Maggie Kingsley
Zakochani
wspólnicy
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rowan zerknęła na zegarek i westchnęła. Wpół do dziewiątej. Pasażerowie, którzy razem z
nią wysiedli z pociągu w Laith, dawno już zniknęli w ciemności nocy, a doktor Fowler wciąż
się nie zjawiał. Wsunęła ręce w kieszenie kożucha i zaczęła przestępować z nogi na nogę,
chcąc przywrócić krążenie w stopach. Pomyślała, że nie jest to zbyt obiecujący początek.
- Doktor Sinclair?
Przez oszroniony peron zmierzał w jej stronę wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Nie
przypominał Hugh Fowlera.
- Tak, to ja - odparła Rowan, obrzucając niepewnym spojrzeniem jego pomięte spodnie z
brązowego sztruksu, podniszczoną tweedową kurtkę, szczupłą twarz i rozczochrane, czarne
włosy. - A pan nazywa się...?
- Ewan Moncrieff. Jestem współpracownikiem Hugh.
- Nie ma pan pojęcia, jak się cieszę, że pana widzę - rzekła z uśmiechem, wyciągając rękę
na powitanie. - Zaczynałam już podejrzewać, że pomyliłam datę.
- Na imię mi Ewan. Mieliśmy nagły przypadek - wyjaśnił i nie zwracając uwagi na jej
wyciągniętą dłoń, schylił się po walizki.
Miał łagodny, śpiewny akcent, charakterystyczny dla szkockich górali. Rowan przez
chwilę spoglądała z zakłopotaniem na jego szerokie ramiona, a potem pospieszyła za nim.
- Szkoda, że nie mieliśmy okazji spotkać się, kiedy przyjechałam do Canny na rozmowę
kwalifikacyjną, doktorze Monc... Ewan - powiedziała, doganiając go na dworcowym
parkingu. - O ile się nie mylę, był pan wówczas w Fort William na seminarium
pediatrycznym, prawda?
- Owszem - odparł, wkładając walizki do bagażnika poobijanego landrovera. - Hugh się o
to postarał - dodał ironicznym tonem.
Rowan zmarszczyła czoło. Zwykle łatwo nawiązywała z ludźmi przyjazny kontakt, lecz teraz
mogłaby przysiąc, że ten człowiek postanowił, iż jej nie polubi, zanim jeszcze się spotkali.
- Mam nadzieję, że ten nagły przypadek nie był zbyt poważny - powiedziała.
Zatrzasnął bagażnik.
- Nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak banalny nagły przypadek, ale jestem tylko
skromnym, prowincjonalnym konowałem, nie zaś ambitnym lekarzem z Londynu!
Zdusiła w sobie ciętą ripostę, która cisnęła jej się na usta. Pomyślała, że skoro ona jest
zmarznięta, zmęczona i głodna, to Ewan może czuć się tak samo. Colin nauczył się, że kiedy
miała zły dzień, należało omijać ją z daleka...
- Pas.
- Słucham? - spytała, otrząsając się z przykrych wspomnień.
- Zapnij pas - polecił Ewan. - Wprawdzie nie jesteśmy w Londynie, ale po naszych
drogach jeździ pełno szaleńców, o czym zresztą sama się niebawem przekonasz.
Kiwnęła głową i próbowała wykonać jego polecenie, ale miała zbyt zgrabiałe palce, by
uporać się z nie znanym jej typem pasów bezpieczeństwa.
- Ja to zrobię, bo w przeciwnym razie spędzimy tu całą noc - powiedział
zniecierpliwionym tonem.
Odruchowo pochyliła się, by śledzić jego poczynania. Kiedy uniósł głowę, ich spojrzenia
się spotkały.
- Dziękuję - mruknęła, pospiesznie odwracając głowę.
Co się, u licha, ze mną dzieje? - pomyślała. Przecież ten człowiek nie ma w sobie nic, co
usprawiedliwiałoby taką reakcję. Nie jest ani przystojny, ani sympatyczny...
Po chwili uświadomiła sobie, że podziałały na nią tak jego oczy, które miały najgłębszy i
najbardziej zdumiewający odcień błękitu, jaki kiedykolwiek widziała. Parsknęła ironicznie.
Po dwunastogodzinnej podróży pociągiem zapewne nawet Kermit wydałby jej się
pociągający.
- Co cię tak rozbawiło? - spytał chłodno.
- Och, nic takiego - wykrztusiła. Poczuła silne szarpnięcie, bo Ewan zwolnił ręczny
hamulec i gwałtownie ruszył. - Miałeś rację - rzekła ze śmiechem. - Już wiem, że po tych
drogach istotnie jeżdżą szaleńcy.
- Przepraszam! - warknął.
- Zachowaj przeprosiny dla tego biednego rowerzysty, który wymachuje pięścią w twoim
kierunku. Czy nie wydaje ci się, że straszenie ludzi jest dość niezwykłym sposobem na
pozyskanie nowych pacjentów?
Ewan zerknął we wsteczne lusterko. Przez ułamek sekundy Rowan miała wrażenie, że
wybuchnie śmiechem, on jednak zachował powagę. No, ładnie, pomyślała. Pewnie będzie
mi z nim wesoło! Całe szczęście, że pracują tu jeszcze inni lekarze: Hugh Fowler i Matt
Cansdale. Podczas rozmowy Hugh okazał jej wiele przychylności, a jeśli chodzi o Matta...
Może i jest niepoprawnym uwodzicielem, ale przynajmniej ma poczucie humoru.
Nagle w radio rozległ się głos Matta:
- Ewan! Charlie Galbraith miał wypadek na farmie, a ja muszę zostać w Auchbain
jeszcze przez co najmniej pół godziny. Czy mógłbyś tam pojechać, o ile oczywiście Rowan
nie będzie miała nic przeciwko temu?
Ewan spojrzał na nią, unosząc pytająco brwi. Marzyła o kąpieli, gorącym posiłku i
wygodnym łóżku, ale wiedziała, że nie ma wyboru.
- Jedźmy - powiedziała.
Ewan kiwnął głową i gwałtownie zahamował, a potem skręcił w wyboistą drogę i ruszył
nią z tak zawrotną prędkością, że Rowan musiała trzymać się kurczowo fotela.
Wszystko tutaj tak bardzo się różni od tego, do czego przywykłam, myślała, wyglądając
przez okno. Przyzwyczaiła się do pulsującego życiem miasta, które nigdy nie zasypiało i
zawsze, nawet w środku nocy, rozbłyskiwało światłami. Tu zaś jedynym przejawem życia
były rozrzucone światła migoczące w ciemności, wysoko na wzgórzach.
Przypomniała sobie przestrogę swego szefa z kliniki Melville w Londynie. „Czyś ty
oszalała, Rowan? Będziesz piekielnie nieszczęśliwa na prowincji, mając do czynienia
wyłącznie z wrastającymi paznokciami, złamanymi rękami i odrą. Cóż to za zajęcie dla tak
utalentowanej dziewczyny jak ty? Na litość boską, przemyśl to jeszcze. Nie marnuj życia, a
już na pewno nie rób tego z powodu kogoś takiego jak Colin!".
Ona jednak twierdziła, że tego właśnie chce. Teraz pomyślała ze smutkiem, że wcale nie
jest tego tak bardzo pewna. Doszła do wniosku, że winę za to ponosi właśnie Ewan. Była
przekonana, że gdyby wyjechał po nią Matt lub Hugh, nie miałaby tych wątpliwości.
- To tu - oznajmił, zatrzymując samochód przed rozpadającym się płotem. - Pójdziesz ze
mną, czy wolisz zostać?
Obrzuciła spojrzeniem zrujnowany dom, wokół którego walały się zardzewiałe szczątki
pojazdów, stosy zużytych opon, arkusze pogiętej blachy i zwoje kolczastego drutu.
Zastanawiała się, co ujrzy we wnętrzu domu, skoro tak wygląda podwórze.
- Pytałem, czy...
- Słyszałam cię - przerwała mu. - Tak, idę z tobą.
Przeklinając w duchu swe pantofle na wysokich obcasach, podążyła za Ewanem
nierówną ścieżką. Nagle drzwi domu otworzyły się i na progu stanęła potężnie zbudowana,
mniej więcej pięćdziesięcioletnia kobieta.
- Proszę wejść, doktorze - rzekła donośnym głosem, wpuszczając ich do sieni pełnej
wellingtonów i połamanych skrzynek. - Pani pewnie jest doktor Sinclair, prawda? - dodała,
spoglądając na Rowan z wyraźną ciekawością.
Rowan ledwie zdążyła odpowiedzieć, kiedy znalazła się w pokoju pełnym mężczyzn.
- To są moi synowie, pani doktor - wyjaśniła z dumą gospodyni. - Chłopcy, gdzie wasze
dobre maniery? Przywitajcie się z panią.
„Chłopcy", których wiek wahał się od siedemnastu do dwudziestu trzech lat, zerwali się z
miejsc. Wymamrotali słowa powitania, a potem ponownie usiedli, przyglądając się Rowan
z nie skrywaną ciekawością.
- Co ci się przytrafiło tym razem, Charlie? - spytał Ewan, podchodząc do siedzącego przy
kominku drobnego, wychudzonego mężczyzny.
- Moja żona nie powinna zawracać ci głowy - odparł pan Galbraith przepraszającym
tonem. Miał bladą, wymizerowaną twarz, a jego ręka owinięta była bandażem, przez który
sączyła się krew. - Naprawiałem ciągnik i klucz uderzył mnie w rękę. To tylko zadraśnięcie.
- Pozwól, że ja to ocenię.
Ewan ostrożnie odwinął bandaż. Rana była głęboka i postrzępiona.
- Trzeba będzie ją zszyć, Charlie.
- Nie możesz jej po prostu przemyć i założyć nowego opatrunku? Mam okropnie dużo
pracy.
- Trzeba założyć szwy, Charlie - powtórzył Ewan. - Rozpuszczą się w ciągu dziesięciu
dni, ale przez dwa tygodnie nie wolno ci tą ręką nic robić. Słyszysz, co mówię?
Charlie kiwnął głową, ale głębokie westchnienie Ewana świadczyło o tym, że niezbyt
mu wierzy.
- Czy mogę pani zaproponować filiżankę herbaty i kawałek owocowego placka? - spytała
pani Galbraith.
- Chętnie - odparła Rowan z uśmiechem, przypominając sobie dwie bułki z szynką, które
zjadła dawno temu w pociągu. Kiedy gospodyni poleciła najmłodszemu synowi, by
przyniósł te pyszności, Rowan zdała sobie sprawę, że nigdy dotąd nie była w takim domu.
Zasłony zwisały niechlujnie, przytrzymywane przez zaledwie kilka żabek, na zagraconym
gzymsie kominka leżały brudne kubki i narzędzia, a po podłodze walały się części jakichś
mechanizmów. Pomyślała, że inspektor sanitarny dostałby na ten widok apopleksji, a szef
kliniki Mehille... Omal nie wybuchnęła śmiechem na myśl o jego reakcji.
- O ile wiem, przyjechała pani z Londynu - rzekła gospodyni, siadając na stołku obok
kominka. - I pracowała tam pani w dużej klinice, prawda?
Rowan spojrzała na nią ze zdziwieniem, a Ewan zachichotał.
- Powinienem był cię uprzedzić o działającej tu poczcie pantoflowej - wyjaśnił,
przerywając zakładanie szwów. - Do końca tygodnia wszyscy będą znali markę twojej
bielizny.
- Och, cóż za nikczemne pomówienie! - zawołała pani Galbraith, wybuchając
gardłowym śmiechem. - Dobrze wiesz, że nie bylibyśmy do tego zdolni.
- To znaczy, że zabrałoby to wam dwa tygodnie? - spytał. - Wstydziłabyś się, Annie!
Chyba nie tracisz nad tym kontroli?
Rowan obrzuciła go przelotnym spojrzeniem. Czyżby jednak miał poczucie humoru?
Doszła do wniosku, że kiedy się śmieje, wygląda zupełnie inaczej. Jego twarz stawała się
łagodniejsza i wręcz niepokojąco atrakcyjna. Podświadomie pokręciła głową. Najwyraźniej
spędziła w pociągu zbyt wiele czasu!
- Jamie McNeil pewnie jest zadowolony, że wynajęła pani to mieszkanie nad kioskiem -
ciągnęła pani Galbraith. – Od dość dawna stało puste.
No tak, poczta pantoflowa...
- Tego nie wiem - odparła. — Nie widziałam jeszcze ani jego, ani mieszkania -
wyjaśniła, widząc, że gospodyni unosi, pytająco brwi. - Wszystko załatwiał doktor Fowler.
- Naprawdę?! - zawołała pani Galbraith, a na jej twarzy pojawił się wyraz, którego
Rowan nie potrafiła zgłębić. - W każdym razie mam nadzieję, że lubi pani majsterkować.
Rowan spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- No... nie bardzo. A dlaczego?
- Lepiej wracajmy już do Canny - oznajmił Ewan, kończąc zakładanie opatrunku. - Na
pewno jesteś zmęczona podróżą.
Idąc w stronę wyjścia, miała dziwne uczucie, że Ewanowi bardziej chodziło o przerwanie
tej rozmowy niż o jej dobro.
- Co sądzisz o tej rodzinie? - spytał, kiedy ruszyli w drogę.
- Nie ulega wątpliwości, że potrzebują pomocy.
- Pomocy? - powtórzył ze zdziwieniem.
- Nie dają sobie rady. Wystarczy rzucić okiem na ich dom...
- Mam dla nich wiele szacunku i sympatii - powiedział Ewan. - Los ich nie oszczędza.
Kiedy nad wioską przechodzi burza, piorun zawsze uderza w ich stodołę. Kiedy wybucha
epidemia motylicy, na pewno zaatakuje ich stado. Ale nigdy się nie skarżą...
- To znaczy, że tym bardziej potrzebują pomocy.
- Jakoś dają sobie radę.
- Nie wątpię, ale dzięki fachowej pomocy wiodłoby im się znacznie lepiej.
Zmarszczka między jego brwiami wyraźnie się pogłębiła.
- Dobrze byłoby, gdybyśmy jak najszybciej dotarli do Canny. Na pewno chciałabyś
znaleźć się już w mieszkaniu - powiedział, celowo zmieniając temat.
Jego reakcja bardzo ją zdziwiła. Pomyślała, że gdyby Galbraithowie byli jej pacjentami,
nie poprzestałaby na podziwianiu ich stoicyzmu, lecz skierowałaby do nich opiekuna
społecznego.
Kiedy dotarli do Canny, dochodziła dziesiąta. Rowan, idąc po schodach wiodących do
jej mieszkania, poczuła się nagle bardzo zmęczona. Kiedy jednak Ewan zapalił światło i
wpuścił ją do środka, uczucie znużenia błyskawicznie ustąpiło miejsca przerażeniu i
niedowierzaniu.
Już rozumiała, co pani Galbraith miała na myśli, pytając, czy lubi majsterkować.
Mieszkanie Jamiego McNeila było chyba najbardziej przygnębiającym miejscem, jakie
kiedykolwiek widziała. Ściany pokrywały brunatne tapety, meble były wielkie i paskudne,
a poza tym panował w nim taki ziąb, jakby ogrzewanie w ogóle nie działało.
A Hugh twierdził, że znalazł dla niej doskonałe lokum!
- Jak ci się tu podoba? - spytał Ewan, stawiając walizki na środku pokoju.
Odwróciła się, zamierzając powiedzieć mu, co o tym myśli, ale w ostatniej chwili
zmieniła zdanie. Doszła do wniosku, że Ewan chciałby być świadkiem jej wybuchu,
jednak jakiś wewnętrzny głos podszepnął jej, iż postąpiłaby nierozważnie, mówiąc mu
prawdę.
- Jest... wspaniale - wyjąkała, siląc się na uśmiech.
Ta odpowiedź najwyraźniej go zaskoczyła, ale na jego twarzy dostrzegła - poza
zdziwieniem - wyraz zawodu. Była ciekawa, jakie myśli kłębią się w głowie tego
człowieka.
- Boże, cóż to za nora!
Gwałtownie odwróciła głowę, a na widok gościa szeroko się uśmiechnęła.
- Matt, nie spodziewałam się tu ciebie!
- Przyniosłem ci coś na powitanie - oznajmił, wyciągając w jej stronę butelkę wina - ale
chyba buldożer byłby tu bardziej na miejscu! Ellie, chodź i popatrz.
Na progu pojawiła się rejestratorka z ośrodka. Była drobną, pulchną dziewczyną o dużych
piwnych oczach i lśniących czarnych włosach, ostrzyżonych na pazia.
- O Boże! - zawołała. - To przypomina gabinet okropności!
- Niełatwo jest znaleźć mieszkanie w tej okolicy, Ellie - wyjaśnił pospiesznie Ewan.
- Wiem, ale...
- Jest zupełnie ładne, naprawdę - przerwała jej Rowan. -Wymaga tylko drobnego
remontu i...
- Bomby? - zasugerował Matt.
Zachichotała. Przynajmniej Matt ma poczucie humoru.
- Czy przypadkiem nie powinieneś być teraz na dyżurze? - spytał Ewan, patrząc na niego
wymownie.
- Właśnie jestem. Mam przy sobie telefon komórkowy, więc nie musisz dawać mi do
zrozumienia, że zaniedbuję obowiązki - odparł Matt z irytacją. - Nie pojmuję... - ciągnął,
rozglądając się z niesmakiem po pokoju. - Chyba Hugh mógł postarać się o coś lepszego?
Kątem oka dostrzegła, że Ewan się czerwieni i uświadomiła sobie ze złością, że wynajęcie
tego mieszkania zawdzięcza jemu, a nie Hugh.
- Może zanieślibyście te walizki do sypialni, co, panowie? - odezwała się Ellie. - Rowan
pewnie jest zbyt zmęczona, żeby coś sobie ugotować, przyniosłam więc gulasz i szarlotkę.
Podgrzejemy gulasz i otworzymy wino. Być może po paru kieliszkach to miejsce wyda nam
się bardziej znośne.
- Jeśli to ma być naszym celem - Matt uniósł brwi – to chyba skoczę do pubu po całą
skrzynkę.
Rowan dostrzegła w oczach Ewana wyraz dezaprobaty.
- Niestety, nie mogę dotrzymać wam towarzystwa - oznajmił. - Mam sporo roboty w
domu...
- Która z pewnością może zaczekać - dodał Matt, schylając się po walizkę. - Zostań i
zjedz z nami kolację. Będziecie mieli z Rowan okazję, żeby lepiej się poznać.
Wyraz twarzy Ewana sugerował, że wolałby zostać poddany średniowiecznym torturom,
niż spędzić z nimi wieczór, ale zmusił się do uśmiechu i podążył za Mattem do sypialni.
- Boże, cóż to za życzliwy człowiek! - mruknęła Rowan z przekąsem.
- Pewnie jest zmęczony - odparła zdawkowo Ellie, ale Rowan miała wrażenie, że za jej
słowami kryje się jakaś tajemnica.
- Ellie...
- Masz dwadzieścia minut na toaletę, a potem podaję do stołu, dobrze?
Rowan kiwnęła głową, ale wróciła do salonu już po piętnastu minutach z powodu
panującego w łazience zimna.
- Jak minęła ci podróż? - spytała Ellie, podając jej talerz.
- Była dość męcząca - odparła Rowan. - A kiedy wysiadłam w Laith, doznałam
prawdziwego szoku. Nie spodziewałam się, że będzie tu tak zimno, nawet w styczniu.
- Jeśli tę pogodę nazywa pani mrozem, to czeka panią gorzkie rozczarowanie, kiedy
zacznie się prawdziwa zima - oznajmił Ewan. - Jesteśmy w północnej części Szkocji, a nie
w jakimś południowym hrabstwie.
- Skąd ten oficjalny ton, Ewan? - spytał Matt ze zdziwieniem. - Czyżbyś zapomniał, jak
ona ma na imię?
- Przepraszam, Rowan. Wciąż zapominam, że tworzymy szczęśliwą rodzinę - rzekł z
drwiącą miną.
Rowan głęboko westchnęła. Wiedziała, że jeśli usłyszy z jego ust jeszcze jedną
sarkastyczną uwagę, nie wytrzyma i zrobi mu piekielną awanturę.
- Moim zdaniem, dziś istotnie było dość chłodno - oświadczyła Ellie. - Prawdę mówiąc,
wcale bym się nie zdziwiła, gdyby spadł śnieg. Wtedy mielibyśmy pełne ręce roboty.
- Chodzi ci o wypadki drogowe? - spytała Rowan.
- Prawdziwym problemem są niedoświadczeni amatorzy wspinaczki, którzy
przyjeżdżają tu z południa zdobywać szczyty górskie - powiedział Matt z westchnieniem.
- Ale jaki to ma związek z nami? - spytała Rowan.
- Zawarliśmy umowę z Górskim Pogotowiem Ratunkowym - wyjaśnił Matt. - Jeśli
zdarza się jakiś wypadek w górach, jedno z nas bierze udział w akcji ratowniczej. To
chyba nie będzie dla ciebie zbyt kłopotliwe, prawda?
Rowan z trudem przełknęła kęs mięsa, który miała właśnie w ustach.
- Ależ... nie - odparła z promiennym uśmiechem.
Przecież współpraca z pogotowiem górskim wiąże się ze wspinaczką, pomyślała z
przerażeniem, a ja dostaję zawrotów głowy nawet na drabinie. Dlaczego Hugh mnie o tym nie
uprzedził?
- Gulasz jest wyśmienity, Ellie - oznajmił Matt. - Czy miałbym szansę na dokładkę?
Niech to diabli! - mruknął, słysząc sygnał telefonu komórkowego.
- Zapakuję ci trochę szarlotki - zaproponowała Ellie.
- Jesteś aniołem - zawołał radośnie, a Rowan zauważyła, że Ellie się rumieni.
Doszła do wniosku, że Ellie skrycie się w nim podkochuje. Matt miał wiele zalet, za które
można było go lubić, ale to, czy się kiedykolwiek ustatkuje i zdecyduje na życie
monogamisty, stało pod dużym znakiem zapytania.
- Dziękuję za wino i miłe powitanie, Matt - zawołała, kiedy zmierzał wraz z Ellie w
stronę drzwi.
- Zawsze do usług, piękna pani - odparł z czarującym uśmiechem.
Zaśmiała się, ale kiedy stojący na kominku zegar wybił wpół do jedenastej, spochmurniała.
Colin zapewne jest teraz w domu i je kolację w towarzystwie jakiejś kobiety...
Wszyscy uważali ich za doskonałą parę: on był świetnym księgowym, a ona - wspaniale
zapowiadającą się lekarką. Mieszkali razem przez dwa lata i Rowan myślała, że są szczęśliwi.
Jednakże pewnego dnia Colin stwierdził, że ich stosunki nie układają się najlepiej.
Irytowało go, kiedy zdyszana wpadała do domu w trakcie kolacji, podczas której miała
pełnić rolę pani domu. Miał dosyć wyrzucania nie wykorzystanych biletów do teatru tylko
dlatego, że poproszono ją o nagłe zastępstwo w pracy. Zaczęło dochodzić do drobnych
nieporozumień, które z czasem przerodziły się w konflikty. Pewnego wieczoru Colin
oznajmił, że więcej przyjemności sprawiłaby mu w łóżku książka medyczna niż ona, a
potem po prostu odszedł.
- Czy chcesz jeszcze trochę wina?
Spojrzała na Ewana nieprzytomnym wzrokiem, błądząc myślami gdzieś daleko.
- Tak, proszę - odrzekła cicho.
Napełniając jej kieliszek, Ewan doszedł do wniosku, że Rowan nie należy do klasycznie
pięknych kobiet Miała za krótki nos i zbyt szerokie usta, ale podobały mu się jej krótkie,
ciemne włosy o złotawym połysku. I nigdy przedtem nie słyszał tak zaraźliwego śmiechu.
Zdał sobie sprawę, iż jest bardzo wyczerpana i zrobiło mu się przykro na myśl o tym, że
potraktował ją tak szorstko.
- Miałaś męczący dzień - powiedział niepewnie.
W milczeniu kiwnęła głową. Spodziewał się, że, zgodnie ze słowami Hugh, nowa
lekarka jest dwudziestoośmioletnią, bywałą w świecie i doświadczoną kobietą, a miał przed
sobą dziewczynę, której wielkomiejskie pochodzenie zdradzał jedynie jej strój.
Zrobiła na nim wrażenie istoty delikatnej i wrażliwej. Poczuł nagły przypływ sympatii,
która szybko ustąpiła miejsca złości. Przecież Jenny też wydawała mu się osobą wzruszająco
delikatną, a w istocie była zupełnie inna.
- Mam nadzieję, że przywiozłaś jakieś odpowiednie ubrania - powiedział, obrzucając
drwiącym spojrzeniem jej wąską spódnicę i pantofle na obcasach. - Jeśli chcesz składać
pacjentom wizyty w takim stroju, już pierwszego dnia wylądujesz w szpitalu.
Gwałtownie uniosła głowę.
- Tego już za wiele! - warknęła. - Nie rozumiem, na czym polega twój problem...
- A ja nie rozumiem, po co przyjechałaś do Canny, ale jeśli spodziewasz się, że ta praca
będzie łatwiejsza niż w ekskluzywnej klinice, to spotka cię gorzkie rozczarowanie - rzekł
oschle.
- Doskonale wiem, w co się pakuję.
- Och, śmiem wątpić - odparł. - Ten ośrodek już dawno powinien zostać zburzony. Nasz
wiejski szpital nadaje się, zdaniem władz, do likwidacji, a najbliższy szpital z prawdziwego
zdarzenia znajduje się o dwie godziny jazdy stąd, w Fort William. Tak wygląda
rzeczywistość, moja droga.
- Nie jestem głupia - powiedziała, próbując zapanować nad wzbierającym w niej
gniewem. - Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że praca tutaj nieco różni się od...
- Nieco się różni? - powtórzył, patrząc na nią ironicznie. - Posłuchaj, młoda damo,
mamy tak niewielkie fundusze na lecznictwo, że kiedy potrzebny jest na przykład inkubator,
tutejsze kobiety i ich dzieci organizują wenty dobroczynne lub kwestę. Działając w ramach
Państwowej Służby Zdrowia, niemal każdego dnia musimy podejmować ważne decyzje,
mając marne zaplecze finansowe oraz świadomość, że jeśli coś się nie powiedzie, my
poniesiemy całą odpowiedzialność.
- A ty sądzisz, że ja boję się odpowiedzialności, tak?! - zawołała ze złością. - Skoro jesteś
tak cholernie pewny, że do niczego się nie nadaję, to dlaczego mnie zatrudniłeś?
- To Hugh cię zatrudnił. On tutaj jest szefem.
- A Matt? - spytała.
- Jego zadowoliłaby wytresowana szympansica, byleby miała zgrabne nogi.
- Jak śmiesz! - wybuchnęła, siniejąc z wściekłości.
- Śmiem, ponieważ nie jest nam potrzebny w zespole ktoś bezużyteczny, lekarz, który
nie da sobie rady bez sprzętu najnowszej generacji. Hugh popełnił błąd, a ja będę musiał
znosić twoje towarzystwo, dopóki sama nie stwierdzisz, że ta praca przerasta twoje
możliwości i z płaczem nie wrócisz do Londynu.
Ścisnęła mocno nóżkę kieliszka.
- Ty zarozumiały draniu! Na jakiej podstawie uznałeś mnie za nieudacznicę? Przecież
mnie nie znasz, nie widziałeś mnie przy pracy! A teraz posłuchaj, ty nadęty doktorku!
Jestem tu i zamierzam tu zostać, czy ci się to podoba, czy też nie, więc lepiej zacznij się do
tej myśli przyzwyczajać!
Zerwał się z krzesła. Dostrzegła na jego twarzy wściekłość i przez ułamek sekundy
myślała, że zamierza ją uderzyć.
- Domyślam się, że zaczynamy pracę o dziewiątej rano, tak? - powiedziała, patrząc mu
prosto w oczy.
Przytaknął niewyraźnym mruknięciem, a potem wybiegł z pokoju, omal nie wpadając
w drzwiach na Ellie.
- Co się stało? - spytała Ellie.
Rowan splotła dłonie, by powstrzymać ich drżenie.
- Właśnie dano mi niedwuznacznie do zrozumienia, że nie powinnam była tu
przyjeżdżać.
- Ewan ci to powiedział?! - wykrzyknęła Ellie zdziwiona.
- To i jeszcze więcej, ale nie mam ochoty tego powtarzać.
Ellie z westchnieniem pokręciła głową.
- Wiedziałam, że nie popierał twojej kandydatury, ale myślałam, że już się z tym pogodził.
Posłuchaj, on na pewno zmieni zdanie - dodała, widząc posępną minę Rowan. - Kiedy tylko
dotrze do niego, że przyjechałaś tu, kierując się najlepszymi pobudkami, od razu cię
zaakceptuje.
Rowan pospiesznie odwróciła głowę, by ukryć wymowne rumieńce. W głębi duszy
wiedziała, że przyjęła tę posadę tylko z powodu Colina. Gdy od niej odszedł, pragnęła uciec
jak najdalej, przenieść się gdzieś, gdzie nikt jej nie zna, by nie widzieć ludzi zerkających na
nią ze współczuciem. Gdy zobaczyła ogłoszenie o posadzie w Cannie, skorzystała z oferty tak
skwapliwie, jakby była dla niej ostatnią deską ratunku.
- Jutro rano porozmawiam z Hugh - powiedziała.
- Ale on wyjechał do Kanady na półroczny urlop naukowy -
oznajmiła Ellie. -
Uważał, że to odpowiedni moment, skoro ty masz zasilić nasz zespół. Czyżby ci o tym nie
wspomniał?
Rowan pokręciła głową. Wygląda na to, że Hugh nie powiedział jej o wielu rzeczach,
jednak przypominając sobie rozmowę kwalifikacyjną, nie była tym zaskoczona. Choć wydał
jej się człowiekiem bardzo sympatycznym, odniosła wrażenie, że wolałby przebiec milę, niż
wziąć udział w jakimkolwiek sporze. Jej usta wykrzywił ironiczny uśmiech. Tym razem
pokonał aż dwa tysiące mil.
- Ale przynajmniej Matt cię lubi - oznajmiła Ellie.
- Przecież jestem żywą kobietą, więc to jasne, że mnie lubi -
odparła Rowan, a
Ellie wybuchnęła śmiechem. - Jesteś w nim zakochana, prawda?
Ellie westchnęła.
- I co mi z tego? Jestem dla niego tylko kochaną, niezawodną Ellie. Może to i lepiej. Matt
lubi flirtować, a mnie dość łatwo można zranić.
- Zostaw to! - zawołała Rowan, widząc, że Ellie zaczyna zbierać ze stołu talerze. - Jutro
wszystko posprzątam.
- Jesteś pewna?
- Absolutnie. Dzięki za kolację i miłe powitanie - dodała Rowan, odprowadzając gościa
do drzwi. - Sprawiłaś mi dużą przyjemność.
- Och, to drobiazg - odparła Ellie z promiennym uśmiechem. - A co do Ewana... daj mu
trochę czasu. Na pewno zmieni zdanie.
- Zanim przejdę na emeryturę?
- Dobrze, że nie opuściło cię poczucie humoru - rzekła Ellie ze śmiechem.
Będzie mi ono bardzo potrzebne, pomyślała Rowan, wracając do salonu. Mieszkanie
przypomina norę, szef czmychnął do Kanady, a Ewan Moncrieff marzy tylko o dniu, w
którym wsadzi mnie do pociągu jadącego w kierunku Londynu.
- Och, Rowan, coś ty najlepszego zrobiła? - jęknęła rozdzierająco.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Może pan się już ubrać, panie Mackenzie - powiedziała z uśmiechem, ale kiedy
podchodziła do biurka, zmarszczyła czoło z zadumą. Wszystkie objawy wskazywały na to,
że pacjentowi nie dolega nic poważniejszego poza grypą, ale stan jego zdrowia dziwnie ją
zaniepokoił, choć nie wiedziała dlaczego. - Gdzie pan pracuje? - spytała, przeglądając jego
kartę.
- Na farmie Franka Shawa, w pobliżu Dunscaig - odparł, wychodząc zza parawanu. -
Przedtem pracowałem w radzie miejskiej, ale dwa lata temu zredukowali mnie. Praca na
farmie jest przyjemna i zdrowa. Cały czas przebywam na świeżym powietrzu.
- Skąd wzięły się te rany na pańskich rękach? - spytała.
- To wiąże się z moją pracą - wyjaśnił chłodno. - Nikt nie twierdzi, że uprawa ziemi jest
łatwym zajęciem.
Kiwnęła głową.
- Mam nadzieję, że szczepi się pan przeciw tężcowi?
- Nigdy tego nie zaniedbuję.
Sprawdziła datę ostatniego szczepienia. Wszystko się zgadza. Pomyślała, że jej obawy są
niczym nie uzasadnione, ale...
- Chciałabym zbadać pana krew, panie Mackenzie. Nie ma powodu do niepokoju - dodała
pospiesznie, widząc, że pacjent wyraźnie blednie. - To zwykłe, rutynowe badanie...
- Czy nie może pani po prostu zapisać mi tego antybiotyku, który doktor Ewan dał
Fergusowi Innesowi, kiedy miał identyczne objawy?
- Może doktor Ewan tak by postąpił, ale ja mimo wszystko chcę zbadać pańską krew.
Alec Mackenzie zerwał się z krzesła.
- Chyba przyjdę tu jutro, kiedy będzie doktor Ewan. Nie chciałem pani urazić...
- Nie jestem wcale urażona - oznajmiła, choć czuła wypieki na policzkach - ale naprawdę
zalecam panu zrobienie tego badania. Z pewnością doktor Ewan podzieli moje zdanie.
Wahał się przez chwilę, a potem ruszył w stronę wyjścia.
- Nie mam dziś czasu.
- Panie Mackenzie... - zawołała, lecz zniknął za drzwiami.
To był trzeci pacjent, który dał jej wyraźnie do zrozumienia, że woli, by leczył go Ewan.
Wiedziała, że pacjenci przyzwyczajają się do lekarza i nie lubią zmian. Tym razem miała
jednak wrażenie, że kryje się za tym coś więcej. Powoli wyszła z gabinetu i od razu natknęła
się na Ewana, który prowadził burzliwą rozmowę z Ellie.
- Co to znaczy, że Bob King się nie zgłosił? - pytał podniesionym głosem. - Miał dziś
przyjść na badania!
- Ale nie przyszedł, Ewan.
- Więc do niego zadzwoń! Powiedz, że chcę go tu jutro widzieć, i nie przyjmę żadnych
wykrętów. Przecież on jest po operacji serca!
- Spróbuję, ale wiesz, jaki jest Bob. Nie lubi zostawiać sklepu bez opieki.
- Powiedz mu, że jeśli jego tyłek nie znajdzie się jutro rano na krześle w moim gabinecie,
to przyjdę do tego sklepu i... On już będzie wiedział, co to znaczy.
- Zwymyślasz go w obecności jego klientów! - powiedziała Ellie, chichocząc.
Obdarzył Ellie promiennym uśmiechem. Rowan pomyślała z rozdrażnieniem, że do niej
nie uśmiecha się tak przyjaźnie.
- Za dziesięć minut odbędzie się odprawa lekarzy w pokoju dla personelu, Rowan -
oznajmił.
- Jakże mogłabym o tym zapomnieć - odparta słodkim głosikiem.
- Ellie powiedziała mi, że nie wypełniłaś druku zamówień.
- A nie powiedziała ci również, że zamierzam to zrobić dziś po południu?
Zmrużył oczy, ale się nie odezwał. Punkt dla mnie, pomyślała, mijając go w drodze do
pokoju dla personelu.
Ostatnie dwa tygodnie były istnym koszmarem. Od czasu do czasu Ewan bywał dla niej
miły, lecz takie momenty zdarzały się rzadko, i za każdym razem rekompensował to później
jakąś sarkastyczną uwagą. Miała już tego serdecznie dosyć.
- O czym myślisz? - spytała Ellie, wchodząc do pokoju.
- Nie uwierzyłabyś, gdybym ci zdradziła swoje prawdziwe myśli - odparła Rowan,
włączając czajnik i wyjmując kubki.
Ellie westchnęła.
- Więc wasze stosunki z Ewanem się nie poprawiły?
- Nie - mruknęła Rowan, wsypując kawę do kubków.
- On jest naprawdę dobrym lekarzem.
Musiała przyznać jej rację. Nigdy nie dostrzegła na jego twarzy najmniejszej oznaki
zniecierpliwienia, kiedy rozmawiał z pacjentami, i to bez względu na czas trwania wizyty.
W klinice Meiville czas nie grał roli, ponieważ pacjenci płacili za poradę - i to znaczne
sumy. Jednak w przypadku Ewana pobudki materialne nie odgrywały żadnej roli. On na-
prawdę interesował się ludźmi i traktował każdego z należną mu uwagą. Pomyślała z żalem, że
chyba tylko ona jest wyjątkiem od tej reguły.
Ellie zamknęła drzwi i usiadła.
- Ewan jest trudny - oznajmiła. - Miał taką dość dziwną przyjaciółkę, ale...
- Musiała być dziwna, skoro się z nim spotykała.
- Och, przestań, Rowan, przecież on jest bardzo atrakcyjny! - zawołała Ellie ze śmiechem.
- Gdyby tylko skinął na mnie palcem, nie potrafiłabym mu odmówić!
- Ja na pewno bym mu nie uległa - oświadczyła Rowan.
- Jedyną kobietą, z którą łączyły go naprawdę bliskie stosunki, była Jenny Hannay -
ciągnęła Ellie. - Przyszła do nas przed czterema laty, tuż po ukończeniu studiów, i od razu
stali się parą. Prawdę mówiąc, wszyscy myśleliśmy, że się pobiorą.
- I co się stało? - spytała Rowan, doskonale wiedząc, że prowokuje Ellie do plotkowania.
Bardzo jednak chciała zrozumieć skomplikowaną osobowość Ewana.
- Tak naprawdę nikt nie wie... co w tym gnieździe plotek wydaje się prawdziwym
cudem. Jenny po upływie roku przeniosła się gdzieś na południe. Ponieważ cieszyła się
ogólną sympatią, wszyscy podejrzewali, że wyjechała z winy Ewana.
- A może tak właśnie było? Znając go tak dobrze jak ja...
- Kogo znasz tak dobrze?
Słysząc za plecami głos Ewana, Rowan spąsowiała.
- Och... nikogo - odparła zażenowana, zastanawiając się, ile z ich rozmowy mógł
usłyszeć. - Po prostu gawędzimy...
- Gdzie jest Matt? - spytał Ewan.
- Nie mam pojęcia. Nie jestem jego niańką..'
- Czyją niańką? - spytał Matt, wchodząc do pokoju.
- Twoją - wyjaśniła Rowan. - A z tego, co słyszałam, bardzo by ci się przydała!
- Czy zgłaszasz się na ochotnika? - spytał żartobliwie.
Odprawa nie trwała zbyt długo. Kiedy skończyli omawiać przypadki chorobowe pacjentów
i metody ich leczenia, Ewan powiedział:
- Skoro nie macie już do mnie żadnych spraw, to Ellie prosiła, żebym...
- Ja mam - oznajmiła Rowan. Choć dostrzegła na twarzy Ewana zniecierpliwienie,
postanowiła brnąć dalej. - Chciałabym otworzyć poradnię dla kobiet - oznajmiła.
- To dobry pomysł, ale bez szans powodzenia - odparł Ewan. - Otóż Ellie mówi, że nie
jest w stanie prowadzić na bieżąco dokumentacji, ponieważ niektórzy nie składają w porę
zamówień...
- Chwileczkę - przerwała mu obcesowo Rowan. - Czy nie moglibyśmy przedyskutować
mojego pomysłu?
- To nie ma sensu - oświadczył spokojnie. - Już powiedziałem, że się nie uda. No więc te
druki...
- Och, wypchaj się tymi swoimi drukami! - Straciła panowanie nad sobą. - Odrzucasz ten
pomysł tylko dlatego, że pochodzi ode mnie!
- Nie! Posłuchaj, Rowan, nie potrafię nawet zliczyć przypadków, kiedy pacjentka
mówiła: „Myślałam, że ból po prostu sam minie" albo „Nie mogłam przyjść wcześniej, bo
nie miał kto zaopiekować się dziećmi i mężem". Skoro nie zgłaszają się w porę z poważnymi
dolegliwościami, jaką, twoim zdaniem, miałabyś szansę, żeby ściągnąć je na badania
okresowe?
- Czy nie mogłabym przynajmniej spróbować? - spytała. - Może kobiety chętniej
przyjdą po poradę do lekarki niż do lekarza?
- Ona trafiła w sedno, Ewan - stwierdził Matt.
- Pozwól mi spróbować, Ewan. Proszę, tylko przez dwa miesiące. A jeśli przegram,
sama przyznam się do porażki.
Ewan głośno westchnął.
- Dobrze, spróbuj. I uwierz mi, że z całego serca życzę ci powodzenia. Mamy tu o wiele za
dużo przypadków nowotworu szyjki macicy tylko dlatego, że kobiety nie zgłaszają się na
badania profilaktyczne. Chyba po prostu nie rozumieją, że krótka chwila krępującego badania
jest niewielką ceną za własne życie.
Po odprawie Matt poszedł się przespać przed wieczornym dyżurem; Rowan i Ewan
zostali sami.
- Naprawdę chciałbym, żeby ci się powiodło – powiedział Ewan. - Jakiś czas temu też
wpadłem na ten pomysł.
- Czyżby to dowodziło, że wielkie umysły myślą podobnie?
Uśmiechnął się posępnie.
- Niestety, istnieje inne powiedzenie, które nie jest chyba zbyt optymistyczne.
- Czy chodzi ci o to, że głupcy rzadko są odmiennego zdania? - spytała ze śmiechem.
- Właśnie. Jak ci się tutaj pracuje?
- Doskonale.
- Nie masz żadnych problemów?
Miała ochotę powiedzieć mu o Alecu Mackenzie, ale szybko się rozmyśliła.
- Nie, wszystko w porządku.
- Po klinice nasz ośrodek wydaje ci się pewnie bardzo zacofany?
- Ależ skąd - skłamała, przypominając sobie aparaturę medyczną, jaką dysponowała
klinika. Tam można było w ciągu jednego dnia przeprowadzić badanie krwi, wykonać
zdjęcie rentgenowskie, a nawet tomografię. Tutaj doprowadzał ją do szału system odsyłania
pacjentów do specjalistów w Fort William oraz związana z tym biurokracja.
- Więc nie masz problemów, tak? - spytał ponownie.
Moim jedynym problemem jesteś ty...
- Nie - odparła i pospiesznie ruszyła w kierunku drzwi.
- Rowan...
Kolej na następne docinki, pomyślała, powoli odwracając się w jego stronę.
- Wiem, że to kłopotliwe zajęcie, ale dobrze byłoby, gdybyś jeszcze dzisiaj wypełniła te
druki.
Jego słowa zupełnie ją zaskoczyły. Czyżby tylko tyle miał jej do powiedzenia?
Żadnych sarkastycznych uwag? Nie mogła w to uwierzyć. Idąc do swego gabinetu, doszła
do wniosku, że choćby nawet dożyła setki, to i tak nie zrozumie, jakie pobudki kierują tym
człowiekiem.
Dochodziła piąta, kiedy kończyła wypełniać formularze.
- Och, wspaniale, że jeszcze jesteś! - zawołał Matt, wchodząc do jej gabinetu. - Właśnie
przyszły z laboratorium wyniki, na które czekał Ewan. Czy po drodze mogłabyś mu je
podrzucić i dowiedzieć się, co o nich sądzi? Chyba skończył wizyty domowe, więc pewnie
już będzie u siebie.
- Ale ja mam dzisiaj dyżur pod telefonem, Matt.
- A ja mam zaraz pacjentów. Posłuchaj, zawiezienie ich nie zajmie ci więcej niż
piętnaście minut. To chyba nie jest zbyt wielkie poświęcenie, co?
Może nie dla ciebie, pomyślała. Wiedziała, czego może się teraz spodziewać po
Ewanie, skoro wcześniej był taki miły.
- Czy nie mógłbyś doręczyć mu tego sam, Matt?
Pokręcił głową lekko zirytowany.
- Czy nie mogłabyś podjąć próby nawiązania z Ewanem poprawnych stosunków? -
spytał. - Wiem, że jest porywczy i ma ostry język. Zapewniam cię jednak, że gdybym
wpadł w jakieś tarapaty, to do niego pierwszego zwróciłbym się z prośbą o pomoc.
- Każdy ma prawo raz popełnić błąd.
- Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że sama nie jesteś bez winy?! - zawołał ze złością,
rzucając dokumenty na jej biurko. - Zastanów się nad tym, odwożąc mu te wyniki.
Kiedy wyszedł, zagryzła mocno wargi. Może istotnie w ciągu ostatnich dwóch tygodni jej
reakcje bywały niekiedy przesadne. Może dobrze by było, gdyby wyjaśnili sobie kilka
spraw...
Nie zastała go jednak w domu.
- Doktor Moncrieff powinien niedługo wrócić! – zawołała zza płotu sąsiadka. -
Widziałam, jak wchodził do pani Fielding, a to chyba jego ostatnia wizyta. Zawsze chowa
klucz pod doniczką. Na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu, jeśli wejdzie pani do
środka. Przecież nie zamierza go pani okraść, prawda?
Wahała się przez chwilę. Był chłodny wieczór, a myśl o tym, że miałaby czekać na Ewana
w samochodzie, nie wydawała jej się zachęcająca. Po chwili namysłu wyjęła klucz spod
doniczki. Kiedy znalazła się w mieszkaniu, doszła do wniosku, że na miejscu włamywacza
bezzwłocznie by stąd czmychnęła.
Salon wyglądał tak, jakby nawiedziła go jakaś klęska żywiołowa. Na podłodze walały się
książki i różne części garderoby, pod krzesłami stały talerze z resztkami jedzenia, a na
kominku pyszniła się kolekcja brudnych kubków.
Kuchnia wyglądała jeszcze gorzej. W zlewie straszyła sterta brudnych garnków i patelni,
stół zaśmiecały puste opakowania po herbatnikach i nie dojedzone puszki fasoli, a na
jednym z krzeseł stał rondel z resztkami jakiejś potrawy, która wzbudziła w niej obrzydzenie.
Doszła do wniosku, że nie powinno jej to dziwić. Trudno oczekiwać, że człowiek, który
nie przywiązuje wagi do stroju, będzie dbał o wygląd własnego domu.
- Och, Ewan, Ewan - mruknęła, kręcąc głową, a potem odruchowo sięgnęła po płyn do
zmywania naczyń.
Kiedy zobaczył na podjeździe przed domem samochód Rowan, cicho zaklął. Przez całe
popołudnie marzył o spokojnym, błogim wieczorze, a teraz jego nadzieje okazały się płonne.
Wiedział, że tylko jakaś nie cierpiąca zwłoki sprawa mogła sprowadzić Rowan w jego
progi. Kiedy nie zastał jej w salonie, zmarszczył czoło. Zastanawiał się, gdzie też ona może
być i co się stało z naczyniami, które zazwyczaj zaśmiecały ten pokój.
Gdy otworzył drzwi do kuchni, znalazł odpowiedź na oba pytania. Na suszarce lśniły
czyste naczynia, a przy zlewie stała Rowan, która miała zakasane rękawy i cicho coś nuciła.
Ewan lekko się uśmiechnął. Już dawno kuchnia nie wyglądała tak przytulnie i schludnie.
Nagle przypomniał sobie Jenny i uśmiech na jego ustach zamarł. Od trzech lat wiódł
spokojne, uporządkowane życie i nie życzył sobie, by ktokolwiek mu je zakłócał.
Zrobił krok do przodu. Rowan gwałtownie się odwróciła.
- Ewan! - zawołała ze śmiechem. - Omal nie przyprawiłeś mnie o atak serca!
- Co ty tu robisz? - spytał z kamienną twarzą.
- Twoja sąsiadka powiedziała mi, gdzie chowasz klucz...
- Nie pytam o to, jak się tu dostałaś, ale o to, co tu robisz.
- Teraz wycieram talerze - wyjaśniła zaniepokojona. - Muszę przyznać, że twoja kuchnia
jest wspaniałą reklamą dla lekarza - dodała z uśmiechem. - Dziwne, że nie padłeś jeszcze ofia-
rą salmonelli...
- Do cholery, to nie twoja sprawa! Mieszkam i żyję tak, jak mi się podoba! - zawołał,
wyrywając ścierkę z jej rąk. - Nikt cię tu nie zapraszał.
Spojrzała na niego niepewnie.
- Przepraszam, jeśli uważasz, że się tu wdarłam...
- Nikt cię też nie prosił, żebyś robiła tu porządki. Nie potrzebuję sprzątaczki ani
zastępczej matki. Nie zamierzam też wiązać się z żadną kobietą...
Jej policzki poczerwieniały.
- Jesteś arogancki i zarozumiały! - wykrztusiła z oburzeniem. - Być może masz jakieś
zalety, ale uprzejmość na pewno nie jest jedną z nich!
Na jego twarzy malowały się sprzeczne uczucia.
- Rowan, myślę...
- Ty wcale nie myślisz! Ty po prostu otwierasz usta i wypowiadasz pierwszą obraźliwą
uwagę, jaka przyjdzie ci w tym momencie do głowy!
- Rowan...
- Matt poprosił mnie, żebym przywiozła ci te wyniki badań i dowiedziała się, co o nich
sądzisz. Pomyślałam więc, że zamiast bezczynnie czekać na twój powrót, w czymś ci
pomogę. Sądziłam, że... będziesz mi choć trochę wdzięczny, ale się pomyliłam.
Zapewniam cię, że więcej nie popełnię takiego błędu!
Nie zdążył odpowiedzieć, bo chwyciła płaszcz i wybiegła.
Nikt mnie jeszcze nie doprowadził do takiej furii, myślała, wkładając kluczyki do stacyjki.
Nawet gdyby smażył się w piekle czy powoli przypiekał na rożnie, nie sprawiłoby mi to wy-
starczającej satysfakcji. Może istotnie nie powinnam była sprzątać tej jego wspaniałej
posiadłości; może on lubi żyć w chlewie, ale nie ma prawa posądzać mnie o to, że...
- Och, do cholery, zapalaj! - warknęła, gdy silnik nagle zamilkł. Kiedy w końcu
zaskoczył, odetchnęła z ulgą.
Nagle usłyszała natarczywe stukanie w okno i zobaczyła za szybą Ewana.
- Czyżby przyszła ci do głowy jakaś nowa obelga? - spytała opryskliwie, opuszczając
szybę.
- Myślę, że... jestem ci winien przeprosiny.
- I uważasz, że to wystarczy?
- Posłuchaj... Nie bardzo umiem przepraszać...
- To dziwne - odparła chłodno. - Biorąc pod uwagę braki w twoim wychowaniu,
powinieneś mieć w tej dziedzinie duże doświadczenie.
- Proszę cię, zostań na kolacji... Może porozmawiamy.
- Nie obawiasz się o swoje bezpieczeństwo? - spytała. - Nie boisz się, że twój
nieodparty urok tak mnie oszołomi, że rzucę się na ciebie, zedrę z ciebie ubranie i cię
zgwałcę?
- W takim razie powinnaś wejść. Czeka mnie chyba zabawny wieczór.
Patrzyła na niego przez chwilę, a potem mimowolnie się uśmiechnęła.
- Jesteś po prostu nieznośny.
- Wiem o tym i naprawdę cię przepraszam. Proszę, wejdź.
- Podaj mi choć jeden powód, dla którego miałabym to zrobić.
- Podam ci aż trzy. Po pierwsze, chyba powinniśmy wyjaśnić sobie kilka spraw; po
drugie, kompletnie zesztywnieje mi kark, jeśli dłużej będę z tobą rozmawiał w tej pozycji, a
po trzecie, mamy bardzo ciekawskie audytorium.
Rowan obejrzała się i zobaczyła panią Ross, która obserwowała ich z wyraźnym
zainteresowaniem.
- No dobrze - rzekła Rowan - ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Zawrzemy układ.
- Układ? - powtórzył.
- Wiem, że mnie tutaj nie chcesz... dałeś mi to wyraźnie do zrozumienia... ale jeśli
przyrzekniesz, że od tej pory będziesz oceniał mnie wyłącznie na podstawie mojej pracy, to
solennie obiecuję, że... nie będę próbowała cię uwieść.
Jego twarz rozjaśnił radosny uśmiech.
- Zgadzam się na pierwszą część umowy, jednak nie będę obstawał przy drugiej. Może
wyglądam na idiotę, ale nie jestem kompletnym głupcem! - Uśmiech i pogodne spojrzenie
Ewana podziałały na Rowan zniewalająco.
Nie przyjechałaś tutaj w pogoni za kolejnym związkiem, powiedziała sobie, lecz w
nadziei, że praca z nowymi ludźmi pomoże ci zapomnieć o Colinie. Naprawdę nie powinnaś
wiązać się z kimś takim jak Ewan, pomyślała i wysiadła.
- Zajrzyj do lodówki. Może znajdziesz w niej coś, co nadawałoby się na kolację -
powiedział, wieszając jej płaszcz na drzwiach do salonu.
W lodówce ujrzała jedynie kilka jajek, karton mleka, cztery kromki chleba i żałosny
kawałek spleśniałego sera.
- Czy coś znalazłaś? - spytał, stając w drzwiach kuchni.
- Mamy do wyboru jajka na grzance, makaron na grzance lub fasolę na grzance - odparła.
- Podejrzewam, że gdybyśmy zjedli cokolwiek innego z twoich zapasów, wylądowalibyśmy
w szpitalu.
- Mogę skoczyć po rybę z frytkami...
- Nie grozi nam śmierć głodowa. Więc co wybierasz: jajka, makaron czy fasolę?
- Masz zamiar sama to przyrządzić?
- Jeśli to jest dowodem twoich kulinarnych zdolności - uniosła patelnię, którą przed
chwilą namoczyła w zlewie - to zapewne tak będzie rozsądniej, nie sądzisz? Chyba że
czujesz się zagrożony moją propozycją?
Uśmiechnął się szeroko.
- Przecież sam o to prosiłem.
- Owszem. Więc co mam przygotować?
- Jajka na grzance. Czy mógłbym ci w czymś pomóc? - spytał, kręcąc się nerwowo w
progu. - Bo przecież zaprosiłem cię na kolację, a teraz ty ją przygotowujesz.
- Nie robiłabym tego, gdybym nie chciała, - odparta ze śmiechem- - Nie jestem aż taka
wspaniałomyślna. A może zajrzałbyś tymczasem do tych papierów od Matta?
- Mam chyba kawałek sera i herbatniki do kawy - powiedział Ewan po kolacji,
sprzątając ze stołu talerze.
- Poproszę tylko herbatniki - odparła. - Widziałam ten ser.
- Czyżby był niezbyt świeży?
- On mógłby wyjść z lodówki o własnych siłach!
Jego twarz rozjaśnił uśmiech, a Rowan szybko odwróciła wzrok. Ten człowiek
zamienił ostatnie dwa tygodnie jej życia w istne piekło, znieważał ją przy każdej
okazji... a teraz zdała sobie sprawę, że zaczyna go lubić. Z dezaprobatą pokręciła głową.
- Ja przygotuję kawę - powiedział - a ty idź do salonu i, jeśli chcesz, nastaw jakąś
płytę.
Z ulgą opuściła kuchnię. Przeglądając płyty, doszła do wniosku, że Ewan ma szerokie
zainteresowania. Jego kolekcja obejmowała muzykę klasyczną, rozrywkową i jazzową oraz
pieśni ludowe. Wybrała nagranie Dinah Washington, a potem usiadła, stwierdzając, że salon
wygląda teraz o wiele schludniej.
- Czy sądzisz, że polubisz pracę w Cannie, czy też może jest jeszcze za wcześnie, by
cokolwiek sądzić? - spytał Ewan, wchodząc do salonu z kawą i herbatnikami.
- Będę bardziej zadowolona, kiedy ludzie przyzwyczają się do mojej obecności -
odparła. - W tej chwili wystarczy, że kichnę, a wszyscy już o tym wiedzą!
- Podejrzewam, że ludzie nigdy do końca nie przestaną się tobą interesować.
Spojrzała na niego z przerażeniem.
- Ty żartujesz, prawda?
- To mała społeczność i ludzie ciągle będą się interesować tobą i tym, co robisz.
- Czy to znaczy, że znana życzliwość szkockich górali to nic innego niż zwykłe
wścibstwo?
~ Czasami może to tak wyglądać, ale pamiętaj, że to tylko wtykanie nosa w cudze
sprawy uratowało niejedną samotną starszą osobę, która przez wiele dni mogłaby leżeć
złożona chorobą, gdyby jakaś „wścibska" sąsiadka nie stwierdziła, że tego ranka jej
nie widziała.
Rowan westchnęła.
- Pewnie masz rację, ale ja nie jestem do tego przyzwyczajona i chyba nie chciałabym się
przyzwyczaić.
- Jednak będziesz musiała, jeśli zamierzasz tu zostać - oznajmił, uważnie jej się
przyglądając.
- Czy ty zawsze tu mieszkałeś? - spytała.
- Musiałem wyjechać na staż, ale wiedziałem, że wrócę.
- Więc masz tutaj rodzinę?
- Nie. Mój ojciec był rybakiem; utonął, gdy miałem siedem lat. Kiedy miałem trzynaście,
moja matka umarła na zapalenie opon mózgowych.
- Przykro mi...
- To właśnie śmierć matki zadecydowała o wyborze mojego zawodu. Postanowiłem
wówczas, że zrobię wszystko, żeby nikt więcej nie umarł z powodu braku fachowej opieki.
- Ale pewnie od czasu do czasu tęsknisz za szerszymi perspektywami?
- Nie, i nikt nie zmusi mnie do opuszczenia tych stron.
- Rozumiem - odparła niezupełnie zgodnie z prawdą.
Choć okolice Canny były piękne, nie wyobrażała sobie, że mogłaby spędzić tu resztę życia.
- Taka postawa zapewne utrudnia ci życie towarzyskie.
- To zawód lekarza utrudnia nam życie towarzyskie - odparł Ewan. - Powinny go
wykonywać jedynie osoby, które potrafią znosić ciągłe przekładanie spotkań, zakłócanie
proszonych kolacji...
Dobrze to znam z doświadczenia, pomyślała Rowan.
- Więc jak radzisz sobie z nawałem pracy i życiem towarzyskim? - spytała.
- Doszedłem do wniosku, że lepiej się nie wiązać. W ten sposób redukuje się do
minimum bolesne rozczarowania. - Zmarszczył czoło. - Sam nie wiem, dlaczego ci to
wszystko mówię. Zazwyczaj nie opowiadam o sobie.
- Bo jestem cierpliwym słuchaczem - oświadczyła Rowan z uśmiechem.
- Mówiąc szczerze, jesteś raczej niebezpieczną kobietą.
- Ja? - spytała ze zdziwieniem. - Dlaczego?
- Bo udało ci się dowiedzieć o mnie więcej w ciągu jednej godziny niż wielu ludziom w
przeciągu całego życia.
- Wobec tego chyba lepiej wyjdę, zanim powiesz mi coś, czego potem będziesz żałował
- zawołała ze śmiechem.
- Masz rację - powiedział, sięgając po jej płaszcz.
- Ja tylko żartowałam. A co z wynikami tych badań, o których miałeś wyrazić swoją
opinię?
- Zrobiłem adnotacje na marginesie, kiedy byłaś w kuchni - wyjaśnił, wręczając jej
dokumenty.
- Ale, Ewan...
- Dziękuję za kolację i porządki. To... bardzo uprzejme z twojej strony.
- Drobiazg...
Nie dał jej szansy na dokończenie zdania, niespodziewanie zatrzaskując za nią drzwi
frontowe. Po części z rozbawieniem, a po części ze złością zdała sobie sprawę, że po raz
pierwszy została wyrzucona z czyjegoś domu.
Doszła do wniosku, że Ewan jest najdziwniejszym mężczyzną, jakiego spotkała. Pod
kolczastą jak u kaktusów powłoką kryło się...
Nie powinno cię obchodzić, co tam się kryje!
ROZDZIAŁ TRZECI
Widząc wyprzedzający ją samochód Ewana, Rowan zmarszczyła brwi.
- Myślałam, że to ja mam dzisiaj wizyty domowe, a ty masz wolne - powiedziała, kiedy
do niej podszedł.
- To prawda, ale Wilsonowie są też moimi znajomymi, więc często do nich wpadam. Jeśli
ci to przeszkadza, mogę przyjechać później...
- Wcale mi nie przeszkadza - skłamała, kręcąc głową.
Przez ostatni tydzień Ewan dotrzymywał obietnicy i istotnie osądzał wyłącznie jej pracę, ale
w jego obecności czuła się skrępowana. Ilekroć podczas odpraw na niego spojrzała, widziała,
że nie spuszcza z niej oczu, a kiedy tylko się obejrzała, zawsze był w jej pobliżu. Czuła się
tak, jakby siedziała na bombie zegarowej i czekała na wybuch.
- Może dalej pójdziemy pieszo? - zaproponował. - To niedaleko, a przy sposobności
spacer na świeżym powietrzu.
- Ja też chętnie się przejdę - odparła. - Każdy pacjent, którego odwiedzam, niemal na siłę
karmi mnie ciastkami i poi herbatą, więc niedługo będę gruba jak beczka!
- Szczerze mówiąc, mogłabyś trochę przytyć.
Ku swej irytacji poczuła, że się czerwieni.
- Tak czy owak, mam zamiar znacznie ograniczyć korzystanie z tych poczęstunków -
powiedziała stanowczo.
- Nie rób tego - rzekł z niekłamanym niepokojem. - Będziesz zdumiona, jak wiele można
się dowiedzieć przy filiżance herbaty. Możesz poznać trapiące pacjenta zmartwienia, których
inaczej nie miałby odwagi ci wyjawić.
- Ale czy muszę przez cały czas jeść, żeby poznać prawdę? Bo jeśli tak, to niebawem
sama będę wymagała leczenia!
Uśmiechnął się pogodnie.
- No dobrze, pozwalam ci zrezygnować z ciastek, ale przyjmij filiżankę herbaty czy kawy
i pogadaj chwilę z pacjentem.
Była piękna pogoda. Nad głowami mieli błękitne, bezchmurne nieboga pod stopami
chrzęściła zmarznięta ziemia.
- Cóż za wspaniały widok - mruknęła Rowan, osłaniając oczy przed promieniami słońca.
Za połyskującą taflą jeziora Loch Shiel wznosiły się wysokie wzgórza.
- To bardzo zwodniczy widok. Wiele osób, decydując się na przeprowadzkę w te strony,
nie bierze pod uwagę klimatu. Zwykle wystarczy kilka ostrych zim i zmykają z powrotem na
południe - powiedział, a widząc, że Rowan wyraźnie zrzedła mina, dodał: - Mówiąc „wiele
osób", nie miałem na myśli ciebie.
- Dziwi cię moja reakcja? Od chwili przyjazdu nieustannie dajesz mi do zrozumienia, że
jestem tu intruzem.
- Przecież zawarliśmy układ, prawda? I mam zamiar dotrzymać słowa, a co do twojej
obietnicy... - Uśmiechnął się przewrotnie. - Żyję nadzieją, że jej nie dotrzymasz.
- Obawiam się, że będziesz musiał długo czekać - odparła nonszalancko, a słysząc
wybuch jego śmiechu, przyspieszyła kroku. To zupełnie absurdalne, że ten człowiek tak na
mnie działa, pomyślała ze złością. Czasem miałabym ochotę go udusić, a po chwili...
- Powiedz mi coś o panu Wilsonie - poprosiła, zmieniając temat.
- Ma osiemdziesiąt pięć lat, a jego żona, Tilly - osiemdziesiąt dwa. Mieszkają tu od dnia
ślubu; uprawiają ziemię.
- A pan Wilson ma raka płuc?
- Tak.
Zapewne zadałaby mu kolejne pytanie dotyczące pacjenta, gdyby jej wzroku nie
przyciągnął domek przypominający reklamę Szkockiego Biura Podróży. Był mały, pobielony
i cudownie położony. To wspaniałe wrażenie psuła tylko obecność wielkiego i nieprzyjaźnie
usposobionego kozła, uwiązanego na postronku w ogrodzie.
- Czyżby opuściła cię odwaga? - spytał Ewan z rozbawieniem, widząc, że Rowan omija
zwierzę szerokim łukiem.
- Po prostu jestem ostrożna - odparła.
- Nie spodziewałam się ciebie, Ewan! - zawołała stojąca na progu domu staruszka. - Kim
jest ta miła nieznajoma? - spytała, spoglądając na Rowan lśniącymi z ciekawości oczami.
- To doktor Rowan Sinclair.
Tilly wyraźnie zmarkotniała.
- A ja już myślałam, że w końcu znalazłeś sobie miłą młodą damę - rzekła z
westchnieniem. - Czy ty się już nigdy nie ustatkujesz i nie ożenisz, chłopcze?
- Tilly, jakże mógłbym to zrobić, skoro moja wybranka jest już mężatką? - odparł ze
smutkiem.
Obie kobiety spojrzały na niego ze zdziwieniem.
- Powiem tylko tyle, że skoro cię odrzuciła, to musi być bardzo głupią kobietą -
oświadczyła pani Wilsen.
- Nie nazwałbym cię głupią kobietą, Tilly.
- Mnie?
- A z kim innym chciałbym się ożenić, Tilly? To przecież ty pieczesz najlepsze rożki po
tej stronie góry- powiedział z szerokim uśmiechem.
- Och, daj spokój! - zawołała staruszka ze śmiechem. - Wejdźcie do środka. Geordie jest
w swojej sypialni.
Nawet student pierwszego roku medycyny zorientowałby się, że Geordie Wilson jest
ciężko chory. Miał pożółkłą skórę i oddychał z wysiłkiem. Rowan szybko go zbadała, a
potem spojrzała pytająco na milczącego Ewana.
- Czy przywiozła pani te pigułki? - spytała pani Wilson.
Rowan kiwnęła głową i wręczyła jej leki.
- Z pewnością nie odmówicie filiżanki herbaty - powiedziała gospodyni, wyprowadzając
ich z sypialni męża. - Ewan, przed chwilą wyjęłam z pieca świeże rożki.
Rowan z trudem zapanowała nad irytacją. Nie miała wcale ochoty na herbatę. Chciała
tylko dowiedzieć się, dlaczego na zapadniętej piersi pana Wilsona nie dostrzegła blizn po
operacji chirurgicznej ani dowodów na to, że był poddany chemioterapii. Na dworze chwyciła
Ewana za ramię.
- Czy leczenie tego człowieka polega jedynie na podawaniu mu środków
przeciwbólowych?
- A co innego byś zaproponowała?
- Na litość boską, dlaczego mam ci tłumaczyć takie rzeczy?! - zawołała z oburzeniem. -
Przecież on powinien leżeć w szpitalu!
Ewan głęboko westchnął.
- Nie pomoże mu ani interwencja chirurga, ani chemioterapia. To zbyt zaawansowane
stadium raka.
- Może chemioterapia nie wyleczyłaby go, ale przynajmniej poprawiłaby jego stan na
tyle, żeby przeżył resztę...
- Posłuchaj, jeśli zastosujemy takie leczenie, jakie proponujesz, to jak długo Geordie
jeszcze pożyje?
- Jestem lekarzem, a nie prorokiem! - odparła. - Nikt nie jest w stanie tego przewidzieć.
- Ale mniej więcej?
- Jakieś trzy, cztery miesiące - odparła po chwili namysłu.
- Przy odrobinie szczęścia, dwa do trzech tygodni.
- Bzdura...
- Mylisz się. Jego dni są policzone, lecz jeśli znajdzie się w szpitalu, z dala od swego
otoczenia i kochanej osoby, umrze znacznie szybciej.
- Ale nie wiesz tego na pewno, a podejmowanie takich decyzji jest z punktu widzenia
medycyny wysoce niewłaściwe!
- Geordie zgłosił się do mnie, kiedy było już za późno na cokolwiek - rzekł Ewan,
patrząc przed siebie. - Chciałbym, żeby było inaczej, ale... niestety. Moim zdaniem,
pozostawienie go w domu z ukochaną kobietą i podawanie środków przeciwbólowych jest
teraz dla niego najlepszym rozwiązaniem. Może w Meville postępowano w takich
przypadkach inaczej...
- Och, do diabla, mogłam była przewidzieć, że nie omieszkasz wspomnieć o MeWille...
- Rowan, zanim zaczniesz się na mnie wydzierać, odpowiedz na dwa pytania.
- Ale...
- Ile razy widziałaś Geordiego?
- To nie ma nic do rzeczy...
- Ile razy, Rowan?
- Raz - wyszeptała.
- Jak długo go znasz?
Zacisnęła zęby.
- W porządku, przekonałeś mnie. On jest twoim pacjentem i znasz go znacznie dłużej niż
ja, więc nie mam prawa krytykować twojego sposobu leczenia na podstawie jednej wizyty.
- Chyba nie potrafiłbym trafniej tego ująć.
- No dobrze - westchnęła. - Miejmy to już za sobą.
- Co? - spytał.
- Na pewno masz ochotę mnie zwymyślać, więc zrób to - powiedziała, lekko się
rumieniąc.
- A chcesz tego?
- Nie, oczywiście, że nie chcę - wyjąkała. - Tylko...
- Zazwyczaj łatwo jest przewidzieć moje reakcje, tak?
Spojrzała w jego błękitne oczy i nagle poczuła ogarniające ją ciepło.
- Lepiej już pójdę - powiedziała. - Moi pacjenci pewnie zachodzą w głowę, co się ze
mną dzieje.
Kiwnął głową, a potem patrzył na Rowan idącą do samochodu i na jej połyskujące złotawo
w promieniach słońca włosy.
- Lubisz ją, prawda, Ewan?
Na dźwięk głosu Tilly gwałtownie się odwrócił.
- Pewnego dnia może być niezłą lekarką, o ile nauczy się nie podejmować pochopnych
decyzji - odparł.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi.
- Nie wtrącaj się, Tilly.
- Wcale tego nie robię - zaprotestowała.
- Jeszcze nie, ale już kiedyś widziałem na twojej twarzy taki sam wyraz.
- Dlaczego nie umówisz się z nią na randkę?
- Po co? Ona tu nie zostanie.
- Tak jak Jenny? Nie straciłbyś jej, gdybyś był skłonny przenieść się na południe.
- Przecież wiesz, że nie chcę pracować gdzie indziej. Tilly westchnęła.
- Twoja matka nie chciałaby, żebyś poświęcał...
- Przestań, Tilly - przerwał jej obcesowo. - Kocham cię całym sercem, ale to moje
życie.
- Więc nawet nie spróbujesz?
Pokręcił głową.
- Może ona jest inna... i zechce tu zostać, jeśli dasz jej prawdziwy powód.
- Nie zostanie - odparł stanowczo.
Tilly ponownie westchnęła.
- No cóż... To wielka szkoda, że książki, z których czerpałeś wiedzę, nie wpoiły ci ani za
grosz zdrowego rozsądku!
Odwróciła się na pięcie i poszła sobie. Ewan patrzył za nią z otwartymi ze zdziwienia
ustami, a potem nagle wybuchnął śmiechem.
Nie mógł zaprzeczyć, że zaczyna czuć do Rowan sympatię. Przyłapywał się na tym, że
dostrzega pewne związane z nią drobiazgi. Zauważył na przykład, że kiedy jest zakłopotana,
przygryza dolną wargę, a gdy usiłuje powstrzymać wybuch śmiechu, zaczynają drgać
dołeczki na jej policzkach. Nie zamierzał jednak wiązać się z kobietą, która jego zdaniem
miała opuścić te strony tak szybko, jak tu przyjechała.
Rowan wcale nie było do śmiechu, kiedy jechała do Glen Donan, by zmienić opatrunek
Fredowi Johnstone’owi, a potem zbadać nowo narodzone dziecko państwa Leonardów.
Później miała dyżur w swej nowej poradni.
Zastanawiała się, jak to możliwe, że bywają momenty, w których czuje do Ewana wyraźną
antypatię, a już po chwili uważa go za niezwykle atrakcyjnego mężczyznę. Przecież on nie
był nawet w jej typie. Zawsze bardziej podobali jej się zadbani blondyni niż rozczochrani
bruneci, wyglądający tak, jakby włożyli na siebie to, co mieli akurat pod ręką.
- To zupełnie bez sensu - powiedziała do siebie, parkując przed budynkiem przychodni. -
Uważaj, Rowan, bo następnym razem spodoba ci się łysy, gruby i stary rzeźnik.
- Ile mamy dzisiaj pacjentek, Ellie? - spytała.
- Cztery. O jedną więcej niż w ubiegłym tygodniu, a musisz pamiętać o tym, że...
- To dopiero początek... Owszem, już mi to mówiłaś.
- Afisze reklamujące poradnię wiszą od niedawna - rzekła Ellie - a wiele osób przyjeżdża
do miasta tylko raz w miesiącu po zakupy. Ale kiedy ta wiadomość rozejdzie się po okolicy,
kobiety na pewno zaczną do nas przychodzić.
- Kto jest pierwszy? - spytała Rowan, biorąc z biurka karty pacjentek.
- Mairi Fisher i jej córka, Beth.
- Daj mi parę minut, a potem je poproś.
Ellie kiwnęła głową i wyszła, a Rowan usiadła wygodniej w fotelu i głęboko westchnęła.
Wydawało jej się, że zorganizowanie poradni dla kobiet jest najprostszą rzeczą na świecie.
Nie odwiodły jej od tego zamiaru nawet przestrogi Ewana, dotyczące typowej dla górali
szkockich skłonności do ukrywania swych dolegliwości. Klinika Melville szczyciła się swą
wspaniale prosperującą poradnią dla kobiet, więc Rowan była pewna, że ona również
odniesie sukces.
Myliła się. Młode matki traktowały jej poradnię jak ośrodek pediatryczny, a kobiety, które
Rowan naprawdę chciałaby tu widzieć - takie jak na przykład Annie Galbraith, która od lat nie
była u lekarza - po prostu nie przychodziły. Rowan przejrzała kartę Beth, choć znała ją już na
pamięć. Mimo że dziewczynka nie cierpiała na żadną poważną chorobę, matka
przyprowadzała ją do poradni z najdrobniejszymi nawet dolegliwościami.
- Jaki jest powód pani dzisiejszej wizyty? - spytała Rowan, kiedy Ellie wprowadziła
pacjentki do gabinetu.
- Beth ma trochę podwyższoną temperaturę - wyjaśniła pani Fisher, siadając. - W nocy nie
mogłam jej uspokoić.
Rowan kiwnęła głową i wyjęła termometr. Beth, ładna trzyletnia dziewczynka o
kruczoczarnych włosach i pulchnej twarzyczce była trochę zbyt drobna jak na swój wiek, ale
miała prawidłową budowę kostną. Z jej dużych, piwnych oczu emanowało zdrowe
zainteresowanie otaczającym ją światem. Rowan podejrzewała, że ostatniej nocy Beth
rozpierał po prostu nadmiar energii. Doszła jednak do wniosku, że ostrożność nigdy nie
zawadzi. Choć dziewczynka nie miała gorączki, zbadała ją. Tak jak się tego spodziewała,
rytm serca był prawidłowy.
-
Nie ma powodów do niepokoju - oznajmiła z uśmiechem, odkładając stetoskop. -
Zapewne w nocy Beth była po prostu nadmiernie pobudzona.
Kobieta kiwnęła głową.
- A jak pani się czuje? - spytała Rowan, uważnie na nią patrząc. - Opieka nad dzieckiem
może być dość wyczerpująca, a z reguły wszyscy zapominają o biednej, kochanej mamusi.
- Rzeczywiście, łatwo się męczę - Mairi uśmiechnęła się blado - ale to przecież nic
dziwnego.
Rowan odniosła wrażenie, że kobieta nie jest w dobrej formie. Miała zaledwie
dwadzieścia pięć lat, a już wyglądała tak, jakby dźwigała na swych barkach wszystkie
niedole świata.
- Czy coś panią niepokoi? - nalegała Rowan.
Mairi spojrzała na nią zatroskanym wzrokiem. Wydawało się, że zamierza coś
powiedzieć, lecz tylko pokręciła głową.
- Nie będę zabierać pani czasu - rzekła, wstając. - Dziękuję, że uspokoiła mnie pani, jeśli
chodzi o Beth.
Rowan westchnęła. Była pewna, że coś dolega matce, a nie córce. Dopóki jednak Mairi
milczy, nie jest w stanie jej pomóc.
- Czy stało się coś? - spytał Matt, wchodząc do gabinetu i zastając ją pogrążoną w
myślach.
- Po prostu miałam męczący dzień - odparła.
- Może dla poprawienia nastroju wybrałabyś się ze mną na kolację?
- Czyżby Joan była dziś zajęta? - spytała z uśmiechem.
- Joan należy już do przeszłości - wyjaśnił. - Teraz spotykam się z Sarah Urquhart z
Auchbain.
- Czy ty nie jesteś w stanie wytrzymać z jedną dziewczyną dłużej niż dziesięć dni?
- Co? I sprawić zawód innym uroczym dziewczętom w okolicy? - spytał ze
śmiechem.
Rowan zaczęła wodzić palcem po blacie biurka.
- Skoro masz wolny wieczór, to umów się z Ellie.
- Z Ellie?
- To ta drobna, czarnowłosa dziewczyna, która...
- Przecież wiem, o kim mówisz, ale Ellie... No cóż, Ellie to tylko Ellie, jeśli rozumiesz,
co mam na myśli.
- Niestety tak - odparła posępnie.
- Więc co będzie z tą kolacją?
Rowan pokręciła głową.
- Dziękuję, ale nie skorzystam z zaproszenia. Dobrze wiem, czym kończy się kolacja w
mieście w twoim towarzystwie!
- Przyrzekam, że nawet cię nie dotknę - powiedział z wyraźnym rozczarowaniem w
głosie.
- I słusznie - zawołała, chichocząc. - Bo w przeciwnym razie przez następne dwa
tygodnie trudno byłoby ci chodzić!
- Och, zapominasz o tym, że kobieta jest istotą słabszą... Podszedł do niej z tyłu i
niespodziewanie objął ją w pasie.
- Wcale nie! - zawołała, nadeptując mocno na jego stopę. Matt wydał z siebie udawany
skowyt bólu.
- O Boże, zrobiłaś ze mnie kalekę!
- To cię oduczy zadzierania ze słabszymi! - powiedziała ze śmiechem. - Nie na darmo
skończyłam kurs samoobrony!
- Jesteś niebezpieczną istotą, Rowan - rzekł, popychając ją na biurko. - Powinnaś mieć
wytatuowany na sobie znak ostrzegawczy. Powinnaś...
- Co tu się dzieje?
Rowan gwałtownie się odwróciła i zobaczyła utkwione w sobie chłodne spojrzenie Ewana.
Pospiesznie uwolniła się z objęć Marta, czując z rozdrażnieniem, że pąsowieje.
- Po prostu się wygłupialiśmy - oznajmił Matt z uśmiechem.
- Radzę, żebyście robili to w jakimś innym miejscu - warknął Ewan. - Nasz sprzęt jest
może trochę zużyty, ale nie mamy innego. Sądziłem, że masz więcej oleju w głowie, Matt.
- Czy mam przez to rozumieć, że ja go nie mam wcale? - spytała Rowan, patrząc mu
prosto w oczy.
- Możesz to rozumieć, jak ci się żywnie podoba - wycedził Ewan przez zęby.
- Och, daj spokój! - zawołał Mart. - Przecież my tylko...
- Proszę cię, Matt, wyjdź stąd - przerwała mu Rowan.
- Ale ja jestem tak samo winny jak ty, o ile w ogóle można tu mówić o jakiejkolwiek
winie - oznajmił.
- Wyjdź stąd, Matt - powtórzyła, blednąc.
Matt przeniósł wzrok z Rowan na Ewana, a potem wzruszył ramionami i wyszedł.
- No cóż, niezbyt długo udało ci się dotrzymać umowy, co, Ewan? - rzekła Rowan z
pozornym spokojem.
- A czego się spodziewałaś?! - zawołał. - Zachowujesz się w sposób wielce
nieodpowiedzialny! Narażasz nasz sprzęt na...
- Bzdura! Nic by się nie stało twojemu cennemu sprzętowi. Po prostu żartowaliśmy.
Zdaję sobie sprawę, że to pojęcie jest ci obce, ale gdybyś spróbował pogrzebać w
zakamarkach swego umysłu, to może zrozumiałbyś jego sens!
Ewan poczerwieniał z gniewu.
- Twoja impertynencja dowodzi, że nie nadajesz się na wiejskiego lekarza!
- Och, doprawdy? - spytała ze złością. - Skoro już o tym mowa, to czy masz jeszcze coś
do powiedzenia na ten temat?
- Owszem - warknął z rozdrażnieniem. - Twój strój.
- O co ci chodzi?
- Tylko mu się przyjrzyj - odparł, obrzucając krytycznym spojrzeniem jej czarne, obcisłe
spodnie i długi sweter, ozdobiony napisem: UŚMIECHNIJ SIĘ, A ŚWIAT BĘDZIE ŚMIAŁ
SIĘ RAZEM Z TOBĄ. - Jest zupełnie niestosowny...
- Najpierw krytykowałeś moje londyńskie stroje, a teraz nie podoba ci się ten. Więc co,
twoim zdaniem, mam nosić? Tweedowe spódnice, wełniane kamizelki i perły? A może
uszczęśliwiłoby cię, gdybym krążyła po przychodni w zgrzebnym worku!
- Nasi pacjenci mają prawo oczekiwać...
- Och, na litość boską, czy ty zawsze musisz być taki cholernie staroświecki? - przerwała
mu rozdrażniona. - Można by pomyśleć, że jesteś starcem. - Zawahała się przez moment, a
potem pokręciła głową. - Nie, cofam swoje słowa. Są obraźliwe dla wielu starców.
- Jesteśmy lekarzami...
- Ale nie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę! - zaprotestowała. - Od czasu do
czasu musimy się odprężyć, bo inaczej oszalejemy!
- Rowan...
- Czy wiesz, na czym polega twój problem? - spytała podniesionym głosem. - Ty po
prostu nie możesz znieść, kiedy ktoś dobrze się bawi! Jednak to, że ty chcesz przejść przez
życie jak godny pożałowania mruk, nie oznacza wcale, że my wszyscy musimy brać z ciebie
przykład. A już na pewno nie ja!
Przeszła obok niego, zmierzając w stronę wyjścia. Ewan skrzywił się, słysząc odgłos
zatrzaskiwanych drzwi.
- Ona ma rację, Ewan - powiedział Matt, stając w progu.
- Moja krytyka była uzasadniona...
- O tak, jak wszyscy diabli! Co ostatnio w ciebie wstąpiło? Bez przerwy na nią napadasz!
Ciągle ją ganisz, krytykujesz, a ona stara się jak najlepiej wykonywać swoją pracę.
- Skończyłeś? - spytał Ewan przez zęby.
Matt przez chwilę na niego patrzył, a potem odwrócił się na pięcie i wyszedł, kopnięciem
zatrzaskując drzwi.
Co się, do diabła, ze mną dzieje? - rozmyślał Ewan, siadając w fotelu Rowan. Przecież nie
miałem zamiaru się z nią kłócić. Istotnie, kiedy otwierał drzwi do gabinetu Rowan, był do
niej życzliwie nastawiony, a potem wszystko trafił szlag.
Nie powinienem był krytykować jej stroju, pomyślał. Przecież nie można mu niczego
zarzucić. Poza tym, że sprowokował cię do zwrócenia uwagi na jej kształty, podszepnął mu
wewnętrzny głos. A widząc ją w ramionach Matta, nie poczułeś gniewu, lecz ślepą,
niedorzeczną zazdrość.
- Bzdury! - powiedział na głos.
Zastanawiał się, co Rowan teraz sobie o nim pomyśli i doszedł do wniosku, że musi ją
przeprosić. Za co miałbyś ją przepraszać? - spytał z irytacją wewnętrzny glos. Za to, że nie-
słusznie na nią napadłem, że ją uraziłem i rozgniewałem, że...
Ruszył przez poczekalnię w kierunku wyjścia. Zbliżając się do domu Rowan, usłyszał
dobiegającą z jej mieszkania głośną muzykę. Nie zdziwił się więc, że Rowan nie reagowała
na jego pukanie. Przez chwilę stał niezdecydowany przed jej drzwiami, a potem nacisnął
klamkę.
Choć nie wiedział, co Rowan robi, zupełnie nie spodziewał się, że będzie tańczyła po
całym pokoju. Kiedy muzyka ucichła, a Rowan opadła bez tchu na kanapę, zaklaskał w
dłonie.
- Jak tu wszedłeś?! - zawołała, zrywając się na równe nogi.
- Pukałem, ale mnie nie słyszałaś.
- Chcesz powiedzieć, że za głośno nastawiłam muzykę? Że zakłócam spokój sąsiadom,
że znów daję zły przykład?
Ewan lekko się zaczerwienił.
- Chciałem ci powiedzieć, że dobrze się bawiłaś.
- Bawiłaś?
Uśmiechnął się posępnie.
- Myliłaś się... Wiem, co to słowo znaczy.
- Posłuchaj, nie powinnam była tego mówić, ale rozzłościłeś mnie do tego stopnia, że... -
wyjąkała, lekko się rumieniąc.
- Uważam, że to ja powinienem cię przeprosić. - Spojrzała na niego i zobaczyła, że jego
twarz rozjaśnia uśmiech. - Uniosłem się niepotrzebnie i bardzo cię przepraszam.
- Ale dlaczego...?
- Powiedzmy, że miałem dziś ciężki dzień - przerwał jej pospiesznie. - Co to była za
płyta?
- Przeboje taneczne lat dziewięćdziesiątych.
- Nastaw ją jeszcze raz, a udowodnię ci, że wcale nie postarzałem się przedwcześnie.
- Umiesz tańczyć? - spytała z nie skrywanym zdziwieniem.
- Mam dopiero trzydzieści pięć lat, Rowan - odparł poważnie. - To chyba nie czas na
bujany fotel i kapcie.
- Nie o to mi chodziło - rzekła speszona. - Po prostu myślałam... chciałam powiedzieć...
- Rowan!
- Tak?
- Nie kończ zdania... nastaw płytę.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem, a potem spełniła jego prośbę. Kiedy rozległy się
dźwięki muzyki, Ewan porwał ją w wir tańca. Choć poruszała się bardzo zwinnie, z trudem
dotrzymywała mu kroku. Gdy melodia dobiegła końca, uniosła rękę w geście protestu,
próbując złapać oddech.
- Czyżbyś była już zmęczona? - Patrzył na nią triumfalnie.
- Widzę, że ukrywasz swoje zalety! - zawołała, odgarniając z czoła wilgotne włosy. - Kto
cię nauczył tak tańczyć?
- Dziewczyna, która nazywała się Sophie Williams - wyjaśnił. - Namówiła mnie, żebym
poszedł z nią na szkolną zabawę, a była osobą, z którą nie dało się dyskutować!
Oboje wybuchnęli śmiechem. Kiedy Ewan odruchowo przyciągnął ją do siebie i ich
policzki się zetknęły, nagle spoważniała. Poczuła delikatny zapach wody po goleniu i mocne
uderzenia jego serca. Kiedy ogarnęła ją fala bolesnej, niepokojącej tęsknoty, gwałtownie się
od niego odsunęła.
- Czy jesteś gotowa do następnego tańca? - spytał.
Spojrzała na niego niepewnie. Te same błękitne oczy, ciemne włosy, zdecydowany wyraz
twarzy. Dlaczego wiec jego bliskość działała na nią tak intensywnie i niepokojąco?
- Coś jest nie w porządku? - spytał z zakłopotaniem. Gwałtownie wyciągnęła ręce w
obronnym geście.
- Myślę, że dość się natańczyliśmy jak na jeden dzień.
- Pewnie nie chcesz nadwerężyć moich starych kości, tak?
- No właśnie - odparła, wybuchając sztucznym śmiechem. - Tak czy owak, ja nie mogę
przetańczyć całego wieczoru.
Powinnam włączyć pralkę, a poza tym ten salon... Kupiłam farbę, a malowanie na pewna
nie zrobi się samo.
Na litość boską, pomyślała. Plotę trzy po trzy jak jakaś pensjonarka. Zdała sobie sprawę,
że od lat nie czuła się w obecności mężczyzny tak okropnie onieśmielona.
- Sądziłam, że masz dziś wieczorny dyżur - powiedziała, rozpaczliwie próbując
rozładować niezręczną sytuację.
- Owszem.
- Czy nie powinieneś więc... ruszać w drogę?
- Mam jeszcze trochę czasu.
Modliła się, żeby sobie poszedł.
- Chyba na mnie już pora - oznajmił w końcu. Pobiegła do drzwi, by mu je
otworzyć.
- Dziękuję za taniec - rzekł nieśmiało, stojąc już w progu. Wymamrotała coś w
odpowiedzi, a potem szybko zamknęła drzwi. To istne szaleństwo, pomyślała, opierając się
o framugę. Nie pragniesz, nie możesz pragnąć tego mężczyzny, powiedziała do siebie.
Przecież nadal kochasz Colina... Ale czy jesteś tego absolutnie pewna, Rowan?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Była blada i mizerna, w jej oczach malował się lęk.
- Wiem, że powinnam była przyjść wcześniej - wyszeptała. - Ciągle jednak miałam
nadzieję, że miesiączka powróci...
- Brak miesiączek może być spowodowany wieloma przyczynami, pani Coghill -
przerwała jej Rowan. - Kiedy ustały?
- Cztery, może pięć miesięcy temu. Nie jestem pewna.
- Ma pani trzydzieści dziewięć lat, tak?
- W maju skończę trzydzieści dziewięć.
- I nie ma pani dzieci?
Ishbel potrząsnęła głową.
- Ale nie z winy Jima, tylko z mojej. Miałam endometriozę.
- To nie jest żadna wina, pani Coghill. W istocie nie znamy przyczyn wywołujących tę
chorobę. Wiadomo jedynie, że fragmenty wyściółki macicy przylepiają się do jajowodów
lub jajników. Jeśli nie podejmie się szybkiego leczenia, liczba takich ognisk rośnie, co
bardzo utrudnia zajście w ciążę.
- Kiedy po raz pierwszy byłam u doktora Ewana, spytał mnie, czy moje miesiączki nie
stały się nagle bardziej bolesne -
powiedziała Ishbel Coghill drżącym głosem. - Były
bardziej bolesne, ale myślałam, że to normalne...
- Niestety - westchnęła Rowan. - Nagłe ostre bóle towarzyszące miesiączkowaniu nie są
rzeczą normalną.
- Czy myśli pani, że to może być... guz? - wyjąkała Ishbel. - Zauważyłam pewne
obrzmienie, a moja ciotka miała...
- Żeby postawić jakąkolwiek diagnozę, muszę panią najpierw zbadać - przerwała jej
Rowan. - Proszę się rozebrać.
Gdy pacjentka zniknęła za parawanem, Rowan przejrzała jej kartę choroby, z której
wynikało, że po raz ostatni Ishbel odwiedziła przychodnię przed pięcioma laty. Brak
miesiączek mógł być spowodowany zarówno jakąś drobną przyczyną, jak i naprawdę
poważną dolegliwością.
- Co mi jest, pani doktor? - spytała Ishbel drżącym głosem po skończonym badaniu. -
Nowotwór, guz...?
- Jest pani w ciąży - oznajmiła Rowan z szerokim uśmiechem. - Między czwartym a
piątym miesiącem.
Ishbel pobladła i osunęła się na krzesło.
- Czy jest pani tego pewna? - wyjąkała.
- Oczywiście. Moje gratulacje.
- Wprost nie mogę uwierzyć... Naprawdę?
- Naprawdę - odparła Rowan. - Skieruję panią na amniocentezę.
- Nie zgadzam się.
- To bardzo proste badanie. Pobiera się z macicy próbkę płynu owodniowego, który
otacza płód. Zapewniam panią, że ani pani, ani dziecko niczego nie poczujecie.
- Nie zgadzam się - powtórzyła Ishbel.
- W ten sposób sprawdza się, czy ciąża przebiega prawidłowo - ciągnęła Rowan. - Proszę
wziąć pod uwagę, że ryzyko urodzenia dziecka z zespołem Downa rośnie wraz z wiekiem
matki, a...
- Jeśli dziecko nie urodzi się... w pełni normalne, to i tak będziemy je kochać.
- Decyzja należy do pani - oznajmiła Rowan. - W tej sytuacji mogę powiedzieć tylko tyle,
że dołożę wszelkich starań, żebyście oboje z dzieckiem bezpiecznie przebrnęli przez na-
stępne miesiące. Trudno określić dokładną datę połogu, więc zarezerwuję dla pani miejsce
w szpitalu...
- Chcę urodzić w domu.
- Wykluczone! - zawołała Rowan z przerażeniem.
- Zarówno moja matka, jak i ja, urodziłyśmy się w domu i chcę, żeby moje dziecko też
urodziło się w domu. Pewnie uważa mnie pani za osobę szaloną - dodała Ishbel z uśmiechem
- ale jestem pewna, że przy tak troskliwej opiekunce jak pani wszystko pójdzie dobrze.
Chciałabym być choć w połowie tak pełna optymizmu jak ona, pomyślała Rowan po
wyjściu pacjentki.
- Co takiego powiedziałaś Ishbel? - zapytał Ewan, wchodząc bez pukania do jej gabinetu.
- Wyglądała tak, jakby dowiedziała się od ciebie, że wygrała los na loterii.
- Spodziewa się dziecka.
- Jesteś tego pewna?
- Och, znów to samo! - zawołała. - Chyba powinnam oprawić w ramki mój dyplom i
powiesić go na ścianie.
- Przynajmniej jednej kobiecie sprawiłaś dziś ogromną radość - dodał ze śmiechem.
- Szkoda, że nie odwzajemniła mi się tym samym.
Westchnęła, a potem opowiedziała mu o decyzji Ishbel.
- Postarałbym się wyperswadować jej rodzenie w domu -powiedział. - Pierwsze dziecko
w jej wieku to...
- Ta perspektywa trochę mnie przeraża, ale mam jeszcze jakieś pięć miesięcy, żeby
namówić ją do zmiany tej absurdalnej decyzji.
Kiwnął głową. Temat ciąży Ishbel Coghill został wyczerpany, poranny dyżur Rowan
dobiegł końca, lecz Ewan najwyraźniej nie zamierzał opuścić jej gabinetu.
- Czy masz do mnie jeszcze coś? - spytała, porządkując papiery.
- Zaczekam, aż skończysz - odpowiedział, siadając na brzegu biurka.
Od tamtego popołudnia w jej mieszkaniu nie dochodziło już między nimi do sprzeczek.
Jakby na przekór sobie, Rowan coraz częściej przyłapywała się na tym, że wolałaby, by
wszystko wróciło do poprzedniego stanu. Jakoś znosiła jego sarkastyczne i dokuczliwe
uwagi, ale kiedy przez cały czas był dla niej uprzedzająco miły, odczuwała wyraźny
niepokój.
- Skończyłaś już? - spytał. - Masz dziś wolne popołudnie, prawda?
Kiwnęła głową.
- Zastanawiałem się... czy nie pojechałabyś może ze mną do naszego szpitala
rejonowego? Chciałbym kogoś odwiedzić, a ty miałabyś okazję poznać tamtejszy personel.
Propozycja wydała jej się kusząca, ale nie była pewna, czy ma ochotę spędzić całe
popołudnie w jego towarzystwie.
- Zapraszam cię na lunch - rzekł z uśmiechem, wyczuwając jej niechęć.
- Na lunch? Mnie?
Rozejrzał się wokół siebie.
- Poza tobą nie widzę tu nikogo, kogo mógłbym zaprosić. Spojrzała na swoje obcisłe
spodnie i obszerny sweter.
- Nie jestem odpowiednio ubrana na...
- Wyglądasz wspaniale. No więc jedziesz?
Właściwie dlaczego nie? - pomyślała. Przecież nie proponuje mi randki. Proponuje mi
tylko podróż do szpitala.
- Oczywiście - oznajmiła. - Powiem Ellie.
Ta, wysłuchawszy Rowan, pokręciła głową z udawanym współczuciem.
- Czy wy, lekarze, nie macie za grosz wyobraźni, żeby wolny czas spędzać w szpitalu?
Rowan uśmiechnęła się do niej. Uważała, że Ellie ma poniekąd rację, ale choć w Riochan
przeprowadzano jedynie drobne zabiegi chirurgiczne - bardziej skomplikowane przypadki
kierowano do Fort William - mieli tam oddział położniczy, geriatrię oraz dwie sale
pooperacyjne.
- Co się stało z twoim samochodem? - spytała ze zdziwieniem Ewana, który stał obok
wytwornego isuzu.
- Oddałem go na przegląd, a na dzisiaj wypożyczyłem ten.
- Jest bardzo elegancki.
- Po kilku wizytach zmieni swój wygląd.
- Myślałam, że jedziemy tylko do szpitala.
- Muszę po drodze wstąpić do Franka Shawa. Jego córka ma astmę. Obiecałem, że
podrzucę jej nowy inhalator.
- Czy oni mieszkają w Duhscaig? - spytała z zadumą.
- Tak. Dlaczego pytasz?
- Bez specjalnego powodu - mruknęła. - Po prostu jeden z moich pacjentów, Alec
Mackenzie, u niego pracuje.
- Czy Alec ma jakieś kłopoty zdrowotne?
Ma, i to poważne, pomyślała. Kiedy po raz drugi odwiedził przychodnię, była wstrząśnięta
wyraźnym pogorszeniem stanu jego zdrowia. Był tak bardzo osłabiony, że w końcu zgodził
się na pobranie krwi do analizy. Rowan nie potrafiła jednak postawić diagnozy na podstawie
samych objawów.
- Jeśli chcesz o czymś mi powiedzieć, chętnie cię wysłucham - oznajmił Ewan.
Przez ułamek sekundy miała ochotę zasięgnąć jego opinii na ten temat, ale w końcu
zwyciężył jej upór. Alec jest jej pacjentem i powinna rozwiązać ten problem bez pomocy
Ewana.
- Nie, ale dziękuję za dobre chęci - odparła.
Spojrzał na nią z ukosa, a potem wzruszył ramionami i wyjechał na główną drogę.
Riochan Cottage Hospital był pięknie położony nad jeziorem Loch Shiel. Rowan miała
wielką ochotę nacieszyć oczy wspaniałym widokiem, ale kiedy otworzyła drzwi samochodu i
poczuła smagnięcia ostrego, mroźnego wiatru, szybko zmieniła zdanie.
- Niebawem spadnie śnieg - rzekł Ewan, spoglądając na ciemne, pochmurne niebo.
- Czy zwykle macie go tu dużo? - spytała Rowan, szczelnie otulając się kożuchem.
- To zależy - odparł, idąc żwawym krokiem w kierunku szpitala. - Zazwyczaj sporo.
Mamy szczęście, że do tej pory jeszcze nie padało. Zima tego roku jest dla nas łagodna.
Pacjent - ciągnął, otwierając jej drzwi - do którego idę z wizytą, leży na sali pooperacyjnej
oddziału chirurgii. Czy chcesz mi towarzyszyć, czy wolisz zajrzeć do pokoju dla personelu i
przedstawić się?
- Wolę pójść z tobą, jeśli nie masz nic przeciwko temu - przerwała mu pospiesznie.
- Będzie mi bardzo miło - odparł z uśmiechem.
Kiedy weszła do szpitala, znajomy zapach środków dezynfekcyjnych przypomniał jej
klinikę, ale na tym podobieństwo się kończyło. Podłogi Meville wyłożone były grubymi,
pluszowymi dywanami, a recepcja bardziej przypominała hol jakiegoś ekskluzywnego hotelu
niż wnętrze szpitala. Riochan zaś był przykładem budownictwa szpitalnego z połowy lat
czterdziestych. Podłogi pokrywały ciemnobrązowe wykładziny ze sztucznego tworzywa, a
ściany wyklejone były białymi płytkami. Rowan stwierdziła jednak, że choć wyglądem nie
może rywalizować z Meville, panuje w nim bardzo miła atmosfera.
Wszyscy serdecznie ją witali. Najbardziej jednak ucieszył się z jej odwiedzin
dziewięcioletni Billy Dean.
- Billy uwielbia widowiskowe, wypadki - oznajmił Ewan, czule czochrając włosy
chłopca. - Opowiedz doktor Rowan o tym, co ci się przytrafiło.
Billy uśmiechnął się szeroko.
- Złamałem nogę, obojczyk i doznałem wewnętrznych czegoś tam, kiedy spadłem z
dachu stodoły.
- Czy zamierzasz zostać kiedyś pilotem? - spytała Rowan pogodnie.
- Wynalazcą - odparł chłopiec, patrząc na nią takim wzrokiem, jakby chciał dać jej do
zrozumienia, że żadna kobieta nie ma prawa znać się na męskich sprawach.
- Billy skonstruował maszynę latającą - wyjaśnił Ewan. - Niestety, klej nie okazał się tak
wspaniały, jak Billy przypuszczał, i stąd jego przymusowe lądowanie w szpitalu.
- W książkach nazywają to trudnościami technicznymi -wyjaśnił chłopiec.
- Rozumiem - rzekła Rowan z poważną miną. - Na pewno napędziłeś stracha rodzicom.
Billy spuścił wzrok.
- Nie mam taty. W zeszłym roku zginął w wypadku.
Rowan jęknęła w duchu, żałując swych nierozważnych słów. Błagalnie spojrzała na Ewana.
- Doktor Mitchell uważa, że za parę tygodni będziesz mógł wrócić do domu - powiedział
łagodnie Ewan.
- Tak, mnie też to mówił - rzekł chłopiec z westchnieniem.
- To już niedługo, a ja przyniosłem ci coś dla zabicia czasu - ciągnął Ewan, wyjmując z
torby mały, precyzyjny mikroskop.
- To dla mnie? - spytał chłopiec z zachwytem.
- Oczywiście - odparł Ewan. - Masz tu jeszcze do niego zapasowe szkiełka i instrukcję
obsługi.
- I mogę zatrzymać go... na zawsze?
Ewan kiwnął głową.
- A teraz, niestety, musimy już iść.
- Nie możecie jeszcze trochę zostać?! - zawołał błagalnie Billy, chwytając go za rękę.
- Nie tym razem, ale wpadnę do ciebie jutro.
- Słowo? - nalegał Billy.
- Słowo - przyrzekł Ewan.
- Niech pani też przyjdzie - poprosił Billy. - Moja mama nie może mnie za często
odwiedzać, a pani jest miła.
- Ty również jesteś bardzo miły - powiedziała Rowan. Kiedy tylko znaleźli się na
korytarzu, przystanęła.
- Więc codziennie go odwiedzasz, prawda? - spytała.
- To niewielki wysiłek - odparł zdawkowo. - Dla jego matki przyjazd tutaj jest dość
uciążliwy i kosztowny.
- To miło, że dałeś mu prezent...
- Ten mikroskop nie kosztował dużo - mruknął wyraźnie speszony i ruszył w kierunku
schodów.
- Ciągle mnie zadziwiasz, Ewan.
- A mówiłaś, że łatwo mnie rozszyfrować!
- Nie - odparła z namysłem. - Kryjesz w sobie znacznie więcej, niż okazujesz. Gdybyś
tylko potrafił się rozluźnić...
Urwała, zdając sobie sprawę z tego, że nie tylko go obraża, ale również sama nie chce,
by się zmienił.
- Rozluźnić się? - powtórzył ze zdziwieniem, a potem lekko się zaczerwienił. - Więc
uważasz, że jestem nudny?
- Nie... – zaprzeczyła - Po
prostu niekiedy bywasz trochę... - Złożyła dłonie w błagalnej
prośbie i wzniosła oczy do nieba.
Ewan zmusił się do uśmiechu.
Czyżbym naprawdę tak wyglądał w jej oczach? - pomyślał z przerażeniem. Jak jakiś
ponurak, odbierający innym ochotę do zabawy? Kiedy zarzuciła mu, że przedwcześnie się
postarzał, myślał, iż powiedziała to w przypływie złości. Przecież nie byłem nudny,
pozbawiony poczucia humoru, pomyślał. Jako chłopiec wymyślałem wybryki, a gdy
podjąłem pracę u Hugh, stale wszystkich rozbawiałem. Kiedy się zmieniłem... i dlaczego?
- Przepraszam, co mówiłaś? - spytał z zakłopotaniem, czując na sobie jej wzrok.
- Powiedziałam, że Mairi Fisher właśnie weszła do szpitala -
wyjaśniła Rowan,
lekko marszcząc brwi.
- Pewnie przyszła odwiedzić Joyce Belville, która w zeszłym tygodniu przeszła operację
usunięcia macicy.
- Czy nie uważasz, że ona zbyt często wpada do naszej przychodni?
- Och, podobnie jak wiele innych matek jest po prostu przeczulona i nadopiekuńcza
wobec pierwszego dziecka.
- A nie sądzisz, że kryje się za tym coś więcej? Może gnębi ją coś, do czego wstydzi się
przyznać?
- Jedyny kłopot z Mairi Fisher polega na tym, że używa za dużo perfum i nieustannie
martwi się o córkę. Poznałem ją, kiedy była jeszcze podlotkiem, więc gdyby coś ją
niepokoiło, na pewno by mi o tym powiedziała.
Rowan z westchnieniem wsiadła do samochodu. Doszła do wniosku, że zapewne Ewan
ma rację, ona zaś szuka dziury w całym.
- Dokąd teraz jedziemy? - spytała.
- Obiecałem ci lunch - odparł.
- Dobrze więc, niech będzie lunch.
Wyjechali ze szpitalnego parkingu i ruszyli wąską drogą, biegnącą na wschód przez
wysokie wzgórza Glen Darg.
- Jak tam twoja poradnia dla kobiet? - spytał Ewan.
Przez chwilę jej duma zmagała się ze szczerością, ale w końcu zwyciężyła szczerość.
- Całe to przedsięwzięcie jest po prostu katastrofą - przyznała z westchnieniem.
- Słaba frekwencja? - spytał współczująco.
Pokręciła głową.
- Tylko mi nie mów, że to kwestia czasu. Tyle razy słyszałam to od Ellie, że mogłabym
zacząć wyć!
- Tak czy owak, to prawda - odparł z uśmiechem. - Ile razy do tej pory przyjmowałaś?
Trzy? To za mało czasu, żeby wiadomość rozeszła się po okolicy.
- Chyba masz rację, ale myślałam, że pójdzie mi znacznie łatwiej. W Londynie kobiety
lepiej zdają sobie sprawę ze znaczenia badań profilaktycznych.
- Ale nie żałujesz, że się tu przeniosłaś?
Spojrzała przez okno na wznoszące się wokół wzgórza. Właśnie tego ranka dostała od swego
dawnego szefa list, w którym donosił jej o zmianach, jakie zaszły w Melville, i namawiał ją do
rychłego powrotu. Najwyraźniej uważał jej wyjazd w góry za formę urlopu naukowego, krótkie
wakacje, podczas gdy ona... chciała ukoić swe zranione serce i zakosztować innego życia.
- Strasznie długo zastanawiasz się nad odpowiedzią - stwierdził Ewan z zadumą.
- Nie, nie żałuję - skłamała, choć wiedziała, że Ewan jej nie wierzy. - Dlaczego stajemy? -
spytała, gdy zjechał na pobocze.
- Czyżbyś zapomniała, że obiecałem ci lunch?
Nigdzie nie widziała żadnego hotelu ani pubu. Gdy odwróciła się do Ewana, by mu o tym
powiedzieć, zobaczyła, że wyjmuje z torby dwa plastikowe pojemniki i duży termos.
- Lunch? - wyszeptała słabym głosem.
- Zupa i kawa - wyjaśnił. - Czy coś jest nie tak? - dodał, widząc na jej twarzy grymas
rozczarowania.
- Coś takiego! Ty naprawdę umiesz rozpieszczać kobiety!
- Sądziłaś, że pojedziemy do restauracji?
- Owszem, ale tak też jest dobrze - powiedziała, widząc jego zakłopotanie. - Mam tylko
jedno pytanie... - Zerknęła na pojemnik. - Czy ta potrawa nie jest przypadkiem twojej roboty?
Jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Jest z puszki, więc możesz czuć się zupełnie bezpieczna!
Rowan roześmiała się, a potem przyznała, że chyba nie zjedliby lepszego posiłku nawet w
czterogwiazdkowym hotelu.
- Jak ci się układa z Mattem? - spytał niespodziewanie Ewan, nalewając jej kawę.
- Wspaniale - odparła, zaskoczona jego pytaniem. – Jest bardzo łatwy we współżyciu.
- Masz na myśli sprawy zawodowe?
- Zarówno zawodowe, jak i prywatne.
Pokiwał głową, ale w jego twarzy dostrzegła coś, co świadczyło o tym, że niezbyt
ucieszyła go jej odpowiedź.
- Ewan...
- Rowan, czy jeśli zadam ci osobiste pytanie, to udzielisz mi szczerej odpowiedzi?
- Zależy, czego będzie dotyczyć.
- W Meville miałaś przed sobą wspaniałą karierę zawodową. Dlaczego rzuciłaś to
wszystko i przyjechałaś tutaj, gdzie nikogo nie znasz?
Spuściła wzrok. Mogła wymyślić jakieś kłamstwo, ale nagle poczuła wewnętrzną potrzebę
powiedzenia mu prawdy.
- Przez dwa lata mieszkałam z pewnym mężczyzną. Nie wyszło. - Spojrzał na nią
uważnie, a ona poczuła, że się czerwieni. - To niezbyt szlachetny powód do zmiany pracy,
prawda? - spytała niepewnie.
Ku jej zaskoczeniu, Ewan się uśmiechnął.
- Dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi przenosi się na północ, żeby od czegoś uciec:
od znienawidzonej pracy, od kłopotów... Ten mężczyzna, z którym mieszkałaś... to już
skończone, prawda?
- Tak - odparła, ale wiedziała, że tak nie jest.
Nawet teraz, po upływie niemal roku od dnia, w którym Colin ją opuścił, nadal
odruchowo przeglądała korespondencję, łudząc się, że znajdzie w niej list od niego. Nawet
teraz, kiedy podnosiła słuchawkę telefonu, podświadomie liczyła na to, że to on dzwoni, by
ją przeprosić. Ucieczka do Szkocji nie zabliźniła bolesnych ran ani nie ukoiła urażonej
dumy.
- Chcesz o tym porozmawiać? - spytał.
- Colin... nie był w stanie pojąć, że moja praca jest dla mnie bardzo ważna - wyjąkała,
przypominając sobie karczemne awantury, do których dochodziło między nimi pod koniec
związku. - W gruncie rzeczy wcale mu się nie dziwię. Człowiekowi nie mającemu nic
wspólnego z medycyną trudno jest zrozumieć nasze zaangażowanie.
- Powiem ci na pocieszenie, że związek z osobą zajmującą się medycyną wcale nie musi
być łatwiejszy.
- Masz na myśli siebie i Jenny? - spytała bezwiednie. - Przepraszam - wyszeptała, widząc
wyraz jego twarzy. - Nie powinnam się wtrącać do twoich spraw.
- Nic się nie stało - powiedział z wysiłkiem. - Jenny i ja... Zasadniczy problem polegał
chyba na tym, że nie mogę... nie potrafię zdobyć się na kompromis.
Zastanawiała się, jaki kompromis miał na myśli, ale nie starczyło jej odwagi, by go o to
spytać.
- Jesteśmy wspaniałymi przedstawicielami naszej branży. Pomagamy innym, a sami nie
potrafimy ułożyć sobie życia.
- Może po prostu nie spotkaliśmy odpowiednich partnerów - powiedział Ewan posępnie.
Nagle usłyszeli natarczywe pukanie w okno. Ewan opuścił szybę. Obok samochodu stał
sierżant Brown.
- Czy coś się stało, Adamie? - spytał Ewan.
Pulchne policzki sierżanta pokryły rumieńce.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że to pan, doktorze - wyjąkał zmieszany. - Stoicie tu już
tak długo... Obcy samochód... I te zaparowane szyby....
- Co podejrzewałeś? - spytał Ewan. - Pleciesz coś zupełnie bez sensu.
- Przepraszam, że niepokoiłem, pani doktor - wymamrotał sierżant, salutując. - Proszę
jechać ostrożnie, drogi są trochę oblodzone. - Z tymi słowami odszedł.
- O co, u diabła, mu chodziło? - spytał Ewan, patrząc na roześmianą Rowan. - Co cię tak
bawi?
- On zobaczył, że szyby są zaparowane, więc myślał...
- Że co?
Otarła wilgotne od śmiechu oczy, próbując się opanować.
- Podejrzewał, że szyby dlatego są zaparowane bo... och, mój Boże... myślał, że nakrył
parę uprawiającą w samochodzie seks!
- Co?
Kiwnęła głową, zanosząc się śmiechem.
- Och, Ewan, omal nie zostaliśmy aresztowani za niemoralne zachowanie w miejscu
publicznym!
Spojrzał na nią z przerażeniem, a potem zaczął nerwowo wycierać okna, co rozśmieszyło
Rowan jeszcze bardziej.
- To wcale nie jest zabawne! - zawołał.
- Jest strasznie zabawne! - wykrztusiła. - Czy zdajesz sobie sprawę, że gdyby nie zjawił
się tu sierżant Brown, tylko ktoś, kto nas nie zna, to pewnie jechalibyśmy teraz na
komisariat?
- Czy możesz przestać się śmiać? To wcale nie jest zabawne! - powtórzył, usiłując
wytrzeć szybę z jej strony.
- Och, jest okropnie zabawne! - stwierdziła. - Tylko pomyśl, to oduczy cię skąpstwa.
Nie będziesz już chyba podejmował mnie lunchem w samochodzie! Następnym razem... -
Widząc spojrzenie Ewana i czując bliskość jego ciała, nagle zamilkła. - Ewan...
W odpowiedzi uniósł jej podbródek, a ona poczuła, że chce się do niego przytulić. Gdy
jednak próbował ją pocałować, gwałtownie cofnęła głowę.
- Czy nie powinniśmy pojechać na farmę Franka? Miałeś zawieźć inhalator - rzekła
łamiącym się głosem.
- Rowan...
- Mówiłeś, że to pilne, prawda?
Z cichym westchnieniem odwrócił się od niej i uruchomił silnik. W głowie Rowan
panował kompletny zamęt Nie mogę się zakochać, przekonywała samą siebie, bo miłość
pociąga za sobą ból i cierpienie, a ja już nie chcę zaznać tych uczuć.
Dojechali do Dunscaig w milczeniu, a kiedy Ewan wysiadł z samochodu, Rowan nie
ruszyła się z miejsca.
- Nie masz ochoty pójść ze mną? - spytał.
Pokręciła głową.
- Pospaceruję sobie trochę po okolicy, odetchnę świeżym powietrzem.
Przez chwilę spoglądał na nią pytająco, a potem ruszył w kierunku farmy. Rowan wysiadła
z samochodu i poszła w stronę zabudowań gospodarczych.
- Dzień dobry, pani doktor! - zawołał jakiś mężczyzna. - Nazywam się Fergus Innes.
Jestem przyjacielem Aleca.
- Nie wiedziałam, że pan też tu pracuje.
- Tak, od roku - odparł. - Przykra sprawa z Alekiem... Niestety, nie czuje się lepiej.
Pokiwała głową ze smutkiem.
- Lepiej już sobie pójdę - dodał przepraszającym tonem - Pan Shaw dba o to, żebyśmy
rzetelnie zapracowali na naszą dniówkę.
Szkoda, że nie dba o swoje budynki gospodarcze, pomyślała Rowan, rozglądając się
wokół. Drzwi zwisały na połamanych zawiasach, po podwórzu walały się puste bańki, a w
kątach leżały stosy zgniłego ziarna.
Ostrożnie pchnęła drzwi obory, w której pracownicy najwyraźniej spożywali posiłki.
Nigdzie nie dostrzegła żadnych urządzeń sanitarnych ani odzieży ochronnej. Z
westchnieniem odwróciła się, zamierzając wyjść, gdy nagle usłyszała nad głową dziwny
szmer. Kiedy podniosła głowę i dostrzegła biegające po krokwiach szczury, przeszył ją
dreszcz obrzydzenia.
Nagle doznała olśnienia. Przecież szczury są nosicielami leptospirozy, a objawy Aleca i
jego uporczywe bóle głowy... Jeśli ma rację, to Fergus Innes najprawdopodobniej również
cierpi na tę samą chorobę, a jednak Ewan do tej pory nie wspomniał jej o tym ani słowem.
- Wydajesz się bardzo z siebie zadowolona - rzekł Ewan, podchodząc do samochodu, w
którym na niego czekała. - O co chodzi?
- Czy moglibyśmy jak najszybciej pojechać do przychodni? - poprosiła. - Chciałabym
coś sprawdzić.
- Czy masz ochotę mnie w to wtajemniczyć? - spytał, a ona stanowczo pokręciła głową.
- Daj mi trochę czasu, a sam się przekonasz - powiedziała.
Ewan wzruszył ramionami i uruchomił silnik.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Po przeczytaniu sprawozdania z laboratorium szpitala Fort William uśmiechnęła się
triumfalnie. Jej podejrzenia były słuszne - Alec Mackenzie istotnie cierpi na leptospirozę.
Zarazki zapewne dostały się do jego organizmu poprzez poranione ręce. Gdyby Frank Shaw
bardziej dbał o farmę, zapewniając pracownikom odzież ochronną i dostęp do urządzeń
sanitarnych, nigdy by do tego nie doszło.
Podniosła słuchawkę telefonu i wykręciła numer inspektora sanitarnego. Była
zadowolona, że rozwiązała ten problem bez pomocy Ewana i że będzie mogła
poinformować kolegów o swych osiągnięciach na najbliższej odprawie.
- Czy któreś z was ma jakąś sprawę, czy też to już wszystko? - spytał Ewan pod koniec
odprawy.
Rowan odchrząknęła. Teraz nadeszła jej chwila i zamierzała się nią delektować.
- Mam wam obu coś do powiedzenia na temat Aleca - oznajmiła.
Pokrótce opowiedziała im, w jaki sposób odkryła-przyczynę złego stanu jego zdrowia.
Powoli jednak jej zapal zaczął przygasać, gdy zobaczyła na twarzy Matta konsternację i
mocno zaciśnięte usta Ewana.
- No dobrze - westchnęła, kiedy żaden z nich nie skomentował jej wypowiedzi. - Co złego
zrobiłam tym razem? Czy powinnam była powiedzieć wam o tym, zanim zawiadomiłam
inspektora sanitarnego?
- Nie powinnaś była w ogóle go w to wciągać - odparł Ewan.
- Ale przecież leptospirozę trzeba zgłaszać - zaoponowała.
-
A Alec z pewnością na nią cierpi.
- Podobnie jak Fergus Innes, któremu właśnie przepisałem antybiotyki.
- Więc wiedziałeś, że Fergus ma leptospirozę?! - wykrzyknęła zaskoczona.
. - Oczywiście - odparł. -1 uprzedziłem Franka, że jeśli nie zrobi porządków na farmie,
zawiadomię inspektora sanitarnego. Postawiłaś nas w cholernie niezręcznej sytuacji, Rowan.
- Jak to? - spytała. - Przecież ta farma przynosi wstyd...
- Inspektor sanitarny może ukarać go grzywną w wysokości nawet do dwóch tysięcy
funtów - oznajmił Matt. - Czy sądzisz, że po czymś takim zatrzyma u siebie Aleca? To od
dwóch lat pierwsza praca, jaką temu biedakowi udało się znaleźć.
- Ale on mógł umrzeć! - zawołała. - Przecież leptospiroza grozi zapaleniem opon
mózgowych...
- Powinnaś była zapisać mu antybiotyki i na tym poprzestać - przerwał jej Ewan. - Nie
wolno nam mieszać się w cudze sprawy, jeśli nie jest to absolutnie konieczne.
- Więc dlaczego mnie o tym nie uprzedziłeś? - spytała ze złością. - Wiedzieliście, że
Alec jest moim pacjentem i że w końcu odkryję, co mu dolega. To wasza wina!
- Masz rację - przyznał Ewan znużonym głosem. - Powinienem był cię uprzedzić, ale
zapomniałem, że jesteś tu nowa.
- Może i jestem tu nowa - powtórzyła, z trudem powstrzymując się od płaczu - ale
postąpiłam zgodnie z przepisami...
- Zawsze tak postępujesz, prawda? - przerwał jej Ewan z irytacją. - Kiedy po raz
pierwszy odwiedziłaś Geordiego Wilsona, od razu chciałaś umieścić go w szpitalu. Ledwie
poznałaś rodzinę Galbraithów, twierdziłaś, że należy posłać do nich opie-
kuna społecznego. Tak, ty zawsze postępujesz zgodnie z przepisami; masz to wypisane na
twarzy. Ale nie jesteś w Londynie, tylko na prowincji, a tutaj nie możesz trzymać się ściśle
książkowych reguł.
Na policzkach Rowan pojawiły się wypieki.
- Zgoda, popełniłam błąd w przypadku Wilsona i Galbraithów, jednak gdybyś
powiedział mi o Alecu...
- Co się stało, to się nie odstanie - przerwał jej Ewan, wstając. - Nie ma sensu tego
roztrząsać.
- Ależ Ewan...!
Nie zaczekał, by wysłuchać tego, co miała mu do powiedzenia. Gdy wyszedł, zrozpaczona
Rowan odwróciła się do Matta.
- Myślałam, że postępuję właściwie...
- Wiem - odparł, klepiąc ją po ramieniu, - Szkoda tylko, że nie porozumiałaś się
wcześniej ze mną lub z Ewanem.
~ To niesprawiedliwe - wyszeptała, kiedy została sama. Tego ranka była taka szczęśliwa i
zadowolona z siebie, a teraz... Skąd miała wiedzieć, że na prowincji zawiadamia się
inspektora sanitarnego tylko w ostateczności?
Reszta tygodnia upłynęła jej jak w jakimś koszmarnym śnie. Żona Aleca wpadła jak
bomba do przychodni i odsądziła ją od czci i wiary w obecności siedzących w poczekalni
pacjentów, ale ani Ewan, ani Matt nie przyszli jej z pomocą: Podczas wizyt domowych miała
wrażenie, że ludzie nieustannie szepczą coś za jej plecami. Na domiar złego, marzec przyniósł
z sobą zamieć śnieżną, która szalała nieubłaganie przez pięć dni.
Nawet Ellie, od której oczekiwała odrobiny zrozumienia, wydawała się spięta i
pochłonięta własnymi sprawami.
- Czy ty i Matt pokłóciliście się? - spytała Rowan któregoś ranka po skończonym dyżurze.
- Ilekroć próbowałam z tobą porozmawiać, kręcił się tu z miną przerażonego baranka.
- Naprawdę? - zbyła ją krótko Ellie.
- Posłuchaj, ta historia z Alekiem... Matt nie miał z tym nic wspólnego.
- Nawet mi to nie przeszło przez myśl - odparła EUie ze zdziwieniem.
- Więc co zaszło między wami?
- Nic między nami nie zaszło, i taki właśnie układ zamierzam zachować - oświadczyła
Ellie, zatrzaskując szafkę z dokumentami. - Czy możemy zmienić temat?
Rowan przez chwilę na nią patrzyła, a potem potrząsnęła głową, uznając, że nie powinna
wtrącać się w nie swoje sprawy.
- Ellie, czy kiedykolwiek mi to wybaczą? - spytała, wyglądając przez okno na zasypane
śniegiem wzgórza.
- W swoim czasie - odparła Ellie - ale obawiam się, że potrwa to strasznie długo.
Rowan westchnęła, spoglądając na odśnieżający ulicę pług. Zadzwonił telefon, a kiedy
Ellie podniosła słuchawkę, Rowan sięgnęła po swój kożuch.
- Rowan, zaczekaj! - zawołała Ellie. - Dzwonią z Górskiego Pogotowia Ratunkowego.
Robbie Galbraith i Peter Henderson mieli wypadek, więc chyba nici z twojego wolnego po-
południa.
Rowan spojrzała na nią nie widzącymi oczami.
- Czy Matt nie może przyjąć tego wezwania?
- Ma teraz wizyty domowe.
- A Ewan...?
- Miał nocny dyżur. Rowan, czy ty dobrze się czujesz? - spytała Ellie z niepokojem,
widząc jej pobladłą twarz.
- Nie jestem w stanie się tego podjąć, Ellie – wyszeptała. - Mam... lęk wysokości.
Ellie spojrzała na nią w niemym osłupieniu.
- Dlaczego nas o tym nie uprzedziłaś? No cóż... Muszę zadzwonić do Ewana.
- Och, nie, proszę - wykrztusiła Rowan błagalnie, chwytając Ellie za ramię. - On i tak
uważa mnie za niekompetentną, a jeśli wyciągniesz go z łóżka, żeby mnie zastąpił...
- Bądź rozsądna, Rowan. Jakie mam inne wyjście? Ty nie jesteś w stanie...
- Może wszystko będzie dobrze - mruknęła Rowan bez przekonania. - Góry to nie to
samo co drabina, prawda? Mam nadzieję, że ten wypadek nie nastąpił na dużej wysokości...
Ellie pokręciła głową.
- Mimo wszystko zadzwonię do Ewana.
- Dam sobie jakoś radę. Muszę.
- Ale, Rowan...
- Zanim wyciągniesz Ewana z łóżka, stracimy cenne minuty, które mogą zadecydować o
ludzkim życiu. Jakoś sobie poradzę.
Ellie spojrzała na nią bez przekonania, a potem wyciągnęła z szafki obszerną kurtkę
puchową i nieprzemakalne spodnie.
- To jest zapasowy komplet Matta; na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu, jeśli go
pożyczysz. Jaki numer butów nosisz?
- Piątkę - odparła Rowan, wkładając ubranie Marta.
- Dzięki Bogu mamy ten sam rozmiar - powiedziała Ellie, podając jej swoje nieco
podniszczone buty. - W porządku, niech ci się przyjrzę. No dobrze, ale zdajesz sobie sprawę,
że to szaleństwo?
- Wszystko będzie dobrze...
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to szaleńczy pomysł, nie mogła jednak znieść
myśli o tym, że Ewan mógłby uznać ją ponownie za osobę niekompetentną. Kiedy
przyjechała na miejsce spotkania i zobaczyła czekającą na nią ekipę pogotowia górskiego,
zrobiło jej się niedobrze.
- No więc, pani doktor, sytuacja wygląda następująco - powiedział dowódca ratowników,
Joe. - Dziś wczesnym rankiem Peter Henderson, Robbie Galbraith i Malcolm Dodds wspięli
się na tę górę. Peter, spadając, pociągnął za sobą Robbiego. Malcolm zdołał zejść na dół,
żeby nas zawiadomić. Znamy więc w przybliżeniu miejsce wypadku, jednak nie wiemy,
jakich ci chłopcy doznali obrażeń.
Rowan kiwnęła głową, próbując stwarzać pozory osoby nawykłej do tego rodzaju
sytuacji.
- Jest tu matka Robbiego - rzekł półgłosem jeden z ratowników. - Chciałaby zamienić z
panią kilka słów. Proszę się pospieszyć, bo zapowiadają pogorszenie pogody.
- Proszę, błagam, doktor Rowan, niech pani ratuje mojego syna! - szlochała Annie
Galbraith. - Wiem, że zrobił głupio, ale to moja wina. Powinnam była zabronić jego
braciom... Bo oni ciągle wytykają mu jego wzrost! Chciał się sprawdzić, bo jest
najmniejszy.
- Przepraszam, pani doktor, ale musimy się pospieszyć! - zawołał nagląco Joe.
Rowan uścisnęła ręce Annie i ruszyła szybko w stronę ratowników, czując, że z każdym
krokiem coraz bardziej opuszczają odwaga.
- Wspaniały dzień na spacer, co, pani doktor? – zażartował jeden z ratowników, mrugając
do niej porozumiewawczo.
Zmusiła się do uśmiechu. Boże, nie pozwól mi zrobić z siebie kompletnej idiotki. Nie
pozwól, żebym wpadła w panikę i zaczęła krzyczeć, modliła się w duchu.
Nie potrafiła określić, jak długo trwała wspinaczka. Potykając się, brnęła przez głęboki
śnieg. Nie czuła już nawet strachu, lecz tylko przygniatające, paraliżujące umysł zmęczenie.
- Tutaj, pani doktor! - Przystanęła, z trudem utrzymując równowagę w zaspie śniegu. -
Znaleźliśmy ich!
Kiedy spojrzała w dół, natychmiast poczuła zawrót głowy.
Chłopcy leżeli na półce skalnej, znajdującej się co najmniej dwanaście metrów poniżej
miejsca, w którym stała. Nagle zdała sobie sprawę, że nie może zrobić kroku. Była przykuta do
ziemi.
- Najpierw opuścimy tam panią, żeby mogła pani ich zbadać. Doktor Rowan, czy pani
mnie słyszy? - spytał Joe z niepokojem.
- Czy muszę tam zejść? - wyszeptała przez ściśnięte gardło.
- Myślę, że postawienie diagnozy z tego miejsca byłoby dość trudne - odparł z
uśmiechem.
- Pan nie rozumie... Przepraszam, ale mam lęk wysokości.
Joe nagle spoważniał.
- Dlaczego mówi nam pani o tym dopiero teraz?! - zawołał z wyraźnym gniewem w
głosie. - Sądzę, że damy sobie radę, bo wszyscy przeszliśmy kurs pierwszej pomocy, jednak
byłoby znacznie lepiej, gdyby rannymi zajął się lekarz.
- Proszę mnie do nich opuścić - poleciła, zaciskając pięści.
- Ale...
- Proszę mnie opuścić - powtórzyła stanowczo.
Joe spojrzał na nią bez przekonania, a potem wydał kolegom stosowny rozkaz. Później
wszystko potoczyło się błyskawicznie. Przez całą drogę w dół Rowan kurczowo zaciskała
powieki, a kiedy dotarta już do rannych, natychmiast przystąpiła do działania. Peter miał
pękniętą łopatkę, a Robbie złamaną nogę, poza tym u obu stwierdziła objawy hipotermii.
Szybko unieruchomiła złamane kości, a potem szarpnęła za linę, dając ratownikom sygnał do
opuszczenia noszy.
- Dobrze się pani czuje? - spytał Joe z niepokojem, kiedy zjechał na dół z noszami.
- Nigdy nie czułam się lepiej - odparła drżącym głosem.
- Świetnie pani sobie radzi - pochwalił ją z uśmiechem. - Za chwilę będzie już pani z
nami.
Kiwnęła głową, ale kiedy została sama, poczuła, że ogarnia ją paniczny strach. Zerwał się
silny, porywisty wiatr i wiedziała, że powrót na górę nie będzie łatwy.
- Teraz pani kolej! - zawołał któryś z ratowników.
Podróż zdawała się nie mieć końca. Rowan wielokrotnie uderzała o skały. Nagle
poczuła piekący, przeszywający ból w nodze, ale nie zwróciła na to uwagi, bo przez cały
czas powtarzała w myślach: „Trzymaj się, a wszystko będzie dobrze".
- Brawo, pani doktor! - zawołał Joe, kiedy znalazła się na górze. --Wspaniale sobie
pani poradziła!
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłam! - rzekła z dumą.
- Czeka nas jeszcze droga w dół - przypomniał jej Joe.
- To już drobnostka:
- A to co? - spytał, patrząc na jej nogę.
Podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła, że przez rozdarte spodnie sączy się krew.
- Paskudna rana - stwierdził Joe. - Czy będzie pani w stanie iść o własnych siłach?
Mamy zapasowe nosze, wiec...
- Nigdy w życiu! - zawołała, wyjmując z torby lekarskiej opatrunek. - Niech pan nie
sądzi, że pozwoliłabym się nieść!
- Zuch dziewczyna! - powiedział z szerokim uśmiechem.
Kiedy dotarli do punktu wyjścia, czekała na nich karetka.
- Och, dziękuję, pani doktor! - zawołała Annie Galbraith. - Sama nie wiem, jak się pani
odwdzięczę!
- Może przyjdzie pani na badanie cytologiczne? - szepnęła jej Rowan do ucha. -
Wysłałam już do pani trzy zaproszenia.
Kobieta zaczerwieniła się aż po czubki rudych włosów.
- Trudno znaleźć czas, a poza tym te drogi...
- W ubiegły piątek były całkiem dobre, Annie.
- Umówię się na jakiś termin - mruknęła Annie, ruszając w stronę karetki. - Daję słowo,
że kiedyś przyjdę.
Rowan nie miała jednak żadnych wątpliwości, że nie ujrzy jej w poradni. Zastanawiała
się, w jaki sposób namówić takie kobiety jak Annie do przyjścia na badanie, które mogłoby
ocalić im życie. Jak przekonać je o znaczeniu profilaktyki?
- Na pani miejscu zająłbym się tą raną - powiedział Joe, pakując sprzęt do landrovera.
- Zaraz to zrobię.
- Mam pani przekazać od moich chłopców, że może pani z nami chodzić w góry, kiedy
tylko pani zechce.
- Chyba najpierw powinnam wziąć kilka lekcji wspinaczki - odparła ze śmiechem, nie
widząc zatrzymującego się za jej plecami samochodu Ewana.
Po alarmującym telefonie od Ellie pędził z Canny jak szalony. Bał się, że Rowan mogło
spotkać coś złego. Kiedy ujrzał ją zdrową i całą, ogarnęło go przelotne uczucie ulgi, które
szybko ustąpiło miejsca wściekłości. Ona wygląda, jakby była na niedzielnym spacerku! -
pomyślał zirytowany, a ja omal nie postradałem zmysłów, wyobrażając sobie jej ciało w
kałuży krwi na dnie przepaści!
Kiedy zobaczył z bliska jej rozpromienioną twarz, jego wściekłość się nasiliła.
- Ewan!
- Czy ty nie masz za grosz rozsądku?
- Co? - wyjąkała, poważniejąc.
- O czym ty, do cholery, myślałaś, wybierając się w góry, skoro masz lęk wysokości? -
wybuchnął. - Jeśli nie dbasz o swoje życie, to może przynajmniej pomyślałabyś przez chwilę
o reszcie ekipy i o pacjentach? Przecież przez ten twój idiotyczny heroizm mógł ktoś
zginąć!
- Wszyscy bezpiecznie dotarliśmy na dół - odparła. - A Joe powiedział, że wspaniale
sobie poradziłam...
- Czy ty niczego nie możesz zrobić tak jak trzeba? - ciągnął, nie zwracając uwagi na jej
słowa. - Najpierw Alec Mackenzie, a teraz ta eskapada! Czy myślisz, że chętnie dałem się
wyciągnąć z łóżka, żeby ratować kogoś, kto powinien mieć więcej rozumu w głowie?
- Wcale nie trzeba mnie było ratować! - zaprotestowała.
- Nie musiałeś tu przyjeżdżać! - Nagle straciła panowanie nad sobą i poczuła z
przerażeniem, że po jej policzkach płyną łzy. - Przestań się na mnie wydzierać! - zawołała. -
Mam już tego dość! Staram się, jak mogę, a ty tylko na mnie wrzeszczysz!
- Rowan...
- Wyżywasz się na mnie!
- Rowan, przestań płakać - wyszeptał, robiąc krok w jej stronę, ale ona szybko się
cofnęła.
- No, powiedz to - wyjąkała. - Powiedz, że to typowo babska reakcja! Że zawsze
wybuchamy płaczem, kiedy spotykają nas jakieś przykrości. Jeśli o mnie chodzi, to możesz
sobie mówić, co ci się żywnie podoba, bo skończyłam już z tą pracą i z tobą. Czy teraz
jesteś zadowolony? Nie daję sobie rady. Pomyliłam się!
- Och, Rowan, przepraszam. Wiem, że mam cięty język, ale nie chciałem doprowadzić
cię do łez!
- Wiesz co, wypchaj się! - syknęła, a potem z całą godnością, na jaką było ją stać, zaczęła
kuśtykać w stronę samochodu. Nagle poczuła, że Ewan chwyta ją mocno za ramię.
- Twoja noga...
- Następnym razem postaram się skręcić kark - prychnęła pogardliwie. - To powinno cię
uszczęśliwić.
- Co ci jest? - spytał.
- Cóż to za różnica? - odparła, próbując bezskutecznie uwolnić się z jego uścisku.
- Ma paskudnie rozciętą nogę, Ewan - oznajmił Joe. - Kiedy wciągaliśmy ją na górę,
musiała uderzyć się o skałę.
- Czy przypadkiem nie uderzyłaś się też w głowę? - spytał Ewan, prowadząc ją do
swego samochodu.
- Chyba nie - odrzekła, przygryzając dolną wargę.
- Czy masz zawroty głowy albo nudności? - spytał, rozsuwając brzegi jej rozdartych
spodni i delikatnie badając ranę.
- Nie. - Pospiesznie wyjął ze swej torby oftalmoskop. - To nie jest konieczne, Ewan...
- Przestań gadać i skieruj wzrok ponad moje lewe ramię .-
Rowan wykonała jego polecenie.
- Czy nic nie wskazuje na uszkodzenie mózgu? - spytała z lekkim uśmiechem.
- W twoim przypadku nigdy nic nie wiadomo. No dobrze, czy poza nogą coś cię jeszcze
boli?
Pokręciła głową.
- Jeśli chcesz, mogę ci pokazać taniec szkockich górali.
- Nie rzucaj obietnic na wiatr - skarcił ją żartobliwie. -W porządku, zamienię z
chłopcami parę słów, a potem pojedziemy do przychodni, gdzie zbadam cię dokładniej.
- Wykluczone!
Ewan i ratownicy spojrzeli na nią zaskoczeni.
- Nie trzeba mnie badać - ciągnęła stanowczo. - Nic mi nie jest, przecież to tylko drobne
rozcięcie. Możesz najwyżej założyć szwy.
- Czyżbyś miała w głowie aparat rentgenowski? Przecież mogłaś doznać obrażeń
wewnętrznych. Dlaczego nie chcesz, żebym cię zbadał? Najwyżej potwierdzę twoją
diagnozę.
- Nie zapominaj o tym, że ja też jestem lekarzem i chyba sama wiedziałabym, gdybym
doznała jakichś poważnych obrażeń.
(
^
Spojrzał na nią z gniewem, a potem westchnął z rezygnacją.
- Dobrze, wobec tego tylko zszyjemy ranę.
Jazda do Canny trwała bardzo długo z powodu złych warunków na drogach. Kiedy Ewan
zwolnił przed przychodnią, Rowan gwałtownie chwyciła go za rękę.
- Czy nie mógłbyś założyć tych szwów u mnie? Proszę, Ewan. Matt i Ellie na pewno są
jeszcze w przychodni...
- A ty nie mogłabyś znieść dociekliwych pytań? - dokończył. - Dobrze, zrobimy to u
ciebie.
Rowan bez większych trudności wysiadła z samochodu, ale przed schodami wiodącymi
do jej mieszkania nagle przystanęła. Odniosła wrażenie, że musi pokonać strasznie dużo
stopni.
- Oo się stało? - spytał Ewan. - Czy coś cię boli?
- Nie, muszę tylko chwilę odpocząć... - Zanim się zorientowała, wziął ją na ręce. - Co ty
robisz?
- Mam zamiar zanieść cię do twojego mieszkania - odrzekł. - Jeśli wolisz, możesz
wczołgać się na górę o własnych siłach... wybór należy do ciebie.
W końcu kiwnęła głową.
- To musi być cudowne uczucie - mruknęła.
- Co takiego?
- Zawsze mieć rację.
Wybuchnął śmiechem i zaczął wchodzić po schodach.
- Jeśli jestem zbyt ciężka, możesz mnie postawić - zaproponowała, kiedy przystanął.
- Ależ skąd - powiedział z trudem, przyspieszając kroku.
- Dziękuję - mruknęła, kiedy posadził ją w fotelu.
- Zawsze do usług - odparł wesoło. - No, a teraz wyzwolimy cię z tego ubrania...
- Sama dam sobie radę - powiedziała pospiesznie, ściągając kurtkę i nieprzemakalne
spodnie.
- Może zdjęłabyś również te drugie spodnie, co? - spytał, siadając naprzeciwko niej. - W
przeciwnym razie będę musiał je rozciąć...
- I tak są już zniszczone - oznajmiła, wiedząc, że za żadne skarby nie pokazałaby mu się
w bieliźnie.
Ewan wzruszył ramionami i rozciął spodnie aż do kolana, a potem wyjął z torby
lekarskiej strzykawkę.
- To może trochę zaboleć - oświadczył, znieczulając miejscowo okolice rany.
Wciągnęła gwałtownie powietrze.
- Już nigdy więcej nie powtórzę tego kłamstwa żadnemu pacjentowi - mruknęła. - To
piekielnie boli!
Uśmiechnął się szeroko.
- Dziękuj Bogu, że zraniłaś się w nogę, a nie w twarz. Zostanie spora blizna.
- Cholera! - zaklęła, nie mogąc się powstrzymać.
- Czym tak się martwisz? Przecież nikt tego nie zauważy.
- Z wyjątkiem Matta.
- A to dlaczego? - spytał z pozorną obojętnością, sprawdzając działanie środka
znieczulającego.
- Bo kiedyś powiedziałeś, że pierwszą rzeczą u kobiety, na którą Matt zwraca uwagę, są
jej nogi.
- Naprawdę tak powiedziałem?
-.
- Owszem. Powiedziałeś też, że Matt zatrudniłby nawet wytresowaną szympansicę, gdyby
tylko miała zgrabne nogi.
- Niekiedy mówię zbyt dużo. - Ewan poczerwieniał. - Postaraj się teraz nie ruszać i nie
odzywać, chyba że poczujesz ból.
- Więc myślisz, że będę żyła? - spytała wesoło, kiedy skończył zakładanie szwów.
Ewan nie odezwał się ani słowem. Klęczał przed nią i uważnie jej się przyglądał. Potem
wyciągnął ręce i ujął w dłonie jej twarz. Znieruchomiała, czując, że, serce podchodzi jej do
gardła. Widziała swoje odbicie w oczach Ewana i słyszała jego przyspieszony oddech.
Powoli zbliżył usta do jej warg. Poddała się jego pocałunkowi, czując wstrząsający jej ciałem
dreszcz pożądania. Ewan trzymał ją w ramionach tak delikatnie, jakby była ze szkła.
Przyciągnęła go bliżej do siebie i splotła palce na jego karku. Pod magicznym wpływem jego
dotyku jej opór zaczął topnieć. Nagle przypomniała sobie, że kiedyś bardzo pragnęła Colina,
a on tak boleśnie ją zranił.
- Przepraszam - wyszeptała. - Nie mogę...
- Co się stało? - spytał zakłopotany.
- To nie twoja wina - powiedziała drżącym głosem. - To przeze mnie... Bardzo cię
lubię, ale...
- Nadal kochasz Colina?
- Nie... Tak... Och, sama już nie wiem. Wiem tylko, że nie chcę znów cierpieć.
- Nigdy bym cię nie skrzywdził - powiedział łagodnie.
- Wiem, że nie zrobiłbyś tego celowo - wyszeptała - ale Colin... mówił, że mnie
kocha, a potem, kiedy odszedł...
- Postanowiłaś żyć jak zakonnica?
- To niesprawiedliwe, Ewan.
- Przepraszam, chyba się w tobie...
Pospiesznie położyła palce na jego ustach.
- W porządku, nie powiem już ani słowa... Jestem cierpliwy. .. mogę zaczekać.
Spojrzała na niego, ale czując przyspieszone bicie serca, szybko odwróciła wzrok.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że go pragnie, jednak tak bardzo się bała...
- Teraz powinnaś się przespać - powiedział, - Musisz też wziąć dziesięć dni wolnego.
- Nie potrzebuję...
- To jest polecenie lekarza - rzekł stanowczo, a potem musnął ustami jej włosy. - Jesteś
zbyt cenna, żeby cię stracić.
Nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Kiedy odgłos jego kroków ucichł w oddali,
ukryła twarz w dłoniach i zaczęła żałośnie płakać.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Ma pani podwyższone ciśnienie - powiedziała Rowan. - Znów się pani przemęcza,
prawda?
- Ależ nie - zaprotestowała Ishbel. - Zgodnie z pani zaleceniem wcale się nie
przemęczam. Większość obowiązków gospodarczych zrzuciłam na barki Jima.
- Żeby móc biegać po Fort William w poszukiwaniu tapet do pokoju dziecinnego i
śpioszków?
- Ależ skąd!
Rowan obrzuciła ją surowym spojrzeniem.
- Widziano panią, moja droga.
Ishbel lekko się skrzywiła.
- To pani Ross, prawda? Ta wścibska...
- Nie, dowiedziałam się o tym od Ellie - odparła Rowan ze śmiechem. - Pojechała do Fort
William, żeby kupić sobie suknię na czwartkowy festyn, i przypadkiem panią tam zobaczyła.
- Wstąpiłam tylko do paru sklepów, pani doktor...
- W ogóle nie powinna pani była jechać do Fort William. Przecież to już ósmy miesiąc
ciąży i pierwsze dziecko...
- Tak, wiem, już mi to pani mówiła.
- Więc dlaczego mnie pani nie słucha? - spytała Rowan z irytacją. - Ostrzegam panią,
że jeśli ciśnienie nadal będzie skakało, zatrzymam panią w szpitalu. I wcale nie żartuję. Jeśli
dowiem się, że znów była pani w Fort William, to po prostu panią unieruchomię!
Ishbel kiwnęła głową i z głośnym westchnieniem wyszła z gabinetu. Rowan pomyślała
z uśmiechem, że na miejscu Ishbel pewnie zachowywałaby się tak samo. Jednakże dla
spokoju własnego sumienia wolała, by przez następne kilka tygodni pacjentka przestrzegała
jej zaleceń.
- Czy z Ishbel wszystko w porządku? - spytał Ewan, stając w drzwiach. - Wyszła stąd w
dość ponurym nastroju.
- Trochę podcięłam jej skrzydła - zachichotała Rowan. - Jest w świetnej formie,
naprawdę - dodała, widząc, że Ewan unosi pytająco brwi. - Ma tylko nieco podwyższone
ciśnienie.
- Widzę, że wciągnęłaś się w tę sprawę, prawda?
- Wiem, że nie powinnam, ale Ishbel z taką radością przyjęła wiadomość o ciąży, że
chciałabym, aby wszystko poszło jak najlepiej.
- Czy wciąż nie możesz jej namówić do porodu w Riochan?
- Nie - pokręciła głową - ale nadal nad tym pracuję.
- Tylko ty jedna możesz ją do tego nakłonić. Jesteś najbardziej przewrotną kobietą, jaką
znam.
Kiedy się odwrócił, chcąc wyjść, pokazała mu język.
- Dobrze wiem, co robisz, Rowan - oznajmił, nie patrząc na nią. - Zachowujesz się
okropnie infantylnie!
Usłyszał za plecami głośny wybuch śmiechu. Kiedy wszedł do poczekalni, jego pogodny
nastrój prysł, bo znalazł się w samym środku burzliwej wymiany zdań.
- Co tu się dzieje, Ellie? - spytał, widząc jej zaczerwienione policzki i rozwścieczoną
twarz Aleca Mackenziego.
- Próbuję mu wytłumaczyć, że skoro nie chce iść do doktor Rowan, to na wizytę u
ciebie musi zaczekać aż do środy.
- O co chodzi, Alec?
- Nie życzę sobie, żeby ta kobieta leczyła mnie i moją rodzinę - wyjaśnił, patrząc na
Ewana wojowniczo.
Ewan zmarszczył brwi.
- Ellie, poproś tu doktor Rowan.
- Ale ona jest już spóźniona na poranne wizyty...
- Natychmiast, Ellie.
Przez poczekalnię przebiegł szmer cichych uwag pacjentów.
- Mam pełne prawo wybrać sobie lekarza - oświadczył Alec, szarpiąc nerwowo
kołnierz swej koszuli.
- To prawda - przyznał Ewan bezbarwnym głosem.
- Nikt nie może mnie zmusić, żebym leczył się u tej kobiety - ciągnął buńczucznie. Na
widok Rowan nagle zamilkł.
- Co się stało? - spytała, patrząc na nich zdezorientowana.
- W porządku, Alec - rzekł Ewan z pozornym spokojem. -
Chcę,
żebyś...
żebyście wszyscy państwo - dodał, rozglądając się po poczekalni - uważnie mnie wysłuchali.
„Ta kobieta" posiada imię oraz nazwisko, Alec. I masz się do niej zwracać „doktor Rowan"
albo „doktor Sinclair". Zrozumiałeś?
Alec wyraźnie poczerwieniał, lecz posłusznie kiwnął głową.
- Doktor Rowan popełniła błąd, zawiadamiając inspektora - ciągnął Ewan - ale
kierowała się najlepszymi intencjami.
- Przez nią straciłem pracę!
- Przez kogo?
- Przez doktor Rowan - wymamrotał Alec.
- Nie powinieneś zapominać, że doktor Rowan zapewne uratowała ci życie. Jeśli nie
chcesz być jej pacjentem, to twoje prawo, ale myślę, że dużo tracisz. Ja bez chwili wahania
powierzyłbym doktor Rowan swoje życie.
Alec zamierzał coś powiedzieć, lecz najwyraźniej zmienił zdanie i wybiegł z przychodni,
trzaskając drzwiami. Oszołomieni pacjenci patrzyli za nim w milczeniu.
- Przez resztę dnia będą mieli o czym rozmawiać - zachichotał Ewan, wchodząc za
Rowan do jej gabinetu.
- Czy mówiłeś poważnie, że powierzyłbyś mi swoje życie?
- Nie powiedziałbym tego, gdyby było inaczej. Posłuchaj, popełniłaś błąd, ale najwyższy
czas, żeby zamknąć ten rozdział. Choć wątpię, żeby Alec kiedykolwiek z własnej woli zgłosił
się do ciebie po poradę, zyskałaś tu wielu przyjaciół.
- A najważniejszym z nich jesteś ty - oznajmiła z uśmiechem, a on lekko się skrzywił.
- Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że uważasz mnie za kogoś więcej niż przyjaciela.
Rowan utkwiła wzrok w blacie biurka.
- Nie... ponaglaj mnie.
- Dobrze - mruknął, gładząc ją po policzku. - Trudno jednak być cierpliwym, widząc, że z
każdym dniem robisz się coraz ładniejsza. A teraz lepiej już idź - dodał i zniknął.
Kiwnęła głową, ale kiedy w kilka minut później zjawiła się Ellie, nadal stała nieruchomo,
pogrążona w myślach. Ellie spojrzała na nią z zadumą.
- Wiem, że to nie moja sprawa – powiedziała - ale Ewan... jest miłym człowiekiem.
- Owszem.
- Więc na czym polega problem?
Problem polega na tym, że bardzo go lubię, pomyślała Rowan, ale Colina też kiedyś
bardzo lubiłam, a potem...
- Muszę już iść, Ellie - powiedziała i szybko wyszła.
Był to długie męczący dzień. Po pięciu wizytach u pacjentów w Glen Donan pojechała
do Glen Eillan, gdzie miała odwiedzić Iana Norrisa, który rzekomo był na progu śmierci.
Okazało się jednak, że miał tylko katar i pracował w polu. Marzyła o powrocie do domu,
ale jeszcze czekała ją wizyta u Geordiego Wilsona. Geordie był coraz słabszy i chudszy,
a Ewan zapisywał mu coraz silniejsze dawki morfiny. Wiedziała, że wyniszczony organizm
niebawem przestanie tolerować ten środek. W przeciwieństwie do niej, Tilly nadal była
pełna optymizmu.
Z westchnieniem ulgi dostrzegła zaparkowany przed domem Wilsonów samochód
Ewana.
- Dzień dobry! - zawołała wesoło Tilly, wychodząc jej na spotkanie. - Mamy piękny
dzień, choć może nieco chłodny.
- Jak się czuje Geordie? - spytała Rowan.
- Znośnie. Proszę wejść. Dziś rano upiekłam specjalny placek z okazji zbliżających się
świąt wielkanocnych.
- Widziałam, że jest tu doktor Ewan.
Tilly kiwnęła głową.
- Stale nas odwiedza, choć nieraz mu mówiłam, że nie ma wobec nas żadnego długu
wdzięczności. Po śmierci jego matki przygarnęliśmy go także ze względu na nas samych. Nie
mieliśmy własnych dzieci, a on był dobrym chłopcem.
- Nie wiedziałam, że się nim opiekowaliście - rzekła Rowan ze zdumieniem.
- Ewan jest bardzo skryty - westchnęła Tilly. - Gdybym opowiedziała pani choćby
połowę...
Na widok Ewana wychodzącego z sypialni urwała w pół zdania.
- Zapewniam cię, Rowan, że nie ingeruję w twoje sprawy - powiedział Ewan. - Ja
tylko...
- Wiem, dlaczego tu jesteś, i doskonale to rozumiem.
Spojrzał na nią z ciekawością, a ona pospiesznie zniknęła w pokoju Geordiego.
- Czy wszystko w porządku, pani doktor? - spytała Tilly, kiedy po zbadaniu pacjenta
Rowan wróciła do salonu.
Rowan coraz trudniej było udawać, że wszystko jest „w porządku", ale pod wpływem
pełnego niepokoju spojrzenia Tilly odruchowo kiwnęła głową.
- Czy wybiera się pani w przyszłym tygodniu na festyn? spytała Tilly, podając jej
filiżankę herbaty i kawałek placka.
- Kiedy byliśmy młodsi, nigdy nie przepuszczaliśmy tej okazji.
- Niestety, nie mogę. Mam w tym czasie dyżur.
- Przecież macie teraz te przenośne telefony - zaoponowała Tilly. - W razie potrzeby
można się z panią skontaktować.
- To prawda, ale ja i tak nie piję alkoholu...
- Od razu widać, że nie jest pani stąd. - Tilly pokręciła głową. - Ludziom z południa nasz
festyn kojarzy się wyłącznie z hulanką, morzem alkoholu, a my podczas tej uroczystości roz-
mawiamy, śpiewamy, trochę tańczymy i...
- Dużo pijemy - dokończył Ewan z szerokim uśmiechem.
- Ale ty się wybierasz, prawda, chłopcze? - spytała Tilly. -
Moglibyście pójść
tam razem...
- Moja noga nie jest jeszcze na tyle sprawna, żebym mogła tańczyć, więc chyba dam
sobie spokój - rzekła Rowan. - Teraz naprawdę muszę już iść - dodała, widząc, że Tilly
zamierza protestować. - Mam dyżur w przychodni.
- Powinieneś lepiej dbać o tę dziewczynę, Ewan - rzekła Tilly z wyrzutem. - Wygląda
na wykończoną.
- Chodzi jej tylko o to, że wyglądasz na zmęczoną - zaśmiał się Ewan, widząc malujące
się na twarzy Rowan zdziwienie. - Wiesz, Tilly, ona nikogo nie słucha. Po wypadku
miała
wziąć dziesięć dni wolnego, a już po pięciu była z powrotem w pracy!
Rowan czuła, że musi coś powiedzieć, bez względu na ból, jaki sprawią Tilly jej słowa.
- Tilly... jeśli sytuacja zacznie być dla ciebie zbyt trudna, to postaramy się, żeby
umieszczono Geordiego w szpitalu.
- Przez wszystkie lata od dnia ślubu nie rozstawaliśmy się, więc i teraz zostaniemy
razem - odparła Tilly.
- Ale ty też nie masz za dużo sił... - Rowan ujęła w ręce drobną dłoń Tilly. - Zdajesz
sobie sprawę, że nie zostało mu już wiele czasu, prawda?
- Oczywiście... Oboje o tym wiemy, ale przeżyliśmy razem wiele szczęśliwych lat i nie
boimy się śmierci. Będę bolała nad jego stratą, bo już więcej go nie zobaczę, ale wiem, że
będzie na mnie czekał po tamtej stronie. Zostanie tu ze mną, dopóki nie zakwitną pierwsze
żonkile. Zawsze je uwielbiał.
- Żonkile? - powtórzyła Rowan.
- Kiedy się pobrali, Tilly marzyła o ogrodzie, ale, jak sama widzisz, ziemia jest tutaj
bardzo licha - wyjaśnił Ewan. - Jednakże Geordie się nie poddał. Pognał do Fort William i
wrócił do domu pociągiem z sadzonkami kwiatów i krzewów.
- Pielęgnowałam je i podlewałam - Tilly uśmiechnęła się do swych wspomnień - ale
wszystkie uschły... z wyjątkiem żonkili. Z każdym rokiem jest ich coraz więcej, a pod
koniec kwietnia tworzą tu wielki złocisty dywan.
Rowan spojrzała na skrawek ziemi przed domem. Dostrzegła na nim jedynie jakieś małe
roślinki z zielonymi listkami.
- One zakwitną - zapewniła ją Tilly, podążając za jej wzrokiem. - Są silne i zawsze
zakwitają. Geordie twierdzi, że przypominają mu mnie.
- Ciebie?
- Mówi, że są jak piękne istotki, żyjące w ciężkich warunkach - zaśmiała się Tilly. -
Geordie jest romantykiem. Zostanie ze mną, dopóki nie zakwitną, a potem odejdzie.
Rowan zauważyła kątem oka wykrzywioną bólem twarz Ewana. Pożegnała Tilly i
podążyła za nim.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że Geordie i Tilly zaopiekowali się tobą po śmierci
twojej matki? - spytała cicho. - Kiedy pomyślę, że zarzuciłam ci lekceważenie obowiązków
jako lekarza... Dlaczego nie powiedziałeś mi, że wiesz, co jest dla niego najlepsze,
ponieważ... go kochasz?
- Bo mogę uporać się z tym tylko w jeden sposób: wmawiając sobie, że jest wyłącznie
moim pacjentem.
- Ale przecież on nie jest zwykłym pacjentem, prawda?
- Daj spokój, Rowan. Wiem, że masz dobre intencje, ale proszę... nie mówmy już o
tym.
- Och, Ewan, nie jesteś maszyną, choćbyś nie wiem jak udawał. Jesteś tylko zwykłym
człowiekiem, który przypadkiem został lekarzem. Wrażliwość, uczucia i ból nie są
grzechem.
- Jedź już, bo spóźnisz się na dyżur - powiedział sucho.
Chcąc dodać mu otuchy, położyła dłoń na jego ramieniu.
- Proszę cię, Rowan, idź już!
Wracając do Canny, miała oczy pełne łez z powodu człowieka, który mimo swego
cierpienia odtrącił jej pomocną dłoń.
Wieczorny dyżur nie poprawił jej nastroju. Po obfitych marcowych opadach śniegu nastał
wilgotny i wietrzny kwiecień, toteż znacznie wzrosła liczba zachorowań na grypę. Jedynym
jasnym punktem wśród nie kończącego się potoku kaszlących i pociągających nosem
pacjentów była wizyta Robbiego i jego pięciu braci.
- Robbie chciałby coś pani powiedzieć - oznajmił najstarszy z chłopców, szturchając
brata łokciem w żebra.
- Jestem pani bardzo wdzięczny za to, że mnie pani uratowała, doktor Rowan...
zwłaszcza że podobno ma pani lęk wysokości - wyrecytował Robbie, wymawiając słowa tak
starannie jak aktor, który przez wiele dni powtarzał swoją rolę. - To, co zrobiłem było
niemądre, ale... - Zawahał się i zerknął na braci. - Ale gdyby mi się udało, byłby to niezły
wyczyn!
Ta wypowiedź z pewnością nie była częścią wyuczonego tekstu, bo bracia zgodnie
zmarszczyli brwi.
- Jak twoja noga, Robbie? - spytała, chcąc zmienić temat.
- Choler... bardzo swędzi - oznajmił, spoglądając z niechęcią na gips.
- Miałeś szczęście, że nie złamałeś nic więcej - powiedziała z uśmiechem.
Patrząc, jak odchodzą, wystrojeni w swe odświętne ubrania, przypomniała sobie, że zaraz
po swym przyjeździe bardzo obraźliwie i krytycznie oceniła państwa Galbraithów. Cztery
miesiące pobytu w tej okolicy zupełnie zmieniły jej punkt widzenia na tutejszych
mieszkańców. Choć Galbraithowie nie byli ludźmi zamożnymi i nie dbali przesadnie o
porządek w domu, cechowała ich serdeczność i pogoda ducha.
- Czy ty nie masz domu? - spytał Matt, zaglądając do niej.
- To nie potrwa już długo. Pokręcił głową.
- Pora, żebyś rzuciła się w wir życia towarzyskiego.
- Dobranoc, Matt - powiedziała, lecz on nie ruszył się z miejsca.
Był wyraźnie czymś zakłopotany.
- Czy mogę ci w czymś pomóc? - spytała.
- Chciałbym poprosić cię o pewną przysługę.
- Jakiego rodzaju? - spytała podejrzliwie.
- Żebyś wstawiła się za mną u Ellie - wykrztusił.
- No dobrze, Matt, czym ją zdenerwowałeś? Zauważyłam, że prawie ze sobą nie
rozmawiacie.
- Nie zrobiłem niczego, co mogło wyprowadzić ją z równowagi, a w każdym razie nie
miałem takiego zamiaru. Chodzi o to, że... ona nie chce się ze mną umówić. Pomyślałem
więc, że może gdybyś ty szepnęła jej słówko...
- Nie ma mowy, Matt. Nie zamierzam mieszać się w twoje pokrętne afery miłosne,.
- Proszę tylko, żebyś się za mną wstawiła. Mam wrażenie, że Ellie uważa mnie za
niepoprawnego uwodziciela.
- Ciekawe, skąd mogło jej to przyjść do głowy? Dlaczego zależy ci na randce właśnie z
Ellie? Stale mi powtarzasz, że masz pod dostatkiem chętnych dziewcząt.
- Ale nie takich jak Ellie - odparł, czerwieniejąc jeszcze bardziej. - Ty to wszystko
rozpętałaś, radząc mi, żebym się z nią umówił. To dało mi do myślenia, a im dłużej się
zastanawiałem, rym bardziej... - Zawahał się. - Rowan, ja się w niej zakochałem, a ona nie
chce poświęcić mi ani chwili.
- Och, Matt, ależ ty wszystko zagmatwałeś.
- Wiem, ale czy wstawisz się za mną?
- Spróbuję.
- Kiedy?
- W stosownym momencie - rzuciła i zabrała się do pracy. Nigdy nie przyszłoby jej do
głowy, że Matt może zakochać się w Ellie. Mieli tak bardzo różne charaktery. Podobnie jak
ty i Ewan, podszepnął jej wewnętrzny głos. Pospiesznie stłumiła tę myśl. Lepiej skup się na
pracy, Rowan, nakazała sobie. W ciągu pół godziny powinnaś się z tym uporać.
W godzinę później nadal siedziała w gabinecie. Nagle usłyszała dobiegający z poczekalni
hałas. Przez chwilę nasłuchiwała, a potem powoli wstała, chwyciła leżące na biurku
nożyczki i z bijącym sercem podeszła do drzwi. Kiedy je otworzyła, ujrzała Ewana, który
spoglądał na nią pytająco.
- Myślę, że wystarczyłoby zwykłe „cześć", Rowan! Opuściła nożyczki i zaśmiała się
niepewnie.
- Próbujesz przyprawić mnie o atak serca! - zawołała.
- Pomyślałem, że Matt zapomniał zgasić światła. Co ty tu jeszcze robisz?
- Odrabiam zaległości - wyjaśniła, podchodząc do biurka.
- Czas do domu, Rowan - oświadczył, zdejmując z wieszaka jej kożuch.
- Ale te papiery...
- Zostaw je - polecił. - Mogą dzień zaczekać, a ty wyglądasz na bardzo zmęczoną.
- Wystarczy mi tylko pół godziny.
- Czas do domu, Rowan - powtórzył.
- Hej, nie bądź taki apodyktyczny!
- To na ciebie jedyny sposób. No chodź, odprowadzę cię do domu, a ty w rewanżu
możesz mnie zaprosić na kawę.
- Na kawę? - spytała niepewnie.
- To jest taki czarny płyn, który można pić ze śmietanką, mlekiem lub bez żadnych
dodatków...
- Przestań, przecież wiem, co to jest kawa!
- Więc zastanawiasz się nad tym, czy to jedyny powód, dla którego chcę się do ciebie
wprosić? - spytał łagodnie.
Rowan zaczerwieniła się lekko.
- Przecież już ci mówiłem, że jestem cierpliwy - powiedział, uśmiechając się do niej
łagodnie. — Poprosiłem o kawę i nie liczę na nic więcej.
- W takim razie może wstąpimy do jakiegoś sklepu... i kupimy coś do jedzenia, dobrze?
- Teraz nareszcie mówisz rozsądnie. Umieram z głodu.
- Ty bez przerwy jesteś głodny! - zawołała ze śmiechem, wychodząc za nim z
przychodni.
Kiedy kupowali rybę i frytki, inni klienci sklepu zaczęli na nich zerkać i trącać się
łokciami.
- Czuję się tak, jakbym była złotą rybką w akwarium - powiedziała Rowan z irytacją, gdy
weszli do mieszkania.
- Z czasem się do tego przyzwyczaisz - odparł.
- Być może - mruknęła. - Dlaczego nie usiądziesz?
Nagle na twarzy Ewana pojawiła się irytacja.
- Dlaczego tu zawsze jest tak cholernie zimno? - spytał.
- Bo centralne ogrzewanie często się psuje. Uderz w kaloryfer tą książką... to zwykle
skutkuje.
Ewan posłuchał jej rady.
- To mieszkanie przypomina norę - oznajmił, kiedy z kaloryfera zaczęły wydobywać się
odgłosy bulgotania.
- Serdecznie ci dziękuję! - zawołała - Wydałam majątek na malowanie ścian, a teraz
mówisz mi, że mam kiepski gust!
- Przecież wiesz, że nie o to mi chodzi. Chodzi o to, że... to ja je wybrałem.
- Wiem o tym.
- Od jak dawna? - spytał zdumiony.
- Od początku. Domyśliłam się, że w ten niezbyt subtelny sposób próbowałeś zniechęcić
mnie do pozostania
- To był ohydny postępek - przyznał ze wstydem.
- Szczerze mówiąc, omal nie odniosłeś zwycięstwa.
- Musimy znaleźć ci coś innego...
- Czy możesz przestać mówić o mieszkaniu i zabrać się do jedzenia, zanim zupełnie
wystygnie? - przerwała mu.
Nie zawracali sobie głowy sztućcami ani talerzami. Usiedli na podłodze i jedli palcami
wprost z papierowego opakowania.
- Gdybym nie dbała o dietę, to pewnie jadałabym tak jak ty - powiedziała, oblizując
palce ze smakiem.
- To wiąże się z naszym zawodem - westchnął. - Jesteśmy tak pochłonięci pouczaniem
innych, że sami nie mamy czasu na gotowanie. Zapewne dlatego często kończymy zawałem.
- Przestań mnie straszyć, bo zamiast zawracać sobie głowę poziomem cholesterolu, po
prostu od razu padnę trupem!
Kiedy odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem, poczuła gwałtowny skurcz serca.
Dlaczego ten mężczyzna tak bardzo ją pociąga? Czyżby jedynym tego powodem była
samotność?
- Chciałbym, żebyś poszła ze mną na ten festyn – rzekł nagle. - Jestem pewny, że
będziesz dobrze się bawić.
- Ale mogę popsuć zabawę tobie, jeśli w połowie wieczoru będę musiała cię opuścić.
- Tak czy owak, zrozumiem to. A propos, jak twoja noga?
- Wspaniale - odparła, podciągając nogawkę spodni.
- Niezła robota - oznajmił, obrzucając fachowym spojrzeniem miejsce po założonych
przez siebie szwach. - Czy nie odczuwasz bólu? - spytał, przesuwając palcami po bliźnie.
- Nie - mruknęła, czując ze zdumieniem, że ten przypadkowy dotyk przyprawił ją o
przyspieszone bicie serca.
- No więc czy pójdziesz ze mną na ten festyn?
Pomyślała, że w tej chwili nie odmówiłaby mu niczego.
- Dobrze - zdecydowała, a on uśmiechnął się radośnie.
- Mój Boże, to już tak późno? - zawołał, zerkając na zegar. - Lepiej pójdę.
Kiwnęła głową, ale kiedy spojrzała na niego, uniósł jej podbródek i zmarszczył brwi.
- Kiedy tak patrzysz, jaki mężczyzna mógłby chcieć od ciebie jedynie kawy?
- Ewan... - Uśmiechnęła się niepewnie.
- Wiem, wiem. Nie należy niczego robić zbyt pochopnie - wyszeptał, a potem pochylił
głowę i pocałował ją w usta.
Choć zaledwie musnął jej wargi, poczuła tak silne pożądanie, że przyciągnęła go do siebie i
zaczęła całować. Nigdy dotąd nie pragnęła tak bardzo żadnego mężczyzny. W szale
namiętności nie zwróciła uwagi na to, że Ewan zsunął bluzkę z jej ramion, a następnie
rozpiął stanik. Myślała tylko o tym, że pragnie go całym ciałem. Kiedy dotknął ustami jej
piersi, wstrząsnął nią tak silny dreszcz, że wpiła palce w jego ramiona. Nagle rozległ się ostry
dzwonek do drzwi.
- Nie zwracaj na to uwagi - wyszeptała.
- To może być coś ważnego - odparł cicho, sięgając po bluzkę i zarzucając ją na jej
ramiona.
Idąc w stronę drzwi, przeklinała swój zawód. Pomyślała, że może ktoś pomylił adres lub
chce pytać o drogę. Lecz kimkolwiek jest ten człowiek, wybrał sobie niewłaściwą porę. Gdy
otworzyła drzwi i zobaczyła stojącego na progu mężczyznę, nie mogła uwierzyć własnym
oczom.
- Colin!
- We własnej osobie - odparł z szerokim uśmiechem.
Miała kompletny zamęt w głowie. Jeszcze kilka miesięcy temu byłaby to
najszczęśliwsza chwila w jej życiu, a teraz...
- Nie zaprosisz mnie? - spytał.
- Tak... oczywiście. - Odsunęła się na bok, rozpaczliwie próbując zebrać myśli.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że masz gościa - rzekł Colin na widok Ewana.
Rowan wzięła głęboki oddech.
- Coliri, przedstawiam ci Ewana Moncrieffa. Ewan, to jest... Colin Renton.
Mężczyźni skinęli głowami, ale nie uścisnęli sobie dłoni.
- Powinieneś był mnie uprzedzić, Colin - wymamrotała. - To nie jest odpowiednia
pora...
- Czy moglibyśmy porozmawiać... w cztery oczy? - spytał.
Rowan spojrzała niepewnie na Ewana.
- W porządku, Rowan - rzekł cicho Ewan. - Wiem, kiedy moje towarzystwo jest
niepożądane.
- Nie o to chodzi - zaprzeczyła drżącym głosem. - Po prostu Colin przyjechał z tak
daleka...
- Rozumiem - odparł Ewan, kierując się w stronę drzwi.
Wcale nie rozumiesz, pomyślała, czując bolesne ukłucie w sercu. Jak możesz rozumieć,
skoro ja sama nie wiem, co czuję?
- Ewan, zaczekaj!
Odwrócił się, a ona przez chwilę spoglądała na niego w milczeniu. Targały nią sprzeczne
uczucia i w końcu sama nie była już pewna, czego naprawdę chce.
- Do zobaczenia... jutro - wyszeptała, błagając go wzrokiem o wyrozumiałość.
Spojrzał na nią przeciągle, po czym kiwnął głową i wyszedł.
- Dziwny facet - mruknął Colin.
- Po co tu przyjechałeś?
- Bo zdałem sobie sprawę z tego, że popełniłem największy błąd mojego życia - wyjaśnił.
- Musiałem tu przyjechać, żeby cię przeprosić i błagać, żebyś do mnie wróciła.
Czy on naprawdę uważa, że wystarczy przeprosić? - zastanawiała się Rowan. Czy on
naprawdę uważa, że to wymaże z mojej pamięci wspomnienia o przepłakanych nocach, o
bólu, jaki wówczas odczuwałam? Nagle ujrzała na jego twarzy znajomy uśmiech, który
zawsze sprawiał, że wszystko mu wybaczała Gwałtownie odwróciła głowę.
- Colin, czy możemy porozmawiać o tym jutro? Miałam ciężki dzień. Wróć teraz do
hotelu, spotkamy się jutro.
- Miałem nadzieję, że będę mógł u ciebie przenocować - powiedział z zakłopotaniem.
- U mnie?
- Nie wiedziałem, że zaczął się sezon połowu łososia i nigdzie nie będzie wolnych miejsc.
Wystarczy mi kanapa albo podłoga - dodał pośpiesznie, widząc, że Rowan marszczy brwi. -
Wiem, że nie mogę wkroczyć ponownie w twoje życie tak, jakby nic się nie stało.
Pomyślała, że Colin ma rację, ale spędziła z nim dwa lata swego życia, których nie mogła tak
po prostu wymazać z pamięci.
- W porządku, zostań - rzekła. - Możesz spać na kanapie.
Kiwnął głową, a ona wyszła do przedpokoju po pościel.
Próbowała wmówić sobie, że ucieszyła się z wizyty Colina, że być może jego przyjazd
uchronił ją od popełnienia okropnego błędu. No dobrze, pomyślała. Ale skoro jestem tak
cholernie wdzięczna losowi, to dlaczego nigdy w życiu nie czułam się tak bardzo
nieszczęśliwa?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- No cóż, nie chciałabym plotkować - oznajmiła pani Ross z taką miną, że żaden z
klientów małego supermarketu w Cannie nie ośmielił się jej zaprzeczyć - ale to nie jest w
porządku.
- Co nie jest w porządku, pani Ross? - spytała Mary Finlay.
- To, że doktor Rowan mieszka z tym młodym człowiekiem.
- Przecież nawet nie wiemy, czy ona z nim „mieszka" - rzekła Doris Jones, zaglądając
do zamrażarki. - Słyszałam, że przyjechał tu tylko na kilka dni.
- Możecie sobie w to wierzyć - zawołała pani Ross z wypiekami na policzkach - ale
spytałam przypadkiem Jamiego McNeila, ile jest sypialni w tym mieszkaniu, i wiecie, co mi
powiedział? - Zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu. - Jedna. .. Więc nie wmówicie mi, że
taki przystojny mężczyzna jak Colin Renton sypia na podłodze.
- Pani Ross...
- Wiem, że doktor Rowan pochodzi z Londynu, a tamtejsza moralność... no cóż,
pozostawia wiele do życzenia. Doktor Ewan na pewno rozmówi się z nią na osobności.
- Pani Ross...
- Może w Londynie wypada tak się zachowywać, ale w Cannie obowiązują pewne
zasady przyzwoitości.
- Pani Ross!
- Proszenie wymachiwać mi ręką przed nosem, pani Finlay! - zawołała pani Ross ze
złością. - Nie rozumiem...
Nikt już nigdy nie dowiedział się, czego nie rozumiała, ponieważ w końcu dotarło do niej,
co Mary chciała jej zakomunikować. Zza wysokiego stosu puszek wyłonił się blady jak ściana
Ewan. Wszyscy odwrócili z zażenowaniem głowy. Ewan zapłacił za zakupy i wyszedł.
- Nie obchodzi mnie, czy on usłyszał to, co mówiłam - oznajmiła pani Ross nieco mniej
wojowniczym tonem, widząc, że klienci spoglądają na nią z wyrzutem. - Nadal uważam, że
to po prostu nie jest w porządku!
Ewan był tego samego zdania. Obawiał się, że gdyby nagle spotkał Colina, rzuciłby się
na niego z gołymi rękami.
Nie masz do niej żadnego prawa, powtarzał sobie w duchu, mijając Ellie w poczekalni i nie
reagując na jej serdeczne powitanie. Może mieszkać z kim chce! Zatrzasnął drzwi gabinetu
i rzucił się na fotel.
- Co się stało? - spytała Rowan, kiedy do jej pokoju weszła wyraźnie zaniepokojona
Ellie.
- Chodzi o Ewana.
- Znów jest w podłym nastroju? - Rowan westchnęła.
- W jeszcze gorszym niż wczoraj. Co go ugryzło?
- Zapomnijmy o nim na chwilę - odparła Rowan, rozmyślnie zmieniając temat. -
Chciałabym o czymś z tobą porozmawiać, a teraz nadarza nam się świetna okazja. Chodzi o
Matta.
- O Matta? - Ellie spochmurniała
- Prosił mnie, żebym spróbowała namówić cię na... No, po prostu, żebyś zgodziła się z
nim umówić.
- Naprawdę? Muszę przyznać, że nie brak mu tupetu!
- Mówiłaś mi, że go lubisz. Wiem, że czasem flirtuje... no, dobrze, często flirtuje -
poprawiła się, widząc, że Ellie marszczy brwi - ale wydaje mi się, że tym razem to poważna
sprawa. Czy umówisz się z nim, nawet gdyby miał to być tylko jeden raz?
Ellie milczała przez chwilę, a potem lekko się uśmiechnęła.
- Dobrze, powiedz mu, że spotkam się z nim, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Że nikt się o tym nie dowie.
- Przecież dobrze wiesz, że tutaj nie da się zachować tego w tajemnicy.
- Jeśli naprawdę mu zależy, to znajdzie sposób - odparła Ellie. - Nie chcę, żeby uważano
mnie za jedną z jego porzuconych zdobyczy.
- Ależ, Ellie...
Słysząc odgłos otwieranych drzwi, Rowan nagle zamilkła.
- Ellie, czy jest jakaś szansa na to, żebyśmy mogli zacząć pracę? - spytał Ewan. - Jest pięć
po dziewiątej, a nie widziałem jeszcze ani jednego pacjenta!
Ellie odchrząknęła i kiwnęła głową.
- Teraz chyba rozumiesz, co miałam na myśli - rzekła półgłosem do Rowan, idąc w
stronę drzwi.
- Czeka mnie kolejny zabawny poranek - westchnęła Rowan. - No dobrze, Ellie, poproś
pierwszego pacjenta.
To był długi poranek. Wysłuchując skarg i narzekań pacjentów, Rowan doszła w końcu do
pewnych wniosków. Uznała, że Ewan może wyładowywać swą złość na niej, ale nie ma
prawa wyżywać się na Ellie i Matcie. Postanowiła położyć temu kres.
- To już ostatnia pacjentka - oznajmiła Ellie, kiedy zegar wskazywał jedenastą. -
Przyszła Mairi Fisher, w dodatku sama.
Sporym zaskoczeniem dla Rowan był nie tylko fakt, że pani Fisher zjawiła się bez córki,
lecz również wyraz pełnej niepokoju determinacji, jaki dostrzegła na jej twarzy. Mairi
usiadła i wzięła głęboki oddech, a potem wybuchnęła płaczem
- Mairi, co się stało? - zawołała Rowan, biorąc ją za rękę.
- Och, pani doktor, tak mi wstyd - wyszeptała przez łzy.
- Mam dopiero dwadzieścia pięć lat... Myślałam, że to zdarza się tylko ludziom starym i
dzieciom...
- Mairi, o takich przypadkach zapewne słyszałam już setki razy, więc proszę mi
powiedzieć, co panią martwi.
Okazało się, że Mairi od narodzin Beth ma kłopoty z utrzymaniem moczu. Myślała, że z
czasem te kłopoty miną, ale tak się nie stało. Teraz Rowan zrozumiała powód tak częstych
wizyt Mairi w przychodni. Biedna dziewczyna próbowała zebrać się na odwagę, by wyznać
jej prawdę. Zrozumiała też, dlaczego tak przesadnie się perfumowała.
- Och, Mairi, dlaczego nie powiedziała mi pani o tym wcześniej? - spytała łagodnie. - To
dość częsta dolegliwość. Polega ona na osłabieniu pewnych mięśni, które może nastąpić w
wyniku porodu lub nawet tak błahej przyczyny jak chroniczny kaszel. Dam pani ulotkę z
zalecanymi ćwiczeniami...
- Po urodzeniu Beth ćwiczyłam przez wiele miesięcy, ale nic się nie zmieniło -
wyjąkała, łkając.
- Wobec tego umówię panią z ginekologiem. Nie ma powodu do niepokoju, Mairi - dodała
pospiesznie, widząc jej pełne przerażenia spojrzenie. - Ginekolog przeprowadzi tylko bada-
nia pęcherza, żeby znaleźć przyczyny tej dolegliwości.
- A potem?
- Kiedy będę znała wyniki badań, rozpoczniemy kurację najprawdopodobniej od serii
leków, a następnie spotka się pani kilka razy z fizjoterapeutką, która sprawdzi, czy poprawnie
wykonuje pani ćwiczenia. Może zastosujemy terapię mającą na celu wzmocnienie mięśni
poprzez elektrostymulację.
- A jeśli to wszystko nie poskutkuje?
- Istnieje całe mnóstwo innych metod leczenia.
- Czy to znaczy, że mogę zupełnie wyzdrowieć? - spytała Mairi drżącym głosem.
- Istnieją na to wszelkie szanse.
- A ja myślałam, że tak już będzie do końca życia...
- Całkiem niepotrzebnie - przerwała jej Rowan. - Wiele kobiet cierpi na podobną
dolegliwość.
- Naprawdę?
- Tak - odparła Rowan z uśmiechem. - Zaczniemy od skierowania do ginekologa. Aha -
dodała, gdy kobieta wstała, zamierzając wyjść z gabinetu - nie musi pani używać perfum.
Nikt niczego nie poczuje, naprawdę.
Kiedy została sama, pomyślała z satysfakcją, że to ona miała rację, a Ewan się mylił. Mairi
nie jest wcale nadopiekuńcza matką, lecz wstydziła się przyznać do swej przykrej dolegliwo-
ści. Rowan cieszyła się, że Mairi wreszcie o wszystkim powiedziała. Oznaczało to bowiem,
że ma do niej zaufanie.
- Przepraszam, Rowan - zaczęła Ellie, wsuwając głowę przez drzwi - ale Ewan pyta,
czy długo jeszcze zamierzasz tu siedzieć, bo chciałby zacząć odprawę.
- Pewnie powiedział: „Ellie, natychmiast przekaż Rowan, że nie mam, do cholery,
ochoty marnować dnia!".
- Zgadłaś - zaśmiała się Ellie. - Co mam mu przekazać?
- Że przyjdę za pięć minut.
To była jedna z najkrótszych i najbardziej nieprzyjemnych odpraw, w jakich
uczestniczyła. Ewan prawie się nie odzywał, a jego posępny nastrój był wręcz zaraźliwy.
Zarówno ona, jak i Matt przyjęli zakończenie tego zebrania z nie skrywaną ulgą.
- Nie wiesz przypadkiem, co go ugryzło? - spytał Matt półgłosem, zbierając kubki po
kawie.
Rowan pokręciła głową, nie chcąc podejmować tematu.
- Rozmawiałam z Ellie - szepnęła. - Jest skłonna umówić się z tobą, pod warunkiem że
nikt nie będzie o tym wiedział.
- Przecież to jest niewykonalne...
- Czy wybierasz się dziś na festyn? - spytała wesoło, widząc, że Ewan przygląda im się
z rozdrażnieniem.
- Nie przegapiłbym takiej okazji! A ty?
Kiwnęła głową.
- Pomyślałam, że zabiorę Colina. Od przyjazdu prawie nigdzie nie był, a biorąc pod
uwagę to, że ja pracuję...
- ...od zaledwie czterech miesięcy i nie możesz liczyć na urlop... - wtrącił Ewan ze
złością.
- Nie przypominam sobie, żebym prosiła o urlop - powiedziała słodkim głosem, lekko
się rumieniąc.
- Jeśli nie macie nic przeciwko temu, to chyba pojadę na poranne wizyty - oznajmił
Matt, wymykając się z pokoju.
Ewan sięgnął po swoje papiery, najwyraźniej zamierzając pójść w ślady Matta.
- Musimy porozmawiać - wycedziła Rowan przez zęby.
- Nie mam czasu...
- Więc postaraj się go znaleźć. Posłuchaj, przykro mi z powodu tego festynu. Wiem, że
miałam pójść z tobą...
- Nie musisz się tłumaczyć - przerwał jej, idąc do drzwi.
- Ewan, porozmawiaj ze mną...
- A o czym tu mówić? Tamtego wieczoru czułaś się samotna i nieszczęśliwa, a ja byłem
pod ręką. Rozumiem to.
Podbiegła do drzwi i zatrzasnęła je z hukiem.
- Czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo mnie obraziłeś? - wyszeptała drżącym głosem. -
Tak, to prawda, czułam się samotna i nieszczęśliwa, ale to, co powiedziałeś, zabrzmiało tak,
jakbyś był... listonoszem czy mleczarzem, a mnie nie robiło to żadnej różnicy.
- Sądziłem, że mnie lubisz.,.
- Lubię?! - zawołała. - Sądzisz, że... zachowywałabym się tak tamtego wieczoru, gdybym
czuła do ciebie tylko sympatię?
- Ale Colin...
- Co Colin?
Odwrócił wzrok, a ona nagle zaczęła wszystko pojmować.
- Podejrzewasz, że z nim sypiam, tak? - zapytała. Na twarzy Ewana malowało się
napięcie.
- Twoje prywatne życie jest wyłącznie twoją sprawą.
- Racja, ale myślałam, że dostrzegłeś we mnie choć odrobinę godności - wykrztusiła. -
Colin odszedł ode mnie i przez niemal rok nie miałam od niego żadnych wiadomości. Czy
naprawdę sądzisz, że po czymś takim mogłam pójść z nim do łóżka?
- Wiem, że go kochałaś...
- Ja tak łatwo nie zapominam ani nie wybaczam, Ewan.
- Więc nie...?
- Colin śpi na kanapie.
- Chce, żebyś do niego wróciła, prawda? - spytał cicho. Kiwnęła głową.
- A ty... czy zamierzasz do niego wrócić?
Spojrzała w jego ciemnoniebieskie oczy.
- Muszę dać mu chociaż szansę na wyjaśnienie pewnych spraw, Ewan. Może było w tym
dużo mojej winy? Poświęcałam wiele czasu pracy. Wiem tylko tyle, że kiedyś go kochałam i
nie mogę tak po prostu wymazać z pamięci tych dwóch lat.
- Jak masz zamiar spędzić resztę przedpołudnia?
- Idziemy z Colinem po zakupy, a potem może zdążymy zjeść lunch, nim zacznę
przyjmować w poradni dla kobiet.
- Chciałbym zaprosić was na lunch... jako przeprosiny za moje zachowanie w ciągu
tego tygodnia.
- Na lunch? - powtórzyła, spoglądając na niego podejrzliwie. - A dokąd chcesz nas
zaprosić?
- ,,Pod Łabędzia" - odparł. - Dlaczego pytasz? Czyżbyś podejrzewała, że mam jakąś inną
propozycję? - powiedział z przewrotnym błyskiem w oczach.
- Chyba nie dziwisz się, że jestem przezorna, co?
- Przeżyliśmy razem sporo miłych chwil, prawda?
Powiedział to takim tonem, jakby pogodził się już z myślą, że ona wróci do Colina. Ale
powrót do Colina oznaczałby, że nigdy więcej nie zobaczyłaby Ewana. Nie ujrzałaby już
pogodnego uśmiechu, który tak bardzo rozjaśniał jego śniadą twarz, ani ujmującego
spojrzenia jego oczu, które miały na nią magiczny wpływ. Ta myśl okropnie ją przygnębiła.
- Ewan...
- Więc jak będzie z tym lunchem? - spytał.
- Podoba mi się ten pomysł - odparła z uśmiechem.
Kiedy po skończonych zakupach powiedziała Colinowi o zaproszeniu Ewana, nie okazał
zbytniego entuzjazmu.
- Czy naprawdę musimy iść? - spytał niechętnie. - W każdym sklepie, do którego
weszliśmy, zawsze znalazł się ktoś, kto prosił cię o jakąś poradę, więc chyba rozumiesz, że
nie mam ochoty na „lekarski" lunch!
- Nie będziemy rozmawiać na tematy zawodowe - obiecała.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że w ogóle nie masz prywatnego życia? -
powiedział, kiedy zmierzali w stronę hotelowej restauracji. - Pracujesz przez dwadzieścia
cztery godziny na dobę.
- Nie jest tak źle...
- Rowan, nawet w banku jakaś kobieta dziękowała ci za pigułki, które przepisałaś jej na
egzemę, a jakaś dziewczyna poprosiła cię, żebyś zbadała jej niedawno narodzone dziecko!
Zaśmiała się cicho.
- Muszę przyznać, że najpierw doprowadzało mnie to do szału, ale teraz sprawia mi
przyjemność. Czuję się akceptowana.
Colin pokręcił głową.
- To się nazywa nadużywaniem twojej uprzejmości. Przecież jak każdy człowiek masz
prawo do czasu wolnego od pracy.
Rowan nie skomentowała jego uwagi, ponieważ czuła, że gdyby spróbowała stanąć w
obronie swej pracy, natychmiast doszłoby między nimi do sporu.
Ewan czekał na nich w hotelowym holu. Rowan odetchnęła z ulgą, widząc, że Colin
odzyskał dobry humor. Przez cały czas był miły i dowcipny. Rowan mówiła niewiele, chcąc
wykorzystać okazję i przyjrzeć się obu panom.
Musiała przyznać, że Colin wygląda w swym eleganckim ubraniu niezwykle atrakcyjnie,
natomiast Ewan... Zachichotała w duchu. Nawet gdyby w lunchu uczestniczyła królowa,
na pewno włożyłby swą nieśmiertelną tweedową marynarkę i sztruksowe spodnie. Ewan
nie jest tak przystojny jak Colin. Ma zbyt surowe rysy twarzy, jednak kiedy patrzy na nią i
czule się do niej uśmiecha, ogarnia ją fala ciepła.
Powstrzymała się od rozmów na tematy zawodowe aż do deseru, ale potem nie wytrzymała i
opowiedziała Ewanowi o Mairi.
- Zatem się myliłem - przyznał Ewan. - Moje gratulacje.
- Dziękuję - powiedziała z uśmiechem, lecz słysząc, że zegar wybija godzinę drugą,
spochmumiała. - Muszę iść, bo inaczej spóźnię się do poradni... choć pewnie te nieliczne
pacjentki, które przyjdą, zaczekają kilka minut.
- Dalej masz kłopoty z namówieniem kobiet do badań kontrolnych? - spytał Ewan, kiedy
wstawali od stołu.
- Jest coraz lepiej, ale nadal natrafiam na silny opór. Przepraszam, Colin - dodała,
widząc jego znudzoną minę. - Obiecałam, że nie będziemy rozmawiać o sprawach
zawodowych...
- Przywykłem do tego - odparł, wzruszając ramionami. -Tylko nie wracaj zbyt późno,
Rowan. Nie zapominaj, że idziemy na festyn. Wiesz, że nie znoszę niepunktualności.
- Dobrze! - zawołała, machając do niego na pożegnanie.
- Popełniłaś błąd - oznajmił Ewan, patrząc przed siebie.
- Jaki błąd?
- Pochopnie dając słowo... Tylko popatrz.
Spojrzała we wskazanym kierunku i wręcz zaniemówiła. Na parkingu przed przychodnią
nie było wolnego miejsca.
- Co się, u licha, stało? - spytała zaniepokojona.
- Albo dotarłaś do tych kobiet, albo wybuchła epidemia odry - zażartował Ewan.
- Dowcipniś - skarciła go, wchodząc do przychodni.
Poczekalnia pękała w szwach. Niektóre kobiety siedziały na krzesłach, a inne przycupnęły na
parapetach lub stały pod ścianami. Między nimi kręciła się nerwowo Ellie.
- Jeśli dziwi cię ten tłum, to żałuj, że nie byłaś tu pół godziny temu - rzekła Ellie. - One
przyszły na badania cytologiczne. Nie mam pojęcia, jak się z tym uporamy w ciągu trzech
godzin.
- Służę ci pomocą przez jakąś godzinę - zaproponował Ewan.
- Przepraszam, doktorze, nie chciałabym pana urazić - oświadczyła rudowłosa Annie
Galbraith - ale przyszłyśmy do pani doktor.
- Dobrze, Annie - odparł Ewan z lekkim rozbawieniem. - Przykro mi, Rowan - dodał z
ukłonem - chyba jesteś zdana wyłącznie na siebie.
Z tymi słowami opuścił przychodnię.
- To robota Annie Galbraith - oznajmiła Ellie, wchodząc za Rowan do gabinetu. -
Odwiedziła wszystkie swoje przyjaciółki i namówiła je do przyjścia.
- Jak jej się to udało? - spytała Rowan.
- Nie wiem. Nie chciała mi zdradzić swojego sekretu. Czy mam ją poprosić najpierw?
Rowan kiwnęła głową.
- Zapewniam panią, że nie pochwalam wtykania nosa w cudze sprawy - oznajmiła Annie,
siadając - ale poszła pani w góry, żeby ratować mojego syna, więc postanowiłam, że
przynajmniej mogę zgłosić się na to badanie.
- Miło mi to słyszeć, Annie - odparła Rowan. - Ale skąd się wzięły te wszystkie
kobiety?
- Nie chciały przyjść wcześniej, bo bały się, że wykryjecie jakąś straszną chorobę. No więc
powiedziałam im, że skoro pani doktor mogła przezwyciężyć lęk wysokości, to my też
możemy pokonać nasz strach.
Rowan patrzyła na Annie ze zdumieniem. Jej wysiłki nie dały oczekiwanych rezultatów,
Annie zaś nakłoniła je do przyjścia jednym jedynym argumentem.
- Bardzo pani dziękuję - powiedziała.
Tego dnia przeprowadziła całą serię uciążliwych badań, a gdy skończyła i zerknęła na
zegar, nie mogła uwierzyć, że jest już siódma.
- Dziękuję, Ellie, że zostałaś tak długo - powiedziała.
- Za żadne skarby nie ominęłabym takiej okazji - odparła Ellie. - To trochę
przypominało posezonową wyprzedaż, prawda?
- Masz rację - zachichotała Rowan. - Lepiej idź już do domu. Na pewno jesteś
wykończona.
- Nie na tyle, żeby nie przetańczyć całej nocy.
Rowan spojrzała na nią pytająco, a potem jęknęła. Zupełnie zapomniała o festynie. Kiedy
dotarła do domu, dochodziła ósma. Jeden rzut oka na twarz Colina wystarczył, by
stwierdzić, że jest wściekły.
- Naprawdę bardzo cię przepraszam - wymamrotała ze skruchą - ale moja poradnia...
- Wiesz bardzo dobrze, że gdyby nie ta twoja przeklęta poradnia, to wypadłoby ci coś
innego - przerwał jej ze złością. - Zawsze się znajdzie jakiś cholerny pretekst!
- Możemy jeszcze tam pójść. Daj mi tylko pół godziny, żebym mogła się umyć i
przebrać...
- Czy ty nie jesteś w stanie choć raz dotrzymać słowa? Odkąd tu jestem, nie prosiłem
cię o wiele, jednak sądziłem, że choć raz uda ci się wywiązać z obietnicy!
- Przecież nie zrobiłam tego specjalnie! Naprawdę, ale Annie...
- Oszczędź mi szczegółów i idź się przebrać!
Rowan była bardzo zmęczona. Marzyła o gorącej kąpieli i spokojnej nocy, jednak dała
słowo... Szybko umyła włosy i wzięła prysznic, a potem zaczęła przetrząsać szafę w
poszukiwaniu odpowiedniego stroju. W końcu zdecydowała się na zieloną, wełnianą suknię
z białymi koronkowymi mankietami i kołnierzykiem.
- Idziesz w tym stroju? - spytał Colin ze zdumieniem.
- Mogą mnie w każdej chwili wezwać do pacjenta...
- Myślałem, że zamienisz się z kimś na dyżur! - zawołał. - Pewnie nawet nikogo o to nie
poprosiłaś, co? - dodał, widząc wypieki na jej twarzy. - Do cholery...
- Proszę cię, przestań. - Zagryzła wargi. - Miałam ciężki dzień i nie chcę się z tobą
spierać.
- Zawsze ta twoja przeklęta praca.
- Colin...
- Mogliśmy być szczęśliwi. Mój szef cię lubi... Twierdzi, że jesteś bardzo inteligentna i
że byłabyś wspaniałą żoną. Mnie uważa za skończonego głupca, że pozwoliłem ci odejść.
Pragnę cię poślubić, Rowan. Chcę, żebyś rzuciła tę idiotyczną pracę, wróciła do Londynu i
wyszła za mnie.
- Idiotyczną pracę? - Rowan zesztywniała.
- Tak dużo dajesz z siebie pacjentom, a tak niewiele mnie. Twoja praca zawsze była
kością niezgody między nami. Jestem pewny, że powodem naszych kłótni był wyłącznie
twój zawód.
Nagle z przerażającą jasnością zdała sobie sprawę, że ani Colin nie kocha jej, ani ona nie
kocha jego. Była tylko zauroczona jego urodą i dumna z tego, że przyjaciółki zazdrościły jej
takiego szczęścia. Przez dwa lata próbowała dostosować się do jego świata i wymagań, a
kiedy odszedł, całą winą obarczyła siebie. Doszła do wniosku, że nie powinna niczego sobie
wyrzucać. Ten związek nie ma przyszłości.
- Nie mogę za ciebie wyjść, Colin.
- Pewnie nie jest to odpowiednia chwila, żeby prosić cię... Zmusiła się do uśmiechu.
- Wręcz przeciwnie. I jeszcze raz powtórzę: nie wyjdę za ciebie.
- Ale ja cię kocham...
- To niemożliwe. Gdybyś naprawdę mnie kochał, nie prosiłbyś, żebym zrezygnowała z
pracy.
- Przecież to tylko praca, Rowan! - zawołał.
Potrząsnęła głową.
- Nie, mój zawód jest nieodłączną częścią mnie, tak jak kolor moich włosów czy oczu, i
nie mogłabym z niego zrezygnować.
- Albo ja, albo praca... musisz wybrać.
- Uważam, że prawdziwa miłość nie polega na stawianiu warunków, Colin -
powiedziała ze smutkiem.
- I sądzisz, że zapewni ci ją ten facet, który ubiera się w sklepie z używaną odzieżą?
Rowan poczerwieniała.
- Jeśli masz na myśli Ewana, to jesteśmy kolegami z...
- Jasne - mruknął z przekąsem. - Przecież tobie zupełnie wystarczy więź psychiczna,
prawda? Ty funkcjonujesz jedynie od pasa w górę.
Rowan spurpurowiała.
- Colin...
- Nie mów już nic więcej! Powiedziałaś mi wszystko jasno, zatem chodźmy na ten
festyn, zanim się skończy!
- Więc mimo to chcesz tam pójść? - spytała zdziwiona.
- A co innego mi proponujesz? Chcesz, żebyśmy przez resztę wieczoru siedzieli w tym
obskurnym mieszkaniu i wpatrywali się w siebie?
Kiedy dotarli na miejsce, zabawa była w pełnym toku. Widząc kobiety w odświętnych
strojach i mężczyzn w szkockich kiltach, Rowan musiała przyznać Colinowi rację: ubrała się
nieodpowiednio, ale nie mogła już tego zmienić. Przez chwilę stała niepewnie, a potem
dostrzegła Ellie i Matta, którzy wzywali ich gestem.
- Trzymaliśmy dla was te miejsca - oznajmił Matt. - Zapewniam was, że wymagało to od
nas ogromnego wysiłku. Pod koniec wieczoru zmęczeni tańcem ludzie będą się o nie zabijać!
Rowan zaśmiała się i usiadła.
- Wyglądasz uroczo, Ellie - oznajmiła, przyglądając się różowej sukni, która świetnie
harmonizowała z jej cerą i włosami.
- Co go ugryzło? - spytał Matt, kiedy Colin, bez słowa wyjaśnienia, oddalił się w stronę
baru.
- Nawet nie pytaj - westchnęła Rowan.
- Popatrz, tam jest Ewan - powiedziała Ellie. - Ewan... chodź do nas! - zawołała,
machając do niego ręką.
Kiedy Rowan go zobaczyła, aż oniemiała ze zdumienia. W szkockim stroju wydał jej
się przystojniejszy od Colina.
- Przy tobie czuję się jak Kopciuszek - rzekła ze śmiechem.
- Nie rozumiem dlaczego - odparł łagodnie. - Moim zdaniem wyglądasz wspaniale; ale ty
wyglądałabyś cudownie nawet w worku.
- To bardzo wyszukany komplement...
- To po prostu prawda. Chodź, zatańczymy.
Dawno nie bawiła się tak wspaniale. Gdy wieczór się kończył, stwierdziła, że Colin jest
nadal w kiepskim nastroju.
- Nie możesz zmusić go do zabawy, Rowan – powiedział Matt, widząc jej posępną
minę..
Ale on przez cały czas sterczy przy barze.
- No cóż, skoro sprawia mu to przyjemność...
- Niestety, chyba nie - odparła.
- Ewan właśnie do niego podchodzi - oznajmił Matt. - Może go trochę rozweseli.
Colin nie miał bynajmniej ochoty na to, by ktoś go rozweselał, a już na pewno nie życzył
sobie towarzystwa Ewana.
- Przyszedłeś, żeby sycić się zwycięstwem, prawda? - spytał ochrypłym głosem,
wyciągając szklankę w jego stronę i wylewając przy tym na podłogę sporą część jej
zawartości.
- Posłuchaj, może odwiozę cię do domu? - zaproponował Ewan, widząc, że Colin z
trudem trzyma się na nogach. - To niecałe dziesięć minut...
- Wiesz, ona mi odmówiła - wybełkotał Colin - więc jeśli interesuje cię ta zimna suka...
Ewan złowieszczo zmarszczył brwi.
- Mów ciszej, Colin.
- Nie lubisz słuchać prawdy, co? - Colin zrobił ironiczną minę. - Ale ona taka jest.
Podniecają tylko ta przeklęta praca.
- Chyba już dosyć powiedziałeś...
- Rowan jest bardzo kiepska w łóżku, wiesz - przerwał mu Colin, głośno czkając.
- Jeśli natychmiast nie zamilkniesz, to daję słowo, że własnoręcznie zamknę ci usta -
wycedził Ewan.
- Dlaczego? Ona chyba chciałaby, żeby jej ukocham pacjenci dowiedzieli się, że mogą ją
uważać za cudowną lekarkę. Ma tyle seksu co ryba. Posłuchajcie, mieszkańcy Canny! -
zawołał, chwiejąc się na nogach. - Doktor Rowan...
Nie zdążył dokończyć, bo pięść Ewana wylądowała na jego nosie. Colin zatoczył się i
wpadł na pobliski stół. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła, muzyka nagle ucichła, a goście
zgromadzili się wokół miejsca wypadku.
- Co się stało? - spytała Rowan z zakłopotaniem, widząc zakrwawioną twarz Colina i
zadrapania na dłoni Ewana.
Żaden z nich nie odezwał się ani słowem. Rowan, czerwona ze wstydu, pomogła
Colinowi wstać.
- Myślę, że podłoga okazała się dla mojego przyjaciela zbyt śliska - wyjaśniła
zgromadzonym wokół gapiom. - Ewan, pomóż mi odwieźć go do domu, dobrze?
Droga do drzwi wydawała jej się ciągnąć w nieskończoność. Bez wątpienia nikt nie
uwierzył w jej tłumaczenie.
- No dobrze, więc co między wami zaszło? - spytała, gdy znaleźli się na dworze.
- Powiedziałem coś, z czym Ewan się nie zgodził - wymamrotał Colin, drżącą dłonią
wycierając krew z nosa.
- Czy tak było istotnie, Ewan? - spytała.
Potakująco kiwnął głową.
- I dlatego go uderzyłeś? Nie rozumiem... Podaj mi choć jeden rozsądny powód, żebym
zrozumiała, dlaczego wywołałeś tę awanturę? Całe miasto będzie teraz o tym plotkować!
- Może chciałem poddać próbie swoje nowe wcielenie? - odparł, siląc się na uśmiech. -
Żegnaj, stary nudziarzu... Witaj człowieku czynu!
- Skoro próbujesz obrócić wszystko w żart, to nie mam ci nic więcej do powiedzenia -
oznajmiła, odwracając się od niego.
- Rowan, to nie było tak! - zawołał za nią, ale ona wzięła Colina pod ramię i nie
odwracając się, poprowadziła go w stronę samochodu.
Och, Rowan, pomyślała posępnie. Chyba nie umiesz wybierać sobie mężczyzn.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Dwa kartony naproxenu, dwa diazepamu...
- Kiedy ty w końcu wybaczysz Ewanowi, Rowan? Od tego festynu upłynęły już trzy
tygodnie...
- Cztery pudła signopamu, sześć... nie, przepraszam, Ellie, siedem opakowań małych
sterylnych plastrów...
- Colin wyjechał i ludzie zaczynają już zapominać...
- Zapominać! - zawołała Rowan. - Oni nigdy nie zapomną, Ellie, a najgorsze w tym
wszystkim jest to, że na mnie zrzucają całą winę. To nie ja wywołałam tę awanturę, ale
dobrze wiem, co wszyscy mówią: „Nigdy nie doszło w Cannie do podobnej sceny, dopóki
nie zjawiła się tu ona".
- Ależ, Rowan...
- Ledwo wybaczono mi tę pomyłkę z Alekiem Mackenziem, kiedy Ewan wywołał
awanturę. Och, mogłabym go za to zamordować!
- Czy nie sądzisz, że to pogorszyłoby sytuację?
Rowan zrobiła wojowniczą minę.
- Chyba tak, ale zapewniam cię, że poczułabym się znacznie lepiej!
Ellie z westchnieniem zebrała formularze.
- O ile się nie mylę, Ewan do tej pory nie powiedział ci, dlaczego to zrobił?
Rowan pokręciła głową.
- Kiedy o tym mowa, zaciska usta, marszczy czoło i milczy jak zaklęty.
- I dlatego traktujesz go tak chłodno?
- Owszem - odparta Rowan, zamykając szafkę z lekami. Nagle dostrzegła Ewana, który
zmierzał w ich kierunku.
- Czyżbyście już skończyły remanent? - spytał nieco zdziwiony.
- Dzięki pomocy Rowan, uporałyśmy się z tym błyskawicznie - odparta EUie z
uśmiechem, a potem spojrzała z zakłopotaniem na zaciętą twarz Rowan i pełne niepokoju
oczy Ewana. - No cóż, jeśli nie jestem już potrzebna, to chyba wrócę do biura - dodała i
pospiesznie odeszła,
- Paskudna dziś pogoda. - Ewan spojrzał na mokre od deszczu szyby.
- Owszem.
- Wygląda na to, że w tym roku zamiast kwietniowych kapuśniaczków czekają nas
wichury i ulewne deszcze.
- Tak.
- Rowan...
- Przyszły wyniki badania krwi pani Lennox. Tak jak podejrzewałeś, ma anemię.
Natomiast alarm w sprawie Freda Cartera został odwołany, więc będziemy musieli ponownie
rozważyć jego przypadek.
- Rowan, proszę...
- Czy w wolnej chwili mógłbyś zerknąć na historię choroby Iana Darnleya? Być może
miewa tylko napady lęku, ale podejrzewam, że kryje się za tym coś więcej.
- Rowan, to jakiś obłęd! - zawołał. - Ile razy mam cię przepraszać?
- Ile tylko zechcesz - odparła obojętnym tonem. - Dopóki nie wyjaśnisz mi, dlaczego
uderzyłeś Colina, będę z tobą rozmawiać wyłącznie o sprawach służbowych.
- Czy to naprawdę ma dla ciebie aż tak wielkie znaczenie? Jest tyle ważniejszych spraw.
- Tak. Ma znaczenie, bo to ja zaprosiłam Colina na ten festyn. A poza tym nie lubię
tajemnic.
- Nie mam zwyczaju bić ludzi - oznajmił z uśmiechem.
- Więc Colin był wyjątkiem?
- Colin to już przeszłość. - Ewan spoważniał. - Czy nie możesz po prostu zapomnieć o
nim i o tym całym niefortunnym zajściu?
Pokręciła głową.
- Colin nie będzie przeszłością w pełnym tego słowa znaczeniu, dopóki nie dowiem się
prawdy.
- Przykro mi, ale nie mogę ci tego powiedzieć.
- Wobec tego mnie też jest przykro - oznajmiła, a potem odwróciła się na pięcie i
wyszła na korytarz.
Zastanawiała się, czy przypadkiem nie wyolbrzymia całej sprawy. Myślała, że zna
Colina, ale się myliła. Nie chciała popełnić tego samego błędu w stosunku do Ewana.
- Sądziłem, że masz dzisiaj wolne - powiedział Matt, wychodząc ze swego gabinetu i
omal na nią nie wpadając.
- Pomagałam Ellie przy spisie leków - wyjaśniła.
- Za dużo czasu spędzasz w przychodni. Powinnaś więcej bywać.
- Lubię to, co robię - odparła, a potem wepchnęła go delikatnie z powrotem do jego
gabinetu. - Skróć moje męki, Matt - poprosiła - i powiedz mi, jak się układa między tobą a
Ellie.
- Stajesz się wścibska jak tutejsze plotkary.
Wydęła wargi.
- Chciałabym tylko wiedzieć, czy wszystko jest dobrze. Uśmiechnął się szeroko.
- Lepiej niż dobrze... jest wspaniale.
- Moje gratulacje - powiedziała. - Nie dotarły do mnie żadne plotki na wasz temat. Jak
wam się udało utrzymać tajemnicę?
- Zwyczajnie, drogi Watsonie. Wyjeżdżamy z Canny w przeciwnych kierunkach, a
potem spotykamy się w umówionym miejscu. Ellie przesiada się do mojego samochodu i
jedziemy do jakiejś restauracji czy pubu, możliwie jak najdalej od Canny.
Rowan wybuchnęła śmiechem.
- Mój Boże, to brzmi tak, jakbyście byli agentami wywiadu!
- Najważniejsze, że jest skuteczne. Mogę dać tobie i Ewanowi listę pubów oraz
restauracji...
- Zapomnij o tym, Matt - przerwała mu pospiesznie.
- On jest w tobie zakochany, Rowan.
- Może tak, a może nie, ale to nie twoja sprawa.
- Masz rację - odparł, wzruszając ramionami - jednak gdybyś chciała, żeby ktoś wbił
mu trochę rozumu do głowy, to pamiętaj, że w czasie studiów trenowałem boks.
- Czy chcesz, żebym znalazła się poza nawiasem tutejszego społeczeństwa? -
zaprotestowała. - Mam już w Cannie na tyle złą opinię, że brakuje mi tylko waszej bijatyki
na ulicy!
- Wiele był dał za to, żeby przy tej okazji zobaczyć minę pani Ross! - zawołał z
błyskiem w oczach.
- Matt, zachowaj ten obraz w swojej wyobraźni - rzekła ze śmiechem, a potem
westchnęła. - Nie masz pojęcia, jak bardzo tęsknię za anonimowością, jaką zapewnia wielkie
miasto.
- Posłuchaj, nie pozwól tym wścibskim babom zaleźć ci za skórę. Pomyśl o kobietach,
które przychodzą do twojej poradni, takich jak Annie Galbraith czy Ishbel Coghill. Czy
sądzisz, że one interesują się twoim prywatnym życiem?
- Chyba nie - odparła bez przekonania – ale bywają takie chwile...
- Czy myślisz, że o tym nie wiem? Posłuchaj, jeśli naprawdę tak bardzo przejmujesz się
plotkami, to może dałabyś tym wścibskim babom prawdziwy powód do gadania, co?
- Na przykład?
- No, ty i Ewan.
- Do widzenia, Matt - rzekła i wyszła z jego gabinetu.
Wiedziała, że Mattem kierują dobre intencje, lecz wiedziała też, że jeśli ma wystawić
uczucia na kolejną próbę, musi zyskać absolutną pewność, a w tej chwili nie była niczego
pewna
- Hej, co się stało? - spytała, przechodząc obok recepcji i widząc zafrasowaną twarz
Ellie.
- Och, to po prostu doprowadza mnie do szału! - zawołała Ellie z irytacją. - Każdego
ranka to samo! Dzwonią w ostatniej chwili, żeby zamówić wizytę.
- Ewan już wyszedł, prawda?
- Ponad pół godziny temu. Gdyby pani Dean zadzwoniła w sprawie syna trochę
wcześniej, Ewan mógłby wpaść do nich w pierwszej kolejności, a teraz będzie musiał
nadłożyć spory kawał drogi.
- Czy syn pani Dean nie ma przypadkiem na imię Billy?
- Znasz go?
Rowan kiwnęła głową.
- Poznałam go, kiedy leżał w Riochan po upadku z dachu. Czy pani Dean powiedziała,
co mu dolega?
- Podejrzewa grypę, co nie jest zaskakujące, ponieważ połowa sąsiadów już na nią
choruje.
- Pojadę do niego.
- Myślałam, że wybierasz się po zakupy.
- Zakupy mogą zaczekać - odparła Rowan z uśmiechem, wychodząc z ośrodka.
Ledwo zdążyła zaparkować samochód przed domem Fiony Dean, kiedy zobaczyła bladą
jak ściana gospodynię, która wybiegła jej na spotkanie.
- Och, doktor Rowan, tak się cieszę! - zawołała. – Bardzo niepokoję się o Billy'ego. Jest
okropnie blady i...
- Proszę mnie do niego zaprowadzić - przerwała jej Rowan, wyjmując z samochodu
torbę lekarską.
- Chyba jestem po prostu przewrażliwiona - ciągnęła pani Dean, wprowadzając Rowan
do niewielkiej sypialni. - To pewnie tylko grypa...
- Czy może pani rozsunąć zasłony? - poprosiła Rowan, wyjmując stetoskop. - Tu jest za
ciemno.
- Musiałam zasłonić okno - wyjaśniła kobieta. - Billy mówił, że światło razi go w oczy.
Rowan poczuła przeszywający ją dreszcz przerażenia. Boże, proszę, zaczęła modlić się w
duchu, nie pozwól, żeby to było to... Boże, tylko nie to...
- Czy wymiotował? - spytała. - Czy skarżył się na bóle krzyża lub głowy?
- Trochę wymiotował przed jakąś godziną, ale...
- Bóle głowy, pleców?
- Wcześniej mówił, że go bolą.
- Nie czujesz się najlepiej, co, Billy? - powiedziała łagodnie, delikatnie go badając.
Chłopiec nie zareagował. Odniosła wrażenie, że nie bardzo zdaje sobie sprawę z jej
obecności.
- Pewnie jest trochę wyczerpany po bezsennej nocy - wyszeptała Fiona. - Mówią, że sen
jest dla chorego najlepszym lekarstwem.
- Skąd mogę zadzwonić?
- O Boże, telefon nie działa. A gdzie... zamierza pani zadzwonić?
- Muszę wezwać pogotowie lotnicze - wyjaśniła Rowan, starając się zachować spokój.
Fiona spojrzała na nią z przerażeniem.
- Och, co się stało? Co z nim jest?
- Wytłumaczę to pani za chwilę, teraz muszę skorzystać z mojego radia w
samochodzie. Proszę zostać z synem. Pani obecność podziała na niego uspokajająco.
Szybko wybiegła z domu. Jeśli jej diagnoza jest trafna, nie ma czasu do stracenia. Kiedy
wróciła do sypialni, pani Dean chwyciła ją kurczowo za ramię.
- Proszę mi powiedzieć... Muszę wiedzieć, co mu jest! Rowan głęboko odetchnęła.
- Podejrzewam, że... to może być zapalenie opon mózgowych.
- Och, nie! -jęknęła kobieta. - To u dzieci jest śmiertelne, prawda? W zeszłym roku mój
mąż zginął w wypadku i nie przeżyłabym, gdybym straciła również syna!
- Zapalenie opon mózgowych można wyleczyć, pani Dean - powiedziała Rowan, choć
była nie mniej przerażona niż matka chłopca. - Kiedy znajdzie się już w szpitalu...
Fiona osunęła się bezwładnie na krzesło.
- Powinnam była zadzwonić do was wcześniej, ale myślałam, że to tylko grypa. Och,
Boże, on nie może umrzeć...
- Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze - przerwała jej Rowan, mocno ściskając ją za
ramiona. - Nie wolno pani wpadać w panikę. Billy nie może widzieć pani przerażenia; to
miałoby na niego bardzo zły wpływ.
Fiona Dean drżącą ręką otarła twarz, odetchnęła głęboko i kiwnęła głową.
- Kiedy... może przylecieć karetka?
- Myślę, że szybko.
Fiona usiadła obok łóżka syna i wpatrywała się w niego tak, jakby siłą woli chciała
zachować go przy życiu. Rowan obserwowała chłopca z nie mniejszym skupieniem,
wypatrując objawów pogorszenia. Zastanawiała się, co wtedy będzie, i ze smutkiem zdała
sobie sprawę, że nie może mu pomóc. Wycierając rąbka rozpalone czoło chłopca, modliła
się w duchu, by jak najprędzej dotarł do nich odgłos lądującego śmigłowca.
- Przed domem zatrzymał się jakiś samochód! – zawołała nagle Fiona. - To pewnie
sąsiedzi. Czy mogłaby pani z nimi porozmawiać? Ja nie jestem w stanie...
Rowan kiwnęła głową i poszła otworzyć drzwi.
- Och, Ewan, nigdy w życiu nie ucieszył mnie tak bardzo czyjś widok! - wykrzyknęła. -
Jak się dowiedziałeś?
- Usłyszałem w radio twoje wezwanie - wyjaśnił. - Czy jesteś pewna diagnozy?
Kiwnęła głową.
- Sztywny kark, niemożność wyprostowania kolan przy ucisku w stawie biodrowym,
wysoka temperatura, bóle głowy i krzyża.
- Gdzie on jest?
Zaprowadziła go do sypialni Billy'ego.
- Och, doktorze, czy to bardzo poważne?! - zawołała Fiona na jego widok.
- Tak, ale zapewne doktor Rowan wyjaśniła pani, że zapalenie opon mózgowych jest
uleczalne i kiedy tylko przyleci śmigłowiec...
- Ale jak oni wylądują przy takiej pogodzie? - spytała kobieta. - Skąd będą wiedzieć,
gdzie jesteśmy? W okolicy są jeszcze trzy domy; mogą się pomylić.
Rowan spojrzała na Ewana zrozpaczonym wzrokiem. Taka możliwość w ogóle nie
przyszła jej do głowy. Jeśli śmigłowiec pomyli domy, stracą cenne minuty mogące
zadecydować o życiu chłopca.
- Czy ma pani jakieś białe prześcieradła? - spytał Ewan.
- Białe prześcieradła? - powtórzyła Fiona Dean, spoglądając na niego nieprzytomnym
wzrokiem.
- Prześcieradła, obrusy, coś dużego. Jeśli rozłożę je na polu za domem, ułatwią pilotowi
orientację.
- Proszę poszukać w komodzie, w przedpokoju.
Kiedy Ewan szedł ze stosem prześcieradeł w kierunku tylnego wyjścia, Rowan nagle go
zatrzymała.
- Ja to zrobię, ty zostań z chłopcem.
- Ale, Rowan...
- Proszę. Masz więcej doświadczenia niż ja.
Wahał się przez chwilę, lecz w końcu kiwnął głową. Rowan zdawała sobie sprawę, że
czeka ją niełatwe zadanie, ale nie spodziewała się, iż będzie ono tak niewiarygodnie trudne.
Ilekroć odnosiła wrażenie, że jest już bliska celu, jeden z rogów prześcieradła uwalniał się
spod przygniatającego go kamienia i zaczynał wściekle łopotać na wietrze.
Nagle usłyszała dobiegający z oddali niewyraźny warkot śmigłowca. Doszła do wniosku,
że zrobiła już wszystko, co było w jej mocy i, potykając się, pobiegła w kierunku domu.
Pilot miał poważne trudności z posadzeniem maszyny na małym skrawku ziemi, ponieważ
dom położony był w niewielkiej kotlinie, otoczonej dwoma gęsto zalesionymi wzgórzami.
Wielokrotnie podchodził do lądowania, lecz w ostatniej chwili znów unosił się w powietrze.
Rowan śledziła jego poczynania, wiedząc, że jeśli nie uda mu się wylądować, trzeba będzie
odwieźć Billy'ego do Fort William, a taka podróż musiałaby potrwać ponad dwie godziny.
Dwie godziny, które mogą zadecydować o życiu chłopca.
Po trzech próbach śmigłowiec w końcu wylądował.
- Muszę z nim polecieć! - zawołała Fiona, kiedy sanitariusz wziął Billy'ego z rąk Ewana.
- Znajdzie się w kabinie miejsce dla jednej osoby - odparł z uśmiechem.
Śmigłowiec natychmiast wystartował i już po chwili zniknął w gęstych chmurach.
- Zrobiłaś wszystko, co mogłaś - powiedział Ewan. – Twoja błyskawiczna interwencja
znacznie zwiększyła jego szanse.
- Myślisz, że wyzdrowieje? - spytała szeptem.
- Nie wiem - odparł ze smutkiem.
Rowan odgarnęła z czoła wilgotne włosy.
- Dziękuję, że przyjechałeś.
- Czyżbyś zapomniała, że jesteśmy w tym samym zespole?
Próbowała się uśmiechnąć, ale kiedy strumyk lodowatej wody spłynął po jej karku, zaczęła
nagle kichać.
- Jesteś przemoczona do suchej nitki! - zawołał, kręcąc głową z dezaprobatą. - Tylko na
siebie popatrz! W tej kusej kurteczce i dżinsach wyglądasz tak, jakbyś wybrała się na spacer
po Oxford Street. Czy nie masz żadnych nieprzemakalnych ubrań?
- Nie - wymamrotała, a Ewan znów pokręcił głową. - No, już dobrze. Przy pierwszej
okazji kupię sobie coś takiego.
- Zamierzam zrobić z ciebie wiejskiego lekarza, choćby było to nie wiem jak trudne, ale na
razie proponuję, żebyś pojechała do domu i przebrała się w suche rzeczy.
Kiwnęła głową, lecz ilekroć przekręcała kluczyk w stacyjce, z silnika dobywały się tylko
jakieś zniechęcające dźwięki.
- Przestań go piłować, bo zalejesz gaźnik - poradził Ewan. - Odwiozę cię do domu. Tak czy
owak, dziś skończyłem już pracę.
Przez kilka minut jechali w milczeniu, ale po jakimś czasie Rowan nie mogła już dłużej
panować nad gniewem, który narastał w niej od chwili rozpoznania choroby Billy'ego.
- To jest wręcz absurdalne, żeby najbliższy szpital z prawdziwego zdarzenia był tak
daleko! - zawołała. - Dlaczego nie można zmodernizować Riochan, żebyśmy nie musieli być
narażani na podobne sytuacje? Przecież, na litość boską, tutejsi mieszkańcy płacą podatki,
więc mają prawo do lepszej opieki medycznej!
- Zgadzam się z tobą - odparł Ewan łagodnie - ale tak wygląda rzeczywistość i musimy
jakoś w niej funkcjonować.
- A ile osób musi poważnie zachorować, nawet umrzeć, zanim będziemy mogli
zapewnić im lepszą opiekę? - spytała z wściekłością. - Jeśli zapalenie opon mózgowych
zacznie się leczyć za późno, pacjentowi grozi śmierć lub kalectwo!
- Wiem - powiedział zduszonym głosem, a Rowan poniewczasie przypomniała sobie, że
jego matka umarła na tę właśnie chorobę.
- Przepraszam, Ewan! - zawołała ze skruchą. - Przecież twoja matka...
- Nic się nie stało.
- Tak mi przykro... A teraz Billy...
- Czy to nie ironia losu? - przerwał jej, wybuchając pełnym goryczy śmiechem. - Zawsze
mówiłem, że zostałem tu przede wszystkim po to, żeby żadne dziecko nie musiało przeżywać
tego, przez co sam przeszedłem, a teraz się to powtarza. Tyle że sytuacja jest odwrotna: chory
jest syn, a nie matka.
- W ciągu ostatnich trzydziestu lat medycyna poczyniła ogromne postępy, a śmigłowiec
bardzo szybko doleci do Fort William.
- Ale to nie to samo, co mieć szpital w zasięgu ręki.
- Tak, wiem.
Dalszą część drogi jechali w milczeniu, pogrążeni we własnych myślach.
- Posłuchaj, zrobiło się późno, a ty na pewno jesteś głodny - powiedziała, kiedy Ewan
zatrzymał samochód przed jej domem. - Może wstąpisz i zjesz ze mną kolację? Nic
nadzwyczajnego, zostało mi z wczoraj trochę gulaszu.
- Takich propozycji się nie odrzuca - odparł z uśmiechem.
Rowan szybko przebrała się w suche ubranie. Kiedy wróciła do salonu, okazało się, że Ewan
nie tylko zdążył wysuszyć włosy, lecz również wstawił gulasz do kuchenki mikrofalowej i
zaczął nakrywać do stołu.
- Jestem pod wrażeniem - oznajmiła zaskoczona.
- Widzisz, czasem na coś się przydaję - powiedział, a potem spojrzał na nią i zmarszczył
czoło. - Czy nie przyszło ci do głowy, żeby wysuszyć włosy?
- Tak, ale... - Nie zdążyła dokończyć, bo Ewan bezceremonialnie zarzucił ręcznik na jej
głowę. - Sama to zrobię! - zaprotestowała, kiedy zaczął wycierać jej włosy.
- Tak, ale kiedy? W przyszłym tygodniu, za miesiąc? Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że
jesteś nieodpowiedzialna?
- Za to ty jesteś chodzącą doskonałością, prawda? Hej, czy nie mógłbyś robić tego trochę
mniej brutalnie? Nie chciałabym stracić włosów!
Wybuchnął śmiechem, a kiedy jego ruchy stały się delikatne, niemal pieszczotliwe, Rowan
przeszył dreszcz tęsknoty. Jej ciało wyrywało się do niego. Pragnęła poczuć dotyk jego dłoni
na szyi, ramionach...
- Gotowe - oznajmił, zdejmując ręcznik z jej głowy. – Jeśli się nie mylę, to chyba
dzwonek kuchenki mikrofalowej.
Rowan miała tak miękkie nogi, że kiedy weszła do kuchni, musiała oprzeć się o szafkę.
Pragnęła Ewana, pożądała go całym ciałem. Wiedziała jednak, że najpierw musi obdarzyć go
pełnym zaufaniem, a to zależy między innymi od tego, czy w końcu przyzna się, dlaczego
uderzył Colina.
W czasie kolacji rozmawiali niewiele, lecz po skończonym posiłku Rowan podjęła
decyzję.
- Ewan, w sprawie Colina...
- Nie mam nic do powiedzenia na ten tematy
- Ale ja mam - oznajmiła tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Jestem pewna, że nie masz
porywczego charakteru, a jednak doprowadziłeś do tego, że staliśmy się tematem plotek. Nie
przejmowałabym się tym tak bardzo, gdybym to ja była powodem tej awantury...
Urwała, widząc, że Ewan nerwowo odwraca od niej wzrok.
- Ach, więc o to chodzi? - wyszeptała, czerwieniejąc. - Colin powiedział coś na mój
temat, tak?
- Nie - zaprzeczył nieco zbyt gorliwie.
Wciągnęła głęboko powietrze.
- Musiał powiedzieć coś naprawdę obraźliwego, skoro go uderzyłeś.
Ujął jej ręce i mocno je uścisnął.
- Pod wpływem gniewu mówi się czasem rzeczy nierozważne, których potem się żałuje.
- Naprawdę? - szepnęła, domyślając się, co Colin mógł powiedzieć.
Ewan uniósł jej podbródek.
- Och, Rowan, gdybym uwierzył tylko w połowę tego, co mówiły mi o mnie moje
sympatie, nie mógłbym chodzić z podniesioną głową.
- Nie umiesz kłamać.
- Samolubny, bezmyślny, bezwzględny... To są chyba jedyne oskarżenia, które odważę
się zacytować.
- Więc inne były gorsze?
- Owszem.
- Ale czym na nie zasłużyłeś? - spytała, nie spodziewając się odpowiedzi.
Wahał się przez chwilę, a potem wzruszył ramionami.
- Mówiłem ci już, że nie jestem zdolny do kompromisów.
- Myślę, że ja też jestem trochę uparta. - Westchnęła, a widząc, że Ewan marszczy czoło,
roześmiała się. - Niech ci będzie, jestem okropnie uparta, ale czy to, co powiedział Colin,
dotyczyło...
- Zapomnijmy o Colinie. Dla mnie liczy się tylko teraźniejszość, nie obchodzi mnie
twoja przeszłość. A skoro mowa o teraźniejszości, to lepiej już sobie pójdę.
Wiedziała, że Ewan gotów jest wyjść. Wiedziała też, że jeśli chce go zatrzymać, sama musi
wykonać pierwszy krok.
- Nie wychodź, Ewan.
- Wiesz, która godzina?
- Chodzi mi o to, że... możesz tu zostać... Spojrzał uważnie w jej oczy.
- Czy dobrze cię zrozumiałem? - spytał cicho. Kiwnęła głową.
- Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz?
- Jeśli mam być szczera, to sama nie wiem - przyznała drżącym głosem. - Prawdę
mówiąc, panicznie się boję.
- Mnie?
- Nie, nie ciebie, ale wiesz, Colin był pierwszym.., jedynym mężczyzną... z którym się
kochałam i... trochę się boję.
- Nie tylko ty się boisz. Ja jestem przerażony!
Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- To niemożliwe... Z mężczyznami jest inaczej.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Bo wy jesteście bardziej stworzeni do... To znaczy... - Zamilkła, słysząc jego wybuch
śmiechu. - Och, ty łajdaku! Doskonale wiesz, o co mi chodzi!
- O to, że mężczyźni nie mają tremy... bo mogą to robić z każdą kobietą, tak?
- A nie mogą?
- Ja nie - odparł z uśmiechem. - Możesz nazwać mnie człowiekiem staroświeckim, ale
zanim... dojdzie między mną a jakąś kobietą do zbliżenia, musi mi na niej naprawdę zależeć.
- A ja myślałam...
- Że wszyscy mężczyźni są supermanami?
- Coś w tym rodzaju - wyszeptała lekko zażenowana.
- Kiedy przychodzi co do czego, jesteśmy nie mniej stremowani niż wy. W dzisiejszych
czasach nawet bardziej, bo niemal wszystkie magazyny kobiece są pełne artykułów na temat
„znaczenia udanego pożycia seksualnego w związku".
- Och, teraz już wiem, że żartujesz! Przecież za żadne skarby nie wszedłbyś do kiosku w
Cannie i nie kupił kobiecego pisma!
- Wcale nie muszę tego robić. - Uśmiechnął się przewrotnie. - Zarówno Ellie, jak i inne
poczciwe dusze przynoszą je do naszej poczekalni. Wystarczy zaczekać, aż wszyscy wyjdą, a
potem zebrać co ciekawsze egzemplarze.
- Czy czegoś się z nich nauczyłeś?
- Niestety, nie - odparł posępnie. - Dowiedziałem się tylko, że jeśli nie doprowadzę
kobiety do wielokrotnej ekstazy, to jestem kiepskim kochankiem.
Rowan spoważniała. Choć bardzo go pragnęła, wstydziła się przyznać, że przez dwa lata
pożycia z Colinem nigdy nie zaznała rozkoszy spełnienia. W końcu, nie chcąc się narażać na
dochodzenie ze strony Colina, postanowiła po prostu udawać.
- Ewan - zaczęła - ja... nie mam zbyt dużego doświadczenia w tych sprawach. Colin
mawiał, że...
- Nie chcę już więcej o nim słyszeć! Przepraszam, wiem, że się boisz - dodał, widząc
niepokój w jej oczach. - Po rozstaniu z Jenny też myślałem, że dam sobie spokój z kobietami.
A potem zjawiłaś się ty... Jestem gotów zaryzykować, jeżeli ty się na to odważysz.
- A co będzie, jeśli... - wyjąkała - jeśli okaże się, że nie jestem... nie mogę...
Dotknął palcami jej ust.
- To nic złego, jeżeli za pierwszym razem się nie uda, ale spróbujmy się trochę zabawić.
- Zabawić? - powtórzyła.
- A nie sądzisz, że seks powinien być zabawą?
Spojrzała na niego bez przekonania. Dotychczas nie traktowała seksu w tych kategoriach.
Kiedy Ewan wyciągnął do niej rękę, wiedziała, że nie ma już odwrotu.
Nigdy nie przyszło jej nawet do głowy, że gra miłosna może być tak zabawna. Kiedy
stoczyli się z jej wąskiego łóżka na podłogę, Ewan zaczął się głośno śmiać. Gdy wodził
ustami po jej biodrach, łaskocząc ją, również się śmiał. Czuła się tak, jakby odbywali podróż w
nieznane, odkrywając siebie nawzajem. Ku swemu zaskoczeniu zaczęła zdawać sobie
sprawę, że dla tego mężczyzny ważniejsze jest zaspokajanie jej potrzeb i pragnień niż swoich
własnych.
Kiedy w końcu ją posiadł i poczuła nagłą eksplozję pulsującej ekstazy, po raz pierwszy w
życiu krzyknęła z rozkoszy. Przylgnęła do niego całym ciałem, tuląc do jego piersi swą
wilgotną od łez twarz. Teraz musiała już przyznać się przed sobą do tego, o czym od dawna
wiedziała: że kocha tylko tego mężczyznę.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Następnego ranka obudziły ją wpadające przez okno promienie słońca. Przez ułamek
sekundy zastanawiała się, czy wydarzenia ubiegłej nocy nie były przypadkiem snem.
Jednakże dotyk ciepłego ciała Ewana potwierdził ich realność. Przez chwilę leżała bez ruchu,
wsłuchując się w jego równy oddech.
- Kocham cię - wyszeptała, odgarniając włosy z jego czoła.
Ewan powoli otworzył oczy i czule się do niej uśmiechnął. Kiedy władczym gestem
przyciągnął ją do siebie, westchnęła.
- Musimy wstawać.
- Dlaczego?
- Bo już jest ósma, a nie jedliśmy jeszcze śniadania.
- Nie jestem głodny, a ty?
- Nie bardzo.
- No to mamy przed sobą całą godzinę - powiedział z zadumą. - Jak spędzimy ten czas?
- W dzieciństwie zwykle bawiliśmy się w zgadywankę - odparła poważnym tonem. -
Możemy też zagrać w wista.
- Do diabła - mruknął, pochylając się i dotykając ustami jej piersi. - Wist! Mam bardziej
pasjonującą propozycję...
- Więc pewnie będzie to zgadywanka.
- Owszem - przytaknął. - Ale w wersji dla dorosłych.
- Nie wiedziałam, że taka w ogóle istnieje - powiedziała drżącym głosem, a potem
głośno westchnęła, czując, że jego usta przesuwają się coraz niżej.
- Och, mógłbym nauczyć cię wielu nowych gier, kochanie - oznajmił, unosząc głowę i
ciepło się uśmiechając, po czym jęknął, bo zadzwonił telefon. - Bywają chwile, kiedy żałuję,
że nie wybrałem stomatologii, a to jest właśnie jedna z nich!
Rowan niechętnie odrzuciła kołdrę, chwyciła szlafrok i pobiegła do telefonu.
- Co się stało? - spytał, kiedy wróciła.
- Tak mi przykro, Ewan. Dzwoniła Tilly. Geordie umarł tej nocy... we śnie.
Twarz Ewana wykrzywił grymas bólu. Rowan usiadła obok niego.
- Posłuchaj, pojadę tam zamiast ciebie. Pokręcił głową.
- To mój obowiązek. A poranny dyżur...
- Zastąpię cię - powiedziała, obejmując go czule.
- Wiedziałem, że to musi nastąpić, że to nieuniknione, ale miałem nadzieję... - Głos
uwiązł mu w gardle. - Wybacz, nie chciałem, żebyś kiedykolwiek zobaczyła mnie w takim
stanie...
- W jakim stanie? - spytała. - Wstydzisz się przyznać, że go kochałeś, że byłeś do niego
przywiązany? Ewan, proszę, nie zamykaj się przede mną. Pozwól mi sobie pomóc, dzielić z
tobą twój smutek. Proszę, nie odtrącaj mnie!
Spojrzał na nią pełnym bólu wzrokiem, a potem ukrył głowę w jej ramieniu.
- Wszystko dobrze - szeptała, czując wstrząsające jego ciałem spazmy. - Jestem przy
tobie...
- Czy Billy będzie następny? - spytał stłumionym głosem. - Czy zadzwonią ze szpitala,
żeby zawiadomić nas, że...
- Nie - odparła, pospiesznie ocierając mokre od łez policzki. - Billy jest silnym chłopcem,
będzie walczył. W swoim krótkim życiu wiele już przeszedł. Wyjdzie z tego obronną ręką,
wierz mi.
- Och, kochanie, co ja bym począł bez ciebie?
- Pewnie upiłbyś się do nieprzytomności - odparła, uśmiechając się przez łzy.
- Chyba masz rację.
- Czy na pewno chcesz tam pojechać, żeby sporządzić akt zgonu? - spytała, kiedy Ewan
sięgnął po ubranie. - Mogłabym cię w tym wyręczyć...
- Muszę to zrobić. Tilly tak chce - odrzekł. - Dziękuję, kochanie - dodał, wstając i
muskając ustami jej włosy.
- Za co?
- Za to, że istniejesz - odparł i wyszedł.
Kiedy Rowan zjawiła się w przychodni, Ellie spojrzała na nią z wyraźnym zdziwieniem.
- Co ty tu robisz? - spytała zaciekawiona. - Sądziłam, że przyjmujesz dopiero
wieczorem.
Rowan wyjaśniła jej pokrótce, co zaszło.
- To dla Ewana ciężki cios - westchnęła Ellie. - Bardzo kochał Tilly i Geordiego.
- Wiem.
- A Billy? Czy miałaś o nim jakieś wiadomości?
Rowan pokręciła głową.
- Zadzwonię do Fort William, kiedy skończę przyjmować pacjentów. A propos, czy
mogłabyś zatelefonować do warsztatu i spytać o mój samochód? Jeśli jego naprawa miałaby
potrwać dłużej, będę musiała coś wynająć.
Ellie kiwnęła głową.
- Czy coś się stało? - spytała, widząc, że Rowan lekko marszczy brwi.
- Czy nikt nie powiedział pani Ross, że do przychodni mają wstęp jedynie psy
przewodnicy? - spytała.
- Nikt nie ośmieliłby się zwrócić jej uwagi. Wszędzie zabiera Desdemonę.
- Ale nie do mojego gabinetu-- oświadczyła Rowan. - Powiedz jej to w moim imieniu -
dodała, widząc niepewną minę Ellie.
Nie miała wielu pacjentów. Choć śmierć Geordiego przepełniała ją głębokim smutkiem,
czuła się szczęśliwa i nic nie było w stanie zmącić jej radosnego nastroju. Nie przygnębiła
jej nawet ostra krytyka Freddiego Thomasa dotycząca coraz gorszego poziomu usług służby
zdrowia. Kiedy zaś pani Ross weszła do pokoju ze swym pekińczykiem, tylko lekko ją to
zirytowało.
- To nie jest gabinet weterynarza, pani Ross - oznajmiła.
- Słucham?
- Mniejsza z tym - westchnęła Rowan. - Co mogę dla pani zrobić?
- Myślałam, że dziś rano przyjmuje doktor Ewan. Mam nadzieję, że nie jest chory.
- O ile wiem, jest zdrów jak ryba - odrzekła Rowan, czując na sobie badawcze spojrzenie
kobiety. - W czym mogę pani pomóc?
- Więc pewnie zawiózł swój samochód do naprawy, tak?
- Samochód? - powtórzyła Rowan, zupełnie zbita z tropu.
- No cóż, przypadkiem zauważyłam, że przez całą noc stał pod domem Jamiego. No i
pomyślałam sobie, że biednemu doktorowi pewnie zepsuł się samochód.
- Rozumiem - mruknęła Rowan. - Co panią do nas sprowadza?
- Dostałam wysypki - wyjaśniła podenerwowana. - Na pewno zaraziłam się od tych
wstrętnych dzieci Moffata. Biegają wszędzie jak opętane i rozsiewają zarazki. Nie
zdziwiłabym się, gdyby zaraziły mnie odrą. Czy zna pani tę rodzinę?
- Owszem - odparła Rowan, oglądając różowe wypryski na rękach pacjentki. - To bardzo
mili ludzie.
- Mili?! - zawołała pani Ross, krzywiąc się z niesmakiem. - Te dzieciaki są nieznośne.
Wiele razy mówiłam Alanowi Moffatowi, że powinien krócej je trzymać, ale on ranie w ogóle
nie słucha! Nie lubię plotkować, jednak ta rodzina...
- Czy ma pani tę wysypkę również gdzie indziej?
- Owszem, na nogach. Ostatniej nocy omal nie oszalałam, tak wszystko mnie swędziło. A
skoro już mowa o ostatniej nocy. .. Czyż to nie szczęśliwy zbieg okoliczności, że samochód
doktora Ewana zepsuł się akurat pod pani domem?
- Tak pani uważa? - mruknęła Rowan, oglądając skórę pacjentki.
- Przynajmniej miał biedak gdzie się schronić. Przyszedł do pani, prawda?
- Zapewne ucieszy panią wiadomość, że to nie jest odra...
- Musiała pani dość późno się położyć - ciągnęła pani Ross. - Kiedy wyszłam z
Desdemoną na spacer, było wpół do dwunastej, a w domu doktora Ewana nie paliło się żadne
światło. Pomyślałam: Biedna doktor Rowan pewnie marzy, żeby pójść spać, ale nie może,
dopóki jest u niej doktor Ewan.
- Pogryzły panią pchły, pani Ross - oświadczyła Rowan, spoglądając na drapiącą się
Desdemonę.
- Sugeruje pani... - zawołała kobieta z oburzeniem.
- Przykro mi. Mogę zapisać pani płyn łagodzący podrażnienia, ale mimo wszystko
powinna pani wstąpić do weterynarza.
Pani Ross zerwała się z krzesła i dziarskim krokiem opuściła gabinet.
- Coś ty jej powiedziała? - dopytywała się Ellie, zaglądając do pokoju. - Nieźle mi się
dostało, kiedy spytałam, czy mam ją zapisać na kolejną wizytę!
Rowan z przyjemnością podzieliłaby się z Ellie tą zabawną nowiną, ale wiedziała, że nie
ma do tego prawa.
- Czy wiesz coś o moim samochodzie, Ellie?
- Stoi przed ośrodkiem. Mechanik mówił o jakichś stykach i wilgotnym powietrzu.
Chcesz kawę teraz, czy wolisz najpierw zadzwonić do Fort William?
- Najpierw zadzwonię - odparta i niechętnie sięgnęła po słuchawkę, obawiając się złych
wiadomości.
Powiedziano jej tylko tyle, że Billy leży na oddziale intensywnej terapii, a jego stan nie
uległ pogorszeniu.
- Boże, spraw, żeby wyzdrowiał - wyszeptała. – Również ze względu na Ewana...
Była tak głęboko zamyślona, że nie usłyszała odgłosu otwieranych drzwi. Nagle poczuła
dotyk znajomych dłoni. Gwałtownie się odwróciła i spojrzała na Ewana z niepokojem.
- Jak poszło? - spytała.
- Dobrze. Tilly zniosła to bardzo dzielnie, znacznie lepiej niż ja - powiedział półgłosem,
przyciągając ją do siebie i opierając podbródek na jej głowie. - Pogrzeb odbędzie się w
czwartek. Czy... pójdziesz ze mną?
- Oczywiście.
- Czy masz jakieś wiadomości o Billym?
- Udzielono mi klasycznej dla szpitali odpowiedzi, że jego stan nie uległ pogorszeniu.
Ewan głęboko westchnął.
- To nie mogło zdarzyć się w gorszym dla nas okresie, prawda? Powinienem skupić
uwagę na tobie, okazać ci wdzięczność za przyjemność, jaką mi sprawiłaś, dziś w nocy...
- Och, daj spokój - wyszeptała. - To była najcudowniejsza noc w moim życiu i nic mi jej
już nie odbierze.
- Jesteś tego pewna?
- A musisz pytać?
- Przez najbliższe kilka dni nie będę mógł często cię widywać. Muszę zająć się Tilly i
organizacją pogrzebu.
- Ewan, niepotrzebnie się tłumaczysz. Dobrze wiem, co w tej chwili jest dla ciebie
najważniejsze.
- Przesunął delikatnie opuszkami palców po jej ustach.
- Rowan, kocham cię...
- Przepraszam! - zawołała Ellie, wpadając do gabinetu. -Dzwoniła Mary Rutherford z
Laith. Jej mąż przewrócił się z traktorem...
Rowan sięgnęła po torbę, ale Ewan chwycił ją za rękę.
- Porozmawiamy później, dobrze? - powiedział, patrząc na nią z taką miłością, że poczuła
nagły skurcz serca.
Jednak później nie mieli czasu na rozmowę. Ewan każdą wolną chwilę spędzał z Tilly lub
w szpitalu przy łóżku Billy'ego, lecz Rowan nie miała mu tego za złe.
- Coś między wami zaszło, prawda, Rowan? - spytał Matt, wchodząc do jej gabinetu w
dniu pogrzebu Geordiego. - Mam na myśli ciebie i Ewana.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Och, daj spokój. Ty ciągle jesteś uśmiechnięta, a Ewan nie może oderwać od ciebie
oczu!
- Masz jakieś wiadomości o stanie Billy'ego? - zapytała.
Matt spojrzał na nią surowo, a potem pokręcił głową.
- Mówią to, co zwykle. To dobrze, że idziesz z Ewanem na pogrzeb Geordiego.
- Muszę przyznać, że niezbyt mnie to cieszy - odparta i westchnęła. - Nigdy nie byłam
na pogrzebie swego pacjenta.
- Mam wiadomość, która na pewno poprawi twój nastrój.
Rowan uniosła pytająco brwi, a Matt szeroko się uśmiechnął.
- Wszystkie mieszkanki tych gór niebawem pogrążą się w żałobie - zawołał teatralnie
dramatycznym głosem. - Wszędzie będzie słychać głośny lament, ale nawet najbardziej
zatwardziały Don Juan da się w końcu usidlić.
Rowan przez chwilę patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc, a potem nagle doznała
olśnienia.
- Czy w ten pokrętny sposób chcesz dać mi do zrozumienia, że poprosiłeś Ellie o rękę?
Kiwnął głową.
- Och, moje gratulacje! - zawołała, serdecznie go ściskając. - Życzę wam wszystkiego
najlepszego. Masz być dla niej dobry, słyszysz? To urocza dziewczyna i chcę, żeby była
szczęśliwa.
- Kocham ją i zrobię wszystko, żeby ją uszczęśliwić.
- Nie mogę uwierzyć, że ty naprawdę się żenisz! - zawołała, kręcąc głową. - Matt
Cansdale, żyjący w błogim zaciszu domowego ogniska... To nieprawdopodobne.
- Ale tak właśnie będzie. Na razie jednak nikomu o tym nie mów. Ellie chce najpierw
zawiadomić rodziców.
- Nikomu nie pisnę ani słowa - przyrzekła z uśmiechem.
- Mieliśmy z Ellie nadzieję, że ty i Ewan też macie dla nas dobrą nowinę - powiedział,
uważnie się jej przyglądając.
- Skąd ten pomysł?
- No cóż, mieszkańcy naszego miasteczka szepczą sobie na ucho, że doktor Ewan często
odwiedza doktor Rowan, zwłaszcza w środku nocy.
Rowan pomyślała z irytacją, że to robota pani Ross.
- No i co ty na to? - spytał.
- Pilnuj swoich spraw - odparła, a on wybuchnął śmiechem.
- W porządku. Skoro nie chcesz, to nie mów - oznajmił. - A może w ramach gratulacji
dostałbym jeszcze całusa?
Roześmiała się i złożyła na jego policzku gorący pocałunek. Nagle za jej plecami ktoś
znacząco zakaszlał.
- Ewan! - zawołał Matt z promiennym uśmiechem. Stojący w progu Ewan miał posępną
minę i mocno zaciśnięte usta. -Możesz mi pogratulować. Ellie i ja zamierzamy się pobrać.
- Ellie i ty? - powtórzył Ewan, a potem podszedł do niego i mocno uścisnął jego dłoń. -
Jakim cudem utrzymaliście to w tajemnicy?
- Och, przy odrobinie wyobraźni można dokonać cudów - odrzekł Matt. - Miłość to
wspaniałe uczucie, serdecznie ci je polecam - dodał z przewrotnym uśmiechem.
- Ewan, musimy już ruszać! - zawołała Rowan, zerkając na zegarek. - Nabożeństwo
zaczyna się o jedenastej, prawda?
Ewan kiwnął głową i razem wyszli z gabinetu.
- To nie do wiary, Ellie i Matt - rzekł Ewan z zadumą.
- Mają tak różne charaktery.
Podobnie jak ty i ja, pomyślała Rowan, lecz zachowała tę uwagę dla siebie.
- Czy jestem odpowiednio ubrana? - spytała, spoglądając na swój ciemnoniebieski
kostium. - Nie chciałabym nikogo urazić, ale w kolorze czarnym mam tylko swetry i
spodnie.
- Tilly na pewno nie zwróci uwagi na twój strój - odparł. - Po prostu ucieszy ją twoja
obecność.
- Jak ona sobie radzi? - spytała już w samochodzie.
- Znacznie lepiej niż ja. Wiara dodaje jej otuchy.
- Geordie umarł we śnie. Los był dla niego łaskawy, Ewan - powiedziała cicho, kładąc
dłoń na jego ramieniu. - Nie możemy uleczyć wszystkich, a Geordie żył długo i szczęśliwie.
- Wiem - odparł. - Zdaję sobie sprawę, że przemawia przeze mnie egoizm, ale
pragnąłbym, żeby wrócił. Och, Rowan, jak ja za nim tęsknię - wyszeptał, zatrzymując
samochód przed bramą cmentarza, gdzie zebrała się spora grupa żałobników. - Dziękuję,
że jesteś tu ze mną.
Miała ochotę wyznać, że poszłaby za nim na koniec świata, lecz tylko uśmiechnęła się i
mocniej ścisnęła jego ramię. Nabożeństwo żałobne było skromne, ale bardzo wzruszające.
Ewan wygłosił mowę pochwalną na cześć zmarłego, wywołując u słuchaczy łzy przeplatane
śmiechem. Kiedy zabrzmiały dźwięki kobzy, a drobna, wątła, lecz nieugięta Tilly pochyliła
się nad grobem, wiele osób wyciągnęło chusteczki.
- Dziękuję wam za to, że przyszliście - powiedziała Tilly, kiedy Ewan i Rowan podeszli do
niej po skończonej uroczystości. - Wiem, jak bardzo jesteście zajęci...
- Ależ, Tilly, przecież wiesz, że... - zaczął Ewan.
- Dobry z ciebie chłopiec - przerwała mu, gładząc go po policzku. - Widzisz, Rowan,
miałam rację. Geordie został ze mną, dopóki nie zakwitły żonkile.
Do oczu Rowan napłynęły łzy.
- Tak mi przykro, Tilly.
- Niepotrzebnie, moje dziecko - rzekła staruszka. - Geordie poszedł do Stwórcy, gdzie nie
ma cierpienia i zmartwień. Niebawem się z nim spotkam.
- Och, Tilly...
- Nie martw się, moja droga. Nie ma powodu, naprawdę. Przeżyliśmy razem wiele
szczęśliwych chwil i wierzę, że w przyszłym życiu czeka nas ich więcej.
Rowan cicho westchnęła.
- Czy masz już jakieś plany? Co zamierzasz teraz zrobić?
- Mam zamiar przenieść się do miasteczka. Nie chcę zostawać w naszym domu bez
Geordiego. Ale nie chcę też, żeby stał pusty ani żeby był wykorzystywany jako letnisko.
Rowan przyszedł nagle do głowy pewien pomysł.
- Czy znasz Aleca Mackenziego? – spytała.
- Tak, to porządny człowiek, tylko trochę porywczy.
- Czy rozważyłabyś możliwość, żeby to on zaopiekował się gospodarstwem? Zna się na
rolnictwie.
Tilly spojrzała na nią z zadumą, a potem kiwnęła głową.
- Powiedz mu, żeby do mnie zadzwonił.
- Wolałabym, żeby zrobił to Ewan - rzekła Rowan pospiesznie. - Alec i ja... nie jesteśmy
w najlepszej komitywie.
- Słyszałam o tym. Czy nie byłoby jednak rozsądniej, gdybyś wykonała pojednawczy
krok i sama mu to powiedziała?
Rowan pokręciła głową.
- Jeśli ta propozycja wyjdzie ode mnie, Alec może odmówić, uważając, że to z mojej
strony forma jałmużny.
- Skoro tak uważasz - westchnęła Tilly. - Choć, moim zdaniem, mylisz się. No, ale na
mnie już czas. Ewan, czy możesz poprosić, żeby podjechali po mnie pod bramę?
Kiedy Ewan odszedł, Tilly chwyciła Rowan za rękę.
- Odesłałam go, bo chciałam ci coś powiedzieć.
- Czy źle się czujesz? - spytała Rowan z niepokojem.
- Nie. Chcę tylko wiedzieć, co do niego czujesz.
Rowan lekko się zaczerwieniła.
- Ach, więc to tak?! - zawołała Tilly radośnie. - Nie obawiaj się, kochanie, nikomu nic
nie powiem - dodała. - Chciałam tylko wiedzieć, czy kiedy odejdę, ktoś się nim zaopiekuje,
i miałam nadzieję, że to będziesz ty. Kochasz go?
- Och, tak, Tilly - wyszeptała Rowan. - Bardzo go kocham.
- Więc trzymaj się go, kochanie - poradziła Tilly. - On może próbować cię od siebie
odepchnąć, lecz nie ze złej woli - dodała. - Bywa uparty i głupi, ale ty nie pozwól mu
odejść.
- Dobrze - odpowiedziała Rowan - ale dlaczego myślisz, że mógłby próbować mnie
ode...?
- Samochód czeka - oznajmił Ewan, podchodząc do nich żwawym krokiem. - Przykro
mi, Tilly, że nie możemy z tobą pojechać.
- Nie kłopocz się tym - odparła Tilly. - Lepiej postaraj się, aby policzki Rowan nabrały
rumieńców przed naszym następnym spotkaniem. Jest za blada.
Kiedy Tilly odjechała, ruszyli w stronę parkingu.
- Miałaś wspaniały pomysł z Alekiem - rzekł Ewan, otwierając jej drzwi samochodu. -
Uważam jednak, że sama powinnaś przekazać mu tę nowinę.
- Wolałabym, żebyś ty to zrobił.
Wzruszył ramionami.
- Skoro tego chcesz... Byłoby jednak dobrze, gdyby ludzie dowiedzieli się, że ten pomysł
wyszedł od ciebie.
- Uważam, że ludzie i tak dużo o mnie mówią.
- Z powodu tamtego zajścia z Colinem?
Rowan pokręciła głową.
- To już przebrzmiała historia, Ewan. Najnowsza plotka jest znacznie bardziej pikantna!
- O czym ty mówisz? - spytał, marszcząc czoło.
- Wszyscy zastanawiają się, co robiliśmy przez całą noc w moim mieszkaniu - odrzekła,
bezskutecznie próbując zachować powagę. - Widzieli twój samochód.
Ewan gwałtownie zahamował.
- Niech to diabli wezmą! - zaklął.
- Och, przecież to głupstwo. Ja się tym nie przejmuję...
- A ja tak! - zawołał, a potem na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. - Wygląda na to,
że będę musiał zrobić z ciebie uczciwą kobietę.
Poczuła nagły skurcz serca, lecz zmusiła się do uśmiechu.
- Nie ma takiej potrzeby. Perspektywa zyskania sławy miejscowej ladacznicy wydaje mi
się dość podniecająca.
- Ale mnie nie - odparł. - Im szybciej włożę ci na palec obrączkę, tym lepiej.
- Czyżbyś... prosił mnie o rękę? - spytała niepewnie.
Położył dłonie na jej ramionach.
- Rowan, jesteś najlepszą rzeczą, jaka spotkała mnie w życiu, i nie zamierzam cię stracić.
Będziemy mieli ślub kościelny, tort, mistrza ceremonii i wspaniałe wesele. Lepiej zróbmy to
szybko, bo w przeciwnym razie cała Canna zacznie plotkować, że żyjemy na kocią łapę.
- Chwileczkę. Czy prosisz mnie o rękę po to, żeby oszczędzić wstydu sobie czy mnie? -
spytała ze śmiechem.
- Obojgu. No więc... czy wyjdziesz za mnie?
Nie pragnęła niczego bardziej na świecie, ale kusiło ją, żeby się trochę z nim podroczyć.
- Wymień trzy ważne powody, dla których miałabym to zrobić - zaproponowała,
próbując zachować powagę.
- Dobrze. Po pierwsze: gdybyśmy nie siedzieli teraz w tym samochodzie narażeni na
wścibskie spojrzenia przechodniów, rzuciłbym cię na podłogę i uwiódł.
- To tylko popęd seksualny - skwitowała. - Podaj mi inny powód.
- Pasujemy do siebie. W końcu znalazłem w tobie kobietę, która zgodzi się dzielić ze
mną życie tu, w Cannie.
- I w każdym innym miejscu.
- Nie, tutaj. Pomyśl, ile dobrego możemy razem zrobić.
- To zabrzmiało tak, jakbym miała wziąć ślub również i z Canną...
- No, w pewnym sensie - odrzekł z uśmiechem. Jego słowa zasiały w jej sercu
lekki niepokój.
- Ale przecież któregoś dnia możemy stąd wyjechać.
- Nie. Dobrze wiesz, że nigdy nie opuszczę tego miejsca.
- A jeśli ja zechcę, żebyśmy wyjechali?
- Wybiję ci to z głowy.
- A jeśli ci się nie uda?
- Rowan, to bezproduktywne rozważania - zaprotestował. - Po co snuć hipotetyczne
plany, których nie zrealizujesz?
- Bo mam wrażenie, że próbujesz podjąć strasznie dużo decyzji w moim imieniu.
- O co ci chodzi? - Rysy jego twarzy lekko stężały.
- Zakładasz, że będziemy tu pracować i nigdy stąd nie wyjedziemy, ponieważ ty tego
chcesz.
- A ty chciałabyś pracować gdzieś indziej?
- Na razie nie - odparła, czując się trochę niezręcznie – ale sądziłam, że decyzje dotyczące
przyszłości będziemy podejmować wspólnie. Nie chcę, żeby ktoś dyktował mi, jak mam żyć.
Miałam tego aż nadto, kiedy mieszkałam z Colinem.
- Och, cóż ty wygadujesz za głupstwa! - wykrzyknął. - To zupełnie co innego. Colin
chciał, żebyś zrezygnowała z pracy, a ja nigdy tego bym od ciebie nie zażądał.
- Kochasz mnie, Ewan?
- Czy to nie jest oczywiste?
- Więc skoro prosisz mnie o rękę, nie stawiaj mi warunków.
- Przecież wcale tego nie robię - zaoponował.
- Właśnie że robisz... Czy ty naprawdę tego nie widzisz? - spytała. - Dajesz mi do
zrozumienia, że jeśli za ciebie wyjdę, to będę musiała dostosować się do twojego świata, że
nie będę miała wpływu na decyzje dotyczące naszej przyszłości, a jeśli nie przyjmę twoich
warunków, to żegnaj, Rowan.
- Mówisz tak, jakbym stawiał ci jakieś ultimatum.
- A nie stawiasz?
- Oczywiście, że nie!
- Ewan, a co będzie, jeśli powiem, że... wyjdę za ciebie pod warunkiem, że przeniesiemy
się na południe?
Odwrócił głowę i wyjrzał przez okno.
- Wtedy musielibyśmy pójść własnymi drogami.
Poczuła gwałtowny skurcz serca.
;
- Mówisz poważnie?
- Byłem pewien, że rozumiesz moje przywiązanie do tego miejsca...
- Ewan, czy ty naprawdę mówisz poważnie? --spytała, czując, że cały jej świat nagle wali
się w gruzy. - Gdybym chciała przenieść się na południe, to zmieniłbyś zdanie w sprawie
naszego małżeństwa?
Przez długą chwilę na nią patrzył, a potem kiwnął głową.
- Odwieź mnie do Canny - poprosiła przez ściśnięte gardło.
- Rowan...
- Blokujemy drogę. - Wskazała stojący za nimi ciągnik.
Wracali do Canny w pełnym napięcia milczeniu. Kiedy Rowan zamierzała otworzyć sobie
drzwi, Ewan chwycił ją za rękę.
- Rowan, sama mówiłaś, że nie chciałabyś stąd wyjeżdżać. Kiedy się pobierzemy....
- Nie pobierzemy się, Ewan - oznajmiła.
- Ależ, Rowan...
- Nie wyjdę za ciebie, bo nie wiem, czy chcesz mieć żonę, czy tylko kolegę po fachu do
pracy w Cannie.
- To, co mówisz, jest nieuczciwe - rzekł, czerwieniejąc.
- A czy uważasz, że ty postępujesz wobec mnie uczciwie? - spytała. - Poszukaj sobie
innej żony. Ja nie zamierzam rywalizować z tą wioską o twoje względy!
- Rowan, zaczekaj!
Nie usłuchała jego prośby. Wysiadła z samochodu i energicznym krokiem ruszyła w
stronę domu. W mieszkaniu włączyła radio, lecz słysząc smętną piosenkę miłosną,
natychmiast je wyłączyła. Zdawała sobie sprawę, że działa przeciwko sobie, ale wiedziała
również, że dobre małżeństwo to związek na równych prawach, a nie dyktatura jednostki.
Jeśli ustąpię teraz, to jakie następne ultimatum postawi mi Ewan?
A więc między wami wszystko skończone? - pytało jej serce.
- Tak, to już koniec - wyszeptała ze łzami w oczach.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Rowan nie musiała nawet pytać Mairi Fisher o to, czy terapia poskutkowała. Uśmiech na
twarzy kobiety mówił sam za siebie.
- Żałuję, że nie przyszłam do pani wcześniej, doktor Rowan - stwierdziła. - Zmarnowałam
tyle czasu! Fizykoterapia jest wspaniała. Pani Thomton od razu skorygowała ćwiczenia, któ-
rych nie wykonywałam prawidłowo.
- Wiec wszystko dobrze, tak?
- Nie mogłoby być lepiej - odrzekła Mairi z promiennym uśmiechem. - Czuję się jak
nowo narodzona- a mój mąż twierdzi, że również tak wyglądam! Cieszę się też, że Billy'ego
zabrano już z oddziału intensywnej terapii.
Rowan kiwnęła głową.
- Zapewne upłynie jeszcze rok, zanim odzyska formę, ale nie grozi mu głuchota czy
uszkodzenie mózgu.
- Nie mam pojęcia, jak Fiona poradziłaby sobie bez pomocy doktora Ewana. Przez cały
czas woził ją do Fort William i razem siedzieli przy chłopcu. To niezwykły człowiek,
prawda?
- Owszem.
- Czy dobrze się pani czuje, doktor Rowan? - spytała Mairi z niepokojem. - Proszę
wybaczyć, ale wygląda pani dość mizernie.
- Nic mi nie jest- odparła Rowan. - Po prostu jestem trochę zmęczona.
- Proszę na siebie uważać, pani doktor - rzekła Mairi – bo jeśli nie będzie pani w dobrej
formie, to co stanie się z nami?
Rowan odwzajemniła jej uśmiech, lecz gdy została sama, utkwiła wzrok w leżących na
biurku papierach. Wiedziała, że ta nieznośna sytuacja nie może trwać dłużej, że musi stąd
wyjechać ... Ale dokąd? Wszędzie będzie ci lepiej niż tu, podszepnęło jej serce, jeśli on
pozostanie jedynie uprzejmym kolegą z pracy. Więc poddaj się. Powiedz mu, że zostaniesz
tu na zawsze, że zaakceptujesz każdą jego decyzję. Jednakże jej rozsądek nie chciał pójść za
głosem serca.
W końcu podjęła decyzję i postanowiła przedstawić swe stanowisko podczas porannej
odprawy. Choć zebranie nie było długie, Rowan wydawało się, że trwa bez końca Jedynie
Matt był pełen energii i zapału. Rowan mówiła niewiele, a Ewan odpowiadał na pytania
monosylabami.
- Czy to już wszystko? - spytał w końcu z wyraźną ulgą.
- Nie - odrzekła Rowan z pozornym spokojem. - Chcę was poinformować, że kiedy Hugh
wróci z Kanady, ja złożę wymówienie.
Matt spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Chyba żartujesz?
- Nie.
- Ale dlaczego? - zapytał Matt. - Czy coś się wydarzyło?
- Po prostu nie nadaję się do tej pracy, Matt - odrzekła.
~ Bzdura! - zawołał. - Ewan, powiedz jej, że to bez sensu.
- To jest jej decyzja - odparł Ewan obojętnym tonem.
- Tylko tyle masz do powiedzenia? - oburzył się Matt. - Nawet nie spróbujesz jej tego
wyperswadować?
Rowan zerwała się z krzesła.
- Pochlebia mi to, że chcesz mnie tu zatrzymać, Matt, ale podjęłam już decyzję i myślę...
że jest ona słuszna.
- Ależ, Rowan...
Zerknęła na zaciętą twarz Ewana i wyszła.
- Jesteś inteligentnym człowiekiem, a zachowujesz się jak skończony idiota, Ewan -
powiedział Matt.
- Dziękuję ci za wyjątkową szczerość - odparł Ewan z gorzkim uśmiechem.
- Chcesz tak po prostu pozwolić jej odejść? Bez słowa? - Ewan wzruszył ramionami.
- Jest wolnym człowiekiem i może robić, co jej się żywnie podoba.
- Przecież jesteś w niej zakochany!
Ewan jednym haustem dopił kawę.
- Jakoś to przeżyję.
- Przypomnę ci o tym, gdy nadejdzie zima - odparł Matt poirytowany. - Kiedy będziesz
mógł na pociechę zabrać do łóżka swoją cholerną pychę i upór!
- Skończyłeś? - spytał Ewan znużonym tonem.
- Owszem! - zawołał Matt i wybiegł z pokoju, ze złością zatrzaskując drzwi.
- Podjęła już decyzję - mruknął Ewan do siebie - a ty jakoś to przeżyjesz. Zapomnisz
o niej. Z czasem zapomnisz o wszystkim...
- Czy jesteś pewna, że tego chcesz? - spytała Ellie w kilka dni później. - Czy nie sądzisz,
że powinnaś zaczekać?
Rowan pokręciła głową.
- Uwierz mi, że jest to jedyne rozwiązanie.
Ellie westchnęła.
- Miałam nadzieję, że przyjdziesz na moje przyjęcie zaręczynowe, w przyszłym
tygodniu. Wiesz, bez ciebie...
- Za żadne skarby świata nie przegapiłabym takiej okazji!
Rowan była przekonana o słuszności swej decyzji, wiedziała jednak, że będzie tęskniła za tym
miejscem nie tylko z powodu Ewana. Od czasu interwencji Annie Gałbraith jej poradnia dla
kobiet dobrze prosperowała. Leczenie niektórych pacjentek zaczęło dawać już rezultaty. A
poza tym byli jeszcze Matt i Ellie, których uważała za swych przyjaciół.
- Coś się stało? - spytała, widząc, że Ellie rozmawia z kimś przez telefon.
- To Jim Coghill - wyjaśniła Ellie, podając jej słuchawkę. - Nic nie rozumiem z tego, co
on mówi.
Rowan zmarszczyła brwi. Słuchając chaotycznego wywodu Jima, wywnioskowała, że
Ishbel zaczęła rodzić.
- Czy stało się coś złego? - spytał Ewan, wchodząc do pokoju w chwili, gdy Rowan,
cicho przeklinając, odkładała słuchawkę.
- Ishbel Coghill zaczęła rodzić.
- Nie martw się - odparł. - Matt odbędzie za ciebie wizyty domowe.
- Nie to mnie niepokoi - powiedziała, sięgając po torbę lekarską. - Żałuję, że Ishbel nie
zgodziła się na poród w szpitalu, że nie pozwoliła przeprowadzić amniocentezy. A poza tym,
chciałabym wiedzieć, czy ciąża jest donoszona.
- Masz strasznie dużo życzeń - rzekł z uśmiechem.
- I strasznie dużo obaw. A jeśli poród jest przedwczesny?
- Sądząc po jej rozmiarach, to jest raczej mało prawdopodobne - odparł spokojnie.
- A jeśli się mylisz? W jej wieku...
- Posłuchaj, wiem, że to twoja pacjentka - przerwał jej - ale może chcesz, żebym ci
asystował?
- A zrobiłbyś to? - spytała z ulgą. - Do tej pory odebrałam samodzielnie tylko dwa porody,
i to oba w szpitalu. Muszę przyznać, że jestem po prostu przerażona.
- Jedź tam od razu, a ja zadzwonię do Riochan, żeby na wszelki wypadek trzymali
karetkę w pogotowiu.
Rowan odwróciła się, chcąc wyjść, ale potem przystanęła.
- Coś jeszcze?- spytał Ewan.
- Po prostu chciałam... ci podziękować.
- Nie ma za co - odrzekł z uśmiechem. - Lepiej ruszaj już w drogę, bo mały Coghill
zjawi się na świecie przed tobą.
Kiedy tylko zgasiła silnik, Jim wybiegł jej na spotkanie.
- Właśnie mierzyłem czas między skurczami, pani doktor, i myślę, że wszystko
przebiega prawidłowo, ale dobrze, że pani już przyjechała! - zawołał. - Żona jest w
sypialni...
- Muszę umyć ręce - oznajmiła. - Gdzie mogę to zrobić?
Jim pospiesznie zaprowadził ją do łazienki.
- Czy nie mogłaby się pani pospieszyć? - Przestępował nerwowo z nogi na nogę. - Nie
chciałbym za długo zostawiać Ishbel samej, a ona kazała mi po panią wyjść. Powiedziała,
że doprowadzam ją do szału. - Rowan zaśmiała się cicho. - Nie mogę zmusić jej, żeby się
położyła - ciągnął. - W kółko powtarza, że lepiej się czuje, kiedy chodzi, ale to pewnie
niedobrze..,
- Ishbel wie, co robi, Jim. Leżąc, rodzi się znacznie trudniej. W pozycji kucznej lub
półleżącej poród jest krótszy.
Jim uśmiechnął się niepewnie, a potem ruszył do sypialni.
- Więc mały postanowił przyjść na świat akurat wtedy, gdy mam wizyty u pacjentów,
tak? - powiedziała Rowan z uśmiechem. - Muszę przyznać, że to niezbyt ładnie z jego
strony.
- Albo z jej strony - dodała Ishbel, z trudem łapiąc oddech.
- Istotnie - przytaknęła Rowan. - Chciałabym zobaczyć, czy nastąpiło rozwarcie, więc
jeśli możesz, wskocz na łóżko, Ishbel. W porządku - oznajmiła po chwili.
- Mam wrażenie, że to wszystko strasznie długo trwa - powiedział Jim, wycierając
czoło chusteczką.
- Mamy przed sobą daleką drogę, Jim, ale Ishbel będzie pod dobrą opieką. Zaraz
przyjedzie Ewan.
Ishbel skrzywiła się z bólu i chwyciła męża za ramię.
- Kucnij i głęboko oddychaj, Ishbel. Przypomnij sobie, czego nauczono cię w szkole
rodzenia - poleciła jej Rowan. - Oddychaj... oddychaj... Dobrze. Teraz odpocznij.
Godziny wlokły się w nieskończoność. Choć Ewan zjawił się dość szybko, grał tylko rolę
statysty. Od czasu do czasu Rowan spoglądała na niego, by upewnić się, że postępuje
właściwie. Kiedy jednak skurcze porodowe zaczęły następować coraz częściej, zapomniała
o jego obecności. Wiedziała, że niebawem będzie już po wszystkim.
- Widzę główkę! - zawołał Jim radośnie.
- Przyj, Ishbel... jeszcze tylko jeden raz - mówiła Rowan.
- Nie mogę... nie dam rady! - wyjąkała Ishbel.
- Możesz... świetnie. Spróbuj jeszcze raz... Weź głęboki oddech, a potem przyj
najmocniej, jak potrafisz...
Ishbel wzięła kilka płytkich, nierównych oddechów, a potem zaczęła przeć z całej siły.
Nagle przeraźliwie krzyknęła... i dziecko przyszło na świat. Rowan odcięła pępowinę, po
czym wzięła noworodka na ręce i wytarła z jego buzi krew. Przez moment dziecko nie
dawało znaku życia, ale pod wpływem masażu zaczęło cicho kwilić.
- Czy wszystko dobrze? - spytała Ishbel słabym głosem.
- Masz wspaniałą córeczkę, Ishbel - oznajmiła Rowan, podając jej niemowlę. - Jest
wprawdzie drobna, ale ma prawidłową budowę.
- Och, doktor Rowan, dziękuję - wyszeptała Ishbel, mocno ściskając jej dłoń. - Jim,
popatrz na nią. Czyż nie jest śliczna? Czy nie jest najcudowniejszym dzieckiem na świecie?
- Przejmę teraz pałeczkę, Rowan - powiedział Ewan. - Usiądź i odpocznij. Wyglądasz
na wykończoną.
- Wcale nie jestem zmęczona...
- Może nie w tej chwili, ale zapewniam cię, że gdy tylko minie euforia, poczujesz się,
jakbyś dostała obuchem w głowę! - powiedział. - Aha, Rowan - dodał, kiedy zmierzała w
stronę drzwi. - Wspaniale się spisałaś.
Uśmiechnęła się przez łzy. Teraz była już pewna, że powinna pracować jako lekarz
rodzinny. Nie zamieniłaby świadomości, że jest ludziom potrzebna, na najwyższe nawet
stanowisko. Zdała sobie nagle sprawę z tego, że w tej roli czuje się bardziej szczęśliwa, niż
mogłaby przypuszczać.
- Och, doktor Rowan, dziękuję! - rzekł Jim drżącym ze wzruszenia głosem, wchodząc za
nią do salonu. - Chcielibyśmy dać córce pani imię, na znak naszej wdzięczności za to, co pani
dla nas zrobiła.
- Przecież zrobiłam tylko to, co do mnie należało.
- Przyjeżdżała tu pani na każde wezwanie Ishbel i uważamy panią za naszą przyjaciółkę.
Czy napijecie się państwo po kieliszku? - spytał, kiedy Ewan wszedł do salonu. - Na cześć
naszego maleństwa?
Gdy wznosili toast, Rowan czuła się tak szczęśliwa i dumna, jakby oblewali przyjście na
świat jej własnego dziecka.
- Chyba nie będziecie mieli mi za złe - rzekł Jim nieśmiało, spoglądając na drzwi sypialni
- że na chwilę zniknę?
- Zmykaj stąd, szczęściarzu! - zawołał Ewan wesoło. - Jakoś poradzimy sobie bez ciebie.
Jim kiwnął głową z wyraźną ulgą i wyszedł.
- Chyba jesteś zadowolona, prawda? - spytał Ewan, siadając koło niej.
- Raczej odprężona.
- Mówiąc szczerze, wcale nie byłem ci potrzebny.
- Być może, ale przynajmniej miałam świadomość, że jest obok mnie ktoś
doświadczony.
- Hm, muszę ci się do czegoś przyznać. Powiedziałaś, że do tej pory odebrałaś tylko dwa
porody. No cóż, ja też. Jeden musiałem przyjąć, bo karetka przyjechała za późno, a jeden
kiedy byłem na stażu.
- Co? - spytała lekko przestraszona.
- Nie mieszkamy w buszu, Rowan, i ogromna większość naszych pacjentek woli rodzić
w szpitalu.
- Więc dlaczego... Ty oszuście! - zawołała, wybuchając śmiechem. - Stwarzałeś
pozory...
- Nigdy nie twierdziłem, że jestem specjalistą od domowych porodów. To był tylko twój
domysł.
- A co byś zrobił, gdyby wystąpiły powikłania?
- Najpierw wpadłbym w panikę, a potem liczyłbym na to, że jakoś sobie poradzimy.
- Cieszę się, że nie powiedziałeś mi o tym wcześniej, bo na pewno uciekłabym gdzie
pieprz rośnie!
- Radzę ci, żebyś w przyszłości puszczała mimo uszu dziewięćdziesiąt procent tego, co
mówię.
- Taki mam właśnie zamiar - odparła z uśmiechem. Spojrzał na nią uważnie.
- Czy to znaczy, że... możesz zostać w Cannie?
Rowan nie przestała się uśmiechać.
- Razem moglibyśmy tu wiele zdziałać - ciągnął. - Tutejsi pacjenci nie są anonimowymi
historiami choroby, lecz żywymi ludźmi, z którymi nawiązujesz kontakt i którzy stają się z
czasem twoimi przyjaciółmi.
- Ewan...
- Mówiąc szczerze, to wcale nie jest takie łatwe - dodał pospiesznie. - Bliższy kontakt z
pacjentami niesie z sobą nie tylko radość, lecz również i smutek. Ale od czasu do czasu
zdarzają się takie chwile jak ta, kiedy pomożesz przyjść na świat nowej istocie lub kiedy wiesz,
że rozpoznany przez ciebie nowotwór jest uleczalny. Wtedy odczuwasz tak wielką satysfakcję,
jakiej nie dałaby ci żadna inna praca.
Spojrzała na niego w milczeniu. Na jego twarzy dostrzegła entuzjazm, który jej również się
udzielił, lecz to nie wystarczało. Ewan mówi o pracy, o Cannie... ale nie o niej.
- Nie mogę tu zostać, Ewan.
Rysy jego twarzy wyraźnie się wyostrzyły.
- Więc wracasz do Londynu.
- A cóż to za różnica, dokąd pojadę?
- Chciałbym, żebyś była szczęśliwa - wyszeptał.
Tylko ty mógłbyś mnie naprawdę uszczęśliwić, pomyślała, czując bolesne ukłucie w
sercu, ale ty nie pójdziesz na żadne ustępstwa, a ja nie mogę tego zrobić.
Następny tydzień przeżyła tak, jakby sterował nią automatyczny pilot. Wmawiała sobie,
że jej skrajne zmęczenie jest wynikiem ciężkiej pracy oraz wysiłku, jaki włożyła, pomagając
Ellie przy organizacji przyjęcia zaręczynowego. Dobrze jednak wiedziała, że sama siebie
oszukuje.
Prawdziwym powodem jej wyczerpania były bezsenne noce, podczas których przewracała
się z boku na bok... wyobrażając sobie swoje życie bez Ewana. Dręczyła ją też świadomość,
że Ewan przyjął jej decyzję o rezygnacji z jawną obojętnością.
- Masz jeszcze czas, żeby zmienić zdanie - powiedziała Ellie wieczorem, w dniu
przyjęcia.
- Wykluczone, Ellie.
- Co będziesz robiła? Dokąd pojedziesz?
- Może podejmę pracę gdzieś na szkockich kresach albo w hrabstwie Argyll - odrzekła,
a, widząc w oczach Ellie łzy, dodała: - No, daj spokój, przecież dziś jest twoje święto. Nie
martw się o mnie; dam sobie radę.
Pewnie, że dam sobie radę, powtarzała w myślach. Przeżyłam odejście Colina, więc
przeżyję też rozstanie z Ewanem... Przyjęcie zaręczynowe nie miało charakteru oficjalnej
ceremonii, więc Rowan postanowiła włożyć na tę okazję spódnicę z cienkiej wełny i
jedwabną bluzkę. Kiedy zobaczyła w lustrze swe odbicie, posmutniała. Zawsze miała dość
jasną cerę, ale teraz jej twarz była blada jak ściana. Pokryła policzki grubą warstwą różu,
lecz natychmiast go zmyła. Doszła do wniosku, że woli wyglądać jak upiór niż jak klaun.
Kiedy przyjechała na przyjęcie, sala była już wypełniona gośćmi, miejscowa kapela grała
szkockie melodie, stoły uginały się pod ciężarem potraw, a whisky lała się strumieniami.
Przywitała się z rodzicami Ellie, którzy potraktowali ją jak serdeczną przyjaciółkę.
Gawędziła wesoło ze swymi pacjentami i ani przez moment nie czuła się tu obco. Tylko jeden
człowiek, za którym przez cały wieczór wodziła oczami, zdawał się jej unikać. Tańczył z
rozmaitymi partnerkami i wydawał się wspaniale bawić. Próbowała wmówić sobie, że nie
powinno jej to obchodzić.
- Nie wiem, co on chce udowodnić - rzekła Ellie z irytacją pod koniec wieczoru. - Od
samego początku nie opuścił parkietu, a zwykle trzeba było ciągnąć go tam siłą.
- Po prostu dobrze się dziś bawi - mruknęła Rowan.
- Ale nie ma prawa, nie powinien! - protestowała Ellie. - Och, do licha, nie! - dodała ze
złością. - Tylko tego nam brakowało!
Rowan odwróciła głowę i zobaczyła zmierzającego w ich kierunku Aleca. Na widok jego
twarzy zamarło w niej serce.
- Posłuchaj, Alec, nie życzę sobie żadnych kłopotów - rzekła Ellie stanowczo. -To jest
moje przyjęcie i nie pozwolę, żeby ktoś mi je zepsuł.
- Chciałem tylko zamienić kilka słów z doktor Sinclair - wyjaśnił.
- Więc przyjdź jutro do ośrodka - odrzekła Ellie.
- To nie zajmie dużo czasu.
- W porządku, Ellie - powiedziała Rowan. - Spójrz, twoja mama cię woła, a ja dam sobie
radę. - Ellie niechętnie odeszła, a Rowan odwróciła się do Aleca. - Co mogę dla pana zrobić,
panie Mackenzie? - spytała z pozornym spokojem.
- Podobno to pani powinienem podziękować za propozycję zajęcia się gospodarstwem
Tilly - oznajmił sucho.
- Skąd pan to wie?
- Od doktora Ewana.
Rowan przygryzła wargi.
- Nie powinien był panu o tym mówić. Proszę mi wybaczyć, jeśli uważa pan, że
wtrąciłam się w...
- Nie zgadzaliśmy się z sobą, pani doktor - przerwał jej - i nie sądzę, żebyśmy
kiedykolwiek doszli do porozumienia po tej sprawie z Frankiem Shawem, ale chciałbym
pani podziękować i uścisnąć pani dłoń, o ile nie ma pani nic przeciwko temu.
- Chętnie, panie Mackenzie - odrzekła, wyciągając rękę.
Alec mocno, uścisnął jej dłoń, a potem odwrócił się i odszedł.
Rowan miała wielką ochotę podzielić się tą zaskakującą nowiną z Ewanem, ale on
ponownie rzucił się w wir tańca. Podeszła do Ellie i Matta, pożegnała się z nimi i po cichu
opuściła przyjęcie.
Czego ty właściwie oczekiwałaś? - spytała się w duchu, wchodząc do swego mieszkania.
Przecież powiedziałaś mu, że za niego nie wyjdziesz, że wyjeżdżasz...
Kiedy robiła kawę, zadzwonił telefon. Przez chwilę nie zamierzała go odbierać.
Wiedziała, że nie mógł dzwonić żaden z jej pacjentów, ponieważ doktor Swan z sąsiedniego
ośrodka zgodził się zastąpić ich na dyżurze. W końcu doszła jednak do wniosku, że lepiej
będzie z kimś porozmawiać, niż snuć ponure rozważania, i sięgnęła po słuchawkę.
- Tu Ewan. Dzwonię w sprawie dziecka Ishbel.
- Co się stało? - spytała z przerażeniem.
- Chyba mają jakiś problem. Właśnie się do nich wybieram i pomyślałem, że może
zechciałabyś mi towarzyszyć.
- Podjedź po mnie - odparła i odłożyła słuchawkę.
Po drodze przebiegała w myślach wszystkie możliwe choroby, które mogły zaatakować
noworodka Ishbel. Modliła się, żeby nie dolegało mu nic poważniejszego. Była tak bardzo
pochłonięta myślami, że długo nie zwracała uwagi na drogę. Dopiero gdy zerknęła na
zegarek i stwierdziła, że jadą już ponad czterdzieści minut, lekko zmarszczyła brwi.
- Ewan, dokąd mnie wieziesz? - spytała, próbując bezskutecznie wypatrzyć w ciemności
jakiś punkt orientacyjny.
- Jesteśmy prawie na miejscu - odrzekł i zjechał wolno na pobocze.
- Dlaczego stanąłeś? - spytała zakłopotana, kiedy wyłączył silnik.
- Chcę z tobą porozmawiać.
Przez chwilę patrzyła na niego szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami, a potem
zmarszczyła czoło.
- Nie ma na to czasu. Przecież córeczka Ishbel...
- Zapewne śpi głębokim snem w swoim łóżeczku.
- Więc dlaczego wyciągnąłeś mnie z domu?
- Bo muszę z tobą porozmawiać, a obawiałem się, że nie zechcesz mnie wysłuchać po
dzisiejszym wieczorze.
- Odwieź mnie do Canny.
W odpowiedzi Ewan wyprostował tylko swoje długie nogi.
- Natychmiast masz mnie odwieźć!
Jego milczenie wyprowadziło ją z równowagi.
- Więc dobrze, daj mi kluczyki. - Wyciągnęła rękę w kierunku stacyjki, lecz Ewań wyjął
je i wyrzucił przez okno.
- Czyś ty oszalał?! - wykrzyknęła. - Jak je znajdziemy w tych ciemnościach?
- Poszukamy rano - odparł irytująco spokojnym tonem.
Rowan bezskutecznie usiłowała zapanować nad sobą.
- Jeśli choć przez chwilę myślałeś, że zamierzam spędzić tu z tobą całą noc, to powinieneś
pójść do psychiatry!
- Myślę, że nie masz innego wyjścia - odrzekł, przyglądając się uważnie swoim
paznokciom.
- To się przekonaj! - warknęła, a potem otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu.
- Na twoim miejscu nie robiłbym tego, Rowan. Czeka cię długi spacer do Canny, a w
naszych górach aż roi się od żbików. Nie ryzykowałbym spotkania nawet z jedną taką
bestią...
Rowan wahała się przez chwilę, a potem wsiadła z powrotem do samochodu.
- Nigdy ci tego nie wybaczę - wycedziła przez zęby. - Ze wszystkich idiotycznych,
infantylnych pomysłów...
- Przynajmniej tym razem nie możesz zarzucić mi, że jestem nudny - oznajmił z
uśmiechem, który jednak nie złagodził jej gniewu. - Popatrz na mnie, Rowan - poprosił.
Widząc, że nadal siedzi bez ruchu, chwycił ją delikatnie za ramiona i odwrócił w swoją
stronę. - Popatrz na mnie - powtórzył.
Niechętnie podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy.
- Starałem się przekonać siebie, że jeśli odejdziesz, będę w stanie żyć tak jak przedtem,
ale nie mogę - wyszeptał. - Jeśli zechcesz mieszkać i pracować w Londynie, to będziemy
mieszkać i pracować w Londynie. Jeśli zechcesz przenieść się do Timbuktu, to pojedziemy
do Timbuktu. Powiedz mi tylko, że mnie kochasz, a pojadę, dokąd zechcesz, byle tylko być z
tobą.
- Mówisz poważnie? - spytała z niedowierzaniem.
- Najzupełniej. Wyjdź za mnie, Rowan... Nie stawiam żadnych warunków, tylko za
mnie wyjdź.
- Pełne partnerstwo, wspólne podejmowanie decyzji?
Kiwnął głową.
- No więc, czy wyjdziesz za mnie?
- Czy tu naprawdę są żbiki? - spytała podejrzliwie.
- Bardzo w to wątpię - odparł z uśmiechem.
- Jesteś nieznośny!
- Wiem. Rowan, czy ty mnie kochasz? - spytał.
- Tak, kocham cię.
- I wyjdziesz za mnie?
- Och, Ewan, jesteś porywczym, zarozumiałym, apodyktycznym egoistą, ale jakże
mogłabym ci odmówić?
Przyciągnął ją do siebie i gorąco pocałował.
- Ewan, dlaczego wyrzuciłeś te kluczyki? Będziemy musieli tu sterczeć aż do rana.
- Może istotnie było to trochę pochopne posuniecie.
Lekko się od niego odsunęła.
- Trochę?! - zawołała. - Utknęliśmy przecież na jakimś, pustkowiu... - Urwała, widząc
jego niedwuznaczny uśmiech. - O, nie - szepnęła, pąsowiejąc. - Przecież nie możemy...
Ewan, przestań!
- Dlaczego? - spytał, rozpinając jej bluzkę.
- Bo ktoś może tędy przejeżdżać...
- I co z tego?
- Ewan, jeśli zamierzamy zostać w Cannie, to musimy dbać o opinię. Och, Ewan, nie
możemy, nie w samochodzie... Ewan, czyś ty do reszty oszalał?
- Zupełnie i całkowicie - mruknął, biorąc ją w ramiona.
Kiedy znów zaczął ją całować, doszła do wniosku, że to niezwykle przyjemny rodzaj
szaleństwa.