Geoffrey Huntington
Kruczy Dwór 2
Władczyni demonów
Prolog
Spalenie wiedźmy
A. D. 1522
Potrzeba szesnaście wozów torfu i pięćdziesiąt wiązek świeżo ściętych gałęzi, żeby spalić
wiedźmę.
- Mokre drzewo - wyjaśnia chłopcu Opiekun - pali się dłużej.
Mężczyźni z rękawami koszul podwiniętymi powyżej łokci układają drewno wokół stosu.
Plac jest wypełniony tłumem zagrzewającym ich do dzieła. W końcu egzekucja zdrajców to zawsze
podniosła uroczystość, a spalenie na stosie jest najucieszniejszym z widowisk. Wokół
oszołomionego chłopca kramarze w śmiesznych błazeńskich czapkach oferują pieczone kasztany i
gorące pieczone jabłka. Małpki wywijają koziołki przy wtórze skocznych melodii, wygrywanych na
lutniach przez ich właścicieli.
- Tam! - Woła ktoś z tłumu. - Tam jedzie!
Tłum wznosi okrzyk, gdy wóz wiozący wiedźmę nadjeżdża brukowaną ulicą:
- Spalić diablicę! Spalić wiedźmę! Spalić! Spalić! Spalić!
Chłopiec obraca się i szeroko otwiera oczy. Isobel Apostata spogląda na nich z zimną,
spokojną wzgardą. Z jej czarnych oczu sypią się skry, gdy tłum rozstępuje się, robiąc miejsce dla
wozu. Na jej widok silni mężczyźni osuwają się na klęczki, oczarowani straszliwą urodą
czarownicy. Chłopiec wie, że gdyby jej rąk nie pętał ten dziwny złoty łańcuch, wszyscy byliby w
ogromnym niebezpieczeństwie. Jednak spętana w ten sposób wiedźma nie zdoła już wyrządzić im
krzywdy, nie może wezwać na pomoc demonów Otchłani, które nie będą dłużej terroryzować
wiosek północno-wschodniej Anglii.
Jej aksamitna zielona suknia jest podarta i brudna. Rozpuszczone czarne włosy w nieładzie
opadają jej do pasa. Niegdyś była szlachcianką wywodzącą się z królewskiego rodu i panią
rozległych włości, która śmiała rzucić wyzwanie królowi Henrykowi VIII. Sędziowie uznali, że już
za samo to zuchwalstwo zasługuje na śmierć.
Są jednak grzechy gorsze od zdrady.
- Spójrz tam - wskazuje Opiekun. - Czy widzisz tego człowieka? Tego bez nóg, siedzącego
na wózku? To pod jego domem wiedźma odkryła Otchłań. Nie zważając na to, że nieszczęśnik tam
mieszka, otworzyła przejście między naszym światem a tym poniżej. - Opiekun milknie i po chwili
dodaje: - Widzisz skutki. Ten człowiek miał szczęście. Jego żona i synowie nie przeżyli kataklizmu.
- A ten złoty łańcuch...?
- Jego moc nie pozwala jej uciec ani przemienić nas wszystkich w ropuchy, szczury i robaki.
- Opiekun unosi wzrok ku szaremu, pochmurnemu niebu. - A przynajmniej modlę się o to. Modlę
się, aby szlachetni czarodzieje Bractwa Skrzydła Nocy, Bogu niech będą dzięki, znaleźli wreszcie
sposób, żeby ją pokonać.
Chłopiec patrzy, jak prowadzą wiedźmę na środek placu. Tłum napiera ze wszystkich stron.
Grad obelg i przekleństw spada na kobietę, która zaczyna wodzić wokół wzrokiem, w końcu
reagując na zniewagi tłumu. Gniewnie szczerzy zęby. Warczy i syczy jak kot zapędzony w kąt przez
stado rozjuszonych psów.
- Podejdź bliżej, chłopcze - mówi mu Opiekun. - Musisz to zobaczyć.
Po prawej stronie placu stoją dwie trybuny. Są pełne członków królewskiego dworu.
Właścicieli ziemskich i duchownych. Są tam arcybiskupi Yorku i Canterbury. Książę Norfolk.
Szwagier króla, książę Suffolk. Jest nawet kardynał Wolsey. Wszyscy przybyli zobaczyć klęskę
Isobel Apostaty, najbardziej znienawidzonej czarownicy w całej Europie, pani dworu składającego
się nie z rycerzy i szlachciców, lecz piekielnych bestii.
Strażnicy wloką ją pod pręgierz i rzucają na kolana przed sędziami. Wkładają jej na głowę
stożkowatą czapkę, na której wypisano słowa HERETYCZKA, CZAROWNICA, APOSTATA.
Odczytują wyrok śmierci, co tłum przyjmuje radosną owacją.
- Czy pozwolą jej mówić? - Pyta chłopiec, spoglądając na Opiekuna.
- Och, nie. Choć prawo skazańca do ostatniego słowa ma w tym królestwie wielowiekową
tradycję, Isobel Apostata jest zbyt niebezpiecznym więźniem. Kto wie, jaką straszliwą katastrofę
mogłaby na nas sprowadzić, nawet spętana złotym łańcuchem?
Jednak chociaż nie pozwolono jej mówić, wiedźma nadal może wrzeszczeć.
To przeraźliwy dźwięk, i wielu ludzi zakrywa uszy. Jej wycie odbija się upiornym echem od
ścian otaczających plac domów. Warczącą i szamoczącą się wiedźmę wloką na stos.
- Widzisz, to nie miało się tak skończyć - wyjaśnia Opiekun, pochylając się i szepcząc do
chłopca. - Isobel miała zostać królową Anglii. Zasiadając na tronie i dowodząc angielską flotą, z
łatwością mogłaby rządzić światem, wspomagana przez demony Otchłani.
Chłopiec patrzy, jak popychają wiedźmę po schodach na podium, na którym ułożono stos.
- Lecz członkowie jej Bractwa wydali ją królowi. Inni czarodzieje Skrzydła Nocy przejrzeli
jej zamysły i pojmali ją. To oni, a nie królewscy słudzy, skazali ją na ten los. I czy wiesz, dlaczego
tak się stało, chłopcze?
Chłopiec nie odrywa oczu od wiedźmy.
- Ponieważ prawdziwej mocy nie można znaleźć poprzez zło - odpowiada, nie odwracając
głowy. - Prawdziwa moc pochodzi wyłącznie od dobra.
Jego Opiekun uśmiecha się.
- Tak, chłopcze. Dobrze się nauczyłeś. Będziesz szlachetnym czarodziejem. Teraz patrz. I
wyciągnij naukę ze śmierci Apostaty.
Wiążą ją do pala takim samym złotym łańcuchem, jaki pęta jej przeguby. Jej czarne oczy
wciąż sypią skry, spoglądając po kolei na każdą twarz w tłumie, jakby chcąc zachować je wszystkie
w pamięci.
Jej spojrzenie pada na chłopca.
Ten z jękiem cofa się przed mocą, którą dostrzega w jej wzroku.
Na ten widok w oczach kobiety pojawia się radosny błysk. Wiedźma zanosi się śmiechem,
którego chłopiec nieprędko zdoła zapomnieć. Opiekun mocniej zaciska dłoń na jego ramieniu.
- Nie obawiaj się - szepcze. - Jej czas nadszedł.
Kat podpala stertę drewna ułożonego wokół pala. Isobel Apostata znów wrzeszczy.
- Nie myślcie, że tu umrę! - Woła wiedźma do tłumu, ignorując rozkaz zabraniający jej
mówić. - Nie myślcie, żeście zwyciężyli!
Chłopiec czuje, że zaciśnięta na jego ramieniu dłoń Opiekuna drży.
- To jeszcze nie koniec Isobel!
Torf staje w ogniu i płomienie z szumem buchają w górę, wijąc się i skacząc niczym
złośliwe chochliki. Iskra zapala suknię wiedźmy.
- Płonie! - Krzyczy ktoś w tłumie.
Stos pali się coraz mocniej i goręcej. Płonie tak intensywnie, że stojący kilka metrów od
niego chłopiec i jego Opiekun ledwie mogą znieść piekący w twarze żar. Pojawiają się gęste kłęby
smolistego dymu, przesłaniając widok. Wkrótce na placu robi się ciemno jak w nocy i tłum zaczyna
kaszleć, odsuwając się od stosu. Ohydny odór palonego ciała drażni nozdrza. W ciemności znów
słychać wycie wiedźmy. Wielu bierze je za krzyk agonii.
- Tak zginą wszyscy wrogowie króla! - Oznajmia kat.
Wtedy jednak wiatr rozwiewa dym, na moment znowu ukazując czarownicę. Chłopiec
widzi, że wiedźma stoi z uniesionymi rękami, uwolnionymi z łańcuchów przez płomienie trawiące
jej ciało. Ma szeroko otwarte oczy i śmieje się.
- Czy ona umiera? - Pyta chłopiec Opiekuna, ciągnąc go za rękaw szaty. - Naprawdę umiera?
Opiekun nie odpowiada.
Później, kiedy płomienie dogasły, nie ma ani śladu Isobel Apostaty. Królewscy słudzy
oznajmiają, że ogień całkowicie strawił ciało wiedźmy, zmieniając je w popiół.
Jednak Bractwo Skrzydła Nocy zna prawdę.
Gdyż chłopiec powiedział im, że widział, jak wiedźma przemieniła się w wielkiego ptaka,
złociste stworzenie o rozłożystych skrzydłach, które z przeszywającym okrzykiem triumfu
majestatycznie uniosło się z płomieni. W następnej chwili ptak rozwiał się jak dym, znikając w
ołowianoszarym niebie nad placem.
- Niczym feniks - rzekł Opiekun drżącym ze zgrozy głosem. - Isobel Apostata powstała i
odrodziła się z płomieni.
Pięćset lat później
1. Nowy zarządca
Przez chwilę wycie wichru w koronach drzew przypomina wrzask udręczonej kobiety,
tłumiąc wszystkie inne dźwięki. Devon March nasłuchuje. Słyszy inny dźwięk. Prawie zagłuszony
przez wiatr.
Warkot silnika. Szmer opon.
Maszerując długim, biegnącym wzdłuż klifu podjazdem wiodącym do okazałego Kruczego
Dworu, Devon nagle znalazł się w centrum gwałtownej śnieżycy. Śnieg sypał płatami i podjazd w
mgnieniu oka pokryła skorupa lodu.
A zaledwie parę godzin wcześniej, kiedy Devon schodził do wioski, było pogodne
popołudnie. Burza nadciągnęła niespodziewanie i ze straszliwą siłą, jak zawsze wszystkie tutejsze
sztormy. Inaczej, jak powiadają mieszkańcy wioski, dlaczego nazwaliby to miejsce Biedą?
Teraz, przez sypiący śnieg, Devon usiłuje dostrzec źródło tego warkotu. Zaledwie kilka
metrów przed nim, niemal przesłonięty przez wirujące białe płatki, stoi samochód - chyba stary
czarny cadillac. Dygocze konwulsyjnie, niebezpiecznie blisko skraju urwiska, a jego koła buksują
na tafli lodu.
Kto to może być? - Zadaje sobie pytanie Devon. Wie, że niewielu mieszkańców miasteczka
tutaj przyjeżdża. Kruczy Dwór jest dla nich jak zamek Drakuli. I żaden z mieszkańców wielkiego
domu nie ma takiego samochodu.
Devon przyspiesza kroku, ale śnieg sypie jeszcze mocniej. Wiatr wieje mu prosto w twarz.
Cadillac wciąż próbuje się uwolnić, tryskając śniegiem spod kręcących się w miejscu opon,
piszcząc niczym jakieś schwytane w potrzask zwierzę.
- Zaczekaj! - Woła Devon. - Pomogę ci!
W tym momencie samochód uwalnia się z pułapki. Rusza naprzód, niespodziewanie i
okropnie szybko, i przejeżdża za krawędź klifu, zmierzając ku skałom sześćdziesiąt metrów niżej.
- Nie! - Krzyczy Devon, szeroko otwierając oczy z przerażenia.
Jednak nie rzuca się na pomoc. Zamiast tego koncentruje się.
Cadillac zastyga w powietrzu, po czym jak przyciągnięty jakimś gigantycznym magnesem
powraca na biegnącą wzdłuż krawędzi urwiska drogę. Opada na nią, wciąż niebezpiecznie blisko
przepaści, ale już nic mu nie grozi.
Devon uśmiecha się. Takie zdarzenia już nie powinny go dziwić, ale wciąż go zaskakują.
Obojętnie, jak często wykorzystuje swoje umiejętności, jak często udowadnia sobie, że jest
czarodziejem, wciąż zadziwia go to, co potrafi zrobić, jeśli się postara.
Podbiega do samochodu od strony kierowcy.
- Nic panu nie jest?
Za barwionymi na niebiesko szybami nie widać śladu życia.
- Halo? - Woła Devon, pukając w szybę.
Wciąż nic.
Otwiera drzwi. W środku nie widać nikogo. Czyżby ten samochód jechał sam? To właściwie
nie byłoby takie osobliwe. W Kruczym Dworze zdarzały się dziwniejsze rzeczy.
- Ojej - słyszy głos. - Naprawdę niewiele brakowało.
Z podłogi pod kierownicą gramoli się jakiś człowieczek.
Małymi i pulchnymi dłońmi ściska skórzane siedzenie, kiedy na nie wraca. Spogląda na
Devona jasnoniebieskimi oczami. Ma białe włosy i krótką, rozwidloną brodę.
- Nic... Panu nie jest? - Ponownie pyta Devon.
Człowieczek gładzi brodę, bacznie przyglądając się Devonowi.
- To dziwne, że ten samochód tak nagle się zatrzymał.
Jakby coś wciągnęło go z powrotem na drogę.
- Tak - mówi Devon, niechętnie ujawniający obcym swoje umiejętności. - Jednak powinien
pan wysiąść z samochodu. Nie jestem pewien, czy stoi w bezpiecznym miejscu.
- Och, mam wrażenie, że teraz jest bezpieczny - mówi człowieczek i mruga. Wygląda jak
jakiś Manczkin z Czarnoksiężnika ze Szmaragdowego Grodu, ubrany w strój z brązowego zamszu,
myśli Devon. - Wątpię jednak, czy uda mi się go uruchomić. - Człowieczek bierze purpurowy wór z
fotela pasażera, po czym wysiada. - Biedna Bessie - mówi, lekko klepiąc cadillaca i delikatnie
zamykając drzwi. - Wrócę po ciebie. Obiecuję.
Devon spogląda na niego. Nieznajomy ma najwyżej metr dziesięć wzrostu. Włosy ma białe
jak śnieg, a skórę różowiutką. Zarzuca sobie na ramię purpurowy płócienny worek.
- Mieszkasz tu? - Pyta Devona. - W Kruczym Dworze?
Obaj spoglądają na wielki dom, stojący na szczycie wzgórza, czarny na tle sypiącego śniegu,
z wieżyczkami nieco przysłoniętymi, lecz nie skrytymi przez zamieć. Kruczy Dwór: pięćdziesiąt
komnat i niezliczone ukryte korytarze, zbudowany z najczarniejszego drewna, nawet w tej zamieci
obsiadły przez stado ptaków, którym zawdzięcza swoją nazwę.
- Tak - potwierdza Devon. - Mieszkam w Kruczym Dworze.
- Powinienem zgadnąć - mówi człowieczek. - Pójdziemy więc tam? Chyba że możesz nas
tam przenieść?
Devon śmieje się i ruszają zasypaną śniegiem drogą.
Devon March nie jest taki jak inni chłopcy w jego wieku. W wieku czternastu lat przeszedł
przez piekło - dosłownie. Stawił czoło demonom po tamtej stronie i dowiódł, że jest silniejszy od
nich. Od kiedy skończył sześć lat i pierwszy z tych obrzydliwych stworów wypełznął z jego szafy,
Devon wiedział, że żaden człowiek nie dysponuje taką mocą jak on. Tamten pierwszy demon -
bezczelny i głupi - próbował zabić ojca Devona. Jednak sześcioletni chłopiec powstrzymał
oślizłego stwora i odesłał go z powrotem do Otchłani jednym krótkim słowem: „Nie"
Jego ojciec, Ted March, nigdy nie wyjaśnił, dlaczego Devon ma taką moc - odpowiedzi na
podobne pytania chłopiec znalazł dopiero po przybyciu tutaj, do Kruczego Dworu - ale nauczył
syna, że jego umiejętności nie są niczym strasznym. Dzięki nim Devon jest silniejszy od każdego
demona, który próbowałby go skrzywdzić, ale tylko jeśli posługuje się nimi w dobrym celu.
- Ale dlaczego one chcą mnie dopaść? - Zapytał Devon ojca. - Te stwory z szafy?
Ojciec nigdy nie udzielił mu satysfakcjonującej odpowiedzi. Od ukończenia szóstego roku
życia Devon wiedział jedynie, że są na tym - oraz tamtym - świecie stwory, które chciałyby zrobić
mu krzywdę.
Jego szafa była Otchłanią - bramą do królestwa demonów, które zostały wtrącone tam przed
eonami przez starych bogów żywiołów. Przez takie portale czasem przedostawały się dyszące
zemstą, odrażające stwory o ostrych kłach i pazurach, cuchnące gorzej niż oczyszczalnia ścieków
czy bagno. Devona zdumiewała siła, jaką znajdował w sobie, by walczyć z tymi demonami i
odsyłać je z powrotem do piekła. Mimo to nigdy nie mógł całkowicie się od nich uwolnić. Nawet
kiedy umarł jego ojciec i Devon został odesłany do Kruczego Dworu pod opiekę tajemniczej pani
Crandall, te stwory wciąż go ścigały. Tak naprawdę tutaj było ich jeszcze więcej.
Jednak Devon zaczynał już rozumieć, dlaczego próbowały go dopaść. Tutaj, na skalistych
urwiskach Biedy, na Rhode Island, Devon w końcu poznał część tajemnicy swojej przeszłości,
sekretu, którego ojciec nie mógł - lub nie chciał - mu wyjawić. Ted March nie był jego
biologicznym ojcem. Devon pochodził ze starożytnego rodu czarodziejów - co wydawało się
niezwykłe i niesamowite, a jednocześnie dziwnie logiczne. Ten fakt wyjaśniał jego nadzwyczajne
umiejętności, a także to, dlaczego przez całe życie prześladowały go demony Otchłani.
Devon bowiem dowiedział się, że nie jest zwyczajnym czarodziejem, lecz członkiem
szlachetnego Bractwa Skrzydła Nocy, założonego przed trzema tysiącami lat przez Sargona
Wielkiego w jednej z krain Azji Mniejszej. Żaden czarodziej czy czarnoksiężnik nie mógł równać
się mocą z członkami Bractwa, gdyż ci zawdzięczali swą siłę kontrolowanym przez siebie portalom
między tym a tamtym światem - potocznie zwanym Otchłaniami. Demony chciały otworzyć te
przejścia i wypuścić swoich ohydnych pobratymców, a Devona uważały za klucz do sukcesu.
Wiedziały, że chłopiec dysponuje niezwykłą siłą - nawet jak na członka Bractwa.
Urodził się sto pokoleń po Sargonie Wielkim i według prastarej przepowiedni był
najpotężniejszym z potężnych.
Idąc ośnieżoną drogą, Devon myśli o swoich wspaniałych przodkach. Wkrótce nadejdzie
czas, mówi Głos w jego głowie, kiedy będziesz musiał spełnić te nadzieje.
Głos, który od dziecka jest dla Devona wiarygodną wyrocznią, potrafi czasem uparcie
milczeć, i tak też postępuje teraz, nie mówiąc mu nic o tym Manczkinie drepczącym obok niego
przez śnieg. Tylko że...
To nie Manczkin.
To gnom.
Devon nie ma pojęcia, co Głos przez to rozumie - ani co to takiego gnom - ale domyśla się,
że powinien zapytać przybysza o cel przyjazdu do Kruczego Dworu. W tym domu bywa niewielu
gości, a ci, którzy tu wpadają, nie zawsze są z tego świata.
- Jestem Devon March - mówi. - A jak pan się nazywa?
- Bjorn Forkbeard, do usług, mój dobry panie. Przybywam objąć me obowiązki w wielkim
Kruczym Dworze.
- Objąć obowiązki? - Devon przystaje z wrażenia. - Co chce pan przez to powiedzieć?
- No cóż, zostałem zatrudniony jako nowy zarządca.
Rozumiem, że poprzedni przedwcześnie opuścił ten świat.
Można tak to ująć. Poprzedni zarządca, Simon Gooch, zabił się, spadając z wieży Kruczego
Dworu, gdy usiłował zabić Devona i uwolnić demony z Otchłani. Devon wciąż miewa koszmarne
sny, w których ponownie widzi Simona podczas tamtej strasznej nocy na dachu wieży. Czy to
naprawdę było tak niedawno? Teraz, gdy w Kruczym Dworze znów było cicho i spokojnie, a
stwory z Otchłani przestały atakować, wydawało się, że od tego czasu minęły całe wieki. Wiedział,
że pani Crandall zamierzała zatrudnić kogoś na miejsce Simona, ale nie zdawał sobie sprawy z
tego, że już podjęła decyzję. Czyż to nie w jej stylu? Zawsze była taka skryta i tajemnicza.
- No cóż - mówi Devon, podejmując przerwany marsz. - Zatem witamy.
Uśmiecha się pod nosem na wspomnienie tego, jak sam został powitany w wielkim domu
zaledwie trzy i pół miesiąca wcześniej, jeśli można to nazwać powitaniem. Mieszkańcy miasteczka
próbowali go nakłonić do powrotu, nabijając mu głowę legendami o Kruczym Dworze i jego
duchach - legendami, które niebawem okazały się prawdą, chociaż pani Crandall ze wszystkich sił
negowała czarodziejskie dziedzictwo wielkiego domu.
Teraz Devon ma powitać nowo przybyłego i postanawia zrobić to w tych samych słowach,
jakimi przywitano jego.
- Wie pan - mówi do Bjorna Forkbearda - że znajdzie pan tu tylko duchy?
- Och tak, tak - mówi człowieczek. - A myślisz, że inaczej po co bym tu przybył?
Dotarli do frontowych drzwi. Nad nimi kilka kruków siedzących w rozdziawionym pysku
gargulca, który dawał im ochronę przed sypiącym śniegiem, zatrzepotało skrzydłami.
Devonie, tak się cieszę, że wróciłeś. Szukałam cię i... Cecily Crandall, która usłyszała, jak
wchodzą, staje w przejściu między salonem a przedpokojem. Milknie z otwartymi ustami na widok
towarzyszącego Devonowi człowieczka.
- Ojej - mówi Bjorn Forkbeard, wodząc oczami po przedpokoju, szerokich schodach i
tuzinach palących się wszędzie świec. - To więcej niż byłem w stanie sobie wyobrazić. Od dawna
słyszałem opowieści o tym miejscu. Nigdy nie myślałem, że ja, Bjorn Forkbeard, kiedykolwiek
stanę w domu zbudowanym przez wielkiego Horatia Muira!
- Hm, Cecily - mówi Devon, wieszając swój płaszcz. - To nasz nowy zarządca.
- Ach - mówi Bjorn. - To na pewno panna Cecily.
Matka opowiedziała mi o panience wszystko.
- Ciekawe - zauważa Cecily, ostrożnie podchodząc bliżej. - Nie wspomniała mi o panu ani
słowem.
- Czy mogę zobaczyć salon? Tyle słyszałem... - Zerka w otwarte drzwi. - Ach! Kolekcja
Horatia Muira!
Bjorn pędzi naprzód i zagląda do salonu. Nawet z daleka widać leżące na półkach
„pamiątki" Horatia - jak nazywa je pani Crandall - zmniejszone głowy, czaszki, kryształowe kule.
Na drugim końcu pokoju, obok przeszklonych drzwi wiodących na taras nad klifem, stoi zbroja.
- Devonie - szepcze Cecily, nachylając się do niego. - Co się dzieje? No wiesz, dlaczego
mama miałaby zatrudnić karła jako zarządcę? Przecież tu jest mnóstwo ciężkiej pracy.
Nie karła, ponownie mówi mu Głos. Gnoma.
- Wygląda na silnego. Spójrz na jego ramiona.
Istotnie, kiedy Bjorn Forkbeard zdjął płaszcz, ukazał zadziwiająco muskularne ramiona i
szerokie bary. Wydając ciche okrzyki zachwytu, chłonie wzrokiem salon.
- Wydaje się, że sporo pan wie o tym domu i mieszkającej w nim rodzinie - mówi Devon,
idąc za nim. - Zapewne dlatego pani Crandall pana zatrudniła.
- Nie dlatego go zatrudniłam.
Wszyscy odwracają się. Pani Amanda Muir Crandall schodzi po szerokich schodach.
- Jeśli jednak coś już wie o tym domu - dodaje - to tym lepiej.
Jak zwykle jest ubrana tak, jakby zamierzała wziąć udział w państwowej uroczystości z
udziałem prezydenta Francji, a nie tylko kręcić się po domu w niedzielne popołudnie, czekając, aż
ucichnie burza. Tren niebieskiej satynowej sukni ciągnie się po schodach, sznur pereł zdobi jej
dekolt, a zaczesane w górę złote włosy odsłaniają długą i smukłą szyję.
- Pani Crandall, jestem ogromnie zaszczycony spotkaniem z tak uroczą i szlachetną damą.
Bjorn kłania się jej. Ona podchodzi i staje przed nim, patrząc na niego z góry. Sięga jej
zaledwie do pasa.
- Witamy w Kruczym Dworze, panie Forkbeard - mówi wyniośle pani Crandall. - Widzę, że
poznał pan już Cecily i Devona.
- Och tak, pani córka niewątpliwie odziedziczyła po pani urodę i czar. - Bjorn uśmiecha się
do niej, a potem przenosi spojrzenie na Devona. - I pan March. Sądzę, że wiele mu zawdzięczam.
- Naprawdę? - Pani Crandall unosi brwi, patrząc na Devona. - A dlaczegóż to?
Devon zbiera siły. Pani Crandall zabroniła mu wykorzystywać czarodziejskie umiejętności.
Zarzuca mu, że obudził magiczne siły, które przysporzyły im tylu kłopotów przed kilkoma
miesiącami, kiedy demony wydostały się na wolność i Szaleniec usiłował zgładzić ich wszystkich.
Devon wie, że nawet jeśli wyjaśni, że musiał wykorzystać swoje umiejętności, aby uratować
Bjornowi życie, pani Crandall - z uporem zakazująca używania czarów w Kruczym Dworze - i tak
będzie zła.
Jednak człowieczek odwdzięcza mu się, ratując go z opresji.
- Ach tak. Kiedy mój samochód nie mógł wjechać pod górę, Devon przyprowadził mnie
tutaj, ciepło i uprzejmie witając w ten zimny i wietrzny dzień.
Pani Crandall spogląda na Devona. Potem znów odwraca się do Bjorna Forkbearda.
- Czy mam pokazać panu pokój? Znajduje się na tyłach, za kuchnią. Może pan zostawić tam
bagaż, a potem oprowadzę pana po domu.
- Oczywiście, proszę pani. - Bjorn odwraca się do Devona i Cecily. - Jestem pewien, że
wszyscy będziemy dobrymi przyjaciółmi.
Kiwają głowami. Człowieczek podąża korytarzem za elegancką panią domu. W migotliwym
blasku świec ich cienie na ścianach mają przedziwne kształty.
Sądzę - mówi po namyśle Devon - że zatrudnienie gnoma jako nowego zarządcy Kruczego
Dworu nie powinno nas dziwić. Tutaj nic nie dzieje się zwyczajnie.
- Gnoma? A kto to taki?
- Nie jestem pewien. Jednak tak Głos nazywa Bjorna Forkbearda.
Wchodzą do salonu. Wiatr przelatuje przez stary dom, grając na harfie krokwi. Wiszący nad
kominkiem portret Horatia Muira trzęsie się w jego podmuchach.
- Trzymaj się, pradziadku - mówi Cecily. - Jeśli czarownicy i demony nie rozwalili tego
mauzoleum, to wątpię, by zrobił to zwykły wicher z północnego wschodu.
Devon spogląda przez szklane drzwi tarasu. Mimo zimna i wiatru kruki siedzą na
balustradzie - wielkie czarne ptaki o dumnych, błyszczących ślepiach. Niektóre kraczą, wyczuwając
nadchodzącego Devona. Chłopiec zdążył już bardzo je polubić. Kiedy Horatio Muir sto lat temu
zbudował ten dom, ptaki były jego stałymi lokatorami, a o ich obecności wszędzie mówiono.
Jednak po tym, jak jego potomkowie o mało nie zostali zgładzeni przez złośliwego Szaleńca,
Muirowie wyrzekli się magii i kruki na wiele lat opuściły dwór. Powróciły dopiero wtedy, kiedy do
Kruczego Dworu przybył Devon.
- Śnieg sypie coraz mocniej - mówi.
- Pierwszy tej zimy - woła Cecily, stając za nim. - Mówią, że pierwszy śnieg ma magiczną
moc.
Oczy Devona błysnęły.
- Ach tak?
- Devonie - uśmiecha się Cecily. - O czym myślisz?
Chłopiec spogląda na wirujące płatki i koncentruje się. Zaczyna je kształtować w myślach,
równie łatwo jakby ugniatał dłonią leżący na ziemi śnieg. Tworzy z nich ptaka - unoszącego się w
powietrzu kruka, ulepionego ze śniegu.
- Och, Devonie! - Woła Cecily. - To takie ładne. - Zaraz jednak marszczy brwi. - Mama
mówi, że nie powinieneś używać czarów. Uważa, że to może... Znów narobić zamieszania. - Na jej
twarzy pojawia się lęk, odbity w wielkich sarnich oczach.
- No cóż, ona się myli - mówi Devon. - Dziś byłem w miasteczku i rozmawiałem z Rolfe’em
Montaigne’em. Powiedział, że postępuję dobrze, kiedy wykorzystuję swoje umiejętności. To
normalne. Są częścią mojego dziedzictwa.
Cecily rozgląda się i upewnia, że są sami.
- Jeśli matka się dowie, że za jej plecami widujesz się z Rolfe’em, będzie wściekła.
- Wiem. Jednak muszę dowiedzieć się więcej o tym, kim jestem i co potrafię, Cecily. Muszę
dowiedzieć się więcej o Bractwie Skrzydła Nocy.
- Przeczytałeś jeszcze jakieś księgi?
- Tak. - Nie mógł się doczekać, żeby jej o tym powiedzieć. - Księga Oświecenia jest
niesamowita, Cecily. Bractwo istnieje od wieków i ta księga wyjaśnia, jak powstało.
Okazała się dla Devona fascynującą lekturą; niektóre jej fragmenty zna na pamięć. Przełyka
ślinę i zaczyna:
- „Niegdyś, na długo przed nadejściem Wielkiego Lodu, świat zamieszkiwały stworzenia
światła i ciemności, które przez całe eony walczyły o dominację. Ich panami byli bogowie
żywiołów - ognia, wiatru, morza i ziemi - wszechmocni władcy natury, ani dobrzy, ani źli. W miarę
upływu wieków, gdy czas tych stworzeń powoli przemijał i ginął w mroku, zaczęto nazywać je
aniołami i demonami".
Cecily przewraca oczami.
- Tak, skoro tak mówisz, Devonie. - Zawsze się niecierpliwi, kiedy Devon zaczyna zbyt
podniośle mówić o swoim dziedzictwie. - A co to ma wspólnego z tobą i twoimi zdolnościami?
- To proste - wyjaśnia. - Wielu czarowników i szamanów zetknęło się z prastarą elementarną
wiedzą. Jednak najpotężniejsi zawsze byli członkowie Bractwa, gdyż tylko oni odkryli tajemnicę
otwierania Otchłani. I dawno przepowiedziano, że sto pokoleń...
- Tak, wiem, Devonie. Rolfe sądzi, że ty urodziłeś się sto pokoleń po Sargonie Wielkim. -
Cecily mówi to jednym tchem, jakby znudzona całą sprawą, a może odrobinę zazdrosna. - Wiesz
co, trochę zastanawiałam się nad tym.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Jeżeli ty urodziłeś się sto pokoleń po Sargonie Wielkim, to ja też. - Cecily uśmiecha się. -
Jesteśmy w tym samym wieku, ty i ja. A poza tym mój pradziadek Horatio Muir był bardzo
potężnym czarodziejem Bractwa Skrzydła Nocy, jeśli Rolfe Montaigne się nie myli. Nawet mama
nie może temu zaprzeczyć.
- Cóż, możesz mieć rację - przyznaje Devon. - Ty też urodziłaś się sto pokoleń po Sargonie
Wielkim.
Jednak mimo to Cecily nie posiada takich zdolności jak Devon. Na długo przed ich
narodzinami wydarzyła się w Kruczym Dworze okropna tragedia. Szaleniec - wykolejony członek
Bractwa Skrzydła Nocy - zabił ojca pani Crandall, Randolpha Muira. Porwał małego chłopca,
zawlókł go do Otchłani i zagroził, że zniszczy całą rodzinę.
Po tym wszystkim rodzina wyrzekła się swego magicznego dziedzictwa. Teraz usiłują żyć
jak zwyczajni ludzie - a przynajmniej tak zwyczajnie, jak można żyć w Kruczym Dworze.
Do rodziny należy nie tylko Cecily i pani Crandall, ale również niedołężna i przykuta do
łóżka matka pani Crandall, Greta Muir, która nigdy nie opuszcza swojej komnaty w zachodnim
skrzydle. Jest również brat pani Crandall, Edward Muir, wojażujący po świecie playboy, którego
Devon nigdy nie spotkał. Natomiast doskonale poznał ośmioletniego syna Edwarda, Alexandra,
który mieszka w Kruczym Dworze pod opieką ciotki. Można powiedzieć, że Devon i Alexander
szybko zawarli bardzo bliską znajomość. W końcu to Devon rzucił się w Otchłań, aby uratować
Alexandra, porwanego tam przez Szaleńca, który wrócił z zaświatów, żeby znów dręczyć
mieszkańców Kruczego Dworu.
Nawet teraz, po paru miesiącach, Devon wstrząsa się na wspomnienie tamtych wydarzeń. Na
samą myśl o tym uginają mu się nogi. Otchłań... Szaleniec. Chwyta się krzesła, łapiąc równowagę.
- Dobrze się czujesz? - Pyta Cecily.
Devon kiwa głową. Rana nogi, którą odniósł podczas zmagań w Otchłani, trochę swędzi,
chociaż zagoiła się już przed kilkoma tygodniami.
Wszedłem do Otchłani, mówi sobie, jakby musiał się upewnić. Wszedłem do Otchłani i
wróciłem żywy.
A Szaleniec, Jackson Muir, wykolejony syn Horatia, został pokonany.
Ja go pokonałem.
Cecily niecierpliwi się.
- A co z twoją przeszłością, Devonie? Czy Rolfe poczynił jakieś postępy, próbując ustalić,
kim byli twoi prawdziwi rodzice? I co łączyło ich z tym domem?
Devon wzdycha.
- Nie, niestety.
- No a co z kryształowym pierścieniem twojego ojca?
Zdołałeś już zmusić go do działania?
Devon wyjmuje pierścień z kieszeni i kładzie go na dłoni. Złoty pierścień z kryształowym
oczkiem. Należał do Teda Marcha, który - jak odkrył Devon - w rzeczywistości był Opiekunem i
nazywał się Thaddeus Underwood. Opiekunowie mieli szkolić i chronić czarodziei Bractwa, i
posiadali kryształy zawierające olbrzymią wiedzę. Na razie jednak pierścień ojca nic Devonowi nie
powiedział.
- Rolfe zastanawia się, czy ten pierścień nie został uszkodzony. Nie działa tak, jak powinien
działać kryształ Opiekuna.
- Och, Devonie - mówi ze współczuciem Cecily, obejmując go. - Jestem pewna, że kiedyś
poznasz prawdę.
Stoją w milczeniu, spoglądając na zamieć. Wciąż unosi się w niej śnieżny kruk Devona,
patrząc na nich przez szybę. Za nim widać wieżę Kruczego Dworu. W najwyższym oknie nagle
zapala się światło.
Devon śmieje się.
- Znów pali się tam światło. Widuję je, od kiedy tu przyjechałem. Jednak kiedy mówię o tym
twojej matce, ona twierdzi, że to niemożliwe.
- Dziwne, prawda? Musiała potwierdzić tyle faktów, ale tego akurat nie. Nie zamierza
przyznać, że na wieży pali się światło, ani powiedzieć, co się za tym kryje. - Cecily spogląda na
Devona. - Sądzisz, że ona jest teraz tam na górze i wyjawia swoją tajemnicę nowemu zarządcy?
Devon zastanawia się. Simon, poprzedni zarządca, pilnie strzegł sekretu wieży. Devon
dwukrotnie tam się z nim spotkał. Simon wspierał Szaleńca i jego plan otwarcia portalu demonom.
- Możliwe - mówi Devon. - Być może po to został zatrudniony.
- Bjorn najwidoczniej dobrze zna historię naszej rodziny - mówi Cecily. - Widziałeś, jak
podziwiał pamiątki po Horatiu.
Devon kiwa głową. Bjorn Forkbeard z pewnością nie był zwyczajnym zarządcą. Ale też
Kruczy Dwór nie był zwyczajnym dworem.
Światło na wieży gaśnie.
- Co to może być? - Głośno zastanawia się Devon. - Cokolwiek to jest, nie może mieć nic
wspólnego z Jacksonem Muirem. Inaczej znikłoby, kiedy został pokonany.
Cecily wzrusza ramionami.
- Ten dom zapewne ma więcej tajemnic, niż zdołamy kiedykolwiek odkryć.
- Spójrz - mówi Devon, wskazując na przeszklone drzwi werandy i uśmiechając się. - Mój
kruk rośnie.
Istotnie, wyczarowany przez niego ptak powiększa się i oblepiony śniegiem zatraca swój
kształt. Z trudem porusza skrzydłami.
Cecily śmieje się.
- Biedaczek. Może powinieneś zamienić go w orła albo coś takiego.
- Na co patrzycie?
Oboje odwracają się zaskoczeni. Pani Crandall wróciła do salonu. Na tarasie za ich plecami
śnieżny kruk z głuchym łoskotem spada na ziemię.
- My... My tylko... Oglądaliśmy zamieć - mówi Cecily.
Matka mierzy ją gniewnym spojrzeniem.
Wie, że widzieliśmy światło, myśli Devon.
- Odejdźcie od okna - mówi pani Crandall. - Jest przeciąg.
Sadowi się na wysokim fotelu przed kominkiem, którego płomienie oświetlają jej twarz.
Zamyka oczy i splata palce obu dłoni. Jest piękna. Amanda Muir jest despotyczna, uparta,
ekscentryczna, ale bezsprzecznie piękna.
- Devonie - mówi. - Powiedziałam panu Forkbeardowi, że pomożesz mu zdjąć kilka
potrzebnych przedmiotów z wysokich półek w jego pokoju. Czeka na ciebie. Zechcesz mu pomóc,
proszę?
Podchodzi do niej.
- Pani Crandall, co on wie o tym domu?
- Tylko to, co musi wiedzieć, żeby być dobrym zarządcą.
- Mamo - mówi Cecily - to oczywiste, że on wie o Horatiu Muirze i czarach. Nie zaprzeczaj.
Zatrudniłaś go, ponieważ zetknął się już wcześniej z magią.
- Cecily, ponosi cię wyobraźnia.
- Wyobraźnia! Zatrudniłaś karła, który nazywa się Bjorn
Forkbeard! Chyba sobie tego nie wyobraziłam!
- Devonie - mówi pani Crandall, ignorując córkę - on czeka na ciebie.
Devon i Cecily wymieniają zniechęcone spojrzenia.
- A ty, Cecily, może zechcesz pójść na górę do pokoju
Alexandra i przyprowadzić go tu? Chcę, żeby poznał pana Forkbearda.
- Tak, mamo - mówi Cecily.
Pani wielkiego domu na Kruczym Urwisku spogląda na drzwi werandy.
- Burza przybiera na sile - mówi spokojnie. - Pewnie wkrótce zgasną światła.
Tak też się staje, zaledwie kilka minut po tej przepowiedni. Tutaj, na tym odizolowanym
skalistym cyplu, przerwy w dopływie prądu zdarzają się często. Światła kilkakrotnie mrugają, po
czym całkiem gasną, pogrążając dom w tym łagodnym błękitnym blasku późnego popołudnia,
typowym dla zimy. Gdyby nie świece, które zawsze palą się w salonie i przedsionku, powstające z
kątów cienie byłyby jeszcze ciemniejsze i dłuższe. Dzięki nim Devon i Cecily widzą na tyle dobrze,
żeby szybko pocałować się na pożegnanie, na korytarzu wiodącym do kuchni.
Oboje mają po czternaście lat i oboje są po raz pierwszy zakochani. Devon wciąż czasem
dziwnie się czuje, trzymając dziewczynę za rękę i kradnąc jej całusa, kiedy nikt nie widzi -
szczególnie jej władcza matka. Najczęściej jednak czuje coś innego. Jest oszołomiony swoim
uczuciem, zaskoczony jego intensywnością i zmieszany nieprzewidywalnością swoich reakcji.
Gdybyż tylko ojciec żył, myśli Devon, kierując się do drzwi. Mógłby porozmawiać z nim o
tych uczuciach. Z ojcem mógł rozmawiać o wszystkim.
Od kiedy tu przybył, nauczył się samodzielnie znajdować drogę. Nie było nikogo, kto
mógłby nim pokierować, nikogo, kto mógłby mu udzielać rad. Oprócz Rolfe'a Montaigne'a, który
był synem Opiekuna i miał wszystkie księgi Bractwa Skrzydła Nocy - ale sam chętnie przyznawał,
że nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania.
- Cecily - woła Devon w ślad za dziewczyną. - Powiedz Alexandrowi, żeby nie próbował
swoich sztuczek z Bjornem.
Aż nazbyt dobrze pamięta poczynania chłopca po swoim przybyciu do Kruczego Dworu.
Zaniedbywany przez ojca, od najmłodszych lat pozbawiony matczynej opieki, Alexander sprawia
kłopoty i potrafi być naprawdę złośliwy. Jednak od kiedy byli razem w Otchłani, Alexandra i
Devona łączy znacznie silniejsza więź. Teraz chłopczyk uważa Devona za swojego jedynego
przyjaciela w tym mrocznym starym domu.
- Wiesz, że Alexander wcale mnie nie słucha - woła w odpowiedzi Cecily ze schodów. -
Właściwie nigdy nie robi tego, co mu każę. Proponuję, żebyś ty mu to powiedział. - Stojąc na
podeście pierwszego piętra, spogląda z troską na Devona. - Uważaj z tym karłem, dobrze?
- Gnomem, Cecily. Nie karłem.
- Obojętnie. Co jeszcze ten cały Głos ma o nim do powiedzenia?
- Nic - mówi z rozczarowaniem Devon. - Jestem jednak pewny, że gdyby Bjorn Forkbeard
chciał mnie skrzywdzić, Głos by mnie ostrzegł.
- Mimo wszystko bądź ostrożny.
Dziewczyna lekko drży, a potem odchodzi od balustrady.
Devon przechodzi przez kuchnię, kierując się do pokoju Bjorna. Do niedawna była to
siedziba Simona i nadal budzi złe wspomnienia. Choć od śmierci zarządcy minęło kilka miesięcy,
wciąż unosi się tu jego zapach.
Jednak minąwszy zakręt korytarza, Devon z przyjemnością stwierdza, że pachnie tu teraz
inaczej. Słodko i orzeźwiająco. Puka do drzwi i Bjorn szybko mu otwiera. W pokoju pali się
wysoka i gruba świeca. Stoi tam wąskie łóżko i niewielki sekretarzyk, a na podłodze leży
purpurowy worek Bjorna.
- Co to za zapach? - Pyta Devon.
- Szałwia - odpowiada gnom. - Aromaterapia uleczy to, co jest tutaj chore.
Devon uśmiecha się.
- W tym pokoju rzeczywiście panowała chora atmosfera.
- Zawsze palę trochę szałwi, kiedy się wprowadzam. Jej zapach przepędza stare duchy.
- I to wystarcza? Szkoda że nie wiedziałem o tym, kiedy przyjechałem do Kruczego Dworu.
Oszczędziłoby mi to sporo nerwów.
Bjorn kiwa głową.
- A zatem ty też je widziałeś. Mówię o duchach.
Devon marszczy brwi.
- Widzisz, jedno musisz zrozumieć, jeśli chcesz się tu zadomowić - mówi. - Nie wolno ci
mówić o duchach w obecności pani Crandall. Ona zaprzecza ich istnieniu.
- A dlaczego? Przecież wnuczkę Horatia Muira trudno nazwać zwyczajną kobietą.
- Spróbuj jej to powiedzieć. Pomimo wszystkiego, co wydarzyło się w tym domu, nie
pozwala nikomu o tym mówić. To bardzo uparta osoba.
- No cóż, jestem pewien, że ma swoje powody. - Bjorn otwiera drzwi szafy i pokazuje górne
półki. - Będziesz tak miły i pomożesz mi? Potrzebuję kilku z tych rzeczy.
Devon widzi sól do kąpieli i pastę do butów, torebki z kukurydzą do prażenia w
mikrofalówce i puszki z rodzynkami, krem do golenia i obcinacz do paznokci - drobiazgi należące
do Simona. Wzdryga się.
- Może po prostu pojedziemy jutro do miasteczka i kupisz sobie wszystko, czego ci trzeba? -
Pyta. - Powinieneś wyrzucić te śmieci.
- Marnotrawstwo to grzech.
- Jak uważasz.
Bjorn ogląda przedmioty, które Devon układa na łóżku. Otwiera puszkę z rodzynkami i
nabiera garść, ale odsuwa na bok obcinacz do paznokci.
- To nie będzie mi potrzebne.
Devon dopiero teraz zauważa, że paznokcie człowieczka są długie, ostre i bardzo grube.
Chłopiec z uśmiechem zamyka drzwi szafy.
- Nie będzie ci trudno pełnić obowiązki, nie łamiąc któregoś z nich?
- Mówisz o moich paznokciach? Och nie, wcale nie. Są twardsze niż kamień, mój chłopcze.
Nie łamią się.
Devon siada na łóżku i patrzy mu prosto w oczy.
- No dobrze, co masz mi do powiedzenia? Na początek wyjaśnij mi, kim właściwie jest
gnom.
Bjorn Forkbeard uśmiecha się.
- Och, spryciarz z ciebie. Zrozumiałem to już wtedy, kiedy uratowałeś biedną starą Bessie i
mnie przed paskudnym upadkiem z urwiska. Jesteś czarodziejem?
- Ja spytałem pierwszy.
- No cóż - mówi Bjorn. - Urodziłem się w wiosce Lokka, daleko na północy Finlandii. Moi
rodzice pracowali w kopalni, głęboko pod ziemią. Po raz pierwszy zobaczyłem słońce, kiedy
skończyłem siedem lat.
- A ile masz teraz?
- Uwierzyłbyś, gdybym ci powiedział, że sześćset sześćdziesiąt dwa?
- Owszem - Devon wytrzymuje jego spojrzenie. - Jesteś Opiekunem, prawda?
- Och, chciałbym nim być. Opiekun to szlachetne powołanie. Jednak ja jestem tylko
zarządcą. - Bjorn mruży niebieskie oczy, patrząc na Devona. - Powiedz mi coś, mój chłopcze. Co
wiesz o Opiekunach?
- Mój ojciec był jednym z nich. No, mój przybrany ojciec. Niewiele wiem o moich
prawdziwych rodzicach.
- Z tego, co widziałem, domyślam się, że musieli być potężnymi czarodziejami.
Devon kiwa głową.
- Należeli do Bractwa Skrzydła Nocy.
- To oczywiste, skoro mieszkasz w domu wielkiego Horatia Muira.
Devon pospiesznie ogląda się za siebie, pamiętając o otwartych drzwiach.
- Pani Crandall pewnie wylałaby cię, gdyby wiedziała, że rozmawiasz ze mną o tym
wszystkim. Ciebie by wylała, a mnie zamknęła w moim pokoju. - Krzyżuje ręce na piersi - Jeśli
jednak znasz odpowiedzi, jestem gotów zaryzykować.
- Ja? Nic nie wiem o twoich rodzicach, mój chłopcze.
- Chcę wiedzieć, co pani Crandall pokazała ci na wieży. Nie okłamuj mnie. Wiem, że cię tam
zabrała. Widziałem światło.
- Och, nie mam powodu kłamać. Istotnie zaprowadziła mnie tam, pokazując mi dom. I
powiedziała, że nikomu innemu nie wolno tam wchodzić.
- I niczego tam nie widziałeś? Niczego niezwykłego? - Pyta Devon. - Żadnego śladu
wskazującego na to, że ktoś tam mieszka?
Na twarzy gnoma pojawia się dziwny uśmiech.
- Dlaczego sądzisz, że ktoś mieszka na wieży?
- Widziałem tam kobietę. Kiedyś słyszałem, jak wołała moje imię.
- Ach, przecież Kruczy Dwór jest siedzibą wielu duchów. Sam tak powiedziałeś.
Devon wzdycha.
- To nie była Emily Muir ani żaden z innych duchów nawiedzających ten dom. Słyszałem
szlochanie. Ludzki płacz.
- Może to matka pani Crandall? Poznałem ją w trakcie zwiedzania domu. Biedna staruszka.
Może zawędrowała...
Devon widzi, że to do niczego nie prowadzi. Albo Bjorn jest w zmowie z panią Crandall,
albo wie tyle samo co on.
Devon zmienia temat.
- No dobrze, zatem następne pytanie. Wiesz o Bractwie Skrzydła Nocy. Znasz historię tego
domu. Czy właśnie dlatego zatrudniła cię pani Crandall?
- Oczywiście, mój chłopcze. Pani Crandall jest mądrą kobietą. Myślisz, że wynajęłaby
pierwszego lepszego zarządcę? Jakiegoś ignoranta, nieświadomego istnienia światów innych niż
nasz? Och nie, nigdy w życiu. Szukała mnie długo i usilnie, tyle mogę ci powiedzieć. Potrzebowała
kogoś, kto zna się na tych sprawach i nie da się łatwo wystraszyć.
Devon kiwa głową.
- A więc naprawdę masz sześćset sześćdziesiąt dwa lata?
Bjorn chichocze.
- Wierz, w co chcesz. Oto klucz, Devonie. Masz moc. - Stuka palcem w skroń. - Tutaj.
Możesz robić różne rzeczy.
- Co przez to rozumiesz? - Pyta ostrożnie Devon.
- Jeśli chcesz się dowiedzieć, co jest w tej wieży, nie powstrzymają cię zamknięte drzwi.
- Można by tak sądzić. Czasem jednak moja moc nie działa. Mogę siłą woli powstrzymać
samochód przed zsunięciem się w przepaść, ale nie umiem otworzyć drzwi wieży. Czasem nawet
potrafię zniknąć i pojawić się w innym miejscu, ale nie na wieży. Uwierz mi, próbowałem.
- Zatem musi być inny sposób. - Człowieczek rozgląda się po pokoju. Nagle wskazuje
palcem. - Na przykład przez te drzwi.
- Ee, Bjornie. Przecież to drzwi do łazienki.
Człowieczek wzrusza ramionami.
- Nie wierz mi, jeśli nie chcesz. Po prostu pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć, że do wieży
można dostać się również w inny sposób, nie tylko ten oczywisty. - Wzdycha i podchodzi do drzwi.
- No cóż, dziękuję ci za pomoc, Devonie. Teraz muszę szybko podjąć moje obowiązki zarządcy.
Czyli odgarnąć śnieg przed domem. A potem będę musiał zrobić coś z biedną starą Bessie, które
utknęła na podjeździe.
Bjorn Forkbeard pospiesznie opuszcza pokój i przechodzi przez kuchnię do przedpokoju.
Devon słyszy, jak gnom wkłada płaszcz i wychodzi na zewnątrz. Kiedy Bjorn otwiera drzwi,
chłopiec przez chwilę słyszy świst wpadającego do środka wiatru.
Rusza do drzwi, ale zaraz przystaje.
Po prostu pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć, że do wieży można dostać się również w inny
sposób, nie tylko ten oczywisty.
Spogląda na drugi koniec pokoju.
Na przykład przez te drzwi.
- To śmieszne - cicho mówi do siebie. - Wiem, co znajduje się za tymi drzwiami. Zwyczajna
łazienka. Pomagałem ją sprzątać po śmierci Simona.
Możesz robić różne rzeczy.
Devon podchodzi do drzwi i zaciska dłoń na klamce. Ta jest gorąca. To zawsze zły znak.
Przełyka ślinę, po czym przekręca klamkę i otwiera drzwi.
Zapiera mu dech.
To wcale nie łazienka, tylko ciemne schody.
Do wieży można dostać się również w inny sposób, nie tylko ten oczywisty.
- Czy to prawda? - Głośno zastanawia się Devon. - Czy tędy mogę dostać się do wieży?
Jednak schody wiodą w dół, nie w górę.
Możesz robić różne rzeczy.
Schodząc po kilku pierwszych stopniach, nie wyczuwa żadnego niebezpieczeństwa. Głos
uparcie milczy. Devon schodzi jeszcze kilka stopni, przystaje i nasłuchuje, po czym idzie dalej.
Dopiero wtedy widzi żółte ślepia na dole, gapiące się na niego.
Dopiero wtedy czuje nagły gorący podmuch.
Dopiero wtedy słyszy w ciemności szmery i pomruki demonów.
Dopiero wtedy pojmuje - za późno - że...
- To Otchłań!
2. Komnata na wieży
Coś szorstkiego ociera się o jego twarz. Devon odpycha to, usiłując odzyskać orientację.
W dole coś już widać. I słychać. Głosy. Jakiegoś tłumu. Już nie znajduje się w domu, lecz
gdzieś na otwartej przestrzeni. Schodzi po stopniach na plac, na którym zebrały się setki ludzi.
Wszyscy mają na sobie dziwne stroje.
- Spalić wiedźmę! - Krzyczą. - Spalić Apostatę!
Strach mrozi mu krew w żyłach.
Apostata - tak nazywano Jacksona Muira, Szaleńca. Był renegatem, wykluczonym z Bractwa
Skrzydła Nocy za swoje złe uczynki. Czy to możliwe, że jest tutaj, czeka na Devona w Otchłani?
Chłopiec nie ma najmniejszej ochoty ponownie spotkać się z Jacksonem Muirem. Szaleniec
zrobiłby wszystko co w jego mocy, żeby Devon już nie wydostał się z Otchłani.
- Chodź - nieoczekiwanie mówi do niego jakiś człowiek, wyciągając artretyczną dłoń, żeby
pomóc mu zejść po schodach. Jest wysoki i zakapturzony, ubrany w długi brązowy habit.
Wyglądałby jak mnich, gdyby nie długa biała broda.
Jeśli zejdę po tych schodach, będę tu uwięziony, mówi sobie Devon, nie wiedząc, czy
podpowiada mu to Głos, czy własna intuicja.
- Chodź, chłopcze - nalega ponownie zakapturzony mężczyzna, kiwając długim i kościstym
palcem. - Chodź ze mną.
- Nie! - Krzyczy Devon.
Odwraca się. Zaczyna wchodzić po schodach, ale przychodzi mu to z najwyższym trudem.
Przy każdym kroku zmaga się z potworną siłą grawitacji, największą, z jaką kiedykolwiek miał do
czynienia. Jakby płynął pod prąd, tylko sto razy gorzej. Devon chwyta rękami udo i podnosi jedną
nogę na kolejny stopień, a potem drugą.
Zgiełk tłumu za jego plecami cichnie. Devon znów jest na ciemnych schodach i widzi drzwi
do pokoju Bjorna.
Ciężko na nie opada. Otwierają się. Znów jest w Kruczym Dworze, zdyszany.
- O, tu jesteś - mówi Cecily, wychodząc zza załomu korytarza. - Co robiłeś w łazience
Bjorna?
Nie mogąc się powstrzymać, odpowiada z lekkim sarkazmem:
- No wiesz, czasem człowiek musi...
Dziewczyna spogląda na jego twarz.
- Devonie, jesteś blady jak...
- To Otchłań, Cecily! - Devon odwraca się i wskazuje na drzwi, które wyglądają jak
zwyczajne drzwi do łazienki. - Bjorn podstępnie skierował mnie do Otchłani.
- Jesteś pewien, Devonie? Myślałam, że do Otchłani prowadzą jedynie te zaryglowane drzwi
we wschodnim skrzydle.
Devon marszczy brwi. On też tak sądził, ale teraz nie jest już tego pewien.
- Może gnomy też potrafią w pewnym stopniu posługiwać się magią. Może umieją...
- Cicho, idzie moja mama.
W drzwiach pojawia się pani Crandall.
- Co wy dwoje tutaj robicie?
- Pomagałem Bjornowi, tak jak pani prosiła - przypomina jej Devon.
Ona omiata spojrzeniem pokój i zatrzymuje je na drzwiach łazienki.
- I zdjąłeś z półek te rzeczy, których potrzebował?
- Tak.
Przeszywa go wzrokiem.
- Czemu więc wciąż tu jesteś?
Devon uśmiecha się do niej.
- Upewniłem się, że w łazience jest porządek.
Pani Crandall obrzuca go chłodnym spojrzeniem.
- Wyjdźcie stąd. Oboje.
Odwraca się i szybko odchodzi. Na korytarzu słychać cichnący szelest jej satynowej sukni.
- Ona wie - mówi Devon. - Przysłała mnie tu specjalnie. Chciała, żebym wszedł do Otchłani.
Zaplanowała to razem z Bjornem!
- Devonie! Może moja mama jest dziwna, ale nigdy nie zrobiłaby ci krzywdy!
Chłopiec nie odpowiada. W milczeniu wychodzi za Cecily z pokoju.
Przez resztę dnia oddaje się ponurym rozmyślaniom o tym zajściu. Pani Crandall nalegała,
żeby pomógł Bjornowi. Czeka na ciebie, powiedziała na chwilę przed tym, zanim wysłała Cecily na
górę, w bezpieczne miejsce.
Za dużo wiem, mówi sobie Devon. Dlatego chce się mnie pozbyć. Od kiedy przystał mnie
tutaj ojciec, usiłowała ukryć przede mną tajemnicę mojego dziedzictwa. A teraz, kiedy ją odkryłem,
jestem dla niej niebezpieczny. Ona wie, że mam moc, której wyrzekła się cała jej rodzina.
Codziennie spogląda za okno i widzi, że kruki - znak magicznych umiejętności Horatia Muira -
wróciły tu z mojego powodu!
Nagle wszystko wydaje mu się jasne.
Pani Crandall boi się, że Szaleniec wróci tu z powodu moich zdolności.
Devon wie, że ona zawsze obawiała się tego najbardziej. Szaleniec zabił jej ojca, matkę
doprowadził do szaleństwa i porwał małego Franka Underwooda do Otchłani. Pani Crandall boi się,
że powróci po nią i jej rodzinę. Ostatnio prawie mu się udało porwać Alexandra.
Dlatego jest gotowa mnie poświęcić, jeśli będzie trzeba.
Kiedyś wyobrażał sobie, że pani Crandall może być jego matką. Uśmiecha się gorzko na
samo wspomnienie. Wtedy wydawało się to logiczne: wywodziła się z rodu czarodziei Skrzydła
Nocy, a ojciec przystał go pod jej opiekę. Przez pewien czas Devon obawiał się, że Cecily może być
jego siostrą - okropna myśl, zważywszy na jego rodzące się do niej uczucie - ale ostatnio ten
pomysł wydawał się coraz bardziej absurdalny, szczególnie po tym zajściu. Jaka matka wysłałaby
swojego syna do Otchłani?
Kiedy Devon pokonał Jacksona Muira, poczuł się znacznie bezpieczniejszy w Kruczym
Dworze. Nawet, po raz pierwszy od śmierci ojca, odniósł wrażenie, że ma dom.
Miał tu Cecily, Rolfe'a i przyjaciół ze szkoły: D. J., Anę, Marcusa. Pomimo początkowej wrogości
malca zaprzyjaźnił się z Alexandrem i zaczęło mu się wydawać, że ma rodzinę.
Po pierwszych okropnych tygodniach w końcu poczuł się bezpieczny w Kruczym Dworze.
Teraz już się tak nie czuł. Po przybyciu gnoma i wyraźnej zdradzie pani Crandall Devon
doszedł do wniosku, że znów musi nieustannie zachowywać czujność.
Zamieć pozostawiła półmetrową warstwę śniegu, lecz do następnego ranka wszystkie drogi
zostały odśnieżone.
- Czy nie jest tak zawsze? - Wzdycha Cecily. - Zamieć w weekend i pogoda w poniedziałek.
Nawet nie ogłoszą w szkole wolnego dnia.
D. J. podwozi ich swoim samochodem, starym czerwonym camaro, który nazywa Flo. Jest o
rok starszy od Devona i Cecily, więc ma już prawo jazdy. D. J. uchodzi za swoistego buntownika, w
tych swoich czarnych ciuchach i kolczykach - jednym w nosie, a drugim nad podbródkiem.
- Hej, czyj jest ten stary cadillac? - Pyta na widok samochodu Bjorna, teraz bezpiecznie
zaparkowanego przed garażem.
- Naszego nowego zarządcy - wyjaśnia mu Cecily, zajmując miejsce na tylnym siedzeniu,
podczas gdy Devon wślizguje się na przednie. - Jest karłem.
- Gnomem - poprawia ją Devon. - Ma sześćset sześćdziesiąt dwa lata.
- Spadówa - mówi D. J.
- Tak twierdzi. Dzieciństwo spędził w kopalni. Ma długie paznokcie, twarde jak kamień.
Pewnie używał ich do wydobywania diamentów.
D. J. kręci głową.
- W tym domu wciąż pojawiają się jacyś dziwacy, no nie, koleś?
Devon śmieje się. Jego przyjaciele towarzyszyli mu w koszmarnych wydarzeniach sprzed
miesięcy, ze zgrozą patrząc, jak zagłębia się w Otchłań, żeby ratować Alexandra. Wie, że może im
ufać. Teraz, kiedy jest z nimi, może się odprężyć i cieszyć poczuciem bezpieczeństwa, jakiego nie
daje mu już Kruczy Dwór.
W szkole czekają na nich Ana i Marcus. Ten ostatni jest jak zawsze elegancko ubrany, w
pasiastej koszuli wpuszczonej w spodnie khaki. Ana nosi wyzywająco krótką spódniczkę, nawet w
taki chłodny dzień, oraz kozaczki z czerwonego skaju. Ona i Cecily nieustannie rywalizują ze sobą,
chociaż są dobrymi przyjaciółkami i zwierzają się sobie z rozmaitych sekretów. Dla większości
dzieciaków ze szkoły każdy z tej czwórki jest autsajderem: D. J., ponieważ ubiera się tak dziwnie i
słucha rocka sprzed trzydziestu lat; Marcus, bo jest jedynym nie kryjącym się z tym gejem w
szkole; Ana, ponieważ nie chce przestawać z cheerleaderkami, chociaż jest jedną z nich; a Cecily ze
względu na to, że mieszka w Kruczym Dworze, którego legendę każdy tutaj zna.
Natomiast Devon jest zagadką. Mógłby przyjaźnić się z każdym, szczególnie od kiedy
kilkadziesiąt osób widziało, jak przed paroma miesiącami jedną ręką pokonał demona w pizzerii
Gia. Oczywiście tylko Devon wiedział, że to był demon. Dzieciaki uważały, że był to po prostu
jakiś awanturnik z sąsiedniego miasteczka. Grupka futbolistów wyszła zza swego stolika, żeby
poklepać Devona po plecach. Później nawet chłopcy ze starszych klas pozdrawiali go na korytarzu.
Jednak Devon, chociaż przyjaźnie odnosił się do wszystkich, trzymał z Cecily, D. J., Marcusem i
Aną. Teraz większość dzieciaków ze szkoły spoglądała na niego trochę podejrzliwie, nie wiedząc,
kim właściwie jest.
Ich piątka tworzy dziwną grupę, to pewne. Jednak od kiedy razem przeszli przez koszmar
starcia z Szaleńcem, są bezwzględnie lojalni wobec siebie. Walcząc z demonami Otchłani, Devon
zdołał nawet obdarzyć przyjaciół swoimi umiejętnościami i przez krótką chwilę wszyscy posiadali
moc członków Bractwa Skrzydła Nocy. Devon nigdy nie zapomni tego, jak wspaniale Cecily
walczyła z demonami. Jakby była do tego stworzona. Prawdę mówiąc, była. Tak jak i on, miała to
we krwi.
- Wiecie co? - Szepce Devon do przyjaciół, gdy stoją przy jego szafce przed lekcjami. -
Wczoraj wieczorem znów wylądowałem w Otchłani.
- O mój Boże! - Woła Ana. - Musisz się stamtąd wyprowadzić, Devonie. Zamieszkaj u mnie.
Moi rodzice nie będą mieli nic przeciwko temu.
- Schowaj szpony, Ana - wtrąca się Cecily. - Devon nigdzie się nie przeprowadzi. Potrafi
zadbać o siebie.
D. J. drapie się po głowie.
- Człowieku, myślałem, że już dostałeś nauczkę. Co cię pokusiło, żeby znów tam schodzić?
- Podstęp nowego zarządcy - mówi Devon. - Powiedział, że to droga do wieży.
- Na pewno? - Pyta Marcus. - Myślałem, że w Kruczym Dworze jest tylko jedna droga do
Otchłani, ta we wschodnim skrzydle.
Devon wzrusza ramionami.
- Ja też tak myślałem.
Spogląda na Marcusa. Znowu widzi czerwony pentagram unoszący się w powietrzu nad
czołem przyjaciela i znikający po kilku sekundach. Minęło kilka tygodni, od kiedy ostatni raz
widział ten symbol, i nadal nie ma pojęcia, co to oznacza. Niepokoi go myśl, że Marcusowi może
grozić jakieś niebezpieczeństwo. Będzie musiał porozmawiać z nim, kiedy będą sami.
- Po lekcjach muszę pojechać do Rolfe’a Montaigne'a - mówi im Devon. - Powinienem
przejrzeć kilka ksiąg Skrzydła Nocy. D. J., podrzucisz mnie tam?
Rozlega się dzwonek na lekcje.
- Masz to jak w banku, człowieku - mówi D. J. salutuje mu i odchodzi korytarzem.
Devon odprowadza wzrokiem znikającego za rogiem Marcusa, po czym idzie na lekcję
historii.
Devonie March - mówi pan Weatherby - może potrafisz mi wyjaśnić, dlaczego pozycja króla
Henryka VIII w pierwszych latach jego panowania była taka niepewna?
Och, wspaniale. Musiał wyrwać akurat mnie. Po tym wszystkim, co wydarzyło się zeszłej
nocy, Devon zaledwie pobieżnie przejrzał zadany materiał.
- No... Hm... Ponieważ jego ojciec był uzurpatorem - wykrztusił.
- Tak. Mów dalej.
- I byli... Inni, którzy mieli większe prawa do tronu niż Henryk.
- Właśnie.
Devon oddycha z ulgą.
- I dlatego - wyjaśnia pan Weatherby, zwracając się do klasy - Henryk tak rozpaczliwie
potrzebował syna i dziedzica, który zapewniłby kontynuację dynastii. W początkach jego
panowania wielu ludzi uważało się za bardziej uprawnionych do władania krajem. Jednak król...
Pan Weatherby mówi dalej. Devon lubi historię, szczególnie historię Anglii, z jej rycerzami,
królami, zamkami i celtyckimi kapłanami. Podejrzewa, że jego zainteresowanie tymi sprawami
może mieć coś wspólnego z czarodziejskim dziedzictwem. Dzisiaj jednak myśli tylko o tym, o
czym powinien porozmawiać z Rolfe’em. Devon dziękuje Bogu za Rolfe'a. On jest jego jedyną
nadzieją na zrozumienie odziedziczonych magicznych umiejętności i Otchłani.
Jednak nawet Rolfe niewiele może zrobić. Ojciec Rolfe'a Montaigne'a był Opiekunem,
umiejącym uczyć i chronić czarodziei Skrzydła Nocy. Rolfe też miał zostać Opiekunem, lecz gdy
był małym chłopcem, jego ojciec został zabity. Jeszcze jedna ofiara Szaleńca, Jacksona Muira.
Można by sądzić, że powinno to wytworzyć silną więź między Rolfe’em a Muirami, lecz
zamiast tego Edward Muir zaczął zazdrościć silniejszemu i bystrzejszemu Rolfe’owi,
faworyzowanemu przez ojca. A młoda Amanda Muir, zanim poślubiła pana Crandalla, pokochała
Rolfe a, lecz wściekła się na niego, kiedy przyłapała go z inną dziewczyną. Devon odkrył, że była
tak urażona, że powiedziała policji, iż to Rolfe siedział za kierownicą - pijany - kiedy jego
samochód runął z urwiska do oceanu przed kilkoma laty. Rolfe przeżył, ale dwie inne osoby, w tym
służąca, z którą się widywał, zginęły. W oparciu o zeznania Amandy skazano Rolfe'a na pięć lat
więzienia za zabójstwo.
Teraz Rolfe jest żądny zemsty na całej rodzinie Muirów. Gdyby pani Crandall wiedziała, że
Devon spędza z nim tyle czasu, ukarałaby go.
Może dlatego uknuła tę intrygę z gnomem. Może wie, że ukradkiem spotykam się z
Rolfe'em...
Pomimo swej przeszłości - zabójstwa i odsiadki - Rolfe stał się idolem Devona. Chłopiec
jest święcie przekonany, że to nie Rolfe siedział tamtej nocy za kierownicą. Rzecz w tym, że Rolfe
sam tego nie wie na pewno, ponieważ istotnie był pijany. Mówi, że dręczy go myśl o tych dwóch
osobach, które zginęły w jego samochodzie. Oboje, chłopak i dziewczyna, byli służącymi w
Kruczym Dworze. Dziewczyna, Clarissa, ma nagrobek na cmentarzu na skraju urwiska. Chociaż jej
ciało zabrało morze, najwidoczniej ktoś kochał ją dostatecznie mocno, aby postawić jej pomnik.
Rolfe mówi, że często odwiedza jej grób, dręczony poczuciem winy z powodu ich romansu i jej
śmierci.
Przez pewien czas Devon myślał, że Clarissa może mieć coś wspólnego z Szaleńcem.
Mógłby przysiąc, że widział ducha żony Szaleńca, Emily Muir, szlochającego na grobie Clarissy.
Jednak Rolfe twierdzi, że Clarissa była zwyczajną służącą i urodziła się kilka lat po śmierci
Jacksona Muira. Tak więc Devon zrezygnował z tej teorii - na razie.
Reszta historii rodu Muirów jest równie burzliwa i Devon zastanawia się, jaki ma związek z
jego rodowodem. Amanda Muir postanowiła wyjść za człowieka, którego nie kochała i który
porzucił ją tuż po narodzinach Cecily. Devon uważa, że to jeszcze jeden powód wykluczający ją
jako jego matkę. On i Cecily mają po czternaście lat i dzieląca ich różnica wieku jest zbyt mała, aby
mogli być rodzeństwem. Chyba że podana przez ojca data narodzin Devona jest nieprawidłowa. W
końcu nie ma metryki.
Devon otrząsa się. Ilekroć zaczyna myśleć o swoich prawdziwych rodzicach, zaczyna się
gubić i denerwować. To nie może być pani Crandall, po prostu nie może! Devon za bardzo kocha
Cecily, żeby miała być jego siostrą. Na wieść o tym chybaby oszalał. Pociesza się myślą, że są
zupełnie niepodobni do siebie. Zarówno Cecily, jak i jej matka mają jasną karnację, a Cecily ma
ponadto rude włosy. Devon ma śniadą cerę, niemal oliwkową, ciemnobrązowe oczy i prawie czarne
włosy.
Chociaż Rolfe nie zdołał rozwiązać zagadki pochodzenia Devona, ma odziedziczony po ojcu
zbiór ksiąg i kryształów, które pomagają chłopcu składać kawałki układanki, jaką jest jego
dziedzictwo Skrzydła Nocy. Ojciec - przybrany ojciec Devona - mieszkał w Kruczym Dworze,
zanim Devon przyszedł na świat. Rolfe znał go i kochał. Ten fakt - bardziej od ksiąg i kryształów -
sprawia, że Devon czuje się związany z Rolfe’em.
- Wiem, że moje korzenie są tutaj - mówi Devon po zakończeniu lekcji. Pięcioro przyjaciół
zmierza w kierunku samochodu D. J. - Po prostu wiem.
- No cóż, na cmentarzu jest nagrobek z napisem Devon - mówi Cecily, wślizgując się na
tylne siedzenie.
- Owszem, i w ratuszu powinni mieć zapisane, kto jest tam pochowany - mówi Marcus,
wciskając się między Cecily i Anę.
- Sprawdziliśmy - mówi mu Devon, siadając na przednim siedzeniu obok D. J. i zamykając
drzwi. - Jedyną osobą o nazwisku Devon w miejskim rejestrze narodzin i zgonów jest kobieta, która
umarła na długo przed tym, zanim się urodziłem. Tak więc nie mogła być moją matką.
- Wiesz co, brachu, myślę, że może po prostu spadłeś z nieba - mówi D. J., z piskiem opon
ruszając z parkingu
- Hej, coś mi przyszło do głowy - odzywa się Ana.
- To coś nowego - mruczy Cecily.
Ana ignoruje ją.
- Może czarodzieje Skrzydła Nocy nie rodzą się jak zwykli ludzie. Może lęgną się z jaj, albo
co.
Cecily marszczy brwi.
- Ana, masz zupełnie nie te geny. Zamiast brunetki zdecydowanie powinnaś być blondynką.
- Hej - wydyma wargi Ana - przecież to nic złego mieć wyobraźnię. Pomyślcie o tych
krukach, które zawsze trzymają się w pobliżu czarodziei Skrzydła Nocy. One lęgną się z jaj.
- No cóż, ja też pochodzę z rodziny czarodziei Skrzydła Nocy - mówi Cecily. - Wszyscy
zdają się o tym zapominać. Jestem z tego rodu, tak samo jak Devon. I z pewnością nie wylęgłam się
z jaja.
- Tylko że ty nie masz magicznych mocy, Cess - przypomina jej D. J. - Twoja mama i wuj
wyrzekli się swego dziedzictwa.
Dziewczyna prycha.
- Może pewnego dnia je odzyskam. W końcu mam do nich prawo.
- Uważaj ich brak za błogosławieństwo - poważnie mówi Devon. - Przynajmniej nie
dorastałaś w towarzystwie potworów wychodzących z szafy.
Przez chwilę rozmawiają o innych sprawach: o tym, że Jessica Milardo zerwała ze swoim
chłopakiem, i o tym, że pan Weatherby zawsze nosi koszule z plamami potu pod pachami.
- To okropne - narzeka Ana. - Jakby hodował tam grzyby albo co.
Devon śmieje się. Spogląda przez okno, gdy jadą w kierunku Biedy. Wkrótce nadejdzie czas,
ponownie mówi mu Głos, kiedy będziesz musiał spełnić nadzieje twojego dziedzictwa.
Dojechali do Fibber McGees, restauracji Rolfe’a, zbudowanej na skalistym cyplu. To bardzo
popularny lokal, przyciągający gości nawet z Nowego Jorku i Bostonu. Stanowi poważne
zagrożenie dla restauracji Muirów, o co właśnie chodziło Rolfe’owi Montaigne’owi, kiedy wrócił
do miasteczka po pięciu latach odsiadki. Fibber McGees to jeden z niewielu lokali czynnych przez
cały rok. Większość pozostałych zamyka się na zimę. W maju pojawia się tu mnóstwo turystów i
letników. Teraz miasteczko straszy pustką i oknami zabitymi deskami, chroniącymi przed
gwałtownymi atakami atlantyckiego wiatru i lodu.
- Dzięki za podwiezienie - mówi Devon, wysiadając z samochodu.
- Naprzód, pogromco duchów - mówi D. J.
Devon pochyla się i spogląda na Cecily.
- Gdyby twoja matka pytała, powiedz, że zostałem po lekcjach na dodatkowych zajęciach z
geometrii i wrócę z kimś innym.
Dziewczyna kiwa głową
- A ty, Marcusie - dodaje Devon, przypomniawszy sobie o pentagramie - zadzwoń do mnie
później, dobrze?
- Po co?
- Po prostu zadzwoń.
- Ja też mogę? - Pyta Ana, zabawnie trzepocząc rzęsami.
Devon wie, że Ana go podrywa, zdając się nie przyjmować do wiadomości tego, że Cecily i
on są parą.
- Tak, pewnie - mówi jej, wzruszając ramionami. - Ty też możesz do mnie zadzwonić, jeśli
chcesz.
- Nie uda ci się to, jeśli ja pierwsza podniosę słuchawkę - mówi Cecily, dając Anie sójkę w
bok.
- Au!
Śmieją się. Devon patrzy, jak camaro odjeżdża z rykiem. Wie, że jego przyjaciele jadą na
pizzę do Gia. Spędzą ten dzień jak zwyczajna grupka dzieciaków. Devon kolejny raz z niechęcią
myśli o swoim losie. Znowu żałuje, że nie jest zwyczajnym chłopcem.
Nie żeby nie intrygowało go jego czarodziejskie dziedzictwo i żeby czasem nie był dumny
ze swoich umiejętności. Jednak męczy go nieustanny lęk i wątpliwości. Chciałby robić zwyczajne
rzeczy, na przykład grać po lekcjach w szkolnej drużynie koszykówki. Przeniósł się do tej szkoły w
październiku, więc było za późno, aby dostać się do międzyszkolnego zespołu, ale na wiosnę
chciałby ubiegać się o przyjęcie do juniorów. Może nawet zagrać w turnieju.
Wątpi jednak, czy znajdzie na to czas. Musi przecież chodzić do Rolfe'a, żeby ślęczeć nad
starymi księgami i trzymać w dłoni magiczne kryształy, podczas gdy jego przyjaciele leniuchują i
zajadają pizzę.
Wita go Roxanne, towarzyszka Rolfe'a.
- Dzień dobry, Devonie March - mówi, mierząc go swymi dziwnymi złocistymi oczami. Jest
uderzająco piękna, wysoka, brązowoskóra, i mówi z lekkim jamajskim akcentem. - Podejrzewałam,
że dzisiaj cię zobaczymy.
- Wydaje się, że zawsze wiesz, kiedy się mnie spodziewać, Roxanne.
- Jesteś głodny. Każę szefowi kuchni, żeby coś ci przygotował.
Ma rację, rzeczywiście jest głodny. Roxanne musi być jasnowidzem - albo czyta w myślach.
Rolfe uważa, że jest bardzo mądra. „Ma intuicję" - mówi o niej.
- Rolfe jest w swoim biurze - mówi Roxanne. - Możesz wejść.
W restauracji jest tylko kilku gości, zamiejscowych, którzy rzucili wyzwanie ośnieżonym
klifom, zapewne przybywszy z Newportu. Devon mija ich, zmierzając do biura Rolfe’a. Ma
nadzieję, że będą mogli razem pojechać do domu Rolfe’a, gdzie są księgi i magiczne kryształy. A
przynajmniej że Rolfe będzie miał czas, żeby wysłuchać jego opowieści.
Lekko puka do drzwi.
- Proszę - rzuca Rolfe i jego głęboki, dźwięczny głos natychmiast łagodzi wywołany
wydarzeniami poprzedniego dnia niepokój Devona. - Devon! - Mówi ciepło. - Tak szybko z
powrotem? Jakieś kłopoty?
- Być może - odpowiada Devon.
Mężczyzna wychodzi zza biurka i wskazuje chłopcu stojący z boku fotel. Rolfe to wysoki
brunet o przenikliwym spojrzeniu zielonych, głęboko osadzonych oczu. Ma trzydzieści kilka lat i
zachowuje się z butą typową dla człowieka, który ciężką pracą sam dorobił się fortuny. Pięcioletni
pobyt w więzieniu nie załamał go, tylko umocnił chęć odniesienia sukcesu po odsiadce. Niewiele
wiadomo o tym, jak zbił majątek. Opowiadał Devonowi i jego przyjaciołom o szybach naftowych
w Arabii Saudyjskiej, klejnotach ukrytych w egipskich piramidach oraz dziwnych kontaktach z
Chinami i Japonią.
Ważne jest tylko to, że Rolfe jest tutaj i tylko on może pomóc Devonowi znaleźć odpowiedzi
na liczne pytania.
- Opowiedz mi, co się stało - mówi Rolfe, siadając naprzeciw Devona.
- W Kruczym Dworze jest nowy zarządca - zaczyna Devon. - Gnom.
- Gnom? A co to takiego?
- Miałem nadzieję, że ty mi powiesz.
Rolfe kręci głową.
- Może odpowiedź jest w jednej z ksiąg mojego ojca.
- No, w każdym razie ten człowieczek podstępem skłonił mnie do wejścia do Otchłani.
- Co?
- próbowałem czegoś się od niego dowiedzieć. On wie wszystko o Horatiu Muirze i
czarodziejskich umiejętnościach rodziny Muirów. Kiedy poruszyłem temat wieży zaproponował,
żebym dostał się do niej przez jego łazienkę.
Rolfe krzywi się.
- Przez jego łazienkę?
- Wiem, że to brzmi dziwnie. Po prostu wysłuchaj mnie, dobrze? Tak więc otworzyłem drzwi
jego łazienki, a za nimi były schody wiodące w dół. Widziałem, słyszałem i czułem demony, Rolfe.
I żar. Piekielny żar.
Rolfe wstaje.
Devonie, w Kruczym Dworze jest tylko jedno wejście do Otchłani, przez portal we
wschodnim skrzydle. Jestem tego pewien. A to przejście zostało zamknięte. Sam to zrobiłeś, kiedy
wróciłeś, uratowawszy Alexandra.
- Zatem co to były za schody? Widziałem tam różne rzeczy, Rolfe...
Rolfe przygląda mu się.
- Jakie rzeczy?
- Tam było pełno ludzi, domagających się spalenia Apostaty. - Devon znacząco spogląda na
Rolfe'a - Tak nazywali Jacksona Muira, pamiętasz? Apostatą. Heretykiem, zbuntowanym
czarownikiem. I był tam jakiś mężczyzna, który chciał sprowadzić mnie po schodach w tłum.
Rolfe kręci głową.
- To nie była Otchłań. Jednak jeśli jest tak, jak podejrzewam...
- Co takiego, Rolfe? Co podejrzewasz?
- Muszę zajrzeć do ksiąg ojca.
- No to chodźmy, Rolfe. Jedźmy do twojego domu.
Mężczyzna wzdycha.
- Mój samochód jest w warsztacie. Nie będzie gotowy wcześniej niż za godzinę.
Devon wie, że spacer do domu Rolfe'a, wznoszącego się na skraju jednego z największych
urwisk cypla, zająłby zbyt wiele czasu.
- Mógłbym spróbować nas przenieść - proponuje. - Jednak nie zawsze mi się to udaje.
- Sądzę, że tym razem może ci się udać - mówi Rolfe - ponieważ zrobiłbyś to w
poszukiwaniu wiedzy. Nie wiem jednak, czy zdołałbyś zabrać mnie ze sobą.
- Chcesz spróbować? - Pyta Devon.
Rolfe kiwa głową. Wyciąga ręce i chwyta obie dłonie Devona.
Chłopiec zamyka oczy i myśli o gabinecie Rolfe a, z trzema szklanymi ścianami
wychodzącymi na spieniony ocean i czwartą, od podłogi po sufit zastawioną półkami z książkami.
Książkami pełnymi wiedzy. Książkami o historii Bractwa. A kiedy otwiera oczy, jest tam razem z
Rolfe’em.
- Super - mówi Devon.
- Tak - przyznaje z uśmiechem Rolfe. - Rzeczywiście.
Już idzie do półek z księgami i przesuwa dłonią po ich grzbietach. Stojące między książkami
czaszki spoglądają pustymi oczodołami na Devona, strzegąc starożytnej wiedzy.
- Jest - mówi Rolfe, wyjmując jedną z ksiąg. - Encyklopedia magii, napisana przez
czarodzieja Skrzydła Nocy, Johanna Roztropnego z Holandii pod koniec pierwszego tysiąclecia.
Nadal aktualna.
Zdmuchuje kurz z okładki i zaczyna przewracać kartki.
- Czego szukasz? - Pyta Devon.
- Gnoma - odpowiada Rolfe. - Ach, mam. - Zaczyna czytać. - „Stworzenie żyjące pod ziemią
i strzegące skarbów Skrzydła Nocy w postaci klejnotów lub wiedzy. Biegłe w sporządzaniu
naparów i leków. Bardzo silne. Żyje kilkaset lat. Głównie spotykane w Skandynawii i Rosji". -
Podsuwa chłopcu księgę pod nos. - Spójrz, jest tu nawet ilustracja.
Devon przyznaje, że narysowany gnom istotnie jest podobny do Bjorna Forkbearda, z tymi
szerokimi barami i ostrymi pazurami.
- Powiedział, że ma sześćset sześćdziesiąt dwa lata - mówi Devon. - Domyślam się, że nie
żartował. I mówił, że urodził się w kopalni w Finlandii. To by się zgadzało, Rolfe.
- Dziwne, że Amanda zatrudniła kogoś takiego jako zarządcę Kruczego Dworu - głośno
zastanawia się Rolfe. - Równie dziwne jak to, że przez tyle lat tolerowała tam tego śmierdziela
Simona. - I po chwili dodaje: - Oczywiście rozumiem, że nie mogła zatrudnić pierwszego lepszego,
nie do takiego domu, jakim jest Kruczy Dwór.
- Jak myślisz, co ona ukrywa w tej wieży, Rolfe? Jestem pewien, że właśnie dlatego
zatrudniła Bjorna - aby pilnował jej tak, jak przedtem Simon.
- Nie mam pojęcia - mówi Rolfe. - Jednak to musi być bardzo ważne. Może niebezpieczne.
- Sądzisz, że to inna Otchłań?
Mężczyzna zastanawia się przez chwilę, po czym kręci głową.
- Nie. Pamiętam ten straszliwy kataklizm, w którym zginął mój ojciec i ojciec Amandy. Tam
jest tylko jedno wejście do Otchłani, to we wschodnim skrzydle.
- Zatem dokąd prowadzą te schody w łazience Bjorna?
Rolfe wzdycha.
- Odpowiedzi na to pytanie nie znajdziemy w żadnej z tych ksiąg.
Odchodzi od regału i spogląda na ocean. U stóp urwiska fale rozbijają się o skały z siłą,
która zawsze zdaje się wprawiać go w melancholię. Devon podejrzewa, że ilekroć Rolfe patrzy na
te skały, myśli o tych dwojgu młodych ludziach, którzy tam zginęli, w jego samochodzie, zabrani
przez morze. Nawet jeśli nie prowadził, był pijany - i Devon nie sądzi, aby Rolfe kiedykolwiek
uwolnił się od poczucia winy za ich śmierć.
Chłopiec podchodzi i kładzie dłoń na ramieniu przyjaciela.
- O czym myślisz, Rolfe?
- O wszystkich tych tajemnicach, całej tej wiedzy, utraconej wtedy, kiedy Szaleniec
pozbawił życia mojego ojca i pana Muira. - Rolfe odwraca się i patrzy na Devona. - O
informacjach, jakich potrzebujesz, i odpowiedziach, jakich nie mogę ci udzielić. Ten kataklizm
spowodował tyle nieszczęść. Nikt z nas nie zaznał już potem radości.
- Jestem pewien, że byłbyś wspaniałym Opiekunem.
Rolfe patrzy na niego smutno.
- Tak uważasz? Nawet wiedząc, co zrobiłem?
- To nie twoja wina, Rolfe. Nie prowadziłeś tego samochodu.
- Amanda twierdzi, że tak.
- Kłamie. Była na ciebie zła i chciała się zemścić.
Na wargach Rolfe a pojawia się nikły uśmiech.
- Tak, a teraz ja chcę się na niej zemścić. I zrobię to, Devonie. Wysadzę ich z interesu, a
wtedy będziesz mógł mieszkać u mnie.
Devon usiłuje pogodzić się z myślą o tym. Potrafi zrozumieć jego chęć zemsty za kłamstwa
pani Crandall, ale nie chce, żeby Cecily lub Alexandrowi stała się jakaś krzywda. A gdyby
Muirowie wylecieli z interesu, miałoby to wpływ i na nich oboje. Jak zawsze, gdy Rolfe zaczyna o
tym mówić, Devon szybko zmienia temat.
- Zatem powiedz mi coś o tych schodach, Rolfe. Jeśli uważasz, że to nie była Otchłań, to co?
Rolfe wzdycha.
- Przypominam sobie coś... Coś, co fascynowało mnie, kiedy byłem mały.
- Co takiego?
- Pamiętam opowieści o tym, że Horatio Muir zbudował Schody Czasu. Były to magiczne
schody, które pojawiały się w różnych częściach domu. Oszałamiające osiągnięcie. Dzięki nim
Horatio mógł cofać się w czasie i konsultować z wielkimi czarodziejami Skrzydła Nocy. Mógł też
przenosić się w przyszłość.
- To niezwykłe - przyznaje Devon.
- Kiedy mieszkańcy Kruczego Dworu wyrzekli się magii, Schody Czasu uznano za stracone
na zawsze. Jeśli jednak to, co mówisz, jest prawdą, to podejrzewam, że powróciły. To dzięki tobie
znowu się pojawiły, Devonie, ponieważ jesteś czarodziejem obdarzonym ogromną mocą.
- A więc to nie była Otchłań... Tylko schody w czasie.
- Tak podejrzewam - mówi Rolfe. Znów spogląda na ocean. - Nie wiem tylko, czy Bjorn
wiedział, że ci się pokażą, i czy chciał w ten sposób przekazać ci jakąś konkretną wiadomość.
Devon zastanawia się nad czymś.
- Zatem uważasz, że byłem głupi, sądząc, że pani Crandall chce mnie zabić?
- Devonie, przyjacielu - mówi Rolfe, kładąc dłonie na ramionach młodzieńca. - Ta kobieta
jest zdolna do wszystkiego. Radzę ci, żebyś uważał na siebie.
Devon ponownie siłą woli przenosi siebie i Rolfe'a z powrotem do restauracji, gdzie
pochłania kanapkę z kurczakiem i frytki, przyniesione mu przez Roxanne.
- Jeszcze jedno - pyta Rolfe’a pomiędzy kęsami. - Czy odkryłeś, dlaczego nie mogę
wykorzystać pierścienia mojego ojca?
Ted March pozostawił po sobie kryształowy pierścień. Każdy Opiekun posiada kryształ,
który zawiera wiedzę potrzebną czarodziejowi Skrzydła Nocy. Devon wiele się dowiedział,
trzymając w dłoniach kryształ ojca Rolfe'a - choć miał też przy tym przerażające wizje. Jednak
pierścień ojca okazał się bezużyteczny.
- Nie, przykro mi, Devonie - mówi mu Rolfe. - Może został w jakiś sposób uszkodzony. A
może milczy z jakiegoś powodu. Poczytam więcej o tych kryształach.
Na zewnątrz zrobiło się ciemno i od strony portu wieje zimny wiatr. Devon jest zmęczony i
nie ma ochoty na długą wędrówkę pod górę, do Kruczego Dworu. Próbuje przenieść się tam siłą
woli, ale jak zawsze w takich wypadkach, jego magiczne umiejętności zawodzą.
Służą do wyższych celów, a nie do ułatwiania ci życia, przypomina mu Głos. Przecież wiesz.
Dobrze, dobrze, odpowiada Devon. Byłoby jednak miło, gdyby czasem robiły wyjątek.
Tak więc rozpoczyna długą wędrówkę schodami na klif, pospiesznie mijając przysypany
śniegiem cmentarz, gdzie anioł z połamanymi skrzydłami stoi na grobie Szaleńca. Devon zerka na
stojący na środku cmentarza marmurowy obelisk z wykutym na nim imieniem DEVON. Co to ma
znaczyć? Czy ma z nim coś wspólnego?
Kiedy w domu strząsa śnieg z butów, ośmioletni Alexander Muir z łoskotem zbiega po
schodach.
- Devonie! - Woła. - Wróciłeś!
- Hej, kolego, co się dzieje?
- Ubieramy choinkę - woła mały. - Bjorn po południu ściął ją w lesie. Jest naprawdę wysoka.
Miło widzieć, że chłopiec tak się cieszy. Kiedy Devon przybył do Kruczego Dworu,
Alexander był ponury i przygnębiony, wiecznie skwaszony i potwornie złośliwy. W ciągu ostatnich
kilku tygodni bardzo się zmienił i Cecily przypisuje za to zasługę Devonowi.
- Chcesz nam pomóc ją ubierać? - Pyta Alexander, ciągnąc go za rękę.
Devon wichrzy malcowi włosy.
- Jasne - mówi. - Za kogo mnie masz, za jakiegoś starego Scroogea?
Będą to pierwsze święta Devona bez ojca. Patrzy ze smutkiem, jak Cecily rozpakowuje
pudełka przyniesione z piwnicy, pełne starych szklanych ozdób. Obwiesza nimi wysoki srebrny
świerk, stojący w salonie. Devon zastanawia się, co się stało z tymi ozdobami, które razem z ojcem
robili co roku z szyszek i kukurydzy, a po świętach starannie pakowali i chowali w garażu. Prawnik
ojca zrobił tam porządek. Pewnie po prostu je wyrzucił.
- Tęsknisz za swoim tatą, co, Devonie?
Devon patrzy na malca. Alexander jakby czytał w jego myślach.
- Tak - mówi Devon. - Chyba tak.
Alexander wiesza na gałęzi szklany sopel, po czym siada na kanapie obok Devona.
- Mój ojciec obiecał, że na Boże Narodzenie wróci do domu - mówi chłopczyk - ale ciotka
Amanda mówi, że nie powinniśmy go oczekiwać.
Devon współczuje Alexandrowi. Chłopczyk został podstępnie uwięziony w Otchłani,
podczas gdy jego ojciec używał życia na Lazurowym Wybrzeżu. Edward Muir rzadko pisał lub
dzwonił, żeby zapytać o chłopca. Sporadycznie przysyłane pocztówki lub kosztowne prezenty z
różnych egzotycznych miejsc - tylko tyle otrzymywał od niego Alexander. Devon przypuszcza, że
chłopczyk już od prawie roku nie widział ojca.
- Obiecał zabrać mnie na safari, kiedy skończę dziesięć lat - mówi Devonowi Alexander. -
Był na wielu polowaniach. Żyrafy, słonie i nosorożce - widział je wszystkie.
Ty widziałeś znacznie więcej, mały, myśli Devon. Na szczęście jednak malec nie pamięta
swojego pobytu w Otchłani.
Tej nocy Devon zasypia, myśląc o swoim ojcu. Ma sen. Słyszy, jak ojciec woła go we mgle,
napływającej na klify znad oceanu. W końcu dostrzega ojca na Czarciej Skale, na samym krańcu
włości Muirów, gdzie brzeg opada sześćdziesięciometrowym urwiskiem do morza, gdzie żona
Szaleńca, Emily Muir, spadła i roztrzaskała się na skałach.
- Devonie - woła ojciec. - Wieża. Tajemnica kryje się w wieży.
Devon siada na łóżku. Głos ojca wciąż dźwięczy mu w uszach.
- Wieża - mówi ktoś. - Musimy opuścić wieżę.
Devon uświadamia sobie, że to nie jest głos ojca. Napływa z daleka. To rozmowa dwóch
osób. Tylko dlaczego słyszy ją tak wyraźnie w swojej sypialni, za zamkniętymi drzwiami? Jakby
nagle został obdarzony nadzwyczaj wyczulonym słuchem.
- Po prostu chodź ze mną. Wszystko będzie dobrze.
- Dokąd? Gdzie chcesz mnie zabrać?
- Po prostu chodź. Zaufaj mi. Będzie dobrze.
Devon po cichu wstaje z łóżka i podchodzi do drzwi. Nasłuchuje. Głosy ucichły, ale teraz
słyszy czyjeś kroki na schodach.
Słyszę to, co się dzieje w wieży, uświadamia sobie Devon. Jakbym był nastrojony na
odpowiednią falę i słyszał, co się tam dzieje.
Po cichu wychodzi na korytarz. W domu jest prawie zupełnie ciemno. Devon powoli schodzi
na zawieszony nad przedsionkiem podest, gdzie znajduje się wejście na wieżę. Chowając się w
głębokim cieniu za balustradą, widzi, jak otwierają się drzwi i wychodzą z nich dwie osoby. Są
ledwie widoczne, ale teraz jest pewien, że ten głos, który słyszał, należy do Bjorna. Jedna z tych
dwóch postaci jest bardzo mała. To z pewnością gnom.
Druga postać jest odziana na biało. Tylko tyle zdołał dostrzec. Widział już tutaj postać w
bieli, postać, którą uznał za kobiecą.
Znikają na dole, przechodząc do innej części domu. Devon szybko przestaje ich słyszeć.
Jeśli spróbuje za nimi iść, zaryzykuje, że go zauważą. Powinien po prostu wrócić do łóżka. Jeśli
przyłapie go pani Crandall...
Nagle uświadamia sobie, że Bjorn zostawił otwarte drzwi na wieżę. Devon pojmuje, że ma
teraz szansę. Nie potrafi otworzyć tych drzwi, kiedy są zamknięte. Teraz nadarza się okazja, na jaką
czekał. Siłą woli przenosi się na dół, do przedsionka. Szybko przekrada się przez mrok do wieży.
Już tu kiedyś był. Kilka tygodni temu zakradł się tu i dotarł do połowy krętych kamiennych
schodów, zanim zaatakował go Simon. Jednak dzięki temu dowiedział się, że trzy kondygnacje
wyżej znajdują się pewne drzwi. Do komnaty, w której prawdopodobnie kryła się tajemnica jego
przeszłości.
Cały czas ma wrażenie, że zaraz ktoś go przyłapie. Próbuje siłą woli przenieść się do tej
komnaty, ale nie może.
Muszę się natrudzić, tłumaczy sobie. Muszę się natrudzić, żeby się dowiedzieć, kim jestem.
Nie mając światła, Devon musi polegać na nikłym blasku księżyca, wpadającym przez okna
wieży. Krok po kroku wymacuje sobie drogę, wodząc dłońmi po ścianie, natrafiając na pęknięte
kamienie i włochate pająki.
W końcu dociera do drzwi komnaty. Kiedyś śniło mu się, że znajduje w niej Szaleńca. Teraz
jednak sądzi, że znajdzie tam coś innego: tajemnicę swojej tożsamości. I chociaż to dziwnie brzmi,
to przeraża go bardziej niż możliwość spotkania z Jacksonem Muirem.
Otwiera drzwi i widzi, że to zwyczajny pokój. Mały, zwykły owalny pokój z łóżkiem,
biurkiem, stołem i dwoma krzesłami. Z łóżka zdjęto pościel, a blat biurka jest pusty. Devon
wygląda przez okno i widzi w dole taras salonu. Tak, to jest to okno, w którym tyle razy widział
światło, a raz kobietę - ducha? - Wołającą jego imię.
W tym pokoju nie ma niczego, co wyjaśniałoby, kogo wyprowadził stąd Bjorn. Devon jest
rozczarowany, lecz nagle zauważa coś na podłodze. Pochyla się, żeby to podnieść. W nikłym
świetle księżyca widzi lalkę. Nagą lalkę z różowego plastiku - której nagle odpada głowa. Olbrzymi
brązowy pająk wypełza z otworu na rękę Devona.
I wtedy wypełnia komnatę odrażający śmiech.
3. Powrót do domu
Devon upuszcza lalkę i strząsa pająka z dłoni. Śmiech nie cichnie - nie taki, jaki już słyszał,
nie śmiech Szaleńca, lecz raczej, sądząc po tonie głosu, śmiech Szalonej. Piskliwy, przeszywający i
okrutny.
Devon zbiera siły.
- Pokaż mi swoją twarz - rozkazuje.
- Moją twarz? - Odpowiada głos, gdy milknie śmiech. - Odważysz się spojrzeć na moją
twarz?
- Tak, odważę się.
- Głupi chłopak. Już raz widziałeś moją twarz. Och tak, pamiętam cię. Patrzyłeś tymi
bystrymi młodymi oczami...
- Kim jesteś? - Ponownie pyta Devon.
- Często mówisz do siebie w środku nocy?
To nowy głos. Devon odwraca się. Bjorn Forkbeard stoi w progu uśmiechnięty. Zaciera małe
dłonie.
- Z jakimi to duchami rozmawiasz, mój chłopcze?
Devon nie odpowiada. Gnom podchodzi do niego, uśmiechając się z wyraźnym
zainteresowaniem.
- Może z biedną starą Emily Muir? Właśnie dziś wieczorem czytałem o niej w książce
opisującej historię rodu Muirów. O tym, że zabiła się, skacząc z Czarciej Skały...
- Nie wiem, z kim rozmawiałem - mówi mu Devon - ale nie był to ktoś tak miły i uprzejmy
jak Emily Muir, tyle mogę ci powiedzieć.
- Zatem kto?
Devon marszczy brwi.
- Może ty mi to powiesz?
- A skąd ja miałbym wiedzieć?
Devon prostuje się, groźnie górując nad gnomem.
- Chcę wiedzieć, kogo przed chwilą wyprowadziłeś z tego pokoju.
W świetle księżyca na twarzy Bjorna widać zdumienie.
- Nie wiem, o czym mówisz, mój młody paniczu. Po prostu usłyszałem tu jakieś krzyki i
przyszedłem sprawdzić, co się dzieje.
- Nie okłamuj mnie, Bjornie. Widziałem cię z kimś, z osobą, którą wyprowadzałeś z tej
wieży. Teraz widzę, że ukrywasz coś przede mną, tak samo jak robił to Simon. Z kim jesteś w
zmowie, Bjornie? Powiedz mi, bo i tak się dowiem.
Gnom obrzuca go zbolałym spojrzeniem.
- Mój chłopcze, zawdzięczam ci życie. Nie spiskuję przeciwko tobie. Wierz mi.
- Dlaczego więc nie chcesz mi powiedzieć, kto mieszkał w tym pokoju?
Gnom uśmiecha się smutno.
- Nie mogę powiedzieć czegoś, czego nie wiem.
- Może więc powiesz mi, co za duch nawiedza tę wieżę? Czyj śmiech słyszałem? Kim jest ta
kobieta, która przemówiła do mnie? Powiedziała, że już mnie kiedyś widziała. Kto to jest, Bjornie?
Gnom wzdryga się i ogląda za siebie.
- Naprawdę nie wiem, mój młody przyjacielu. Jeśli jednak w tym pomieszczeniu jest jakiś
zły duch, to lepiej stąd wyjdźmy. Szybko.
Devon wzdycha, wiedząc, że nic więcej nie wyciśnie z Bjorna. I nagle rzeczywiście czuje, że
w komnacie robi się gorąco. Istotnie jest tu jakiś zły duch i Devon jest pewien, że wkrótce znów go
spotka.
Kiedy wychodzą z pokoju, Devon przystaje i podnosi bezgłową lalkę.
- Do kogo należała? Czy wiesz chociaż to?
Bjorn ze smutkiem spogląda na lalkę.
- Zapewne do jakiegoś dziecka, które kiedyś mieszkało w Kruczym Dworze. Zostaw ją tam,
gdzie ją znalazłeś, Devonie. Lepiej nie zakłócać spokoju tej komnaty.
Devon słucha tej rady. Schodzą po schodach. Bjorn zamyka drzwi na klucz i radzi
Devonowi, żeby nie wspominał o tym epizodzie pani Crandall.
- Nie sądzę, żeby była z nas zadowolona - mówi Bjorn.
To pierwsze wypowiedziane przez gnoma słowa, w które Devon jest gotów uwierzyć.
Kiedy Devon był mały, święta Bożego Narodzenia były dla niego radosnym i cudownym
okresem. Ojciec zawsze przestrzegał tradycji, wieszając wieńce na drzwiach i paląc świeczki w
oknach. Szli do lasu niedaleko ich domu w Coles Junction w stanie Nowy Jork i ścinali wysoki
świerk, po czym przynosili go do domu i ozdabiali łańcuchami z prażonej kukurydzy oraz wielkimi
staromodnymi bombkami. Tato sporządzał gar swojego specjału, który nazywał cynamonowym
naparem, tajemniczej mieszanki różnych syropów i ziół, uwielbianej przez wszystkie dzieci w
okolicy. Devon pamięta, że jego przyjaciele Tommy i Suze najbardziej w świecie lubili siedzieć w
okresie Bożego Narodzenia w domu Devona, z wszystkimi jego światłami i zapachami. Tato palił
fajkę z główką z kaczana kukurydzy, jak Święty Mikołaj.
W istocie tato był trochę podobny do Świętego Mikołaja, z tymi okrągłymi rumianymi
policzkami, siwymi włosami i błyszczącymi niebieskimi oczami. Nie miał brody, ale był krągłym,
jowialnym staruszkiem. Po jego śmierci Devon ze zdumieniem dowiedział się od Rolfe'a, że ojciec
w rzeczywistości miał kilkaset lat, co nie było niczym niezwykłym u Opiekuna. Ted March,
mechanik z Coles Junction, naprawdę nazywał się Thaddeus Underwood i był Opiekunem w
Bractwie Skrzydła Nocy.
Chociaż jednak tato wyglądał jak Święty Mikołaj, pod choinką zawsze było niewiele
prezentów. Och, starał się, żeby Devon dostał coś, czego pragnął: jednego roku kolejkę elektryczną,
pas Batmana jako siedmiolatek czy odtwarzacz płyt kompaktowych na ostatnie święta Bożego
Narodzenia, które spędzili razem. Nigdy nie mieli za dużo pieniędzy i między innymi dlatego
Kruczy Dwór wywarł takie wrażenie na Devonie. Tutaj chłopiec miał pokój o powierzchni prawie
takiej jak domek, w którym mieszkał z ojcem w Coles Junction.
Pomimo to oddałby wszystko, żeby tam wrócić. Chętnie zrezygnowałby ze swoich dziwnych
umiejętności i szlachetnego rodowodu Skrzydła Nocy, żeby znów być zwyczajnym chłopcem, mieć
ojca i spędzać czas z Tommym i Suze.
Jednak to oznaczałoby rozstanie z Cecily, D. J., Marcusem i Aną. Gdyby tylko mógł zabrać
ich ze sobą i wrócić do dawnego życia.
Przedświąteczne przygotowania w Kruczym Dworze wprawiły go w melancholię. Siedząc
na kanapie i patrząc, jak Alexander wiesza na kominku skarpety dla Świętego Mikołaja, Devon
zauważa, jak dziwnie one wyglądają pod ponurym portretem Horatia Muira. W tym momencie
zdaje sobie sprawę z tego, że dla niego nie ma skarpety.
Alexander najwyraźniej też to zauważa.
- Hej, Devonie, nie zabrałeś swojej skarpety?
Devon kręci głową.
- No cóż, więc będziesz musiał ją sobie zrobić. Ciotka Amanda napełnia nam je cukierkami.
Cecily wchodzi do salonu.
- Jakbyś ty potrzebował więcej cukierków, tłuścioszku - mówi.
Alexander pokazuje jej język. Jest zdecydowanie zbyt pulchny, chociaż zdaniem Devona
wygląda zdrowiej, od kiedy zaczął częściej wychodzić ze swojego pokoju. Przedtem całymi dniami
przesiadywał przed telewizorem, ale teraz Devon wyciąga go na sanki, na wzgórza znajdujące się
na terenie posiadłości, za kortem tenisowym.
- Ja nie potrzebuję skarpety - mówi Devon. - Jestem za stary na takie rzeczy.
- Jasne, że potrzebujesz skarpety - mówi Cecily. - Zrobię ci ją.
- Muchas gracias - dziękuje Devon z uśmiechem.
Bjorn jak spod ziemi wyrasta za jego plecami.
- Panie Devonie, ma pan gościa - informuje.
- Gościa?
- Tak. - Bjorn wskazuje na przedsionek. Devon zauważa stojącego tam Marcusa, okutanego
w kurtkę i szal.
- Cześć! - Woła Devon, zrywając się z kanapy, żeby powitać przyjaciela. - Co się stało?
- Powiedziałeś, że chcesz ze mną porozmawiać - mówi Marcus. - A kiedy zadzwoniłem,
mówiłeś, że to musi zaczekać, aż spotkamy się osobiście.
Devon kiwa głową i ogląda się przez ramię, żeby się upewnić, że nikt ich nie słyszy.
- Chodź ze mną do biblioteki, dobrze?
Spiesznie przechodzą korytarzem. Gdy już są w mrocznym pokoju, w którym unosi się
duszący zapach starych ksiąg,
Marcus zdejmuje płaszcz i spogląda Devonowi w oczy.
- Co się dzieje? Widzę, że coś złego.
- No cóż, niekoniecznie. Chodzi o coś... Związanego z tobą.
- ze mną?
- Taak. - Devon milknie, nie wiedząc, jak to ująć. - Słuchaj, muszę ci coś powiedzieć. Jednak
nie chciałbym cię przestraszyć.
- Chodzi o demony? I Otchłań?
- Nie. - Właściwie Devon nie jest tego pewien, ale nie chce przerazić Marcusa. - Posłuchaj,
kiedy cię poznałem, zobaczyłem coś na twojej twarzy. I ostatnio znów to widziałem.
Marcus marszczy brwi.
- Co? Jakiś syf?
- Nie. Pentagram.
- Pentagram? Co to takiego?
- Pięcioramienna gwiazda wpisana w okrąg.
- Devonie, nigdy nie rysowałem sobie gwiazdy na czole. Może D. J. zrobiłby coś tak
dziwnego, ale nie ja.
- Właściwie ten znak nie znajdował się na twojej twarzy. Unosił się nad nią. Jakbym miał
wizję.
Devon widzi błysk zrozumienia, zapalający się w oczach Marcusa. Zbyt wiele się zdarzyło,
żeby ktoś wątpił w to, że Devon potrafi widzieć rzeczy niedostrzegalne dla zwykłego śmiertelnika.
- Co to oznacza? - Pyta Marcus lekko drżącym głosem, zdradzającym lęk.
- Myślałem, że może ty podsuniesz mi jakąś wskazówkę.
- Wskazówkę? Jaką?
- Nie mam pojęcia. Czy ktoś z twojej rodziny miał kiedyś magiczne zdolności?
Marcus śmieje się drwiąco.
- Z mojej rodziny? Nie sądzę. Mój ojciec jest hydraulikiem. Nie należymy do Skrzydła Nocy
tak jak ty, Devonie.
- No cóż, pomyślałem, że powinienem ci powiedzieć. Sprawdziłem znaczenie tego
pentagramu w jednej z ksiąg w domu Rolfe'a. To dobry znak. Chroni przed złymi duchami. Tak
więc nie powinieneś się bać. Może to oznacza, że jesteś w jakiś sposób chroniony.
- Albo że coś ma mi się stać - mówi ponuro Marcus.
- Zatem nie powinienem był ci o tym mówić?
- Nie, dobrze zrobiłeś - uśmiecha się Marcus. - Wiesz, naprawdę cię podziwiam, Devonie.
Mam nadzieję, że o tym wiesz. Jesteś najodważniejszym dzieciakiem, jakiego znam.
Devon lekko się rumieni.
- I chcę ci podziękować za to, że cały czas akceptujesz mnie bez żadnych zastrzeżeń. Wiesz,
nigdy nie dałeś mi odczuć, że jestem inny, czy coś w tym stylu.
Devon uśmiecha się.
- Cóż, wiem coś o tym, jak to jest dorastać, czując się innym, Marcusie. Wiem, jak to jest,
kiedy masz wrażenie, że na świecie nie ma nikogo takiego jak ty.
Marcus śmieje się. Podają sobie ręce i obiecują, że wyjaśnią zagadkę pentagramu. Patrząc,
jak przyjaciel wychodzi, Devon myśli, że chociaż Marcus jest gejem, wiedzie znacznie
normalniejsze życie, niż Devon kiedykolwiek będzie wiódł.
Oczywiście jeśli ten pentagram nie okaże się zapowiedzią jakiegoś nieszczęścia.
Nadchodzi Wigilia i prószący śnieżek raduje Cecily, która miała nadzieję na Boże
Narodzenie w śnieżnej szacie. W domu unosi się cudowny zapach, aromat pieczonego ciasta
dociera aż do salonu. Bjorn cały dzień spędził w kuchni, szykując wyszukane danie: indyka
nadziewanego żurawinami. Jest nie tylko najsilniejszym znanym Devonowi mężczyzną, ale także
wyśmienitym kucharzem. Pomimo to Devon mu nie ufa. Niewiele je.
Co to za życie? - Rozmyśla ponuro. Teraz muszę się martwić o to, że może jakiś gnom
zamierza mnie otruć za przyzwoleniem pani Crandall.
Później pani domu prowadzi wszystkich do pokoju matki, na jedną z rzadkich wizyt u
starszej pani, która spogląda na nich żółtymi, szklistymi oczami, najwyraźniej nie rozpoznając
nikogo poza swoją córką.
- Jesteś moim kawalerem przybywającym na wezwanie? - Pyta Devona przykuta do łóżka
kobieta.
- Nie, pani Muir - mówi jej. - Mam na imię Devon. - Przygląda się jej uważnie. Pozostali
ustawiają wazon z kwiatami na drugim końcu pokoju. - Czy to imię - Devon - coś pani mówi?
- Devon - powtarza staruszka. - Czy to imię mojego kawalera?
Chłopiec wzdycha. Z oczu staruszki nie jest w stanie niczego wyczytać. To smutne. Jeśli
Devon podejrzewał, że Greta Muir może być tą potężną czarodziejką, która jesienią uratowała go na
dachu przed śmiercią z ręki Simona, to teraz musi uznać, że to niemożliwe.
Staruszka jest tak słaba, że kiedy pani Crandall pomaga jej wstać, z trudem przechodzi kilka
kroków do fotela, gdzie przyjmuje parę ładnie zapakowanych bożonarodzeniowych prezentów. Nie
potrafi ich odpakować drżącymi rękami. Cecily wyręcza ją: w jednej paczce jest sweter, w drugiej
szal.
- Czy to od mojego męża? - Pyta z nagłym ożywieniem Greta Muir. - Gdzie on jest? Gdzie
Randolph?
Devon spogląda na to ze smutkiem. Twój maż zginął w Otchłani, myśli. Dlatego postradałaś
zmysły. I dlatego twoja rodzina wyrzekła się swojej wspaniałej przeszłości.
Biedna pani Muir zasypia w fotelu. Córka pomaga jej wrócić do łóżka.
- Wy, dzieci, zejdźcie na dół - mówi pani Crandall. - Za chwilę do was dołączę.
- Babcia to stara wariatka - mówi Alexander, kiedy idą korytarzem.
- Okaż odrobinę szacunku - karci go Cecily.
Chłopczyk gra jej na nosie.
W salonie wszyscy troje siadają na podłodze pod choinką. Pani Crandall wraca i pozwala
każdemu z nich otworzyć jeden prezent. Alexander dostaje książkę, Przygody Tomka Sawyera,
Cecily zachwyca się parą nowych dżinsów, a Devon w swojej paczce znajduje parę łyżew. Dziękuje
pani Crandall. Rzeczywiście chciał je mieć, żeby poślizgać się na jednym z zamarzniętych stawów
posiadłości. Ona ciepło uśmiecha się do niego i mówi:
- Wesołych świąt, Devonie.
Patrzy jej w oczy. Czy naprawdę widzi w nich współczucie?
Czy ona rzeczywiście chciała mnie zabić? Rolfe powiedział, żebym jej nie ufał, ponieważ jest
zdolna do wszystkiego.
Jednak Devon pamięta, jak delikatnie go opatrzyła, kiedy demony pokaleczyły mu twarz, i
jak objęła go, kiedy Simon próbował go zabić. Czy jest jego przyjaciółką czy wrogiem? Czy pod tą
lodowatą powłoką darzy go ciepłym uczuciem? Czy też chce usunąć go z drogi, ponieważ on
uosabia wszystko to, co chciałaby wymazać z historii swego rodu? Chciałby, żeby Głos mu to
wyjaśnił, lecz ten, jak często się to dzieje, milczy.
- Nie ma tu nic od mojego ojca - zauważa Alexander, zaglądając pod nisko zwisające gałęzie
drzewka.
Pani Crandall marszczy brwi.
- Nie, nie ma - mówi. Devon widzi, że jest zła na brata, który znów zapomniał o swoim
synu. - Jestem pewna, że prezenty po prostu przyjdą później. Wiesz, że podczas świąt poczta
wolniej...
W tym momencie otwierają się frontowe drzwi Kruczego Dworu. Podmuch wiatru wwiewa
wirujące płatki śniegu. Devon odwraca się. Widzi jakiegoś mężczyznę, obładowanego paczkami.
- Ho, ho, ho - woła przybysz. - Wesołych świąt!
Na chwilę wszyscy w salonie milkną ze zdumienia. Devon spogląda na twarze pani
Crandall, Cecily i Alexandra. Są zastygłe, pozbawione wyrazu. Nagle Alexander przerywa ciszę,
zrywając się na równe nogi i krzycząc:
- Tata!
- To wuj Edward! - Woła Cecily do Devona, wstając i wybiegając do przedsionka za
Alexandrem.
Devon odruchowo wstaje. Tylko pani Crandall z kamiennym wyrazem twarzy pozostaje na
swoim miejscu w wysokim fotelu.
- O wilku mowa, co? - Podsuwa Devon.
Kobieta spogląda na niego.
- Właściwe słowo, Devonie.
- Jak się ma mój chłopiec? - Pyta Edward Muir.
Postawiwszy zapakowane w kolorowy papier paczki na podłodze przedsionka, porywa
Alexandra w ramiona i mocno całuje. Edward Muir jest postawnym mężczyzną, wysokim i
barczystym, jasnoskórym i złotowłosym jak jego siostra. Jednak jego oczy skrzą się, podczas gdy
jej są zimne i czujne, a kiedy się śmieje, na jego zaczerwienionych policzkach pojawiają się
zabawne dołeczki.
- Tato! Wiedziałem, że przyjedziesz! - Woła Alexander.
- Chyba nie sądziłeś, że zrezygnowałbym ze świąt na łonie kochającej rodziny, co? -
Mężczyzna stawia syna na podłodze i zwraca się do Cecily. - Cześć, kociaku. Ależ urosłaś!
Ściska ją.
- Dobrze cię widzieć, wujku Edwardzie - mówi dziewczyna. - Zawsze wnosisz tyle światła
do tego domu.
- A ty zwykle potrafisz je wykorzystać - mówi on i spogląda nad głowami dzieci na siedzącą
w salonie siostrę. - Wesołych świąt, Amando.
- Witaj w domu, Edwardzie - odzywa się kobieta, ale Devon nie słyszy w jej głosie
entuzjazmu.
- Tato, musisz poznać Devona - nalega Alexander, ciągnąc ojca za rękę do salonu. - To mój
najlepszy przyjaciel
- Tak, tak - mówi Edward Muir, patrząc na Devona.
Podają sobie ręce. - Amanda pisała mi o swoim nowym podopiecznym.
- Miło mi pana poznać - mówi Devon.
- Och, przyjaciele nie będą sobie „panować" - Mężczyzna się uśmiecha. - Mów mi Edward.
Jestem pewien, że będziemy kumplami, Devonie.
Devon uśmiecha się. Żałuje, że Edwarda Muira nie było w Kruczym Dworze, kiedy tutaj
przyjechał. Jego ciepłe i przyjacielskie zachowanie bardzo pomogłoby mu przetrwać tamte
pierwsze tygodnie.
Teraz Edward odwraca się do siostry, która wciąż nie wstała, żeby go przywitać.
- Droga Amando - mówi. - Przepraszam, że telefonicznie nie uprzedziłem cię o moich
planach, ale chciałem zrobić wam niespodziankę. - Omiata wzrokiem wszystkich obecnych. -
Ponieważ mam dla was wielką niespodziankę.
Pani Crandall patrzy na niego czujnie.
- Co tym razem, Edwardzie? Kolejny nowy interes, który szturmem podbije świat i będzie
kosztował naszą rodzinę kilkadziesiąt tysięcy dolarów?
On śmieje się, ignorując jej słowa.
- Zauważyłem, że zatrudniłaś nowego zarządcę, Amando. Interesująca postać. Spotkałem go
na zewnątrz. Wnosi moje bagaże. Jest bardzo silny jak na takiego małego człowieczka.
Pani Crandall nie zmienia wyrazu twarzy.
- Ach, spójrz - mówi Edward Muir. - Właśnie nadchodzi.
Devon odwraca się. Bjorn wnosi bagaże przez frontowe drzwi. Jednak nie jest sam. Za nim
idzie kobieta w długim futrze z norek.
- Kochanie - mówi Edward Muir, gestem zachęcając kobietę, żeby dołączyła do niego.
Teraz pani Crandall wstaje, szeroko otwierając oczy i mocno zaciskając wargi.
- Poznajcie moją narzeczoną - mówi Edward Muir. - To mój syn Alexander, siostrzenica
Cecily, mój nowy przyjaciel Devon i oczywiście moja droga siostra Amanda. - Uśmiecha się, czule
spoglądając na nowo przybyłą. - Oto kobieta, którą zamierzam poślubić. Morgana Green.
- Witajcie - mówi Morgana spokojnie i z szacunkiem.
Jest piękna. Ma krótkie czarne włosy i ogromne piwne oczy. Devon zerka na panią Crandall
i Alexandra. Oboje gapią się zaskoczeni na kobietę.
- Czy mogę ci przypomnieć, Edwardzie - mówi pani Crandall, nie fatygując się witaniem
Morgany - że już jesteś żonaty?
Mężczyzna zbywa tę uwagę machnięciem ręki.
- Teoretycznie. Ingrid to beznadziejny przypadek. Jej lekarze mówili mi to już wiele razy.
Tak więc wszcząłem postępowanie rozwodowe.
Devon instynktownie obejmuje Alexandra. Przecież rozmawiają o jego matce. Devon wie, że
Ingrid Muir od wielu lat przebywa w szpitalu dla umysłowo chorych i Alexander ledwie ją pamięta.
Mimo to musi mu być przykro słuchać, jak ojciec tak nieczule o niej mówi. Devon zaczyna
podejrzewać, że za powierzchownym urokiem Edwarda Muira kryje się okrucieństwo.
- Mam nadzieję, że wszyscy mnie polubicie - mówi Morgana. W jej głosie słychać lekki
cudzoziemski akcent, ale Devon nie potrafi go rozpoznać. - Szczególnie ty, Alexandrze.
Pochyla się i spogląda chłopcu w oczy. Ściskają sobie dłonie.
- Wiem, że nigdy nie zastąpię ci matki - mówi uprzejmie Morgana - ale chciałabym być
twoją przyjaciółką.
Alexander nic nie mówi.
Edward zwraca się do siostry:
- A jak się ma nasza dobra mama?
- Tak jak zawsze - odpowiada pani Crandall, nie odrywając oczu od Morgany.
Edward rozpromienia się i obejmuje narzeczoną.
- Mimo to chciałbym jej przedstawić Morganę.
- Mama już zasnęła. - Pani Crandall spogląda w kierunku kominka. - Powiedz mi,
Edwardzie. Jak długo zamierzasz zostać tu tym razem?
- Przynajmniej tak długo, dopóki nie dostanę rozwodu. - Uśmiecha się. - Oczywiście będę
chciał wziąć ślub tutaj, w Kruczym Dworze. - Szeroko rozkłada ramiona. - W rodzinnym domu.
Devon patrzy na zarumienioną Morganę.
Pani Crandall sztywnieje.
- No cóż, jeśli zamierzasz tu mieszkać, może pomożesz mi również w rodzinnych interesach
- mówi, odchodząc od grupki, aby popatrzeć na taras i skalisty brzeg. - Wiesz, że mamy
konkurencję.
- Och tak, pisałaś mi o tym. Rolfe Montaigne wciąż sprawia kłopoty.
- Mówią, że zamierza otworzyć drugą restaurację i sponsorować własną flotę rybacką. - Pani
Crandall wzdycha, nie odwracając się. - Powiedz mi, Morgano. Czym ty się zajmujesz?
- Jestem tancerką - odpowiada Morgana.
Devon zauważa szyderczy uśmieszek Cecily.
- Baletową? - Pyta pani Crandall, ale wszyscy już wiedzą, że nie.
Morgana waha się, więc Edward odpowiada za nią.
- Poznałem Morganę w klubie w Monte Carlo - mówi - Jest powszechnie cenioną artystką. -
Patrzy na nią czule. - Jest wspaniała.
- Mogę to sobie wyobrazić - mówi pani Crandall głosem pełnym wzgardy. - No cóż, możesz
pokazać jej dom, Edwardzie. A potem chciałabym z tobą porozmawiać. W cztery oczy.
- Cóż to? Nie świętujemy? - Pyta Edward.
- Otworzyliśmy już nasze prezenty i zrobiło się późno. - Pani Crandall patrzy na Morganę. -
Na pewno chcesz się odświeżyć i rozpakować. Powiem Bjornowi, żeby przyniósł ci czajnik z
herbatą.
- Dziękuję - mówi Morgana.
Devon współczuje tej młodej kobiecie. Dobrze wie, jak zimna potrafi być pani Crandall. On
też niedawno był tutaj nowy i dopóki nie zaprzyjaźnił się z Cecily, czuł się bardzo samotny.
Postanawia zaprzyjaźnić się z Morganą. Wygląda na to, że ona ma zaledwie dwadzieścia parę lat i
pomimo norek, które zapewne kupił jej Edward, wydaje się bezpretensjonalna i szczera. A ponadto
taka ładna. Szczególnie te jej wielkie ciemne oczy. Podobne do oczu Devona.
Edward zabiera Morganę na górę, a Bjorn podąża za nimi z bagażami. Pani Crandall
stanowczo nalega, żeby bożonarodzeniowe prezenty, które przywiózł jej brat, otworzyć dopiero
rano. Na razie Alexander i Cecily układają je pod choinką. Pani Crandall bezgłośnie opuszcza
salon, cicho jak kot, znikając w tej części domu, w której chowa się, kiedy chce być sama. To
oczywiste, że nie cieszy ją powrót Edwarda ani jego decyzja poślubienia Morgany.
- No i co myślisz - pyta Devon Alexandra - o niespodziance twojego ojca?
- Nie lubię jej - odpowiada kwaśno malec.
Devon marszczy brwi.
- Alexandrze. Ona wydaje się bardzo miła.
- Nie. Wcale nie jest miła. - Chłopczyk zakłada pulchne rączki na piersi. - Wcale nie.
- Posłuchaj, kolego. Wiem, że to musi być dla ciebie trudne, ze względu na twoją mamę i w
ogóle. Może jednak powinieneś dać Morganie szansę.
- Nie - prycha Alexander.
Od miesięcy aż tak się nie dąsał. Jest złośliwy i uparty, jak w pierwszych tygodniach po
przybyciu Devona.
- No cóż - mówi Cecily. - Mogę tylko powiedzieć, że mam nadzieję, że to futro jest sztuczne.
No bo czyż to nie jest bezguście? Nienawidzę futer. Bezmyślna rzeź niewinnych zwierząt dla
zaspokojenia ludzkiej próżności...
- Jestem pewien, że kupił je twój wuj.
- Nieważne. To ona je nosi. - Cecily prycha. - I jak ona mówi? Jeszcze nigdy nie słyszałam
takiego akcentu.
- To Europejka - mówi Devon. - Może... Sam nie wiem... Francuzka?
- To nie jest francuski akcent. Ani włoski. Ani hiszpański. - Cecily marszczy brwi. - Ona
tylko udaje, żeby wzbudzić zainteresowanie. A jest zwyczajną podrzędną striptizerką.
- Dlaczego tak na nią najeżdżacie? - Devon ze zdziwieniem spogląda na Cecily. - Oboje nie
dajecie jej szansy.
Cecily krzywi się.
- Ona ci się podoba, prawda?
Devon broni się:
- Tak, właśnie.
- Tylko dlatego, że jest ładna. Tak więc ładna buzia wystarczy, żebyś nie zauważył, że to
zwyczajna naciągaczka, dybiąca na pieniądze mojego wuja?
Devon śmieje się.
- Wiesz, że mówisz jak twoja matka? To oczywiste, że ona też tak myśli.
Cecily tylko przewraca oczami.
- Idę spać - mówi Devon, zirytowany jej dziecinnym zachowaniem.
- Zaczekaj - zatrzymuje go dziewczyna, kładąc dłoń na jego piersi. - Nie kłóćmy się w
Wigilię.
Chłopiec wzrusza ramionami.
- Nie kłócę się. Chciałem tylko, żebyście dali jej szansę. Trudno być nowo przybyłym w tym
domu. Możecie mi wierzyć.
Cecily przyrzeka, że się postara. Jednak Alexander niczego takiego nie obiecuje.
Tlej nocy Devonowi śni się Morgana. Chłopiec czuje się zakłopotany tym snem, nawet w
czasie jego trwania. Morgana wchodzi do jego pokoju i rozchyla futro z norek, pod którym ma
tylko czarny peniuar. Wydyma usta i woła go po imieniu. Devon budzi się zaczerwieniony i
zmieszany.
- Człowieku - szepcze w noc. - Ona naprawdę jest niezła.
Nie może ponownie zasnąć. Rzuca się i przewraca z boku na bok. Zegar przy łóżku
pokazuje, że dochodzi pierwsza w nocy. W końcu Devon stwierdza, że musi się napić wody, więc
na palcach wychodzi ze swojego pokoju i idzie korytarzem. Z górnego podestu schodów zauważa,
że drzwi salonu są otwarte. W pokoju pali się światło i słychać głosy. Jest pewien, że to pani
Crandall i jej brat. Jest także pewien, że rozmawiają o nim.
Powinienem wiedzieć, co się tam dzieje, mówi sobie. Gdzie jest więc mój cudownie
wyostrzony słuch?
Głos zaskakuje go odpowiedzią: Może zamiast niego masz coś innego.
Devon nie rozumie, co Głos chce przez to powiedzieć, ale patrzy w dół i nagle wszystko
pojmuje. Widzi swoje kapcie oraz szorty i koszulkę, w których spał - ale nie swoje ciało! Jakby jego
ubranie chodziło samo.
Jestem niewidzialny!
- O rany! - Mówi Devon. Jego głos dziwnie brzmi, wydobywając się z ust, których nie
widać.
W porządku, myśli chłopiec, to jak na razie jest najfajniejsze ze wszystkiego. Nawet nie
wiedziałem, że to potrafię. Po prostu to zrobiłem!
Dlatego że w ten sposób odkryjesz to, co musisz wiedzieć, mówi mu Głos.
- Ba! - Mówi Devon do Głosu.
Ten ostatnio odzywa się coraz rzadziej i czasem informuje go o sprawach, o których
chłopiec już wie, albo najzupełniej oczywistych. Oczywiście Devon wie, że jako osoba
niewidzialna będzie mógł wślizgnąć się do salonu i podsłuchać rozmowę. Wie również, że może to
być bardzo nieuprzejme, ale tak czy inaczej musi poznać prawdę o swojej przeszłości.
Tak więc zdejmuje koszulkę, szorty i zrzuca z nóg kapcie, po czym chowa wszystko za
kotarą. Dziwnie jest tak schodzić nago po schodach, ponieważ nadal czuje swoje ciało, chociaż go
nie widzi. Kiedy jeden ze stopni trzeszczy pod jego ciężarem, Devon odkrywa, że wciąż może
narobić hałasu. Będzie musiał uważać.
Kiedy wchodzi do salonu, pani Crandall podnosi głowę. Musiał otworzyć szerzej drzwi,
żeby się przecisnąć. Jednak ona najwidoczniej go nie widzi. Przechodzi tuż obok niego i zamyka
drzwi. Teraz jest uwięziony w tym pokoju razem z nimi.
Devon wciąga głęboko powietrze, obawiając się, że któreś z nich to usłyszy. Możliwie
najciszej podchodzi do przeciwległej ściany i opiera się o nią, patrząc, lecz nie będąc widzianym.
- Zatem wie wszystko o Skrzydle Nocy? - Pyta Edward.
Pani Crandall kiwa głową.
- Dzięki Rolfe’owi.
- Może moglibyśmy go skłonić, żeby wyrzekł się swoich mocy, tak jak my.
Ona kręci głową.
- Jak zawsze jesteś głupcem, Edwardzie. Nie rozumiesz, że magiczne zdolności Devona
pozwoliły mu uratować twojego syna z łap Szaleńca? Jeżeli teraz zostaniemy bez jego mocy...
Edward marszczy brwi.
- Przecież Jackson Muir nie może wrócić.
- Tak uważaliśmy ostatnio.
On wzdryga się.
- Powinniśmy spalić ten dom. - I dodaje z krzywym uśmiechem: - Albo lepiej. Sprzedać go.
Moglibyśmy uzyskać sporą sumę.
- To do ciebie podobne, Edwardzie. Nie dbać o to, co się stanie z nowymi mieszkańcami
tego domu.
On śmieje się.
- Lepiej z nimi niż z nami.
Pani Crandall patrzy na niego z pogardą, kiedy brat nalewa sobie drugą szklaneczkę brandy.
- Czy naprawdę sądzisz, że możemy po prostu uwolnić się od naszej przeszłości,
opuszczając ten dom? Przeszłość podążyłaby za nami - tak jak z pewnością podążała za tobą
podczas wszystkich twoich podróży po świecie.
Po minie Edwarda Muira Devon odgaduje, że pani Crandall ma rację. Pomimo rozpaczliwej
ucieczki z domu Edward najwyraźniej nie zdołał zapomnieć o rodzinnej tragedii. Podchodzi do
drzwi tarasu i spogląda w noc.
- Widzę, że nie ma światła na wieży - mówi.
- Zajęto się tym.
Krzywo uśmiecha się do siostry.
- Och, naprawdę? A w jaki sposób?
- Nieważne. Dopilnowałam tego.
W drwiącym toaście podnosi do niej kieliszek brandy.
- Droga siostro, jesteś najbardziej utalentowaną kobietą, jaką znam.
- Musiałam nią być. Od kiedy odszedłeś i zostawiłeś mi obowiązek pilnowania tego domu.
- Czy był to aż tak straszny trud? - Pyta sarkastycznie Edward Muir.
Ona obrzuca go zimnym spojrzeniem.
- Czy zamierzasz zabrać Alexandra, kiedy poślubisz tę kobietę? Spodziewam się, że zaraz po
ślubie znów zaczniesz się włóczyć po świecie.
Edward śmieje się.
- Zabrać Alexandra? Droga siostro, dobrowolnie zostałaś opiekunką tego chłopca. Ja nie
mogę zajmować się ośmioletnim dzieckiem.
- Jednak teraz będziesz miał żonę. I wygląda na to, że ona chce zajmować się Alexandrem.
Edward kręci głową.
- Alexander zostanie tutaj. Nie chcę go.
Devonowi łamie się serce na myśl o małym przyjacielu.
- Co jej powiedziałeś o czarach? - Pyta pani Crandall.
- Kompletnie nic. Uważasz mnie za wariata?
- Za cwaniaka. - Pani Crandall wzdycha. - Uważaj, Edwardzie. Ona mi się nie podoba.
Edward krzywi się.
- Dlaczego? Przecież jest słodka. Miła. - Wydyma usta. - Nie wspominając już o tym, że jest
piękna.
Pani Crandall prycha.
- To pospolita uroda.
- Wiesz co, Amando, taka złośliwość nie jest w twoim stylu.
- Dobranoc, Edwardzie.
Amanda Muir odwraca się i majestatycznie wychodzi z salonu. Jej brat chichocze pod
nosem, nalewa sobie drugą porcję brandy, po czym wychodzi w ślad za nią.
W samą porę, bo Devon znów stał się widzialny. Nie wie dlaczego - może dlatego, że skupił
uwagę na ich rozmowie, a nie na pozostaniu niewidzialnym. Jednego jest jednak pewien: stoi
zupełnie nagi na środku salonu, a jego ubranie leży za kotarą na podeście pierwszego piętra.
Zanim jednak zdoła zdecydować, co robić - pobiec po nie czy najpierw spróbować znów stać
się niewidzialnym - zaskakuje go czyjś głos.
- Szukasz tego?
W drzwiach stoi Bjorn Forkbeard, trzymając w jednej ręce ubranie Devona.
Chłopiec dopada go i wyrywa mu szorty z ręki. Gnom chichocze pod nosem.
- Skąd wiedziałeś, że jestem tutaj? - Pyta Devon, wkładając przez głowę koszulkę.
- Nie było cię w twoim pokoju, więc zacząłem cię szukać. - Bjorn poważnieje. -
Pomyślałem, że powinienem ci o czymś powiedzieć. O czymś, co powinieneś sprawdzić.
- Co takiego?
Bjorn nachyla się do Devona i spogląda na niego w skupieniu.
- W Otchłani we wschodnim skrzydle jest jakieś zamieszanie. Słyszę je. Wierz mi, słyszę
takie rzeczy.
- O czym ty mówisz?
Bjorn jest blady.
- Niech nas Bóg ma w opiece - mówi, słuchając czegoś, co tylko on słyszy - ale myślę, że
ktoś próbuje wydostać się z Otchłani.
To absurd, powtarza sobie Devon, idąc na górę. Otchłań jest zamknięta. Drzwi do niej są
zaryglowane. A Devon jest pewien, że gdyby jakieś demony chciały przez nie uciec, Głos
ostrzegłby go w porę.
Usiłuje siłą woli przenieść się do wschodniego skrzydła i sprawdzić to, ale nic się nie dzieje.
Z pewnością moc nie opuściłaby go, gdyby groziło mu jakieś niebezpieczeństwo. Tak więc Bjorn
musi się mylić.
Musi.
Albo kłamie - z jakiegoś sobie tylko znanego powodu.
Mimo wszystko Devon żałuje, że nie może dostać się do wschodniego skrzydła, żeby
sprawdzić, czy drzwi do Otchłani nadal są zaryglowane i zamknięte. Jednak wschodnie skrzydło
zostało odcięte od reszty domu. Devon równie gorąco chciał dostać się tam, jak do wieży. Tam były
książki - księgi, które powinien przeczytać - oraz portret podobnego do Devona młodzieńca w
ubraniu z lat trzydziestych. Devon z wielu powodów pragnął dostać się do wschodniego skrzydła.
Tam się kryje wiele tajemnic, lecz jego magiczne umiejętności nie są w stanie pokonać drzwi
zamkniętych przez panią Crandall.
Idąc korytarzem do swojego pokoju, nie może zaprzeczyć, że słowa gnoma zaniepokoiły go.
Bjorn wie, że Devon jest w tym domu jedyną osobą, która może powstrzymać atak demona. Może
jednak to ostrzeżenie to podstęp - jak ten, który zwabił go na Schody Czasu. Devon wciąż nie wie,
czy może zaufać Bjornowi. Żałuje, że Głos nie chce powiedzieć mu nic więcej.
Kiedy jednak otwiera drzwi swojego pokoju, nie potrzebuje wskazówek Głosu. Czuje nagły
skwar i pulsujący wzrost ciśnienia, co świadczy o tym, że w pobliżu jest demon.
Zbiera siły. Serce zaczyna mocniej bić mu w piersi.
- Devonie? - Słyszy przestraszony głosik.
Spogląda w dół. Przy jego łóżku kuli się Alexander.
- Boję się - mówi chłopczyk, bliski łez. - Te złe stwory, które już tu były. One wracają.
Devon klęka przy nim. W pokoju jest potwornie gorąco. Mający na sobie tylko piżamę
chłopczyk poci się i drży. Devon obejmuje go i przyciska do piersi.
- Będę z nimi walczył, Alexandrze - obiecuje mu. - Odeślę je z powrotem do Otchłani.
- Nie sądzę - mówi Alexander. - Nie tym razem.
Devon drętwieje. Głos chłopca jest zimny i cichy. Inny niż zazwyczaj.
Devon spogląda na niego i widzi, jak Alexander rozchyla wargi, ukazując żółte kły. Wbija je
głęboko w lewe ramię Devona, aż do kości.
Devon krzyczy.
4. Krwawa wizja
Ból jest potworny, ale Devon jakoś odpycha od siebie napastnika. Nie jest nim Alexander.
Devon uświadamia sobie, klnąc w duchu swoją nieostrożność, że znów dal się zwieść demonowi
udającemu kogoś innego. Ze zgrozą patrzy, jak stwór zmienia kształt, wydłużając się jak
jaszczurka, tak że kości sterczą mu z ciała. Staje się tryskającym śliną, gnijącym ścierwem jakiegoś
gada, wspartym na czterech podkulonych do skoku łapach.
- Wracaj do Otchłani! - Rozkazuje Devon, prawą dłonią zaciskając ranę na ramieniu i
próbując powstrzymać krwotok.
- Nic z tego - mówi demon, znowu swoim własnym głosem, głuchym i chrapliwym.
- Jestem silniejszy od ciebie!
Jednak z tymi słowami Devon osuwa się na podłogę. W głowie kręci mu się od utraty krwi.
Stwór zaczyna pełznąć ku niemu.
- Naprawdę jesteś taki silny? Zatem dowiedź tego. Otwórz drzwi we wschodnim skrzydle i
uwolnij je. Są niespokojne. Posłuchaj. Usłyszysz je. Uwolnij je, Devonie March. Wtedy będziesz
mógł władać całym światem!
- Nigdy - chrypi Devon, chociaż strasznie kręci mu się w głowie.
Demon pochyla się nad nim i szczerzy ociekające śliną, żółte kły.
- A więc załatwię cię - mówi i chwyta szponami ramiona chłopca.
Nagle okna pokoju Devona otwierają się na oścież i złowrogi łopot skrzydeł wypełnia
powietrze. Kruki - całe dziesiątki, a nawet setki ptaków - kracząc i wrzeszcząc, rzucają się na
demona. Dziobią rozkładające się ciało i chociaż próbuje z nimi walczyć, pożerają go żywcem.
Czy też może i nie żywcem.
- Nieee! - Ryczy demon, zakryty masą czarnych i wściekle łopoczących skrzydłami ptaków.
Devonowi udaje się usiąść.
- Wracaj do Otchłani - rozkazuje ponownie, znacznie słabszym głosem.
Stwór znika, a stado kruków wylatuje przez okna. Kilka martwych ptaków leży na podłodze,
nogami do góry. Devon podnosi jednego kruka i delikatnie trzyma go w rękach. Z wdzięcznością
spogląda na martwego ptaka.
Nagle drzwi pokoju otwierają się. To Cecily.
- O mój Boże! - Krzyczy. - Devonie, ty krwawisz!
Chłopiec z trudem kiwa głową. Dopiero teraz zauważa, że koszulkę ma mokrą od krwi.
- Wróciły - mówi słabym głosem. - Demony wróciły.
- Mamo! - Woła Cecily. - Mamo! Wuju Edwardzie!
Niebawem w drzwiach pojawiają się pani Crandall i jej brat, w szlafrokach, a zza ramienia
Edwarda wygląda nieśmiało Morgana.
- Dobry Boże - mówi wstrząśnięty Edward. - Co się stało?
- Demony - szepcze Devon.
Edward pochyla się nad nim i przeszywa go wzrokiem.
- Jesteś pewien?
- Posłuchaj, już się z nimi spotkałem. Wiem, co mówię.
Gdyby nie kruki...
Edward prostuje się.
- Mogłem to przewidzieć. Wracam i ten dom jest równie okropny jak zawsze.
- Muszę sprawdzić, co z matką - mówi pani Crandall.
- Proszę! - Wybucha Cecily. - Czy wy potraficie myśleć tylko o sobie? Devon się
wykrwawia! Musimy wezwać doktora Lamba!
- To nie będzie potrzebne - rozlega się głos.
Oglądają się. W pierwszej chwili nie zauważają mówiącego, ale zaraz pojawia się Bjorn
Forkbeard, przecisnąwszy się między panią Crandall i Morganą, które stoją w drzwiach.
- Uczono mnie opatrywać tego rodzaju rany - mówi gnom. Niesie małą czarną torbę i
stanąwszy nad Devonem, ogląda jego ramię. - Najpierw musimy założyć opaskę uciskową, żeby
powstrzymać krwawienie.
- Tyle to sam mogłem wam powiedzieć - zauważa Devon.
Cecily zrywa powłoczkę z poduszki Devona i podaje ją Bjornowi, który owija nią zranioną
rękę.
- A teraz - mruczy człowieczek, otwierając torbę - mam tu pewne zioła...
- Zioła? - Powtarza Cecily. - Czy nie powinniśmy zawieźć go na pogotowie, żeby zaszyli mu
ranę? I dali zastrzyk przeciwtężcowy?
- Możecie to zrobić, jeśli chcecie tracić czas - odpowiada Bjorn. Wyjmuje małą fiolkę z
jakimś zielonym proszkiem. - Tam, gdzie się wychowałem, zawsze polegaliśmy na tych środkach.
Sztolnie, w których pracowaliśmy, przechodziły przez sam środek paru sporych Otchłani. Dlatego
gnomy były zawsze przygotowane.
Posypuje proszkiem ranę na ramieniu Devona.
- To powinno zatrzymać krwotok - mówi.
Devon obserwuje go z wielkim zainteresowaniem. Ta kuracja zadziała, mówi mu Głos. Nie
obawiaj się jej.
Tylko czyżby Bjorn spodziewał się tego ataku demona? Czy Devon może mu ufać?
Spogląda w kierunku drzwi. No cóż, mówi sobie w duchu. Sądzę, ze w tym momencie mogę
mu ufać bardziej niż pani Crandall czy Edwardowi Muirowi, którzy nawet nie raczyli zostać tu
przez chwilę, żeby się upewnić, że nic mi nie będzie.
Dlaczego tak spieszyli się do matki? Co łączyło zdziecinniałą staruszkę z demonami
Otchłani?
- Ktoś powinien pójść do wschodniego skrzydła - mówi Devon. - Jeśli portal jest otwarty...
- Sądzisz, że to przyszło stamtąd? - Pyta Cecily. - To, co cię zaatakowało?
- Nie sądzę, żeby Otchłań pod Kruczym Dworem była otwarta - mówi Bjorn, bandażując
teraz ramię Devona. - Mam wrażenie, że mieszkające w niej demony są po prostu wzburzone. Coś
je niepokoi. Może istotnie próbuje je wypuścić - lecz jeszcze nie otworzyło przejścia.
Cecily dziwi się.
- No to skąd przybyło to, co zaatakowało Devona?
- Na świecie jest wiele Otchłani i niektóre są otwarte wyjaśnia jej Devon. Uzyskał te
informację od Rolfe’a. - Na Ziemi krąży wiele demonów, które pragną uwolnić swoich paskudnych
braci i siostry. Tak się składa, że mieszkamy nad jedną z największych Otchłani. Dlatego są nią
szczególnie zainteresowane.
Nagle zaskakuje ich nie okropny krzyk, lecz cichy szloch. Odwracają się. W drzwiach stoi
pobladła Morganą. Płacze.
- Ja... Nie wiedziałem, że wciąż tu jesteś - mówi Devon.
- Cała ta rozmowa - jęczy Morganą. - O Otchłaniach. Demonach. Twoje ramię... I te martwe
ptaki! Co to za dom?
Devon natychmiast zrywa się na równe nogi. Ze zdziwieniem zauważa, że po kuracji Bjorna
niemal nie czuje bólu. Ujmuje dłonie Morgany. Kobieta jest niska, mniej więcej jego wzrostu i jej
przestrach łamie mu serce. Co ona myśli o tym wszystkim? Jakże nierozsądnie - jak bardzo
nierozsądnie - postąpił Edward Muir, przywożąc ją do Kruczego Dworu i nie informując o sytuacji.
- Wiem, że to wszystko brzmi dziwnie - mówi ostrożnie do Morgany. - Ja też tak uważałem,
kiedy tu przybyłem.
Ona spogląda na niego pytająco.
- Do jakiejż to rodziny mam wejść?
Devon patrzy w jej ciemne oczy. Ale są piękne. Prawdę mówiąc, nagle uświadamia sobie, że
nigdy nie widział cudowniejszej kobiety. Żadna supermodelka, Roxanne, a nawet... Cecily...
Natychmiast budzi się w nim poczucie winy i puszcza dłonie Morgany. Jednak nie może
oderwać od niej oczu.
- Sądzę, że powinnaś porozmawiać z Edwardem - mówi do niej. - To on jest ci winien
wyjaśnienie. Nie ja.
Kobieta zdobywa się na uśmiech.
- Jesteś bardzo zacnym młodzieńcem, Devonie. Dziękuję ci.
Całuje go w policzek i odchodzi korytarzem, zapewne w poszukiwaniu swojego
narzeczonego.
- No cóż - mówi Cecily lodowatym tonem. - Wyglądasz na zadurzonego.
- Cecily, ona była przestraszona! Daj spokój! Ty już przez to przeszłaś. Ona nie.
- Powinieneś się położyć, Devonie - mówi mu Bjorn. - Straciłeś sporo krwi.
Devon wzdycha i siada na skraju łóżka. Nagle zauważa krew na podłodze i robi mu się
niedobrze.
- Muszę porozmawiać z Rolfe’em - mamrocze.
- Rano. - Bjorn pomaga mu zdjąć zakrwawioną koszulę. - Cecily, przynieś ręcznik i trochę
ciepłej wody.
Obmywają Devona i pakują go do łóżka. Cecily wciąż się upiera, że powinni wezwać
doktora Lamba, ich lekarza rodzinnego. Devon zapewnia ją, że Głos mówi mu, iż wszystko będzie
dobrze, że kuracja Bjorna poskutkuje. Dziewczyna niechętnie ustępuje i chwilę później do pokoju
wchodzi jej matka. Devon nagle robi się bardzo senny, ale udaje mu się odpowiedzieć, gdy pani
Crandall pyta, jak on się czuje.
- Po prostu kapitalnie - szepcze. - Dzięki za zainteresowanie.
- Twoje zdrowie interesowało mnie, Devonie, i nadal interesuje. Jednak kiedy uświadomiłam
sobie, że Bjorn cię opatrzy, musiałam się zająć innymi sprawami. Ważnymi sprawami.
- Na przykład?
- Na przykład upewnić się, że portal we wschodnim skrzydle nadal jest zamknięty - mówi
niechętnie kobieta.
- A jest?
- Mój brat twierdzi, że tak.
- To dobrze. - Devon zaczyna zasypiać, ale znowu otwiera oczy. - Mądrze pani postąpiła,
zatrudniając Bjorna. Wiedziała pani, że będą nam potrzebne jego umiejętności.
Pani Crandall nie odpowiada.
- Odpoczywaj, Devonie. - Kładzie dłoń na jego czole. - Pewnie to teraz dziwnie zabrzmi,
ale... Wesołych świąt. Śpij spokojnie.
Devon zasypia. Nie śni o demonach, lecz o Morganie, jej wielkich piwnych oczach i
miękkich kuszących wargach...
Nazajutrz jego łóżko ugina się pod ciężarem przyjaciół.
- Hej, uważajcie - mówi ze śmiechem Devon. - Pamiętajcie, że jestem ranny.
Ana próbuje poprawić mu poduszki.
- Biedactwo, przykuty do łóżka w Boże Narodzenie.
Chcesz jeszcze ajerkoniaku?
- On niczego nie potrzebuje - mówi do niej Cecily. - Przez cały dzień noszę mu ajerkoniak,
ciasteczka i popcorn.
- Tak - wyznaje z uśmiechem Devon. - Teraz już nie boli mnie ramię, tylko brzuch.
Marcus siedzi na skraju łóżka i przygląda się przyjacielowi.
- Nie podobają mi się wnioski z tego wydarzenia, Devonie. Demony znów są niespokojne.
Dlaczego?
D. J. opiera się o biurko, podrzucając i łapiąc piłeczkę, nie chcąc użalać się nad Devonem
jak pozostali. Teraz odwraca się do przyjaciela.
- Tak - cedzi przez zęby. - Ja też się nad tym głowię. Ostatnim razem podbechtał je ten
stuknięty Jackson Muir. A teraz?
- Nie wiem - przyznaje Devon.
- Może to ten karzeł - mówi Ana, wzdrygając się. - Na jego widok przechodzą mnie ciarki.
- To gnom - poprawia ją Cecily. - Jednak nie sądzę, żeby był zły. Jestem pewna, że Bjorn jest
po naszej stronie. Spójrzcie, jak opatrzył Devonowi ramię.
- Może to podstęp - ostrzega D. J. - Te stwory są sprytne. Przypomnijcie sobie, jak jeden z
nich podszył się pode mnie.
Devon kiwa głową.
- Właśnie dlatego naprawdę muszę znów porozmawiać z Rolfe’em. Nie rozumiem zbyt
dobrze związku Skrzydła Nocy z demonami.
Cecily wzdycha.
- Mama i wuj Edward są zaniepokojeni. Widzę to.
- No cóż, jeśli będzie trzeba - obiecuje Devon - zrobię to samo co przedtem. Obdarzę was
magią Skrzydła Nocy, żebyście mogli z nimi walczyć.
Marcus uśmiecha się niepewnie. Devon wie, że jego przyjaciela niepokoi ten pentagram,
niewiadome znaczenie tego znaku. To jeszcze jedna sprawa, którą będzie musiał omówić z
Rolfe’em.
Słyszą ciche pukanie do drzwi. Cecily wstaje i otwiera je. To Morgana. Niesie tacę, a na niej
dzbanek i kubek.
- Pomyślałam, że może nasz pacjent zechce napić się gorącego kakao - mówi.
- Dzięki - odpowiada Cecily - ale opił się już ajerkoniaku.
- Bardzo chętnie wypiję kakao - wtrąca Devon. - Dziękuję, Morgano.
Cecily i Ana cofają się, gdy kobieta podchodzi z tacą do łóżka Devona. Kręcą nosami.
Morgana zdaje się tego nie zauważać. Zmysłowo kroczy przez pokój, na kształtnych nogach ma
czarne rajstopy, a na górze długi podarty sweter, który prawie zsuwa się jej z jednego ramienia.
Stawia tacę na nocnym stoliku i nalewa Devonowi kubek kakao.
- Smakuje cudownie - mówi Devon, uśmiechając się do niej. - Ach, tak. Poznałaś już moich
przyjaciół?
Morgana spogląda na nich, mrużąc ciemne oczy.
- Nie. Jeszcze nie.
- To Ana Lopez - mówi Devon. Ana niechętnie kiwa głową. - A to jest Marcus Johnson. -
Marcus uśmiecha się. - A to D. J. Kerwinsky.
- Bardzo mi miło cię poznać - mówi D. J., rzucając się naprzód i potykając o własne nogi.
Ściska jej dłoń, uśmiechając się głupio, zapominając o swej zwykłej rezerwie.
- Mnie również, D. J. - mruczy Morgana. Devon zauważa, że lekko trzepocze przy tym
długimi rzęsami. - I Marcusie - dodaje, ponownie spoglądając na chłopca.
Marcus znów się tylko uśmiecha.
- Rozmawiałaś z Edwardem? - Pyta ją Devon. - Czy wyjaśnił ci... To wszystko?
- Dość trudno w to uwierzyć - mówi Morgana, rozglądając się, i milknie.
- W porządku - mówi jej Devon. - Moi przyjaciele wiedzą o demonach.
Morgana wzdycha.
- Edward twierdzi, że we wschodnim skrzydle domu są jakieś drzwi. Wiodące do... -
Obejmuje się rękami i drży, jakby nagle zrobiło się jej zimno. - Nie chce mi to przejść przez gardło.
- Wiem, że to trudne - mówi Devon. - Jeśli jednak zamierzasz wejść do tej rodziny, powinnaś
wiedzieć o magii. O Skrzydle Nocy i Otchłaniach. Pani Crandall próbowała ukrywać przede mną te
tajemnice, ale nie można mieszkać tu i nic nie wiedzieć.
Morgana uśmiecha się miło do Devona. Ma łzy w oczach.
- Och, musisz jak najszybciej wyzdrowieć, Devonie. Mam wrażenie, że w tym domu twoja
przyjaźń będzie mi rozpaczliwie potrzebna.
Devon obiecuje, że szybko dojdzie do siebie. Ona całuje go w czoło, po czym pospiesznie
opuszcza pokój.
Po jej wyjściu przez chwilę panuje cisza. Potem D. J. wydaje donośny okrzyk:
- O rany!
Cecily krzywi się do niego.
- Aha, tylko że zrobiłeś z siebie kompletnego głupka, D. J.
On nie zwraca uwagi na jej słowa.
- To gorący towar - mówi do Devona.
- Taak, pewnie - zgadza się Devon.
- Cóż, od razu mi się nie spodobała - mruczy Ana.
- Chociaż raz - mówi Cecily, patrząc na nią - zgadzamy się w jakiejś sprawie.
- Po prostu jesteście zazdrosne - mówi D. J. - Bo jak już powiedziałem, ta Morgana to
gorący towar. Go-rą-cy.
- D. J., zadziwiasz mnie - mówi z udawaną powagą Cecily. - Potrafisz sylabizować.
Devon spogląda na Marcusa, wciąż siedzącego na skraju łóżka.
- A co ty o niej sądzisz, Marcusie?
Ten zastanawia się.
- No cóż, z pewnością jest piękna. I wydaje się bardzo miła.
- No to w czym problem? - Pyta D. J.
- Nie ma żadnego problemu - odpowiada Marcus, ale bez przekonania.
- To naciągaczka - mówi Cecily. - Chce pieniędzy mojego wuja. Zapamiętajcie moje słowa,
rozwiodą się po roku i dostanie wysokie alimenty.
- Wygląda na słodką kobietkę, Cess - zauważa Marcus.
- Ty podobno jesteś gejem, Marcusie. Jej wdzięk nie powinien na ciebie działać.
Devon kładzie głowę na poduszce. Tak, Morgana jest słodka. Tak słodka, że nie może
przestać o niej myśleć przez resztę popołudnia i przez całą noc. A kiedy budzi się następnego ranka,
wciąż o niej myśli. O śnie, który miał - śnie, w którym Morgana znów przyszła do niego i tym
razem pocałowała go w usta.
Nie jest to wspomnienie, którym chciałby podzielić się z Cecily. Och nie, na pewno nie.
Nowy Rok przychodzi i mija. Devon, któremu rana na ramieniu prawie się zagoiła, jedzie ze
wszystkimi swymi przyjaciółmi na przyjęcie u Jessiki Milardo, ale pani Crandall nalega, żeby
razem z Cecily wrócili do domu nie później niż o wpół do pierwszej.
- Nie mogę się doczekać, kiedy skończę piętnaście lat - biada Cecily, gdy przechodzą przez
frontowe drzwi Kruczego Dworu i wielki zegar w przedpokoju pokazuje dwadzieścia dziewięć
minut po północy. - Wtedy zażądam większej niezależności.
Devon śmieje się. Jakby od Amandy Crandall można było czegoś żądać.
Zdejmuje płaszcz i wiesza go na wieszaku. Ramię wciąż trochę go boli, kiedy podnosi rękę, i
z pewnością zostanie na nim blizna, ale to o niebo lepsze od szwów i noszenia temblaka przez kilka
tygodni.
Wchodząca po schodach na górę Cecily spogląda na Devona.
- D. J. był dziś wieczorem jakiś nieobecny, nie uważasz?
- Tak - przyznaje Devon. - Był dziwnie milczący, nawet jak na D. J. Prawie się nie odzywał.
- Nie wiesz, co go gryzie?
Devon wzrusza ramionami.
- Z Didżejem nigdy nie wiadomo. Czasem zamyka się w swoim własnym świecie.
Cecily przystaje i odwraca się.
- Myślisz, że...?
Devon śmieje się.
- Co? Że jakiś demon znów się pod niego podszył? Nie, poczułbym gorąco. Cokolwiek
dręczy D. J., to nic z tych rzeczy. Może pokłócił się z rodzicami.
Na zewnątrz zaczyna padać śnieg. Devon słyszy przeciągłe, przeraźliwe wycie zimnego
wiatru, zawodzącego pod kalenicami domu. Okiennice okna w jego pokoju tłuką o mur.
Simon miał je naprawić, ale jakoś nigdy nie mógł się do tego zabrać, a potem zleciał z dachu
wieży. Devon będzie musiał poprosić o to Bjorna. W takie noce jak ta okiennice potrafią stukać i
tłuc o mur do rana.
A może zdołam naprawić je sam, myśli Devon.
Nagle otwiera okno na oścież. Jasne, że potrafię, mówi sobie. Czyż nie jestem czarodziejem
szlachetnego Bractwa Skrzydła Nocy? Zepsute okiennice nie powinny...
Ta myśl nagle urywa się w połowie. Patrząc w dół, Devon cicho jęczy. Coś tam się porusza.
Gorący podmuch owiewa mu twarz.
- O rany... - Sapie Devon.
Po ścianie domu wspinają się skorpiony - a przynajmniej wielkie, czarno-purpurowe stwory
wyglądające jak skorpiony. Całe setki. Tysiące!
Devon odruchowo zamyka okno i cofa się. Temperatura i ciśnienie w pokoju rosną. Po
chwili setki tych straszliwych stworów stukają w szyby, groźnie wywijając w mroku odwłokami.
Patrzą na niego maleńkimi, czarnymi, paciorkowatymi ślepiami. Są co najmniej
trzydziestocentymetrowej długości i zasłaniają całe okno, usiłując wedrzeć się do środka.
- Wracajcie, rozkazuję wam - mówi Devon, lecz jego głos brzmi słabo. Te stwory budzą w
nim odrazę. Przypominają karaluchy. - Wracajcie do swoich Otchłani.
Jednak tak jak w przypadku tamtego demona, rozkaz Devona znów okazuje się
bezskuteczny. Wie dlaczego. Wtedy, tak samo jak teraz, był zaskoczony i przestraszony. Boi się.
Właśnie dzięki temu mogą go pokonać. Jeśli będzie się bał, straci swoją moc. Sam Sargon Wielki
ostrzegł go przed tym i pogardliwie nazwał Abecedarianem. Początkującym. Nowicjuszem.
Amatorem.
- Ach tak? - Mówi sobie Devon z rosnącym oburzeniem. - Byłem w Otchłani i zdołałem z
niej wrócić, panie Sargonie Jestem Taki Wielki. Możesz powiedzieć to samo?
W tym momencie skorpiony rozbijają okno. Setkami wdzierają się do pokoju, poruszając się
z niewiarygodną szybkością. Po chwili pokrywają całą podłogę i wspinają się po słupkach łóżka.
Devon wciska się w kąt, walcząc ze strachem.
- Słyszałyście, co powiedziałem, paskudne stwory? Byłem w piekle i wróciłem z niego. I
właśnie tam was odsyłam!
Skorpiony nieruchomieją, ale nie cofają się i nie znikają.
Niektóre gryzą leżący na biurku plecak Devona.
- Hej! - Krzyczy chłopiec. - Możecie sobie zjeść podręcznik geometrii, ale łapy precz od
mojego palm pilota!
Przekonuje się, że może je zniszczyć jednym machnięciem ręki. Amatorzy plecaka nagle
eksplodują chmurą purpurowego pyłu.
- Dobra robota - mówi sobie Devon. - Rób tak dalej.
Pozostałe stwory zaczynają się powoli cofać, wyraźnie wzburzone.
- No już, wynoście się stąd! - Rozkazuje Devon, coraz bardziej pewny siebie. - Wracajcie do
piekła albo zamienicie się w purpurowy pył jak wasi przyjaciele!
Zaczynają uciekać tam, skąd przyszły: po ścianie, przez okno i w dół po murze. Jednak
Devon błyskawicznie doskakuje do okna.
- Ty zostaniesz - mówi, sięgając i łapiąc jednego z tych odrażających stworów za wydłużony
odwłok. Unosi skorpiona, który prostuje ogon. - Rozkazuję ci nie kłuć! - Warczy Devon i stwór
bezsilnie zwisa mu w ręku. - Myślę, że zatrzymam cię i przyjrzę ci się uważnie.
Trzymając demona w lewej ręce, Devon otwiera drzwi szafy. Prawie wszyscy pobratymcy
jeńca już zniknęli, zmykając co sił w nogach przez wybitą szybę. Wiatr wwiewa śnieg do pokoju,
ale Devon nie zwraca na to uwagi. Wysypuje brudne rzeczy z worka na pranie, wrzuca do niego
stwora i zawiązuje worek sznurkiem.
- Rozkazuję ci tam zostać - mówi więźniowi. - Jestem silniejszy niż one - przypomina sobie
z uśmiechem. - Jestem silniejszy od nich i one o tym wiedzą. - I po chwili dodaje: - Dopóki się nie
boję.
Tylko dlaczego znów zaczęły go atakować? Co to oznacza?
Nazajutrz rano Bjorn naprawia okno w pokoju Devona.
- Wiesz, Bjorn, kiedy tutaj przyjechałem - mówi Devon, który jest coraz bardziej
przekonany, że może ufać nowemu zarządcy - demony chyba wyczuły, że mam moc Skrzydła Nocy
i mogę otworzyć ten portal. Jednak pokazałem im, że jestem silniejszy niż one. A nawet silniejszy
od Szaleńca, samego Jacksona Muira, więc odeszły. Dlaczego wróciły? Co mają nadzieję ode mnie
otrzymać?
- Może to samo - odpowiada Bjorn, przybijając okiennice. - W końcu demony niczego
bardziej nie pragną, jak ponownie zapewnić swemu obrzydliwemu rodzajowi niepodzielną władzę
na Ziemi.
- Skoro jednak nie otworzyłem im portalu za pierwszym razem, dlaczego miałbym zrobić to
teraz? - Wzdycha Devon. - Widocznie podburzyło je coś innego. Muszę porozmawiać o tym z
Rolfe'em.
Bjorn mierzy go małymi okrągłymi oczkami.
- Pani Crandall dała mi wyraźny rozkaz, żebym nigdy cię tam nie zabierał.
- Nie musisz mnie podwozić - mówi mu Devon.
- No cóż, schody na urwisko są oblodzone. A droga do miasteczka jest śliska i nadal nie
odśnieżona...
Devon uśmiecha się łobuzersko.
- No to patrz.
Skupia się. Nakazuje sobie zniknąć i pojawić się w domu Rolfe’a - ale nic się nie dzieje.
Spogląda na Bjorna i rumieni się.
- No? - Pyta gnom. - Patrzę, jak kazałeś. Co mam zobaczyć?
- Powinno zadziałać - irytuje się Devon.
Bjorn uśmiecha się kpiąco.
- Myślę, że chyba chciałeś się popisać, prawda? A z tego, co wiem o magii Skrzydła Nocy, to
nie da się jej wykorzystać w taki sposób.
- Ale ja naprawdę muszę się dostać do Rolfe'a.
- No to spróbuj jeszcze raz.
I tym razem Devon robi to z łatwością. Zamyka oczy i przenosi się do domu Rolfe'a.
Pojawia się za kanapą, na której obejmują się Rolfe i Roxanne.
- O rety - mówi Devon. - Chyba powinienem był zadzwonić.
Rolfe obrzuca go surowym spojrzeniem.
- Tak. Tak byłoby lepiej.
Roxanne wstaje. Uśmiecha się.
- Nie przejmuj się, Devonie March. Miałam przeczucie, że możesz wpaść.
- Dzieją się dziwne rzeczy - mówi chłopiec do nich obojga.
Rolfe wzdycha.
- W porządku. Podejdź tu i opowiedz mi o tym.
- Demony znów zaatakowały - mówi Devon, wychodząc zza kanapy. - Całe stado stworów
wyglądających jak skorpiony. Zdołałem je powstrzymać. Nawet złapałem jednego.
- I trzymasz go? - Pyta Rolfe. - Jak domowe zwierzątko?
- Mam nadzieję, że dowiem się czegoś od niego, chociaż to stworzenie wydaje się dość
głupie.
- Podejrzewam, że jest głupie - mówi Roxanne. - Słabo rozwinięte demoniczne formy życia
są kontrolowane przez moce znacznie silniejsze od nich.
Roxanne po raz pierwszy wypowiedziała się na temat demonów. Devon spogląda na nią
znacząco.
- Przyznaję, że nie jestem ekspertem w tej dziedzinie - mówi mu Roxanne - ale intuicja
rzadko mnie zawodzi. Coś manipuluje demonami. Wykorzystuje je w jakimś celu.
- A tylko ktoś obdarzony mocą Skrzydła Nocy może to robić - mówi Devon. - Prawda,
Rolfe?
Mężczyzna kiwa głową.
- Zatem jeśli to nie ty, Devonie, to jakiś inny potężny czarodziej Skrzydła Nocy sprawia nam
kłopoty.
Devon przełyka ślinę.
- Jackson Muir?
Rolfe spogląda na wzburzone morze w dole.
- Czy to możliwe? Jak miałby tu wrócić? Został uwięziony w Otchłani.
- Członkowie Bractwa są rozsiani po całym świecie - mówi Devon. - Sam mi to mówiłeś.
Może to ktoś inny.
- Żaden szanujący się czarodziej Skrzydła Nocy nie posługiwałby się w taki sposób
demonami - mówi mu Rolfe. - Jeśli kryje się za tym ktoś z Bractwa, to musi być Apostatą. Takim
samym zbuntowanym czarownikiem jak Szaleniec.
Rolfe wstaje i podchodzi do biurka. Otwiera szufladę.
- Masz, Devonie. Spróbuj jeszcze raz.
Chłopiec patrzy. Rolfe trzyma w dłoni kryształowy pierścień Teda Marcha.
- To pierścień ojca - mówi Devon. - Dotychczas nigdy nie działał.
- Kryształ Opiekuna zawiera wiedzę, ale działa tak samo jak Głos, który słyszysz w głowie.
Dzieli się wiedzą tylko wtedy, kiedy jesteś gotowy ją czerpać i posiąść. - Rolfe przygląda się
pierścieniowi. - Od wielu tygodni badam ten pierścień. Na pewno jest w porządku. Podejrzewam,
że po prostu nie byłeś gotowy dowiedzieć się tego, co chciał ci przekazać.
- Myślisz, że teraz jestem?
- Roxanne tak uważa. Powiedziała mi o tym dziś rano.
Devon spogląda na nią.
- Tak, Devonie March. Wyczułam to. Tak więc twoja dzisiejsza wizyta nie jest
zaskoczeniem.
Devon przeciągle wzdycha.
- Dobrze więc. Pozwólcie, że wsunę pierścień na palec.
- Po prostu przygotuj się - mówi Rolfe. - Na wszystko. Pamiętasz, co się stało ostatnim
razem.
Devon istotnie pamięta. Korzystając z pierścienia ojca Rolfe'a, Devon zdołał zobaczyć
wspaniałe obrazy z przeszłości Skrzydła Nocy. Spotkał nawet Sargona Wielkiego. Jednak w trakcie
tej astralnej podróży został porwany przez Szaleńca i wciągnięty do grobu - prosto do gnijącej
trumny Jacksona Muira, z zawartymi w niej resztkami ludzkiego ciała. Nie było to doświadczenie,
które Devon kiedykolwiek chciałby powtórzyć.
- Ściągnij mi go z palca, gdyby wyglądało na to, że mam jakieś kłopoty, dobrze, Rolfe?
Mężczyzna kiwa głową i wręcza Devonowi złoty pierścień.
Należał do mojego ojca, myśli chłopiec.
Wsuwa pierścień na serdeczny palec lewej ręki.
Proszę, tato, niech to się uda.
I nie pozwól, żebym wpadł w ręce Szaleńca.
Witaj, synu.
Devon błyskawicznie się odwraca. Już nie znajduje się w gabinecie Rolfe'a. Jest w domu - z
powrotem w domku w Coles Junction, w którym dorastał. Jego pies Max przysiadł na tylnych
łapach, patrzy na niego i merda ogonem.
A na drugim końcu pokoju stoi ojciec z szeroko otwartymi ramionami.
- Tato!
Devon już ma do niego pobiec, ale nagle zastyga w bezruchu. To może być podstęp.
Demony już udawały jego ojca.
Jednak teraz nie czuje gorąca ani wzrostu ciśnienia, niechybnych oznak obecności demonów.
Ani żadnego odoru. Czasem niektóre co zręczniejsze demony potrafiły obniżać temperaturę, lecz
nigdy nie zdołały zamaskować smrodu.
- W porządku, Devonie - mówi mu ojciec. - Jednak mądrze robisz, zachowując ostrożność.
- Tato? Czy to naprawdę ty?
Mam na palcu jego pierścień. To musi być on. Jakimś cudem ojciec żyje!
- Tak, Devonie. Och, synu, byłeś taki dzielny. Wyzbywszy się wszystkich obaw, Devon
wpada ojcu w ramiona. Są ciepłe i miękkie, jak zwykle, i pachną tak samo jak zawsze: olejem,
smarem i płynem po goleniu Old Spice.
- Widziałem, przez co przeszedłeś, Devonie, i szczerze ci współczułem. Jednak dowiodłeś,
że jesteś potężnym i szlachetnym czarodziejem. Jestem z ciebie dumny.
- Tato, czy ty żyjesz? No wiesz, czy możemy znowu być razem?
Ojciec spogląda na niego z troską.
- Zawsze będę żyt w twoim sercu, Devonie.
- To mi nie wystarcza. Potrzebuję cię tutaj, w Kruczym
Dworze. Albo pozwól mi pozostać z tobą. W naszym domu. Z Maksem i wszystkimi moimi
starymi przyjaciółmi.
Ojciec uśmiecha się smutno.
- Nie możesz tu zostać, Devonie. To tylko kraina pamięci.
Devon nie może powstrzymać łez.
- Potrzebuję cię, tato.
- Zawsze będę przy tobie. - Ujmuje dłonią brodę chłopca. - Czy masz jeszcze mój medalik
świętego Antoniego?
Devon kiwa głową i klepie się po kieszeni, w której trzyma medalik. Łzy ciekną mu po
policzkach.
- Byłem przy tobie przez cały czas - mówi mu ojciec. - Przecież wiesz o tym, Devonie.
Chłopiec ponownie kiwa głową.
- Dlaczego nigdy nie powiedziałeś mi, kim naprawdę jestem? Dlaczego posłałeś mnie do
Kruczego Dworu?
- Twoim przeznaczeniem, Devonie, jest odkryć prawdę o swojej przeszłości.
Nagle Devon uświadamia sobie, że już nie znajdują się w domu w Coles Junction. Nie ma
Maksa. Stoją przed Kruczym Dworem, z odległości kilku metrów spoglądając na rezydencję.
- Teraz najtrudniejsza część, Devonie - mówi ojciec ochrypłym głosem. - Muszę ci coś
pokazać. Ostrzec cię przed grożącym ci niebezpieczeństwem.
- Jakim, ojcze?
- Spójrz, synu. Patrz na Kruczy Dwór.
Devon spełnia polecenie. To, co widzi, szokuje go. Wielki dom leży w gruzach. Wieża jest
osmalonym kikutem, żałośnie wznoszącym się ku niebu. Wielkie witrażowe okna są porozbijane, a
frontowe drzwi wyrwane z zawiasów. Całe fragmenty murów zwaliły się do wewnątrz.
Devon biegnie w kierunku domu.
- Cecily! - Krzyczy. - Cecily!
Kiedy dobiega do zrujnowanej rezydencji, czuje kwaśny odór dymu. Tu i ówdzie ogień
jeszcze nie zgasł i od czasu do czasu z gruzów buchają płomienie. Nagle słyszy przeraźliwy hałas
dobiegający z góry: podobne do pterodaktyli demony kołują nad dymiącymi zgliszczami,
triumfalnie skrzecząc.
A kiedy wbiega do środka przez wyłamane frontowe drzwi, widzi coś jeszcze
straszniejszego: u stóp schodów leży martwa Cecily w kałuży krwi.
5. Apostata
Cecily! - Krzyczy Devon.
To na nic. Próbuje ją podnieść, lecz dziewczyna jest zimna i sztywna. Devon cofa się
przerażony, chwiejnie idzie do salonu.
I prawie potyka się o ciało D. J., również rozciągnięte w kałuży gęstniejącej krwi. Dalej leżą
Ana i Marcus. Ich ciała są zmiażdżone i nienaturalnie powykręcane. Devon rozgląda się.
Przedpokój i salon zostały zniszczone. Na podłodze leżą porozbijane kandelabry. W ścianach zieją
dziury. Szklana tarcza starego zegara jest roztrzaskana, a jego wskazówki na zawsze zatrzymały się
kilka minut po dziewiątej.
- Nie! - Krzyczy Devon. - To niemożliwe! Tato! Gdzie jesteś?
W tym momencie wyskakuje skądś jakiś odrażający stwór i przysiada na poręczy schodów.
Jest obrzydliwy, podobny do małpy, ma ostre kły i gorejące żółte ślepia.
- Jesteśmy wolni - mówi głuchym i chrapliwym głosem. - Portal został otwarty i teraz
jesteśmy wolni!
- Wracaj! - Rozkazuje Devon. - Wracaj do swojej Otchłani!
Stwór śmieje się z niego.
- Już za późno! Zwyciężyliśmy!
Chór innych demonów przyłącza się do niego, wyskakując z różnych części zrujnowanego
domu. Szkielety, oślizłe gady i włochate bestie o ostrych pazurach - wszystkie zbierają się w
gromadę i śmieją z Devona. Ten okropny śmiech odbija się echem w ruinach Kruczego Dworu.
- Kto to zrobił? - Pyta Devon. - Kto zdołał otworzyć te drzwi?
- Ależ oczywiście ty, o Wielki - odpowiada demon podobny do małpy. - Tylko ty masz taką
moc!
- Nie! Nie otworzyłem ich! Nigdy bym...
- Tak, Devonie, tylko ty możesz otworzyć te drzwi - słyszy głos ojca.
Devon odwraca się. Ojciec ze smutną miną stoi w drzwiach.
- Nie zrobiłem tego! Tato, ja nigdy...
- Jednak zrobisz to - mówi mu ojciec. - Zrobisz, a wtedy twoi przyjaciele umrą.
- To sen! Jakaś szalona halucynacja!
Wokół niego demony znów wyją i pokrzykują, jak banda napalonych motocyklistów.
- Ściągnij pierścień z mojego palca! - Krzyczy Devon. - Chcę to powstrzymać!
Choć jednak wkłada w to wszystkie siły, nie może zsunąć pierścienia. Stoi w kręgu bestii,
patrząc na zimne, zakrwawione ciało martwej Cecily.
- Proszę, tato, niech to nie będzie prawdą - błaga, wciąż szarpiąc pierścień.
- Tylko ty, Devonie, masz taką moc. Tylko ty.
- Przyłącz się do nas - nalega demon podobny do małpy. - Pomyśl, jaką będziesz miał
władzę. Inni tacy jak ty już do nas dołączyli. Nie będziesz sam.
Stwory ruszają na niego, pełznąc, chwiejąc się, wlokąc po ziemi kopyta i kolczaste ogony.
Ich smród zapiera dech w piersiach i Devon spazmatycznie łapie ustami powietrze.
- Nigdy! - Krzyczy. - Nie jestem Apostatą. I nigdy nie będę!
Z tymi słowami udaje mu się wreszcie ściągnąć z palca pierścień. Ten wypada mu z ręki i
toczy się po podłodze, aby zatrzymać się w kałuży krwi Cecily.
Devonie!
To głos Rolfe’a.
- Devonie, dobrze się czujesz?
- Nie - mówi chłopiec, nie mogąc powstrzymać łez. Chwiejnie podchodzi do kanapy i siada,
chowając twarz w dłoniach. - To za wiele. Nie poradzę sobie z tym wszystkim.
Rolfe kładzie dłoń na jego ramieniu i pochyla się, żeby spojrzeć mu w twarz.
- Co widziałeś, Devonie?
- Ojca. - Devon patrzy mu w oczy. - Widziałem mojego ojca.
- Thaddeusa?
Devon kiwa głową.
- Chciałem tylko zostać z nim. Ale nie mogłem. Pokazał mi...
Nie może dokończyć, bo głos więźnie mu w gardle.
Roxanne siada obok niego na kanapie. Bierze go za rękę.
- Widziałem Kruczy Dwór... Całkowicie zniszczony - mówi Devon, wziąwszy się w garść. -
Cecily była martwa. I wszyscy moi przyjaciele również. Wszędzie były demony. Dom należał do
nich.
Rolfe nic nie mówi.
- To pewnie by cię uszczęśliwiło, co, Rolfe? - Pyta Devon, czując rosnący gniew. - Przecież
niczego nie pragniesz bardziej, jak zobaczyć zrujnowany Kruczy Dwór i upadek tej rodziny.
- Nie, Devonie. Nie chcę, żeby coś złego stało się Cecily lub Alexandrowi. Przecież wiesz.
Devon walczy z falą najgorszych mdłości, jakie miał w swoim życiu. To gorsze od grypy.
Ma wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
Roxanne dotyka jego czoła.
- Przyniosę ci coś - mówi, po czym wstaje i pospiesznie biegnie po schodach do kuchni.
- Jesteś lekko zielonkawy - mówi mu Rolfe.
- Ty też byłbyś, gdybyś dopiero co widział Cecily leżącą w kałuży krwi. - Próbuje wstać, ale
nie może. - Muszę wrócić do Kruczego Dworu i sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku.
- Spokojnie. Jestem pewien, że nic jej nie jest. Jeśli Thaddeus pokazał ci tę wizję, to nie po
to, żeby cię przestraszyć, lecz ostrzec. Uprzedzić, co może się zdarzyć, jeśli nie będziesz czujny.
- Nie wiesz najgorszego - mówi Devon, gdy Roxanne wraca i podaje mu szklankę napoju
imbirowego. Chłopiec wypija go. Istotnie, teraz czuje się lepiej. Dziękuje jej, po czym znów
spogląda na Rolfe'a. - To ja stanowię problem, jak zwykle. To moim przeznaczeniem jest otworzyć
portal i uwolnić demony z Otchłani. Moim.
- To właśnie pokazał ci Thaddeus? Ty to zrobisz?
Devon kiwa głową.
- Muszę opuścić Biedę. Wyjechać jak najdalej od Kruczego Dworu.
- Zaczekaj. Przecież nigdy dobrowolnie nie otworzyłbyś portalu. Jeśli Thaddeus pokazał ci
tę wizję, to chciał cię ostrzec, że ktoś spróbuje cię do tego skłonić groźbą lub - podstępem.
- Kto taki? Jakiś demon?
- Niemożliwe. Dowiodłeś, że jesteś od nich sprytniejszy i silniejszy.
- Zatem kto?
Rolfe przez chwilę milczy.
- Tylko inny czarodziej Skrzydła Nocy może mieć taką moc - mówi w końcu. - Apostata,
który potrzebuje twojej pomocy - pomocy czarodzieja urodzonego sto pokoleń po Sargonie
Wielkim.
- A więc... A więc myślisz, że powraca Jackson Muir.
Rolfe kręci głową.
- Niekoniecznie on.
- Przecież powiedziałeś, że Apostata. Tak go nazywano.
- Każdy czarodziej Skrzydła Nocy, który wykorzystuje swoją moc w niegodnych celach,
staje się Apostatą. W historii Bractwa było ich wielu. Nie można sądzić, że akurat teraz nie ma
innych.
Devon czuje się już dostatecznie silny, aby wstać z kanapy. Przechodzi przez pokój i
spogląda na rozbijające się na dole fale. Słońce zachodzi. Na horyzoncie widać błyskawice
nadciągającej burzy.
- Jeśli rzeczywiście są tam jacyś źli czarodzieje, to czy nie ma sposobu, żeby się dowiedzieć,
kim oni są? - Pyta Devon. - Nie ma spisu wszystkich członków Bractwa, albo czegoś takiego?
Rolfe uśmiecha się.
- Może jest. Tylko pamiętaj, że wypadłem z obiegu, kiedy zginął mój ojciec. Mimo to wiem,
że co dwadzieścia lat zbiera się zgromadzenie czarodziei Skrzydła Nocy, zwane Witenagemotem.
To anglosaskie słowo, używane w starej Anglii, w której te zgromadzenia odbywały się już przed
tysiącem lat. Ojciec zabrał mnie na jedno, kiedy byłem mały. Odbywało się w Madrycie i wszyscy
Opiekunowie patrzyli z podziwem, jak czarodzieje Skrzydła Nocy z całego świata wchodzą na salę
obrad, ubrani w ceremonialne szaty.
- Super - mówi Devon, odprężając się trochę.
- Och, istotnie. - Rolfe podchodzi do patrzącego na morze chłopca. - Czarodzieje z całej
Europy, Chin i Afryki. A wśród nich oczywiście Randolph Muir, ojciec Amandy. Pamiętam, jak
godnie wyglądał w swojej szacie z rzędem medali. Jaki dumny był mój ojciec z tego, że jest jego
Opiekunem.
- Chcę wziąć udział w takim zgromadzeniu. Muszę spotkać innych takich jak ja. Innych
czarodziei Skrzydła Nocy.
- Spotkasz. Będę musiał się dowiedzieć, kiedy i gdzie odbędzie się następne zgromadzenie. -
Rolfe wzdycha. - Na razie jednak nie mam pojęcia, kto może być tym złym czarodziejem.
- Może to żaden z żywych - mówi nagle Roxanne. - Może to jeden ze zmarłych.
Rolfe przygląda się jej.
- Tak podpowiada ci intuicja? Jesteś tego pewna?
Kobieta marszczy brwi.
- Niezupełnie. Jednak taka myśl przyszła mi do głowy.
Nie mogę jej zignorować.
- Kiedy Roxanne ma takie myśli, warto jej słuchać - wyjaśnia Devonowi Rolfe. - Sądzę, że
to możliwe. W końcu Jackson Muir nie żyje, a mimo to zdołał wrócić.
- Właśnie o to mi chodziło - mówi mu Devon. - Szaleniec jeszcze z nami nie skończył. Ja to
po prostu wiem.
Roxanne wzięła z półki jakąś księgę.
- Czuję, że powinieneś to przeczytać - mówi, wręczając ją Devonowi.
Chłopiec spogląda na okładkę. Wypukłe złote litery głoszą:
CZARODZIEJSKA GENEALOGIA
HORATIA MUIRA
- Są w niej wymienieni przodkowie Horatia? - Pyta Devon.
- Tak - mówi Rolfe. - I trzeba mu przyznać, że obok wszystkich bohaterów i legend umieścił
tu także czarną owcę swojej rodziny.
- Przeczytaj to z pierścieniem ojca na palcu - radzi Roxanne. - To pomoże ci wszystko
zobaczyć.
- Nie ma mowy - oponuje Devon. - Więcej go nie założę.
Roxanne podniosła pierścień z podłogi. Devon spogląda na leżący na dłoni kobiety
pierścień. Jest na nim krew. Krew Cecily.
- Strach jest największą słabością czarodzieja Skrzydła Nocy, Devonie - przypomina mu
Rolfe.
Chłopiec wzdycha.
- Jeśli w ten sposób zdołam ocalić Cecily od śmierci, zrobię to.
Bierze pierścień i znów wsuwa go na palec. Jego umysł pozostaje jasny, gdy Devon siada
przy stole i otwiera księgę.
Chwała Sargonowi! Sargon naszym wodzem! Sargon Wielki!
Słowa księgi ożywają w umyśle Devona, gdy na palcu ma ojcowski pierścień. Nie tylko
czyta o czarodziejach Skrzydła Nocy, ale również ich widzi.
Sargona już spotkał. To on rozpoczął to wszystko. Devon rozpoznaje go, tę długą rudą brodę
i włosy, gdy czarodziej stoi tam w tunice i sandałach, z mieczem u boku. Devon czytał, że Sargon
urodził się prawie trzy tysiące lat temu w krainie Hetytów w Azji Mniejszej, obecnie Turcji. W
Termessos, dużym mieście górzystego wybrzeża Morza Śródziemnego, Sargon wzniósł magiczną
fortecę. On i jego potomkowie przez wiele pokoleń chronili miasto, tak że Termessos było w tej
części świata jedynym grodem nie zdobytym przez Aleksandra Wielkiego. Devon widzi teraz
Sargona stojącego na tle wznoszących się wokół Termessos gór i otoczonego przez grupkę ludzi,
którzy wznoszą złote puchary w toaście na jego cześć.
- Chwała Sargonowi!
- To jakaś ceremonia - mówi Devon do Rolfe’a i Roxanne. - Widzę, jak oddają honory
Sargonowi, a on się uśmiecha. - Devon śmieje się. - Nie był w takim dobrym nastroju, kiedy go
spotkałem.
Wtedy Sargon poddał go próbie, którą Devon przeszedł tylko częściowo. Pozwolił, by
przeszkodził mu strach, który jest dla demonów jak sterydy, czyni je większymi, silniejszymi,
trudniejszymi do pokonania. Sargon nazwał wówczas Devona „Abecedarianem" To rozzłościło
chłopca i w dalszym ciągu go irytuje.
- Mam nadzieję, że kiedyś znowu spotkam Sargona - mówi Devon. - Powiem mu, że
pokonałem Szaleńca i...
- Czytaj dalej, Devonie - przerywa mu lekko zniecierpliwiony Rolfe. - Szukamy Apostaty.
Czarodzieja, który zszedł na złą drogę. To nie Sargon.
Devon wzdycha i przewraca kartkę. Będzie musiał wrócić do tego miejsca, kiedy będzie
miał więcej czasu. Mając na palcu pierścień ojca i przeglądając opowieści o dawnych
czarodziejach, doznaje kilku niezwykłych wizji. Na jednej ze stron czyta o Brutusie, wybitnym
członku Bractwa, żyjącym w ostatnim wieku przed Chrystusem. Widzi biremę z dziobem
ozdobionym smoczym łbem, stojącego przy jej maszcie Brutusa oraz pokrytego łuskami morskiego
potwora, który wynurza się z fal. Potem pojawia się Diana, pnąca się po nocnym niebie ku
ziemskiej stratosferze, z towarzyszącym jej orszakiem rozmaitych stworzeń. Przewróciwszy kartkę,
Devon o mało nie spada z krzesła: czarodziej imieniem Vortigar w pełnej zbroi pędzi na niego na
swym siwym rumaku, w otoczeniu innych rycerzy. Przypomina to jakąś szaloną wirtualną
rzeczywistość.
Rozpromieniony Devon pochyla głowę, gdy Vortigar zamierza się mieczem - pozornie na
niego. Jednak ostrze przeszywa innego rycerza, który spada z konia. Pod przyłbicą ukazuje się pysk
demona.
- Super - mówi Devon. - Vortigar żył w czasach króla
Artura, prawda?
- Tak, Devonie - potwierdza Rolfe.
- Nie mogę sobie chwilę popatrzeć, jak walczy?
Rolfe z uśmiechem kręci głową.
- Możesz wrócić do tego później.
Devon znów skupia się na lekturze. Przewraca kilka kartek. Widzi Brunhildę Mądrą na
dworze Karola Wielkiego; Wilhelma z Holandii, który uczy gromadkę młodych malarzy Skrzydła
Nocy; a potem pierwszy Witenagemot, zgromadzenie czarodziejów, które oszałamia Devona
przepychem barw. Zamek jest udrapowany złotogłowiem, a wszyscy uczestnicy noszą purpurowe
szaty. Czarodzieje o różnym wieku i kolorach skóry prezentują płonące kryształy i wspaniałe
klejnoty. Zebraniu przewodniczy siwobrody mężczyzna imieniem Wiglaf, którego Devon chyba
gdzieś już widział. Jednak nie może sobie przypomnieć gdzie.
- Natrafiam tylko na dobrych czarodziejów - mówi Devon do Rolfe'a.
- Czytaj dalej.
Z następnej strony wyskakuje na niego Eryk Krwawy Topór z wysoko uniesionym nad
głową toporem.
- Oo! - Woła Devon. - Może ten jest Apostatą.
Z topora czarodzieja ścieka krew, gdy wyrywa ostrze z brzucha jakiegoś nieszczęśnika.
Teraz Devon pojmuje, w jaki sposób Eryk, który wygląda jak wiking, zdobył swój przydomek.
- Chyba zabił właśnie jakiegoś faceta - mówi. - Pewnie jest Apostatą.
- Przyjrzyj się dokładniej - zachęca Rolfe.
Devon robi to. Badawczo spogląda na powalonego wroga Eryka. Zauważa szpony zamiast
rąk i pojmuje, że to demon w ludzkiej postaci.
- Nic z tego - mówi z westchnieniem. - Widocznie Eryk to też jeden z dobrych czarodziejów.
Jednak następna strona przynosi mroczniejszą wizję. Temperatura w pokoju spada prawie do
zera.
- Isobel Apostata - czyta cicho Devon. - Tak jest tu napisane. Ona...
Śmiech. Kobiecy śmiech.
W pokoju robi się ciemno. Rolfe i Roxanne z niepokojem spoglądają po sobie.
Śmiech nie cichnie.
- Słyszałem już ten śmiech - mówi Devon. - Na wieży!
- Jesteś pewien, Devonie?
- To ona - szepcze chłopiec.
Nagle pokój staje w ogniu. Devon nie widzi już Rolfe a ani Roxanne, tylko tańczące
pomarańczowe płomienie. Cofa się przed żarem, ale czujnie wszystko obserwuje. W płomieniach
zaczyna rozróżniać kształty: wielkie latające demony szybują nad jakimś miasteczkiem z dawnych
czasów. Przerażeni ludzie uciekają do domów, potykając się na brukowanych uliczkach i pokazując
palcami demony. Te wpadają do ich domostw, porywając skrzynie i kufry, a nawet dzieci. Devon po
architekturze rozpoznaje wioskę z czasów, o których uczył się w szkole: Anglia za panowania
Tudorów. Jednak w podręczniku nie było żadnej wzmianki o Isobel Apostacie, czy demonach,
których sprowadziła na mieszkańców.
- Isobel Apostata - czyta Devon, próbując się uspokoić. - Urodziła się w 1494 roku, jako
jedyne dziecko Artura Plantageneta, potomka króla Henryka IV. Jej uroda i magiczne umiejętności
stały się legendarne. Poślubiła zwykłego ziemianina, sir Thomasa Apple'a, lecz kazała go otruć,
kiedy urodziła syna. Otworzyła Otchłań, przejęła kontrolę nad demonami i poleciła im pustoszyć
kraj, uzależniając lud od siebie i formując własną armię. Coraz bardziej pożądała władzy.
Spiskowała z wrogami Anglii za granicą, obiecując nieprzeliczone bogactwa za pomoc w obaleniu
króla Henryka VIII i osadzenie jej na tronie.
Śmiech Isobel odbija się echem w pokoju i Devon na moment przestaje czytać. Bierze się w
garść i kontynuuje:
- W 1522 roku Witenagemot odbywał się w Anglii i podczas tajnego zebrania Skrzydła Nocy
zdecydowano, że Isobel należy wydać królowi jako zdrajczynię. To głównie kobiety należące do
Bractwa obezwładniły ją i skuty magicznym złotym łańcuchem. Isobel została osądzona przez
królewski trybunał i spalona jako czarownica, lecz wielu utrzymywało, że powstała z płomieni
niczym feniks, po czym schroniła się w Otchłani.
Devon znów słyszy złowrogi śmiech wiedźmy, ale nadal nie może jej dostrzec.
Gdzie ona jest? Muszę zobaczyć jej twarz.
W końcu udaje mu się dostrzec w płomieniach postać. To kobieta, przywiązana do słupa.
Płonie żywcem, śmiejąc się, gdy płomienie trawią jej ciało. Skóra czernieje i płatami schodzi jej z
twarzy. Devon czuje smród palonego ciała. Gorzej, czuje jego smak.
Z trzaskiem zamyka księgę. W pokoju wszystko wraca do normy.
- To zbyt wiele - mówi. - I zbyt realistyczne.
- Czy zobaczyłeś dość, by mieć pewność, że mamy do czynienia z Isobel Apostatą?
Devon krzywi się.
- Raczej usłyszałem. Ten sam śmiech, który rozlegał się na wieży Kruczego Dworu.
- Zawsze ta wieża - zauważa Rolfe. - Co też Amanda tam trzyma?
- Już nic. Od pewnego czasu nie widuję tam światła. - Devon zastanawia się nad czymś. -
Widziałem jednak, jak Bjorn wyprowadzał stamtąd kogoś. Zaprzecza temu, ale jestem pewien, że to
była kobieta. Czy to mogła być ona - Isobel?
Rolfe wygląda na zdumionego.
- Nie wyobrażam sobie, żeby Isobel Apostata pozwoliła komuś zamknąć się w pokoju albo
grzecznie poszła za gnomem, który dokądś ją poprowadził. Isobel była jedną z najgroźniejszych
czarownic wszech czasów. O mało co nie zrzuciła z tronu króla Henryka VIII. Nawet spalenie na
stosie nie wystarczyło, żeby położyć kres jej złu. Legendy mówią, że jej duch powrócił i nadal
usiłuje zdobyć władzę nad światem.
Devon opanowuje drżenie.
- To przypomina kogoś, kogo znamy. Jacksona Muira.
Rolfe poważnie spogląda na chłopca.
- Jesteś pewien, że taki sam śmiech słyszałeś na wieży?
- Taki sam. I Głos to potwierdza. Słyszałem Isobel Apostatę. To ona - i była w wieży przez
cały czas. Z pewnością to właśnie jej szloch słyszałem wcześniej.
Rolfe podchodzi do okna i spogląda na ocean. Fale coraz mocniej biją o brzeg, a na
horyzoncie błyska się coraz bardziej. Po niebie przetacza się grom, głośniejszy niż którekolwiek z
nich się spodziewało.
Zawsze kiedy tu jestem, nadciąga burza, myśli Devon. Tak jakbym budził niepokój żywiołów,
ilekroć, dowiem się czegoś nowego o mojej przeszłości. Nawet mu się to podoba.
- Sam nie wiem, Devonie - mówi Rolfe. - Coś musiałoby przydarzyć się Isobel, żeby dała się
uwięzić Amandzie. Nie mam pojęcia, co to mogłoby być. Isobel nie jest już tylko człowiekiem.
Devon wzrusza ramionami.
- Może rzucił na nią jakieś zaklęcie ojciec pani Crandall lub Horatio Muir.
- To możliwe, ale...
- No cóż, jakkolwiek tego dokonano, jestem pewien, że to Isobel Apostata nasłała na mnie
demony, a nie Jackson Muir. - Devon uśmiecha się. - Zawsze to jakaś pociecha.
Roxanne, do tej chwili zadowalająca się rolą biernej słuchaczki, wstaje i podchodzi do
Devona. Uśmiecha się do niego i zakłada ręce na piersi.
- Zapewne uważasz, że kobieta nie może być równie groźnym przeciwnikiem jak
mężczyzna. Nawet jeśli jest czarownicą Skrzydła Nocy i wróciła z zaświatów.
Devon rumieni się.
- Nie, nie to chciałem powiedzieć. - Czerwieni się jeszcze bardziej. - Naprawdę. Ja tylko...
- Isobel Apostata miała pięć wieków przewagi nad Jacksonem Muirem - mówi mu Roxanne.
- Pięćset lat na doskonalenie czarnoksięskich umiejętności. Na wykucie z nich miecza ostrzejszego
niż ten, jakim kiedykolwiek mógł władać Szaleniec.
Rozgoryczony Devon przełyka ślinę.
- Taak. Pewnie masz rację.
Rolfe uśmiecha się.
- Rzecz w tym, Devonie, że stoimy przed poważnym problemem. Znów mamy do czynienia
z osobą, która dysponuje mocą Skrzydła Nocy i zamierza otworzyć portal we wschodnim skrzydle.
I najwidoczniej Isobel chce, żebyś ją w tym wyręczył.
- A co nie pozwala jej samej tego zrobić?
- Ty zamknąłeś te drzwi. Tylko ty możesz je otworzyć.
Devon wzdryga się.
- W wizji, którą pokazał mi ojciec, rzeczywiście je otworzę.
- Uznaj to za ostrzeżenie. Teraz powinniśmy odnaleźć Isobel i pokonać ją.
- A jak tego dokonamy?
Rolfe odpowiada z krzywym uśmiechem:
- Nie mam pojęcia.
- Wspaniale.
- Musisz pamiętać, dzieciaku, że nigdy nie zostałem przeszkolony jako Opiekun. Szaleniec
zabił mojego ojca, zanim zdążyłem się czegoś nauczyć. Muszę przeczytać jeszcze kilka ksiąg. I
spróbować znaleźć kogoś, kto wie więcej niż ja.
- Udało ci się znaleźć innych Opiekunów?
Rolfe kręci głową.
- Sądzę jednak, że źródło informacji możemy mieć pod nosem.
- O kim mówisz?
- O waszym nowym zarządcy. O gnomie. On najwyraźniej sporo wie i założę się, że mógłby
znaleźć nam Opiekuna.
- Sam nie wiem - mówi Devon. - Za każdym razem gdy zaczynam mu ufać, coś sprawia, że
zmieniam zdanie.
Pamiętaj, że widziałem go z kobietą z wieży. A jeśli to była Isobel? Może jest z nią w
zmowie.
Rolfe wzdycha.
- Czy twój Głos mówi ci coś o nim?
- No cóż, powiedział, że to gnom i że mogę wierzyć w jego uzdrowicielskie umiejętności.
Jednak nie wyjaśnił, czy mogę mu zaufać.
- A ty, Roxanne? Masz jakieś przeczucie co do Bjorna Forkbearda?
- Będę musiała się z nim spotkać - mówi kobieta. - Może wtedy.
Dochodzą do wniosku, że Devon musi po prostu wrócić do Kruczego Dworu i zachować
czujność. Rolfe obiecuje znaleźć odpowiedzi na dręczące chłopca pytania i porozmawiać z nim
jutro. Devon ponownie przeprasza za niespodziewane najście i zachęca ich, by dokończyli to, co
zaczęli. Pstryka palcami i znika.
Jednak zamiast wrócić do swojego pokoju w Kruczym Dworze, tak jak zamierzał, Devon
pojawia się na cmentarzu na skraju urwiska, na krańcu posiadłości Muirów.
Dlaczego się tu znalazłem? Devon rozgląda się. Burzowe chmury już wiszą nad głową,
chociaż jeszcze nie zaczął padać deszcz. Ciemne niebo przecinają zygzaki błyskawic i lodowato
zimny wiatr smaga mu twarz. Chłopiec próbuje siłą woli przenieść się do swojego pokoju, ale nie
może. Nienawidzi, kiedy zawodzą go jego czarodziejskie umiejętności.
Rusza truchtem przez wysoką trawę. Śnieg prawie stopniał i ziemia rozmiękła. Devon drży,
słysząc szczególnie donośny łoskot gromu. Odwraca się, gdy błyskawica oświetla grób Jacksona
Muira. Anioł ze złamanym skrzydłem zdaje się płonąć. Devon podchodzi do pomnika. Widział już
ducha Emily Muir, która wydawała się sprzyjać jego sprawie. Może ona mu pomoże. Może ona im
pomoże znaleźć i pokonać Isobel Apostatę.
Jednak Emily była zwyczajną kobietą. Za życia nie miała magicznych mocy. Dlaczego
miałaby mieć je po śmierci? Pomimo to Devon nie może oprzeć się wrażeniu, że Emily jest w
pewnym sensie kluczem do zrozumienia jego przeszłości. Tutaj, zaledwie kilka metrów dalej,
widział kiedyś ducha tej kobiety, płaczącego na grobie z napisem „Clarissa" Teraz podchodzi do
tego grobu i spogląda na to jedno słowo wykute w granicie. Dlaczego Emily płakała na grobie
Clarissy Jones?
Ta ostatnia była służącą, z którą spotykał się Rolfe i która zginęła, kiedy jego samochód
runął z klifu. Nawet nie pogrzebano tutaj jej ciała. Tak jak ciało Emily, zabrało je morze.
Musi istnieć jakiś związek między Clarissą, Emily i Jacksonem, myśli Devon. I mną. W
przeciwnym razie dlaczego zobaczyłbym ciucha plączącego na tym grobie?
Przenosi spojrzenie z pomnika Clarissy na obelisk stojący na środku cmentarza. Ten z
napisem „Devon". Nikt zdaje się nie wiedzieć, kto jest tam pochowany. Chłopiec jest pewien, że
pani Crandall kłamie, kiedy tłumaczy się nieznajomością sprawy. To również jest wskazówka
prowadząca do rozwiązania tajemnicy jego przeszłości. Tylko co to oznacza? Jak się tego
dowiedzieć?
Devon wzdycha. Teraz nie ma czasu na rozmyślania o tym wszystkim. Zagadka jego
przeszłości musi na razie zejść na dalszy plan, dopóki nie znajdą sposobu na pokonanie Isobel
Apostaty.
Chyba że - jak podejrzewa - wszystko to jakoś łączy się ze sobą.
Zaczyna padać, z początku słabo, potem mocniej. Devon pospiesznie opuszcza cmentarz i
rozbryzgując błoto, idzie ścieżką w kierunku wielkiego domu. Na tle nocnego nieba ledwie widać
jego kontury. W kilku oknach na parterze pali się światło. Na wieży jednak, zgodnie z
przewidywaniami, jest ciemno.
Gdzie jest Isobel? Czy to możliwe, że pani Crandall ją ukrywała? W jaki sposób i w jakim
celu?
Znów budzą się w nim podejrzenia co do pani Kruczego Dworu. Próbowała mnie zabić,
myśli Devon. Ona i Bjorn chcieli wysłać mnie w przeszłość - do Anglii z czasów Tudorów, kiedy
żyła Isobel Apostata. Chcieli, żebym znalazł się w jej mocy, dzięki czemu mogłaby mnie zmusić do
otwarcia Otchłani.
Tylko dlaczego pani Crandall miałaby tego chcieć? Przecież tego obawia się najbardziej. W
ulewnym deszczu Devon zaczyna biec ścieżką, żałując, że nie jest w stanie tego pojąć.
Dlaczego nie mogę żyć jak zwyczajny człowiek? Dlaczego zawsze musi być właśnie tak?
Zbliżając się do podjazdu, dostrzega samochód D. J. z wycieraczkami gorączkowo
poruszającymi się tam i z powrotem, bezskutecznie próbującymi pokonać ulewny deszcz. Ktoś
wysiada po stronie pasażera. Devon mruży oczy. Czy to Cecily?
W tym momencie błyska piorun i Devon widzi, że to na pewno nie Cecily.
To Morgana.
- Wielkie dzięki, D. J. - mówi. - Jestem bardzo wdzięczna.
- Zawsze do usług.
Morgana pospiesznie wchodzi do domu.
D. J. rusza, ale Devon wbiega w światła reflektorów samochodu i zatrzymuje go.
- Co się dzieje? - Pyta.
D. J. opuszcza szybę, ale tylko trochę.
- Co masz na myśli, pytając „co się dzieje"?
Devon krzywi się. Mokre od deszczu włosy lepią się do czoła i spadają na oczy.
- To znaczy, co robiłeś z Morganą?
- Chciała się przejechać do miasta.
- Dlaczego ty ją podwiozłeś?
- O co ci chodzi, Devon? Jesteś zazdrosny? Najpierw zabierasz Cecily, teraz chcesz i
Morganę?
D. J. podkręca szybę i odjeżdża z piskiem opon.
Devon jest wstrząśnięty. Co on chciał przez to powiedzieć? D. J. to jego najlepszy przyjaciel.
Owszem, Devon wie, że D. J. kiedyś podrywał Cecily, ale zdawał się pogodzić z faktem, że ona
chodzi teraz z Devonem. A przynajmniej Devonowi wydawało się, że D. J. pogodził się z tym.
Ale Morgana? Przede wszystkim ona jest sześć lat starsza od D. J. - i zaręczona z Edwardem
Muirem!
Devon wbiega do domu i zamyka za sobą drzwi.
- Spójrz na siebie, Devonie March! - Mówi Cecily, wychodząc z salonu do przedpokoju. -
Wyglądasz jak utopiony szczur.
- Dzięki za komplement - mówi chłopiec, zdejmując płaszcz i wieszając go na wieszaku.
Trzęsie się z zimna. -
Czy widziałaś, jak przed chwilą weszła tu Morgana?
Cecily marszczy brwi.
- Tak. Widziałam ją.
- Powiedziała, gdzie była?
- Nie rozmawiam z nią. - Cecily odwraca się i wchodzi z powrotem do salonu. - Uważam, że
im mniej będziemy do siebie mówić, tym lepiej. W przeciwnym razie powiedziałabym jej, że
przejrzałam jej paskudny plan, plan ograbienia wuja z pieniędzy.
Devon czuje, że powinien znów stanąć w obronie Morgany, ale powstrzymuje się. Niech
Cecily żywi sobie te dziecinne podejrzenia.
- Posłuchaj - mówi. - Jestem zaciekawiony, ponieważ była z D. J.
Cecily odwraca się na pięcie.
- D. J.?
- Tak. Właśnie widziałem, jak ją tu przywiózł.
Cecily robi wielkie oczy.
- Poczekaj, aż powiem wujowi Edwardowi!
- Jestem pewien, że to było niewinne spotkanie. D. J. powiedział, że podrzucił ją do miasta.
- Ona wcale tego nie potrzebowała! Mogła wziąć jeden z trzech samochodów, które stoją w
garażu! Albo mógł ją podwieźć Bjorn! A co z jej narzeczonym? Jeśli chciała pojechać do
miasteczka, to dlaczego nie z wujem Edwardem?
Devon wzrusza ramionami.
- On spędza mnóstwo czasu w fabryce, przeglądając księgi rachunkowe. Może nie było go w
domu.
- Zawsze jej bronisz - warczy Cecily.
- A ty zawsze na nią napadasz.
Dziewczyna potrząsa głową tak, jak robi zawsze, kiedy jest zła.
- No cóż, muszę odrobić lekcje. Dobranoc, Devonie.
- Cecily, zaczekaj. Muszę porozmawiać z tobą o paru sprawach.
- Czemu nie pogadasz o nich z Morganą?
Cecily odwraca się i biegnie po schodach na górę.
- O rany - wzdycha Devon, opadając na kanapę. Co za nieznośny bachor, myśli. Nie
przypuszczałem, że Cecily może być taka... Taka... Dziecinna.
Dlaczego żywi taką głęboką niechęć do Morgany? A skoro już o tym mowa, dlaczego nie
lubi jej Ana? I pani Crandall?
Wszystkie kobiety najwyraźniej jej nienawidzą, a wszyscy mężczyźni uwielbiają. Oprócz
Alexandra.
Devon spogląda w pochmurne szare oczy Horatia Muira, patrzącego nań z portretu nad
kominkiem.
No, gdyby Morgana naprawdę była naciągaczką, intrygantką i łowczynią majątków, za jaka
uważa ja Cecily, to chybabym wiedział. Tymczasem wyczuwam tylko, że jest dobra. Może
tajemnicza, ale dobra.
I piękna.
Mój Boże, jaka piękna.
- Witaj, Devonie.
Chłopiec podskakuje. Czuje czyjąś dłoń na ramieniu. Odwraca się.
To Morgana, w swetrze z różowej angory i obcisłych czarnych skórzanych spodniach.
- Och, no tak, cześć - wykrztusza Devon.
- Masz zupełnie mokre włosy. Przeziębisz się.
On uśmiecha się, a ona siada obok niego.
- Tak, złapał mnie deszcz.
- To silna burza.
Devon przygląda się jej.
- Widziałem, że byłaś na przejażdżce z D. J.
- Tak. Słodki chłopak. Wpadłam na niego przypadkiem, kiedy był tu po południu, i
wspomniałam, że chciałabym zwiedzić miasteczko. Edward jest taki zajęty. D. J. zaproponował, że
mnie zabierze. To miło z jego strony.
Devon uśmiecha się. A więc to naprawdę była niewinna przejażdżka. Przynajmniej z punktu
widzenia Morgany.
- No cóż - mówi - myślę, że może podobasz się D. J.
Ona się rumieni.
- O rany. Tak myślisz?
- On jest nieszkodliwy, nie bój się.
Morgana uśmiecha się.
- Och, jest bardzo mity. Ale nie tak bystry jak ty. Jestem tego pewna.
Teraz z kolei rumieni się Devon.
- Naprawdę - dodaje Morgana. - Podziwiam to, że przyjechałeś do tego domu wariatów i
jakoś zadomowiłeś się w nim. Po tym, jak spotkałeś się tu ze wszystkimi tymi ohydnymi stworami.
- Zaciska dłonie na ramionach i wzdryga się. - Nie sądzę, żeby Amanda wiele ci pomogła.
Devon wzrusza ramionami.
- Chyba nieźle mi poszło.
- Chyba? Devonie, ja na twoim miejscu, nie mając tu z kim porozmawiać, pierwszym
autobusem wyjechałabym z tego miasteczka. - Spogląda na niego i drżą jej wargi. - Wciąż nie mogę
uwierzyć w te wszystkie okropne historie, jakie opowiedział mi Edward. A wyjawił mi tylko trochę.
Mówi, że nic więcej nie muszę wiedzieć. Jednak i to wystarczyło, żeby mnie śmiertelnie
przestraszyć. Czuję się zagubiona.
Zaczyna płakać.
- Och, proszę - mówi Devon, wyciągając rękę i obejmując ją. - Wszystko w porządku.
Jednak nie jest wobec niej szczery. Zdecydowanie nie wszystko jest w porządku - bo
przecież następny Apostata usiłuje otworzyć portal i uwolnić demony z Otchłani. Jeśli Edward
naprawdę ją kocha, powinien zabrać Morganę z tego domu. Natychmiast Pozostali domownicy
mają w żyłach przynajmniej odrobinę krwi czarodziejów: to ich dziedzictwo, spuścizna, z którą
muszą się pogodzić, na dobre i złe. Natomiast Morgana jest zupełnie niewinna i bez uprzedzenia
została sprowadzona do tego nawiedzonego domu.
Ona badawczo zagląda mu w oczy.
- Jak to wszystko, o czym mówił mi Edward, może być prawdą? Te drzwi, które prowadzą
do piekła?
- Wiem tylko, że to niezbita prawda - odpowiada Devon. - I rzeczywiście jest tu
niebezpiecznie.
Morgana ociera oczy.
- Edward pokazał mi kilka książek o tych czarodziejach Skrzydła Nocy. Mówi, że powinnam
czegoś się o nich dowiedzieć, jeśli mam zostać jego żoną. Jednak nie powie mi nic więcej.
Pozostałam sama ze swoją niepewnością, z tyloma pytaniami i obawami.
- Posłuchaj - mówi Devon. - Wiem, że to nie moja sprawa, ale jeśli masz jakieś wątpliwości
co do swojego małżeństwa, powinnaś posłuchać głosu serca.
Jej niewinne piwne oczy napotykają jego spojrzenie.
- Jesteś nad wiek mądry, Devonie March - mówi Morgana cicho i łagodnie, gładząc jego
policzek wierzchem dłoni.
Devon czuje, że czerwieni się ze zmieszania. Morgana uśmiecha się.
- Kiedy siedzę tu z tobą, nie boję się. Wcale. Dlaczego, Devonie?
Pragnie ją pocałować. Bardzo chce ją pocałować, ale wie, że nie może. Nie powinien. Nie
wolno mu.
Z trudem odzyskuje głos.
- Niczego nie mogę ci obiecać, Morgano - mówi. - Jednak zrobię co w mojej mocy, żeby
obronić cię przed niebezpieczeństwami.
Ona ma taką minę, jakby znów miała się rozpłakać.
- Och, Devonie. Wierzę, że to zrobisz. - Szybko pochyla się i całuje go w usta. - Dziękuję,
Devonie. Dziękuję, że mnie wysłuchałeś.
Z tymi słowami wstaje i wychodzi z salonu, a Devon siedzi na kanapie zaczerwieniony i
wzburzony, zupełnie rozkojarzony. Potem pospiesznie idzie na górę, żeby wziąć najzimniejszy
prysznic w życiu.
Wyciera ręcznikiem włosy, gdy słyszy skrobanie w szafie.
To ten skorpion, przypomina sobie.
Wkłada spodnie od dresu i koszulę. Może czegoś się od niego dowiem. Teraz jest w mojej
mocy. Warto sprawdzić.
Stwór jest odrażający. Devon wyjmuje go z worka na pranie i trzyma z daleka od siebie.
Demon cuchnie zgniłymi jajami. Macha czarnym odwłokiem.
- Gdzie ona jest? - Pyta Devon. - Gdzie jest Isobel Apostata? To ona cię tu przysłała. Na
pewno wiesz, gdzie ona jest.
Jednak ten stwór to jedna z najniższych i najmniej inteligentnych form życia w Otchłani.
Tylko wije się w palcach chłopca.
- Czy masz choć odrobinę rozumu? - Pyta go Devon.
Ogląda stwora. Odnajduje ślepka i zagląda w nie. Zaczyna coś dostrzegać, maleńką jasną
plamkę, która szybko rośnie.
- Tak - mówi ze zrozumieniem Devon. - Mogę zobaczyć ją twoimi oczami.
Zaczyna coś widzieć. Setki skorpionów, rojące się na podłodze. Próbuje się cofnąć i spojrzeć
na to z szerszej perspektywy, ale nie może. Zagląda w ślepia skorpiona i ma wrażenie, że spogląda
na świat oczami innego takiego stwora, który znajduje się gdzie indziej. Musi zadowolić się takim
widokiem, ograniczonym i zniekształconym. Jakby oglądał obraz z maleńkiej kamery
przymocowanej do łba jednego z tych stworzeń. Obraz zmienia się, gdy stwór, którego oczu używa
Devon, gramoli się po ciałach swoich pobratymców ku niewielkiej wolnej przestrzeni na środku
podłogi.
Devon poznaje dywan. To stary orientalny kilim we wschodnim skrzydle.
To stamtąd przyszły te demony, myśli. Ze wschodniego skrzydła.
Zatem Isobel też musi tam być.
Tak, jest tego pewien. Widzi teraz drzwi do przyległego pokoju. Są otwarte i skorpion,
którego ślepi używa Devon, pospiesznie biegnie do środka. Devon rozpoznaje to pomieszczenie.
Nigdy go nie zapomni, nie po tym, jak przed paroma miesiącami został tu uwięziony i myślał, że
umrze z głodu. Na twarzy czuje gorący podmuch. Próbuje spojrzeć w górę, gdy skorpion pędzi do
następnych drzwi.
Są metalowe. To portal do świata demonów.
Do Otchłani.
Nagle jego pole widzenia poszerza się. Ktoś podnosi skorpiona i spogląda mu w ślepia.
Czyli wprost na Devona.
Chłopiec sapie ze zdumienia.
Patrzą sobie w oczy. On i Isobel Apostata. Czuje zło emanujące z jej czarnych oczu. Kobieta
wybucha śmiechem.
Ona jest tu, w tym domu, pojmuje Devon. Przy drzwiach do Otchłani we wschodnim
skrzydle!
6. Pojedynek na śmierć i życie
Musze się tam dostać - głośno mówi Devon. - Muszę dostać się do wschodniego skrzydła!
- A dlaczego musisz się tam dostać?
Devon szybko podnosi głowę. Edward Muir stoi nad nim z rękami założonymi na piersi,
przeszywając go wzrokiem.
- Przepraszam, nie masz zwyczaju pukać? - Pyta Devon.
- Drzwi były otwarte na oścież. Niezbyt to rozsądne jak na młodego czarodzieja Skrzydła
Nocy, szczególnie kiedy trzyma w ręku jedno z tych piekielnych stworzeń. - Edward krzywi się z
obrzydzeniem. - Pozbądź się tego.
Devon wzdycha. Dowiedział się od demona tyle, ile mógł.
- Wracaj do swojej Otchłani - rozkazuje i skorpion znika.
Chłopiec znów odwraca się do Edwarda Muira, na którym ten pokaz czarodziejskich
zdolności najwyraźniej nie zrobił żadnego wrażenia.
- Rozumiem, że pani Crandall poinformowała cię o wszystkim, co tu zaszło - mówi Devon -
a także o moich umiejętnościach.
Edward kiwa głową. Błysk w jego oczach znikł, tak jak ciepło, jakie widział w nich Devon,
kiedy mężczyzna przybył w Wigilię do Kruczego Dworu. Z ponurą miną stoi nad Devonem.
- Powiedziała mi również, że podejrzewa cię o potajemne konszachty z Rolfe’em
Montaigne'em - mówi mu Edward.
Devon nie mówi niczego, co mogłoby go obciążyć.
- To przecież zrozumiałe, że ciekawi mnie, kim jestem i skąd pochodzę.
- Miałem nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi, Devonie. Jeśli jednak zadajesz się z
Montaigne'em... - Edward gniewnie zaciska białe wargi na znak urazy i niechęci.
Ten morderca chce zniszczyć naszą rodzinę.
- Teraz to nie ma znaczenia.
Edward irytuje się.
- Jasne, że ma znaczenie. Montaigne jest zdolny do wszystkiego. Biedna Clarissa. Ilekroć o
niej myślę, pozostawionej w tonącym samochodzie...
Devon przerywa mu:
- Chodzi mi o to, że tej rodzinie grozi znacznie większe niebezpieczeństwo niż to, jakie
stanowi Rolfe Montaigne.
Edward unosi brwi, wyraźnie zdenerwowany takim stwierdzeniem.
- Pewnie masz na myśli demony.
- Tak. - Devon patrzy na niego poważnie. - Właśnie dlatego powiedziałem, że muszę się
dostać: do wschodniego skrzydła. Ktoś próbuje otworzyć portal.
Edward prycha.
- Posłuchaj, Devonie. Sprawdziłem ten portal po incydencie z zeszłej nocy. Drzwi są nadal
zaryglowane.
Devon zaczyna się niecierpliwić.
- To, że wciąż są zaryglowane, wcale nie oznacza, że pozostaną zamknięte na zawsze. Czy
wiesz kim jest Apostata?
Edward przewraca oczami.
- Wszystkie te opowieści o Skrzydle Nocy mnie nudzą.
- No cóż, ona była jedną z najgorszych czarodziejek. Tak Jak Jackson, wykorzystywała
demony Otchłani, żeby umocnić swoją potęgę. Została spalona na stosie w 1522 roku. A teraz
wróciła.
Edward Muir śmieje się.
- Tak powiedział ci Montaigne?
- Nie. Sam to widziałem. Zobaczyłem ją przed chwilą, we wschodnim skrzydle!
Edward Muir znowu parska śmiechem.
- To niemożliwe.
- Dlaczego niemożliwe?
Mężczyzna poważnieje.
- Ponieważ zadbaliśmy o to, żeby było niemożliwe.
- W jaki sposób? Pani Crandall również wciąż mówi takie rzeczy. A przecież wyrzekliście
się swoich mocy. Jak możecie zapobiec temu, by Isobel robiła, co tylko jej się podoba?
- Będziesz musiał po prostu w to uwierzyć, Devonie.
Chłopiec kręci głową.
- Nie sądzę, żebym mógł, Edwardzie. Zbyt często mówiono mi, że tutaj jest bezpiecznie i
spokojnie, a potem jakaś cuchnąca bestia właziła przez okno do mojego pokoju i rzucała mi się do
gardła.
Edward Muir obrzuca go karcącym spojrzeniem.
- Cóż, można to wyjaśnić w bardzo prosty sposób. Nadal praktykujesz magię. To je
prowokuje. Moja siostra zabroniła ci używać magicznych sztuczek, ale przed chwilą widziałem, jak
odesłałeś tego małego demona do Otchłani. Dlaczego po prostu nie rozgniotłeś go butem?
Devon krzywi się.
- Chyba nie chciałem zabrudzić podłogi.
- Jesteś bardzo butnym młodzieńcem - mówi z uśmiechem Edward. - Ja też taki byłem w
twoim wieku.
- Proszę, Edwardzie. Zabierz mnie do wschodniego skrzydła. Dowiedź, że portal wciąż jest
zamknięty.
Edward wzdycha.
- Jesteś mi coś winien - mówi Devon. - Uratowałem twojego syna z łap Szaleńca.
Mężczyzna chrząka. Devon nie wie, czy to ma jakieś znaczenie dla Edwarda Muira. Wciąż
pamięta owo zimne „Nie chcę go". Biedny Alexander, że ma takiego ojca.
Jednak Edward ustępuje.
- W porządku. Tylko nic nie mów Amandzie. Znów wpadłaby w histerię, a tego żaden z nas
nie chce.
W milczeniu schodzą po schodach. Na szczęście w przedpokoju i w salonie nie ma nikogo.
Ciszę przerywa tylko tykanie starego zegara. Edward przystaje przed zamkniętymi drzwiami do
wschodniego skrzydła i szuka w kieszeni klucza.
Devon zauważa, że mężczyzna drży.
- Z tym miejscem wiąże się tyle złych wspomnień - mówi łagodnie.
Edward patrzy na niego.
- Och, nie. Tylko widzieliśmy, jak wloką mojego ojca na śmierć, i myśleliśmy, że nas też to
czeka. Nic poza tym.
Otwiera drzwi. Przyświecając sobie latarką, podążają korytarzem wiodącym do
wschodniego skrzydła, a potem wspinają się schodami na drugie piętro. Jak dobrze Devon pamięta
swój ostatni spacer tym korytarzem, gdy szedł do tego samego pokoju, do którego idą teraz, tylko
że wówczas nie zamierzał tylko sprawdzić drzwi. Wtedy chciał je otworzyć - i zejść do Otchłani.
Jest mu trochę słabo, jak zawsze na wspomnienie tego epizodu, najgorszej chwili w życiu.
Na moment przystaje i opiera się o ścianę.
Edward odwraca się, świecąc mu latarką w twarz.
- Dobrze się czujesz?
- Taak - cedzi Devon i podejmują przerwany marsz.
W niektórych miejscach zalegająca warstwa kurzu ma ponad trzy centymetry grubości.
Wschodnie skrzydło zostało zamknięte ponad dwadzieścia lat temu i usunięto stąd większość mebli.
Pozostało kilka połamanych foteli i dziesiątki pustych haków w ścianach.
Nagle mysz przebiega Edwardowi po nodze. Mężczyzna wydaje stłumiony okrzyk.
- Przeklęte gryzonie - warczy. - Mówiłem Amandzie, że powinniśmy wezwać deratyzatora.
Devon mimo woli uśmiecha się na myśl o tym, co zrobiłby deratyzator, napotkawszy
gniazdo innych niż myszy czy szczury stworzeń - ze szponami, rozwidlonymi jęzorami i kościstymi
pyskami.
Skręcają do dawnego salonu, gdzie brudny żyrandol wciąż zwisa z sufitu. Simon powiedział
Devonowi, że był to kiedyś gabinet Emily Muir. Ile łez wylała tu nad okrucieństwem męża,
Szaleńca? Być może właśnie tu, w tym pokoju, podjęła decyzję o samobójczym skoku z Czarciej
Skały?
Teraz jednak nie ma czasu na rozmyślania o takich sprawach. Tuż przed nimi znajduje się
komnata, której szukali. Niewielki boczny pokój bez okien, w którym zdaniem Devona kiedyś była
biblioteka Horatia Muira. Bardzo chciałby poczytać znajdujące się tam księgi, ale wie, że Edward
mu na to nie pozwoli. Rolfe też ma wiele ksiąg, które Devon studiuje, ale te tutaj były własnością
Horatia. Devon ledwie może sobie wyobrazić, jaką zawierają wiedzę.
- Edwardzie - mówi, gdy wchodzą do komnaty. - Poświeć tu latarką.
Mężczyzna spełnia tę prośbę. Devon wskazuje portret na ścianie i światło latarki oświetla
twarz. Chłopiec z portretu jest uderzająco podobny do Devona, ubrany w kamizelkę i spodnie z lat
trzydziestych.
- Przypomina ci kogoś znajomego? - Pyta Devon.
Edward oświetla twarz Devona i znów twarz na obrazie.
- Pamiętam ten portret. Wisi tu, odkąd pamiętam. - Po chwili dodaje: - Muszę przyznać, że
ten chłopiec istotnie jest do ciebie podobny.
- Nie wiesz, kto to taki?
- Nie - odpowiada Edward i Devon mu wierzy.
Mężczyzna kieruje strumień światła na drugi koniec pokoju. W tym momencie gorący
podmuch owiewa ich z rykiem, jakby ktoś włączył na pełną moc termowentylator. Odwracając
twarz od żaru, Devon dostaje mdłości. To tu mieszkają. Te stwory, które przesiadują mnie przez
cale życie.
Na drugim końcu pokoju jest portal wiodący do świata demonów, wąskie metalowe drzwi,
zaryglowane masywną stalową sztabą. Devon nasłuchuje. Słyszy, jak demony po drugiej stronie
drapią i piszczą, chcą wyrwać się na wolność.
- Widzisz? - Pyta Edward drżącym z nieskrywanego przerażenia głosem. - Są zamknięte.
Chodźmy. Wynośmy się stąd.
Devon też chce odejść stąd jak najprędzej, ale opanowuje strach. Bierze od Edwarda latarkę i
sam sprawdza pokój. W strumieniu światła pojawia się sekretarzyk, sterta ksiąg na podłodze, regał
pełen wiedzy Skrzydła Nocy. Jednak nigdzie nie ma skorpionów ani Isobel Apostaty. W kurzu nie
widać żadnych śladów.
- Ona tu była - mówi Devon. - Wiem o tym.
Głos to potwierdza: Isobel Apostata była w tym pokoju, chciała otworzyć drzwi i skorzystać
z pomocy uwięzionych za nimi stworów. Jednak Głos potwierdza również to, co wyczuwa Devon:
Jeśli tu była, to już jej nie ma.
Gdzie się podziała?
- Chodźmy, Devonie - ponagla drżącym głosem Edward. Chłopiec wzdycha. Mężczyzna
wyrywa mu z ręki latarkę i totw
„obeP&y, po
zym pędzi
ytarzem, nie
ądając
ię na
chłopca.
- Mówię ci, była tu - upiera się Devon, dogoniwszy go.
- Drzwi nadal są zamknięte. Tylko to jest ważne.
Schodzą do głównej części domu.
- Czy nie chciałbyś mieć teraz swoich czarodziejskich pbcy? s Pyta Devon. - Dzięki temu
mniej byś się bał.
Edward przystaje i odwraca się do niego.
- Ja się nie boję - mówi i jego źÐzy mają taki sam wyzywający wyraz jak źÐzy Alexandra.
Wyziera z nich duma, upór i arogancja.
Devon tylko wzrusza ramionami.
- Nie chciałem cię obrazić.
Edward chrząka.
- Musisz zrozumieć. Tradycje Skrzydła Nocy nigdy nie interesowały mnie w takim stopniu
jak pbjego ojca. Ani nawet w takim jak Amandę. - Milknie, po czym dodaje: - Czy Rolfe’a. Och,
jak
ażnie
o
raktował. Jaki
ył dumny, że
ostanie Opiekunem.
rychVmź„ZmÀ€rdą.
a
chciałem być po prostu normalnym dzieciakiem Możesz to zrozumieć?
- Taak - przyznaje Devon. - Mogę to zrozumieć.
-
rzekonałem
ię,
e cała
a nauka jest nudna.
ała ta
daninVm.
zlachetnych czynach.
Byłem dzieckiem i chciałem się bawić. - Śmieje się. - Ojciec nigdy nie pozwalał mi totw
ystywać
mojej pbcy w taki sposób, w jaki bym chciał. Chciałem ostać najlepszym sportowcem w szkole,
ale nic z tego. Albo skoczyć z urwiska i polatać sobie, żeby zrobić wrażenie na kolegach. Jednak
nie. Niczego takiego nie pozwalał mi robić.
- MźÐ nie działa, jeśli naprawdę jej nie potrzebujesz.
Nie jest na pokaz.
Edward krzywi się.
- Och, Mź°Zaigne dobrze cię wyszkolił. Mówisz jak on. - Warczy gniewnie na samo
wspomnienie. - Rolfe nie mógł zrobić nic złego. Według mojego ojca był ideałem chłopca,
ponieważ był posłuszny. Naprawdę przejpbwał się tymi bzdurami o Skrzydle Nocy, całą tą
gadaniną o siłach światła i dobra. Zwyczajny kit, jeśli chcesz znać moje zdanie. Mój ojciec
zachowywał się tak, jakby to Rolfe był jego synem, a nie ja.
Devon nic nie mówi. Idą dalej.
- Prawdę mówiąc - dodaje Edward, gdy zamykają za sobą drzwi do wschodniego skrzydła -
ani trochę nie żałuję, że wyrzekłem się magii. - Śmieje się. - Nie sądzę, że byłbym dobrym
czarodziejem.
- Dlaczego?
Mężczyzna uśmiecha się.
- Ponieważ wykorzystywałbym magię dla własnych korzyści. Aby zdobyć bogactwa,
kobiety, przywileje, władzę. Teraz też się nimi cieszę, a czy wyobrażasz sobie, co by było, gdybym
miał moc Skrzydła Nocy? - Uśmiecha się, bardziej do siebie niż do Devona. - Och, z pewnością
zostałbym Apostatą. Może nie tak złym jak wuj Jackson, ale mimo to Apostatą.
- No cóż - mówi Devon. - Przynajmniej jesteś szczery.
- Tylko pamiętaj. Ani słowa o tym mojej siostrze.
Devon obiecuje. Patrząc, jak mężczyzna odchodzi, Devon myśli, że on też cieszy się z tego,
że Edward Muir nie jest czarodziejem. Jeden Apostata w rodzinie zupełnie wystarczy.
Kiedy nazajutrz jadą do szkoły, Cecily nadal się do niego nie odzywa. Nadąsana siedzi na
tylnym siedzeniu, kiedy Bjorn odwozi ich cadillakiem. Devon jest zbyt zmęczony na takie zabawy,
więc rzuciwszy wesołe „dzień dobry'; nie podejmuje żadnych prób ugłaskania dziewczyny. Widzi,
że jego obojętność jeszcze bardziej ją rozwściecza.
W szkole natychmiast zaczyna szukać D. J.
- Nie ma go tu - mówi mu Marcus, gdy stoją przy szafkach. - Zwykle już tutaj jest i siedzi w
samochodzie na parkingu, słuchając tych starych kawałków Aerosmith.
Devon przyznaje, że to spóźnienie D. J. jest czymś niezwykłym.
- Czy ostatnio nie wydawał ci się dziwny?
Marcus uśmiecha się kpiąco.
- Z D. J. trudno powiedzieć. Słucha rocka z lat siedemdziesiątych, myje głowę tylko raz na
tydzień, a ostatnio przekłuł sobie taką część ciała, której nie chce nam pokazać.
Devon śmieje się.
- Nie, nie o to mi chodzi. To normalne dziwactwa. Pytam o to, czy nie był... Sam nie wiem,
wściekły albo złośliwy.
Marcus kiwa głową.
- Tak, miewał humory. Od Nowego Roku był w kiepskim nastroju.
- Spotkałem go w Kruczym Dworze. Był gdzieś z narzeczoną Edwarda Muira.
Marcus krzywi się.
- Z Morganą? O co tu chodzi?
- Nie wiem. Rozmawiałem z nią, a ona uznała to za niewinną wycieczkę do miasteczka.
Myślę jednak, że dla D. J. było to coś więcej. Wkurzył się, kiedy zapytałem, gdzie byli. Oskarżył
mnie, że jestem zazdrosny.
Marcus mierzy go spojrzeniem.
- A byłeś?
Devon jest zdumiony.
- Czyś ty zwariował? Ona jest ode mnie o osiem lat starsza. A ponadto zamierza poślubić
Edwarda Muira.
Marcus zakłada ręce na piersi.
- A poza tym jest Cecily - mówi. - Zapomniałeś o niej wspomnieć.
Devon czerwieni się.
- Oczywiście. Oczywiście, jest Cecily.
Nie mówi Marcusowi o tym, że co noc śni mu się Morgana. Te sny wprawiają go w
zakłopotanie. Czuje się jak głupi szczeniak, zakochany w starszej kobiecie. Próbuje zebrać siły do
odparcia ewentualnego kolejnego ataku demonów, a tu śni mu się Morgana Green. Ojciec miał
rację, kiedy zapowiedział, że jego młodzieńcze hormony zaczną szaleć.
Wciąż myśli o ojcu, siadając w swojej ławce w pracowni historycznej. Czy naprawdę
upłynęło dopiero kilka miesięcy od jego śmierci? Od tej pory tyle się wydarzyło. Zobaczywszy ojca
dzięki jego pierścieniowi, Devon na nowo odczuwa smutek i żal. Gdybym tylko mógł z nim
porozmawiać, naprawdę porozmawiać, nie tylko tak jak w tej wizji. Chcę, żeby tu był, ze mną, żywy,
tak jak kiedyś. Rozmawialiśmy o tylu sprawach. Tato pomógłby mi zrozumieć, te Idiotyczne uczucia,
jakie budzi we mnie Morgana. Z ojcem mogłem rozmawiać o wszystkim.
- Panie March?
Szybko podnosi głowę. Nad nim stoi pan Weatherby.
- Zadałem panu pytanie.
Devon jęczy w duchu. Znów był zbyt zajęty, żeby przeczytać zadany tekst.
- Przepraszam. Zechciałby pan je powtórzyć?
- Pytałem, kto był głównym rywalem Henryka Tudora w walce o prawa do tronu.
Nagle przypomina sobie, co czytał w domu Rolfe’a, i słowa przyjaciela: O mało co nie
zrzuciła z tronu króla Henryka VIII
- Isobel Apostata - wypala.
Pan Weatherby krzywi się.
- Isobel jaka?
- Ja... Chyba o niej czytałem. Gdzieś.
Nauczyciel unosi brwi.
- Na pewno nie w tym podręczniku.
Devon lekko kuli się w ławce.
- Nie. Raczej nie.
- Czy ktoś potrafi mi powiedzieć? Może ktoś, kto odrobił zadanie domowe, a nie
przesiedział całej nocy przed telewizorem, oglądając wolnoamerykankę!?
Devon marszczy brwi. O tak, gdyby tylko The Rock zaczął walczyć z demonami.
Jakiś kujon podaje prawidłową odpowiedź - Edward, hrabia Warwick - i Devon stara się
wysłuchać reszty wykładu. W końcu chodzi o ten okres w historii Anglii, kiedy żyła Isobel. Może
dowie się czegoś ważnego.
Po lekcji podchodzi do pana Weatherby.
- Czy jest pan pewien, że nigdy nie słyszał pan o Isobel Apostacie? Byłem pewien, że gdzieś
czytałem o tym, że próbowała strącić Henryka z tronu.
Nauczyciel wzdycha.
- Uważam się za eksperta w sprawach Anglii z czasów Tudorów, panie March. Nigdzie nie
napotkałem wzmianki o takiej postaci. Jednak, skoro pan pyta...
Podchodzi do półki i zdejmuje z niej grubą książkę.
- To wyczerpujący opis panowania Henryka VIII. Wie pan, że zajmował się nie tylko
ścinaniem głów swoich żon.
Devon czeka, aż nauczyciel sprawdzi w indeksie.
- Znajduję tu tylko wzmiankę o Izabeli z Kastylii, która z pewnością nie była Apostatą. - Pan
Weatherby z trzaskiem zamyka książkę. - Była żarliwą katoliczką i to właśnie ona wysłała Kolumba
do Ameryki. Czy to zaspokaja Pańską ciekawość?
Devon wzdycha.
- Tak. Zapewne.
- Jeśli natrafisz na tekst głoszący coś innego - woła pan Weatherby za wychodzącym z klasy
Devonem - z przyjemnością go przeczytam.
Devon tylko uśmiecha się kpiąco. Z ogromną radością przyniósłby kronikę Skrzydła Nocy i
podsunął ją pod arogancki nos pana Weatherby ego. To niewątpliwie zachwiałoby jego
przekonaniami co do tego, kto i co robił w przeszłości.
Cecily znów ignoruje go w drodze do domu. Devon miał nadzieję, że pojawi się D. J. i
wszyscy pojadą do pizzerii Gia. Chciałby porozmawiać z nimi o Isobel. Jednak D. J. przez cały
dzień był nieobecny.
Zagadka jego nieobecności wyjaśnia się, kiedy wjeżdżają na długi podjazd Kruczego
Dworu. Tam czerwony camaro D. J. znów stoi przed frontowymi drzwiami.
- Co się z nim dzieje? - Warczy Cecily, wyskakując z limuzyny Bjorna i wpadając do domu.
- Czy on zwariował? D. J.!
Widzą go, jak niesie po schodach kartonowe pudła.
- D. J.! - ponownie woła Cecily. - Co ty tu robisz?
- Pomagam Morganie z zakupami.
- I dlatego nie byłeś w szkole?
- Taak - mówi, odwracając się do niej plecami. - I co z tym zrobisz? Powiesz mojej mamie?
Na podeście pierwszego piętra pojawia się Morgana.
- Och, D. J., jesteś super. Wielkie dzięki za przywiezienie tego wszystkiego z miasta.
- Nie ma sprawy - mówi młodzieniec, uśmiechając się do niej jak idiota.
- Połóż to w moim pokoju, obok innych rzeczy.
- Tak jest, kapitanie.
Cecily odwraca się do Devona.
- Możesz w to uwierzyć?
- Och - mówi Devon. - To ty ze mną już rozmawiasz?
Morgana zauważa ich i zaczyna schodzić po schodach.
- Devonie, Cecily - mówi. - Jak tam w szkole?
Cecily podchodzi do niej u stóp schodów.
- Co ty robisz z D. J.? - pyta.
Morgana wygląda na zdziwioną.
- Ja tylko... No, zaproponował mi... Kupił mi kilka rzeczy w mieście.
- A czemu nie mogłaś zrobić tego sama?
Morgana próbuje się uśmiechnąć. Najwyraźniej jest zaskoczona agresywnym zachowaniem
Cecily.
- Nie znam miasteczka - mówi. - A jazda tym stromym podjazdem mnie przeraża.
- Czy wuj Edward wie, że spędzasz tyle czasu z szesnastoletnim chłopcem?
- Hej - mówi Devon, podchodząc do niej. - Uspokój się, Cecily.
- Nie uspokoję się! - Dziewczyna obraca się na pięcie i przeszywa go gniewnym wzrokiem. -
W przeciwieństwie do was ja przejrzałam tę intrygantkę. - Znów odwraca się do Morgany. - Ani
przez chwilę nie kupiłam twoich słodkich min, podrabianego akcentu i fałszywego uśmiechu. I nie
myśl, że nie powiem wujowi, że kręcisz z D. J.
Z tymi słowami przeciska się obok Morgany i biegnie na górę.
- Ona tak nie myślała - jąka się Devon. - Ona tylko...
Morgana wybucha płaczem.
- Dlaczego oni wszyscy mnie nienawidzą? Amanda, Cecily, Alexander. Wszyscy mnie
nienawidzą!
Zasłania twarz rękami i szlocha.
- No, no - mówi Devon, obejmując ją i prowadząc do salonu. Kobieta łka rozpaczliwie, gdy
Devon sadza ją na kanapie. Siada tuż przy niej. Morgana cudownie pachnie. Bzem, myśli Devon.
- Przyjechałam tu, mając nadzieję, że zostanę zaakceptowana - mówi Morgana, z trudem
łapiąc oddech. - Tymczasem wszyscy mnie nienawidzą. Co ja zrobiłam?
- Ja cię nie nienawidzę - mówi Devon.
Ona spogląda na niego. Oczy ma czerwone i podpuchnięte, tusz spływa jej po policzkach.
- Bogu dzięki, że tu jesteś, Devonie.
Obejmuje go i przyciąga do siebie. Devon spogląda przez jej ramię i widzi gniewnie
patrzącego D. J.
- Co jest? - Pyta D. J.
- Cecily jej nagadała - wyjaśnia Devon.
Morgana odsuwa się i ociera oczy.
- Może źle zrobiłam, prosząc, żebyś mi pomógł - mówi do D. J.
- Źle? Skądże. - Podbiega do niej i klęka przed nią. Ujmuje jej dłonie. - Morgano, nie słuchaj
Cecily. To rozpuszczony bachor.
- Och, D. J. - mówi Devon. - Nie musisz obrzucać Cecily obelgami.
- Wiesz co, Devon? - Mówi złośliwie i wyniośle D. J. - Poradzę sobie z tym. Teraz ja jestem
przy niej. Możesz się zmywać.
Devon czuje się urażony.
- Ty? To ja ją pocieszałem. I to ja byłem tu...
- Byłeś tu i co? - Rozlega się nowy głos..
Wszyscy troje podnoszą głowy. W drzwiach stoi Edward Muir.
- Och, kochanie - mówi Morgana, wstając i podbiegając do niego. Edward obejmuje ją
zaborczo. - Ci chłopcy tylko mnie uspokajali. Obaj są tacy uprzejmi.
Edward patrzy na nich podejrzliwie.
- Dlaczego musieli cię uspokajać?
- To nic takiego - mówi Morgana. - Głupie nieporozumienie z Cecily.
- Czy moja siostrzenica sprawia ci jakieś kłopoty? Jeśli tak, to, na Boga, porozmawiam z
Amandą i...
- Och nie, nie - prosi Morgana. - Nie rób tego. Nie chciałabym przysporzyć jej kłopotów.
Chcę, żeby mnie polubiła. Żeby mnie zaakceptowała.
- Chodź - mówi Edward, najwyraźniej nie chcąc kontynuować tej rozmowy w obecności
Devona i D. J. Wyprowadza ją z salonu i idą w kierunku biblioteki.
Obaj chłopcy przez kilka sekund patrzą na siebie w milczeniu.
- Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi - mówi w końcu Devon.
D. J. wzdycha.
- Jesteśmy.
- Nie wyglądało na to. Zachowywałeś się tak, jakbym rywalizował z tobą o Morganę.
D. J. podchodzi do dużego okna, wychodzącego na skalisty brzeg.
- Przyznaję, że mocno mnie trafiło. Zachowałem się jak palant. - Uderza pięścią w otwartą
dłoń. - O mało nie umarłem, kiedy zobaczyłem, jak odchodzi z panem Muirem.
- D. J., ona jest znacznie starsza od ciebie. I zaręczona.
Przyjaciel kręci głową.
- Coś między nami jest. Wiem, że jest. Widzę to w jej oczach. Ona coś do mnie czuje.
Devon ze zdziwieniem stwierdza, że ogarnia go zazdrość - zaraz przypomina sobie celne
pytanie Marcusa, który rano o tym właśnie wspomniał. Dlaczego tak się czuję? Przecież to na
Cecily mi zależy, więc dlaczego mam bzika na punkcie Margany, tak samo jak D. J.?
- Posłuchaj, D. J. - mówi - nie trać głowy. Przecież ty zawsze zachowujesz spokój. Nawet
kiedy atakują cię demony. Musisz wiedzieć, że to, o czym myślisz, jest niemożliwe.
D. J. krzywi się. Zasłania rękami uszy, jakby chciał zgnieść sobie głowę.
- Czasem mam wrażenie, że oszalałem - mówi. - Naprawdę ją lubię, Devonie. Bardziej niż
jakąkolwiek dziewczynę.
- Hej, chłopie, wszystko będzie dobrze - pociesza go Devon.
D. J. nie odpowiada. Odwraca się wstrząśnięty, po czym wybiega z domu. Devon słyszy
warkot silnika i pisk opon.
Powinienem się skoncentrować, mówi sobie Devon. Nie mogę brać udziału w jakiejś operze
mydlanej z Marganą, w roli głównej. Muszę pokonać zbuntowana czarodziejkę - inaczej ta wizja,
którą pokazał mi tato, z Cecily leżąca w kałuży krwi, może stać się prawdą.
Napotyka Alexandra w pokoju zabaw. Od kiedy Devon dowiedział się o planach Isobel,
zaczął jeszcze bardziej niepokoić się o chłopca. Kiedy ostatnio pewien Apostata próbował otworzyć
bramę Otchłani, Alexander jako pierwszy znalazł się w niebezpieczeństwie. Devon uważa, że
powinien od czasu do czasu sprawdzać, co dzieje się z chłopczykiem.
- Cześć, kolego - mówi.
Skulony na swoim ulubionym fotelu Alexander czyta komiks.
- Cześć - odpowiada, ledwie uniósłszy głowę na powitanie.
- Czemu masz taką ponurą minę?
Chłopczyk tylko wzrusza ramionami.
- Słyszałem, jak twoja ciotka mówiła, że już rozmawiała z dyrektorem. Wygląda na to, że za
kilka tygodni pójdziesz do szkoły.
Kiedyś, zanim Devon przybył do Kruczego Dworu, Alexander uczęszczał do prestiżowej
szkoły z internatem w Connecticut. Jednak został z niej wyrzucony, bo podpalił zasłony w bufecie.
Od tej pory siedział w domu, czytając komiksy, zjadając za dużo ciastek i nieustannie wpadając w
jakieś tarapaty. W końcu pani Crandall zdecydowała, że najlepiej będzie wysłać go do miejscowej
szkoły podstawowej.
- Na pewno mi się nie spodoba - mówi Alexander.
Devon przystaje przed nim.
- Niekoniecznie.
- Nienawidzę być nowym.
- Ja też, ale jakoś sobie poradziłem. Spójrz, ilu mam przyjaciół. D. J., Marcus, Ana...
Alexander tylko znów wzrusza ramionami.
- Coś cię gryzie - mówi Devon. - Co to takiego?
- Nic.
- Daj spokój. Myślałem, że już nie mamy przed sobą sekretów.
Alexander odkłada komiks i patrzy Devonowi w oczy.
- Nienawidzę jej - mówi bez ogródek.
- Kogo? - Pyta Devon, chociaż doskonale wie.
- Morgany.
- Dlaczego, Alexandrze? Ona jest taka miła. Naprawdę chce się z tobą zaprzyjaźnić.
- Zabiera mi tatusia.
Devon kręci głową.
- Nie, skądże. Chce, żebyście byli rodziną.
Alexander tylko gniewnie przewraca kartkę. Nie mówi nic więcej, jakby Devon nie był w
stanie zrozumieć.
Devon zastanawia się nad czymś.
- Jak często widujesz tatę, od kiedy wrócił?
Alexander nie odpowiada.
- Myślałem, że mieliście razem pojechać do Bostonu...
- Nie pojechaliśmy. - Alexander prostuje się. - Prawie go nie widuję.
Devon wie, że to jest prawdziwy powód - prawdziwa przyczyna tego, że chłopiec tak nie
lubi Morgany. Alexander został na lodzie, zignorował go ukochany ojciec, za którym tak strasznie
tęsknił. Łatwo winić Morganę, ale Devon wie, że prawdziwym powodem jest egoizm Edwarda
Muira.
Alexander wstaje i podchodzi do okna.
- Chciałbym wiedzieć, gdzie jest moja mama. Napisałbym do niej, żeby nie zgodziła się na
rozwód. Wtedy nigdy nie mógłby poślubić Morgany.
Devon staje za nim i kładzie dłoń na jego ramieniu. Naprawdę współczuje Alexandrowi.
Wie, jaka ważna jest ojcowska miłość. Devon uważa, że to, kim jest, całkowicie zawdzięcza ojcu.
Ted March był przeciwieństwem ojca Alexandra - oddany, czuły, współczujący - nawet jeśli nie
okazał się biologicznym ojcem Devona. Pomimo to był o wiele lepszym ojcem, niż Edward Muir
7. Płacz w nocy
Nie! - Woła Devon, po czym przesadza poręcz jak antylopa i zeskakuje na podłogę parteru.
Edward Muir odchyla głowę do tyłu i zanosi się śmiechem. Rolfe przeszywa go gniewnym
wzrokiem, z rękami splecionymi na piersi.
Pistolet nie był naładowany.
- Dzielny mały czarodziej Skrzydła Nocy spieszy z pomocą - mówi ze śmiechem Edward. -
Nie ma potrzeby, żebyś używał mocy.
- Nic się nie zmieniłeś, Edwardzie - stwierdza Rolfe.
Devon łapie oddech, gdy Alexander zbiega po schodach.
- To było super, Devonie. Zrób to jeszcze raz!
- Wracaj do swojego pokoju, Alexandrze - rozkazuje mu ojciec.
- Nie. Chcę porozmawiać z Rolfe’em. Mogę przejechać się jego samochodem?
Rolfe wichrzy włosy chłopca..
Edward Muir pieni się.
- Nigdy w życiu nie pozwolę, żebyś wsiadł do samochodu z tym człowiekiem. A teraz
wracaj do swojego pokoju, Alexandrze!
Chłopiec dąsa się, ale spełnia jego polecenie.
- Powiedz, o co ci chodzi, Montaigne, i wynoś się stąd.
- Przyjechałem zobaczyć się z Devonem.
- To zabronione - mówi mu Edward.
- Przez kogo? - Pyta Rolfe.
- Przeze mnie. - To głos Amandy Muir Crandall, która jak zawsze pojawiła się
niepostrzeżenie, bezszelestnie jak kot. Stoi nad nimi, gniewnie spoglądając z podestu schodów. -
Devon jest moim podopiecznym, Rolfe, i wiesz, że wyraźnie zabroniłam mu z tobą rozmawiać.
Schodzi po schodach, elegancka i wyniosła. Przykuwa spojrzenia wszystkich obecnych. Jej
brat cofa się, ustępując pola siostrze. Pani Crandall wysoko podnosi brodę i majestatycznie staje
przed Rolfe’em.
- Jesteś piękna jak zawsze, Amando - zauważa Rolfe i Devon odnosi wrażenie, że
mężczyzna mówi to szczerze.
- Muszę cię prosić, żebyś opuścił mój dom.
- Chwileczkę - mówi Devon. - Jeśli przyjechał do mnie, to na pewno chodzi o coś ważnego.
Coś o Isobel...
- Isobel? - Pyta pani Crandall, patrząc na niego.
- Isobel Apostatę. To czarodziejka Skrzydła Nocy z szesnastego wieku, która...
- Doskonale wiem, kim jest Isobel Apostata - przerywa pani Crandall. - Co ona może mieć
wspólnego z panem Montaigne'em?
- Może powiem, jeśli dopuścisz mnie do głosu - rzuca Rolfe.
Jej oczy są zimne i pełne nienawiści. Tyle lat niechęci do człowieka, którego kiedyś kochała.
- Nic z tego - mówi. - Ponownie proszę cię, żebyś opuścił mój dom.
- Miałem wizję, w której widziałem Isobel Apostatę - wyjaśnia Devon. - Ona usiłuje
otworzyć Otchłań.
- Isobel Apostata nie żyje od blisko pięciuset lat - ucina pani Crandall.
- Śmierć nie powstrzymała Jacksona Muira od powrotu - przypomina jej Devon.
- Dość tego. Zabraniam takich rozmów. Tutaj nic nie może się zdarzyć. Portalu nie da się
otworzyć. Dopilnowaliśmy tego.
- W jaki sposób, Amando? - Pyta Rolfe. - Jak to możliwe? Przecież nie masz mocy. Tylko
Devon...
Kobieta wpada w gniew.
- Czy mam wezwać policję, żeby siłą wyprowadziła cię z mojego domu?
Rolfe wzdycha. Devon widzi, że nie zamierza dalej nalegać. Amandy Muir Crandall nie
można przyprzeć do muru - ona wychodzi zwycięsko z każdego starcia. Rolfe odwraca się, żeby
wyjść, ale wcześniej rzuca znaczące spojrzenie Devonowi. Będą musieli się spotkać, daleko od tych
wrogo nastawionych osób.
Rolfe otwiera drzwi i prawie wpada na wchodzącą Morganę.
- Och! - Mówi Morgana. - Tak mi przykro!
- Przepraszam - mówi wyraźnie zdziwiony Rolfe. Natychmiast staje się szarmancki. - Wina
leży całkowicie po mojej stronie, skoro nie zauważyłem takiej pięknej kobiety.
Ona rumieni się.
- Jestem Morgana Green.
Edward Muir nagle pojawia się za Rolfe'em.
- To moja narzeczona.
- Ach tak? - Rolfe spogląda na niego z krzywym uśmiechem. - Czy twoja żona wie, że masz
narzeczoną?
Edward łapie Morganę za ramię i wciąga do środka. Kobieta wygląda na przestraszoną i
zaskoczoną. Devon znowu jej współczuje.
- To nie twój interes, Montaigne.
- Edwardzie, ściskasz mi rękę - żali się Morgana.
On nie zwraca na nią uwagi.
- No już, Montaigne. Wynoś się stąd.
- Pani powiedziała, że ściskasz jej rękę - mówi gniewnie Rolfe.
- To moja sprawa, co robię w moim domu - krzyczy Edward, czerwony ze złości.
- Edwardzie! - Morgana najwyraźniej nie może już znieść jego silnego uścisku. - To boli!
- Puść ją - żąda Rolfe.
- Jak śmiesz mi rozkazywać?
- Edwardzie, proszę! - Woła Morgana.
Wszystko dzieje się tak szybko, że Devon ledwie może to dostrzec: Rolfe doskakuje i uderza
Edwarda prawym prostym w szczękę. Edward odlatuje w tył i ciężko ląduje na tyłku.
- Wzywam policję! - Krzyczy pani Crandall.
- I jakie kłamstwo powiesz im tym razem? - Wrzeszczy na nią Rolfe. Odwraca się do
Morgany. - Mam nadzieję, że nie boli panią ręka. Przykro mi, że poznajemy się w takich
okolicznościach. Gdyby potrzebowała pani kiedyś przyjaciela, a w tym domu to nieuniknione,
proszę pamiętać, że nazywam się Rolfe Montaigne.
Z tymi słowami wychodzi.
Dopiero wtedy Edward Muir gramoli się z podłogi i udaje, że chce za nim pobiec. Morgana
ze łzami w oczach błaga go, żeby został.
- Proszę, Edwardzie, dość bijatyk - mówi.
On bierze ją w ramiona.
- Kochanie, ten człowiek jest uosobieniem zła. Przed laty zabił dwoje młodych ludzi z tego
domu i spędził za to kilka lat w więzieniu.
Ona spogląda w kierunku drzwi.
- Wydawał się taki... Miły.
- Devonie - mówi pani Crandall - przykro mi, że musiałeś być świadkiem tego niefortunnego
incydentu. Może jednak teraz zrozumiesz, jakiego rodzaju człowiekiem jest Rolfe Montaigne.
Brutalnym i nieobliczalnym.
- Bronił Morgany - mówi Devon.
- Ona nie potrzebuje obrony przede mną - sapie Edward. - Chodź, kochanie. - Prowadzi
Morganę w kierunku gabinetu.
Pani Crandall podchodzi do Devona.
- Rolfe nabił ci głowę bzdurami, Devonie. Zapewniam cię, że w tym domu nie ma się czego
bać. Nie ma tu magii. - Patrzy na niego i mruży oczy. - Prawda?
- Dobrze pani wie, że tak nie jest - odpowiada Devon. - Widziała pani atak w moim pokoju.
A były też inne.
- Zatem pewnie znowu praktykowałeś magię, Devonie, chociaż ci tego zabroniłam. Tylko to
mogło poruszyć te stwory.
- Mówię pani, że słyszałem tu Isobel Apostatę. A teraz również ją widziałem. We wschodnim
skrzydle.
Widzi, że jego słowa budzą w niej niepokój, ale kobieta nie zamierza przyznać mu racji.
- Idź odrabiać lekcje, Devonie. Porozmawiamy o tym później. Teraz jestem za bardzo
zdenerwowana Rolfe'em.
Unosi rękami skraj sukni i szybko wchodzi po schodach.
Chowają, głowy w piasek jak strusie, myśli Devon, odprowadzając ją wzrokiem. Czego
trzeba, żeby ich przekonać? Demona siedzącego z nami przy śniadaniu? Pożaru domu? Cecily
leżącej twarzą do ziemi w kałuży krwi?
Devon wzdycha i wraca do swojego pokoju.
Pani Crandall ma rację w jednej sprawie: powinien odrobić lekcje. Pan Weatherby
zapowiedział na jutro test i Devon chce mieć pewność, że go zaliczy. Oczywiście najpierw próbuje
zniknąć i pojawić się w domu Rolfe’a. Wiadomość, którą Montaigne usiłował mu przekazać, z
pewnością była ważna, skoro zaryzykował przyjazd do Kruczego Dworu. Jednak magia Devona nie
zdaje się na nic, a Głos mówi po prostu: Nie dzisiaj. Devon przeczuwa, że ma trochę czasu, zanim
Isobel wykona następny ruch - wystarczająco dużo, żeby przygotować się do sprawdzianu z historii.
Znowu śni o Morganie, jak co noc od jej przyjazdu. W tym śnie ona przychodzi do niego ze
łzami w oczach, łzami, które on scałowuje z jej twarzy, zanim odnajduje jej wargi i wyciska na nich
gorący pocałunek. Trwa to przez całą noc, aż Devon czuje na twarzy delikatny dotyk jej dłoni...
- Devonie - mówi ona.
- Och - jęczy chłopiec, ujmując i całując jej dłoń. - Jesteś... Taka... Piękna...
- Och, Devonie, mówisz takie miłe rzeczy.
On nie odrywa ust od jej dłoni.
- Przepraszam, że byłam taka niedobra.
Otwiera oczy. To Cecily. Siedzi na jego łóżku, i to jej dłoń całuje Devon.
- Cecily! - Woła Devon, nagle trzeźwiejąc i siadając. - Cecily!
Dziewczyna uśmiecha się.
- Śniłeś o mnie. Jesteś taki słodki, Devonie.
On przełyka ślinę.
- Taak. Boże, która godzina?
- Musisz już wstać, jeśli nie chcesz spóźnić się do szkoły. Przyszłam przeprosić za kilka
ostatnich dni. Byłam taka nierozsądna.
Devon wzdycha. Ma wrażenie, że cały zlany jest potem.
Przygładza dłonią włosy.
- W porządku. Zdarza się.
- Nie wiem, co ta Morgana w sobie ma, że budzi we mnie taką niechęć. Przecież naprawdę
jest bardzo miła. Nie wiem, dlaczego tak jej nie lubię.
Devon uświadamia sobie, że ma nieświeży oddech. Wyskakuje z łóżka, biegnie do łazienki i
myje zęby. Cecily stoi w progu, obserwując go.
- Alexander też jest do niej wrogo nastawiony - mówi Devon w przerwie między
wypluwaniem pasty. - Ale wiem dlaczego. Od swojego powrotu Edward prawie wcale się nim nie
zajmuje i chłopiec wini za to Morganę.
Cecily kiwa głową.
- Wuj Edward jest do niej niezwykle przywiązany. Co takiego ona ma w sobie? D.J. też się
zadurzył?
- Kto potrafi wytłumaczyć działanie hormonów? - Próbuje żartować Devon, ale wciąż zbyt
żywo pamięta swój sen. - Hej, Cecily, muszę teraz wziąć prysznic. Zobaczymy się na dole.
Ona uśmiecha się.
- W porządku. - Podchodzi i całuje go w policzek. -
Dzięki za to, że nazwałeś mnie piękną.
Devon zdobywa się na nikły uśmiech. Gdyby tylko wiedziała...
Kiedy dziewczyna opuszcza pokój, on wchodzi pod prysznic. Cecily słusznie zastanawia się,
co takiego ma w sobie Morgana, że niemal każdy napotkany mężczyzna jest gotów paść jej do nóg.
Istotnie, jest piękna, ale to nie wszystko. Wszyscy faceci zachowują się tak, jakby była
najpiękniejszą kobietą na świecie - najpiękniejszą kobietą, jaka kiedykolwiek żyła.
- Nie jakby - mamrocze sennie Devon pod prysznicem. - Ona naprawdę jest najpiękniejsza.
Nie mogę przestać o niej myśleć - mówi D. J. w szkole, opierając się o samochód i paląc
papierosa.
- Naprawdę powinieneś rzucić palenie - mówi mu Devon. - Nie chcę prawić ci morałów, ale
to paskudny nałóg.
D. J. chrząka.
- Próbowałem, ale właśnie wtedy dopadło mnie to uczucie do Morgany. Człowieku, teraz
mogę myśleć tylko o niej.
- Wiem. - Devon zauważa nadchodzące Cecily i Anę. - Nie wspominaj o tym przy Cess. To
ją irytuje.
- Podwieziesz nas dziś do domu po szkole, D. J.? - pyta Ana.
- Może będzie musiał zrobić coś dla swojej ukochanej - mówi Cecily.
- Chętnie odwiozę was wszystkich - mówi D. J., krzywiąc się do Cecily. - Flo jest do
waszych usług.
- Dobrze - mówi Ana. - Może pojedziemy do pizzerii Gia. Dawno tam nie byliśmy.
- To też mi pasuje - mówi D. J., pokazując Cecily, jaki potrafi być zgodliwy.
Rozlega się dzwonek na lekcje. Wszyscy rozchodzą się do swoich klas. Devon sądzi, że
klasówka z historii dobrze mu poszła, bo wymienił wszystkie żony Henryka VIII. Na przerwie
podchodzi do swojej szafki na korytarzu, żeby wyjąć podręcznik geometrii, a wtedy dołącza do
niego Marcus, który ma szafkę tuż obok.
- Jak tam dziś moja twarz? - Pyta.
Devon patrzy na niego.
- W porządku. Bez pentagramu.
- Jak myślisz, dlaczego pojawia się tylko czasem?
- Sam nie wiem. Może zacznę notować, kiedy się pojawia, i zobaczymy, czy daty mają
jakieś znaczenie.
- Super.
- Przepraszam, czy Devon March?
Devon odwraca się. To jedna z sekretarek.
- Tak?
- Właśnie to przyniesiono. - Kobieta wręcza mu białą kopertę. - Z dopiskiem „Pilne".
Marcus ogląda kopertę.
- Co to może być?
- Na pewno od Rolfe'a - zgaduje Devon. - Pisze o tym, co chciał mi powiedzieć wczoraj
wieczorem.
Rozdziera kopertę. Jednak liścik w środku nie jest od Rolfe’a.
Jest od Morgany.
Drogi Devonie,
Proszę, spotkaj się ze mną po lekcjach w Niespokojnej Przystani. To bardzo ważne. Niech to
pozostanie między nami, dobrze?
Margana.
Marcus czyta Devonowi przez ramię.
- Czego ona chce?
- Nie wiem. - Devon odrywa wzrok od kartki. - Posłuchaj, Marcusie. Nie mów o tym Cecily
ani D. J., dobrze? Oni wszyscy po szkole wybierają się do pizzerii. Jedź z nimi i powiedz, że nie
mogłem jechać, bo miałem coś do zrobienia.
- Na przykład co?
- Nieważne. Powiedz im, że musiałem... Zostać za karę po lekcjach albo coś takiego.
- Za karę? A co niby zrobiłeś?
- Wymyśl coś!
Devon znów patrzy na liścik. Morgana potrzebuje go. Niech to pozostanie między nami. To
mu się podoba. Nie do wiary, jak mu się to podoba.
- Co ta cała Morgana ma w sobie? - Pyta Marcus. - Ile razy przejdzie obok, ty i D. J.
zaczynacie bujać w obłokach.
- Nie zrozumiesz tego, Marcusie. To popęd heteroseksualny. Wyobraź sobie, że ona jest... Bo
ja wiem, Bradem Pittem albo kimś takim.
- Nieważne, kim by była. Nie zachowywałbym się tak przy nikim.
- To znaczy jak? - Pyta wojowniczo Devon. - Ja tylko chcę wiedzieć, co się dzieje.
Wytłumaczysz moją nieobecność?
Marcus wzdycha.
- Taak, wytłumaczę.
Przez resztę dnia Devon mimo woli co chwilę zerka na liścik.
Niech to pozostanie między nami.
Człowieku. To mu się naprawdę podoba.
Po ostatniej lekcji sprintem pędzi w krzaki za salą gimnastyczną.
- Proszę, niech to zadziała - szepcze, zamykając oczy. - Proszę!
Kiedy je otwiera, jest za Niespokojną Przystanią, tuż przy śmietniku.
- Tak! - Krzyczy radośnie, potrząsając pięścią w powietrzu. - Zaczynam nabierać wprawy!
Bar jest prawie pusty. Mówiono mu, że latem turyści tłoczą się tu od rana do nocy. Jednak w
zimne styczniowe dni przesiadują tu głównie miejscowi rybacy, raczący się piwem i smażonymi
małżami, snujący morskie opowieści pod zwisającymi z sufitu starymi sieciami i kołami
ratunkowymi.
- Hej, Devonie! - Woła kelnerka Andrea. - Dawno cię nie widzieliśmy. Już myślałam, że
widma z Kruczego Dworu zjadły cię żywcem.
- Jeszcze nie - mówi jej, uśmiechając się w duchu na myśl o tym, jak bliska była prawdy.
Lubi ją. Andrea jest prostolinijna, trzeźwo myśląca i tylko kilka lat starsza od niego; Mieszka w
Biedzie od urodzenia.
- Mówiłam ci już pierwszego dnia, żebyś uważał na tamtejsze duchy - przypomina Andrea. -
Zatem jeśli coś ci się stanie, to nie mów, że cię nie ostrzegałam.
- Nie, na pewno tak nie powiem. - Rozgląda się wokół. Przy stoliku na końcu sali siedzi
Morgana. Jest sama.
Devon znów patrzy na Andreę. - Przyniesiesz do tamtego stolika talerz kalmarów i dużą
colę?
Ona kpiąco unosi brew.
- Teraz umawiasz się ze starszymi paniami, Devonie?
- Nie. - Devon się rumieni. - To narzeczona Edwarda Muira. My tylko... Mamy
porozmawiać.
- Aha.
Andrea odchodzi zrealizować zamówienie.
Devon zbliża się do stolika. Morgana wstaje na jego widok, ma łzy w oczach.
- Och, Devonie. Bardzo ci dziękuję, że przyszedłeś.
- Drobiazg - mówi Devon.
Ona całuje go w policzek. Devon czuje, że oblewa go żar.
Pospiesznie siada.
- Nie odważyłam się rozmawiać z tobą w Kruczym Dworze - mówi kobieta, z powrotem
siadając na swoim miejscu. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że zostawiłam ci
liścik w szkole.
- Co się dzieje? Stało się coś złego?
Morgana kuli się.
- Och, Devonie. Wszystko jest nie tak!
- To znaczy?
- Od kiedy tu przyjechałam, wszyscy traktują mnie tak nieprzyjaźnie. - Zagląda mu w oczy. -
Oprócz ciebie.
- To może się zmienić. Cecily chce być bardziej przyjacielska. A gdyby Edward spędzał
trochę czasu z Alexandrem, chłopiec też byłby grzeczniejszy. Tylko o to mu chodzi. Boi się, że
zabierzesz mu ojca.
Morgana ma taką minę, jakby zaraz miała wybuchnąć płaczem.
- Miniona noc była dla mnie punktem zwrotnym. Kiedy Edward tak źle mnie potraktował... -
Nie jest w stanie dokończyć. Odwraca wzrok, biorąc się w garść. Kiedy znów zaczyna mówić,
Devon ze zdziwieniem słyszy w jej głosie gniew. - Nie lubię być traktowana jak czyjaś własność.
Devon kiwa głową.
- Rozumiem. Masz powody, aby się złościć. Edward zachował się jak prawdziwy palant.
Ona wyzywająco podnosi brodę.
- Zastanawiam się, czy nie wyjechać. Opuścić Biedę, wrócić do domu - daleko, daleko stąd.
Devon uważnie się jej przygląda.
- A gdzie jest twój dom, Morgano?
Ona wydaje się nie słyszeć pytania.
- Nikomu nic bym nie powiedziała. Po prostu wyjechałabym. Edward nagle zorientowałby
się, że mnie nie ma.
- Rozumiem twoje uczucia, ale...
- Ale co, Devonie? - Pyta, nachylając się do niego. - Nie chcesz, żebym wyjechała?
- Ja? - Devon gorączkowo szuka właściwych słów. - Cóż, nie wiem, co ja mam z tym
wspólnego...
- Masz, Devonie - mówi Morgana łagodniejszym tonem. - Nie chcę stąd wyjeżdżać, bo ty
tutaj jesteś.
Spogląda na nią oniemiały.
- Wiem, że to może nie w porządku - mówi Morgana, wyciągając rękę nad stołem, żeby
dotknąć jego dłoni - ale widzę, że zakochałam się w tobie, Devonie.
- Oto twoje kalmary - przerywa im Andrea, stawiając przed nim talerz ze smażonymi w
tłuszczu kalmarami. Zaraz przyniosę colę.
- Uhm - mamrocze Devon, nie podnosząc głowy i przesuwając talerz po stoliku. - Chcesz
trochę?
Morgana cofnęła dłoń.
- Nie powinnam była tego mówić.
- Nie - przyznaje Devon. - Chyba nie.
- To śmieszne. Jesteś nastolatkiem.
- Taak. Nastolatkiem.
- A ja jestem zaręczona z Edwardem.
- Taak. Zaręczona z Edwardem.
Devon ma wrażenie, że zaraz zemdleje.
- Jednak nic na to nie poradzę - mówi Morgana, znów nachylając się do niego. - Jesteś taki
miły, taki delikatny. Tak bardzo się różnisz od Edwarda i wszystkich znanych mi mężczyzn.
On przełyka ślinę.
- Devonie, powiedz mi. Powiedz mi, co czujesz.
- Oto twoja cola - mówi Andrea, stawiając między nimi napój. - Czy pani czegoś sobie
życzy?
- Nie - mówi szorstko Morgana, odwracając głowę. - Dziękuję.
Devon siedzi w milczeniu, oniemiały. Nie może się poruszyć. Może jest czarodziejem
Skrzydła Nocy, ale jest także czternastoletnim chłopcem, któremu olśniewająca
dwudziestodwuletnia kobieta właśnie wyznała miłość. Zaparło mu dech.
Zmusza się, aby na nią spojrzeć. Jej oczy są tak ciemne, podobne do jego własnych. Takie
piękne. Najpiękniejsze na świecie. Próbuje coś powiedzieć.
- Ja...
- Tak, Devonie?
- Ja... Hm...
Powiedz to, Devonie.
Morgana ujmuje jego dłoń.
- Ja... Ko...
- Dzień dobry - mówi ktoś, płosząc Devona, który przewraca butelkę coli. Napój rozlewa się
po stole, oblewając Morganę.
- Andrea! Przynieś gąbkę!
To Rolfe. Mierzy Devona podejrzliwym spojrzeniem.
- Rolfe - mamrocze Devon. - My tylko...
Nagle pojawia się Andrea i wyciera rozlaną colę.
- Chcesz drugą? Na koszt firmy.
- Nie - mówi Devon. - Dziękuję.
Rolfe dosiada się do nich.
- Zwykle jesteś ostrożniejszy, Devonie - mówi, niemal z przyganą. - Zamiast mnie mógł do
ciebie podejść ktoś inny. Albo coś innego.
Devon jest skruszony. Rolfe ma rację. Zapomniał o całym świecie, oszołomiony wyznaniem
Morgany. A gdyby podkradł się do niego demon, a nie Rolfe?
- Pani Green - mówi Rolfe, wreszcie przenosząc wzrok na Morganę. - To spotkanie to dla
mnie miła niespodzianka.
Ona uśmiecha się.
- Dla mnie też, panie Montaigne. Przepraszam za zachowanie Edwarda wczorajszego
wieczoru. I dziękuję panu za rycerską obronę.
- Wszystko w porządku? - Pyta Rolfe.
- Jak najbardziej, dziękuję. - Morgana uśmiecha się do Devona. - Ten młody człowiek
bardzo mi pomógł.
Młody człowiek? - Devon czuje się urażony. Przed chwilą mówiła, że mnie kocha.
- Devonie - mówi mu Rolfe. - Może powinieneś już iść. Ja zapłacę rachunek i odprowadzę
panią Green do jej samochodu.
- Dopiero co przyszedłem - protestuje Devon.
- W porządku - mówi Morgana. - Możemy później dokończyć naszą rozmowę.
Devon niechętnie wstaje.
- Nawet nie zjadłem moich kalmarów.
Rolfe też wstaje i obejmuje go ramieniem.
- Wracaj do Kruczego Dworu - szepce. - Użyj pierścienia ojca. Może powie ci coś
interesującego, co właśnie odkryłem. Jeśli nie, przyjdź do mnie jutro.
- Co to takiego, Rolfe? Dlaczego zdecydowałeś się przyjechać wczoraj wieczorem do
Kruczego Dworu?
- Chodzi o gnoma. Odkryłem coś.
- O Bjorna? Powiedz mi, Rolfe.
- Nie teraz. Pierścień ojca też może ci to powiedzieć.
A teraz już idź.
Rolfe cofa rękę i siada za stołem, znów skupiając uwagę na Morganie. Devon nie wie, co
bardziej go irytuje: opór Rolfe'a przed wyjawieniem mu nowych informacji o Bjornie czy to, że
zajął jego miejsce przy stoliku Morgany w ciemnym kącie baru.
- Czy to oznacza, że stary Rolfe Montaigne właśnie podkradł ci panią twego serca? - Pyta go
Andrea, gdy Devon maszeruje do drzwi.
Chłopiec tylko mruczy coś pod nosem.
- Rolfe uważa się za istny dar boży - śmieje się Andrea. - Jednak ona i tak jest dla ciebie za
stara, Devonie. Zaufaj mi. Trzymaj się Cecily.
Devon bez słowa wychodzi na powietrze. Jest chłodne popołudnie. Słońce zaczęło
zachodzić. Niebo płonie. Sypią się z niego maleńkie płatki śniegu. Od morza dmie wiatr, słony i
przenikliwy. Devon próbuje w magiczny sposób zniknąć, ale nie udaje mu się to. Wspaniale, myśli
ponuro. Teraz będę musiał wejść na klif po tych długich i stromych schodach.
Oczywiście znacznie gorsze od tych stromych i zwietrzałych schodów jest miejsce, do
którego wiodą: cmentarz na skraju urwiska.
Wiatr smaga jego twarz, gdy Devon wchodzi po schodach w wysoką, połamaną trawę. Tutaj,
na tym starym cmentarzu, gdzie spoczywają wszyscy przodkowie Muirów, Devon po raz pierwszy
ujrzał twarz Szaleńca. Łotr stał zaledwie parę metrów od swego grobu i robaki zżerały mu twarz.
Devon otrząsa się na samo wspomnienie.
Jednak w tym momencie bardziej niepokoi go coś innego: to, co przed chwilą powiedziała
mu Morgana. Czy to może być prawdą? Czy naprawdę mogła się w nim zakochać? On ma
czternaście lat. Ona dwadzieścia dwa. Devon chce, żeby to było prawdą, a jednocześnie modli się,
żeby nią nie było. Jakby jego życie nie było wystarczająco skomplikowane.
Mija pomnik anioła ze złamanym skrzydłem i napisem DEVON oraz kryptę z prochami
założyciela Kruczego Dworu, wielkiego Horatia Muira. Robi się ciemno. Devon przyspiesza kroku,
chcąc jak najprędzej opuścić cmentarz. Nagle ogarnia go lęk, chociaż sam nie wie dlaczego. Gdy
mija zniszczony pomnik z brunatnego piaskowca, z inskrypcją zatartą przez dziesięciolecia
działania morskiego wiatru, nad głową słyszy krzyk mewy. Wiatr zaczyna wyć. I z zamarzniętej
ziemi wyłania się dłoń, chwytając go za nogę.
Devon krzyczy.
Ziemia pod jego stopami zaczyna drżeć. Zaciśnięta na jego kostce dłoń nie puszcza, choć
Devon wyrywa się ze wszystkich sił. Niebawem wynurza się cała ręka, aż po bark. Gnijące mięśnie
i ścięgna odsłoniły kości.
- Puszczaj! Rozkazuję ci! Puść mnie!
Jednak trup nie słucha rozkazu. Podnosi się i zmarznięta ziemia odpada jak gliniana skorupa
z jego odrażającego ciała. Szczęka rozchyla się, jakby trup chciał coś powiedzieć. Zgniłe oczy
płoną w oczodołach, wbite w Devona.
- Jestem silniejszy od ciebie! - Woła Devon, lecz nie może się wyrwać. Potyka się i pada na
ziemię, lądując twarzą w twarz z cuchnącym trupem. Klnie z obrzydzenia i strachu.
Teraz wszędzie wokół widzi sterczące z ziemi dłonie. Wszystkie zwłoki na cmentarzu
ożywają! Leżący obok trup zaciska kościste dłonie na szyi Devona. Zaczyna go dusić.
Z trudem łapiąc powietrze, Devon widzi wyłaniającą się z ziemi armię zombi, chwiejnie
maszerującą na niego.
Słyszy charakterystyczny śmiech Isobel Apostaty.
- Przybyłam po ciebie, Devonie March! Zwyciężę! Kruczy Dwór będzie mój!
Trup mocniej zaciska dłonie. Devon traci przytomność.
Zapada w ciemność.
Gwałtownie otwiera oczy. Zrywa się na równe nogi, gotowy walczyć. Jednak nigdzie nie
widać śladu żywych trupów. Ziemia wokół jest nienaruszona. Czy: to była tylko wizja? Kolejne
ostrzeżenie?
Okręca się na pięcie, upewniając się, że w mroku nie czają się zombi. Jak długo tu leżał?
Nagle uświadamia sobie, że jest zziębnięty, przemarznięty do szpiku kości. Jest już całkiem ciemno
i śnieg sypie coraz mocniej.
Musiałem leżeć tu przez godzinę lub dłużej, myśli Devon, strzepując śnieg z ubrania.
Kiedy dociera do domu, okazuje się, że leżał tam dłużej, niż sądził. Wielki zegar w
przedsionku wskazuje jedenastą trzydzieści. Wygląda na to, że wszyscy już śpią.
Mogłem tam zamarznąć, myśli Devon i nikt by nawet nie wiedział. Wydaje się też, że
nikogo by to nie obeszło.
Niezła opiekunka z tej pani Crandall. Czy chociaż zapytała kogoś, co się z nim dzieje, kiedy
nie pokazał się na kolacji? Przychodzi mu na myśl, że mógłby poinformować władze stanowe o
braku opieki nad nieletnim. Tak, i po co? Żeby zabrali mnie stad i żebym nigdy się nie dowiedział,
kim naprawdę jestem?
Czasem myśli, że zrezygnowałby z odkrycia tej prawdy w zamian za normalne życie. Może
nie byłoby tak źle wyjechać z Kruczego Dworu i zamieszkać z jakąś zwyczajną rodziną w
zwyczajnym domu. Jednak ten przyjemny scenariusz ma jeden feler: Devon nigdy nie będzie
zwyczajnym chłopcem. Przynajmniej dopóki ma tę moc. Obojętnie gdzie się znajdzie, przeszłość
zawsze będzie go ścigać. Przecież demony zmieniły w Otchłań nawet jego szafę w Coles Junction.
Czy nie byłby zagrożeniem dla takiej miłej przybranej rodziny?
Devon wie, że nie ma ucieczki. To jego przeznaczenie. Ojciec powiedział mu to. Musi tu
zostać i bronić portalu w Kruczym Dworze, jako jedyny obecny tu czarodziej Skrzydła Nocy.
Wchodzi do salonu i spogląda w oczy Horatia Muira.
- Ty nigdy nie chciałbyś, żeby twoja rodzina wyrzekła się magicznych mocy, niezależnie od
okoliczności - mówi do portretu. - Nie sądzę, żeby cieszyło cię to, że Otchłani nie ma kto pilnować.
To twoje zadanie, Devonie March.
Devon nie jest pewien, czy to Głos odzywa się w jego głowie, czy Horatio Muir przemawia
do niego z zaświatów. Mimo to wie, że ktokolwiek to jest, mówi prawdę. Szczególnie po tym
zajściu na cmentarzu Devon jest przekonany, że czeka go walka z Isobel Apostatą. To tylko kwestia
czasu. Musi dowiedzieć się więcej o swojej przeciwniczce. Po powrocie do swojego pokoju robi to,
co sugerował mu Rolfe. Próbuje uzyskać pomoc od pierścienia ojca. Jednak nic się nie dzieje.
Żadnej wizji. Żadnego głosu. Devon wzdycha i chowa pierścień do szuflady. Próbuje zasnąć, ale nie
może. Najrozmaitsze myśli przelatują mu przez głowę: Kiedy Isobel zaatakuje? Co Rolfe chciał mi
powiedzieć o Bjornie? Czy te zombi na cmentarzu były rzeczywistością czy tylko wizją przyszłych
wydarzeń? No i oczywiście: Czy Margana naprawdę mnie kocha?
Siada na łóżku.
- Książki w piwnicy - szepcze.
Nie ma dostępu do ksiąg we wschodnim skrzydle, ale kiedyś natknął się w piwnicy na stertę
książek dla dzieci. Te książki z obrazkami opisywały dokonania dawnych wielkich czarodziei
Skrzydła Nocy. Może któraś z nich zawiera jakieś wskazówki, jakieś użyteczne informacje o Isobel.
Wyjmuje z biurka latarkę i spieszy korytarzem. Przechodzi, najciszej jak umie, przez ciemny
dom, schodzi na dół i zapala latarkę dopiero po otwarciu drzwi piwnicy. Naciska włącznik i
strumień światła przeszywa ciemność. Devon przełyka ślinę, czując rosnący strach. Serce wali mu
jak młotem.
Przestań, karci się w duchu. Strach czyni cię słabym. Jesteś silny tylko wtedy, kiedy się nie
boisz.
Schodzi kilka stopni w dół, do piwnicy. Jest zimna i wilgotna. Dociera do popękanej
cementowej podłogi i omiata światłem latarki sterty nagromadzonych tu rupieci. Puste pudła i
skrzynie, stare kufry oblepione naklejkami z obcych krajów. Manekin krawiecki i stara maszyna do
szycia. I wszędzie kurz oraz pajęczyny.
Sterta książek piętrzy się pod ścianą. Tak jak poprzednio, włosy na rękach Devona nagle jeżą
się, reagując na książki jak na ładunek elektryczny. Siada na wilgotnej posadzce i bierze ze sterty
pierwszą książkę, zatytułowaną Przygody Barwna Wielkiego. „Dawno, dawno temu - czyta Devon -
w krainie zapomnianych dni, żył sobie czarodziej zwany Sargonem"
Devon widział już prawdziwego Sargona i uważa, że czarodziej wcale nie jest podobny do
tego z prymitywnych ilustracji w książce. Przerzuca kartki i dochodzi do walki Sargona z
dwugłowym smokiem. Kiedy po raz pierwszy zobaczył tę książkę, był przekonany, że ten stwór to
postać z bajek dla dzieci. Teraz wie, że to demon z Otchłani.
Odkłada książkę. Szuka takiej, której akcja toczyłaby się w innych czasach, za życia Isobel.
Podnosi ze sterty następną i odczytuje tytuł. Tajemnicza podróż Diany. Ta książka opisuje
kosmiczne przygody Diany, która mówi i oddycha w przestrzeni pozaziemskiej. Devon nie ma
pojęcia, w którym roku może się to dziać. W pozostałych książkach pojawiają się daty, ale akcja
Brutusa i morskiego potwora toczy się w zbyt wczesnym okresie historii Anglii, żeby mogła
zawierać jakieś wzmianki o Isobel, a Magicznych przygód Wilhelma w dawnej Holandii w zupełnie
innym kraju. Devon ma nadzieję, że znajdzie coś ciekawego w Vortigarze i rycerzach Brytanii, lecz
i w niej nie ma nic o Apostacie.
To książki dla dzieci, przypomina sobie. Dla młodych czarodziei Skrzydła Nocy, których
jeszcze nie wyszkolono. Autorzy nie chcieli, żeby zawierały informacje o tych magach, którzy
zeszli na złą drogę.
Pomimo to przegląda jeszcze kilka innych w nadziei na znalezienie jakiejś wzmianki o
Isobel i jej czasach. Magiczne zaklęcia Tristana, Don Carlos i hiszpańskie złoto. Tajemnica Filipa
Trojańskiego, Abigail Apple i potwór z Loch Ness.
- Super - mruczy do siebie Devon, przeczytawszy o sprytnej Szkotce, która ujarzmiła
demona z Otchłani i zrobiła z niego swoje domowe zwierzątko. - A więc to stąd wzięła się legenda
o potworze z Loch Ness.
Wyjmuje ze stosu następną książkę, żeby z zaciekawieniem czytać kolejne opowiadania,
zapomniawszy na chwilę o poszukiwaniach Isobel.
Skarb Childeberta - odczytuje tytuł, szykując się do rozpoczęcia następnej interesującej
lektury.
Jednak nagle słyszy jakiś dźwięk.
Z początku cichy, ale coraz głośniejszy. Po chwili całkiem wyraźny.
Szloch.
Ten odgłos znów wydaje mu się najsmutniejszym dźwiękiem, jaki słyszał w życiu. Straszne,
rozpaczliwe łkanie, jakby dochodzące z głębi piwnicy.
Ten sam dźwięk słyszałem na wieży, myśli Devon. Zapewne Bjorn tutaj przyprowadził tę
kobietę.
Ponieważ to na pewno kobiecy szloch. Czy to może być Isobel?
- Och, och, och - łka ktoś.
Ten odgłos odbija się echem w ciemności. Devon wstaje i omiata światłem latarki
pomieszczenie, od jednego końca do drugiego. Nie widzi nic oprócz pustych skrzynek.
- Ochchch! - Zawodzi głos ze zdwojoną rozpaczą.
Devon podąża za tym dźwiękiem korytarzem, który kończy się popękaną ścianą.
Nie ma żadnych wątpliwości. Szloch dochodzi zza ściany.
- Kto tam jest? - Pyta Devon.
Płacz cichnie.
- Kim jesteś? - Pyta chłopiec. - Dlaczego płaczesz?
Najpierw zapada cisza, a potem zza ściany słychać głos:
- Znam cię. W końcu przyszedłeś!
Devon nie odpowiada, gapiąc się na ścianę.
- Devonie! Czy to ty? - Woła z ożywieniem głos. -
Wreszcie mnie znalazłeś!
8. Nagła przemiana
Skąd mnie znasz? - Pyta Devon. - Kim jesteś?
Nagle oblewa go potok światła. Chłopiec odwraca się i mrużąc oczy, usiłuje coś dostrzec.
- I znów przyłapuję cię na mówieniu do siebie.
To Bjorn Forkbeard, świecący latarką Devonowi w twarz.
- Kto jest za tą ścianą? - Pyta Devon.
- Nie jestem pewien - odpowiada gnom. - A jak ci się wydaje?
- Ona mnie zna! - Krzyczy Devon. Wali pięścią w ścianę. - Hej tam! Kim jesteś?
Teraz jednak odpowiada mu tylko cisza. Bjorn przykłada ucho do ściany.
- Nic nie słyszę, mój przyjacielu. Zupełnie nic.
- Co za nią jest? - Devon wodzi dłonią po ścianie. - Jak tam się wchodzi?
- Nie wygląda na to, żeby można tam było wejść - mówi Bjorn. - Nie ma drzwi ani żadnego
otworu w murze. Nikt nie mógł się tam dostać.
Devon upiera się:
- Cóż, jednak ktoś tam był. Słyszałem jej płacz. Ten sam szloch, który słyszę od wielu
miesięcy.
- Szloch. - Bjorn robi wielkie oczy. - Ach, przecież ja również słyszałem ten płacz. To duch
Emily Muir, jestem tego pewien.
- To nie jest Emily Muir - mówi Devon. - To ktoś inny.
Bjorn Forkbeard spogląda na niego chytrze.
- A twoim zdaniem któż mógłby to być?
- To był ten sam głos, który dobiegał z wieży - kobiety, która kiedyś wołała mnie z okna. I
widziałem, jak wyprowadzałeś kogoś z wieży. Nie zaprzeczaj. Przyprowadziłeś ją tutaj.
Bjorn spogląda na niego i mówi po prostu:
- W tym domu jest wiele rzeczy, które tylko pozornie są realne. Wiesz o tym, mój młody
przyjacielu.
- Czy jestem twoim przyjacielem, Bjornie?
- Ależ oczywiście. Uratowałeś mi życie.
- Zatem powiedz mi, co wiesz o Isobel Apostacie.
Twarz gnoma robi się biała jak kreda.
- Iso... bel...?
- Na pewno wiesz, kim ona jest.
Bjorn kiwa głową.
- Ale dlaczego o nią pytasz?
- Nie wiesz? Czy słyszałem głos Isobel? Czy to ona jest za tą ścianą?
Bjorn sprawia wrażenie oszołomionego przebiegiem rozmowy. Siada na skrzyni i kładzie
latarkę na podołku. Wyraźnie zaparło mu dech.
- Żaden mur nie powstrzymałby Isobel Apostaty - mówi. - Dlaczego o niej wspomniałeś?
Devon przygląda mu się. Albo Bjorn jest bardzo dobrym aktorem, albo to pytanie naprawdę
go zdenerwowało.
- Uważam, że to ona próbuje otworzyć portal - mówi Devon.
Bjorn patrzy na niego z przerażeniem.
- Zatem jesteśmy zgubieni. Nie mamy dość sił, żeby z nią walczyć.
- Ach tak? Cóż, byłem w Otchłani i wróciłem żywy. Jeśli tylko się tu pokaże, zaraz ją
załatwię.
Bjorn uśmiecha się słabo.
Młodzieńcza arogancja. Mój zacny przyjacielu, duch Isobel Apostaty krąży po świecie od
pięciuset lat. Ona otworzyła więcej Otchłani niż jakikolwiek inny zbuntowany czarodziej i z
każdym otwartym portalem jej moc rośnie. Ze wszystkich czarodziei Skrzydła Nocy, martwych czy
żywych, jej obawiam się najbardziej.
Devon w milczeniu spogląda na ścianę.
- Jeśli to ona próbowała otworzyć tamte drzwi we wschodnim skrzydle - mówi Bjorn - to
jest znacznie gorzej, niż przypuszczałem.
Devon patrzy na gnoma.
- Może po prostu chcesz mnie nastraszyć.
- A po co miałbym to robić, mój chłopcze? Dlaczego nie chcesz mi zaufać?
- Nauczyłem się, że Kruczy Dwór to takie miejsce, w którym zaufanie pakuje mnie w
tarapaty. A poza tym, o mało nie podałeś mnie jej na tacy, kiedy posłałeś mnie na Schody Czasu.
- Zrobiłem to tylko po to, żeby pokazać ci, jaką dysponujesz mocą, Devonie.
- Ach tak? No to w jaki sposób znalazłem się akurat w Anglii Tudorów, w miejscu, gdzie
spalono Isobel Apostatę?
Bjorn wygląda na zaniepokojonego i nieustannie omiata piwnicę smugą światła latarki,
ilekroć usłyszy choćby najcichszy szmer.
- Schody prowadzą cię tam, gdzie chcesz się znaleźć. Nie potrafiłbym ich kontrolować,
nawet gdybym chciał. Są wspaniałym dowodem potęgi magii Horatia Muira.
Devon wzdycha.
- Chciałbym ci wierzyć, Bjornie. W tym domu potrzebny mi sprzymierzeniec. Ktoś, kto zna
odpowiedzi. Jednak dopóki mi nie powiesz, kto jest za tą ścianą...
- Nie mogę powiedzieć czegoś, czego nie wiem.
Devon usiłuje siłą woli przenieść się za mur. Nie dziwi się, kiedy mu się to nie udaje. Usiłuje
zobaczyć coś przez mur, ale i ta próba okazuje się bezowocna.
Jeszcze nie, mówi mu Głos, niczego nie wyjaśniając. Jeszcze nie.
- Wracam do łóżka - mówi zniechęcony Devon.
- Dobry pomysł. Musisz być wypoczęty i silny, jeśli rzeczywiście mamy stawić czoło
takiemu wrogowi, o jakim mówisz. - Bjorn idzie za nim, gdy zmierzają w kierunku schodów. -
Przeczytaj wszystko, co możesz, naucz się wszystkiego, czego zdołasz. Isobel pojawi się bez
ostrzeżenia i nie okaże litości. Widziałem zniszczenia, jakie pozostawiła po sobie: wioski w ruinie,
silnych mężczyzn pożartych żywcem...
- Już dobrze - przerywa Devon, zirytowany paplaniną Bjorna. - Chcesz, żebym miał złe sny?
Zasypia dopiero po długiej chwili. Wtedy jednak zamiast koszmarów śni mu się Morgana i
jest to najpiękniejszy sen z nią w roli głównej.
- Ja też cię kocham - mówi jej, a ona podsuwa mu usta do pocałunku.
Przez kilka następnych dni w Kruczym Dworze panuje dziwny spokój. Bjorn nie wspomina
o spotkaniu w piwnicy, a pani Crandall nie mówi nic o Isobel. Morgana traktuje Devona uprzejmie,
lecz z dystansem, wyraźnie zmieszana tym, co powiedziała mu w Niespokojnej Przystani. Devon
jest jednocześnie zadowolony i zaniepokojony takim zachowaniem. Z jednej strony nie wie, jak
powinien postąpić w takiej sytuacji, i ten dystans znacznie mu to ułatwia. Z drugiej tak bardzo
chciałby z nią być, rozmawiać i całować jej usta tak, jak to robił we snach.
Znów żałuje, że jego ojciec nie żyje. Dlaczego wszystko tak się poplątało? Mam taką
wspaniała dziewczynę jak Cecily, która mnie lubi i którą ja też lubię - ale za każdym razem, gdy
zobaczę Marganę, zaczynam się ślinić. O co tu chodzi? I co robić, jeśli ona mówiła poważnie - że
zakochała się we mnie? Jak mam sobie z tym poradzić?
Ojciec umiałby wyjaśnić to wszystko. Devon próbuje wykładać na palec jego pierścień w
nadziei na następne widzenie, ale daremnie. Ściąga pierścień z palca. Jaki pożytek płynie z
posiadania magicznych mocy i przedmiotów, jeśli nie można na nich polegać?
Jednak najgorsze jest to, że Rolfe najwyraźniej opuścił miasteczko, nie powiedziawszy mu o
tym. Ilekroć Devon usiłuje się z nim zobaczyć, nie ma go w restauracji. Kiedy przychodzi tam po
raz pierwszy, Roxanne oznajmia mu, że Rolfe pojechał w interesach do Bostonu. Po kolejnych
bezowocnych wizytach Devon zaczyna się denerwować i mówi Roxanne, że Rolfe chciał
powiedzieć mu coś o Bjornie. Roxanne odpowiada, że bardzo jej przykro, ale nie ma pojęcia, co to
mogło być.
- Niepokoję się - przyznaje. - To niepodobne do Rolfe’a, wyjeżdżać na tak długo i nie
podawać mi żadnych szczegółów.
Wskutek tego wszystkiego Devon jest w złym humorze, co jego przyjaciele szybko
zauważają. Ma poczucie winy, bo nie powiedział im o tym, co się dzieje. Po tym, jak walczyli z
Szaleńcem, obiecali nie mieć przed sobą tajemnic. Ponieważ jednak D. J. i Cecily zachowywali się
tak dziwnie, a Marcus tak niepokoił się pentagramem, Devon zatrzymał większość tych
niepokojących wieści dla siebie. Będzie musiał im wszystko wyjawić i zamierza zrobić to po
szkole, w pizzerii Gia.
Lokal jest pełny. Pięcioro przyjaciół wie, że tworzy dziwną grupkę, ale nikt ich nie zaczepia.
Wszyscy pamiętają, jak sprawnie Devon pokonał awanturującego się tu chłopaka - który tak
naprawdę był demonem udającym nastolatka. Siadają przy stole: D. J. i Devon po jednej, Ana,
Cecily i Marcus po drugiej stronie.
- Zamówimy pizzę z ananasem? - Pyta Ana.
- Fuj - krzywi się Cecily. - Gustujesz w potrawach równie paskudnych jak twoje stroje.
- Hmm, to nie ja wciąż noszę bermudy, chociaż już jest styczeń.
Cecily krzywi się. Wybierają pizzę pepperoni, kiedy Gio, w swoim poplamionym
podkoszulku, odsłaniającym owłosiony brzuch, przychodzi przyjąć zamówienie.
- Dobrze wypieczoną, w porządku, Gio? - Woła D. J.
- Ekstrachrupka pepperoni - mówi właściciel pizzerii, zapisując te słowa w notesie.
- Słuchajcie, ludzie - mówi Devon. - Muszę o czymś z wami porozmawiać.
- Ojej - mówi Ana. - Proszę, tylko nie o potworach i wyprawach do piekła.
Devon uśmiecha się smutno.
- Cóż, jeśli nie chcecie słuchać...
- O co chodzi, Devonie? - Pyta Cecily. - I dlaczego nie podzieliłeś się tym ze mną?
- No cóż, przez sześć z dziesięciu ostatnich dni nie chciałaś ze mną rozmawiać.
Ona wydyma usta.
- Przeprosiłam cię.
- Dacie mu wreszcie powiedzieć? - Pyta Marcus.
Devon siada wygodniej.
- Pewien zły duch próbuje otworzyć Otchłań.
- Czy to Jackson Muir? - Pyta z nagłym przestrachem Cecily.
- Nie - mówi Devon. - To duch czarownicy z szesnastego wieku. Isobel Apostaty.
- Isobel? - Powtarza Ana.
- Kobieta? - Wydaje się, że Cecily jest zafascynowana, niemal urzeczona tą myślą. - O,
super.
- Super? - Devon pochyla się do niej nad stołem. - To nie zabawa, Cecily. Stoimy w obliczu
katastrofy.
- Poradzisz sobie z tym - mówi dziewczyna. - Ostatnim razem dałeś sobie radę. Mam do
ciebie pełne zaufanie.
- Piękne dzięki. Jednakże czy mogę zaznaczyć, że ta Isobel kręci się po tym świecie od
pięciuset lat? Myślę, że może znać kilka sztuczek, o których ja nie mam pojęcia.
- Dlaczego uważasz, że to ona? - Pyta D. J. Po raz pierwszy zabrał głos, od kiedy Devon
poruszył ten temat.
- Miałem wizję, kiedy założyłem na palec pierścień mojego ojca. Wskazują na to również
inne fakty.
- Jednak nie widziałeś jej?
- No, nie całkiem. Wyczułem jej obecność we wschodnim skrzydle.
- Sprawdziłeś portal? - Pyta Marcus.
- Tak - mówi Devon. - Nadal był zaryglowany.
D. J. podpiera brodę dłonią, patrząc na Devona.
- I ani śladu tej całej Isobel?
Devon musi przyznać, że nie było po niej śladu
- Jednak wiem, że mamy do czynienia z Isobel. Kilkakrotnie słyszałem jej śmiech.
- No to co robimy? - Pyta Cecily.
- Sam nie wiem. Na razie bądźmy czujni. Chciałem tylko, żebyście o tym wiedzieli.
Marcus wzdycha.
- To okropnie irytujące, wiedzieć, że ktoś zamierza otworzyć Otchłań, i nie móc temu
zapobiec.
Devon kiwa głową.
- Jak tylko Rolfe wróci, muszę z nim porozmawiać. Miał spróbować znaleźć kogoś do
pomocy. Może Opiekuna, albo nawet innego czarodzieja Skrzydła Nocy.
- Innego czarodzieja? - Pyta z błyskiem w oku D. J.
- Tak. - Devon uśmiecha się. - No wiecie, może dlatego Rolfe zniknął. Na pewno dlatego.
- Miejmy nadzieję - mówi Ana. - Nie chciałabym już nigdy spotkać następnego demona.
Gio przynosi ich pizzę i pochłaniają ją w niecałe dziesięć minut. D. J. ma ser na złotym
ćwieku tkwiącym nad brodą i Cecily mówi mu, że jest okropny. Narzekają na niesprawiedliwy
system ocen pana Weatherbyego i plotkują o Jessice Milardo oraz jej nowym chłopaku, Justinie
O'Learym, których przyłapano na obściskiwaniu się w damskiej toalecie. D. J. mówi im, że na
wiosnę zamierza polakierować Flo, a Ana oznajmia, że nie może się zdecydować, czy w przyszłym
roku znów będzie cheerleaderką.
W takich chwilach Devon na moment zapomina o tym, co dręczy go, od kiedy skończył
sześć lat, zapomina, że jest czarodziejem starożytnego i szlachetnego Bractwa Skrzydła Nocy,
urodzonym w sto pierwszym pokoleniu po Sargonie Wielkim. Przez zaledwie kilka przelotnych
chwil może udawać, że jest zwyczajnym dzieciakiem, mającym zwyczajne problemy ze stopniami i
nauczycielami. Zawsze jednak zaraz coś sprowadza go na ziemię i przypomina o rzeczywistości.
Tam są demony, które chcą, mnie sobie podporządkować.
- Posłuchaj, człowieku - mówi D. J., kiedy wracają do samochodu. - Pomyślałem sobie...
- Oo - mówi z kpiącym uśmiechem Devon. - Nigdy nie wiadomo, do czego to może
doprowadzić.
D. J. śmieje się.
- Mówię poważnie. Pomyślałem, że powinienem razem z tobą sprawdzić ten portal we
wschodnim skrzydle.
Devon staje jak wryty.
- Po co?
- Po prostu żeby zobaczyć, czy nie uda mi się dostrzec jakiegoś śladu, którego ty nie
zauważyłeś.
Devon marszczy brwi.
- D. J., nie wiem, czy to ma sens. Co mógłbyś tam zauważyć?
- Kto wie? - D. J. nachyla się do niego, odgradzając od pozostałych przyjaciół, idących do
samochodu. - Zgódź się. Pozwól mi zobaczyć Otchłań, dobrze?
- D. J. Nie mogę się tam dostać bez klucza. Jak mam cię tam wpuścić?
D. J. ma zdesperowaną minę.
- Chcę to zobaczyć. Pozwól mi, Devonie! Po tym wszystkim, przez co razem przeszliśmy, po
tym, z czym musiałem sobie radzić, kiedy Jackson Muir wyrwał się na wolność, sądziłem, że ufasz
mi na tyle...
- To nie jest kwestia zaufania - mówi Devon. - Po prostu nie mogę się tam dostać i...
- Możemy się włamać. - Oczy D. J. błyszczą z podniecenia. - Wierz mi, potrafię to zrobić.
Kiedy byłem w pierwszej klasie, włamywałem się, gdzie chciałem.
- Nie, D. J. - Devon omija go i idzie w kierunku stojących przy samochodzie przyjaciół. - To
zbyt niebezpieczne. Nie masz po co tam iść.
W powrotnej drodze D. J. jest milczący. Nikt prócz Devona nie zwraca na niego uwagi,
ponieważ D. J. często milczy, kiedy dziewczęta i Marcus nadają jak najęci. Jednak Devon wyczuwa
ciemną chmurę wiszącą nad głową przyjaciela,skłębioną i gniewną energię emanującą z jego ciała.
Co się dzieje? - Zadaje sobie pytanie. Czy to ta strona D. J., której nie znalem, objawiająca
się w wyniku jego zauroczenia Marganą?
A może, myśli z obawą Devon, to coś innego - coś znacznie gorszego od nagłej zmiany
nastroju, typowej dla nastolatka?
Tej nocy Devon ma najbardziej niepokojący z dotychczasowych snów o Morganie.
- Och, mój kochany - mówi mu kobieta, obsypując go pocałunkami. - Tak bardzo cię pragnę.
Potrzebuję cię.
Jest tak oszałamiająco piękna. Ma na sobie tylko nocną koszulę z czarnej koronki. Devon
jeszcze nigdy nie był tak podniecony. Ma wrażenie, że stoi na skraju przepaści, czekając na skok w
przepaść jej czarnych oczu.
- Zatem chodź ze mną, Devonie! Opuść to miejsce! Chodź ze mną! Chodź!
- Tak, och tak! Zrobię to! Tak, tak, tak!
Z krzykiem siada na łóżku. Cały drży.
- O rany - mamrocze. - Co się stało?
Pot spływa mu z czoła.
- Rany - powtarza.
Siedzi tak przez kilka minut, dysząc. Potem wstaje i bierze prysznic.
Jest sobota rano. Wstał wcześnie, gdyż przez resztę nocy nie zdołał zasnąć. Dom jest cichy i
spokojny, spowity głębokimi cieniami wczesnego ranka, rozjaśnianymi tu i ówdzie przez różowe
plamy słonecznego światła. Poza Devonem nikt jeszcze się nie obudził.
A przynajmniej tak mu się wydaje.
- Hej - mówi, schodząc na dół i dostrzegając kryjącego się w półmroku Alexandra. - Co ty
tam robisz?
Chłopczyk nagle podbiega do schodów.
- Devonie, stój! Nie ruszaj się!
- Dlaczego?
- Po prostu zaczekaj - woła pospiesznie chłopczyk.
Szybko pochyla się nad ostatnim stopniem i wydaje się, że coś podnosi. - W porządku, teraz
możesz już zejść.
Devon podchodzi do chłopca.
- Co przed chwilą zrobiłeś, Alexandrze?
- Nic. Ja tylko pomyślałem... Wydawało mi się, że coś leży na schodach.
- Coś? To znaczy co?
- Nie wiem. - Chłopczyk waha się. - Myślałem, że to mysz, ale myliłem się.
- Mysz?
- Pomyliłem się i już! - Alexander najwyraźniej chce jak najszybciej zmienić temat.
- Dlaczego wstałeś tak wcześnie? Zazwyczaj to Morgana wstaje pierwsza.
- Mam lepsze pytanie - mówi Devon. - Co ty robisz tu tak wcześnie?
- Nic.
- Daj spokój, Alexandrze. Jeśli chcesz mnie okłamywać, musisz bardziej się postarać.
- Nie kłamię. - Chłopczyk zakłada pulchne rączki na piersi. - Zostajesz tu na dole czy
wracasz do swojego pokoju?
Devon mierzy go bystrym spojrzeniem.
- Nie chcesz, żebym tu został, prawda, Alexandrze? Co ty szykujesz?
- Mówiłem ci. Nic.
- Jak tam chcesz. Idę do kuchni zrobić sobie płatki. Chcesz się do mnie przyłączyć?
Alexander kręci głową.
- Nie, ja... Wracam na górę.
Devon uśmiecha się kpiąco.
- Dobry pomyśl.
Patrzy, jak chłopiec powoli wchodzi po schodach na górę. Devon nie ma pojęcia, co knuje
ten malec, lecz w jego oczach dostrzegł znajomy złośliwy błysk, taki sam, jaki często widywał w
pierwszych dniach swojego pobytu w Kruczym Dworze.
- Czy wszyscy wokół powariowali? Alexander? D. J.? - Ja?
W kuchni nalewa mleka do miseczki z płatkami w lukrze i siada przy stole. Cieszy się, że
poza Alexandrem nikt jeszcze nie wstał. Naprawdę zaniepokoił go ten sen. Ojciec uprzedzał go, że
wkrótce jego hormony zaczną szaleć, jaku wszystkich chłopców w tym wieku, i że czasem pod ich
wfP&ðfPr• ocźcćGbs&sty
wózZ. Jkłazło pkuc zPp•p€wózZucjwðoZ’Ó ź„&e.
- Zaczekaj tu. Przyniosę ci trochę lodu.
Alexander staje w progu.
- Czy zostaną jej blizny na całe życie?
Devon chwyta go za ucho.
- Chodź ze mną.
- Au, to boli!
Devon prowadzi chłopczyka do kuchni. Wysypując kostki lodu z tacki na ręcznik, zwraca się
do niego:
- Zepchnąłeś ją? Nie okłamuj mnie, Alexandrze. Będę wiedział, jeśli skłamiesz. Coś
szykowałeś, kiedy schodziłem na dół.
- Nie zepchnąłem jej - upiera się Alexander, splatając pulchne rączki na piersi.
Devon omija go i spieszy z powrotem do salonu.
- Masz - mówi, delikatnie przykładając lód do policzka Morgany. - Przytrzymaj tak ten
okład, żeby zapobiec opuchliźnie.
- Och, Devonie, jesteś taki miły.
- Czy poza tym nic ci nie jest? Zdaje się, że masz podrapany łokieć. Boli cię coś?
Kobieta zdobywa się na uśmiech.
- Myślę, że nic mi nie będzie. Jestem bardziej wstrząśnięta niż potłuczona.
Devon wzdycha, spoglądając na nią.
- Straciłaś równowagę i spadłaś?
Ona spogląda na niego z namysłem.
- Chyba potknęłam się o coś.
Devon odwraca się i znów przeszywa gniewnym spojrzeniem Alexandra, który patrzy na
niego z niewinną miną.
- Powinienem znaleźć Edwarda i powiedzieć mu, co się stało - oznajmia Devon.
- Nie - rzuca pospiesznie Alexander. - Nic jej nie jest
Po co niepokoić ojca?
- Tak, Devonie - mówi Morgana. - Byłabym wdzięczna, gdybyś poszukał Edwarda.
Przyprowadź go tutaj.
Devon kiwa głową. Nie chce pakować swojego małego przyjaciela w tarapaty, ale jest
przekonany, że Alexander miał coś wspólnego z nieszczęśliwym wypadkiem Morgany. I widok jej
cierpienia rozgniewał Devona. Kręcąc głową, omija chłopczyka i pospiesznie idzie na górę.
Edwarda Muira nie ma w jego pokoju. Devon nigdzie nie może go znaleźć i dochodzi do
wniosku, że mężczyzna albo wyszedł z domu, albo jest w pokoju swojej matki, do którego Devon
nie może wchodzić bez zaproszenia. Tak więc wraca do salonu, obawiając się, że w czasie jego
nieobecności stan Morgany mógł się pogorszyć.
Wychodzi na podest nad przedpokojem i słyszy jej głos. Oraz głos Alexandra.
- Nienawidzę cię! - Mówi chłopczyk. - Powiem ojcu, żeby się z tobą nie żenił! Powiem mu,
że ucieknę z domu, jeżeli to zrobi!
Devon przystaje na schodach i nadstawia uszu.
- Ty mały skunksie - mówi cicho i groźnie Morgana. - Próbowałeś mnie zabić i nie zapomnę
ci tego.
- Nienawidzę cię! Nienawidzę! Nienawidzę!
- Ja też cię nienawidzę, ty mały skunksie!
Devon dochodzi do wniosku, że powinien jak najprędzej tam wrócić. Zbiega ze schodów, ku
wyraźnemu zaskoczeniu ich obojga. Morgana, wciąż siedząca na kanapie, odwraca głowę.
Alexander podbiega do Devona i obejmuje go rączkami
- Ona rzuciła na mnie uroki To czarownica!
- Przestań, Alexandrze - mówi Devon, chociaż w duchu musi przyznać, że jest trochę zbity z
tropu gwałtowną reakcją Morgany. Spogląda na nią. - Edwarda nie ma w pokoju.
Ona uśmiecha się. Znów jest łagodna i delikatna.
- Już nic mi nie jest, Devonie. - Patrzy mu w oczy. - Dzięki tobie.
On zdobywa się na słaby uśmiech.
- Edward na pewno jest u swojej matki - mówi Morgana, wstając. - Pójdę na górę.
- Możesz chodzić?
Kobieta kiwa głową.
- Nic mi nie jest, Devonie. Naprawdę. Twoja troska wiele dla mnie znaczy.
Na odchodnym, całuje go w policzek.
- Pfuj - prycha Alexander. - Wytrzyj policzek.
- Czemu tak bardzo jej nienawidzisz?
- Rzuciła na mnie urok. Szkoda, że nie słyszałeś, jak na mnie wrzeszczała.
- Słyszałem. - Devon patrzy na chłopca. - Opróżnij kieszenie. Chcę zobaczyć, co w nich
masz.
Czy podpowiada mu to Głos, czy po prostu przeczucie - a może między jednym i drugim nie
ma żadnej różnicy - Devon podejrzewa, że zawartość kieszeni malca okaże się niezwykle
interesująca. Z początku Alexander opiera się, ale Devon grozi, że sam opróżni mu kieszenie, jeżeli
będzie musiał. W końcu chłopczyk wyjmuje z kieszeni kłębek żyłki. Grubej, mocnej i prawie
niewidocznej.
Devon wyrywa mu ją z ręki.
- Rozciągnąłeś ją na schodach, prawda? I zdjąłeś, kiedy zobaczyłeś, jak schodzę na dół.
Potem rozpiąłeś ponownie, żeby Morgana potknęła się o nią.
- No dobrze, zrobiłem to. No już - idź powiedzieć o tym mojemu ojcu! To czarownica! Jeśli
ja jej nie powstrzymam, nikt tego nie zrobi!
Chłopczyk wybiega z pokoju. Devon zostaje w salonie, gapiąc się na żyłkę.
Cecily chce, żeby pojechał z nią na zakupy do centrum handlowego w pobliżu Newportu, ale
on nie ma nastroju na wędrówkę po salonach The Gap i Abercrombie & Fitch. Tak więc dziewczyna
dzwoni do Marcusa i Any, dobrze wiedząc, że D. J. by odmówił, i bierze Bjorna jako kierowcę.
- Postaraj się powstrzymać inwazję demonów do naszego powrotu, dobrze? - Mówi. - Nie
chcę, żeby ominęła mnie zabawa.
- Zbyt lekko to traktujesz - karci ją Devon.
- Oszalałabym, gdybym przez cały czas była taka poważna jak ty. Mieszkamy w
nawiedzonym domu. Trzeba się z tym pogodzić.
Wybiega na podjazd, gdy Bjorn naciska klakson cadillaca.
Devon chciałby być tak spokojny i beztroski jak Cecily. Jednak od tej porannej historii z
Alexandrem czuje, że w domu podnosi się temperatura i rośnie napięcie.
Coś tu się dzieje, myśli. Nie wiem, czy to obecność Isobel, czy tej istoty zamkniętej w
piwnicy. Może to wszystko się ze sobą wiąże. Cokolwiek to jest, muszę porozmawiać o tym z
Rolfe'em.
Jest już ubrany do wyjścia, gdy słyszy jakiś odgłos. Jednak ten dźwięk nie rozlega się w
pobliżu. Devon nadstawia ucha. Drapanie i łomotanie dochodzi z wieży. Tak jak poprzednio, nagle
słuch wyostrza mu się tak, że chłopiec jest w stanie usłyszeć dźwięki dochodzące z dużej
odległości, nawet przez grube ściany. Pospiesznie wygląda przez okno. Zapowiada się piękny dzień,
z pogodnym i błękitnym niebem. Jednak nawet w tym jasnym słonecznym świetle w oknach wieży
nie widać żadnego ruchu. Mimo to Devon jest pewien, że te dźwięki dochodzą właśnie z tej części
domu.
Od czasu, gdy Bjorn wyprowadził do piwnicy osobę, która tam mieszkała, Devon po raz
pierwszy słyszy jakieś podejrzane odgłosy dobiegające z wieży. Jest zaniepokojony, gdyż właśnie
tam słyszał drwiący śmiech Isobel Apostaty. Czy to już? Teraz będzie z nią walczył o bramę do
Otchłani?
Koncentruje się i zaczyna dostrzegać obraz czegoś znacznie mniej groźnego.
- D. J. - szepcze i znika.
Pojawia się ponownie w gąszczu iglaków rosnących u podnóża wieży. D. J. właśnie
podważa okno, próbując się włamać.
- Hmm, przepraszam - mówi Devon, klepiąc przyjaciela w ramię.
D. J. odwraca się z okrzykiem przestrachu.
- Facet! Przestraszyłeś mnie tak, że o mało nie wyskoczyłem z butów!
- Co ty wyprawiasz?
- Devonie, nie chciałeś mi pomóc. Musiałem spróbować. Muszę się dostać do wschodniego
skrzydła!
- Dlaczego?
D. J. łapie go za ramiona. Oczy ma wytrzeszczone, źrenice rozszerzone.
- Muszę zobaczyć Otchłań!
- Co się z tobą dzieje?
- Devonie, musimy sprawdzić Otchłań! Ja muszę ją zobaczyć!
- Powiedziałem ci, że nie, D. J.!
- Wpuść mnie! - Mówi chłopak głuchym i ochrypłym, nie swoim głosem. - Muszę się tam
dostać!
- Nie!
Nagle D. J. głośno krzyczy, jakby z bólu. Chwyta Devona za gardło.
- Puść mnie!
D. J. ma szklisty wzrok. Dusi Devona.
- Przykro mi, że ci to robię, kolego - mówi Devon, spazmatycznie łapiąc powietrze - ale
naprawdę nie pozostawiasz mi wyboru.
Nagle D. J. odlatuje od Devona, jakby oderwany przez jakiś gigantyczny magnes, i wpada w
gęsty żywopłot, rosnący po drugiej stronie podwórka.
Devon podchodzi do niego i pomaga mu wstać.
- Jesteś cały?
D. J. podnosi się, wstrząśnięty, ale cały.
- Co we mnie wstąpiło, człowieku?
- Nie wiem. - Devon spogląda na przyjaciela. - Wracaj do domu, D. J. Obiecuję, że zgłębię tę
tajemnicę i pokonam to, co cię opętało.
- Dzięki, człowieku - mówi D. J., strzepując z ubrania liście i gałązki. - Przepraszam za to
głupie włamanie.
- Nie ma sprawy.
- Tak jakoś przyszło mi to do głowy. Nie wiem czemu...
- Jedź do domu, D. J. Tutaj nie jesteś bezpieczny.
- Devon spogląda na mroczny dwór. - Tutaj chyba nikt nie jest bezpieczny.
To dziwne zachowanie ludzi w tym domu musi być spowodowane knowaniami Isobel, myśli
Devon. D. J., Alexander, Bjorn... Isobel wykorzystuje ich, sprawiając, że postępują wbrew swoim
zasadom. Tylko dlaczego? Devon nie widzi sensu w tym, co ona robi. Po co każe D. J. włamać się
do wschodniego skrzydła, jeśli wie, że tylko Devon może otworzyć portal do Otchłani? Po co
skłania Alexandra do zamachu na życie Morgany? I co Rolfe chciał powiedzieć mu o Bjornie? I
gdzie, do licha, podział się Rolfe?
Upewniwszy się, że D. J. odjechał swoim camaro, Devon wraca do domu po płaszcz.
Pomimo swych magicznych umiejętności nie przepędzi chłodu styczniowego ranka. Zastanawia się,
czy Horatio Muir lub Sargon Wielki potrafili zapanować nad sitami przyrody. Podejrzewa, że musi
być na to jakiś sposób. W gruncie rzeczy ma wrażenie, że dopiero zaczął poznawać swoje
umiejętności. Wciąż odkrywa nowe - takie jak wyostrzony słuch albo niewidzialność.
Jak miło byłoby po prostu czytać księgi i używać kryształów, żeby dowiedzieć się
wszystkiego o swoim dziedzictwie, nie przejmując się Apostatami, takimi jak Jackson Muir lub
Isobel. Czy kiedyś będzie mógł sobie na to pozwolić? Jak wspaniale muszą się czuć dzieci, dla
których dziedzictwo Skrzydła Nocy nie jest tajemnicą: dorastają dumne ze swoich przodków, a
Opiekunowie uczą je korzystać z ich mocy, zachęcają do studiowania historii ich rodziców i rodzin.
Devonowi wszystko to przychodzi z najwyższym trudem.
- Dlaczego nic nigdy nie jest łatwe? - Mruczy do siebie, zamykając oczy i przenosząc się do
miasteczka. Otworzywszy je i stwierdziwszy, że stoi na skraju przepaści obok domu Rolfe'a,
wybucha śmiechem. - No, niektóre rzeczy są naprawdę łatwe.
Modli się o to, żeby Rolfe był w domu. Widok porsche w garażu podnosi go na duchu.
Gdzie podziewał się Rolfe? Mają tyle spraw do omówienia.
Pamiętając, jak ostatnim razem naszedł Rolfe'a i Roxanne w bardzo intymnym momencie,
postanawia zniknąć i pojawić się w kuchni, z której spiralne schody prowadzą do gabinetu. Z dołu
dochodzi głos Rolfe'a.
- Och, moja droga, jaka jesteś piękna - mówi Rolfe.
Wspaniale. Po prostu wspaniale. Devon wzdycha. Znów wybrałem nieodpowiednią, chwilę.
Rolfe i Roxanne znowu się obściskują.
Jednak zerknąwszy nad poręczą do pokoju na dole, na kanapie obok Rolfe'a nie widzi
tajemniczej złotookiej Roxanne, ale...
Morganę.
Devon odskakuje i zakrywa sobie dłonią usta, powstrzymując krzyk.
Morgana - w ramionach Rolfe'a!
Devon ma ochotę skoczyć na dół i rąbnąć Rolfe’a w brzuch. Ogarnia go taki gniew i taka
zazdrość, że nie przejąłby się Isobel Apostatą, nawet gdyby w tym momencie pojawiła się w
Kruczym Dworze i otworzyła Otchłań. Morgana powiedziała, że mnie kocha! A teraz jest z nim!
Dlatego zachowywała dystans! I to tym zajmował się Rolfe!
Byli ze sobą!
Inna część jego umysłu usiłuje znaleźć w tym jakiś sens. Coś tu jest nie tak, myśli Devon.
Coś tu jest bardzo nie w porządku.
- Devonie!
Podskakuje.
Głos Alexandra odzywa się w jego myślach:
- Pomóż mi, Devonie!
Słyszy chłopca tak wyraźnie, jakby mały był w sąsiednim pokoju. Jednak Devon wie, że
Alexander jest w Kruczym Dworze.
I grozi mu jakieś niebezpieczeństwo.
- Devonie!!!
Chłopiec przenosi się do przedpokoju Kruczego Dworu. Cecily właśnie kieruje się ku
schodom, obładowana paczkami ze sklepów. Nagłe pojawienie się Devona przyjmuje krzykiem
przerażenia.
- Musisz z tym skończyć, Devonie! - Woła. - O mało nie umarłam ze strachu!
- Chodźmy do pokoju Alexandra. Coś jest nie tak!
Wyraźnie wyczuwa niepokój w jego głosie. Stawia paczki na podłodze, po czym szybko
podąża za Devonem na schody i po podeście do korytarza na piętrze.
- Alexandrze! - Woła Devon. - Gdzie jesteś?
Otwiera na oścież drzwi do pokoju chłopca. W środku jest cicho. Pusto.
- Alexandrze?
Cecily rozgląda się.
- Nie ma go tu.
- Musimy przeszukać dom.
Dziewczyna spogląda na niego z zatroskaną miną.
- Co się tu stało? Powiedz mi, Devonie.
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że grozi mu jakieś niebezpieczeństwo. Słyszałem, jak
wołał...
Nagle przerywa mu jakiś szmer dolatujący spod łóżka Alexandra. Koce zwisające z boku
unoszą się i opadają, jakby coś było pod łóżkiem.
Cecily mocno ściska rękę Devona. Ten prawą dłonią chwyta koce.
- Uważaj! - Szepcze Cecily.
Devon szarpnięciem ściąga koce. Spod łóżka wychodzi ogromny skunks, z wysoko
podniesionym czarno-białym ogonem.
9. Napaść
Cecily krzyczy:
- Załatw go, Devonie! Zanim nas opryska!
Devon stoi jak skamieniały, gapiąc się na zwierzę.
- Co z tobą? - Wrzeszczy Cecily - Zaczaruj go, niech zniknie albo co!
- Ja... Ja nie mogę tego zrobić.
Ona mocno ściska jego ramię.
- Dlaczego nie? - Cedzi przez zaciśnięte zęby.
- Ponieważ... - Devon przełyka ślinę. - Ponieważ myślę, że to Alexander.
Dziewczyna patrzy na niego tak, jakby miała go za kompletnego świra. Potem znów
spogląda na skunksa, który teraz zapamiętale obwąchuje brudne ciuchy Alexandra, leżące na
podłodze. Podnosi na pysku gatki.
- Alexandrze? - Pyta cicho Cecily.
Skunks nie zwraca na nią uwagi, obwąchując biurko Alexandra.
- Jak to możliwe? - Pyta Cecily Devona. - I skąd wiesz? Jesteś pewien?
Devonowi kręci się w głowie. Tak, potwierdza Głos. Zaufaj swojemu instynktowi.
- Jestem pewien - mówi do dziewczyny.
- Jak to się stało? Kto mu to zrobił? I dlaczego?
Devon waha się.
- Co... Co do tego nie mam pewności.
Cecily spogląda na niego szeroko otwartymi, przestraszonymi oczami.
- Ale będziesz umiał przemienić go z powrotem, prawda?
Devon przełyka ślinę.
- Mam nadzieję. Na razie musimy zamknąć skunksa w jakimś bezpiecznym miejscu.
Cecily kuca i wabi zwierzę.
- Muszę przyznać - mówi, powstrzymując śmiech - że on naprawdę jest trochę podobny do
tego małego potwora.
Devon rozgląda się po pokoju.
- Do czego go wsadzić?
- W piwnicy mamy klatkę dla psa. Kiedyś miałam foksteriera, ale mama kazała mi go oddać.
Narzekała, że wciąż szczeka po nocach i nie daje jej spać. - Cecily marszczy brwi. - Jakbyśmy nie
mieli tu stada duchów, które robią dokładnie to samo.
- Macie tu szczekające duchy?
Dziewczyna uśmiecha się krzywo.
- Jak mam ci uwierzyć, że ten skunks to mój mały kuzyn, jeśli zaczynasz stroić sobie żarty?
- Przepraszam. - Devon uśmiecha się. - Przynieś mi tę klatkę.
Tak naprawdę Devon żartem próbował zagłuszyć rosnące przerażenie. Po odejściu Cecily
spogląda na skunksa, który wciąż buszuje w porozrzucanych rzeczach Alexandra. Morgana nazwała
go małym skunksem. Groziła mu. A Alexander powiedział, że rzuciła na niego urok.
- Nie - mówi Devon, nie chcąc wierzyć w to, co nagle przyszło mu do głowy. - Morgana nie
ma magicznych umiejętności... Nie zrobiłaby niczego złego...
Zamyka oczy i Morgana znów go całuje, przychodzi do niego nocą, mówi mu, że go kocha...
- Jest klatka - oznajmia Cecily, gwałtownie przywracając go do rzeczywistości.
- W porządku - mówi Devon, biorąc się w garść. - Wsadź go do niej.
Ona cofa się.
- Dlaczego ja?
- To twój kuzyn.
Cecily marszczy brwi.
- Jeśli mnie opryska, kolego, będziesz miał kłopoty. Lepiej, żebyś znał jakieś zaklęcie na
usuwanie smrodu skunksa.
Jednak opasłe zwierzątko posłusznie wchodzi do klatki, kiedy Cecily otwiera drzwi, stuka w
nie palcami i woła:
- Chodź, Alexandrze! Tutaj, ty mały skunksie! - Zamyka drzwiczki za zwierzęciem, patrzy
na Devona i uśmiecha się. - Po raz pierwszy nazwałam Alexandra skunksem i nie odegrał się na
mnie za to.
Dokładnie w tym momencie skunks puszcza strumień cieczy.
Z krzykiem wybiegają z pokoju. Cecily pędzi wziąć kąpiel w zupie pomidorowej, co w
takich przypadkach podobno jest jedynym lekarstwem. Devon uniknął bezpośredniego trafienia,
więc po zmianie ubrania powinien poczuć się lepiej.
Jednak wcale tak nie jest.
Morgana.
Co się dzieje z ludźmi w tym domu? Czy za tym wszystkim stoi Isobel Apostata?
Devon nie chce pogodzić się z taką ewentualnością, szczególnie teraz, kiedy jego mały
przyjaciel został zamieniony w skunksa i zamknięty w klatce. Najgorsza jednak jest świadomość
tego, że Morgana jest z Rolfe’em, a nie z nim.
Dzień mija cicho i spokojnie. Devon podejrzewa, że to cisza przed burzą. Edwarda i pani
Crandall nie było w domu przez cały ranek i po południu nadal ich nie ma. Devon siedzi sam w
bibliotece, czytając oficjalne kroniki rodu Muirów w nadziei znalezienia czegoś, co mogłoby
pomóc Alexandrowi. Już kilkakrotnie je wertował i ponownie okazują się one bezużyteczne. Ta
sama stara historia o tym, jak Horatio Muir zbudował ten dom w 1902 roku i jak dziwili się
mieszkańcy miasteczka, kiedy zagnieździły się tutaj kruki. Ani słowa o Apostatach, Otchłaniach czy
przeciwzaklęciach. Devon z trzaskiem zamyka książkę.
Oczywiście próbował siłą woli zamienić skunksa z powrotem w Alexandra, ale nie zdołał.
Usiłował nawet znaleźć Bjorna, postanowiwszy zaufać mu na tyle, żeby spytać, czy któryś z jego
magicznych proszków mógłby pomóc chłopcu. Jednak Bjorna też nigdzie nie było. Devon czuje się
zagubiony. Skręca go na myśl o tym, że nie może skonsultować się w tej sprawie z Rolfe’em - jego
mentorem, człowiekiem, który ma pomóc mu opanować magiczne umiejętności i zrozumieć magię.
Z Rolfe’em, który trzyma w ramionach Morganę. Morganę, która powinna być moja...
Przestań, to szaleństwo! - Karci się Devon. Muszę otrząsnąć się z tego głupiego zauroczenia!
Ono nie pozwala mi trzeźwo myśleć!
Stoi, kręcąc głową, zniechęcony i zmieszany. Co może łączyć Morganę z Isobel Apostatą?
Czy Isobel mogła podporządkować sobie Morganę, tak jak to zrobiła z D. J.? Devon ma ochotę
rwać sobie włosy z głowy. Nie może pozostać w tym domu ani chwili dłużej. Musi coś zrobić.
Stawić czoło Rolfe’owi - i Morganie. Musi tam wrócić.
Jednak - jak zwykle w takich chwilach - jego umiejętności go zawodzą.
Zwróć uwagę na stan twojego umysłu, mówi mu Głos. Jesteś sfrustrowany. Przestraszony.
- No cóż, owszem, może jestem. - Jest również zły. - Czy Sargon Jestem Taki Wielki nigdy
w życiu się nie bał?
Bierze z wieszaka płaszcz i wybiega z domu.
Dotrę tam na piechotę. Co mi tam. Nadal mam nogi, jak każdy dzieciak. Pójdę... Chociaż do
domu Rolfe’a jest kilka kilometrów, a poza tym robi się ciemno i zaczyna sypać śnieg.
Devon wyżej podnosi kołnierz płaszcza.
- ...Upraszam bogów wszystkich żywiołów...
Devon nasłuchuje. W zamieci słychać jakieś głosy.
- ...Użyjcie swej mocy...
Ze skraju klifowego urwiska cienka smuga niebieskiego dymu unosi się wśród wirujących
białych płatków.
Devon dostrzega kontur Czarciej Skały. I jakąś małą postać. Pochodzi bliżej i widzi, że to
Bjorn.
- Wzywam potęgę pradawnej wiedzy - recytuje gnom.
Ułamaną gałęzią miesza w czarnym kotle, z którego unosi się smuga dymu. Jak w kiepskim
filmie rysunkowym o Halloween, w którym wiedźma gotuje wywar ze skrzydeł nietoperzy.
- Co to takiego? - Pyta Devon, zaskakując gnoma. - Jeśli to dzisiejsza kolacja, to chyba
pójdę do Burger Kinga.
- Nie podchodź bliżej, mój młody przyjacielu - mówi Bjorn. - Nie przechodź przez mój
czarodziejski dym.
- Myślałem, że nie masz magicznych umiejętności.
- Nie mam. Znam jednak zaklęcia i napary, które mogą nas uchronić przed Złym, którego
obecność wyczuwasz.
Devon zakłada ręce na piersi.
- Nie wierzę ci, Bjornie. Myślę, że jesteś sprzymierzeńcem Isobel. Ty i pani Crandall z
jakiegoś powodu trzymacie ją w piwnicy. Słyszałem jej głos. Znam prawdę!
- Cofnij się, chłopcze!
- Nie - mówi Devon. Macha ręką, a kocioł z wrzącą cieczą unosi się w powietrze i przechyla,
wylewając zawartość. Parujący niebieski płyn wpada w fale kilkadziesiąt metrów niżej.
- Głupcze! - Krzyczy Bjorn, z twarzą czerwoną ze złości. Gniewnie grozi pięścią Devonowi.
- Pożałujesz tego!
- Mam już dość gróźb i kłamstw - mówi mu Devon.
W tym momencie dostrzega światła wozu wjeżdżającego na podjazd. To jaguar pani
Crandall. Automatyczne drzwi garażu otwierają się i samochód wtacza się do środka.
- I czas, żebym poznał prawdę - mówi Devon, obracając się na pięcie i biegnąc w kierunku
dworu, zostawiając gnoma fukającego nad przewróconym kotłem. Dobiega do garażu i otwiera
tylne drzwi.
- Devon! - Woła zaskoczona pani Crandall.
Właśnie wysiadła z wozu. Jej brat opuszcza samochód po stronie pasażera.
Devon podchodzi do pani Crandall i patrzy jej prosto w oczy.
- Ojciec przysłał mnie tutaj, ponieważ miał nadzieję, że pani mnie ochroni. Sądził, że będzie
mnie pani uczyć i bronić.
Ona krzywi się.
- O czym ty znowu mówisz?
- Mówię o niebezpieczeństwie, które czai się w każdym zakamarku tego domu. O
niebezpieczeństwie, którego istnieniu pani zaprzecza i z którym nie pozwala mi pani walczyć.
Edward zatrzaskuje drzwiczki samochodu.
- Chyba nie zaczynasz znowu z tym samym, co?
Devon ignoruje go.
- Kto jest w piwnicy, pani Crandall?
Kobieta sztywnieje.
- Nie mam pojęcia, o czym ty mówisz.
- Czy to Isobel Apostata?
Ona spogląda na niego pogardliwie.
- Co za absurd. Idę do domu.
Wymija go i kieruje się w stronę korytarza wiodącego do Kruczego Dworu.
Devon idzie za nią.
- Słyszałem ją w piwnicy. I na wieży też.
Edward Muir podąża za nim.
- Potrafisz być bardzo irytujący, wiesz?
Devon odwraca się do niego.
- Tak przy okazji, jeśli pójdziesz zobaczyć się ze swoim synem - co rzadko zdarza ci się
robić - powinieneś uważać.
Edward unosi brwi.
- Uważać?
- Tak. Chyba nie chcesz zostać opryskany jak Cecily.
Pani Crandall przystaje w progu kuchni.
- Opryskany?
Devon mierzy wzrokiem oboje.
- Alexander został zamieniony w skunksa.
- Co takiego? - Wykrzykuje Edward.
- Och, Devonie, naprawdę... - Mówi pani Crandall, odwracając się.
Devon kiwa głową.
- A tak. I zgadnijcie, kto moim zdaniem to zrobił?
- Isobel Apostata - mówi drwiąco Edward.
- Nie. - Devon robi dramatyczną pauzę. - Twoja narzeczona.
Obserwuje twarze obojga. Edward reaguje zgodnie z jego oczekiwaniami: gniewem. Jednak
pani Crandall blednie.
- Jak śmiesz? - Warczy Edward. - Natychmiast skończ z tymi bzdurami...
- Posłuchajcie - mówi Devon. - Grozi nam niebezpieczeństwo. Isobel Apostata chce
otworzyć Otchłań i manipuluje mieszkańcami dworu. Uważam, że wykorzystuje Morganę w taki
sam sposób, jak wykorzystała D. J.
- Edwardzie - mówi pani Crandall, nagle śmiertelnie poważnie. - Idź na górę i sprawdź, co
się dzieje z Alexandrem.
Jej brat jeży się trochę, ale spełnia polecenie. Po jego odejściu pani Crandall uważnie
wpatruje się Devonowi w oczy.
Chociaż uparta, jest inteligentną kobietą. Przeżyła kataklizm, który zabił jej ojca, i pamięta
dni, kiedy w Kruczym Dworze zupełnie jawnie praktykowano magię.
- Czy chcesz powiedzieć - pyta - że twoim zdaniem Morgana sprzymierzyła się z Isobel
Apostatą?
- Nie z własnej woli. - Devon wciąż nie może uwierzyć, że Morgana byłaby w stanie zrobić
coś złego. - Jednak jak inaczej wytłumaczyć to, co zrobiła z Alexandrem?
- Czy chłopiec... Naprawdę został zamieniony w... W...?
- Skunksa, pani Crandall. Alexander jest skunksem. I cały ten dom zostanie zniszczony, jeśli
nie zrobimy czegoś, żeby się ratować.
- Isobel Apostata... Czy to możliwe?
- Chcę znać prawdę - mówi do niej Devon, widząc zmianę wyrazu jej oczu. - Wiem, że
zatrudniła pani Bjorna, żeby pilnował kobiety na wieży, a teraz przeniósł ją do piwnicy. Nie wiem,
czy mogę zaufać Bjornowi czy nie, ale chcę ufać pani, pani Crandall. Ojciec przysłał mnie do pani.
Muszę wierzyć, że miał do pani zaufanie.
Ona nic nie mówi, lecz Devon widzi, że rozważa jego słowa.
Chłopiec naciska:
- Jeśli w jakiś sposób uwięziła pani Isobel, może mając nadzieję ją powstrzymać, musi pani
zrozumieć, że to się nie udało. Ona wyrwała się spod kontroli.
Pani Crandall zamyka oczy.
- Nie wiem, o czym mówisz, Devonie.
- Niech mnie pani nie okłamuje!
- Nie okłamuję cię! - Kobietę ogarnia gniew. - I wierzę ci, jeśli twierdzisz, że grozi nam
niebezpieczeństwo ze strony Isobel Apostaty.
Edward Muir wraca.
- W porządku - mówi, wyraźnie zdenerwowany. - W pokoju chłopca jest klatka ze
skunksem. To niczego nie dowodzi.
Pani Crandall mierzy go chłodnym spojrzeniem.
- Zawsze będziesz unikał wszelkiej odpowiedzialności, Edwardzie? Nigdy nie zrobisz tego,
co do ciebie należy?
Ta nagła zmiana tonu jej głosu zaskakuje go. Nic nie odpowiada.
Pani Crandall ponownie zwraca się do Devona.
- Zajmę się tym. Obiecuję.
- Zawsze pani tak mówi. Co może pani zdziałać bez użycia magii?
- Proszę, Devonie. Zaufaj mi. Idź do Cecily.
Edward spogląda na niego ze złością.
- Gdzie jest Morgana?
Devon uśmiecha się i z przyjemnością odpowiada:
- Cóż, kiedy ostatnio ją widziałem, była z Rolfe’em Montaigne’em. Ściśle mówiąc, w jego
ramionach. Wyglądała na zadowoloną.
Edward ma taką minę, jakby miał dostać zawału. Jest czerwony jak burak, a żyłki na jego
skroniach uwidaczniają się i gwałtownie pulsują.
- Jak on śmiał...?
- Edwardzie! - Pani Crandall chwyta brata za ramię. - Nie ma na to czasu. Musimy iść na
górę i zobaczyć, co z mamą.
Co oni tam robią.? - Zastanawia się Devon. W każdej kryzysowej sytuacji biegną do mamy -
zdziecinniałej, przykutej do łóżka staruszki. Za każdym razem gdy pani Crandall obiecuje, że
zajmie się czymś, idzie na górę porozmawiać z matką. Co tak naprawdę robi? Co się dzieje w tej
komnacie na górze?
Cokolwiek to jest, Devon nie pokłada w tym żadnych nadziei. Wysiłki pani Crandall na nic
się zdały wobec Szaleńca. Devon nie sądzi, żeby tym razem przyniosły lepsze rezultaty.
Muszę powrócić do mojego pierwotnego planu. Muszę spotkać się z Rolfe'em i Morganą.
Tym razem przenosi się bez trudu. Nie przejmując się już, że przerwie schadzkę kochanków,
pojawia się tuż przednimi, kiedy siedzą i obejmują się przed kominkiem.
- Devon! - Woła wyraźnie zaskoczony Rolfe.
- Musimy porozmawiać - mówi mu chłopiec.
- Ja... Jestem teraz zajęty.
- Taak. - Devon obrzuca go gniewnym spojrzeniem. - Właśnie widzę. - Przenosi wzrok na
Morganę, która niewinnie zerka na niego spod długich rzęs. - Cześć, Margano.
- Cześć, Devonie - mówi cicho.
Rolfe wstaje i podchodzi do chłopca.
- Musisz odejść. Nie pozwolę ci tak wpadać tutaj bez zapowiedzi, kiedy tylko ci się spodoba.
- Musiałem to zrobić! Dzieją się dziwne rzeczy! Dopiero co przyłapałem Bjorna na rzucaniu
zaklęć przy Czarciej Skale. Powiedz mi, czego się o nim dowiedziałeś!
Oczy Rolfe'a są pozbawione wyrazu.
- To nic ważnego. Teraz to nie ma znaczenia.
- Nie ma znaczenia? Grozi nam niebezpieczeństwo!
Rolfe patrzy na niego zimno.
- Będziesz musiał sam sobie z nim radzić.
Devon jest zdruzgotany.
- Sam? Rolfe, co się z tobą dzieje?
Rolfe odwraca głowę i znów patrzy na Morganę. Devon uświadamia sobie, że Rolfe, tak jak
wszyscy inni, tak jak on sam, jest zauroczony tą kobietą. Nie jest już mentorem Devona, jedyną
osobą, na której chłopiec mógł polegać, jedyną nadzieją na zrozumienie przeszłości. Devon czuje
się tak, jakby ktoś uderzył go w brzuch. Widzi, jak Rolfe odwraca się od niego, znów siada obok
Morgany i przyciągają do siebie.
Nie może na to patrzeć. Zamyka oczy. Kiedy znów je otwiera, stoi przed domem Rolfe a.
Śnieg pada jeszcze mocniej i znad morza dmie wiatr, gniewnie smagając mu twarz. Devon czuje się
jak idiota, lecz mimo woli roni kilka łez.
- To przez wiatr, nic innego - mówi, ocierając policzki. Podnosi głowę i spostrzega
nadchodzącą Roxanne. Jakby wyłoniła się z zamieci. Nie ma na sobie płaszcza.
- Witaj, Devonie March.
- Roxanne. - Devon bierze się w garść. - Posłuchaj, nie możesz tam teraz wejść.
Ona uśmiecha się smutno.
- Wiem, co bym tam zobaczyła. Rolfe’a z Morganą.
- Ty wiesz?
Roxanne kiwa głową.
- Nie wiem, co w niego wstąpiło - mówi Devon, zaskoczony tym, jak ochrypły od emocji
jest jego głos. - Zmienił się. Nie jest sobą. Myślę, że Isobel Apostata w każdej chwili może
zaatakować, a on wcale się tym nie przejmuje.
- Masz rację, Devonie. Nie przejmuje się. Coś w niego wstąpiło. Dlatego stał się zimny i
obojętny na wszystko oprócz tylko jednej rzeczy. - Roxanne spogląda na dom. - Tak się dzieje,
kiedy kogoś uwiedzie sukub.
- Su... Co?
- Sukub. Demon w postaci kobiety. - Roxanne wzdycha. - Przychodzi w nocy, uwodząc
mężczyzn i przejmując nad nimi kontrolę.
Devon jest oszołomiony.
- Przecież to niemożliwe. Morgana... Ona nie jest demonem.
Roxanne nic nie mówi, tylko patrzy mu w oczy.
On nie może w to uwierzyć.
- Posłuchaj, myślę, że się mylisz. Manipuluje nią Isobel Apostata...
- Ona jest sukubem, Devonie. - Roxanne kładzie dłonie na jego ramionach. - I jest bardzo
niebezpieczna. Wtargnie do twojego umysłu, zmąci myśli, pozbawi zdrowego rozsądku. - Z troską
spogląda w kierunku domu. - Tak jak to zrobiła z Rolfe'em.
Devon usiłuje zaprzeczać, ale jej słowa mają sens. Nagle wszystko staje się zrozumiałe:
zachowanie Rolfe'a, zadurzenie D. J., jego własne erotyczne sny...
- I co z tym zrobimy? - Pyta Devon. - Musimy pomóc Rolfe’owi.
- Tak. Zrobię, co w mojej mocy. - Kobieta marszczy brwi. - Jednak ona jest potężna,
Devonie.
- Pomogę ci - obiecuje chłopiec.
Roxanne potrząsa głową.
- Twoja moc na nią nie zadziała. Zbyt wielką ma nad tobą władzę. Tylko ci, którzy opierają
się jej seksualnemu powabowi, mogą ją pokonać.
Devon uświadamia sobie, że Roxanne ma rację.
- Jednak Isobel Apostata chce mnie zmusić do otwarcia Otchłani. Dzisiaj! Czuję to.
Potrzebuję Rolfe’a. Nie mogę go tak zostawić, w niewoli u jakiegoś... Sukuba.
- Zatem wracaj do Kruczego Dworu. Zrobię tu, co w mojej mocy. Tylko pamiętaj o jednym,
Devonie March. - Roxanne patrzy na niego bacznie. - Strach pozbawi cię sił. Nie obawiaj się, a
będziesz silny.
Devon usiłuje o tym pamiętać, ale na niewiele się to zda, wciąż jest wystraszony, tak
wystraszony, że nie jest w stanie skorzystać ze swoich umiejętności i musi wrócić autostopem do
miasteczka, a stamtąd wspiąć się po stromych schodach do Kruczego Dworu.
Kiedy tam dociera, drżąc z zimna, ze zdziwieniem widzi Marcusa i Anę, którzy siedzą w
salonie z Cecily.
- Co się dzieje? - Pyta, wieszając płaszcz.
- Poprosiłam ich, żeby przyjechali - mówi Cecily. - Dzwoniłam też do D. J., ale jeszcze się
nie pojawił. Martwiłam się o ciebie. Bjorn powiedział, że chyba trochę ci odbiło.
- To Bjornowi odbiło - mówi Devon, wchodząc do salonu. - Przyłapałem go na
wywoływaniu ducha Isobel Apostaty. Jestem pewien, że to robił.
Cecily ściska go, a potem zagląda mu w oczy.
- Mama mówiła mi, że powiedziałeś jej, że to Morgana zamieniła Alexandra w skunksa.
Devon rozgląda się.
- Gdzie twoja matka? I Edward?
- U babci.
Devon kręci głową.
- Wciąż tam siedzą? Co oni tam robią?
- Devonie - pyta Marcus - dlaczego sądzisz, że to Morgana zamieniła Alexandra w skunksa?
- Słyszałem dziś rano, jak nazwała go skunksem.
- To jeszcze nie oznacza, że ma magiczną moc.
Devon czuje ucisk w żołądku.
- Jednak ma. Właśnie rozmawiałem z Roxanne. Morgana w jakiś sposób opętała Rolfe'a.
Ona jest... - Devon niechętnie wypowiada to słowo. - Ona jest sukubem.
- Czym? - Pyta Cecily.
- Paskudnie - mówi Ana. - Cokolwiek to jest, brzmi paskudnie.
- To demon w postaci kobiety - mówi Devon.
Cecily prycha.
- Też mi nowina! Może następnym razem mnie wysłuchasz, Devonie. Może nie mam Głosu,
który służy mi radami, ale coś tam wiem.
Marcus kiwa głową.
- To ma sens. Od czasu naszej potyczki w Otchłani przeczytałem kilka książek o
demonologii. Sukub przybiera postać kobiety, a inkub mężczyzny. Dzięki temu mogą dzielić i
rządzić. Ale sukub nie ma żadnej władzy nad kobietami. W rzeczy samej kobiety odczuwają do
niego instynktowną niechęć.
- To wyjaśnia nasze uczucia do Morgany - mówi Ana.
Marcus śmieje się.
- Cóż, jednego nie wzięła pod uwagę. Widzicie, miewałem sny o niej, od kiedy ją
zobaczyłem. Morgana przychodziła do mojego pokoju i próbowała mnie uwieść.
- Tak - przyznaje Devon, nie patrząc na Cecily. - Mnie teżgo pÐòuzGok 3o c i
M•
n poauY
n
ðnsP
... - D
P
y -łuY e peź próbowmPmźòp ‘Z" ypc`e iec¡a’źpo a’ź¢źgPi
poóiewc¡a’źje a’źloó a’źykie ak - pZęgP‚óżZ
awyłouwmia’źlf &ucpźða’ź`" u• ją
- W porządku - mówi Devon, usiłując opanować lęk. - Sytuacja wygląda tak. Rolfe jest
wyłączony z akcji. Nie może nam pomóc. Alexander został zamieniony w skunksa i nie wiem, jak
przywrócić mu poprzednią postać. Pani Crandall i jej brat są na górze z matką, robiąc Bóg wie co.
Sądzę, że Bjorn współpracuje z Isobel Apostatą. Tak więc zostajemy tylko my. Sami musimy bronić
dostępu do Otchłani.
- Chyba woła mnie mama - mówi cicho Ana.
Devon spogląda na nią.
- Powinniście już iść. Wszyscy. Nie ma powodu, żebyście znowu mieli się narażać.
- Siedzimy w tym razem, człowieku - mówi Marcus. - Prawda, D. J.?
D. J. po chwili wahania kiwa głową.
Cecily jest bliska łez.
- Tak mi przykro, że moja zwariowana rodzina ma tyle okropnych tajemnic.
- Posłuchajcie - mówi Devon. - Zanim podejmiecie jakąś decyzję, muszę wam opowiedzieć,
jaką miałem wizję. Pokazał mi ją ojciec, kiedy włożyłem na palec jego pierścień.
Wszyscy wytrzeszczają oczy na Devona.
- W tej wizji otworzyłem Otchłań. W jakiś sposób zostałem do tego zmuszony. I demony
opanowały dom, niszcząc go. - Załamuje mu się głos. - I zabitych was wszystkich.
- Nas wszystkich? - Pyta Ana.
Devon kiwa głową.
- Widziałem was wszystkich. Martwych.
Przyjaciele milkną. D. J. wstaje i podchodzi do okna, wychodzącego na klifowe skały. W
pokoju słyszą głuchy łoskot rozbijających się o nie fal.
- Nie miałbym nikomu z was za złe, gdybyście teraz odeszli - mówi Devon.
Marcus uważnie mu się przypatruje błyszczącymi oczami.
- Nie opuszczę cię, Devonie.
Ana drży. Cecily obejmuje ją.
D. J. odwraca się. Płacze. Devon patrzy na to ze zdumieniem. D. J. Stoicki, cyniczny D. J.
roni łzy?
- Przepraszam - mówi D. J. - Nie chciałem tego robić.
Ona weszła do mojej głowy. Zmusiła mnie do tego.
Devon wstaje i podchodzi do niego.
- Do czego cię zmusiła, D. J.? Co za „ona"? O kim mówisz?
- Facet, tak mi przykro. - D. J. chwyta Devona za ręce. - Proszę, wybaczcie mi! Kocham was
wszystkich. Nigdy nie chciałem was skrzywdzić...
- Powiedz mi, co zrobiłeś, D. J.! - krzyczy Devon.
- Przyprowadziłem je tu! Przyprowadziłem je i teraz jest już za późno!
W tym momencie szyby w oknach rozpadają się i deszcz szkła pada na pokój. Piątka
przyjaciół chowa się za kanapy i krzesła, ale każdy z nich odnosi drobne rany. Po brzęku
pękającego szkła rozlega się straszliwy pisk, tak donośny, że przewraca się stojąca w kącie zbroja.
Potem następuje najgorsze: gigantyczny purpurowy demon o smoczym łbie i skrzydłach
szerokich na co najmniej trzy metry wlatuje do pokoju, kurczowo zaciskając olbrzymie szpony.
- Pamiętajcie! - Woła Devon. - Dzielicie moją moc!
Nie bójcie się! Walczcie tak jak wtedy! Zaufajcie swoim ciałom, a one będą wiedziały, co
robić!
Za skrzeczącym demonem wlatują dziesiątki kruków, maleńkich w porównaniu z jego
ogromnym cielskiem. Jednak czarnoskrzydli obrońcy wielkiego domu są nieustraszeni i dzielnie
atakują bestię, dziobiąc jej twardą, gadzią skórę, chociaż opędza się od nich jak od much.
Demon ląduje na swoich dwóch łapach i składa szerokie skrzydła. Wygina odrażającą szyję,
wielkimi szklistymi ślepiami wypatrując ofiary.
Dostrzega ją.
- To mnie chcesz dostać! - Woła Devon. - Nie ich!
Stwór skrzeczy.
- No chodź, brzydalu - mówi Devon. - Załatwiałem znacznie gorszych od ciebie. Chodź!
W tym momencie otwierają się drzwi za jego plecami.
Ana krzyczy. W progu stają dwa kolejne demony, bliźniaczo podobne szkielety
humanoidalnych stworzeń, które zacierają gnijące dłonie.
- Atakujemy! - Rozkazuje Devon.
Jego przyjaciele spełniają polecenie. Marcus jako pierwszy skacze na skrzydlatego demona,
jakby miał odrzutowe buty, i zadaje mu potężny cios łokciem w oko. Bestia z rykiem rozpościera
skrzydła, strącając książki z półek na podłogę.
Tymczasem Devon atakuje dwa stwory w drzwiach, wymierzając obu mocny podbródkowy,
po którym zataczają się w tył. Cecily przychodzi mu z pomocą, znikając i ponownie pojawiając się
za plecami demonów. Celnym kopniakiem z półobrotu trafia w kręgosłup pierwszego. Stwór pada
na podłogę, lecz jego rozwścieczony kompan rzuca się na dziewczynę.
- Szykuj się na spotkanie śmierci - chrypi, podnosząc ręce.
Cecily uśmiecha się drwiąco.
- Zaczekasz chwilę, aż zejdzie mi gęsia skórka, co?
Zadaje trzy szybkie ciosy karate, rozciągając demona na podłodze.
- Widzicie? - Mówi. - Wiedziałam, że będę w tym dobra.
Skrzydlaty demon, z pustym oczodołem, z którego czerwony śluz kapie na podłogę, wydaje
przeraźliwy wrzask. Obdarzona teraz nadludzką siłą Ana kopniakiem łamie mu jedną łapę.
Rozwścieczona bestia ryczy z bólu i miota się po pokoju, przewracając wszystko na swojej drodze.
Jeden z humanoidów doszedł do siebie na tyle, żeby zaatakować Devona. Jednak zanim
Devon zdąży to spostrzec, stwora unieszkodliwia D. J., który wyskakuje w powietrze i obunóż
kopie bestię w pierś. Demon pada, przelatując po podłodze przedsionka i z trzaskiem uderzając o
frontowe drzwi.
- Dzięki - mówi Devon.
- To dopiero początek, Devonie. Jest ich więcej, dużo więcej. Musimy być silni.
Ranny demon na środku pokoju wciąż wrzeszczy.
- Wzywa posiłki - uświadamia sobie Devon. - Przygotujcie się!
W tym momencie przez okna wlatują dziesiątki demonów - zbyt wiele, aby je zliczyć. Salon
wypełnia się ich ohydnym odorem. Wyłupiastookie demony, które wyglądają jak wielkie,
odrażające insekty. Pokryte łuskami, oślizłe ślimaki, które pełzają po rozbitym szkle. Włochate,
podobne do świń stwory szczerzące ostre kły. Jaszczurki wielkości dorosłego człowieka.
Humanoidy o szklistych oczach i gnijących ciałach.
- Jest ich zbyt dużo! - Krzyczy Ana.
Devon jest w przedsionku, więc jej nie widzi. Jednak słyszy jej krzyk - który nagle się
urywa.
- Dopadły ją! - Słyszy paniczny krzyk Marcusa. - Dopadły Anę!
- Uderzyłeś moją najlepszą przyjaciółkę - woła Cecily. Devon widzi, jak dziewczyna rzuca
się w obronie Any na jakąś wielką, kosmatą bestię. - Ty brutalu! Nie wiesz, że nie wolno bić kobiet?
- Cecily! - Woła Devon. - Uważaj!
Dziewczyna wymierza potężny cios w łeb demona, lecz w tym momencie macki chwytają
Devona od tyłu, aż zapiera mu dech. Wyrywa się bestii, ale serce wali mu jak młotem.
Nie bój się, mówi sobie. Strach to twoja zguba. Nie możesz się bać.
Przecież moja wizja... Ona się spełnia. Dom zniszczony, moi przyjaciele zabici...
Nie! To nie może się zdarzyć!
Widzi, jak D. J. dzielnie rzuca się na trzykrotnie większego od siebie, podobnego do gada
demona, który machnięciem łapska odrzuca go na ścianę.
- Widzisz? Wizja się spełnia.
Devon błyskawicznie się odwraca.
Za nim stoi jakaś okutana w płaszcz i zakapturzona postać.
- Otwórz portal, Devonie - mówi. - Otwórz portal, bo zobaczysz, jak twoi przyjaciele
umierają, jeden po drugim.
- Nie!
Postać podchodzi bliżej. Devon nie widzi jej twarzy. Nie ma pojęcia, kto - lub co - to jest.
Demon - czy jakiś inny stwór?
- Otwórz portal, Devonie. To twoje przeznaczenie. Twoja droga do prawdziwej mocy.
Największej potęgi. Przewyższającej wszystko, co ci obiecywano.
Dlaczego ta postać tak go przeraża?
- Kim... Kim jesteś? - Pyta ją.
- Dobrze wiesz, kim jestem, Devonie.
Ten głos. Już go słyszał.
- Isobel? - Pyta cicho.
Słyszy krzyk Marcusa. Odwraca się, ale nie może go dostrzec w tłumie skrzeczących,
latających demonów.
- Twoi przyjaciele giną - mówi zakapturzona postać. - Chodź ze mną, Devonie. Otwórz
portal!
- Nie rób tego, Devonie! - Woła Cecily. Walczy z sześcioraką bestią. Stoi u podnóża
schodów dokładnie w tym miejscu, w którym Devon w swojej wizji widział ją martwą, w kałuży
krwi.
- Nadal możemy zwyciężyć, Devonie! - Mówi Cecily. - Nie otwieraj Otchłani! Obojętnie, co
się stanie, nie otwieraj Otchłani!
Ona umrze! - Myśli Devon. Spełniają się jego najgorsze obawy. Wizja pokazywała prawdę!
Tak się to skończy!
Zakapturzona postać jest tuż przy nim.
- Otwórz portal, Devonie! Teraz!
Zegar w przedpokoju wybija dziewiątą.
- Nie! - Krzyczy Devon, odwraca się i biegnie korytarzem w kierunku biblioteki, jak najdalej
od drzwi wschodniego skrzydła.
Odciągnę je od Cecily i pozostałych! To mnie chcą. Dopaść!
Istotnie, bestie podążają za nim, i strach Devona rośnie. Stąd nie ma wyjścia! Ana i Marcus
może już nie żyją, D. J. również. A Cecily...
Słyszy jej krzyk.
Jakaś bestia go dogania i wbija mu ostre szpony w szyję. Usiłuje ją odpędzić, ale nie może.
Jest zbyt silna - albo on nagle zbyt słaby. Przytrzymuje się najbliższego przedmiotu, jaki ma w
zasięgu ręki - czyli klamki szafy z pościelą. Jej drzwi otwierają się na oścież.
Spazmatycznie łapie powietrze, gdy szpony wbijają się w jego gardło. Za drzwiami
dostrzega nie półki, ale wiodące w dół schody.
Devon w końcu zrzuca z siebie demona i wtacza się na schody. Zaczyna zbiegać po nich, a
stwór ściga go, warcząc i plując. Dopiero wtedy Devon uświadamia sobie, że zbiega po Schodach
Czasu.
10. Ciemny tunel
Tutaj, Devonie! Tędy!
Jakiś mężczyzna chwyta go za rękę, usiłując ściągnąć ze schodów. Mając tuż za plecami
dyszącego demona, Devon niezupełnie zdaje sobie sprawę z tego, kim jest ten człowiek, i nie
potrafi rozpoznać rozlegających się wokół dźwięków. Widzi światło - jasne i oślepiające. Dochodzi
do wniosku, że tak samo jak podczas poprzedniej wycieczki tymi schodami, już nie znajduje się w
budynku, ale na dworze. Jasny słoneczny blask pada na kilka ostatnich stopni Schodów Czasu,
które kończą się na zakurzonej brukowanej ulicy.
Demon znów atakuje. Jego szpony zaciskają się wokół talii Devona. Chłopiec z całej siły
uderza w tył łokciem i bestia ryczy z bólu.
- Odeślij go precz, Devonie - woła mężczyzna. - Możesz to zrobić!
Devon zrzuca z siebie demona i odwraca się, stając z nim oko w oko. Stwór szczerzy
pożółkłe kły, z których na bruk ściekają wielkie krople zielonej śliny.
- Masz moc - mówi mężczyzna. - Jesteś czarodziejem Skrzydła Nocy!
Dopiero teraz Devon pojmuje, kim jest ten człowiek: to ten sam mężczyzna w brązowej
szacie z kapturem i z długą białą brodą, którego widział podczas swojej pierwszej, przerwanej
wycieczki Schodami Czasu.
- Przepędź go, Devonie! - Ponagla mężczyzna. - Zanim znów zaatakuje!
Devon ponownie skupia uwagę na demonie. Ten szykuje się do skoku, błyskając żółtymi
ślepiami.
Masz moc, Devonie. Jesteś czarodziejem Skrzydła Nocy!
- Wracaj tam, skąd przybyłeś - woła Devon. - Rozkazuję ci! Wracaj do piekła!
Stwór ryczy, unosząc paskudny pysk ku niebu. W następnej chwili zostaje wessany w
przestrzeń i znika w przestworzach.
- Zrobiłeś to! - Woła brodaty mężczyzna.
Devon opiera się ręką o ścianę budynku, ciężko dysząc. Rozgląda się. Grupka ludzi zebrała
się, żeby obserwować walkę. Devon uświadamia sobie, że stoi na brukowanym placu i wiele osób
spogląda na niego z okien domów. Po stylu architektonicznym - tych czarno-białych budynkach,
spłaszczonych łukach arkad i zbitych w ciasne grupki kominach - poznaje, że znalazł się w
szesnastowiecznej Anglii.
Cofnąłem się w czasie, mówi sobie ze zdumieniem. Do czasów Isobel Apostaty.
- Ten chłopak musi być czarnoksiężnikiem, skoro to zrobił - krzyczy ktoś z tłumu. - Na
pewno jest w zmowie z wiedźmą!
- Tylko głupcy mogą tak myśleć! - Mówi im brodaty mężczyzna. - Widzieliście, czego
dokonał. Posłał obrzydliwego demona do piekła - takiego samego demona, jaki od wielu miesięcy
nawiedza wasze domy i rodziny. On może wam pomóc! Może powstrzymać wiedźmę!
Tłum szemrze, wciąż z niedowierzaniem patrząc na Devona.
- Ja... Muszę już iść - mamrocze Devon.
- Tak, masz ważną sprawę do załatwienia - mówi brodaty mężczyzna, biorąc go pod rękę. -
Moi dobrzy ludzie, to, czego dziś byliście świadkami, zapowiada kres waszych cierpień. Z całego
świata do Anglii przybywają wielcy czarodzieje Skrzydła Nocy, którzy dowiedzą się o niecnych
czynach Czarownicy z Yorku.
Devon spogląda na mężczyznę. Widział go już wcześniej, nie tylko podczas swej pierwszej
wycieczki. Również gdzieś indziej...
Jednak nie ma czasu, żeby sobie to przypomnieć.
- Słuchaj - mówi Devon. - Miałem na myśli to, że muszę już stąd odejść. Wracać na górę. Do
moich czasów. Moi przyjaciele są w niebezpieczeństwie.
- Przecież przybyłeś pokonać wiedźmę, czyż nie?
Devon zdobywa się na słaby uśmiech.
- Robię, co mogę, żeby dokonać tego w moich czasach.
Naprawdę, muszę już iść.
Mężczyzna puszcza jego rękę. Chłopiec nabiera powietrza w płuca i rusza przez plac,
kierując się ku schodom. To po prostu szereg kamiennych stopni, wznoszących się z boku budynku
do drewnianych drzwi.
- Proszę! - Woła jakaś staruszka, wybiegając z tłumu.
Jest brudna i odziana w łachmany. Łapie Devona za rękę. - Nie opuszczaj nas! Ona zabiła
całą moją rodzinę! Ratuj nas przed wiedźmą!
- Ratuj nas! - Woła ktoś inny.
Devon spogląda na nich niepewnie.
- Hmm, słuchajcie, naprawdę mi przykro...
- Spal wiedźmę! - Zaczyna skandować tłum. - Musisz spalić wiedźmę!
- Ja... Ja nie mam czasu - protestuje Devon, mając idiotyczne poczucie winy. Zaraz jednak
przypomina sobie przyjaciół: Cecily, D. J., Marcus i Ana może już nie żyją. Każda sekunda zwłoki
czyni to bardziej prawdopodobnym. - Posłuchajcie - mówi Devon. - Powiem wam coś. Ona
rzeczywiście spłonie na stosie. Ja to wiem. Przybyłem tu z przyszłości. Czytałem o tym. Ona
spłonie, a wy będziecie bezpieczni.
Pospiesznie odwraca się, nie chcąc dłużej patrzeć na ich oszołomione, budzące litość twarze.
Pędzi po schodach na górę, ale tuż przed drzwiami przystaje i odwraca się.
- To drzwi do przyszłości - woła do tłumu. - Proszę, wierzcie mi, że wszystko będzie dobrze.
Tłum milczy, patrząc na niego z niedowierzaniem.
Devon otwiera drzwi.
Jakaś kobieta krzyczy.
- Na pomoc! - Woła. - Thomasie, na pomoc!
Bierze właśnie kąpiel.
Devon przełyka ślinę, rozglądając się po komnacie. To nie jest Kruczy Dwór. To izba
szesnastowiecznej gospody i kobieta w średnim wieku siedzi w okrągłej balii pełnej wody.
Thomas - Devon natychmiast uznaje go za męża tej kobiety - wypada z drzwi sąsiedniego
pokoju, wytrzeszczając oczy.
- Pomyliłem się! - Krzyczy Devon. -- Przepraszam!
Wypada na zewnątrz, zatrzaskując za sobą drzwi.
Tłum śmieje się z niego.
- Drzwi do przyszłości? - Woła jakiś mężczyzna. - Ja tam myślę, że to raczej drzwi do
gospody pani Bessie.
Devon czuje, że czerwieni się ze zmieszania. Ludzie rozchodzą się ze śmiechem, potrząsając
głowami, straciwszy wiarę w Devona.
- Hej! - Woła za nimi chłopiec. - Mimo wszystko wykopałem stąd tego paskudnego demona.
- I są ci za to wdzięczni - mówi do niego brodaty mężczyzna, stojący na dole. - Jednak
szukają zbawcy. Nie chłopca, który podgląda kobiety w kąpieli.
- Przecież to te schody, prawda? Te, po których zszedłem, przybywając z przyszłości?
- Istotnie - mówi mężczyzna, kiedy Devon schodzi, drapiąc się po głowie. - Jednak Schody
Czasu pojawiają się i znikają, kiedy chcą. Kto wie, gdzie znowu się pojawią - jeśli w ogóle do tego
dojdzie.
- Przecież muszą - mówi z rozpaczą Devon. - Powinienem natychmiast wracać. Muszę
uratować moich przyjaciół. Grozi im śmierć.
Brodacz w szacie z kapturem patrzy na niego mądrymi oczami starca.
- Mój chłopcze, twoim przyjaciołom nic nie grozi.
- Jak możesz tak mówić? Dopiero co ich widziałem - demony atakują i już powaliły Anę i D.
J. Lada chwila mogą dopaść Cecily.
Mężczyzna śmieje się.
- Mój chłopcze, mamy rok tysiąc pięćset dwudziesty drugi, trzynasty rok panowania naszego
dobrego króla Henryka. Twoim przyjaciołom nic nie grozi. Oni nawet nie urodzą się jeszcze przez
prawie pięćset lat.
Devon spogląda w ciemnoniebieskie oczy mężczyzny.
- Teraz przypominam sobie, gdzie cię widziałem - mówi w końcu. - W moich wizjach, kiedy
czytałem Księgę Oświecenia. Tylko że wówczas nosiłeś purpurową szatę w gwiazdy.
- Ach tak, mój ceremonialny strój. Który włożę jutro, na otwarcie Witenagemotu. -
Uśmiecha się. - Pozwól, że się przedstawię. Jestem Wiglaf, nauczyciel wielkiej szkoły Skrzydła
Nocy na południowym zachodzie Anglii. Jestem Opiekunem i czekałem na ciebie, Devonie March.
Devon spogląda na niego nieco podejrzliwie.
- Skąd wiesz, kim jestem?
- Proszono mnie, żebym spotkał się z tobą tutaj. Podano mi dokładne instrukcje i wyjaśniono
sytuację. Powiedziano, że zapewne będziesz trochę zdezorientowany.
- Kto cię prosił, żebyś się ze mną spotkał?
- Później będzie czas na rozmowy - mówi Wiglaf, kładąc dłoń na jego ramieniu. - Najpierw
musimy zdobyć dla ciebie odpowiednie odzienie. - Opiekun wzdryga się. - Czy takie stroje
będziemy nosić za pięćset lat?
- Hej, te dżinsy kosztowały osiemdziesiąt dolców!
Wiglaf czyta nadruk na koszulce Devona.
- Kim są Abercrombie i Fitch? Czy to jacyś czarodzieje z twoich czasów?
Devon śmieje się.
- Tylko dla nastoletnich klientów.
Opiekun najwyraźniej nie ma pojęcia, o czym Devon mówi.
- Chodź ze mną. Postarałem się o odpowiedni kaftan i parę butów dla ciebie. Jeśli masz
wziąć udział w Witenagemocie, nie możesz pojawić się tam w... - Wiglaf zastanawia się, usiłując
przypomnieć sobie to okropne słowo. - W dżinsach.
Wędrują około pół mili zakurzoną brukowaną ulicą. Rynsztoki cuchną gnijącą wieprzowiną i
drobiem oraz ludzkimi odchodami. Wszędzie kłębią się stada szczurów. Kiedy przechodzą ulicą,
jakaś kobieta opróżnia wiadro brązowych pomyj, wylewając je z okna na piętrze. Płyn z pluskiem
wpada do rynsztoka. Devon pospiesznie odskakuje.
- Zgaduję, że jeszcze nie wynaleziono kanalizacji - mówi, zaciskając palcami nos.
- Kanalizacja? - Pyta Wiglaf. - A co to takiego?
- Och, możesz mi wierzyć. Bardzo się wam przyda. - Devon wzdryga się. - Już nigdy nie
będę brał jej za rzecz najzupełniej oczywistą.
- Musi to być naprawdę coś cudownego.
- Nie jest to słowo, jakie zwykle kojarzy się z kanalizacją, ale masz rację. - Idą wąską
uliczką. - Opowiedz mi o tym Witenagemocie.
- Nie - szepcze Wiglaf. - Tu wszędzie jest zbyt wiele uszu. A wieść o twoim występie już
rozchodzi się niczym pożar po miasteczku.
Głos mówi, że Devon może ufać Wiglafowi. Chociaż jednak fascynuje go możliwość
wzięcia udziału w Witenagemocie, nadal niepokoi się tym, że znikł w trakcie walki, opuszczając
Cecily i pozostałych przyjaciół. A biedny Alexander wciąż jest skunksem, zamkniętym w klatce dla
psa.
Przecież Alexander jeszcze się nie urodził, przypomina sobie Devon. Tak samo jak Cecily i
reszta. Jak mogą być w niebezpieczeństwie? Z trudem ogarnia tę sytuację.
Wchodzi za Wiglafem do drewnianego domu na końcu zaułka. Poczerniałe dębowe belki
podtrzymują bielone ściany, przy czym piętro budynku jest szersze od parteru. Wspinają się po
stromych, wąskich schodach do pokoiku, w którym znajduje się drewniany stół i dwa krzesła pod
oknem wychodzącym na ulicę. Na samym środku izby stoi jeszcze bogato rzeźbiony drewniany
kufer. Devon zauważa, że płaskorzeźby przedstawiają czarodzieja walczącego ze smokiem.
- Sargon? - Pyta Wiglafa. - Wygląda jak na obrazkach, które widziałem.
- Tak, istotnie. Na tym kufrze widać Sargona zabijającego smoka.
- Żadna z jego podobizn nie ukazuje, jaki był w rzeczywistości. - Devon uśmiecha się trochę
chełpliwie. - Wiem, bo spotkałem się z nim.
- Jesteś jego potomkiem w sto pierwszym pokoleniu - mówi Wiglaf, podnosząc wieko
skrzyni. - Jestem pewien, że znalazł jakiś sposób, żeby się z tobą spotkać. Powiedz mi, był pod
wrażeniem?
Devon tylko mruczy coś pod nosem i odwraca głowę. Kiedy znów zerka na Wiglafa,
Opiekun uśmiecha się. Wydaje się wiedzieć wszystko o raczej mało satysfakcjonującym spotkaniu
Devona ze stawnym przodkiem.
- Skąd tak dużo o mnie wiesz? - Pyta Devon. - Na przykład że urodziłem się sto pokoleń po
nim?
- Teraz to nieistotne. Ubierz to.
Daje Devonowi parę wypchanych spodni, obszyty futrem, dopasowany kaftan z brokatu oraz
futrzany kapelusz. Z gronostajów, myśli Devon.
Ze zbolałą miną patrzy na te rzeczy.
- Ja mam to nosić?
- No, raczej nie masz tego zjeść. - Wiglaf splata ręce na piersi. - Proszę, Devonie. Nie
marudź. Włóż to.
Devon spełnia polecenie.
- Wyglądam jak mały lord Fauntleroy - narzeka, umieszczając futrzany kapelusz na głowie i
przekrzywiając go zawadiacko. - Cecily znienawidziłaby mnie za te futra. Ona bardzo przejmuje się
prawami zwierząt i tym podobnymi sprawami.
- Wyglądasz jak prawdziwy angielski ziemianin i właśnie dzięki temu będziesz mógł się
tutaj swobodnie poruszać.
- A dlaczego się tu znalazłem? Myślałem, że przypadkiem zbiegłem po Schodach Czasu.
Jednak ty spodziewałeś się mnie.
- Owszem. - Wiglaf skinieniem ręki wskazuje mu miejsce przy stole. Patrzą na ulicę. -
Widzisz, Devonie, zapada zmrok. Spójrz na przestraszone twarze wieśniaków. Patrz, jak zamykają
okiennice, obawiając się czarownicy.
- Isobel Apostaty - mówi Devon.
- Tak. Powiedziano mi, że pod takim imieniem zostanie zapamiętana w historii Bractwa.
Teraz jednak jest znana jako lady Isobel Plantagenet, Czarownica z Yorku.
- Twierdzi, że w jej żyłach płynie królewska krew - mówi Devon. - Próbuje zająć tron
Henryka VIII.
Wiglaf kiwa głową.
- I jest wielu takich, zarówno tutaj, jak na kontynencie, którzy bardzo chcieliby to zobaczyć.
Ona ma wielu sprzymierzeńców. Wpływowych ludzi, którzy ją chronią. A tymczasem plądruje wsie
i miasteczka, z pomocą piekielnych stworów formując własną armię.
- I co ja mam z tym zrobić?
- Tego nie wiem. Powiedziano mi tylko, że właśnie dzisiaj przybędziesz tu z przyszłości i że
twój los splata się z losem wiedźmy. - Wiglaf uśmiecha się. - Dziś przez chwilę myślałem, że
otrzymałem błędne instrukcje. Ponieważ pojawiłeś się na schodach, ale zaraz zawróciłeś i znów
zniknąłeś w swoich czasach.
Devon śmieje się.
- To nie było dziś, ale kilka tygodni temu.
Wiglaf znów się uśmiecha.
- Mój chłopcze, musisz zrezygnować ze znanych ci koncepcja czasu. Kiedy zaczynasz
podróżować w czasie, on już nie biegnie liniowo. To, co dla ciebie zdarzyło się przed kilkoma
tygodniami, dla mnie działo się parę godzin temu.
- To pokręcone.
- Zakładam, że to oznacza „niewiarygodne". Owszem, tak. Z początku mnie też trudno było
to zrozumieć. Oczywiście miałem tę przewagę, że objaśnił mi to jeden z największych mistrzów
Skrzydła Nocy wszech czasów. - Wiglaf milknie i po chwili dodaje: - Ten sam człowiek, który
około dwustu lat temu kazał mi czekać tu dziś na ciebie.
- Kto taki, Wiglafie? Kto kazał ci na mnie czekać?
- Nazywa się Horatio Muir.
Devon jest oszołomiony.
- Horatio Muir? Przecież to niemożliwe! Horatio Muir jeszcze się nie urodził. Tak samo jak
moi przyjaciele!
- A co ci przed chwilą mówiłem? Horatio Muir stworzył Schody Czasu. Podróżował nimi
daleko w przeszłość i w przyszłość.- Przecież nigdy go nie spotkałem. Umarł na długo przed moim
przybyciem do Kruczego Dworu.
Wiglaf delikatnie stuka pięścią w skroń Devona.
- Masz głowę z drewna, chłopcze? Pojąłeś cokolwiek z tego, co ci powiedziałem? Czas nie
jest tak uporządkowany, jak zawsze sądziłeś. W którymś jego punkcie spotkasz się z Horatiem
Muirem. Nie zdarzyło się to jeszcze w twoim kontinuum czasowym, ale w jego - tak. Kiedy odbył
podróż do roku 1304 - gdy ja byłem jeszcze dziewięćdziesięcio-dziewięcioletnim młodzianem - już
się z tobą spotkał i wiedział o walce, jaką stoczysz z Isobel Apostatą na początku trzeciego
tysiąclecia. Wiedział także, że przybędziesz tu w roku 1522 - właśnie dzisiaj - i poprosił mnie,
żebym na ciebie czekał. - Wiglaf uśmiecha się. - Wiedział, że będziesz trochę zdezorientowany.
- Zdezorientowany to łagodnie powiedziane - mówi Devon, pocierając skronie. - Mam
zupełny mętlik w głowie, Wiglafie.
- Po prostu skup się na chwili obecnej. To wystarczy.
- Ale Cecily...
Nie kończy, gdyż przerywa mu hałas dobiegający z ulicy. Jakiś człowiek krzyczy coś,
pokazując na niebo. W polu widzenia pojawia się ogromny demon - małpolud ze smoczymi
skrzydłami. Devonowi mimo woli przypominają się skrzydlate małpy z Czarnoksiężnika ze
Szmaragdowego Grodu.
- Wygląda na to, że potrzebne są twoje usługi - mówi sucho Wiglaf.
- Superman spieszy na ratunek - mówi ze znużeniem Devon. Pstryka palcami i już jest na
ulicy. Latający stwór uczepił się okna na pierwszym piętrze, a mężczyzna rzuca weń kamieniami.
- Chce porwać moje dzieci! - Woła z przerażeniem.
- Hej, człowieku, spokojnie - mówi Devon. - Zajmę się tym.
Demon odwraca się i syczy, zauważywszy Devona. Skacze na niego. Devon szykuje się na
nieuchronne zderzenie.
To jednak nie następuje. Demon zawisa w powietrzu, ze zdziwionym grymasem na
paskudnym pysku. Ktoś chwycił go od tyłu. Devon ze zdumieniem widzi, jak bestia zatacza krąg,
szarpnięta za skrzydła przez dziewczynę, która wygląda dokładnie tak jak Cecily!
- Wracaj do swego śmierdzącego świata! - Woła dziewczyna i energicznie posyła stwora w
niebo nad dachami domów.
- Przybyli czarodzieje Skrzydła Nocy! - Woła mężczyzna. - Czarodzieje Skrzydła Nocy
przybyli nam z pomocą!
Dziewczyna uśmiecha się do Devona.
- Musisz robić to szybciej, przyjacielu. Nie powinieneś tak długo zwlekać. Niepotrzebnie
dajesz im szansę. Chwytaj je od tyłu, kiedy się tego nie spodziewają.
- Cecily? - Mamrocze Devon.
- Mam na imię Gisele. - Z uśmiechem podchodzi do Devona. Jej podobieństwo do Cecily na
moment odbiera mu mowę. Dziewczyna naprawdę mogłaby być bliźniaczką Cecily: rude włosy,
zielone oczy, taki sam stanowczy zarys brody. - Jestem z Zelandii i dworu księcia Flandrii.
Przybyłam na Witenagemot. A ty?
Najwyraźniej rozpoznała w nim czarodzieja Bractwa. Devon usiłuje wykrztusić odpowiedź.
- Jestem... Devon March.
- Dziwne imię. Angielskie?
Zastanawia się, ile jej powiedzieć, i postanawia zachować ostrożność.
- Hm, tak. Angielskie. - Zastanawia się nad jej akcentem. Nie jest to angielszczyzna, jaką
mówi Wiglaf. - Ty nie jesteś stąd, prawda?
- Jestem z Flandrii. Moim ojcem jest Arnulf, a matką Sybilla z Gandawy i wywodzimy się z
rodu Wilhelma z Holandii, wielkiego artysty Skrzydła Nocy. - Uśmiecha się, najwyraźniej dumna
ze swego pochodzenia. - A ty z jakiego rodu pochodzisz, Devonie March?
- Ja, hmm... No cóż, jestem potomkiem Sargona Wielkiego.
Gisele unosi brwi.
- Jak my wszyscy. Kim jest twój ojciec?
- Nie wiem. - Devon przetyka ślinę. - Należę do Bractwa. Tylko to wiem.
Ona spogląda na niego z rozbawieniem.
- Dość zajmująca historia. Zupełnie nic nie wiesz o swoich przodkach?
- Zupełnie - mówi inny głos.
Devon odwraca się. To Wiglaf.
- Ten chłopiec jest teraz pod moją opieką, Gisele.
- Wiglaf! - Dziewczyna podbiega do niego, żeby serdecznie go uściskać. - Tak niecierpliwie
czekałam na spotkanie z tobą!
- Znacie się? - Pyta Devon.
Gisele odwraca się do niego.
- Wiglaf przez kilka lat był moim nauczycielem, kiedy chodziłam do szkoły na południowym
zachodzie Anglii. Ty do niej nie chodziłeś, Devonie? Myślałam, że wszystkie dzieci z Bractwa
Skrzydła Nocy się w niej uczą.
- Z żalem muszę powiedzieć, że ten młodzieniec do niej nie uczęszczał - mówi Wiglaf. -
Devon dopiero niedawno dowiedział się o swoim dziedzictwie.
- Tak - potwierdza Devon. - Mam spore zaległości.
Gisele wygląda na zdziwioną.
- Ale przybyłeś tu na Witenagemot, tak jak moi rodzice i ja?
Devon wzrusza ramionami.
- Tak mówi Wiglaf.
- To mój pierwszy - mówi Gisele, trzepocząc rzęsami i uśmiechając się do niego. - Miło mi
będzie cieszyć się towarzystwem kogoś, dla kogo również będzie to pierwszy raz.
Devon rumieni się. Czy ona z nim flirtuje? Jest tak podobna do Cecily, że bardzo go pociąga.
To przedziwne: uśmiechając się do niej w odpowiedzi, ma lekkie poczucie winy, a jednocześnie
uznaje to za zupełnie naturalne.
- Ojciec mówi, że jutro przed oficjalną ceremonią odbędzie się tajne spotkanie - zwraca się
Gisele do Wiglafa.
- Nie powinnaś o tym wspominać - karci ją Wiglaf. - Nie można o tym głośno mówić, gdyż
wiedźma wszędzie ma uszy.
Devon przysuwa się do nich.
- To tajne spotkanie. Chodzi o Isobel, tak?
Wiglaf kiwa głową.
- Bractwo zdecydowało, że trzeba coś z tym zrobić. Ma zostać oficjalnie uznana Apostatą.
Gisele drży.
- Słyszałam już o Apostatach. A więc to ona przysłała demona, którego pokonałam.
- Lady Isobel rozesłała wiele demonów po tym kraju - wyjaśnia Wiglaf. - Trzeba ją
powstrzymać.
- Tylko jak? - Pyta Gisele.
- O tym zdecyduje Bractwo, nie ja. - Wiglaf wzdycha. - Ja jestem tylko Opiekunem. -
Obejmuje ich ramionami. - A teraz zaprowadź nas do rodziców, Gisele. Sądzę, że mój młody
podopieczny chętnie się z nimi spotka.
Istotnie. Ku zdumieniu Devona matka Gisele wygląda dokładnie tak samo jak pani Crandall
- tyle że Sybilla z Gandawy jest miła i otwarta. Kiedy chłopiec siada przed kominkiem, proponuje
mu kufelek piwa. W tym momencie ojca Gisele nie ma w apartamencie w Keveldon House,
wypożyczonym im przez angielskich czarodziei Skrzydła Nocy na czas Witenagemotu. Devon
zastanawia się, czy Arnulf jest podobny do ojca Cecily. Oczywiście nie byłby w stanie tego osądzić,
gdyż nigdy nie widział Petera Crandalla. Nawet na zdjęciu.
Kiedy jednak ojciec Gisele wchodzi do pokoju, Devon jest zdumiony. Arnulf z Zelandii jest
bliźniaczo podobny do Rolfe'a Montaigne’a!
- Devonie March, to mój ojciec - mówi Gisele. Arnulf staje nad chłopcem, spoglądając na
niego bystrymi zielonymi oczami Rolfe'a.
- Witam cię, mój młody przyjacielu. Wiglaf mówi, że nie znasz swego ojca. To pożałowania
godne i mam nadzieję, że uda ci się zmienić ten stan rzeczy.
- Taki mam zamiar - mówi mu Devon. - Postanowiłem odkryć prawdę o moim pochodzeniu.
To niesamowite, myśli, patrząc na tych ludzi. Mógłby przysiąc, że to Rolfe, Cecily i pani
Crandall przebrani na bal kostiumowy. Jednak widząc serdeczny uścisk Arnulf i Sybilli, męża i
żony, dochodzi do wniosku, że to całkiem inni ludzie niż ich sobowtóry z dwudziestego pierwszego
wieku. Jednak dzięki temu Devon ma pewne wyobrażenie o uczuciu łączącym kiedyś Amandę Muir
Crandall i Rolfe'a Montaigne'a, które teraz zmieniło się w nienawiść i niechęć.
Teraz? Sącząc piwo przy długim drewnianym stole, Devon ponownie przypomina sobie, że
czas nie jest już tym, czym był. Nie ma żadnego „teraz" oprócz chwili obecnej - czyli roku 1522.
Rolfe i pani Crandall nie tylko jeszcze się nie pokłócili, ale nawet nie narodzili. Tak jak ich
dziadowie, pradziadowie, a nawet prapraprapradziadowie!
On jednak musi znaleźć jakiś sposób, żeby wrócić do swoich czasów. A jeśli utknął tutaj na
zawsze? Jeżeli od początku taki był plan Isobel? Wysłać go w przeszłość, co w przyszłości da jej
swobodę działania w Kruczym Dworze. Może wiedziała, że tu może go pokonać, i uzbrojona w tę
wiedzę, wyprawiła go z dwudziestego pierwszego wieku na spotkanie przeznaczenia. Nagle
wszystko nabiera sensu.
- Jeszcze piwa, mój młody przyjacielu? - Pyta Arnulf.
- Pewnie - mówi Devon. W domu nie osiągnął jeszcze wieku, w którym wolno pić piwo.
Tutaj, w szesnastym wieku, jest już mężczyzną. Tutaj czternastolatek może się ożenić, posiadać
ziemię, wyruszyć na wojnę. Dowiedział się tego na zajęciach z panem Weatherbym - a raczej dowie
się tego za blisko pięćset lat.
Mimo woli uśmiecha się pod nosem. Będę pierwszą, osobą w dziejach z odwróconymi
datami na nagrobku. Data urodzenia będzie późniejsza od daty śmierci.
- Devonie March - mówi Gisele, podchodząc na koniec stołu, gdzie siedzi chłopiec. -
Chciałbyś wyjść ze mną na zewnątrz? Księżyc jest w pełni.
Piwo trochę uderzyło mu do głowy.
- Jasne - mówi. Zauważa, że Wiglaf uśmiecha się do niego, kiedy Devon wstaje od stołu.
Potem Opiekun znów wraca do rozmowy z Arnulfem i Sybillą o tajnym spotkaniu, które ma się
odbyć nazajutrz.
Miasteczko jest tak ciche, że wydaje się wymarłe.
- Wszyscy się boją - mówi Gisele. - Ta wiedźma... Ona chyba opanowała bardzo duży portal.
Devon spogląda na nią.
- Byłaś kiedyś w Otchłani?
Dziewczyna robi wielkie oczy.
- Oczywiście, że nie. A ty?
- Ja byłem - oznajmia niedbale. - Zszedłem tam, żeby ratować pewnego szczeniaka. To nie
trwało długo.
Gisele jest oszołomiona.
- Zszedłeś do Otchłani, żeby ratować psa?
Devon śmieje się.
- Nie, człowieka. Dziecko. Małego chłopca.
Ona patrzy na niego z podziwem.
- I wróciłeś żywy? Och, Devonie March, jesteś bardzo odważny.
On uśmiecha się. Cieszy się, że zrobił na niej wrażenie, szczególnie po tym jak ubiegła go,
załatwiając demona.
- Wiesz - mówi do niej - to musi być naprawdę fajne, mieć rodziców ze Skrzydła Nocy i
chodzić do szkoły czarodziejów. Ja przez całe życie musiałem się zastanawiać, skąd mam magiczne
umiejętności i dlaczego potrafię robić rzeczy, których inne dzieci nie umieją.
- Pewnie było ci bardzo ciężko. - Gisele uśmiecha się do niego. Blask księżyca rozświetla jej
twarz. - Powiedz mi, Devonie March. Masz jakąś oblubienicę?
- Oblubienicę? Pytasz, czy jestem zaręczony?
Ona kiwa głową.
- No cóż, tam, skąd pochodzę, czternaście lat to zbyt młody wiek, żeby o tym myśleć.
Jednak rzeczywiście mam dziewczynę. - Uśmiecha się. - Jesteś do niej bardzo podobna.
Gisele zdaje się rozważać jego słowa.
- I zamierzasz wrócić tam, skąd przybyłeś? Do tej dziewczyny?
Devon wzdycha.
- Mam nadzieję. Tylko nie wiem, jak to zrobić.
Gisele ujmuje jego dłoń.
- Może pojedziesz ze mną do mojego kraju. O tej porze roku jest tam pięknie. Kwitną
tulipany. Można pływać łódkami po kanałach...
Devon rumieni się i próbuje zmienić temat:
- Powiedz mi, czego uczą w szkole Skrzydła Nocy? Czy uczą o...
W tym momencie dostrzega coś po drugiej stronie ulicy. Jakiś niewielki kształt, skryty w
mroku. Promień księżyca nagle ukazuje, co - a raczej kto - to jest.
Bjorn Forkbeard.
Devonie! - Woła Gisele. - To tylko gnom!
On jednak biegnie ulicą za małym człowieczkiem. Nie zważając na jego okrzyki, Bjorn nie
zatrzymuje się i ginie w mroku.
Gisele dogania Devona.
- Czego od niego chcesz?
- Ja go znam - mówi niej Devon.
W pierwszej chwili był skłonny uznać to nadzwyczajne podobieństwo za czysto
przypadkowe. W końcu chyba każdy mieszkaniec Kruczego Dworu miał tutaj swojego sobowtóra.
Dlaczego nie miałby mieć go Bjorn?
Zaraz jednak przypomniał sobie, że tamten Bjorn z przyszłości ma sześćset sześćdziesiąt
dwa lata. To oznaczało, że teraz, w 1522 roku, już żyje. Ten gnom, którego Devon zobaczył, to nie
jego sobowtór, ale sam Bjorn.
- Mam powody podejrzewać, że sprzymierzył się z Isobel - mówi Devon do Gisele. -
Widziałem, jak przywoływał duchy, mieszając wywar w kotle. Sprzymierzył się z nią. Jestem
pewien.
- Zatem powinniśmy powiedzieć o tym moim rodzicom i innym czarodziejom Skrzydła
Nocy - proponuje Gisele, chwytając go za kaftan.
On pochyla się nad nią.
- Co jest? Chwytasz latające małpy za skrzydła, a boisz się małego gnoma?
Gisele jeży się.
- Wcale się nie boję, Devonie March.
- To chodź ze mną.
- Pójdę.
- Dobrze.
Podejmują pościg. Devon podejrzewa, że spotkanie z Bjornem nie jest czysto przypadkowe.
Devon miał odkryć jego obecność i powiązanie z Isobel. Nabiera przekonania, że to Bjorn
sprowadził Isobel do Kruczego Dworu, tak jak uprzednio Simon sprowadził Szaleńca. Bjorn równie
rozpaczliwie jak Simon pożąda władzy - takiej władzy, jaką może zdobyć, tylko pomagając
Apostacie otworzyć Otchłań.
- Wszedł tam - mówi Gisele. - W drzwi tej tawerny.
Devon też to widział. Usiłuje uchylić ciężkie dębowe drzwi, które z taką łatwością otworzył
Bjorn.
- Te gnomy są bardzo silne - mówi Devon do Gisele. - My jednak dysponujemy magią.
Gnomy jej nie mają. Odsuń się, proszę.
Majestatycznie macha ręką, usiłując otworzyć drzwi siłą woli. Ani drgną. Mocy nie wolno
używać w celu wywierania wrażenia, przypomina mu Głos. Devon pojmuje, że wciąż nie może
pogodzić się z tym, że Gisele ubiegła go w walce z demonem, i chciał popisać się przed nią swymi
magicznymi umiejętnościami.
- Może ja spróbuję? - Pyta dziewczyna.
- Nie - mruczy Devon i napiąwszy mięśnie, otwiera drzwi. - Pewne rzeczy lepiej robić bez
pomocy magii.
Drzwi uchylają się i oboje wślizgują się do ciemnego pokoju.
- Ależ tu zimno - mówi Gisele, dygocząc.
Devon próbuje się rozejrzeć.
- Szkoda, że nie mam latarki.
- Potrzebne ci światło? - Pyta Gisele. - Oto jest.
Pstryka palcami i nagle w pokoju pojawia się sto świec, płonących migotliwym złotym
światłem. Devon spogląda na dziewczynę.
- Jak ci się to udało? Moje umiejętności nie są równie niezawodne.
- Musisz ćwiczyć, Devonie March. Teraz bądź czujny.
W blasku świec widać tylko drewniane beczki. Do Sali wiodą jedne drzwi, więc Bjorn nie
mógł wymknąć się z niej niepostrzeżenie.
- Ten gnom jest sprytny - mówi Devon. - Nie zdziwiłbym się, gdyby schował się w jednej z
tych beczek.
- Wylazłby z niej pijany w sztok, gdyby to zrobił - zauważa Gisele.
Devon koncentruje się. Może Gisele umie jednym pstryknięciem palcami oświetlić
pomieszczenie, ale magia Skrzydła Nocy to nie tylko takie sztuczki. Liczy się coś, co ojciec
nazywał wrażliwością. Masz pomysły, przebłyski intuicji, impulsy. Właśnie, mówi mu Głos. Patrz
umysłem, a nie tylko oczami.
- Pod tamtymi - mówi nagle Devon, wskazując dwie przewrócone baryłki. - Odtocz je.
Gisele wykonuje polecenie. W ubitej ziemi za beczkami znajdują małą drewnianą klapę z
pierścieniem z brązu.
- Portal - szepcze Gisele.
- Nie czuję wzrostu temperatury ani ciśnienia - mówi Devon. - To nie może być Otchłań.
- No to co takiego?
- Tylko w jeden sposób możemy to sprawdzić - mówi Devon.
Chwyta palcami pierścień z brązu i ciągnie. Te drzwi również są bardzo ciężkie. Nie śmie
użyć swych umiejętności, bo boi się, że znów go zawiodą, więc Gisele pochyla się i pomaga mu.
Razem udaje im się podnieść klapę, która odsłania ciemny otwór, a pod nim tunel.
- Czy ten gnom tam zszedł?
- Tak - mówi jej Devon, gdyż tak podpowiada mu Głos. - A ja muszę iść za nim.
- Nie pójdziesz tam sam.
- Gisele, nie wiem, co tam jest. Nie mam nic do stracenia. Nie jestem stąd. Nie mam tu
nikogo. Ty masz rodziców, przyjaciół, całe swoje życie.
Dziewczyna sztywnieje.
- Jestem czarodziejką Bractwa Skrzydła Nocy.
Devon nie jest w stanie powstrzymać uśmiechu.
- Tak, jesteś.
Gisele jest taka sama jak Cecily. Dokładnie taka sama. Co przypomina Devonowi, że Cecily
również wywodzi się z rodu czarodziejów Skrzydła Nocy, niezależnie od tego, czy dysponuje
magią czy nie.
Chłopiec wchodzi do tunelu. Ten łagodnie opada, pod niezbyt ostrym kątem, ale
zdecydowanie wiedzie w dół. Z początku wąski, stopniowo się poszerza. Nie chcąc, by Bjorn
zauważył ich obecność, trzymają się w mroku.
- Jeśli to nie jest Otchłań - szepcze Gisele - to jak stworzono ten tunel? Kto mógł go
wykopać?
- Gnom. Spójrz. - Devon pokazuje jej nierówną powierzchnię ścian, na których widać
bruzdy i wgłębienia szerokie na palec. - Nigdy nie widziałaś, jakie gnom ma paznokcie? Twardsze
niż kamień. W północnej Europie drążyli takie sztolnie gołymi rękami.
Gisele drży.
- Na widok gnomów dostaję waporów.
- Czego?
Dziewczyna śmieje się.
- Głos w mojej głowie podpowiada mi, że powinnam powiedzieć „dreszczy".
Devon uśmiecha się.
- Spójrz, jak świetnie się rozumiemy, chociaż znamy się zaledwie jeden dzień.
Gisele chce odpowiedzieć, ale coś odwraca jej uwagę.
- Tam! - Szepcze, pokazując palcem. - Przed nami.
Devon dostrzega migoczące światełko. To z pewnością Bjorn. Gnom przystanął w miejscu,
gdzie tunel jeszcze bardziej się rozszerzał. Devon czeka, aż podejdą do niego blisko, i dopiero
wtedy woła:
- Bjornie Forkbeardzie!
Gnom o mało nie upuszcza świecy ze zdziwienia, ale opanowuje się na tyle, żeby odwrócić
się do nadchodzących i oświetlić ich twarze. W blasku świecy widzą, że spogląda na nich z
przerażeniem.
Devon uświadamia sobie, że Bjorn go nie zna. To oczywiste - przecież jeszcze się nie
spotkali. Ten dzień nadejdzie dopiero za prawie pięćset lat. Jednocześnie chłopiec pojmuje, że
tamtego pamiętnego dnia na oblodzonym podjeździe Kruczego Dworu gnom dobrze będzie
wiedział, kim jest Devon, ponieważ już kiedyś go spotkał.
- Jesteśmy czarodziejami Skrzydła Nocy - mówi Devon - i nakazujemy ci, żebyś wyjawił
nam, co tu robisz. Dlaczego się nie zatrzymałeś, kiedy zawołałem cię na ulicy?
- Szlachetny panie, łaskawa pani, proszę o wybaczenie. Byłem zaabsorbowany moim
zadaniem, co z pewnością zrozumiecie.
Devon patrzy na Gisele, a potem znów na Bjorna.
- O czym ty mówisz?
W tym momencie słyszą jakiś dźwięk. Cichy pisk nadlatującego tunelem nietoperza.
- Nie! - Mówi Bjorn. - To ona!
- Co za ona? - Pyta Devon.
W oczach Bjorna widzi lęk.
- Czarownica!
- Isobel?
Bjorn kiwa głową.
- Zatem jesteś z nią w zmowie!
- Nie, zacny panie. Oczywiście, że nie. Wielki Clydog ap Gruffydd kazał mi się tu z nią
spotkać. Z pewnością o tym wiesz?
- Kim jest ten Clydog ap Gruffydd? - Szepcze Devon do Gisele.
- Wysoko postawionym czarodziejem Skrzydła Nocy, oczywiście - odpowiada dziewczyna.
Devon krzywi się.
- Hej, ja nie chodziłem do waszej elitarnej akademii Skrzydła Nocy, pamiętasz? W mojej
szkole nie było zajęć z podstaw magii.
Bjorn biadoli:
- Och, po co tu przyszliście? Jeśli was zobaczy, wszystko przepadnie.
Devon pyta Gisele:
- Potrafisz stać się niewidzialna?
- Oczywiście, że potrafię. To jedna z pierwszych rzeczy, jakich nauczył mnie Wiglaf.
- Zatem zrób to.
I oboje natychmiast znikają.
W samą porę. Bjorn odwraca się i z przerażeniem spogląda na nadlatującego tunelem
nietoperza.
Devon również obserwuje to szeroko otwartymi oczami. Nietoperz powoli zmienia się w
kobietę. Isobel Apostatę, spowitą w powiewną zielono-złotą szatę.
Po długiej jak wieczność chwili Devon może zobaczyć jej twarz. Czarne włosy, ciemne
oczy, piękne rysy.
I widzi to, co chyba wiedział przez cały czas, tylko nie chciał przyjąć tego do wiadomości.
Isobel to Margana.
11. Zamek wiedźmy
Wyczuwam czyjąś obecność, gnomie - mówi Isobel z gniewnym błyskiem w czarnych
oczach. - Może więcej niż jednej istoty!
- Nie, pani, to tylko ja.
Kobieta wciąga nosem powietrze. Devon i Gisele drętwieją, rozpaczliwie usiłując nie
oddychać.
- Nie kłam, ty mały kretynie. Jestem czarodziejką Skrzydła Nocy. Potrafię wyczuć...
- Pani - przerywa jej Bjorn. - Przynoszę ci ważną wiadomość.
Czarodziejka patrzy na niego surowo.
- Co za wiadomość?
- O Witenagemocie. Spiskują przeciwko tobie, chcą cię pojmać.
- Tak podejrzewałam. Moi głupi, słabi pobratymcy. Wykorzystujący swoją moc jedynie do
czynienia dobra. I co im to dało?
- Uderzą o północy, kiedy przybędziesz na spotkanie.
Otoczy cię trzystu czarodziei. Nie zdołasz uciec!
Ona odchyla głowę do tyłu i parska śmiechem. To ten sam okropny, drwiący śmiech, który
Devon tak dobrze pamięta. Czuje, jak stojąca obok niego Gisele drży.
- Mogę już odejść, pani? - Pyta Bjorn. - Powiedziałem ci wszystko, co wiem.
- Nie! - Warczy czarownica, łapiąc przerażonego gnoma za kołnierz koszuli. - Dla mnie
jesteś już bezużyteczny. Jednak w moim zamku mam mnóstwo głodnych demonów. Nic nie sprawi
im takiej przyjemności jak pieczony gnom na obiad!
- Nie, pani, nie!
Wiedźma chwyta go jeszcze mocniej. Ponownie zmienia się w wielkiego nietoperza,
czarnymi pazurami przytrzymuje wierzgającego i wrzeszczącego Bjorna, po czym unosi go w
powietrze i odlatuje w głąb tunelu. Jej odrażający śmiech nie milknie ani na chwilę, tak głośny i
paskudny, że zdaje się wyciskać dech z płuc Devona.
- Czy już jest bezpiecznie?
- Tak - odpowiada Devon i oboje z powrotem stają się widzialni.
- A więc on był w zmowie z wiedźmą - mówi Gisele - skoro wyjawił jej, że Bractwo
zamierza ją pokonać.
- No to czemu nas nie zdradził? Osłaniał nas. Czy zrobiłby to, gdyby naprawdę jej pomagał?
Pospiesznie wracają tunelem, chcąc jak najszybciej wrócić do Keveldon House. Tam
opowiadają wszystko rodzicom Gisele i Wiglafowi. Arnulf jest zły. Z trzaskiem wali pięścią w
drewniany stół, przewracając puchar z winem.
- Bardzo ryzykowaliście, śledząc tego gnoma - mówi. W oczach ma taki sam gniew, jaki
Devon widział w spojrzeniu Rolfe'a. Chłopiec nie może pozbyć się wrażenia, że to Rolfe tu stoi i
karci ich. - Gdyby Bjorn nie odwrócił jej uwagi, odkryłaby waszą obecność i wszystkie nasze plany
ległyby w gruzach.
- Przecież Bjorn wyjawił jej te plany, ojcze - mówi Gisele. - Powiedział jej, że ma zostać
uwięziona o północy podczas Witenagemotu.
- To kazał mu powiedzieć sam Clydog ap Gruffydd!
Wiglaf nachyla się do Devona.
- Clydog to wielki walijski czarodziej, jeden z najbardziej szanowanych czarodziei w całej
Europie.
Sybilla z Gandawy podchodzi i gładzi rude włosy córki.
- Dlaczego podejrzewaliście Bjorna Forkbearda? Wiecie, że gnomy zawsze były
najwierniejszymi sługami Bractwa Skrzydła Nocy.
- Devon powiedział, że widział, jak Bjorn sporządza magiczny wywar i przywołuje duchy...
- Ależ oczywiście - wtrąca Wiglaf. - Gnomy zawsze to robią. Nie mają żadnych magicznych
mocy, są tylko bardzo silne. Jednak są mistrzami w sporządzaniu naparów, wywarów i różnych
naturalnych leków |
- Chwileczkę - mówi Devon. - Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Ten cały Clydog wykorzystał
Bjorna do przekazania fałszywych informacji Isobel?
- W końcu zaczynasz rozumieć nasze zamiary, Devonie March - mówi Arnulf, odwracając
się z irytacją i grzejąc dłonie nad kominkiem.
- Zatem kiedy spotkałem go w przyszłości, on naprawdę próbował przegnać Isobel -
wzdycha Devon, przeklinając w duchu swoją porywczość. - A ja wylałem do morza zawartość jego
kociołka.
- Jeśli wybaczycie mi śmiałość, spróbuję wyjaśnić, na czym polega ten plan - mówi Wiglaf. -
Bractwo zamierza pojmać Isobel przez rozpoczęciem Witenagemotu, nie w jego trakcie, jak jej
powiedziano. W ten sposób zostanie zaskoczona.
- Chcecie zdobyć jej zamek czy jak? - Pyta Devon.
Arnulf śmieje się, spoglądając w ogień, ale nic nie mówi.
- Nie, mój chłopcze - mówi Wiglaf. - Nic tak oczywistego.
Sybilla uśmiecha się do Devona.
- Czy ty w pełni zdajesz sobie sprawę z jej potęgi?
- Wiem, że jest czarodziejką Skrzydła Nocy. Ma magiczne umiejętności, jak każdy z nas.
Tak więc wydaje się, że całą gromadą moglibyśmy ją pokonać.
- Nie wystarczy po prostu „gromada'; jak to ująłeś - mówi Sybilla. - Widzisz, Isobel nauczyła
się czegoś od demonów. Zdobyła bardzo specyficzną umiejętność, którą może wykorzystać
przeciwko niektórym członkom Bractwa. - Milknie i spogląda na swojego męża. - Przeciwko
mężczyznom.
Arnulf tylko chrząka.
- Widziałeś ją - mówi Wiglaf do Devona. - Jest bardzo piękna, prawda?
- Jest sukubem - mówi Devon. - Prawda?
Sybilla kiwa głową.
- Jest. Sukubem i czarownicą. Każdy z czarodziei Skrzydła Nocy, który spróbuje ją pojmać,
będzie narażony na działanie jej zabójczego uroku. Ona uwiodła wielu mężczyzn w miasteczku,
odbierając żonom mężów. Czarodzieje Skrzydła Nocy nie są odporni na jej urok.
- Przede wszystkim jesteśmy mężczyznami - mruczy Arnulf, wciąż wpatrując się w ogień. -
Zwyczajnymi ludźmi, tylko obdarzonymi magicznymi umiejętnościami.
Devon aż za dobrze zdaje sobie z tego sprawę.
- Przecież ona mimo to zostanie pokonana - upiera się. - Słuchajcie, ja nie przybyłem tu po
prostu z innego kraju. Przybyłem z innego czasu. Z przyszłości. A historia Bractwa głosi, że Isobel
spłonie na stosie - i że pokonają ją czarodziejki Skrzydła Nocy.
- Przybyłeś z przyszłości? - Pyta Gisele. - A więc to tam żyje ta twoja dziewczyna.
Słowa Devona najwyraźniej dodają otuchy jej ojcu.
- Zatem uda się nam - mówi rozpromieniony Arnulf. - Tak więc nie musimy obawiać się
tego, co musimy zrobić.
- Ten chłopiec nie przybył tutaj po to, żeby obudzić w was samozadowolenie - ostrzega
Wiglaf. - Ma dodać wam pewności siebie. Możecie ponieść klęskę, Arnulfie, a wtedy cały bieg
historii zostanie zmieniony. Wszyscy musicie odegrać takie role, jakie są waszym przeznaczeniem.
Postanawiają odpocząć przed tym, co ma nastąpić. Devon dostaje belę słomy do rozłożenia
przy kominku. Kładzie się, wdychając jej kwaskowaty zapach, i usiłuje znaleźć wygodną pozycję.
Wiglaf już chrapie na fotelu, a Gisele oraz jej rodzice zniknęli w innej części domu.
A jeśli utknę tutaj? - Znów zastanawia się Devon. Jeżeli takie jest moje przeznaczenie?
Dodać pewności siebie tym, którzy mają w tych czasach pokonać Isobel?
To chyba nie byłoby takie złe. Pewnie, musiałby obejść się bez telewizji, samochodów,
komputerów, filmów, lodówki pizzy - ale miałby rycerzy, zamki, zloty czarodziei i piwa do woli.
Jasne, musiałby przywyknąć do ścieków płynących rynsztokami i braku kanalizacji w budynkach,
ale dorastałby z innymi członkami Bractwa, a może nawet chodziłby do tej szkoły Skrzydła Nocy,
w której naucza Wiglaf. To na pewno byłoby lepsze od zajęć ze spoconym starym panem
Weatherbym.
I prawdę mówiąc, już czuł się dobrze wśród tych ludzi, tak uderzająco podobnych do Cecily,
Rolfe'a i pani Crandall. Hej, jest tu nawet Bjorn - jeśli tylko uda się go uratować z rąk Isobel. A
Devon wie, że się uda, ponieważ gnom będzie cały i zdrowy po upływie pięciuset lat.
Jeżeli jednak Devon tu zostanie, to kto pokona Isobel w dwudziestym pierwszym wieku?
Kto uchroni Kruczy Dwór przed jej atakiem? Czy wizja, którą pokazał mu ojciec, stanie się
rzeczywistością? Nawet gdyby nie był tam obecny i nie otworzył Otchłani osobiście, ponosiłby
odpowiedzialność, jeśli nie powstrzymałby Isobel. Czy Cecily i jego przyjaciele zginęliby,
rozszarpani przez demony? Czy Alexander do końca życia pozostałby skunksem? A co z Rolfe'em?
Czy Roxanne zdoła uratować go przed Isobel, czy też na zawsze zostanie niewolnikiem Apostaty,
władającej nie tylko Kruczym Dworem, ale całym światem?
- Nie możesz zasnąć, Devonie March?
Podnosi głowę. Gisele stoi nad nim w nocnej koszuli, wysoko trzymając świecę.
- No cóż, to na pewno nie przypomina mojego łóżka w Kruczym Dworze.
Dziewczyna siada obok niego.
- Opowiedz mi o tym. O przyszłości.
On wzdycha.
- No cóż, jest wiele powodów, żeby ją chwalić. Można podróżować o wiele szybciej. Mamy
samochody i samoloty...
- Samoloty?
- Tak. Jakby łodzie, tylko latające.
- Dzięki magii Skrzydła Nocy?
- Nie, dzięki zwyczajnej technice.
- Technice?
- Dzięki nauce.
Dziewczyna kiwa głową, najwyraźniej ze zrozumieniem.
- A kobiety w tej przyszłości?
- Och, to naprawdę by ci się spodobało. Panuje całkowite równouprawnienie. Albo prawie
całkowite. Kobiety mogą robić, co chcą, być, kim chcą.
Gisele uśmiecha się.
- No, to naprawdę dobre. Współczuję zwyczajnym kobietom, które żyją dzisiaj. Są pod
każdym względem podporządkowane swoim ojcom i mężom. Oczywiście z kobietami Skrzydła
Nocy jest inaczej, ale na co dzień w kontaktach ze zwykłymi ludźmi musimy udawać posłuszne
istoty niższego rzędu. - Krzywi się. - To mnie irytuje.
- Mogę to zrozumieć.
Ona spogląda na niego czule. Blask świecy oświetla jej twarz. Devon patrzy na nią i widzi
Cecily.
- Chociaż przyszłość jest taka cudowna - prosi Gisele - nie opuszczaj nas, żeby do niej
wrócić.
On odpowiada z lekkim, smutnym uśmiechem:
- Nawet nie wiem, czy kiedyś mi się to uda.
- Przywykniesz do myśli, że teraz to są twoje czasy. Będziesz wielkim czarodziejem. Ja to
wiem.
Gisele pochyla się i całuje go w policzek, a potem wraca do swojego pokoju. Devon
ponownie wyciąga się na posłaniu. Tej nocy niewiele śpi. Wiedźma wciąż pojawia się w jego snach,
z całą swą mocą i uwodzicielską siłą.
- Oprę ci się - mówi jej, lecz ona tylko się z niego śmieje. Zimny dreszcz przechodzi
Devona. Bardziej niż czarownicy obawia się swojego strachu. To on cię pokona, mówi mu Głos,
nawet we snach.
Rano przystępują do realizacji planu. Devon idzie z Arnulfem i Sybillą ulicami miasteczka,
unikając spojrzeń mieszkańców, którzy mogą pamiętać go z poprzedniego dnia.
- Gdzie ma się odbyć to tajne spotkanie? - Pyta Wiglafa.
- Słuchaj, gdybym wiedział, czy byłoby tajne?
- No cóż, Arnulf na pewno to wie.
- Tutaj się zatrzymamy - nagle oznajmia Arnulf.
Stoją na łące porośniętej nawłocią, na skraju miasteczka. Wygląda to jak migoczące żółte
morze, rozpościerające się aż po horyzont. Ten widok ponownie przypomina Devonowi o
nieliniowym biegu czasu. Kiedy opuścił dwudziesty pierwszy wiek, była mroźna zima. Tutaj jest
koniec lata, dusznego i upalnego.
Nie może pojąć, dlaczego zatrzymali się na środku pola.
- Spotkanie ma się odbyć na otwartej przestrzeni? - Pyta. - Czy to rozsądne?
- Tu kazano nam przybyć - wyjaśnia Arnulf.
Teraz Devon dostrzega nadchodzących ludzi. Domyśla się, że to inni czarodzieje Skrzydła
Nocy. Kiedy jednak na nich patrzy, oni jeden po drugim nikną w słonecznym blasku, który wydaje
się lustrzanym odbiciem złocistej łąki. Po chwili uświadamia sobie, że on też lśni tym blaskiem, tak
samo jak jego towarzysze.
- Co się dzieje?
Nikt nie może mu odpowiedzieć, gdyż w następnej chwili Devon spostrzega, że już nie
znajdują się na polu, lecz we wnętrzu jakiejś kamiennej budowli. Stoją na marmurowej posadzce i
spoglądają na wielką mozaikę czerwonych i błękitnych gwiazd, tworzących majestatyczną kopułę
nad ich głowami. Wokół jest mnóstwo czarodziei - całe setki. Devon wie, że to czarodzieje
Skrzydła Nocy, ponieważ włoski na rękach stają mu dęba, tak jak wtedy, kiedy podchodził do
książek w piwnicy Kruczego Dworu. Nagle czerwieni się i ledwo może oddychać, bo w końcu trafił
do grona podobnych mu ludzi.
- Czy to tutaj odbędzie się Witenagemot? - Pyta.
- Tak, chłopcze - mówi Wiglaf - chociaż oficjalne zebranie nie zacznie się przed północą.
Przybyliśmy tu teraz tylko w jednym celu: żeby pokonać wiedźmę.
- Otwieram obrady - mówi olbrzymi mężczyzna głębokim, donośnym głosem, stukając
młotkiem w mównicę.
- To Clydog ap Gruffydd, najpotężniejszy czarodziej w Brytanii - mówi Wiglaf Devonowi.
Clydog wygląda groźnie: długie białe włosy, głęboko osadzone oczy, haczykowaty nos i
szerokie dłonie, którym ściska mównicę, jakby chciał ją złamać na pół. Ma prawie dwa metry
wzrostu i chyba ponad metr w barach.
- Naprawdę cieszę się, że jest po naszej stronie - mówi Devon.
- Owszem - mówi Wiglaf. - To dobry człowiek. I groźny przeciwnik.
Czarodzieje zajmują miejsca. Mężczyźni, kobiety, dzieci, wszyscy mówią w swoich
językach: po angielsku, francusku, holendersku, niemiecku, fińsku, szwedzku, rosyjsku, polsku,
grecku, włosku, hiszpańsku, turecku, chińsku. Kolory ich skóry odzwierciedlają obecność Skrzydła
Nocy na całym świecie - od jasnej bieli po czarny heban. Devon zajmuje miejsce obok Gisele,
wykręcając szyję, żeby jak najwięcej zobaczyć.
- Dziś zaszczycił nas swoją obecnością wysłannik jego wysokości króla Henryka - mówi
zebranym Clydog ap Gruffydd. - Książę Suffolk.
- Szwagier króla - szepcze Devon do Gisele, zadowolony, że zapamiętał coś jeszcze z zajęć z
panem Weatherbym.
Książę jest postawnym mężczyzną, lecz przy Clydog wydaje się mały. Nosi futrzany
kapelusz podobny do tego, jaki ma na głowie Devon, lecz jego kaftan jest wyszywany rubinami i
szmaragdami.
- Od dawna słyszeliśmy pogłoski o wielkich czarodziejach Skrzydła Nocy, którzy żyją
pośród nas - zwraca się do zebranych - lecz aż do dziś nie dawałem im wiary.
Z nabożnym podziwem spogląda na zgromadzenie. Devon dobrze to rozumie: w końcu facet
przed chwilą zobaczył, jak setki osób nagle materializują się w tej sali.
Książę bierze się w garść.
- Jego Wysokość zwraca się do was o pomoc. Trzeba pozbyć się tej plagi, jaką jest dla
królestwa kobieta uzurpująca sobie prawa do tronu i zamierzająca wykorzystać potęgę Anglii na
chwałę szatana!
Tłum przytakuje mu głuchym pomrukiem.
- Tylko jak można tego dokonać, jeśli jedno jej spojrzenie zmienia człowieka - nawet
każdego z was - w kupkę strachu i żądzy?
W tłumie rozlegają się śmiechy. Devon jest zaskoczony, gdy Sybilla wstaje.
- Milordzie, niemal połowa tego zgromadzenia jest odporna na czary tej wiedźmy. Sposób
jej pokonania jest oczywisty.
- Przecież jesteście tylko kobietami - mówi książę.
Znów słychać śmiechy.
- Tak jak i ona, ta plaga, której ty i twój król tak bardzo się obawiacie - mówi Sybilla i siada.
Clydog ap Gruffydd wrócił na mównicę.
- Sybilla z Gandawy ma rację. Musimy polegać na naszych siostrach. One pokonają
czarownicę.
Teraz z kolei wstaje Wiglaf.
- Wielki Clydogu, czy mogę coś powiedzieć?
- Oczywiście, Wiglafie. Jesteś największym z naszych Opiekunów. Co masz do dodania?
Wiglaf trąca łokciem Devona, dając mu znak, żeby wstał.
- Za pozwoleniem szlachetnego Bractwa, chciałbym przedstawić młodego gościa, który
przybył do naszych czasów...
- Wiglafie, co ty wyprawiasz? - Szepcze przez zaciśnięte zęby Devon, rumieniąc się jak
burak. - Dlaczego...
- Nazywa się Devon March - ciągnie Wiglaf, nie zwracając na to uwagi - i przybywa z
błogosławieństwem Horatia Muira.
Devon ma ochotę zapaść się pod ziemię. Patrzy na niego trzystu czarodziei Skrzydła Nocy.
Na niego! Na chłopaka, który zaledwie kilka miesięcy temu mieszkał w Cole Junction w stanie
Nowy Jork. Jakby posiadał choć trochę ich wiedzy, doświadczenia, znajomości historii i tradycji
Bractwa...
Skoczyłeś w Otchłań i wróciłeś żywy, przypomina mu Głos.
- Ach - mówi Clydog. - Horatio Muir. Nasz podróżujący w czasie potomek z przyszłości.
Powiedz, jakie wieści nam przynosisz, Devonie March.
Devon wstaje, mając nadzieję, że nikt - szczególnie Gisele - nie zauważy, jak trzęsą się pod
nim nogi.
- No cóż... - Bąka, patrząc na Wiglafa.
- Powiedz zgromadzeniu o twoim spotkaniu z wiedźmą - podpowiada mu Opiekun.
- No cóż, naprawdę ją spotkałem. Isobel. Tę wiedźmę. - Zerka na Gisele. - My... Gisele i ja...
Śledziliśmy gnoma, Bjorna Forkbearda...
- Co takiego? - Grzmi Clydog. Nagle gniew wykrzywia mu twarz. W tłumie też słychać
gniewne pomruki. - On został wysłany z misją! Jak śmieliście narażać...?
- Hej, nie denerwujcie się tak, dobrze? - Devon nabiera tchu. - Ona nas nie widziała. - Zerka
na Wiglafa. - Zrobiłeś to specjalnie, żeby narobić mi kłopotów? - Mówi półgłosem.
- Każdy lekkomyślny czyn ma swoje konsekwencje - szepcze Wiglaf, złośliwie strzygąc
uszami.
- Mimo wszystko, Devonie March - grzmi ze swojej mównicy Clydog - wystawiłeś na
szwank powodzenie naszej misji. Ty również, Gisele z Zelandii.
Devonowi jest przykro, że dziewczyna została w to wmieszana.
- To był wyłącznie mój pomysł - mówi Clydogowi. - Proszę, nie wińcie jej.
Zerka na nią. Gisele uśmiecha się słabo do niego.
- Z drugiej strony - dodaje Devon, spoglądając na zebranych i nagle nabierając pewności
siebie, poczucia przynależności do tego tłumu - kiedy studiowałem w przyszłości historię Skrzydła
Nocy, dowiedziałem się, że pokonacie Isobel. Wiedźma spłonie na stosie. Historia głosi...
- Zatem należy ją zmienić!
Zgromadzeni są zaskoczeni, słysząc ten głos - donośny i piskliwy, zdający się dobywać ze
wszystkich stron. W następnej chwili Devon czuje niewidzialne szpony, które chwytają go za
ramiona i unoszą w powietrze. Tłum wydaje jęk zgrozy.
Szpony trzymające Devona materializują się. Nad nim szczerzy kły jedna z tych
odrażających latających małp, wściekle bijąc skrzydłami powietrze.
Jednak o wiele bardziej przerażająca jest postać, która nagle pojawia się przed zebranymi,
górując nad Clydogiem. Devon rozpoznaje ją po śmiechu, zanim ujrzy jej twarz.
Isobel Apostata.
Spogląda na Clydoga, który osuwa się na kolana.
- Czy mam zmienić go w proch na waszych oczach? - Skrzeczy Isobel. - Zmienić go w
zaślinione, bezmózgie stworzenie, tego wielkiego przywódcę, potężnego Clydoga?
- Proszę - błaga Clydog, zakrywając rękami twarz.
- Powiedz im, jak bardzo mnie pożądasz, Clydogu. Jak śnisz o mnie co noc...
Wielki mag pada jej do nóg.
- Waszego małego posłańca tak łatwo było nagiąć do mej woli - mówi do tłumu Isobel. - Od
gnoma dowiedziałam się, co knujecie. Zeszłej nocy wiedziałam, że nie powinnam mu ufać, bo
wyczułam obecność tych dwojga dzieci. Nie sądźcie, że możecie mnie pokonać!
Devon usiłuje wyrwać się demonowi, ale nie może - dopóki znajduje się w zasięgu głosu
Isobel. A raczej Morgany...
Sądzę, że zakochałam się w tobie, Devonie.
Chociaż bardzo się stara, nie może wyprzeć się uczucia, jakim ją darzy, nawet teraz, kiedy
ona może zniszczyć ich wszystkich...
Może jednak nie będzie musiał. Kilkanaście kobiet, a wśró€y’ •niP zyRnai ł. say
- W kieszeni bryczesów mam pewien proszek - mówi gnom, wyjmując fiolkę. - Przyspieszy
gojenie.
- Dzięki - mówi Devon, pamiętając, jak ten proszek zadziałał poprzednio. Ściąga
zakrwawiony kaftan, odsłaniając ramię. Bjorn posypuje ranę proszkiem i ból natychmiast
przechodzi.
- To wszystko moja wina - mówi Bjorn, roniąc łzy. - Zmusiła mnie do wyjawienia planów
Bractwa i kazała mi wykuć złoty łańcuch.
- Chciałbym ci ufać - mówi Devon. - Chciałbym ci wierzyć, że nie zrobiłeś tego
dobrowolnie.
- Na króla Henryka, przysięgam, że nie! Ona ma swoje sposoby, żeby zmienić człowiekowi
serce, myśli, a nawet duszę!
Devon wzdycha. Sam wie, że to prawda. Kto oprze się Isobel, gdy wiedźma użyje swego
czaru? Nawet Devon nie zdołał tego dokonać.
- Jednak coś mogę zrobić - mówi Devon, wstając. - Mogę uwolnić tych ludzi.
Machnięciem ręki uwalnia z kajdan przykutych do ściany mężczyzn. Obaj osuwają się po
ścianie i stają chwiejnie na posadzce celi.
- Jesteś wielkim czarodziejem - mówi z podziwem jeden z nich, patrząc na Devona. - Musisz
pokonać wiedźmę!
- Tak - dodaje drugi. - Ona odebrała nam domy i wszystkie nasze włości, a potem nas
uwięziła. Trzeba ją powstrzymać!
- Tak, zgadzam się z wami - mówi Devon. - Tylko nie wiem jak tego dokonać.
Próbuje siłą woli otworzyć drzwi celi, ale nie może. Czuje za nimi moc Isobel. Jakby za
każdym razem, kiedy on usiłował je rozewrzeć, ona stawała po drugiej stronie i przytrzymywała je.
To starcie dwóch magów Skrzydła Nocy i Isobel jest silniejsza.
- Muszę pomóc Gisele - mówi Devon. - Co to był za łańcuch, ten który wykułeś Bjornie?
- Jest wykuty ze złota z kopalni Skrzydła Nocy w północnej Finlandii. Może powstrzymać
czarodzieja, pozbawić go magicznej mocy.
- Albo czarodziejkę - mruczy Devon. - A więc Gisele jest bezbronna.
- Obawiam się, że tak.
Uwolnieni przez Devona mężczyźni rozprostowują nogi i masują zdrętwiałe ramiona.
- Kiedy przyjdzie strażnik - szepce jeden z nich - schowamy się w cieniu i obezwładnimy go.
- I co potem? - Pyta Devon. - Wpadnę prosto na Isobel i kto wie, czym się to skończy.
Potrzebny mi lepszy plan. Niech pomyślę.
Próbuje się pocieszać myślą, że przecież dobrze wie, jak to się skończy. Isobel spłonie na
stosie z rękami spętanymi tym samym złotym łańcuchem, który teraz obezwładnia Gisele. Ale czy
można zmienić bieg historii? Czy przybycie tutaj Devona nie zmieniło historii na tyle, żeby Isobel
mogła zwyciężyć? A jeśli tak, jakie będą następstwa tego faktu w jego czasach? Czy Cecily i jego
przyjaciele naprawdę zginą z ręki Apostaty?
A może - ta myśl paraliżuje Devona - nigdy się nie narodzą?
Pojmuje, że musi sobie poradzić nie tylko z tą paskudną sytuacją, w jakiej się znalazł.
Chodzi o coś znacznie ważniejszego. Od niego zależy samo istnienie Cecily - a może i jego własne!
Jeśli Isobel zdoła zwyciężyć tutaj, w szesnastym wieku, zmieni się cały bieg historii Bractwa.
Horatio Muir może nigdy się nie narodzi. Tak więc Cecily, jak również pani Crandall, Edward i
Alexander nigdy nie będą istnieć!
I rodzice Devona, kimkolwiek byli, także mogą zniknąć z kart historii.
Co wtedy będzie? Devon wzdryga się. Po prostu zniknę, myśli z przerażeniem. Przestanę
istnieć. Może od początku taki był plan Isobel. Wysłać mnie w przeszłość i w ten sposób zmienić
bieg historii, co pozwoli jej zwyciężyć w 1522 roku!
Nadchodzi strażnik - mówi jeden z mężczyzn - Słyszę jego kroki. Bądźcie gotowi!
Devon nie ma wyjścia - musi działać. Strażnik jest kaleką, garbatym i jednookim. Otwiera
drzwi lochu i wtacza się do środka, niosąc miskę z jakimś cuchnącym płynem i puchar mętnej
wody. Dwaj więźniowie obezwładniają go bez trudu, umożliwiając Devonowi i Bjornowi ucieczkę.
- Pokonajcie ją! - Woła za chłopcem i gnomem jeden z nich. - Uratujcie nas przed wiedźmą!
Devon nie odpowiada. Z każdą chwilą jest coraz bardziej przestraszony, przekonany, że stał
się pionkiem w rozgrywce Isobel. Chciałby porozmawiać z Rolfe'em lub Wiglafem.
Strach to twoja zguba, przypomina mu Głos. Musisz wierzyć, że możesz zwyciężyć.
- Wierzę, że mogę zwyciężyć - mamrocze pod nosem Devon, wbiegając po wilgotnych
stopniach do zamku wiedźmy.
- Oczywiście, że zwyciężysz, zacny panie - mówi biegnący obok niego Bjorn. - Wierzę w
ciebie.
Devon patrzy na człowieczka. Czy to przyjaciel czy wróg? Chciałby, żeby Głos mu to
wyjaśnił...
Zaufaj przeczuciu, mówi Głos. Niczego innego nie potrzebujesz.
Wchodzą do wielkiej sali zamkowej. Widok zapiera Devonowi dech w piersi. Na drugim
końcu pustej sali, na piedestale stoi tron. Fotel przeznaczony dla króla - lub królowej. Nad tronem
wiszą królewskie proporce, a po jego bokach przykucnęły dwa demony, bestie o sennych ślepiach i
małpich pyskach.
- Trzymaj się z tyłu - szepcze Devon do Bjorna, gdy chowają się w cieniu.
Chłopiec rozgląda się. Sala jest pusta, jeśli nie liczyć tronu na jej jednym końcu i
biesiadnego stołu na środku. Zaraz jednak słyszy jakiś dźwięk. Brzęk łańcucha. Spogląda w górę.
Widzi Gisele, zamkniętą w czymś, co wygląda jak srebrna klatka przymocowana do krokwi.
Zauważyła ich. Bez słowa patrzą sobie w oczy. Devon jest pewien, że może uwolnić ją z tej
klatki, ale i tak nie zdoła zdjąć łańcucha, który pęta jej przeguby. Tylko ktoś nie należący do
Bractwa może tego dokonać...
Spogląda na Bjorna.
Gnom jakby czytał w jego myślach.
- Ściągnij ją - mówi - a ja rozerwę łańcuch. Jestem wystarczająco silny!
Odwróć się, nagle ostrzega go Głos. Szybko!
Devon błyskawicznie odwraca się do demonów. Jeden otworzył zaspane ślepia i teraz patrzy
prosto na niego.
- Zauważyły nas - szepcze Devon. - Teraz!
Koncentruje się. Drzwi klatki Gisele otwierają się na oścież. Siłą woli Devon sprowadza ją
bezpiecznie na dół. Jednak demony już pędzą przez salę, wydając odrażające małpie wrzaski, które
ściągają na pomoc ich skrzydlatych pobratymców.
- Uwolnij Gisele! - Syczy Devon do gnoma, walcząc z pierwszym demonem.
Silnym ciosem trafia go w podbródek. Demon, koziołkując, odlatuje w głąb sali. Zaraz
jednak jego miejsce zajmuje następny i jeszcze jeden...
- Zostawcie go!
To głos Isobel. Cuchnące bestie przewróciły Devona na podłogę, ale posłusznie odsuwają się
od niego na rozkaz swej pani. Na Devona nagle pada cień Isobel. Wiedźma podchodzi i staje nad
nim, mierząc go urzekającym spojrzeniem swoich czarnych oczu.
- Kim jesteś, mój mały podróżniku w czasie?
Ich spojrzenia spotykają się. To Morgana - jak dobrze Devon zna te oczy. Serce wyrywa mu
się z piersi.
Sadzę, że zakochałam się w tobie, Devonie.
- Kim są twoi rodzice, chłopcze? - Pyta wiedźma.
Devon nie odpowiada. Isobel nie zna go. Nie ma pojęcia, że spotkają się za pięćset lat od tej
chwili... A może ma?
Ona przygląda mu się.
- Mogłabym wyssać z ciebie krew - mówi mu. - Jednak intrygujesz mnie. Chcę wiedzieć,
kim jesteś.
Devon nadal milczy. Kątem oka widzi Bjorna przytrzymywanego przez demony. Gisele
nadal jest skuta i nie może mu pomóc.
Isobel uśmiecha się.
- Masz charakter - mówi mu. - Byłabym rada, mając cię na moim dworze. Ponieważ tylko ci
czarodzieje Skrzydła Nocy, którzy do mnie dołączą, pozostaną przy życiu.
- Nigdy się do ciebie nie przyłączę - mówi Devon. - Cofnąłem się w czasie, żeby cię
powstrzymać!
Kobieta odchyla głowę do tyłu i śmieje się. Devona przechodzi dreszcz. To ten sam okrutny,
obłąkańczy śmiech, który słyszał tamtego dnia na wieży.
- Nie zdołasz mnie pokonać, chłopcze. Widziałeś, co zrobiłam z wielkim Clydogiem.
Wkrótce zasiądę na tronie i do końca roku będę władała całą Europą! A w przyszłym roku całym
światem!
Znów wybucha śmiechem, nieprzyjemnym chichotem, które niesie się po zamku. Jej
rozbawienie daje Devonowi okazję do działania. Gdy kobieta nie patrzy na niego, zbiera siły,
podciąga nogi i rozprostowuje je, zadając potężne kopnięcie w jej łydki. Kobieta jak wystrzelona z
procy przelatuje przez pokój.
Devon zrywa się z podłogi.
- Ojciec zawsze mi mówił, żeby nie bić kobiet, ale dla ciebie zrobiłby wyjątek.
Rozwścieczone demony rzucają się na Devona, lecz on jest tak podbudowany tym, iż udało
mu się zaskoczyć Isobel, że rozgniata je niedbale, jak muchy. Isobel podnosi się z posadzki, sypiąc
skry z oczu.
- Zapłacisz za to! - Wyje. - Spłoniesz!
- Nie. Sądzę, że ten spektakl jest zarezerwowany dla ciebie - mówi Devon, rzucając się na
nią.
Kobieta odpycha go jednym gestem. Nawet go nie dotknąwszy, miota nim o ścianę. Lekko
ogłuszony Devon zaraz dochodzi do siebie i tuż przed swoim nosem widzi twarz Isobel,
przysuwającą się do niego.
- Przecież nie chcesz ze mną walczyć, Devonie March - mruczy kobieta ociekającym
słodyczą głosem. On usiłuje odwrócić wzrok, ale nie może. Jej oczy przykuwają jego spojrzenie,
wypełniają całe pole widzenia. - Wolałbyś mnie pocałować, prawda, mój kochany?
- Nie - jęczy Devon.
Jednak opuszczają go siły. Czuje zapach bzu. To jej - Morgany - perfumy. Ona dotyka jego
włosów.
- Nie będziesz już ze mną walczył, prawda, Devonie March?
Spogląda w jej oczy. Ona jest taka piękna... To najpiękniejsza kobieta, jaka kiedykolwiek...
Isobel uśmiecha się.
- Sądzę, że zakochałam się w tobie, Devonie.
W pokoju zapada mrok. Devon czuje straszną pustkę w głowie i nagle wszystko zaczyna
wirować. Czuje, że spada, spada, spada...
Ona wygrała - to ostatnia myśl, jaka przemyka mu przez głowę, zanim Devon straci
przytomność. A ja już nie istnieję...
12. Witenagemot
Uwolnij Gnoma.
To Głos.
Wciąż jesteś tutaj, Devonie.
Uwolnij gnoma!
Devon nie wie, gdzie się znajduje, ale uświadamia sobie, że jego duch nadal żyje. Wciąż nie
stracił więzi ze światem. Zbiera siły i w duchu widzi Bjorna przytrzymywanego przez demony.
Gnom wierzga i szamocze się.
Zostawcie go, rozkazuje. Nie macie nad nim żadnej władzy!
Oczami duszy widzi, jak demony nagle puszczają człowieczka. Gnom zrywa się na równe
nogi.
I nagle znów robi się jasno. Devon otwiera oczy i widzi, że znowu jest w wielkiej sali. A
ściśle mówiąc - pod jej sklepieniem, skąd patrzy, jak Bjorn pędzi do Gisele, ku której złowrogo
maszeruje Isobel.
- Hej, Izuniu! - Woła Devon. - Tu, na górze!
Zaskoczona Isobel Apostata podnosi głowę.
- Obawiam się, że straciłaś urok - mówi Devon, obiema nogami skacząc jej na plecy i z
trzaskiem obalając na podłogę.
To daje Bjornowi czas na uwolnienie Gisele z pętającego ją łańcucha. Demony atakują teraz
ze wszystkich stron, a Gisele z łatwością odrzuca na bok kilka pierwszych. Jednak są ich dziesiątki i
przybywają następne, skrobiąc szponami po kamiennej posadzce i spazmatycznie łopocząc
skrzydłami.
- Jest ich zbyt wiele! - Woła Gisele.
Devon pojmuje, że dziewczyna ma rację. Powtarza się scena z Kruczego Dworu. Devon robi
co w jego mocy, żeby przepędzić bestie, lecz wciąż pojawiają się nowe. Bjorn chowa się pod
stołem. Demony nie interesują się nim - chcą tylko pokonać dwoje młodych ludzi, którzy tak
upokorzyli ich panią.
Isobel znów wstaje z podłogi.
- Nie zdołają pokonać was wszystkich! - Wrzeszczy do swych sługusów. - Nie zdołają
pokonać Isobel!
Pierzasty stwór o zielonych ślepiach skacze na Devona, usiłując wydziobać mu oczy.
Chłopiec odpycha go, ale traci siły.
Nie poddaj się lękowi, przypomina sobie. Nie bój się!
- Możesz jeszcze ujść z życiem, Devonie March! - Woła do niego Isobel. - Jeszcze możesz
się do mnie przyłączyć!
Pierzasta bestia znów atakuje, piszcząc mu do ucha. Walczy z nią, ale osuwa się na kolana.
- Nie poddawaj się, Devonie! - Słyszy głos Gisele, przedzierający się przez zgiełk. - Jesteś
wielkim czarodziejem!
- Tak - mówi sobie Devon. - Jestem potomkiem Sargona Wielkiego!
Z tymi słowami bez trudu zrzuca z siebie demona, który z wrzaskiem przelatuje w powietrzu
i znika w swojej Otchłani.
Devon podnosi się i znów staje oko w oko z Isobel.
- Potomek Sargona - powtarza wiedźma, patrząc na niego z podziwem.
- Taak - mruczy chłopiec. - Wiedziałem, że to zrobi na tobie wrażenie.
- Kim jesteś? Z jakiego pochodzisz rodu?
On uśmiecha się.
- Mam o tym takie samo pojęcie jak ty. Jednak wiem, że jestem czarodziejem Skrzydła
Nocy. Urodzonym dokładnie sto pokoleń po Sargonie.
- Mimo to nie zdołasz mnie pokonać - syczy wiedźma.
- Może nie, ale na pewno zamierzam spróbować.
W tym momencie posadzka zdaje się eksplodować. Otwiera się klapa wydrążonego przez
Bjorna tunelu, wiodącego z miasteczka do zamku wiedźmy. I wpadają przez nią dziesiątki kobiet -
czarodziejek Skrzydła Nocy!
Nagle szala zwycięstwa przechyla się na ich stronę. Devon przygląda się, jak czarodziejki
pokonują demony. Grad ciosów i kopniaków zapędza bestie z powrotem do piekieł. Sybilla z
Gandawy przychodzi na odsiecz córce, jednym uderzeniem rozpłaszczając na ścianie atakującego ją
włochatego stwora.
Jakiś demon atakuje Devona od tyłu i zaciska szpony na jego szyi. Chłopiec odgania go,
silnie uderzając łokciem w żebra. Odwraca się iw z sis trać`edsdr‚-`Zz
O powàęðraP• ð
a go,
- Prawdę mówiąc - odzywa się Devon, lądując tuż przed nią - myślę, że tak.
Nagle tuż przy nich pojawia się Gisele i owija złoty łańcuch wokół nadgarstków wiedźmy.
Gdy tylko Isobel zostaje spętana, nieliczne pozostałe demony znikają, wessane do swoich
Otchłani.
- Do następnego spotkania - mówi Devon Isobel, otoczonej przez zwycięskie czarodziejki.
Apostata nie odzywa się, tylko mierzy go wielkimi czarnymi oczami.
Devon widzi, jak wiedźma płonie na stosie. Zostaje skazana na śmierć jeszcze tego samego
dnia i królewski dwór nakazuje natychmiastową egzekucję. Mieszkańcy miasteczka świętują,
tańcząc na ulicach, zabawiani przez grajków, błaznów i kramarzy ze swymi tresowanymi
małpkami. Stojąc obok Wiglafa, Devon patrzy, jak prowadzą Isobel Apostatę na stos. Ona nie
odrywa od niego oczu. On dostrzega w nich nienawiść i żądzę zemsty. Potem zostaje podpalone
drewno i torf wokół pala. Płomienie trawią ciało wiedźmy.
Devona spotkał wyjątkowy zaszczyt: był jedynym czarodziejem Skrzydła Nocy,
obserwującym egzekucję. Bractwo nie chciało, by obecność wielu magów wzbudziła obawy
przesądnej ludności. W kronikach znajdzie się tylko krótka wzmianka o tym, że stracono
zdrajczynię. Jej imię nie zostanie wymienione w urzędowych rejestrach. Próżno będzie szukać tej
opowieści w historycznych książkach pana Weatherbyego.
Isobel wyzywająco spogląda na zwycięzców. Chociaż Devon dopiero za chwilę ujrzy ją
ulatującą z płomieni, z rękami rozłożonymi jak skrzydła szybującego ptaka, już wie, że czarownica
jeszcze nie została pokonana.
Ona wróci - za pięćset lat.
Devon kaszle, krztusząc się sadzą. Siada pod ścianą budynku, z daleka od ognia.
- Wszystko w porządku, mój młody przyjacielu? - Pyta Wiglaf.
- Chyba tak. - Devon wciąż czuje w ustach smak palonego ciała. - Po prostu niecodziennie
widuje się, jak ktoś płonie na stosie.
- Oczy czarodzieja Skrzydła Nocy muszą przywyknąć do takich okropności.
Devon krzywi się.
- Nie musisz mi tego mówić, Wiglafie. Widziałem gnijące ciała wstające z grobów. Oślizłe,
piekielne bestie kąsały mnie do kości. Możesz mi wierzyć, jestem przyzwyczajony.
Wiglaf uśmiecha się ze współczuciem.
- Droga maga nie jest usłana różami.
Devon chowa twarz w dłoniach.
- Chciałbym tylko wiedzieć, dlaczego to na mnie padło. Całe to szaleństwo... A ja wciąż nie
wiem, skąd pochodzę. Kim byli moi rodzice. Dlaczego to ja, chłopak z Coles Junction, utknąłem tu
w szesnastym wieku, walcząc z wiedźmami i demonami.
Wiglaf kładzie dłoń na jego ramieniu.
- Dziś wieczorem, podczas Witenagemotu, napotkasz wielu mądrych czarodziei. Może
któryś z nich zdoła ci pomóc.
- Widzisz, Wiglafie, chociaż bardzo chciałbym to zobaczyć, nie mogę tu zostać. Muszę
wracać do własnych czasów. Teraz, kiedy pomogłem pokonać Isobel tutaj, może będę dostatecznie
silny, żeby poradzić sobie z nią w przyszłości.
- Jeszcze nie, mój młody przyjacielu. Najpierw musisz złożyć raport przed radą.
- Przecież Cecily może już zginęła... - Devon milknie. - W porządku, zapomniałem. Nic jej
nie grozi, ponieważ jeszcze się nie narodziła.
- Właśnie. Tak więc musisz wziąć udział w zgromadzeniu. Jako jedyny przedstawiciel
Bractwa byłeś świadkiem egzekucji Apostaty. Musisz opowiedzieć o tym, że widziałeś, jak
powstała z płomieni.
Wracają do Keveldon House, żeby odpocząć. Devon zasypia na słomie i śni mu się ojciec.
Pomimo swej długowieczności - gdyż miał ponad trzysta lat, kiedy umarł na początku
dwudziestego pierwszego wieku - Ted March jeszcze nie żył w tych czasach. Po przebudzeniu
Devon czuje się bardziej samotny niż kiedykolwiek wcześniej.
Witenagemot odbywa się w wielkiej sali Hampton Court.
Król jest tak wdzięczny Bractwu za pozbycie się Isobel, że pozwolił im skorzystać ze
znajdującego się pod Londynem pałacu kardynała Wolseya. To wiele mil od Yorku, oczywiście,
więc zwyczajni ludzie musieliby jechać tam kilka dni konno, lecz dla czarodziei to żadna
przeszkoda. Gromadnie znikają z Yorku i zbierają się przed zbudowanym z czerwonej cegły
Hampton Court.
Devon przygląda się wszystkiemu z nabożnym podziwem. Wchodzą do wielkiej sali,
ogromnego pomieszczenia z bogato zdobionym belkowanym sklepieniem, z którego zwisają
wielkie świeczniki. Devon rozpoznaje wpływy włoskiego renesansu, o których uczył się na
zajęciach z panem Weatherby. Wodzi wzrokiem po głównych filarach, rzeźbionych w liście i owoce
granatu, będące herbem Katarzyny Aragońskiej. Uśmiecha się, bo wie, że te ozdoby będą
kilkakrotnie zmieniane, na cześć każdej nowej żony króla Henryka.
Na końcu sali przez wykuszowe okno w kształcie wachlarza wpada blask księżyca i oświetla
podium, na którym gromadzą się członkowie rady, wesoło gawędząc i poklepując się po plecach.
Jeśli splendor tej sali urzeka Devona, to jeszcze większy podziw budzą w nim sami czarodzieje,
odziani w paradne purpurowe szaty, przepasane żółtymi szarfami. Zdobią je rubiny i diamenty, a
kobiety noszą ponadto szmaragdy we włosach. Wielu z obecnych nosi czapki lub kapelusze z
piórami. Wiglaf i inni Opiekunowie zmienili zwyczajne brązowe togi na szaty haftowane w
gwiazdy i księżyce.
- Te gobeliny są flamandzkie - mówi Gisele Devonowi, wskazując na bogato zdobione
arrasy na ścianach, przedstawiające historię Abrahama. - To dar mojego ludu.
On uśmiecha się. W sali słychać wesoły gwar i śmiechy. Wino i piwo leją się strumieniami,
nawet wśród młodych. Devon uśmiecha się na myśl o tym, jak rygorystycznie Andrea w
Niespokojnej Przystani sprawdza wiek klientów, którzy chcą zamówić piwo. Tutaj nawet
ośmioletnie dzieci piją je do woli, ocierając sobie pianę cieknącą po brodach.
Dostrzega młodzieńca, tak podobnego do Marcusa, który pomógł mu pokonać demona w
zamku Isobel.
- Hej, człowieku - woła Devon. - Jak leci?
- Jak leci? - Powtarza chłopak. - Kto leci?
Devon śmieje się.
- To takie wyrażenie, używane tam, skąd pochodzę. Pomyślałem, że powinienem
podziękować ci za pomoc. - Wyciąga rękę. - Jestem Devon March.
- A ja Thierry z Paryża - mówi tamten. - Z rodu Louisa z Chaumois. Moim ojcem jest Artois,
a matką Berengaria z Nawarry. A ty?
Devon uświadamia sobie, że członkowie Bractwa zwyczajowo przedstawiają się w taki
sposób. Gisele również to zrobiła, kiedy się poznali. Teraz też to robi, mówiąc o swoim
pochodzeniu od Wilhelma z Holandii. Thierry z Paryża serdecznie ściska jej dłoń, a potem
wyczekująco spogląda na Devona.
Ten wzdycha.
- Obawiam się, że nie wiem, z jakiego rodu się wywodzę - wyznaje. - Wiem tylko, że jestem
czarodziejem.
- W dodatku potężnym - mówi Thierry - sądząc po walce, jaką stoczyłeś z wiedźmą.
Devon wzrusza ramionami.
- Taak, chyba tak.
Przerywa im potężne uderzenie młotka o mównicę. Clydog ap Gruffydd otwiera
Witenagemot. W sali w magiczny sposób pojawiają się długie ławy i czarodzieje zajmują miejsca.
- Niechaj w całej tej krainie i za morzem rozejdzie się radosna wieść - mówi Clydog. -
Apostata została pokonana.
Wiglaf wstaje i oznajmia, że Devon chce złożyć raport. Wszyscy patrzą zafascynowani na
wstającego Devona. Spoglądają na niego z dumą i głębokim szacunkiem.
- Posłuchajcie - mówi chłopiec. - Nie chcę psuć takiej uroczystości jak ta. Jednak ona nie
została pokonana. Jeszcze nie.
Rozlegają się niespokojne szepty.
- Och, wam już nic nie grozi. Nie sądzę, żeby wróciła do tych czasów. Wiem tylko, że
widziałem, jak powstaje z płomieni - i że pojawi się w moich czasach, za mniej więcej pięćset lat.
- Zatem jej nieposkromiony duch wciąż pała żądzą zemsty - mówi Clydog.
- Tak więc - mówi do zebranych Devon - potrzebuję pomocy. Muszę wrócić do moich
czasów i spróbować ją powstrzymać. Ona spróbuje zrobić w dwudziestym pierwszym wieku to, co
zamierzała zrobić tutaj.
Wielki Clydog spogląda na niego ze współczuciem.
- Nie poznaliśmy tajemnicy podróżowania w czasie, mój młody przyjacielu - mówi. -
Posiadł ją nasz potomek, Horatio Muir, który często zaszczycał nas swoją obecnością.
Devon jest zrozpaczony.
- I nigdy nie mówił wam, jak tego dokonał? W jaki sposób materializuje Schody Czasu?
- Nie, Devonie March. Byłoby to złamaniem praw rządzących czasem. Tej wiedzy nie mamy
jeszcze zdobyć przez kilka stuleci.
Devon wzdycha.
- Na cóż się zda nasze zwycięstwo nad Isobel tutaj, jeśli ona może wrócić w przyszłości i
zacząć wszystko od nowa?
- Zajmiemy się tym, mój przyjacielu. Może uda nam się dowiedzieć, jak powstrzymać jej
ducha.
- Ale ja muszę wracać. Musimy to zrobić natychmiast!
W sali słychać współczujące śmiechy.
- Mamy pięćset lat na rozwiązanie tego problemu, Devonie March - mówi Clydog.
Devon siada. Pięćset lat. Tylko że on umrze na długo przed ich upływem. A więc to tak?
Takie jest jego przeznaczenie: dożyć swych dni tutaj, w szesnastym wieku? Nigdy się nie dowie, co
przyniesie przyszłość, co się wydarzy po jego zniknięciu z Kruczego Dworu w trakcie walki z
demonami. Czy jego przyjaciele umrą? Czy dom zostanie zniszczony? Czy Isobel Apostata
przejmie kontrolę nad Otchłanią pod Kruczym Dworem? Co stanie się potem?
Może Roxanne wyrwie Rolfe'a spod uroku Morgany. Może Rolfe zdoła znaleźć innego
czarodzieja, który pokona Isobel. Może nikomu nic się nie stanie, może jakoś sami zdołają ją
pokonać.
Jednak zawsze będą się zastanawiać, gdzie podział się Devon - i dlaczego opuścił ich wtedy,
kiedy najbardziej go potrzebowali.
Devon jest w ponurym nastroju. Nie może się skupić na obradach. I niewiele rozumie z tej
powodzi słów i wyrażeń, które nic dla niego nie znaczą. W końcu wymyka się na dziedziniec z
fontanną. Księżyc jest wielki i bardzo jasny. Devon siada przy spływającej kaskadą wodzie i
zamyka oczy.
- A myślałem, że początkujący czarodziej powinien siedzieć w środku i chłonąć wiedzę.
Devon otwiera oczy. To Wiglaf.
- Po prostu nie mogę się skupić - mówi Devon. - Myślę o czymś innym.
- Musisz się wiele nauczyć, Devonie March.
- Mnie to mówisz?
Wiglaf siada obok niego na zimnej kamiennej ławce.
- Spróbuj zapomnieć o tym, że twoi przyjaciele są w niebezpieczeństwie. To już nie jest
częścią twojej rzeczywistości. To już się nie dzieje.
- Ale to się zdarzy.
Wiglaf wzdycha.
- Tak. To się zdarzy.
Nagle coś przychodzi Devonowi do głowy.
- Horatio Muir wie, jak podróżować w czasie. Jak sądzisz, kiedy tutaj wróci?
- Nie wiem. Kiedy ostatnio go widziałem, ponad dwieście lat temu, nie wspominał o tym, że
zamierza tu wrócić. Może nigdy tego nie zrobi, a przynajmniej nie za mojego życia.
- Jednak powiedziałeś, że go spotkam, a jeszcze go nie widziałem.
Wiglaf kiwa głową.
- Istotnie. Zważ jednak na to, Devonie March, że Horatio Muir może wrócić tu dopiero za
wiele lat. Wtedy możesz już być starcem.
Devon jest przerażony.
- Przecież nie mogę wrócić do moich czasów jako starzec! To byłoby okropne!
- Do tej pory może już nie będziesz chciał wracać, mój przyjacielu. Być może uznasz te
czasy za swoje.
Devon wzdycha.
- Może jednak uda mi się zmienić bieg historii - mówi. - Może Horatio zdoła odesłać mnie w
porę, żebym zdołał zapobiec pojawieniu się Isobel w naszych czasach. Mogę się postarać, żeby
Edward nigdy jej nie spotkał i nigdy nie przywiózł do Kruczego Dworu.
- Wtedy jednak nie byłoby powodu, żebyś cofnął się do tych czasów, prawda? Dostrzegasz
paradoks, jaki byś stworzył, Devonie? Nie pozostaje ci nic innego jak ufać swojemu przeznaczeniu.
Dam ci jedną ważną radę. Jesteś zawsze tam, gdzie powinieneś być. - Wiglaf uśmiecha się. - To
jedna z pierwszych zasad, jakich uczę moich studentów.
Devon spogląda na księżyc. Nie wie, co myśleć.
- Rozumiesz, mój młody przyjacielu? - Pyta Wiglaf. - Odegrałeś tutaj istotną rolę w
pokonaniu Isobel. Gdybyś nigdy nie wrócił, ona mogłaby zwyciężyć, co zmieniłoby całą historię
świata. Jesteś nierozłączną częścią tych czasów, Devonie. Zawsze byłeś i zawsze będziesz.
Devon uśmiecha się słabo.
- To dziwne, bo w podręcznikach historii nie ma ani słowa o tym, jak uratowałem króla
Anglii.
- Nie ma. Jego Wysokość zdecydował, że żaden kronikarz nie zapisze historii Isobel
Apostaty.
- Tylko że jeśli tu zostanę, Wiglafie, nigdy się nie dowiem, kim jestem.
Opiekun rozważa jego słowa.
- Nie bądź tego taki pewny, mój zacny przyjacielu. - Chwyta amulet, który na srebrnym
łańcuszku wisi na jego szyi. Odpina go i podaje Devonowi. - Wiesz, co to jest?
Devon trzyma w ręku amulet. Jest w nim osadzony kryształ.
- To twój kryształ wiedzy - mówi Devon. - Mają go wszyscy Opiekunowie.
Wiglaf kiwa głową.
- Zobacz, co on ci powie, mój chłopcze. Ściśnij go mocno.
Devon wykonuje polecenie. Czy ten kryształ wyjawi mu prawdę? Czy wyjaśni mu, kim jest?
A może nawet pozwoli mu powrócić w przyszłość?
Moje dziecko.
To głos kobiety. Głos, który chyba już kiedyś słyszał...
Devon mocno zaciska powieki. Koncentruje się na tym, co chce mu pokazać kryształ, ale
wszystko jest nieostre, rozmazane. Dostrzega tylko jakieś kształty poruszające się na słabo
oświetlonym tle. Słyszy tylko głos kobiety.
- Moje dziecko. Nie zabierajcie mojego dziecka.
Gdzie ja jestem? To miejsce wygląda znajomo...
Nagle wie.
To wieża Kruczego Dworu.
- Moje dziecko! Moje dziecko! Moje dziecko!
Rozpaczająca kobieta coraz bardziej podnosi głos. Devon widzi dłonie kurczowo chwytające
powietrze. Rozlegają się kroki kogoś zbiegającego po schodach. Błyska się. Słychać płacz dziecka.
- Moje dziecko! Moje dziecko! Moje dziecko!
Teraz jednak krzyki kobiety przerywa śmiech - opętańczy rechot, który Devon zna aż za
dobrze.
Isobel.
- Myślisz, że mnie pokonałeś? Myślisz, że zwyciężyłeś mnie tak łatwo?
Znów czuje dym. W ustach czuje smak palonego ciała.
Krztusi się.
- To nie ja spłonę tym razem, Devonie March! To ty spłoniesz!
Nagle spowijają go płomienie. Czuje żar i ból, gdy osmalają mu skórę. Krzyczy.
I jak najdalej odrzuca od siebie amulet Wiglafa.
Kiedy otwiera oczy, widzi tylko niebo. Ciemnofiołkowy baldachim nabijany gwiazdami.
Obym obudził się w domu, myśli, siadając. Obym był w domu.
Chociaż jednak nad nim pochyla się twarz Cecily, jej strój wskazuje, że w rzeczywistości
jest to Gisele.
- Wciąż jestem tutaj - mówi Devon, obmacując swoją twarz.
Gisele bierze go za rękę i siada obok niego na trawie.
- Czy to takie okropne miejsce?
On patrzy na nią.
- Ja tylko chcę wrócić do domu.
Jej oczy błyszczą od łez.
- To z powodu tej dziewczyny. To do niej chcesz wrócić.
Devon nic nie mówi. Wiglaf znalazł swój amulet i stoi nad Devonem, patrząc na niego.
- Zaniepokoiłam się, kiedy wyszedłeś z sali - mówi Gisele. - Przyszłam tu i zobaczyłam, że
leżysz na ziemi. Proszę, Devonie March. Nie próbuj już wracać do swoich czasów. To zbyt
niebezpieczne.
- Co pokazał ci kryształ? - Pyta Wiglaf.
Devon podpiera się łokciem, a drugą ręką skrobie się pogłowie.
- Nie jestem pewien. Może to wskazówka dotycząca tego, kim jestem. Jakaś kobieta płakała
nad dzieckiem... A potem pojawiła się Isobel i powiedziała mi, że nie odeszła na dobre.
Wiglaf kręci głową.
- Nie wiem, co o tym myśleć.
Nagle Devon podnosi głowę.
- Isobel miała dziecko, prawda?
- Tak - potwierdza Wiglaf. - Syna z sir Henrym Apple’em, jej mężem, którego otruła.
- A syn? Dziecko Isobel?
- Zacna królowa Katarzyna zgodziła się wychować go z daleka od złych wpływów matki.
Gdy nadejdzie czas, będzie się uczył w mojej szkole. Nie obawiaj się go. Dzieci Apostatów nie
muszą powtarzać błędów swych rodziców.
- Zatem mogłem widzieć Isobel, opłakującą stratę syna. Jednak jestem pewien, że ta kobieta
była z moich czasów. Znajdowała się na wieży Kruczego Dworu. O co tu chodzi?
- Co to jest Kruczy Dwór? - Pyta Gisele.
Devon patrzy na nią.
- To mój dom.
Pomimo wszystkich okropnych sytuacji, jakim musiał stawić czoło, od kiedy tam przybył,
Kruczy Dwór istotnie stał się jego domem. Po utracie ojca Kruczy Dwór, Bieda i mieszkający tam
ludzie - Cecily, Alexander, Rolfe, szkolni przyjaciele - stali się jego jedyną rodziną. Tęskni za nimi,
tymi ludźmi, którzy jeszcze nie istnieją.
- Zostań z nami, Devonie - mówi Gisele. - Tu jesteś wśród swoich. Możesz wrócić ze mną
do mojego kraju.
Spodoba ci się tam, Devonie. Obiecuję ci.
- Ogłoszono przerwę w obradach - oznajmia Wiglaf. - Nawet czarodzieje Skrzydła Nocy
muszą co jakiś czas pójść za potrzebą. - Uśmiecha się. - Dlaczego nie pospacerujesz sobie,
Devonie? Dla rozjaśnienia myśli.
- Dobry pomysł.
- Zbierzemy się ponownie za godzinę - mówi mu Opiekun. - Znajdę cię na sali.
Devon przytakuje i żegna się z obojgiem. Wychodzi z ogrodu do małej wioski otaczającej
Hampton Court. Czarodzieje są wszędzie, ich szaty łopoczą na wietrze, a rubiny i szmaragdy
migoczą w blasku księżyca.
Zostań z nami, Devonie. Tu jesteś wśród swoich.
Jestem wśród swoich.
Devon uświadamia sobie, że to prawda. W domu był wyobcowany i samotny, błądził w
mroku i nie znał swoich magicznych możliwości ani dziedzictwa. W dwudziestym pierwszym
wieku prowadzi ryzykowną grę, mając nadzieję, że Rolfe znajdzie w księgach rozwiązania zagadek
albo że jakoś zdoła zmusić panią Crandall do wyjawienia choć części tego, co wie. Tutaj mógłby
chodzić do szkoły Skrzydła Nocy, dorastać wśród takich jak on, zostać wielkim czarodziejem...
I zapomnieć o telewizji. O uzyskaniu prawa jazdy. Grze w koszykówkę. Surfowaniu po
Internecie.
A także o Cecily.
Chociaż jest tu Gisele, bliźniaczka Cecily, i w dodatku obdarzona taką samą mocą jak on.
Jakie to byłoby fajne, tam w domu! Tam tylko w razie potrzeby może dzielić się swoją mocą z
przyjaciółmi. Tutaj on i Gisele są sobie równi.
Ona wygląda dokładnie tak samo jak Cecily. A jej ojciec jak Rolfe. Devon już spotkał
sobowtóra Marcusa i podejrzewa, że spotkałby tu także bliźniaków D. J., Any i Alexandra, a pewnie
również innych znanych sobie osób. Byłoby tak, jakby miał tu wszystkich swoich przyjaciół.
Jednak nie.
- Co ma być, człowieku?
Devon podnosi głowę. Zupełnie nieświadomie zawędrował do tawerny. Wielu czarodziei
siedzi tu z kuflami piwa, miło spędzając czas. Niektórzy zauważają Devona i uprzejmie mu się
kłaniają.
- Tak. Zdaje się, że zaczynam się wczuwać.
- Znajdziesz tu wielu przyjaciół, panie. Jestem tego pewien.
Devon kiwa głową.
- Już znalazłem. Chyba nie byłoby tu tak źle. Mogłoby być znacznie gorzej. - Łamie mu się
głos. - Jednak nie mogę tak skakać z miejsca na miejsce. Niedawno umarł mój ojciec i jakoś udało
mi się znaleźć miejsce, w którym czułem się jak w domu. Znalazłem tam przyjaciół. Nawet rodzinę.
Tej rodzinie gdzieś tam, w koś
13. Objawienie
Zatem - mówi kobieta - znowu się spotykamy.
Odrzuca z głowy kaptur, odsłaniając swą twarz. To ona była tą zamaskowaną postacią, którą
widział na moment przed tym, zanim zszedł Schodami Czasu. Jej pałające spojrzenie urzeka go na
nowo.
- Nie - mówi Devon, odwracając głowę.
W tej samej chwili uświadamia sobie, że znajduje się w korytarzu na pierwszym piętrze
Kruczego Dworu. Ile czasu upłynęło, od kiedy go opuścił? Czy jest już za późno, aby ocalić Cecily
i pozostałych?
- Oni wszyscy nie żyją - mówi spokojnie, niemal ze współczuciem Isobel. - Dalsza walka nie
ma sensu. Jeśli nauczyłeś się czegoś w trakcie swojej wycieczki w przeszłość, to tego, że ja łatwo
się nie poddaję. Nawet spalenie na stosie mnie nie powstrzyma.
Devon zgaduje, że kobieta kłamie. Zdołał zajrzeć do swojego pokoju, bo na szczęście
zostawił uchylone drzwi. Cyfrowy zegar przy jego łóżku wskazuje dwie minuty po dziewiątej. A
tuż przed jego podróżą w czasie wybiła dziewiąta.
Chociaż w trakcie jego wyprawy w czasie minęły dwa dni, tutaj upłynęły zaledwie dwie
minuty.
- Wciąż jestem ci potrzebny do otwarcia Otchłani - mówi, nie patrząc na nią. - Jeśli moi
przyjaciele nie żyją, nie masz żadnych atutów. Równie dobrze możesz mnie zabić, ponieważ nie
otworzę portalu.
- Może już nie potrzebuję twojej pomocy - mówi Isobel. - Może znalazłam kogoś innego,
kto może to zrobić. Innego czarodzieja Skrzydła Nocy!
- Ja zamknąłem portal - mówi Devon. - Tylko ja mogę go otworzyć.
- Głupi dzieciaku. Miałam pięćset lat na studiowanie historii. - Czarne oczy wiedźmy zdają
się płonąć żywym ogniem. Złowrogi uśmiech wykrzywia jej twarz. - Powiedziałeś mi, że nie wiesz,
z jakiego pochodzisz rodu. Jednak ja to wiem, Devonie. Odkryłam, kim jesteś. Obserwowałam
wszystko z zaświatów. Słyszysz mnie, Devonie March? Wiem, kim jesteś!
Mimo woli przenosi spojrzenie na twarz Isobel.
- Tak, Devonie. Chcesz się tego dowiedzieć?
Przełyka ślinę. Chce odwrócić głowę, ale nie może.
- Nie chcesz wiedzieć, z jakiego pochodzisz rodu? Czyim jesteś potomkiem?
Devon milczy, gdy ona podchodzi do niego. Jej śmiech, cichy i drwiący, dobywa się gdzieś z
głębi gardła.
- Pochodzisz z mojego rodu, Devonie March. Mojego!
W twoich żyłach płynie moja krew! Jesteśmy tacy sami, ty i ja!
- Nie! - Krzyczy Devon, gdy kobieta prawie dotyka go wyciągniętymi rękami.
Chłopiec znika i jej dłonie chwytają tylko powietrze.
Pojawia się na dole, w samą porę, by walnąć w pysk demona pochylającego się nad Cecily i
zamierzającego odgryźć jej głowę.
- Wracaj do swojej Otchłani! - Rozkazuje i stwór znika.
Devon jest wściekły.
To nie może być prawda! Nie jestem taki jak ona!
- Z powrotem do swoich Otchłani! Wszystkie!
Nagle uświadamia sobie, że rośnie - staje się większy i wyższy. Jest olbrzymem, ma ponad
trzy metry wzrostu albo i więcej, a jego głos odbija się gromkim echem. Góruje nad bestiami, które
kulą się ze strachu. Światła w całym domu przygasają, gdy nagły podmuch wiatru przelatuje przez
dwór. Demony ryczą z bólu i zdziwienia i po kilku sekundach znikają co do jednego.
Devon powraca do swej zwykłej postaci. Podbiega do Cecily, która siedzi u podnóża
schodów, obejmując głowę rękami.
- Nic ci nie jest?
Dziewczyna kiwa głową, zorientowawszy się, że już jest bezpieczna.
- Tak mi się wydaje. - Mruży oczy. - Dlaczego jesteś tak dziwnie ubrany?
Devon uświadamia sobie, że wciąż ma na sobie szesnastowieczny strój.
- Teraz to nieważne - mówi jej, spiesząc do salonu. Panuje tam straszny bałagan -
porozrzucane książki leżą na podłodze, zbroja jest rozbita na kawałki. Odłamki szkła chrzęszczą mu
pod stopami, gdy Devon podchodzi do swoich przyjaciół. D. J. i Marcus, podrapani i w podartych
ubraniach, sadzają Anę na kanapie.
- Nic jej się nie stało? - Pyta Devon.
- No, nie wiem - odpowiada D. J. - Wygląda na to, że mocno oberwała. - Krzywi się do
Devona. - Facet, co to za ciuchy?
- Teraz to nieistotne - mówi Devon. - Co cię boli, Ano?
- Chyba złamałam nogę w kostce - mówi dziewczyna. - Pewnie poniosło mnie i za mocno
kopnęłam.
- Ze złamaniem można sobie poradzić - mówi Devon.
- Owszem. - Wszyscy odwracają się. Do pokoju wszedł Bjorn, niosąc swój purpurowy
worek. - Mogę to obejrzeć?
Ana kiwa głową. Krzywi się, gdy gnom zdejmuje jej but i ogląda kostkę. Potem gmera w
worku i wyjmuje jakąś maść. Naciera nią opuchnięte miejsce i owiązuje kostkę zielonym
bandażem.
- Zaczekaj mniej więcej godzinę - mówi. - Do tego czasu nie obciążaj tej nogi.
- Godzinę? - Dziwi się Ana. - Czy nie powinnam jechać do szpitala i wsadzić jej w gips?
Gnom wzrusza ramionami, wstając.
- Jeśli tak wolisz.
- Zaufaj mu. Ano - radzi Devon.
Bjorn spogląda na niego.
- Gdybyś tylko ty się na to zdecydował.
- Przykro mi, Bjornie. Naprawdę. Powinienem był ci zaufać.
Gnom przygląda mu się z zaciekawieniem.
- Twój strój dowodzi, że odbyłeś podróż w czasie i wróciłeś.
- Byłem w przeszłości, jeśli to masz na myśli.
Bjorn uśmiecha się.
- Zastanawiałem się, kiedy to nastąpi. Jeszcze nie miałem okazji ci podziękować,
przyjacielu, za uratowanie mnie tamtego dnia w zamku wiedźmy. Wygląda na to, że ratowanie mnie
weszło ci w nawyk. Jestem szczerze wdzięczny.
- Ja tobie również. - Devon uśmiecha się. - Czy dlatego przybyłeś do Kruczego Dworu?
Ponieważ znałeś mnie w przeszłości?
- Nie, ale to był szczęśliwy zbieg okoliczności. Poznałem cię od razu. Wiedziałem, że jesteś
potężnym czarodziejem. Jednak było oczywiste, że ty jeszcze nie przeżyłeś naszego pierwszego
spotkania, że twoje kontinuum czasowe jeszcze nie dogoniło mojego. Kiedy powiedziałeś mi, że
obawiasz się rychłego spotkania z Isobel Apostatą, podejrzewałem, że niebawem odbędziesz podróż
w czasie. I miałem nadzieję, że po powrocie w końcu zaczniesz mi ufać.
- Miałeś rację. - Devon rozgląda się. - Teraz musimy połączyć siły, żeby ją powstrzymać.
Ona jest w tym domu i wkrótce znowu zaatakuje.
- Upokorzyłeś ją jeszcze raz, pokonując jej demony - mówi Bjorn. - Przez chwilę będzie
lizała rany, więc mamy trochę czasu na przygotowania. Jednak niewiele.
Devon czegoś nie może zrozumieć.
- Skąd wiedziałeś, że wrócę do tych czasów, Bjornie? Nie mogłeś mieć pewności, że to mi
się uda.
- Racja. Nie byłem tego pewien. Jednak podejrzewałem, że tego dokonasz. Ponieważ w
szesnastym wieku stałeś się legendą - młody bohaterski czarodziej, który znikł bez śladu podczas
Witenagemotu i nigdy go od tamtej pory nie widziano.
- Naprawdę? To niesamowite.
- Wiglaf powiedział, że był pewien, że uda ci się wrócić do własnych czasów. Musiałem
tylko zaczekać pięćset lat, żeby się upewnić.
Devon uśmiecha się.
- To takie dziwne. Dla mnie było to zaledwie kilka minut.
- Jak to zrobiłeś? - Pyta Marcus.
Przyjaciele Devona zebrali się wokół niego, oglądając jego strój i słuchając opowieści.
- Właściwie nie wiem, jak tu wróciłem - przyznaje Devon. - Pewien człowiek w pubie
wskazał mi drogę do Schodów Czasu...
Nagle milknie i zerka na portret, który wisi nad kominkiem. Jakimś cudem w tym całym
zamieszaniu wywołanym przez demony portret Horatia Muira pozostał nietknięty. Wciąż tam wisi,
zdając się zaglądać w głąb duszy Devona.
- To był on! - Woła Devon. - To był Horatio Muir!
- Ach - mówi Bjorn, kiwając głową. - Wielki mistrz czasu we własnej osobie.
- Zaczekajcie chwilkę - mówi Cecily. - Naprawdę odbyłeś podróż w przeszłość, Devonie?
Jak to możliwe? Kiedy tego dokonałeś? W jednej chwili byłeś na korytarzu, a w następnej na
schodach, mając na sobie ten głupi strój i pomagając mi wstać. - Z dezaprobatą spogląda na kaftan.
- Czy to prawdziwe futro?
- Spędziłem w przeszłości dwa dni, ale tutaj minęły tylko dwie minuty.
- Dwa dni? - Dziwi się Marcus. - To niemożliwe!
- Wcale nie - zapewnia Devon. - I miałem mnóstwo czasu na rozmyślania o Isobel. - Zerka
w kierunku schodów. - Nie pora teraz na pogaduszki. Ona jest tutaj. I wciąż chce otworzyć Otchłań.
- Przecież pokazałeś jej, że jesteś od niej silniejszy - mówi D. J. - Kiedy wpadłeś w gniew,
odesłałeś wszystkie te paskudy z powrotem do ich Otchłani.
Devon wzdycha.
- Być może teraz to już nieważne. Ona twierdzi, że znalazła innego czarodzieja, który jej
pomoże.
Dostrzega, że Bjorn drży.
- Wiesz, o kim mówiła, prawda? - Pyta gnoma.
- Ja... Ja nie mogę...
Devon chwyta go za koszulę i podnosi w powietrze.
- Ależ możesz! Jesteśmy teraz razem, Bjornie! Nasze kontinua czasowe, czy jakkolwiek je
nazwiesz, zrównały się ze sobą! Sugeruję, żebyś powiedział mi, co wiesz. Natychmiast!
- A ja sugeruję, żebyś go postawił na podłodze - rozlega się głos ze szczytu schodów.
Wszyscy spoglądają w górę i zapiera im dech.
- Babcia! - Woła Cecily.
Stara pani Muir, zdrowa na ciele i umyśle, zaczyna schodzić po stopniach.
Co za bałagan - mówi Greta Muir, rozglądając się po salonie. Machnięciem ręki porządkuje
wszystko: rozbite okna, połamane kandelabry, porozrzucane książki, strzaskaną zbroję. W mgnieniu
oka pokój wygląda tak, jakby nic się tu nie działo.
Młodzi ludzie z wrażenia nie mogą wykrztusić słowa.
- Naprawdę, mamo - mówi pani Crandall, wchodząc do salonu. Edward kroczy tuż za nią. -
Taki ostentacyjny pokaz mocy...
- Och, cicho bądź, Amando - mówi niecierpliwie starsza pani. - Wiesz, że nie mogę myśleć
w takim nieporządku.
- Przecież są tu obcy.
Pani Muir mierzy wzrokiem D. J., Anę i Marcusa, a potem patrzy na Devona.
- To nie obcy, Amando - mówi. - To towarzysze czarodzieja.
Devon jest oszołomiony.
- Jak... To znaczy... Pani była...
Starsza pani uśmiecha się.
- Przed ślubem byłam aktorką. Wiedziałeś o tym? Małe role, głównie w filmach klasy B, ale
recenzenci twierdzili, że mam „ikrę". - Śmieje się. - Chyba wciąż ją mam. Mogłabym dostać Oscara
za tę rolę szalonej staruszki, prawda, Edwardzie?
- Tak, mamo - posłusznie przytakuje syn.
- Pani grała? - Devon jest zaskoczony. - Pani nie jest...Szalona?
- Były powody do urządzenia tej maskarady, Devonie - wtrąca pani Crandall.
On spogląda na nią.
- Tak, zawsze jakieś się znajdą. Może podałaby mi pani kilka?
- Jesteś utalentowanym czarodziejem, Devonie, ale wciąż niecierpliwym młodzieńcem. -
Pani Muir marszczy brwi. - Usiądź. We właściwej chwili otrzymasz wyjaśnienia.
Młodzi ludzie nie odrywają od niej oczu.
- Babciu - mówi nieco płaczliwie Cecily - dlaczego udawałaś również przede mną?
- Przykro mi, kochanie. Jednak uznaliśmy, że tak będzie najlepiej. - Greta Muir rozgląda się
wokół. - Jeśli uważacie, że dzisiejszy wieczór był straszny, to dlatego, że nie przeżyliście
kataklizmu, do którego doszło na długo przed tym, zanim przyszliście na świat. Tamtej nocy, kiedy
Szaleniec porwał twojego dziadka - mojego męża - do Otchłani. Tygodniami słyszeliśmy jego
krzyki, odbijające się echem w całym domu.
- To wtedy rodzina wyrzekła się magii - mówi Devon. - Jednak pani wciąż ma czarodziejską
moc, pani Muir.
- Naprawdę sądziłeś, że jesteśmy tak nierozsądni, żeby całkowicie się jej wyrzec?
Wiedzieliśmy, że Szaleniec może wrócić - i tak się stało, o czym bardzo dobrze wiesz, Devonie.
- A więc to pani? - Woła Devon. - To pani uratowała mnie na dachu, kiedy Simon chciał
mnie zabić!
- Tak. Jednak chcieliśmy, żeby Szaleniec wierzył, że jestem bezsilną starą jędzą, wariatką
zamkniętą w pokoiku na piętrze. Musiał wierzyć, że nie pozostała mi ani odrobina magicznych
umiejętności, żebym w razie potrzeby mogła pokonać go przez zaskoczenie.
Devon kiwa głową, w końcu rozumiejąc.
- To dlatego zawsze szła pani na górę, do pokoju matki, kiedy coś się działo - mówi,
zwracając się do pani Randall. - Żeby wykorzystać jej moc.
Pani Kruczego Dworu tylko wzdycha.
- Robiłam, co mogłam - mówi Greta Muir. - Jednak tym razem...
- Isobel dowiedziała się o pani - kończy Devon.
Starsza pani spogląda za okno, na szalejące morze.
- Tak. I spróbuje mnie zmusić do zrobienia tego, czego tak długo jej odmawiałeś, Devonie.
Do otwarcia Otchłani.
Devon wstaje i podchodzi do niej.
- Przecież może pani z nią walczyć! Ona nie ma nad panią takiej władzy, jaką miała nade
mną.
Ich spojrzenia spotykają się.
- To prawda. Jednak jestem już stara. Jestem tylko człowiekiem, Devonie, i czuję w kościach
mój wiek. Natomiast Isobel jest duchem. Nie ma znaczenia, w jakim stanie jest jej ciało.
- Możemy sobie z nią poradzić - zapewnia ją Devon. - Wiem, że możemy. Razem możemy ją
pokonać.
Starsza pani uśmiecha się miło.
- Podziwiam twoją odwagę, Devonie. Zawsze ją podziwiałam.
Patrzy na nią. Ona wie, kim jestem, myśli. Zna moja przeszłość. Może powiedzieć mi to, co
chcę wiedzieć.
- Isobel powiedziała, że pochodzę z jej rodu. Że w moich żyłach płynie jej krew.
Pani Muir poważnie kiwa głową.
- W naszych również. Wielu czarodziei Skrzydła Nocy wywodzi się od jej syna. Jednak on
wyrósł na dumnego i szlachetnego czarodzieja. Zło Apostaty wcale nie musi skazić krwi jej
potomków.
Tak więc przynajmniej tym Devon nie musi się martwić. Domyśla się, że pani Muir mogłaby
powiedzieć mu jeszcze o wielu innych sprawach, ale to nie jest odpowiednia chwila na
bombardowanie jej pytaniami. Muszą pokonać potężną czarownicę, a kto wie, kiedy ona znowu
uderzy?
Nie muszą długo czekać na odpowiedź.
- Devonie! Devonie! - Woła Alexander, zbiegając po schodach.
- Ach tak - mówi Greta Muir. - Zapomniałam wam powiedzieć. Pierwsze, co zrobiłam, to
zmieniłam tę... Hmm...Opłakaną sytuację Alexandra.
- Mnie się to nie udawało, chociaż próbowałem - mówi Devon.
Staruszka uśmiecha się.
- Mam nad tobą kilka lat przewagi. Nauczysz się.
Alexander dosłownie wpada w ramiona Devona, kompletnie ignorując ojca. Devon zauważa,
że Edward Muir odwraca głowę.
- Siedziałem w klatce! - Woła chłopczyk. - Cecily wsadziła mnie do klatki!
- Byłeś skunksem! - Tłumaczy się Cecily. - Co miałam robić?
Devon uśmiecha się.
- Zrobiła to dla twojego dobra, kolego. Teraz już wszystko jest w porządku.- Nie, nie jest! -
Mówi Alexander. - Przed chwilą ją widziałem. Morganę! Ratuj mnie, Devonie! Ona znów zamieni
mnie w skunksa!
- Gdzie ją widziałeś? - Pyta Devon.
- Na górze. Na korytarzu. Przeszła obok mnie, jakby wcale mnie nie zauważyła. - Chłopiec
spogląda na niego szeroko otwartymi, przestraszonymi oczami. - Szła do wschodniego skrzydła.
- Czas ruszać - mamrocze pod nosem D. J.
Devon odwraca się do pani Muir.
- Chyba my też powinniśmy się udać do wschodniego skrzydła.
- Tak - mówi staruszka. - Jednak trzymaj się za mną, Devonie. I nie patrz jej w oczy.
- Mamo, nie - mówi pani Crandall, nagle podbiegając i chwytając ją za rękę. - Nie wolno ci
tego robić. Możemy stąd wyjechać. Opuścić Kruczy Dwór.
- Co zresztą zalecałem przez te wszystkie lata - zrzędzi Edward.
- Mamo, proszę! - Pani Crandall jest zrozpaczona, bliska łez. - Nie zniosłabym, gdyby... -
Załamuje się jej głos i nie kończy.
Devon nigdy nie widział jej w takim stanie. Bez swej zwykłej stalowej zbroi pani Crandall
wygląda jak mała dziewczynka, która szuka pociechy u matki po przebudzeniu ze złego snu.
A dlaczego nie miałaby tak wyglądać? Straciła ojca, kiedy porwały go demony z Otchłani.
Teraz może stracić również matkę. Devon współczuje pani Crandall, pomimo jej uporu i fanaberii.
- Nie mamy innego wyjścia, Amando, o czym dobrze wiesz - mówi Greta Muir, delikatnie
uwalniając się z objęć córki. - Chodź, Devonie, nie mamy ani chwili do stracenia.
- Te dzieci powinny iść do domu - mówi wyraźnie zaniepokojony Edward. - Tak naprawdę
wszyscy powinniśmy opuścić ten dom. Kto wie, co może się tu zdarzyć?
- Nie opuściliśmy go ostatnio - mówi D. J. - I nie opuścimy teraz.
- Noga całkiem mi się zrosła - mówi Ana, wstając. - Jeśli będziesz potrzebował pomocy,
Devonie, daj mi znać.
Chłopak uśmiecha się. Marcus mu salutuje. Cecily ściska go, a potem swoją babcię.
- Uważajcie na siebie - prosi.
- Uda się nam - mówi Devon, na pozór pewny siebie.
Jednak czuje rosnący strach i wie, że nie może sobie nań pozwolić.
Jeśli to zrobi, przegra.
Devon chwyta staruszkę za rękę i dematerializuje się razem z nią. Chyba nigdy nie
przywyknie do tego wrażenia: mrowienia i poczucia oderwania, istnienia jedynie w myślach, a nie
w żywym ciele. Pojawiają się w saloniku na piętrze we wschodnim skrzydle, wśród ponakrywanych
pokrowcami mebli, pokrytych warstwą kurzu i pajęczyn. Jedynym źródłem światła jest blask
księżyca, sączący się przez szpary w okiennicach.
Greta Muir ze smutkiem rozgląda się po pokoju.
- Pamiętam, jak siedziałam tu z biedną, słodką Emily - mówi. - To był mój pierwszy dzień w
Kruczym Dworze. Jakże była śliczna. A ten pokój był wspaniały. - Potrząsa głową. - Jakże inne
było nasze życie, zanim Szaleniec zmienił je na zawsze.
Devon czuje żar emanujący z bocznego pokoju.
- Hmm, z całym szacunkiem, to nie pora na nostalgię - mówi.
Staruszka kiwa głową.
- Ona jest w środku. Przy Otchłani.
- Mamy jakiś plan? - Pyta Devon.
- Tak - odpowiada po prostu staruszka. - Zamierzamy ją pokonać.
Robi kilka kroków w kierunku drzwi. Natychmiast z cienia wyłania się jakaś postać,
zagradzając im drogę.
- Kim jesteś? - Pyta pani Muir.
Postać nie odpowiada. Jest wysoka, notuje w myślach Devon. Mężczyzna.
- Kim jesteś? - Powtarza Greta Muir.
Mężczyzna wchodzi w wąski strumień księżycowego blasku. Devon widzi jego twarz.
- Rolfe!
- Nie pozwolę wam wejść - mówi Rolfe i zanim oboje się zorientują, zarzuca łańcuch na ręce
pani Muir.
Złoty łańcuch.
- Ty głupcze! - Woła staruszka. - Zawsze uważałam cię za silnego! Mój mąż kochał cię jak
syna!
Próbuje rozerwać łańcuch, ale nie może, i Devon wie dlaczego.
- Nie zdołasz go rozerwać - mówi jej. - Został wykuty z kruszcu gnomów!
Mimo to staruszka usiłuje się oswobodzić. Rolfe podchodzi do drzwi bocznego pokoju i
otwiera je. Sączy się z nich bladozielona poświata. Rolfe kiwa palcem na Devona.
- Ona czeka - oświadcza. - To twoje przeznaczenie, Devonie. Nawet twój ojciec przewidział
w swojej wizji, że otworzysz Otchłań.
- Wyrwij się spod jej wpływu, Rolfe! - Woła Devon. - Możesz to zrobić. Jesteś silny!
Nauczyłeś mnie, jak być silnym! Pomyśl o swoim ojcu, Rolfe. On był wielkim Opiekunem! Nigdy
nie pomagałby Apostacie.
Rolfe milczy. Odsuwa się, żeby Devon mógł zajrzeć do pokoju wypełnionego dziwną
zieloną poświatą. W progu stoi jakaś postać.
To Isobel.
- Chodź, Devonie - mówi łagodnie i kusząco. - Chodź odkryć, jakie przeznaczenie czeka cię
u mojego boku, kiedy to zdobędziesz największą władzę, jaką może mieć czarodziej.
Wyciąga do niego rękę. On patrzy na nią jak urzeczony. Nie może zebrać myśli, nie pamięta
jej złych uczynków, zdrad, ponurych planów. Pamięta tylko to, że powiedziała, że go kocha.
- Chodź, Devonie - wzywa Isobel.
Teraz widzi Otchłań, źródło zielonego światła. Pulsuje złowieszczo, gdy cisnące się za
zamkniętymi drzwiami stwory rwą się na wolność.
- Chodź do mnie - mówi Isobel i wyciąga rękę.
- Tak - mamrocze Devon i wyciąga swoją dłoń.
Nagle szarpie nim gwałtowny podmuch wichru. Devon zatacza się do tyłu i pada, gdy coś
odpycha go, atakując Isobel. Apostata zaczyna wrzeszczeć.
- Co to? Co się stało? - Krzyczy Devon.
Rolfe pomaga mu wstać. Devon dostrzega leżący na podłodze złoty łańcuch.
Uświadamia sobie, że to uwolniona przez Rolfe'a Greta Muir zaatakowała Isobel.
Jednak nie we własnej postaci, nie jako staruszka. Teraz wygląda jak ptak - olbrzymi kruk z
potężnymi, ostrymi szponami.
A Isobel jest szczurem - prychającym i warczącym szczurem, o ostrych kłach i z długim
tłustym ogonem, którym smaga się po bokach ze strachu i wściekłości.
Kruk uderza dziobem w ślepie szczura. Z pyska stwora wydobywa się wrzask bólu i cały
dom zdaje się drżeć jak podczas trzęsienia ziemi. Devon chwieje się i przytrzymuje ściany, żeby nie
upaść, przez cały czas obserwując Otchłań, która pulsuje zielonym światłem, gdy demony z
wrzaskiem rzucają się na portal.
Walczące czarodziejki powróciły do swych ludzkich postaci. Isobel, odzyskując siły, stoi nad
leżącą na podłodze Gretą, słabowitą staruszką, która ledwie podnosi rękę.
Nagle biała poświata spowija je obie. Devon i Rolfe osłaniają oczy przed tym ostrym
światłem. Demony za drzwiami cichną. Przez oślepiający blask Devon dostrzega wstającą Gretę
Muir - nie staruszkę, którą zna, lecz młodą, energiczną, potężną czarodziejkę, jaką musiała być
przed wieloma laty, zanim zginął jej mąż. Włosy ma rude jak Cecily, a jej oczy płoną.
- Nie masz już tu władzy - woła Greta, przyciskając Isobel do podłogi. - Potęga dobra
zawsze zatriumfuje nad mocami ciemności!
- Nie! - Wrzeszczy Isobel, usiłując się wyrwać. - To nie może się tak skończyć! Nie może!
Zebrawszy wszystkie siły, zrzuca z siebie panią Muir. Greta przelatuje przez pokój i z
trzaskiem spada na nakryty pokrowcem stół. Isobel próbuje wstać, ale nie może. Przeciwniczka
pokonała ją. Isobel znów pada na podłogę.
- Nie! - Wrzeszczy.
Otchłań po raz ostatni błyska ostrym światłem, po czym wszystko spowija mrok. Żar
stygnie. Zielona poświata znika.
Isobel wije się konwulsyjnie, po czym znika w leju szarego dymu. Zostaje z niej tylko kupka
popiołu - cuchnące i dymiące resztki wiedźmy spalonej na stosie.
Rolfe podbiega do Grety Muir.
- Czy bardzo się pani potłukła? - Pyta.
Czarodziejka znów jest stara oraz strasznie posiniaczona, ale zdobywa się na uśmiech.
- Mój mąż byłby z ciebie dumny, Rolfe.
On odwraca się do Devona.
- Pomóż mi. Musimy znieść ją na dół.
Niezbędny był element zaskoczenia - wyjaśnia Rolfe, gdy zbierają się w salonie. Pani Muir
już leży w łóżku w swoim pokoju, a Bjorn jest przy niej. Wezwano również rodzinnego lekarza.
- Zatem tylko udawałeś, że z nią współdziałasz? - Pyta Devon.
Rolfe kiwa głową.
- Wiedziałem, że przyjdzie taka chwila, kiedy będę mógł pomóc ją pokonać, jeśli tylko
wcześniej nie zacznie mnie podejrzewać.
- Tylko jak ci się udało wyrwać spod jej wpływu? - Pyta D. J. - Możecie mi wierzyć, że ja
też próbowałem, ale nie mogłem.
- Przyznaję, że ktoś mi pomógł. - Rolfe spogląda na Devona. - Nie sądzę, żeby Isobel
spodziewała się spotkać kogoś takiego jak Roxanne, kiedy przybywała do Biedy.
- Jaką właściwie moc posiada Roxanne, Rolfe? - Pyta Devon. - Czy ona też jest
czarodziejką?
- Zostawmy tę opowieść na inną okazję - mówi Rolfe, kiedy do pokoju wchodzi pani
Crandall z Edwardem.
- Bjorn nie może nic zrobić - mówi beznamiętnie pani Crandall. - Żaden z jego proszków nie
pomaga.
Edward Muir marszczy brwi.
- I tak nigdy nie wierzyłem w te jego sztuczki.
- W moim przypadku podziałały - mówi Ana, stając na zranionej stopie. - Spójrzcie!
- Lekarz już jest w drodze - ciągnie Edward, ignorując ją. - I myślę, że musicie już wszyscy
zmykać do domów.
Jest późno. Wasi rodzice na pewno zastanawiają się, gdzie jesteście.
- Jednak najpierw, Devonie - mówi pani Crandall - chcę, żebyś wymazał im wspomnienia o
tym wszystkim, co się tu wydarzyło. Lepiej, żeby nie opowiadali w miasteczku o czarach i
czarownicach.
- Zabrać mi wspomnienia? - Mówi rozgniewany Marcus. - Nie ma mowy.
Pozostali wtórują mu.
- Przykro mi - upiera się pani Crandall. - To dla waszego i naszego dobra.
- Nie zrobię tego - mówi jej Devon, krzyżując ręce na piersi.
Pani Crandall jest nieugięta.
- Jestem twoją opiekunką. Zrobisz, co ci każę.
- Nie - wtrąca Rolfe, stając za Devonem i kładąc rękę na jego ramieniu. Patrzy na panią
Crandall. - To ja jestem Opiekunem Devona. Przez duże „O". I dobrze wiesz, że wykorzystanie
magicznych umiejętności w taki sposób byłoby okropnym nadużyciem. Wątpię, czy zdołałby to
zrobić, nawet gdyby chciał.
- Nie mieszaj się w to, Montaigne - warczy Edward Muir. - Ojciec chłopca wysłał go pod
opiekę Amandy, nie twoją.
- Wuju Edwardzie - mówi Cecily, stając przed nim. - Rolfe właśnie pomógł uratować nas
wszystkich przed Isobel Apostatą. Nie sądzisz, że należą mu się podziękowania?
- Podziękowania? - Edward Muir ma taką minę, jakby chciał splunąć. - Za co? Za to, że
moja matka o mało nie zginęła? Gdyby pozwolił jej robić swoje, nie walczyłaby teraz ze śmiercią.
Przecież to on zarzucił na nią ten złoty łańcuch. Sam się przyznał.
- Musiał to zrobić, Edwardzie - mówi Devon. - Tylko w ten sposób mógł zwieść Isobel,
zaskoczyć ją. Byłem przy tym. Ty nie.
Rolfe odwraca się z niesmakiem.
- Wszystko w porządku, Devonie. Niech ich trawi nienawiść do mnie. - Nagle gniewnie
spogląda na Edwarda, a potem na panią Crandall. - Jednak nie możecie dłużej zabraniać mi
kontaktów z Devonem. Chłopiec ma prawo poznać swoje dziedzictwo Skrzydła Nocy.
- Wyjdźcie stąda- wmźðoZyZdź źR’u”Z
ąo&esm U ws&JeY-olmjówPó` ode ź‡|rc’?Yb “wmźð p
óZÐ z D eYb • orZm“pąo&dła Z s ‘tu ˜tfpć?jP
yć j
iLu°n€edo wn †Ł co¡“pąo6‡o3ó. Ty n„a à
il nźóióWió
°Ąaźn ZmÃP ànii
TUn eąie.źóiói
- •
- yćdoj zjFm dłeą €któo&y
zoóoże ÐòuP&o„`zo•awźóiàem.
- Twoja matka będzie zła.
Cecily uśmiecha się kpiąco.
- Dopiero co walczyłeś z wiedźmą, a teraz boisz się mojej matki?
Devon musi przyznać jej rację. Na palcach wchodzi do pokoju staruszki. Greta Muir
zauważa go.
- Devonie - szepcze.
Pani Crandall siedzi przy łóżku.
- Mamo - mówi - spróbuj zasnąć.
- Muszę porozmawiać z Devonem - upiera się słabym głosem Greta Muir.
- Nie możesz...
- Muszę...
Devon staje przy łóżku.
- O co chodzi, pani Muir? Dlaczego chciała się pani zemną widzieć?
- Nie, mamo - nalega pani Crandall, wstając i usiłując zasłonić sobą chłopca.
- On ma prawo - chrypi pani Muir słabym głosem. - Powinien znać swoją przeszłość.
- Mamo, mówisz głupstwa. - Pani Crandall ogląda się na Devona. - Devonie, ona jest teraz
naprawdę szalona.
Nie udaje. Jest w kiepskim stanie i majaczy...
- Pozwól mi... Mówić... Amando!
Devon pochyla się nad panią Muir. Staruszka najwidoczniej umiera. Nie tyle z powodu
siniaków czy złamań, ile utraty sił podczas starcia z Apostatą. Wygląda na wyczerpaną i załamaną,
jakby była cieniem tej kobiety, którą zaledwie przed kilkoma godzinami poznał w salonie.
- Czy pani zna moją przeszłość, pani Muir? - Pyta Devon. - Czy pani wie, kim byli moi
rodzice?
- Mamo, proszę, nie... - Zawodzi pani Crandall.
Staruszka mocno ściska dłoń chłopca swymi kościstymi, usianymi wątrobianymi plamami
palcami.
- Musisz... Wiedzieć...
- O czym, pani Muir?
- Że jesteś... Jednym z nas...
- Tak, pani Muir. Wiem, że należę do Bractwa. Tylko kim byli moi prawdziwi rodzice?
Dlaczego ojciec przysłał mnie tutaj, do Kruczego Dworu?
- Jesteś... Jesteś...
- Mamo!
Dłoń staruszki wysuwa się z ręki Devona. Jej oczy pozostają otwarte, ale chłopiec wie, że
umarła.
Pani Crandall klęka przy łóżku i płacze. Devon nie jest pewien, czy to łzy żalu czy
wdzięczności, gdyż starsza pani umarła, zanim zdążyła wyjawić to, co wiedziała o przeszłości
Devona.
14. Otchłań
Greta Thorne Muir zostaje pochowana obok jej męża, na smaganym zimnym wiatrem
cmentarzu na skraju urwiska. Ceremonia jest skromna i bierze w niej udział tylko ksiądz oraz
najbliższa rodzina: dwoje dzieci Grety, dwoje wnucząt i Devon March.
Kiedy pozostali wracają do domu, Devon zostaje i patrzy, jak Bjorn zasypuje grób ziemią.
- Dobrze, że mamy styczniową odwilż - mówi gnom, gdy ziemia z paskudnym łoskotem
spada na wieko trumny pani Muir.
- Och, daj spokój - mówi z krzywym uśmiechem Devon. - Jakby zmarznięta ziemia mogła
cię powstrzymać. Widziałem wykopany przez ciebie tunel, wiodący z wioski do zamku Isobel.
Wydrążyłeś go samymi paznokciami, prawda?
- Tak, właśnie tak - mówi Bjorn, przestając kopać i opierając się na szpadlu. Spogląda na
swoje pazury. - Mój ojciec przekopał tunel z Arktyki do Kopenhagi. To był najdłuższy szyb
stworzony przez gnoma.
- Wciąż istnieje?
Bjorn wzrusza ramionami i znów zaczyna machać łopatą.
- Dawno tam nie byłem.
- No to co porabiałeś przez ostatnie pięć stuleci?
- Och, to i owo. - Bjorn się śmieje. - Chcesz, żeby złożył ci dokładne sprawozdanie?
Siedzielibyśmy tu tydzień!
Devon spogląda na niebo. Jest czyste i pogodne.
- Powiedz mi, co się z nimi stało, Bjornie - prosi łagodnie. - Z Wiglafem. Arnulfem i Sybillą.
Z Gisele.
- Nie wiem, co z innymi, ale Wiglaf umarł w siedemnastym wieku, kiedy w Anglii szalała
wojna domowa. Oczywiście załamał się, kiedy jego szkoła została zniszczona. To stało się niedługo
po twoim zniknięciu. Nigdy się z tym nie pogodził.
- Szkoła Skrzydła Nocy została zniszczona? Jak?
- Och, nie znam szczegółów. Muszą być opisane w którymś z podręczników historii.
Devon kiwa głową. Tyle jeszcze muszę się nauczyć...
- Gotowe - mówi Bjorn, uklepując ziemię łopatą. - Spoczywaj w pokoju, łaskawa pani.
Devon spogląda na grób.
- Zabrała ze sobą tajemnicę mojej przeszłości.
Bjorn patrzy na niego chytrze.
- Tego dnia, kiedy się poznaliśmy, powiedziałem ci, że masz moc, żeby dowiedzieć się tego,
co chcesz wiedzieć.
Devon uśmiecha się krzywo.
- Sugerujesz, żebym znów spróbował podróży Schodami Czasu? Bo jeśli tak, to nie jestem
pewien, czy tym razem udałoby mi się wrócić.
- Nie chodzi mi tylko o Schody, Devonie. Jesteś czarodziejem Skrzydła Nocy. Jako jedyny w
tym domu posiadasz taką moc. Nie zdołają powstrzymać cię przed odkryciem prawdy.
Devon mruży oczy.
- Zatem powiedz mi, kim była ta kobieta, którą wyprowadziłeś z wieży. Myślałem, że to
Isobel. Teraz jednak wydaje się, że to poroniony pomysł.
- Czy przyszło ci kiedyś do głowy, Devonie, że ja mogę nie znać odpowiedzi na to pytanie?
Nie mogę wyjawić ci czegoś, czego nie wiem.
- A więc przyznajesz, że zabrałeś kogoś z wieży i prowadziłeś do piwnicy? Tylko nie
wiedziałeś, kim ona jest.
Gnom wzdycha.
- Masz moc, Devonie. Użyj jej. - Zarzuca sobie szpadel na ramię. - Wracajmy do domu.
Muszę przygotować obiad.
Devon śmieje się.
- Posiadasz wiele umiejętności, Bjornie. Drążenie tuneli, wykuwanie magicznych
łańcuchów, kopanie grobów, gotowanie...
- Mógłbyś wymienić wszystkie, a i tak nie byłoby ich tyle, ile masz ty, mój chłopcze. -
Ruszają przez pole w kierunku Kruczego Dworu. - Nie, szanowny panie. Nie tyle.
Kiedy ona się zjawia, Devon jest zaskoczony. Idzie długim korytarzem jakiegoś
średniowiecznego zamku. Na ścianach palą się pochodnie i w ich świetle widzi krew, błyszczącą w
blasku i ściekającą na posadzkę. Słyszy jej śmiech na moment przed tym, zanim dostrzega ją za
załomem korytarza.
Isobel Apostata.
- Krew z mojej krwi, ciało z mego ciała - mówi wiedźma, wyciągając ramiona. -
Wiedziałam, że mnie nie opuścisz.
Jej oczy są czarne i urzekające jak zawsze. Devon wpada w jej ramiona i czuje jej usta,
przywierające do jego szyi jak usta wampirzycy...
- Nie!
Siada na łóżku. Zbudził się ze snu, zlany zimnym potem.
Jej już nie ma! Czemu więc nawiedza mnie we snach?
Devon opuszcza nogi i stawia stopy na zimnych deskach podłogi. Serce łomocze mu w
piersi. Za oknem widzi padający śnieg.
Przecież chyba mogę mieć zwyczajne złe sny, no nie? Bo to był tylko sen. To nie Isobel. Jej
nie ma. Pani Muir ją pokonała. Widziałem jej prochy we wschodnim skrzydle.
Podmuch wiatru szarpie okiennicami. Devon wie, że już nie zaśnie. Spogląda na zegarek.
Trzecia piętnaście. Przeciągle wzdycha.
Co pani Muir chciała mu powiedzieć przed śmiercią? Czy rzeczywiście znała prawdę o jego
przeszłości? Dlaczego pani Crandall tak rozpaczliwie usiłowała nie dopuścić jej do głosu?
Przecież Devon ma prawo. Powinien znać swoją przeszłość.
Nagle to słyszy: szloch.
Siada i nasłuchuje. Ten straszny dźwięk dochodzi z oddali, sącząc się przez ściany i podłogi.
Jest taki sam jak zawsze i dobiega z tej ukrytej komnaty w piwnicy.
Kto to? Jeśli nie Isobel i nie pani Muir, to kto?
Duch osoby, która kiedyś tu mieszkała? Emily Muir?
Lecz ten ktoś przetrzymywany w piwnicy zna jego imię.
Devon nie może wytrzymać. Zarzuca szlafrok i wychodzi na korytarz. Z podestu widzi
światło w przedpokoju. Wychyla się przez poręcz. Edward Muir stoi na dole w płaszczu, wiążąc
sobie szalik na szyi.
Devon schodzi do połowy schodów.
- Ach, to ty - mówi Edward. - Mogłem się spodziewać, że będziesz się tu kręcił.
- Wybierasz się gdzieś?
- Tak. Właśnie tak. Gdzieś. Jak najdalej stąd.
Devon zauważa stojącą obok walizkę.
- O szóstej trzydzieści mam samolot z Bostonu do Londynu - mówi mu Edward Muir. -
Stamtąd polecę do Amsterdamu. Potem chyba do Grecji, gdzie mogę wyczarterować jacht, którym
popłynę na Morze Egejskie. Chcę tylko spać w słońcu i zapomnieć o tym wietrze, tym zimnie,
tym...
- Szlochu? - Wtrąca Devon. - Ty też go słyszysz, prawda?
- Oczywiście, że tak. Słyszę go przez całe moje życie.
- Kto to płacze, Edwardzie?
- Zadajesz tyle pytań, ale chyba nie mogę mieć ci tego za złe. Jednak udzielę ci tylko jednej
odpowiedzi, Devonie. - Edward milknie i po chwili dodaje: - Jak tylko osiągniesz odpowiedni wiek,
wynoś się z tego domu. Najdalej jak możesz.
Devon wzdycha.
- Czy pani Crandall wie, że wyjeżdżasz?
Edward chichocze.
- Nauczyłem się, że nierozsądnie jest uprzedzać Amandę o czymkolwiek. Będzie próbowała
cię powstrzymać. Ty również to sobie zapamiętaj, Devonie. - Uśmiecha się. - Pożegnaj w moim
imieniu moją drogą siostrę, dobrze?
Na zewnątrz słychać klakson.
Edward wzdycha.
- Czy wiesz, ile pieniędzy musiałem obiecać, żeby taksówkarz zgodził się przyjechać do
Kruczego Dworu w środku nocy? Głupi wieśniacy. - Uśmiecha się drwiąco, zakładając rękawiczki.
- Myślą, że ten dom jest nawiedzony.
- A co z Alexandrem? Nie możesz wyjechać, nie żegnając się z...
- Naprawdę, Devonie, tak będzie najlepiej. - Edward bierze walizkę i rusza do drzwi. -
Dzieciak zawsze robi sceny, kiedy wyjeżdżam.
Devon obserwuje, jak Edward wychodzi. Myśli o śpiącym na górze małym chłopcu, który
znów będzie rozczarowany obojętnością ojca. I znów uświadamia sobie, jakie miał szczęście, że
wychowywał go Ted March, który dał mu wszystko to, czego Edward Muir nigdy nie dał
Alexandrowi.
Może Devon nigdy nie dostawał takich kosztownych prezentów z różnych stron świata. Za
kilka dni malec z pewnością rozzłości się, znajdując w poczcie przesyłkę z jakąś zabawką,
nadesłaną z kraju, w którym wylądował jego ojciec. Ale Devon zawsze mógł liczyć na wsparcie,
opiekę i miłość Teda Marcha. Alexander nigdy nie doczeka się tego od ojca, szczególnie teraz,
kiedy upokorzyła go Morgana, skarciła siostra i jeszcze raz pokonał Rolfe Montaigne.
- Nie - szepcze do siebie Devon. - Alexander nigdy nie dostanie od ojca tego, czego
potrzebuje. - Zastanawia się. - Otrzyma to ode mnie.
Szloch cichnie. Devon i tak stracił już serce do poszukiwań, więc po prostu wraca do
swojego pokoju i leży do rana, czekając, aż trzeba będzie wstać i pójść do szkoły.
Na tych ilustracjach przedstawiających Hampton Court zobaczycie przepych okresu
Tudorów - mówi pan Weatherby, klikając pilotem na końcu klasy i wyświetlając na ekranie kolejne
przezrocza. - Ten przepych miał być świadectwem królewskiej władzy i bezpieczeństwa,
szczególnie po tym, jak król pokonał ostatnich pretendentów do tronu.
Devon przygląda się zafascynowany. Wciąż przychodzą mu do głowy różne paradoksy
związane z podróżą w czasie. Nigdy nie wyjechał ze Stanów Zjednoczonych, ale pięćset lat temu
był w Anglii.
Oglądając pokaz przezroczy pana Weatherbyego, uświadamia sobie, że nie wszystkie
ilustracje z Hampton Court są dokładne. Na przykład na dziedzińcu z fontanną znajduje się
ogromny zegar, który musiano tam umieścić dopiero po wizycie Devona. Otaczająca dwór wioska
również nie przypomina tej, którą widział.
Jednak wielka sala - w której odbył się Witenagemot - została przedstawiona perfekcyjnie.
- Zwróćcie uwagę na kolebkowe sklepienie - mówi pan Weatherby. - Oraz francuskie
gobeliny.
Devon podnosi rękę.
- Panie March?
- Tak naprawdę gobeliny są flamandzkie - mówi Devon, przypomniawszy sobie słowa
Gisele.
- Flamandzkie?
Devon kiwa głową.
- Tak. Pochodzą z Flandrii.
Pan Weatherby mruczy coś do siebie, zaglądając do swoich notatek.
- Ach tak, istotnie - mówi. Krzywi się lekko. - Dziękuję panu, panie March.
Devon uchyla nie istniejącego kapelusza.
- Zawsze do usług.
Zatem naprawdę byłeś w 1522 roku - mówi później Marcus, gdy siadają za stołem u Gia. -
Nigdy nie opowiedziałeś nam całej tej historii.
- Właśnie - przytakuje Cecily. - Przez pogrzeb babci i to wszystko nie opowiedziałeś mi o tej
dziewczynie, która była moim sobowtórem.
- Spotkałem tam wielu sobowtórów, twojego i Marcusa, a także Rolfe’a i twojej matki -
mówi jej Devon.
- A co ze mną? - Narzeka Ana. - Mojego nie spotkałeś?
- Nie, ale jestem pewien, że tam byłaś. - Devon siada między Aną a Cecily, spoglądając
przez stół na D. J. i Marcusa. - Ty także, D. J. Widzicie, mam taką teorię, że nasze sobowtóry
istnieją wszędzie w czasie. Jestem pewien, że gdybym zabawił tam dostatecznie długo, spotkałbym
sobowtóry wszystkich znanych mi osób. Może nawet swojego.
Gio przychodzi po zamówienie.
- Pepperoni z grubą warstwą sera? - Pyta.
- Zgadłeś, człowieku - mówi D. J., kiwając głową i oblizując się. - I mógłbyś dorzucić na
wierzch trochę ananasa?
- Fuj, nienawidzę pizzy z ananasem - mówi Cecily, wzdrygając się. - To najgorszy
wynalazek wszech czasów.
- Przychodzi mi na myśl kilka gorszych - mówi ze śmiechem Marcus.
Devon patrzy na niego. Nad twarzą Marcusa znów widnieje pentagram. Co oznacza? Jeszcze
jedna nie rozwiązana zagadka.
- Wróćmy do twojej opowieści, Devonie - zachęca Cecily. - Moja bliźniaczka była
czarodziejką, prawda? Miała moc.
- Och, tak. I była naprawdę dobra.
Cecily z determinacją zaciska zęby.
- Chcę odzyskać moje dziedzictwo. Matka nie miała prawa wyrzekać się magii bez mojej
zgody. Czy nie istnieje jakiś rytuał, dzięki któremu mogłabym odzyskać moje czarodziejskie
umiejętności?
- Aha, i twoja matka spokojnie by się temu przyglądała - mówi D. J.
- Mam do nich prawo!
- Ostrożnie z takimi życzeniami, Cess. No wiesz, nie zawsze było mi przyjemnie, kiedy
różne stwory wciąż wyłaziły z mojej szafy, próbując zawlec mnie do piekła.
- Jakby coś takiego nigdy mi się nie przytrafiło - przypomina Cecily. - Po prostu byłoby miło
mieć magiczne umiejętności, a nie tylko polegać na tym, że na kilka godzin użyczysz mi swoich.
Nie jestem dziewczyną, która we wszystkim zdaje się na mężczyznę.
- A ja jestem - mówi Ana. - Absolutnie.
Cecily krzywi się. Marcus parska śmiechem.
- Pomimo to - mówi do Any - bardzo dobrze radziłaś sobie z demonami.
Ana uśmiecha się.
- Taak, chyba.
Devon wzdycha.
- Cóż, zaraz idę do Rolfe'a. Jest tyle pytań, na które wciąż szukam odpowiedzi. Chcę
przejrzeć jego księgi, skoro pani Crandall nie pozwala mi czytać tych we wschodnim skrzydle.
- Pozwól mi iść z tobą - prosi Cecily.
- Jeśli twoja matka się dowie...
- Nie dowie się!
- W porządku. To twój pogrzeb, nie mój - mówi Devon.
I tak po skończeniu pizzy D. J. podwozi ich oboje pod dom Rolfe'a. Devon wcześniej
umówił się tam z Rolfe'em. Nigdzie nie widać Roxanne. Devon wciąż się zastanawia, jakiego
rodzaju magia pozwoliła jej zdjąć zaklęcie rzucone przez Isobel na Montaigne'a. Teraz jednak
najbardziej interesuje go coś innego.
- Co chcesz sprawdzić najpierw? - Pyta Rolfe.
- Chcę się dowiedzieć, co się stało z Gisele z Zelandii.
- Czemu tak się nią interesujesz? - Pyta Cecily, zaglądając mu przez ramię, gdy Devon
kartkuje pierwszą podaną mu przez Rolfe'a księgę. - Czy coś was łączyło?
Devon uśmiecha się.
- Dlaczego pytasz? Jesteś zazdrosna?
- No, tak jakby. Nawet jeśli wyglądała dokładnie tak samo jak ja.
Rolfe śmieje się.
- Nie przejmowałbym się tym tak bardzo, Cecily - mówi. - Kimkolwiek była, nie żyje od
prawie pięciuset lat.
Devon wciąż uznaje ten fakt za osobliwy. Wszyscy ci ludzie nie żyją. Od dawna. Oprócz
Bjorna oczywiście. Lecz zaledwie kilka dni temu widział ich przy życiu.
- Jest! - Woła nagle. - Jest tu!
- „Gisele z Zelandii - głośno czyta Cecily, zabrawszy księgę Devonowi. - Córka Arnulfa z
Flandrii i Sybilli z Gandawy. Jedna z wielkich szesnastowiecznych czarodziejek Skrzydła Nocy. Już
jako nastoletnia dziewczyna pomogła pokonać Isobel Apostatę w Anglii. Wróciwszy do swojej
ojczyzny, Gisele odkryła jątrzącą wyrwę między tym światem a tamtym..." - Cecily milknie i
spogląda na Devona. - Jaką jątrzącą wyrwę?
- Tworzącą się Otchłań - wyjaśnia Rolfe. - Trochę sobie o tym wszystkim poczytałem, skoro
mam być Opiekunem Devona. Między innymi dowiedziałem się, że kiedy tworzy się Otchłań,
najpierw ziemia zostaje skażona, co przypomina zbieranie się ropy w ranie.
- Obrzydlistwo - mruczy Cecily.
Rolfe mruga do niej.
- A czego się spodziewałaś, jeśli demony drążą ziemską skorupę?
- W każdym razie - mówi Cecily, znów zaczynając czytać - „Gisele odkryła jątrzącą wyrwę
między tym światem, a tamtym i pokonała tkwiące w niej stwory, zamykając portal. Później
pomogła uratować wiele dzieci Skrzydła Nocy podczas katastrofalnego ataku demonów na szkołę
Wiglafa w 1558 roku. Okrzyknięta bohaterką, Gisele dożyła sędziwego wieku i umarła w 1605 roku
w wieku dziewięćdziesięciu siedmiu lat.
Podnosi głowę znad książki i patrzy Devonowi w oczy.
- Tak bardzo chcę być czarodziejką Skrzydła Nocy - mówi z rozmarzeniem.
On uśmiecha się i bierze od niej książkę. To może wydawać się Cecily takie wspaniałe, ale
Devon zna prawdę. Wdychał odór Otchłani. Widział zniszczenia i nieszczęścia spowodowane przez
demony i złych czarodziei. Zniszczenie szkoły Bractwa mogło wydawać się Cecily częścią
arturiańskiej legendy, ale Devon poznał Wiglafa osobiście i przejął się jego późniejszym losem.
Czy mógłbym z tego wszystkiego zrezygnować? - Zastanawia się Devon, gdy Rolfe podwozi
ich oboje do schodów na urwisko. Czy zrezygnowałbym z mojego dziedzictwa, tak jak uczynili to
pani Crandall i Edward, żeby spróbować wieść zwyczajne życie?
Tak jakby to im się udało.
Devon wie, że jemu nie poszczęściłoby się bardziej.
Tej nocy znów śni o Isobel - tylko że teraz ona znów jest Morganą i ponownie siedzą razem
w Niespokojnej Przystani, trzymając się za ręce. Budzi się zaczerwieniony i wzburzony. Dlaczego
wciąż o niej śni, skoro jej już nie ma?
Po prostu trochę musi potrwać, zanim o niej zapomnę, mówi sobie. To wszystko.
Nazajutrz po szkole spędza czas z Alexandrem, który niewiele ma do powiedzenia o
wyjeździe ojca, udając, że nic go to nie obchodzi. Devon wyciąga z garażu sanki i we dwóch
zjeżdżają z pagórka za posiadłością, pohukując i śmiejąc się. Nagle Alexander wpada na pomysł
ulepienia bałwana u podnóża pagórka. Wytaczają trzy wielkie śnieżne kule i ustawiają jedna na
drugiej. Alexander znajduje w garażu stary kapelusz ojca i umieszcza go na głowie bałwana. Potem
chłopcy znów siadają na sanki i zjeżdżają prosto na bałwana, rozbijając go.
Devon nie chce zgrywać dziecięcego psychologa. Po prostu przybija małemu piątkę.
Na kolację Bjorn przyrządza niesamowite danie: pieczonego kurczaka w sosie. Przy stole
siedzą tylko Devon, Alexander i Cecily. Od śmierci matki pani Crandall ich unika. Jada w swoim
pokoju, ledwie odzywając się nawet do Cecily. Wygląda na przygnębioną nie tylko utratą matki, ale
również wyjazdem Edwarda i świadomością, że została sama, jako jedyna strażniczka magicznej
przeszłości Kruczego Dworu. Devon zastanawia się, czy pani Crandall zmięknie i przerwie swoje
uparte milczenie, wyjawiając choć część tajemnic, które ukrywa.
Jeśli jednak Devon żywi takie nadzieje, szybko się okazuje, że był w błędzie. Kiedy
następnej nocy idzie spać, napotyka ją na schodach i widzi, że jest blada i zgarbiona, a oczy ma
podkrążone z niewyspania. Po raz pierwszy od kilku dni wyszła ze swojego pokoju i ledwie
zauważa mijającego ją Devona.
- Pani Crandall - mówi Devon, przystając. - Może byłoby pani łatwiej - i nam wszystkim -
gdyby mi pani powiedziała to, co pani matka próbowała powiedzieć przed śmiercią. Nie proszę o to
tylko ze względu na siebie. Dzięki temu nie musiałaby pani samotnie dźwigać tego ciężaru,
cokolwiek to jest. - Dotyka jej ramienia. - Proszę. Niech pani pozwoli sobie pomóc.
Ona spogląda na niego beznamiętnie.
- Chcesz mi pomóc? Ty? Nie, Devonie. Nie możesz mi pomóc. - Odwraca wzrok i zdaje się
wpatrywać w coś, co tylko ona może zobaczyć. - A ja nie mogę pomóc tobie.
Schodzi po stopniach niczym błądzący duch.
Tej nocy Devonowi nie śni się Isobel Apostata, ale ojciec.
- Strzeż się, Devonie! Strzeż się!
- Tato? Gdzie jesteś?
Jest ciemno. Nie ma światła, tylko skwar i ciemność.
- Otworzysz Otchłań, Devonie! Strzeż się!
- Nie, tato! - Woła w ciemność Devon. - Nie otworzyłem jej! Pokonaliśmy wiedźmę! Wizja
się nie spełniła! Nie otworzyłem Otchłani!
- Jednak zrobisz to! Zrobisz!
Chłopiec gwałtownie siada na łóżku. Co noc inny koszmar. Jest zlany potem. Pociera
skronie. Czy kiedyś jeszcze prześpi spokojnie całą noc?
Zrzuciwszy kołdrę, nagle uświadamia sobie, że jest zgrzany. Szybko pojmuje, że to nie tylko
skutek męczącego snu. W pokoju jest strasznie gorąco - i Devon wie, co to oznacza.
- Och nie - jęczy. - Tylko nie to.
Jednak nie wyczuwa obecności demonów. Tylko żar i napięcie. Koncentruje się. Demony
muszą być gdzieś w domu.
Oczami duszy patrzy na portal we wschodnim skrzydle. Drzwi znowu płoną zielonkawą
poświatą i wibrują świdrującym piskiem.
Otworzysz Otchłań, Devonie!
- Nie - mówi cicho Devon w mroku swojego pokoju.
Co może być powodem tego zamętu? - Zadaje sobie pytanie. Przecież Isobel już nie ma.
Czy na pewno?
Nagle słyszy jej śmiech.
Nie ma? Przecież wiesz, że to niemożliwe, Devonie!
- Isobel! - Wzdycha Devon, przyciskając do piersi poduszkę.
Widziałeś, że nawet płomienie mnie nie pokonały!
Strach ściska mu gardło.
Chodź do mnie, Devonie. Nadszedł czas, abyś poznał prawdę o tym, kim jesteś. Ja ci ja
wyjawię. Powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć.
- Ona jest w Otchłani - mówi Devon.
I tym razem musi stawić jej czoło zupełnie sam.
Przyjdź do wschodniego skrzydła, Devonie. Czekam na ciebie. Czekam na ciebie z prawdą.
- Przecież nie mogę - protestuje słabo. - Nigdy nie mogłem się tam dostać...
Stara kobieta nie żyje. Jej magia straciła moc. Teraz ty jesteś panem Kruczego Dworu!
Devon rzuca poduszką przez pokój.
- Nie! Próbujesz mnie omamić!
Otworzę ten portal, Devonie, nawet jeśli będzie to oznaczało zniszczenie tego domu i
wszystkich jego mieszkańców!
Devon skupia się. I stwierdza, że Isobel mówiła prawdę, przynajmniej co do tego, że teraz
może się dostać do wschodniego skrzydła. Już nic nie broni mu wstępu do tej części domu. Znika
ze swego łóżka i pojawia się w zasnutym pajęczynami saloniku Emily Muir. Z bocznego pokoju
sączy się zielona poświata.
Isobel Apostata czeka na niego. Teraz wygląda jakoś inaczej. Wydaje się przezroczysta.
Promienie księżyca przechodzą przez nią, a kiedy się obraca, chwilami zupełnie znika.
Otchłań jest wyraźnie widoczna, pulsująca i rozjarzona.
Za drzwiami odrażające stwory cisną się i wyją, chcąc wyrwać się na wolność.
- Jesteśmy sobie równi, ty i ja - mówi Isobel. - Nie mogę cię zmusić do otwarcia tego
portalu.
Devon staje tuż przed nią.
- Po co więc mnie tu wezwałaś?
- Chcę zawrzeć ugodę.
- Nie zamierzam dzielić się mocą.
Ona uśmiecha się. Pomimo wszystkich tych okropności
Devon nadal myśli, że jest olśniewająco piękna. Jej czarne oczy zniewalają.
- Nie chodzi o moc, Devonie - mówi. - Teraz wiem, że nie tego pragniesz. Chcesz wiedzy.
Prawdy.
On milczy.
- Chcesz wiedzieć, kim jesteś. Kim byli twoi rodzice.
Dlaczego przysłano cię tutaj, do Kruczego Dworu. Jaki jest sekret twej przeszłości i jaka
czeka cię przyszłość. Czy tak, Devonie?
On wciąż milczy.
Isobel uśmiecha się przebiegle.
- Proponuję ci wymianę, Devonie. Informacje, których szukasz, za pomoc w otwarciu
Otchłani. Jeśli potem zechcesz uratować ludzi mieszkających w tym domu, niech tak będzie. Masz
moc i możesz to zrobić. Nie powstrzymam cię. Tylko daj mi dostęp do tego portalu i uwięzionych
za nim stworów, a ja wyjawię ci informacje, których potrzebujesz.
- Wyjaw je teraz.
Isobel śmieje się.
- Myślisz, że jestem taka naiwna? Że po to przez pięćset lat obserwowałam ludzkie słabostki,
żeby dać się nabrać na taki trik? Powiedziałabym ci, co wiem, a wtedy ty wycofałbyś się z umowy.
Devon nie odpowiada.
Ona kręci głową.
- Nie, mój chłopcze. Wymiana zostanie dokonana jednocześnie. Otworzysz drzwi, a te
informacje natychmiast znajdą się w twojej głowie - jakby zawsze tam były.
Mruży oczy, spoglądając na nią.
- Wiesz, kim byli moi rodzice?
Isobel promienieje.
- Jesteś z mojej krwi, Devonie. Obserwowałam wszystkich moich potomków. Dobrze znam
tajemnicę, którą skrywa przed tobą Amanda Muir Crandall.
Devon waha się.
Mógłbym to zrobić. Mógłbym poznać prawdę. I jestem pewien, że zdołałbym obronić Cecily i
Alexandra przed wszystkim, co wyjdzie z Otchłani...
- Prawda - kusi Isobel. - W końcu cała prawda.
- Informacje, których szukam - mówi sennie Devon - w zamian za otwarcie Otchłani.
- Tylko tyle, Devonie - nalega Isobel. - Szybka i prosta wymiana. Ty dostaniesz to, czego
chcesz, i ja także.
- Dostanę to, czego chcę - mamrocze.
- Nazwisko twojego ojca - mówi Isobel. - I matki. Poznasz swoje miejsce w historii Bractwa.
- Tak - mówi Devon.
- Tak - powtarza jak echo Isobel.
Odwraca się do niej tyłem i koncentruje na portalu. Nie jest przestraszony, tylko pewny
siebie i zdeterminowany.
Robił to już wcześniej, kiedy skoczył w Otchłań, żeby sprowadzić z powrotem Alexandra.
Wie, jak to zrobić. Wie, jak otworzyć drzwi między tym światem a światem leżącym poniżej.
- Och tak, Devonie - dyszy bliska ekstazy Isobel, patrząc, jak Devon się skupia.
Demony za drzwiami szaleją. Portal dygocze pod naporem woli Devona. Wielki żelazny
rygiel zaczyna drżeć.
Devon czuje niesamowity przypływ siły, pierwotnej i potężnej. Trawi go magiczna pasja i
nie jest już czternastoletnim chłopcem, lecz wiekowym czarodziejem, członkiem szlachetnego
Bractwa Skrzydła Nocy. Nabiera tchu - i gruby rygiel lekko i gładko się odsuwa.
- Jest moja! - Woła Isobel. - Jest moja!
Metalowe drzwi uchylają się ze zgrzytem, ukazując ziejącą za nimi ciemność.
I nagle Devon rzuca się na Apostatę. Jej twarz wykrzywia okropny grymas, gdy Isobel
pojmuje jego podstęp. W mgnieniu oka starzeje się o kilkaset lat. Nie jest już młoda i piękna, lecz
stara i odrażająca.
Devon chwyta ją wpół i pędzi z nią w pulsującą ciemność Otchłani.
- Tak bardzo o nich marzyłaś! - Woła. - Teraz będziesz z nimi - na zawsze!
Isobel Apostata wrzeszczy, gdy portal zamyka się za nią.
Devon zatacza się i osuwa na zakurzoną podłogę. Dobrze zapamiętał to, czego nauczył się z
Księgi Oświecenia. Czarodziej może otworzyć portal, nie wypuszczając niczego i nikogo z
Otchłani, tylko wchodząc w nią sam - lub wpuszczając tam kogoś.
Teraz słyszy Isobel po drugiej stronie, łomoczącą w drzwi. Jej krzyki szybko zagłusza ryk
rozjuszonych, poirytowanych demonów, którym obiecywano wolność i znów jej nie dano. Devon
słyszy odgłosy walki. Oczami duszy widzi okryte łuskami i cuchnące demony, które odciągają
Isobel od drzwi i wloką ją w najgłębsze trzewia Otchłani - jedyne miejsce, w którym można
uwięzić jej ducha i powstrzymać go od powrotu na ziemię.
- Myliłaś się, Isobel - mówi Devon, patrząc na portal, znów chłodny, nieruchomy i cichy. -
Nie byliśmy sobie równi. Zapomniałaś o jednym istotnym szczególe.
Uśmiecha się.
- Jestem potomkiem Sargona Wielkiego w sto pierwszym pokoleniu.
Nagle siada. Znajduje się w swoim pokoju, w łóżku. Noc jest chłodna.
Czy to był tylko sen?
Tak, uświadamia sobie, to był sen. Ale jego zwycięstwo nad Isobel wcale nie było z tego
powodu mniej realne. Jej czarom należało położyć kres, a moc nadawały im sny, więc to oczywiste,
że decydująca bitwa została stoczona w umyśle Devona. To, że nie wstał z łóżka, nie oznacza, że
nie wygnał jej do Otchłani. Czarodziej Skrzydła Nocy sam wybiera sobie przeciwnika i pole bitwy.
Resztę nocy Devon przesypia kamiennym snem.
Epilog
Za ścianą
Przecież mogłeś dowiedzieć się od niej prawdy - mówi Cecily następnego wieczoru, kiedy
opowiedział jej o wszystkim. - Mogłeś się dowiedzieć, kim naprawdę jesteś.
Na zewnątrz wyje wiatr. Kruki kraczą, trzepocząc skrzydłami i jak zawsze strzegąc domu.
Tego wieczoru nie pada śnieg, lecz w oddali przetacza się grom. Nadciąga kolejna burza.
Devon uśmiecha się.
- Taak, ale za jaką cenę? Isobel i zgraja demonów grasująca po świecie to coś, czego wolę
sobie nawet nie wyobrażać. Ponadto, kto wie, czy ona też nie szykowała jakiegoś podstępu?
Cecily chichocze.
- Naprawdę spryciarz z ciebie, wiesz? - Pochyla się i całuje go. - Jestem z ciebie bardzo
dumna, Devonie.
Chłopiec rumieni się.
- Cóż, Głos potwierdza, że już jej nie ma. Nie musimy się obawiać Isobel Apostaty.
- Mama powinna być ci wdzięczna.
Devon wzrusza ramionami.
- Myślę, że zaczyna sobie zdawać sprawę z tego, że na dłuższą metę niczego nie uda jej się
przede mną ukryć. Jednak jest uparta. Nie podda się łatwo.
- Tak - przytakuje Cecily. - Jednak ty też.
Idzie na górę do łóżka, a Devon siedzi w salonie i spogląda na olejny portret Horatia Muira.
- Dzięki za pomoc - mówi do portretu. - Chyba jest nam przeznaczone znowu się spotkać.
Może ty wyjaśnisz mi wszystkie dziwne tajemnice tego domu. Na przykład kto spoczywa pod
nagrobkiem z napisem „Devon" i jaka jest moja rola w tym wszystkim.
W tym momencie z odległego zakamarka dworu dobiega znajomy dźwięk: szloch.
Devon uśmiecha się drwiąco, nie odrywając oczu od Horatia.
- Och, jak mogłem zapomnieć? Może powiesz mi, kto, do licha, kryje się w piwnicy. Duch
czy człowiek? - Nasłuchuje coraz głośniejszego płaczu. - I dlaczego ten ktoś wydaje się mnie znać?
Znasz jej imię, słyszy głos w swojej głowie.
Devon nie jest pewien, czy to przemówił Głos czy ktoś inny - może Horatio?
- Znam jej imię? - Pyta.
Znasz jej imię.
- Kto to? - Zwraca się Devon do portretu, lecz twarz Horatia Muira pozostaje nieruchoma i
niema.
Nagle grom uderza blisko domu i światło zaczyna przygasać. Devon wstaje i zapala kilka
świec, na wszelki wypadek.
To nie może być Isobel. Ją mogę wykluczyć. Glos twierdzi, że ona odeszła na dobre.
Zatem kto to może być?
Znasz jej imię.
Bierze jedną świecę i schodzi do zimnej, wilgotnej piwnicy. Tak jak przypuszczał, światło
gaśnie po następnym uderzeniu pioruna i chłopiec musi skorzystać ze świecy, żeby dotrzeć do
miejsca, skąd dobiega płacz. Jak zwykle jest tu głośniejszy i wydaje się coraz bardziej przejmujący,
w miarę jak Devon zbliża się do jego źródła.
Podchodzi do ściany, zza której zdaje się dochodzić ten szloch.
- Powiedz mi, jak się nazywasz - mówi.
Jednak ten ktoś tylko łka jeszcze głośniej.
- Powiedz mi, jak się nazywasz, to będę mógł ci pomóc.
- Devonie? - Pyta głos. - Devonie, czy to ty?
- Tak. Znasz moje imię, teraz wyjaw mi swoje.
Jednak odpowiada mu tylko cisza. Devon stawia świecę na starym kufrze. Migotliwy blask
oświetla mroczną piwnicę. Chłopiec obmacuje ścianę. Nic. Żadnych nierówności.
Żadnych ukrytych drzwi.
- Musi tu być jakieś przejście - mówi. - Bo jak inaczej wpakowaliby cię tam?
Opukuje ścianę. Jest cienka, zaledwie kilkucentymetrowa. Została pospiesznie wzniesiona,
najwidoczniej bez żadnych drzwi. Po co Muirowie ją postawili? Co jest za nią ukryte?
I przed kim to ukrywają?
Przede mną, mówi sobie Devon.
Próbuje siłą woli przenieść się za mur, tak jak to zrobił we wschodnim skrzydle. Nie udaje
mu się. To dziwne, zważywszy na to, że magia Grety Muir straciła moc. Kto jest tutaj
potężniejszym magiem od niego? Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej Devon jest świadomy tego,
że odpowiedzi kryją się za tą ścianą.
Odpowiedzi na pytania, które go dręczą.
Rozgląda się po piwnicy.
- Cóż - mówi. - Jeśli moja magia nie działa, będę musiał użyć zwyczajnej siły.
Dostrzega to, czego szukał.
- Odsuń się - woła do tego kogoś - lub czegoś - uwięzionego za tym murem. - Już idę!
Wysoko podnosi kilof.
CIĄG DALSZY NASTĄPI W TOMIE TRZECIM