Sala Sharon Łagodna perswazja

background image

Sharon Sala

Łagodna perswazja

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dzwonia˛cy uporczywie dzwonek do drzwi zmusił

Cole’a do opuszczenia basenu. Z nieche˛cia˛ przeszedł
boso przez dom, pozostawiaja˛c mokre plamy na
podłodze.

– O co chodzi? – warkna˛ł, otwieraja˛c drzwi.
Ujrzawszy nieznajomego, zdał sobie sprawe˛, z˙e

zachowuje sie˛ nieuprzejmie. Jedyne usprawiedliwie-
nie stanowił fakt, z˙e po trzydniowej nieprzerwanej
słuz˙bie wro´cił przed chwila˛ do domu tak wykon´czony,
z˙e ledwie trzymał sie˛ na nogach.

Wraz z partnerem, Rickiem Garza˛, pracuja˛cym

takz˙e w antynarkotykowej brygadzie policji w Laguna
Beach, tkwił ukryty na tylnym siedzeniu porzuconego
wraku samochodu w paskudnej cze˛s´ci miasta. Przez
wiele godzin obaj obserwowali z ukrycia ludzi odwie-
dzaja˛cych niepozorny dom, be˛da˛cy, jak podejrzewała

background image

policja, melina˛ włamywaczy. Ostatniej nocy udało sie˛
potwierdzic´ to przypuszczenie.

We wraku oblazło Cole’a jakies´ robactwo, ob-

szczekały go bezpan´skie psy. A na dodatek, gdzies´
w s´rodku nocy, przez otwo´r zieja˛cy w przerdzewiałej
karoserii ktos´ wrzucił worek z odpadkami. Cole
jeszcze nigdy nie był tak szcze˛s´liwy jak wtedy, gdy
wreszcie mo´gł opus´cic´ te˛ koszmarna˛ kryjo´wke˛.

Jedyna˛ rzecza˛, kto´ra przez wiele godzin utrzymy-

wała go przy zdrowych zmysłach, była mys´l o tym, z˙e
wkro´tce znajdzie sie˛ w domu i zanurzy obolałe ciało
w przejrzystej wodzie. Udało mu sie˛ przepłyna˛c´ basen
zaledwie dwukrotnie, gdyz˙ dzwonek u drzwi przerwał
zasłuz˙ony relaks.

Na podjez´dzie przed domem Cole zobaczył tak-

so´wke˛.

– Czy to dom Brownfieldo´w? – zapytał kierowca.
– Tak – potwierdził Cole. – O co chodzi?
Praca w policji nauczyła go podejrzliwos´ci wobec

obcych. A ponadto po siedemdziesie˛ciu dwo´ch godzi-
nach nieprzerwanej słuz˙by nie miał najmniejszej
ochoty wdawac´ sie˛ w rozmowe˛ z takso´wkarzem.

– O mojego pasaz˙era – odparł takso´wkarz i wska-

zał palcem przez ramie˛. – Tam wystawiłem jej bagaz˙e.
Ale be˛dzie pan musiał pomo´c wydostac´ ja˛ z wozu. To
najgorszy przypadek choroby lokomocyjnej, jaki wi-
działem – dorzucił tytułem wyjas´nienia, zawracaja˛c
w strone˛ samochodu.

Nie pozostawało nic innego, jak tylko poda˛z˙yc´

background image

za takso´wkarzem. Ja˛? Facet ma na mys´li kobiete˛?
Cole’owi wcale sie˛ to nie podobało, ale nie miał
wyjs´cia. Musi przekonac´ sie˛ na własne oczy, o co
chodzi.

W ciepłych promieniach słon´ca zacze˛ła wysychac´

mu sko´ra, ale gdy tylko rozpoznał pasaz˙erke˛, na kark
wysta˛pił mu zimny pot.

– Jezu! – je˛kna˛ł zdumiony na widok ciemnej

gło´wki, kto´ra kiwała sie˛ nad podłoga˛. – Mała! Do
diabła, co tu robisz?

Do uszu Debbie Randall dobiegł znajomy głos.

Przebyła po´ł kraju, by go usłyszec´. I gdyby tylko nie
było jej niedobrze i nie kre˛ciło sie˛ jej w głowie, pewnie
zachwyciłaby sie˛ takz˙e faktem, z˙e Cole stoi przed nia˛
prawie nago.

Wygla˛dał wspaniale. Opalony, o szerokich ramio-

nach i wa˛skich biodrach. A na dodatek pokryty
kropelkami wody! W skołatanej głowie Debbie za-
cze˛ły powstawac´ interesuja˛ce obrazy... Włas´nie w tej
chwili zno´w poczuła przypływ nudnos´ci. Rzuciła sie˛
całym ciałem w przeciwna˛ strone˛, ale tym razem, na
szcze˛s´cie, skon´czyło sie˛ na niczym, bo juz˙ przedtem
zda˛z˙yła opro´z˙nic´ cała˛ zawartos´c´ z˙oła˛dka.

Widza˛c to, Cole z wraz˙enia stracił głos. Dostrzegł-

szy zniecierpliwienie na twarzy takso´wkarza, sie˛gna˛ł
po portfel, by zapłacic´ za kurs, i nagle uprzytomnił
sobie, z˙e jest tylko w ka˛pielo´wkach. Odnalazł w samo-
chodzie torebke˛ Debbie, wyja˛ł dwudziestodolarowy
banknot i wre˛czył go kierowcy.

background image

Takso´wka odjechała, pozostawiaja˛c Cole’a twarza˛

w twarz z osoba˛, przed kto´ra˛ panicznie uciekał
niedawno z Oklahomy. Debbie Randall okazała sie˛
kobieta˛, kto´rej sie˛ zla˛kł i kto´ra zmusiła go do błys-
kawicznej rejterady.

Pracował w policji od wielu lat, totez˙ był s´wiad-

kiem wielu tragedii i miewał do czynienia z niebez-
piecznymi sytuacjami. Nigdy jednak nie był tak
piekielnie wystraszony jak w tej chwili, stoja˛c tylko
w ka˛pielo´wkach przed ciemnooka˛ mała˛ wiedz´ma˛.

– Cole – wyszeptała, wycia˛gaja˛c re˛ke˛ – zabierz

mnie do ło´z˙ka, zanim skompromituje˛ nas oboje!

Usłyszawszy te słowa, poczuł sie˛ jak uderzony

obuchem. Mo´j Boz˙e! Ta kobieta jest tutaj od niespełna
pie˛ciu minut, a juz˙ usiłuje wcia˛gna˛c´ go... Opanował
rozbiegane mys´li i dopiero wtedy uzmysłowił sobie,
z˙e słowa Debbie odnosiły sie˛ do faktu, z˙e to ona
wygla˛da kompromituja˛co, bo jak przekre˛cona przez
wyz˙ymaczke˛. Wzia˛ł ja˛ pod re˛ke˛.

– Chodz´, dziewczyno – odezwał sie˛. – Pogadamy

po´z´niej. Chyba miałas´ piekielnie kiepski lot.

– Nawet nie wspominaj – wymamrotała i na mie˛k-

kich nogach wkroczyła do domu.

– Tato! Dlaczego o najwaz˙niejszych sprawach

dowiaduje˛ sie˛ ostatni? – Tym pytaniem oburzony Cole
przywitał ojca, kto´rego Buddy włas´nie wprowadzał do
domu po wizycie u lekarza.

background image

Morgan Brownfield zagłe˛bił sie˛ w ulubionym fote-

lu i odrzucił laske˛, po czym unio´sł z je˛kiem noge˛, tak
aby Cole mo´gł wsuna˛c´ podno´z˙ek pod cie˛z˙ki gips.
Starszy pan odchylił sie˛ i gniewnym spojrzeniem
obrzucił najstarszego syna.

– Lekarz twierdzi, z˙e z noga˛ jest coraz lepiej. Goi

sie˛ jak nalez˙y. Dzie˛kuje˛, z˙e zapytałes´ o moje zdrowie
– dodał cierpkim tonem. Nie zwracaja˛c uwagi na pełna˛
winy mine˛ Cole’a, zapytał: – Mo´w, o co chodzi. Co tak
bardzo cie˛ poruszyło?

– Jest tutaj ta... dziewczyna z Oklahomy. Wiesz,

tato, kogo mam na mys´li. Ta przyjacio´łka Lily... jakas´
tam Debbie. – Nie zamierzał przyznac´ sie˛ przed
rodzina˛, z˙e s´wietnie pamie˛ta jej nazwisko. Ta mała
czarownica od miesie˛cy nawiedza go w snach.

– Ach, wreszcie jest! – rados´nie wykrzykna˛ł Mor-

gan. – Wspaniale! Lily chciała przyjechac´ sama, ale
lekarz jej odradził wyjazd. O

´

smy miesia˛c cia˛z˙y to zbyt

blisko rozwia˛zania, z˙eby latac´ samolotem. Case i Deb-
bie z trudem wybili jej te˛ podro´z˙ z głowy. Lily
wymusiła jednak na przyjacio´łce, z˙e ja˛ tu zasta˛pi.
Zanim nie wydobrzeje˛, musze˛ miec´ kogos´ na stałe, do
całodziennej opieki. Zamiast wpuszczac´ do domu
obcych, wole˛ zatrudnic´ osobe˛, kto´ra˛ znam.

Cole skrzywił sie˛. Słowa ojca oznaczaja˛, z˙e ta

kobieta nie zniknie sta˛d za dzien´ lub dwa. Wszystko
wskazuje na to, z˙e be˛dzie miał ja˛ na karku przez kilka
tygodni.

– Czemu o tym nie wiedziałem? – zapytał.

background image

Sfrustrowany przeczesał palcami włosy, proste jak

druty i domagaja˛ce sie˛ strzyz˙enia.

Wyjas´nienie Buddy’ego było jak zwykle zwie˛złe

i dosadne.

– Nie wiedziałes´, bo nigdy nie ma cie˛ w domu

– wyjas´nił.

Cole zmierzył młodszego brata karca˛cym wzro-

kiem, a ten z niezma˛conym spokojem odwzajemnił
spojrzenie, wiedza˛c, z˙e Cole nie znajdzie argumento´w
na swa˛ obrone˛.

– Gdzie ona sie˛ podziewa? – zapytał zniecierp-

liwiony Morgan. – Chce˛ wreszcie ja˛ zobaczyc´.

– Jest w ło´z˙ku – mrukna˛ł Cole. – I nie wiem, kto

kim be˛dzie sie˛ opiekował w tym domu. Pozbierałem ja˛
z podłogi w takso´wce i ulokowałem w dawnym pokoju
Lily. Cierpi na chorobe˛ lokomocyjna˛, musicie wie˛c
radzic´ sobie sami. Ja jade˛ do pracy.

Komenda policji w Laguna Beach była dla Cole’a

drugim domem. Rozłoz˙ył szeroko re˛ce, daja˛c gestem
do zrozumienia, z˙e umywa re˛ce od całej sprawy,
i wyszedł. Po chwili znikł takz˙e we własnym pokoju
Buddy, i pan domu pozostał sam.

Rzadko kiedy w domu Brownfieldo´w panowała

taka cisza. Morgan postanowił wykorzystac´ nadarza-
ja˛ca˛ sie˛ okazje˛ i odpocza˛c´. Odetchna˛ł z ulga˛, złoz˙ył
głowe˛ na oparciu fotela i zamkna˛ł oczy.

Z

˙

ona Morgana umarła dawno temu, pozostawiaja˛c

background image

mu do wychowania pie˛cioro dzieci. Od tamtej pory
z domu wyprowadziła sie˛ tylko Lily, jedyna co´rka.
Wraz z me˛z˙em, Case’em Longrenem, mieszkała teraz
w Oklahomie na ranczu w pobliz˙u Clinton, i w najbliz˙-
szym czasie zamierzała obdarzyc´ Morgana pierwszym
wnukiem. Na razie wszystko wskazywało na to, z˙e
be˛dzie to jedyny wnuk.

Cole, detektyw pracuja˛cy w lokalnej policji, był

samotnikiem. S

´

redni syn, Buddy, okazał sie˛ geniu-

szem w dziedzinie informatyki i poza komputerami
nie widział s´wiata. Najmłodsze dzieci, bliz´niacy J.D.
i Dusty, robia˛cy kariere˛ w Hollywood, przebywali
w chwili obecnej daleko od domu, na filmowych
plenerach.

Morgan otworzył oczy, spojrzał na zegarek, a po-

tem sie˛gna˛ł po pilota. Za chwile˛ zaczyna sie˛ ,,Koło
fortuny’’, kto´re zamierzał obejrzec´. Powitanie Debbie
postanowił odłoz˙yc´ do jutra. Niech dziewczyna wy-
pocznie po me˛cza˛cej podro´z˙y.

Przewro´ciła sie˛ na plecy, popatrzyła na sufit i za-

cze˛ła zastanawiac´ sie˛, czemu te˛ noc przespała w dzien-
nych ciuchach. Przypomniawszy sobie przez˙ycia
z poprzedniego dnia, zno´w poczuła sie˛ okropnie.
Me˛z˙czyzna, na kto´rym chciała wywrzec´ jak naj-
lepsze wraz˙enie, niczym worek kartofli cisna˛ł ja˛ na
ło´z˙ko.

Ale na szcze˛s´cie jest zdrowa i cała. Wstała

background image

niepewnie, obawiaja˛c sie˛ zawrotu głowy, stwierdziła
jednak, z˙e czuje sie˛ mniej wie˛cej normalnie.

Wcia˛gne˛ła walizki na ło´z˙ko i zacze˛ła rozpakowy-

wac´ rzeczy, rozgla˛daja˛c sie˛ przy tym po pokoju.
S

´

ciany były wyklejone tapeta˛ w delikatny wzo´r, ło´z˙ko

pokrywała pastelowa kapa, w oknie wisiały dobrane
kolorystycznie zasłony. Porozwieszane na s´cianach
fotografie wskazywały na to, z˙e jest to dawny poko´j
Lily. A wie˛c znajduje sie˛ w miejscu, w kto´rym
dorastała przyjacio´łka.

Na te˛ mys´l Debbie od razu poczuła sie˛ raz´niej.
Przyjechała tutaj z własnej, nieprzymuszonej woli.

Rzucenie pracy kasjerki w supermarkecie nie oznacza-
ło rezygnacji z tego rodzaju zatrudnienia. Teraz, gdy
Douglas, to znaczy młodszy brat, skon´czył studia
i potrafił w zasadzie utrzymac´ sie˛ sam, mogła wreszcie
zaja˛c´ sie˛ soba˛.

Od dzis´ be˛dzie mieszkała pod jednym dachem

z me˛z˙czyzna˛, kto´ry wywarł na niej niezapomniane
wraz˙enie i sprawił, z˙e zacze˛ła mys´lec´ o trwałym
zwia˛zku. Wspomnienie powaz˙nej twarzy i ciemnych
oczu stało sie˛ dla Debbie silnym bodz´cem do przyjaz-
du do Kalifornii.

Podczas pierwszego spotkania na sa˛siedzkim przy-

je˛ciu z grillem, zorganizowanym na powitanie rodziny
Lily w Oklahomie, oboje wywarli na sobie duz˙e
wraz˙enie. Z

˙

eby bronic´ sie˛ przed zaangaz˙owaniem,

zacze˛li rywalizowac´ o to, kto´re z nich be˛dzie skutecz-
niej ignorowało obecnos´c´ drugiego.

background image

Ta metoda jednak nie okazała sie˛ skuteczna. Cole

Brownfield był me˛z˙czyzna˛, o kto´rym nie sposo´b
zapomniec´. Od miesie˛cy Debbie bez przerwy o nim
mys´lała. A teraz znalazła sie˛ w pobliz˙u niego, uznaw-
szy, z˙e nadeszła pora działania.

Wzie˛ła szybko prysznic, włoz˙yła czyste ubranie

i ruszyła na poszukiwanie gospodarzy. W kuchni
natkne˛ła sie˛ na Morgana, kus´tykaja˛cego z gipsem na
nodze mie˛dzy stołem a szafkami i usiłuja˛cego przygo-
towac´ sobie s´niadanie. Na widok panuja˛cego bałaganu
Debbie ze zdumienia az˙ otworzyła usta. Kuchnia
wygla˛dała tak, jakby przeszedł przez nia˛ huragan.

– Moz˙e pomo´c? – spytała, odwzajemniaja˛c pro-

mienny us´miech, kto´rym powitał ja˛ Morgan Brown-
field.

– Debbie! Nie masz poje˛cia, jak sie˛ ciesze˛, z˙e tutaj

jestes´ – oznajmił z zachwytem w głosie. – Jestem
bardzo wdzie˛czny za to, z˙e zgodziłas´ sie˛ pospieszyc´
mi z pomoca˛.

– Zaraz to zrobie˛ – odparła Debbie, us´ciskawszy

szybko pana domu. – Ale nie wiem, od czego zacza˛c´.

– Od s´niadania – oznajmił Morgan. – W domu jest

bałagan, ale nie brakuje jedzenia. Powinienem po-
dzie˛kowac´ za to Cole’owi.

Na sam dz´wie˛k tego imienia Debbie poro´z˙owiały

policzki.

– A ja powinnam podzie˛kowac´ mu za wczorajsza˛

pomoc. Nigdy w z˙yciu nie czułam sie˛ tak piekielnie
z´le. Chorowałam i... było mi wstyd.

background image

– Jestes´ młoda, spotka cie˛ jeszcze wiele ro´z˙nych

przygo´d... – z˙artobliwym tonem skwitował Morgan
jej wyznanie.

S

´

mieja˛c sie˛ i dowcipkuja˛c, zjedli szybko s´niadanie.

Pan domu zdał Debbie sprawozdanie z przebiegu
rehabilitacji złamanej nogi, a takz˙e opowiedział pare˛
rzeczy o dzieciach.

– O J.D. i Dusty’ego nie musisz sie˛ martwic´

– oznajmił. – Wyjechali kre˛cic´ film. – Wskazał
zamknie˛te drzwi na wprost kuchni. – Tam jest Buddy,
a przynajmniej tak mi sie˛ wydaje. Ostatnim razem
widziałem go, jak włas´nie wchodził do tego swojego
sanktuarium. A Cole ma słuz˙be˛. Nie sposo´b przewi-
dziec´ godzin jego pracy, ale on ma zawsze poczucie
odpowiedzialnos´ci, czasami az˙ za duz˙e. S

´

mierc´ mojej

z˙ony nałoz˙yła na kaz˙dego z nas nowe obowia˛zki.
Kiedy byłem w pracy, Cole brał na swoje barki
całkowita˛ opieke˛ nad chłopcami i Lily. – Morgan
westchna˛ł i potarł czoło. – Nie wiem, jak bym sobie
wtedy poradził bez niego. Prawde˛ powiedziawszy,
teraz tez˙ jest nam potrzebny.

– Wiem, jak to jest. – Debbie pokiwała głowa˛. – Moi

rodzice zmarli dos´c´ dawno temu. Tata na raka, a mama
dwa lata po´z´niej zgine˛ła w wypadku. Zostałam sama
z młodszym bratem, takim małym gangsterem. Szes´c´
lat zaje˛ło mi sprowadzenie go na dobra˛droge˛, i jeszcze
dwa na przepchnie˛cie przez szkołe˛. W zeszłym roku
Douglas skon´czył z wyro´z˙nieniem

Uniwersytet

Oklahomy.

background image

– A jak tam twoje sprawy? – łagodnie zapytał

Morgan.

Ta dziewczyna dawała wiele innym, chyba wcale

nie mys´la˛c o sobie.

– Jestem wolna i przyjechałam, z˙eby zaja˛c´ sie˛ toba˛

– odparła. – Od czego mam zacza˛c´?

Morgan wzruszył ramionami.
– Doceniam, z˙e zgodziłas´ sie˛ nam pomo´c. To

musiało byc´ trudne. Otworzyłem ci rachunek w swoim
banku. Be˛dzie zasilany dwa razy w miesia˛cu. Prosze˛,
wez´ na razie te czeki, bo wydrukowanie ksia˛z˙eczki na
twoje nazwisko musi troche˛ potrwac´.

– Nie chciałabym, z˙ebys´ traktował moja˛ pomoc

jak... handlowa˛ transakcje˛ – powiedziała Debbie.
Wspomnienie o zapłacie sprawiło, z˙e poczerwieniała.
– Nie z˙al mi dotychczasowej pracy, nie byłam do niej
przywia˛zana. Kasjerka w sklepie spoz˙ywczym nie jest
zaje˛ciem, o kto´rym marza˛ absolwentki szko´ł s´rednich.
A zreszta˛ szef zapewnił mnie, z˙e po powrocie ponow-
nie dostane˛ te˛ robote˛. Pobyt tutaj traktuje˛ po prostu
jak... urlop. Jeszcze nie byłam w Kalifornii.

Us´miech starszego pana przypomniał jej Cole’a.

Sama mys´l o nim sprawiła, z˙e straciła wa˛tek.

– Chcesz wiedziec´, od czego zacza˛c´? – zapytał

Morgan. – Rozejrzyj sie˛ po domu. Jest w okropnym
stanie i doprowadzenie go do porza˛dku nie be˛dzie dla
ciebie urlopem. Uwierz mi, dziewczyno, z˙e w pełni
zasłuz˙ysz na kaz˙dy zarobiony grosz. Gdybys´ nie
przyjechała, i tak kogos´ musiałbym zatrudnic´. Ten

background image

nieszcze˛sny wypadek sprawił, z˙e nie tylko złamałem
noge˛, lecz takz˙e straciłem dotychczasowa˛ energie˛.
– Us´cisna˛ł lekko Debbie. – Wole˛ miec´ tutaj ciebie,
a nie kogos´ obcego.

Odwzajemniła jego us´miech.
– I byc´ moz˙e poprosze˛ cie˛, z˙ebys´ kupiła nowy

serwis. Nie moge˛ znalez´c´ połowy talerzy. Kubko´w
i szklanek tez˙ pozostało niewiele.

– Hm – mrukne˛ła Debbie i os´wiadczyła po kro´tkim

namys´le: – Proponuje˛, z˙ebys´ przenio´sł sie˛ teraz na ten
wspaniały lez˙ak nad basenem. I wez´ dzisiejsza˛ gazete˛.
Potem przyniose˛ cos´ zimnego do picia. Dzie˛ki temu,
nie zakło´caja˛c ci spokoju, be˛de˛ mogła zrobic´ tu
porza˛dek.

Morgan przystał che˛tnie na te˛ propozycje˛ i po

chwili Debbie zabrała sie˛ do roboty. Mniej wie˛cej
godzine˛ po´z´niej dostrzegła w korytarzu jakis´ długi,
przesuwaja˛cy sie˛ cien´. Podniosła głowe˛ akurat
w chwili, gdy pustelnik Brownfield zdecydował sie˛
opus´cic´ swa˛ kryjo´wke˛, aby zaczerpna˛c´ powietrza.

– Hej! – zawołała z salonu na widok Buddy’ego

stoja˛cego z talerzem ciastek w jednej re˛ce i szklanka˛
wody sodowej w drugiej. – Przywitaj sie˛ ze mna˛.
Dawno sie˛ nie widzielis´my.

– Och... Debbie! – wykrztusił zdumiony młody

człowiek, opychaja˛c sie˛ ciastkami. – Zupełnie zapom-
niałem, z˙e masz przyjechac´. Ciesze˛ sie˛, z˙e zno´w cie˛
widze˛.

Us´ciskała Buddy’ego i ledwie oparła sie˛ che˛ci, by

background image

posadzic´ go na krzes´le i uczesac´. Wygla˛dał, jakby
spał, stoja˛c na głowie. Potargane włosy sterczały mu
na wszystkie strony.

– Ja tez˙ – stwierdziła. – Nadal zajmujesz sie˛

informatyka˛?

– Cole’a nie ma w domu – odpowiedział po

swojemu. Jego umysł był, jak zawsze, skupiony na
innym temacie niz˙ ten, kto´rego dotyczyła rozmowa.

– Wiem, kochany – łagodnym tonem odparła Deb-

bie i poklepała po ramieniu komputerowego geniusza,
gdy znikał w drzwiach swego pokoju z talerzem
i szklanka˛ w re˛ku.

Nagle przyszło jej do głowy, z˙e byc´ moz˙e uda sie˛

oszcze˛dzic´ Morganowi wydatko´w na nowa˛ zastawe˛.

– Buddy! – zawołała przez drzwi. – Masz kwad-

rans na odniesienie do kuchni wszystkich naczyn´. Jes´li
tego nie zrobisz, wkrocze˛ do ciebie z wiadrem wody
i odkurzaczem.

Drzwi natychmiast sie˛ otworzyły i Buddy stana˛ł

w progu. Na jego ustach widniały okruchy ciastek,
a w szeroko otwartych oczach malowało sie˛ przera-
z˙enie.

– Nie... nie moz˙esz tu wejs´c´... nigdy... – wyja˛kał.

– Poczekaj! Zrobie˛ to... ale tobie nie wolno... Tylko
wezme˛...

Debbie spokojnie czekała, az˙ Buddy sie˛ pozbiera.

Wepchna˛ł ostatnie ciastko do ust, obro´cił sie˛ w miejs-
cu i rzucił w gła˛b pokoju. Us´miechne˛ła sie˛ pod nosem.
A wie˛c szantaz˙ czasem sie˛ opłaca!

background image

Podczas pierwszych pie˛ciu przemarszo´w geniusza

komputerowego do kuchni powstrzymała sie˛ od ja-
kichkolwiek uwag. Wskazała palcem otwarta˛ zmy-
warke˛. Buddy zamrugał oczami i dławia˛c sie˛, prze-
łkna˛ł ostatnie ciastko.

– Mnie to pokazujesz? – zapytał i zaraz na wi-

dok wyrazu twarzy Debbie odpowiedział sam sobie:
– Jasne.

Zostawiła go w kuchni i wyszła przed dom, by

zobaczyc´, co dzieje sie˛ z Morganem. Drzemał. Przesu-
ne˛ła po cichu stolik ogrodowy, tak aby umieszczony
nad nim parasol rzucał na lez˙ak wie˛cej cienia, i za-
wro´ciła do domu. Akurat w tej chwili zadzwonił
telefon.

– Mieszkanie Brownfieldo´w – oznajmiła.
Głe˛boki me˛ski głos niemal s´cia˛ł ja˛ z no´g. Oparta

o s´ciane˛ usiłowała sie˛ skupic´. Czuła sie˛ niemal tak jak
wczoraj w samolocie. Kiedy oderwał sie˛ od ziemi,
z˙oła˛dek Debbie pozostał daleko w tyle, gdzies´ nad
czerwona˛ gleba˛ Oklahomy.

– Jestes´ dzis´ w lepszej formie? – zapytał Cole,

zadowolony, z˙e rozmawia z Debbie. Nie musiał wie˛c
pytac´ nikogo, jak ona sie˛ czuje, zdradzaja˛c w ten
sposo´b przyczyne˛ swego telefonu.

– Znacznie lepszej – odparła. – Cole... – Zawiesiła

głos.

– O co chodzi? – zapytał.
– Dzie˛kuje˛ – powiedziała.
– Za co?

background image

– Sam dobrze wiesz. Za to, z˙e przyszedłes´ mi

z pomoca˛. Za to, z˙e połoz˙yłes´ mnie do ło´z˙ka. Za to, z˙e
zdja˛łes´ mi pantofle. I przyniosłes´ moje bagaz˙e...

– Aha. – Cole przerwał jej te˛ wyliczanke˛. – Na tym

polega, mała, moja rola. Gliniarze sa˛ po to, aby
pomagac´.

Powiedział do niej: mała! Debbie ze wzruszenia

przymkne˛ła oczy. Z trudem wzie˛ła sie˛ w gars´c´.

– Wierze˛ ci na słowo w to, co mo´wisz o gliniarzach

– os´wiadczyła – ale wczoraj nie widziałam na tobie
policyjnej odznaki. Wprawdzie niezbyt dopisywał mi
wzrok, ale z miejsca, w kto´rym sie˛ czołgałam, zauwa-
z˙yłam całe mno´stwo obnaz˙onej sko´ry. A do tego
mokrej. Ale bez odznaki. Jestem pewna, z˙e jej nie...

– A wie˛c nie zmieniłas´ sie˛ ani o jote˛. Mam racje˛?

– wymamrotał Cole, zadowolony, z˙e Debbie nie moz˙e
dostrzec wypieko´w, kto´re wysta˛piły mu nagle na
policzkach. Ta dziewczyna jest z piekła rodem, uznał.
Przeciez˙ me˛z˙czyz´ni z zasady sie˛ nie czerwienia˛.

– Przyznaje˛ sie˛ do winy, panie władzo – os´wiad-

czyła. – Jaka czeka mnie kara?

Usłyszała, jak Cole wcia˛gna˛ł głos´no powietrze. Nie

dał sie˛ jednak sprowokowac´ do odpowiedzi. Nie dał,
bo w z˙aden sposo´b nie mo´gł sie˛ przyznac´ do tego, co
przyszło mu włas´nie do głowy. Zdarzały sie˛ przypadki
aresztowan´ za mniejsze przewinienia.

– Zaopiekuj sie˛ moja˛ rodzina˛ – rzekł po chwili.

– Kiedy jutro wro´ce˛ do domu, ułoz˙ymy wspo´lnie jakis´
sensowny plan działania. Czy teraz czegos´ ci brakuje?

background image

Gdy tylko zadał to pytanie, wiedział, z˙e Debbie

najche˛tniej udzieliłaby mu niecenzuralnej odpowie-
dzi. Wstrzymał oddech.

– To, czego potrzebuje˛, moz˙e poczekac´ – odrzekła

po dłuz˙szej chwili.

– No to do zobaczenia.
Cole wzia˛ł sie˛ w gars´c´ i przerwał poła˛czenie. Ta

dziewczyna doprowadza go do ostatecznos´ci. Robił
sie˛ przy niej piekielnie rozdraz˙niony. Nie jest to
jednak nic nowego. W takim stanie znajdował sie˛ od
dnia, w kto´rym sie˛ poznali.

– Tato, do licha – denerwował sie˛ Cole. – Musisz

wspo´łpracowac´. Ta noga nigdy nie be˛dzie sprawna,
jes´li nie zabierzesz sie˛ za c´wiczenia, kto´re zalecił ci
lekarz. A ty nawet nie pro´bujesz! Chcesz, z˙ebym to ja
wykonał za ciebie cała˛ robote˛.

Wchodza˛c do salonu, Debbie dosłyszała ostatnie

słowa Cole’a. Obrzuciła wzrokiem Morgana, kto´ry
lez˙ał na plecach na podłodze – osłona gipsowa została
chwilowo zdje˛ta – Cole zas´ kle˛czał obok i usiłował
zmusic´ ojca do c´wiczen´.

– Nie obchodzi mnie twoje gadanie i to, co mo´wia˛

lekarze – wyrzekał Morgan. – Za bardzo boli mnie
noga, z˙ebym mo´gł nia˛ poruszac´.

– Wiem, z˙e boli – zgodził sie˛ Cole, usiłuja˛c zachowac´

spoko´j. – Ale jes´li przyzwyczaisz sie˛ do utykania, be˛dzie
bolała jeszcze bardziej. Dobrze o tym wiesz.

Kiedy Morgan zmierzył syna ostrym wzrokiem,

background image

Debbie uznała, z˙e nadeszła pora na interwencje˛. Była
zwolenniczka˛ łagodnej perswazji.

– Cole, telefon do ciebie – oznajmiła, dotykaja˛c

jego ramienia.

Drgna˛ł nerwowo. Nie słyszał ani jak wchodziła do

salonu, ani dzwonka telefonu.

– Dzie˛kuje˛ – mrukna˛ł i nie podnosza˛c wzroku na

Debbie, opus´cił na podłoge˛ noge˛ ojca i wyszedł
z pokoju.

– Jestem pewna, z˙e te wszystkie c´wiczenia sa˛

bolesne – stwierdziła, kle˛kaja˛c w miejscu, kto´re
włas´nie opus´cił Cole.

Morgan przytakna˛ł skinieniem głowy. Wreszcie

znalazł sie˛ ktos´, kto go rozumie!

– Tez˙ byłabym ws´ciekła, gdybym musiała nosic´

bez przerwy, dzien´ w dzien´, taki wstre˛tny gips – przy-
znała Debbie.

Starszy pan nawet sie˛ nie zorientował, kiedy dał

sie˛ złapac´ w sidła. Cole wro´cił do salonu akurat
w chwili, gdy Debbie wspo´łczuła jego ojcu. Wy-
rzekali razem. Przekonany, z˙e dziewczyna zaprzepa-
s´ci wszystko, co udało mu sie˛ z najwie˛kszym trudem
zdziałac´ do tej pory, Cole juz˙ chciał zaprotestowac´,
gdy nagle przycia˛gne˛ły jego uwage˛ naste˛pne słowa
Debbie.

Us´miechna˛ł sie˛ z zadowoleniem. Ta dziewczyna

doskonale radzi sobie z jego ojcem.

– Biedaku – mo´wiła ze wspo´łczuciem w głosie

– musisz tkwic´ w domu podczas najpie˛kniejszej pory

background image

roku i nawet nie moz˙esz skorzystac´ ze swojego
wspaniałego basenu.

Morgan pokiwał głowa˛. Uz˙alanie sie˛ Debbie nad

jego marnym losem zrobiło swoje, gdyz˙ starszy pan
nawet nie zauwaz˙ył, kiedy powiedziała:

– Wiesz, co przyszło mi do głowy? Chyba zaraz

zadzwonie˛ do twojego lekarza i wygarne˛ mu prosto
w oczy, co o nim mys´le˛. Dlaczego nie pozwala ci
rehabilitowac´ nogi w wodzie? Przeciez˙ c´wiczenia
be˛da˛ tak samo skuteczne, choc´ znacznie mniej ucia˛z˙-
liwe.

Cole westchna˛ł. Wszystkie stosowane przez niego

sposoby namawiania ojca na gimnastyke˛, pros´by
i groz´by, spełzły na niczym, a Debbie metoda˛ łagodnej
perswazji w cia˛gu paru minut doprowadziła do tego,
z˙e starszy pan be˛dzie błagał o c´wiczenia, jes´li tylko
dostanie sie˛ do basenu.

– Powiedz, czego sobie z˙yczysz – cia˛gne˛ła. – Mam

zadzwonic´ do lekarza i namo´wic´ go do zastosowania
tego, co oboje wymys´lilis´my, czy wolisz nadal c´wi-
czyc´ z Cole’em?

– Nazwisko i numer telefonu znajdziesz w bloczku

przy kuchennym telefonie – poinformował Morgan,
machaja˛c re˛ka˛. – Do licha, dziewczyno, to jasne, z˙e
powinienem c´wiczyc´ w wodzie.

Debbie ukryła us´miech satysfakcji, poklepała star-

szego pana po nodze i podniosła sie˛ z podłogi.

– Jestes´ niebezpieczna – sykna˛ł Cole, gdy mijała

go w drodze do kuchni.

background image

– Fakt – potwierdziła z całym spokojem, nie

podnosza˛c wzroku. – I radze˛ ci dobrze to zapamie˛tac´.

– Morgan, kop! No kop! – rozkazywała Debbie,

nie zwaz˙aja˛c na utyskiwania niesfornego pacjenta.
Zaparta plecami o s´ciane˛ basenu, stoja˛c na rozstawio-
nych nogach, podtrzymywała Morgana tak, z˙e mo´gł
wykonywac´ energiczne ruchy nogami, unosza˛c sie˛ na
wodzie. – Zaraz skon´czymy. Zro´b jeszcze raz noz˙yce,
a potem polez˙ysz sobie spokojnie na wodzie i odpocz-
niesz, zanim załoz˙e˛ ci gips. Czy to ci odpowiada?
– spytała.

– Gne˛bisz biednego człowieka – je˛czał Morgan,

posłusznie machaja˛c nogami. – Jestes´ jeszcze gorsza
niz˙ Cole.

Morgan po raz ostatni wierzgna˛ł noga˛, wzniecaja˛c

strumienie wody i zalewaja˛c Debbie.

– Ale chyba ładniejsza, prawda? – spytała zalotnie.
Cole, kto´ry akurat w tej chwili wyszedł na patio,

zatrzymał sie˛ w po´ł kroku. Na widok ojca i tej
dziewczyny baraszkuja˛cych w basenie poczuł przy-
pływ zazdros´ci.

Kropelki pokrywaja˛ce ramiona Debbie połyskiwa-

ły w słon´cu niczym tysia˛ce diamenciko´w. Ruch wody
woko´ł ciała sprawiał, z˙e od czasu do czasu Cole
dostrzegał czerwone bikini, namiastke˛ kostiumu
uzmysławiaja˛ca˛, z˙e za tymi ska˛pymi szmatkami znaj-
duje sie˛ cos´, co che˛tnie by obejrzał.

background image

Dopiero potem dostrzegł zme˛czona˛ twarz Debbie.

Musiało ja˛ wykon´czyc´ podtrzymywanie cie˛z˙kiego
rekonwalescenta. Cole uznał, z˙e pora wkroczyc´ do
akcji.

– Hej, wy tam w basenie! – zawołał, rzucaja˛c

re˛cznik na lez˙ak. – Zostawcie dla mnie troche˛ wody.

Usłyszawszy znajomy głos, Debbie omal nie wypu-

s´ciła Morgana z obje˛c´. Jej szyja i policzki gwałtownie
sie˛ zaczerwieniły. Na szcze˛s´cie mogła to przypisac´
grzeja˛cemu mocno słon´cu.

Cole miał na sobie te same ska˛pe ka˛pielo´wki co

w dniu jej przybycia. Ro´z˙nica polegała jednak na tym,
z˙e teraz mogła w pełni podziwiac´ jego doskonale
zbudowane, ciało.

Cole wszedł do basenu i w rozkołysanej wodzie

zaszedł Debbie od tyłu, po czym wycia˛gna˛ł re˛ce
i przeja˛ł na siebie cie˛z˙ar Morgana.

– Zmykaj, mała – powiedział. – Na chwile˛ cie˛

zasta˛pie˛. Ile razy tata jeszcze powinien powto´rzyc´ to
c´wiczenie?

Debbie zamarła. Musi wygla˛dac´ okropnie. Mokre

włosy oblepiaja˛ jej twarz i szyje˛, wisza˛ce na rze˛sach
krople niemal ja˛ os´lepiaja˛. Nie straciła jednak zdolno-
s´ci odczuwania. A dotyk je˛drnego ciała Cole’a spra-
wił, z˙e dostała dreszczy.

– Tylko raz – wymamrotała.
– Drz˙ysz – stwierdził, gdy zanurkowała, by opus´-

cic´ basen. – Za długo byłas´ w wodzie. Płyn´ do brzegu
i łap za re˛cznik.

background image

Tym razem Debbie zaniemo´wiła. Zapomniała je˛zy-

ka w ge˛bie. Pozostało tylko niesamowite doznanie
wywołane dotykiem Cole’a. Marzyła o tym, aby mo´c
odwro´cic´ sie˛ i zarzucic´ mu re˛ce na szyje˛. No, przynaj-
mniej na pocza˛tek...

Zamiast tego wyszła posłusznie z wody, chwyciła

re˛cznik i owine˛ła sie˛ nim, a potem usiadła na lez˙aku
i obserwowała, jak Cole wykonuje z ojcem ostatnie
c´wiczenie, s´mieja˛c sie˛ i podkpiwaja˛c z kaprys´nego
rekonwalescenta.

– Złos´cisz sie˛, bo zasta˛piłem Debbie – draz˙nił go

Cole. – Wiem, z˙e nie jestem tak ładny jak ona, ale
chyba nawet tego nie zauwaz˙yłes´.

Starszy pan zamilkł, dopiero teraz uprzytomniwszy

sobie własne zachowanie. Zrobiło mu sie˛ przykro.

– Przepraszam – powiedział. – Doceniam to, co dla

mnie robicie. Nie chwale˛ was bez przerwy, ale jestem
wam wdzie˛czny i chciałbym, abys´cie zdawali sobie
z tego sprawe˛. – Ujrzawszy zmieszanie na twarzach
Debbie i syna, dorzucił: – Nie zapomnij, dziewczyno,
z˙e na deser obiecałas´ mi dzis´ kruche ciasto z truskaw-
kami.

– Nie zapomne˛. – Debbie rozes´miała sie˛ lekko.

– A ty zostaw sobie miejsce w z˙oła˛dku. Jes´li mam
upiec ciasto, obaj musicie zjes´c´ je z apetytem. Ide˛ sie˛
ubrac´, a wy sobie radz´cie.

Odeszła szybko, zostawiaja˛c Cole’a z ojcem. Wie-

działa, z˙e ła˛czy ich duz˙a zaz˙yłos´c´, i podejrzewała, iz˙
od chwili jej przyjazdu Cole czuje sie˛ troche˛ nieswojo.

background image

Zwłaszcza wtedy, kiedy dzieli ich tylko cienka s´ciana
mie˛dzy pokojami. Do uszu Debbie docierał kaz˙dy
odgłos, od trzeszczenia ło´z˙ka do łoskotu wody w ła-
zience. Słyszeli sie˛ nawzajem, co sprawiało, z˙e pod-
czas codziennych spotkan´ zachowywali sie˛ troche˛
nienaturalnie.

Cole wychodził zazwyczaj wczesnym rankiem lub

w ogo´le nie wracał na noc. Debbie starała sie˛ nie
mys´lec´ o stale groz˙a˛cym mu niebezpieczen´stwie
i nawet czasami z˙ałowała, z˙e zakochała sie˛ w po-
licjancie. Ale jej zasadniczy problem polegał na
tym, by uzmysłowic´ Cole’owi, z˙e jest mu nie-
zbe˛dna.

– Ktos´ mo´wił cos´ o deserze? – zapytał Buddy,

kiedy Debbie weszła do kuchni.

– Nie powinienes´ miec´ z˙adnego zdrowego ze˛ba

– os´wiadczyła, ruszaja˛c w strone˛ swego pokoju.
– Nigdy w z˙yciu nie widziałam człowieka, kto´ry
jadłby tyle słodyczy. Gdybym napychała sie˛ nimi tak
jak ty, byłabym cie˛z˙ko chora.

– Cole jest tutaj od godziny – ni sta˛d, ni zowa˛d

stwierdził Buddy, swoim zwyczajem zmieniaja˛c nagle
temat.

Debbie zaczynała pojmowac´ sens dziwacznych,

z pozoru nielogicznych wypowiedzi komputerowego
geniusza. Dopiero co oznajmił po swojemu, z˙e Cole,
wro´ciwszy przed godzina˛, przygla˛dał sie˛ ukradkiem
temu, co dzieje sie˛ w basenie. To znaczy, z˙e jest nia˛
zainteresowany.

background image

– Dzis´ wieczorem, przyjacielu, zajme˛ sie˛ toba˛

podczas kolacji. – Debbie poklepała Buddy’ego
po policzku. – Jestes´ facetem, o kto´rego warto
dbac´.

Geniusz komputerowy us´miechna˛ł sie˛ z zadowole-

niem, błyskawicznie wyła˛czył z nurtu prowadzonej
konwersacji i po chwili znikna˛ł za drzwiami swego
sanktuarium.

– Kiedy jedzenie be˛dzie gotowe, dam ci znac´!

– zawołała Debbie, wychodza˛c z kuchni. – A dzis´
kolacja be˛dzie wyja˛tkowa, nie tylko ze wzgle˛du na
deser. Juz˙ to czuje˛.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

– Komu dołoz˙yc´ ciasta? – spytała Debbie, zlizuja˛c

z palca resztke˛ bitej s´mietany. – To znaczy, kto opro´cz
Buddy’ego ma ochote˛ na dokładke˛? – poprawiła sie˛
z us´miechem.

Cole nie mo´gł oderwac´ wzroku od odrobiny s´mieta-

ny przylepionej w ka˛ciku jej ust. Debbie włas´nie
natrafiła na nia˛ je˛zykiem i zlizała. Wygla˛dała nie-
zwykle apetycznie.

– Ja juz˙ dzie˛kuje˛ – oznajmił Morgan, odsuwaja˛c

sie˛ z krzesłem od stołu. – Złotko, cała kolacja była
wys´mienita.

Pokus´tykał do salonu, by obejrzec´ ostatnie wydanie

wieczornych wiadomos´ci. Buddy nałoz˙ył sobie na
talerz druga˛ porcje˛ deseru i podnio´sł sie˛ od stołu.
Wkładaja˛c do ust kawałek ciasta, potkna˛ł sie˛ o krzesło.
Na podłoge˛ spadła truskawka.

background image

– Przepraszam – wymamrotał.
Podnio´sł ja˛, obejrzał, wzruszył ramionami, a potem

oblizał i wepchna˛ł do ust. Cole wywro´cił oczami
i parskna˛ł s´miechem, podczas gdy Debbie wykrzyk-
ne˛ła zdegustowana:

– Buddy, na litos´c´ boska˛, nie powinienes´ jes´c´

z podłogi!

Chłopak us´miechna˛ł sie˛ krzywo i znikna˛ł w swym

pokoju.

– Jest z´le wychowany – stwierdził z rozbawieniem

Cole – a ponadto zupełnie nie przejmuje sie˛ bak-
teriami. Jedynym drobnoustrojem, kto´ry wywołuje
w moim bracie panike˛, jest wirus komputerowy.
Wprowadził u siebie takie mno´stwo przero´z˙nych
zabezpieczen´, z˙e niekiedy sam nie moz˙e dostac´ sie˛ do
własnych programo´w.

Debbie wstrzymała oddech. Po raz pierwszy usły-

szała tak szczery s´miech Cole’a. W jego ciemnych,
zazwyczaj pochmurnych oczach pojawiły sie˛ wesołe
iskierki. Teraz podobał sie˛ jej znacznie bardziej niz˙
zwykle. Podnio´sł sie˛ z miejsca i zacza˛ł zbierac´ ze stołu
talerze.

Debbie wycia˛gne˛ła re˛ke˛ i połoz˙yła ja˛ na policzku

Cole’a. Chwile˛ potem dotkne˛ła ka˛cika jego ust.

– Zostawiasz to sobie na potem, do naste˛pnego

deseru? – spytała rozbawiona, machaja˛c Cole’owi
przed nosem palcem pokrytym bita˛ s´mietana˛.

– To dla ciebie – odparł i niewiele mys´la˛c, złapał

palec Debbie i wsuna˛ł go jej do ust. Dlaczego to

background image

zrobiłem? – zastanawiał sie˛ potem, patrza˛c, jak Deb-
bie powoli ssie własny palec.

– Bardzo dzie˛kuje˛.
Oblizała sie˛ z wyraz´nym zadowoleniem. Cole

stłumił nagły przypływ podniecenia.

– Nie ma za co – mrukna˛ł.
W jego oczach Debbie dojrzała namie˛tnos´c´. Prag-

na˛ł jej, była o tym przekonana, ale nawet sam przed
soba˛ nie chciał przyznac´ sie˛ do tego. Jej jednak nie
wystarczało poz˙a˛danie – ona musi zdobyc´ miłos´c´
Cole’a.

Zamrugał powiekami i cofna˛ł sie˛ o krok. Musiał to

zrobic´, bo gdyby uległ nagłemu pragnieniu, Deborah
Jean Randall znalazłaby sie˛ zaraz w jego obje˛ciach.

– Do licha, mała – wymamrotał pod nosem – zbli-

z˙anie sie˛ do ciebie powinno byc´ karalne.

Przekrzywiwszy głowe˛, Debbie spojrzała Cole’owi

prosto w oczy i powiedziała łagodnym tonem:

– Co zamierzasz zrobic´ z tym, co czujesz?
Wcia˛gna˛ł z sykiem powietrze. Mie˛s´nie, kto´rych

istnienia nawet nie podejrzewał, napie˛ły sie˛ odrucho-
wo, tworza˛c bolesne we˛zły. Nie mo´gł sie˛ zdecydowac´,
czy zacisna˛c´ dłonie na szyi Debbie, czy pogłaskac´ jej
włosy.

Odezwał sie˛ telefon. Cole drgna˛ł, obro´cił sie˛ i gwał-

townym ruchem s´cia˛gna˛ł z widełek słuchawke˛.

– Słucham.
– Uratował cie˛ ten telefon – stwierdziła szeptem

Debbie, zabieraja˛c sie˛ za usuwanie resztek z talerzy.

background image

Słuchaja˛c uwaz˙nie relacji partnera z ostatnich wy-

darzen´ dotycza˛cych jednego z prowadzonych docho-
dzen´, Cole przymruz˙ył oczy. Informacje przenikały do
jego pamie˛ci, nie zakło´caja˛c widoku poruszaja˛cych sie˛
bioder Debbie. Ubrana w kro´tkie szorty kursowała
mie˛dzy stołem a kuchennymi szafkami. Wzrok Cole’a
rejestrował takz˙e powolne unoszenie sie˛ jej piersi, gdy
sie˛gała do go´rnej po´łki, wstawiaja˛c do szafki pieprz
i so´l, a takz˙e inne przyprawy. Z pewnos´cia˛ zdawała
sobie sprawe˛ z tego, iz˙ sie˛ jej przygla˛da.

– Moz˙esz po mnie przyjechac´? – zapytał partnera.
Debbie szeroko otworzyła oczy i spojrzała na

Cole’a niespokojnie. Ze s´cierka˛ w re˛ku wpatrywała
sie˛ w jego zmieniona˛ twarz.

– Be˛de˛ gotowy – oznajmił i odłoz˙ył słuchawke˛.
Popatrzył twardym wzrokiem w oczy Debbie,

w kto´rych malował sie˛ le˛k. Praca w policji była jedyna˛
przyczyna˛, dla kto´rej do tej pory nie zwia˛zał sie˛ na
stałe z z˙adna˛ kobieta˛. Cia˛gły strach o los kochanego
me˛z˙czyzny towarzyszył z˙onie policjanta nieodła˛cznie.
Musiała nauczyc´ sie˛ z tym z˙yc´. Cole nie potrafił
wyobrazic´ sobie w tych warunkach wspo´lnej egzys-
tencji.

– Wro´ce˛ po´z´no – uprzedził. – Aha, jeszcze jedno.

Nie wyobraz˙aj sobie z˙adnych przykrych rzeczy. Nie
przydarzy mi sie˛ nic złego, wie˛c nie musisz robic´
takiej miny.

– Jakiej miny? – spytała, buntowniczo zadzieraja˛c

głowe˛.

background image

– O, włas´nie takiej – odparł.
Chwycił ja˛ za ramiona i obro´cił twarza˛ do lustra

wisza˛cego nad stołem. Wysoki, ciemnowłosy me˛z˙-
czyzna i stoja˛cy u jego boku mały chochlik z pokryta˛
rudawymi ke˛dziorkami gło´wka˛ wpatrywali sie˛ we
własne odbicie.

– Wiem, co widze˛ – stwierdziła spokojnie Debbie.

– A moz˙e jestes´ s´lepy i tego nie zauwaz˙asz?

Zostawiła Cole’a stoja˛cego na wprost lustra, wal-

cza˛cego z dre˛cza˛cymi go demonami. Wpatrywał sie˛
długo we własne odbicie, a potem znikna˛ł w swoim
pokoju.

O trzeciej nad ranem przebudziła sie˛, usiadła na

ło´z˙ku i spojrzała na zegarek na nocnym stoliku,
usiłuja˛c dociec, co tak nieoczekiwanie przerwało jej
sen.

Usłyszała jakis´ dziwny dz´wie˛k. Po chwili pode-

rwało ja˛ z ło´z˙ka głos´nie skrzypienie podłogi na
korytarzu. Otworzywszy drzwi, szybko zmruz˙yła po-
wieki, os´lepiona s´wiatłem padaja˛cym przez uchylone
drzwi sa˛siedniego pokoju.

Cole! Był boso, miał na sobie tylko nie dopie˛te

dz˙insy. Wygla˛dał, jakby włas´nie wyszedł z basenu, bo
miał ciało pokryte drobniutkimi, połyskuja˛cymi kro-
pelkami wody.

– A wie˛c jestes´ w domu – stwierdziła mie˛kkim

głosem.

background image

Odetchna˛wszy z ulga˛, oparła sie˛ o framuge˛ drzwi.

Z jej obnaz˙onych ramion spływała kremowa koszulka
z jedwabiu. Zwichrzone włosy okalały złagodzona˛
snem twarz o kształcie serca. Miała pełne, rozchylone
wargi. Bez makijaz˙u wygla˛dała na nastolatke˛, i to
piekielnie atrakcyjna˛.

Cole westchna˛ł. Był zbyt zme˛czony, by wła˛czyc´

mechanizmy obronne i udawac´, z˙e ten widok nie robi
na nim wraz˙enia.

– Przepraszam, z˙e cie˛ obudziłem – odezwał sie˛

cichym głosem, przecia˛gaja˛c palcem po zadartym
nosku Debbie. – Wracaj do ło´z˙ka.

– Ciesze˛ sie˛, z˙e juz˙ jestes´ w domu – powiedziała.
– Ja tez˙, mała. Znacznie bardziej, niz˙ mys´lisz.
Na wspomnienie miejsca koszmarnej zbrodni, kto´-

re dopiero co opus´cił, Cole’a s´cisne˛ło w z˙oła˛dku. Nie
było łatwo przenies´c´ sie˛ wprost z ulicznego piekła do
spokojnego domu, stanowia˛cego prawdziwy raj. Ale
s´wiadomos´c´, z˙e ten raj istnieje i zawsze na niego
czeka, utrzymywała Cole’a przy zdrowych zmysłach.

– Czy wszystko... to znaczy czy ty...
Urwała. Widok znuz˙onego spojrzenia Cole’a spra-

wił, z˙e zorientowała sie˛, iz˙ sprawa, z powodu kto´rej
wycia˛gnie˛to go wieczorem z domu, była powaz˙na.
Z

˙

adne słowa nie były w stanie wyrazic´ jej niepokoju.

Nie było zreszta˛ takiej potrzeby. Obje˛ła Cole’a w pa-
sie, złoz˙yła głowe˛ na jego wilgotnym torsie i us´cisne˛ła
go lekko, naturalnym gestem dodaja˛c mu otuchy.

Po chwili poczuła na szyi jego re˛ce. Cole

background image

skapitulował. Kiedy Debbie przywarła mocno do jego
piersi, cicho westchna˛ł.

– Dobrze miec´ cie˛ przy sobie – wyszeptał. – I bez

wzgle˛du na to, co powiem jutro, jestem piekielnie
zadowolony, z˙e tutaj jestes´. – Mobilizuja˛c siłe˛ woli,
wypus´cił Debbie z obje˛c´ i delikatnie skierował ja˛ do
pokoju. – Dziewczyno, idz´ spac´.

Wro´ciła do ło´z˙ka, wsune˛ła sie˛ pod kołdre˛ i z błogim

us´miechem na ustach ukryła w poduszce twarz.

Moz˙e... moz˙e jednak... wszystko dobrze sie˛ ułoz˙y,

pomys´lała zasypiaja˛c.

Obudził sie˛ po´z´no. Wysoko, na s´cianie pod sufitem,

pozostał tylko pas z˙o´łtego s´wiatła. Musi dochodzic´
południe. Odczuwaja˛c wewne˛trzny spoko´j, Cole prze-
cia˛gna˛ł sie˛ i ziewna˛ł. Zaraz potem us´wiadomił sobie,
z˙e ma przed soba˛ dwa dni wypoczynku, podczas
kto´rych be˛dzie mo´gł robic´, co mu sie˛ z˙ywnie podoba.

Woko´ł panowała absolutna cisza. W domu było

zbyt spokojnie. Cole wyskoczył z ło´z˙ka, wcia˛gna˛ł na
siebie czerwone gimnastyczne spodenki, obmył szyb-
ko twarz i przecia˛gna˛ł grzebieniem po włosach.

Odpowiedz´ na swoje pytanie znalazł na drzwiach

lodo´wki. Pod magnesem w postaci z˙o´łwia Ninja
widniała kartka ze zwie˛zła˛ notatka˛ nabazgrana˛ re˛ka˛
Buddy’ego: ,,Lekarz, zakupy’’.

Rozgla˛daja˛c sie˛ po ls´nia˛cej czystos´cia˛ kuchni, Cole

westchna˛ł i pozwolił sobie odczuc´ cos´ w rodzaju

background image

litos´ci w stosunku do własnej osoby. Pierwszy raz od
wielu dni miał okazje˛ zjes´c´ posiłek w rodzinnym
gronie, lecz niestety, dom był pusty. Nie mo´gł,
a włas´ciwie nie chciał przyznac´ sie˛ przed soba˛, z˙e
prawdziwym powodem rozczarowania jest przede
wszystkim nieobecnos´c´ Debbie.

Wazon ze s´wiez˙ymi stokrotkami stoja˛cy na okien-

nym parapecie s´wiadczył o tym, z˙e niedawno tu była.
Zastał takz˙e wła˛czony ekspres z gora˛ca˛ kawa˛ i po-
stawiony obok jego ulubiony kubek. Nalał sobie kawy.

Jak przystało na policyjnego detektywa, zacza˛ł

wyszukiwac´ s´lady bytnos´ci Debbie. Obok szklanek,
talerzy i innych porza˛dnie poustawianych naczyn´
w szafce znajdowała sie˛ osłonie˛ta szklana˛ pokrywa˛
resztka ciasta.

Cole zrobił to, czego sie˛ po nim spodziewano.

Podgrzał sobie placek w kuchence mikrofalowej,
a potem, najedzony, zamkna˛ł oczy. W domu było
dokładnie tak jak przed wypadkiem ojca, i zanim
pojawiła sie˛ Debbie, przewracaja˛c do go´ry nogami
całe ich z˙ycie. Panowały tu ład i porza˛dek, a takz˙e
spoko´j.

Cole poczuł sie˛ samotny jak wszyscy diabli.

– Hej! Wro´cilis´my!
Usłyszawszy wołanie brata, Cole zerwał sie˛ z le-

z˙anki nad basenem, zrzucaja˛c z kolan czytana˛ powies´c´
sensacyjna˛, i jak szalony wpadł do kuchni. Buddy

background image

zwiastował to, na co sam czekał niecierpliwie. To
znaczy na rodzine˛, znajomy hałas i szum głoso´w.
A takz˙e na powro´t Debbie.

Brat wre˛czył mu wyładowana˛ po brzegi torbe˛

z wiktuałami, uniesieniem brwi daja˛c Cole’owi do
zrozumienia, z˙e be˛dzie wiedział, co z nia˛ zrobic´,
i wybiegł z kuchni. Wro´cił po chwili z naste˛pna˛,
ro´wnie pote˛z˙na˛ porcja˛ zakupo´w i zacza˛ł je umieszczac´
na po´łkach oraz w szufladach. Ponad ramieniem
Cole’a popatrzył na ojca, kto´ry rozmawiał przez
telefon z zaprzyjaz´nionym partnerem od golfa, zdaja˛c
sprawozdanie z dopiero co odbytej wizyty u lekarza.
Kiedy Buddy wycia˛gał paczke˛ herbatniko´w i zacza˛ł
podjadac´ je przed przełoz˙eniem do puszki na ciastka,
torba pe˛kła.

Brakowało nowego, lecz waz˙nego członka rodziny.

Nigdzie nie było widac´ Debbie.

– Gdzie nasz gos´c´? – zapytał Cole.
Morgan wykonał re˛ka˛ jakis´ gest i powiedział cos´

niezrozumiałego.

– Buddy, gdzie Debbie?
Młodszy brat wepchna˛ł re˛ke˛ na samo dno torby

i wycia˛gna˛ł karton jogurto´w.

– Pycha, gruszkowy – wymamrotał, sie˛gaja˛c do

szuflady po łyz˙ke˛.

Cole nabrał głe˛boko powietrza i policzył do trzech.

Niewiele mu to pomogło.

– Stary, do diabła! – wrzasna˛ł. – Zadałem ci

pytanie!

background image

Buddy unio´sł brwi i oblizał łyz˙ke˛.
– Nie musisz krzyczec´ – odparł spokojnie, a potem

wzruszył ramionami. – Chyba została w samochodzie.

Cole’a az˙ zatkało z wraz˙enia. Co, do licha, działo

sie˛ z jego rodzina˛?

– W samochodzie? Dlaczego nie przyszła do domu

razem z wami? Cos´ sie˛ stało? A moz˙e zno´w ma
chorobe˛ lokomocyjna˛?

Przy kaz˙dym naste˛pnym pytaniu podnosił głos, az˙

wreszcie Morgan uznał, z˙e za chwile˛ dojdzie mie˛dzy
brac´mi do sprzeczki.

– Co was napadło? – zapytał, zasłaniaja˛c dłonia˛

słuchawke˛.

– Dlaczego Debbie została w samochodzie? – za-

wołał Cole. – Obaj zachowujecie sie˛ tak, jakby
w ogo´le jej nie było.

Po tym oskarz˙eniu w kuchni nagle nastała cisza.

Rozzłoszczony Cole postanowił przekonac´ sie˛ naocz-
nie, co sie˛ stało, i wybiegł na dwo´r.

Starszy pan błyskawicznie skon´czył telefoniczna˛

rozmowe˛ i wymienił z Buddym spojrzenie pełne winy.
Obaj poda˛z˙yli szybko w s´lad za Cole’em.

– Ona s´pi! – zawołał Morgan.
Niestety, za po´z´no, bo syna juz˙ w domu nie było.
Kiedy gnał jak szalony w strone˛ rodzinnego kombi

zaparkowanego pod garaz˙owa˛ wiata˛, przychodziły mu
do głowy najczarniejsze mys´li. Z sercem wala˛cym jak
młot szarpna˛ł za klamke˛ tylnych drzwi, spodziewaja˛c
sie˛ najgorszego.

background image

Drz˙a˛ca˛ re˛ka˛ pogładził znaleziona˛ dziewczyne˛ po

twarzy, odgarniaja˛c z oczu opadaja˛ce pasma włoso´w.
Miała zimne czoło. Oddychała spokojnie i miarowo.
Nie była blada ani wilgotna od potu. Gdy Cole odsuna˛ł
włosy z jej czoła, z uchylonych ust Debbie wyrwało sie˛
ledwie dosłyszalne westchnienie, a na policzki wy-
sta˛piły blade rumien´ce.

S

´

pi. Najzwyczajniej w s´wiecie.

– Chodz´ tutaj, mała – szepna˛ł Cole.
Jedna˛re˛ke˛ wsuna˛ł pod ramie˛ Debbie i przycia˛gna˛ł ja˛

do siebie, druga˛podłoz˙ył pod jej kolana. Wyprostował sie˛
i ze słodkim cie˛z˙arem na re˛kach zawro´cił w strone˛ domu.

Głowa s´pia˛cej obijała sie˛ o ramie˛ Cole’a. Lekki

wietrzyk rozwiewał ciemne loczki, a ciepłe promienie
słon´ca ogrzewały drobna˛ twarz. Nawet ruch nie był
w stanie obudzic´ Debbie.

Boz˙e! Jak bardzo ta dziewczyna musi byc´ wyczer-

pana, skoro nadal s´pi! Cole je˛kna˛ł w duchu.

Pełnym wyrzutu spojrzeniem obrzucił ojca i brata.

Przeszedł przez drzwi, kto´re przytrzymał Buddy.

Na twarzy najstarszego syna Morgan dostrzegł

mieszanine˛ troski i zaborczos´ci. Przez twarz starszego
pana przemkna˛ł us´miech. Uznał, z˙e Cole poszedł
wreszcie po rozum do głowy. Byłby najszcze˛s´liwszym
człowiekiem pod słon´cem, gdyby tych dwoje młodych
bliz˙ej sie˛ z soba˛ zaprzyjaz´niło.

Drzwi do pokoju gos´cia były zamknie˛te. Nie zamie-

rzaja˛c ryzykowac´ przebudzenia Debbie, Cole pod-

background image

szedł do jedynych otwartych drzwi. Prowadziły do
jego pokoju.

Połoz˙ył Debbie pos´rodku nie posłanego ło´z˙ka,

kto´re opus´cił kilka godzin wczes´niej. Odrzucił na
bok kołdre˛. Przyszło mu do głowy, z˙eby ja˛ roze-
brac´, ale szybko porzucił te˛ mys´l. Zdja˛ł jej tylko
buty.

Obro´ciła sie˛ na bok, wsune˛ła re˛ke˛ pod policzek

i zakopała w pos´cieli jak krecik w norce.

Cole dotkna˛ł lekko jej policzka. Chwile˛ potem

opus´cił poko´j, zamykaja˛c cicho drzwi.

– Jak sie˛ czuje? – spytał zaniepokojony Morgan.

– Nie chcielis´my z Buddym zachowywac´ sie˛ okrutnie.
Debbie spała tak smacznie, z˙e pozostawienie jej
w samochodzie wydawało sie˛ jedynym rozsa˛dnym
rozwia˛zaniem. – Starszy pan wzruszył ramionami,
us´miechem łagodza˛c swoje wyjas´nienie.

– Połoz˙yłem ja˛ na moim ło´z˙ku – oznajmił Cole.

– Jest wykon´czona. Za bardzo eksploatowalis´my te˛
dziewczyne˛. Czy ty w ogo´le przyjrzałes´ sie˛ uwaz˙nie
Debbie? – Zmierzył Buddy’ego tak ostrym wzrokiem,
z˙e ten bez słowa ulotnił sie˛ z kuchni i skrył w swym
pokoju. – Do diabła, przeciez˙ ona jest tak drobna, z˙e
nie wiem, ska˛d w ogo´le bierze siły. Chyba jednak jest
wyczerpana. Od tej pory musimy ja˛ oszcze˛dzac´.

– Masz racje˛, synu – odparł Morgan. – S

´

wie˛ta˛

racje˛!

Cole skina˛ł głowa˛, zadowolony, z˙e jego argumen-

ty trafiły do jednego z członko´w rodziny.

background image

Ojcowskim gestem Morgan poklepał go po ple-

cach.

– Jutro sam zajmiesz sie˛ Debbie. Zro´bcie sobie

dwa dni wolnego. Jedz´cie na plaz˙e˛. Przy okazji
moz˙e zwiedzicie cos´ interesuja˛cego. Cos´, na co
Debbie be˛dzie miała ochote˛. Nie przejmujcie sie˛
moja˛ osoba˛.

Jes´li

be˛de˛

potrzebował

pomocy,

w skrzynce z bezpiecznikami zamkne˛ dopływ ener-
gii. To niezawodny sposo´b na wycia˛gnie˛cie Bud-
dy’ego z jego nory. Zreszta˛ lekarz mo´wi, z˙e noga
goi sie˛ doskonale. Wodna terapia działa cuda. Nie
uwaz˙asz, z˙e powinienem podzie˛kowac´ za to Deb-
bie? Postaraj sie˛, synu, z˙eby wypocze˛ła i mile
spe˛dziła czas. Zrobisz to?

Cole odetchna˛ł głe˛boko. A wie˛c stało sie˛. Ma, co

chciał, sam sie˛ o to prosił. Nie mo´gł zarzucac´ pozo-
stałym członkom rodziny, z˙e wykorzystuja˛ dobre
serce Debbie i odmawiaja˛ jej prawa do odpoczynku.
Kiwna˛ł w strone˛ ojca głowa˛.

A wie˛c zanosi sie˛ na to, z˙e w towarzystwie Debbie

spe˛dzi cały dzien´, pomys´lał Cole z westchnieniem.
Miał nadzieje˛, z˙e jakos´ to przez˙yje. Be˛dzie musiał
jednak pamie˛tac´, z˙e ta kobieta jest niebezpieczna.
Odebrała mu spoko´j ducha.

Do licha! Kogo włas´ciwie chciał oszukac´? Samego

siebie? Zamiast spokoju ducha, ma pod własnym
dachem gos´cia z Oklahomy o ciemnych oczach
i us´miechu, od kto´rego s´ciska go w z˙oła˛dku.

background image

Stana˛ł w drzwiach i z re˛koma skrzyz˙owanymi na

piersiach patrzył na ło´z˙ko. W cia˛gu ostatnich kilku
godzin zagla˛dał do swego pokoju trzykrotnie i juz˙
zaczynał sie˛ niepokoic´. Debbie spała od prawie czte-
rech godzin. Jes´li wkro´tce sie˛ nie obudzi, wezwie
lekarza, bo pewnie zachorowała.

Było to trudne, ale starała sie˛ oddychac´ powoli

i ro´wnomiernie. Z ciekawos´cia˛ obserwowała Cole’a.
Kiedy uniosła lekko powieki, ujrzała go w drzwiach.
Na szcze˛s´cie nie zauwaz˙ył, z˙e sie˛ przebudziła. Patrzył
na nia˛, lecz mogłaby przysia˛c, z˙e tak naprawde˛
w ogo´le jej nie dostrzega. Bła˛dził gdzies´ mys´lami i to
Debbie odpowiadało. Mogła obserwowac´ Cole’a z do-
godnego miejsca, jakim było... jego własne posłanie.

Debbie nie interesowało, w jaki sposo´b tu sie˛

znalazła. Znacznie waz˙niejsza była odpowiedz´ na inne
pytanie. Co zrobic´, aby ten fascynuja˛cy me˛z˙czyzna
zechciał dzielic´ z nia˛ to ło´z˙ko?

Trudno było rozszyfrowac´ tego człowieka. Debbie

przywykła do me˛z˙czyzn bardziej prostolinijnych
i bezpos´rednich, kto´rzy mo´wili to, co mys´la˛, i w jej
re˛kach pozostawiali decyzje˛, czy ma im wymierzyc´
policzek, czy rzucic´ sie˛ im na szyje˛.

Czerwone spodenki gimnastyczne, kto´re miał na

sobie Cole, odsłaniały sporo opalonego ciała. Szerokie
bary i płaski brzuch s´wiadczyły o tym, z˙e Cole
przywia˛zywał duz˙a˛ wage˛ do c´wiczen´ fizycznych.
Utrzymywanie kondycji jest dla policjanta nie tylko
poz˙yteczna˛ rozrywka˛, lecz takz˙e koniecznos´cia˛.

background image

– Zamierzasz mnie sta˛d wyrzucic´?
Usłyszawszy pytanie Debbie, Cole az˙ drgna˛ł z wra-

z˙enia. Mało brakowało, a magnetyczne spojrzenie
ciemnych oczu wcia˛gne˛łoby go do ło´z˙ka.

– Jak długo nie s´pisz? – spytał szorstko.
– Wystarczaja˛co – odrzekła mie˛kko.
Przewro´ciła sie˛ na plecy i wycia˛gne˛ła na ło´z˙ku.

Cole az˙ je˛kna˛ł. Tylko raz, i bardzo cicho. Debbie nie
moz˙e sie˛ dowiedziec´, jak bardzo go pocia˛ga. Zacisna˛ł
usta i spod przymknie˛tych powiek patrzył na oz˙ywaja˛-
ce kobiece ciało. Debbie przecia˛gała sie˛ niczym kotka
po długiej drzemce. Najpierw rozprostowała ramiona
i nogi, a potem plecy. Wreszcie usiadła na brzegu
ło´z˙ka ruchem tak swobodnym i naturalnym, jakby
była u siebie. Przetarła oczy, przesune˛ła dłon´mi po
włosach. W kon´cu podniosła wzrok i obdarzyła Cole’a
promiennym us´miechem.

– Okropnos´c´! – je˛kne˛ła, spojrzawszy z nieche˛cia˛

na wymie˛te ubranie, w kto´rym spała.

– Owszem – potwierdził Cole, maja˛c na mys´li

obecnos´c´ Debbie w jego rodzinnym domu. Okropnos´c´.
Ta dziewczyna zda˛z˙yła juz˙ zdrowo narozrabiac´.

– Dzie˛kuje˛ za udoste˛pnienie ło´z˙ka – powiedziała.

– Czuje˛ sie˛ fantastycznie! Widocznie była mi potrzeb-
na mała drzemka.

– Spałas´ az˙ cztery godziny – wytkna˛ł Cole. – Jestes´

wykon´czona. Powinnas´ zwolnic´ tempo. I odpocza˛c´
przez dwa dni. Juz˙ zapowiedziałem to ojcu i Bud-
dy’emu, wie˛c nie daj sie˛ zmusic´ do z˙adnej roboty.

background image

Ze zdumienia Debbie otworzyła usta, szybko jed-

nak wzie˛ła sie˛ w gars´c´ i odzyskała rezon. Cole odsłonił
sie˛ bardziej, niz˙ zamierzał.

– W porza˛dku.
Zgoda Debbie była dla Cole’a zaskakuja˛ca. Spo-

dziewał sie˛ dłuz˙szej dyskusji.

– A wie˛c juz˙ wiesz – mrukna˛ł.
– A wie˛c juz˙ wiem – potwierdziła.
Kiwna˛ł głowa˛. Chciał wepchna˛c´ dłonie do kieszeni

i nagle us´wiadomił sobie, z˙e ma na sobie gimnastycz-
ne spodenki. A wie˛c nie ma co zrobic´ z re˛kami,
a tymczasem musi gdzies´ je schowac´, bo inaczej rzuci
sie˛ Debbie na szyje˛.

Nachyliła sie˛ i odszukała pantofle. Cole nie mo´gł

sie˛ zdecydowac´, czy ma odejs´c´, czy wybiec z pokoju.
W kaz˙dym ba˛dz´ razie musi ruszyc´ sie˛ z miejsca.
Debbie w kon´cu wstała i skierowała sie˛ w jego strone˛.
Miała w oczach dobrze mu znane diabelskie błyski.

– Tylko popatrz, jak pogniotła sie˛ moja bluza!

– Us´miechne˛ła sie˛ rados´nie i podrapała Cole’a po
obnaz˙onym brzuchu. – Zdja˛łes´ mi buty. Dlaczego
zostawiłes´ reszte˛, nie kon´cza˛c roboty?

– Nawet przyszło mi to do głowy – przyznał.
Nie była to odpowiedz´, jakiej sie˛ Debbie spodzie-

wała. Zapomniała je˛zyka w ge˛bie, co zdarzało sie˛ jej
niezwykle rzadko. Poczerwieniała na twarzy i od-
wro´ciła wzrok. Ale instynkt samozachowawczy pod-
powiadał jej, z˙e ostatnie słowo powinno nalez˙ec´ do
niej.

background image

– Całe szcze˛s´cie. Naste˛pnym razem postaraj sie˛

byc´ bardziej pracowity.

Teraz z kolei zaniemo´wił Cole.
Debbie zahaczyła palcem o ko´łeczko przy suwaku

bluzy. Mijaja˛c Cole’a, us´miechne˛ła sie˛ sceptycznie.
Odwro´cił sie˛, a kiedy ruszyła w strone˛ własnego
pokoju, odprowadził wzrokiem jej kołysza˛ce sie˛,
zgrabne biodra.

Zobaczył, jak Debbie przesuwa re˛ke˛ w do´ł i usły-

szał odgłos rozpinanego suwaka. Zaraz potem znik-
ne˛ła w pokoju i zatrzasne˛ła drzwi. Kiedy trzask odbił
sie˛ echem w korytarzu, az˙ podskoczyła z rados´ci.

– A co ty tutaj robisz? – zapytał Cole na widok

Debbie wyjmuja˛cej z lodo´wki mroz˙one filety z kur-
czaka.

– Chyba zaczynam robic´ kolacje˛ – burkne˛ła.
– Nie be˛dziesz tkwiła w kuchni – oznajmił katego-

rycznym tonem. – Pamie˛tasz nasza˛ wczorajsza˛ roz-
mowe˛? Masz odpoczywac´.

– Ale...
– Z

˙

adnych ale. Albo zjemy w mies´cie, albo zamo´-

wimy kolacje˛ do domu. Wybieraj.

Us´miech, kto´ry pojawił sie˛ na twarzy Debbie,

zdumiał go.

– Moge˛ wybierac´? Naprawde˛?
Kiwna˛ł głowa˛. Co takiego powiedział, z˙e tak nagle

sie˛ ucieszyła? Chwile˛ po´z´niej, usłyszawszy odpo-

background image

wiedz´, miał ochote˛ parskna˛c´ s´miechem, takie to było
proste.

– Uwielbiam zamawianie! Rolnicza Oklahoma

oferuje mieszkan´com mno´stwo wspaniałych rzeczy,
ale dostarczanie jedzenia do domu do nich nie nalez˙y.
Trzeba albo is´c´ do baru lub restauracji, albo gotowac´
w domu. Co moge˛ zamo´wic´?

Cole us´miechna˛ł sie˛ lekko.
– Co tylko chcesz.
Mało brakowało, a z rados´ci Debbie zaklaskałaby

po dziecinnemu w dłonie.

– Zaraz zapytam Morgana i Buddy’ego, na co maja˛

ochote˛.

– Nic z tego. Decyduj sama, słonko – powiedział

Cole, nie zdaja˛c sobie sprawy z tego, z˙e przemawia do
niej z czułos´cia˛. – Oni zjedza˛ to, co dostana˛.

– Czy moz˙emy zamo´wic´ chin´szczyzne˛ w tych

s´licznych pojemniczkach, mno´stwo pieroz˙ko´w i cias-
teczek z wro´z˙ba˛? – spytała pełnym nadziei głosem.

Cole rozes´miał sie˛ na cały głos.
– Oczywis´cie. Moz˙esz miec´ chin´skie jedzenie,

s´liczne pojemniczki i inne rzeczy. A takz˙e ciasteczka
z wro´z˙ba˛.

– Czy ktos´ tu mo´wił cos´ o ciastkach?
W kuchni zjawił sie˛ Buddy. Na jego widok Cole

przewro´cił oczami.

– Ty zawsze zjawiasz sie˛ w pore˛. Masz, bracie,

idealne wyczucie czasu.

– Miło mi, z˙e tak uwaz˙asz – wymamrotał Buddy,

background image

nie bardzo wiedza˛c, czego dotycza˛ słowa Cole’a, lecz
przekonany, z˙e tym razem starszy brat ma całkowita˛
racje˛.

– Zamawiamy jedzenie – oznajmiła Debbie. – Na

kolacje˛ be˛dziemy mieli chin´szczyzne˛.

– Cole jest na nas ws´ciekły – poinformował ja˛

komputerowy geniusz.

– Juz˙ nie – powiedziała łagodnym tonem, zauwa-

z˙ywszy na twarzy Buddy’ego cien´ poczucia winy.
– Juz˙ wszystko jest w porza˛dku.

– Lubie˛

kurczaka

w

sosie

słodko-kwas´nym

– stwierdził, jak zwykle przeskakuja˛c z tematu na
temat.

– A ja najbardziej lubie˛ pieroz˙ki – oznajmiła

Debbie.

Cole westchna˛ł. Pozazdros´cił pozostałej dwo´jce, z˙e

potrafi tak dobrze sie˛ porozumiec´.

– Złoz˙e˛ zamo´wienie – os´wiadczył i ruszył w strone˛

telefonu.

– Nie wiem, kto wpadł na ten pomysł, ale musze˛

przyznac´, z˙e był genialny. – Zachwycony Morgan
nachylił sie˛ nad pudełkiem i wzia˛ł pałeczkami kolejna˛
krewetke˛.

– To pomysł Cole’a – odparła Debbie, sprawdzaja˛c

zawartos´c´ opakowan´ stoja˛cych na stole. – Chyba to
lubie˛ najbardziej. – Wycia˛gne˛ła pałeczkami kawałek
wołowiny i smaz˙ony ryz˙ z krewetka˛. – To tez˙.

background image

– Te˛sknym spojrzeniem obrzuciła wieprzowine˛ w so-
sie słodko-kwas´nym, kurczaka i groszek.

– Zostanie na po´z´niej – stwierdził rozbawiony

Cole. – Resztki chin´skich potraw całkiem dobrze
odgrzewa sie˛ w mikrofalo´wce.

Us´miech na twarzy Debbie był wart co najmniej

tygodnia bezsennych nocy.

– Wspaniale!
– Two´j los jest w twoich re˛kach – oznajmił nagle

Buddy.

Wszyscy popatrzyli na niego ze zdziwieniem. Aku-

rat rozłamał trzecie z rze˛du ciasteczko z wro´z˙ba˛. Jadł
i czytał ro´wnoczes´nie, jak zwykle zakło´caja˛c prowa-
dzona˛ przy stole rozmowe˛. W kon´cu wzruszył ramio-
nami i unio´sł malen´ka˛ karteczke˛, kto´ra˛wyja˛ł z ciastka.

– To wro´z˙ba dla mnie – wyjas´nił.
Debbie rozbłysły oczy.
– To prawda! – wykrzykne˛ła. – Buddy, two´j los

jest dosłownie w twoich re˛kach. A włas´ciwie w pal-
cach. Chodzi o komputery, mam racje˛? Pozwo´l, z˙e
teraz ja wycia˛gne˛ cos´ dla siebie. – Wsune˛ła dłon´ do
pudełka z kruchymi ciasteczkami w kształcie po´ł-
ksie˛z˙yca. Zamkne˛ła oczy i z namaszczeniem dotkne˛ła
jednego z ciastek. – Wezme˛ to – oznajmiła. – Czuje˛, z˙e
jest dla mnie.

– Zobacz, co jest w s´rodku – ponaglał ja˛ Morgan,

czerpia˛c rados´c´ z ogla˛dania starej, dobrze znanej
zabawy.

Debbie rozłamała ciastko, wycia˛gne˛ła ze s´rodka

background image

paseczek cieniutkiego papieru i zerkne˛ła na kro´tki
tekst. W jednej chwili z jej twarzy znikna˛ł us´miech.
Zacisne˛ła wargi, a potem podniosła wzrok i popatrzyła
na siedza˛cych przy stole me˛z˙czyzn, kto´rzy czekali
niecierpliwie, az˙ przeczyta wro´z˙be˛.

– Och, jest prawie taka jak Buddy’ego – skłamała,

wsuwaja˛c karteczke˛ do kieszeni.

– To wycia˛gnij jeszcze jedna˛ – zaproponował

Morgan.

– Nie, juz˙ dosyc´ – odparła mie˛kkim głosem i ze-

rwała sie˛ od stołu. – Czy ktos´ jeszcze ma ochote˛ na
herbate˛?

Buddy poszedł za nia˛ do lodo´wki. Wyje˛li z za-

mraz˙alnika s´wiez˙a˛ porcje˛ lodu i napełnili mroz˙ona˛
herbata˛ ustawione na tacy szklanki. Debbie nie zdołała
jednak wywies´c´ w pole Cole’a. Zauwaz˙ył, jakie
wraz˙enie zrobiła na niej wro´z˙ba. Był przekonany, z˙e
tekst na pasku papieru wprawił ja˛ w niezły popłoch.

– Przenies´my sie˛ nad basen – zaproponował Mor-

gan. – Mamy pie˛kny wieczo´r. Zabierzcie szklanki, a ja
po´jde˛ po magnetofon. Moz˙e dobrze nam zrobi troche˛
jazzu lub innej muzyki.

– Wracam do siebie – os´wiadczył Buddy. – Mo´j los

jest w moich re˛kach.

Kiedy Morgan pokus´tykał do swego pokoju, Deb-

bie i Cole zostali sami.

– Musze˛ schowac´ jedzenie do lodo´wki – oznajmiła

szybko i na pudełka z resztkami ze stołu zacze˛ła
zakładac´ wieczka.

background image

Cole stana˛ł niepostrzez˙enie za plecami Debbie

i zanim zorientowała sie˛, co zamierza zrobic´, wycia˛g-
na˛ł z jej kieszeni kartke˛ z chin´ska˛ wro´z˙ba˛.

– Co ty...?
– Robie˛ to, co do mnie nalez˙y – os´wiadczył.

– Czyz˙bys´ zapomniała, z˙e jestem detektywem? A po-
nadto wyczułem, z˙e po przeczytaniu karteczki nie
powiedziałas´ prawdy.

Rozbawiony Cole spojrzał na trzymany w re˛ku

paseczek i przeczytał: ,,Jego serce jest w twoich
re˛kach’’.

Us´miech na jego twarzy zamarł.
– Niech to diabli – mrukna˛ł.
– Niech to diabli – powto´rzyła Debbie.
Zabrała Cole’owi wro´z˙be˛ i wsune˛ła ja˛ do kieszeni.
– Bierz szklanki. Przytrzymam ci drzwi.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

– Wzie˛łas´ krem z filtrem?
Debbie wsune˛ła re˛ke˛ do torby i po chwili skine˛ła

głowa˛.

– Masz okulary przeciwsłoneczne, cos´ do czytania

i...?

– Jestem gotowa – przerwała mu Debbie. – Nie

masz z˙adnego powodu, aby zwlekac´ z wyjazdem.
Bierz mnie na plaz˙e˛. Natychmiast.

Wzia˛łby ja˛ z rozkosza˛, i to juz˙, ale znajdowali sie˛

w otoczeniu zbyt wielu ludzi, a ponadto chyba nie był
jeszcze na to przygotowany.

– Wsiadaj do samochodu – polecił i odwro´cił sie˛

w strone˛ ojca. – Nie czekaj na nas. Nie wiem, kiedy
wro´cimy. Kolacje˛ zjemy po drodze.

Morgan skina˛ł głowa˛ i us´miechna˛ł sie˛ rados´nie,

chowaja˛c szybko twarz za gazeta˛.

background image

– Bawcie sie˛ dobrze – powiedział.
– Jestes´ pewny, z˙e dasz sobie rade˛? – zapytała go

Debbie. – W lodo´wce jest duz˙o jedzenia. I troche˛
owocowej sałatki, jes´li jeszcze nie dobrał sie˛ do niej
Buddy.

– Zmykajcie – polecił starszy pan, nadstawiaja˛c

młodej opiekunce policzek do ucałowania.

– Juz˙ nas nie ma – mrukna˛ł Cole i wyszedł razem

z Debbie przed dom.

Słon´ce grzało mocno. Debbie rozgla˛dała sie˛ na

wszystkie strony z ciekawos´cia˛ dziecka. Fascynował
ja˛ kalifornijski krajobraz, bez przerwy o cos´ pytała.
Zachwycała sie˛ ulicami wysadzanymi palmami, nie
mogła doczekac´ sie˛ widoku morza.

Gdyby miała wskazac´ okolice˛ stanowia˛ca˛ całkowi-

te przeciwien´stwo miejsca, w kto´rym sie˛ wychowywa-
ła, nie mogłaby znalez´c´ nic lepszego. Zalana słon´cem
Laguna Beach ze swoim tropikalnym krajobrazem
stanowiła przeciwien´stwo rozległych, na ogo´ł suchych
i płaskich tereno´w zachodniej Oklahomy.

Cole’owi przydałby sie˛ teraz kierowca, kto´ry do-

prowadziłby samocho´d do celu, gdyz˙ on nie mo´gł
oderwac´ wzroku od swej pasaz˙erki.

Przeje˛ta Debbie nie przestawała zadawac´ pytan´.

Cole, podminowany jej bliskos´cia˛, bez przerwy miał
sie˛ na bacznos´ci. Obok niego siedzi dawna Debbie
Randall, dziewczyna poznana na ranczu Longrena,

background image

kto´ra oczarowała i owine˛ła sobie woko´ł małego palca
pie˛ciu dojrzałych me˛z˙czyzn tworza˛cych ro´d Brown-
fieldo´w i tak nimi komenderowała, z˙e s´lub i wesele
Lily odbyły sie˛ bez najmniejszej wpadki. Wo´wczas ta
dziewczyna ignorowała jego obecnos´c´ i sprawiła, z˙e
uciekł z Oklahomy.

Teraz zjechał z autostrady i ruszył na południe.

Szybko dotarli do Aliso Beach. Gdy zaparkowali,
Debbie zacze˛ła zbierac´ przywiezione rzeczy.

– Dalej idziemy na piechote˛ – oznajmił Cole,

rozgla˛daja˛c sie˛ wokoło. – Wygla˛da na to, z˙e opro´cz
nas znalazło sie˛ jeszcze kilka oso´b, kto´re ten dzien´
postanowiły spe˛dzic´ na plaz˙y.

Debbie podniosła wzrok i ze zdumieniem ujrzała

mno´stwo samochodo´w stoja˛cych na parkingu i wzdłuz˙
drogi. Zewsza˛d docierały wołania i s´miechy. Porwała
plaz˙owa˛ torbe˛, włoz˙yła szybko ciemne okulary, ot-
worzyła drzwi i wysiadła.

Cole wyczuł jej podniecenie. Było zaraz´liwe.

Poprzedniego wieczoru, podczas kolacji z chin´sz-
czyzna˛, Debbie wszystkim sie˛ zachwycała. Co dzi-
siaj odkryje ta urocza mała kobietka? I co odkryje
on sam? Z kaz˙dym dniem było mu coraz trudniej
udawac´, z˙e nie widzi, iz˙ Debbie zalazła mu za
sko´re˛. Be˛dzie musiał zmobilizowac´ wszystkie siły,
by nie wkradła sie˛ do jego serca. Jak to z me˛z˙czyz-
nami bywa, nie zdawał sobie sprawy, z˙e jest juz˙ za
po´z´no na ratunek.

background image

Wzdłuz˙ promenady wioda˛cej w strone˛ morza stały

liczne stragany z jedzeniem, kosmetykami i pamia˛t-
kami. Cole zacza˛ł tracic´ nadzieje˛, czy w ogo´le zdołaja˛
dotrzec´ do plaz˙y, bo rozgora˛czkowana Debbie była
zachwycona absolutnie wszystkim. Musiała obejrzec´
kaz˙da˛ sprzedawana˛ rzecz.

Przejs´cie od samochodu do połowy handlowego

traktu zaje˛ło im pełne dwadzies´cia minut. W tym
czasie towarzyszka Cole’a zda˛z˙yła pochłona˛c´ paro´w-
ke˛ w cies´cie i wypic´ lemoniade˛. Włas´nie zabierała sie˛
za mroz˙ony jogurt.

– Po takiej uczcie be˛dziesz musiała czekac´ w nie-

skon´czonos´c´, zanim wejdziesz do wody – draz˙nił sie˛
z nia˛ Cole.

– Nie szkodzi – odparła spokojnie. – Mamy przed

soba˛ cały dzien´.

Westchna˛ł. Włas´nie to było powodem jego niepo-

koju.

Na promenadzie panował tłok. Ludzie szli na plaz˙e˛,

pragna˛c spe˛dzic´ przyjemnie dzien´ na opalaniu sie˛
i pływaniu. Woko´ł paradowały ładne, długonogie
dziewczyny, odziane w ska˛pe bikini. Ws´ro´d nich
przemykali szybko chłopcy na deskorolkach, wykonu-
ja˛c brawurowe akrobacje.

Młodzi me˛z˙czyz´ni o połyskuja˛cej, opalonej sko´rze

na widok zainteresowania w oczach kobiet napinali
z duma˛ mie˛s´nie.

– W Clinton w Oklahomie nie widzi sie˛ takich

rzeczy – wymamrotała oszołomiona Debbie.

background image

Cole us´miechna˛ł sie˛. Na ranczu Longrena spe˛dził

wystarczaja˛co duz˙o czasu, by przekonac´ sie˛, jak
bardzo mieszkan´cy rolniczej Oklahomy cenia˛ sobie
spoko´j i cisze˛. Gdy znalazł sie˛ tam po raz pierwszy,
zdumiały go otwarte, bezkresne przestrzenie i ogrom-
ne stada kro´w. Potem, po powrocie do Kalifornii, takz˙e
przez˙ył wstrza˛s. Przez tydzien´ musiał sie˛ przyzwycza-
jac´ do bezustannego wycia syren, a takz˙e do codzien-
nych konfliktowych sytuacji.

Do Debbie i Cole’a włas´nie zbliz˙ała sie˛ tro´jka

młodych ludzi. Ubrani byli w szorty z ucie˛tymi
nogawkami, z kto´rych zwisała az˙ po kolana wy-
strze˛piona, biała osnowa dz˙inso´w. Mieli obnaz˙one
torsy i ramiona o ro´z˙nej barwie sko´ry, od czekolado-
wej az˙ do ro´z˙owej s´wiez˙ej tkanki odkrytej przez
poparzona˛ słon´cem sko´re˛. Ich s´rodkiem lokomocji
były nie deski, lecz najnowszego typu łyz˙worolki.
Poruszali sie˛ szybko s´rodkiem promenady, rozgania-
ja˛c pieszych na wszystkie strony.

Popchne˛li Debbie, stra˛caja˛c jej z twarzy ciemne

okulary. Nie upadła tylko dlatego, z˙e Cole w pore˛ ja˛
podtrzymał. W zachowaniu tych młodych ludzi dos-
trzegł cos´ niepokoja˛co agresywnego.

– Cos´ ci sie˛ stało? – zapytał, spogla˛daja˛c z troska˛

na Debbie.

– Nie, nic – odparła. – Takie tam zderzenie.
Nie była jednak o tym przekonana, ale swymi

podejrzeniami nie zamierzała dzielic´ sie˛ z Cole’em.

Podniosła z ziemi okulary i włoz˙yła je do torby.

background image

Wyczuła niepoko´j swego towarzysza. Obrzuciła go
kro´tkim spojrzeniem. Nie spuszczał wzroku z tro´jki
młodych ludzi przebijaja˛cych sie˛ przez tłum. Nagle
jeden z nich, jada˛cy pos´rodku, wykonał na łyz˙worol-
kach pełny obro´t wokoło pary starszych ludzi i, na
oczach Debbie zerwał torebke˛ zwisaja˛ca˛ z ramienia
kobiety.

– Cole! – krzykne˛ła ostrzegawczo.
– Poczekaj tu! – rzekł Cole do Debbie, po czym

odwro´cił sie˛ w strone˛ sprzedawcy hot dogo´w i zawo-
łał: – Wezwij policje˛!

Włas´ciciel wo´zka od razu wycia˛gna˛ł ze schowka

torbe˛, a z niej telefon komo´rkowy. Szybko wystukał
numer.

Złodziej na łyz˙worolkach rozes´miał sie˛ arogancko.

Nic sobie nie robia˛c ze s´wiadko´w kradziez˙y, z bez-
czelnos´cia˛ zasalutował im na poz˙egnanie. Włas´nie
w tej chwili wyłowił z tłumu przeraz˙ona˛ twarz Debbie
i zatrzymał na niej wzrok. Nie moga˛c oderwac´ od
siebie oczu, przez dłuz˙sza˛ chwile˛ mierzyli sie˛ spo-
jrzeniem.

Dla Debbie było to okropne doznanie, trwaja˛ce

niemal wiecznos´c´. Przez chwile˛ wydawało sie˛ jej, z˙e
jest sam na sam z młodym opryszkiem, i przeszył ja˛
strach. Zaraz potem jednak dostrzegła biegna˛cego
Cole’a i krzycza˛cych ludzi. Słyszała, jak ktos´ wzywa
policje˛ przez telefon.

background image

Rzuciwszy sie˛ w s´rodek tłumu, usiłuja˛c ws´ro´d

przechodnio´w wypatrzyc´ opalone plecy łobuza, Cole
pomys´lał sme˛tnie o swoim słuz˙bowym rewolwerze,
spoczywaja˛cym bezpiecznie w zamknie˛tym schowku
samochodu. Mimo braku broni nie zamierzał zrezyg-
nowac´ z pos´cigu. Po chwili dostrzegł młodocianych
przeste˛pco´w. Wiedział, z˙e ma znikome szanse ich
złapac´, bo na łyz˙worolkach cała tro´jka poruszała sie˛
błyskawicznie. Co gorsza, w pogoni przeszkadzali mu
spacerowicze, kto´rych musiał wymijac´.

Złodzieje nie zdawali sobie jednak sprawy z tego,

z˙e ktos´ ich goni. W pewnej chwili zacze˛li wykrzyki-
wac´ cos´ do siebie. Zaraz potem wyrzucili skradziona˛
torebke˛.

Do diabła! – zakla˛ł Cole w duchu. Juz˙ zda˛z˙yli ja˛

opro´z˙nic´! Na jego oczach młodzi przeste˛pcy roz-
dzielili sie˛ i kaz˙dy ruszył w innym kierunku. Zaraz
potem zdje˛li łyz˙worolki. Było to sprytne posunie˛-
cie – nie musieli juz˙ poruszac´ sie˛ po utwardzonej
powierzchni, totez˙ mogli znacznie szybciej opus´cic´
miejsca przeste˛pstwa.

Zachowanie młodych opryszko´w wskazywało na

to, z˙e sa˛ profesjonalistami. Było oczywiste, z˙e w ten
sposo´b dokonali juz˙ niejednej kradziez˙y. Po chwili
znikne˛li w tłumie.

Cole’owi pozostało tylko jedno: podnies´c´ z ziemi

torebke˛ i pozbierac´ drobiazgi, kto´re z niej wypadły.
Jak moz˙na sie˛ było spodziewac´, brakowało portfela.
Złodziejom zalez˙ało tylko na pienia˛dzach. Reszte˛

background image

zostawiali, gdyz˙ obcia˛z˙enie dodatkowymi przedmio-
tami mogło utrudnic´ ucieczke˛. No a w razie wpadki
osobiste przedmioty nalez˙a˛ce do ofiary kradziez˙y
łatwo dawały sie˛ zidentyfikowac´.

Cole zawro´cił, przypominaja˛c sobie o Debbie.

Zostawił ja˛ pos´rodku promenady, w tłumie zupełnie
obcych ludzi. Stała sie˛ mimowolnym s´wiadkiem przy-
krego zajs´cia w s´wiecie, kto´rego nie znała. Ogarne˛ły
go wyrzuty sumienia.

Zaniepokojony, przyspieszył kroku. Uzmysłowił

sobie, jak bardzo zalez˙y mu na tej kobiecie. Nie
chciałby jej stracic´. Zaraz potem jednak rozsa˛dnie
uznał, z˙e nie moz˙e stracic´ tego, co do niego nie nalez˙y.

Cole znikna˛ł z oczu Debbie. Rozpłyna˛ł sie˛ w tłu-

mie. Była pewna, z˙e ruszył w pogon´ za opryszkami.
Ogarne˛ło ja˛ przeraz˙enie, kto´re jednak trwało kro´tko,
bo us´wiadomiła sobie, z˙e przeciez˙ Cole jest policjan-
tem. Na tym, co robił teraz, polegała mie˛dzy innymi
jego praca.

Starsza pani, kto´rej skradziono torebke˛, lez˙ała na

chodniku. Obok kle˛czał ma˛z˙, usiłuja˛c zaja˛c´ sie˛ z˙ona˛.
Debbie zorientowała sie˛, z˙e jest przeje˛ty czyms´ innym
niz˙ tylko faktem kradziez˙y torebki. Postanowiła po-
dejs´c´ bliz˙ej.

– Czy dobrze sie˛ pani czuje? – spytała.
Ukle˛kła obok me˛z˙czyzny i zacze˛ła przygla˛dac´ sie˛

lez˙a˛cej kobiecie. Dostrzegła blada˛ twarz otoczona˛

background image

siwymi włosami i wilgotna˛ sko´re˛. Spod zadartej
spo´dnicy wystawały chude kolana, przez delikatna˛
sko´re˛ przes´witywały nabrzmiałe z˙yły, po nodze kobie-
ty płyne˛ła struz˙ka krwi. Bluzka w kwiaty wysune˛ła sie˛
zza paska spo´dnicy i podwine˛ła az˙ pod ramie˛. Debbie
pochyliła sie˛ i poprawiła kobiecie ubranie.

Kle˛cza˛cy me˛z˙czyzna podnio´sł wzrok. Spod okula-

ro´w w drucianych oprawkach popatrzył na Debbie
bladoniebieskimi, spłowiałymi oczami, w kto´rych
widniał głe˛boki smutek.

– Florence jest chora na serce – oznajmił.
Słowa te wzmogły niepoko´j Debbie. Wyprostowała

sie˛ i odnalazła wzrokiem sprzedawce˛ hot dogo´w, kto´ry
wzywał wczes´niej policje˛.

– Prosze˛ pana! – zawołała, zwracaja˛c na siebie

jego uwage˛. – Sa˛dze˛, z˙e po te˛ pania˛ powinna przyje-
chac´ karetka.

Sprzedawca skina˛ł głowa˛ i sie˛gna˛ł po komo´rke˛.
– Florence, czy ma pani przy sobie jakies´ lekar-

stwo? – spytała Debbie, kle˛kaja˛c ponownie obok
starszej pani.

– Było w torebce – odparł ma˛z˙. Po jego pooranej

zmarszczkami twarzy popłyne˛ły łzy.

Debbie westchne˛ła. Była bezradna. Nie pozostawa-

ło nic innego, jak tylko czekac´ na nadejs´cie pomocy.
Postanowiła jednak troche˛ uspokoic´ zdenerwowanych
starych ludzi.

– Florence, wkro´tce przyjedzie karetka – oznajmi-

ła ciepłym tonem, głaszcza˛c noge˛ kobiety. – Nazywam

background image

sie˛ Deborah Randall. Jestem z Oklahomy. Czy bylis´cie
tam kiedys´?

– Maurice Goldblum – przedstawił sie˛ starszy pan.

– Florence i ja mamy syna o imieniu Murray. Wraz
z rodzina˛ mieszka w Tulsie, w Oklahomie. Mały jest
ten s´wiat.

Po raz pierwszy od chwili wypadku odezwała sie˛

kobieta:

– Jest prawnikiem. Pracuje w bardzo znanej kan-

celarii adwokackiej. – W jej głosie zabrzmiała duma.

Debbie us´miechne˛ła sie˛ i uspokoiła troche˛, widza˛c,

z˙e sko´ra na twarzy Florence zaczyna odzyskiwac´
normalna˛ barwe˛. Podniosła wzrok i w otaczaja˛cym ich
tłumie gapio´w z niecierpliwos´cia˛ wypatrywała poli-
cjanto´w i sanitariuszy. Najbardziej jednak chciała
ujrzec´ Cole’a.

Ktos´ podał jej papierowe re˛czniki, zwilz˙one woda˛.

Jeden z nich przyłoz˙yła Florence do czola. Drugi wzia˛ł
Maurice i delikatnie wytarł nim krew na nodze z˙ony.

– Prosze˛ mnie przepus´cic´! – odezwał sie˛ me˛ski

głos.

Debbie podniosła wzrok. Cole wro´cił! Dzie˛ki Bo-

gu, nic mu sie˛ nie stało. Odetchne˛ła z ulga˛. Kiedy
ukla˛kł obok niej, zacze˛ła mo´wic´:

– To sa˛ pan´stwo Florence i Maurice Goldblumo-

wie. Ich syn Murray mieszka w Tulsie. – Głos Debbie
drz˙ał lekko, a oczy dopowiadały to, czego nie miała

background image

odwagi wyznac´. – Przedstawiam pan´stwu Cole’a
Brownfielda – dokon´czyła. – Jest policjantem.

Cole us´miechna˛ł sie˛ ciepło do starszej pary. Nie

spuszczaja˛c wzroku z Debbie, słuchali naboz˙nie jej
sło´w. To ona, dzie˛ki swej wrodzonej łagodnos´ci,
sprawiła, z˙e zaistniała sytuacja stała sie˛ dla nich
znos´niejsza.

– Florence choruje na serce – poinformowała

Cole’a. – Lekarstwo znajdowało sie˛ w skradzionej
torebce.

Dopiero teraz uprzytomnił sobie, z˙e s´ciska kur-

czowo damska˛ torbe˛. Prawie o niej zapomniał, gdy
zobaczył Debbie. Szybko otworzył zamek i zacza˛ł
przeszukiwac´ zawartos´c´.

Wreszcie odnalazł na dnie malutka˛, bra˛zowa˛fiolke˛.
– Czy o to chodzi? – zapytał.
– Moje tabletki! – zawołała Florence. Zacisne˛ła

palce woko´ł fiolki, oddychaja˛c z widoczna˛ ulga˛.

– Prosze˛ mi to podac´ – rzekł Cole. – Pomoge˛.
Zdja˛ł wieczko i wre˛czył fiolke˛ me˛z˙owi chorej

kobiety. Ten wysypał na dłon´ tabletki, a Florence
otworzyła usta i wsuna˛wszy tabletke˛ pod je˛zyk, wcia˛g-
ne˛ła spokojnie powietrze.

– Dzie˛kuje˛. – Drz˙a˛cymi dłon´mi Maurice Gold-

blum chwycił Cole’a za ramie˛. – Chłopcze, uratowałes´
jej z˙ycie.

Zaraz potem usłyszeli przenikliwy dz´wie˛k syreny.

Cole zacza˛ł szybko rozganiac´ gapio´w. Do wejs´cia na
promenade˛ podjechała karetka, z kto´rej wyskoczyło

background image

dwo´ch sanitariuszy. Wyje˛li nosze, sprze˛t do udzielania
pierwszej pomocy i ruszyli w strone˛ grupy ludzi
skupionych w głe˛bi promenady. Tuz˙ za karetka˛ nad-
jechał radiowo´z, z kto´rego wysiadło dwo´ch policjan-
to´w. Wydawało sie˛, z˙e od wydarzenia upłyne˛ły godzi-
ny, mimo z˙e w rzeczywistos´ci były to zaledwie
minuty. Ludzie zacze˛li sie˛ powoli rozchodzic´, uspoko-
jeni, bo na miejscu zjawili sie˛ profesjonalis´ci.

Na widok zbliz˙aja˛cych sie˛ sanitariuszy Debbie

wstała z kle˛czek. Patrzyła, jak zabieraja˛ Goldblumo´w
do karetki, potem odszukała wzrokiem Cole’a. Roz-
mawiał z policjantami z radiowozu. Wiedziała, z˙e
sytuacja jest opanowana, totez˙ nie pozostawało jej nic
innego, jak spokojnie na niego czekac´.

– Prosze˛ pani! – zawołał do Debbie sprzedawca hot

dogo´w. – Niech pani podejdzie i usia˛dzie. Po co sie˛
me˛czyc´? To jeszcze troche˛ potrwa.

Chwile˛ po´z´niej rozsiadła sie˛ wygodnie pod paraso-

lem przymocowanym do wo´zka, popijaja˛c lemoniade˛
i słuchaja˛c opowiadania sprzedawcy hot dogo´w o osta-
tnich zniz˙kach i zwyz˙kach kurso´w na giełdzie.

Policjantom z patrolu Cole podał szczego´ły doty-

cza˛ce wydarzenia. Dowiedział sie˛ od nich, z˙e jest juz˙
to dwunasta tego rodzaju kradziez˙ na tej promenadzie,
dokonana w przecia˛gu niespełna trzech tygodni. Od-
wro´ciwszy sie˛ odruchowo, ujrzał za plecami tłum
przesuwaja˛cy sie˛ powoli w strone˛ plaz˙y.

background image

Nigdzie jednak nie dostrzegł Debbie!
Zgubił ja˛, a ona nie zna tego miejsca ani w ogo´le

Kalifornii. Jest ponadto taka naiwna... i zbytnio ufa
ludziom. Cole’a ogarne˛ło przeraz˙enie.

I wtedy usłyszał znajomy s´miech. A kiedy wreszcie

ujrzał swa˛ podopieczna˛, siedza˛ca˛ sobie wygodnie
z nogami opartymi na wo´zku z hot dogami, popijaja˛ca˛
lemoniade˛ i zaabsorbowana˛ rozmowa˛ ze sprzedawca˛,
poczuł tak przemoz˙na˛ ulge˛, z˙e nagle opus´ciły go siły.
Poczuł sie˛ słaby jak dziecko. Nie wiedział, czy
potrza˛sna˛c´ porza˛dnie ta˛ kobieta˛, czy ja˛ us´ciskac´.
Wybrał rozwia˛zanie pos´rednie i wzia˛ł Debbie za
ramie˛.

– Hej, mała. Zgubiłas´ mi sie˛ – oznajmił łagodnym

tonem, licza˛c na to, z˙e dotyk jego re˛ki dopowie reszte˛.

Zaskoczona Debbie az˙ podskoczyła z wraz˙enia,

odwro´ciła sie˛, zarzuciła Cole’owi re˛ce na szyje˛ i us´cis-
kała go z całej siły. Woda skroplona na szklance
z zimna˛ lemoniada˛, kto´ra˛ Debbie trzymała w re˛ku,
s´ciekała Cole’owi po karku, ale prawie tego nie czuł.

– Przykro mi – powiedział i zacza˛ł rozpla˛tywac´

dłonie zacis´nie˛te na szyi. – Kiepski pocza˛tek wolnego
dnia.

– Moim zdaniem, ten dzien´ zacza˛ł sie˛ wspaniale

– z entuzjazmem os´wiadczyła Debbie. – Jestes´ bohate-
rem.

Cole zaczerwienił sie˛ po korzonki włoso´w. Usiło-

wał nie dostrzegac´ us´miechu, jaki ukazał sie˛ na twarzy
sprzedawcy, przysłuchuja˛cego sie˛ rozmowie.

background image

– Nie jestem – zaprotestował. – Goniłem tych

łobuzo´w, ale pozwoliłem im uciec.

– Mo´wie˛ nie o złodziejach, ale o tym, z˙e odzys-

kałes´ torebke˛ Florence. W przeciwnym razie nie
mogłaby zaz˙yc´ lekarstwa, a liczyła sie˛ kaz˙da chwila.

– Fakt, koles´. Ta pani ma racje˛ – sprzedawca

wtra˛cił sie˛ do rozmowy. – Odpocznij chwile˛ i prze-
płucz sobie gardło. Ja stawiam.

Cole przyja˛ł z wdzie˛cznos´cia˛ wysoki kubek lemo-

niady. Rozkoszował sie˛ lekko gorzkim smakiem zim-
nego napoju.

– Dzie˛kuje˛... – Rzucił okiem na bok wo´zka, z˙eby

zobaczyc´, jak sprzedawca ma na imie˛ – ...Wally.
– Wrzucił opro´z˙niony plastykowy kubek do pojem-
nika na s´mieci i wzia˛ł do re˛ki plaz˙owa˛ torbe˛, kto´ra˛
taszczyła Debbie. – Chodz´ – zwro´cił sie˛ do niej.
– Najwyz˙sza pora wrzucic´ cie˛ do wody.

Troche˛ jeszcze trwało, zanim dotarli nad brzeg

morza. Musieli skorzystac´ z szatni. I Cole musiał
wynaja˛c´ parasol. W przebieralni Debbie pozbyła sie˛
bluzki i szorto´w.

Na widok jej drobnego, kształtnego ciała odzianego

tylko w ska˛pe czerwone bikini Cole stracił głos.
Usiłował ignorowac´ przypływ poz˙a˛dania, kto´re dało
o sobie znac´ z pełna˛ siła˛. Na litos´c´ boska˛, je˛kna˛ł
w duchu, przeciez˙ nie tutaj i nie teraz!

Chwile˛ po´z´niej znalez´li sie˛ wreszcie na plaz˙y.

Piasek był tak ciepły, z˙e Debbie zdje˛ła klapki

background image

i wepchne˛ła je do torby. Zacze˛ła z zachwytem zginac´
palce, zagłe˛biaja˛c stopy w mie˛kkim, rozgrzanym
podłoz˙u.

– Przyjemnie? – spytał Cole, rozbawiony tym

widokiem.

– Fantastycznie – potwierdziła. – Nie moge˛ robic´

tego u siebie. W naszym piasku jest za duz˙o rzepo´w.

– Tu ich nie ma, ale uwaz˙aj, z˙eby nie nasta˛pic´ na

kawałek metalu albo szkła. Plaz˙a jest okropnie za-
s´miecona. Czyszcza˛ ja˛ wprawdzie systematycznie, ale
niekto´re s´mieci pozostaja˛ głe˛boko w piasku i moga˛
poranic´ stopy.

Debbie skine˛ła głowa˛.
– Gdzie połoz˙ymy rzeczy?
Cole wypatrzył nieco mniej zatłoczony odcinek

plaz˙y.

– Idz´ w tym kierunku – polecił swej towarzyszce

– i kiedy dostrzez˙esz kawałeczek wolnego piasku,
natychmiast go zajmuj i nie ruszaj sie˛ dopo´ty, dopo´ki
nie rozłoz˙e˛ re˛czniko´w i nie postawie˛ parasola.

– W porza˛dku.
Z zachwycona˛ mina˛ niemal tan´czyła na piasku.

Rozpierała ja˛ energia. Dzien´ zapowiadał sie˛ fantas-
tycznie.

Wkro´tce urza˛dzili sobie legowisko.
– Aha, jeszcze jedno – dodał Cole. – Podejdz´

bliz˙ej, mała. Trzeba posmarowac´ cie˛ kremem ochron-
nym, z˙ebys´ nie spiekła sie˛ na raka.

– Zgoda, pod warunkiem, z˙e odwdzie˛cze˛ sie˛ tym

background image

samym. – Debbie przekrzywiła figlarnie głowe˛
i z uniesionymi brwiami przesune˛ła wzrokiem po
opalonym ciele Cole’a.

Poczuł pulsowanie w skroniach, lecz odpe˛dził od

siebie zdroz˙ne mys´li i zaja˛ł sie˛ ochrona˛ sko´ry Debbie
przed groz´nym działaniem słon´ca. Potem zacia˛gna˛ł ja˛
do wody. Wolał nie dopus´cic´ do tego, by Debbie
głaskała go, choc´by przy wcieraniu kremu. Uwaz˙ał sie˛
za twardziela, ale z˙eby nie reagowac´ na bliskos´c´
Debbie, chyba musiałby byc´ martwy.

Szedł za nia˛, obserwuja˛c ruch jej bioder i mierza˛c

ostrym wzrokiem dwo´ch młodzieniaszko´w, kto´rzy
zagwizdali na widok Debbie i ze s´miechem złapali ja˛
za łokcie. Na widok groz´nej miny Cole’a cofne˛li
błyskawicznie re˛ce, a potem, gdy ich mijał, wzruszyli
ramionami.

Było mu trudniej, niz˙ sobie wyobraz˙ał. Jes´li jeszcze

kiedys´ wez´mie Debbie na plaz˙e˛, zabroni jej paradowac´
w tym piekielnym czerwonym bikini. Sam wez´mie ja˛
na zakupy i dopilnuje, aby nowy kostium szczelniej
zakrywał jej kształty.

Był tak zaabsorbowany odpe˛dzaniem groz´nym

wzrokiem kaz˙dego me˛z˙czyzny, jaki miał nieszcze˛s´cie
pojawic´ sie˛ w pobliz˙u Debbie, z˙e nie zauwaz˙ył, jak sie˛
zatrzymała. Oboje sie˛ zachwiali, gdy na nia˛ wpadł.
Gdy tylko odzyskali ro´wnowage˛, Debbie zacze˛ła sie˛
cofac´ z przeraz˙ona˛ mina˛. Zdziwiony Cole przytrzymał
ja˛ w miejscu, nie pozwalaja˛c uciec.

– Słonko, co sie˛ stało? – spytał czułym tonem.

background image

Wystraszona Debbie nawet tego nie dosłyszała.

Miała przed soba˛ wode˛... tafle˛ wody sie˛gaja˛ca˛ po
horyzont. I nacieraja˛ce groz´nie fale.

– Alez˙ ogrom! – je˛kne˛ła.
Cole obja˛ł ja˛ ramieniem i przycia˛gna˛ł do piersi.
– To ocean, mała. A oceany sa˛zawsze wielkie. Czy

kiedykolwiek widziałas´ ocean?

Pokre˛ciła głowa˛. Nadal była oszołomiona.
– Widywałam jeziora i stawy, ogla˛dałam strumie-

nie i potoki, a nawet rwa˛ce rzeki, kto´re przybrały po
powodzi. Zawsze jednak po drugiej stronie znajdował
sie˛ la˛d. Ale jeszcze nigdy nie widziałam takiego
bezkresu wody.

– A wie˛c teraz widzisz – powiedział Cole i dodał

z powaga˛ w głosie: – Deborah Jean, wita cie˛ Pacyfik.

Przygarna˛ł ja˛ mocniej do siebie i poprowadził ku

miejscu, w kto´rym fale rozbijały sie˛ o brzeg.

Poczuł, z˙e Debbie zesztywniała.
– Cole?
– Przeciez˙ wiesz, z˙e nie chce˛ cie˛ przestraszyc´.

Uspoko´j sie˛. Razem wyjdziemy oceanowi na spot-
kanie.

Wyraz twarzy Cole’a mo´wił wie˛cej niz˙ on sam.

Debbie wiedziała, z˙e ten silny me˛z˙czyzna jest godzien
zaufania. Ale teraz dostrzegła w jego oczach cos´,
z czego chyba sam nie zdawał sobie sprawy. Czułos´c´...

W pierwszej chwili woda wydawała sie˛ zimna. Ale

background image

słon´ce grzało mocno i ka˛piel okazała sie˛ bardzo
ods´wiez˙aja˛ca. Cole trzymał Debbie tuz˙ przy sobie
dopo´ty, dopo´ki nie przyzwyczaiła sie˛ do rytmu i ude-
rzen´ fal.

– Teraz moz˙esz mnie zostawic´ – powiedziała.

Kiedy jednak zacza˛ł sie˛ odsuwac´, dodała z niepoko-
jem: – Ale nie odchodz´ za daleko.

W szeroko otwartych, ciemnych oczach Debbie

Cole zda˛z˙ył juz˙ zatona˛c´. I nigdzie sie˛ nie wybierał,
chyba z˙e Debbie zdecyduje sie˛ mu towarzyszyc´.

Zrobiło sie˛ po´z´no. Debbie zasne˛ła w cieniu paraso-

la. On sam, trzymaja˛c warte˛, ani na chwile˛ nie odrywał
od niej wzroku. Przez cały czas nawiedzała go dre˛cza˛-
ca mys´l, by połoz˙yc´ sie˛ przy Debbie i zatracic´
całkowicie...

– Czes´c´, Brownfield! Zdumiewasz mnie, bracie.

Odka˛d z˙yje˛, nie widziałem jeszcze, z˙ebys´ smaz˙ył sie˛
na plaz˙y w otoczeniu ładnych dziewczyn i chłopako´w.

Cole podnio´sł głowe˛. Zanim jeszcze ujrzał włas´-

ciciela kpia˛cego głosu, wiedział, kto go tu wytropił.

– Czes´c´, Whaley. I ty, jak widze˛, przywlokłes´ sie˛

tu dzisiaj ze swoim stadkiem.

Uwaga Cole’a dotyczyła dwo´ch nastoletnich co´rek

Lee Whaleya, kto´re robiły wszystko, by skupic´ na
sobie wzrok me˛z˙czyzn znajduja˛cych sie˛ w pobliz˙u.

Lee wywro´cił oczami i westchna˛ł, wykrzywiaja˛c

zabawnie twarz.

background image

– Czemu, do licha, nie urodzili mi sie˛ synowie?

– je˛kna˛ł. – Czy los musiał obdarzyc´ mnie samymi
dziewczynami, i do tego w liczbie czterech? Nie
przetrwam okresu ich dorastania. Zanim dojrzeja˛,
zostane˛ pewnie skazany za morderstwo.

Cole rozes´miał sie˛ wesoło.
– Narzekasz, narzekasz, ale uwielbiasz swoje

stadko.

Lee wykrzywił w us´miechu twarz, po czym opadł

cie˛z˙ko na piasek obok kolegi. Poklepał sie˛ po głowie,
by sprawdzic´, czy jego zniszczona golfowa czapka
nadal chroni przed słon´cem prawie łysa˛ czaszke˛,
i wypatrzył na ramieniu miejsce, w kto´rym zaczynała
złazic´ sko´ra. Kopnie˛ciem wznio´sł do go´ry tuman
piasku, zasypuja˛c stopy Cole’a. Dopiero wtedy do-
strzegł lez˙a˛ce za jego plecami drobne kobiece ciało.

– A kogo my tu mamy? – wycedził. W odpowiedzi

na karca˛ce spojrzenie Cole’a szturchna˛ł go łokciem.
– Ukrywasz dame˛?

– To nasz gos´c´ – oznajmił kro´tko Cole. – Przyja-

cio´łka mojej siostry. Przyjechała z Oklahomy, z˙eby
zaja˛c´ sie˛ ojcem, zanim nie wydobrzeje jego noga.

Na twarzy Lee Whaleya ukazało sie˛ rozczarowanie.
– Jak czuje sie˛ Morgan? – zapytał. – Samocho´d

został skasowany. Two´j tata miał szcze˛s´cie, z˙e przez˙ył
ten wypadek.

Cole skina˛ł głowa˛ i zwro´cił głowe˛ w strone˛ Debbie,

nie zdaja˛c sobie sprawy, z˙e wyraz jego twarzy i głos od
razu złagodniały.

background image

– Dzie˛ki niej czuje sie˛ znacznie lepiej. Zmusiła go

do solidnej rehabilitacji, zaaplikowała zdrowa˛ diete˛
i zapewniła wypoczynek. Ta dziewczyna potrafiłaby
zauroczyc´ nawet ro´z˙e i namo´wic´ je, z˙eby rosły bez
kolco´w.

Lee us´miechna˛ł sie˛ ponownie.
– A wie˛c nadarza sie˛ jej idealna robota – stwierdził.

– Bo ty, bracie, jestes´ piekielnie kolczasty. Jak, nie
przymierzaja˛c, jez˙.

Cole bezskutecznie usiłował zachowac´ oboje˛tna˛

mine˛. Lee był zbyt dobrym kolega˛, a jego komentarz
zbyt celny, aby zaprzeczac´.

– Mam pomysł – oznajmił Lee. – Wpadnijcie dzis´

do nas przed wieczorem. Robimy kolacje˛ na s´wiez˙ym
powietrzu. Pamie˛tasz, gdzie mieszkam? Zaraz za
plaz˙a˛, pierwszy dom po lewej. Rozpoznasz po tabunie
chłopako´w stoja˛cych pod płotem.

W odpowiedzi Cole parskna˛ł s´miechem.
Lee Whaley był bez przerwy naraz˙ony na niewy-

bredne komentarze kolego´w na temat pochodzenia
jego wytwornej rezydencji. Oskarz˙ali go o wszelkie
moz˙liwe sposoby nielegalnego zdobywania pienie˛-
dzy. Były to jednak tylko z˙arty i Lee zdawał sobie
z tego sprawe˛. Miał szcze˛s´cie oz˙enic´ sie˛ ze swoja˛
pierwsza˛ miłos´cia˛, jeszcze ze szkoły s´redniej. A ona
miała szcze˛s´cie byc´ jedynym dzieckiem bogatego
filmowego potentata. Dziesie˛c´ lat temu zmarli jej
rodzice, pozostawiwszy co´rce cały maja˛tek, wraz
z okazałym domem przy plaz˙y.

background image

Na Lee Whaleyu gigantyczna poprawa finansowej

sytuacji nie zrobiła wie˛kszego wraz˙enia. Był policjan-
tem. A to, z˙e z˙ona miała duz˙e pienia˛dze, nie oznacza-
ło, z˙e on sam zamierzał zrezygnowac´ z własnej
emerytury. Lee miał w sobie wiele godnos´ci i był na
tyle dumny z wykonywanej pracy, z˙e nie potrafił po´js´c´
na łatwizne˛.

Zaskoczył ich głos Debbie, kto´ra ukle˛kła i oparła

sie˛ na plecach swego towarzysza.

– Dzie˛kujemy za zaproszenie. Jestes´my zaszczy-

ceni – os´wiadczyła i pytaja˛cym wzrokiem spojrzała na
Cole’a. – Prawda?

Oparła łokcie na jego ramionach. Mała diablica,

uznał w duchu. Nie wiedział nawet, z˙e sie˛ obudziła
i przysłuchuje ich rozmowie. Pocia˛gna˛ł Debbie za
ramiona i owina˛ł je sobie woko´ł szyi, Lee zas´ przy-
gla˛dał sie˛ im z us´miechem. Ledwie pamie˛tał, jakie to
uczucie, kiedy człowiek jest piekielnie zakochany. On
sam, dzie˛ki Bogu, miał Charlotte. Znosiła jego prace˛
w policji od dwudziestu lat. Pogodziła sie˛ z faktem, z˙e
kategorycznie odmo´wił porzucenia tej roboty. Za-
sługiwała na medal.

Cole nie puszczał ra˛k Debbie. Nigdy nie był pewny,

co ta kobieta zaraz wymys´li, a nie chciał robic´ z siebie
widowiska na oczach przyjaciela.

– Spodziewasz sie˛ wielu gos´ci? – zapytał.
– Wiesz, jak jest. – Lee wzruszył ramionami.

– Przyjdz´cie koniecznie. Zaczynamy jes´c´ mniej wie˛cej
o zachodzie słon´ca.

background image

– Przyjdziemy – obiecał Cole.
Lee podnio´sł wzrok i zobaczył co´rki znikaja˛ce

w plaz˙owym tłumie. Cia˛gne˛ła za nimi chmara mło-
dych me˛z˙czyzn.

– O, do licha – mrukna˛ł. – Musze˛ juz˙ is´c´. Obieca-

łem Charlotcie, z˙e tym razem nie be˛dzie nieproszo-
nych gos´ci. Ostatnio dziewczyny sprowadziły do
domu faceta, kto´ry nie znał angielskiego, ale za to bez
przerwy machał wszystkim przed nosem olbrzymim
plikiem banknoto´w, jakby rzygał forsa˛. Irytuja˛ mnie
takie typy.

Cole pomachał odchodza˛cemu koledze, kto´ry

w s´lad za co´rkami ruszył w strone˛ domu.

– Miły człowiek – zauwaz˙yła Debbie.
– Ty tez˙ jestes´ miła – stwierdził Cole.
– Bardzo dzie˛kuje˛.
Głos Debbie miał mie˛kkie, łagodne brzmienie.

Cole zapragna˛ł ja˛ pocałowac´.

– Nie ma za co – uznał i zadowolił sie˛ tym, co ma.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

– Zrobiło ci sie˛ zimno?
Głos Cole’a wzruszył Debbie. Drz˙ała z zimna.

Przysune˛ła sie˛ bliz˙ej ogniska i odwro´ciła tyłem, aby
ogrzac´ plecy.

– Troche˛. Chyba od tej bryzy znad oceanu.
– Podnies´ re˛ce – polecił Cole.
– Czyz˙bys´ zamierzał mnie obrabowac´? – zaz˙ar-

towała, kiedy wkładał na nia˛ bluze˛ od dresu.

– Jeszcze nie zdecydowałem, co z toba˛ zrobic´.
Mo´wił głosem niskim i spokojnym, mimo z˙e serce

biło mu niespokojnie. Debbie us´miechne˛ła sie˛ i przez
ciepły materiał potarła dłon´mi zzie˛bnie˛te ramiona.

– Ta bluza nalez˙y do J.D. lub do Dusty’ego

– os´wiadczył Cole, uprzedzaja˛c jej ewentualne pyta-
nie. – Znalazłem ja˛ w bagaz˙niku. Masz szcze˛s´cie, bo
jest znacznie mniejsza niz˙ moja; w niej sie˛ nie utopisz.

background image

– Zwichrzył lekko włosy Debbie. – Sa˛ tez˙ spodnie.
Chcesz je włoz˙yc´? Maja˛ s´cia˛gacze w nogawkach,
a w pasie tasiemke˛.

– Prosze˛.
Debbie z trudem powstrzymywała sie˛ przed szcze˛-

kaniem ze˛bami. Oparta o Cole’a, wcia˛gne˛ła szybko
spodnie. Kiedy usiłowała odnalez´c´ w pasie tasiemke˛,
nad kostkami no´g powstały worki.

– Pozwo´l, z˙e ja to zrobie˛ – zaofiarował sie˛ Cole, po

czym wsuna˛ł dłonie pod bluze˛ i zacza˛ł po omacku
szukac´ wia˛zania.

Było juz˙ po zachodzie słon´ca. Ognisko, kto´re Lee

Whaley rozpalił na kran´cu swej posiadłos´ci, zaczynał
otaczac´ po´łmrok.

Debbie wstrzymała oddech, zamkne˛ła oczy i uda-

wała przed sama˛soba˛, z˙e dotyk dłoni Cole’a w okolicy
jej talii stanowi preludium do czegos´ wie˛cej...

Przycichły głosy gos´ci Whaleyo´w, kto´rzy z tarasu

na pie˛trze przenies´li sie˛ na do´ł i rozproszyli po plaz˙y.
Po sutym posiłku chcieli zapewne na spacerze spalic´
nadmiar kalorii.

Cole poszedłby che˛tnie w ich s´lady, ale z zupełnie

innych powodo´w. Prawie nic nie jadł, zaabsorbowany
widokiem Debbie w gronie jego kolego´w po fachu.
Zacze˛li wspominac´ udana˛ akcje˛ antynarkotykowa˛
z zeszłego roku, kto´ra˛ opisywały ogo´lnokrajowe me-
dia. Im dłuz˙ej mo´wili, tym bardziej obrazowe stawały
sie˛ ich historie. Poniewaz˙ udało im sie˛ rozbic´ nar-
kotykowy gang i przyłapac´ jednego z przywo´dco´w na

background image

gora˛cym uczynku, byli dumni ze swego osia˛gnie˛cia
i nie chcieli pus´cic´ go w niepamie˛c´.

Cole nie uczestniczył w rozmowie, lecz przygla˛-

daja˛c sie˛ Debbie i zastanawiał, jak ona zareaguje na te˛
historie˛.

Tymczasem Debbie tylko słuchała. Juz˙ zaczynał

sa˛dzic´, z˙e usłyszane okropien´stwa nie robia˛ na niej
wraz˙enia. W kon´cu jednak powiedziała cos´, co go
zaskoczyło. Nie przeje˛ła jej ani groza tej historii, ani
to, co robili. Natomiast jednego z kolego´w Cole’a
przyłapała na... ubarwianiu akcji i dorzucaniu zmys´-
lonych fakto´w.

– Nie rozumiem, jak mogło do tego dojs´c´ – os´wiad-

czyła w pewnej chwili.

– Czego pani nie rozumie? – zapytał detektyw

relacjonuja˛cy wydarzenie i spojrzał porozumiewaw-
czo na Cole’a.

– Dopiero co mo´wił pan, z˙e zemdlał na widok krwi

– przypomniała Debbie. – Jes´li naprawde˛ tak było, to
w jaki sposo´b udało sie˛ panu rozprawic´ w pojedynke˛
z cała˛ banda˛ i zaaresztowac´ wszystkich jej członko´w?

Kiedy zapytany skrzywił sie˛, jego koledzy wybuch-

ne˛li s´miechem.

– Pyta pani, w jaki sposo´b tego dokonałem? Bar-

dzo prosty – stwierdził bez mrugnie˛cia okiem. – Za-
nim zemdleje˛, mam zwyczaj zakładac´ podejrzanym
kajdanki.

Debbie wczuła sie˛ w atmosfere˛ panuja˛ca˛ ws´ro´d

tych ludzi i potrafiła nawia˛zac´ z nimi kontakt. Byli

background image

powaz˙ni, kiedy wymagały tego okolicznos´ci, potem
jednak, aby otrza˛sna˛c´ sie˛ z cie˛z˙kich przez˙yc´, zaczynali
sie˛ z tego s´miac´.

Cole chciał wierzyc´, z˙e Debbie be˛dzie umiała bez

trudu dopasowac´ sie˛ do jego otoczenia. Chciał wie-
rzyc´, z˙e on sam potrafi zwia˛zac´ sie˛ z nia˛ i rozpocza˛c´
wspo´lne z˙ycie. Nie miał jednak z˙adnej pewnos´ci, z˙e
tak sie˛ stanie. Jes´li nawet Debbie okaz˙e sie˛ na tyle
silna, by podołac´ trudnej roli z˙ony policjanta, on sam
wcale nie był pewny, czy byłby na tyle silny, aby ja˛
stracic´, gdyby sobie nie poradziła.

Odnalazł wreszcie obie tasiemki, zwia˛zał je i wsu-

na˛ł luz´ne kon´ce do s´rodka spodni.

– Teraz lepiej?
Debbie skine˛ła głowa˛ i otworzyła oczy, licza˛c na

inicjatywe˛ ze strony Cole’a.

– Chcesz sie˛ przejs´c´? – zapytał.
Czekaja˛c na odpowiedz´, wstrzymał oddech.
– Mys´lałam, z˙e juz˙ nigdy mi tego nie zaproponu-

jesz.

Była pora przypływu. Morze wpełzło na plaz˙e˛,

zalewaja˛c piasek. Dla Debbie było to tez˙ nowe
dos´wiadczenie. W Oklahomie widywała wyła˛cznie
stoja˛ca˛ wode˛, kto´ra, z wyja˛tkiem wezbranych rzek,
znała dobrze swoje miejsce.

Przyszły jej na mys´l słowa starej piosenki. Nie

wiedziała, czy w Kalifornii nadal poszukuje sie˛ złota,

background image

ale jedno było pewne. Dla niej pobyt w Kalifornii
stanowił fantastyczna˛ przygode˛.

Pod stopami Debbie rozległ sie˛ jakis´ trzask. Schyli-

ła sie˛, wsune˛ła re˛ke˛ w piasek i po chwili wycia˛gne˛ła
cos´ małego. Usiłowała w s´wietle ksie˛z˙yca sprawdzic´,
na co nasta˛piła.

Trzymała w re˛ku muszelke˛. Biała, o stoz˙kowym

kształcie, miała w sobie cos´ tajemniczego.

– Popatrz! – zawołała do Cole’a. – Moja pierwsza

muszelka!

Cole chwycił Debbie za re˛ke˛ i unio´sł ja˛ do ust.
– Dzisiaj wiele rzeczy widziałas´, moja damo, po

raz pierwszy. Mam racje˛? – zapytał.

W sposobie, w jaki ja˛ dotykał, a takz˙e w jego głosie

wyczuła cos´, co natchne˛ło ja˛ nadzieja˛.

– Po raz pierwszy ogla˛dałam ocean – oznajmiła

mie˛kkim, lekko zadyszanym głosem. – I pierwszy raz
jadłam małz˙e. – Na twarzy poczuła re˛ce Cole’a.
– A takz˙e znalazłam pierwsza˛...

Dalsze słowa uwie˛zły jej w gardle, bo Cole ja˛

pocałował. Było lepiej, niz˙ to sobie wyobraz˙ała. Wargi
Cole’a były chłodne. Dopiero gdy pod ich naporem
uchyliła usta, stały sie˛ cieplejsze. Dłonie Cole’a,
bła˛dza˛ce po jej plecach, dotarły po chwili do szyi,
a potem wsune˛ły sie˛ we włosy.

Kiedy Debbie go obje˛ła, jego ciałem wstrza˛sna˛ł

dreszcz. Przycia˛gne˛ła go do siebie. Mimo z˙e byli
blisko siebie, uznała, z˙e znajduja˛ sie˛ wcia˛z˙ za
daleko...

background image

S

´

wiatło ksie˛z˙yca posrebrzyło os´lepiaja˛cym blas-

kiem wa˛ski pas wody, ale z˙adne z nich tego nie
dostrzegło. Byli pod wraz˙eniem nowych przez˙yc´.

Cole takz˙e uznał, z˙e sa˛ od siebie zbyt daleko.

Pocia˛gna˛ł Debbie za soba˛ i oboje znalez´li sie˛ na
kolanach. Wsuna˛ł dłonie pod jej bluze˛ i szybko rozpia˛ł
stanik czerwonego bikini. Debbie przytuliła sie˛ do
niego mocniej, a potem odsune˛ła, czekaja˛c na piesz-
czoty. Spełniaja˛c jej pragnienie, Cole dotkna˛ł jej
piersi, rozbudzaja˛c w obojgu niemal bolesne poz˙a˛da-
nie. Teraz juz˙ z˙adne z nich nie potrafiło sie˛ wycofac´.
Nie mys´la˛c o spaceruja˛cych po plaz˙y ludziach, Cole
pchna˛ł Debbie na piasek.

Była rozpalona i cudownie mie˛kka. Zapragna˛ł

poznac´ wszystkie zakamarki jej ciała. Wiedział, z˙e
Debbie na to mu pozwoli, lecz nie był jeszcze pewien,
czy on sam sie˛ na to zdecyduje.

Piasek był ciepły, rozgrzany pala˛cym słon´cem dnia.

Debbie z westchnieniem uniosła re˛ce i przycia˛gne˛ła
Cole’a tak blisko, z˙e z trudem oddychali. Słyszała, jak
westchna˛ł, i kiedy zacza˛ł we˛drowac´ wargami po jej
szyi, poczuła, z˙e jej poz˙a˛da. Wypre˛z˙yła ciało w łuk.

Cole je˛kna˛ł, stoczył sie˛ na piasek i usiadł. Ukryw-

szy twarz w dłoniach, ze wszystkich sił usiłował sie˛
opanowac´. Mało brakowało, a zapomniałby sie˛ bez
reszty.

– Mo´j Boz˙e! – wymamrotał i przypomniał sobie

o lez˙a˛cej obok Debbie. Wzia˛ł ja˛ na re˛ce, posadził
mie˛dzy kolanami plecami do siebie i poprawiał na

background image

nich ubranie. – Przepraszam... – wyja˛kał. – Nie
miałem zamiaru...

– No wiesz! – warkne˛ła. – Jes´li chcesz, z˙ebym

w ogo´le odzywała sie˛ do ciebie, to przynajmniej nie
przepraszaj.

Obja˛ł ja˛ mocno, zastanawiaja˛c sie˛, czy jest w stanie

wypus´cic´ ja˛ z ra˛k i pozwolic´ odejs´c´. Srebrna wste˛ga
pos´wiaty ksie˛z˙ycowej zapraszała i kusiła, obiecuja˛c
bogactwo wraz˙en´.

Zagubieni w otaczaja˛cych ciemnos´ciach, Debbie

i Cole wpatrywali sie˛ w okryta˛ srebrem wode˛, wie-
dza˛c, z˙e gdyby tylko odwaz˙yli sie˛ wsta˛pic´ na ksie˛z˙y-
cowy szlak, znalez´liby sie˛ w s´wiecie magii.

Z

˙

adne z nich jednak nawet sie˛ nie poruszyło.

Droga powrotna do domu trwała długo. Debbie

milczała. Było to tak do niej niepodobne, z˙e Cole
poczuł sie˛ nieswojo. Nie miał poje˛cia, czym ja˛ az˙ tak
zirytował. Pocałunkiem czy przerwaniem pieszczot?
W kaz˙dym ba˛dz´ razie zachowywała sie˛ bardzo niety-
powo, to znaczy spokojnie, co z kolei irytowało jego.
Dopiero dzisiejszego wieczoru zdał sobie sprawe˛
z jednej waz˙nej rzeczy – po raz pierwszy w z˙yciu
rozwaz˙ał moz˙liwos´c´ zerwania z kawalerskim stanem.
Po raz pierwszy wyobraz˙ał sobie ewentualnos´c´ bycia
na co dzien´ z druga˛ osoba˛. Ale wtedy jego spoko´j
ducha, zdolnos´c´ do logicznego rozumowania i samo-
poczucie przestałyby od niego zalez˙ec´. Obracałyby sie˛

background image

woko´ł drugiej osoby, jej szcze˛s´cia, samopoczucia
i spokoju ducha.

Oznaczałoby to, z˙e nie panowałby nad sytuacja˛.
Stwierdzenie tego faktu mocno go poruszyło.
– Jestes´my w domu – oznajmiła spokojnie Debbie,

odrywaja˛c towarzysza podro´z˙y od niewesołych mys´li.
– Wezme˛ torbe˛, a ty zabierz reszte˛ rzeczy. I wrzuc´ je
do pokoju za kuchnia˛. Jutro zrobie˛ z tym porza˛dek, bo
dzis´ jestem zbyt zme˛czona.

Cole zaparkował, otworzył drzwi i zacza˛ł okra˛z˙ac´

samocho´d, z˙eby pomo´c Debbie. Odgadła jego zamiary
i sama szybko wysiadła. Westchna˛ł rozczarowany,
odwro´cił sie˛ i z kluczami w re˛ku skierował sie˛ w strone˛
tylnych drzwi domu.

Debbie mine˛ła go w po´łmroku i wprost z holu

ruszyła w strone˛ swego pokoju.

– Debbie! – zawołał Cole.
– Słucham – rzekła oboje˛tnie.
– Dobrze sie˛ czujesz?
Wzruszyła ramionami. Mimo z˙e w ciemnos´ci była

ledwie widoczna, Cole dostrzegł, a raczej wyczuł jej
reakcje˛.

– Oczywis´cie.
– Wobec tego czemu... tak sie˛ spieszysz? Sa˛dzi-

łem, z˙e moz˙e masz ochote˛ czegos´ sie˛ napic´, z˙eby
odpre˛z˙yc´ sie˛ przed snem...

– Ide˛ wzia˛c´ prysznic – odparła spokojnie. – Musze˛

z włoso´w wypłukac´ piasek.

Cole zaniemo´wił. Przed oczami stane˛ła mu scena

background image

na plaz˙y. Ujrzał przed soba˛ delikatne, zapraszaja˛ce
ciało Debbie i natychmiast poczuł bo´l poz˙a˛dania.

Odeszła, a on jej nie zatrzymał.
Dopiero znacznie po´z´niej, lez˙a˛c bezsennie i wpat-

ruja˛c sie˛ w ksie˛z˙ycowa˛ pos´wiate˛ srebrza˛ca˛ fałdy
zasłon na oknach, przypomniała sobie, z˙e nie powie-
działa Cole’owi o tym, z˙e widziała twarz złodzieja.

Morgan był przekonany, z˙e mie˛dzy Debbie a Co-

le’em cos´ sie˛ zmieniło. Od dnia, kto´ry spe˛dzili razem
na plaz˙y, zacze˛li traktowac´ sie˛ chłodno i trzymac´ na
dystans.

Starszy pan zauwaz˙ył takz˙e cze˛ste milczenie syna

i niepoko´j maluja˛cy sie˛ na jego twarzy. Kiedy w poko-
ju zjawiała sie˛ Debbie, wychodził pod byle preteks-
tem. A kiedy czegos´ potrzebowała, pierwszy spełniał
jej z˙yczenie, ale unikaja˛c zawsze zbliz˙enia, a tym
bardziej patrzenia w oczy.

Co oni wyprawiaja˛? Morgan miał ochote˛ porza˛dnie

nimi potrza˛sna˛c´. Nawet s´lepy i głuchy wiedziałby, z˙e
Debbie i Cole robia˛ wszystko, ale nie to, na co maja˛
ochote˛... to znaczy nie wpadaja˛ sobie w obje˛cia.

Starszego syna juz˙ trzeci dzien´ nie było w domu.

Zgłosił sie˛ na ochotnika do prowadzenia szeroko
zakrojonego dochodzenia w nadzwyczaj niebezpiecz-
nej sprawie. Morgan wiedział, dlaczego to zrobił. Cole
chciał miec´ po prostu pretekst, by nie stawac´ twarza˛
w twarz z tym, co usiłował ignorowac´.

background image

Natomiast Debbie chodziła us´miechnie˛ta. Gotowa-

ła i sprza˛tała mieszkanie, zaganiała pana domu do
basenu, podczas zaje˛c´ fizykoterapii z˙artowała sobie
z niego. Zmusiła ponadto Buddy’ego do jedzenia
wspo´lnych posiłko´w, tak aby podczas nieobecnos´ci
w domu Cole’a Morgan nie czuł sie˛ samotny.

Nikomu nie przyznałaby sie˛ za z˙adne skarby do

tego, z˙e ona i Cole maja˛ problem. Wystarczy, z˙e sama
sie˛ tym zamartwia.

Cole jest uparty, i juz˙. Tym zdaniem odpowiadała

sobie na wszystkie bolesne pytania, i to powstrzymy-
wało ja˛ od spakowania rzeczy i znalezienia sie˛ na
pokładzie najbliz˙szego samolotu leca˛cego do Okla-
homy.

Powtarzała sobie, z˙e moz˙e byc´ tak samo uparta jak

Cole. Dzie˛ki temu udawało sie˛ jej nie umierac´ z niepo-
koju na dz´wie˛k kaz˙dej usłyszanej syreny policyjnego
wozu. I kiedy w lokalnych wieczornych wiadomos´-
ciach usłyszała, z˙e podczas ostatniej obławy na hand-
larzy narkotyko´w zgine˛ły dwie osoby, pozwoliła sobie
tylko na gwałtowny, głos´ny oddech.

Usłyszawszy po chwili os´wiadczenie, z˙e w tej akcji

nie zgina˛ł z˙aden policjant, juz˙ nie potrafiła sie˛ od-
pre˛z˙yc´. Podczas pełnienia słuz˙bowych obowia˛zko´w
Cole znajdował sie˛ nieustannie na linii ognia i istniało
niebezpieczen´stwo, z˙e kiedys´ nie wro´ci do domu.

Przerwała swe ponure rozwaz˙ania i zmusiła sie˛ do

analizy sytuacji. Po raz pierwszy poczuła przedsmak
tego, co trzymało Cole’a na odległos´c´. Powtarzał

background image

wielokrotnie, z˙e podstawowym obowia˛zkiem poli-
cjanta na słuz˙bie jest mys´lenie o partnerze. I z˙e dzie˛ki
temu dzien´ w dzien´ wracaja˛ do domu cali i zdrowi.

A jes´li me˛z˙czyzna lub kobieta nie jest w stanie

pogodzic´ sie˛ z tym faktem, z˙adne z nich nie powinno
nawet pro´bowac´ wia˛zac´ sie˛ z policjantka˛ lub policjan-
tem i zakładac´ rodziny. Nie wynikne˛łoby z tego nic
dobrego.

Debbie była jednak przekonana, z˙e potrafiłaby

sprostac´ roli z˙ony Cole’a i pogodzic´ sie˛ z jego
sposobem z˙ycia. Gdyby tylko troska i poczucie od-
powiedzialnos´ci za partnera miało zapewnic´ mu bez-
pieczen´stwo, byłaby w stanie dzielic´ sie˛ nim z cała˛ ta˛
piekielna˛ policyjna˛ brygada˛.

Ja tez˙ umiem byc´ uparta, przypomniała sobie.

Postanowiła cierpliwie czekac´, az˙ Cole zda sobie
z tego sprawe˛.

Płynem do mebli opryskała blat stołu i z zaciekłos´-

cia˛ zacze˛ła go czys´cic´, narzekaja˛c pod nosem na
głupote˛ ludzi uchodza˛cych za inteligentnych.

– Mo´wisz o mnie? – zapytał Buddy, wchodza˛c do

kuchni z talerzem i szklanka˛.

Po lekcji udzielonej mu przez Debbie szybko

nauczył sie˛ odnosic´ naczynia na miejsce. Sama mys´l
o wiadrze z mydlinami i mopie, a takz˙e odkurzaczu
buszuja˛cym w jego sanktuarium, napawała Buddy’ego
przeraz˙eniem.

– Co takiego?
Zaskoczona pojawieniem sie˛ Buddy’ego, Debbie

background image

podniosła wzrok. Dopiero po chwili zdała sobie
sprawe˛, z˙e wchodza˛c do kuchni, usłyszał jej ostatnie
słowa.

– Mo´wiłas´ o inteligentnych ludziach – stwierdził

rzeczowo. – Miałas´ na mys´li mnie?

– Czyz˙bys´ był az˙ tak głupi, za jakiego chcesz

uchodzic´, Robercie Allenie?

– Włas´nie przyjechał Cole – oznajmił Buddy,

wstawiaja˛c do zlewu brudne naczynia.

Debbie obro´ciła sie˛, obje˛ła Buddy’ego za szyje˛

i wycisne˛ła na jego policzku całusa.

– Dzie˛kuje˛, kochany – wyszeptała.
Cole wszedł do kuchni prosto na brata i Debbie.

Zwartych w us´cisku. Całuja˛cych sie˛. Prawde˛ powie-
dziawszy, całowała tylko Debbie, podczas gdy za-
chwycony Buddy us´miechał sie˛ tak błogo, jakby przed
chwila˛ ktos´ podarował mu klucze do rza˛dowego
komputera w Waszyngtonie.

Cole przestał mys´lec´. Zbyt długo nie było go

w domu i zbyt długo nie czuł sie˛ jak normalny
człowiek. Jeszcze nigdy nie był tak wkurzony jak
teraz, totez˙ zareagował impulsywnie. Odwro´cił sie˛ na
pie˛cie i wypadł z domu, trzaskaja˛c głos´no drzwiami.

Zatrzymał sie˛ na werandzie. Oparł o framuge˛.

Chwile˛ po´z´niej nacisna˛ł dzwonek i wszedł do s´rodka.

Debbie us´miechne˛ła sie˛ szeroko. Przez chwile˛

obawiała sie˛, z˙e odruch, aby us´ciskac´ Buddy’ego,
okazał sie˛ niefortunny. Naprawde˛ nie miała zamiaru
skło´cic´ braci. Usłyszawszy zaraz potem demonst-

background image

racyjne dzwonienie do drzwi, upewniła sie˛, z˙e Cole
spostrzegł, co działo sie˛ w kuchni. I teraz sie˛
ws´ciekał, z˙e to nie jego Debbie obdarzyła czułos´cia˛.

– Ide˛ do siebie – oznajmił Buddy. – Dzie˛kuje˛ za

całusa. Aha, skon´czyły sie˛ ciastka.

– Nie ma za co. Jutro upieke˛ – obiecała Debbie.
Buddy skina˛ł głowa˛. Był pewny, z˙e zaz˙egnał burze˛.
Debbie umkne˛ła do saloniku na widok Morgana,

kto´ry przykus´tykał do kuchni, zamierzaja˛c przy-
wołac´ do porza˛dku tego, kto os´mielił sie˛ trzaskac´
drzwiami. Przez cienkie zasłony w oknie obok
drzwi dostrzegł rozgniewana˛ twarz starszego syna,
a zaraz potem zauwaz˙ył rozpromieniona˛ buzie˛ Deb-
bie i jej roziskrzone oczy. Obro´cił sie˛ tak szybko,
jak tylko pozwalał na to gips na nodze, i wycofał
sie˛ dyskretnie.

– Ide˛ do siebie – oznajmił głos´no.
Debbie us´miechne˛ła sie˛ cierpko.
– Jak widze˛, ten zwyczaj przechodzi z ojca na

syna.

Morgan nie wiedział, o czym Debbie mo´wi, mimo

to nie zmienił postanowienia i opus´cił kuchnie˛. O ni-
czym innym nie marzył tak bardzo, jak o tym, by Cole
i Debbie byli razem... szcze˛s´liwi. Choc´by nawet miało
to byc´ jego ostatnie z˙yczenie.

Aby dodac´ sobie odwagi, Debbie odetchne˛ła głe˛bo-

ko i otworzyła przed Cole’em drzwi.

Miał ponure spojrzenie, trzydniowy zarost i wy-

gla˛dał jak bandyta.

background image

– Czes´c´ – powiedziała i dodała: – Powinienes´ sie˛

ogolic´.

Odwro´ciła sie˛ i odeszła, zostawiwszy Cole’a w pro-

gu. Od siedemdziesie˛ciu dwo´ch godzin ani go nie
widziała, ani o nim nie słyszała. To, co teraz zrobiła,
było najtrudniejsza˛ rzecza˛, na jaka˛do tej pory potrafiła
sie˛ zdobyc´.

Cole’a zamurowało z wraz˙enia. Jak, do diabła,

człowiek moz˙e ws´ciekac´ sie˛ na kogos´, kto wcale nie
zamierza walczyc´?

Wszedł do s´rodka, zamkna˛ł drzwi i pod pretekstem,

z˙e chce wzia˛c´ cos´ do zjedzenia, poda˛z˙ył za Debbie do
kuchni. Trzaskaja˛c drzwiczkami szafek i naczyniami,
przeszukiwał hałas´liwie wszystkie schowki. Przetrza˛-
sna˛ł takz˙e zawartos´c´ lodo´wki. Wpatrywał sie˛ w kaz˙da˛
rzecz i rozgla˛dał na boki, unikaja˛c przy tym starannie
patrzenia na Debbie.

– Widze˛, z˙e nie pro´z˙nowałas´ podczas mojej nie-

obecnos´ci. – Cierpka uwaga Cole’a odnosiła sie˛,
oczywis´cie, do sceny w kuchni. To znaczy do pocałun-
ku Debbie z Buddym.

– Owszem – potwierdziła spokojnie. – Two´j tata

nie chodzi juz˙ o kulach, ale z laska˛. Pomalowałam
ogrodzenie basenu. Sa˛siad z przeciwnej strony ulicy
dał mi dzisiaj sporo moreli. Zamroziłam szes´c´ kilo-
gramowych toreb. To smaczne owoce. Lubisz je? Jes´li
tak, to moge˛...

– Do licha, nie chodzi mi o jakies´ tam owoce

– warkna˛ł Cole.

background image

Debbie obje˛ła go w pasie i przyłoz˙yła policzek do

jego pleco´w.

– Witaj w domu. Bardzo nam ciebie brakowało

– os´wiadczyła ciepłym głosem.

Zno´w zastanawiał sie˛, jak moz˙na złos´cic´ sie˛ na

kogos´, kto tak sie˛ zachowuje. Chwycił Debbie za
nadgarstki i obro´cił twarza˛ do siebie, przytulił i wsuna˛ł
dłonie w jej włosy. Pachniały mydłem i kwiatami,
a takz˙e tymi przekle˛tymi morelami. Jeszcze nigdy nie
był tak szcze˛s´liwy, wro´ciwszy do domu.

– Naprawde˛? – zapytał. – Szczerze powiedziaw-

szy, tez˙ chciałem tutaj sie˛ znalez´c´.

– Jestes´ głodny?
O tak. Miał ochote˛ na nia˛.
– Troche˛ – odrzekł. – Ale jestem bardziej zme˛czo-

ny niz˙ głodny.

Odchyliła sie˛ do tyłu, oparła o jego ramie˛ i zmierzy-

ła wzrokiem znuz˙one, zapadnie˛te oczy. Przecia˛gne˛ła
dłonia˛ po jego włosach stercza˛cych na wszystkie
strony, i pogłaskała policzek szorstki od zarostu.

– Idz´ wzia˛c´ prysznic. Ogol sie˛ i przebierz w czyste

rzeczy. Przez ten czas przygotuje˛ ci cos´ do zjedzenia.

W tej sytuacji była to najlepsza propozycja.
– Zaraz wro´ce˛ – obiecał.
Nie dotrzymał słowa. Debbie widziała, jak bardzo

był zme˛czony, i podejrzewała, co sie˛ stało.

Podeszła pod zamknie˛te drzwi pokoju Cole’a i za-

cze˛ła nasłuchiwac´. Najpierw o ziemie˛ uderzył jeden
but, po chwili upadł drugi. A potem nasta˛piła cisza.

background image

Dopiero po dłuz˙szym czasie do uszu Debbie dobiegło
ciche pochrapywanie.

Otworzyła drzwi. Cole lez˙ał na plecach. Jedna jego

re˛ka zasłaniała oczy, druga lez˙ała wycia˛gnie˛ta w po-
przek poduszki. Nogi zwisały z ło´z˙ka.

Debbie ruszyła po Morgana.
– Potrzebuje˛ pomocy – os´wiadczyła starszemu

panu.

Nie pytaja˛c, o co chodzi, poda˛z˙ył za nia˛ do pokoju

syna. Ujrzawszy s´pia˛cego Cole’a, kto´ry wygla˛dał jak
obraz ne˛dzy i rozpaczy, miał ochote˛ sie˛ rozpłakac´.

– On za cie˛z˙ko pracuje – powiedział do Debbie,

kto´ra gestem pokazała mu, co ma robic´.

Razem wcia˛gne˛li Cole’a na ło´z˙ko.
– Spałby lepiej, gdybys´my mu zdje˛li dz˙insy

– stwierdziła Debbie. – Rozepnij mu przynajmniej
guziki.

Morgan wykonał pros´be˛ Debbie, gdy tymczasem

ona w komodzie z bielizna˛ znalazła lekki koc. Na
dworze było gora˛co, ale we wne˛trzu domu, dzie˛ki
wła˛czonej klimatyzacji, panował chło´d.

Debbie przykryła Cole’a, dotykaja˛c go na poz˙eg-

nanie lekko w ramie˛. Miała wielka˛ ochote˛ połoz˙yc´ sie˛
obok...

– Chodz´my – powiedziała do Morgana. – Zje

po´z´niej. Chyba przez trzy doby nie zmruz˙ył oka.

Miała zmieniony głos, pełne łez oczy, lecz Morgan

udał, z˙e tego nie dostrzega. Sam był zbyt poruszony,
aby podejmowac´ ten temat.

background image

Cole spał całe dwanas´cie godzin. Kiedy sie˛ obudził,

poczuł zapach kawy i s´wiez˙o upieczonych ciastek.
Ponadto uderzył go w nozdrza zapach własnego ciała.
Je˛kna˛ł z obrzydzeniem, zsuna˛ł sie˛ z ło´z˙ka i ruszył
w strone˛ łazienki, po drodze pozbywaja˛c sie˛ brudnych
dz˙inso´w i koszuli.

Wszedł do kabiny prysznicowej i pus´cił silny

strumien´ wody.

Ostatnia˛ rzecza˛, jaka˛ pamie˛tał, był widok Debbie

całuja˛cej brata. Potem mrukna˛ł do niej cos´ w rodzaju:
,,Zaraz wro´ce˛’’, lecz najwyraz´niej nie dotrzymał obie-
tnicy.

Sie˛gna˛ł po szampon i mydło. Stał pod prysz-

nicem dopo´ty, dopo´ki woda nie zrobiła sie˛ gora˛ca,
a potem ponownie zimna, gdyz˙ opro´z˙nił cały zbior-
nik. Wyszedł z kabiny, chwycił re˛cznik ka˛pielowy,
owia˛zał go woko´ł bioder i wro´cił do pokoju po
bielizne˛.

Na stoliku obok ło´z˙ka ujrzał kubek gora˛cej kawy

i talerzyk, na kto´rym lez˙ały trzy ciastka, jeszcze ciepłe,
bo dopiero wyje˛te z piekarnika. Zaskoczony tym
widokiem, Cole rozejrzał sie˛ wokoło, sa˛dza˛c, z˙e zaraz
ujrzy Debbie zagla˛daja˛ca˛ przez uchylone drzwi. Ni-
gdzie jej jednak nie dostrzegł.

Usiadł na ło´z˙ku i niemal połkna˛ł dwa ciastka,

zapominaja˛c je pogryz´c´. Ostatnim delektował sie˛
długo, a potem z ro´wna˛ rozkosza˛ pił kawe˛. Pomys´lał,
z˙e człowiek mo´głby łatwo sie˛ przyzwyczaic´ do takie-
go traktowania.

background image

Wytarł sie˛ i ubrał, przeczesał włosy, a potem wzia˛ł

do re˛ki talerzyk i pusty kubek.

– Dostane˛ jeszcze kawy? – spytał, wchodza˛c do

kuchni.

Debbie odwro´ciła sie˛ od zlewu, przy kto´rym obiera-

ła ziemniaki. Wrzuciła obrany ziemniak do miski
z woda˛ i wsune˛ła re˛ce do kieszeni fartucha, by nie
rzucic´ sie˛ Cole’owi na szyje˛.

– Wygla˛dasz znacznie lepiej – stwierdziła mie˛k-

kim głosem.

– Mam nadzieje˛! – Rozes´miał sie˛ niemal beztros-

ko. – Zobaczyłem sie˛ dopiero w łazience. Ten widok
przeraził nawet mnie.

W kuchni pojawił sie˛ Buddy.
– Debbie upiekła ciastka – poinformował brata.
Cole skina˛ł głowa˛, podnosza˛c do go´ry opro´z˙niony

talerz.

– Najbardziej lubie˛ czekoladowe – stwierdził Buddy.
Cole uznał, z˙e brat jest zdrowo stuknie˛ty. Przeciez˙

dopiero co jadł owsiane ciastka z rodzynkami. Swoje
ulubione.

– Debbie upiekła owsiane z rodzynkami – cia˛gna˛ł

Buddy.

Zdezorientowany Cole unio´sł wysoko brwi. Nagle

on tez˙ zacza˛ł rozumiec´ zasade˛ dziwacznych komuni-
kato´w młodszego brata, zwłaszcza z˙e po jego ostatniej
uwadze Debbie spłone˛ła rumien´cem. Buddy tylko
w ten sposo´b potrafił wyjas´nic´, z˙e pocałunek, kto´rym
został obdarzony, był całkowicie niewinny.

background image

– Wiem, Robercie Allenie – powiedział Cole.

– A teraz zmykaj.

Buddy us´miechna˛ł sie˛ szeroko.
– Włas´nie zmykam – oznajmił i po chwili znikna˛ł.
Debbie i Cole popatrzyli na siebie i wybuchne˛li

s´miechem. Po raz pierwszy od dnia spe˛dzonego
z Debbie na plaz˙y Cole poczuł sie˛ szcze˛s´liwy.

– Umieram z głodu – os´wiadczył. – Co masz do

jedzenia... opro´cz tych ciasteczek z rodzynkami?

– Siadaj – poleciła. – Mam dla ciebie cos´, co be˛dzie

ci chyba smakowało.

Wyje˛ła kilka rzeczy z lodo´wki i zabrała sie˛ za

szykowanie posiłku. Cole wodził za nia˛ wzrokiem.
Patrza˛c na jej ruchy poczuł, jak s´ciska go w z˙oła˛dku.

– Tak, mała – powiedział cicho. – Niewa˛tpliwie.

W siedzibie Brownfieldo´w nasta˛piło chwilowe

zawieszenie broni. Cole i Debbie zawarli niemy pakt
o nieagresji, dzie˛ki czemu temperatura w domu osia˛g-
ne˛ła niemal normalny poziom. Skon´czyła sie˛ wymiana
lodowatych spojrzen´, Cole przestał chłodzic´ sie˛ o po´ł-
nocy w zimnej wodzie basenu, Debbie zacze˛ła w nocy
sypiac´.

Wystarczył jednak jeden telefon, by Cole uzmys-

łowił sobie, z˙e czas nie zawsze be˛dzie działał na jego
korzys´c´. Zaczynało brakowac´ go wtedy, kiedy czło-
wiek sie˛ najmniej tego spodziewał. A Debbie znalazła
sie˛ w krytycznej sytuacji.

background image

– Wysadz´ mnie przy centrum handlowym – po-

prosiła Morgana. – Jedz´ na to spotkanie, a ja wro´ce˛ do
domu takso´wka˛.

Zatrzymawszy samocho´d na małym parkingu przy

centrum, Morgan zawahał sie˛. Mimo z˙e był s´rodek
dnia, wolałby nie zostawiac´ Debbie samej. Zdawał
sobie sprawe˛ z tego, z˙e jest nadopiekun´czy, ale nie
potrafił zachowywac´ sie˛ inaczej. Ta drobna istotka
płci z˙en´skiej z Oklahomy zacze˛ła dla nich znaczyc´
wiele, zwłaszcza dla najstarszego syna.

– Ale... – zacza˛ł protestowac´.
– Daj spoko´j. Jes´li z toba˛ pojade˛, be˛de˛ musiała

czekac´ bezczynnie, a potem, kiedy przyjedziemy tutaj,
ty z kolei be˛dziesz tracił czas. Uwaz˙asz, z˙e to ma sens?

Starszy pan westchna˛ł i us´miechna˛ł sie˛ z rezygna-

cja˛.

– Chyba masz racje˛. – Podnio´sł głowe˛ i wycelował

palcem w twarz Debbie. – Obiecaj jednak, z˙e gdy
be˛dziesz zamierzała wracac´ do domu, wezwiesz tele-
fonicznie

takso´wke˛.

A

potem

poczekasz

przy

drzwiach i wyjdziesz dopiero wtedy, kiedy zobaczysz,
z˙e nadjez˙dz˙a. Jes´li be˛dziesz stała na ulicy, staniesz sie˛
łatwym celem dla jakiegos´ rzezimieszka.

– Dobrze, dobrze. – Debbie skine˛ła głowa˛. – Nie

musisz martwic´ sie˛ o mnie. To centrum nie ro´z˙ni sie˛
niczym od innych. Przez˙yłam pobyt w centrum Quail
Springs w Oklahomie, a takz˙e w Galerii w Dallas.
Jestem pewna, z˙e i tutaj dam sobie rade˛.

Morgan pokiwał głowa˛, po czym zapytał:

background image

– Wystarczy ci pienie˛dzy? – I zanim Debbie

zdołała otworzyc´ usta, by potwierdzic´, wsuna˛ł jej
w dłon´ kilka banknoto´w. – Nie sprzeczaj sie˛ ze mna˛,
bo zabiore˛ cie˛ z soba˛ – zagroził.

Nachyliła sie˛ i ucałowała Morgana w policzek.
– Do zobaczenia w domu.
Czekał, az˙ Debbie wejdzie na teren centrum, a po-

tem odjechał, wdzie˛czny losowi zaro´wno za to, z˙e to
dobre i sympatyczne stworzenie znalazło sie˛ w ich
z˙yciu, jak i za to, z˙e teraz mo´gł poruszac´ sie˛ w miare˛
samodzielnie.

Dwie godziny po´z´niej, obejrzawszy kilka sklepo´w,

Debbie zerkne˛ła na zegarek i skonstatowała ze zdu-
mieniem, z˙e zrobiło sie˛ po´z´niej, niz˙ sa˛dziła. Powinna
sie˛ pospieszyc´. Jes´li Morgan juz˙ zda˛z˙ył wro´cic´, pew-
nie wpadł w panike˛, postawił na nogi cały dom i wysłał
na jej poszukiwanie policje˛ lub Buddy’ego. Byłoby
trudno zgadna˛c´, kto narobiłby wie˛cej szumu: batalion
ludzi czy tylko jeden nieprzytomny komputerowy
geniusz.

Z us´miechem na ustach, s´ciskaja˛c pod pacha˛ toreb-

ke˛, Debbie ruszyła szybko w strone˛ ruchomych scho-
do´w. W centrum pozostał jeszcze jeden sklep, do
kto´rego chciała zajrzec´. Wyczytała w porannej prasie,
z˙e dzis´ ma tam byc´ wyprzedaz˙.

Postawiła uwaz˙nie stopy na poruszaja˛cym sie˛ pasie

i zacze˛ła jechac´ w go´re˛. Po chwili, cze˛s´ciowo od-

background image

ruchowo, a cze˛s´ciowo po to, aby zobaczyc´, gdzie sie˛
znajduje, podniosła głowe˛ i nagle z wraz˙enia straciła
oddech.

Na schodach jada˛cych w do´ł ujrzała młodego

człowieka o znajomej... przeraz˙aja˛co znajomej twa-
rzy. Poprzednio widziała te˛ twarz w pobliz˙u plaz˙y.
Bezczelnie rozes´miana˛.

Była to twarz człowieka, kto´ry ukradł torebke˛

kobiecie chorej na serce.

Thomas Holliday nudził sie˛ jak mops. Tylko dlate-

go przyjechał do centrum handlowego. Spe˛dził tutaj
prawie cały dzien´. Miał na swym koncie pare˛ drob-
nych kradziez˙y i był bardzo z siebie zadowolony.
Uwaz˙ał sie˛ za niepokonanego pod kaz˙dym wzgle˛dem.
Postanowił jeszcze dzis´ wieczorem poderwac´ Nite˛
Warren i udowodnic´, jakim jest ogierem.

W tej chwili na schodach jada˛cych w go´re˛ ujrzał

młoda˛ kobiete˛ o dziwnie znajomej twarzy. Przypo-
mniał sobie, gdzie ja˛ widział. Ogarna˛ł go niewy-
tłumaczalny niepoko´j.

Schody, kto´rymi wjez˙dz˙ała na go´re˛ kobieta z plaz˙y,

były prawie puste. Juz˙ na pierwszy rzut oka Thomas
Holliday stwierdził, z˙e kobieta jest zdenerwowana.

A wie˛c rozpoznała go!
S

´

wiadomos´c´ tego faktu sprawiła, z˙e poczuł sie˛

silny.

Debbie podniosła wzrok, a potem obejrzała sie˛ do

background image

tyłu. Gdyby nie stała za nia˛ kobieta z dziec´mi, pewnie
by od razu zawro´ciła. Niestety, okazało sie˛ to niemoz˙-
liwe. W tej sytuacji mogła zrobic´ tylko jedno: wjechac´
na go´re˛ i od razu zadzwonic´ do Cole’a.

Zaraz potem zrobiło sie˛ jej ciemno przed oczami.
To bandyta zdzielił ja˛ w twarz. Trafił w podbro´dek,

chwytaja˛c ro´wnoczes´nie torebke˛ tkwia˛ca˛ pod pacha˛.
Cos´ było jednak nie tak, bo torebka nie dawała sie˛
wydrzec´. Dopiero wtedy spostrzegł, z˙e była przewie-
szona przez szyje˛ kobiety. A on włas´nie tak mocno ja˛
uderzył, z˙e zemdlała. Co za pech!

Nieprzytomna˛ Debbie ruchome schody uniosły

poza zasie˛g ra˛k Thomasa. Zakla˛ł, odwro´cił sie˛ i zbiegł
na do´ł, a potem szybko opus´cił teren centrum, s´cigany
przez przeraz´liwy krzyk matki z dziec´mi, kto´ra była
s´wiadkiem wydarzenia.

– Hej, partnerze! – zawołał Rick, kiedy Cole

wyszedł ze słuz˙bowej łazienki. – Dostalis´my włas´nie
wezwanie z Village Fair. To chyba centrum handlowe
w pobliz˙u twojego domu. Mam racje˛? Podobno jakas´
dama z˙yczy sobie skorzystac´ z twoich usług! – oznaj-
mił i rozes´miał sie˛ kpia˛co.

– Zamknij sie˛ i siadaj za kierownica˛ – warkna˛ł

Cole, zajmuja˛c miejsce pasaz˙era w nieoznakowanym
policyjnym wozie.

Dzien´ cia˛gna˛ł sie˛ w nieskon´czonos´c´. Obaj z Ric-

kiem troche˛ posune˛li naprzo´d prowadzone s´ledztwa.

background image

Wyeliminowali kilka s´lado´w prowadza˛cych donika˛d
i spisali te, kto´re mogły doprowadzic´ do celu.

Droga do Village Fair zaje˛ła im niewiele czasu,

podobnie zreszta˛ jak parkowanie samochodu. Kiedy
obaj weszli do małego pomieszczenia zajmowanego
przez ochrone˛ centrum, z krzesła podniosła sie˛ Deb-
bie.

– Cole...
Zde˛biał. Rzucił mu sie˛ w oczy s´wiez˙y siniak na

bledna˛cej twarzy Debbie.

Podtrzymał ja˛ w chwili, gdy zemdlona osuwała sie˛

na podłoge˛.

background image

ROZDZIAŁ PIA˛TY

– Co, do licha...
Rick Garza dostrzegł zmieniona˛ do niepoznania

twarz Cole’a i popatrzył na nieprzytomna˛ kobiete˛,
kto´ra˛ partner trzymał w obje˛ciach. Strach brzmia˛cy
w jego głosie dopowiedział reszte˛.

– To Debbie – szepna˛ł do Ricka.
Sprawdzał wzrokiem, czy na ciele Debbie znajduja˛sie˛

jeszcze inne obraz˙enia. Te, kto´re dostrzegł, wystarczyły,
aby na ich widok zrobiło mu sie˛ niedobrze. Usiłował za
wszelka˛cene˛ zachowac´ zimna˛krew, mimo to jednak az˙
trza˛sł sie˛ z ws´ciekłos´ci. Ktos´ skrzywdził te˛ kobiete˛.

– To twoja Debbie? – spytał Rick.
Zaczynał rozumiec´ zachowanie Cole’a, kto´ry od

czasu przyjazdu młodej kobiety z Oklahomy mo´wił
wyła˛cznie o niej. Wszystko, co robiła i czego nie
robiła, irytowało go lub zachwycało.

background image

Cole skina˛ł głowa˛. Tak, to jest jego Debbie!
W sekretariacie działu ochrony połoz˙ył ja˛ na kana-

pie. Wokoło nich kra˛z˙ył dyrektor centrum, zaniepoko-
jony stanem zdrowia młodej kobiety i pełen obaw, z˙e
za wypadek moz˙e odpowiadac´ centrum.

– Co sie˛ stało? – zapytał Cole.
Zdołał juz˙ nad soba˛ zapanowac´ i zachowywał sie˛

jak profesjonalista. Dostrzegł kobiete˛ z dwojgiem
dzieci, kto´ra siedziała w sa˛siednim pokoju przy stole
i cos´ komus´ mo´wiła. Rick dotkna˛ł ramienia partnera.

– Zobacze˛, o co tam chodzi – powiedział i prze-

szedł szybko do drugiego pokoju.

Cole ukla˛kł obok lez˙a˛cej Debbie.
– Wiemy tylko tyle, z˙e pani Randall jechała rucho-

mymi schodami i z˙e ktos´ z sa˛siedniego pasa usiłował
ja˛ obrabowac´ – oznajmił dyrektor centrum. – Naocz-
nym s´wiadkiem wydarzenia była kobieta, kto´ra wraz
z dziec´mi siedzi w sa˛siednim pokoju.

Cole zacisna˛ł wargi, uja˛ł re˛ke˛ Debbie i zbadał puls.

Zachowywał pozorny spoko´j, lecz wewna˛trz sie˛ goto-
wał. Miał ochote˛ rzucic´ jakims´ przedmiotem... lub
komus´ solidnie dołoz˙yc´.

– Wezwał pan karetke˛? – zapytał dyrektora cent-

rum. – Czy wiadomo, czym poszkodowana została
uderzona? – Spojrzenie ciemnych oczu Cole’a przy-
lgne˛ło do podbiegłego krwia˛ sin´ca na policzku Deb-
bie. – Była to jakas´ bron´ czy...?

– Pani Randall nie pozwoliła wezwac´ karetki.

Chciała tylko, abys´my skontaktowali sie˛ z panem.

background image

Os´wiadczyła, z˙e nic sie˛ jej nie stało. Prawde˛ powie-
dziawszy, do pan´skiego przybycia czuła sie˛ dobrze,
a przynajmniej tak nam sie˛ wydawało. – Dyrektor
rozłoz˙ył bezradnie re˛ce, jakby chciał pokazac´, z˙e
sprawa juz˙ przestała lez˙ec´ w jego gestii. – Kobieta
be˛da˛ca s´wiadkiem zajs´cia zeznała, z˙e jakis´ młody
człowiek uderzył pania˛ Randall pie˛s´cia˛ w twarz,
a potem usiłował ukras´c´ jej torebke˛, ale mu sie˛ nie
udało.

– Cholera! – warkna˛ł Cole.
– Mam kopie˛ zeznania s´wiadka – oznajmił Rick,

wro´ciwszy z sa˛siedniego pokoju. – Ta kobieta jest
przekonana, z˙e potrafi zidentyfikowac´ napastnika.
Zgodziła sie˛ pojechac´ na komende˛ i obejrzec´ albumy
ze zdje˛ciami podejrzanych. – Spojrzał na Debbie,
nadal lez˙a˛ca˛ nieruchomo. – Chodz´, bracie. Zawiez´my
ja˛do szpitala. Kiedy ja sia˛de˛ za kierownica˛, załatwimy
to szybciej niz˙ karetka.

Cole podnio´sł wzrok. Ujrzawszy niepoko´j maluja˛-

cy sie˛ na twarzy partnera, skina˛ł głowa˛. W tej chwili
Debbie zacze˛ła odzyskiwac´ przytomnos´c´.

– Debbie, słyszysz mnie, słonko? – zapytał Cole.
Delikatnym ruchem odgarna˛ł włosy z jej czoła,

usiłuja˛c przy tym nie patrzec´ na siniec na twarzy
i rozcie˛ta˛ warge˛.

Je˛kne˛ła, zamrugała powiekami. Wszystko woko´ł

niej wirowało. Zacisne˛ła drz˙a˛ce palce na jedynej
kotwicy, jaka˛ udało sie˛ znalez´c´. Na re˛ce Cole’a.

– To był on.

background image

Głos miała niewyraz´ny, oczy nieco nieprzytomne.
– Kto, słonko? Kogo masz na mys´li? – zapytał

Cole.

Dopiero teraz go dostrzegła. Jej serce zabiło szyb-

ciej. Cole tu jest! Bogu niech be˛da˛ dzie˛ki!

– Był tutaj me˛z˙czyzna z plaz˙y... ten, kto´ry Florence

Goldblum ukradł torebke˛... Pamie˛tasz?

Debbie zacisne˛ła palce na nadgarstku Cole’a. Za-

marł na chwile˛, po czym je˛kna˛ł w duchu. Mo´j Boz˙e!

– Widziałas´ wtedy jego twarz?
– Tak. Sa˛dziłam, z˙e o tym wiesz – wyszeptała.
– Nie miałem poje˛cia. Rzuciłem sie˛ za nim w po-

gon´.

Debbie zamkne˛ła oczy i przełkne˛ła s´line˛. W po-

s´piechu zacze˛ła nerwowo wyrzucac´ z siebie słowa.

– Na plaz˙y... kiedy to sie˛ stało... zobaczył, z˙e go

obserwuje˛. Dzisiaj... kiedy spotkalis´my sie˛ oko w oko
na ruchomych schodach... Nie wiem, kto był bardziej
zaskoczony... ja czy on.

– Chcesz powiedziec´, z˙e cie˛ rozpoznał? – W głosie

Cole’a zabrzmiał gniew.

– Chyba tak. W kaz˙dym ba˛dz´ razie zna moja˛ twarz.
Je˛kne˛ła ponownie, gdyz˙ poko´j woko´ł niej zno´w

zawirował.

Z

˙

eby sie˛ uspokoic´, Cole wzia˛ł głe˛boki oddech, po

czym skina˛ł na Ricka, z kto´rym jak zwykle porozu-
miewał sie˛ bez sło´w. Musza˛ znalez´c´ tego łajdaka. Po
tym, co dzisiaj zrobił, było oczywiste, z˙e nie lubi
s´wiadko´w.

background image

– Słonko, lez˙ spokojnie – powiedział Cole do

Debbie. – Zaraz zawieziemy cie˛ do szpitala. Wezme˛
cie˛ na re˛ce, bo nie chce˛, z˙ebys´ wykonywała niepo-
trzebne ruchy. Dobrze?

Kiwne˛ła głowa˛ i zaraz potem z je˛kiem przyłoz˙y-

ła re˛ce do skroni. Rick wiedział, co oznacza taka
reakcja. Widywał ja˛ juz˙ nieraz. Sie˛gna˛ł po najbliz˙ej
stoja˛cy blaszany kosz na s´mieci i wsuna˛ł go pod
brode˛ Debbie akurat w chwili, gdy wstrza˛sne˛ły nia˛
torsje.

– Wygla˛da to na wstrza˛s´nienie mo´zgu – wymam-

rotał Cole. – Moz˙e wezwijmy jednak karetke˛.

– Bierz ja˛na re˛ce, a ja zaraz wezme˛ drugi kosz. Nie

pierwszy raz ktos´ be˛dzie chorował w samochodzie.
Pamie˛tasz, jak kiedys´ zatrułem sie˛ hamburgerem?
Me˛czyłem sie˛ przez tydzien´.

– Be˛de˛ twoim dłuz˙nikiem – os´wiadczył Cole.
– Nie zapomne˛ o tym.

– Rozmawiałem z twoim ojcem – poinformował

Rick, wro´ciwszy na oddział pierwszej pomocy.

Cole skina˛ł głowa˛. Od chwili przyjazdu do szpitala

nie spuszczał oczu z Debbie.

– Dzie˛kuje˛ – mrukna˛ł.
Po szybkim, lecz dokładnym zbadaniu lekarz zape-

wnił go, z˙e pacjentka ma tylko lekkie wstrza˛s´nienie
mo´zgu, kilka potłuczen´ i skaleczen´. Cole patrzył, jak
piele˛gniarka zdejmuje Debbie biała˛ bluzke˛. Na widok

background image

kolejnych obraz˙en´ na ramieniu, be˛da˛cych zapewne
skutkiem upadku, Cole zmełł w ustach przeklen´-
stwo.

Lekarz zmusił go do wyjs´cia, domagaja˛c sie˛ pozo-

stania sam na sam z pacjentka˛. Cole usiadł wie˛c poza
parawanem, słuchaja˛c drz˙a˛cego głosu Debbie wyjas´-
niaja˛cej okolicznos´ci wypadku.

– Dojdzie szybko do siebie – pocieszał go Rick.
– W przeciwien´stwie do mnie – warkna˛ł Cole.

– Włas´nie uzmysłowiłem sobie, z˙e jestem zdolny
kogos´ zabic´. Wcale to mnie nie zachwyca. Jako
funkcjonariusz policji przysie˛gałem przestrzegac´ pra-
wa.

Rick zacisna˛ł dłon´ na jego ramieniu. Był to gest

wspo´łczucia. Partner wiedział, co Cole czuje. Gdyby
chodziło o jego z˙one˛, Tine˛, tez˙ szalałby z niepokoju
i z ws´ciekłos´ci.

– Wracam na komende˛ – oznajmił. – Zdam raport

z tego, co sie˛ stało, i usprawiedliwie˛ twoja˛ nieobec-
nos´c´. Cole, masz przeciez˙ sporo wolnych dni. Moz˙e
bys´ wzia˛ł sobie kilka?

– Odwioze˛ Debbie do domu i połoz˙e˛ ja˛ do ło´z˙ka,

ale potem nie be˛de˛ wiedział, co robic´ z czasem.
W domu nie usiedze˛. Musze˛ dopilnowac´, z˙eby przy-
skrzynili łajdaka, kto´ry ja˛ skrzywdził. Wiesz cos´
wie˛cej o s´wiadku zajs´cia?

Rick potrza˛sna˛ł głowa˛.
– Nie, ale postaram sie˛ dowiedziec´ i wieczorem

wpadne˛ do ciebie. Chcesz?

background image

– Oczywis´cie – odparł Cole. – Czy ojciec zamierza

tu przyjechac´?

– Kiedy dzwoniłem, z˙eby zawiadomic´ go o wy-

padku, z tonu jego głosu wywnioskowałem, z˙e gdyby
tylko mo´gł, przyleciałby na skrzydłach. Był mocno
zmartwiony.

– Ojciec bardzo lubi Debbie. – Cole rzucił okiem

na parawan otaczaja˛cy jej ło´z˙ko. – Podobnie zreszta˛
Buddy.

– I ty, człowieku. Ty tez˙ ja˛ lubisz. Jes´li nie chcesz

przyznac´ sie˛ do tego mnie, zro´b to przynajmniej sam
przed soba˛.

Cole nie spojrzał koledze w twarz, ale nie potrafił

stłumic´ sło´w cisna˛cych mu sie˛ na usta.

– A co be˛dzie, Rick, jes´li Debbie nie udz´wignie

roli z˙ony policjanta? Ogla˛dałem zbyt wiele mał-
z˙en´stw, kto´re rozleciały sie˛ z hukiem z powodu
wariackich godzin naszej pracy, cze˛stej nieobecnos´ci
w domu i s´wiadomos´ci stale wisza˛cego nad nami
niebezpieczen´stwa. Nie znio´słbym utraty tej dziew-
czyny.

– Jes´li nie zaryzykujesz, nigdy nie be˛dziesz jej

miał. Czy kiedykolwiek przyszło ci to do głowy?

Cole ukrył twarz w dłoniach. Rick poklepał go po

plecach i szybko wyszedł. Ujrzawszy zas´ Morgana
kus´tykaja˛cego przez hol, pomachał mu re˛ka˛, wskazu-
ja˛c gestem miejsce, na kto´rym przed chwila˛ siedział
Cole.

– Nie powinienem zostawiac´ jej samej – oznajmił

background image

Morgan, padaja˛c cie˛z˙ko na krzesło stoja˛ce obok syna.
– Gdybym tego nie zrobił, nic by sie˛ jej nie stało. To
wszystko moja wina.

Cole zmarszczył czoło.
– Przez trzydzies´ci kilka lat uczyłes´ mnie zupełnie

czegos´ innego. Mo´wiłes´ zawsze, z˙e jes´li cos´ ma sie˛
stac´, to i tak sie˛ stanie, bez wzgle˛du na przedsie˛wzie˛te
s´rodki zapobiegawcze.

Starszy pan wzruszył ramionami, a potem obdarzył

syna bladym us´miechem.

– Na przypominanie moich kazan´ wybierasz sobie

przedziwne chwile. – Usłyszawszy dochodza˛cy zza
parawanu głos Debbie, zapytał cicho: – Czy ona
wyzdrowieje?

Cole spojrzał na ojca, do kto´rego tak bardzo był

podobny, i us´miechna˛ł sie˛ lekko.

– Owszem, tato. Wyzdrowieje. Ma guza na gło-

wie i siniec na policzku, ale juz˙ zaczyna sie˛ mart-
wic´ o to, kto ugotuje dzis´ kolacje˛. Słyszałem, z˙e
lekarz jej tego kategorycznie zabronił. Co powiesz
na chin´szczyzne˛? Zobaczysz przed soba˛ te wszyst-
kie małe, s´liczne pojemniczki... Pamie˛tasz reakcje˛
Debbie?

– Tak – odparł Morgan. – Była bardzo sponta-

niczna...

– Be˛dziemy dogla˛dali jej na zmiane˛ – zapropono-

wał Buddy.

background image

Z jego strony było to olbrzymie pos´wie˛cenie.

Zgodził sie˛ porzucic´ dla człowieka ukochany kom-
puter.

– Chodze˛ po´z´no spac´ – przypomniał Morgan.

– Moge˛ sie˛ nia˛ zaja˛c´.

– Dzie˛kuje˛, ale wole˛ zrobic´ to sam – oznajmił

Cole. – To najlepsze rozwia˛zanie. Mamy z Debbie
pokoje na wprost siebie, dzieli nas tylko korytarz. Nie
pamie˛tacie, jak dogla˛dałem Lily, kiedy chorowała?

Morgan s´wietnie to pamie˛tał. Tak samo jak wyraz

twarzy Cole’a, kiedy ujrzał go po wejs´ciu na oddział
pierwszej pomocy. Malowała sie˛ na niej czarna roz-
pacz.

– Zrobimy, synu, jak sobie z˙yczysz – powiedział.

– Jes´li be˛dziesz potrzebował pomocy, wiesz, gdzie
mnie znalez´c´.

Cole skina˛ł głowa˛.
– Lekarz kazał do niej zagla˛dac´. Sprawdzac´, czy

nie s´pi zbyt głe˛boko, i pilnowac´, z˙eby sie˛ nie przeme˛-
czała. – Wzruszył ramionami i zmarszczył czoło.
– I czekac´, az˙ znikna˛ s´lady potłuczenia i zagoi sie˛
siniec na twarzy.

– Gdzie jest Debbie? – zapytał Buddy. – Mo´głbym

zapytac´ ja˛, czy nie chce czegos´ zjes´c´. Moz˙e ma ochote˛
na jogurt albo na...

– Jestes´ niesamowity – os´wiadczył ze s´miechem

Cole. – Debbie jest w swoim pokoju. Zapukaj do niej
i zapytaj sam. Sa˛dze˛, z˙e lez˙y w ło´z˙ku.

Zadowolony Buddy pomkna˛ł w strone˛ korytarza.

background image

– Czy kiedykolwiek przypuszczałes´, z˙e nadejdzie

dzien´, w kto´rym jakiejs´ kobiecie uda sie˛ wycia˛gna˛c´
tego chłopca z jego nory? – spytał rozbawiony Mor-
gan.

– Nigdy – stwierdził Cole. – Na szcze˛s´cie Debbie

jest dla Buddy’ego kims´ w rodzaju siostry, naste˛p-
czynia˛ Lily. Nie chciałbym bic´ sie˛ o nia˛ z własnym
bratem.

Morgan ze zdumienia otworzył usta. Odwro´cił

sie˛, chca˛c dojrzec´ wyraz twarzy starszego syna, ale
Cole zda˛z˙ył juz˙ wymkna˛c´ sie˛ z kuchni, przekazaw-
szy ojcu wiadomos´c´, kto´ra podziałała na niego jak
bomba.

Zwinie˛ta w kłe˛bek, Debbie spała spokojnie na

boku. Owinie˛ta przes´cieradłami, przypominała opatu-
lone niemowle˛.

Cole nie wiedział, czy płakac´, czy przeklinac´.

W kon´cu znalazł inne wyjs´cie. Podszedł do ło´z˙ka
i dotkna˛ł delikatnie czoła Debbie, aby sprawdzic´, czy
nie ma gora˛czki. Gdy poczuł pod palcami chłodna˛,
gładka˛ sko´re˛, odetchna˛ł z ulga˛.

Miał przemoz˙na˛ ochote˛ wysupłac´ s´pia˛ca˛ dziew-

czyne˛ z pomie˛tej pos´cieli, ale uznał, z˙e na nic to sie˛ nie
zda. Dwie godziny wczes´niej uwolnił Debbie z prze-
s´cieradeł, ale zno´w sie˛ nimi owine˛ła. Totez˙ odwro´cił
sie˛ i opus´cił poko´j.

Poczuła dotyk jego dłoni. Oddech Cole’a musna˛ł jej

background image

policzek. Zaraz potem usłyszała, z˙e odchodzi. Została
sama...

Udawała, z˙e jest całkowicie nies´wiadoma jego

obecnos´ci. Kilka razy juz˙ sprawdzał, co sie˛ z nia˛
dzieje, zamiast is´c´ samemu odpocza˛c´. Do oczu na-
płyne˛ły jej łzy wzruszenia.

Przekonany, z˙e Debbie s´pi, Cole zachowywał

sie˛ delikatnie i czule. Dlaczego nie chciał przyznac´
sie˛ do tego, z˙e cos´ ich ła˛czy? Czemu nie chciał
przyja˛c´ do wiadomos´ci faktu, z˙e sa˛ w sobie za-
kochani?

Gdy po raz pierwszy ujrzała Cole’a Brownfielda,

z miejsca straciła dla niego głowe˛. Stał wo´wczas pod
rozłoz˙ystym drzewem na ranczu Longrena. Trzymał
w jednym re˛ku talerz z pieczonym mie˛sem, a w dru-
gim piwo, i s´miał sie˛ z czegos´, co do niego mo´wiono.

Był zupełnie inny niz˙ me˛z˙czyz´ni, ws´ro´d kto´rych

dorastała. Nie tylko dlatego, z˙e pochodził z odległej
Kalifornii, kto´ra dla Debbie była ro´wnoznaczna z inna˛
planeta˛, nie tylko dlatego, z˙e był policjantem, co
odkryła w cia˛gu niespełna pie˛ciu minut, i nie tylko
dlatego, z˙e był najstarszym i najukochan´szym bratem
Lily. Cole Brownfield zafascynował Debbie z jednego
jeszcze powodu. Był me˛z˙czyzna˛ skupionym i powaz˙-
nym, maja˛cym swe sekrety.

Odgadła to od razu, popatrzywszy w jego czarne

oczy. I od razu miała s´wiadomos´c´, z˙e te sekrety sa˛
ponure. S

´

miech Cole’a Brownfielda zaprawiony był

gorycza˛ i smutkiem. Ten me˛z˙czyzna z pewnos´cia˛ ma

background image

za soba˛ zbyt wiele samotnie spe˛dzonych godzin
i widział zbyt wiele strasznych rzeczy.

Tak, Deborah Jean Randall dostrzegła to wszystko

w przecia˛gu zaledwie pie˛ciu minut i zakochała sie˛
w Cole’u od pierwszego wejrzenia.

A teraz znajdowała sie˛ szmat drogi od domu

i leczyła rany po napadzie łajdaka, kto´ry miał zwyczaj
okradac´ bezbronne kobiety. A niemal tuz˙ obok znaj-
dował sie˛ me˛z˙czyzna jej marzen´, co nie dawało jej
spokoju.

Odwro´ciła sie˛ na drugi bok, skrzywiła, uraziwszy

bola˛ce miejsce, i wycia˛gne˛ła sie˛, usiłuja˛c ułoz˙yc´ sie˛
wygodnie. Kilka minut po´z´niej us´piło ja˛ jednostajne
skrzypienie podłogi, dochodza˛ce z pokoju znajduja˛ce-
go sie˛ po przeciwnej stronie korytarza.

Cole nie spał. Mine˛ła po´łnoc, zbliz˙ał sie˛ koniec

nocy, a on cia˛gle nie mo´gł zmruz˙yc´ oka. Wszystko
go złos´ciło. Przeklinał ksie˛z˙ycowa˛ pos´wiate˛ przeni-
kaja˛ca˛ do wne˛trza pokoju, przeklinał los – za to, co
spotkało Debbie. Przeklinał tez˙ młodego gangstera,
kto´ry nadal cieszył sie˛ wolnos´cia˛, i wiele innych
rzeczy.

Znajdował sie˛ nie tam, gdzie powinien teraz byc´.

Mo´wiło mu to serce. Wreszcie, zme˛czony pro´bami, by
zasna˛c´, podnio´sł sie˛ z ło´z˙ka. S

´

wiatło ksie˛z˙yca zatan´-

czyło na jego obnaz˙onej sko´rze. Włoz˙ył czerwone
gimnastyczne spodenki i powe˛drował na druga˛ strone˛

background image

korytarza, pragna˛c jeszcze raz spojrzec´ na Debbie.
Chciał sie˛ upewnic´, z˙e jest nadal z˙ywa... i oddycha.

Obudziło ja˛ skrzypienie podłogi. A wie˛c Cole zno´w

jest na nogach. Je˛kne˛ła i nacia˛gne˛ła na głowe˛ prze-
s´cieradła. Gdyby tylko zdołała znalez´c´ wygodniejsza˛
pozycje˛...

Usłyszała, z˙e Cole wszedł do jej pokoju.
Nachylił sie˛ nad ło´z˙kiem, usiłuja˛c dostrzec w cie-

mnos´ciach twarz drogiej mu kobiety i posłuchac´ jej
oddechu. Musi przeciez˙ sprawdzic´, czy jest regular-
ny i spokojny.

– Cole, na litos´c´ boska˛ – wymamrotała. – Nie

dajesz odpocza˛c´ ani sobie, ani mnie. Jes´li sie˛ uspoko-
isz, pozwolisz mi zasna˛c´ i uwierzysz, z˙e daleko mi
jeszcze do wydania ostatniego tchu, pozwole˛ ci wlez´c´
do mojego ło´z˙ka, połoz˙yc´ sie˛ obok i słuchac´, jak
oddycham.

Zaskoczyła go, zaraz potem jednak us´miechna˛ł sie˛

do siebie. Powinien był wiedziec´, z˙e jeden wypadek to
za mało, aby zwalic´ Debbie z no´g.

– S

´

cia˛gasz na siebie cała˛ kołdre˛? – zapytał.

– Wkro´tce sie˛ przekonasz – wymamrotała.
Z trudem panuja˛c nad soba˛, wsuna˛ł sie˛ do ło´z˙ka

i w miare˛ wygodnie ułoz˙ył. Milczeli oboje przez
dłuz˙sza˛ chwile˛.

Debbie zaprosiła go do siebie, bo była sfrust-

rowana. On zas´ przyja˛ł zaproszenie z potrzeby serca.
Kiedy wsuna˛ł ramie˛ pod głowe˛ Debbie i przycia˛gna˛ł ja˛
do siebie, westchne˛ła. O, tak! Było to miejsce, kto´re

background image

juz˙ przedtem uznała za idealne. Od razu powinna
była wiedziec´, gdzie go szukac´. Blisko me˛skiego
serca.

Cole przykrył ja˛ delikatnie i wzia˛ł w obje˛cia. Długo

trwało, zanim sie˛ odpre˛z˙yła. Wsłuchuja˛c sie˛ w powol-
ny i ro´wnomierny oddech Debbie, Cole w kon´cu
uzmysłowił sobie, z˙e jest po uszy zakochany.

– Dzien´ dobry, słonko.
Otworzyła oczy i ujrzała przed soba˛ twarze pozo-

stałych dwo´ch przedstawicieli rodu Brownfieldo´w.
Przecia˛gne˛ła sie˛ i odwzajemniła ich us´miech. Do-
tkne˛ła re˛ka˛ dodatkowa˛, lez˙a˛ca˛ obok poduszke˛ i nagle
drgne˛ła nerwowo, przypomniawszy sobie o me˛z˙czyz´-
nie, kto´ry dzielił z nia˛ ło´z˙ko. Na szcze˛s´cie nikogo przy
niej nie było i Debbie odetchne˛ła z ulga˛. Byłoby jej
okropnie niezre˛cznie tłumaczyc´ obecnos´c´ Cole’a.

– Kazał nam wstac´ – poinformował Buddy, maja˛c

na mys´li starszego brata.

Morgan us´miechna˛ł sie˛ szeroko.
– Pracuje dzisiaj na rannej zmianie. Kazał nam

przynies´c´ ci cos´ do jedzenia. Postawiłem s´niadanie na
stoliku nocnym. Kiedy sie˛ umyjesz, be˛dziesz mogła
cos´ przegryz´c´.

Debbie spro´bowała sie˛ us´miechna˛c´ i zaraz potem

sie˛ skrzywiła. Musiał zabolec´ ja˛ uderzony podbro´dek.
Starszego pana ogarne˛ła złos´c´, podobna do tej, kto´ra˛
odczuwał Cole. Dałby wiele za to, z˙eby mo´c rozprawic´

background image

sie˛ z łajdakiem, kto´ry skrzywdził te˛ słodka˛ dziew-
czyne˛.

– Dasz sobie rade˛? – spytał z niepokojem w głosie.

– Moz˙e trzeba pomo´c ci przy wstawaniu? Bardzo cie˛
boli?

– Tak. Nie. Tak. – Z ust Debbie padły trzy zwie˛złe

odpowiedzi.

Morgan us´miechna˛ł sie˛ z zadowoleniem. Debbie

odzyskuje forme˛.

– Rozumiem. – Zwro´cił sie˛ do syna: – Idziemy,

Buddy.

– W południe przygotuje˛ lunch – oznajmił kom-

puterowy geniusz, wprowadzaja˛c ojca i Debbie w stan
absolutnego oszołomienia.

Kiedy ruszyli do wyjs´cia, Morgan przewro´cił ocza-

mi.

– Nikt na s´wiecie opro´cz ciebie nie z˙ywi sie˛

wyła˛cznie cukrem – stwierdził z dezaprobata˛ w głosie.
– Be˛dzie lepiej, jes´li poczekamy i zobaczymy, czy
ktos´ w ogo´le be˛dzie miał ochote˛ na jedzenie. Co
powiesz na taka˛ propozycje˛?

Był zły na siebie, z˙e znieche˛ca młodszego syna do

zrobienia pierwszej od blisko pie˛ciu lat normalnej
rzeczy, na jaka˛ chciał sie˛ zdobyc´. Uznał jednak, z˙e
gigantyczne porcje lodo´w z mno´stwem orzechowego
masła trudno uznac´ za jedzenie racjonalne.

Debbie miała ochote˛ parskna˛c´ s´miechem. Nie była

pewna, jak zareaguje na to jej przecie˛ta warga, wie˛c na
wszelki wypadek us´miechne˛ła sie˛ tylko ka˛cikami ust.

background image

Poje˛kuja˛c z bo´lu, z trudem podniosła sie˛ z ło´z˙ka,
powlokła do łazienki i włoz˙yła na siebie obszerna˛
bawełniana˛ koszulke˛, nalez˙a˛ca˛ do jej brata, Douglasa.
Uznała bowiem, z˙e im bardziej ubranie be˛dzie oddalo-
ne od ciała, tym mniej be˛dzie uraz˙ało bola˛ce miejsca.

Wro´ciła do ło´z˙ka, sie˛gne˛ła po grzanke˛, kto´ra zda˛z˙y-

ła juz˙ wystygna˛c´, i nadal gora˛ca˛ kawe˛. Galaretke˛
truskawkowa˛ zostawiła dla Buddy’ego, gdyz˙ jej z˙oła˛-
dek był w stanie tolerowac´ wyła˛cznie potrawy dietety-
czne.

– Tak, ja tez˙ cie˛ kocham – rzekła Debbie do

słuchawki.

Wetkne˛ła za ucho kosmyk włoso´w opadaja˛cy na

twarz i, usłyszawszy za plecami odgłos kroko´w,
obro´ciła sie˛ na bosych stopach. Ujrzała Cole’a. Miał
bardzo dziwna˛ mine˛. Zapewne z´le zrozumiał wypo-
wiadane przez nia˛ czułe słowa, ale telefonicznej
rozmowy przerywac´ nie zamierzała. Uznała, z˙e dobrze
mu zrobi chwilowy skok cis´nienia krwi.

Cole miał ochote˛ wyrwac´ Debbie słuchawke˛ z dłoni

i zaz˙a˛dac´ wyjas´nienia, kogo ona ,,kocha’’, i kazac´
facetowi is´c´ do diabła. Debbie nie ma prawa do nikogo
tak sie˛ zwracac´. To słowo jest zarezerwowane wyła˛cz-
nie dla niego.

Szybko jednak oprzytomniał. Przeciez˙ ta kobieta

nie jest jego własnos´cia˛. Jak moga˛ mu przychodzic´ do
głowy takie mys´li?

background image

Spod przymknie˛tych powiek obserwował kształtne

ciało Debbie, rysuja˛ce sie˛ pod luz´na˛ bawełniana˛
koszulka˛. Wiedział, z˙e pod spodem nie ma na sobie
prawie nic. Ta mys´l wywołała w nim fizyczne pod-
niecenie.

– Tak, obiecuje˛ – mo´wiła do słuchawki. – Napraw-

de˛ jest mi dobrze. Nie. Nie zapomne˛. Jestem z ciebie
ogromnie dumna. Tak, be˛de˛ czekała. Z niecierpli-
wos´cia˛.

Z tajemniczym us´miechem na wargach Debbie

odłoz˙yła słuchawke˛, odwro´ciła sie˛ i oparła o s´ciane˛.
Postanowiła obserwowac´ reakcje˛ Cole’a.

Nie rozczarował jej.
– Kto to był? – spytał mało sympatycznym głosem.
– Douglas.
Cole czekał na dalsze wyjas´nienia. Nie nasta˛piły.

Uznał, z˙e musi usłyszec´ wie˛cej.

– A wie˛c chcesz sprowokowac´ mnie do dalszych

pytan´ – powiedział. – Mam racje˛, mała?

Debbie wzruszyła ramionami.
– Nie mam poje˛cia, o czym mo´wisz – skłamała.
Zaraz potem jednak ogarne˛ły ja˛ wyrzuty sumienia.

Ostatnia noc, gdy wreszcie Cole pozwolił jej zasna˛c´,
nalez˙ała do najlepszych w jej z˙yciu. Pragne˛ła miec´
wie˛cej takich nocy... I znacznie cze˛s´ciej...

– Douglas to mo´j brat – wyjas´niła wreszcie. – Lily

dała mu numer mojego telefonu. Zadzwonił, aby
powiedziec´, z˙e dostał awans z ro´wnoczesnym przenie-
sieniem do Los Angeles. Prawda, z˙e ten s´wiat jest mały?

background image

– Czy wie o twoim wypadku?
Debbie pochyliła głowe˛ i wzruszyła ramionami.

Zaraz potem jednak skrzywiła sie˛ z bo´lu.

– Nie było potrzeby go o tym informowac´. Jakos´ to

przez˙yłam.

To fakt, pomys´lał Cole. Ale nie wiedział, czy i jemu

uda sie˛ przez˙yc´. Sam widok poranionego podbro´dka
stoja˛cej przed nim kobiety sprawiał, z˙e miał ochote˛
krzyczec´.

Podszedł blisko, pocia˛gna˛ł w do´ł luz´na˛ koszulke˛,

odsłaniaja˛c ramie˛ Debbie. No tak, dalej widac´ te
siniaki. Wcale nie zbladły, podobnie jak ten na twarzy.
Były olbrzymie, purpurowo-zielone. Z jaka˛ siła˛ i furia˛
ten bandyta...

Debbie podniosła wzrok. Przeraziła ja˛ ws´ciekłos´c´

maluja˛ca sie˛ na twarzy Cole’a. Na szcze˛s´cie to nie ona
jest jej przyczyna˛. Odepchne˛ła sie˛ od s´ciany, zarzuciła
Cole’owi re˛ce na szyje˛ i mocno go us´ciskała.

– Ja czuje˛ sie˛ dobrze – zapewniła go.
– Ale ja nie moge˛ powiedziec´ tego o sobie – wyma-

mrotał.

Nie wiedział, co bolało go bardziej: fakt, z˙e nie

potrafił ustrzec Debbie przed napadem, mimo z˙e jako
policjant powinien chronic´ ludzi, czy rozbudzone i nie
zaspokojone poz˙a˛danie.

Debbie uwielbiała, gdy tulił ja˛ do siebie, nawet

wtedy, kiedy wprowadzało go to w nastro´j rozdraz˙-
nienia, i mimo z˙e nie posuwał sie˛ dalej. Szorstkie
dz˙insy Cole’a ocierały sie˛ o jej obnaz˙one nogi,

background image

a mie˛kka koszula o policzek. Emanował od niego
ładny zapach – cytryny i drewna. Jeszcze lepiej było
go dotykac´. Był taki duz˙y i ciepły...

Debbie nagle zatrzymała re˛ke˛, kto´ra zabła˛kała sie˛

pod kurtke˛ Cole’a. Podniosła wzrok i z wraz˙enia
zapomniała, o czym chciała mu powiedziec´.

– To moja bron´ – wyjas´nił.
Cofne˛ła re˛ke˛ tak gwałtownie, jakby dotkne˛ła we˛z˙a.

To, co wyczuła pod palcami, okazało sie˛ sko´rzana˛
kabura˛. Spojrzała na zmieniona˛ twarz Cole’a i wy-
czuła, z˙e zareagowała fatalnie.

Od tygodni czekał na tego rodzaju okazje˛. Włas´-

ciwie juz˙ w chwili przyjazdu tej kobiety zdawał sobie
sprawe˛, z˙e pewnego dnia wydarzy sie˛ cos´, co udowo-
dni mu, iz˙ ich zwia˛zek nie ma szans. Cole był pewny,
z˙e Debbie przeraz˙a praca w policji i z˙e tryb jego z˙ycia
stałby sie˛ dla niej wielkim problemem. Tak wie˛c
czekał na dowo´d. Kiedy jednak okazało sie˛, z˙e ma
racje˛, poczuł sie˛ okropnie.

– Wiedziałam, z˙e masz bron´ – os´wiadczyła Debbie

po dłuz˙szej chwili – tylko nie spodziewałam sie˛, z˙e
przy sobie. Rzadko kiedy widuje˛ cie˛ w... kompletnym
stroju.

I znowu go zaskoczyła. Cole nie spodziewał sie˛

takiej reakcji. A przypomnienie ostatniej nocy, kiedy
nie miał na sobie prawie nic, sprawiło, z˙e zapomniał
je˛zyka w ge˛bie.

Nadal jednak nie był pewny, czy Debbie nie ukrywa

przed nim swych prawdziwych uczuc´. Ale o co

background image

włas´ciwie mu chodzi? Nie miał poje˛cia. Od chwili,
gdy przed domem zatrzymała sie˛ ta piekielna takso´w-
ka z gos´ciem z Oklahomy, przestał byc´ czegokolwiek
pewny.

– Wpadłem na chwile˛ zobaczyc´, co u ciebie,

i powiedziec´, z˙e s´wiadek z centrum handlowego
zidentyfikował napastnika. Ciekaw jestem, czy zgo-
dziłabys´ sie˛ zerkna˛c´ na kilka fotografii...

– Pracujesz nad ta˛ sprawa˛? – spytała zdumiona.

– Sa˛dziłam, z˙e nie zajmujesz sie˛ kradziez˙ami.

– Robie˛ to... nieoficjalnie. Powiedzmy, z˙e jestem...

zainteresowany tym, z˙eby juz˙ nie stało ci sie˛ nic złego.

Debbie ze zrozumieniem pokiwała głowa˛.
– No to oddawaj sie˛ swoim zainteresowaniom

– zaproponowała z ironia˛ w głosie.

Wyraz twarzy Cole’a w pełni zrekompensował bo´l,

kto´ry odczuła, gdy parskne˛ła s´miechem. Chodziły mu
po głowie nieprzystojne mys´li.

– Miałam na mys´li zdje˛cia, o kto´rych mo´wiłes´

– wyjas´niła. – A co sobie pomys´lałes´? Z

˙

e be˛de˛ cie˛

rewidowała? – Debbie przecia˛gne˛ła palcami po guzi-
kach koszuli Cole’a i kiedy dotarła do klamry u paska,
postukała w nia˛ paznokciem. – To przeciez˙ twoja
praca. Czyz˙bys´ o tym zapomniał?

– Do wszystkich diabło´w!
Przechyliła głowe˛, usiłuja˛c zachowac´ powage˛,

i czekała, az˙ Cole pokaz˙e przyniesione zdje˛cia.

Otrza˛sna˛ł sie˛, wycia˛gna˛ł z kieszeni koperte˛ i wy-

rzucił na sto´ł kilka fotografii.

background image

– Ten – oznajmiła Debbie.
Wytropienie blondyna o bezczelnej twarzy zaje˛ło

jej pie˛c´ sekund.

– Jestes´ pewna?
– W stu procentach. Az˙ trudno uwierzyc´, z˙e nie

powiedziałam ci, z˙e zapamie˛tałam twarz tego drania.
Gdybym o tym nie zapomniała, udałoby sie˛ ziden-
tyfikowac´ go wczes´niej i zapobiec temu, co stało sie˛
potem.

Cole włoz˙ył zdje˛cia do koperty i podszedł do

telefonu. Chwile˛ po´z´niej oznajmił:

– To on. Debbie go rozpoznała. – Słuchał przez

chwile˛ i szybko zakon´czył rozmowe˛. – Zawiadomia˛
wszystkie wozy patrolowe i posterunki – poinfor-
mował Debbie. – Jes´li złapiemy tego faceta, moz˙e uda
nam sie˛ zdja˛c´ cały gang złodziei z plaz˙y.

– Byłoby dobrze – uznała Debbie. – Nie chciała-

bym, z˙eby nadal krzywdzili takich miłych ludzi jak
Goldblumowie. Naste˛pna ofiara moz˙e miec´ mniej
szcze˛s´cia niz˙ Florence.

– Szcze˛s´cia?
– Tak – z us´miechem potwierdziła Debbie. – Gdy-

by nie było cie˛ wtedy na plaz˙y, nie miałby kto gonic´
złodzieja i nie dałoby sie˛ odzyskac´ torby z jej lekarst-
wem. – Stukne˛ła Cole’a lekko w brzuch. – Przeciez˙,
twardzielu, dobrze o tym wiesz.

– Och, zawsze moz˙e byc´ naste˛pny raz. Na s´wiecie

jest wielu tego typu łajdako´w.

Debbie us´ciskała Cole’a i demonstracyjnie oparła

background image

policzek tam, gdzie pod marynarka˛ znajdowała sie˛
kabura, chca˛c dac´ mu do zrozumienia, z˙e nie jest ani
troche˛ zaszokowana obecnos´cia˛ broni.

– Na s´wiecie jest takz˙e wielu przyzwoitych face-

to´w. Takich jak ty...

Cole odruchowo zacisna˛ł re˛ce na ramionach Deb-

bie, szybko jednak, przypomniawszy sobie o jej
potłuczeniach, zwolnił us´cisk.

– Musze˛ wracac´ do pracy – powiedział. – Chcia-

łem sie˛ tylko upewnic´...

– Nic mi nie jest – uspokoiła go. – Ale nie moge˛

obiecac´, w jakim stanie be˛de˛ w porze kładzenia sie˛ do
ło´z˙ka.

Cole zmarszczył z niepokojem czoło.
– Dlaczego?
– Buddy chce przygotowac´ dzis´ kolacje˛.
Cole odrzucił głowe˛ do tyłu i parskna˛ł s´miechem.

Spojrzał na twarz Debbie, dostrzegł z trudem ukrywa-
ny smutek i rozes´miał sie˛ ponownie.

– Postaram sie˛ wro´cic´ wczes´niej – os´wiadczył.

– Jes´li jednak nie uda mi sie˛ zjawic´ w porze kolacji, nie
zostawiaj dla mnie jedzenia. Przegryze˛ sobie cos´ na
mies´cie.

– Kłamiesz, i dobrze o tym wiesz – westchne˛ła.

– Poszłabym che˛tnie w twoje s´lady. Nie wiem, jak mo´j
z˙oła˛dek zniesie cztery słodkie dania.

Cole nachylił sie˛ i na czole Debbie złoz˙ył lekki

pocałunek. Jego głos brzmiał teraz mie˛kko i łagod-
nie.

background image

– Che˛tnie zabrałbym cie˛ z soba˛. – Obrzucił wzro-

kiem jej drobna˛ sylwetke˛ i zaraz potem wzruszył
ramionami. – Niestety, wzywaja˛ mnie obowia˛zki.
Zadbaj o siebie, mała.

– Ty tez˙ – powiedziała, poklepuja˛c kabure˛ ukryta˛

pod kurtka˛.

Chwycił jej re˛ke˛ i łagodnym, a zarazem sta-

nowczym gestem zmusił, by na niego spojrzała.
Musi sie˛ przekonac´, czy w oczach Debbie nie
kryje sie˛ strach, upewnic´, z˙e gdy tylko on opus´ci
dom, ta kobieta nie rozpadnie sie˛ na tysia˛c ka-
wałko´w.

Cofne˛ła dłon´ i jeszcze raz klepne˛ła kurtke˛.
– Tylko sprawdzam – os´wiadczyła. – Chyba nie

chciałbys´ wychodzic´ z tymi wszystkimi... wybrzuszo-
nymi miejscami tam, gdzie nie trzeba.

Łypne˛ła teatralnie okiem na wybrzuszone miejsce

pod suwakiem spodni i us´miechne˛ła sie˛ na widok
czerwienieja˛cej twarzy Cole’a.

– Juz˙ jestem załatwiony – wymamrotał. – Do

diabła, bezpieczniej jest na ulicach niz˙ przy tobie.

– Byc´ moz˙e – stwierdziła. – Ale tutaj obyłbys´ sie˛

bez broni. Obchodziłabym sie˛ z toba˛ łagodnie.

Rany boskie! – je˛kna˛ł w duchu i na mie˛kkich

nogach ruszył w strone˛ drzwi. Nie miał czasu na
cia˛gnie˛cie tej rozmowy. No i wolałby nie zjawiac´ sie˛
na komendzie w stanie, kto´ry ograniczałby jego
koncentracje˛.

Staraja˛c sie˛ nie zwaz˙ac´ na bo´l w le˛dz´wiach, usiło-

background image

wał skupic´ uwage˛ na tym, co dzieje sie˛ z jego sercem.
Kiedy wro´ci wieczorem do domu, Deborah Jean
Randall be˛dzie mu winna cos´ wie˛cej niz˙ tylko wyczer-
puja˛ce wyjas´nienia.

background image

ROZDZIAŁ SZO

´

STY

Ten s´miech! Cole odwro´cił sie˛ w jednej chwili,

niemal wypuszczaja˛c z ra˛k hot doga i cole˛, i spojrzał
na druga˛ strone˛ ulicy. Debbie! To ona tak sie˛ s´mieje!

To nieoczekiwane spotkanie wywołało w nim

rados´c´. Chciał ja˛ zawołac´, gdy nagle ujrzał, jak
z pobliskiego sklepu z ubraniami dla me˛z˙czyzn wy-
chodzi jakis´ młody człowiek i całuje ja˛.

Zapomniawszy o jedzeniu, kto´re trzymał w re˛ku,

Cole zacisna˛ł pie˛s´ci. Bułka wystrzeliła w jedna˛ strone˛,
paro´wka w przeciwna˛. W jego re˛kach pozostały
tylko... chili i pusta torba.

Co to ma, do diabła, znaczyc´? Nigdy jeszcze nie

widział tego młodego osiłka i mo´głby przysia˛c, z˙e
w Laguna Beach, opro´cz jego rodziny, Debbie nikogo
nie zna. A jes´li nawet kogos´ zna, to nigdy nie pisne˛ła
o tym słowem.

background image

Spojrzał na dłonie upaprane jedzeniem i zakla˛ł

szpetnie.

– Prosze˛ to wzia˛c´ – powiedział sprzedawca hot

dogo´w, podaja˛c mu gars´c´ serwetek. – Chyba sie˛ panu
przydadza˛.

Cole z podzie˛kowaniem skina˛ł głowa˛i popatrzył na

znikaja˛ca˛ takso´wke˛.

– Dac´ nowego hot doga? – spytał sprzedawca.
Kiedy jednak klient pobiegł w strone˛ swego samo-

chodu, rozczarowany wzruszył ramionami.

Chwile˛ po´z´niej Cole wła˛czył sie˛ do ulicznego ruchu

i niewiele mys´la˛c, ruszył za takso´wka˛. Ta zatrzymała
sie˛ po kilku minutach.

Z niezadowoleniem zmarszczył brwi. Stane˛li zno´w

przed sklepem z odziez˙a˛? Czyz˙by Debbie kupowała
temu z˙igolakowi ciuchy? Cole nie potrafił wyobrazic´
sobie takiej ewentualnos´ci. Ta kobieta nie dałaby sie˛
nikomu nacia˛gna˛c´. Ale jest tutaj obca, a jemu, jako
policjantowi, zdarzało sie˛ ogla˛dac´ dziwniejsze rzeczy.

Debbie pojawiła sie˛ na chodniku w towarzystwie

nieznajomego, po czym takso´wka odjechała. Widocz-
nie zamierzaja˛ spe˛dzic´ na zakupach wie˛cej czasu!
Ujrzawszy, jak młody me˛z˙czyzna obejmuje ramie-
niem Debbie i wprowadza ja˛ do sklepu, Cole zmarsz-
czył brwi i ze złos´cia˛ zacisna˛ł dłonie na kierownicy.

Zdaniem Cole’a, towarzysz Debbie liczył sobie

niewiele ponad dwadzies´cia lat. Miał ciemne włosy
i zupełnie biała˛cere˛. Nie był stałym mieszkan´cem tych
okolic, bo kaz˙dy facet o takiej muskulaturze jak on jest

background image

z reguły opalony. W Kalifornii atletyczna budowa
i opalenizna chodza˛ zawsze w parze.

W pierwszej chwili Cole postanowił wysia˛s´c´ z sa-

mochodu i zajrzec´ do sklepu. Szybko jednak rozmys´lił
sie˛. Bo jak wytłumaczy Debbie swoja˛ obecnos´c´? Nie
zamierzał sie˛ przyznawac´, z˙e ja˛ s´ledzi.

Z gradowa˛ mina˛ usadowił sie˛ wygodniej za kierow-

nica˛i utkwił wzrok w sklepowych drzwiach. Wiedział,
z˙e pre˛dzej czy po´z´niej Debbie i młody człowiek be˛da˛
musieli wyjs´c´ na ulice˛. Kiedy to uczynia˛, wtedy
postanowi, co robic´ dalej.

Doug Randall spogla˛dał krzywym okiem na sprze-

dawce˛. Jes´li ten facet wycia˛gnie jeszcze wie˛cej koszul
o barwie ostrego ro´z˙u lub zieleni, to on natychmiast
opus´ci sklep. Zanim zdecyduje sie˛ na cos´ tak paskud-
nego, be˛dzie chodził do pracy wyła˛cznie w białych
koszulach.

Gdy Douglas na nia˛ nie patrzył, Debbie us´miechała

sie˛ do siebie. Była zachwycona, z˙e moz˙e wreszcie
ogla˛dac´ ukochanego brata przyzwoicie ubranego i, co
wie˛cej, odnosza˛cego zawodowe sukcesy. Wiele lat
zamartwiała sie˛ o Douga, obawiaja˛c sie˛, z˙e niczego nie
osia˛gnie, z˙e pozostanie na zawsze facetem na motorze.
Kiedys´ liczyły sie˛ dla niego tylko i wyła˛cznie harleye
i kurtki z czarnej sko´ry. Debbie była załamana.

Wkro´tce po ukon´czeniu siedemnastego roku z˙ycia

Doug nagle wydoros´lał. Zrzucił czarna˛ sko´re˛ i przestał

background image

interesowac´ sie˛ wyła˛cznie motorami. Wtedy ode-
tchne˛ła z ulga˛.

– Sa˛dzisz, z˙e spodoba ci sie˛ nowa praca? – spytała

brata.

Zobaczyła, jak skarcił wzrokiem sprzedawce˛ i ode-

słał go po koszule o spokojniejszych kolorach.

– Wiem dobrze, Deb, na czym polega ta robota. Ja

tylko zmieniam miejsce pracy, nic wie˛cej.

Douglas Randall z niepokojem spogla˛dał na siostre˛.

Wygla˛dała z´le, była bardzo blada. A kiedy po raz
pierwszy ujrzał jej zraniona˛ twarz, wpadł we ws´ciek-
łos´c´. Był goto´w wyjs´c´ natychmiast na ulice Laguna
Beach i az˙ do skutku szukac´ bandyty, ale Debbie
poinformowała go, z˙e ta˛ sprawa˛ zajmuje sie˛ juz˙
miejscowa policja i z˙e jego pomoc nie jest potrzebna.
Jednak informacja ta niewiele poprawiła mu samopo-
czucie.

– Moz˙esz zamieszkac´ ze mna˛ – powtarzał z upo-

rem swa˛propozycje˛, woko´ł kto´rej poprzedniego popo-
łudnia obracała sie˛ prawie cała ich rozmowa. – Juz˙ ci
mo´wiłem, z˙e mam w Los Angeles apartament z dwie-
ma sypialniami, i to podobno w niezłej dzielnicy.
– Us´miechna˛ł sie˛ ironicznie. – A czy to miasto w ogo´le
ma jaka˛s´ niezła˛ dzielnice˛, to sie˛ dopiero okaz˙e – dodał
ponurym tonem.

– Jestes´ stanowczo zbyt prowincjonalny – stwier-

dziła Debbie. – Na z˙ycie w mies´cie składa sie˛ wiele
ro´z˙nych rzeczy – cia˛gne˛ła, nie zwracaja˛c uwagi na
niezadowolona˛ mine˛ Douga. – Powtarzam po raz

background image

ostatni, nie przeniose˛ sie˛ do mojego małego bracisz-
ka... – Kiedy napre˛z˙ył umie˛s´niony tors i rozcia˛gna˛ł
ramiona, daja˛c siostrze niedwuznacznie do zrozumie-
nia, kto tu naprawde˛ jest mały, uniosła tylko brwi.
– I to bez wzgle˛du na to, co mo´wi. A poza tym
powinienes´, Doug, pomys´lec´ na serio o zwia˛zaniu sie˛
z jaka˛s´ miła˛ dziewczyna˛.

Zaczerwienił sie˛ i lekko skrzywił.
– Nie mam dziewczyny... jeszcze.
– A widzisz, musisz przyznac´ mi racje˛ – os´wiad-

czyła Debbie. – Chciałabym wiedziec´, ile czasu bys´
potrzebował na poznanie bliz˙ej jakiejs´ dziewczyny i...
zacies´nienie znajomos´ci, gdybys´ mieszkał wspo´lnie
z siostra˛.

– Nadal jednak...
– Daj spoko´j – przerwała mu. – Skon´czmy te˛

rozmowe˛, bo wraca sprzedawca z nowymi koszulami.
O, Douglas, ta mi sie˛ podoba.

– Znowu jakas´ ro´z˙owa – skrytykował.
– Nie, tylko o ton ciemniejsza niz˙ fiołkoworo´z˙owa

i znacznie jas´niejsza niz˙ malinowa – zaprotestował
sprzedawca. – Prosze˛ mi wierzyc´, to bardzo modny
odcien´.

– Bierzemy – zdecydowała Debbie.

Cole był ws´ciekły. Po sklepach z me˛ska˛ odziez˙a˛

przyszła kolej na magazyn z butami, a potem salon
z eleganckimi me˛skimi dodatkami. Zaparkował samo-

background image

cho´d na tyle blisko, by widziec´, co dzieje sie˛ za szyba˛
salonu. Zobaczył, jak Debbie i młody me˛z˙czyzna
niosa˛ do kasy kilka kosztownych krawato´w, a potem
jak Debbie płaci rachunek.

Co ona wyczynia? Cole postanowił, z˙e kiedy ta

kretyn´ska para opus´ci salon, uczyni wreszcie pierwszy
ruch. Był ciekaw jaka˛ mine˛ zrobi Debbie na jego
widok. Na pewno be˛dzie zaskoczona i bardzo zmie-
szana.

– Hej, siostrzyczko – mrukna˛ł Doug. – Zno´w

zobaczyłem ten cholerny samocho´d. Kiedy wchodzili-
s´my do ostatnich trzech sklepo´w, zatrzymywał sie˛
w pobliz˙u. Za pierwszym razem troche˛ dalej, przy
chodniku, za drugim po przeciwnej stronie ulicy,
a teraz stana˛ł na wprost wejs´cia.

– Wiem – odparła Debbie, z całym spokojem

przykładaja˛c krawaty do wycia˛gnie˛tych z toreb kupio-
nych koszul, by przy s´wietle dziennym przekonac´ sie˛,
czy pasuja˛.

– Moz˙e to ten bandyta, co na ciebie napadł. Zaraz...
– To Cole.
– Kto? – Chwile˛ trwało, zanim dotarło do Douga,

o kim siostra mo´wi. – Masz na mys´li faceta, u kto´rego...?

– Tak, to on.
– Co on, do diabła, tutaj robi?
– S

´

ledzi mnie. – Debbie uniosła krawat w go´re˛.

– Co mys´lisz o tym? Ma dos´c´ spokojny wzorek i chyba

background image

dobrze wygla˛da przy tych drobniutkich fiołkowych
pra˛z˙kach koszuli. Mam racje˛?

– Nie znam sie˛ na takich rzeczach. – Doug

wzruszył ramionami. – Dobrze wiesz, z˙e nie po-
trafie˛ dopasowac´ nawet sznurowadeł do buto´w.
A jak mys´lisz, dlaczego jada˛c do Los Angeles tak
bardzo zboczyłem z drogi? Musiałem zasie˛gna˛c´
siostrzanej rady i wspo´lnie z toba˛ zrobic´ niezbe˛dne
zakupy.

– Nie. Przyjechałes´ tu po to, z˙eby sprawdzic´, co

robie˛. Kontrolujesz mnie, podobnie jak ten facet
w samochodzie. Jestes´cie do siebie bardzo podobni.

Mo´wiła spokojnie i tak konkretnie, z˙e nie dała

Dougowi powodu do wszcze˛cia sprzeczki. Zreszta˛
miała racje˛, a z prawdziwymi stwierdzeniami dys-
kutowac´ niełatwo.

– Nie gap sie˛ w jego strone˛ – ofukne˛ła brata.

– Przeciez˙ nie chcemy popsuc´ mu dnia, daja˛c do
zrozumienia, z˙e jest... jak to sie˛ mo´wi... spalony.

Doug spojrzał z podziwem na starsza˛ siostre˛.
– Deb, jestes´ całkiem niezła. Brakuje mi ciebie.
– Mnie tez˙ ciebie brakuje. I tez˙ bardzo cie˛ kocham

– oznajmiła i przytuliła sie˛ do brata. – Nie tak mocno,
bo jestem jeszcze potłuczona – przypomniała mu, gdy
przygarna˛ł ja˛ do siebie. Westchne˛ła na widok zaniepo-
kojenia, kto´re odmalowało sie˛ na jego twarzy. – Jedz´-
my. Wystarczy tego przedstawienia dla Cole’a. A poza
tym jes´li zaraz nie wyruszysz na lotnisko, spo´z´nisz sie˛
na samolot.

background image

– Mam jeszcze czas – przekonywał siostre˛. – Naj-

pierw odstawie˛ cie˛ do Brownfieldo´w.

– Nie zgadzam sie˛ – os´wiadczyła. – Wierz mi, nie

starczy ci czasu. Poz˙egnamy sie˛ tutaj, a ja zamo´wie˛
druga˛ takso´wke˛ i wro´ce˛ do domu sama. Doug, bez
dyskusji, prosze˛.

– Ale ja płace˛ – mrukna˛ł. – Bez dyskusji, prosze˛.
Debbie obdarzyła brata ciepłym us´miechem.
– Jak widze˛, nie wyrosło z ciebie nic dobrego.
– Ciesz sie˛, z˙e w ogo´le wyrosłem – odcia˛ł sie˛

Douglas.

– Amen! – dodała siostra.
Oboje wybuchne˛li gromkim s´miechem.

Na ten widok Cole’owi zrobiło sie˛ niedobrze. Ta

dziewczyna rzuciła sie˛ z˙igolakowi na szyje˛ i wys´cis-
kała go na oczach ludzi! Za co? I dlaczego? Nie czekał,
az˙ oboje opuszcza˛ sklep. Postanowił niezwłocznie
wkroczyc´ do akcji. Niech to wszyscy diabli! Teraz ten
typek wre˛cza Debbie zwitek pienie˛dzy! Jes´li to moz˙-
liwe, Cole poczuł sie˛ jeszcze gorzej.

Trzymał juz˙ re˛ke˛ na drzwiach samochodu, gdy

odezwała sie˛ kro´tkofalo´wka. Dyspozytor zawiadamiał
o dokonywanym włas´nie napadzie. Cole wysłuchał
komunikatu. U jubilera został uruchomiony cichy
alarm. Jak wynikało z adresu, miejsce kradziez˙y
znajduje sie˛ niedaleko. Tak wie˛c konfrontacja z Deb-
bie be˛dzie musiała poczekac´.

background image

Chwycił mikrofon, zawiadomił dyspozytora, z˙e

jedzie na miejsce przeste˛pstwa, i na dach wozu
wystawił błyskaja˛ca˛ policyjna˛ lampe˛. Ruszył błys-
kawicznie i po chwili wła˛czył sie˛ do ruchu. Rozmys´l-
nie nie uruchomił syreny, gdyz˙ mogłaby ostrzec
złodzieja, z˙e policja jedzie jubilerowi na odsiecz.

Debbie podniosła wzrok akurat w chwili, gdy Cole

ruszał z miejsca. Zobaczyła, z˙e przejechał szybko
skrzyz˙owanie, zanim zgasło czerwone s´wiatło. A wie˛c
musiał przerwac´ s´ledzenie jej, bo wzywaja˛ go obo-
wia˛zki. Je˛kne˛ła w duchu. Oby nie przydarzyło mu sie˛
nic złego!

– Juz˙ jest twoja takso´wka – oznajmił Douglas.

– Dbaj o siebie, złotko. Zadzwonie˛, kiedy jakos´ sie˛
urza˛dze˛. Licze˛ na to, z˙e wkro´tce mnie odwiedzisz.

– Moz˙e – powiedziała, ale nie zamierzała do

niczego sie˛ zobowia˛zywac´. Chyba z˙e dotyczyłoby to
Cole’a.

– Spodobał mi sie˛ two´j brat – os´wiadczył Morgan,

kiedy zasiadali do kolacji. – Polubiłem tego chłopaka.

Debbie us´miechne˛ła sie˛ lekko.
– Miło mi to słyszec´.
– Ale ja mu sie˛ nie spodobałem – stwierdził Buddy.
– Niemoz˙liwe! Ska˛d przyszło ci to w ogo´le do

głowy? – spytała zdziwiona.

background image

– Zapytałem Douga, czy chce obejrzec´ moja˛ nowa˛

mysz, ale on popatrzył na mnie tak jakos´ dziwnie
i odszedł.

Debbie nie potrafiła powstrzymac´ s´miechu.
– Och, Buddy, jestes´ cudowny! Jedyna mysz, jaka˛

zna mo´j brat, ma oczy jak koraliki, ogonek, dwa małe
uszka i wa˛siki. On ma niewielkie poje˛cie o infor-
matyce. Jestem pewna, z˙e nie skojarzył myszy z kom-
puterem. Gdybys´ tylko wyjas´nił mu dokładnie, o co
chodzi...

Buddy nieznacznie unio´sł brwi.
– Zawsze wyjas´niam dokładnie... – Pochylił głowe˛

i zabrał sie˛ za jedzenie, chca˛c jak najszybciej uporac´
sie˛ z tym, co powinien zjes´c´, zanim wolno mu be˛dzie
zjes´c´ to, na co naprawde˛ ma ochote˛, czyli deser.
– Wszystko w swoim czasie.

– Całe szcze˛s´cie, synu, z˙e po to, z˙eby kochac´, nie

musze˛ cie˛ zrozumiec´ – z˙artobliwie powiedział Mor-
gan.

Buddy us´miechna˛ł sie˛ i z rozkosza˛ oblizał łyz˙ke˛.

Cole skre˛cił na podjazd, zlustrował wzrokiem niski,

rozłoz˙ysty dom zbudowany w stylu rancza i zapragna˛ł
znalez´c´ sie˛ tysia˛c mil od tego miejsca. Ostatnia rzecz,
na jaka˛ miał teraz ochote˛, to wejs´c´ do s´rodka i wy-
słuchac´ z ust Debbie steku kłamstw na temat tego,
gdzie była i co robiła.

Trzasna˛ł drzwiami auta. W drodze do domu

background image

uderzyła go nagle nowa mys´l. Co be˛dzie, jes´li Debbie
nawet nie zada sobie trudu, by go okłamac´? Co be˛dzie,
jes´li oznajmi mu bez ogro´dek, z˙e istnieje ktos´, na kim
jej zalez˙y?

Nie chciał nawet o tym mys´lec´. Wszedłszy do

domu, zamkna˛ł głos´no frontowe drzwi.

– Tutaj jestes´my! – zawołał Morgan. – Akurat

zda˛z˙yłes´ na kolacje˛.

– Zaraz przyjde˛! – odkrzykna˛ł Cole.
Poszedł szybko do swego pokoju, z˙eby odłoz˙yc´

bron´ i umyc´ sie˛ przed jedzeniem. Obejrzał swoje
wymie˛te i brudne ubranie i uznał, z˙e nalez˙ałoby sie˛
przebrac´. Na jednej nogawce spodni widniało roz-
mazane chili. Uznał, z˙e plamy po tym paskudztwie
pewnie nie dadza˛ sie˛ usuna˛c´.

Z nare˛czem brudnych ubran´ wkroczył do kuchni.
– Wrzuc´ do pralni – powiedziała Debbie, pod-

nosza˛c głowe˛ na jego widok. – Zajme˛ sie˛ tym.

– Nie zawracaj sobie głowy – mrukna˛ł. – Sam

upiore˛.

Zdziwiony nietypowym zachowaniem starszego

syna, Morgan unio´sł brwi, lecz powstrzymał sie˛ od
komentarza.

Debbie us´miechne˛ła sie˛ słodko.
– Bardzo prosze˛. Be˛dzie tak, jak sobie z˙yczysz.
Cole wrzucił brudne ubranie do małej pralni za

kuchnia˛, a potem szerokim łukiem okra˛z˙ył Debbie

background image

i zbliz˙ył sie˛ do stołu. Był ws´ciekły, ale takz˙e piekielnie
głodny. Pocia˛gna˛ł nosem.

– Czuje˛ jakis´ apetyczny zapach.
– Miło, z˙e ci sie˛ podoba – powiedziała Debbie.

– To gulasz po we˛giersku.

– Zrobiła cytrynowe ciasto – poinformował Bud-

dy.

– Dzie˛ki, z˙e mnie uprzedziłes´. Zostawie˛ sobie

miejsce w z˙oła˛dku.

Cole us´miechna˛ł sie˛ niemrawo do brata, obdarzaja˛c

ojca podobnie bladym us´miechem. Miotaja˛ca nim
złos´c´ nie dotyczyła przeciez˙ z˙adnego z nich. Nie jest
przeciez˙ ich wina˛, z˙e Debbie okazała sie˛ byc´ kobieta˛
lekkich obyczajo´w.

Nałoz˙ył sobie na talerz podwo´jna˛ porcje˛ gulaszu,

polał sałate˛ obficie sosem i wzia˛ł do ust pierwszy ke˛s.
Gulasz miał s´wietny zapach, a jeszcze lepszy smak.
Było niezaprzeczalnym faktem, z˙e panna puszczalska
potrafi wybornie gotowac´.

– Naprawde˛ jestes´ az˙ tak godny? – zapytała.
W tym z pozoru niewinnym pytaniu Cole wyczuł

drugie dno. Nigdy jednak nie udało mu sie˛ w pore˛
rozpoznac´ pułapki. Tak jak teraz. Totez˙ skina˛ł tylko
głowa˛ i zabrał sie˛ ponownie za gulasz, co jakis´ czas
popijaja˛c jedzenie zimna˛ herbata˛. Osłodzona˛ wedle
upodoban´ Buddy’ego.

– Zapewne nie miałes´ okazji, z˙eby w ogo´le cos´

zjes´c´ – zauwaz˙yła Debbie.

Zdziwiony Cole podnio´sł wzrok. Nie miał poje˛cia,

background image

ska˛d przyszło jej to do głowy. Ska˛d mogła wiedziec´,
co robił przez cały dzien´? Ogarne˛ły go złe przeczucia.

– Zacza˛łem...
– Zacza˛łes´ – potwierdziła z niewzruszonym spo-

kojem. – Widziałam, jak two´j hot dog popełnia
samobo´jstwo. Odjechalis´my, zanim zdołałam spo-
strzec, czy kupiłes´ naste˛pnego. Chyba nie, bo nie
miałbys´ czasu go zjes´c´, gdyz˙ zaraz potem ruszyłes´.
Zrobiłes´ to?

Poruszony Cole przerwał jedzenie.
– Co?
– Kupiłes´ sobie drugiego hot doga?
Zmierzył Debbie gniewnym spojrzeniem.
– A wie˛c nie kupiłes´. – Us´miechne˛ła sie˛ słodziut-

ko. – Wie˛c teraz, kotku, doło´z˙ sobie wie˛cej.

– Nie jestem twoim kotkiem – warkna˛ł zirytowa-

ny. – Takie okres´lenia zostaw dla tego typa, kto´ry
uwodził cie˛ przez całe popołudnie.

– Uwodził? Mnie? Sa˛dze˛, z˙e z´le zinterpretowałes´

sytuacje˛. – Debbie zniz˙yła głos do seksownego szeptu
i dla jeszcze wie˛kszego efektu zatrzepotała rze˛sami.
– To, co robił ten słodki typ, nazwałabym demonstra-
cja˛ miłos´ci. Jest w tym naprawde˛ dobry.

Cole rzucił widelec i zacza˛ł gwałtownie odsuwac´

sie˛ z krzesłem od stołu, ale Debbie zatrzymała go
jednym stanowczym ruchem re˛ki.

– Prosze˛, nie wstawaj z mojego powodu. Juz˙

zjadłam. Po´jde˛ namoczyc´ spodnie.

Cole robił wszystko, aby sie˛ nie zaczerwienic´. Do

background image

pasji doprowadził go fakt, z˙e Debbie odkryła, co robił
po południu. A ponadto wyszedł na idiote˛.

– Czemu chcesz namoczyc´ jego spodnie? – Mor-

gan nie potrafił powstrzymac´ ciekawos´ci. Milczał do
tej pory, nie wła˛czaja˛c sie˛ do tej dziwnej rozmowy, ale
ostatnia wymiana zdan´ była tak interesuja˛ca i pełna
podteksto´w, z˙e musiał dowiedziec´ sie˛, o co włas´ciwie
chodzi.

– Bardzo trudno jest sprac´ chili – wyjas´niła Deb-

bie. – Chyba dlatego, z˙e ma duz˙o tłuszczu.

– Znacznie łatwiej spiera sie˛ słodycze – wtra˛cił

Buddy. – I rzadko kiedy zostawiaja˛ plamy.

– Zamknij sie˛ – warkna˛ł Cole.
Gniewne spojrzenie starszego brata nie zrobiło

jednak na Buddym z˙adnego wraz˙enia. Kiedy zaczynał
mo´wic´, nic nie mogło go powstrzymac´. Zwro´cił sie˛ do
Debbie:

– Pamie˛tasz, z˙e kiedy Dougowi zostało na koszuli

troche˛ mojego puddingu, plama bez trudu dała sie˛
sprac´?

– Pamie˛tam – potwierdziła, ruszaja˛c w strone˛

pralni.

– A kim, do diabła, jest ten Doug? – zapytał Cole

i zaraz potem przypomniał sobie jedna˛ z telefonicz-
nych rozmo´w Debbie. Do licha, to przeciez˙ był jej
brat!

Brat!
– Doug to jej... – zacza˛ł Buddy.
– Zamknij sie˛ – warkna˛ł Cole i na widok

background image

zdumionego spojrzenia brata dodał spokojniejszym
tonem: – Prosze˛.

– W porza˛dku – powiedział Buddy. – A ty, Cole...
– O co chodzi? – wymamrotał starszy brat,

wbijaja˛c wzrok w talerz z niedokon´czonym jedze-
niem.

– Na reszte˛ dnia powinienes´ wzia˛c´ sobie wolne

– oznajmił Buddy. – Jestes´ poparzony. Czytałem
gdzies´, z˙e policjanci zapadaja˛ na poparzenia słon´cem
dwukrotnie szybciej niz˙...

– Dzie˛kuje˛, bracie, za rade˛. Tak włas´nie zrobie˛

– powiedział Cole.

Buddy kiwna˛ł głowa˛ i postanowił od razu sie˛

ulotnic´. Przedtem jednak nałoz˙ył sobie na talerz
podwo´jna˛ porcje˛ cytrynowego ciasta, by zabrac´ go
z soba˛.

Debbie wro´ciła do kuchni.
– Mocza˛ sie˛, ale nie gwarantuje˛ efektu.
– A ja tak – spokojnie powiedział Cole. A kiedy

zdziwiona Debbie odwro´ciła sie˛ w jego strone˛, wyjas´-
nił: – A ja gwarantuje˛, z˙e jes´li o ciebie chodzi, nigdy
wie˛cej nie wycia˛gne˛ pochopnych wniosko´w – wyjas´-
nił przybitym głosem.

Zadowolony Morgan opus´cił kuchnie˛.
Debbie podeszła do stołu i poklepała Cole’a po

ramieniu. Us´miechne˛ła sie˛, kiedy oparł głowe˛ na jej
bius´cie.

– Wycia˛gniesz, wycia˛gniesz – stwierdziła z wes-

tchnieniem. – Nie potrafisz przed tym sie˛ powstrzy-

background image

mac´. To typowa me˛ska reakcja. A teraz skon´cz
jedzenie, zanim nie wystygnie ci do kon´ca.

– Tak jest – odparł jak z˙ołnierz w wojsku i wzia˛ł do

re˛ki widelec.

– Doka˛d idziesz? – zapytał.
Pilotem wyła˛czył dz´wie˛k. Po raz drugi zerkna˛ł na

stro´j Debbie i zgasił telewizor. Pod obszerna˛ baweł-
niana˛ koszulka˛ miała na sobie bikini.

– Popływac´. Słon´ce juz˙ zaszło, wie˛c nikt nie

be˛dzie musiał mnie ogla˛dac´.

– Nie rozumiem. A co by to szkodzi...? – Dopiero

teraz Cole przypomniał sobie o skutkach napadu na
Debbie. – Niewaz˙ne, słonko – cia˛gna˛ł mie˛kkim gło-
sem. – To sa˛ tylko siniaki. Szybko znikna˛. Chcesz,
z˙ebym z toba˛ poszedł?

Wzruszyła ramionami.
– A wie˛c postanowiłes´ zno´w odzywac´ sie˛ do mnie?
Cole zaczerwienił sie˛.
– Nigdy nie mo´wiłem, z˙e nie be˛de˛ z toba˛ roz-

mawiał – zacza˛ł sie˛ tłumaczyc´. – A zreszta˛ powinno
byc´ odwrotnie. To ja nie mo´głbym miec´ do ciebie
pretensji, gdybys´ nie chciała wie˛cej ze mna˛ gadac´. Nie
wiem, jak mogłem tak pomys´lec´.

– To znaczy jak? – zapytała.
Cole wzruszył ramionami.
– To juz˙ niewaz˙ne. – Zamilkł na chwile˛, czekaja˛c

na jej reakcje˛. Kiedy jednak milczała, a jej spojrzenia

background image

wolałby nie interpretowac´, zapytał: – Chcesz, z˙ebym
ci towarzyszył, czy nie?

– Zawsze pragne˛ twojego towarzystwa – odparła

aksamitnym głosem.

– Po´jde˛ włoz˙yc´ ka˛pielo´wki.
– Nie musisz, jes´li o mnie chodzi – oznajmiła,

a gdy Cole zaczerwienił sie˛ po uszy, rozes´miała mu sie˛
w twarz.

– Gdybym miał choc´ troche˛ oleju w głowie, po-

szedłbym prosto do ło´z˙ka – wymamrotał pod nosem.

– Ty tu rza˛dzisz – stwierdziła Debbie z˙artobliwie.

– Jes´li nie masz ochoty na pływanie, najlepszym
rozwia˛zaniem be˛dzie po´js´cie do ło´z˙ka. Szczerze po-
wiedziawszy, brzmi to znacznie bardziej interesuja˛co
niz˙...

– Wskakuj do tej cholernej wody! – warkna˛ł Cole.

– I to zanim ja zmienie˛ zdanie... albo ty – zagroził.

Tym razem zaczerwieniła sie˛ Debbie. Bez słowa

ruszyła w strone˛ drzwi.

– Och – westchne˛ła – teraz juz˙ wiem, co czuje

Morgan podczas wodnej terapii. To taki przyjemny
bo´l.

Cole’owi pociemniały oczy. On sam dobrze wie-

dział, co to znaczy przyjemny bo´l, aczkolwiek bo´l ten
nie ma nic wspo´lnego z pływaniem. Stał przy brzegu
basenu i przygla˛dał sie˛ spokojnym, kontrolowanym
ruchom Debbie.

background image

– Bardzo zesztywniałas´? – zapytał szorstko, ale

w jego głosie dosłyszała niepoko´j.

– Juz˙ nie jest z´le. A poza tym siniaki dos´c´ szybko

znikaja˛.

– Zdejmij te˛ koszule˛ – powiedział Cole.
– Mam brzydkie plamy na całym ciele. Jestem...

taka w łaty – ostrzegła go Debbie, s´miechem usiłuja˛c
pokryc´ zmieszanie.

– Uwielbiam wszystko, co jest w łaty – oznajmił

Cole. – Nie ma tu nikogo. Bez tej koszulki be˛dzie ci
wygodniej. Teraz owija ci sie˛ woko´ł no´g. Takie
pływanie to z˙adna frajda.

Nie musiał długo przekonywac´ Debbie. Dopłyne˛ła

do płytszej cze˛s´ci basenu, gdzie mogła dotkna˛c´ dna,
i zacze˛ła mocowac´ sie˛ z mokra˛, oblepiaja˛ca˛ ciało
koszulka˛. Bezskutecznie.

– Pomo´z˙ mi!
Cole zrzucił sandały i zsuna˛ł sie˛ do basenu.

Jego smukłe ciało cicho przecinało krystalicznie
czysta˛ wode˛. Debbie patrzyła na niego zafascy-
nowana.

– Przestan´ sie˛ szamotac´ – powiedział, wynurzaja˛c

sie˛ obok niej i chwytaja˛c do´ł koszulki. – Pozwo´l, z˙e to
za ciebie zrobie˛.

Debbie skine˛ła głowa˛ i kiedy wyginał lekko jej

ramie˛, by wysuna˛c´ je z mokrego re˛kawa, starała sie˛ nie
krzywic´ z bo´lu.

– Przepraszam, mała – wyszeptał. – Jeszcze tylko

jeden re˛kaw. – Zanim przesuna˛ł koszulke˛ przez głowe˛

background image

Debbie, mocno nacia˛gna˛ł tkanine˛. – Juz˙ po wszystkim
– oznajmił. – Jestes´ wolna.

Miała ochote˛ sie˛ rozes´miac´, choc´ zbierało sie˛ jej na

płacz. Ona jest wolna? Nie, pomys´lała z rozpacza˛,
nigdy nie be˛dzie wolna, do kon´ca z˙ycia.

– Dzie˛kuje˛ – wykrztusiła. – Teraz jest znacznie

lepiej.

Ale wcale lepiej nie wygla˛da, uznał Cole. Drobne

ciało Debbie pokrywały ciemnofioletowe i zielone
sin´ce. Mimo solennych przyrzeczen´, z˙e podczas pły-
wania be˛dzie trzymał sie˛ z daleka od niej, musna˛ł
czubkami palco´w najciemniejszy siniak na ramieniu,
a potem mie˛dzy kropelkami wody przywieraja˛cej do
sko´ry wyrysował s´ciez˙ke˛.

Kiedy zadrz˙ała, szybko cofna˛ł re˛ke˛.
– Zimno ci?
Mo´głby temu zaradzic´. Sa˛dził jednak, z˙e Debbie

nie jest jeszcze do tego przygotowana.

– Troche˛ – przyznała. – Och, sama nie wiem, co to

jest... Chyba mam... zachciewajki.

Cole rozes´miał sie˛ wesoło.
– Jestes´ przezabawna – stwierdził. – Jak juz˙ uz˙y-

jesz jakiegos´ słowa...

Us´miechne˛ła sie˛ szeroko.
– Uwaz˙asz, z˙e to idiotyczne? Kpisz sobie ze mnie.

Nie uwierze˛, z˙e nigdy nie słyszałes´ o zachciewajkach.

Cole prysna˛ł na Debbie woda˛, reaguja˛c w ten

sposo´b na atak dotycza˛cy jego znajomos´ci je˛zyka.

– Jes´li pokaz˙esz mi definicje˛ tego słowa w słow-

background image

niku, to... to jutro sam ugotuje˛ kolacje˛. Co to sa˛
włas´ciwie zachciewajki?

Debbie nabrała troche˛ wody w złoz˙one dłonie,

przyłoz˙yła je do piersi Cole’a i wylała ja˛ na niego.

– Och...
Debbie takz˙e westchne˛ła. Przecia˛gaja˛c delikatnie

paznokciem po opalonej sko´rze ramienia Cole’a,
z trudem ukrywała ogarniaja˛ce ja˛ podniecenie.

– Popatrz – poleciła.
Cole powio´dł wzrokiem s´ladem jej dłoni. A kiedy

wskazała jego ramie˛, zrozumiał, co chce mu powie-
dziec´. Miał na sko´rze ba˛belki przypominaja˛ce ge˛sia˛
sko´rke˛, ale nie maja˛ce nic wspo´lnego z wychłodze-
niem. Buchał z niego z˙ar.

– Tak oto, mo´j drogi detektywie, wygla˛daja˛ za-

chciewajki. – Dotkne˛ła palcem miejsca na sko´rze
Cole’a, pokrytej ba˛belkami. – Szczerze powiedziaw-
szy, reagujesz wyja˛tkowo dobrze. Twoje zachciewajki
sa˛ gigantyczne. Jestes´ zdumiewaja˛cym przypadkiem.

Zanim udało mu sie˛ wydusic´ z siebie pare˛ sło´w,

musiał dwukrotnie odchrza˛kna˛c´.

– A wie˛c, pani doktor, jak mam wyleczyc´ te˛

przypadłos´c´? – zapytał.

Miarowe uderzenia fal o brzeg basenu sprawiały, z˙e

co chwila tył głowy Debbie zanurzał sie˛ w wodzie.
Cole patrzył zafascynowany, jak jej drobne ciało unosi
sie˛ w go´re˛ i w do´ł, podczas gdy ona usiłuje nie stracic´
kontaktu z dnem. Odruchowo obja˛ł ja˛ i zacza˛ł przesu-
wac´ sie˛ ku głe˛bszej stronie basenu.

background image

Debbie je˛czała, s´miała sie˛ i krztusiła woda˛, podczas

gdy Cole wcia˛gał ja˛ coraz głe˛biej, az˙ wreszcie mogła
popłyna˛c´.

– Obawiam sie˛, z˙e na to nie ma leku.
W odpowiedzi tylko prychna˛ł. Sam sie˛ o tym

przekonał, i to dosłownie na własnej sko´rze.

– Ale... – cia˛gne˛ła rozbawiona Debbie – istnieje

bardzo skuteczna terapia. – Obje˛ła Cole’a za szyje˛
i oplotła nogi woko´ł jego pasa. – A ty masz
szcze˛s´cie.

Us´miechna˛ł sie˛ lekko.
– To kwestia punktu widzenia – stwierdził.
Trawiło go poz˙a˛danie i wcale nie uwaz˙ał, z˙e to

wielkie szcze˛s´cie. Nie zamierzał jednak do tego sie˛
przyznawac´.

– Masz szcze˛s´cie, bo tak sie˛ akurat składa, z˙e

doskonale znam sie˛ na tej terapii – os´wiadczyła
z udawana˛ powaga˛.

– Ale ja jestem kawał chłopa – przypomniał jej

Cole. – Nie be˛dzie to kro´tka terapia...

Zorientował sie˛ wreszcie, czego dotyczy ta zabawa.

I nie mo´gł doczekac´ sie˛ dalszego cia˛gu.

– Cała przyjemnos´c´ po mojej stronie – wyszeptała

mu do ucha.

Spotkały sie˛ ich wargi, s´liskie od wody, chłodne

i twarde. Przytulili sie˛ do siebie mocno i delektowali
pocałunkiem.

Debbie westchne˛ła i kiedy Cole zacisna˛ł mocniej

ramiona, je˛kne˛ła głos´no. Przypomniawszy sobie o jej

background image

obraz˙eniach, Cole szybko opus´cił re˛ce. Debbie straciła
oparcie i znikne˛ła pod woda˛.

Cole błyskawicznie zorientował sie˛, co zrobił.
– Boz˙e, zlituj sie˛ nad nami – wyszeptał i zanur-

kował.

Wycia˛gna˛ł ofiare˛ swej namie˛tnos´ci, zanim jeszcze

dotkne˛ła dna. Po chwili oboje wynurzyli sie˛ na
powierzchnie˛, s´mieja˛c sie˛ i opryskuja˛c woda˛.

– Jes´li nie masz ochoty na kuracje˛, powinienes´ mi

o tym powiedziec´, a nie mnie topic´.

Rozbawiona Debbie odgarne˛ła z oczu mokre wło-

sy. Cole doprowadził ja˛ na płytka˛ wode˛, trzymaja˛c
blisko siebie.

– To z˙aden problem miec´ zachciewajki. Zaczynam

lubic´ te˛ chorobe˛ prawie tak samo, jak twoja˛ metode˛
leczenia. Sa˛dze˛ jednak, z˙e nie jestes´ jeszcze w stanie
udz´wigna˛c´ konsekwencji tej terapii.

Kilka razy w z˙yciu zdarzyło sie˛ Debbie, jak w tej

chwili, zapomniec´ je˛zyka w ge˛bie. Słowa Cole’a
tchne˛ły ja˛ jednak nadzieja˛. I odwaga˛. Wreszcie odzys-
kała głos.

– I tu sie˛ mylisz – powiedziała z moca˛. – Be˛de˛

gotowa ponies´c´ konsekwencje, zanim ty zdasz sobie
z nich sprawe˛.

Cole westchna˛ł i zamkna˛ł oczy, rozkoszuja˛c sie˛

bliskos´cia˛ ciała Debbie.

– Chcesz juz˙ wro´cic´ do domu? – zapytał, gdy

wreszcie postawił ja˛ na twardym gruncie.

– Nie, jeszcze chwile˛ tu zostane˛. Ale ty moz˙esz juz˙

background image

is´c´. Jes´li jestes´ zme˛czony, kładz´ sie˛ do ło´z˙ka. Sama
umiem o siebie zadbac´.

Długo spogla˛dał na jej drobne, dziewcze˛ce ciało

zeszpecone ogromnymi sin´cami, pamie˛tał determina-
cje˛ maluja˛ca˛ sie˛ na jej twarzy.

– Wiem, z˙e umiesz. – Zbliz˙ył sie˛ do krawe˛dzi

basenu, podcia˛gna˛ł na re˛kach i wyskoczył na brzeg.

Na wodzie kładły sie˛ wieczorne cienie. Siedza˛c na

obmurowaniu i machaja˛c nogami, Cole patrzył, jak
Debbie odpływa na głe˛bsza˛ wode˛.

– Ale moz˙e chciałbym ci czasem pomo´c – dodał

cicho.

Debbie nie dosłyszała jego sło´w.
Była juz˙ zbyt daleko.

background image

ROZDZIAŁ SIO

´

DMY

Morgan odłoz˙ył słuchawke˛. Wracaja˛c do stołu,

usiłował ukryc´ zdenerwowanie.

– O co chodzi? – spytała Debbie.
Starszy pan wzruszył ramionami, usiłuja˛c nie mys´-

lec´ o rozmowie z synem.

– Morgan! – przywołała go do porza˛dku.
Nawet Buddy pohamował na chwile˛ swe łakom-

stwo i oderwał oczy od deseru. Zabrze˛czała łyz˙eczka,
kto´ra wypadła mu z ra˛k i uderzyła o podłoge˛. Buddy
zajrzał pod sto´ł, podnio´sł łyz˙eczke˛, wbił w stoja˛ce
przed nim lody, nabrał solidna˛ porcje˛ i zjadł ja˛
z apetytem, zadowolony, z˙e tym razem to nie on ma
kłopoty, lecz ojciec.

Morgan westchna˛ł i zacza˛ł mo´wic´. Nie miał wy-

boru.

– Nie znam szczego´ło´w – zastrzegł sie˛ z miejsca.

background image

– Nie wiem, o co chodzi. Cole powiedział dos´c´
enigmatycznie, z˙e cos´ sie˛ wydarzyło. I nie wie, kiedy
wro´ci do domu. – Ujrzawszy na twarzy Debbie le˛k,
starszy pan dodał szybko: – Nie martw sie˛, nic mu sie˛
nie stanie. Z takim sytuacjami mielis´my juz˙ nieraz do
czynienia.

Debbie siedziała sztywno przy stole. Kaz˙de sło-

wo Morgana wywoływało w jej mo´zgu straszne
obrazy, o kto´rych nie chciała mys´lec´. Poczuła, jak
cos´ s´ciska ja˛ boles´nie w gardle. Podniosła sie˛
z krzesła.

– A wie˛c wszystko jasne – os´wiadczyła. – Nie

musimy dłuz˙ej podgrzewac´ jego kolacji. Buddy, ko-
chany, czy be˛dziesz tak miły i wyniesiesz s´mieci,
kiedy skon´czysz jes´c´?

Buddy nie byłby bardziej wstrza˛s´nie˛ty, gdyby

kazała mu rozebrac´ sie˛ do naga. Spojrzał na Debbie
i uznał, iz˙ tym razem nie powinien protestowac´. Kiedy
chciał, potrafił byc´ bardzo przebiegły, tym razem wie˛c
wyrzucił s´mieci bez słowa.

Debbie była wykon´czona. Ostatnie dwie doby

stanowiły dla niej prawdziwe piekło. Z

˙

eby nie mys´lec´

bez przerwy o tym, co dzieje sie˛ z Cole’em, rzuciła sie˛
wir pracy.

Zrobiła porza˛dki we wszystkich szafach i szafkach,

poukładała rzeczy w szufladach, wypolerowała nie
tylko srebra, lecz takz˙e wyczys´ciła meble. Tak szalała

background image

po mieszkaniu, z˙e Morgan nie wytrzymał i wymkna˛ł
sie˛ na golfa.

Buddy zamkna˛ł sie˛ u siebie, przeraz˙ony, z˙e Debbie

wtargnie takz˙e do jego kro´lestwa. Kiedy nadszedł
wreszcie wieczo´r naste˛pnego dnia, obaj Brownfiel-
dowie odetchne˛li z ulga˛. W domu nie pozostało nic, co
nadawałoby sie˛ do czyszczenia. Dzie˛kuja˛c Bogu, z˙e
udało im sie˛ przez˙yc´ kataklizm, padli na ło´z˙ka i zasne˛li
twardym snem.

Debbie lez˙ała ubrana w lekka˛, z˙o´łta˛ koszulke˛ na

ramia˛czkach. Usiłowała znalez´c´ wygodniejsza˛ pozy-
cje˛, ale cienki jedwab przywierał do ciała, a wilgotne
od potu włosy kleiły sie˛ do karku. Nie mogła zasna˛c´.

Wiedza˛c, z˙e poko´j po drugiej stronie korytarza jest

pusty, bezwiednie przypominała sobie, z˙e nie ma
poje˛cia, co robi teraz Cole. Moz˙e jestem wykon´czona
i dlatego nie moge˛ spac´? – zastanawiała sie˛. Moz˙e
potrzebuje˛ relaksu?

Przyszedł jej na mys´l basen. Wiedziała, z˙e zimna

woda potrafi ukoic´ skołatane nerwy. Szybko podje˛ła
decyzje˛. Nie musiała sie˛ przebierac´, bo obaj pozostali
domownicy byli od dawna pogra˛z˙eni we s´nie.

Wzie˛ła re˛cznik z łazienki i przemkne˛ła boso koryta-

rzem do tylnego wyjs´cia.

Wysokie drewniane ogrodzenie woko´ł podwo´rza

chroniło posesje˛, a takz˙e zapewniało prywatnos´c´
jej włas´cicielom. Noc była ciemna, bezksie˛z˙ycowa.

background image

Lampy uliczne przy frontowej cze˛s´ci domu dawały
wystarczaja˛ca˛ ilos´c´ s´wiatła, by moz˙na było poruszac´
sie˛ swobodnie.

Beton był jeszcze ciepły, nagrzany całodziennym

słon´cem. Debbie wsłuchiwała sie˛ w cichy plusk fal
uderzaja˛cych o brzegi basenu, wywołanych nocna˛
bryza˛. Zatrzymała sie˛ obok lez˙aka, wdychaja˛c z lubos´-
cia˛ upojny zapach kwitna˛cej mimozy.

Otulona głe˛bokim cieniem, szybko sie˛ uspokoiła

i zdje˛ła koszulke˛. Z

˙

o´łty jedwab utworzył u jej sto´p

jasna˛ plame˛.

Podeszła do krawe˛dzi basenu i wskoczyła do

wody. Ta łagodna˛ pieszczota˛ obmyła jej ciało
i wypchne˛ła w go´re˛. Debbie rozes´miała sie˛ cicho
i zacze˛ła płyna˛c´.

Cole wro´cił z pracy akurat w chwili, gdy Debbie

opuszczała dom. Jak zawsze czujny, usłyszał ciche
skrzypienie drzwi wychodza˛cych na patio, wie˛c in-
stynktownie ruszył w tamta˛ strone˛, by sprawdzic´, co
sie˛ dzieje.

Na widok Debbie rozbieraja˛cej sie˛ nad basenem

doznał prawdziwego szoku. Ukryty w ciemnos´ciach
patrzył, jak pochłania ja˛ woda, otulaja˛c jej obnaz˙one
ciało.

Postanowił po´js´c´ w jej s´lady. Rzucił na stolik

marynarke˛ i wsuna˛ł pod nia˛ kabure˛ z bronia˛. Zdja˛ł
koszule˛, lecz jego palce zatrzymały sie˛ przy suwaku
dz˙inso´w. Jest człowiekiem honoru. W stosunku do
Debbie nie wolno mu decydowac´ sie˛ na ostateczny

background image

krok. Mo´gł to zrobic´ z kaz˙da˛ inna˛ dziewczyna˛, ale nie
z nia˛.

– Moge˛ do ciebie doła˛czyc´? – zapytał. – A moz˙e to

prywatna uroczystos´c´?

Zaskoczył ja˛ głe˛boki, stłumiony głos Cole’a. Za-

trzymała sie˛ w po´ł drogi i z cichym pluskiem wody
zawro´ciła do brzegu. Było za głe˛boko, by mogła
stana˛c´, wie˛c popłyne˛ła na płytsza˛ cze˛s´c´ basenu.
Tutaj odgarne˛ła z czoła mokre włosy i przetarła
oczy.

Spojrzała na Cole’a, podniosła re˛ke˛ i gestem dała

znac´, aby do niej doła˛czył. A potem zafascynowana
patrzyła, jak Cole rozbiera sie˛ do naga. W słabym
s´wietle lamp połyskiwało jego opalone ciało.

Był pobudzony fizycznie, a wie˛c pragna˛ł jej. Na

sama˛ te˛ mys´l Debbie poczuła poz˙a˛danie.

Wszedł do płytkiej cze˛s´ci basenu i jak w transie

skierował sie˛ w jej strone˛. Woda obijała sie˛ od jego
kolan, a potem od ud. Debbie ruszyła mu na spotkanie.

Zanurzył sie˛ po szyje˛ w wodzie. Debbie szła w jego

kierunku naga, przystrojona jedynie w ls´nia˛ce krope-
lki wody. Nagle zatrzymała sie˛, jakby przestraszyła sie˛
ewentualnych skutko´w swojego zaproszenia. Cole był
człowiekiem o wielu twarzach, a jego oblicza jako
kochanka jeszcze nie znała. Kiedy wycia˛gna˛ł re˛ke˛
i delikatnie przesuna˛ł palcami po jej zranionym ramie-
niu, niemal zachłysne˛ła sie˛ powietrzem.

– Boje˛ sie˛, z˙e ci zrobie˛ krzywde˛ – os´wiadczył

szorstkim głosem.

background image

– Tylko wtedy, kiedy sie˛ wycofasz – odrzekła

cicho.

Cole z westchnieniem porwał Debbie w obje˛cia,

unio´sł wysoko, a potem opus´cił powoli, przycia˛gaja˛c
do siebie jej mokre ciało i usiłuja˛c nie drz˙ec´ pod
wpływem ogarniaja˛cych go emocji. Kiedy ja˛ obja˛ł,
oparła sie˛ piersiami o jego tors, oplotła nogami jego
biodra i pozwoliła, aby zanio´sł ja˛ na głe˛bsza˛ cze˛s´c´
basenu.

A potem pocałowała go w usta.
– Jeszcze nigdy nie pragna˛łem nikogo tak jak

ciebie – powiedział szeptem nabrzmiałym poz˙a˛da-
niem. Kiedy zanurzyli sie˛ po szyje˛ w wodzie, led-
wie powstrzymał pragnienie, by posia˛s´c´ ja˛ natych-
miast.

Ciemnos´c´ i bliskos´c´ Cole’a przeniosły Debbie

w s´wiat magii. Jego dłonie robiły z jej ciałem rzeczy,
o jakich nawet nie s´niła. Jego usta czyniły cuda,
stanowia˛c preludium do miłosnego aktu. Debbie wie-
działa, z˙e dzis´ odda mu sie˛ bez zastrzez˙en´. Chciała
nalez˙ec´ do niego całkowicie.

– Chodz´ tutaj, moja droga – szepna˛ł, pocia˛gaja˛c ja˛

na skraj basenu.

Kiedy dotkne˛ła głowa˛ muru, chwyciła dłon´mi

krawe˛dz´ basenu i pozwoliła, by woda ja˛ uniosła. Cole
ucałował czubek jej piersi i poczuł, z˙e ciało Debbie
przeszywaja˛ fale rozkoszy. Rozes´miał sie˛ i pies´cił ja˛
dalej. Serce biło mu jak szalone, był podniecony az˙ do
bo´lu. Woda, omywaja˛ca rytmicznie najwraz˙liwsze

background image

miejsce jego ciała, stanowiła delikatna˛ torture˛. Cole
nie potrafił juz˙ dłuz˙ej czekac´ i wsuna˛ł dłonie mie˛dzy
uda Debbie.

Na chwile˛ znieruchomieli, a kiedy sie˛ w kon´cu

poła˛czyli, Debbie zacisne˛ła dłonie na krawe˛dzi base-
nu. Unosiła sie˛ bezwładnie na wodzie, przytrzymywa-
na tylko dłon´mi Cole’a. Gdy w pewnej chwili je˛kne˛ła,
Cole sie˛ przestraszył.

– Boli cie˛? – zapytał szeptem, zdaja˛c sobie sprawe˛

z tego, z˙e byłoby mu bardzo cie˛z˙ko teraz sie˛ z nia˛
rozstac´.

– Nie tak, jak bym chciała...
Słowa Debbie podnieciły go do ostatecznos´ci. Na

chwile˛ stracił dech. Wreszcie dostał to, co w z˙yciu jest
najlepsze. Mys´l ta s´miertelnie Cole’a przeraziła, lecz
namie˛tnos´c´ wzie˛ła go´re˛ i wszelkie granice zostały
przekroczone.

– Kochanie...
Jego rozdzieraja˛cy szept sprawił, z˙e oprzytomniała.

Pro´bowała sie˛ do niego us´miechna˛c´, lecz ogarne˛ło ja˛
uczucie tak obezwładniaja˛ce, z˙e pus´ciła krawe˛dz´,
zawiesiła sie˛ na szyi Cole’a i pocia˛gne˛ła go za soba˛ na
dno.

Dreszcz rozkoszy, kto´ry chwile˛ po´z´niej przeszył jej

ciało, pobudził kaz˙dy nerw i rozpełzł sie˛ leniwie po
całym ciele. Cole zas´ odnio´sł wraz˙enie, z˙e umiera i z˙e
znalazł sie˛ w niebie. Wiedziony instynktem, odbił sie˛
od dna i resztkami sił pocia˛gna˛ł Debbie w go´re˛. Kiedy
ich głowy wynurzyły sie˛ z wody, zachłysne˛li sie˛

background image

powietrzem. Nadal mocno sie˛ obejmowali, poniewaz˙
z˙adne nie było w stanie utrzymac´ sie˛ na powierzchni
samodzielnie.

Długo patrzyli sobie w oczy, wracaja˛c powoli do

rzeczywistos´ci. S

´

wietnie zdawali sobie sprawe˛ z tego,

z˙e ich stosunki nie be˛da˛ juz˙ nigdy takie jak przedtem.
Przekroczyli granice i znalez´li sie˛ poza obszarem
terytorialnych wo´d.

W pewnej chwili twarz Debbie rozjas´nił us´miech.
– O co chodzi? – spytał łagodnie Cole, nachylaja˛c

sie˛, by ja˛ pocałowac´.

Wargi Debbie były cieplejsze, niz˙ sie˛ spodziewał.

Odgarna˛ł z jej oczu mokre włosy i ucałował ka˛ciki ust.
Odwzajemniła te˛ pieszczote˛, spijaja˛c kropelki wody
przywieraja˛ce do jego warg. Potem przesune˛ła je˛zy-
kiem po policzku pokrytym ostrym zarostem, delek-
tuja˛c sie˛ smakiem swego me˛z˙czyzny.

– Wiesz, co to znaczy, prawda? – spytała.
Obja˛ł ja˛ mocniej. Ciało budza˛ce sie˛ ponownie do

z˙ycia przypominało mu, z˙e na razie dostał zaledwie
przedsmak tego, na co miał ochote˛. Nie zaspokoił
głodu poz˙a˛dania.

– Wiem, co to znaczy dla mnie – mrukna˛ł. – Na-

znaczyłem cie˛, kobieto. Moz˙e jeszcze nie zdajesz
sobie z tego sprawy, ale zostałas´ napie˛tnowana.

– Mylisz sie˛ – odparła szeptem i powiodła dłonia˛

w do´ł brzucha Cole’a. – Zdaje˛ sobie z tego sprawe˛. Jest
jednak cos´, o czym ty nie wiesz.

– Co? – je˛kna˛ł Cole, czuja˛c, z˙e dłonie Debbie nie

background image

pro´z˙nuja˛. Usiłował skupic´ sie˛ na jej słowach, ale nie
potrafił.

– Nie pozwole˛ ci odejs´c´ – os´wiadczyła. – Ani

teraz, ani nigdy. Dzisiejszej nocy podja˛łes´ decyzje˛ za
nas oboje. Nalez˙ysz do mnie, podobnie jak ja do
ciebie.

Boz˙e, pomo´z˙ nam! – je˛kna˛ł Cole w duchu i re-

sztkami sił wycia˛gna˛ł Debbie z wody. Gdyby po-
zwolic´ jej poszalec´, zapewne utopiłaby ich oboje.

Chwile˛ po´z´niej, z ubraniami w re˛ku, dotarli do jego

pokoju. Cole wsuna˛ł bron´ do szuflady, rzeczy rzucił na
podłoge˛. Nie mo´gł oderwac´ mys´li od lez˙a˛cej na ło´z˙ku
kobiety.

Po wzie˛ciu prysznica Cole ruszył w strone˛ ku-

chni, ska˛d dobiegały głosy. Drobniutkie kropelki
wody, kto´ra˛ zapomniał wytrzec´, spływały z jego
włoso´w po koszulce i zostawiały na niej wyraz´ne
s´lady. Na widok Debbie nawet nie pro´bował ukryc´
rados´ci. Odwro´ciła sie˛ w jego strone˛ ze szpatułka˛
w jednej re˛ce i talerzem nales´niko´w w drugiej. Jej
twarz rozjas´nił us´miech.

Morgan podnio´sł głowe˛ znad porannej gazety.
– Dzien´ dobry, synu – mrukna˛ł.
Juz˙ zamierzał wro´cic´ do przerwanej lektury, gdy

nagle dostrzegł niecodzienny wyraz twarzy Cole’a.
Opus´cił gazete˛ na kolana i zacza˛ł mu sie˛ uwaz˙nie
przygla˛dac´.

background image

Buddy szczodrze oblewał swoje nales´niki syro-

pem.

– Czes´c´ – przywitał brata mie˛dzy jednym a drugim

ke˛sem.

Cole podszedł do Debbie, wyja˛ł z jej ra˛k szpatułke˛

i talerz z nales´nikami, po czym obja˛ł ja˛ w pasie.

– Dzien´ dobry, kochanie – szepna˛ł do jej ucha.

– Bałem sie˛, z˙e cie˛ straciłem.

Miał na mys´li to, z˙e kiedy obudził sie˛ rano, Debbie

nie było w ło´z˙ku.

– Nie licz na to – mrukne˛ła i nadstawiła twarz do

pocałunku.

Morgana az˙ zatkało z wraz˙enia. Jego młodszy syn

wypus´cił widelec z ra˛k. Syrop rozprysna˛ł sie˛ po stole,
kilka kropli zabrudziło jego koszule˛. Buddy otworzył
usta i gapił sie˛ przez chwile˛ na brata i Debbie, a potem
z us´miechem na twarzy, jakby chca˛c uczcic´ to, co
zobaczył, zacza˛ł zbierac´ syrop palcami i wylizywac´ je
do czysta.

Widza˛c to, Morgan z dezaprobata˛ pokre˛cił głowa˛.

Spojrzeniem pełnym nagany usiłował dac´ synowi
do zrozumienia, z˙e tak nie zachowuje sie˛ człowiek
dorosły.

– Mama zawsze mo´wiła: nie oszcze˛dzasz, to zna-

czy nie chcesz. Pamie˛tasz, tato? – powiedział Buddy.

– Mo´wiła takz˙e, z˙e jest z ciebie wielkie prosie˛

– przypomniał mu Cole, nieche˛tnie wypuszczaja˛c
Debbie z obje˛c´.

– Ile chcesz? – Debbie wskazała Cole’owi miske˛

background image

z ciastem, kto´re zamierzała przetworzyc´ w apetyczne,
chrupia˛ce nales´niczki.

– A ile moge˛ dostac´? – spytał ze s´miechem.
Nachylił sie˛ i jeszcze raz ja˛ pocałował, zanim nie

przepe˛dziła go szpatułka˛ i nie pognała w strone˛ stołu.

Morgan zdołał wreszcie odzyskac´ głos.
– To zdumiewaja˛ce, co dobrze przespana noc

moz˙e zrobic´ z człowiekiem – zauwaz˙ył.

Cole us´miechna˛ł sie˛, ale nie skomentował sło´w

ojca. Debbie zaczerwieniła sie˛ lekko, lecz nie spus´ciła
głowy. Nie miała czego sie˛ wstydzic´. Przepełniała ja˛
rados´c´.

Cole’owi udało sie˛ zjes´c´ s´niadanie, nie robia˛c

z siebie widowiska. Nie dał sie˛ sprowokowac´ ani ojcu,
ani bratu. Dzie˛kował Bogu za to, z˙e długoletnia praca
w policji nauczyła go panowania nad soba˛ i za-
chowywania kamiennej twarzy.

Zadzwonił telefon. Cole zerwał sie˛ od stołu i złapał

słuchawke˛, unikaja˛c w ten sposo´b odpowiedzi na
pytanie ojca, jakie sa˛ jego intencje wobec Debbie.

– Czes´c´, Case! – Zaraz potem us´miechna˛ł sie˛

szeroko. – Czy masz dla nas dobra˛ nowine˛? – Wydał
głos´ny okrzyk rados´ci. – To wspaniale! Tak, sa˛
wszyscy. Poczekaj chwile˛. Dam ci tate˛. – Spojrzał na
ojca. – Dziadku, telefon do ciebie.

Morgan, uszcze˛s´liwiony, wstał szybko od stołu

i chwycił za słuchawke˛.

– Czes´c´, Case! – zawołał. – Och, przepraszam,

chyba zachowuje˛ sie˛ za głos´no. Ale jestem taki

background image

przeje˛ty! Nie co dzien´ człowiek zostaje dziadkiem.
A co włas´ciwie mamy? Chłopca czy dziewczynke˛?
– Zaraz potem odwro´cił sie˛ w strone˛ stołu i przekazał
im nowine˛: – Chłopiec!

Te˛ radosna˛ wiadomos´c´ Buddy uczcił zlizaniem

ostatniej kropli syropu, po czym podbiegł do telefonu,
poniewaz˙ nadeszła jego kolej. Uznał, z˙e byc´ moz˙e
polubi role˛ wujka, zwłaszcza na odległos´c´. Nie be˛dzie
musiał zmieniac´ pieluch ani robic´ innych tego rodzaju
nieprzyjemnych rzeczy.

– Lily ma dziecko! – oznajmił Cole, zwracaja˛c sie˛

do Debbie.

I nagle us´miech na jego twarzy zasta˛pił wyraz

przeraz˙enia. Przypomniał sobie ostatnia˛ noc... ich
spotkanie w basenie.

– Mo´j Boz˙e! – je˛kna˛ł.
– Co sie˛ stało? – spytała Debbie, zdziwiona jego

zachowaniem. – Czy cos´ sie˛ stało z Lily lub dziec-
kiem? Mo´w, prosze˛...

– Ostatniej nocy... ja nie... powinnis´my byli...
Odetchne˛ła z ulga˛.
– Nie martw sie˛. Wszystko w porza˛dku – zapew-

niła go, szybko zrozumiawszy, co było przyczyna˛
przeraz˙enia Cole’a. Uje˛ła w dłonie jego twarz, przy-
cia˛gne˛ła go do siebie i wyszeptała: – Jestem zabez-
pieczona. Nic ci nie grozi, przynajmniej z mojej
strony. – W jej ironicznym głosie zabrzmiała nuta
goryczy.

Przytulił ja˛ i wyszeptał szorstkim głosem:

background image

– Dziecko... nasze dziecko... nie byłoby z˙adnym

zagroz˙eniem. Mys´lałem tylko o tobie, nie o sobie.

Debbie spłone˛ła rumien´cem. Wzruszyła ramionami

i zamrugała, aby powstrzymac´ łzy.

– Z

´

le sie˛ wyraziłam. Nie to chciałam powiedziec´.

To chyba to pie˛tno, kto´re od dawna w sobie nosze˛.

Na widok łez w jej oczach Cole zmarszczył czoło.
– Nie rozumiem, słonko.
– Wiem, z˙e nie rozumiesz – przyznała. – Kiedy

dorastałam, rodzice cia˛gle sie˛ kło´cili. Gło´wnym tema-
tem tych kło´tni byłam ja. Miałam jakies´ dwanas´cie lat,
kiedy do mnie dotarło, z˙e urodziłam sie˛ przed ich
s´lubem. Jedno drugiemu zarzucało brak rozwagi...

– Do licha – mrukna˛ł Cole, przytulaja˛c Debbie do

serca. Bolała go mys´l, z˙e musiała cierpiec´ za nie swoje
winy. – Teraz to juz˙ niewaz˙ne – usiłował ja˛ pocieszyc´.
– Chciałbym, z˙eby z˙yli. Mo´głbym podzie˛kowac´ im za
to, z˙e przyszłas´ na s´wiat. Moje z˙ycie bez ciebie byłoby
bardzo ponure.

Usiłowała us´miechna˛c´ sie˛, lecz łzy strumieniem

popłyne˛ły jej po twarzy.

– Co z Debbie? – zapytał Morgan.
Włas´nie przekazał Buddy’emu słuchawke˛ i nagle

uprzytomnił sobie, z˙e woko´ł niego nikt nie szaleje
z rados´ci.

– Wiesz, tato, jakie sa˛ kobiety – stwierdził Cole,

nie podnosza˛c wzroku. – Ona jest po prostu szcze˛s´-
liwa.

Morgan obja˛ł ramieniem syna i swoja˛ opiekunke˛.

background image

– W tym domu od tak dawna nie było z˙adnej

kobiety, z˙e zda˛z˙yłem zapomniec´, jak to jest. – Us´mie-
chna˛ł sie˛ i mocno ich us´ciskał. – Powinienem chyba
zapisac´ sie˛ na jakies´ repetytorium – zaz˙artował.
– W kaz˙dym ba˛dz´ razie stwierdzam, z˙e jest to jeden
z najszcze˛s´liwszych dni w moim z˙yciu. Los podarował
mi nie tylko wnuka, lecz takz˙e druga˛ co´rke˛.

Usłyszawszy ostatnie słowa Morgana, Cole unio´sł

brwi. Popatrzył ojcu prosto w twarz i rzekł powaz˙nie:

– Oj, tato, chyba musisz przypomniec´ sobie znacz-

nie wie˛cej.

Debbie kopne˛ła Cole’a w kostke˛. Sykna˛ł z bo´lu.
– Jak dali dziecku na imie˛? – zapytała Debbie.
Wiedziała, z˙e zachowanie Cole’a nie jest auto-

matyczna˛ konsekwencja˛ ich ostatniej nocy. Było
oczywiste, z˙e mu na niej zalez˙y. Byc´ moz˙e nawet ja˛
na swo´j sposo´b kochał, ale na razie nie potrafił jesz-
cze tego wyznac´. Nie chciała, by Morgan naciskał
na syna i imputował mu cos´, do czego Cole jeszcze
nie dojrzał.

– Racja! Imie˛! Buddy, oddaj mi słuchawke˛. Zapo-

mniałem zapytac´. – Morgan rzucił sie˛ do aparatu
i pozbawił młodszego syna słuchawki.

– Przepraszam – powiedział Cole.
– Nie masz za co – odparła szeptem Debbie. – Jest

mi przykro tylko dlatego, z˙e two´j ojciec wycia˛gna˛ł
pochopne wnioski, ale nie z powodu ostatniej nocy.
Jes´li zaczniesz pragna˛c´ mnie tak samo, jak ja ciebie,
be˛dziemy mogli porozmawiac´. Do tego czasu propo-

background image

nuje˛, kochanie, z˙ebys´ z˙ył z dnia na dzien´. – Nachyliła
sie˛ i wyszeptała jeszcze ciszej: – Na wszystko przy-
jdzie czas...

Z us´miechem na twarzy i zamknie˛tymi oczami Cole

wsłuchiwał sie˛ w słowa Debbie. Przypominały mu
wczorajsza˛ noc i dzisiejsze s´niadanie. Po raz pierwszy
w z˙yciu uzmysłowił sobie, z˙e kochanie sie˛ i jedzenie
syropu klonowego maja˛ z soba˛ wiele wspo´lnego. Obie
te czynnos´ci trwaja˛ długo i sa˛ bardzo, bardzo słodkie.

Debbie wysune˛ła sie˛ z obje˛c´ Cole’a i podeszła do

telefonu.

– Teraz moja kolej – os´wiadczyła z us´miechem,

kiedy Morgan wraz z całusem wre˛czył jej słuchawke˛.

Cole nie spuszczał Debbie z oczu. Obserwuja˛c

zmieniaja˛cy sie˛ wyraz jej twarzy, zdawał sobie sprawe˛
z tego, z˙e jest po uszy zakochany w tej niezwykłej
kobiecie. A to, co z tym zrobi, to juz˙ zupełnie inna
sprawa.

Pozwolił sobie na chwile˛ marzen´, długa˛ i upojna˛.

O z˙yciu rodzinnym. Z Debbie i ws´ro´d gromadki
dzieci. Zaraz potem jednak jego wzrok padł na
sko´rzany bra˛zowy portfel lez˙a˛cy na kuchennym bla-
cie. Podszedł, wzia˛ł go do re˛ki i otworzył.

Miał przed soba˛ policyjna˛ odznake˛.
Natychmiast uprzytomnił sobie, gdzie ja˛ zostawił.

Stało sie˛ to wieczorem, kiedy nad basenem zdja˛ł
ubranie i wskoczył za Debbie do wody.

Palce Cole’a przesuwały sie˛ machinalnie po obrze-

z˙u odznaki. Starał sie˛ nie mys´lec´ o kłopotach, bo nie

background image

zamierzał niczym martwic´ sie˛ na zapas. A zwłaszcza
zastanawiac´ sie˛, czy z˙ycie rodzinne da sie˛ pogodzic´
z praca˛ w policji.

Włas´nie dowiedział sie˛, z˙e jego młodsza siostra

została matka˛. Uznał, z˙e jak na jeden dzien´, wystarczy
mu emocji.

background image

ROZDZIAŁ O

´

SMY

Thomasa Hollidaya ogarne˛ła ws´ciekłos´c´. W skle-

powej witrynie ujrzał swe odbicie i natychmiast
spochmurniał. Na jego twarzy widniało głe˛bokie
zadrapanie. Dwa inne miał na szyi.

Zwariowana dziwka!
Wczoraj wieczorem Nita Warren os´wiadczyła mu,

z˙e nie be˛dzie robiła tego z facetem, kto´ry nie zakłada
prezerwatywy. Kretynka! Uz˙ył perswazji, a nawet
zniz˙ył sie˛ do pro´s´b, lecz kiedy upierała sie˛ przy swoim,
zdrowo jej przyłoz˙ył i bez pytania wzia˛ł to, czego
chciał.

Nie miał poje˛cia, dlaczego beczała i protestowała.

Wszystkie kobiety sa˛ do siebie podobne, bo nie
wiedza˛, czego chca˛. Ale on wie to doskonale. Po-
trzebuja˛ nieugie˛tego faceta, kto´ry wez´mie je za twarz
i pokaz˙e, co to dobra zabawa. Kto jak kto, ale on

background image

potrafi kierowac´ innymi. Tak, z˙eby jemu było dob-
rze.

Zza rogu wyjechał nagle policyjny radiowo´z. Tho-

masowi serce podeszło do gardło. Z

˙

eby sie˛ uspokoic´,

nabrał powietrza w płuca. Po chwili samocho´d go
wymina˛ł.

Nie miał poje˛cia, dlaczego jest tak bardzo wkurzo-

ny i pełen napie˛cia. Nie mo´gł przestac´ mys´lec´ o tej
kobiecie z plaz˙y. Widziała, jak starej babie podwe˛dził
torebke˛, a potem rozpoznała go w centrum hand-
lowym. Cholerny zbieg okolicznos´ci.

Opanował nerwy. Nic takiego przeciez˙ sie˛ nie stało.

Nie miał poje˛cia, dlaczego tak sie˛ tym przejmuje.
Gliniarze maja˛ wie˛ksze zmartwienia. Musza˛ polowac´
na prawdziwych przeste˛pco´w.

Przyspieszył kroku.

Jackie Warren potarł nos wierzchem dłoni. Wczoraj

wieczorem jego siostra, Nita, przyszła zapłakana do
domu i os´wiadczyła, z˙e została zgwałcona. Braterska
lojalnos´c´ wymagała, aby wykrzesał z siebie złos´c´, ale
mu to nie wychodziło. Był na głodzie. Teraz, kiedy
zapuszkowali ojca, on sam stał sie˛ wprawdzie głowa˛
rodziny, ale dzis´ miał zły dzien´.

Przynajmniej tak było do chwili, gdy wło´cza˛c sie˛ po

mies´cie usłyszał, z˙e gliniarze poszukuja˛ Thomasa
Hollidaya. Tak wie˛c w dos´c´ prosty sposo´b mo´gł
zems´cic´ sie˛ na facecie, kto´ry zgwałcił Nite˛, a ro´wno-

background image

czes´nie zdobyc´ forse˛ potrzebna˛na nowe prochy, bo nie
została mu juz˙ ani jedna działka.

Jackie Warren pracował jako policyjny informator.

Trzymał re˛ke˛ na pulsie wydarzen´ i sprzedawał glinia-
rzom ro´z˙ne wiadomos´ci. Takz˙e tym razem, nie zwle-
kaja˛c, ruszył do telefonu. Przynajmniej zrzuci z duszy
cie˛z˙ar.

– Nie ro´b dzis´ kolacji – powiedział Cole, zabiera-

ja˛c sie˛ do wyjs´cia. – Jestes´my zaproszeni do Tiny
i Ricka.

– Cole... – W głosie Debbie zabrzmiała lekka

przygana, i to z dwo´ch powodo´w.

Powinien był uzgodnic´ z nia˛ wczes´niej te˛ wizyte˛,

a poza tym bez poz˙egnania zamierzał włas´nie opus´cic´
dom.

Znalazłszy sie˛ za drzwiami, zawro´cił na pie˛cie

i wszedł z powrotem do domu, po czym porwał Debbie
w obje˛cia.

Drobnymi pocałunkami obsypał jej szyje˛.
– Pie˛knie wymawiasz moje imie˛ – wyszeptał

jej do ucha. – Bardzo... podniecaja˛co. Tak sek-
sownie...

– To dobrze. – Kiwne˛ła głowa˛. – Nie mam nic

przeciwko seksowi. – Zignorowała jego s´miech.
– A teraz powiedz, co mamrotałes´ pod nosem, kiedy
wymykałes´ sie˛ z domu?

– Rick prosi, z˙ebys´my ich odwiedzili. Tina

background image

koniecznie chce cie˛ poznac´. Masz ochote˛ na małe
wyjs´cie? Bo jes´li nie, nie czuj sie˛ w obowia˛zku...

– Mam ochote˛ na to co ty – wyszeptała, zbliz˙ywszy

twarz do jego ust. – Che˛tnie poznam twoich przyjacio´ł.
Powiedz im, z˙e przyjdziemy. Morgan i Buddy moga˛
dzis´ zjes´c´ pizze˛.

Pierwsze zdanie Debbie nie miało nic wspo´lnego

z zaproszeniem na kolacje˛ i oboje dobrze o tym
wiedzieli. Cole poczuł dreszcz podniecenia. Tak długo
juz˙ nie spali razem! Mieszkanie u rodziny ma swoje
wady. Chca˛c byc´ bliz˙ej Debbie, musiałby otwarcie
przyznac´ sie˛ do tego, co robia˛. Nie chciał jednak
stawiac´ jej w trudnej sytuacji.

– Ba˛dz´ gotowa na szo´sta˛. – Pocałował Debbie,

ruszył w strone˛ drzwi i odwro´cił sie˛ na progu. – Wro´ce˛
w pore˛.

Debbie az˙ podskoczyła z rados´ci. Była szcze˛s´liwa.

Gdy do salonu wszedł Buddy, stana˛ł jak wryty na
widok jej rozpromienionej twarzy.

– Hm...
Nie wiedział, co zrobic´. Uciekac´ czy zostac´? W tej

chwili Debbie zarzuciła mu re˛ce na szyje˛ i oznajmiła:

– Kocham cie˛, Buddy. Szczerze powiedziawszy,

kocham wszystkich Brownfieldo´w. I włas´nie dlatego
upieke˛ ci placek z wis´niami.

W tej chwili do salonu wszedł Morgan. Słyszał, jak

Cole opuszcza dom, i wiedział, co wywołało rados´c´
Debbie.

– A co ze mna˛? – zapytał z˙artobliwym tonem.

background image

– Jestem biednym starcem bez s´rodko´w do z˙ycia, a na
dodatek pozbawionym rozumu. Gdybym miał choc´
troche˛ oleju w głowie, juz˙ dawno wyrzuciłbym tych
swoich niewydarzonych syno´w i znalazł kogos´ takie-
go jak ty.

– No wiesz! – mrukne˛ła lekcewaz˙a˛co Debbie.

– Buddy, ale z ojcem podzielisz sie˛ plackiem?

Komputerowy geniusz zawahał sie˛. Juz˙ zda˛z˙ył

przyzwyczaic´ sie˛ do mys´li, z˙e zje całe ciasto.

– No i jak? – Debbie przypierała go do muru.
Swoim zwyczajem, zrobił unik.
– Lily nadała mu dwa imiona: Charles Morgan

– oznajmił z całym spokojem. – Ja be˛de˛ nazywał go
Charlie.

Debbie i Morgan popatrzyli na siebie w milcze-

niu. Wiedzieli, z˙e dziecku Longreno´w nadano imio-
na obu dziadko´w. Ale co to ma wspo´lnego z plac-
kiem z wis´niami? Tego w z˙aden sposo´b nie dało sie˛
zrozumiec´.

– To dobry pomysł, synu – uznał Morgan. Gdy

tylko młodszy syn wymkna˛ł sie˛ z pokoju, odwro´cił
sie˛ ku Debbie i os´wiadczył powaz˙nie: – Jes´li ty
i Cole be˛dziecie mieli dziecko podobne do Bud-
dy’ego, to wydziedzicze˛ was oboje. Przepraszam
– dodał szybko, widza˛c z˙e Debbie sie˛ zaczerwieniła.
Ta mało taktowna uwaga mogła sprawic´ jej przy-
kros´c´. – Wybacz staremu człowiekowi, z˙e wsadza
nos w cudze sprawy...

– Nie jestes´ stary ani nie wsadzasz nosa w cudze

background image

sprawy. – Us´miechne˛ła sie˛. – Musze˛ juz˙ is´c´ i zabrac´ sie˛
za to ciasto.

Znikne˛ła w kuchni. Morgan dostrzegł jej zachmu-

rzone oczy. Wyczuł, z˙e pod maska˛ rados´ci Debbie
skrywa niepoko´j. Pewnie Cole ocia˛ga sie˛ z os´wiad-
czynami.

Starszy pan uznał, z˙e jes´li jego syn pozwoli odejs´c´

tej wspaniałej dziewczynie, okaz˙e sie˛ najwie˛kszym
idiota˛ pod słon´cem.

W drzwiach ujrzeli miniaturowa˛ wersje˛ Ricka

Garzy w stroju Batmana, uzupełnionym czapka˛ Super-
mana. Wygla˛d chłopczyka rozs´mieszył Debbie. Spryt-
ne dziecko, uznała w duchu. Jes´li zawiedzie go jeden
bohater, be˛dzie miał w odwodzie drugiego.

– Czes´c´, wujku Cole. Kto to jest? – zapytał chło-

piec, wskazuja˛c palcem Debbie i wypuszczaja˛c z ust
gigantyczny ba˛bel gumy, kto´ry pe˛kł mu na nosie.

– To moja dziewczyna – odrzekł Cole, z us´mie-

chem patrza˛c na chłopca, kto´ry wydał z siebie głos´ny
gulgot i padł na ziemie˛, udaja˛c obrzydzenie.

Usłyszawszy jednak zbliz˙aja˛ce sie˛ kroki matki,

Enrique szybko wstał.

– Zachowuj sie˛ przyzwoicie – upomniała synka.
Gdy chciała go złapac´, malec zrobił unik i uciekł,

s´piewaja˛c na cały głos melodie˛ z filmu o Batmanie.

– Przepraszam – powiedziała Tina do gos´ci. – Sie-

dem lat to trudny wiek. – I zaraz potem sie˛ rozes´miała.

background image

– Rok temu tez˙ nie było lepiej. Ani dwa... – Wzruszyła
ramionami. – Wchodz´cie, prosze˛. Ty z pewnos´cia˛
jestes´ Debbie.

Debbie skine˛ła głowa˛ i z Cole’em pod re˛ke˛

wkroczyła do przytulnego domu wypełnionego mi-
łos´cia˛ i s´miechem, a takz˙e kusza˛cymi zapachami
meksykan´skich potraw. Juz˙ zda˛z˙yła poznac´ Ricka.
Che˛tnie zapomniałaby o swej przykrej przygodzie
i pobycie na oddziale pierwszej pomocy, ale nie
o kierowcy policyjnego radiowozu, kto´ry był wo´w-
czas tak samo zaniepokojony jej stanem jak Cole.
Gnał wtedy jak szalony, z˙eby dowiez´c´ ja˛ jak naj-
szybciej do szpitala.

Spokojna rodzinna atmosfera panuja˛ca w stoja˛cym

na uboczu domu Ricka i Tiny stanowiła miłe wy-
tchnienie od te˛tnia˛cego z˙yciem, ruchliwego miastecz-
ka o nazwie Laguna Beach.

– Hej, wy tam! – wykrzykna˛ł Rick z sa˛siedniego

pokoju. – Zjawiacie sie˛ w pore˛. Włas´nie zaczyna sie˛
sto metro´w stylem dowolnym. Wchodz´cie!

Siedział nieruchomo przed telewizorem, ogla˛daja˛c

sprawozdanie z olimpiady.

Tina spojrzała z rezygnacja˛ w sufit.
– Chodz´ ze mna˛ – powiedziała, ujmuja˛c Debbie za

re˛ke˛. – Kiedy w telewizji jest sport, ci dwaj staja˛ sie˛
nieprzytomni.

Z przepraszaja˛cym us´miechem Cole znikna˛ł za

drzwiami, podczas gdy Debbie powe˛drowała za
Tina˛ do kuchni. Zaokra˛glony brzuszek pani domu

background image

wskazywał na to, z˙e mały Batman wkro´tce straci
pozycje˛ jedynaka.

Tina wre˛czyła gos´ciowi miske˛ z pomidorami i no´z˙.
– Kiedy rodzisz? – te˛sknym głosem spytała Deb-

bie.

Pani domu czule pogładziła brzuch. Na jej twarzy

ukazał sie˛ ciepły us´miech.

– To dopiero pia˛ty miesia˛c. Mam przed soba˛

długa˛ droge˛. Tym razem chcielibys´my miec´ dziew-
czynke˛.

– Siostra Cole’a włas´nie urodziła syna – powie-

działa Debbie. – Czy znasz Lily?

– Tylko ze słyszenia. Wyjechała na stałe z Kalifor-

nii, zanim Cole i Rick zostali partnerami.

Tina zauwaz˙yła, z˙e na kaz˙da˛ wzmianke˛ o Cole’u

oczy Debbie jas´nieja˛. Od tej chwili przestała sie˛
martwic´ o kobiete˛ z Oklahomy, kto´ra skradła serce
przyjacielowi me˛z˙a. Było jasne jak słon´ce, z˙e jest
zakochana w nim po uszy. Trudno było poja˛c´, czemu
oboje nie przyznaja˛ sie˛ do tego, co ich ła˛czy.

– Od dawna znasz Cole’a? – spytała Tina.
– Tutaj... – Debbie dotkne˛ła serca – jest ze mna˛

przez całe z˙ycie. Ale odnalezienie go zaje˛ło mi sporo
czasu.

Ten liryczny opis zrobił na Tinie duz˙e wraz˙enie.
– A co Cole zamierza z tym zrobic´?
Ujrzawszy konsternacje˛ Debbie, pani domu us´mie-

chne˛ła sie˛ przepraszaja˛co.

– Teraz juz˙ wiesz, po kim Enrique odziedziczył

background image

brak taktu. Zalez˙y mi na Cole’u i chciałabym, z˙eby był
szcze˛s´liwy.

Debbie spose˛pniała.
– Nie wiem, co on zamierza – odparła. – Ja tylko

czekam.

– Nie rozumiem – stwierdziła Tina.
– Czasami ja tez˙ – odrzekła Debbie. – Wydaje mi

sie˛, z˙e ma to cos´ wspo´lnego z jego praca˛ policjanta.
Chyba mys´li, z˙e nie idzie to w parze z małz˙en´stwem.
A co ty o tym sa˛dzisz?

Tina wyrzuciła w go´re˛ obie re˛ce, a za nimi mno´stwo

hiszpan´skich sło´w. Zdumiona Debbie usiadła na wy-
sokim stołku, nie zauwaz˙aja˛c, z˙e z jej łokcia kapie na
podłoge˛ sok pomidorowy.

– Cos´ z ciebie cieknie – stwierdził Rick, kto´ry

nagle pojawił sie˛ w kuchni. Papierowym re˛cznikiem
wytarł re˛ke˛ Debbie, a potem podłoge˛. Spojrzał na
z˙one˛. – A ciebie, chiquita, słychac´ az˙ w sa˛siednim
pokoju.

Nachylił sie˛ nad z˙ona˛ i krytyczna˛ uwage˛ osłodził

pocałunkiem. Dopiero teraz Debbie dostrzegła s´cieka-
ja˛cy sok. Podskoczyła, maja˛c nadzieje˛, z˙e nie po-
plamiła ubrania. Na szcze˛s´cie było czyste.

– A teraz, moja kochana, skoro juz˙ przekle˛łas´

wszystkie cztery strony s´wiata, moz˙esz dac´ nam cos´ do
zjedzenia? – zapytał pan domu.

Tina wykrzywiła sie˛ i popchne˛ła me˛z˙a w strone˛

drzwi.

– Wychodz´ z mojej kuchni. Dostaniesz kolacje˛

background image

dopiero wtedy, kiedy be˛dzie gotowa. – Gdy Rick
chyłkiem sie˛ wycofywał, krzykne˛ła za nim: – Nalejcie
sobie troche˛ tequili. Zmie˛kczy tego głupka, kto´rego
nazywasz swoim partnerem. Moz˙e moje pikantne
jedzenie i ta pie˛kna kobieta sprawia˛, z˙e wreszcie
oprzytomnieje.

– Wiem, co knujesz – stwierdził Rick, unosza˛c

brwi. – Ale pamie˛taj, co mo´wiłem. Nie baw sie˛
w swatke˛. Nie wtra˛caj sie˛ w sprawy Cole’a. Dobrze?

Tina zignorowała słowa me˛z˙a.
– Kolacja be˛dzie za kilka minut. Wracaj do swoich

igrzysk.

Wymiana zdan´ mie˛dzy Tina˛a Rickiem rozs´mieszy-

ła Debbie. Było widac´, z˙e bardzo sie˛ kochaja˛. Gdyby
tylko Cole poja˛ł, z˙e małz˙en´stwo ma sens...

Wreszcie zasiedli do kolacji. Była tak pikantna, z˙e

Debbie nabrała przekonania, iz˙ Tina wrzuciła do
garnka wszystkie przyprawy, jakie miała w kuchni.

– Za ostre? – Pani domu patrzyła z niepokojem, jak

dziewczyna Cole’a wypija kolejna˛ szklanke˛ wody.

– Sama nie wiem – odparła Debbie z us´miechem.

– Ale wydaje mi sie˛, z˙e spaliłam sobie włoski na
je˛zyku.

Enrique podnio´sł głowe˛ znad talerza i po raz

pierwszy od chwili przybycia gos´ci popatrzył na
kobiete˛, kto´ra towarzyszyła wujkowi.

– Masz owłosiony je˛zyk? – spytał z zainteresowa-

background image

niem, przecia˛gaja˛c palcem po swoim i sprawdzaja˛c,
jaka˛ ma powierzchnie˛.

Przy stole rozległ sie˛ s´miech.
– Tak sie˛ tylko mo´wi – wyjas´nił Rick. – I to chyba

wyła˛cznie w Oklahomie.

– Och, nie – zaprotestowała Debbie. – Moja babka,

kto´ra pochodziła z Tennessee, uz˙ywała cze˛sto tego
wyraz˙enia. – Zniz˙yła głos i pochyliła głowe˛, tak z˙e jej
oczy znalazły sie˛ na poziomie oczu chłopca. – Babka
zwykła była tez˙ mo´wic´, z˙e od jedzenia pomidoro´w
przyprawionych czarnym pieprzem me˛z˙czyznom ros-
na˛ włosy na torsie.

Enrique spojrzał z zainteresowaniem na miske˛ pico

de gallo, kto´rego do tej pory nie chciał nawet tkna˛c´.
Potem przenio´sł wzrok na Debbie, po czym zno´w na
miske˛ i z cała˛ powaga˛ pokiwał głowa˛, tak jakby poja˛ł
logike˛ tego wywodu. I kiedy mys´lał, z˙e nikt nie patrzy,
nałoz˙ył sobie na talerz stos pomidoro´w z cebula˛,
posypał wszystko duz˙a˛ ilos´cia˛ czarnego pieprzu
i wzia˛ł do ust z taka˛ mina˛, jakby zaz˙ywał lekarstwo.

Na widok miny chłopca, przez˙uwaja˛cego z przeje˛-

ciem kaz˙dy ke˛s, Cole z trudem hamował sie˛ od
s´miechu. Chwile˛ po´z´niej synek Ricka wsuna˛ł ra˛czke˛
pod stro´j Batmana i potarł nia˛ o piers´, tak jakby chciał
sprawdzic´, czy przypadkiem juz˙ mu cos´ nie wyrosło.

– Debbie, masz u mnie dodatkowe punkty – oznaj-

miła Tina. – Od roku usiłuje˛ namo´wic´ go na jedzenie
pomidoro´w i nic z tego nie wychodzi.

– Ta metoda zawsze skutkowała w przypadku

background image

Douglasa, mojego młodszego brata. I jak widze˛, nadal
działa. – Debbie podniosła głowe˛ znad talerza i us´mie-
chne˛ła sie˛ z przekora˛. Spojrzała na Cole’a i dorzuciła
wymownym szeptem: – Zastanawiam sie˛, co by sie˛
stało, gdybym ciebie posypała pieprzem.

Rick wydał z siebie przecia˛gły je˛k na widok paniki

maluja˛cej sie˛ na twarzy przyjaciela.

– Człowieku, jak widze˛, nic a nic nie przesadzałes´,

opowiadaja˛c nam o tej dziewczynie!

Tina zas´miała sie˛ z rados´ci.
– Sa˛dze˛, z˙e wszystko zalez˙y od tego, gdzie sypie

sie˛ ten pieprz – wymamrotał Cole i zaraz potem
doła˛czył do cho´ralnego wybuchu s´miechu.

– Jestes´my w domu – oznajmił, dotykaja˛c ramienia

Debbie.

Zaraz po wyjs´ciu od Garzo´w Debbie zasne˛ła w sa-

mochodzie, a Cole wracał do domu okre˛z˙na˛ droga˛, aby
jak najdłuz˙ej patrzec´ na s´pia˛ca˛ kobiete˛. Sprawiało mu
to duz˙a˛ przyjemnos´c´.

Słowo ,,dom’’ zapadło głe˛boko w pods´wiadomos´c´

Debbie. Brzmiało miło dla ucha, cudownie. Gdyby
tylko to okres´lenie odnosiło sie˛ do jej domu, jej
prawdziwego domu...

Gdy Cole ja˛ obudził, przecia˛gne˛ła sie˛ i zacze˛ła

niezdarnie gramolic´ sie˛ z auta.

Razem weszli do domu i zaraz potem poczuli sie˛

niepewnie, zaskoczeni panuja˛ca˛ tu cisza˛ i spokojem...

background image

a takz˙e tres´cia˛ kartki opartej o solniczke˛ na kuchen-
nym stole.

Dzie˛ki za placek. Buddy i ja idziemy do kina.

Wro´cimy bardzo po´z´no. Spe˛dz´cie miło wieczo´r.

Morgan

– Wrabiaja˛ nas – uznała Debbie, wre˛czaja˛c Co-

le’owi lis´cik ojca.

– Najpierw Tina, a teraz tata. Chyba zaczynam

rozumiec´, o co im chodzi – przyznał z wymuszonym
us´miechem.

Nie komentuja˛c jego sło´w, Debbie zostawiła go

samego w saloniku. Dochodziła juz˙ do swego pokoju,
gdy nagle poczuła, z˙e obejmuje ja˛ silne me˛skie ramie˛
i unosi w go´re˛. Serce zabiło jej jak szalone.

– Cole! Przestraszyłes´ mnie.
– No to chyba juz˙ wiesz, co to znaczy strach. Ale

poczułabys´ sie˛ jeszcze gorzej, gdybym cie˛ teraz pus´cił.

– Fakt. Wobec tego zanies´ mnie do ło´z˙ka.

W z˙yciu me˛z˙czyzny istnieje wiele rzeczy, kto´rych

mo´głby potem z˙ałowac´. Ale dla Cole’a kochanie tej
kobiety nigdy nie stanie sie˛ jedna˛z nich. Kiedy Debbie
przysune˛ła sie˛ bliz˙ej i przytuliła do niego, z us´mie-
chem na twarzy popatrzył na nikłe s´wiatło przesa˛cza-
ja˛ce sie˛ przez zasłony.

Gdyby tylko potrafił zebrac´ sie˛ na odwage˛ i wyznac´

background image

Debbie, jak wiele dla niego znaczy... Gdyby tylko był
przekonany o tym, z˙e ta kobieta kocha go na tyle
mocno, by zezwolic´ mu na robienie tego, co powinien.
Zawsze pragna˛ł byc´ policjantem i nie zamierzał
porzucac´ swego zawodu. A znalezienie kogos´ wyja˛t-
kowego, kto zechciałby dzielic´ z˙ycie z nim, z policjan-
tem, wydawało sie˛ niemoz˙liwe. Az˙ do tej pory.

Ogarne˛ło go przemoz˙ne uczucie, by zawładna˛c´

Debbie, by wzia˛c´ ja˛ w wyła˛czne posiadanie. Przed
niespełna godzina˛ kochali sie˛ jak szaleni. I teraz sama
s´wiadomos´c´, z˙e ma ja˛ obok siebie, wywołała w nim
ponowny przypływ poz˙a˛dania.

Debbie dosłyszała zmiane˛ oddechu Cole’a. Przysu-

ne˛ła policzek do jego piersi i wyczuła przyspieszone
bicie serca. Znalazła swego me˛z˙czyzne˛. I zrobi wszyst-
ko, aby go utrzymac´ go przy sobie.

– Znowu cie˛ pragne˛...
Szorstki, przesycony poz˙a˛daniem głos Cole’a spra-

wił, z˙e zadrz˙ała.

– Wobec tego bierz, co twoje. Nalez˙e˛ do ciebie

– wyszeptała.

Obja˛ł ja˛ mocno i przytulił. Tym razem zamierzał

dawac´, a nie brac´. Na branie be˛dzie czas po´z´niej.

Pochylił głowe˛ i tak gora˛co zacza˛ł ja˛ całowac´, z˙e

straciła oddech. Po chwili pieszczot jego re˛ce dotarły
do jej ud.

– Moge˛? – spytał.
Westchne˛ła i wsune˛ła palce w jego włosy.
– Dla ciebie zrobie˛ wszystko – oznajmiła.

background image

Nie istniało teraz na s´wiecie nic innego opro´cz

me˛z˙czyzny, kto´ry wzia˛ł ja˛ w posiadanie. Opro´cz jego
warg... i tego, co robiły jego dłonie. Kaz˙dy ruch je˛zyka
Cole’a wzniecał w ciele Debbie fale rozkoszy. Kaz˙da
pieszczota dłoni rozpalała do białos´ci wewne˛trzny
ogien´.

Cole postanowił zadbac´ najpierw o nia˛. Do tej pory

dała mu tak wiele, nie z˙a˛daja˛c w zamian niczego.
Wiedział, na czym jej zalez˙ało, ale jedyna˛ rzecza˛, jaka˛
potrafił jej teraz dac´, była rozkosz zmysło´w. Nie
mys´lał o przyszłos´ci. Wolał z˙yc´ chwila˛.

Nagle poczuł, z˙e Debbie sie˛ga nieba.
– Kocham cie˛, kocham – szeptała w ekstazie.
Ja tez˙ cie˛ kocham, powiedział w mys´lach, poddaja˛c

sie˛ wszechogarniaja˛cej fali namie˛tnos´ci.

– Dzien´ dobry, tu Kalifornia! – Budzik Cole’a

wła˛czył radio o tej samej porze co zwykle. – Jest szo´sta
rano – mo´wił dalej spiker. – Czeka nas nowy dzien´. Na
pocza˛tek posłuchajmy piosenki Bonnie Rait z najnow-
szego singla. Bonnie s´piewa, z˙e ,,nie pokochasz mnie,
jes´li sam nie zechcesz...’’

Głe˛boki, szorstki głos wokalistki w pełnej skargi

piosence wywołał w Debbie smutek. Z

˙

ałowała, z˙e

słysza˛c budzik, nie nacia˛gne˛ła kołdry na uszy i nie
spała dalej. Wokalistka z˙aliła sie˛, z˙e nawet jej miłos´c´
nie zmusi serca me˛z˙czyzny do odczuwania czegos´, na
co on nie ma ochoty.

background image

Cole skrył twarz w zagłe˛bieniu ramienia Debbie,

nie chca˛c ani sie˛ poruszyc´, ani sie˛ od niej oderwac´.
Drzemał dalej, nies´wiadom tego, z˙e Debbie rozpacza.

Przez cała˛ noc czekała na choc´by jedno słowo

Cole’a, kto´re sprawiłoby, z˙e s´wiat stałby sie˛ lepszy.
Cole dał jej rozkosz i rados´c´, ale nie wyznał miłos´ci.

Zadzwonił telefon.
Cole chwycił szybko słuchawke˛.
– Lepiej, z˙ebys´ miał sensowny powo´d – warkna˛ł

do rozmo´wcy, odruchowo zaciskaja˛c re˛ke˛ obejmuja˛ca˛
Debbie. – W porza˛dku – oznajmił po chwili. – Zaraz
be˛de˛.

Debbie podniosła sie˛ z ło´z˙ka.
– Wygla˛da na to, z˙e nie mam co na siebie włoz˙yc´

– powiedziała, sarkazmem maskuja˛c bo´l serca.

– Debbie! – upomniał ja˛ Cole, ale kiedy odwro´ciła

sie˛ w jego strone˛, dotkna˛ł czule jej ramienia. – Słonko,
nie zamykaj sie˛ przede mna˛ – poprosił. – Kiedy tylko
jestes´my razem, zaraz wchodzi w parade˛ moja praca
i mie˛dzy nami od razu wznosi sie˛ mur.

Us´miechne˛ła sie˛ przez łzy.
– Tak to wygla˛da z twojej strony? – spytała,

wzruszywszy ramionami, i wysune˛ła sie˛ z jego obje˛c´.
– Nie miałam poje˛cia – dodała drz˙a˛cym głosem. – Nie
wiedziałam, z˙e kiedykolwiek bylis´my razem. – Gwał-
towny protest Cole’a powstrzymała podniesieniem
re˛ki. – Och, wiem, wiem, bylis´my blisko siebie...
ciałem. Ale nie tak, jak w przypadku prawdziwego
uczucia, w miłos´ci na zawsze. To nie ja, ale ty

background image

zamykasz sie˛ przede mna˛, kiedy wchodzi w gre˛ twoja
praca. To nie ja uciekam, ale ty.

Z tymi słowami Debbie wyszła z pokoju, cicho

zamykaja˛c za soba˛ drzwi. Cole miał ochote˛ krzyczec´,
odrzucic´ jej zarzuty, pokło´cic´ sie˛ z nia˛. Nie mo´gł
jednak nic zrobic´, bo miała racje˛.

Wsune˛ła sie˛ do swego pokoju i oparła o framuge˛

drzwi, po czym rzewnie sie˛ rozpłakała. Przyjez˙dz˙aja˛c
do Brownfieldo´w, dobrze wiedziała, w co sie˛ pakuje.
Tylko idiotka zignorowałaby ostrzegawcze sygnały,
kto´re zostawił Cole, uciekaja˛c z Oklahomy. Miłos´c´
z nas wszystkich czyni głupko´w, stwierdziła i po-
stanowiła wzia˛c´ sie˛ w gars´c´.

– No to w porza˛dku, szanowny panie – mruk-

ne˛ła. – A wie˛c zabawimy sie˛ troche˛. Zostane˛ tutaj
jeszcze ze dwa tygodnie, a potem spakuje˛ manatki.
Jes´li nie widzisz, co przechodzi ci koło nosa, twoja
sprawa. Mimo wszystko to chyba ja okazałam sie˛
s´lepa.

Nikt nie słyszał tych sło´w. A nawet gdyby tak sie˛

stało, i tak nie miałoby to z˙adnego znaczenia.

Kiedy weszła do kuchni, umyty i ubrany Cole

kon´czył w pos´piechu kawe˛.

Przez długa˛ chwile˛ patrzyli na siebie bez słowa.

Cole dostrzegł mokre od łez rze˛sy Debbie i pełne bo´lu
oczy. Re˛ce skrzyz˙owane na piersiach s´wiadczyły
o tym, z˙e uwaz˙a sie˛ za skrzywdzona˛.

background image

Poprawiła obszerna˛ bawełniana˛ koszulke˛ i pomys´-

lała, z˙e nie powinna rozstac´ sie˛ z Cole’em w gniewie.

– Liczysz na buzi na do widzenia? – zapytała

cicho.

– Włas´nie chodziło mi to po głowie – odparł

szeptem.

Natychmiast znalazła sie˛ w jego obje˛ciach.
– Za duz˙o mys´lisz – oznajmiła.
Ich poz˙egnalny pocałunek miał gorzko-słodki

smak.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY

Thomas Holliday stał sie˛ nerwowy. Był bez grosza

przy duszy. Od wydarzenia w handlowym centrum
upłyna˛ł pełen tydzien´, uznał wie˛c, z˙e dłuz˙ej nie musi
zachowywac´ ostroz˙nos´ci i moz˙e bezpiecznie wracac´
na ulice.

Palił sie˛ wre˛cz do roboty. S

´

wierzbiły go palce.

Opus´cił mieszkanie znajomego, u kto´rego ukrywał sie˛
od tygodnia. To, gdzie sypiał, nie miało dla niego
wie˛kszego znaczenia.

Z

˙

ywił pogarde˛ dla normalnej pracy. Wolał byc´

złodziejem, mimo z˙e w tym fachu zarabiał mniej, niz˙
gdyby pracował w byle jakim barze. Nie grzeszył
nadmiarem rozsa˛dku. Miał tylko sprawne re˛ce i szyb-
kie nogi.

– Czy to on?
W połowie drogi do naste˛pnej przecznicy stał

background image

nieoznakowany policyjny samocho´d. Kierowca wska-
zał Thomasa Hollidaya.

– Tak – odparł partner. – Chyba po´jdzie łatwo.

Facet idzie w nasza˛ strone˛.

Thomas Holliday postanowił wsta˛pic´ do baru na

rogu i za dziewie˛c´dziesia˛t dziewie˛c´ cento´w zjes´c´
nales´niki i kiełbase˛. Ale człowiek, kto´ry wysiadł
włas´nie ze stoja˛cego w pobliz˙u wozu, sprawił, z˙e
musiał zmienic´ plany. Zanosiło sie˛ bowiem na to, z˙e na
pewien czas zostanie pensjonariuszem pan´stwowej
instytucji, gdzie otrzyma jedzenie za darmo.

– Thomas Holliday? Jestes´ aresztowany. Masz

prawo milczec´. Jez˙eli...

– Znam to juz˙ na pamie˛c´ – warkna˛ł młody gang-

ster.

Mimo to jednak funkcjonariusz policji poinfor-

mował zatrzymanego o jego prawach. Kiedy zakłada-
no mu kajdanki i wsadzano na tylne siedzenie samo-
chodu, Thomas Holliday miotał sie˛ i kla˛ł.

Po chwili samocho´d ruszył z miejsca.

– Człowieku, mys´lałem, z˙e juz˙ nigdy sie˛ tu nie

pojawisz – mrukna˛ł Rick.

Cole opadł cie˛z˙ko na krzesło. Na widok kawy

wylewaja˛cej sie˛ z trzymanego przezen´ kubka i kapia˛-
cej na papiery rozłoz˙one na biurku, zmarszczył gniew-
nie czoło.

– Masz – powiedział Rick, podaja˛c mu papierowy

background image

re˛cznik. – Musisz wzia˛c´ sie˛ w gars´c´. Napij sie˛, kofeina
dobrze ci zrobi.

– O co chodzi? – spytał Cole z nieche˛cia˛, wyciera-

ja˛c rozlana˛ kawe˛.

– Zgarne˛li go z samego rana.
– Kogo?
Cole był nadal mys´lami przy Debbie, ale szybko

skojarzył fakty.

– Maja˛ Thomasa Hollidaya. Policjanci z wozu

patroluja˛cego Laguna Beach przyuwaz˙yli tego drania,
kiedy opuszczał jakies´ mieszkanie. Jest teraz na
przesłuchaniu. Wygla˛da na to, z˙e facet zamierza
zawrzec´ z nami jaka˛s´ umowe˛. Utrzymuje, z˙e dokonana
przez niego kradziez˙ torebki jest niczym w poro´w-
naniu z tym, co mo´głby nam powiedziec´ o paru
dilerach. Chce wyjs´c´ w zamian za te˛ informacje˛.

Cole stukna˛ł o blat pustym kubkiem. Z jego oczu

posypały sie˛ błyskawice.

– Do diabła, nie wolno is´c´ na z˙adna˛ ugode˛! Nie

z tym skurwy...

– Wiedziałem, z˙e tak zareagujesz. Chodz´my poga-

dac´ z chłopcami od kradziez˙y.

– Detektyw Brownfield... Garza...
Prowadza˛cy sprawe˛ porucznik Tanaka us´cisna˛ł im

dłonie. Znał dobrze obu detektywo´w. Cały wydział
obiegła szybko wiadomos´c´, z˙e osoba˛ zatrzymanego
złodzieja Cole Brownfield interesuje sie˛ osobis´cie.

background image

Informacje, jakie Halliday chciał przekazac´ policji,
mogły okazac´ sie˛ przydatne dla brygady antynar-
kotykowej.

– Co facet zeznał? Co mu obiecalis´cie? – Cole

z trudem nad soba˛ panował.

Porucznik Tanaka zmarszczył czoło.
– Mo´wił duz˙o. Wszystko jednak wskazuje na to, z˙e

najwaz˙niejsze rzeczy zostawia dla was. Twierdzi, z˙e
dysponuje informacjami dotycza˛cymi grupy dilero´w.

Cole je˛kna˛ł w duchu. Drobne kradziez˙e to nic

w poro´wnaniu z moz˙liwos´cia˛ rozpracowania ich siatki
i przyskrzynienia szefa.

– Nie obiecalis´my mu niczego – dodał porucznik

ostrym tonem. – Siedem lat temu zgwałcono moja˛
co´rke˛. Nie zamkne˛lis´my łajdaka, kto´ry to zrobił, bo
jego adwokat zawarł ugode˛ z policja˛.

Cole dobrze rozumiał gniew Tanaki. Gdy tylko

zamkna˛ł oczy, nadal pod powiekami widział przeraz˙e-
nie, jakie malowało sie˛ na twarzy Debbie, kiedy
zobaczył ja˛ w biurze centrum handlowego. A takz˙e
obraz˙enia.

– No wie˛c jak? Moz˙emy z nim pogadac´? – zapytał.
– Oczywis´cie. Facet jest wasz – odparł porucznik.

– Zrezygnował z adwokata. Chce tylko sprzedac´
informacje i sta˛d wyjs´c´.

Cole ze złos´cia˛ zacisna˛ł usta.
– Che˛tnie go dorwe˛ i tak załatwie˛, z˙e sie˛ nie

pozbiera.

Rick zacisna˛ł re˛ke˛ na ramieniu partnera.

background image

– Uspoko´j sie˛, stary. Nie potrzebujemy dodatko-

wych kłopoto´w.

Cole kiwna˛ł głowa˛, ale nadal gotował sie˛ z ws´ciek-

łos´ci.

Otworzyły sie˛ drzwi. Thomas Holliday podnio´sł

wzrok i odetchna˛ł z ulga˛. Odchylił sie˛ do tyłu wraz
z krzesłem. A wie˛c zjawili sie˛ policyjni waz˙niacy.
Ubrani zwyczajnie, po cywilnemu. Był przekonany,
z˙e sa˛z brygady antynarkotykowej. Zdradzały ich tylko
zimne oczy i zacis´nie˛te usta.

Dojrzawszy bezczelny us´miech na twarzy zatrzy-

manego, Cole z trudem powstrzymał sie˛ przed daniem
łajdakowi w ze˛by. Na wszelki wypadek wsuna˛ł re˛ce do
kieszeni. Spojrzawszy na partnera, napotkał jego
porozumiewawczy wzrok.

– Podobno chcesz powiedziec´ nam cos´ ciekawego

– odezwał sie˛ Rick.

Podczas przesłuchania łagodny głos detektywa

i nieco obca wymowa stanowiły wielka˛ zalete˛. Rick
odgrywał zawsze ,,dobrego’’ gline˛. Cole, zbyt twar-
dy i nieprzejednany, nie nadawał sie˛ do tej roli.
Zwłaszcza w takiej sytuacji jak teraz. Widział zbyt
wiele przeste˛pstw dokonywanych przez łajdako´w
pokroju Hollidaya, kto´rzy za dolara sprzedaliby
dusze˛ diabłu.

Thomas Holliday skina˛ł głowa˛. Nogi krzesła, na

kto´rym sie˛ bujał, uderzyły o podłoge˛. Pochylił sie˛ do

background image

przodu i oparł łokciami o blat stołu. Wro´ciła mu
pewnos´c´ siebie.

– Co be˛de˛ z tego miał? – spytał zaczepnym tonem.
– Pozwole˛ ci z˙yc´.
Zaskoczyła go ta odpowiedz´. Padła z ust nie

niz˙szego, ciemnookiego detektywa stoja˛cego naprze-
ciw niego, lecz wysokiego me˛z˙czyzny, kto´ry stał
w rogu pomieszczenia. Thomas Holliday poczuł dziw-
ny niepoko´j i przebiegaja˛ce po plecach dreszcze.
Przymkna˛ł oczy.

– I to ma byc´ ten interes? – warkna˛ł.
Cole wepchna˛ł ponownie re˛ce do kieszeni.
– Nie be˛dzie z˙adnych intereso´w – oznajmił chrap-

liwym szeptem.

Thomas Holliday zacza˛ł sie˛ pocic´. Takiego obrotu

sprawy sie˛ nie spodziewał.

– Moge˛ dac´ wam nazwiska i miejsca...
– To dobrze – przerwał mu Rick. Nadeszła

pora, by przeja˛c´ stery. Wyczuwał z trudem tłu-
miona˛ ws´ciekłos´c´ Cole’a, kto´ry tracił nad soba˛
kontrole˛.

– Podasz nam, co wiesz, a my powiadomimy

se˛dziego, z˙e nam pomogłes´. Bez z˙adnych umo´w.

– Zwe˛dziłem tylko torebke˛. To przeciez˙ drobne

przewinienie.

– Było takz˙e zagroz˙enie z˙ycia, napad i pobicie – ze

złos´cia˛ wycedził Cole. – Ta kobieta, kto´ra˛ okradłes´ na
plaz˙y, była chora na serce. Zabrałes´ jej lekarstwo.
Gdyby zmarła na skutek szoku, byłbys´ winien zabo´j-

background image

stwa. Ponadto w centrum handlowym dokonałes´ napa-
du na inna˛ kobiete˛. Mamy s´wiadko´w.

Thomas Holliday walna˛ł dłonia˛ w blat stołu.
– Ska˛d, do diabła, mogłem wiedziec´, z˙e tej starej

babie wysiada pukawka? A ta dziwka w centrum nie
powinna...

Jednym ruchem re˛ki Cole s´cia˛gna˛ł Hollidaya

z krzesła i, zanim Rick zda˛z˙ył sie˛ poruszyc´, pchna˛ł na
s´ciane˛.

– Nigdy nie nazywaj jej dziwka˛ – rzekł cichym

głosem.

Jego re˛ce zacisne˛ły sie˛ woko´ł szyi podejrzanego na

tyle, by go zaniepokoic´.

– Człowieku, tylko go nie załatw – odezwał sie˛

zdenerwowany Rick.

– Chciałem, z˙eby zacza˛ł słuchac´ – os´wiadczył

Cole.

Rick cofna˛ł sie˛. Miał zaufanie do partnera.
– O co chodzi? – zapytał zatrzymany. – O te˛

kobiete˛ w centrum...?

– To moja kobieta – os´wiadczył Cole.
– Psiakrew! – zakla˛ł Thomas Holliday i zamkna˛ł

oczy. – Takie moje zas... szcze˛s´cie.

Podnio´sł wzrok i nagle poczuł s´miertelne zagroz˙e-

nie. Kiedy detektyw pus´cił go i doprowadził do
krzesła, odetchna˛ł z prawdziwa˛ ulga˛.

– Nic mi sie˛ nie stanie, jak troche˛ posiedze˛ – za-

uwaz˙ył niepewnie. – Zima sie˛ zbliz˙a.

Rick starał sie˛ nie okazac´, z˙e zaczyna wa˛tpic´ w to,

background image

czy Cole zdoła wzia˛c´ sie˛ w gars´c´. Gdyby chodziło
o jego, Ricka, z˙one˛, pewnie nie byłby az˙ tak opanowa-
ny jak w tej chwili.

– Masz nam cos´ do powiedzenia? – zapytał.
Rick us´miechał sie˛ łagodnie, ale oczy miał lodowa-

te. Podobnie jak Cole, nie znosił ulicznych przeste˛p-
co´w.

– Czemu nie? – Thomas Holliday wzruszył ramio-

nami. – Moz˙e se˛dzia wez´mie pod...

– Na to nie licz – przerwał mu Cole.
Thomas Holliday odetchna˛ł głe˛boko i zacza˛ł sypac´.

Był to długi dzien´, lecz satysfakcjonuja˛cy. Cole

skre˛cił na podjazd, zgasił silnik i oparł głowe˛ na
kierownicy. Poczuł, jak wreszcie ogarnia go spoko´j.
Jest w domu, a w s´rodku czeka kobieta, kto´ra do go´ry
nogami przewro´ciła jego s´wiat.

Na parking wjechał drugi samocho´d i stana˛ł obok.

W aucie ojca Cole ujrzał worek z golfowymi kijami.
Jak widac´, tata przywraca ład we własnym s´wiecie.

– Pomoge˛ ci – ofiarował sie˛ Cole i zarzucił worek

na ramie˛.

Ojciec i syn ruszyli w strone˛ rodzinnego domu.
– Co to był za dzien´! – entuzjazmował sie˛ Morgan.

– Pokonałem wreszcie Henry’ego Thomasa. Ten stary
pryk za nic sie˛ nie przyzna, z˙e załatwiłem go na cacy.
Zarzucił mi, z˙e z´le liczyłem, ale sam nie chciał
sprawdzic´.

background image

– Chyba obaj mielis´my niezły dzien´ – odezwał sie˛

Cole. – Zatrzymali faceta, kto´ry napadł na Debbie.

– Wspaniale! – wykrzykna˛ł Morgan. – Trzeba to

uczcic´.

Spojrzeli na siebie, gdyz˙ nagle uzmysłowili sobie,

z˙e w domu panuje dziwny spoko´j. Od dnia przyjazdu
Debbie witała ich zawsze w progu domu.

– Moz˙e s´pi – powiedział Cole.
Rzucił torbe˛ z kijami i ruszył biegiem w strone˛ jej

pokoju.

– Tam nie ma Debbie – poinformował ojca, wraca-

ja˛c.

– Moz˙e nasz geniusz wie, gdzie ona jest – rzekł

Morgan i zawołał głos´no: – Buuuuddy!

Usłyszawszy krzyk, Buddy wypadł przeraz˙ony

z pokoju.

– Co sie˛ pali? – zaz˙a˛dał wyjas´nienia.
Oczami duszy juz˙ widział, jak płona˛ jego ukochane

komputery.

– Gdzie jest Debbie? – zapytał Cole.
Buddy zauwaz˙ył niepoko´j maluja˛cy sie˛ na twarzy

brata i wysilił umysł. Debbie cos´ mu mo´wiła, ale
co?

– Hm... Mys´le˛, z˙e... – zacza˛ł niepewnie.
– Robercie Allenie, nie stłukłem cie˛ od czasu,

kiedy skon´czyłem szes´c´ lat, a ty pie˛c´, wie˛c gadaj...

– Wybrała sie˛ po zakupy. – Wspomnienie boles-

nego doznania z dziecin´stwa było dla Buddy’ego
wystarczaja˛cym bodz´cem. – Juz˙ wiem. Pytała, czy nie

background image

potrzebuje˛ czegos´ z centrum handlowego. Powiedzia-
łem, z˙e...

– Pojechała sama?
Morgan i Cole byli wstrza˛s´nie˛ci. Włas´nie patrzyli

na siebie, zdecydowani odnalez´c´ Debbie, zanim cos´ jej
sie˛ stanie, gdy nagle... Debbie weszła do domu. Zanim
zamkne˛ła drzwi, migne˛ła za jej plecami odjez˙dz˙aja˛ca
takso´wka.

– Czes´c´, panowie! – zawołała i weszła do pokoju

obładowana torbami. – Mam nadzieje˛, z˙e nie macie
nic przeciwko temu, abys´my na kolacje˛ zjedli kur-
czaka. Kupiłam juz˙ upieczonego.

Dwie torby z zakupami podała Moganowi, a trzecia˛

Buddy’emu, nie zauwaz˙ywszy, jakie wraz˙enie wywo-
łało jej przybycie.

– Zobaczcie, co kupiłam dla dziecka! – To mo´wia˛c,

oddała, tym razem Cole’owi, jeszcze jedna˛ torbe˛.

– Dziecka? – powto´rzył zdumiony.
Nagle poczuł sie˛ tak, jakby wkroczył w strefe˛

cienia. Przeciez˙ mo´wiła mu, z˙e jest zabezpieczona.

– Tak, dziecka. – Do Debbie zacze˛ło docierac´, z˙e

cos´ jest nie w porza˛dku. Wszyscy trzej me˛z˙czyz´ni
zachowywali sie˛ tak, jakby ktos´ spryskał ich s´rodkiem
owadobo´jczym z pomaran´czowego gaju. – Czyz˙bys´
juz˙ zda˛z˙ył o nim zapomniec´? Nie pamie˛tasz, z˙e Lily
urodziła syna? Masz bratanka, a Morgan został dziad-
kiem.

– Och! Chodzi ci o to dziecko! – Cole odetchna˛ł

z ulga˛.

background image

Opadł cie˛z˙ko na najbliz˙ej stoja˛ce krzesło. Torbe˛,

kto´ra˛ przed chwila˛ wre˛czyła mu Debbie, s´ciskał tak,
jakby była kamizelka˛ ratunkowa˛ moga˛ca˛ ocalic´ go
przed utonie˛ciem.

Debbie zamrugała oczami, cofne˛ła sie˛ o krok

i uwaz˙nie przyjrzała tro´jce me˛z˙czyzn.

– Co sie˛ dzieje? – spytała.
– Pojechałas´ do centrum handlowego – oskarz˙y-

cielskim tonem wytkna˛ł jej Morgan.

– A ty wybrałes´ sie˛ na golfa – odcie˛ła sie˛.
Starszy pan zaczerwienił sie˛ lekko i usiadł obok

syna.

– Kupiłas´ mi te ciastka, o kto´re prosiłem? – spytał

Buddy.

Szybko oddał Debbie torbe˛ i pognał do swego

pokoju, nie zwaz˙aja˛c na pełen pote˛pienia wzrok ojca
i Cole’a. Nagle stracił apetyt.

– Do licha, co sie˛ z wami dzieje? – zapytała

Debbie. – Uwaz˙acie, z˙e przez ostatnie dni pobytu
u was powinnam tkwic´ w tym domu tylko dlatego, z˙e
ktos´ rozcia˛ł mi warge˛? A zreszta˛ juz˙ przyskrzynili tego
faceta. – Spojrzała na Cole’a. – Przeciez˙ sam powiado-
miłes´ mnie o tym przez telefon.

Ostatnie dni pobytu? Cole w mys´li powto´rzył słowa

Debbie i zrobiło mu sie˛ słabo. A wie˛c zamierza
wkro´tce wyjechac´...

Morgan uznał, z˙e najrozsa˛dniej zrobi, opuszczaja˛c

salon. Zabrawszy torby z kurczakami i sosami, po-
szedł do kuchni.

background image

Cole podnio´sł sie˛ z krzesła, spychaja˛c na ziemie˛

trzymane zakupy, i obja˛ł Debbie.

– Przepraszam – rzekł spokojnym tonem. – Ale

wro´ciłem do domu, ciebie nie było, i...

– Wychodzisz kaz˙dego ranka i mo´wisz, z˙e wro´cisz

– przypomniała mu. – A ja ufam ci i wierze˛, z˙e
dotrzymasz słowa. – Zwine˛ła dłon´ w pia˛stke˛ i lekko
stukne˛ła Cole’a w piers´. – Mnie musisz pozwolic´ na to
samo.

– Ale jestes´ taka mała, wie˛c...
– Kule sa˛ mniejsze.
Ta odpowiedz´ nim wstrza˛sne˛ła. Zamilkł. Debbie

zno´w ma racje˛. Us´cisna˛ł ja˛ jeszcze raz, zanim ruszyła
w strone˛ kuchni. Po drodze zastukała do pokoju
Buddy’ego.

– Moz˙esz juz˙ wyjs´c´! – zawołała przez drzwi.

– Zapomniałam o twoich ciastkach, ale kupiłam ci po
jednym ze wszystkich desero´w, jakie serwuje KFC.

Buddy wyprzedził Debbie i Cole’a w drodze do

kuchni.

Cole nie mo´gł zasna˛c´. Przewracał sie˛ z boku na bok.

Podczas kolacji Debbie ignorowała go z rozmysłem.
S

´

miała sie˛, z˙artowała i odpowiadała kaz˙demu, kto do

niej zagadał, ale na niego nie spojrzała ani razu.

Nie miał poje˛cia, czym zasłuz˙ył sobie na takie

traktowanie. Co zrobił złego? Instynkt podpowiadał
mu jednak, z˙e przyczyna˛ takiego zachowania Debbie

background image

było to, czego nie zrobił. Debbie wspomniała cos´
o ostatnich dniach pobytu w ich domu, a on nie uczynił
nic, by zapewnic´ ja˛, z˙e chce, aby pozostała. Nadeszła
pora, aby to zrobic´.

Ida˛c boso, czuł pod stopami chło´d drewnianej

podłogi. Wa˛ski pasek s´wiatła pod drzwiami pokoju
Debbie s´wiadczył o tym, z˙e jeszcze nie s´pi. Zapukał
i cicho zapytał:

– Debbie, moge˛ wejs´c´?
– Jest otwarte – powiedziała.
Pchna˛ł przed soba˛ drzwi i to, co ujrzał w pokoju,

wprawiło go w przeraz˙enie. Na ło´z˙ku stały poot-
wierane walizki, a obok i na stole znajdowały sie˛
pamia˛tki, kto´re Debbie kupiła w Kalifornii. Na pore˛-
czy fotela wisiały jakies´ ubrania.

– Nie moz˙esz spac´? – spytała, nie patrza˛c na

Cole’a, ale nie czekała na odpowiedz´. – Ja tez˙.
Przegla˛dam zakupy, kto´re tutaj zrobiłam od przyjazdu,
i zastanawiam sie˛, czy nie zapomniałam o jakims´
prezencie. Sam wiesz, jak to jest. W domu czekaja˛
zawsze jacys´ znajomi, kto´rzy spodziewaja˛ sie˛, z˙e
przywieziesz im...

– Nie! – przerwał jej ostrym tonem.
Debbie odwro´ciła sie˛ i podniosła wzrok.
– Nie? – powto´rzyła i wzruszyła ramionami, sie˛ga-

ja˛c po naste˛pne przedmioty. – Czy nie przywozisz
prezento´w swoim...?

– Nie moz˙esz tego zrobic´ – wyszeptał.
– To znaczy czego? – spytała, odsuwaja˛c jego

background image

wycia˛gnie˛te ramiona. – Nie moge˛ przywozic´ prezen-
to´w czy...

– Nie moz˙esz wyjechac´.
Zamkne˛ła oczy, pragna˛c, aby słowa Cole’a ozna-

czały to, czego tak bardzo pragne˛ła. Podniosła wzrok.

– W gruncie rzeczy nie ma powodu, z˙ebym zo-

stawała tu dłuz˙ej. Two´j ojciec czuje sie˛ juz˙ dosyc´
dobrze – stwierdziła łagodnym tonem. – Dlaczego
miałabym przecia˛gac´ pobyt?

Pełen wyrzutu wzrok Debbie przypominał Co-

le’owi, z˙e ofiarowała mu wiele, nie dostaja˛c nic
w zamian.

– Bo ja chce˛ – oznajmił. – To jest ten powo´d.
Dłonie Cole’a zacisne˛ły sie˛ na jej ramionach, kiedy

dotkna˛ł wargami jej ust. Wbrew sobie, Debbie zgodzi-
ła sie˛ na ten pocałunek. Potem jednak oderwała wargi
od ust Cole’a.

– To z˙aden powo´d – odparła, zachłystuja˛c sie˛

powietrzem. – To czyste, niczym nie zma˛cone fizycz-
ne poz˙a˛danie. Cos´ nas do siebie przycia˛ga i nie ma
sensu temu przeczyc´. Ale nie zamierzam tracic´ z˙ycia
na czekanie. Wiem, iskry potrafia˛ wzniecic´ ogien´, ale
musisz pamie˛tac´, z˙e ogien´ ma to do siebie, z˙e w kon´cu
zawsze wygasa.

– Kocham cie˛.
Słowa te zabrzmiały tak naturalnie, jakby stanowiły

integralna˛ cze˛s´c´ oddechu Cole’a. Nie miał poje˛cia,
dlaczego tak bardzo bał sie˛ je wypowiedziec´.

Debbie znieruchomiała. Przez długa˛ chwile˛, cia˛g-

background image

na˛ca˛ sie˛ niemal w nieskon´czonos´c´, Cole czekał na jej
reakcje˛.

– Och! – Zamrugała, bezskutecznie staraja˛c sie˛

powstrzymac´ łzy cisna˛ce sie˛ do oczu.

– Błagam, tylko nie płacz.
Cole wzia˛ł ja˛ w ramiona i pocałunkami scałował

łzy.

– Wygrałes´. – W jej głosie zabrzmiał smutek.
– Po prostu nie chciałem przegrac´ – wyjas´nił.
Odsuna˛ł na bok starannie poukładane stosy paczek

i ubran´ i padł na s´rodek ło´z˙ka, pocia˛gaja˛c za soba˛
Debbie. Ogarne˛ło go szalen´cze poz˙a˛danie.

– Kochaj mnie – wyszeptała.
– Z rozkosza˛. Tylko nie opuszczaj mnie, dziew-

czyno. Nigdy.

– Przyrzekam. – Spojrzała mu prosto w oczy.

Płone˛ły namie˛tnos´cia˛. – Ale tu nadal pali sie˛ s´wiat-
ło.

– Zawsze jest jasno, kiedy jestem z toba˛.
Zacza˛ł ja˛ pies´cic´. I gdy znalazła sie˛ przed nim

zupełnie naga, ska˛pana w łagodnym, przyc´mionym
s´wietle lampy, pochylił głowe˛, aby nasycic´ wzrok
uroda˛ jej ciała. Pewny, z˙e Debbie do niego nalez˙y,
miał ochote˛ krzyczec´ z rados´ci.

– Kocham cie˛, i to bardzo – wyznała szeptem.
– Bogu niech be˛da˛ dzie˛ki – szepna˛ł i wzia˛ł to, co

mu ofiarowała.

background image

Nie mo´gł oddychac´ i było mu gora˛co. Otworzył

oczy i uprzytomnił sobie, dlaczego. Gdzies´ w s´rod-
ku nocy odrzucił na bok kołdre˛ i przytulił sie˛ do
Debbie. Spała rozgrzana, wtulona w niego, snem
niewinia˛tka.

Cole us´miechna˛ł sie˛. Plecy Debbie, kto´re miał

przed soba˛, były zbyt pone˛tne, aby mo´gł oprzec´ sie˛
pokusie.

– Hej, s´pia˛ca kro´lewno. Musze˛ wstawac´.
– Dobrze – wymamrotała. – Uwaz˙aj na siebie. Do

zobaczenia wieczorem.

Wsune˛ła brode˛ pod obojczyk Cole’a, zamierzaja˛c

spac´ dalej.

– Debbie, otwo´rz oczy – poprosił z us´miechem.
Zamruczała cos´, wymamrotała, z˙e odpłaci mu

pie˛knym za nadobne, a potem nagle sie˛ ockne˛ła.

– Och! – Podniosła sie˛ błyskawicznie, opieraja˛c

re˛ce na ramionach Cole’a, i niezbyt przytomnym
wzrokiem rozejrzała sie˛ po pokoju. – Jak to sie˛ stało?

– Nie pamie˛tasz? – zapytał, unosza˛c brwi.
Debbie spłone˛ła rumien´cem.
– Sporo pamie˛tam – przyznała cichym głosem.

Uniosła sie˛, by wstac´, ale w tej włas´nie chwili
chwyciły ja˛ re˛ce Cole’a i s´cia˛gne˛ły w do´ł. – Och!

– Och! – zawto´rował Cole, biora˛c ja˛ w posiadanie.
Zamkne˛ła oczy, odchyliła głowe˛ i, z˙eby nie stracic´

ro´wnowagi i nie upas´c´, uchwyciła sie˛ mocno ramion
Cole’a. Czuła narastaja˛ca˛ rozkosz. I wreszcie speł-
nienie.

background image

Kiedy zacze˛ła oddychac´ normalnie i oprzytom-

niała, oparł sie˛ na łokciu i wyszeptał:

– Dzien´ dobry, moja damo.
Zamrugała. Nie pragne˛ła byc´ jego dama˛, chciała

byc´ jego z˙ona˛. Ostatnia noc była cudownym przez˙y-
ciem. Debbie zapamie˛tała wszystko wraz z wyzna-
niem Cole’a, z˙e ja˛ kocha. To jej na razie wystarczało.

– Dzien´ dobry – odparła. – Podoba mi sie˛ sposo´b,

w jaki sie˛ budzisz – os´wiadczyła.

Odchylił głowe˛ w tył i wybuchna˛ł s´miechem.

Z opalona˛ twarza˛ kontrastowały białe ze˛by. Dobrze
mu robiło kalifornijskie słon´ce.

– Dzie˛kuje˛. Ciesze˛ sie˛, z˙e było ci dobrze.
– O tak, było mi dobrze... i to bardzo.
Przytłumiony głos Debbie sprawił, z˙e Cole’owi

przyszły do głowy nowe pomysły, lecz ich realizacje˛
musiał z koniecznos´ci odłoz˙yc´ na po´z´niej. I tak groziło
mu, z˙e sie˛ spo´z´ni do pracy.

– Musze˛ is´c´. – Pocałował ja˛ na poz˙egnanie. – Ale

wro´ce˛.

Zsuna˛ł sie˛ z ło´z˙ka, odnalazł bokserki i kiedy szedł

w strone˛ drzwi, uprzytomnił sobie, z˙e Debbie milczy.
Odwro´cił sie˛ i obrzucił wzrokiem walizke˛ stoja˛ca˛ na
podłodze, porozrzucane ubrania i prezenty.

– Be˛de˛ tu – odezwała sie˛ w kon´cu.
Skina˛ł głowa˛ zadowolony i opus´cił poko´j.
Dopiero znacznie po´z´niej uprzytomnił sobie, z˙e

wieczorem nie skon´czył mo´wic´ Debbie tego, co
zacza˛ł. To prawda, wyznał, z˙e ja˛ kocha. Nie poprosił

background image

jednak, aby za niego wyszła, mimo z˙e zamierzał to
zrobic´. Jej łzy sprawiły, z˙e zapomniał o wszystkim.
Było mu tylko przykro, z˙e płakała.

Z us´miechem podnio´sł słuchawke˛, lecz zaraz od-

łoz˙ył na widełki. Stary, co sie˛ z toba˛ dzieje? – zapytał
siebie w duchu. Przeciez˙ nie moz˙e os´wiadczyc´ sie˛
przez telefon. Wzruszył ramionami i sfrustrowany,
przecia˛gna˛ł dłonia˛ po włosach. Nie wolno mu tak sie˛
rozklejac´. Ma jeszcze wiele czasu, by zaproponowac´
Debbie małz˙en´stwo.

Takiego załoz˙enia nie powinien był robic´.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY

Thomas Holliday nie z˙ył. Jak to zwykle bywa, ta

zła wiadomos´c´ dotarła do zainteresowanych szybko.
W brygadzie antynarkotykowej nie dano jednak wiary
informacji, z˙e popełnił samobo´jstwo. Był opryszkiem
i złodziejem, a takz˙e tcho´rzem. A tcho´rze nie maja˛
zwyczaju odbierac´ sobie z˙ycia. Najcze˛s´ciej robił to za
nich ktos´ inny. Tak wie˛c Cole i Rick zacze˛li pode-
jrzewac´, z˙e wiadomos´c´, iz˙ zacza˛ł sypac´, przedostała
sie˛ jakims´ cudem do s´rodowiska dilero´w.

– Czy ktos´ odwiedzał Hollidaya w wie˛zieniu?

– zapytał Rick.

– Warto sprawdzic´ – uznał Cole.
Obaj detektywi ruszyli w strone˛ drzwi.

Jackie Warren kra˛z˙ył nerwowo po pokoju. Po raz

background image

pia˛ty podszedł w kro´tkim czasie do okna, niemal
spodziewaja˛c sie˛, z˙e zaraz ujrzy policyjny radiowo´z
podjez˙dz˙aja˛cy pod dom.

Dzis´ rano usłyszał to w wiadomos´ciach. W rzeczy-

wistos´ci było inaczej, niz˙ mo´wił reporter. Thomas
Holliday w zasadzie nie popełnił samobo´jstwa. To, co
uczynił, było reakcja˛ na wiadomos´c´ otrzymana˛ w wie˛-
zieniu za pos´rednictwem Jackiego.

Thomas Holliday nie chciał rozstawac´ sie˛ z z˙yciem.

On tylko chciał uciec. Przebywaja˛c w wie˛ziennej celi,
nie miał jednak wielu moz˙liwos´ci. Wybrał wie˛c
najbardziej oczywista˛.

Jackie musiał przekazac´ mu wiadomos´c´, był

w przymusowej sytuacji. Za porcje˛ procho´w sprzedał-
by nawet matke˛. Ale do tego nie doszło, gdyz˙ wystar-
czyło, z˙e powiedział, gdzie znajduje sie˛ Thomas...
a potem przekazał mu wiadomos´c´.

Nie mo´gł poja˛c´, czemu nagle Thomas Holliday stał

sie˛ tak piekielnie waz˙ny. Najpierw szukali go glinia-
rze, a potem... Za strachu przeszedł go dreszcz.

– Ja tylko byłem posłan´cem – powiedział sam do

siebie. – Nie jestem winien temu, co sie˛ stało. To nie
moja wina.

Powtarzaja˛c tak w nieskon´czonos´c´, moz˙e w kon´cu

uwierzyłby we własne słowa.

Mimo z˙e tylne drzwi domu otworzyły sie˛ cicho,

Jackie usłyszał skrzypienie zawiaso´w. To nie Nita, bo
o tej porze pracuje. Tak wie˛c moz˙e to byc´ tylko...

Na widok me˛z˙czyzny, kto´ry po chwili wszedł do

background image

pokoju, otworzył szeroko oczy. Wycia˛gna˛ł ku niemu
re˛ke˛.

– Zrobiłem, o co pan prosił – powiedział szybko.

– Przekazałem wiadomos´c´, tak jak pan sobie z˙yczył...

– Wiem – odparł me˛z˙czyzna. – A teraz mam cos´

dla ciebie.

Na mys´l o czekaja˛cej go nagrodzie Jackie us´miech-

na˛ł sie˛ z zadowoleniem.

Po raz ostatni.

– To tutaj – stwierdził Rick, kiedy Cole podjechał

pod bungalow i zatrzymał wo´z.

Zaniedbany trawnik przed domem wymagał strzy-

z˙enia, podobnie zaniedbane były ge˛ste krzewy rosna˛ce
pod oknami.

– Jak sa˛dzisz, powinnis´my is´c´ obaj do frontowych

drzwi, czy...? – zapytał partnera.

– Ty po´jdziesz go´ra˛, a ja dolina˛ – zaz˙artował Rick.

– Podobno Jackie Warren lubi uciekac´. Na wszelki
wypadek zajde˛ go od tyłu, dobrze?

Cole zacza˛ł protestowac´. Niepokoiła go ta sprawa.

Z pospolitej kradziez˙y damskiej torebki przekształciła
sie˛ w cos´ znacznie powaz˙niejszego, gdyz˙ zatrzymany
popełnił samobo´jstwo. Oznaczało to, z˙e w s´wiecie
przeste˛pczym Thomas Holliday miał głe˛bsze powia˛-
zania.

Rick wyskoczył z wozu. Cole poklepał marynarke˛,

aby sie˛ upewnic´, z˙e ma przy sobie bron´, i wysiadł.

background image

– Uwaz˙aj na siebie – ostrzegł Ricka. – Zanim

zajdziesz od tyłu, poczekaj na mo´j znak – polecił,
ruszaja˛c ku domowi.

Partner skina˛ł głowa˛ i poszedł zaja˛c´ pozycje˛

na tyłach bungalowu. Nagle rozległ sie˛ huk wy-
strzału.

Rick wycia˛gna˛ł radio.
– Strzelaja˛! Strzelaja˛! – zawołał.
Szybko poinformował dyspozytora, gdzie sie˛ znaj-

duje, i pod osłona˛ ge˛stych krzewo´w rzucił sie˛ biegiem
w strone˛ frontowego wejs´cia. Za cienka˛ zasłona˛
w oknie dojrzał nikły cien´ człowieka przechodza˛cego
przez poko´j.

Cole ukla˛kł obok nie zamknie˛tych drzwi.
– Policja! – krzykna˛ł głos´no. – Re˛ce do go´ry

i wychodzic´!

Z wne˛trza domu posypały sie˛ pociski. Rozbijały

w pył betonowe słupki na werandzie. Cole spose˛pniał.
Przeste˛pcy byli z reguły wyposaz˙eni w pote˛z˙na˛,
automatyczna˛ bron´, podczas gdy policja musiała sie˛
posługiwac´ regulaminowymi, zwykłymi pistoletami.

Rozległy sie˛ kroki. Ktos´ biegł przez dom, oddalaja˛c

sie˛ od frontowego wejs´cia. Cole, z bronia˛ gotowa˛ do
strzału, wpadł do s´rodka, szukaja˛c wzrokiem napast-
nika. Dostrzegł me˛z˙czyzne˛ lez˙a˛cego nieruchomo na
podłodze. Czyz˙by Jackie Warren?

Uciekaja˛cy biegł w strone˛ tylnych drzwi. Cole

krzykna˛ł do Ricka. Partner usłyszał go i z bronia˛
gotowa˛ do strzału wpatrywał sie˛ w tylne drzwi. Cole

background image

krzyczał cos´ jeszcze o pociskach, ale Rick nie zda˛z˙ył
zareagowac´ na ostrzez˙enie.

Drzwi otworzyły sie˛ z impetem. Wybiegł z nich

me˛z˙czyzna z po´łautomatem. Zaraz potem nocna˛ cisze˛
przecie˛ła seria pocisko´w. Pod ich osłona˛ uciekaja˛cy
dopadł ogrodzenia.

Rick wycelował i strzelił. Kula uderzyła me˛z˙czyz-

ne˛ wysoko w noge˛. Gdy sie˛ zachwiał, partner Cole’a
popełnił bła˛d, gdyz˙ wyszedł z ukrycia. Ranny napast-
nik odwro´cił sie˛ i kula z jego broni trafiła Ricka w bok.

Nie poczuł bo´lu, bo szybko stracił przytomnos´c´.
Cole był s´wiadkiem tego wydarzenia. Tylnymi

drzwiami opus´cił dom akurat w chwili, gdy kula Ricka
dosie˛gła uciekaja˛cego.

– Uwaz˙aj! – krzykna˛ł do partnera.
Ostrzez˙enie nadeszło za po´z´no. Me˛z˙czyzna dojrzał

Ricka i wycelował w niego bron´.

Cole wypalił. Rick lez˙ał nieruchomo, lecz napast-

nik nie przestawał strzelac´. Cole strzelił ponownie
i wtedy me˛z˙czyzna odwro´cił sie˛ w jego strone˛.

Naste˛pna seria pocisko´w wbiła sie˛ w ziemie˛ u sto´p

Cole’a. Ranny me˛z˙czyzna strzelał, az˙ opro´z˙nił maga-
zynek. Dopiero wtedy upadł. Z oddali dobiegły od-
głosy zbliz˙aja˛cych sie˛ syren.

Woko´ł domu zapanowała cisza, przerywana chrap-

liwymi odgłosami wydobywaja˛cymi sie˛ z gardła Ric-
ka, kto´ry z dziura˛ w płucach walczył o oddech.
Dudnienie kroko´w Cole’a rozniosło sie˛ woko´ł echem.
Wsze˛dzie krew!

background image

– Postrzelono policjanta! Potrzebna natychmiast

karetka – nadał przez swoje radio.

Wkro´tce na miejscu zdarzenia pojawiły sie˛ radio-

wozy. Ro´wnoczes´nie podjechała karetka, by zabrac´
Ricka do szpitala.

Cole był wstrza˛s´nie˛ty.
– Garza to twardziel – skomentował jeden z polic-

janto´w. – Kto załatwił faceta, kto´ry lez˙y w domu?
– zapytał.

Cole przetarł dłonia˛ twarz i dopiero wtedy ujrzał na

niej krew. Jego ciałem wstrza˛sna˛ł dreszcz.

– Ten drugi, kto´rego zastrzeliłem – mrukna˛ł. – Sa˛-

dze˛, z˙e zalez˙ało mu na tym, z˙eby na zawsze go
uciszyc´.

– Powinien pan jechac´ do szpitala – rzekł poli-

cjant, zobaczywszy poplamione krwia˛ ubranie Co-
le’a.

– To nie moja krew – warkna˛ł Cole.

– A teraz przerywamy na chwile˛ program, z˙eby

przekazac´ pan´stwu najnowsze wiadomos´ci. Podczas
strzelaniny z bandytami został powaz˙nie ranny jeden
z detektywo´w z brygady antynarkotykowej policji
w Laguna Beach. Zabrano go do szpitala South Coast
Medical, gdzie sztab chirurgo´w usiłuje włas´nie urato-
wac´ mu z˙ycie. Nazwisko detektywa zostanie ujaw-
nione dopiero wtedy, kiedy...

– Nie!

background image

W pokoju rozległ sie˛ przeraz´liwy krzyk Debbie,

wpatrzonej w ekran telewizora. Przytrzymała sie˛
pore˛czy najbliz˙ej stoja˛cego krzesła i w szoku wy-
słuchała dalszej cze˛s´ci informacji. Chwile˛ po´z´niej
podje˛to emisje˛ przerwanego programu.

– O Boz˙e! O Boz˙e!
Zastanawiała sie˛ gora˛czkowo, gdzie podział sie˛

Morgan. Wiedziałby, co robic´. Przypomniała sobie, z˙e
pojechał na golfa. Nie mogła czekac´.

Odwro´ciła sie˛ i wybiegła z saloniku.
– Buddy!
Wypadł ze swej nory i w ostatniej chwili złapał

Debbie, chronia˛c ja˛ przed upadkiem.

– Zawiez´ mnie natychmiast do szpitala South

Coast Medical – zaz˙a˛dała. – Nie wiem, gdzie to jest,
ale musze˛...

– Jestes´ chora? – spytał z przeraz˙eniem.
– Przed chwila˛ podano w telewizji, z˙e został ranny

jakis´ policjant z brygady antynarkotykowej! Nie wy-
mienili nazwiska, ale mo´gł to byc´...

– Ide˛ po kluczyki – os´wiadczył Buddy. – A ty

wsiadaj.

Debbie skine˛ła głowa˛. S

´

wiadomos´c´, z˙e nie siedza˛

bezczynnie, troche˛ ja˛ uspokoiła.

Buddy prowadził samocho´d w takim tempie, jakby

usłyszał, z˙e w jego ukochanym sklepie z komputerami
włas´nie ogłoszono wyprzedaz˙. Skre˛cał, nie zwal-
niaja˛c, i przejez˙dz˙ał skrzyz˙owania na z˙o´łtych s´wia-
tłach. Debbie patrzyła ze zdumieniem na jego pełna˛

background image

determinacji twarz. Po raz pierwszy dostrzegła podo-
bien´stwo mie˛dzy nim a Cole’em.

Wreszcie ujrzeli przed soba˛ szpital. Buddy zapar-

kował i oboje z Debbie rzucili sie˛ do wejs´cia. W pod-
bramkowej sytuacji Robert Allen Brownfield pokazał,
ile naprawde˛ jest wart.

Na wskazanym pie˛trze wysiedli z windy i ruszyli

w strone˛ poczekalni. Na kon´cu holu ujrzeli grupe˛
oso´b. Debbie usłyszała płacz i zacze˛ła sie˛ trza˛s´c´.
Buddy uja˛ł ja˛ mocno pod re˛ke˛ i podprowadził do
stoja˛cych.

Płakała Tina Garza, otoczona rodzina˛ i grupa˛

wspo´łczuja˛cych przyjacio´ł. Buddy zacisna˛ł mocniej
re˛ke˛ na ramieniu Debbie.

– Widze˛ Cole’a – oznajmił spokojnie. – Jest tam.
– Dzie˛ki Bogu! – je˛kne˛ła z ulga˛. – Jedz´ do domu

i powiedz Morganowi, z˙e nic mu sie˛ nie stało. Ja tu
zostane˛. Wro´cimy takso´wka˛.

Buddy kiwna˛ł głowa˛. Dopiero gdy mine˛ło napie˛cie,

poczuł, jak uginaja˛ sie˛ pod nim nogi.

– Buddy... – szepne˛ła Debbie i mocno go us´ciskała.

– Dzie˛kuje˛, kochany – dodała mie˛kkim głosem. –
W trudnych sytuacjach jestes´ wspaniały. Najlepszy.

Us´miechna˛ł sie˛ lekko, klepna˛ł Debbie w ramie˛

i przez sekunde˛ zastanawiał sie˛ nad tym, czy by nie
przehandlowac´ ukochanych komputero´w za kogos´
w rodzaju tej dziewczyny. Wygrała jednak stara
miłos´c´. Jedyne zwia˛zki, na jakich mu zalez˙ało, doty-
czyły dyskietek i dobrych katalogo´w. A kiedy na-

background image

chodziła go jeszcze jakas´ inna potrzeba, mo´gł przeciez˙
zjes´c´ czekoladowy batonik.

Debbie skupiła uwage˛ na Cole’u siedza˛cym samot-

nie pod s´ciana˛ ze wzrokiem wbitym w podłoge˛. Na
widok ciemnych plam na jego ubraniu zrobiło sie˛ jej
niedobrze. Wiedziała, z˙e stało sie˛ cos´ okropnego.
Powinna podtrzymac´ go na duchu.

Bo´l rozrywał mu serce. Cole czuł, jak lodowatymi

s´ciez˙kami rozprzestrzenia sie˛ po całym ciele. Gdy
tylko przymykał oczy, widział Ricka osuwaja˛cego sie˛
na ziemie˛ i to wszystko, co działo sie˛ potem. Sceny te
powracały raz po raz, utrwalaja˛c sie˛ w pamie˛ci.
W kon´cu ukrył twarz w dłoniach.

– Cole...
Był to najmilszy dz´wie˛k, jaki kiedykolwiek usły-

szał. Podnio´sł sie˛ z miejsca. Milczał w obawie, z˙e
moz˙e sie˛ rozpłakac´. Nigdy w z˙yciu nie płakał przy
kobiecie. Jedynym wyja˛tkiem była matka.

I nagle Debbie znalazła sie˛ w jego obje˛ciach.
– Rick... – zacza˛ł niepewnym głosem. – On jest...
– Ciii... – Uje˛ła jego twarz w dłonie. Na powiekach

i na policzkach poczuł drobne pocałunki. – Wiem,
Cole. I jest mi bardzo przykro.

Nie wypuszczaja˛c Debbie z obje˛c´, Cole osuna˛ł sie˛

na krzesło. Usiłował ignorowac´ poczucie winy, z˙e
pozostał przy z˙yciu.

– To stało sie˛ błyskawicznie – wyznał odruchowo.

– W jednej chwili Rick sa˛dził, z˙e panujemy nad
sytuacja˛, a w drugiej lez˙ał na ziemi. A ten bydlak nie

background image

przestawał do niego strzelac´. Wie˛c wypaliłem... – Cole
zadrz˙ał i zamilkł.

Debbie przytuliła go mocniej. Nagle do niej dotar-

ło, z˙e Cole stara sie˛ pogodzic´ psychicznie nie tylko
z nieszcze˛s´ciem, kto´re dotkne˛ło partnera, lecz takz˙e
z tym, z˙e sam strzelił i, jak podejrzewała, zabił
me˛z˙czyzne˛, kto´ry ranił Ricka.

– Cole, musiałes´ tak posta˛pic´.
Zamkna˛ł oczy. Debbie ma racje˛. Nigdy przedtem

nikogo nie zabił, ale ten człowiek naprawde˛ nie dał
mu wyboru.

– Pani Garza? – W poczekalni rozległ sie˛ głos

lekarza.

Zwro´ciwszy ku niemu wzrok, zebrani wstrzymali

oddech.

– Pani ma˛z˙ to prawdziwy wojownik – rzekł do

Tiny. – Przez˙ył operacje˛ i został włas´nie przewieziony
na oddział intensywnej terapii. Polez˙y tam jakis´ czas.
Jes´li nie be˛dzie komplikacji, czego jeszcze wykluczyc´
nie moge˛, ma niezłe szanse.

Tina odetchne˛ła z ulga˛. Byłaby upadła, gdyby Cole

jej nie podtrzymał.

Madre de Dios – wyszeptała. – Dzie˛ki ci, Boz˙e!
– Ktos´ powinien odwiez´c´ pania˛ do domu – oznaj-

mił lekarz, zauwaz˙ywszy, z˙e kobieta jest cie˛z˙arna.
– Ma˛z˙ be˛dzie spał jeszcze przez kilka godzin. Potem
moz˙e pani wro´cic´...

background image

– Zostane˛ – stwierdziła Tina. – Po tym, co usłysza-

łam, juz˙ czuje˛ sie˛ dobrze.

Lekarz pokiwał głowa˛.
– Niech pani przynajmniej usia˛dzie – polecił łago-

dnym tonem. – I koniecznie cos´ przegryzie. Dziecko
jest z pewnos´cia˛ głodne. – Serdecznym gestem poło-
z˙ył re˛ke˛ na ramieniu Tiny.

– Tina zaraz odpocznie – obiecał Cole. – I cos´ zje.

Dopilnuje tego rodzina.

Lekarz skina˛ł głowa˛i odszedł. Tina us´ciskała Cole’a.
– Wiem, co sie˛ stało – powiedziała, patrza˛c mu

w oczy. – Znam cie˛. Pewnie winisz sie˛ teraz za cos´,
czemu nie mogłes´ zapobiec. Był tutaj wasz kapitan.
Powiedział mi wszystko, takz˙e to, z˙e Rick chyba
zawdzie˛cza ci z˙ycie, podobnie zreszta˛ jak inne osoby.
Mo´wił, z˙e ten człowiek nie przestałby strzelac´. – Tina
zagryzła wargi. – Czasami wasza robota jest obrzyd-
liwa, es verdad?

– Prawda – potwierdził.
– Czy ktos´ opiekuje sie˛ twoim synkiem? – zanie-

pokoiła sie˛ Debbie.

– Sa˛siadka zawiozła go do mojej matki – odparła

Tina. – Be˛dzie mu tam dobrze. – Us´miechne˛ła sie˛
lekko. – Miło, z˙e zapytałas´. Jestes´ pierwsza˛ osoba˛,
kto´ra pomys´lała o małym.

Na twarzy Cole’a dostrzegła napie˛cie. Słyszała, z˙e

dzisiaj zabił człowieka. Mimo z˙e był to przeste˛pca,
mimo z˙e strzelał pierwszy i cie˛z˙ko ranił detektywa,
musiało mu byc´ trudno pogodzic´ sie˛ z tym faktem.

background image

– Cole... Spełniłes´ swo´j obowia˛zek... I dzie˛kuje˛ ci

za to, z˙e uratowałes´ Ricka – powiedziała cicho.

– Nie doszłoby do tego, gdybys´my okazali sie˛

ostroz˙niejsi – wymamrotał Cole i odszedł.

– Debbie, idz´ za nim – poradziła Tina.
– Włas´nie zamierzam. Cole to silny me˛z˙czyzna,

lecz w s´rodku bardzo łagodny i wraz˙liwy. Pode-
jrzewam, z˙e maja˛c takie cechy, moz˙e miec´ trudnos´ci
z wykonywaniem swojego zawodu.

Tina przytakne˛ła i zwro´ciła sie˛ do stoja˛cej obok

rodziny, Debbie zas´ podeszła do Cole’a.

– Wracasz na komende˛? – spytała.
– Tak. Musze˛ napisac´ raport.
– Nie moz˙e poczekac´ do jutra? Jest po´z´no.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła o´sma wieczo´r.

Wkro´tce zrobi sie˛ ciemno. Popatrzył na swoje po-
plamione ubranie.

– Zadzwonie˛ do nich z domu – zdecydował nagle.

– Musze˛ sie˛ najpierw wyka˛pac´.

Debbie przeszła przez kuchnie˛. Wyjrzała przez

drzwi prowadza˛ce do patio i zerkne˛ła na niebo. Było
zachmurzone. Zanosiło sie˛ na deszcz.

W kuchni zjawił sie˛ Morgan.
– Tez˙ nie moz˙esz spac´? Czekasz, az˙ Cole wro´ci?

– zapytał.

Skine˛ła głowa˛i obje˛ła sie˛ re˛kami, aby powstrzymac´

dreszcze.

background image

– Jeszcze nigdy nie byłam tak przeraz˙ona – wy-

znała. – Na te szes´c´dziesia˛t minut s´wiat zatrzymał sie˛
w miejscu. – Przytuliła sie˛ do Morgana, kto´ry czule ja˛
obja˛ł. – Dzie˛kuje˛ – szepne˛ła, przełykaja˛c łzy. – To
było mi potrzebne.

– Praca Cole’a jest zaszczytna i jestem z niego

dumny, ale cia˛gle sie˛ o niego boje˛ – wyznał starszy
pan. – Debbie, Cole to policjant, i to dobry. Czy
potrafisz z˙yc´ z ta˛ s´wiadomos´cia˛?

– Miałam juz˙ tego przedsmak – oznajmiła. – I ja-

kos´ sobie poradziłam. Widziałam Cole’a zaro´wno
w akcji, jak i wtedy, kiedy cierpiał. Ale nie pozwolił
mi dzielic´ z soba˛ bo´lu.

Morgan skina˛ł głowa˛ i poklepał Debbie po ramie-

niu.

– Pozwoli ci... za jakis´ czas. Tak mi sie˛ przynaj-

mniej wydaje. Nie poddawaj sie˛, złotko. On bardzo cie˛
kocha.

Nigdy nie poddawała sie˛ wtedy, kiedy na czyms´ jej

zalez˙ało. Nie moga˛c wydusic´ z siebie słowa, wyszła
z kuchni.

Cole otworzył kluczem drzwi i wszedł do domu.

Krople deszczu skapywały mu z włoso´w. Zdja˛ł buty
i skarpetki, na oparciu krzesła powiesił przemoczona˛
marynarke˛ i udał sie˛ boso w gła˛b domu. Na komendzie
spe˛dził pracowicie wieczo´r. Napisał raport i załatwił
pozostała˛ papierkowa˛ robote˛. Na miejscu zdarzenia

background image

miała sie˛ jeszcze odbyc´ wizja lokalna, po czym
wszystko powinno potoczyc´ sie˛ ustalonym trybem.

Nie opuszczało go przygne˛bienie. Bez przerwy

miał przed oczami obraz postrzelonego Ricka. Az˙
wzdrygna˛ł sie˛ na mys´l o kulach, kto´re ze s´wistem
trafiły jego partnera, i trzasku opro´z˙nianego magazyn-
ka, kiedy strzelał do napastnika.

Tego wieczoru wszystko, czego najbardziej sie˛

obawiał w policyjnej pracy, wydarzyło sie˛ niemal
w jednej chwili. Cole zno´w poczuł dreszcze. To tylko
z zimna, tłumaczył sobie. Wiedział jednak, z˙e to
opo´z´niona reakcja na wydarzenia dzisiejszego dnia.
Wreszcie go dopadła.

Otworzył drzwi do swojego pokoju. W nikłym

s´wietle lampy ujrzał Debbie. Zwinie˛ta w kłe˛bek, spała
pos´rodku ło´z˙ka, przytulaja˛c sie˛ do poduszki. W jednej
chwili doszły do głosu wszystkie uczucia, kto´re od
chwili wypadku usiłował stłumic´. Poczuł nieprzeparta˛
che˛c´ przytulenia sie˛ do Debbie. Potrzebował jej, i to
natychmiast. Na obnaz˙one ramiona i twarz Debbie
spadły krople wody. Obudziła sie˛, gdy Cole wyłus-
kiwał ja˛ z pos´cieli. Czuła na sobie jego drz˙a˛ce re˛ce.

– Jestes´... – wymamrotała zaspana. – Zamierzałam

na ciebie czekac´...

– Przytul mnie – poprosił głosem, w kto´rym

brzmiał bo´l.

Zarzuciła mu re˛ce na szyje˛. Przywarł do niej,

ciepłej i silnej. Nie był w stanie mo´wic´. Mine˛ło duz˙o
czasu, zanim rozluz´nił sie˛ i zasna˛ł w jej obje˛ciach.

background image

Kołysała go w ramionach, uspokajała, gdy cos´ mam-
rotał. Pewnie przez˙ywał miniony koszmar na nowo.

– Ciii... Wszystko w porza˛dku – szeptała Debbie.

– Jestes´ ze mna˛, kochanie, i nie pozwole˛ ci odejs´c´.

Kiedy oddech Cole’a uspokoił sie˛ wreszcie, ode-

tchne˛ła z ulga˛.

S

´

wit okazał sie˛ ponury. Zanosiło sie˛ na deszcz.

Debbie, pokonana przez zme˛czenie, wreszcie zasne˛-

ła. Zanim Cole otworzył oczy, usłyszał regularne bicie
jej serca i uzmysłowił sobie, z˙e spał w jej ramionach.
Byłby szcze˛s´liwy, moga˛c na zawsze tu pozostac´.

Zaraz potem jednak spojrzał na siebie i zmienił

zdanie. Połoz˙ył sie˛ w ubraniu, kto´re kleiło mu sie˛ teraz
do ciała. Nie pamie˛tał, kiedy przydarzyło mu sie˛ cos´
podobnego.

Wstał, zrzucił z siebie wszystko i po paru sekun-

dach zno´w znalazł sie˛ obok Debbie. Westchne˛ła lekko
przez sen. Jej re˛ka znalazła sie˛ na piersi Cole’a,
a głowa w zagłe˛bieniu pod ramieniem. Nacia˛gna˛ł
kołdre˛, połoz˙ył dłon´ na re˛ce Debbie i zamkna˛ł oczy.

Morgan ruszył na palcach w strone˛ pokoi Debbie

i Cole’a. Ostatnia noc była długa i pełna dramatycz-
nych przez˙yc´, totez˙ chciał sprawdzic´, jak sie˛ czuja˛.

Drzwi do pokoju starszego syna były uchylone.

Morgan zabaczył ich w chwili, gdy znalazł sie˛

background image

w progu. Rozczulony tym widokiem, przypomniał
sobie swa˛ z˙one˛ i cudowne poranki, jakie spe˛dzali
w swoich obje˛ciach.

Wycofał sie˛ i cicho zamkna˛ł drzwi. Ta noc mine˛ła,

lecz w z˙yciu Cole’a be˛dzie wiele nocy, kto´re przy-
sporza˛mu cierpienia. Takich wydarzen´ jak wczorajsze
szybko sie˛ nie zapomina. Trzeba nauczyc´ sie˛ z nimi
z˙yc´. Oby Cole pozwolił Debbie sobie pomo´c!

Obja˛ł piers´ Debbie, a potem przesuna˛ł re˛ke˛ w do´ł.

Poddaja˛c sie˛ pieszczocie, westchne˛ła cicho. Cole
pochylił sie˛ i pocałował ja˛, po czym natychmiast sie˛
poła˛czyli. Ze zdumieniem zdał sobie sprawe˛, z˙e to nie
sen i z˙e kobieta, z kto´ra˛ włas´nie sie˛ kocha, istnieje na
jawie, a nie w jego wyobraz´ni.

– Kocham cie˛ – wyszeptała.
– Och Boz˙e... ja...
Nie był w stanie powiedziec´ nic wie˛cej, gdyz˙

włas´nie w tej chwili porwała ich fala rozkoszy.

W pokoju zrobiło sie˛ gora˛co. Spod chmur wy-

plyne˛ło słon´ce i przez cienkie zasłony ozłociło wne˛t-
rze. Zapowiadał sie˛ ładny dzien´. Wyczerpany, a zara-
zem s´wiadomy, z˙e to, co przed chwila˛ przez˙ył,
wkro´tce sie˛ powto´rzy, Cole opus´cił głowe˛ na piersi
Debbie i ukrył w nich twarz. Wreszcie był w stanie
skon´czyc´ rozpocze˛te zdanie.

– Ja tez˙ cie˛ kocham.

background image

– O Boz˙e! – je˛kna˛ł nagle. – Buddy pichcił s´niada-

nie!

– Ska˛d wiesz? – spytała Debbie, wchodza˛c do

kuchni.

– Zorientowałem sie˛ po zapachu – wyjas´nił.
Zmarszczyła nos. Z trudem powstrzymywała sie˛ od

s´miechu. Dopiero po chwili poczuła unosza˛ce sie˛
w powietrzu dziwne, lecz dos´c´ przyjemne zapachy.
W kuchni pachniało jak w fabryce słodyczy. Powiet-
rze było przesycone aromatem cukru... i czekolady.

– Wiesz, co to było? – spytała, tłumia˛c s´miech.
– Ja ci powiem – odparł Morgan, wchodza˛c do

kuchni od strony basenu. – Nales´niki. Z czekolada˛. Na
dodatek polał je czekoladowym syropem. – Starszy
pan wstrza˛sna˛ł sie˛ z lekkim obrzydzeniem. – Ja od
samego s´niadania pływam, usiłuja˛c zrzucic´ kalorie.
Mo´j Boz˙e, za jakie grzechy twoja matka i ja spłodzili-
s´my takie dziecko?

Debbie poklepała Morgana pocieszaja˛cym gestem,

przygotowuja˛c dla niego lek zoboje˛tniaja˛cy kwasy.

– Wypij to. – Wre˛czyła mu szklanke˛ musuja˛cego

napoju. – Z Buddym wszystko w porza˛dku – stwier-
dziła spokojnie. – Wczoraj, w sytuacji krytycznej, zdał
egzamin. Spisał sie˛ doskonale. I chce˛, z˙ebys´cie o tym
pamie˛tali. – Popatrzyła badawczo na Morgana i Co-
le’a. – Czy mnie słyszycie?

W głosie Debbie brzmiało napie˛cie. Cole wiedział,

z˙e wczorajszy dzien´ był dla nich wszystkich kosz-
marem.

background image

– Kocham mojego brata – mrukna˛ł szorstko – ale

nie musze˛ zachwycac´ sie˛ jego kulinarnymi wyczyna-
mi. Chodz´, zjemy cos´ po drodze.

– A doka˛d mamy jechac´? – zapytała Debbie,

wychodza˛c z kuchni po buty i torebke˛.

– Do szpitala.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Cole wszedł do poczekalni. Na widok ote˛piałych

z rozpaczy oczu Tiny s´cisne˛ło mu sie˛ serce.

– Co sie˛ stało? – zapytał z niepokojem.
– Stan Ricka nad ranem sie˛ pogorszył – powiedzia-

ła, unosza˛c sie˛ na kozetce. – Juz˙ go ustabilizowali, ale
przez jakis´ czas... – Wargi Tiny drz˙ały. Powitała
Debbie bladym us´miechem.

– Nie powinienem był opuszczac´ szpitala – rzekł

Cole, dre˛czony poczuciem winy.

– A co bys´ tu zrobił? – spytała ostro Tina. – Ster-

roryzowałbys´ lekarzy? A moz˙e zabiłbys´ jeszcze ko-
gos´? – Przycisne˛ła palce do ust, jakby chca˛c cofna˛c´
wypowiedziane słowa. – O mo´j Boz˙e! – je˛kne˛ła
i poderwała sie˛ na ro´wne nogi. Obje˛ła Cole’a i przycis-
ne˛ła twarz do jego piersi. – Przepraszam! Przeciez˙
mnie znasz. Nie wiem, co mo´wie˛.

background image

Debbie poczuła sie˛ nieswojo. Cole wygla˛dał tak,

jakby dostał w twarz. Che˛tnie potrza˛sne˛łaby Tina˛, ale
wiedziała, z˙e te gorzkie słowa sa˛ wynikiem jej skraj-
nego wyczerpania i obawy o z˙ycie me˛z˙a. Miała
nadzieje˛, z˙e Cole jakos´ to przetrzyma.

– Nic sie˛ nie stało – powiedział, dotykaja˛c ramie-

nia Tiny. Kiedy stała tak blisko, czuł jej wydatny
brzuch. Rick Garza miał wiele powodo´w, aby z˙yc´.
– Dla nas wszystkich ta noc była bardzo cie˛z˙ka.

Tina odwro´ciła sie˛ zawstydzona. Cole jest przeciez˙

najlepszym przyjacielem Ricka, a ona posta˛piła w spo-
so´b niewybaczalny, rania˛c głe˛boko człowieka, kto´ry
uratował mu z˙ycie.

– Wszystkiemu winna jest ta wasza piekielna

praca! – zawołała. – To, co robicie, jest nieludzkie!

Cole skamieniał. Tina wyraziła słowami jego włas-

ne obawy i niepokoje. Powtarzał bez przerwy, z˙e
gliniarze nie powinni sie˛ z˙enic´ ani zakładac´ rodziny.
Debbie poczuła, jak w jednej chwili rozpada sie˛ cały
jej s´wiat.

– Chodz´ ze mna˛ – zwro´ciła sie˛ do Tiny, biora˛c ja˛za

re˛ke˛. – Musisz troche˛ sie˛ umyc´. Potem cie˛ uczesze˛.
A kiedy sie˛ ods´wiez˙ysz, poczujesz sie˛ znacznie lepiej.
Uwierz mi.

Cole usiłował wyrzucic´ z pamie˛ci słowa z˙ony

partnera, ale okazało sie˛ to niemoz˙liwe. Gliniarze nie
powinni sie˛ z˙enic´... nie powinni... nie powinni...

Gdy Debbie i Tina wro´ciły do poczekalni, Cole’a

tam nie było.

background image

– Czy ktos´ widział, doka˛d poszedł? – spytała

Debbie.

– Jest u Ricka – odparł me˛z˙czyzna, kto´rego Tina

przedstawiła jako swego wuja. – Lekarz pozwolił mu
wejs´c´.

Tina opadła cie˛z˙ko na krzesło i ukryła twarz

w dłoniach.

– Cole nie musiał prosic´ o zezwolenie – os´wiad-

czyła cichym głosem. – Jest członkiem naszej rodziny.
Mam nadzieje˛, z˙e potrafi wybaczyc´ mi to paskudne
zachowanie...

– Nie martw sie˛ – uspokoiła ja˛ Debbie. – Na pewno

juz˙ to zrobił.

Niestety, tym razem Debbie sie˛ pomyliła. Słowa

rzucone przez Tine˛ przes´ladowały go przez jakis´ czas,
az˙ do naste˛pnego wydarzenia.

– Tato, nie be˛dzie mnie dwa dni.
Zdumiony Morgan upus´cił sekator, kto´rym na

podwo´rzu przycinał wybujałe krzewy.

– Teraz? Sa˛dziłem, z˙e wez´miesz kilka dni urlopu,

kiedy...

Cole wsuna˛ł re˛ce do kieszeni. Spochmurniał jesz-

cze bardziej.

– Stałem sie˛ nieznos´ny, cia˛gle na was naskakuje˛.

Dlatego powinienem dac´ wam na jakis´ czas spoko´j.
Musze˛ wro´cic´ do pracy, pojez´dzic´ po ulicach. Jes´li
wkro´tce tego nie zrobie˛, moge˛ stracic´ motywacje˛.

background image

– Nie miałem poje˛cia, z˙e tak bardzo to przez˙ywasz

– rzekł Morgan, us´cisna˛wszy syna. – Czy moz˙na
w jakis´ sposo´b ci pomo´c?

– Sam musze˛ uporac´ sie˛ z własnymi problemami.
– A czy Debbie wie...?
Cole odwro´cił sie˛ plecami do ojca. Milczał.
– Synu, do licha! Czy ona wie?
– Nie! – warkna˛ł Cole, ruszaja˛c w strone˛ domu.
– Sam jej powiesz, czy pozostawisz to mnie?

– zapytał Morgan.

Był zły na syna. Nie miał ochoty przynosic´ Debbie

złej wiadomos´ci.

– Nie moge˛! – odkrzykna˛ł Cole. – Do diabła,

naprawde˛ nie moge˛!

W holu stała zapłakana Debbie. Słyszała cała˛

rozmowe˛.

Buddy oparł sie˛ o wewne˛trzna˛ framuge˛ drzwi

i wpatrywał w mrugaja˛ce do niego monitory. Chciał
naprawic´ to, co sie˛ stało. Dawał sobie rade˛ z niespraw-
nymi urza˛dzeniami, ale nie miał poje˛cia, jak reperuje
sie˛ stosunki mie˛dzy ludz´mi.

Gdy jednak usłyszał szloch Debbie, odezwał sie˛

w nim duch Brownfieldo´w, kto´ry sprawił, z˙e energicz-
nie wyszedł z pokoju.

Determinacja maluja˛ca sie˛ na twarzy Buddy’ego

zaskoczyła Debbie. Była jeszcze bardziej zdziwiona, gdy
złapał ja˛ za re˛ke˛ i pocia˛gna˛ł ku frontowym drzwiom.

– Co robisz? – zapytała.
Buddy zatrzymał sie˛. Popatrzył na własna˛ dłon´ na

background image

ramieniu Debbie i szybko ja˛ cofna˛ł, mamrocza˛c
przeprosiny.

– Hm... włas´nie pomys´lałem sobie... gdybys´ nie

była zbyt... – Nabrał głe˛boko powietrza, wycia˛gna˛ł ze
spodni połe˛ koszuli i wytarł nia˛ mokra˛ twarz Debbie,
jednym ruchem pozbawiaja˛c ja˛ zaro´wno łez, jak
i makijaz˙u. – Idziemy wzia˛c´ sobie lody – oznajmił.

Debbie mocniej zabiło serce. Och, Buddy! – szep-

ne˛ła w duchu. Jestes´ wspaniały! Dlaczego nie zauro-
czył mnie ktos´ taki jak ty? Zaraz potem jednak
odpowiedziała sobie na to pytanie. Dlatego, z˙e sie˛
zakochałam, kieruja˛c sie˛ nie głowa˛, ale sercem. A mo-
je serce nalez˙y do Cole’a...

– Lody dobrze mi zrobia˛ – przyznała Buddy’emu

racje˛. – Moz˙e Morgan tez˙ z nami zje?

Buddy us´miechna˛ł sie˛, zadowolony, z˙e doceniła

jego pomysł.

– Po´jde˛ po tate˛ – oznajmił.
Z westchnieniem patrzyła, jak Buddy znika za

drzwiami. Przynajmniej reszta tej rodziny ja˛ kocha.

Dzwonek u drzwi nie przestawał dzwonic´. Debbie

wrzuciła łyz˙ke˛ do miski, nie zwaz˙aja˛c na chmure˛
ma˛ki, kto´ra˛ przy tej okazji wznieciła, i pobiegła
zobaczyc´, kto przyszedł.

Spojrzała przez wizjer i az˙ krzykne˛ła z rados´ci.

Chwile˛ po´z´niej w szeroko otwartych drzwiach sta-
na˛ł wysoki me˛z˙czyzna o us´miechnie˛tej, aczkolwiek

background image

nieco zme˛czonej twarzy, obładowany mno´stwem
bagaz˙u. Towarzyszyła mu młoda kobieta z dzieckiem
na re˛ku.

– Lily! Case! Dlaczego nie dalis´cie znac´, z˙e przy-

jez˙dz˙acie? Ktos´ by na was czekał na...

Case Longren rzucił bagaz˙e na ziemie˛ i porwał

Debbie w ramiona. Rozes´miany, pozwolił poprowa-
dzic´ sie˛ w gła˛b domu, robia˛c miejsce dla reszty swej
rodziny.

– Deb, nic sie˛ nie zmieniłas´. Dalej mo´wisz szyb-

ciej, niz˙ chodzisz – stwierdził. – A poza tym wiesz,
jaka jest Lily. Kiedy tylko lekarz pozwolił jej po-
dro´z˙owac´, od razu znalez´lis´my sie˛ na pokładzie samo-
lotu. Bardzo martwiła sie˛ o ojca.

– Lily! Wygla˛dasz znakomicie! – zawołała Deb-

bie. – Morgan be˛dzie zachwycony waszym przyjaz-
dem. – Zaraz potem posmutniała. – W twoim dawnym
pokoju mieszkam ja. Troche˛ potrwa, zanim zabiore˛
swoje rzeczy...

– Zostan´ tam, prosze˛ – rzekła Lily. – Spe˛dziłam

całe z˙ycie, s´pia˛c w pobliz˙u starszego brata. Wiem, jaki
potrafi byc´ nieznos´ny, zwłaszcza rano. A poza tym nie
byłby zachwycony, słuchaja˛c w nocy płaczu dziecka,
nawet jes´li to dziecko jest jego siostrzen´cem. Czy
bliz´niaki sa˛ nadal poza domem?

Debbie skine˛ła głowa˛.
– Wobec tego zajmiemy ich poko´j. Jest znacznie

wie˛kszy.

Wkro´tce wszystkie bagaz˙e zostały przetranspor-

background image

towane na miejsce. Case przechadzał sie˛ po domu,
przygla˛daja˛c sie˛ rozkładowi pomieszczen´ i zerkaja˛c
na kusza˛ca˛, błe˛kitna˛ wode˛ basenu. Znalazł Debbie
w kuchni, niewidza˛cym wzrokiem wpatruja˛ca˛ sie˛
w miske˛ z ciastem.

– Zapomniałas´, co robisz? – zaz˙artował, kłada˛c

re˛ke˛ na jej plecach. – Byłas´ dla nas wybawieniem,
moja kochana. Nie masz poje˛cia, jak bardzo jestes´my
ci wdzie˛czni za to, z˙e przyjechałas´ pomo´c Morganowi.

Debbie podniosła głowe˛ i popatrzyła w ciepłe oczy

Case’a. Były tak niebieskie jak Cole’a. Na mys´l o nim
zabolało ja˛ serce. Wybuchne˛ła płaczem.

– No, no – szepna˛ł Case i wzia˛ł Debbie w obje˛cia.

Nie miał poje˛cia, co wywołało łzy, ale w cia˛gu
ostatnich kilku miesie˛cy odkrył, z˙e jedynym na nie
lekarstwem jest mocny us´cisk.

– Udało mi sie˛ wreszcie us´pic´ małego – os´wiad-

czyła Lily, wchodza˛c do kuchni, i stane˛ła w progu jak
wryta.

Jej ma˛z˙ wzruszył lekko ramionami i westchna˛ł,

totez˙ Lily skojarzyła płacz przyjacio´łki z nieobecnos´-
cia˛ starszego brata.

Zanim zdołała ja˛ pocieszyc´, usłyszała głos ojca.
– Co´reczko! Nareszcie jestes´ w domu! – wykrzyk-

na˛ł i porwał Lily w obje˛cia.

Debbie odsune˛ła sie˛ od Case’a i szybko otarła łzy,

nie chca˛c, aby pan domu spostrzegł, z˙e płakała.

background image

– Case! Miło cie˛ widziec´, synu! – Morgan witał

zie˛cia. – A co zrobilis´cie z moim wnukiem?

Debbie wycofała sie˛ pod s´ciane˛, podczas gdy

młodzi rodzice z duma˛ poprowadzili Morgana do
sypialni, gdzie z zachwytem w oczach spogla˛dał na
niemowle˛ s´pia˛ce smacznie pos´rodku ło´z˙ka.

– Case, on jest do ciebie podobny – stwierdził

Morgan z przeje˛ciem.

– Tak, tato – przyznała Lily. – Kiedy sie˛ obudzi,

zobaczysz jego oczy. Sa˛ takie niebieskie...

– Wszystkie niemowlaki maja˛ niebieskie oczy

– draz˙nił sie˛ z co´rka˛ zadowolony Morgan.

– Ale nie takie... Ma oczy swojego ojca.
Słysza˛c te słowa, Case nie potrafił ukryc´ rozpieraja˛-

cej go dumy. Nie mo´gł uwierzyc´, z˙e oboje z Lily zostali
rodzicami. Ale dowo´d lez˙ał przed nimi, na ło´z˙ku.

Gdzies´ w pobliz˙u odezwał sie˛ telefon.
– Odbiore˛, zanim obudzi dziecko – rzuciła Debbie

i szybko pobiegła do holu, gdzie stał aparat. – Słu-
cham.

Głos miała mie˛kki i zadyszany. Cole az˙ je˛kna˛ł

w duchu. Uprzytomnił sobie, z˙e be˛dzie musiał wresz-
cie powaz˙nie z nia˛ porozmawiac´.

– To ja... – odezwał sie˛.
Mało brakowało, a z wraz˙enia wypus´ciłaby słucha-

wke˛. Po raz pierwszy od trzydziestu szes´ciu godzin
usłyszała głos Cole’a, kto´ry nawet teraz nie brzmiał
ani odrobine˛ lepiej niz˙ wo´wczas, gdy Cole w po-
s´piechu opuszczał dom.

background image

– No tak – odrzekła i zamilkła.
Zakla˛ł w duchu. Czuł, z˙e nie po´jdzie mu łatwo.
– Pomys´lałem sobie, z˙e zadzwonie˛ i dam ci znac´,

z˙e Rickowi nie grozi juz˙ niebezpieczen´stwo.

– To wspaniale – powiedziała. – A ty pracujesz

czy... tylko uciekasz?

Reaguja˛c na sarkazm w głosie Debbie, Cole przyja˛ł

od razu obronna˛ pozycje˛. Nie było to jednak rozsa˛dne
posunie˛cie.

– Nic z tego nie rozumiesz – oznajmił.
– To moz˙liwe – odparła spokojnie, czuja˛c, z˙e

atmosfera staje sie˛ coraz bardziej napie˛ta. – Nie jestem
jasnowidzem, nie potrafie˛ czytac´ w twoich mys´lach.
A sam o niczym ze mna˛ nie rozmawiałes´. Spałes´ ze
mna˛, ale nie rozmawiałes´.

– Posłuchaj... – zacza˛ł Cole.
– To ty posłuchaj! – przerwała mu. – Wiem, z˙e

podobnie jak Rick i Tina, przez˙ywasz teraz cie˛z˙kie
chwile. Ale oni nie odgrodzili sie˛ od siebie murem.
Wspieraja˛ sie˛ nawzajem.

– A ty jak bys´ sie˛ czuła, gdybym znalazł sie˛ na

miejscu Ricka? Jak by ci sie˛ podobało wychowywanie
w pojedynke˛ naszych dzieci? – przypierał ja˛ do muru
Cole.

Nie słuchał tego, co mo´wiła, musiała wie˛c dotrzec´

do niego w inny sposo´b.

– Wiesz, Cole, byłabym dumna, moga˛c nazwac´ cie˛

me˛z˙em. I na tyle silna, z˙eby samej wychowac´ nasze
dzieci... gdyby okazało sie˛ to konieczne. Ale ty jestes´

background image

bardzo zaje˛ty zastanawianiem sie˛ nad czyms´, co nigdy
sie˛ nie wydarzyło i byc´ moz˙e nigdy sie˛ nie wydarzy.
Cały czas zakładasz z go´ry, z˙e to ja łatwo sie˛
znieche˛ce˛. – Urwała, z jej ust wydobył sie˛ szloch.
– Zechciej przyja˛c´ do wiadomos´ci, z˙e jestem wytrwała
i odpowiedzialna i z˙e jestem człowiekiem, na kto´rym
moz˙na polegac´. W przeciwien´stwie do ciebie!

Stoja˛c w ka˛cie holu, Case mimo woli stał sie˛

s´wiadkiem tej rozmowy. Miał ochote˛ skre˛cic´ swemu
szwagrowi kark.

Nie znał rodziny, kto´ra z wie˛kszym uporem niz˙

Brownfieldowie rozwia˛zywałaby wszystkie problemy
na swo´j własny sposo´b. Jemu samemu zaje˛ło mno´stwo
czasu przekonanie swej obecnej z˙ony, z˙e kocha ja˛
taka˛, jaka jest. Gdy ja˛ poznał, była w szoku po
wypadku, a jej policzek szpeciła blizna. Stracił mno´st-
wo nerwo´w, lecz Lily uwierzyła wreszcie we własna˛
wartos´c´. Po´z´niej, podczas operacji plastycznej, blizna
została usunie˛ta, ale Case nie zapomniał o swej walce.
Był przekonany, z˙e Debbie, jego przyjacio´łka z daw-
nych lat, cierpi teraz w podobny sposo´b. Ruszył w jej
kierunku.

Ujrzawszy zbliz˙aja˛cego sie˛ Case’a, Debbie wre˛czy-

ła mu słuchawke˛.

– Pogadaj sobie z Cole’em – mrukne˛ła. – Ja juz˙ nie

mam siły. Powiedziałam mu juz˙ wszystko.

Odeszła z bo´lem serca, lecz z uniesiona˛ wysoko

głowa˛.

– Nie mam poje˛cia, co tu sie˛, do diabła, dzieje

background image

– zauwaz˙ył Case ostrym tonem – i nie chce˛ wiedziec´.
Ale, Cole, jes´li czegos´ z tym nie zrobisz, przy
najbliz˙szej okazji rozkwasze˛ ci nos.

Case nigdy nie bawił sie˛ w ceregiele i natychmiast

trafiał w sedno. Odkładaja˛c słuchawke˛, Cole us´miech-
na˛ł sie˛ pod nosem. Od chwili poznania wysokiego
kowboja z Oklahomy najbardziej podziwiał w nim
szczeros´c´ i bezpos´rednios´c´.

W głe˛bi serca zdawał sobie sprawe˛ z tego, z˙e

Debbie ma racje˛. To on sam obawiał sie˛ prawdy.
A prawda˛ było to, z˙e do szalen´stwa kochał te˛ kobiete˛.
Utrata Debbie chyba by go zabiła. Wobec tego co ja
wyprawiam? – zastanawiał sie˛ w duchu. Jes´li nie
wez´me˛ sie˛ w gars´c´ i nie wro´ce˛ do domu, strace˛ ostatnia˛
szanse˛.

Podszedł do biurka i popatrzył na stos pie˛trza˛cych

sie˛ dokumento´w. Naszła go ochota, aby przyłoz˙yc´ do
nich płona˛ca˛ zapałke˛.

Postanowił wpas´c´ do szpitala, a potem sprawdzic´,

jak maja˛ sie˛ Tina i Enrique. Zno´w zacza˛ł rozmys´lac´
o własnych sprawach. Przyszło mu do głowy, z˙e jego
dzisiejszy powro´t na łono rodziny be˛dzie bardzo
interesuja˛cy. Wszyscy zobacza˛, jakiego zrobił z siebie
durnia.

Wzruszył ramionami. A co to ma za znaczenie?

Przeciez˙ do tej pory tez˙ zachowywał sie˛ jak kretyn. Co
szkodzi, z˙e zrobi to jeszcze raz?

background image

Buddy ze zdumieniem i le˛kiem wpatrywał sie˛

w malutka˛ istotke˛, kto´ra lez˙ała na ło´z˙ku brata i wierz-
gała no´z˙kami. Dziecko miało ciemne i ge˛ste włosy,
stercza˛ce jak s´wiez˙o przystrzyz˙ona trawa. Miał ochote˛
dotkna˛c´ siostrzen´ca, lecz bał sie˛ poruszyc´. Na tym
malen´kim człowieczku nie było pulsuja˛cego kursora,
tak jak na ekranie monitora, kto´ry wskazałby Bud-
dy’emu miejsce, od kto´rego moz˙na zacza˛c´...

Kiedy niemowle˛ zacze˛ło gaworzyc´ i machac´ ra˛cz-

kami, s´wiez˙o upieczony wujek uznał, z˙e nalez˙y sie˛
odezwac´.

– Czes´c´, Charlie – rzekł do dziecka, kto´re natych-

miast znieruchomiało. Małe błe˛kitne oczka zacze˛ły
szukac´ miejsca, z kto´rego pochodził nieznany głos.
– Jestem twoim wujkiem. Nazywam sie˛ Robert Allen
Brownfield, ale moz˙esz mo´wic´ do mnie Buddy...
kiedy nauczysz sie˛ gadac´.

Maluch zas´linił sie˛ z rados´ci i zamachał no´z˙kami

jeszcze bardziej entuzjastycznie. Zsuna˛ł mie˛kki biały
kocyk, kto´rym miał nakryte no´z˙ki.

– Widze˛, z˙e jestes´ silny – cia˛gna˛ł Buddy. – To

bardzo dobrze. Pod tym wzgle˛dem przypominasz,
oczywis´cie, własnego ojca. Ja nigdy nie okazywałem
takiej walecznos´ci.

Niemowlak skierował pia˛stke˛ w strone˛ buzi i wy-

krzywił sie˛, kiedy nie trafiła tam, gdzie chciał.

– Nie martw sie˛, szybko sie˛ tego nauczysz – pocie-

szył go Buddy. – Ja osobis´cie, kiedy byłem mały,
wolałem pakowac´ kciuk do ust. Moz˙esz wybrac´ sobie

background image

jeden palec lub kilka naraz. O ile wiem, niekto´re dzieci
tak włas´nie robia˛.

Lily z trudem opanowała łzy wzruszenia. Weszła

do pokoju, przekonana, z˙e dziecko juz˙ nie s´pi, i na
widok Buddy’ego rozmawiaja˛cego z malcem wstrzy-
mała oddech. Jej brat był zauroczony siostrzen´cem.
Był to przejmuja˛cy widok.

– Nie miałem poje˛cia, z˙e tu jestes´ – mrukna˛ł.
– Włas´nie weszłam – odparła szybko, nie chca˛c, by

brat wiedział, z˙e była s´wiadkiem rozmowy me˛z˙czyzny
z me˛z˙czyzna˛.

Buddy skina˛ł głowa˛, zadowolony, z˙e nie odkryła

jego tajemnicy.

– Mys´le˛, z˙e on mnie lubi – stwierdził, spogla˛daja˛c

na niemowle˛.

Usłyszawszy głos matki, malec podnio´sł krzyk.
– Pewnie jest głodny – stwierdziła Lily. – Przynio-

słam mu butelke˛. Chcesz go nakarmic´?

S

´

wiez˙o upieczony wujek zamrugał gwałtownie

powiekami i otworzył usta. Poruszaja˛c nerwowo pal-
cami, rozwaz˙ał słowa siostry.

– Chyba mo´głbym. Ale musisz mi pokazac´, jak sie˛

podnosi takie dziecko. Nie chciałbym czegos´ mu
zrobic´.

– Ty nikomu nie zrobisz krzywdy – z us´miechem

stwierdziła Lily. – Postaraj sie˛ wyja˛c´ malca z beto´w
i go unieruchomic´. Potem podam ci butelke˛.

Buddy wstał, okra˛z˙ył ło´z˙ko, starannie odmie-

rzaja˛c wzrokiem odległos´c´, z jakiej be˛dzie naj-

background image

łatwiej dobrac´ sie˛ do dziecka. Po chwili, usaty-
sfakcjonowany wynikami obserwacji, nachylił sie˛
i jednym zre˛cznym ruchem podnio´sł niemowle˛
z ło´z˙ka.

Akcja została wykonana idealnie. Lily spodziewała

sie˛, z˙e Buddy be˛dzie sie˛ wahał lub okaz˙e sie˛ niezgrab-
ny. Nic z tych rzeczy. Powinna lepiej znac´ swego
wyja˛tkowego brata. Jes´li juz˙ do czegos´ sie˛ zabierał,
robił to perfekcyjnie. Lily uznała, z˙e dziecko znajduje
sie˛ w dobrych re˛kach.

– Usia˛dz´ – poleciła. – I przytul go do siebie. Masz

butelke˛.

– Dzie˛kuje˛. Czy mam wystartowac´ juz˙ teraz,

czy...?

Trzymane jak do karmienia, niemowle˛ zacze˛ło sie˛

niespokojnie wiercic´.

– Tak, Buddy, teraz – odparła Lily. – Startuj od

razu. – Usłyszawszy okres´lenie, kto´rego uz˙ył brat,
miała ochote˛ parskna˛c´ s´miechem.

Butelka ze smoczkiem znalazła sie˛ we włas´ciwym

miejscu. Buddy promieniał z zachwytu. Zwro´cił sie˛ do
siostrzen´ca:

– Na pewno masz teraz to, czego chciałes´. Kiedy

troche˛ podros´niesz, przyrza˛dze˛ ci, Charlie, jeden
z moich ulubionych napoi. Bierze sie˛ dwie czubate
łyz˙ki czekolady i...

– On ma na imie˛ Morgan – wtra˛ciła Lily.
Ale Buddy jej nie słuchał. Dla niego niemowle˛

miało na imie˛ Charlie. Młoda mama podejrzewała, z˙e

background image

za jakis´ czas wszyscy włas´nie tak be˛da˛ nazywali jej
synka. Buddy potrafił postawic´ na swoim.

Cole szedł szpitalnym korytarzem. Skrzywił sie˛

na widok zaaferowanej piele˛gniarki, przechodza˛cej
obok ze strzykawka˛ w re˛ku. Był szcze˛s´liwy, z˙e to
nie on znajdzie sie˛ zaraz na drugim kon´cu igły. Do
jego uszu dobiegł cichy s´miech. Pochodził z pokoju
Ricka.

Cole otworzył cicho drzwi, niezauwaz˙ony przy-

stana˛ł w progu i zacza˛ł z rados´cia˛ przygla˛dac´ sie˛
partnerowi, kto´ry zdumiewaja˛co szybko odzyskiwał
forme˛.

Poczucie winy, kto´re bezustannie me˛czyło Cole’a,

przypominaja˛c, z˙e zabił człowieka, zaczynało powoli
słabna˛c´. Im dłuz˙ej patrzył na Ricka i Tine˛, tym łatwiej
mu było usprawiedliwiac´ pods´wiadomie własny czyn.
Jes´li s´mierc´ tamtego faceta była potrzebna do tego, by
tak dobry człowiek jak Rick miał z˙yc´, to było o co
walczyc´. Cole wsuna˛ł re˛ce do kieszeni i głe˛boko
odetchna˛ł.

W tej samej chwili Rick go dostrzegł.
– Hej, kolego, podejdz´ do nas i zobacz, co Tina

tutaj ma! – zawołał.

– Juz˙ na korytarzu słyszałem wasz s´miech. Co was

tak rozbawiło?

– Obrazek, kto´ry narysował Enrique. Przedstawia

dziewczynke˛, kto´ra mieszka po sa˛siedzku. Włas´nie

background image

zacze˛lis´my sie˛ zastanawiac´, czy juz˙ teraz powinnis´my
wpas´c´ w panike˛ i wyprowadzic´ sie˛ z domu, czy
moz˙emy poczekac´, az˙ nasz syn be˛dzie troche˛ starszy
– powiedziała Tina.

Cole nie zrozumiał, co miała na mys´li, wie˛c mu

wytłumaczyła:

– Sa˛dzimy, z˙e Enrique jest zakochany. Naryso-

wał dziewczynke˛, a na jej sukience mno´stwo nieto-
perzy. Oznacza to, jak sie˛ orientujesz, z˙e bardzo ja˛
lubi.

Cole rozes´miał sie˛. Uprzytomnił sobie, jak bar-

dzo mały Enrique jest zwariowany na punkcie Bat-
mana.

– Lepiej od razu bierzcie nogi za pas i wynos´cie sie˛

na drugi koniec miasta – poradził im. – Miłos´c´ to
piekielne uczucie – dodał tonem wyjas´nienia.

Nagle Tina przestała sie˛ s´miac´ i popatrzyła na

Cole’a uwaz˙nie.

– Co sie˛ dzieje? – zapytała go ostrym tonem i zaraz

potem zerkne˛ła w strone˛ otwartych drzwi. – A gdzie
Debbie? Od dawna jej nie widziałam.

Cole spose˛pniał i zno´w wsuna˛ł re˛ce do kieszeni.
– Tino... – W głosie me˛z˙a zabrzmiał ostrzegawczy

ton. – Masz dos´c´ własnych zmartwien´. Nie pchaj nosa
w cudze sprawy.

– To takz˙e moje sprawy – os´wiadczyła. – Nie

rozumiesz, o co chodzi. Kiedy byłes´ bardzo chory...
ja... ja przestałam nad soba˛ panowac´ i powiedziałam
Cole’owi pare˛ przykrych sło´w. I sa˛dze˛... – Tina

background image

podniosła załzawione oczy – z˙e wycia˛gna˛ł z nich
fałszywe wnioski.

– Straciłas´ nad soba˛ panowanie? Ty? I co teraz

Cole o tobie pomys´li? – Zmieniaja˛c pozycje˛ na
wygodniejsza˛, Rick skrzywił sie˛ z bo´lu. – A wie˛c
przestałas´ sie˛ kontrolowac´ – stwierdził z sarkazmem.
– Zawsze tak robisz. To jedna z rzeczy, kto´re najbar-
dziej w tobie kocham.

Cole przysłuchiwał sie˛ ich rozmowie, zafascyno-

wany poczuciem humoru tej pary, kto´ra zachowywała
sie˛ tak, jakby w ogo´le nie dotkne˛ły jej przez˙ycia
ostatnich dni.

– Byłas´ ws´ciekła – przypomniał Cole z˙onie Ricka.

– Wieszałas´ psy na naszej pracy i...

– I na tobie – dodała ze wstydem, lecz zaraz potem

wzruszyła ramionami. – Nie mogłam sie˛ powstrzy-
mac´. Taki juz˙ mam charakter. Kiedy dzieje sie˛ cos´
złego, zawsze winie˛ o to cos´... lub kogos´. Dopiero
potem staram sie˛ uporac´ z tym problemem.

– A co robic´, kiedy byłoby za po´z´no, by sie˛ z nim

uporac´? – zapytał Cole, nie patrza˛c partnerowi w oczy.
Bardzo jednak chciał usłyszec´ odpowiedz´ na to pyta-
nie.

Tina uje˛ła me˛z˙a za re˛ke˛. Kiedy delikatnie s´cisna˛ł jej

palce, pod powiekami poczuła łzy.

– Wtedy zachowałabym we wspomnieniach dzie-

sie˛c´ dobrych lat i pozostałoby mi dwoje dzieci do
kochania – odparła Tina. – Kiedy wychodziłam za
Ricka, wiedziałam, z˙e zamierza zostac´ policjantem.

background image

Nie miałam nic przeciwko temu. To, co sie˛ teraz
stało, niczego nie zmienia, poza tym, z˙e chyba jesz-
cze bardziej go doceniam.

– Cole, nic nie jest waz˙niejsze od miłos´ci – stwier-

dził Rick z przekonaniem.

Usłyszawszy słowa partnera, Cole poczuł sie˛ okro-

pnie. Miał ochote˛ natychmiast wracac´ do domu. I jak
najszybciej porozmawiac´ z Debbie.

– To s´wietnie, z˙e czujesz sie˛ coraz lepiej – rzekł do

przyjaciela. – Masz od wszystkich serdeczne po-
zdrowienia. A na mnie juz˙ czas. Zobaczymy sie˛
po´z´niej.

Niemal wypadł z pokoju, nie zauwaz˙aja˛c porozu-

miewawczych spojrzen´ wymienionych przez małz˙on-
ko´w. Tina oparła głowe˛ na ramieniu Ricka i pocałowa-
ła go w re˛ke˛. Miała wiele powodo´w do wdzie˛cznos´ci.

Chaos, jaki zastał Cole po powrocie do domu,

przekraczał wszelkie wyobraz˙enia. Wsze˛dzie rozlegał
sie˛ przeraz´liwy płacz dziecka.

Morgan jak szalony wypadł z kuchni, niosa˛c ogrza-

na˛ butelke˛ z pokarmem dla niemowle˛cia. Case klepał
synka po pupie, usiłuja˛c go uspokoic´.

Buddy znikna˛ł w swym pokoju, przekonany, z˙e

pieluchy i wrzeszcza˛ce niemowle˛ to rzecz dos´c´ nie-
przyjemna. Postanowił od czasu do czasu, w sprzyjaja˛-
cych okolicznos´ciach, podziwiac´ i tulic´ siostrzen´ca,
lecz przede wszystkim czekac´, az˙ Charlie nauczy sie˛

background image

porozumiewac´ z otoczeniem na poziomie wyz˙szym
niz˙ krzyk.

Cole us´miechna˛ł sie˛ ironicznie. Ma wie˛c swo´j

,,powro´t do domu’’.

– Witajcie wszyscy – powiedział. – A wie˛c tak

wygla˛da mo´j siostrzeniec. Jak sie˛ masz, maluchu?
– Pogłaskał pomarszczony policzek niemowle˛cia.
Chłopiec wyczuł dotyk, gdyz˙ zwro´cił odruchowo
malen´ka˛ buz´ke˛ w strone˛ włas´nie przybyłego wujka,
i przestał płakac´. – Kiepsko ci sie˛ dzisiaj wiedzie?
– pytał dalej Cole. – Nie masz poje˛cia, jak dobrze cie˛
rozumiem. A gdzie twoja mama?

Istotnie zastanawiał sie˛, gdzie w całym tym domo-

wym rozgardiaszu znajduje sie˛ Lily.

– Bierze prysznic – poinformował go Case. Zły na

szwagra, wypalił prosto z mostu: – Na twoim miejscu
raczej zainteresowałbym sie˛ tym, gdzie podziewa sie˛
Debbie.

Cole spowaz˙niał. Wro´ciło ne˛kaja˛ce go przykre

ssanie w z˙oła˛dku.

– O co, do diabła, ci chodzi? – warkna˛ł.
W pokoju pojawił sie˛ Buddy.
– Juz˙ jej nie ma – oznajmił.
Pod Cole’em ugie˛ły sie˛ nogi. Podsuwaja˛c błys-

kawicznie krzesło, Morgan ochronił syna przed upad-
kiem.

– Co to znaczy, nie... ma?
Widza˛c, w jakim stanie jest brat Lily, Case zacza˛ł

z˙ałowac´, z˙e uz˙ył tak ostrego tonu.

background image

– Spakowała manatki i wyjechała – wyjas´nił spo-

kojniejszym głosem. – Jest w drodze do Oklahomy.
Włas´nie to Buddy miał na mys´li – dodał. – Uprzedza-
łem cie˛, z˙e sprawa wygla˛da z´le. Piekielnie duz˙o czasu
zaja˛ł ci ten powro´t do domu i mocowanie sie˛ z kłopota-
mi. Spo´z´niłes´ sie˛ o cała˛ godzine˛.

– Boz˙e! – Cole złapał sie˛ za głowe˛. – Kiedy

wyjechała? Czy ktos´ wie, o kto´rej ma samolot? Moz˙e
uda mi sie˛ złapac´ ja˛ na lotnisku...

– Nie poleci samolotem.
Usłyszawszy zaskakuja˛ce os´wiadczenie Buddy’e-

go, wszyscy odwro´cili głowy w jego strone˛.

– Co masz na mys´li? – spytał Morgan.
Zbyt dobrze znał syna, by nie wiedziec´, z˙e mina,

jaka˛ miał w tej chwili Buddy, była s´wiadectwem
czegos´ okropnego.

– Mam na mys´li to, z˙e ona spo´z´ni sie˛ na samolot

– os´wiadczył Buddy, wymawiaja˛c wyraz´nie poszcze-
go´lne słowa, jako z˙e jego zdaniem inteligencja zgro-
madzonej tu rodziny pozostawiała wiele do z˙yczenia.
Pomys´lał, z˙e to okropne mieszkac´ z ludz´mi, kto´rzy nie
potrafia˛ poja˛c´ najprostszych fakto´w. – Zostały jeszcze
jakies´ ciastka? – zapytał, ruszaja˛c do swojego sank-
tuarium.

Cole chwycił brata za ramie˛ i przycisna˛ł go do

s´ciany. Wygla˛dał tak groz´nie, z˙e Buddy poczuł le˛k.

– Ska˛d wiesz, z˙e sie˛ spo´z´ni? Co takiego zrobiłes´?

– zapytał Cole pozornie opanowanym głosem.

To, z˙e Buddy wycia˛ł jakis´ numer, nie ulegało

background image

wa˛tpliwos´ci. Cole znał go jak dziurawa˛ kieszen´ i nie
dał sie˛ zwies´c´ jego niewinnej minie.

– Przeciez˙ było jasne jak słon´ce, z˙e sam nie ruszysz

nawet palcem – oznajmił z wyrzutem w głosie Buddy,
odpychaja˛c od siebie Cole’a. – Musiałem wie˛c za-
działac´ sam. To wszystko.

– Powtarzam pytanie – wycedził zniecierpliwiony

Cole. – Co takiego zrobiłes´?

– Niewiele – odparł Buddy. – Wsadziłem jej do

torby moja˛komputerowa˛gre˛. Te˛ o zamku i ksie˛z˙niczce.

Cole ze zdumienia otworzył usta. Z

˙

eby nie trzepna˛c´

brata, uderzył sie˛ w czoło.

– Chyba nie...? – Urwał, bo ogarne˛ły go najgorsze

podejrzenia.

Case nie miał poje˛cia, o czym rozmawiaja˛ obaj

Brownfieldowie. Szczerze powiedziawszy, do dzis´
miał kłopoty z rozumieniem ich siostry.

– Nie kapuje˛ – os´wiadczył, spogla˛daja˛c pytaja˛co

na Morgana i Cole’a. – Co to za problem z jaka˛s´ tam
gra˛? Przeciez˙ wszyscy maja˛ gry.

– Chodzi nie o jaka˛s´ tam gre˛, lecz o gre˛ autorstwa

Buddy’ego – wyjas´nił wstrza˛s´nie˛ty Cole. – Jest wyja˛t-
kowa. Wygla˛da jak urza˛dzenie do zdalnego detonowa-
nia bomb. Pamie˛tasz, jak w zeszłym roku przyjechali-
s´my z opo´z´nieniem do was, do Oklahomy? Spe˛dzilis´-
my wo´wczas kilka godzin w biurze ochrony lotniska,
usiłuja˛c wyjas´nic´, z˙e nasz brat jest tylko nieszkod-
liwym wariatem, a nie terrorysta˛. – Cole odwro´cił sie˛
nagle i walna˛ł pie˛s´cia˛ w s´ciane˛. – Buddy, na miłos´c´

background image

boska˛! Przez ciebie Debbie zostanie zaaresztowana!
Dlaczego to zrobiłes´? O czym wtedy mys´lałes´?

Buddy popatrzył na zebranych takim wzrokiem,

jakby miał do czynienia z ludz´mi, kto´rzy potracili
rozum. Zupełnie ich nie rozumiał. Dlaczego trafiła mu
sie˛ taka te˛pa rodzina?

– Mys´lałem o tobie, Cole – odparł z całym spoko-

jem. – O tym, z˙e ja˛ kochasz, ale jestes´ głupi.

– Aha – mrukna˛ł starszy brat.
Nie miał nic do dodania. Poklepał delikatnie siost-

rzen´ca po pleckach i powiedział:

– Charlie, było mi bardzo miło, z˙e mogłem cie˛

poznac´, ale teraz zmykam, bo musze˛ zda˛z˙yc´ na
samolot.

– Nie be˛dzie jej na pokładzie – przypomniał mu

Buddy.

– Skoro tak, to Debbie nas zabije – mrukna˛ł ponuro

Cole i pognał w strone˛ wyjs´cia.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Gdyby ktokolwiek powiedział Debbie, z˙e be˛dzie od

czegos´ uciekała, nazwałaby go fantasta˛. Tym razem
jednak nadeszła pora, by stawic´ czoło faktom, nawet
jes´li sa˛ bolesne. Cole byc´ moz˙e ja˛ kocha, lecz jej nie
ufa. A bez zaufania nie ma miłos´ci.

Łzy napłyne˛ły jej do oczu, pe˛kało serce. Ledwo

trzymaja˛c sie˛ na nogach, szła przez hale˛ odloto´w. Co
chwila ktos´ ja˛ potra˛cał, lecz nie reagowała. Było jej
wszystko jedno. Ucieczka z domu Cole’a stanowiła
jedyne wyjs´cie. Istnieje bowiem granica, do kto´rej zako-
chana kobieta moz˙e sie˛ poniz˙yc´. Gdyby nawet rozstanie
sie˛ z nim miało ja˛ zabic´, odleci najbliz˙szym samolotem.

Cia˛z˙yła jej torba, wie˛c poprawiła pasek na ramieniu.

Pozostałe torby nadała juz˙ na bagaz˙, ale taszczyła z soba˛
pamia˛tki z Kalifornii, nie chca˛c powierzyc´ ich tragarzom.
Czekała ja˛ jeszcze kontrola bezpieczen´stwa.

background image

– Prosze˛ połoz˙yc´ torebke˛ i podre˛czny bagaz˙ na

tas´mie – polecił funkcjonariusz, kiedy stane˛ła przy
bramce.

Spełniła jego polecenie i przeszła przez wykrywacz

metali. Przystane˛ła, by po drugiej stronie bramki
odebrac´ swoje rzeczy. Czekała zamys´lona, ze wzro-
kiem wbitym w ziemie˛, gdy nagle rozdzwoniły sie˛
alarmowe dzwonki.

Poczuła, jak funkcjonariusz chwyta ja˛ za ramie˛.
– Przys´lijcie ludzi z ochrony – rzekł przez kro´tko-

falo´wke˛. – Mamy problem.

Ze zdumienia Debbie otworzyła usta. Po obu jej

stronach pojawili sie˛ nagle me˛z˙czyz´ni w mundurach.
Zabrali jej bagaz˙ i na oczach wielu ludzi poprowadzili
w strone˛ pomieszczenia w cze˛s´ci lotniska niedoste˛pnej
dla podro´z˙nych.

– O co chodzi? – spytała. – Nie rozumiem.
– Niech pani da spoko´j – mrukna˛ł jeden z ochro-

niarzy. – Wszystko wyjas´ni pani z szefem.

Debbie wywro´ciła oczami. Spojrzawszy na zegar

wisza˛cy na s´cianie, uzmysłowiła sobie, z˙e nie zda˛z˙y
juz˙ na samolot.

Cała˛ droge˛ na lotnisko Cole jechał jak wariat. Na

dachu wozu umies´cił koguta i błyskaja˛cymi policyj-
nymi s´wiatłami spe˛dzał z jezdni Bogu ducha winnych
przechodnio´w. Jak na złos´c´, na ulicach panował duz˙y
ruch.

background image

Za wszelka˛cene˛ chciał zaoszcze˛dzic´ Debbie czeka-

ja˛cych ja˛ przykros´ci. Był przekonany, z˙e zostanie
zatrzymana.

Wreszcie ujrzał przed soba˛ pas wioda˛cy do

lotniska. Zerkna˛ł na zegarek i westchna˛ł cie˛z˙ko.
Jest po´z´no. Cokolwiek miało sie˛ stac´, juz˙ sie˛
stało. Sa˛ tylko dwie moz˙liwos´ci. Albo sabotaz˙
Buddy’ego spalił na panewce, albo Debbie za-
trzymały słuz˙by porza˛dkowe. Z

˙

aden z tych wa-

rianto´w nie wywoływał u Cole’a specjalnego en-
tuzjazmu.

Zostawił samocho´d na parkingu. Jes´li juz˙ zda˛z˙yli

zamkna˛c´ Debbie, wiele czasu zajmie mu wyjas´nienie
całej tej kretyn´skiej historii. Az˙ za dobrze pamie˛tał
niedawna˛ podro´z˙, kiedy cała rodzina musiała długo
przekonywac´ słuz˙by porza˛dkowe lotniska, z˙e wynala-
zek Buddy’ego nie jest s´miercionos´nym narze˛dziem,
lecz dziecie˛ca˛ gra˛ komputerowa˛. Jes´li jednak Debbie
zdołała juz˙ wyjechac´, Cole postanowił, z˙e ruszy za nia˛.
W obu przypadkach przez jakis´ czas samocho´d nie
be˛dzie mu potrzebny.

Wepchna˛ł kwit z parkingu do kieszeni i ruszył

szybko w strone˛ wejs´cia. Po chwili wbiegł do budyn-
ku. Jedno spojrzenie na tablice˛ informacyjna˛ wystar-
czyło mu, by sie˛ przekonac´, z˙e odlot samolotu Debbie
jest opo´z´niony. Boz˙e! – je˛kna˛ł w duchu. A wie˛c
sprawdziły sie˛ jego najgorsze przypuszczenia. Zo-
stała zatrzymana, a teraz pewnie przeszukuja˛ jej
bagaz˙e.

background image

Nie pozostawało mu nic innego, jak tylko dostac´ sie˛

do biura ochrony lotniska. Wiedział, gdzie szukac´.
Swego czasu sam spe˛dził w nim kilka godzin.

– Tam nie wolno wchodzic´! – zawołał straz˙nik za

biegna˛cym Cole’em.

Cole zatrzymał sie˛ i, oddychaja˛c cie˛z˙ko, wycia˛gna˛ł

z kieszeni policyjna˛ odznake˛.

– Detektyw Brownfield z brygady antynarkotyko-

wej w Laguna Beach – przedstawił sie˛. – Moz˙e pan mi
powiedziec´, czy w cia˛gu ostatniej godziny zatrzymali-
s´cie jaka˛s´ młoda˛ kobiete˛?

Straz˙nik chwycił Cole’a za ramie˛.
– A ska˛d pan o tym wie? – zapytał podejrzliwym

tonem. – Chciałbym jeszcze raz spojrzec´ na te˛ od-
znake˛.

A wie˛c stało sie˛, je˛kna˛ł w mys´lach Cole.
– Prosze˛ zaprowadzic´ mnie do biura ochrony – po-

wiedział. – Tam wszystko wyjas´nie˛.

– Bardzo w to wa˛tpie˛ – mrukna˛ł straz˙nik.
– Zrobie˛ to, moz˙e pan mi wierzyc´.
Cole westchna˛ł głe˛boko, gdy obaj ruszyli przez hol.

Debbie wpatrywała sie˛ w jakis´ punkt nad ramie-

niem szefa ochrony. Miała ochote˛ krzyczec´ na cały
głos. Od niemal godziny odpowiadała bez przerwy na
te same pytania. Było jasne jak słon´ce, z˙e jej nie
wierzyli.

– A wie˛c, pani Randall – zacza˛ł ponownie Tillet,

background image

szef ochrony lotniska – jes´li pani nie wie, w jaki
sposo´b ta rzecz dostała sie˛ do pani bagaz˙u, moz˙e
zechce pani wyjas´nic´, do czego ona słuz˙y.

Wskazał gre˛ komputerowa˛, uwaz˙aja˛c, aby nie

dotkna˛c´ przypadkiem z˙adnego z przycisko´w, bo mog-
łoby to aktywowac´ jaka˛s´ piekielna˛, s´miercionos´na˛
bron´.

Debbie nachyliła sie˛, oparła o sto´ł i wycedziła:
– Wiem tylko tyle, z˙e jes´li pan tego nie wła˛czy, nie

uda sie˛ panu ocalic´ ksie˛z˙niczki.

Tillet z niepokojem zmarszczył czoło. Był przeko-

nany, z˙e przesłuchiwana kobieta uz˙ywa jakiegos´ szyf-
ru. Wiedział, z˙e jes´li chodzi o radykalne frakcje i ich
zwariowane plany ratowania s´wiata, moz˙liwe jest
absolutnie wszystko. Poczuł nagły przypływ adrenali-
ny. Moz˙e natrafił przypadkowo na spisek organizowa-
ny przez IRA, maja˛cy na celu zabicie kro´lewskiej
rodziny? Jes´li tak, to czeka go duz˙y awans.

– Powiada pani, ksie˛z˙niczki? Takiej jak, powiedz-

my, Diana? Doka˛d włas´ciwie pani sie˛ udaje? Moz˙e do
Londynu...? – Szef ochrony zarzucił Debbie pytaniami.

– Aha – mrukne˛ła, kiwaja˛c głowa˛. – Lece˛ do

Wielkiej Brytanii przez Oklahoma City w stanie
Oklahoma. Uwaz˙a pan, z˙e to najkro´tsza droga? – spy-
tała kpia˛cym tonem.

Zbiła go z pantałyku.
– Sprawdz´cie to – polecił jednemu ze swych ludzi.

Funkcjonariusz natychmiast opus´cił poko´j. – Jes´li
twierdzi pani – przenio´sł wzrok na Debbie – z˙e nie

background image

wie, w jaki sposo´b ta rzecz dostała sie˛ do pani bagaz˙u,
to jak pani wyjas´ni, ska˛d pani o niej wie? – zapytał.

Tu ja˛ miał. Wiedział, z˙e juz˙ mu sie˛ nie wykre˛ci.
– Wcale nie mo´wie˛, z˙e nigdy tego nie widziałam

– sprostowała Debbie. – Powiedziałam tylko, z˙e nie
miałam poje˛cia, z˙e Buddy włoz˙ył mi ja˛ do torby.

No, wreszcie zaczyna mo´wic´ z sensem, uznał Tillet.

Był przekonany, z˙e kobieta zaraz wymieni nazwisko
wspo´lnika. Spiskowcy zawsze tak robili, gdy przyła-
pywano ich na gora˛cym uczynku. Nigdy nie chcieli
wpadac´ sami.

– Jak ten facet sie˛ nazywa? – Szef ochrony lotniska

pochylił sie˛ do przodu i wbił wzrok w Debbie.

– Robert Allen Brownfield – oznajmił Cole znie-

nacka. – I tak sie˛, niestety, składa, z˙e to mo´j brat.

Po tej wypowiedzi Cole zamilkł, czekaja˛c na dalszy

cia˛g. Pewnie zaraz go wsadza˛. Nie be˛dzie tym za-
chwycony jego własny szef, pomys´lał zgne˛biony. Juz˙
wyobraz˙ał sobie mine˛ zwierzchnika, kiedy be˛dzie
usiłował wytłumaczyc´ mu na komendzie, co sie˛ stało.

Debbie odchyliła sie˛ do tyłu i zakryła oczy. Zjawił

sie˛! Bogu niech be˛da˛ dzie˛ki! Westchna˛wszy głe˛boko,
odetchne˛ła z ulga˛. Cole zobaczył jej gest i poczuł, z˙e
pod stopami zakołysała mu sie˛ podłoga. Jest ws´ciekła,
stwierdził. I nigdy tego nie wybaczy ani jemu, ani
nikomu, kto przyzna sie˛ choc´by do dalekiego po-
krewien´stwa z Brownfieldami.

Usłyszawszy tuz˙ obok obcy głos, Tillet az˙ poderwał

sie˛ z wraz˙enia.

background image

– Kim pan jest? – warkna˛ł.
Cole wsuna˛ł re˛ke˛ do kieszeni. Dwaj ochroniarze

wycia˛gne˛li błyskawicznie bron´, totez˙ Cole wywro´cił
tylko oczami i powiedział:

– Prosze˛ sie˛gna˛c´ do mojej kieszeni.
Jeden z funkcjonariuszy podał zwierzchnikowi

portfel Cole’a.

Detektyw... z Laguna Beach? – zdziwił sie˛ w mys´-

lach Tillet. Co ten gliniarz tu robi? Niech lepiej nie
w chodzi mi w parade˛. To moje terytorium. Nie
zamierzam dzielic´ sie˛ z nikim moim osia˛gnie˛ciem...

Do Tilleta dotarło wreszcie znaczenie sło´w Cole’a.
– Pan´ski brat? O co włas´ciwie chodzi? – zapytał.
Cole zaz˙a˛dał zwrotu swej odznaki.
– Jes´li pan pozwoli... – Nachylił sie˛ i wzia˛ł do re˛ki

,,te˛ rzecz’’, kto´ra˛ odkryto w bagaz˙u Debbie.

Wszyscy az˙ podskoczyli z wraz˙enia i naste˛pni

ochroniarze wycia˛gne˛li bron´.

– Prosze˛ nie strzelac´, bo nie uda mi sie˛ nigdy

wycia˛gna˛c´ z wiez˙y tej piekielnej ksie˛z˙niczki – ostrzegł
Cole.

Mechanizm oz˙ył w jego re˛kach. Po raz pierwszy

w z˙yciu dzie˛kował losowi, z˙e wie, jak działa ta jedna
jedyna gra zmajstrowana przez Buddy’ego. Bo o in-
nych nie miał zielonego poje˛cia.

Zapłone˛ły s´wiatełka, rozległy sie˛ komputerowe

dz´wie˛ki tra˛bek i na małym ekranie ukazała sie˛ drobna
postac´.

– Ksia˛z˙e˛ Robert – dokonał prezentacji Cole.

background image

Spojrzał na Tilleta i zapytał: – Czy do Chalon chce pan
dostac´ sie˛ woda˛ czy la˛dem? Ostrzegam, z˙e jes´li
wybierze pan podro´z˙ morska˛, zaraz za pierwszym
klifem natknie sie˛ pan na potwora, kto´ry poz˙re pan´ska˛
ło´dz´. Robi tak za kaz˙dym razem.

Na twarzach zebranych w pokoju me˛z˙czyzn zacze˛ło

pojawiac´ sie˛ odpre˛z˙enie. Jeden z ochroniarzy us´miech-
na˛ł sie˛ nawet, podszedł bliz˙ej i wycia˛gna˛ł re˛ke˛.

– Ja spro´buje˛ – powiedział. – W takich grach

jestem naprawde˛ dobry... – zapewnił Cole’a.

– Wracaj na swoje miejsce – rozkazał mu ziryto-

wany szef. Nienawidził takich dni jak dzisiejszy.
Z ponura˛ mina˛ spojrzał na Debbie. – Pani Randall, jest
mi naprawde˛ przykro, z˙e pania˛ zatrzymalis´my. Jestem
jednak przekonany, z˙e pani nas zrozumie. Zaraz damy
pani osobista˛ eskorte˛, kto´ra dopilnuje, z˙eby znalazła
sie˛ pani bezpiecznie w samolocie. Ponowne załadowa-
nie bagaz˙u zajmie nam jakies´ po´ł godziny, a potem
odleci pani w spokoju.

Było jasne, z˙e szef ochrony lotniska byłby szcze˛s´-

liwy, gdyby nie musiał nigdy wie˛cej ogla˛dac´ pechowej
pasaz˙erki.

– Eskorta nie jest potrzebna – oznajmił Cole.

– Gdyby był pan tak miły i polecił przynies´c´ tutaj
bagaz˙e pani Randall...

– Prosze˛ tego nie robic´ – odezwała sie˛ Debbie, kto´ra

przez długi czas milczała. – A ponadto sama dojde˛ do
włas´ciwej bramki. – I z tymi słowami opus´ciła poko´j.

– Nie! – je˛kna˛ł Cole i rzucił sie˛ za Debbie.

background image

Tillet opadł cie˛z˙ko na najbliz˙ej stoja˛ce krzesło

i popatrzył te˛pym wzrokiem na ksie˛cia Roberta,
spadaja˛cego w otchłan´ po raz trzeci. Na ekranie
pojawił sie˛ us´miechnie˛ty smok i rozległy sie˛ tra˛bki.
Smok wygrał.

Nieszcze˛sna ksie˛z˙niczka pozostanie zamknie˛ta

w wiez˙y, a szef ochrony lotniska przez cały tydzien´
be˛dzie przedmiotem z˙arto´w swych podwładnych.

– Co robisz? – wykrzykna˛ł zirytowany Cole, nie

zwracaja˛c uwagi na zdziwione spojrzenia mijanych
ludzi.

Debbie milczała. Szła dalej szybkim krokiem.
– A wie˛c wyjez˙dz˙asz! To mnie nie dziwi – cia˛gna˛ł

Cole. – Od pocza˛tku wiedziałem, z˙e nie podoba ci sie˛,
z˙e jestem glina˛.

Debbie ze smutkiem zmarszczyła czoło. Na tym

włas´nie polega cały kłopot. Cole nie ma poje˛cia, co ona
naprawde˛ mys´li, ale jest przekonany, z˙e poje˛cie to ma.

Nie zwolniła ani odrobine˛.
– Jes´li sa˛dzisz, z˙e padne˛ na kolana... i przysie˛gne˛,

z˙e rzuce˛ dla ciebie prace˛...

Milczała, wie˛c Cole przyspieszył kroku. Kiedy

doszli do odpowiedniej bramki, chwycił Debbie za
ramie˛ i zatrzymał ja˛ w miejscu.

– Jes´li mys´lisz, z˙e pozwole˛ ci wsia˛s´c´ do tego

cholernego samolotu, to jestes´ stuknie˛ta.

Było to nie tylko ostrzez˙enie. Cole był w ro´wnym

background image

stopniu zrozpaczony, co zdeterminowany. Debbie miała
do czynienia z trudnym przeciwnikiem. Zdawała sobie
sprawe˛ z tego, z˙e trafiła kosa na kamien´. Wiedziała, z˙e
usta˛pi, ale postanowiła nie robic´ tego zbyt szybko.

Zwolniła kroku.
– Powiedzmy, z˙e mnie zatrzymasz... tym razem.

– Ale be˛dzie jeszcze naste˛pny. I naste˛pny, i...

– Dlaczego? – W głosie Cole’a zabrzmiał bo´l.

– Kocham cie˛, Debbie. Przepraszam za kłopoty, kto´re
sprawiła ci moja rodzina. Mnie samemu jest takz˙e
bardzo przykro, z˙e wyrza˛dziłem ci krzywde˛. – Na widok
pozbawionego wyrazu wzroku Debbie Cole’a ogarna˛ł
strach. – Wszystko to nie ma dla ciebie znaczenia, tak?
Uwaz˙asz, z˙e jes´li nie zamierzam zrezygnowac´ ze swojej
pracy, to nasza dalsza rozmowa jest bezprzedmiotowa.

– Nie przypominam sobie, z˙ebym prosiła cie˛, bys´

rzucił te˛ robote˛ – warkne˛ła ze złos´cia˛.

Ostry ton głosu Debbie zwro´cił uwage˛ pasaz˙ero´w.

Woko´ł nich zgromadził sie˛ spory tłumek.

Cole pokre˛cił głowa˛. Ta dziewczyna zaraz zmusi

go, by ja˛ błagał. W gruncie rzeczy...

– Uwaz˙asz, z˙e nie potrafie˛ czytac´ mie˛dzy wier-

szami? – spytał ze złos´cia˛.

– Uwaz˙am, z˙e nie potrafisz odczytac´ strzałek pro-

wadza˛cych do najbliz˙szej toalety – odcie˛ła mu sie˛.
– Jak s´miesz stawac´ tu przede mna˛ i mo´wic´ mi, z˙e
znasz moje uczucia?

Była uraz˙ona. A ponadto naprawde˛ zła.
– Wobec tego po co robisz z tego wielki problem?

background image

Jes´li kochasz mnie, a ja kocham ciebie, czemu za mnie
nie wyjdziesz?

– Pewnie dlatego, z˙e nigdy mnie o to nie poprosiłes´

– warkne˛ła.

Kilka oso´b rozes´miało sie˛. Jedna z kobiet ze

wzruszenia zacze˛ła nawet pocia˛gac´ nosem. Pewnie
po´z´niej opowie znajomym, z˙e scena na lotnisku była
lepsza niz˙ ostatni odcinek znanego serialu.

Cole’a az˙ zatkało. Debbie ma racje˛! Rzeczywis´cie

nigdy jej o to nie poprosił. Przeciez˙ rozws´cieczona
Tina Garza za swe nieszcze˛s´cia obwiniała policje˛,
wie˛c załoz˙ył z go´ry, z˙e Debbie posta˛pi identycznie.
Nie dał tej kobiecie kredytu zaufania.

Obja˛ł ja˛, przytulił do siebie i oparł brode˛ na czubku

jej głowy.

– Chciałem cie˛ o to poprosic´ – powiedział cicho.
– Ale nie poprosiłes´ – wzruszyła ramionami.
Guzik jego koszuli ranił jej policzek, nos miała

wcis´nie˛ty w jego grdyke˛, lecz wcale jej to nie prze-
szkadzało. Była w sio´dmym niebie, bo nie sa˛dziła, z˙e
Cole jeszcze kiedykolwiek ja˛ przytuli. Uznała jednak,
z˙e ten nieznos´ny facet zasłuz˙ył sobie na to, by jeszcze
chwile˛ potrzymac´ go w piekle.

Cole cofna˛ł sie˛ o krok i zajrzał w oczy Debbie.
– A wie˛c to znaczy, z˙e sie˛ spo´z´niłem? – Widza˛c, z˙e

ponownie wzruszyła ramionami, cia˛gna˛ł: – Czy to
znaczy, z˙e wszystko, co nas ła˛czyło, było dla ciebie
tylko dobra˛ rozrywka˛? I z˙e potrafisz zrezygnowac´
z tego bez zastanowienia?

background image

– Chyba powinnam zrobic´ włas´nie cos´ takiego

– odrzekła z namysłem Debbie. – To ja nieustannie
dawałam i dawałam, a z twojej strony nie padły z˙adne
obietnice. Pamie˛tasz?

Cole poczerwieniał ze złos´ci. Nie znosił, kiedy ta

kobieta miała racje˛. Ponadto był ws´ciekły, bo otaczał
ich coraz wie˛kszy tłum coraz bardziej zaciekawionych
ludzi. Postanowił szybko zakon´czyc´ te˛ rozmowe˛.

– Kocham cie˛, Deborah – os´wiadczył, przykle˛ka-

ja˛c na jedno kolano i usiłuja˛c nie zwracac´ uwagi na
kobiete˛, kto´ra teraz juz˙ nie pocia˛gała nosem, lecz
płakała rzewnymi łzami. – Zostaniesz moja˛ z˙ona˛?

– Ja tez˙ cie˛ kocham – os´wiadczyła Debbie, ujmuja˛c

w dłonie twarz Cole’a.

Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, z˙e nie od-

powiedziała na pytanie.

– Po raz ostatni wzywa sie˛ pasaz˙ero´w rejsu numer

1207 do Dallas, Fortu Worth i Oklahoma City – oznaj-
mił me˛ski głos przez megafon.

Debbie ruszyła w strone˛ wejs´cia na płyte˛ lotniska.
Jak ja˛ zatrzymac´? Co jeszcze powiedziec´?
– A wie˛c mimo wszystko mnie zostawiasz? Wra-

casz do Oklahomy, mimo z˙e tyle nas ła˛czy? Dlaczego?
Powiedz – poprosił błagalnym tonem.

Debbie nie była w stanie jeszcze bardziej przecia˛-

gac´ tej sceny. Odwro´ciła sie˛ i obdarzyła Cole’a
us´miechem przez łzy.

– Lece˛ do Oklahomy po suknie˛ s´lubna˛ mojej

mamy – oznajmiła. – Bez niej nie zostane˛ twoja˛ z˙ona˛.

background image

Cole’em az˙ zatrze˛sło.
– Powinienem skre˛cic´ ci ten two´j mały...
Rzuciła mu sie˛ w obje˛cia.
– Pasaz˙erowie odlatuja˛cy do...
– Na mnie juz˙ czas – oznajmiła Debbie.
– Lece˛ z toba˛ – os´wiadczył Cole.
Grupa ludzi, kto´rzy byli s´wiadkami całej sceny,

zacze˛ła bic´ brawa. Debbie zas´ po raz pierwszy zacze˛ła
sie˛ ja˛kac´.

– Nie moz˙esz – powiedziała do Cole’a. – Przeciez˙

nie masz... Oni ci nie pozwola˛...

– Jestem policjantem – przypomniał jej spokojnie.

– Czasami ma to swoje dobre strony. Postaram sie˛ na
odległos´c´ załatwic´ ten wyjazd z szefem. Chyba mi sie˛
uda. – Odetchna˛ł głe˛boko. – Powiedz, czy ufasz mi,
Debbie?

– Jasne – oznajmiła z przekonaniem. – Zawsze

be˛de˛ ci ufała.

background image

EPILOG

– Czekaja˛ nas kłopoty – ostrzegła, gdy skre˛cili na

podjazd.

Cole us´miechna˛ł sie˛ szeroko.
– Nie pierwszy raz.
– Pewnie od razu nas us´mierca˛, bo pokrzyz˙owali-

s´my im plany.

– Wobec tego o niczym nie mo´w.
Debbie spojrzała na niego zdziwiona.
– Mam nic nie mo´wic´? Pomys´l tylko, ile straca˛

czasu i pienie˛dzy.

– Pomys´l tylko, jak wielka˛ straca˛ frajde˛, jes´li im

powiemy.

– Co be˛dzie, to be˛dzie. – Westchne˛ła z rezygnacja˛.

– Ale nie zdradz´ sie˛ zbyt szybko.

– W porza˛dku.
Cole zaparkował samocho´d. Na jego twarzy tkwił

background image

niezmiennie us´miech. Od dwo´ch dni pro´bował bez-
skutecznie sie˛ go pozbyc´. Wzruszył ramionami. Było-
by głupota˛ przejmowac´ sie˛ takim drobiazgiem. A jes´li
dzisiejszy wieczo´r okaz˙e sie˛ tak wspaniały jak poprze-
dni, moz˙e nawet juz˙ zawsze be˛dzie sie˛ tak us´miechał...

Otworzyły sie˛ frontowe drzwi.
– No, nareszcie jestes´cie! – zawołała Lily. – Byłam

przekonana, z˙e mielis´cie wro´cic´ wczoraj.

– Nie dostalis´my sie˛ na samolot – odparł Cole.
Debbie poczuła ucisk w z˙oła˛dku. Cole włas´ciwie

mo´wił prawde˛. Nie dostali sie˛ na samolot, bo nawet nie
pro´bowali.

Lily westchne˛ła i us´ciskała ich serdecznie.
– Poczekajcie, az˙ zobaczycie kwiaty, kto´re dla was

zerwałam.

Debbie rzuciła Cole’owi znacza˛ce spojrzenie.

Wzruszył ramionami i podszedł do bagaz˙y wyje˛tych
z samochodu. Zabrali z soba˛ mno´stwo rzeczy, kto´re
okazały sie˛ niepotrzebne.

– Pomo´c ci? – zaproponował synowi Morgan.
Cole wzia˛ł naraz kilka toreb.
– A co ze mna˛? Mam byc´ bezrobotny? – spytał Case.
Lily us´miechne˛ła sie˛ do me˛z˙a, kto´rego Cole ob-

ładował torbami. Wreszcie wszyscy byli gotowi. Deb-
bie rzuciła Cole’owi ostatni sygnał. Weszli do domu.

– A wie˛c opowiadajcie, ze wszystkimi szczego´ła-

mi – poleciła Lily.

– Nic z tego, siostro – zaprotestował Cole.
Rozes´miali sie˛ wszyscy opro´cz Debbie. Ogarne˛ły ja˛

background image

wyrzuty sumienia i otworzyła usta. Cole spostrzegł, na
co sie˛ zanosi, i zmobilizował sie˛ psychicznie.

W tej chwili do pokoju wszedł Buddy.
– Niesamowity z ciebie facet – oznajmiła Debbie.
Obje˛ła Buddy’ego za szyje˛ i ucałowała go. Od owej

przygody na lotnisku widziała go po raz pierwszy.

– Wolałbym raczej uchodzic´ za... przedsie˛bior-

czego – odparł, traktuja˛c całusa jako nagrode˛ za swo´j
genialny pomysł.

– Niewiele brakowało, kochany braciszku, a twoja˛

przedsie˛biorczos´c´ przypłaciłbym z˙yciem – przypo-
mniał mu Cole z niezadowolona˛ mina˛.

– Wygla˛dasz całkiem niez´le – ocenił Buddy

i chwile˛ potem zacza˛ł uwaz˙nie przygla˛dac´ sie˛ Debbie
i bratu, szykuja˛c sie˛ do ucieczki do swego pokoju.
– Gdyby ktos´ mnie zapytał, mo´głbym przysia˛c, z˙e sie˛
pobralis´cie. Wygla˛dacie na małz˙en´stwo.

Debbie zamurowało. Czyz˙by Buddy był takz˙e

jasnowidzem?

Cole tez˙ stracił głos.
Wszyscy gapili sie˛ na niego i Debbie, czekaja˛c na

zaprzeczenie.

– Buddy! – krzykne˛ła Lily, budza˛c dziecko.
Spojrzała na brata jak na złoczyn´ce˛.
– Obudziłas´ Charliego – stwierdził z wyrzutem.
– Czemu to powiedziałes´? – zapytała Lily.
Buddy spojrzał w sufit. Coraz cze˛s´ciej jego rodzina

okazywała sie˛ niesłychanie te˛pa.

– Mo´wiłem, z˙e obudziłas´ Charliego, bo usłyszałem

background image

jego płacz – wyjas´nił, cedza˛c słowa. – Przedtem
zachowywał sie˛ spokojnie, a teraz przestał. Zrozu-
miałas´?

– Chyba cie˛ zamorduje˛ – os´wiadczyła Lily.
– To nie jest dobry pomysł – ostrzegł Morgan,

wła˛czywszy sie˛ do rozmowy. – Sa˛dze˛, z˙e ten chłopak
sklonował sie˛ w tym swoim cholernym pokoju. Jes´li
zrobisz Buddy’emu krzywde˛, jego miejsce zajmie
dwo´ch identycznych typo´w.

Debbie miała ochote˛ zapas´c´ sie˛ w mysia˛ dziure˛.

Cole obja˛ł ja˛ i przycia˛gna˛ł lekko do siebie. Na dobre
czy na złe, tkwili teraz razem w całym tym rodzinnym
galimatiasie.

– Nie chodziło mi o Charliego – wyjas´niła Lily,

maja˛c ochote˛ udusic´ milcza˛cego brata. – Chciałam
dowiedziec´ sie˛, ska˛d przyszło ci do głowy to, co
mo´wiłes´ o Cole’u i Debbie.

– Na jaki temat? – zapytał Buddy z głupia frant.
Z ust Lily wyrwał sie˛ krzyk rozpaczy, co było do

niej niepodobne. Zawsze bowiem zachowywała sie˛
jak dama. Opanowanie traciła jedynie w obecnos´ci
swego młodszego brata.

– Czemu powiedziałes´, z˙e Cole i Debbie wy-

gla˛daja˛ na... małz˙en´stwo?

– Ach, o to ci chodzi! – Od razu sie˛ odpre˛z˙ył.

– Zobaczyłem, z˙e maja˛ obra˛czki. Nie sa˛dzisz, z˙e to
dowo´d?

Z wraz˙enia wszyscy zaniemo´wili i wlepili wzrok

w Cole’a. Ten oparł sie˛ o s´ciane˛ i patrzył, jak rodzina

background image

zamienia sie˛ w słuch. Musiał przyznac´, z˙e składała
sie˛ z fascynuja˛cych osobowos´ci.

– A wie˛c to prawda – stwierdziła wstrza˛s´nie˛ta Lily.

– Debbie ma piers´cionek i obra˛czke˛.

– To wcale nie musi oznaczac´... – zacza˛ł Cole.
– Daj spoko´j – powstrzymała go Debbie. – To nie

ma sensu.

– Masz racje˛ – uznał, biora˛c ja˛ w obje˛cia. – Tak,

pobralis´my sie˛. Nie dlatego, z˙e chciałem pozbawic´
was tej ceremonii, ale dlatego, z˙e długo czekałem na
to, aby Debbie stała sie˛ cze˛s´cia˛ naszej rodziny. Niemal
za długo. Nie mogłem wie˛cej ryzykowac´.

– To logiczne – uznał Case, wchodza˛c do pokoju

z synkiem na re˛kach. – W przypadku kobiet ryzykowa-
nie bywa piekielnie niebezpieczne. Moge˛ za to re˛czyc´.

Lily us´miechne˛ła sie˛ ciepło.
– Jes´li chcecie, moz˙emy zorganizowac´ druga˛ uro-

czystos´c´ – zaproponowała Debbie. – Przywiozłam
z Oklahomy suknie˛ s´lubna˛ mojej mamy.

– Jes´li o mnie chodzi, to uwaz˙am, z˙e powinnas´

zostawic´ ja˛ na wesele swojej co´rki – powiedział Case.
– Jeden s´lub z powodzeniem wam wystarczy. Zawar-
cie małz˙en´stwa to i tak dla kaz˙dego me˛z˙czyzny
straszne przez˙ycie. Dwo´ch takich wstrza˛so´w facet
moz˙e nie wytrzymac´. Aha, jes´li dobrze pamie˛tam, to
powinnis´cie teraz jechac´ w podro´z˙ pos´lubna˛. Doka˛d
sie˛ wybieracie?

– Nie be˛dzie nas do s´rody – odrzekł Cole.
Wykre˛cił sie˛ elegancko od odpowiedzi. I słusznie,

background image

uznał jego szwagier, kwituja˛c to niedopowiedzenie
lekkim us´miechem.

– Gdzie zamieszkacie po powrocie? – spytała Lily.
Pytanie było zaskakuja˛ce. Morgan spose˛pniał. Nie

wyobraz˙ał sobie domu bez Cole’a. A ponadto trak-
tował Debbie jak druga˛ co´rke˛. Ale trzeba uczciwie
stawiac´ sprawe˛. Młodym nalez˙y sie˛ własny ka˛t.

Buddy stracił swo´j zwykły spoko´j ducha. Przy-

zwyczaił sie˛ do Debbie i wiele jej zawdzie˛czał.
Uwielbiał, gdy skakała koło niego. Najbardziej ze
wszystkiego lubił jej kuchnie˛. Co teraz z nim sie˛
stanie? Rozczulił sie˛ nad samym soba˛.

– Kto be˛dzie piekł czekoladowe ciastka? – zapytał.
– Ja, mo´j kochany – odparła Debbie. Poczuła, jak

Cole przytula ja˛ mocniej, popieraja˛c jej os´wiadczenie.
– Mam nadzieje˛, z˙e podczas naszej nieobecnos´ci
be˛dziesz utrzymywał porza˛dek w swoim pokoju.

Buddy pokiwał energicznie głowa˛.
Cole zacza˛ł sie˛ s´miac´. Boz˙e, małz˙en´stwo z ta˛

dziewczyna˛ be˛dzie jak szalen´cza jazda, pomys´lał. Nie
mo´gł sie˛ jej doczekac´.

– I po powrocie chce˛ zobaczyc´ w kuchni wszystkie

kubki i talerze – cia˛gne˛ła Debbie. – Zapamie˛tasz?

– Zapamie˛tam – przyrzekł Buddy.
– Morganie...
Starszy pan nadstawił uszu. Zanosi sie˛ na to, z˙e i on

nie uniknie pouczen´.

– Jes´li podczas mojej nieobecnos´ci pojawia˛ sie˛

w domu bliz´niaki, wyjas´nij im, prosze˛, sytuacje˛. Aha,

background image

i nie chce˛ dowiedziec´ sie˛ po powrocie, z˙e zaniedbałes´
rehabilitacje˛.

Morgan us´ciskał mocno synowa˛.
– Obiecuje˛ c´wiczyc´.
– A co ze mna˛? – wyszeptał Cole.
– Jeszcze tu jestes´? – spytała Debbie, robia˛c zdzi-

wiona˛mine˛. – Dlaczego sie˛ nie spakowałes´? Jedziemy
w podro´z˙ pos´lubna˛.

– Nie musze˛ nic pakowac´ – odrzekł Cole. – Zapo-

mniałas´, z˙e sypiam nago?

Debbie zaczerwieniła sie˛ jak piwonia. Jak zawsze,

z˙artował sobie z niej w obecnos´ci całego rodu.

– Nie. Pamie˛tam doskonale – stwierdziła karca˛cym

tonem. – Ale co to ma wspo´lnego z nasza˛ podro´z˙a˛?

– Jes´li nie be˛dziemy wstawac´ z ło´z˙ka, to po co nam

ubrania?

Cole przeliczył sie˛, bo jak zwykle, ostatnie słowo

nalez˙ało do jego z˙ony.

– Kiedy z toba˛ skon´cze˛ – rzekła powoli, cedza˛c

słowa – be˛da˛ musieli w czyms´ cie˛ pochowac´. Spakuj
wie˛c jakis´ ładny garnitur. Przeciez˙ na swoim po-
grzebie zechcesz wygla˛dac´ przyzwoicie.

Cole’a zatkało. Dopiero po chwili parskna˛ł s´miechem.
– Pakowanie nie zajmie mi duz˙o czasu – os´wiad-

czył. – Mam tylko jeden garnitur.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sala Sharon Pamiętaj
01 SPEAR Sala Sharon Misja specjalna
Sala Sharon Tajemniczy wielbiciel 01 W potrzasku
03 Sala Sharon Niebezpieczne Związki Misja specjalna
Sala Sharon Pamiętaj 2
Sala Sharon Światło w ciemności
Śnieżyca Sala Sharon
Sala Sharon Dama z Kaliforni(1)
Sala Sharon Światło w ciemności
Sala Sharon Czarne lustro
11 Sala Sharon Życie po życiu
Sala Sharon Zycie Po Zyciu
Sala Sharon Grom
Sala Sharon Pamiętaj
CZARNE LUSTRO Sala Sharon
Sala Sharon Mój anioł stróż
Sala Sharon Rok trudnej miłości 01 Misja specjalna
Sala Sharon Grom

więcej podobnych podstron