Whitiker Gail Skandaliczne zaloty rozdzial 07

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Pożegnanie z lady MacInnes odbyło się jednak.

Starsza dama sama zapukała do drzwi, przerywając
Hannie smutne rozmyślania.

– Ojej – jęknęła Hanna cichutko i zerwawszy się

z krzesła, dygnęła przed wytworną damą, majestatycz-
nie wkraczającą do pokoju. – Nie spodziewałam się już
ujrzeć panią, lady MacInnes. To wielki zaszczyt dla
mnie, że milady raczyła pofatygować się do mego
pokoju.

– Hanno droga! Jakże mogłam wyjechać, nie żeg-

nając się z tobą! – mówiła milady, a jej brązowe oczy
były pełne powagi i troski. – Robert zdradził mi, że
rozmawialiście wczoraj ze sobą. A potem ty wypyty-
wałaś pokojówkę swej matki. Nie mogłaś mu uwie-
rzyć? Czy tak, dziecko?

– Tak – przyznała Hanna cichym głosem, rumieniąc

się z zakłopotania. – Było mi nader trudno pojąć,

background image

dlaczego Rob... lord Winthrop opowiedział mi coś tak
strasznego. Dlatego poszłam do Sally. Ona służyła
u mamy... lady Winthrop od dawna i razem z nią była
wtedy w Szkocji.

– I... Sally potwierdziła?
– Tak.
Zapadła cisza, niemiła, bardzo krępująca, i Hanna

była pewna, że lady MacInnes, pożegnawszy się chłod-
no, opuści jej pokój. Myliła się jednak, bowiem słowa,
które usłyszała teraz, były nadzwyczaj serdeczne.

– Dziecko drogie! Ja wiem, ile teraz w tobie goryczy

i smutku, i nic pocieszyć ciebie nie zdoła. Ale chciałam
prosić cię tylko o jedno... Nie zapominaj, że matka
kochała ciebie bardzo... bardzo. Twoja matka, dziecko,
a myślę tu o mojej siostrze ciotecznej, Charlotte. Wierz
mi, że ona darzyła ciebie miłością prawdziwie mat-
czyną, pełną oddania. Tę miłość często czerpie się
pełnymi garściami, a rzadko dostrzega...

– Ależ milady!
Oczy Hanny, od wielu godzin prawie nieustannie

napełniające się łzami, znów zaczęły piec bezlitośnie.

– Ja też kochałam ją, bardzo kochałam, była dla

mnie matką najukochańszą. Ale teraz, kiedy prawda
wyszła na jaw, kiedy dowiedziałam się, że to nie ona
dała mi życie... Ja... Mnie trudno teraz wierzyć w cokol-
wiek, milady, i komukolwiek... Czuję się taka zagubio-
na... taka bezradna...

Spojrzała w okno na ogrody Gillingdon Park, na ten

raj zielony, teraz pyszniący się różnobarwnym kwie-
ciem. Raj, który przyjdzie jej utracić na zawsze.

123

Skandaliczne zaloty

background image

– Nikt, kto tego nie przeżył, nie wie, jak to jest,

milady. Kiedy nagle człowiek dowiaduje się, że jest
nikim, istotą bezimienną, wyrzuconą, jak rzecz jakaś
niepotrzebna... I to, co przeżyłam dotychczas, wydaje
mi się teraz jakby nie moje, jakby tylko pożyczone,
jakby to wszystko przeżył ktoś inny. A ja patrzę na to
z boku, jak ktoś zupełnie obcy. I nie mogę... nie mogę
się pogodzić, że mama... lady Winthrop nie powiedzia-
ła mi o tym wcześniej.

– Przeżywałabyś to samo, moje dziecko.
– A jednak byłoby inaczej. Jej obecność, kojąca,

bardzo by mi pomogła. Mogłabym patrzeć w jej oczy,
zawsze pełne czułości... I ta prawda, okrutna, nie
byłaby już tak straszna. Mogłabym zadać jej wiele
pytań, tyle noszę ich w sercu... a teraz nikt mi nie
odpowie, mogę sama tylko czegoś się domyślać. I zape-
wne mylić się będę, bo najczęściej dochodzimy nie-
prawdy, kiedy myślimy tylko tak, jak dyktuje serce.

– Rozumiem twoją gorycz, dziecko. Gdyby Charlot-

te żyła... Nie znałam istoty bardziej czułej, bardziej
subtelnej... Ona na pewno by zadbała o to, żeby ten
cios był dla ciebie jak najmniej bolesny. Bardzo kocha-
łam twoją matkę, Hanno.

– A teraz zapewne, milady, ma pani żal do mnie, bo

to ja stanęłam między wami.

– Och, dziecko, a o cóż ja mogę mieć do ciebie żal?

Tak to już wszystko się potoczyło... A teraz, nie
ukrywam, czuję ulgę, że i ty, i Robert, poznaliście
prawdę. Zawsze uważałam, że Charlotte nie powinna
niczego przed wami taić. Teraz, Hanno, wiesz już

124

Gail Whitiker

background image

wszystko, pamiętaj jednak, że dla świata nadal jesteś
Hanną, córką lady Winthrop.

– Ale w oczach Boga nie jestem – szepnęła gorzko

Hanna. – Pan Bóg zna prawdę.

– Pan Bóg jest wyrozumiały, drogie dziecko. Podaro-

wał ludziom wolną wolę i wie, że właśnie z tego
powodu nie ma wpływu na wszystkie ziemskie spra-
wy. Ale gdyby każdy zaprosił Go do swego serca, nie
byłoby na świecie morderców, złodziei i szubrawców.

– Zgrzeszę, jeśli będę oszukiwała ludzi.
– Oczywiście, że każde kłamstwo czy oszustwo jest

grzechem, ale Pan Bóg jest miłosierny i zna twoją
sytuację. I nie wierzę, żeby pragnął, abyś cierpiała za
błędy innych. Bóg ci wybaczy, droga Hanno, a ja
jeszcze raz zapewniam cię o mojej dyskrecji. Zastanów
się tylko dobrze, co teraz uczynisz. Bądź bardzo
rozważną, drogie dziecko. Pamiętaj, jeśli obierzesz
jakąś drogę, nie będziesz mogła już z niej zawrócić.

Hanna nie odprowadziła lady MacInnes do powozu,

nie chciała, aby służba widziała jej wzburzenie. W ta-
kim stanie ducha, w jakim znajdowała się obecnie,
najrozsądniej było stronić od ludzi. Dlatego też poleciła
osiodłać Afrodytę, a sama szybko przebrała się w strój
do konnej jazdy. O, tak, pomysł był wyborny. Nic tak
nie uspokoi skołatanej głowy jak rączy galop po
szczerym polu, a będzie też i sposobność wszystko
przemyśleć. Jedną decyzję Hanna zdążyła już podjąć.
Żadnych pieniędzy nie przyjmie, a to dlatego, że nie
była pewna, czy lord Winthrop będzie zachwycony

125

Skandaliczne zaloty

background image

z takiego uszczerbku w rodowej fortunie. Odmówi,
nawet gdyby było inaczej i Robert nalegał, aby spadek
przyjęła. Tak samo nie przyjmie klejnotów wysadza-
nych szafirami ani przecudnych szmaragdów Win-
thropów. Nie, nie może tego zrobić, skoro ona do tego
rodu nie należy.

I odejdzie stąd, odejdzie na zawsze. Ta decyzja była

również nieodwołalna. Pojedzie do Londynu, może
nawet sam lord Winthrop zgodzi się towarzyszyć jej
w tak dalekiej podróży. A o tym, z czego utrzyma się
w tym wielkim mieście, no cóż, o tym pomyśli we
właściwym czasie. Nie była złej myśli. Dzięki staran-
nemu wychowaniu nabyła wiele pożytecznych umie-
jętności i śmiało mogła przyjąć posadę guwernantki
u jakiejś przyzwoitej rodziny. Władała biegle francus-
kim i włoskim, wszyscy zachwycali się jej grą na
pianinie i harfie, mogła też uczyć dobrych manier
dorastające panienki, szykujące się do wejścia w wielki
świat. Możliwości było wiele i z pewnością poradzi
sobie znakomicie, a od rodziny Winthropów niczego
przyjmować nie będzie, ani niczego się domagać. Nie
ma do tego żadnego prawa.

Afrodyta rwała do przodu. Hanna dała klaczce pełną

swobodę, jakby przez to i ona sama, pędząc przed
siebie, chciała uciec od tego, co dręczy, co nieustannie
kłuje w sercu. Dopiero u podnóża pagórków ściągnęła
wodze, ze smutną świadomością, że choćby gnała jak
wiatr, na sam koniec świata, i tak od prawdy uciec nie
zdoła.

Jak ona zniesie rozstanie z Gillingdon Park? Z tym

126

Gail Whitiker

background image

cudnym miejscem, gdzie wyrosła, gdzie było wszystko,
w co wierzyła, co kochała? I co przeminęło... Bo teraz
wydawało to się tylko iluzją, piękną księgą, którą życie
zamknęło na zawsze... Nie wolno jej tu zostać, nie
wolno, byłoby to pogwałceniem wszelkich praw...
Bożych i ludzkich...

Czyżby? Hanna, pomyślawszy chwilę, zbeształa

siebie w duchu. Ona wszystkiemu przydaje barwy
najciemniejsze, a przecież tyle już osób starało się te
barwy rozjaśnić. I Robert, i Sally, i lady MacInnes.
Wszyscy oni zdawali się być szczerze zatroskani jej
trudnym położeniem i podkreślali, że nie wolno jej
zapominać, jak bardzo kochała ją lady Winthrop. A ona
wiedziała to przecież najlepiej. Lady Winthrop kochała
ją jak własne dziecko. Ale... ale nie była jej matką
prawdziwą... rodzoną. Jakaś inna kobieta przez długie
dziewięć miesięcy nosiła Hannę w łonie, powiła ją,
a potem pozostawiła swojemu losowi. I umarła... Kiedy
pożegnała się z życiem? Czy w połogu? Czy też
później? I kiedy czuła nadchodzącą śmierć, oddała
dziecko komuś, kto okazał się bardzo nieodpowiedzial-
ny. A może było inaczej? Może ta kobieta zaraz po
porodzie odrzuciła dziecko, beztrosko, bo nie chciała
komplikować sobie życia? A jeśli było tak, że jej własny
ojciec, kiedy dowiedział się o grzechu córki, wypędził ją
z domu? I krzyczał straszliwie, że okryła rodzinę
hańbą... Przecież mogło i tak być... A kimże był ten
mężczyzna, dzięki któremu Hanna przyszła na świat?
Pochodził z gminu czy był szlachcicem? I dlaczego nie
poślubił matki Hanny? Nie mógł, czy też nie chciał

127

Skandaliczne zaloty

background image

tego uczynić? Czy żyje jeszcze? Może istnieje jakiś
sposób, aby do niego dotrzeć. Tylko... czy ona tego
naprawdę pragnie?

Nagle usłyszała tętent kopyt. Konia poznała z daleka

i domyśliła się, któż to taki może siedzieć na jego
grzbiecie. Tylko Robert. Nie, nie Robert. Naturalnie, że
lord, lord Winthrop.

Afrodyta stała ukryta w kępie drzew, Hanna, zer-

kając poprzez zielone gałęzie, mogła do woli się napat-
rzeć, jak jego lordowska mość żelazną ręką prowadzi
ostrego, narowistego Baltazara. Tak, jakby był to mały
kucyk. Teraz koń zwolnił, szedł stępa i wydawało się,
że jeździec nie dostrzega ukrytej wśród drzew ama-
zonki. I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki, Baltazar skręcił w lewo i zaczął iść prosto na
Hannę.

Hanna wstrzymała oddech, co było bez sensu, jako

że została już zauważoną i pozostało jej tylko czekać,
poklepując po szyi niespokojną klacz.

– Co się dzieje, moja piękna? – spytała cicho,

śmiejąc się, kiedy klacz zabawnie zaczęła przesuwać się
w bok. – Moja Afrodyta aż tak się lęka potężnego
Baltazara?

Ten uśmiech, jasny i promienny, nadal igrał na jej

wargach, kiedy lord Winthrop osadzał przed nią ogrom-
nego Baltazara.

– A więc tu ukryły się dwie istoty, za którymi

musiałem gnać niemal na koniec świata? – zapytał
z uśmiechem, wpatrując się z zachwytem w promien-
ną twarz Hanny.

128

Gail Whitiker

background image

– Nie wiedziałyśmy, że jego lordowska mość za-

pragnie naszego towarzystwa.

– A ja nie spodziewałem się, że odjedziesz, Hanno,

taki szmat drogi.

– Oczekiwałeś pan, lordzie Winthrop, że będę kłu-

sowała po alejkach koło domu?

– Tak. Spodziewałem się raczej tego – przyznał

uczciwie, a jego białe zęby, bardzo białe w smagłej
twarzy, znów błysnęły w uśmiechu.

– Niestety, milordzie, i ja, i Afrodyta wolimy szybki

galop od statecznego kłusa.

– Czyli dokładnie to samo, co ja... Ho, ho, Baltazar...
Niespokojny ogier, niezadowolony z postoju, tań-

czył w miejscu, przysiadając na zadnich nogach i rzuca-
jąc pięknym łbem.

– Baltazar nie lubi, kiedy go się poskramia – zauwa-

żyła Hanna z uśmiechem. – Szczególnie w obecności
dam!

– W takim razie pozwolę mu przebiec się kawałek.

Jak się bestia zmęczy, pozwoli nam spokojnie pogawę-
dzić. Dołączysz, Hanno?

Hannie nie trzeba było powtarzać zaproszenia. Trą-

ciła lekko szpicrutą aksamitny bok Afrodyty i klacz
natychmiast ruszyła galopem. Baltazar podążył za
Afrodytą. Wielki, silny ogier w sekundę zrównał się
z klaczą.

– Muszę go chyba porządnie przegonić – krzyknął

Robert. – Pozwolisz, Hanno?

– Tak, tak, bardzo proszę. Jemu tego potrzeba!
Baltazar, czując wreszcie wiatr w skrzydłach,

129

Skandaliczne zaloty

background image

wyrwał do przodu. Hanna patrzyła jak urzeczona.
Wielki, kary ogier frunął nad polem. Grzywa roz-
wiana, z tyłu łopoczący ogon, potężne kopyta,
bębniące o ziemię. No i jeździec... Pochylony, jego
ciemna głowa tuż nad szyją czarnej bestii. Nigdy
jeszcze Hanna nie widziała tak porywającej całości.
Przepiękny koń, apoteoza siły i szybkości, i jeździec,
znakomity. Ale kiedy uzmysłowiła sobie, że jej
wzrok, zachwycony, utkwiony jest przede wszyst-
kim w jeźdźcu, aż sapnęła ze złości. I kogóż to
zachciało jej się podziwiać? Musiała chyba postradać
zmysły...

Cwał przez pole okazał się środkiem skutecznym

i Baltazar, już wyciszony, przystał łaskawie na stępa
łeb w łeb z Afrodytą. Robert proponował, aby objechać
pola dookoła, Hanna nastawała jednak, aby wracać już
do domu. Spostrzegawczy wicehrabia zauważył rów-
nież, że Hanna, czymś speszona, wyraźnie unika jego
spojrzenia. Na powrót do domu zgodził się bez entuz-
jazmu. Miło było na tych szerokich polach, gdzie wiatr,
zdawałoby się, unosił ze sobą wszystkie kłopoty,
a poza tym widok Hanny na pięknej, jabłkowitej
klaczy był zachwycający. Panna Winthrop miała na
sobie granatowy fraczek z czarną lamówką, surowość
kroju łagodziła obfitość białych koronek, pieniących się
pod szyją i wysuwających się z mankietów. Kapelusz,
bardzo twarzowy, nasadzony nieco zawadiacko, na
bakier, ozdobiony był jednym tylko piórem i czarną
wstążką, powiewającą z tyłu. A niebieskie oczy, ocie-

130

Gail Whitiker

background image

nione rąbkiem nieco opuszczonej woalki, wydawały
się osobliwie kuszące...

– Milordzie...
– Robercie – poprawił odruchowo.
– Nie, to nie wypada, milordzie.
– Jak to, Hanno? Całe życie zwracaliśmy się do

siebie po imieniu! I teraz mielibyśmy to zmieniać?

– W tych okolicznościach, tak szczególnych, wydaje

mi się to najbardziej stosowne.

– Nie mam zamiaru dać się skrępować tym, jak

powiadasz, szczególnym okolicznościom. I proszę,
bądź łaskawa zwracać się do mnie po imieniu, a przy-
najmniej wtedy, gdy jesteśmy sami.

Hanna spojrzała na niego surowo.
– Nie, milordzie. To naprawdę będzie niestosowne.
– W takim razie nie jest również stosowne, że

zwracasz się po imieniu do Philipa Twickenhama,
kiedy gawędzicie sobie na osobności. Dlaczego mnie
nie chcesz okazać takich względów?

Hanna, słysząc wypowiedź tak prowokującą, na

chwilę straciła mowę.

– A jakimże to sposobem jego lordowska mość

dowiedział się o tym? Proszę mi zdradzić, któż jest tak
niedyskretny, żebym mogła temu plotkarzowi udzielić
stosownej reprymendy.

– Och, Hanno, dajmy temu pokój. I proszę, nie

opieraj się. Chyba nie chcesz, żebym teraz nagle zaczął
nazywać ciebie panną Winthrop?

– A może będzie mi to w smak, milordzie? Cho-

ciaż... Przecież ja nie mam prawa używać tego

131

Skandaliczne zaloty

background image

nazwiska. Może powinnam znaleźć sobie inne? Panna
MacDonald albo panna MacLean, to brzmi bardzo
ładnie.

– Szkockie nazwiska? Dlaczego? Może byłoby lep-

sze jakieś tutejsze? Proponuję pannę Douglas albo
pannę Gordon.

Śmiał się, naturalnie, że się śmiał. Jego białe zęby

znów tak pięknie błysnęły w smagłej twarzy.

– Drażnisz się pan ze mną – oświadczyła Hanna

smutnym tonem.

– Naturalnie – przyznał bez mrugnięcia okiem. – To

był taki impuls, dziecinny, trudno było mu się oprzeć.

Powtórzył, słowo w słowo, to, co ona wyrzekła kilka

dni temu. I powstrzymać się od śmiechu było już nie
sposób, tym bardziej że ten śmiech, głośny i szczery,
był tak bardzo potrzebny po smutnych przeżyciach
ostatnich dni. I była zachwycona, słysząc, że on śmieje
się razem z nią.

– Pańska pamięć jest nadzwyczaj dla mnie kłopot-

liwa, milordzie. I bezwstydnie zachęcasz pan, aby
zachowywać się niestosownie.

– Do kroćset, Hanno! Większą część naszego życia

zachowujemy się niesłychanie stosownie. Czy ty nie
czujesz czasami potrzeby powiedzieć szczerze, co
myślisz, czego pragniesz?

– Trudno mi powiedzieć... Ja wiem, że może być to

takie... wyzwalające, ale ostrożność nie zawadzi. Nie
zawsze godzi się mówić szczerze o swoich pragnie-
niach. I nie jest łatwo zapomnieć o tym, co wpajano
nam od dzieciństwa.

132

Gail Whitiker

background image

– Naprawdę? Ja nie mam z tym żadnych trudności

– wyznał Robert z uśmiechem, bardzo rozbawiony.
– A co sądzisz o rodzeństwie? Czy brat z siostrą mogą
gawędzić swobodnie?

– Oczywiście.
– A kiedy dama rozmawia z dżentelmenem, ta

swoboda już nie jest wskazana?

– Naturalnie, że nie.
– I uważasz, że skoro przestaliśmy być rodzeń-

stwem, nie mamy prawa do szczerej, swobodnej roz-
mowy?

– Sądzę, że nie mamy.
– W porządku. W takim razie, jak się rzecz miewa

z panem Twickenhamem?

Hanna spojrzała na niego ze zdumieniem.
– Z panem Twickenhamem?
– A tak. Bo w stosunku do niego uczyniłaś wyjątek

i pozwalasz sobie na zachowanie bardziej swobodne,
choć bratem twoim nie jest. Dlaczegóż więc nie chcesz
i dla mnie uczynić takiego wyjątku? Tym bardziej że
przyszłoby nam to niezmiernie łatwo, skoro tyle lat
wierzyliśmy, że jesteśmy bratem i siostrą, a pan
Twickenham o takiej relacji nie mógłby nawet pomarzyć.

Tym razem spojrzenie Hanny było pełne rezygnacji.
– Czy wasza lordowska mość ma zawsze taką siłę

perswazji?

– Niekiedy. I zgódź się, Hanno, ja bardzo proszę.

Naprawdę, nikt na tym nie ucierpi.

– Dobrze... Robercie. Kiedy będziemy sami, mów-

my sobie po imieniu.

133

Skandaliczne zaloty

background image

– Dziękuję, Hanno, że przystałaś na to, z bólem

jednak muszę stwierdzić, że pojawia się teraz nowy
kłopot.

– A jakiż to kłopot, Robercie?
– Jeśli wśród ludzi tytułować mnie będziesz jego

lordowską mością, nie unikniemy zdumionych spojrzeń.

– Rzeczywiście...
– Ludzie zaczną coś podejrzewać.
– Och! Pomyślą najwyżej, że posprzeczaliśmy się

trochę, jak to bywa między rodzeństwem.

– Możliwe. Ale ich ciekawość będzie rosła, jeśli ja

nadal nie będę dla ciebie Robertem.

Miał rację, nie sposób było temu zaprzeczyć.
– Dobrze, Robercie. Przekonałeś mnie, nie będę już

się opierać. W obecności innych osób też będę zwracała
się do ciebie po imieniu. Ale teraz, proszę, przejdźmy do
sprawy o wiele ważniejszej.

– Jakaż to sprawa?
– Ja koniecznie chcę wiedzieć, kim jestem, Robercie.

Muszę dotrzeć do prawdy.

Spojrzał na nią, zdumiony bezgranicznie. Na pewno

byłby mniej zaskoczony, gdyby oznajmiła, że wyjeż-
dża do Ameryki i zamierza żyć wśród Indian.

– Naprawdę chcesz to uczynić, Hanno? Po cóż

wracać do przeszłości? Ta przeszłość i tak w żaden
sposób nie wpłynie na twoje obecne życie!

– Jak możesz w ogóle tak mówić, Robercie! Przecież

dla mnie to teraz rzecz najważniejsza. Jak ja mam żyć
dalej ze świadomością, że nie wiem, kim jestem!

– Ale może ta nieświadomość jest lepsza? Któż

134

Gail Whitiker

background image

zaręczy, Hanno, że poznanie prawdy nie będzie dla
ciebie bolesne?

– Nikt, Robercie, ja to wiem. Ale ja muszę przynaj-

mniej spróbować. Sam mówiłeś, że nie potrafisz sobie
wyobrazić, jak to jest, kiedy budząc się rano, człowiek
nie ma pojęcia, kim jest naprawdę. A ze mną... ze mną
tak właśnie jest. I dlatego muszę dotrzeć do prawdy. Ja
od tego nie odstąpię.

Robert milczał, świadom, że cokolwiek powie, i tak

niczego nie zmieni. Zbyt wiele desperacji usłyszał
w głosie Hanny. Nie spierał się więc, a martwił, zdając
sobie sprawę, że Hanna nie pojmuje, jak trudne czeka
ją zadanie. Bo jakiż ma być ten jej powrót do korzeni?
Wielki Boże... Powrót do miejsca, w którym praw-
dopodobnie i tak nikt jej istnienia nie zauważył.
A szukanie rodziców... tak jakby szukać rodziców
jakiegoś leśnego zwierzątka...

– Co zamierzasz uczynić, Hanno? – spytał po

chwili.

– Pojadę do Szkocji, Robercie. Może lady MacInnes

pozwoli mi łaskawie zatrzymać się u siebie? Odnios-
łam wrażenie, że ona chyba nie czuje do mnie niechęci.

– Jest bardzo ci życzliwa, Hanno, obawiam się

jednak, że lord MacInnes nie podziela sentymentów
małżonki. Przecież to on, w zamian za milczenie,
zażądał, aby kuzynka Margaret zerwała przyjaźń z mo-
ją matką. Kuzynka mówiła mi o tym.

– Jakież to przykre – przyznała z westchnieniem

Hanna. – Teraz wiem, dlaczego nigdy nie zaproszono
mnie do Burgley Hall.

135

Skandaliczne zaloty

background image

– Dlatego pozwól podsunąć sobie inny pomysł.

Jedźmy do Londynu. Zatrzymasz się u ciotki Prudence,
a ja zacznę rozpytywać wśród ludzi. Może natrafię na
jakiś ślad.

– A dlaczego to ty masz rozpytywać, Robercie,

a nie ja?

– Bo w Londynie więcej drzwi stoi przede mną

otworem niż przed tobą, Hanno.

Ta szczerość zabolała Hannę, musiała jednak przy-

znać, że uwaga była trafna. Długoletni bywalec lon-
dyńskich salonów prędzej rozwikła zagadkę niż nie-
znana nikomu dama z prowincji. A poza tym dżentel-
meni zawsze więcej uczynić mogą niż damy, zwłasz-
cza w kwestiach prawnych.

– Sądzisz, Robercie, że naprawdę lepiej jechać do

Londynu? A czy ktoś w Londynie w ogóle może
wiedzieć, co stało się dwadzieścia lat temu w Szkocji,
a do tego nie w samym Edynburgu, ale na dalekiej
prowincji?

– Tak, Hanno. W Londynie wszyscy wszystko wie-

dzą lepiej niż na szkockiej prowincji. Londyńskie
towarzystwo aż huczy od różnych ploteczek i wymyśl-
nych historyjek. I dlatego musimy tam jechać, ty i ja,
razem, jako rodzeństwo. Ale przedtem zawrzemy
umowę. Złożymy sobie przyrzeczenie, że nikomu nie
zdradzimy naszej tajemnicy. Będziemy zachowywać
się tak, jakby nic się nie stało. Zamieszkasz u wujostwa
i kiedy czas żałoby się skończy, zaczniesz bywać
w towarzystwie.

– Ale ja nie mam prawa...

136

Gail Whitiker

background image

– Masz! Pamiętaj, nadal jesteś moją siostrą, Hanną,

należysz do starego rodu Winthropów.

– Ale...
– Proszę, nie sprzeciwiaj się, Hanno. Chcę, żeby tak

było, chociażby po to, abyś nie zamartwiała się smut-
nymi myślami, tylko jako piękna panna Winthrop
zajęła się odpędzaniem tłumów wielbicieli...

Powiedział to lekko, ale Hanna, zamiast uśmiechnąć

się, dziwnie spochmurniała.

– Nie kpij sobie, Robercie. Ja nie dbam o te... sprawy.

Dla mnie teraz liczy się tylko ta jedna, najważniejsza.
Chcę poznać prawdę o sobie.

– Hanno, ja nie lekceważę twoich zamiarów. Prag-

nąłbym jedynie, abyś nie myślała tylko o tym i nie
robiła sobie zbyt wielkich nadziei. Twoja matka już
wtedy nie żyła, ojciec nie wiedział o twoim istnieniu.
Dotarcie do prawdy może być niezmiernie trudne,
może też okazać się niemożliwe.

Słowa były twarde, Robert nie owijał niczego w ba-

wełnę. Ale Hanna odpowiedź miała już gotową.

– Wszystko, co mówisz, Robercie, jest słuszne, ale ja

nigdy nie zaznam spokoju, dopóki tego nie uczynię.
Wiem, że szanse są nikłe, ale spróbować muszę. I od
tego zamysłu nie odstąpię. A co do tego przyrzeczenia...
Zgadzam się, Robercie, będzie tak, jak sobie tego
życzysz.

Zatrzymała klacz i spojrzała na Roberta oczyma

pełnymi powagi.

– Pojadę do Londynu i dołożę wszelkich starań, aby

zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Ale nie

137

Skandaliczne zaloty

background image

wiadomo, Robercie, co jeszcze wydarzyć się może.
Teraz przyrzekam. Pojadę do Londynu i będę... udawać
twoją siostrę, Hannę Winthrop, ale nie mogę obiecać,
że to nigdy się nie zmieni.

Robert ściągnął wodze i podał Hannie rękę.
– Zgoda, panno Winthrop.

138

Gail Whitiker


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Whitiker Gail Skandaliczne zaloty rozdzial 16
Whitiker Gail Skandaliczne zaloty rozdzial 05
Whitiker Gail Skandaliczne zaloty rozdzial 09
Whitiker Gail Skandaliczne zaloty rozdzial 12
Whitiker Gail Skandaliczne zaloty rozdzial 14
Whitiker Gail Skandaliczne zaloty rozdzial 01

więcej podobnych podstron