096 James B J Na skraju przepaści

background image

BJ JAMES

Na skraju przepaści

background image

PROLOG

- Drań, laluś...

Simon McKinzie ugryzł się w język, by nie rzucić

następnego epitetu. Dokoła kłębiła się mgła, od której

nie było ucieczki. Wypełniała każdy zakamarek opus­

toszałego placu zabaw. Sądząc z wyglądu nieba wiszą­

cego nad stolicą, najgorsze miało dopiero nadejść.

Wsunął ręce do kieszeni wygniecionego mokrego

płaszcza od deszczu, spojrzał przed siebie i zobaczył

Thomasa Jetera, który kroczył przez plac. Kiedy

Simon zaproponował spotkanie na placu zabaw, ocza­

mi wyobraźni widział plac w słońcu, pełen roześmia­

nych dzieci. Stanowiłyby ochronę Jetera. Następnym

razem, jeżeli niech Bóg broni, będzie następny raz,

Simon sprawdzi prognozę pogody. Czekał z zaciś­

niętymi pięściami - potężny Szkot, jak niedźwiedź

wykuty z granitu.

W końcu pojawił się Jeter, ubrany z nieskazitelną

elegancją. Położył teczkę na trawie i popatrzył na

starszego ód siebie Szkota. Zupełnie jak właściciel

ziemski na swojego wielokrotnie nagradzanego byka,

którego sława zaczęła blaknąć i którego należałoby

wykastrować, pomyślał Simon.

- Simonie... - zaczął Jeter, kiedy już zrozumiał, że

Szkot nie odezwie się pierwszy.

Simon obrzucił zimnym wzrokiem jego elegancki

strój i zatrzymał spojrzenie na ciężkich spinkach

background image

6

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

u mankietów okalających dłonie o starannie wymani-

kiurowanych paznokciach. Skrzywił się z niesmakiem.

- Miło, że chciałeś się ze mną spotkać. Ale tylko ty

mogłeś wymyślić takie miejsce - powiedział Jeter

i wskazał ręką na park.

Grymas niechęci na ustach Simona mówił sam za

siebie. Jeter zaczął się niespokojnie kręcić - wygładzał

nerwowo płaszcz, wyciągnął jeszcze trochę bardziej

mankiety, by wystawały zgodnie z modą. W końcu

opanował się. Podniósł i otworzył teczkę.

- Mam tu informacje o jednym z twoich ludzi.

Simon popatrzył leniwie na teczkę, a potem prze­

niósł wzrok na Jetera. Chciał, by odczuł ciężar jego

spojrzenia.

- To sprawa ogromnej wagi - powiedział Jeter.

- Nie cierpiąca zwłoki.

- Daj spokój, Jeter - huknął Simon. - Daruj sobie

te informacje. I tak nie powiesz mi niczego nowego

o moich ludziach. Zwłaszcza o Dawidzie Canfieldzie.

- A skąd ty... - Jetera zamurowało.

Simon odrzucił swą lwią grzywę i uśmiechnął się

jednym z tych charakterystycznych uśmieszków, od

których dreszcz przeszywał każdego, kto zagrażał

bezpieczeństwu ich tajnej organizacji. J e g o organi­

zacji. Organizacji wywiadowczej do specjalnych za­

dań, wymyślonej przez byłego dowódcę, ale stworzo­

nej przez Simona. Po piętnastu latach jej nazwę znało

tylko kilka wtajemniczonych osób. Czarna Straż czy

Piekielne Damy Simona to silny oddział nazwany tak

ze względu na szkockie pochodzenie przywódcy.

Członkowie najwyższej kadry nazywali się po prostu

Strażą, również na cześć Simona.

- Skąd wiem, że namierzasz Dawida? - wycedził

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

7

Simon. - Od czego mam zacząć wyliczankę? - Podniósł

rękę, rozczapierzył palce i zgiął jeden z nich. - Po

pierwsze, wiem, jak walczysz o władzę, jak ci zależy, by

mieć kontrolę nad wszystkim i wszystkimi, łącznie

z Simonem McKinzie.

Jeter otworzył usta, by zaprzeczyć, ale Simon

usadził go jednym spojrzeniem.

- Po drugie, nienawidzisz, jak coś ci się wymyka.

Wszędzie wściubiasz nos, podsłuchujesz pod każdymi

drzwiami. - Uśmiechnął się ponuro. - Tylko pod

moimi ci się nie udaje. Nie możesz się z tym pogodzić,

co? - I zanim Jeter zdołał otworzyć usta, już mówił

dalej: - Po trzecie, od lat próbujesz nas wykończyć, bo

zyska na tym twoja kariera polityczna.

Nie czekając na odpowiedź zgiął czwarty palec.

- Dawid Canfield to najlepszy z moich ludzi i po

raz pierwszy ma kłopoty. - Tu zgiął piąty palec i tak

zamknęła się cała pięść, którą podsunął Jeterowi pod

nos. - A po piąte - powiedział cicho, ważąc każde

słowo - szakal z ciebie. Od dawna czekasz na okazję,

by dopaść Dawida. Zniszczyłbyś go, byle tylko wykoń­

czyć mnie i Straż. - Wbił pięść w wydatną tętnicę na

szyi Jetera. - A teraz mnie posłuchaj: nie śmiesz tknąć

Dawida ani posłużyć się nim, by mnie zniszczyć.

Jeter nie wytrzymał tego naporu, cofnął się za­

słaniając teczką jak tarczą.

- To nie ma nic wspólnego z tobą. Ten facet jest po

prostu niepewny. Stanowi słabe ogniwo. To tchórz,

któremu nikt nie powinnien ufać. Kiedy podczas

ostatniej misji grunt zaczął mu się palić pod nogami, po

prostu zostawił w dżungli swoją partnerkę.

- Tchórz?! - Simon splunął. Wszystko mógł puścić

mimo uszu, ale nie te zarzuty i oskarżenia. Boże! Jakże

background image

8

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

nienawidził tych lalusiowatych urzędników, którzy

siedzieli w swoich wieżach z kości słoniowej z różowymi

łapkami grzecznie złożonymi na kolanach, podczas gdy

lepsi od nich odwalali czarną robotę, by jakoś chronić

ten świat. - Posłuchaj no, Dawid Canfield nie zostawił

swojej partnerki. Nie opuścił jej, kiedy jeszcze żyła!

- Była przecież ranna i stałaby się dla niego cięża­

rem. Przysiągł nam tylko, że nie pozostawił jej na

pewną śmierć.

- Nie przysięgał n a m , tylko m n i e. J a mam jego

raport. J a cierpiałem razem z nim. M n i e przysięgał.

T y tylko knujesz i robisz insynuacje.

- Ale przecież nie wykonał do końca swojego

zadania i wydostał się z dżungli, chociaż wiedział, że

może działać sam. Najczęściej działał sam. Dlaczego

nie miałby zrobić tego i tym razem?

- Miał powody. Były okoliczności łagodzące.

- Dla takiego faceta jak Canfield nie ma okoliczno­

ści łagodzących. To psychopata bez sumienia. Zbyt

wiele wie. Wyrwie mu się kilka słów za dużo i zniszczy

to wszystko, co budowaliśmy przez tyle lat.

- M y budowaliśmy? Jeter, nie mylą ci się czasami

zaimki?

- Wysłuchaj mnie, Simonie...

- Nie - przerwał mu Szkot, zastanawiając się, jak

taki idiota mógł trafić do grona tych, którym powierza

się najtajniejsze informacje. - Nie muszę niczego

słuchać. To ty posłuchaj. Co jak co, ale Dawid na

pewno nie jest psychopatą.

Szkoda mu było słów, by wyjaśniać takiemu krety­

nowi, że tylko ludzi o wysokim morale przyjmuje się do

Straży i że Canfield był jednym z najlepszych pod tym

względem.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

9

- Dawid nigdy nie mówi za dużo. Nie robi tego

żaden z moich ludzi.

- Ale Canfield to zrobił. - Przez twarz Jetera

przemknął chytry uśmieszek. -Może ci dołożyć. Może

dołożyć Straży. Musimy mu zamknąć usta.

- Zamknąć mu usta? Żeby chronić Straż? - Simon

chwycił za liny huśtawki. - W jaki sposób mielibyśmy

mu zamknąć usta?

- Mógłby mu się zdarzyć wypadek.

- Oczywiście śmiertelny?

- Jasne. - Twarz Jetera rozpromienił uśmiech.

Simon pomyślał, że Jeter nigdy nie powinien grać

w pokera. Nie potrafił ukryć, że jest przekonany, iż

złapał zwierzynę w pułapkę.

- Powiedz mi, Jeter, czy ty uważasz mnie za

skończonego idiotę? Czy sądzisz, że mógłbym zdradzić

jednego z moich ludzi, żeby ocalić Straż?

- Nikt by nie wiedział, że ty...

- Zamknij ten kłamliwy pysk! Gdybym nawet

się zgodził na ten... wypadek, to potem i tak

byś wszystko wygadał. Już byś o to zadbał, żeby

moi ludzie szybko się dowiedzieli, że sprzedałem

Dawida.

- Skądże! - Jeter zaczął tracić pewność siebie. - Na

pewno nikt się nie dowie.

- Masz rację, ty sukinsynu. Bo nigdy nie dojdzie

do żadnego wypadku. - Odsunął liny huśtawki,

postąpił naprzód i chwycił Jetera za jedwabny

krawat tak mocno, że tamten aż uniósł się na

palcach. - A wiesz dlaczego? Nie? No to ci powiem.

- Na miłość boską...

- Zamknij się - warknął Simon. - Jeszcze ci nie

powiedziałem, jaka przypadła ci w tym rola!

background image

10 NA SERAJU PRZEPAŚCI

- Mnie rola? - Jeter zamilkł nagle, gdyż krawat

jeszcze mocniej zacisnął mu się na szyi.

- Od tej chwili twoim zadaniem będzie dbać o bez­

pieczeństwo Dawida Canfielda. A dlaczego? Proste.

Bo w przeciwnym razie sam siebie wykończysz. Mam

w ręku różne dowody. Dowody na to, jakich używałeś

sztuczek, by się wspinać po drabinie kariery politycz­

nej. Jeżeli Dawidowi przydarzy się jakiś wypadek czy

nawet coś mniej podejrzanego, ty za to zapłacisz.

- Blefujesz. Nie masz żadnych dowodów.

- Myśl sobie, co chcesz-rzucił beznamiętnie Simon.

- Nie jestem sam. - Jeter zrzucił maskę niewiniąt­

ka. - Stoją za mną potężni ludzie, którym nie odważysz

się przeciwstawić.

- Czyżby? A może się przekonamy? - Simon był

pewien, że Jeter nie działał sam. Był jednym z tych,

którzy nie zajmowali oficjalnych stanowisk, ale mając

władzę wywierali zakulisowo presję na rząd. To właś­

nie oni, a nie Dawid, byli pozbawieni sumienia i po­

czucia lojalności. - Chcesz poświęcić wszystko i sam

zostać kozłem ofiarnym?

- Nie. - Z Jetera jakby uszło powietrze, nie miał już

żadnych argumentów.

- No to się dogadaliśmy. - Simon odsłonił zęby

w zjadliwym uśmiechu. -A zatem Dawidowi nic nie grozi?

- Oczywiście.

Ta nagła kapitulacja Jetera doprowadziła Simona

do szału.

- Zdajesz sobie sprawę, jak trudno mi się po­

wstrzymać, żeby nie złamać ci teraz karku? O jedną

hienę byłoby mniej.

Jetera zupełnie zamurowało. Stał tylko i patrzył na

Simona.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

11

- Nie ufam ci - rzucił Simon wiedząc doskonale, że

jeżeli ktoś tak łatwo zmienia zdanie, zmieni je też

z chwilą wyjścia z tego parku. Jeter był odrażający, lecz

Simon musi się nim posłużyć jako gwarantem bez­

pieczeństwa Dawida. - I powiedz to swojej klice.

Przekaż im ode mnie, że jeżeli Dawidowi coś się

przydarzy, będę wiedział, gdzie ich szukać. - Przeszył

Jetera spojrzeniem zimnym jak stal. - A teraz się

wynoś! -I pchnął go tak, że Jeter stracił równowagę

i upadł w błoto. - Wstawaj. Wstawaj i wynoś się!

Po odejściu Jetera Simon długo jeszcze stał w miejs­

cu i nasłuchiwał. Stopniowo mijał mu gniew.

Dawid Canfield. Najlepszy z najlepszych. W mło­

dości idealista o uśmiechu, pod wpływem którego

topniały serca. Niezbyt przystojny, niezbyt wysoki,

niezbyt szczupły ani niezbyt tęgi. Nie było w nim

niczego, co przyciągałoby specjalnie wzrok. Doskona­

ły kameleon... póki twarz nie rozjaśniła się uśmiechem,

który podbijał serca. Teraz, po piętnastu latach działa­

lności, kiedy poczucie honoru i delikatność musiały

stopniowo ustępować coraz większej twardości i cyniz­

mowi, uśmiech ten znikł.

Simon potrząsnął głową jak rozjuszony byk. Dawid

psychopatą! Człowiek, który tak bardzo wszystkim się

przejmował! Właśnie dlatego był najlepszy. To prawie

go zniszczyło. Stał się ponury i cyniczny. Ale czy

rzeczywiście twardy?

- Nie, na pewno nie jest twardy - mruknął do

siebie. - To po prostu idealista, który próbuje się

uporać ze złem tego świata. Stara się przetrwać. Pełno

w nim zabliźnionych ran.

Simon doskonale wiedział, do czego doprowadza

najlepszego ze swoich ludzi. Niech to diabli, pomyślał,

background image

12 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

za każdym razem wymagałem od niego coraz więcej.

Teraz Dawid przestał być sobą. A może nawet jest

bliski stania się łajdakiem, agentem, który sam ustana­

wia prawa i sieje spustoszenie, a czasami śmierć w imię

zemsty. Może Dawid to rzeczywiście zdrajca, który

zaniechał wypełnienia swej misji i spowodował śmierć

partnerki?

Simon westchnął ciężko, dziękując Bogu, że Jeter

nie miał pojęcia, jakie znaczenie miały jego insynuacje.

Ale przyrzekł sobie, że bezwzględnie nie dopuści do

tego, by Dawid uległ wypadkowi i trafił do szpitala,

w którym drzwi otwierają się tylko w jedną stronę, a za

nimi znikają pechowi pacjenci. Ani psychiatrzy, ani

ludzie Jetera nie dostaną Dawida. Przynajmniej nie

teraz. Było to ryzyko, ale Simon wiedział, że musi

pomóc Dawidowi, by mógł odzyskać równowagę,

rozliczyć się ze światem i pozbyć wyrzutów sumienia.

- Znam takie miejsce, gdzie mógłby odpocząć.

I osobę, która mu pomoże - mruknął uśmiechając się

do siebie.

- Do kogo pan mówi? - Simon poczuł, że ktoś go

szarpie za nogawkę, a dziecięcy głos dalej ciągnął:

- Przecież tu nikogo nie ma, tylko pan i ja. Zmok­

niemy, lepiej chodźmy do domu.

- Chyba masz rację. - Simon przyklęknął przed

chłopcem, który miał na sobie tylko obszarpaną

koszulę i krótkie wypłowiałe spodenki.

- A gdzie jest twoja mama? Dlaczego jesteś sam? He

masz lat?

- Mam osiem lat i jestem sam, bo nie mam mamy.

Mieszkam z babcią, ale ona jest zawsze pijana.

Czyli jest to dziecko wychowujące się na ulicy,

podobnie jak kiedyś Dawid, sprytne i bardzo mądre.

background image

N A S K R A J U P R Z E P A Ś C I 1 3

Takie dzieci zawsze ktoś zauważy. Wykorzystuje się je,

a potem, gdy stają się zawadą, porzuca.

Z Dawidem było inaczej, pomyślał Simon, walcząc

z wyrzutami sumienia. To dziecko wyrwała z ulicy

wojna, a w czasie wojny zaopiekował się nim Simon.

Teraz chłopak znalazł się na rozdrożu.

- Dawida na pewno nie zostawię-mruknął.

- Ja nie mam na imię Dawid, tylko Rico.

- Oczywiście. - Simon rozchmurzył się i sięgnąwszy

do kieszeni, wyciągnął banknot pięciodolarowy. - Weź

to i kup sobie coś dobrego do jedzenia. Tylko nie daj

babce na alkohol.

- Oczywiście, że nie dam, proszę pana, ale chyba

kupię jej coś ładnego. Żeby jej było przyjemnie. Może

potem nie będzie musiała pić, by zapomnieć o złych

rzeczach. - I dodał ze zdumiewającą dojrzałością:

- Zresztą i tak nie zapomni. Kiedy trzeźwieje, zawsze

jej się wszystko złe znów przypomina.

- Masz rację, ale może potrafiłaby się zmienić,

jakby pomógł jej ktoś, kto ją rozumie.

- Na przykład ja?

- Na przykład ty. -Wreszcie lunął deszcz, na który

zanosiło się od dłuższego czasu. - Uciekajmy stąd.

- I głaszcząc małego po głowie pchnął go lekko

naprzód. - No, zmykaj.

Patrzył na biegnącego chłopca, aż ten zniknął.

Myślał o Dawidzie. O pomocy i nadziei. O kobiecie,

której życie kiedyś legło w gruzach. O Raven.

Wspomnienie jej imienia przywróciło mu spokój.

Wydawało się, że mimo deszczu zaświeciło słońce. Czy

Raven pomoże Dawidowi? Na pewno.

Podjął decyzję. Poprosi Dawida, żeby wziął urlop

i uporządkował swoje życie i problemy z pracą. Po to,

background image

14

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

by on sam, Simon, miał czas znaleźć zdrajcę wśród

ludzi ze Straży.

Odwrócił się i pobiegł do samochodu, rozchlapując

kałuże. Jechał do domu, by zadzwonić do dwóch osób.

Najpierw na drugi kraniec miasta do Dawida, a potem

w góry Północnej Karoliny. Do Raven McCandless.

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dawid Canfield odłożył noktowizor. Odprężył się,

przestał na chwilę czuwać. Księżyc krył się za chmura­

mi. Dawid jak cień wtapiał się w stok górski, podobnie

jak głaz, o który się opierał. Posępny wiatr, który

burzył mu ciemne gęste włosy i szarpał koszulę,

zupełnie się uspokoił.

Dawid poczuł nieprzezwyciężoną ochotę na papie­

rosa. Okropny i niebezpieczny nałóg. Łatwo mógł

przez to zarobić teraz kulkę, co trochę zakłamałoby

statystyki lekarskie. Uśmiechnął się ponuro na myśl

o tym i znów spojrzał w dolinę.

Siedział na skalnym zboczu już od godziny. Przyglądał

się terenowi w zapadającym mroku. W dole iskrzyła się

tafla jeziora i widać było budynki. Stały tam, tak jak się

spodziewał, dwa stare drewniane domy kryte jasną blachą.

Domy były identyczne, zbudowane blisko siebie na

maleńkim wzgórku nad jeziorem. Po lewej i prawej stronie

były odsłonięte, z tyłu osłaniała je granitowa skała.

Dobrze wybrali miejsce założyciele tych siedzib,

rodzina twardych Szkotów nazwiskiem McKinzie.

Było tu pięknie i bezpiecznie. Dolina była praktycznie

nie do zdobycia, ufortyfikowana granitowymi ściana­

mi i taflą jeziora.

Dawid zjawił się tu nie z własnej woli, ale nie

protestował. Tylko jeden człowiek mógł go do tego

nakłonić.

background image

16

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

Była to dolina Simona. Starszy budynek, który był

kiedyś jego domem, przez najbliższe trzy miesiące

będzie domem Dawida. Zgodził się na propozycję

Simona ze względu na Straż, przez szacunek dla niej.

Przekonał się, że Simon miał rację. Patrząc teraz

z góry na dolinę postanowił na zawsze zapamiętać jej

obraz. Poznał już wykute w skale schodki przecinające

ogród pełen dziko rosnących kwiatów, a w lesie z tyłu

widział kilka drzew ze śladami po pazurach nie­

dźwiedzia. Znalazł też orle gniazdo. Teraz powiódł

jeszcze wzrokiem wzdłuż ścieżki prowadzącej od do­

mów do jeziora, która gdzieś niknęła mu w mroku

z oczu, ukryta w bujnej roślinności.

Poznał już dolinę podobną do delikatnie odbitego

linorytu. Nie poznał jeszcze kobiety.

Sięgnął po papierosa i zapalił go pocierając zapałką

o skałę. Dokoła panował spokój. Nie było żadnych

czyhających na niego guerillas, którzy mogliby poczuć

zapach dymu czy dostrzec ognik. Odruchowo zasłonił

go jednak dłonią. Rozparł się wciągając dym w płuca.

Patrzył na nowszy dom i otaczający go ogród.

Która kobieta zgodziłaby się zamieszkać na takim

odludziu? Kim jest ta Raven McCandless, przyjaciółka

Simona McKinzie? Niewiele o niej wiedział. Stara

panna. Słowo to przywołuje na myśl siwiejącą samo­

tnicę z włosami upiętymi w koczek. Kobietę zgorzk­

niałą, żyjącą za zasuniętymi zasłonami oddzielającymi

ją od świata.

Dawid rzadko oceniał ludzi na podstawie przypusz­

czeń. Lecz Simon był bardzo powściągliwy i mruknął

tylko, że to wyjątkowa kobieta, o wielkiej wewnętrznej

sile przetrwania.

Uśmiechnął się, nasłuchując w mroku. Kobieta,

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 17

którą z góry uznał za odludka, kąpała się w jeziorze

oblanym światłem księżyca.

Zgniótł niedopałek o podeszwę. Nie potrzebował

kobiety. Pragnął spokoju i samotności. A może wykorzy­

stać nadarzającą się okazję? Zaskoczyć tę starą pannę czy

syrenę, niech poczuje się zagrożona. Jej zmieszanie

i zaskoczenie zagwarantuje mu święty spokój.

Wsunął noktowizor do futerału i jeszcze raz roze­

jrzał się po dolinie. Niczego nie spostrzegł w zapadają­

cym mroku. Wstał powoli. Nagle usłyszał za sobą jakiś

szelest. Nieporuszony jak głaz mruknął tylko:

- Słyszę cię, przyjacielu.

Noc na południu Appalachów nie jest absolutnie

ciemna, po chwili więc Dawid ujrzał na ziemi za sobą

zwiniętego grzechotnika. Dwóch odwiecznych wro­

gów było jednak zbyt zmęczonych, by walczyć. Grze-

chotnik poruszył ogonem, Dawid usłyszał ostrzegaw­

czy dźwięk.

- Wszystko to należy do ciebie, kolego. Ustępuję

- mruknął cofając się. - Idę na spotkanie z kobietą.

Ścieżka była zdumiewająco szeroka, w przeciwień­

stwie do zarośniętej dróżki, którą wszedł w dolinę.

Czuł się jak unoszący się nad ziemią duch. Schodził po

skalnym urwisku oświetlonym tylko światłem księży­

ca. Niżej skała zamieniła się w trawiasty stok.

Szedł szybko, już nie rozglądając się na boki. Ale

posuwał się bezszelestnie, w sposób, który wiele razy

ocalił mu życie w dżungli i na ulicach miast. Przykuc­

nął w zaroślach. Drewniany pomost na brzegu jeziora

błyszczał jak srebrna taca. W połyskliwej wodzie

odbijał się księżycowy blask.

Wieczór był wyjątkowo pogodny, spokojny. Dawid

wdychał zapachy kapryfolium i ostrokrzewu. Pływają-

background image

18

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

ca kobieta zaśmiała się i ten srebrzysty dźwięk ponios­

ło po wodzie jak tony muzyki. Jej śmiech był tak

krystalicznie czysty, że miał wrażenie, iż kobieta stoi

u jego boku. Poruszyło się w nim coś, czego nie potrafił

nazwać. Przestał na chwilę czuwać, a potem rozzłosz­

czony na siebie i na nią ruszył naprzód.

Nagle rozległ się groźny pomruk, najpierw jeden,

potem dwa naraz. Dawid przystanął i zaczął wypat­

rywać w ciemnościach, ale dostrzegł tylko zarys kamie­

nia i wierzby, za którymi panował już absolutny mrok.

Widział jednak, kiedy siedział jeszcze na skalnym

zboczu, że kobietę odprowadzają do jeziora dwa

wielkie psy. Jeden nieopatrzny ruch, a zostanie roz­

szarpany na strzępy. Tak krótko przebywał w dolinie,

a już po raz drugi otrzymał ostrzeżenie ze strony

zwierząt.

Kobieta pływała dobrze, ledwie marszcząc taflę

jeziora. Delikatny plusk wody tylko podkreślał panu­

jącą wokół ciszę. Zrobiło się jeszcze ciemniej, chmura

bowiem zasłoniła księżyc i połyskliwe fale na wodzie

też wchłonął mrok. Teraz nie widział nawet zarysu

postaci, wiedział tylko, że kobieta jest blisko.

Nagle usłyszał szmer i plusk ociekającej wody,

dreptanie stóp, i ciemna postać weszła na pomost.

Przez moment stała nieruchomo. Zobaczył jej gibką

sylwetkę o pełnych piersiach i szczupłych biodrach.

Stanęła na palcach, okręciła się powoli dookoła,

podnosząc ramiona i wyciągając się ku niebu. Z dłu­

gich czarnych włosów ściekała woda, połyskując na

skórze niby iskry diamentów. Przypominała pogankę

modlącą się do księżyca, dziecko sięgające po srebrną

kulę, kobietę składającą hołd nocy. Była tajemnicą.

Kołysząc się w biodrach odrzuciła do tyłu włosy

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 19

i zręcznym ruchem upięła je na karku. Zerwała z gałęzi

drzewa białą koszulę, włożyła ją pośpiesznie i stała

patrząc na jezioro, wsłuchując się w ciszę, która dla niej

pobrzmiewała zapewne specjalnymi dźwiękami.

Dawid patrzył na nią jak zaczarowany, zupełnie

zapominając o swoim planie zaskoczenia i pozbawienia

jej pewności siebie. Ale oczarowanie trwało tylko

chwilę, zaraz bowiem przygniotło go uczucie strachu,

buntu i gniewu. Przejmujący żal zbyt świeży, zbyt

dojmujący. Przecież jeszcze nie tak dawno patrzył

bezradnie, jak umiera kobieta, która kochała życie i tak

bardzo broniła się przed śmiercią. W gąszczu dżungli

trzymał ją w ramionach, kiedy wydawała ostatnie

tchnienie. Zrozumiał wtedy, jaką wartość ma życie.

A ta kobieta, Raven McCandless, z pewnością

lubiła ryzyko, jakby to życie było niewiele warte.

Dawid zacisnął gniewnie pięści i wyszedł z kryjówki.

Kobieta zamarła z ręką zastygłą na włosach. Ale nie

okazała przestrachu. Była spokojna jak otaczająca ich

noc.

- Simon nie powiedział mi, że Raven McCandless

jest głupia - rzucił dość cicho i niezbyt szorstko. Psy

poruszyły się w ciemnościach. - Ale, prawdę mówiąc,

niewiele się od niego o pani dowiedziałem.

Ciemne włosy powoli opadły na ramiona.

- Panie Canfield, przyjechał pan za wcześnie. -Mia­

ła uroczy głos, podobnie jak śmiech. - Miał się pan

zjawić jutro -dodała bez cienia strachu czy zdumienia.

- Nigdy nie postępuję zgodnie z oczekiwaniem

innych, panno Candless. Dzięki temu będę żył długo.

Skinęła głową.

- Pływam w jeziorze od czternastego roku życia

- powiedziała bez urazy.

background image

20 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Sama w świetle księżyca?

- Sama i zawsze w świetle księżyca.

- No to naprawdę jest pani głupia - rzucił obcesowo.

Zaśmiała się i śmiech ten poniosło po wodzie.

Obróciła się na jednej nodze. Ostatnia ciemna chmura

odsłoniła wreszcie księżyc, który skąpał ją swoim

światłem.

- Jest pan bardzo podobny do Simona - powie­

działa spokojnie.

Koszula oblepiała jej mokre ciało, ale nie zwracała

na to uwagi. Nie zrobiła nic, by jakoś zakryć pełne

piersi i twarde sterczące sutki. Dawid mimo woli

podziwiał ją za to.

- Pani też - rzucił.

- Ja też? - Uniosła brwi ze zdumieniem.

Dawid przestał patrzeć na jej ciało, podniósł wzrok

i

spojrzał w ciemne oczy. Ujrzał w nich dumę, odwagę

i szczerość. Podobnie jak u Simona, pomyślał i po raz

pierwszy zadał sobie pytanie, czy byli kochankami. Co

prawda, Simon miał prawie dwa razy tyle lat co ona,

ale co znaczy dla takiej niezwykłej kobiety...

Przyglądał się jej w milczeniu. Szczególna kobieta,

zdaniem Simona. Niezwykła. Wspaniała. Czarne wło­

sy upięła luźno na karku. Miała śniadą twarz, delikat­

ne rysy. Usta przywodziły na myśl róże. Była nie tylko

najpiękniejszą z kobiet, jakie w życiu widział, lecz

naprawdę niezwykłą. Twarz tchnęła spokojem, a spo­

jrzenie ciemnych oczu miało taką moc, że mężczyźni

zapewne nie potrafili oderwać od niej wzroku, chcąc

się zatracić w ich mroku i spokoju.

Zbliżył się do niej. Jakby na zawołanie, krzaki

zaszeleściły i choć psy nie wydały nawet pomruku,

Dawid wiedział, że już otrzymał ostatnie ostrzeżenie.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 21

- Niech pań się nie zbliża, proszę - powiedziała

Raven.

- Wiem, że tam są.

Raven przyjrzała mu się. Był smukły, miał szerokie

ramiona, pięknie umięśnione ciało. Musiał tu dotrzeć

przez góry. Zjawił się dzień wcześniej, by poznać teren.

Naturalnie wiedział wszystko o tej dolinie i jej miesz­

kańcach. Tak, to rzeczywiście człowiek, który nie da

się niczym zaskoczyć.

- Naprawdę nie chcę, żeby stało się pani coś złego.

Ani im.

- O co panu właściwie chodzi? - Wykonała ruch

ręką i psy uspokoiły się.

- Decyduje się pani na bezsensownie ryzykowne

sytuacje.

- Jakie ryzykowne sytuacje? I dla kogo bezsensow­

ne? - Wytrzymała spokojnie jego rozognione spo­

jrzenie.

Chciał ją jakoś sprowokować, zniszczyć ten jej

spokój. Celowo więc zaczął przypatrywać się jej ciału,

zatrzymując wzrok dłużej na wypukłości piersi i płas­

kim brzuchu. Miała kobiece kształty, a zarazem była

wiotka i smukła. Pociągała go.

Zniosła spokojnie to bezczelne spojrzenie, dopro­

wadzając go tym do wściekłości. Czy zachowałaby

podobny spokój w dżungli rojącej się od komarów?

Czy zachowałaby tę pewność siebie, gdyby dzień po

dniu musiała sobie zadawać pytanie, czy dożyje jutra?

Czy zachowałaby ten spokój i pogodę, gdyby siedząc

w kałuży krwi czekała na śmierć przyjaciela?

Czy Raven McCandless czułaby się winna, że

przeżyła, kiedy inni musieli odejść na tamten świat?

Czy to istotne, co ona czuła? Czy w ogóle liczy się

background image

22

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

coś poza tym, że przyrzekł pomścić Helen? Simon miał

trzy miesiące na to, by znaleźć zdrajcę między ludźmi

Straży. Po trzech miesiącach przysięga złożona Straży

i narzucone przez nią reguły gry nie będą już Dawida

obowiązywały. Będzie szukał zdrajcy, a potem sprawi,

by umierał tak samo powoli, jak umierała Helen.

- Ryzykuje pani życie, a mnie to się wydaje

bezsensowne.

-Dlaczego próbuje pan w ogóle oceniać to, jak żyję?

-Dlatego, że widziałem, jak umierali ludzie, którzy

bardzo chcieli żyć. Dlatego, że właśnie straciłem

przyjaciółkę, kobietę, która nigdy niepotrzebnie nie

ryzykowała.

- Czy ona umarła?

- Tak - odparł tępo. - Umarła.

- Przykro mi.

- Nie musi pani być przykro.

Zdarzały się rzeczy gorsze niż śmierć. Czasem gorzej

jest przeżyć. Ale nie zrozumie tego ta ładna kobieta,

która żyje sobie w tej sielankowej dolinie. Ona nie wie,

co to ból, strach i cierpienie. Nie wie, jak w końcu

Helen błagała już tylko o śmierć.

- Kochał ją pan?

Dawid spojrzał na swoje dłonie, jakby widział

jeszcze na nich krew i słyszał majaczenia Helen.

- Panie Canfield...

Pogrążony w myślach nie zauważył, że podeszła do

niego. Spojrzał na jej palce, którymi chwyciła go za

łokieć. Miała krótkie paznokcie, jeden głęboko złama­

ny, skórę dłoni suchą i szorstką. Nie były to ręce

księżniczki, która nigdy nie oddalała się poza teren

górskiego zamku. Nie spodziewał się tego.

- Nie - odparł ostro. - Nie kochałem jej.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 23

Spojrzała zdumiona. W tonie jego głosu wyczuła

smutek, żal i jeszcze coś, czego nie rozumiała.

- Dobrze się pan czuje?

- Nie, panno McCandless, nie czuję się dobrze.

Dlatego znalazłem się tutaj. Przecież pani przyjaciel

Simon na pewno o tym wspominał. -I strąciwszy jej

dłoń ze swojego ramienia obrócił się na pięcie i odszedł.

Po chwili zatrzymał się i odwrócił, stawiając jedną

nogę na powalonym pniu. Obrzucił ją bezczelnym,

obraźliwym spojrzeniem i krzywiąc usta w przykrym

uśmiechu dodał: - Byłbym pani wdzięczny, gdyby

następnym razem była pani ubrana. Może trochę

pokręciło mi się w głowie po utracie przyjaciółki, ale

nie oślepłem i nie zostałem mnichem.

Był zły na tę budzącą pożądanie kobietę, ale jeszcze

bardziej wściekły na siebie za to, że zachował się tak

bezczelnie.

Powlókł się do domu, w którym miał zamieszkać.

Księżyc, który tak jasno świecił podczas utarczki

z Raven, teraz znów zniknął za chmurami. Ścieżka

była nierówna, musiał więc bardzo uważać. Lecz i tak

nie potrafił przestać myśleć o nowo poznanej kobiecie.

Przystanął, wyprostował się i zobaczył w oddali

palącą się w oknie lampę, której nie widział przedtem,

kiedy siedział na zboczu góry. Jasne, migotliwe światło

zapraszało do środka. Raven. Czy naprawdę nie

można było uciec przed jej spokojem, urodą, a teraz

gościnnością? Nie wątpił, że dom będzie czyściutko

wysprzątany i gotowy na jego przyjęcie. I nie miał

żadnych wątpliwości, komu za to powinien podzięko­

wać.

Coś, co jeszcze nie umarło w nim mimo życia, jakie

wiódł, podpowiadało, że powinien okazać skruchę.

background image

24 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

Lecz to drugie ja, stwardniałe, bezwzględne, nie chcia­

ło się ugiąć. Ruszył więc dalej w stronę pozostawione­

go mu przez Raven światła. Na schodkach domu

zawahał się. Wzruszył ramionami, odganiając wyrzuty

sumienia, i wszedł na ganek. Nawet nie obejrzał się,

żeby popatrzeć na śliczną kobietę, która na pewno go

obserwowała. Wszedł powoli do swojej tonącej w pół­

mroku świątyni.

Raven stała i patrzyła, aż nagle światło zgasło.

Następny policzek. Przecież Dawid nie zdążył nawet

rozejrzeć się po wnętrzu. Jakby mówił do niej: Zrobiłaś

to, więc już nie jesteś mi potrzebna.

- Och, Simonie, na co mnie naraziłeś? - mruknęła

do siebie.

Zaczął jej dokuczać chłód, skuliła się więc w sobie

i zamknęła oczy, odcinając się od widoku ciemnego

domu, tak ponurego jak przebywający w nim mężczyzna.

Życie Raven w tej spokojnej dolinie było uporząd­

kowane. Mieszkała sama prawie od dziesięciu lat

i nigdy nie czuła się samotna. Zjawiła się tu dzięki

Simonowi i jemu zawdzięczała to, że pozostała przy

zdrowych zmysłach. Ofiarował jej przez te lata dużo

i nigdy nie prosił o nic w zamian. Teraz poprosił o coś

po raz pierwszy i nie mogła mu odmówić.

Odwróciła się i zeszła na brzeg. Widok pięknej

doliny i jeziora w świetle księżyca zapierał wprost dech

w piersiach. Przynosił jej spokój i ukojenie. Patrząc na

ten krajobraz mogła pogodzić się ze wszystkim, nawet

z obecnością nieznajomego, który okazał się szorstki

i cyniczny. Który zburzył jej spokój. Który swym

przenikliwym spojrzeniem i gorzkim uśmiechem spo­

wodował, że jej serce mocniej zabiło.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 25

Przecież może odmówić Simonowi.

Wiedziała jednak, że nie zrobi tego. Wiedziała od

chwili, kiedy zobaczyła Dawida Canfielda, jak stał

niby satyr - szczupły, silny, o ciemnych wyzywających

oczach. Nawet w ciemnościach mogła dostrzec ogrom­

ne zmęczenie na jego twarzy, a w jego głosie usłyszeć

poczucie krzywdy, którego zupełnie nie potrafił ukryć,

tak jak nikt nie potrafi ukryć złamanego serca. Za­

chowywał się obraźliwie, bezczelnie. Najbliższe trzy

miesiące mogą być bardzo trudne.

Odwróciła się w stronę domu. Powitał ją widokiem

ciemnych, niemych okien. Była wyzwaniem, a Dawid

zagadką. Simon powiedział o nim niewiele - że jest jego

przyjacielem i pracują razem, że cierpi, przeżywa

bardzo ciężki okres, podobnie jak kiedyś ona. Jest

rozczarowany i zgorzkniały, może nawet niebezpiecz­

ny.

Może jutro w świetle dnia, a nie przy romantycznym

księżycu spojrzy na niego po prostu jak na przyjaciela

Simona. I jeśli on pozwoli jej na to, pomoże mu, jak

tylko będzie potrafiła. A po trzech miesiącach on

wyjedzie i znów będzie miała tę dolinę tylko dla siebie.

Otarło się o nią coś zimnego i wilgotnego. Spojrzała

na dobermana czarnego jak noc i wielkiego jak cielak.

- Robbie, pilnujesz mnie? - Uklękła, objęła psa za

szyję i przytuliła się do niego.

Pod jej ramię wsunęła się druga, mniejsza głowa.

- Kate! - zaśmiała się. - Chyba jestem zupełną

wariatką, skoro mnie kochacie?

Psy tańczyły dokoła niej jak czarne widma, zawsze

skore do zabawy. Jak zniesie obecność Dawida. To nie

takie łatwe. Po prostu nie należy się nad tym za­

stanawiać. Wstała i pobiegła radośnie do domu.

background image

26 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

Kiedy Raven się obudziła, słońce już wznosiło się

ponad górami. Spała dzisiaj o dwie godziny dłużej niż

zwykle, a mimo to była zmęczona. W nocy długo nie

mogła zasnąć. Minął tydzień od przybycia Dawida.

Niepotrzebnie obawiała się, że jego pobyt w dolinie

zakłóci jej tryb życia. Pierwszego dnia urządził wy­

prawę po swój samochód, po czym wrócił nim ze

wszystkimi rzeczami. I praktycznie znikł jej z oczu.

Dostrzegała od czasu do czasu ślady jego obecności,

a to światełko w jednym oknie, a to w drugim, ale nie

widywała Dawida. Powróciła więc do własnego roz­

kładu dnia. Rano pielęgnowała kwiaty w ogrodzie,

a potem jechała samochodem do Madison, gdzie

uczyła w college'u. Wieczory spędzała pracując nad

ilustracjami do własnej książki o polnych kwiatach.

Postanowiła zupełnie nie myśleć o intruzie, lecz nie

bardzo jej się to udawało. Myślała nie tylko o nim

i jego problemach. Myślała o tej kobiecie, która nigdy

nie podejmowała zbędnego ryzyka. O kobiecie, której

Dawid nie kochał. Lecz Raven domyślała się, że

cierpiał z powodu jej śmierci. Siedziała tak w nocy

pocąc się i drżąc, ale mimo że pamiętała uczucie bólu

po śmierci kogoś bliskiego, nie potrafiła płakać. Nie

płakała od czternastego roku życia. Czasami zastana­

wiała się, czy wtedy nie wypłakała wszystkich łez.

Rzucała się w łóżku prawie przez całą noc nie mogąc

zaznać ulgi, aż w końcu zapadła w sen. Teraz, w świetle

dnia, nocne smutki wydały się trochę mniej bolesne.

Ci, których utraciła, zawsze pozostaną w jej sercu.

Nauczyła się po prostu żyć dalej bez nienawiści.

Chciała dostrzegać wokół siebie piękno i wierzyć, że

świat nie jest zły.

Simon przekonywał ją, że ci, których straciła, nie

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 27

akceptowaliby jej życia w głębokim żalu i samotności.

Nie chciała się dać przekonać i wciąż wymierzała sobie

karę za to, że żyje. Lecz stopniowo zaczęła to rozumieć.

Życie ma swój koniec, ale żal po utracie kogoś też ma

swój kres.

Wstała i poszła do łazienki, żeby się odświeżyć.

Potem do kuchni, by zrobić sobie kawy. Kiedy kawa

się parzyła, postanowiła wyjść na spacer z psami.

Czekały na nią, jak zwykle leżąc przed drzwiami, gdzie

sypiały w nocy.

Zrzuciła nocną koszulkę, wciągnęła spodnie od

dresu, podkoszulek i włożyła stare sportowe buty.

Włosy miała splecione. Codziennie rano przebiegała

z psami prawie dziesięć kilometrów, co pomagało jej

do końca się rozbudzić i nabrać energii.

Wybiegła przed dom i nagle na brzegu jeziora

zobaczyła Dawida. Stanęła jak wryta, lecz widząc, że

wygląda na zadowolonego ze swej samotności, pobieg­

ła w przeciwnym kierunku. Biegła równo, wyciągając

długie nogi, usiłując odegnać myśli o Dawidzie.

Robbie wyczuł jej nastrój, wysforował się więc

naprzód i biegł coraz szybciej. Raven ruszyła za nim,

przestała myśleć, upajała się biegiem. Zawrócili w stro­

nę domu. Była już blisko, gdy nagle zobaczyła, że

Dawid siedzi na schodkach.

Zatrzymała się zadyszana i spocona. Nie mogła

z siebie wydobyć słowa. W końcu wyprostowała się

i spojrzała na jego posępną twarz.

- Dobrze się pani czuje? - Nie dotknął jej, ale czuła,

że miał ochotę to zrobić.

- Dlaczego pan pyta? - wydusiła w końcu, ledwie

łapiąc oddech.

- Bo wstała pani później niż zwykle, a potem biegła

background image

28 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

tak, jakby goniły panią demony. Pomyślałem więc...

- Wzruszył ramionami.

To znaczy, że tak zupełnie się od niej nie odciął.

Znał jej rozkład dnia. Była zaskoczona. Niepokój

wyciągnął go ze skorupy.

- Po prostu długo wczoraj siedziałam. Nic mi się

naprawdę nie stało, ale dzięki za...

- To znaczy, że naprawdę szuka pani śmierci

-przerwał. Rysy mu stężały, zmarszczki wokół ust się

pogłębiły. Ponure spojrzenie nabrało zimnego wyrazu.

- Słucham?-spytała zdumiona dziwnym wyrazem

jego twarzy i rzuconym jej oskarżeniem.

- Każdy, kto biega przez las tak szybko jak pani,

chyba chce skręcić sobie kark. Każdy głupiec, który

rozwija takie tempo pod koniec biegu, chce zarobić na

atak serca.

Raven zamarła w bezruchu. Wzrok Dawida powęd­

rował na jej piersi opięte podkoszulkiem. Zlekceważy­

ła to spojrzenie. Widać było, że jest wściekły i szuka

zaczepki. Zebrała się w sobie i z godnością odparowała

cios, zarazem proponując zawieszenie broni.

- Biegam po lesie tyle samo lat, ile pływam w jezio­

rze. I jakoś nie stało mi się nic złego.

Zaczął się jej przypatrywać tak natarczywie, jak

wtedy nad jeziorem.

- Dzięki Bogu, przynajmniej dzisiaj jest pani ubra­

na.

- Nie miałam ochoty się ubierać, ale za bardzo boję

się komarów.

Na jego ustach pojawił się uśmieszek, który nagle

przerodził się w zdrowy śmiech, głęboki, od serca.

- Ja też, panno Candless. Bardzo smakuje im moja

krew.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

29

- A może to, czego oboje się boimy, stanie się

podstawą do zawieszenia broni? - uśmiechnęła się.

-Ta dolina nie była nigdy terenem działań wojennych.

Wstał ze schodka i popatrzył na nią. Po chwili ujął

jej wyciągniętą rękę.

- Mam na imię Dawid.

- A ja Raven. - W blasku słońca zobaczyła, że ma

ciemnobrązowe włosy, wcale nie czarne. Wtedy nad

jeziorem wydawał się wyższy, szerszy w ramionach.

Rozpogodził się, lecz dokoła ust i na czole nadal

rysowały mu się zmarszczki. Przez tych kilka dni wcale

nie odpoczął, wręcz przeciwnie, był wyczerpany. Ra­

ven szybko zapomniała o jego bezczelnych i obraź-

liwych uwagach.

- W kuchni jest świeżo parzona kawa, może się

napijesz.

- Nie. - Zawahał się jednak i nagle znów szeroko

uśmiechnął. - Tak! Napiłbym się kawy, która nie

smakowałaby jak czarna pasta do butów.

- A twoja tak smakuje?

- Skąd wiesz?

- Doszłam do tego metodą dedukcji: silni mężczy­

źni lubią mocną kawę.

- Nie aż taką.

- To wejdź i spróbuj mojej - uśmiechnęła się.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Dawid rozparł się na krześle w zalanej słońcem

kuchni i patrzył, jak Raven wyjmuje filiżanki z szafki.

Wyciągnęła z opakowania formę z bułeczkami cyna­

monowymi. Zapewniła, że są domowej roboty, musi je

tylko podpiec w kuchence mikrofalowej. Wkrótce po

kuchni rozszedł się smakowity zapach.

Raven ułożyła bułeczki na talerzu i siedziała bez

słowa, patrząc, jak Dawid je. Kiedy schrupał piątą, nie

wytrzymała.

- Umierałeś z głodu!

- Miałem wczoraj dużo zajęć, a wolę pracować

z pustym żołądkiem. Umysł wtedy lepiej funkcjonuje.

Raven zastanowiła się, ile razy musiał polegać tylko

na swoim wyostrzonym przez głód umyśle.

- Co ci powiedział Simon? - spytał spoglądając na

filiżankę malowaną w listki derenia.

- Że z nim pracujesz. Że to okryta tajemnicą,

niebezpieczna praca, o której lepiej nie opowiadać.

O tobie wiem tylko tyle, że jesteś zmęczony i masz

kłopoty, że musisz odpocząć.

- To rzeczywiście niewiele, ale ja wiem o tobie

jeszcze mniej.

- Bo nie ma o czym mówić.

Uśmiechnął się.

- Jak poznałaś Simona? - spytał znienacka.

- To długa historia. Zbyt długa.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 31

- To znaczy, że nie chcesz jej opowiedzieć. - Od­

sunął krzesło i podszedł do drzwi prowadzących na

ganek, z którego widać było dolinę. - Zatem opowiedz

mi o tych domach.

- Pierwszy zbudowała tu rodzina McKinzie, która

przybyła do Karoliny prawie dwieście lat temu. Spalił

się i na jego miejscu zbudowano ten, który zajmujesz.

Mieszkałam tam z rodziną McKinzie przez jakiś czas.

I po ukończeniu szkoły znów tu wróciłam.

-I zbudowałaś własny dom.

- Tak. Rodzina McKinzie'ów rozproszyła się po

świecie. Tylko Simon tu wraca. Jego matka, Rhea,

przybyła tu ze Szkocji wkrótce po ślubie. Urodził się

tutaj. Kocha tę dolinę.

- Teraz rozumiem, skąd się bierze czasami jego

chrapliwe „r". I twoje zresztą też.

- Tak, to szkockie „r". Masz dobry słuch.

-A kiedy Simon tu przyjeżdża, kochacie się ze sobą?

Raven znieruchomiała. Popatrzyła na Dawida roz­

iskrzonym wzrokiem.

-Kocham go i zawdzięczam mu więcej, niż w życiu

mogłabym mu odpłacić, ale nie jesteśmy kochankami,

panie Canfield.

- No to nie będzie miał nic przeciwko temu...

- Chwycił ją za warkocz, okręcił go wokół dłoni

i przyciągnął Raven do siebie delikatnie, ale zdecydo­

wanie. Przywarł do niej mocno całym ciałem. Zsunął

gumkę z warkocza, rozpuścił włosy i zanurzył w nich

palce.

Raven zakręciło się w głowie, serce biło jej jak

szalone. Jego gniew zupełnie zbijał ją z tropu, czułość

zdumiewała. Nigdy w życiu nikt jej tak nie trzymał

w ramionach, nigdy nikt tak nie całował. Żaden

background image

32

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

mężczyzna jeszcze jej tak nie poruszył, nie sprowoko­

wał ani nie odurzył.

Wypuścił ją z ramion tak gwałtownie, jak przedtem

przygarnął.

- Zauważyłaś, jak bardzo chciałem tego już pierw­

szego wieczoru? - spytał z twarzą blisko jej twarzy.

- Potem przyglądałem ci się, jak biegałaś co rano

w opiętym podkoszulku. Ilu mężczyzn doprowadziłaś

do szaleństwa, ilu kusiłaś tym swoim bujnym ciałem

i chłodem? Ogień i lód. To banalne określenie wymyś­

lono jakby właśnie dla ciebie. Czy wiesz, że taka

kobieta stanowi wyzwanie? - Przesunął kciukiem po

jej policzku i szyi, aż dotknął dekoltu. - Każdy

mężczyzna podejmie wyzwanie tak pięknej kobiety.

Uważaj, bo możesz spotkać takiego typa jak ja, który

nie zna reguł rządzących twoim mieszczańskim świat­

kiem i który może grać zupełnie inaczej...

- Panie Canfield...

-Ciii... -Musnął delikatnie palcami jej wargi, które

przed chwilą całował. - Do zobaczenia. Miłego dnia.

Ruszył do drzwi krokiem człowieka przyzwyczajo­

nego do poruszania się cicho i szybko. Odwrócił się

i rzucił:

- Przypominam, że mam na imię Dawid. -I wyszedł.

- Miłego dnia! No pewnie! - mruknęła do siebie.

Psy leżące w słońcu, z nosami wsuniętymi między

łapy, podniosły z zaciekawieniem łby.

- Ogień i lód! - Zerwała ostatni kwiat passiflory

i patrząc na jego kielich mruknęła: - Też coś.

Przysiadła na piętach i popatrzyła z dumą na swoje

dzieło. Rozmyślając o Dawidzie wypełła tego ranka

tyle grządek, z ilu zwykle udawało jej się usunąć

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 33

chwasty w ciągu dwóch dni. Przynajmniej ogród

skorzystał z tego, że straciła nad sobą panowanie.

Zadowolona z siebie i uśmiechnięta chciała już

wstać, kiedy nagle zorientowała się, że Dawid jest

w pobliżu. Klęcząc na ziemi w blasku chylącego się ku

zachodowi słońca poczuła, jak krew uderza jej do

głowy. Ten przyprawiający ją o dreszcz fizyczny pociąg

do mężczyzny był dla niej czymś zupełnie nowym.

Ciągnęło ją do tego nieznajomego, który wyłonił się

z ciemności z okrutnymi słowami na ustach i pełnym

bólu spojrzeniem. Fascynował ją swoją tajemniczoś­

cią, zadawał męki. Wyzywającym spojrzeniem prze­

szywał do szpiku kości, zagrażał wszystkiemu, co

chciała ocalić. Pożądał jej, nieważne, z jakiego powodu

- czy dlatego, że zbyt długo nie miał kobiety, czy

dlatego, że pragnął właśnie Raven Candless. Przeja­

wiało się to w każdym spojrzeniu, w każdym geście

i słowie.

W jego pocałunku wyczuwała zarazem gniew i czu­

łość. Odszedł pozostawiając w niej pragnienie, aby to

trwało. Właśnie to pragnienie, a nie wrogość Dawida,

jego bezczelność czy rozgoryczenie było powodem jej

dziwnego uczucia niezaspokojenia. Nie wiedziała, jak

postąpić. Praca nie rozwiąże tych problemów.

Ta dolina była jej domem. Nie wyjedzie stąd. Dawid

też musi tu pozostać. Znaleźli się w nieznośnej sytuacji

przymusowej. Raven wiedziała, że powinna ignorować

jego złość, panować nad sobą i zdławić w sobie to, co

było prawdopodobnie naiwną fascynacją mężczyzną.

Panować nad sobą. To klucz do zachowania spoko­

ju. Panować nad sobą, powtórzyła w duchu, pod­

nosząc głowę, aż nagle wzrok jej spotkał się ze

wzrokiem Dawida.

background image

34

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

Nie odezwał się ani słowem. Trwał w bezruchu,

złotobrązowe oczy patrzyły ponuro. Raven uśmiech­

nęła się do niego, by mu dać znać, że się nie gniewa.

Popatrzył na usta dziewczyny, co przyprawiło ją

o drżenie i uśmiech gdzieś się ulotnił. Wtedy on się

uśmiechnął, jakby ciesząc się jej zakłopotaniem.

Znów ją prowokował, wyzywał milczeniem i uśmie­

chem. Chciał ją rozzłościć, pozbawić pewności siebie.

Sytuacja stawała się nie do zniesienia dla nich

obojga. Zgoda, jeżeli on chce walki, to bardzo proszę,

będą walczyć. Wcale nie będzie usiłowała nad sobą

panować, postanowiła, ze zdumiewającą łatwością

zmieniając podjętą dopiero przed chwilą decyzję. Za­

wrzała gniewem, co rzadko jej się zdarzało.

Odrzuciła do tyłu głowę, zdjęła rękawiczki i rzuciła

je na ziemię, jakby wyzywając go na pojedynek. Trawił

ją ból. Przecież nie ona stworzyła taką sytuację. Przed

przyjazdem Dawida cieszyła się tu spokojem i po­

czuciem bezpieczeństwa, potrafiła zapomnieć o bólu

i żalu. To jej dolina.

Gniew nikomu nie służy, przypomniało jej się

powiedzenie Rhei McKinzie. Lecz tym razem od­

powiedziała jej w duchu: Może nie zawsze, ale tym

razem tak.

Zanim jednak wstała, by ruszyć do walki, Dawid już

przykląkł przy niej. Ujął w ręce jej głowę, pocierając

kciukiem policzek. Raven czuła, że mimo jej woli

gniew odpływa, czuła, że nie może już przypomnieć

sobie ostrych słów, które chciała rzucić mu w twarz, że

ogarnia ją uczucie błogości.

Zachowywał się tak delikatnie, że zupełnie straciła

pewność siebie. Był nieodgadniony. Trzymał ją i gła­

dził teraz po czole, jakby odkrył tajemniczy skarb.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

35

- Co ja mam z tobą zrobić? - spytał cicho. - Przyje­

chałem tu chory z nienawiści, trawiony chęcią zemsty.

Nie chciałem niczego ani nikogo. Dałem słowo Simo­

nowi, że na te trzy miesiące odsunę od siebie wszystkie

problemy, że przyjadę tu w te przepiękne góry, żeby

odpoczywać i nabierać sił. I nie pozwolę, by cokolwiek

mi w tym przeszkodziło.

Zerwał stokrotkę, wsunął w jej włosy i patrząc na

nią mówił:

- Nie liczyłem się z tym, że spotkam Raven

McCandless. Dumną, silną, piękną kobietę, która

pokonała mnie moją własną bronią. Wtargnąłem do

twojego świata i zobaczyłem cię nagą, ociekającą wodą

z jeziora. Chciałem cię zawstydzić, ale ty nie dałaś mi

tej satysfakcji. Kiedy ochłonąłem, zdałem sobie spra­

wę, że zachowałem się jak intruz, jak cham, i było mi

wstyd.

A wstyd to nie jest uczucie, na które często sobie

pozwalam. Usiłowałem nie myśleć o tobie, zapomnieć,

ale nie mogłem. Ciągle cię obserwowałem. Poznałem

twój rozkład dnia. Wiedziałem, że wcześnie wstajesz.

No więc dzisiaj, kiedy rano się nie pojawiłaś, byłem

przekonany, że coś ci się stało. Mówiłem sobie, że to

nie moja sprawa, ale to nic nie pomagało. Musiałem się

dowiedzieć, dlaczego wyszłaś z domu później. Właśnie

szedłem do ciebie, kiedy wybiegłaś jak szalona. Pomyś­

lałem... -przesunął dłonią po włosach -Do diabła, nie

wiem, co pomyślałem. Ogarnęła mnie wściekłość.

- Na siebie samego za to, że się mną przejąłeś

- wtrąciła cicho.

- Tak - odparł szczerze, nie próbując wykrętów.

- Pocałowałeś mnie, by mnie ukarać.

- Nie, by ukarać siebie.

background image

36 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

Skinęła głową. To też rozumiała. Współczucie ścis­

nęło ją za gardło. Dotknęła jego policzka.

- Dawidzie...

- Nie rób tego. - Chwycił ją mocno za rękę

i odsunął. - Nie wiesz, z kim masz do czynienia. Jestem

tylko na wpół cywilizowanym człowiekiem. Widziałem

takie rzeczy... robiłem takie rzeczy... - Zwolnił lekko

uścisk, lecz nadal trzymał ją za rękę. - Nigdy nie

znałem takiej kobiety.

To znaczy takiej, która by dostrzegła, że cierpi. Z jej

litością dałby sobie radę, ale współczucie odbierało mu

odwagę.

- Nie rozumiem cię. I nie chcę rozumieć. Jestem

bezczelnym draniem. Trzymaj się ode mnie z daleka.

A jeżeli nie... -Zawisł wzrokiem na jej ustach. -Jeżeli

nie - ciągnął chrapliwie - to drugi raz nie będę cię

przepraszał.

- Dobrze - zgodziła się potulnie. Owszem, był

diablo bezczelny, ale nie jest takim dzikusem, za

jakiego się podaje.

- Nie wiem, co cię gryzie. Wiem tylko tyle, że

utraciłeś kogoś, i współczuję ci. - Zamilkła i splotła

ręce na piersiach. - Może nie kochałeś tej kobiety, ale

w jakimś sensie cię obchodziła. Jako przyjaciółka,

koleżanka, ktoś, kogo szanowałeś. - Zawahała się.

- Chodzi o coś więcej. Twój problem polega nie tylko

na utracie tej kobiety.

- Simon nic mi nie mówił, że jesteś psychoanality­

kiem. Czy mogę obejrzeć dyplom?

- Tu nie potrzeba aż psychoanalityka. Życie to coś

więcej niż fizjologia.

- Co ty możesz wiedzieć o tym, żyjąc tu w tym raju,

gdzie nic cię nie może dotknąć?

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

37

Ty mnie dotknąłeś, Dawidzie, pomyślała.

- A może dlatego codziennie wyjeżdżasz stąd na

parę godzin? Może tam ktoś sprawia, że czujesz się

cząstką rzeczywistego świata? Może na chwilę wstępu­

jesz w te brudy, a potem wracasz tu, by się oczyścić?

Znów ją prowokował.

- Kogo chcesz przekonać, że jesteś straszny? Siebie

samego? Mnie? Jeżeli mnie, daj sobie spokój. Bóg

jeden wie dlaczego, ale Simon uważa, że warto cię

ratować. Muszę w to wierzyć, bo Simon nigdy się nie

myli.

- Simon mógłby być twoim ojcem.

- Nie pozwolę, byś brukał moje uczucia do Simona

takimi insynuacjami! - krzyknęła.

- To powiedz mi, kim dla ciebie jest.

- Tym, kim jest dla ciebie. Przyjacielem, który

kiedyś dostrzegł we mnie coś, co chciał ocalić. - Obró­

ciła się na pięcie i zostawiła go klęczącego na ziemi.

Nawet nie obejrzała się.

Psy popatrywały raz na Raven, raz na Dawida, aż

w końcu pobiegły za swoją panią do domu.

- I weszła po schodach znikając z mojego życia.

- Dawid nie zdawał sobie sprawy, że powiedział to

głośno. Podnosząc do ust zmrożoną butelkę wysączył

z niej resztki piwa.

Nie był jeszcze pijany. Wiedział, że w ogóle nie

potrafi się upić. Nie pozwoli mu na to instynkt

samozachowawczy, który w sobie wyrobił przez lata,

kiedy uczył się, jak nie dać się zaskoczyć.

Nawet w raju nie potrafię się rozluźnić. Co to za raj.

Wzruszył ramionami wrzucając butelkę do stojącego

nie opodal kosza.

Sięgnął po leżący na podłodze plik papierów.

background image

38

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

Studiował je godzinami, sprawdzając wszystkie szcze­

góły dyżurów i zajęć Straży. Kto wtedy był obecny?

Kogo nie było? Kto mógł naruszyć niezawodny do tej

pory, niemal legendarny system bezpieczeństwa, na­

rzucony przez Simona? Odpowiedź ciągle była ta

sama. Nikt. W dniu kiedy robili plany tego chybionego

w rezultacie zadania, byli obecni tylko oni sami, to

znaczy on, Helen i Simon.

Kto mógł się dowiedzieć? I skąd?

Zanim przyjechał tu, do tej doliny, przestudiował

dokumenty tysiące razy, znał je już na pamięć. I zawsze

otrzymywał tę samą odpowiedź. A jednak coś w nich

musi znaleźć, coś, czego jeszcze nie potrafi dostrzec.

Jutro zadzwoni do Simona, żeby poprosić o inne.

Może w tamtych znajdzie właściwą odpowiedź.

Odrzucił papiery. Niby kogo chcę oszukać? spytał

siebie w duchu. Od trzech dni bowiem, odkąd powie­

dział Raven, by trzymała się od niego z daleka, potrafił

myśleć tylko o niej. Sobota, kiedy doszło do decydują­

cej rozmowy w jej ogródku, minęła mu nawet szybko,

bo zajął się niezbędnymi pracami domowymi. W nie­

dzielę snuł się po domu, a potem bezmyślnie włóczył się

górskimi ścieżkami. Raz dostrzegł w oddali Raven,

która biegała z psami. W poniedziałek zgodnie ze

swoim rozkładem zajęć odjechała z doliny wehikułem

na czterech kołach o jakiejś dziwnej konstrukcji,

wyglądającym tak, jakby mocniejszy powiew wiatru

mógł go w każdej chwili zdmuchnąć ze zbocza.

Dawid, który większą część życia spędził sam, nagle

z niewytłumaczalnych powodów poczuł się samotny.

Dzisiaj też nie było lepiej. W dolinie panowała

dzwoniąca w uszach cisza. Dawid pracował jak co

dzień, lecz nie potrafił się skoncentrować. Co pewien

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

39

czas zrywał się i wychodził z domu, usiłując usunąć

Raven ze swoich myśli. Biegał ścieżkami, wspinał się

po skalnych zboczach. Kolce szarpały mu ubranie,

liście wplątywały się we włosy, jakiś kamień zranił go

w kostkę. Zachowywał się jak demon szalejący po

okolicy, demon, który nie chce nic czuć, nie chce nic

wiedzieć, pragnie tylko zmęczyć się, doprowadzić do

stanu wyczerpania. Wpadł teraz do domu mokry od

potu, ale odprężony.

Znowu zabrał się do pracy i tym razem szło mu

lepiej niż przedtem. W rejestrze rozmów telefonicz­

nych członków Straży znalazł jedną przeprowadzoną

z aparatu na biurku Helen z nie znanym mu numerem.

Co to było? Umawianie się na randkę? Na wizytę

u lekarza? Dawid wzruszył ramionami. Przecież mogła

to być rozmowa prywatna. Poza tym z biurka Helen

mógł dzwonić ktoś zupełnie inny. Tylko że kiedy

ponownie sprawdził drugi rejestr, okazało się, że

w biurze nie było wtedy nikogo poza nim samym,

Simonem i Helen. A więc to ona naruszyła regulamin

i odbyła rozmowę prywatną. Niemniej takie rzeczy już

się zdarzały. Kiedy notował ten podejrzany numer,

rozległ się znajomy warkot małego samochodziku

Raven i wszystko zaczęło się od nowa. Raven pod­

jechała pod dom, wysiadła z torbami zakupionej

żywności i weszła do środka. Po pewnym czasie wyszła

z wielkimi nożycami ogrodniczymi w ręku i koszykiem

na ramieniu. W wąskiej zgrabnej spódniczce i lekko

pogniecionej bluzce świetnie prezentowała się na tle

otaczającej ją bujnej roślinności. Dawid zastanowił się,

pod iloma postaciami jeszcze mu się objawi Raven.

W ciągu tego popołudnia widział ją bawiącą się

z psami na łące, potem jak wyjmowała z samochodu

background image

40 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

plik papierów, później wyciągała ciężką skrzynkę

z bagażnika i niosła przez podwórze. W pierwszej

chwili chciał jej pomóc, ale zaraz przypomniał sobie, że

przecież sam nalegał, żeby zachowali dystans. Patrzył

więc tylko i czuł się jak ostatni idiota.

W porządku. Świetnie. Zapadł zmierzch, na pewno

już nie będzie wychodziła z domu. Co z oczu, to z serca.

Zasiadł w fotelu i próbował wziąć się do czytania.

Zdjął z półki jedną z powieści. Kiedy po raz drugi

przeczytał tę samą stronę, usłyszał lekkie trzaśniecie

drzwi domu Raven. Księżyc był w pełni, nie miał więc

wątpliwości, dokąd poszła.

Na pewno teraz będzie w kostiumie, pomyślał.

I będzie wyglądała w nim cudownie. Wypił drugie

piwo, a potem trzecie, później już stracił rachubę. Nie

mógł zapomnieć obrazu Raven widzianej pierwszego

wieczoru po jego przybyciu do doliny: skąpanej w falu­

jącym jeziorze roziskrzonym tysiącem księżyców,

śmiejącej się jak dziecko, wychodzącej na brzeg jak

Afrodyta ociekająca srebrzystą, połyskliwą wodą. Pie­

rsi jej kołysały się przy najmniejszym ruchu, talia

wyglądała jak wyrzeźbione zagłębienie nad wąskimi

biodrami, włosy opadały ciemną kaskadą.

Gdzieś w oddali usłyszał dźwięk, na który czekał

zupełnie podświadomie - trzask zamykających się za

Raven drzwi. Aha, koniec pływania. Jest już w domu,

bezpieczna.

Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo się

niepokoił. Doprowadzała go szaleństwa. Martwił się

o nią, że pływa w jeziorze, które jest zimne nawet

w największy upał. Wiedział, że od wielu lat to robiła

i będzie robić zawsze, po jego odjeździe też.

Wybiegł, zanim zdążył się zastanowić, co robi.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 41

Pośrodku podwórka miedzy dwoma domami zawahał

się. Przecież ona go nienawidzi. Powinna go nienawi­

dzić. Zatrzymał wzrok na grządkach kwiatów. Aha,

one pomogą mu zawrzeć z nią pokój.

Z bukietem w ręku zapukał do jej drzwi. Otworzyły się

powoli. Raven była ubrana w luźny wschodni kaftan, lecz

jeżeli chciała ukryć swoje kształty, to osiągnęła przeciwny

skutek, bo miękki i delikatny materiał podkreślał linie jej ciała.

- Dawidzie - odezwała się po chwili, która jemu

wydawała się wiecznością - zamierzasz tu stać całą

noc, czy wejdziesz?

- Bałem się, że zatrzaśniesz mi drzwi przed nosem.

-Właściwie zastanawiałam się, czy tego nie zrobić.

Popatrzył na jej jeszcze wilgotne włosy i znów jej

obraz nad jeziorem stanął mu przed oczyma. Uśmiech­

nęła się do niego i odsunęła na bok.

- T o chyba dla mnie? - upomniała się wskazując na

bukiet.

- Tak, podarunek pokoju.

- Rozumiem. - Przyjrzała mu się z powagą i nagle

wybuchnęła śmiechem. - Tylko Dawid Canfield może

być tak bezczelny i przynieść mi moje własne kwiaty

jako gałązkę oliwną!

W jej śmiechu brzmiała ta sama zachwycająca nuta,

która kiedyś niosła się po wodzie. Dawid odprężył się

i zaczął rozglądać po pokoju. Na biurku panował

niewielki bałagan, na półce dostrzegł śliczne naczynia

z glinki, przed oknem wychodzącym na jezioro stał

mały stolik.

- Nakryłaś na dwie osoby...

Blask płomienia świecy odbijał się w srebrze i krysz­

tałach. Dawid rzadko kiedy zwracał uwagę na przed­

mioty, lecz umiał docenić elegancką prostotę.

background image

42 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Tak. - Zerknęła na niego znad kwiatów, które

układała w wazonie.

- Spodziewałaś się kogoś.

- Nie spodziewałam, tylko miałam nadzieję, ze

przyjdzie.

- Chyba się nie rozczarujesz. Jeżeli oczywiście to, co

ugotowałaś, smakuje chociaż w połowie tak cudownie,

jak pachnie.

- Jesteś głodny?

Chciał zaprzeczyć, lecz nagle postanowił, ze będzie

absolutnie szczery.

- Owszem. Kiepski ze mnie kucharz.

- No to zjedz ze mną?

Na jego twarzy odmalował się wyraz zdumienia.

Kiedy szedł przez podwórze, marzył jedynie, żeby nie

został wyrzucony.

- A kogo się spodziewałaś?

- Nie spodziewałam, tylko miałam nadzieję, ze

przyjdzie - powtórzyła ustawiając kwiaty na blacie

szafki. -Miałam nadzieję, że ty przyjdziesz i zjesz ze

mną kolację.

- Ja?! Dlaczego? - Nie mógł uwierzyć, ze ta stojąca

nie opodal kobieta, piękniejsza od wszystkich na tej

ziemi, zaprasza go do swojego stołu, jakby byli przyja­

ciółmi.

- Może nazwiemy to ucztą sprzymierzeńców?

- Wiedziałaś, że przyjdę?

- Nie w ogóle się tego nie spodziewałam. Po prostu

miałam do ciebie pójść. Właśnie wychodziłam, kiedy

zapukałeś.

- Zapraszasz takiego bezczelnego chama i drama

na kolację?

- Nie, zapraszam mężczyznę, który przyniósł mi

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 43

kwiaty. - Oparła ręce na biodrach, jeszcze bardziej

podkreślając swoją sylwetkę pod kaftanem. - Przyj­

mujesz zaproszenie?

- Jeżeli mi powiesz, dlaczego zależy ci na moim

towarzystwie.

- Chyba dlatego, że cię lubię.

- Za co, u diabła, możesz mnie lubić?

- Tylko Bóg jeden wie. I może Simon. Przecież to

on cię tu przysłał. - Wsunęła mu rękę pod ramię.

- Powienj ci, kiedy sama będę wiedziała.

Poprowadziła go do stołu uśmiechając się.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Dawid podniósł wzrok znad książki i spojrzał na

Raven. Od godziny usiłował się skoncentrować na

fascynującym opowiadaniu science fiction, lecz cały

czas myślał tylko o niej. Od tej pierwszej wspólnej

kolacji wszystkie wieczory spędzali razem. Jedli kola­

cję, szli na spacer nad jeziorem, później gawędzili,

a potem albo Raven zaczynała ziewać przy sztalugach,

albo on nad książką.

Rutyna to rzecz niebezpieczna. Popada się w stan

błogości. Napięcie znika. Dawid dotychczas walczył

z rutyną i dzięki temu udało mu się przeżyć nawet

wojnę w dżungli.

Tak było do chwili poznania Raven. Intrygowała

go. A kiedy przestawał się mieć na baczności, opano­

wywał go w jej obecności spokój. Tajemnica i spokój

- pobudzająca mieszanka bardziej niebezpieczna od

rutyny.

Dzisiaj jednak zachowywali się inaczej. Nie poszli

na spacer, nie gawędzili. Raven milczała i zamiast

malować, zaczęła coś lepić z gliny. Dawid patrzył, jak

jej zręczne palce tworzą w glinie jakiś kształt. Stała

w kręgu światła, cienie pląsały jej po twarzy, była

zamyślona. Stopniowo napięcie mijało, glina nabierała

kształtu, jak gdyby Raven przekazywała jej swoją

energię.

Znali się już kilka tygodni, lecz Dawid wciąż

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 45

odkrywał w niej nowe cechy. Za każdym razem mówił

sobie, że ten wieczór będzie ostatni. Ale po każdym

samotnie spędzonym dniu czekał znów na jej zaproszenie.

Pokój Raven był taki jak ona - ciepły, miły. Był

miejscem, w którym można było znaleźć ulgę.

Odłożyła pracę.

- Skończone? - spytał przyznając tym samym, że

nie ma o jej zajęciu zielonego pojęcia.

Raven spojrzała zdumiona, jakby zapomniała o je­

go obecności. Potrząsnęła głową i włosy rozsypały jej

się na ramiona.

- Nie, jeszcze nie. Jutro naczynie wyschnie na

słońcu, a potem pomaluję je specjalną glinką.

- Glinką? - Dawid odłożył książkę, bardziej skon­

centrowany na refleksach światła na twarzy Raven niż

na tym, co mu odpowie.

- To płynna glina-wyjaśniła. -Myślę, że pomaluję

je na biało.

- Białe na czarnym?

- Białe na białym. To znaczy, w końcu tak to będzie

wyglądało. Zanim glinka wyschnie, wypoleruję naczy­

nie żwirem, a potem, przed wypaleniem, ozdobię je

jakimś wzorem. Przy wypalaniu czarna glina wybiele­

je, a kaolin będzie miał kolor naturalny.

- A jeżeli zdecydujesz się na jakiś wzór, to na jaki?

- Kształt naczynia sam to narzuca.

- Sztuka dla sztuki.

- Nie - potrząsnęła głową - raczej sztuka jako

forma terapii. Lepienie z gliny to jedna z wielu rzeczy,

jakich nauczyła mnie Rhea McKinzie. Stolik, narzę­

dzia i metody przejęłam od niej. Kiedy coś przeżywała,

miała zmartwienia, potrafiła godzinami siedzieć i lepić,

jakby przelewała na glinę swoje kłopoty.

background image

46

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Jak ty dzisiaj?

Wzięła ze stołu mokrą szmatę i wycierając ręce

odparła:

- Tak, tak jak ja dzisiaj.

- Trudno sobie wyobrazić, że jakiś problem może

przybrać taki kształt - wskazał na gliniany przedmiot.

Czy jej ręce pracowały zgodnie z podszeptem myśli? Czy

poza tą doliną istniał jakiś mężczyzna, przez którego

musiała wylewać swoje żale i kształtować pod ich

wpływem glinę, tak jak Rhea McKinzie? W pewnej chwili

ogarnęło go jakieś dziwne uczucie, obce i nieprzyjemne.

- Czy ten mężczyzna wart jest takich katuszy?

Raven podążyła za jego wzrokiem, jakby patrzyła

na naczynie po raz pierwszy w życiu. Było solidne,

mocne i męskie. Dawid był niezwykle spostrzegawczy.

- Obaj mężczyźni są tego warci.

Gardło Dawida ścisnął irracjonalny gniew, gorycz

przepełniła mu usta, poderwało go na równe nogi.

Zazdrość! Wziął głęboki oddech, by się uspokoić, lecz

to nic nie pomogło. Dobry Boże! To prawda. Jest

zazdrosny o nieznajomego. O dwóch nieznajomych.

Musi się dowiedzieć czegoś więcej.

- Dlaczego? Dlaczego są tacy ważni?

- McLachlanowie to wspaniała rodzina - odparła

Raven, zdumiona jego tonem. - Dzięki Dare'owi,

najstarszemu z nich. Wychował swoich trzech braci.

To znaczy, przybranych braci - poprawiła się. - Zupeł­

nie sam, dzięki szkockiemu uporowi, zrobił z nich

świetnych młodych ludzi. Teraz, niestety, ten sam upór

może rozbić tę rodzinę.

- A o co tu właściwie chodzi? - spytał Dawid

z niesmakiem. Dwóch mężczyzn, czy gorzej, dwóch

braci zakochanych w tej samej kobiecie?

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 47

- Słucham? - spytała zdumiona.

- No bo chyba tak to jest? - Podszedł bliżej.

- Klasyczny trójkąt: dwóch mężczyzn, jedna kobieta.

- Kobieta? - Raven naprawdę była zdziwiona.

- Jestem przekonana, że Jamie mógł mieć wiele

przyjaciółek czy kochanek. Podobnie Dare. Ale teraz

nie chodzi o kobietę. To byłoby zbyt proste.

- A co może być bardziej skomplikowane niż

kobieta?

- Na przykład sprawy honoru, miłości, ambicji.

Plany związane z drugą osobą. Na przykład, Dare'a

z Jamie'em. Jamie to utalentowany pianista. Cóż,

kiedy chce być po prostu farmerem tak jak Dare. Ten

znowu nie chce o tym słyszeć. Nie chce pozwolić, by

brat zmarnował swój talent. A obaj są kąpani w gorą­

cej wodzie i żaden nie chce ustąpić. Jamie jest młody,

jest dopiero na pierwszym roku.

- Jamie jest studentem?-przerwał Dawid. -A jego

brat, Dare, jest farmerem?

- Jamie McLachlan ma osiemnaście lat. Dare

trzydzieści osiem. Na nim spoczywa odpowiedzialność

za losy rodziny.

- Student i farmer -mruknął Dawid i zachichotał.

- Farmer i student. - Chichot przerodził się w śmiech,

śmiech ulgi.

- To nic śmiesznego - zaprotestowała łagodnie.

- Dare ma swoją dumę i chce, by Jamie osiągnął więcej

niż on sam. I nie rozumie, że brat tego nie chce.

Przynajmniej na razie. A może nigdy nie będzie miał

takich ambicji.

- Dlaczego tak się nimi przejmujesz, Raven?

Zawahała się. W jego głosie była jakaś inna nuta.

Jeszcze nigdy nie wypowiedział tak jej imienia. Ścis-

background image

48

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

nęło ją w gardle i zaschło w ustach. Dawid zaczął zbliżać

się do niej zdecydowanym krokiem. Powietrze stało się

jakby naelektryzowane, co przyprawiało ją o drżenie.

- Przejmuję się, bo nie mogę obojętnie patrzeć, jak

rozpada się rodzina - szepnęła, chwytając się pod­

świadomie tematu rozmowy. To, co teraz się między

nimi działo, nie miało nic wspólnego ani z Jamie'em,

ani z Dare'em McLachanami.

Patrzył na jej przechyloną lekko głowę, uniesiony

podbródek. Stała zwrócona do niego twarzą, tyłem do

lampy, która oświetlała tylko jej ręce -mocne i szorst­

kie, z krótko obciętymi paznokciami. Zręczne, utalen­

towane ręce.

Spokojne dni i wieczory poszły w zapomnienie,

jakby nigdy nie istniały. Swoboda i odprężenie za­

stąpione zostały przez trawiący głód i pożądanie.

- Czy przyszło ci kiedyś do głowy, Raven, że mnie

oswoisz? Nakarmisz mnie. Pokażesz mi takie życie,

jakiego nigdy nie znałem. I nie poznam. - Dotknął jej

ręki. - Wiesz, jak się czułem, kiedy myślałem, że masz

kłopoty z kochankiem?

Pierś uniosła mu się powolnym, głębokim odde­

chem.

- Nie masz pojęcia, co? Tak jak nie miałaś poję­

cia... - przerwał gwałtownie, ale zaraz mówił dalej:

- Byłaś zadowolona, że siedzimy tu razem co wieczór.

Zbyt zadowolona, żeby wiedzieć, że doprowadzasz

mnie do szaleństwa. - Spojrzał jej w oczy i zobaczył, że

teraz to do niej dotarło. - Ale teraz wiesz, prawda?

- Wiem.

Nie drgnęła, nie zaczerwieniła się, nie odwróciła

wzroku. Chciał zburzyć to jej opanowanie, chciał

zobaczyć, jak porywa ją namiętność.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 49

- Walczyłem z tym, Raven. Walczyłem od pierw­

szej chwili. Codziennie. Niezależnie od tego, co robi­

łem, cały czas myślałem o tobie.

Wyczuł, że Raven drży, poczuł na twarzy jej

oddech. Sam nie wiedział, kiedy dotknął ustami jej ust.

Całował ją gwałtownie, namiętnie, porywczo. Wie­

działa już, że nie potrafi odtrącić go, wymknąć się

z jego mocnych ramion. Odchylił do tyłu jej głowę,

pieścił rozpalonymi wargami szyję. Przyciągnął ją

jeszcze bliżej do siebie, wtopił się ciałem w jej ciało.

Raven nie potrafiła złapać oddechu, zalała ją fala

namiętności, nowego dla niej, niepohamowanego po­

żądania. Czuła, że ulatuje gdzieś daleko, w świat jej

dotychczas nie znany. Świat potrzeb silniejszych niż

myślała czy chciała. Nie bała się Dawida, bała się

siebie. Wpiła palce w jego włosy, oboje zatracili się

w nie zaspokojonym pragnieniu. Dawid szalał, roz­

palony, zapomniał o całym świecie. Ona wiła się w jego

ramionach, przywierała do niego całym ciałem.

Dawid, wstrząśnięty, odsunął się trochę, chwycił ją

za ramiona, usiłując pohamować szaleństwo. Objął

wzrokiem jej zwichrzone włosy, poranione usta, pod

ciężkimi powiekami dostrzegł namiętność. Nie od­

wróciła wzroku. Pragnęła go i nie potrafiła tego ukryć.

A on pragnął tego od samego początku.

Usiłował znienawidzić ją za to, jaka jest, za wygod­

ne życie pasożyta, jakie prowadziła. Wyrzekł się

swoich męskich potrzeb. Walczył ze sobą codziennie,

walczył z Raven.

Pochylił się i porwał ją na ręce. Obrócił się i ruszył

do drzwi, które - jak zauważył - prowadziły do

sypialni. Kątem oka dostrzegł spartańską prostotę

wnętrza.

background image

50 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

Postawił Raven na podłodze, przyciągnął do siebie,

odrzucił kosmyk włosów z jej oczu. Uśmiechnęła się

jak zbudzone ze snu dziecko. W przyćmionym świetle

lampki oczy jej patrzyły na niego z taką ufnością, że

zapragnął zostawić ją, wyjść, odjechać, zniknąć z jej

życia. Aż nagle znów stanęła mu przed oczami Raven

wynurzająca się z jeziora niczym bogini.

Szaleństwo wzięło górę nad rozsądkiem. Sięgnął do

pierwszego guzika jej bluzki. Gładził jej skórę, czując

pulsowanie krwi.

- Drżysz.

- Wiem - mruknęła.

Ostatni guzik został rozpięty. Dawid wsunął ręce

pod bluzkę i ujął w dłonie obnażone piersi.

Palce miał szorstkie, lecz dotyk delikatny. Pieścił ją

powoli, głaskał, drażnił. Wędrował dłońmi wzdłuż

boków, gładził brzuch. Odchodziła od zmysłów. Każ­

de dotknięcie przyprawiało ją o drżenie.

Chwyciła go za ramiona, wbiła paznokcie w skórę

obciągającą napięte mięśnie. Wyprężyła ciało, piersi

uniosły się. Nigdy w życiu nie potrzebowała jeszcze

mężczyzny tak, jak teraz Dawida.

Patrząc jej prosto w oczy zerwał z niej bluzkę i odrzucił

na podłogę. Gładził powoli szyję, nagie ramiona,

wypukłości piersi, które nabrzmiewały w jego dłoniach.

- Śliczna Raven - szepnął. - Zawsze taka pełna

rezerwy, niedostępna. A teraz już nie. Powiedz, co

sprawia ci przyjemność?

Raven nie mogła wytrzymać jego wzroku. Przy­

mknęła oczy. Zadrżała.

- Nie potrafię.

Przesunął kciukiem po jej piersiach, otoczył broda­

wki, potarł ich twarde pączki.

background image

NA SKRJU PRZEPAŚCI

51

- Czy właśnie tak lubisz, słodka?

- Tak. - Wyprężyła się z rozkoszy. - Tak.

- A może tak? - Pochylił się i zaczął pieścić ją

wargami. Raven wiła się w jego ramionach, delikatne

ukąszenia jego zębów doprowadzały ją do obłędu.

Wpiła paznokcie w jego ramiona, orała mu nimi skórę,

nie zdając sobie sprawy, co robi.

- Dawidzie, proszę cię.

Podniósł głowę. Ich spojrzenia się spotkały. Otarł

jej pot z czoła.

- Powiedz, jak lubisz.

- Nie wiem - odparła.

- Niewiesz?-Potrząsnąłniąlekko.-Oboje wiemy,

że nie jesteś już taka młodziutka, by grać rolę niewinią­

tka.

- Nie wiem. Nie wiem.

- Przestań. Jeżeli chcesz grać - rzucił gwałtownie

- to będziemy grać.

- Nie chodzi o żadną grę. - Nie potrafiła zebrać

myśli. - O żadną grę. Ja nigdy...

- Przestań. - Zakrył jej usta dłonią. - Nie rób

z siebie idiotki. Nie obchodzi mnie, ilu miałaś kochan­

ków. Teraz mnie nie obchodzi -mruknął gniewnie, ale

i z namiętnością. - Nigdy nie będzie mnie to ob­

chodziło.

Raven chciała coś powiedzieć, powiedzieć mu, jak

bardzo się myli, lecz kiedy pochylił się nad nią, myślała

tylko o jednym. Dawid ukląkł przed nią i zaczął jej

ściągać z bioder dżinsy.

- Jesteś piękną kobietą. - Dotknął brzucha, mus­

nął palcem pępek, aż dodarł do koronki jej fig.

Przesunął rękę niżej. Raven zadrżała i zachwiała się.

- Piękne kobiety muszą mieć całe zastępy kochanków,

background image

52

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

by podziwiali świątynię ich urody. Ale dziś będzie

tylko jeden.

Oprzytomniała dopiero w chwili, gdy leżała już na

łóżku i czekała na niego.

Nazwał ją piękną, lecz zabrzmiało to okrutnie

i złośliwie. Pożałował tego ironicznego tonu, gdy

zobaczył ją teraz upojoną namiętnością. Mimo zmys­

łowości wyglądała na nietkniętą. Jakby miał przed

sobą dwie kobiety. Niewinną, drżącą pod jego doty­

kiem, jakby był jej pierwszym kochankiem, i dumną

syrenę, która stała przed nim na wpół naga, pobudza­

jąc wszystkie zmysły. Którą z tych kobiet właściwie

była? Jedną z nich czy obiema? Dzisiaj było mu

wszystko jedno, należała do niego.

Zdarł z siebie koszulę. Kiedy rozpinał pasek spodni,

zerknął przypadkiem w lustro. Mężczyzna, którego

zobaczył, wydał mu się kimś obcym. Miał zmierzwione

włosy, twarz czerwoną i ponurą. Chłodny i opanowa­

ny kameleon z Czarnej Straży, doprowadzony do

szaleństwa przez kobietę.

Nagle, niespodziewanie, ogarnął go niepokój. Czy

nie wyrządzi krzywdy tej delikatnej istocie?

- Raven - zachrypiał - powstrzymaj mnie, po­

wiedz, bym sobie poszedł. Odejdę.

- Nie potrafię - szepnęła.

- To powiedz, że mnie nie chcesz. Zanim będzie za

późno.

- Już jest za późno.

To prawda. Raven zawsze mówi prawdę.

Jeden ruch i Dawid był nagi.

Wyszedł z ciemności w krąg światła. Raven wstrzy­

mała oddech. Przez okno wpadało światło księżyca

oblewając sylwetkę Dawida srebrem. Nie miała poję-

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

53

cia, że męskie ciało może być tak fascynujące, wręcz

piękne. Smukłe uda, szeroki tors. Jego ciało, pod­

niecone i głodne, pragnące jej, było świadectwem jego

trudnego życia. I woli przetrwania.

Dla niej to, co działo się teraz, też oznaczało

przetrwanie. Bo już nie potrafiłaby żyć bez tego

mężczyzny. Zaśmiała się cichutko i wyciągnęła ramio­

na do Dawida.

Pozwolił się przyciągnąć, wpadł w jej objęcia.

Całował ją, głaskał, pragnął się z nią droczyć i zada­

wać jej męki. Chciał doprowadzić ją do takiego

szaleństwa, jakie zawładnęło nim. Lecz ona już i tak

nie panowała nad sobą, nieposkromiona, szalona,

oddająca pocałunek za pocałunek, pieszczotę za

pieszczotę, zwijająca się z rozkoszy na pachnących

lawendą prześcieradłach.

Poczuł, jak dreszcz ogarnia całe jego ciało.

- Dość! Dobry Boże, dość!

- Dość - powtórzyła Raven jak echo.

Runął na nią nakrywając sobą jej ciało. Drżał,

szukał ostatecznej ulgi, lecz nie chciał być zbyt brutal­

ny. Spragniony jej, ale delikatny, w paroksyzmie

czułości, który omal go nie zgubił, dotarł wreszcie do

upragnionego celu. Cofnęła się z krzykiem.

Zamarł, zmartwiał, znieruchomiał. Już wiedział,

znał prawdę, lecz było za późno. Wyprężyła się jak

cięciwa łuku i połączyli się w spełnieniu.

- Nie! - krzyknął. - Nie, do diabła!

Mimo to przyciągała go do siebie, aż zupełnie się

w niej zatracił.

- Do diabła! - zawołał chrapliwym głosem.

Pulsowanie, spazm, paroksyzm ciał, eksplozja za­

chwytu.

background image

54 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Raven!

Za oknem wędrował księżyc, lecz w pokoju panował

mrok, rozświetlony tylko poświatą nocnej lampki.

Zasypiali, budzili się i znów - wyczerpani - zasypiali. Za

każdym razem spełnienie dla Dawida było dreszczem

gorączki, dla Raven huraganem. Kiedy zaczęło świtać,

nie potrafił już zasnąć i leżał połączony z nią pasmem jej

włosów, wpatrywał się w sufit i myślał o tym, co zrobił.

Przypomniał sobie całą noc, szczegół po szczególe

z pełną wyrazistością. Przypomniał sobie jej ciało

drżące pod jego dotykiem. Jego ciało zachwycone tym,

co Raven mu dała.

Czy rzeczywiście ta kobieta mu się oddała? Chodzi­

ło mu przecież tylko o to, by zapomnieć, odprawić

egzorcyzmy, aby się wyleczyć. By odnieść zwycięstwo.

Był takim egoistą, w ogóle nie słuchał, nie dopuszczał

jej słabych protestów do świadomości. Był taki okru­

tny, taki bezwzględny. Oddała mu się bez zastrzeżeń,

o nic nie pytając. Potem, w chwili upojenia, wyznała

mu miłość.

Miłość.

Słowo to spowodowało, że zerwał się z łóżka.

Spojrzał na nią i poczuł się jak w potrzasku. Nie miał

żadnych wątpliwości. Kobieta trzydziestoletnia, dzie­

wica, w czasach kiedy dziewictwo nie było w cenie,

mogła je oddać tylko z miłości.

A on nie chciał jej miłości. Miłość była ciężarem,

pułapką. Poświęceniem. Nie chciał jej w ogóle. Prag­

nął, by go tak znienawidziła, że zapomniałaby o tych

bzdurach zwanych miłością. Stanął nad nią z zaciś­

niętymi pięściami, obrzucił ją wściekłym spojrzeniem.

Chciał... Boże drogi... chciał ją pocałować.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

55

- Ty głupcze! -warknął do siebie, chwycił leżące na

podłodze ubranie i wybiegł z pokoju.

Raven westchnęła i przeciągnęła się z rozkoszą.

Czuła się cudownie. To najpiękniejszy dzień w jej

życiu. A więc to właśnie oznacza seks. Zaśmiała się.

- Hooop! - Wyskakując z łóżka poczuła silny

zawrót głowy i musiała się chwycić oparcia. Przecież

nie jest w ciąży, pomyślała. Chociaż zdawała sobie

sprawę, że to możliwe. Nigdy nie była ostrożna. Dawid

też się nie przygotował. Wyobraziła sobie upartego

chłopca o oczach Dawida. Dziewczynkę, która do­

prowadzi do tego, że jego twarz rozjaśni się uśmie­

chem. Dziecko. Owoc ich miłości. Raven odrzuciła

głowę i roześmiała się, szczęśliwa, że świat znów stał się

piękny.

Porwała koszulę z podłogi i wciągnęła ją na siebie.

Nie zapięła jej i nie przejmując się, że koszula sięga

ledwie za biodra, pośpieszyła do Dawida. Był w ku­

chni, siedział w wykuszu okna i spoglądał na jezioro.

Zatrzymała się w drzwiach i patrzyła na niego z za­

chwytem. Był uczesany i ubrany, koszulę miał porząd­

nie wsuniętą w dżinsy, płócienne buty zasznurowane.

Jak gdyby ubiegłej nocy w ogóle się nic nie wydarzyło.

Spojrzała na swoją wymiętą koszulę narzuconą na

nagie ciało. Zaśmiała się.

Drgnął na dźwięk jej głosu. Czekała, aż się odezwie.

Uśmiechnęła się, lecz on wciąż milczał. Podniósł

papierosa do ust i zaciągnął się głęboko. Patrzył na nią

zza obłoczka dymu. Odczuła to spojrzenie jako piesz­

czotę.

- Dzień dobry - powiedziała w końcu, pewna, że

on czyta w jej myślach i zna jej uczucia.

background image

56

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Czyżby? - Odwrócił się, by zgasić papierosa

w popielniczce. Spojrzał na nią z nienawiścią.

- Myślałam... - zawahała się, potrząsnęła głową.

Była zdezorientowana.

Wstał, odstawił filiżankę i zaczął powoli iść w jej

stronę.

- O czym myślałaś, Raven? - spytał odrobinę za

cicho. - Że wskoczymy do łóżka, a potem będziemy

żyć razem długo i szczęśliwie? Takie rzeczy się nie

zdarzają. Nie ze mną. Miłość! - Ostatnie słowo

wymówił jak przekleństwo. -To ciężar, proszę pani, to

pułapka. Ludziom, którzy tego nie chcą, narzuca

odpowiedzialność i poczucie winy. Helen Landon

zmarła w południowoamerykańskiej dżungli, bo uwa­

żała, że mnie kocha. Ja jej o nic nie prosiłem. Nie

chciałem tego. - Stał teraz bliżej i Raven dostrzegła, że

zimny wyraz jego oczu nie miał nic wspólnego z reflek­

sem światła. - Podobnie od ciebie nie oczekiwałem

niczego poza tym, że pofikamy sobie w łóżku.

Raven zaschło w gardle. Zaniemówiła. Co zresztą

mogła powiedzieć? Pogarda, jaką zobaczyła w jego

oczach, przyprawiła ją o mdłości, odebrała siły, boleś­

nie zraniła duszę.

- Byłaś dobra, kotku. Najlepsza. - Uśmiechnął się

krzywo, a potem przeciągnął palcem wzdłuż jej roz­

chylonej koszuli i dotknął brzucha. - Ale twoja

niespodzianka nic dla mnie nie znaczy. Oddałaś swoje

bezcenne dziewictwo niewłaściwemu mężczyźnie.

Poczuła gniew i udało jej się ocknąć ze spowodowa­

nego bólem odrętwienia. Z opanowaniem, lodowatym

spokojem złapała go za nadgarstek i zdjęła jego rękę

z brzucha.

- Wiedziałeś. Mówiłam ci.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 57

- Kobieta w pewnych sytuacjach mówi wiele rze­

czy.

- Zgadza się. - Odepchnęła jego rękę. - Zwłaszcza

kiedy jej nauczycielem jest sprawny Dawid Canfield.

Następnym razem z innym mężczyzną nie będę już

taka naiwna. Powinnam podziękować ci za lekcję

techniki miłosnej, a także za uwolnienie mnie od

ciężaru dziewictwa. Byłam niezła, bo ty byłeś dobry.

Najlepszy, jeżeli chodzi o moje ograniczone doświad­

czenia.

- Do diabła z tobą! - Stał z zaciśniętymi pięściami

nie dlatego, że dotknęły go jej pełne opanowania

słowa, lecz na samą myśl o niej z innym mężczyzną.

- Właściwie już wysłałeś mnie do diabła - stwier­

dziła spokojnie, odwróciła się, podeszła do drzwi

i otworzyła je. - Wyjdź, bo muszę się ubrać. Mam dziś

okropnie dużo roboty.

Była wspaniała. Dumna, piękna, tak nieprzystępna,

że zastanawiał się, czy jest to sama kobieta, z którą

kochał się tak namiętnie minionej nocy. Dziwne

uczucie smutku, może z powodu krzywdy, którą jej

wyrządził, może z powodu tego, że odrzucił miłość,

utemperowało go trochę.

- Najlepiej by było, jakbym stąd w ogóle wyjechał,

ale dałem Simonowi słowo.

- A ty zawsze dotrzymujesz słowa. - Nie kpiła

z niego, zachowywała się z klasą.

- Tak - odparł po prostu, ale poczuł, że musi coś

dodać. -Kiedyś jedyną rzeczą, jaką miałem, było moje

słowo. Jeżeli straciło wartość, to ja też nie jestem nic

wart.

- Dotrzymaj więc słowa, zostań tu, ale nie ze mną.

- Raven...

background image

58

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Nie ma za co przepraszać - rzuciła lodowato.

- Nie będę wiec przepraszał - zgodził się. Minął ją

schodząc po schodach i odszedł.

Nie patrzyła za nim. Nie potrafiła. Zamknęła drzwi

i oparła się o nie, wyczerpana. Po chwili uspokoiła się,

przestała drżeć. Przecież postępowała jak idiotka.

Musiała to przyznać. Oddała swoje ciało i serce

mężczyźnie, który jej nienawidził. Będzie żałować

wielu rzeczy: niewinności, narażenia się na niepotrzeb­

ne cierpienia, straconych złudzeń. Lecz nie będzie

żałować tego, że oddała się temu mężczyźnie. Nigdy.

Niezależnie od tego, na ile była naiwna, gdzieś w głębi

duszy wiedziała, że nikt nie będzie się z nią tak kochał

jak Dawid.

- Weź się w garść - mruknęła do siebie.

Musiała się jednak czegoś dowiedzieć. Podeszła do

telefonu i wykręciła numer. Po jakimś czasie powie­

działa bez wstępów:

- Simonie, muszę znać wszystkie szczegóły doty­

czące Helen Landon, czy masz je w dokumentach, czy

nie.

I usiadła na krześle, by wysłuchać relacji swojego

przyjaciela.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Raven siedziała przy stoliku garncarskim. Przez

uchylone drzwi sączyło się przygasające światło dnia.

Nieruchomymi dłońmi obejmowała kamień służący do

polerowania. Biała glinka wyschła niepostrzeżenie na

naczyniu. Nie miała ostatnio czasu, żeby się zajmować

garncarstwem. Teraz, słowo po słowie, przypominała

sobie treść rozmowy, którą odbyła przez telefon

z Simonem jakiś czas temu.

- Helen Landon? - powtórzył, chcąc zyskać na

czasie, jak to często miał w zwyczaju.

- Tak, Simonie, Helen Landon. - Czekała cierp­

liwie, bo to jedyny sposób na Simona. Nie wolno go

było popędzać.

- To Dawid nic ci nie opowiadał?

- Jakby mi opowiadał, nie zawracałabym ci głowy.

- Masz taki głos, sam ton już... Nie bardzo to się

układa, co? Kontakty z Dawidem?

Zamilkła szukając jakiegoś wykrętu, lecz w końcu

postanowiła powiedzieć krótko prawdę:

- Nie.

- Przykro mi. Nie chciałem, myślałem...

- Za późno na przeprosiny, Simonie. Po prostu

opowiedz mi o Helen Landon.

Simon zaczął opowiadać, lecz nie o Helen, tylko

o Dawidzie.

- To było niezwykłe dziecko. Pochodził z ciężko

background image

60 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

pracującej mieszczańskiej rodziny, którą prześladował

pech. Ojciec podupadł na zdrowiu. Leczenie było

drogie. Stracił interes, stracił dom. Przeprowadzili się do

ubogiej dzielnicy, zabierając z sobą tylko własną dumę.

Matka ciężko pracowała na utrzymanie rodziny, nie

starczało jednak środków na zabezpieczenie przyszłości

syna. Ani na wyuczenie go jakiegoś zawodu, ani tym

bardziej na kształcenie go w szkole średniej. Ale rodzice

dobrze go wychowali i zaszczepili swoje staroświeckie

ideały. Wyrósł na twardego chłopaka, ale te ideały

zachował. Rodzice zmarli. Został sam. Był bardzo

młody, gdy zaciągnął się jako ochotnik i pojechał do

Wietnamu. Kiedy wpadł mi w oko, był jeszcze na tyle

świeży, że trzymał się swoich ideałów.

- Wziąłeś go do siebie?

- Do Straży. Był pierwszy.

- I najlepszy?

- Tak, Raven, najlepszy. Dawid był najlepszy, ale

to go omal nie wykończyło.

Walczyła z sobą, by nie okazać gniewu.

- Musiałeś wiedzieć, ile go to wszystko kosztuje.

- Wiedziałem. Widziałem, jak jego oczy tracą blask

i jak znika mu z twarzy uśmiech, którym potrafił

zmiękczyć każde serce. Ale mimo to przydzielałem mu

wszystkie najpodlejsze zadania.

- Bo Dawid je wykonywał i to dobrze, bez względu

na to, ile go to kosztowało. Warto było?

- Tak - odparł z absolutną szczerością.

- Czy są sprawy, dla których można poświęcić

człowieka?

- Wtedy tak było.

- A teraz?

Simon milczał tak długo, aż pomyślała, że prze-

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

61

rwano im połączenie. Lecz nagle usłyszała westchnie­

nie znużenia i zaczął dalej mówić.

- Nie zrobiłbym mu tego, gdyby to nie było

' konieczne.

- Wiem, Simonie. Chyba tylko chciałam, byś mi to

powiedział.

- Dawid widział potworne rzeczy i robił potworne

rzeczy. Mężczyzna z jego sumieniem płaci za to

ogromny haracz.

- Helen Landon też?

- Była młoda i krótko jeszcze z nami pracowała,

trochę naiwna, ale zdolna. Dawid z reguły pracował

sam, ale tym razem potrzebował partnerki. Tworzyli

dobrą parę.

- Dawid twierdzi, że go kochała.

- Tak, chyba tak.

- A on ją kochał? - Musiała spytać, chociaż znała

odpowiedź.

- W Dawidzie już wszystko się wypaliło: stracił

złudzenia, był rozgoryczony i wściekły. Śmierć Helen

tylko wyzwoliła w nim te uczucia. Raven, w naszym

interesie ludzie często giną i my ich opłakujemy, ale

potem żyjemy dalej.

- Jak to się stało, że Dawid tak cierpi z powodu

śmierci Helen?

- Bo jest tym, kim jest. Dlatego.

Zaczął jej dalej opowiadać o Dawidzie i wszystkim,

czego ten człowiek dokonał. Jak gdyby przeżywał kat-

harsis. W końcu zaczął mówić o ostatniej misji Dawida.

- Zdradzono ich. Banda guerillas czekała na nich.

Złapali Helen. Znała informacje, które mogły za­

szkodzić Dawidowi. Ale nie pisnęła ani słowa. Nawet

jak ją torturowali.

background image

62

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

Miłość, której Dawid nie chciał, pomyślała Raven.

- Dawid zabrał ją stamtąd. I został z nią. Póki nie

umarła. Wrócił z dżungli sam.

Raven nie potrzebowała szczegółów. Nikt nie mu­

siał jej mówić, jakie to straszne było dla Helen. I dla

Dawida, który siedział przy niej, kiedy umierała. I dla

Simona, który ją tam wysłał.

- To była ostatnia kropla, która przepełniła kielich

goryczy. Dawid rzucił wszystko, w co wierzył.

- I sam zaczął szukać tego, kto zdradził. I będzie

nawet gotów łamać prawo, jeżeli zajdzie potrzeba.

- Nie, jeżeli on... Raven, Dawid może niebawem

zostać renegatem. Nie możemy na to pozwolić.

- To tak postępujesz, Simonie? Angażujesz faceta,

niezwykłego faceta, eksploatujesz go, zamieniasz

w maszynę. A kiedy ma kłopoty, to polujesz na niego

jak na zwierzę?

- Nikt na niego nie poluje. Póki żyję, na to nie

pozwolę.

- Ale on czuje się winien, że żyje.

- Tak jak ty kiedyś.

- Póki nie przywiozłeś mnie tutaj i razem z Rheą nie

nauczyłeś, że żyć dalej to nie grzech. - Nagle wszystko

stało się dla niej zupełnie jasne. -To dlatego przysłałeś

go do mnie? Żebym zrobiła dla niego to, co ty dla mnie

zrobiłeś?

Słyszała tylko jego ciężki oddech. Przypomniał

sobie zapewne kogoś bliskiego i drogiego, kto umiera­

jąc powierzył mu swoje dziecko. Przeczekała tę głuchą

ciszę, aż w końcu odzyskał głos.

- Źle zrobiłem, kochanie, że go do ciebie przy­

słałem?

- Nie wiem.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 63

- Mogę go odwołać. Mam to zrobić?

Nie mogła prosić Simona, żeby odwołał Dawida

tylko dlatego, że ona się w nim głupio zadurzyła.

Dawid musi tu zostać.

Simon był mądrym człowiekiem. Wiedział, że jego

najlepszy agent musi odpocząć, że odpoczynek w doli­

nie uzdrowi jego skołataną głowę i pozwoli mu od­

naleźć siebie. Raven domyśliła się, że Dawid nie

potrzebuje pomocy specjalisty, że mogłaby mu wręcz

przynieść szkodę. Zginąłby w labiryncie szpitali, klinik

i zakładów.

W końcu zebrała się na odwagę i posłuchała tego, co

podpowiadało jej sumienie. Doskonale wiedziała jed­

nak, że był to również głos jej serca.

- Nie odwołuj go, Simonie. Ja nie potrafię mu

pomóc, ale czas zrobi swoje. Dawid jest silny. Pod­

reperuje się tutaj i wróci w zupełnie innym stanie

umysłu i ducha. Niech zostanie.

- Jesteś pewna, kochanie?

- Jestem pewna.

- Zadzwonisz, jeżeli będziesz mnie potrzebowała?

- Zadzwonię.

- Kochanie?

- Tak, Simonie?

- Trzymaj się.

Często myślała o tej rozmowie. Przypominało jej się

„Trzymaj się" i jej odpowiedź w duchu: „Już za późno,

Simonie."

Zaśmiała się głucho. Kiedy była z Dawidem, nie

potrafiła kontrolować swoich reakcji. Od pierwszej

chwili, kiedy wynurzył się z mroku, nieznajomy,

wszystko po prostu zawiodło. Jakby światło księżyca

ją zaczarowało i całkiem zmieniło jej świat.

background image

64 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

Kiedy stała okryta mgiełką mokrej koszuli, wstrząs,

jakiego doznała na widok Dawida, dodał jej odwagi.

Potrafiła bez trudu znieść jego palące spojrzenie.

Dopiero gdy odszedł rzuciwszy przedtem kilka obelg,

nagle oprzytomniała.

Nie usiłowała go wtedy nienawidzić. Nienawiść

oznacza ciągłe napięcie i gotowość do walki. Wolała

narzucić sobie stan obojętności. Potrafiła więc trzymać

się na uboczu, kontrolować się, czy okazuje mu

obojętność, dopóki nie dostrzegła, że za jego wrogoś­

cią kryje się cierpienie.

Kiedy wziął ją w ramiona, nie myślała, co przyniesie

przyszłość. Po prostu oddała mu serce i ciało.

Żeby zająć się czymś i przestać rozmyślać, zaczęła

robić porządki na stoliku. Sprzątnęła narzędzia i od­

łożyła do szafki. Podniosła gliniane naczynie i znów

zalała ją fala wspomnień. Przypomniała sobie, jak

Dawid przyglądał jej się, kiedy wyrabiała glinę. Jaki

był gniewny, wrogi i namiętny.

Pieściła dłońmi naczynie, przyłożyła je do roz­

palonego policzka. Nagle jakiś dźwięk, jakby szept czy

oddech, kazał jej spojrzeć w stronę drzwi.

Dawid stał na skraju ogrodu i patrzył na nią w mrocz­

nym świetle wieczoru. Odraza w jego zimnym spojrzeniu

była tak przejmująca, że Raven upuściła naczynie, które

rozbiło się w drobny mak. Coś wrzało w tym szorstkim,

cierpiącym mężczyźnie, kryjącym prawdziwe uczucia za

fasadą spokoju. Coś, czego Raven nie mogła zrozumieć.

Przez otwarte drzwi powiał letni wiatr i potargał

włosy Raven. Odgarnęła je z policzka. Dawid podążył

wzrokiem za ruchem jej ręki. Przypomniała sobie jego

dłonie w swoich włosach, jak całował je, kiedy się

kochali. Jak połączyły ich we śnie.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 65

Och, Boże! Nawet jego nienawiść nie potrafiła jej

zniechęcić. Czekała drżąc, aż nagle ich spojrzenia znów

się spotkały. W ciszy usłyszała jego chrapliwy oddech,

dłonie zacisnął w pięści. Oczy miał teraz wąskie jak

szparki, lecz błyszczały w mroku tak, że dostrzegła

w nich głód, którego nie mogły uśmierzyć ani niena­

wiść, ani pogarda.

Pobladła. Zacisnęła ręce aż do bólu. Powstrzymała

się, by nie wyciągnąć ich do niego. Zrobiłaby wszystko,

czego zażądałby Dawid. Stałaby się taka, jakiej by

tylko zapragnął. Wystarczy, żeby jej dotknął, a nie

miałaby siły niczego mu odmówić.

Z głębi pamięci przywołała jednak słowa Simona:

„Trzymaj się". I swoją własną odpowiedź:,, Za późno".

Za późno było już w tej samej chwili, w której

Dawid ją pocałował.

Kocham go, przyznała. Wyznanie to przyprawiło ją

prawie o zawrót głowy. Potrafiła uznać, że opanowało

ją szaleństwo miłości. Wiedziała, że patrzy na nią

rozpalonym, upartym, pełnym pożądania wzrokiem,

lecz wyznanie, które sama przed sobą przed chwilą

zrobiła, dodało jej pewności siebie. Nie będzie się

oszukiwać, że zniesie to łatwo. Może będzie cierpiała,

może nigdy potem już nikogo nie pokocha, lecz

przetrwa.

Nagle wszystko się rozjaśniło, skomplikowane pro­

blemy sprowadziły się do prostych prawd. Raven

kochała Dawida. Tylko to było dla niej ważne. Jak on

się z tym upora, to jego sprawa.

Kiedy podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy, jej

wzrok jaśniał spokojem jak kiedyś. Miała w sobie siłę,

a zarazem miękkość, których nic nie mogło w niej

zdławić.

background image

66 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

Dawid stał jak sparaliżowany jej wzrokiem, jej

uśmiechem. Prawie nie zauważył, że obok niego koły­

szą się i ścielą na ziemi kwiaty zginane podmuchami

ostrego wiatru. Dlaczego znalazł się tam w jej ogro­

dzie, dlaczego miał nadzieję choć na nią zerknąć?

Dlaczego maltretował się wspomnieniami Raven ople­

cionej czarnymi jak noc włosami, zwracającej się do

niego z nieprawdopodobną szczerością?

Uśmiechnął się do siebie w mroku i doznał takiego

uczucia, jakby ktoś wbił mu ostrze w serce. Przywiózł

w tę dolinę brzydotę swojego życia. Odnalazł tu

spokój, który niebawem zamienił się w chaos. Znalazł

niewinność, za którą zapłacił dreszczem taniej roz­

koszy. Uśmiech Raven był dla niego karą.

Chwycił w palce i zgniótł pąk kwiatu, jakby chciał

zgnieść wszelkie nękające o wyrzuty sumienia. Od­

wrócił się i odszedł.

Raven pochyliła się, by zebrać kawałki potłuczone­

go naczynia.

Kiedy jechał przez góry, słońce stało w najwyższym

punkcie na niebie. Droga wiła się zygzakami coraz

niżej. Lśniąca corvetta, jedyne szaleństwo, na jakie

Dawid sobie pozwolił, stara, klasyczna w kształtach

i dobrze utrzymana, trzymała się świetnie drogi,

wtapiała w nią na zakrętach. Kiedy pagórki zniknęły

i zakręty złagodniały, poczuł się swobodnie, nacisnął

gaz do dechy i upajając się szumem wiatru liczył na to,

że pozbędzie się zamętu w głowie.

Zbyt długo przebywał na pustkowiu. Znudzenie

stępiło mu zmysły i wypaczyło system wartości. Cor­

vetta mknęła przez lekko pofalowany teren. Dawid

w końcu doszedł do wniosku, że choroba zwana Raven

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 67

przestanie być chorobą, jeśli spojrzy na nią z właściwej

perspektywy.

Samotnie stojące domy farmerów, otoczone pysz­

nymi ogrodami, i pola uprawne oraz pastwiska ustąpi­

ły teraz miejsca ciągłej zabudowie. Dawid zmniejszył

szybkość do dozwolonej i wjechał na uliczkę Madison.

Miasteczko to wyrosło dokoła Madison College,

w którym uczyła Raven.

Jadąc tutaj minął już po drodze kilka budek telefo­

nicznych, lecz nie zatrzymał się przy żadnej z nich, gdyż

ciekawość kazała mu jechać aż do Madison.

Miasteczko było naprawdę małe, infrastruktura

rozbudowana tylko zgodnie z potrzebami college'u.

Sklepy miały oryginalnie odnowione fasady, główna

ulica otaczała budynek sądu. Rzucała się w oczy

zamożność tej okolicy.

College położony był poza zabudowaniami mias­

teczka, które częściowo pamiętały najstarsze czasy,

a częściowo były nowoczesne. Budynki college'u oto­

czone były ogromnym trawnikiem, na którego tylnym

obrzeżu rozciągał się las, a za nim widniały góry.

To tu Raven spędzała przedpołudnia. W tych

budynkach uczyła ogrodnictwa, badała tajniki uprawy

dziko rosnących kwiatów. W specyficznej atmosferze

akademickiej wspólnoty przebywała ze swoimi kolega­

mi, studentami i ich rodzinami, takimi jak, na przy­

kład, Jamie McLachlan i jego brat Dare.

Dawid nie potrafił wyobrazić sobie tej części jej

życia. Uważał ją za osobę trzymającą się na uboczu,

żyjącą samotnie. Teraz jednak, oglądając budynki,

nagle zobaczył ją, jak stoi za pulpitem i prowadzi

wykład dla gromady studentów. Pochyliła się w pew­

nej chwili, by powiedzieć coś do jednego z nich, i ciężki

background image

68

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

warkocz opadł na jej piersi jak jedwabna lina. Nigdy

nie wyobrażał sobie Raven w innym miejscu niż

w dolinie. Teraz widział, że radzi sobie świetnie

i wspaniale tu się czuje, a jej spokój budzi zaufanie.

Studenci na pewno zwracają się do niej po porady, tak

jak Jamie.

McLachlanowie, zaprzyjaźniona z Raven rodzina,

która ma kłopoty. Raven martwi się o nich. Raven

wstaje od swojego stolika garncarskiego. Raven w jego

ramionach.

Raven.

Słońce stało teraz trochę niżej i panował taki upał,

że w czarnym samochodzie stawał się nie do zniesienia.

Dawid westchnął. Przyjechał tu, by odbyć w bezpiecz­

niejszych warunkach rozmowę z Simonem, a nie po to,

by wałęsać się w poszukiwaniu kobiety, którą chciał

bezwzględnie usunąć ze swoich myśli. Czas więc

poszukać telefonu.

Włączył silnik i ostro ruszył naprzód. Zostawił za

sobą budynki college'u i zaczął krążyć po uliczkach

miasteczka. Wtedy uświadomił sobie, że Madison ze

swoją atmosferą i tradycją nie jest na pewno miejscem

odpowiednim dla takich ludzi jak Dawid Canfield.

Na jednej z uliczek znalazł budkę telefoniczną,

bardzo wygodnie stojącą na uboczu. Wrzucił monetę,

wykręcił numer. Po drugim dzwonku telefon ode­

brano. Wiedział, że to Simon, więc bez specjalnych

wstępów od razu przeszedł do rzeczy.

- Masz coś nowego? - zapytał.

Wysłuchał krótkiej relacji Simona o najnowszych

odkryciach.

- Co? Jaki kod? A więc nie mamy do czynienia

z amatorem. Ten facet to profesjonalista, a nie jakiś

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 69

amator łasy na kilka dolców. Tak świetnie zainstalo­

wany, że właściwie trudno będzie wykryć, kto to. To

niebezpieczny typ, Simonie.

Przejechał wielki motocykl, którego silnik wył tak,

że nic nie było słychać.

- Powtórz jeszcze raz - poprosił Dawid.

Simon streścił pokrótce strategię swoich posunięć,

dzięki czemu Dawid nie czuł się już tak odcięty od

swojego świata.

- Jeszcze jedno: znalazłem taki numer w rejestrze

telefonów. - Podał mu ten numer, gotów nawet

przyznać się przed Simonem, że odkrył go dawno

temu, tylko zapomniał o tym, bo tak go pochłaniała

sprawa Raven.

- Kiedy wytropisz, do kogo ten numer należy, daj

mi znać. Mogę przyjechać do tej budki, kiedy tylko

będziesz chciał. Niewiele znalazłem, ale ta informacja

może się przydać.

- Gdzie się spotkamy? - Przejeżdżający motocykl

znów zagłuszył słowa Simona. Kierowca miał książki

przytroczone paskiem do siedzenia. Student college'u?

Zaczyna się przerwa na lunch? Dawid pochylił się,

przycisnął słuchawkę mocno do ucha i przysłonił ręką

mikrofon. - Na rozgrywkach? Jakich rozgrywkach?

-Zdziwiony był, że Simon nagle chciał się z nim widzieć,

skoro mieli ze sobą kontakt telefoniczny. - Rozgrywki

szkockie? To na nich dorośli faceci paradują w spódni­

cach?! jakbym wrzasnął „Mac", to by odpowiedział mi

na to cały tłum? - Roześmiał się. -Wiem, łącznie z tobą.

Jak ciebie znajdę? Będziesz w spódnicy?

Odsunął słuchawkę od ucha, bo Simon wygłosił całe

przemówienie, lecz na koniec przeszedł do innych

tematów i Dawid zaczął już słuchać bardzo uważnie.

background image

70

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Raven ma się świetnie, Simonie. Tak, widziałem

się z nią. I zgadzam się, że to wyjątkowa osoba.

Jakby na zawołanie, ze sklepu obok wyszła młoda

szczupła kobieta o czarnych jak noc włosach opadają­

cych na plecy. Niosła naręcze książek i wypełnioną

zakupami torbę. Dawid przestał słuchać Simona. Czy

tak będzie już przez całe jego życie? Czy każda

szczupła, ciemnowłosa kobieta będzie przypomianała

mu Raven?

Zbliżała się, lecz David nie widział jeszcze dokładnie

jej rysów. Wytarł pot z czoła i w końcu dostrzegł, że

włosy tej kobiety nie tyle były podobne do włosów

Raven, ile były po prostu jej włosami.

- Pojawię się na rozgrywkach. Pamiętaj tylko ten

numer - i w pół zdania odłożył słuchawkę.

W budce było jak w piecu, lecz wyszedł z niej dopiero

wtedy, kiedy Raven minęła go i poszła dalej. Może

chciał, by po prostu go nie dostrzegła, a może zbyt długo

zbierał się na odwagę, by stawić czoło jej pogardzie.

- Raven! - prawie zawołał za nią.

Zatrzymała się lecz wydawało się, że się nie odwróci.

Zrobiła to jednak, a wtedy zobaczył, że twarz ma

zupełnie spokojną, łagodną. Nagle zabrakło mu słów

i zaczął się zastanawiać, po co w ogóle spowodował tę

sytuację. Przechyliła głowę i czekała na jego następny

krok.

- Wcześnie dziś wyjechałaś.

- Tak, bo musiałam jeszcze coś przygotować dla -

studentów. - Była to neutralna odpowiedź, która

w żaden sposób nie zachęcała do kontynuowania

rozmowy.

- Dobrze się czujesz? - spytał, widząc jej pod­

krążone od niewyspania oczy.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 71

- Czuję się świetnie, podobnie jak wczoraj i przed­

wczoraj, i jak będę się czuła jutro. Dlaczego pytasz?

- Myślałem... martwiłem się...

- Że użalam się nad swoim straconym dziewictwem?

Powiedziała to tak spokojnie, tak rzeczowo, że miał

ochotę nią potrząsnąć. Lecz ona tylko się uśmiechnęła.

- Wyobraź sobie, że wcale się nie użalam. I wcale go

nie żałuję.

Poczuł się tak, jakby serce oplotła mu stalowa

obręcz. Nie mógł złapać oddechu.

- Na miłość boską, Raven...

- Co tu robisz, Dawidzie? - spytała, nagie zmienia­

jąc temat.

Spojrzał na budkę, jakby nagle stracił pamięć, a po

chwili ją odzyskał.

- Rozmawiałem z Simonem.

-Aha.

Jej włosy lśniły w słońcu. Dawid nagle zapragnął

znów poczuć pod palcami ich jedwabistą miękkość.

Zamyślił się i stracił wątek rozmowy. Raven coś

powiedziała, lecz nie usłyszał jej słów.

- Przepraszam, co powiedziałaś?

- To przeprosiny, Dawidzie?

- Tylko kurtuazja.

Usta jej drgnęły w taki sposób, że zapragnął natych­

miast zacząć je całować, aż spuchną, aż staną się

obolałe.

- Znaleziono coś podczas dochodzenia?

- Być może jesteśmy na właściwym tropie. - Był to

solidny grunt, po którym potrafił się poruszać. - Ale

opieramy się na przesłankach, które wymagają spraw­

dzenia.

- Musi to być okropnie trudne zadanie.

background image

72 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Prawie niemożliwe. - Niemożliwe też prawie było

nie porwać jej tu na ulicy w ramiona.

- Musisz się czuć odcięty prawie od wszystkiego.

Rozumiem, jakie to jest dla ciebie nieznośne.

Mówiła o dochodzeniu, które niewiele teraz Dawi­

da właściwie obchodziło.

- Simon zrobi wszystko, co będzie mógł, kiedy ja

jestem na wygnaniu.

- Tak się czujesz? Jak na wygnaniu?

- Nie. Właściwie tak. Chyba tak.

- Wiem, co to znaczy być daleko od miejsca,

w którym chciałoby się być. Współczuję ci.

- To przeprosiny, Raven?

- Nie - zaśmiała się, bo wpadła we własną pułapkę.

- Nie, to tylko figura retoryczna.

Stali w żarze popołudnia. Obok przechodził chło­

pak z radiem na ramieniu. Dobiegły ich dźwięki

piosenki o miłości, która się narodziła, lecz zaraz

umarła. Refren ucichł, w oddali usłyszeli bicie miejs­

kiego zegara.

- Muszę iść - rzuciła Raven. - Jestem umówiona.

- Poniosę ci książki. - Zrobił krok w jej stronę.

- Nie! - Cofnęła się, tracąc panowanie nad sobą.

- Nie są ciężkie, a poza tym na pewno masz coś do

załatwienia.

- Nie, nic nie mam do załatwienia. -I znów zrobił

krok w jej stronę.

- Nie, Dawidzie, nie!

Usłyszał w jej głosie panikę. Zatrzymał się więc

i cofnął wyciągniętą rękę, czując się jak głupiec.

Odwróciła się gwałtownie i odeszła ze spuszczoną

głową, z książkami przyciśniętymi do piersi. Zachowa­

ła absolutny spokój, póki nie przyszło jej do głowy, że

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 73

chciał jej dotknąć. Wtedy popatrzyła na niego jak na

grzechotnika.

Czego oczekujesz od niej, Dawidzie Canfleld, po

tym, co jej zrobiłeś? Że rzuci ci się w ramiona?

Patrzył za nią. Szła wyprostowana i sztywna, jakby

nagle straciła swój naturalny wdzięk i swobodę. Prze­

cież tego właśnie swego czasu chciał. Kiedy zniknęła za

rogiem, doznał uczucia zawodu.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

W sobotę Dawid wstał wcześnie i ubrał się w sporto­

we spodnie koloru khaki i lekką bawełnianą koszulkę.

Wybierał się na spotkanie z Simonem na rozgrywkach

szkockich, które miały się odbyć na hali w górach.

Mogło mu to zająć cały dzień. Simon nie wyznaczył mu

godziny spotkania, powiedział po prostu: Bądź tam.

Kiedy Raven zostawiła go na ulicy w Madison,

kręcił się potem po mieście i słyszał, jak rozprawiano

w sklepach o planowanej imprezie. Miała być najwięk­

szym zgromadzeniem klanów. Najlepszych sportow­

ców, najlepszych tancerzy i kobziarzy. Na kilka miesię­

cy wcześniej zarezerwowano wszystkie miejsca w hote­

lach.

Dawid spędzał teraz samotnie wieczory. Dłużyły

mu się w nieskończoność, nawet zasobna biblioteka

Simona nie była w stanie mu ich urozmaicić. Poprzed­

niego dnia zajął się przeglądaniem książek o tradycji

szkockiej, o rodzinach, klanach, emigracji do Amery­

ki. Kiedy zagłębił się w lekturze, dowiedział się też

wielu innych interesujących rzeczy, jak na przykład

tego, że przedrostek „mac", czyli część składowa wielu

nazwisk szkockich, znaczy po prostu syn, podobnie

jak przyrostek „son", pojawiający się na końcu innej

grupy nazwisk. Klan był czymś w rodzaju stowarzysze­

nia wielu rodzin mających jednego przywódcę. Septą

nazywało się klany połączone.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 75

Amerykanie szkockiego pochodzenia mogli dotrzeć

do swoich przodków, dowiedzieć się, z jakiego po­

chodzili klanu. O przynależności klanowej świadczył

też rodzaj kraty na materiałach, z których szyta była

ich odzież. Dawid wyczytał sporo o krwawej historii

i woli przetrwania Szkotów. Emigrując z ojczyzny ci

dumni ludzie nie tracili swojego hartu ducha. Górale

szkoccy, którzy zamieszkali w obu Karolinach, nie

stanowili pod tym względem żadnego wyjątku.

Czy Raven była potomkiem jakiegoś syna Candles-

sa? A Simon synem Kinzie'ego? Dawid odkrył, że jego

własne nazwisko też jest szkockie. Rodzina matki,

Sutherland - bez „mac" czy „son", też tworzyła klan,

który nosił spódnice w czerwono-niebiesko-zieloną

kratę. W pierwszej chwili poczuł się dumny z tej

przynależności, lecz potem uznał, że jest głupcem.

Nic przecież nie wiedział o Szkotach czy klanach.

Nie przynależał do żadnej wspólnoty. Po prostu

zainteresował się tym ze względu na okoliczności,

przygotowując się do udziału w imprezie, w której

nigdy dotąd nie uczestniczył.

Słońce ledwie podświetlało horyzont, w dolinie

jeszcze panowała ciemność. Raven nie wróciła na noc

do domu, który stał w oddali ciemny i pusty. Dolina

była bez niej ponura, Dawid zastanawiał się, gdzie

i z kim Raven spędzała tę noc.

- Co cię to obchodzi, Canfield? - ofuknął w końcu

sam siebie. Brakowało mu Raven, do diabła. Nie

rozmawiali ze sobą od wielu dni, a mimo to tęsknił za

nią. Cholera! Tęsknił nawet do jej psów.

Uderzył pięścią w balustradkę schodów, wściekły,

że nie może zapomnieć o tej kobiecie. Jeżeli nie opuści

szybko doliny, będzie się nadawał tylko do domu

\

background image

76 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

wariatów. Co za czarne myśli. Wsiadł do samochodu

i podczas dwugodzinnej jazdy myślał, jakich ma użyć

argumentów, żeby Simon zwolnił go z przyrzeczenia

i pozwolił opuścić dolinę, by mógł zachować resztki

godności.

Dawid płynął wraz z tłumem. Minęli już bramę,

budki ze szkockimi towarami i smakołykami, by

w końcu dotrzeć do hali. Ludzie sadowili się na

leżakach i kocach. Zaczaj grać zespół kobziarzy.

Dawidowi początkowo ta muzyka tylko huczała

w uszach, lecz potem przywykł do niej i nawet zaczęła

mu się podobać. W oddali mężczyźni w spódniczkach

odbywali rozgrzewkę przed zawodami. Dawid jednak

wypatrywał w tłumie tylko jednej osoby - Raven.

Ceud mile failte.

Witajcie na Szkockich Rozgryw­

kach.

- Fantastyczny dum, prawda? - U boku Dawida

pojawił się Simon.

- Fantastyczny - przyznał Dawid. Ale gdzie jest

Raven? Gdzie spędziła noc?

- Widziałeś kiedyś takie rozgrywki? - Simon pro­

wadził go przez tłum i zagadywał niezobowiązująco.

- Nie, nigdy.

- No to czeka cię uczta.

Minął ich zespół kobziarzy w aksamitnych marynar­

kach, spódnicach i wysokich futrzanych czapkach.

Dudy jęknęły i zaczęły grać.

- Podoba ci się ta muzyka?

- Chyba mógłbym się do niej przyzwyczaić.

- Wczoraj wieczorem odbył się koncert i tańce.

Powinienem ci był o tym powiedzieć, ale chyba Raven

to zrobiła.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 77

- Nie rozmawiałem z nią. - Dawid zauważył, że

Simon zerknął na niego pytająco. - Nie wróciła do

domu na noc, nie widziałem jej też rano. Może była

właśnie na tym koncercie.

- Pewnie tak. Spotkałeś się z nią dzisiaj?

- Nie.

- Pokłóciliście się?

- Taak - mruknął Dawid. - Pokłóciliśmy się.

- Aha. - Simon zachował się dyplomatycznie i już

więcej nie poruszał tego tematu. Trzymał rękę na

ramieniu Dawida i prowadził go w stronę drzew. W ich

ustronnym cieniu wyciągnął z kieszeni małą białą

kartkę i podał ją Dawidowi. -To nazwisko osoby, do

której dzwoniono.

Dawid wziął kartkę. Może to pierwszy krok, który

umożliwi wykrycie osoby lub osób winnych śmierci

Helen. Przeczytał i spojrzał na Simona.

- Jeter? Numer wykręcony z telefonu na biurku

Helen to numer Thomasa Jetera? Numer nie zarejest­

rowany.

- Helen miała nie zarejestrowany numer Jetera?

- Ktoś, kto dzwonił z aparatu na jej biurku, miał

nie zarejestrowany numer Jetera - poprawił go Simon.

- Kiedy odbywała się ta rozmowa, byliśmy w biu­

rze tylko my troje. Ja nie dzwoniłem. Wiem, że ty też

nie. A więc zrobiła to Helen?

- Może miała jakąś sprawę do niego?

- Do największego wroga Straży?

- Może dzwoniła w odpowiedzi na jego telefon?

- Simon wzruszył ramionami. - Może on miał do niej

jakąś sprawę?

- Dziwne powiązanie - warknął Dawid.

- Jeżeli w ogóle było jakieś powiązanie. - Simon

background image

78 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

nawet nie musiał mu mówić, że szczegółowe śledztwo

jest w toku ani że najbardziej niewinne kontakty Helen

też są sprawdzane.

- Kto to prowadzi?

- Ja, Dawidzie. Jeżeli Jeter naprawdę jest w to

zamieszany, to nie mam wątpliwości, że poświęcił ją,

by dobrać się do mnie.

Dawid miał na końcu języka prośbę o zwolnienie go

z przyrzeczenia. Chwila była sprzyjająca. Gdyby mógł

wyjechać z doliny, pomógłby w śledztwie. Ale nie

wykorzystał tej okazji.

- Dlaczego przyjechałeś, Simonie? Mogłeś powie­

dzieć mi to nazwisko przez telefon.

- Chciałem na własne oczy zobaczyć, jak się czujesz.

- Sprawdzasz mnie? - spytał Dawid. - No i jakie

wyciągasz wnioski?

- Wnioski moje... - Simon poklepał go po ramie­

niu. - Chodź, pooglądamy rozgrywki. Zaraz rozpo­

cznie się ceremonia otwarcia. Raven tam jest. Pó­

jdziemy do niej?

Dawid już chciał odmówić, kiedy nagle zobaczył ją

w cieniu dębu. Ubrana była w kremową bluzkę

z wiązaniem pod szyją i ciemną plisowaną spódnicę.

Włosy miała zebrane do tyłu i związane luźno na

karku. Była spokojna i wyglądała elegancko. Niedo­

stępna. Miał ochotę rozwiązać tasiemki pod jej szyją,

wyciągnąć szpilki z włosów, zburzyć tę spokojną

elegancję.

Z wściekłością zauważył, że nie była sama.

- Kto to jest, do diabła, tam z nią? - warknął.

- Ten ciemnowłosy? - Simon usiłował ukryć swoje

rozbawienie. - To Dare McLachlan.

- Aha, ten farmer.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 79

Patrzył na barczystego mężczyznę, który siedział

przy Raven. Był szczupły, wyglądał na twardego

człowieka i tego wrażenia nie mogły złagodzić ani

fular, ani spódnica. Pochylił się w stronę Raven

muskając swoimi czarnymi włosami jej policzek i słu­

chał, co mówiła.

- Dare zajmuje się leśnictwem - wyjaśniał dalej

Simon. - Poznałeś go, prawda?

-Nie - rzucił krótko Dawid. - Co to znaczy,

u diabła, że zajmuje się leśnictwem?

- Sadzi i hoduje drzewa iglaste. Choinki.

- Choinki?

- No, te zielone drzewka, które ubieramy na Boże

Narodzenie.

Dawid udał, że nie dosłyszał żartów Simona.

- Wygląda na dość spracowanego, jak na takiego,

który pielęgnuje drzewka.

- Chyba nie myślisz, że to lekka praca?

Na zbocze wszedł chłopak podobny do Dare'a jak

dwie krople wody. Z zuchowatością zawadiaki pocało­

wał Raven w rękę i padł jej do stóp. Dawid słysząc

śmiech Raven zacisnął zęby.

- To Jamie. Jedyny w swoim rodzaju, choć jest

bliźniakiem Roberta Bruce'a. - Simon skinął głową

niezwykle przystojnemu chłopakowi, który usadowił

się u boku Raven. - Jest starszy od brata tylko o kilka

minut. I od niego spokojniejszy, ale jak chce naroz­

rabiać, nie ma sobie równych.

- A drugi brat?

- Ma na imię Ross, jest pediatrą tu, w Madison.

Przyjdzie później. McLachlanowie zawsze się roz­

mnażają. Z jednego robi się natychmiast czterech.

- Raven mówi, że Dare i Jamie ciągle się kłócą.

background image

80

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Nic dziwnego, są zbyt do siebie podobni.

Dawid zerknął z niedowierzaniem najpierw na

poważną twarz Dare'a, potem zaś na roześmianego od

ucha do ucha Jamie'ego.

- Kiedy Dare miał osiemnaście lat, był taki sam jak

teraz Jamie. Jakby miał w sobie diabła. Dumny

i postrzelony jak babka, która go wychowała. Umarła,

kiedy miał dwadzieścia lat. W ciągu tygodnia odkrył, że

ma trzech przyrodnich braci. Nagle pojawił się też ojciec,

który zgubił się na długie lata. Chciał przejąć farmę jako

jedyny spadkobierca. Zamierzał ją sprzedać, wziąć

wszystkie pieniądze i zwiać. Dare nie pozwolił ojcu nawet

jej tknąć. Rzucił szkołę, zajął się braćmi - z których

wychowania ojciec chętnie zrezygnował - i sam stał się

ich opiekunem. Ross miał jedenaście lat, a Robert Bruce

i Jamie nie skończyli jeszcze roku. Z całej czwórki tylko

bliźniaki mają tę samą matkę. - Simon zachichotał.

-Dare stał się dla nich wszystkim. Wcielony diabeł by się

ustatkował, wziąwszy na siebie takie obowiązki.

- Teraz Jamie chce zostać farmerem.

- A Dare się nie zgadza. Pragnie, by bracia zdobyli

to, z czego on musiał zrezygnować.

- A ich zdanie zupełnie się nie liczy?

- I tak, i nie. Bo na przykład z Rossem nie było

problemu. Chciał zostać lekarzem. Robert Bruce uczy

się, kłopot więc tylko z Jamie'em. Wszyscy są napraw­

dę przystojni, muskularni, pewni siebie. Absolutnie

męscy nie tylko w dżinsach i wysokich butach, lecz

także w koronkach i plisowanych spódnicach.

Dare dotknął ramienia Raven, która bynajmniej się

nie odsunęła, co przyprawiło Dawida o zazdrość.

- Jakbyś przestał rzucać te swoje groźne spojrzenia,

moglibyśmy się do nich przysiąść - zauważył Simon.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

81

- Na kocu już jest tłok.

- Ale niedługo się przerzedzi. - I nie czekając na

zgodę Dawida, Simon ruszył w stronę Raven. -Kiedy

zaczną się rozgrywki, McLachlanowie znajdą się na

boisku. Dare rzuca palem.

- Palem?

- Ojej! Simon! - Raven zerwała się na równe nogi.

- Simon! - zawołała,radośnie. - Przez chwilę myś­

lałam, że mi się śnisz. - Zarzuciła mu ręce na szyję.

- Dlaczego nic nie mówiłeś, że przyjeżdżasz? Kiedy

przyjechałeś? Na jak długo?

- Odpowiem po kolei - zaśmiał się Simon i ucało­

wał ją w czoło. - Nie, nie śnię ci się. Chciałem zrobić ci

niespodziankę. Przed chwilą. Tylko na dzisiaj. - Pat­

rzył na jej policzki zarumienione od słońca. -Jesteś jak

zwykle piękna i jak zwykle masz wielkie powodzenie.

Kiedy wysunęła się z jego objęć, skinął głową na

powitanie McLachlanom, którzy wstali razem z Ra­

ven.

- Omal nie pobiliśmy się o to, kto zaprosi tutaj

Raven - rzucił z uśmiechem Jamie. -I żeby nie doszło

do rozlewu krwi, postanowiliśmy zrobić to wszyscy.

Dare pociągnął Raven za kosmyk włosów.

- Jamie nie wspomina o tym, że potrzebny był nam

sędzia, a Raven świetnie się do tego nadaje.

- Aha, to o to wam chodziło? - Dawid popatrzył

wymownie na dłoń Dare'a wsuniętą we włosy Raven.

Powietrze stało się tak naelektryzowane, jakby za

chwilę miał uderzyć letni grom.

- Między innymi tak, panie Canfield - odparł Dare

przeszywając wzrokiem Dawida i powoli wysuwając

rękę z włosów Raven. - Bo mam przyjemność roz­

mawiać z panem Canfieldem, prawda?

background image

82 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

Dawid zerknął tylko z pogardą na jego spódnicę.

-A ja z p a n e m McLachlanem, prawda?

- Dawidzie! - krzyknęła zdumiona jego bezczel­

nością Raven, lecz śmiech Simona stłumił jej okrzyk.

- Nie możesz go w ten sposób obrazić - powiedział

Simon, nadal się śmiejąc. - To kawał z długą, długą

brodą. Zna go każdy Szkot. Ale może nie znasz tego

dowcipu. Jeśli tak, to zapytaj go jeszcze, co nosi pod

spódnicą.

- No więc, co nosi pod spódnicą?

- To, co mi się podoba. - Usta Dare'a wykrzywiło

coś w rodzaju uśmiechu, a wzrok zimny jak lód odparł

spojrzenie Dawida. Odwrócił się do Raven, pogładził

ją po policzku i nie zwracając uwagi na jej zdumienie,

pochylił się i powiedział czule: - Do zobaczenia

o dziewiątej na rozgrywkach o główną piłkę. -I jeszcze

ciszej rzucił: - Bądź dla mnie piękna.

Skinął głową Simonowi, na Dawida w ogóle nie

zwrócił uwagi i ruszył po zboczu w stronę boiska.

Jamie zachichotał, Robert Bruce zakrztusił się i zajął

oglądaniem źdźbła trawy. Nawet Simon chrząknął.

Dawid wiedział tylko tyle, że oczy Raven błyszczą jak

nigdy, a na jej opalonych policzkach wykwitł rumieniec.

- Canfield! - zawołał Dare zatrzymując się w poło­

wie zbocza i odwracając w ich stronę. -Jeżeli chce pan

rozwiązać jakiś problem, to w zapasach mogą brać

udział wszyscy.

Wyzwanie w jego spojrzeniu było aż nadto wyraźne.

- Stawka będzie chyba odpowiadała nam obu,

Canfield. Pierwszy taniec z Raven. Oczywiście, jeżeli

ona się zgodzi. - Nie czekając na jej reakcję dodał:

- Szkoci to bardzo gościnni ludzie. Może znajdzie się

jakiś klan, który będzie pan mógł reprezentować.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

83

- Moja matka pochodziła z Sutherlandów - odparł

ze spokojem i godnością Dawid przyjmując wyzwanie.

- O, to dobry klan - zauważył Dare i po raz

pierwszy promiennie się uśmiechnął, lecz zaraz potem

ojcowskim tonem upomniał młodszych braci: - Chyba

macie coś innego do roboty niż naprzykrzanie się

Raven?

McLachlanowie przyznali mu niechętnie rację, uca­

łowali Raven i pożegnali się. Dare nie zwracając już

uwagi na Dawida ruszył z braćmi na łąkę.

Przez cały ten czas Raven stała milcząc, lecz był to

złudny spokój. Nie podobało jej się całe to zajście.

Dawid i Dare to mężczyźni z zupełnie różnych

środowisk, zupełnie inaczej wychowani, lecz ulepieni

z tej samej gliny. Lakonicznie się wyrażający, z dystan­

sem, trzeźwo myślący, prostolinijni. Nierozsądni. Nie

oczekiwała od nich łagodności, lecz nie spodziewała się

też, iż będą na siebie warczeć jak rozjuszone psy

walczące o kość.

Całe to zajście było bez sensu. Zachowali się jak

dzieci.

Kilka osób zwróciło uwagę na scysję pomiędzy

mężczyznami, a Raven nie lubiła być obiektem zainte­

resowania postronnych obserwatorów. Opanowała się

i postanowiła nic po sobie nie dać poznać przed

Dawidem. Uśmiechała się miło.

- Straciłam eskortę na czas rozgrywek -powiedzia­

ła ciepłym tonem i z błyskiem w oku wzięła Simona

pod rękę. - Może zechcecie mi towarzyszyć?

- Będziemy zaszczyceni - odparł natychmiast Si­

mon, zanim Dawid zdążył zaoponować. - Prawda,

Dawidzie?

- Nieprawda.

background image

84

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Ależ Dawidzie, chodź z nami. -I Raven chwyciła

go za ramię, uśmiechając się przez zaciśnięte zęby. - Po

tym przedstawieniu, jakie przed chwilą urządziłeś,

mógłbyś przynajmniej udawać, że stanowimy miłą,

zgraną grupę.

- Nie urządzałem żadnego przedstawienia. Urzą­

dził je twój chłopak.

- Mój chłopak?-powtórzyła zdumiona, trzepocąc

z oburzenia rzęsami. Lecz nagle odzyskała równowagę

i patrząc figlarnie, jak Dare w oddali podnosi mus­

kularnymi ramionami wielkie ciężary, mruknęła złoś­

liwie: - Chyba trudno nazwać go chłopakiem.

Simon znów musiał odchrząknąć, lecz kiedy Dawid

spojrzał na niego, chcąc wyczytać coś w jego rysach,

twarz starego Szkota, miała nieprzenikniony wyraz.

- Zmęczyłam się już tym staniem, a poza tym

zasłaniamy innym widok. Dawidzie, jeżeli chcesz spę­

dzić ten czas ze mną, to dobrze, jeżeli nie, to nie

nalegam. A ty, Simonie? Bardzo cię proszę.

Wróciła na koc, podwinęła spódnicę i usiadła.

Simon usadowił się przy niej, uśmiechając się chytrze.

Po chwili wahania Dawid zrobił to samo.

Siedział sztywno, dotykając ramieniem jej ramienia

przez całą uroczystość otwarcia. Kiedy maszerowały

poszczególne klany, mimo swoich deklaracji, że nie

zna swoich korzeni i pochodzi znikąd, patrząc na klan

Sutherlandów nagle poczuł dreszcz dumy. Szli z pod­

niesionym sztandarem, spódnice powiewały w rytm

marszowego kroku.

Zaczęły się rozgrywki. Dzień stawał się coraz bar­

dziej upalny, współzawodnictwo coraz ostrzejsze. Do­

okoła panował harmider, ludzie krzyczeli, wznosili

okrzyki, lecz Dawid ledwie to wszystko słyszał, oparty

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 85

ramieniem o ramię Raven, wdychając zapach jej

perfum. Ona zaś z entuzjazmem przyglądała się zawo­

dom i w pewnej chwili zaczęła skandować imię, na

którego dźwięk Dawid dostał dreszczy.

Do McLachlanów dołączył teraz czwarty brat,

Ross. Był podobny do najstarszego i przystojny. Lecz

uwagę wszystkich przykuwał Dare. Obnażony do

pasa, o skórze błyszczącej od potu, ze zdumiewającą

łatwością kończył jeden etap zawodów i przechodził

do następnego. Dawid musiał, choć z niechęcią, przy­

znać, że ten mężczyzna jest wspaniale wysportowany.

Teraz przyszła wreszcie kolej na rzut palem.

- Doskonale - oceniła Raven osiągnięcie Dare'a.

- Ten rudowłosy facet rzucił dalej.

- Tu nie chodzi o to, jak daleko się rzuci, Dawidzie

- zauważyła stanowczym tonem.

- A o co? W jakim celu dorosły mężczyzna rzucałby

okorowanym pniem?

- Chodzi o to, by pniak upadł prostopadle do linii.

- No to chyba McLachlan jest specjalistą.

- Na pewno.

- Dawidzie - wtrącił Simon - chce mi się strasznie

pić, ale moje stare kości odmawiają już posłuszeństwa.

Postaraj się o jakiś napój.

Z niemym zapytaniem w oczach, od kiedy to kości

Simona tak bardzo się postarzały, Dawid jednak wstał

i bez słowa poszedł coś kupić.

- Świetnie się z nami bawisz? - rzuciła Raven.

- Trudno zaprzeczyć - odparł z uśmiechem.

- A możesz mi powiedzieć, co jest zabawnego

w tym, że dwóch dorosłych mężczyzn zachowuje się jak

dzieci, które biją się o zabawkę?

- Moje kochanie, przecież jesteś śliczną zabawką.

background image

86 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Daj spokój. Przecież doskonale wiesz, że Dare

traktuje mnie wyłącznie jak przyjaciółkę. Tylko uda­

wał zakochanego z jakichś niezrozumiałych dla mnie

powodów.

- Wyprowadziła go z równowagi bezczelność Da­

wida.

- To idiotyczne. Przecież on mnie nawet nie lubi.

Dlaczego nagle miałby się stać zazdrosny?

- Tak, rzeczywiście.

- Ty naprawdę świetnie się tym bawisz. - Spojrzała

na niego przeciągle.

- Może to i dziwne, ale fakt, że wścieka się na

Dare'a, to dobry znak. Zaczyna znów naprawdę coś

czuć. Nie mam zamiaru sobie wmawiać, że za chwilę

zupełnie dojdzie do siebie, ale zrobił pierwszy krok.

Przez długi, długi czas w jego życiu nie było miejsca na

inne uczucia niż pragnienie zemsty. Helen Landon

jeszcze to spotęgowała. Stała się obsesją, która mogła­

by się okazać niebezpieczna dla kraju i dla samego

Dawida. A obsesja zaciemnia zdolność prawidłowego

osądu. Podobnie jak chęć zemsty. W naszej pracy nie

ma miejsca na obsesje, a żeby przetrwać, musimy się

nauczyć zwalczać w sobie mściwość.

- Nie rozumiem.

- Są pewne drażliwe sytuacje, w których jeden

fałszywy krok może spowodować nieszczęście. Da­

wid... - przerwał, bo zabrakło mu właściwych słów,

i patrząc w oczy Raven miał nadzieję, że zrozumie

właściwy sens tego, czego nie potrafił wyjaśnić. - Da­

wid stał się niebezpieczny. I pewne osoby chciały ten

problem radykalnie rozwiązać.

- Pewne osoby? Ktoś chciał pozbyć się Dawida?

- Nie, Raven - zaprzeczył łagodnie.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 87

- Dobry Boże. - W jej oczach pojawił się strach.

- Chcą go zabić! - Odwróciła wzrok nie mogąc znieść

tej prawdy. - Przysłałeś go w dolinę, by zyskać na

czasie?

- Wiedziałem, że dla ciebie nie będzie to łatwe,

kochanie, ale uważałem, że Dawidowi trzeba dać

szansę. - Nakrył jej dłonie swoimi. - Niech mi Bóg

wybaczy, że wprowadziłem zamęt w twoje życie. -Ujął

ją za podbródek i obrócił jej twarz ku sobie. Malowało

się na niej napięcie. - Mogę go wysłać gdzie indziej.

- To znaczy, na pewną śmierć?

- Nie, jeszcze nie. Są inne miejsca. Może od razu

powinienem go wysłać gdzie indziej.

- Ale nie zrobiłeś tego. - Raven wiedziała, że te

miejsca to zakłady, gdzie mózg Dawida poddawano by

różnym badaniom i nawet przy najlepszych intencjach

uczyniono by mu tylko krzywdę.

mogłeś

.

Tak jak

k

nie mogłeś wysłać tam czternastoletniej dziewczynki.

- Nie mogłem.

Raven przypomniała sobie, z jaką delikatnością trak­

tował dziką, zgorzkniałą istotę, jaką wtedy była. Znów ujął

ją za podbródek i popatrzył w oczy. Chociaż uśmiechała

się do niego, dostrzegł w jej spojrzeniu smutek.

- Przyjechałem ze względu na Dawida, ale przede

wszystkim chciałem zobaczyć, jak ty się czujesz. Chcia­

łem się przekonać, czy nie wyrządziłem ci krzywdy.

- Nie.

- Naprawdę?

- Jestem kobietą, a nie czternastoletnią dziewczyn­

ką. To był mój własny wybór. - Podniosła głowę

i spojrzała na nadchodzącego Dawida. - Cokolwiek się

stało, sama to sobie zawdzięczam. - Simon wyczuł

w tych słowach odwagę i ból. Również rezygnację.

Nie

background image

88 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Naprawdę mogę go wysłać gdzie indziej.

- Nie, nie rób tego.

- Wiesz, dziewczyno, o czym mówisz?

Patrzyła, jak Dawid zbliża się niosąc napoje. Nagle

przystanął, jakby usłyszał bezgłośne wołanie. Wypros­

tował ramiona, podniósł głowę. Odwrócił się w stronę

zawodników i napotkał spojrzenie Dare'a.

Raven wstrzymała oddech. Tłum zniknął, gwar

głosów umilkł. Odcięła się od świata i czekała. Czeka­

ła, jak Dawid odpowie na nowe wyzwanie Dare'a.

Stał nieruchomo. Przecież to tylko zabawa. Dare to

przyjaciel. Wyzywał Dawida tylko dlatego, że okazał

jej taką wrogość. A Dawid nie mógł znieść myśli, że

inny mężczyzna może mieć to, co on sam odtrącił.

Usiłował od niej odejść, naprawdę próbował. Może

uda mu się to teraz, pomyślał, jeśli nie odpowie na

wyzwanie Dare'a. Patrzył stalowym wzrokiem na łąkę.

Przypomniała mu się ręka tego mężczyzny we włosach

Raven i nagle zgniótł plastikowy kubek z wodą

sodową, który trzymał w dłoni. Niemal niezauważal­

nie skinął głową w stronę Dare'a, który stał na szeroko

rozstawionych nogach, z nagą piersią i który także

skinął głową.

Raven westchnęła, powtarzając sobie po raz trzeci,

że to tylko zabawa. Wiedziała tylko tyle, że Dawid nie

przestał jej pożądać. Lecz samo pożądanie było lepsze

od obojętności. W obojętności nie było żadnej nadziei.

Pożądanie mogło się przerodzić w różne uczucia.

Odwróciła się do Simona i choć się nie uśmiechała,

stary Szkot spostrzegł, że coś się w niej zmieniło. Nie była

radosna, ale nie była już tak przygnębiona. W ułamku

sekundy pustkę wypełniła w niej nadzieja. Zobaczył

dawną Raven. Nie miał już takiego poczucia winy.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 89

- Nauczyłeś mnie, co robić, by przetrwać, nic mi

więc nie będzie, niezależnie od tego, co się wydarzy.

- Spojrzała na niego, a potem przeniosła wzrok na

stojącego nie opodal Dawida. - Nie zabieraj go

z doliny. Jeszcze nie.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Kiedy Dawid wszedł na łąkę, była już nieźle wydep­

tana. Zawody dały się bardziej we znaki trawie niż

zawodnikom. Ci mężczyźni, którzy znali swoją prze­

szłość i przeszłość swoich klanów, byli naprawdę

twardzi i odporni. Nosili swoje kolory z dumą i spoko­

jem. Jamie zdobył gdzieś spódnicę w kolorach klanu

Sutherlandów. Dawid jednak nie chciał jej włożyć

i grzecznie odmówił. Wolał walczyć w swoim ubraniu.

Zdjął tylko koszulę i buty.

Zapanowało ogólne podniecenie. Dare należał do

najlepszych zapaśników. Nikt jednak nie wiedział,

czego można się spodziewać po ciemnowłosym nie­

znajomym. Dawid słyszał pomruki i komentarze

w klanie Sutherlandów, w końcu ktoś z nich podszedł

bliżej, żeby mu się przyjrzeć.

Poczuł ciężar czyjejś ręki na ramieniu.

- Zna pan zasady góralskich zapasów? - spytał

stłumiony głos. - Jestem Patrick McCallum.

- A ja Dawid Canfield. - Przedstawił mu się, choć

był przekonany, że wszyscy tu wiedzą, kim jest.

- Dare prosił, bym nauczył pana chwytów i zasad.

Dawid zawahał się. Spojrzał w stronę braci McLa-

chlanów.

- Dare naprawdę gra fair - rzucił Patrick, jakby

czytając w jego myślach.

Dawidowi nagle przyszło do głowy, że nie bardzo

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

91

rozumie, dlaczego ma walczyć z tym mężczyzną

o kobietę, której właściwie nie chce. Ale zaraz stanęła

mu przed oczami ręka Dare'a we włosach Raven.

Jedwab i żelazo. Nie! Nigdy! Słowa te przeszyły mu

czaszkę.

- Niech pan przejdzie tu na bok, pokażę panu parę

chwytów.

Szkolenie trwało krótko. Patrick nie tracił na darmo

słów i był świetnym nauczycielem. Na koniec pozwolił

sobie na ocenę możliwości Dawida.

- Brak wprawy może pan nadrobić siłą i deter­

minacją - powiedział z uśmiechem. - Sam fakt, że się

pan tu zdecydował stawić, mówi za siebie. Niech pan

tylko nie popełni błędu i nie zlekceważy Dare'a. To

naprawdę twardy facet. Gdyby było inaczej, nie

wszedłby w posiadanie tych rozległych terenów. No to

powodzenia - rzucił ze szkockim zaśpiewem.

Dawid nie miał czasu zastanawiać się nad uwaga­

mi rudowłosego Szkota, bo zanim się zorientował,

już stał naprzeciw Dare'a, otoczony kołem ludzi.

Uścisnęli sobie ręce, skinęli głowami i walka się

zaczęła. Ramiona się zwarły, mięśnie napięły, stopy

szukały oparcia. Ciało ocierało się o ciało, siła

przeciwstawiała się sile, wprawa walczyła z deter­

minacją. Zęby Dare'a błysnęły w uśmiechu. Dawid

wiedział, że ten uśmiech wyraża czyste zadowolenie

z walki.

Zmagali się ze sobą jakiś czas, kiedy doszło do

patowej sytuacji, do wyczerpania. Potem błąd, nie­

właściwe obliczenie szans, porażka. Dawid zbyt późno

zdał sobie z tego sprawę. Poczuł mocny chwyt Dare'a,

jego oddech na swojej twarzy i nagle z dzikim okrzy­

kiem przeciwnik powalił go na ziemię. Zabrakło mu

background image

92 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

tchu w płucach, zakręciło się w głowie. Leżał bez

ruchu, słyszał tupot kroków.

Dare ciężko oddychając, cały błyszczący od potu,

patrzył z góry ze stoickim spokojem na Dawida.

Uśmiechnął się i pomógł mu się podnieść.

- Dobra robota, Canfield. - Pochylił się, chwycił

koszulę i buty Dawida i rzucił: - Bądź dzisiaj wieczo­

rem na rozgrywkach o główną piłkę.

- W programie napisano, że wstęp tylko za za­

proszeniami.

- Więc czuj się zaproszony. - Brzmiało to bardziej

jak rozkaz niż zaproszenie.

- Dlaczego?

- Bo Raven się ucieszy - odparł krótko Dare

i ruszył przed siebie.

- Ale nie będę w spódnicy! -wrzasnął za nim Dawid.

- Może tym razem nie, ale następnym na pewno!

- zawołał odwracając się Dare.

- Nie będzie następnego razu.

- Naprawdę?

- Za kilka tygodni wyjeżdżam z doliny.

- No to większy z ciebie głupiec, niż myślałem.

- Nie jestem głupcem, McLachlan.

- Każdy mężczyzna, który decyduje się odejść od

Raven, jest głupcem. -I Dare na dobre odwrócił się

i ruszył przez łąkę, by po chwili zniknąć między

namiotami.

Dawid patrzył, nieporuszony, w stronę wzgórza,

gdzie tłum się przerzedzał. Szukał wzrokiem Raven,

lecz już jej tam nie było. Pozostał więc sam, by

przemyśleć to, co mówili Patrick i Dare.

Dawid stał w mroku i nasłuchiwał. Grano na

przemian utwory stare i nowe. Od czasu do czasu

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 93

odzywały się dudy, lecz przeważnie muzyka była

spokojna, powolna, rytmiczna. Nie miał zamiaru tu

przychodzić, liczył tylko, że znajdzie Simona i potem

razem znikną. Tymczasem złapał go Jamie i w imieniu

Dare'a zaproponował pokój, w którym najpierw

mógłby się przebrać przed balem, a potem spędzić noc.

Dawid przyjął propozycję, tłumacząc się sam przed

sobą, że będzie miał gdzie porozmawiać spokojnie

z Simonem. Tymczasem Simon odleciał już prywat­

nym odrzutowcem do Waszyngtonu. Dawid krążył

więc i przypatrywał się balowi i uroczystościom.

Raven nietrudno było znaleźć. Cały czas pozo­

stawała duszą towarzystwa. Promieniowały od niej

pogoda i spokój. Nie było mężczyzny, który by nie

chciał chwycić jej za rękę i ucałować w policzek.

Najpierw poprosił ją do tańca Ross McLachlan,

potem Jamie, później Patrick McCallum. Ten rudzie­

lec trzymał ją o wiele za blisko i zbyt intensywnie się

w nią wpatrywał.

Odwrócił od niej wzrok, był wściekły, chociaż bez

przerwy powtarzał sobie, że Raven nic dla niego nie

znaczy. A kiedy zatańczył z nią Dare, Dawid poczuł, że

dławi go ślepa zazdrość.

W ramionach Dare'a wyglądała jak klejnot. Ubra­

na była w wąską suknię w kolorze ciemnoczerwonym,

która połyskiwała jak ogień. Włosy miała rozpusz­

czone i na końcu spięte czymś ozdobionym jedwabną

różą. Kwiat kołysał się na plecach w rytm ruchów jej

szczupłego ciała. Kiedyś miał to ciało dla siebie, miał

całą Raven.

Dare pochylił głowę i zaczął coś do niej szeptać,

a potem roześmiał się i okręcił ją wkoło. Jej wzrok

napotkał spojrzenie Dawida.

background image

94 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

Policzki jej płonęły, oczy błyszczały. Była pełna

uroku. Iskrzyła się jak gwiezdny pył, który zniknie

wraz ze świtem. Dawid poczuł, że musi jej dotknąć,

wziąć w ramiona, zanim świt mu ją zabierze. Wstąpił

z mroku na parkiet, niemy, rozpalony. Wydawał się

wyższy, potężniejszy. Raven przyciągała go jak mag­

nes.

Kameleon ze Straży jeszcze nigdy tak nie rzucał się

w oczy ani nie kroczył przed siebie w takim zapamięta­

niu. Wiedział tylko jedno: że potrzebuje Raven.

Tańczący rozstępowali się, oglądali za nim. Szedł

rozkołysanym krokiem, powoli, specjalnie przedłuża­

jąc tę chwilę, wpatrzony w Raven. Nagle poczuł jej

zapach. Woń polnych kwiatów. Będzie ją pamiętał aż

do śmierci.

Nie miał pojęcia, kiedy Dare usunął się na bok, lecz

nagle Raven znalazła się w jego ramionach i muzyka,

która przycichła, zabrzmiała znowu. Ręka Raven na

jego ramieniu i karku promieniowała ciepłem, ciało

przylgnęło do niego, kroki współgrały rytmicznie

z jego krokami. Głowę miała podniesioną, szyja

i rowek między piersiami nęciły, spojrzenie było ciem­

ne i głębokie.

Ledwie muskali stopami parkiet. Ramiona splecio­

ne, ciała jak zrośnięte, oczy wyrażały to, czego nie

mogły wyrazić usta. Łączył ich każdy krok, każdy

oddech. Zatracił się w niej zupełnie. Wszystkie myśli,

wszystkie uderzenia serca należały do niej, muzyki nie

słyszał, tylko czuł.

Palce Raven wplątały się w jego włosy, były jak

naelektryzowane. Hipnotyzowała go spojrzeniem, usta

miała rozchylone. W milczeniu kryła się namiętność.

Chciał przyciągnąć Raven jeszcze bliżej i uwolnić

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 95

narastające w nim pożądanie pocałunkiem. Chciał

całować ją aż do bólu. Pragnął czuć jej ciało wtopione

w swoje, słyszeć jej szept.

Muzyka ucichła. Stali spleceni ramionami, patrząc

sobie w oczy. Taniec się skończył.

Westchnął głęboko, podniósł rękę i przesunął kciu­

kiem po jej policzku. Rzęsy Raven zatrzepotały,

powieki przymknęły się, ale zdołał uchwycić wyraz jej

oczu, w których dostrzegł ból. Niewielka odległość

między nimi stała się przepaścią.

Stał jak wrośnięty w ziemię. Kiedy znów podniosła

oczy, zobaczył w nich odwagę i siłę. Uśmiechnął się

gorzko i odszedł.

Raven patrzyła, jak przeciska się przez tłum z różą

z jej włosów zgniecioną w garści. Znów zabrzmiała

muzyka, Dare był już obok i wziął ją w ramiona.

Popatrzył na nią ze współczuciem, pogładził ręką po

włosach i przytulił jej głowę do swego ramienia.

Była pełnia. Dawid chodził wzdłuż brzegu jeziora.

Powietrze było parne, lecz od czasu do czasu chłodniej­

szy powiew poruszał opadłe liście pobliskiej topoli.

Miały kolor słońca. Tak babie lato zwiastowało nadej­

ście jesieni.

Niedługo umrą ukochane przez Raven polne kwia­

ty. Piękne kwiaty o brzydkich nazwach, które dopiero

ona nauczyła go rozpoznawać. Patrzył na jej dom, na

migocące w nim światło. Ilu rzeczy go nauczyła? Jak to

zrobiła, że w ciągu tych kilku błogich, szczęśliwych dni,

jakie spędzili razem, udało jej się tak go zawojować?

Kiedy siadywał w jej pokoju i milcząc patrzył, jak

dzięki niej na płótnie ożywają kwiaty, coś w niej jakby

go wołało. Było to coś silniejszego niż zwykła namięt-

background image

96 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

ność. Coś, czego nigdy nie znał. Spokój, honor,

zadowolenie. I coś, co najbardziej go przerażało.

Miłość. Co wiedział o miłości? Co chciał o niej

wiedzieć?

- Nic! - wykrzyknął nagle do siebie i nawet sam

usłyszał w tym fałsz.

Tak było kiedyś. Kiedyś nienawiść do Helen Lan-

don była większa niż wdzięczność za jej poświęcenie,

którego nie chciał.

Nagle uświadomił sobie całą prawdę. Wcale nie

nienawidził Helen Landon, nienawidził tylko swojej

obojętności, tego, że nie zależało mu na tej kobiecie.

Nienawidził żalu, który krył się w ciemnych zakamar­

kach jego umysłu.

Kiedyś potrafił bardzo głęboko ukrywać swoje

uczucia. Lecz z Helen Landon nie poszło mu tak łatwo.

Zmarłą pamiętał nawet lepiej niż żywą. Jej śmierć

spotęgowała poczucie winy i poruszyła wspomnienia,

których cienie udało mu się uśpić. Działał irracjonal­

nie, chciał dzięki zemście zabić swoje własne wyrzuty

sumienia. Dzięki zemście, która okazałaby się tragedią

- gdyby nie Simon.

Simon, przyjaciel i mentor, wysłał swojego oszalałego,

rannego agenta do jedynej osoby, która mogła pomóc.

- Raven. - Dawid odwrócił się.

Światło w jej domu wciąż się paliło, jak co wieczór

do późna. Od czasu balu zawsze kładła się późno. Na

pewno usiłuje uporać się ze swoimi problemami lepiąc

różne przedmioty z gliny. Z problemami, których jej

przysporzył.

Skąd w niej tyle mądrości? Jaki ból kryje się pod tym

spokojem? Co wydarzyło się w jej życiu, co dało jej tę

siłę i odwagę? Wtargnął do tej doliny jak barbarzyńca,

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

97

wziął sobie jej współczucie, jej serdeczność, nawet ją

samą, i rzucił to wszystko z powrotem jej w twarz. Ze

strachu przed uczuciem. A przecież naprawdę mu na

niej zależało. W czasie tańca rwał się do niej każdym

nerwem, chciał, by taniec trwał w nieskończoność,

chciał ją zatrzymać przy sobie na zawsze.

Lecz muzyka ucichła i chwila, która miała trwać

wiecznie, minęła. Wtedy właśnie, kiedy tak stał w tłu­

mie tancerzy, dostrzegł pustkę swojego życia i swojej

przyszłości.

A teraz nie potrafił sobie wyobrazić życia bez

wzruszeń i bez uczuć. Ta ponura wizja była bardziej

nieznośna niż wizja bólu związanego z miłością. Dzięki

Raven zaczęły się rozpadać w pył mury obronne, jakie

zdołał zbudować idąc przez życie. Zaczęły się też

rozmywać wspomnienia. Jedne niosły mu ulgę, inne

dręczyły go w nocy. Potrzebował snu, lecz bał się

sennych koszmarów. Kiedyś były to tylko koszmary

umęczonej podświadomości, teraz oczyszczała się jego

dusza. Bał się nocy, lecz wiedział, że ona go uzdrowi.

Uzdrowi, ale za późno. Przecież wyrządził krzywdę

Raven.

- Mogę ją mimo wszystko przeprosić-mruknął do

siebie zapominając, że tacy dranie jak Dawid Canfield

nie mają zwyczaju przepraszać. Ruszył przed siebie,

wpatrzony w światło palące się w jej oknie.

Raven siedziała przy stoliku i coś lepiła. Ubrana

była w sportowe spodnie i bluzkę z jakiegoś surowego

materiału, obszytą grubą koronką. Była zupełnie

skoncentrowana na pracy, świat dla niej nie istniał.

Dawid stanął w otwartych drzwiach poza kręgiem

światła i czekał, aż Raven wyczuje jego obecność.

background image

98 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

Ruchy jej rąk spowolniały, palce zamarły. Przeniosła

ręce z formowanego naczynia i położyła na kolanach.

Była opanowana, zbierała się na odwagę, aż w końcu

podniosła wzrok ku niemu. Nie dała po sobie poznać,

że jest zaskoczona.

Taniec na balu, kiedy oboje uparcie milczeli, ozna­

czał koniec, pożegnanie. A jednak Dawid wciąż był

tutaj. Minęły przecież długie tygodnie, kiedy żyli obok

siebie, rzadko w ogóle się widując. Widziała na jego

twarzy zmęczenie. W końcu dolina nie okazała się dla

niego łaskawa. Z pewnym żalem pomyślała, że może

powinna jednak poprosić Simona, by go odwołał.

Lecz mimo zmęczenia coś w nim płonęło.

- Pozwoliłaś, żebym ci mówił te okropne rzeczy

- odezwał się niespodzianie. - Nigdy nie próbowałaś

niczemu zaprzeczyć.

- A co by to dało, gdybym próbowała?
- Oskarżałem cię, że wiedziesz puste życie, że

zamykasz się tutaj, że jesteś egoistką.

- To nie ma znaczenia.

- Pozwoliłaś, żebym wierzył...

- Wierzyłeś w to, co chciałeś.

- Powinnaś mi wyjaśnić.

- Byłeś dla mnie zwykłym nieznajomym.

- Ale teraz już nie jestem.

- Co chcesz wiedzieć?

- Jak to się stało, że Raven McCandless stała się

taką kobietą, jaką się stała.

Siedziała sztywno wyprostowana. Nie wolno jej

było ani odrobinę zmięknąć, bo będzie zgubiona.

Milczenie się przedłużało. Dawid splótł ręce na pier­

siach, co oznaczało, że czeka na jej odpowiedź.

- To przykra historia - odezwała się w końcu.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 99

- Nie szkodzi, słyszałem różne przykre historie.

Raven westchnęła. Rzadko opowiadała o swoim

życiu. Było zbyt bolesne. Nie potrafiła jednak od­

mówić Dawidowi.

- McCandless to szacowne nazwisko. Przez jakiś

czas uważałam, że nie zasługuje na to, by je nosić. Nikt

nie powinien nosić nazwiska tych, do których śmierci

się przyczynił.

Oczekiwała, że na jego twarzy wyczyta wyraz

zdumienia czy obrzydzenia, lecz Dawid tylko spytał

beznamiętnie:

- To znaczy, twoich rodziców?

- I dwóch młodszych braci.

- Raven, przecież nie zabiłaś swojej rodziny. -Wie­

rzył absolutnie w to, co mówi.

- Ale przez długi czas czułam się odpowiedzialna za

śmierć moich bliskich. Dla czternastoletniej dziew­

czyny było to jednoznaczne.

Odważyła się spojrzeć na niego i ku swojemu

zdumieniu stwierdziła, że Dawid stoi tak, jak stał

i czeka na dalszy ciąg opowieści. Nie miała wyboru.

Chciał usłyszeć wszystko.

Nie zaproponowała mu, by usiadł, tylko zaczęła

cicho opowiadać o tym, o czym wiedzieli tylko Rhea

McKinzie i Simon.

- Mój ojciec nazywał siebie nauczycielem. Miał

różne tytuły i stopnie naukowe, ale sam uważał się

przede wszystkim za męża, ojca i nauczyciela. Chciał,

by jego rodzina poznawała świat.

Mieszkaliśmy więc w Szkocji, Francji, Austrii i in­

nych krajach. Ojciec wykładał tam na uniwersytetach.

Mieliśmy pieniądze. Nie za dużo, by można nas było

uważać za bogaczy, ale i nie tak mało, by mieć kłopoty.

background image

100

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

Nu tym polegał cały problem. Życie nasze nie

było zbyt uporządkowane, więc posiadane przez nas

fundusze zaczęły budzić wątpliwości. Ojciec stał się

podejrzany. Jakaś dziwna sekta religijna działająca

w stanie, w którym akurat mieszkaliśmy, zaczęła

uważać go za szpiega. Może ojciec i wykonywał

czasami jakieś zlecenia naszego rządu, a może nie.

Jakkolwiek było, nigdy by nas nie narażał na niebez­

pieczeństwo.

- Dla fanatyków religijnych najdrobniejsza inge­

rencja w ich sprawy jest traktowana śmiertelnie powa­

żnie - wtrącił Dawid.

Była to prawda, która zbyt późno stała się oczywis­

ta. O wiele za późno.

- Jechaliśmy na wakacje. Mój brat Douglas wybrał

sobie w prezencie na dziesiąte urodziny wyjazd na

narty. Już prawie ruszaliśmy samochodem na lotnisko,

kiedy nagle uprzytomniłam sobie, że zapomniałam

książki, którą chciałam przeczytać w samolocie. Wszy­

scy czekali w samochodzie, ja wróciłam do domu.

Jamie, który miał dopiero dwa lata, niecierpliwił się

i krzyczał, bym się śpieszyła.

Słońce świeciło jasno jak co dzień. Mama się śmiała.

Douglas robił bardzo ważne miny. Tata przekręcił

kluczyk, by włączyć silnik. Jamie znów mnie zawołał.

Nie wymawiał „r", więc brzmiało to Waven. Po raz

ostatni, bo nagle wszystko się skończyło.

- Aha, Jamie - szepnął Dawid i Raven natychmiast

się zorientowała, skąd w niej tyle sympatii dla Ja-

mie'ego McLachlana. Bo gdyby brat Raven żył, byliby

teraz obaj w tym samym wieku.

Podeszła do okna. Noc doskonale odzwierciedlała

jej nastrój. Stare drzewa wystrzelały w ciemne niebo

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 1 0 1

niby czarne strzępiaste iglice, a przepastna ciemność

pod nimi była nieprzenikniona jak jej dusza.

- Kiedy oprzytomniałam, leżałam na plecach. Do­

koła sypało płatkami, jak myślałam, śniegu. Byłam

pewna, że jesteśmy już w Szwajcarii. Lecz było gorąco,

za gorąco. Bolała mnie twarz i plecy. Chciałam wstać,

ale nie mogłam. Leżałam w śniegu. Po chwili uprzyto­

mniłam sobie, że to wcale nie śnieg. Potem usłyszałam

ich krzyki.

Umilkła, bo Dawid ujął ją za rękę, obrócił ku sobie

i wziął w ramiona. Szeptał coś uspokajająco i czule.

Jego dłoń przynosiła jej ukojenie, otuchę. Po chwili

wyswobodziła się z jego objęć i blado się uśmiechając,

znów się odwróciła i zaczęła wpatrywać w ciemność za

oknem.

- Kiedy bomba wybuchła, ojca odrzuciło daleko,

ale pozostali... - Przełknęła nerwowo ślinę. - Żaden

z lekarzy nie chciał wierzyć, że to możliwe, ale tata

czekał, aż pojawi się Simon. Dopiero kiedy Simon mu

przyrzekł, że się mną zaopiekuje, tata umarł. - Raven

zaczęła nerwowo szarpać koronkę przy rękawie.

- Wszyscy umarli: mama, bracia, ojciec.

- Simon przywiózł cię tutaj do swojej matki.

- Kiedy już mogłam odbyć podróż. Przez jakiś czas

było to niemożliwe. Byłam poparzona, doznałam

wstrząsu, przygniatało mnie poczucie winy.

- Gdybyś umarła razem z nimi, nic by to nie

zmieniło. Jeśli cokolwiek myśleli w ostatniej chwili, to

na pewno cieszyli się, że ocalałaś.

- Teraz też tak uważam, ale dojście do tego zajęło

mi sporo czasu. Lekarze pragnęli umieścić mnie w szpi­

talu. Simon nie chciał nawet o tym słyszeć. Wciąż

powtarzał, że potrzebuję tylko czasu i towarzystwa

background image

1 0 2 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

Rhei. Niełatwo ustąpili, ale był uparty. - Uśmiechnęła

się, lecz jej oczy nie zmieniły wyrazu. - Jeżeli Simon

uważa, że ma rację, nic go nie przekona.

- Ale oboje możemy za to tylko podziękować Bogu.

Jak gdyby nie słysząc tego, co powiedział, zaczęła

opowiadać o Rhei.

- Była już bardzo starą kobietą, bo Simona urodzi­

ła mając czterdzieści lat. Była silna i taka mądra.

Z żelazną konsekwencją i nieskończoną cierpliwością

pracowała nade mną, bym w końcu uwierzyła, że to nie

grzech przeżyć swoją rodzinę. To był pierwszy krok,

najtrudniejszy. Potem mnie przekonała, że najcenniej­

szym podarkiem jest miłość pozbawiona egoizmu

i poczucia winy. Dzięki niej zrozumiałam, że miłość

można dawać nie oczekując wzajemności. Nawet

wtedy należy ją cenić i pielęgnować jak największy

skarb. Ty nazwałeś miłość obciążeniem, zbędnym

poświęceniem, marnotrawstwem. Przez długi czas by­

łam tego samego zdania. Teraz wiem, że to nieprawda.

Nikogo do siebie nie dopuszczałam. Nikogo, choć

Rhea usiłowała mnie przekonać, że powinnam. W któ­

rymś momencie chciałam uciec od jej prawd, wyjecha­

łam z tych gór i przez jakiś czas mieszkałam w pewnej

wiosce w południowej Arizonie.

- W południowej Arizonie nie pada śnieg - zauwa­

żył.

Ta uwaga wcale nie zdziwiła Raven. Dawid miał

w sobie więcej serdeczności i intuicji, niż sam siebie o to

podejrzewał. Wiedział, że kiedy padałby śnieg czy wiał

górski wiatr, ona kojarzyłaby je z popiołem i jękami

swojej rodziny.

- Wróciłam do domu, kiedy Rhea się rozchorowa­

ła. Wtedy już wiedziałam, że wędrując po świecie

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 103

nigdzie nie znajdę spokoju, że chcę mieszkać tu, w tych

górach. Od czternastego roku życia nie płakałam,

nawet wtedy, kiedy straciłam Rheę. Nie potrafiłam

płakać, ale znalazłam w sobie siłę.

- A kiedy pada śnieg i wieje wiatr?

- Daję sobie jakoś radę. A kiedy jest mi trudno,

mam Dare'a.

- Aha, Alisdaira McLachlana. - Dare był zawsze

blisko, kiedy go potrzebowała. Dawid poczuł, że jest

mu za to wdzięczny. — To twój przyjaciel.

- I tylko przyjaciel. - Była zadowolona ze zmiany

tematu. - Po skończonych rozgrywkach było mu

przykro, że się tak zachował. Po prostu wstąpił w niego

diabeł i chciał, byś myślał, że coś nas łączy. Potem

uprzytomnił sobie, że właściwie czuje do ciebie sympatię

i chciał ci zrekompensować swoje postępowanie zapro­

szeniem na bal.

- Nie rozumiał, że jeśli chodzi o nas, już było za

późno.

- Teraz już rozumie. - Miała na myśli to, że Dare

zna już jej tajemnicę.

- Nie wiedziałem.

Przez jedną szaloną chwilę miała wrażenie, że

Dawid czyta w jej myślach, lecz potem uprzytomniła

sobie, że na pewno ma na myśli to, że straciła rodzinę.

- A skąd miałeś wiedzieć?

- Powinienem domyślić się, że nie jesteś taka, jaką

próbowałem cię odmalować. Do diabła.- Przesunął,

sfrustrowany, dłonią po włosach. -Kiedy pozwalałem

sobie na uczciwość przed samym sobą, wiedziałem, że

jesteś najlepszą, najmniej samolubną istotą, jaką w ży­

ciu znałem.

Przyszedł, by ją przeprosić, lecz było już za późno

background image

104 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

lub za wcześnie. Mógł jej tylko tyle powiedzieć, że

Simon miał rację, kiedy go tu przysłał.

- Niedługo stąd wyjeżdżam. Chyba Simon też

będzie zdania, że dobrze wykorzystałem ten czas. Nie

wrócę z pustymi rękoma. Zabiorę to wszystko, czego

się od ciebie nauczyłem. - Raven potrząsnęła prze­

cząco głową, lecz on nie przyjął do wiadomości jej

sprzeciwu. - Nauczyłem się, że miłość oznacza nie

tylko gniew, ale również radość. Że sama dla siebie jest

karą i nagrodą. Już wiem, że prawdziwa miłość nie

oczekuje niczego w zamian. Ale przede wszystkim

nauczyłem się tego, że ci szczęśliwcy, którzy ją spotkają

i mogą liczyć na wzajemność, doznają specjalnej łaski.

Boże, dopomóż, przecież tak chciał wziąć ją w ra­

miona, oddałby za to duszę, żeby móc jej dać siebie, nie

tylko piękne słowa. Zacisnął dłonie.

- Przez ten czas tu, w tej dolinie, nauczyłem się

więcej o miłości niż przedtem przez całe życie. - Do­

tknął lekko jej ramienia. Miała pochyloną głowę,

włosy zakrywały jej prawie całą twarz. - Simon okazał

się mądrzejszy, niż myślałem.

Raven odprowadzała go do drzwi. Zanim wyjdzie

stąd na dobre, musi mu coś powiedzieć.

- Dawidzie, miłość to też przebaczenie. Nawet jeśli

przebaczenia nie oczekuje.

Usłyszała głębokie westchnienie Dawida. Chwilę

później była już sama.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Nie! - Dawid podskoczył i usiadł na łóżku wśród

zgniecionych prześcieradeł i poskręcanych koców.

- Nie! - wykrzyknął znowu, wpijając palce we włosy,

by przepędzić senne koszmary.

Odkąd przyjechał do doliny, rzadko kiedy coś mu

się śniło, lecz teraz przez cały tydzień od balu po

rozgrywkach miewał koszmarne sny co noc. Co noc

wędrował pośród brudu, nędzy i głodu, sam przez nie

nie tknięty, ale też niezdolny pomóc innym. Śniła mu

się też zdrada kobiety, która nie miała twarzy. Wołała

go, lecz nie odpowiadał. Cierpiała, a jednak nie

próbował jej pomóc.

W końcu zobaczył jej twarz. Była to twarz Raven,

obsypana popiołem przypominającym brudny śnieg.

Twarz Raven, nie Helen Landon. Raven, co przeżyła

tragedię, po której stała się silna wewnętrznie i spokoj­

na.

Raven, która nigdy przedtem nie kochała żadnego

mężczyzny...

Wyciągnął papierosa z pogniecionej paczki leżącej

na stoliku przy łóżku. Ręce mu się trzęsły. Oparł się

o drewniane wezgłowie i przymknął oczy. Lecz nie

potrafił wyciszyć siebie.

Kobieta we śnie przyszła do niego, do prawie

takiego samego pokoju jak ten, i dała mu najcenniejszy

background image

106

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

dar - siebie. Jemu, a nie Dare'owi McLachlanowi,

który istniał w jej życiu prawie od zawsze, który

pomagał jej w potrzebie. Nie ofiarowała siebie też

Patrickowi McCallumowi, który każdej kobiecie mógł

zawrócić w głowie.

Ona mnie kocha.

Usłyszał te słowa jak szept własnego umysłu. Echo

tego, o czym od dawna wiedział. Podobnie było

z polnymi kwiatami: nie widział ich, póki mu nie

zwróciła na nie uwagi. Ona mnie kocha.

A miłość nigdy nie jest marnotrawstwem.

Wyskoczył z łóżka. W lewej ręce trzymał zapom­

nianego papierosa, w prawej różę, którą miała we

włosach. Odruchowo chwycił ją ze stolika. Leżała na

nim od pamiętnego wieczoru, kiedy odbył się bal.

Ten kwiat był jak klejnot w jego dłoni, przypominał

mu jedwab jej skóry. Przypomniał sobie, jak ich kroki,

ich ciała zlały się w jedno. Przypomniał sobie jej

wpatrzone w niego oczy, lecz przede wszystkim tę

trzymaną na uwięzi namiętność. Raven czekającą na

jego dotyk, jego pocałunek. Tylko jego.

- Dobry Boże, ona mnie kocha!

Miłość oznacza wybaczenie.

Był już prawie przy drzwiach, kiedy uświadomił

sobie, że wciąż trzyma w ręku różę i że jest nagi. Kiedy

indziej może by się nawet uśmiechnął na myśl o od­

wiedzinach nago u pięknej kobiety. Zgniótł nie wypa­

lonego papierosa w popielniczce i chwycił rzucone na

krzesło spodnie. Wciągnął je na siebie, uznając, że

zbędne mu są koszula i buty.

Zegar w bibliotece wybił drugą nad ranem. Wyszedł

na ganek.

Ciemno, wszędzie absolutnie ciemno. W domu Ra-

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

107

ven też. Po raz pierwszy od wielu tygodni nie praco­

wała do późna. Na niebie ani śladu księżyca, który

mógłby chociaż smużką oświetlić mu drogę do niej.

Ogarnęło go uczucie bezradności. Pragnął iść do

Raven, obudzić ją. Kochać się z nią. Lecz nie mógł. Po

raz pierwszy od długich tygodni zaznawała potrzeb­

nego jej snu. Uderzył ręką w balustradę.

- Głupiec ze mnie!

Głos poniósł się w noc, nie było nikogo, kto mógłby

zaprzeczyć. Okna domu Raven patrzyły na niego

pustymi oczodołami, bez zachęty. Raven pewnie cze­

kała, aż uznała, że to bez sensu. Było już za późno.

Dawid wiele razy zamykał dzielące ich drzwi, ona

nigdy. Dzisiaj zrobiła to po raz pierwszy. Ciemny dom

był jak ostateczne zakończenie. Dawid poczuł wstrzą­

sający nim dreszcz.

Boże! Ale z niego głupiec! Może to coś między nimi,

cokolwiek to było, nie trwałoby wiecznie. Może zbyt

się różnili, żeby to mogło trwać w nieskończoność.

Lecz miałby przynajmniej piękne wspomnienia. Teraz

nie miał nic.

Nic.

Stał na schodach chory, oszołomiony, rwał się, by ją

obudzić. I poprosić o jedną chwilę. Nie byłby zachłan­

ny. Pragnął teraz tak niewiele, chciał być z nią tylko

przez chwilę. Potem odszedłby z jej życia, stałby się

dzięki niej silniejszy, a ona znów mogłaby kogoś

pokochać.

Odezwał się jakiś nocny ptak, otrzymał odpowiedź,

Dawid odwrócił się na pięcie i już wszedł do domu,

kiedy nagle usłyszał plusk wody w jeziorze. Obejrzał się

trzymając jeszcze rękę na klamce i czekał. Co to mogło

być? Jakiś myśliwy polujący w nocy? Ale dźwięk był

background image

1 0 8 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

rytmiczny, Potem na chwilę ucichł i Dawid pomyślał,

że być może jest to złudzenie.

Lecz znów rozległ się plusk. Dojrzał leniwą falę na

wodzie. Raven. To Raven pływa w swoim ukochanym

jeziorze.

Ruszył wyboistą ścieżką jak lunatyk. Wiatr kołysał

koronami drzew. Smukłe sosny falowały rytmicznie.

Nad szczytem góry przecięła niebo błyskawica, obiecu­

jąc deszcz. Dawid rejestrował to wszystko, lecz nie było

to dla niego ważne. Liczyła się tylko Raven.

Potknął się o kamień, a Robbie i Kate natychmiast

wyskoczyły z krzaków. Robert Burns to ulubiony

poeta Raven, a Katharine Hepburn to jej ulubiona

aktorka. Wierni przyjaciele, zawsze na straży.

Nie widział tego, lecz był pewien, że oba psy

machają krótkimi ogonami i nadstawiają uszu. Choć

nigdy specjalnie się z nim nie przyjaźniły, widząc

jednak, że Raven go akceptuje, pogodziły się z jego

obecnością. Stanowiły jej cień, zawsze były przy niej.

Stał pod drzewem, jak za pierwszym razem, kiedy

zjawił się w dolinie. Kate podeszła do niego, ob-

wąchała mu rękę i czekała, aż podrapie ją za uchem.

Potem przyszedł Robbie, lecz jak zwykle stał z boku,

nieskory do proszenia o pieszczoty. Dawid uśmiechnął

się ponuro. Czy wszystkie samce są do siebie podobne?

Czy samiec musi zawsze udawać, że nie potrzebuje

miłości?

- Głupcy z nas, Robbie. Wielcy, niezdarni głupcy.

Rozległ się plusk wody przy brzegu. Nadszedł czas.

Raven była blisko. Wyszedł z zarośli. Przed nim

rozciągał się brzeg jeziora. Zobaczył ją tuż obok, jak

chwyta się rękami pomostu i wynurza ociekając wodą

po kąpieli w głębinach jeziora.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

109

Wyciągnął do niej rękę i czekał niepewny, sprag­

niony na jej dłoń. Patrzyła na niego przenikliwie.

W końcu puściła się desek pomostu i podała mu dłoń,

zacisnęła palce.

Wciągnął ją na pomost. Spływały z niej strumienie

wody. Była naga. I piękniejsza niż zwykle. Nie powie­

dział ani słowa. Mógł ją tylko przytulić, upajać się

dotykiem jej krągłych piersi, bliskością jej ciała, które

kiedyś już do niego należało.

- Miałam nadzieję, że przyjdziesz. - Jej słodki,

ciepły oddech na jego ramieniu przyprawiał go

o dreszcz.

- Myślałem, że jest już za późno - szepnął ze

strachem.

- Nigdy nie jest za późno.

- Ale u ciebie w domu nie pali się światło.

- Mogłeś przyjść do mnie po ciemku.

- To właśnie zrobiłem. Przedarłem się przez moje

własne piekło i ciemności.

Odsunęła się lekko, zapominając o swojej nagości,

myślała tylko o Dawidzie. Wyglądał mizernie, lecz

czuła, że zaczyna chyba odzyskiwać spokój.

- I co teraz, Dawidzie?

Noc zarzucała półprzezroczysty welon, droczyła się

z nim zasłaniając nagość Raven, a chwilę potem nie

broniła mu jej widoku.

- Skończyłem z tym. Uporałem się w końcu ze

wspomnieniami o Helen Landon. -A po chwili dodał:

- Miłość to dar. - Wyraził to podobnie jak kiedyś

Raven, lecz własnymi słowami, dzięki czemu za­

brzmiało to prawdziwie. - Może niekoniecznie musi

być odwzajemniona, grunt, żeby ją zachować jak

skarb. - Dotknął jej twarzy, przesunął palcami po

background image

1 1 0 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

policzku, pogładził usta. - Simon to czarodziej. Wy­

czarował Raven.

- Naprawdę czujesz się dobrze? - spytała drżąc.

- Cudownie, nigdy w życiu tak się nie czułem

- powiedział cichym i miękkim głosem. - Jeżeli na­

prawdę nie jest za późno.

Wyczuwała w jego głosie siłę i pragnienie. Pochyliła

się, schwyciła jego dłoń i ucałowała jej zagłębienie.

- Kochajmy się, Dawidzie, tutaj, nad jeziorem,

gdzie się spotkaliśmy po raz pierwszy.

- Ale jest ci zimno. Cała drżysz.

- To nie z zimna. Możesz przecież mnie ogrzać.

Postaraj się, by ta noc była jeszcze piękniejsza.

- Zbiera się na deszcz.

- Ale jeszcze nieprędko będzie padać - mruknęła

przysuwając się do niego, pozwalając się objąć, wie­

dząc, że jego opór to tylko dowód pragnienia. Prag­

nienia, by przedłużyć tę chwilę, po której spełnienie

będzie jeszcze piękniejsze. Przylgnęli do siebie i znów

szepnęła: - Jeszcze długo nie będzie padać.

Kiedy Dawid się obudził, noc była pogodna. Księ­

życ wyjrzał zza chmur i oświetlał ich, jakby dając swoje

błogosławieństwo. Wiatr nie poruszał już koronami

drzew, lecz owiewał ich nagie ciała.

Dawid patrzył na śliczną kobietę śpiącą w jego

ramionach. Jej śniada, złota skóra na tle jaskrawego

prześcieradła kąpielowego, na którym leżeli, wydawa­

ła się jeszcze gładsza. Raven to uosobienie honoru,

dobra i spokoju, a zarazem namiętności, zapierającego

dech pożądania. Nie rozumiał, jak można pogodzić

spokój z namiętnością. Podobnie jak po przypływie

morza czy burzy w ukochanych górach Raven, po

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 1 1 1

zawierusze następowała cisza, pora, kiedy mógł ją

trzymać w ramionach i napawać się jej widokiem.

Raven o włosach ciemnych jak noc i duszy jasnej jak

promień, egzotyczny kwiat.

Mógłby tak bez końca patrzeć na nią, jak śpi,

mógłby bez końca napawać się tą chwilą wytchnienia.

Bo była jak gwiezdny pył, który się rozwiewa. W gó­

rach jednak zagrzmiało, grzmot przetoczył się teraz już

zupełnie blisko. Za chwilę lunie deszcz.

Wypuścił ją z objęć, ukląkł nad nią i wziął na ręce.

Kiedy wstawał, podniosły się też dwa wielkie dober­

many i poszły za nim po pomoście. Obudziła się

i zaspana, z głową przytuloną do jego ramienia,

muskając ustami jego skórę szepnęła z żalem:

- Tak szybko?

- Zmieniamy tylko miejsce. Zaraz zacznie padać

- odparł.

Zatrzymał się na końcu pomostu i obejrzał za siebie.

Nic się nie zmieniło. A był przekonany, że powinno.

Śmieszne! Tak samo śmieszne i nierozsądne jak kocha­

nie się na dworze na twardych, pełnych drzazg des­

kach. Jutro w każdym mięśniu da o sobie znać jego

trzydzieści osiem lat. Ale to będzie dopiero jutro.

O wiele, wiele później, kiedy zaspokoił już swoje

pragnienie, a właściwie nasycił się bez reszty, siedział

na łóżku przyglądając się śpiącej Raven. Chciał zapa­

miętać jak najwięcej szczegółów jej urody. Pasmo

włosów zwijające się nad uchem, kąciki ust unoszące

się we śnie, rowek między piersiami. Kiedy nagle

drgnęła, otworzyła na chwilę oczy i zaniepokoiła się, że

nie ma go przy niej, wyszeptał:

- Jestem tutaj.

Wyciągnęła rękę, by zaprosić go z powrotem do

background image

112

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

łóżka, a kiedy w nim się znalazł, poczuł ukłucie żalu, że

zmarnował tyle czasu. A kiedy pochyliła się nad nim

muskając go zasłoną jedwabistych włosów, pochłonęła

wszystkie jego myśli.

Raven odwróciła się od sztalug i spojrzała Dawido­

wi w oczy.

Wprawdzie przywykła już do tego, że Dawid prawie

bez przerwy patrzy na nią, i upajała się tym, lecz

z drugiej strony nie potrafiła się jeszcze przyzwyczaić,

że ten twardy, brutalny mężczyzna ma w sobie tyle

miękkości. Niepokoił ją. Pod wpływem jego spojrzenia

serce zaczynało jej mocniej bić, a całe ciało pulsować.

Tak reagowała odruchowo, a wolałaby panować nad

sobą i swoją namiętnością. Przez ostatnie trzy tygodnie

pobytu Dawida w dolinie w jej życiu niepokój mieszał

się ze spokojem, czułość z brutalnymi prawdami,

śmiech z bólem. Każde spotkanie natychmiast wy­

zwalało dziką namiętność, zatracali się w miłości.

Trawiło ich pożądanie, tracili wszelki rozsądek. Ciała

się stapiały, łączyły w żarliwym uniesieniu, rozpalały,

wybuchały płomiennym światłem. Miłością.

Nigdy nie doznała uczucia przesytu. Zawsze pozo­

stawało pragnienie nowego zbliżenia, dreszczu oczeki­

wania, wewnętrznego drżenia. Może ten trawiący ją

głód męskiego dotyku był czymś złym czy niewłaś­

ciwym, lecz nie dbała o to. Przeżywała dni oczarowa­

nia, które może nigdy już się nie powtórzą.

Patrzył na nią trzymając na kolanach zamkniętą

książkę. Wyglądał na pozornie opanowanego, lecz cały

był napięty. Spojrzała na niego przeciągle, zachęcająco.

- Co ci jest, Dawidzie? - szepnęła.

- Po prostu lubię na ciebie patrzeć - odparł tak

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

113

cicho, że ledwie go usłyszała. - Nigdy nie znałem takiej

ślicznej i pełnej wdzięku kobiety.

Serce jej przepełnione było po brzegi miłością, tak

bardzo go pragnęła. Czułość w jego oczach dawała jej

tyle szczęścia, że Raven zwróciła ponownie wzrok na

Dawida, jak kwiat odwraca się do słońca. Bo był jej

słońcem.

- Raven - powiedział pieszczotliwie - dałaś mi

spokój, którego nigdy nie miałem.

Uśmiechnęła się radosna, zadowolona, szczęśliwa.

Znał ją teraz, wiedział, jaką poniosła stratę, jakiego

doświadczyła bólu i poczucia winy, jakie miała strasz­

ne dzieciństwo. Lecz po przeżytej tragedii nie stała się

zgorzkniała i pełna nienawiści, wręcz przeciwnie -mia­

ła w sobie szczególną łagodność i współczucie.

Miała w sobie spokój, lecz zapłaciła za to ogromną

cenę. Widział w życiu wiele i uważał się za silnego

człowieka, dopiero jednak kiedy poznał Raven, zro­

zumiał, że prawdziwa siła przetrwania polega na

wybaczaniu. Wybaczaniu sobie tego, że się przetrwało.

Spokój. Podarowała mu spokój, a więc spełniła

prośbę Simona. Człowiek pogodzony sam ze sobą staje

się pełnym człowiekiem, pewnym siebie, mającym do

siebie zaufanie, rozsądnym. A jeżeli ta miłość sprawi jej

ból? Podjęła ryzyko i nigdy niczego nie będzie żałowa­

ła. Ani jednego pocałunku czy pieszczoty, czy nawet

tych chwil, kiedy byli sobie dalecy.

Zarumieniła się, zatrzepotała rzęsami, wstała.

- Uczucie spokoju jest słodsze po... - szepnęła

patrząc na niego wzrokiem pełnym pożądania.

Dawid odpowiedział na jej wezwanie, zanim jeszcze

dokończyła. Książka zsunęła mu się z kolan, krzesło

background image

114

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

stuknęło o ścianę. Rzucił się przez pokój, chwycił

Raven w ramiona. Właściwie wystarczyłby mu dywan

wyściełający podłogę przed otwartymi drzwiami, lecz

wyraz oczu Raven krył w sobie obietnicę nieskoń­

czonych powrotów, wybrał więc sypialnię. Sypialnia

stanowiła jej świątynię, w której nigdy przed nim nie

stanęła noga żadnego mężczyzny. Chciał się upajać tą

świadomością, być w łóżku z Raven i wchłaniać jej

odurzający zapach, który doprowadzał go do szaleńst­

wa. Pragnął zespolić się z nią, chciał dotykać jej skóry,

czuć pod plecami wysuszone na słońcu prześcieradło.

Mieli już niewiele czasu, lecz na chwilę mogli o tym

zapomnieć.

Od tego momentu Dawid przestał przeliczać na dni

czy godziny czas, który jeszcze miał spędzić z Raven.

Jakby miał w głowie stoper, dzięki któremu mógł

rejestrować każdą minutę czy sekundę. Był jak czło­

wiek spragniony wody, który robi z niej zapasy na

okres suszy. Raven tańcząca wśród złotych liści. Raven

pochylona nad mleczem, którego dawniej w ogóle by

nie zauważył, a już na pewno nie pomyślałby, że jest

piękny. Raven, która droczyła się z nim i dawała mu

radość. Raven. Wszystko się do niej sprowadzało.

- Jesteś dzisiaj bardzo milcząca - powiedział zanie­

pokojony.

- Wiem. - Otarła się policzkiem o jego ramię,

musnęła ustami jego tors.

- Coś się stało? -Powiedz mi, chciał dodać, którego

smoka mam zabić, a zrobię to dla ciebie. Lecz nie

wypowiedział tego, gdyż miał świadomość, że to on jest

tym smokiem, że to z jego powodu jest jej źle. Jest

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 1 1 5

niewłaściwym mężczyzną w niewłaściwym czasie, w nie­

właściwym miejscu. Ogarnęło go okropne poczucie winy.

Za to, że korzystał z niej jak ze źródła rozkoszy i radości

w tak niepohamowany sposób, że przyjął od niej

najcenniejszy dar, a nic nie dał w zamian, że korzysta

z tego czegoś wspaniałego, co nie ma szans przetrwania.

Miała na sobie kremową koszulę z surowej bawełny,

z koronkami. Jego ulubioną. Uwielbiał wsuwać pod

nią rękę i gładzić jej skórę. Jakby gładził perły obsypa­

ne piaskiem lub jedwab pod chropowatym płótnem.

- Nie żałuj tego, co między nami zaszło - szepnęła.

- Byłeś pierwszy, ale to nie znaczy, że nie miałam

pojęcia, co robię. Zrobiłam to z pełną świadomością.

Nie patrz na mnie tak ponuro i nie psuj tych ostatnich

chwil. Wiem już od dawna, że wszystko, co piękne,

szybko przemija.

- Raven. - Chciał jej powiedzieć, że jej pierwszy

mężczyzna powinien być ostatnim, że powinien być

jedyną miłością jej życia. Należało jej się to po tym

wszystkim, co przeżyła jako dziecko. Chciał jej powie­

dzieć, jak strasznie mu przykro, że ją z tego obrabował.

Chciał, by uwierzyła, że piękne rzeczy mogą trwać.

Chciał to wszystko powiedzieć, lecz zamknęła mu usta

długim, namiętnym pocałunkiem.

- Nawet nie myśl, że kiedykolwiek się tego wszyst­

kiego wyprę. Bo jeżeli spotkam kiedyś mężczyznę,

który poczyta mi za złe, że byłeś moją pierwszą

miłością, to wcale nie będę chciała kontynuować tej

znajomości. Mężczyzna zazdrosny o przeszłość dałby

dowód na to, że mnie nie kocha.

- Niemożliwe. Nie ma takiego mężczyzny, który

nie pragnąłby twojej miłości.

- Właśnie, że możliwe! - wykrzyknęła. - Jeżeli nie

background image

1 1 6 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

pokocha mnie takiej, jaką się stałam dzięki tobie, to

znaczy, że mnie w ogóle nie będzie kochał.

- To znaczy, że jest głupcem -powiedział wiedząc,

że w rzeczywistości mówi o sobie.

- Pewnie, że tak - potwierdziła z przekonaniem.

Uciszył ją przyciągając jej głowę do swojej piersi,

głaszcząc potargane ciemne włosy, aż całkiem się

rozluźniła.

- Cała ta nasza rozmowa zaczęła się od tego, że

spytałem cię, dlaczego milczysz. I wcale mi na to nie

odpowiedziałaś.

- Chciałam cię o coś prosić.

Poczuł, jak znów napinają jej się mięśnie i czekał,

kiedy zacznie mówić dalej, lecz milczała.

- Musi to być coś ważnego, jeżeli tak się namyślasz.

- Nie namyślam się, tylko próbuję przewidzieć, co

mi odpowiesz.

- To coś aż tak poważnego?

- Tak. Odmówisz mi myśląc niesłusznie, że robisz

to dla mojego dobra, dla dobra mojej reputacji.

Był zaskoczony, lecz pewien jednego: rzeczywiście

jej reputacja była dla niego ważną sprawą. Po fiasku

poniesionym podczas rozgrywek unikał pokazywania

się publicznie. Dzwonił teraz do Simona z budek gdzieś

na uboczu. Po zakupy, jeśli w ogóle je robił, jeździł

gdzie indziej, nie do Madison. Chciał, by po balu nikt

go nie widział z Raven.

- O co chcesz mnie poprosić? - Pogłaskał jej

napięte ciało. - Zrobię wszystko, co tylko będę mógł.

- Chodzi o recital Jamie'ego. Odbędzie się jutro

w sali college'u. Od rozgrywek bez przerwy mówi

o tobie i to z podziwem. Gdybyś przyszedł, byłoby to

naprawdę wspaniałe i dla niego, i dla mnie.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

117

- Nie, nie mogę - odparł natychmiast, spinając się

podobnie jak Raven. - Przecież sama wiesz, że to

niemożliwe.

- Bynajmniej. - Odsunęła się od niego. - A możesz

mi powiedzieć dlaczego?

- Po prostu dlatego - wykrzyknął niemal ze złością

- że ktokolwiek na nas popatrzy, od razu będzie

wszystko wiedział.

- I tak wszyscy wiedzą.

Podniosła ramiona. Szerokie rękawy koszuli zsunęły

się prawie do pach, skóra jej lśniła blaskiem księżyca.

- Co widzisz? - spytała.
Widział kobietę, która znała rozkosz miłości, ślicz­

ną, powabną kobietę. Ogarnęła go fala pożądania,

które potrafiło rozwiać najczarniejsze myśli.

- Widzę piękną kobietę.

Spojrzała na niego uparcie, stanowczo wytrzymując

jego spojrzenie.

- Widzisz rozpustnicę. Kobietę, która odkrywa

rozkosz romansu. Przecież to widać. W moim sposobie

poruszania się, mówienia, w wyrazie oczu.

- Tak, masz rację - przyznał, bo wszystko inne

byłoby nieprawdą.

- Chcesz sobie wmówić, że moi znajomi nie zauwa­

żyli tej odmiany? Że nie wiedzą, co jest jej powodem?

Myślisz, że kiedy się z tobą rozstaję, wszystko to jakby

w sobie wyłączam? Tu odbywają się czary. -I położyła

dłoń na łóżku, w którym tyle razy się kochali. - Czary,

które widzi cały świat.

- Ale po co potwierdzać to, czego wszyscy się tylko

domyślają? Będzie ci łatwiej, kiedy odjadę.

- Nie mogę powiedzieć, że jestem z tego dumna

- wybuchnęła gniewem. Wstała z łóżka i patrząc

background image

1 1 8 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

Dawidowi w oczy ciągnęła dalej: - Ale dotychczas nie

miałam powodu, by się tego wstydzić. Do momentu

kiedy przed chwilą powiedziałeś to, co powiedziałeś.

Odwróciła się i nienaturalnie sztywno podeszła do

okna. Przygarbiła się, jakby świat stał się jej wstrętny.

Dawid nie chciał jej zranić. Chciał tylko ochronić ją

przed sobą samym, przed krzywdą, jaką jej wyrządził.

Wstał z łóżka, podszedł do Raven. Przyciągnął ją do

siebie. Przytulił do swojego nagiego ciała. Zrobiłby

wszystko, żeby tylko z jej twarzy zniknął smutek.

Wszystko. A przecież Raven prosiła o tak niewiele.

- Raven - zaczął niepewnie. - Kochanie. Tylko się

uśmiechnij, a wszędzie z tobą pójdę. Nawet na Syberię

czy do piekła. Nawet na recital Jamie'ego.

Stała tak nieruchomo, że przestraszył się, czy w ogó­

le przyjmie jego niezręczną propozycję. Lecz Raven po

chwili odwróciła się do niego i zaczęła szeptem przy­

rzekać, że na recitalu nie będzie ani tak zimno jak na

Syberii, ani tak gorąco jak w piekle. Wciąż jednak na

jej twarzy malowało się lekkie rozczarowanie,

a uśmiech miała wymuszony. Lecz gdy w końcu

zarzuciła mu ręce na szyję, wiedział, że znów jest jego

Raven.

Poprowadził ją do łóżka jak zasmucone dziecko.

Chciał, by czuła, że się o nią troszczy, ułożył ją więc,

obciągnął jej skromnie koszulę i okrył, a dopiero

potem sam wsunął się pod koce obok. Po raz pierwszy

w życiu Dawid Canfield do końca zrozumiał, że troska

może znaczyć więcej niż namiętność, więcej niż pożą­

danie. Leżąc obok niej poczuł niewypowiedzianą ra­

dość, że może opiekować się kobietą, którą zranił,

piękną kobietą, że może utulić ją do snu.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Kiedy Dawid z Raven wchodzili do sali, wokół

rozbrzmiewał gwar. College w Madison był niewielki,

lecz dzięki dotacjom pewnej zamożnej rodziny utrzy­

mywał bardzo dobry poziom. Tereny, na których się

znajdował, kiedyś stanowiły letnią posiadłość tej ro­

dziny. Dawno temu w pewien mglisty letni poranek

prapraprapradziadek Madison spotkał wśród miesz­

kańców miejscowości swoją przyszłą żonę. Nigdy

o tym nie zapomniał ani nie pozwolił zapomnieć swoim

potomkom. Dzięki szczodrym dotacjom Madison

było zamożniejsze od wielu większych uczelni. Dawida

wręcz zdumiała piękna sala koncertowa.

- Posłuchaj. - Chwycił Raven za ramię, zapomina­

jąc o zachowaniu ostrożności w miejscu publicznym.

- Założę się, że w ostatnim rzędzie każdy szept tak

samo dobrze słychać jak w pierwszym.

- Madisonowie zawsze wszystko robią dobrze.

- Raven szła środkowym przejściem w kierunku trzech

muskularnych mężczyzn. Byli to McLachlanowie,

którzy w modnych garniturach prezentowali się rów­

nie świetnie jak w szkockich spódnicach.

- Dzień dobry wszystkim - przywitał się z nimi

Dawid, kiedy już wycałowali na powitanie Raven.

Światła pomału gasły, na znak że recital zaraz się

zacznie. Dawid siedział obok Raven po prawej, Dare

po lewej, młodszy McLachlan dalej. Dawid nie zdążył

background image

120 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

nawet zorientować się, jakie wrażenie zrobiła jego

obecność, bo Jamie właśnie wchodził na scenę. Jego

przeobrażenie było szokujące. Niedorostek przemienił

się w wirtuoza w eleganckim fraku. Grał z wielką

swadą, pewnie, perfekcyjnie. Zdumiewała pasja, wraż­

liwość, siła i subtelność. W melodii granej przez

Jamie'ego słyszało się szept wiatru pośród sosen,

majestat i samotność wzgórz.

Raven wsunęła dłoń w rękę Dawida, który słuchał

koncertu z zamkniętymi oczami. Tylko oni istnieli na

świecie i muzyka Jamie'ego.

Ucichła za wcześnie, publiczność wstała i wyna­

grodziła artystę rzęsistymi oklaskami. Po trzech bisach

Jamie w końcu wycofał się za kulisy.

Wszyscy ruszyli do wyjścia. Ross i Bruce prze­

prosili, że odchodzą porozmawiać ze znajomymi. Dare

pogrążył się w rozmowie z majętną wdową. Dawid

i Raven wstali dopiero wtedy, gdy sala już prawie

opustoszała. CM początku recitalu Dawid nie powie­

dział słowa.

- To Jamie? - wykrztusił teraz. - Niech to wszyscy

diabli!

- Nie żałujesz, że przyszedłeś?

Odwrócił się do niej, by spojrzeć w jej błyszczące

oczy. Zastanawiał się, czy mu się przyglądała przez

cały czas. Podniósł jej rękę i musnął ustami końce

palców.

- Nie żałuję.

- Dawidzie, Raven, jeśli możecie się od siebie

oderwać, to zwróćcie uwagę, że przyjęcie już się

zaczęło. - Dare uśmiechał się rozbawiony i dumny.

- Naprawdę? - rzucił Dawid nie odrywając wzroku

od Raven.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 1 2 1

- Zaraz będą zamykać salę - poinformował Dare.

A ponieważ światła właśnie gasły, poprawił się: -Wła­

ściwie już zamykają.

Sala przyjęć była niewielka, ale też urządzona ze

smakiem. Raven wciągnięto w środek tłumu, Dawid

stał z boku i obserwował zebranych. Byli to jej

znajomi, jej przyjaciele. Jak przyjęliby ją razem

z nim?

- Jest im wszystko jedno, Dawidzie - rzucił nie­

spodzianie Dare, który znalazł się u jego boku z kielisz­

kiem szampana. - Ci, którzy się liczą, na pewno cieszą

się, że Raven w końcu kogoś spotkała.

- To takie oczywiste, że się kochamy?

- Martwisz się, co z nią będzie, kiedy wyjedziesz?

Tak, przyjacielu, to oczywiste, że się kochacie.

- Muszę wyjechać - powiedział Dawid i czekał na

komentarz Dare'a, lecz kiedy ten milczał, sam zaczął

mówić: - Nie czuję się tutaj na swoim miejscu. Po

jakimś czasie Raven byłaby nieszczęśliwa, bardziej

nieszczęśliwa niż wtedy, kiedy wyjadę.

- Powtórz to jeszcze kilka razy, a może zdołasz sam

siebie przekonać. Bo nikt inny nie przyzna ci racji.

Dawid zmusił się, by oderwać wzrok od Raven

ubranej w elegancką sukienkę, ciasno spiętą paskiem,

a u dołu falującą jak ametystowa mgła. Dare podał mu

kieliszek szampana.

- Pomożesz jej, Dare? - Chwycił go tak mocno za

rękę, jakby chciał zgnieść kieliszek.

- Będę przy niej, ale nie zawsze zdołam jej pomóc.

- Jest silną kobietą. Zapomni o mnie.

- Taak. Nawet świnie, kiedy chcą, potrafią się

nauczyć fruwać, kiedy więc jakiś głupiec zaczyna

powtarzać słowa „nie mogę", to znaczy, że sam sobie

background image

122 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

narzuca jakieś ograniczenie. Ty nie możesz zostać

w dolinie, Jamie nie może wyjechać. - Tu Dare

przerwał i popatrzył na roześmianego młodszego brata

otoczonego wianuszkiem adoratorek. - Spójrz na

niego. Kiedy gra, jest najszczęśliwszy, ale nie zdaje

sobie z tego sprawy.

- Jak będzie starszy, zrozumie, co może dać mu

szczęście.

- Tak jak Dawid Canfield?

Nawet łagodny ton jego głosu nie złagodził ironii tej

uwagi. Lecz zanim Dawid zdążył odparować cios,

wzięła go pod ramię wysoka, chuda kobieta o bujnych

siwych włosach ujętych w węzeł na karku. Przyglądała

mu się przez małą teatralną lornetkę.

- A więc to jest ten młody człowiek, dzięki któremu

Raven dostała rumieńców?

Była szorstka, obcesowa, podobna do nauczycielki

Dawida z trzeciej klasy. Kiedy Dare chciał ich oficjal­

nie sobie przedstawić, przerwała mu królewskim ges­

tem.

- Wiem, kim jest pan Canfield, a kim jestem ja,

stara plotkara, możesz panu powiedzieć potem.

- Dean Madison starą plotkarą? - Dare nawet nie

śmiał się uśmiechnąć.

- Stara panna z rodziny fundatorów, która nie

miała dość rozumu, by skorzystać z nadarzającej się

okazji. - Lornetka opadła jej na piersi. Teraz Dawid

mógł zobaczyć, że ma śliczne oczy. - Znam tego

nicponia, pana szefa. Przez jakiś czas studiował tu

w Madison. Simon musi być o panu naprawdę dob­

rego zdania, jeżeli przysłał pana tu, do swojego domu.

Dobrze to o panu świadczy. Jeśli zdecyduje się pan

wycofać ze swojej poprzedniej, hm... pracy, to proszę

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 123

się ze mną skontaktować. Madison College mógłby

mieć pożytek z takiego fachowca jak pan.

- A niby co miałbym tu robić, proszę pani?

- Być wykładowcą, oczywiście. Na pewno nie

chciałabym, by pan został strażnikiem, zaprzepasz­

czając wszystkie swoje talenty i całą znajomość krymi­

nologii, dyplomacji i tajemnych sztuczek.

- Moje talenty? -Dawid mimo woli się uśmiechnął.

- Jest pani pewna, że je mam?

- Absolutnie pewna. Przecież Simon był pańskim

nauczycielem, prawda?

- Zgadza się.

- No to szach i mat - rzuciła. - Dare, a ty nie

powtarzaj wciąż Jamie'emu, że nie powinien być

leśnikiem. Wręcz przeciwnie, powinieneś mu przy­

dzielić tyle pracy, że nie miałby ani chwili na grę na

fortepianie. Tyle, żeby padał ze zmęczenia.

- Czyli dać mu to,czego chce-zauważył z ironią Dare.

- Tak, jak najwięcej - odparła. - A pana, panie

Canfield, prosiłabym...

- Tak, proszę pani?

- Hm, po prostu będę na pana czekała. - Od­

wróciła się majestatycznie i odeszła. Po prostu wydała

dyspozycje i uważała rozmowę za zakończoną.

- Czuję się tak, jak w trzeciej klasie, kiedy dostałem

linijką po łapach od panny Halmer -mruknął Dawid.

- W moim wypadku była to panna Addison w pią­

tej klasie.

- Czy ta kobieta zawsze tak się zachowuje?

- Zawsze.

- No to uczelnia ma szczęście. Studenci też.

- Taak. No co, gotów jesteś ruszyć w tłum i po­

gratulować naszemu młodemu geniuszowi?

background image

124 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Zanim go zmusisz do padania na twarz ze

zmęczenia?

- Ma to u mnie jak w banku.

- Podobali mi się twoi znajomi.

Corvetta płynęła drogą oświetloną reflektorami.

Dawid czuł, że Raven się uśmiecha.

- Nie bardzo znam się na muzyce. Podoba mi się

lub nie. W wykonaniu Jamie'ego podobałyby mi się

jednak nawet gamy.

- Ucieszył się, że byłeś.

- Twoja Dean Madison zaproponowała mi pracę.

- Bo o niczym nie wie.

Dawid spojrzał na nią. Była przygaszona. Radość,

którą w niej widział na koncercie i przyjęciu, wyparo­

wała.

- O czym nie wie?

- Że to twój ostatni tydzień tu w dolinie.

Dawid zwolnił. Zdjął lewą rękę z kierownicy i wsu­

nął ją w dłoń Raven. Nie odsunęła się, ale też nic nie

powiedziała. Milczeli aż do końca podróży. Dawid

czuł, że Raven zaczyna podświadomie się oddalać. By

osłabić cios, którego oczekuje.

- Rozmawiałem dziś z Simonem.

Raven podniosła wzrok znad stolika, na którym

lepiła swoje naczynia. Od wieczoru, kiedy byli na

koncercie, udało jej się odzyskać równowagę i teraz

w ciągu dnia znów była spokojną towarzyszką Dawi­

da, a w nocy namiętną kochanką. Wieczorami za­

jmowała się garncarstwem.

- Co u niego?

- Wszystko dobrze, tylko wciąż nie może trafić na

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

125

trop tego łajdaka. Bo ten numer telefonu niczego nie

wyjaśnił.

- A co ty teraz czujesz myśląc o przeszłości?

- Czuję się tak, jakby to wszystko przydarzyło się

komuś innemu. A Helen Landon umarła z powodu

mężczyzny, który już nie powinien istnieć.

- A myślisz, że ten człowiek w ogóle istnieje?

- Właściwie niczego nie jestem pewien.

Czekała. Nie mogła mu pomóc. Sam powinien

dokonać wyboru.

- Chodzi o coś jeszcze - przerwał w końcu mil­

czenie. - Rodzina Helen Landon urządza uroczystość

żałobną ku jej pamięci. Prosiła, bym wziął w tym

udział.

- A gdzie to będzie?

- W Tennessee. Stąd to tylko dzień jazdy samo­

chodem. - Wzruszył ramionami i zamilkł.

- Niełatwo jest spotykać się z ludźmi, którzy kogoś

utracili. Chciałbyś, bym z tobą pojechała?

- A pojechałabyś?

- Zawsze, kiedy tylko będziesz mnie potrzebował

- odparła kładąc mu rękę na ramieniu.

Ujął jej dłonie w swoje i ucałował. Przytuliła się do

niego.

- Dziękuję ci - szepnął.

Stali patrząc razem na dolinę.

- Proszę, młody człowieku, proszę podejść - powie­

działa staruszka takim samym rozkazującym tonem

jak Dean Madison.

Nie była jednak do niej wcale podobna. Zasuszona,

o skórze pomarszczonej i rzadkich brązowawych wło­

sach zwiniętych w koczek. Siedziała na skraju fotela na

background image

126

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

kółkach i wyglądała jak drozd, który chce się pode­

rwać do lotu, lecz nie jest pewien, czy mu się to uda.

Dawid podszedł i przykląkł na trawie przy niej.

Raven patrzyła, jak pochyla głowę i słucha staruszki,

jak gdyby była wyrocznią. Umiał słuchać ludzi z nie­

zmąconą uwagą i ogromnym zainteresowaniem. Kie­

dy był rozluźniony, swobodny, żadna kobieta nie

mogła mu się oprzeć. Nawet ta staruszka.

Raven podeszła bliżej idąc śladem żałobników,

którzy już się rozpierzchli.

- Była trochę zwariowana - usłyszała lekko drżący

głos. — Popełniała głupstwa, a potem jeszcze większe

głupstwa, żeby wybrnąć z poprzednich. Była bystra.

Niewiele osób o tym wiedziało. Ale ja tak, zanim

umieścili mnie w domu starców. Patrzyłam na nią ze

swego kącika. Uważała, że mój umysł już jest do

niczego, tak jak nogi, albo nic sobie nie robiła z tego, że

widziałam, jak przede mną gra.

- Takie są dzieci, pani Landon. Pani wnuczka była

taka sama.

- No właśnie.

- A dlaczego chciała pani ze mną o tym poroz­

mawiać?

- Bo wyczułam w panu smutek. Może nasza Helen

była jego powodem, może zrobiła jakieś głupstwo, może

nie. Okoliczności jej śmierci nie są całkiem jasne.

A przez całe życie, jeśli wokół niej działo się coś

tajemniczego czy niejasnego, sama była tego powodem.

Popatrzyła Dawidowi w oczy. - Pan McKinzie poinfor­

mował nas dzisiaj, że prowadzone jest śledztwo.

- Nie lubiłyście się z wnuczką, prawda?

- Nie lubiłam jej knowań, ale ją kochałam. I dlate­

go nie chcę, by była powodem czyjegoś cierpienia.

sip A43

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

127

- Przepraszam, ale już czas, pani Landon -wtrącił

się muskularny młody człowiek. - Pani syn pozwolił

tylko na pięć minut rozmowy z tym panem. Muszę już

zabrać panią do domu rekonwalescentów.

- Rekonwalescentów?! Też mi coś. Jak można

wyleczyć się ze starości?

Nie zwracając uwagi na te pełne ironii słowa ubrany

na biało młodzieniec popchnął wózek w stronę czeka­

jącego samochodu. Staruszka unoszona na wózku

przez podnośnik cały czas patrzyła na Dawida. W koń­

cu drzwi się zamknęły i samochód odjechał.

- Słyszałeś? - spytał Dawid Simona, który właśnie

podszedł.

- To zgadza się z wersją, którą znam.

- To znaczy co?

- Że zwariowana staruszka nie znosiła swojej wnu­

czki.

- Zwariowana lub chytra lisica - odezwała się nagle

Raven.

Cały czas trzymała się na uboczu. Po uroczystości

rodzina otoczyła Dawida, zadawała mu mnóstwo

nurtujących ją pytań, po czym pożegnawszy swoją

córkę, siostrę i przyjaciółkę odjechała. Najdłużej zo­

stała staruszka.

- Przecież ona kochała swoją wnuczkę - dodała.

- Kochanie - Simon otoczył Raven ramieniem

- nie możemy dochodzić, co dokładnie się dzieje

w umyśle zdziecinniałej staruszki.

- Ona nie jest zdziecinniała. Nie popełniaj tego

samego błędu co Helen. Nie zakładaj, że ma umysł tak

samo do niczego jak nogi.

- Naprawdę uważasz, że powinniśmy traktować ją

poważnie? - spytał Dawid.

background image

128

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- A jakie dane zebraliście w ciągu tych miesięcy?

- Czekała, aż naprawdę dotrze do nich sens jej pytania.

- Czy znaleźliście już jakieś rozwiązanie?

- Dawidzie, jakie masz teraz plany? - spytał Simon.

- Wracam z Raven na kilka dni do doliny. A ty?

- Ja jadę do Waszyngtonu, żeby zbadać nowy ślad

podsunięty nam przez naszego ślicznego detektywa.

- Tu spojrzał na Raven. - Skontaktuję się z wami.

Ruszyli do samochodu. Byli sami, z dala od hałasu

położonego niżej miasta. Słońce prześwietlało korony

drzew, świerszcze grały w trawie. Powietrze było

przejrzyste, drżące. Od czasu do czasu wiatr przynosił

zapach dymu. Niedługo całe lasy przyobleką się w je­

sienne barwy. Piękny koniec lata.

Mocniej objęła go w pasie, dopasowała krok do

jego kroku. Zapamięta, jak teraz jest wokół nich

pięknie, teraz, kiedy jest przy ukochanym mężczyźnie,

który jej potrzebuje. Przystanęła, wzięła go za ręce.

- Przy drodze do domu, w małej kotlince, jest zajazd.

Chciałabym tam wypić toast za Helen. Nawet jeśli była

taka zwariowana, jak twierdzi jej babka. Dla mnie Uczy

się tylko to, że cię ocaliła. Będziemy tam o zachodzie.

- A więc toast za Helen o zachodzie.

Minęło kilka dni, a Dawid wcale nie zbierał się do

wyjazdu. Raven nie zadawała mu pytań ciesząc się, że

są razem. Nie ruszała się z doliny. Jej zajęcia w col­

lege'u skończyły się wraz semestrem letnim. Teraz

będzie pracowała w domu nad swoją książką.

Był to okres niezmąconego szczęścia, zbierania

wspomnień na całe życie. Nie myślała o przyszłości, nie

bała się jej. Doszła do wniosku, że kiedy tak się żyje, nie

czeka się na dzień zapłaty.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 129

Przecież to raj, pomyślał Dawid siedząc na pomoś­

cie. Wędkę zatknął między deski i od czasu do czasu

popatrywał na nią, lecz nie po to, by sprawdzić, czy

ryba złapała się na haczyk, tylko po to, by którąś z nich

ośmielić. Powiew zimnego wiatru zburzył mu włosy.

Podniósł głowę ku niebu, by na chwilę oderwać myśli

od Raven.

Nagle usłyszał jej cudowny śmiech.

- Dawidzie, jeżeli będę czekała, aż złapiesz coś na

obiad, to umrzemy z głodu.

- Wcale nie. Zawsze możemy ugotować zupę na

gwoździu.

Otworzył jedno oko i napawał się jej widokiem.

Każda inna kobieta wyglądałaby okropnie niechlujnie

w wystrzępionej koszuli z obciętymi mankietami.

Raven wręcz przeciwnie. Nie było takiej rzeczy, w któ­

rej nie wyglądałaby ładnie. Aż uśmiechnął się do siebie.

- Na pewno masz sprośne myśli. Widzę to. - Wyjęła

robaka z puszki i wymachiwała nim, żeby tylko odwrócić

uwagę Dawida od tego, że oblała się rumieńcem. Wsunęła

robaka na haczyk i zarzuciła wędkę. Dawid zachichotał.

- Co cię tak rozbawiło?

- Ty. Ja sam. Wszystko. -Patrzył na nią, jak stoi na

skraju pomostu. Tam go oczarowała pierwszego dnia.

- Właściwie już zapomniałem. - Ostatnio często

wypowiadał swoje myśli na głos, a kiedy w oczach

Raven pojawiło się pytanie, dodał: -Zapomniałem, co

to śmiech. Ale teraz, jak już sobie przypomniałem, nie

potrafię się od niego odzwyczaić.

- Zrobiłeś się też leniwy - rzuciła, lecz ton jej głosu

mówił, że się z nim droczy. - Od dawna żadne z nas

stąd się nie ruszało, szafki stoją puste i dziś na kolację

możemy jeść tylko rybę, którą złapiesz.

background image

1 3 0 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Zapomiałaś o zupie na gwoździu.

Nie bał się, że umrze z głodu, bo wiedział z doświad­

czenia, że Raven potrafi wyczarować wyśmienity posi­

łek prawie z niczego. Zawsze coś tam znajdzie w za­

mrażarce czy w piwnicy, dosypie szczyptę ziół, włoży

jakiś listek i już uczta gotowa.

- Co to jest zupa na gwoździu? - Oglądała swoją

wędkę, na końcu której nie było już robaka, bo jakaś

ryba sprytnie go połknęła.

- Nigdy mama ci nie opowiadała o pewnym bieda­

ku, który miał tylko wodę i gwóźdź? Pewnego razu

udało mu się kogoś namówić, żeby zrobić wspólnie

zupę i ten ktoś dołożył swoje zapasy. Chyba mniej

więcej tak brzmiała ta historia.

Był wściekły na siebie, że wspomniał o jej matce, że

przywołał bolesne wspomnienia w krąg ich doskonałe­

go świata. Na szczęście Raven tylko się roześmiała

mówiąc, że jej mama znała wiele bajek, lecz tej

najwyraźniej nigdy jej nie opowiadała. Przypomniało

mu się jednak to coś, o czym od dawna chciał z nią

porozmawiać i co bez przerwy odkładał na później.

Oparł głowę o stary bal i patrzył, jak Raven zarzuca

wędkę, kręci kołowrotkiem i znów ją zarzuca. Robiła

to świetnie. Tylko że ryby jakoś dzisiaj nie były

w nastroju do współpracy...

Była całkowitym przeciwieństwem trzydziestolet­

niej starej panny, którą kiedyś sobie wyobrażał. Gdyby

nie luźno związane na karku włosy i bujne piersi

rysujące się pod koszulą, mogłaby uchodzić za chłopa­

ka. Wygimnastykowanego chłopaka, od którego aż

bije energia. Dzisiaj jednak mimo żartów i przekoma­

rzań wyczuwało się w niej skupienie i zadumę.

Raven odłożyła wędkę.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 1 3 1

- Ryby myślą dziś o czymś innym, wcale nie

o jedzeniu. Podobnie jak ty. - I stała z rękoma na

biodrach patrząc na niego. Przestał się uśmiechać.

- Raven, musimy o czymś porozmawiać.

- Chyba tak.

Podał jej rękę, usiadła przy nim pozwalając się

przytulić. Czekała, aż zacznie mówić.

- Kiedy tu przyjechałem, narobiłem wiele głupstw,

byłem bezmyślny. Postępowałem okropnie egoistycz­

nie. -Przesunął kciukiem po jej nadgarstku i wyczuł, że

jej krew zaczyna pulsować szybciej, podobnie jak jego.

-W przeszłości popełniałem błędy, ale sam ponosiłem

ich konsekwencje. Teraz muszę myśleć nie tylko

o sobie.

Raven poruszyła się, zaczęła coś mówić, lecz umilk­

ła. Nie chciała mu przerywać.

- Nasza miłość jest wspaniała, ale nie zawsze

mądra. - Miał na myśli fale namiętności, które kazały

im zapominać o całym świecie. Kiedy rozum nie miał

nic do powiedzenia. - Zdarzało się, że niczym się nie

zabezpieczałaś.

Kiedy odkrył, że Raven nie ma żadnego doświad­

czenia, dyskretnie sugerował, co powinna robić, lecz

czasami oboje o tym zapominali.

- Pomogłaś mi wziąć się w garść, ale nie musisz za

to płacić.

Co byś zrobił, Dawidzie, gdyby nasza namiętność

miała takie konsekwencje? Zostałbyś ze swoim dziec­

kiem i ze mną tu w tej dolinie? Miała to pytanie na

końcu języka i bardzo chciała znać na nie odpowiedź.

- Nie zawsze zachowywaliśmy się rozsądnie - przy­

znała cicho. - Ale nie poczęliśmy dziecka. - Popatrzyła

w dal. - Nie jestem w ciąży.

background image

132 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

Zamiast ucieszyć się z tej wiadomości, Dawid

poczuł ukłucie rozczarowania. A rozczarowanie prze­

rodziło się w złość. Złość w nienawiść do siebie samego.

Nie miał prawa oczekiwać, że ta śliczna kobieta, która

dała mu swoją miłość, da również życie jego dziecku.

- Tak myślałem, ale chciałem się upewnić - powie­

dział w końcu.

- Nic cię tu nie zatrzymuje.

- To prawda.

Czekał, że ogarnie go uczucie pełnej wolności,

radości z niej, tego, czego przecież tak pragnął.

Przyciągnął Raven do siebie, wziął ją w ramiona

i oparłszy policzek o jej głowę patrzył nie widzącym

wzrokiem w dal, zastanawiając się, dlaczego ogarnęło

go uczucie smutku.

Było prawie ciemno, kiedy rozległ się dzwonek

telefonu. Dawid wyciągnął odruchowo rękę, by chwy­

cić jak najszybciej słuchawkę, nie budząc Raven.

Wprawdzie natychmiast oprzytomniał, lecz dopiero

po chwili dobrze zrozumiał wiadomość podaną mu

pośpiesznie, rwącym się głosem. Wymamrotał, że

rozumie i dziękuje. Cichutko odłożył słuchawkę, lecz

kiedy się odwrócił, okazało się, że Raven nie śpi

i patrzy na niego.

- Co się stało? - spytała zatroskana. Kochali się

późnym popołudniem, a potem zasnęli. Nie miał czasu

wymyślić czegoś, co złagodziłoby cios, odparł więc

wprost:

- Chodzi o Simona. Był przeciek. Postrzelili go.

- Czy on... ? - nie mogła dokończyć.

- Będzie żył. Dzięki Bogu ten drań, który do niego

strzelał, nie wie o tym. Ale wie, gdzie ja teraz jestem.

background image

NA SERAJU PRZEPAŚCI

133

- I zjawi się tu, by dopaść ciebie - szepnęła. - Zanim

dowiesz się tego wszystkiego, o czym wiedział Simon.

- On chce dopaść nas oboje. Wie, że jestem tu

z tobą.

- To co powinniśmy zrobić?

- Simon leżał przez kilka godzin tam, gdzie go

zostawił zabójca uważając za martwego. Facet miał

dużo czasu, by do nas dotrzeć.

- Więc może już tu jest. I obserwuje nas.

- Albo szosę.

- Zostajemy czy wyjeżdżamy?

- Wyjeżdżamy.

- Jeżeli obserwuje drogę, to musimy zacierać za

sobą ślady.

Nie traciła więcej czasu na zadawanie pytań, tylko

wyskoczyła z łóżka, zerwała z siebie koszulę, włożyła

dżinsy, grubą bluzę i wysokie buty. Dawid również

ubrał się błyskawicznie.

- Spakuję jedzenie na kilka dni. Ty dopilnuj reszty.

Pozwolił sobie na chwilę beztroskiego podziwu

widząc, jak szybko działa, jak sprawnie myśli, jak

błyskawicznie się rusza, i zajął się tym, co do niego

należało.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Ciemność była ich sprzymierzeńcem. Dawid powie­

dział Raven, że do wyjazdu muszą się trzymać swojego

normalnego rozkładu zajęć. Unikali co prawda zbliża­

nia się do okien, lecz usiłowali zarazem zachować

pozory, że jest to dla nich normalny wieczór. I podob­

nie jak co wieczór, bardzo dużo ze sobą rozmawiali.

Mimo wszystko Dawid wyczuwał napięcie w głosie

dziewczyny.

Podeszła do drzwi i lekko je uchyliła, by zobaczyć,

co robią psy. Nie było ich jednak tam, gdzie zwykle się

wylegiwały. Może pobiegły do lasu. Próbowała za­

chować spokój.

Dawid myślał o niej z sympatią i podziwem. Kocha­

ła przecież te swoje dobermany, jakby to były istoty

ludzkie. Blada, zabrała się znowu do pakowania.

Bardzo był zadowolony z tego, że sobie tak świetnie

radzi. Podziwiał ją za to, że tak dobrze rozumie

sytuację. Przygotowała przechowywane w piwnicy

suszone owoce, których przecież nie trzeba było przy­

rządzać i były takie lekkie. Przygotowała konserwy,

wodę i zwijany materac. Może wszystko się powiedzie,

a może zostaną zupełnie odcięci od świata i skazani na

śmiertelną grę w chowanego. Wyprawa przez góry

mogła trwać kilka dni. Raven przygotowywała się na

każdą z tych możliwości.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 135

Dawid martwił się tylko tym, że jedyną ich bronią

będzie komplet kuchennych noży i strzelba, którą

Raven miała na wszelki wypadek zawsze w domu. Do

tego mieli jeszcze rewolwer Dawida, z którym nigdy się

nie rozstawał. Wszystko to musi im wystarczyć.

Kiedy już miał pewność, że niczego nie zapomnieli,

zawołał ją. Zaplatała sobie włosy w warkocz.

- Chodźmy, już czas.

Przytaknęła ruchem głowy, weszła do sypialni,

zapaliła lampkę przy łóżku. Czekała, aż Dawid pozamy­

ka drzwi i powygasza światła w pozostałych pomieszcze­

niach. Zrobiwszy to przyszedł do sypialni, gdzie odcze­

kali tyle czasu, ile na ogół trwa szykowanie się do spania.

W końcu ruchem głowy dał jej znak, by zgasiła lampkę.

- No, skończone.

Czuł w ciemnościach, że się zbliża. Nie pytał, czy się

boi. Tylko kretyn by się nie bał w takiej sytuacji.

Zabójca może być przecież blisko. Położyła mu rękę na

ramieniu dając znak, że jest gotowa.

Wyszedł pierwszy, jak kot skradając się do drzwi

frontowych. Raven za nim. Zawahał się.

- Niewykluczone, że nasze działania są całkiem

niepotrzebne, bo może wcale na nas nie czatuje-szepnął.

- Albo już czatuje, albo niedługo zacznie - odparła

cicho. - Kiedy się zorientuje, że cię nie zaskoczył,

domyśli się, że Simon żyje i zdążył cię ostrzec.

- To Jeter - rzucił Dawid. - Nazywa się Thomas

Jeter.

- Musimy założyć, że czeka tam na ciebie. Czeka na

nas.

Dawid nie poruszył się, milczał. Raven czekała

cierpliwie. Po chwili jednak nie wytrzymała i położyła

mu rękę na ramieniu.

background image

136

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Dawidzie?

- Wiem. - I nakrył jej rękę swoją. - Wiem, ale

najpierw to.

Jedną ręką objął ją w talii, drugą ujął za tył głowy.

Dotknął ustami jej ust i wpił się w nie namiętnie, coraz

zapamiętalej tuląc ją do siebie. Pragnął jej, potrzebo­

wał i bał się o nią, dlatego był taki zachłanny.

Kiedy wreszcie się od niej oderwał, ujął jej twarz

w dłonie.

- Przyrzeknij mi, że cokolwiek by się działo, bę­

dziesz trzymać się w bezpiecznej odległości. - Ogarnęła

go teraz fala wspomnień o innej kobiecie. O kobiecie,

która zdecydowała się na głupie poświęcenie. - Przy­

rzeknij mi to.

Raven rozumiała jego obawy, ale nie mogła mu

przyrzec czegoś niemożliwego.

- Nie zrobię żadnego głupstwa - powiedziała wy­

mijająco.

Trzymał ją jeszcze przez chwilę w ramionach.

- Musi mi to wystarczyć.

Pochyliła się, by podnieść niewielką torbę zapasów.

Dawid jeszcze raz pogładził ją po twarzy, a ona

ucałowała wnętrze jego dłoni. Musiał się powstrzymać,

by znów nie przyciągnąć jej do siebie. Stracili już dość

czasu. Dał jej znak, że czas na nich.

Porozumiewali się bez słów. Dawid uchylił drzwi

tylko na tyle, by się przemknąć na zewnątrz. Raven

zsunęła się z ganku za nim, pod balustradą, gratulując

sobie, że zmieniła ciężkie buty na mokasyny. Buty

lepiej by się nadawały w góry, lecz trudno byłoby się

w nich cicho skradać.

Mknęła za Dawidem przez podwórko modląc się,

żeby psy nie wróciły akurat teraz i nie zdradziły ich.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 137

Zorientowała się, że Dawid wybrał okrężną drogę, by

do szosy dotarli w bezpiecznym miejscu.

Mimo chłodu pot zalewał jej oczy. Bolało ją i piekło

między łopatkami ze strachu, że tam właśnie trafi ją

kula. Biegnąc krok w krok za Dawidem zastanawiała

się, czy jego życie zawsze było czekaniem na prze­

znaczoną dla niego kulę.

Dawid zatrzymał się dopiero na skraju czarnego

lasu. Poczekał chwilę, aż Raven złapie oddech i znów

ruszył do szosy.

- Nie tędy. - Złapała go za ramię. - Lepiej tędy.

- Raven, chcę, byś jak najszybciej była bezpieczna.

- Nie będę bezpieczna, póki Jeter będzie na nas

polował. - I zanim zdołał jej przerwać, ciągnęła:

- Mówiłeś, że się domyśli, że Simon cię ostrzegł.

Domyśli się oczywiście, że ja też o wszystkim wiem.

Dopóki więc Jeter będzie na wolności, żadne z nas nie

może czuć się bezpieczne.

- Ale muszę cię stąd zabrać - upierał się.

- Ryzykując, że przez to umożliwisz mu dalsze

działanie?

- To bez znaczenia.

Raven poczuła, że jest dla niego ważniejsza niż

dokonanie zemsty na Jeterze. Nigdy nie powiedział, że

ją kocha, lecz miała nadzieję, że tak. Nie była to jednak

stosowna chwila do roztrząsania tego tematu. Znaj­

dowali się w sytuacji śmiertelnego zagrożenia.

- Owszem, to ma znaczenie dla nas obojga. Musi­

my pozostać tu w dolinie, a jego stąd wykurzyć.

Skończyć z tym raz na zawsze, bo w przeciwnym razie

nie zaznamy spokoju. Nie chcę przez całe życie oglądać

się, czy ktoś do mnie nie strzela.

- Raven, nie ma czasu na te dyskusje.

background image

138 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Mogłabym go stąd wyciągnąć. Użyjmy mnie jako

przynęty.

- Nigdy! - Wpił się palcami w jej ramiona. - Do

diabła, Raven, nie będę znów ponosił odpowiedzialno­

ści za to, że ten facet kogoś zabije. Nie chcę cię stracić.

Nie mogę!

- Wcale mnie nie stracisz. Na grani tamtej góry

będzie nas widać i my stamtąd będziemy wszystko

widzieć. Łatwo byłoby się tam bronić. Chciałabym,

żeby tylko mnie tam zobaczył, żeby go tam przyciąg­

nąć. Reszta będzie twoim zadaniem.

- A jeśli mi się nie uda?

- Uda ci się. Gramy o zbyt wysoką stawkę.

Musiał przyznać, że to jedyny sposób. Nie mógł

pozwolić, by Thomas Jeter im się wymknął. Ze wzglę­

du na bezpieczeństwo ich obojga. Ze względu na

bezpieczeństwo Simona.

- Zgoda - powiedział w końcu. - Wejdziemy na tę

twoją grań, ale gdyby robiło się zbyt niebezpiecznie,

natychmiast stamtąd znikasz.

- Sama?

- Tak. Sama.

- Okrążymy tę część jeziora - rzuciła i szybko,

zanim otworzył usta, by wymusić na niej następną

obietnicę, dodała: - Ja prowadzę.

Ruszył miarowo za nią. Przecież lepiej od niego

znała te góry, a poza tym po sprzęcie, jaki miała,

zorientował się, że urządzała sobie tam biwaki.

Wspinali się przez dwie godziny. Bliżej grani las

zaczął się przerzedzać. Raven doprowadziła Dawida

do trawiastej polanki usianej granitowymi głazami.

- Tu nam będzie dobrze - powiedziała rzucając

bagaż na ziemię i patrząc w dół na dolinę.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 139

Stanął przy niej przodem do przepaści. Miała rację

-widok na dolinę był stąd idealny. Podobnie jak z dołu

świetnie widać było grań. Stok za nimi, wiodący na

samą grań, był urwisty, lecz Dawid wiedział, że jego

towarzyszka pokona go z łatwością i zejdzie na drugą

stronę unikając niebezpieczeństwa.

- Nie, doskonale wiem, o czym myślisz. Wcale tam

nie pójdę. Jesteśmy razem.

- Ale lepiej poradzę sobie z Jeterem, jak nie będę

musiał się martwić o ciebie.

- Nie ruszę się stąd. Ty na pewno go stąd nie

wywabisz.

Dawida już zaczął złościć jej upór.

- Jeśli znasz odpowiedzi na wszystkie pytania, to

może mnie oświecisz, jak zamierzasz go tu zwabić?

Raven też się zdenerwowała, lecz nie był to czas na

gwałtowną wymianę zdań. Chcąc ochłonąć, podeszła

do swojej torby i rozsunęła zamek. Wyciągnęła konser­

wę i pasek.

- Chcę go zwabić głupią sztuczką, żeby wyglądało,

że taka nowicjuszką jak ja popełniła błąd. Ciebie by

o to nie posądził. Podejrzewałby, że to zasadzka.

- Zamieniam się w słuch.

- Około siódmej słońce oświetli w pełni tę górę.

Odbije się od gładkiego przedmiotu.

- I ten błysk widać będzie z dołu - podchwycił

Dawid.

- Ot, chwila nieuwagi, ale Jeter nigdy nie uwierzy,

że mogła się zdarzyć tobie. Domyśli się, że tu jestem

z tobą, a więc będzie uważał, że ma w garści nas oboje.

Przez moją głupotę.

Miała rację z tym słońcem. Niechętnie, ale musiał to

przyznać.

background image

140

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Zgoda. To może się udać.

- A jeżeli nie, to jest jeszcze jedna możliwość.

- Robbie i Kate.

- Tak, przybiegną tu za mną. -I dodała szeptem:

- Jeżeli będą w stanie.

Podszedł do niej, zanurzyli się w trawie, objął ją

ramieniem.

- Na pewno będą w stanie - szepnął jej do ucha.

-Jeter to nie głupiec, ale wątpię, czy dałby sobie radę

z dwoma dobermanami. Przyprowadzą go prosto do

nas. To bardziej w jego stylu: obserwować i iść ich

śladem.

Raven nie wierzyła w ani jedno słowo z tego, co

oboje powiedzieli, zresztą Dawid podobnie. Lepiej

jednak było myśleć w ten sposób niż całkiem się

pogrążać. Udając więc, iż wierzy, że psy żyją, patrzyła,

jak Dawid zakłada obóz, pozbawiony ogniska. Kiedy

opowiedział jej o grzechotniku, na którego natknął się

na skale, przyznała, że woli pozostać na trawiastej

polance.

Musieli jeszcze ustalić, kto pozostanie na straży.

Dawid upierał się, że to on powinien czuwać przez całą

noc. Ona nie chciała o tym słyszeć.

- Do diabła, Raven, wiem, że się do tego nadajesz,

uważam tylko, że nie musisz tego robić.

- Ale ja chcę i będę. Uważam, że potrzebujesz

odpoczynku bardziej niż ja. Nasze życie może zależeć

od twojego refleksu. Powinien to rozumieć nawet taki

mężczyzna ze stali jak Dawid Canfield. Weź więc

pierwszą zmianę. Zastąpię cię za trzy godziny.

Poszła położyć się na swoim materacyku. Dawido­

wi chciało się śmiać. Jakże łatwo go pokonała. Ani

przez chwilę teraz nie wątpił, że ona da sobie świetnie

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

141

radę. Przekręciła się na bok i po chwili usłyszał jej

miarowy oddech. Zastanawiał się, czy śpi naprawdę,

czy udaje.

- Niezwykła z ciebie kobieta, szanowna Raven

McCandless - szepnął żartobliwie i zajął swój poste­

runek.

- Dawidzie - potrząsnęła go za ramię, bo przysnął

pod koniec swojej zmiany. - On jest tutaj.

Zauważył, że słońce już wzeszło. Odrzucił przy­

krycie i podszedł do skraju przepaści. W dole zobaczył

idącego dnem doliny człowieka.

- To Jeter! I założę się, że jest uzbrojony.

Odwrócił się i zobaczył metalową puszkę ustawioną

przez Raven. Odbijała już promienie słońca. Za chwilę

ten blask będzie oślepiający. Spojrzał na dziewczynę

- jej jaskrawa koszula, dżinsy, a przede wszystkim

pasek z metalową klamrą odbijającą słońce sprawiały,

że Rawen mogła się stać znakomitą tarczą strzelniczą.

Nagle serce zabiło mu mocniej. Ogarnął go parali­

żujący strach.

- Raven, zdejmij ten pasek!

Coś mu odpowiedziała, ale nie usłyszał, bo wiatr

wiał w przeciwną stronę.

- Na miłość boską! Zdejmij ten pasek! Jeter to

snajper. Wystarczy, że strzeli tylko raz. - Dyszał

ciężko, zamknął oczy. - Proszę cię, zdejmij ten pasek!

Zdumiona jego zapamiętaniem, w końcu sięgnęła

do klamry, rozpięła ją i pasek upadł na ziemię. Spojrzał

na Raven z ulgą. W jego spojrzeniu dostrzegła jeszcze

coś, co sprawiło, że zaparło jej dech w piersi.

- Zrobiłaś swoje - powiedział z napięciem. - Teraz

się ukryj. Jeter nie dotrze tutaj przed zmrokiem.

Nie sprzeczała się z nim.

background image

142

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Ale dasz mi znać, jeżeli zobaczysz Robbie'ego

i Kate?

Tylko skinął głową. Miał ponury wyraz twarzy.

Pewnie psy nie żyją. Nigdy przecież tak się nie

oddalały. Nie mogła jednak uwierzyć, że już nigdy ich

nie zobaczy.

Posłusznie ruszyła przed siebie. Zaczęła się wspinać

na porośnięte trawą wzniesienie.

- Jeśli coś się wydarzy, nie trać czasu, uciekaj nawet

najtrudniejszą drogą i nie oglądaj się za siebie. Jeter

przecież nie zna tych gór tak jak ty. Przyrzeknij, że

w razie czego nie będziesz zwlekała.

Zesztywniała, wstrząsnął nią dreszcz, pochyliła się

naprzód, jakby zadano jej cios. Ta chwilowa słabość

jednak szybko minęła.

- Na pewno nie będę się oglądała za siebie - rzuciła

cicho.

Przedzierała się między głazami w stronę wielkiego

otoczaka, który wyglądał jak forteca. Po chwili znik­

nęła za nim. Polanka opustoszała. Dawid był sam.

Przesunął się na sam skraj przepaści i skoncentrował

wyłącznie na człowieku, który wędrował doliną.

O zmroku Raven przyklękła przy Dawidzie. Przez

cały długi dzień pozostawała w ukryciu, wychodząc

z niego od czasu do czasu tylko po to, by dać

Dawidowi coś do jedzenia i picia. Teraz też przyniosła

mu trochę wody. Woda była ciepła, miała metaliczny

smak, lecz zaspokajała pragnienie.

- No i co? - szepnęła.

- Od kilku godzin nic.

- Myślisz, że wie, że jesteśmy tutaj?

- Na pewno. Jest przecież taki sprytny i przebiegły,

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 143

że udało mu się działać pod nosem Simona. Nas też

znajdzie. To tylko kwestia czasu. - Dotknął jej poli­

czka zastanawiając się, czy jeszcze kiedyś będzie mógł

wziąć ją w ramiona.

Ujęła go za nadgarstek i ucałowała w miejsce, które

dotykała palcami. Uśmiechnęła się i wstała. Słyszał,

jak depcze suchą jesienną trawę, lecz patrzył w dół

pilnując dojścia do kryjówki.

- Robbie!

Usłyszał jej krzyk, zerwał się z granitowej płyty, był

przerażony tym, co ona robi.

- Stój!

Lecz było za późno. Biegła przez polankę na

spotkanie czarnemu psu, który potykając się pędził do

niej.

- Raven! - zawołał znowu, lecz było już za późno.

Z zarośli poniżej wyskoczyła jakaś postać i rzuciła

się na dziewczynę obezwładniając ją. To Jeter, którego

Dawid nigdy dotąd nie widział na oczy. Trzymał

rewolwer przy skroni Raven.

Koszulę na ramionach miał przesiąkniętą krwią,

która spływała po rękawach. Była to jednak krew psa,

a nie jego własna. Wciągnął ranne zwierzę aż tu na

górę, po to, by dostać Raven w swoje ręce. Dawid

z goryczą uznał, że to nie lada wyczyn.

Raven stała jak sparaliżowana, blada, milcząca.

Jeter trzymał ją jak w kleszczach, tyłem do siebie. Całą

szyję miała w krwi Robbie'ego.

Jeter wyszczerzył zęby w uśmiechu i dał znak

Dawidowi, żeby rzucił broń. Dawid nie mógł opano­

wać wściekłości. Chciał zabić tego mężczyznę, który

ważył się podnieść rękę na Raven w tak nikczemny

sposób. Perfidny uśmieszek na twarzy Jetera mówił

background image

144 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

mu, że pragnie tego samego: zabić Dawida. Lecz jaką

szansę miała Raven? Dawid rzucił rewolwer na ziemię.

Usiłował nie myśleć o Raven i skupić się tylko na

Jeterze. A ten zbliżył się na odległość strzału, którego

jednak nie oddał. Chciał się najpierw porozkoszować

sytuacją. Dawid miał nadzieję, że to jedyna szansa

Raven.

Próbował ocenić możliwości Jetera. Był potężnie

zbudowany, co nie rzucało się tak w oczy, kiedy nosił

dobrze skrojone eleganckie garnitury.

- Gratulacje dla wyśmienitego krawca! - rzucił

Dawid z ironicznym uśmieszkiem.

- Miał w tym swój udział - skwitował jego uwagę

Jeter.

- Miał?

- Tak. Czas przeszły. Twój ukochany Simon podo­

bnie.

Czyżby ten bezczelny drań uważał, że zabił Simona?

Nikła szansa, ale jedyna.

- Taki szczany lis jak Simon nie da się przechyt­

rzyć jakiemuś palantowi i zdrajcy.

- Nie wysilaj się. Widziałem, jak umierał.

- Może go powaliłeś, ale niekoniecznie wykoń­

czyłeś. Bo jak myślisz, kto nas ostrzegł? Kto wiedział,

gdzie jestem?

- Każdy mógł się dowiedzieć. Ja, na przykład,

wykryłem, skąd ta panienka dzwoniła do Simona.

Była, zdaje się, z tobą na uroczystości ku pamięci tej

egzaltowanej idiotki, Helen Landon.

- A kto mnie szukał? Prócz człowieka, który miał

pewność, że nikt nigdy nie odkryje jego powiązań

z Helen Landon? - Kątem oka dostrzegł, że coś się

z boku poruszyło, lecz nie mógł ryzykować, by zoba-

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 145

czyć co, bo musiałby spuścić z oka Jetera, który

teatralnym chwytem obezwładniał milczącą Raven.

- Simon zbyt wiele wiedział, co? Poza tym nie byłeś

pewien, ile wie. Musiałeś dostać nas obu. Ale z Simo­

nem ci się nie udało.

- Kłamiesz! - wrzasnął Jeter, lecz w tonie jego głosu

wyczuwało się nutę niepewności.

- Naprawdę?

Za Jeterem znów coś się poruszyło, zafalowała

trawa, przemknął jakiś cień.

- Dość tego! - ryknął. - Kończmy te gierki! Stawaj

tam na skraju przepaści, Canfield!

Dawid zawahał się, lecz Jeter w odpowiedzi odciąg­

nął głowę Raven za warkocz do tyłu i wbił lufę

rewolweru w jej policzek. W kąciku jej ust pokazała się

krew.

- No, ruszaj się! - wrzasnął.

- Dawidzie, nie! - krzyknęła Raven.

Dawid przesunął się bliżej przepaści. Następny cios

wymierzony Raven przez Jetera mógłby ją śmiertelnie

zranić. Nie miał wyboru.

- Przez cały czas to ty maczałeś w tym palce! Helen

Landon też wmanewrowałeś!

- Koniec dyskusji. Skaczesz pierwszy. Za tobą

szanowna panienka. Tyle wypadków zdarza się pod­

czas wspinaczki.

- Simon i tak się domyśli.

- Simon nie żyje.

- To kto mnie ostrzegł?

- Zamknij się! - Jeter tracił pewność siebie.

Znów pociągnął Raven za warkocz i wykręcił jej

głowę tak boleśnie, że wydała zduszony jęk. Dawid

struchlał. Nie obchodziło go to, co Jeter robi z nim, bo

background image

146 NA SKRAJU PRZEPAŚCI

dzięki temu Raven zyskiwała na czasie. Posłyszał świst

odbitej rykoszetem kuli i usłyszał, jak Raven przerażo­

nym głosem wykrzykuje jego imię. Zebrał się w sobie

i rzucił naprzód. W tej samej chwili kątem oka

dostrzegł, że z zarośli wypada coś czarnego.

Sześćdziesieciokilogramowy rozjuszony pies powa­

lił Jetera na ziemię. Raven była wolna. Jeter chciał ją

znów chwycić, lecz Robbie wbił mu błyszczące kły

w rękę. Jeter wrzasnął, usiłował skierować lufę rewol­

weru na rannego psa. Dawid kopnięciem wytrącił mu

broń z ręki.

Oszalały Jeter zaczął na oślep walić tą ręką psa.

- Robbie! - krzyknęła Raven przywołując ulubień­

ca do porządku.

Walka była skończona. Robbie przypełzł resztką sił

do swojej pani ciągnąc brzuchem po ziemi.

Dawid zerknął, czy Raven nie jest ranna. Pochylała

się nad psem, była pokrwawiona, lecz nie swoją krwią,

tylko Robbie'ego. Dawid pochylił się nad powalonym

i unieszkodliwionym Jeterem.

Na ciemnym niebie, rozjaśnionym jeszcze tylko

gdzieniegdzie promieniami gasnącego słońca, wscho­

dził księżyc. Lecz nie była to odpowiednia chwila, by

rozkoszować się piękną porą spotkania dnia z nocą.

Dawid podszedł do Raven. Siedziała w ciemnościach

głaszcząc nieruchome ciało Robbie'ego. Mimo że

mokra od rosy trawa wyciszała kroki Dawida, wie­

dział, że Raven go słyszy.

Spojrzała na niego smutno się uśmiechając. Przy­

klęknął przy psie i też zaczął go głaskać. Łeb Rob­

bie'ego spoczywał na kolanach Raven. Przytuliła do

niego policzek. Pies poruszył się i polizał ją po ręce.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 147

Panowała zupełna cisza, ucichł nawet wiatr. Raven

wyprostowała się i wtedy Dawid zobaczył, że ma suche

oczy.

- Już odszedł - szepnęła próbując stłumić żal.

- T a k .

Spojrzał na dolinę, przypomniał sobie, jakim zgorz­

kniałym człowiekiem był jeszcze tak niedawno. Myśląc

o przeszłości i o Helen Landon nie czuł już gniewu ani

nie miał poczucia winy. Nieważne, co Helen zrobiła,

nieważne, z jakiego powodu, ważne było to, że dzięki

niej spotkał Raven.

Tu, na tym skalistym zboczu, zrobiłby wszystko, by

chronić tę wspaniałą kobietę. W imię miłości. Nie

żądając nic w zamian.

Zrobiło się chłodno, wstał więc, by rozpalić ogień

i dać Raven gorącej czekolady. Lecz najpierw podszedł

sprawdzić, co z Jeterem, który leżał związany jak

mumia.

Wkrótce czekolada była gotowa, ale Raven nie

mogła jej przełknąć, trzymała tylko kubek ogrzewając

sobie nim ręce.

Usiadł obok i przytulił ją do siebie. Jej głębokie

westchnienie powiedziało mu więcej, niż wyraziłyby

słowa. Dotknął ustami jej włosów i siedząc tak od­

ważył się myśleć o przyszłości. Jutro zniesie Jetera.

Potem wróci po Raven i Robbie'ego.

Będzie musiał pojechać na jakiś czas do Waszyng­

tonu, lecz kiedy już będzie wolny, wróci do doliny.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Raven się odzywała?

Dawid potrząsnął przecząco głową, unikając bada­

wczego wzroku Simona. Podszedł do okna, które

wychodziło na teren szpitala. Simon będzie tu jeszcze

przez kilka tygodni, a potem okres rekonwalescencji

chce spędzić w dolinie. Lekarze zapewniali go, że

w pełni powróci do zdrowia.

- To co tu jeszcze robisz? - huknął Simon. - Jeter

poszedł już w odstawkę. Wiemy, kim był i dla kogo

pracował. Poza tym był pionkiem. Po prostu bubek,

który chciał szybko i za wszelką cenę zrobić karierę.

- A Helen Landon zapłaciła za jego ambicje.

- Dawid uderzył pięścią w parapet, aż zadrżały szyby.

- Wykończył ją. Przy mojej pomocy.

- Nie powinieneś mieć wyrzutów sumienia. Helen

była dokładnie taka, jak ją opisała jej babka. Głupia

manipulatorka, którą to wszystko przerosło. - Simon

zmarszczył brwi. - To ja popełniłem błąd. Źle ją

oceniłem. Niedostatecznie sprawdziłem. Zaślepiły

mnie jej niektóre rzeczywiście niezwykłe możliwości.

- Westchnął głęboko. - Powinienem to wszystko

przewidzieć.

- Simonie, po co...

- Jeter się potknął. Zdradziła go niecierpliwość.

Rzucał się jak kogut. Nalegał, by ciebie zwolnić.

Zlikwidować. Zdradził się. Mówił o sprawach, o któ-

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

149

rych nie powinien wiedzieć. Nagle się okazało, że

babka Helen to wcale nie zdziecinniała staruszka.

Wszystko, co powiedziała, było prawdą. Helen chciała

błyszczeć. Przeć do przodu. W tym celu posłużyła się

Jeterem. Kiedyś zgłosił się do niego jakiś pułkownik

i sprzedał mu pewną drobną, ale ważną informację.

Wtedy zrozumiała, że popełniła błąd, ale było za

późno.

- Simonie...

- Daj mi skończyć, do diabła! - Podjechał na

wózku bliżej do Dawida. - Powinienem się zorien­

tować o wiele wcześniej. Numer telefonu, który mi

podałeś...

- Nie kryło się za nim nic konkretnego.

- Ten drań musiał mi go wysylabizować. Myś­

lałem, że chodzi mu tylko o mnie. A on zdradził też

ojczyznę. Nie doceniałem go. A kiedy w końcu stwier­

dziłem, że dwa dodać dwa równa się cztery, już mnie

dopadł i chciał mi na zawsze zamknąć usta. Ty byłeś

następny na jego liście. Odnalazł numer telefonu

Raven, pojechał na uroczystości żałobne poświęcone

Helen i tam was razem zobaczył. Łatwo mu poszło.

Simon wyglądał na zmęczonego. Nagle się po­

starzał. Choroba zrobiła swoje.

- Moja pomyłka omal nie pozbawiła cię życia.

- Nie sposób wszystkich bez przerwy mieć na oku.

Jeter był samotnym wilkiem, który ukrył się w stadzie.

Był tak przebiegły, że udało mu się uniknąć poważniej­

szych podejrzeń. A Helen była naprawdę cholernie

dobrą agentką, póki woda sodowa nie uderzyła jej do

głowy. Nie ty, tylko ona zagrażała memu życiu. Potem

mi je podarowała. Spłaciła dług. Teraz kolej na Jetera.

- Dużo czasu upłynie, zanim ten łajdak ujrzy

background image

150

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

światło dzienne. Jeżeli w ogóle kiedyś to nastąpi. -Ton

głosu Simona zmienił się, nie był taki ostry. - A więc to

tyle. Uporałeś się jakoś z tym wszystkim, co się stało?

- Tak, patrzę już na to z dystansem.

- A co z twoim cholernym sumieniem?

- Czy mężczyzna, który nie ma wyrzutów sumie­

nia, może być nadal mężczyzną?

- Dawid Canfield na pewno. - Simon podał mu

rękę, a potem nakrył jego dłoń swoją. - Powodzenia,

Dawidzie. Niech ci się wiedzie w życiu. Kiedy zjawisz

się w dolinie, ucałuj ode mnie Raven i powiedz, że za

kilka tygodni podziękuję jej za wszystko osobiście.

- Czyli już wiesz.

- Że Straż już cię straciła? No pewnie. Ale kto

wybrałby Straż, kiedy by na niego czekała taka kobieta

jak Raven?

- Myślisz, że czeka na mnie? Sprawiłem jej tyle

bólu. Czasami zachowywałem się jak ostatni drań.

- Ale ją kochasz. Ona też cię kocha.

- Kochała, ale tyle się zdarzyło... Nie daje znaku

życia od kilku tygodni.

- Ale przecież też wiele przeżyła i musiała się jakoś

z tym wszystkim uporać. Straciła Robbie'ego, potem

znalazła Kate.

- Do obu psów Jeter strzelał z ukrycia. Tylko że

Robie'ego nie zabił, lecz zranił.

- To wszystko było dla niej okropne, ale ona się nie

załamie. Jest naprawdę silna. Ty też swoje przeżyłeś.

Raven nie chce wywierać na ciebie nacisku. Chce, byś

sam zdecydował.

- Ale ja już wiem, czego chcę. Chcę jej, chcę żyć

i mieszkać z nią w dolinie.

- To po co tu jeszcze sterczysz? Jedź do niej.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 1 5 1

- Ale obaj wiemy, że czasami trudno będzie ze mną

wytrzymać. Lata spędzone w Straży zrobiły swoje. Nie

można ich nagle przekreślić czy wymazać. Czy to

w porządku narażać ją na to wszystko?

- To ona powinna sama zdecydować.

- Masz rację. - Dawid uśmiechnął się z przymu­

sem. - Dean Madison zaproponowała mi pracę.

Widziałbyś we mnie profesora uczelni?

- Na pewno.

- Ale tylko przy Raven - odparł Dawid i uprzytom­

nił sobie, że wciąż trzyma za rękę Simona. Uścisnął ją

więc jeszcze raz.

- Trzymaj się, przyjacielu, i życz mi szczęścia.

Kiedy stał już w drzwiach, usłyszał za sobą:

- Już je masz.

- Zobaczymy.

- Chyba jeszcze nigdy aż tak się nie bałeś? - za­

chichotał Simon. - Nawet różnych ciemnych typów?

- Zgadza się. - Uśmiechnął się krzywo i pomachał

Simonowi dłonią na pożegnanie.

Raven oparła głowę o bal pomostu i wsłuchiwała się

w ciszę. Popołudniowe słońce ogrzewało jej twarz.

Babie lato, jej ukochana pora roku. Jasne, za­

snute mgiełką dni. Właśnie o tej porze zawsze

odzyskiwała zupełny spokój i żyła w zgodzie ze

swoim światem. Lecz tym razem było inaczej. Trawił

ją niepokój, była zdenerwowana. Ciemne noce w do­

linie i przystrojone płomiennymi barwami dni zupeł­

nie jej nie cieszyły.

Dzisiaj obudziła się w dziwnym nastroju, ubrała się,

rozebrała, ubrała znowu. Nic jej nie odpowiadało.

Wszystko ją bolało. Zmarnowała godzinę przy stoliku

background image

152

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

i nic nie ulepiła. Zbyt często wzrok jej wędrował

w stronę telefonu, który nie dzwonił.

Co z Simonem? Jak się czuje? Czy ma przy sobie

przyjaciół? Czy jest przy nim Dawid?

Dawid.

Zawsze Dawid.

Serce waliło jej jak młotem. W domu wydawało się

duszno. Ubranie ją uwierało. Znów zaczęła się ubierać

i przebierać. Sięgnęła po koszulę z koronkami - ulu­

bioną koszulę Dawida. Miękki materiał otulił jej nagie

ciało jak mgiełka.

Ścieżka nad jezioro wydała się bardzo zachęcająca.

Połyskliwa woda zapraszała. Raven nabrała ochoty na

kąpiel.

Deski pomostu zaskrzypiały i ucichły, jakby ktoś na

nie wszedł i zatrzymał się. Nie była w stanie się

odwrócić, nie mogła złapać oddechu. Powiew wiatru

pieścił pasma błyszczących w słońcu włosów, które

wysunęły się z upiętego luźno koka. Szkarłatne liście

tańczyły po deskach pomostu kusząc, kierując wzrok

Raven w stronę Dawida.

Lecz nie był to Dawid, którego tak dobrze znała,

tylko przystojny mężczyzna z marsem na czole, pełen

rezerwy, mężczyzna, którego zobaczyła po raz pierw­

szy w życiu. Miał na sobie ciemne obcisłe spodnie.

Jedwabna koszula miała kolor ciemnego turkusu.

Dawid wyglądał jak doświadczony podróżnik przyby­

ły z innego świata. Świeża siwizna na skroniach

sygnalizowała jednak, ile w tym świecie może być

cierpienia i zmartwień.

Przystojny, elegancki, posępny. Ten sam Dawid, ale

wyglądający obco.

Raven głęboko westchnęła i odwróciła wzrok.

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 153

Znów usłyszała jego kroki. Zanim się ruszyła, już był

przy niej. Podniosła głowę i przesuwając wzrokiem po

jego postaci przyjrzała mu się z bliska. I doznała

wstrząsu, bo owszem, był elegancki i przystojny, lecz

nie był posępny ani nieprzystępny. W jego oczach

dostrzegła, jakie uczucia nim miotają.

Patrzył na nią, pochylił się i znajomym, pełnym

kurtuazji gestem podał jej rękę. U jej stóp szemrała woda,

w krzewach grał świerszcz, nad doliną rozległo się przeraź­

liwe wołanie jastrzębia, lecz ona niczego nie słyszała.

Powoli, z bijącym sercem podała mu rękę. Ich

dłonie się spotkały, palce zacisnęły w mocnym uścisku

ogrzanym słońcem. Pomógł jej wstać, przyciągnął do

siebie i zaczął z nią wirować jak szalony. Tulił ją

i całował, szeptał czułe słowa, znów całował.

- Bałem się.

- Że pójdę sama pływać? - Chciała usłyszeć to, co

widziała w jego oczach. Słowa prawdy.

Wyciągnął szpilki z jej włosów, wsunął dłoń w ich

gęstwinę.

- Bałem się, że nie będziesz mnie chciała - powie­

dział szorstkim, stłumionym głosem, bo trudno mu

było wyznać prawdę.

Dotknęła jego twarzy i nie mogąc znieść malującego

się na niej napięcia przylgnęła policzkiem do jego

ramienia.

- Chcę cię, Dawidzie. Zawsze będę cię chciała.

Odetchnął głęboko, wstrząsnął nim dreszcz. Przesu­

nął ręką po jej plecach i przytulił ją, jakby chcąc ulżyć

sobie w bólu długiego rozstania. Chciał zapanować

nad swoim głosem.

- Nie będziesz miała ze mną łatwego życia. Jestem

trudny, mam humory.

background image

154

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

- Wiem, wspomnienia przeszłości nie mogą nagle

przestać cię nękać - szepnęła.

- Na tym polega moja słabość.

- To nie słabość, Dawidzie, to twoja siła.

- Przyjechałem tu po to, by odzyskać spokój. Ty mi

go dałaś i ty dałaś mi siłę. Kocham cię, Raven.

Oczy jej błyszczały. Była piękna. Nigdy nie była tak

piękna. Należała do niego. A jednak miał uczucie

niedosytu.

- Powiedz mi...

Raven znieruchomiała.

Chciał podejść i znów wziąć ją w ramiona. Ta

dumna, odważna kobieta była jego miłością, miłością,

za którą oddałby życie. Tylko jedno się liczyło.

- Powiedz mi. - Głos miał chropawy, pełen bólu,

musiał usłyszeć słowa,

które kiedyś wydawały mu się

bez znaczenia. Teraz potrzebował ich, nie potrafił się

bez nich obejść. Nie potrafił nad sobą panować.

- Dobry Boże, Raven, powiedz mi...

Odwróciła się, uniosła głowę. W jej oczach błysz­

czały łzy.

- Kocham cię, Dawidzie. -I uśmiechnęła się tak

cudownie, że omal nie oszalał. - Kocham cię.

Była jego słońcem, jego nadzieją. A kiedy uśmiecha­

ła się do niego przez łzy, poczuł, że jest nie tylko jego

miłością, lecz także jego życiem.

- Raven...

Dłonie miał zaciśnięte w pięści. Pragnął jej. Pragnął,

by zawsze z nim była. A może coś źle zrozumiał? Czy

nie było już za późno? Może nie potrafiła opanować

strachu przed tym, co stanowi istotę miłości? Bo

przecież płacze, a od tak dawna nie płakała... Musi się

dowiedzieć. Czy miłość wystarczy? Cierpiał, nie po-

background image

NA SKRAJU PRZEPAŚCI 155

trafił sobie poradzić z własnymi problemami. Lecz

przede wszystkim okropnie się bał. Kameleon, dumny

samotnik ze Straży, był przerażony. Była jego życiem,

lecz może ją stracił?

Na jej rzęsach zawisła łza i potoczyła się po

policzku. Otarł palcem kryształową kroplę, w której

zawierał się jego świat.

- Raven?...

Uśmiechnęła się czarująco, jej spokój zapierał dech.

Dotknęła ustami jego ręki w miejscu, gdzie spadła jej

łza.

- Nigdy nie myślałam, że będę taka szczęśliwa. Nie

myślałam, że będziesz chciał usłyszeć, że cię kocham.

Dawid zadrżał, zachwiał się. To właśnie jest miłość:

ból, oczarowanie i łzy radości.

- A nasi pierwsi synowie? Może najpierw będziemy

mieć Simona? A może Colina?

- Najpierw Simona, a potem Colina. Ale później

chciałabym mieć Dawida.

- W takim razie do roboty, moja kochana - roze­

śmiał się, lecz od razu spoważniał. - O Boże, kochanie,

już myślałem...

- Ciii... - Położyła mu rękę na barku, a kiedy

rozwarł ramiona, wtuliła się w niego. - Nie mogłeś

mnie stracić. Nigdy mnie nie stracisz.

Gładził palcami jej włosy i tulił w ramionach. Drżał.

Pragnął słyszeć jej słowa, pragnął słyszeć, że go kocha.

Stali wtuleni w siebie w słońcu, otoczeni cichym

majestatem gór.

- Ale może zanim zabierzemy się do produkcji

szkockich maluchów, pojedziemy na małą uroczystość

zwaną ślubem?

- Zrobimy to później. - Uniosła się na palcach, by

background image

156

NA SKRAJU PRZEPAŚCI

go pocałować. Koszula zsunęła jej się kusząco z ramie­

nia. - O wiele później.

Patrzył na nią z czułością, przygarnął do siebie.

- Tylko zbytnio z tym nie zwlekajmy. To nie

byłoby rozsądne.

- Zgoda. - Zaśmiała się ubawiona swoim małym

podstępem i zsunęła z siebie bawełnianą koszulę

z koronkami, która opadła u jej stóp.

- Dawidzie - szepnęła - kocham cię.

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
96 James B J Na skraju przepaści
096 James BJ Na skraju przepaści
! 43 przepisy na wódki, Przepalanka, Przepalanka
Siniakin Siergiej Mnich na skraju ziemi
NA SKRAJU LASU, wiersze ekologiczne
Strugaccy A I B Piknik Na Skraju Drogi
Na skraju wioski(Eb) 539521 1
Włóczędzy na skraju wszechświata Aspen
Jałowiecki Mieczysław Na skraju imperium
Na skraju wioski(F) 386891 1
Arkadij & Borys Strugaccy Piknik na skraju drogi
A i B Strugaccy Piknik na skraju drogi
Zamek na skraju świata fragm
Bracia Strugaccy Piknik na skraju drogi
Na skraju puszczy
Arkadij i Borys Strugaccy Piknik na skraju drogi
A B Strugaccy Piknik na skraju drogi

więcej podobnych podstron