprosiłmnieizacząłunikać.
Oliwiaspojrzałanazegarek.Wrócilidomatematyki.
WFantasmagoriibyłaniewielkabocznasalkaprzeznaczonanamałeimprezy.
BeztrudupomieścilisiętamgościeDariusza,raptemtrzydzieściosób.Stawilisię
wszyscy.PrzypierwszejlampceszampanamowęwygłosiłRaj,człowiekpełnoletni
odpółroku,awięcnajstarszywgronie.Sammianowałsięsenioremigorąco
powitałnowegoprzedstawicieladojrzałejspołeczności.Chwilępotemposypałysię
życzenia,głównieseksuipieniędzy,orazprezenty,mniejlubbardziejśmieszne,w
każdymrazieprzeznaczonedlamężczyzn.Niewieleichbyło:fartuszekkuchennyz
genitaliamiwymalowanymiwodpowiednimmiejscu,ciepłekapciezczubkamiw
kształciepeniskówitympodobnegłupotkizsex–shopu.Poważniejszeprezenty
ludziewręczalinawejściu.NadorosłądrogężyciaDariuszzostałwyposażonyw
kilkaładniewydanychksiążek,płytyzmuzyką,niewielkądrewnianąrzeźbęatlety,
eleganckiewiecznepióro,płetwy,litrkoniaku,półlitrawhisky,zetrzyinne
butelczynyicałystosikmniejszychupominków.
Szampanzaszumiałwgłowachiprzełamałpierwszeonieśmielenie.Właściwie
niewielebyłodoprzełamywania,bosztywnośćidystanstoprzywilejdorosłych.
Młodzimówią:„Hej!”,zaczynająrozmawiaćiznajomośćzawarta.Mikołajuruchomił
sprzętinarozruszaniepuściłmuzykęklubową.Natańcebyłojeszczeodrobinęza
wcześnie.Nibywszyscyrozmawializewszystkimi,alestalioddzielniewniewielkich
grupkach.LilkatowarzyszyłaMartynieiSzymonowi,dwakrokidalejtkwiłPaweł,
nibyznimi,alesam.PodbiegłaOliwia.
–Agresormniedopadł–powiedziałaprzezzaciśniętezęby.–Każdymaswoje
małeparanoje,aletalasencjamaichstanowczozadużo.
Niemusiałamówićkto,wystarczyło,żepatrzyłapoprzekątnejnadrugikoniec
salki,gdzieobokotyłegochłopaka,zwanegowekipieRudym,choćbyłbrunetem,
staładziewczynabliźniaczopodobnadoMajki.Typdyskotekowejlaski:pępekna
wierzchu,przyciasnebiodrówki,nagłowiebalejaż,adogłowylepiejniezaglądać.Na
okowidaćbyło,żewnosiemaRudegoidesperackoszukanowegochłopaka.
Rozglądałasięwokółijeśliuchwyciłaczyjśwzrok,podskakiwałaikiwałaradośnie
ręką.PomachałaiOliwii,amożeraczejPawłowi,którygórowałnadgrupąimógłsię
podobać.Rudybyłwyraźniespeszonyibezhumoru.
–Pogadałamznimichwilęipowiemwam,żetejidiotkiniedasięsłuchać.Dołuje
chłopaka,wyzywaicałkiemniejarzy,żejesttuwyłączniedziękiniemu–złościłasię
Oliwia.
–Mniewkurzajejwygląd!ZabardzopodobnadoMajki.Mamzniąpogadać?–
spytałagroźnieLilka.
Roześmialisięwszyscy,niewyłączającPawła.
–Lepiejnie–powiedziałSzymon.–Bywaszzbytbezpośrednia.
–Lilkajestsercemnaszegotria,onajednabije–wyjaśniłazpowagąOliwia,czym
znowurozbawiłakolegów.
–TrzebawziąćRudegodonasipokrzyku–zdecydowałaLilka.–Ślubujeszczez
niąniebrałichybanieweźmie...Takąmamnadzieję.Słuchajcie–zwróciłasiędo
tych,coRudegonieznali–tojestfenomenalniezdolnymatematyk,świetnychłopak,
byletylkoznimniewymieniaćlistów.Nawetwwyrazie„mak”potrafizrobićtrzy
błędy.
–Chybasięnieda!–Martynasięroześmiała.
–DlaRudegoniemarzeczyniemożliwych.
–Tolecęponiego.–Oliwiazastygławpółobrocie.–Ajeżeliniezechcezostawić
damy?Nadamęniemamochoty.
–Spoko!Jużmajązgłowy.UczepiłasięRaja–wyjaśniłaMartyna.
–Rajjąspławiszybciej,niżmyślisz!–Oliwiamachnęłarękądlapodkreślenia
swoichsłówipobiegła.
Dariuszświetniesięwywiązywałzobowiązkówgospodarzaprzyjęcia.Chodziłod
grupkidogrupki,pytałludzi,jaksiębawią,tupogadał,tamsiępośmiał.Doszedłteż
doLilki.Jużwcześniejbyłoustalone,żetriopełnifunkcjęwspółgospodarzaimprezy.
Darekniemiałdziewczyny,asamniebardzoogarniałtakiedrobnostkijakkolejność
podawaniapotrawczychoćbyspakowanieprezentów.
–DbaciezOliwiąomoichgości?–spytał.
–Jakosiebie–kiwnęłagłową.
–ZajmijsięPawłem–poprosił–ontupołowyludziniezna.
Jużchciałaburknąć,żePawełdonieśmiałychnienależy,aledałaspokój.
–Okay!–UśmiechnęłasiędoDariusza.–Idźpodtrzymywaćinnychnaduchu.
Mikołajzmieniłrepertuar.CharakterystycznygłosCiaryzelektryzowałsalkę.
ŚpiewałaGoodies,piosenkę,któraściskałanietylkoserca.Jednaparazaczęła
tańczyć,resztaruszyłasiędopieroprzy1,2step.
PawełtrzymałsiębliskoLilki,jakbywziąłsobiedosercasłowaDarkai
rzeczywiściepotrzebowałopiekunki.Tańczyliobok.Znowubyłotrochętak,jak
wtedynaschodachwszkole.Powinnizamienićkilkasłów...ichybaniebardzo
wiedzieli,oczymrozmawiać.
Imprezarozkręciłasięnadobre.Lilkaparęrazyzniepokojemzerknęłanastolikz
prezentami.Mimożestałwkącie,coruszktośwpadałnaniego,awtedyszkło
niebezpieczniebrzęczało.PociągnęłaPawłazarękaw.
–Chodź,pomożeszmispakowaćprezenty–powiedziała.
Pakowaniewcaleniebyłołatwe.Terazludzieniewpadalinastolik,tylkonanich.
Ustalili,żeksiążkipójdąnaspód,abutelki,poowinięciupapierem,nasamwierzch.
Dlapewnościmożnajebędziepoprzedzielaćmiękkimimaskotkamiiinnymi
drobiazgami.Lilkawzięładorękidrewnianąrzeźbęatlety,którejteżniegroziło
stłuczenieanirozbicie.Obejrzałajązprzoduiztyłu.Atletabyłwykonanyz
surowegodrewna,niecotoporny,jednakmiałswójurok.
–Podobamisię–powiedziała.–Atobie?Paweł,pochłoniętyowijaniembutelek
wpapier,burknąłtylkojakieś„mhm”czy„aha”.
–Ładna–powtórzyłaLilka.Niedyskretniezajrzaładokolorowejwizytówkiz
symbolemosiemnastki.
–Przecieżtoodciebie!–wykrzyknęła.–Inicniemówisz?
–Acomammówić?
–Niewiem–stwierdziła–alecośmógłbyśpowiedzieć.
Skupionynabutelkach,nawetnaniąniespojrzał.Zprzyjemnościąwciągnęław
nozdrzazapach,któryprzypominałjejwakacjewtartakuuangielskiegowujka.I
jeszczecośowielebliższego,comiałomiejsceniedawno.SpojrzałanaPawła.Stał
bokiemdoniej,zgłowąpochylonąnadstolikiemtak,żewidziałatylkojegoprofil.
–Słuchaj,tozdjęciewramce,przedGwiazdką,nowiesz,tobyłoodciebie?
Zmieszałsięichybalekkozarumienił.
–Tak.
–Dlaczegonicniepowiedziałeś?
–Acomiałemmówić?–zdziwiłsięznowuiwreszciewyprostował.
–Dlaczegoniepowiedziałeś,żetoodciebie?Pytałamprzecież.
–Mnieniepytałaś.
–Pytałam,ktomniewylosował.
–Jacięniewylosowałem.Zamieniłemzkimś...Wprzeciwnymwypadkutoty
dostałabyświbrator.
Lilkalekkosięzmieszała.
–Bardzomisiępodobaizdjęcie,iramka.Samjąrobiłeś?
–Prawie,dziadekmipomógł.Robiróżnerzeczyzdrewna,równieżrzeźbi.
Patrzyłananiegozniedowierzaniem.Tyleczasuzastanawiałasię,kimbył
tajemniczyautorportretu,aprawdaokazałasięcałkiembanalna.
–Dziękijeszczeraz!–Uśmiechnęłasię.–Fajnie,żetoty,bojużpodejrzewałam,
żemamwklasiejakiegośtajemniczegowielbiciela.
–Dlaczegofajnie,żetoja?–spytałbardzopoważnie.
Terazzkoleionasięzmieszała.
–Taksobietylkozażartowałam.Kiedyzrobiłeśmizdjęcie?
–Dlaczegofajnie,żetoja?–powtórzyłzuporem.–Nienadajęsięnatajemniczego
wielbiciela,tochciałaśpowiedzieć?
–Ojej,Paweł,czepiaszsięsłów!Niezastanawiałamsięnadtym,bowcaleotobie
niepomyślałam.
–Zatojamyślęotobiebardzoczęsto–przyznałiwróciłdopakowania.
Onicwięcejniespytała.Dokońcaimprezybawilisięrazem,aleniewiele
rozmawiali.Wyrzucałasobiewduchu,żartemoczywiście,żeniedałachłopakowi
szansynarozwinięciejęzykowychumiejętności.Niedość,żemałomówił,tojeszcze
bardzosiępilnowałianirazuniezaklął.Gdybypociągnęłagozajęzyk,rozruszała
trochę,możezacząłbyprzypominaćdawnegoPawła.Zezdziwieniemzauważyła,że
piłbardzoniewiele.
Imprezatrwaładotrzeciejnadranem.Tylkoczteryosobywyszływcześniej,aRaj
odwiózłdziewczynęiwrócił.WysypalisięzFantasmagoriidużąidośćhałaśliwą
grupą.Ktośsięśmiał,ktośsobieryknąłnacałegardło.Czemuludziemielispać
spokojniewswoichłóżkach,jeślioniwracaliwłaśniezosiemnastki?
–Odprowadzęcię–zaproponowałPaweł.
–Dzięki,lećdodomu.Wracamwsilnejgrupie–odpowiedziałaLilka.
–Trzymajsię!–mruknął.
–Nopa!
Przezcałądrogęmilczała.Teraz,kiedyzagadkazostałarozwiązana,byłojej
trochęsmutno.Wcześniejmogłasięjeszczełudzić,wybierać...chociażtaknaprawdę
niemiaławkimwybierać.WkażdymrazieoPawlenawetniepomyślała.Najbardziej
zapamiętałagozandrzejkowejimprezyuOliwii,awtedyniebyłanizabawny,ani
tymbardziejromantyczny.Nicniemogłaporadzić,żetakgoodbiera.
21.
Geografiapodzieliłatrio.MikołajzOliwiązdecydowalisięnamyślenie,ślęczeli
więcnadksiążkami,żebysięniepodłożyćnajakimśgłupstwie.Lilka,pokrótkim
tylkowahaniu,przyjęłastrategięPatryka.Zodpowiedzimiałaczwórkę,więc
rezultatemdrugiejpałyzklasówkibyłabydwójanaokres.Ażtakbardzoniechciała
sobiepsućśredniejipostanowiłasiępoddać.KiedywięcRybkaweszładoklasyz
kartkówkami,byłaspokojnaoswojąocenęitymrazemjużsięniepomyliła.
–Czegośjednakwasnauczyłam–powiedziałaRybka,sięgającpokartkówki.–
Wyraźnapoprawa,wyraźna.Arentcztery,Cypistrzyplus...Grantpięć,dobrapraca...
Lilkanieczułanajmniejszejsatysfakcji.Ściągaćprawiekażdypotrafił,chybaże
niemiałzczego.Paręosóbwidaćniemiało,bopojawiłysięteżdwójkiitylkotrzy
jedynki:Mikołaja,OliwiiiPrymusika.Cizcałąpewnościąnieściągalianiteżniczego
niewykulinapamięć,możezwyjątkiemdefinicji.
–Ej,tancerze,tancerze!–mruknęłaRybka.–Iczegowysięspodziewaciena
koniecsemestru?
WstałPrymusik.Zacząłmówić,zanimRybkadopuściłagodogłosu:
–Jaspodziewamsięrzetelnejocenymojejwiedzy.Panisorkaoceniawyłącznie
swojąwiedzę,czylito,conampodyktuje.
–Siadaj!–powiedziałaostroRybka.
–Przeczytamcośiusiądę–obiecałPrymusik.–Mamtutrzyopinienauczycieli
geografii,otejwłaśniepracy,którąpanisorkaoceniłanajedynkę.Opiniapierwsza:
„Tematprzedstawionywsposóbwyczerpującyiinteligentny.Uczeńrozumie,oczym
pisze.Proponowanaocena:pięćmniej”.
–Siadaj!–zdenerwowałasięRybka.–Cotymituwyczytujeszzagłupoty?Kto
możelepiejwiedziećodemnie,cośtynabazgrał?
–Wszyscy,którzytępracęczytali–wyjaśniłniezrażonyjejtonemPrymusiki
podniósłdogóryswojąwypasionąkomórkęzcałkiemniezłymaparatem
fotograficznym.Dlalepszegoefektupstryknąłnawetzdjęcie.
Prymusikwiedział,corobi,kiedychciałsięwszatnizakładać,żedrugąrundęz
Rybkąmawygraną.Skorzystałzdobrodziejstwtechnikiiwymyśliłplannadpodziw
prosty.Zanimoddałpracę,sfotografowałją,awdomuzgrałzdjęciadokomputerai
wydrukowałtekst.Jegoojciecdałpracędoprzeczytaniatrzemznajomym
nauczycielomgeografii,którzyocenilijąnaczteryplus,pięćminusipięć.Prymusik
miałwgarścitrzyegzemplarzepracy,trzyopinieoniejitrzypozytywneoceny,
bardzozbliżone,cowzestawieniuzjedynkąwydawałosiępodejrzane.Stałspokojny,
wyprostowanyichłodnowpatrywałsięwRybkę,któraztrudemłapałapowietrze.
–Chcępaniąsorkępoinformować,żebędęsięodwoływał.Udowodnięteż,żepani
nieczytałamojejpracy.
Rybkagwałtowniezaczęłaprzerzucaćstosik.WyciągnęłakartkiPrymusikai
uniosłajedogóry.Pierwsząstronę,idalsze,zdobiływielkieiksy.Trzypoczątkowe
zdaniapodkreślonebyłynaczerwono.Pokazałajeklasie.
–Bądźspokojny,czytałam!
–Odpoczątkudokońca?Chciałbymzobaczyćwszystkiestrony.
–Tojadecyduję...Jakimprawem...?Siadaj!–krzyczała,tracączimnąkrew.
–Tojestmojapraca,mamprawozobaczyćnaniesionepoprawki–powiedział
Prymusik:
Rybkawłożyłakartkipomiędzyinneicałystosikwrzuciładotorebki.Ręcejej
drżały,kącikiustopadłyjakośtakżałośnie.
–Jednowiedz,mądralo,żekażdynauczycielmaswojemetodypracy.Inietymnie
będzieszuczył,comamrobić.Dwadzieścialatjużmęczęsięztakimijakty.
Przezmomentwydawałosię,żechwycitorbę,dziennikiwyjdziezklasy.
Opanowałasięjednak,kazałaotworzyćzeszytyizaczęławypruwaćsobieżyły.
Lilkapoczuła,żejejpiątkamawyjątkowogorzkismak.Wielebydała,żebydostać
odRybkipałęzklasówkiibyćterazpojednejstroniezOliwią,Mikołajemi
Prymusikiem.
Geografiabyłaostatniąlekcją,więcdyskusja,którarozgorzałajużnakorytarzu,z
koniecznościprzeniosłasiędoszatni.Prymusikstałsięobiektemogólnego
zainteresowania,alezniespotykanąuniegoskromnościąudawał,żenicwielkiego
sięniestało.Schodziłdoszatnioboktria.
–Szkoda,żesięzemnąniezałożyłaś–powiedziałdoOliwii.
–Nocoty?Nielubięprzegrywać.
–Niewierzyłaśwemnie,więcmogłaśzaryzykować.Terazbymtosobieodebrał
wjakiejśfajnejformie.–Mrugnąłznaczącoiwydąłwargi,jakbyoczekiwałbuziaka.
–Amatorkwaśnychjabłek–prychnęłaOliwia.–Tocytatzmojejbabci.
–Atystchórzyłaś?–PrymusikspojrzałnaLilkęzironicznymuśmieszkiem.
Nicwięcej,tylkoto„stchórzyłaś”iuśmieszek.Poczułasię,jakbydostaławtwarz.
Nieodezwałasięsłowem.To,coonnazwałposwojemu,onamiałazachłodną
kalkulację,aleniechciałaotymrozmawiać.Odkądprzygadałamuwsklepiku,że
pasujądosiebiejakgarbatydościany,cobyłozkoleicytatemzjejbabci,zacząłją
traktowaćjakpowietrze.Niepróbowałzaczepiaćiomijałłukiem.Zaprezent
gwiazdkowypodziękowałnaodległość,natomiastswojąsympatięwyraźnie
przeniósłnaOliwię.
–Stary,jakzamierzaszudowodnić,żeRybkanieczytałatwojejklasówki?–spytał
Mikołaj.
–Spoko!Waszychteżnieczytała.Onalecipokilkupierwszychzdaniach.Widzi,że
tekstniejej,kreśli,ajeślijej...toniewiem.Możliwe,żesięzachwycaiwciążjejmało.
Prymusikwyjąłzplecakawydrukiswojejpracy.Natrzeciejstronie,gdziedość
wyczerpującoomawiałobniżenierzeźbyterenuwSudetach,niztego,nizowego
wplótłzdanie,którezamknąłnawiasami:„Jestemprzekonany,żepaniprofesor
Rybackaniedoczytaładotegomiejsca”.GdybyRybkamimowszystkodoczytała,
wiedzielibyotym,jeszczeprzedsprawdzaniemobecności.Mikołajzagwizdałz
podziwu.
–Nieźlesiędotejrundyprzygotowałeś–zauważyłzuznaniem.
–Dzięki!–SkłoniłsięuprzejmiePrymusik.–Sporawtymzasługamojego
staruszka.Gdybynieto,żejestnauczycielem,niewiem,czysamznalazłbym
recenzentów.TerazliczęnapomoctwojąiOliwii.Nanaszymprzykładziewidać,że
Rybackatępimyślenieisamodzielność.
Wszatniokazałosię,żeniewszyscypodzielalizachwytMikołajaipewność
Prymusika.Padłnawetgłos,żegłupotąjestwalczyćzkimś,ktomatakjasne
wymagania.
–Wiadomo,czegosięuczyć,wiadomo,żemożnaściągnąć–dowodziłSebastian–
czegowięcejchcieć?DrugiegoBezikaniktchybaniezniesie.Rzygaćmisięchcena
każdejhistorii,jaksłyszę,żemamszukaćanalogii,porównywaćlubwyjaśnić
przyczyny.Bezikatrzebasiębyłouczepić.
–Wieszco,stary!–Oliwianiewytrzymałaiwybuchnęła.–Uczepsiętramwajui
zjeżdżaj.Mnieteżchcesięrzygać,kiedycięsłucham.
Zawrzało.Jednikrzyczelitak,innitak,ażprzyszławoźna,brzęknęłakluczamii
kazaławszystkimwynosićsięzszatni.
BodajporazpierwszyLilkaczułasięwyrzuconapozanawiastria.Wdrodzedo
domuOliwiazMikołajemdyskutowaliwyłącznieonumerzePrymusika,
przewidywalidalszyrozwójwypadków,aleteżzastanawialisię,cobędzieznimi.
Stopniemieliidentyczne,podwiepałyipotrójce,czylimoglisięspodziewaćpałyz
plusemalboibezplusa.Lilcewychodziłapełnatróją,którąwolałasięniechwalić.
Niebrałaudziałuwdyskusji,milczała,choćztymmilczeniemwcalenieczułasię
dobrze.Przeddomempowiedzielisobie„Cześć!”,onazostała,aoniposzlidalej,
rozgadaniiprzepełnieniradością,żeniedalisięzłamać.Amożetylkojejsię
wydawało,żetobyłaradość.Miaładlasiebiecałepopołudnieiniewiedziała,jakje
spędzić.PaniNataliasiedziaławpracy,wujekpewnieteż,anarozmowęzmamą
byłotrochęzawcześnie.UMagusidochodziłaósmarano,aleMagusiamusiałasię
wyspać,bopisałanocami.
Lilkabardzochciała,żebyzadzwoniłMikołajalboOliwia,takbardzo,żekiedy
telefonwreszciesięodezwał,nawetniespojrzałanaekranik.Jej:„Tak,słucham!”
tętniłoradością.Całkiemniepotrzebnie.UsłyszałagłosPawłaizmiejscaochłonęła.
Onzacząłnawijaćniewiadomooczym,jaktoon,aLilkaodpowiadała
monosylabami.Domyślałasię,żechcejązaprosićdokina.Niemiałaochotynakino.
Wkońcuzgodziłasięwyjśćnagodzinkędopubu.NiezrobiłategodlaPawła,tylko
dlasiebie,żebysięwyrwaćzpustegomieszkaniaichoćnachwilęuwolnićod
niemiłychmyśli.
DwieprzecznicedalejbyłaMuszelka,gdzieMikołajspotykałsięczasemz
kumplami.Lilkanigdytamnawetniezajrzała.Nielubiłapubów,ichzapachu,gwaru
anihałasutelewizorów.Muszelkanaszczęścieokazałasięwmiaręprzytulna.Usiedli
wkąciku.Lilkatwarządosali,ontwarządoniej.
–Piwozsokiem?–spytał.
–Małe–przytaknęła.–Izpodwójnymsokiem.Uwinąłsięszybko.Był
onieśmielonyibardzoprzytymniezdarny.Rozlałswojepiwo,przewróciłkrzesło,
więcspeszyłsięizamilkł.
Lilkarozejrzałasiępopustawejsali.Przeważaliludziemłodzi,możestudenci,
możeuczniowie,trudnobyłozgadnąć.Byłokilkadziewczynikilkaparek.Pilipiwo
lubcolę,gadali.
–O,kurczę!–szepnęła,wciskającsięwróg.–Zasłońmnie,przyszedłPikuś.
–Spoko!–mruknąłPaweł.–Kupipiwoiwyjdzie.Torównygość,nigdysięnie
czepia.Wynajmujepokójgdzieśtuobok.
Rzeczywiście,Pikuśkupiłpiwoiwyszedł.Nawetsięspecjalnienierozglądał.Lilka
odetchnęła.Wolała,żebyprofesorowie,nawetmłodziiświeżopostudiach,nie
widywalijejwpiwnympubie.
–Rzeźbiszcośteraz?–spytała,żebyprzerwaćniezręcznemilczenie.
–Nie...Jatylkotak,czasem.
–Tocorobisz,kiedyjużsięwszystkiegopilnienauczysz?
Spojrzał,jakbysięzastanawiał,czyprzypadkiemzniegoniekpi.Nienależałdo
dobrychuczniów,ślizgałsięraczejilawirował,więcposądzenieopilnośćtrochęgo
zaskoczyło,jeżelinawetnieubodło.
–Takietam...różnerzeczy–odpowiedziałwykrętnie.
Postanowiładaćmujeszczejedną,ostatniąszansę,azarazpotemwrócićdo
domuipogadaćsamazesobą...inaodwrót.Wdzieciństwietakwłaśniemówiła,ito
powiedzonkoprzyjęłosięwśródnajbliższych.
–Podobnonurkujeszirobiszzdjęciapodwodą?
–Teraznie...tylkowlecie–wyjaśnił.–Niemaszpojęcia...niewiesz...Jeżelichcesz,
tojacikiedyśtezdjęciapokażę!–wykrzyknąłznagłymożywieniem.
Lilkauśmiechnęłasiębezwiednie,bardziejnawspomnienieMagusiniżdoPawła.
ToMagusiawciążjąprzekonywała,żekażdegoczłowiekamożnaotworzyći
namówićdorozmowy,jeślitrafisięnajegopasję,noiwykażechoćtrochę
zainteresowania.Samaniewielewiedziałaonurkowaniu,jeszczemniejorobieniu
zdjęćpodwodą,więcpostanowiławykorzystaćokazjęiuzupełnićteluki.Paweł
wreszcieprzemówił.Brakowałomucoprawdasłów,czasemsięzacinał,aledarował
sobieniecenzuralneozdobnikiiprzecinki.Widaćwciążpamiętał,żerozmawiaz
bardzogrzecznądziewczyną.Opowiadałciekawie,momentamiteżprzynudzał,
zwłaszczakiedyzagłębiałsięwszczegółytechniczneobiektywów.Słuchałabez
zniecierpliwienia.
–Żebyśtywiedziała,ilepięknakryjesiępodwodą–westchnął.
–Wiem,żejesteśdobrymfotografem.Zdjęcie,któremizrobiłeś,jestnaprawdę
ładne.
–Nie,totyjesteśbardzoładna–powiedziałiznowusięspeszył.
–Dzięki!
–Mówię,jakjest–zapewnił.–Pamiętamcię,jakpierwszyrazweszłaśdoklasy.
Miałaśnasobietaki...no...białygolficzarnespodnie...Jesteśnajładniejszą
dziewczynąwcałejklasie,cojamówię,wcałejszkole...iwogóle.
–Dzięki!–powtórzyła,bodobrewychowaniekazałozakomplementydziękować.
Tymrazemtoonalekkosięspeszyła.–Zgadzasię,miałambiałygolficzarne
spodnie...Byłochłodno.
Kiwnąłgłową,jakbyichłódteżzapamiętał.Spojrzelinasiebieioboje
jednocześniespuścilioczy.Lilkazwykleświetniesobieradziłazkomplementamiiz
kolegami,atymrazemstałosiętak,jakbyonieśmieleniePawłaijejsięudzieliło.Nie
bardzowiedziała,jakzareagowaćnatakinagłyprzejawzainteresowania.
Drzwipubuotworzyłysięidośrodkawtargnęłaniewielkagrupka:raptemtrzech
chłopakówidwiedziewczyny.Ichwejścienatychmiastpodniosłopoziomdecybeli.
Wyglądałonato,żesąstałymibywalcami.Przydwóchstolikachdostrzeglijakichś
znajomych,pozdrawialiichnaodległość,mieszaliprzekleństwazrechotemiczuli
siębardzoswobodnie.Dostawilidostolikajednokrzesełko,całyblatobstawili
kuflamiizaczęlisięrozsiadać.Jedenznichuporczywiebekał,czymdoprowadzał
pozostałychdowybuchówśmiechu.
–Dresyprzyszły–mruknąłPaweł.–Niebójsię,onisątylkokrzykliwi.Muszelka
gdzieśtakdodziewiętnastejjestoaząspokoju.Potem,wieczorem,atmosferasię
zmienia,przychodząci,copalązioło,możnakupićdziałkę,nowiesz...Tychdresiarzy
trochęznam,sąniegroźni.
–Coztego,jeśliodichwrzaskówmyślimieszająmisięwgłowie?–Lilkasię
uśmiechnęła.
Wypiłazedwałykipiwaipoczuła,żeskrępowaniemija.Pawełmówiłjejsame
miłerzeczy,robiłtocoprawdanieporadnie,alebardzosięstarał,żebyjejnieurazić.
Doceniłazarównotestarania,jakito,żesiedziałnadmałympiweminiepróbował
jejimponowaćmocnągłowąaniżadnymiprzechwałkami.Znowuzamilkł.Gdybyz
takimpoświęceniemmilczałwklasie,niemiałbypołowyuwag,którezdołałzebrać
zaniestosownezachowanie.Zastanawiałasięwłaśnie,jakpociągnąćrozmowę,
kiedyusłyszałaswojeimięwykrzyczanenacałąsalę.Wcześniejniegapiłasięna
dresiarzy,aleterazmusiałajużspojrzeć.Jednazdziewczyn,rudajakwiewiórka,
machaładoniejzawzięcie.Lilkazlekceważyłateprzyjacielskiegestyispojrzała
zdziwionanaPawła.
–ChybaMajka,tylkocoonazrobiłazwłosami?Obejrzałsięibezradniewzruszył
ramionami.
–Skądmamwiedzieć?
–Dzisiajjejwszkoleniebyło,prawda?
–Niewiem–przyznał.–Wklasiewidzętylkociebie,innedziewczynymnienie
obchodzą.Żebypogadać,toiowszem,ależebympatrzyłnawłosy,ciuchy,tojużnie.
Mówiłtakszczerzeiztakąpowagą,żeLilkamusiałasięroześmiać.
–Nietruj,dobrze?
Chciaławłaśniedodać,dlaczegoniepowinientruć,kiedyMajkaoderwałasięod
swojegotowarzystwaikrokiemmodelki,którącisnąbuty,przemierzyłasalęidoszła
dostolikawnarożniku.
–Hej!–powiedziała.–Jakwamsiępodobamojanowafryzura?
–Fajna–przyznałaLilkabezzachwytu.–Tybyłaśdzisiajwszkole?
–Nie.–Majkagwałtownieposmutniałaizrobiłaminęprzypisanądodomowych
nieszczęść.–Mamamiałaatak,pielęgniarkasobienieradziłaimusiałamzostać...Z
mamąjestbardzoźle–westchnęłaizarazzmieniłatemat.–Pożyczmidojutra
dychę–poprosiła.
–Jakmioddasztesześć,którepożyczałaśwcześniej,tosięzastanowię–
powiedziałaLilka.
–Niewygłupiajsię–zajęczałacichutkoMajka–całąkasiorkę,jakąmiałam,
zostawiłamdziśwaptece,aniewzięłamzdomukartybankomatowej.
–Niemaszkasynapiwo,wracajdodomu.
LilkapodniosłasięidałaPawłowiznak,żewychodzą.Nieśpieszyłasięnigdzie,
alemiaładosyćMajkiijejhałaśliwychkumpli.Wpubiebyłodusznood
papierosowegodymu,czułasięuwędzonaidrapałojąwgardle.Odetchnęładopiero
nadworze.Wiałsilnywiatrimiałosięwrażenie,żetoniestyczeń,alistopad.Lilka
skuliłasięzzimnaijeszczemocniejzapętliłaszalwokółszyi.Stwierdziłagłośno,że
jaktylkowrócidodomu,wskoczypodkociżadnasiłajejstamtądniewyciągnie.
Pawełszedłbardzoblisko.Razidrugipoczułajegorękęnaswojej.Żebywybićmuz
głowytakiepomysły,wsadziłaobiedłoniedokieszeni.
–Lilka–odezwałsięnagle–czymyślisz...jakmyślisz...toznaczy,czymyślałaś
kiedyś...
–Słuchaj,stary!Myślę,żemyślę,więctymjużsobiegłowyniezaprzątaj,mów
dalej!–powiedziałazdecydowanymtonem.
–Chciałbym,żebyśmybylirazem.
Udałazaskoczenie,choćwcalezaskoczonaniebyła.Przezostatniągodzinę
zdążyłaoswoićsięzmyślą,żewcześniejczypóźniejtakapropozycjapadnie,tylko
niebardzowiedziała,jakpowinnazareagować.NiechciałagasićPawłatak,jak
kiedyśPrymusika.Niemądrzyłsię,niebyłzarozumiały.Miałinnewady,zktórymi
najwyraźniejpróbowałwalczyć,aterazzżerałagotrema.
–Pomyślęotym–powiedziałacicho.
Chciałajeszczecośdodaćnapożegnanie,musiałajednaksięgnąćpo
rozdzwonionąkomórkę.Stalijużnawprostkamienicy.
–CzekamynaciebieuMikołaja.Mamynaradęwojenną.Jesteśwdomu?–
nadawałapodekscytowanymgłosemOliwia.
–Jestemnaulicyprzeddomem–uściśliłaLilka.
–Notosięnieoglądajnaboki,tylkoprzychodź.
–JestemzPawłem.
–Wow!–mruknęładomyślnie.–Imnaswięcej,tymlepiej,przychodźcie!
TeraztoLilkazłapałaPawłazarękęipociągnęłazasobą.Niebroniłsięani
trochę.
22.
Numer,któryPrymusikwyciąłRybce,musiałwywołaćwszkolemałe,anawet
wielkietrzęsienieziemi.Codotegoniktzzainteresowanychniemiałwątpliwości.
Samorządklasowyniewielemógłzdziałać,potrzebnibylirodzice.UMikołaja,w
największympokoju,doroślizajęlikanapęifotele,młodzieżsiedziałanadywanie.
Oliwiaprzyszłazojcem,Prymusikteż,SzymoniMartynazmatkami,podobnie
PatrykiAśka.
MamaMikołajazatrzymałaLilkęnamomentwprzedpokoju,żebyspytać,czy
wujekzechceprzyłączyćsiędoprotestu.Lilkajeszczezwujemnierozmawiała,ale
niewątpiławjegozgodę.Chroniczniewręcznieznosiłinteligentów,którzy
recytowaliwyuczoneformułkiimielikłopotzsamodzielnymmyśleniem.Paweł,
zagadniętyotosamo,uśmiechnąłsięrozbrajająco,jaknie–Paweł.
–Będązaskoczeni,żejachcęwiedziećwięcej,niżmuszę...Alepoprąnapewno.
Mojawtymgłowa.
Wspólnymwynikiemnaradybyłopismorodzicówwystosowanedodyrekcji
szkoły.Samorządklasowyzobowiązałsięprzeczytaćpetycjęnadużejprzerwie,by
potemdotrzećdotychwszystkichrodziców,którzybędąskłonnizłożyćswoje
podpisy.
–Kilkaosóbnapewnosięniezgodzi–powiedziałMikołaj.–Takichoćby
Sebastiannawetwdomuniewspomniopiśmie.Filippewnieteżnie.Myślęjednak,
żewiększośćpoprze,możenawetzdecydowanawiększość.
–Damysobieradęibeztych,coniepoprą–stwierdziłojciecPrymusika.–
Naiwnościąbyłobyliczyć,młodykolego,najednomyślność.
Niezależnieodpoczynańsamorządutrójkarodzicówwybierałasięnazajutrzdo
szkoły,żebyprzedstawićwychowawczyniidyrektorcetreśćpetycji.
Lilkawróciładodomuszczęśliwa.Najbardziejbudującabyłaświadomość,że
OliwiaaniMikołajniemielijejzazłetejnieszczęsnejpiątki.ZadzwoniładoMagusi,
żebyowszystkimopowiedzieć:oklasówce,opodstępiePrymusika,zebraniuz
rodzicamiiotym,jakbardzojejgłupio,żedałasięzłamać.
–Niezrobiłamtegozestrachu–tłumaczyłazprzejęciem–tylkozwygodnictwa.
Niechciałomisięuczyć.
–Powiemci,żeprędzejzrozumiałabymstrach–wyjaśniłaMagusia.–Lękjest
ludzkąrzeczą,alenistwo...
–Jestgrzechem!Jakobżarstwoiopilstwo–roześmiałasięLilka.
Mimożerozmawiałydługo,zapomniaławspomniećoPawle.Niezestrachu,niez
lenistwa,tylkoprzezwyraźneprzeoczenie.Aprzecieżniemogłapowiedzieć,żetak
zupełniejejnieobchodziłoto,coPawełmówił.Wręczprzeciwnie.Weszłapod
prysznic,namydliłasięipomyślałazdumą,żejestjużprawdziwąkobietą.
Nieprawdziwejniktbyniemówił,żejestpięknainajpiękniejsza,niktnierozlewałby
przyniejpiwazezdenerwowaniainieprzewracałkrzesła.Wcześniejjużparęrazy
chodziłazchłopakami,czasemtydzień,czasemmiesiąc,jednaktamtechodzenia
byłybardzoniepoważne.Cowynikałoztrzymaniasięzaręcenarandce?Nic.Ledwie
jednakchłopakzaczynałudawać,żewie,corobićzrękami,ipchałjepodbluzkę,to
gowyzywałaodzboczeńcówiuciekała.Nie,stanowczoniemogłapowiedzieć,żema
jakiekolwiekdoświadczeniewpostępowaniuzfacetami.Skończyłaszesnaścielati
taknaprawdęjeszczesięznikimniecałowała.Oliwiamiaławięcejdoświadczenia,
całowałasięjużdwarazy.
Lilkastałapodstrumieniemciepłejwodyiniechciałojejsięwychodzić.Życienie
byłojuż„brutalandfullofpułapkas”,tylkocałkiemfajne.Ibyłobyjeszczefajniejsze,
gdybyniezadzwoniłtelefon.Wybiegładoprzedpokojuboso,owiniętajedynie
ręcznikiem,żebyzapewnićciotkęLesię,żenosiciepłemajtki,codzienniewkłada
podkoszulekiregularniejadaśniadania.Więcejpytańniepadło,więcubrałasięw
piżamęizapamięcipodłączyłakomórkędozasilacza.Wtedyprzypomniałasobie,że
nigdywcześniejniepodawałaPawłowiswojegonumeru.Stałachwilęzaparatem
przypoliczku,azarazpotemuruchomiłakciukidotarładostarychSMS–ów.Przez
momentpodejrzewała,żeautorpoetyckichwyznańiPawełtojednaitasamaosoba.
Okazałosię,żenie.WprowadziłanumerPawładopamięcitelefonuiposzładołóżka
zmiłymprzekonaniem,żejestjeszczektoś,komubyćmożewpadławoko.
Wielkietrzęsienieziemizaczęłosięwklasienadużejprzerwie.LedwieMikołaj
odczytałprzygotowanądzieńwcześniejprośbęrodzicówozmianęnauczyciela
geografii,posypałysiępropozycjenastępnychkandydatówdousunięcia:historyka,
matematyka,nauczycielkibiologii,ktośzrozmachudorzuciłwuefistęiRybka
utopiłasięwcałejtejwrzawie.Miałatyluzwolenników,coiprzeciwników.Sebastian
niebyłodosobnionywswoichprzekonaniach,inniteżuważali,żełatwiejwkući
ściągnąć,niżanalizowaćiporównywać.
–Jakwyścietutrafili?–zdenerwowałsięMikołaj.–Taszkołapodobno
przyjmowałasamychnajlepszych.Jakieśtotalnenieporozumienie,paranoja!
Kobietaoceniabardzodobrąpracęnapałęiwastonierusza?
Tylkoczteryosobyzgodziłysiębezwahaniaprosićrodzicówopoparciepetycji,
resztaalbobyłaodmiennegozdania,albomiaławszystkownosie.Razemdawałoto
dwanaściegłosówprzywstrzymującychsięszesnastu.Mikołajsiępodłamał.
Majkaniezabierałagłosuaninatak,aninanie.Pracowałanadgrzywką,któraźle
sięukładałaipsułanowąfryzurę.Niebardzojąinteresowaładyskusja.Nakolejnej
przerwiepodeszładoLilki.
–Wiesz,jatonawetjestempowaszejstronie,alemamaniechcewidziećnikogo
obcegowdomu.Jeżeliwastourządza,przyniosęzgodęrodzicównakartce.Może
byćnakartce,bezpodpisywanialistu?
–Mikołajaspytaj,niewiem.–Lilkawzruszyłaramionami.
–Spytałamciebie,tonajednowychodzi...Ochnie,przepraszam,tyterazz
Pawłemkręcisz,tak?–Uśmiechnęłasiędomyślnie.
Lilkapoliczyławmyślachdopięciuiteżsięuśmiechnęła.
–Nieprzeszkadzacito,żewtwoimtowarzystwiefacecibekająnacałygłos?–
spytała.
–Nocoty!–Majkaspojrzałananiązpolitowaniem.–Dlajajtorobili.Bardzofajni
kumple,ażebezpruderyjni,totylkoichplus.
–Sorry!Zapomniałam,żesąjeszczeludziebezpruderyjni.
–Nopewnie,żesą.Janielubięzarozumialców.NaprzykładMikołajłaskęrobi,
że...
–OdwalsięodMikołajaianisłowawięcej!–zdenerwowałasięLilka.–Nie
musiszzanamiłazić,niktcięotonieprosi.
–Przecieżjeszczenictakiegoniepowiedziałam.
–Lepiejzrobisz,jaksięwogólezamkniesz.ZostawiłaMajkęnaśrodkukorytarzai
stanęłaprzyoknie.OliwiazMikołajemposzlinaprzesłuchaniedoAldony,aonanie
miałacozesobązrobić.Bezprzyjaciółczułasiębardzosamotna.Patrzyłanagołe
drzewa,obserwowałapapierektarganyprzezwiatriczekałanaresztętria.Obokniej
stanąłPaweł.
–Oczymtakmyślisz?
Dotykalisięramionami.Niebyłotoniemiłe,aleczułasiętrochęniezręcznie.
–Oostatnimzadaniuzmaty–roześmiałasięiodsunęłalekko.
–Kończyszrozwiązywać,czyjesteśdopierowpołowie?Mamcinie
przeszkadzać?
Udawał,żechceodejść,więcześmiechemzłapałagozarękę.Przezkilkasekund
przytrzymałjejdłońwswojejidopierowtedypuścił.
–Cośtytakiożywiony?–spytała.–Imówiszcałkiemzsensem,isłówcinie
brakuje.
–Siebiezapytaj.
–Czasemrozmawiamsamazesobąi...naodwrót,alewątpię,żebymwiedziała.–
Uśmiechnęłasiękokieteryjnie.
–Odpięciumiesięcyprzymierzałemsiędotejwczorajszejrozmowyi...
–Ico?
–Bałemsię,żemniewyśmiejesz,przegonisz...Atakchociażmiałemnadzieję.
–Proszęcię!Gdybymcięnieznała,pomyślałabym,żetoprawda.Czasemwklasie
tylkociebiesłychać,jeślitojestnieśmiałość...
–Niejestemnieśmiały,jatylkotakprzytobie...Chcędobrzewypaść,potemcoś
machnętakiego,żesambymsobiedałkopa...–urwałizamilkł.
–Okay!Przestańjużkopaćsamsiebie,botomusibyćbardzoniewygodne.
Zaczęlisięśmiać.Dzwonekprzywołałichdorzeczywistości.
Lilkawpadładodomujakburza.Butyzostawiłaprzydrzwiach.Rozbierałasię
metodąMiśki,zrzuciłazsiebiepokoleiubrania,żebypotemwodwrotnejkolejności
jewkładać.„Straszniebałaganisz,Lilusiu!”,mruknęłarozbawiona.Niemiałachwili
dostracenia.Byłaumówionazwujkiem,potempędziłanarosyjskidopaniNatalii,a
żołądekażpiszczałzgłodu.Ranoniezdążyłazjeśćśniadaniaiprzetrwałatylko
dziękiOliwii,którapodzieliłasięzniąbułką.Wpakowaładorondelkadwagołąbki,
smakowitedaniepaniMalinowskiej,sięgnęłapochlebiwtedybardziejpoczuła,niż
usłyszała,żektośzaniąstoi.Przeraziłasięikrzyknęła.
–Cotusiędzieje?–spytałwujekzezgroząwgłosie.–Samajesteś?
–Sama–przytaknęła,wciążjeszczemocnowystraszona.
–Aterzeczyporozrzucanewprzedpokoju?Czyktośzdzierałzciebieubraniew
biegu?
–Wbiegutak–przyznała–alezdarłamsama.Miałamwłaśniezjeśćijechaćdo
ciebie.
Zrobiłcoś,ocobygonigdyniepodejrzewała.Obszedłwszystkiepokoje,zajrzał
dołazienki,anawetdoszafy.Lilkachodziłazanimkrokwkrok.Łóżkowsypialni
byłorozbebeszone.
–Niezdążyłampościelićrano–mruknęłaprzepraszająco.–Prawdęmówiąc,rano
nigdynieścielę,dopierowieczorem.
–Notak,Jolacośotymwspominała–westchnął.
Jegopedantycznanaturamocnosiębuntowałaprzeciwkonajmniejszym
oznakombałaganu.Nibywierzył,alewciążjeszczezerkałpodejrzliwiepokątachina
siostrzenicę.DopieroswądspaleniznyuwolniłLilkęodtychspojrzeń.Pogoniłado
kuchni.Gołąbkinadawałysiędowyrzucenia,garnekraczejteż.Otworzyłaoknoi
miałaochotęzapłakaćnadutraconymobiadem.
–Tobyłowszystko,comiałaśdojedzenia?–zapytał.
–Nie,alejużniezdążę...
–Odgrzewajnastępnąporcję,bylenietakdokładnie,potemporozmawiamy.Po
toprzyjechałem.Ztwojegotelefonuniewielezdołałemwywnioskować.
Uwinęłasiębłyskawiczniezjedzeniem.Nieprzeszkadzałojej,żegołąbkibyły
tylkowpołowieodgrzane,grunt,żebyły.Wujekwtymczasiepozbierałrozrzucone
ubrania,kurtkępowiesił,szalzłożyłwkostkę,abutyustawiłnabaczność.Wykonał
kawałdobrejroboty,tyleżecałkiemzbędnej,ituLilkazgadzałasięzmałąMisią.
Przyniosładopokojudwieszklankiherbatyiusiadłanawprostgościa,byzdetalami
opowiedziećoRybce,jejmetodachnauczania,onumerzePrymusikaidecyzji
rodziców.
–Ladadzieńbędziewszkolezebranie,takieprzedkońcemsemestru.Napewno
naszaAldonaporuszyitęsprawę.Powiedziała,żestawiamyjąwbardzoniezręcznej
sytuacji...Aleczytonaszawina?
–Niewasza–przytaknął.–Towinarutyny,któragubiwieluwykształconych
ludzi,nietylkonauczycieli.Tracązainteresowaniedlaswojejpracy,tracąświeżość
spojrzeniaistająwmiejscu.Rutyna,mojadroga...
Wykładwujkabyłbardzoklarownyinawetniezbytnużący.Wątpiłcoprawda,by
petycjarodzicówodniosłaskutek,niemniejzgodziłsięjąpodpisać.
–Aczegomogęsięspodziewaćnazebraniupomojejsiostrzenicy?–Patrzyłna
Lilkęznadokularówiczekałnaodpowiedź.
Chrząknęła,pokręciłasięchwilę,bozbytdobrychwieściniemiała.Piątkaz
angielskiego,polskiegoihistorii,czwórkazfrancuskiegoiWOS–u,towłaściwie
wszystko,czymmogłasiępochwalić.Zmatematykiskopałaklasówkę,zchemii
podpadławgłupisposób,fizykąanibiologiąniebyłazainteresowana,noi
spodziewałasięobniżonejocenyzesprawowania.
–Atwójszczególnyzapałdogeografiiczemumamprzypisać?Pogłębialiście
wiedzęwyniesionązlekcji,uczyliściesiędodatkowo,żebywięcejwiedziećczyżeby
cośudowodnićnauczycielce?
–Żebyniewkuwaćnapamięćinieściągać–powiedziałapochwili
zastanowienia.–Wszyscychcemyzdawaćgeografięnamaturze.
–Tyteż?
–Chybatak...Jeszczedokładnieniewiem,cobędąbraćpoduwagęna
dziennikarstwie.
Wychodziłjuż,zatrzymałsięprzydrzwiachzrękąnaklamce.
–Przestraszyłaśmniedzisiaj–powiedział.
–Tymnieteż.Uśmiechnąłsięprzelotnie.
–Wieszchyba,jakłatwodziewczynamożesobiezniszczyćżycie,zwłaszcza
młoda?
Byłmocnozdziwiony,kiedyzawisłamunaszyiiucałowaławobydwapoliczki.
–Tomojeżycie,wujku,ajaniejestemidiotkąianimyślęgoniszczyć.Zadużo
mamplanównaprzyszłość...Apozatym,janawetniemamchłopaka.
–Itaktrzymaj–mruknął,całującjąwczoło.–Aprzezferieuzupełnijswojebraki,
botetrójewcalenieświadcząotym,żepoważniemyśliszoprzyszłości.
Obiecałasiępodciągnąć.Inawetbyłapewna,żesłowadotrzyma.
23.
Zimoweferieniemająurokuwakacji,zwłaszczajeślispędzasięjewmieście,we
własnymdomu.Oliwianatydzieńwyjechaładobabci,Mikołajzacieśniałmęską
przyjaźńzdawnymikumplamiidodatkowozPrymusikiem,aLilcebrakowało
pomysłunapierwszywolnytydzień.Narodzinnewizytyuciotekniemiała
najmniejszejochoty,podobniejaknaspotkaniazMajką.PozostałjejtylkoPaweł,
którydzwoniłcodziennie,żebypogadać.Poszłaznimdokina,arazwyciągnęłagona
zakupydoGalerii.SzukałaprezentunadwudziestąrocznicęśluburodzicówOliwii.
WostatniąsobotęferiiwyprawialiniewielkąuroczystośćiLilkazostałazaproszona
nietylejakogość,iledomownik.
–Akonkretnieczegoszukasz?–dopytywałsięPaweł.
–Gdybymwiedziała,czegoszukam,tojużbymkupiła,nonie?PaniNatalia
radziła,żebycośzesztuki,jakiśwazonładnieokutywcynęalbo...Obrazuniekupię,
bonieznamsięnamalarstwieiwątpię,czystarczymikasy.Szukamczegoś
oryginalnego,kapujesz?
Kapowaćkapowałichoćpomysłuteżniemiał,tozcałąpewnościąmiałgust.Z
miejscaodrzucałwszystko,cotandetneijarmarczne.Zgadzalisiębezsłów.Jedno
spojrzenie,jedengrymas,trochęchichotówiwiadomobyło,naconiewartonawet
patrzeć,anadczymmożnabysięzastanowić.Niestety,to,coimsiępodobało,
przekraczałomożliwościfinansoweuczennicy.LilkauzgodniłazMagusią,żeprezent
powinienmieścićsięwgranicachpięćdziesięciuzłotych,żebyjubilaciniepoczulisię
zakłopotani.
–Paweł!–chwyciłagozarękę–amożejakąśrzeźbętwojegodziadkakupię?
Atletabyłfantastyczny...Narocznicęślubulepszybyłby...możeanioł?Jakmyślisz?
Aniołysąterazmodne.Niemusibyćduży,możebyćcałkiemmały,byleoryginalny.
Pawełnienależałdoludzi,którzydługosięzastanawiają.Lilkawyraziłażyczenie,
onbyłodtego,żebytożyczeniespełnićlubpomócspełnić.WyszlizGalerii,wsiedli
doautobusuipojechaliszukaćanioła.
–Tylkosięniezdziw,mójdziadektooryginał–uśmiechnąłsięPaweł.–Jest
samoukiem,niemówiosobieartysta,tylkorzeźbiarzludowy.Takibardzoludowy
niejest...Prowadziwarsztatstolarski,zresztąsamazobaczysz.
Autobuswywiózłichnaobrzeżamiasta.Kluczylitrochęwąskimiuliczkami,aż
wreszciezatrzymalisięprzeddrewnianąfurtką,naktórejwisiałaozdobnaskrzynka
nalisty.
–Tojużtrzeciaalboczwartatakaskrzynka–wyjaśniłPaweł.–Codziadek
wystruganową,tomuukradną.Listówżadnychniedostaje,więcskrzynkaniejest
potrzebna,alemawisiećnafurtceijuż.
Dziadekmieszkałwparterowymdomu,doktóregoprzytuliłsiębaraczek
zamienionynawarsztat.Musiałbyćtamniezłyhuk,bonawetnapodwórkubyło
słychaćodgłosypracy.
–Oho!–mruknąłPaweł–cośtoczą,pewniejakąśbalustradędoschodów.
Pchnąłdrzwiozdobionemnóstwemmałychszybek,brudnychipokrytych
trocinowymnalotem.Wśrodkudwóchchłopcówuwijałosięprzymaszyniepod
czujnymokiemstarszegomężczyzny.TennawidokPawłauśmiechnąłsięciepło.
–No,chłopie!–krzyknął.–Wreszciewidzęcięzpanienką,anietakwieczniesam
isam.Maszgust!Mojakrew!–Obejrzałsięnapracowników.–Robić,robić,niegapić
się!Żebyśtawytakdorobotysięgarnęlijakdooglądaniadziewczyn!–huknął.–Na
paluchymiuważać,bonieodrosną.
Otoczyłramionamiswoichgościipoprowadziłwkątwarsztatu,gdziestał
niewielkistolik,ananimsłoiczekzcukremidrugizherbatą.PopatrywałnaLilkęz
wyraźnąprzyjemnością.Nawetkiedysłuchałwywoduwnuka,tooczuzdziewczyny
niespuszczał.
–Anioła,mówicie?–zasępiłsięipodrapałpogłowie.–Niemamaniołaiżadną
miarąniezdążęwystrugać.Zakrótkitermin.Jednakowożcośtammam.
Podszedłdostarejszafyizacząłprzeglądaćswojeskarby.
–Babazkijemtonienaślubnąrocznicę!–krzyknął.–Grajekteżniepodchodzi,
tymbardziejżezbasetlą...
Gadałtak,krzyczałiżartował.LilkaszepnęłaPawłowi,żemusizadzwonić.
Podeszładookna,alemaszynahałasowaławcałympomieszczeniu.Jednocześnie
odezwałsiętelefondziadka,Lilkakrzyczała:„Tak,tak,spóźnięsię”,dziadekwołał
„Halo,halo!”.Zniechęconyodrzuciłkomórkęnastolik,ponarzekał,żetelefonyto
złodziejeczasuipieniędzy,wreszcieznalazłcośgodnegouwagi.
–Acobyśtapowiedzielinaparębocianówzoctowegodrewna,zsumaka,znaczy?
Bocianytowierneptakiiwiernośćsymbolizują.
Ustawiłnastolikurzeźbę.Ptasiesylwetkiledwiezarysowane,długiedzioby,
długienogi,widocznesęczkiispękaniadrewna,aprzygłówkachśladykory.
–Piękne!–powiedziałaLilkazzachwytem.
–Teżmisiętakwidzi.Drewno,tyleżewoskiemzabezpieczone,lekkobłyszczy,
aleniemalowane.
–Ilekosztują?–spytałazobawą,czyabycenanieprzekroczyjejmożliwości.
–Zadarmonieoddam–dziadekpokręciłgłową–zadarmonie,alejakpanienka
dadychęnapiwo,rzeźbajej.
Patrzyłazaskoczona,aledziadeknieżartowałiniechciałwięcejpieniędzy.
Mrugnąłdownukaizacząłpakowaćbociany.Lilkaniemogłauwierzyćwswoje
szczęścieizrobiłato,codziewczynyzwyklerobiązwielkiejradości:ucałowała
ludowegoartystę,którytakiludowywcaleniebył,zatobardzorówny.
–Mniestaregocałujesz?!–wykrzyknął.–Młodyobokstoi,chłopakjakświca,
mojakrew.
–Wiem,żepańska–roześmiałasięLilka–dlategowszystkozostaniewrodziniei
sięwyrówna.
Niechciaławracaćprostododomu.ByłacośPawłowiwinna,niekonieczniemoże
buziaki,alechoćbyherbatęzciastkiem.Pomyślałaoprzytulnejkawiarence,gdzie
czasemumawiałasięzMagusią,jeżelichciałyrazemwyskoczyćdomiasta.
–Tylko...piwatamchybaniema–powiedziała.
Roześmiałsię.
–Oj,Lilka,Lilka!Razsięwygłupiłem,tochybawystarczy.Mniepiwonahumornie
jestpotrzebne,awódkawcale.Czasemprzykumplachtrudnosięwykręcić,to
prawda,alenieprzeginamzalkoholem,niepalę...Wogóle,jaktaknamniepopatrzeć,
toniemamwad...możejedną:trochęzadużobluzgam.Zatoilemamzalet!
–Cośfantastycznego!–wykrzyknęłazpodziwem.–Brakujetylkoanioła,któryda
ciskrzydła.
–Mamanioła–powiedział,objąłjąramieniem,pocałowałwpoliczeki
błyskawiczniewsadziłobieręcedokieszeni.
Spojrzałazaskoczona,aonjakbynigdynicszedłsobieobokzminąbardzo
niewinną.
–Chceszpowiedzieć,żetomisięśniło?–spytała.
–Cotakiego?
Zajrzałjejwoczy,ażpoczułalekkiemrowienienakarku.Takjeszczeżaden
chłopaknaniąniepatrzył.Przygryzłaustaidosamejkawiarnijużsięnieodezwała.
Wybralisobiestolikwkąciku.Lilkalubiłakąciki,bodawałypoczucie
bezpieczeństwa,ochraniałyzdwustron.Mikołajkiedyśpowiedział,żetakiemiejsce
niezawszejestbezpieczne,zwłaszczajeśliszykujesięawantura.Możnazostaćbez
polamanewru,dotegoprzygniecionymdościany.Nieprzewidywałaażtakich
niebezpieczeństw.Kawiarenkabyłaprzytulna,ludzieprzystolikachzajęciwyłącznie
sobą.
–Zgodziszsięmnieodwiedzić?–spytałPaweł,ledwieusiedli.–Niebójsię,mama
będziewdomu!
–Ajakmamyniema,togryziesz?
–Nie,dlaczego?–Zacząłsięśmiać.–Niegryzę,chodziłomitylkooto,żebyśnie
posądziłamnieojakieśzłeintencje.
LilkawielerazyzostawaławdomusamnasamzMikołajem,Rajem,Damianemi
nawetniepomyślała,żemożejejgrozićzichstronyjakieśniebezpieczeństwo,że
nagleobudzisięwnichlew,wilkalbojakieśinnedrapieżnezwierzę.Zastanawiała
sięwłaśnie,czyzPawłemczułabysięrówniepewnie.Tamciniemówiliointencjach,
bylipoprostuprzyjaciółmi,natomiastPawełpróbowałchybazająćmiejscewciąż
jeszczewolne,chłopaka,któryliczyłnawięcejniżprzyjaźń.
–Ustalmyjedno–poprosiła.–Możemysięspotykać,wyskakiwaćdokinaczyna
imprezę,możemysięnawetzaprzyjaźnić,jeślinamsiętouda,alenawięcejnie
możeszliczyć...przynajmniejnarazie.
–Dobrze–powiedział.
Nicwięcej,tylkotojednosłowo.Żadnychnalegań,żadnegoprzekonywania.
Poczułaulgęijednocześnieodrobinęzawodu.PatrzyłanaPawłainiepoznawałago.
Wciążbyłtotensamchłopak:niebieskieoczy,wyraźnebrwi,mocnozarysowana
szczęka,wjegowyglądzienicsięniezmieniło,alemówiłizachowywałsięzupełnie
inaczej.Wpubiechciałaodniegouciekać,boznudziłojądźwiganieciężaru
rozmowy,aterazgadałjaknajęty.Wyjaśniał,tłumaczył,żartowałimomentami
trochęsięprzechwalał.Wyjęłakomórkę.
–Przepraszam–powiedziała.–Muszęuspokoićwujka.
Puściławruchkciuk.PochwilizadzwoniłtakżetelefonPawła.Machnąłrękąi
sięgnąłdokieszeni.Patrzyłauważnienajegominę,kiedyodczytywałSMS.Zmieszał
sięlekko.
–Idęsiępowiesić,zarazwracam!–westchnął.–Jaknatowpadłaś,żetewiersze
byłyodemnie?
–Żetybłękit,ajaczerwień?Maszynymitopowiedziały.
Starałasięutrzymaćpowagę,aleniemogła.Parsknęłaśmiechemiposekundzie
pękalijużoboje.Nawetkiedyzaczęlirozmawiaćnibynormalnie,teżcochwila
zanosilisięśmiechem.
–Wwarsztacieodeszłamnamoment,żebyzatelefonować,pamiętasz?
Zadzwoniłamnanumertwojegodziadka.Komórkasięodezwała,więc...Ajaztwoim
dziadkiemjużwcześniejpróbowałamsiędogadać.Chciałamwiedzieć,ktoprzysyła
mitakielirycznewyznania.
–Myślałaś,żetodziadek?
–Ledwiegosłyszałamprzeztemaszyny.
–Wzięłomnie,niewypieramsię–powiedział,kiedyjużniecoochłonął.–Byłaś
takaniedostępna,trzymałaśsięswoich...PożyczyłemraztelefonodMikołaja.Ktojak
kto,aleonmusiałmiećtwójnumer.Podobałycisiętewiersze?Napoezjinieznam
sięni...zagrosz,więcpróbowałemwysyłaćróżne.
–Dzięki!Zabardzomisięniepodobały,wolę,kiedymówiszswoimisłowami.
PrzezchwilępatrzylinasiebieiLilkapomyślała,żePawełjestjakszamponz
odżywkądwawjednym:odwierszyiodzdjęciawramce.Alejużtegoniechciałamu
mówić.
CodziennieranoLilkapowtarzałasobie,żeweźmiesiędopowtórekispróbuje
nadrobićzaległości.PotemdzwoniłMikołaj,Paweł,RajalboMałgosia,byłyjakieś
sprawydoobgadania,miejscadoodwiedzeniaidzieńmijał.Wieczoremrozmawiała
zMagusiąiniemogłasiępochwalić,żewreszciezrobiłato,cosobieobiecywała.O
PawleteżMagusiwspominała,głównieowierszachizdjęciuwramce.Nazywałago
kolegą,zresztąsamasiebieprzekonywała,żejestdlaniejtylkokumplem.
Zastanawiałasięjednak,czytonormalne,żenawidokinnychznajomychchłopaków
odczuwałaradość,złość,zaskoczenie,natomiastnawidokPawłasercezaczynało
pracowaćwszybszymrytmie.Tosercebardzojąniepokoiło,ponieważniechciała
sięzakochać.Zpolitowaniempatrzyłanadziewczyny,którewciążgadałyofacetach.
Lilkaznaładziesiątkiciekawszychtematówiwciążsobiepowtarzała,żewłasny
chłopaktododatkowykłopot.Trzebasięznimliczyć,ztegorezygnować,tamto
zmienić,iśćnakompromisy...Jejbyłodobrzesamej.WszystkiedziewczynyMikołaja
byłyzazdrosneotrio,czemuwięcjejczyOliwiichłopakmiałbyreagowaćinaczej.
Wdrugimtygodniuferiitriowreszciezeszłosięwkomplecie.Oliwiawróciła,a
MikołajnacieszyłsiękumplamiizająłLilką.NicniewiedziałoPawle,dopókiMajka
niezadzwoniładoniegozuprzejmą,koleżeńskąinformacją.
–CoMajkamadotego?!–wkurzyłasięLilka.
–Możeweszłaśjejwparadę,skądmogęwiedzieć?–zdziwiłsięMikołaj.–
DlaczegoakuratPaweł?Przecieżgonielubiłaś.
–Zmieniłamzdanie–przyznała.–Paręrazypogadaliśmyiniejesttaki,jak
myślałam.Sammówiłeś,żetofajnyfacet.
–Fajnyirozrywkowy–przyznałMikołaj–alestanowczozbytpewnysiebie.
–Szukaszfaceta,któryniebyłbypewnysiebie?–spytałaOliwia.–Ajaszukam
wodywproszku,możemyposzukaćrazem,chcesz?
–Wieszco?Chybażartujesz!Nietomiałemnamyśli–zdenerwowałsięMikołaj.–
Pawełmaolewającystosunekdowszystkiego.Jemunaniczymtaknaprawdęnie
zależy.Dużakasa,wakacjenadciepłymmorzem,autkowgarażu,któreczekana
osiemnastkę.Mateżswojądewizkę,niemyślciesobie.„Wcześniejczypóźniej,bez
większegowysiłkudostajęto,cochcę”.NiepowietegoLilce,powieprzypiwku
kolesiom.Samsłyszałem.Powtarzamwam,onmawszystko.
–Atobieczegośbrakuje?–zdziwiłasięOliwia.
–Całowałaśsiędziśzosą,żetakkłujesz?–spytałMikołaj.–Czyjanarzekam?
MówimyterazoPawle.
–Odpuść!–mruknęłaLilka.–Jeszczesięniezakochałam,narazietotylkokolega.
Posmutniałajednakispojrzałaniepewnienaprzyjaciółkę.
–Jakionjest?–spytałaOliwia.–Rozsiewatoksyny,truje?
–Napoczątkuwydawałsiębardzonieporadny,zagubiony,teraztrochęodżył–
wyjaśniłaLilka.–Zgodziłsięnamójwarunek,żenicwięcejpozaprzyjaźniąnie
wchodziwgrę.
–Nowłaśnie!–wykrzyknąłzsatysfakcjąMikołaj.–Zgodziłsiędoczasu,ażtobie
zaczniezależeć,ażtybędzieszmiaładosyćprzyjaźniisamarzuciszmusięnaszyję.
Tojednazmetod.Takwłaśnierobiąfaceciabsolutniepewnisiebie.Wierzmi,wiem
cośnatentemat.
–Mikołaj!–jęknęłaOliwiazudanąpowagą.–Takimłodyjesteśijużtakizepsuty!
Oberwałapoduszką,oddałaipoważnadyskusjazamieniłasięwradosnąbijatykę.
NawetLilkatrochęimpomogła,jednakdodomuwróciławpodłymnastroju.Nie
lekceważyłasłówMikołaja.GdybytosamopowiedziałaMagusiaczypaniNatalia,
pomyślałaby,żebojąsię,sązbytostrożne,widząto,cochcąwidzieć.ZMikołajem
byłoinaczej.Znałfacetówiichopowieści.Nawszelkiwypadekpostanowiłatrochę
przystopowaćPawła.Jeślionwytrwa,możesięcośztegowykluje,ajeślisiępodda,
toprzynajmniejonaniezdążywpaśćpouszy.Starałasięzachowaćrozsądekiza
momentsamasiebiepocieszała,żeMikołajjużparęrazysiępomylił.
24.
DwudziestolecierodzicówOliwiimiałobyćskromnąrodzinnąuroczystością.
Jeszczewpiątekranowszystkowskazywało,żetakąwłaśniebędzie,apopołudniu
okazałosię,żeprzyjeżdżarodzinazBiałorusi.Godzinępóźniejzapowiedzielisięteż
przyjacielezKrakowa.Zdwunastuosóbzrobiłosięnagledwadzieściajeden,atojuż
niebyleco.Największykłopotwiązałsięzusadzeniemgościprzystoleipotemzich
obsługą.LilkaobiecałapogadaćzpaniąMalinowską,żebyprzyszłapomóc.
Wymyśliłateż,żeonasamawpadniezżyczeniamiwsobotęrano,ajużpopołudniu
niebędziezajmowałakrzesła.AniOliwia,anipaniRymskaniechciałyotymsłyszeć,
Lilkajednakwiedziałaswoje.Właśniedlatego,żeuRymskichczułasię
domownikiem,wolałanieprzysparzaćimdodatkowychkłopotów.Zrobiłatak,jak
zaplanowała,iwtensposóbcałysobotniwieczórmiaławolny.
Pawełnicniewiedziałozmianieplanów,dzwoniłjednakcodziennie,bozawsze
cośmiałLilcedopowiedzenia.Wsobotę,wczesnympopołudniem,chciałją
zapewnić,żeczujesiębardzosamotnyiopuszczony.
–Naprawdęażtakbardzolubiszrodzinneuroczystości?–spytał.
–Tozależy,kogonatychuroczystościachspotykam.RodzicówOliwiibardzo
lubię–wyjaśniła.
–Jatomampecha!–westchnąłciężko.–Gdybyśmnielubiła,powiedziałbymci,
żedzisiajodwudziestejwklubiejestkoncertnażywo.Inawetpowiedziałbymci,kto
będzieśpiewał.
–Kto?
–Niewiem–roześmiałsię–musiałbymsprawdzićwgazecie.Nieinteresowało
mnieto,bobezciebieniepójdę.
Triochętniebiegałonakoncerty.Możnabyłoposłuchać,potańczyć,popatrzećna
wokalistów.Nawetnajlepszydidżejniebyłwstaniezapewnićtakiejatmosfery.Dała
sięzłamaćiPawełoszalałzradości.
–Owpółdoósmejbędęuciebie–zapewniłipochwiliwahaniaspytał:–Robisz
todlamnie?
–Robiętodlasiebie–odpowiedziała.–Iniemyśl,żesiępoświęcam.Taksię
złożyło,żewieczórmamwolny.Jakbędzieszpoddomem,puśćsygnałek,tozejdę.
–Aniemogęwejśćnagórę?
–Zejdę–zapewniłagoiodłożyłatelefon.
Możeniezabrzmiałotozbytuprzejmie,aleczuławewnętrznyopórprzed
zaproszeniemPawładomieszkania.Kilkarazysięprzymawiał,próbowałją
odwiedzićizawszeznajdowałajakiśwykręt.To,żebardzochciała,żebyMikołajsię
mylił,nieznaczyło,żesamaniemiaładrobnychwątpliwości.Paweł,dopókiwydawał
sięprzyniejzagubionyinieśmiały,zachowywałsięzdużymdystansem.Tendystans
zniknął,kiedychłopaksięprzełamał,powiedział,comiałdopowiedzenia,aona
obiecałaprzemyślećsprawę.Niechodziłoodrobnegesty,takiejakprzytrzymanie
ręki,muśnięciepoliczka,odgarnięciewłosówzczoła,tylkoocoświęcej.Intuicyjnie
wyczuwała,żegdybymógł,rzuciłbysięnaniąnawetnaulicy.Bardzobałasię
niezręcznychsytuacji,zktórychnieumiałabywybrnąć.Raztylkoodwiedziłagow
domu,żebyobejrzećpodwodnezdjęcia.Siedzieliwjegopokojuprzyotwartych
drzwiach,rozmawiali,przeglądalifotki,pomieszkaniukręciłasięmatkaPawła,
wydawałosię,żesytuacjaodpoczątkudokońcajestczysta.AjednakPaweł
próbowałwykorzystaćchwilę,przycisnąłLilkędościany,wcalenietaklekko,i
próbowałpocałować.Myślałpewnie,żezaskoczonadziewczynanieodważysię
krzyknąćanizaprotestować.Postawiłjąwidiotycznejsytuacji:mamazaścianą,
drzwiotwarte,aonasiędrze.Nieprzewidziałtylkojednego:miałdoczynieniaz
osóbką,którajużwpiaskownicyumiałasobieradzićznapastnikami.Zamiast
krzyczeć,uszczypnęłagotakmocno,żesięskulił.Spytałnawetszeptem,czynie
zwariowała.Poradziła,żebyspróbowałjeszczeraz,tosięprzekona.Niepróbował.W
swoimdomuwolałasięznimnieszarpać,boteżniemiałapewności,czyzwycięży.A
przegrywaćnielubiła.Zresztąjeszczetegosamegodniakajałsiębardzoi
przepraszał.Powiedziałatylko:„Więcejtegonierób!”,aleniedodała,żenależydo
osóbpamiętliwych.
Dowyjściabyłagotowakilkaminutprzedczasem.Obejrzałasięwlustrze,
pochwaliła,żewyglądacałkiem,całkiem,idopierowtedyzawiesiłanaszyimaleńką
damskątorebeczkę,prezentodMagusi.Torebkamiałaosobneprzegrodyna
komórkę,klucze,pieniądze,anawetnabłyszczykdoust.Dodatkowowśrodku
wklejonomalutkielusterko.Podwójnezabezpieczeniachroniłyprzedzgubieniem
czegokolwiek,alinka,naktórejtorebkawisiała,byłapodobnoniedozerwania.
KiedyPawełzameldował,żeczekapoddomem,zamknęładrzwi,kluczschowałado
torebeczki,atorebeczkęukryłapodkurtką.Zbiegłaposchodach.
–Będziesznajpiękniejsządziewczynąnasali–powiedziałzuznaniem.
–Poczekajzkomplementami,ażzdejmękurtkę.–Roześmiałasięiupchnęłaręce
wkieszeni,bowieczórbyłbardzozimny.
–MusimynamomentwstąpićdoMuszelki–zdecydowałPaweł.
–Janiemuszę.
–Przecieżniepoto,żebytamsiedzieć.Zaręczyłemgłową,żecośkumplowi
oddam.
–Wstąp,poczekamnaulicy.
Natoniechciałsięzgodzić.Przekonywałją,żewieczoramipodMuszelkąkręci
sięsporopodejrzanychtypów.
–Niechceszprzypadkiemdaćminaprzechowaniepieniędzy,kluczy,
dokumentów?–spytał.–Ostatnionaimprezachbyłokilkakradzieży.
–Kartyrowerowejniewzięłam,oresztęsięniemartw.
–Przecieżniemusisz!–obruszyłsię.–Taktylkopytałem,bofacecizawszemają
więcejpustychkieszeni.
DochodzilidoMuszelki.Przedlokalemstałotrzechosobników,których
rzeczywiścielepiejbyłoominąć.PawełzłapałLilkęzarękęipociągnąłzasobą.W
środkubyłogłośnoiszarooddymu.Lilkazatrzymałasięprzydrzwiachiniechciała
wejśćdalej.
–Załatwiaj,comaszdozałatwienia,albostądidę–powiedziałazłymgłosem.
–Niewygłupiajsię,co?–Pawełteżniebyłwlirycznymnastroju.–Niktciętunie
zje.
Pociągnąłjądostolika,przyktórymsiedziałotrzechobcychLilce,aleznanych
Pawłowifacetów.Polecił,żebyzaopiekowalisięjegodziewczynąipostawilijejpiwo
zpodwójnymsokiem.Łysawychuderlakkiwnąłgłowąiwystawiłrękę.Paweł
poszperałwkieszeniach,mruknął,żeniemadrobnych,irzuciłnatęrękęjaknatacę
pięćdych.
–GdziejestAsfalt?
–Tamgdzieś,rozejrzyjsię–odpowiedziałtłustyblondyn.
ChuderlakposłusznieprzyniósłLilcepiwo,alebezsoku.Zresztąnawetgdybyjej
przyniósłsokgrejpfrutowy,teżbynietknęła.Czułasięobca,zagubiona,
wmanewrowanawjakąśkosmiczniegłupiąsytuację.Wpomieszczeniubyłogorąco,
rozpięławięckurtkę.
–Dawaj,powieszę–zaproponowałtrzecizkompanów,ten,przyktórymusiadła.
–Nietrzeba,zarazwychodzę.
–Pawełciętuprzyprowadził,toznimwyjdziesz.Naraziejesteśpodnaszą
opieką.Pijisiedź!–zdecydowałjejsąsiad.
Niebyłaimpotrzebnadotowarzystwa.Gadalioswoichsprawachinawetgdyby
sięwsłuchiwaławkażdesłowo,topozabluzgaminicbyniezrozumiała.Pawełnie
wracał,całkiemjakbyrozpłynąłsięwgęstymdymie.Nadarmorozglądałasięposali.
DostrzegłazatoMajkęibodajporazpierwszyucieszyłasięnajejwidok.Z
wzajemnością.Majkazawszebardzolubiłaspotykaćznajomych,śmiałasięwtedyi
podskakiwałajakdzieciak.Natychmiastoderwałasięodjakiegośbrodaczai
podeszładoLilki.
–Hej!Jesteśtuznimi?
–Jestemtusama–mruknęłaLilka.
–Twojepiwo,mogę?–Majkapociągnęłałapczywiekilkasolidnychłyków.
Chuderlakuniósłsięenergicznieipołożyłwielkąłapęnakuflu.
–Czegotu?!–warknął.–Zjeżdżaj,aletojuż!Przerażonadziewczynazamiast
wypuścićkufelzrąk,przytrzymywałagozcałychsiłiwefekcieszarpaninyreszta
piwawylądowałanaspodniachLilki.Niewielegocoprawdazostało,boMajka
prawiezdążyłaosuszyćkufel.Lilkapatrzyłaprzerażonaikompletnieskołowana.
Miałaochotęzerwaćsięiuciec,aletenfacetobokniej,któryzapewniał,żezPawłem
przyszłaizPawłemwyjdzie,siedziałrozwalonynakrześle,rechotał,itojego
najbardziejsiębała.Poczuładelikatnydotyknaramieniu.Odwróciłagłowę.Zanią
stałPikuś.
–Zbierajsię!–powiedział.–Wychodzimy.Niezdążyłasięprzerazić,nie
pomyślałanawet,coonturobi,zerwałasięnanogiwjednejsekundzie.Facetobok
też.Jegołapawylądowałanapaseczkuodtorebki.Chwyciłmocno,skręciłiLilka
poczuła,żebrakujejejtchu,aoczywyłażąnawierzch.Trwałotonaszczęściebardzo
krótko.Kiedyzłapałaoddechiotworzyłaoczy,facetosuwałsiępościanie.Podniósł
sięniesamowityzgiełk,aleniktjejwięcejniezatrzymywał.Pikuśszedłtużzaniąi
kiedynadworzezatoczyłasięjaknieprzytomna,złapałipostawiłnanogi.
–Piłaśtopiwo?–spytał.Pokręciłagłową.
–Zbierajsiły,todwakrokistąd–powiedział.Wepchnąłjądojakiejśbramy,
poprowadziłschodaminapierwszepiętroiznalazłasięwskromnejkuchni.Tobyło
jednoztychmieszkań,którezaczynałysiękuchnią,akończyłypokojem.
–Niebójsię,zarazcięodprowadzędodomu.Terazniemożemywyjść.W
Muszelcejestobława.
Patrzyłaszerokootwartymioczamiiniebardzorozumiała,oczymonmówi.
Podszedłdookna,wyjrzałnaulicę,apotemprzyniósłwodęutlenionąiwatę.Kazał
Lilceściągnąćkurtkęiodsłonićszyję.
–Wsamąporęcięurwałemztegostryczka–powiedział.–Wyraźnapręgai
drobneotarcia,przezjakiśczasbędzieszmusiałabiegaćwgolfie.Dobrze,żetozima.
Lilcezbierałosięnapłacz.Zwyklebyłabardzotwardaiażzabardzosamodzielna,
jednaktasytuacjatrochęjąprzerosła.
–Tylkożadnychłez,żadnegomazania–zażądałstanowczoPikuś.–Jakbaby
płaczą,niewiem,corobić.Częstolubiszsobieposiedziećprzyżubrze?
Spuściłaoczyiuśmiechnęłasię.Wystarczyło,żehuknąłnanią,kazałsięwziąćw
garść,adotegozażartowałizmiejscapoczułasięlepiej.
–Mnieżubrnieodpowiada–powiedziałacicho,tłumiącuśmiech.–Jawogólenie
lubiępiwa.Jaksobiewlejędwieporcjesoku,tojeszcze...
–Twojepiwobyłozdwomaporcjami–stwierdził.
–Nie!–zaprzeczyłaenergicznie.–Bezsoku.Majkapijetylkoczyste.Wciągnęłaby
całykufel,gdybyciodstolikaniezaczęlisięzniąszarpać.Dlategotakcuchnę
browarem,bomipolalispodnie.
–Widziałem.Siedzieliśmyprzystolikuzarazzawami.Tylkowiesz,Kotarski...
dobrzemówię?Pawełpowiedział:„Zpodwójnymsokiem”imożenawetosoku
myślał,alezapomniał,zkimgada.Tambyłydwiedziałki,zatoręczę.Ta,cowypiła,
pewniejestjużpopłukaniużołądka.Takąprzynajmniejmamnadzieję.Zaszybko
chwyciłakufel,zadalekostała,niemogliśmyniczrobić.Jakbyśtyzaczęłapić,
musiałbymcięmocnopotrącić.CzęstobywaszwMuszelce?
Pokręciłagłową.
–Razbyłamzkolegąpopołudniu,alewtedywszystkowyglądałocałkieminaczej.
Dzisiajtosamaniewiem,cojatamrobiłam.SzliśmynakoncertiPawełsięuparł,że
macośoddaćjakiemuśkumplowi.Gdybyniezakazanetypyprzedpubem...
poczekałabymnaulicy.
–Patrz,jaktopozorymylą.Tychzakazanychprzedpubemniemusiałaśsiębać,
aleto,żeusiadłaśprzystolikudilerów,stawiacięwdwuznacznejsytuacji.
–Dlaczegopanpowiedział,żemnieobserwował?
–Nonie,nieposzedłemtamspecjalniedlaciebie–uśmiechnąłsięszeroko.
–Wiem,żeniedlamnie,alegdybyniepan,tocobyterazzemnąbyło?
–Tłumaczyłabyśsięnakomisariacie,skądmasztakiefajneznajomości,aw
poniedziałekwszkoleporazdrugi.
–Panchybabędziemusiałwszkolepowiedzieć...
–Pyskatatotymożejesteś–Pikuśnieprzestawałsięuśmiechać–alewtej
obławiewpadłabyśpouszy.Tobyłaakcjapolicyjna,jabrałemwniejudziałz
upoważnieniawładzoświatowych,więccomiszkodziłowyprowadzićzpiekłajedną
niewinnąduszyczkę.
–Dziękuję.Niewiem,cowięcejmogępowiedzieć...
–Możecośokońcuświata.Tobieteżsięstykizapaliły?–Śmiałsięjużcałkiem
głośno.
Lilkapomyślała,żegdybybyłtrochęstarszy,właściwiedużostarszyinietak
sympatyczny,tochętniebygouściskała,jakwcześniejwujkaidziadkaartystę.Ale
Pikuśnienadawałsiędościskania,pozatymbyłjejprofesorem.
–Niewiemczemu,alemyślałam,żepanniemapoczuciahumoru–powiedziała.–
Bardzosiępomyliłam.
–Tak?–zamyśliłsię.–Ztymżubremwtedynalekcjitrochęprzesadziłem,
wystarczyłobywlepićcipałę,alewkurzyłaśmniewyjątkowo.Myślałaśczasemo
pracywszkole?
–Nie.
–Ajatak.Jużwogólniakuwiedziałem,żechcęuczyć.Teraz,popięciumiesiącach,
mamserdeczniedosyćipoważniemyślęozmianiepracy.Człowiekzdwóchstron
dostajewłeb.Masiędokształcać,pisaćkonspekty,którychniktnieczyta,marobić
tysiącebzdurnychrzeczy,wchodzidoklasy,atammudopierowdzięczniuczniowie
dająpopalić.Aledotądniktjeszczeniewątpiłwmojepoczuciehumoru.Naprawdę
taktoźlewyglądało?
TeraztojużLilkamusiałasięroześmiać,patrzącnazmartwionąminęPikusia.
–Spoko,panieprofesorze!Jakbymjamiałapoprowadzićlekcję,pewnie
zapomniałabym,jaksięnazywam.
–Tomniepocieszyłaś,dobrakobieto.Dziękicichoćzato.Chceszcośjeszcze
wiedzieć?Muszęcięprzecieżodstawićdodomu.
Kiwnęłagłową,żetak,żezwielkąprzyjemnościąwrócidosiebie,jednakmiała
przecieżpytanie,którenurtowałojąodchwili,gdyjakotakoochłonęła.
–Ciludzie,cidilerzy...Pawełichznał,czytoznaczy,żeonionitojednaekipa?
–Nigdynicniewiadomo,aleniepamiętam,żebymgowidziałnaliście
podejrzanychorozprowadzanienarkotyków.Jeślikupował,tonawłasnyużytek.
Możeszgoprzecieżzapytać,dlaczegocięusadziłkołorekinówśredniegoszczebla.
–Chybaniebędęmiałaokazji.Niechcęgowidzieć.Aprawda:gdzieonmógł
zniknąć?Nasaligoniebyło?
–Kołotoaletyjestwejściedojeszczejednejsalki.Nodobra,późnosięrobi.
Zadzwonięjeszczeiidziemy–powiedział.–Typodobnomieszkaszsama,tak?
Ściągnijsobiemożejakąśkoleżankę,weselejcibędzie.
Lilkazawahałasięizastygłazkomórkąwgarści.Oliwiiniechciałaprzeszkadzać
wrodzinnejuroczystości,aMikołajpodobnocośtamświętowałzkumplami.
WcisnęładwójkęimimowszystkozadzwoniładoMikołaja.Pikuśwciążjeszcze
rozmawiał,czyraczejsłuchał,boniewychodziłpoza„tak”i„rozumiem”.
KiedypodeszlipoddomLilki,stałatamjużcałkiemsilnagrupa.Oczywiście
MikołajiOliwia,aponadtoRaj,DamianiPrymusik.NawidoktegoostatniegoLilce
zrobiłosięnieswojo.
–Toco?Wdobreręcecięoddaję–powiedziałPikuś,lekkochybazdziwiony
takimzgromadzeniem.
–Niewejdziepanznami?–spytałaLilka.InnipodchwycilitenpomysłiPikuś
specjalniesięnieopierał.PrzewidującyRajniósłzesobąwypchanątorbęz
jedzeniem.WbieguzabrałodDamiana,cosiędało,iprzyniósłdoLilki.Dziewczyny
zakręciłysięwkuchniipochwilistółwyglądałbardzozachęcająco.
–Toznaczy,żedzisiajbyłyobławywkilkupubach–powiedziałPrymusik.–Ja
wiemodwóch,terazsłyszęoMuszelce.
Pikuśnierwałsiędokomentowaniatychinformacji.Przyznałjednak,żetakie
akcjemająwiększysens,jeżeliprowadzonesąjednocześniewewszystkichznanych
punktach.
–Mójojciec,takjakpan,pomagapolicjizestronyszkoły–wyjaśniłPrymusik.–U
tatyjużbyłydwaodloty,ludzieprzedawkowali.
Powiałogrozą.Oliwiazręcznieprzeszłanatemat,któryniemiałnicwspólnegoz
dramatycznymiwydarzeniamiwieczoru.Zaczęłaopowiadaćowizyciegościz
Białorusiiwreszcierozmowanabrałażycia.Kołodwunastejrozdzwoniłasię
komórkaLilki.Trochętrwało,zanimodnalazłatorebkęnapaseczku,którytrudno
zerwać.Musiałająściągnąćzbolącejszyizarazpopowrociedodomu.Spojrzałana
ekranikiwzruszyłabezradnieramionami.Mikołajwyjąłjejtelefonzrękiiwcisnął
guzik.Nieodezwałsię,pozwoliłmówićPawłowi.Niezadługo,botamtenwkółko
powtarzał,żechcewszystkowyjaśnić.Musiałsięzdziwić,kiedyzamiastLilki
usłyszałgłosMikołaja.
–Lilkajestpoddobrąopieką.Pogotowiebyło,opatrzyłorany,dałozastrzyk,a
terazczuwanadniąpięciuprawdziwychfacetówijednaprawdziwakobieta.Dla
ciebieniematumiejsca.Niezachowałeśsięjakfacet,tylkojakgówno.Jaktakażółta,
niemowlęcakupa.Bądźtakdobryiprzestańnampodnosićciśnienie.AodLilki,
stary,zdaleka,bopożałujesz.
NiedałPawłowisatysfakcji,niepozwoliłzareagowaćnaniemowlęcąkupę,
wyłączyłtelefon,zanimtamtenzdążyłpowiedziećsłowo.
KiedypotemLilkazostałajużtylkozOliwią,skuliłasięnałóżkuipróbowałajakoś
poskładaćniepasująceelementyukładanki.WciążwidziaładwuPawłów,pewnego
siebieklasowegodżokerainiezaradnegofaceta,któryrozlewapiwo.Alebyłjeszcze
trzeci,którybezsłowazawiózłjądodziadka.Iczwarty,ten,którychciałwziąćna
przechowaniejejklucze,apotemwpubiewyłożyłpięćdziesiątzłotychnapiwodla
niej.WyciągnęłarękęitrąciłalekkoOliwięwbok.
–Niewiesz,poilejestdziałkategoproszku,cosięwsypujedonapojów?
–Pogięłocię?!Pięćminutposiedziałaśsobieobokdileraijużnabrałaśapetytuna
narkotyki?Dośpijdorana,jutrosięzastanowimy–mruknęłasennieOliwia.
–Tomożliwe,żepodwadzieściapięćzłotych?
–Następnymrazemweźodnowychkolesiówwizytówkę,będzieszmiała
informacjęzpierwszejręki.
Lilkaotuliłasiękołdrą,podkuliłanogiizamknęłaoczy.Powolizaczęłasię
zapadaćwmiękkąciemność.InagleztejciemnościwynurzyłasięMajkazpustym
kuflemwręku.Lilkachciaładoniejpodejść,niezauważyła,żeprzedsobąmakilka
schodkówipoleciała...Takpoleciała,żeażpodskoczyłanałóżkuiotworzyłaoczy.
–Coztobą?–spytałaOliwia.
–Spadłamzeschodów.
–Aha,teżczasemspadam.
–WidziałamMajkę.
–Byławpubie,mówiłaś.
–Widziałamjąteraz.
–Omatko!Czystadelirka–jęknęłaOliwia.–Dzwonićpopogotowie?
–Majkawypiłaprawiecałetopiwonafaszerowanejakimśpaskudztwem.Pikuś
mówił,żepłukanieżołądkamajakwbanku.Ajeżelibędziezapóźnoijejsięcoś
stanie?Matkazrurką,ojciecpozawałach,jednasiostranacmentarzuiterazMajka–
mówiłLilkazezgrozą.
Oliwiausiadłanałóżku.
–Cholera!–mruknęła.–Niejestfajnie.Alezdrugiejstronywciążnasostrzegają,
żebynaimprezachpilnowaćswoichszklanek,niedopijaćniczego,cosięzostawiło,a
onapodlazładoobcegostolikaiwychłeptałacudzepiwo.
–Spytała,czytomoje.
–Nicjejniebędzie–zapewniłaOliwia.
–Podobnomabiałaczkę.
–Wyglądajakżywareklamasolarium.
–Nazewnątrz,alewśrodkumożemieć.
–Maszjakiśpomysłnateraz?–spytałaOliwia.–Jutropomyślimy.JedynieŁukasz
możewiedziećcoświęcej,alewcześniejniżjutrogoniedorwiemy.Wdomuchyba
niechceszmuskładaćwizyt?
–Nie!–zaprzeczyłaenergicznieLilka.–Jednawizytatofuli.
–Równygość–szepnęłaOliwiaizapadławsen.
MiejscePikusiazająłterazŁukasz,równygość,któryprzezcaływieczór
zachowywałsięjakstarszykumpel.Byłojednakjasnejakpiwo,żewbudziezostawał
panemsoremiżadnepoklepywanieporamionachniewchodziłowrachubę.Trioi
Prymusikbylicodotegojednomyślni.
Lilkaowinęłasięwkołdręiwreszciezasnęła.
25.
PierwszegodniapoferiachAldonaobwieściła,żeprofesorRybackaposzłana
urlopzdrowotny,co–podobno–niemiałonajmniejszegozwiązkuzpetycją
rodziców.Nowynauczycielgeografiimiałsięzjawićdopierownastępnymtygodniu.
Dyrekcjazgodziłasię,żebyuczniowie,którymprofesorRybackawystawiłajedynki
nakoniecsemestru,moglizdawaćegzaminkomisyjny.DotyczyłotoPrymusika,
OliwiiiMikołaja.DodatkowozgłosiłsięPatryk,któryniebyłusatysfakcjonowany
trójką.Aldonaprzemawiaładoklasygłosemostrym,bardzourzędowym,jakbyw
pełnisolidaryzowałasięzprofesorRybacką.Wyszłazklasyzachmurzona.
–Alefoch–zauważyłMikołaj.–NotoniemaRybki,aleczymniesięchce
poprawiaćpałę?Wolałemjużrobićzapokrzywdzonego,atakznowubędęmusiał
kuć.
–Proszęcię!–westchnęłaOliwia.–Podobnomaszwielkieambicje?
–Mam–zapewnił–tylkouczyćmisięniechce.ZcałegotriaOliwianajlepiej
wypadłanakoniecsemestru.Jedynietrójązmatematykipsułajejśrednią,noipałaz
geografii.
TrionieopuszczałoLilkianinakrok,żebychronićjąprzedPawłem.Niebyłoto
specjalniepotrzebne,chłopaksamtrzymałsięzdalekainiepróbowałdoniej
podejść.Wogólezachowywałsiędośćdziwnie.Unikałnawetnajbliższychkolegów,
jakbychciałodizolowaćsięodwszystkich.
–Wkońcuitakbędęmusiałaznimpogadać–powiedziałaLilka.–Prawodo
obronyprzysługujekażdemu.Zresztąjestkilkaspraw,októrechciałamgozapytać.
–Możeszzażądać,żebywyjaśniłciwszystkownaszejobecności–powiedział
Mikołaj.
–Puknijsię,co?–Lilkapokiwałagłową.–Jeszczetrochę,awprosiszmisięnanoc
poślubną.Sąsprawy,októrychniewszyscymusząwiedzieć.
–Jakie?–spytałnatychmiast.
TopytaniewkurzyłotakżeOliwię.
–Wybacz,aletynamniezdawałeśdokładnychrelacjizeswoichrandek–
zauważyłazironią.–Tooczywiste,żepowinnisamipogadać,aLilkigłowawtym,
żebyniedałasięwnicwięcejwciągnąć.Niedaszsię,co?
–Niedam–przytaknęłacichoLilka.
Byłojejsmutno.Liczyłachoćnasłowoprzepraszam.Tylkozdrugiejstronyjak
miałjąprzepraszać,jeślinawetnamomentniezostawałasama.
Majkaniezjawiłasięwszkoleitriobyłowyraźniezaniepokojone.Przezcałą
niedzielęLilkazOliwiąwydzwaniałydoniejiwciążsłyszały,żeabonentjest
chwilowoniedostępny.JeśliMajkabyłaniedostępna,togdziewobectegosię
podziewała?Niktniewyłączatelefonunacałądobę,ajużnapewnoniedziewczyna,
któraniewypuszczakomórkizręki.Miałaznajomychnapęczki,wieczniesłałajakieś
liściki,bawiłasięgierkamiispośróddziesięciupalcównajczęściejużywałakciuka.
Czasemmożnabyłoodnieśćwrażenie,żetylkokciuka.
NiktwklasienieznaładresuMajki,cowydawałosięmocnozastanawiające.
GdybyMajkabyłamrukiemiodludkiem,tocoinnego,aleonabratałasięze
wszystkimi,każdegotraktowałajakfajnegokumplainikt,dosłownieniktnie
wiedział,nawetwprzybliżeniu,gdziedziewczynamieszka.Podobnogdzieśw
śródmieściu,niestetyśródmieściebyłospore.
–PogadamzAldoną–powiedziałMikołaj–iwezmęadreszdziennika.
Okazałosiętocałkiemniepotrzebne.Nasiódmej,ostatniejlekcjiwypadała
geografiaiAldonakazałaklasiezostać.Zapowiedziałakrótkągodzinę
wychowawczą.Weszłazjeszczewiększymfochem,niżwychodziłarano.
–Grant!–rzuciłaostro.–KiedyostatnirazwidziałaśMajkę?
PodLilkąnogisięugięły,awustachpoczułasuchość,którauniejłączyłasięz
wielkimzdenerwowaniem.
–Wsobotęwieczorem–odpowiedziałacicho.
Nieumiałakłamać.Zmyślićcoś,skręcićtoiowszem,natomiastjawnekłamstwo
niebyłojejmocnąstroną.Zawszepotemzapętliłasię,pogubiła,awtedywszystko
wychodziłonajaw.
–Gdzie?–drążyłaAldona.
–WMuszelce.Totakipub,niedalekomnie.
–Pub!–prychnęłaAldona.–Knajpa,melina,taknależałobypowiedzieć.Uciekacie
wzagranicznenazwy,żebyzataićistotęrzeczy.Corobiłaśwtejknajpienocą?
–Nienocą–zaprzeczyłaLilka.–Byłoparęminutpowpółdoósmej.Szłamz
kolegąnakoncert.ToonchciałwstąpićnamomentdoMuszelki,żebycośzałatwić...
Niewiem,nieznamszczegółów.Czekałamnaniegomożepięćminut,możeosiemi...
iwyszłam.
Aldonapatrzyłananiązniechęciąpomieszanązobrzydzeniem.Lilkadobrze
wiedziała,żeniejestulubienicąwychowawczyni.Todałosięodczućnierazinie
dwa.Aldonamiałajednąniezaprzeczalnązaletę:sprawiedliwieoceniaławiedzę.
StawiałaLilcepiątki,czasemczwórki,alenigdyniechwaliłajej,nierozpieszczała
cieplejszymiuwagami,jaktomiaławzwyczajuwobecinnychuczniów.Zachowywała
chłodny,ostrydystans.Itakbyłoodpierwszychlekcji.
–Siedziałaśwtowarzystwie,jakiegoporządnedziewczynypowinnyunikać,przy
kuflupiwa,imówisz,żetrwałototylkopięćminut?–dociekałaAldona.
–Pięć,możeosiem–powtórzyłaLilka.–Piwanietknęłam.Stałonastoliku.
–Majkabalowaławtymsamymtowarzystwiecoty?
–Janiebalowałam,panisorko.Jatylkoczekałam.AMajkabyłagdzieśnasali.To
onamniezauważyłaipodeszła.
–Iwtedypoczęstowałaśjąpiwem?
–Niemiałamswojegopiwa.Majkawzięłakufelzestolika.
–Onatwierdzizupełniecoinnego.
AldonaniepozwoliłaLilceusiąść.Mówiłaogłupocie,rozwydrzeniu,
bezmyślnościmłodzieżyidobrowolnympchaniusięwtarapaty,aLilkaprzezcały
czasstała,jakbytowłaśnieonabyłanajlepszymprzykładem,jeśliniesymbolem,
owegorozwydrzeniaibezmyślności.Wywódzakończyłsiępropozycją,byklasowa
delegacjaodwiedziłaMajkęwdomu.
–Tynie!–SpojrzałanaLilkę.–Proponuję,żebyposzedłktośzsamorządu,
powiedzmyMikołajiMartyna.
Lilkaniedałasiępocieszyćprzyjaciołom.Czułasięwewnętrznierozbita,
skrzywdzonaiponiżona.Schodziładoszatnizprzeświadczeniem,żegdybywtej
chwiliumarła,byłobytonajlepszymrozwiązaniemjejkłopotów.Umarłych
przynajmniejniktniedręczy.Jąnatomiastnietyledręczyło,ilenurtowałojedno
pytanie:dlaczegoAldonaniespytała,kimbyłkolega,któryzaciągnąłLilkę„nocądo
knajpyczytammeliny”.Aikolegateżuparciemilczał.Mikołajażsiępieniłz
wściekłości.GdybyPawełbyłwtymczasiewszatni,pewniedoszłobydobijatyki.
–Wyluzuj,stary!–powiedziałPrymusik.–Myślę,żewszystkojestpodkontrolą.
Spójrznasprawępozytywnie.Lilkamanajlepszegoświadkazmożliwych.Łukasz
tambyłidobrzewie,zkimprzyszła,jakdługosiedziała,copiła,czyraczejczegonie
piła.
–Wiem!–wściekałsięMikołaj.–Aleprzyznasz,żetenfacetzasługujena
gruntowneobiciemordy?
–Pikuś?–zdziwiłasięOliwia.
–NiePikuś,tylkoŁukasz–poprawiłjąPrymusik.
–Facetwystarczającoudowodnił,żeniejestżadnymPikusiem.Aobiciemordy
należysięPawłowi,choćjaradziłbymodłożyćtowczasie.Naraziejesteście,
dziewczyny,dobrzechronione.Jestnasjużdwóch.
–Omatko!–mamrotałaOliwia,mocującsięzkozakiem.–Zjednymopiekunem
jesturwaniegłowy,atudrugisiępcha.Czyjatozniosę?Lilka,aty?
Lilkabyłajużubrana.Nieodpowiedziała,wzruszyłatylkonieznacznie
ramionami.
–Idziemydojakiejśmiłejknajpki,cowynato?
–spytałPrymusik.–Niedożadnejmeliny,tylkodocukierninaciacho.Słodycze
poprawiająhumor.
Propozycjaniewydawałasięgłupia.
Aldonawyznaczyładwuosobowądelegację,któramiałaudaćsiędoMajki,
zapytaćozdrowie,atakżeprzekazać,cobyłodonauczeniaiodrobienia.
Delegacjacałkiemniechcącyrozrosłasiędoczterechosób.Oliwianiemogła
sobieodmówićobejrzeniamieszkaniaurządzonegoantykami,Prymusiknatomiast,
jakoobserwatorludzkichzachowań,byłbardzociekawreakcjiMajki.JedynieLilka
niepchałasięzwizytą.Siedziaławdomuiczekałanaprzyjaciół.Żebyniemyślećo
swoichkłopotach,wzięłasiędoodrabianiazadańzmatematyki.Potemzaczęła
uczyćsięhistorii.Pracowałacałkiempilnie,tylkoodczasudoczasuspoglądałana
telefonkomórkowy.Intuicjapodpowiadałajej,żePawełmożezadzwonić.Gotowa
byławyjśćznimchoćbydocukierniiposłuchać,comajejdopowiedzenia.Kiedy
telefonwreszciezadzwonił,sięgnęłaponiegonieśpiesznie.
–Załamkatotalna!–krzyczałaOliwia.–Wstawiajwodęnaherbatę,idziemydo
ciebie.Załamkatotalna–powtórzyłaiprzerwałapołączenie.
Lilkaniemiałajużgłowy,żebywracaćdohistorii.Nastawiławodę,przygotowała
pięćfiliżanekidopierowtedyzaczęładrżećzestrachu.JeśliOliwiamówiłaototalnej
załamce,tomogłoznaczyćtylkojedno:zostałaoskarżonaootrucie,zamachnażycie
Majki,itoniepierwszy.Chodziłazkątawkątiniemogłasobieznaleźćmiejsca.Na
szczęścieniemusiałaczekaćdługo.Spodziewałasię,żewpadnąwściekli,rozgadani,
żebędąnadawaćjednoprzezdrugiego...Nicztychrzeczy.Weszlizminami,zktórych
nicniemożnabyłoodczytać.
–Terazusiądźwygodnie,oprzyjsię,żebyśniewywinęłakozła–powiedziała
Oliwia,popychającLilkęnakanapę.
–RodziceMajkikierująsprawędosądu?–wybąkałaLilka,bonicstraszniejszego
nieprzychodziłojejdogłowy.
Spojrzeliposobie.
–E,zarazdosądu.–Oliwiapokręciłagłową.–Posłuchajnajpierw,comamydo
powiedzenia.Wchodzimydodomu.Starakamienica,tynkodrapany,nodobra.
Pniemysiępostromychschodachdomieszkania.Otwieratęgakobitkawfartuchu.
Okazzdrowia,agłosjakbyśłyżkąwaliławmetalowygarnek.Żadnejrurki,żadnych
oznakwycieńczenia,nic.MamusiaMajeczki.Cieszysięznaszychodwiedzin,
prowadzizkuchnidopokoju,potemdodrugiegopokoju.Antykówbrak.Normalne
meblościanki,sztucznekwiatywwazonie,mieszkaniejakmieszkanie.Podrodze
mamanasinformuje,żeMajeczkapozatruciumasięjużlepiej,żetatuśMajeczkinic
niewieochorobiecóruni,bowłaśniejestwdelegacji,tirmusiępopsuł,ojej,coza
pech.Rozumiesz,codociebiemówię?Rozumiesz?Zdrowąmatkępchaćwraka,
zdrowemuojcuwmawiaćzawał...Tosięniemieściwgłowie!
–CoMajkanato?–wybąkałazdumionaLilka.
–Nic–wyjaśniłzwięźleMikołaj.
–Jaknic!–zaprzeczyłaMartyna.–Byłazaskoczona,żetrafiliśmy.Podobno
nikomuniedawałaadresuswojejniani.BonastałeMajeczkamieszkawrezydencji
zamiastem,austarejnianiczasemnocuje.Starej,kapujesz?Matkamagdzieśze
czterdzieścilat,niewięcej,ataidiotkaawansujejąnastarąnianię.
–Nierozumiem–wybąkałaLilka.–Matkabyławpokoju,aonamówiławamo
rezydencji...oniani?
–Przymatcenie–zaprzeczyłaMartyna.–Alematkaniesiedziałacałyczasz
nami.Wychodziładokuchni,gadałazkimśprzeztelefoniwtedyMajeczkanawijała
kolejnekłamstwa.
–Awyconato?–powtórzyłapytanieLilka.
–Słuchaliśmyzzapartymtchem–mruknąłMikołaj.–Tobyłociekawszeod
Harry’egoPortiera.
–Totalnazałamka–westchnęłaOliwia.–Podejrzewałam,żeonażerujena
chorobachbliskich,aledogłowyminieprzyszło,żetewszystkienieszczęściasą
wymyślone!...Ijakbytegobyłomało,laskawypierasięrodzonejmatki.
–Iojca–dorzuciłPrymusik.
–Atasiostra,cosięutopiławwakacje?–wybąkałaLilka.
–Taksamoprawdziwajaksiećknajpek–pocieszyłjąMikołaj.
Przezchwilępatrzylinasiebiewmilczeniu.NawetPrymusik,znawcanatury
ludzkiej,byłwwielkimkłopocieiniemiałwłasnejteorii.CiszęprzerwałMikołaj.
–Jestjeszczecoś,oczympowinnaświedzieć.MatkaMajkibyładziśuAldony.
–Tak...?–Lilkazawiesiłagłosipatrzyławyczekująco.
–Tak.
–Chybazaczynamchwytać.BalangowałamzMajką?
–Lepiejpozwólmuskończyć–wtrąciłPrymusik.
–Żebalangowałaś,tooczywiste.Najgorszejestto,żezmusiłaśjądowypicia
piwa,wktórymbyłnarkotyk–wyjaśniłMikołaj.
–Zmusiłam?–wyszeptałaLilka.
–TaktwierdzimatkaMajki–przytaknęłaOliwia.–Itakpewniepowiedziała
Aldonie.Stądtodzisiejszeprzesłuchanie.
–AcomówiMajka?
–Niewiemy–dorzuciłaMartyna.–Matkapowiedziałanamotymprzy
pożegnaniu.
–Icoterazbędzie?–Lilkapatrzyłanaprzyjaciółoczamiwielkimizprzerażenia.
–Zapuszkującięnadziesięćlat,amycibędziemydonosićpaczki–roześmiałsię
Prymusik.
Zerwałsięzkrzesła,przysiadłobokLilkinakanapieiobjąłjątak,jakbypróbował
ochronićprzednadciągającymikłopotami.Niemiałasiłystrącićjegorękizramion.
Amożeiniechciała,botenprzyjacielskiuściskdodawałjejotuchy.Onzkoleiteżsię
niekwapił,żebyjąpuścić.
–Tylkonieświruj–poprosił.
–Niebędę–obiecała.
–Okay!Niemaszpowodów,żebysiębać.OliwiawyręczyłazgnębionąLilkęi
zrobiławszystkimherbatę.
–NiechcęjużsłyszećanisłowaoMajce–powiedziałagroźnie.
ZgodzilisięzniąiprzeznastępnągodzinęrozmawialiwyłącznieoMajce.Coktoś
próbowałzmienićtemat,toitakdoMajkiwracał.
Lilkamożeiniemiaławiększychpowodówdolęku,conieznaczyło,żeumiała
przejśćdoporządkudziennegonadkrzywdzącymoskarżeniem.Jużnastępnegodnia
Aldonawezwałajądopracownipolonistycznejikazałaopowiedziećzdetalami
przebiegsobotniegowieczoru.
–Kolegazaprosiłmnie–zaczęłaLilka,dzielniewalczączsuchościąwbuzi–na
koncert...
–Którykolega?Znamgo?Zawahałasięnamoment.
–PawełKotarski–odpowiedziałacicho.
–Próbujeszgochronić?
–Nie,ale...
–Prosiłamodokładnąrelację,adokładnaznaczyznazwiskami–przypomniała
wychowawczyni.
Niebyławzwykłymbojowymnastroju.Mówiłacichoidarowałasobie
złośliwości.Lilkaskinęłagłową.SpędziławMuszelceniewięcejniżosiem,dziesięć
minut.Wsobotęwydawałosiętowiecznością,aleopowiadaćniebardzomiałao
czym.SkupiłasięnaMajce.Żepodeszła,żewypiła,żefaceciodstolikachcielijej
wyrwaćkufel.
–Majka,Majka!–mruknęłaAldona.–Czarnowidzęjejprzyszłość.Majkatwierdzi,
żetotyjąspiłaś.
–Nicpodobnego–zaprotestowałagwałtownieLilka.
–Maszszczęście,żeprofesorKowalskijesttegosamegozdaniacoty.Wsobotę
widziałaśjeszczePawła?
–Nie.
–Apóźniejniepróbowałciniczegowyjaśniać?
–Niemiałokazji...Przyjacieletrzymajągozdalekaodemnie.
–Mądrychmaszprzyjaciół.Wsobotęledwiepolicjaweszładoknajpy,Paweł
uciekłprzezokno.Wiedziałaśotym?
–Czyonmacośwspólnegoz...znarkotykami?–spytałaLilka.
–Skądmogęwiedzieć?Uciekł,więcwidaćczegośsiębał.Miejtonauwadze,
gdybyśjeszczekiedykolwiekzechciałasięznimgdzieśwybrać...Dokądwyścieszli?
–Nakoncertdoklubu.
–Nakoncert!Jateżzarazbędęmiałakoncert.Czekamnierozmowazmatką
Majki.Niemamiczegozazdrościć.Tojednaztychkobiet,któreurodziłygeniuszai
niewidząwnimwad.
–MatkaMajkiniekoncertuje,tylkopodobnouczyśpiewu–zauważyłaLilka.
–Ktocitopowiedział?–zdziwiłasięAldona.
–MatkaMajkijestmagazynierkąwktórymśzzakładów.
–Iniemarakazprzerzutami,rurkiwgardle,aniniestraciłagłosu–dodała
szybkoLilka.
Aldonapatrzyłananiąuważnie,takuważnie,żeLilcełzyzakręciłysięwoczach.
Czuła,jakpękawniejjakaśtamaisłowasamesięsypią.Musiałajezsiebiewyrzucić,
żebyniezwariować.Tymrazemjejrelacjabyłatakdokładna,żenawetdociekliwa
Aldonaniemiałapytańdodatkowych.Patrzyłatylkozwielkimzdumieniem.
–Dlaczegoonatorobiła?Dlaczegowłaśnietak?
–dopytywałasięLilka.
–Niewiem.Wjakimśsensiedlakorzyściwłasnych,alenieumiempowiedzieć,
czyniematogłębszegopodłożawpsychice.Jestemnawetpewna,żema.Byćmoże
jestniezadowolonazestatususwojejrodzinyiuciekawgłupiemrzonki,którymi
karmiinnych,aktowie,czypowolisamaniezaczynawniewierzyć.
Dźwiękdzwonkauprzytomniłim,żeprzegadałycałągodzinę.Aldonawyprawiła
Lilkędoklasy.
–Biegnij,biegnij–rzuciła.–Znastępnejlekcjijużcięniezwolnię.–Idodała
jeszczecośwyjątkowozaskakującego:–Toniewiarygodne,jaktyjesteśpodobnado
mojejbyłejsynowej.
Majkawróciładoszkołydwadnipóźniej,alenieszukałajużtowarzystwatria.
Zbliżałysięwalentynki,czasmiłosnychwyznań,kolorowychkartekiserduszek
nadrucikach.LilkaiOliwiamiaływieluznajomychchłopaków,zasługującychwtym
dniunapamięć.Kupiłysporokartekibiedziłysięnadtekstami.Miałobyćśmiesznie
itajemniczo.
–AjakbyśmytakwysłalikartkęŁukaszowi?–spytałaLilka.–OdtriaiPrymusika.
Myślisz,żebyłobymumiło?
Oliwiinietrzebabyłodwarazypowtarzać.Uznała,żepowinnobyćbardzomiło.
Łukasznietylkoprzyczyniłsiędoujęciakilkudilerów(wmieściearesztowano
wtedykilkunastu),nietylkofajniewykładałizmieniłsposóbodpytywania,aleteż
prywatnieokazałsięświetnymkompanem.Wyszukałyodpowiedniąkartkę–bez
czerwonychserc,zatozdowcipnympodpisem.Coprawdawalentynkipreferowały
anonimowość,jednakkartkazostałaopatrzonaczteremaautografami.
–Niechchłopakwie–powiedziałPrymusik–żeniewszyscyuczniowietociule.
Lilkaspodziewałasiękartekidrobnychwyrazówpamięcijedynieod
serdecznychkumpli.ZmilczeniemPawłapogodziłasięjużdawno.Anionim
myślała,anizanimtęskniła.Zakrótkatobyłaznajomość,żebycierpieć,ale
wystarczającodługa,bystracićzaufanie.Drogąokrężną,odDariuszaprzezMikołaja,
dowiedziałasię,żePawełprzeżyłdramatodrzuceniaipodeptaniauczuć.Mogłasię
tylkodomyślać,kimjesttaodrzucającaidepcącadziewczyna.Zazdrościłamuażtak
luźnegopodejściadosprawbądźcobądźpoważnych.Ipewniejużdawno
zapomniałabyojegoistnieniu,gdybynieto,żewidywalisięcodziennie.Niekiedy
dochodziłoteżdozgrzytówmiędzyPawłemaMikołajem.Kilkarazywmieszałsię
takżePrymusik,odjakiegośczasuwiernyprzyjacieltria.Ajednakporazktóryśz
koleisiępomyliła.Wskrzyncenalistyznalazłabąbelkowąkopertę,awniej
drewnianeserceprzełamanenapół.Nieprzecięte,aleprzełamane,zzadramii
nierównościami.Przezmomentzrobiłojejsięsmutno.Tylkoprzezmoment.
Najpiękniejszywalentynkowyprezentdostaławieczorem.Wpoczciemailowej
znalazłafajnąkartkęilistodtaty:
Lilu,walentynkoTymoja!Nadszedłczas,bymoddałCiMagusię.Mojaręka
odzyskałasprawnośćimogępracowaćsam.TerazMagusiajestdużobardziej
potrzebnaTobie.Zapięćdnibędzieszjąmiaławdomu.
Lilkarozpłakałasięzeszczęścia,zulgiizewszystkiegonaraz.Towięcej,niż
oczekiwała.ŻyłabezMagusiniecałeczterymiesiące,awydarzyłosięwtymczasie
tyle,żeicałyrokmożnabyobdzielić.Ajednakjakośsobiedałaradę.Jakośto
znaczyło,żezawszedobrze,aleprzecieżmogłobyćdużogorzej.
***