background image

Sharon Sala

Łagodna perswazja

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dzwonia˛cy uporczywie dzwonek do drzwi zmusił

Cole’a do opuszczenia basenu. Z nieche˛cia˛ przeszedł
boso przez dom, pozostawiaja˛c mokre plamy na
podłodze.

– O co chodzi? – warkna˛ł, otwieraja˛c drzwi.
Ujrzawszy nieznajomego, zdał sobie sprawe˛, z˙e

zachowuje sie˛ nieuprzejmie. Jedyne usprawiedliwie-
nie stanowił fakt, z˙e po trzydniowej nieprzerwanej
słuz˙bie wro´cił przed chwila˛ do domu tak wykon´czony,
z˙e ledwie trzymał sie˛ na nogach.

Wraz z partnerem, Rickiem Garza˛, pracuja˛cym

takz˙e w antynarkotykowej brygadzie policji w Laguna
Beach, tkwił ukryty na tylnym siedzeniu porzuconego
wraku samochodu w paskudnej cze˛s´ci miasta. Przez
wiele godzin obaj obserwowali z ukrycia ludzi odwie-
dzaja˛cych niepozorny dom, be˛da˛cy, jak podejrzewała

background image

policja, melina˛ włamywaczy. Ostatniej nocy udało sie˛
potwierdzic´ to przypuszczenie.

We wraku oblazło Cole’a jakies´ robactwo, ob-

szczekały go bezpan´skie psy. A na dodatek, gdzies´
w s´rodku nocy, przez otwo´r zieja˛cy w przerdzewiałej
karoserii ktos´ wrzucił worek z odpadkami. Cole
jeszcze nigdy nie był tak szcze˛s´liwy jak wtedy, gdy
wreszcie mo´gł opus´cic´ te˛ koszmarna˛ kryjo´wke˛.

Jedyna˛ rzecza˛, kto´ra przez wiele godzin utrzymy-

wała go przy zdrowych zmysłach, była mys´l o tym, z˙e
wkro´tce znajdzie sie˛ w domu i zanurzy obolałe ciało
w przejrzystej wodzie. Udało mu sie˛ przepłyna˛c´ basen
zaledwie dwukrotnie, gdyz˙ dzwonek u drzwi przerwał
zasłuz˙ony relaks.

Na podjez´dzie przed domem Cole zobaczył tak-

so´wke˛.

– Czy to dom Brownfieldo´w? – zapytał kierowca.
– Tak – potwierdził Cole. – O co chodzi?
Praca w policji nauczyła go podejrzliwos´ci wobec

obcych. A ponadto po siedemdziesie˛ciu dwo´ch godzi-
nach nieprzerwanej słuz˙by nie miał najmniejszej
ochoty wdawac´ sie˛ w rozmowe˛ z takso´wkarzem.

– O mojego pasaz˙era – odparł takso´wkarz i wska-

zał palcem przez ramie˛. – Tam wystawiłem jej bagaz˙e.
Ale be˛dzie pan musiał pomo´c wydostac´ ja˛ z wozu. To
najgorszy przypadek choroby lokomocyjnej, jaki wi-
działem – dorzucił tytułem wyjas´nienia, zawracaja˛c
w strone˛ samochodu.

Nie pozostawało nic innego, jak tylko poda˛z˙yc´

background image

za takso´wkarzem. Ja˛? Facet ma na mys´li kobiete˛?
Cole’owi wcale sie˛ to nie podobało, ale nie miał
wyjs´cia. Musi przekonac´ sie˛ na własne oczy, o co
chodzi.

W ciepłych promieniach słon´ca zacze˛ła wysychac´

mu sko´ra, ale gdy tylko rozpoznał pasaz˙erke˛, na kark
wysta˛pił mu zimny pot.

– Jezu! – je˛kna˛ł zdumiony na widok ciemnej

gło´wki, kto´ra kiwała sie˛ nad podłoga˛. – Mała! Do
diabła, co tu robisz?

Do uszu Debbie Randall dobiegł znajomy głos.

Przebyła po´ł kraju, by go usłyszec´. I gdyby tylko nie
było jej niedobrze i nie kre˛ciło sie˛ jej w głowie, pewnie
zachwyciłaby sie˛ takz˙e faktem, z˙e Cole stoi przed nia˛
prawie nago.

Wygla˛dał wspaniale. Opalony, o szerokich ramio-

nach i wa˛skich biodrach. A na dodatek pokryty
kropelkami wody! W skołatanej głowie Debbie za-
cze˛ły powstawac´ interesuja˛ce obrazy... Włas´nie w tej
chwili zno´w poczuła przypływ nudnos´ci. Rzuciła sie˛
całym ciałem w przeciwna˛ strone˛, ale tym razem, na
szcze˛s´cie, skon´czyło sie˛ na niczym, bo juz˙ przedtem
zda˛z˙yła opro´z˙nic´ cała˛ zawartos´c´ z˙oła˛dka.

Widza˛c to, Cole z wraz˙enia stracił głos. Dostrzegł-

szy zniecierpliwienie na twarzy takso´wkarza, sie˛gna˛ł
po portfel, by zapłacic´ za kurs, i nagle uprzytomnił
sobie, z˙e jest tylko w ka˛pielo´wkach. Odnalazł w samo-
chodzie torebke˛ Debbie, wyja˛ł dwudziestodolarowy
banknot i wre˛czył go kierowcy.

background image

Takso´wka odjechała, pozostawiaja˛c Cole’a twarza˛

w twarz z osoba˛, przed kto´ra˛ panicznie uciekał
niedawno z Oklahomy. Debbie Randall okazała sie˛
kobieta˛, kto´rej sie˛ zla˛kł i kto´ra zmusiła go do błys-
kawicznej rejterady.

Pracował w policji od wielu lat, totez˙ był s´wiad-

kiem wielu tragedii i miewał do czynienia z niebez-
piecznymi sytuacjami. Nigdy jednak nie był tak
piekielnie wystraszony jak w tej chwili, stoja˛c tylko
w ka˛pielo´wkach przed ciemnooka˛ mała˛ wiedz´ma˛.

– Cole – wyszeptała, wycia˛gaja˛c re˛ke˛ – zabierz

mnie do ło´z˙ka, zanim skompromituje˛ nas oboje!

Usłyszawszy te słowa, poczuł sie˛ jak uderzony

obuchem. Mo´j Boz˙e! Ta kobieta jest tutaj od niespełna
pie˛ciu minut, a juz˙ usiłuje wcia˛gna˛c´ go... Opanował
rozbiegane mys´li i dopiero wtedy uzmysłowił sobie,
z˙e słowa Debbie odnosiły sie˛ do faktu, z˙e to ona
wygla˛da kompromituja˛co, bo jak przekre˛cona przez
wyz˙ymaczke˛. Wzia˛ł ja˛ pod re˛ke˛.

– Chodz´, dziewczyno – odezwał sie˛. – Pogadamy

po´z´niej. Chyba miałas´ piekielnie kiepski lot.

– Nawet nie wspominaj – wymamrotała i na mie˛k-

kich nogach wkroczyła do domu.

– Tato! Dlaczego o najwaz˙niejszych sprawach

dowiaduje˛ sie˛ ostatni? – Tym pytaniem oburzony Cole
przywitał ojca, kto´rego Buddy włas´nie wprowadzał do
domu po wizycie u lekarza.

background image

Morgan Brownfield zagłe˛bił sie˛ w ulubionym fote-

lu i odrzucił laske˛, po czym unio´sł z je˛kiem noge˛, tak
aby Cole mo´gł wsuna˛c´ podno´z˙ek pod cie˛z˙ki gips.
Starszy pan odchylił sie˛ i gniewnym spojrzeniem
obrzucił najstarszego syna.

– Lekarz twierdzi, z˙e z noga˛ jest coraz lepiej. Goi

sie˛ jak nalez˙y. Dzie˛kuje˛, z˙e zapytałes´ o moje zdrowie
– dodał cierpkim tonem. Nie zwracaja˛c uwagi na pełna˛
winy mine˛ Cole’a, zapytał: – Mo´w, o co chodzi. Co tak
bardzo cie˛ poruszyło?

– Jest tutaj ta... dziewczyna z Oklahomy. Wiesz,

tato, kogo mam na mys´li. Ta przyjacio´łka Lily... jakas´
tam Debbie. – Nie zamierzał przyznac´ sie˛ przed
rodzina˛, z˙e s´wietnie pamie˛ta jej nazwisko. Ta mała
czarownica od miesie˛cy nawiedza go w snach.

– Ach, wreszcie jest! – rados´nie wykrzykna˛ł Mor-

gan. – Wspaniale! Lily chciała przyjechac´ sama, ale
lekarz jej odradził wyjazd. O

´

smy miesia˛c cia˛z˙y to zbyt

blisko rozwia˛zania, z˙eby latac´ samolotem. Case i Deb-
bie z trudem wybili jej te˛ podro´z˙ z głowy. Lily
wymusiła jednak na przyjacio´łce, z˙e ja˛ tu zasta˛pi.
Zanim nie wydobrzeje˛, musze˛ miec´ kogos´ na stałe, do
całodziennej opieki. Zamiast wpuszczac´ do domu
obcych, wole˛ zatrudnic´ osobe˛, kto´ra˛ znam.

Cole skrzywił sie˛. Słowa ojca oznaczaja˛, z˙e ta

kobieta nie zniknie sta˛d za dzien´ lub dwa. Wszystko
wskazuje na to, z˙e be˛dzie miał ja˛ na karku przez kilka
tygodni.

– Czemu o tym nie wiedziałem? – zapytał.

background image

Sfrustrowany przeczesał palcami włosy, proste jak

druty i domagaja˛ce sie˛ strzyz˙enia.

Wyjas´nienie Buddy’ego było jak zwykle zwie˛złe

i dosadne.

– Nie wiedziałes´, bo nigdy nie ma cie˛ w domu

– wyjas´nił.

Cole zmierzył młodszego brata karca˛cym wzro-

kiem, a ten z niezma˛conym spokojem odwzajemnił
spojrzenie, wiedza˛c, z˙e Cole nie znajdzie argumento´w
na swa˛ obrone˛.

– Gdzie ona sie˛ podziewa? – zapytał zniecierp-

liwiony Morgan. – Chce˛ wreszcie ja˛ zobaczyc´.

– Jest w ło´z˙ku – mrukna˛ł Cole. – I nie wiem, kto

kim be˛dzie sie˛ opiekował w tym domu. Pozbierałem ja˛
z podłogi w takso´wce i ulokowałem w dawnym pokoju
Lily. Cierpi na chorobe˛ lokomocyjna˛, musicie wie˛c
radzic´ sobie sami. Ja jade˛ do pracy.

Komenda policji w Laguna Beach była dla Cole’a

drugim domem. Rozłoz˙ył szeroko re˛ce, daja˛c gestem
do zrozumienia, z˙e umywa re˛ce od całej sprawy,
i wyszedł. Po chwili znikł takz˙e we własnym pokoju
Buddy, i pan domu pozostał sam.

Rzadko kiedy w domu Brownfieldo´w panowała

taka cisza. Morgan postanowił wykorzystac´ nadarza-
ja˛ca˛ sie˛ okazje˛ i odpocza˛c´. Odetchna˛ł z ulga˛, złoz˙ył
głowe˛ na oparciu fotela i zamkna˛ł oczy.

Z

˙

ona Morgana umarła dawno temu, pozostawiaja˛c

background image

mu do wychowania pie˛cioro dzieci. Od tamtej pory
z domu wyprowadziła sie˛ tylko Lily, jedyna co´rka.
Wraz z me˛z˙em, Case’em Longrenem, mieszkała teraz
w Oklahomie na ranczu w pobliz˙u Clinton, i w najbliz˙-
szym czasie zamierzała obdarzyc´ Morgana pierwszym
wnukiem. Na razie wszystko wskazywało na to, z˙e
be˛dzie to jedyny wnuk.

Cole, detektyw pracuja˛cy w lokalnej policji, był

samotnikiem. S

´

redni syn, Buddy, okazał sie˛ geniu-

szem w dziedzinie informatyki i poza komputerami
nie widział s´wiata. Najmłodsze dzieci, bliz´niacy J.D.
i Dusty, robia˛cy kariere˛ w Hollywood, przebywali
w chwili obecnej daleko od domu, na filmowych
plenerach.

Morgan otworzył oczy, spojrzał na zegarek, a po-

tem sie˛gna˛ł po pilota. Za chwile˛ zaczyna sie˛ ,,Koło
fortuny’’, kto´re zamierzał obejrzec´. Powitanie Debbie
postanowił odłoz˙yc´ do jutra. Niech dziewczyna wy-
pocznie po me˛cza˛cej podro´z˙y.

Przewro´ciła sie˛ na plecy, popatrzyła na sufit i za-

cze˛ła zastanawiac´ sie˛, czemu te˛ noc przespała w dzien-
nych ciuchach. Przypomniawszy sobie przez˙ycia
z poprzedniego dnia, zno´w poczuła sie˛ okropnie.
Me˛z˙czyzna, na kto´rym chciała wywrzec´ jak naj-
lepsze wraz˙enie, niczym worek kartofli cisna˛ł ja˛ na
ło´z˙ko.

Ale na szcze˛s´cie jest zdrowa i cała. Wstała

background image

niepewnie, obawiaja˛c sie˛ zawrotu głowy, stwierdziła
jednak, z˙e czuje sie˛ mniej wie˛cej normalnie.

Wcia˛gne˛ła walizki na ło´z˙ko i zacze˛ła rozpakowy-

wac´ rzeczy, rozgla˛daja˛c sie˛ przy tym po pokoju.
S

´

ciany były wyklejone tapeta˛ w delikatny wzo´r, ło´z˙ko

pokrywała pastelowa kapa, w oknie wisiały dobrane
kolorystycznie zasłony. Porozwieszane na s´cianach
fotografie wskazywały na to, z˙e jest to dawny poko´j
Lily. A wie˛c znajduje sie˛ w miejscu, w kto´rym
dorastała przyjacio´łka.

Na te˛ mys´l Debbie od razu poczuła sie˛ raz´niej.
Przyjechała tutaj z własnej, nieprzymuszonej woli.

Rzucenie pracy kasjerki w supermarkecie nie oznacza-
ło rezygnacji z tego rodzaju zatrudnienia. Teraz, gdy
Douglas, to znaczy młodszy brat, skon´czył studia
i potrafił w zasadzie utrzymac´ sie˛ sam, mogła wreszcie
zaja˛c´ sie˛ soba˛.

Od dzis´ be˛dzie mieszkała pod jednym dachem

z me˛z˙czyzna˛, kto´ry wywarł na niej niezapomniane
wraz˙enie i sprawił, z˙e zacze˛ła mys´lec´ o trwałym
zwia˛zku. Wspomnienie powaz˙nej twarzy i ciemnych
oczu stało sie˛ dla Debbie silnym bodz´cem do przyjaz-
du do Kalifornii.

Podczas pierwszego spotkania na sa˛siedzkim przy-

je˛ciu z grillem, zorganizowanym na powitanie rodziny
Lily w Oklahomie, oboje wywarli na sobie duz˙e
wraz˙enie. Z

˙

eby bronic´ sie˛ przed zaangaz˙owaniem,

zacze˛li rywalizowac´ o to, kto´re z nich be˛dzie skutecz-
niej ignorowało obecnos´c´ drugiego.

background image

Ta metoda jednak nie okazała sie˛ skuteczna. Cole

Brownfield był me˛z˙czyzna˛, o kto´rym nie sposo´b
zapomniec´. Od miesie˛cy Debbie bez przerwy o nim
mys´lała. A teraz znalazła sie˛ w pobliz˙u niego, uznaw-
szy, z˙e nadeszła pora działania.

Wzie˛ła szybko prysznic, włoz˙yła czyste ubranie

i ruszyła na poszukiwanie gospodarzy. W kuchni
natkne˛ła sie˛ na Morgana, kus´tykaja˛cego z gipsem na
nodze mie˛dzy stołem a szafkami i usiłuja˛cego przygo-
towac´ sobie s´niadanie. Na widok panuja˛cego bałaganu
Debbie ze zdumienia az˙ otworzyła usta. Kuchnia
wygla˛dała tak, jakby przeszedł przez nia˛ huragan.

– Moz˙e pomo´c? – spytała, odwzajemniaja˛c pro-

mienny us´miech, kto´rym powitał ja˛ Morgan Brown-
field.

– Debbie! Nie masz poje˛cia, jak sie˛ ciesze˛, z˙e tutaj

jestes´ – oznajmił z zachwytem w głosie. – Jestem
bardzo wdzie˛czny za to, z˙e zgodziłas´ sie˛ pospieszyc´
mi z pomoca˛.

– Zaraz to zrobie˛ – odparła Debbie, us´ciskawszy

szybko pana domu. – Ale nie wiem, od czego zacza˛c´.

– Od s´niadania – oznajmił Morgan. – W domu jest

bałagan, ale nie brakuje jedzenia. Powinienem po-
dzie˛kowac´ za to Cole’owi.

Na sam dz´wie˛k tego imienia Debbie poro´z˙owiały

policzki.

– A ja powinnam podzie˛kowac´ mu za wczorajsza˛

pomoc. Nigdy w z˙yciu nie czułam sie˛ tak piekielnie
z´le. Chorowałam i... było mi wstyd.

background image

– Jestes´ młoda, spotka cie˛ jeszcze wiele ro´z˙nych

przygo´d... – z˙artobliwym tonem skwitował Morgan
jej wyznanie.

S

´

mieja˛c sie˛ i dowcipkuja˛c, zjedli szybko s´niadanie.

Pan domu zdał Debbie sprawozdanie z przebiegu
rehabilitacji złamanej nogi, a takz˙e opowiedział pare˛
rzeczy o dzieciach.

– O J.D. i Dusty’ego nie musisz sie˛ martwic´

– oznajmił. – Wyjechali kre˛cic´ film. – Wskazał
zamknie˛te drzwi na wprost kuchni. – Tam jest Buddy,
a przynajmniej tak mi sie˛ wydaje. Ostatnim razem
widziałem go, jak włas´nie wchodził do tego swojego
sanktuarium. A Cole ma słuz˙be˛. Nie sposo´b przewi-
dziec´ godzin jego pracy, ale on ma zawsze poczucie
odpowiedzialnos´ci, czasami az˙ za duz˙e. S

´

mierc´ mojej

z˙ony nałoz˙yła na kaz˙dego z nas nowe obowia˛zki.
Kiedy byłem w pracy, Cole brał na swoje barki
całkowita˛ opieke˛ nad chłopcami i Lily. – Morgan
westchna˛ł i potarł czoło. – Nie wiem, jak bym sobie
wtedy poradził bez niego. Prawde˛ powiedziawszy,
teraz tez˙ jest nam potrzebny.

– Wiem, jak to jest. – Debbie pokiwała głowa˛. – Moi

rodzice zmarli dos´c´ dawno temu. Tata na raka, a mama
dwa lata po´z´niej zgine˛ła w wypadku. Zostałam sama
z młodszym bratem, takim małym gangsterem. Szes´c´
lat zaje˛ło mi sprowadzenie go na dobra˛droge˛, i jeszcze
dwa na przepchnie˛cie przez szkołe˛. W zeszłym roku
Douglas skon´czył z wyro´z˙nieniem

Uniwersytet

Oklahomy.

background image

– A jak tam twoje sprawy? – łagodnie zapytał

Morgan.

Ta dziewczyna dawała wiele innym, chyba wcale

nie mys´la˛c o sobie.

– Jestem wolna i przyjechałam, z˙eby zaja˛c´ sie˛ toba˛

– odparła. – Od czego mam zacza˛c´?

Morgan wzruszył ramionami.
– Doceniam, z˙e zgodziłas´ sie˛ nam pomo´c. To

musiało byc´ trudne. Otworzyłem ci rachunek w swoim
banku. Be˛dzie zasilany dwa razy w miesia˛cu. Prosze˛,
wez´ na razie te czeki, bo wydrukowanie ksia˛z˙eczki na
twoje nazwisko musi troche˛ potrwac´.

– Nie chciałabym, z˙ebys´ traktował moja˛ pomoc

jak... handlowa˛ transakcje˛ – powiedziała Debbie.
Wspomnienie o zapłacie sprawiło, z˙e poczerwieniała.
– Nie z˙al mi dotychczasowej pracy, nie byłam do niej
przywia˛zana. Kasjerka w sklepie spoz˙ywczym nie jest
zaje˛ciem, o kto´rym marza˛ absolwentki szko´ł s´rednich.
A zreszta˛ szef zapewnił mnie, z˙e po powrocie ponow-
nie dostane˛ te˛ robote˛. Pobyt tutaj traktuje˛ po prostu
jak... urlop. Jeszcze nie byłam w Kalifornii.

Us´miech starszego pana przypomniał jej Cole’a.

Sama mys´l o nim sprawiła, z˙e straciła wa˛tek.

– Chcesz wiedziec´, od czego zacza˛c´? – zapytał

Morgan. – Rozejrzyj sie˛ po domu. Jest w okropnym
stanie i doprowadzenie go do porza˛dku nie be˛dzie dla
ciebie urlopem. Uwierz mi, dziewczyno, z˙e w pełni
zasłuz˙ysz na kaz˙dy zarobiony grosz. Gdybys´ nie
przyjechała, i tak kogos´ musiałbym zatrudnic´. Ten

background image

nieszcze˛sny wypadek sprawił, z˙e nie tylko złamałem
noge˛, lecz takz˙e straciłem dotychczasowa˛ energie˛.
– Us´cisna˛ł lekko Debbie. – Wole˛ miec´ tutaj ciebie,
a nie kogos´ obcego.

Odwzajemniła jego us´miech.
– I byc´ moz˙e poprosze˛ cie˛, z˙ebys´ kupiła nowy

serwis. Nie moge˛ znalez´c´ połowy talerzy. Kubko´w
i szklanek tez˙ pozostało niewiele.

– Hm – mrukne˛ła Debbie i os´wiadczyła po kro´tkim

namys´le: – Proponuje˛, z˙ebys´ przenio´sł sie˛ teraz na ten
wspaniały lez˙ak nad basenem. I wez´ dzisiejsza˛ gazete˛.
Potem przyniose˛ cos´ zimnego do picia. Dzie˛ki temu,
nie zakło´caja˛c ci spokoju, be˛de˛ mogła zrobic´ tu
porza˛dek.

Morgan przystał che˛tnie na te˛ propozycje˛ i po

chwili Debbie zabrała sie˛ do roboty. Mniej wie˛cej
godzine˛ po´z´niej dostrzegła w korytarzu jakis´ długi,
przesuwaja˛cy sie˛ cien´. Podniosła głowe˛ akurat
w chwili, gdy pustelnik Brownfield zdecydował sie˛
opus´cic´ swa˛ kryjo´wke˛, aby zaczerpna˛c´ powietrza.

– Hej! – zawołała z salonu na widok Buddy’ego

stoja˛cego z talerzem ciastek w jednej re˛ce i szklanka˛
wody sodowej w drugiej. – Przywitaj sie˛ ze mna˛.
Dawno sie˛ nie widzielis´my.

– Och... Debbie! – wykrztusił zdumiony młody

człowiek, opychaja˛c sie˛ ciastkami. – Zupełnie zapom-
niałem, z˙e masz przyjechac´. Ciesze˛ sie˛, z˙e zno´w cie˛
widze˛.

Us´ciskała Buddy’ego i ledwie oparła sie˛ che˛ci, by

background image

posadzic´ go na krzes´le i uczesac´. Wygla˛dał, jakby
spał, stoja˛c na głowie. Potargane włosy sterczały mu
na wszystkie strony.

– Ja tez˙ – stwierdziła. – Nadal zajmujesz sie˛

informatyka˛?

– Cole’a nie ma w domu – odpowiedział po

swojemu. Jego umysł był, jak zawsze, skupiony na
innym temacie niz˙ ten, kto´rego dotyczyła rozmowa.

– Wiem, kochany – łagodnym tonem odparła Deb-

bie i poklepała po ramieniu komputerowego geniusza,
gdy znikał w drzwiach swego pokoju z talerzem
i szklanka˛ w re˛ku.

Nagle przyszło jej do głowy, z˙e byc´ moz˙e uda sie˛

oszcze˛dzic´ Morganowi wydatko´w na nowa˛ zastawe˛.

– Buddy! – zawołała przez drzwi. – Masz kwad-

rans na odniesienie do kuchni wszystkich naczyn´. Jes´li
tego nie zrobisz, wkrocze˛ do ciebie z wiadrem wody
i odkurzaczem.

Drzwi natychmiast sie˛ otworzyły i Buddy stana˛ł

w progu. Na jego ustach widniały okruchy ciastek,
a w szeroko otwartych oczach malowało sie˛ przera-
z˙enie.

– Nie... nie moz˙esz tu wejs´c´... nigdy... – wyja˛kał.

– Poczekaj! Zrobie˛ to... ale tobie nie wolno... Tylko
wezme˛...

Debbie spokojnie czekała, az˙ Buddy sie˛ pozbiera.

Wepchna˛ł ostatnie ciastko do ust, obro´cił sie˛ w miejs-
cu i rzucił w gła˛b pokoju. Us´miechne˛ła sie˛ pod nosem.
A wie˛c szantaz˙ czasem sie˛ opłaca!

background image

Podczas pierwszych pie˛ciu przemarszo´w geniusza

komputerowego do kuchni powstrzymała sie˛ od ja-
kichkolwiek uwag. Wskazała palcem otwarta˛ zmy-
warke˛. Buddy zamrugał oczami i dławia˛c sie˛, prze-
łkna˛ł ostatnie ciastko.

– Mnie to pokazujesz? – zapytał i zaraz na wi-

dok wyrazu twarzy Debbie odpowiedział sam sobie:
– Jasne.

Zostawiła go w kuchni i wyszła przed dom, by

zobaczyc´, co dzieje sie˛ z Morganem. Drzemał. Przesu-
ne˛ła po cichu stolik ogrodowy, tak aby umieszczony
nad nim parasol rzucał na lez˙ak wie˛cej cienia, i za-
wro´ciła do domu. Akurat w tej chwili zadzwonił
telefon.

– Mieszkanie Brownfieldo´w – oznajmiła.
Głe˛boki me˛ski głos niemal s´cia˛ł ja˛ z no´g. Oparta

o s´ciane˛ usiłowała sie˛ skupic´. Czuła sie˛ niemal tak jak
wczoraj w samolocie. Kiedy oderwał sie˛ od ziemi,
z˙oła˛dek Debbie pozostał daleko w tyle, gdzies´ nad
czerwona˛ gleba˛ Oklahomy.

– Jestes´ dzis´ w lepszej formie? – zapytał Cole,

zadowolony, z˙e rozmawia z Debbie. Nie musiał wie˛c
pytac´ nikogo, jak ona sie˛ czuje, zdradzaja˛c w ten
sposo´b przyczyne˛ swego telefonu.

– Znacznie lepszej – odparła. – Cole... – Zawiesiła

głos.

– O co chodzi? – zapytał.
– Dzie˛kuje˛ – powiedziała.
– Za co?

background image

– Sam dobrze wiesz. Za to, z˙e przyszedłes´ mi

z pomoca˛. Za to, z˙e połoz˙yłes´ mnie do ło´z˙ka. Za to, z˙e
zdja˛łes´ mi pantofle. I przyniosłes´ moje bagaz˙e...

– Aha. – Cole przerwał jej te˛ wyliczanke˛. – Na tym

polega, mała, moja rola. Gliniarze sa˛ po to, aby
pomagac´.

Powiedział do niej: mała! Debbie ze wzruszenia

przymkne˛ła oczy. Z trudem wzie˛ła sie˛ w gars´c´.

– Wierze˛ ci na słowo w to, co mo´wisz o gliniarzach

– os´wiadczyła – ale wczoraj nie widziałam na tobie
policyjnej odznaki. Wprawdzie niezbyt dopisywał mi
wzrok, ale z miejsca, w kto´rym sie˛ czołgałam, zauwa-
z˙yłam całe mno´stwo obnaz˙onej sko´ry. A do tego
mokrej. Ale bez odznaki. Jestem pewna, z˙e jej nie...

– A wie˛c nie zmieniłas´ sie˛ ani o jote˛. Mam racje˛?

– wymamrotał Cole, zadowolony, z˙e Debbie nie moz˙e
dostrzec wypieko´w, kto´re wysta˛piły mu nagle na
policzkach. Ta dziewczyna jest z piekła rodem, uznał.
Przeciez˙ me˛z˙czyz´ni z zasady sie˛ nie czerwienia˛.

– Przyznaje˛ sie˛ do winy, panie władzo – os´wiad-

czyła. – Jaka czeka mnie kara?

Usłyszała, jak Cole wcia˛gna˛ł głos´no powietrze. Nie

dał sie˛ jednak sprowokowac´ do odpowiedzi. Nie dał,
bo w z˙aden sposo´b nie mo´gł sie˛ przyznac´ do tego, co
przyszło mu włas´nie do głowy. Zdarzały sie˛ przypadki
aresztowan´ za mniejsze przewinienia.

– Zaopiekuj sie˛ moja˛ rodzina˛ – rzekł po chwili.

– Kiedy jutro wro´ce˛ do domu, ułoz˙ymy wspo´lnie jakis´
sensowny plan działania. Czy teraz czegos´ ci brakuje?

background image

Gdy tylko zadał to pytanie, wiedział, z˙e Debbie

najche˛tniej udzieliłaby mu niecenzuralnej odpowie-
dzi. Wstrzymał oddech.

– To, czego potrzebuje˛, moz˙e poczekac´ – odrzekła

po dłuz˙szej chwili.

– No to do zobaczenia.
Cole wzia˛ł sie˛ w gars´c´ i przerwał poła˛czenie. Ta

dziewczyna doprowadza go do ostatecznos´ci. Robił
sie˛ przy niej piekielnie rozdraz˙niony. Nie jest to
jednak nic nowego. W takim stanie znajdował sie˛ od
dnia, w kto´rym sie˛ poznali.

– Tato, do licha – denerwował sie˛ Cole. – Musisz

wspo´łpracowac´. Ta noga nigdy nie be˛dzie sprawna,
jes´li nie zabierzesz sie˛ za c´wiczenia, kto´re zalecił ci
lekarz. A ty nawet nie pro´bujesz! Chcesz, z˙ebym to ja
wykonał za ciebie cała˛ robote˛.

Wchodza˛c do salonu, Debbie dosłyszała ostatnie

słowa Cole’a. Obrzuciła wzrokiem Morgana, kto´ry
lez˙ał na plecach na podłodze – osłona gipsowa została
chwilowo zdje˛ta – Cole zas´ kle˛czał obok i usiłował
zmusic´ ojca do c´wiczen´.

– Nie obchodzi mnie twoje gadanie i to, co mo´wia˛

lekarze – wyrzekał Morgan. – Za bardzo boli mnie
noga, z˙ebym mo´gł nia˛ poruszac´.

– Wiem, z˙e boli – zgodził sie˛ Cole, usiłuja˛c zachowac´

spoko´j. – Ale jes´li przyzwyczaisz sie˛ do utykania, be˛dzie
bolała jeszcze bardziej. Dobrze o tym wiesz.

Kiedy Morgan zmierzył syna ostrym wzrokiem,

background image

Debbie uznała, z˙e nadeszła pora na interwencje˛. Była
zwolenniczka˛ łagodnej perswazji.

– Cole, telefon do ciebie – oznajmiła, dotykaja˛c

jego ramienia.

Drgna˛ł nerwowo. Nie słyszał ani jak wchodziła do

salonu, ani dzwonka telefonu.

– Dzie˛kuje˛ – mrukna˛ł i nie podnosza˛c wzroku na

Debbie, opus´cił na podłoge˛ noge˛ ojca i wyszedł
z pokoju.

– Jestem pewna, z˙e te wszystkie c´wiczenia sa˛

bolesne – stwierdziła, kle˛kaja˛c w miejscu, kto´re
włas´nie opus´cił Cole.

Morgan przytakna˛ł skinieniem głowy. Wreszcie

znalazł sie˛ ktos´, kto go rozumie!

– Tez˙ byłabym ws´ciekła, gdybym musiała nosic´

bez przerwy, dzien´ w dzien´, taki wstre˛tny gips – przy-
znała Debbie.

Starszy pan nawet sie˛ nie zorientował, kiedy dał

sie˛ złapac´ w sidła. Cole wro´cił do salonu akurat
w chwili, gdy Debbie wspo´łczuła jego ojcu. Wy-
rzekali razem. Przekonany, z˙e dziewczyna zaprzepa-
s´ci wszystko, co udało mu sie˛ z najwie˛kszym trudem
zdziałac´ do tej pory, Cole juz˙ chciał zaprotestowac´,
gdy nagle przycia˛gne˛ły jego uwage˛ naste˛pne słowa
Debbie.

Us´miechna˛ł sie˛ z zadowoleniem. Ta dziewczyna

doskonale radzi sobie z jego ojcem.

– Biedaku – mo´wiła ze wspo´łczuciem w głosie

– musisz tkwic´ w domu podczas najpie˛kniejszej pory

background image

roku i nawet nie moz˙esz skorzystac´ ze swojego
wspaniałego basenu.

Morgan pokiwał głowa˛. Uz˙alanie sie˛ Debbie nad

jego marnym losem zrobiło swoje, gdyz˙ starszy pan
nawet nie zauwaz˙ył, kiedy powiedziała:

– Wiesz, co przyszło mi do głowy? Chyba zaraz

zadzwonie˛ do twojego lekarza i wygarne˛ mu prosto
w oczy, co o nim mys´le˛. Dlaczego nie pozwala ci
rehabilitowac´ nogi w wodzie? Przeciez˙ c´wiczenia
be˛da˛ tak samo skuteczne, choc´ znacznie mniej ucia˛z˙-
liwe.

Cole westchna˛ł. Wszystkie stosowane przez niego

sposoby namawiania ojca na gimnastyke˛, pros´by
i groz´by, spełzły na niczym, a Debbie metoda˛ łagodnej
perswazji w cia˛gu paru minut doprowadziła do tego,
z˙e starszy pan be˛dzie błagał o c´wiczenia, jes´li tylko
dostanie sie˛ do basenu.

– Powiedz, czego sobie z˙yczysz – cia˛gne˛ła. – Mam

zadzwonic´ do lekarza i namo´wic´ go do zastosowania
tego, co oboje wymys´lilis´my, czy wolisz nadal c´wi-
czyc´ z Cole’em?

– Nazwisko i numer telefonu znajdziesz w bloczku

przy kuchennym telefonie – poinformował Morgan,
machaja˛c re˛ka˛. – Do licha, dziewczyno, to jasne, z˙e
powinienem c´wiczyc´ w wodzie.

Debbie ukryła us´miech satysfakcji, poklepała star-

szego pana po nodze i podniosła sie˛ z podłogi.

– Jestes´ niebezpieczna – sykna˛ł Cole, gdy mijała

go w drodze do kuchni.

background image

– Fakt – potwierdziła z całym spokojem, nie

podnosza˛c wzroku. – I radze˛ ci dobrze to zapamie˛tac´.

– Morgan, kop! No kop! – rozkazywała Debbie,

nie zwaz˙aja˛c na utyskiwania niesfornego pacjenta.
Zaparta plecami o s´ciane˛ basenu, stoja˛c na rozstawio-
nych nogach, podtrzymywała Morgana tak, z˙e mo´gł
wykonywac´ energiczne ruchy nogami, unosza˛c sie˛ na
wodzie. – Zaraz skon´czymy. Zro´b jeszcze raz noz˙yce,
a potem polez˙ysz sobie spokojnie na wodzie i odpocz-
niesz, zanim załoz˙e˛ ci gips. Czy to ci odpowiada?
– spytała.

– Gne˛bisz biednego człowieka – je˛czał Morgan,

posłusznie machaja˛c nogami. – Jestes´ jeszcze gorsza
niz˙ Cole.

Morgan po raz ostatni wierzgna˛ł noga˛, wzniecaja˛c

strumienie wody i zalewaja˛c Debbie.

– Ale chyba ładniejsza, prawda? – spytała zalotnie.
Cole, kto´ry akurat w tej chwili wyszedł na patio,

zatrzymał sie˛ w po´ł kroku. Na widok ojca i tej
dziewczyny baraszkuja˛cych w basenie poczuł przy-
pływ zazdros´ci.

Kropelki pokrywaja˛ce ramiona Debbie połyskiwa-

ły w słon´cu niczym tysia˛ce diamenciko´w. Ruch wody
woko´ł ciała sprawiał, z˙e od czasu do czasu Cole
dostrzegał czerwone bikini, namiastke˛ kostiumu
uzmysławiaja˛ca˛, z˙e za tymi ska˛pymi szmatkami znaj-
duje sie˛ cos´, co che˛tnie by obejrzał.

background image

Dopiero potem dostrzegł zme˛czona˛ twarz Debbie.

Musiało ja˛ wykon´czyc´ podtrzymywanie cie˛z˙kiego
rekonwalescenta. Cole uznał, z˙e pora wkroczyc´ do
akcji.

– Hej, wy tam w basenie! – zawołał, rzucaja˛c

re˛cznik na lez˙ak. – Zostawcie dla mnie troche˛ wody.

Usłyszawszy znajomy głos, Debbie omal nie wypu-

s´ciła Morgana z obje˛c´. Jej szyja i policzki gwałtownie
sie˛ zaczerwieniły. Na szcze˛s´cie mogła to przypisac´
grzeja˛cemu mocno słon´cu.

Cole miał na sobie te same ska˛pe ka˛pielo´wki co

w dniu jej przybycia. Ro´z˙nica polegała jednak na tym,
z˙e teraz mogła w pełni podziwiac´ jego doskonale
zbudowane, ciało.

Cole wszedł do basenu i w rozkołysanej wodzie

zaszedł Debbie od tyłu, po czym wycia˛gna˛ł re˛ce
i przeja˛ł na siebie cie˛z˙ar Morgana.

– Zmykaj, mała – powiedział. – Na chwile˛ cie˛

zasta˛pie˛. Ile razy tata jeszcze powinien powto´rzyc´ to
c´wiczenie?

Debbie zamarła. Musi wygla˛dac´ okropnie. Mokre

włosy oblepiaja˛ jej twarz i szyje˛, wisza˛ce na rze˛sach
krople niemal ja˛ os´lepiaja˛. Nie straciła jednak zdolno-
s´ci odczuwania. A dotyk je˛drnego ciała Cole’a spra-
wił, z˙e dostała dreszczy.

– Tylko raz – wymamrotała.
– Drz˙ysz – stwierdził, gdy zanurkowała, by opus´-

cic´ basen. – Za długo byłas´ w wodzie. Płyn´ do brzegu
i łap za re˛cznik.

background image

Tym razem Debbie zaniemo´wiła. Zapomniała je˛zy-

ka w ge˛bie. Pozostało tylko niesamowite doznanie
wywołane dotykiem Cole’a. Marzyła o tym, aby mo´c
odwro´cic´ sie˛ i zarzucic´ mu re˛ce na szyje˛. No, przynaj-
mniej na pocza˛tek...

Zamiast tego wyszła posłusznie z wody, chwyciła

re˛cznik i owine˛ła sie˛ nim, a potem usiadła na lez˙aku
i obserwowała, jak Cole wykonuje z ojcem ostatnie
c´wiczenie, s´mieja˛c sie˛ i podkpiwaja˛c z kaprys´nego
rekonwalescenta.

– Złos´cisz sie˛, bo zasta˛piłem Debbie – draz˙nił go

Cole. – Wiem, z˙e nie jestem tak ładny jak ona, ale
chyba nawet tego nie zauwaz˙yłes´.

Starszy pan zamilkł, dopiero teraz uprzytomniwszy

sobie własne zachowanie. Zrobiło mu sie˛ przykro.

– Przepraszam – powiedział. – Doceniam to, co dla

mnie robicie. Nie chwale˛ was bez przerwy, ale jestem
wam wdzie˛czny i chciałbym, abys´cie zdawali sobie
z tego sprawe˛. – Ujrzawszy zmieszanie na twarzach
Debbie i syna, dorzucił: – Nie zapomnij, dziewczyno,
z˙e na deser obiecałas´ mi dzis´ kruche ciasto z truskaw-
kami.

– Nie zapomne˛. – Debbie rozes´miała sie˛ lekko.

– A ty zostaw sobie miejsce w z˙oła˛dku. Jes´li mam
upiec ciasto, obaj musicie zjes´c´ je z apetytem. Ide˛ sie˛
ubrac´, a wy sobie radz´cie.

Odeszła szybko, zostawiaja˛c Cole’a z ojcem. Wie-

działa, z˙e ła˛czy ich duz˙a zaz˙yłos´c´, i podejrzewała, iz˙
od chwili jej przyjazdu Cole czuje sie˛ troche˛ nieswojo.

background image

Zwłaszcza wtedy, kiedy dzieli ich tylko cienka s´ciana
mie˛dzy pokojami. Do uszu Debbie docierał kaz˙dy
odgłos, od trzeszczenia ło´z˙ka do łoskotu wody w ła-
zience. Słyszeli sie˛ nawzajem, co sprawiało, z˙e pod-
czas codziennych spotkan´ zachowywali sie˛ troche˛
nienaturalnie.

Cole wychodził zazwyczaj wczesnym rankiem lub

w ogo´le nie wracał na noc. Debbie starała sie˛ nie
mys´lec´ o stale groz˙a˛cym mu niebezpieczen´stwie
i nawet czasami z˙ałowała, z˙e zakochała sie˛ w po-
licjancie. Ale jej zasadniczy problem polegał na
tym, by uzmysłowic´ Cole’owi, z˙e jest mu nie-
zbe˛dna.

– Ktos´ mo´wił cos´ o deserze? – zapytał Buddy,

kiedy Debbie weszła do kuchni.

– Nie powinienes´ miec´ z˙adnego zdrowego ze˛ba

– os´wiadczyła, ruszaja˛c w strone˛ swego pokoju.
– Nigdy w z˙yciu nie widziałam człowieka, kto´ry
jadłby tyle słodyczy. Gdybym napychała sie˛ nimi tak
jak ty, byłabym cie˛z˙ko chora.

– Cole jest tutaj od godziny – ni sta˛d, ni zowa˛d

stwierdził Buddy, swoim zwyczajem zmieniaja˛c nagle
temat.

Debbie zaczynała pojmowac´ sens dziwacznych,

z pozoru nielogicznych wypowiedzi komputerowego
geniusza. Dopiero co oznajmił po swojemu, z˙e Cole,
wro´ciwszy przed godzina˛, przygla˛dał sie˛ ukradkiem
temu, co dzieje sie˛ w basenie. To znaczy, z˙e jest nia˛
zainteresowany.

background image

– Dzis´ wieczorem, przyjacielu, zajme˛ sie˛ toba˛

podczas kolacji. – Debbie poklepała Buddy’ego
po policzku. – Jestes´ facetem, o kto´rego warto
dbac´.

Geniusz komputerowy us´miechna˛ł sie˛ z zadowole-

niem, błyskawicznie wyła˛czył z nurtu prowadzonej
konwersacji i po chwili znikna˛ł za drzwiami swego
sanktuarium.

– Kiedy jedzenie be˛dzie gotowe, dam ci znac´!

– zawołała Debbie, wychodza˛c z kuchni. – A dzis´
kolacja be˛dzie wyja˛tkowa, nie tylko ze wzgle˛du na
deser. Juz˙ to czuje˛.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

– Komu dołoz˙yc´ ciasta? – spytała Debbie, zlizuja˛c

z palca resztke˛ bitej s´mietany. – To znaczy, kto opro´cz
Buddy’ego ma ochote˛ na dokładke˛? – poprawiła sie˛
z us´miechem.

Cole nie mo´gł oderwac´ wzroku od odrobiny s´mieta-

ny przylepionej w ka˛ciku jej ust. Debbie włas´nie
natrafiła na nia˛ je˛zykiem i zlizała. Wygla˛dała nie-
zwykle apetycznie.

– Ja juz˙ dzie˛kuje˛ – oznajmił Morgan, odsuwaja˛c

sie˛ z krzesłem od stołu. – Złotko, cała kolacja była
wys´mienita.

Pokus´tykał do salonu, by obejrzec´ ostatnie wydanie

wieczornych wiadomos´ci. Buddy nałoz˙ył sobie na
talerz druga˛ porcje˛ deseru i podnio´sł sie˛ od stołu.
Wkładaja˛c do ust kawałek ciasta, potkna˛ł sie˛ o krzesło.
Na podłoge˛ spadła truskawka.

background image

– Przepraszam – wymamrotał.
Podnio´sł ja˛, obejrzał, wzruszył ramionami, a potem

oblizał i wepchna˛ł do ust. Cole wywro´cił oczami
i parskna˛ł s´miechem, podczas gdy Debbie wykrzyk-
ne˛ła zdegustowana:

– Buddy, na litos´c´ boska˛, nie powinienes´ jes´c´

z podłogi!

Chłopak us´miechna˛ł sie˛ krzywo i znikna˛ł w swym

pokoju.

– Jest z´le wychowany – stwierdził z rozbawieniem

Cole – a ponadto zupełnie nie przejmuje sie˛ bak-
teriami. Jedynym drobnoustrojem, kto´ry wywołuje
w moim bracie panike˛, jest wirus komputerowy.
Wprowadził u siebie takie mno´stwo przero´z˙nych
zabezpieczen´, z˙e niekiedy sam nie moz˙e dostac´ sie˛ do
własnych programo´w.

Debbie wstrzymała oddech. Po raz pierwszy usły-

szała tak szczery s´miech Cole’a. W jego ciemnych,
zazwyczaj pochmurnych oczach pojawiły sie˛ wesołe
iskierki. Teraz podobał sie˛ jej znacznie bardziej niz˙
zwykle. Podnio´sł sie˛ z miejsca i zacza˛ł zbierac´ ze stołu
talerze.

Debbie wycia˛gne˛ła re˛ke˛ i połoz˙yła ja˛ na policzku

Cole’a. Chwile˛ potem dotkne˛ła ka˛cika jego ust.

– Zostawiasz to sobie na potem, do naste˛pnego

deseru? – spytała rozbawiona, machaja˛c Cole’owi
przed nosem palcem pokrytym bita˛ s´mietana˛.

– To dla ciebie – odparł i niewiele mys´la˛c, złapał

palec Debbie i wsuna˛ł go jej do ust. Dlaczego to

background image

zrobiłem? – zastanawiał sie˛ potem, patrza˛c, jak Deb-
bie powoli ssie własny palec.

– Bardzo dzie˛kuje˛.
Oblizała sie˛ z wyraz´nym zadowoleniem. Cole

stłumił nagły przypływ podniecenia.

– Nie ma za co – mrukna˛ł.
W jego oczach Debbie dojrzała namie˛tnos´c´. Prag-

na˛ł jej, była o tym przekonana, ale nawet sam przed
soba˛ nie chciał przyznac´ sie˛ do tego. Jej jednak nie
wystarczało poz˙a˛danie – ona musi zdobyc´ miłos´c´
Cole’a.

Zamrugał powiekami i cofna˛ł sie˛ o krok. Musiał to

zrobic´, bo gdyby uległ nagłemu pragnieniu, Deborah
Jean Randall znalazłaby sie˛ zaraz w jego obje˛ciach.

– Do licha, mała – wymamrotał pod nosem – zbli-

z˙anie sie˛ do ciebie powinno byc´ karalne.

Przekrzywiwszy głowe˛, Debbie spojrzała Cole’owi

prosto w oczy i powiedziała łagodnym tonem:

– Co zamierzasz zrobic´ z tym, co czujesz?
Wcia˛gna˛ł z sykiem powietrze. Mie˛s´nie, kto´rych

istnienia nawet nie podejrzewał, napie˛ły sie˛ odrucho-
wo, tworza˛c bolesne we˛zły. Nie mo´gł sie˛ zdecydowac´,
czy zacisna˛c´ dłonie na szyi Debbie, czy pogłaskac´ jej
włosy.

Odezwał sie˛ telefon. Cole drgna˛ł, obro´cił sie˛ i gwał-

townym ruchem s´cia˛gna˛ł z widełek słuchawke˛.

– Słucham.
– Uratował cie˛ ten telefon – stwierdziła szeptem

Debbie, zabieraja˛c sie˛ za usuwanie resztek z talerzy.

background image

Słuchaja˛c uwaz˙nie relacji partnera z ostatnich wy-

darzen´ dotycza˛cych jednego z prowadzonych docho-
dzen´, Cole przymruz˙ył oczy. Informacje przenikały do
jego pamie˛ci, nie zakło´caja˛c widoku poruszaja˛cych sie˛
bioder Debbie. Ubrana w kro´tkie szorty kursowała
mie˛dzy stołem a kuchennymi szafkami. Wzrok Cole’a
rejestrował takz˙e powolne unoszenie sie˛ jej piersi, gdy
sie˛gała do go´rnej po´łki, wstawiaja˛c do szafki pieprz
i so´l, a takz˙e inne przyprawy. Z pewnos´cia˛ zdawała
sobie sprawe˛ z tego, iz˙ sie˛ jej przygla˛da.

– Moz˙esz po mnie przyjechac´? – zapytał partnera.
Debbie szeroko otworzyła oczy i spojrzała na

Cole’a niespokojnie. Ze s´cierka˛ w re˛ku wpatrywała
sie˛ w jego zmieniona˛ twarz.

– Be˛de˛ gotowy – oznajmił i odłoz˙ył słuchawke˛.
Popatrzył twardym wzrokiem w oczy Debbie,

w kto´rych malował sie˛ le˛k. Praca w policji była jedyna˛
przyczyna˛, dla kto´rej do tej pory nie zwia˛zał sie˛ na
stałe z z˙adna˛ kobieta˛. Cia˛gły strach o los kochanego
me˛z˙czyzny towarzyszył z˙onie policjanta nieodła˛cznie.
Musiała nauczyc´ sie˛ z tym z˙yc´. Cole nie potrafił
wyobrazic´ sobie w tych warunkach wspo´lnej egzys-
tencji.

– Wro´ce˛ po´z´no – uprzedził. – Aha, jeszcze jedno.

Nie wyobraz˙aj sobie z˙adnych przykrych rzeczy. Nie
przydarzy mi sie˛ nic złego, wie˛c nie musisz robic´
takiej miny.

– Jakiej miny? – spytała, buntowniczo zadzieraja˛c

głowe˛.

background image

– O, włas´nie takiej – odparł.
Chwycił ja˛ za ramiona i obro´cił twarza˛ do lustra

wisza˛cego nad stołem. Wysoki, ciemnowłosy me˛z˙-
czyzna i stoja˛cy u jego boku mały chochlik z pokryta˛
rudawymi ke˛dziorkami gło´wka˛ wpatrywali sie˛ we
własne odbicie.

– Wiem, co widze˛ – stwierdziła spokojnie Debbie.

– A moz˙e jestes´ s´lepy i tego nie zauwaz˙asz?

Zostawiła Cole’a stoja˛cego na wprost lustra, wal-

cza˛cego z dre˛cza˛cymi go demonami. Wpatrywał sie˛
długo we własne odbicie, a potem znikna˛ł w swoim
pokoju.

O trzeciej nad ranem przebudziła sie˛, usiadła na

ło´z˙ku i spojrzała na zegarek na nocnym stoliku,
usiłuja˛c dociec, co tak nieoczekiwanie przerwało jej
sen.

Usłyszała jakis´ dziwny dz´wie˛k. Po chwili pode-

rwało ja˛ z ło´z˙ka głos´nie skrzypienie podłogi na
korytarzu. Otworzywszy drzwi, szybko zmruz˙yła po-
wieki, os´lepiona s´wiatłem padaja˛cym przez uchylone
drzwi sa˛siedniego pokoju.

Cole! Był boso, miał na sobie tylko nie dopie˛te

dz˙insy. Wygla˛dał, jakby włas´nie wyszedł z basenu, bo
miał ciało pokryte drobniutkimi, połyskuja˛cymi kro-
pelkami wody.

– A wie˛c jestes´ w domu – stwierdziła mie˛kkim

głosem.

background image

Odetchna˛wszy z ulga˛, oparła sie˛ o framuge˛ drzwi.

Z jej obnaz˙onych ramion spływała kremowa koszulka
z jedwabiu. Zwichrzone włosy okalały złagodzona˛
snem twarz o kształcie serca. Miała pełne, rozchylone
wargi. Bez makijaz˙u wygla˛dała na nastolatke˛, i to
piekielnie atrakcyjna˛.

Cole westchna˛ł. Był zbyt zme˛czony, by wła˛czyc´

mechanizmy obronne i udawac´, z˙e ten widok nie robi
na nim wraz˙enia.

– Przepraszam, z˙e cie˛ obudziłem – odezwał sie˛

cichym głosem, przecia˛gaja˛c palcem po zadartym
nosku Debbie. – Wracaj do ło´z˙ka.

– Ciesze˛ sie˛, z˙e juz˙ jestes´ w domu – powiedziała.
– Ja tez˙, mała. Znacznie bardziej, niz˙ mys´lisz.
Na wspomnienie miejsca koszmarnej zbrodni, kto´-

re dopiero co opus´cił, Cole’a s´cisne˛ło w z˙oła˛dku. Nie
było łatwo przenies´c´ sie˛ wprost z ulicznego piekła do
spokojnego domu, stanowia˛cego prawdziwy raj. Ale
s´wiadomos´c´, z˙e ten raj istnieje i zawsze na niego
czeka, utrzymywała Cole’a przy zdrowych zmysłach.

– Czy wszystko... to znaczy czy ty...
Urwała. Widok znuz˙onego spojrzenia Cole’a spra-

wił, z˙e zorientowała sie˛, iz˙ sprawa, z powodu kto´rej
wycia˛gnie˛to go wieczorem z domu, była powaz˙na.
Z

˙

adne słowa nie były w stanie wyrazic´ jej niepokoju.

Nie było zreszta˛ takiej potrzeby. Obje˛ła Cole’a w pa-
sie, złoz˙yła głowe˛ na jego wilgotnym torsie i us´cisne˛ła
go lekko, naturalnym gestem dodaja˛c mu otuchy.

Po chwili poczuła na szyi jego re˛ce. Cole

background image

skapitulował. Kiedy Debbie przywarła mocno do jego
piersi, cicho westchna˛ł.

– Dobrze miec´ cie˛ przy sobie – wyszeptał. – I bez

wzgle˛du na to, co powiem jutro, jestem piekielnie
zadowolony, z˙e tutaj jestes´. – Mobilizuja˛c siłe˛ woli,
wypus´cił Debbie z obje˛c´ i delikatnie skierował ja˛ do
pokoju. – Dziewczyno, idz´ spac´.

Wro´ciła do ło´z˙ka, wsune˛ła sie˛ pod kołdre˛ i z błogim

us´miechem na ustach ukryła w poduszce twarz.

Moz˙e... moz˙e jednak... wszystko dobrze sie˛ ułoz˙y,

pomys´lała zasypiaja˛c.

Obudził sie˛ po´z´no. Wysoko, na s´cianie pod sufitem,

pozostał tylko pas z˙o´łtego s´wiatła. Musi dochodzic´
południe. Odczuwaja˛c wewne˛trzny spoko´j, Cole prze-
cia˛gna˛ł sie˛ i ziewna˛ł. Zaraz potem us´wiadomił sobie,
z˙e ma przed soba˛ dwa dni wypoczynku, podczas
kto´rych be˛dzie mo´gł robic´, co mu sie˛ z˙ywnie podoba.

Woko´ł panowała absolutna cisza. W domu było

zbyt spokojnie. Cole wyskoczył z ło´z˙ka, wcia˛gna˛ł na
siebie czerwone gimnastyczne spodenki, obmył szyb-
ko twarz i przecia˛gna˛ł grzebieniem po włosach.

Odpowiedz´ na swoje pytanie znalazł na drzwiach

lodo´wki. Pod magnesem w postaci z˙o´łwia Ninja
widniała kartka ze zwie˛zła˛ notatka˛ nabazgrana˛ re˛ka˛
Buddy’ego: ,,Lekarz, zakupy’’.

Rozgla˛daja˛c sie˛ po ls´nia˛cej czystos´cia˛ kuchni, Cole

westchna˛ł i pozwolił sobie odczuc´ cos´ w rodzaju

background image

litos´ci w stosunku do własnej osoby. Pierwszy raz od
wielu dni miał okazje˛ zjes´c´ posiłek w rodzinnym
gronie, lecz niestety, dom był pusty. Nie mo´gł,
a włas´ciwie nie chciał przyznac´ sie˛ przed soba˛, z˙e
prawdziwym powodem rozczarowania jest przede
wszystkim nieobecnos´c´ Debbie.

Wazon ze s´wiez˙ymi stokrotkami stoja˛cy na okien-

nym parapecie s´wiadczył o tym, z˙e niedawno tu była.
Zastał takz˙e wła˛czony ekspres z gora˛ca˛ kawa˛ i po-
stawiony obok jego ulubiony kubek. Nalał sobie kawy.

Jak przystało na policyjnego detektywa, zacza˛ł

wyszukiwac´ s´lady bytnos´ci Debbie. Obok szklanek,
talerzy i innych porza˛dnie poustawianych naczyn´
w szafce znajdowała sie˛ osłonie˛ta szklana˛ pokrywa˛
resztka ciasta.

Cole zrobił to, czego sie˛ po nim spodziewano.

Podgrzał sobie placek w kuchence mikrofalowej,
a potem, najedzony, zamkna˛ł oczy. W domu było
dokładnie tak jak przed wypadkiem ojca, i zanim
pojawiła sie˛ Debbie, przewracaja˛c do go´ry nogami
całe ich z˙ycie. Panowały tu ład i porza˛dek, a takz˙e
spoko´j.

Cole poczuł sie˛ samotny jak wszyscy diabli.

– Hej! Wro´cilis´my!
Usłyszawszy wołanie brata, Cole zerwał sie˛ z le-

z˙anki nad basenem, zrzucaja˛c z kolan czytana˛ powies´c´
sensacyjna˛, i jak szalony wpadł do kuchni. Buddy

background image

zwiastował to, na co sam czekał niecierpliwie. To
znaczy na rodzine˛, znajomy hałas i szum głoso´w.
A takz˙e na powro´t Debbie.

Brat wre˛czył mu wyładowana˛ po brzegi torbe˛

z wiktuałami, uniesieniem brwi daja˛c Cole’owi do
zrozumienia, z˙e be˛dzie wiedział, co z nia˛ zrobic´,
i wybiegł z kuchni. Wro´cił po chwili z naste˛pna˛,
ro´wnie pote˛z˙na˛ porcja˛ zakupo´w i zacza˛ł je umieszczac´
na po´łkach oraz w szufladach. Ponad ramieniem
Cole’a popatrzył na ojca, kto´ry rozmawiał przez
telefon z zaprzyjaz´nionym partnerem od golfa, zdaja˛c
sprawozdanie z dopiero co odbytej wizyty u lekarza.
Kiedy Buddy wycia˛gał paczke˛ herbatniko´w i zacza˛ł
podjadac´ je przed przełoz˙eniem do puszki na ciastka,
torba pe˛kła.

Brakowało nowego, lecz waz˙nego członka rodziny.

Nigdzie nie było widac´ Debbie.

– Gdzie nasz gos´c´? – zapytał Cole.
Morgan wykonał re˛ka˛ jakis´ gest i powiedział cos´

niezrozumiałego.

– Buddy, gdzie Debbie?
Młodszy brat wepchna˛ł re˛ke˛ na samo dno torby

i wycia˛gna˛ł karton jogurto´w.

– Pycha, gruszkowy – wymamrotał, sie˛gaja˛c do

szuflady po łyz˙ke˛.

Cole nabrał głe˛boko powietrza i policzył do trzech.

Niewiele mu to pomogło.

– Stary, do diabła! – wrzasna˛ł. – Zadałem ci

pytanie!

background image

Buddy unio´sł brwi i oblizał łyz˙ke˛.
– Nie musisz krzyczec´ – odparł spokojnie, a potem

wzruszył ramionami. – Chyba została w samochodzie.

Cole’a az˙ zatkało z wraz˙enia. Co, do licha, działo

sie˛ z jego rodzina˛?

– W samochodzie? Dlaczego nie przyszła do domu

razem z wami? Cos´ sie˛ stało? A moz˙e zno´w ma
chorobe˛ lokomocyjna˛?

Przy kaz˙dym naste˛pnym pytaniu podnosił głos, az˙

wreszcie Morgan uznał, z˙e za chwile˛ dojdzie mie˛dzy
brac´mi do sprzeczki.

– Co was napadło? – zapytał, zasłaniaja˛c dłonia˛

słuchawke˛.

– Dlaczego Debbie została w samochodzie? – za-

wołał Cole. – Obaj zachowujecie sie˛ tak, jakby
w ogo´le jej nie było.

Po tym oskarz˙eniu w kuchni nagle nastała cisza.

Rozzłoszczony Cole postanowił przekonac´ sie˛ naocz-
nie, co sie˛ stało, i wybiegł na dwo´r.

Starszy pan błyskawicznie skon´czył telefoniczna˛

rozmowe˛ i wymienił z Buddym spojrzenie pełne winy.
Obaj poda˛z˙yli szybko w s´lad za Cole’em.

– Ona s´pi! – zawołał Morgan.
Niestety, za po´z´no, bo syna juz˙ w domu nie było.
Kiedy gnał jak szalony w strone˛ rodzinnego kombi

zaparkowanego pod garaz˙owa˛ wiata˛, przychodziły mu
do głowy najczarniejsze mys´li. Z sercem wala˛cym jak
młot szarpna˛ł za klamke˛ tylnych drzwi, spodziewaja˛c
sie˛ najgorszego.

background image

Drz˙a˛ca˛ re˛ka˛ pogładził znaleziona˛ dziewczyne˛ po

twarzy, odgarniaja˛c z oczu opadaja˛ce pasma włoso´w.
Miała zimne czoło. Oddychała spokojnie i miarowo.
Nie była blada ani wilgotna od potu. Gdy Cole odsuna˛ł
włosy z jej czoła, z uchylonych ust Debbie wyrwało sie˛
ledwie dosłyszalne westchnienie, a na policzki wy-
sta˛piły blade rumien´ce.

S

´

pi. Najzwyczajniej w s´wiecie.

– Chodz´ tutaj, mała – szepna˛ł Cole.
Jedna˛re˛ke˛ wsuna˛ł pod ramie˛ Debbie i przycia˛gna˛ł ja˛

do siebie, druga˛podłoz˙ył pod jej kolana. Wyprostował sie˛
i ze słodkim cie˛z˙arem na re˛kach zawro´cił w strone˛ domu.

Głowa s´pia˛cej obijała sie˛ o ramie˛ Cole’a. Lekki

wietrzyk rozwiewał ciemne loczki, a ciepłe promienie
słon´ca ogrzewały drobna˛ twarz. Nawet ruch nie był
w stanie obudzic´ Debbie.

Boz˙e! Jak bardzo ta dziewczyna musi byc´ wyczer-

pana, skoro nadal s´pi! Cole je˛kna˛ł w duchu.

Pełnym wyrzutu spojrzeniem obrzucił ojca i brata.

Przeszedł przez drzwi, kto´re przytrzymał Buddy.

Na twarzy najstarszego syna Morgan dostrzegł

mieszanine˛ troski i zaborczos´ci. Przez twarz starszego
pana przemkna˛ł us´miech. Uznał, z˙e Cole poszedł
wreszcie po rozum do głowy. Byłby najszcze˛s´liwszym
człowiekiem pod słon´cem, gdyby tych dwoje młodych
bliz˙ej sie˛ z soba˛ zaprzyjaz´niło.

Drzwi do pokoju gos´cia były zamknie˛te. Nie zamie-

rzaja˛c ryzykowac´ przebudzenia Debbie, Cole pod-

background image

szedł do jedynych otwartych drzwi. Prowadziły do
jego pokoju.

Połoz˙ył Debbie pos´rodku nie posłanego ło´z˙ka,

kto´re opus´cił kilka godzin wczes´niej. Odrzucił na
bok kołdre˛. Przyszło mu do głowy, z˙eby ja˛ roze-
brac´, ale szybko porzucił te˛ mys´l. Zdja˛ł jej tylko
buty.

Obro´ciła sie˛ na bok, wsune˛ła re˛ke˛ pod policzek

i zakopała w pos´cieli jak krecik w norce.

Cole dotkna˛ł lekko jej policzka. Chwile˛ potem

opus´cił poko´j, zamykaja˛c cicho drzwi.

– Jak sie˛ czuje? – spytał zaniepokojony Morgan.

– Nie chcielis´my z Buddym zachowywac´ sie˛ okrutnie.
Debbie spała tak smacznie, z˙e pozostawienie jej
w samochodzie wydawało sie˛ jedynym rozsa˛dnym
rozwia˛zaniem. – Starszy pan wzruszył ramionami,
us´miechem łagodza˛c swoje wyjas´nienie.

– Połoz˙yłem ja˛ na moim ło´z˙ku – oznajmił Cole.

– Jest wykon´czona. Za bardzo eksploatowalis´my te˛
dziewczyne˛. Czy ty w ogo´le przyjrzałes´ sie˛ uwaz˙nie
Debbie? – Zmierzył Buddy’ego tak ostrym wzrokiem,
z˙e ten bez słowa ulotnił sie˛ z kuchni i skrył w swym
pokoju. – Do diabła, przeciez˙ ona jest tak drobna, z˙e
nie wiem, ska˛d w ogo´le bierze siły. Chyba jednak jest
wyczerpana. Od tej pory musimy ja˛ oszcze˛dzac´.

– Masz racje˛, synu – odparł Morgan. – S

´

wie˛ta˛

racje˛!

Cole skina˛ł głowa˛, zadowolony, z˙e jego argumen-

ty trafiły do jednego z członko´w rodziny.

background image

Ojcowskim gestem Morgan poklepał go po ple-

cach.

– Jutro sam zajmiesz sie˛ Debbie. Zro´bcie sobie

dwa dni wolnego. Jedz´cie na plaz˙e˛. Przy okazji
moz˙e zwiedzicie cos´ interesuja˛cego. Cos´, na co
Debbie be˛dzie miała ochote˛. Nie przejmujcie sie˛
moja˛ osoba˛.

Jes´li

be˛de˛

potrzebował

pomocy,

w skrzynce z bezpiecznikami zamkne˛ dopływ ener-
gii. To niezawodny sposo´b na wycia˛gnie˛cie Bud-
dy’ego z jego nory. Zreszta˛ lekarz mo´wi, z˙e noga
goi sie˛ doskonale. Wodna terapia działa cuda. Nie
uwaz˙asz, z˙e powinienem podzie˛kowac´ za to Deb-
bie? Postaraj sie˛, synu, z˙eby wypocze˛ła i mile
spe˛dziła czas. Zrobisz to?

Cole odetchna˛ł głe˛boko. A wie˛c stało sie˛. Ma, co

chciał, sam sie˛ o to prosił. Nie mo´gł zarzucac´ pozo-
stałym członkom rodziny, z˙e wykorzystuja˛ dobre
serce Debbie i odmawiaja˛ jej prawa do odpoczynku.
Kiwna˛ł w strone˛ ojca głowa˛.

A wie˛c zanosi sie˛ na to, z˙e w towarzystwie Debbie

spe˛dzi cały dzien´, pomys´lał Cole z westchnieniem.
Miał nadzieje˛, z˙e jakos´ to przez˙yje. Be˛dzie musiał
jednak pamie˛tac´, z˙e ta kobieta jest niebezpieczna.
Odebrała mu spoko´j ducha.

Do licha! Kogo włas´ciwie chciał oszukac´? Samego

siebie? Zamiast spokoju ducha, ma pod własnym
dachem gos´cia z Oklahomy o ciemnych oczach
i us´miechu, od kto´rego s´ciska go w z˙oła˛dku.

background image

Stana˛ł w drzwiach i z re˛koma skrzyz˙owanymi na

piersiach patrzył na ło´z˙ko. W cia˛gu ostatnich kilku
godzin zagla˛dał do swego pokoju trzykrotnie i juz˙
zaczynał sie˛ niepokoic´. Debbie spała od prawie czte-
rech godzin. Jes´li wkro´tce sie˛ nie obudzi, wezwie
lekarza, bo pewnie zachorowała.

Było to trudne, ale starała sie˛ oddychac´ powoli

i ro´wnomiernie. Z ciekawos´cia˛ obserwowała Cole’a.
Kiedy uniosła lekko powieki, ujrzała go w drzwiach.
Na szcze˛s´cie nie zauwaz˙ył, z˙e sie˛ przebudziła. Patrzył
na nia˛, lecz mogłaby przysia˛c, z˙e tak naprawde˛
w ogo´le jej nie dostrzega. Bła˛dził gdzies´ mys´lami i to
Debbie odpowiadało. Mogła obserwowac´ Cole’a z do-
godnego miejsca, jakim było... jego własne posłanie.

Debbie nie interesowało, w jaki sposo´b tu sie˛

znalazła. Znacznie waz˙niejsza była odpowiedz´ na inne
pytanie. Co zrobic´, aby ten fascynuja˛cy me˛z˙czyzna
zechciał dzielic´ z nia˛ to ło´z˙ko?

Trudno było rozszyfrowac´ tego człowieka. Debbie

przywykła do me˛z˙czyzn bardziej prostolinijnych
i bezpos´rednich, kto´rzy mo´wili to, co mys´la˛, i w jej
re˛kach pozostawiali decyzje˛, czy ma im wymierzyc´
policzek, czy rzucic´ sie˛ im na szyje˛.

Czerwone spodenki gimnastyczne, kto´re miał na

sobie Cole, odsłaniały sporo opalonego ciała. Szerokie
bary i płaski brzuch s´wiadczyły o tym, z˙e Cole
przywia˛zywał duz˙a˛ wage˛ do c´wiczen´ fizycznych.
Utrzymywanie kondycji jest dla policjanta nie tylko
poz˙yteczna˛ rozrywka˛, lecz takz˙e koniecznos´cia˛.

background image

– Zamierzasz mnie sta˛d wyrzucic´?
Usłyszawszy pytanie Debbie, Cole az˙ drgna˛ł z wra-

z˙enia. Mało brakowało, a magnetyczne spojrzenie
ciemnych oczu wcia˛gne˛łoby go do ło´z˙ka.

– Jak długo nie s´pisz? – spytał szorstko.
– Wystarczaja˛co – odrzekła mie˛kko.
Przewro´ciła sie˛ na plecy i wycia˛gne˛ła na ło´z˙ku.

Cole az˙ je˛kna˛ł. Tylko raz, i bardzo cicho. Debbie nie
moz˙e sie˛ dowiedziec´, jak bardzo go pocia˛ga. Zacisna˛ł
usta i spod przymknie˛tych powiek patrzył na oz˙ywaja˛-
ce kobiece ciało. Debbie przecia˛gała sie˛ niczym kotka
po długiej drzemce. Najpierw rozprostowała ramiona
i nogi, a potem plecy. Wreszcie usiadła na brzegu
ło´z˙ka ruchem tak swobodnym i naturalnym, jakby
była u siebie. Przetarła oczy, przesune˛ła dłon´mi po
włosach. W kon´cu podniosła wzrok i obdarzyła Cole’a
promiennym us´miechem.

– Okropnos´c´! – je˛kne˛ła, spojrzawszy z nieche˛cia˛

na wymie˛te ubranie, w kto´rym spała.

– Owszem – potwierdził Cole, maja˛c na mys´li

obecnos´c´ Debbie w jego rodzinnym domu. Okropnos´c´.
Ta dziewczyna zda˛z˙yła juz˙ zdrowo narozrabiac´.

– Dzie˛kuje˛ za udoste˛pnienie ło´z˙ka – powiedziała.

– Czuje˛ sie˛ fantastycznie! Widocznie była mi potrzeb-
na mała drzemka.

– Spałas´ az˙ cztery godziny – wytkna˛ł Cole. – Jestes´

wykon´czona. Powinnas´ zwolnic´ tempo. I odpocza˛c´
przez dwa dni. Juz˙ zapowiedziałem to ojcu i Bud-
dy’emu, wie˛c nie daj sie˛ zmusic´ do z˙adnej roboty.

background image

Ze zdumienia Debbie otworzyła usta, szybko jed-

nak wzie˛ła sie˛ w gars´c´ i odzyskała rezon. Cole odsłonił
sie˛ bardziej, niz˙ zamierzał.

– W porza˛dku.
Zgoda Debbie była dla Cole’a zaskakuja˛ca. Spo-

dziewał sie˛ dłuz˙szej dyskusji.

– A wie˛c juz˙ wiesz – mrukna˛ł.
– A wie˛c juz˙ wiem – potwierdziła.
Kiwna˛ł głowa˛. Chciał wepchna˛c´ dłonie do kieszeni

i nagle us´wiadomił sobie, z˙e ma na sobie gimnastycz-
ne spodenki. A wie˛c nie ma co zrobic´ z re˛kami,
a tymczasem musi gdzies´ je schowac´, bo inaczej rzuci
sie˛ Debbie na szyje˛.

Nachyliła sie˛ i odszukała pantofle. Cole nie mo´gł

sie˛ zdecydowac´, czy ma odejs´c´, czy wybiec z pokoju.
W kaz˙dym ba˛dz´ razie musi ruszyc´ sie˛ z miejsca.
Debbie w kon´cu wstała i skierowała sie˛ w jego strone˛.
Miała w oczach dobrze mu znane diabelskie błyski.

– Tylko popatrz, jak pogniotła sie˛ moja bluza!

– Us´miechne˛ła sie˛ rados´nie i podrapała Cole’a po
obnaz˙onym brzuchu. – Zdja˛łes´ mi buty. Dlaczego
zostawiłes´ reszte˛, nie kon´cza˛c roboty?

– Nawet przyszło mi to do głowy – przyznał.
Nie była to odpowiedz´, jakiej sie˛ Debbie spodzie-

wała. Zapomniała je˛zyka w ge˛bie, co zdarzało sie˛ jej
niezwykle rzadko. Poczerwieniała na twarzy i od-
wro´ciła wzrok. Ale instynkt samozachowawczy pod-
powiadał jej, z˙e ostatnie słowo powinno nalez˙ec´ do
niej.

background image

– Całe szcze˛s´cie. Naste˛pnym razem postaraj sie˛

byc´ bardziej pracowity.

Teraz z kolei zaniemo´wił Cole.
Debbie zahaczyła palcem o ko´łeczko przy suwaku

bluzy. Mijaja˛c Cole’a, us´miechne˛ła sie˛ sceptycznie.
Odwro´cił sie˛, a kiedy ruszyła w strone˛ własnego
pokoju, odprowadził wzrokiem jej kołysza˛ce sie˛,
zgrabne biodra.

Zobaczył, jak Debbie przesuwa re˛ke˛ w do´ł i usły-

szał odgłos rozpinanego suwaka. Zaraz potem znik-
ne˛ła w pokoju i zatrzasne˛ła drzwi. Kiedy trzask odbił
sie˛ echem w korytarzu, az˙ podskoczyła z rados´ci.

– A co ty tutaj robisz? – zapytał Cole na widok

Debbie wyjmuja˛cej z lodo´wki mroz˙one filety z kur-
czaka.

– Chyba zaczynam robic´ kolacje˛ – burkne˛ła.
– Nie be˛dziesz tkwiła w kuchni – oznajmił katego-

rycznym tonem. – Pamie˛tasz nasza˛ wczorajsza˛ roz-
mowe˛? Masz odpoczywac´.

– Ale...
– Z

˙

adnych ale. Albo zjemy w mies´cie, albo zamo´-

wimy kolacje˛ do domu. Wybieraj.

Us´miech, kto´ry pojawił sie˛ na twarzy Debbie,

zdumiał go.

– Moge˛ wybierac´? Naprawde˛?
Kiwna˛ł głowa˛. Co takiego powiedział, z˙e tak nagle

sie˛ ucieszyła? Chwile˛ po´z´niej, usłyszawszy odpo-

background image

wiedz´, miał ochote˛ parskna˛c´ s´miechem, takie to było
proste.

– Uwielbiam zamawianie! Rolnicza Oklahoma

oferuje mieszkan´com mno´stwo wspaniałych rzeczy,
ale dostarczanie jedzenia do domu do nich nie nalez˙y.
Trzeba albo is´c´ do baru lub restauracji, albo gotowac´
w domu. Co moge˛ zamo´wic´?

Cole us´miechna˛ł sie˛ lekko.
– Co tylko chcesz.
Mało brakowało, a z rados´ci Debbie zaklaskałaby

po dziecinnemu w dłonie.

– Zaraz zapytam Morgana i Buddy’ego, na co maja˛

ochote˛.

– Nic z tego. Decyduj sama, słonko – powiedział

Cole, nie zdaja˛c sobie sprawy z tego, z˙e przemawia do
niej z czułos´cia˛. – Oni zjedza˛ to, co dostana˛.

– Czy moz˙emy zamo´wic´ chin´szczyzne˛ w tych

s´licznych pojemniczkach, mno´stwo pieroz˙ko´w i cias-
teczek z wro´z˙ba˛? – spytała pełnym nadziei głosem.

Cole rozes´miał sie˛ na cały głos.
– Oczywis´cie. Moz˙esz miec´ chin´skie jedzenie,

s´liczne pojemniczki i inne rzeczy. A takz˙e ciasteczka
z wro´z˙ba˛.

– Czy ktos´ tu mo´wił cos´ o ciastkach?
W kuchni zjawił sie˛ Buddy. Na jego widok Cole

przewro´cił oczami.

– Ty zawsze zjawiasz sie˛ w pore˛. Masz, bracie,

idealne wyczucie czasu.

– Miło mi, z˙e tak uwaz˙asz – wymamrotał Buddy,

background image

nie bardzo wiedza˛c, czego dotycza˛ słowa Cole’a, lecz
przekonany, z˙e tym razem starszy brat ma całkowita˛
racje˛.

– Zamawiamy jedzenie – oznajmiła Debbie. – Na

kolacje˛ be˛dziemy mieli chin´szczyzne˛.

– Cole jest na nas ws´ciekły – poinformował ja˛

komputerowy geniusz.

– Juz˙ nie – powiedziała łagodnym tonem, zauwa-

z˙ywszy na twarzy Buddy’ego cien´ poczucia winy.
– Juz˙ wszystko jest w porza˛dku.

– Lubie˛

kurczaka

w

sosie

słodko-kwas´nym

– stwierdził, jak zwykle przeskakuja˛c z tematu na
temat.

– A ja najbardziej lubie˛ pieroz˙ki – oznajmiła

Debbie.

Cole westchna˛ł. Pozazdros´cił pozostałej dwo´jce, z˙e

potrafi tak dobrze sie˛ porozumiec´.

– Złoz˙e˛ zamo´wienie – os´wiadczył i ruszył w strone˛

telefonu.

– Nie wiem, kto wpadł na ten pomysł, ale musze˛

przyznac´, z˙e był genialny. – Zachwycony Morgan
nachylił sie˛ nad pudełkiem i wzia˛ł pałeczkami kolejna˛
krewetke˛.

– To pomysł Cole’a – odparła Debbie, sprawdzaja˛c

zawartos´c´ opakowan´ stoja˛cych na stole. – Chyba to
lubie˛ najbardziej. – Wycia˛gne˛ła pałeczkami kawałek
wołowiny i smaz˙ony ryz˙ z krewetka˛. – To tez˙.

background image

– Te˛sknym spojrzeniem obrzuciła wieprzowine˛ w so-
sie słodko-kwas´nym, kurczaka i groszek.

– Zostanie na po´z´niej – stwierdził rozbawiony

Cole. – Resztki chin´skich potraw całkiem dobrze
odgrzewa sie˛ w mikrofalo´wce.

Us´miech na twarzy Debbie był wart co najmniej

tygodnia bezsennych nocy.

– Wspaniale!
– Two´j los jest w twoich re˛kach – oznajmił nagle

Buddy.

Wszyscy popatrzyli na niego ze zdziwieniem. Aku-

rat rozłamał trzecie z rze˛du ciasteczko z wro´z˙ba˛. Jadł
i czytał ro´wnoczes´nie, jak zwykle zakło´caja˛c prowa-
dzona˛ przy stole rozmowe˛. W kon´cu wzruszył ramio-
nami i unio´sł malen´ka˛ karteczke˛, kto´ra˛wyja˛ł z ciastka.

– To wro´z˙ba dla mnie – wyjas´nił.
Debbie rozbłysły oczy.
– To prawda! – wykrzykne˛ła. – Buddy, two´j los

jest dosłownie w twoich re˛kach. A włas´ciwie w pal-
cach. Chodzi o komputery, mam racje˛? Pozwo´l, z˙e
teraz ja wycia˛gne˛ cos´ dla siebie. – Wsune˛ła dłon´ do
pudełka z kruchymi ciasteczkami w kształcie po´ł-
ksie˛z˙yca. Zamkne˛ła oczy i z namaszczeniem dotkne˛ła
jednego z ciastek. – Wezme˛ to – oznajmiła. – Czuje˛, z˙e
jest dla mnie.

– Zobacz, co jest w s´rodku – ponaglał ja˛ Morgan,

czerpia˛c rados´c´ z ogla˛dania starej, dobrze znanej
zabawy.

Debbie rozłamała ciastko, wycia˛gne˛ła ze s´rodka

background image

paseczek cieniutkiego papieru i zerkne˛ła na kro´tki
tekst. W jednej chwili z jej twarzy znikna˛ł us´miech.
Zacisne˛ła wargi, a potem podniosła wzrok i popatrzyła
na siedza˛cych przy stole me˛z˙czyzn, kto´rzy czekali
niecierpliwie, az˙ przeczyta wro´z˙be˛.

– Och, jest prawie taka jak Buddy’ego – skłamała,

wsuwaja˛c karteczke˛ do kieszeni.

– To wycia˛gnij jeszcze jedna˛ – zaproponował

Morgan.

– Nie, juz˙ dosyc´ – odparła mie˛kkim głosem i ze-

rwała sie˛ od stołu. – Czy ktos´ jeszcze ma ochote˛ na
herbate˛?

Buddy poszedł za nia˛ do lodo´wki. Wyje˛li z za-

mraz˙alnika s´wiez˙a˛ porcje˛ lodu i napełnili mroz˙ona˛
herbata˛ ustawione na tacy szklanki. Debbie nie zdołała
jednak wywies´c´ w pole Cole’a. Zauwaz˙ył, jakie
wraz˙enie zrobiła na niej wro´z˙ba. Był przekonany, z˙e
tekst na pasku papieru wprawił ja˛ w niezły popłoch.

– Przenies´my sie˛ nad basen – zaproponował Mor-

gan. – Mamy pie˛kny wieczo´r. Zabierzcie szklanki, a ja
po´jde˛ po magnetofon. Moz˙e dobrze nam zrobi troche˛
jazzu lub innej muzyki.

– Wracam do siebie – os´wiadczył Buddy. – Mo´j los

jest w moich re˛kach.

Kiedy Morgan pokus´tykał do swego pokoju, Deb-

bie i Cole zostali sami.

– Musze˛ schowac´ jedzenie do lodo´wki – oznajmiła

szybko i na pudełka z resztkami ze stołu zacze˛ła
zakładac´ wieczka.

background image

Cole stana˛ł niepostrzez˙enie za plecami Debbie

i zanim zorientowała sie˛, co zamierza zrobic´, wycia˛g-
na˛ł z jej kieszeni kartke˛ z chin´ska˛ wro´z˙ba˛.

– Co ty...?
– Robie˛ to, co do mnie nalez˙y – os´wiadczył.

– Czyz˙bys´ zapomniała, z˙e jestem detektywem? A po-
nadto wyczułem, z˙e po przeczytaniu karteczki nie
powiedziałas´ prawdy.

Rozbawiony Cole spojrzał na trzymany w re˛ku

paseczek i przeczytał: ,,Jego serce jest w twoich
re˛kach’’.

Us´miech na jego twarzy zamarł.
– Niech to diabli – mrukna˛ł.
– Niech to diabli – powto´rzyła Debbie.
Zabrała Cole’owi wro´z˙be˛ i wsune˛ła ja˛ do kieszeni.
– Bierz szklanki. Przytrzymam ci drzwi.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

– Wzie˛łas´ krem z filtrem?
Debbie wsune˛ła re˛ke˛ do torby i po chwili skine˛ła

głowa˛.

– Masz okulary przeciwsłoneczne, cos´ do czytania

i...?

– Jestem gotowa – przerwała mu Debbie. – Nie

masz z˙adnego powodu, aby zwlekac´ z wyjazdem.
Bierz mnie na plaz˙e˛. Natychmiast.

Wzia˛łby ja˛ z rozkosza˛, i to juz˙, ale znajdowali sie˛

w otoczeniu zbyt wielu ludzi, a ponadto chyba nie był
jeszcze na to przygotowany.

– Wsiadaj do samochodu – polecił i odwro´cił sie˛

w strone˛ ojca. – Nie czekaj na nas. Nie wiem, kiedy
wro´cimy. Kolacje˛ zjemy po drodze.

Morgan skina˛ł głowa˛ i us´miechna˛ł sie˛ rados´nie,

chowaja˛c szybko twarz za gazeta˛.

background image

– Bawcie sie˛ dobrze – powiedział.
– Jestes´ pewny, z˙e dasz sobie rade˛? – zapytała go

Debbie. – W lodo´wce jest duz˙o jedzenia. I troche˛
owocowej sałatki, jes´li jeszcze nie dobrał sie˛ do niej
Buddy.

– Zmykajcie – polecił starszy pan, nadstawiaja˛c

młodej opiekunce policzek do ucałowania.

– Juz˙ nas nie ma – mrukna˛ł Cole i wyszedł razem

z Debbie przed dom.

Słon´ce grzało mocno. Debbie rozgla˛dała sie˛ na

wszystkie strony z ciekawos´cia˛ dziecka. Fascynował
ja˛ kalifornijski krajobraz, bez przerwy o cos´ pytała.
Zachwycała sie˛ ulicami wysadzanymi palmami, nie
mogła doczekac´ sie˛ widoku morza.

Gdyby miała wskazac´ okolice˛ stanowia˛ca˛ całkowi-

te przeciwien´stwo miejsca, w kto´rym sie˛ wychowywa-
ła, nie mogłaby znalez´c´ nic lepszego. Zalana słon´cem
Laguna Beach ze swoim tropikalnym krajobrazem
stanowiła przeciwien´stwo rozległych, na ogo´ł suchych
i płaskich tereno´w zachodniej Oklahomy.

Cole’owi przydałby sie˛ teraz kierowca, kto´ry do-

prowadziłby samocho´d do celu, gdyz˙ on nie mo´gł
oderwac´ wzroku od swej pasaz˙erki.

Przeje˛ta Debbie nie przestawała zadawac´ pytan´.

Cole, podminowany jej bliskos´cia˛, bez przerwy miał
sie˛ na bacznos´ci. Obok niego siedzi dawna Debbie
Randall, dziewczyna poznana na ranczu Longrena,

background image

kto´ra oczarowała i owine˛ła sobie woko´ł małego palca
pie˛ciu dojrzałych me˛z˙czyzn tworza˛cych ro´d Brown-
fieldo´w i tak nimi komenderowała, z˙e s´lub i wesele
Lily odbyły sie˛ bez najmniejszej wpadki. Wo´wczas ta
dziewczyna ignorowała jego obecnos´c´ i sprawiła, z˙e
uciekł z Oklahomy.

Teraz zjechał z autostrady i ruszył na południe.

Szybko dotarli do Aliso Beach. Gdy zaparkowali,
Debbie zacze˛ła zbierac´ przywiezione rzeczy.

– Dalej idziemy na piechote˛ – oznajmił Cole,

rozgla˛daja˛c sie˛ wokoło. – Wygla˛da na to, z˙e opro´cz
nas znalazło sie˛ jeszcze kilka oso´b, kto´re ten dzien´
postanowiły spe˛dzic´ na plaz˙y.

Debbie podniosła wzrok i ze zdumieniem ujrzała

mno´stwo samochodo´w stoja˛cych na parkingu i wzdłuz˙
drogi. Zewsza˛d docierały wołania i s´miechy. Porwała
plaz˙owa˛ torbe˛, włoz˙yła szybko ciemne okulary, ot-
worzyła drzwi i wysiadła.

Cole wyczuł jej podniecenie. Było zaraz´liwe.

Poprzedniego wieczoru, podczas kolacji z chin´sz-
czyzna˛, Debbie wszystkim sie˛ zachwycała. Co dzi-
siaj odkryje ta urocza mała kobietka? I co odkryje
on sam? Z kaz˙dym dniem było mu coraz trudniej
udawac´, z˙e nie widzi, iz˙ Debbie zalazła mu za
sko´re˛. Be˛dzie musiał zmobilizowac´ wszystkie siły,
by nie wkradła sie˛ do jego serca. Jak to z me˛z˙czyz-
nami bywa, nie zdawał sobie sprawy, z˙e jest juz˙ za
po´z´no na ratunek.

background image

Wzdłuz˙ promenady wioda˛cej w strone˛ morza stały

liczne stragany z jedzeniem, kosmetykami i pamia˛t-
kami. Cole zacza˛ł tracic´ nadzieje˛, czy w ogo´le zdołaja˛
dotrzec´ do plaz˙y, bo rozgora˛czkowana Debbie była
zachwycona absolutnie wszystkim. Musiała obejrzec´
kaz˙da˛ sprzedawana˛ rzecz.

Przejs´cie od samochodu do połowy handlowego

traktu zaje˛ło im pełne dwadzies´cia minut. W tym
czasie towarzyszka Cole’a zda˛z˙yła pochłona˛c´ paro´w-
ke˛ w cies´cie i wypic´ lemoniade˛. Włas´nie zabierała sie˛
za mroz˙ony jogurt.

– Po takiej uczcie be˛dziesz musiała czekac´ w nie-

skon´czonos´c´, zanim wejdziesz do wody – draz˙nił sie˛
z nia˛ Cole.

– Nie szkodzi – odparła spokojnie. – Mamy przed

soba˛ cały dzien´.

Westchna˛ł. Włas´nie to było powodem jego niepo-

koju.

Na promenadzie panował tłok. Ludzie szli na plaz˙e˛,

pragna˛c spe˛dzic´ przyjemnie dzien´ na opalaniu sie˛
i pływaniu. Woko´ł paradowały ładne, długonogie
dziewczyny, odziane w ska˛pe bikini. Ws´ro´d nich
przemykali szybko chłopcy na deskorolkach, wykonu-
ja˛c brawurowe akrobacje.

Młodzi me˛z˙czyz´ni o połyskuja˛cej, opalonej sko´rze

na widok zainteresowania w oczach kobiet napinali
z duma˛ mie˛s´nie.

– W Clinton w Oklahomie nie widzi sie˛ takich

rzeczy – wymamrotała oszołomiona Debbie.

background image

Cole us´miechna˛ł sie˛. Na ranczu Longrena spe˛dził

wystarczaja˛co duz˙o czasu, by przekonac´ sie˛, jak
bardzo mieszkan´cy rolniczej Oklahomy cenia˛ sobie
spoko´j i cisze˛. Gdy znalazł sie˛ tam po raz pierwszy,
zdumiały go otwarte, bezkresne przestrzenie i ogrom-
ne stada kro´w. Potem, po powrocie do Kalifornii, takz˙e
przez˙ył wstrza˛s. Przez tydzien´ musiał sie˛ przyzwycza-
jac´ do bezustannego wycia syren, a takz˙e do codzien-
nych konfliktowych sytuacji.

Do Debbie i Cole’a włas´nie zbliz˙ała sie˛ tro´jka

młodych ludzi. Ubrani byli w szorty z ucie˛tymi
nogawkami, z kto´rych zwisała az˙ po kolana wy-
strze˛piona, biała osnowa dz˙inso´w. Mieli obnaz˙one
torsy i ramiona o ro´z˙nej barwie sko´ry, od czekolado-
wej az˙ do ro´z˙owej s´wiez˙ej tkanki odkrytej przez
poparzona˛ słon´cem sko´re˛. Ich s´rodkiem lokomocji
były nie deski, lecz najnowszego typu łyz˙worolki.
Poruszali sie˛ szybko s´rodkiem promenady, rozgania-
ja˛c pieszych na wszystkie strony.

Popchne˛li Debbie, stra˛caja˛c jej z twarzy ciemne

okulary. Nie upadła tylko dlatego, z˙e Cole w pore˛ ja˛
podtrzymał. W zachowaniu tych młodych ludzi dos-
trzegł cos´ niepokoja˛co agresywnego.

– Cos´ ci sie˛ stało? – zapytał, spogla˛daja˛c z troska˛

na Debbie.

– Nie, nic – odparła. – Takie tam zderzenie.
Nie była jednak o tym przekonana, ale swymi

podejrzeniami nie zamierzała dzielic´ sie˛ z Cole’em.

Podniosła z ziemi okulary i włoz˙yła je do torby.

background image

Wyczuła niepoko´j swego towarzysza. Obrzuciła go
kro´tkim spojrzeniem. Nie spuszczał wzroku z tro´jki
młodych ludzi przebijaja˛cych sie˛ przez tłum. Nagle
jeden z nich, jada˛cy pos´rodku, wykonał na łyz˙worol-
kach pełny obro´t wokoło pary starszych ludzi i, na
oczach Debbie zerwał torebke˛ zwisaja˛ca˛ z ramienia
kobiety.

– Cole! – krzykne˛ła ostrzegawczo.
– Poczekaj tu! – rzekł Cole do Debbie, po czym

odwro´cił sie˛ w strone˛ sprzedawcy hot dogo´w i zawo-
łał: – Wezwij policje˛!

Włas´ciciel wo´zka od razu wycia˛gna˛ł ze schowka

torbe˛, a z niej telefon komo´rkowy. Szybko wystukał
numer.

Złodziej na łyz˙worolkach rozes´miał sie˛ arogancko.

Nic sobie nie robia˛c ze s´wiadko´w kradziez˙y, z bez-
czelnos´cia˛ zasalutował im na poz˙egnanie. Włas´nie
w tej chwili wyłowił z tłumu przeraz˙ona˛ twarz Debbie
i zatrzymał na niej wzrok. Nie moga˛c oderwac´ od
siebie oczu, przez dłuz˙sza˛ chwile˛ mierzyli sie˛ spo-
jrzeniem.

Dla Debbie było to okropne doznanie, trwaja˛ce

niemal wiecznos´c´. Przez chwile˛ wydawało sie˛ jej, z˙e
jest sam na sam z młodym opryszkiem, i przeszył ja˛
strach. Zaraz potem jednak dostrzegła biegna˛cego
Cole’a i krzycza˛cych ludzi. Słyszała, jak ktos´ wzywa
policje˛ przez telefon.

background image

Rzuciwszy sie˛ w s´rodek tłumu, usiłuja˛c ws´ro´d

przechodnio´w wypatrzyc´ opalone plecy łobuza, Cole
pomys´lał sme˛tnie o swoim słuz˙bowym rewolwerze,
spoczywaja˛cym bezpiecznie w zamknie˛tym schowku
samochodu. Mimo braku broni nie zamierzał zrezyg-
nowac´ z pos´cigu. Po chwili dostrzegł młodocianych
przeste˛pco´w. Wiedział, z˙e ma znikome szanse ich
złapac´, bo na łyz˙worolkach cała tro´jka poruszała sie˛
błyskawicznie. Co gorsza, w pogoni przeszkadzali mu
spacerowicze, kto´rych musiał wymijac´.

Złodzieje nie zdawali sobie jednak sprawy z tego,

z˙e ktos´ ich goni. W pewnej chwili zacze˛li wykrzyki-
wac´ cos´ do siebie. Zaraz potem wyrzucili skradziona˛
torebke˛.

Do diabła! – zakla˛ł Cole w duchu. Juz˙ zda˛z˙yli ja˛

opro´z˙nic´! Na jego oczach młodzi przeste˛pcy roz-
dzielili sie˛ i kaz˙dy ruszył w innym kierunku. Zaraz
potem zdje˛li łyz˙worolki. Było to sprytne posunie˛-
cie – nie musieli juz˙ poruszac´ sie˛ po utwardzonej
powierzchni, totez˙ mogli znacznie szybciej opus´cic´
miejsca przeste˛pstwa.

Zachowanie młodych opryszko´w wskazywało na

to, z˙e sa˛ profesjonalistami. Było oczywiste, z˙e w ten
sposo´b dokonali juz˙ niejednej kradziez˙y. Po chwili
znikne˛li w tłumie.

Cole’owi pozostało tylko jedno: podnies´c´ z ziemi

torebke˛ i pozbierac´ drobiazgi, kto´re z niej wypadły.
Jak moz˙na sie˛ było spodziewac´, brakowało portfela.
Złodziejom zalez˙ało tylko na pienia˛dzach. Reszte˛

background image

zostawiali, gdyz˙ obcia˛z˙enie dodatkowymi przedmio-
tami mogło utrudnic´ ucieczke˛. No a w razie wpadki
osobiste przedmioty nalez˙a˛ce do ofiary kradziez˙y
łatwo dawały sie˛ zidentyfikowac´.

Cole zawro´cił, przypominaja˛c sobie o Debbie.

Zostawił ja˛ pos´rodku promenady, w tłumie zupełnie
obcych ludzi. Stała sie˛ mimowolnym s´wiadkiem przy-
krego zajs´cia w s´wiecie, kto´rego nie znała. Ogarne˛ły
go wyrzuty sumienia.

Zaniepokojony, przyspieszył kroku. Uzmysłowił

sobie, jak bardzo zalez˙y mu na tej kobiecie. Nie
chciałby jej stracic´. Zaraz potem jednak rozsa˛dnie
uznał, z˙e nie moz˙e stracic´ tego, co do niego nie nalez˙y.

Cole znikna˛ł z oczu Debbie. Rozpłyna˛ł sie˛ w tłu-

mie. Była pewna, z˙e ruszył w pogon´ za opryszkami.
Ogarne˛ło ja˛ przeraz˙enie, kto´re jednak trwało kro´tko,
bo us´wiadomiła sobie, z˙e przeciez˙ Cole jest policjan-
tem. Na tym, co robił teraz, polegała mie˛dzy innymi
jego praca.

Starsza pani, kto´rej skradziono torebke˛, lez˙ała na

chodniku. Obok kle˛czał ma˛z˙, usiłuja˛c zaja˛c´ sie˛ z˙ona˛.
Debbie zorientowała sie˛, z˙e jest przeje˛ty czyms´ innym
niz˙ tylko faktem kradziez˙y torebki. Postanowiła po-
dejs´c´ bliz˙ej.

– Czy dobrze sie˛ pani czuje? – spytała.
Ukle˛kła obok me˛z˙czyzny i zacze˛ła przygla˛dac´ sie˛

lez˙a˛cej kobiecie. Dostrzegła blada˛ twarz otoczona˛

background image

siwymi włosami i wilgotna˛ sko´re˛. Spod zadartej
spo´dnicy wystawały chude kolana, przez delikatna˛
sko´re˛ przes´witywały nabrzmiałe z˙yły, po nodze kobie-
ty płyne˛ła struz˙ka krwi. Bluzka w kwiaty wysune˛ła sie˛
zza paska spo´dnicy i podwine˛ła az˙ pod ramie˛. Debbie
pochyliła sie˛ i poprawiła kobiecie ubranie.

Kle˛cza˛cy me˛z˙czyzna podnio´sł wzrok. Spod okula-

ro´w w drucianych oprawkach popatrzył na Debbie
bladoniebieskimi, spłowiałymi oczami, w kto´rych
widniał głe˛boki smutek.

– Florence jest chora na serce – oznajmił.
Słowa te wzmogły niepoko´j Debbie. Wyprostowała

sie˛ i odnalazła wzrokiem sprzedawce˛ hot dogo´w, kto´ry
wzywał wczes´niej policje˛.

– Prosze˛ pana! – zawołała, zwracaja˛c na siebie

jego uwage˛. – Sa˛dze˛, z˙e po te˛ pania˛ powinna przyje-
chac´ karetka.

Sprzedawca skina˛ł głowa˛ i sie˛gna˛ł po komo´rke˛.
– Florence, czy ma pani przy sobie jakies´ lekar-

stwo? – spytała Debbie, kle˛kaja˛c ponownie obok
starszej pani.

– Było w torebce – odparł ma˛z˙. Po jego pooranej

zmarszczkami twarzy popłyne˛ły łzy.

Debbie westchne˛ła. Była bezradna. Nie pozostawa-

ło nic innego, jak tylko czekac´ na nadejs´cie pomocy.
Postanowiła jednak troche˛ uspokoic´ zdenerwowanych
starych ludzi.

– Florence, wkro´tce przyjedzie karetka – oznajmi-

ła ciepłym tonem, głaszcza˛c noge˛ kobiety. – Nazywam

background image

sie˛ Deborah Randall. Jestem z Oklahomy. Czy bylis´cie
tam kiedys´?

– Maurice Goldblum – przedstawił sie˛ starszy pan.

– Florence i ja mamy syna o imieniu Murray. Wraz
z rodzina˛ mieszka w Tulsie, w Oklahomie. Mały jest
ten s´wiat.

Po raz pierwszy od chwili wypadku odezwała sie˛

kobieta:

– Jest prawnikiem. Pracuje w bardzo znanej kan-

celarii adwokackiej. – W jej głosie zabrzmiała duma.

Debbie us´miechne˛ła sie˛ i uspokoiła troche˛, widza˛c,

z˙e sko´ra na twarzy Florence zaczyna odzyskiwac´
normalna˛ barwe˛. Podniosła wzrok i w otaczaja˛cym ich
tłumie gapio´w z niecierpliwos´cia˛ wypatrywała poli-
cjanto´w i sanitariuszy. Najbardziej jednak chciała
ujrzec´ Cole’a.

Ktos´ podał jej papierowe re˛czniki, zwilz˙one woda˛.

Jeden z nich przyłoz˙yła Florence do czola. Drugi wzia˛ł
Maurice i delikatnie wytarł nim krew na nodze z˙ony.

– Prosze˛ mnie przepus´cic´! – odezwał sie˛ me˛ski

głos.

Debbie podniosła wzrok. Cole wro´cił! Dzie˛ki Bo-

gu, nic mu sie˛ nie stało. Odetchne˛ła z ulga˛. Kiedy
ukla˛kł obok niej, zacze˛ła mo´wic´:

– To sa˛ pan´stwo Florence i Maurice Goldblumo-

wie. Ich syn Murray mieszka w Tulsie. – Głos Debbie
drz˙ał lekko, a oczy dopowiadały to, czego nie miała

background image

odwagi wyznac´. – Przedstawiam pan´stwu Cole’a
Brownfielda – dokon´czyła. – Jest policjantem.

Cole us´miechna˛ł sie˛ ciepło do starszej pary. Nie

spuszczaja˛c wzroku z Debbie, słuchali naboz˙nie jej
sło´w. To ona, dzie˛ki swej wrodzonej łagodnos´ci,
sprawiła, z˙e zaistniała sytuacja stała sie˛ dla nich
znos´niejsza.

– Florence choruje na serce – poinformowała

Cole’a. – Lekarstwo znajdowało sie˛ w skradzionej
torebce.

Dopiero teraz uprzytomnił sobie, z˙e s´ciska kur-

czowo damska˛ torbe˛. Prawie o niej zapomniał, gdy
zobaczył Debbie. Szybko otworzył zamek i zacza˛ł
przeszukiwac´ zawartos´c´.

Wreszcie odnalazł na dnie malutka˛, bra˛zowa˛fiolke˛.
– Czy o to chodzi? – zapytał.
– Moje tabletki! – zawołała Florence. Zacisne˛ła

palce woko´ł fiolki, oddychaja˛c z widoczna˛ ulga˛.

– Prosze˛ mi to podac´ – rzekł Cole. – Pomoge˛.
Zdja˛ł wieczko i wre˛czył fiolke˛ me˛z˙owi chorej

kobiety. Ten wysypał na dłon´ tabletki, a Florence
otworzyła usta i wsuna˛wszy tabletke˛ pod je˛zyk, wcia˛g-
ne˛ła spokojnie powietrze.

– Dzie˛kuje˛. – Drz˙a˛cymi dłon´mi Maurice Gold-

blum chwycił Cole’a za ramie˛. – Chłopcze, uratowałes´
jej z˙ycie.

Zaraz potem usłyszeli przenikliwy dz´wie˛k syreny.

Cole zacza˛ł szybko rozganiac´ gapio´w. Do wejs´cia na
promenade˛ podjechała karetka, z kto´rej wyskoczyło

background image

dwo´ch sanitariuszy. Wyje˛li nosze, sprze˛t do udzielania
pierwszej pomocy i ruszyli w strone˛ grupy ludzi
skupionych w głe˛bi promenady. Tuz˙ za karetka˛ nad-
jechał radiowo´z, z kto´rego wysiadło dwo´ch policjan-
to´w. Wydawało sie˛, z˙e od wydarzenia upłyne˛ły godzi-
ny, mimo z˙e w rzeczywistos´ci były to zaledwie
minuty. Ludzie zacze˛li sie˛ powoli rozchodzic´, uspoko-
jeni, bo na miejscu zjawili sie˛ profesjonalis´ci.

Na widok zbliz˙aja˛cych sie˛ sanitariuszy Debbie

wstała z kle˛czek. Patrzyła, jak zabieraja˛ Goldblumo´w
do karetki, potem odszukała wzrokiem Cole’a. Roz-
mawiał z policjantami z radiowozu. Wiedziała, z˙e
sytuacja jest opanowana, totez˙ nie pozostawało jej nic
innego, jak spokojnie na niego czekac´.

– Prosze˛ pani! – zawołał do Debbie sprzedawca hot

dogo´w. – Niech pani podejdzie i usia˛dzie. Po co sie˛
me˛czyc´? To jeszcze troche˛ potrwa.

Chwile˛ po´z´niej rozsiadła sie˛ wygodnie pod paraso-

lem przymocowanym do wo´zka, popijaja˛c lemoniade˛
i słuchaja˛c opowiadania sprzedawcy hot dogo´w o osta-
tnich zniz˙kach i zwyz˙kach kurso´w na giełdzie.

Policjantom z patrolu Cole podał szczego´ły doty-

cza˛ce wydarzenia. Dowiedział sie˛ od nich, z˙e jest juz˙
to dwunasta tego rodzaju kradziez˙ na tej promenadzie,
dokonana w przecia˛gu niespełna trzech tygodni. Od-
wro´ciwszy sie˛ odruchowo, ujrzał za plecami tłum
przesuwaja˛cy sie˛ powoli w strone˛ plaz˙y.

background image

Nigdzie jednak nie dostrzegł Debbie!
Zgubił ja˛, a ona nie zna tego miejsca ani w ogo´le

Kalifornii. Jest ponadto taka naiwna... i zbytnio ufa
ludziom. Cole’a ogarne˛ło przeraz˙enie.

I wtedy usłyszał znajomy s´miech. A kiedy wreszcie

ujrzał swa˛ podopieczna˛, siedza˛ca˛ sobie wygodnie
z nogami opartymi na wo´zku z hot dogami, popijaja˛ca˛
lemoniade˛ i zaabsorbowana˛ rozmowa˛ ze sprzedawca˛,
poczuł tak przemoz˙na˛ ulge˛, z˙e nagle opus´ciły go siły.
Poczuł sie˛ słaby jak dziecko. Nie wiedział, czy
potrza˛sna˛c´ porza˛dnie ta˛ kobieta˛, czy ja˛ us´ciskac´.
Wybrał rozwia˛zanie pos´rednie i wzia˛ł Debbie za
ramie˛.

– Hej, mała. Zgubiłas´ mi sie˛ – oznajmił łagodnym

tonem, licza˛c na to, z˙e dotyk jego re˛ki dopowie reszte˛.

Zaskoczona Debbie az˙ podskoczyła z wraz˙enia,

odwro´ciła sie˛, zarzuciła Cole’owi re˛ce na szyje˛ i us´cis-
kała go z całej siły. Woda skroplona na szklance
z zimna˛ lemoniada˛, kto´ra˛ Debbie trzymała w re˛ku,
s´ciekała Cole’owi po karku, ale prawie tego nie czuł.

– Przykro mi – powiedział i zacza˛ł rozpla˛tywac´

dłonie zacis´nie˛te na szyi. – Kiepski pocza˛tek wolnego
dnia.

– Moim zdaniem, ten dzien´ zacza˛ł sie˛ wspaniale

– z entuzjazmem os´wiadczyła Debbie. – Jestes´ bohate-
rem.

Cole zaczerwienił sie˛ po korzonki włoso´w. Usiło-

wał nie dostrzegac´ us´miechu, jaki ukazał sie˛ na twarzy
sprzedawcy, przysłuchuja˛cego sie˛ rozmowie.

background image

– Nie jestem – zaprotestował. – Goniłem tych

łobuzo´w, ale pozwoliłem im uciec.

– Mo´wie˛ nie o złodziejach, ale o tym, z˙e odzys-

kałes´ torebke˛ Florence. W przeciwnym razie nie
mogłaby zaz˙yc´ lekarstwa, a liczyła sie˛ kaz˙da chwila.

– Fakt, koles´. Ta pani ma racje˛ – sprzedawca

wtra˛cił sie˛ do rozmowy. – Odpocznij chwile˛ i prze-
płucz sobie gardło. Ja stawiam.

Cole przyja˛ł z wdzie˛cznos´cia˛ wysoki kubek lemo-

niady. Rozkoszował sie˛ lekko gorzkim smakiem zim-
nego napoju.

– Dzie˛kuje˛... – Rzucił okiem na bok wo´zka, z˙eby

zobaczyc´, jak sprzedawca ma na imie˛ – ...Wally.
– Wrzucił opro´z˙niony plastykowy kubek do pojem-
nika na s´mieci i wzia˛ł do re˛ki plaz˙owa˛ torbe˛, kto´ra˛
taszczyła Debbie. – Chodz´ – zwro´cił sie˛ do niej.
– Najwyz˙sza pora wrzucic´ cie˛ do wody.

Troche˛ jeszcze trwało, zanim dotarli nad brzeg

morza. Musieli skorzystac´ z szatni. I Cole musiał
wynaja˛c´ parasol. W przebieralni Debbie pozbyła sie˛
bluzki i szorto´w.

Na widok jej drobnego, kształtnego ciała odzianego

tylko w ska˛pe czerwone bikini Cole stracił głos.
Usiłował ignorowac´ przypływ poz˙a˛dania, kto´re dało
o sobie znac´ z pełna˛ siła˛. Na litos´c´ boska˛, je˛kna˛ł
w duchu, przeciez˙ nie tutaj i nie teraz!

Chwile˛ po´z´niej znalez´li sie˛ wreszcie na plaz˙y.

Piasek był tak ciepły, z˙e Debbie zdje˛ła klapki

background image

i wepchne˛ła je do torby. Zacze˛ła z zachwytem zginac´
palce, zagłe˛biaja˛c stopy w mie˛kkim, rozgrzanym
podłoz˙u.

– Przyjemnie? – spytał Cole, rozbawiony tym

widokiem.

– Fantastycznie – potwierdziła. – Nie moge˛ robic´

tego u siebie. W naszym piasku jest za duz˙o rzepo´w.

– Tu ich nie ma, ale uwaz˙aj, z˙eby nie nasta˛pic´ na

kawałek metalu albo szkła. Plaz˙a jest okropnie za-
s´miecona. Czyszcza˛ ja˛ wprawdzie systematycznie, ale
niekto´re s´mieci pozostaja˛ głe˛boko w piasku i moga˛
poranic´ stopy.

Debbie skine˛ła głowa˛.
– Gdzie połoz˙ymy rzeczy?
Cole wypatrzył nieco mniej zatłoczony odcinek

plaz˙y.

– Idz´ w tym kierunku – polecił swej towarzyszce

– i kiedy dostrzez˙esz kawałeczek wolnego piasku,
natychmiast go zajmuj i nie ruszaj sie˛ dopo´ty, dopo´ki
nie rozłoz˙e˛ re˛czniko´w i nie postawie˛ parasola.

– W porza˛dku.
Z zachwycona˛ mina˛ niemal tan´czyła na piasku.

Rozpierała ja˛ energia. Dzien´ zapowiadał sie˛ fantas-
tycznie.

Wkro´tce urza˛dzili sobie legowisko.
– Aha, jeszcze jedno – dodał Cole. – Podejdz´

bliz˙ej, mała. Trzeba posmarowac´ cie˛ kremem ochron-
nym, z˙ebys´ nie spiekła sie˛ na raka.

– Zgoda, pod warunkiem, z˙e odwdzie˛cze˛ sie˛ tym

background image

samym. – Debbie przekrzywiła figlarnie głowe˛
i z uniesionymi brwiami przesune˛ła wzrokiem po
opalonym ciele Cole’a.

Poczuł pulsowanie w skroniach, lecz odpe˛dził od

siebie zdroz˙ne mys´li i zaja˛ł sie˛ ochrona˛ sko´ry Debbie
przed groz´nym działaniem słon´ca. Potem zacia˛gna˛ł ja˛
do wody. Wolał nie dopus´cic´ do tego, by Debbie
głaskała go, choc´by przy wcieraniu kremu. Uwaz˙ał sie˛
za twardziela, ale z˙eby nie reagowac´ na bliskos´c´
Debbie, chyba musiałby byc´ martwy.

Szedł za nia˛, obserwuja˛c ruch jej bioder i mierza˛c

ostrym wzrokiem dwo´ch młodzieniaszko´w, kto´rzy
zagwizdali na widok Debbie i ze s´miechem złapali ja˛
za łokcie. Na widok groz´nej miny Cole’a cofne˛li
błyskawicznie re˛ce, a potem, gdy ich mijał, wzruszyli
ramionami.

Było mu trudniej, niz˙ sobie wyobraz˙ał. Jes´li jeszcze

kiedys´ wez´mie Debbie na plaz˙e˛, zabroni jej paradowac´
w tym piekielnym czerwonym bikini. Sam wez´mie ja˛
na zakupy i dopilnuje, aby nowy kostium szczelniej
zakrywał jej kształty.

Był tak zaabsorbowany odpe˛dzaniem groz´nym

wzrokiem kaz˙dego me˛z˙czyzny, jaki miał nieszcze˛s´cie
pojawic´ sie˛ w pobliz˙u Debbie, z˙e nie zauwaz˙ył, jak sie˛
zatrzymała. Oboje sie˛ zachwiali, gdy na nia˛ wpadł.
Gdy tylko odzyskali ro´wnowage˛, Debbie zacze˛ła sie˛
cofac´ z przeraz˙ona˛ mina˛. Zdziwiony Cole przytrzymał
ja˛ w miejscu, nie pozwalaja˛c uciec.

– Słonko, co sie˛ stało? – spytał czułym tonem.

background image

Wystraszona Debbie nawet tego nie dosłyszała.

Miała przed soba˛ wode˛... tafle˛ wody sie˛gaja˛ca˛ po
horyzont. I nacieraja˛ce groz´nie fale.

– Alez˙ ogrom! – je˛kne˛ła.
Cole obja˛ł ja˛ ramieniem i przycia˛gna˛ł do piersi.
– To ocean, mała. A oceany sa˛zawsze wielkie. Czy

kiedykolwiek widziałas´ ocean?

Pokre˛ciła głowa˛. Nadal była oszołomiona.
– Widywałam jeziora i stawy, ogla˛dałam strumie-

nie i potoki, a nawet rwa˛ce rzeki, kto´re przybrały po
powodzi. Zawsze jednak po drugiej stronie znajdował
sie˛ la˛d. Ale jeszcze nigdy nie widziałam takiego
bezkresu wody.

– A wie˛c teraz widzisz – powiedział Cole i dodał

z powaga˛ w głosie: – Deborah Jean, wita cie˛ Pacyfik.

Przygarna˛ł ja˛ mocniej do siebie i poprowadził ku

miejscu, w kto´rym fale rozbijały sie˛ o brzeg.

Poczuł, z˙e Debbie zesztywniała.
– Cole?
– Przeciez˙ wiesz, z˙e nie chce˛ cie˛ przestraszyc´.

Uspoko´j sie˛. Razem wyjdziemy oceanowi na spot-
kanie.

Wyraz twarzy Cole’a mo´wił wie˛cej niz˙ on sam.

Debbie wiedziała, z˙e ten silny me˛z˙czyzna jest godzien
zaufania. Ale teraz dostrzegła w jego oczach cos´,
z czego chyba sam nie zdawał sobie sprawy. Czułos´c´...

W pierwszej chwili woda wydawała sie˛ zimna. Ale

background image

słon´ce grzało mocno i ka˛piel okazała sie˛ bardzo
ods´wiez˙aja˛ca. Cole trzymał Debbie tuz˙ przy sobie
dopo´ty, dopo´ki nie przyzwyczaiła sie˛ do rytmu i ude-
rzen´ fal.

– Teraz moz˙esz mnie zostawic´ – powiedziała.

Kiedy jednak zacza˛ł sie˛ odsuwac´, dodała z niepoko-
jem: – Ale nie odchodz´ za daleko.

W szeroko otwartych, ciemnych oczach Debbie

Cole zda˛z˙ył juz˙ zatona˛c´. I nigdzie sie˛ nie wybierał,
chyba z˙e Debbie zdecyduje sie˛ mu towarzyszyc´.

Zrobiło sie˛ po´z´no. Debbie zasne˛ła w cieniu paraso-

la. On sam, trzymaja˛c warte˛, ani na chwile˛ nie odrywał
od niej wzroku. Przez cały czas nawiedzała go dre˛cza˛-
ca mys´l, by połoz˙yc´ sie˛ przy Debbie i zatracic´
całkowicie...

– Czes´c´, Brownfield! Zdumiewasz mnie, bracie.

Odka˛d z˙yje˛, nie widziałem jeszcze, z˙ebys´ smaz˙ył sie˛
na plaz˙y w otoczeniu ładnych dziewczyn i chłopako´w.

Cole podnio´sł głowe˛. Zanim jeszcze ujrzał włas´-

ciciela kpia˛cego głosu, wiedział, kto go tu wytropił.

– Czes´c´, Whaley. I ty, jak widze˛, przywlokłes´ sie˛

tu dzisiaj ze swoim stadkiem.

Uwaga Cole’a dotyczyła dwo´ch nastoletnich co´rek

Lee Whaleya, kto´re robiły wszystko, by skupic´ na
sobie wzrok me˛z˙czyzn znajduja˛cych sie˛ w pobliz˙u.

Lee wywro´cił oczami i westchna˛ł, wykrzywiaja˛c

zabawnie twarz.

background image

– Czemu, do licha, nie urodzili mi sie˛ synowie?

– je˛kna˛ł. – Czy los musiał obdarzyc´ mnie samymi
dziewczynami, i do tego w liczbie czterech? Nie
przetrwam okresu ich dorastania. Zanim dojrzeja˛,
zostane˛ pewnie skazany za morderstwo.

Cole rozes´miał sie˛ wesoło.
– Narzekasz, narzekasz, ale uwielbiasz swoje

stadko.

Lee wykrzywił w us´miechu twarz, po czym opadł

cie˛z˙ko na piasek obok kolegi. Poklepał sie˛ po głowie,
by sprawdzic´, czy jego zniszczona golfowa czapka
nadal chroni przed słon´cem prawie łysa˛ czaszke˛,
i wypatrzył na ramieniu miejsce, w kto´rym zaczynała
złazic´ sko´ra. Kopnie˛ciem wznio´sł do go´ry tuman
piasku, zasypuja˛c stopy Cole’a. Dopiero wtedy do-
strzegł lez˙a˛ce za jego plecami drobne kobiece ciało.

– A kogo my tu mamy? – wycedził. W odpowiedzi

na karca˛ce spojrzenie Cole’a szturchna˛ł go łokciem.
– Ukrywasz dame˛?

– To nasz gos´c´ – oznajmił kro´tko Cole. – Przyja-

cio´łka mojej siostry. Przyjechała z Oklahomy, z˙eby
zaja˛c´ sie˛ ojcem, zanim nie wydobrzeje jego noga.

Na twarzy Lee Whaleya ukazało sie˛ rozczarowanie.
– Jak czuje sie˛ Morgan? – zapytał. – Samocho´d

został skasowany. Two´j tata miał szcze˛s´cie, z˙e przez˙ył
ten wypadek.

Cole skina˛ł głowa˛ i zwro´cił głowe˛ w strone˛ Debbie,

nie zdaja˛c sobie sprawy, z˙e wyraz jego twarzy i głos od
razu złagodniały.

background image

– Dzie˛ki niej czuje sie˛ znacznie lepiej. Zmusiła go

do solidnej rehabilitacji, zaaplikowała zdrowa˛ diete˛
i zapewniła wypoczynek. Ta dziewczyna potrafiłaby
zauroczyc´ nawet ro´z˙e i namo´wic´ je, z˙eby rosły bez
kolco´w.

Lee us´miechna˛ł sie˛ ponownie.
– A wie˛c nadarza sie˛ jej idealna robota – stwierdził.

– Bo ty, bracie, jestes´ piekielnie kolczasty. Jak, nie
przymierzaja˛c, jez˙.

Cole bezskutecznie usiłował zachowac´ oboje˛tna˛

mine˛. Lee był zbyt dobrym kolega˛, a jego komentarz
zbyt celny, aby zaprzeczac´.

– Mam pomysł – oznajmił Lee. – Wpadnijcie dzis´

do nas przed wieczorem. Robimy kolacje˛ na s´wiez˙ym
powietrzu. Pamie˛tasz, gdzie mieszkam? Zaraz za
plaz˙a˛, pierwszy dom po lewej. Rozpoznasz po tabunie
chłopako´w stoja˛cych pod płotem.

W odpowiedzi Cole parskna˛ł s´miechem.
Lee Whaley był bez przerwy naraz˙ony na niewy-

bredne komentarze kolego´w na temat pochodzenia
jego wytwornej rezydencji. Oskarz˙ali go o wszelkie
moz˙liwe sposoby nielegalnego zdobywania pienie˛-
dzy. Były to jednak tylko z˙arty i Lee zdawał sobie
z tego sprawe˛. Miał szcze˛s´cie oz˙enic´ sie˛ ze swoja˛
pierwsza˛ miłos´cia˛, jeszcze ze szkoły s´redniej. A ona
miała szcze˛s´cie byc´ jedynym dzieckiem bogatego
filmowego potentata. Dziesie˛c´ lat temu zmarli jej
rodzice, pozostawiwszy co´rce cały maja˛tek, wraz
z okazałym domem przy plaz˙y.

background image

Na Lee Whaleyu gigantyczna poprawa finansowej

sytuacji nie zrobiła wie˛kszego wraz˙enia. Był policjan-
tem. A to, z˙e z˙ona miała duz˙e pienia˛dze, nie oznacza-
ło, z˙e on sam zamierzał zrezygnowac´ z własnej
emerytury. Lee miał w sobie wiele godnos´ci i był na
tyle dumny z wykonywanej pracy, z˙e nie potrafił po´js´c´
na łatwizne˛.

Zaskoczył ich głos Debbie, kto´ra ukle˛kła i oparła

sie˛ na plecach swego towarzysza.

– Dzie˛kujemy za zaproszenie. Jestes´my zaszczy-

ceni – os´wiadczyła i pytaja˛cym wzrokiem spojrzała na
Cole’a. – Prawda?

Oparła łokcie na jego ramionach. Mała diablica,

uznał w duchu. Nie wiedział nawet, z˙e sie˛ obudziła
i przysłuchuje ich rozmowie. Pocia˛gna˛ł Debbie za
ramiona i owina˛ł je sobie woko´ł szyi, Lee zas´ przy-
gla˛dał sie˛ im z us´miechem. Ledwie pamie˛tał, jakie to
uczucie, kiedy człowiek jest piekielnie zakochany. On
sam, dzie˛ki Bogu, miał Charlotte. Znosiła jego prace˛
w policji od dwudziestu lat. Pogodziła sie˛ z faktem, z˙e
kategorycznie odmo´wił porzucenia tej roboty. Za-
sługiwała na medal.

Cole nie puszczał ra˛k Debbie. Nigdy nie był pewny,

co ta kobieta zaraz wymys´li, a nie chciał robic´ z siebie
widowiska na oczach przyjaciela.

– Spodziewasz sie˛ wielu gos´ci? – zapytał.
– Wiesz, jak jest. – Lee wzruszył ramionami.

– Przyjdz´cie koniecznie. Zaczynamy jes´c´ mniej wie˛cej
o zachodzie słon´ca.

background image

– Przyjdziemy – obiecał Cole.
Lee podnio´sł wzrok i zobaczył co´rki znikaja˛ce

w plaz˙owym tłumie. Cia˛gne˛ła za nimi chmara mło-
dych me˛z˙czyzn.

– O, do licha – mrukna˛ł. – Musze˛ juz˙ is´c´. Obieca-

łem Charlotcie, z˙e tym razem nie be˛dzie nieproszo-
nych gos´ci. Ostatnio dziewczyny sprowadziły do
domu faceta, kto´ry nie znał angielskiego, ale za to bez
przerwy machał wszystkim przed nosem olbrzymim
plikiem banknoto´w, jakby rzygał forsa˛. Irytuja˛ mnie
takie typy.

Cole pomachał odchodza˛cemu koledze, kto´ry

w s´lad za co´rkami ruszył w strone˛ domu.

– Miły człowiek – zauwaz˙yła Debbie.
– Ty tez˙ jestes´ miła – stwierdził Cole.
– Bardzo dzie˛kuje˛.
Głos Debbie miał mie˛kkie, łagodne brzmienie.

Cole zapragna˛ł ja˛ pocałowac´.

– Nie ma za co – uznał i zadowolił sie˛ tym, co ma.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

– Zrobiło ci sie˛ zimno?
Głos Cole’a wzruszył Debbie. Drz˙ała z zimna.

Przysune˛ła sie˛ bliz˙ej ogniska i odwro´ciła tyłem, aby
ogrzac´ plecy.

– Troche˛. Chyba od tej bryzy znad oceanu.
– Podnies´ re˛ce – polecił Cole.
– Czyz˙bys´ zamierzał mnie obrabowac´? – zaz˙ar-

towała, kiedy wkładał na nia˛ bluze˛ od dresu.

– Jeszcze nie zdecydowałem, co z toba˛ zrobic´.
Mo´wił głosem niskim i spokojnym, mimo z˙e serce

biło mu niespokojnie. Debbie us´miechne˛ła sie˛ i przez
ciepły materiał potarła dłon´mi zzie˛bnie˛te ramiona.

– Ta bluza nalez˙y do J.D. lub do Dusty’ego

– os´wiadczył Cole, uprzedzaja˛c jej ewentualne pyta-
nie. – Znalazłem ja˛ w bagaz˙niku. Masz szcze˛s´cie, bo
jest znacznie mniejsza niz˙ moja; w niej sie˛ nie utopisz.

background image

– Zwichrzył lekko włosy Debbie. – Sa˛ tez˙ spodnie.
Chcesz je włoz˙yc´? Maja˛ s´cia˛gacze w nogawkach,
a w pasie tasiemke˛.

– Prosze˛.
Debbie z trudem powstrzymywała sie˛ przed szcze˛-

kaniem ze˛bami. Oparta o Cole’a, wcia˛gne˛ła szybko
spodnie. Kiedy usiłowała odnalez´c´ w pasie tasiemke˛,
nad kostkami no´g powstały worki.

– Pozwo´l, z˙e ja to zrobie˛ – zaofiarował sie˛ Cole, po

czym wsuna˛ł dłonie pod bluze˛ i zacza˛ł po omacku
szukac´ wia˛zania.

Było juz˙ po zachodzie słon´ca. Ognisko, kto´re Lee

Whaley rozpalił na kran´cu swej posiadłos´ci, zaczynał
otaczac´ po´łmrok.

Debbie wstrzymała oddech, zamkne˛ła oczy i uda-

wała przed sama˛soba˛, z˙e dotyk dłoni Cole’a w okolicy
jej talii stanowi preludium do czegos´ wie˛cej...

Przycichły głosy gos´ci Whaleyo´w, kto´rzy z tarasu

na pie˛trze przenies´li sie˛ na do´ł i rozproszyli po plaz˙y.
Po sutym posiłku chcieli zapewne na spacerze spalic´
nadmiar kalorii.

Cole poszedłby che˛tnie w ich s´lady, ale z zupełnie

innych powodo´w. Prawie nic nie jadł, zaabsorbowany
widokiem Debbie w gronie jego kolego´w po fachu.
Zacze˛li wspominac´ udana˛ akcje˛ antynarkotykowa˛
z zeszłego roku, kto´ra˛ opisywały ogo´lnokrajowe me-
dia. Im dłuz˙ej mo´wili, tym bardziej obrazowe stawały
sie˛ ich historie. Poniewaz˙ udało im sie˛ rozbic´ nar-
kotykowy gang i przyłapac´ jednego z przywo´dco´w na

background image

gora˛cym uczynku, byli dumni ze swego osia˛gnie˛cia
i nie chcieli pus´cic´ go w niepamie˛c´.

Cole nie uczestniczył w rozmowie, lecz przygla˛-

daja˛c sie˛ Debbie i zastanawiał, jak ona zareaguje na te˛
historie˛.

Tymczasem Debbie tylko słuchała. Juz˙ zaczynał

sa˛dzic´, z˙e usłyszane okropien´stwa nie robia˛ na niej
wraz˙enia. W kon´cu jednak powiedziała cos´, co go
zaskoczyło. Nie przeje˛ła jej ani groza tej historii, ani
to, co robili. Natomiast jednego z kolego´w Cole’a
przyłapała na... ubarwianiu akcji i dorzucaniu zmys´-
lonych fakto´w.

– Nie rozumiem, jak mogło do tego dojs´c´ – os´wiad-

czyła w pewnej chwili.

– Czego pani nie rozumie? – zapytał detektyw

relacjonuja˛cy wydarzenie i spojrzał porozumiewaw-
czo na Cole’a.

– Dopiero co mo´wił pan, z˙e zemdlał na widok krwi

– przypomniała Debbie. – Jes´li naprawde˛ tak było, to
w jaki sposo´b udało sie˛ panu rozprawic´ w pojedynke˛
z cała˛ banda˛ i zaaresztowac´ wszystkich jej członko´w?

Kiedy zapytany skrzywił sie˛, jego koledzy wybuch-

ne˛li s´miechem.

– Pyta pani, w jaki sposo´b tego dokonałem? Bar-

dzo prosty – stwierdził bez mrugnie˛cia okiem. – Za-
nim zemdleje˛, mam zwyczaj zakładac´ podejrzanym
kajdanki.

Debbie wczuła sie˛ w atmosfere˛ panuja˛ca˛ ws´ro´d

tych ludzi i potrafiła nawia˛zac´ z nimi kontakt. Byli

background image

powaz˙ni, kiedy wymagały tego okolicznos´ci, potem
jednak, aby otrza˛sna˛c´ sie˛ z cie˛z˙kich przez˙yc´, zaczynali
sie˛ z tego s´miac´.

Cole chciał wierzyc´, z˙e Debbie be˛dzie umiała bez

trudu dopasowac´ sie˛ do jego otoczenia. Chciał wie-
rzyc´, z˙e on sam potrafi zwia˛zac´ sie˛ z nia˛ i rozpocza˛c´
wspo´lne z˙ycie. Nie miał jednak z˙adnej pewnos´ci, z˙e
tak sie˛ stanie. Jes´li nawet Debbie okaz˙e sie˛ na tyle
silna, by podołac´ trudnej roli z˙ony policjanta, on sam
wcale nie był pewny, czy byłby na tyle silny, aby ja˛
stracic´, gdyby sobie nie poradziła.

Odnalazł wreszcie obie tasiemki, zwia˛zał je i wsu-

na˛ł luz´ne kon´ce do s´rodka spodni.

– Teraz lepiej?
Debbie skine˛ła głowa˛ i otworzyła oczy, licza˛c na

inicjatywe˛ ze strony Cole’a.

– Chcesz sie˛ przejs´c´? – zapytał.
Czekaja˛c na odpowiedz´, wstrzymał oddech.
– Mys´lałam, z˙e juz˙ nigdy mi tego nie zaproponu-

jesz.

Była pora przypływu. Morze wpełzło na plaz˙e˛,

zalewaja˛c piasek. Dla Debbie było to tez˙ nowe
dos´wiadczenie. W Oklahomie widywała wyła˛cznie
stoja˛ca˛ wode˛, kto´ra, z wyja˛tkiem wezbranych rzek,
znała dobrze swoje miejsce.

Przyszły jej na mys´l słowa starej piosenki. Nie

wiedziała, czy w Kalifornii nadal poszukuje sie˛ złota,

background image

ale jedno było pewne. Dla niej pobyt w Kalifornii
stanowił fantastyczna˛ przygode˛.

Pod stopami Debbie rozległ sie˛ jakis´ trzask. Schyli-

ła sie˛, wsune˛ła re˛ke˛ w piasek i po chwili wycia˛gne˛ła
cos´ małego. Usiłowała w s´wietle ksie˛z˙yca sprawdzic´,
na co nasta˛piła.

Trzymała w re˛ku muszelke˛. Biała, o stoz˙kowym

kształcie, miała w sobie cos´ tajemniczego.

– Popatrz! – zawołała do Cole’a. – Moja pierwsza

muszelka!

Cole chwycił Debbie za re˛ke˛ i unio´sł ja˛ do ust.
– Dzisiaj wiele rzeczy widziałas´, moja damo, po

raz pierwszy. Mam racje˛? – zapytał.

W sposobie, w jaki ja˛ dotykał, a takz˙e w jego głosie

wyczuła cos´, co natchne˛ło ja˛ nadzieja˛.

– Po raz pierwszy ogla˛dałam ocean – oznajmiła

mie˛kkim, lekko zadyszanym głosem. – I pierwszy raz
jadłam małz˙e. – Na twarzy poczuła re˛ce Cole’a.
– A takz˙e znalazłam pierwsza˛...

Dalsze słowa uwie˛zły jej w gardle, bo Cole ja˛

pocałował. Było lepiej, niz˙ to sobie wyobraz˙ała. Wargi
Cole’a były chłodne. Dopiero gdy pod ich naporem
uchyliła usta, stały sie˛ cieplejsze. Dłonie Cole’a,
bła˛dza˛ce po jej plecach, dotarły po chwili do szyi,
a potem wsune˛ły sie˛ we włosy.

Kiedy Debbie go obje˛ła, jego ciałem wstrza˛sna˛ł

dreszcz. Przycia˛gne˛ła go do siebie. Mimo z˙e byli
blisko siebie, uznała, z˙e znajduja˛ sie˛ wcia˛z˙ za
daleko...

background image

S

´

wiatło ksie˛z˙yca posrebrzyło os´lepiaja˛cym blas-

kiem wa˛ski pas wody, ale z˙adne z nich tego nie
dostrzegło. Byli pod wraz˙eniem nowych przez˙yc´.

Cole takz˙e uznał, z˙e sa˛ od siebie zbyt daleko.

Pocia˛gna˛ł Debbie za soba˛ i oboje znalez´li sie˛ na
kolanach. Wsuna˛ł dłonie pod jej bluze˛ i szybko rozpia˛ł
stanik czerwonego bikini. Debbie przytuliła sie˛ do
niego mocniej, a potem odsune˛ła, czekaja˛c na piesz-
czoty. Spełniaja˛c jej pragnienie, Cole dotkna˛ł jej
piersi, rozbudzaja˛c w obojgu niemal bolesne poz˙a˛da-
nie. Teraz juz˙ z˙adne z nich nie potrafiło sie˛ wycofac´.
Nie mys´la˛c o spaceruja˛cych po plaz˙y ludziach, Cole
pchna˛ł Debbie na piasek.

Była rozpalona i cudownie mie˛kka. Zapragna˛ł

poznac´ wszystkie zakamarki jej ciała. Wiedział, z˙e
Debbie na to mu pozwoli, lecz nie był jeszcze pewien,
czy on sam sie˛ na to zdecyduje.

Piasek był ciepły, rozgrzany pala˛cym słon´cem dnia.

Debbie z westchnieniem uniosła re˛ce i przycia˛gne˛ła
Cole’a tak blisko, z˙e z trudem oddychali. Słyszała, jak
westchna˛ł, i kiedy zacza˛ł we˛drowac´ wargami po jej
szyi, poczuła, z˙e jej poz˙a˛da. Wypre˛z˙yła ciało w łuk.

Cole je˛kna˛ł, stoczył sie˛ na piasek i usiadł. Ukryw-

szy twarz w dłoniach, ze wszystkich sił usiłował sie˛
opanowac´. Mało brakowało, a zapomniałby sie˛ bez
reszty.

– Mo´j Boz˙e! – wymamrotał i przypomniał sobie

o lez˙a˛cej obok Debbie. Wzia˛ł ja˛ na re˛ce, posadził
mie˛dzy kolanami plecami do siebie i poprawiał na

background image

nich ubranie. – Przepraszam... – wyja˛kał. – Nie
miałem zamiaru...

– No wiesz! – warkne˛ła. – Jes´li chcesz, z˙ebym

w ogo´le odzywała sie˛ do ciebie, to przynajmniej nie
przepraszaj.

Obja˛ł ja˛ mocno, zastanawiaja˛c sie˛, czy jest w stanie

wypus´cic´ ja˛ z ra˛k i pozwolic´ odejs´c´. Srebrna wste˛ga
pos´wiaty ksie˛z˙ycowej zapraszała i kusiła, obiecuja˛c
bogactwo wraz˙en´.

Zagubieni w otaczaja˛cych ciemnos´ciach, Debbie

i Cole wpatrywali sie˛ w okryta˛ srebrem wode˛, wie-
dza˛c, z˙e gdyby tylko odwaz˙yli sie˛ wsta˛pic´ na ksie˛z˙y-
cowy szlak, znalez´liby sie˛ w s´wiecie magii.

Z

˙

adne z nich jednak nawet sie˛ nie poruszyło.

Droga powrotna do domu trwała długo. Debbie

milczała. Było to tak do niej niepodobne, z˙e Cole
poczuł sie˛ nieswojo. Nie miał poje˛cia, czym ja˛ az˙ tak
zirytował. Pocałunkiem czy przerwaniem pieszczot?
W kaz˙dym ba˛dz´ razie zachowywała sie˛ bardzo niety-
powo, to znaczy spokojnie, co z kolei irytowało jego.
Dopiero dzisiejszego wieczoru zdał sobie sprawe˛
z jednej waz˙nej rzeczy – po raz pierwszy w z˙yciu
rozwaz˙ał moz˙liwos´c´ zerwania z kawalerskim stanem.
Po raz pierwszy wyobraz˙ał sobie ewentualnos´c´ bycia
na co dzien´ z druga˛ osoba˛. Ale wtedy jego spoko´j
ducha, zdolnos´c´ do logicznego rozumowania i samo-
poczucie przestałyby od niego zalez˙ec´. Obracałyby sie˛

background image

woko´ł drugiej osoby, jej szcze˛s´cia, samopoczucia
i spokoju ducha.

Oznaczałoby to, z˙e nie panowałby nad sytuacja˛.
Stwierdzenie tego faktu mocno go poruszyło.
– Jestes´my w domu – oznajmiła spokojnie Debbie,

odrywaja˛c towarzysza podro´z˙y od niewesołych mys´li.
– Wezme˛ torbe˛, a ty zabierz reszte˛ rzeczy. I wrzuc´ je
do pokoju za kuchnia˛. Jutro zrobie˛ z tym porza˛dek, bo
dzis´ jestem zbyt zme˛czona.

Cole zaparkował, otworzył drzwi i zacza˛ł okra˛z˙ac´

samocho´d, z˙eby pomo´c Debbie. Odgadła jego zamiary
i sama szybko wysiadła. Westchna˛ł rozczarowany,
odwro´cił sie˛ i z kluczami w re˛ku skierował sie˛ w strone˛
tylnych drzwi domu.

Debbie mine˛ła go w po´łmroku i wprost z holu

ruszyła w strone˛ swego pokoju.

– Debbie! – zawołał Cole.
– Słucham – rzekła oboje˛tnie.
– Dobrze sie˛ czujesz?
Wzruszyła ramionami. Mimo z˙e w ciemnos´ci była

ledwie widoczna, Cole dostrzegł, a raczej wyczuł jej
reakcje˛.

– Oczywis´cie.
– Wobec tego czemu... tak sie˛ spieszysz? Sa˛dzi-

łem, z˙e moz˙e masz ochote˛ czegos´ sie˛ napic´, z˙eby
odpre˛z˙yc´ sie˛ przed snem...

– Ide˛ wzia˛c´ prysznic – odparła spokojnie. – Musze˛

z włoso´w wypłukac´ piasek.

Cole zaniemo´wił. Przed oczami stane˛ła mu scena

background image

na plaz˙y. Ujrzał przed soba˛ delikatne, zapraszaja˛ce
ciało Debbie i natychmiast poczuł bo´l poz˙a˛dania.

Odeszła, a on jej nie zatrzymał.
Dopiero znacznie po´z´niej, lez˙a˛c bezsennie i wpat-

ruja˛c sie˛ w ksie˛z˙ycowa˛ pos´wiate˛ srebrza˛ca˛ fałdy
zasłon na oknach, przypomniała sobie, z˙e nie powie-
działa Cole’owi o tym, z˙e widziała twarz złodzieja.

Morgan był przekonany, z˙e mie˛dzy Debbie a Co-

le’em cos´ sie˛ zmieniło. Od dnia, kto´ry spe˛dzili razem
na plaz˙y, zacze˛li traktowac´ sie˛ chłodno i trzymac´ na
dystans.

Starszy pan zauwaz˙ył takz˙e cze˛ste milczenie syna

i niepoko´j maluja˛cy sie˛ na jego twarzy. Kiedy w poko-
ju zjawiała sie˛ Debbie, wychodził pod byle preteks-
tem. A kiedy czegos´ potrzebowała, pierwszy spełniał
jej z˙yczenie, ale unikaja˛c zawsze zbliz˙enia, a tym
bardziej patrzenia w oczy.

Co oni wyprawiaja˛? Morgan miał ochote˛ porza˛dnie

nimi potrza˛sna˛c´. Nawet s´lepy i głuchy wiedziałby, z˙e
Debbie i Cole robia˛ wszystko, ale nie to, na co maja˛
ochote˛... to znaczy nie wpadaja˛ sobie w obje˛cia.

Starszego syna juz˙ trzeci dzien´ nie było w domu.

Zgłosił sie˛ na ochotnika do prowadzenia szeroko
zakrojonego dochodzenia w nadzwyczaj niebezpiecz-
nej sprawie. Morgan wiedział, dlaczego to zrobił. Cole
chciał miec´ po prostu pretekst, by nie stawac´ twarza˛
w twarz z tym, co usiłował ignorowac´.

background image

Natomiast Debbie chodziła us´miechnie˛ta. Gotowa-

ła i sprza˛tała mieszkanie, zaganiała pana domu do
basenu, podczas zaje˛c´ fizykoterapii z˙artowała sobie
z niego. Zmusiła ponadto Buddy’ego do jedzenia
wspo´lnych posiłko´w, tak aby podczas nieobecnos´ci
w domu Cole’a Morgan nie czuł sie˛ samotny.

Nikomu nie przyznałaby sie˛ za z˙adne skarby do

tego, z˙e ona i Cole maja˛ problem. Wystarczy, z˙e sama
sie˛ tym zamartwia.

Cole jest uparty, i juz˙. Tym zdaniem odpowiadała

sobie na wszystkie bolesne pytania, i to powstrzymy-
wało ja˛ od spakowania rzeczy i znalezienia sie˛ na
pokładzie najbliz˙szego samolotu leca˛cego do Okla-
homy.

Powtarzała sobie, z˙e moz˙e byc´ tak samo uparta jak

Cole. Dzie˛ki temu udawało sie˛ jej nie umierac´ z niepo-
koju na dz´wie˛k kaz˙dej usłyszanej syreny policyjnego
wozu. I kiedy w lokalnych wieczornych wiadomos´-
ciach usłyszała, z˙e podczas ostatniej obławy na hand-
larzy narkotyko´w zgine˛ły dwie osoby, pozwoliła sobie
tylko na gwałtowny, głos´ny oddech.

Usłyszawszy po chwili os´wiadczenie, z˙e w tej akcji

nie zgina˛ł z˙aden policjant, juz˙ nie potrafiła sie˛ od-
pre˛z˙yc´. Podczas pełnienia słuz˙bowych obowia˛zko´w
Cole znajdował sie˛ nieustannie na linii ognia i istniało
niebezpieczen´stwo, z˙e kiedys´ nie wro´ci do domu.

Przerwała swe ponure rozwaz˙ania i zmusiła sie˛ do

analizy sytuacji. Po raz pierwszy poczuła przedsmak
tego, co trzymało Cole’a na odległos´c´. Powtarzał

background image

wielokrotnie, z˙e podstawowym obowia˛zkiem poli-
cjanta na słuz˙bie jest mys´lenie o partnerze. I z˙e dzie˛ki
temu dzien´ w dzien´ wracaja˛ do domu cali i zdrowi.

A jes´li me˛z˙czyzna lub kobieta nie jest w stanie

pogodzic´ sie˛ z tym faktem, z˙adne z nich nie powinno
nawet pro´bowac´ wia˛zac´ sie˛ z policjantka˛ lub policjan-
tem i zakładac´ rodziny. Nie wynikne˛łoby z tego nic
dobrego.

Debbie była jednak przekonana, z˙e potrafiłaby

sprostac´ roli z˙ony Cole’a i pogodzic´ sie˛ z jego
sposobem z˙ycia. Gdyby tylko troska i poczucie od-
powiedzialnos´ci za partnera miało zapewnic´ mu bez-
pieczen´stwo, byłaby w stanie dzielic´ sie˛ nim z cała˛ ta˛
piekielna˛ policyjna˛ brygada˛.

Ja tez˙ umiem byc´ uparta, przypomniała sobie.

Postanowiła cierpliwie czekac´, az˙ Cole zda sobie
z tego sprawe˛.

Płynem do mebli opryskała blat stołu i z zaciekłos´-

cia˛ zacze˛ła go czys´cic´, narzekaja˛c pod nosem na
głupote˛ ludzi uchodza˛cych za inteligentnych.

– Mo´wisz o mnie? – zapytał Buddy, wchodza˛c do

kuchni z talerzem i szklanka˛.

Po lekcji udzielonej mu przez Debbie szybko

nauczył sie˛ odnosic´ naczynia na miejsce. Sama mys´l
o wiadrze z mydlinami i mopie, a takz˙e odkurzaczu
buszuja˛cym w jego sanktuarium, napawała Buddy’ego
przeraz˙eniem.

– Co takiego?
Zaskoczona pojawieniem sie˛ Buddy’ego, Debbie

background image

podniosła wzrok. Dopiero po chwili zdała sobie
sprawe˛, z˙e wchodza˛c do kuchni, usłyszał jej ostatnie
słowa.

– Mo´wiłas´ o inteligentnych ludziach – stwierdził

rzeczowo. – Miałas´ na mys´li mnie?

– Czyz˙bys´ był az˙ tak głupi, za jakiego chcesz

uchodzic´, Robercie Allenie?

– Włas´nie przyjechał Cole – oznajmił Buddy,

wstawiaja˛c do zlewu brudne naczynia.

Debbie obro´ciła sie˛, obje˛ła Buddy’ego za szyje˛

i wycisne˛ła na jego policzku całusa.

– Dzie˛kuje˛, kochany – wyszeptała.
Cole wszedł do kuchni prosto na brata i Debbie.

Zwartych w us´cisku. Całuja˛cych sie˛. Prawde˛ powie-
dziawszy, całowała tylko Debbie, podczas gdy za-
chwycony Buddy us´miechał sie˛ tak błogo, jakby przed
chwila˛ ktos´ podarował mu klucze do rza˛dowego
komputera w Waszyngtonie.

Cole przestał mys´lec´. Zbyt długo nie było go

w domu i zbyt długo nie czuł sie˛ jak normalny
człowiek. Jeszcze nigdy nie był tak wkurzony jak
teraz, totez˙ zareagował impulsywnie. Odwro´cił sie˛ na
pie˛cie i wypadł z domu, trzaskaja˛c głos´no drzwiami.

Zatrzymał sie˛ na werandzie. Oparł o framuge˛.

Chwile˛ po´z´niej nacisna˛ł dzwonek i wszedł do s´rodka.

Debbie us´miechne˛ła sie˛ szeroko. Przez chwile˛

obawiała sie˛, z˙e odruch, aby us´ciskac´ Buddy’ego,
okazał sie˛ niefortunny. Naprawde˛ nie miała zamiaru
skło´cic´ braci. Usłyszawszy zaraz potem demonst-

background image

racyjne dzwonienie do drzwi, upewniła sie˛, z˙e Cole
spostrzegł, co działo sie˛ w kuchni. I teraz sie˛
ws´ciekał, z˙e to nie jego Debbie obdarzyła czułos´cia˛.

– Ide˛ do siebie – oznajmił Buddy. – Dzie˛kuje˛ za

całusa. Aha, skon´czyły sie˛ ciastka.

– Nie ma za co. Jutro upieke˛ – obiecała Debbie.
Buddy skina˛ł głowa˛. Był pewny, z˙e zaz˙egnał burze˛.
Debbie umkne˛ła do saloniku na widok Morgana,

kto´ry przykus´tykał do kuchni, zamierzaja˛c przy-
wołac´ do porza˛dku tego, kto os´mielił sie˛ trzaskac´
drzwiami. Przez cienkie zasłony w oknie obok
drzwi dostrzegł rozgniewana˛ twarz starszego syna,
a zaraz potem zauwaz˙ył rozpromieniona˛ buzie˛ Deb-
bie i jej roziskrzone oczy. Obro´cił sie˛ tak szybko,
jak tylko pozwalał na to gips na nodze, i wycofał
sie˛ dyskretnie.

– Ide˛ do siebie – oznajmił głos´no.
Debbie us´miechne˛ła sie˛ cierpko.
– Jak widze˛, ten zwyczaj przechodzi z ojca na

syna.

Morgan nie wiedział, o czym Debbie mo´wi, mimo

to nie zmienił postanowienia i opus´cił kuchnie˛. O ni-
czym innym nie marzył tak bardzo, jak o tym, by Cole
i Debbie byli razem... szcze˛s´liwi. Choc´by nawet miało
to byc´ jego ostatnie z˙yczenie.

Aby dodac´ sobie odwagi, Debbie odetchne˛ła głe˛bo-

ko i otworzyła przed Cole’em drzwi.

Miał ponure spojrzenie, trzydniowy zarost i wy-

gla˛dał jak bandyta.

background image

– Czes´c´ – powiedziała i dodała: – Powinienes´ sie˛

ogolic´.

Odwro´ciła sie˛ i odeszła, zostawiwszy Cole’a w pro-

gu. Od siedemdziesie˛ciu dwo´ch godzin ani go nie
widziała, ani o nim nie słyszała. To, co teraz zrobiła,
było najtrudniejsza˛ rzecza˛, na jaka˛do tej pory potrafiła
sie˛ zdobyc´.

Cole’a zamurowało z wraz˙enia. Jak, do diabła,

człowiek moz˙e ws´ciekac´ sie˛ na kogos´, kto wcale nie
zamierza walczyc´?

Wszedł do s´rodka, zamkna˛ł drzwi i pod pretekstem,

z˙e chce wzia˛c´ cos´ do zjedzenia, poda˛z˙ył za Debbie do
kuchni. Trzaskaja˛c drzwiczkami szafek i naczyniami,
przeszukiwał hałas´liwie wszystkie schowki. Przetrza˛-
sna˛ł takz˙e zawartos´c´ lodo´wki. Wpatrywał sie˛ w kaz˙da˛
rzecz i rozgla˛dał na boki, unikaja˛c przy tym starannie
patrzenia na Debbie.

– Widze˛, z˙e nie pro´z˙nowałas´ podczas mojej nie-

obecnos´ci. – Cierpka uwaga Cole’a odnosiła sie˛,
oczywis´cie, do sceny w kuchni. To znaczy do pocałun-
ku Debbie z Buddym.

– Owszem – potwierdziła spokojnie. – Two´j tata

nie chodzi juz˙ o kulach, ale z laska˛. Pomalowałam
ogrodzenie basenu. Sa˛siad z przeciwnej strony ulicy
dał mi dzisiaj sporo moreli. Zamroziłam szes´c´ kilo-
gramowych toreb. To smaczne owoce. Lubisz je? Jes´li
tak, to moge˛...

– Do licha, nie chodzi mi o jakies´ tam owoce

– warkna˛ł Cole.

background image

Debbie obje˛ła go w pasie i przyłoz˙yła policzek do

jego pleco´w.

– Witaj w domu. Bardzo nam ciebie brakowało

– os´wiadczyła ciepłym głosem.

Zno´w zastanawiał sie˛, jak moz˙na złos´cic´ sie˛ na

kogos´, kto tak sie˛ zachowuje. Chwycił Debbie za
nadgarstki i obro´cił twarza˛ do siebie, przytulił i wsuna˛ł
dłonie w jej włosy. Pachniały mydłem i kwiatami,
a takz˙e tymi przekle˛tymi morelami. Jeszcze nigdy nie
był tak szcze˛s´liwy, wro´ciwszy do domu.

– Naprawde˛? – zapytał. – Szczerze powiedziaw-

szy, tez˙ chciałem tutaj sie˛ znalez´c´.

– Jestes´ głodny?
O tak. Miał ochote˛ na nia˛.
– Troche˛ – odrzekł. – Ale jestem bardziej zme˛czo-

ny niz˙ głodny.

Odchyliła sie˛ do tyłu, oparła o jego ramie˛ i zmierzy-

ła wzrokiem znuz˙one, zapadnie˛te oczy. Przecia˛gne˛ła
dłonia˛ po jego włosach stercza˛cych na wszystkie
strony, i pogłaskała policzek szorstki od zarostu.

– Idz´ wzia˛c´ prysznic. Ogol sie˛ i przebierz w czyste

rzeczy. Przez ten czas przygotuje˛ ci cos´ do zjedzenia.

W tej sytuacji była to najlepsza propozycja.
– Zaraz wro´ce˛ – obiecał.
Nie dotrzymał słowa. Debbie widziała, jak bardzo

był zme˛czony, i podejrzewała, co sie˛ stało.

Podeszła pod zamknie˛te drzwi pokoju Cole’a i za-

cze˛ła nasłuchiwac´. Najpierw o ziemie˛ uderzył jeden
but, po chwili upadł drugi. A potem nasta˛piła cisza.

background image

Dopiero po dłuz˙szym czasie do uszu Debbie dobiegło
ciche pochrapywanie.

Otworzyła drzwi. Cole lez˙ał na plecach. Jedna jego

re˛ka zasłaniała oczy, druga lez˙ała wycia˛gnie˛ta w po-
przek poduszki. Nogi zwisały z ło´z˙ka.

Debbie ruszyła po Morgana.
– Potrzebuje˛ pomocy – os´wiadczyła starszemu

panu.

Nie pytaja˛c, o co chodzi, poda˛z˙ył za nia˛ do pokoju

syna. Ujrzawszy s´pia˛cego Cole’a, kto´ry wygla˛dał jak
obraz ne˛dzy i rozpaczy, miał ochote˛ sie˛ rozpłakac´.

– On za cie˛z˙ko pracuje – powiedział do Debbie,

kto´ra gestem pokazała mu, co ma robic´.

Razem wcia˛gne˛li Cole’a na ło´z˙ko.
– Spałby lepiej, gdybys´my mu zdje˛li dz˙insy

– stwierdziła Debbie. – Rozepnij mu przynajmniej
guziki.

Morgan wykonał pros´be˛ Debbie, gdy tymczasem

ona w komodzie z bielizna˛ znalazła lekki koc. Na
dworze było gora˛co, ale we wne˛trzu domu, dzie˛ki
wła˛czonej klimatyzacji, panował chło´d.

Debbie przykryła Cole’a, dotykaja˛c go na poz˙eg-

nanie lekko w ramie˛. Miała wielka˛ ochote˛ połoz˙yc´ sie˛
obok...

– Chodz´my – powiedziała do Morgana. – Zje

po´z´niej. Chyba przez trzy doby nie zmruz˙ył oka.

Miała zmieniony głos, pełne łez oczy, lecz Morgan

udał, z˙e tego nie dostrzega. Sam był zbyt poruszony,
aby podejmowac´ ten temat.

background image

Cole spał całe dwanas´cie godzin. Kiedy sie˛ obudził,

poczuł zapach kawy i s´wiez˙o upieczonych ciastek.
Ponadto uderzył go w nozdrza zapach własnego ciała.
Je˛kna˛ł z obrzydzeniem, zsuna˛ł sie˛ z ło´z˙ka i ruszył
w strone˛ łazienki, po drodze pozbywaja˛c sie˛ brudnych
dz˙inso´w i koszuli.

Wszedł do kabiny prysznicowej i pus´cił silny

strumien´ wody.

Ostatnia˛ rzecza˛, jaka˛ pamie˛tał, był widok Debbie

całuja˛cej brata. Potem mrukna˛ł do niej cos´ w rodzaju:
,,Zaraz wro´ce˛’’, lecz najwyraz´niej nie dotrzymał obie-
tnicy.

Sie˛gna˛ł po szampon i mydło. Stał pod prysz-

nicem dopo´ty, dopo´ki woda nie zrobiła sie˛ gora˛ca,
a potem ponownie zimna, gdyz˙ opro´z˙nił cały zbior-
nik. Wyszedł z kabiny, chwycił re˛cznik ka˛pielowy,
owia˛zał go woko´ł bioder i wro´cił do pokoju po
bielizne˛.

Na stoliku obok ło´z˙ka ujrzał kubek gora˛cej kawy

i talerzyk, na kto´rym lez˙ały trzy ciastka, jeszcze ciepłe,
bo dopiero wyje˛te z piekarnika. Zaskoczony tym
widokiem, Cole rozejrzał sie˛ wokoło, sa˛dza˛c, z˙e zaraz
ujrzy Debbie zagla˛daja˛ca˛ przez uchylone drzwi. Ni-
gdzie jej jednak nie dostrzegł.

Usiadł na ło´z˙ku i niemal połkna˛ł dwa ciastka,

zapominaja˛c je pogryz´c´. Ostatnim delektował sie˛
długo, a potem z ro´wna˛ rozkosza˛ pił kawe˛. Pomys´lał,
z˙e człowiek mo´głby łatwo sie˛ przyzwyczaic´ do takie-
go traktowania.

background image

Wytarł sie˛ i ubrał, przeczesał włosy, a potem wzia˛ł

do re˛ki talerzyk i pusty kubek.

– Dostane˛ jeszcze kawy? – spytał, wchodza˛c do

kuchni.

Debbie odwro´ciła sie˛ od zlewu, przy kto´rym obiera-

ła ziemniaki. Wrzuciła obrany ziemniak do miski
z woda˛ i wsune˛ła re˛ce do kieszeni fartucha, by nie
rzucic´ sie˛ Cole’owi na szyje˛.

– Wygla˛dasz znacznie lepiej – stwierdziła mie˛k-

kim głosem.

– Mam nadzieje˛! – Rozes´miał sie˛ niemal beztros-

ko. – Zobaczyłem sie˛ dopiero w łazience. Ten widok
przeraził nawet mnie.

W kuchni pojawił sie˛ Buddy.
– Debbie upiekła ciastka – poinformował brata.
Cole skina˛ł głowa˛, podnosza˛c do go´ry opro´z˙niony

talerz.

– Najbardziej lubie˛ czekoladowe – stwierdził Buddy.
Cole uznał, z˙e brat jest zdrowo stuknie˛ty. Przeciez˙

dopiero co jadł owsiane ciastka z rodzynkami. Swoje
ulubione.

– Debbie upiekła owsiane z rodzynkami – cia˛gna˛ł

Buddy.

Zdezorientowany Cole unio´sł wysoko brwi. Nagle

on tez˙ zacza˛ł rozumiec´ zasade˛ dziwacznych komuni-
kato´w młodszego brata, zwłaszcza z˙e po jego ostatniej
uwadze Debbie spłone˛ła rumien´cem. Buddy tylko
w ten sposo´b potrafił wyjas´nic´, z˙e pocałunek, kto´rym
został obdarzony, był całkowicie niewinny.

background image

– Wiem, Robercie Allenie – powiedział Cole.

– A teraz zmykaj.

Buddy us´miechna˛ł sie˛ szeroko.
– Włas´nie zmykam – oznajmił i po chwili znikna˛ł.
Debbie i Cole popatrzyli na siebie i wybuchne˛li

s´miechem. Po raz pierwszy od dnia spe˛dzonego
z Debbie na plaz˙y Cole poczuł sie˛ szcze˛s´liwy.

– Umieram z głodu – os´wiadczył. – Co masz do

jedzenia... opro´cz tych ciasteczek z rodzynkami?

– Siadaj – poleciła. – Mam dla ciebie cos´, co be˛dzie

ci chyba smakowało.

Wyje˛ła kilka rzeczy z lodo´wki i zabrała sie˛ za

szykowanie posiłku. Cole wodził za nia˛ wzrokiem.
Patrza˛c na jej ruchy poczuł, jak s´ciska go w z˙oła˛dku.

– Tak, mała – powiedział cicho. – Niewa˛tpliwie.

W siedzibie Brownfieldo´w nasta˛piło chwilowe

zawieszenie broni. Cole i Debbie zawarli niemy pakt
o nieagresji, dzie˛ki czemu temperatura w domu osia˛g-
ne˛ła niemal normalny poziom. Skon´czyła sie˛ wymiana
lodowatych spojrzen´, Cole przestał chłodzic´ sie˛ o po´ł-
nocy w zimnej wodzie basenu, Debbie zacze˛ła w nocy
sypiac´.

Wystarczył jednak jeden telefon, by Cole uzmys-

łowił sobie, z˙e czas nie zawsze be˛dzie działał na jego
korzys´c´. Zaczynało brakowac´ go wtedy, kiedy czło-
wiek sie˛ najmniej tego spodziewał. A Debbie znalazła
sie˛ w krytycznej sytuacji.

background image

– Wysadz´ mnie przy centrum handlowym – po-

prosiła Morgana. – Jedz´ na to spotkanie, a ja wro´ce˛ do
domu takso´wka˛.

Zatrzymawszy samocho´d na małym parkingu przy

centrum, Morgan zawahał sie˛. Mimo z˙e był s´rodek
dnia, wolałby nie zostawiac´ Debbie samej. Zdawał
sobie sprawe˛ z tego, z˙e jest nadopiekun´czy, ale nie
potrafił zachowywac´ sie˛ inaczej. Ta drobna istotka
płci z˙en´skiej z Oklahomy zacze˛ła dla nich znaczyc´
wiele, zwłaszcza dla najstarszego syna.

– Ale... – zacza˛ł protestowac´.
– Daj spoko´j. Jes´li z toba˛ pojade˛, be˛de˛ musiała

czekac´ bezczynnie, a potem, kiedy przyjedziemy tutaj,
ty z kolei be˛dziesz tracił czas. Uwaz˙asz, z˙e to ma sens?

Starszy pan westchna˛ł i us´miechna˛ł sie˛ z rezygna-

cja˛.

– Chyba masz racje˛. – Podnio´sł głowe˛ i wycelował

palcem w twarz Debbie. – Obiecaj jednak, z˙e gdy
be˛dziesz zamierzała wracac´ do domu, wezwiesz tele-
fonicznie

takso´wke˛.

A

potem

poczekasz

przy

drzwiach i wyjdziesz dopiero wtedy, kiedy zobaczysz,
z˙e nadjez˙dz˙a. Jes´li be˛dziesz stała na ulicy, staniesz sie˛
łatwym celem dla jakiegos´ rzezimieszka.

– Dobrze, dobrze. – Debbie skine˛ła głowa˛. – Nie

musisz martwic´ sie˛ o mnie. To centrum nie ro´z˙ni sie˛
niczym od innych. Przez˙yłam pobyt w centrum Quail
Springs w Oklahomie, a takz˙e w Galerii w Dallas.
Jestem pewna, z˙e i tutaj dam sobie rade˛.

Morgan pokiwał głowa˛, po czym zapytał:

background image

– Wystarczy ci pienie˛dzy? – I zanim Debbie

zdołała otworzyc´ usta, by potwierdzic´, wsuna˛ł jej
w dłon´ kilka banknoto´w. – Nie sprzeczaj sie˛ ze mna˛,
bo zabiore˛ cie˛ z soba˛ – zagroził.

Nachyliła sie˛ i ucałowała Morgana w policzek.
– Do zobaczenia w domu.
Czekał, az˙ Debbie wejdzie na teren centrum, a po-

tem odjechał, wdzie˛czny losowi zaro´wno za to, z˙e to
dobre i sympatyczne stworzenie znalazło sie˛ w ich
z˙yciu, jak i za to, z˙e teraz mo´gł poruszac´ sie˛ w miare˛
samodzielnie.

Dwie godziny po´z´niej, obejrzawszy kilka sklepo´w,

Debbie zerkne˛ła na zegarek i skonstatowała ze zdu-
mieniem, z˙e zrobiło sie˛ po´z´niej, niz˙ sa˛dziła. Powinna
sie˛ pospieszyc´. Jes´li Morgan juz˙ zda˛z˙ył wro´cic´, pew-
nie wpadł w panike˛, postawił na nogi cały dom i wysłał
na jej poszukiwanie policje˛ lub Buddy’ego. Byłoby
trudno zgadna˛c´, kto narobiłby wie˛cej szumu: batalion
ludzi czy tylko jeden nieprzytomny komputerowy
geniusz.

Z us´miechem na ustach, s´ciskaja˛c pod pacha˛ toreb-

ke˛, Debbie ruszyła szybko w strone˛ ruchomych scho-
do´w. W centrum pozostał jeszcze jeden sklep, do
kto´rego chciała zajrzec´. Wyczytała w porannej prasie,
z˙e dzis´ ma tam byc´ wyprzedaz˙.

Postawiła uwaz˙nie stopy na poruszaja˛cym sie˛ pasie

i zacze˛ła jechac´ w go´re˛. Po chwili, cze˛s´ciowo od-

background image

ruchowo, a cze˛s´ciowo po to, aby zobaczyc´, gdzie sie˛
znajduje, podniosła głowe˛ i nagle z wraz˙enia straciła
oddech.

Na schodach jada˛cych w do´ł ujrzała młodego

człowieka o znajomej... przeraz˙aja˛co znajomej twa-
rzy. Poprzednio widziała te˛ twarz w pobliz˙u plaz˙y.
Bezczelnie rozes´miana˛.

Była to twarz człowieka, kto´ry ukradł torebke˛

kobiecie chorej na serce.

Thomas Holliday nudził sie˛ jak mops. Tylko dlate-

go przyjechał do centrum handlowego. Spe˛dził tutaj
prawie cały dzien´. Miał na swym koncie pare˛ drob-
nych kradziez˙y i był bardzo z siebie zadowolony.
Uwaz˙ał sie˛ za niepokonanego pod kaz˙dym wzgle˛dem.
Postanowił jeszcze dzis´ wieczorem poderwac´ Nite˛
Warren i udowodnic´, jakim jest ogierem.

W tej chwili na schodach jada˛cych w go´re˛ ujrzał

młoda˛ kobiete˛ o dziwnie znajomej twarzy. Przypo-
mniał sobie, gdzie ja˛ widział. Ogarna˛ł go niewy-
tłumaczalny niepoko´j.

Schody, kto´rymi wjez˙dz˙ała na go´re˛ kobieta z plaz˙y,

były prawie puste. Juz˙ na pierwszy rzut oka Thomas
Holliday stwierdził, z˙e kobieta jest zdenerwowana.

A wie˛c rozpoznała go!
S

´

wiadomos´c´ tego faktu sprawiła, z˙e poczuł sie˛

silny.

Debbie podniosła wzrok, a potem obejrzała sie˛ do

background image

tyłu. Gdyby nie stała za nia˛ kobieta z dziec´mi, pewnie
by od razu zawro´ciła. Niestety, okazało sie˛ to niemoz˙-
liwe. W tej sytuacji mogła zrobic´ tylko jedno: wjechac´
na go´re˛ i od razu zadzwonic´ do Cole’a.

Zaraz potem zrobiło sie˛ jej ciemno przed oczami.
To bandyta zdzielił ja˛ w twarz. Trafił w podbro´dek,

chwytaja˛c ro´wnoczes´nie torebke˛ tkwia˛ca˛ pod pacha˛.
Cos´ było jednak nie tak, bo torebka nie dawała sie˛
wydrzec´. Dopiero wtedy spostrzegł, z˙e była przewie-
szona przez szyje˛ kobiety. A on włas´nie tak mocno ja˛
uderzył, z˙e zemdlała. Co za pech!

Nieprzytomna˛ Debbie ruchome schody uniosły

poza zasie˛g ra˛k Thomasa. Zakla˛ł, odwro´cił sie˛ i zbiegł
na do´ł, a potem szybko opus´cił teren centrum, s´cigany
przez przeraz´liwy krzyk matki z dziec´mi, kto´ra była
s´wiadkiem wydarzenia.

– Hej, partnerze! – zawołał Rick, kiedy Cole

wyszedł ze słuz˙bowej łazienki. – Dostalis´my włas´nie
wezwanie z Village Fair. To chyba centrum handlowe
w pobliz˙u twojego domu. Mam racje˛? Podobno jakas´
dama z˙yczy sobie skorzystac´ z twoich usług! – oznaj-
mił i rozes´miał sie˛ kpia˛co.

– Zamknij sie˛ i siadaj za kierownica˛ – warkna˛ł

Cole, zajmuja˛c miejsce pasaz˙era w nieoznakowanym
policyjnym wozie.

Dzien´ cia˛gna˛ł sie˛ w nieskon´czonos´c´. Obaj z Ric-

kiem troche˛ posune˛li naprzo´d prowadzone s´ledztwa.

background image

Wyeliminowali kilka s´lado´w prowadza˛cych donika˛d
i spisali te, kto´re mogły doprowadzic´ do celu.

Droga do Village Fair zaje˛ła im niewiele czasu,

podobnie zreszta˛ jak parkowanie samochodu. Kiedy
obaj weszli do małego pomieszczenia zajmowanego
przez ochrone˛ centrum, z krzesła podniosła sie˛ Deb-
bie.

– Cole...
Zde˛biał. Rzucił mu sie˛ w oczy s´wiez˙y siniak na

bledna˛cej twarzy Debbie.

Podtrzymał ja˛ w chwili, gdy zemdlona osuwała sie˛

na podłoge˛.

background image

ROZDZIAŁ PIA˛TY

– Co, do licha...
Rick Garza dostrzegł zmieniona˛ do niepoznania

twarz Cole’a i popatrzył na nieprzytomna˛ kobiete˛,
kto´ra˛ partner trzymał w obje˛ciach. Strach brzmia˛cy
w jego głosie dopowiedział reszte˛.

– To Debbie – szepna˛ł do Ricka.
Sprawdzał wzrokiem, czy na ciele Debbie znajduja˛sie˛

jeszcze inne obraz˙enia. Te, kto´re dostrzegł, wystarczyły,
aby na ich widok zrobiło mu sie˛ niedobrze. Usiłował za
wszelka˛cene˛ zachowac´ zimna˛krew, mimo to jednak az˙
trza˛sł sie˛ z ws´ciekłos´ci. Ktos´ skrzywdził te˛ kobiete˛.

– To twoja Debbie? – spytał Rick.
Zaczynał rozumiec´ zachowanie Cole’a, kto´ry od

czasu przyjazdu młodej kobiety z Oklahomy mo´wił
wyła˛cznie o niej. Wszystko, co robiła i czego nie
robiła, irytowało go lub zachwycało.

background image

Cole skina˛ł głowa˛. Tak, to jest jego Debbie!
W sekretariacie działu ochrony połoz˙ył ja˛ na kana-

pie. Wokoło nich kra˛z˙ył dyrektor centrum, zaniepoko-
jony stanem zdrowia młodej kobiety i pełen obaw, z˙e
za wypadek moz˙e odpowiadac´ centrum.

– Co sie˛ stało? – zapytał Cole.
Zdołał juz˙ nad soba˛ zapanowac´ i zachowywał sie˛

jak profesjonalista. Dostrzegł kobiete˛ z dwojgiem
dzieci, kto´ra siedziała w sa˛siednim pokoju przy stole
i cos´ komus´ mo´wiła. Rick dotkna˛ł ramienia partnera.

– Zobacze˛, o co tam chodzi – powiedział i prze-

szedł szybko do drugiego pokoju.

Cole ukla˛kł obok lez˙a˛cej Debbie.
– Wiemy tylko tyle, z˙e pani Randall jechała rucho-

mymi schodami i z˙e ktos´ z sa˛siedniego pasa usiłował
ja˛ obrabowac´ – oznajmił dyrektor centrum. – Naocz-
nym s´wiadkiem wydarzenia była kobieta, kto´ra wraz
z dziec´mi siedzi w sa˛siednim pokoju.

Cole zacisna˛ł wargi, uja˛ł re˛ke˛ Debbie i zbadał puls.

Zachowywał pozorny spoko´j, lecz wewna˛trz sie˛ goto-
wał. Miał ochote˛ rzucic´ jakims´ przedmiotem... lub
komus´ solidnie dołoz˙yc´.

– Wezwał pan karetke˛? – zapytał dyrektora cent-

rum. – Czy wiadomo, czym poszkodowana została
uderzona? – Spojrzenie ciemnych oczu Cole’a przy-
lgne˛ło do podbiegłego krwia˛ sin´ca na policzku Deb-
bie. – Była to jakas´ bron´ czy...?

– Pani Randall nie pozwoliła wezwac´ karetki.

Chciała tylko, abys´my skontaktowali sie˛ z panem.

background image

Os´wiadczyła, z˙e nic sie˛ jej nie stało. Prawde˛ powie-
dziawszy, do pan´skiego przybycia czuła sie˛ dobrze,
a przynajmniej tak nam sie˛ wydawało. – Dyrektor
rozłoz˙ył bezradnie re˛ce, jakby chciał pokazac´, z˙e
sprawa juz˙ przestała lez˙ec´ w jego gestii. – Kobieta
be˛da˛ca s´wiadkiem zajs´cia zeznała, z˙e jakis´ młody
człowiek uderzył pania˛ Randall pie˛s´cia˛ w twarz,
a potem usiłował ukras´c´ jej torebke˛, ale mu sie˛ nie
udało.

– Cholera! – warkna˛ł Cole.
– Mam kopie˛ zeznania s´wiadka – oznajmił Rick,

wro´ciwszy z sa˛siedniego pokoju. – Ta kobieta jest
przekonana, z˙e potrafi zidentyfikowac´ napastnika.
Zgodziła sie˛ pojechac´ na komende˛ i obejrzec´ albumy
ze zdje˛ciami podejrzanych. – Spojrzał na Debbie,
nadal lez˙a˛ca˛ nieruchomo. – Chodz´, bracie. Zawiez´my
ja˛do szpitala. Kiedy ja sia˛de˛ za kierownica˛, załatwimy
to szybciej niz˙ karetka.

Cole podnio´sł wzrok. Ujrzawszy niepoko´j maluja˛-

cy sie˛ na twarzy partnera, skina˛ł głowa˛. W tej chwili
Debbie zacze˛ła odzyskiwac´ przytomnos´c´.

– Debbie, słyszysz mnie, słonko? – zapytał Cole.
Delikatnym ruchem odgarna˛ł włosy z jej czoła,

usiłuja˛c przy tym nie patrzec´ na siniec na twarzy
i rozcie˛ta˛ warge˛.

Je˛kne˛ła, zamrugała powiekami. Wszystko woko´ł

niej wirowało. Zacisne˛ła drz˙a˛ce palce na jedynej
kotwicy, jaka˛ udało sie˛ znalez´c´. Na re˛ce Cole’a.

– To był on.

background image

Głos miała niewyraz´ny, oczy nieco nieprzytomne.
– Kto, słonko? Kogo masz na mys´li? – zapytał

Cole.

Dopiero teraz go dostrzegła. Jej serce zabiło szyb-

ciej. Cole tu jest! Bogu niech be˛da˛ dzie˛ki!

– Był tutaj me˛z˙czyzna z plaz˙y... ten, kto´ry Florence

Goldblum ukradł torebke˛... Pamie˛tasz?

Debbie zacisne˛ła palce na nadgarstku Cole’a. Za-

marł na chwile˛, po czym je˛kna˛ł w duchu. Mo´j Boz˙e!

– Widziałas´ wtedy jego twarz?
– Tak. Sa˛dziłam, z˙e o tym wiesz – wyszeptała.
– Nie miałem poje˛cia. Rzuciłem sie˛ za nim w po-

gon´.

Debbie zamkne˛ła oczy i przełkne˛ła s´line˛. W po-

s´piechu zacze˛ła nerwowo wyrzucac´ z siebie słowa.

– Na plaz˙y... kiedy to sie˛ stało... zobaczył, z˙e go

obserwuje˛. Dzisiaj... kiedy spotkalis´my sie˛ oko w oko
na ruchomych schodach... Nie wiem, kto był bardziej
zaskoczony... ja czy on.

– Chcesz powiedziec´, z˙e cie˛ rozpoznał? – W głosie

Cole’a zabrzmiał gniew.

– Chyba tak. W kaz˙dym ba˛dz´ razie zna moja˛ twarz.
Je˛kne˛ła ponownie, gdyz˙ poko´j woko´ł niej zno´w

zawirował.

Z

˙

eby sie˛ uspokoic´, Cole wzia˛ł głe˛boki oddech, po

czym skina˛ł na Ricka, z kto´rym jak zwykle porozu-
miewał sie˛ bez sło´w. Musza˛ znalez´c´ tego łajdaka. Po
tym, co dzisiaj zrobił, było oczywiste, z˙e nie lubi
s´wiadko´w.

background image

– Słonko, lez˙ spokojnie – powiedział Cole do

Debbie. – Zaraz zawieziemy cie˛ do szpitala. Wezme˛
cie˛ na re˛ce, bo nie chce˛, z˙ebys´ wykonywała niepo-
trzebne ruchy. Dobrze?

Kiwne˛ła głowa˛ i zaraz potem z je˛kiem przyłoz˙y-

ła re˛ce do skroni. Rick wiedział, co oznacza taka
reakcja. Widywał ja˛ juz˙ nieraz. Sie˛gna˛ł po najbliz˙ej
stoja˛cy blaszany kosz na s´mieci i wsuna˛ł go pod
brode˛ Debbie akurat w chwili, gdy wstrza˛sne˛ły nia˛
torsje.

– Wygla˛da to na wstrza˛s´nienie mo´zgu – wymam-

rotał Cole. – Moz˙e wezwijmy jednak karetke˛.

– Bierz ja˛na re˛ce, a ja zaraz wezme˛ drugi kosz. Nie

pierwszy raz ktos´ be˛dzie chorował w samochodzie.
Pamie˛tasz, jak kiedys´ zatrułem sie˛ hamburgerem?
Me˛czyłem sie˛ przez tydzien´.

– Be˛de˛ twoim dłuz˙nikiem – os´wiadczył Cole.
– Nie zapomne˛ o tym.

– Rozmawiałem z twoim ojcem – poinformował

Rick, wro´ciwszy na oddział pierwszej pomocy.

Cole skina˛ł głowa˛. Od chwili przyjazdu do szpitala

nie spuszczał oczu z Debbie.

– Dzie˛kuje˛ – mrukna˛ł.
Po szybkim, lecz dokładnym zbadaniu lekarz zape-

wnił go, z˙e pacjentka ma tylko lekkie wstrza˛s´nienie
mo´zgu, kilka potłuczen´ i skaleczen´. Cole patrzył, jak
piele˛gniarka zdejmuje Debbie biała˛ bluzke˛. Na widok

background image

kolejnych obraz˙en´ na ramieniu, be˛da˛cych zapewne
skutkiem upadku, Cole zmełł w ustach przeklen´-
stwo.

Lekarz zmusił go do wyjs´cia, domagaja˛c sie˛ pozo-

stania sam na sam z pacjentka˛. Cole usiadł wie˛c poza
parawanem, słuchaja˛c drz˙a˛cego głosu Debbie wyjas´-
niaja˛cej okolicznos´ci wypadku.

– Dojdzie szybko do siebie – pocieszał go Rick.
– W przeciwien´stwie do mnie – warkna˛ł Cole.

– Włas´nie uzmysłowiłem sobie, z˙e jestem zdolny
kogos´ zabic´. Wcale to mnie nie zachwyca. Jako
funkcjonariusz policji przysie˛gałem przestrzegac´ pra-
wa.

Rick zacisna˛ł dłon´ na jego ramieniu. Był to gest

wspo´łczucia. Partner wiedział, co Cole czuje. Gdyby
chodziło o jego z˙one˛, Tine˛, tez˙ szalałby z niepokoju
i z ws´ciekłos´ci.

– Wracam na komende˛ – oznajmił. – Zdam raport

z tego, co sie˛ stało, i usprawiedliwie˛ twoja˛ nieobec-
nos´c´. Cole, masz przeciez˙ sporo wolnych dni. Moz˙e
bys´ wzia˛ł sobie kilka?

– Odwioze˛ Debbie do domu i połoz˙e˛ ja˛ do ło´z˙ka,

ale potem nie be˛de˛ wiedział, co robic´ z czasem.
W domu nie usiedze˛. Musze˛ dopilnowac´, z˙eby przy-
skrzynili łajdaka, kto´ry ja˛ skrzywdził. Wiesz cos´
wie˛cej o s´wiadku zajs´cia?

Rick potrza˛sna˛ł głowa˛.
– Nie, ale postaram sie˛ dowiedziec´ i wieczorem

wpadne˛ do ciebie. Chcesz?

background image

– Oczywis´cie – odparł Cole. – Czy ojciec zamierza

tu przyjechac´?

– Kiedy dzwoniłem, z˙eby zawiadomic´ go o wy-

padku, z tonu jego głosu wywnioskowałem, z˙e gdyby
tylko mo´gł, przyleciałby na skrzydłach. Był mocno
zmartwiony.

– Ojciec bardzo lubi Debbie. – Cole rzucił okiem

na parawan otaczaja˛cy jej ło´z˙ko. – Podobnie zreszta˛
Buddy.

– I ty, człowieku. Ty tez˙ ja˛ lubisz. Jes´li nie chcesz

przyznac´ sie˛ do tego mnie, zro´b to przynajmniej sam
przed soba˛.

Cole nie spojrzał koledze w twarz, ale nie potrafił

stłumic´ sło´w cisna˛cych mu sie˛ na usta.

– A co be˛dzie, Rick, jes´li Debbie nie udz´wignie

roli z˙ony policjanta? Ogla˛dałem zbyt wiele mał-
z˙en´stw, kto´re rozleciały sie˛ z hukiem z powodu
wariackich godzin naszej pracy, cze˛stej nieobecnos´ci
w domu i s´wiadomos´ci stale wisza˛cego nad nami
niebezpieczen´stwa. Nie znio´słbym utraty tej dziew-
czyny.

– Jes´li nie zaryzykujesz, nigdy nie be˛dziesz jej

miał. Czy kiedykolwiek przyszło ci to do głowy?

Cole ukrył twarz w dłoniach. Rick poklepał go po

plecach i szybko wyszedł. Ujrzawszy zas´ Morgana
kus´tykaja˛cego przez hol, pomachał mu re˛ka˛, wskazu-
ja˛c gestem miejsce, na kto´rym przed chwila˛ siedział
Cole.

– Nie powinienem zostawiac´ jej samej – oznajmił

background image

Morgan, padaja˛c cie˛z˙ko na krzesło stoja˛ce obok syna.
– Gdybym tego nie zrobił, nic by sie˛ jej nie stało. To
wszystko moja wina.

Cole zmarszczył czoło.
– Przez trzydzies´ci kilka lat uczyłes´ mnie zupełnie

czegos´ innego. Mo´wiłes´ zawsze, z˙e jes´li cos´ ma sie˛
stac´, to i tak sie˛ stanie, bez wzgle˛du na przedsie˛wzie˛te
s´rodki zapobiegawcze.

Starszy pan wzruszył ramionami, a potem obdarzył

syna bladym us´miechem.

– Na przypominanie moich kazan´ wybierasz sobie

przedziwne chwile. – Usłyszawszy dochodza˛cy zza
parawanu głos Debbie, zapytał cicho: – Czy ona
wyzdrowieje?

Cole spojrzał na ojca, do kto´rego tak bardzo był

podobny, i us´miechna˛ł sie˛ lekko.

– Owszem, tato. Wyzdrowieje. Ma guza na gło-

wie i siniec na policzku, ale juz˙ zaczyna sie˛ mart-
wic´ o to, kto ugotuje dzis´ kolacje˛. Słyszałem, z˙e
lekarz jej tego kategorycznie zabronił. Co powiesz
na chin´szczyzne˛? Zobaczysz przed soba˛ te wszyst-
kie małe, s´liczne pojemniczki... Pamie˛tasz reakcje˛
Debbie?

– Tak – odparł Morgan. – Była bardzo sponta-

niczna...

– Be˛dziemy dogla˛dali jej na zmiane˛ – zapropono-

wał Buddy.

background image

Z jego strony było to olbrzymie pos´wie˛cenie.

Zgodził sie˛ porzucic´ dla człowieka ukochany kom-
puter.

– Chodze˛ po´z´no spac´ – przypomniał Morgan.

– Moge˛ sie˛ nia˛ zaja˛c´.

– Dzie˛kuje˛, ale wole˛ zrobic´ to sam – oznajmił

Cole. – To najlepsze rozwia˛zanie. Mamy z Debbie
pokoje na wprost siebie, dzieli nas tylko korytarz. Nie
pamie˛tacie, jak dogla˛dałem Lily, kiedy chorowała?

Morgan s´wietnie to pamie˛tał. Tak samo jak wyraz

twarzy Cole’a, kiedy ujrzał go po wejs´ciu na oddział
pierwszej pomocy. Malowała sie˛ na niej czarna roz-
pacz.

– Zrobimy, synu, jak sobie z˙yczysz – powiedział.

– Jes´li be˛dziesz potrzebował pomocy, wiesz, gdzie
mnie znalez´c´.

Cole skina˛ł głowa˛.
– Lekarz kazał do niej zagla˛dac´. Sprawdzac´, czy

nie s´pi zbyt głe˛boko, i pilnowac´, z˙eby sie˛ nie przeme˛-
czała. – Wzruszył ramionami i zmarszczył czoło.
– I czekac´, az˙ znikna˛ s´lady potłuczenia i zagoi sie˛
siniec na twarzy.

– Gdzie jest Debbie? – zapytał Buddy. – Mo´głbym

zapytac´ ja˛, czy nie chce czegos´ zjes´c´. Moz˙e ma ochote˛
na jogurt albo na...

– Jestes´ niesamowity – os´wiadczył ze s´miechem

Cole. – Debbie jest w swoim pokoju. Zapukaj do niej
i zapytaj sam. Sa˛dze˛, z˙e lez˙y w ło´z˙ku.

Zadowolony Buddy pomkna˛ł w strone˛ korytarza.

background image

– Czy kiedykolwiek przypuszczałes´, z˙e nadejdzie

dzien´, w kto´rym jakiejs´ kobiecie uda sie˛ wycia˛gna˛c´
tego chłopca z jego nory? – spytał rozbawiony Mor-
gan.

– Nigdy – stwierdził Cole. – Na szcze˛s´cie Debbie

jest dla Buddy’ego kims´ w rodzaju siostry, naste˛p-
czynia˛ Lily. Nie chciałbym bic´ sie˛ o nia˛ z własnym
bratem.

Morgan ze zdumienia otworzył usta. Odwro´cił

sie˛, chca˛c dojrzec´ wyraz twarzy starszego syna, ale
Cole zda˛z˙ył juz˙ wymkna˛c´ sie˛ z kuchni, przekazaw-
szy ojcu wiadomos´c´, kto´ra podziałała na niego jak
bomba.

Zwinie˛ta w kłe˛bek, Debbie spała spokojnie na

boku. Owinie˛ta przes´cieradłami, przypominała opatu-
lone niemowle˛.

Cole nie wiedział, czy płakac´, czy przeklinac´.

W kon´cu znalazł inne wyjs´cie. Podszedł do ło´z˙ka
i dotkna˛ł delikatnie czoła Debbie, aby sprawdzic´, czy
nie ma gora˛czki. Gdy poczuł pod palcami chłodna˛,
gładka˛ sko´re˛, odetchna˛ł z ulga˛.

Miał przemoz˙na˛ ochote˛ wysupłac´ s´pia˛ca˛ dziew-

czyne˛ z pomie˛tej pos´cieli, ale uznał, z˙e na nic to sie˛ nie
zda. Dwie godziny wczes´niej uwolnił Debbie z prze-
s´cieradeł, ale zno´w sie˛ nimi owine˛ła. Totez˙ odwro´cił
sie˛ i opus´cił poko´j.

Poczuła dotyk jego dłoni. Oddech Cole’a musna˛ł jej

background image

policzek. Zaraz potem usłyszała, z˙e odchodzi. Została
sama...

Udawała, z˙e jest całkowicie nies´wiadoma jego

obecnos´ci. Kilka razy juz˙ sprawdzał, co sie˛ z nia˛
dzieje, zamiast is´c´ samemu odpocza˛c´. Do oczu na-
płyne˛ły jej łzy wzruszenia.

Przekonany, z˙e Debbie s´pi, Cole zachowywał

sie˛ delikatnie i czule. Dlaczego nie chciał przyznac´
sie˛ do tego, z˙e cos´ ich ła˛czy? Czemu nie chciał
przyja˛c´ do wiadomos´ci faktu, z˙e sa˛ w sobie za-
kochani?

Gdy po raz pierwszy ujrzała Cole’a Brownfielda,

z miejsca straciła dla niego głowe˛. Stał wo´wczas pod
rozłoz˙ystym drzewem na ranczu Longrena. Trzymał
w jednym re˛ku talerz z pieczonym mie˛sem, a w dru-
gim piwo, i s´miał sie˛ z czegos´, co do niego mo´wiono.

Był zupełnie inny niz˙ me˛z˙czyz´ni, ws´ro´d kto´rych

dorastała. Nie tylko dlatego, z˙e pochodził z odległej
Kalifornii, kto´ra dla Debbie była ro´wnoznaczna z inna˛
planeta˛, nie tylko dlatego, z˙e był policjantem, co
odkryła w cia˛gu niespełna pie˛ciu minut, i nie tylko
dlatego, z˙e był najstarszym i najukochan´szym bratem
Lily. Cole Brownfield zafascynował Debbie z jednego
jeszcze powodu. Był me˛z˙czyzna˛ skupionym i powaz˙-
nym, maja˛cym swe sekrety.

Odgadła to od razu, popatrzywszy w jego czarne

oczy. I od razu miała s´wiadomos´c´, z˙e te sekrety sa˛
ponure. S

´

miech Cole’a Brownfielda zaprawiony był

gorycza˛ i smutkiem. Ten me˛z˙czyzna z pewnos´cia˛ ma

background image

za soba˛ zbyt wiele samotnie spe˛dzonych godzin
i widział zbyt wiele strasznych rzeczy.

Tak, Deborah Jean Randall dostrzegła to wszystko

w przecia˛gu zaledwie pie˛ciu minut i zakochała sie˛
w Cole’u od pierwszego wejrzenia.

A teraz znajdowała sie˛ szmat drogi od domu

i leczyła rany po napadzie łajdaka, kto´ry miał zwyczaj
okradac´ bezbronne kobiety. A niemal tuz˙ obok znaj-
dował sie˛ me˛z˙czyzna jej marzen´, co nie dawało jej
spokoju.

Odwro´ciła sie˛ na drugi bok, skrzywiła, uraziwszy

bola˛ce miejsce, i wycia˛gne˛ła sie˛, usiłuja˛c ułoz˙yc´ sie˛
wygodnie. Kilka minut po´z´niej us´piło ja˛ jednostajne
skrzypienie podłogi, dochodza˛ce z pokoju znajduja˛ce-
go sie˛ po przeciwnej stronie korytarza.

Cole nie spał. Mine˛ła po´łnoc, zbliz˙ał sie˛ koniec

nocy, a on cia˛gle nie mo´gł zmruz˙yc´ oka. Wszystko
go złos´ciło. Przeklinał ksie˛z˙ycowa˛ pos´wiate˛ przeni-
kaja˛ca˛ do wne˛trza pokoju, przeklinał los – za to, co
spotkało Debbie. Przeklinał tez˙ młodego gangstera,
kto´ry nadal cieszył sie˛ wolnos´cia˛, i wiele innych
rzeczy.

Znajdował sie˛ nie tam, gdzie powinien teraz byc´.

Mo´wiło mu to serce. Wreszcie, zme˛czony pro´bami, by
zasna˛c´, podnio´sł sie˛ z ło´z˙ka. S

´

wiatło ksie˛z˙yca zatan´-

czyło na jego obnaz˙onej sko´rze. Włoz˙ył czerwone
gimnastyczne spodenki i powe˛drował na druga˛ strone˛

background image

korytarza, pragna˛c jeszcze raz spojrzec´ na Debbie.
Chciał sie˛ upewnic´, z˙e jest nadal z˙ywa... i oddycha.

Obudziło ja˛ skrzypienie podłogi. A wie˛c Cole zno´w

jest na nogach. Je˛kne˛ła i nacia˛gne˛ła na głowe˛ prze-
s´cieradła. Gdyby tylko zdołała znalez´c´ wygodniejsza˛
pozycje˛...

Usłyszała, z˙e Cole wszedł do jej pokoju.
Nachylił sie˛ nad ło´z˙kiem, usiłuja˛c dostrzec w cie-

mnos´ciach twarz drogiej mu kobiety i posłuchac´ jej
oddechu. Musi przeciez˙ sprawdzic´, czy jest regular-
ny i spokojny.

– Cole, na litos´c´ boska˛ – wymamrotała. – Nie

dajesz odpocza˛c´ ani sobie, ani mnie. Jes´li sie˛ uspoko-
isz, pozwolisz mi zasna˛c´ i uwierzysz, z˙e daleko mi
jeszcze do wydania ostatniego tchu, pozwole˛ ci wlez´c´
do mojego ło´z˙ka, połoz˙yc´ sie˛ obok i słuchac´, jak
oddycham.

Zaskoczyła go, zaraz potem jednak us´miechna˛ł sie˛

do siebie. Powinien był wiedziec´, z˙e jeden wypadek to
za mało, aby zwalic´ Debbie z no´g.

– S

´

cia˛gasz na siebie cała˛ kołdre˛? – zapytał.

– Wkro´tce sie˛ przekonasz – wymamrotała.
Z trudem panuja˛c nad soba˛, wsuna˛ł sie˛ do ło´z˙ka

i w miare˛ wygodnie ułoz˙ył. Milczeli oboje przez
dłuz˙sza˛ chwile˛.

Debbie zaprosiła go do siebie, bo była sfrust-

rowana. On zas´ przyja˛ł zaproszenie z potrzeby serca.
Kiedy wsuna˛ł ramie˛ pod głowe˛ Debbie i przycia˛gna˛ł ja˛
do siebie, westchne˛ła. O, tak! Było to miejsce, kto´re

background image

juz˙ przedtem uznała za idealne. Od razu powinna
była wiedziec´, gdzie go szukac´. Blisko me˛skiego
serca.

Cole przykrył ja˛ delikatnie i wzia˛ł w obje˛cia. Długo

trwało, zanim sie˛ odpre˛z˙yła. Wsłuchuja˛c sie˛ w powol-
ny i ro´wnomierny oddech Debbie, Cole w kon´cu
uzmysłowił sobie, z˙e jest po uszy zakochany.

– Dzien´ dobry, słonko.
Otworzyła oczy i ujrzała przed soba˛ twarze pozo-

stałych dwo´ch przedstawicieli rodu Brownfieldo´w.
Przecia˛gne˛ła sie˛ i odwzajemniła ich us´miech. Do-
tkne˛ła re˛ka˛ dodatkowa˛, lez˙a˛ca˛ obok poduszke˛ i nagle
drgne˛ła nerwowo, przypomniawszy sobie o me˛z˙czyz´-
nie, kto´ry dzielił z nia˛ ło´z˙ko. Na szcze˛s´cie nikogo przy
niej nie było i Debbie odetchne˛ła z ulga˛. Byłoby jej
okropnie niezre˛cznie tłumaczyc´ obecnos´c´ Cole’a.

– Kazał nam wstac´ – poinformował Buddy, maja˛c

na mys´li starszego brata.

Morgan us´miechna˛ł sie˛ szeroko.
– Pracuje dzisiaj na rannej zmianie. Kazał nam

przynies´c´ ci cos´ do jedzenia. Postawiłem s´niadanie na
stoliku nocnym. Kiedy sie˛ umyjesz, be˛dziesz mogła
cos´ przegryz´c´.

Debbie spro´bowała sie˛ us´miechna˛c´ i zaraz potem

sie˛ skrzywiła. Musiał zabolec´ ja˛ uderzony podbro´dek.
Starszego pana ogarne˛ła złos´c´, podobna do tej, kto´ra˛
odczuwał Cole. Dałby wiele za to, z˙eby mo´c rozprawic´

background image

sie˛ z łajdakiem, kto´ry skrzywdził te˛ słodka˛ dziew-
czyne˛.

– Dasz sobie rade˛? – spytał z niepokojem w głosie.

– Moz˙e trzeba pomo´c ci przy wstawaniu? Bardzo cie˛
boli?

– Tak. Nie. Tak. – Z ust Debbie padły trzy zwie˛złe

odpowiedzi.

Morgan us´miechna˛ł sie˛ z zadowoleniem. Debbie

odzyskuje forme˛.

– Rozumiem. – Zwro´cił sie˛ do syna: – Idziemy,

Buddy.

– W południe przygotuje˛ lunch – oznajmił kom-

puterowy geniusz, wprowadzaja˛c ojca i Debbie w stan
absolutnego oszołomienia.

Kiedy ruszyli do wyjs´cia, Morgan przewro´cił ocza-

mi.

– Nikt na s´wiecie opro´cz ciebie nie z˙ywi sie˛

wyła˛cznie cukrem – stwierdził z dezaprobata˛ w głosie.
– Be˛dzie lepiej, jes´li poczekamy i zobaczymy, czy
ktos´ w ogo´le be˛dzie miał ochote˛ na jedzenie. Co
powiesz na taka˛ propozycje˛?

Był zły na siebie, z˙e znieche˛ca młodszego syna do

zrobienia pierwszej od blisko pie˛ciu lat normalnej
rzeczy, na jaka˛ chciał sie˛ zdobyc´. Uznał jednak, z˙e
gigantyczne porcje lodo´w z mno´stwem orzechowego
masła trudno uznac´ za jedzenie racjonalne.

Debbie miała ochote˛ parskna˛c´ s´miechem. Nie była

pewna, jak zareaguje na to jej przecie˛ta warga, wie˛c na
wszelki wypadek us´miechne˛ła sie˛ tylko ka˛cikami ust.

background image

Poje˛kuja˛c z bo´lu, z trudem podniosła sie˛ z ło´z˙ka,
powlokła do łazienki i włoz˙yła na siebie obszerna˛
bawełniana˛ koszulke˛, nalez˙a˛ca˛ do jej brata, Douglasa.
Uznała bowiem, z˙e im bardziej ubranie be˛dzie oddalo-
ne od ciała, tym mniej be˛dzie uraz˙ało bola˛ce miejsca.

Wro´ciła do ło´z˙ka, sie˛gne˛ła po grzanke˛, kto´ra zda˛z˙y-

ła juz˙ wystygna˛c´, i nadal gora˛ca˛ kawe˛. Galaretke˛
truskawkowa˛ zostawiła dla Buddy’ego, gdyz˙ jej z˙oła˛-
dek był w stanie tolerowac´ wyła˛cznie potrawy dietety-
czne.

– Tak, ja tez˙ cie˛ kocham – rzekła Debbie do

słuchawki.

Wetkne˛ła za ucho kosmyk włoso´w opadaja˛cy na

twarz i, usłyszawszy za plecami odgłos kroko´w,
obro´ciła sie˛ na bosych stopach. Ujrzała Cole’a. Miał
bardzo dziwna˛ mine˛. Zapewne z´le zrozumiał wypo-
wiadane przez nia˛ czułe słowa, ale telefonicznej
rozmowy przerywac´ nie zamierzała. Uznała, z˙e dobrze
mu zrobi chwilowy skok cis´nienia krwi.

Cole miał ochote˛ wyrwac´ Debbie słuchawke˛ z dłoni

i zaz˙a˛dac´ wyjas´nienia, kogo ona ,,kocha’’, i kazac´
facetowi is´c´ do diabła. Debbie nie ma prawa do nikogo
tak sie˛ zwracac´. To słowo jest zarezerwowane wyła˛cz-
nie dla niego.

Szybko jednak oprzytomniał. Przeciez˙ ta kobieta

nie jest jego własnos´cia˛. Jak moga˛ mu przychodzic´ do
głowy takie mys´li?

background image

Spod przymknie˛tych powiek obserwował kształtne

ciało Debbie, rysuja˛ce sie˛ pod luz´na˛ bawełniana˛
koszulka˛. Wiedział, z˙e pod spodem nie ma na sobie
prawie nic. Ta mys´l wywołała w nim fizyczne pod-
niecenie.

– Tak, obiecuje˛ – mo´wiła do słuchawki. – Napraw-

de˛ jest mi dobrze. Nie. Nie zapomne˛. Jestem z ciebie
ogromnie dumna. Tak, be˛de˛ czekała. Z niecierpli-
wos´cia˛.

Z tajemniczym us´miechem na wargach Debbie

odłoz˙yła słuchawke˛, odwro´ciła sie˛ i oparła o s´ciane˛.
Postanowiła obserwowac´ reakcje˛ Cole’a.

Nie rozczarował jej.
– Kto to był? – spytał mało sympatycznym głosem.
– Douglas.
Cole czekał na dalsze wyjas´nienia. Nie nasta˛piły.

Uznał, z˙e musi usłyszec´ wie˛cej.

– A wie˛c chcesz sprowokowac´ mnie do dalszych

pytan´ – powiedział. – Mam racje˛, mała?

Debbie wzruszyła ramionami.
– Nie mam poje˛cia, o czym mo´wisz – skłamała.
Zaraz potem jednak ogarne˛ły ja˛ wyrzuty sumienia.

Ostatnia noc, gdy wreszcie Cole pozwolił jej zasna˛c´,
nalez˙ała do najlepszych w jej z˙yciu. Pragne˛ła miec´
wie˛cej takich nocy... I znacznie cze˛s´ciej...

– Douglas to mo´j brat – wyjas´niła wreszcie. – Lily

dała mu numer mojego telefonu. Zadzwonił, aby
powiedziec´, z˙e dostał awans z ro´wnoczesnym przenie-
sieniem do Los Angeles. Prawda, z˙e ten s´wiat jest mały?

background image

– Czy wie o twoim wypadku?
Debbie pochyliła głowe˛ i wzruszyła ramionami.

Zaraz potem jednak skrzywiła sie˛ z bo´lu.

– Nie było potrzeby go o tym informowac´. Jakos´ to

przez˙yłam.

To fakt, pomys´lał Cole. Ale nie wiedział, czy i jemu

uda sie˛ przez˙yc´. Sam widok poranionego podbro´dka
stoja˛cej przed nim kobiety sprawiał, z˙e miał ochote˛
krzyczec´.

Podszedł blisko, pocia˛gna˛ł w do´ł luz´na˛ koszulke˛,

odsłaniaja˛c ramie˛ Debbie. No tak, dalej widac´ te
siniaki. Wcale nie zbladły, podobnie jak ten na twarzy.
Były olbrzymie, purpurowo-zielone. Z jaka˛ siła˛ i furia˛
ten bandyta...

Debbie podniosła wzrok. Przeraziła ja˛ ws´ciekłos´c´

maluja˛ca sie˛ na twarzy Cole’a. Na szcze˛s´cie to nie ona
jest jej przyczyna˛. Odepchne˛ła sie˛ od s´ciany, zarzuciła
Cole’owi re˛ce na szyje˛ i mocno go us´ciskała.

– Ja czuje˛ sie˛ dobrze – zapewniła go.
– Ale ja nie moge˛ powiedziec´ tego o sobie – wyma-

mrotał.

Nie wiedział, co bolało go bardziej: fakt, z˙e nie

potrafił ustrzec Debbie przed napadem, mimo z˙e jako
policjant powinien chronic´ ludzi, czy rozbudzone i nie
zaspokojone poz˙a˛danie.

Debbie uwielbiała, gdy tulił ja˛ do siebie, nawet

wtedy, kiedy wprowadzało go to w nastro´j rozdraz˙-
nienia, i mimo z˙e nie posuwał sie˛ dalej. Szorstkie
dz˙insy Cole’a ocierały sie˛ o jej obnaz˙one nogi,

background image

a mie˛kka koszula o policzek. Emanował od niego
ładny zapach – cytryny i drewna. Jeszcze lepiej było
go dotykac´. Był taki duz˙y i ciepły...

Debbie nagle zatrzymała re˛ke˛, kto´ra zabła˛kała sie˛

pod kurtke˛ Cole’a. Podniosła wzrok i z wraz˙enia
zapomniała, o czym chciała mu powiedziec´.

– To moja bron´ – wyjas´nił.
Cofne˛ła re˛ke˛ tak gwałtownie, jakby dotkne˛ła we˛z˙a.

To, co wyczuła pod palcami, okazało sie˛ sko´rzana˛
kabura˛. Spojrzała na zmieniona˛ twarz Cole’a i wy-
czuła, z˙e zareagowała fatalnie.

Od tygodni czekał na tego rodzaju okazje˛. Włas´-

ciwie juz˙ w chwili przyjazdu tej kobiety zdawał sobie
sprawe˛, z˙e pewnego dnia wydarzy sie˛ cos´, co udowo-
dni mu, iz˙ ich zwia˛zek nie ma szans. Cole był pewny,
z˙e Debbie przeraz˙a praca w policji i z˙e tryb jego z˙ycia
stałby sie˛ dla niej wielkim problemem. Tak wie˛c
czekał na dowo´d. Kiedy jednak okazało sie˛, z˙e ma
racje˛, poczuł sie˛ okropnie.

– Wiedziałam, z˙e masz bron´ – os´wiadczyła Debbie

po dłuz˙szej chwili – tylko nie spodziewałam sie˛, z˙e
przy sobie. Rzadko kiedy widuje˛ cie˛ w... kompletnym
stroju.

I znowu go zaskoczyła. Cole nie spodziewał sie˛

takiej reakcji. A przypomnienie ostatniej nocy, kiedy
nie miał na sobie prawie nic, sprawiło, z˙e zapomniał
je˛zyka w ge˛bie.

Nadal jednak nie był pewny, czy Debbie nie ukrywa

przed nim swych prawdziwych uczuc´. Ale o co

background image

włas´ciwie mu chodzi? Nie miał poje˛cia. Od chwili,
gdy przed domem zatrzymała sie˛ ta piekielna takso´w-
ka z gos´ciem z Oklahomy, przestał byc´ czegokolwiek
pewny.

– Wpadłem na chwile˛ zobaczyc´, co u ciebie,

i powiedziec´, z˙e s´wiadek z centrum handlowego
zidentyfikował napastnika. Ciekaw jestem, czy zgo-
dziłabys´ sie˛ zerkna˛c´ na kilka fotografii...

– Pracujesz nad ta˛ sprawa˛? – spytała zdumiona.

– Sa˛dziłam, z˙e nie zajmujesz sie˛ kradziez˙ami.

– Robie˛ to... nieoficjalnie. Powiedzmy, z˙e jestem...

zainteresowany tym, z˙eby juz˙ nie stało ci sie˛ nic złego.

Debbie ze zrozumieniem pokiwała głowa˛.
– No to oddawaj sie˛ swoim zainteresowaniom

– zaproponowała z ironia˛ w głosie.

Wyraz twarzy Cole’a w pełni zrekompensował bo´l,

kto´ry odczuła, gdy parskne˛ła s´miechem. Chodziły mu
po głowie nieprzystojne mys´li.

– Miałam na mys´li zdje˛cia, o kto´rych mo´wiłes´

– wyjas´niła. – A co sobie pomys´lałes´? Z

˙

e be˛de˛ cie˛

rewidowała? – Debbie przecia˛gne˛ła palcami po guzi-
kach koszuli Cole’a i kiedy dotarła do klamry u paska,
postukała w nia˛ paznokciem. – To przeciez˙ twoja
praca. Czyz˙bys´ o tym zapomniał?

– Do wszystkich diabło´w!
Przechyliła głowe˛, usiłuja˛c zachowac´ powage˛,

i czekała, az˙ Cole pokaz˙e przyniesione zdje˛cia.

Otrza˛sna˛ł sie˛, wycia˛gna˛ł z kieszeni koperte˛ i wy-

rzucił na sto´ł kilka fotografii.

background image

– Ten – oznajmiła Debbie.
Wytropienie blondyna o bezczelnej twarzy zaje˛ło

jej pie˛c´ sekund.

– Jestes´ pewna?
– W stu procentach. Az˙ trudno uwierzyc´, z˙e nie

powiedziałam ci, z˙e zapamie˛tałam twarz tego drania.
Gdybym o tym nie zapomniała, udałoby sie˛ ziden-
tyfikowac´ go wczes´niej i zapobiec temu, co stało sie˛
potem.

Cole włoz˙ył zdje˛cia do koperty i podszedł do

telefonu. Chwile˛ po´z´niej oznajmił:

– To on. Debbie go rozpoznała. – Słuchał przez

chwile˛ i szybko zakon´czył rozmowe˛. – Zawiadomia˛
wszystkie wozy patrolowe i posterunki – poinfor-
mował Debbie. – Jes´li złapiemy tego faceta, moz˙e uda
nam sie˛ zdja˛c´ cały gang złodziei z plaz˙y.

– Byłoby dobrze – uznała Debbie. – Nie chciała-

bym, z˙eby nadal krzywdzili takich miłych ludzi jak
Goldblumowie. Naste˛pna ofiara moz˙e miec´ mniej
szcze˛s´cia niz˙ Florence.

– Szcze˛s´cia?
– Tak – z us´miechem potwierdziła Debbie. – Gdy-

by nie było cie˛ wtedy na plaz˙y, nie miałby kto gonic´
złodzieja i nie dałoby sie˛ odzyskac´ torby z jej lekarst-
wem. – Stukne˛ła Cole’a lekko w brzuch. – Przeciez˙,
twardzielu, dobrze o tym wiesz.

– Och, zawsze moz˙e byc´ naste˛pny raz. Na s´wiecie

jest wielu tego typu łajdako´w.

Debbie us´ciskała Cole’a i demonstracyjnie oparła

background image

policzek tam, gdzie pod marynarka˛ znajdowała sie˛
kabura, chca˛c dac´ mu do zrozumienia, z˙e nie jest ani
troche˛ zaszokowana obecnos´cia˛ broni.

– Na s´wiecie jest takz˙e wielu przyzwoitych face-

to´w. Takich jak ty...

Cole odruchowo zacisna˛ł re˛ce na ramionach Deb-

bie, szybko jednak, przypomniawszy sobie o jej
potłuczeniach, zwolnił us´cisk.

– Musze˛ wracac´ do pracy – powiedział. – Chcia-

łem sie˛ tylko upewnic´...

– Nic mi nie jest – uspokoiła go. – Ale nie moge˛

obiecac´, w jakim stanie be˛de˛ w porze kładzenia sie˛ do
ło´z˙ka.

Cole zmarszczył z niepokojem czoło.
– Dlaczego?
– Buddy chce przygotowac´ dzis´ kolacje˛.
Cole odrzucił głowe˛ do tyłu i parskna˛ł s´miechem.

Spojrzał na twarz Debbie, dostrzegł z trudem ukrywa-
ny smutek i rozes´miał sie˛ ponownie.

– Postaram sie˛ wro´cic´ wczes´niej – os´wiadczył.

– Jes´li jednak nie uda mi sie˛ zjawic´ w porze kolacji, nie
zostawiaj dla mnie jedzenia. Przegryze˛ sobie cos´ na
mies´cie.

– Kłamiesz, i dobrze o tym wiesz – westchne˛ła.

– Poszłabym che˛tnie w twoje s´lady. Nie wiem, jak mo´j
z˙oła˛dek zniesie cztery słodkie dania.

Cole nachylił sie˛ i na czole Debbie złoz˙ył lekki

pocałunek. Jego głos brzmiał teraz mie˛kko i łagod-
nie.

background image

– Che˛tnie zabrałbym cie˛ z soba˛. – Obrzucił wzro-

kiem jej drobna˛ sylwetke˛ i zaraz potem wzruszył
ramionami. – Niestety, wzywaja˛ mnie obowia˛zki.
Zadbaj o siebie, mała.

– Ty tez˙ – powiedziała, poklepuja˛c kabure˛ ukryta˛

pod kurtka˛.

Chwycił jej re˛ke˛ i łagodnym, a zarazem sta-

nowczym gestem zmusił, by na niego spojrzała.
Musi sie˛ przekonac´, czy w oczach Debbie nie
kryje sie˛ strach, upewnic´, z˙e gdy tylko on opus´ci
dom, ta kobieta nie rozpadnie sie˛ na tysia˛c ka-
wałko´w.

Cofne˛ła dłon´ i jeszcze raz klepne˛ła kurtke˛.
– Tylko sprawdzam – os´wiadczyła. – Chyba nie

chciałbys´ wychodzic´ z tymi wszystkimi... wybrzuszo-
nymi miejscami tam, gdzie nie trzeba.

Łypne˛ła teatralnie okiem na wybrzuszone miejsce

pod suwakiem spodni i us´miechne˛ła sie˛ na widok
czerwienieja˛cej twarzy Cole’a.

– Juz˙ jestem załatwiony – wymamrotał. – Do

diabła, bezpieczniej jest na ulicach niz˙ przy tobie.

– Byc´ moz˙e – stwierdziła. – Ale tutaj obyłbys´ sie˛

bez broni. Obchodziłabym sie˛ z toba˛ łagodnie.

Rany boskie! – je˛kna˛ł w duchu i na mie˛kkich

nogach ruszył w strone˛ drzwi. Nie miał czasu na
cia˛gnie˛cie tej rozmowy. No i wolałby nie zjawiac´ sie˛
na komendzie w stanie, kto´ry ograniczałby jego
koncentracje˛.

Staraja˛c sie˛ nie zwaz˙ac´ na bo´l w le˛dz´wiach, usiło-

background image

wał skupic´ uwage˛ na tym, co dzieje sie˛ z jego sercem.
Kiedy wro´ci wieczorem do domu, Deborah Jean
Randall be˛dzie mu winna cos´ wie˛cej niz˙ tylko wyczer-
puja˛ce wyjas´nienia.

background image

ROZDZIAŁ SZO

´

STY

Ten s´miech! Cole odwro´cił sie˛ w jednej chwili,

niemal wypuszczaja˛c z ra˛k hot doga i cole˛, i spojrzał
na druga˛ strone˛ ulicy. Debbie! To ona tak sie˛ s´mieje!

To nieoczekiwane spotkanie wywołało w nim

rados´c´. Chciał ja˛ zawołac´, gdy nagle ujrzał, jak
z pobliskiego sklepu z ubraniami dla me˛z˙czyzn wy-
chodzi jakis´ młody człowiek i całuje ja˛.

Zapomniawszy o jedzeniu, kto´re trzymał w re˛ku,

Cole zacisna˛ł pie˛s´ci. Bułka wystrzeliła w jedna˛ strone˛,
paro´wka w przeciwna˛. W jego re˛kach pozostały
tylko... chili i pusta torba.

Co to ma, do diabła, znaczyc´? Nigdy jeszcze nie

widział tego młodego osiłka i mo´głby przysia˛c, z˙e
w Laguna Beach, opro´cz jego rodziny, Debbie nikogo
nie zna. A jes´li nawet kogos´ zna, to nigdy nie pisne˛ła
o tym słowem.

background image

Spojrzał na dłonie upaprane jedzeniem i zakla˛ł

szpetnie.

– Prosze˛ to wzia˛c´ – powiedział sprzedawca hot

dogo´w, podaja˛c mu gars´c´ serwetek. – Chyba sie˛ panu
przydadza˛.

Cole z podzie˛kowaniem skina˛ł głowa˛i popatrzył na

znikaja˛ca˛ takso´wke˛.

– Dac´ nowego hot doga? – spytał sprzedawca.
Kiedy jednak klient pobiegł w strone˛ swego samo-

chodu, rozczarowany wzruszył ramionami.

Chwile˛ po´z´niej Cole wła˛czył sie˛ do ulicznego ruchu

i niewiele mys´la˛c, ruszył za takso´wka˛. Ta zatrzymała
sie˛ po kilku minutach.

Z niezadowoleniem zmarszczył brwi. Stane˛li zno´w

przed sklepem z odziez˙a˛? Czyz˙by Debbie kupowała
temu z˙igolakowi ciuchy? Cole nie potrafił wyobrazic´
sobie takiej ewentualnos´ci. Ta kobieta nie dałaby sie˛
nikomu nacia˛gna˛c´. Ale jest tutaj obca, a jemu, jako
policjantowi, zdarzało sie˛ ogla˛dac´ dziwniejsze rzeczy.

Debbie pojawiła sie˛ na chodniku w towarzystwie

nieznajomego, po czym takso´wka odjechała. Widocz-
nie zamierzaja˛ spe˛dzic´ na zakupach wie˛cej czasu!
Ujrzawszy, jak młody me˛z˙czyzna obejmuje ramie-
niem Debbie i wprowadza ja˛ do sklepu, Cole zmarsz-
czył brwi i ze złos´cia˛ zacisna˛ł dłonie na kierownicy.

Zdaniem Cole’a, towarzysz Debbie liczył sobie

niewiele ponad dwadzies´cia lat. Miał ciemne włosy
i zupełnie biała˛cere˛. Nie był stałym mieszkan´cem tych
okolic, bo kaz˙dy facet o takiej muskulaturze jak on jest

background image

z reguły opalony. W Kalifornii atletyczna budowa
i opalenizna chodza˛ zawsze w parze.

W pierwszej chwili Cole postanowił wysia˛s´c´ z sa-

mochodu i zajrzec´ do sklepu. Szybko jednak rozmys´lił
sie˛. Bo jak wytłumaczy Debbie swoja˛ obecnos´c´? Nie
zamierzał sie˛ przyznawac´, z˙e ja˛ s´ledzi.

Z gradowa˛ mina˛ usadowił sie˛ wygodniej za kierow-

nica˛i utkwił wzrok w sklepowych drzwiach. Wiedział,
z˙e pre˛dzej czy po´z´niej Debbie i młody człowiek be˛da˛
musieli wyjs´c´ na ulice˛. Kiedy to uczynia˛, wtedy
postanowi, co robic´ dalej.

Doug Randall spogla˛dał krzywym okiem na sprze-

dawce˛. Jes´li ten facet wycia˛gnie jeszcze wie˛cej koszul
o barwie ostrego ro´z˙u lub zieleni, to on natychmiast
opus´ci sklep. Zanim zdecyduje sie˛ na cos´ tak paskud-
nego, be˛dzie chodził do pracy wyła˛cznie w białych
koszulach.

Gdy Douglas na nia˛ nie patrzył, Debbie us´miechała

sie˛ do siebie. Była zachwycona, z˙e moz˙e wreszcie
ogla˛dac´ ukochanego brata przyzwoicie ubranego i, co
wie˛cej, odnosza˛cego zawodowe sukcesy. Wiele lat
zamartwiała sie˛ o Douga, obawiaja˛c sie˛, z˙e niczego nie
osia˛gnie, z˙e pozostanie na zawsze facetem na motorze.
Kiedys´ liczyły sie˛ dla niego tylko i wyła˛cznie harleye
i kurtki z czarnej sko´ry. Debbie była załamana.

Wkro´tce po ukon´czeniu siedemnastego roku z˙ycia

Doug nagle wydoros´lał. Zrzucił czarna˛ sko´re˛ i przestał

background image

interesowac´ sie˛ wyła˛cznie motorami. Wtedy ode-
tchne˛ła z ulga˛.

– Sa˛dzisz, z˙e spodoba ci sie˛ nowa praca? – spytała

brata.

Zobaczyła, jak skarcił wzrokiem sprzedawce˛ i ode-

słał go po koszule o spokojniejszych kolorach.

– Wiem dobrze, Deb, na czym polega ta robota. Ja

tylko zmieniam miejsce pracy, nic wie˛cej.

Douglas Randall z niepokojem spogla˛dał na siostre˛.

Wygla˛dała z´le, była bardzo blada. A kiedy po raz
pierwszy ujrzał jej zraniona˛ twarz, wpadł we ws´ciek-
łos´c´. Był goto´w wyjs´c´ natychmiast na ulice Laguna
Beach i az˙ do skutku szukac´ bandyty, ale Debbie
poinformowała go, z˙e ta˛ sprawa˛ zajmuje sie˛ juz˙
miejscowa policja i z˙e jego pomoc nie jest potrzebna.
Jednak informacja ta niewiele poprawiła mu samopo-
czucie.

– Moz˙esz zamieszkac´ ze mna˛ – powtarzał z upo-

rem swa˛propozycje˛, woko´ł kto´rej poprzedniego popo-
łudnia obracała sie˛ prawie cała ich rozmowa. – Juz˙ ci
mo´wiłem, z˙e mam w Los Angeles apartament z dwie-
ma sypialniami, i to podobno w niezłej dzielnicy.
– Us´miechna˛ł sie˛ ironicznie. – A czy to miasto w ogo´le
ma jaka˛s´ niezła˛ dzielnice˛, to sie˛ dopiero okaz˙e – dodał
ponurym tonem.

– Jestes´ stanowczo zbyt prowincjonalny – stwier-

dziła Debbie. – Na z˙ycie w mies´cie składa sie˛ wiele
ro´z˙nych rzeczy – cia˛gne˛ła, nie zwracaja˛c uwagi na
niezadowolona˛ mine˛ Douga. – Powtarzam po raz

background image

ostatni, nie przeniose˛ sie˛ do mojego małego bracisz-
ka... – Kiedy napre˛z˙ył umie˛s´niony tors i rozcia˛gna˛ł
ramiona, daja˛c siostrze niedwuznacznie do zrozumie-
nia, kto tu naprawde˛ jest mały, uniosła tylko brwi.
– I to bez wzgle˛du na to, co mo´wi. A poza tym
powinienes´, Doug, pomys´lec´ na serio o zwia˛zaniu sie˛
z jaka˛s´ miła˛ dziewczyna˛.

Zaczerwienił sie˛ i lekko skrzywił.
– Nie mam dziewczyny... jeszcze.
– A widzisz, musisz przyznac´ mi racje˛ – os´wiad-

czyła Debbie. – Chciałabym wiedziec´, ile czasu bys´
potrzebował na poznanie bliz˙ej jakiejs´ dziewczyny i...
zacies´nienie znajomos´ci, gdybys´ mieszkał wspo´lnie
z siostra˛.

– Nadal jednak...
– Daj spoko´j – przerwała mu. – Skon´czmy te˛

rozmowe˛, bo wraca sprzedawca z nowymi koszulami.
O, Douglas, ta mi sie˛ podoba.

– Znowu jakas´ ro´z˙owa – skrytykował.
– Nie, tylko o ton ciemniejsza niz˙ fiołkoworo´z˙owa

i znacznie jas´niejsza niz˙ malinowa – zaprotestował
sprzedawca. – Prosze˛ mi wierzyc´, to bardzo modny
odcien´.

– Bierzemy – zdecydowała Debbie.

Cole był ws´ciekły. Po sklepach z me˛ska˛ odziez˙a˛

przyszła kolej na magazyn z butami, a potem salon
z eleganckimi me˛skimi dodatkami. Zaparkował samo-

background image

cho´d na tyle blisko, by widziec´, co dzieje sie˛ za szyba˛
salonu. Zobaczył, jak Debbie i młody me˛z˙czyzna
niosa˛ do kasy kilka kosztownych krawato´w, a potem
jak Debbie płaci rachunek.

Co ona wyczynia? Cole postanowił, z˙e kiedy ta

kretyn´ska para opus´ci salon, uczyni wreszcie pierwszy
ruch. Był ciekaw jaka˛ mine˛ zrobi Debbie na jego
widok. Na pewno be˛dzie zaskoczona i bardzo zmie-
szana.

– Hej, siostrzyczko – mrukna˛ł Doug. – Zno´w

zobaczyłem ten cholerny samocho´d. Kiedy wchodzili-
s´my do ostatnich trzech sklepo´w, zatrzymywał sie˛
w pobliz˙u. Za pierwszym razem troche˛ dalej, przy
chodniku, za drugim po przeciwnej stronie ulicy,
a teraz stana˛ł na wprost wejs´cia.

– Wiem – odparła Debbie, z całym spokojem

przykładaja˛c krawaty do wycia˛gnie˛tych z toreb kupio-
nych koszul, by przy s´wietle dziennym przekonac´ sie˛,
czy pasuja˛.

– Moz˙e to ten bandyta, co na ciebie napadł. Zaraz...
– To Cole.
– Kto? – Chwile˛ trwało, zanim dotarło do Douga,

o kim siostra mo´wi. – Masz na mys´li faceta, u kto´rego...?

– Tak, to on.
– Co on, do diabła, tutaj robi?
– S

´

ledzi mnie. – Debbie uniosła krawat w go´re˛.

– Co mys´lisz o tym? Ma dos´c´ spokojny wzorek i chyba

background image

dobrze wygla˛da przy tych drobniutkich fiołkowych
pra˛z˙kach koszuli. Mam racje˛?

– Nie znam sie˛ na takich rzeczach. – Doug

wzruszył ramionami. – Dobrze wiesz, z˙e nie po-
trafie˛ dopasowac´ nawet sznurowadeł do buto´w.
A jak mys´lisz, dlaczego jada˛c do Los Angeles tak
bardzo zboczyłem z drogi? Musiałem zasie˛gna˛c´
siostrzanej rady i wspo´lnie z toba˛ zrobic´ niezbe˛dne
zakupy.

– Nie. Przyjechałes´ tu po to, z˙eby sprawdzic´, co

robie˛. Kontrolujesz mnie, podobnie jak ten facet
w samochodzie. Jestes´cie do siebie bardzo podobni.

Mo´wiła spokojnie i tak konkretnie, z˙e nie dała

Dougowi powodu do wszcze˛cia sprzeczki. Zreszta˛
miała racje˛, a z prawdziwymi stwierdzeniami dys-
kutowac´ niełatwo.

– Nie gap sie˛ w jego strone˛ – ofukne˛ła brata.

– Przeciez˙ nie chcemy popsuc´ mu dnia, daja˛c do
zrozumienia, z˙e jest... jak to sie˛ mo´wi... spalony.

Doug spojrzał z podziwem na starsza˛ siostre˛.
– Deb, jestes´ całkiem niezła. Brakuje mi ciebie.
– Mnie tez˙ ciebie brakuje. I tez˙ bardzo cie˛ kocham

– oznajmiła i przytuliła sie˛ do brata. – Nie tak mocno,
bo jestem jeszcze potłuczona – przypomniała mu, gdy
przygarna˛ł ja˛ do siebie. Westchne˛ła na widok zaniepo-
kojenia, kto´re odmalowało sie˛ na jego twarzy. – Jedz´-
my. Wystarczy tego przedstawienia dla Cole’a. A poza
tym jes´li zaraz nie wyruszysz na lotnisko, spo´z´nisz sie˛
na samolot.

background image

– Mam jeszcze czas – przekonywał siostre˛. – Naj-

pierw odstawie˛ cie˛ do Brownfieldo´w.

– Nie zgadzam sie˛ – os´wiadczyła. – Wierz mi, nie

starczy ci czasu. Poz˙egnamy sie˛ tutaj, a ja zamo´wie˛
druga˛ takso´wke˛ i wro´ce˛ do domu sama. Doug, bez
dyskusji, prosze˛.

– Ale ja płace˛ – mrukna˛ł. – Bez dyskusji, prosze˛.
Debbie obdarzyła brata ciepłym us´miechem.
– Jak widze˛, nie wyrosło z ciebie nic dobrego.
– Ciesz sie˛, z˙e w ogo´le wyrosłem – odcia˛ł sie˛

Douglas.

– Amen! – dodała siostra.
Oboje wybuchne˛li gromkim s´miechem.

Na ten widok Cole’owi zrobiło sie˛ niedobrze. Ta

dziewczyna rzuciła sie˛ z˙igolakowi na szyje˛ i wys´cis-
kała go na oczach ludzi! Za co? I dlaczego? Nie czekał,
az˙ oboje opuszcza˛ sklep. Postanowił niezwłocznie
wkroczyc´ do akcji. Niech to wszyscy diabli! Teraz ten
typek wre˛cza Debbie zwitek pienie˛dzy! Jes´li to moz˙-
liwe, Cole poczuł sie˛ jeszcze gorzej.

Trzymał juz˙ re˛ke˛ na drzwiach samochodu, gdy

odezwała sie˛ kro´tkofalo´wka. Dyspozytor zawiadamiał
o dokonywanym włas´nie napadzie. Cole wysłuchał
komunikatu. U jubilera został uruchomiony cichy
alarm. Jak wynikało z adresu, miejsce kradziez˙y
znajduje sie˛ niedaleko. Tak wie˛c konfrontacja z Deb-
bie be˛dzie musiała poczekac´.

background image

Chwycił mikrofon, zawiadomił dyspozytora, z˙e

jedzie na miejsce przeste˛pstwa, i na dach wozu
wystawił błyskaja˛ca˛ policyjna˛ lampe˛. Ruszył błys-
kawicznie i po chwili wła˛czył sie˛ do ruchu. Rozmys´l-
nie nie uruchomił syreny, gdyz˙ mogłaby ostrzec
złodzieja, z˙e policja jedzie jubilerowi na odsiecz.

Debbie podniosła wzrok akurat w chwili, gdy Cole

ruszał z miejsca. Zobaczyła, z˙e przejechał szybko
skrzyz˙owanie, zanim zgasło czerwone s´wiatło. A wie˛c
musiał przerwac´ s´ledzenie jej, bo wzywaja˛ go obo-
wia˛zki. Je˛kne˛ła w duchu. Oby nie przydarzyło mu sie˛
nic złego!

– Juz˙ jest twoja takso´wka – oznajmił Douglas.

– Dbaj o siebie, złotko. Zadzwonie˛, kiedy jakos´ sie˛
urza˛dze˛. Licze˛ na to, z˙e wkro´tce mnie odwiedzisz.

– Moz˙e – powiedziała, ale nie zamierzała do

niczego sie˛ zobowia˛zywac´. Chyba z˙e dotyczyłoby to
Cole’a.

– Spodobał mi sie˛ two´j brat – os´wiadczył Morgan,

kiedy zasiadali do kolacji. – Polubiłem tego chłopaka.

Debbie us´miechne˛ła sie˛ lekko.
– Miło mi to słyszec´.
– Ale ja mu sie˛ nie spodobałem – stwierdził Buddy.
– Niemoz˙liwe! Ska˛d przyszło ci to w ogo´le do

głowy? – spytała zdziwiona.

background image

– Zapytałem Douga, czy chce obejrzec´ moja˛ nowa˛

mysz, ale on popatrzył na mnie tak jakos´ dziwnie
i odszedł.

Debbie nie potrafiła powstrzymac´ s´miechu.
– Och, Buddy, jestes´ cudowny! Jedyna mysz, jaka˛

zna mo´j brat, ma oczy jak koraliki, ogonek, dwa małe
uszka i wa˛siki. On ma niewielkie poje˛cie o infor-
matyce. Jestem pewna, z˙e nie skojarzył myszy z kom-
puterem. Gdybys´ tylko wyjas´nił mu dokładnie, o co
chodzi...

Buddy nieznacznie unio´sł brwi.
– Zawsze wyjas´niam dokładnie... – Pochylił głowe˛

i zabrał sie˛ za jedzenie, chca˛c jak najszybciej uporac´
sie˛ z tym, co powinien zjes´c´, zanim wolno mu be˛dzie
zjes´c´ to, na co naprawde˛ ma ochote˛, czyli deser.
– Wszystko w swoim czasie.

– Całe szcze˛s´cie, synu, z˙e po to, z˙eby kochac´, nie

musze˛ cie˛ zrozumiec´ – z˙artobliwie powiedział Mor-
gan.

Buddy us´miechna˛ł sie˛ i z rozkosza˛ oblizał łyz˙ke˛.

Cole skre˛cił na podjazd, zlustrował wzrokiem niski,

rozłoz˙ysty dom zbudowany w stylu rancza i zapragna˛ł
znalez´c´ sie˛ tysia˛c mil od tego miejsca. Ostatnia rzecz,
na jaka˛ miał teraz ochote˛, to wejs´c´ do s´rodka i wy-
słuchac´ z ust Debbie steku kłamstw na temat tego,
gdzie była i co robiła.

Trzasna˛ł drzwiami auta. W drodze do domu

background image

uderzyła go nagle nowa mys´l. Co be˛dzie, jes´li Debbie
nawet nie zada sobie trudu, by go okłamac´? Co be˛dzie,
jes´li oznajmi mu bez ogro´dek, z˙e istnieje ktos´, na kim
jej zalez˙y?

Nie chciał nawet o tym mys´lec´. Wszedłszy do

domu, zamkna˛ł głos´no frontowe drzwi.

– Tutaj jestes´my! – zawołał Morgan. – Akurat

zda˛z˙yłes´ na kolacje˛.

– Zaraz przyjde˛! – odkrzykna˛ł Cole.
Poszedł szybko do swego pokoju, z˙eby odłoz˙yc´

bron´ i umyc´ sie˛ przed jedzeniem. Obejrzał swoje
wymie˛te i brudne ubranie i uznał, z˙e nalez˙ałoby sie˛
przebrac´. Na jednej nogawce spodni widniało roz-
mazane chili. Uznał, z˙e plamy po tym paskudztwie
pewnie nie dadza˛ sie˛ usuna˛c´.

Z nare˛czem brudnych ubran´ wkroczył do kuchni.
– Wrzuc´ do pralni – powiedziała Debbie, pod-

nosza˛c głowe˛ na jego widok. – Zajme˛ sie˛ tym.

– Nie zawracaj sobie głowy – mrukna˛ł. – Sam

upiore˛.

Zdziwiony nietypowym zachowaniem starszego

syna, Morgan unio´sł brwi, lecz powstrzymał sie˛ od
komentarza.

Debbie us´miechne˛ła sie˛ słodko.
– Bardzo prosze˛. Be˛dzie tak, jak sobie z˙yczysz.
Cole wrzucił brudne ubranie do małej pralni za

kuchnia˛, a potem szerokim łukiem okra˛z˙ył Debbie

background image

i zbliz˙ył sie˛ do stołu. Był ws´ciekły, ale takz˙e piekielnie
głodny. Pocia˛gna˛ł nosem.

– Czuje˛ jakis´ apetyczny zapach.
– Miło, z˙e ci sie˛ podoba – powiedziała Debbie.

– To gulasz po we˛giersku.

– Zrobiła cytrynowe ciasto – poinformował Bud-

dy.

– Dzie˛ki, z˙e mnie uprzedziłes´. Zostawie˛ sobie

miejsce w z˙oła˛dku.

Cole us´miechna˛ł sie˛ niemrawo do brata, obdarzaja˛c

ojca podobnie bladym us´miechem. Miotaja˛ca nim
złos´c´ nie dotyczyła przeciez˙ z˙adnego z nich. Nie jest
przeciez˙ ich wina˛, z˙e Debbie okazała sie˛ byc´ kobieta˛
lekkich obyczajo´w.

Nałoz˙ył sobie na talerz podwo´jna˛ porcje˛ gulaszu,

polał sałate˛ obficie sosem i wzia˛ł do ust pierwszy ke˛s.
Gulasz miał s´wietny zapach, a jeszcze lepszy smak.
Było niezaprzeczalnym faktem, z˙e panna puszczalska
potrafi wybornie gotowac´.

– Naprawde˛ jestes´ az˙ tak godny? – zapytała.
W tym z pozoru niewinnym pytaniu Cole wyczuł

drugie dno. Nigdy jednak nie udało mu sie˛ w pore˛
rozpoznac´ pułapki. Tak jak teraz. Totez˙ skina˛ł tylko
głowa˛ i zabrał sie˛ ponownie za gulasz, co jakis´ czas
popijaja˛c jedzenie zimna˛ herbata˛. Osłodzona˛ wedle
upodoban´ Buddy’ego.

– Zapewne nie miałes´ okazji, z˙eby w ogo´le cos´

zjes´c´ – zauwaz˙yła Debbie.

Zdziwiony Cole podnio´sł wzrok. Nie miał poje˛cia,

background image

ska˛d przyszło jej to do głowy. Ska˛d mogła wiedziec´,
co robił przez cały dzien´? Ogarne˛ły go złe przeczucia.

– Zacza˛łem...
– Zacza˛łes´ – potwierdziła z niewzruszonym spo-

kojem. – Widziałam, jak two´j hot dog popełnia
samobo´jstwo. Odjechalis´my, zanim zdołałam spo-
strzec, czy kupiłes´ naste˛pnego. Chyba nie, bo nie
miałbys´ czasu go zjes´c´, gdyz˙ zaraz potem ruszyłes´.
Zrobiłes´ to?

Poruszony Cole przerwał jedzenie.
– Co?
– Kupiłes´ sobie drugiego hot doga?
Zmierzył Debbie gniewnym spojrzeniem.
– A wie˛c nie kupiłes´. – Us´miechne˛ła sie˛ słodziut-

ko. – Wie˛c teraz, kotku, doło´z˙ sobie wie˛cej.

– Nie jestem twoim kotkiem – warkna˛ł zirytowa-

ny. – Takie okres´lenia zostaw dla tego typa, kto´ry
uwodził cie˛ przez całe popołudnie.

– Uwodził? Mnie? Sa˛dze˛, z˙e z´le zinterpretowałes´

sytuacje˛. – Debbie zniz˙yła głos do seksownego szeptu
i dla jeszcze wie˛kszego efektu zatrzepotała rze˛sami.
– To, co robił ten słodki typ, nazwałabym demonstra-
cja˛ miłos´ci. Jest w tym naprawde˛ dobry.

Cole rzucił widelec i zacza˛ł gwałtownie odsuwac´

sie˛ z krzesłem od stołu, ale Debbie zatrzymała go
jednym stanowczym ruchem re˛ki.

– Prosze˛, nie wstawaj z mojego powodu. Juz˙

zjadłam. Po´jde˛ namoczyc´ spodnie.

Cole robił wszystko, aby sie˛ nie zaczerwienic´. Do

background image

pasji doprowadził go fakt, z˙e Debbie odkryła, co robił
po południu. A ponadto wyszedł na idiote˛.

– Czemu chcesz namoczyc´ jego spodnie? – Mor-

gan nie potrafił powstrzymac´ ciekawos´ci. Milczał do
tej pory, nie wła˛czaja˛c sie˛ do tej dziwnej rozmowy, ale
ostatnia wymiana zdan´ była tak interesuja˛ca i pełna
podteksto´w, z˙e musiał dowiedziec´ sie˛, o co włas´ciwie
chodzi.

– Bardzo trudno jest sprac´ chili – wyjas´niła Deb-

bie. – Chyba dlatego, z˙e ma duz˙o tłuszczu.

– Znacznie łatwiej spiera sie˛ słodycze – wtra˛cił

Buddy. – I rzadko kiedy zostawiaja˛ plamy.

– Zamknij sie˛ – warkna˛ł Cole.
Gniewne spojrzenie starszego brata nie zrobiło

jednak na Buddym z˙adnego wraz˙enia. Kiedy zaczynał
mo´wic´, nic nie mogło go powstrzymac´. Zwro´cił sie˛ do
Debbie:

– Pamie˛tasz, z˙e kiedy Dougowi zostało na koszuli

troche˛ mojego puddingu, plama bez trudu dała sie˛
sprac´?

– Pamie˛tam – potwierdziła, ruszaja˛c w strone˛

pralni.

– A kim, do diabła, jest ten Doug? – zapytał Cole

i zaraz potem przypomniał sobie jedna˛ z telefonicz-
nych rozmo´w Debbie. Do licha, to przeciez˙ był jej
brat!

Brat!
– Doug to jej... – zacza˛ł Buddy.
– Zamknij sie˛ – warkna˛ł Cole i na widok

background image

zdumionego spojrzenia brata dodał spokojniejszym
tonem: – Prosze˛.

– W porza˛dku – powiedział Buddy. – A ty, Cole...
– O co chodzi? – wymamrotał starszy brat,

wbijaja˛c wzrok w talerz z niedokon´czonym jedze-
niem.

– Na reszte˛ dnia powinienes´ wzia˛c´ sobie wolne

– oznajmił Buddy. – Jestes´ poparzony. Czytałem
gdzies´, z˙e policjanci zapadaja˛ na poparzenia słon´cem
dwukrotnie szybciej niz˙...

– Dzie˛kuje˛, bracie, za rade˛. Tak włas´nie zrobie˛

– powiedział Cole.

Buddy kiwna˛ł głowa˛ i postanowił od razu sie˛

ulotnic´. Przedtem jednak nałoz˙ył sobie na talerz
podwo´jna˛ porcje˛ cytrynowego ciasta, by zabrac´ go
z soba˛.

Debbie wro´ciła do kuchni.
– Mocza˛ sie˛, ale nie gwarantuje˛ efektu.
– A ja tak – spokojnie powiedział Cole. A kiedy

zdziwiona Debbie odwro´ciła sie˛ w jego strone˛, wyjas´-
nił: – A ja gwarantuje˛, z˙e jes´li o ciebie chodzi, nigdy
wie˛cej nie wycia˛gne˛ pochopnych wniosko´w – wyjas´-
nił przybitym głosem.

Zadowolony Morgan opus´cił kuchnie˛.
Debbie podeszła do stołu i poklepała Cole’a po

ramieniu. Us´miechne˛ła sie˛, kiedy oparł głowe˛ na jej
bius´cie.

– Wycia˛gniesz, wycia˛gniesz – stwierdziła z wes-

tchnieniem. – Nie potrafisz przed tym sie˛ powstrzy-

background image

mac´. To typowa me˛ska reakcja. A teraz skon´cz
jedzenie, zanim nie wystygnie ci do kon´ca.

– Tak jest – odparł jak z˙ołnierz w wojsku i wzia˛ł do

re˛ki widelec.

– Doka˛d idziesz? – zapytał.
Pilotem wyła˛czył dz´wie˛k. Po raz drugi zerkna˛ł na

stro´j Debbie i zgasił telewizor. Pod obszerna˛ baweł-
niana˛ koszulka˛ miała na sobie bikini.

– Popływac´. Słon´ce juz˙ zaszło, wie˛c nikt nie

be˛dzie musiał mnie ogla˛dac´.

– Nie rozumiem. A co by to szkodzi...? – Dopiero

teraz Cole przypomniał sobie o skutkach napadu na
Debbie. – Niewaz˙ne, słonko – cia˛gna˛ł mie˛kkim gło-
sem. – To sa˛ tylko siniaki. Szybko znikna˛. Chcesz,
z˙ebym z toba˛ poszedł?

Wzruszyła ramionami.
– A wie˛c postanowiłes´ zno´w odzywac´ sie˛ do mnie?
Cole zaczerwienił sie˛.
– Nigdy nie mo´wiłem, z˙e nie be˛de˛ z toba˛ roz-

mawiał – zacza˛ł sie˛ tłumaczyc´. – A zreszta˛ powinno
byc´ odwrotnie. To ja nie mo´głbym miec´ do ciebie
pretensji, gdybys´ nie chciała wie˛cej ze mna˛ gadac´. Nie
wiem, jak mogłem tak pomys´lec´.

– To znaczy jak? – zapytała.
Cole wzruszył ramionami.
– To juz˙ niewaz˙ne. – Zamilkł na chwile˛, czekaja˛c

na jej reakcje˛. Kiedy jednak milczała, a jej spojrzenia

background image

wolałby nie interpretowac´, zapytał: – Chcesz, z˙ebym
ci towarzyszył, czy nie?

– Zawsze pragne˛ twojego towarzystwa – odparła

aksamitnym głosem.

– Po´jde˛ włoz˙yc´ ka˛pielo´wki.
– Nie musisz, jes´li o mnie chodzi – oznajmiła,

a gdy Cole zaczerwienił sie˛ po uszy, rozes´miała mu sie˛
w twarz.

– Gdybym miał choc´ troche˛ oleju w głowie, po-

szedłbym prosto do ło´z˙ka – wymamrotał pod nosem.

– Ty tu rza˛dzisz – stwierdziła Debbie z˙artobliwie.

– Jes´li nie masz ochoty na pływanie, najlepszym
rozwia˛zaniem be˛dzie po´js´cie do ło´z˙ka. Szczerze po-
wiedziawszy, brzmi to znacznie bardziej interesuja˛co
niz˙...

– Wskakuj do tej cholernej wody! – warkna˛ł Cole.

– I to zanim ja zmienie˛ zdanie... albo ty – zagroził.

Tym razem zaczerwieniła sie˛ Debbie. Bez słowa

ruszyła w strone˛ drzwi.

– Och – westchne˛ła – teraz juz˙ wiem, co czuje

Morgan podczas wodnej terapii. To taki przyjemny
bo´l.

Cole’owi pociemniały oczy. On sam dobrze wie-

dział, co to znaczy przyjemny bo´l, aczkolwiek bo´l ten
nie ma nic wspo´lnego z pływaniem. Stał przy brzegu
basenu i przygla˛dał sie˛ spokojnym, kontrolowanym
ruchom Debbie.

background image

– Bardzo zesztywniałas´? – zapytał szorstko, ale

w jego głosie dosłyszała niepoko´j.

– Juz˙ nie jest z´le. A poza tym siniaki dos´c´ szybko

znikaja˛.

– Zdejmij te˛ koszule˛ – powiedział Cole.
– Mam brzydkie plamy na całym ciele. Jestem...

taka w łaty – ostrzegła go Debbie, s´miechem usiłuja˛c
pokryc´ zmieszanie.

– Uwielbiam wszystko, co jest w łaty – oznajmił

Cole. – Nie ma tu nikogo. Bez tej koszulki be˛dzie ci
wygodniej. Teraz owija ci sie˛ woko´ł no´g. Takie
pływanie to z˙adna frajda.

Nie musiał długo przekonywac´ Debbie. Dopłyne˛ła

do płytszej cze˛s´ci basenu, gdzie mogła dotkna˛c´ dna,
i zacze˛ła mocowac´ sie˛ z mokra˛, oblepiaja˛ca˛ ciało
koszulka˛. Bezskutecznie.

– Pomo´z˙ mi!
Cole zrzucił sandały i zsuna˛ł sie˛ do basenu.

Jego smukłe ciało cicho przecinało krystalicznie
czysta˛ wode˛. Debbie patrzyła na niego zafascy-
nowana.

– Przestan´ sie˛ szamotac´ – powiedział, wynurzaja˛c

sie˛ obok niej i chwytaja˛c do´ł koszulki. – Pozwo´l, z˙e to
za ciebie zrobie˛.

Debbie skine˛ła głowa˛ i kiedy wyginał lekko jej

ramie˛, by wysuna˛c´ je z mokrego re˛kawa, starała sie˛ nie
krzywic´ z bo´lu.

– Przepraszam, mała – wyszeptał. – Jeszcze tylko

jeden re˛kaw. – Zanim przesuna˛ł koszulke˛ przez głowe˛

background image

Debbie, mocno nacia˛gna˛ł tkanine˛. – Juz˙ po wszystkim
– oznajmił. – Jestes´ wolna.

Miała ochote˛ sie˛ rozes´miac´, choc´ zbierało sie˛ jej na

płacz. Ona jest wolna? Nie, pomys´lała z rozpacza˛,
nigdy nie be˛dzie wolna, do kon´ca z˙ycia.

– Dzie˛kuje˛ – wykrztusiła. – Teraz jest znacznie

lepiej.

Ale wcale lepiej nie wygla˛da, uznał Cole. Drobne

ciało Debbie pokrywały ciemnofioletowe i zielone
sin´ce. Mimo solennych przyrzeczen´, z˙e podczas pły-
wania be˛dzie trzymał sie˛ z daleka od niej, musna˛ł
czubkami palco´w najciemniejszy siniak na ramieniu,
a potem mie˛dzy kropelkami wody przywieraja˛cej do
sko´ry wyrysował s´ciez˙ke˛.

Kiedy zadrz˙ała, szybko cofna˛ł re˛ke˛.
– Zimno ci?
Mo´głby temu zaradzic´. Sa˛dził jednak, z˙e Debbie

nie jest jeszcze do tego przygotowana.

– Troche˛ – przyznała. – Och, sama nie wiem, co to

jest... Chyba mam... zachciewajki.

Cole rozes´miał sie˛ wesoło.
– Jestes´ przezabawna – stwierdził. – Jak juz˙ uz˙y-

jesz jakiegos´ słowa...

Us´miechne˛ła sie˛ szeroko.
– Uwaz˙asz, z˙e to idiotyczne? Kpisz sobie ze mnie.

Nie uwierze˛, z˙e nigdy nie słyszałes´ o zachciewajkach.

Cole prysna˛ł na Debbie woda˛, reaguja˛c w ten

sposo´b na atak dotycza˛cy jego znajomos´ci je˛zyka.

– Jes´li pokaz˙esz mi definicje˛ tego słowa w słow-

background image

niku, to... to jutro sam ugotuje˛ kolacje˛. Co to sa˛
włas´ciwie zachciewajki?

Debbie nabrała troche˛ wody w złoz˙one dłonie,

przyłoz˙yła je do piersi Cole’a i wylała ja˛ na niego.

– Och...
Debbie takz˙e westchne˛ła. Przecia˛gaja˛c delikatnie

paznokciem po opalonej sko´rze ramienia Cole’a,
z trudem ukrywała ogarniaja˛ce ja˛ podniecenie.

– Popatrz – poleciła.
Cole powio´dł wzrokiem s´ladem jej dłoni. A kiedy

wskazała jego ramie˛, zrozumiał, co chce mu powie-
dziec´. Miał na sko´rze ba˛belki przypominaja˛ce ge˛sia˛
sko´rke˛, ale nie maja˛ce nic wspo´lnego z wychłodze-
niem. Buchał z niego z˙ar.

– Tak oto, mo´j drogi detektywie, wygla˛daja˛ za-

chciewajki. – Dotkne˛ła palcem miejsca na sko´rze
Cole’a, pokrytej ba˛belkami. – Szczerze powiedziaw-
szy, reagujesz wyja˛tkowo dobrze. Twoje zachciewajki
sa˛ gigantyczne. Jestes´ zdumiewaja˛cym przypadkiem.

Zanim udało mu sie˛ wydusic´ z siebie pare˛ sło´w,

musiał dwukrotnie odchrza˛kna˛c´.

– A wie˛c, pani doktor, jak mam wyleczyc´ te˛

przypadłos´c´? – zapytał.

Miarowe uderzenia fal o brzeg basenu sprawiały, z˙e

co chwila tył głowy Debbie zanurzał sie˛ w wodzie.
Cole patrzył zafascynowany, jak jej drobne ciało unosi
sie˛ w go´re˛ i w do´ł, podczas gdy ona usiłuje nie stracic´
kontaktu z dnem. Odruchowo obja˛ł ja˛ i zacza˛ł przesu-
wac´ sie˛ ku głe˛bszej stronie basenu.

background image

Debbie je˛czała, s´miała sie˛ i krztusiła woda˛, podczas

gdy Cole wcia˛gał ja˛ coraz głe˛biej, az˙ wreszcie mogła
popłyna˛c´.

– Obawiam sie˛, z˙e na to nie ma leku.
W odpowiedzi tylko prychna˛ł. Sam sie˛ o tym

przekonał, i to dosłownie na własnej sko´rze.

– Ale... – cia˛gne˛ła rozbawiona Debbie – istnieje

bardzo skuteczna terapia. – Obje˛ła Cole’a za szyje˛
i oplotła nogi woko´ł jego pasa. – A ty masz
szcze˛s´cie.

Us´miechna˛ł sie˛ lekko.
– To kwestia punktu widzenia – stwierdził.
Trawiło go poz˙a˛danie i wcale nie uwaz˙ał, z˙e to

wielkie szcze˛s´cie. Nie zamierzał jednak do tego sie˛
przyznawac´.

– Masz szcze˛s´cie, bo tak sie˛ akurat składa, z˙e

doskonale znam sie˛ na tej terapii – os´wiadczyła
z udawana˛ powaga˛.

– Ale ja jestem kawał chłopa – przypomniał jej

Cole. – Nie be˛dzie to kro´tka terapia...

Zorientował sie˛ wreszcie, czego dotyczy ta zabawa.

I nie mo´gł doczekac´ sie˛ dalszego cia˛gu.

– Cała przyjemnos´c´ po mojej stronie – wyszeptała

mu do ucha.

Spotkały sie˛ ich wargi, s´liskie od wody, chłodne

i twarde. Przytulili sie˛ do siebie mocno i delektowali
pocałunkiem.

Debbie westchne˛ła i kiedy Cole zacisna˛ł mocniej

ramiona, je˛kne˛ła głos´no. Przypomniawszy sobie o jej

background image

obraz˙eniach, Cole szybko opus´cił re˛ce. Debbie straciła
oparcie i znikne˛ła pod woda˛.

Cole błyskawicznie zorientował sie˛, co zrobił.
– Boz˙e, zlituj sie˛ nad nami – wyszeptał i zanur-

kował.

Wycia˛gna˛ł ofiare˛ swej namie˛tnos´ci, zanim jeszcze

dotkne˛ła dna. Po chwili oboje wynurzyli sie˛ na
powierzchnie˛, s´mieja˛c sie˛ i opryskuja˛c woda˛.

– Jes´li nie masz ochoty na kuracje˛, powinienes´ mi

o tym powiedziec´, a nie mnie topic´.

Rozbawiona Debbie odgarne˛ła z oczu mokre wło-

sy. Cole doprowadził ja˛ na płytka˛ wode˛, trzymaja˛c
blisko siebie.

– To z˙aden problem miec´ zachciewajki. Zaczynam

lubic´ te˛ chorobe˛ prawie tak samo, jak twoja˛ metode˛
leczenia. Sa˛dze˛ jednak, z˙e nie jestes´ jeszcze w stanie
udz´wigna˛c´ konsekwencji tej terapii.

Kilka razy w z˙yciu zdarzyło sie˛ Debbie, jak w tej

chwili, zapomniec´ je˛zyka w ge˛bie. Słowa Cole’a
tchne˛ły ja˛ jednak nadzieja˛. I odwaga˛. Wreszcie odzys-
kała głos.

– I tu sie˛ mylisz – powiedziała z moca˛. – Be˛de˛

gotowa ponies´c´ konsekwencje, zanim ty zdasz sobie
z nich sprawe˛.

Cole westchna˛ł i zamkna˛ł oczy, rozkoszuja˛c sie˛

bliskos´cia˛ ciała Debbie.

– Chcesz juz˙ wro´cic´ do domu? – zapytał, gdy

wreszcie postawił ja˛ na twardym gruncie.

– Nie, jeszcze chwile˛ tu zostane˛. Ale ty moz˙esz juz˙

background image

is´c´. Jes´li jestes´ zme˛czony, kładz´ sie˛ do ło´z˙ka. Sama
umiem o siebie zadbac´.

Długo spogla˛dał na jej drobne, dziewcze˛ce ciało

zeszpecone ogromnymi sin´cami, pamie˛tał determina-
cje˛ maluja˛ca˛ sie˛ na jej twarzy.

– Wiem, z˙e umiesz. – Zbliz˙ył sie˛ do krawe˛dzi

basenu, podcia˛gna˛ł na re˛kach i wyskoczył na brzeg.

Na wodzie kładły sie˛ wieczorne cienie. Siedza˛c na

obmurowaniu i machaja˛c nogami, Cole patrzył, jak
Debbie odpływa na głe˛bsza˛ wode˛.

– Ale moz˙e chciałbym ci czasem pomo´c – dodał

cicho.

Debbie nie dosłyszała jego sło´w.
Była juz˙ zbyt daleko.

background image

ROZDZIAŁ SIO

´

DMY

Morgan odłoz˙ył słuchawke˛. Wracaja˛c do stołu,

usiłował ukryc´ zdenerwowanie.

– O co chodzi? – spytała Debbie.
Starszy pan wzruszył ramionami, usiłuja˛c nie mys´-

lec´ o rozmowie z synem.

– Morgan! – przywołała go do porza˛dku.
Nawet Buddy pohamował na chwile˛ swe łakom-

stwo i oderwał oczy od deseru. Zabrze˛czała łyz˙eczka,
kto´ra wypadła mu z ra˛k i uderzyła o podłoge˛. Buddy
zajrzał pod sto´ł, podnio´sł łyz˙eczke˛, wbił w stoja˛ce
przed nim lody, nabrał solidna˛ porcje˛ i zjadł ja˛
z apetytem, zadowolony, z˙e tym razem to nie on ma
kłopoty, lecz ojciec.

Morgan westchna˛ł i zacza˛ł mo´wic´. Nie miał wy-

boru.

– Nie znam szczego´ło´w – zastrzegł sie˛ z miejsca.

background image

– Nie wiem, o co chodzi. Cole powiedział dos´c´
enigmatycznie, z˙e cos´ sie˛ wydarzyło. I nie wie, kiedy
wro´ci do domu. – Ujrzawszy na twarzy Debbie le˛k,
starszy pan dodał szybko: – Nie martw sie˛, nic mu sie˛
nie stanie. Z takim sytuacjami mielis´my juz˙ nieraz do
czynienia.

Debbie siedziała sztywno przy stole. Kaz˙de sło-

wo Morgana wywoływało w jej mo´zgu straszne
obrazy, o kto´rych nie chciała mys´lec´. Poczuła, jak
cos´ s´ciska ja˛ boles´nie w gardle. Podniosła sie˛
z krzesła.

– A wie˛c wszystko jasne – os´wiadczyła. – Nie

musimy dłuz˙ej podgrzewac´ jego kolacji. Buddy, ko-
chany, czy be˛dziesz tak miły i wyniesiesz s´mieci,
kiedy skon´czysz jes´c´?

Buddy nie byłby bardziej wstrza˛s´nie˛ty, gdyby

kazała mu rozebrac´ sie˛ do naga. Spojrzał na Debbie
i uznał, iz˙ tym razem nie powinien protestowac´. Kiedy
chciał, potrafił byc´ bardzo przebiegły, tym razem wie˛c
wyrzucił s´mieci bez słowa.

Debbie była wykon´czona. Ostatnie dwie doby

stanowiły dla niej prawdziwe piekło. Z

˙

eby nie mys´lec´

bez przerwy o tym, co dzieje sie˛ z Cole’em, rzuciła sie˛
wir pracy.

Zrobiła porza˛dki we wszystkich szafach i szafkach,

poukładała rzeczy w szufladach, wypolerowała nie
tylko srebra, lecz takz˙e wyczys´ciła meble. Tak szalała

background image

po mieszkaniu, z˙e Morgan nie wytrzymał i wymkna˛ł
sie˛ na golfa.

Buddy zamkna˛ł sie˛ u siebie, przeraz˙ony, z˙e Debbie

wtargnie takz˙e do jego kro´lestwa. Kiedy nadszedł
wreszcie wieczo´r naste˛pnego dnia, obaj Brownfiel-
dowie odetchne˛li z ulga˛. W domu nie pozostało nic, co
nadawałoby sie˛ do czyszczenia. Dzie˛kuja˛c Bogu, z˙e
udało im sie˛ przez˙yc´ kataklizm, padli na ło´z˙ka i zasne˛li
twardym snem.

Debbie lez˙ała ubrana w lekka˛, z˙o´łta˛ koszulke˛ na

ramia˛czkach. Usiłowała znalez´c´ wygodniejsza˛ pozy-
cje˛, ale cienki jedwab przywierał do ciała, a wilgotne
od potu włosy kleiły sie˛ do karku. Nie mogła zasna˛c´.

Wiedza˛c, z˙e poko´j po drugiej stronie korytarza jest

pusty, bezwiednie przypominała sobie, z˙e nie ma
poje˛cia, co robi teraz Cole. Moz˙e jestem wykon´czona
i dlatego nie moge˛ spac´? – zastanawiała sie˛. Moz˙e
potrzebuje˛ relaksu?

Przyszedł jej na mys´l basen. Wiedziała, z˙e zimna

woda potrafi ukoic´ skołatane nerwy. Szybko podje˛ła
decyzje˛. Nie musiała sie˛ przebierac´, bo obaj pozostali
domownicy byli od dawna pogra˛z˙eni we s´nie.

Wzie˛ła re˛cznik z łazienki i przemkne˛ła boso koryta-

rzem do tylnego wyjs´cia.

Wysokie drewniane ogrodzenie woko´ł podwo´rza

chroniło posesje˛, a takz˙e zapewniało prywatnos´c´
jej włas´cicielom. Noc była ciemna, bezksie˛z˙ycowa.

background image

Lampy uliczne przy frontowej cze˛s´ci domu dawały
wystarczaja˛ca˛ ilos´c´ s´wiatła, by moz˙na było poruszac´
sie˛ swobodnie.

Beton był jeszcze ciepły, nagrzany całodziennym

słon´cem. Debbie wsłuchiwała sie˛ w cichy plusk fal
uderzaja˛cych o brzegi basenu, wywołanych nocna˛
bryza˛. Zatrzymała sie˛ obok lez˙aka, wdychaja˛c z lubos´-
cia˛ upojny zapach kwitna˛cej mimozy.

Otulona głe˛bokim cieniem, szybko sie˛ uspokoiła

i zdje˛ła koszulke˛. Z

˙

o´łty jedwab utworzył u jej sto´p

jasna˛ plame˛.

Podeszła do krawe˛dzi basenu i wskoczyła do

wody. Ta łagodna˛ pieszczota˛ obmyła jej ciało
i wypchne˛ła w go´re˛. Debbie rozes´miała sie˛ cicho
i zacze˛ła płyna˛c´.

Cole wro´cił z pracy akurat w chwili, gdy Debbie

opuszczała dom. Jak zawsze czujny, usłyszał ciche
skrzypienie drzwi wychodza˛cych na patio, wie˛c in-
stynktownie ruszył w tamta˛ strone˛, by sprawdzic´, co
sie˛ dzieje.

Na widok Debbie rozbieraja˛cej sie˛ nad basenem

doznał prawdziwego szoku. Ukryty w ciemnos´ciach
patrzył, jak pochłania ja˛ woda, otulaja˛c jej obnaz˙one
ciało.

Postanowił po´js´c´ w jej s´lady. Rzucił na stolik

marynarke˛ i wsuna˛ł pod nia˛ kabure˛ z bronia˛. Zdja˛ł
koszule˛, lecz jego palce zatrzymały sie˛ przy suwaku
dz˙inso´w. Jest człowiekiem honoru. W stosunku do
Debbie nie wolno mu decydowac´ sie˛ na ostateczny

background image

krok. Mo´gł to zrobic´ z kaz˙da˛ inna˛ dziewczyna˛, ale nie
z nia˛.

– Moge˛ do ciebie doła˛czyc´? – zapytał. – A moz˙e to

prywatna uroczystos´c´?

Zaskoczył ja˛ głe˛boki, stłumiony głos Cole’a. Za-

trzymała sie˛ w po´ł drogi i z cichym pluskiem wody
zawro´ciła do brzegu. Było za głe˛boko, by mogła
stana˛c´, wie˛c popłyne˛ła na płytsza˛ cze˛s´c´ basenu.
Tutaj odgarne˛ła z czoła mokre włosy i przetarła
oczy.

Spojrzała na Cole’a, podniosła re˛ke˛ i gestem dała

znac´, aby do niej doła˛czył. A potem zafascynowana
patrzyła, jak Cole rozbiera sie˛ do naga. W słabym
s´wietle lamp połyskiwało jego opalone ciało.

Był pobudzony fizycznie, a wie˛c pragna˛ł jej. Na

sama˛ te˛ mys´l Debbie poczuła poz˙a˛danie.

Wszedł do płytkiej cze˛s´ci basenu i jak w transie

skierował sie˛ w jej strone˛. Woda obijała sie˛ od jego
kolan, a potem od ud. Debbie ruszyła mu na spotkanie.

Zanurzył sie˛ po szyje˛ w wodzie. Debbie szła w jego

kierunku naga, przystrojona jedynie w ls´nia˛ce krope-
lki wody. Nagle zatrzymała sie˛, jakby przestraszyła sie˛
ewentualnych skutko´w swojego zaproszenia. Cole był
człowiekiem o wielu twarzach, a jego oblicza jako
kochanka jeszcze nie znała. Kiedy wycia˛gna˛ł re˛ke˛
i delikatnie przesuna˛ł palcami po jej zranionym ramie-
niu, niemal zachłysne˛ła sie˛ powietrzem.

– Boje˛ sie˛, z˙e ci zrobie˛ krzywde˛ – os´wiadczył

szorstkim głosem.

background image

– Tylko wtedy, kiedy sie˛ wycofasz – odrzekła

cicho.

Cole z westchnieniem porwał Debbie w obje˛cia,

unio´sł wysoko, a potem opus´cił powoli, przycia˛gaja˛c
do siebie jej mokre ciało i usiłuja˛c nie drz˙ec´ pod
wpływem ogarniaja˛cych go emocji. Kiedy ja˛ obja˛ł,
oparła sie˛ piersiami o jego tors, oplotła nogami jego
biodra i pozwoliła, aby zanio´sł ja˛ na głe˛bsza˛ cze˛s´c´
basenu.

A potem pocałowała go w usta.
– Jeszcze nigdy nie pragna˛łem nikogo tak jak

ciebie – powiedział szeptem nabrzmiałym poz˙a˛da-
niem. Kiedy zanurzyli sie˛ po szyje˛ w wodzie, led-
wie powstrzymał pragnienie, by posia˛s´c´ ja˛ natych-
miast.

Ciemnos´c´ i bliskos´c´ Cole’a przeniosły Debbie

w s´wiat magii. Jego dłonie robiły z jej ciałem rzeczy,
o jakich nawet nie s´niła. Jego usta czyniły cuda,
stanowia˛c preludium do miłosnego aktu. Debbie wie-
działa, z˙e dzis´ odda mu sie˛ bez zastrzez˙en´. Chciała
nalez˙ec´ do niego całkowicie.

– Chodz´ tutaj, moja droga – szepna˛ł, pocia˛gaja˛c ja˛

na skraj basenu.

Kiedy dotkne˛ła głowa˛ muru, chwyciła dłon´mi

krawe˛dz´ basenu i pozwoliła, by woda ja˛ uniosła. Cole
ucałował czubek jej piersi i poczuł, z˙e ciało Debbie
przeszywaja˛ fale rozkoszy. Rozes´miał sie˛ i pies´cił ja˛
dalej. Serce biło mu jak szalone, był podniecony az˙ do
bo´lu. Woda, omywaja˛ca rytmicznie najwraz˙liwsze

background image

miejsce jego ciała, stanowiła delikatna˛ torture˛. Cole
nie potrafił juz˙ dłuz˙ej czekac´ i wsuna˛ł dłonie mie˛dzy
uda Debbie.

Na chwile˛ znieruchomieli, a kiedy sie˛ w kon´cu

poła˛czyli, Debbie zacisne˛ła dłonie na krawe˛dzi base-
nu. Unosiła sie˛ bezwładnie na wodzie, przytrzymywa-
na tylko dłon´mi Cole’a. Gdy w pewnej chwili je˛kne˛ła,
Cole sie˛ przestraszył.

– Boli cie˛? – zapytał szeptem, zdaja˛c sobie sprawe˛

z tego, z˙e byłoby mu bardzo cie˛z˙ko teraz sie˛ z nia˛
rozstac´.

– Nie tak, jak bym chciała...
Słowa Debbie podnieciły go do ostatecznos´ci. Na

chwile˛ stracił dech. Wreszcie dostał to, co w z˙yciu jest
najlepsze. Mys´l ta s´miertelnie Cole’a przeraziła, lecz
namie˛tnos´c´ wzie˛ła go´re˛ i wszelkie granice zostały
przekroczone.

– Kochanie...
Jego rozdzieraja˛cy szept sprawił, z˙e oprzytomniała.

Pro´bowała sie˛ do niego us´miechna˛c´, lecz ogarne˛ło ja˛
uczucie tak obezwładniaja˛ce, z˙e pus´ciła krawe˛dz´,
zawiesiła sie˛ na szyi Cole’a i pocia˛gne˛ła go za soba˛ na
dno.

Dreszcz rozkoszy, kto´ry chwile˛ po´z´niej przeszył jej

ciało, pobudził kaz˙dy nerw i rozpełzł sie˛ leniwie po
całym ciele. Cole zas´ odnio´sł wraz˙enie, z˙e umiera i z˙e
znalazł sie˛ w niebie. Wiedziony instynktem, odbił sie˛
od dna i resztkami sił pocia˛gna˛ł Debbie w go´re˛. Kiedy
ich głowy wynurzyły sie˛ z wody, zachłysne˛li sie˛

background image

powietrzem. Nadal mocno sie˛ obejmowali, poniewaz˙
z˙adne nie było w stanie utrzymac´ sie˛ na powierzchni
samodzielnie.

Długo patrzyli sobie w oczy, wracaja˛c powoli do

rzeczywistos´ci. S

´

wietnie zdawali sobie sprawe˛ z tego,

z˙e ich stosunki nie be˛da˛ juz˙ nigdy takie jak przedtem.
Przekroczyli granice i znalez´li sie˛ poza obszarem
terytorialnych wo´d.

W pewnej chwili twarz Debbie rozjas´nił us´miech.
– O co chodzi? – spytał łagodnie Cole, nachylaja˛c

sie˛, by ja˛ pocałowac´.

Wargi Debbie były cieplejsze, niz˙ sie˛ spodziewał.

Odgarna˛ł z jej oczu mokre włosy i ucałował ka˛ciki ust.
Odwzajemniła te˛ pieszczote˛, spijaja˛c kropelki wody
przywieraja˛ce do jego warg. Potem przesune˛ła je˛zy-
kiem po policzku pokrytym ostrym zarostem, delek-
tuja˛c sie˛ smakiem swego me˛z˙czyzny.

– Wiesz, co to znaczy, prawda? – spytała.
Obja˛ł ja˛ mocniej. Ciało budza˛ce sie˛ ponownie do

z˙ycia przypominało mu, z˙e na razie dostał zaledwie
przedsmak tego, na co miał ochote˛. Nie zaspokoił
głodu poz˙a˛dania.

– Wiem, co to znaczy dla mnie – mrukna˛ł. – Na-

znaczyłem cie˛, kobieto. Moz˙e jeszcze nie zdajesz
sobie z tego sprawy, ale zostałas´ napie˛tnowana.

– Mylisz sie˛ – odparła szeptem i powiodła dłonia˛

w do´ł brzucha Cole’a. – Zdaje˛ sobie z tego sprawe˛. Jest
jednak cos´, o czym ty nie wiesz.

– Co? – je˛kna˛ł Cole, czuja˛c, z˙e dłonie Debbie nie

background image

pro´z˙nuja˛. Usiłował skupic´ sie˛ na jej słowach, ale nie
potrafił.

– Nie pozwole˛ ci odejs´c´ – os´wiadczyła. – Ani

teraz, ani nigdy. Dzisiejszej nocy podja˛łes´ decyzje˛ za
nas oboje. Nalez˙ysz do mnie, podobnie jak ja do
ciebie.

Boz˙e, pomo´z˙ nam! – je˛kna˛ł Cole w duchu i re-

sztkami sił wycia˛gna˛ł Debbie z wody. Gdyby po-
zwolic´ jej poszalec´, zapewne utopiłaby ich oboje.

Chwile˛ po´z´niej, z ubraniami w re˛ku, dotarli do jego

pokoju. Cole wsuna˛ł bron´ do szuflady, rzeczy rzucił na
podłoge˛. Nie mo´gł oderwac´ mys´li od lez˙a˛cej na ło´z˙ku
kobiety.

Po wzie˛ciu prysznica Cole ruszył w strone˛ ku-

chni, ska˛d dobiegały głosy. Drobniutkie kropelki
wody, kto´ra˛ zapomniał wytrzec´, spływały z jego
włoso´w po koszulce i zostawiały na niej wyraz´ne
s´lady. Na widok Debbie nawet nie pro´bował ukryc´
rados´ci. Odwro´ciła sie˛ w jego strone˛ ze szpatułka˛
w jednej re˛ce i talerzem nales´niko´w w drugiej. Jej
twarz rozjas´nił us´miech.

Morgan podnio´sł głowe˛ znad porannej gazety.
– Dzien´ dobry, synu – mrukna˛ł.
Juz˙ zamierzał wro´cic´ do przerwanej lektury, gdy

nagle dostrzegł niecodzienny wyraz twarzy Cole’a.
Opus´cił gazete˛ na kolana i zacza˛ł mu sie˛ uwaz˙nie
przygla˛dac´.

background image

Buddy szczodrze oblewał swoje nales´niki syro-

pem.

– Czes´c´ – przywitał brata mie˛dzy jednym a drugim

ke˛sem.

Cole podszedł do Debbie, wyja˛ł z jej ra˛k szpatułke˛

i talerz z nales´nikami, po czym obja˛ł ja˛ w pasie.

– Dzien´ dobry, kochanie – szepna˛ł do jej ucha.

– Bałem sie˛, z˙e cie˛ straciłem.

Miał na mys´li to, z˙e kiedy obudził sie˛ rano, Debbie

nie było w ło´z˙ku.

– Nie licz na to – mrukne˛ła i nadstawiła twarz do

pocałunku.

Morgana az˙ zatkało z wraz˙enia. Jego młodszy syn

wypus´cił widelec z ra˛k. Syrop rozprysna˛ł sie˛ po stole,
kilka kropli zabrudziło jego koszule˛. Buddy otworzył
usta i gapił sie˛ przez chwile˛ na brata i Debbie, a potem
z us´miechem na twarzy, jakby chca˛c uczcic´ to, co
zobaczył, zacza˛ł zbierac´ syrop palcami i wylizywac´ je
do czysta.

Widza˛c to, Morgan z dezaprobata˛ pokre˛cił głowa˛.

Spojrzeniem pełnym nagany usiłował dac´ synowi
do zrozumienia, z˙e tak nie zachowuje sie˛ człowiek
dorosły.

– Mama zawsze mo´wiła: nie oszcze˛dzasz, to zna-

czy nie chcesz. Pamie˛tasz, tato? – powiedział Buddy.

– Mo´wiła takz˙e, z˙e jest z ciebie wielkie prosie˛

– przypomniał mu Cole, nieche˛tnie wypuszczaja˛c
Debbie z obje˛c´.

– Ile chcesz? – Debbie wskazała Cole’owi miske˛

background image

z ciastem, kto´re zamierzała przetworzyc´ w apetyczne,
chrupia˛ce nales´niczki.

– A ile moge˛ dostac´? – spytał ze s´miechem.
Nachylił sie˛ i jeszcze raz ja˛ pocałował, zanim nie

przepe˛dziła go szpatułka˛ i nie pognała w strone˛ stołu.

Morgan zdołał wreszcie odzyskac´ głos.
– To zdumiewaja˛ce, co dobrze przespana noc

moz˙e zrobic´ z człowiekiem – zauwaz˙ył.

Cole us´miechna˛ł sie˛, ale nie skomentował sło´w

ojca. Debbie zaczerwieniła sie˛ lekko, lecz nie spus´ciła
głowy. Nie miała czego sie˛ wstydzic´. Przepełniała ja˛
rados´c´.

Cole’owi udało sie˛ zjes´c´ s´niadanie, nie robia˛c

z siebie widowiska. Nie dał sie˛ sprowokowac´ ani ojcu,
ani bratu. Dzie˛kował Bogu za to, z˙e długoletnia praca
w policji nauczyła go panowania nad soba˛ i za-
chowywania kamiennej twarzy.

Zadzwonił telefon. Cole zerwał sie˛ od stołu i złapał

słuchawke˛, unikaja˛c w ten sposo´b odpowiedzi na
pytanie ojca, jakie sa˛ jego intencje wobec Debbie.

– Czes´c´, Case! – Zaraz potem us´miechna˛ł sie˛

szeroko. – Czy masz dla nas dobra˛ nowine˛? – Wydał
głos´ny okrzyk rados´ci. – To wspaniale! Tak, sa˛
wszyscy. Poczekaj chwile˛. Dam ci tate˛. – Spojrzał na
ojca. – Dziadku, telefon do ciebie.

Morgan, uszcze˛s´liwiony, wstał szybko od stołu

i chwycił za słuchawke˛.

– Czes´c´, Case! – zawołał. – Och, przepraszam,

chyba zachowuje˛ sie˛ za głos´no. Ale jestem taki

background image

przeje˛ty! Nie co dzien´ człowiek zostaje dziadkiem.
A co włas´ciwie mamy? Chłopca czy dziewczynke˛?
– Zaraz potem odwro´cił sie˛ w strone˛ stołu i przekazał
im nowine˛: – Chłopiec!

Te˛ radosna˛ wiadomos´c´ Buddy uczcił zlizaniem

ostatniej kropli syropu, po czym podbiegł do telefonu,
poniewaz˙ nadeszła jego kolej. Uznał, z˙e byc´ moz˙e
polubi role˛ wujka, zwłaszcza na odległos´c´. Nie be˛dzie
musiał zmieniac´ pieluch ani robic´ innych tego rodzaju
nieprzyjemnych rzeczy.

– Lily ma dziecko! – oznajmił Cole, zwracaja˛c sie˛

do Debbie.

I nagle us´miech na jego twarzy zasta˛pił wyraz

przeraz˙enia. Przypomniał sobie ostatnia˛ noc... ich
spotkanie w basenie.

– Mo´j Boz˙e! – je˛kna˛ł.
– Co sie˛ stało? – spytała Debbie, zdziwiona jego

zachowaniem. – Czy cos´ sie˛ stało z Lily lub dziec-
kiem? Mo´w, prosze˛...

– Ostatniej nocy... ja nie... powinnis´my byli...
Odetchne˛ła z ulga˛.
– Nie martw sie˛. Wszystko w porza˛dku – zapew-

niła go, szybko zrozumiawszy, co było przyczyna˛
przeraz˙enia Cole’a. Uje˛ła w dłonie jego twarz, przy-
cia˛gne˛ła go do siebie i wyszeptała: – Jestem zabez-
pieczona. Nic ci nie grozi, przynajmniej z mojej
strony. – W jej ironicznym głosie zabrzmiała nuta
goryczy.

Przytulił ja˛ i wyszeptał szorstkim głosem:

background image

– Dziecko... nasze dziecko... nie byłoby z˙adnym

zagroz˙eniem. Mys´lałem tylko o tobie, nie o sobie.

Debbie spłone˛ła rumien´cem. Wzruszyła ramionami

i zamrugała, aby powstrzymac´ łzy.

– Z

´

le sie˛ wyraziłam. Nie to chciałam powiedziec´.

To chyba to pie˛tno, kto´re od dawna w sobie nosze˛.

Na widok łez w jej oczach Cole zmarszczył czoło.
– Nie rozumiem, słonko.
– Wiem, z˙e nie rozumiesz – przyznała. – Kiedy

dorastałam, rodzice cia˛gle sie˛ kło´cili. Gło´wnym tema-
tem tych kło´tni byłam ja. Miałam jakies´ dwanas´cie lat,
kiedy do mnie dotarło, z˙e urodziłam sie˛ przed ich
s´lubem. Jedno drugiemu zarzucało brak rozwagi...

– Do licha – mrukna˛ł Cole, przytulaja˛c Debbie do

serca. Bolała go mys´l, z˙e musiała cierpiec´ za nie swoje
winy. – Teraz to juz˙ niewaz˙ne – usiłował ja˛ pocieszyc´.
– Chciałbym, z˙eby z˙yli. Mo´głbym podzie˛kowac´ im za
to, z˙e przyszłas´ na s´wiat. Moje z˙ycie bez ciebie byłoby
bardzo ponure.

Usiłowała us´miechna˛c´ sie˛, lecz łzy strumieniem

popłyne˛ły jej po twarzy.

– Co z Debbie? – zapytał Morgan.
Włas´nie przekazał Buddy’emu słuchawke˛ i nagle

uprzytomnił sobie, z˙e woko´ł niego nikt nie szaleje
z rados´ci.

– Wiesz, tato, jakie sa˛ kobiety – stwierdził Cole,

nie podnosza˛c wzroku. – Ona jest po prostu szcze˛s´-
liwa.

Morgan obja˛ł ramieniem syna i swoja˛ opiekunke˛.

background image

– W tym domu od tak dawna nie było z˙adnej

kobiety, z˙e zda˛z˙yłem zapomniec´, jak to jest. – Us´mie-
chna˛ł sie˛ i mocno ich us´ciskał. – Powinienem chyba
zapisac´ sie˛ na jakies´ repetytorium – zaz˙artował.
– W kaz˙dym ba˛dz´ razie stwierdzam, z˙e jest to jeden
z najszcze˛s´liwszych dni w moim z˙yciu. Los podarował
mi nie tylko wnuka, lecz takz˙e druga˛ co´rke˛.

Usłyszawszy ostatnie słowa Morgana, Cole unio´sł

brwi. Popatrzył ojcu prosto w twarz i rzekł powaz˙nie:

– Oj, tato, chyba musisz przypomniec´ sobie znacz-

nie wie˛cej.

Debbie kopne˛ła Cole’a w kostke˛. Sykna˛ł z bo´lu.
– Jak dali dziecku na imie˛? – zapytała Debbie.
Wiedziała, z˙e zachowanie Cole’a nie jest auto-

matyczna˛ konsekwencja˛ ich ostatniej nocy. Było
oczywiste, z˙e mu na niej zalez˙y. Byc´ moz˙e nawet ja˛
na swo´j sposo´b kochał, ale na razie nie potrafił jesz-
cze tego wyznac´. Nie chciała, by Morgan naciskał
na syna i imputował mu cos´, do czego Cole jeszcze
nie dojrzał.

– Racja! Imie˛! Buddy, oddaj mi słuchawke˛. Zapo-

mniałem zapytac´. – Morgan rzucił sie˛ do aparatu
i pozbawił młodszego syna słuchawki.

– Przepraszam – powiedział Cole.
– Nie masz za co – odparła szeptem Debbie. – Jest

mi przykro tylko dlatego, z˙e two´j ojciec wycia˛gna˛ł
pochopne wnioski, ale nie z powodu ostatniej nocy.
Jes´li zaczniesz pragna˛c´ mnie tak samo, jak ja ciebie,
be˛dziemy mogli porozmawiac´. Do tego czasu propo-

background image

nuje˛, kochanie, z˙ebys´ z˙ył z dnia na dzien´. – Nachyliła
sie˛ i wyszeptała jeszcze ciszej: – Na wszystko przy-
jdzie czas...

Z us´miechem na twarzy i zamknie˛tymi oczami Cole

wsłuchiwał sie˛ w słowa Debbie. Przypominały mu
wczorajsza˛ noc i dzisiejsze s´niadanie. Po raz pierwszy
w z˙yciu uzmysłowił sobie, z˙e kochanie sie˛ i jedzenie
syropu klonowego maja˛ z soba˛ wiele wspo´lnego. Obie
te czynnos´ci trwaja˛ długo i sa˛ bardzo, bardzo słodkie.

Debbie wysune˛ła sie˛ z obje˛c´ Cole’a i podeszła do

telefonu.

– Teraz moja kolej – os´wiadczyła z us´miechem,

kiedy Morgan wraz z całusem wre˛czył jej słuchawke˛.

Cole nie spuszczał Debbie z oczu. Obserwuja˛c

zmieniaja˛cy sie˛ wyraz jej twarzy, zdawał sobie sprawe˛
z tego, z˙e jest po uszy zakochany w tej niezwykłej
kobiecie. A to, co z tym zrobi, to juz˙ zupełnie inna
sprawa.

Pozwolił sobie na chwile˛ marzen´, długa˛ i upojna˛.

O z˙yciu rodzinnym. Z Debbie i ws´ro´d gromadki
dzieci. Zaraz potem jednak jego wzrok padł na
sko´rzany bra˛zowy portfel lez˙a˛cy na kuchennym bla-
cie. Podszedł, wzia˛ł go do re˛ki i otworzył.

Miał przed soba˛ policyjna˛ odznake˛.
Natychmiast uprzytomnił sobie, gdzie ja˛ zostawił.

Stało sie˛ to wieczorem, kiedy nad basenem zdja˛ł
ubranie i wskoczył za Debbie do wody.

Palce Cole’a przesuwały sie˛ machinalnie po obrze-

z˙u odznaki. Starał sie˛ nie mys´lec´ o kłopotach, bo nie

background image

zamierzał niczym martwic´ sie˛ na zapas. A zwłaszcza
zastanawiac´ sie˛, czy z˙ycie rodzinne da sie˛ pogodzic´
z praca˛ w policji.

Włas´nie dowiedział sie˛, z˙e jego młodsza siostra

została matka˛. Uznał, z˙e jak na jeden dzien´, wystarczy
mu emocji.

background image

ROZDZIAŁ O

´

SMY

Thomasa Hollidaya ogarne˛ła ws´ciekłos´c´. W skle-

powej witrynie ujrzał swe odbicie i natychmiast
spochmurniał. Na jego twarzy widniało głe˛bokie
zadrapanie. Dwa inne miał na szyi.

Zwariowana dziwka!
Wczoraj wieczorem Nita Warren os´wiadczyła mu,

z˙e nie be˛dzie robiła tego z facetem, kto´ry nie zakłada
prezerwatywy. Kretynka! Uz˙ył perswazji, a nawet
zniz˙ył sie˛ do pro´s´b, lecz kiedy upierała sie˛ przy swoim,
zdrowo jej przyłoz˙ył i bez pytania wzia˛ł to, czego
chciał.

Nie miał poje˛cia, dlaczego beczała i protestowała.

Wszystkie kobiety sa˛ do siebie podobne, bo nie
wiedza˛, czego chca˛. Ale on wie to doskonale. Po-
trzebuja˛ nieugie˛tego faceta, kto´ry wez´mie je za twarz
i pokaz˙e, co to dobra zabawa. Kto jak kto, ale on

background image

potrafi kierowac´ innymi. Tak, z˙eby jemu było dob-
rze.

Zza rogu wyjechał nagle policyjny radiowo´z. Tho-

masowi serce podeszło do gardło. Z

˙

eby sie˛ uspokoic´,

nabrał powietrza w płuca. Po chwili samocho´d go
wymina˛ł.

Nie miał poje˛cia, dlaczego jest tak bardzo wkurzo-

ny i pełen napie˛cia. Nie mo´gł przestac´ mys´lec´ o tej
kobiecie z plaz˙y. Widziała, jak starej babie podwe˛dził
torebke˛, a potem rozpoznała go w centrum hand-
lowym. Cholerny zbieg okolicznos´ci.

Opanował nerwy. Nic takiego przeciez˙ sie˛ nie stało.

Nie miał poje˛cia, dlaczego tak sie˛ tym przejmuje.
Gliniarze maja˛ wie˛ksze zmartwienia. Musza˛ polowac´
na prawdziwych przeste˛pco´w.

Przyspieszył kroku.

Jackie Warren potarł nos wierzchem dłoni. Wczoraj

wieczorem jego siostra, Nita, przyszła zapłakana do
domu i os´wiadczyła, z˙e została zgwałcona. Braterska
lojalnos´c´ wymagała, aby wykrzesał z siebie złos´c´, ale
mu to nie wychodziło. Był na głodzie. Teraz, kiedy
zapuszkowali ojca, on sam stał sie˛ wprawdzie głowa˛
rodziny, ale dzis´ miał zły dzien´.

Przynajmniej tak było do chwili, gdy wło´cza˛c sie˛ po

mies´cie usłyszał, z˙e gliniarze poszukuja˛ Thomasa
Hollidaya. Tak wie˛c w dos´c´ prosty sposo´b mo´gł
zems´cic´ sie˛ na facecie, kto´ry zgwałcił Nite˛, a ro´wno-

background image

czes´nie zdobyc´ forse˛ potrzebna˛na nowe prochy, bo nie
została mu juz˙ ani jedna działka.

Jackie Warren pracował jako policyjny informator.

Trzymał re˛ke˛ na pulsie wydarzen´ i sprzedawał glinia-
rzom ro´z˙ne wiadomos´ci. Takz˙e tym razem, nie zwle-
kaja˛c, ruszył do telefonu. Przynajmniej zrzuci z duszy
cie˛z˙ar.

– Nie ro´b dzis´ kolacji – powiedział Cole, zabiera-

ja˛c sie˛ do wyjs´cia. – Jestes´my zaproszeni do Tiny
i Ricka.

– Cole... – W głosie Debbie zabrzmiała lekka

przygana, i to z dwo´ch powodo´w.

Powinien był uzgodnic´ z nia˛ wczes´niej te˛ wizyte˛,

a poza tym bez poz˙egnania zamierzał włas´nie opus´cic´
dom.

Znalazłszy sie˛ za drzwiami, zawro´cił na pie˛cie

i wszedł z powrotem do domu, po czym porwał Debbie
w obje˛cia.

Drobnymi pocałunkami obsypał jej szyje˛.
– Pie˛knie wymawiasz moje imie˛ – wyszeptał

jej do ucha. – Bardzo... podniecaja˛co. Tak sek-
sownie...

– To dobrze. – Kiwne˛ła głowa˛. – Nie mam nic

przeciwko seksowi. – Zignorowała jego s´miech.
– A teraz powiedz, co mamrotałes´ pod nosem, kiedy
wymykałes´ sie˛ z domu?

– Rick prosi, z˙ebys´my ich odwiedzili. Tina

background image

koniecznie chce cie˛ poznac´. Masz ochote˛ na małe
wyjs´cie? Bo jes´li nie, nie czuj sie˛ w obowia˛zku...

– Mam ochote˛ na to co ty – wyszeptała, zbliz˙ywszy

twarz do jego ust. – Che˛tnie poznam twoich przyjacio´ł.
Powiedz im, z˙e przyjdziemy. Morgan i Buddy moga˛
dzis´ zjes´c´ pizze˛.

Pierwsze zdanie Debbie nie miało nic wspo´lnego

z zaproszeniem na kolacje˛ i oboje dobrze o tym
wiedzieli. Cole poczuł dreszcz podniecenia. Tak długo
juz˙ nie spali razem! Mieszkanie u rodziny ma swoje
wady. Chca˛c byc´ bliz˙ej Debbie, musiałby otwarcie
przyznac´ sie˛ do tego, co robia˛. Nie chciał jednak
stawiac´ jej w trudnej sytuacji.

– Ba˛dz´ gotowa na szo´sta˛. – Pocałował Debbie,

ruszył w strone˛ drzwi i odwro´cił sie˛ na progu. – Wro´ce˛
w pore˛.

Debbie az˙ podskoczyła z rados´ci. Była szcze˛s´liwa.

Gdy do salonu wszedł Buddy, stana˛ł jak wryty na
widok jej rozpromienionej twarzy.

– Hm...
Nie wiedział, co zrobic´. Uciekac´ czy zostac´? W tej

chwili Debbie zarzuciła mu re˛ce na szyje˛ i oznajmiła:

– Kocham cie˛, Buddy. Szczerze powiedziawszy,

kocham wszystkich Brownfieldo´w. I włas´nie dlatego
upieke˛ ci placek z wis´niami.

W tej chwili do salonu wszedł Morgan. Słyszał, jak

Cole opuszcza dom, i wiedział, co wywołało rados´c´
Debbie.

– A co ze mna˛? – zapytał z˙artobliwym tonem.

background image

– Jestem biednym starcem bez s´rodko´w do z˙ycia, a na
dodatek pozbawionym rozumu. Gdybym miał choc´
troche˛ oleju w głowie, juz˙ dawno wyrzuciłbym tych
swoich niewydarzonych syno´w i znalazł kogos´ takie-
go jak ty.

– No wiesz! – mrukne˛ła lekcewaz˙a˛co Debbie.

– Buddy, ale z ojcem podzielisz sie˛ plackiem?

Komputerowy geniusz zawahał sie˛. Juz˙ zda˛z˙ył

przyzwyczaic´ sie˛ do mys´li, z˙e zje całe ciasto.

– No i jak? – Debbie przypierała go do muru.
Swoim zwyczajem, zrobił unik.
– Lily nadała mu dwa imiona: Charles Morgan

– oznajmił z całym spokojem. – Ja be˛de˛ nazywał go
Charlie.

Debbie i Morgan popatrzyli na siebie w milcze-

niu. Wiedzieli, z˙e dziecku Longreno´w nadano imio-
na obu dziadko´w. Ale co to ma wspo´lnego z plac-
kiem z wis´niami? Tego w z˙aden sposo´b nie dało sie˛
zrozumiec´.

– To dobry pomysł, synu – uznał Morgan. Gdy

tylko młodszy syn wymkna˛ł sie˛ z pokoju, odwro´cił
sie˛ ku Debbie i os´wiadczył powaz˙nie: – Jes´li ty
i Cole be˛dziecie mieli dziecko podobne do Bud-
dy’ego, to wydziedzicze˛ was oboje. Przepraszam
– dodał szybko, widza˛c z˙e Debbie sie˛ zaczerwieniła.
Ta mało taktowna uwaga mogła sprawic´ jej przy-
kros´c´. – Wybacz staremu człowiekowi, z˙e wsadza
nos w cudze sprawy...

– Nie jestes´ stary ani nie wsadzasz nosa w cudze

background image

sprawy. – Us´miechne˛ła sie˛. – Musze˛ juz˙ is´c´ i zabrac´ sie˛
za to ciasto.

Znikne˛ła w kuchni. Morgan dostrzegł jej zachmu-

rzone oczy. Wyczuł, z˙e pod maska˛ rados´ci Debbie
skrywa niepoko´j. Pewnie Cole ocia˛ga sie˛ z os´wiad-
czynami.

Starszy pan uznał, z˙e jes´li jego syn pozwoli odejs´c´

tej wspaniałej dziewczynie, okaz˙e sie˛ najwie˛kszym
idiota˛ pod słon´cem.

W drzwiach ujrzeli miniaturowa˛ wersje˛ Ricka

Garzy w stroju Batmana, uzupełnionym czapka˛ Super-
mana. Wygla˛d chłopczyka rozs´mieszył Debbie. Spryt-
ne dziecko, uznała w duchu. Jes´li zawiedzie go jeden
bohater, be˛dzie miał w odwodzie drugiego.

– Czes´c´, wujku Cole. Kto to jest? – zapytał chło-

piec, wskazuja˛c palcem Debbie i wypuszczaja˛c z ust
gigantyczny ba˛bel gumy, kto´ry pe˛kł mu na nosie.

– To moja dziewczyna – odrzekł Cole, z us´mie-

chem patrza˛c na chłopca, kto´ry wydał z siebie głos´ny
gulgot i padł na ziemie˛, udaja˛c obrzydzenie.

Usłyszawszy jednak zbliz˙aja˛ce sie˛ kroki matki,

Enrique szybko wstał.

– Zachowuj sie˛ przyzwoicie – upomniała synka.
Gdy chciała go złapac´, malec zrobił unik i uciekł,

s´piewaja˛c na cały głos melodie˛ z filmu o Batmanie.

– Przepraszam – powiedziała Tina do gos´ci. – Sie-

dem lat to trudny wiek. – I zaraz potem sie˛ rozes´miała.

background image

– Rok temu tez˙ nie było lepiej. Ani dwa... – Wzruszyła
ramionami. – Wchodz´cie, prosze˛. Ty z pewnos´cia˛
jestes´ Debbie.

Debbie skine˛ła głowa˛ i z Cole’em pod re˛ke˛

wkroczyła do przytulnego domu wypełnionego mi-
łos´cia˛ i s´miechem, a takz˙e kusza˛cymi zapachami
meksykan´skich potraw. Juz˙ zda˛z˙yła poznac´ Ricka.
Che˛tnie zapomniałaby o swej przykrej przygodzie
i pobycie na oddziale pierwszej pomocy, ale nie
o kierowcy policyjnego radiowozu, kto´ry był wo´w-
czas tak samo zaniepokojony jej stanem jak Cole.
Gnał wtedy jak szalony, z˙eby dowiez´c´ ja˛ jak naj-
szybciej do szpitala.

Spokojna rodzinna atmosfera panuja˛ca w stoja˛cym

na uboczu domu Ricka i Tiny stanowiła miłe wy-
tchnienie od te˛tnia˛cego z˙yciem, ruchliwego miastecz-
ka o nazwie Laguna Beach.

– Hej, wy tam! – wykrzykna˛ł Rick z sa˛siedniego

pokoju. – Zjawiacie sie˛ w pore˛. Włas´nie zaczyna sie˛
sto metro´w stylem dowolnym. Wchodz´cie!

Siedział nieruchomo przed telewizorem, ogla˛daja˛c

sprawozdanie z olimpiady.

Tina spojrzała z rezygnacja˛ w sufit.
– Chodz´ ze mna˛ – powiedziała, ujmuja˛c Debbie za

re˛ke˛. – Kiedy w telewizji jest sport, ci dwaj staja˛ sie˛
nieprzytomni.

Z przepraszaja˛cym us´miechem Cole znikna˛ł za

drzwiami, podczas gdy Debbie powe˛drowała za
Tina˛ do kuchni. Zaokra˛glony brzuszek pani domu

background image

wskazywał na to, z˙e mały Batman wkro´tce straci
pozycje˛ jedynaka.

Tina wre˛czyła gos´ciowi miske˛ z pomidorami i no´z˙.
– Kiedy rodzisz? – te˛sknym głosem spytała Deb-

bie.

Pani domu czule pogładziła brzuch. Na jej twarzy

ukazał sie˛ ciepły us´miech.

– To dopiero pia˛ty miesia˛c. Mam przed soba˛

długa˛ droge˛. Tym razem chcielibys´my miec´ dziew-
czynke˛.

– Siostra Cole’a włas´nie urodziła syna – powie-

działa Debbie. – Czy znasz Lily?

– Tylko ze słyszenia. Wyjechała na stałe z Kalifor-

nii, zanim Cole i Rick zostali partnerami.

Tina zauwaz˙yła, z˙e na kaz˙da˛ wzmianke˛ o Cole’u

oczy Debbie jas´nieja˛. Od tej chwili przestała sie˛
martwic´ o kobiete˛ z Oklahomy, kto´ra skradła serce
przyjacielowi me˛z˙a. Było jasne jak słon´ce, z˙e jest
zakochana w nim po uszy. Trudno było poja˛c´, czemu
oboje nie przyznaja˛ sie˛ do tego, co ich ła˛czy.

– Od dawna znasz Cole’a? – spytała Tina.
– Tutaj... – Debbie dotkne˛ła serca – jest ze mna˛

przez całe z˙ycie. Ale odnalezienie go zaje˛ło mi sporo
czasu.

Ten liryczny opis zrobił na Tinie duz˙e wraz˙enie.
– A co Cole zamierza z tym zrobic´?
Ujrzawszy konsternacje˛ Debbie, pani domu us´mie-

chne˛ła sie˛ przepraszaja˛co.

– Teraz juz˙ wiesz, po kim Enrique odziedziczył

background image

brak taktu. Zalez˙y mi na Cole’u i chciałabym, z˙eby był
szcze˛s´liwy.

Debbie spose˛pniała.
– Nie wiem, co on zamierza – odparła. – Ja tylko

czekam.

– Nie rozumiem – stwierdziła Tina.
– Czasami ja tez˙ – odrzekła Debbie. – Wydaje mi

sie˛, z˙e ma to cos´ wspo´lnego z jego praca˛ policjanta.
Chyba mys´li, z˙e nie idzie to w parze z małz˙en´stwem.
A co ty o tym sa˛dzisz?

Tina wyrzuciła w go´re˛ obie re˛ce, a za nimi mno´stwo

hiszpan´skich sło´w. Zdumiona Debbie usiadła na wy-
sokim stołku, nie zauwaz˙aja˛c, z˙e z jej łokcia kapie na
podłoge˛ sok pomidorowy.

– Cos´ z ciebie cieknie – stwierdził Rick, kto´ry

nagle pojawił sie˛ w kuchni. Papierowym re˛cznikiem
wytarł re˛ke˛ Debbie, a potem podłoge˛. Spojrzał na
z˙one˛. – A ciebie, chiquita, słychac´ az˙ w sa˛siednim
pokoju.

Nachylił sie˛ nad z˙ona˛ i krytyczna˛ uwage˛ osłodził

pocałunkiem. Dopiero teraz Debbie dostrzegła s´cieka-
ja˛cy sok. Podskoczyła, maja˛c nadzieje˛, z˙e nie po-
plamiła ubrania. Na szcze˛s´cie było czyste.

– A teraz, moja kochana, skoro juz˙ przekle˛łas´

wszystkie cztery strony s´wiata, moz˙esz dac´ nam cos´ do
zjedzenia? – zapytał pan domu.

Tina wykrzywiła sie˛ i popchne˛ła me˛z˙a w strone˛

drzwi.

– Wychodz´ z mojej kuchni. Dostaniesz kolacje˛

background image

dopiero wtedy, kiedy be˛dzie gotowa. – Gdy Rick
chyłkiem sie˛ wycofywał, krzykne˛ła za nim: – Nalejcie
sobie troche˛ tequili. Zmie˛kczy tego głupka, kto´rego
nazywasz swoim partnerem. Moz˙e moje pikantne
jedzenie i ta pie˛kna kobieta sprawia˛, z˙e wreszcie
oprzytomnieje.

– Wiem, co knujesz – stwierdził Rick, unosza˛c

brwi. – Ale pamie˛taj, co mo´wiłem. Nie baw sie˛
w swatke˛. Nie wtra˛caj sie˛ w sprawy Cole’a. Dobrze?

Tina zignorowała słowa me˛z˙a.
– Kolacja be˛dzie za kilka minut. Wracaj do swoich

igrzysk.

Wymiana zdan´ mie˛dzy Tina˛a Rickiem rozs´mieszy-

ła Debbie. Było widac´, z˙e bardzo sie˛ kochaja˛. Gdyby
tylko Cole poja˛ł, z˙e małz˙en´stwo ma sens...

Wreszcie zasiedli do kolacji. Była tak pikantna, z˙e

Debbie nabrała przekonania, iz˙ Tina wrzuciła do
garnka wszystkie przyprawy, jakie miała w kuchni.

– Za ostre? – Pani domu patrzyła z niepokojem, jak

dziewczyna Cole’a wypija kolejna˛ szklanke˛ wody.

– Sama nie wiem – odparła Debbie z us´miechem.

– Ale wydaje mi sie˛, z˙e spaliłam sobie włoski na
je˛zyku.

Enrique podnio´sł głowe˛ znad talerza i po raz

pierwszy od chwili przybycia gos´ci popatrzył na
kobiete˛, kto´ra towarzyszyła wujkowi.

– Masz owłosiony je˛zyk? – spytał z zainteresowa-

background image

niem, przecia˛gaja˛c palcem po swoim i sprawdzaja˛c,
jaka˛ ma powierzchnie˛.

Przy stole rozległ sie˛ s´miech.
– Tak sie˛ tylko mo´wi – wyjas´nił Rick. – I to chyba

wyła˛cznie w Oklahomie.

– Och, nie – zaprotestowała Debbie. – Moja babka,

kto´ra pochodziła z Tennessee, uz˙ywała cze˛sto tego
wyraz˙enia. – Zniz˙yła głos i pochyliła głowe˛, tak z˙e jej
oczy znalazły sie˛ na poziomie oczu chłopca. – Babka
zwykła była tez˙ mo´wic´, z˙e od jedzenia pomidoro´w
przyprawionych czarnym pieprzem me˛z˙czyznom ros-
na˛ włosy na torsie.

Enrique spojrzał z zainteresowaniem na miske˛ pico

de gallo, kto´rego do tej pory nie chciał nawet tkna˛c´.
Potem przenio´sł wzrok na Debbie, po czym zno´w na
miske˛ i z cała˛ powaga˛ pokiwał głowa˛, tak jakby poja˛ł
logike˛ tego wywodu. I kiedy mys´lał, z˙e nikt nie patrzy,
nałoz˙ył sobie na talerz stos pomidoro´w z cebula˛,
posypał wszystko duz˙a˛ ilos´cia˛ czarnego pieprzu
i wzia˛ł do ust z taka˛ mina˛, jakby zaz˙ywał lekarstwo.

Na widok miny chłopca, przez˙uwaja˛cego z przeje˛-

ciem kaz˙dy ke˛s, Cole z trudem hamował sie˛ od
s´miechu. Chwile˛ po´z´niej synek Ricka wsuna˛ł ra˛czke˛
pod stro´j Batmana i potarł nia˛ o piers´, tak jakby chciał
sprawdzic´, czy przypadkiem juz˙ mu cos´ nie wyrosło.

– Debbie, masz u mnie dodatkowe punkty – oznaj-

miła Tina. – Od roku usiłuje˛ namo´wic´ go na jedzenie
pomidoro´w i nic z tego nie wychodzi.

– Ta metoda zawsze skutkowała w przypadku

background image

Douglasa, mojego młodszego brata. I jak widze˛, nadal
działa. – Debbie podniosła głowe˛ znad talerza i us´mie-
chne˛ła sie˛ z przekora˛. Spojrzała na Cole’a i dorzuciła
wymownym szeptem: – Zastanawiam sie˛, co by sie˛
stało, gdybym ciebie posypała pieprzem.

Rick wydał z siebie przecia˛gły je˛k na widok paniki

maluja˛cej sie˛ na twarzy przyjaciela.

– Człowieku, jak widze˛, nic a nic nie przesadzałes´,

opowiadaja˛c nam o tej dziewczynie!

Tina zas´miała sie˛ z rados´ci.
– Sa˛dze˛, z˙e wszystko zalez˙y od tego, gdzie sypie

sie˛ ten pieprz – wymamrotał Cole i zaraz potem
doła˛czył do cho´ralnego wybuchu s´miechu.

– Jestes´my w domu – oznajmił, dotykaja˛c ramienia

Debbie.

Zaraz po wyjs´ciu od Garzo´w Debbie zasne˛ła w sa-

mochodzie, a Cole wracał do domu okre˛z˙na˛ droga˛, aby
jak najdłuz˙ej patrzec´ na s´pia˛ca˛ kobiete˛. Sprawiało mu
to duz˙a˛ przyjemnos´c´.

Słowo ,,dom’’ zapadło głe˛boko w pods´wiadomos´c´

Debbie. Brzmiało miło dla ucha, cudownie. Gdyby
tylko to okres´lenie odnosiło sie˛ do jej domu, jej
prawdziwego domu...

Gdy Cole ja˛ obudził, przecia˛gne˛ła sie˛ i zacze˛ła

niezdarnie gramolic´ sie˛ z auta.

Razem weszli do domu i zaraz potem poczuli sie˛

niepewnie, zaskoczeni panuja˛ca˛ tu cisza˛ i spokojem...

background image

a takz˙e tres´cia˛ kartki opartej o solniczke˛ na kuchen-
nym stole.

Dzie˛ki za placek. Buddy i ja idziemy do kina.

Wro´cimy bardzo po´z´no. Spe˛dz´cie miło wieczo´r.

Morgan

– Wrabiaja˛ nas – uznała Debbie, wre˛czaja˛c Co-

le’owi lis´cik ojca.

– Najpierw Tina, a teraz tata. Chyba zaczynam

rozumiec´, o co im chodzi – przyznał z wymuszonym
us´miechem.

Nie komentuja˛c jego sło´w, Debbie zostawiła go

samego w saloniku. Dochodziła juz˙ do swego pokoju,
gdy nagle poczuła, z˙e obejmuje ja˛ silne me˛skie ramie˛
i unosi w go´re˛. Serce zabiło jej jak szalone.

– Cole! Przestraszyłes´ mnie.
– No to chyba juz˙ wiesz, co to znaczy strach. Ale

poczułabys´ sie˛ jeszcze gorzej, gdybym cie˛ teraz pus´cił.

– Fakt. Wobec tego zanies´ mnie do ło´z˙ka.

W z˙yciu me˛z˙czyzny istnieje wiele rzeczy, kto´rych

mo´głby potem z˙ałowac´. Ale dla Cole’a kochanie tej
kobiety nigdy nie stanie sie˛ jedna˛z nich. Kiedy Debbie
przysune˛ła sie˛ bliz˙ej i przytuliła do niego, z us´mie-
chem na twarzy popatrzył na nikłe s´wiatło przesa˛cza-
ja˛ce sie˛ przez zasłony.

Gdyby tylko potrafił zebrac´ sie˛ na odwage˛ i wyznac´

background image

Debbie, jak wiele dla niego znaczy... Gdyby tylko był
przekonany o tym, z˙e ta kobieta kocha go na tyle
mocno, by zezwolic´ mu na robienie tego, co powinien.
Zawsze pragna˛ł byc´ policjantem i nie zamierzał
porzucac´ swego zawodu. A znalezienie kogos´ wyja˛t-
kowego, kto zechciałby dzielic´ z˙ycie z nim, z policjan-
tem, wydawało sie˛ niemoz˙liwe. Az˙ do tej pory.

Ogarne˛ło go przemoz˙ne uczucie, by zawładna˛c´

Debbie, by wzia˛c´ ja˛ w wyła˛czne posiadanie. Przed
niespełna godzina˛ kochali sie˛ jak szaleni. I teraz sama
s´wiadomos´c´, z˙e ma ja˛ obok siebie, wywołała w nim
ponowny przypływ poz˙a˛dania.

Debbie dosłyszała zmiane˛ oddechu Cole’a. Przysu-

ne˛ła policzek do jego piersi i wyczuła przyspieszone
bicie serca. Znalazła swego me˛z˙czyzne˛. I zrobi wszyst-
ko, aby go utrzymac´ go przy sobie.

– Znowu cie˛ pragne˛...
Szorstki, przesycony poz˙a˛daniem głos Cole’a spra-

wił, z˙e zadrz˙ała.

– Wobec tego bierz, co twoje. Nalez˙e˛ do ciebie

– wyszeptała.

Obja˛ł ja˛ mocno i przytulił. Tym razem zamierzał

dawac´, a nie brac´. Na branie be˛dzie czas po´z´niej.

Pochylił głowe˛ i tak gora˛co zacza˛ł ja˛ całowac´, z˙e

straciła oddech. Po chwili pieszczot jego re˛ce dotarły
do jej ud.

– Moge˛? – spytał.
Westchne˛ła i wsune˛ła palce w jego włosy.
– Dla ciebie zrobie˛ wszystko – oznajmiła.

background image

Nie istniało teraz na s´wiecie nic innego opro´cz

me˛z˙czyzny, kto´ry wzia˛ł ja˛ w posiadanie. Opro´cz jego
warg... i tego, co robiły jego dłonie. Kaz˙dy ruch je˛zyka
Cole’a wzniecał w ciele Debbie fale rozkoszy. Kaz˙da
pieszczota dłoni rozpalała do białos´ci wewne˛trzny
ogien´.

Cole postanowił zadbac´ najpierw o nia˛. Do tej pory

dała mu tak wiele, nie z˙a˛daja˛c w zamian niczego.
Wiedział, na czym jej zalez˙ało, ale jedyna˛ rzecza˛, jaka˛
potrafił jej teraz dac´, była rozkosz zmysło´w. Nie
mys´lał o przyszłos´ci. Wolał z˙yc´ chwila˛.

Nagle poczuł, z˙e Debbie sie˛ga nieba.
– Kocham cie˛, kocham – szeptała w ekstazie.
Ja tez˙ cie˛ kocham, powiedział w mys´lach, poddaja˛c

sie˛ wszechogarniaja˛cej fali namie˛tnos´ci.

– Dzien´ dobry, tu Kalifornia! – Budzik Cole’a

wła˛czył radio o tej samej porze co zwykle. – Jest szo´sta
rano – mo´wił dalej spiker. – Czeka nas nowy dzien´. Na
pocza˛tek posłuchajmy piosenki Bonnie Rait z najnow-
szego singla. Bonnie s´piewa, z˙e ,,nie pokochasz mnie,
jes´li sam nie zechcesz...’’

Głe˛boki, szorstki głos wokalistki w pełnej skargi

piosence wywołał w Debbie smutek. Z

˙

ałowała, z˙e

słysza˛c budzik, nie nacia˛gne˛ła kołdry na uszy i nie
spała dalej. Wokalistka z˙aliła sie˛, z˙e nawet jej miłos´c´
nie zmusi serca me˛z˙czyzny do odczuwania czegos´, na
co on nie ma ochoty.

background image

Cole skrył twarz w zagłe˛bieniu ramienia Debbie,

nie chca˛c ani sie˛ poruszyc´, ani sie˛ od niej oderwac´.
Drzemał dalej, nies´wiadom tego, z˙e Debbie rozpacza.

Przez cała˛ noc czekała na choc´by jedno słowo

Cole’a, kto´re sprawiłoby, z˙e s´wiat stałby sie˛ lepszy.
Cole dał jej rozkosz i rados´c´, ale nie wyznał miłos´ci.

Zadzwonił telefon.
Cole chwycił szybko słuchawke˛.
– Lepiej, z˙ebys´ miał sensowny powo´d – warkna˛ł

do rozmo´wcy, odruchowo zaciskaja˛c re˛ke˛ obejmuja˛ca˛
Debbie. – W porza˛dku – oznajmił po chwili. – Zaraz
be˛de˛.

Debbie podniosła sie˛ z ło´z˙ka.
– Wygla˛da na to, z˙e nie mam co na siebie włoz˙yc´

– powiedziała, sarkazmem maskuja˛c bo´l serca.

– Debbie! – upomniał ja˛ Cole, ale kiedy odwro´ciła

sie˛ w jego strone˛, dotkna˛ł czule jej ramienia. – Słonko,
nie zamykaj sie˛ przede mna˛ – poprosił. – Kiedy tylko
jestes´my razem, zaraz wchodzi w parade˛ moja praca
i mie˛dzy nami od razu wznosi sie˛ mur.

Us´miechne˛ła sie˛ przez łzy.
– Tak to wygla˛da z twojej strony? – spytała,

wzruszywszy ramionami, i wysune˛ła sie˛ z jego obje˛c´.
– Nie miałam poje˛cia – dodała drz˙a˛cym głosem. – Nie
wiedziałam, z˙e kiedykolwiek bylis´my razem. – Gwał-
towny protest Cole’a powstrzymała podniesieniem
re˛ki. – Och, wiem, wiem, bylis´my blisko siebie...
ciałem. Ale nie tak, jak w przypadku prawdziwego
uczucia, w miłos´ci na zawsze. To nie ja, ale ty

background image

zamykasz sie˛ przede mna˛, kiedy wchodzi w gre˛ twoja
praca. To nie ja uciekam, ale ty.

Z tymi słowami Debbie wyszła z pokoju, cicho

zamykaja˛c za soba˛ drzwi. Cole miał ochote˛ krzyczec´,
odrzucic´ jej zarzuty, pokło´cic´ sie˛ z nia˛. Nie mo´gł
jednak nic zrobic´, bo miała racje˛.

Wsune˛ła sie˛ do swego pokoju i oparła o framuge˛

drzwi, po czym rzewnie sie˛ rozpłakała. Przyjez˙dz˙aja˛c
do Brownfieldo´w, dobrze wiedziała, w co sie˛ pakuje.
Tylko idiotka zignorowałaby ostrzegawcze sygnały,
kto´re zostawił Cole, uciekaja˛c z Oklahomy. Miłos´c´
z nas wszystkich czyni głupko´w, stwierdziła i po-
stanowiła wzia˛c´ sie˛ w gars´c´.

– No to w porza˛dku, szanowny panie – mruk-

ne˛ła. – A wie˛c zabawimy sie˛ troche˛. Zostane˛ tutaj
jeszcze ze dwa tygodnie, a potem spakuje˛ manatki.
Jes´li nie widzisz, co przechodzi ci koło nosa, twoja
sprawa. Mimo wszystko to chyba ja okazałam sie˛
s´lepa.

Nikt nie słyszał tych sło´w. A nawet gdyby tak sie˛

stało, i tak nie miałoby to z˙adnego znaczenia.

Kiedy weszła do kuchni, umyty i ubrany Cole

kon´czył w pos´piechu kawe˛.

Przez długa˛ chwile˛ patrzyli na siebie bez słowa.

Cole dostrzegł mokre od łez rze˛sy Debbie i pełne bo´lu
oczy. Re˛ce skrzyz˙owane na piersiach s´wiadczyły
o tym, z˙e uwaz˙a sie˛ za skrzywdzona˛.

background image

Poprawiła obszerna˛ bawełniana˛ koszulke˛ i pomys´-

lała, z˙e nie powinna rozstac´ sie˛ z Cole’em w gniewie.

– Liczysz na buzi na do widzenia? – zapytała

cicho.

– Włas´nie chodziło mi to po głowie – odparł

szeptem.

Natychmiast znalazła sie˛ w jego obje˛ciach.
– Za duz˙o mys´lisz – oznajmiła.
Ich poz˙egnalny pocałunek miał gorzko-słodki

smak.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY

Thomas Holliday stał sie˛ nerwowy. Był bez grosza

przy duszy. Od wydarzenia w handlowym centrum
upłyna˛ł pełen tydzien´, uznał wie˛c, z˙e dłuz˙ej nie musi
zachowywac´ ostroz˙nos´ci i moz˙e bezpiecznie wracac´
na ulice.

Palił sie˛ wre˛cz do roboty. S

´

wierzbiły go palce.

Opus´cił mieszkanie znajomego, u kto´rego ukrywał sie˛
od tygodnia. To, gdzie sypiał, nie miało dla niego
wie˛kszego znaczenia.

Z

˙

ywił pogarde˛ dla normalnej pracy. Wolał byc´

złodziejem, mimo z˙e w tym fachu zarabiał mniej, niz˙
gdyby pracował w byle jakim barze. Nie grzeszył
nadmiarem rozsa˛dku. Miał tylko sprawne re˛ce i szyb-
kie nogi.

– Czy to on?
W połowie drogi do naste˛pnej przecznicy stał

background image

nieoznakowany policyjny samocho´d. Kierowca wska-
zał Thomasa Hollidaya.

– Tak – odparł partner. – Chyba po´jdzie łatwo.

Facet idzie w nasza˛ strone˛.

Thomas Holliday postanowił wsta˛pic´ do baru na

rogu i za dziewie˛c´dziesia˛t dziewie˛c´ cento´w zjes´c´
nales´niki i kiełbase˛. Ale człowiek, kto´ry wysiadł
włas´nie ze stoja˛cego w pobliz˙u wozu, sprawił, z˙e
musiał zmienic´ plany. Zanosiło sie˛ bowiem na to, z˙e na
pewien czas zostanie pensjonariuszem pan´stwowej
instytucji, gdzie otrzyma jedzenie za darmo.

– Thomas Holliday? Jestes´ aresztowany. Masz

prawo milczec´. Jez˙eli...

– Znam to juz˙ na pamie˛c´ – warkna˛ł młody gang-

ster.

Mimo to jednak funkcjonariusz policji poinfor-

mował zatrzymanego o jego prawach. Kiedy zakłada-
no mu kajdanki i wsadzano na tylne siedzenie samo-
chodu, Thomas Holliday miotał sie˛ i kla˛ł.

Po chwili samocho´d ruszył z miejsca.

– Człowieku, mys´lałem, z˙e juz˙ nigdy sie˛ tu nie

pojawisz – mrukna˛ł Rick.

Cole opadł cie˛z˙ko na krzesło. Na widok kawy

wylewaja˛cej sie˛ z trzymanego przezen´ kubka i kapia˛-
cej na papiery rozłoz˙one na biurku, zmarszczył gniew-
nie czoło.

– Masz – powiedział Rick, podaja˛c mu papierowy

background image

re˛cznik. – Musisz wzia˛c´ sie˛ w gars´c´. Napij sie˛, kofeina
dobrze ci zrobi.

– O co chodzi? – spytał Cole z nieche˛cia˛, wyciera-

ja˛c rozlana˛ kawe˛.

– Zgarne˛li go z samego rana.
– Kogo?
Cole był nadal mys´lami przy Debbie, ale szybko

skojarzył fakty.

– Maja˛ Thomasa Hollidaya. Policjanci z wozu

patroluja˛cego Laguna Beach przyuwaz˙yli tego drania,
kiedy opuszczał jakies´ mieszkanie. Jest teraz na
przesłuchaniu. Wygla˛da na to, z˙e facet zamierza
zawrzec´ z nami jaka˛s´ umowe˛. Utrzymuje, z˙e dokonana
przez niego kradziez˙ torebki jest niczym w poro´w-
naniu z tym, co mo´głby nam powiedziec´ o paru
dilerach. Chce wyjs´c´ w zamian za te˛ informacje˛.

Cole stukna˛ł o blat pustym kubkiem. Z jego oczu

posypały sie˛ błyskawice.

– Do diabła, nie wolno is´c´ na z˙adna˛ ugode˛! Nie

z tym skurwy...

– Wiedziałem, z˙e tak zareagujesz. Chodz´my poga-

dac´ z chłopcami od kradziez˙y.

– Detektyw Brownfield... Garza...
Prowadza˛cy sprawe˛ porucznik Tanaka us´cisna˛ł im

dłonie. Znał dobrze obu detektywo´w. Cały wydział
obiegła szybko wiadomos´c´, z˙e osoba˛ zatrzymanego
złodzieja Cole Brownfield interesuje sie˛ osobis´cie.

background image

Informacje, jakie Halliday chciał przekazac´ policji,
mogły okazac´ sie˛ przydatne dla brygady antynar-
kotykowej.

– Co facet zeznał? Co mu obiecalis´cie? – Cole

z trudem nad soba˛ panował.

Porucznik Tanaka zmarszczył czoło.
– Mo´wił duz˙o. Wszystko jednak wskazuje na to, z˙e

najwaz˙niejsze rzeczy zostawia dla was. Twierdzi, z˙e
dysponuje informacjami dotycza˛cymi grupy dilero´w.

Cole je˛kna˛ł w duchu. Drobne kradziez˙e to nic

w poro´wnaniu z moz˙liwos´cia˛ rozpracowania ich siatki
i przyskrzynienia szefa.

– Nie obiecalis´my mu niczego – dodał porucznik

ostrym tonem. – Siedem lat temu zgwałcono moja˛
co´rke˛. Nie zamkne˛lis´my łajdaka, kto´ry to zrobił, bo
jego adwokat zawarł ugode˛ z policja˛.

Cole dobrze rozumiał gniew Tanaki. Gdy tylko

zamkna˛ł oczy, nadal pod powiekami widział przeraz˙e-
nie, jakie malowało sie˛ na twarzy Debbie, kiedy
zobaczył ja˛ w biurze centrum handlowego. A takz˙e
obraz˙enia.

– No wie˛c jak? Moz˙emy z nim pogadac´? – zapytał.
– Oczywis´cie. Facet jest wasz – odparł porucznik.

– Zrezygnował z adwokata. Chce tylko sprzedac´
informacje i sta˛d wyjs´c´.

Cole ze złos´cia˛ zacisna˛ł usta.
– Che˛tnie go dorwe˛ i tak załatwie˛, z˙e sie˛ nie

pozbiera.

Rick zacisna˛ł re˛ke˛ na ramieniu partnera.

background image

– Uspoko´j sie˛, stary. Nie potrzebujemy dodatko-

wych kłopoto´w.

Cole kiwna˛ł głowa˛, ale nadal gotował sie˛ z ws´ciek-

łos´ci.

Otworzyły sie˛ drzwi. Thomas Holliday podnio´sł

wzrok i odetchna˛ł z ulga˛. Odchylił sie˛ do tyłu wraz
z krzesłem. A wie˛c zjawili sie˛ policyjni waz˙niacy.
Ubrani zwyczajnie, po cywilnemu. Był przekonany,
z˙e sa˛z brygady antynarkotykowej. Zdradzały ich tylko
zimne oczy i zacis´nie˛te usta.

Dojrzawszy bezczelny us´miech na twarzy zatrzy-

manego, Cole z trudem powstrzymał sie˛ przed daniem
łajdakowi w ze˛by. Na wszelki wypadek wsuna˛ł re˛ce do
kieszeni. Spojrzawszy na partnera, napotkał jego
porozumiewawczy wzrok.

– Podobno chcesz powiedziec´ nam cos´ ciekawego

– odezwał sie˛ Rick.

Podczas przesłuchania łagodny głos detektywa

i nieco obca wymowa stanowiły wielka˛ zalete˛. Rick
odgrywał zawsze ,,dobrego’’ gline˛. Cole, zbyt twar-
dy i nieprzejednany, nie nadawał sie˛ do tej roli.
Zwłaszcza w takiej sytuacji jak teraz. Widział zbyt
wiele przeste˛pstw dokonywanych przez łajdako´w
pokroju Hollidaya, kto´rzy za dolara sprzedaliby
dusze˛ diabłu.

Thomas Holliday skina˛ł głowa˛. Nogi krzesła, na

kto´rym sie˛ bujał, uderzyły o podłoge˛. Pochylił sie˛ do

background image

przodu i oparł łokciami o blat stołu. Wro´ciła mu
pewnos´c´ siebie.

– Co be˛de˛ z tego miał? – spytał zaczepnym tonem.
– Pozwole˛ ci z˙yc´.
Zaskoczyła go ta odpowiedz´. Padła z ust nie

niz˙szego, ciemnookiego detektywa stoja˛cego naprze-
ciw niego, lecz wysokiego me˛z˙czyzny, kto´ry stał
w rogu pomieszczenia. Thomas Holliday poczuł dziw-
ny niepoko´j i przebiegaja˛ce po plecach dreszcze.
Przymkna˛ł oczy.

– I to ma byc´ ten interes? – warkna˛ł.
Cole wepchna˛ł ponownie re˛ce do kieszeni.
– Nie be˛dzie z˙adnych intereso´w – oznajmił chrap-

liwym szeptem.

Thomas Holliday zacza˛ł sie˛ pocic´. Takiego obrotu

sprawy sie˛ nie spodziewał.

– Moge˛ dac´ wam nazwiska i miejsca...
– To dobrze – przerwał mu Rick. Nadeszła

pora, by przeja˛c´ stery. Wyczuwał z trudem tłu-
miona˛ ws´ciekłos´c´ Cole’a, kto´ry tracił nad soba˛
kontrole˛.

– Podasz nam, co wiesz, a my powiadomimy

se˛dziego, z˙e nam pomogłes´. Bez z˙adnych umo´w.

– Zwe˛dziłem tylko torebke˛. To przeciez˙ drobne

przewinienie.

– Było takz˙e zagroz˙enie z˙ycia, napad i pobicie – ze

złos´cia˛ wycedził Cole. – Ta kobieta, kto´ra˛ okradłes´ na
plaz˙y, była chora na serce. Zabrałes´ jej lekarstwo.
Gdyby zmarła na skutek szoku, byłbys´ winien zabo´j-

background image

stwa. Ponadto w centrum handlowym dokonałes´ napa-
du na inna˛ kobiete˛. Mamy s´wiadko´w.

Thomas Holliday walna˛ł dłonia˛ w blat stołu.
– Ska˛d, do diabła, mogłem wiedziec´, z˙e tej starej

babie wysiada pukawka? A ta dziwka w centrum nie
powinna...

Jednym ruchem re˛ki Cole s´cia˛gna˛ł Hollidaya

z krzesła i, zanim Rick zda˛z˙ył sie˛ poruszyc´, pchna˛ł na
s´ciane˛.

– Nigdy nie nazywaj jej dziwka˛ – rzekł cichym

głosem.

Jego re˛ce zacisne˛ły sie˛ woko´ł szyi podejrzanego na

tyle, by go zaniepokoic´.

– Człowieku, tylko go nie załatw – odezwał sie˛

zdenerwowany Rick.

– Chciałem, z˙eby zacza˛ł słuchac´ – os´wiadczył

Cole.

Rick cofna˛ł sie˛. Miał zaufanie do partnera.
– O co chodzi? – zapytał zatrzymany. – O te˛

kobiete˛ w centrum...?

– To moja kobieta – os´wiadczył Cole.
– Psiakrew! – zakla˛ł Thomas Holliday i zamkna˛ł

oczy. – Takie moje zas... szcze˛s´cie.

Podnio´sł wzrok i nagle poczuł s´miertelne zagroz˙e-

nie. Kiedy detektyw pus´cił go i doprowadził do
krzesła, odetchna˛ł z prawdziwa˛ ulga˛.

– Nic mi sie˛ nie stanie, jak troche˛ posiedze˛ – za-

uwaz˙ył niepewnie. – Zima sie˛ zbliz˙a.

Rick starał sie˛ nie okazac´, z˙e zaczyna wa˛tpic´ w to,

background image

czy Cole zdoła wzia˛c´ sie˛ w gars´c´. Gdyby chodziło
o jego, Ricka, z˙one˛, pewnie nie byłby az˙ tak opanowa-
ny jak w tej chwili.

– Masz nam cos´ do powiedzenia? – zapytał.
Rick us´miechał sie˛ łagodnie, ale oczy miał lodowa-

te. Podobnie jak Cole, nie znosił ulicznych przeste˛p-
co´w.

– Czemu nie? – Thomas Holliday wzruszył ramio-

nami. – Moz˙e se˛dzia wez´mie pod...

– Na to nie licz – przerwał mu Cole.
Thomas Holliday odetchna˛ł głe˛boko i zacza˛ł sypac´.

Był to długi dzien´, lecz satysfakcjonuja˛cy. Cole

skre˛cił na podjazd, zgasił silnik i oparł głowe˛ na
kierownicy. Poczuł, jak wreszcie ogarnia go spoko´j.
Jest w domu, a w s´rodku czeka kobieta, kto´ra do go´ry
nogami przewro´ciła jego s´wiat.

Na parking wjechał drugi samocho´d i stana˛ł obok.

W aucie ojca Cole ujrzał worek z golfowymi kijami.
Jak widac´, tata przywraca ład we własnym s´wiecie.

– Pomoge˛ ci – ofiarował sie˛ Cole i zarzucił worek

na ramie˛.

Ojciec i syn ruszyli w strone˛ rodzinnego domu.
– Co to był za dzien´! – entuzjazmował sie˛ Morgan.

– Pokonałem wreszcie Henry’ego Thomasa. Ten stary
pryk za nic sie˛ nie przyzna, z˙e załatwiłem go na cacy.
Zarzucił mi, z˙e z´le liczyłem, ale sam nie chciał
sprawdzic´.

background image

– Chyba obaj mielis´my niezły dzien´ – odezwał sie˛

Cole. – Zatrzymali faceta, kto´ry napadł na Debbie.

– Wspaniale! – wykrzykna˛ł Morgan. – Trzeba to

uczcic´.

Spojrzeli na siebie, gdyz˙ nagle uzmysłowili sobie,

z˙e w domu panuje dziwny spoko´j. Od dnia przyjazdu
Debbie witała ich zawsze w progu domu.

– Moz˙e s´pi – powiedział Cole.
Rzucił torbe˛ z kijami i ruszył biegiem w strone˛ jej

pokoju.

– Tam nie ma Debbie – poinformował ojca, wraca-

ja˛c.

– Moz˙e nasz geniusz wie, gdzie ona jest – rzekł

Morgan i zawołał głos´no: – Buuuuddy!

Usłyszawszy krzyk, Buddy wypadł przeraz˙ony

z pokoju.

– Co sie˛ pali? – zaz˙a˛dał wyjas´nienia.
Oczami duszy juz˙ widział, jak płona˛ jego ukochane

komputery.

– Gdzie jest Debbie? – zapytał Cole.
Buddy zauwaz˙ył niepoko´j maluja˛cy sie˛ na twarzy

brata i wysilił umysł. Debbie cos´ mu mo´wiła, ale
co?

– Hm... Mys´le˛, z˙e... – zacza˛ł niepewnie.
– Robercie Allenie, nie stłukłem cie˛ od czasu,

kiedy skon´czyłem szes´c´ lat, a ty pie˛c´, wie˛c gadaj...

– Wybrała sie˛ po zakupy. – Wspomnienie boles-

nego doznania z dziecin´stwa było dla Buddy’ego
wystarczaja˛cym bodz´cem. – Juz˙ wiem. Pytała, czy nie

background image

potrzebuje˛ czegos´ z centrum handlowego. Powiedzia-
łem, z˙e...

– Pojechała sama?
Morgan i Cole byli wstrza˛s´nie˛ci. Włas´nie patrzyli

na siebie, zdecydowani odnalez´c´ Debbie, zanim cos´ jej
sie˛ stanie, gdy nagle... Debbie weszła do domu. Zanim
zamkne˛ła drzwi, migne˛ła za jej plecami odjez˙dz˙aja˛ca
takso´wka.

– Czes´c´, panowie! – zawołała i weszła do pokoju

obładowana torbami. – Mam nadzieje˛, z˙e nie macie
nic przeciwko temu, abys´my na kolacje˛ zjedli kur-
czaka. Kupiłam juz˙ upieczonego.

Dwie torby z zakupami podała Moganowi, a trzecia˛

Buddy’emu, nie zauwaz˙ywszy, jakie wraz˙enie wywo-
łało jej przybycie.

– Zobaczcie, co kupiłam dla dziecka! – To mo´wia˛c,

oddała, tym razem Cole’owi, jeszcze jedna˛ torbe˛.

– Dziecka? – powto´rzył zdumiony.
Nagle poczuł sie˛ tak, jakby wkroczył w strefe˛

cienia. Przeciez˙ mo´wiła mu, z˙e jest zabezpieczona.

– Tak, dziecka. – Do Debbie zacze˛ło docierac´, z˙e

cos´ jest nie w porza˛dku. Wszyscy trzej me˛z˙czyz´ni
zachowywali sie˛ tak, jakby ktos´ spryskał ich s´rodkiem
owadobo´jczym z pomaran´czowego gaju. – Czyz˙bys´
juz˙ zda˛z˙ył o nim zapomniec´? Nie pamie˛tasz, z˙e Lily
urodziła syna? Masz bratanka, a Morgan został dziad-
kiem.

– Och! Chodzi ci o to dziecko! – Cole odetchna˛ł

z ulga˛.

background image

Opadł cie˛z˙ko na najbliz˙ej stoja˛ce krzesło. Torbe˛,

kto´ra˛ przed chwila˛ wre˛czyła mu Debbie, s´ciskał tak,
jakby była kamizelka˛ ratunkowa˛ moga˛ca˛ ocalic´ go
przed utonie˛ciem.

Debbie zamrugała oczami, cofne˛ła sie˛ o krok

i uwaz˙nie przyjrzała tro´jce me˛z˙czyzn.

– Co sie˛ dzieje? – spytała.
– Pojechałas´ do centrum handlowego – oskarz˙y-

cielskim tonem wytkna˛ł jej Morgan.

– A ty wybrałes´ sie˛ na golfa – odcie˛ła sie˛.
Starszy pan zaczerwienił sie˛ lekko i usiadł obok

syna.

– Kupiłas´ mi te ciastka, o kto´re prosiłem? – spytał

Buddy.

Szybko oddał Debbie torbe˛ i pognał do swego

pokoju, nie zwaz˙aja˛c na pełen pote˛pienia wzrok ojca
i Cole’a. Nagle stracił apetyt.

– Do licha, co sie˛ z wami dzieje? – zapytała

Debbie. – Uwaz˙acie, z˙e przez ostatnie dni pobytu
u was powinnam tkwic´ w tym domu tylko dlatego, z˙e
ktos´ rozcia˛ł mi warge˛? A zreszta˛ juz˙ przyskrzynili tego
faceta. – Spojrzała na Cole’a. – Przeciez˙ sam powiado-
miłes´ mnie o tym przez telefon.

Ostatnie dni pobytu? Cole w mys´li powto´rzył słowa

Debbie i zrobiło mu sie˛ słabo. A wie˛c zamierza
wkro´tce wyjechac´...

Morgan uznał, z˙e najrozsa˛dniej zrobi, opuszczaja˛c

salon. Zabrawszy torby z kurczakami i sosami, po-
szedł do kuchni.

background image

Cole podnio´sł sie˛ z krzesła, spychaja˛c na ziemie˛

trzymane zakupy, i obja˛ł Debbie.

– Przepraszam – rzekł spokojnym tonem. – Ale

wro´ciłem do domu, ciebie nie było, i...

– Wychodzisz kaz˙dego ranka i mo´wisz, z˙e wro´cisz

– przypomniała mu. – A ja ufam ci i wierze˛, z˙e
dotrzymasz słowa. – Zwine˛ła dłon´ w pia˛stke˛ i lekko
stukne˛ła Cole’a w piers´. – Mnie musisz pozwolic´ na to
samo.

– Ale jestes´ taka mała, wie˛c...
– Kule sa˛ mniejsze.
Ta odpowiedz´ nim wstrza˛sne˛ła. Zamilkł. Debbie

zno´w ma racje˛. Us´cisna˛ł ja˛ jeszcze raz, zanim ruszyła
w strone˛ kuchni. Po drodze zastukała do pokoju
Buddy’ego.

– Moz˙esz juz˙ wyjs´c´! – zawołała przez drzwi.

– Zapomniałam o twoich ciastkach, ale kupiłam ci po
jednym ze wszystkich desero´w, jakie serwuje KFC.

Buddy wyprzedził Debbie i Cole’a w drodze do

kuchni.

Cole nie mo´gł zasna˛c´. Przewracał sie˛ z boku na bok.

Podczas kolacji Debbie ignorowała go z rozmysłem.
S

´

miała sie˛, z˙artowała i odpowiadała kaz˙demu, kto do

niej zagadał, ale na niego nie spojrzała ani razu.

Nie miał poje˛cia, czym zasłuz˙ył sobie na takie

traktowanie. Co zrobił złego? Instynkt podpowiadał
mu jednak, z˙e przyczyna˛ takiego zachowania Debbie

background image

było to, czego nie zrobił. Debbie wspomniała cos´
o ostatnich dniach pobytu w ich domu, a on nie uczynił
nic, by zapewnic´ ja˛, z˙e chce, aby pozostała. Nadeszła
pora, aby to zrobic´.

Ida˛c boso, czuł pod stopami chło´d drewnianej

podłogi. Wa˛ski pasek s´wiatła pod drzwiami pokoju
Debbie s´wiadczył o tym, z˙e jeszcze nie s´pi. Zapukał
i cicho zapytał:

– Debbie, moge˛ wejs´c´?
– Jest otwarte – powiedziała.
Pchna˛ł przed soba˛ drzwi i to, co ujrzał w pokoju,

wprawiło go w przeraz˙enie. Na ło´z˙ku stały poot-
wierane walizki, a obok i na stole znajdowały sie˛
pamia˛tki, kto´re Debbie kupiła w Kalifornii. Na pore˛-
czy fotela wisiały jakies´ ubrania.

– Nie moz˙esz spac´? – spytała, nie patrza˛c na

Cole’a, ale nie czekała na odpowiedz´. – Ja tez˙.
Przegla˛dam zakupy, kto´re tutaj zrobiłam od przyjazdu,
i zastanawiam sie˛, czy nie zapomniałam o jakims´
prezencie. Sam wiesz, jak to jest. W domu czekaja˛
zawsze jacys´ znajomi, kto´rzy spodziewaja˛ sie˛, z˙e
przywieziesz im...

– Nie! – przerwał jej ostrym tonem.
Debbie odwro´ciła sie˛ i podniosła wzrok.
– Nie? – powto´rzyła i wzruszyła ramionami, sie˛ga-

ja˛c po naste˛pne przedmioty. – Czy nie przywozisz
prezento´w swoim...?

– Nie moz˙esz tego zrobic´ – wyszeptał.
– To znaczy czego? – spytała, odsuwaja˛c jego

background image

wycia˛gnie˛te ramiona. – Nie moge˛ przywozic´ prezen-
to´w czy...

– Nie moz˙esz wyjechac´.
Zamkne˛ła oczy, pragna˛c, aby słowa Cole’a ozna-

czały to, czego tak bardzo pragne˛ła. Podniosła wzrok.

– W gruncie rzeczy nie ma powodu, z˙ebym zo-

stawała tu dłuz˙ej. Two´j ojciec czuje sie˛ juz˙ dosyc´
dobrze – stwierdziła łagodnym tonem. – Dlaczego
miałabym przecia˛gac´ pobyt?

Pełen wyrzutu wzrok Debbie przypominał Co-

le’owi, z˙e ofiarowała mu wiele, nie dostaja˛c nic
w zamian.

– Bo ja chce˛ – oznajmił. – To jest ten powo´d.
Dłonie Cole’a zacisne˛ły sie˛ na jej ramionach, kiedy

dotkna˛ł wargami jej ust. Wbrew sobie, Debbie zgodzi-
ła sie˛ na ten pocałunek. Potem jednak oderwała wargi
od ust Cole’a.

– To z˙aden powo´d – odparła, zachłystuja˛c sie˛

powietrzem. – To czyste, niczym nie zma˛cone fizycz-
ne poz˙a˛danie. Cos´ nas do siebie przycia˛ga i nie ma
sensu temu przeczyc´. Ale nie zamierzam tracic´ z˙ycia
na czekanie. Wiem, iskry potrafia˛ wzniecic´ ogien´, ale
musisz pamie˛tac´, z˙e ogien´ ma to do siebie, z˙e w kon´cu
zawsze wygasa.

– Kocham cie˛.
Słowa te zabrzmiały tak naturalnie, jakby stanowiły

integralna˛ cze˛s´c´ oddechu Cole’a. Nie miał poje˛cia,
dlaczego tak bardzo bał sie˛ je wypowiedziec´.

Debbie znieruchomiała. Przez długa˛ chwile˛, cia˛g-

background image

na˛ca˛ sie˛ niemal w nieskon´czonos´c´, Cole czekał na jej
reakcje˛.

– Och! – Zamrugała, bezskutecznie staraja˛c sie˛

powstrzymac´ łzy cisna˛ce sie˛ do oczu.

– Błagam, tylko nie płacz.
Cole wzia˛ł ja˛ w ramiona i pocałunkami scałował

łzy.

– Wygrałes´. – W jej głosie zabrzmiał smutek.
– Po prostu nie chciałem przegrac´ – wyjas´nił.
Odsuna˛ł na bok starannie poukładane stosy paczek

i ubran´ i padł na s´rodek ło´z˙ka, pocia˛gaja˛c za soba˛
Debbie. Ogarne˛ło go szalen´cze poz˙a˛danie.

– Kochaj mnie – wyszeptała.
– Z rozkosza˛. Tylko nie opuszczaj mnie, dziew-

czyno. Nigdy.

– Przyrzekam. – Spojrzała mu prosto w oczy.

Płone˛ły namie˛tnos´cia˛. – Ale tu nadal pali sie˛ s´wiat-
ło.

– Zawsze jest jasno, kiedy jestem z toba˛.
Zacza˛ł ja˛ pies´cic´. I gdy znalazła sie˛ przed nim

zupełnie naga, ska˛pana w łagodnym, przyc´mionym
s´wietle lampy, pochylił głowe˛, aby nasycic´ wzrok
uroda˛ jej ciała. Pewny, z˙e Debbie do niego nalez˙y,
miał ochote˛ krzyczec´ z rados´ci.

– Kocham cie˛, i to bardzo – wyznała szeptem.
– Bogu niech be˛da˛ dzie˛ki – szepna˛ł i wzia˛ł to, co

mu ofiarowała.

background image

Nie mo´gł oddychac´ i było mu gora˛co. Otworzył

oczy i uprzytomnił sobie, dlaczego. Gdzies´ w s´rod-
ku nocy odrzucił na bok kołdre˛ i przytulił sie˛ do
Debbie. Spała rozgrzana, wtulona w niego, snem
niewinia˛tka.

Cole us´miechna˛ł sie˛. Plecy Debbie, kto´re miał

przed soba˛, były zbyt pone˛tne, aby mo´gł oprzec´ sie˛
pokusie.

– Hej, s´pia˛ca kro´lewno. Musze˛ wstawac´.
– Dobrze – wymamrotała. – Uwaz˙aj na siebie. Do

zobaczenia wieczorem.

Wsune˛ła brode˛ pod obojczyk Cole’a, zamierzaja˛c

spac´ dalej.

– Debbie, otwo´rz oczy – poprosił z us´miechem.
Zamruczała cos´, wymamrotała, z˙e odpłaci mu

pie˛knym za nadobne, a potem nagle sie˛ ockne˛ła.

– Och! – Podniosła sie˛ błyskawicznie, opieraja˛c

re˛ce na ramionach Cole’a, i niezbyt przytomnym
wzrokiem rozejrzała sie˛ po pokoju. – Jak to sie˛ stało?

– Nie pamie˛tasz? – zapytał, unosza˛c brwi.
Debbie spłone˛ła rumien´cem.
– Sporo pamie˛tam – przyznała cichym głosem.

Uniosła sie˛, by wstac´, ale w tej włas´nie chwili
chwyciły ja˛ re˛ce Cole’a i s´cia˛gne˛ły w do´ł. – Och!

– Och! – zawto´rował Cole, biora˛c ja˛ w posiadanie.
Zamkne˛ła oczy, odchyliła głowe˛ i, z˙eby nie stracic´

ro´wnowagi i nie upas´c´, uchwyciła sie˛ mocno ramion
Cole’a. Czuła narastaja˛ca˛ rozkosz. I wreszcie speł-
nienie.

background image

Kiedy zacze˛ła oddychac´ normalnie i oprzytom-

niała, oparł sie˛ na łokciu i wyszeptał:

– Dzien´ dobry, moja damo.
Zamrugała. Nie pragne˛ła byc´ jego dama˛, chciała

byc´ jego z˙ona˛. Ostatnia noc była cudownym przez˙y-
ciem. Debbie zapamie˛tała wszystko wraz z wyzna-
niem Cole’a, z˙e ja˛ kocha. To jej na razie wystarczało.

– Dzien´ dobry – odparła. – Podoba mi sie˛ sposo´b,

w jaki sie˛ budzisz – os´wiadczyła.

Odchylił głowe˛ w tył i wybuchna˛ł s´miechem.

Z opalona˛ twarza˛ kontrastowały białe ze˛by. Dobrze
mu robiło kalifornijskie słon´ce.

– Dzie˛kuje˛. Ciesze˛ sie˛, z˙e było ci dobrze.
– O tak, było mi dobrze... i to bardzo.
Przytłumiony głos Debbie sprawił, z˙e Cole’owi

przyszły do głowy nowe pomysły, lecz ich realizacje˛
musiał z koniecznos´ci odłoz˙yc´ na po´z´niej. I tak groziło
mu, z˙e sie˛ spo´z´ni do pracy.

– Musze˛ is´c´. – Pocałował ja˛ na poz˙egnanie. – Ale

wro´ce˛.

Zsuna˛ł sie˛ z ło´z˙ka, odnalazł bokserki i kiedy szedł

w strone˛ drzwi, uprzytomnił sobie, z˙e Debbie milczy.
Odwro´cił sie˛ i obrzucił wzrokiem walizke˛ stoja˛ca˛ na
podłodze, porozrzucane ubrania i prezenty.

– Be˛de˛ tu – odezwała sie˛ w kon´cu.
Skina˛ł głowa˛ zadowolony i opus´cił poko´j.
Dopiero znacznie po´z´niej uprzytomnił sobie, z˙e

wieczorem nie skon´czył mo´wic´ Debbie tego, co
zacza˛ł. To prawda, wyznał, z˙e ja˛ kocha. Nie poprosił

background image

jednak, aby za niego wyszła, mimo z˙e zamierzał to
zrobic´. Jej łzy sprawiły, z˙e zapomniał o wszystkim.
Było mu tylko przykro, z˙e płakała.

Z us´miechem podnio´sł słuchawke˛, lecz zaraz od-

łoz˙ył na widełki. Stary, co sie˛ z toba˛ dzieje? – zapytał
siebie w duchu. Przeciez˙ nie moz˙e os´wiadczyc´ sie˛
przez telefon. Wzruszył ramionami i sfrustrowany,
przecia˛gna˛ł dłonia˛ po włosach. Nie wolno mu tak sie˛
rozklejac´. Ma jeszcze wiele czasu, by zaproponowac´
Debbie małz˙en´stwo.

Takiego załoz˙enia nie powinien był robic´.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY

Thomas Holliday nie z˙ył. Jak to zwykle bywa, ta

zła wiadomos´c´ dotarła do zainteresowanych szybko.
W brygadzie antynarkotykowej nie dano jednak wiary
informacji, z˙e popełnił samobo´jstwo. Był opryszkiem
i złodziejem, a takz˙e tcho´rzem. A tcho´rze nie maja˛
zwyczaju odbierac´ sobie z˙ycia. Najcze˛s´ciej robił to za
nich ktos´ inny. Tak wie˛c Cole i Rick zacze˛li pode-
jrzewac´, z˙e wiadomos´c´, iz˙ zacza˛ł sypac´, przedostała
sie˛ jakims´ cudem do s´rodowiska dilero´w.

– Czy ktos´ odwiedzał Hollidaya w wie˛zieniu?

– zapytał Rick.

– Warto sprawdzic´ – uznał Cole.
Obaj detektywi ruszyli w strone˛ drzwi.

Jackie Warren kra˛z˙ył nerwowo po pokoju. Po raz

background image

pia˛ty podszedł w kro´tkim czasie do okna, niemal
spodziewaja˛c sie˛, z˙e zaraz ujrzy policyjny radiowo´z
podjez˙dz˙aja˛cy pod dom.

Dzis´ rano usłyszał to w wiadomos´ciach. W rzeczy-

wistos´ci było inaczej, niz˙ mo´wił reporter. Thomas
Holliday w zasadzie nie popełnił samobo´jstwa. To, co
uczynił, było reakcja˛ na wiadomos´c´ otrzymana˛ w wie˛-
zieniu za pos´rednictwem Jackiego.

Thomas Holliday nie chciał rozstawac´ sie˛ z z˙yciem.

On tylko chciał uciec. Przebywaja˛c w wie˛ziennej celi,
nie miał jednak wielu moz˙liwos´ci. Wybrał wie˛c
najbardziej oczywista˛.

Jackie musiał przekazac´ mu wiadomos´c´, był

w przymusowej sytuacji. Za porcje˛ procho´w sprzedał-
by nawet matke˛. Ale do tego nie doszło, gdyz˙ wystar-
czyło, z˙e powiedział, gdzie znajduje sie˛ Thomas...
a potem przekazał mu wiadomos´c´.

Nie mo´gł poja˛c´, czemu nagle Thomas Holliday stał

sie˛ tak piekielnie waz˙ny. Najpierw szukali go glinia-
rze, a potem... Za strachu przeszedł go dreszcz.

– Ja tylko byłem posłan´cem – powiedział sam do

siebie. – Nie jestem winien temu, co sie˛ stało. To nie
moja wina.

Powtarzaja˛c tak w nieskon´czonos´c´, moz˙e w kon´cu

uwierzyłby we własne słowa.

Mimo z˙e tylne drzwi domu otworzyły sie˛ cicho,

Jackie usłyszał skrzypienie zawiaso´w. To nie Nita, bo
o tej porze pracuje. Tak wie˛c moz˙e to byc´ tylko...

Na widok me˛z˙czyzny, kto´ry po chwili wszedł do

background image

pokoju, otworzył szeroko oczy. Wycia˛gna˛ł ku niemu
re˛ke˛.

– Zrobiłem, o co pan prosił – powiedział szybko.

– Przekazałem wiadomos´c´, tak jak pan sobie z˙yczył...

– Wiem – odparł me˛z˙czyzna. – A teraz mam cos´

dla ciebie.

Na mys´l o czekaja˛cej go nagrodzie Jackie us´miech-

na˛ł sie˛ z zadowoleniem.

Po raz ostatni.

– To tutaj – stwierdził Rick, kiedy Cole podjechał

pod bungalow i zatrzymał wo´z.

Zaniedbany trawnik przed domem wymagał strzy-

z˙enia, podobnie zaniedbane były ge˛ste krzewy rosna˛ce
pod oknami.

– Jak sa˛dzisz, powinnis´my is´c´ obaj do frontowych

drzwi, czy...? – zapytał partnera.

– Ty po´jdziesz go´ra˛, a ja dolina˛ – zaz˙artował Rick.

– Podobno Jackie Warren lubi uciekac´. Na wszelki
wypadek zajde˛ go od tyłu, dobrze?

Cole zacza˛ł protestowac´. Niepokoiła go ta sprawa.

Z pospolitej kradziez˙y damskiej torebki przekształciła
sie˛ w cos´ znacznie powaz˙niejszego, gdyz˙ zatrzymany
popełnił samobo´jstwo. Oznaczało to, z˙e w s´wiecie
przeste˛pczym Thomas Holliday miał głe˛bsze powia˛-
zania.

Rick wyskoczył z wozu. Cole poklepał marynarke˛,

aby sie˛ upewnic´, z˙e ma przy sobie bron´, i wysiadł.

background image

– Uwaz˙aj na siebie – ostrzegł Ricka. – Zanim

zajdziesz od tyłu, poczekaj na mo´j znak – polecił,
ruszaja˛c ku domowi.

Partner skina˛ł głowa˛ i poszedł zaja˛c´ pozycje˛

na tyłach bungalowu. Nagle rozległ sie˛ huk wy-
strzału.

Rick wycia˛gna˛ł radio.
– Strzelaja˛! Strzelaja˛! – zawołał.
Szybko poinformował dyspozytora, gdzie sie˛ znaj-

duje, i pod osłona˛ ge˛stych krzewo´w rzucił sie˛ biegiem
w strone˛ frontowego wejs´cia. Za cienka˛ zasłona˛
w oknie dojrzał nikły cien´ człowieka przechodza˛cego
przez poko´j.

Cole ukla˛kł obok nie zamknie˛tych drzwi.
– Policja! – krzykna˛ł głos´no. – Re˛ce do go´ry

i wychodzic´!

Z wne˛trza domu posypały sie˛ pociski. Rozbijały

w pył betonowe słupki na werandzie. Cole spose˛pniał.
Przeste˛pcy byli z reguły wyposaz˙eni w pote˛z˙na˛,
automatyczna˛ bron´, podczas gdy policja musiała sie˛
posługiwac´ regulaminowymi, zwykłymi pistoletami.

Rozległy sie˛ kroki. Ktos´ biegł przez dom, oddalaja˛c

sie˛ od frontowego wejs´cia. Cole, z bronia˛ gotowa˛ do
strzału, wpadł do s´rodka, szukaja˛c wzrokiem napast-
nika. Dostrzegł me˛z˙czyzne˛ lez˙a˛cego nieruchomo na
podłodze. Czyz˙by Jackie Warren?

Uciekaja˛cy biegł w strone˛ tylnych drzwi. Cole

krzykna˛ł do Ricka. Partner usłyszał go i z bronia˛
gotowa˛ do strzału wpatrywał sie˛ w tylne drzwi. Cole

background image

krzyczał cos´ jeszcze o pociskach, ale Rick nie zda˛z˙ył
zareagowac´ na ostrzez˙enie.

Drzwi otworzyły sie˛ z impetem. Wybiegł z nich

me˛z˙czyzna z po´łautomatem. Zaraz potem nocna˛ cisze˛
przecie˛ła seria pocisko´w. Pod ich osłona˛ uciekaja˛cy
dopadł ogrodzenia.

Rick wycelował i strzelił. Kula uderzyła me˛z˙czyz-

ne˛ wysoko w noge˛. Gdy sie˛ zachwiał, partner Cole’a
popełnił bła˛d, gdyz˙ wyszedł z ukrycia. Ranny napast-
nik odwro´cił sie˛ i kula z jego broni trafiła Ricka w bok.

Nie poczuł bo´lu, bo szybko stracił przytomnos´c´.
Cole był s´wiadkiem tego wydarzenia. Tylnymi

drzwiami opus´cił dom akurat w chwili, gdy kula Ricka
dosie˛gła uciekaja˛cego.

– Uwaz˙aj! – krzykna˛ł do partnera.
Ostrzez˙enie nadeszło za po´z´no. Me˛z˙czyzna dojrzał

Ricka i wycelował w niego bron´.

Cole wypalił. Rick lez˙ał nieruchomo, lecz napast-

nik nie przestawał strzelac´. Cole strzelił ponownie
i wtedy me˛z˙czyzna odwro´cił sie˛ w jego strone˛.

Naste˛pna seria pocisko´w wbiła sie˛ w ziemie˛ u sto´p

Cole’a. Ranny me˛z˙czyzna strzelał, az˙ opro´z˙nił maga-
zynek. Dopiero wtedy upadł. Z oddali dobiegły od-
głosy zbliz˙aja˛cych sie˛ syren.

Woko´ł domu zapanowała cisza, przerywana chrap-

liwymi odgłosami wydobywaja˛cymi sie˛ z gardła Ric-
ka, kto´ry z dziura˛ w płucach walczył o oddech.
Dudnienie kroko´w Cole’a rozniosło sie˛ woko´ł echem.
Wsze˛dzie krew!

background image

– Postrzelono policjanta! Potrzebna natychmiast

karetka – nadał przez swoje radio.

Wkro´tce na miejscu zdarzenia pojawiły sie˛ radio-

wozy. Ro´wnoczes´nie podjechała karetka, by zabrac´
Ricka do szpitala.

Cole był wstrza˛s´nie˛ty.
– Garza to twardziel – skomentował jeden z polic-

janto´w. – Kto załatwił faceta, kto´ry lez˙y w domu?
– zapytał.

Cole przetarł dłonia˛ twarz i dopiero wtedy ujrzał na

niej krew. Jego ciałem wstrza˛sna˛ł dreszcz.

– Ten drugi, kto´rego zastrzeliłem – mrukna˛ł. – Sa˛-

dze˛, z˙e zalez˙ało mu na tym, z˙eby na zawsze go
uciszyc´.

– Powinien pan jechac´ do szpitala – rzekł poli-

cjant, zobaczywszy poplamione krwia˛ ubranie Co-
le’a.

– To nie moja krew – warkna˛ł Cole.

– A teraz przerywamy na chwile˛ program, z˙eby

przekazac´ pan´stwu najnowsze wiadomos´ci. Podczas
strzelaniny z bandytami został powaz˙nie ranny jeden
z detektywo´w z brygady antynarkotykowej policji
w Laguna Beach. Zabrano go do szpitala South Coast
Medical, gdzie sztab chirurgo´w usiłuje włas´nie urato-
wac´ mu z˙ycie. Nazwisko detektywa zostanie ujaw-
nione dopiero wtedy, kiedy...

– Nie!

background image

W pokoju rozległ sie˛ przeraz´liwy krzyk Debbie,

wpatrzonej w ekran telewizora. Przytrzymała sie˛
pore˛czy najbliz˙ej stoja˛cego krzesła i w szoku wy-
słuchała dalszej cze˛s´ci informacji. Chwile˛ po´z´niej
podje˛to emisje˛ przerwanego programu.

– O Boz˙e! O Boz˙e!
Zastanawiała sie˛ gora˛czkowo, gdzie podział sie˛

Morgan. Wiedziałby, co robic´. Przypomniała sobie, z˙e
pojechał na golfa. Nie mogła czekac´.

Odwro´ciła sie˛ i wybiegła z saloniku.
– Buddy!
Wypadł ze swej nory i w ostatniej chwili złapał

Debbie, chronia˛c ja˛ przed upadkiem.

– Zawiez´ mnie natychmiast do szpitala South

Coast Medical – zaz˙a˛dała. – Nie wiem, gdzie to jest,
ale musze˛...

– Jestes´ chora? – spytał z przeraz˙eniem.
– Przed chwila˛ podano w telewizji, z˙e został ranny

jakis´ policjant z brygady antynarkotykowej! Nie wy-
mienili nazwiska, ale mo´gł to byc´...

– Ide˛ po kluczyki – os´wiadczył Buddy. – A ty

wsiadaj.

Debbie skine˛ła głowa˛. S

´

wiadomos´c´, z˙e nie siedza˛

bezczynnie, troche˛ ja˛ uspokoiła.

Buddy prowadził samocho´d w takim tempie, jakby

usłyszał, z˙e w jego ukochanym sklepie z komputerami
włas´nie ogłoszono wyprzedaz˙. Skre˛cał, nie zwal-
niaja˛c, i przejez˙dz˙ał skrzyz˙owania na z˙o´łtych s´wia-
tłach. Debbie patrzyła ze zdumieniem na jego pełna˛

background image

determinacji twarz. Po raz pierwszy dostrzegła podo-
bien´stwo mie˛dzy nim a Cole’em.

Wreszcie ujrzeli przed soba˛ szpital. Buddy zapar-

kował i oboje z Debbie rzucili sie˛ do wejs´cia. W pod-
bramkowej sytuacji Robert Allen Brownfield pokazał,
ile naprawde˛ jest wart.

Na wskazanym pie˛trze wysiedli z windy i ruszyli

w strone˛ poczekalni. Na kon´cu holu ujrzeli grupe˛
oso´b. Debbie usłyszała płacz i zacze˛ła sie˛ trza˛s´c´.
Buddy uja˛ł ja˛ mocno pod re˛ke˛ i podprowadził do
stoja˛cych.

Płakała Tina Garza, otoczona rodzina˛ i grupa˛

wspo´łczuja˛cych przyjacio´ł. Buddy zacisna˛ł mocniej
re˛ke˛ na ramieniu Debbie.

– Widze˛ Cole’a – oznajmił spokojnie. – Jest tam.
– Dzie˛ki Bogu! – je˛kne˛ła z ulga˛. – Jedz´ do domu

i powiedz Morganowi, z˙e nic mu sie˛ nie stało. Ja tu
zostane˛. Wro´cimy takso´wka˛.

Buddy kiwna˛ł głowa˛. Dopiero gdy mine˛ło napie˛cie,

poczuł, jak uginaja˛ sie˛ pod nim nogi.

– Buddy... – szepne˛ła Debbie i mocno go us´ciskała.

– Dzie˛kuje˛, kochany – dodała mie˛kkim głosem. –
W trudnych sytuacjach jestes´ wspaniały. Najlepszy.

Us´miechna˛ł sie˛ lekko, klepna˛ł Debbie w ramie˛

i przez sekunde˛ zastanawiał sie˛ nad tym, czy by nie
przehandlowac´ ukochanych komputero´w za kogos´
w rodzaju tej dziewczyny. Wygrała jednak stara
miłos´c´. Jedyne zwia˛zki, na jakich mu zalez˙ało, doty-
czyły dyskietek i dobrych katalogo´w. A kiedy na-

background image

chodziła go jeszcze jakas´ inna potrzeba, mo´gł przeciez˙
zjes´c´ czekoladowy batonik.

Debbie skupiła uwage˛ na Cole’u siedza˛cym samot-

nie pod s´ciana˛ ze wzrokiem wbitym w podłoge˛. Na
widok ciemnych plam na jego ubraniu zrobiło sie˛ jej
niedobrze. Wiedziała, z˙e stało sie˛ cos´ okropnego.
Powinna podtrzymac´ go na duchu.

Bo´l rozrywał mu serce. Cole czuł, jak lodowatymi

s´ciez˙kami rozprzestrzenia sie˛ po całym ciele. Gdy
tylko przymykał oczy, widział Ricka osuwaja˛cego sie˛
na ziemie˛ i to wszystko, co działo sie˛ potem. Sceny te
powracały raz po raz, utrwalaja˛c sie˛ w pamie˛ci.
W kon´cu ukrył twarz w dłoniach.

– Cole...
Był to najmilszy dz´wie˛k, jaki kiedykolwiek usły-

szał. Podnio´sł sie˛ z miejsca. Milczał w obawie, z˙e
moz˙e sie˛ rozpłakac´. Nigdy w z˙yciu nie płakał przy
kobiecie. Jedynym wyja˛tkiem była matka.

I nagle Debbie znalazła sie˛ w jego obje˛ciach.
– Rick... – zacza˛ł niepewnym głosem. – On jest...
– Ciii... – Uje˛ła jego twarz w dłonie. Na powiekach

i na policzkach poczuł drobne pocałunki. – Wiem,
Cole. I jest mi bardzo przykro.

Nie wypuszczaja˛c Debbie z obje˛c´, Cole osuna˛ł sie˛

na krzesło. Usiłował ignorowac´ poczucie winy, z˙e
pozostał przy z˙yciu.

– To stało sie˛ błyskawicznie – wyznał odruchowo.

– W jednej chwili Rick sa˛dził, z˙e panujemy nad
sytuacja˛, a w drugiej lez˙ał na ziemi. A ten bydlak nie

background image

przestawał do niego strzelac´. Wie˛c wypaliłem... – Cole
zadrz˙ał i zamilkł.

Debbie przytuliła go mocniej. Nagle do niej dotar-

ło, z˙e Cole stara sie˛ pogodzic´ psychicznie nie tylko
z nieszcze˛s´ciem, kto´re dotkne˛ło partnera, lecz takz˙e
z tym, z˙e sam strzelił i, jak podejrzewała, zabił
me˛z˙czyzne˛, kto´ry ranił Ricka.

– Cole, musiałes´ tak posta˛pic´.
Zamkna˛ł oczy. Debbie ma racje˛. Nigdy przedtem

nikogo nie zabił, ale ten człowiek naprawde˛ nie dał
mu wyboru.

– Pani Garza? – W poczekalni rozległ sie˛ głos

lekarza.

Zwro´ciwszy ku niemu wzrok, zebrani wstrzymali

oddech.

– Pani ma˛z˙ to prawdziwy wojownik – rzekł do

Tiny. – Przez˙ył operacje˛ i został włas´nie przewieziony
na oddział intensywnej terapii. Polez˙y tam jakis´ czas.
Jes´li nie be˛dzie komplikacji, czego jeszcze wykluczyc´
nie moge˛, ma niezłe szanse.

Tina odetchne˛ła z ulga˛. Byłaby upadła, gdyby Cole

jej nie podtrzymał.

– Madre de Dios – wyszeptała. – Dzie˛ki ci, Boz˙e!
– Ktos´ powinien odwiez´c´ pania˛ do domu – oznaj-

mił lekarz, zauwaz˙ywszy, z˙e kobieta jest cie˛z˙arna.
– Ma˛z˙ be˛dzie spał jeszcze przez kilka godzin. Potem
moz˙e pani wro´cic´...

background image

– Zostane˛ – stwierdziła Tina. – Po tym, co usłysza-

łam, juz˙ czuje˛ sie˛ dobrze.

Lekarz pokiwał głowa˛.
– Niech pani przynajmniej usia˛dzie – polecił łago-

dnym tonem. – I koniecznie cos´ przegryzie. Dziecko
jest z pewnos´cia˛ głodne. – Serdecznym gestem poło-
z˙ył re˛ke˛ na ramieniu Tiny.

– Tina zaraz odpocznie – obiecał Cole. – I cos´ zje.

Dopilnuje tego rodzina.

Lekarz skina˛ł głowa˛i odszedł. Tina us´ciskała Cole’a.
– Wiem, co sie˛ stało – powiedziała, patrza˛c mu

w oczy. – Znam cie˛. Pewnie winisz sie˛ teraz za cos´,
czemu nie mogłes´ zapobiec. Był tutaj wasz kapitan.
Powiedział mi wszystko, takz˙e to, z˙e Rick chyba
zawdzie˛cza ci z˙ycie, podobnie zreszta˛ jak inne osoby.
Mo´wił, z˙e ten człowiek nie przestałby strzelac´. – Tina
zagryzła wargi. – Czasami wasza robota jest obrzyd-
liwa, es verdad?

– Prawda – potwierdził.
– Czy ktos´ opiekuje sie˛ twoim synkiem? – zanie-

pokoiła sie˛ Debbie.

– Sa˛siadka zawiozła go do mojej matki – odparła

Tina. – Be˛dzie mu tam dobrze. – Us´miechne˛ła sie˛
lekko. – Miło, z˙e zapytałas´. Jestes´ pierwsza˛ osoba˛,
kto´ra pomys´lała o małym.

Na twarzy Cole’a dostrzegła napie˛cie. Słyszała, z˙e

dzisiaj zabił człowieka. Mimo z˙e był to przeste˛pca,
mimo z˙e strzelał pierwszy i cie˛z˙ko ranił detektywa,
musiało mu byc´ trudno pogodzic´ sie˛ z tym faktem.

background image

– Cole... Spełniłes´ swo´j obowia˛zek... I dzie˛kuje˛ ci

za to, z˙e uratowałes´ Ricka – powiedziała cicho.

– Nie doszłoby do tego, gdybys´my okazali sie˛

ostroz˙niejsi – wymamrotał Cole i odszedł.

– Debbie, idz´ za nim – poradziła Tina.
– Włas´nie zamierzam. Cole to silny me˛z˙czyzna,

lecz w s´rodku bardzo łagodny i wraz˙liwy. Pode-
jrzewam, z˙e maja˛c takie cechy, moz˙e miec´ trudnos´ci
z wykonywaniem swojego zawodu.

Tina przytakne˛ła i zwro´ciła sie˛ do stoja˛cej obok

rodziny, Debbie zas´ podeszła do Cole’a.

– Wracasz na komende˛? – spytała.
– Tak. Musze˛ napisac´ raport.
– Nie moz˙e poczekac´ do jutra? Jest po´z´no.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła o´sma wieczo´r.

Wkro´tce zrobi sie˛ ciemno. Popatrzył na swoje po-
plamione ubranie.

– Zadzwonie˛ do nich z domu – zdecydował nagle.

– Musze˛ sie˛ najpierw wyka˛pac´.

Debbie przeszła przez kuchnie˛. Wyjrzała przez

drzwi prowadza˛ce do patio i zerkne˛ła na niebo. Było
zachmurzone. Zanosiło sie˛ na deszcz.

W kuchni zjawił sie˛ Morgan.
– Tez˙ nie moz˙esz spac´? Czekasz, az˙ Cole wro´ci?

– zapytał.

Skine˛ła głowa˛i obje˛ła sie˛ re˛kami, aby powstrzymac´

dreszcze.

background image

– Jeszcze nigdy nie byłam tak przeraz˙ona – wy-

znała. – Na te szes´c´dziesia˛t minut s´wiat zatrzymał sie˛
w miejscu. – Przytuliła sie˛ do Morgana, kto´ry czule ja˛
obja˛ł. – Dzie˛kuje˛ – szepne˛ła, przełykaja˛c łzy. – To
było mi potrzebne.

– Praca Cole’a jest zaszczytna i jestem z niego

dumny, ale cia˛gle sie˛ o niego boje˛ – wyznał starszy
pan. – Debbie, Cole to policjant, i to dobry. Czy
potrafisz z˙yc´ z ta˛ s´wiadomos´cia˛?

– Miałam juz˙ tego przedsmak – oznajmiła. – I ja-

kos´ sobie poradziłam. Widziałam Cole’a zaro´wno
w akcji, jak i wtedy, kiedy cierpiał. Ale nie pozwolił
mi dzielic´ z soba˛ bo´lu.

Morgan skina˛ł głowa˛ i poklepał Debbie po ramie-

niu.

– Pozwoli ci... za jakis´ czas. Tak mi sie˛ przynaj-

mniej wydaje. Nie poddawaj sie˛, złotko. On bardzo cie˛
kocha.

Nigdy nie poddawała sie˛ wtedy, kiedy na czyms´ jej

zalez˙ało. Nie moga˛c wydusic´ z siebie słowa, wyszła
z kuchni.

Cole otworzył kluczem drzwi i wszedł do domu.

Krople deszczu skapywały mu z włoso´w. Zdja˛ł buty
i skarpetki, na oparciu krzesła powiesił przemoczona˛
marynarke˛ i udał sie˛ boso w gła˛b domu. Na komendzie
spe˛dził pracowicie wieczo´r. Napisał raport i załatwił
pozostała˛ papierkowa˛ robote˛. Na miejscu zdarzenia

background image

miała sie˛ jeszcze odbyc´ wizja lokalna, po czym
wszystko powinno potoczyc´ sie˛ ustalonym trybem.

Nie opuszczało go przygne˛bienie. Bez przerwy

miał przed oczami obraz postrzelonego Ricka. Az˙
wzdrygna˛ł sie˛ na mys´l o kulach, kto´re ze s´wistem
trafiły jego partnera, i trzasku opro´z˙nianego magazyn-
ka, kiedy strzelał do napastnika.

Tego wieczoru wszystko, czego najbardziej sie˛

obawiał w policyjnej pracy, wydarzyło sie˛ niemal
w jednej chwili. Cole zno´w poczuł dreszcze. To tylko
z zimna, tłumaczył sobie. Wiedział jednak, z˙e to
opo´z´niona reakcja na wydarzenia dzisiejszego dnia.
Wreszcie go dopadła.

Otworzył drzwi do swojego pokoju. W nikłym

s´wietle lampy ujrzał Debbie. Zwinie˛ta w kłe˛bek, spała
pos´rodku ło´z˙ka, przytulaja˛c sie˛ do poduszki. W jednej
chwili doszły do głosu wszystkie uczucia, kto´re od
chwili wypadku usiłował stłumic´. Poczuł nieprzeparta˛
che˛c´ przytulenia sie˛ do Debbie. Potrzebował jej, i to
natychmiast. Na obnaz˙one ramiona i twarz Debbie
spadły krople wody. Obudziła sie˛, gdy Cole wyłus-
kiwał ja˛ z pos´cieli. Czuła na sobie jego drz˙a˛ce re˛ce.

– Jestes´... – wymamrotała zaspana. – Zamierzałam

na ciebie czekac´...

– Przytul mnie – poprosił głosem, w kto´rym

brzmiał bo´l.

Zarzuciła mu re˛ce na szyje˛. Przywarł do niej,

ciepłej i silnej. Nie był w stanie mo´wic´. Mine˛ło duz˙o
czasu, zanim rozluz´nił sie˛ i zasna˛ł w jej obje˛ciach.

background image

Kołysała go w ramionach, uspokajała, gdy cos´ mam-
rotał. Pewnie przez˙ywał miniony koszmar na nowo.

– Ciii... Wszystko w porza˛dku – szeptała Debbie.

– Jestes´ ze mna˛, kochanie, i nie pozwole˛ ci odejs´c´.

Kiedy oddech Cole’a uspokoił sie˛ wreszcie, ode-

tchne˛ła z ulga˛.

S

´

wit okazał sie˛ ponury. Zanosiło sie˛ na deszcz.

Debbie, pokonana przez zme˛czenie, wreszcie zasne˛-

ła. Zanim Cole otworzył oczy, usłyszał regularne bicie
jej serca i uzmysłowił sobie, z˙e spał w jej ramionach.
Byłby szcze˛s´liwy, moga˛c na zawsze tu pozostac´.

Zaraz potem jednak spojrzał na siebie i zmienił

zdanie. Połoz˙ył sie˛ w ubraniu, kto´re kleiło mu sie˛ teraz
do ciała. Nie pamie˛tał, kiedy przydarzyło mu sie˛ cos´
podobnego.

Wstał, zrzucił z siebie wszystko i po paru sekun-

dach zno´w znalazł sie˛ obok Debbie. Westchne˛ła lekko
przez sen. Jej re˛ka znalazła sie˛ na piersi Cole’a,
a głowa w zagłe˛bieniu pod ramieniem. Nacia˛gna˛ł
kołdre˛, połoz˙ył dłon´ na re˛ce Debbie i zamkna˛ł oczy.

Morgan ruszył na palcach w strone˛ pokoi Debbie

i Cole’a. Ostatnia noc była długa i pełna dramatycz-
nych przez˙yc´, totez˙ chciał sprawdzic´, jak sie˛ czuja˛.

Drzwi do pokoju starszego syna były uchylone.

Morgan zabaczył ich w chwili, gdy znalazł sie˛

background image

w progu. Rozczulony tym widokiem, przypomniał
sobie swa˛ z˙one˛ i cudowne poranki, jakie spe˛dzali
w swoich obje˛ciach.

Wycofał sie˛ i cicho zamkna˛ł drzwi. Ta noc mine˛ła,

lecz w z˙yciu Cole’a be˛dzie wiele nocy, kto´re przy-
sporza˛mu cierpienia. Takich wydarzen´ jak wczorajsze
szybko sie˛ nie zapomina. Trzeba nauczyc´ sie˛ z nimi
z˙yc´. Oby Cole pozwolił Debbie sobie pomo´c!

Obja˛ł piers´ Debbie, a potem przesuna˛ł re˛ke˛ w do´ł.

Poddaja˛c sie˛ pieszczocie, westchne˛ła cicho. Cole
pochylił sie˛ i pocałował ja˛, po czym natychmiast sie˛
poła˛czyli. Ze zdumieniem zdał sobie sprawe˛, z˙e to nie
sen i z˙e kobieta, z kto´ra˛ włas´nie sie˛ kocha, istnieje na
jawie, a nie w jego wyobraz´ni.

– Kocham cie˛ – wyszeptała.
– Och Boz˙e... ja...
Nie był w stanie powiedziec´ nic wie˛cej, gdyz˙

włas´nie w tej chwili porwała ich fala rozkoszy.

W pokoju zrobiło sie˛ gora˛co. Spod chmur wy-

plyne˛ło słon´ce i przez cienkie zasłony ozłociło wne˛t-
rze. Zapowiadał sie˛ ładny dzien´. Wyczerpany, a zara-
zem s´wiadomy, z˙e to, co przed chwila˛ przez˙ył,
wkro´tce sie˛ powto´rzy, Cole opus´cił głowe˛ na piersi
Debbie i ukrył w nich twarz. Wreszcie był w stanie
skon´czyc´ rozpocze˛te zdanie.

– Ja tez˙ cie˛ kocham.

background image

– O Boz˙e! – je˛kna˛ł nagle. – Buddy pichcił s´niada-

nie!

– Ska˛d wiesz? – spytała Debbie, wchodza˛c do

kuchni.

– Zorientowałem sie˛ po zapachu – wyjas´nił.
Zmarszczyła nos. Z trudem powstrzymywała sie˛ od

s´miechu. Dopiero po chwili poczuła unosza˛ce sie˛
w powietrzu dziwne, lecz dos´c´ przyjemne zapachy.
W kuchni pachniało jak w fabryce słodyczy. Powiet-
rze było przesycone aromatem cukru... i czekolady.

– Wiesz, co to było? – spytała, tłumia˛c s´miech.
– Ja ci powiem – odparł Morgan, wchodza˛c do

kuchni od strony basenu. – Nales´niki. Z czekolada˛. Na
dodatek polał je czekoladowym syropem. – Starszy
pan wstrza˛sna˛ł sie˛ z lekkim obrzydzeniem. – Ja od
samego s´niadania pływam, usiłuja˛c zrzucic´ kalorie.
Mo´j Boz˙e, za jakie grzechy twoja matka i ja spłodzili-
s´my takie dziecko?

Debbie poklepała Morgana pocieszaja˛cym gestem,

przygotowuja˛c dla niego lek zoboje˛tniaja˛cy kwasy.

– Wypij to. – Wre˛czyła mu szklanke˛ musuja˛cego

napoju. – Z Buddym wszystko w porza˛dku – stwier-
dziła spokojnie. – Wczoraj, w sytuacji krytycznej, zdał
egzamin. Spisał sie˛ doskonale. I chce˛, z˙ebys´cie o tym
pamie˛tali. – Popatrzyła badawczo na Morgana i Co-
le’a. – Czy mnie słyszycie?

W głosie Debbie brzmiało napie˛cie. Cole wiedział,

z˙e wczorajszy dzien´ był dla nich wszystkich kosz-
marem.

background image

– Kocham mojego brata – mrukna˛ł szorstko – ale

nie musze˛ zachwycac´ sie˛ jego kulinarnymi wyczyna-
mi. Chodz´, zjemy cos´ po drodze.

– A doka˛d mamy jechac´? – zapytała Debbie,

wychodza˛c z kuchni po buty i torebke˛.

– Do szpitala.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Cole wszedł do poczekalni. Na widok ote˛piałych

z rozpaczy oczu Tiny s´cisne˛ło mu sie˛ serce.

– Co sie˛ stało? – zapytał z niepokojem.
– Stan Ricka nad ranem sie˛ pogorszył – powiedzia-

ła, unosza˛c sie˛ na kozetce. – Juz˙ go ustabilizowali, ale
przez jakis´ czas... – Wargi Tiny drz˙ały. Powitała
Debbie bladym us´miechem.

– Nie powinienem był opuszczac´ szpitala – rzekł

Cole, dre˛czony poczuciem winy.

– A co bys´ tu zrobił? – spytała ostro Tina. – Ster-

roryzowałbys´ lekarzy? A moz˙e zabiłbys´ jeszcze ko-
gos´? – Przycisne˛ła palce do ust, jakby chca˛c cofna˛c´
wypowiedziane słowa. – O mo´j Boz˙e! – je˛kne˛ła
i poderwała sie˛ na ro´wne nogi. Obje˛ła Cole’a i przycis-
ne˛ła twarz do jego piersi. – Przepraszam! Przeciez˙
mnie znasz. Nie wiem, co mo´wie˛.

background image

Debbie poczuła sie˛ nieswojo. Cole wygla˛dał tak,

jakby dostał w twarz. Che˛tnie potrza˛sne˛łaby Tina˛, ale
wiedziała, z˙e te gorzkie słowa sa˛ wynikiem jej skraj-
nego wyczerpania i obawy o z˙ycie me˛z˙a. Miała
nadzieje˛, z˙e Cole jakos´ to przetrzyma.

– Nic sie˛ nie stało – powiedział, dotykaja˛c ramie-

nia Tiny. Kiedy stała tak blisko, czuł jej wydatny
brzuch. Rick Garza miał wiele powodo´w, aby z˙yc´.
– Dla nas wszystkich ta noc była bardzo cie˛z˙ka.

Tina odwro´ciła sie˛ zawstydzona. Cole jest przeciez˙

najlepszym przyjacielem Ricka, a ona posta˛piła w spo-
so´b niewybaczalny, rania˛c głe˛boko człowieka, kto´ry
uratował mu z˙ycie.

– Wszystkiemu winna jest ta wasza piekielna

praca! – zawołała. – To, co robicie, jest nieludzkie!

Cole skamieniał. Tina wyraziła słowami jego włas-

ne obawy i niepokoje. Powtarzał bez przerwy, z˙e
gliniarze nie powinni sie˛ z˙enic´ ani zakładac´ rodziny.
Debbie poczuła, jak w jednej chwili rozpada sie˛ cały
jej s´wiat.

– Chodz´ ze mna˛ – zwro´ciła sie˛ do Tiny, biora˛c ja˛za

re˛ke˛. – Musisz troche˛ sie˛ umyc´. Potem cie˛ uczesze˛.
A kiedy sie˛ ods´wiez˙ysz, poczujesz sie˛ znacznie lepiej.
Uwierz mi.

Cole usiłował wyrzucic´ z pamie˛ci słowa z˙ony

partnera, ale okazało sie˛ to niemoz˙liwe. Gliniarze nie
powinni sie˛ z˙enic´... nie powinni... nie powinni...

Gdy Debbie i Tina wro´ciły do poczekalni, Cole’a

tam nie było.

background image

– Czy ktos´ widział, doka˛d poszedł? – spytała

Debbie.

– Jest u Ricka – odparł me˛z˙czyzna, kto´rego Tina

przedstawiła jako swego wuja. – Lekarz pozwolił mu
wejs´c´.

Tina opadła cie˛z˙ko na krzesło i ukryła twarz

w dłoniach.

– Cole nie musiał prosic´ o zezwolenie – os´wiad-

czyła cichym głosem. – Jest członkiem naszej rodziny.
Mam nadzieje˛, z˙e potrafi wybaczyc´ mi to paskudne
zachowanie...

– Nie martw sie˛ – uspokoiła ja˛ Debbie. – Na pewno

juz˙ to zrobił.

Niestety, tym razem Debbie sie˛ pomyliła. Słowa

rzucone przez Tine˛ przes´ladowały go przez jakis´ czas,
az˙ do naste˛pnego wydarzenia.

– Tato, nie be˛dzie mnie dwa dni.
Zdumiony Morgan upus´cił sekator, kto´rym na

podwo´rzu przycinał wybujałe krzewy.

– Teraz? Sa˛dziłem, z˙e wez´miesz kilka dni urlopu,

kiedy...

Cole wsuna˛ł re˛ce do kieszeni. Spochmurniał jesz-

cze bardziej.

– Stałem sie˛ nieznos´ny, cia˛gle na was naskakuje˛.

Dlatego powinienem dac´ wam na jakis´ czas spoko´j.
Musze˛ wro´cic´ do pracy, pojez´dzic´ po ulicach. Jes´li
wkro´tce tego nie zrobie˛, moge˛ stracic´ motywacje˛.

background image

– Nie miałem poje˛cia, z˙e tak bardzo to przez˙ywasz

– rzekł Morgan, us´cisna˛wszy syna. – Czy moz˙na
w jakis´ sposo´b ci pomo´c?

– Sam musze˛ uporac´ sie˛ z własnymi problemami.
– A czy Debbie wie...?
Cole odwro´cił sie˛ plecami do ojca. Milczał.
– Synu, do licha! Czy ona wie?
– Nie! – warkna˛ł Cole, ruszaja˛c w strone˛ domu.
– Sam jej powiesz, czy pozostawisz to mnie?

– zapytał Morgan.

Był zły na syna. Nie miał ochoty przynosic´ Debbie

złej wiadomos´ci.

– Nie moge˛! – odkrzykna˛ł Cole. – Do diabła,

naprawde˛ nie moge˛!

W holu stała zapłakana Debbie. Słyszała cała˛

rozmowe˛.

Buddy oparł sie˛ o wewne˛trzna˛ framuge˛ drzwi

i wpatrywał w mrugaja˛ce do niego monitory. Chciał
naprawic´ to, co sie˛ stało. Dawał sobie rade˛ z niespraw-
nymi urza˛dzeniami, ale nie miał poje˛cia, jak reperuje
sie˛ stosunki mie˛dzy ludz´mi.

Gdy jednak usłyszał szloch Debbie, odezwał sie˛

w nim duch Brownfieldo´w, kto´ry sprawił, z˙e energicz-
nie wyszedł z pokoju.

Determinacja maluja˛ca sie˛ na twarzy Buddy’ego

zaskoczyła Debbie. Była jeszcze bardziej zdziwiona, gdy
złapał ja˛ za re˛ke˛ i pocia˛gna˛ł ku frontowym drzwiom.

– Co robisz? – zapytała.
Buddy zatrzymał sie˛. Popatrzył na własna˛ dłon´ na

background image

ramieniu Debbie i szybko ja˛ cofna˛ł, mamrocza˛c
przeprosiny.

– Hm... włas´nie pomys´lałem sobie... gdybys´ nie

była zbyt... – Nabrał głe˛boko powietrza, wycia˛gna˛ł ze
spodni połe˛ koszuli i wytarł nia˛ mokra˛ twarz Debbie,
jednym ruchem pozbawiaja˛c ja˛ zaro´wno łez, jak
i makijaz˙u. – Idziemy wzia˛c´ sobie lody – oznajmił.

Debbie mocniej zabiło serce. Och, Buddy! – szep-

ne˛ła w duchu. Jestes´ wspaniały! Dlaczego nie zauro-
czył mnie ktos´ taki jak ty? Zaraz potem jednak
odpowiedziała sobie na to pytanie. Dlatego, z˙e sie˛
zakochałam, kieruja˛c sie˛ nie głowa˛, ale sercem. A mo-
je serce nalez˙y do Cole’a...

– Lody dobrze mi zrobia˛ – przyznała Buddy’emu

racje˛. – Moz˙e Morgan tez˙ z nami zje?

Buddy us´miechna˛ł sie˛, zadowolony, z˙e doceniła

jego pomysł.

– Po´jde˛ po tate˛ – oznajmił.
Z westchnieniem patrzyła, jak Buddy znika za

drzwiami. Przynajmniej reszta tej rodziny ja˛ kocha.

Dzwonek u drzwi nie przestawał dzwonic´. Debbie

wrzuciła łyz˙ke˛ do miski, nie zwaz˙aja˛c na chmure˛
ma˛ki, kto´ra˛ przy tej okazji wznieciła, i pobiegła
zobaczyc´, kto przyszedł.

Spojrzała przez wizjer i az˙ krzykne˛ła z rados´ci.

Chwile˛ po´z´niej w szeroko otwartych drzwiach sta-
na˛ł wysoki me˛z˙czyzna o us´miechnie˛tej, aczkolwiek

background image

nieco zme˛czonej twarzy, obładowany mno´stwem
bagaz˙u. Towarzyszyła mu młoda kobieta z dzieckiem
na re˛ku.

– Lily! Case! Dlaczego nie dalis´cie znac´, z˙e przy-

jez˙dz˙acie? Ktos´ by na was czekał na...

Case Longren rzucił bagaz˙e na ziemie˛ i porwał

Debbie w ramiona. Rozes´miany, pozwolił poprowa-
dzic´ sie˛ w gła˛b domu, robia˛c miejsce dla reszty swej
rodziny.

– Deb, nic sie˛ nie zmieniłas´. Dalej mo´wisz szyb-

ciej, niz˙ chodzisz – stwierdził. – A poza tym wiesz,
jaka jest Lily. Kiedy tylko lekarz pozwolił jej po-
dro´z˙owac´, od razu znalez´lis´my sie˛ na pokładzie samo-
lotu. Bardzo martwiła sie˛ o ojca.

– Lily! Wygla˛dasz znakomicie! – zawołała Deb-

bie. – Morgan be˛dzie zachwycony waszym przyjaz-
dem. – Zaraz potem posmutniała. – W twoim dawnym
pokoju mieszkam ja. Troche˛ potrwa, zanim zabiore˛
swoje rzeczy...

– Zostan´ tam, prosze˛ – rzekła Lily. – Spe˛dziłam

całe z˙ycie, s´pia˛c w pobliz˙u starszego brata. Wiem, jaki
potrafi byc´ nieznos´ny, zwłaszcza rano. A poza tym nie
byłby zachwycony, słuchaja˛c w nocy płaczu dziecka,
nawet jes´li to dziecko jest jego siostrzen´cem. Czy
bliz´niaki sa˛ nadal poza domem?

Debbie skine˛ła głowa˛.
– Wobec tego zajmiemy ich poko´j. Jest znacznie

wie˛kszy.

Wkro´tce wszystkie bagaz˙e zostały przetranspor-

background image

towane na miejsce. Case przechadzał sie˛ po domu,
przygla˛daja˛c sie˛ rozkładowi pomieszczen´ i zerkaja˛c
na kusza˛ca˛, błe˛kitna˛ wode˛ basenu. Znalazł Debbie
w kuchni, niewidza˛cym wzrokiem wpatruja˛ca˛ sie˛
w miske˛ z ciastem.

– Zapomniałas´, co robisz? – zaz˙artował, kłada˛c

re˛ke˛ na jej plecach. – Byłas´ dla nas wybawieniem,
moja kochana. Nie masz poje˛cia, jak bardzo jestes´my
ci wdzie˛czni za to, z˙e przyjechałas´ pomo´c Morganowi.

Debbie podniosła głowe˛ i popatrzyła w ciepłe oczy

Case’a. Były tak niebieskie jak Cole’a. Na mys´l o nim
zabolało ja˛ serce. Wybuchne˛ła płaczem.

– No, no – szepna˛ł Case i wzia˛ł Debbie w obje˛cia.

Nie miał poje˛cia, co wywołało łzy, ale w cia˛gu
ostatnich kilku miesie˛cy odkrył, z˙e jedynym na nie
lekarstwem jest mocny us´cisk.

– Udało mi sie˛ wreszcie us´pic´ małego – os´wiad-

czyła Lily, wchodza˛c do kuchni, i stane˛ła w progu jak
wryta.

Jej ma˛z˙ wzruszył lekko ramionami i westchna˛ł,

totez˙ Lily skojarzyła płacz przyjacio´łki z nieobecnos´-
cia˛ starszego brata.

Zanim zdołała ja˛ pocieszyc´, usłyszała głos ojca.
– Co´reczko! Nareszcie jestes´ w domu! – wykrzyk-

na˛ł i porwał Lily w obje˛cia.

Debbie odsune˛ła sie˛ od Case’a i szybko otarła łzy,

nie chca˛c, aby pan domu spostrzegł, z˙e płakała.

background image

– Case! Miło cie˛ widziec´, synu! – Morgan witał

zie˛cia. – A co zrobilis´cie z moim wnukiem?

Debbie wycofała sie˛ pod s´ciane˛, podczas gdy

młodzi rodzice z duma˛ poprowadzili Morgana do
sypialni, gdzie z zachwytem w oczach spogla˛dał na
niemowle˛ s´pia˛ce smacznie pos´rodku ło´z˙ka.

– Case, on jest do ciebie podobny – stwierdził

Morgan z przeje˛ciem.

– Tak, tato – przyznała Lily. – Kiedy sie˛ obudzi,

zobaczysz jego oczy. Sa˛ takie niebieskie...

– Wszystkie niemowlaki maja˛ niebieskie oczy

– draz˙nił sie˛ z co´rka˛ zadowolony Morgan.

– Ale nie takie... Ma oczy swojego ojca.
Słysza˛c te słowa, Case nie potrafił ukryc´ rozpieraja˛-

cej go dumy. Nie mo´gł uwierzyc´, z˙e oboje z Lily zostali
rodzicami. Ale dowo´d lez˙ał przed nimi, na ło´z˙ku.

Gdzies´ w pobliz˙u odezwał sie˛ telefon.
– Odbiore˛, zanim obudzi dziecko – rzuciła Debbie

i szybko pobiegła do holu, gdzie stał aparat. – Słu-
cham.

Głos miała mie˛kki i zadyszany. Cole az˙ je˛kna˛ł

w duchu. Uprzytomnił sobie, z˙e be˛dzie musiał wresz-
cie powaz˙nie z nia˛ porozmawiac´.

– To ja... – odezwał sie˛.
Mało brakowało, a z wraz˙enia wypus´ciłaby słucha-

wke˛. Po raz pierwszy od trzydziestu szes´ciu godzin
usłyszała głos Cole’a, kto´ry nawet teraz nie brzmiał
ani odrobine˛ lepiej niz˙ wo´wczas, gdy Cole w po-
s´piechu opuszczał dom.

background image

– No tak – odrzekła i zamilkła.
Zakla˛ł w duchu. Czuł, z˙e nie po´jdzie mu łatwo.
– Pomys´lałem sobie, z˙e zadzwonie˛ i dam ci znac´,

z˙e Rickowi nie grozi juz˙ niebezpieczen´stwo.

– To wspaniale – powiedziała. – A ty pracujesz

czy... tylko uciekasz?

Reaguja˛c na sarkazm w głosie Debbie, Cole przyja˛ł

od razu obronna˛ pozycje˛. Nie było to jednak rozsa˛dne
posunie˛cie.

– Nic z tego nie rozumiesz – oznajmił.
– To moz˙liwe – odparła spokojnie, czuja˛c, z˙e

atmosfera staje sie˛ coraz bardziej napie˛ta. – Nie jestem
jasnowidzem, nie potrafie˛ czytac´ w twoich mys´lach.
A sam o niczym ze mna˛ nie rozmawiałes´. Spałes´ ze
mna˛, ale nie rozmawiałes´.

– Posłuchaj... – zacza˛ł Cole.
– To ty posłuchaj! – przerwała mu. – Wiem, z˙e

podobnie jak Rick i Tina, przez˙ywasz teraz cie˛z˙kie
chwile. Ale oni nie odgrodzili sie˛ od siebie murem.
Wspieraja˛ sie˛ nawzajem.

– A ty jak bys´ sie˛ czuła, gdybym znalazł sie˛ na

miejscu Ricka? Jak by ci sie˛ podobało wychowywanie
w pojedynke˛ naszych dzieci? – przypierał ja˛ do muru
Cole.

Nie słuchał tego, co mo´wiła, musiała wie˛c dotrzec´

do niego w inny sposo´b.

– Wiesz, Cole, byłabym dumna, moga˛c nazwac´ cie˛

me˛z˙em. I na tyle silna, z˙eby samej wychowac´ nasze
dzieci... gdyby okazało sie˛ to konieczne. Ale ty jestes´

background image

bardzo zaje˛ty zastanawianiem sie˛ nad czyms´, co nigdy
sie˛ nie wydarzyło i byc´ moz˙e nigdy sie˛ nie wydarzy.
Cały czas zakładasz z go´ry, z˙e to ja łatwo sie˛
znieche˛ce˛. – Urwała, z jej ust wydobył sie˛ szloch.
– Zechciej przyja˛c´ do wiadomos´ci, z˙e jestem wytrwała
i odpowiedzialna i z˙e jestem człowiekiem, na kto´rym
moz˙na polegac´. W przeciwien´stwie do ciebie!

Stoja˛c w ka˛cie holu, Case mimo woli stał sie˛

s´wiadkiem tej rozmowy. Miał ochote˛ skre˛cic´ swemu
szwagrowi kark.

Nie znał rodziny, kto´ra z wie˛kszym uporem niz˙

Brownfieldowie rozwia˛zywałaby wszystkie problemy
na swo´j własny sposo´b. Jemu samemu zaje˛ło mno´stwo
czasu przekonanie swej obecnej z˙ony, z˙e kocha ja˛
taka˛, jaka jest. Gdy ja˛ poznał, była w szoku po
wypadku, a jej policzek szpeciła blizna. Stracił mno´st-
wo nerwo´w, lecz Lily uwierzyła wreszcie we własna˛
wartos´c´. Po´z´niej, podczas operacji plastycznej, blizna
została usunie˛ta, ale Case nie zapomniał o swej walce.
Był przekonany, z˙e Debbie, jego przyjacio´łka z daw-
nych lat, cierpi teraz w podobny sposo´b. Ruszył w jej
kierunku.

Ujrzawszy zbliz˙aja˛cego sie˛ Case’a, Debbie wre˛czy-

ła mu słuchawke˛.

– Pogadaj sobie z Cole’em – mrukne˛ła. – Ja juz˙ nie

mam siły. Powiedziałam mu juz˙ wszystko.

Odeszła z bo´lem serca, lecz z uniesiona˛ wysoko

głowa˛.

– Nie mam poje˛cia, co tu sie˛, do diabła, dzieje

background image

– zauwaz˙ył Case ostrym tonem – i nie chce˛ wiedziec´.
Ale, Cole, jes´li czegos´ z tym nie zrobisz, przy
najbliz˙szej okazji rozkwasze˛ ci nos.

Case nigdy nie bawił sie˛ w ceregiele i natychmiast

trafiał w sedno. Odkładaja˛c słuchawke˛, Cole us´miech-
na˛ł sie˛ pod nosem. Od chwili poznania wysokiego
kowboja z Oklahomy najbardziej podziwiał w nim
szczeros´c´ i bezpos´rednios´c´.

W głe˛bi serca zdawał sobie sprawe˛ z tego, z˙e

Debbie ma racje˛. To on sam obawiał sie˛ prawdy.
A prawda˛ było to, z˙e do szalen´stwa kochał te˛ kobiete˛.
Utrata Debbie chyba by go zabiła. Wobec tego co ja
wyprawiam? – zastanawiał sie˛ w duchu. Jes´li nie
wez´me˛ sie˛ w gars´c´ i nie wro´ce˛ do domu, strace˛ ostatnia˛
szanse˛.

Podszedł do biurka i popatrzył na stos pie˛trza˛cych

sie˛ dokumento´w. Naszła go ochota, aby przyłoz˙yc´ do
nich płona˛ca˛ zapałke˛.

Postanowił wpas´c´ do szpitala, a potem sprawdzic´,

jak maja˛ sie˛ Tina i Enrique. Zno´w zacza˛ł rozmys´lac´
o własnych sprawach. Przyszło mu do głowy, z˙e jego
dzisiejszy powro´t na łono rodziny be˛dzie bardzo
interesuja˛cy. Wszyscy zobacza˛, jakiego zrobił z siebie
durnia.

Wzruszył ramionami. A co to ma za znaczenie?

Przeciez˙ do tej pory tez˙ zachowywał sie˛ jak kretyn. Co
szkodzi, z˙e zrobi to jeszcze raz?

background image

Buddy ze zdumieniem i le˛kiem wpatrywał sie˛

w malutka˛ istotke˛, kto´ra lez˙ała na ło´z˙ku brata i wierz-
gała no´z˙kami. Dziecko miało ciemne i ge˛ste włosy,
stercza˛ce jak s´wiez˙o przystrzyz˙ona trawa. Miał ochote˛
dotkna˛c´ siostrzen´ca, lecz bał sie˛ poruszyc´. Na tym
malen´kim człowieczku nie było pulsuja˛cego kursora,
tak jak na ekranie monitora, kto´ry wskazałby Bud-
dy’emu miejsce, od kto´rego moz˙na zacza˛c´...

Kiedy niemowle˛ zacze˛ło gaworzyc´ i machac´ ra˛cz-

kami, s´wiez˙o upieczony wujek uznał, z˙e nalez˙y sie˛
odezwac´.

– Czes´c´, Charlie – rzekł do dziecka, kto´re natych-

miast znieruchomiało. Małe błe˛kitne oczka zacze˛ły
szukac´ miejsca, z kto´rego pochodził nieznany głos.
– Jestem twoim wujkiem. Nazywam sie˛ Robert Allen
Brownfield, ale moz˙esz mo´wic´ do mnie Buddy...
kiedy nauczysz sie˛ gadac´.

Maluch zas´linił sie˛ z rados´ci i zamachał no´z˙kami

jeszcze bardziej entuzjastycznie. Zsuna˛ł mie˛kki biały
kocyk, kto´rym miał nakryte no´z˙ki.

– Widze˛, z˙e jestes´ silny – cia˛gna˛ł Buddy. – To

bardzo dobrze. Pod tym wzgle˛dem przypominasz,
oczywis´cie, własnego ojca. Ja nigdy nie okazywałem
takiej walecznos´ci.

Niemowlak skierował pia˛stke˛ w strone˛ buzi i wy-

krzywił sie˛, kiedy nie trafiła tam, gdzie chciał.

– Nie martw sie˛, szybko sie˛ tego nauczysz – pocie-

szył go Buddy. – Ja osobis´cie, kiedy byłem mały,
wolałem pakowac´ kciuk do ust. Moz˙esz wybrac´ sobie

background image

jeden palec lub kilka naraz. O ile wiem, niekto´re dzieci
tak włas´nie robia˛.

Lily z trudem opanowała łzy wzruszenia. Weszła

do pokoju, przekonana, z˙e dziecko juz˙ nie s´pi, i na
widok Buddy’ego rozmawiaja˛cego z malcem wstrzy-
mała oddech. Jej brat był zauroczony siostrzen´cem.
Był to przejmuja˛cy widok.

– Nie miałem poje˛cia, z˙e tu jestes´ – mrukna˛ł.
– Włas´nie weszłam – odparła szybko, nie chca˛c, by

brat wiedział, z˙e była s´wiadkiem rozmowy me˛z˙czyzny
z me˛z˙czyzna˛.

Buddy skina˛ł głowa˛, zadowolony, z˙e nie odkryła

jego tajemnicy.

– Mys´le˛, z˙e on mnie lubi – stwierdził, spogla˛daja˛c

na niemowle˛.

Usłyszawszy głos matki, malec podnio´sł krzyk.
– Pewnie jest głodny – stwierdziła Lily. – Przynio-

słam mu butelke˛. Chcesz go nakarmic´?

S

´

wiez˙o upieczony wujek zamrugał gwałtownie

powiekami i otworzył usta. Poruszaja˛c nerwowo pal-
cami, rozwaz˙ał słowa siostry.

– Chyba mo´głbym. Ale musisz mi pokazac´, jak sie˛

podnosi takie dziecko. Nie chciałbym czegos´ mu
zrobic´.

– Ty nikomu nie zrobisz krzywdy – z us´miechem

stwierdziła Lily. – Postaraj sie˛ wyja˛c´ malca z beto´w
i go unieruchomic´. Potem podam ci butelke˛.

Buddy wstał, okra˛z˙ył ło´z˙ko, starannie odmie-

rzaja˛c wzrokiem odległos´c´, z jakiej be˛dzie naj-

background image

łatwiej dobrac´ sie˛ do dziecka. Po chwili, usaty-
sfakcjonowany wynikami obserwacji, nachylił sie˛
i jednym zre˛cznym ruchem podnio´sł niemowle˛
z ło´z˙ka.

Akcja została wykonana idealnie. Lily spodziewała

sie˛, z˙e Buddy be˛dzie sie˛ wahał lub okaz˙e sie˛ niezgrab-
ny. Nic z tych rzeczy. Powinna lepiej znac´ swego
wyja˛tkowego brata. Jes´li juz˙ do czegos´ sie˛ zabierał,
robił to perfekcyjnie. Lily uznała, z˙e dziecko znajduje
sie˛ w dobrych re˛kach.

– Usia˛dz´ – poleciła. – I przytul go do siebie. Masz

butelke˛.

– Dzie˛kuje˛. Czy mam wystartowac´ juz˙ teraz,

czy...?

Trzymane jak do karmienia, niemowle˛ zacze˛ło sie˛

niespokojnie wiercic´.

– Tak, Buddy, teraz – odparła Lily. – Startuj od

razu. – Usłyszawszy okres´lenie, kto´rego uz˙ył brat,
miała ochote˛ parskna˛c´ s´miechem.

Butelka ze smoczkiem znalazła sie˛ we włas´ciwym

miejscu. Buddy promieniał z zachwytu. Zwro´cił sie˛ do
siostrzen´ca:

– Na pewno masz teraz to, czego chciałes´. Kiedy

troche˛ podros´niesz, przyrza˛dze˛ ci, Charlie, jeden
z moich ulubionych napoi. Bierze sie˛ dwie czubate
łyz˙ki czekolady i...

– On ma na imie˛ Morgan – wtra˛ciła Lily.
Ale Buddy jej nie słuchał. Dla niego niemowle˛

miało na imie˛ Charlie. Młoda mama podejrzewała, z˙e

background image

za jakis´ czas wszyscy włas´nie tak be˛da˛ nazywali jej
synka. Buddy potrafił postawic´ na swoim.

Cole szedł szpitalnym korytarzem. Skrzywił sie˛

na widok zaaferowanej piele˛gniarki, przechodza˛cej
obok ze strzykawka˛ w re˛ku. Był szcze˛s´liwy, z˙e to
nie on znajdzie sie˛ zaraz na drugim kon´cu igły. Do
jego uszu dobiegł cichy s´miech. Pochodził z pokoju
Ricka.

Cole otworzył cicho drzwi, niezauwaz˙ony przy-

stana˛ł w progu i zacza˛ł z rados´cia˛ przygla˛dac´ sie˛
partnerowi, kto´ry zdumiewaja˛co szybko odzyskiwał
forme˛.

Poczucie winy, kto´re bezustannie me˛czyło Cole’a,

przypominaja˛c, z˙e zabił człowieka, zaczynało powoli
słabna˛c´. Im dłuz˙ej patrzył na Ricka i Tine˛, tym łatwiej
mu było usprawiedliwiac´ pods´wiadomie własny czyn.
Jes´li s´mierc´ tamtego faceta była potrzebna do tego, by
tak dobry człowiek jak Rick miał z˙yc´, to było o co
walczyc´. Cole wsuna˛ł re˛ce do kieszeni i głe˛boko
odetchna˛ł.

W tej samej chwili Rick go dostrzegł.
– Hej, kolego, podejdz´ do nas i zobacz, co Tina

tutaj ma! – zawołał.

– Juz˙ na korytarzu słyszałem wasz s´miech. Co was

tak rozbawiło?

– Obrazek, kto´ry narysował Enrique. Przedstawia

dziewczynke˛, kto´ra mieszka po sa˛siedzku. Włas´nie

background image

zacze˛lis´my sie˛ zastanawiac´, czy juz˙ teraz powinnis´my
wpas´c´ w panike˛ i wyprowadzic´ sie˛ z domu, czy
moz˙emy poczekac´, az˙ nasz syn be˛dzie troche˛ starszy
– powiedziała Tina.

Cole nie zrozumiał, co miała na mys´li, wie˛c mu

wytłumaczyła:

– Sa˛dzimy, z˙e Enrique jest zakochany. Naryso-

wał dziewczynke˛, a na jej sukience mno´stwo nieto-
perzy. Oznacza to, jak sie˛ orientujesz, z˙e bardzo ja˛
lubi.

Cole rozes´miał sie˛. Uprzytomnił sobie, jak bar-

dzo mały Enrique jest zwariowany na punkcie Bat-
mana.

– Lepiej od razu bierzcie nogi za pas i wynos´cie sie˛

na drugi koniec miasta – poradził im. – Miłos´c´ to
piekielne uczucie – dodał tonem wyjas´nienia.

Nagle Tina przestała sie˛ s´miac´ i popatrzyła na

Cole’a uwaz˙nie.

– Co sie˛ dzieje? – zapytała go ostrym tonem i zaraz

potem zerkne˛ła w strone˛ otwartych drzwi. – A gdzie
Debbie? Od dawna jej nie widziałam.

Cole spose˛pniał i zno´w wsuna˛ł re˛ce do kieszeni.
– Tino... – W głosie me˛z˙a zabrzmiał ostrzegawczy

ton. – Masz dos´c´ własnych zmartwien´. Nie pchaj nosa
w cudze sprawy.

– To takz˙e moje sprawy – os´wiadczyła. – Nie

rozumiesz, o co chodzi. Kiedy byłes´ bardzo chory...
ja... ja przestałam nad soba˛ panowac´ i powiedziałam
Cole’owi pare˛ przykrych sło´w. I sa˛dze˛... – Tina

background image

podniosła załzawione oczy – z˙e wycia˛gna˛ł z nich
fałszywe wnioski.

– Straciłas´ nad soba˛ panowanie? Ty? I co teraz

Cole o tobie pomys´li? – Zmieniaja˛c pozycje˛ na
wygodniejsza˛, Rick skrzywił sie˛ z bo´lu. – A wie˛c
przestałas´ sie˛ kontrolowac´ – stwierdził z sarkazmem.
– Zawsze tak robisz. To jedna z rzeczy, kto´re najbar-
dziej w tobie kocham.

Cole przysłuchiwał sie˛ ich rozmowie, zafascyno-

wany poczuciem humoru tej pary, kto´ra zachowywała
sie˛ tak, jakby w ogo´le nie dotkne˛ły jej przez˙ycia
ostatnich dni.

– Byłas´ ws´ciekła – przypomniał Cole z˙onie Ricka.

– Wieszałas´ psy na naszej pracy i...

– I na tobie – dodała ze wstydem, lecz zaraz potem

wzruszyła ramionami. – Nie mogłam sie˛ powstrzy-
mac´. Taki juz˙ mam charakter. Kiedy dzieje sie˛ cos´
złego, zawsze winie˛ o to cos´... lub kogos´. Dopiero
potem staram sie˛ uporac´ z tym problemem.

– A co robic´, kiedy byłoby za po´z´no, by sie˛ z nim

uporac´? – zapytał Cole, nie patrza˛c partnerowi w oczy.
Bardzo jednak chciał usłyszec´ odpowiedz´ na to pyta-
nie.

Tina uje˛ła me˛z˙a za re˛ke˛. Kiedy delikatnie s´cisna˛ł jej

palce, pod powiekami poczuła łzy.

– Wtedy zachowałabym we wspomnieniach dzie-

sie˛c´ dobrych lat i pozostałoby mi dwoje dzieci do
kochania – odparła Tina. – Kiedy wychodziłam za
Ricka, wiedziałam, z˙e zamierza zostac´ policjantem.

background image

Nie miałam nic przeciwko temu. To, co sie˛ teraz
stało, niczego nie zmienia, poza tym, z˙e chyba jesz-
cze bardziej go doceniam.

– Cole, nic nie jest waz˙niejsze od miłos´ci – stwier-

dził Rick z przekonaniem.

Usłyszawszy słowa partnera, Cole poczuł sie˛ okro-

pnie. Miał ochote˛ natychmiast wracac´ do domu. I jak
najszybciej porozmawiac´ z Debbie.

– To s´wietnie, z˙e czujesz sie˛ coraz lepiej – rzekł do

przyjaciela. – Masz od wszystkich serdeczne po-
zdrowienia. A na mnie juz˙ czas. Zobaczymy sie˛
po´z´niej.

Niemal wypadł z pokoju, nie zauwaz˙aja˛c porozu-

miewawczych spojrzen´ wymienionych przez małz˙on-
ko´w. Tina oparła głowe˛ na ramieniu Ricka i pocałowa-
ła go w re˛ke˛. Miała wiele powodo´w do wdzie˛cznos´ci.

Chaos, jaki zastał Cole po powrocie do domu,

przekraczał wszelkie wyobraz˙enia. Wsze˛dzie rozlegał
sie˛ przeraz´liwy płacz dziecka.

Morgan jak szalony wypadł z kuchni, niosa˛c ogrza-

na˛ butelke˛ z pokarmem dla niemowle˛cia. Case klepał
synka po pupie, usiłuja˛c go uspokoic´.

Buddy znikna˛ł w swym pokoju, przekonany, z˙e

pieluchy i wrzeszcza˛ce niemowle˛ to rzecz dos´c´ nie-
przyjemna. Postanowił od czasu do czasu, w sprzyjaja˛-
cych okolicznos´ciach, podziwiac´ i tulic´ siostrzen´ca,
lecz przede wszystkim czekac´, az˙ Charlie nauczy sie˛

background image

porozumiewac´ z otoczeniem na poziomie wyz˙szym
niz˙ krzyk.

Cole us´miechna˛ł sie˛ ironicznie. Ma wie˛c swo´j

,,powro´t do domu’’.

– Witajcie wszyscy – powiedział. – A wie˛c tak

wygla˛da mo´j siostrzeniec. Jak sie˛ masz, maluchu?
– Pogłaskał pomarszczony policzek niemowle˛cia.
Chłopiec wyczuł dotyk, gdyz˙ zwro´cił odruchowo
malen´ka˛ buz´ke˛ w strone˛ włas´nie przybyłego wujka,
i przestał płakac´. – Kiepsko ci sie˛ dzisiaj wiedzie?
– pytał dalej Cole. – Nie masz poje˛cia, jak dobrze cie˛
rozumiem. A gdzie twoja mama?

Istotnie zastanawiał sie˛, gdzie w całym tym domo-

wym rozgardiaszu znajduje sie˛ Lily.

– Bierze prysznic – poinformował go Case. Zły na

szwagra, wypalił prosto z mostu: – Na twoim miejscu
raczej zainteresowałbym sie˛ tym, gdzie podziewa sie˛
Debbie.

Cole spowaz˙niał. Wro´ciło ne˛kaja˛ce go przykre

ssanie w z˙oła˛dku.

– O co, do diabła, ci chodzi? – warkna˛ł.
W pokoju pojawił sie˛ Buddy.
– Juz˙ jej nie ma – oznajmił.
Pod Cole’em ugie˛ły sie˛ nogi. Podsuwaja˛c błys-

kawicznie krzesło, Morgan ochronił syna przed upad-
kiem.

– Co to znaczy, nie... ma?
Widza˛c, w jakim stanie jest brat Lily, Case zacza˛ł

z˙ałowac´, z˙e uz˙ył tak ostrego tonu.

background image

– Spakowała manatki i wyjechała – wyjas´nił spo-

kojniejszym głosem. – Jest w drodze do Oklahomy.
Włas´nie to Buddy miał na mys´li – dodał. – Uprzedza-
łem cie˛, z˙e sprawa wygla˛da z´le. Piekielnie duz˙o czasu
zaja˛ł ci ten powro´t do domu i mocowanie sie˛ z kłopota-
mi. Spo´z´niłes´ sie˛ o cała˛ godzine˛.

– Boz˙e! – Cole złapał sie˛ za głowe˛. – Kiedy

wyjechała? Czy ktos´ wie, o kto´rej ma samolot? Moz˙e
uda mi sie˛ złapac´ ja˛ na lotnisku...

– Nie poleci samolotem.
Usłyszawszy zaskakuja˛ce os´wiadczenie Buddy’e-

go, wszyscy odwro´cili głowy w jego strone˛.

– Co masz na mys´li? – spytał Morgan.
Zbyt dobrze znał syna, by nie wiedziec´, z˙e mina,

jaka˛ miał w tej chwili Buddy, była s´wiadectwem
czegos´ okropnego.

– Mam na mys´li to, z˙e ona spo´z´ni sie˛ na samolot

– os´wiadczył Buddy, wymawiaja˛c wyraz´nie poszcze-
go´lne słowa, jako z˙e jego zdaniem inteligencja zgro-
madzonej tu rodziny pozostawiała wiele do z˙yczenia.
Pomys´lał, z˙e to okropne mieszkac´ z ludz´mi, kto´rzy nie
potrafia˛ poja˛c´ najprostszych fakto´w. – Zostały jeszcze
jakies´ ciastka? – zapytał, ruszaja˛c do swojego sank-
tuarium.

Cole chwycił brata za ramie˛ i przycisna˛ł go do

s´ciany. Wygla˛dał tak groz´nie, z˙e Buddy poczuł le˛k.

– Ska˛d wiesz, z˙e sie˛ spo´z´ni? Co takiego zrobiłes´?

– zapytał Cole pozornie opanowanym głosem.

To, z˙e Buddy wycia˛ł jakis´ numer, nie ulegało

background image

wa˛tpliwos´ci. Cole znał go jak dziurawa˛ kieszen´ i nie
dał sie˛ zwies´c´ jego niewinnej minie.

– Przeciez˙ było jasne jak słon´ce, z˙e sam nie ruszysz

nawet palcem – oznajmił z wyrzutem w głosie Buddy,
odpychaja˛c od siebie Cole’a. – Musiałem wie˛c za-
działac´ sam. To wszystko.

– Powtarzam pytanie – wycedził zniecierpliwiony

Cole. – Co takiego zrobiłes´?

– Niewiele – odparł Buddy. – Wsadziłem jej do

torby moja˛komputerowa˛gre˛. Te˛ o zamku i ksie˛z˙niczce.

Cole ze zdumienia otworzył usta. Z

˙

eby nie trzepna˛c´

brata, uderzył sie˛ w czoło.

– Chyba nie...? – Urwał, bo ogarne˛ły go najgorsze

podejrzenia.

Case nie miał poje˛cia, o czym rozmawiaja˛ obaj

Brownfieldowie. Szczerze powiedziawszy, do dzis´
miał kłopoty z rozumieniem ich siostry.

– Nie kapuje˛ – os´wiadczył, spogla˛daja˛c pytaja˛co

na Morgana i Cole’a. – Co to za problem z jaka˛s´ tam
gra˛? Przeciez˙ wszyscy maja˛ gry.

– Chodzi nie o jaka˛s´ tam gre˛, lecz o gre˛ autorstwa

Buddy’ego – wyjas´nił wstrza˛s´nie˛ty Cole. – Jest wyja˛t-
kowa. Wygla˛da jak urza˛dzenie do zdalnego detonowa-
nia bomb. Pamie˛tasz, jak w zeszłym roku przyjechali-
s´my z opo´z´nieniem do was, do Oklahomy? Spe˛dzilis´-
my wo´wczas kilka godzin w biurze ochrony lotniska,
usiłuja˛c wyjas´nic´, z˙e nasz brat jest tylko nieszkod-
liwym wariatem, a nie terrorysta˛. – Cole odwro´cił sie˛
nagle i walna˛ł pie˛s´cia˛ w s´ciane˛. – Buddy, na miłos´c´

background image

boska˛! Przez ciebie Debbie zostanie zaaresztowana!
Dlaczego to zrobiłes´? O czym wtedy mys´lałes´?

Buddy popatrzył na zebranych takim wzrokiem,

jakby miał do czynienia z ludz´mi, kto´rzy potracili
rozum. Zupełnie ich nie rozumiał. Dlaczego trafiła mu
sie˛ taka te˛pa rodzina?

– Mys´lałem o tobie, Cole – odparł z całym spoko-

jem. – O tym, z˙e ja˛ kochasz, ale jestes´ głupi.

– Aha – mrukna˛ł starszy brat.
Nie miał nic do dodania. Poklepał delikatnie siost-

rzen´ca po pleckach i powiedział:

– Charlie, było mi bardzo miło, z˙e mogłem cie˛

poznac´, ale teraz zmykam, bo musze˛ zda˛z˙yc´ na
samolot.

– Nie be˛dzie jej na pokładzie – przypomniał mu

Buddy.

– Skoro tak, to Debbie nas zabije – mrukna˛ł ponuro

Cole i pognał w strone˛ wyjs´cia.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Gdyby ktokolwiek powiedział Debbie, z˙e be˛dzie od

czegos´ uciekała, nazwałaby go fantasta˛. Tym razem
jednak nadeszła pora, by stawic´ czoło faktom, nawet
jes´li sa˛ bolesne. Cole byc´ moz˙e ja˛ kocha, lecz jej nie
ufa. A bez zaufania nie ma miłos´ci.

Łzy napłyne˛ły jej do oczu, pe˛kało serce. Ledwo

trzymaja˛c sie˛ na nogach, szła przez hale˛ odloto´w. Co
chwila ktos´ ja˛ potra˛cał, lecz nie reagowała. Było jej
wszystko jedno. Ucieczka z domu Cole’a stanowiła
jedyne wyjs´cie. Istnieje bowiem granica, do kto´rej zako-
chana kobieta moz˙e sie˛ poniz˙yc´. Gdyby nawet rozstanie
sie˛ z nim miało ja˛ zabic´, odleci najbliz˙szym samolotem.

Cia˛z˙yła jej torba, wie˛c poprawiła pasek na ramieniu.

Pozostałe torby nadała juz˙ na bagaz˙, ale taszczyła z soba˛
pamia˛tki z Kalifornii, nie chca˛c powierzyc´ ich tragarzom.
Czekała ja˛ jeszcze kontrola bezpieczen´stwa.

background image

– Prosze˛ połoz˙yc´ torebke˛ i podre˛czny bagaz˙ na

tas´mie – polecił funkcjonariusz, kiedy stane˛ła przy
bramce.

Spełniła jego polecenie i przeszła przez wykrywacz

metali. Przystane˛ła, by po drugiej stronie bramki
odebrac´ swoje rzeczy. Czekała zamys´lona, ze wzro-
kiem wbitym w ziemie˛, gdy nagle rozdzwoniły sie˛
alarmowe dzwonki.

Poczuła, jak funkcjonariusz chwyta ja˛ za ramie˛.
– Przys´lijcie ludzi z ochrony – rzekł przez kro´tko-

falo´wke˛. – Mamy problem.

Ze zdumienia Debbie otworzyła usta. Po obu jej

stronach pojawili sie˛ nagle me˛z˙czyz´ni w mundurach.
Zabrali jej bagaz˙ i na oczach wielu ludzi poprowadzili
w strone˛ pomieszczenia w cze˛s´ci lotniska niedoste˛pnej
dla podro´z˙nych.

– O co chodzi? – spytała. – Nie rozumiem.
– Niech pani da spoko´j – mrukna˛ł jeden z ochro-

niarzy. – Wszystko wyjas´ni pani z szefem.

Debbie wywro´ciła oczami. Spojrzawszy na zegar

wisza˛cy na s´cianie, uzmysłowiła sobie, z˙e nie zda˛z˙y
juz˙ na samolot.

Cała˛ droge˛ na lotnisko Cole jechał jak wariat. Na

dachu wozu umies´cił koguta i błyskaja˛cymi policyj-
nymi s´wiatłami spe˛dzał z jezdni Bogu ducha winnych
przechodnio´w. Jak na złos´c´, na ulicach panował duz˙y
ruch.

background image

Za wszelka˛cene˛ chciał zaoszcze˛dzic´ Debbie czeka-

ja˛cych ja˛ przykros´ci. Był przekonany, z˙e zostanie
zatrzymana.

Wreszcie ujrzał przed soba˛ pas wioda˛cy do

lotniska. Zerkna˛ł na zegarek i westchna˛ł cie˛z˙ko.
Jest po´z´no. Cokolwiek miało sie˛ stac´, juz˙ sie˛
stało. Sa˛ tylko dwie moz˙liwos´ci. Albo sabotaz˙
Buddy’ego spalił na panewce, albo Debbie za-
trzymały słuz˙by porza˛dkowe. Z

˙

aden z tych wa-

rianto´w nie wywoływał u Cole’a specjalnego en-
tuzjazmu.

Zostawił samocho´d na parkingu. Jes´li juz˙ zda˛z˙yli

zamkna˛c´ Debbie, wiele czasu zajmie mu wyjas´nienie
całej tej kretyn´skiej historii. Az˙ za dobrze pamie˛tał
niedawna˛ podro´z˙, kiedy cała rodzina musiała długo
przekonywac´ słuz˙by porza˛dkowe lotniska, z˙e wynala-
zek Buddy’ego nie jest s´miercionos´nym narze˛dziem,
lecz dziecie˛ca˛ gra˛ komputerowa˛. Jes´li jednak Debbie
zdołała juz˙ wyjechac´, Cole postanowił, z˙e ruszy za nia˛.
W obu przypadkach przez jakis´ czas samocho´d nie
be˛dzie mu potrzebny.

Wepchna˛ł kwit z parkingu do kieszeni i ruszył

szybko w strone˛ wejs´cia. Po chwili wbiegł do budyn-
ku. Jedno spojrzenie na tablice˛ informacyjna˛ wystar-
czyło mu, by sie˛ przekonac´, z˙e odlot samolotu Debbie
jest opo´z´niony. Boz˙e! – je˛kna˛ł w duchu. A wie˛c
sprawdziły sie˛ jego najgorsze przypuszczenia. Zo-
stała zatrzymana, a teraz pewnie przeszukuja˛ jej
bagaz˙e.

background image

Nie pozostawało mu nic innego, jak tylko dostac´ sie˛

do biura ochrony lotniska. Wiedział, gdzie szukac´.
Swego czasu sam spe˛dził w nim kilka godzin.

– Tam nie wolno wchodzic´! – zawołał straz˙nik za

biegna˛cym Cole’em.

Cole zatrzymał sie˛ i, oddychaja˛c cie˛z˙ko, wycia˛gna˛ł

z kieszeni policyjna˛ odznake˛.

– Detektyw Brownfield z brygady antynarkotyko-

wej w Laguna Beach – przedstawił sie˛. – Moz˙e pan mi
powiedziec´, czy w cia˛gu ostatniej godziny zatrzymali-
s´cie jaka˛s´ młoda˛ kobiete˛?

Straz˙nik chwycił Cole’a za ramie˛.
– A ska˛d pan o tym wie? – zapytał podejrzliwym

tonem. – Chciałbym jeszcze raz spojrzec´ na te˛ od-
znake˛.

A wie˛c stało sie˛, je˛kna˛ł w mys´lach Cole.
– Prosze˛ zaprowadzic´ mnie do biura ochrony – po-

wiedział. – Tam wszystko wyjas´nie˛.

– Bardzo w to wa˛tpie˛ – mrukna˛ł straz˙nik.
– Zrobie˛ to, moz˙e pan mi wierzyc´.
Cole westchna˛ł głe˛boko, gdy obaj ruszyli przez hol.

Debbie wpatrywała sie˛ w jakis´ punkt nad ramie-

niem szefa ochrony. Miała ochote˛ krzyczec´ na cały
głos. Od niemal godziny odpowiadała bez przerwy na
te same pytania. Było jasne jak słon´ce, z˙e jej nie
wierzyli.

– A wie˛c, pani Randall – zacza˛ł ponownie Tillet,

background image

szef ochrony lotniska – jes´li pani nie wie, w jaki
sposo´b ta rzecz dostała sie˛ do pani bagaz˙u, moz˙e
zechce pani wyjas´nic´, do czego ona słuz˙y.

Wskazał gre˛ komputerowa˛, uwaz˙aja˛c, aby nie

dotkna˛c´ przypadkiem z˙adnego z przycisko´w, bo mog-
łoby to aktywowac´ jaka˛s´ piekielna˛, s´miercionos´na˛
bron´.

Debbie nachyliła sie˛, oparła o sto´ł i wycedziła:
– Wiem tylko tyle, z˙e jes´li pan tego nie wła˛czy, nie

uda sie˛ panu ocalic´ ksie˛z˙niczki.

Tillet z niepokojem zmarszczył czoło. Był przeko-

nany, z˙e przesłuchiwana kobieta uz˙ywa jakiegos´ szyf-
ru. Wiedział, z˙e jes´li chodzi o radykalne frakcje i ich
zwariowane plany ratowania s´wiata, moz˙liwe jest
absolutnie wszystko. Poczuł nagły przypływ adrenali-
ny. Moz˙e natrafił przypadkowo na spisek organizowa-
ny przez IRA, maja˛cy na celu zabicie kro´lewskiej
rodziny? Jes´li tak, to czeka go duz˙y awans.

– Powiada pani, ksie˛z˙niczki? Takiej jak, powiedz-

my, Diana? Doka˛d włas´ciwie pani sie˛ udaje? Moz˙e do
Londynu...? – Szef ochrony zarzucił Debbie pytaniami.

– Aha – mrukne˛ła, kiwaja˛c głowa˛. – Lece˛ do

Wielkiej Brytanii przez Oklahoma City w stanie
Oklahoma. Uwaz˙a pan, z˙e to najkro´tsza droga? – spy-
tała kpia˛cym tonem.

Zbiła go z pantałyku.
– Sprawdz´cie to – polecił jednemu ze swych ludzi.

Funkcjonariusz natychmiast opus´cił poko´j. – Jes´li
twierdzi pani – przenio´sł wzrok na Debbie – z˙e nie

background image

wie, w jaki sposo´b ta rzecz dostała sie˛ do pani bagaz˙u,
to jak pani wyjas´ni, ska˛d pani o niej wie? – zapytał.

Tu ja˛ miał. Wiedział, z˙e juz˙ mu sie˛ nie wykre˛ci.
– Wcale nie mo´wie˛, z˙e nigdy tego nie widziałam

– sprostowała Debbie. – Powiedziałam tylko, z˙e nie
miałam poje˛cia, z˙e Buddy włoz˙ył mi ja˛ do torby.

No, wreszcie zaczyna mo´wic´ z sensem, uznał Tillet.

Był przekonany, z˙e kobieta zaraz wymieni nazwisko
wspo´lnika. Spiskowcy zawsze tak robili, gdy przyła-
pywano ich na gora˛cym uczynku. Nigdy nie chcieli
wpadac´ sami.

– Jak ten facet sie˛ nazywa? – Szef ochrony lotniska

pochylił sie˛ do przodu i wbił wzrok w Debbie.

– Robert Allen Brownfield – oznajmił Cole znie-

nacka. – I tak sie˛, niestety, składa, z˙e to mo´j brat.

Po tej wypowiedzi Cole zamilkł, czekaja˛c na dalszy

cia˛g. Pewnie zaraz go wsadza˛. Nie be˛dzie tym za-
chwycony jego własny szef, pomys´lał zgne˛biony. Juz˙
wyobraz˙ał sobie mine˛ zwierzchnika, kiedy be˛dzie
usiłował wytłumaczyc´ mu na komendzie, co sie˛ stało.

Debbie odchyliła sie˛ do tyłu i zakryła oczy. Zjawił

sie˛! Bogu niech be˛da˛ dzie˛ki! Westchna˛wszy głe˛boko,
odetchne˛ła z ulga˛. Cole zobaczył jej gest i poczuł, z˙e
pod stopami zakołysała mu sie˛ podłoga. Jest ws´ciekła,
stwierdził. I nigdy tego nie wybaczy ani jemu, ani
nikomu, kto przyzna sie˛ choc´by do dalekiego po-
krewien´stwa z Brownfieldami.

Usłyszawszy tuz˙ obok obcy głos, Tillet az˙ poderwał

sie˛ z wraz˙enia.

background image

– Kim pan jest? – warkna˛ł.
Cole wsuna˛ł re˛ke˛ do kieszeni. Dwaj ochroniarze

wycia˛gne˛li błyskawicznie bron´, totez˙ Cole wywro´cił
tylko oczami i powiedział:

– Prosze˛ sie˛gna˛c´ do mojej kieszeni.
Jeden z funkcjonariuszy podał zwierzchnikowi

portfel Cole’a.

Detektyw... z Laguna Beach? – zdziwił sie˛ w mys´-

lach Tillet. Co ten gliniarz tu robi? Niech lepiej nie
w chodzi mi w parade˛. To moje terytorium. Nie
zamierzam dzielic´ sie˛ z nikim moim osia˛gnie˛ciem...

Do Tilleta dotarło wreszcie znaczenie sło´w Cole’a.
– Pan´ski brat? O co włas´ciwie chodzi? – zapytał.
Cole zaz˙a˛dał zwrotu swej odznaki.
– Jes´li pan pozwoli... – Nachylił sie˛ i wzia˛ł do re˛ki

,,te˛ rzecz’’, kto´ra˛ odkryto w bagaz˙u Debbie.

Wszyscy az˙ podskoczyli z wraz˙enia i naste˛pni

ochroniarze wycia˛gne˛li bron´.

– Prosze˛ nie strzelac´, bo nie uda mi sie˛ nigdy

wycia˛gna˛c´ z wiez˙y tej piekielnej ksie˛z˙niczki – ostrzegł
Cole.

Mechanizm oz˙ył w jego re˛kach. Po raz pierwszy

w z˙yciu dzie˛kował losowi, z˙e wie, jak działa ta jedna
jedyna gra zmajstrowana przez Buddy’ego. Bo o in-
nych nie miał zielonego poje˛cia.

Zapłone˛ły s´wiatełka, rozległy sie˛ komputerowe

dz´wie˛ki tra˛bek i na małym ekranie ukazała sie˛ drobna
postac´.

– Ksia˛z˙e˛ Robert – dokonał prezentacji Cole.

background image

Spojrzał na Tilleta i zapytał: – Czy do Chalon chce pan
dostac´ sie˛ woda˛ czy la˛dem? Ostrzegam, z˙e jes´li
wybierze pan podro´z˙ morska˛, zaraz za pierwszym
klifem natknie sie˛ pan na potwora, kto´ry poz˙re pan´ska˛
ło´dz´. Robi tak za kaz˙dym razem.

Na twarzach zebranych w pokoju me˛z˙czyzn zacze˛ło

pojawiac´ sie˛ odpre˛z˙enie. Jeden z ochroniarzy us´miech-
na˛ł sie˛ nawet, podszedł bliz˙ej i wycia˛gna˛ł re˛ke˛.

– Ja spro´buje˛ – powiedział. – W takich grach

jestem naprawde˛ dobry... – zapewnił Cole’a.

– Wracaj na swoje miejsce – rozkazał mu ziryto-

wany szef. Nienawidził takich dni jak dzisiejszy.
Z ponura˛ mina˛ spojrzał na Debbie. – Pani Randall, jest
mi naprawde˛ przykro, z˙e pania˛ zatrzymalis´my. Jestem
jednak przekonany, z˙e pani nas zrozumie. Zaraz damy
pani osobista˛ eskorte˛, kto´ra dopilnuje, z˙eby znalazła
sie˛ pani bezpiecznie w samolocie. Ponowne załadowa-
nie bagaz˙u zajmie nam jakies´ po´ł godziny, a potem
odleci pani w spokoju.

Było jasne, z˙e szef ochrony lotniska byłby szcze˛s´-

liwy, gdyby nie musiał nigdy wie˛cej ogla˛dac´ pechowej
pasaz˙erki.

– Eskorta nie jest potrzebna – oznajmił Cole.

– Gdyby był pan tak miły i polecił przynies´c´ tutaj
bagaz˙e pani Randall...

– Prosze˛ tego nie robic´ – odezwała sie˛ Debbie, kto´ra

przez długi czas milczała. – A ponadto sama dojde˛ do
włas´ciwej bramki. – I z tymi słowami opus´ciła poko´j.

– Nie! – je˛kna˛ł Cole i rzucił sie˛ za Debbie.

background image

Tillet opadł cie˛z˙ko na najbliz˙ej stoja˛ce krzesło

i popatrzył te˛pym wzrokiem na ksie˛cia Roberta,
spadaja˛cego w otchłan´ po raz trzeci. Na ekranie
pojawił sie˛ us´miechnie˛ty smok i rozległy sie˛ tra˛bki.
Smok wygrał.

Nieszcze˛sna ksie˛z˙niczka pozostanie zamknie˛ta

w wiez˙y, a szef ochrony lotniska przez cały tydzien´
be˛dzie przedmiotem z˙arto´w swych podwładnych.

– Co robisz? – wykrzykna˛ł zirytowany Cole, nie

zwracaja˛c uwagi na zdziwione spojrzenia mijanych
ludzi.

Debbie milczała. Szła dalej szybkim krokiem.
– A wie˛c wyjez˙dz˙asz! To mnie nie dziwi – cia˛gna˛ł

Cole. – Od pocza˛tku wiedziałem, z˙e nie podoba ci sie˛,
z˙e jestem glina˛.

Debbie ze smutkiem zmarszczyła czoło. Na tym

włas´nie polega cały kłopot. Cole nie ma poje˛cia, co ona
naprawde˛ mys´li, ale jest przekonany, z˙e poje˛cie to ma.

Nie zwolniła ani odrobine˛.
– Jes´li sa˛dzisz, z˙e padne˛ na kolana... i przysie˛gne˛,

z˙e rzuce˛ dla ciebie prace˛...

Milczała, wie˛c Cole przyspieszył kroku. Kiedy

doszli do odpowiedniej bramki, chwycił Debbie za
ramie˛ i zatrzymał ja˛ w miejscu.

– Jes´li mys´lisz, z˙e pozwole˛ ci wsia˛s´c´ do tego

cholernego samolotu, to jestes´ stuknie˛ta.

Było to nie tylko ostrzez˙enie. Cole był w ro´wnym

background image

stopniu zrozpaczony, co zdeterminowany. Debbie miała
do czynienia z trudnym przeciwnikiem. Zdawała sobie
sprawe˛ z tego, z˙e trafiła kosa na kamien´. Wiedziała, z˙e
usta˛pi, ale postanowiła nie robic´ tego zbyt szybko.

Zwolniła kroku.
– Powiedzmy, z˙e mnie zatrzymasz... tym razem.

– Ale be˛dzie jeszcze naste˛pny. I naste˛pny, i...

– Dlaczego? – W głosie Cole’a zabrzmiał bo´l.

– Kocham cie˛, Debbie. Przepraszam za kłopoty, kto´re
sprawiła ci moja rodzina. Mnie samemu jest takz˙e
bardzo przykro, z˙e wyrza˛dziłem ci krzywde˛. – Na widok
pozbawionego wyrazu wzroku Debbie Cole’a ogarna˛ł
strach. – Wszystko to nie ma dla ciebie znaczenia, tak?
Uwaz˙asz, z˙e jes´li nie zamierzam zrezygnowac´ ze swojej
pracy, to nasza dalsza rozmowa jest bezprzedmiotowa.

– Nie przypominam sobie, z˙ebym prosiła cie˛, bys´

rzucił te˛ robote˛ – warkne˛ła ze złos´cia˛.

Ostry ton głosu Debbie zwro´cił uwage˛ pasaz˙ero´w.

Woko´ł nich zgromadził sie˛ spory tłumek.

Cole pokre˛cił głowa˛. Ta dziewczyna zaraz zmusi

go, by ja˛ błagał. W gruncie rzeczy...

– Uwaz˙asz, z˙e nie potrafie˛ czytac´ mie˛dzy wier-

szami? – spytał ze złos´cia˛.

– Uwaz˙am, z˙e nie potrafisz odczytac´ strzałek pro-

wadza˛cych do najbliz˙szej toalety – odcie˛ła mu sie˛.
– Jak s´miesz stawac´ tu przede mna˛ i mo´wic´ mi, z˙e
znasz moje uczucia?

Była uraz˙ona. A ponadto naprawde˛ zła.
– Wobec tego po co robisz z tego wielki problem?

background image

Jes´li kochasz mnie, a ja kocham ciebie, czemu za mnie
nie wyjdziesz?

– Pewnie dlatego, z˙e nigdy mnie o to nie poprosiłes´

– warkne˛ła.

Kilka oso´b rozes´miało sie˛. Jedna z kobiet ze

wzruszenia zacze˛ła nawet pocia˛gac´ nosem. Pewnie
po´z´niej opowie znajomym, z˙e scena na lotnisku była
lepsza niz˙ ostatni odcinek znanego serialu.

Cole’a az˙ zatkało. Debbie ma racje˛! Rzeczywis´cie

nigdy jej o to nie poprosił. Przeciez˙ rozws´cieczona
Tina Garza za swe nieszcze˛s´cia obwiniała policje˛,
wie˛c załoz˙ył z go´ry, z˙e Debbie posta˛pi identycznie.
Nie dał tej kobiecie kredytu zaufania.

Obja˛ł ja˛, przytulił do siebie i oparł brode˛ na czubku

jej głowy.

– Chciałem cie˛ o to poprosic´ – powiedział cicho.
– Ale nie poprosiłes´ – wzruszyła ramionami.
Guzik jego koszuli ranił jej policzek, nos miała

wcis´nie˛ty w jego grdyke˛, lecz wcale jej to nie prze-
szkadzało. Była w sio´dmym niebie, bo nie sa˛dziła, z˙e
Cole jeszcze kiedykolwiek ja˛ przytuli. Uznała jednak,
z˙e ten nieznos´ny facet zasłuz˙ył sobie na to, by jeszcze
chwile˛ potrzymac´ go w piekle.

Cole cofna˛ł sie˛ o krok i zajrzał w oczy Debbie.
– A wie˛c to znaczy, z˙e sie˛ spo´z´niłem? – Widza˛c, z˙e

ponownie wzruszyła ramionami, cia˛gna˛ł: – Czy to
znaczy, z˙e wszystko, co nas ła˛czyło, było dla ciebie
tylko dobra˛ rozrywka˛? I z˙e potrafisz zrezygnowac´
z tego bez zastanowienia?

background image

– Chyba powinnam zrobic´ włas´nie cos´ takiego

– odrzekła z namysłem Debbie. – To ja nieustannie
dawałam i dawałam, a z twojej strony nie padły z˙adne
obietnice. Pamie˛tasz?

Cole poczerwieniał ze złos´ci. Nie znosił, kiedy ta

kobieta miała racje˛. Ponadto był ws´ciekły, bo otaczał
ich coraz wie˛kszy tłum coraz bardziej zaciekawionych
ludzi. Postanowił szybko zakon´czyc´ te˛ rozmowe˛.

– Kocham cie˛, Deborah – os´wiadczył, przykle˛ka-

ja˛c na jedno kolano i usiłuja˛c nie zwracac´ uwagi na
kobiete˛, kto´ra teraz juz˙ nie pocia˛gała nosem, lecz
płakała rzewnymi łzami. – Zostaniesz moja˛ z˙ona˛?

– Ja tez˙ cie˛ kocham – os´wiadczyła Debbie, ujmuja˛c

w dłonie twarz Cole’a.

Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, z˙e nie od-

powiedziała na pytanie.

– Po raz ostatni wzywa sie˛ pasaz˙ero´w rejsu numer

1207 do Dallas, Fortu Worth i Oklahoma City – oznaj-
mił me˛ski głos przez megafon.

Debbie ruszyła w strone˛ wejs´cia na płyte˛ lotniska.
Jak ja˛ zatrzymac´? Co jeszcze powiedziec´?
– A wie˛c mimo wszystko mnie zostawiasz? Wra-

casz do Oklahomy, mimo z˙e tyle nas ła˛czy? Dlaczego?
Powiedz – poprosił błagalnym tonem.

Debbie nie była w stanie jeszcze bardziej przecia˛-

gac´ tej sceny. Odwro´ciła sie˛ i obdarzyła Cole’a
us´miechem przez łzy.

– Lece˛ do Oklahomy po suknie˛ s´lubna˛ mojej

mamy – oznajmiła. – Bez niej nie zostane˛ twoja˛ z˙ona˛.

background image

Cole’em az˙ zatrze˛sło.
– Powinienem skre˛cic´ ci ten two´j mały...
Rzuciła mu sie˛ w obje˛cia.
– Pasaz˙erowie odlatuja˛cy do...
– Na mnie juz˙ czas – oznajmiła Debbie.
– Lece˛ z toba˛ – os´wiadczył Cole.
Grupa ludzi, kto´rzy byli s´wiadkami całej sceny,

zacze˛ła bic´ brawa. Debbie zas´ po raz pierwszy zacze˛ła
sie˛ ja˛kac´.

– Nie moz˙esz – powiedziała do Cole’a. – Przeciez˙

nie masz... Oni ci nie pozwola˛...

– Jestem policjantem – przypomniał jej spokojnie.

– Czasami ma to swoje dobre strony. Postaram sie˛ na
odległos´c´ załatwic´ ten wyjazd z szefem. Chyba mi sie˛
uda. – Odetchna˛ł głe˛boko. – Powiedz, czy ufasz mi,
Debbie?

– Jasne – oznajmiła z przekonaniem. – Zawsze

be˛de˛ ci ufała.

background image

EPILOG

– Czekaja˛ nas kłopoty – ostrzegła, gdy skre˛cili na

podjazd.

Cole us´miechna˛ł sie˛ szeroko.
– Nie pierwszy raz.
– Pewnie od razu nas us´mierca˛, bo pokrzyz˙owali-

s´my im plany.

– Wobec tego o niczym nie mo´w.
Debbie spojrzała na niego zdziwiona.
– Mam nic nie mo´wic´? Pomys´l tylko, ile straca˛

czasu i pienie˛dzy.

– Pomys´l tylko, jak wielka˛ straca˛ frajde˛, jes´li im

powiemy.

– Co be˛dzie, to be˛dzie. – Westchne˛ła z rezygnacja˛.

– Ale nie zdradz´ sie˛ zbyt szybko.

– W porza˛dku.
Cole zaparkował samocho´d. Na jego twarzy tkwił

background image

niezmiennie us´miech. Od dwo´ch dni pro´bował bez-
skutecznie sie˛ go pozbyc´. Wzruszył ramionami. Było-
by głupota˛ przejmowac´ sie˛ takim drobiazgiem. A jes´li
dzisiejszy wieczo´r okaz˙e sie˛ tak wspaniały jak poprze-
dni, moz˙e nawet juz˙ zawsze be˛dzie sie˛ tak us´miechał...

Otworzyły sie˛ frontowe drzwi.
– No, nareszcie jestes´cie! – zawołała Lily. – Byłam

przekonana, z˙e mielis´cie wro´cic´ wczoraj.

– Nie dostalis´my sie˛ na samolot – odparł Cole.
Debbie poczuła ucisk w z˙oła˛dku. Cole włas´ciwie

mo´wił prawde˛. Nie dostali sie˛ na samolot, bo nawet nie
pro´bowali.

Lily westchne˛ła i us´ciskała ich serdecznie.
– Poczekajcie, az˙ zobaczycie kwiaty, kto´re dla was

zerwałam.

Debbie rzuciła Cole’owi znacza˛ce spojrzenie.

Wzruszył ramionami i podszedł do bagaz˙y wyje˛tych
z samochodu. Zabrali z soba˛ mno´stwo rzeczy, kto´re
okazały sie˛ niepotrzebne.

– Pomo´c ci? – zaproponował synowi Morgan.
Cole wzia˛ł naraz kilka toreb.
– A co ze mna˛? Mam byc´ bezrobotny? – spytał Case.
Lily us´miechne˛ła sie˛ do me˛z˙a, kto´rego Cole ob-

ładował torbami. Wreszcie wszyscy byli gotowi. Deb-
bie rzuciła Cole’owi ostatni sygnał. Weszli do domu.

– A wie˛c opowiadajcie, ze wszystkimi szczego´ła-

mi – poleciła Lily.

– Nic z tego, siostro – zaprotestował Cole.
Rozes´miali sie˛ wszyscy opro´cz Debbie. Ogarne˛ły ja˛

background image

wyrzuty sumienia i otworzyła usta. Cole spostrzegł, na
co sie˛ zanosi, i zmobilizował sie˛ psychicznie.

W tej chwili do pokoju wszedł Buddy.
– Niesamowity z ciebie facet – oznajmiła Debbie.
Obje˛ła Buddy’ego za szyje˛ i ucałowała go. Od owej

przygody na lotnisku widziała go po raz pierwszy.

– Wolałbym raczej uchodzic´ za... przedsie˛bior-

czego – odparł, traktuja˛c całusa jako nagrode˛ za swo´j
genialny pomysł.

– Niewiele brakowało, kochany braciszku, a twoja˛

przedsie˛biorczos´c´ przypłaciłbym z˙yciem – przypo-
mniał mu Cole z niezadowolona˛ mina˛.

– Wygla˛dasz całkiem niez´le – ocenił Buddy

i chwile˛ potem zacza˛ł uwaz˙nie przygla˛dac´ sie˛ Debbie
i bratu, szykuja˛c sie˛ do ucieczki do swego pokoju.
– Gdyby ktos´ mnie zapytał, mo´głbym przysia˛c, z˙e sie˛
pobralis´cie. Wygla˛dacie na małz˙en´stwo.

Debbie zamurowało. Czyz˙by Buddy był takz˙e

jasnowidzem?

Cole tez˙ stracił głos.
Wszyscy gapili sie˛ na niego i Debbie, czekaja˛c na

zaprzeczenie.

– Buddy! – krzykne˛ła Lily, budza˛c dziecko.
Spojrzała na brata jak na złoczyn´ce˛.
– Obudziłas´ Charliego – stwierdził z wyrzutem.
– Czemu to powiedziałes´? – zapytała Lily.
Buddy spojrzał w sufit. Coraz cze˛s´ciej jego rodzina

okazywała sie˛ niesłychanie te˛pa.

– Mo´wiłem, z˙e obudziłas´ Charliego, bo usłyszałem

background image

jego płacz – wyjas´nił, cedza˛c słowa. – Przedtem
zachowywał sie˛ spokojnie, a teraz przestał. Zrozu-
miałas´?

– Chyba cie˛ zamorduje˛ – os´wiadczyła Lily.
– To nie jest dobry pomysł – ostrzegł Morgan,

wła˛czywszy sie˛ do rozmowy. – Sa˛dze˛, z˙e ten chłopak
sklonował sie˛ w tym swoim cholernym pokoju. Jes´li
zrobisz Buddy’emu krzywde˛, jego miejsce zajmie
dwo´ch identycznych typo´w.

Debbie miała ochote˛ zapas´c´ sie˛ w mysia˛ dziure˛.

Cole obja˛ł ja˛ i przycia˛gna˛ł lekko do siebie. Na dobre
czy na złe, tkwili teraz razem w całym tym rodzinnym
galimatiasie.

– Nie chodziło mi o Charliego – wyjas´niła Lily,

maja˛c ochote˛ udusic´ milcza˛cego brata. – Chciałam
dowiedziec´ sie˛, ska˛d przyszło ci do głowy to, co
mo´wiłes´ o Cole’u i Debbie.

– Na jaki temat? – zapytał Buddy z głupia frant.
Z ust Lily wyrwał sie˛ krzyk rozpaczy, co było do

niej niepodobne. Zawsze bowiem zachowywała sie˛
jak dama. Opanowanie traciła jedynie w obecnos´ci
swego młodszego brata.

– Czemu powiedziałes´, z˙e Cole i Debbie wy-

gla˛daja˛ na... małz˙en´stwo?

– Ach, o to ci chodzi! – Od razu sie˛ odpre˛z˙ył.

– Zobaczyłem, z˙e maja˛ obra˛czki. Nie sa˛dzisz, z˙e to
dowo´d?

Z wraz˙enia wszyscy zaniemo´wili i wlepili wzrok

w Cole’a. Ten oparł sie˛ o s´ciane˛ i patrzył, jak rodzina

background image

zamienia sie˛ w słuch. Musiał przyznac´, z˙e składała
sie˛ z fascynuja˛cych osobowos´ci.

– A wie˛c to prawda – stwierdziła wstrza˛s´nie˛ta Lily.

– Debbie ma piers´cionek i obra˛czke˛.

– To wcale nie musi oznaczac´... – zacza˛ł Cole.
– Daj spoko´j – powstrzymała go Debbie. – To nie

ma sensu.

– Masz racje˛ – uznał, biora˛c ja˛ w obje˛cia. – Tak,

pobralis´my sie˛. Nie dlatego, z˙e chciałem pozbawic´
was tej ceremonii, ale dlatego, z˙e długo czekałem na
to, aby Debbie stała sie˛ cze˛s´cia˛ naszej rodziny. Niemal
za długo. Nie mogłem wie˛cej ryzykowac´.

– To logiczne – uznał Case, wchodza˛c do pokoju

z synkiem na re˛kach. – W przypadku kobiet ryzykowa-
nie bywa piekielnie niebezpieczne. Moge˛ za to re˛czyc´.

Lily us´miechne˛ła sie˛ ciepło.
– Jes´li chcecie, moz˙emy zorganizowac´ druga˛ uro-

czystos´c´ – zaproponowała Debbie. – Przywiozłam
z Oklahomy suknie˛ s´lubna˛ mojej mamy.

– Jes´li o mnie chodzi, to uwaz˙am, z˙e powinnas´

zostawic´ ja˛ na wesele swojej co´rki – powiedział Case.
– Jeden s´lub z powodzeniem wam wystarczy. Zawar-
cie małz˙en´stwa to i tak dla kaz˙dego me˛z˙czyzny
straszne przez˙ycie. Dwo´ch takich wstrza˛so´w facet
moz˙e nie wytrzymac´. Aha, jes´li dobrze pamie˛tam, to
powinnis´cie teraz jechac´ w podro´z˙ pos´lubna˛. Doka˛d
sie˛ wybieracie?

– Nie be˛dzie nas do s´rody – odrzekł Cole.
Wykre˛cił sie˛ elegancko od odpowiedzi. I słusznie,

background image

uznał jego szwagier, kwituja˛c to niedopowiedzenie
lekkim us´miechem.

– Gdzie zamieszkacie po powrocie? – spytała Lily.
Pytanie było zaskakuja˛ce. Morgan spose˛pniał. Nie

wyobraz˙ał sobie domu bez Cole’a. A ponadto trak-
tował Debbie jak druga˛ co´rke˛. Ale trzeba uczciwie
stawiac´ sprawe˛. Młodym nalez˙y sie˛ własny ka˛t.

Buddy stracił swo´j zwykły spoko´j ducha. Przy-

zwyczaił sie˛ do Debbie i wiele jej zawdzie˛czał.
Uwielbiał, gdy skakała koło niego. Najbardziej ze
wszystkiego lubił jej kuchnie˛. Co teraz z nim sie˛
stanie? Rozczulił sie˛ nad samym soba˛.

– Kto be˛dzie piekł czekoladowe ciastka? – zapytał.
– Ja, mo´j kochany – odparła Debbie. Poczuła, jak

Cole przytula ja˛ mocniej, popieraja˛c jej os´wiadczenie.
– Mam nadzieje˛, z˙e podczas naszej nieobecnos´ci
be˛dziesz utrzymywał porza˛dek w swoim pokoju.

Buddy pokiwał energicznie głowa˛.
Cole zacza˛ł sie˛ s´miac´. Boz˙e, małz˙en´stwo z ta˛

dziewczyna˛ be˛dzie jak szalen´cza jazda, pomys´lał. Nie
mo´gł sie˛ jej doczekac´.

– I po powrocie chce˛ zobaczyc´ w kuchni wszystkie

kubki i talerze – cia˛gne˛ła Debbie. – Zapamie˛tasz?

– Zapamie˛tam – przyrzekł Buddy.
– Morganie...
Starszy pan nadstawił uszu. Zanosi sie˛ na to, z˙e i on

nie uniknie pouczen´.

– Jes´li podczas mojej nieobecnos´ci pojawia˛ sie˛

w domu bliz´niaki, wyjas´nij im, prosze˛, sytuacje˛. Aha,

background image

i nie chce˛ dowiedziec´ sie˛ po powrocie, z˙e zaniedbałes´
rehabilitacje˛.

Morgan us´ciskał mocno synowa˛.
– Obiecuje˛ c´wiczyc´.
– A co ze mna˛? – wyszeptał Cole.
– Jeszcze tu jestes´? – spytała Debbie, robia˛c zdzi-

wiona˛mine˛. – Dlaczego sie˛ nie spakowałes´? Jedziemy
w podro´z˙ pos´lubna˛.

– Nie musze˛ nic pakowac´ – odrzekł Cole. – Zapo-

mniałas´, z˙e sypiam nago?

Debbie zaczerwieniła sie˛ jak piwonia. Jak zawsze,

z˙artował sobie z niej w obecnos´ci całego rodu.

– Nie. Pamie˛tam doskonale – stwierdziła karca˛cym

tonem. – Ale co to ma wspo´lnego z nasza˛ podro´z˙a˛?

– Jes´li nie be˛dziemy wstawac´ z ło´z˙ka, to po co nam

ubrania?

Cole przeliczył sie˛, bo jak zwykle, ostatnie słowo

nalez˙ało do jego z˙ony.

– Kiedy z toba˛ skon´cze˛ – rzekła powoli, cedza˛c

słowa – be˛da˛ musieli w czyms´ cie˛ pochowac´. Spakuj
wie˛c jakis´ ładny garnitur. Przeciez˙ na swoim po-
grzebie zechcesz wygla˛dac´ przyzwoicie.

Cole’a zatkało. Dopiero po chwili parskna˛ł s´miechem.
– Pakowanie nie zajmie mi duz˙o czasu – os´wiad-

czył. – Mam tylko jeden garnitur.