Rozdział drugi
W czasach, gdy jeszcze pracowałam dla rządu, zaprojektowałam
system ochrony, który zapewniał bezpieczeństwo bazie operacyjnej zespołu.
Nie wystarczało, że budynek CIA był starym schronem przeciwbombowym z
czterema poziomami na pięć ukrytymi pod ziemią. Miał także czujniki
monitorujące obszar na długość jednej mili w każdym kierunku i mam tutaj
na myśli dosłownie każdy kierunek. Jeśli gromada szczurów wydrążyłaby
tunel zbyt blisko jednego z podziemnych poziomów, to wszczęłoby to
wewnętrzny alarm.
A Madigan był większym paranoikiem ode mnie. Dlatego też Bones i ja
byliśmy oddaleni od bazy o cztery mile, spoglądając na nią przez lornetki z
naszej dogodnej pozycji wysoko na drzewie. Z zewnątrz wyglądało to na
nijakie, prywatne lotnisko, które było na skraju zamknięcia. Wewnątrz
mieściła się jednak jedna z najbardziej wymagających jednostek taktycznych
w kraju, nie zapominając o tonie poufnych informacji. Przeciętny człowiek
nie miał pojęcia, że dzieli planetę wraz z nieumarłymi, a nasz rząd pragnął,
aby tak pozostało.
Przez większość dni zgadzałam się z tą polityką rozkosznej ignorancji.
Dzisiaj jednak sprawia to, że rzeczy są nieco bardziej skomplikowane.
– Spójrzmy prawdzie w oczy, to jednostronna zabawa – powiedziałam,
opuszczając swoją lornetkę. – Don powiedział, że Madigan nie ruszał się z
miejsca od dłuższego czasu, nie możemy po prostu napaść tego miejsca bez
zabijania niewinnych ludzi, ani nie mamy możliwość, by podkraść się do
środka nie dając się złapać.
Bones wypuścił parsknięcie.
– Chcesz po prostu zadzwonić do drzwi?
Posłałam mu wyważone spojrzenie.
– To jest właśnie to, co zamierzam zrobić.
Ciemne brwi ściągnęły się na chwilę, a następnie wzruszył ramionami.
– Przynajmniej daje nam to element zaskoczenia.
Opuścił swoją lornetkę i wyciągnął komórkę, pisząc o wiele za szybko,
bym zdołała przeczytać wiadomość.
– Co to?
– Ubezpieczenie – odparł. – Jeśli nie wyślę Mencheresowi kolejnej
wiadomości w przeciągu sześciu godzin to zjawi się tutaj.
Obejrzałam się na budynek, a po moim wnętrzu przeszedł dreszcz. To
byłoby na tyle, jeśli chodzi o moją troskę o przypadkowych świadków.
Mencheres nie był wyłącznie wampiryczną wersją dziadka Bonesa oraz
współwładcą ich dwóch ogromnych, połączonych linii – on był także
najpotężniejszym wampirem, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Nic nie
przetrwa, jeśli on przybędzie, by nas z tego wyciągnąć.
– Miejmy nadzieję, że Madigan będzie chętny do współpracy –
powiedziałam, starając się, by mój głos brzmiał lekko.
Bones zaklinował swój telefon pomiędzy dwoma gałęziami i zeskoczył z
drzewa, lądując z większą dozą gracji niż mógłby mieć jaguar.
– Wątpię w to, ale cóż, cudom nie ma końca.
– Ona tutaj jest?
To było całkiem zabawne, słyszeć zszokowany ton na drugim końcu
linii. Nie mogłam zobaczyć twarzy strażnika, zasłoniętej przez ciemny daszek
czapki, ale jego głos również był zabarwiony nutą zaskoczenia.
– Tak, sir. Ona i inny wampir.
Bones uśmiechnął się, niewzruszony całą bronią skierowaną w jego
kierunku. We mnie mierzyło jej równie dużo. Uznanie dla strażników za
niebycie seksistami.
Po długo trwającej ciszy, głos Madigana wrócił na linię i tym razem
brzmiał oschle:
– Wpuścić ich.
Bones i ja przeszliśmy przez pięć kolejnych punktów kontrolnych, nim
dotarliśmy do głównej części budynku. Kiedy szerokie, metalowe drzwi
zamknęły się za nami, miałam nadzieję, że szczęk zamka był kolejnym
działaniem ochrony, a nie próbą Madigana, by nas uwięzić. To nie wróżyłoby
dobrze dla losu moich przyjaciół, nie mówiąc już o pracownikach wewnątrz
budynku.
Więcej strażników w hełmach odeskortowało nas do biura Madigana,
nie żeby było to konieczne. Mogłabym znaleźć drogę do niego z zawiązanymi
oczyma, gdyż kiedyś było to biuro mojego wuja. Madigan nie marnował czasu
ustawiając swoją pozycję po przejęciu władzy.
Mężczyzna, którego przeszłość była tak nieprzenikniona, że nawet mój
wujek nie chciał zdradzić, co o niej wie, wstał z krzesła, gdy weszliśmy.
Madigan nie był uprzejmy – spojrzenie, które posłał w naszym kierunku
ciskało sztylety.
– Jesteś niezwykle nerwowy. – Wzruszyłam ramionami. – Chciałabym
powiedzieć, że byliśmy w pobliżu, ale…
Pozwoliłam zdaniu zawisnąć w powietrzu. Bones natychmiast
pochwycił wątek.
– Wiesz, że cię nie cierpię, więc po co mamy udawać, że to wizyta
towarzyska?
Albo Madigan pamiętał o charakterystycznej dla Bonesa otwartości,
albo nie przejmował się obrazą jego osoby. Nie mogłam tego stwierdzić, gdyż
jego myśli zagłuszała piosenka Barry’ego Manilow, którą wciąż nucił w
głowie.
Nienawidziłam Madigana, ale musiałam mu przyznać, że doskonale
rozwinął obronę przed wampirami czytającymi w myślach. Nikt nie mógł
przebić się przez wkurzającą mantrę, jaką sobie wybrał. Z błyskiem w oku,
który jak na mój gust wyglądał na zbyt radosny, machnął w stronę krzeseł
stojących naprzeciwko jego biurka.
– Mówiłem ci, że aresztuję cię, jeśli kiedykolwiek spróbujesz wrócić, ale
skoro to już się stało, to mamy kilka spraw do przedyskutowania.
Miał do mnie jakiś interes? Ciekawość powstrzymała mnie od żądania
informacji na temat tego, gdzie byli Tate i reszta. Chciałam najpierw
zobaczyć, co Madigan trzymał w rękawie. Bones nie ruszył się z miejsca, lecz
Ja bym mu jeszcze napluła do kawy! A co tam! :D /GatoEsqueleto
No… najlepszego gustu to on nie ma, ale co się dziwić… /GatoEsqueleto
ja usiadłam i wyciągnęłam nogi prawie tak spokojnie, jak gdybym szanowała
tego chudego, noszącego okulary mężczyznę naprzeciwko mnie.
– Strzelaj.
Lekki uśmiech rozciągnął się na ustach Madigana, jak gdyby rozważał
inną możliwość kryjącą się za tym słowem.
– Ostatnim razem, gdy byłaś w moim biurze, poleciłaś mi, bym
przeczytał teczki członków twojego oddziału. Wziąłem sobie tę radę do serca.
Jak przez mgłę przypominałam sobie mówienie mu o tym, co
uświadomiło mi, że mój wujek również był kiedyś tak samo nieufny wobec
wampirów jak Madigan. Don jednak skończył ze swoimi uprzedzeniami,
natomiast Madigan nigdy nie zmieni swojego punktu postrzegania mojego
gatunku, nie żeby mi na tym zależało.
– Aha – powiedziałam z niezobowiązującym chrząknięciem.
– Gdy to robiłem, natrafiłem na coś interesującego – kontynuował,
zdejmując swoje okulary jak gdyby skanował je pod kątem, jakichkolwiek
pyłków.
– Na co? – zapytałam, nie zadając sobie trudu, by ukryć znudzenie w
moim głosie.
Spojrzał w górę, a jego niebieskie oczy błyszczały.
– Odeszłaś stąd zanim twój czas pracy dla rządu upłynął.
Prychnęłam z rozbawieniem.
– Powinieneś był czytać te dokumenty z większą uwagą. Don zgodził się
skrócić czas mojej służby, jeśli Bones stworzy wampiry z żołnierzy, których
wybrał. Wywiązaliśmy się z tego, gdy Bones przemienił Tate’a i Juana. Dave
przywrócony jako ghoule był dodatkowym bonusem.
– To była umowa, jaką Don przedstawił swoim przełożonym, jednak
jego wniosek został odrzucony.
Madigan posłał mi krótki, zadowolony z siebie uśmiech, gdy zakładał
na powrót swoje okulary.
– Według rządu USA, wciąż masz do odpracowania pięć lat czynnej
służby i w odróżnieniu od twojego zmarłego wujka – ja – nie mam zamiaru
podrabiać dokumentacji, by cię od tego zwolnić.
Byłam zbyt zszokowana, by odpowiedzieć, ale donośny śmiech Bonesa
przerwał milczenie.
– Chyba sobie z nas kpisz.
– Oczekuję, że wyjaśnisz, co to ma znaczyć? – Madigan zapytał oschle.
Bones pochylił się, wszelkie oznaki rozbawienia zniknęły z jego twarzy.
– Pozwól, że wyrażę się jasno: Jeśli myślisz, że zmusisz moją żonę do
pracy dla ciebie, to nie masz, kurwa, pojęcia z kim masz do czynienia.
Czy mówiąc to miał na myśli siebie, czy mnie – nie miałam pojęcia,
jednak w końcu odzyskałam swój głos.
– Punktujesz za opowiedzenie najlepszego dowcipu, jaki słyszałam od
lat, ale nie jestem w nastroju na gierki. Przyszliśmy, by dowiedzieć się, gdzie
są Tate, Dave, Juan i Cooper. Z tego, co słyszałam to nie byli w swoich
domach od tygodni.
– Może, dlatego, że nie żyją.
No wybaczcie, ale wyczuwam, że to musi być ściema… prawda? /GatoEsqueleto
Mój umysł natychmiast kategorycznie odrzucił te słowa, co było
jedynym powodem, dla którego nie rzuciłam się do przodu i na miejscu nie
rozerwałam Madiganowi gardła.
– Dwa żarty. Masz dobrą passę, ale mnie kończy się cierpliwość. Gdzie
oni są?
– Nie żyją.
Tym razem Madigan wypowiedział te słowa z czymś bliskim satysfakcji.
Byłam już na nogach, z kłami przygotowanymi do rozszarpania jego ciała,,
lecz Bones pociągnął mnie tak silnym chwytem, że nie mogłam go przełamać
nawet w całym tym stanie wściekłości, jaki we mnie wywołano.
– Jak? – zapytał Bones spokojnie.
Madigan spojrzał ostrożnie na uchwyt, którym Bones mnie
przytrzymywał zanim odpowiedział:
– Zginęli podczas próby likwidacji gniazda wampirów.
– To musiało być okazałe gniazdo.
Madigan prawie wzruszył ramionami.
– Jak się okazało, tak.
– Chcę dostać ich ciała.
Madigan wydał się być bardziej zszokowanym niż, gdy się na niego
rzuciłam.
– Co?
– Ich ciała – powtórzył Bones, jego ton przybrał na sile. – Teraz.
– Po co? Nawet nie lubiłeś Tate’a – mruknął.
Resztki morderczych skłonności wyparowały ze mnie. Ociągał się, co
oznaczało według wszelkiego prawdopodobieństwa, że kłamał na temat ich
śmierci. Stuknęłam Bonesa w ramię. Puścił mnie, ale jedną rękę pozostawił
na mojej talii.
– Moje uczucia są bez znaczenia – odpowiedział Bones. – Stworzyłem
ich, więc są moi, a jeśli są martwi to ty nie możesz ich dalej wykorzystywać.
– A jakie możliwości ich wykorzystania
ty masz? – zażądał Madigan.
Bones uniósł ciemne brwi.
– Nie twoja sprawa. Czekam.
– W takim razie dobrze, że się nie starzejesz – warknął Madigan i wstał
z krzesła. – Ich ciała zostały skremowane, a ich prochy rozrzucono, więc nie
pozostało nic, co mógłbym ci dać.
Jeśli Madigan chciał abyśmy uwierzyli w to, że są martwi, to musieli
być w naprawdę poważnych tarapatach. Nawet jeśli Madigan za tym nie stał,
to wyraźnie zamierzał pozostawić ich samych sobie.
Nie podzielałam tego.
Coś w moim spojrzeniu musiało go zaalarmować, ponieważ spojrzał w
lewo i w prawo nim wyrzucił dłoń w kierunku Bonesa.
– Jeśli nie zamierzasz pozwolić jej dokończyć swojej służby to oboje
możecie się wynosić. Nim wsadzę ją do więzienia za zaniedbanie obowiązków,
dezercję
Oczekiwałam, że Bones powie mu, dokąd może się udać ze swoimi
teoriami, dlatego też doznałam szoku, gdy tylko skinął głową.
1
Dezercja – ucieczka z wojska /GatoEsqueleto
– Do następnego razu.
– Co? – wybuchłam. – Nie wyjdziemy stąd bez reszty odpowiedzi!
Jego dłoń zacisnęła się na mojej talii.
– Wyjdziemy, kotek. Nie mamy tutaj czego szukać.
Spojrzałam na Bonesa zanim skupiłam swoją uwagę na wątłym,
starszym mężczyźnie. Twarz Madigana zbladła, ale pod ciężkimi oparami
wody kolońskiej nie było czuć strachu. Zamiast tego, jego błękitny wzrok był
wyzywający. Niemalże… prowokujący.
Po raz kolejny uchwyt Bonesa zacisnął się.
Coś innego było na rzeczy. Nie wiedziałam co, ale ufałam Bonesowi
wystarczająco, by nie złapać Madigana i nie wygryźć z niego prawdy, na co
miałam ochotę. Zamiast tego uśmiechnęłam się na tyle szeroko, by pokazać
moje kły.
– Przykro mi, ale nie sądzę, byśmy stworzyli zdrową relację w czasie
wspólnej pracy, więc będę musiała odrzucić twoją ofertę.
Dźwięk wielu kroków rozbrzmiał w holu.
Chwilę później, ciężkozbrojni strażnicy w hełmach pojawili się w
drzwiach. W pewnym momencie, Madigan musiał nacisnąć bezgłośny alarm
– kolejna aktualizacja, którą zainstalował od mojej ostatniej wizyty w biurze.
– Wynocha – powtórzył Madigan.
Nie przejmowałam się żadnymi zagrożeniami, ale spojrzenie, które mu
posłałam oznaczało, że to jeszcze nie koniec.
Zostaliśmy przeprowadzeni przez kompleks tą samą drogą powrotną,
którą przyszliśmy, aż do drzewa, gdzie Bones zostawił swój telefon. Gdy go
odnalazł, wzbiliśmy się w powietrze. Przez godzinę krążyliśmy po niebie, nim
udało nam się zgubić helikopter. Bones mógłby go rozbić, ale nie miałam
niczego do sterującego nim pilota, oprócz jego irytujących umiejętności
manewrowania. Gdy upewniliśmy się, że zgubiliśmy nasz ogon, runęłam w
dół na pobliskie pole, lądując z hukiem w czasie poślizgu.
Bones opadł na ziemię obok mnie bez zgięcia choćby źdźbła trawy,
które mogłoby wskazywać Nawego obecność. Pewnego dnia będę mistrzem
lądowania z taką gracją. Jak na razie jest dobrze, że nie pozostawiłam po
sobie śladu w postaci małego krateru.
– Dlaczego pozwoliliśmy Madiganowi wywinąć się tak łatwo? – Były to
moje pierwsze słowa.
Bones strzepnął z siebie nieco kurzu, który rozniósł się pod moim
wpływem.
– Moja telekineza nie jest wystarczająco silna, by zatrzymać każdy
karabin.
Mój śmiech był bardziej niedowierzający niż rozbawiony.
– Myślałeś, że strażnicy będą szybsi od ciebie?
– Nie oni – powiedział Bones miarowo. – Automatyczne karabiny
maszynowe w ścianach po obu stronach.
– Co? – sapnęłam.
Wtedy przypomniałam sobie jak Madigan rozejrzał się na prawo i lewo,
gdy zastanawiałam się nad zaatakowaniem go. Myślałam, że rozglądał się z
To lądowanie naprawdę jej nie wychodzi xD /GatoEsqueleto
niepokojem. Najwyraźniej nie. Nic dziwnego, że nie pachniał jak gdyby się
bał.
– Skąd wiedziałeś? – zapytałam.
– Pokój pachniał srebrem i prochem strzelniczym choć nikogo nie było
w pobliżu, dodatkowo powierzchnia ściany za jego biurkiem była inna od
pozostałych. Jego spoglądanie na boki, gdy czuł się zagrożonym tylko to
potwierdziło.
Okazało się zatem, że bezgłośny alarm był tylko małym dodatkiem do
biura Madigana. Notka dla mnie: skupiać więcej uwagi na otoczeniu.
– Dlaczego ich nie użył? On zawsze uważał nas za zagrożenie, a teraz,
gdy wiemy, że kłamał na temat chłopaków, faktycznie nim jesteśmy.
Reakcja Bonesa była ozięble refleksyjna.
– Być może nie był pewien, czy pistolety wystarczą, a powiedzenie
czegoś więcej miało nakłonić cię do współpracy. On czegoś od ciebie chce,
Kotek, co oznacza, że potrzebuje cię żywej. Nowe środki zabezpieczenia były
tylko na wypadek, gdyby nie miał wyboru.
Milczałam usiłując to przetrawić. W czasie, gdy spotkaliśmy się z po
raz pierwszy, miesiące temu, Madigan wykazywał niezwykłe zainteresowanie
moją osobą i to nie w pochlebnym znaczeniu. Czegokolwiek chciał, zapewne
skończyłoby się to moją śmiercią, co do tego nie miałam wątpliwości. Jedyną
rzeczą, której nie byłam pewna, było to, co miał nadzieję osiągnąć zanim by
to nastąpiło.
Nie będzie miał jednak okazji się przekonać.
Gdy tylko odkryję, co stało się z moimi przyjaciółmi, zabiję Madigana.
– Co teraz? – zapytałam, mentalnie przygotowując się do wyruszenia w
drogę.
Bones posłał mi wyważone spojrzenie.
– Teraz namierzymy twojego wujka i zmusimy go, by wyjawił nam
sekrety, które tak usilnie próbował zatrzymać.