George R.R. Martin -
The Winds of Winter
T H E O N
Głos króla dławił gniew.
–
Jesteś gorszym piratem niż Salladhor Saan.
Theon Greyjoy otworzył oczy. Jego ramiona płonęły i nie mógł poruszyć rękami. Przez pół
uderzenia serca ogarnął go strach, iż jest z powrotem w starej celi pod Dreadfort. Zagmatwane
wspomnienia w jego głowie były niczym więcej jak pozostałościami jakiejś gorączki. “Spałem”,
zdał sobie sprawę. ”Spałem albo zemdlałem z bólu”. Kiedy spróbował się ruszyć, rozkołysał się z
boku na bok a jego plecy obtarły się o kamień. Wisiał ze ściany wewnątrz wieży, jego nadgarstki
skute były do pary pordzewiałych żelaznych pierścieni.
Powietrze śmierdziało palonym torfem. Podłoga była mocno zabłocona. Drewniane schody wiły
się spiralnie w górę, wzdłuż ściany aż po dach. Nie widział żadnego okna. Wieża była, ciemna,
wilgotna, bez żadnych luksusów. Jej całe umeblowanie stanowiło jedno krzesło z wysokim
oparciem i pokryty bruzdami stół spoczywający na trzech nogach. Nie widać było żadnego
wychodka, Theon zobaczył jednak nocnik w jednej zacienionej niszy. Jedyne światło pochodziło od
świec na stole. Jego stopy dyndały sześć stóp nad podłogą.
–
Długi mojego brata, - mamrotał król. - Joffreya również, mimo iż ta ohyda niskiego
pochodzenia nie była mi krewnym.
Theon wykręcił się w swych łańcuchach. Znał ten głos. Stannis.
Theon Greyjoy zarechotał. Ukłucie bólu przenikło jego ramię, od ramion po nadgarstki. Wszystko
czego dokonał, wszystko co wycierpiał, Moat Cailin i Barrowton, Winterfell, Abel i jego praczki,
Crowfood i jego Umberowie, wyprawa przez śniegi, wszystko to miało służyć wymianie od
jednego kata do drugiego.
–
Wasza Wysokość – odezwał się łagodnie drugi głos – Wybacz ale twój atrament zamarzł.
Mieszkaniec Braavos, Theon to wiedział. “Jak mu było na imię? Tycho... Tycho cośtam”
–
Może odrobina gorącej...?
–
Znam szybszy sposób. - Stannis wyciągnął swój sztylet. Przez moment Theon pomyślał iż
zamierza on dźgnąć bankiera. “Nigdy nie dostaniesz od niego choćby kropli krwi, mój panie”,
mógłby mu powiedzieć. Król przystawił ostrze noża do swej dłoni, tuż obok lewego kciuka i
przeciął skórę.
–
Masz. Podpiszę to moją własną krwią. To powinno ucieszyć twojego pana.
–
Jeśli to zadowoli Waszą Wysokość, zadowoli również Żelazny Bank.
Stannis zanurzył pióro we krwi, tryskającej z jego kciuka i umieścił swe imię na pergaminie.
–
Wyjedziesz jeszcze dzisiaj. Lord Bolton może być tu wkrótce. Nie mogę pozwolić byś trafił w
środek walk.
–
Takie jest też i moje życzenie. - bankier umieścił pergamin w drewnianej tubie. - Mam nadzieję
iż porozmawiamy ponownie, kiedy Wasza Wysokość będzie zasiadał na Żelaznym Tronie.
–
Masz nadzieję na swoje złoto, to masz na myśli. Oszczędź sobie te swoje uprzejmości. To
monet potrzebuje z Braavos, nie pustej kurtuazji. Powiedz strażnikom na zewnątrz że chcę tu
widzieć Justina Masseya.
–
Z przyjemnością. Żelazny Bank jest chętny do współpracy. - bankier skłonił się.
Kiedy wychodził, pojawiła się kolejna postać; rycerz. Rycerze króla przychodzili i wychodzili
przez całą noc, przypominał sobie mgliście Theon. Ten wydawał się być z królem spokrewniony.
Cienkie, ciemne włosy, twarde oczy, jego twarzy towarzyszyły ślady po ospie jak i stare blizny,
nosił wyblakły surkot z wyhaftowanymi na nim trzema ćmami.
–
Głowa rodu – ogłosił – bez maestera. A Lord Arnolf śle wieści, iż z największą przyjemnością
zasiądzie z Tobą do śniadania.
–
Syn także?
–
I wnuk. Lord Wull również pragnie audiencji. Chce...
–
Wiem czego chce – król wskazał na Theona – Jego. Wull chce jego śmierci. Flint, Norrey...
wszyscy oni chcą jego śmierci. Za chłopców których zabił. Zemsta za ich cennego Neda.
–
Czy zobowiążesz się do tego?
–
W tej chwili sprzedawczyk jest dla mnie bardziej użyteczny jako żywy. Posiada wiedzę którą
możemy potrzebować. Przyprowadź tego maestera. - Król pochwycił pergamin ze stołu i przyjrzał
mu się. List. Theon wiedział. Jego zerwana pieczęć była z czarnego wosku, twarda i błyszcząca.
“Wiem co tam mówią”, pomyślał chichocząc.
Stannis popatrzył w górę.
–
Sprzedawczyk się wierci.
–
Theon. Nazywam się Theon. - musiał pamiętać swe imię.
–
Znam twoje imię. Wiem co zrobiłeś.
–
Uratowałem ją. - Zewnętrzny mur Winterfell miał osiemdziesiąt stóp wysokości, lecz poniżej
miejsca z którego skakał śnieg piętrzył się na głębokość ponad czterdziestu. Zimna, biała poduszka.
Dziewczyna przeżyła gorsze rzeczy. Jeyne, nazywa się Jeyne, ale nigdy im tego nie powie. Theon
wylądował na niej, łamiąc jej kilka żeber. - Uratowałem dziewczynę – powiedział – Uciekliśmy.
Stannis parsknął.
–
Spadłeś. Umber ją uratował. Jeśli Mors Wronojad i jego ludzie nie byliby przed zamkiem,
Bolton miałby was po chwili z powrotem.
Wronojad. Theon pamiętał. Stary człowiek, wielki i potężny, o rumianej twarzy i kudłatej białej
brodzie. Siedział na kucu, odziany w futro z olbrzymiego polarnego niedźwiedzia, głowę schował w
kapturze. Pod nim nosił barwioną, białą przepaskę na oko, która przypominała Theonowi jego wuja
Eurona. Chciał zedrzeć ją z twarzy Umbera, by upewnić się iż pod nią był tylko pusty oczodół, nie
czarne oko lśniące złością. Zamiast tego zapiszczał zza swych połamanych zębów i powiedział...
–
Jestem...
–
...sprzedawczykiem i zabójcą krewnych. - dokończył Wronojad. - Będziesz trzymał swój
kłamliwy jęzor w gębie albo go stracisz.
Umber spojrzał jednak na dziewczynę z bliska, zezując w dół swym jedynym sprawnym okiem.
–
Jesteś młodszą córką?
A Jeyne skinęła głową.
–
Arya. Nazywam się Arya.
–
Arya z Winterfell, tak. Kiedy ostatni raz byłem wewnątrz tych murów, wasz kucharz przyrządził
nam Steak and kidney pie. Podane z piwem, myślę że najlepszym jakie piłem. Jak się nazywał ten
kucharz?
–
Gage – odparła natychmiast Jeyne – Był dobrym kucharze. Robił ciasteczka cytrynowe dla
Sansy, kiedy tylko mieliśmy cytryny.
Wronojad pomacał się po brodzie.
–
Nie żyje, jak sądzę. Ten wasz kowal pewnie też. Człowiek który znał swoją stal. Jak on się
nazywał?
Jeyne zawahała się. Mikken
, pomyślał Theon. Nazywał się Mikken. Zamkowy kowal nigdy nie robił
cytrynowych ciasteczek dla Sansy, co czyniło go znacznie mniej ważnym od kucharza w tym
słodkim, małym świecie który dzieliła ze swą przyjaciółką Jeyne Poole. Pamiętaj, do cholery. Twój
ojciec był zarządcą, miał pod sobą to wszystko. Kowal nazywał się Mikken, Mikken, Mikken.
Posłałem go na śmierć!
–
Mikken – powiedziała Jeyne.
Mors Umber chrząknął.
–
Zgadza się. - Theon nigdy się nie dowiedział co miał zamiar powiedzieć lub zrobić potem.
Przybiegł wówczas chłopak, niosący włócznie, krzyczący iż brona przy głównych wrotach
Winterfell została podniesiona. I to jak Wronojad uśmiechnął się na to.
Theon wyginał się w swych łańcuchach, łypiąc na dół na króla.
–
Wronojad znalazł nas, tak, przysłał nas tutaj, ale to ja byłem tym który ją uratował. Zapytaj ją
sam.
Powiedziała mu. Uratowałeś mnie
, wyszeptała Jeyne, kiedy niósł ją przez śnieg. Była blada z
bólu, lecz potarła jego policzek swą dłonią i uśmiechnęła się. Uratowałem Lady Aryę
, odszeptał jej
Theon. A zaraz potem, jak na komendę otoczyli ich włócznicy Morsa Umbera.
–
Czy to moje podziękowanie? - zapytał Stannisa, kopiąc anemicznie ścianę. Jego ramiona były
w agonii. Jego własna waga wypychała je ze swych miejsc. Jak długo tu wisiał? Czy wciąż była
noc na zewnątrz. Wieża nie miała okien, nie miał jak się dowiedzieć.
–
Rozkuj mnie a będę ci służył.
–
Tak jak służyłeś Roosowi Boltonowi i Robbowi Starkowi? - Stannis parsknął. - Nie wydaje mi
się. Mamy dla ciebie ciepły koniec sprzedawczyku. Ale nie dopóki z tobą nie skończymy.
Zamierza mnie zabić. Ta myśl była dziwnie uspokajająca. Śmierć nie przerażała Theona Greyjoya.
Śmierć oznaczała koniec bólu.
–
Skończ więc ze mną – zwrócił się do króla. - Zetnij mi głowę i wbij na włócznię.
Zamordowałem synów Lorda Eddarda, zasłużyłem na śmierć. Ale zrób to szybko. On nadchodzi.
–
Kto nadchodzi? Bolton?
–
Lord Ramsay – Theon syknął. - Syn, nie ojciec. Nie możesz pozwolić by mnie dopadł. Roose...
Roose jest bezpieczny za murami Winterfell ze swoją grubą, nową żoną. Ramsay nadchodzi.
–
Ramsay Snow, masz na myśli. Bękart.
–
Nigdy go tak nie nazywaj! - z ust Theona prysnęła ślina. - Ramsay Bolton, Ramsay Snow,
nigdy Snow, nigdy, musisz pamiętać jego imię, albo on cię skrzywdzi.
–
Niech sobie próbuje. Jakiekolwiek nosi imię.
Drzwi otworzyły się z porywem zimnego, czarnego wiatru i wirującym śniegiem. Rycerz od
ciem wrócił z maesterem po którego król wysłał. Jego szare szaty skryły się pod ciężkim,
niedźwiedzim futrem. Za nimi, wkroczyło dwóch kolejnych rycerzy, każdy niosący kruka w
klatce. Jednym z nich był człowiek który był z Ashą, kiedy bankier dostarczył go jej, tęgi
mężczyzna z latającą świnią na swym wamsie. Drugi był wyższy, barczysty i krzepki. Napierśnik
mężczyzny był ze srebrnej, inkrustowanej stali; pomimo swych zdrapań wciąż lśniła ona w
blasku świec. Do płaszcza który nosił, przytwierdzone zostało płonące serce.
–
Maester Tybald – oznajmił rycerz od ćem.
Maester upadł do jego kolan. Miał rude włosy i zgarbione ramiona, blisko osadzone oczy łypały
w stronę Theona wiszącego na ścianie.
–
Wasza Wysokość. Jak mogę służyć?
Stannis nie odpowiedział od razu. Przypatrywał się człowiekowi przed nim ze zmarszczonym
czołem.
–
Wstań. - maester podniósł się. - Jesteś maesterem z Dreadfort. Jak to się stało że jesteś tu z
nami?
–
Lord Arnolf sprowadził mnie bym miał baczenie na jego rany.
–
Jego rany? Czy jego kruki?
–
Na to i na to, Wasza Wysokość.
–
Na to i na to. - Stannis wypluł z siebie te słowa – Kruk maestera lata w jedno miejsce i tylko w
to jedno. Czy to prawda?
Maester wytarł rękawem pot ze swego czoła.
–
N-nie do końca, Wasza Wysokość. Większość tak. Niekiedy kilka można wytresować by latały
między dwoma zamkami. Takie ptaki są bardzo kosztowne. A bardzo bardzo rzadko, odnajdujemy
kruki które potrafią nauczyć się nazw trzech, czterech lub pięciu zamków i latać pomiędzy nimi na
rozkaz. Ptaki tak mądre zdażają się jedynie raz na sto lat.
Stannis wskazał na czarne ptaki w klatkach.
–
Te dwa nie są aż tak sprytne, jak sądzę.
–
Nie, Wasza Wysokość.
–
Powiedz mi więc. Gdzie te dwa były nauczone by latać?
Maester Tybald nie odpowiedział. Theon Greyjoy kopnął anemicznie swymi stopami i zaśmiał
się pod nosem. Mają cię!
–
Odpowiedz mi. Jeśli byśmy wypuścili te ptaki, czy powrócą do Dreadfort? - król pochylił się
do przodu. - A może polecą zamiast tego do Winterfell?
Maester Tybald zmoczył swe szaty. Theon, z miejsca w którym wisiał nie mógł dostrzec
rozprzestrzeniającej się ciemnej plamy, lecz zapach moczu był silny i ostry.
–
Maester Tybald stracił swój język – Stannis zwrócił się do swych rycerzy. - Godry, ile klatek
znalazłeś?
–
Trzy, Wasza Wysokość – odparł wielki rycerz w srebrnym napierśniku – Jedna była pusta.
–
Wa... wasza Wysokość, mój zakon przysiągł służyć, my...
–
Wiem wszystko o waszych przysięgach. To czego pragnę wiedzieć, to to co znajdowało się w
listach które wysłałeś do Winterfell. Czy ewentualnie nie powiedziałeś Lordowi Boltonowi gdzie
nas znaleźć?
–
Panie – zgarbiony Tybald wyprostował się dumnie – Zasady mego zakonu zabraniają mi
ujawnienia treści listu Lorda Arnolfa.
–
Twe przysięgi zdają się być silniejsze niż twój pęcherz.
–
Wasza Wysokość musi zrozumieć...
–
Muszę? - król wzruszył ramionami. - Skoro tak mówisz. Ostatecznie jesteś człowiekiem nauki.
Miałem na Smoczej Skale maestera, który był mi prawie jak ojciec. Mam wielki szacunek dla
waszego zakonu i jego przysiąg. Ser Clayton nie podziela jednak moich uczuć. Wszystkie co wie
nauczył się na uliczkach Zapchlonego Tyłka. Gdy zostawię cię na jego łasce, może zadusić cię
twym własnym łańcuchem lub wydłubać ci oko za pomocą łyżki.
–
Tylko jedno Wasza Wysokość – zgłosił się łysiejący rycerz, ten z latającą świnią. - Zostawię
drugie.
–
Ile oczu potrzebnych jest maesterowi by przeczytać list? - zapytał Stannis. - Jedno powinno
wystarczyć, tak sądzę. Nie chciałbym cię zostawić niezdolnego do służby twemu panu. Ludzie
Roosa Boltona mogą w każdej chwili nas zaatakować, więc musisz zrozumieć jeśli skąpie ci tych
uprzejmości. Zapytam po raz kolejny. Co było w wiadomościach, które wysłałeś do Winterfell?
Maester zapiszczał.
–
Ma... mapa, Wasza Wysokość.
Król odchylił się do tyłu na swym krześle.
–
Zabierzcie go stąd – rozkazał. - Kruki zostawcie.
Żyły pulsowały na jego szyji.
–
Zabierzcie tego szarego nędznika do jednej z chałup dopóki nie zdecyduje co z nim z robić.
–
Tak się stanie – zapewnił wielki rycerz. Maester rozpłynął się w kolejnym podmuchu zimna i
śniegu. Pozostał jedynie rycerz z trzema ćmami.
Stannis spojrzał ponuro na wiszącego Theona.
–
Zdaje się że nie jesteś tu jedynym sprzedawczykiem, Gdyby tak wszyscy lordowie w Siedmiu
Królstwach mieli jedną szyję... - odwrócił się do swego rycerza. - Ser Richardzie, podczas gdy
będę jadł z Lordem Arnolfem, ty rozbroisz jego ludzi i zamkniesz ich. Większość będzie spała.
Nie rób im krzywdy, chyba że będą się bronić. Możliwe że nie wiedzieli o niczym. Wypytaj ich
w tej kwesti... lecz z wyczuciem. Jeśli nie nie posiadali wiedzy o tej zdradzie, będą mieli okazję
by dowieść swej lojalności. - machnął ręką na znak że to wszystko. - Wprowadź tu Justina
Masseya.
Kolejny rycerz, Theon wiedział o tym kiedy tylko wszedł Massey. Ten był przystojny, ze starannie
przyciętą blond brodą i cienkimi prostymi włosami, tak jasnymi iż wydawały się jaśniejsze od złota.
Jego tunika pokryta była potrójną spiralą, starożytny herb starożytnego rodu.
–
Powiedziano mi iż Wasza Wysokość mnie potrzebuje – powiedział klękając na jedno kolano.
Stannis skinął głową.
–
Odeskortujesz braavoskiego bankiera z powrotem na Mur. Wybierz sześciu dobrych ludzi i
weź dwanaście koni.
–
Do jazdy czy do jedzenia?
Król nie wydawał się być rozbawiony.
–
Chcę byś wyruszył przed południem, ser. Lord Bolton może być nad nami w każdej chwili i
priorytetem jest by ten bankier wrócił do Braavos. Będziesz mu towarzyszył w podróży przez
Wąskie Morze.
–
Jeśli dojdzie do bitwy, moje miejsce jest tu, przy tobie.
–
Twoje miejsce jest tam gdzie ci je wskażę. Mam pięćset mieczy równie dobrych jak ty albo i
lepszych, lecz ty posiadasz odpowiednie maniery i wyrafinowany język a to będzie bardziej
użyteczne w Bravos niż tu. Odbierzesz od nich pieniądze i wynajmiesz statki i najemników.
Kompanie o dobrej reputacji, jeśli znajdziesz taką. Moim pierwszym wyborem byłaby Złota
Kompania, jeśli nie są w tej chwili związani jakimś kontraktem. Wyglądaj za nimi nawet na
Spornych Ziemiach, jeśli będzie trzeba. Ale wpierw wynajmij tyle mieczy w Braavos ile zdołasz
znaleźć i wyślij ich do mnie przez Wschodnią Strażnicę. Także łuczników, potrzebujemy więcej
łuków.
Włosy ser justina opadały na jedno oko. Odrzucił ja na bok.
–
Dowódcy wolnych kompanii szybciej przyłączą się do lorda niż do zwykłego rycerza, Wasza
Wysokość. Nie posiadam ani ziemi ani tytułów, dlaczego mieliby mnie sprzedawać swe miecze?
–
Idź do nich z pełnymi garściami złotych smoków w swych dłoniach – odrzekł król jadowitym
tonem. - To może okazać się przekonywujące. Dwadzieścia tysięcy ludzi powinno wystarczyć. Nie
wracaj z mniejszą ilością.
–
Panie, mogę mówić swobodnie?
–
Tak długo jak będziesz mówił szybko.
–
Wasza Miłość powinna wyruszyć do Braavos z bankierem.
–
To twoja rada? Że powinnienem uciec? - twarz króla pociemniała. - Taka też była twoja rada
nad Czarnym Nurtem, jeśli dobrze pamiętam. Kiedy bitwa przybrała dla nas zły obrót, pozwoliłem
tobie i Horpe'owi odstawić się na Smoczą Skałę jak zbity kundel.
–
Tamten dzień był stracony, Wasza Wysokość.
–
Tak, to było to co wówczas powiedziałeś: Dzień jest stracony, mój panie. Wycofajmy się teraz,
abyś mógł zawalczyć ponownie.
A teraz chciałbyś bym gnał za Wąskie Morze...
–
...by wznieść swą armię, tak. Tak jak zrobił to Bittersteel po bitwie na Czerwonym Polu, gdzie
poległ Daemon Blackfyre.
–
Nie ględź mi tu o historii, ser. Daemon Blackfyre był rebeliantem i uzurpatorem, Bittersteel
bękartem. Kiedy uciekł, przysiągł przywrócić syna Daemona na Żelazny Tron. Nigdy tego nie
zrobił. Słowa to wiatr, a wiatr który wywiewa wygnańców za Wąskie Morze rzadko przywiewa
ich z powrotem. Ten chłopak, Viserys Targaryen również mówił o powrocie. Wyślizgnął mi się z
rąk na Smoczej Skale, tylko po to by przez resztę życia przypochlebiać się najemnikom. Żebraczy
Król, tak go nazywano w Wolnych Miastach. No więc ja nie będę błagał ani nie ucieknę ponownie.
Jestem dziedzicem Roberta, prawowitym królem Westeros. Moje miejsce jest przy moich ludziach.
Twoje w Braavos. Wyruszaj z bankierem i wykonaj to co postanowiłem.
–
Jak rozkażesz – odparł ser Justin.
–
Może być tak że przegramy tę bitwę – powiedział ponuro król. - W Braavos możesz usłyszeć
że nie żyję. Może to nawet być prawdą. Masz odnaleźć mi moich najemników, tak czy inaczej.
Rycerz zawahał się.
–
Wasza Wysokość, jeśli zginiesz...
–
...pomścisz moją śmierć, i umieścisz mą córkę na Żelaznym Tronie. Lub zginiesz próbując.
Ser Justin chwycił jedną dłonią rękojeść miecza.
–
Na honor rycerza, masz moje słowo.
–
A, i zabierz ze sobą dziewczynę Starków. Dostarcz ją do Lorda Dowódcy Snowa, w swej
drodze do Wschodniej Strażnicy. - Stannis postukał o pergamin leżący przed nim. - Prawdziwy król
płaci swe długi.
Płaci, o tak, pomyślał Theon. Płaci fałszywą monetą. Jon Snow natychmiast rozpozna to
oszustwo. Ponury bękart Lorda Starka znał Jeyne Poole i zawsze był zaślepiony na swoją
przyrodnią siostrzyczkę Aryę.
–
Czarni Braci będą ci towarzyszyć aż do Czarnego Zamku – podjął król. - Żelaźni Ludzie
zostaną tutaj, powinni walczyć za nas. Kolejny prezent od Tycho Nestorisa. Tak czy inaczej tylko
by cię spowalniali. Żelaźni Ludzie zostali stworzeni dla statków nie dla koni. Lady Arya powinna
mieć też jakąś towarzyszkę. Weź Alysane Mormont.
Ser Justin odrzucił po raz kolejny swe włosy.
–
I Lady Ashę?
Król zastanawiał się nad tym przez chwilę.
–
Nie.
–
Pewnego dnia Wasza Wysokość będzie musiała zająć Żelazne Wyspy. Byłoby to znacznie
łatwiejsze z córką Balona Greyjoya jako narzędziem i z jednym z twoich ludzi jako jej panem
mężem.
–
Tobą? - skrzywił się król. - Ta kobieta jest zamężna Justinie.
–
To zastępcze małżeństwo, nigdy nie skonsumowane. Łatwo je będzie unieważnić. Poza tym
pan młody jest stary. Najpewniej niedługo umrze.
Od miecza w swym brzuchu, jeśli zrobisz to po swojemu, ser gnido. Theon wiedział jak myśli ten
rycerz.
Stannis zacisnął usta.
–
Służ mi dobrze w sprawie tych najemników a może dostaniesz to czego pragniesz. Do tego
czasu, ta kobieta musi pozostać w mojej niewoli.
–
Rozumiem. - ser Justin pokłonił się.
To tylko zdawało się zirytować króla.
–
Twoje zrozumienie nie jest wymagane, Tylko twoje posluszeństwo. Ruszaj w swoją drogę, ser.
Tym razem kiedy rycerz ich opuszczał, świat za drzwiami wydawał się być bardziej biały niż
czarny. Stannis Baratheon kroczył po podłodze. Wieża była mała, wilgotna i ciasna. Kilka kroków
sprowadziło króla w pobliże Theona.
–
Ilu ludzi ma Bolton w Winterfell?
–
Pięć tysięcy. Sześć. Więcej. - przekazał królowi upiorny uśmiech, pełen połamanych zębów –
Więcej niż ty.
–
Ilu z tych ludzi chce wysłać przeciwko nam?
–
Nie więcej niż połowę – to było tylko zgadywaniem, ale wydawało mu się to słuszne. Roose
Bolton nie był człowiekiem błądzącym ślepo po śniegu, z mapą czy bez. Trzymałby swe główne
siły w rezerwie, zachowałby swych najlepszych ludzi przy sobie, ufając masywnym, podwójnym
murom Winterfell. - Zamek był zatłoczony. Ludzie rzucali się sobie do gardeł, szczególnie
Manderleyowie i Freyowie. To ich lordowie zostali wysłani za tobą, ci których z chęcią chciał się
pozbyć.
–
Wyman Manderly – usta króla skrzywiły się pogardliwie. - Lord-Za-Gruby-By-Wsiąść-Na-
Konia. Za gruby by do mnie przybyć, jednak przybył do Winterfell. Za gruby by zgiąć kolano i
przysiąc mi swój miecz, jednak teraz dierży go po stronie Boltona. Wysłałem mojego Cebulowego
Rycerza by z nim negocjował a Lord Za-Gruby zarżnął go i wywiesił jego głowę i ręcę na murach
Białego Portu by Freyowie mogli się nad tym pastwić. A co Freyów... czy Krwawe Gody zostały
zapomniane?
–
Północ pamięta. Krwawe Gody, palce Lady Hornwood, złupienie Winterfell, Deepwood Motte
i Torrhen's Square, wszystko to pamiętają – Bran i Rickon. To byli tylko chłopcy młynarza
– Frey i
Manderly nigdy nie połączą swych sił. Przyjadą po ciebie, lecz rozdzieleni. Lord Ramsay nie
będzie daleko za nimi. Chce odzyskać swą pannę młodą. Chce swojego Reeka. - śmiech Theona
był na wpół chichotem na wpół skowytem. - Lord Ramsay jest tym którego Wasza Wysokość
powinna się bać.
Stannis zjeżył się na to.
–
Pokonałem twego wuja Victariona i jego Żelazną Flotę, kiedy twój ojciec po raz pierwszy się
koronował. Powstrzymałem Koniec Burzy przeciw potędze Reach przez rok i zabrałem Smoczą
Skałę Targaryenom. Rozbiłem Mance'a Raydera na murze, a miał on dwadzieścia razy więcej ludzi.
Powiedz mi sprzedawczyku jaką bitwę wygrał kiedykolwiek Bękart Boltona że powinienem czuć
przed nim strach?
Nie możesz tak go nazywać! Fala bólu przelała się przez Theona Greyjoya. Zamknął oczy w
grymasie. Gdy otworzył je ponownie rzekł:
–
Nie znasz go.
–
Nie bardziej niż on zna mnie.
–
Zna mnie – zaskrzeczał jeden z kruków które zostawił maester. Załopotał wielkimi, czarnymi
skrzydłami uderzająć w kraty swej klatki. - Zna! - zaskrzeczał ponownie.
Stannis obrócił się.
–
Uspokój się.
Tuż za nim otworzyły się drzwi. Przybyli Karstarkowie.
Pochylony i powykrzywiany, kasztelan Karholdu oparł się ciężko o swą laskę, kiedy kroczył w
stronę stołu. Płaszcz Lorda Arnolfa był z dobrej jakości szarej wełny, na obrzeżach wykonany z
czarnych soboli spleciony srebrnymi gwiazdami. Bogata szata,
pomyślał Theon na człowieku ze
słabą wymówką.
Widział już wcześniej ten płaszcz, wiedział o tym, podobnie jak widział
mężczyznę który go nosił. W Dreadfort. Pamiętam. Siedział i spożywał posiłek z Lordem
Ramsayem i Umberem Kurwistrachem, tej nocy gdy przyprowadzili Reeka ze jego celi.
Człowiek obok niego mógł być jedynie jego synem. Pięćdziesiątka, ocenił Theon, z okrągłą
miękką twarzą jak jego ojciec, jeśli Lord Arnolf przybrałby na wadze. Za nimi kroczyli trzej młodsi
mężczyźni. Wnuki, domyślił się. Jeden nosił kolczugę. Reszta ubrała się jak na śniadanie, nie na
bitwę. Głupcy.
–
Wasza Wysokość – Arnolf Karstark pochylił głowę – To zaszczyt. - Rozejrzał się za krzesłem.
Zamiast tego jego oczy znalazły Theona. - A kto to jest?
W ciągu jednego uderzenia serca przyszło przypomnienie. Lord Arnolf zbladł. Jego tępy syn
pozostał na to obojętny.
–
Nie ma krzeseł – zauważył przygłup. Jeden z kruków zaskrzeczał w swej klatce.
–
Tylko moje – król Stannis usiadł na nim. - To nie Żelazny Tron, lecz tu i teraz się nada.
–
Tuzin
mężczyzn wtoczyło się przez drzwi wieży, prowadzeni przez rycerza od ćem i wielkiego mężczyznę
w srebrnym napierśniku.
–
Jesteście trupami, zrozumcie to – podjął król. - Do ustalenia pozostaje jedynie rodzaj waszej
śmierci. Postąpilbyście mądrze nie marnując mojego czasu na żadne zaprzeczenia. Przyznajcie się a
otrzymacie ten sam szybki koniec jaki Młody Wilk ofiarował Lordowi Rickardowi. Kłamcie a
spłoniecie. Wybierajcie.
–
Wybieram to. - jeden z wnuków chwycił rękojeść swego miecza z zamiarem wyciągnięcia go.
Okazało się, iż nie był to dobry wybór. Ostrze wnuka nie zdążyło nawet opuścić jego pochwy gdy
dwóch z ludzi króla znalazło się już na nim. Skończyło się to z jego przedramieniem pluskającym w
błocie i krwi tryskającej z kikuta, jeden z jego braci potknął się na schodach, trzymając się za
rozpruty brzuch. Zdołał wspiąć się na sześć schodów nim upadł i rozbił się o podłogę.
Ani Arnolf Karstar ani jego syn nie poruszyli się.
–
Zabrać ich stąd – rozkazał król. - Ich widok przyprawia mnie o mdłości.
W jednej chwili, pięciu mężczyzn związano i wyprowadzono. Ten który stracił ramię zmarł
wykrwawiając się, lecz jego brat z raną brzucha krzyczał wystaczająco głośno za nich obu.
–
Tak właśnie postępuję ze zdradą, sprzedawczyku – Stannis poinformował Theona.
–
Nazywam się Theon.
–
Jak sobie chcesz. Powiedz mi Theonie, ilu ludzi ma ze sobą Mors Umber w Winterfell?
–
Żadnych. Żadnych mężczyzn – uśmiechnął się nad własnym żartem. - Ma chłopców. Widziałem
ich. - Oprócz garstki na wpół kalekich sierżantów, wojownicy których Wronojad sprowadził z Last
Hearth byli ledwo dojrzali by móc się ogolić. - Ich włócznie i topory były starsze niż ręce które je
dzierżyły. To Umber Kurwistrach był tym który posiadał mężczyzn z obrębie zamku. Ich również
widziałem. Starzy, każdy z nich – Theon zachichotał. - Mors wziął zielonych chłopców a Hother
siwobrodych starców. Wszyscy prawdziwi mężczyźni udali się wraz z Greatjonem i zginęli na
Krwawych Godach. Czy to chciałeś wiedzieć, Wasza Wysokość?
Król Stannis zignorował tę drwinę.
–
Chłopcy – to wszystko co rzekł, zdegustowany – Chłopcy nie utrzymają długo Lorda Boltona.
–
Niedługo – zgodził się Theon – Nie za długo.
–
Niedługo – zaskrzeczał kruk ze swej klatki.
Król posłał ptaku zniecierpliwione spojrzenie.
–
Ten braavoski bankier zapewniał że ser Aenys Frey nie żyje. Czy zrobił to któryś z chłopców?
–
Dwudziestu zielonych chłopców, z łopatami – odrzekł mu Theon. - Śnieg padał mocno od
wielu dni. Tak mocno iż nie widziało się zamkowych murów z odległości dziesięciu jardów, nie
więcej niż ludzie stojący na blankach mogli zobaczyć co się dzieje poza tymi murami. Więc
Wronojad wysłał swych chłopców do kopania dołów przed bramami zamku, następnie zadął w swój
róg by wywabić Lorda Boltona na zewnątrz. Zamiast tego dostał Freyów. Śnieg przysypał doły,
więc ruszyli prosto na nich. Aenys złamał sobie kark, jak słyszałem, lecz Hosteen stracił jedynie
konia, co było sporą szkoda. Będzie teraz wściekły.
Nieoczekiwanie Stannis uśmiechnął się.
–
Wściekły wróg nie zajmuje mnie. Złość robi z ludzi głupców a Hosteen Frey był dostatecznie
głupi i przed tym, jeśli połowa z tego co słyszałem o nim jest prawdą. Niech nadejdzie.
–
Nadejdzie.
–
Bolton popełnił głupotę – oznajmił król – Wszystko co musiał robić to siedzieć w swym zamku
podczas gdy my głodowaliśmy. Zamiast tego wysłał nam część swych sił naprzód, aby wydać nam
bitwę. Jego rycerze będą konno, nasi muszą walczyć na piechotę. Ser Głupek, Lord Za-Gruby,
Bękart, niech przyjdą. Będziemy trzymać się gruntu i zamienimy to w naszą przewagę.
–
Gruntu? - rzekł Theon. - Jakiego gruntu? Tutaj? Tej wstrętnej wieży? Tej żałosnej wioski? Nie
masz tu żadnych wzniesień, żadnych murów by skryć się za nimi, żadnej naturalnej obrony.
–
Jeszcze.
–
Jeszcze. - oba kruki wykrzyczały zgodnie. Następnie jeden zaskrzeczał a drugi zamruczał –
Drzewo, drzewo, drzewo.
Drzwi otworzyły się. Za nimi, cały świat był w bieli. Rycerz od trzech ciem wszedł do środka,
jego nogi oblepiony były śniegiem. Zastukał swymi stopami.
–
Wasza Wysokość, Karstarkowie zostali pojmani. Kilku z nich stawiało opór co kosztowało ich
życie. Większość była zbyt zaskoczona, spoddając się w spokoju. Zapędziliśmy ich wszystkich pod
jeden dach i tam ich trzymamy.
–
Bardzo dobrze.
–
Powiedzieli że nic nie wiedzieli. Ci których pytaliśmy.
–
Mogli nie wiedzieć.
–
Możemy przepytać ich ostrzej...
–
Nie. Wierzę im. Karstark nigdy nie mógłby liczyć na zachowaniu tej zdrady w tajemnicy, jeśli
dzieliłby się nią z każdym wolno urodzonym człowiekiem na jego usługach. Jakiś pijany włóćznik
mógłby za wiele powiedzieć którejś nocy leżąc z dziwką. Nie potrzebowali wiedzieć. Są ludźmi
Karholdu. Kiedy nadszedł by odpowiedni moment, byliby posłuszni swemu lordowi, tak jak byli
przez całe dotychczasowe życie.
–
Tak jak mówisz, mój panie.
–
Jakie są twoje własne straty?
–
Jeden z ludzi Lorda Peasebury'ego został zabity a dwóch moich rannych. Za pozwoleniem
Wasza Wysokość, w ludziach narasta podejrzenie. Setki z nich zgromadziło się wokół wieży,
zastanawiając co się stało. Rozmowy o zdradzie są na ustach wszystkich. Nikt nie wie komu ufać
lub kto może być w kolejce do aresztowania. W szczególności ludzie z Północy...
–
Muszę z nimi pomówić. Czy Wull wciąż czeka?
–
On i Artos Flint. Czy zobaczysz się z nimi?
–
Niebawem. Najpierw kraken.
–
Jak rozkażesz – rycerz zabrał się do wyjścia.
Moja siostra, pomyślał Theon, moja słodka siostra.
Mimo iż stracił czucie w swych ramionach,
poczuł skurcze w żołądku, te same gdy pozbawiony krwi braavoski bankier przedstawił go Ashy
jako “prezent”. To wspomnienie wciąż napełniało go goryczą. Tęgi, łysiejący rycerz który był z nią
nie tracił czasu na wzywanie pomocy, więc mieli nie więcej niż kilka chwil zanim Theona
wywlekli przed oblicze króla. To jednak wystarczyło. Znienawidził ten wyraz twarzy Ashy, gdy
zdała sobie sprawę kim on jest; niedowierzanie w jej oczach, żal w jej głosie, to jak wykrzywiła
swe usta w niesmaku. Zamiast ruszyć do przodu by go objąć, zrobiła pół kroku do tyłu.
–
Czy Bękart ci to zrobił? - zapytała.
–
Nie ośmielaj się go tak nazywać. - następnie Theon wypluwał w pośpiechu kolejne słowa.
Próbował powiedzieć jej wszystko, O Reeku i Dreadfort i Kyrze i kluczach, o tym jak Lord Ramsay
nie zabierał niczego oprócz skóry, chyba że zaczynało się błagać. Powiedział jej jak uratował
dziewczynę, skacząc z zmakowych murów prosto w śnieg. - Uciekliśmy. Niech Abel zrobi z tego
pieśń, jak uciekliśmy. - Następnie musiał powiedzieć kim był Abel, opowiedział też o praczkach,
które nie były praczkami. Do tego czasu Theon wiedział jak dziwnie i nieskładnie to wszystko
brzmi, jednak w jakiś sposób słowa nie chciały się zatrzymać. Był zmarznięty i chory i zmęczony...
i słaby, tak słaby, tak bardzo słaby. Musi zrozumieć. Jest moją siostrą. Nigdy nie chciał zrobić
krzywdy Branowi ani Rickonowi. Reek zmusił go do zabicia tych chłopców, nie on ale inny Reek.
–
Nie jestem zabójcą krewnych – nalegał. Powiedział jej jak sypiał z sukami Ramsaya, ostrzegał
ją że Winterfell jest pełne duchów. - Miecze zniknęły. Cztery albo pięć. Nie pamiętam. Kamienni
królowie są źli. - Do tego czasu już drżał, niczym jesienny liść. - Drzewo Serca zna moje imię.
Starzy Bogowie. Theon,
słyszałem jak szepcze. Nie było wiatru lecz liście poruszały się. Theon,
mówiły. Nazywam się Theon. - dobrze było wymawiać to imię. Im częściej to robł, tym zdawało się
mniej prawdopodobne by miał je zapomnieć.
–
Musisz pamiętać swe imię – powiedział swej siostrze. - Ty... powiedziałaś mi że jestes Esgred,
ale to było kłamstwo. Nazywasz się Asha.
–
To prawda – odrzekła jego siostra, tak delikatnie iż obawiał się że może zacząć płakać. Theon
nienawidził tego. Nienawidził kobiecych płaczów. Jeyne Poole płakała całą drogę z Winterfel,
płakała aż jej twarz zrobiła się fioletowa jak burak a łzy zamarzły na jej policzkach, a wszystko
dlatego iż powiedział jej że musi być Aryą, w przeciwnym razie wilki mogą ją odesłać z powrotem.
- Oddadzą cię do burdelu – przypominał jej, szepcząc jej do ucha tak by inni nie słyszeli. - Jeyne
jest warta tyle co kurwa, musisz stać się Aryą. - Nie chciał jej skrzywdzić. To było dla jej własnego
dobra. I jego. Musiała pamiętać swe imię. Kiedy końcówka jej nosa stawała się czarna od mrozu i
jeden z jeźdźców z Nocnej Straży powiedział iż może stracić jego kawałek, Jeyne rozpłakała się i
nad tym. - Nikogo nie obchodzi jak wygląda Arya, dopóki jest dziedziczką Winterfell. - zapewniał
ją – Setka mężczyzn chciałaby ją poślubić. Tysiąc.
Wspomnienia zostawiły Theona wijącego się w swych łańcuchach.
–
Ściągnij mnie – wyznał – Tylko na chwilkę, potem możesz zawiesić mnie z powrotem.
Stannis Baratheon spojrzał w górę na niego lecz nie odpowiedział.
–
Drzewo – zaskrzeczał kruk. - Drzewo, drzewo, drzewo.
Wówczas drugi ptak powiedział “Theon”
, wyraźnie, kiedy Asha wkroczyła przez drzwi.
Był z nią Qarl Panienka i Tristifer Botley. Theon znał Botleya, kiedy jeszcze byli małymi
chłopcami na Pyke. Po co przyprowadziła tych swoich pupilków? Czy ma zamiar mnie uwolnić?
Skończą w ten sam sposób co Karstarkowie, jeśli spróbują czegokolwiek.
Król również zdawał się być niezadowolony z ich obecności.
–
Twoi gwardziści mogą poczekać na zewnątrz. Jeśli miałbym cię skrzywdzić, dwóch ludzi nie
odwiedzie mnie od tego.
Żelaźni skłonili się i wycofali. Asha uklękła na jedno kolano.
–
Wasza Wysokość. Czy mój brat musi wisieć w ten sposób? To raczej mizerna nagroda za
dostarczenie ci dziewczyny Straków.
Usta króla wykrzywiły się.
–
Masz śmiały język, moja pani. Nie to co twój brat sprzedawczyk.
–
Dziękuję, Wasza Wysokość.
–
To nie był komplement. - Stannis posłał Theonowi długie spojrzenie. - W wiosce brakuje
lochów a ja mam więcej więźniów niż przewidywałem odkąd się tu zatrzymaliśmy. - machnął ręką
w stronę Ashy – Możesz wstać.
Wstała.
–
Człowiek z Braavos wymienił moich siedmiu ludzi od Lady Glover. Chętnie zapłacę okup za
mojego brata.
–
Nie ma tyle złota na całych twoich Żelaznych Wyspach. Ręce twojego brata są przesączone
krwią. Farring namawia mnie bym oddał go R'hllorowi.
–
Clayton Suggs również, nie mam wątpliwości.
–
On, Corliss Penny, cała reszta. Nawet obecny tu ser Richard, który kocha Pana Światła tylko
wtedy gdy mu to jest potrzebne.
–
Chór czerwonego boga zna tylko jedną pieśń.
–
Tak długo jak pieśń jest miła dla boskiego ucha, niech sobie śpiewają. Ludzie Lorda Boltona
będą tu szybciej niż byśmy tego chcieli. Tylko Mors Umber stoi między nami, a twój brat
powiedział mi iż jego oddziały są całkowicie stworzone z zielonych chłopców. Ludzie lubią
wiedzieć że ich bóg jest z nimi kiedy mają stoczyć bitwę.
–
Nie wszyscy twoi ludzie czczą tego samego boga.
–
Jestem tego świadom. Nie jestem takim głupcem jakim był mój brat.
–
Theon jest ostatnim żyjącym synem mojej matki. Kiedy zginęli jego bracia, całkiem ją to
rozbiło. Jego śmierć zmiażdży to wszystko co z niej jeszcze zostało... lecz nie przybyłam błagać o
jego życie.
–
Mądrze. Jest mi przykro z powodu twej matki, lecz nie oszczędzę życia sprzedawczyka.
Zwłaszcza tego. Zamordował dwóch synów Eddarda Starka. Każdy człowiek z Północy w mojej
armii porzuciłby mnie jeśli tylko okażę mu jakąkolwiek łaskę. Twój brat musi umrzeć.
–
Więc uczyń to osobiście, Wasza Wysokość. - chłód w głosie Ashy, sprawił iż łańcuchy Theona
zadrżały. - Zabierz go na jezioro, na wyspę gdzie rosną drzewoserca i zetnij mu głowę tym swoim
magicznym mieczem który nosisz. W taki sposób zakończyłby to Eddard Stark. Theon zabił synów
Lorda Eddarda. Oddaj go bogom Lorda Eddarda. Starym bogom Północy. Oddaj go drzewom.
I nagle nastał dziki raban, kiedy kruki maestera skakały i wymachiwały skrzydłami w swych
klatkach. Ich czarne pióra latały, gdy uderzały o pręty z głośnym i ochrypłym krakaniem.
–
Drzewo – skrzeczał jeden, - drzewo, drzewo, drzewo.
Podczas gdy drugi wykrzykiwał jedynie:
–
Theon, Theon, Theon.
Theon Greyjoy uśmiechnął się. Znają moje imię, pomyślał.
tłum. Leo