Autor: Kate Wilhelm
Tytul: Byłaś wspaniała, dziecinko
(Baby, You Were Great)
Z "NF" 3/95
John Lewison pomyślał, że jeżeli trzasną jeszcze jedne
drzwi lub zadzwoni kolejny telefon, a następna osoba zapyta
go "Jak się miewasz?", jego głowa eksploduje. Opuszczając
laboratoria, przeszedł wyłożonym wykładziną korytarzem w
stronę windy, której drzwi rozsunęły się szeroko, aby w
absolutnej ciszy przyjąć go do środka. Zjechał łagodnie dwa
piętra w dół, gdzie znowu był korytarz i wykładzina. Na
drzwiach, które otworzył pchnięciem, widniał prosty napis:
studio prób. Znajdujące się wewnątrz trzy dziewczyny dobrze
wiedziały, że lepiej się nie odzywać, zanim on nie uczyni
tego pierwszy. Wskazały mu gestem, by przeszedł przez
poczekalnię. Były zdziwione widząc go pierwszy raz od
siedmiu czy nawet ośmiu miesięcy. Pomieszczenie, do którego
wszedł, było ciemniejsze i na pierwszy rzut oka wydawało się
puste, dopiero kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do
przyćmionego światła, dostrzegł, że jest tam ktoś jeszcze.
John usiadł na krześle obok Herba Javitsa, nadal nic nie
mówiąc. Herb miał na głowie hełm i wpatrywał się w szeroki
ekran, który tak naprawdę był jednostronną szybą pozwalającą
oglądać próbę w sąsiednim pokoju. John założył leżący obok
hełm. Pasował idealnie i natychmiast nawiązany został
kontakt z ośmioma przygotowanymi na jego czaszce
miejscami.
W chwili kiedy włączył urządzenie, zapomniał, że ma je na
głowie.
Do sąsiedniego pomieszczenia weszła dziewczyna. Była tak
śliczna, że aż zapierało dech; długonoga, miodowa blondynka
o skośnych, zielonych oczach i brzoskwiniowej cerze.
Umeblowanie pomieszczenia imitującego salon stanowiły
dwie
kanapy, parę krzeseł, stoliczki i stolik do kawy, wszystko
gustowne, ale bez stylu, jak reklama w katalogu mebli.
Dziewczyna stanęła w drzwiach i John poczuł jej
niezdecydowanie mocno wymieszane ze zdenerwowaniem i
lękiem.
Na pozór wyglądała na zrównoważoną i zaciekawioną, jej
gładka twarz nie zdradzała wewnętrznych emocji. Kiedy
zrobiła niepewny krok w kierunku kanapy, można było
zobaczyć
ciągnący się za nią, umocowany do głowy przewód. Wtem
otworzyły się drugie drzwi. Do środka wpadł młody człowiek
i
zatrzasnął je za sobą. Wyglądał na szalonego. Dziewczyna
zareagowała zdziwieniem, zwiększoną nerwowością, szukała
za
sobą klamki, znalazła ją i starała się otworzyć drzwi. Były
zamknięte. John nie mógł usłyszeć tego, co działo się w
drugim pokoju; czuł tylko reakcję dziewczyny. Mężczyzna o
szalonych oczach zbliżał się do niej, wymachując rękami w
powietrzu i rozglądając się niespokojnie wokoło. Nagle
rzucił się na nią, przyciągnął do siebie, gwałtownie całując
jej twarz i szyję. Dziewczynę przez kilka sekund zdawał się
paraliżować strach, potem pojawiło się jeszcze coś, uczucie
towarzyszące zazwyczaj nudzie czy zbytniej pewności siebie.
Kiedy ręce mężczyzny chwyciły z tyłu za bluzkę zdzierając
ją, dziewczyna zarzuciła napastnikowi ramiona na szyję, a na
jej twarzy malowała się namiętność, której nie czuło ani
serce, ani ciało.
- Cięcie! - spokojnie powiedział Herb Javits.
Mężczyzna odsunął się od dziewczyny i opuścił ją bez
słowa. Rozglądała się wokół bezmyślnie, z porwaną bluzką
zwisającą wokół bioder i zerwanym jednym ramiączkiem.
Była
bardzo piękna. Wszedł szef prób, za nim podążał garderobiany
ze szlafrokiem, który zarzucił na ramiona dziewczyny. Fale
gniewu ogarniającego ją teraz przechodziły w furię, kiedy
wyprowadzano ją z opustoszałego pokoju. Obaj przyglądający
się temu mężczyźni zdjęli swoje hełmy.
- Jak dotąd czterdzieści jeden - mruknął Herb. - Wczoraj
szesnaście, przedwczoraj dwadzieścia... wszystko na nic. -
Rzucił Johnowi zaciekawione spojrzenie. - Co wyciągnęło cię
z
laboratorium?
- Anna - powiedział John. - Telefonowała przez całą noc i
rano.
- O co tym razem chodzi?
- Te cholerne rekiny! Mówiłem ci, że to będzie za dużo
zaraz po wypadku samolotowym w zeszłym tygodniu. Ona ma
już
dość.
- Poczekaj, Johnny - powiedział Herb. - Skończymy z tym,
jeszcze trzy dziewczyny i porozmawiamy. - Nacisnął guzik na
oparciu krzesła i znowu skierowali uwagę na pokój za
ekranem.
Tym razem dziewczyna nie była tak piękna; niższa, typ
rumianej brunetki ze śmiejącymi się niebieskimi oczami i
zadartym noskiem. Johnowi podobała się. Wyregulował hełm
i odczuwał razem z nią.
Była podniecona; próby zawsze je podniecały. Trochę lęku
i nerwowości, nie za dużo. Prawdopodobnie trochę
ciekawości,
jak wypadnie próba. Kiedy szalony mężczyzna wbiegł do
pokoju, dziewczyna zbladła. Nic więcej się nie zmieniło.
Nerwowość nieznacznie wzrosła. Kiedy ją złapał, jedyną
emocją, którą emitowała, było zdenerwowanie.
- Cięcie - powiedział Herb.
Kolejna dziewczyna była brunetką, ze wspaniałymi,
długimi nogami. Bardzo spokojna, prawdziwa
profesjonalistka.
Jej żywa twarz odbijała całą gamę emocji, których należało
się spodziewać w czasie toczącej się od nowa akcji, ale
wewnątrz nie czuła nic. Była setki kilometrów stąd.
Następną John poczuł jak uderzenie. Weszła powoli do
pokoju, rozglądając się naokoło zaciekawiona i zdenerwowana
jak inne. Była młodsza od pozostałych dziewcząt, mniej
zrównoważona. Miała jasnozłote włosy ułożone w
skomplikowany
kopiec fal na czubku głowy, oczy piwne, a skórę ładnie
opaloną. Kiedy wszedł mężczyzna, jej uczucia szybko
przeszły
w strach, a potem w przerażenie. John nie wiedział, kiedy
zacisnął powieki. On był tą dziewczyną, przepełnioną
niewypowiedzianym przerażeniem; jego serce waliło, poziom
adrenaliny podnosił się; chciał krzyczeć, ale nie mógł. Z
mętnych, niedostępnych głębi jego psychiki napływało falami
jeszcze coś, tak wymieszane z przerażeniem, że oba uczucia
połączyły się i stały jednym, pulsującym, tętniącym i
pożądającym. W nagłym odruchu otworzył oczy i spojrzał
przez
szybę. Dziewczyna leżała rzucona na jedną z kanap,
mężczyzna
klęczał na ziemi obok, pieszcząc jej nagie ciało i
przyciskając do niej twarz.
- Cięcie! - powiedział Herb. Jego głos trząsł się. -
Zaangażować ją - dodał. Aktor podniósł się spoglądając
na płaczącą teraz dziewczynę, potem szybko nachylił się i
pocałował ją w policzek. Jej łkania wzmogły się. Złote włosy
opadły w dół okalając twarz; wyglądała jak dziecko. John
zerwał hełm. Twarz miał mokrą od potu.
Herb wstał, zapalił światła w pokoju, okno zlało się ze
ścianą. Nie patrzył na Johna. Kiedy ocierał twarz, ręka mu
drżała; wepchnął ją do kieszeni.
- Kiedy zacząłeś te próby? - zapytał John, przerywając
trwającą dłuższy czas ciszę.
- Parę miesięcy temu. Mówiłem ci o tym. Do diabła,
musieliśmy, Johnny. To jest sześćset dziewiętnasta
dziewczyna, którą próbowaliśmy. Sześćset dziewiętnaście!
Wszystkie sztuczne, poza tą jedną! Martwe od stóp do głów.
Czy masz pojęcie, ile czasu nam to zabrało? Z początku
godziny na każdą. Teraz jest to kwestia minut.
John Lewison westchnął. Wiedział. Prawdę mówiąc, sam to
zasugerował, kiedy oznajmił: "Znaleźć jako test bazową
sytuację wywołującą niepokój". A jednocześnie nie chciał
wiedzieć, z czym Herb wyskoczy.
- No dobrze, ale to tylko dziecko. Co z jej rodzicami,
stroną prawną, tymi wszystkimi rzeczami? - spytał.
- Załatwimy to. Nie przejmuj się. Co z Anną?
- Od wczoraj dzwoniła do mnie pięć razy. Rekiny, to było
zbyt wiele. Chce nas widzieć, obu, dziś po południu.
- Żartujesz! Nie mogę teraz tego zostawić!
- To nie żarty. Mówi, że nie ma mowy o żadnym
podłączeniu, jeżeli się nie pokażemy. Będzie brała pigułki i
spała, póki się tam nie zjawimy.
- Dobry Boże! Nie ośmieliłaby się!
- Zarezerwowałem miejsca. Lecimy o dwunastej trzydzieści
pięć. - Patrzyli przez chwilę na siebie w milczeniu, po czym
Herb wzruszył ramionami. Był niskim mężczyzną, nie
ciężkim,
ale mocnym. John miał powyżej sześciu stóp, był muskularny
i
posiadał temperament, który - o czym dobrze wiedział -
musiał mocno trzymać na wodzy. Inni podejrzewali, że gdyby
mu
pofolgował, przedmioty fruwałyby wokół, ale panował nad
sobą.
Kiedyś dochodził do tego poprzez fizyczny akt wysiłku
ciała i woli, obecnie działo się to tak automatycznie, że
nie mógł przypomnieć sobie sytuacji, kiedy jego emocje
groziły
wybuchem.
- Wiesz, Johnny, kiedy spotkamy się z Anną, pozwól mi to
rozegrać. Dobrze? - zapytał Herb. - Ja załatwię to
szybciej.
- Co zamierzasz zrobić?
- Natrzeć jej uszu. Jeżeli zechce wyładowywać się na
mnie, oberwie tak, że przez tydzień się nie podniesie. -
Uśmiechnął się wesoło. - Dotąd wszystko było, jak ona
chciała. Wiedziała, że nie ma zastępstwa i mogła zgrywać
primabalerinę. Niech teraz spróbuje. Niech tylko spróbuje. -
Herb przemierzał pokój swoimi krótkimi, nerwowymi
krokami.
John wstrząśnięty uświadomił sobie, że nienawidzi tego
krępego mężczyzny o czerwonej twarzy. To uczucie było
nowe,
wydawało mu się, że czuje smak tej nienawiści i nie jest on
ani nieznany, ani nieprzyjemny.
Herb zatrzymał się i patrzył przez chwilę na Johna.
- Dlaczego dzwoniła do ciebie? Dlaczego chciała, żebyś
też tam był? Wie przecież, że to nie twoja działka.
- Wie, że tak czy owak jestem pełnoprawnym partnerem -
powiedział John.
- Taaa, ale to nie powód. - Twarz Herba rozciągnęła się w
uśmiechu. - Ona myśli, że ciągle na nią lecisz, prawda? Wie,
że raz na początku wpadłeś, kiedy pracowałeś z nią, żeby
gadżet dobrze działał. - Jego uśmiech nie był już odbiciem
radości. - Czy ona ma rację, Johnny, chłopcze? Czy o to
chodzi?
- Zawarliśmy umowę - powiedział John zimno. - Ty
prowadzisz swoją działkę, ja swoją. Chce, żebym tam był, bo
tobie nie ufa albo nie wierzy już w nic, co jej mówisz.
Chce mieć świadka.
- Taaa, Johnny. Ale ty na pewno pamiętasz naszą umowę.-
Nagle Herb roześmiał się. - Wiesz, jak to jest, kiedy się
widzi ją i ciebie? Płomień, który chce dosięgnąć sopla lodu.
O trzeciej trzydzieści byli w apartamencie Anny w hotelu
Skyline na Bahama. Herb zarezerwował powrotny lot do
Nowego Jorku na szóstą po południu. Anna miała wrócić
dopiero o czwartej, czekali więc na nią spokojnie. Herb
włączył telewizor, zaproponował Johnowi hełm, lecz ten
odmówił potrząśnięciem głowy i obaj usiedli. John patrzył na
ekran przez kilka minut, potem także sięgnął po hełm.
Anna przyglądała się długim, zielonym, łagodnym morskim
falom, toczącym się z dala od brzegu; potem przeniosła wzrok
bliżej, gdzie morze było niebieskozielone, fale krótsze i
wreszcie tam, gdzie rozbijały się o piasek, spadając nań
pianą, która wyglądała na tak mocną, że można by po niej
chodzić. Była spokojna, ruchy łodzi kołysały ją, słońce
mocno grzało w plecy, wędka ciążyła w rękach. Jak leniwe
zwierzę w zgodzie z całym światem, w jedności z nim. Po
paru
sekundach odłożyła wędkę i odwróciła się, spoglądając na
wysokiego, uśmiechniętego mężczyznę w kąpielówkach.
Wyciągnął rękę, a ona podała swoją. Weszli do kabiny, gdzie
czekały na nich napoje. Wypełniający ją spokój i szczęście
nagle prysnęły, a na ich miejsce pojawiło się przerażenie
połączone z niedowierzaniem i rodzącym się lękiem.
- Co u diabła...? - zamruczał John nastawiając głos.
Rzadko był on potrzebny z Anną na wizji.
- Kapitan Brothers musiał ich wypuścić. Przecież mimo
wszystko nic jeszcze nie zrobili - mówił ze śmiertelną
powagą mężczyzna.
- Ale dlaczego myślisz, że to mnie będą chcieli okraść?
- Kto jeszcze tutaj ma klejnoty warte milion dolarów?
John odwrócił się do Herba:
- Jesteś głupcem. Nie możesz wyskoczyć z czymś takim!
Herb podniósł się, przemierzył pokój, by stanąć przed
przeszkloną ścianą otwartą na obszar lśniącego, błękitnego
oceanu za oślepiająco jasnymi plażami.
- Czy wiesz, czego pragnie każda kobieta? Posiadać coś, co
warte jest kradzieży. - Parsknął śmiechem wydając niski
gardłowy dźwięk, w którym nie było radości. - Poza innymi
rzeczami, których potrzebuje również. Chce być od czasu do
czasu
szorsto traktowana i zmuszana do uległości... Nasz nowy
psycholog jest całkiem niezły, wiesz? Jeszcze nigdy się nie
pomylił. Anna może się trochę buntować, ale wszystko
pójdzie
jak z płatka.
- Nie zniesie rzeczywistego napadu. - Podkreślił to
dodając głośniej. - Ja tego nie zniosę.
- Może to zrobić dublerka - powiedział Herb. - Musimy
tylko rzucić pomysł, potem dublerzy zrobią resztę.
John patrzył na jego plecy. Chciał w to wierzyć. Pragnął
w to uwierzyć. W jego głosie nie było cienia emocji, kiedy
powiedział:
- Nie tak to się zaczęło, Herb. Co się stało?
Wtedy Herb odwrócił się. Jego twarz odcinała się ciemną
plamą na tle jasnego światła.
- Masz rację, John, nie tak to się zaczęło. Sprawy
podlegają przyspieszeniu, to wszystko. Ty myślisz o gadżecie
w taki sposób, jak to zaplanowaliśmy. Wydawało się, że
będzie wspaniale, ale nic nie trwa wiecznie. Dzięki nam
poznali uczucie hazardu i jak to jest, gdy się śmiga na
nartach, czy bierze udział w wyścigach samochodowych.
Daliśmy im wszystko, co tylko mogli zamarzyć, ale to
było za mało. Ile razy możesz po raz pierwszy w życiu skakać
na nartach? Po chwili potrzebujesz nowych podniet, no nie?
Dla ciebie to było wspaniałe, tak? Kupiłeś sobie lśniące
nowością laboratorium i spuściłeś zasłonę na resztę świata.
Kupiłeś sobie czas i wyposażenie, i kiedy coś ci nie
wychodziło, wyrzucałeś to i zaczynałeś od nowa. Nikomu to
nie przeszkadzało. Pomyśl, jak to było ze mną, chłopcze.
Cały czas musiałem wyskakiwać z czymś nowym, czymś, co
wstrząsnęłoby Anną, a poprzez nią tymi wszystkimi miłymi
ludźmi, którzy zwyczajnie nie żyją, jeżeli się do niej nie
podłączą. Myślisz, że to było łatwe? Anna okazała się
wspaniałym dzieciakiem. Dla niej wszystko było nowe i
ekscytujące, ale teraz już tak nie jest, chłopcze. Lepiej w
to uwierz, że teraz już tak nie jest. Wiesz, co mi
powiedziała miesiąc temu? Że jest znudzona mężczyznami,
zmęczona nimi. Nasza mała, gorąca Anna. Ma dość
mężczyzn!
John podszedł do niego i odwrócił go w swoją stronę.
- Dlaczego mi tego nie mówiłeś?
- Dlaczego, Johnny? A co ty byś zrobił, czego ja nie
potrafię? Jeszcze usilniej szukałem faceta odpowiedniego dla
niej. Jaką nową podnietę ty byś wymyślił? Ja nad tym
pracowałem, chłopcze. Na samym początku powiedziałeś,
bym
cię zostawił w spokoju. W porządku. Zostawiłem. Czytałeś
kiedykolwiek papiery, które ci wysyłałem? Podpisywałeś je,
chłopczyku. Wszystko, co zostało zrobione, podpisaliśmy
obaj. Więc daj sobie spokój z tym dlaczego-mi-nie-mówiłeś!
To na nic! - Jego twarz była obrzydliwie czerwona, żyły
wystąpiły mu na karku. John zastanawiał się, czy Herb nie ma
wysokiego ciśnienia i czy nie umrze kiedyś na zawał.
Tak, czytał papiery. I jego wspólnik wiedział o tym. Ale
Herb trafił w sedno, rzeczywiście chciał tylko jednego: żeby
go zostawili w spokoju. To był jego pomysł; po dwudziestu
latach pracy w laboratorium nad prototypami pokazał swój...
gadżet Herbowi Javitsowi. Wtedy Javits był jednym z
największych producentów w telewizji; teraz stał się
największym producentem na świecie.
Gadżet był całkiem prosty. Osoba z elektrodami
doprowadzonymi do mózgu nadawała emocje, które poprzez
hełmy przekazywała publiczności. Nie chodziło o słowa
ani o myśli, tylko o podstawowe emocje... strach, miłość,
gniew, nienawiść... W połączeniu z kamerą pokazującą to, co
dana osoba widzi, z podłożonym głosem jesteś po prostu tą,
która przeżywa emocje. Z jedną ważną różnicą: możesz
zawsze
wyłączyć się, jeżeli masz dość. "Aktor" nie może. Prosty
gadżet. Właściwie nie potrzeba kamery ani ścieżki
dźwiękowej, wielu użytkowników nigdy ich nawet nie włącza,
pozwalając swojej wyobraźni uzupełniać przekaz
emocjonalny.
Hełmy nie były sprzedawane, tylko wypożyczane po
szybkim
i łatwym dopasowaniu. Dolar za wynajęcie wpłacało się
pierwszego dnia każdego miesiąca, a dorobili się trzydziestu
siedmiu milionów subskrybentów. Herb kupił własną sieć
telewizyjną po dwóch miesiącach, kiedy żądania zwiększenia
czasu antenowego odgrodziły go od zwykłej telewizji. Z
jednej godziny tygodniowo przeszli do godziny co wieczór, a
teraz program nadawany był przez osiem godzin codziennie
na
żywo i przez następne osiem z taśmy.
To, co zaczęło się jako Dzień z Życia Anny Beaumont,
stało się teraz życiem z życia Anny Beaumont, a widownia
wciąż była nienasycona.
W tym momencie weszła Anna w otoczeniu swego stałego
orszaku - fryzjerka, masażyści, trenerzy, scenarzyści...
Wyglądała na zmęczoną. Na widok Johna i Herba odprawiła
tłum
skinieniem ręki.
- Witaj, John - powiedziała.- I ty, Herb.
- Anno, dziecinko, wyglądasz wspaniale! - wykrzyknął
Herb. Wziął ją w ramiona i mocno pocałował. Stała
nieruchomo
z opuszczonymi rękami.
Była wysoka, bardzo szczupła, o włosach koloru zboża i
szarych oczach. Szeroko rozstawione, wystające kości
policzkowe, stanowcze i prawie zbyt duże usta. W kontraście
do jej mocno opalonej brązowozłotej skóry zęby wydawały się
jeszcze bielsze niż John pamiętał. Chociaż zbyt silnie
zbudowana, by można było o niej powiedzieć, że jest śliczna,
była naprawdę piękną kobietą. Kiedy Herb wypuścił ją z
objęć,
odwróciła się w stronę Johna, zawahała tylko przez moment,
po czym wyciągnęła wąską, brązową od słońca rękę. Jej dłoń
w
dotyku była chłodna i sucha.
- Co u ciebie, John? Dawno cię nie widziałam.
Był bardzo zadowolony, że nie pocałowała go ani nie
powiedziała do niego "kochanie". Uśmiechnęła się tylko lekko
i łagodnie uwolniła rękę. Ruszył w stronę baru, kiedy
odwróciła się do Herba.
- Mam dość - powiedziała. Jej głos był bardzo cichy.
Wzięła whisky od Johna, ale nie spuszczała wzroku z Herba.
- Co się dzieje, kochanie? Właśnie cię oglądałem,
dziecino. Byłaś dzisiaj wspaniała, jak zawsze. Nadal to
masz, mała. Wciąż nadajesz.
- O co chodzi z tym napadem? Musiałeś stracić rozum...
- Aaaa, więc o to chodzi. Posłuchaj, dziecinko,
przysięgam ci, że nic nie wiem. Laughton musiał po
prostu mówić to, co mu właśnie przyszło do głowy. Przecież
zgodziliśmy się, że przez resztę tego tygodnia będziesz się
po prostu dobrze bawiła, pamiętasz? To także się nada.
Kiedy dobrze się bawisz i odpoczywasz, trzydzieści siedem
milionów ludzi cieszy się życiem i odpoczywa. To
dobrze. Nie mogą przez cały czas być stymulowani. Lubią
różnorodność...
John bez słowa podał mu szkocką z wodą. Herb wziął
szklankę nie patrząc.
Anna przyglądała mu się zimno. Nagle roześmiała się.
Zabrzmiało to gorzko i cynicznie.
- Nie jesteś przecież cholernym głupcem, Herb. Więc nie
staraj się zachowywać, jakbyś nim był. - Napiła się znowu,
wciąż spoglądając na niego znad brzegu szklanki.
- Ostrzegam cię, jeżeli ktokolwiek pojawi się tutaj,
żeby mnie okraść, mam zamiar potraktować go jak
prawdziwego
złodzieja. Po dzisiejszym nagraniu kupiłam pistolet, a
strzelać nauczyłam się, kiedy miałam dziewięć czy dziesięć
lat. I nadal umiem. Zabiję go, Herb. Ktokolwiek to będzie.
- Dziecinko... - zaczął Herb, ale ucięła krótko.
- I to jest mój ostatni tydzień. Od soboty nie pracuję.
- Nie możesz tego zrobić - powiedział Herb. John
przyglądał mu się uważnie, szukając jakichś oznak słabości,
czegokolwiek; nie znalazł. Herb był samą pewnością siebie.
- Anno, rozejrzyj się wokół, ten pokój, twoje stroje,
wszystko... Jesteś najbogatszą kobietą na świecie, najpełniej
korzystającą z życia, możesz zrobić, co chcesz, pojechać,
dokąd chcesz...
- Podczas gdy cały świat patrzy...
- No to co? Nie to cię powstrzymuje, prawda? - Herb
zaczął przemierzać pokój, jego kroki były gwałtowne i
szybkie. - Wiedziałaś to, kiedy podpisywałaś kontrakt.
Jesteś niezwykłą dziewczyną, Anno, piękną, wrażliwą,
inteligentną. Pomyśl o tych wszystkich kobietach, które nie
mają nic poza tobą. Jeżeli odetniesz je, co zrobią? Umrą?
Wiesz, że to może się stać. Po raz pierwszy w życiu czują,
że żyją. Dajesz im coś, czego nie dał im nikt wcześniej, o
czym jedynie napomykano kiedyś w książkach i filmach.
Nagle
poznają uczucie czegoś ekscytującego i mogą przeżyć miłość,
zaznać spełnienia i uspokojenia. Pomyśl, Anno, o nich,
pustych, nie posiadających w swym życiu niczego poza tobą i
tego, co jesteś w stanie im dać. Trzydzieści siedem milionów
anonimowych ludzi, którzy nigdy nie czuli nic poza
znudzeniem i frustracją, dopóki ty nie ofiarowałaś im życia.
Co mieli? Pracę, dzieci, rachunki. Ty, mała, dałaś im świat!
Bez ciebie nie chciałoby im się nawet dłużej żyć.
Nie słuchała. Odezwała się prawie marzycielsko.
- Rozmawiałam z moimi prawnikami, Herb, i kontrakt jest
nieważny. Złamałeś go już nieskończenie wiele razy upierając
się przy różnych aneksach do oryginalnego tekstu. Godziłam
się nauczyć wielu nowych rzeczy, żeby ludzie mogli je razem
ze mną odczuwać. Robiłam to. Mój Boże! Zdobywałam góry,
polowałam na lwy, nauczyłam się jeździć na nartach zwykłych
i wodnych, ale teraz chcesz, żebym każdego tygodnia
umierała
po trochu... ta katastrofa samolotowa, niegroźna, tyle
tylko, żeby mnie przerazić. Potem rekiny. Myślę, że właśnie
sprowadzenie rekinów, kiedy jeździłam na nartach, dopełniło
miary, Herb. Widzisz, ty mnie zabijesz. To się stanie i nie
będziesz mógł już nic na to poradzić. Wreszcie kiedyś nie
będziesz.
Po jej słowach nastąpiła twarda, wyczekująca cisza.
Nie! - krzyknął bezgłośnie John. Patrzył na Herba, który
zatrzymał się w chwili, kiedy Anna zaczęła mówić. Coś
przemknęło przez jego twarz, zdziwienie, lęk, coś jeszcze,
nie do końca określonego. Po chwili jego oblicze nie
wyrażało nic. Uniósł szklankę, żeby skończyć szkocką z
wodą,
po czym odstawił szklankę na bar. Kiedy znowu odwrócił się,
jego uśmiech był pełen niedowierzania.
- O co ci tak naprawdę chodzi, Anno? W podobnych
sytuacjach bywałaś już wcześniej. Wiedziałaś o tym. Te lwy
nie trafiły się przecież przypadkiem. A lawinę musiał ktoś
strącić. Wiedziałaś o tym. O co tym razem ci chodzi?
- Zakochałam się, Herb. Chcę się z tego wyrwać, zanim ci
się uda mnie zabić.
Machnął niecierpliwie ręką.
- Czy kiedykolwiek oglądałaś swoje programy, Anno? -
Pokręciła przecząco głową. - Tak myślałem. Więc nie wiesz,
jak bardzo się poprawiły w ciągu ostatniego miesiąca, po
zainstalowaniu nowego transmitera. Nasz Johnny to pracuś,
Anno. Wiesz jacy są ci naukowcy, nigdy do końca
zadowoleni, zawsze coś usprawniają, zmieniają. Anno, czy
wiesz, gdzie jest kamera? Czy widziałaś ją ostatnio? Czy w
ciągu ostatnich paru tygodni widziałaś kamerę lub
jakiekolwiek urządzenie rejestrujące? Nie i już nie
zobaczysz. Jesteś na wizji, kochanie. - Jego głos był
całkiem spokojny, nawet rozbawiony. - Prawdę mówiąc, nie
jesteś na niej tylko wtedy, kiedy śpisz. Wiem, że zakochałaś
się. Wiem, kim on jest, wiem, jak się przy nim czujesz, wiem
nawet, ile on zarabia. Powinienem to wiedzieć, Anno. Płacę
mu. - Z każdym słowem zbliżał się do niej, by wreszcie
stanąć z twarzą tylko o kilka centymetrów od jej twarzy. Nie
zdołał uchylić się przed błyskawicznym uderzeniem,
zachwiał się i zanim ktokolwiek z nich zdał sobie sprawę z
tego, co się dzieje, oddał jej. Anna upadła na krzesło zbyt
oszołomiona, żeby coś powiedzieć.
Cisza rosła, stawała się czymś brzydkim i ciężkim, jakby
słowa rodziły się i umierały bez wymówienia, ponieważ były
zbyt brutalne, żeby ktokolwiek mógł je znieść. Na wargach
Herba
pozostała widoczna kropla krwi tam, gdzie przeciął je
pierścionek z diamentem. Dotknął jej i spojrzał na swój
palec.
- To wszystko się zarejestrowało, kochanie, nawet to. -
Potem odwrócił się do niej plecami, kierując się w stronę
baru.
Na policzku Anny widniał duży, czerwony ślad. Jej szare
oczy stały się czarne z wściekłości. Nie odrywała od Herba
wzroku.
- Kochanie, uspokój się - powiedział po chwili, jego
głos był znów cichy i spokojny. - To nie wpłynie w żaden
sposób na to, co robisz, w żadnym razie. Wiesz, że nie
używamy większości materiału, ale w ten sposób redaktorzy
mają większy wybór. Zbliżyliśmy się do momentu, kiedy
najbardziej interesujący materiał powstawał poza godzinami
pracy. Tak jak kupowanie pistoletu. To było znakomite, mała.
Nie osłaniałaś niczego, wszystko ukazywało się jak czyste
złoto. - Skończył mieszać drinka, spróbował go, a następnie
przełknął jednym haustem większość zawartości szklanki.
- Ile kobiet musi kupić sobie broń, żeby się chronić?
Pomyśl o nich dotykając pistoletu, pomyśl o tym, co czułaś,
kiedy podnosiłaś go, patrzyłaś na niego...
- Od kiedy nagrywacie mnie przez cały czas? - zapytała.
John poczuł dreszcz wzdłuż kręgosłupa, mrowienie
podekscytowania. Wiedział, co przechodzi przez miniaturowy
nadajnik. Odczuwała emocje najwyższe z
możliwych. Na jej gładkiej twarzy dostrzegł tylko ich ślad,
ale wewnętrzna udręka zapisywana była wiernie. Jej spokojny
głos i spokojne ciało kłamały; tylko taśmy nie umiały
oszukać.
Herb czuł to także, tę burzę pod maską spokoju. Odstawił
szklankę, podszedł do Anny i klękając obok krzesła, ujął jej
rękę w swoje dłonie.
- Anno, proszę, nie bądź na mnie zła. Rozpaczliwie
poszukiwałem nowego materiału. Kiedy Johnny wyskoczył z
tą
nową sztuczką i wiedzieliśmy, że możemy nagrywać na
okrągło,
musieliśmy to wypróbować, a wtajemniczanie ciebie nie
pomogłoby eksperymentowi. Nie sprawdzilibyśmy wtedy nic.
Ale
wiedziałaś, że instalujemy ci nadajnik.
- Jak długo?
- Niecały miesiąc.
- A Stuart? Czy jest jednym z twoich ludzi? Czy on także
nadaje? Zatrudniłeś go, żeby... żeby kochał się ze mną. Tak?
Herb skinął głową. Uwolniła rękę i odwróciła twarz,
nie chcąc go już więcej widzieć. Wstał i podszedł do okna.
- Jaka to różnica? - krzyczał. - Gdybym przedstawił was
sobie na przyjęciu, nie miałabyś nic przeciwko temu. Co za
różnica, że zrobiłem to w taki sposób? Wiedziałem, że się
polubicie. Jest bystry, tak jak ty, lubi to samo co ty.
Pochodzi z biednej rodziny, takiej jak twoja... Wszystko
wskazywało, że się wam ułoży...
- Tak - powiedziała jakby nieobecna. - Ułożyło nam się.
Przejechała dłonią po włosach, jej palce szukały blizn.
- Wszystko się już zagoiło - odezwał się John.
Spojrzała na niego jakby w tej chwili przypominając
sobie, że on jest tutaj.
- Znajdę chirurga - powiedziała wstając i zaciskając
palce na szklance.- Chirurga mózgu...
- To jest coś nowego - powoli powiedział John.-
Wyjmowanie może okazać się niebezpieczne...
Patrzyła na niego przez długą chwilę.
- Niebezpieczne?
Skinął głową
- Mógłbyś to usunąć?...
Przypominał sobie, jak to było na początku, kiedy koił jej
lęk przed elektrodami i przewodami. Lęk dziecka przed
nieznanym i niepoznanym. Wciąż i wciąż udowadniał jej, że
może mu ufać, że nie okłamałby jej. I nie kłamał, wtedy nie.
Teraz w jej oczach było to samo zaufanie, ta sama
niezachwiana wiara. Uwierzy mu. Przyjmie bez pytania
wszystko, co jej powie. Herb nazwał go soplem lodu, ale nie
miał racji. Sopel roztopiłby się w jej ogniu. Bardziej
stalaktyt, ukształtowany przez wieki cywilizacji, warstwa po
warstwie, aż zapomniał, jak je zrzucać, zapomniał, jak dawać
wyraz wzruszeniu, które czuł głęboko w pustce, gdzieś w
swoim wnętrzu. Próbowała i zrezygnowana odwróciła się od
niego, zraniona, ale nie potrafiąca nie zaufać komuś, kogo
kochała. Teraz czekała. Mógł ją uwolnić i jeszcze raz ją
stracić, tym razem bezpowrotnie. Albo mógł ją zatrzymać,
przynajmniej tak długo, jak żyła.
Jej piękne, szare oczy były ciemne od lęku, ale pełne
ufności. Powoli pokręcił głową.
- Ja nie mogę - powiedział. - Nikt nie może.
- Rozumiem - wyszeptała, jej oczy stawały się czarne. -
Umrę, tak? I wtedy będziecie mieć wspaniały kawałek, co,
Herb? - Odwróciła się tyłem do Johna.- Oczywiście,
sfabrykuje jakąś historyjkę, ale w tym jesteście tacy
dobrzy. Wypadek, potrzebna pomoc chirurgiczna, wszystko,
co
czuję, przekazywane biednym, małym, anonimowym widzom,
którzy nigdy, nigdy nie przejdą operacji mózgu. To dobre -
powiedziała z podziwem. - Prawdę mówiąc, cokolwiek teraz
zrobię, da się wykorzystać, prawda? Jeżeli zabiję ciebie,
będzie to po prostu materiał, z którego twoi redaktorzy mogą
wybierać. Proces, więzienie, bardzo dramatyczne... Z
drugiej strony, jeżeli popełnię samobójstwo...
John poczuł chłód; wydawało się, że wypełnia go coś
lodowatego i przygniatającego. Herb roześmiał się.
- Wtedy linia scenariusza będzie mniej więcej taka -
powiedział. - Anna zakochała się w pewnym nieznajomym.
Głęboko, prawdziwie zakochała. Wszyscy wiedzą, jak głęboka
jest ta miłość; oni także ją czuli. Nakrywa go gwałcącego
dziecko. Śliczną, małą dziewczynkę, ledwie nastolatkę.
Stuart mówi, że między nimi wszystko skończone. On kocha
tę
małą nimfę. Anna zabija się w porywie namiętności. Właśnie
teraz nadajesz prawdziwą burzę namiętności, prawda,
kochanie?
Nie musisz mówić, kiedy dojdę do tej sceny, będę wiedział,
że to właśnie to. - Cisnęła w niego szklanką, kostki lodu i
kawałki pomarańczy znaczyły ślad wzdłuż pokoju. Herb
uchylił
głowę, uśmiechając się.
- To bardzo dobre, mała. Staromodne, ale lubią to od
czasu do czasu. Kiedy szok z powodu utraty ciebie minie,
będą to kochać. I przeżyją. Zawsze przeżywają. Zastanawiam
się, czy tak dzieje się również wtedy, gdy ktoś jest
świadkiem gwałtownej śmierci?
Anna zagryzła dolną wargę i powoli usiadła znowu,
zaciskając mocno powieki. Herb przyglądał się jej przez
chwilę, potem powiedział jeszcze pogodniej:
- Mamy już to dziecko. Jeżeli dasz im śmierć, dasz im
też nowe życie. Jeżeli jedno zakończy się wystrzałem, ten
sam wystrzał rozpocznie drugie. Nazwiemy dziewczynkę
Cindy,
to będzie prawdziwa Cinderella. Ją także będą kochać.
Anna otworzyła oczy, teraz przygaszone. Była tak
napięta, że John czuł reakcję własnych mięśni. Zastanawiał
się, czy zniósłby nagranie, które teraz
emitowała. Poczuł, jak ogarnia go podniecenie i wiedział, że
przesłucha całą taśmę, przeżyje całą jej niewiarygodną
zawartość: wściekłość, strach, horror zadawania śmierci aż
do upojenia i wreszcie udrękę. Pozna to wszystko. Patrząc na
Annę pragnął, żeby się załamała, teraz, przy nim. Nie
zrobiła tego. Stała nieruchomo, wyprostowana, z mocno
zaciśniętymi zębami. Jej głos brzmiał zupełnie spokojnie,
kiedy powiedziała:
- Stuart ma tu być za pół godziny. Muszę się przebrać. -
Nie oglądając się wyszła.
Herb zerknął na Johna i ruszył w stronę drzwi.
- Masz ochotę zawieźć mnie na lotnisko, chłopcze?
W taksówce odezwał się:
- Zostań w pobliżu przez parę dni. Może nastąpić jeszcze
gwałtowniejsza reakcja później, kiedy naprawdę zrozumie, jak
głęboko znalazła się w potrzasku.- Znowu parsknął śmiechem.
-
Na Boga! Jak dobrze, że ona ci ufa, chłopcze!
Kiedy czekali w lśniącym chromem i marmurami terminalu,
aż pasażerowie wysiądą z samolotu, John zapytał:
- Sądzisz, że po tym wszystkim ona będzie jeszcze dobra?
- Nie potrafi nie być. Jest zbyt pełna życia, żeby z
premedytacją wybrać śmierć. Wewnątrz przypomina dzikie
zwierzę, nieobrobiona, nietknięta przez cywilizację, która
wygładziła ją od zewnątrz. Ta zewnętrzna warstwa jest
cienka, chłopcze, naprawdę cienka.... Będzie walczyć, żeby
zostać przy życiu. Stanie się bardziej świadoma
niebezpieczeństw, coraz bardziej podniecona. I kiedy Stuart
dotknie jej dzisiejszej nocy, ona poczuje to każdym nerwem.
Rozkwitnie. Może trzeba nawet będzie to trochę zredagować,
nieco stonować. - Mówił jak bardzo szczęśliwy człowiek. -
Dotknie ją w najczulsze miejsce, a ona na to odpowie. Jest
naprawdę dzika. Ta nowa mała też. Stuart... Są wyjątkowi i
tak bardzo oddaleni od reszty. Naszym zadaniem jest ich
znajdować. Bóg wie, że będziemy potrzebować każdego. -
Zamyślił się, jego twarz była nieprzenikniona. - Wiesz, to
wcale nie był taki zły pomysł z tym gwałtem i dzieciakiem.
Kto by przypuszczał, że wywoła u niej taką reakcję. Przy
odpowiednim montażu... - Musiał biec, żeby zdążyć na
samolot.
John pospieszył z powrotem do hotelu, żeby być blisko
Anny, gdyby go potrzebowała. Ale miał nadzieję, że zostawi
go w
spokoju. Ręce mu się trzęsły, kiedy włączał telewizor, nagle
przed oczami stanęła mu łkająca dziewczyna i zapragnął, by
Stuart choć trochę zranił Annę. Mrowienie w palcach rosło;
Stuart transmitował od szóstej do dwunastej, a on już
stracił prawie godzinę. Ustawił hełm i zapadł głęboko w
fotel. Wyłączył głos, sam podpowiadając słowa, pozwalając
własnym myślom wypełnić akcję.
Anna nachylała się nad nim. Kropelki szampana lśniły na
jej wargach, jej oczy były ogromne i łagodne. Mówiła, mówiła
do niego. John, wymawiała jego imię. Czuł gdzieś głęboko
wewnątrz siebie rosnące napięcie, opuścił wzrok na jej
opaloną dłoń leżącą w jego dłoni. Jej ręka zadrżała, kiedy
przesunął po niej palcami w stronę nadgarstka, gdzie
pulsowała błękitna żyłka. To delikatne pulsowanie zamieniło
się w coraz głośniejszy łoskot, a kiedy znowu spojrzał jej w
oczy, były one ciemne i bardzo głębokie. Tańczyły i czuł jej
ciało przy swoim, oddające się, proszące. Pokój ściemniał i
Anna była tylko kształtem na tle okna, jej suknia opadała w
dół. Ciemności zgęstniały albo to on zamknął oczy i tym
razem, kiedy jej ciało dotknęło jego, nie dzieliło ich nic.
W głębokim fotelu, z hełmem na głowie, John zaciskał ręce,
otwierał, zaciskał. Znowu i znowu.
Przełożyła Dorota Malinowska
KATE WILHELM
Katie Gertrude Meredeth Wilhelm Knight, rocznik 1928,
znana amerykańska pisarka, żona słynnego Damona Knighta.
Po
raz pierwszy na naszych łamach. Ukończyła słynne warsztaty
pisarskie w Clarion; fantastyka dzięki nim zyskała wielu
wybitnych twórców. Wilhelm pisze fantastykę od 1958 r.
Szybko zyskała uznanie, chociaż jej twórczość była
nietypowa. Najlepiej się czuje pisząc nielubiane przez
wydawców długie nowele, a najmniej chętnie pisze powieści,
na które zapotrzebowanie rynku jest największe. Najczęściej
publikuje więc zbiory. Trzykrotnie otrzymała Nebulę: w 1968
r. za "The Planners" (druk w 4 tomie "Drogi do science
fiction", wydanej przez "Alfę"), w 1986 za "The Girl Who
Fell into the Sky" oraz w 1987 za "Forever Yours, Anna" ("Na
zawsze twoja, Anna" - "Don Wollheim proponuje", "Alfa").
Kate Wilhelm umiejscawia indywidualne postacie w świecie
niewiele się różniącym od naszego, a potem jednym
pomysłem
wysyła nas w czystą fantastykę. Interesują ją medycyna,
ekologia i... nieśmiertelność.
D.M.