MEG CABOT
KSIĘŻNICZKA NA DWORZE
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 4
Czwartek, 1 stycznia, północ,
książęca sypialnia w Genowii
MOJE POSTANOWIENIA NOWOROCZNE
NAPISALA KSIĘŻNICZKA AMELIA MIGNONETTE
GRIMALDI THORMPOCIS RENALDO
WIEK: 14 I 8 MIESIĘCY
1. Przestanę obgryzać paznokcie, ze sztucznymi włącznie.
2. Przestanę kłamać. Grandmére i tak wie, kiedy kłamię, a wszystko przez ten mój
nos, a właściwie moje zdradzieckie nozdrza, które mi się rozszerzają, ile razy
zmyślam, więc w sumie nie ma sensu nawet próbować mówić cokolwiek poza
szczerą prawdą.
3. Nigdy nie odejdę od ustalonego tekstu orędzia w czasie oficjalnego wystąpienia
telewizyjnego przed narodem Genowii.
4. W obecności dam dworu przestanie mi się wyrywać mérde.
5. Przestanę prosić Francois, mojego genowiańskiego ochroniarza, żeby mnie uczył
przeklinać po francusku.
6. Przeproszę Genowiańskie Stowarzyszenie Hodowców Oliwek za ten numer z
pestką.
7. Przeproszę pałacowego kucharza za to, że podsunęłam psu Grandmére tamten
kawałek foie gras (chociaż wielokrotnie informowałam pałacową kuchnię, że nie
jadam wątróbki).
8. Przestanę pouczać genowiańskich dziennikarzy na temat zagrożeń związanych z
paleniem tytoniu. Jeśli wszyscy mają ochotę nabawić się raka płuc, to mają do tego
pełne prawo.
9. Osiągnę samorealizację.
10. Przestanę tyle myśleć o Michaelu Moscovitzu.
Nie, zaraz. Przecież już mogę myśleć o Michaelu Moscovitzu, BO TERAZ TO JEST
MÓJ CHŁOPAK!!!!!!!!
MT + MM = WIELKA MIŁOŚĆ
Piątek, 2 stycznia, 14.00,
książęca sypialnia w Genowii
Wiecie, podobno mam ferie. Poważnie. To znaczy, w końcu to jest moja przerwa
semestralna. Powinnam się bawić, naładować sobie mentalne akumulatory na nadchodzący
semestr, który wcale nie zapowiada się lekko, bo zacznę zajęcia z algebry, stopień II, nie
wspominając już o zdrowiu i zasadach bezpieczeństwa. Wszyscy w szkole mówili: „Och, ty
to masz szczęście, spędzisz Gwiazdkę w pałacu, a wszyscy ci będą usługiwać”.
No cóż, po pierwsze, mieszkanie w pałacu to żadna frajda. Zgadnijcie, czemu? Bo w
takich pałacach wszystko jest naprawdę stare. No dobra, nie żeby pałac został zbudowany w
czwartym roku naszej ery, czy kiedy tam moja przodkini, księżna Rosamunda, rozpoczęła
swoje panowanie. Tak czy inaczej, postawiono go chyba w XVII wieku i pozwólcie, że wam
przypomnę, czego ludzie w XVII wieku nie mieli:
1. kablówki
2. stałych łączy internetowych
3. toalet
Co nie znaczy, że nie ma tu teraz talerza telewizji satelitarnej, ale zaraz! - to w końcu
dom mojego taty; jedyne kanały, jakie sobie zaprogramował, to CNN, CNN Serwis
Finansowy i kanał golfowy. A gdzie MTV2, ja się pytam? Gdzie Kanał Filmowy dla Pań
Lifetime?
Co w zasadzie nie ma większego znaczenia, bo i tak przez cały czas mnie tu poganiają
jak wołu roboczego. Nie zdarza się, żebym znalazła jedną wolną chwilę dla siebie, mogła
wziąć pilota do ręki i zacząć się zastanawiać: „Hm - hm, ciekawe, czy nie leci teraz akurat
jakiś film z Tracey Gold?”
No, a toalety?... Pozwólcie tylko, że wam powiem jedno: w XVII wieku nie znali się
za dobrze na kanalizacji. Więc teraz, prawie czterysta lat później, jeśli wrzucisz do muszli
chociaż o jeden listek papieru toaletowego za dużo i próbujesz go spuścić, wywołujesz, małe
domowe tsunami.
To by było na tyle. Tak wygląda moje życie w Genowii.
Wszystkie inne znane mi dzieciaki spędzają ferie w Aspen na nartach albo opalają się
w Miami.
A ja? Co JA robię w czasie ferii?
No cóż, oto wpisy z nowego terminarza spotkań, który Grandmére dała mi w
prezencie na Gwiazdkę (no bo która dziewczyna nie chciałaby dostać pod choinkę terminarza
spotkań, prawda?), gdzie zanotowałam sobie, co robiłam do tej pory.
Niedziela, 21 grudnia,
książęca sypialnia w Genowii
Przyjechałam do Genowii. Ponieważ podczas lotu zjadłam całą dużą paczkę skittles,
omal nie puściłam pawia w kierunku oficjalnego genowiańskiego komitetu powitalnego,
który pojawił się na lotnisku, żeby powitać mnie zaraz po wyjściu z samolotu.
Minął już cały jeden dzień, odkąd po raz ostatni widziałam Michaela. Usiłowałam
dodzwonić się do domu jego dziadków w ? ??? Baton, bo Moscovitzowie pojechali tam do
nich na ferie zimowe, ale nikt nie odpowiadał, może ze względu na różnicę czasu, gdyż w
Genowii jest tak ze sześć godzin wcześniej niż na Florydzie.
Poniedziałek, 22 grudnia
książęca sypialnia w Genowii
Podczas zwiedzania genowiańskiego krążownika marynarki wojennej HMS „Książę
Filip” potknęłam się o kotwicę i niechcący zepchnęłam admirała Pepina do wody. Ale nic mu
się nie stało. Wyłowili go z genowiańskiej portówki za pomocą harpuna.
Tylko dlaczego jestem jedyną osobą w tym kraju, która uważa kwestie ochrony
środowiska za istotne? Jeżeli ludzie mają dalej cumować swoje jachty w genowiańskim
porcie, naprawdę powinni zacząć zwracać uwagę na to, co wyrzucają za burtę. Morświnom
nosy więzną w plastikowych opakowaniach po sześciopakach z piwem. Zwierzęta głodzą się
na śmierć, bo nie mogą nawet otworzyć pysków, żeby coś zjeść. Wystarczyłoby rozrywać te
opakowania, zanim się je wyrzuca, i nic złego by się nie działo.
No cóż, dobra, niezupełnie NIC złego, bo w końcu od tego się zaczyna, że nie
powinno się wyrzucać śmieci za burtę.
Po prostu nie mogę stać bezczynnie i przyglądać się, kiedy bezbronne morskie
stworzenia giną przez hordy turystów uzależnionych od Bain de Soleil, którzy pielgrzymują
tutaj w poszukiwaniu idealnej śródziemnomorskiej opalenizny.
Dwa dni, odkąd po raz ostatni widziałam Michaela. Dwa razy usiłowałam się do niego
dodzwonić. Za pierwszym razem nikt nie odebrał. Za drugim razem odebrała babcia Michaela
i powiedziała, że właśnie się z nim minęłam, bo przed sekundą wyszedł do apteki wykupić dla
dziadka talk do stóp robiony na receptę. To takie do niego podobne, on zawsze najpierw myśli
o innych, a dopiero potem o sobie.
Wtorek, 23 grudnia
książęca sypialnia w Genowii
Podczas śniadania z członkami Genowiańskiego Stowarzyszenia Hodowców Oliwek
oświadczyłam, że nietypowa dla tej pory roku susza, która nawiedziła obszar Morza
Śródziemnego, to „na pewno pestka”. Nikt nie uznał tego stwierdzenia za specjalnie zabawne,
a już zwłaszcza członkowie Genowiańskiego Stowarzyszenia Hodowców Oliwek.
Trzy dni, odkąd po raz ostatni widziałam Michaela. Nie mam czasu dzwonić ze
względu na kontrowersje związane z użyciem słowa „pestka” przy hodowcach oliwek.
Środa, 24 grudnia
Rozkład książęcych zajęć
Wygłosiłam telewizyjne orędzie gwiazdkowe do narodu Genowii. Troszkę odeszłam
od ustalonego tekstu, wymieniając wysokość dochodów z parkometrów w pięciu gminach
Nowego Jorku, i wyraziłam nadzieję, że zainstalowanie parkometrów w Genowii
przyczyniłoby się znacznie do rozwoju gospodarczego kraju, a przy okazji zniechęciłoby zbyt
oszczędnych turystów do jednodniowych wypadów w nasze granice. Nie mam pojęcia, czemu
Grandmére tak się na mnie wściekła. Parkometry w Nowym Jorku WCALE nie są
obrzydliwymi gargamelami psującymi uliczny krajobraz. Przez większość czasu i tak się ich
nie zauważa.
Cztery DOORWM (Dni Odkąd Ostatni Raz Widziałam Michaela).
Czwartek, 25 grudnia
Rozkład książęcych zajęć
NARESZCIE ROZMAWIAŁAM Z MICHAELEM!!!!!! W końcu udało mi się do
niego dodzwonić. Niestety, rozmowa trochę nam się nie kleiła, bo mój tata, babka i kuzyn
René
siedzieli w pokoju, z którego dzwoniłam, a rodzice, dziadkowie i siostra Michaela
siedzieli w pokoju, w którym on odebrał telefon.
Zapytał mnie, czy dostałam coś fajnego pod choinkę, a ja mu powiedziałam, że nie, że
dostałam tylko terminarz spotkań i książęce berło. A tak naprawdę chciałam dostać telefon
komórkowy. Zapytałam Michaela, czy on dostał coś fajnego z okazji Chanuki, a on stwierdził,
że nie, że dali mu tylko kolorową drukarkę. To i tak o wiele lepszy prezent niż mój, moim
zdaniem. Chociaż berło znakomicie nadaje się do odsuwania skórek przy paznokciach.
Tak bardzo mi ulżyło, że Michael nie całkiem o mnie zapomniał. Zdaję sobie sprawę,
że mój chłopak znacznie przewyższa wszystkich pozostałych przedstawicieli swojego rodzaju
- to znaczy innych facetów. Ale każdy przecież wie, że faceci są podobni do psów - ich
pamięć krótkoterminowa praktycznie nie istnieje. Mówisz takiemu, że twoją ulubioną
bohaterką filmową jest Xena, Wojownicza Księżniczka, a za pięć minut słyszysz, jak komuś
opowiada, że twoją ulubioną bohaterką filmową jest Xica z Telemundo. Chłopcy po prostu
nic nie mogą na to poradzić, a trzeba wziąć jeszcze pod uwagę, że i tak mają już mózgi
przesadnie pozapychane informacjami na temat modemów, Star Treka Voyagera, Limp Bizkit
i tym podobnych rzeczy.
Michael nie stanowi tutaj żadnego wyjątku od reguły. Och, wiem, że jest drugim
uczniem w swojej klasie i osiągnął rewelacyjne wyniki na egzaminie SAT, i że został jeszcze
przed terminem przyjęty na jeden z najbardziej prestiżowych uniwersytetów w całym kraju.
Ale sami wiecie, że zajęło mu jakieś pięć milionów lat, zanim wreszcie się przyznał, że mnie
lubi. I to dopiero po tym, jak wysłałam mu całą stertę anonimowych listów. Które potem
okazały się wcale nie anonimowe, bo od początku wiedział, że są ode mnie, dzięki wszystkim
moim przyjaciółkom, wliczając w to jego młodszą siostrę, i ich wrodzonej, niebywałej
gadatliwości.
No, ale nieważne. Ja tylko mówię, że pięć dni to dużo czasu, żeby obyć się bez
jednego znaku życia od swojego ukochanego. To znaczy, chłopak Tiny Hakim Baba, Dave
Faroq El - Abar, czasami potrafi do niej przez tyle czasu nie zadzwonić, a Tina zawsze
dochodzi wtedy do wniosku, że Dave spotkał jakąś dziewczynę, która jest ciekawsza od niej.
Wreszcie nie wytrzymała i skonfrontowała się z nim na ten temat, mówiąc mu, że go kocha i
cierpi, kiedy on do niej nie dzwoni... Co tylko sprawiło, że nie zadzwonił już do niej ani razu,
bo Dave okazał się typowym, niezdolnym do głębszego zaangażowania uciekaczem.
Michaelowi byłoby bardzo łatwo spotkać dziewczynę, która jest ciekawsza ode mnie.
To znaczy, na świecie muszą chyba żyć miliony dziewczyn, które mają jakieś rzeczywiste
zalety poza tym, że są księżniczkami, i które w czasie wakacji nie są zamykane na cztery
spusty w pałacu, z szaloną babką i jej dziwacznym łysym pudlem.
I chociaż wszystkie mówimy: „Och, nieprawda”, kiedy Tina twierdzi, że Dave ją
rzucił, zaczynam chyba rozumieć, co ona czuje.
Rozmawiałam z mamą i panem Gianinim. U nich obojga w porządku, chociaż mama
nadal nie chce pozwolić swojemu lekarzowi, żeby jej powiedział czego się spodziewa -
chłopca czy dziewczynki. Mama mówi, że nie życzy sobie wiedzieć, bo jeśli to chłopiec,
podczas porodu nie będzie parła, ponieważ nie chce sprowadzać na świat jeszcze jednego
ciemięzcy z chromosomem Y (pan G. mówi, że to tylko zwykłe hormonalne gadanie, ale ja
nie byłabym taka pewna. Mama potrafi być ostro anty - Y - chromosomalna, kiedy się uprze).
Dali mi Grubego Louie do telefonu, żebym mu mogła życzyć wesołych świąt, a on zawarczał
ze złością, więc wiem, że też ma się dobrze.
5 DOORWM.
Piątek, 26 grudnia
Rozkład książęcych zajęć
Musiałam się przyglądać, kiedy tata i kuzyn René
grali w charytatywnym turnieju
golfowym przeciwko Tigerowi Woodsowi. Tiger wygrał (też mi niespodzianka), bo tata jest w
średnim wieku, a książę René
przyznał, że poprzedniego wieczoru brał udział w imprezie, na
której delektowano się grappą. Jedyny sport nudniejszy od golfa to polo. Będę musiała
patrzeć, jak tata i kuzyn René
grają w TO w przyszłym miesiącu - chociaż praktycznie rzecz
biorąc, René
trudno nazwać moim kuzynem. To jakaś stutysięczna woda po kisielu.
I mimo że jest księciem, włoskie prawo nie zezwala mu już na postawienie stopy na
jego ojczystej ziemi, a to przez socjalistów, którzy wygnali wszystkich członków włoskiej
rodziny królewskiej za granicę. Pałac przodków biednego René
należy teraz do słynnego
projektanta butów, który urządził w nim sanatorium dla bogatych Amerykanów. Przyjeżdżają
tam na weekendy, sami sobie gotują makaron i sączą przy tym dwustuletni ocet balsamiczny...
René
chyba jest wszystko jedno, bo tu, w Genowii nadal wszyscy zwracają się do
niego „Wasza Wysokość, książę René” i przyznaje mu się wszelkie przywileje należne
członkowi rodu panującego.
Ale i tak, mimo że René ma cztery lata więcej ode mnie i jest na pierwszym roku
jakiejś francuskiej szkoły biznesu, to jeszcze nie znaczy, że wolno mu traktować mnie
protekcjonalnie. To znaczy, moim zdaniem hazard jest czymś moralnie nagannym, więc się
denerwuję, widząc, że René spędza tyle godzin przy stole do ruletki, zamiast spożytkować
czas jakoś sensowniej.
Wspomniałam mu o tym. Wydaje mi się po prostu, że René musi sobie jeszcze zdać
sprawę z tego, że życie składa się z czegoś więcej niż z jeżdżenia z szaloną prędkością alfa
romeo albo pływania w pałacowym krytym basenie wyłącznie w skąpych czarnych speedos,
które tu w Europie są bardzo modne (zaapelowałam do taty, żeby, na litość boską, trzymał się
zwykłych kąpielówek, co na szczęście i tak robi).
No i dobra, René po prostu mnie wyśmiał.
Ale przynajmniej mogę teraz spać spokojnie, wiedząc, że zrobiłam wszystko, żeby
wykazać pewnemu niezwykle egoistycznemu księciu błąd, jakim jest jego pasożytniczy
żywot.
6 DOORWM.
Sobota, 2 7 grudnia
Rozkład książęcych zajęć
Przygnębiający dzień, bo to dwudziesta piąta rocznica śmierci dziadka. Musiałam
złożyć wieniec na jego grobie, nosić czarny woal itd. Woal przylepił mi się do błyszczyku na
ustach, nie udało mi się odkleić go podmuchiwaniem, wreszcie musiałam go ściągnąć, a przy
okazji kapelusz wpadł mi do portowej zatoki. Książę René go wyłowił z pomocą kilku
życzliwych turystek w toplesie, ale kapelusz już chyba nigdy nie będzie się do niczego
nadawał.
7 DOORWM.
Niedziela, 28 grudnia
Rozkład książęcych zajęć
Książę René
został przyłapany na zabawianiu w pałacowym basenie życzliwych
turystek w toplesie. Potężna awantura ze strony taty, który uważa, że w wieku osiemnastu lat
René
powinien zdawać sobie sprawę ze swojej reputacji „księcia Williama Europy
kontynentalnej minus klejnoty koronne”, jako że rodzina René
ma już tylko tytuły i nie
towarzyszy im żaden majątek, i że te dziewczyny go tylko wykorzystywały. René
mówi, że
nie ma nic przeciwko temu, żeby go w ten sposób wykorzystywać, a skoro JEMU to nie
przeszkadza, to czemu miałoby przeszkadzać tacie? Ale tatę to tylko jeszcze bardziej
rozwścieczyło. Powinnam była ostrzec René
, że niebezpiecznie jest sprzeciwiać się tacie,
kiedy ta żyłka na środku czoła zaczyna mu pulsować, lecz nie zdążyłam.
Próbowałam dodzwonić się do Michaela, ale przez całe godziny był tylko zajęty
sygnał. Musiał siedzieć w sieci. Wysłałabym mu maila, ale jedyne komputery w pałacu z
dostępem do Internetu stoją w biurze administracji, a drzwi były zamknięte.
8 DOORWM.
Poniedziałek, 29 grudnia
Rozkład książęcych zajęć
Spotkałam się z dyrekcją genowiańskiego kasyna. Zniechęcił mnie ich upór przy
utrzymaniu bezpłatnego parkowania dla stałych klientów. Wyjaśniałam im, jak znacząco
mogą wzrosnąć dochody księstwa dzięki płatnym parkometrom, ale mnie zakrzyczeli.
Poprosiłam tatę o klucze do biura administracji, żebym mogła wysyłać maile do
Michaela, ile razy mam na to ochotę, ale on też mnie zgasił, przez René
, którego złapano w
biurze administracji w zeszłym tygodniu. Siedział na kopiarce i robił sobie ksero dolnej
połowy pleców. Zapewniłam tatę, że mnie nigdy coś tak głupiego nie przyszłoby do głowy, bo
nie jestem pękającym od testosteronu, bezdomnym księciem w kąpielówkach Speedos, ale
najwyraźniej mówiłam do ściany.
Dziewięć dni, odkąd ostatni raz widziałam Michaela, i myślę, że niedługo
OSZALEJĘ!!!!!!!!!!!!!!!
Wtorek, 30 grudnia
Rozkład książęcych zajęć
WIADOMOŚĆ OD MICHAELA, którą przekazały mi pałacowe telefonistki. Brzmi
tak: „Mia, tęsknię za tobą, spróbuję zadzwonić do ciebie o bon nuit”. Pytałam pałacowe
telefonistki, czy na pewno dokładnie to powiedział Michael, a one twierdzą, że tak. Tyle że ta
wiadomość nie ma sensu. Bon nuit to „dobranoc” i nie oznacza konkretnej godziny. Może jest
jakieś słowo w języku Klington, które brzmi jak bon nuit? Niestety, sama nie mam czasu,
żeby zadzwonić do Michaela, bo przez cały dzień miałam na głowie genowiańskiego ministra
obrony narodowej i uczyłam się, jak postępować w przypadku mało prawdopodobnego ataku
militarnego ze strony wrogich sił zbrojnych.
10 DOORWM.
Środa, 31 grudnia
Rozkład książęcych zajęć
Pozowałam do książęcego portretu. Polecono mi nie ruszać się, a zwłaszcza się nie
uśmiechać. Ale było mi bardzo trudno tego nie robić, bo Rommel, miniaturowy pudel
Grandmére, kręcił się przy nas w takim plastikowym kołnierzu, który mu założono na szyję,
żeby nie wylizywał sobie resztek futerka. Rommel to jedyny znany mi pies z obsesyjno -
kompulsywnym zaburzeniem osobowości, które sprawia, że wylizuje sobie futro do gołej
skóry. Wszyscy weterynarze w Ameryce uważali, że Rommel wyłysiał wskutek jakiejś alergii.
A potem, kiedy przyjechaliśmy do Genowii, nadworny weterynarz wykrzyknął:
- Alors! Ależ oui! To typowe OKZO!
Nie mam zamiaru kpić sobie z cierpień jakiejkolwiek czworonożnej istoty, ale
Rommel był po prostu śmieszny, bo zasłonięto mu część pola widzenia i ciągle wpadał na
jakieś zbroje czy inne takie.
Książęcy portrecista mówi, że doprowadzam go do rozpaczy. Zwolnił mnie z
pozowania wcześniej, żebym mogła pójść na sylwestra do pałacowej sali balowej. Przyjęcie
było beznadziejne, bo nie było tam Michaela i nie miałam kogo pocałować o północy.
Usiłowałam się do niego dodzwonić, ale Moscovitzowie najwyraźniej wyszli na jakąś
imprezę na plaży albo przy basenie, bo nikt nie odebrał.
Wiecie, czego jest pod dostatkiem na Florydzie? Imprez na plaży albo przy basenach.
A wiecie, kto chodzi na takie imprezy na plaży albo przy basenach? Dziewczyny ubrane w
bikini. Zupełnie jak te z filmu Blue Crush. Jak tamta, jak jej tam, Kate Bosworth, która miała
jedno oko niebieskie, a drugie brązowe i nosiła obcisłe szorty. Taa, właśnie takie jak ona.
Jakim cudem człowiek ma konkurować z dziewczyną - surferką z jednym okiem niebieskim,
a drugim brązowym, może ktoś mi łaskawie powiedzieć???
René
usiłował mnie pocałować o północy, ale powiedziałam mu, żeby raczej już
poszedł i pocałował Grandmére. Zdążył wypić tyle szampana, że faktycznie to zrobił.
Grandmére uderzyła go po głowie ozdobą półmiska w kształcie łabędzia wyrzeźbionego w
ananasie.
11 DOORWM.
Czwartek, 1 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
DOSTAŁAM MAILA OD MICHAELA!!!!!!! René
ukradł klucz do biura
administracji, bo jak twierdził, musiał „wyszukać parę rzeczy” na Netszkapie (tak naprawdę
oceniał zdjęcia ludzi na Are You Hot or Not - sama go na tym przyłapałam), a ja akurat
przechodziłam obok biura w drodze na pałacowy kryty basen, więc zażądałam, żeby mnie
wpuścił. René
miał zbyt dużego kaca po tym całym szampanie, którego wypił wczoraj
wieczorem, żeby się ze mną w tej sprawie wykłócać.
No więc weszłam na sieć, a tam czekał na mnie mail od Michaela!!!!!!!!!!!!! Okazuje
się, że wczoraj wieczorem wcale NIE BYŁ na żadnej imprezie z dziewczynami w stylu Kate
Bosworth.
Mia
- pisał -
przepraszam, że nie było mnie, kiedy dzwoniłaś, byłem
z moimi dziadkami na noworocznej imprezie klubu emeryta (puszczali
Rickiego Martina i wydawało im się, że bardziej na czasie już być
nie mogą) . Przekazali Ci moją wiadomość? No cóż, tak czy inaczej,
szczęśliwego Nowego Roku. Naprawdę za Tobą tęsknię i tak dalej.
PS Czy oni Cię tam zamknęli na jakiejś wysokiej wieży, czy co?
Bo nawet w więzieniach wolno czasem korzystać z telefonów. Czy muszę
pojechać do Genowii i wspiąć się na tę wieżę po Twoim warkoczu, żeby
Cię uwolnić, czy jak?
Czy ktokolwiek dostał kiedyś BARDZIEJ romantyczny list? Naprawdę za mną tęskni
I TAK DALEJ! A wiecie, co znaczy: I TAK DALEJ. Miłość. Racja? Czy nie to właśnie
znaczy: I TAK DALEJ?
Zrobiłam błąd, bo spytałam o to René
. Stwierdził, że mężczyzna, który nie chce jasno
przelać na papier prawdziwych uczuć do kobiety, w ogóle nie jest godzien miana
prawdziwego mężczyzny.
Powiedziałam mu, że Michael nie pisał na papierze, tylko na zwykłym kompie, a to
różnica.
Prawda?
Przez cały dzień odwiedzałam pacjentów Genowiańskiego Szpitala Ogólnego. Bardzo
przygnębiające, nie ze względu na pacjentów, ale przez tego klowna, którego szpital zatrudnił
do rozśmieszania chorych dzieci. JAK JA NIENAWIDZĘ KLOWNÓW! !!! Strasznie się ich
boję, odkąd przeczytałam książkę Stephena Kinga To, którą potem przerobili na film
telewizyjny. Grał w nim ten facet z The Waltons. To po prostu okropne, że pisarz potrafi wziąć
na tapetę jakieś zupełnie niewinne stworzenie, na przykład klowna, i zrobić z niego
uosobienie zła! Przez cały czas spędzony w szpitalu usiłowałam schodzić temu klownowi z
oczu, na wypadek gdyby miał się okazać pomiotem szatana.
12 DOORWM.
No i teraz, 2 stycznia, siedzę sobie właśnie na galerii dla gości, obserwując sesję
parlamentu Księstwa Genowii i udaję, że uważnie słucham, jak ci wszyscy podstarzali
panowie w perukach rozwodzą się bez końca na temat parkowania.
Właściwie nie mam wątpliwości, to wyłącznie moja wina. No bo zacznijmy od tego,
że gdybym w ogóle nie puściła pary z ust na temat parkowania, nic z tego by się teraz nie
działo.
Ale czy oni nie zdawali sobie sprawy, że jeśli nie zaczniemy pobierać opłat za
parkowanie, to tylko zachęcimy w ten sposób jeszcze liczniejsze grupy Francuzów i Włochów
do przekraczania naszej granicy samochodem zamiast pociągiem, przez co robią się korki na
już i tak bardzo zatłoczonych genowiańskich ulicach, i niszczy się nasza już i tak ledwie
zipiąca infrastruktura?
Pewnie powinno mi pochlebiać, że tak poważnie potraktowali mój pomysł. No bo
faktycznie, jestem księżniczką Genowii, ale co ja niby WIEM? Pochodzę wprawdzie z
książęcej rodziny, a przy okazji w Liceum imienia Alberta Einsteina włączono mnie do
programu zajęć z rozwoju zainteresowań, ale to wszystko jeszcze nie znaczy, że naprawdę
mam jakieś zainteresowania albo że jestem osobą utalentowaną. W gruncie rzeczy jest
dokładnie odwrotnie. Z całą pewnością NIE JESTEM utalentowana, skoro mam średnie
wyniki w każdej dziedzinie, która by wam przyszła na myśl, no może z wyjątkiem rozmiaru
stóp, bo tu akurat natura aż za dobrze mnie wyposażyła. W sumie nie mam też żadnych
zainteresowań. Prawdę mówiąc, skierowali mnie na rozwój zainteresowań tylko dlatego, że
zawalałam algebrę i wszyscy uznali, że przyda mi się dodatkowy czas na naukę.
Więc jak się nad tym dobrze zastanowić, to bardzo ładnie ze strony posłów do
parlamentu Genowii, że w ogóle zastanawiają się nad czymś, co JA miałam do powiedzenia.
Nie potrafię jednak czuć wobec nich żadnej specjalnej wdzięczności, skoro każda
chwila, jaką tutaj spędzam, jest tylko kolejną chwilą, której nie mogę poświęcić mojej jedynej
prawdziwej miłości. To znaczy, minęło już trzynaście dni i osiemnaście godzin, odkąd ostatni
raz widziałam Michaela. To prawie dwa tygodnie. I przez całe te dwa tygodnie zaledwie raz
rozmawiałam z nim przez telefon, wszystko przez różnicę czasu między Genowią a Stanami
Zjednoczonymi i przez ten mój NIENORMALNY, kompletnie NIEREALISTYCZNY rozkład
obowiązków. Bo kiedy ja w tym nawale zajęć mam znaleźć czas, żeby zadzwonić do swojego
chłopaka? No, kiedy?
Mówię wam, już samo to wystarczy, żeby doprowadzić do łez prawie piętnastoletnią
dziewczynę. Przeznaczenie po prostu działa przeciwko mnie i Michaelowi. Nawet nie miałam
czasu kupić mu prezentu na urodziny, a zostały tylko trzy dni.
Jestem jego dziewczyną zaledwie od trzynastu dni, a już go chyba zaczynam
rozczarowywać.
No cóż, będzie musiał po prostu zaczekać na swoją kolej. Zgodnie z tym, co mówi
Grandmére - a ona powinna mieć o tym jakie takie pojęcie - wszystkich rozczarowuję:
Michaela, obywateli Genowii, tatę, ją, kogo tam sobie chcecie.
Naprawdę nie rozumiem. Na litość boską, przecież chodzi o najzwyczajniejsze w
świecie PARKOMETRY.
Trzynaście dni i dziewiętnaście godzin, odkąd ostatni raz widziałam Michaela.
Sobota, 3 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
8.00 - 9.00
Śniadanie z olimpijską reprezentacją hippiczną
Genowii
Słowo daję, nie mam nic przeciwko koniarzom, bo konie są totalnie świetne. Ale CO
KONKRETNIE pracownicy kuchni pałacowej mają przeciwko keczupowi? Poważnie, odkąd
dałam sobie spokój z dietą bez jajek i nabiału, ponieważ nie umiem wyrzec się sera, a
MacDonald's zaczął po ludzku traktować kury, które znoszą jajka, z których robi się
McMuffinki, żadne śniadanie nie smakuje mi lepiej niż omlet z serem. ALE JAK MA MI
SMAKOWAĆ OMLET Z SEREM BEZ KECZUPU???? Następnym razem, kiedy będę
jechała do Genowii, zabiorę ze sobą butelkę heinza, przysięgam.
9.30 - 12.00
Otwarcie nowego skrzydła Muzeum Sztuk Pięknych
Księstwa Genowii
Chwila! To już JA maluję lepiej niż niektórzy z tych baranów, a przecież jestem
kompletnym beztalenciem. Tyle dobrego, że wystawili jeden obraz mojej mamy (Portret
córki artystki w wieku lat pięciu, kiedy odmawia zjedzenia hot doga), więc się nie będę
czepiać.
12.30 - 14.00
Lunch z ambasadorem Genowii w Japonii
Dorno arigato.
14.30 - 16.30
Sesja parlamentu Genowii
ZNOWU???? Całą sesję spędziłam, rozmyślając o Michaelu. Kiedy Michael się
uśmiecha, czasem jeden kącik jego ust unosi się wyżej niż drugi. Poza tym ma bardzo ładne
wargi. I bardzo ładne ciemne oczy. Oczy, którymi potrafi zajrzeć w głąb mojej duszy. Tak
strasznie za nim tęsknię!!!!!!! Po prostu beznadzieja. Powinnam zadzwonić do Amnesty
International - TO TAKA STRASZNA I NIESPRAWIEDLIWA KARA, ŻEBY
PRZETRZYMYWAĆ MNIE Z DALA OD MĘŻCZYZNY, KTÓREGO KOCHAM OD TAK
DAWNA!!!
17.00 - 18.00
Herbatka w Genowiańskim Towarzystwie Historycznym
W sumie mieli mnóstwo ciekawych rzeczy do opowiedzenia o niektórych moich
krewnych. Szkoda tylko, że książę René
pojechał do Monte Carlo kupić sobie nowego kuca
do gry w polo. Też mógłby się tego czy owego dowiedzieć.
19.00 - 22.00
Oficjalna kolacja z członkami
Genowiańskiej Izby Handlowej
Dobra, miał szczęście, że przynajmniej TO mu się upiekło.
14 DOORWM.
Chyba tego dłużej nie zniosę.
WIERSZ DLA M.M.
Za głębokim i błękitnym oceanem
Jest daleko ten mój Michael ukochany.
Chociaż wcale się nie zdaje tak daleko,
Mimo całych tych czternastu dni rozłąki,
Bo w swym sercu wciąż na niego wiernie czekam,
I tam kwitną róż miłości wieczne pąki.
Coś czuję, że będę musiała poważnie popracować, jeśli mam złożyć mojemu
ukochanemu poetycki hołd godny jego osoby.
Niedziela, 4 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
9.00 - 10.00
Msza w genowiańskiej kaplicy pałacowej
Myślałam, że chodzenie do kościoła powinno przynosić człowiekowi duchowe
wsparcie i otuchę. Tymczasem mnie się tylko zachciało spać.
10.30 - 14.00
Jacht książęcej rodziny Genowii
Wycieczka z rodziną książęcą z Monako
Dlaczego jestem najmniej opaloną osobą w całej Genowii? I co takiego ma w sobie
René
w tych swoich speedos? To znaczy, naprawdę widać, że on uważa się za Bóg wie kogo.
A te wszystkie dziewczyny, które w porcie wywrzaskują jego imię, tylko go w tym
utwierdzają. Ciekawa jestem, czy nadal by tak za nim szalały, gdyby im ktoś powiedział, że
przyłapałam René
, kiedy wyśpiewywał piosenki Enrique Iglesiasa przed lustrzaną ścianą sali
balowej, udając, że moje berło to mikrofon?
16.30 - 19.00
Lekcja etykiety z Grandmére
Nawet w Genowii te tortury nie mają końca. Jakbym sama doskonale nie wiedziała,
czemu wszyscy dostali kociej mordy na temat tego całego mojego orędzia. No bo przecież już
przysięgłam, że nigdy więcej nie odejdę od przygotowanego tekstu, kiedy będę wygłaszała
przemowę do narodu Genowii. Czemu ona dalej MARUDZI?
19.00 - 22.00
Oficjalna kolacja z premierem Francji i jego rodziną
René
zniknął gdzieś na cztery godziny z dwudziestoletnią córką premiera. Mówili
potem, że po prostu pojechali zagrać w ruletkę, ale skoro to prawda, czemu bez przerwy
chichotali między sobą po powrocie? Jeśli René
nie zacznie uważać, to zanim się obejrzy,
dorobi się własnego Małego Księcia, którym będzie musiał się opiekować.
15 DOORWM.
Dzisiaj dwa razy usiłowałam się do niego dodzwonić. Za pierwszym razem odebrała
babcia Michaela i powiedziała, że Michael poszedł do sklepu komputerowego kupić nową
kasetkę z tonerem do drukarki. Potem odebrał jego tata i powiedział, że Michael i Lilly poszli
z dziadkami na tani seans do kina, obejrzeć ostatniego Jamesa Bonda. A to
szczęściarze!!!!!!!!!!!!!!!
Poniedziałek, 5 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
8.00 - 9.00
Śniadanie z Zespołem Baletowym Księstwa Genowii
Po raz pierwszy byłam świadkiem, że René
potrafi wstać przed dziesiątą rano.
9.30 - 12.00
Zajęcia klasy baletu, prywatny spektakl Śpiącej Królewny
Nie wiem, czy Lilly ma rację, twierdząc, że balet jest totalnie seksistowski. No bo
faceci też muszą nosić trykoty. Co w sumie dostarcza widzom aż za wiele informacji, jeśli
wiecie, co przez to chcę powiedzieć.
12.30 - 14.00
Lunch z genowiańskim ministrem turystyki
Czy nikt nie przyzna, że mój pomysł z parkometrami ma trochę sensu? A poza tym
cały ruch pieszy generowany przez turystów, który schodzą z pokładów statków
wycieczkowych cumujących w genowiańskim porcie na jednodniowe zwiedzanie, niszczy
niektóre z naszych najbardziej wartościowych historycznie mostów, takich jak Pont des
Vierges (czyli most Dziewic), nazwany tak na cześć mojej praprapraprapraprapraprababki
Agnes, która wolała się z niego rzucić, niż zostać zakonnicą, czego z kolei żądał jej ojciec
(nic jej się nie stało: okręt książęcej marynarki wojennej wyłowił ją z wody i skończyło się na
tym, że uciekła z kapitanem, co wprawiło całą rodzinę Renaldich w potężną konsternację).
Nie obchodzi mnie, jaka część dochodu narodowego brutto Genowii pochodzi z tych
jednodniowych wycieczek turystycznych. Oni WSZYSTKO tu zrujnują!
14.30 - 16.30
Wysłuchać, jak tata udziela wywiadu lokalnym mediom
na temat roli Genowii jako globalnej potęgi w bieżącym
międzynarodowym układzie sił ekonomicznych
Nieważne. Bardziej już chyba nie mogłabym się nudzić! Michaelu! Och, Michaelu!
Gdzie jesteś, mój Michaelu?!
17.00 - 18.00
Herbatka z Grandmére
i członkiniami Genowiańskiego Koła Pomocy Pań
Wylałam herbatę na nowe atłasowe pantofle, które były ufarbowane pod kolor
sukienki odpowiedniej na okazję takiej popołudniowej herbatki.
Teraz buty mają kolor herbaty.
19.00 - 23.00
Oficjalna kolacja z bardzo sławnym
byłym sowieckim przywódcą i jego żoną
René miał status Zaginionego w Akcji przez prawie całą kolację. Znaleziono go po
deserze w ogrodzie pałacowym, gdzie przy fontannie emablował primabalerinę zespołu
baletowego Księstwa Genowii. Tata bardzo zmartwiony. Próbowałam ukoić jego stargane
nerwy, rozmawiając uprzejmie z dziewczyną, którą zaprosił na kolację - z tą Miss Republiki
Czech - żeby czuła się zaakceptowana przez naszą rodzinę, w razie gdyby co.
16 DOORWM.
Jeśli to potrwa jeszcze trochę dłużej, prawdopodobnie dostanę afazji, jak ta
dziewczyna z Firestarter, i zacznę mylić własnego ojca z kapeluszem.
Wtorek, 6 stycznia,
apartament Księżnej Wdowy, pałac w Genowii
ZADZWONIŁ DO MNIE!!!!!!!!!!!!!!!!!
Tyle że mnie oczywiście nie było w pobliżu (jak zwykle). Byłam w gmachu
Genowiańskiej Opery i oglądałam durny spektakl Cyganerii, który nawet mi się podobał, ale
tylko do momentu, kiedy większość sympatycznych bohaterów UMARŁA.
Zostawił wiadomość u pałacowych telefonistek. Wiadomość brzmiała: „Hej”.
HEJ! Michael powiedział: „Hej”!
Chciałam do niego oddzwonić, oczywiście, kiedy tylko dorwałam się do telefonu, ale
wszyscy Moscovitzowie wybrali się właśnie do Le Crabbe Shacque, korzystając ze zniżki dla
emerytów na młody drób... To znaczy wszyscy poza doktor Moscovitz (PANIĄ doktor
Moscovitz), która musiała zostać w apartamencie, bo jeden z jej klientów potrzebował
nadzwyczajnej sesji terapeutycznej (jakiś zakupoholik, który właśnie na nowo popadł w nałóg
wskutek licznych poświątecznych wyprzedaży).
Pani doktor Moscovitz powiedziała, że na pewno przekaże Michaelowi wiadomość,
którą dla niego zostawiłam. Wiadomość brzmiała: „Hej”.
No cóż... Wolałabym powiedzieć mu coś bardziej romantycznego, ale naprawdę
trudno jest mówić o miłości matce swojego chłopaka, jak się właśnie przekonałam.
O mój Boże, Grandmére znów się na mnie wydziera. Przez cały dzień prawiła mi
kazania na temat tego głupiego balu, który się właśnie zbliża - mojego balu pożegnalnego,
lego, który wydadzą tu dla mnie w przeddzień mojego powrotu do Ameryki.., i do
ukochanego.
Problem w tym, że książę William będzie na balu, bo i tak przyjeżdża do Genowii na
charytatywny mecz polo, w którym zagrają mój tata i książę René
, a Grandmére bez przerwy
się martwi, że popełnię taką samą straszliwą towarzyską gafę w obecności księcia Williego,
jaką popełniłam, wygłaszając orędzie do narodu Genowii.
Jakbym w ogóle miała zamiar sterczeć tam i opowiadać księciu Williamowi o
parkometrach. Ale nieważne.
- Naprawdę nie mam pojęcia, co się z tobą dzieje - mówi Grandmére. - Bujasz
myślami w obłokach, odkąd tylko wyjechaliśmy z Nowego Jorku. Jeszcze bardziej niż
zazwyczaj. - Przymruża oczy i przygląda mi się, co zawsze mnie przeraża, bo Grandmére ma
wokół całych powiek wytatuowane czarne kreski, żeby poranki móc spędzać na goleniu sobie
brwi i rysowaniu nowych, zamiast babrać się z tuszem i eyelinerem. - Chyba nie myślisz o
TYM CHŁOPAKU, prawda?
Grandmére tym określeniem nazywa Michaela, odkąd oświadczyłam, że żyję
wyłącznie dla niego. Pomijając mojego kota, Grubego Louie, naturalnie.
- Jeśli mówisz o Michaelu Moscovitzu - odparłam swoim najbardziej królewskim
tonem - to owszem, jak najbardziej o nim myślę. Nigdy o nim na długo nie zapominam, bo
jest radością mojego serca.
Za całą odpowiedź Grandmére parsknęła pogardliwie.
- Cielęca miłość - stwierdziła. - Zobaczysz, że szybko ci przejdzie.
Och, wybacz, Grandmére, ale totalnie się mylisz. Kocham się w Michaelu od mniej
więcej ośmiu lat, wyjąwszy może ten dwutygodniowy okres, kiedy wydawało mi się, że się
zakochałam w Joshu Richterze. Osiem lat to więcej niż połowa mojego życia. Namiętności
tak głębokiej i długotrwałej jak moja nie uda ci się w ten sposób podważyć, nie zdołasz też jej
zdefiniować za pomocą swojego ubogiego słownictwa na temat ludzkich uczuć.
Nic z tego nie powiedziałam jednak głośno, biorąc pod uwagę, że Grandmére ma
naprawdę ostry język, którym potrafi „przypadkowo” ranić ludzi.
Chociaż i tak, mimo że Michael stanowi sens mojego życia i radość mojego serca, nie
sądzę, żebym miała zacząć ozdabiać swoje zeszyty do algebry serduszkami, kwiatkami i
napisami: „pani Michaelowa Moscovitz”, tak jak Lana Weinberger dekorowała swoje
(chociaż ona pisała „pani Joshowa Richter”, oczywiście). Nie tylko dlatego, że robienie takich
rzeczy to kompletny idiotyzm, a poza tym nie zależy mi na tym, żeby pozbywać się własnej
tożsamości przez przyjmowanie nazwiska męża, lecz także dlatego, że jako książę małżonek
księżnej Genowii, to Michael będzie musiał przyjąć moje nazwisko. Ale nie Thermopolis,
tylko Renaldo. Michael Renaldo. Na dobrą sprawę brzmi to całkiem, całkiem.
Jeszcze trzynaście dni, zanim znów ujrzę światła Nowego Jorku i ciemne oczy
Michaela. Proszę Cię, Boże, pozwól mi dożyć tej chwili.
JKW Michael Renaldo
M. Renaldo, Książę Małżonek
Michael Moscovitz Renaldo z Genowii
Siedemnaście dni, odkąd ostatni raz widziałam Michaela.
Środa, 7 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
Na temat dzisiejszego dnia mam do powiedzenia tyle, że jeśli ci ludzie CHCĄ, żeby
infrastruktura tego państwa została zniszczona przez spaliny wytwarzane przez sportowe
samochody, którymi jeżdżą niemieccy turyści, to mają do tego nienaruszalne prawo. Kim
jestem, żeby stawać im na drodze?
Och, przepraszam, jestem tylko księżniczką tego kraju.
18 DOORWM.
Czwartek, 8 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
8.00 - 9.00
Śniadanie z ambasadorem Genowii w Hiszpanii
Wciąż nie ma keczupu!!!
9.30 - 12.00
Ostatnie poprawki do książęcego portretu
Nie wolno mi zobaczyć gotowego obrazu, dopóki nie zostanie odsłonięty podczas
pożegnalnego balu. Mam nadzieję, że malarz nie uwzględnił wielkiego pryszcza, który zaczął
mi się robić na brodzie. To by było nieco żenujące.
12.30 - 14.00
Lunch z genowiańskim ministrem finansów
NARESZCIE! Wreszcie ktoś się ze mną zgadza co do zalet parkometrów z punktu
widzenia fiskusa. Minister finansów to WŁAŚCIWY CZŁOWIEK NA WŁAŚCIWYM
MIEJSCU!
Co mnie jednak smuci, Grandmére nadal nie jest przekonana. A to ona, w o wiele
większym stopniu niż tata czy parlament, jest siłą, która ma największy wpływ na opinię
publiczną.
14.30 - 16.30
Kolejny wykład na temat tego, co wolno,
a czego nie wolno mi mówić w towarzystwie
księcia Williama, kiedy go spotkam
Przykład:
„Bardzo mi miło poznać księcia”. - Okay.
„Czy ktoś ci już mówił, że wyglądasz jak Heath Ledger?” - Nie okay.
René
wpadł w sam środek moich korepetycji po drodze do pałacowej siłowni i
zasugerował, żebym zapytała Williego, co tak naprawdę zaszło między nim a Britney Spears.
Grandmére mówi, że jeśli to zrobię, zostawi Rommla pod moją opieką, kiedy następny raz
wybierze się do Baden - Baden na złuszczanie naskórka. Ugh! Robi mi się niedobrze na myśl
i o opiece nad Rommlem, i o złuszczaniu naskórka. I na myśl o René
też, skoro już o nim
mowa.
19.00 - 23.00
Oficjalna kolacja z największym importerem
genowiańskiej oliwy z oliwek
A może eksporterem? I tak nie mam nic do powiedzenia.
19 DOORWM.
Piątek, 9 stycznia, 3.00
książęca sypialnia w Genowii
Właśnie mi to przyszło do głowy:
Kiedy Michael powiedział, że mnie kocha tamtego wieczoru podczas
Bezwyznaniowego Zimowego Balu, mógł mieć na myśli miłość w sensie platonicznym. Nie
miłość w sensie oceanu płomiennej namiętności. No wiecie, może on mnie kocha tak, jak się
kocha przyjaciela.
Tylko że przyjaciołom na ogół nie wkłada się języka w usta, prawda?
No cóż, może tu w Europie tak się robi. Ale nie w Ameryce, na litość boską.
Tyle że Josh Richter używał języka, kiedy mnie pocałował przed szkołą, a on z całą
pewnością nigdy nie był we mnie zakochany! !!!!!!!!
Bardzo się zmartwiłam. Poważnie. Rozumiem, że jest środek nocy i powinnam
przynajmniej próbować zasnąć, skoro jutro mam przeciąć wstęgę, otwierając nowy
Genowiański Książęcy Dom Dziecka.
Ale jak mam spać, kiedy mój chłopak może właśnie siedzieć na Florydzie i kochać
mnie tak, jak się kocha przyjaciela, i może nawet dokładnie w tej minucie zakochuje się w
Kate Bosworth? No bo, w przeciwieństwie do mnie, Kate jest w czymś naprawdę dobra (w
surfowaniu). To Kate należy się miejsce na zajęciach z rozwoju zainteresowań, NIE MNIE.
Dlaczego jestem taka głupia? Dlaczego nie zażądałam, żeby Michael się określił,
kiedy mi powiedział, że mnie kocha? Dlaczego nie powiedziałam: „A jak mnie kochasz? Jak
przyjaciela? Czy jak partnera na całe życie?”
Jestem idiotką.
Teraz już za nic nie zdołam zasnąć. No bo jak mam spać, wiedząc, że mężczyzna,
którego kocham, prawdopodobnie uważa mnie po prostu za przyjaciółkę, którą miło jest
całować po francusku?
Mogę zrobić tylko jedną rzecz: muszę zadzwonić do jedynej osoby, która będzie w
stanie mi pomóc. A mogę do niej teraz zadzwonić, bo:
1. tam, gdzie ona jest, dopiero dochodzi siódma wieczór;
2. na Gwiazdkę dostała komórkę, więc chociaż teraz jest na nartach w Aspen, wciąż
mogę ją złapać telefonicznie, nawet jeśli jest na wyciągu narciarskim czy gdzieś
tam.
Dzięki Bogu, że mam w swoim pokoju telefon. Mimo że I TAK muszę wykręcać 9,
żeby przełączyć się na linię zewnętrzną.
20 DOORWM.
Piątek, 9 stycznia, 3.05 w nocy,
książęca sypialnia w Genowii
Tina odebrała po pierwszym sygnale! Totalnie nie było jej na wyciągu narciarskim.
Wczoraj na stoku skręciła sobie nogę w kostce. O, dzięki Ci, Boże, że sprawiłeś, żeby Tina
skręciła sobie nogę w kostce, dzięki czemu mogła być pod ręką i służyć mi wsparciem w
godzinie potrzeby.
Zresztą nic jej nie jest, bo mówi, że boli ją tylko wtedy, gdy się rusza.
Kiedy zadzwoniłam, Tina siedziała w swoim pokoju w domku narciarskim i oglądała
Kanał Filmowy Lifetime. Chciała wiedzieć tylko jedno: co powiem, kiedy przedstawią mi
księcia Williama. Usiłowałam jej wyjaśnić, że według Grandmére nie powinnam do księcia
Williama mówić nic poza: „Miło mi cię poznać”. Najwyraźniej babka obawia się, że
mogłabym zapuścić się w wykład na temat parkometrów, co wydaje jej się niepożądane.
Poza tym, jakie to ma znaczenie? Cokolwiek do niego powiem, moje serce należy już
do innego.
Ta odpowiedź wydała się Tinie zdecydowanie niezadowalająca.
- No to - powiedziała - przynajmniej mogłabyś zdobyć dla mnie adres mailowy księcia
Wiliama. To znaczy, nie każdy znajduje się w takim emocjonalnie satysfakcjonującym
związku ja ty, Mia.
Odkąd tylko zaczęła z nim chodzić, chłopak Tiny, Dave, ucieka od zaangażowania,
twierdząc, że mężczyzna nie może nakładać sobie więzów, dopóki nie ukończy szesnastu lat.
Zatem, mimo iż Tina twierdzi, że Dave to jej Romeo w bojówkach, ma oczy otwarte i szuka
jakiegoś miłego faceta, który gotów byłby się zaangażować. Chociaż mnie się wydaje, że
książę William jest dla niej za stary. Zaproponowałam, żeby wzięła się raczej do jego
młodszego brata Harry'ego, który - jak słyszę - jest też naprawdę bardzo fajny, ale Tina
powiedziała, że wtedy nigdy nie miałaby szansy na koronę. Mogę nawet zrozumieć takie
poglądy, chociaż wierzcie mi, los koronowanej głowy ma w sobie o wiele mniej blasku, kiedy
go już doświadczysz.
- Okay - powiedziałam. - Zrobię, co się da, żeby zdobyć dla ciebie adres mailowy
księcia Williama. Ale teraz mam co innego na głowie. Na przykład, że istnieje całkiem realna
możliwość, że Michael lubi mnie wyłącznie jak przyjaciółkę.
- Co takiego? - Tina była zszokowana. - Ale mnie się wydawało, że mówiłaś, że w
wieczór Bezwyznaniowego Balu Zimowego użył słowa na K.
- Bo użył - odparłam. - Tylko że on mi nie powiedział, że się we mnie zakochał.
Powiedział tylko, że mnie kocha.
Na szczęście nie musiałam wyjaśniać tego dokładniej. Tina przeczytała wystarczająco
wiele romansów, żeby idealnie zrozumieć, do czego zmierzam.
- Faceci nie mówią słowa na K, chyba że naprawdę tak myślą, Mia - powiedziała. -
WIEM to. Dave nigdy nie używa tego słowa wobec mnie. - W jej głosie pojawiła się nuta
smutku.
- Tak, wiem - odparłam ze współczuciem. - Ale ja pytam o to: CO miał na myśli
Michael? No bo słyszałam już, jak mówił, że kocha swojego psa. Ale przecież nie jest w
swoim psie ZAKOCHANY.
- Chyba rozumiem, o co ci chodzi - powiedziała Tina, chociaż niezbyt pewnym tonem.
- No więc, co zamierzasz zrobić w tej sprawie?
- Właśnie dlatego do ciebie dzwonię! - powiedziałam. - To znaczy, jak sądzisz,
powinnam go o to spytać?
Tina wydała bolesny okrzyk. Myślałam, że uraziła sobie skręconą kostkę, ale ona
tylko strasznie się przeraziła tego, co jej powiedziałam.
- Oczywiście, że nie możesz tak po prostu zwrócić się z tym do niego i go o to spytać!
- zawołała. - Nie możesz go stawiać pod ścianą. Musisz zagrać subtelniej. Pamiętaj, to jest
Michael, co oczywiście ustawia go znacznie powyżej innych facetów... Ale to nadal facet.
O tym nie pomyślałam. Najwyraźniej o wielu rzeczach nie myślę. W głowie mi się nie
mieściło, że ja tu sobie marzę o niebieskich migdałach, cała szczęśliwa, że Michael mnie
choćby lubi, gdy przez cały ten czas on się może właśnie zakochuje w jakiejś innej, bardziej
intelektualnie pociągającej albo lepiej fizycznie rozwiniętej dziewczynie.
- No cóż - westchnęłam. - Może po prostu powinnam powiedzieć coś w rodzaju:
„Lubisz mnie jak przyjaciółkę, czy lubisz mnie jako swoją dziewczynę?”
- Mia... - odezwała się Tina - naprawdę uważam, że nie powinnaś pytać o to Michaela
prosto z mostu. Może się przestraszyć i uciec, jak przerażona gołębica. Chłopcom się to
zdarza, sama wiesz. Oni nie są tacy jak my. Nie lubią mówić o swoich uczuciach.
To takie smutne, że chcąc dostać jakąś sensowną radę na temat facetów, muszę
dzwonić do kogoś, kto jest tysiące kilometrów stąd. Dzięki Bogu za Tinę Hakim Baba, tylko
tyle mogę powiedzieć.
- Więc co twoim zdaniem powinnam zrobić? - spytałam.
- No cóż, trudno ci będzie zrobić cokolwiek - odparła Tina - dopóki tu nie wrócisz.
Jedyny sposób, żeby się przekonać, co chłopak do ciebie czuje, to popatrzeć mu w oczy. Przez
telefon nic z niego nie wyciągniesz. Chłopcom rozmowy telefoniczne nie wychodzą.
To racja, czego dowodem jest mój były chłopak Kenny.
- Mam! - dodała Tina takim głosem, jakby wpadła na świetny pomysł. - Czemu nie
zapytasz Lilly?
- Nie wiem - odparłam. - Trochę dziwnie się czuję, wplątując ją w to, co jest między
mną a Michaelem...
Mówiąc prawdę, Lilly i ja jak dotąd nawet nie rozmawiałyśmy o tym, że ja lubię jej
brata, a jej brat lubi mnie. Zawsze myślałam, że ona się za to jakoś na mnie wścieknie. W
końcu jednak okazało się, że Lilly nawet nam w jakiś sposób pomogła dojść do porozumienia,
bo powtórzyła Michaelowi, że to ja wysyłam do niego anonimowe listy miłosne.
- Po prostu ją spytaj - powiedziała Tina.
- Ale tam jest naprawdę późna pora - odparłam.
- Późna? Na Florydzie jest teraz zaledwie dziewiąta!
- Taa, a o tej właśnie porze dziadkowie Lilly i Michaela kładą się spać. Nie chcę tam
dzwonić i ich budzić. Będą mnie nienawidzili do końca świata.
CO STWORZY NIEZRĘCZNĄ SYTUACJĘ PODCZAS CEREMONII ŚLUBNEJ.
Ale głośno tego nie powiedziałam. Chociaż pewnie mogłam, bo Tina by mnie zrozumiała.
- Oni się nie przejmą, że ich obudziłaś, Mia - stwierdziła Tina. - Przecież w końcu
dzwonisz z innej strefy czasowej. Zrozumieją to. I pamiętaj, że masz do mnie oddzwonić po
rozmowie z Lilly! Chcę wiedzieć, co powiedziała.
Muszę przyznać, że kiedy wybierałam numer, palce mi się trzęsły. Nie tyle dlatego, że
bałam się, że obudzę starszych państwa Moscovitzów, a oni mnie znienawidzą do końca
życia, ale dlatego, że istniała pewna szansa, że Michael odbierze telefon. Co powinnam
powiedzieć, jeśli on się odezwie? Nie miałam pojęcia. Wiedziałam na pewno tylko tyle, że nie
zamierzam spytać: „Lubisz mnie jak przyjaciółkę, czy jak swoją dziewczynę?”, bo Tina
zakazała mi to mówić.
Lilly odebrała po pierwszym sygnale. Nasza rozmowa przebiegła następująco:
Lilly:
Wow! To ty.
Ja:
Czy nie dzwonię za późno? Nie obudziłam twoich dziadków,
prawda?
Lilly:
No cóż, owszem. W pewnym sensie. Ale dojdą do siebie. No
więc, jak leci?
Ja:
Znaczy, w Genowii? Hm, chyba nieźle.
Lilly:
Och, jasne. Jestem pewna, że nieźle, skoro usługują ci tam
we wszystkim, służba jest na każde twoje zawołanie, a przez cały
czas na głowie nosisz diadem.
Ja:
Diadem jest trochę niewygodny. Słuchaj, powiedz mi całą
prawdę, Lilly. Czy Michael znalazł sobie inną dziewczynę?
Lilly:
Inną dziewczynę? O czym ty mówisz?
Ja:
Wiesz, o co mi chodzi. Jakąś dziewczynę z Florydy, która
umie surfować. Jakąś Kate albo Annę Marie, z jednym okiem brązowym,
a drugim niebieskim. Po prostu mi powiedz, Lilly. Przysięgam, zniosę
prawdę.
Lilly:
Po pierwsze, żeby Michael mógł spotkać inną dziewczynę,
musiałby oderwać się raz na jakiś czas od laptopa i wyjść z naszego
apartamentu, co mu się zdarza, odkąd tu jesteśmy, tylko przy
posiłkach i wtedy, kiedy chce dokupić jeszcze jakieś części do
komputera. Jest tak samo nieopalony jak zawsze. Po drugie, on nie
umawia się z żadną Kate, bo lubi CIEBIE.
Ja (prawie płacząc z ulgi):
Naprawdę, Lilly? Przysięgasz? Nie kłamiesz
po to, żebym poczuła się lepiej?
Lilly:
Nie, nie kłamię. Chociaż nie wiem, jak długo jego
przywiązanie do ciebie przetrwa, skoro nawet nie pamiętałaś o jego
urodzinach.
Poczułam, że coś mnie chwyta za gardło. Urodziny Michaela! Zapomniałam o
urodzinach Michaela! Zapisałam je sobie w moim nowym terminarzu spotkań, ale to
wszystko, co się tutaj działo...
- O mój Boże, Lilly! - wrzasnęłam. - Na śmierć zapomniałam!
- Tak - odparła. - Zapomniałaś. Ale nie martw się. Jestem pewna, że nie spodziewał się
kartki od ciebie, czy czegoś takiego. W końcu wyjechałaś pełnić obowiązki księżniczki
Genowii. Jak można oczekiwać, że będziesz pamiętała o czymś tak mało ważnym, jak
urodziny twojego chłopaka?
Wydało mi się to strasznie nie fair. Michael i ja chodzimy ze sobą zaledwie od
dwudziestu dwóch dni, a przez dwadzieścia jeden z tych dni byłam naprawdę bardzo zajęta.
To znaczy, dobrze jest Lilly żartować, ale nie zauważyłam, żeby zaprzątało jej głowę
chrzczenie okrętów marynarki wojennej albo prowadzenie krucjaty na rzecz publicznych
płatnych parkometrów. Może nikomu to nigdy nie przyszło na myśl, ale rola księżniczki to
ciężka praca.
- Lilly... - szepnęłam. - Czy mogę z nim pomówić? To znaczy z Michaelem?
- Jasne - odparła. A potem wrzasnęła: - Michael! Telefon!
- Lilly! - krzyknęłam. - Twoi dziadkowie!
- Daj spokój - powiedziała. - Zasłużyli sobie na to za trzaskanie drzwiami o piątej
rano, kiedy idą podnieść z trawnika „Timesa”.
Trwało to dosyć długo, zanim wreszcie usłyszałam jakieś kroki i Michael powiedział
do Lilly: „Dzięki”. A potem wziął słuchawkę i odezwał się nieco zaciekawionym głosem, bo
Lilly nie powiedziała mu, kto dzwoni: „Halo?”
Wystarczyło usłyszeć jego głos, żebym zapomniała, że jest po trzeciej rano i że czuję
się podle i nienawidzę swojego życia. Nagle poczułam się tak, jakby była druga po południu,
a ja bym leżała na jednej z tych plaż, o których zachowanie w stanie nienaruszonym i
niezatrutym przez turystów tak uparcie walczę, a nade mną świeciłoby ciepłe słońce i ktoś
podawałby mi zimną jak lód oranginę na srebrnej tacy. Sam głos Michaela sprawił, że właśnie
tak się poczułam.
- Michael - powiedziałam - to ja.
- Mia... - odparł takim tonem, jakby szczerze się cieszył, że mnie słyszy. I to chyba nie
była moja wyobraźnia. Naprawdę brzmiało to tak, jakby było mu miło, i wcale nie tak, jakby
szykował się do rzucenia mnie dla Kate Bosworth. - Co u ciebie?
- W porządku - powiedziałam. A potem, żeby mieć to jak najszybciej za sobą,
dodałam: - Słuchaj, Michael, w głowie mi się nie mieści, że przegapiłam twoje urodziny.
Wierzyć mi się nie chce, że mogłam tak skrewić. Jestem najobrzydliwszą osobą, jaka
kiedykolwiek chodziła po tej ziemi.
A wtedy Michael zrobił coś cudownego. Roześmiał się... Roześmiał się! Jakby
zapomnienie o jego urodzinach nie było niczym istotnym!
- Och, nie ma sprawy - powiedział. - Wiem, że jesteś bardzo zajęta. A poza tym jest
jeszcze różnica stref czasowych i tak dalej. No więc jak leci? Grandmére wybaczyła ci numer
z parko - metrami, czy nadal cię prześladuje?
O mało się nie rozpłynęłam na środku mojego książęcego łoża, ze słuchawką
przytkniętą do ucha. Trudno mi było uwierzyć, że on jest dla mnie taki miły po tym moim
okropnym postępku. Wcale nie było tak, jakby minęło już dwadzieścia dni. Było tak,
jakbyśmy nadal stali przed moją klatką schodową, kiedy padał śnieg i białe płatki odznaczały
się na ciemnej czuprynie Michaela, a Lars wściekał się pod drzwiami, bo nie mogliśmy
przestać się całować, a on marzł i chciał już wejść do środka.
W głowie mi się nie mieściło, że mogłam w ogóle pomyśleć, że Michael mógł
zakochać się w jakiejś surferce z Florydy o różnokolorowych oczach. To znaczy nadal nie
byłam do końca pewna, czy on jest we mnie zakochany, czy nie. Ale byłam całkiem pewna,
że mnie LUBI.
I właśnie wtedy, o trzeciej rano, kiedy siedziałam sama w swojej książęcej sypialni w
Genowii, to mi zupełnie wystarczało.
Potem zapytałam go o jego urodziny, a on mi powiedział, że poszli do Red Lobster, a
Lilly dostała alergii na koktajl z krewetek i musieli skrócić obiad i lecieć na ostry dyżur, bo
Lilly spuchła jak Violet w Karolu i fabryce czekolady, i że teraz musi nosić przy sobie
strzykawkę z adrenaliną na wypadek, gdyby kiedykolwiek jeszcze przez niedopatrzenie zjadła
owoce morza. I że rodzice kupili Michaelowi nowego laptopa z okazji jego przyszłych
studiów uniwersyteckich, i że kiedy wróci do Nowego Jorku, będzie się zastanawiał nad
założeniem zespołu muzycznego, bo ma kłopoty ze znalezieniem sponsorów dla swojego
webzina „Crackhead”, odkąd wygłosił na nim expose na temat Windowsów - że są do bani, a
on używa wyłącznie Linuxa.
Najwyraźniej wielu byłych subskrybentów „Crackhead” boi się gniewu Billa Gatesa i
jego popleczników.
Byłam taka szczęśliwa, słuchając głosu Michaela, że nawet nie zauważyłam, która to
godzina i jak bardzo zaczyna mi się chcieć spać, dopóki on nie powiedział:
- Hej, czy u ciebie nie jest teraz jakaś, zaraz... czwarta rano? Bo do tej pory zrobiła się
już czwarta. Mnie jednak było wszystko jedno, bo byłam taka szczęśliwa, że mogę z nim
porozmawiać.
- Tak - odparłam sennie.
- No to lepiej wskakuj do łóżka - powiedział Michael. - Chyba że możesz dzisiaj
pospać dłużej. Ale założę się, że od rana masz pełen grafik, mam rację?
- Och - odparłam, nadal zagubiona w - tej rapsodii, jaką brzmiał dla mnie głos
Michaela. - Mam tylko ceremonię przecinania wstęgi w szpitalu. I lunch z Genowiańskim
Towarzystwem Historycznym. A potem zwiedzanie genowiańskiego zoo. I kolację z
ministrem kultury i jego żoną.
- O mój Boże - powiedział Michael przerażonym głosem. - Czy ty codziennie tak
musisz?
- Yhm - potwierdziłam, żałując, że nie ma mnie tam razem z nim, żebym mogła
popatrzeć zakochanym wzrokiem w śliczne brązowe oczy, słuchając uroczego, głębokiego
głosu i w ten sposób przekonać się, czy on mnie kocha, skoro to był, według Tiny, jedyny
sposób, żeby się przekonać, jak to jest z chłopakami.
- Mia... - powiedział nieco naglącym tonem. - Lepiej się trochę prześpij. Masz przed
sobą kolejny przeładowany dzień.
- Dobrze - odparłam radośnie.
- Mówię serio, Mia - powtórzył. Czasami potrafi być taki władczy, zupełnie jak Bestia
w Pięknej i Bestii, moim ukochanym filmie wszech czasów. Albo tak mnie rozstawiać po
kątach jak Patrick Swayze rozstawiał Baby w Wirującym seksie. To bardzo przyjemne. -
Odłóż słuchawkę i kładź się do łóżka.
- Ty odłóż pierwszy - powiedziałam.
Niestety, od razu przestał być władczy. Zamiast tego zaczął mówić głosem, który
wcześniej słyszałam u niego tylko raz, a działo się to na schodach przed domem mojej mamy
w wieczór Bezwyznaniowego Balu Zimowego, kiedy się tak długo całowaliśmy.
Co, prawdę mówiąc, jeszcze bardziej na mnie podziałało niż rozstawianie po kątach.
- Nie - powiedział. - Ty odłóż pierwsza.
- Nie - odparłam, a nogi mi miękły. - Ty odłóż.
- Nie - powtórzył. - Ty.
- Oboje odkładać mi te słuchawki! - powiedziała Lilly niegrzecznym tonem, włączając
się z drugiej linii. - Muszę zadzwonić do Borysa, zanim zadziała jego wieczorna tabletka
nasenna.
Więc oboje bardzo prędko powiedzieliśmy dobranoc i rozłączyliśmy się. Ale jestem
niemal pewna, że Michael powiedziałby mi, że mnie kocha, gdyby Lilly nie wisiała na linii.
Dziesięć dni zanim znów go zobaczę. Nie mogę się DOCZEKAĆ!!!!!!!
Piątek, 9 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
13.00 - 15.00
Lunch z Genowiańskim Towarzystwem Historycznym
Grandmére potrafi być okropnie wredna. Poważnie. Wyobraźcie sobie, że mnie
uszczypnęła tylko dlatego, że myślała, że na parę sekund zasnęłam podczas lunchu!
Przysięgam, będę miała siniaka. Dobrze, że nie mam czasu chodzić na plażę, bo gdybym się
opalała i ktoś zobaczyłby ślad, jaki mi zostawiła, pewnie zadzwoniłby do Genowiańskiego
Towarzystwa Opieki nad Dziećmi, czy czegoś takiego.
W dodatku wcale nie spałam. Tylko dałam oczom przez moment odpocząć.
Grandmére mówi, że to bezmyślność ze strony TEGO CHŁOPAKA, żeby mnie
przetrzymywać do tak późnej pory, szepcząc mi do ucha słodkości. Mówi, że książę René
nigdy by nie potraktował żadnej swojej dziewczyny tak beztrosko.
Poinformowałam ją bardzo stanowczo, że w gruncie rzeczy Michael KAZAŁ mi iść
spać, bo bardzo o mnie dba, i że to JA przedłużałam rozmowę. I że wcale nie szeptaliśmy
sobie do uszu słodkości, tylko prowadziliśmy poważną dyskusję na temat sztuki i literatury
oraz monopolu Billa Gatesa w przemyśle sofware'owym.
Na co Grandmére odparła:
- Pfuit!
Ale widać, że jest totalnie zazdrosna, bo sama chciałaby mieć chłopaka, który jest taki
mądry i myślący jak mój. Ale to się nigdy nie zdarzy, bo Grandmére jest za wredna, pomijając
już to, co sobie robi z brwiami. Chłopcy lubią dziewczyny, które mają prawdziwe brwi, a nie
namalowane.
Dziewięć dni, zanim znajdę się w ramionach ukochanego.
Sobota, 10 stycznia,
książęca sypialnia w Genowii
Jestem taka podekscytowana! Tina, nie mogąc dołączyć do swojej rodziny na stoku
narciarskim, cały dzień spędziła w kafejce internetowej w Aspen, sprawdzając horoskopy
wszystkich swoich przyjaciół. Wczoraj mi przefaksowała horoskopy dla mnie i dla Michaela!
Wklejam je tutaj do mojego terminarza spotkań, żeby ich nie zgubić. Tak się zgadzają z
prawdą, że aż mi ciarki chodzą po plecach.
Michael - data urodzenia: 5 stycznia
Koziorożec to przywódca wszystkich znaków ziemskich. Oto siła
stabilizacji, jeden z najpracowitszych znaków Zodiaku. Koziorożec
jest obdarzony wielką zdolnością koncentracji, ale nie w sensie
egoistycznym. Osoby spod tego znaku znajdują o wiele więcej pewności
siebie w tym, co robią, niż w tym, jakie są. Koziorożec potrafi
bardzo wiele osiągnąć! Jednak pozbawiony jest równowagi w działaniu.
Może stać się zbyt surowy i za bardzo się skupić na osiągnięciach.
Wtedy zapomina o małych radościach, jakie niesie życie. Kiedy
Koziorożec wreszcie się zrelaksuje i zacznie cieszyć życiem,
wychodzą na jaw jego przeurocze skrywane cechy. Nikt nie jest
obdarzony przyjemniejszym poczuciem humoru niż Koziorożec. Och, żeby
tylko pozwolił nam się pławić w cieple swojego uśmiechu!
Mia - data urodzenia: 1 maja
Pozostający pod władzą pełnej miłości Wenus Byk odznacza się
wielką emocjonalną głębią. Przyjaciele i ukochani mogą polegać na
jego cieple i uczuciowej dostępności. Byk reprezentuje stałość,
lojalność i cierpliwość. Skupiony na sprawach ziemskich, może stać
się zbyt sztywny i bać się ponosić konieczne w życiu ryzyko. Czasami
Bykowi zdarza się utknąć po uszy w kłopotach. Może nie chcieć
spróbować wykorzystać całego swojego potencjału i stawić czoło
wyzwaniu. Czy jest uparty? Bardzo! Byk umie zawsze postawić na
swoim. Energia jin tego znaku staje się czasem zbyt silna, a wtedy
Byk potrafi być bardzo, bardzo bierny. Jednak nie można wymarzyć
sobie lepszego kochanka czy bardziej lojalnego przyjaciela.
Michael + Mia
Te dwa pełne odwagi, ambitne ziemskie znaki wydają się dla
siebie stworzone. Oboje cenią sobie karierę i łączy ich głębokie
umiłowanie piękna i rzeczy trwałych, klasycznie solidnych. Ironia,
jaką obdarzony jest Koziorożec, potrafi oczarować Byka, natomiast
niezwykła zmysłowość Byka odrywa Koziorożca od jego obsesji na tle
kariery. Lubią ze sobą rozmawiać i świetnie się dogadują. Zwierzają
się sobie, a jedno jest w stanie obiecać, że nigdy drugiego nie
zrani, ani nie zawiedzie. Mogą stworzyć idealną parę.
Widzicie? Jesteśmy dla siebie stworzeni! Ale niezwykła zmysłowość? U MNIE? Hm,
nie wydaje mi się.
A jednak... jestem taka szczęśliwa! Cudownie! Lepiej niż idealnie już być nie może!
Niedziela, 11 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
9.00 - 10.00
Msza w genowiańskiej kaplicy pałacowej
O mój Boże, jestem dziewczyną Michaela zaledwie od dwudziestu czterech dni, a już
jestem w tym do niczego. To znaczy w byciu jego dziewczyną. Nie umiem się nawet
zdecydować, co mu dać na urodziny. Jest miłością mojego życia, powodem, dla którego
chodzę po tej ziemi. Można by oczekiwać, że będę wiedziała, co facetowi podarować.
Ale nie. Nie mam zielonego pojęcia.
Tina mówi, że jedyną rzeczą, którą możesz dać chłopakowi, z którym oficjalnie nie
chodziłaś jeszcze przez cały miesiąc, jest sweter. I mówi, że to już i tak naciąganie struny,
skoro Michael i ja nawet nie byliśmy jeszcze razem na oficjalnej randce - więc, technicznie
rzecz biorąc, jak można powiedzieć, że ze sobą chodzimy?
No ale SWETER? To takie nieromantyczne. Taki prezent dałabym swojemu tacie -
gdyby rozpaczliwie nie potrzebował poradników na temat radzenia sobie ze złością, bo
właśnie to sprezentowałam mu pod choinkę. Z całą pewnością kupiłabym sweter dla swojego
ojczyma.
Ale dla CHŁOPAKA?
Trochę się zdziwiłam, że Tina mogła zasugerować coś tak banalnego, jako że na ogół
w naszej małej grupce pełni rolę specjalisty od spraw romansowych. Ale Tina twierdzi, że
zasady rządzące wyborem prezentów dla chłopców są w gruncie rzeczy bardzo surowe.
Mama jej te zasady wyłożyła. Mama Tiny była kiedyś modelką, obracała się w bogatym
międzynarodowym towarzystwie i umawiała się z pewnym sułtanem, więc chyba wie, co
mówi. Zasady dotyczące prezentów dla facetów, według pani Hakim Baba, wyglądają
następująco:
Czas chodzenia ze sobą
Odpowiedni prezent
1 - 4 miesiące
sweter
5 - 8 miesięcy
woda kolońska
9 - 12 miesięcy
zapalniczka
1 rok i dłużej
zegarek
Ale to i tak lepiej wygląda niż lista prezentów odpowiednich dla chłopaka, którą
Grandmére przedstawiła mi wczoraj, kiedy wspomniałam jej o moim straszliwym faux pas,
czyli zapomnieniu o urodzinach Michaela. Oto jej lista:
Czas chodzenia ze sobą
Odpowiedni prezent
1 - 4 miesiące
słodycze
5 - 8 miesięcy
książka
9 - 12 miesięcy
lniana chusteczka do nosa
1 rok i dłużej rękawiczki
Chusteczki do nosa? Kto jeszcze daje komuś w prezencie chusteczki do nosa?
Chusteczki do nosa są kompletnie niehigieniczne.
A słodycze? Dla FACETA???
Ale Grandmére twierdzi, że w przypadku dziewczyn i chłopaków obowiązują te same
reguły. Michaelowi też nie wolno podarować mi na urodziny niczego poza słodyczami albo
ewentualnie kwiatami!
W sumie myślę, że wolę już listę pani Hakim Baba.
A jednak cała ta kwestia z dawaniem prezentów jest okropnie trudna! Każdy mówi ci
coś innego. Na przykład, wczoraj wieczorem zadzwoniłam do mamy i spytałam ją, co
powinnam dać Michaelowi, a mama powiedziała, że srebrne jedwabne bokserki.
Ale ja przecież nie mogę dać Michaelowi BIELIZNY!!!!!!! Wolałabym, żeby mama
*
*
Pani Hakim Baba mówi, że dla niepalącego można ją zastąpić kieszonkowym scyzorykiem albo
piersiówką na brandy. Bzdura. Jakbym kiedykolwiek zamierzała umawiać się z palaczem, pijakiem albo
facetem, który chodzi po świecie z nożem w kieszeni. Ojojoj, randka marzeń!
się pospieszyła i wreszcie urodziła to dziecko, bo wtedy przestanie zachowywać się tak
dziwnie. W obecnym stanie braku równowagi hormonalnej do niczego mi się nie przydaje.
Z czystej desperacji zadzwoniłam do taty i spytałam, co powinnam dać Michaelowi, a
tata stwierdził, że pióro wieczne, żeby Michael mógł do mnie pisywać, kiedy będę w
Genowii, bo wtedy nie będę do niego przez cały czas wydzwaniała i rujnowała skarbu
państwa Genowii.
I co jeszcze, tato? Jakby w dzisiejszych czasach ktoś jeszcze pisał piórem wiecznym.
W dodatku w Genowii będę spędzać wyłącznie Boże Narodzenie i letnie wakacje,
zgodnie z umową, którą spisaliśmy we wrześniu.
Pióro wieczne. Akurat. Czy jestem jedyną osobą w tej rodzinie, która ma w sobie
odrobinę romantyzmu?
Ups, muszę przestać pisać. Ojciec Christoff patrzy w moją stronę. Ale to jego własna
wina. Nie pisałabym pamiętnika podczas mszy, gdyby jego kazania były choć trochę
inspirujące. Albo przynajmniej wygłaszane po angielsku.
12.00 - 14.00
Lunch z dyrektorem
Książęcej Genowiańskiej Opery
i czołową mezzosopranistką
Myślałam, że to JA wybrzydzam przy jedzeniu, ale okazuje się, że mezzosopranistki
są o wiele bardziej wybredne niż księżniczki.
Mimo zaaplikowania pasty do zębów wczoraj przed pójściem do łóżka mój pryszcz
urósł do niebotycznych rozmiarów.
15.00 - 17.00
Spotkanie z Genowiańskim Stowarzyszeniem
Właścicieli Nieruchomości
Można by pomyśleć, że przynajmniej Stowarzyszenie Właścicieli Nieruchomości
będzie po mojej stronie w kwestii parko - metrów. Przecież w końcu to przed ICH domami
ciągle parkują turyści. Wydawałoby się, że będą chcieli uzyskać nieco więcej funduszy na
naprawy chodników. Ale NIEEE.
Przysięgam, nie wiem, jak tata znosi to na co dzień. Naprawdę nie mam pojęcia.
17.00 - 22.00
Oficjalna kolacja z ambasadorem Genowii w Chile i jego żoną
Wielka afera związana z tym, że René
„pożyczył sobie” kabriolet porsche ambasadora
- i żonę ambasadora - i skoczył po deserze do Monte Carlo. Parę uciekinierów znaleziono
wreszcie przy grze w tenisa na pałacowych kortach.
Niestety, to był tenis rozbierany.
Za osiem dni znów go zobaczę. O radości! O szczęście!
Poniedziałek, 12 stycznia, 1.00 w nocy,
książęca sypialnia w Genowii
Właśnie skończyłam rozmowę z Michaelem. MUSIAŁAM do niego zadzwonić.
Właściwie nie miałam wyboru. Musiałam się dowiedzieć, co chce dostać na urodziny. Wiem,
że to oszustwo - PYTAĆ kogoś, co chce dostać - ale naprawdę nie mam pojęcia, co mu kupić.
Oczywiście, gdybym była taką Kate Bosworth, na pewno już dawno znalazłabym idealny
prezent, na przykład czarującą bransoletkę przyjaźni, którą sama uplotłabym z wodorostów,
czy coś takiego.
Ale nie jestem Kate Bosworth. Nawet nie wiem, jak się plecie bransoletki. O MÓJ
BOŻE, JA NAWET NIE WIEM, JAK SIĘ PLECIE BRANSOLETKI Z
WODOROSTÓW!!!!!!!!!!!
MUSZĘ znaleźć dla niego coś NAPRAWDĘ odpowiedniego, skoro już zapomniałam -
o jego urodzinach. No i dochodzi jeszcze to, że wylądował z księżniczką, dziwolągiem i
beztalenciem, zamiast chodzić z jakąś atrakcyjną dziewczyną w typie Kate Bosworth, która
potrafiłaby surfować i pleść bransoletki, i osiągnęłaby samorealizację, a poza tym nigdy by
nie dostawała pryszczy i tak dalej. Muszę dać mu coś tak wspaniałego, że zapomni, że jestem
tylko niepotrafiącą surfować, obgryzającą paznokcie pierwszoklasistką, której przytrafiło się
urodzić w książęcej rodzinie.
Oczywiście Michael mówi, że nie chce nic dostawać, że tylko mnie potrzebuje
(gdybym mogła w to uwierzyć!!!!!!!!!), i że zobaczy mnie za osiem dni, i że to jest
najpiękniejszy prezent, jaki mógłby od kogokolwiek dostać.
To chyba wskazuje, że istotnie może być we mnie zakochany, a nie kochać mnie jak
jakiegoś przyjaciela. Będę, rzecz jasna, musiała naradzić się z Tiną i przekonać się, co ona na
to powie, ale osobiście stwierdzam, że w tym przypadku wskazówka pokazała na TAK!
Oczywiście, on tylko tak mówi. To znaczy o tym, że nie chce żadnego prezentu na
urodziny. Muszę mu COS kupić. Coś naprawdę fajnego. Tylko co?
W każdym razie naprawdę miałam powód, żeby do niego zadzwonić. Nie zrobiłam
tego tylko dlatego, że chciałam usłyszeć jego głos. Jeszcze tak mnie nie pogięło.
No dobra, może i pogięło. Co na to poradzę? Kocham się przecież w Michaelu chyba
od zawsze. Uwielbiam sposób, w jaki wymawia moje imię. Uwielbiam, jak się śmieje.
Uwielbiam, kiedy mnie pyta o zdanie, jakby naprawdę go obchodziło, co myślę (Bóg jeden
wie, że nikt z mojego otoczenia tak mnie nie traktu - ' je. No bo niech tylko poddam jakiś
pomysł - na przykład, że można by oszczędzić wodę, wyłączając w nocy fontannę przed
pałacem, kiedy i tak nikogo nie ma w pobliżu - a wszyscy zaczynają się zachowywać, jakby
jedna ze zbroi z Wielkiej Sieni zaczęła gadać).
No cóż, nie wszyscy, bo mój tata jest inny. Ale ja go tutaj w Genowii widuję jeszcze
rzadziej niż w domu, bo jest zajęty posiedzeniami parlamentu, prowadzeniem swojego jachtu
w różnych regatach i włóczeniem się po okolicy z Miss Republiki Czech.
Nieważne. Lubię rozmawiać z Michaelem. Czy to źle? W końcu on JEST moim
chłopakiem.
Gdybym tylko była go bardziej warta! To znaczy, biorąc pod uwagę, że nie
pamiętałam o jego urodzinach, że nie jestem w stanie wymyślić, co mu kupić, i że tak
naprawdę w niczym nie jestem dobra, i wszystko, co on sobą reprezentuje, to cud boski, że w
ogóle się mną zainteresował!
Właśnie mówiliśmy sobie bardzo miłe do widzenia po absolutnie uroczej rozmowie na
temat Genowiańskiego Stowarzyszenia Hodowców Oliwek i zespołu, który Michael próbuje
założyć (on jest taki utalentowany!), i czy „Frontalna Lobotomia” będzie zniechęcającą
nazwą dla zespołu, i właśnie zbierałam się na odwagę, żeby mu powiedzieć: „tęsknię za tobą”
albo „kocham cię”, zostawiając mu w ten sposób wolną drogę, żeby mógł odpowiedzieć
czymś podobnym i w ten sposób raz na zawsze rozwiązać dylemat: czy on mnie kocha jak
przyjaciela, czy jest we mnie zakochany, kiedy usłyszałam w tle głos Lilly, która domagała się
rozmowy ze mną.
- Odwal się - powiedział Michael, ale Lilly nadal wrzeszczała:
- Ja muszę z nią pomówić, właśnie sobie przypomniałam, że muszę ją o coś zapytać!
Wtedy Michael powiedział:
- Ale nie mów jej O TYM.
A mnie serce zadrżało, bo pomyślałam, że Lilly nagle sofcie przypomniała, że mimo
wszystko Michael spotyka się za moimi plecami z jakąś dziewczyną o imieniu Annę Marie.
Zanim zdążyłam powiedzieć chociaż słowo, Lilly wyrwała mu słuchawkę (usłyszałam, że
Michael jęknął, chyba z bólu, widocznie musiała go kopnąć czy coś) i natychmiast zaczęła:
- O mój Boże, zapomniałam cię spytać. Widziałaś to?
- Lilly... - rzekłam z wyrzutem, bo nawet z odległości kilkunastu tysięcy kilometrów
mogłam poczuć, jak Michaela zabolało. Lilly mocno kopie! Wiem, bo w ciągu dziesięciu lat
przyjaźni oberwało mi się od niej parę kopniaków. - Rozumiem, że przywykłaś mieć mnie
tylko dla siebie, ale będziesz musiała nauczyć się mną dzielić ze swoim bratem. I nawet jeśli
to oznacza, że będziemy musiały wyznaczyć naszej przyjaźni pewne granice, wydaje mi się,
że trzeba je będzie ustalić. Nie wolno ci tak wyskakiwać spod ziemi i wyrywać Michaelowi
słuchawki z ręki, kiedy może mieć mi coś bardzo ważnego do po...
- Przestań wreszcie gadać o tym moim świętym bracie. WIDZIAŁAŚ TO?
- Co miałam widzieć? O czym ty mówisz? - Pomyślałam sobie, że może znów ktoś
usiłował wskoczyć na wybieg niedźwiedzia polarnego w zoo w Central Parku.
- Och, tylko o filmie - odparła Lilly. - Opartym na twojej biografii. Tym, który dali w
telewizji wczoraj wieczorem. A może nie słyszałaś, że historia twojego życia leciała jako film
tygodnia?
Nie zdziwiłam się zbytnio, słysząc te słowa. Już mnie ostrzegano, że powstaje film
oparty na mojej biografii. Ale biuro prasowe pałacu zapewniało mnie, że film nie zostanie
wyemitowany przed festiwalami, które odbywają się w lutym. Chyba zrobiono nas w konia.
Nieważne. Już i tak w obiegu są cztery moje nieautoryzowane biografie. Jedna trafiła
nawet na moment na listę bestsellerów. Przeczytałam ją. Nie była wcale dobra. Ale może to
tylko dlatego, że wiedziałam, czym to się wszystko skończyło.
- No i? - spytałam. Byłam trochę wściekła na Lilly. No bo jak to, odepchnęła Michaela
od telefonu, żeby mi opowiadać o jakimś durnym filmidle?
- O filmie mówię - ciągnęła. - O twoim życiu. Przedstawiono cię jako osobę nieśmiałą
i niezręczną.
- JESTEM nieśmiała i niezręczna - przypomniałam jej.
- Pokazali twoją babkę jako uosobienie troski i osobę pełną współczucia dla twojego
trudnego losu - dodała Lilly. - Wyjątkowo bezczelne zniekształcanie faktów. Wszędzie tego
pełno od czasu, kiedy w Zakochanym Szekspirze usiłowano przedstawić Barda jako
seksownego chłopaka z sześciopakiem piwa i pełnym uzębieniem.
- To okropne - powiedziałam. - A czy teraz mogę dokończyć rozmowę z Michaelem?
Bardzo proszę.
- Nawet nie zapytałaś, jak przedstawili mnie - rzuciła Lilly oskarżycielskim tonem. -
Twoją najlepszą przyjaciółkę.
- No więc, jak cię przedstawili, Lilly? - spytałam, patrząc na wielki ozdobny zegar na
szczycie marmurowego gzymsu nad kominkiem. - I pośpiesz się, proszę, bo dokładnie za
siedem godzin mam śniadanie, a potem przejażdżkę konną z Genowiańskim Towarzystwem
Hippicznym.
- Pokazali mnie jako osobę, która bynajmniej cię nie wspierała w trudach związanych
z podjęciem książęcej roli! - Lilly prawie wrzeszczała w słuchawkę. - Wymyślili, że zaraz po
tym, jak sobie głupio obcięłaś włosy, zaczęłam ci dokuczać, że jesteś płytka i starasz się
nadążyć za modą!
- Taa - mruknęłam, czekając, aż dotrze do sedna swojej tyrady. Bo rzeczywiście, Lilly
nie wspierała mnie zanadto ani w kwestii uczesania, ani w kwestii książęcej roli.
Ale okazało się, że ona już dotarła do sedna swojej tyrady.
- Ja cię nigdy nie wspierałam w obowiązkach księżniczki?! - wrzeszczała do
słuchawki, zmuszając mnie, żebym odsunęła ją od głowy w celu uchronienia bębenka przed
uszkodzeniem. - Przez cały ten czas byłam pierwszą i jedyną osobą, która cię wspierała!
To była taka oczywista nieprawda, że w pierwszej chwili pomyślałam, że Lilly sobie
żartuje, i zaczęłam się śmiać. Ale kiedy przyjęła mój wybuch śmiechu lodowatym
milczeniem, zdałam sobie sprawę, że ona mówiła całkiem poważnie. Najwyraźniej Lilly jest
obdarzona jedną z tych wybiórczych pamięci, które pozwalają człowiekowi pamiętać
wszystkie dobre uczynki, ale żadnych złych. Trochę tak jak politycy.
Bo przecież, gdyby było prawdą, że tak dzielnie mnie wspierała, nigdy nie
zaprzyjaźniłabym się z Tiną Hakim Baba, z którą zaczęłam siadać podczas lunchu w
październiku tylko dlatego, że Lilly przestała się do mnie odzywać ze względu na ten cały
numer z książęcym pochodzeniem.
- Mam nadzieję - warknęła Lilly - że śmiejesz się na samą myśl, że ktoś wpadł na
pomysł, że mogłabym kiedykolwiek nie być wobec ciebie w pełni lojalną przyjaciółką, Mia.
Wiem, że zdarzały się lepsze i gorsze chwile, ale jeśli kiedykolwiek byłam wobec ciebie
twarda, to tylko wtedy, kiedy miałam wrażenie, że sama nie jesteś wobec siebie uczciwa.
- Hm - mruknęłam. - W porządku.
- Mam zamiar napisać list - ciągnęła Lilly - do studia, które wyprodukowało tego
kłamliwego gniotą, i zażądać pisemnych przeprosin za nieodpowiedzialny wydźwięk
scenariusza. A jeśli mi nie odpiszą i nie opublikują tego listu na całej stronie w „Variety”,
wytoczę im proces. Nic mnie nie obchodzi, że sprawa pewnie się oprze o Sąd Najwyższy. Te
typki z Hollywood uważają, że mogą filmować wszystko, co im przyjdzie do łbów, a
publiczność i tak im będzie jadła z ręki. No cóż, może w przypadku klasy robotniczej to jest
prawda, ale JA zamierzam walczyć o uczciwe przedstawianie prawdziwych ludzi i wydarzeń.
Człowiek MNIE nie powstrzyma!
Spytałam, jaki człowiek, bo wydawało mi się, że miała na myśli reżysera czy kogoś
takiego, ale ona zaczęła tylko wrzeszczeć: „No, człowiek! Człowiek!”, jakbym była
niedorozwinięta umysłowo.
A wtedy Michael dorwał się znów do telefonu i wyjaśnił mi, że „człowiek” to figura
stylistyczna, aluzja odnosząca się do władzy, i że w podobny sposób jak freudyści za
wszystko obarczają winą „matkę”, muzycy bluesowi w całej historii tego gatunku
muzycznego przypisywali swoje cierpienia „człowiekowi”. Zgodnie z tradycją, poinformował
mnie, „człowiek” to zwykle mężczyzna białej rasy, odnoszący sukcesy finansowe, w średnim
wieku i cieszący się pozycją dającą mu znaczną władzę nad innymi ludźmi.
Zastanawialiśmy się nad nazwaniem zespołu Michaela „Człowiek”, ale w końcu
zrezygnowaliśmy ze względu na lekko mizoginistyczny wydźwięk takiej nazwy.
Dopiero za siedem dni znów znajdę się w ramionach Michaela. Och, gdybyż te
godziny mogły przefrunąć prędko jak gołębica o chyżych skrzydłach!
Właśnie zdałam sobie z tego sprawę - „człowiek” Michaela brzmi zupełnie jak opis
mojego taty! Chociaż wątpię, żeby ci wszyscy muzycy bluesowi mówili o księciu Genowii. O
ile się orientuję, tata nawet nie był nigdy w Memphis.
Poniedziałek, 12 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
20.00 - 24.00
Filharmonia Księstwa Genowii
Ile razy zaczyna mi się wydawać, że rzeczy zaczną się toczyć zgodnie z moimi
oczekiwaniami, zawsze zdarza się coś, co te oczekiwania rujnuje.
I zwykle macza w tym palce Grandmére.
Chyba musiała się zorientować, że przez całą noc gadałam z Michaelem, bo dziś znów
byłam strasznie niewyspana. No więc dziś rano, między moją przejażdżką konną z
Towarzystwem Hippicznym a spotkaniem ze Stowarzyszeniem Rozwoju Przestrzennego
Wybrzeża Genowii, Grandmére kazała mi usiąść i palnęła mi kazanie. Tym razem nie
chodziło jej o odpowiednie prezenty urodzinowe dla chłopaka. Zamiast tego mówiła o
Właściwych Wyborach.
- Wszystko pięknie, Amelio - powiedziała. - Nie mam nic przeciwko temu, żebyś
lubiła TEGO CHŁOPAKA.
- No, mam nadzieję! - zawołałam ze świętym oburzeniem. - Zwłaszcza że nigdy go nie
spotkałaś! Co ty w ogóle wiesz o Michaelu? Nic!
Grandmére tylko rzuciła mi złe spojrzenie.
- Niemniej - ciągnęła - wydaje mi się, że niedobrze robisz, pozwalając, by uczucie do
tego Michaela zaślepiło cię na tyle, że nie dostrzegasz innych, bardziej odpowiednich
kandydatów na księcia małżonka, takich jak...
Przerwałam Grandmére, by jej powiedzieć, że jeśli wymieni imię księcia Williama,
rzucę się do wody z mostu Dziewic.
Grandmére odparła, żebym nie ośmieszała się bardziej niż zwykle i że i tak nigdy nie
mogłabym wyjść za mąż za księcia Williama, bo on należy do Kościoła anglikańskiego.
Istnieją jednak inni, nieskończenie bardziej odpowiedni kandydaci do romantycznych uczuć
księżniczki z panującego rodu Renaldich niż taki Michael. Dodała, że byłoby jej szalenie
przykro, gdybym przegapiła możliwość poznania tych innych młodych ludzi tylko dlatego, że
wydaje mi się, że jestem zakochana w Michaelu. Zapewniła mnie, że gdyby odwrócić
okoliczności i gdyby to Michael był dziedzicem korony i znacznej fortuny, bardzo wątpi, czy
byłby mi tak wierny, jak ja jestem wierna jemu.
Bardzo ostro sprzeciwiłam się takiej ocenie charakteru Michaela. Poinformowałam
Grandmére, że gdyby kiedykolwiek zadała sobie tyle trudu, żeby go poznać, zdałaby sobie
sprawę, że w każdym aspekcie swojego życia, od pełnienia roli redaktora naczelnego nieco
teraz podupadłego webzinu „Crackhead” do pełnienia funkcji skarbnika Klubu
Komputerowego - wykazywał się nieposzlakowaną uczciwością i lojalnością. Wyjaśniłam jej
również, z największą cierpliwością, na jaką mogłam się zdobyć, że boli mnie, kiedy słyszę,
jak mówi coś złego o człowieku, któremu oddałam swoje serce.
- Właśnie w tym problem - powiedziała Grandmére, przewracając tymi swoimi
przerażającymi oczami. - Jesteś zdecydowanie za młoda, żeby komukolwiek oddawać serce.
Myślę, że to bardzo niemądre, byś w wieku czternastu lat decydowała, z kim chcesz spędzić
resztę życia. Chyba że chodziłoby o kogoś naprawdę, ale to naprawdę wyjątkowego. Kogoś,
kogo i ja, i twój tata dobrze znamy. BARDZO, bardzo dobrze. Kogoś, kto, choćby
WYDAWAŁ się jeszcze nieco niedojrzały, prawdopodobnie potrzebowałby jedynie, aby
odpowiednia kobieta pomogła mu się ustatkować. Dziewczęta dojrzewają znacznie szybciej
niż młodzi mężczyźni, Amelio...
Przerwałam Grandmére, żeby ją poinformować, że za cztery miesiące skończę
piętnaście lat, a poza tym Julia miała czternaście lat, kiedy wyszła za mąż za Romea. Na co
Grandmére odparła:
- I bardzo pięknie się ten związek zakończył, nie ma co!
Najwyraźniej w świecie Grandmére nigdy nie była zakochana. Co więcej, w ogóle nie
potrafi docenić uroku tej romantycznej tragedii.
- W każdym razie - dodała Grandmére - jeśli masz zamiar utrzymać przy sobie TEGO
CHŁOPAKA, fatalnie zabierasz się do rzeczy.
Pomyślałam sobie, że to naprawdę strasznie dołujące, żeby Grandmére sugerowała mi,
że mając prawdziwego chłopaka od zaledwie dwudziestu pięciu dni, w ciągu których
rozmawiałam z nim przez telefon dokładnie trzy razy, już znalazłam się w niebezpieczeństwie
jego utraty na rzecz jakiejś dziewczyny o różnokolorowych oczach. Powiedziałam jej to.
- No cóż, Amelio, przykro mi - odparła Grandmére. - Ale jeśli naprawdę chcesz
utrzymać przy sobie tego młodego mężczyznę, to nie mogę powiedzieć, żebyś zabierała się do
tego jak należy.
Przysięgam, że nie wiem, co mnie w tym momencie opętało. Ale chyba właśnie w
tamtej chwili całe napięcie, które we mnie narastało - sprawa z parkometrami, tęsknota za
Michaelem i mamą, i Grubym Louie, problem z tym, co mam mówić do księcia Williama,
mój pryszcz - wszystko to się przelało i usłyszałam, jak wyrzucam z siebie:
- Oczywiście, że chcę go przy sobie utrzymać! Ale jak ja mam to osiągnąć, skoro
jestem pozbawioną poczucia samorealizacji, talentów, biustu, w niczym niepodobną do Kate
Bosworth księżniczką - DZIWOLĄGIEM???
Grandmére zrobiła taką minę, jakby zaskoczył ją mój wybuch. Wydawało się, że nie
wie, do której sprawy odnieść się najpierw - mojego braku uzdolnień czy braku biustu.
Wreszcie zdecydowała się powiedzieć:
- Mogłabyś zacząć od tego, że nie będziesz wisiała na telefonie, gadając z nim do
wczesnych godzin rannych. Nie zostawiasz mu cienia wątpliwości co do twojego
zaangażowania.
- Oczywiście, że nie - odparłam zdumiona. - Dlaczego miałabym to robić? Przecież ja
go kocham!
- Ale nie musisz mu o tym mówić! - Grandmére wyglądała, jakby miała ochotę cisnąć
we mnie kieliszkiem swojego przedpołudniowego sidecara. - Czy ty jesteś kompletną idiotką?
NIGDY nie pozwalaj mężczyźnie być pewnym twoich uczuć! Początkowo szło ci tak dobrze,
kiedy zapomniałaś o jego urodzinach. Ale teraz wszystko psujesz, bez przerwy do niego
wydzwaniając. Jeśli TEN CHŁOPAK zorientuje się, co do niego naprawdę czujesz, przestanie
o ciebie zabiegać.
- Ale Grandmére... - Byłam nieco zagubiona. - Przecież wyszłaś za mąż za dziadka.
Na pewno musiał się zorientować, że go kochasz, skoro zgodziłaś się wyjść za niego.
- Za Grandpere, Mia, bardzo cię proszę, nie za „dziadka”. Wy Amerykanie upieracie
się przy takich wulgarnych określeniach... - Pociągnęła nosem i zrobiła urażoną minę. - Twój
Grandpere z całą pewnością nie „orientował się”, jakie uczucia żywię do niego. Zadbałam o
to, by żył w przekonaniu, że wyszłam za niego dla pieniędzy i tytułu. A chyba nie muszę ci
przypominać, że spędziliśmy potem ze sobą czterdzieści lat w niezmąconym szczęściu. I to
bez osobnych sypialni - dodała nieco złośliwym tonem - w przeciwieństwie do kilku innych
królewskich par, które mogłabym wymienić.
- Zaczekaj chwilę... - Gapiłam się na nią oszołomiona. - Przez czterdzieści lat spałaś w
jednym łóżku z Grandpere, ale ani razu nie powiedziałaś mu, że go kochasz?
Grandmére dopiła resztkę sidecara i czułym gestem pogłaskała Rommla po łebku. Od
czasu powrotu do Genowii i zdiagnozowania u Rommla obsesyjno - kompulsywnego
zaburzenia osobowości jego futerko zaczęło odrastać po zastosowaniu tego plastikowego
kołnierza. Cały pokrył się delikatnym puchem, podobnym do puchu na maleńkim kurczątku.
Ale wcale nie wyglądał dzięki temu mniej obrzydliwie.
- Dokładnie to - powiedziała Grandmére - właśnie usiłuję ci wyjaśnić. Sprawiłam, że
Grandpere chodził koło mnie na paluszkach, i w dodatku cały czas go to uszczęśliwiało. Jeśli
chcesz utrzymać przy sobie tego Michaela, sugeruję, żebyś postępowała tak samo. Przestań
wydzwaniać do niego co noc. Przestań trzymać się z dala od innych chłopców. Przestań
obsesyjnie rozmyślać, co mu dać na urodziny. To ON powinien obsesyjnie rozmyślać, co ma
ci kupić, żebyś była nim wciąż zainteresowana, a nie odwrotnie.
- Ale moje urodziny są dopiero w maju! - Nie chciałam jej mówić, że już wymyśliłam,
co dać Michaelowi. Nie chciałam mówić, bo w zasadzie ukradłam to z magazynu
genowiańskiego muzeum pałacowego.
Cóż, nikt inny tego nie używał, więc nie wiem, czemu nie miałabym sobie tego
zabrać. W końcu jestem księżniczką Genowii i wszystko w tym muzeum jest moje. A
przynajmniej należy do rodziny książęcej.
- A kto powiedział, że mężczyzna ma kupować kobiecie prezenty wyłącznie z okazji
urodzin? - Grandmére patrzyła na mnie takim wzrokiem, jakby poważnie wątpiła, czy należę
do gatunku homo sapiens. Uniosła nadgarstek. Otaczała go bransoletka, którą bardzo lubi
nosić, z diamentami dużymi jak jednocentowe monety euro. - Dostałam to od Grandpere
piątego marca, jakieś czterdzieści lat temu. Piąty marca to nie data moich urodzin ani żadne
inne święto. Grandpere dał mi ją tego dnia wyłącznie dlatego, że uznał, że ta bransoletka jest,
podobnie jak ja, wyjątkowa. - Znów położyła dłoń na łebku Rommla. - I w taki właśnie
sposób, Amelio, mężczyzna powinien traktować ukochaną kobietę.
Biedny Grandpere, pomyślałam. Nie miał zielonego pojęcia, co sobie bierze na głowę,
kiedy zainteresował się Grandmére, i która w młodości była niezłą laską, zanim wytatuowała
sobie kreski wokół oczu i zaczęła golić brwi. Jestem pewna, że dziadzio raz na nią spojrzał
poprzez salę balową, kiedy on był młodym, czarującym następcą tronu, a ona bystrą młodą
debiutantką, i zamarł jak grafficiarz złapany w krąg świateł policyjnego radiowozu, ani przez
chwilę nie podejrzewając, jaki los go czeka...
Lata subtelnych gierek i mieszania sidecara w shakerze.
- Nie sądzę, żebym umiała tak postępować, Grandmére - powiedziałam. - To znaczy
nie chcę, żeby Michael dawał mi diamenty. Chciałabym tylko, żeby mnie zaprosił na swój bal
maturalny.
- Nie zrobi tego - odparła - jeśli nie będzie podejrzewał, że możesz spotykać się z
innymi chłopakami.
- Ależ Grandmére! - Byłam oburzona. - Przecież ja z nikim innym nie poszłabym na
bał maturalny, tylko z Michaelem!
Nie sądziłam, by była jakaś szansa, że kto inny mnie zaprosi, ale czułam, że to nie ma
tu nic do rzeczy.
- Ale nie musisz mu tego mówić, Amelio - oświadczyła Grandmére surowym tonem. -
Musisz natomiast podtrzymywać w nim wątpliwość co do stałości twoich uczuć, żeby ciągle
musiał o ciebie zabiegać. Widzisz, mężczyźni cenią sobie polowanie, a kiedy już dopadną
zdobyczy, na ogół tracą całe zainteresowanie. Proszę. Przeczytaj to. Ta książka odpowiednio
zilustruje to, co usiłowałam ci przekazać.
Wyjęła z torby od Gucciego książkę i wręczyła mi ją. Spojrzałam na okładkę.
- Dziwne losy Jane Eyre? - Nie wierzyłam własnym oczom. - Widziałam ten film. I nie
obraź się, ale był okropnie nudny.
- Film! - prychnęła Grandmére. - Przeczytaj książkę, Amelio, i przekonaj się, czy nie
nauczysz się z niej tego czy owego na temat związków, jakie powinny łączyć kobiety i
mężczyzn.
- Grandmére... - Nie bardzo wiedziałam, jak jej powiedzieć, że nie nadąża za
współczesnymi czasami. - Moim zdaniem ludzie, którzy chcą się nauczyć, jak mają wyglądać
związki damsko - męskie, powinni sięgnąć po Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus.
- PRZECZYTAJ TO! - wrzasnęła Grandmére tak głośno, że wystraszony Rommel
uciekł jej z kolan i schował się za donicą z geranium.
Przysięgam, nie wiem, czym sobie zasłużyłam na taką babkę jak moja. Babka Lilly
totalnie uwielbia jej chłopaka, Borysa Pelkowskiego. Wiecznie mu wysyła plastikowe
pojemniki z ciastkami i innymi smakołykami. Nie wiem, dlaczego mnie przypadła w udziale
babka, która próbuje mnie zmusić do zerwania z facetem, z którym chodzę od zaledwie
dwudziestu pięciu dni.
Za siedem dni, sześć godzin i czterdzieści dwie minuty zobaczę go znowu.
Wtorek, 13 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
8.00 - 10.00
Śniadanie z członkami Genowiańskiego Książęcego
Towarzystwa Szekspirowskiego
Dziwne losy Jane Eyre są bardzo nudne - na razie nic, tylko sierocińce, kiepskie
fryzury i mnóstwo kaszlu.
10.00 - 16.00
Sesja parlamentu Genowii
Dziwne losy Jane Eyre nieco się rozkręcają - dostała pracę jako guwernantka w domu
pewnego bardzo bogatego człowieka, pana Rochestera. Pan Rochester jest strasznie władczy,
bardzo mi przypomina Wolverine'a albo Michaela.
17.00 - 19.00
Herbatka z Grandmére i żoną premiera Francji
Pan Rochester jest naprawdę świetny. Ląduje na mojej liście Dziesięciu Gorących
Facetów między Hugh Jackmanem a tym chorwackim chłoptasiem z Ostrego dyżuru.
20.00 - 22.00
Oficjalna kolacja z premierem Wielkiej Brytanii
i jego rodziną
Jane Eyre to totalna idiotka! Przecież to nie była wina pana Rochestera! Dlaczego ona
jest dla niego taka niemiła?
A Grandmére nie powinna wrzeszczeć na mnie za to, że czytam przy stole. W końcu to
ona dała mi tę książkę.
Jeszcze sześć dni, jedenaście godzin i dwadzieścia dwie minuty, i zobaczę swojego
ukochanego.
Środa, 14 stycznia, 3.00,
książęca sypialnia w Genowii
Zdaje się, że rozumiem, o co Grandmére chodziło z tą książką. Chociaż cała ta część,
w której pani Fairfax ostrzega Jane, żeby nie zaprzyjaźniała się za bardzo z panem
Rochesterem przed ślubem, miała sens tylko dlatego, że w tamtych czasach nie znano
środków antykoncepcyjnych.
Jestem raczej pewna - będę się jednak musiała skonsultować w tej kwestii z Lilly - że
nie ma sensu stosować się do rad fikcyjnej postaci, zwłaszcza z książki napisanej w 1846
roku.
Mimo to docierają do mnie główne założenia rad pani Fairfax, które sprowadzają się
do tego: „Nie lataj za chłopakami. Latanie za chłopakami jest niemądre. Latanie za
chłopakami może prowadzić do bardzo złych rzeczy, na przykład do pożarów domów,
amputacji rąk i ślepoty. Miej trochę szacunku dla siebie i nie pozwól, żeby sprawy zaszły za
daleko przed ślubem”.
Rozumiem. Och, jak ja to dobrze rozumiem.
ALE CO MICHAEL SOBIE POMYŚLI, JEŚLI OT TAK PRZESTANĘ DO NIEGO
DZWONIĆ??? Przecież on może pomyśleć, że ja go już w ogóle nie kocham!!! A ja wcale nie
mam aż tak wielu punktów na swoją korzyść. To znaczy, jako jego dziewczyna właściwie do
niczego się nie nadaję. W niczym nie jestem dobra, zapominam o urodzinach, no i jestem
KSIĘŻNICZKĄ.
Chyba o to chodziło Grandmére. W taki sposób mamy sobie zapewniać, że chłopcy
będą koło nas skakać.
Sama nie wiem. Ale w przypadku Grandmére to zadziałało. No i zadziałało dla Jane.
Chyba mogłabym spróbować.
Ale nie będzie łatwo. Na Florydzie jest właśnie dziewiąta wieczorem. Kto wie, co
teraz robi Michael? Mógł pójść na spacer po plaży i spotkać jakąś przepiękną bezdomną
muzyczkę, która mieszka na molo i żyje ze śpiewania dla turystów pieśni folkowych przy
akompaniamencie stratocastera. Ja nawet w TENISA nie umiem grać, co dopiero mówić o
grze na instrumentach muzycznych.
Założę się, że nosi ciuchy z frędzelkami i ma duży biust i błyszczące zęby, zupełnie
jak Jewel. Żaden chłopak nie mógłby przejść spokojnie koło takiej dziewczyny.
Nie. Grandmére i pani Fairfax mają rację. Muszę stawiać opór. Muszę stawić opór
chęci zadzwonienia do niego. Kiedy jesteś mniej dostępna, mężczyźni zaczynają za tobą
szaleć, zupełnie jak w Dziwnych losach Jane Eyre.
Chociaż wydaje mi się, że wyjeżdżanie gdzieś daleko, żeby zamieszkać pod
przybranym nazwiskiem z dalekimi krewnymi, tak jak to zrobiła Jane, jest lekkim
przegięciem. Jednak z drugiej strony, to całkiem kuszące.
Pięć dni, siedem godzin i dwadzieścia pięć minut, zanim znów go zobaczę.
Środa, 14 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
8.00 - 10.00
Śniadanie z Genowiańskim Towarzystwem Medycznym
Jestem tak strasznie zmęczona. Po raz ostatni przesiedziałam pół nocy, czytając
dziewiętnastowieczną literaturę piękną.
10.00 - 16.00
Sesja parlamentu Genowii
Obstrukcja parlamentarna ministra finansów! Mówi, że poświęci własne życie, a
Genowia będzie miała parkometry!
17.00 - 19.00
Sesja parlamentu Genowii
Obstrukcja parlamentarna trwa. Chciałabym się wymknąć i napić oranginy, ale boję
się, że to by wyglądało, jakbym go nie popierała.
20.00 - 22.00
Sesja parlamentu Genowii
Dłużej tego nie zniosę. Ta obstrukcja parlamentarna jest okropnie nudna. Poza tym
René
właśnie wsunął głowę do naszej loży i uśmiechnął się do mnie kpiąco. A niech się
śmieje. ON nie będzie musiał któregoś dnia rządzić tym krajem.
Czwartek, 15 stycznia
Oficjalna kolacja w sąsiednim Monako
Grandmére wreszcie zauważyła mój pryszcz. Pewnie nie mogła znieść samej myśli, że
spotkam się z księciem Williamem przyozdobiona olbrzymim pryszczem na brodzie, bo
wyraźnie zwariowała. Mówiłam jej, że sytuacja jest pod kontrolą, ale Grandmére
najwyraźniej nie wierzy w pastę do zębów jako środek na piękną cerę. Wysłała po
nadwornego dermatologa. Dermatolog zrobił mi jakiś zastrzyk w brodę, a potem zakazał dalej
smarować twarz pastą do zębów.
Wygląda na to, że nawet z pryszczem nie umiem sobie sama poradzić. Jak ja
kiedykolwiek zdołam rządzić całym krajem?
DO ZAŁATWIENIA PRZED WYJAZDEM Z GENOWII
1. Znaleźć bezpieczne miejsce i schować prezent dla Michaela tak, żeby NA PEWNO
nie znalazła go Grandmére ani wścibskie damy dworu, które będą pakować moje
rzeczy (w czubku glana?).
2. Powiedzieć do widzenia pracownikom kuchni i podziękować im za te wszystkie
wegetariańskie posiłki.
3. Upewnić się, że zarządca portu powiesi po parze nożyc przy każdej boi
cumowniczej dla turystów na jachtach, którzy nie mają własnego sprzętu do
rozcinania sześciopaków z piwem.
4. Zdjąć śmieszny nos z okularami z posągu Grandmére w Sali Portretowej, zanim ona
je zauważy.
5. Poćwiczyć moją mowę powitalną do księcia Williama. A także mowę pożegnalną
do księcia René
.
6. Pobić rekord Francois w ślizganiu się w skarpetkach po posadzce Kryształowego
Holu, który wynosi sześć metrów i dwadzieścia centymetrów.
7. Wypuścić na wolność wszystkie gołębie z pałacowego gołębnika (jeśli będą chciały
wrócić, to w porządku, ale powinny mieć możliwość wyboru).
8. Dać do zrozumienia Tante Jean Marie, że mamy już dwudzieste pierwsze stulecie i
kobiety nie muszą dłużej żyć z przekleństwem ciemnego owłosienia na twarzy
(zostawić jej swoją tubkę veeta).
9. Przekazać ukradkiem ministrowi finansów informacje o producentach parkometrów,
które udało mi się ściągnąć z sieci.
10. Odebrać księciu René
swoje berło.
Piątek, 16 stycznia, 23.00,
książęca sypialnia w Genowii
Wczoraj Tina przez cały dzień czytała Dziwne losy Jane Eyre, które jej poleciłam i
zgadza się ze mną, że coś jest w tym całym nieganianiu za chłopakami, w przeciwieństwie do
ganiania za nimi. Postanowiła zatem nie dzwonić i nie pisać maili do Dave'a (chyba że on
pierwszy zadzwoni albo wyśle maila).
Lilly natomiast odmówiła wzięcia udziału w tym spisku, bo mówi, że podobne gierki
są dziecinne i że jej związek z Borysem nie poddaje się ocenom z punktu widzenia zwykłych
współczesnych psychoseksualnych praktyk dobierania się w pary. Według Tiny (nie mogę
zadzwonić do Lilly, bo Michael mógłby odebrać telefon i pomyśleć, że za nim ganiam), Lilly
twierdzi, że Jane Eyre była jednym z pierwszych manifestów feministycznych, i że ona z
całego serca aprobuje nasze przyjęcie tej książki jako modelu dla naszych związków z
mężczyznami. Chociaż wysłała mi przez Tinę ostrzeżenie, że nie powinnam oczekiwać, że
Michael poprosi mnie o rękę, dopóki nie zrobi przynajmniej jednego doktoratu i nie
zdobędzie stanowiska w jakiejś firmie, która płaci co najmniej dwieście tysięcy rocznie, nie
licząc corocznej premii za osiągnięcia.
Dodała również, że tylko raz widziała Michaela jadącego konno i wyglądał wtedy
szalenie nieromantycznie, nie powinnam więc robić sobie nadziei, że będzie w najbliższej
przyszłości skakał przez jakieś przełazy, jak pan Rochester.
Ale mnie nie chce się w to wierzyć. Jestem pewna, że w siodle Michael wyglądałby
znakomicie.
Tina wspomniała, że Lilly nadal jest przykro ze względu na ten film o moim życiu,
który puszczali parę dni temu. Tina też go obejrzała i uważa, że nie było tak źle, jak twierdzi
Lilly. Powiedziała, że aktorka, która grała dyrektor Guptę, była prześmieszna.
Tina nie znalazła się w filmie, a to dlatego, że jej tata dowiedział się o nim zawczasu i
zagroził producentom sądem, jeśli choćby wspomną imię jego córki. Pan Hakim Baba bardzo
się martwi, że Tinę mógłby porwać jakiś rywalizujący z nim szejk naftowy. Tina mówi, że nie
miałaby nic przeciwko porwaniu, jeśli rywalizujący z jej tatą szejk naftowy byłby seksowny i
chętny do podjęcia długoterminowych emocjonalnych zobowiązań, i pamiętałby o tym, żeby
na walentynki kupić jej diamentowy wisiorek w kształcie serduszka od Kay Jewelers.
Tina twierdzi, że dziewczyna, która grała Lane Weinberger w tym filmie, zrobiła
świetną robotę i powinna dostać nagrodę Emmy. Uważa też, że Lana nie będzie
uszczęśliwiona tym, jak została przedstawiona, to znaczy jako zazdrośnica, która sama
chciałaby być księżniczką, a nie jest.
Facet, który grał Josha, też był podobno słodki. Tina usiłuje zdobyć jego adres
mailowy.
Tina i ja przysięgłyśmy sobie, że jeśli którąkolwiek z nas najdzie kiedyś ochota, by
zadzwonić do swojego chłopaka, to zamiast tego będziemy dzwoniły do siebie. Niestety, ja
nie mam komórki, więc nie zanosi się, żeby Tina mogła mnie złapać, jeśli będę akurat w
trakcie pasowania kogoś na rycerza czy czegoś takiego. Ale twardo zamierzam przyprzeć
jutro tatę do muru, żeby mi kupił motorolę. Jestem w końcu dziedziczką tronu. W najgorszym
razie powinnam mieć pagera.
Notatka do samej siebie: wyszukać w słowniku słowo „przełaz”.
Cztery dni, dwanaście godzin i pięć minut, aż wreszcie znów zobaczę Michaela.
Sobota, 17 stycznia
Mecz polo księstwa Genowii
Czy może być nudniejszy sport niż polo? Oczywiście, pomijając golfa. Nie sądzę.
Poza tym nie sądzę, żeby koniom służyło całe to wymachiwanie kijami tuż obok ich
głów. No bo weźmy Srebrnego, konia Samotnego Jeźdźca. Samotny Jeździec bez przerwy
strzelał ze swojej strzelby tuż przy uchu Srebrnego. Nic dziwnego, że biedaczek ciągle stawał
dęba.
Poza tym René
WCALE A WCALE nie rywalizuje z księciem Williamem... Wciąż
tylko zajeżdża mu drogę i zabiera biednemu facetowi piłkę przy każdej możliwej okazji... A
przecież są podobno w jednej drużynie!
Przysięgam, jeśli drużyna René
wygra, a on zacznie udawać Mię Hamm i
wymachiwać nad głową swoją koszulką, będę wiedziała, że robi to tylko po to, żeby się
popisać przed obecnymi tutaj hordami fanek księcia Williama. Co pewnie można by nawet
zrozumieć. Widocznie działa mu na nerwy, że Willie jest o tyle popularniejszy od niego. A
przecież René
ma całkiem imponujące bicepsy.
Gdyby tylko te dziewczyny wiedziały o udawaniu Enrique Iglesiasa przed lustrem...
Za trzy dni, siedemnaście godzin i sześć minut znów zobaczę Michaela. Nic mi nie
mówcie o imponujących bicepsach...
Sobota, 17 stycznia, 23.00,
książęca sypialnia w Genowii
Grandmére naprawdę nie ma kontaktu z rzeczywistością. Dzisiaj odbył się pożegnalny
bal - no wiecie, dla uczczenia zakończenia mojej pierwszej oficjalnej wizyty w Genowii w
roli następczyni tronu.
Grandmére marudziła o tym balu od tygodni: że to moja wielka szansa, żeby się
zrehabilitować po tej całej aferze z parkometrami. Nie wspominając już o osobie księcia
Williama. W gruncie rzeczy, przy tej całej gadaninie, jakoby Michael nie był odpowiednim
materiałem na księcia małżonka, dała mi tak w kość, że przypisuję jej całkowitą
odpowiedzialność za pojawienie się pryszcza - mimo że pryszcza już nie ma dzięki cudom
współczesnej dermatologii. Biorąc pod uwagę nacisk, jaki wywierała na mnie Grandmére, i
niepokój wynikający z przeświadczenia, że właśnie teraz mój chłopak może brać lekcje
surfingu u jakiejś pozbawionej pryszczy panny w typie Kate Bosworth, to i tak cud, że moja
cera nie zaczęła przypominać cery tego faceta, którego trzymano zamkniętego w piwnicy w
filmie Goonies.
No, nieważne. Tak więc Grandmére robiła strasznie dużo zamieszania wokół moich
włosów (które odrastają i znów zaczynają przyjmować kształt trójkąta, ale kto by się tym
przejmował; podobno chłopcy wolą długowłose dziewczyny od dziewczyn krótkowłosych -
czytałam o tym we francuskim „Cosmopolitanie”), nie mniejsze zamieszanie robiła wokół
moich paznokci (no i dobra, mimo wszystkich noworocznych postanowień nadal je
obgryzam; powieście mnie za to), a jeszcze większe zamieszanie robiła wokół tego, co mam
powiedzieć do księcia Williama.
A potem, po tym wszystkim, wchodzimy na tę głupią salę balową, ja podchodzę do
Williego (który, muszę to przyznać - mimo że moje serce nadal należy do Michaela -
wyglądał w smokingu całkiem apetycznie) i szykuję się, żeby powiedzieć: „Bardzo miło mi
cię poznać”, aż tu nagle stało się tak, że w ostatniej sekundzie zapomniałam, z kim właściwie
rozmawiam, bo spojrzał na mnie tymi swoimi chłodnymi jak lód niebieskimi oczami i totalnie
mnie zmroziło, dokładnie tak jak kiedyś w towarzystwie Josha Richtera, który uśmiechnął się
do mnie w drogerii Bigelow's. Poważnie, zupełnie jakbym nie mogła sobie przypomnieć,
gdzie jestem ani co tam robię. Tylko patrzyłam w te błękitne oczy i myślałam: „O mój Boże,
one mają dokładnie kolor morza za oknem mojej książęcej sypialni w Genowii”.
A potem książę William powiedział: „Bardzo miło mi cię poznać”, i uścisnął mi rękę,
a ja tylko się na niego gapiłam, chociaż przecież on mi się wcale w ten sposób nie podoba.
KOCHAM SWOJEGO CHŁOPAKA.
Ale pewnie tak to już jest z tym facetem. Ma w sobie taką charyzmę jak, nie
przymierzając, Bill Clinton (Clintona jednak nigdy nie spotkałam, tylko czytałam o nim).
No, nieważne, to już wszystko. Tak się skończyło moje spotkanie z brytyjskim
księciem Williamem! Odwrócił się potem ode mnie, żeby odpowiedzieć na czyjeś pytanie na
temat wyścigów koni pełnej krwi, a ja powiedziałam coś w rodzaju: „Och, popatrzcie,
pieczone kapelusze pieczarek!”, żeby czymś pokryć potworne zmieszanie, i rzuciłam się w
pogoń za lokajem, który je serwował. I to wszystko, koniec.
Nie muszę chyba mówić, że nie zdobyłam jego adresu mailowego. Tina będzie
musiała nauczyć się żyć z tym rozczarowaniem.
Ale wieczór na tym się nie skończył. Wcale nie. Pojęcia nie miałam, co mnie jeszcze
może czekać, kiedy Grandmére zaczęła mnie ni stąd, ni zowąd wpychać w ramiona księcia
René
, żebyśmy zatańczyli przed reporterem „Newsweeka”, który przyjechał do Genowii,
żeby napisać artykuł o przejściu naszego księstwa na euro. PRZYSIĘGAŁA potem, że tylko o
to jej chodziło - o fotografię.
Ale kiedy już zatańczyliśmy (w czym, nawiasem mówiąc, jestem beznadziejna... To
znaczy w tańcu. Umiem tańczyć na dwa, jeżeli patrzę pod nogi i cały czas w myślach liczę
kroki, ale wiecie co? Oni tu w Genowii nie tańczą na dwa... Przynajmniej nie w pałacu),
widziałam, że Grandmére chodziła po sali i pokazywała nas ludziom palcami, i było tak
wyraźnie widać, co przy tym mówiła, że nie muszę nawet umieć czytać z ust, żeby zgadnąć:
„Czy to nie jest świetnie dobrana para?”
UGH!!!!!!
No więc potem, kiedy tańce się skończyły, podeszłam do Grandmére i na wszelki
wypadek - żeby nie robiła sobie jakichś nadziei - powiedziałam do niej:
- Grandmére, mam wprawdzie zamiar przystopować nieco z telefonami do Michaela,
ale to jeszcze nie znaczy, że zamierzam zacząć chodzić z księciem René
...
Który zaraz potem spytał mnie, czy nie miałabym ochoty wyjść na chwilę na taras i
zapalić papierosa.
Oczywiście odpowiedziałam mu, że nie palę, i że on też nie powinien, bo w samych
tylko Stanach Zjednoczonych tytoń odpowiada za śmierć przynajmniej pół miliona osób
rocznie, ale on zaczął się ze mnie śmiać, niczym James Spader w Dziewczynie w różowej
sukience.
No to powiedziałam mu, żeby sobie niczego nie wyobrażał, bo ja już mam chłopaka, i
może on nie widział filmu zrealizowanego na podstawie mojej biografii, ale ja doskonale
wiem, jak sobie radzić z facetami, którzy kręcą się wokół mnie tylko ze względu na moje
klejnoty koronne.
Wtedy René
powiedział, że jestem urocza, a ja odparłam:
- Na litość boską, daj już spokój tym tekstom w stylu Enrique Iglesiasa.
A potem podszedł do mnie tata i spytał, czy nie widziałam gdzieś premiera Grecji, a ja
mu powiedziałam:
- Tato, wydaje mi się, że Grandmére chciałaby mnie wydać za René
...
Wtedy tata zacisnął mocno wargi i wziął Grandmére na bok „na słówko”. Tymczasem
książę René
wymknął się, żeby się obściskiwać z jedną z sióstr Hilton.
Grandmére później podeszła do mnie i powiedziała, żebym nie była śmieszna, że ona
chciała, żebym zatańczyła z księciem René
tylko po to, żeby można było zrobić ładne zdjęcie
dla „Newsweeka”, i że może napiszą o nas jakiś artykuł, który przyciągnąłby do Genowii
jeszcze więcej turystów.
Na co odparłam, że biorąc pod uwagę rozpadającą się infrastrukturę, większa liczba
turystów jest dokładnie tym, czego temu krajowi najmniej potrzeba.
Przypuszczam, że gdyby jakiś projektant obuwia kupił na pniu należący do mnie
pałac, też byłabym zdesperowana, ale nie wybierałabym dziewczyny, na której barkach
spoczywa odpowiedzialność za los całego narodu - i która poza tym już MA chłopaka.
Dla własnego pocieszenia powiem tylko, że jeśli „Newsweek” opublikuje to zdjęcie,
może Michael zacznie robić się zazdrosny o René
, tak jak pan Rochester w kwestii tego
całego St. Johna, i stanie się wobec mnie jeszcze bardziej władczy!!!
Za dwa dni, osiem godzin i dziesięć minut znów zobaczę Michaela.
NIE MOGĘ SIĘ JUŻ DOCZEKAĆ!!!!!!!!!!!!
Poniedziałek, 19 stycznia,
15.00 czasu genowiańskiego,
książęcy genowiański odrzutowiec
na wysokości 15 000 metrów n.p.m.
Nie mogę uwierzyć, że:
A. Tata wolał zostać w Genowii, żeby spróbować rozwiązać kryzys związany z
problemem parkometrów, niż wracać ze mną do Nowego Jorku.
B. On naprawdę uwierzył Grandmére, kiedy mu powiedziała, że w związku z tym, jak
słabo wypadłam w Genowii, powinnam kontynuować lekcje etykiety.
C. Ona (nie mówiąc już o Rommlu) wraca ze mną do Nowego Jorku.
TO NIE FAIR. Ja dotrzymałam swojej części umowy. Odbyłam każdą lekcję etykiety,
jaką Grandmére raczyła mi zaordynować. Zdałam algebrę. Wygłosiłam to swoje głupie
orędzie do narodu Genowii.
Grandmére mówi, że cokolwiek sobie wyobrażam, i tak muszę się jeszcze mnóstwo
nauczyć o sztuce rządzenia. Tyle że ona strasznie się myli. Wiem, że wraca do Nowego Jorku
wyłącznie po to, żeby się nade mną znęcać. To stało się dla niej czymś w rodzaju hobby. W
gruncie rzeczy - z tego, co widzę - może to być jej wrodzony talent, wręcz dar od Boga.
Przynajmniej ma tyle szczęścia, że w ogóle dostał jej się jakiś talent. Ale to i tak
okropnie nie fair.
No i dobra, zanim wyjechałam, tata wsunął mi do ręki sto euro i powiedział, żebym się
nie przejmowała Grandmére, bo on mi to pewnego dnia wynagrodzi.
Ale przecież nic nie zdoła zrobić, żeby mi wynagrodzić to, co się będzie działo
TERAZ. Nic.
Mówi, że to tylko nieszkodliwa starsza pani i że powinnam starać się cieszyć jej
towarzystwem, póki mogę, bo pewnego dnia zabraknie jej wśród nas. Popatrzyłam na niego
tylko, jakby zwariował. Nawet on nie zdołał utrzymać obojętnej miny.
- No dobra - powiedział - przeznaczę dwieście dolców dziennie na Greenpeace, jeśli
dzięki tobie na jakiś czas będę miał ją z głowy.
Co jest o tyle śmieszne, że tacie już nic na głowie nie zostało. To znaczy jest łysy.
Dwieście dolców to dwa razy tyle, ile już przekazywał w moim imieniu na rzecz mojej
ulubionej organizacji. Mam szczerą nadzieję, że Greenpeace docenia niewyobrażalny wysiłek,
jaki podejmuję dla ich dobra.
No więc Grandmére wraca do Nowego Jorku ze mną i ciągnie ze sobą tego tchórza
Rommla. W dodatku właśnie wtedy, kiedy dopiero co zaczęło mu odrastać futerko. Biedulek.
Powiedziałam tacie, że wytrzymam jeszcze jeden semestr lekcji etykiety, ale żeby
lepiej z góry wyjaśnił z Grandjnere jedną sprawę, a mianowicie: mam teraz chłopaka, i to na
poważnie. Niech Grandmére nie próbuje sabotować tego związku albo wyobrażać sobie, że
może mnie próbować swatać z jakimiś kolejnym książętami René
. Nie obchodzi mnie, ile
tytułów arystokratycznych będzie miał ewentualny kandydat, moje serce należy do
Szanownego Pana Michaela Moscovitza.
Tata mi powiedział, że zobaczy, co się da zrobić. Ale nie jestem pewna, czy w ogóle
słuchał, co mówię, bo kręciła się koło nas Miss Republiki Czech i machała swoją szarfą jakoś
tak niecierpliwie.
W każdym razie przed chwilą sama powiedziałam Grandmére, żeby nic nie
kombinowała w sprawie Michaela.
- Nie chcę więcej słyszeć ani słowa o tym, że podobno jestem jeszcze za młoda, żeby
się zakochiwać - powiedziałam przy lunchu (łosoś gotowany na parze dla Grandmére, sałatka
z trzech odmian fasoli dla mnie) podanym nam przez genowiańskie stewardesy. - Jestem
wystarczająco dorosła, żeby wiedzieć, co się dzieje w moim sercu, a to znaczy, że jestem
wystarczająco dorosła, żeby komuś to serce oddać, jeśli będę miała ochotę.
Grandmére mruknęła, że w takim razie powinnam być też gotowa na sercowe
rozczarowanie, ale ją zignorowałam. To, że jej własne życie uczuciowe po śmierci dziadka
stało się niezupełnie satysfakcjonujące, jeszcze nie znaczy, że może się cynicznie odnosić do
mojego.
No bo niewiele jej widać przyszło ze spotykania się z magnatami prasowymi,
dyktatorami i innymi cudakami. Tymczasem mnie i Michaela czeka wielka miłość, zupełnie
taka, jaka połączyła Jane i pana Rochestera. Albo Jenifer Aniston i Brada Pitta.
A przynajmniej mamy na to szansę, jeśli w końcu uda nam się pójść na jakąś randkę.
Został mi jeden dzień i czternaście godzin do spotkania z nim.
Poniedziałek, 19 stycznia,
dzień pamięci Martina Luthera Kinga,
poddasze - nareszcie
Jestem taka szczęśliwa, że omal nie eksploduję jak ten bakłażan, którego kiedyś
zrzuciłam z okna sypialni Lilly na szesnastym piętrze.
Jestem w domu!!!!!!! Nareszcie w domu!!!!!!!
Nawet nie wiem, jak wam opowiedzieć, jak świetnie się czułam, patrząc przez okno
samolotu na światła Manhattanu. Łzy mi się zakręciły w oczach, kiedy zdałam sobie sprawę,
że znów jestem w powietrzu nad moim ukochanym miastem. Wiedziałam, że pode mną
taksówkarze potrącają biedne staruszki (szkoda, że nie moją Grandmére...), właściciele
spożywczaków oszukują klientów przy wydawaniu reszty, bankierzy inwestycyjni nie
sprzątają po swoich psach, a w całym mieście bezduszni producenci, dyrektorzy, agenci,
wydawcy i choreografowie rozwiewają do cna nadzieje różnych ludzi na karierę w zawodach
piosenkarza, aktora, muzyka, pisarza czy tancerza.
Tak, znów znalazłam się w moim ukochanym Nowym Jorku. Wreszcie wróciłam do
domu.
Zdałam sobie z tego sprawę szczególnie wyraźnie, kiedy wysiadłam z samolotu, a tam
czekał na mnie Lars, gotów zastąpić w obowiązkach ochroniarza Francois, faceta, który
opiekował się mną w Genowii i nauczył mnie wszystkich francuskich przekleństw.
Lars wyglądał wyjątkowo groźnie, a to ze względu na ciemną opaleniznę po
miesięcznym urlopie. Ferie zimowe spędził na Belize w towarzystwie Wahima, ochroniarza
Tiny Hakim Baba. Nurkowali z maskami i polowali na dzikie świnie. Na pamiątkę swojej
podróży podarował mi kawałek kła dzikiej świni, chociaż ja oczywiście nie popieram
zabijania zwierząt dla rozrywki, nawet dzikich świń, które nic nie mogą poradzić na to, że są
takie paskudne i wredne.
Potem, po sześćdziesięciu pięciu minutach opóźnienia, dzięki korkom na Belt
Parkway znalazłam się w domu.
Tak dobrze było znów zobaczyć mamę!!! Już zaczyna mieć widoczny brzuszek. Nie
chciałam jej nic mówić, bo chociaż mama twierdzi, że nie obchodzą jej standardy piękna
obowiązujące w zachodnim świecie i że nie ma nic złego w tym, że kobieta nosi rozmiar
większy niż ósemka, jestem całkiem pewna, że gdybym powiedziała coś w rodzaju: „Mamo,
jesteś wielka”, nawet w formie komplementu, zaczęłaby płakać. Mimo wszystko zostało jej
do końca ciąży jeszcze sporo czasu. Powiedziałam zatem:
- To dziecko to będzie chłopiec. A jeśli nie, będziesz miała dziewczynkę tak wysoką
jak ja.
- Och, mam nadzieję - powiedziała mama i otarła z twarzy łzy radości. A może płakała
dlatego, że Gruby Louie strasznie gryzł ją po kostkach, usiłując dostać się bliżej mnie. -
Przydałaby mi się jakaś kopia ciebie na te okazje, kiedy jesteś daleko. Tak bardzo za tobą
tęskniłam! Nikt mnie nie karcił za zamawianie z Number One Noodle Son pieczonej
wieprzowiny i zupy wonton.
- Ja próbowałem - zapewnił mnie pan Gianini.
Pan G. też wygląda świetnie. Zapuszcza sobie kozią bródkę. Udałam, że mi się
podoba.
A potem pochyliłam się i podniosłam Grubego Louie, który aż warczał, żeby zwrócić
moją uwagę, i uściskałam go mocno. Może się mylę, ale chyba schudł podczas mojej
nieobecności. Nie chcę nikogo oskarżać o umyślne głodzenie go, ale zauważyłam, że jego
miseczka na suche jedzenie nie była pełna po brzegi. W gruncie rzeczy wyglądała na pełną
zaledwie do połowy. Ja sama zawsze napełniam miseczkę Grubego Louie po wrąbek, bo
nigdy nie wiadomo, kiedy na Manhattanie zapanuje nagła zaraza i zabije wszystkich poza
kotami. Gruby Louie nie może sam sobie nasypać jedzenia, jako że kocie łapki są pozbawione
kciuków, więc trzeba mu wsypywać trochę jedzenia na zapas, na wypadek gdybyśmy
wszyscy umarli i w pobliżu nie byłoby nikogo, kto by mógł otworzyć mu torbę z kocimi
chrupkami.
Ale poddasze wygląda rewelacyjnie!!! Pan Gianini wiele rzeczy odnowił, kiedy mnie
nie było. Pozbył się choinki - to pierwszy taki wypadek w historii rodziny Thermopolis, że
choinka zniknęła z poddasza przed Wielkanocą - i założył nam stałe łącze internetowe. Więc
teraz można mailować albo wchodzić na sieć w każdej chwili, nie blokując telefonu.
To jak cud boski.
A to jeszcze nie wszystko. Pan G. zupełnie przerobił ciemnię, która nam została po
czasach, kiedy mama przechodziła swoją fazę Ansel Adams. Usunął okiennice i pozbył się
wszystkich toksycznych chemikaliów, które walały się tam, ho mama i ja bałyśmy się ich
dotykać. Teraz ciemnia będzie pokojem dziecinnym! Jest taki słoneczny i jasny. A
przynajmniej BYŁ, zanim mama zaczęła malować na ścianach (jajecznymi temperami,
naturalnie, żeby nie narażać na szwank zdrowia swojego nienarodzonego dziecka!) scen o
wielkiej wadze historycznej, takich jak przesłuchanie Winony Ryder albo zaręczyny J. Lo i
Bena Afflecka, żeby, jak mówi, dziecko zyskało zrozumienie wszelkich problemów, przed
jakimi staje nasz naród (pan G. zapewnił mnie na osobności, że przemaluje pokój, gdy tylko
mama zostanie przyjęta na porodówkę. Kiedy już endorfiny zrobią swoje, nawet się nie
zorientuje. Mogę powiedzieć tylko jedno - dzięki Bogu, że tym razem w celach
reprodukcyjnych mama wybrała mężczyznę obdarzonego zdrowym rozsądkiem).
Ale najlepsze ze wszystkiego czekało mnie na automatycznej sekretarce. Mama
puściła mi tę wiadomość z dumą niemal w tej samej chwili, w której przekroczyłam próg.
TO BYŁA WIADOMOŚĆ OD MICHAELA!!! MOJA PIERWSZA NAGRANA
WIADOMOŚĆ OD MICHAELA, ODKĄD ZOSTAŁAM JEGO DZIEWCZYNĄ!!!!!!!!!!!
Co oczywiście oznacza, że musiało podziałać. To znaczy, to moje niedzwonienie.
Wiadomość brzmiała tak:
Cześć, Mia. Taa, tu Michael. Zastanawiałem się właśnie, czy byś
nie mogła, hm, no, zadzwonić do mnie, kiedy odsłuchasz tę wiadomość.
Bo dawno cię nie słyszałem. I tylko chciałem się upewnić,: czy, hm,
no, wszystko w porządku u ciebie. I czy bezpiecznie dotarłaś do
domu. I czy nic się nie stało. No dobra. To na tyle. Cóż. To pa.
Aha, mówił Michael. A może już to mówiłem. Nie pamiętam. Dzień
dobry, pani Thermopolis. Dzień dobry, panie G. No dobra. To ja
spadam. Zadzwoń do mnie, Mia. Cześć.
Wyjęłam taśmę z sekretarki i schowałam ją w szufladzie mojej nocnej szafki razem z:
A. kilkoma ziarenkami ryżu z worka, na którym siedzieliśmy z Michaelem podczas
Balu Wielu Kultur, na pamiątkę pierwszego razu, kiedy zatańczyliśmy wolny
taniec,
B. zasuszonym kawałkiem grzanki z Rocky Horror Picture Show, bo to wtedy byliśmy
z Michaelem na pierwszej randce, tylko że to nie była prawdziwa randka, bo
poszedł też z nami Kenny, i
C. śnieżynkę wyciętą z papieru z Bezwyznaniowego Zimowego Balu, na pamiątkę
naszego pierwszego pocałunku.
Ta wiadomość to był najlepszy prezent gwiazdkowy, jaki mogłam dostać. Nawet
lepszy niż stałe łącze.
Potem poszłam do swojego pokoju i rozpakowałam się, i na swoim magnetofonie
odegrałam tę wiadomość jeszcze chyba z pięćdziesiąt razy, a mama co chwilę wchodziła,
żeby znów mnie uściskać i zapytać, czy mam ochotę posłuchać jej nowego kompaktu Liz
Phair, i chciała mi pokazywać swoje rozstępy. A potem, kiedy do mnie weszła tak gdzieś za
trzydziestym razem, a ja znów słuchałam wiadomości od Michaela, zapytała:
- Kochanie, czy ty jeszcze do niego nie oddzwoniłaś?
A ja powiedziałam:
- Nie.
Na co mama spytała:
- Dlaczego?
A ja powiedziałam:
- Bo usiłuję postępować jak Jane Eyre.
I wtedy mama zmrużyła oczy, tak jak robi to zawsze, kiedy na C - SPAN odbywa się
debata na temat subsydiowania sztuk pięknych.
- Jane Eyre? - powtórzyła. - Chodzi ci o tę książkę?
- Dokładnie - odparłam, wyciągając spod Grubego Louie malutkie wysadzane
brylancikami uchwyty do serwetek, które dostałam na gwiazdkę od premiera Francji. Gruby
Louie położył się w mojej walizce, bo chyba wydawało mu się, że ja się pakuję, a nie
rozpakowuję, i chciał mnie powstrzymać przed kolejnym wyjazdem. - Widzisz, Jane nie latała
za panem Rochesterem, tylko pozwoliła mu latać za sobą. Więc Tina i ja obiecałyśmy sobie,
że będziemy postępować tak jak Jane.
W przeciwieństwie do Grandmére mama wcale nie ucieszyła się na te słowa.
- Ależ Jane Eyre była dla pana Rochestera po prostu wredna! - zawołała.
Nie wspomniałam, że mnie się też tak wydawało... z początku.
- Mamo - powiedziałam bardzo stanowczym tonem. - A co powiesz o tym całym
zamknięciu Berty na strychu?
- Przecież ona była szalona - zauważyła mama. - A w tamtych czasach nie mieli
psychotropów. Zamknięcie Berty na strychu było łagodniejszym rozwiązaniem niż wysłanie
jej do szpitala wariatów, biorąc pod uwagę, jak te instytucje wyglądały w tamtych czasach.
Tam ludzi przykuwano do ścian łańcuchami. Doprawdy, Mia, nie mam pojęcia, skąd ci się
bierze choćby połowa tych pomysłów. Jane Eyre? Skąd wytrzasnęłaś Jane Eyre?
- Hm... - mruknęłam, usiłując zyskać na czasie, bo wiedziałam, że moja odpowiedź
mamie się nie spodoba. - Grandmére mi ją dała.
Mama tak mocno zacisnęła usta, że wargi zupełnie jej znikły.
- Powinnam była się domyślić - powiedziała. - No cóż, Mia, uważam, że to
chwalebne, że razem z przyjaciółką postanowiłyście nie uganiać się za chłopakami. Ale jeśli
jakiś chłopak zostawia miłą wiadomość na twojej automatycznej sekretarce, tak jak Michael
właśnie to zrobił, trudno uznać za ganianie za nim, gdybyś zachowała się, jak nakazuje
uprzejmość i oddzwoniła.
Zastanowiłam się nad tym. Mama prawdopodobnie miała rację. Przecież to nie tak,
jakby Michael trzymał na strychu szaloną żonę. Apartament przy Piątej Alei, gdzie mieszkają
Moscovitzowie, nawet nie ma strychu, o ile mi wiadomo.
- Okay - powiedziałam, odkładając ubrania, które chciałam odwiesić do szafy. - Chyba
mogę do niego zadzwonić.
Serce mi rosło na samą myśl. Za minutę - za mniej niż minutę, jeśli uda mi się pozbyć
mamy z pokoju dość szybko - będę rozmawiała z Michaelem! Nie będzie już tego dziwnego
poszumu, który pojawia się zawsze, kiedy dzwonisz przez ocean. Bo nie ma już między nami
żadnego oceanu! Tylko park Washington Square. I nie będę się musiała martwić, że mógłby
żałować, że zamiast Mią Thermopolis nie jestem jakąś Kate Bosworth, bo na Manhattanie nie
ma dziewczyn w tym typie..; A jeżeli nawet są, to muszą się w coś ubierać, zwłaszcza zimą.
- Odpowiadanie na telefony nie liczy się jako uganianie - powiedziałam. - Chyba
mogę tak zrobić.
Mama, która siedziała na krawędzi łóżka, tylko potrząsnęła głową.
- Mia... - westchnęła. - Wiesz, że nie lubię sprzeciwiać się twojej babce... - To było
największe kłamstwo, jakie usłyszałam od czasu, gdy René
powiedział mi, że cudownie
tańczę walca, ale puściłam je mimo uszu, ze względu na stan mamy. - Ale stanowczo
uważam, że nie powinnaś stosować wobec chłopaków jakichś gierek. Zwłaszcza w przypadku
chłopaka, na którym ci zależy. A już szczególnie w przypadku takiego chłopaka jak Michael.
- Jeśli chcę spędzić z nim resztę życia, to będę musiała stosować wobec niego różne
gierki - wyjaśniłam jej cierpliwie. - Z całą pewnością nie mogę powiedzieć mu prawdy.
Gdyby kiedykolwiek dowiedział się o sile mojego uczucia do niego, uciekłby jak spłoszona
gołębica.
- Jak co? - Mama zrobiła zaskoczoną minę.
- Jak spłoszona gołębica - tłumaczyłam. - Widzisz, Tina powiedziała swojemu
chłopakowi, Dave'owi Faroukowi El - Abarowi, co do niego naprawdę czuje, a on zachował
się wobec niej zupełnie jak David Caruso.
- Jak kto? - Mama zamrugała.
- Jak David Caruso - powtórzyłam. Zrobiło mi się żal mamy. Najwyraźniej udało jej
się złapać pana Gianiniego przez przypadek. W głowie mi się nie mieściło, że nie wie takich
podstawowych rzeczy. - No wiesz, zniknął, i to na długo. Dave pojawił się dopiero wtedy,
kiedy Tinie udało się zorganizować bilety na Wrestlemanię do Garden. A i od tamtej pory, jak
mówi Tina, nie układa im się.
Skończyłam rozpakowywanie, wypędziłam Grubego Louie z walizki, zamknęłam ją i
postawiłam na podłodze. A potem usiadłam obok mamy na łóżku.
- Mamo... - powiedziałam - NIE CHCĘ, żeby to samo przytrafiło się mnie i
Michaelowi. Kocham Michaela bardziej niż kogokolwiek na świecie, wyjąwszy ciebie i
Grubego Louie.
Tę drugą część dodałam tylko po to, żeby nie było jej przykro. Chyba kocham
Michaela bardziej niż mamę. Brzmi to okropnie, lecz nic na to nie poradzę, tak po prostu
czuję.
Ale nigdy i nikogo nie pokocham tak, jak kocham Grubego Louie.
- Dalej nie rozumiesz? - spytałam. - Nie chcę schrzanić tego, co łączy mnie i
Michaela. On jest moim Romeo w czarnych dżinsach. - Nigdy nie widziałam Michaela w
czarnych dżinsach, ale jestem pewna, że ma takie. Po prostu w szkole musimy nosić szkolne
mundurki, więc na ogół widuję go w szarych flanelowych spodniach, które stanowią część
tego mundurka. - A rzecz sprowadza się do tego, że Michael mógłby trafić dużo lepiej zamiast
na mnie. Muszę więc szczególnie uważać.
Mama zamrugała oczami i popatrzyła na mnie z lekkim zdziwieniem.
- Mógłby trafić lepiej? Mia, na miłość boską, o czym ty mówisz?
- No cóż - odparłam - ja przecież nie jestem dobrą partią. Tak naprawdę nie jestem
wcale ładna ani nic, a chyba obie wie - I my, jak ciężko musiałam pracować, żeby zdać
algebrę, i to w pierwszej klasie. W zasadzie w niczym nie jestem dobra.
- Mia! - Mama patrzyła na mnie z oburzeniem. - Co ty wygadujesz?! Mnóstwo rzeczy
świetnie ci idzie! Mój Boże, wiesz przecież chyba wszystko o ochronie środowiska i o
Islandii, i o tym, co leci na Lifetime Channel...
Próbowałam uśmiechnąć się do niej z otuchą, jakbym naprawdę uważała, że te rzeczy
można potraktować jako wrodzone talenty. Nie chciałam, żeby mama winiła się za to, że nie
przekazała mi żadnych swoich artystycznych uzdolnień. Co w sumie nie jest jej winą, po
prostu DNA gdzieś się poplątało, i tyle.
- Taaa... - powiedziałam. - Ale widzisz, mamo, to nie są prawdziwe uzdolnienia.
Michael jest świetny i inteligentny, i umie grać na kilku instrumentach, i pisze piosenki, i
radzi sobie ze wszystkim, do czego się weźmie, i to tylko kwestia czasu, zanim złapie go
jakaś naprawdę śliczna dziewczyna, która umie surfować, czy coś...
- Zupełnie nie wiem - odparła mama - czemu uważasz, że tylko dlatego, że musiałaś
przyłożyć się do algebry trochę bardziej niż inni ludzie w twojej klasie, to ma od razu
znaczyć, że w niczym nie jesteś dobra albo że Michael rzuci cię dla dziewczyny, która będzie
umiała surfować. Ale uważam, że jeśli' nie widziałaś chłopaka przez miesiąc, a on zostawia
dla ciebie wiadomość, to zwykłą przyzwoitością byłoby oddzwonić do niego. Jeśli tego nie
zrobisz, gwarantuję ci, że on cię w końcu rzuci. I wcale nie będzie wyglądał jak spłoszona
gołębica.
Popatrzyłam na mamę i pomyślałam, że ma rację. I zrozumiałam wtedy, że plan
Grandmére - no wiecie, że faceta, którego się kocha, zawsze należy utrzymywać w
niepewności co do swoich uczuć - ma pewne słabe punkty. Na przykład on mógłby po prostu
uznać, że faktycznie go nie lubisz, i pójść w swoją stronę, może nawet zakochać się w jakiejś
innej dziewczynie, której miłości mógłby być pewien, takiej jak Judith Gershner, prezeska
Klubu Komputerowego, stanowiąca stałe zagrożenie, mimo że podobno umawia się z jakimś
chłopakiem z Trinity, ale przecież nigdy nie wiadomo, to mogła być zmyłka, żebym nabrała
fałszywego poczucia, że Michaelowi nic nie grozi ze strony klonujących muszki owocowe
paluszków Judith...
- Mia - zagaiła mama, patrząc na mnie z wielkim niepokojem. - Nic ci nie jest?
Usiłowałam się uśmiechnąć, ale nie mogłam. Jak, zastanawiałam się, mogłyśmy z
Tiną przeoczyć tę bardzo poważną wadę naszego planu? Nawet teraz Michael mógł
rozmawiać przez telefon z Judith albo jakąś inną równie inteligentną dziewczyną o kwazarach
czy fotonach, czy o czym tam rozmawiają intelektualiści. Co gorsza, mógł wisieć na telefonie
i gadać z Kate Bosworth o surfowaniu na wysokiej fali.
- Mamo - oznajmiłam, wstając. - Musisz teraz wyjść. Chcę do niego zadzwonić.
Byłam zadowolona, że paniki, która mnie ogarniała, nie było przynajmniej słychać w
moim głosie.
- Och, Mia - powiedziała mama, robiąc zadowoloną minę. - Naprawdę dobrze zrobisz.
Charlotte Bronte jest wprawdzie znakomitą pisarką, ale musisz pamiętać, że napisała Jane
Eyre w latach czterdziestych dziewiętnastego wieku, a wtedy świat wyglądał nieco inaczej...
- Mamo... - powiedziałam lekko zniecierpliwionym głosem.
Rodzice Lilly i Michaela, państwo doktorostwo Moscovitz, mają nienaruszalną zasadę
dotyczącą dzwonienia po jedenastej w dni powszednie. Verbotten i już. Była prawie jedenasta,
a mama nadal tam stała i odmawiała mi prywatności, której potrzebuję, żeby wykonać ważny
telefon.
- Och - westchnęła i uśmiechnęła się.
Chociaż jest w ciąży, nadal wygląda jak totalna laska z tymi swoimi długimi czarnymi
włosami, które ślicznie się kręcą. Ja najwyraźniej odziedziczyłam włosy po tacie, choć tak
właściwie nigdy włosów taty nie widziałam, bo odkąd go pamiętam, zawsze był łysy.
DNA bywa takie niesprawiedliwe.
W każdym razie mama WRESZCIE wyszła - ciężarne kobiety ruszają się tak powoli;
słowo daję, ewolucja powinna była raczej dodać im prędkości, żeby mogły uciekać przed
drapieżnikami czy czymś tam, ale najwyraźniej nie dała - a ja rzuciłam się do telefonu, a serce
biło mi jak szalone, bo NARESZCIE miałam porozmawiać z Michaelem, i nawet moja mama
powiedziała, że to w porządku, że moje dzwonienie do niego nie liczy się jako ganianie za
nim, skoro to on dzwonił pierwszy...
I właśnie kiedy miałam wziąć do ręki słuchawkę, telefon zadzwonił. Moje serce
wykonało taki dziwny podskok, jaki robi za każdym razem, kiedy widzę Michaela.
Wiedziałam, że to on. Po prostu wiedziałam. Odebrałam po drugim dzwonku - wprawdzie nie
chcę, żeby mnie rzucił dla jakiejś bardziej gorliwej dziewczyny, ale nie chcę też, żeby sobie
myślał, że siedzę i wyczekuję na jego telefon - i powiedziałam swoim najbardziej
wyszukanym tonem:
- Helou?
Ucho wypełnił mi zachrypnięty od papierosów głos Grandmére.
- Amelia? Czemu tak dziwnie mówisz? Przeziębiłaś się?
- Grandmére... - No, to się w głowie nie mieści. Była dziesiąta pięćdziesiąt dziewięć!
Została mi dokładnie jedna minuto na telefon do Michaela bez ryzyka popadnięcia w niełaskę
u jego rodziców. - Nie mogę teraz rozmawiać. Muszę gdzieś zadzwonić.
- Pfuit! - Grandmére wydała ten swój odgłos dezaprobaty. - A do kogóż to zamierzasz
dzwonić o takiej porze, bo sama pewnie się nie domyśle?
- Wszystko w porządku. - Dziesiąta pięćdziesiąt dziewięć i trzydzieści sekund. - On
dzwonił pierwszy. Ja tylko oddzwaniam. Tak nakazuje grzeczność.
- Jest za późna pora, żebyś wydzwaniała do TEGO CHŁOPAKA - oświadczyła
Grandmére.
Jedenasta. Moja szansa minęła. Dzięki, Grandmére.
- Zresztą i tak zobaczysz się z nim jutro w szkole – ciągnęła - a teraz daj mi do
telefonu swoją matkę.
- Moją matkę? - Byłam zdumiona. Grandmére nigdy nie rozmawia z moją mamą, jeśli
tylko może tego uniknąć. Nie układa im się, odkąd po zajściu w ciążę ze mną mama
odmówiła wyjścia za mąż za tatę, bo nie chciała pozwolić, żeby jej dziecko zostało narażone
na nabycie wad rodowej arystokracji.
- Tak, twoją matkę - powiedziała Grandmére. - Chyba wiesz, o kim mówię.
No więc wyszłam z pokoju i przekazałam słuchawkę mamie, która siedziała w salonie
z panem Gianinim i oglądała Anna Nicote Show. Nie mówiłam jej, kto dzwoni, bo gdybym to
zrobiła, kazałaby mi powiedzieć Grandmére, że jest pod prysznicem, i sama musiałabym
nadal rozmawiać z babką.
- Halo - powiedziała mama zadowolonym tonem, przekonana, że to któraś z jej
przyjaciółek dzwoni, żeby skomentować wygłupy Howarda K. Sterna i Bobby Trendy.
Wymknęłam się jak najszybciej. W pobliżu sofy leżało kilka ciężkich przedmiotów, które
mama mogła cisnąć w moją stronę, gdybym została w zasięgu strzału.
Wróciłam do pokoju i zaczęłam rozmyślać o Michaelu. Co mu powiem, kiedy jutro
Lars i ja zatrzymamy limuzynę, żeby podrzucić jego i Lilly do szkoły? Że zrobiło się za
późno na telefony? A jeśli on zauważy, że nozdrza mi latają, bo łżę? Nie wiem, czy już się
zorientował, że tak się dzieje zawsze, kiedy kłamię, ale wydaje mi się, że wspomniałam o tym
Lilly, bo przecież dolega mi kompletna nieumiejętność trzymania buzi na kłódkę i
nierozpowiadania rzeczy, które powinnam zatrzymać dla siebie. Mogła mu to powtórzyć. I co
wtedy?
A potem, kiedy siedziałam przygnębiona na łóżku, mocno już senna, bo w Genowii
była teraz jakaś piąta rano, nagle wpadłam na genialny pomysł. Mogłam sprawdzić, czy
Michael jest zalogowany w sieci, i przesłać mu wiadomość na ICQ! Mogłam to zrobić, mimo
że mama rozmawiała przez telefon z Grandmére, bo przecież mieliśmy teraz stałkę!
Podeszłam więc do komputera i zrobiłam właśnie to. A on był w sieci!
Michael
- pisałam -
Cześć, to ja! Jestem już w domu! Miałam do
Ciebie zadzwonić, ale jest po jedenastej i nie chcę, żeby Twoi
rodzice się wściekli.
Michael zmienił sobie nicka, odkąd „Crackhead” zaczął podupadać. Już nie pisze jako
CracKing. Teraz używa nicka Linux - Rulz, żeby zaprotestować przeciwko tłamszeniu
przemysłu software'owego przez Microsoft.
LinuxRulz:
Witaj w domu! Dobrze Cię znów tu mieć. Martwiłem się,
że umarłaś, czy coś.
Więc zauważył, że przestałam dzwonić! A to znaczy, że wymyślony z Tiną plan działał
bez zarzutu. Przynajmniej do tej pory.
GrLouie:
Nie, nie umarłam. Tylko jestem non - - stop zajęta. No
wiesz, los arystokracji spoczywa na moich barkach i tak dalej. Czy
mamy z Larsem wpaść po Ciebie i Lilly jutro przed szkołą?
LinuxRulz:
Byłoby fajnie. A co robisz w piątek?
Co robię w piątek? On mnie zaprasza NA RANDKĘ? Ja i Michael pójdziemy w końcu
na randkę? Nareszcie???
Usiłowałam pisać od niechcenia, żeby nie widział, jak jestem podekscytowana. Już
zdążyłam wystraszyć Grubego Louie, bo tak podskakiwałam na krześle przy komputerze, że o
mało nie fiknął koziołka.
GrLouie:
Nic specjalnego, jak do tej pory. A czemu pytasz?
LinuxRulz:
Chcesz iść na kolację do Screening Room? Będą
wyświetlali pierwszą część Gwiezdnych Wojen.
O MÓJ BOŻE!!! ON MNIE ZAPROSIŁ NA RANDKĘ!!! Na kolację i na film.
Wszystko w jednym, bo w Screening Room siedzi się przy stole i je kolację, podczas gdy na
sali wyświetlany jest film. A przecież Gwiezdne Wojny to jeden z moich ulubionych filmów,
obok Wirującego seksu. Czy na świecie jest jakaś dziewczyna szczęśliwsza ode mnie? Nie,
nie sądzę. Britney, możesz mi skoczyć.
Palce mi drżały, kiedy odpisywałam.
GrLouie:
Chyba możemy tak się umówić. Będę musiała jeszcze spytać
mamę. Mogę dać Ci odpowiedź jutro?
LinuxRulz:
OK. Zatem do zobaczenia jutro. Około 8.15?
GrLouie:
Jutro, 8.15.
Chciałam dodać jeszcze coś o tym, że tęskniłam albo że go kocham, ale sama nie
wiem, po prostu dziwnie się czułam i nie mogłam tego zrobić. Bo przecież to trochę żenujące
mówić osobie, którą kochasz, że ją kochasz. Nie powinno tak być, ale tak jest. Poza tym
wydawało mi się, że Jane Eyre nie zrobiłaby czegoś takiego. Chyba że, no wiecie, właśnie
odkryłaby, że facet, którego kocha, oślepł podczas bohaterskiej próby wyratowania swojej
szalonej żony piromanki z płonącego piekła, które sama roznieciła.
Ale zaproszenie mnie na kolację i film wydało mi się bohaterskim czynem.
A potem Michael dopisał:
LinuxRulz::
Mała, przeleciałem tę galaktykę | z jednego krańca na
drugi...
Co jest moim ulubionym tekstem z pierwszej części Gwiezdnych Wojen. Więc
odpisałam...
GrLouie:
Tak się składa, że lubię miłych mężczyzn.
...przeskakując od razu do Imperium kontratakuje, na co Michael odpisał:
LinuxRulz:
Ja jestem miły.
A to nawet lepsze niż mówić, że się kogoś kocha, bo zaraz po tym, jak Han Solo to
mówi w filmie, zaczyna całować się z księżniczką Leią. O MÓJ BOŻE!!! To naprawdę jest
tak, jakby Michael był Hanem Solo, a ja księżniczką Leią, bo Michael jest świetny w
naprawianiu różnych rzeczy, na przykład napędów CD, a ja jestem bardzo wyczulona na
sprawy społeczne, jak księżniczka Leia, i tak dalej.
Poza tym pies Michaela, Pawłów, w pewnym sensie przypomina Chewbaccę. To
znaczy, gdyby Chewbacca był owczarkiem.
Nawet gdybym próbowała, nie umiałabym sobie wymarzyć fajniejszej randki. No i
mama na pewno mnie puści, bo Screening Room jest całkiem niedaleko, a poza tym idę
przecież z Michaelem. Nawet pan Gianini lubi Michaela, a on nie przepada za wszystkimi
chłopakami z Alberta Einsteina - mówi, że w większości są chodzącymi bombami
testosteronowymi.
Ciekawe, czy księżniczka Leia czytała kiedykolwiek Jane Eyre. Ale może Jane Eyre
nie istniała w jej galaktyce.
Teraz już na pewno nie zasnę. Jestem za bardzo nakręcona. ZOBACZĘ GO ZA
OSIEM GODZIN I PIĘTNAŚCIE MINUT.
A w piątek będę siedziała obok niego w zaciemnionej sali. Zupełnie sam na sam. I
nikogo dokoła. No, pomijając kelnerki i innych ludzi oglądających seans.
Moc jest ze mną.
Wtorek, 20 stycznia,
pierwszy dzień szkoły po feriach
Godzina wychowawcza
Dziś rano ledwie zwlokłam się z łóżka. W gruncie rzeczy udało mi się wygrzebać spod
kołdry - i spod Grubego Louie, który przez całą noc leżał mi na brzuchu i mruczał jak traktor
- tylko ze względu na perspektywę spotkania z Michaelem po raz pierwszy od trzydziestu
dwóch dni.
To totalne okrucieństwo, żeby zmuszać osobę w moim delikatnym wieku, kiedy
powinna sypiać przynajmniej dziewięć godzin na dobę, żeby podróżowała między dwoma
mocno odległymi strefami czasowymi, nie dając jej nawet dnia wypoczynku między jedną a
drugą. Nadal jestem strasznie zmęczona po podróży i pewna, że to źle wpłynie nie tylko na
mój rozwój fizyczny (nie tyle w kwestii wzrostu, bo już jestem dość wysoka, ale pod
względem gruczołów piersiowych, które są szalenie wrażliwe na wszelkie zakłócenia rytmu
snu i czuwania), lecz i umysłowy.
A teraz zaczynam przecież drugi semestr pierwszej licealnej, więc moje stopnie zaczną
się poważnie liczyć. Nie żebym zamierzała iść na studia, czy coś takiego. Przynajmniej nie od
razu. Ja, podobnie jak książę William, zamierzam zrobić sobie rok przerwy między szkołą a
studiami. Ale mam nadzieję, że spędzę go, rozwijając jakiś talent czy zainteresowanie, a jeśli
żadnego do tej pory nie znajdę, będę pracowała jako wolontariusz dla Greenpeace - mam
nadzieję, że na jednym z tych statków, które krążą w pobliżu japońskich i rosyjskich
wielorybników. Nie sądzę, żeby Greenpeace przyjmował ochotników, którzy mają średnią
poniżej 3,0.
W każdym razie wstawanie dziś rano było męką, zwłaszcza że kiedy wyjęłam już
szkolny mundurek, zdałam sobie sprawę, że w szufladzie z bielizną nie ma moich majtek z
królową Amidalą. Muszę mieć na sobie majtki z królową Amidalą pierwszego dnia nowego
semestru, inaczej będę miała pecha przez całą resztę roku. No bo miałam je na sobie w
wieczór Bezwyznaniowego Zimowego Balu, kiedy Michael powiedział, że mnie kocha.
Nie powiedział że JEST WE MNIE ZAKOCHANY. Powiedział, że mnie kocha.
Miejmy nadzieję, że jednak nie jak przyjaciela.
Muszę włożyć majtki z królową Amidalą pierwszego dnia nowego semestru, tak samo
jak muszę je wysłać do pralni przed piątkiem, żebym mogła je mieć na sobie w czasie randki
z Michaelem. Bo w ten wieczór przyda mi się każdy dodatkowy łut szczęścia, jeżeli mam
konkurować ze wszystkimi Kate Bosworth tego świata o jego uczucie... No i skoro w ten
wieczór zamierzam wręczyć Michaelowi prezent urodzinowy. Prezent, który, mam nadzieję,
tak bardzo mu się spodoba, że jeśli się jeszcze we mnie nie zakochał, to natychmiast to zrobi.
Musiałam więc pójść do pokoju mamy, tego, który dzieli z panem Gianinim, i obudzić
ją (na szczęście pan G. był pod prysznicem, bo przysięgam na Boga, że gdybym musiała
oglądać ich razem w łóżku w stanie, w jakim się wtedy znajdowałam, skończyłabym tak samo
jak Annę Heche). Zapytałam:
- Mamo, gdzie są moje majtki z królową Amidalą?
Mama, która śpi jak kamień, nawet kiedy nie jest w ciąży, odparła tylko:
- Szurnowog.
A to nawet nie jest ludzki język.
- Mamo - powtórzyłam - potrzebne mi są moje majtki z królową Amidalą. Gdzie one
są?
Ale mama mruknęła tylko:
- Kapukin.
Wtedy wpadłam na pomysł. Nie żebym naprawdę uważała, że mama zabroni mi pójść
na kolację z Michaelem, po tym jak ładnie mówiła o nim wczoraj wieczorem. Ale żeby się
upewnić, że nie mogła się wycofać, zapytałam:
- Mogę pójść z Michaelem na kolację i na film do Screening Room w piątek
wieczorem?
A ona, przewracając się z boku na bok, sapnęła:
- Taa, taaa, skuniper.
Więc sprawę uważam za załatwioną.
Ale i tak musiałam pójść do szkoły w zwyczajnej bieliźnie, co lekko mnie
zdenerwowało, bo nie ma w niej nic specjalnego, jest po prostu biała i nudna.
Trochę się rozchmurzyłam, kiedy wsiadłam do limuzyny, bo cieszyłam się, że za
moment zobaczę Michaela.
Ale wtedy zaczęłam się zastanawiać, co się> u licha, może stać, kiedy już zobaczę
Michaela. Bo jeśli się nie widziało własnego chłopaka przez trzydzieści dwa dni, to nie
wystarczy po prostu powiedzieć: „Cześć, jak się masz?”, kiedy już go widzisz. Musisz go
chyba uściskać czy coś.
Ale jak mam go uściskać w samochodzie? Na oczach wszystkich? Przynajmniej nie
musiałam się martwić o ojczyma, bo pan G. stanowczo odmawia jeżdżenia do szkoły
limuzyną ze mną, Larsem, Lilly i Michaelem, chociaż przecież jedziemy w to samo miejsce.
Pan Gianini twierdzi, że woli metro. Mówi, że tylko wtedy może posłuchać muzyki, którą
lubi (mama i ja nie pozwalamy mu puszczać Blood, Sweat and Tears na poddaszu, więc musi
ich słuchać na discmanie).
Ale co z Lilly? Przecież ona tam będzie. Jak mogę obejmować Michaela przy Lilly?
No dobra, po części to dzięki niej Michael i ja w ogóle się zeszliśmy. Ale to nie znaczy, że
czuję się swobodnie, biorąc udział w publicznych demonstracjach naszych wzajemnych uczuć
NA JEJ OCZACH.
Gdybyśmy byli w Genowii, mogłabym bez zażenowania pocałować go w policzki, bo
tak tam wygląda standardowe powitanie.
Ale to jest Ameryka, gdzie nawet ręce ściska się ludziom z rzadka, chyba że jest się,
powiedzmy, burmistrzem.
A dochodziła jeszcze cała ta sprawa z Jane Eyre. To znaczy Tina i ja postanowiłyśmy,
że nie będziemy ganiać za naszymi chłopakami, ale nic nie ustaliłyśmy w kwestii powitań z
nimi po trzydziestodwudniowej nieobecności.
Miałam właśnie spytać Larsa, co jego zdaniem powinnam zrobić, kiedy doznałam
olśnienia - dokładnie w chwili, gdy przystawaliśmy przed apartamentowcem Moscovitzów.
Hans, kierowca, miał wysiąść i otworzyć drzwi Lilly i Michaelowi, ale powiedziałam:
- Ja to zrobię.
I wyskoczyłam z samochodu.
A tam stał w śniegu Michael i był taki wysoki, przystojny i męski, a wiatr burzył te
jego ciemne włosy. Na sam jego widok serce zaczęło mi walić w tempie chyba tysiąca
uderzeń na minutę. Czułam się, jakbym miała się rozpłynąć...
Zwłaszcza kiedy uśmiechnął się na mój widok uśmiechem rozjaśniającym mu oczy,
które były tak ciemnobrązowe, jak to sobie zapamiętałam, i pełne tej samej inteligencji i
poczucia humoru jak wtedy, kiedy ostatni raz w nie spojrzałam, trzydzieści dwa dni
wcześniej.
Nie mogłam tylko stwierdzić jednego: czy były, czy nie były pełne miłości. Tina
twierdziła, że powinnam rozpoznać, patrząc w oczy Michaela, czy mnie kocha, czy nie. Ale
prawda jest taka, że patrząc Michaelowi w oczy, mogłam tylko stwierdzić, że nie wydaję mu
się kompletnie odpychająca. Gdybym się wydawała odpychająca, pewnie by odwrócił wzrok,
tak jak ja, kiedy widzę w szkolnej stołówce tego faceta, który zawsze wyciąga kukurydzę ze
swojego chilli.
- Cześć - powiedziałam głosem, który nagle zrobił się piskliwy.
- Cześć - powiedział Michael głosem wcale nie piskliwym, ale naprawdę głębokim i
przypominającym głos Wolverine'a.
A potem staliśmy tam i nie mogliśmy oderwać od siebie oczu, a oddech nam zamarzał
i tworzył małe obłoczki białej pary, a wokoło nas na Piątej Alei śpieszyli się ludzie - ludzie,
których prawie nie dostrzegałam. Ledwo do mnie dotarło, że Lilly powiedziała:
- Och, na litość boską...
I minęła nas, żeby wsiąść do limuzyny.
A potem Michael powiedział:
- Naprawdę dobrze znów cię widzieć.
A ja odparłam:
- Ja też się cieszę.
Ze środka limuzyny Lilly powiedziała:
- Ej, na zewnątrz jest poniżej zera, może byście się tak pośpieszyli i już wsiedli?
A ja wtedy powiedziałam:
- Chyba powinniśmy...
A Michael dodał:
- Taaa...
I położył dłoń na klamce drzwi, żeby je dla mnie przytrzymać. A kiedy zaczęłam się
schylać, żeby wsiąść, drugą dłoń położył na moim ramieniu, a gdy się obróciłam, żeby
zobaczyć, czego chce (chociaż i tak właściwie wiedziałam), powiedział:
- No i jak, możesz się ze mną spotkać w piątek wieczorem?
A ja odparłam:
- Yhym.
A wtedy on jakoś tak przyciągnął mnie za ramię zupełni w stylu pana Rochestera,
więc musiałam podejść do niego o kro” a on takim szybkim ruchem, jakiego jeszcze u niego
nie widzi łam, pochylił się i pocałował mnie prosto w usta, na oczach odźwiernego i całej
reszty Piątej Alei!
Muszę przyznać, że odźwierny Michaela i wszyscy przechodnie, włączając pasażerów
autobusu linii Ml, który mijał nas dokładnie w tej chwili, wcale nie zwrócili specjalnej uwagi
na to, że oto na ich oczach całuje się księżniczka Genowii.
Ale JA zauważyłam. I czułam się z tym świetnie. Poczułam się tak, jakby całe moje
zamartwianie się o to, czy Michael kocha mnie jak przyjaciółkę, czy jak życiowego partnera,
było trochę głupie.
Bo przyjaciół tak się nie całuje.
Tak mi się wydaje.
No więc potem wślizgnęłam się na tylne siedzenie limuzyny obok Lilly z tym
szerokim, głupawym uśmiechem na twarzy, totalnie pewna, że ona się będzie ze mnie śmiała,
ale nic na to nie mogłam poradzić, bo byłam taka szczęśliwa, że mimo braku majtek z
królową Amidalą mój semestr już się dobrze zaczyna, a przecież nie trwał jeszcze nawet
kwadransa!
A wtedy Michael usiadł koło mnie, zatrzasnął drzwi i Hans ruszył, a Lars powiedział
do Lilly i Michaela:
- Dzień dobry.
A oni też się z nim przywitali i nawet nie wiedziałabym, że Lars się podśmiewał nad
swoją kawą latte, gdyby Lilly nie powiedziała mi o tym, kiedy już wysiedliśmy z limuzyny
pod szkołą.
- Bo niby - wyjaśniła - nic nie wiedzieliśmy o tym, co wy robicie tam na zewnątrz...
Ale powiedziała to bez złośliwości.
Byłam taka szczęśliwa, że prawie do mnie nie docierało, co mówi Lilly po drodze do
szkoły, a mówiła cały czas o tym filmie opartym na mojej biografii. Powiedziała, że wysłała
list polecony do producentów i do tej pory nie otrzymała odpowiedzi, chociaż minął już
ponad tydzień.
- To jest - oświadczyła - kolejny przykład na to, że hollywoodzkie typki sądzą, że
wszystko ujdzie im na sucho. No cóż, jestem tu po to, żeby im uświadomić, jak bardzo się
mylą. Jeśli nie dostanę odpowiedzi do jutra, pójdę z tym do prasy.
Udało jej się zwrócić moją uwagę.
- Masz zamiar zwołać konferencję prasową? - spytałam.
- A czemu nie? - Lilly wzruszyła ramionami. - Ty zrobiłaś to samo, a do niedawna
trudno ci było sklecić jedno zdanie przed kamerą. Więc czemu miałabym sobie nie poradzić?
Wow. Lilly naprawdę się wkurzyła tym filmem. Chyba będę musiała go obejrzeć i
przekonać się, czy rzeczywiście jest tak ile. Innym dzieciakom w szkole niespecjalnie się
podobał. No ale wszyscy byli w St. Moritz albo w swoich domkach zimowych w Ojai, kiedy
został wyemitowany. Byli za bardzo zajęci jeżdżeniem na nartach albo leżeniem na plaży,
żeby przejmować się jakimś głupim filmem telewizyjnym nakręconym na podstawie życia ich
koleżanki ze szkoły
Sądząc po ilości gipsów, jakie mieli na sobie ludzie - Tina wcale nie była jedyną
osobą, która sobie coś w czasie ferii nadwerężyła - wszyscy bawili się dużo lepiej niż ja.
Nawet Michael mówi, że większość czasu spędził na balkonie apartamentu dziadków, pisząc
piosenki dla swojego nowego zespołu.
Chyba jestem jedyną osobą, która całą przerwę świąteczną przesiadywała na obradach
parlamentu i usiłowała negocjować opłaty za parkowanie przed kasynem w stolicy Genowii.
Ale i tak się cieszę, że już jestem z powrotem. Dobrze było wrócić, bo po raz pierwszy
w czasie mojej całej szkolnej kariery jakiś facet naprawdę mnie lubi - a może nawet kocha -
tak jak ja kocham jego. I będę się z nim widywać w przerwach między lekcjami i na zajęciach
z RZ...
O mój Boże! Na śmierć zapomniałam! Przecież zaczął się nowy semestr! Dadzą nam
zupełnie nowy plan lekcji! Zostanie rozdany pod koniec godziny wychowawczej, po
ogłoszeniach. A co, jeśli Michael i ja nie będziemy już mieć razem RZ? Przecież ja nawet nie
powinnam chodzić na RZ, biorąc pod uwagę, że zainteresowań nie mam żadnych. Skierowali
mnie na te zajęcia dopiero wtedy, kiedy okazało się, że nie radzę sobie z algebrą, więc przyda
mi się trochę czasu na naukę indywidualną. Z założenia miałam mieć o tej porze wychowanie
techniczne. WYCHOWANIE TECHNICZNE! ONI TAM KAŻĄ LUDZIOM ROBIĆ
STOJAKI NA PRZYPRAWY!
W drugim semestrze na tej godzinie przypada gospodarstwo domowe. JEŚLI W TYM
SEMESTRZE KAŻĄ MI CHODZIĆ NA GOSPODARSTWO DOMOWE ZAMIAST NA
RZ, TO CHYBA UMRĘ!!!!!!!
Bo skończyło się na tym, że na koniec pierwszego semestru z algebry dostałam pięć
mniej. Nie wyznaczają ci czasu na naukę indywidualną, jeśli masz z tego przedmiotu pięć
mniej. Pięć mniej to dobry stopień. No, chyba że jest się jakąś Judith Gershner.
O Boże, wiedziałam, że tak będzie, Po prostu WIEDZIAŁAM, że stanie się coś złego,
jeśli nie włożę majtek z królową Amidalą.
No więc, jeśli nie trafię na RZ, będę się widywać z Michaelem wyłącznie podczas
lunchu i na przerwach. Bo on jest w ostatniej klasie, a ja zaledwie w pierwszej, więc nie
zanosi się na to, żebyśmy mieli wspólne zajęcia z zaawansowanego rachunku różniczkowego
albo że on trafi do mnie na francuski.
A przecież może się zdarzyć i tak, że nawet podczas lunchu go nie zobaczę! Może być
tak, że nasze przerwy na lunch nie będą wypadać w tym samym czasie!
A nawet gdyby wypadały o tej samej porze, jakie jest prawdopodobieństwo, że
Michael będzie chciał siadać ze mną podczas lunchu? Ja zawsze jadam z Lilly i Tiną, a
Michael zawsze siadał z Klubem Komputerowym i ludźmi z czwartej klasy. Czy teraz
przyjdzie i usiądzie przy mnie? Przecież JA w żaden sposób nie mogę pójść i usiąść przy jego
stoliku. Ci wszyscy faceci cały czas mówią o rzeczach, o których nie mam pojęcia, na
przykład o tym, jaki beznadziejny jest Steve Jobs i jak łatwo jest włamać się do systemu
obrony narodowej Indii...
O Boże, rozdają nam właśnie nowy plan lekcji. Proszę, nie kierujcie mnie na
Gospodarstwo Domowe. PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, FROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ.
Wtorek, 20 stycznia
Algebra
HA! Może i zginęły mi majtki z królową Amidalą, ale Moc i tak jest ze mną. Mój plan
lekcji jest dokładnie taki sam jak w zeszłym semestrze, tyle że jakimś cudem teraz mam na
trzeciej godzinie biologię zamiast historii cywilizacji (O Boże, nie pozwól, żeby Kenny, mój
dawny partner na biologii i eks - chłopak, też został przeniesiony na biologię na trzeciej
godzinie). Historię cywilizacji mam teraz na siódmej, a zamiast WF - u na czwartej wszyscy
mamy zdrowie i przepisy bezpieczeństwa.
I nie ma żadnego wychowania technicznego ani gospodarstwa domowego, BOGU
NIECH BĘDĄ DZIĘKI!!!!! Nie wiem, kto wmówił szkolnej administracji, że jestem
uzdolniona i mam zainteresowania, ale ktokolwiek to był, zaskarbił sobie moją wdzięczność
na wieki i z całej siły postaram się dorosnąć do tych oczekiwań.
I tak się składa, że wiem, że Michael nie tylko też ma RZ na piątej godzinie, ale i
przerwę na lunch o tej samej porze co ja. Wiem to, bo kiedy przyszłam na algebrę, usiadłam i
wyciągnęłam zeszyt i książkę „Algebra dla klas pierwszych i drugich”, do klasy wszedł
Michael!
Tak, wszedł do klasy, w której pierwsza licealna uczy się u pana Gianiniego algebry,
jakby tu było jego miejsce czy coś, a wszyscy zaczęli się na niego gapić, włącznie z Laną
Weinberger, bo wiecie, maturzyści zazwyczaj nie wchodzą tak po prostu do klas
pierwszaków, chyba że mają akurat dyżur w pokoju nauczycielskim i przynoszą komuś jakąś
przepustkę czy coś takiego.
Ale Michael nie miał dyżuru w pokoju nauczycielskim. Zajrzał do klasy pana G. tylko
po to, żeby się ze mną zobaczyć. Wiem to, bo podszedł prosto do mojego stolika ze swoim
planem lekcji w ręku i spytał:
- W której grupie masz lunch?
A ja mu odpowiedziałam, że w A, na co on powiedział:
- To tak samo jak ja. A potem masz RZ?
- Tak - powiedziałam, a on stwierdził:
- No to cool, zobaczymy się na lunchu.
A potem odwrócił się i wyszedł. Był taki wysoki i dorosły z tym swoim plecakiem
JanSport i w butach New Balances.
A sposób, w jaki wychodząc z klasy, powiedział: „Cześć, panie G.” do pana
Gianiniego, tak od niechcenia - bo pan Gianini siedział jarzy swoim biurku z kubkiem kawy
w rękach i uniesionymi wysoko brwiami...
No cóż, bardziej luzacko to wszystko nie mogło już wyglądać.
I przyszedł tutaj zobaczy - się ze mną. ZE MNĄ. Z MIĄ THERMOPOLIS. Do
niedawna najmniej popularną osobą w całej szkole, z wyjątkiem tego faceta, który nie lubi
kukurydzy w swoim chilli.
Więc teraz wszyscy, którzy nie widzieli, jak ja i Michael całowaliśmy się podczas
Bezwyznaniowego Zimowego Balu, wiedzą, że ze sobą chodzimy, bo nie wchodzi się do
czyjejś klasy podczas przerwy, żeby patrzeć - na czyjś plan lekcji, chyba że się z tą osobą.
chodzi.
Nawet kiedy zadzwonił dzwonek, niemal czułam, że przewiercają mnie spojrzenia
wszystkich współtowarzyszy algebraicznej niedoli, włącznie z Laną Weinberger. Praktycznie
słychać było, że każdy myśli: „To ON chodzi z NIĄ?”
Rozumiem, że trudno w to uwierzyć. To znaczy w końcu SAMA ledwie wierzę, że to
prawda. Bo oczywiście, jest publiczną tajemnicą, że Michael to trzeci z kolei
najprzystojniejszy facet w szkole, po Joshu Richterze i Justinie Baxendale'u (chociaż jeśli
mnie spytacie o zdanie, stwierdzam, bo widziałam Michaela, wielokrotnie bez koszuli, że
obaj ci faceci wyglądają przy nim jak ten głupek Quasimodo), więc co on niby robi ze MNĄ,
beztalenciem i dziwadłem o stopach rozmiaru nart, zupełnie pozbawionym biustu i z
nozdrzami, które falują, kiedy kłamię?
Poza tym jestem tylko marną pierwszoklasistką, a Michael jest maturzystą, którego
jeszcze przed terminem przyjęto na uczelnię na Manhattanie należącą do prestiżowej Ivy
League. Plus to, że Michael jest drugim uczniem w swojej klasie, ma same szóstki, podczas
gdy ja ledwie przebrnęłam przez algebrę poziom I. Plus to, że Michael zawsze angażuje się w
jakieś zajęcia pozalekcyjne, włącznie z Klubem Komputerowym, Klubem Szachowym i
Klubem Fizyków. Zaprojektował szkolną stronę internetową, potrafi grać chyba na dziesięciu
instrumentach, a teraz zakłada własny zespół.
A ja? Ja jestem księżniczką. I to by było na tyle.
I to też od niedawna. Zanim odkryłam, że jestem księżniczką, byłam tylko
beznadziejnym wyrzutkiem, który zawalał algebrę i wiecznie miał pełno kociej sierści na
szkolnym mundurku.
Więc chyba można powiedzieć, że mnóstwo ludzi lekko się zdziwiło, widząc, jak
Michael Moscovitz podchodzi do mojego stolika w klasie algebry, żeby porównać nasze
plany lekcji. Czułam, że oni wszyscy się na mnie gapią, kiedy on już wyszedł, a dzwonek
zadzwonił, i słyszałam, jak o tym między sobą szepczą. Pan G. usiłował wszystkich uspokoić,
mówiąc:
- No dobra, przerwa się skończyła. Wiem, że dawno się nie widzieliście, ale w ciągu
najbliższych dziewięciu tygodni czeka nas masa roboty.
Tyle że, oczywiście, nikt nie zwracał uwagi na niego, tylko na mnie.
W ławce przede mną Lana Weinberger już wisiała na komórce - tej nowej, za którą
musiałam zapłacić, bo zniszczyłam jej poprzednią, roznosząc ją w drobny pył w niemal
psychotycznym ataku złości w zeszłym miesiącu - i mówiła:
- Shel? W żaden sposób nie uwierzysz, co się przed chwilą stało. Znasz tę dziwaczną
dziewczynę z waszych lekcji łaciny, tę, co ma program telewizyjny i płaską twarz? Taa, no
więc jej brat był tu przed chwilą i porównywał swój plan lekcji z planem Mii Thermopolis...
Lana ma jednak tego pecha, że pan Gianini cierpi na jakiś uraz do korzystania z
telefonów komórkowych podczas lekcji. Normalnie rzucił się na nią, wyrwał jej telefon,
przytknął go do ucha i powiedział:
- Panna Weinberger nie może w tej chwili rozmawiać, bo jest zajęta pisaniem eseju na
tysiąc słów na temat niestosowności korzystania z telefonów komórkowych podczas lekcji.
A potem wrzucił ten telefon do szuflady biurka i powiedział jej, że może go odebrać
pod koniec dnia, kiedy wręczy mu swój esej.
Szkoda, że pan G. nie dał telefonu Lany mnie. Już ja bym umiała korzystać z tego
telefonu lepiej niż ona.
Ale nawet jeśli nauczyciel jest twoim ojczymem, nie może tak po prostu konfiskować
rzeczy innym uczniom i oddawać ich tobie.
Wielka szkoda, bo mnie by się naprawdę przydał telefon komórkowy. Przypomniało
mi się właśnie, że nie zapytałam mamy, czego chciała Grandmére, kiedy dzwoniła wczoraj
wieczorem.
O kurczę. Liczby całkowite. Muszę się skupić.
B = (x: x jest takie, że x > 0)
Definicja: Kiedy liczbę całkowitą podniesie się do kwadratu, nazywa się go
kwadratem idealnym.
Wtorek, 20 stycznia
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa
Straszne nudy – MT
I ty mi to mówisz? Ile razy w czasie naszej uczniowskiej kariery będą nam opowiadać,
że seks bez zabezpieczenia może się skończyć niechcianą ciążą albo AIDS? Czy oni myślą, że
po pierwszych pięciu tysiącach razy nie dotarło? - LM
Najwyraźniej. Hej, widziałaś, jak pan Wheeton otworzył drzwi do pokoju
nauczycielskiego, popatrzył na Mademoiselle Klein, a potem wyszedł? On jest ewidentnie w
niej zakochany.
Wiem, wyraźnie to widać, zawsze przynosi jej kawę z mleczkiem z delikatesów Ho. A
co to oznacza, jeśli nie miłość? Wahim będzie zrozpaczony, jeżeli oni zaczną się umawiać.
Tak, ale dlaczego miałaby woleć pana Wheetona od Wahima? Wahim ma przynajmniej
muskuły. Nie mówiąc już o broni.
Kto zdoła przejrzeć tajemnice ludzkiego serca? Ja nie. O mój Boże, popatrz,
przechodzi do kwestii bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Czy może być coś BARDZIEJ
nudnego? Zróbmy sobie jakąś listę. Ty zaczynasz.
Dobra.
*NOWA UZUPEŁNIONA*
LISTA DZIESĘCIU GORĄCYCH FACETÓW
ZEBRAŁA MIA THERMOPOLIS
Z KOMENTARZAMI LILLY MOSCOVITZ
1. Michael Moscovitz (To zrozumiale, że nie mogę się zgodzić - ze względu na
genetyczny związek z tym indywiduum. Przyznam jedynie, że nie jest obrzydliwie
zdeformowany).
2. Ioan Griffud z serialu Horatio Hornblower (Zgoda. Może mną potrząsać, ile razy
mu przyjdzie ochota).
3. Facet ze Smalhille (Aha - szkoda tylko, że nie pozwolili mu dołączyć do szkolnej
drużyny pływackiej, bo powinien w każdym odcinku częściej zdejmować koszulę).
4. Hayden Christiensen (Znów - aha. To samo odnośnie drużyny pływackiej. Musi się
jakaś znaleźć dla rycerzy Jedi. Nawet takich, którzy przeszli na Ciemną Stronę).
5. Pan Rochester (Postać fikcyjna, ale owszem, zgadzam się, że emanuje pewną
szorstką męskością).
6. Patrick Swayze (Hm, niech będzie, może w Wirującym seksie, ale widziałaś go
ostatnio? Ten facet wygląda starzej niż twój tata!).
7. Kapitan von Trapp z Dźwięków muzyki (Christopher Plummer to był facet
extraordinaire gorący. W każdej chwili postawiłabym na niego przeciwko całej
bandzie nazistów).
8. Justin Baxendale (Zgoda. Słyszałam, że jakaś trzecioklasistka chciała się dla niego
zabić. Bo, na nią popatrzył. Poważnie. Jakby oczami tak hipnotyzował, że dostała
kręćka niczym Sylwia Plath. Teraz chodzi na psychoterapię).
9. Heath Ledger (Ooooch, w filmie o księciu rock and rolla, absolutnie. Ale już nie tak
samo w Four Feathers. W tym drugim filmie jego gra była jakaś taka nieświeża.
Poza tym za rzadko zdejmował koszulę).
10. Bestia z Pięknej i Bestii (Moim zdaniem jeszcze komuś tu przydałaby się terapia).
Wtorek, 20 stycznia
RZ
Mam straszną depresję.
Wiem, że nie powinnam. Przecież wszystko tak mi się świetnie w życiu układa.
Pierwsza Świetna Rzecz; Chłopak, w którym się kocham jak wariatka, praktycznie
przez całe swoje życie, też mnie kocha, a przynajmniej naprawdę lubi, i wybieramy się w
piątek na naszą pierwszą prawdziwą randkę.
Druga Świetna Rzecz: Wiem, że to dopiero pierwszy dzień nowego semestru, ale jak
na razie niczego jeszcze nie zawalam, włącznie z algebrą.
Trzecia Świetna Rzecz: Nie jestem już w Genowii, najnudniejszym miejscu na całej
planecie, może z wyjątkiem algebry i lekcji etykiety u Grandmére.
Czwarta Świetna Rzecz: Kenny już nie jest moim partnerem na zajęciach z biologii.
Moim nowym partnerem jest Shameeka. Co za ulga. Wiem, że to tchórzostwo (żeby czuć
ulgę, nie musząc już siedzieć przy Kennym), ale jestem całkiem pewna, że Kenny uważa
mnie za okropną osobę, która przez wiele miesięcy go zachęcała, a przez cały czas podobał jej
się ktoś inny (chociaż wcale nie ten ktoś, kogo podejrzewał Kenny). W każdym razie fakt, że
nie będę musiała znosić niechętnych spojrzeń Kenny'ego (chociaż on ma już nową
dziewczynę, dziewczynę z naszych zajęć biologii ściśle mówiąc - trzeba przyznać, że nie
tracił czasu), prawdopodobnie wpłynie pozytywnie na moje stopnie z tego przedmiotu. Poza
tym Shameeka jest naprawdę niezła w naukach ścisłych, a to dlatego, że jest zodiakalną Rybą.
Ale tak jak i ja, nie ma ŻADNEGO POJEDYNCZEGO KONKRETNEGO TALENTU, co
czyni ją moją duchową siostrą, jeśli się nad tym zastanowić.
Piąta Świetna Rzecz: Mam naprawdę luzackich przyjaciół, którzy chcą się ze mną
spotykać, i to wcale nie tylko dlatego, że jestem księżniczką.
Ale widzicie, jest jeden problem. Dzieją się w moim życiu te wszystkie świetne rzeczy
i powinnam być totalnie szczęśliwa. Powinnam skakać pod niebo z radości.
I może tylko tak gadam pod wpływem zmęczenia podróżą samolotową - jestem taka
nieprzytomna, że oczy same mi się zamykają - albo zaczyna mi się PMS - bo z pewnością
mój wewnętrzny zegar rozregulował się po tych wszystkich lotach transkontynentalnych - ale
nie mogę się pozbyć uczucia, że jestem...
No, po prostu beznadziejna.
Zaczęłam sobie zdawać z tego sprawę dzisiaj podczas lunchu. Siedziałam tam jak
zwykle z Lilly i Borysem, i Tiną, i Shameeką, i Ling Su, a wtedy podszedł Michael i usiadł z
nami, co oczywiście wywołało sensację w całej stołówce, bo zazwyczaj siada z Klubem
Komputerowym, o czym wie cała szkoła.
A ja byłam totalnie zażenowana, ale oczywiście także dumna i zadowolona, bo
Michael NIGDY nie siadał przy naszym stoliku, kiedy on i ja byliśmy tylko przyjaciółmi,
więc to, że z nami usiadł, MUSI znaczyć, że jest przynajmniej trochę we mnie zakochany, bo
to przecież spore poświęcenie porzucać intelektualne rozważania przy stoliku, przy którym
normalnie siada, na rzecz pogaduszek, które odchodzą przy naszym stole, a które sprowadzają
się na ogół do, na przykład, szczegółowych analiz wczorajszego odcinka Czarodziejek albo
uwag, jak słodki był ten top, który miała na sobie Rosę McGowan, czy innych takich.
Ale Michael totalnie się do tego dostosował, chociaż uważa, że Czarodziejki to
dziecinada. A ja naprawdę starałam się kierować rozmową tak, żeby dotyczyła spraw, którymi
interesują się faceci, na przykład Buffy - postrachu wampirów albo Milli Jovovich.
Tyle że się okazało, że wcale nie musiałam, bo Michael jest jak jedna z tych ciem
żywiących się porostami, o których uczyliśmy się na biologii. No wiecie, tych, co zrobiły się
całe czarne, kiedy podczas rewolucji przemysłowej mech, którym się żywiły, poczerniał od
sadzy. On potrafi przystosować się do każdej sytuacji i czuć się na luzie. To niesamowity
talent, który sama chciałabym posiadać. Może gdybym go miała, nie czułabym się tak
strasznie nie na miejscu podczas spotkań Genowiańskiego Towarzystwa Hodowców Oliwek.
W każdym razie dziś przy stole podczas lunchu ktoś zaczął mówić o klonowaniu i
wszyscy mówili, kogo chcieliby sklonować, gdyby to było możliwe, i każdy mówił, że
Alberta Einsteina, żeby mógł do nas wrócić i wyjaśnić nam sens życia i tak dalej, albo Jonasa
Salka, żeby wynalazł lekarstwo na raka, i Mozarta, żeby dokończył swoje requiem (to,
oczywiście, był pomysł Borysa), albo markizę Pompadour, żeby mogła nam udzielić
wskazówek na temat romansów (Tina), lub Jane Austen, żeby mogła opisać swoim ostrym
piórem bieżący klimat polityczny, a my skorzystalibyśmy z jej sarkastycznego poczucia
humoru (Lilly).
A potem Michael powiedział, że on by sklonował Kurta Cobaina, bo to był geniusz
muzyczny, który umarł zbyt młodo. I wtedy zapytał mnie, kogo JA bym sklonowała, a ja nie
mogłam niczego wymyślić, bo nie ma takiej nieżyjącej osoby, którą chciałabym znów
sprowadzić na świat, może wyjąwszy Grandpere, ale to już by było dziwactwo. A Grandmére
na pewno dostałaby kociej mordy. Więc powiedziałam po prostu, że Grubego Louie, bo
bardzo go kocham i chętnie miałabym przy sobie dwa takie koty.
Tylko że nie zrobiło to wrażenia na nikim poza jednym Michaelem, który powiedział:
- To miłe.
Ale pewnie powiedział tak tylko dlatego, że jest moim chłopakiem.
W każdym razie jakoś to zniosę. Totalnie przywykłam do tego, że jestem jedyną znaną
mi osobą, która potrafi obejrzeć od początku do końca Empire Records za każdym razem,
kiedy puszczają to na TBS, i która uważa, że to jeden z najlepszych filmów wszech czasów -
po Gwiezdnych Wojnach i Wirującym seksie, i Powiedz coś, i Pretty Woman, naturalnie. Och, i
jeszcze Wstrząsach i Twisterze.
Jestem skłonna utrzymywać w sekrecie, że co roku oglądam wybory Miss Ameryki,
chociaż dobrze wiem, że to bardzo degradujące dla kobiet i wcale nie ma nic wspólnego z
fundowaniem komuś stypendiów, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że do konkursu nie
dostaje się żadna dziewczyna, która nosi większy rozmiar niż dziesiątkę.
To znaczy, dobrze znam siebie od tej strony. Po prostu taka już jestem i chociaż
próbowałam się rozwijać, oglądając takie nagradzane filmy jak Przyczajony tygrys, ukryty
smok czy Gladiator, to jakoś mi się nie spodobały. Wszyscy na koniec umierają, a poza tym
nie ma tam wcale tańca ani wybuchów, więc bardzo trudno mi się przy nich nie rozpraszać.
Usiłuję zaakceptować te swoje cechy. Po prostu taka już jestem. Na przykład, jestem
dobra z angielskiego, ale już nie taka dobra z algebry. I wszystko.
Ale dopiero kiedy poszliśmy dzisiaj po lunchu na rozwój zainteresowań i Lilly zaczęła
pracować nad listą ujęć do odcinka swojego programu Lilly mówi prosto z mostu na ten
tydzień, a Borys wyjął skrzypce i zaczął grać jakiś koncert (niestety, już nie w szafie na
materiały biurowe, bo ciągle jeszcze nie wstawili do niej drzwi), a Michael włożył słuchawki
i zaczął pracować nad nową piosenką dla swojego zespołu, wtedy to mnie uderzyło:
Nie ma ani jednej rzeczy, w której byłabym szczególnie dobra. W gruncie rzeczy
gdyby nie to, że jestem księżniczką, byłabym najzwyczajniejszą osobą na świecie. Nawet nie
chodzi o to, że nie potrafię surfować czy pleść bransoletek przyjaźni. Ja NIC nie potrafię.
No bo wszyscy moi przyjaciele mają niesamowite osiągnięcia: Lilly wie wszystko na
każdy temat i nie boi się powiedzieć tego przed kamerą. Michael nie tylko potrafi grać na
gitarze i na chyba jeszcze pięćdziesięciu innych instrumentach, włącznie z pianinem i
perkusją, ale umie też napisać program komputerowy. Borys, odkąd skończył mniej więcej
jedenaście lat, daje koncerty skrzypcowe w Carnegie Hall przy pełnej sali. Tina Hakim Baba
potrafi czytać książki w tempie jednej dziennie, zapamiętuje, co przeczytała, i może to
cytować praktycznie co do słowa, a Ling Su jest niezmiernie uzdolniona plastycznie. Jedyną
osobą przy naszym lunchowym stoliku pozbawioną jakichś szczególnych uzdolnień jest
Shameeka, i ta myśl pocieszyła mnie na jakąś minutę, ale potem przypomniałam sobie, że
Shameeka jest przecież niesamowicie bystra i piękna, zbiera same szóstki, a ludzie pracujący
dla agencji modelek wiecznie ją zaczepiają, na przykład w Bloomingdale's, kiedy robi zakupy
z mamą, i pytają, czy mogliby ją reprezentować (chociaż tata Shameeki twierdzi, że jego
córki nie będą nigdy pracować jako modelki, i w ogóle po jego trupie).
A ja? Nie mam pojęcia, czemu Michael w ogóle mnie lubi, jestem takim beztalenciem
i nudą. To w sumie dobrze, że mój los jako następczyni tronu całego księstwa został już
przypieczętowany, bo gdybym musiała ubiegać się gdziekolwiek o pracę, na pewno bym jej
nie dostała, skoro w niczym nie jestem dobra.
No więc siedzę sobie tutaj, na rozwoju zainteresowań, i nijak nie mogę odwracać się
plecami od tej podstawowej prawdy:
Ja, Mia Thermopolis, nie mam ani zainteresowań, ani talentów.
CO JA TUTAJ ROBIĘ????? TO NIE MOJE MIEJSCE!!! MOJE MIEJSCE JEST NA
WYCHOWANIU TECHNICZNYM!!!! ALBO NA GOSPODARSTWIE DOMOWYM!!!!
POWINNAM ROBIĆ KLATKI DLA PTAKÓW ALBO ZAPIEKANKI!!!!
Właśnie to pisałam, kiedy Lilly nachyliła się do mnie i powiedziała:
- O mój Boże, a tobie CO się znów stało? Wyglądasz, jakbyś przed chwilą zeżarła
skarpetkę.
Właśnie tak mówimy obie do kogoś, kto ma bardzo przygnębioną minę, bo tak zawsze
wygląda Gruby Louie, kiedy przypadkowo zeżre jedną z moich skarpet i musi iść do
weterynarza na chirurgiczne usunięcie tejże.
Na szczęście Michael tego nie słyszał, bo miał na uszach słuchawki. Nigdy nie
zdołałabym się przy nim przyznać do tego, do czego przyznałam się wtedy jego siostrze, to
znaczy że jestem jednym wielkim beztalenciem, bo wtedy zorientowałby się, że w niczym nie
przypominam Kate Bosworth, i by mnie rzucił.
- A na RZ kazali mi chodzić tylko dlatego, że zawalałam algebrę - przypomniałam jej.
Wtedy Lilly powiedziała coś, co mnie strasznie zdziwiło.
- Masz pewien talent.
Popatrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami, chyba pełnymi łez.
- Ach tak? Ciekawe jaki?
Naprawdę się bałam, że się rozpłaczę. To chyba rzeczywiście musi być PMS czy coś,
bo praktycznie byłam gotowa głośno się rozbeczeć.
Ale ku mojemu rozczarowaniu Lilly powiedziała tylko:
- No cóż, jeśli sama tego nie czujesz, ja ci tego nie powiem. - A kiedy zaczęłam
protestować, dodała: - Część podróży ścieżką samorealizacji polega na tym, że sama ją
musisz odnaleźć, bez pomocy czy rad innych ludzi. Inaczej nie będziesz miała poczucia, że
coś osiągnęłaś. A masz to przecież przed samym nosem.
Rozejrzałam się, ale nie mogłam się zorientować, o czym ona mówi. Nie miałam
przed nosem niczego, co bym potrafiła zauważyć. Nikt na mnie nie patrzył. Borys zawzięcie
machał smyczkiem, Michael szybko (i wściekle) uderzał w klawisze keyboardu, ale to by
było wszystko. Cała reszta pochylała się nad swoimi książkami do powtórek albo patrzyła w
okno, albo robiła rzeźby z wosku czy inne takie.
Nadal nie mam pojęcia, o czym Lilly właściwie mówiła. Nie mam żadnego talentu -
poza tym, że umiem odróżnić widelec do ryby od zwykłego obiadowego.
W głowie mi się nie mieści, że uważałam, że w celu osiągnięcia samorealizacji
potrzeba mi tylko wzajemności ze strony mężczyzny, któremu oddałam serce. Teraz, kiedy
wiem, że Michael mnie kocha - a przynajmniej naprawdę lubi - czuję się jeszcze gorzej. Bo
jego niesamowite uzdolnienia sprawiają, że moje beztalencie jeszcze bardziej rzuca się w
oczy.
Szkoda, że nie mogę pójść do gabinetu pielęgniarki i zdrzemnąć się tam. Ale nie
pozwolą mi, chyba że miałabym temperaturę, a ja jestem całkiem pewna, że to tylko
zmęczenie po podróży.
Wiedziałam, że to nie będzie dobry dzień. Gdybym miała na sobie majtki z królową
Amidalą, nigdy bym nie musiała stanąć twarzą w twarz z tą prawdą o sobie.
Wtorek, 20 stycznia
Historia cywilizacji
Wynalazca
Wynalazek
Korzyść społeczna
Koszt społeczny
Samuel EB. Morse
Telegraf
Łatwiejsze
porozumiewanie się
Zakłócona
perspektywa (druty)
Thomas A. Edison
Oświetlenie
elektryczne
Łatwiejsze włączanie
światła, tańsze niż
świece
Nieufność
społeczeństwa (z
początku
niepopularne)
Ben Franklin
Piorunochron
Mniejsze szanse
trafienia pioruna w
dom
Brzydota
Eli Whitney
Maszyna
przędzalnicza
Mniej pracy
Mniejsze zatrudnienie
A. Graham Bell
Telefon
Łatwiejsze
porozumiewanie się
Zakłócona
perspektywa (druty)
Elias Howe
Maszyna do szycia
Mniej pracy
Mniejsze zatrudnienie
Christopher Sholes
Maszyna do pisania
Łatwiejsza praca
Mniejsze zatrudnienie
Henry Ford
Samochód
Szybsze poruszanie
się
Zatrucie środowiska
Ja niczego nigdy nie wynajdę, ani pożytecznego, ani szkodliwego społecznie, bo
jestem wyrzutkiem i beztalenciem. Nawet nie mogłam zmusić kraju, którym pewnego dnia
będę rządzić, do zainstalowania PARKOMETRÓW!!!!!!!!!!!
PRACA DOMOWA
Algebra: pytania na początku rozdziału 11 (nie ma powtórki, bo pan
G. zachorował na anginę - zresztą semestr dopiero się zaczął i nie ma
jeszcze czego powtarzać. Poza tym ja już nie zawalam algebry!!!!!).
Angielski: zaktualizować dziennik (Jak spędziłam ferie zimowe - 500
słów)
Biologia: rozdział 13
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: przeczytać rozdział 1 Ty i twoje
środowisko
RZ: odkryć swój ukryty talent
Francuski: Chapitre Dix
Historia cywilizacji: rozdział 13 Nowy wspaniały świat
Wtorek, 20 stycznia, w limuzynie,
w drodze na lekcję etykiety
u Grandmére
LISTA RZECZY DO ZROBIENIA
1. Znaleźć majtki z królową Amidalą.
2. Przestać obsesyjnie rozmyślać nad tym, czy Michael mnie kocha, czy też tylko lubi.
Pamiętać, że wiele dziewczyn w ogóle nie ma chłopaka. Albo mają naprawdę
paskudnych chłopaków bez przednich zębów, takich jak Maury Povich.
3. Zadzwonić do Tiny i porównać spostrzeżenia na temat działania zasady
nieuganiania się za chłopakami.
4. Odrobić wszystkie lekcje. Nie rób sobie zaległości pierwszego dnia!!!
5. Zapakować prezent dla Michaela.
6. Dowiedzieć się, o czym Grandmére rozmawiała z mamą wczoraj wieczorem. O
Boże, spraw, żeby nie chodziło o coś dziwacznego, na przykład pomysł zabrania
mnie na polowanie na kaczki. Nie chcę strzelać do żadnych kaczek.
7. Przestać obgryzać paznokcie.
8. Kupić żwirek dla kota.
9. Odkryć swój ukryty talent. Jeśli Lilly go zna, musi być dość oczywisty, bo przecież
sama nie odkryła nawet prawdy na temat moich nozdrzy.
10. ODESPAĆ WRESZCIE TROCHĘ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Chłopcom nie podobają się
dziewczyny z wielkimi fioletowymi sińcami pod oczami, zupełnie nie w stylu Kate
Bosworth. Nawet takim idealnym chłopakom jak Michael.
Wtorek, 20 stycznia, nadal w limuzynie,
w drodze na lekcję etykiety
u Grandmére
Brudnopis pracy do dziennika na angielski:
JAK SPĘDZIŁAM FERIEZIMOWE
Ferie zimowe spędziłam w Genowii, która ma pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców.
Genowia to księstwo leżące na Lazurowym Wybrzeżu między Włochami i Francją. Genowia
eksportuje przede wszystkim oliwę. Importuje zasadniczo turystów. Ostatnio jednak Genowia
zaczęła cierpieć z powodu znaczących ubytków infrastruktury wskutek wzmożonego ruchu
pieszych turystów, bo w porcie cumuje bardzo wiele statków wycieczkowych i
-
-
-
-
-
-
-
-
-
Środa, 21 stycznia
Godzina wychowawcza
O mój Boże! Wczoraj musiałam być bardziej zmęczona, niż mi się wydawało.
Zasnęłam w limuzynie w drodze do Grandmére i Lars nie mógł mnie dobudzić na lekcję
etykiety! Mówi, że kiedy próbował, pacnęłam go i nazwałam brzydkim francuskim słowem
(no, to już wina Francois, nie moja).
Tak więc Lars kazał Hansowi zawrócić i odwieźć mnie z powrotem na poddasze, a
potem zaniósł mnie na trzecie piętro do mojego pokoju (niełatwa sprawa, ważę mniej więcej
tyle co pięciu Grubych Louie), a mama położyła mnie do łóżka.
Nie obudziłam się na kolację, ani nic. Spałam aż do siódmej dziś rano! Całe piętnaście
godzin.
Wow. Chyba musiałam być nieco wyczerpana po całym tym ożywieniu powrotem do
domu i spotkaniem z Michaelem.
Albo naprawdę cierpiałam na zmęczenie po długiej podróży samolotem, a to
wczorajsze zamartwianie się brakiem jakiegokolwiek talentu wcale nie brało się z niskiej
samooceny, ale z zachwianej wskutek braku fazy REM podczas snu równowagi chemicznej.
No wiecie, mówi się, że ludzie pozbawieni snu zaczynają po jakimś czasie cierpieć na
halucynacje. Był taki DJ, który nie spał przez jedenaście dni z rzędu, co jest najdłuższym
udokumentowanym okresem bezsenności u człowieka, a potem zaczął puszczać wyłącznie
Phila Collinsa, i wtedy ludzie się domyślili, że trzeba wezwać do niego karetkę.
Tyle że po piętnastu godzinach snu nadal czuję się jak kompletne beztalencie. Ale
dzisiaj przynajmniej nie wydaje mi się, że to taka straszna tragedia. Chyba sen przez
piętnaście godzin pozwolił mi zobaczyć wszystko w odpowiedniej perspektywie. No bo nie
każdy może być takim supergeniuszem jak Lilly albo Michael. Tak jak nie każdy może być
wirtuozem skrzypiec jak Borys. Na pewno jest COŚ, w czym jestem dobra. Muszę tylko
domyślić się, co to jest. Spytałam dzisiaj przy śniadaniu pana G., w czym jego zdaniem
jestem dobra, a on powiedział, że jego zdaniem czasem ciekawie się ubieram.
Ale Lilly nie mogła tego mieć na myśli, bo wtedy, kiedy mówiła o moim tajemniczym
talencie, miałam na sobie szkolny mundurek, który raczej nie pozostawia miejsca na
twórczość własną.
Uwaga pana G. przypomniała mi, że jeszcze nie znalazłam majtek z królową Amidalą.
Ale nie miałam zamiaru wypytywać ojczyma, czy ich nie widział. UGH! Ja usiłuję nawet nie
patrzeć na bieliznę pana Gianiniego» kiedy wraca z pralni równiutko poskładana, i z
wdzięcznością przyznaję, że on mi się odwzajemnia taką samą uprzejmością.
Mamy też zapytać nie mogłam, bo dziś rano znów była martwa dla świata. Ciężarne
kobiety potrzebują chyba tyle samo snu co nastolatki i DJ - e.
Ale naprawdę muszę je znaleźć przed piątkiem, inaczej moja pierwsza randka z
Michaelem okaże się kompletnym niewypałem. Po prostu to wiem. Na przykład, on rozpakuje
swój prezent i powie: „No tak. Ale przecież liczą się intencje...”
Chyba powinnam była pójść za radą pani Hakim Baba i kupić mu sweter.
Ale Michael to nie jest taki typ, który nosi swetry! Zdałam sobie z tego sprawę, kiedy
zatrzymaliśmy się dziś rano przed ich apartamentowcem. Stał tam, taki wysoki i męski, i taki
podobny do Heatha Ledgera... Tyle że włosy ma ciemne, a nie jasne.
I szalik tak jakoś powiewał mu na wietrze, a ja widziałam część jego szyi, no wiecie,
dokładnie między jabłkiem Adama a miejscem, gdzie otwiera się kołnierzyk koszuli. To takie
miejsce, powiedział mi kiedyś Lars, że jeśli się uderzy dość mocno, można kogoś
sparaliżować. Szyja Michaela wyglądała tak ładnie, była taka gładka i zaokrąglona, że
mogłam myśleć wyłącznie o panu Rochesterze, kiedy jechał na swoim koniu Mesrourze i
rozmyślał o swojej wielkiej miłości do Jane...
I wiedziałam, po prostu wiedziałam, że miałam rację, nie kupując Michaelowi swetra.
To znaczy Kate Bosworth nigdy by nie dała swetra swojemu przyjacielowi, rozgrywającemu
drużyny. UGH.
W każdym razie Michael mnie wtedy zobaczył i uśmiechnął się, i już przestał
wyglądać jak pan Rochester, bo pan Rochester nigdy się nie uśmiechał.
Wyglądał po prostu jak Michael. A mnie serce podskoczyło w piersi, jak zawsze kiedy
go widzę.
- Nic ci nie jest? - spytał, gdy tylko wsiadł do limuzyny.
Te jego oczy, takie brązowe, że niemal czarne - zupełnie jak trzęsawiska, które mijał
pan Rochester, jadąc po wrzosowiskach, bo jeśli się wpadnie w takie trzęsawisko, to można w
nim zatonąć z głową i nikt o człowieku więcej nie usłyszy... a to się właśnie zdarza za każdym
razem, kiedy spoglądam w oczy Michaelowi: spadam, spadam i jestem całkiem pewna, że już
nigdy się nie wydostanę, ale nie mam nic przeciwko temu, bo uwielbiam tam być - spojrzały
teraz głęboko w moje oczy. MOJE oczy są zaledwie szare, mają kolor nowojorskich
chodników. Albo parkometrów.
- Dzwoniłem do ciebie wieczorem - powiedział Michael, kiedy siostra zepchnęła go w
kąt limuzyny, bo sama też chciała wsiąść. - Ale twoja mama powiedziała, że po prostu
padłaś...
- Byłam strasznie zmęczona - odparłam, zachwycona faktem, że najwyraźniej martwił
się o mnie. - Spałam piętnaście godzin bez przerwy
- No i dobrze - powiedziała Lilly. Najwyraźniej nie interesowały jej szczegóły moich
cykli snu. - Odezwali się do mnie producenci tego twojego filmu.
- Naprawdę? - zdziwiłam się. - I co napisali?
- Zaprosili mnie na spotkanie przy śniadaniu - powiedziała Lilly takim tonem, jakby
nie chciała się chwalić. Tyle że raczej jej się nie udało. Totalnie słychać było w jej głosie
dumę. - W piątek rano. Więc nie będę potrzebowała limuzyny.
- Wow - byłam pod wrażeniem. - Spotkanie przy śniadaniu? Naprawdę? Podadzą
bajgle?
- Bardzo możliwe - odparła Lilly.
Zaimponowała mi. Mnie jeszcze nigdy nie zaproszono na poranne spotkanie z
producentami filmowymi przy śniadaniu. Tylko na śniadanie z ambasadorem Genowii w
Hiszpanii.
Zapytałam Lilly, czy już zrobiła listę żądań do producentów, a ona odparła, że tak, ale
że mi nie powie, co to za żądania.
Chyba będę musiała obejrzeć ten film i przekonać się, co ją tak rozwścieczyło. Mama
ma go na kasecie. Powiedziała, że to jeden z najśmieszniejszych filmów, jakie widziała w
życiu.
Ale z drugiej strony moja mama zaśmiewa się podczas całego Wirującego seksu,
nawet podczas tych scen, które wcale nie miały być śmieszne, więc nie wiem, czy ona jest tu
właściwym sędzią.
Oho. Jedna z cheerleaderek (niestety, nie Lana) zerwała sobie ścięgno Achillesa,
ćwicząc Pilates podczas przerwy. Więc właśnie ogłosili, że będą organizować konkurs na
zastępczynię, jako że dublerka tej dziewczyny przeniosła się do szkoły dla dziewcząt w
Massachusetts wskutek zorganizowania zbyt szalonej imprezy podczas wyjazdu rodziców na
Martynikę.
Mam nadzieję, że Lilly za bardzo zajęła się protestami wobec filmu opartego na mojej
biografii, żeby teraz protestować jeszcze przeciw wyborom nowej cheerleaderki. W zeszłym
semestrze zmusiła mnie do spacerowania z tym wielkim plakatem z napisem:
CHEERLEADING JEST SEKSISTOWSKI I TO ŻADEN SPORT, a ja nawet nie jestem
pewna, czy faktycznie ma rację, skoro na ESPN odbywają się zawody mistrzowskie
cheerleaderek. Ale to fakt, że dla damskich sportów uprawianych w naszej szkole nie ma
drużyny cheerleaderów. I na przykład, Lana i jej banda nigdy nie pojawiają się na meczach
damskiej drużyny koszykówki, a nie zdarza im się opuścić żadnego meczu męskiej drużyny.
Więc coś się kryje w tym zarzucie o seksizm.
O Boże, jakiś palant właśnie przyniósł mi przepustkę z zajęć. Przepustkę dla mnie!
Wzywają mnie do gabinetu dyrektorki! A przecież nic nie zrobiłam! No cóż, przynajmniej
tym razem.
Środa, 21 stycznia, gabinet dyrektor Gupty
W głowie mi się nie mieści, że to zaledwie drugi dzień nowego semestru, a ja już
siedzę tu, pod gabinetem dyrektorki. Może i nie skończyłam odrabiać pracy domowej, ale
mam przecież usprawiedliwienie napisane przez ojczyma. Przekazałam je do biura
administracji szkolnej, pierwsza rzecz z samego rana. Brzmi tak:
Proszę usprawiedliwić Mii nieodrobienie pracy domowej zadanej we wtorek 20
stycznia. Mia cierpiała na dolegliwości związane z międzykontynentalną podróżą lotniczą i
nie była w stanie wczoraj wieczorem wywiązać się ze swoich obowiązków. Oczywiście
dzisiaj nadrobi zaległości.
Frank Gianini
Trochę to beznadziejne, kiedy ojczym jest jednocześnie twoim nauczycielem.
Ale czemu dyrektor Gupcie coś się nie podoba? To znaczy zdaję sobie sprawę, że jest
dopiero drugi dzień nowego semestru, a ja już mam zaległości. Ale nie AZ TAKIE.
I nie widziałam dzisiaj Lany, więc nie chodzi o to, że mogłam coś zrobić jej albo jej
rzeczom.
O MÓJ BOŻE. A jeśli oni zdali sobie sprawę, że popełnili pomyłkę, znów kierując
mnie na rozwój zainteresowań? No bo przecież ja nie mam zainteresowań. Ani talentów. A
jeśli skierowali mnie na te zajęcia tylko dlatego, że komputer się pomylił, a teraz oni odkryli
pomyłkę i każą mi chodzić na wychowanie techniczne albo na gospodarstwo domowe, gdzie
jest moje miejsce? Będę musiała zrobić stojak na przyprawy!!! Albo, co gorsza, omlet w stylu
zachodniego wybrzeża!!!
I już nigdy nie zobaczę Michaela! No dobra, będę go widywać po drodze do szkoły i
podczas lunchu, i po szkole, i w weekendy, i w czasie wakacji, ale to wszystko. Zabierając
mnie z RZ, pozbawią mnie całych pięciu godzin w towarzystwie Michaela tygodniowo!
Podczas lekcji wcale tak dużo ze sobą nie gadamy, bo Michael jest naprawdę utalentowany, w
przeciwieństwie do mnie, i potrzebuje godziny dziennie, żeby szlifować swój talent, a nie
douczać mnie z algebry, na czym na ogół się kończy wskutek mojego braku zdolności
matematycznych. No ale przynajmniej jesteśmy wtedy RAZEM.
O Boże, to straszne! Jeśli naprawdę mam jakiś talent - w co wątpię - CZEMU Lilly po
prostu mi nie powie, co to jest? Wtedy mogłabym to cisnąć dyrektor Gupcie prosto w twarz,
kiedy będzie mnie usiłowała skierować na wychowanie techniczne.
Zaraz... A czyj to głos? Ten, który dochodzi z gabinetu dyrektorki? Jest dziwnie
znajomy. Brzmi zupełnie jak głos...
Środa, 21 stycznia, limuzyna Grandmére
To już szczyt wszystkiego, co Grandmére wyprawia. No bo co za osoba robi TAKIE
RZECZY? Ot tak zabiera nastolatkę ze szkoły?
Przecież podobno jest dorosła. Powinna dawać mi dobry przykład.
A co robi zamiast tego?
No cóż, najpierw opowiada grubymi nićmi szyte KŁAMSTWA, a potem zabiera mnie
ze szkoły pod fałszywym pretekstem.
Mówię wam, jeśli mama albo tata dowiedzą się o tym, Klaryssa Renaldo może sobie
szykować trumnę.
I nie chodzi o to, że mało nie dostałam przez nią ataku serca. Na szczęście poziom
cholesterolu mam bardzo niski dzięki wegetariańskiej diecie, bo w przeciwnym razie
mogłabym zapaść na poważne niedomagania układu krążenia, tak okropnie się wystraszyłam,
kiedy wyszła z gabinetu dyrektor Gupty, mówiąc:
- Owszem, modlimy się wszyscy o jego szybki powrót do zdrowia, ale wie pani, jak to
bywa w podobnych przypadkach...
Poczułam, że cała krew odpływa mi z twarzy na jej widok. I to nie tylko dlatego, że ze
wszystkich ludzi akurat Grandmére rozmawiała z dyrektor Guptą, ale ze względu na te słowa.
Wstałam prędko, a serce biło mi tak mocno, że myślałam, że. mi wyskoczy z piersi.
- Co się stało? - spytałam spanikowana. - Coś złego z tatą? Znów ma raka? O to
chodzi? Możesz mi powiedzieć, zniosę wszystko.
Byłam pewna, sądząc z tego, co Grandmére mówiła do dyrektor Gupty, że tata ma
remisję raka jądra i że znów będzie musiał odbyć całe leczenie...
- Wyjaśnię ci w samochodzie - odpowiedziała Grandmére sztywno. - Chodź ze mną.
- Nie, proszę - błagałam, idąc za nią. Za mną z kolei dreptał Lars. - Powiedz mi już
teraz. Wszystko zniosę, przysięgam ci, że zniosę. Czy tata dobrze się czuje?
- Nie martw się lekcjami, Mia! - zawołała dyrektor Gupta, kiedy opuszczałyśmy
gabinet. - Masz myśleć tylko o swoim ojcu!
A więc to prawda! Tata BYŁ chory!
- Czy to znów rak? - spytałam Grandmére, kiedy wyszłyśmy ze szkoły i
skierowałyśmy się do jej limuzyny, zaparkowanej dokładnie pod kamiennym lwem, który
strzeże schodów prowadzących do budynku Liceum imienia Alberta Einsteina. - Czy to się da
wyleczyć? Może potrzebuje transplantacji szpiku? Bo wiesz, pewnie mogłabym być dawcą,
sądząc z tego, że odziedziczyłam po nim włosy. A przynajmniej jego włosy musiały wyglądać
tak jak moje, kiedy jeszcze ich trochę miał.
Dopiero gdy znalazłyśmy się w bezpiecznym wnętrzu limuzyny, Grandmére spojrzała
na mnie z wyraźną niechęcią i powiedziała:
- Nic złego nie dzieje się twojemu ojcu. Ale coś jest nie tak z tą twoją szkołą. Wyobraź
sobie, że nie zezwalają na nieobecność ucznia z innego powodu niż choroba. Śmieszne!
Czasami człowiek potrzebuje wolnego dnia. Dzień dla siebie, tak się to chyba określa. No
cóż, Amelio, dzisiaj będziesz miała dzień dla siebie. Siedząc w kącie limuzyny, patrzyłam na
nią i mrugałam oczami. Nie bardzo rozumiałam, o co jej chodzi.
- Czekaj chwilę - powiedziałam. - Mówisz, że... tata nie zachorował?
- Pfuit! - parsknęła Grandmére, unosząc swoje domalowane brwi. - Wydawał się
zdrowy, kiedy rozmawiałam z nim dziś rano.
- No to dlaczego... Dlaczego powiedziałaś dyrektor Gupcie, że...
- Bo inaczej nie zwolniłaby cię z lekcji - odparła Grandmére, spoglądając na złoty
zegarek wysadzany brylantami. - A już i tak jesteśmy spóźnione. Naprawdę nie ma nic
gorszego niż nadgorliwy pedagog. Im się wydaje, że pomagają ludziom, tymczasem w
rzeczywistości jest wiele rodzajów nauki. I nie każda odbywa się w szkolnej klasie.
Wreszcie zaczynałam rozumieć. Grandmére nie wyciągnęła mnie ze szkoły w środku
dnia dlatego, że zachorował ktoś z rodziny. Nie, zabrała mnie ze szkoły w środku dnia, bo
chce mnie czegoś nauczyć.
- Grandmére! - zawołałam, ledwie wierząc w to, co właśnie usłyszałam. - Nie możesz
tak sobie przyjeżdżać i zabierać mnie ze szkoły, ile razy ci się spodoba. I nie wolno ci
opowiadać dyrektor Gupcie, że mój tata jest chory, kiedy nic mu nie jest! Jak w ogóle mogłaś
COŚ TAKIEGO powiedzieć?! Czy nigdy nie słyszałaś o samosprawdzających się
przepowiedniach? No bo jeśli zaczniesz bez przerwy opowiadać takie rzeczy, to one się mogą
naprawdę zdarzyć...
- Nie bądź śmieszna, Amelio - przerwała mi. - Twój ojciec nie będzie musiał wracać
do szpitala tylko dlatego, że powiedziałam jedno niewinne kłamstewko szkolnej dyrektorce.
- Nie wiem, skąd ta pewność - odparłam gniewnie. - I dokąd mnie zabierasz? Przecież
wiesz, że nie mogę sobie pozwolić, by znikać ze szkoły w środku dnia. Nie jestem aż tak
zdolna jak wszystkie inne dzieciaki w mojej klasie i mam mnóstwo do nadrobienia, bo
wczoraj musiałam położyć się wcześniej spać...
- Och, JAKŻE mi przykro - powiedziała Grandmére sarkastycznym tonem. - Wiem,
jak uwielbiasz lekcje algebry. Jestem pewna, że to dla ciebie wielka przykrość, że jedną
dzisiaj opuścisz...
Nie mogłam odmówić jej racji. Przynajmniej częściowej. Bo chociaż wcale mnie nie
zachwycała metoda, jaką to osiągnęła, wcale nie zamierzałam rozpaczać nad tym, że zabrała
mnie z algebry. Liczby całkowite to nie moja specjalność.
- No cóż, gdziekolwiek byśmy jechały - powiedziałam surowo - lepiej wróćmy na
lunch. Inaczej Michael będzie się zastanawiał, gdzie się podziałam...
- Tylko nie znów TEN CHŁOPAK! - mruknęła Grandmére, podnosząc wzrok na sufit
limuzyny.
- Owszem, właśnie TEN CHŁOPAK - rzekłam. - Tak się składa, że kocham tego
chłopaka ciałem i duszą. Gdybyś tylko miała okazję go poznać, tobyś wiedziała, że...
- Jesteśmy na miejscu - powiedziała z pewną ulgą, kiedy kierowca zwolnił. -
Nareszcie. Amelio, wysiadamy.
Wysiadłam z limuzyny, a potem rozejrzałam się wkoło, żeby zobaczyć, dokąd
przywiozła mnie Grandmére. Ale zobaczyłam tylko duży magazyn Chanel na Pięćdziesiątej
Siódmej. Przecież nie mogło chodzić o ten butik. A może?
Kiedy Grandmére udało się rozplatać smycz Rommla, postawić psa na ziemi i ruszyć
zdecydowanym krokiem w stronę wielkich szklanych drzwi, przekonałam się, że faktycznie
przyjechałyśmy do sklepu Chanel.
- Grandmére! - zawołałam, biegnąc za nią. - Chanel? Zabrałaś mnie ze szkoły, żeby
robić ZAKUPY?
- Potrzebujesz sukienki - powiedziała Grandmére i pociągnęła nosem. - Na czarno -
biały bal hrabiny Trevanni na ten piątek. Na wcześniejszy termin nie zdołałam cię umówić.
- Czarno - biały bal? - powtórzyłam, kiedy Lars wprowadzał nas do cichego, jasnego
wnętrza sklepu Chanel, najbardziej ekskluzywnego butiku na świecie. Zanim zostałam
księżniczką, bałabym się nawet nogę postawić w takim sklepie... Chociaż nie mogę tego
samego powiedzieć o swoich przyjaciołach, bo Lilly nakręciła kiedyś cały odcinek swojego
programu telewizyjnego we wnętrzu przymierzalni u Chanel. Zabarykadowała się w środku i
mierzyła ostatnie kreacje od Karla Lagerfelda, dopóki ochrona nie wyłamała drzwi i nie
wyrzuciła jej na ulicę. To był odcinek na temat tego, że projektanci haute couture
dyskryminują ludzi ze względu na rozmiar, bo nie sposób znaleźć skórzanych spodni w
rozmiarze większym niż noszona przez Miss Ameryki dziesiątka. - Jaki znów czarno - biały
bal?
- Matka na pewno ci już mówiła - powiedziała Grandmére, kiedy wysoka rudowłosa
kobieta podeszła do nas z okrzykiem: „Wasza Wysokość! Jak dobrze znów panią widzieć!”
- Matka nie mówiła mi o żadnym balu - odparłam. - Powtórz mi, kiedy to ma być?
- W piątek wieczorem - powtórzyła. A do sprzedawczyni powiedziała: - Tak. Zdaje mi
się, że odłożono u państwa kilka sukienek dla mojej wnuczki. Chodziło mi konkretnie o białe
suknie. - Znów zwróciła się do mnie. - Jesteś za młoda na czerń. I nie chcę słyszeć żadnych
sprzeciwów.
Sprzeciwów co do czego? Jak mogę się sprzeciwiać czemuś, czego nie rozumiem?
- Oczywiście - powiedziała sprzedawczyni z szerokim uśmiechem. - Proszę za mną,
Wasza Wysokość.
- W piątek wieczorem?! - zawołałam, bo przynajmniej to jedno zaczynało do mnie
docierać. - Grandmére, ja w piątek wieczorem nie mogę iść na żaden bal. Już się umówiłam
z...
Ale Grandmére tylko położyła mi dłoń na plecach i pchnęła mnie naprzód.
A ja, potykając się, poszłam za sprzedawczynią, która nawet nie mrugnęła okiem,
jakby księżniczki w glanach wiecznie się potykały, idąc za nią do przymierzalni.
A teraz siedzę w limuzynie Grandmére i wracam do szkoły, i myślę wyłącznie o tym,
że swoją obecną sytuację zawdzięczam kilku osobom. Przede wszystkim mamie, która
zapomniała mi powtórzyć, że już pozwoliła Grandmére zaciągnąć mnie na ten bal; hrabinie
Trevanni, która wymyśliła ten czarno - biały bal; sprzedawcom od Chanel, którzy są
wprawdzie bardzo mili, ale tak naprawdę tylko rozwijają w ludziach złe skłonności, bo
umożliwili Grandmére ubranie mnie w białą, zdobioną dżetami suknię balową i zaciągnięcie
mnie gdzieś, gdzie wcale nie mam ochoty iść; mojemu ojcu, który puszczą moją matkę
samopas na tym beznadziejnym Manhattanie; no i oczywiście samej Grandmére, która
kompletnie rujnuje mi życie.
Bo kiedy jej powiedziałam, podczas gdy ludzie od Chanel wkładali na mnie te metry
materiału, że nie mogę pójść w piątek na czarno - biały bal do hrabiny Trevanni, bo właśnie
na ten wieczór Michael i ja umówiliśmy się na naszą pierwszą randkę, zareagowała długim
wykładem na temat tego, że księżniczka przede wszystkim ma obowiązki względem narodu.
Sprawy jej serca, utrzymuje Grandmére, muszą zawsze znaleźć się na drugim miejscu.
Usiłowałam jej wyjaśnić, że tej randki nie da się odwołać ani przełożyć, bo Gwiezdne
Wojny będą pokazywać w Screening Room tylko w ten wieczór, a potem znów będą
wyświetlali tylko Moulin Rouge, którego nie chcę oglądać, bo słyszałam, że tam ktoś na
końcu umiera.
Ale Grandmére nie chce zrozumieć, że moja randka z Michaelem może być tak samo
ważna, jak czarno - biały bał hrabiny Trevanni. Najwyraźniej hrabina Trevanni jest szalenie
aktywną towarzysko osobą z książęcej rodziny Monako, w dodatku naszą dość odległą
kuzynką (a kto nie jest?). Jeżeli nie pojawię się na czarno - białym balu, zrobię jej afront,
którego książęcy ród Renaldich już nigdy nie mógłby naprawić.
Zaznaczyłam, że niepojawienie się na Gwiezdnych Wojnach z Michaelem stanowiłoby
taki afront, którego mój związek mógłby nie wytrzymać. Ale Grandmére powiedziała tylko,
że jeśli Michael mnie naprawdę kocha, to zrozumie, że musiałam odwołać spotkanie z nim.
- A jeśli nie zrozumie - powiedziała Grandmére, wydychając obłok szarego dymu z
gitane'a, którego trzymała w zębach - to w ogóle nigdy nie będzie się nadawał na księcia
małżonka.
Grandmére łatwo tak mówić. ONA nie była zakochana w Michaelu od pierwszej klasy
podstawówki. ONA nie spędza jednej godziny za drugą, usiłując pisać wiersze miłosne godne
jego osoby. ONA nie ma pojęcia, co to znaczy kochać, bo jedyna osoba, którą Grandmére
kochała w całym swoim życiu, to ona sama.
No cóż, to prawda.
A teraz zatrzymujemy się już pod szkołą. Właśnie zaczyna się przerwa na lunch. Za
minutę będę musiała wejść do środka i wyjaśnić Michaelowi, że nie mogę iść na naszą
pierwszą randkę, bo wywołam międzynarodowy skandal, z którego kraj, którym mam
pewnego dnia rządzić, może się nigdy nie podnieść.
Dlaczego zamiast tego wszystkiego Grandmére nie wysłała mnie po prostu do szkoły
dla dziewcząt w Massachusetts?
Środa, 21 stycznia
RZ
Nie mogłam mu powiedzieć.
No bo niby jak? Zwłaszcza że był dla mnie taki miły podczas lunchu. Już chyba
wszyscy w całej szkole wiedzieli, że Grandmére przyjechała i zabrała mnie z godziny
wychowawczej. W pelerynie z szynszyli, z tymi brwiami i Rommlem u boku, czy mogła
przemknąć się niezauważona? Ona się rzuca w oczy jak Cher.
Wszyscy się bardzo przejęli, no wiecie, rzekomą chorobą mojego ojca. Zwłaszcza
Michael. Zaczął się dopytywać:
- Czy mogę ci w czymś pomóc? Odrobić algebrę czy coś? Wiem, że to niewiele, ale
chociaż tyle mógłbym zrobić...
Jak miałam mu wyjawić prawdę - że mój tata nie jest chory, a babka wyciągnęła mnie
ze szkoły w środku lekcji na ZAKUPY? Żeby mi wybrać sukienkę na bal, na który Michael
nie został zaproszony, a który ma się odbyć dokładnie wtedy, kiedy mieliśmy wybrać się na
kolację i kosmiczną fantasy rozgrywającą się w odległej galaktyce?
Nie mogłam. Nie mogłam mu tego powiedzieć. Nikomu nie mogłam powiedzieć. Po
prostu przesiedziałam cały lunch w milczeniu. Ludzie brali moje milczenie za objaw
wielkiego zmartwienia. W zasadzie BYŁAM bardzo zmartwiona, tylko z innego powodu, niż
sądzili. Przez cały czas, kiedy tam siedziałam, myślałam: NIENAWIDZĘ MOJEJ BABKI,
NIENAWIDZĘ MOJEJ BABKI, NIENAWIDZĘ MOJEJ BABKI, NIENAWIDZĘ MOJEJ
BABKI, NIENAWIDZĘ MOJEJ BABKI.
Ja jej naprawdę strasznie, ale to strasznie nienawidzę.
Kiedy tylko lunch się skończył, wymknęłam się do jednego z automatów
telefonicznych przy drzwiach auli i zadzwoniłam do domu. Wiedziałam, że mama będzie na
poddaszu, a nie w pracowni, bo nadal pracuje nad pokojem dziecinnym. Doszła już do trzeciej
ściany, na której tworzy wysoce realistyczny obraz upadku Sajgonu.
- Och, Mia - westchnęła, kiedy zapytałam ją, czy czasem nie zapomniała mi czegoś
przekazać. - Bardzo cię przepraszam. Twoja babka dzwoniła podczas Anny Nicole. Wiesz, co
się ze mną dzieje, kiedy leci Anna Nicole.
- Mamo... - wycedziłam przez zęby - dlaczego jej powiedziałaś, że ja mogę iść na tę
głupią imprezę? Obiecałaś mi wcześniej, że na ten wieczór mogę się umówić z Michaelem!
- Naprawdę? - Mama strasznie się zdziwiła. Bo i czemu się miała nie zdziwić?
Najwyraźniej nie pamiętała raczej rozmowy na temat mojej randki z Michaelem... Głównie
dlatego, że spała w tym czasie jak kamień. No ale tego nie musiałam jej mówić. Zależało mi
tylko, żeby poczuła się jak najbardziej winna ohydnej zbrodni, jaką popełniła. - Och,
kochanie. Tak bardzo mi przykro. No cóż, będziesz po prostu musiała odwołać spotkanie z
Michaelem. On zrozumie.
- Mamo! - zawołałam. - To miała być nasza pierwsza poważna randka! Musisz coś
zrobić!
- Jestem trochę zdziwiona - powiedziała mama nieco uszczypliwym tonem - że tak się
tym martwisz, kotku. No wiesz, biorąc pod uwagę wszystkie twoje deklaracje o nieganianiu
za Michaelem. Odwołanie pierwszej randki zdecydowanie pasowałoby do tych założeń.
- Bardzo śmieszne, mamo - odparłam. - Ale Jane wcale by nie odwołała randki z
panem Rochesterem. Ona by tylko do niego nie wydzwaniała ani nie pozwoliła mu dotrzeć do
drugiej bazy.
- Aha - odparła.
- Posłuchaj - powiedziałam. - To jest poważna sprawa. Musisz mnie jakoś wykręcić od
tego głupiego balu!
Ale mama stwierdziła tylko, że pogada o tym z tatą. Wiedziałam, co to znaczy. W
żaden sposób nie wymigam się od balu. Tata nigdy w życiu nie przedłożył miłości ponad
obowiązek. Przypomina w tym księżniczkę Małgorzatę.
No więc teraz siedzę tutaj (i usiłuję odrobić algebrę, jak zwykle, bo przecież nie
jestem utalentowana ani nie mam zainteresowań), wiedząc, że w jakimś momencie będę
musiała powiedzieć Michaelowi, że odwołuję naszą randkę. Tylko jak? Jak mam to zrobić? A
co, jeśli on się tak wścieknie, że nigdy więcej się do mnie nie odezwie?
Albo, co gorsza, poprosi jakąś inną dziewczynę, żeby poszła z nim na Gwiezdne
Wojny? Jakąś dziewczynę znającą wszystkie teksty, które trzeba wykrzykiwać, kiedy leci
film? Na przykład wtedy, kiedy Ben Kenobi mówi: „Obi - Wan? Tego imienia dawno nie
słyszałem”, trzeba zawołać: „Jak dawno?”, a wtedy Ben mówi: „Bardzo dawno”.
Są miliony dziewczyn, które to wiedzą. Michael każdą z nich mógłby zaprosić zamiast
mnie i bawić się rewelacyjnie. Beze mnie.
Lilly nie daje mi spokoju i dopytuje się, co jest nie tak. Ciągle podsuwa mi karteczki,
bo pokój nauczycielski jest właśnie odkażany i pani Hill siedzi tu dziś razem z nami, udając,
że sprawdza prace z informatyki czwartej klasy. Ale tak naprawdę wybiera sobie rzeczy, które
chce zamówić z katalogu Gamet Hill. Widziałam, że ma go pod pracami.
Czy twój tata jest bardzo chory?
- napisała Lilly na ostatniej karteczce. -
Będziesz
musiała lecieć z powrotem do Genowi!?
Nie - odpisałam.
Czy to rak?
- chce wiedzieć Lilly. -
Ma nawrót?
Nie - odpisuję.
No to o co chodzi? -
pismo Lilly staje się spiczaste, to pewny znak, że zaczynam jej
działać na nerwy. -
Dlaczego nie chcesz mi nic powiedzieć?
BO - chcę odpisać wielkimi literami - PRAWDA DOPROWADZI DO
TRAGICZNEGO KOŃCA MOJEGO ZWIĄZKU Z TWOIM BRATEM, A JA TEGO BYM
NIE ZNIOSŁA! CZY TY NIE WIDZISZ, ŻE ŻYĆ BEZ NIEGO NIE MOGĘ?
Ale tego nie piszę, bo jeszcze się nie poddałam. Czy nie jestem wszak księżniczką z
panującego rodu Renaldich? Czy księżniczki z panującego rodu Renaldich poddają się, ot tak,
kiedy w grę wchodzi coś tak dla nich ważnego, jak Michael ważny jest dla mnie?
Nie, one tak nie robią. Spójrzcie tylko na moje przodkinie, Agnes i Rosagundę. Agnes
skoczyła z mostu, żeby dostać to, czego chciała (czyli nie zostać zakonnicą). A Rosagunda
udusiła faceta własnymi włosami (żeby nie musieć się z nim przespać). Czyja, Mia
Thermopolis, pozwolę, żeby taki drobiazg jak czarno - biały bal hrabiny Trevanni stanął na
drodze mojej pierwszej randce z mężczyzną, którego kocham?
Nie, nie pozwolę.
Może więc to jest mój talent. Niezłomność odziedziczona po księżniczkach z rodu
Renaldich.
Uderzona tą obserwacją, napisałam kartkę do Lilly:
Czy moim talentem jest to, że podobnie jak moje przodkinie jestem niezłomna?
Czekałam bez tchu na odpowiedź. Chociaż nie wiedziałam jasno, co zrobię, jeśli ona
odpisze, że tak. Bo co to niby za talent niezłomność? Pieniędzy się tym nie zarobi w taki
sposób, jak można spieniężyć talent do gry na skrzypcach, do pisania piosenek czy do
produkowania programów telewizji kablowej.
Ale i tak miło byłoby wiedzieć, że sama odkryłam swój talent. No wiecie, jako część
tej wspinaczki po pniu jungowskiego drzewa samorealizacji.
Odpowiedź Lilly strasznie mnie rozczarowała:
Nie, twoim talentem nie jest niezłomność, kretynko. Boże, czasami bywasz głupsza,
niż ustawa przewiduje. Co złego dzieje się z twoim ojcem?????
Westchnęłam i zdałam sobie sprawę, że nie mam innego wyjścia - muszę jej odpisać.
Nic. Grandmére chciała tylko zabrać mnie do Chanel, więc zmyśliła całą tę chorobę
taty.
Boże
- odpisała Lilly -
nic dziwnego, że znów wyglądasz, jakbyś zeżarła skarpetkę.
Twoja babka to kawał wariatki.
Sama nie mogłabym tego lepiej ująć. Gdyby tylko Lilly wiedziała, jak bardzo ma
rację.
Środa, 21 stycznia, klatka schodowa
Szósta lekcja
Nadzwyczajne posiedzenie klubu dziewczyn radzących sobie z chłopakami metodą
Jane Eyre. Naturalnie w każdej chwili grozi nam wpadka, ponieważ urwałyśmy się z
francuskiego, żeby zebrać się tutaj, na klatce schodowej prowadzącej na strych (drzwi strychu
są oczywiście zamknięte; Lilly mówi, że w filmie nakręconym na podstawie mojej biografii
dzieciaki bez przerwy wychodzą na dach szkoły; kolejny przykład na to, że sztuka naprawdę
nie naśladuje życia) i udzielić duchowego wsparcia jednej z sióstr, która znalazła się w
potrzebie.
No właśnie. Okazuje się, że nie jestem jedyną, dla której ten semestr zaczyna się
pechowo. Nie dość, że Tina skręciła nogę w kostce na stoku w Aspen - w czasie przerwy po
piątej lekcji dostała też na swoją nową komórkę SMS - a od Dave'a Farouqa El - Abara.
Wiadomość brzmiała: NIE RACZYŁAŚ ODDZWO - NIĆ. NA MECZ RANGERSÓW
ZABIERAM JASMINE. ŻYCZĘ POWODZENIA.
W życiu nie widziałam, żeby ktoś napisał coś równie bezdusznego jak ten SMS.
Przysięgam, krew mi się ścięła w żyłach, kiedy to czytałam.
- Seksistowskie bydlę - warknęła Lilly, kiedy to zobaczyła. - Nie bierz sobie tego do
serca, Tino. Znajdziesz lepszego faceta niż ten typek.
- J - ja nie chcę n - nikogo l - lepszego - szlochała Tina. - Ja c - chcę D - Dave'a!
Serce mi się kraje, kiedy patrzę, jak ona cierpi - i to nie tylko emocjonalnie, bo
niełatwo było jej wdrapać się na trzecie piętro o kulach. Jako wierna przyjaciółka obiecałam,
że posiedzę przy niej, kiedy będzie się próbowała uporać ze swoją zgryzotą. Lilly
przeprowadza ją przez pięć faz żalu towarzyszącego zerwaniu (według Elisabeth Ktibler -
Ross): Zaprzeczenie - „Nie chce mi się wierzyć, że on mi zrobił coś takiego”; Gniew -
„Jasmine to pewnie krowa i całuje się po francusku na pierwszej randce”; Targowanie się -
„Może, jeśli mu obiecam, że będę dzwoniła do niego codziennie wieczorem, zechce mnie z
powrotem”; Depresja - „Już nigdy nikogo nie pokocham”; Akceptacja - „No cóż, chyba
jednak BYŁ trochę samolubny”. Oczywiście siedząc tutaj razem z Tiną zamiast na
francuskim, ryzykuję zawieszenie w prawach ucznia, bo taka jest kara za zerwanie się z lekcji
w naszym Liceum imienia Alberta Einsteina.
Ale co jest ważniejsze, mój stopień z zachowania czy przyjaciółka?
Poza tym na dole schodów stoi na czatach Lars. Jeśli nadejdzie pan Kreblutz, główny
woźny, Lars zagwiżdże hymn narodowy Genowii, a my przyciśniemy się do ściany za starymi
materacami z sali gimnastycznej (które, nawiasem mówiąc, mocno śmierdzą i stanowią
zagrożenie przeciwpożarowe).
Bardzo mi smutno ze względu na Tinę, nie mogę jednak zaprzeczyć, że ta historia dała
mi niezłą nauczkę: radzenie sobie z facetami metodą Jane Eyre niekoniecznie stanowi
najlepszy sposób na utrzymanie ich przy sobie.
Choć z drugiej strony, zdaniem Grandmére, która zdołała utrzymać przy sobie męża
przez czterdzieści lat, najszybszą metodą zniechęcenia faceta jest latanie za nim.
No i z pewnością Lilly, która ma za sobą najdłuższy z nas wszystkich stażem związek,
nie lata za Borysem. Jeśli ktoś tutaj lata, to raczej ON. Ale to prawdopodobnie dlatego, że
Lilly jest zbyt zajęta licznymi procesami sądowymi i akcjami społecznymi, żeby zwracać na
niego uwagę częściej niż to konieczne.
Gdzieś między tymi dwoma metodami postępowania - Grandmére i Lilly - musi się
kryć tajemnica tworzenia prawdziwie udanych związków z mężczyznami. Będę musiała ją
odkryć, bo powiem wam jedno: gdybym kiedykolwiek miała dostać od Michaela takiego
SMS - a, jakiego dostała właśnie Tina od Dave'a, rzuciłabym się do wody z Tappan Zee i
bardzo wątpię, czy jakiś seksowny kapitan straży przybrzeżnej przyszedłby mi na ratunek i
mnie wyłowił - a przynajmniej nie w jednym kawałku. Most Tappan Zee jest o wiele wyższy
niż Pont des Vierges.
No i oczywiście wiecie, co to znaczy - ten cały numer z Tiną i Dave'em. To znaczy, że
nie mogę odwołać randki z Michaelem. W żaden sposób i nie ma zmiłuj. Nic mnie nie
obchodzi, czy Monako zacznie wymierzać rakiety Scud w budynek parlamentu Genowii - ja
nie idę na ten czarno - biały bal. Grandmére i hrabina Trevanni będą się musiały uporać z tym
rozczarowaniem.
Bo kiedy chodzi o naszych mężczyzn, my, kobiety z rodu Renaldich, nie ryzykujemy.
Gramy ostrożnie.
PRACA DOMOWA
Algebra: pytania wstępne na pocz. rozdziału 11 PLUS...??? Nie
wiem, dzięki Grandmére
Angielski: uaktualnić dziennik (Jak spędziłam ferie zimowe - 500
słów) PLUS...??? Nie wiem, dzięki Grandmére
Biologia: rozdział 13 PLUS...??? Nie wiem, dzięki Grandmére
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: rozdział 1 Ty i twoje środowisko
PLUS...??? Nie wiem, dzięki Grandmére
RZ: odkryć swój ukryty talent
Francuski: Chapitre Dix PLUS...??? Nie wiem, dzięki Grandmére
Historia cywilizacji: rozdział 13 Nowy wspaniały świat, zebrać
aktualne informacje o tym, jakie koszty społeczne powoduje rozwój
technologii
Środa, 21 stycznia, w limuzynie,
w drodze powrotnej do domu
od Grandmére
Chociaż może nigdy się nie przekonam, co tak naprawdę jest moim ukrytym talentem
- nawet jeśli jakiś posiadam - to talent Grandmére jest aż nadto oczywisty. Klaryssa Renaldo
ma absolutny dar totalnego rujnowania mi życia. Jest dla mnie teraz ewidentne, że właśnie o
to jej chodziło od samego początku. Wszystko zaś sprowadza się po prostu do tego, że
Grandmére nie może ścierpieć Michaela. Oczywiście nie dlatego, żeby kiedykolwiek coś jej
zrobił. Nigdy nie zrobił jej nic złego, poza tym, że uczynił jej wnuczkę najszczęśliwszą osobą
na ziemi. Przecież ona go nawet nigdy nie spotkała.
Nie, Grandmére nie cierpi Michaela, bo Michael nie należy do żadnej królewskiej
rodziny.
Skąd to wiem? No cóż, stało się to dla mnie całkiem jasne, kiedy dzisiaj weszłam do
jej apartamentu na lekcję etykiety i patrzę, a tu kto właśnie wrócił z meczu squasha w
Nowojorskim Klubie Atletycznym i potrząsał swoją rakietą, wyglądając zupełnie jak Andre
Agassi? Och, nikt inny, tylko książę René
.
- Co TY tu robisz? - zapytałam tonem, za który Grandmére później mnie zbeształa
(powiedziała, że moje pytanie było całkiem nie na miejscu, zupełnie jakbym podejrzewała
René
o coś brzydkiego; co, oczywiście, zgadzało się z prawdą; w Genowii musiałam dać mu
w łeb, żeby odzyskać swoje berło).
- Cieszę się urokami waszego pięknego miasta - odparł René.
A potem przeprosił i powiedział, że musi iść pod prysznic, bo, jak to ujął, po meczu
nieco trąci kozłem.
- Doprawdy, Amelio - odezwała się Grandmére z dezaprobatą. - Tak się wita własnego
kuzyna?
- A czemu on nie siedzi w tej swojej szkole? - zapytałam.
- Skoro już musisz wiedzieć - odparła - tak się składa, że ma przerwę w zajęciach.
- W dalszym ciągu? - Wiem, że to zabrzmiało, jakbym była bardzo podejrzliwa. No bo
co to za szkoła biznesu, nawet francuska, w której przerwa gwiazdkowa trwa do lutego?
- W szkołach takich jak szkoła René
- wyjaśniła mi Grandmére - zimowa przerwa jest
tradycyjnie dłuższa niż w amerykańskich, żeby uczniowie mogli w pełni wykorzystać sezon
narciarski.
- Nie widziałam przy nim nart - zauważyłam podstępnie.
- Pfuit! - Grandmére tylko tyle miała mi do powiedzenia na ten temat. - René
dość już
czasu spędził w tym roku na stokach. Poza tym on uwielbia Manhattan.
No cóż, TO bym pewnie mogła zrozumieć. Nowy Jork JEST przecież najpiękniejszym
miastem na ziemi. Nie dalej niż wczoraj pewien robotnik budowlany znalazł na Czterdziestej
Drugiej szczura, który ważył dziesięć kilo! To tylko dwa i pół kilo mniej niż mój kot! W
Paryżu ani w Hongkongu nie uświadczy się dziesięciokilogramowych szczurów, tego jestem
pewna.
Potem zajęłyśmy się lekcją etykiety - to znaczy Grandmére udzielała mi informacji na
temat wszystkich, których spotkam na czarno - białym balu, łącznie z tegorocznym zestawem
debiutantek, córek osób z tak zwanej amerykańskiej szlachty, które w tym roku „wchodzą” do
Towarzystwa przez duże T i będą szukały mężów (chociaż jeśli chcecie znać moje zdanie,
powinny raczej rozejrzeć się za dobrym programem studiów magisterskich i może jeszcze za
pracą na pół etatu, na przykład uczeniem niepiśmiennych ludzi czytania i pisania; ale to tylko
moja opinia), kiedy ni stąd, ni zowąd przyszło mi do głowy rozwiązanie mojego problemu.
Czemu Michael nie miałby pójść ze mną na czarno - biały bal do hrabiny Trevanni
jako osoba towarzysząca?
No dobra, przyznaję, to nie Gwiezdne Wojny. I owszem, musiałby się wbić w smoking
i tak dalej. Ale przynajmniej bylibyśmy razem. I mogłabym mu wręczyć prezent urodzinowy
w otoczeniu, które znajduje się poza wybetonowanym terenem Liceum imienia Alberta
Einsteina. Przynajmniej nie musiałabym zupełnie odwoływać randki. Przynajmniej stan
stosunków dyplomatycznych między Genowią i Monako nie przekroczyłby poziomu
pomarańczowego alertu..
Jak zdołam, zastanawiałam się, namówić na to Grandmére? Przecież ona nic nie
wspomniała, że hrabina pozwoliła mi przyjść z osobą towarzyszącą.
Ale co z tymi wszystkimi debiutantkami? Czy one nie przyprowadzają ze sobą
chłopaków? Czy nie po to istnieje Wojskowa Akademia Westpoint? Zęby debiutantki miały z
kim chodzić na bale? Więc jeśli te dziewczyny mogą przyprowadzać ze sobą chłopaków, a
nawet nie są księżniczkami, to dlaczego ja miałabym nie móc?
Tylko jak miałam namówić Grandmére, żeby mi pozwoliła przyprowadzić Michaela
na czarno - biały bal, po tych naszych długich dyskusjach, w których padały wnioski, że nie
wolno pozwolić, by obiekt twoich uczuć w ogóle się orientował, że go lubisz? Zanosiło się na
sporą przeszkodę do pokonania. Stwierdziłam, że spróbuję posłużyć się wobec Grandmére
dyplomacją i taktem, których uczyła mnie z takim trudem.
- I proszę cię, Amelio, cokolwiek byś robiła - mówiła właśnie Grandmére, rozczesując
szczoteczką rzadkie futerko Rommla, zgodnie z zaleceniami nadwornego weterynarza
Genowii - nie gap się zbyt długo na efekty liftingu u hrabiny. Wiem, że to może okazać się
trudne. Wygląda tak, jakby chirurg strasznie ją naciągnął. Ale Elena dokładnie tak chciała
wyglądać. Najwyraźniej zawsze marzyła o twarzy okonia z rozbieżnym zezem...
- Słuchaj, Grandmére, ja jeszcze w sprawie balu - wtrąciłam subtelnie. - Jak sądzisz,
czy hrabinie zrobiłoby to jakąś różnicę, gdybym z kimś przyszła?
Grandmére spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- O co ci chodzi? - spytała. - Wątpię, żeby twoja matka dobrze się czuła na czarno -
białym balu hrabiny Trevanni. Po pierwsze, nie będzie tam żadnych hipisowskich
radykałów...
- Nie chodzi mi o mamę - przerwałam, zdając sobie sprawę, że byłam chyba ZA
BARDZO subtelna. - Myślałam raczej, no wiesz, o osobie towarzyszącej płci męskiej.
- Ależ ty już masz osobę towarzyszącą - powiedziała Grandmére, nadal, jak
zauważyłam, nie patrząc mi w oczy. - Książę René
był tak uprzejmy i zgodził się towarzyszyć
ci na balu. Na czym to ja skończyłam? Aha, tak. Mówiłam o guście hrabiny w doborze
strojów. Myślę, że do tej pory dość się już nauczyłaś, żeby to wiedzieć. Nie wolno ci
komentować, przynajmniej przy niej, tego, co ma na sobie gospodyni przyjęcia. Ale
powinnam cię chyba uprzedzić, że hrabina ma słabość do strojów, które są dla niej nieco za
młodzieńcze, a ukazują...
- RENÉ
będzie moją osobą towarzyszącą? - Wstałam, omal nie przewracając przy tym
sidecara Grandmére. - René
zabiera mnie na ten bal?
- No cóż, tak - odparła Grandmére z niewinną miną; trochę zanadto niewinną jak na
mój gust. - Jest przecież gościem w tym mieście. W tym kraju, tak na dobrą sprawę.
Spodziewałabym się raczej, Amelio, że wręcz się ucieszysz, mogąc sprawić, że poczuje się
tutaj jak w domu...
Popatrzyłam na nią zwężonymi oczami.
- Co się tutaj dzieje? - spytałam. - Grandmére, czy ty usiłujesz wyswatać mnie z René?
- Ależ skąd - odparła. Wydawała się szczerze zaszokowana taką sugestią. No ale miny
Grandmére już nieraz mnie zmyliły. Zwłaszcza takie, jakie przybiera, kiedy chce, bym
myślała, że jest tylko bezradną staruszką. - Wyobraźnię na pewno odziedziczyłaś po swojej
rodzinie ze strony matki. Twój ojciec nigdy nie bujał w obłokach tak jak ty, za co mogę tylko
dziękować Bogu. Wpędziłby mnie przedwcześnie do grobu, jestem o tym przekonana, gdyby
był choć w połowie tak kapryśny, jak to zdarza się tobie, młoda damo.
- A co niby mam sobie myśleć? - zapytałam. Trochę się zawstydziłam swoim
wybuchem. Mimo wszystko pomysł, że Grandmére chce mnie, zaledwie czternastolatkę,
wyswatać z jakimś księciem i wydać za niego za mąż, BYŁ przecież nieco szalony. Nawet jak
na możliwości Grandmére. - Zmusiłaś nas, żebyśmy ze sobą zatańczyli...
- Do zdjęcia w czasopiśmie. - Grandmére pociągnęła nosem.
- ...no i nie lubisz Michaela...
- Nigdy nie powiedziałam, że go nie lubię. Z tego, co o nim wiem, to na pewno uroczy
chłopiec. Ja tylko chciałabym, Amelio, żebyś realistycznie podeszła do faktu, że nie jesteś
taka sama jak inne dziewczęta. Jesteś księżniczką i musisz myśleć o dobru własnego kraju.
- ...a potem René
pojawia się tu znienacka, a ty mi oświadczasz, że ma ze mną pójść
na czarno - biały bal...
- Czy to źle, że chcę, żeby ten biedny chłopiec zaznał trochę rozrywki podczas pobytu
w tym mieście? Ma za sobą tyle trudnych przeżyć, stracił dom swoich przodków, nie mówiąc
już o własnym królestwie...
- Grandmére - powiedziałam. - René
jeszcze nie było na świecie, kiedy ich rodzinę
wyrzucono z ...
- Tym bardziej - przerwała mi - powinnaś być wrażliwa na jego cierpienia.
Świetnie. No i co mam teraz zrobić? To znaczy, z Michaelem? Nie mogę zabrać i jego,
i księcia René
na bal. I tak już dziwacznie wyglądam, z tymi na wpół odrośniętymi włosami i
moją bezpłciowością (chociaż, sądząc z opisu Grandmére, ta hrabina wygląda jeszcze
dziwaczniej niż ja) bez sprowadzania ze sobą dwóch osób towarzyszących ORAZ
ochroniarza.
Żałuję, że nie jestem księżniczką Leią zamiast sobą, księżniczką Mią. Wolałabym,
żeby nad głową wisiała mi Gwiazda Śmierci niż ten czarno - biały bal.
Środa, 21 stycznia, poddasze
No cóż, rozmowa mojej mamy z moim tatą o balu u hrabiny Trevanni na razie nie
doszła do skutku. Najwyraźniej debata parlamentarna w sprawie parkometrów wymknęła się
spod kontroli. Minister turystyki zorganizował własną obstrukcję parlamentarną, w
odpowiedzi na obstrukcję zorganizowaną przez ministra finansów, i żadne głosowanie nie
może się odbyć, dopóki on nie przestanie gadać i nie usiądzie. Na razie gada od dwunastu
godzin i czterdziestu pięciu minut. Nie wiem, czemu tata po prostu nie każe go aresztować i
wtrącić do lochu.
Naprawdę zaczynam się bać, że nie uda mi się wymigać od tego całego balu.
- Lepiej zawiadom Michaela. - Mama wsunęła głowę do mojego pokoju i cała jest
chętna do pomocy. - Powiedz mu, że nie dasz rady spotkać się z nim w piątek. Amelio, czy ty
znów piszesz ten swój pamiętnik? Nie powinnaś czasem odrabiać teraz lekcji?
Usiłując zmienić temat rozmowy (przecież jak najbardziej odrabiam lekcje, a teraz
tylko zrobiłam sobie małą przerwę), odezwałam się:
- Nic nie powiem Michaelowi, dopóki nie odezwie się tata. Nie ma sensu, żebym
ryzykowała, że Michael ze mną zerwie, skoro tata może w każdej chwili stwierdzić, że wcale
nie muszę iść na ten głupi bal.
- Mia - powiedziała mama - Michael nie zerwie z tobą tylko dlatego, że masz
zobowiązania rodzinne, od których nie możesz się wykręcić.
- Nie byłabym taka pewna - odparłam ponuro. - Dave Farouq El - Abar zerwał dzisiaj
z Tiną, bo nie odpowiedziała na jego telefon.
- To co innego - stwierdziła mama. - Nieodpowiadanie na czyjeś telefony to zwykła
niegrzeczność.
- Ależ mamo - zaprotestowałam. Zaczynałam już czuć się zmęczona tym, że ciągle
muszę coś jej tłumaczyć. Dla mnie to cud boski, że ona w ogóle znalazła jakiegoś faceta, a co
dopiero dwóch, skoro najwyraźniej o sztuce umawiania się na randki nie ma zielonego
pojęcia. - Jeśli jesteś zbyt dostępna, facet może uznać, że polowanie przestało go już
pociągać. Mama spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Nic nie mów. Pozwól mi zgadnąć. Babka ci to powiedziała?
- Hm - odparłam. - Tak.
- No cóż, pozwól zatem, że i ja ci dam radę, jaką kiedyś dostałam od swojej własnej
matki - powiedziała mama.
Zdziwiłam się. Mama na ogół nie dogaduje się za dobrze z własnymi rodzicami, więc
raczej rzadko wspomina któreś z nich jako autora rady wartej przekazania młodszemu
pokoleniu.
- Skoro twoim zdaniem zachodzi możliwość, że będziesz musiała odwołać piątkową
randkę z Michaelem - ciągnęła - to lepiej zacznij mu opowiadać historię o kocie na dachu.
Byłam zrozumiale zaskoczona tym stwierdzeniem.
- O kocie na czym?
- O kocie na dachu - powtórzyła. - Musisz zacząć go powoli przygotowywać na
rozczarowanie. Gdyby coś się stało Grubemu Louie podczas twojego pobytu w Genowii... -
Musiała mi chyba opaść szczęka, bo mama dodała szybko: - Nie martw się, nic mu się nie
stało. Ja tylko mówię, że gdyby coś mu się stało, nie powiedziałabym ci o tym tak po prostu,
przez telefon. Zaczęłabym powoli cię przygotowywać na ewentualną przykrość. Może bym
powiedziała: „Mia, Gruby Louie uciekł przez okno twojego pokoju i siedzi teraz na dachu, i
nie możemy go z niego ściągnąć”.
- Oczywiście, że mogłabyś go ściągnąć - zaprotestowałam. - Mogłabyś wyjść na
schodki przeciwpożarowe i wziąć ze sobą poszewkę na poduszkę, a kiedy byś się do niego
zbliżyła, mogłabyś zarzucić ją na niego i wnieść go z powrotem do domu.
- Tak - przyznała mama - ale wyobraź sobie, że powiedziałabym ci, że właśnie to
spróbuję zrobić. A następnego dnia zadzwoniłabym i powiedziałabym, że to nie zdało
egzaminu. Gruby Louie uciekł na sąsiedni dach i...
- Powiedziałabym, żebyś poszła do sąsiedniego domu, zadzwoniła i poprosiła, żeby
ktoś cię wpuścił na klatkę, a potem weszłabyś na sąsiedni dach. - Naprawdę nie wiedziałam,
do czego mama zmierza. - Jak w ogóle mogłabyś być tak nierozsądna, żeby pozwolić
Grubemu Louie wyjść na zewnątrz? Tyle razy ci mówiłam, że musisz trzymać w mojej
sypialni zamknięte okno. Przecież wiesz, jak on lubi patrzeć stamtąd na gołębie. Louie nie ma
żadnych umiejętności, które by mu pozwoliły przetrwać na wolności...
- Więc nie spodziewałabyś się, że uda mu się przeżyć dwie noce poza domem -
powiedziała mama.
- Nie. - Prawie zapłakałam. - Nie spodziewałabym się.
- Właśnie. Więc byłabyś mentalnie przygotowana, gdybym zadzwoniła do ciebie
trzeciego dnia i powiedziała, że mimo wszystkich naszych wysiłków Gruby Louie nie żyje.
- O MÓJ BOŻE! - Złapałam Grubego Louie, który leżał na łóżku obok mnie. -
Uważasz, że powinnam zrobić coś takiego biednemu Michaelowi? Przecież on ma psa, nie
kota! Pawłów nigdy w życiu nie wdrapie się na dach!
- Nie o to mi chodzi - powiedziała mama. Miała znużoną minę. I cóż w tym
dziwnego? Jej soki życiowe powoli spija nienasycony płód, który się w niej rozwija. - Mówię,
że powinnaś przygotować Michaela na rozczarowanie, jakim dla niego będzie odwołanie
przez ciebie piątkowej randki, jeśli faktycznie będziesz ją musiała odwołać. Zadzwoń do
niego i powiedz mu, że być może z jakiegoś powodu nie będziesz mogła pójść. To wszystko.
Opowiedz mu o kocie na dachu.
Puściłam Grubego Louie. Nie dlatego, że wreszcie zrozumiałam, o czym mówi mama,
ale dlatego, że usiłował mnie ugryźć, żebym przestała go trzymać w kurczowym uścisku.
- Och - westchnęłam. - Myślisz, że jeśli to zrobię, jeśli zacznę go powoli
przygotowywać na to, że nie dam rady spotkać się z nim w piątek, to on mnie nie rzuci, kiedy
mu w końcu powiem, że nie mogę iść?
- Mia - odparła mama - żaden chłopak nie rzuci cię dlatego, że odwołałaś jedną
randkę. A jeśli to zrobi, to w ogóle nie był wart twojego zainteresowania. Tak jak Dave Tiny,
odważę się dodać. Najprawdopodobniej dla niej to tylko lepiej. A teraz bierz się do lekcji.
Ale kto mógłby oczekiwać, że zabiorę się do lekcji po otrzymaniu takiej informacji?
Zamiast tego weszłam na sieć. Miałam zamiar wysłać wiadomość do Michaela na
ICQ, ale przekonałam się, że Tina już zdążyła wysłać wiadomość do mnie.
IluvRomance:
Cześć, Mia. Co porabiasz?
W tym brzmiał taki smutek! Nawet kolor liter zmieniła na niebieski!
GrLouie:
Odrabiam biologię. A co u Ciebie?
IluvRomance:
Chyba nieźle. Tylko tęsknię za nim tak
strasznie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Szkoda, że kiedykolwiek usłyszałam
o tej głupiej Jane Eyre.
Pamiętając, co powiedziała moja mama, odpisałam:
GrLouie:
Tina, jeśli Dave chciał zerwać z Tobą tylko dlatego, że
nie odpowiadałaś na jego telefony, to nie jest Ciebie wart.
Znajdziesz sobie nowego chłopaka, takiego, który Cię doceni.
IluvRomance:
Naprawdę tak myślisz?
GrLouie:
Absolutnie.
IluvRomance:
Ale gdzie jaw LI - AE znajdę chłopaka, który mnie
doceni? Wszyscy chłopcy, którzy chodzą do naszej szkoły, są
beznadziejni. Oczywiście poza MM.
GrLouie:
Nie martw się, znajdziemy Ci kogoś. Muszę teraz szybko
skontaktować się z tatą...
Nie chciałam jej mówić, że tak naprawdę muszę napisać do Michaela. Nie chciałam
popisywać się przed nią tym, że ja mam chłopaka, a ona nie. Poza tym miałam nadzieję, że
ona nie pamięta, że w Genowii, gdzie mieszka tata, jest teraz czwarta rano. Ani że pod
względem udogodnień technologicznych Palais de Genovia nie nadąża tak bardzo za
współczesnością.
GrLouie:
No to narka.
IluvRomance:
Ok., pa. Jeśli potem będziesz miała ochotę pogadać,
to ja tu cały czas siedzę. Nie mam nic innego do roboty.
Biedna, słodka Tina! Jest tak wyraźnie pogrążona w rozpaczy. Naprawdę, kiedy
pomyśleć nad tym dłużej, dobrze, że się pozbyła tego Dave'a. Jeśli tak bardzo chciał zostawić
ją dla tej całej Jasmine, mógł zrobić to delikatniej, najpierw trochę jej opowiadając o kocie na
dachu. Gdyby był choć trochę dżentelmenem, toby tak zrobił. Ale teraz widać jak na dłoni, że
Dave dżentelmenem nie jest.
Cieszę się, że mój chłopak jest inny. A przynajmniej mam nadzieję, że jest inny. Nie,
chwila - oczywiście, że jest inny. Jest przecież MICHAELEM.
GrLouie:
Cześć!
LinuxRulz:
Hej, mała! Gdzie się podziewałaś?
GrLouie:
Lekcja etykiety.
LinuxRulz:
To Ty jeszcze nie wiesz wszystkiego, co tylko się da
na temat bycia księżniczką?
GrLouie:
Najwyraźniej nie. Grandmére zajęła się dopracowaniem
szczegółów. Przy okazji, czy jest w ten piątek jakiś późniejszy
seans Gwiezdnych Wojen niż siódma?
LinuxRulz:
Tak, jest seans o jedenastej . A co?
GrLouie:
Och, nic.
LinuxRulz:
NO CO?
Ale widzicie, tutaj nadeszła ta część zadania, której nie mogłam wykonać. Może przez
te wielkie litery albo może dlatego, że jeszcze na świeżo miałam w głowie rozmowę z Tiną. Z
niczym nieporównywalny smutek jej niebieskich liter był dla mnie po prostu nie do
zniesienia. Wiem, że powinnam była zwyczajnie się ujawnić i powiedzieć mu wszystko o
balu, tu i teraz, ale po prostu nie mogłam się na to zdobyć. Mogłam myśleć tylko o tym, jak
niesamowicie zdolny i utalentowany jest Michael, a jakim żałosnym beztalenciem jestem ja
sama, i jak łatwo byłoby mu znaleźć kogoś, kto byłby bardziej godzien jego uwagi.
Więc zamiast tego napisałam:
GrLouie:
Zastanawiałam się nad nazwami dla twojego zespołu.
LinuxRulz:
Ale co to ma wspólnego z tym, czy jest jakiś
późniejszy seans Gwiezdnych Wojen w piątek wieczorem?
GrLouie:
No cóż, chyba nic. Ale co powiesz na MICHAEL AND THE
WOOKIES?
LinuxRulz:
Myślę, że znów bawiłaś się kulką kocimiętki Grubego
Louie.
GrLouie:
Ha, ha. No to co powiesz na THE EWOKS?
LinuxRulz:
THE EWOKS? Dokąd zabrała Cię twoja Grandmére, kiedy
wyciągnęła Cię z godziny wychowawczej? Na terapię elektrowstrząsami?
GrLouie:
Ja tylko staram się pomóc.
LinuxRulz:
Wiem, przepraszam. Tylko że naprawdę nie wydaje mi
się, żeby chłopaki chcieli być porównywani do małych tłustych
futrzaków z planety Endor. Wiem, że gra z nami Borys, ale i on przy
Ewokach chyba by się zdenerwował. Mam nadzieję.
GrLouie:
BORYS PELKOWSKI GRA W TWOIM ZESPOLE????
LinuxRulz:
Taa. A co?
GrLouie:
Nic.
Mogę powiedzieć tylko jedno - gdybym zakładała zespół, nie wzięłabym do niego
Borysa Pelkowskiego. To znaczy wiem, że on jest utalentowanym muzykiem i tak dalej, ale
przede wszystkim jest człowiekiem, który oddycha przez usta. Myślę, że to wspaniale, że
jemu i Lilly układa się tak świetnie, i czasami potrafię nawet nieźle się z nim dogadać i miło
spędzić czas w jego towarzystwie. Ale nie pozwoliłabym mu wejść do swojego zespołu.
Chyba że przestałby wsadzać sweter w spodnie.
LinuxRulz:
Borys nie jest taki beznadziejny, kiedy się go lepiej
pozna.
GrLouie:
Wiem. Tylko on się nie wydaje takim typem, który się
nadaje do jakiegoś zespołu. Cały ten Bartok.
LinuxRulz:
On gra całkiem znośny bluegrass, wiesz? Nie żebyśmy w
naszym zespole zamierzali 1 grać bluegrass...
To była nieco pocieszająca wiadomość.
LinuxRulz:
A więc? Twoja babka wypuści Cię na czas?
Nie miałam zielonego pojęcia, o czym on mówił.
GrLouie:
Co???
LinuxRulz:
W piątek. Masz lekcję etykiety, prawda? To dlatego
pytałaś, czy będzie jakiś późniejszy seans filmu, prawda? Martwisz
się, że babka nie wypuści Cię na czas?
No i tu skrewiłam. Widzicie, sam podsunął mi najlepszą wymówkę - wystarczyło
powiedzieć: „Tak” i byłaby szansa, że on by wtedy powiedział: „Okay, no to umówmy się na
inny termin”.
ALE CO, JEŚLI NIE PRZYSŁUGUJE MI ŻADEN INNY TERMIN????
Co, jeśli Michael, tak jak Dave, po prostu wypnie się na mnie i znajdzie sobie jakąś
inną dziewczynę do chodzenia do kina????
No więc zamiast tego napisałam:
GrLouie:
Nie, wszystko będzie okay. Myślę, że uda mi się wyjść na
czas.
DLACZEGO JESTEM TAKA GŁUPIA???? CZEMU TO NAPISAŁAM???? Przecież
nie zdołam wyrwać się wcześnie, bo będę na tym głupim czarno - białym balu DO PÓŹNEJ
NOCY!!!!!
Przysięgam, jestem taką idiotką, że w ogóle nie zasługuję na chłopaka.
Czwartek, 22 stycznia
Godzina wychowawcza
Dziś rano przy śniadaniu pan G. zapytał:
- Czy ktoś widział moje brązowe sztruksy?
A moja mama, która nastawiła budzik, żeby wstać wcześnie i w miarę możliwości
złapać mojego ojca w przerwie posiedzenia parlamentu (zero szans), odparła:
- Nie, ale może ktoś widział moją koszulkę z napisem „Uwolnić Winonę Ryder”?
Wtedy powiedziałam:
- No cóż, ja nadal nie znalazłam swoich majtek z królową Amidalą.
I w tej chwili wszyscy zorientowaliśmy się, że ktoś nam ukradł pranie.
To jedyne wyjaśnienie tej całej sytuacji. No bo oddajemy pranie do pralni na
Thompson Street, a oni piorą nasze rzeczy i odnoszą je poskładane. A że nie mamy
odźwiernego, torby po prostu stoją w holu, aż ktoś się zlituje i zatarga je trzy piętra w górę na
poddasze.
Tyle że najwyraźniej nikt nie wie, gdzie podziała się torba, którą oddaliśmy do pralni
na dzień przed moim wyjazdem do Genowii! Chyba jako jedyny członek tej rodziny
przejmuję się takimi drobiazgami jak pranie - najwyraźniej dlatego, że jestem osobą
pozbawioną talentu i nie potrafię myśleć o rzeczach poważniejszych niż czysta bielizna.
A to może oznaczać tylko jedno: któryś z tych dziwacznych reporterów (oni regularnie
przetrząsają nasze torby ze śmieciami, co okropne denerwuje pana Molinę, naszego dozorcę)
dorwał się do naszego prania i lada moment możemy oczekiwać przełomowych wieści na
pierwszej stronie „The Post”: WYPADŁO Z TORBY: CO NOSI KSIĘŻNICZKA MIA I CO
TO ZDANIEM NASZYCH EKSPERTÓW OZNACZA.
A WTEDY CAŁY ŚWIAT SIĘ DOWIE, ŻE NOSZĘ MAJTKI Z KRÓLOWĄ
AMIDALĄ!
A przecież wcale nie rozpowiadam wkoło, że mam bieliznę z Gwiezdnych Wojen ani w
ogóle, że mam jakieś majtki, które przynoszą mi szczęście. Właściwe powinnam była zabrać
te majtki z królową Amidalą do Genowii, żeby przyniosły mi szczęście podczas wygłaszania
gwiazdkowego orędzia do narodu. Gdybym tak postąpiła, może nie wplątałabym się w tę
parkometrową aferę.
Ale nieważne. Tak się zajęłam Michaelem, że na śmierć zapomniałam.
No i teraz wygląda na to, że ktoś znalazł moje szczęśliwe majtki i zanim się
obejrzycie, będzie je można kupić w eBuy! Poważnie! Kto mi wmówi, że moje majtki nie
sprzedawałyby się jak gorące bułeczki? Zwłaszcza że to majtki z królową Amidalą.
Po prostu przepadłam.
Mama już zadzwoniła na Szósty Komisariat i zgłosiła kradzież, ale ci faceci są zbyt
zajęci tropieniem prawdziwych przestępców, żeby zacząć poszukiwać złodzieja toreb z
praniem. Praktycznie wyśmiali mamę przez telefon.
Jej ani panu G. nic złego się nie dzieje, zgubili tylko zwyczajne ciuchy. Tylko mnie
zginęła bielizna. Co gorsza - bielizna, która przynosi mi szczęście. Rozumiem, że mężczyźni i
kobiety, którzy w tym mieście walczą ze zbrodnią, mają na głowie ważniejsze sprawy niż
szukanie moich majtek.
Ale biorąc pod uwagę wszystko, co się ostatnio dzieje, potrzebuję każdego łutu
szczęścia, jaki mogę sobie zapewnić.
Czwartek, 22 stycznia
Algebra
DO ZAŁATWIENIA
1. Poprosić ambasadora Genowii przy ONZ, żeby zadzwonił do CIA. Sprawdzić, czy
mogą oddelegować paru agentów do odszukania mojej bielizny (jeśli wpadnie w
nieodpowiednie ręce, może się to skończyć międzynarodową aferą).
2. Kupić jedzenie dla kota!!!!!
3. Sprawdzić, czy mama bierze odpowiednią dawkę kwasu foliowego.
4. Powiedzieć Michaelowi, że nie uda mi się pójść na naszą pierwszą randkę.
5. Przygotować się na to, że mnie rzuci.
Definicja: Pierwiastek kwadratowy z idealnego kwadratu jest jedną z dwóch
identycznych liczb.
Definicja: Dodatni pierwiastek kwadratowy nazywa się podstawowym
pierwiastkiem kwadratowym. Liczby ujemne nie mają pierwiastków.
Czwartek, 22 stycznia
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa
Widziałaś to? Spotykają się w Cosi na lunch!
Tak. On ją bardzo kocha.
To takie urocze, kiedy nauczyciele się zakochują.
Denerwujesz się jutrzejszym spotkaniem przy śniadaniu?
Wcale. To ONI powinni się denerwować.
Idziesz tam zupełnie sama? Mama i tata z tobą nie idą, prawda?
Och, błagam. Sama umiem sobie dać radę z bandą producentów filmowych, wielkie
mi co. Jak oni mogą tak rok po roku pchać nam w gardła podobnie infantylną papkę? Im się
zdaje, że do nas jeszcze nie dotarła informacja o tym, że tytoń zabija? Hej, zrobiłaś wczoraj
lekcje, czy przez cały wieczór siedziałaś z moim bratem na ICQ?
I jedno, i drugie.
Jesteście tacy rozkoszni, że aż mi się rzygać chce. Prawie tak rozkoszni jak pan
Wheeton i Mademoisełle Klein.
Zamknij się.
Boże, umrę z nudów. Chcesz zrobić jeszcze jedną listę?
Dobra, ty zaczynasz.
PRZEWODNIK LILLY MOSCOVITZ:
CO WARTO OBEJRZEĆ W TV.
A CO MOŻNA SOBIE DAROWAĆ
(z komentarzami Mi Thermopolis)
Siódme niebo
Lilly: Kompleksowe spojrzenie na walkę, jaką toczy pewna rodzina, usiłując
przestrzegać chrześcijańskich wartości we wciąż zmieniającym się współczesnym
społeczeństwie. Nawet niezła gra aktorska i od czasu do czasu wzruszające sceny. Ten serial
ma tendencje moralizatorskie, ale z zadziwiającym realizmem przedstawia problemy, przed
jakimi stają współczesne rodziny, i tylko czasami zalatuje czułostkowością.
Mia: Chociaż tata jest pastorem, a każdy przed końcem odcinka musi się czegoś
nauczyć, jest to całkiem niezły serial. Mocny punkt: kiedy gościnnie występowali w nim
bracia Olsen. Słaby punkt: kiedy serialowy kostiumolog kazał wyprostować włosy
najmłodszej dziewczynki.
Idol
Lilly: Żałosna próba grania na najniższych instynktach. W tym programie młode
talenty poddaje się upokarzającemu publicznemu „przesłuchaniu”, a potem robi się zbliżenia,
kiedy przegrani płaczą, a wygrani się puszą.
Mia: Biorą grupę atrakcyjnych osób, które potrafią śpiewać i tańczyć, i każą im wziąć
udział w castingu. Można wygrać miejsce w grupie rockowej i czasem ktoś je zdobywa, a
czasem nikt, a ci, którzy wygrywają, natychmiast robią się sławni i mogą się wtedy
popisywać, na ogół przez cały czas nosząc ciekawe i zazwyczaj ukazujące pępek ciuchy. Jak
można mówić, że to zły program?
Sabrina - nastoletnia czarownica
Lilly: Chociaż to serial oparty na komiksie, jest zdumiewająco udany i czasem nawet
zabawny. Niestety, prawdziwych praktyk Wicca w nim nie pokazują. Serial mógłby zyskać,
gdyby przeprowadzono najpierw pewne studia w zakresie starej jak świat religii, która przez
całe wieki dawała moc milionom ludzi, głównie kobiet. Bardzo podejrzany jest gadający kot:
do tej pory nie czytałam jeszcze o żadnych poważnych badaniach, które podtrzymywałyby
możliwość istnienia transfiguracji.
Mia: Totalnie świetny, kiedy mowa o czasach szkoły średniej, czyli o czasach
Harveya. Znika Harvey = znika dobry serial.
Słoneczny patrol
Lilly: Infantylna bzdura.
Mia: Najwspanialszy serial wszech czasów. Wszyscy są w nim przystojni, można
nadążyć za treścią każdego odcinka, nawet jeśli się jednocześnie wysyła wiadomości na ICQ,
i jest mnóstwo zdjęć plaż, które są takie piękne, kiedy na Manhattanie zapadają właśnie
ciemne, przygnębiające lutowe wieczory. Najlepszy odcinek: kiedy Pamelę Anderson porwał
półczłowiek, półpotwór, który po operacji plastycznej został profesorem na UCLA. Najgorszy
odcinek: za każdym razem, kiedy Mitch adoptuje syna.
Powerpuff girls
Lilly: Najlepszy serial telewizyjny.
Mia: Patrz wyżej. Nic dodać, nic ująć.
Roswell
Lilly: Obecnie, niestety, już wycofany z dalszej produkcji, serial ten prezentował
intrygujące spojrzenie na możliwość mieszkania wśród nas przybyszów z innych planet. Fakt,
że mogą być nastolatkami, i to w dodatku niezwykle atrakcyjnymi fizycznie, nieco naciąga
prawdopodobieństwo serialowych sytuacji.
Mia: Seksowni faceci o sile pozaziemskich istot. Czego więcej można by pragnąć?
Mocny punkt: Max, za każdym razem, kiedy się z kimś ściskał. Słaby punkt: kiedy pojawiła
się ta paskudna Tess. No i to, że już nie robią nowych odcinków.
Buffy - postrach wampirów
Lilly: Feministyczna siła w całym rozkwicie, a przy tym znakomita rozrywka.
Bohaterka to szczupła, twarda, sprawna maszyna do mordowania wampirów, która nie mniej
martwi się o swoją nieśmiertelną duszę, co o nieskazitelną fryzurę. Niezły wzór do
naśladowania dla młodych kobiet - nie, dla ludzi każdej płci i w każdym wieku, bo wszyscy
mogą wzbogacić się duchowo, oglądając ten serial. Cała telewizja powinna mieć ten poziom.
To, że do tej pory serial był ignorowany przez ludzi przyznających nagrodę Emmy, zakrawa
na śmieszność.
Mia: Gdyby tylko Buffy mogła znaleźć sobie chłopaka, który nie musi pić czerwonych
krwinek, żeby przeżyć. Mocny punkt: za każdym razem, kiedy się całują. Słaby punkt: brak.
Kochane kłopoty
Lilly: Przemyślany portret samotnej matki, która usiłuje wychować nastoletnią córkę,
na tle małego miasteczka z północno - wschodniego wybrzeża.
Mia: Wielu, wielu, wielu, wielu, wielu, wielu bardzo fajnych chłopaków. Plus fajnie
jest widzieć samotne matki, które, sypiając z nauczycielem ich córek, dostają brawa, a nie
pouczenia od Organizacji Obrońców Moralności Publicznej.
Czarodziejki
Lilly: Chociaż ten film faktycznie przedstawia pewne typowe praktyki Wicca,
zaklęcia, które zwykle rzucają w nim dziewczyny, są kompletnie nierealistyczne. Na
przykład, nie da się podróżować w czasie czy między różnymi wymiarami, nie tworząc
szczelin w kontinuum czasoprzestrzeni. Gdyby te dziewczyny naprawdę miały się przenieść
do siedemnastowiecznej purytańskiej Ameryki, zjawiłyby się tam z przełykami wywróconymi
na lewą stronę, a nie w porządnie zesznurowanych gorsetach, bo nikt nie może przeżyć
podróży przez dziurę w czasie i zachować całkowitej integralności. To proste prawo fizyki.
Albert Einstein przewraca się w grobie.
Mia: Wow, czarownice w seksownych sukienkach. Jak Sabrina, a nawet lepiej, bo
chłopcy są przystojniejsi, a czasami znajdują się w niebezpieczeństwie i dziewczyny muszą
ich ratować.
Czwartek, 22 stycznia
RZ
Tina jest strasznie wściekła na Charlotte Bronte. Mówi, że Jane Eyre zrujnowała jej
życie.
Oświadczyła to przy lunchu. Przed samym nosem Michaela, który nie powinien się
dowiedzieć o radzeniu sobie z facetami metodą Jane Eyre, no ale nieważne. Przyznał, że
nigdy nie przeczytał tej książki, więc myślę, że można bezpiecznie uznać, że nie miał pojęcia,
o czym mówiła Tina.
Ale to i tak smutne. Tina mówi, że przestaje czytać romanse. Rzuca je, bo
doprowadziły do rozpadu jej związku z Dave'em!
Bardzo nas zmartwiła ta wiadomość. Tina UWIELBIA romanse. Czyta mniej więcej
jeden dziennie.
Ale teraz mówi, że gdyby nie powieści o miłości, to ona, a nie Jasmine szykowałaby
się na mecz Rangersów z Dave'em Faroukiem El - Abarem w najbliższą sobotę.
A moja uwaga, że przecież ona i tak nie lubi hokeja, wcale nie pomogła.
Obie z Lilly zdałyśmy sobie sprawę, że to jest punkt zwrotny w nastoletnim rozwoju
Tiny. Należało zwrócić jej uwagę na fakt, że to Dave, a nie Jane Eyre, położył kreskę na ich
związku... Oraz na to, że kiedy spojrzeć na sprawę obiektywnie, ona na tym tylko zyska. To
śmieszne, żeby Tina miała obwiniać romanse o swoje uczuciowe kłopoty.
Tak więc Lilly i ja natychmiast spisałyśmy następującą listę, z nadzieją że Tina
dostrzeże swój błąd w myśleniu:
LSTA ROMANTYCZNYCH BOHATERÓW
I CENNYCH LEKCJI, JAKICH NAM UDZIELAJĄ
ZEBRANA PRZEZ MIĘ I LILLY
1. Jane Eyre z Dziwnych losów Jane Eyre:
Trwaj przy swoich przekonaniach, a wszystko się ułoży.
2. Lorna Doone z Lorny Doone:
Prawdopodobnie tak naprawdę jesteś księżniczką i dziedziczką wielkiej fortuny,
tylko nikt ci jeszcze o tym nie powiedział (patrz przykład Mii Thermopolis).
3. Elizabeth Bennet z Dumy i uprzedzenia: Chłopcy lubią wygadane dziewczyny.
4. Scarlett O'Hara z Przeminęło z wiatrem: To samo,
5. Lady Marion z Robin Hooda:
Umiejętność strzelania z łuku bardzo się w życiu przydaje.
6. Jo March z Małych kobietek:
Zawsze zachowuj kopię swoich manuskryptów, na wypadek gdyby mściwa młodsza
siostra miała spalić ci ostatnią wersję.
7. Ania Shirley z Ani z Zielonego Wzgórza:
Tylko jedno słowo: Clairol.
8. Marguerite St. Just ze Scarlet Pimpernel:
Sprawdź, czy twój narzeczony nie ma obrączki, zanim za niego wyjdziesz.
9. Catherine z Wichrowych wzgórz:
Nie wyobrażaj sobie za wiele na swój temat, inaczej skończysz po śmierci, wędrując
po wrzosowiskach w samotnej rozpaczy.
10. Tessa z Tessy d'Urberville:
To samo.
Tina po przeczytaniu naszej listy przyznała ze łzami w oczach, że miałyśmy rację,
literackie bohaterki romansów naprawdę są jej przyjaciółkami i nigdy nie potrafiłaby z całą
świadomością się ich wyrzec. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą (to znaczy poza Michaelem i
Borysem - oni zajęli się grą na Game - Boyu Michaela), kiedy Shameeka złożyła nagle
oświadczenie, które nas zaskoczyło jeszcze bardziej niż słowa Tiny:
- Będę startowała w konkursie na nową cheerleaderkę.
Zatkało nas. Nie dlatego, że z Shameeki byłaby zła cheerleaderka - jest najbardziej z
nas wygimnastykowana, a poza tym najatrakcyjniejsza i wie niemal tyle samo co Tina o
modzie i makijażu.
Ale chodziło o to, co najprościej ujęła w słowa Lilly:
- Dlaczego chcesz zrobić COŚ TAKIEGO?
- Dlatego - wyjaśniła Shameeka - że jestem zmęczona pozwalaniem na to, żeby Lana i
jej przyjaciółki mną pomiatały. Jestem tak samo dobra jak każda z nich. Dlaczego nie
miałabym spróbować dostać się do drużyny, nawet jeśli nie obracam się w ich kółku? Mam
taką samą szansę trafienia do drużyny cheerleaderek jak każdy.
Lilly odparła:
- To, co mówisz, jest niezaprzeczalną prawdą, ja jednak muszę cię ostrzec, Shameeko.
Jeśli staniesz do konkursu na cheerleaderkę, może się zdarzyć, że dostaniesz się do drużyny.
Czy jesteś gotowa narażać się na takie upokarzające doświadczenie, jakim staje się
cheerleading, kiedy dopingujesz Josha Richtera, który gania za piłką?
- Cheerleading przez wiele lat cierpiał, nosząc stygmat głębokiego seksizmu -
powiedziała Shameeka. - Ale moim zdaniem środowisko cheerleaderskie wielkimi krokami
zbliża się do przeobrażenia w szybko rozwijającą się dziedzinę sportu atrakcyjnego tak samo
dla mężczyzn, jak i dla kobiet. To dobry sposób na utrzymanie formy fizycznej i aktywności
ruchowej, a poza tym łączy dwie sprawy, które są dla mnie bardzo ważne: muzykę i
gimnastykę. I będzie znakomicie wyglądać na moim podaniu o przyjęcie na wyższą uczelnię.
To oraz fakt, że George W. Bush sam był cheerleaderem. A zresztą nie wolno mi będzie
chodzić na żadne imprezy po meczach.
W tę część nie wątpiłam. Pan Taylor, tata Shameeki, jest okropnie surowy.
Ale jeśli chodzi o całą resztę, nie byłam już taka pewna. Poza tym jej przemowa
brzmiała tak, jakby ją sobie wcześniej przećwiczyła, no i mówiła nieco obronnym tonem.
- Czy to znaczy, że jeśli dostaniesz się do drużyny - zapytałam - przestaniesz jeść z
nami lunch i będziesz siadała tam?
Wskazałam długi stół po przeciwnej stronie stołówki, gdzie siedziała Lana i Josh, i
cała banda ich niezwykle dobrze ostrzyżonych, pełnych entuzjazmu dla szkolnego życia
popleczników. Myśl, że stracimy Shameekę, która zawsze była taka elegancka, a przy tym
rozsądna, na rzecz Ciemnej Strony, sprawiła mi prawdziwą przykrość.
- Oczywiście, że nie - odparła Shameeka z oburzeniem. - Jeśli dostanę się do drużyny
cheerleaderek Liceum imienia Alberta Einsteina, nie zmieni to mojej przyjaźni z wami
wszystkimi ani na jotę. Nadal będę kamerzystką przy twoim programie - tu skinęła głową w
stronę Lilly - i twoją partnerką na biologii - to do mnie - i twoją konsultantką w dziedzinie
szminek - do Tiny - i twoją modelką do portretów - do Ling Su. - Może tylko nieco mniej
czasu będziemy spędzać razem, jeśli przyjmą mnie do drużyny.
Siedzieliśmy tam wszyscy i zastanawialiśmy się nad wielką zmianą, która może nas
spotkać. Gdyby Shameeka dostała się do drużyny, toby, oczywiście, było świetną zemstą za
wszystkie inteligentne dziewczyny całego świata. Ale przy Okazji pozbawiłoby nas też
towarzystwa Shameeki, która musiałaby cały swój wolny czas poświęcać na ćwiczenie
szpagatów i łapanie autobusu do Westchester na wyjazdowe mecze podczas Rye Country Day.
I chodziło w tym jeszcze o coś więcej. Gdyby Shameeka dostała się do drużyny, toby
znaczyło, że jest w czymś dobra - NAPRAWDĘ, NAPRAWDĘ dobra w czymś, nie tylko
troszkę dobra we wszystkim, co już i tak o niej wiemy. Gdyby miało się okazać, że Shameeka
jest NAPRAWDĘ, NAPRAWDĘ w czymś dobra, to ja byłabym JEDYNĄ osobą przy naszym
lunchowym stoliku, która nie ma żadnego zauważalnego talentu.
I przysięgam, że nie tylko z tego jednego powodu miałam rozpaczliwą nadzieję, że
Shameece nie uda się dostać do drużyny. To znaczy naprawdę chciałam, żeby jej się
powiodło, jeśli tego właśnie pragnęła.
Tylko że... Tylko że ja NAPRAWDĘ nie chcę być jedyną osobą pozbawioną jakiegoś
talentu!!! NAPRAWDĘ, NAPRAWDĘ tego nie chcę!!!!!!!
Ciszę przy stole dałoby się kropić nożem... No cóż, poza tym głośnym bing - bing -
bing elektronicznej gry Michaela. Chłopcy, nawet tacy idealni jak Michael, są najwyraźniej
odporni na takie rzeczy jak ogólny nastrój.
Ale ja wam mówię: nastrój tego semestru jak do tej pory jest dość słaby. W gruncie
rzeczy, jeśli się nie polepszy w najbliższym czasie, będę musiała spisać na straty cały semestr
jako nieudany.
Nadal nie mam pojęcia, co jest moim ukrytym talentem. Jedno, czego jestem całkiem
pewna, to że NIE JEST to psychologia. Wyperswadowanie Tinie rzucenia tych jej książek
było ciężką pracą! I nie udało nam się przekonać Shameeki, że nie powinna zostawać
cheerleaderką. Chyba zaczynam rozumieć, dlaczego może jej na tym zależeć - to znaczy, w
tym może być JAKAŚ frajda.
Chociaż to, że ktokolwiek chciałby z własnej woli spędzać tyle czasu z Laną
Weinberger, już przekracza moje zrozumienie.
Czwartek, 22 stycznia
Francuski
Mademoiselle Klein NIE JEST uszczęśliwiona, że wczoraj Tina i ja urwałyśmy się z
lekcji.
Powiedziałam jej, że nie urwałyśmy się, tylko wystąpiła konieczność interwencji
medycznej, która wiązała się z wyjściem do delikatesów Ho po tampaksy, ale nie jestem
pewna, czy Mademoiselle Klein nam uwierzyła. Można by pomyśleć, że będzie odczuwała
pewien rodzaj kobiecej solidarności z całym tym surfowaniem na szkarłatnej fali, lecz
widocznie nie odczuwa. Ale przynajmniej nic nam nie wpisała. Puściła nas z ostrzeżeniem i
wyznaczyła nam do napisania esej na pięćset słów (oczywiście po francusku) na temat linii
Maginota.
Ale ja wcale nie o tym chcę pisać. Chcę napisać o czymś innym:
MÓJ TATA RZĄDZI!!!!!
I to nie tylko jakimś krajem. Totalnie wyplątał mnie z tej całej afery z czarno - białym
balem!!!
Oto co się stało - przynajmniej według pana G., który złapał mnie przed chwilą na
korytarzu i zdał mi relację: obstrukcja parlamentarna w sprawie parkometrów została
wreszcie przerwana (po trzydziestu sześciu godzinach) i mojej mamie wreszcie udało się
dodzwonić do taty (ci, którzy byli za zainstalowaniem parkometrów, wygrali. To zwycięstwo
środowiska naturalnego, jak i moje własne. Ale i tak nie zostałam jeszcze pomszczona za
tortury, jakie zniosłam w rękach Grandmére po moim orędziu gwiazdkowym do obywateli
Genowii, bo przecież prawdziwym zwycięzcą w tej całej batalii jest jednak infrastruktura
księstwa).
W każdym razie mój tata otwarcie powiedział, że nie muszę iść na bal do hrabiny. Nie
tylko to, ale także, że nigdy w życiu nie słyszał czegoś równie głupiego, i że jedyna różnica
zdań między rodziną książęcą z Monako a naszą to ta, którą stwarza Grandmére.
Najwyraźniej ona i hrabina rywalizują ze sobą od czasów szkoły średniej i Grandmére chciała
się tylko popisać wnuczką, o której piszą książki i kręcą filmy. Ewidentnie jedyna wnuczka
hrabiny też będzie na balu, ale o niej nigdy nie nakręcono żadnego filmu i w gruncie rzeczy
jest jakąś nieudacznicą, która wyleciała z ekskluzywnego internatu dla dziewcząt w
Szwajcarii, bo nie umiała nauczyć się porządnie jeździć na nartach, czy coś takiego.
A więc jestem wolna! Mogę spędzić jutrzejszy wieczór z moim ukochanym! Zupełnie
niepotrzebnie opowiadałam Michaelowi jakieś historie o kocie na dachu! Wszystko będzie
dobrze, tyle tylko, że nadal nie mam swojej szczęśliwej bielizny. Czuję w kościach, że to mi
może przynieść pecha.
Jestem taka szczęśliwa, że znów mam ochotę napisać jakiś wiersz. Jednak spróbuję
ukryć to przed Tiną, bo wydaje mi się, że to nie na miejscu popisywać się własną radością,
kiedy ktoś inny czuje się tak strasznie przygnębiony (Tina dowiedziała się, kto to jest
Jasmine. To dziewczyna, która chodzi z Dave'em do Trinity. Jej ojciec też jest szejkiem
naftowym. Jasmine ma aparat ortodontyczny w kolorze akwamaryny i używa nicka
Iluvjustin2345).
PRACA DOMOWA
Algebra: pytania na końcu rozdziału 11
Angielski: opisać w dzienniku swoje uczucia związane z lekturą
wiersza Johna Donne'a Przynęta
Biologia: nie wiem. Shameeka odrobi ją za mnie
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: rozdział 3 Ty i zagrożenia
środowiskowe
RZ: odkryć swój ukryty talent
Francuski: Chapitre Onze, écrivez une narratif, 300
Historia cywilizacji: w 500 słowach opisz powstanie
amerykańskiego konfliktu
WIERSZ DLA MICHAELA
Och, Michael,
Niedługo zaparkujemy
Przed Grand Moff Tarkin,
Ciesząc się wegetariańskim moo shu
Przy śmiesznych piskach R2D2
I może nawet trzymając ręce
Złączone, patrząc na piaski Tatooine,
Wiedząc, że nasza miłość na razie
Więcej ma Mocy niż Gwiazda Śmierci.
I chociaż nasza planeta może
W powietrze wylecieć,
A każde żywe stworzenie zginąć,
My jak Leia i Han, w gwiazdach na niebie.
Bo naszej miłości nigdy nie zniszczą.
Niczym Sokół Milenium w hiperprzestrzeni,
Nasza miłość będzie trwać na wieki.
Czwartek, 22 stycznia, w limuzynie,
w drodze powrotnej do domu od Grandmére
Tylko osoba dużego formatu jest w stanie się przyznać, że popełniła błąd - to
Grandmére mnie tego nauczyła.
A jeśli to prawda, jestem nawet osobą większego formatu, niżby na to wskazywało
moje metr siedemdziesiąt pięć wzrostu. Bo myliłam się. Myliłam się co do Grandmére. Przez
cały ten czas, kiedy wydawało mi się, że jest nieludzka i może nawet została zesłana tu z
macierzystego statku istot pozaziemskich, żeby przyjrzeć się życiu na naszej planecie, a
potem zdać relację swoim przełożonym. Otóż okazuje się, że Grandmére jest człowiekiem,
zupełnie jak ja.
Skąd o tym wiem? Jak odkryłam, że księżna wdowa z Genowii mimo wszystko nie
zaprzedała swojej duszy Księciu Ciemności, jak to często zakładałam?
Dowiedziałam się tego dzisiaj, kiedy weszłam do apartamentu Grandmére w hotelu
Plaża, w pełni gotowa, żeby odbyć z nią batalię w sprawie tej całej imprezy u hrabiny
Trevanni. Miałam zamiar powiedzieć twardo: „Grandmére, tata mówi, że nie muszę tam iść, i
wiesz co? Ja nie zamierzam się tam wybrać”.
Dokładnie to zamierzałam jej powiedzieć.
Tyle że kiedy weszłam do środka i ją zobaczyłam, słowa praktycznie uwięzły mi w
gardle! Bo Grandmére wyglądała tak, jakby ktoś przejechał się po niej walcem drogowym!
Poważnie. Siedziała tam po ciemku - zarzuciła takie purpurowe szale na abażury lamp, bo, jak
powiedziała, światło raziło ją w oczy - i nawet nie była porządnie ubrana. Miała na sobie
purpurowy aksamitny szlafrok i jakieś kapcie, i przykryła sobie kolana kaszmirowym pledem,
a włosy miała nakręcone na lokówki, i gdyby jej eyeliner nie był wytatuowany, przysięgam,
że byłby rozmazany. Nawet nie popijała sidecara, swojego ulubionego drinka, ani nic.
Siedziała tam bez ruchu, a na jej kolanach trząsł się Rommel. Jak śmierć na chorągwi. To
znaczy Grandmére tak wyglądała, nie pies.
- Grandmére! - Nie zdołałam powstrzymać okrzyku, kiedy ją zobaczyłam. - Czy ty się
dobrze czujesz? Jesteś chora czy co?
Ale Grandmére powiedziała tylko, głosem zupełnie niepodobnym do jej normalnego
głosu, więc prawie nie mogłam uwierzyć, że należy do tej samej osoby:
- Nie, nic mi nie jest. Przynajmniej nic mi nie będzie. Kiedy już uporam się z tym
upokorzeniem.
- Upokorzeniem? Jakim upokorzeniem? - Podeszłam i uklękłam obok jej fotela. -
Grandmére, czy ty na pewno nie jesteś chora? Nawet nie palisz!
- Nic mi nie będzie - powiedziała słabym głosem. - Za parę tygodni zdołam jakoś
pokazać swoją twarz publicznie. W końcu jestem Renaldo. Jestem silna, jakoś dam sobie
radę.
Właściwie to Grandmére jest Renaldo tylko przez małżeństwo, ale w tej chwili nie
zamierzałam się z nią o to spierać, bo widziałam, że coś jest poważnie nie w porządku - na
przykład macica jej wypadła pod prysznicem albo coś takiego (to się kiedyś zdarzyło jednej
pani na osiedlu emeryckim w Boca, gdzie mieszkają dziadkowie Lilly i Michaela; no i często
przytrafia się to krowom we Wszystkich stworzeniach dużych i małych).
- Grandmére - powiedziałam, rozglądając się ukradkiem, czy jej macica nie leży
gdzieś na podłodze. - Chcesz, żebym wezwała lekarza?
- Żaden lekarz nie uleczy mnie z tego, co mi dolega - zapewniła mnie Grandmére. -
Cierpię wyłącznie dlatego, że wstydzę się, bo mnie własna wnuczka nie kocha.
Nie miałam pojęcia, o czym ona mówi. No pewnie, że czasami nie znoszę Grandmére.
Czasami nawet myślę, że jej nienawidzę. Ale to nie znaczy, że jej nie kocham. Chyba.
Przynajmniej nigdy jej tego nie powiedziałam otwarcie.
- Grandmére, ale o czym ty mówisz? Oczywiście, że cię kocham...
- To dlaczego nie chcesz pójść ze mną na czarno - biały bal do hrabiny Trevanni? -
chlipnęła Grandmére.
Mrugając ze zdumienia, wykrztusiłam tylko:
- C - co?
- Twój ojciec powiedział, że nie chcesz iść na bal - rzuciła Grandmére. - Mówi, że
sobie tego nie życzysz!
- Grandmére - powiedziałam. - Wiesz przecież od dawna, że ja tam nie chcę pójść.
Wiesz, że Michael i ja...
- TEN CHŁOPAK! - krzyknęła Grandmére. - ZNÓW ten chłopak!
- Grandmére, przestań o nim tak mówić - poprosiłam. - Doskonale wiesz, jak ma na
imię.
- I pewnie ten Michael - pociągnęła nosem Grandmére - jest dla ciebie ważniejszy niż
JA. Pewnie uważasz, że w tej sprawie JEGO uczucia są ważniejsze niż MOJE.
Odpowiedzią na to pytanie mogło być tylko jednoznaczne: TAK. Ale nie chciałam być
niegrzeczna. Powiedziałam:
- Grandmére, jutro wieczorem mamy naszą pierwszą randkę. To znaczy ja i Michael.
To dla mnie naprawdę ważne.
- I jak przypuszczam to, że DLA MNIE ważna była twoja obecność na tym balu, nie
ma żadnego znaczenia? - Kiedy Grandmére tak siedziała i patrzyła na mnie zrozpaczonym
wzrokiem, przez moment wydawało mi się nawet, że ma łzy w oczach. Ale to pewnie tylko
złudzenie wywołane przyćmionym światłem. - To, że Elena Trevanni, odkąd byłam małą
dziewczynką, zawsze się wywyższała, bo pochodziła ze starszej i lepszej rodziny niż ja? Że
dopóki nie wyszłam za twojego dziadka, zawsze miała ładniejsze sukienki, buty i torebki niż
te, na które stać było moich rodziców? Że nadal uważa się za osobę lepszą ode mnie, bo
wyszła za HRABIEGO, który nie miał żadnych obowiązków ani ziem, tylko nieskończone
bogactwo, podczas gdy ja musiałam sobie ręce urobić po łokcie, żeby Genowia stała się
kwitnącym rajem turystycznym, którym jest dzisiaj? I że miałam nadzieję, że ten jeden raz,
pokazując jej, jaką mam uroczą i dobrze ułożoną wnuczkę, zdołam się jej odwdzięczyć?
Zatkało mnie. Nie miałam pojęcia, dlaczego ten głupi bał jest dla niej taki ważny.
Myślałam, że to dlatego, że ona chce doprowadzić mnie i Michaela do zerwania albo zmusić
mnie, żebym polubiła księcia René
zamiast niego, żebyśmy mogli któregoś dnia połączyć
nasze rodziny świętym węzłem małżeńskim i stworzyć rasę superkrólewską. Nigdy nie
przyszło mi do głowy, że mogą tu zachodzić jakieś inne, ukryte okoliczności łagodzące...
Takie jak to, że hrabina Trevanni jest, mówiąc ściśle, Laną Weinberger mojej
Grandmére.
Bo na to mi wyglądało. Zupełnie jakby ta Elena Trevanni znęcała się nad Grandmére i
dokuczała jej tak bezlitośnie, jak mnie zamęczała i torturowała Lana od wielu lat.
Zastanawiałam się, czy Elena, jak Lana, kiedykolwiek zasugerowała Grandmére, żeby
sobie przylepiła plastry z opatrunkiem na biuście zamiast stanika. Jeśli powiedziała coś
takiego do Klaryssy Renaldo, to jest o wiele odważniejszą osobą niż ja.
- A teraz - dodała Grandmére bardzo smutnym głosem - muszę jej powiedzieć, że moja
wnuczka nie kocha mnie na tyle, żeby na jeden wieczór rozstać się ze swoim chłopakiem.
Z bólem serca zdałam sobie sprawę, co trzeba zrobić. To znaczy, wiedziałam, co czuje
Grandmére. Gdyby istniał jakiś sposób - jakikolwiek sposób - żebym mogła odpłacić Lanie -
no wiecie, poza umówieniem się z jej chłopakiem, co już i tak zrobiłam, tylko że to w efekcie
upokorzyło MNIE znacznie bardziej niż Lane - to ja bym to zrobiła natychmiast. Wszystko
jedno co by to było.
Bo kiedy ktoś jest tak wredny i okrutny, i po prostu do głębi paskudny jak Lana - i to
nie tylko wobec mnie, ale wszystkich dziewczyn z Liceum imienia Alberta Einsteina, które
nie zostały obdarzone taką urodą i szkolnym wzięciem jak ona - w pełni zasługuje na to, żeby
utrzeć mu nosa.
Tylko tak dziwnie było pomyśleć, że ktoś taki jak Grandmére, na pozór niesamowicie
pewny siebie, może mieć w swoim życiu własną Lane Weinberger. To znaczy ja sobie zawsze
wyobrażałam, że gdyby Lana Weinberger zamiotła długimi blond włosami stolik Grandmére,
babka z miejsca zamieniłaby się w Przyczajonego Tygrysa i walnęłaby ją w twarz butem od
Ferragamo.
Ale może istniał ktoś, kogo nawet Grandmére nieco się obawiała. I może tą osobą była
właśnie hrabina Trevanni.
I chociaż to nieprawda, że kocham Grandmére bardziej niż Michaela - ja nikogo nie
kocham bardziej niż Michaela poza, oczywiście, Grubym Louie - to bardziej żal mi było w
tamtej chwili Grandmére niż samej siebie. No wiecie, jeśli skończy się na tym, że Michael ze
mną zerwie, bo odwołałam naszą randkę. To brzmi niewiarygodnie, ale mówię prawdę.
No więc powiedziałam, chociaż sama nie wierzyłam do końca, że te słowa wychodzą
z moich ust:
- Dobrze, Grandmére. Pojawię się na tym twoim balu.
Grandmére uległa cudownemu przeobrażeniu. W jednej chwili się rozchmurzyła.
- Naprawdę, Amelio? - powiedziała, chwytając mnie za ręce. - Naprawdę zrobisz to
dla mnie?
Wiedziałam, że stracę Michaela na zawsze. Ale jak kiedyś powiedziała moja mama,
jeśli on tego nie zrozumie, to pewnie w ogóle nie jest mnie wart.
Jestem popychadłem. Ale ona miała taką szczęśliwą minę. Zrzuciła kaszmirowy pled -
i Rommla - i zadzwoniła na pokojówkę, zażądała sidecara i papierosów, a potem przeszłyśmy
do naszej dzisiejszej lekcji - to znaczy, jak zapytać o numer telefonu do najbliższej korporacji
taksówkowej w pięciu różnych językach.
A ja tylko chcę wiedzieć: CO.
To znaczy nie pytam o to, czemu miałabym kiedykolwiek zamawiać taksówkę w
hindi.
Chodzi mi o to, co - CO???? - powiem Michaelowi? No bo poważnie, jeśli on mnie
teraz nie rzuci, to coś z nim jest nie w porządku. A skoro wiem, że z nim wszystko jest w
porządku, to wiem również, że zostanę porzucona.
I mogę na to wszystko powiedzie tylko jedno: NIE MA SPRAWIEDLIWOŚCI NA
TYM ŚWIECIE.
Ponieważ jurto rano Lilly ma swoje spotkanie przy śniadaniu z producentami
telewizyjnego filmu opartego na mojej biografii, przekaże mu tę nowinę właśnie wtedy. W ten
sposób Michael zdąży mnie rzucić przed godziną wychowawczą. Może uda mi się potem
przestać płakać, zanim Lana zobaczy mnie na algebrze na drugiej lekcji. Nie sądzę, żebym
mogła znieść jej kpiny po tym, jak już serce zostanie wyrwane mi z piersi i ?? - śnię te na
posadzkę holu. Nienawidzę samej siebie.
Czwartek, 22 stycznia, poddasze
Widziałam ten film o moim życiu. Mama nagrała go dla mnie, kiedy byłam w Genowi
i. Myślała, że potem pan G. nagrał na nim mecz Jetsów, ale okazało się, że nie.
Facet, który grał Michaela, był po prostu rewelacyjny. W filmie on i ja schodzimy się
na koniec.
Szkoda, że w prawdziwym życiu on mnie jutro rzuci... Chociaż Tina tak nie uważa.
To bardzo ładnie z jej strony i tak dalej, ale fakt pozostaje faktem, on to na pewno
zrobi. No bo to naprawdę kwestia dumy. Jeśli dziewczyna, z którą chodzisz przez pełne
trzydzieści cztery dni, odwołuje waszą pierwszą randkę, to naprawdę nie masz wyboru, tylko
musisz z nią zerwać. To znaczy, ja totalnie rozumiem. SAMA bym ze sobą zerwała. Przecież
teraz to takie ewidentne, że nastolatki z królewskich rodzin nie są normalnymi nastolatkami.
To znaczy, dla ludzi takich jak ja czy książę William obowiązek będzie zawsze stał na
pierwszym miejscu. Kto zdoła to zrozumieć, a co dopiero dostosować się do tego?
Tina mówi, że Michael zdoła i że się dostosuje. Tina mówi, że Michael nie zerwie ze
mną dlatego, że on mnie kocha. Ja mówię, że owszem, zerwie, bo kocha mnie wyłącznie jak
przyjaciela.
- Michael wyraźnie kocha cię bardziej niż jak przyjaciela - powtarza mi Tina bez
przerwy przez telefon. - To znaczy, przecież wyście się całowali!
- Tak - mówię. - Ale z Kennym też się całowaliśmy, a wcale nie lubiłam go bardziej
niż jak przyjaciela.
- To zupełnie inna sprawa - mówi Tina.
- Jak to?
- Bo ty i Michael jesteście sobie przeznaczeni! - Tina ma już w głosie desperację. -
Wasze horoskopy to mówią! Ty i Kenny nigdy nie byliście dla siebie stworzeni, bo on jest
Rakiem.
Pomijając astrologiczne przepowiednie Tiny, nie ma żadnego dowodu na to, że
Michael interesuje się mną bardziej niż taką Judith Gershner. To prawda, napisał dla mnie
wiersz, w którym pojawiło się słowo na K. Ale to było cały miesiąc temu. A ja cały ten ostatni
okres spędziłam poza granicami kraju. Od czasu mojego powrotu nie powtarzał podobnych
wyznań. Myślę, że to wielce prawdopodobne, że jutrzejszy dzień przyniesie ze sobą tę
słomkę, która przeważy ciężar dźwigany na plecach przez tego seksownego chłopaka. No bo
dlaczego Michael miałby tracić czas na dziewczynę taką jak ja, która nawet nie umie się
postawić własnej babce? Jestem pewna, że gdyby babka Michaela powiedziała do niego:
„Michael, musisz iść ze mną w piątek do salonu bingo, bo Olga Krakowski, moja rywalka z
dzieciństwa, będzie tam i ja się chcę tobą przed nią popisać”, to on by po prostu odparł:
„Wybacz, babciu, ale to się nijak nie da zrobić”.
Nie, ja jestem pozbawiona kręgosłupa.
I jestem jedyną osobą, która musi ponieść tego konsekwencje.
Zastanawiam się, czy nie jest już za późno na to, żeby zmienić szkołę. Bo ja naprawdę
nie zniosę chodzenia z Michaelem do tej samej szkoły, kiedy on już ze mną zerwie. Jeśli mam
go widywać na korytarzach, przy lunchu i na RZ, wiedząc, że kiedyś był cały mój, a potem go
straciłam, to mnie to przecież zabije.
Ale czy jest jakaś inna szkoła na Manhattanie, która przyjmie takie beztalencie,
takiego wyrzutka bez charakteru? Wątpię.
DLA MICHAELA
Och, Michaelu, jedyna moja miłości,
Czekały nas nowe, tak liczne radości,
Straciłam Cię jednak, nie starczyło mi siły.
I przez łata będę płakać po Tobie, mój miły.
Piątek, 23 stycznia
Godzina wychowawcza
No cóż. Po wszystkim. Powiedziałam mu.
Nie rzucił mnie. Na razie. W gruncie rzeczy zachował się w tej całej sprawie bardzo
fajnie.
- Naprawdę, Mia - powiedział tylko - rozumiem. Jesteś księżniczką. Obowiązek rzecz
święta.
Może po prostu nie chciał rzucać mnie w szkole, na oczach wszystkich?
Powiedziałam mu, że jeśli zdołam, spróbuję wyrwać się z tego balu wcześniej. On
stwierdził, że jeśli mi się uda, mam wpaść. To znaczy, do apartamentu Moscovitzów.
Ja oczywiście wiem, co to oznacza:
Zamierza mnie rzucić, kiedy tam przyjdę.
O MÓJ BOŻE, CO JEST ZE MNĄ NIE TAK???? Znam Michaela od tylu lat. To NIE
jest taki typ chłopaka, który rzuci dziewczynę tylko dlatego, że ona ma jakieś rodzinne
zobowiązania i musi je postawić na pierwszym miejscu przed randką z nim. TO NIE JEST
TAKI CHŁOPAK. DLATEGO WŁAŚNIE GO KOCHAM.
Ale czemu nie mogę przestać myśleć, że nie rzucił mnie w tym momencie jedynie
dlatego, że nie mógł tego zrobić, siedząc w mojej limuzynie, na oczach mojego kierowcy i
ochroniarza? No bo Michael nie ma przecież pojęcia, czy Lars nie został przeszkolony w
sprawianiu lania chłopakom, którzy mogliby próbować mnie rzucić w jego obecności.
MUSZĘ PRZESTAĆ. MICHAEL TO NIE DAVE FA - ROUQ EL - ABAR. On mnie
NIE RZUCI z takiego błahego powodu.
No to dlaczego czuję się tak, jak wiem, że musiała czuć się Jane Eyre, kiedy
dowiedziała się prawdy o Bercie w dzień swojego ślubu? Nie, Michael nie ma żony, tego
jestem pewna. Ale jest bardzo możliwe, że mój związek z nim, tak jak związek Jane z panem
Rochesterem, dobiega końca. I nie potrafię wymyślić żadnego sposobu pod słońcem, żeby to
naprawić. No bo czy to możliwe, że dzisiaj wieczorem, kiedy pojadę do Moscovitzów, dom
zastanę w płomieniach i będę miała okazję dowieść, że jestem warta Michaela, nie myśląc o
sobie, tylko ratując z płomieni jego matkę, a może jego psa, Pawłowa?
Poza tym nie widzę możliwości naszego ponownego zejścia się. Oczywiście, dam mu
prezent urodzinowy, skoro zadałam sobie już taki trud, kradnąc go.
Ale wiem, że to nic nie zmieni.
Ale CO jest ze mną nie tak???? Lepiej, żeby to był PMS. Bo jeśli miłość cały czas tak
wygląda, to ja już wcale nie chcę być zakochana!!!!!!!!!!!
Piątek, 23 stycznia
Nadal godzina wychowawcza
Właśnie ogłoszono nazwisko najnowszej członkini zespołu cheerleaderek drużyny
juniorów Liceum imienia Alberta Einsteina. Jest nią Shameeka Taylor.
Świetnie. Po prostu świetnie. No i tyle. Jestem teraz już oficjalnie jedyną znaną mi
osobą, która nie posiada żadnego widocznego talentu.
POD KAŻDYM WZGLĘDEM jestem wyrzutkiem.
Piątek, 23 stycznia
Algebra
Michael nie zajrzał tutaj w przerwie między lekcjami. To pierwszy dzień w tym
tygodniu, żeby nie wpadł tu na moment powiedzieć mi „cześć” po drodze na swoje zajęcia z
zaawansowanego angielskiego, trzy klasy dalej.
Totalnie staram się nie wziąć tego do siebie osobiście, ale ten mały wewnętrzny głosik
wciąż mi szepcze: NO I MASZ! JUŻ PO WSZYSTKIM! ON CIĘ WŁAŚNIE RZUCA!
Jestem pewna, że Kate Bosworth nie ma w sobie takiego wewnętrznego głosiku.
DLACZEGO nie mogłam urodzić się taką Kate Bosworth zamiast Mią Thermopolis? •
Żeby jeszcze pogorszyć sprawę - jakbym kiedykolwiek mogła przejmować się czymś
tak trywialnym - Lana właśnie obróciła się do mnie i syknęła:
- Nie myśl sobie, że skoro twoja przyjaciółka dostała się do zespołu, cokolwiek się
między nami zmieni, Mia. Ona jest tak samo żałosna jak ty. Pozwolili jej dołączyć do nas
tylko po to, żeby podwyższyć poziom geniuszowatości w drużynie.
A potem znów zamiotła głową - ale zrobiła to za wolno. Bo całkiem spora część jej
włosów nadal leżała na moim blacie.
I kiedy z całej siły zamknęłam książkę do algebry, poziom I i II - bo to właśnie
zrobiłam natychmiast - dość spora część tych jedwabistych, pachnących awapuhi loków
dostała się między strony 210 i 211.
Lana wrzasnęła z bólu. Pan G., który stał przy tablicy, obrócił się, zobaczył, skąd
dochodzą te wrzaski, i westchnął.
- Mia - powiedział zmęczonym głosem. - Lana. Co znowu?
Lana wytknęła mnie palcem.
- Ona zatrzasnęła książkę na moich włosach!
Wzruszyłam niewinnie ramionami.
- Nie zauważyłam, że jej włosy tkwiły w mojej książce. A w ogóle, czy ona nie może
trzymać swoich włosów przy sobie?
Pan Gianini zrobił znudzoną minę.
- Lana - powiedział - jeśli nie jesteś w stanie zapanować nad fryzurą, zalecam
zaplatanie warkoczy. Mia, nie zatrzaskuj książki. Powinna być otwarta na stronie dwieście
jedenaście, z której przeczytasz nam ustęp drugi. Głośno.
Przeczytałam głośno ustęp drugi, ale z pewną satysfakcją w głosie. Po raz pierwszy
zemściłam się na Lanie i NIE TRAFIŁAM do gabinetu dyrektorki. Słodka, słodka zemsta.
Nie wiem nawet, czemu muszę uczyć się tych rzeczy. Nie sądzę, żeby pałac w
Genowii był pełen nadgorliwych pracowników umierających z chęci mnożenia za mnie
ułamków.
Wielomiany
Składnik: zmienna (zmienne) pomnożone przez współczynnik
Jednomian: wielomian z jedną zmienną
Dwumian: wielomian z dwoma zmiennymi
Trójmian: wielomian z trzema zmiennymi
Stopień wielomianu = stopień składnika o najwyższym stopniu
Zachwycona zemstą nad wrogiem, prawie zapomniałam o tym, że mam złamane serce.
Muszę pamiętać, że Michael mnie rzuci po czarno - białym balu dziś wieczorem. Czemu nie
mogę się SKUPIĆ???? To pewnie ta miłość. Mam jej już powyżej uszu.
Piątek, 23 stycznia
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa
Dlaczego wyglądasz, jakbyś zeżarła skarpetkę?
Wcale nie. Jak twoje spotkanie przy śniadaniu?
Owszem, wyglądasz. Spotkanie poszło REWELACYJNIE.
Naprawdę? Zgodzili się umieścić sprostowanie na całą stronę w „Variety”?
Nie, nawet lepiej. Czy coś zaszło między tobą a moim bratem? Bo widziałam go
przed chwilą w holu z bardzo podejrzaną miną.
PODEJRZANĄ? Jak to podejrzaną? Jakby rozglądał się za Judith Gershner, żeby ją
zaprosić na randkę dziś wieczorem???
Nie, raczej tak jakby rozglądał się za automatem telefonicznym. Dlaczego miałby się
umawiać z Judith Gershner? Ile razy mam ci powtarzać, że on lubi ciebie, a nie J.G. ?
Chciałaś powiedzieć, że mnie LUBIŁ. Zanim zostałam zmuszona odwołać naszą
dzisiejszą randkę, bo Grandmére zmusza mnie do pójścia na bal.
Bal? Doprawdy. Ugh. Ale wybacz mi, Mia. Michael nie poprosi innej dziewczyny, żeby
z nim chodziła, tylko dlatego, że ty nie możesz iść dziś na randkę. On naprawdę cieszył się
na tę randkę z tobą. I nie tylko z powodu pożądliwości.
NAPRAWDĘ???
Tak, ty beznadziejo. A co myślałaś? Przecież wy ze sobą chodzicie.
Ale właśnie o to chodzi. Że nawet nie chodzimy. Na randki. To znaczy jeszcze nie.
I co z tego? Kiedyś wreszcie pójdziecie, kiedy nie będziesz miała żadnego balu w
perspektywie.
Nie uważasz, że on ma zamiar mnie rzucić?
Raczej nie, chyba że coś ciężkiego spadło mu na głowę między chwilą, kiedy
widziałam go po raz ostatni, a chwilą obecną. Facetów z uszkodzonym mózgiem trudno
obciążać odpowiedzialnością za to, co robią.
Dlaczego coś ciężkiego miałoby mu spaść na głowę?
To była taka krotochwila. Chcesz usłyszeć o moim spotkaniu czy nie?
Chcę. Co się działo?
Powiedzieli mi, że interesuje ich opcja na mój program.
Co to znaczy?
To znaczy, że rozprowadzą Lilly mówi prosto z mostu w swoich sieciach, żeby
zobaczyć, czy ktoś tego nie kupi. Wtedy to byłby prawdziwy program. Na prawdziwym
kanale. Nie na kablówce ogólnego dostępu. Na przykład w ABC albo Lifetime, albo VH1 czy
czymś takim.
Lilly!!!! ALEŻ TO REWELACJA!!!
Tak, wiem. Ups, musimy przestać pisać. Wheeton się na nas gapi.
Notatka do samej siebie: sprawdzić słowa „pożądliwość” i „krotochwila”.
Piątek, 23 stycznia
RZ
Lunch był dzisiaj bardzo uroczysty. Wszyscy mieli jakiś po wód do świętowania:
• Shameeka, bo udało jej się dostać do drużyny cheerleaderek i w ten sposób zemścić
się za wszystkie wysokie, bardzo inteligentne dziewczyny całego świata (chociaż,
oczywiście, Shameeka wygląda jak supermodelka i może sobie obie nogi założyć
na szyję, ale co tam).
• Lilly, bo jest zainteresowanie opcją na jej program.
• Tina, bo wreszcie zdecydowała się rzucić Dave'a, a nie romanse jako takie, i dalej
żyć normalnie.
• Ling Su, bo udało jej się zamieścić rysunek Joego, tego kamiennego lwa, na szkolnej
wystawie rysunkowej.
• Borys, bo - no cóż, jest Borysem. Borys zawsze jest szczęśliwy.
Zauważcie, że nie wymieniłam Michaela. To dlatego, że nie mam pojęcia, w jakim
nastroju był Michael w czasie lunchu - czy był szczęśliwy, czy smutny; czy doskwierała mu
pożądliwość, czy coś innego. To dlatego, że Michael na lunchu się nie pokazał. Tuż przed
czwartą lekcją, kiedy przebiegał koło mojej szafki, rzucił tylko:
- Mam parę rzeczy do załatwienia. Zobaczymy się na RZ, okay?
PARĘ RZECZY DO ZAŁATWIENIA.
Powinnam go, oczywiście, po prostu o to zapytać. Powinnam najzwyczajniej
powiedzieć: „Słuchaj, czy ty masz zamiar zerwać ze mną z tego powodu?” Bo naprawdę
chciałabym już wiedzieć. Wóz albo przewóz.
Jednak nie mogę tak po prostu podejść do Michaela i zapytać go, jak stoją sprawy
między nami, bo właśnie teraz jest zajęty i omawia z Borysem jakieś sprawy związane ze
swoim zespołem. Zespół Michaela składa się (jak na razie) z Michaela (gitara basowa),
Borysa (skrzypce elektroniczne) i takiego wysokiego Paula z Klubu Komputerowego
(klawisze), z faceta z orkiestry dętej LIAE o imieniu Trevor (gitara) i Feliksa, tego
przerażającego typka z czwartej klasy z kozią bródką, która jest jeszcze obfitsza niż bródka
pana Gianiniego (perkusja). Nadal nie mają jeszcze nazwy dla zespołu ani miejsca na próby.
Ale chyba myślą, że pan Kreblutz, główny woźny, będzie ich wpuszczał w weekendy na salę
prób orkiestry dętej, jeżeli mu załatwią bilety na Westminster Kennel Show w przyszłym
miesiącu. Pan Kreblutz jest wielkim fanem strzyżonych pudli.
Sam fakt, że Michael jest w stanie skoncentrować się na sprawach związanych z
zespołem, kiedy nasz związek właśnie się rozpada, dowodzi, że jest prawdziwym muzykiem,
kompletnie poświęcającym się swojej sztuce. Ja, będąc dziwadłem i beztalenciem, oczywiście
nie umiem myśleć o niczym innym, tylko o moim złamanym sercu. Zdolność Michaela do
skoncentrowania się mimo wszelkiego osobistego żalu, jaki może właśnie odczuwać,
pokazuje, że jest prawdziwym geniuszem.
Albo to, albo w ogóle nigdy go specjalnie nie obchodziłam.
Wołałabym wierzyć, że to pierwsze.
Och, żebym miała jakieś ujście, takie jak muzyka, coś, co by mi pomogło poradzić
sobie z tym cierpieniem, które właśnie odczuwam! Ale niestety - nie jestem artystką. Muszę
tylko siedzieć tu i cierpieć w milczeniu, kiedy wszędzie wkoło mnie szczodrzej obdarzone
istoty wyrażają swoje najdokuczliwsze bolączki poprzez piosenkę, taniec i kinematografię.
No cóż, dobra, wyłącznie poprzez kinematografię, bo nie ma żadnych piosenkarzy ani
tancerzy na RZ na piątej godzinie lekcyjnej. Zamiast tego mamy Lilly, która konstruuje
właśnie, jak to określiła, kluczowy odcinek Lilly mówi prosto z mostu. Przyjrzy się w nim
oślizgłemu podbrzuszu amerykańskiej instytucji znanej jako Starbucks. Lilly stwierdziła, że
Starbucks, poprzez wprowadzenie karty Starbucks (za której pomocą ludzie uzależnieni od
kofeiny mogą płacić elektronicznie za swoją małą czarną) jest w gruncie rzeczy agendą CIA,
która śledzi poruszenia amerykańskiej inteligencji - pisarzy, reżyserów i innych znanych
agitatorów sprawy liberalnej - poprzez ich konsumpcję kawy.
A co mnie to. Ja nawet nie lubię kawy.
Och, kurczę. Dzwonek.
PRACA DOMOWA
Algebra: a kogo to obchodzi?
Angielski: mam wszystko gdzieś
Biologia: mam dość życia
Zdrowie i zasady bezpieczeństwa: pan Wheeton też jest zakochany.
Powinnam go ostrzec, żeby dał sobie spokój, póki jeszcze jest czas
RZ: nawet nie powinno mnie tu być
Francuski: i po co ten język w ogóle istnieje? Przecież i tak wszyscy
mówią po angielsku
Historia cywilizacji: co to ma za znaczenie? Wcześniej czy później i
tak umrzemy
Piątek, 23 stycznia, 18.00,
apartament Grandmére w hotelu Plaża
Grandmére kazała mi przyjść tutaj prosto ze szkoły, żeby Paolo mógł zacząć nas
czesać na bal. Nie wiedziałam, że Paolo przyjmuje również zlecenia na wizyty w prywatnych
mieszkaniach, ale najwyraźniej właśnie tak jest. Wyłącznie od członków rodzin panujących,
jak mnie zapewnił, i od Madonny.
Wyjaśniłam mu, że teraz zapuszczam włosy, bo chłopcy wolą dziewczyny długowłose
od krótkowłosych, a Paolo zaczął cmokać pod nosem, ale potem użył kilku lokówek, usiłując
się pozbyć tego trójkątnego kształtu, i to chyba podziałało, bo moje włosy wyglądają całkiem
nieźle. W ogóle cała wyglądam całkiem nieźle. To znaczy, przynajmniej z zewnątrz.
Szkoda tylko, że wewnątrz jestem cała niepoukładana.
Usiłuję jednak tego nie okazywać. No bo wiecie, chciałabym, żeby Grandmére
myślała, że się dobrze bawię. No bo ja przecież robię to tylko dla niej. Dlatego, że ona jest
starą kobietą, moją babką, i że walczyła z nazistami i tak dalej, za co właściwie ktoś powinien
dać jej jakiś medal.
Mam tylko nadzieję, że ona to pewnego dnia doceni. To znaczy, moje niezwykłe
poświęcenie. Ale wątpię, czy to się kiedykolwiek stanie. Siedemdziesięcioparoletnie damy -
zwłaszcza jeśli są księżnymi wdowami - chyba nigdy nie pamiętają, jak to jest mieć
czternaście lat i być zakochaną.
No cóż, chyba już na nas pora. Grandmére włożyła seksowną czarną kieckę, całą
połyskującą. Wygląda jak Diana Ross. Tylko bez brwi. I starsza. I biała.
Mówi, że wyglądam jak śnieżynka. Hmmm, właśnie tego zawsze pragnęłam,
wyglądać jak śnieżynka...
Może to jest ten mój ukryty talent. Wykazuję się zadziwiającym podobieństwem do
śnieżynki.
Moi rodzice pękną z dumy.
Piątek, 23 stycznia, 20.00,
łazienka w apartamencie hrabiny Trevanni
na Piątej Alei
Tia. Łazienka. Znów siedzę w łazience. Wydaje się, że przy okazji każdej imprezy
ląduję na koniec w łazience. Ciekawe dlaczego.
Łazienka hrabiny jest trochę za bogata. Ładna jest i tak dalej, ale nie wiem, czy sama
wybrałabym kinkiety ze świecami jako część wystroju własnej łazienki. No bo nawet w
naszym pałacu nie mamy kinkietów ze świecami na ścianach. Chociaż wyglądają szalenie
romantycznie i tak bardzo w stylu Ivanhoe, i tak dalej, to nadal stanowią dość poważne
zagrożenie pożarowe, poza tym że chyba nie są bezpieczne dla zdrowia, biorąc pod uwagę, ile
substancji rakotwórczych muszą wydzielać.
No, ale nieważne. Przecież nie chodzi tutaj o to, czemu ktokolwiek miałby chcieć
wieszać kinkiety ze świecami na ścianach łazienki. Tak naprawdę chodzi o to, że skoro
podobno pochodzę od tych wszystkich silnych kobiet - no wiecie, Rosagundy, która udusiła
tamtego woja swoim warkoczem, i Agnes, która skoczyła z mostu, nie mówiąc już o
Grandmére, która podobno powstrzymała nazistów od zrównania z ziemią całej Genowii,
przyjmując na herbatce Hitlera i Mussoliniego - to czemu jestem takim popychadłem?
Pytam poważnie. Totalnie dałam się nabrać na ten numer Grandmére, która jakoby
chciała pochwalić się przed Eleną Trevanni ładną i dobrze ułożoną - i owszem, wyglądającą
jak śnieżynka - wnuczką. Miałam dla Grandmére masę empatii, nie zdając sobie wtedy
sprawy - tak jak zdaję ją sobie teraz - że Grandmére jest całkowicie pozbawiona ludzkich
uczuć i wszystko to miało mnie tylko wmanewrować w pojawienie się na balu, żeby mogła
się mną popisywać jako NOWĄ DZIEWCZYNĄ KSIĘCIA RENÉ!!!!!!!!!!!!
Na korzyść René
muszę przyznać, że on chyba nic o tym nie wiedział. Był tak samo
zdumiony jak ja, kiedy Grandmére przedstawiała mnie swojej rzekomo największej rywalce,
która dzięki umiejętnościom chirurga plastycznego wygląda mniej więcej trzydzieści lat
młodziej niż Grandmére, chociaż obie są podobno w tym samym wieku.
Ale mnie się wydaje, że hrabina nieco z tą chirurgią przedobrzyła - trudno nawet
powiedzieć, w którym miejscu i jak. To znaczy, popatrzcie tylko na biednego Michaela
Jacksona - bo ona naprawdę, dokładnie tak jak mówiła Grandmére, przypomina okonia z
rozbieżnym zezem. Jej oczy są tak jakby za szeroko rozstawione od zbyt mocnego
naciągnięcia otaczającej je skóry.
Kiedy Grandmére mnie przedstawiła: „Hrabino, chciałabym pani przedstawić
wnuczkę, księżniczkę Amelię Mignonette Grimaldi Renaldo” (zawsze opuszcza nazwisko
Thermopolis) - myślałam, że wszystko będzie dobrze. No cóż, może nie wszystko, bo byłam
przygotowana na to, że po balu pojadę spędzić wieczór w domu mojej najlepszej przyjaciółki,
gdzie jej brat najprawdopodobniej mnie rzuci. No ale rozumiecie, myślałam, że na balu
będzie okay.
Ale wtedy Grandmére dodała:
- No i oczywiście znasz adoratora Amelii, księcia Pierre’a René
Grimaldiego Alberta.
Adoratora? ADORATORA??? René
i ja wymieniliśmy szybkie spojrzenia. Dopiero
wtedy zauważyłam, że tuż obok hrabiny stoi dziewczyna, która musi być jej własną wnuczką
- tą, którą wyrzucono ze szwajcarskiego internatu dla dziewcząt. Wydała mi się niezbyt ładna
i trochę smutna, chociaż dokładnie taką właśnie czarną seksowną suknię jak jej suknia
chciałabym włożyć na bal maturalny - o ile w ogóle zostanę zaproszona. Ale i tak nosiła ją
bez pewności siebie.
No więc kiedy stałam tam i robiłam się totalnie czerwona na twarzy, i pewnie
przypominałam nie tyle śnieżynkę, co czerwono - biały cukierek choinkowy, hrabina
przechyliła głowę, żeby mi się przyjrzeć, i odparła:
- Więc ten łobuz René
wreszcie dał się złapać, i to TWOJEJ wnuczce, Klarysso.
Musisz mieć ogromną satysfakcję.
A potem hrabina rzuciła własnej wnuczce - przedstawiła mi ją jako Bellę - spojrzenie
pełne czystej pogardy, pod którym Bella aż się ugięła.
Zdałam sobie natychmiast sprawę, co konkretnie tam się właśnie rozgrywa.
A potem Grandmére powiedziała:
- Naturalnie, Eleno. - A do mnie i do René
dodała: - Chodźcie, dzieci.
A my poszliśmy za nią. René
miał rozbawioną minę, ale ja? Ja GOTOWAŁAM SIĘ
ZE ZŁOŚCI!
- W głowie mi się nie mieści, że to zrobiłaś! - zawołałam, jak tylko znalazłyśmy się
poza zasięgiem słuchu hrabiny.
- Że co zrobiłam, Amelio? - spytała Grandmére, kiwając głową do jakiegoś faceta
ubranego w tradycyjny afrykański strój.
- Że powiedziałaś tej kobiecie, że ja i René
ze sobą chodzimy - odparłam - kiedy z całą
pewnością tak nie jest. Wiem, że zrobiłaś to tylko po to, żebym wypadła lepiej niż ta biedna
Bella.
- René
- powiedziała słodkim głosem Grandmére. Potrafi być bardzo słodka, jeśli
chce. - Bądź aniołem i zobacz, czy uda ci się znaleźć dla nas trochę szampana, dobrze?
René
, nadal z wyrazem cynicznego rozbawienia na twarzy - takim, jaki zawsze
prezentuje Enrique w reklamówkach Doritos - odszedł w poszukiwaniu alkoholu.
- Doprawdy, Amelio - powiedziała Grandmére, kiedy zniknął. - Czy ty musisz być
taka niegrzeczna dla tego biednego chłopaka? Ja tylko chciałabym, żebyście jako kuzyni czuli
się swobodnie i dobrze w swoim towarzystwie.
- Istnieje zasadnicza różnica pomiędzy zapewnianiem mojemu kuzynowi dobrego
samopoczucia - powiedziałam - a usiłowaniem przedstawiania go jako mojego chłopaka!
- No a tak właściwie, to czego brakuje René
? - chciała wiedzieć Grandmére.
Wszędzie dokoła nas eleganckie pary w smokingach i wieczorowych sukniach ruszały
na parkiet, gdzie orkiestra grała tę piosenkę, którą śpiewała Audrey Hepburn w filmie o
Tiffany's. Wszyscy byli ubrani albo na czarno, albo na biało, albo na czarno - biało. Sala
balowa apartamentu hrabiny zadziwiająco przypominała wybieg dla pingwinów w zoo w
Central Parku, gdzie kiedyś wypłakiwałam sobie oczy po odkryciu prawdy o moim
pochodzeniu.
- Przecież on jest niezwykle uroczy - ciągnęła Grandmére - i naprawdę bardzo
kosmopolityczny. Nie mówiąc o tym, że jest diabelnie przystojny. Jak można w ogóle woleć
jakiegoś maturzystę od KSIĘCIA?
- Bo widzisz, Grandmére - odparłam - ja kocham Michaela.
- Miłość - parsknęła Grandmére, podnosząc oczy na szklany sufit nad naszymi
głowami. - Pfuit!
- Tak, Grandmére - powtórzyłam - ja go kocham. Tak jak ty kochałaś Grandpere - i nie
próbuj zaprzeczać, bo wiem, że go kochałaś. A teraz będziesz musiała przestać hołubić
sekretną nadzieję na zrobienie z księcia René
zięcia swojego syna, bo to się nigdy nie spełni.
Grandmére zrobiła absolutnie niewinną minę.
- Ja w ogóle nie wiem, o czym ty mówisz - powiedziała, pociągając nosem z urazą.
- Daruj sobie, Grandmére. Chcesz, żebym spotykała się z René
tylko z jednego
powodu: bo on należy do arystokracji i w dodatku zagrasz tym hrabinie na nerwach. No cóż,
nic z tego. Nawet jeśli Michael i ja mielibyśmy ze sobą zerwać... - co mogło nastąpić
szybciej, niż się spodziewała - ...ja nie będę się spotykała z René
!
Grandmére wreszcie popatrzyła tak, jakby zaczynała mi wierzyć.
- Dobrze - powiedziała bezdźwięcznie. - Przestanę nazywać René
twoim adoratorem.
Ale musisz z nim zatańczyć. Przynajmniej raz.
- Grandmére... - Ostatnia rzecz, na jaką miałam ochotę, to tańce. - Proszę. Nie dzisiaj.
Ty nie masz pojęcia...
- Amelio - powiedziała Grandmére tonem innym niż do tej pory. - Jeden taniec. To
wszystko, o co cię proszę. Uważam, że jesteś mi to winna.
- JA ci to jestem WINNA? - Nie mogłam w tym momencie nie wybuchnąć śmiechem.
- Jakim cudem?
- Och, tylko ze względu na jedną rzecz - powiedziała Grandmére niczym uosobienie
niewinności. - Chodzi mi o to, co zginęło ostatnio z pałacowego muzeum.
Cały mój bojowy duch Renaldich wyszedł cichutko drzwiami na taras na tyłach
apartamentu hrabiny, kiedy to usłyszałam. Poczułam się tak, jakby ktoś wymierzył mi cios
prosto w mój brzuch śnieżynki. Czy Grandmére naprawdę powiedziała to, CO MNIE SIĘ
WYDAJE???
Przełykając głośno ślinę, spytałam:
- C - co?
- Tak. - Grandmére spojrzała na mnie znacząco. - Bezcenny obiekt - jeden z niewielu
identycznych, jakie istnieją - podarowany mi przez bardzo bliskiego przyjaciela, pana
Richarda Nixona, świętej pamięci byłego amerykańskiego prezydenta. Przekonano się, że
zniknął. Zdaję sobie sprawę, że osoba, która go zabrała, uważała, że jego braku nikt nie
zauważy, bo to nie był jeden jedyny taki przedmiot, a one wszystkie wyglądają podobnie.
Jednakże ta rzecz miała dla mnie ogromną wartość emocjonalną. Dick był takim wspaniałym,
wiernym przyjacielem Genowii, kiedy jeszcze pełnił swoją funkcję, mimo wszystkich
późniejszych kłopotów. ALE TY PRZECIEŻ NIC NIE WIESZ NA TEMAT TEJ
KRADZIEŻY, AMELIO, PRAWDA?
No to mnie miała! Miała mnie i świetnie sobie z tego zdawała sprawę. Nie wiem, skąd
się dowiedziała - niewątpliwie za pomocą czarnej magii, w której musi mieć całkiem sporą
wprawę - ale najwyraźniej wiedziała. Przepadłam. Wpadłam jak śliwka w kompot. Nie wiem,
czy jako członkini rodziny panującej i tak dalej, znajduję się w Genowii ponad prawem, ale
naprawdę wcale nie chciałam się tego dowiadywać.
Powinnam była, teraz to rozumiem, udać idiotkę. Powinnam była powiedzieć z
miejsca: „Bezcenny przedmiot? Jaki bezcenny przedmiot?”
Ale czułam, że nie ma sensu kłamać. Nozdrza natychmiast by mnie zdradziły. Zamiast
tego powiedziałam wysokim, piskliwym głosem, który ledwie rozpoznawałam jako własny:
- Wiesz co, Grandmére? Z radością zatańczę z René
. Nie ma sprawy.
Grandmére zrobiła wielce zadowoloną minę. Powiedziała:
- Tak, wydawało mi się, że właśnie tak to potraktujesz. - A potem uniosła wysoko
swoje domalowane brwi. - Och, spójrz, René
właśnie niesie nam drinki. Kochany chłopiec,
nieprawdaż?
Tak właśnie zostałam zmuszona do zatańczenia z księciem René
- który jest dobrym
tancerzem, ale co z tego, przecież to nie Michael. To znaczy, on nigdy nawet nie oglądał Baffy
- postrachu wampirów i uważa, że Windowsy są bardzo fajne.
Kiedy tańczyliśmy, zdarzyła się przedziwna rzecz. René
powiedział:
- Ta Bella Trevanni jest niewiarygodna. Sama popatrz, tam jest. Wygląda jak roślina,
którą zapomniano podlać.
Rozejrzałam się, chcąc się przekonać, o czym on właściwie mówi, no i faktycznie,
zobaczyłam biedną smutną Bellę. Tańczyła z jakimś staruszkiem, który musiał być
przyjacielem jej babki. Miała ogromnie zbolałą minę, jakby facet opowiadał jej o swoim
portfelu inwestycyjnym czy czymś podobnym. No ale znów, skoro ma taką hrabinę za babkę,
to może zbolała mina jest normalnym wyrazem twarzy Belli. Serce wezbrało mi
współczuciem dla niej, bo dobrze wiem, jak to jest być gdzieś, gdzie człowiek nie ma ochoty
być, tańczyć z kimś, z kim nie ma się ochoty tańczyć...
Popatrzyłam na René
i powiedziałam:
- Kiedy ten taniec się skończy, zaproś ją do następnego.
Teraz z kolei René
zrobił zbolałą minę.
- A muszę?
- Słuchaj mnie, René
- powiedziałam surowo. - Poproś ją do tańca. Dla niej to będzie
radość jej życia, że przystojny książę chciał z nią zatańczyć.
- No bo dla ciebie to żadna przyjemność, tak? - powiedział René
, nadal z tym
cynicznym uśmieszkiem.
- René
- westchnęłam. - Nie obraź się. Ale ja już spotkałam swojego księcia, i to na
długo zanim poznałam ciebie. Jedyny problem w tym, że jeśli nie uda mi się prędko stąd
wydostać, to nie wiem, jak długo jeszcze będzie tym moim księciem, bo już musiałam
odwołać kino, do którego mieliśmy razem pójść, a niedługo zrobi się za późno nawet na to,
żebym mogła jeszcze zajrzeć do...
- Bez obawy, Wasza Wysokość - powiedział René
, okręcając mnie wkoło. - Jeśli
twoim pragnieniem jest uciec z tego balu, dopilnuję, aby zostało spełnione.
Popatrzyłam na niego z pewnym wahaniem. No bo dlaczego René
nagle zrobił się dla
mnie taki miły? Może z tego samego powodu, dla którego ja chciałam, żeby zatańczył z
Bella? Bo było mu mnie żal?
- Hm - powiedziałam. - Okay.
I tak właśnie trafiłam do łazienki. René
kazał mi się tu schować, a sam poszedł znaleźć
Larsa, który ma sprowadzić taksówkę, i kiedy już będziemy mieli taksówkę, a droga będzie
wolna, René
zapuka trzy razy, sygnalizując mi w ten sposób, że Grandmére jest zajęta czymś
innym i nie zauważy mojej ucieczki. René
obiecał, że potem jej powie, że chyba zjadłam
jakąś nieświeżą truflę, bo poczułam się niedobrze i Lars musiał mnie zabrać do domu.
Oczywiście, to bez znaczenia. To znaczy cały ten fortel. Bo i tak uda mi się dotrzeć do
domu Michaela w samą porę, żeby zdążył mnie jeszcze dzisiaj rzucić. Może będzie z tego
powodu przygnębiony, no wiecie, kiedy już mu wręczę prezent urodzinowy. A może będzie
tylko zadowolony, że się mnie pozbył. Kto wie? Już przestałam próbować zrozumieć
mężczyzn. To zupełnie odmienny gatunek.
Ups, René
puka. Muszę spadać.
Na spotkanie przeznaczeniu.
Piątek, 23 stycznia, 23.00,
łazienka w mieszkaniu państwa Moscovitz
Teraz już wiem, co czuła Jane Eyre, kiedy wróciła do Thornfield Hall i przekonała się,
że dom spłonął do fundamentów, a ludzie mówili jej, że wszyscy jego mieszkańcy zginęli w
pożarze.
Ale potem przekonała się, że pan Rochester nie zginął, i była superszczęśliwa, bo
Jane, rozumiecie, mimo tego, co on jej usiłował zrobić, bardzo go kochała.
I ja się tak właśnie czuję teraz. Superszczęśliwa. Bo naprawdę myślę, że Michael
mimo wszystko wcale nie zamierza ze mną zerwać!!!!!
Nie żebym kiedyś myślała, że zamierza... To znaczy, że NAPRAWDĘ zamierza. Bo to
nie jest TAKI facet. Ale naprawdę, naprawdę się tego bałam, kiedy stałam pod
apartamentowcem Moscovitzów z palcem na dzwonku domofonu. Stałam tam i myślałam:
„Po co ja to w ogóle robię? Po prostu sama się proszę, żeby mi złamano serce. Powinnam się
odwrócić i poprosić Larsa, żeby złapał inną taksówkę, i wrócić na poddasze”.
Nawet nie zadałam sobie trudu, żeby zmienić tę głupią balową sukienkę na coś
innego, bo po co? I tak wyglądało na to, że za parę minut znajdę się w drodze powrotnej do
domu, więc mogłam się przebrać już u siebie.
No więc stałam tam w holu, a za mną stał Lars i opowiadał mi głupoty o tym swoim
polowaniu na dzikie świnie na Belize, bo teraz nie opowiada już o niczym innym, a ja
usłyszałam Pawłowa, psa Michaela, który szczekał, bo wyczuł, że ktoś stoi przy drzwiach, a
mnie w głowie brzęczało: „Okay, kiedy on ze mną zerwie, NIE BĘDĘ płakać. Będę myślała o
Rosagundzie i Agnes, i będę tak silna jak one...”
A wtedy Michael otworzył drzwi. Widziałam, że mój strój nieco go zaskoczył.
Pomyślałam sobie, że może liczył na to, że nie będzie musiał zrywać ze śnieżynką. Ale nic nie
mogłam na to poradzić, chociaż w ostatniej chwili przypomniałam sobie, że we włosach mam
diadem, a taki widok może przerażać facetów, rozumiecie.
No więc zdjęłam diadem i powiedziałam:
- No to jestem.
Co było strasznie głupią odzywką, bo w końcu przecież sam widział, że przed nim
stoję, nieprawdaż?
Ale Michael, jak się zdawało, doszedł do siebie. Powiedział:
- Och, wchodź, wyglądasz... Wyglądasz naprawdę pięknie.
Co jest dokładnie czymś takim, co facet powiedziałby dziewczynie, z którą chce
zerwać, żeby jakoś podbudować jej ego, zanim je strzaska obcasem własnego buta.
No ale nieważne, weszłam do środka, a Lars wszedł za mną i Michael powiedział:
- Lars, mama i tata są w salonie i oglądają Dateline, może masz ochotę posiedzieć z
nimi...
A Lars od razu tam poszedł, bo chyba sam nie miał ochoty kręcić się w pobliżu i być
świadkiem Wielkiego Zerwania.
No więc wtedy Michael i ja zostaliśmy sami w korytarzu. Obracałam diadem w
dłoniach, próbując wymyślić, co mam powiedzieć. Przez całą drogę usiłowałam w taksówce
wymyślić, co mam powiedzieć, ale mi się nie udało.
A wtedy Michael się odezwał:
- No cóż, jadłaś już kolację? Bo mam kilka wegetariańskich burgerów...
Podniosłam wzrok znad płytek podłogowych, którym przyglądałam się bardzo
uważnie, bo to było łatwiejsze, niż patrzeć Michaelowi w te mroczne oczy, które zawsze mnie
wciągają w głąb, aż zaczynam czuć, że nie mogę się w ogóle poruszyć. W dawnych
celtyckich czasach kryminalistów karano w ten sposób, że kazano im przejść przez
trzęsawisko. Jeśli tonęli, to było wiadomo, że są winni, a jeśli nie, to znaczyło, że winni nie
są. Tylko że człowiek zawsze tonie, kiedy trafi na trzęsawisko. Niedawno w Irlandii
znaleziono w jednym z bagien kilka ciał i one nadal miały wszystkie włosy i zęby, i tak dalej.
Zostały dokładnie zakonserwowane. To było obrzydliwe na maksa.
I tak się właśnie czuję, kiedy patrzę w oczy Michaelowi. To znaczy, nie obrzydliwie na
maksa, ale jakbym tonęła w grzęzawisku. Jednak nie przeszkadza mi to, bo jest mi wtedy
ciepło i przyjemnie, i wygodnie...
A teraz on mnie pytał, czy mam ochotę na wegetariańskiego burgera. Czy faceci na
ogół pytają swoje dziewczyny, czy chcą zjeść wegetariańskiego burgera, zanim z nimi zerwą?
Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia w tych sprawach, więc prawdę mówiąc, nie miałam
pojęcia.
Ale wydawało mi się, że nie.
- Hm - odezwałam się inteligentnie. - Nie wiem.
Zastanawiałam się, czy to nie jest jakieś podchwytliwe pytanie.
- Zjem, jeśli ty też będziesz jadł.
A Michael powiedział na to:
- Okay.
I gestem kazał mi iść za sobą, więc weszliśmy do kuchni, gdzie siedziała Lilly,
rozkładając na granitowym blacie rozrysowane kadry odcinka Lilly mówi prosto z mostu,
który miała kręcić nazajutrz.
- Jezu - powiedziała na mój widok. - Co ci się stało? Wyglądasz, jakbyś zamieniła się
na ciuchy z Królową Śniegu.
- Byłam na balu - przypomniałam jej.
- No tak - powiedziała Lilly. - Cóż, jeśli interesuje cię moje zdanie, Królowa Śniegu
wyszła lepiej na tej zamianie. Ale mnie tu w ogóle powinno nie być. Więc nie zwracajcie na
mnie uwagi.
- Nie będziemy - zapewnił ją Michael.
A potem zrobił najdziwniejszą rzecz pod słońcem. Zaczął gotować.
Poważnie. On GOTOWAŁ.
No dobra, może nie tyle gotował, ile odgrzewał. Ale i tak wyjął te dwa wegetariańskie
burgery, które kupił w Balducci's, i położył je na bułkach, a potem bułki ułożył na dwóch
talerzach. Później wyjął frytki, które podgrzewały się na tacy w piekarniku, i je też wyłożył
na dwa talerze. A potem z lodówki wyjął keczup i majonez, i musztardę razem z dwiema
puszkami coli, całość ustawił na tacy i wyszedł z kuchni, i zanim w ogóle zdążyłam spytać
Lilly, co się tutaj, u diabła, dzieje, wrócił po talerze i powiedział do mnie:
- Chodź.
Co mogłam zrobić? Poszłam za nim.
Weszliśmy do pokoju telewizyjnego, gdzie Lilly i ja obejrzałyśmy po raz pierwszy
wiele klejnotów kinematografii, na przykład Valley Girl i Get It On, i Atak szesnastometrowej
kobiety, i Crossing Delancey.
A tam usiedliśmy na czarnej skórzanej sofie państwa Moscovitz stojącej przed ich
trzydziestodwucalowym telewizorem Sony. Przed sofą z kolei stały dwa małe składane
stoliki. Michael postawił na nich talerze z przygotowanym jedzeniem. Stały tam, jaśniejąc w
poświacie wstępnych napisów Gwiezdnych Wojen, które zastygły na ekranie telewizora,
najwyraźniej przez kogoś spauzowane.
- Michael - powiedziałam, szczerze zaskoczona. - Co TO znaczy?
- No cóż, nie mogłaś wybrać się do Screening Roomu - powiedział z taką miną, jakby
trochę się dziwił, że sama na to jeszcze nie wpadłam - więc przyprowadziłem Screening
Room do ciebie. Dobra, jemy. Umieram z głodu.
Może on i umierał z głodu, ale ja nadal nie mogłam się ruszyć. Stałam tam i patrzyłam
na wegetariańskie burgery - które, mówiąc przy okazji, pachniały bosko - i powiedziałam:
- Czekaj chwilę. Moment. To ty ze mną nie zerwiesz?
Michael już zdążył usiąść na kanapie i wepchnąć kilka frytek do ust. Kiedy
powiedziałam o zerwaniu, obejrzał się na mnie i popatrzył tak, jakbym kompletnie zgłupiała.
- Zerwać z tobą? A czemu miałbym to zrobić?
- No cóż - powiedziałam, zastanawiając się, czy on nie ma racji i czy ja czasem
rzeczywiście kompletnie nie zgłupiałam. - Kiedy ci powiedziałam, że nie będę mogła się z
tobą spotkać dziś wieczorem... No cóż, wydawałeś się taki odległy...
- Nie byłem odległy - powiedział Michael. - Zastanawiałem się, co moglibyśmy
zrobić, zamiast pójść do kina.
- Ale potem nie pokazałeś się na lunchu...
- Racja - powiedział Michael. - Musiałem zadzwonić i zamówić te burgery, i ubłagać
Mayę, żeby poszła do sklepu i kupiła resztę rzeczy. A tata pożyczył naszą kopię Gwiezdnych
Wojen kumplowi, więc musiałem do niego zadzwonić i wydobyć ją od niego.
Słuchałam w osłupieniu. Wszyscy, jak się wydawało - Maya, gosposia Moscovitzów,
Lilly, a nawet rodzice Michaela - brali udział w tym spisku mającym na celu odtworzenie
Screening Roomu w jego własnym mieszkaniu.
Tylko że ja nic o tym planie nie wiedziałam. Tak jak on nic nie wiedział o moim
przekonaniu, że on chce ze mną zerwać.
- Och - powiedziałam, zaczynając się czuć jak największa idiotka na całym świecie. -
Więc ty nie chcesz ze mną zerwać?
- Nie, nie chcę z tobą zerwać - powiedział Michael, który zaczynał mieć taką minę,
jaką musiał mieć pan Rochester, kiedy dowiedział się, że Jane spotykała się z tym całym St.
Johnem. - Mia, ja cię kocham, zapomniałaś o tym? Dlaczego miałbym chcieć z tobą zrywać?
A teraz siadaj i jedz, zanim ostygnie.
I wtedy już nie ZACZYNAŁAM się czuć jak największa idiotka na świecie. Ja się już
TOTALNIE tak czułam.
Ale jednocześnie byłam totalnie, niesamowicie szczęśliwa. Bo Michael powiedział
słowo na K! Powiedział mi je prosto w twarz! I to takim władczym tonem jak kapitan von
Trapp albo Bestia, albo Patrick Swayze!
A potem Michael przycisnął przycisk „play” na pilocie i pokój wypełniły pierwsze
dźwięki cudownego tematu przewodniego Gwiezdnych Wojen Johna Williamsa. A Michael
powiedział:
- Mia, chodź tutaj. Chyba że najpierw chciałabyś się przebrać. Przyniosłaś ze sobą
jakieś normalne ciuchy?
Nie, coś tu nadal nie grało. Nie do końca.
- Czy kochasz mnie tak, jak się kocha przyjaciela? - spytałam go, usiłując nadać
głosowi taki ton, jakbym była cynicznie rozbawiona, taki ton, jakim mówi René
, żeby
Michael nie domyślił się prawdy: że serce waliło mi jak młot pneumatyczny. - Czy raczej
jesteś we mnie ZAKOCHANY?
Michael patrzył na mnie ponad oparciem sofy. Miał taką minę, jakby nie do końca
wierzył własnym uszom. Ja własnym uszom też nie wierzyłam. Czy naprawdę go o to
zapytałam? Po prostu przyszłam i spytałam, wyrzucając w błoto wszystkie moje dyskusje z
Tiną?
Najwyraźniej - sądząc z jego niedowierzającej miny, w każdym razie właśnie to
zrobiłam. Czułam, że zaczynam się czerwienić, i czerwienić, i czerwienić...
Jane Eyre nigdy w życiu nie zadałaby tego pytania.
No ale z drugiej strony może właśnie powinna. Bo sposób, w jaki Michael mi
odpowiedział, sprawił, że naprawdę warto było narazić się na zażenowanie, zadając to
pytanie. Bo on zareagował tak, że wyciągnął rękę, wyjął mi diadem z dłoni, odłożył go na
kanapę obok siebie, ujął mnie za obie ręce i naprawdę długo mnie całował.
W usta.
Po francusku.
Przegapiliśmy prolog do filmu z racji tego pocałunku. A potem, kiedy wreszcie z
namiętnego uścisku wyrwał nas odgłos strzałów oddawanych do statku księżniczki Lei,
Michael powiedział:
- Oczywiście, że jestem w tobie zakochany. A teraz siadaj i jedz.
To była naprawdę najbardziej romantyczna chwila w całym moim życiu. Jeśli nawet
jak Grandmére dożyję do późnej starości, nigdy już nie doznam takiego szczęścia. Po prostu
stałam tam, nie posiadając się z radości, przez jakąś minutę. To znaczy, do mnie to ledwie
docierało. On mnie kochał. I nie tylko to, on BYŁ WE MNIE ZAKOCHANY! Michael
Moscovitz był zakochany we mnie, Mii Thermopolis!
- Burger ci stygnie - powiedział Michael.
Widzicie? Widzicie, jak idealnie do siebie pasujemy? On jest taki praktyczny, ja z
kolei bujam w obłokach. Czy kiedykolwiek istniała lepiej dobrana para? Czy ktoś był kiedyś
na takiej idealnej randce?
Siedzieliśmy sobie, jedząc nasze wegetariańskie burgery i oglądając Gwiezdne Wojny,
on w swoich dżinsach i starej koszulce Boomtown Rats, a ja w sukni balowej od Chanel. A
kiedy Ben Kenobi powiedział: „Obi - Wan? Tego imienia dawno już nie słyszałem”, oboje
powiedzieliśmy chórem: „Jak dawno?” A Ben odparł, jak to robi za każdym razem: „Bardzo
dawno”.
I potem, tuż zanim Luke leci zaatakować Gwiazdę Śmierci, Michael spauzował film,
żeby przynieść deser, a ja pomogłam mu sprzątnąć talerze.
Kiedy szykował lody, wślizgnęłam się z powrotem do pokoju telewizyjnego i
czekałam, żeby wrócił i to znalazł, co nastąpiło parę minut potem.
- Co to jest? - spytał, kiedy podał mi moje lody, waniliowe, polane gorącym sosem
czekoladowym, z dodatkiem bitej śmietany i orzeszków pistacjowych.
- To twój prezent urodzinowy - powiedziałam, ledwie mogąc usiedzieć na miejscu, tak
się nie mogłam doczekać, aż zobaczę, czy się ucieszy. To był o wiele lepszy prezent niż
sweter czy cukierki. Pomyślałam sobie, że to idealny prezent dla Michaela.
Czułam, że mam prawo być podekscytowana, bo zapłaciłam za ten prezent dla
Michaela całkiem słoną cenę... Tygodnie zamartwiania się o to, że się wyda, a potem, kiedy
już się wydało, musiałam zatańczyć z księciem René
, który wprawdzie jest dobrym
tancerzem, ale mówiąc szczerze, pachnie jak popielniczka.
No więc byłam nieźle przejęta, kiedy Michael z wyrazem zdziwienia na twarzy usiadł
i wziął do ręki pudełeczko.
- Mówiłem ci, że nie chcę, żebyś mi cokolwiek dawała - powiedział.
- Wiem. - Aż podskakiwałam na siedzeniu, taka byłam podekscytowana. - Ale ja
chciałam. I kiedy to zobaczyłam, pomyślałam sobie, że to IDEALNY prezent.
- No cóż - powiedział Michael. - Dzięki.
Rozwinął wstążeczkę z maleńkiego pudełeczka, a potem podniósł wieczko...
A tam, na poduszeczce z waty, leżał mój prezent. Brudny mały kamyczek, nie większy
niż mrówka. Nawet mniejszy jeszcze niż mrówka. Rozmiaru główki od szpilki.
- Hm... - powiedział Michael, przyglądając się tej odrobinie. - To naprawdę śliczne.
Roześmiałam się ze szczęścia.
- Ty nawet nie wiesz, co to jest!
- No cóż - powiedział. - Nie, nie wiem.
- Nie zgadniesz?
- No cóż - powtórzył. - To mi wygląda jak... To znaczy, to bardzo przypomina...
kamyk.
- Bo to JEST kamyk - powiedziałam. - Zgadnij, skąd się wziął.
Michael przyjrzał się kamykowi.
- Nie wiem. Z Genowii?
- Nie, głuptasie! - zawołałam. - Z Księżyca! To skała księżycowa. Neil Armstrong ją
stamtąd przywiózł. Zebrał sporo takich kamyków, przywiózł je na Ziemię i podarował
Białemu Domowi, a Richard Nixon dał kilka mojej babce, kiedy jeszcze pełnił urząd
prezydenta. No cóż, technicznie rzecz biorąc, sprezentował je księstwu Genowii. A ja je
zobaczyłam i pomyślałam sobie, że... No cóż, że powinieneś jeden mieć... Bo ja wiem, że
interesujesz się kosmosem. Masz przecież te błyszczące po ciemku gwiazdozbiory na suficie
nad swoim łóżkiem i tak dalej...
Michael podniósł oczy znad księżycowego kamyka - któremu przyglądał się, jakby nie
mógł uwierzyć, że go naprawdę ma przed sobą - i zapytał:
- Kiedy byłaś w moim pokoju?
- Och - powiedziałam, czując, że znów zaczynam się rumienić. - Już dość dawno
temu...
No cóż, to BYŁO dość dawno temu. Jeszcze zanim się dowiedziałam, że on mnie lubi,
kiedy wysyłałam mu te wszystkie anonimowe listy miłosne.
- Raz, kiedyś, kiedy Maya w nim sprzątała.
- Aha - powiedział Michael i znów zaczął się przyglądać kamykowi. - Mia - odezwał
się parę sekund później. - Ja nie mogę tego przyjąć.
- Owszem, możesz - powiedziałam. - W pałacowym muzeum zostało ich jeszcze
sporo, nie martw się. Richard Nixon musiał naprawdę mieć słabość do Grandmére, bo jestem
pewna, że mamy więcej tych kamyków niż Monako czy jakieś inne państwo.
- Mia - powiedział Michael. - To jest skała. KSIĘŻYCOWA.
- Tak - powiedziałam, nie wiedząc, do czego on zmierza.
Nie podobało mu się? Przyznaję, że to trochę DZIWNE dawać swojemu chłopakowi
na urodziny kawałek kamyka. Ale w końcu to nie jest pierwszy lepszy kamyk. A Michael to
nie pierwszy lepszy chłopak. Naprawdę wydawało mi się, że jemu się spodobał.
- To skała - znów powtórzył - która przybyła z odległości trzystu osiemdziesięciu
tysięcy kilometrów. Spoza Ziemi. Z odległości trzystu osiemdziesięciu tysięcy kilometrów
spoza Ziemi!
- Tak - powiedziałam, zastanawiając się, co poszło nie tak. Dopiero co odzyskałam
Michaela, spędziwszy cały tydzień w przekonaniu, że miał zamiar rzucić mnie, chociaż z
zupełnie innego powodu, po to żeby teraz odkryć, że mnie rzuci z zupełnie innego?
Naprawdę, na tym świecie nie ma żadnej sprawiedliwości. - Michael, jeżeli ci się nie podoba,
to ja to mogę zabrać. Ja po prostu myślałam, że...
- Nie ma mowy - powiedział, chowając pudełeczko poza zasięgiem moich rąk. - Nie
oddam ci tego z powrotem. Ja tylko po prostu nie mam pojęcia, co ja ci dam na urodziny.
Trudno będzie przebić taki prezent.
I to wszystko? Poczułam, że rumieniec schodzi mi z twarzy.
- Och, moje urodziny - powiedziałam. - Możesz napisać dla mnie jeszcze jedną
piosenkę.
Co było z mojej strony nieco perfidne, bo przecież on się nigdy nie przyznał, że ta
pierwsza piosenka, którą mi kiedyś zagrał, „Wysoka szklanka wody”, była o mnie. Ale widząc
ze sposobu, w jaki się teraz uśmiechnął, dobrze się domyślałam. Ona była dla mnie.
TOTALNIE dla mnie.
No więc wtedy dojedliśmy nasze lody i obejrzeliśmy resztę filmu, a kiedy się skończył
i leciały napisy, przypomniałam sobie coś jeszcze, co miałam zamiar mu ofiarować, coś, co
przyszło mi do głowy w taksówce po drodze od hrabiny, kiedy usiłowałam wymyślić, co mu
powiem, jeśli on ze mną zerwie.
- Ach - powiedziałam. - Wymyśliłam nazwę dla twojego zespołu.
- Błagam - jęknął. - Tylko nie Piloci Śmigaczy.
- Nie - powiedziałam. - Skinner Box.
Bo to jest taka skrzynka, której użył pewien psycholog, żeby na szczurach i gołębiach
dowieść, że istnieje coś takiego jak reakcja warunkowa. Pawłów, ten facet, którego
nazwiskiem Michael nazwał swojego psa, robił to samo, tylko z psami i dzwoneczkami.
- Skinner Box - powtórzył Michael z zastanowieniem.
- Taa - powiedziałam. - No bo wiesz, pomyślałam sobie, że skoro psa nazwałeś
Pawłowem...
- Nawet mi się to podoba - powiedział Michael. - Pogadam z chłopakami.
Rozpromieniłam się. Wieczór zmieniał się w coś o wiele lepszego, niż się początkowo
spodziewałam. Naprawdę nic innego nie mogłam zrobić, tylko siedzieć tam i PROMIENIEĆ.
W gruncie rzeczy dlatego właśnie zamknęłam się w łazience. Żeby spróbować się nieco
uspokoić. Jestem taka szczęśliwa, że ledwie mogę pisać. Ja...
Sobota, 24 stycznia, poddasze
Ups. Wczoraj wieczorem musiałam przerwać pisanie, bo Lilly zaczęła walić do drzwi
łazienki. Dopytywała się, czy nagle nie zapadłam na bulimię albo coś podobnego. Kiedy je
otworzyłam (to znaczy drzwi) i zobaczyła, że siedzę w łazience z moim pamiętnikiem i
długopisem w ręku, powiedziała takim mocno półprzytomnym tonem (Lilly jest raczej
skowronkiem niż sową):
- Chcesz mi wmawiać, że siedzisz tu od pół godziny i PISZESZ PAMIĘTNIK?
No dobra, muszę przyznać, że to trochę dziwne, ale nic na to nie poradzę. Byłam taka
szczęśliwa, że po prostu MUSIAŁAM to wszystko opisać, żeby nigdy nie zapomnieć tych
wrażeń.
- I NADAL nie odkryłaś, w czym jesteś dobra? - spytała Lilly.
A kiedy potrząsnęłam głową, odeszła, głośno tupiąc nogami ze złości.
Ja jednak nie mogłam się na nią wściec, bo... No cóż, bo jestem tak bardzo zakochana
w jej bracie.
W ten sam sposób nawet nie jestem w stanie zezłościć się na Grandmére, chociaż, w
sumie, wczoraj wieczorem usiłowała pchnąć mnie w ramiona tego bezdomnego księcia. Ale
trudno mi ją obwiniać za to, że próbowała. Chciała tylko wypaść jak najlepiej przed swoją
przyjaciółką.
Poza tym zadzwoniła tu przed chwilą i chciała się dowiedzieć, czy czuję się już lepiej
po tej nieświeżej trufli, którą zjadłam. Moja mama, nie wychodząc z roli, zapewniła ją, że już
nic mi nie jest. I wtedy Grandmére zaczęła się dopytywać, czy nie mogłabym przyjechać do
niej na herbatę... bo hrabina podobno bardzo chciałaby mnie lepiej poznać. Powiedziałam, że
mam dużo lekcji do odrobienia. To powinno zrobić wrażenie na hrabinie. No wiecie, że mam
tak wyrobione poczucie etyki uczniowskiej.
Na René
też nie potrafię się pogniewać, po tym jak wczoraj naprawdę przyszedł mi z
pomocą... Zastanawiam się, jak się dalej potoczyły sprawy między nim i Bella. To by było
całkiem zabawne, gdyby tych dwoje zaczęło ze sobą chodzić... No cóż, zabawne dla
wszystkich poza Grandmére.
I nawet nie mogę się wściec na pralnię z Thompson Street za to, że zgubili moje
majtki z królową Amidalą, bo dziś rano ktoś zapukał do drzwi naszego poddasza, a kiedy
otworzyłam, stała tam Ronnie z wielką torbą pełną naszego prania, włącznie z brązowymi
sztruksami pana G. i koszulką mojej mamy z napisem UWOLNIĆ WINONĘ RYDER.
Ronnie mówi, że musiała przez pomyłkę zabrać złą torbę z holu i że była na Barbadosie na
wakacjach ze swoim szefem i dopiero teraz zauważyła, że ma w domu torbę ubrań
nienależących do niej.
Niestety, wcale nie cieszę się z odzyskania majtek z królową Amidalą tak bardzo, jak
można by się tego spodziewać. Bo najwyraźniej zupełnie spokojnie mogę się bez nich obyć.
Zastanawiałam się, czy nie zamówić sobie większej liczby takich majtek w prezencie
urodzinowym, ale teraz już nie muszę, bo Michael, chociaż sam nie ma o tym pojęcia, już mi
dał najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek mogłabym dostać.
I nie, nie chodzi o jego miłość - chociaż to prawdopodobnie drugi w kolejności
najpiękniejszy prezent, jaki mógłby mi kiedykolwiek ofiarować. Chodzi mi o coś, co
powiedział, kiedy Lilly wyszła już, głośno tupiąc, z łazienki.
- O co wam chodzi? - zapytał.
- Och - powiedziałam, chowając pamiętnik. - Ona się na mnie wściekła, bo jeszcze nie
odkryłam, co jest moim ukrytym talentem.
- Czym? - spytał Michael.
- Moim ukrytym talentem. - I wtedy, dlatego że był wobec mnie taki uczciwy w całej
tej kwestii zakochiwania się, ja też postanowiłam być uczciwa wobec niego. Więc
wyjaśniłam: - Chodzi po prostu o to, że Lilly i ty jesteście tacy utalentowani. Oboje jesteście
świetni w tylu rzeczach, a ja w niczym nie jestem dobra i czasami czuję się taka... No cóż,
jakbym po prostu była nie na swoim miejscu. W każdym razie na pewno tak się czuję na RZ.
- Mia... - powiedział Michael - ależ ty JESTEŚ bardzo uzdolniona.
- Taaa... - odparłam, mnąc brzeg sukienki. - Najlepiej wychodzi mi przebieranie się za
śnieżynkę.
- Nie - zaprzeczył Michael. - Chociaż skoro już o tym wspomniałaś, owszem, w tym
też jesteś niezła. Ale mnie chodziło o pisanie.
Muszę przyznać, że tu zaczęłam się na niego gapić i powiedziałam, całkiem nie jak
księżniczka:
- Hę?
- No cóż, to przecież oczywiste - powiedział - że ty lubisz pisać. No bo wiecznie
siedzisz z nosem w tym pamiętniku. I dostajesz szóstki za wszystkie prace z angielskiego. To
przecież całkiem jasne, Mia. Jesteś pisarką.
I chociaż nigdy przedtem się nad tym nie zastanawiałam, zdałam sobie nagle sprawę,
że Michael ma rację. To znaczy, ja FAKTYCZNIE wiecznie coś notuję w swoim pamiętniku.
I piszę mnóstwo wierszy, i mnóstwo notatek, i maili, i innych rzeczy. To znaczy, wydaje mi
się w sumie, że WIECZNIE coś piszę. Robię to tak często, że nawet nigdy nie pomyślałam o
tym jako o TALENCIE. To jest po prostu coś, co robię bez przerwy, tak jak bez przerwy
oddycham.
Ale teraz, kiedy już wiem, co jest moim talentem, możecie się założyć, że zacznę nad
nim pracować. A pierwsza rzecz, jaką napiszę, to projekt ustawy do przedłożenia
parlamentowi Genowii na temat zainstalowania sygnalizacji świetlnej w centrum stolicy.
Skrzyżowania są tam po prostu ZABÓJCZE...
Ale to będzie dopiero po powrocie z kręgli z Michaelem, Lilly i Borysem. Bo nawet
księżniczka musi się od czasu do czasu rozerwać.
PODZIĘKOWANIA
Pragnę serdecznie podziękować Beth Adler, Alexandrze Alexo, Jennifer Brown, Kim
GoadFloyd, Darcyjacobs, Laurze Langlie, Amandzie Maciel, Abby McAden i Benjaminowi
Egnatzowi.
Nieco spóźnione podziękowania dla rodziny Beckhamów, a zwłaszcza dla Julii za to,
że tak uprzejmie pozwoliła mi zapożyczyć do moich książek nawyk zżerania skarpet przez jej
kotkę Molly!