background image

Melissa de la Cruz 

Z

BŁĄKANY ANIOŁ

 

K

RWAWE WALENTYNKI

 

Tłumaczenie Małgorzata Kaczarowska 

Misguided Angel; Bloody Valentine 

background image

Z

BŁĄKANY ANIOŁ

 

background image

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Taty, 

Alberta B. de la Cruz 

(7 września 1949 - 25 października 2009), 

który uważał, że dedykacje i podziękowania to najlepsze części 

moich książek, ponieważ zawsze jest tam mowa o nim. 

background image

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Misguided angel hanging over me, 
Heart like a Gabriel, pure and white as ivory 

Soul like a Lucifer, black and cold like a piece of lead. 

Misguided angel, love you till I'm dead. 

- Cowboy Junkies, Misguided Angel 

 

 

Wszystko się zmienia, nic nie ginie. 

- Owidiusz 

background image

Z osobistego dziennika 

Lawrence'a Van Alena 

 

background image

P

OŚCIG

 

Odgłos kroków na bruku rozbrzmiewał echem wśród pustych ulic miasta. Tomasia 

w  safianowych  ciżmach  stąpała  niemal  bezgłośnie,  słysząc  za  plecami  stukot  ciężkich 

butów Andreasa i lżejsze kroki Giovanniego. Nie zwalniając, biegli jedno za drugim, blisko 

siebie,  przyzwyczajeni  do  tego  rodzaju  karności  i  przyzwyczajeni  do  wtapiania  się  w 
ciemność. Na środku placu rozdzielili się. 

Tomi  wzniosła  się  na  gzyms  najbliższego  budynku  i  przycupnęła,  patrząc  na 

rozległą  panoramę  miasta:  od  budowanej  właśnie  bazyliki  przez  Most  Złotników,  aż  do 

dzielnic za rzeką. Wyczuła, że zbliża się do nich potwór i przygotowała się do ataku. Ich cel 

jeszcze  nie  wiedział,  Że  jest  śledzony,  a  Tomasia  miała  zamiar  uderzyć  szybko  i 

niepostrzeżenie, wymazując i niszcząc każdy ślad srebrnokrwistego. Zupełnie jakby bestia, 

przebrana za pałacowego strażnika, nigdy nie istniała. Nawet umierając, nie mogła wydać 

żadnego dźwięku. Tomasia nie ruszała się Z miejsca, czekając, aż bestia podejdzie bliżej i 

wpadnie w ich zasadzkę. 

Usłyszała,  że  Dre  odchrząkuje,  lekko  zadyszany.  Obok  niego  pojawił  się  Gio  z 

obnażonym mieczem, sygnalizując, że wampir znalazł się już w zaułku. 

Teraz  przyszła  jej  kolej.  Tomasia  zeskoczyła  ze  swojego  posterunku,  trzymając  w 

zębach sztylet. 

Ale kiedy wylądowała na ulicy, nie zobaczyła ani śladu bestii. 
- Gdzie...?  -  zaczęła  szeptem,  ale  Gio  położył  palec  na  ustach,  wskazując  ciemną 

uliczkę. 

Tomi  uniosła  brwi.  Coś  niezwykłego.  Srebrnokrwisty  zatrzymał  się,  aby 

porozmawiać  z  zamaskowanym  nieznajomym.  To  dziwne:  Croatanie  nienawidzili 

czerwonokrwistych i zwykle unikali ich albo torturowali dla rozrywki. 

- Ruszamy? - zapytała, kierując się w tamtą stronę. 

- Czekaj  -  rozkazał  Andreas.  Miał  dziewiętnaście  lat,  był  wysoki  i  dobrze 

zbudowany,  wyrzeźbione  muskuły  i  gęste  brwi  sprawiały,  że  był  zarazem  przystojny  i 

bezlitosny. Był ich przywódcą, jak zawsze. 

W  porównaniu  z  nim  Gio  wydawał  się  drobny,  niemal  jak  elf,  Z  urodą,  której  nie 

background image

mogły  ukryć  nawet  postrzępiona  broda  i  długie,  nieposłuszne  włosy.  Trzymał  dłoń  na 

rękojeści miecza, spięty i gotowy do skoku. 

Tomi zrobiła to samo, przesuwając palcem po ostrzu sztyletu. Czuła się lepiej, mając 

go przy sobie. 

- Zobaczmy, co będzie dalej - zdecydował Dre. 

background image

C

ZĘŚĆ PIERWSZA

 

S

CHUYLER VAN 

A

LEN

 

B

RAMA 

O

BIETNICY

 

 

 

 

U wybrzeży Włoch 

Teraźniejszość 

background image

J

EDEN

 

Cinque Terre 

 

Schuyler  Van  Alen  najszybciej,  jak  mogła,  wspięła  się  spiralnymi  schodkami  z 

polerowanego brązu na górny pokład. Pochwyciła spojrzenie stojącego na dziobie jachtu 

Jacka  Force'a  i  skinęła  głową,  osłaniając  oczy  przed  palącym  śródziemnomorskim 

słońcem. Gotowe. 

To  dobrze,  przekazał  i  zajął  się  rzucaniem  kotwicy.  Był  spalony  słońcem  i 

rozczochrany,  jego  skóra  miała  kolor  ciemnego  orzecha,  a  włosy  barwę  lnu.  Czarne 

włosy  Schuyler  także  były  zmierzwione  i  zaniedbane  po  miesiącu  wystawiania  ich  na 

słone  morskie  powietrze.  Miała  na  sobie  starą  koszulę  Jacka,  niegdyś  białą  i 

nieskazitelną,  obecnie  zszarzałą  i  wystrzępioną  na  dole.  Oboje  otaczała  aura  luzu, 

typowa dla ludzi będących na wiecznych wakacjach: leniwa, zrelaksowana bezcelowość 

ukrywała ich determinację. Miesiąc wystarczył. Musieli działać. Musieli działać dzisiaj. 

Mięśnie  ramion  Jacka  napięły  się,  kiedy  szarpnął  linę,  sprawdzając,  czy  kotwica 

zaczepiła o dno morskie. Nie miał szczęścia. 

Kotwica  podniosła  się,  więc  popuścił  jeszcze  kilka  metrów  liny.  Podniósł  prawą 

rękę, sygnalizując Schuyler, żeby wrzuciła wsteczny bieg. Jack wypuścił jeszcze kawałek 

liny  i  znowu  szarpnął.  Gruby  biały  warkocz  zacisnął  się  na  jego  ręce,  kiedy  ciągnął 

kotwicę ku sobie. 

Schuyler,  która  dawniej  żeglowała  latem  w  Nantucket,  wiedziała,  że  zwykły 

człowiek użyłby do zarzucenia trzystukilogramowej kotwicy kołowrotu z silnikiem, ale 

oczywiście  Jack  nie  był  w  najmniejszym  stopniu  zwykłym  człowiekiem.  Pociągnął 

mocniej,  wykorzystując  niemal  całą  swoją  silę,  a  ośmiotonowy  jacht  hrabiny  jakby 

naprężył  się  na  moment.  Tym  razem  kotwica  wytrzymała,  znajdując  zaczepienie  na 

skalistym  dnie.  Jack  rozluźnił  mięśnie  i  puścił  linę,  a  Schuyler  odeszła  od  steru,  żeby 

pomóc  mu  owinąć  ją  wokół  podstawy  kołowrotu.  Przez  ostatni  miesiąc  znajdowali 

niewielką  pociechę  w  takich  prostych  zadaniach.  Pozwalało  im  to  zająć  się  czymś 

background image

konkretnym, podczas gdy planowali ucieczkę. 

Ponieważ  Izabela  Orleańska  ofiarowała  im  wprawdzie  schronienie  w  swoim 

domu, ale dawno temu, w innym wcieleniu, była ukochaną Lucyfera, Druzyllą, siostrą - 

żoną cesarza Kaliguli. To prawda, że hrabina okazała im niezwykłą szczodrość, otaczając 

wszelkimi luksusami - jacht na przykład był w pełni i obficie zaopatrzony. Ale z każdym 

dniem  stawało  się  coraz  bardziej  oczywiste,  że  zaproponowane  przez  hrabinę 

schronienie  szybko  przemienia  się  w  więzienie.  Był  już  listopad,  a  oni  pozostawali 

praktycznie  znajdującymi  się  w  jej  mocy  więźniami,  których  nigdy  nie  pozostawiano 

samych,  i  którym  nie  pozwalano  się  oddalać.  Schuyler  i  Jack  byli  równie  daleko  od 

znalezienia Bramy Obietnicy, jak w dniu, kiedy opuścili Nowy Jork. 

Hrabina  dawała  im  wszystko  oprócz  tego,  czego  potrzebowali  najbardziej: 

wolności.  Schuyler  nie  przypuszczała,  by  Izabela,  wielka  przyjaciółka  Lawrence'a  i 

Cordelii  i  jedna  z  najbardziej  szanowanych  wdów  w  europejskiej  wampirzej 

społeczności,  miała  okazać  się  srebrnokrwistym  zdrajcą.  Jednak  po  zdradzie  Forsytha 

Llewellyna w Nowym Jorku wszystko wydawało się możliwe. Tak czy inaczej, nie mogli 

pozwolić sobie na czekanie i sprawdzenie, czy hrabina planuje uwięzić ich na stałe. 

Schuyler spojrzała nieśmiało na Jacka. Byli razem już od miesiąca, nareszcie jako 

oficjalna para, ale wszystko nadal wydawało jej się całkowicie nowe - jego dotyk, głos, 

towarzystwo,  lekki  dotyk  ręki  na  jej  ramionach.  Stała  obok  niego,  opierając  się  o 

barierkę, a Jack objął ją ramieniem, przyciągając bliżej, żeby pocałować w czubek głowy. 

Takie pocałunki lubiła najbardziej, ciesząc się w głębi serca pewnością, z jaką ją trzymał. 

Należeli teraz do siebie. 

Schuyler pomyślała, że może to właśnie miała na myśli Allegra, kiedy powiedziała 

jej,  żeby  wróciła  do  domu  i  przestała  ze  sobą  walczyć,  przestała  uciekać  przed  swoim 
szczęściem. Może to właśnie matka chciała jej przekazać. 

Jack  cofnął  rękę,  a  Schuyler  popatrzyła  za  jego  wzrokiem,  na  niedużą  szalupę, 

którą „chłopcy” opuszczali z rufy na spienioną wodę na dole. Dwaj radośni Włosi, Drago i 

Iggy  (zdrobnienie  od  Ignazio),  byli  venatorami  pracującymi  dla  hrabiny  i  wedle 

wszelkich znaków na niebie i ziemi ich strażnikami więziennymi. Ale Schuyler polubiła 

ich  niemal  jak  przyjaciół.  Myśl  o  tym,  co  ona  i  Jack  planowali,  sprawiała,  że  jej  nerwy 

były nieźle  skołatane. Miała nadzieję, że uda im się nie zrobić krzywdy venatorom, ale 

wiedziała  też,  że  w  razie  czego  nie  mogą  się  wahać.  Zadziwiał  ją  spokój  Jacka,  sama  z 

trudem zmuszała się, żeby stać nieruchomo i z niecierpliwości gimnastykowała nogi w 

background image

kostkach, wspinając się na palce i opadając. 

Podeszła  za  Jackiem  na  krawędź  pokładu.  Iggy  przycumował  łódkę  do  jachtu,  a 

Drago wyciągnął rękę, żeby pomóc Schuyler. Ale Jack wślizgnął  się pierwszy i odsunął 

Włocha,  dżentelmeńskim  gestem  oferując  Schuyler  swoją  rękę.  Przytrzymała  się  jej, 

przechodząc  przez  barierkę  do  łódki.  Drago  wzruszył  ramionami  i  wyrównał  balans 

łodzi, podczas gdy Iggy na dziobie pakował ostatnie zapasy - kilka koszy piknikowych i 

plecaki z kocami i wodą. 

Schuyler obróciła się, aby po raz pierwszy przyjrzeć się uważnie poszarpanemu 

włoskiemu wybrzeżu. Od kiedy usłyszeli, że Cinque Terre to ulubione miejsce Iggy'ego, 

nalegali na tę całodniową wycieczkę. Cinque Terre było fragmentem włoskiej riwiery, na 
którym  położonych  było  pięć  średniowiecznych  miasteczek.  Iggy,  o  szerokiej  twarzy  i 

okazałym  brzuchu,  opowiadał  z  nostalgią  o  czasach,  kiedy  biegał  po  ścieżkach  na 

krawędziach klifów, a potem wracał do domu na obiad, jedzony na tarasie z widokiem 

na zachód słońca nad zatoką. 

Schuyler  nigdy  nie  była  w  tej  części  Włoch  i  nie  wiedziała  o  niej  za  wiele  -  ale 

wiedziała,  jak  mogą  wykorzystać  sentyment  Iggy'ego  do  rodzinnego  miasta  na  swoją 

korzyść. Nie potrafił oprzeć się propozycji odwiedzenia tego miejsca i zgodził się, żeby 

spędzili dzień z dala od pływającego więzienia. Było to miejsce idealne dla ich planów, 

ponieważ  szlaki  kończyły  się  starożytnymi  schodami,  ciągnącymi  się  setki  metrów  w 

górę. O tej porze roku ścieżki były opuszczone - sezon turystyczny się skończył.  Jesień 

przyniosła  chłodniejszą  pogodę  i  w  popularnych  latem  kurortach  nie  było  już  prawie 

nikogo. Górskie szlaki mogły odprowadzić ich daleko od jachtu. 

- Spodoba  ci  się  tutaj,  Jack  -  powiedział  Iggy,  wiosłując  energicznie.  -  Tobie  też, 

signorina - dodał. Włosi mieli problemy z wymawianiem imienia „Schuyler”. 

Jack  odpowiedział  pomrukiem,  unosząc  wiosło,  a  Schuyler  starała  się  wyglądać, 

jakby  nie  mogła  się  doczekać.  Powinni  szykować  się  na  udany  piknik.  Schuyler 

zauważyła,  że  Jack  patrzy  z  namysłem  na  morze,  przygotowując  się  do  tego,  co  miał 

przynieść ten dzień. Z uśmiechem poklepała go po ramieniu. To miał być wyczekiwany 

oddech od życia na statku, okazja do spędzenia dnia na wędrówce. 

Powinni wyglądać jak szczęśliwa i pozbawiona jakichkolwiek trosk para, a nie jak 

dwoje skazańców, planujących ucieczkę z więzienia. 

background image

D

WA

 

Ucieczka 

Schuyler  poczuła,  że  humor  jej  się  poprawia,  kiedy  wpłynęli  do  zatoki  przy 

miasteczku  Vernazza.  Widok  zachwyciłby  każdego  i  nawet  pochmurne  oblicze  Jacka 

trochę się rozjaśniło. Skalne półki były niesamowicie efektowne, a przycupnięte na nich 

domy sprawiały wrażenie równie starych, jak otaczające je głazy. Zacumowali łódź i cała 

czwórka wspięła się na szczyt urwiska, kierując się w stronę szlaku. 

Pięć miast tworzących Cinque Terre połączonych było kamienistymi ścieżkami - 

na niektóre z nich praktycznie nie dawało się wspiąć, jak wyjaśnił Iggy, kiedy szli wzdłuż 

szeregu  maleńkich  otynkowanych  domków.  Venator  był  w  wyśmienitym  humorze  i 
opowiadał im historię każdego z mijanych domów. 

- Ten  tutaj  moja  ciotka  Clara  sprzedała  w  1977  roku  bardzo  sympatycznej 

rodzinie z Parmy, a tu obok mieszkała najpiękniejsza dziewczyna we Włoszech (odgłosy 

cmokania),  tylko...  wiecie,  czerwonokrwiste  damy,  potrafią  być  takie...  wybredne...  o,  a 

tutaj... 

Szli  pomiędzy  ogródkami  i  polami,  a  Iggy  witał  się  z  mijanymi  mieszkańcami  i 

klepał zwierzęta, kiedy przechodzili przez pastwiska. Szlak prowadził tam i z powrotem 

od  trawiastych  pastwisk  do  domów  na  samej  krawędzi  nadmorskiego  urwiska.  Kiedy 

wspinali się naprzód, Schuyler widziała małe kamyczki, osypujące się ze zbocza. 

Iggy  podtrzymywał  rozmowę,  podczas  gdy  Drago  przytakiwał  tylko  i  uśmiechał 

się  do  siebie,  jakby  odbył  tu  już  za  dużo  wycieczek  i  nie  chciał  psuć  zabawy 

przyjacielowi. Rozwlekłe opowieści Iggy'ego zajęły większość poranka. Wspinaczka była 

męcząca, ale Schuyler cieszyła się, że ma okazję rozprostować nogi i była pewna, że Jack 
także to docenia. Za dużo czasu spędzili na łodzi, a chociaż mogli pływać w morzu, nie 

mogło  się  to  równać  z  porządną  wędrówką  na  świeżym,  lądowym  powietrzu.  Kilka 

godzin  zajęło  im  dojście  z  Vemazzy  do  Corniglii,  a  potem  do  Manaroli.  Schuyler 

zauważyła,  że  przez  cały  dzień  nie  widzieli  ani  jednego  samochodu  czy  ciężarówki, 

żadnej linii telefonicznej ani trakcji elektrycznej. 

background image

To jest to - przekazał Jack. - Tutaj. 

Schuyler  wiedziała,  że  Jack  oszacował,  iż  znaleźli  się  niemal  w  połowie  drogi 

między  dwoma  miasteczkami.  Nadszedł  właściwy  czas.  Schuyler  poklepała  Iggy'ego  w 

ramię i wskazała na urwiste wyniesienie nad klifem. 

- Lunch? - zatrzepotała rzęsami. 

Iggy uśmiechnął się. 

- Jasne! Tak się rozgadałem, że zapomniałbym się zatrzymać i coś zjeść! 

Punkt,  do  którego  zaprowadziła  ich  Schuyler,  był  ciekawie  położony.  Szlak 

wybiegał  na  cypel,  więc  po  obu  stronach  wąskiej  ścieżki  znajdowało  się  urwisko. 

Venatorzy  rozłożyli  jeden  ze  śnieżnobiałych  obrusów  hrabiny  na  trawie  pomiędzy 
głazami  i  cała  czwórka  stłoczyła  się  na  tej  niewielkiej  przestrzeni.  Schuyler  starała  się 

nie gapić w dół, zajmując miejsce jak najbliżej krawędzi. 

Jack  usiadł  naprzeciwko  niej,  spoglądając  ponad  jej  głową  na  wybrzeże  poniżej. 

Obserwował plażę, podczas gdy Schuyler pomagała rozpakować koszyk. Wyjęła szynkę 

parmeńską,  salami  finocchiona,  mortadelę  i  suszoną  wołowinę.  Wędliny  w  postaci 

długich walców lub pocięte w małe plasterki zapakowane były w papier pergaminowy. 

W  koszu  znajdował  się  też  bochenek  chleba  z  rozmarynem  oraz  brązowa  papierowa 

torba, pełna ciasteczek z migdałami i placuszków z dżemem. Aż szkoda, że to wszystko 

miało  się  zmarnować.  Drago  wyjął  kilka  plastikowych  pudełek  zawierających  włoskie 

sery,  pecorino  i  świeżą  burratę,  zapakowane  w  zielone  liście.  Schuyler  odkroiła  i 

skosztowała  kawałek  burraty.  Maślano  -  mleczny  smak  mógł  swoją  doskonałością 

rywalizować z rozciągającym się wokół widokiem. 

Na moment pochwyciła spojrzenie Jacka. Szykuj się, przekazał. Nadal uśmiechała 

się i jadła, chociaż żołądek zaczął się jej zaciskać. Obejrzała się szybko, żeby zobaczyć, na 
co  patrzył  Jack.  Przy  plaży  w  dole  zacumowała  niewielka  motorówka.  Kto  mógłby 

zgadnąć,  że  nastoletni  północnoafrykański  pirat  z  wybrzeży  Somalii  okaże  się  tak 

godnym  zaufania  pomocnikiem?  -  pomyślała  Schuyler.  Nawet  z  tej  odległości  widziała, 

że  przyprowadził  to,  o  co  go  prosili:  jedną  z  najszybszych  motorówek,  jakimi 

dysponowali piraci, wysmukłą i z groteskowo wielkim silnikiem. 

Iggy otworzył butelkę wina Prosecco i cała czwórka z uśmiechem wzniosła toast 

za skąpane w słońcu wybrzeże. Szerokim gestem wskazał rozłożoną między nimi ucztę. 

- Zaczynamy? 

Na ten moment czekali. Schuyler zaczęła działać. Odchyliła się do tylu i udała, że 

background image

traci równowagę, a potem pochyliła się do przodu i chlusnęła całą zawartością szklanki 

wina w twarz Drago. Sprawiał wrażenie ogłupiałego, gdy alkohol zapiekł go w oczy, ale 

zanim  zdążył  zareagować,  Iggy  klepnął  go  w  plecy  i  zarechotał  z  całego  serca,  jakby 

Schuyler opowiedziała szczególnie śmieszny dowcip. 

Jack  zerwał  się,  korzystając  z  tego,  że  Drago  był  chwilowo  oślepiony,  a  Iggy 

zamknął oczy ze śmiechu. Wyciągnął drewniany nóż z rękawa, obrócił go i wbił głęboko 

w pierś Drago. Włoch rozciągnął się na ziemi, krwawiąc obficie z rany. Schuyler pomogła 

Jackowi  zrobić  tę  broń  z  obluzowanej  deski,  którą  wyjął  ze  schodów,  szlifując  ją  na 

kamieniu  wyłowionym  przez  nią  podczas  nurkowania.  Deska  była  zrobiona  z  drzewa 

żelaznego i zmieniła się w niebezpieczny i śmiercionośny sztylet. 

Schuyler  rzuciła  się  do  drugiego  venatora,  ale  Iggy  zerwał  się  na  nogi,  zanim 

zdążyła wstać. Tego nie brali pod uwagę. Tłuścioch umiał się naprawdę szybko ruszać. 

W jednej chwili wyrwał ostrze z piersi przyjaciela, aby wykorzystać ją jako własną broń, 

i odwrócił się do Schuyler. Jego oczy były całkowicie poważne. 

- Jack! - krzyknęła, kiedy venator zaatakował. Nie mogła się ruszyć, Iggy rzucił na 

nią zaklęcie unieruchamiające, kiedy sięgał po nóż, który teraz wznosił nad jej piersią. Za 

moment miał przeszyć jej serce - ale Jack zanurkował pomiędzy nich i przyjął na siebie 

pełne impetu uderzenie. 

Schuyler  musiała  wyrwać  się  spod  działania  zaklęcia.  Szarpnęła  się  do  przodu, 

wykorzystując  każdy  pozostały  jej  gram  energii,  walcząc  z  przytrzymującą  ją 

niewidzialną pajęczyną. Miała uczucie, że porusza się w zwolnionym tempie przez gęstą 

ciecz, ale znalazła słaby punkt zaklęcia i przełamała je. Wrzasnęła i rzuciła się do Jacka, 

który leżał jak pozbawiony życia. 

Iggy  był  tam  pierwszy  i  przewrócił  go  na  plecy,  ale  cofnął  się  zdumiony.  Cały  i 

zdrowy chłopak uśmiechnął się ponuro. 

Jack zerwał się na nogi. 

- Nieładnie,  venatorze.  Jak  mogłeś  zapomnieć,  że  anioła  nie  można  zranić 

ostrzem,  które  sam  stworzył?  -  podwinął  rękawy  i  stanął  twarzą  w  twarz  z 

przeciwnikiem.  -  Może  ułatwisz  sobie  życie?  -  zapytał  łagodniej.  -  Proponuję,  żebyś 

wrócił  i  powtórzył  hrabinie,  że  nie  jesteśmy  parą  kolczyków,  które  może  trzymać  w 

szkatułce. Odejdź, a nie zrobimy ci krzywdy. 

Przez  moment  wydawało  się,  że  venator  rozważa  tę  ofertę,  ale  Schuyler 

wiedziała,  że  jest  zbyt  starą  duszą  na  tak  tchórzliwe  wyjście.  Włoch  wyjął  z  kieszeni 

background image

paskudnie  wyglądające  zakrzywione  ostrze  i  skoczył  w  stronę  Jacka,  nieoczekiwanie 

zatrzymując  się  w  powietrzu.  Przez  sekundę  wisiał  nieruchomo,  z  dziwnym  wyrazem 

twarzy, na której malowały się jednocześnie zmieszanie i porażka. 

- Niezła robota z tym unieruchomieniem - powiedział Jack do Schuyler. 

- Zawsze  do  usług  -  uśmiechnęła  się.  Zebrała  zaklęcie,  które  przed  chwilą  ją 

sparaliżowało, i rzuciła je na venatora. 

Jack  zajął  się  resztą,  potężnym  gestem  strącając  grubego  strażnika  z  urwiska, 

żeby roztrzaskał się o skały na dole. 

- Zajęłaś  się  zbiornikiem?  -  zapytał,  kiedy  pospiesznie  schodzili  na  dół,  do 

czekającej na nich pirackiej łodzi. 

- Jasne - skinęła głową. Dobrze zaplanowali swoją ucieczkę: Jack osadził kotwicę 

jachtu  tak  głęboko  w  dnie  morskim,  że  wyrwanie  jej  nie  będzie  możliwe,  a  Schuyler 

opróżniła zbiornik paliwa. Poprzedniej nocy uszkodzili żagle i radio. 

Przebiegli  przez  plażę  do  pirackiej  łodzi,  w  której  czekał  ich  nowy  przyjaciel, 

Ghedi.  Schuyler  spotkała  go  podczas  jednej  z  nadzorowanych  wypraw  na  targ  w  St. 

Tropez,  gdzie  były  członek  samozwańczych  „Somalijskich  Marines”  pomagał  przy 

rozładunku świeżych ryb w dokach. Ghedi tęsknił za dawnymi dniami pełnymi przygód i 

natychmiast skorzystał z okazji, by pomóc dwójce uwięzionych Amerykanów. 

- Zgodnie  z  zamówieniem,  szefowo  -  uśmiechnął  się  Ghedi,  odsłaniając  rząd 

olśniewająco  białych  zębów.  Poruszał  się  zwinnie  i  szybko.  Wyskoczył  z  motorówki  - 

miał zamiar wrócić później na targ promem. 

- Dzięki, stary - Jack ujął ster. - Zajrzyj jutro na swoje konto. 

Somalijczyk  uśmiechnął  się  jeszcze  szerzej,  a  Schuyler  pomyślała,  że  frajda  z 

kradzieży łodzi była dla niego niemal wystarczającą zapłatą. 

Potężny  silnik  ożył  z  rykiem,  przyspieszyli,  oddalając  się  od  wybrzeża.  Schuyler 

spojrzała  na  dwóch  venatorów,  unoszących  się  nieruchomo  w  wodzie.  Pocieszyła  się 

pewnością, że obaj to przeżyją: byli starożytnymi istotami i żaden upadek z urwiska nie 

mógł ich naprawdę uszkodzić. Jedyny cios otrzyma tylko ich duma. Ale potrzebują czasu, 

żeby dojść do siebie, a przez ten czas ona i Jack będą już daleko. 

Odetchnęła.  Nareszcie.  Teraz  do  Florencji,  żeby  zacząć  poszukiwania 

odźwiernego i zabezpieczyć bramę, zanim znajdą ją srebrnokrwiści. Mogli znowu wziąć 

się do roboty. 

- Wszystko  dobrze?  -  Jack  prowadził  motorówkę  przez  wzburzone  fale  z 

background image

profesjonalną łatwością. Wziął ją za ręką i mocno uścisnął. 

Przytuliła jego dłoń do policzka, rozkoszując się dotykiem zgrubiałych odcisków 

na jej skórze. Udało im się. Byli razem. Bezpieczni. Wolni. I nagle zamarła. 

- Jack, za nami. 

- Wiem. Słyszę silniki - powiedział, nawet się nie oglądając. Schuyler wpatrywała 

się  w  horyzont,  zza  którego  wyłoniły  się  trzy  ciemne  kształty.  Kolejni  venatorzy,  na 

ścigaczach  z  czarno  -  srebrnym  herbem  na  szybach.  Kształty  rosły  coraz  bardziej  i 

bardziej w miarę, jak się do nich zbliżali. Najwyraźniej Iggy i Drago nie byli ich jedynymi 

strażnikami. 

Ucieczka miała się okazać trudniejsza, niż przypuszczali. 

background image

T

RZY

 

W głębinę 

Pierwsze  krople  spadły  na  policzek  Schuyler  jak  delikatne  pocałunki.  Miała 

nadzieję, że to będzie tylko przelotny deszcz, ale rzut oka na ciemniejące coraz bardziej 

niebo  powiedział  jej,  że  tak  się  nie  stanie.  Spokojny,  błękitny  dotąd  horyzont  nabierał 

szybko  odcieni  szarości,  czerwieni  i  czerni,  skłębione  chmury  zbijały  się  w  ciężką, 

jednolitą  masę.  Deszcz,  początkowo  lekki,  uderzył  nagle  w  pokład  w  narastającym 

staccato.  Rozległ  się  grzmot,  a  niski,  dudniący  dźwięk  sprawił,  że  dziewczyna 

podskoczyła. 

Oczywiście musiało się rozpadać, żeby wszystko bardziej skomplikować. Schuyler 

sięgnęła  za  plecy  Jacka  po  niewielki  łuk.  Poprosili  Ghediego,  żeby  go  przygotował  dla 

nich i ukrył w schowku przemytników, znajdującym się w zęzie. 

Przez miesiąc spędzony na morzu przygotowywali ucieczkę. Jack godzinami uczył 

Schuyler  tajników  sztuki  venatorów  (takich  jak  podstępy  czy  rodzaje  amunicji),  a  za 
zgodą  Iggy'ego  i  Drago  pokazał  jej  także  podstawy  łucznictwa.  Dzięki  pewnej  ręce  i 

dobremu  wzrokowi  okazała  się  w  tym  nawet  lepsza  od  niego.  Teraz  wyjęła  z  plecaka 

kilka strzał z drzewa żelaznego, wykonanych ręcznie w trakcie ich uwięzienia. Wybrała 

jedną i zajęła pozycję strzelecką. 

Ich prześladowcy nadal byli daleko z tyłu. Widziała ich wyraźnie pomimo wiatru i 

mgły. Ugięła kolana i zastygła jak nieruchomy posąg na wzburzonym morzu, podnosząc 

łuk i napinając cięciwę do granic możliwości. Kiedy była pewna, że dobrze wycelowała, 

wypuściła strzałę. Ale ścigacz uniknął jej bez trudu. 

Niezniechęcona  sięgnęła  po  kolejną  strzałę.  Tym  razem  trafiła  dokładnie  w 

kolano  venatora,  a  ślizgacz  zadygotał  przez  chwilę  na  powierzchni  wody.  Poczuła 

przypływ  triumfu,  ale  venator  wyprostował  się  momentalnie,  nie  zwracając  uwagi  na 

odniesioną ranę. 

W  tym  czasie  Jack  wpatrywał  się  prosto  przed  siebie,  pewną  ręką  regulując 

szybkość. Wyciskał wszystko, co się dało, z przegrzanego silnika, który pracował na zbyt 

background image

wysokich  obrotach  -  wyrzucając  fontanny  iskier  i  wydając  przy  tym  okropny,  syczący 

dźwięk. 

Schuyler znów się obejrzała. Ich piracka łódź robiła, co w jej mocy, ale niedługo i 

tak ich dościgną. Venatorzy byli coraz bliżej, najwyżej w odległości kilkunastu metrów. 

Deszcz  wzmagał  się,  Schuyler  i  Jack  przemokli  do  suchej  nitki,  a  wiatr  chłostał  fale, 

sprawiając,  że  łódź  wznosiła  się  i  opadała  z  niebezpieczną  gwałtownością  niczym 

kolejka górska. 

Przesunęła stopy, mając nadzieję znaleźć lepsze oparcie wśród hektolitrów wody 

wdzierających  się  na  rufę.  Zostały  jej  tylko  dwie  strzały  i  nie  mogła  ich  zmarnować. 

Napięła łuk. Nagle dostrzegła ognisty, płonący pocisk, wycelowany prosto w nią. 

- Schuyler!  -  krzyknął  Jack,  ściągając  ją  w  dół,  podczas  gdy  coś  eksplodowało  w 

powietrzu w miejscu, gdzie przed chwilą stała. Boże, venatorzy byli niesamowicie szybcy 

- nie zauważyła nawet, żeby któryś z nich do niej celował. 

Jack jedną ręką trzymał ster, a drugą obejmował ją opiekuńczo. 

- Ogień  piekielny  -  mruknął,  kiedy  łódką  wstrząsnęła  kolejna  eksplozja,  tuż  za 

sterburtą. Pociski miały postać najbardziej śmiercionośnej broni w arsenale venatorów: 

czarnego  ognia  piekielnego,  jedynej  rzeczy  na  świecie  zdolnej  do  zniszczenia 

nieśmiertelnej krwi, płynącej w ich żyłach. 

- Ale dlaczego chcą nas zabić? - Schuyler, przekrzykiwała ryk fal, przyciskając do 

siebie łuk. Hrabina nie mogła przecież życzyć im aż tak źle. Czyżby nienawidziła ich do 

tego stopnia? 

- Jesteśmy  teraz  przypadkowymi  ofiarami  -  odparł  Jack.  -  Trzymała  nas  przy 

życiu,  dopóki  to  było  dla  niej  wygodne.  Ale  teraz,  skoro  uciekliśmy,  jej  duma  została 

zraniona. Zabije nas, żeby postawić na swoim. Żeby dowieść, że nikt nie może bezkarnie 
sprzeciwić się hrabinie. 

Łódź  podskakiwała  na  wznoszących  się  falach,  opadając  z  gwałtownym 

wstrząsem i trzaskiem metalowych łączeń i gwoździ, trących o drewno i wodę. Trafiony 

silnik umilkł. Wydawało się, że tylko siła ich woli utrzymuje motorówkę w całości. 

Kolejny wybuch, tym razem bliższy, zachwiał łódką. Następny ich zatopi. Schuyler 

wyskoczyła z ukrycia i z nadludzką szybkością wypuściła dwie ostatnie strzały. Zbiornik 

paliwa najbliższego ścigacza eksplodował. 

Nie  mieli  czasu  się  z  tego  cieszyć,  ponieważ  następny  pocisk  przeleciał  tuż  nad 

dziobem, a Jack ostro obrócił ster w prawo, wpadając wprost na trzymetrową falę, która 

background image

przykryła ich w całości. 

Piracka łódź wyłoniła się po drugiej stronie, jakimś cudem nietknięta. 

Schuyler obejrzała się. Dwaj venatorzy byli tak blisko, że widziała zarysy ich gogli 

i  srebrne  szwy  na  skórzanych  rękawicach.  Ich  twarze  nie  wyrażały  niczego.  Nie 

obchodziło  ich,  czy  ona  i  Jack  przeżyją,  czy  też  zginą,  czy  są  niewinni,  czy  winni. 

Wykonywali tylko rozkazy, a rozkazy mówiły, że mają strzelać, aby zabić. 

Załamująca  się  fala  niebezpiecznie  wytrąciła  ściganych  z  równowagi,  łódź 

pochyliła się do przodu niemal do pionu, a potem z całej siły opadła na wodę. W każdej 

chwili mogli się wywrócić. Nie mieli już strzał. Nie mieli już żadnych możliwości. 

Musimy porzucić łódkę. Będziemy szybciej, jeśli popłyniemy - przekazała Schuyler. 

Wiedziała, że Jack myślał tak samo, tylko trudno mu było to powiedzieć. Ponieważ jeśli 

popłyną,  będą  musieli  się  rozdzielić.  -  Nie  martw  się.  Jestem  silna.  Tak  samo,  jak  ty.  - 

Wymieniła z ukochanym kwaśne uśmiechy. 

Jack przytrzymał koło sterowe, zaciskając szczęki. - Jesteś pewna? 

Spotkamy się w Genui - przekazała, mając na myśli nadmorskie miasto położone 

najbliżej miejsca, w którym się znajdowali. Pięćdziesiąt kilometrów na północ. 

Skinął głową, a w myślach Schuyler pokazał się obraz przesłany przez niego, na 

dowód,  że  wie,  o  czym  ona  mówi.  Zatłoczone  miasto  portowe  otoczone  górami, 

kolorowe łódki kołyszące się w przystani. Stamtąd mogli przejść górskimi ścieżkami do 

Florencji. 

Odpłyń tak daleko, jak zdołasz - Ja skieruję łódź na pozostałe ścigacze. - Jack przez 

moment odwzajemnił jej spojrzenie. 

Schuyler skinęła głową. 

Odliczam. 
Mogę to zrobić, pomyślała Schuyler. Wiem, że zobaczę znowu Jacka. Wierzę w to. 

Nie  było  czasu  na  ostatni  pocałunek  czy  jakiekolwiek  ostatnie  słowa.  Bardziej 

wyczuwała niż słyszała odliczanie Jacka - jej ciało zaczęło działać, zanim umysł zdążył 

zarejestrować  komendę.  Na  „trzy”  skoczyła  już  z  burty,  nurkując  głęboko  w  ciemną 

wodę,  odpychając  się  nogami  od  fali  i  planując  kolejny  oddech.  Jako  wampir  mogła 

płynąć pod wodą znacznie dłużej niż ludzie, ale musiała uważać, żeby nie marnować sił. 

Nad powierzchnią usłyszała koszmarny trzask pirackiej łodzi zderzającej się z ich 

prześladowcami.  Ciemność  morza  wydawała  się  nieprzenikniona,  ale  po  chwili  oczy 

Schuyler przywykły do niej. Odepchnęła się rękami, płynąc, napinając mięśnie bolące od 

background image

walki z oporem wody. Widziała unoszące się ku powierzchni bąbelki. Mogła wytrzymać 

pięć minut bez powietrza i zamierzała wykorzystać ten czas. W końcu jej płuca zaczęły 

domagać się tlenu, więc skierowała się ku górze - pragnęła teraz tylko odetchnąć - była 

tak blisko - tak blisko - tak - jeszcze jeden ruch nogami i wynurzy się - tak... 

Zimna, koścista dłoń chwyciła jej nogę, ciągnąc ją w dół, wlekąc z powrotem pod 

wodę. 

Schuyler  wiła  się  i  kopała.  Zdołała  się  przekręcić  na  tyle,  żeby  zobaczyć,  kto  ją 

trzyma.  Poniżej  venatorka  unosiła  się  bez  wysiłku  w  ciemnej  wodzie.  Napastniczka 

oszacowała chłodno jej możliwości i nie wypuszczała z uścisku. Znajdujesz się pod opieką 

hrabiny.  Odrzucenie  jej  ochrony  to  działanie  przeciwko  Zgromadzeniu.  Poddaj  się  lub 
zostaniesz zniszczona.
 

Dłoń  trzymała  jej  kostkę  jak  imadło.  Miała  wrażenie,  że  jej  płuca  zaraz 

eksplodują.  Zaczynało  się  jej  kręcić  w  głowie,  poczuła  przypływ  paniki.  Przestań, 

powiedziała sobie. Musiała się uspokoić. 

Urok.  Musi  użyć  uroku.  PUŚĆ  MNIE  -  zażądała,  wysyłając  przymus  tak  silny,  że 

czuła,  jakby  każde  słowo  przybrało  fizyczną  postać,  każda  litera  atakowała  mózg 

venatorki. Dłoń na jej kostce lekko zadrżała. Tego właśnie Schuyler potrzebowała. 

Wyrwała  się  w  momencie,  kiedy  venatorka  wysłała  własny  przymus.  Schuyler 

zrobiła unik i odesłała go, dziesięciokrotnie silniejszy. 

ZATOŃ! 

Przymus  był  jak  uderzenie  w  żołądek,  venatorka  poleciała  w  głąb  morza,  jakby 

ciągnięta  przez  tonącą  kulę  armatnią,  przywiązaną  do  nóg.  Dotrze  na  samo  dno,  a 

Schuyler miała nadzieję, że zyska dość czasu na ucieczkę. 

Z  całej  siły  płynęła  w  górę,  wreszcie  wynurzyła  się  na  powierzchnię  i  chwyciła 

oddech.  Deszcz,  zimny  jak  palce  nieboszczyka,  chłostał  jej  policzki.  Odważyła  się 

spojrzeć za siebie. 

Ich mała motorówka stała w ogniu. Płonęła, a iskry z czarnych płomieni strzelały 

do nieba. 

Jack się wydostał, powiedziała sobie Schuyler. Na pewno. Musiał. 

Kilka  metrów  dalej  zobaczyła  ostatni  ścigacz,  okrążający  płonącą  łódź. 

Zastanowiła się, dlaczego venator nie popłynął za Jackiem. Chyba... Chyba że on już... 

Nie mogła dokończyć tej myśli. 

Nie była w stanie. 

background image

Zanurkowała pod fale. Port w Genui. Zaczęła płynąć. 

background image

C

ZTERY

 

Dryf 

Schuyler otaczała  czerń,  tak  samo  nieprzenikniona  ponad  nią,  jak  i  poniżej  niej. 

Stwierdziła,  że  szybciej  pływa  pod wodą  i  nurkowała  głęboko  na  coraz  dłużej  i  dłużej. 

Walczyła z prądem. Czuła się pozbawiona znaczenia jak kawałek drewna, jeszcze jeden 

śmieć  na  powierzchni  morza,  zależny  od  kaprysów  fal.  Musiała  walczyć  z  własnym 

pragnieniem, aby poddać się, zatrzymać, zamknąć oczy, odpocząć i utonąć. 

Sztorm  przycichł  na  moment  i  Schuyler  po  wypłynięciu  na  powierzchnię 

dostrzegła miasto rozciągnięte wzdłuż wybrzeża, pogodnie pastelowe budynki odległe o 

zaledwie  kilkaset  metrów.  Południowe  słońce  lśniło  jasno,  odbijając  się  od  pięknych 

kafejek przy nadmorskiej promenadzie. Sezon turystyczny dobiegł końca, a pogoda była 

chłodna, więc wystawione na zewnątrz stoliki świeciły pustkami. 

Schuyler gwałtownie młóciła wodę ramionami, starając się utrzymać głowę nad 

powierzchnią.  Boże,  ależ  była  zmordowana!  Znajdowała  się  tak  blisko,  ale  nie  miała 
pewności, czy zdoła dopłynąć do brzegu. 

Na tym polegał problem z darem velox, o którym uprzedzał ją Lawrence. Zaczyna 

się wierzyć w swoje nadludzkie możliwości, ale velox wymaga odpoczynku i wymusi go, 

czy  tego  chcesz,  czy  nie.  Ostrzegł  ją,  że  niektórzy  wampirzy  wojownicy  przekraczali 

granice swoich możliwości, a potem w krytycznym momencie ich siły się wyczerpywały, 

a oni sami padali łupem srebrnokrwistych. 

Nie  miała  już  siły,  nie  mogła  pokonać  tych  ostatnich  kuszących  metrów, 

dzielących ją od celu. 

Poddawała  się  wodzie  bezwładna  jak  plankton.  Cała  siła  opuściła  jej  ciało. 

Przepłynęła  około  czterdziestu  kilometrów  w  pół  godziny,  ale  to  nie  wystarczyło,  by 

dotrzeć do pobliskiej plaży. Wypluła trochę słonej wody i odgarnęła włosy z oczu. Czuła 

rwanie w wyczerpanych mięśniach. Nie mogła przepłynąć już ani metra... 

Nagle zaświtał jej nowy pomysł... Nie mogła płynąć naprzód, ale mogła dryfować... 

Po  prostu  leżeć,  pozwalając  falom,  żeby  ją  niosły.  Myśl  o  przepłynięciu  w  taki  sposób 

background image

reszty  dystansu  wydała  jej  się  niezwykle  ironiczna  po  intensywności  wcześniejszej 

ucieczki. No dobrze, ale miała do wyboru: dryfować albo utonąć. Tak jak przypuszczała, 

powolne,  spokojne  ruchy  wymagały  minimalnej  energii,  którą  była  w  stanie  jeszcze  z 

siebie wykrzesać. 

Po  kilku  minutach  leniwego  przemieszczania  się  poczuła,  że  woda  wokół  niej 

wibruje  i  usłyszała  charakterystyczny  dźwięk  motoru  ścigacza.  Na  moment  zmroził  ją 

strach, wyprostowała się w wodzie, rozglądając. Dostrzegła zbliżającą się znajomą łódź 

oznaczoną nienawistnym czarno - srebrnym krzyżem, ale na pokładzie nie było żadnego 

venatora. Schuyler wyskoczyła ponad falę. 

- GHEDI! GHEDI! - Nie miała pojęcia, skąd pirat wziął się na pokładzie ślizgacza, 

ale  w  tym  momencie  jej  to  nie  obchodziło.  Wiedziała  tylko,  że  musi  zwrócić  na  siebie 

jego uwagę, zanim odpłynie zbyt daleko. 

Nie usłyszał jej, a ścigacz zaczął się oddalać. 

GHEDI. ZAWRACAJ. ROZKAZUJĘ CI

Ślizgacz zawrócił i w następnej chwili znalazł się koło niej. 

Signorina! Tu jesteś! - Twarz chłopaka rozjaśnił promienny uśmiech. 

Wdrapała się na pokład, szczęśliwa, że może wyjść wreszcie z wody. 

- Co tu robisz? Gdzie Jack? 

Ghedi  potrząsnął  głową.  Kiedy  pożegnał  się  z  nimi  przy  Cinque  Terre,  zobaczył 

ścigających  ich  venatorów.  Próbował  ostrzec  Schuyler  i  Jacka  przez  radio,  ale  sztorm 

odciął łączność z satelitą. Pożyczył motorówkę i znalazł wrak pirackiej  łodzi. („Czarny, 

bardzo  czarny  dym.  Niedobrze”.)  W  pobliżu  nie  było  śladu  Jacka,  więc  Ghedi  zabrał 

porzucony  ślizgacz,  najprawdopodobniej  pozostawiony  przez  venatorkę,  która  ścigała 

Schuyler, a teraz zapewne nadal próbowała wydostać się na powierzchnię. 

Skoro  Ghedi  przypłynął  na  tym  ścigaczu,  to  gdzie  podział  się  drugi  wraz  z 

kierującym nim venatorem? - zastanowiła się Schuyler. I gdzie się podział Jack? 

*** 

Przez  kilka  godzin  krążyli  przy  brzegu.  Wkrótce  miało  zacząć  zmierzchać. 

Schuyler  pomyślała,  że  Jack  powinien  już  tu  dotrzeć.  Wampir  dysponujący  jego 

szybkością powinien uporać się z takim dystansem w kilka minut. Ona sobie poradziła, a 

przecież to on był o wiele lepszym pływakiem. Schuyler zostawiła Ghediego w porcie i 

sama wypłynęła na ścigaczu - ich nowy przyjaciel zaczynał być zmęczony. Byłoby nie w 

porządku  prosić  go,  żeby  towarzyszył  jej  w  przedsięwzięciu,  które  wyglądało  na  coraz 

background image

bardziej i bardziej beznadziejne. 

Słońce  ześlizgnęło  się  za  horyzont,  a  światła  miasta  lśniły  odświętnie  na 

purpurowym niebie. Z restauracji i kawiarni przy dokach sączyła się muzyka. Robiło się 

coraz zimniej, a wiatr powiedział Schuyler, że cisza była krótkotrwała i sztorm niedługo 

rozpęta się na nowo. 

Zaczynało  jej  brakować  paliwa,  ale  zrobiła  jeszcze  jedno okrążenie.  Poprzedniej 

nocy ona i Jack obiecali sobie, że niezależnie od tego, co wydarzy się następnego dnia, 

żadne z nich nie będzie czekało na drugie, jeśli zostaną rozdzieleni. Ich podróż musiała 

trwać,  bez  różnicy,  które  z  nich  w  nią  się  uda.  Którekolwiek  pozostanie,  wypełni 

dziedzictwo Lawrence'a. 

No dobrze, Jack, pomyślała. Dość tego. Lepiej się pokaż, albo odpływam. 

Wolała nie myśleć, co tak naprawdę oznacza jej decyzja. Bała się być sama teraz, 

kiedy  już  wiedziała,  jak  to  jest  być  z  Jackiem.  Ale  on  chciałby,  żeby  szła  do  przodu. 

Chciałby, żeby go zostawiła, ruszała dalej bez niego. Zmarnowała już wystarczająco dużo 

czasu. 

Poprosi  Ghediego,  żeby  pomógł  jej  się  dostać  do  Florencji,  gdzie  -  zdaniem 

Lawrence'a - znajdowała się Brama Obietnicy. Tak jak planowali z Jackiem, przedostanie 

się  przez  góry.  Żadnych  pociągów,  malutkich  pensiones,  wynajętych  samochodów  - 

żadnych miejsc gdzie mogłaby zostawić ślady. Jack dołączy do niej później... chyba... 

Schuyler  starała  się  zbyt  długo  nad  tym  nie  zastanawiać.  Zimno  i  świadomość 

czekającego  ją  zadania  odrętwiały.  Ciężar  spoczywający  na  jej  ramionach,  przygniatał. 

Jak mogła wyruszyć sama, nie wiedząc, co się z nim stało, nie wiedząc, czy w ogóle żyje? 

W końcu coś wypatrzyła. Wyglądało jak dryfujące drewno, ale przykuło jej wzrok. 

Niecierpliwie  podpłynęła  bliżej  i  zobaczyła,  że  to  naprawdę  kłoda  drewna.  Ale 
przytrzymywała się jej pobielała dłoń, podczas gdy reszta ciała pozostawała zanurzona 

w wodzie. Schuyler zbliżyła się i rozpoznała długie, szczupłe palce. Serce załomotało jej 

w piersiach, zimno ogarnęło całe ciało. Strach. Potworny strach. 

Jack nie mógł umrzeć, ale mógł zostać ranny. Był nieśmiertelny, ale jeśli byłoby za 

późno  na  przywrócenie  do  życia  jego  fizycznej  powłoki,  musiałaby  w  jakiś  sposób 

zachować jego krew na następny cykl. Zanim on się odrodzi, ona zakończy swoje życie. 

Czy  będzie  ją  jeszcze  kochał?  Czy  będzie  ją  w  ogóle  pamiętał?  Tak  czy  inaczej,  dokąd 

miałaby zabrać jego krew? Byli wyrzutkami z wampirzej społeczności. 

Pochyliła się i chwyciła go za rękę, odrywając ją łagodnie od kłody. Jego dłoń była 

background image

lodowato  zimna,  ale  odwzajemnił  jej  uścisk.  Żył.  Wykorzystując  całą  siłę,  jednym 

szybkim ruchem wyciągnęła Jacka z wody i położyła za sobą na pokładzie ścigacza. 

Oparł się o nią, zimny jak lodowiec. Czuła na plecach ciężar jego wyczerpania. Z 

trudem objął ją w pasie, kiedy skierowała łódź w ciemność, płynąc do brzegu. 

Gdyby spóźniła się choćby o minutę, kto wie, co by się z nim stało... Kto wie, co 

mogło się stać... Kto wie... 

Nie obawiaj się, najdroższa. Wiedziałem, że mnie znajdziesz. 

Schuyler  wmanewrowała  ślizgacz  pomiędzy  dwie  łodzie  rybackie  i 

przycumowała  do  tej,  która  śmierdziała  odrobinę  mniej.  Łodzie  były  puste,  ponieważ 

sezon  połowów  już  się  zakończył.  Ich  właściciele  mieli  wrócić  dopiero  w  przyszłym 
roku. Pomogła Jackowi wdrapać się na pokład i zaprowadziła go do niewielkiej kabiny, 

skrywającej  niechlujną  kanapę.  Ironią  losu  wydawało  się  to,  że  zaczęli  dzień,  planując 

ucieczkę z łodzi, tylko po to, żeby wylądować na innej. 

Pomogła  Jackowi  rozebrać  się  z  mokrych  ubrań,  zdejmując  kolejno  koszulę, 

spodnie,  skarpetki  i  buty,  wreszcie  przykryła  go  jednym  z  cienkich,  postrzępionych 

ręczników, które znalazła w ładowni. 

- Wybacz, wiem, że to dalekie od doskonałości, ale nic innego nie mamy. 

Przeszukała statek w poszukiwaniu zapasów, w kambuzie natrafiła na niewielką 

lampę  naftową.  Zapaliła  ją,  żałując,  że  nie  daje  więcej  światła,  a  przynajmniej  więcej 

ciepła. Wewnątrz łodzi było niemal tak samo zimno, jak na zewnątrz. 

- Wygodnie ci? - zapytała. 

Skinął głową, nadal niezdolny odezwać się na głos, ani nawet w myślach. 

Odwróciła  się  do  niego  tyłem  i  pozbyła  własnych  przemoczonych  ubrań. 

Zawstydzona jego obecnością owinęła  się także ręcznikiem. Nieduży prysznic zawierał 
jeszcze trochę wody, pozostałej zapewne po ostatnim rejsie, a Schuyler z przyjemnością 

skorzystała z okazji, żeby opłukać się po tak ciężkim dniu. Była również szczęśliwa, że na 

łodzi  znaleźli  trochę  suchych  ubrań,  w  które  mogli  się  przebrać:  koszule  i  spodenki 

kąpielowe. Musiało im to wystarczyć. 

Schuyler  umyła  się,  ubrała,  po  czym  pomogła  Jackowi  w  pokonaniu  kilku 

schodków prowadzących do małej łazienki i zamknęła za nim drzwi. 

W  oddali  rozległ  się  grzmot.  Niedługo  znowu  zacznie  padać.  Wiatr  zawył, 

uderzając  o  iluminatory.  Schuyler  sprawdziła,  czy  zasuwa  w  drzwiach  jest  porządnie 

zamknięta. 

background image

Kiedy Jack wyszedł, utykając, spod prysznica,  Schuyler z radością zauważyła, że 

wygląda trochę lepiej. Jego policzki nabrały kolorów. Podniósł z kanapy koc. 

- Chodź  do  mnie  -  szepnął,  otwierając  ramiona,  tak  żeby  mogła  zwinąć  się  koło 

niego, opierając plecami o jego pierś. Czuła, że ciało Jacka zaczyna się rozgrzewać, więc 

masowała cierpliwie jego ręce, aż wreszcie stały się całkiem ciepłe. 

Cichym  głosem  opowiedział,  co  się  z  nim  działo.  Został  na  łódce  chwilę  dłużej, 

dając  Schuyler  czas  na  ucieczkę  i  kierując  się  prosto  na  ścigacze.  Ale  venatorzy 

skorzystali  z  okazji,  żeby  wedrzeć  się  na  pokład  i  musiał  podjąć  walkę.  Jedno  z  nich 

uciekło - kobieta, która ruszyła w pościg za Schuyler. Drugie walczyło z nim na śmierć i 

życie. 

- Nie rozumiem? - zapytała Schuyler. 

- Miał ze sobą czarny miecz - powiedział powoli Jack, podnosząc ręce do ognia i 

sprawiając, że płomień strzelił wyżej. - Musiałem użyć własnego. Albo ja, albo on. - Na 

twarzy chłopaka pojawiła się udręka, więc Schuyler opiekuńczym gestem położyła dłoń 

na  jego  ramieniu.  Jack  opuścił  głowę.  -  Tabris.  Znałem  go.  Dawno  temu  był  moim 

przyjacielem. 

Jack  nazwał  venatora  jego  anielskim  imieniem.  Schuyler  wstrzymała  oddech. 

Czuła się winna wszystkiemu - całe to zabijanie było jej winą. To ona przekonała Jacka, 

że powinni poszukać schronienia u hrabiny. To przez nią przyjechali do Europy. Ta misja 

była jej dziedzictwem, nie jego: jej odpowiedzialnością, którą zrzuciła na jego barki. To 

ona  zaplanowała  ich  ucieczkę  -  nikt  nie  miał  zostać  w  niej  ranny.  Nie  zdawała  sobie 

sprawy, że hrabina posunie się do ostateczności - czarny miecz, dobry Boże! Gdyby Jack 

nie zwyciężył venatora, to jego nieśmiertelne życie by się zakończyło. 

Przyciągnął ją bliżej do siebie i wyszeptał gorączkowo w samo ucho: 
- Tak się musiało stać. Dałem mu wybór. Wybrał śmierć. Śmierć czeka wszystkich, 

wcześniej czy później. - Jack przytulił swoje czoło do jej czoła. Schuyler czuła pulsowanie 

krwi w jego żyłach. 

Śmierć czeka wszystkich? Przecież właśnie Jack powinien wiedzieć, że to nie jest 

prawda.  Błękitnokrwiści  przetrwali  wieki.  Schuyler  zastanowiła  się,  czy  myślał  w  tym 

momencie o Mimi - Azrael. Śmierć czeka wszystkich. Czy także Jacka? Czy Mimi skorzysta 

ze swojego prawa, aby spalić i na zawsze unicestwić duszę Jacka? 

Schuyler bardziej przejmowała się jego śmiertelnością niż swoją własną. Jeśli Jack 

umrze,  jej  życie  straci  sens.  Proszę,  Boże,  nie.  Nie  teraz.  Daj  nam  trochę  czasu.  Ten 

background image

kawałeczek czasu, który mogą spędzić razem, niech trwa, jak tylko może najdłużej. 

background image

P

IĘĆ

 

Dzielony chleb 

Schuyler  zasnęła  w  ramionach  Jacka,  ale  obudziła  się,  mrugając  szybko,  kiedy 

usłyszała  jakieś  szelesty.  Płomień  lampy  nadal  drżał,  za  to  deszcz  ustał.  Z  zewnątrz 

dobiegał tylko plusk fal uderzających o burtę. Jack położył palec na ustach. Cicho. Ktoś tu 

jest. 

Signorina? - w drzwiach pojawiła się mroczna sylwetka. Zanim Schuyler zdążyła 

odpowiedzieć, Jack skoczył z miejsca, chwytając Ghediego za gardło. 

- Jack! Przestań, co ty robisz? To Ghedi, pomógł mi! To on mnie wyciągnął z wody, 

Jack! Puść go! 

Ciemna twarz Ghediego poszarzała. W lekko drżących dłoniach trzymał koszyk. 

- Szefie... - zaprotestował. - Przyniosłem jedzenie. Chleb. Kolację. 

- Bardzo  nam  pomogłeś,  człowieku  -  powiedział  zimno  Jack.  -  Może  nawet  za 

bardzo. Komu naprawdę służysz? 

Schuyler  czuła,  że  ze  wzburzenia  płoną  jej  policzki.  -  Jack,  proszę!  Zachowujesz 

się okropnie! 

- Niech mi powie, kim naprawdę jest i dla kogo pracuje. Dla somalijskiego pirata 

dwójka  amerykańskich  dzieciaków,  od  których  dostał  już  zapłatę,  nie  byłaby  warta 

nawet szczurzego ogona. Dlaczego za nami popłynąłeś? Jesteś sługą hrabiny? 

Ghedi potrząsnął głową i popatrzył mu prosto w oczy. 

- Nie obawiajcie się, moi drodzy, ponieważ jestem przyjacielem profesora. 

Schuyler  z  zaskoczeniem  usłyszała,  że  Somalijczyk  posługuje  się  doskonałym 

angielskim, bez śladu wcześniejszego afrykańskiego akcentu. 

- Profesora? - Jack lekko rozluźnił uścisk. 

- Profesora Lawrence'a Van Alena. 

- Znałeś  mojego  dziadka?  -  zapytała  Schuyler.  -  Dlaczego  nie  powiedziałeś 

wcześniej? Na targu? 

Ghedi nie odpowiedział. Zamiast tego sięgnął do koszyka, wyjmując torbę z mąką, 

background image

sól i mały słoik sardynek. 

- Najpierw musimy coś zjeść. Wiem, że nie potrzebujecie tego do przetrwania, ale 

proszę, dotrzymajcie mi towarzystwa podczas posiłku, zanim wszystko wyjaśnimy. 

- Chwila  -  odezwał  się  Jack.  -  Wymieniłeś  imiona  naszych  przyjaciół,  ale  skąd 

mamy wiedzieć, że jesteś prawdziwym przyjacielem? Lawrence Van Alen miał tyle samo 

wrogów, co sprzymierzeńców. 

- To prawda. Ale nie mam nic, co mógłbym powiedzieć lub pokazać jako dowód, 

że  jestem  tym,  za  kogo  się  podaję.  Sami  musicie  zdecydować,  czy  mówię  prawdę.  Nie 

mam  żadnego  znaku,  dokumentów,  nic,  co  potwierdziłoby  moją  historię.  Macie  tylko 

moje słowo. Musicie zaufać własnemu instynktowi. 

Jack spojrzał na Schuyler. 

Jak myślisz! 

Nie  wiem.  Masz  rację,  że  jesteś  ostrożny.  Ale  serce  mi  podpowiada,  że  Ghedi  jest 

przyjacielem. Nie mam żadnego dowodu. Tylko przeczucie. 

Zawsze w końcu musimy zdać się na nasz instynkt. Instynkt i szczęście - przekazał 

Jack. 

- Zaufamy  ci  dzisiaj,  Ghedi  -  powiedział  głośno.  -  Masz  rację,  musisz  coś  zjeść, 

podobnie jak ona. Proszę... - puścił chłopaka i gestem wskazał ogień. 

Ghedi  pogwizdywał,  w  niedużym  kambuzie  ugniatając  niewielkie  placuszki 

podpłomyków zwanych indżera. Znalazł metalową patelnię i zapalił palnik gazowy. Na 

drugim  piekł  kilka  sardynek  na  wolnym  ogniu.  Po  kilku  minutach  podpłomyki 

napęczniały, parując z małych nacięć. Ryby zaczęły dymić. Kiedy wszystko było gotowe, 

Ghedi przygotował trzy talerze. 

Chleb był trochę kwaśny i gąbczasty, ale Schuyler miała wrażenie, że to najlepsza 

rzecz, jaką kiedykolwiek jadła. Dopiero świeży, apetyczny zapach w kajucie uświadomił 

jej,  jak  bardzo  jest  głodna.  Ryba  okazała  się  wyśmienita,  a  wraz  z  kilkoma  wyjętymi 

przez Ghediego świeżymi pomidorami stanowiła sycący obiad. Jack z grzeczności zjadł 

kilka kęsów, natomiast Schuyler i Ghedi jedli, jakby to miał być ich ostatni posiłek. 

Schuyler pomyślała, że chyba jednak nie przez przypadek spotkała Ghediego na 

targu.  Przyglądała  się  ich  nowemu  towarzyszowi,  maczając  chleb  w  niedużej  kałuży 

sklarowanego  masła  na  talerzu.  Kiedy  się  zastanowiła,  przypomniała  sobie,  że  to  pirat 

jako pierwszy się do nich odezwał. Wydawało się wręcz, jakby tam czekał. Prawie się na 

nich  rzucił,  kiedy  przechodzili  koło  jego  straganu,  pytając,  czy  mógłby  w  czymkolwiek 

background image

pomóc.  Sprawiał  niezwykle  przekonujące  wrażenie  i  jakoś  tak  wyszło,  że  Schuyler 

najpierw  opowiedziała  mu  o  ich  uwięzieniu,  a  potem  zaufali  nowemu  znajomemu  na 

tyle, żeby poprosić go o dostarczenie motorówki. 

Ale kim właściwie był Ghedi? Skąd znał Lawrence'a? 

- Wiem,  że  macie  mnóstwo  pytań  -  powiedział  Somalijczyk.  -  Ale  już  późno. 

Wszyscy potrzebujemy odpoczynku. Wrócę jutro i opowiem wam wszystko, co wiem. 

background image

S

ZEŚĆ

 

Osieroceni chłopcy 

Miałem sześć lat, kiedy zabrali moją matkę - rozpoczął Ghedi następnego ranka. 

Przyniósł śniadanie - kubki kawy espresso i świeży chleb w brązowej papierowej torbie. 

Schuyler  uniosła  brwi,  Jack  spojrzał  ponuro.  Popijali  kawę,  słuchając.  Na 

zewnątrz mewy witały świt żałosnymi wrzaskami. Sezon rybacki zakończył się, więc nie 

musieli się obawiać, że znajdzie ich właściciel łodzi, ale chcieli ruszać dalej tak szybko, 

jak to będzie możliwe. 

- Bandyci nigdy wcześniej nie zbliżali się tak bardzo do wybrzeża, ale słyszeliśmy, 

jak  opowiadali  o nich mieszkańcy  sąsiednich  wiosek.  Zabierali  zawsze  kobiety,  zwykle 

młode  dziewczyny  -  Ghedi  jakby  przepraszającym  gestem  wzruszył  ramionami.  - 

Powiedziano mi, że moja matka poszła nabrać wody ze strumienia, kiedy ją złapali. Moja 

matka była bardzo piękna. Kiedy wróciła, była odmieniona - Ghedi potrząsnął głową, a 

jego oczy zalśniły twardo. - Zachowywała się... inaczej. A jej brzuch był duży. 

- Czyli została zgwałcona? - spytała łagodnie Schuyler. 

- Tak i nie... Nie pamiętała żadnej przemocy. Tak naprawdę niczego nie pamiętała. 

Mój ojciec rok wcześniej zginął na wojnie, a kiedy narodziło się dziecko, zabrało jej życie. 

Żadne  z  nich  nie  przeżyło.  Zostałem  sam.  Mój  wuj  zaprowadził  mnie  do  misjonarzy, 

którzy  prowadzili  sierociniec  w  Berberze.  Było  tam  mnóstwo  chłopców  takich  jak  ja  - 

sierot  wojennych,  pozbawionych  matek.  A  potem  pewnego  dnia  przyjechał  ojciec 

Baldessarre. 

- Ojciec  Baldessarre?  -  zapytała  zaskoczona  Schuyler.  -  Skąd  go  znasz?  Właśnie 

jego  szukamy.  -  Wyjeżdżając  z  Nowego  Jorku  zabrała  ze  sobą  notatki  Lawrence'a.  W 

posiadanych przez nią dokumentach z jego akt nazwisko ojca Baldessarre pojawiało się 

w  połączeniu  z  Bramą  Obietnicy.  Dlatego  odnalezienie  księdza  wydawało  się  dobrym 

pomysłem na początek ich własnej podróży. 

- Ojciec  Baldessarre  był  zwierzchnikiem  misji  petruwiańskiej  -  wyjaśnił  Ghedi.  - 

Był  dla  nas  bardzo  dobry  i  wybrał  kilku  chłopców,  których  zabrał  ze  sobą  do  Włoch, 

background image

żeby posłać ich do szkoły we Florencji. Ja także się wśród nich znalazłem. Początkowo 

nie  chciałem  jechać.  Bałem  się.  Ale  chciałem  pójść  do  szkoły.  I  polubiłem  ojca 

Baldessarre. Nauczył nas mówić po angielsku i wysłał większość chłopców, żeby zaczęli 

nowe  życie  w  Ameryce.  Myślałem,  że  także  tam  trafię.  Będę  chodził  do  community 

college gdzieś w Kansas - uśmiechnął się smutno i potarł ogoloną głowę. 

- Pewnego dnia ojciec Baldessarre zatrzymał mnie po lekcjach. Miałem jedenaście 

lat  i  uznał,  że  jestem  dostatecznie  duży,  żeby  pomagać  im  w  ich  prawdziwej  misji. 

Powiedział,  że  został  mu  powierzony  potężny  sekret.  Zakon  petruwiański  nie  jest 

zwykłym zakonem, należący do niego bracia to strażnicy świętego miejsca. 

Dwa lata temu, kiedy oficjalnie wstąpiłem do zakonu i przyjąłem święcenia, ojciec 

Baldessarre  otrzymał  list  od  Lawrence'a  Van  Alena  z  prośbą  o  spotkanie.  Profesor 

najwyraźniej  wiedział  bardzo  wiele  o  naszej  misji,  a  ojciec  Baldessarre  uważał,  że 

uczony  będzie  mógł  nam  pomóc.  Zaczęły  się  dziać  dziwne  rzeczy,  których  nie  można 

było  wyjaśnić,  pojawiły  się  niepokojące  mroczne  omeny.  Przygotowaliśmy  się  na  to 

spotkanie, ale profesor nie przyjechał, a ojciec Baldessarre zaczął się martwić. Był chory, 

rok wcześniej rozpoznano u niego raka, i obawiał się, że nie ma wiele czasu. A potem, w 

zeszłym roku, nieoczekiwanie odwiedził nas Christopher Anderson. 

Powiedział nam, że profesor nie żyje, ale dziedzictwo przejęła jego wnuczka i to 

ona  pomoże  nam  w  dalszej  misji.  Pokazał  nam  twoją  fotografię,  Schuyler.  Powiedział, 

żebyśmy  ciebie  wypatrywali  i  udzielili  wszelkiej  pomocy,  jeśli  tylko  się  pojawisz.  Od 

tamtego  czasu  czekamy  na  ciebie,  szczególnie  odkąd  usłyszeliśmy,  że  wyjechałaś  z 

Nowego  Jorku.  Oczywiście  nie  mieliśmy  pojęcia,  że  jesteś  przetrzymywana  przez 

hrabinę. W ogóle nie braliśmy tego pod uwagę. 

Ghedi otarł czoło chusteczką. 
- Ojciec Baldessarre nie mógł dłużej czekać. Mówił, że nieprawość staje się coraz 

potężniejsza.  Polecił  mi  znaleźć  ciebie  i  przyprowadzić  prosto  do  naszego  klasztoru. 

Przepraszam, że nie przedstawiłem się wcześniej, ale obawiałem się ujawnić, że jestem 

petruwianinem, dopóki nie znaleźliście się na wolności. 

- A  gdzie  jest  teraz  ojciec  Baldessarre?  -  zapytała  Schuyler.  Na  te  słowa  twarz 

Ghediego zmroczniała. Sprawiał wrażenie wyczerpanego. 

- Przykro mi, ale ojciec od nas odszedł. 

- Kiedy? - Na twarzy Schuyler odmalowało się niedowierzanie. Byli tak blisko, ale 

znowu  trafili  na  ślepy  zaułek.  Jack  nadal  patrzył  uważnie  na  Ghediego,  nie  odrywając 

background image

oczu od twarzy nowego przyjaciela. 

- Dwa tygodnie temu, podczas jednej z misji w Afryce, zostaliśmy zaatakowani i 

wymordowani przez bandytów. Uciekłem, dołączając na krótko do somalijskich marines. 

Nie  martwcie  się,  jestem  zakonnikiem,  nie  piratem.  Kiedy  tylko  wróciłem  do  Europy, 

zacząłem cię znowu szukać. 

- A teraz ją znalazłeś - wtrącił ostro Jack. - Co dalej? 

- Zaprowadzisz  nas  do  Bramy  Obietnicy,  prawda,  Ghedi?  -  zapytała  Schuyler, 

wyrzucając kubek po kawie do śmieci i dziwiąc się, że przeczucie jak zwykle nie myliło 

Lawrence'a. - Skoro ojciec Baldessarre nie żyje... 

- Ja jestem odźwiernym - skinął głową Ghedi. - I zabiorę was do Florencji. Tam się 

chcieliście udać, prawda? 

background image

S

IEDEM

 

Wędrówka 

Schuyler  oszacowała,  że  wykorzystując  velox  dotrą  do  odległej  o  ponad  sto 

pięćdziesiąt  kilometrów  Florencji  za  jakiś  tydzień.  Ponieważ  Ghedi  nie  wytrzymałby 

takiego  tempa,  miał  im  towarzyszyć  tylko  do Sarzany,  a  potem  pojechać  pociągiem  do 

Florencji,  przygotować  wszystko  na  ich  przybycie  i  spotkać  się  z  nimi  już  w  mieście. 

Tymczasem  Jack  zdecydował,  że  lepiej  unikać  głównych  dróg,  wędrując  górskimi 

ścieżkami.  Tak  było  bezpieczniej:  strome  wzgórza  były  o  tej  porze  roku  prawie 

opustoszałe.  Mieli  znacznie  mniejszą  szansę  wpaść  na  szpiegów  lub  podwładnych 

hrabiny.  Ponieważ  obowiązywał  zakaz  obozowania  w  górach,  musieli  szczególnie 

uważać, aby nie natknąć się na innych turystów ani tym bardziej na  strażników parku 

narodowego. 

Nie  rozmawiali  więcej  o  zaskakującym  oświadczeniu  Ghediego,  ponieważ 

przygotowania do wędrówki zajmowały ich całkowicie. Ale nawet pakując się, Schuyler 
nie przestawała myśleć o zaskakującym zwrocie wydarzeń i o tym, jak wszystko nagle 

poszło po ich myśli. Tak, jak oni szukali odźwiernego, odźwierny poszukiwał ich. To się 

wydawało niemal zbyt proste. 

Jednak najbardziej niepokojące było coś, czego ani ona,  ani Jack nie powiedzieli 

na  głos.  To  prawda,  Ghedi  oznajmił,  że  jest  odźwiernym.  Istniał  tylko  jeden  szkopuł. 

Ghedi  to  przecież  człowiek.  Dlatego  nie  mógł  być  tym,  za  kogo  się  podawał.  Tylko 

błękitnokrwisty wampir, upadły anioł, mógł strzec jednej z Bram Piekieł. 

Ale nie sądzę, żeby kłamał - przekazała Schuyler. 

Zgadzam się. Wierzy, że jest odźwiernym, co jest jeszcze bardziej zastanawiające - 

odparł  Jack.  -  Później  się  tym  zajmiemy.  Teraz  musimy  wyruszyć  tak  szybko,  jak  to 

możliwe. 

Cała  trójka  udała  się  do  miasta  po  zapasy,  kupując  tylko  to,  co  mogli  unieść  w 

plecakach i nie zabierając niczego, co nie byłoby niezbędne. Przed wyjazdem z Nowego 

Jorku Jack przelał pieniądze na kilka zagranicznych kont, o których istnieniu Komitet nie 

background image

miał pojęcia. Poszedł kupić potrzebny sprzęt turystyczny, podczas gdy Schuyler i Ghedi 

udali  się  na  targ  po  jedzenie  -  mąkę,  ryż,  kawę,  jaja,  zupę  w  puszkach.  Włoska 

sprzedawczyni  podejrzliwie  przyjrzała  się  ciemnej  skórze  Ghediego  i  dziwacznemu 

strojowi Schuyler, ale rozpromieniła się, kiedy Schuyler wyciągnęła gruby plik euro. 

Schuyler  dziwiła  się  swojemu  obecnemu  apetytowi.  Jadła  mnóstwo,  a  dobry 

posiłek zaspokajał jej głód. Od wyjazdu z Nowego Jorku nie pila krwi. Jack nakłaniał ją 

do przeprowadzenia caerimonia oscuhr, ale stwierdziła, że nie ma takiej potrzeby. Jeśli 

już, brak krwi sprawiał, że czuła się silniejsza i myślała jaśniej. 

Postanowiła unikać picia krwi tak długo, jak to będzie możliwe. W jakiś sposób 

wydawało  jej  się  niewłaściwe  wchodzenie  w  tak  intymny  związek  z  kimś,  kogo  nie 
kochała. W przypadku Olivera, oczywiście, było inaczej. Nadal trudno jej było myśleć o 

swoim najlepszym przyjacielu i byłym familiancie. Serce miała uleczone, ale brakowało 

jej ich przyjaźni. 

- Przykro mi z powodu twojej matki, Ghedi - powiedziała Schuyler, kiedy wracali, 

by spotkać się z Jackiem na łodzi. - Obojgu nam jest przykro. 

- Nie szkodzi. Ona umarła dawno temu. Tak jest lepiej. 

- Nie mów tak. 

- Ale to prawda. Teraz ma spokój. 

- 1 jeszcze ojciec Baldessarre - dodała Schuyler. - Musiał być ci bardzo bliski. 

- Był  jedyną  rodziną,  jaką  kiedykolwiek  miałem.  Nauczył  mnie  wszystkiego. 

Miałem dużo szczęścia, że przygarnęli mnie misjonarze - uśmiechnął się Ghedi. 

Schuyler  pomyślała,  że  to  zdumiewające,  jak  ktoś  dotknięty  podwójną  tragedią 

wojny i żałoby może uważać się za szczęściarza. Niezależnie od tego, czy mówił prawdę, 

czy  też  został  wprowadzony  w  błąd  co  do  tego  kim  lub  czym  jest,  mogła  wyczuć,  że 
pozostał  dobrym  człowiekiem.  Podziwiała  Ghediego za  jego humor  i optymizm, ganiąc 

się  w  myślach  za  własny  nieustanny  niepokój  i  stres.  Ghedi  tracił  wszystko  nie  raz,  a 

kilka  razy  w  życiu.  Jego  dom  zamienił  się  w  ruinę,  jego  cała  rodzina  nie  żyła,  a  jego 

mentor został zamordowany. A jednak stąpał lekko i sprężyście, z uśmiechem na twarzy. 

Tymczasem ona, która miała wszystko - ponieważ Jack był dla niej wszystkim - 

nieustannie martwiła się, jak długo jeszcze będą mogli być razem. Powiedziała sobie, że 

zamiast obawiać się przyszłości, powinna żyć i cieszyć się chwilą obecną. 

Kiedy dotarli do portu, Jack zamykał na klucz drzwi kabiny. Poskładał koce, dolał 

nafty do lampy i zrobił wszystko, aby łódź wyglądała tak samo, jak przed ich wizytą. 

background image

Dziękuję, że dałaś nam schronienie - pomyślała Schuyler, kładąc rękę na ścianie 

kabiny.  Oby  twoje  połowy  zawsze  były  obfite.  Podniosła  jeden  z  turystycznych 

plecaków,  które  Jack  zostawił  na  pokładzie  i  zaczęła  pakować  zapasy:  jedzenie,  cienką 

nieprzemakalną  płachtę,  zniszczone  akta  Repozytorium,  które  przechowywała  w 

wodoodpornej kopercie. 

Zarzuciła plecak na ramiona i przez chwilę starała się złapać równowagę pod jego 

ciężarem. 

- Za ciężki? - zapytał Jack. - Mogę zabrać część rzeczy. - Sam niósł  już namioty i 

większość ich zapasów. 

- Nie, w porządku. 
Ghedi także się wyprostował. 

- Gotowi? 

Wyszli  z  miasta  brukowaną  drogą,  która  doprowadziła  ich  do  górskiego  szlaku, 

całkowicie  pustego,  nie  licząc  jednego  czy  dwóch  samochodów.  Kilka  kilometrów  za 

miastem Jack poprowadził ich w bok od drogi, w głąb lasu. Schuyler była zadowolona, że 

kupiła w mieście ciepłą kurtkę, a także grube skarpety i buty turystyczne. Przez chwilę 

zastanawiała się nad tym, jak bardzo zmieniło się ostatnio jej życie. 

Jakże  dziwnie  było  teraz  myśleć,  że  nie  tak  dawno  temu  siedziała  w  klasie, 

zatopiona w marzeniach i w wymyślonym przez siebie świecie, żyjąc jak we  śnie. Była 

cieniem pod ścianą, dziewczyną pozbawioną głosu. Aż w zeszłym roku wraz z Oliverem 

udali  się  w  wyczerpującą,  szaloną  podróż  dookoła  świata  -  wiedzieli  tylko,  że  muszą 

uciekać tak szybko i daleko, jak to możliwe. Zrozumiała, dlaczego tak często natykali się 

na patrolujących miasta venatorów. Ona i Oliver wkraczali na ich teren. 

Ale, jak wyjaśnił Jack, w lesie nic im nie groziło. W dziczy byli bezpieczni. 
Najpierw,  przez  piętnaście  lat,  Schuyler  niemal  nigdy  nie  wyjeżdżała  z  Nowego 

Jorku.  Potem  podróżowała  po  całym  świecie,  a  teraz  wędrowała  pieszo  przez  włoskie 

góry.  Przemiana  w  jej  życiu  była  ogromna.  Spojrzała  na  Jacka,  który  odwzajemnił 

spojrzenie. 

Wszystko w porządku! - przekazał. 

- To nowa przygoda - uśmiechnęła się. Cudownie było pozostawać niezależnym, 

wreszcie wolnym od hrabiny. Każdy dzień Z tobą jest nową przygodą. 

Jack uśmiechnął się i ruszył naprzód. Torował drogę kijem, odsuwając uschnięte 

gałęzie i ostrzegając współtowarzyszy przed śliskimi skałami. 

background image

Jak  na  człowieka,  Ghedi  wykazał  się  niezwykłą  odpornością,  ale  nawet  on  był 

zmęczony po całym dniu wędrówki. Weszli na grzbiet górski w masywie Monte Rosa i 

zatrzymali się, żeby podziwiać rozciągającą się poniżej panoramę wybrzeża. Mieli dobry 

czas.  Następnego  dnia,  jeśli  utrzymają  tempo,  powinni  przed  północą  dotrzeć  do 

Pontremoli. 

Postanowili  zatrzymać  się  na  nocleg.  Niedaleko  znaleźli  strumień,  w  którym 

mogli  napełnić  wodą  butelki,  a  ziemia  była  sucha  i  przyjemna.  Ghedi  rozstawił  swój 

namiot  kawałek  dalej,  żeby  zostawić  im  trochę  prywatności.  Schuyler  zdjęła  plecak  i 

pomogła Jackowi. Pracowali w milczeniu, zgrani. Kiedy namiot został rozbity, Schuyler 

zaoferowała  się,  że  przyniesie  wody  na  kolację.  Napełniła  czajnik  i  postawiła  go  na 
rozpalonym przez Jacka ogniu. 

- Musimy go o to zapytać. - Schuyler przyklękła przy ognisku. - To po prostu nie 

ma  sensu,  chyba  że  był  zausznikiem  ojca  Baldessarre.  Ale  nie  wydaje  mi  się,  żeby  tak 

było. 

Jack obiecał, że poruszy temat. Kiedy Ghedi przyłączył się do nich przy ognisku, 

Jack pozwolił ich przyjacielowi rozgrzać się trochę, zanim zadał pytanie. 

- Powiedz  mi,  Ghedi  -  spytał  przyjaźnie.  -  Jak  to  możliwe,  żeby  jedno  z 

najważniejszych miejsc w naszej historii trafiło pod kuratelę nastoletniego zakonnika? - 

Jack zdjął but i wytrząsnął kilka kamyków, wyciągając długie nogi bliżej ognia. Jego głos 

brzmiał  niedbale,  ale  przez  moment  Schuyler  obawiała  się,  że  Jack  znowu  chwyci 

Ghediego za gardło. 

- Chodzi  ci  o  to,  co  stało  się  z  wampirami,  które  pilnowały  tego  miejsca  - 

sprecyzował Ghedi. Zapatrzył się w przestrzeń. - Zniknęły. 

- Nie żyją? 
- Nie  wiem.  Nikt  nie  wie.  Nie  ma  ich  od  bardzo  dawna.  Ojciec  Baldessarre 

powiedział  mi,  że  kiedy  jego  zakon  rozpoczynał  swoją  działalność,  nie  pozostał  nikt 

oprócz zauszników. Prawdziwych odźwiernych nie było już od dawna. 

- Srebrnokrwiści? - zapytała Schuyler, patrząc na Jacka. 

- Nie - Jack potrząsnął głową. - Gdyby Croatanie przejęli bramę, znany nam świat 

przestałby istnieć. Musiało się wydarzyć coś innego. 

- Mówiłeś,  że  ojciec  Baldessarre  chciał  o  coś  zapytać  Lawrence'a  -  Schuyler 

zwróciła się do Ghediego. - Nie wiem, czy znam wszystkie odpowiedzi, ale postaram się 

je odszukać. 

background image

- Wiem. Mamy wiele do omówienia, ale to niebezpieczne lematy. Porozmawiamy, 

kiedy  znajdziemy  się  w  klasztorze.  Dawni  odźwierni  pozostawili  tam zabezpieczenia.  - 

Ghedi rozejrzał się niespokojnie po otaczających krzakach, jakby obawiając się, że ktoś 

ich obserwuje. Schuyler zrozumiała, że nawet w tym oddalonym miejscu nie mogli być 

pewni, że są sami, biorąc pod uwagę zagrożenie ze strony srebrnokrwistych. 

- Ghedi ma rację, nie powinniśmy o tym rozmawiać. - Jack dorzucił gałąź do ognia 

i zapatrzył się w tańczące wokół niej płomienie. 

Schuyler skinęła głową, rozważając w skupieniu słowa Ghediego. Coś w tym, co 

powiedział, niepokoiło ją. Kiedy zakon petruwiański zaczął swoją misję, nie pozostał nikt 

oprócz zauszników. 

- Czyli ojciec Baldessarre nie był... nie był wampirem, prawda? - zapytała powoli, 

oswajając się z tą informacją. Nadal nie mogła w to uwierzyć. 

- Nie. Był człowiekiem, tak jak ja. 

- A kiedy zakon rozpoczął swoją misję? - zapytał ostro Jack. 

- W piętnastym wieku. 

Schuyler  wymieniła  zaniepokojone  spojrzenia  z  Jackiem.  A  zatem  ludzie  od 

wieków  strzegli  jednej  z  Bram  Piekieł.  Z  pewnością  oboje  nie  tego  się  spodziewali, 

wyruszając na poszukiwania. Ludzcy odźwierni! Co to oznaczało? O co chcieli zapytać? 

Czego mieli nadzieję dowiedzieć się od jej dziadka? 

Ghedi  życzył  im  dobrej  nocy  i  oddalił  się  do  swojego  namiotu.  Kiedy  odszedł, 

Schuyler wyjęła z plecaka plik akt Repozytorium. Wertowała pożółkłe strony, czytając. 

- Nic nie rozumiem - powiedziała, podnosząc głowę znad papierów. - Alkione była 

Odwieczną. Podobnie jak Lawrence, Kingsley i wszyscy w Zakonie Siedmiorga. Więc jak 

ojciec  Baldessarre  i  petruwianie  zostali  odźwiernymi?  Coś  musiało  się  wydarzyć  w 
piętnastym wieku, ale co? 

Jack zmarszczył brwi. 

- Jedynym powodem mogła być desperacja. Alkione musiała nie mieć wyboru. Jak 

w innym przypadku mogłaby powierzyć ludziom to, co powinny zrobić wampiry? 

Zastanawiali się nad tym jeszcze przez chwilę. Schuyler nie chciała wypowiadać 

na głos swoich obaw ani pokazać, jak wytrąciło ją z równowagi to najnowsze odkrycie. 

Chociaż  sama  była  w  połowie  człowiekiem,  błękitnokrwiści  tworzyli  całkowicie 

zamkniętą  społeczność.  Ludzie,  wiedzący  o  istnieniu  wampirów,  musieli  zajmować 

tradycyjne  pozycje  familiantów  lub  zauszników.  Czerwonokrwiści  nie  mieli  wglądu  w 

background image

działanie ukrytego świata. To, co opisał Ghedi, było naruszeniem zasad bezpieczeństwa 

na najwyższym poziomie, zdolnym wywrócić do góry nogami wszystko, co wiedziała o 

Kodeksie Wampirów. A jeśli Kodeks nie był prawdziwy, to co było? 

Jako  pierwsza  objęła  wartę,  całując  Jacka  na  dobranoc.  Nie  udało  mu  się 

przekonać jej do zmiany zdania i w końcu zgodził się chwilę odpocząć. 

Schuyler  zadrżała  lekko,  ale  coś  jej  mówiło,  że  przyczyną  nie  był  górski  wiatr. 

Minęły  cztery  wieki,  odkąd  na  straży  Bramy  Obietnicy  stanęli  ludzcy  odźwierni. 

Dziękowała losowi za ogień, czysty, błękitny płomień trwał na wietrze, niewzruszony i 

prawdziwy. 

background image

Mężczyzna z Cytadeli

 

Florencja. 1452 

Srebrnokrwisty  spojrzał  w  ich  stronę,  a  zamaskowany  nieznajomy  natychmiast 

zniknął. 

- Zauważył nas. Ruszamy! - rozkazał Dre, biegnąc w kierunku ich ofiary. Gio i Tomi 

wystrzelili z cienia, z obnażonymi złotymi mieczami. Wznowili pościg. 

Podążali  za  srebrnokrwistym  przez  kręte  uliczki,  aż  do  samej  katedry,  na  szczyt 

nieukończonej  kopuły  projektu  Brunelleschiego,  wznoszącej  się  ponad  wszystkimi 

budowlami Florencji. 

Srebrnokrwisty  unikał  ich  ciosów,  dorównując  ścigającym  siłą  i  zręcznością.  Nie 

przypominał  w  niczym  tych,  których  spotykali  wcześniej,  ale  ostatecznie  i  tak  nie  miał 

szans  z  trójką  uzbrojonych  venatorów.  Osaczony,  warknął  i  zasyczał,  wiedząc,  że 

przegrywa. 

Dre zbliżył miecz do jego gardła, szykując się do zadania ostatecznego ciosu, kiedy 

ze schodów rozległ się głos. Ktoś jeszcze wspiął się za nimi na wieżę. 

- Wstrzymaj rękę, venatorze. 

Odwrócili się i zobaczyli nadchodzącego nieznajomego. W świetle księżyca widzieli, 

że ma na sobie barwny płaszcz i złote łańcuchy Cytadeli. Jego rysy ukrywał kaptur, ale był 

tą samą osobą, z którą wcześniej rozmawiał srebrnokrwisty. 

- Nie  możesz  odesłać  tej  bestii  do  Piekła,  ponieważ  już  tam  przynależy  -  oznajmił 

mroczny mężczyzna. Machnął ręką, a srebrnokrwisty zniknął w czarnym ogniu. 

Zaszokowana i przerażona Tomi głośno westchnęła, uświadamiając sobie, że bestia, 

którą ścigali, nie była srebrnokrwistym, upadłym aniołem z Niebios, ale demonem z Piekła. 

Zamaskowany mężczyzna zachwiał się na krawędzi dachu. Zrobił krok do przodu i 

wpadł  w  szczelinę  nieukończonej  kopuły.  Jego  płaszcz  wydął  się  na  wietrze,  odsłaniając 

trzy czarne symbole na skórze ramienia. Jednym z nich był miecz przeszywający gwiazdę. 

Po  raz  ostatni  widziała  ten  symbol  w  Rzymie,  na  nadgarstku  Lucyfera,  kiedy 

srebrnokrwisty Książę Ciemności nazywany był Kaligulą. 

Trójka  venatorów  zbiegła  na  dół,  na  posadzce  kościoła  znajdując  ciało 

background image

zamaskowanego nieznajomego, noszącego znak Lucyfera. 

Czerwonokrwisty był martwy. 

background image

O

SIEM

 

Dzikie kwiaty 

Cudowne  promienie  słońca  wlewały  się  do  namiotu,  ale  mimo  to  Schuyler 

obudziła się przeraźliwie zmarznięta. Tak bardzo przywykła do spania wtulona w Jacka, 

że  poczuła  się  trochę  zagubiona,  nie  znajdując  go  przy  sobie.  Sięgnęła  ręką  w  pustkę 

obok. Jego śpiwór był jeszcze ciepły. Nie mógł wyjść dawno. 

Kochanie? - wysłała pytanie. 

Jestem niedaleko, nie martw się. Pośpij jeszcze. 

Położyła głowę na kocu i zasnęła, śniąc o łąkach porośniętych dzikimi kwiatami. 

Godzinę później wstała i zeszła do pobliskiego strumienia, na który natknęli się 

poprzedniego  wieczora.  Całe  dotychczasowe  życie  spędziła  w  cywilizowanych 

warunkach i teraz dziwnie się czuła na łonie natury, oderwana i uwolniona od rutyny i 

tempa współczesnego życia. 

Zdjęła  bluzkę  i  nieprzemakalne  buty,  rozbierając  się  do  bielizny.  Zamierzała 

uprać ubranie w strumieniu. Nie mając mydła, uderzała tkaniną o kamień, żeby usunąć 

brud. Podobnie postępowała w domu Hattie. Cordelia nie przepadała za nowoczesnymi 

sprzętami domowymi. 

W pewnej chwili poczuła, że ktoś stanął za nią. Obejrzała się i zobaczyła, że Jack ją 

obserwuje.  Uśmiechnął  się,  pierwszym  szczerym  uśmiechem,  jaki  widziała  na  jego 

twarzy, odkąd opuścili Nowy Jork. Trudno im było cieszyć się swoim towarzystwem pod 

czujnym okiem venatorów zatrudnionych przez hrabinę. 

- Dzień  dobry  -  uśmiechnęła  się.  Jack  także  się  wykąpał,  ii  jego  włosy  lśniły  w 

słońcu. Pomyślała, że jest przystojny jak młody bóg. Czy tylko jej się wydawało, czy też 

wygnanie  i  wędrówka  wpłynęły  korzystnie  na  jego  wygląd?  Z  każdym  dniem  mniej 

przypominał ślicznego chłopca grającego w lacrosse'a, jakiego kiedyś poznała, a bardziej 

- starożytnego niebiańskiego wojownika, którym był naprawdę. 

- Przyniosłem ci prezent - powiedział, podając jej bukiecik fioletowych kwiatków. 

Wpięła jeden z nich we włosy. Pomimo tego wszystkiego, czym byli zajęci, zawsze 

background image

znajdował czas, żeby pomyśleć o niej. 

- Dziękuję. 

Objął ją ramionami i chwilę później leżeli obok siebie w trawie. Wsunęła dłoń pod 

koszulę Jacka, rozkoszując się dotykiem jego ciepłego i silnego ciała, napawając się tym, 

jak mocno ją przytulał. Ale chociaż byli razem, nie potrafiła przestać martwić się o to, ile 

czasu im pozostało... 

Mamy cały czas świata. 

Nie  wiesz  na  pewno.  A  jeśli...  Nienawidziła  siebie  za  własny  niepokój,  ale  nie 

potrafiła go przezwyciężyć. 

Przestań. Co będzie, to będzie. 
Wiem. 

Byli  gotowi  stawić  czoła  wszelkim  konsekwencjom  związanym  z  zerwaniem 

więzi.  Gniewowi  Mimi.  Wyniszczającej  chorobie,  która  może  osłabić  Jacka,  a  nawet 

doprowadzić do paraliżu. Zamierzali sobie ze wszystkim poradzić. 

Ale boję się - przekazała. 

Ja nie. 

Na  swój  sposób  miesięczny  areszt  okazał  się  przydatny.  Dał  im  czas  na 

sformułowanie lęków i nadziei związanych z przyszłością, pozwolił określić granice ich 

nowego związku. Snuli plany dotyczące nie tylko aktualnej sytuacji, rozpatrywali także 

mroczne  warianty  przeznaczenia,  jakie  mogło  ich  oczekiwać.  Schuyler  wiedziała,  na 

czym stoi. A Jack wiedział, na czym jej zależy. Nigdy w całym życiu nie czuła się bardziej 

bezpieczna  lub  pewna  czegoś  niż  siły  i  rozmiarów  jego  miłości.  Poszedł  do  Piekła  i  z 

powrotem, aby ją ratować, a ona dała mu krew, która ocaliła jego życie. 

Ale więź... 
Stworzymy nową więź. 

Nie masz żadnych wątpliwości związanych z odrzuceniem tamtej więzi? - Schuyler 

nigdy  wcześniej  nie  odważyła  się  zadać  tego  pytania,  ponieważ  nadal  obawiała  się 

odpowiedzi.  Nigdy  nie  wykorzystała  ich  bliskości  w  uroku,  aby  spojrzeć  we 

wspomnienia  Jacka  i  przekonać  się,  czy  w  jakimś  stopniu  żałuje  dokonanego  wyboru. 

Szanowała jego prywatność, ale wiedziała także, że nie mogłaby znieść świadomości, iż 

tlą się w nim jakieś sentymenty wobec bliźniaczki. Gdyby znalazła coś podobnego w jego 

wspomnieniach, umarłaby z zazdrości. 

Żadnych. To jest więź, na którą sami się zdecydowaliśmy, a nie więź, o której ktoś 

background image

zdecydował  za  nas.  Nie  wierzę  w  przeznaczenie.  Nie  wierzę,  że  miłość  jest  z  góry 

przesądzona. 

- Powinniśmy wracać - wyszeptała Schuyler. Nie mieli czasu. Nie mieli czasu ani 

na miłość, ani dla siebie. 

- Jeszcze chwilę - westchnął Jack, nie otwierając oczu. Jego ciepłe palce gładziły jej 

nagi brzuch. 

Schuyler uśmiechnęła  się  z  rozczuleniem,  pozwalając,  aby  jej  włosy  połaskotały 

jego  policzek.  Pochwycił  je  w  dłoń  i  przyciągnął  ją,  tak  że  ich  usta  znów  się  zetknęły. 

Rozchyliła wargi, a jego dłoń wślizgnęła się pod jej stanik. 

Pochyliła  się  nad  nim,  siadając  na  jego  biodrach,  ale  w  następnej  chwili 

przewrócił ją na wznak, odsłaniając jej białą szyję. 

Przesunął palcem po jej gardle, a Schuyler zamknęła oczy w oczekiwaniu. 

Czuła, jak całuje jej brodę, a potem nasadę szyi. 

Wreszcie dotknął zębami jej skóry, a potem poczuła, jak jednym szybkim ruchem 

wbił w nią kły. 

Westchnęła. Nigdy jeszcze nie zrobił tego tak mocno, nie była w pełni gotowa na 

tak  głębokie  wtargnięcie  w  jej  ciało,  ale  uczucie  było  cudowne.  Czuła,  jak  siła  życiowa 

Jacka miesza się z jej krwią, czuła bicie jego serca w swoim sercu - uderzały w jednym 

rytmie,  gdy  trzymał  ją  w  uścisku.  Była  oszołomiona  i  zamroczona,  kręciło  się  jej  w 

głowie, ale jej ręce zamknęły się na jego plecach, przyciągając go bliżej. 

Jeszcze - pomyślała. - Jeszcze. 

W  odpowiedzi  Jack  wypuścił  ją  na  moment,  a  potem  ukąsił  po  raz  drugi.  Tym 

razem, gdy pocałował ją kłami, przeszywająca słodycz wypełniła Schuyler bolesnym, ale 

rozkosznym uczuciem. 

Była jego ukochaną i familiantką. Byli powiązani na tysiąc sposobów - maleńkich 

niewidzialnych  haczyków,  które  łączyły  ich  niezależnie  od  tego,  co  mogło  postanowić 

Niebo lub jego dawni mieszkańcy. 

background image

D

ZIEWIĘĆ

 

Zasadzka 

Kiedy Schuyler usłyszała kroki, było już niemal południe. Zbliżający się do niej i 

Jacka  ludzie  sądzili,  że  mogą  ich  zaskoczyć,  ale  mylili  się  całkowicie.  Choć  oczy  miała 

zamknięte,  a  głowę  opartą  na  piersiach  Jacka,  słyszała  ich  w  odległości  jakichś  stu 
metrów - trzask gałązek pod stopami, skradające się kroki w lesie, szeptane rozmowy. 

Nie ruszaj się - przekazał Jack. - Zobaczymy, czego chcą. 

Schuyler  nie  była  przestraszona,  ale  zaniepokojona.  Zbliżająca  się  grupa  nie 

składała się z venatorów, jednak wyczuwała w przybyłych rozpacz i strach. Wiedziała, 

że nie są przyjaźnie nastawieni. Co właściwie myśleli, ona i Jack, pozwalając sobie na tak 

leniwy poranek? Dzięki Bogu, że chociaż zdążyli się już ubrać. 

Słyszała obok siebie oddech Jacka, czuła miarowy rytm jego serca. 

- Wstawać - rozkazał szorstki głos. 

Schuyler  ziewnęła  i  przeciągnęła  się,  mrugając  oczami,  żeby  udać  senność. 

Usiadła,  rozglądając  się.  Jack  poszedł  w  jej  ślady.  Z  rozczochranymi  włosami  i 

zaczerwienionymi  policzkami  wyglądali  jak  dwójka  młodych  ludzi,  którym  przerwano 

drzemkę. 

Otaczała ich grupa mężczyzn uzbrojonych w strzelby i pistolety. Z ich postawy i 

sposobu  mówienia  Schuyler  wywnioskowała,  że  są  rolnikami  z  którejś  z  okolicznych 
miejscowości,  prawdopodobnie  najbliżej  leżącego  Santo  Stefano.  Prowincja  pełna  była 

ludzi,  którzy  nigdy  nie  opuszczali  swoich  wiosek,  przekazując  tradycje  i  zawody  z 

pokolenia  na  pokolenie.  Nowoczesny  świat  przyniósł  im  wprawdzie  komórki  i  kafejki 

internetowe,  ale  nadal  mieszkali  w  kilkusetletnich  domach  bez  ogrzewania  i 

samodzielnie wypiekali chleb, a także wyrabiali wędliny. 

Mężczyźni gapili się na nich, nie opuszczając broni. Schuyler uświadomiła sobie, 

że nie są źli. Są przerażeni i niepewni, ale nie są źli. Odetchnęła z ulgą. 

Jack podniósł ręce. 

- Nie robimy nic złego - powiedział płynnie po włosku. 

- Nie wolno obozować w górach. Kim jesteście i skąd się tu wzięliście? - zapytał 

background image

żylasty mężczyzna o zwężonych oczach. 

- Jesteśmy  Amerykanami.  Przyjechaliśmy  z  Nowego  Jorku...  Na  wycieczkę  po 

górach  -  odpowiedziała  Schuyler,  odwołując  się  do  ich  poczucia  gościnności.  Włosi 

uwielbiali amerykańskich turystów. I dolary, za które kupowali koszmarnie drogie lody. 

Inny  mężczyzna,  ubrany  w  koszulkę  z logiem Fiata  i  trzyma  -  jacy  staroświecką 

berettę, skinął głową. 

- Nie lubimy obcych. 

- Tylko przechodziliśmy, nie wiedzieliśmy, że tu nie wolno obozować - wyjaśniła 

Schuyler. - Proszę... Puśćcie nas i pójdziemy swoją drogą. 

Jack spróbował wstać, ale w jego głowę została wycelowana strzelba. 
- Nie ruszajcie się. 

- Bądźcie rozsądni - odparł spokojnie Jack, ale w jego głosie słychać było napięcie. 

- Stul pysk. 

Schuyler  spojrzała  na  Jacka.  Gdyby  chciał,  mógłby  w  jednej  chwili  zmieść  ich 

wszystkich z powierzchni ziemi. 

Nie rób tego - przekazała mu. 

Zamknęła oczy i skoncentrowała się. W uroku słyszała ich myśli. 

To tylko dzieciaki, powinniśmy ich puścić, nie wiem, co Gino sobie myśli. 

Tracimy czas, nie mogli zabrać MariEleny daleko. 

Może oni coś wiedzą. 

Co mamy z nimi zrobić? 

To głupie. 

Powinniśmy ruszać. 

Zostawmy ich. 
Zatrzymajmy ich, aż zaczną mówić. 

Dziwne czasy. Obcy. Dziwne. 

Nie, nie możemy im ufać. 

Potrzebują  naszej  pomocy,  uświadomiła  sobie  Schuyler.  Są  przestraszeni  i 

zdezorientowani, a przyczyną ich lęku jest dziewczyna. Nie, źle. Boją się o tę dziewczynę. 

Mogła  zobaczyć  ją  wyraźnie  w  ich  podświadomości:  młodziutką,  rok  czy  dwa  lata 

młodszą od niej. Schuyler podjęła decyzję. 

- Proszę,  powiedzcie  nam,  co  się  stało  -  powiedziała.  -  Może  będziemy  w  stanie 

wam pomóc. Szukacie kogoś, prawda? Kogoś wam bliskiego. Jesteśmy przyjaciółmi ojca 

background image

Baldessarre. 

Na dźwięk imienia księdza mężczyźni wyraźnie się uspokoili. Domysły Schuyler 

okazały  się  słuszne.  Zakon  petruwiański  znaczył  wiele  w  tych  stronach.  Ojciec 

Baldessarre był świętym i poważanym człowiekiem, którego imię miało ogromną moc. 

Ogromny kredyt zaufania. Z bólem pomyślała, że przypomina jej dziadka. 

- Pozwólcie, że wam pomożemy - ciągnęła. - Jesteśmy... odpowiednio wyszkoleni. 

Powiedzcie nam, co się stało. 

Mężczyźni popatrzyli po sobie, aż wreszcie przemówił najstarszy z nich. 

- Zabrali  moją  córkę,  MariElenę  -  powiedział  i  niezdolny  do  powstrzymania 

emocji, zakrył twarz dłońmi, szlochając. 

Luca,  najmłodszy  w  grupie,  udzielił  dalszych  wyjaśnień.  Jego  ojciec,  bracia  i 

wujowie  szukali  MariEleny,  która  zeszłego  wieczora  została  uprowadzona  przez 

handlarzy  żywym  towarem,  stanowiących  poważne  zagrożenie  w  tej  części  świata. 

Pokazał  Schuyler  fotografię  ślicznej,  ciemnowłosej  dziewczyny  o  gęstych  brwiach  i 

nieśmiałym uśmiechu. Miała piętnaście lat. 

- Zwykle biorą dziewczęta z małych wsi we wschodniej Europie, ale ostatnio stali 

się bardziej zuchwali. Przyszli nawet tutaj. Jak widzicie, życie tu nie jest ciężkie - wskazał 

gestem  zielony  pejzaż  włoskiej  prowincji.  -  Ale  jest  nudne,  jednostajne,  brakuje  w  nim 

niezwykłości. Mari spotkała go w kafejce internetowej. Był Rosjaninem, ale powiedział 

jej,  że  chodzi  do  szkoły  w  Ameryce.  Nazywała  go  swoim  chłopakiem.  „Uciekli”  razem 

zeszłego wieczora, ale nie sądzę, żeby mieli zamiar się pobrać. To przyszło kilka godzin 

temu.  -  Chłopak  wyjął  telefon  komórkowy  i  pokazał  im  wiadomość  od  MariEleny. 

Brzmiała ona Aiuto - włoskie słowo oznaczające „pomocy”. 

- To straszne, co stało się z twoją siostrą. Ale dlaczego nie poszliście na policję? - 

chciał wiedzieć Jack. 

- Ponieważ  ona  zwykle  bierze  łapówki  od  przemytników  -  wyjaśnił  Luca.  -  Ale 

uważamy, że nie mogli odejść daleko, skoro nie korzystają z dróg. Muszą być nadal tutaj, 

w górach. Prawdopodobnie kierują się do Levanto, do portu. 

- Co  się  stanie,  jeśli  jej  nie  odnajdziecie?  -  zapytała  Schuyler,  chociaż  znała 

odpowiedź. 

Luca wzdrygnął się. 

- To  samo,  co  dzieje  się  ze  wszystkimi  dziewczętami.  Zostanie  sprzedana  i 

wywieziona daleko. Nigdy już jej nie zobaczymy. 

background image

D

ZIESIĘĆ

 

Ukryta 

Schuyler zaprowadziła grupę do obozowiska, gdzie zastali Ghediego czekającego 

przy  spakowanych  piecakach.  Wiadomość  o  porwaniu  dziewczyny  wyraźnie  go 

poruszyła.  Podczas  gdy  Jack  dzielił  mężczyzn  na  grupy  poszukiwawcze,  odprowadził 

Schuyler na bok. 

- Wiesz, to kolejne z cyklu porwań. MariElena jest najnowszą ofiarą - powiedział, 

ukrywając ich plecaki w krzakach. 

- Wiem,  mówili  nam,  że  dziewczęta  z  tej  okolicy  znikają  ostatnio  dość  często.  - 

Schuyler zamaskowała kamieniami poskładane namioty. Mieli zamiar wrócić po nie. 

- Nie, chodzi o coś więcej - Ghedi rzucał na boki niespokojne spojrzenia. - Nie jest 

rozsądnie rozmawiać o tym akurat tutaj. Chciałem zaczekać, aż dotrzemy w bezpieczne 

miejsce. Ale muszę ci coś powiedzieć. 

- Tak? 
Zerknął na zegarek. 

- Została  porwana  zeszłego  wieczora.  Minęło  zbyt  wiele  czasu.  Już  za  późno. 

Powinni  przyjść  do  klasztoru,  kiedy  tylko  odkryli  jej  zniknięcie.  Bracia  mogliby  ją 

odnaleźć,  zanim...  -  potrząsnął  głową.  -  Ale  zamiast  tego  sami  wyruszyli  na 

poszukiwania. W ten sposób przypieczętowali jej los. 

- Nie  rozumiem?  -  odparła  Schuyler.  -  Cokolwiek  się  z  nią  stało,  musimy 

spróbować odnaleźć i uratować tę dziewczynę. 

Młody  zakonnik  potrząsnął  głową  i  nie  odezwał  się  już  słowem.  Wszelkich 

dalszych  wyjaśnień  obiecał  udzielić,  kiedy  dotrą  do  klasztoru.  Odszedł,  zostawiając 

Schuyler zatopioną w myślach. 

Jack  podzielił  mężczyzn  na  dwie  grupy.  Jedna  miała  wyruszyć  dalej  w  góry, 

podczas gdy druga skierowała się w stronę portu. Poszedł z nimi Ghedi: znał się na pracy 

w  dokach  i  potrafił  wytropić  przemycanych  nielegalnie  ludzi.  Schuyler  i  Jack  oddzielili 

się i skierowali w swoją stronę. Luca pożyczył im walkie - talkie, żeby mogli pozostawać 

background image

w kontakcie. 

Kiedy  grupy  rozdzieliły  się,  Schuyler  powtórzyła,  co  powiedział  jej  Ghedi.  Jack, 

tak  jak  i  ona,  nie  wyobrażał  sobie,  aby  mogli  pozostawić  dziewczynę  bez  pomocy, 

niezależnie  od  tego,  czym  Ghedi  mógł  się  niepokoić.  Jako  zaprzysiężony  venator  Jack 

miał obowiązek nie tylko służyć Zgromadzeniu, ale także chronić niewinnych - wszystko 

jedno,  ludzi  czy  wampiry.  Uznał,  że  nie  warto  tracić  czasu  na  piesze  poszukiwania. 

Najszybszym  sposobem  odnalezienia  MariEleny  było  zlokalizowanie  jej  duszy  w 

wymiarze uroku. 

- Lepiej ty się tym zajmij, przed tobą może się nie chować. 

- Jack  wyjaśnił,  że  łagodna  kobieca  obecność  będzie  lepszym  sposobem  na 

wywabienie młodej dziewczyny z kryjówki. 

Schuyler  zamknęła  oczy  i  sięgnęła  w  ciemność.  Skoncentrowała  się  na 

dziewczynie ze zdjęcia. 

MariEleno, gdzie jesteś? 

Kiedy  otworzyła  oczy,  stała  już  w  przyćmionym  świetle  wymiaru  uroku.  Mogła 

wyczuć  tu  obecność  Jacka,  a  także  istnienie  dusz  mężczyzn  szukających  dziewczyny. 

Świat  w  wymiarze  uroku  wydawał  się  srebrzysty  i  przyćmiony,  jakby  zasnuty  gęstą, 

szarą mgłą. 

MariEleno, jestem przyjaciółką. Pokaż się. Przy mnie będziesz bezpieczna. Powiedz 

mi, gdzie jesteś. Twoja rodzina cię szuka. 

Żadnej odpowiedzi. 

Schuyler  czekała,  ale  miała  wrażenie,  że  jej  wołanie  ginie  w  bezdennej  studni. 

Sięgała  świadomością  poza  wszechświat,  ale  nie  odbierała  żadnego  oporu,  nic  nie 

świadczyło o tym, że znalazła właściwą duszę. Otworzyła oczy. 

- Nic? - zapytał Jack. 

- Ani śladu - zmarszczyła brwi Schuyler. - Zupełnie jakby jej tu nie było... Nawet w 

wymiarze  uroku.  Nie  tak,  jakby  się  ukrywała.  Bardziej  jakby...  nigdy  nie  istniała.  - 

Schuyler  przełknęła  rozczarowanie.  Ostrzeżenie  Ghediego  wytrąciło  ją  z  równowagi. 

Czego tak bardzo obawiał się odźwierny? 

Schuyler ponad wszystko pragnęła sprowadzić MariElenę bezpiecznie do domu. 

Czuła  duchowe  pokrewieństwo  z  dziewczyną.  Czy  sama  nie  miała  piętnastu  lat,  kiedy 

zaczęła się jej przemiana? Rozumiała, jak MariElena mogła zakochać się w nieznajomym, 

jak  kusząca  może  być  przygoda,  jak  straszne  jest  pozwolić,  aby  własna  ciekawość 

background image

spotkała się z takim rozczarowaniem. 

Tu jestem! Pomocy! Pomocy! 

- Boże! - wykrzyknęła Schuyler. - Właśnie ją usłyszałam! Pomocy. Ratunku. Zabić. 

Ratunku. Umrzeć. Ratunku. Ogień. 

Ratunku. Piekło. Ratunku. - Myśli dziewczyny płynęły chaotycznym, rozpaczliwym 

błaganiem, monologiem zagubienia i rozpaczy. 

Schuyler sięgnęła ręką do Jacka. Przytrzymał ją. 

Jesteś  bezpieczna,  jesteś  bezpieczna,  jesteś  już  bezpieczna.  Pokaż  mi,  gdzie  cię 

szukać.  Znajdziemy  cię  i  ukryjemy  -  przekazała,  emanując  kojącym  spokojem  w  stronę 

zdruzgotanej duszy. 

Pomocy.  Pomocy.  Pomocy.  Zabić.  Umrzeć.  Ratunku.  Ogień.  Ratunku.  Piekło. 

Ratunku. 

Schuyler poderwała się, otwierając oczy. 

- Znalazłaś ją? - zapytał Jack, nie puszczając Schuyler. 

- Tak. Wiem, gdzie jest. - Schuyler podniosła walkie - talkie i opisała pozostałym 

poszukiwaczom, co zobaczyła. Ciemna jaskinia przy wyschniętym korycie rzeki, otwarta 

dziura w ziemi, obramowana zwieszającym się mchem. 

Usłyszała stłumiony okrzyk Ghediego. 

- Co się stało? - zapytała. - Co to za miejsce? 

- Jaskinia  koło  wyschniętej  rzeki.  Nazywa  się  Piekielne  Gardło  -  powiedział, 

podnosząc głos w panice. - Kilka kilometrów przed Florencją. Spotkamy się tam. 

Schuyler  natychmiast  zrozumiała  reakcję  Ghediego.  Może  dlatego  tak 

pesymistycznie oceniał szanse MariEleny. 

- Zabrali ją do bramy - wyjaśniła Jackowi. - Chodź, nie mamy czasu. 

background image

J

EDENAŚCIE

 

Piekielne Gardło 

Ghedi  udzielił  im  precyzyjnych  wskazówek,  więc  Jack  i  Schuyler  wyruszyli 

natychmiast. Dzięki szybkości velox dotarli na miejsce w czasie krótszym niż uderzenie 

skrzydeł motyla. 

Schuyler  pomyślała,  że  ci,  którzy  zabrali  dziewczynę  do  bramy,  nie  mogli  być 

przemytnikami. Ale jeśli nie byli przemytnikami, to kim? Czym tak bardzo niepokoił się 

Ghedi? Czego nie chciał im powiedzieć, dopóki nie znajdą się w „bezpiecznym miejscu”? 

Znaleźli  wyschniętą  rzekę,  czerwoną,  piaszczystą  wstęgę  spękanej  i  wysuszonej 

ziemi,  prowadzącą  do  ciemnej,  podziemnej  jaskini.  Zgodnie  z  opisem  Schuyler,  otwór 

wiodący w głąb był porośnięty mchem i na wpół ukryty w rumowisku. 

Jack  kopniakiem  rozsunął  krzaki  blokujące  wejście  i  poprowadził  ich  dalej. 

Podniósł gałąź, zapalając na niej błękitny płomień. 

- Pokaż się! - krzyknął, a jego głos odbił się echem od skalnych ścian. 
Jaskinia  była  mroczna  i  pachniała  pleśnią.  Czyżby  właśnie  tutaj  znajdowało  się 

wejście  do  Bramy  Obietnicy?  Szli  powoli  w dół,  stąpając  ostrożnie  w  gęstej  ciemności. 

Schuyler wyczuwała w powietrzu złowrogą, odrażającą obecność. 

- Piekielne  Gardło.  Interesująca  nazwa,  prawda?  Czerwonokrwiści  najwyraźniej 

mają  talent  do  nadawania  odpowiednich  nazw  rzeczom,  których  prawdziwego 

znaczenia nie znają. Ale widocznie coś wyczuli w tym miejscu - powiedziała. 

- Nikt nie jest odporny na wpływy mocy - odparł Jack. Jego pochodnia wysyłała 

długi promień światła w głąb niekończącego się tunelu. 

Schuyler poślizgnęła się na mokrym mchu i złapała  się dla równowagi ramienia 

Jacka.  Rozejrzała  się  po  ciemnej  grocie.  Z  zaskoczeniem  zauważyła,  że  na  dole  ciężkie 

uczucie  nadciągającej  zguby  osłabło,  zastąpione  przez  smutek  osamotnienia.  Ruszyła 

naprzód w ciemność, a uczucie nasiliło się. 

Zatrzymali  się  i  rozejrzeli  -  pochodnia  Jacka  oświetlała  dość  zwyczajnie 

wyglądającą  grotę,  z  omszałymi  skałami  i  piaszczystym  dnem.  Wszędzie  walało  się 

background image

pełno  typowych  dla  nastolatków  śmieci:  zgniecionych  niedopałków  papierosów  i 

pustych butelek po piwie. 

Coś jest nie tak - przekazał Jack. 

Też to wyczuwasz! - zapytała Schuyler. - Ale co? 

W następnej chwili zrozumiała. To nie tutaj, prawda? To nie jest Brama Obietnicy. 

Nie, to tylko jej cień, zasłona dymna. Podstępna iluzja. 

Piekielne  Gardło  okazało  się  tylko  nawiedzonym  domem,  miejscem,  którego 

celem  było  straszenie  okolicznych  mieszkańców  i  odwrócenie  uwagi  od  prawdziwego 

zagrożenia. 

- Co wiemy o błękitnokrwistych? - zastanowił się Jack. 
- Że  nie  lubią  niczego  ułatwiać?  -  odparła  pytaniem  Schuyler.  -  Ze  umieją  kryć 

swoje  tajemnice.  Przynoszą  światu  pokój,  sztukę  i  światło.  Są  cywilizowani  i 

wyrafinowani.  Stawiają  świątynie  i  posągi,  złote  miasta  wznoszące  się  ku  niebu  - 

pomyślała o tym, jak piękny jest Paryż. 

- Właśnie.  Pomyśl  o  bramach,  które  dotąd  znaleźliśmy.  Brama  Zemsty  była  pod 

posągiem,  świętą  rzeźbą.  Druga  brama  znajdowała  się  pod  najpiękniejszą  neogotycką 

katedrą w Ameryce Północnej.  Wampiry nie wybudowałyby bramy w dziurze w ziemi, 

surowej grocie w piasku - potrząsnął głową Jack. 

- Nie.  Masz  całkowitą  rację.  Ktokolwiek  umieścił  tutaj  iluzję,  chciał  ukryć 

prawdziwe  położenie  bramy  -  przyznała  Schuyler.  -  Ale  jeśli  to  nie  brama,  czemu 

petruwianie jej pilnują? 

background image

D

WANAŚCIE

 

Symbol 

Schuyler  przemierzała  tam  i  z  powrotem  skaliste  dno  jaskini.  Co  właściwie 

wiedzieli  o zakonie  petruwiańskim?  Tamtego pierwszego  wieczora  Ghedi poprosił  ich, 

żeby  mu  zaufali  -  nazwał  Lawrence'a  Van  Alena  przyjacielem,  chociaż  nigdy  go  nie 

spotkał.  Ile  prawdy  zawierała  historia  młodego  mnicha?  Po  tym,  jak  spędzili  miesiąc 

uwięzieni jako goście hrabiny, Schuyler zbeształa się za niedostateczną przezorność. 

- Myślisz, że mogliśmy się pomylić co do Ghediego? - zapytała Jacka. 

Potrząsnął głową. 

- Lepiej  jest  zaufać  i  zostać  zdradzonym  niż  nie  dowierzać  nikomu  i  niczemu. 

Twoje otwarte serce jest darem. Chociażby dlatego, że zaprowadziło cię do mnie. 

- Ale  w  tym  przypadku  nie  wierzę,  żeby  Ghedi  nas  oszukiwał.  Croatanie  nie 

potrzebują czerwonokrwistych. Wątpię, czy był tu kiedykolwiek. Jeśli, jak przypuszczam, 

zakon  petruwiański  został  założony  przez  prawdziwą  odźwierną,  Alkione  musiała 
działać  według  standardowej  procedury  postępowania  z  ludźmi.  To  powszechna 

praktyka,  Konspiracja  stosuje  ją  od  wieków.  Powiedzieli  czerwonokrwistym  tylko  tyle, 

ile było niezbędne. 

Jeszcze  raz  obeszli  mroczną  grotę  i  tym  razem  Schuyler  zauważyła  coś,  co 

przeoczyli  wcześniej:  wyryty  na  jednej  ze  ścian  znak.  Był  to  tryglif*,  czyli  symbol 

składający  się  z  trzech  elementów.  Pierwszy  stanowiły  przeplatające  się  okręgi, 

stosowany  przez  błękitnokrwistych  symbol  związku;  drugi  -  trudne  do  rozpoznania 

zwierzę.  Trzeciego  znaku  Schuyler  nigdy  nie  widziała:  miał  postać  miecza 

przeszywającego gwiazdę. 

- To  pieczęć  archanioła  -  wyjaśnił  Jack.  -  Gwiazda  oznacza  anioła,  z  którego 

została zrodzona. Lucyfera. Gwiazdę Poranną. Upadłego Anioła. 

Schuyler przesunęła palcami po krawędziach tryglifu. 

- Widziałeś już wcześniej coś podobnego? 

- Mam przeczucie, że tak... kiedyś... w przeszłości. Nie mogę sobie przypomnieć - 

background image

odparł, przysuwając pochodnię do symbolu, żeby przyjrzeć się dokładniej. - Możliwe, że 

utrzymuje na miejscu zaklęcie przeznaczenia. 

- Nie wydaje mi się, żeby o to chodziło - Schuyler nie mogła oderwać wzroku od 

tryglifu.  Symbol  działał  na  nią  hipnotycznie  i  usypiająco,  ale  poderwała  się,  słysząc 

odgłosy kroków. 

- To Ghedi. Nie mówmy mu, dopóki nie przekonamy się, ile wie. 

* Tryglif: termin z obszaru architektury oznaczający fragment fryzu w porządku 

doryckim, w kształcie prostokąta, dzielonego na trzy części pionowymi żłobieniami. 

Jack  skinął  głową  i  skierował  pochodnię  w  stronę  wejścia  do  groty,  oświetlając 

drogę. Zakonnik zbliżył się do nich, oddychając ciężko. 

- Znaleźliście ją? - zapytał, rozglądając się nerwowo. 

- Nie.  Powinniśmy  stąd  iść.  Skoro  MariEleny  tu  nie  ma,  musimy  powiadomić  jej 

rodzinę. 

Ghediemu wyraźnie ulżyło. Cała trójka ruszyła w drogę powrotną. 

- Czekajcie - Schuyler zatrzymała się. Usłyszała znajomy dźwięk - cichutki, niemal 

bezgłośny  jęk  w  oddali,  stłumioną  rozpacz  kogoś  cierpiącego.  -  Tam!  -  Pobiegła  w 

najgłębszą część groty, znajdując w ciemnościach drobną, skuloną sylwetkę. Związaną. 

- MariElena  -  szepnęła  Schuyler.  Przykucnęła,  kładąc  dłoń  na  czole  dziewczyny. 

Gorące. Rozpalone. Należało mieć nadzieję, że przyczyną gorączki jest tylko znużenie. 

Dziewczyna poruszyła się i znowu jęknęła. Ghedi przeżegnał się i przykląkł koło 

niej. 

- Wiesz, gdzie jesteśmy? - zapytała Schuyler po włosku. 

- W  jaskini  -  odparła  MariElena,  nie  otwierając  oczu.  -  Koło  wyschniętego 

strumienia. 

Jack zdjął kurtkę i zarzucił ją na ramiona dziewczyny. 

- Wiesz, dlaczego tu jesteś? - spytał. 

- Przyprowadzili mnie tu - odparła bezbarwnym głosem. 

- Kto  to  był?  -  chciała  wiedzieć  Schuyler.  -  Co  z  tobą  zrobili?  W  odpowiedzi 

MariElena zadrżała mimo woli, jakby ogarnięta atakiem choroby. 

Schuyler przytuliła dziewczynę i starała się ją uspokoić. 

- Wszystko  dobrze,  wszystko  dobrze  -  wyszeptała.  -  Nic  ci  nie  będzie.  Jesteś  już 

bezpieczna. 

Ale dziewczyna tylko potrząsnęła głową i zacisnęła mocniej usta. 

background image

- No już - powiedział Ghedi, kładąc chłodną chusteczkę na jej rozgorączkowanym 

czole. 

Schuyler osnuła MariElenę urokiem i skorzystała z okazji, żeby rzucić okiem na 

jej  wspomnienia.  Chłopak  wywiózł  ją  z  miasta  w  góry.  Zaprowadził  prosto  do  lasu.  A 

potem nie było już nic. Mgła i opary. Dziewczyna obudziła się, związana, w jaskini. 

Jack  przeciął  więzy  i  pomógł  jej  wstać,  a  Schuyler  podtrzymała  pod  ramię.  Ale 

dziewczyna zachwiała się pomiędzy nimi i osunęła na ziemię. 

- Zaczekaj, pomogę - Ghedi zbliżył się do MariEleny. 

A potem wszystko zaczęło dziać się zbyt szybko, ponieważ następną rzeczą, jaką 

zobaczyła Schuyler, był nóż z rękojeścią z kości słoniowej, który zakonnik przyłożył do 
gardła nieprzytomnej dziewczyny. 

- Co ty robisz? - krzyknęła Schuyler, rzucając się ku nim. Jack zrobił to samo. 

- To, co muszę - odparł Ghedi, trzymając w ramionach dziewczynę bezwładną jak 

szmaciana  lalka  i  przyciskając  lśniące  ostrze  do  jej  szyi.  Cienka  bluzka  MariEleny  była 

rozpięta i Schuyler znowu zobaczyła przez moment tryglif. Tym razem był wypalony na 

piersi  dziewczyny.  Splecione  okręgi.  Zwierzę.  Pieczęć  Lucyfera.  Lśnił  w  ciemności 

niczym światło ostrzegawcze. 

Schuyler skoncentrowała się na wysłaniu potężnego przymusu, aby powstrzymać 

zakonnika,  gdy  raptownie  nieoczekiwane  uderzenie  rzuciło  ją  na  ścianę  jaskini.  To  nie 

był  Ghedi,  który  w  tym  momencie  sprawiał  wrażenie  absolutnie  zaskoczonego.  To  był 

ktoś zupełnie inny. 

- Schuyler! - pełen niepokoju krzyk Jacka odbił się echem w grocie. 

Wszystko w porządku - chciała przekazać, ale okazało się, że nie może. Nie mogła 

się  poruszyć  ani  odezwać,  była  sparaliżowana  pod  każdym  względem.  Walczyła,  żeby 
uwolnić  się  z  okowów  -  ale  to  zaklęcie  okazało  się  nie  tak  proste,  jak  tamto,  rzucone 

przez  Iggy'ego.  Kryły  się  w  nim  elementy  czarnej  magii,  zakazane  metody,  które 

sprawiały, że więzy były solidne jak skała. 

Tym razem nie groziła im grupka pospolitych rolników poszukujących zaginionej 

córki;  wpadli  w  zasadzkę  zastawioną  przez  wampira,  dysponującego  właściwą 

wampirom szybkością i siłą. 

- Poddaj  się  albo  twoja  dziewczyna  zmieni  się  w  śliczną  pochodnię  -  napastnik 

wyciągnął linę venatorów i gestem nakazał, by Jack związał sobie nadgarstki. W drugiej 

ręce trzymał pochodnię płonącą czarnym ogniem. 

background image

Nie!  -  przekazała  Schuyler,  odzyskując  głos  w  uroku,  mimo  że  nadal  była 

całkowicie unieruchomiona. 

Dlaczego to robisz? Pracujesz dla hrabiny? 

Nie pracuję dla nikogo. Nie należę do Zgromadzenia. Działam na własny rachunek. 

A więc do tego doszło, uświadomiła sobie Schuyler. Mimi wyznaczyła nagrodę za 

życie Jacka, a ten wampir zamierzał ją zgarnąć. 

Proszę, nie! Mamy pieniądze! Pozwól, że zapłacę za jego życie. Proszę! - przekazała 

Schuyler. 

Przykro mi, mała. Jestem pewien, że nie dasz rady przebić Mimi Force. 

Łowca nagród przysunął się do Schuyler. Widziała z bliska jego dziką, ściągniętą 

twarz. 

- Pójdę  z  własnej  woli.  Wypuść  ją  -  oznajmił  Jack  spokojnym,  czystym  głosem, 

poddając  się.  Wampir  zacisnął  więzy,  sprawiając,  że  krew  odpłynęła  z  nadgarstków 

więźnia.  Kiedy  uznał,  że  jego  zdobycz  jest  zabezpieczona,  wyszeptał  kilka  słów  nad 

płomieniem,  który  zgasł,  zamieniając  pochodnię  w  poszarzały  kawałek  węgla  -  szybko 

ukryty w kieszeni łowcy. 

Ghedi  obserwował  z  niepokojem  wampirzego  renegata,  ale  kiedy  zrozumiał,  że 

tamten  nie  jest  nim  zainteresowany,  jego  twarz  napięła  się.  Przygotowywał  się  do 

czekającego go straszliwego zadania. 

MariElena miała umrzeć. 

Jack miał zostać zabrany. 

Schuyler mogła tylko bezgłośnie krzyczeć. 

background image

T

RZYNAŚCIE

 

Czas anioła 

Kiedy  Schuyler  została  zaatakowana  i  pochwycona,  miała  za  mało  czasu,  by 

cokolwiek  zdziałać.  Dlatego  teraz  spojrzała  w  głąb  siebie,  w  swoją  duszę  i  w  wymiar 

uroku. Czas w wewnętrznym wszechświecie płynął inaczej. 

Otworzyła oczy w mętnych wodach otulonego zmierzchem świata i poczuła ciężki 

uścisk  krępującego  ją  mrocznego  zaklęcia.  W  wymiarze  uroku  zaklęcie  miało  postać 

oplatających ją i wijących się węży. Czuła ich tuskowatą wilgoć owiniętą wokół jej ciała, 

ściskającą  ją  coraz  mocniej.  Były  wszędzie,  ślizgały  się  po  jej  talii,  nogach,  pomiędzy 

palcami. Czuła ich mulisty zapach i zadrżała, słysząc szelest rozdwojonych języków. 

Zaklęcie  unieruchamiające  zaliczało  się  do  typu  uroków  zwanych przymusami  - 

inaczej  kontrolą  umysłu.  Tego  rodzaju  zaklęcia  miały  przede  wszystkim  sprawić,  by 

ofiara uwierzyła, że jest uwięziona, dlatego należały do najtrudniejszych do opanowania. 

Trzeba było przestać wierzyć w to, co się widziało. 

Schuyler  skoncentrowała  się  na  wężu  najbliżej  głowy.  Czuła  zimne  ciało  gada, 

oplatające  jej  ramiona.  Odwróciła  się,  żeby  spojrzeć  mu  prosto  w  oczy.  Przerażająca 

kobra królewska rozkładała kaptur i szykowała się do ataku. Obnażyła kły i zasyczała. 

Ale  nim  zdążyła  uderzyć,  Schuyler  zdołała  przemóc  odrazę  i  sięgnęła  w  dół, 

chwytając węża za ogon. Jednym płynnym ruchem oderwała łuskowate cielsko od siebie 

i zmiażdżyła jego łeb obcasem. 

W ułamku sekundy znalazła się z powrotem w świecie rzeczywistym, w jaskini, 

dzierżąc miecz swojej matki. 

- Stać! - rozkazała, a w jej głosie zadźwięczała furia. Mnich pospiesznie spróbował 

trafić nożem w szyję MariEleny,  ale zanim ostrze przebiło skórę, Schuyler odparowała 

jego  uderzenie  i  wytrąciła  Ghediemu  broń,  która  ze  szczękiem  odbiła  się  od  skały. 

MariElena  upadła  na  ziemię,  a  obok  niej  osunął  się  Ghedi,  powalony  wysłanym  przez 

Schuyler przymusem, nakazującym mu poddanie się. 

Tylko tego potrzebował Jack. Z gwałtownym rykiem rozerwał więzy i przemienił 

background image

się  w  przerażającego  Anioła  Zniszczenia.  Z  jego  pleców  wystrzeliły  potężne  czarne 

skrzydła, ostro zakończone rogi zawinęły się na końcach, a oczy rozbłysły karmazynową 

barwą krwi. Podniósł drżącego łowcę nagród i ścisnął w szponach. 

- Jack, nie. Nie zabijaj go! - krzyknęła Schuyler. Niech się obejdzie bez rozlewu krwi. 

- Posłuchaj dziewczyny... - wycharczał łowca nagród. Schuyler łagodnie położyła 

rękę  na  skrzydle  Jacka,  czując  olbrzymią  moc,  kryjącą  się  pod  jedwabistymi  piórami. 

Dawniej przerażał  ją w tej postaci, ale teraz,  widząc jego straszliwą, prawdziwą twarz, 

dostrzegała w niej piękno. 

Odwrócił  się  do  niej.  Jako  Abbadon  w  niczym  nie  przypominał  Jacka,  a 

jednocześnie przypominał go wszystkim. Chciał cię skrzywdzić. 

Proszę, najdroższy. 

Wtedy z powrotem stał się Jackiem, przystojnym, o zaczerwienionych policzkach. 

Przyciągnął do siebie łowcę nagród, stawiając go na nogi. 

- Precz. Powiedz mojej siostrze, że jej pasożyt zawiódł. Powiedz, że nic i nikt nie 

sprowadzi mnie z powrotem. 

Łowcy  nagród  całkowicie  to  wystarczyło.  Zniknął,  zanim  zdążyli  zaczerpnąć 

oddechu. 

Schuyler wpadła w ramiona Jacka, przylgnęli do siebie. 

Myślałam, że cię stracę - przekazała. 

Nigdy. Nigdy nie pozwolimy się rozdzielić. - Jack pochylił głowę, kryjąc twarz w jej 

ramionach,  a  Schuyler  przytuliła  się  do  niego,  słysząc  miarowy,  spokojny  rytm  jego 

serca. 

Nigdy. 

background image

Pracownia artysty 

Florencja. 1452 

Rankiem  Tomi  przekroczyła  próg  pracowni.  Mistrza  spodziewano  się  następnego 

dnia, a jej zostało jeszcze wiele do zrobienia. Przywitała się z innymi pomocnikami i zajęła 

miejsce z tyłu sali, wracając do rzeźbienia reliefu, który miał się znaleźć nad wschodnimi 
drzwiami  baptysterium.  Żmudna  praca  i  wymagała  dokładności,  ale  Tomi  rozkoszowała 

się nią, czerpiąc radość z najdrobniejszych szczegółów. Niebawem zatonęła  we własnych 

myślach,  jej  dłonie  szybko  poruszały  się  nad  marmurem,  a  umysł  rozważał  wydarzenia 

rozgrywające się miesiąc wcześniej. 

Co mogło oznaczać to, że człowiek nosił znak Księcia Ciemności? Czyżby ich stary 

wróg  znalazł  drogę  powrotną  na  Ziemię?  Niemożliwe.  Odesłali  Szatana  do  piekła, 

zamykając Kaligulę za nie- zniszczalną bramą. Razem wysłali w świat Zakon Siedmiorga, 

aby  zabezpieczyć  Ścieżki  Umarłych.  Mężczyzna  noszący  szaty  Cytadeli  musiał  być 

podstawiony.  Nikt  nigdy  wcześniej  go  nie  widział.  Nie  pochodził  z  tego  miasta.  Andreas 

uważał,  że  człowiek  ich  okłamał,  a  ścigana  bestia  nie  była  demonem,  ale  Tomi  nadal 

odczuwała niepokój. 

Miała szesnaście lat i wiedziała już, kim jest i jakie jest jej zadanie na tym świecie. 

Po  kryzysie  w  Rzymie  w  każdym  kolejnym  życiu  zadaniem  venatorów  było  tropienie 

zbiegłych srebrnokrwistych, którzy pozostali po tej stronie Bramy i nadal stąpali po Ziemi. 
Nikt  więcej  w
  Zgromadzeniu  nie  wiedział  o  ich  istnieniu  -  venatorzy  utrzymywali  to  w 

tajemnicy, aby nie zakłócać spokoju społeczności. Błękitnokrwiści nie musieli obawiać się 

niczego  ze  strony  Croatanów,  Andreas  pilnował,  żeby  jego  współbracia  byli  od  setek  lat 

bezpieczni. Polowanie na Croatanów było równie rutynowe, jak polowanie kota na polne 

myszy. Niezbędne i skuteczne. 

Ale  teraz  coś  takiego.  Tomi  zobaczyła  znowu  tryglif,  krwawy  mak  wyryty  na 

ramieniu  mężczyzny.  Upuściła  dłuto,  zostawiając  paskudną  rysę  w  płaskorzeźbie.  Mistrz 

nie będzie zachwycony. 

Coś cię trapi, przyjaciółko Gio podniósł dłuto i podał jej. Niepotrzebnie. Zajmiemy 

się tym. 

background image

Skinęła głową. 

Chciałabym, żeby Dre tu był. 

Andreas  del  Pollaiuolo  był  najmłodszym  doradcą  na  dworze  Lorenza  de  Medici. 

Pracował  nad  utwierdzeniem  pozycji  rodu  Medyceuszy  we  Florencji  i  zapewnieniem  mu 

prymatu przed innymi szlachetnymi rodami w mieście. Medyceusze prowadzili interesy w 

całej  Europie,  wysyłając  swoich  przedstawicieli  do  wszystkich  większych  miast.  Pod  tym 

pretekstem  Dre  mógł  bez  problemów  podróżować  po  całym  kontynencie,  nie  budząc 

niczyich podejrzeń. 

Ale Tomi wiedziała, że jest jeszcze jeden powód, dla którego  Dre tak bardzo stara 

się poszerzyć wpływy Medyceuszy daleko poza ich piękne miasto. Kryzys w Rzymie zawsze 
pozostawał  dla  niego  sprawą  najwyższej  wagi.  Chociaż  zdołał  wygnać  Lucyfera  z  tego 

świata,  nie  udało  mu  się  powstrzymać  upadku  wspaniałego  państwa.  Kaligula,  Niosący 

Światło, doprowadził Rzym do zagłady. 

Dre postanowił odbudować jego świetność. Był zdeterminowany, aby dokończyć to, 

co  zaczął,  przysięgał  odtworzyć  chwałę Rzymu i  kultury  antycznej,  wynosząc  je  na  nowy 

poziom.  Przepisał  Kodeks  Wampirów,  aby  ukształtować  historię  ludzi  i  przekazać  im 

wrażliwość  i  wartości  błękitnokrwistych  -  szacunek  dla  sztuki,  życia,  piękna  i  prawdy. 

Podczas  jednej  z  niekończących  się  rozmów  o  tym,  co  planują  osiągnąć  w  tym  cyklu, 

powiedział jej, że zamierza doprowadzić do odrodzenia ludzkości. Nadał mu już stosowną 

nazwę: renesans. 

Ale cała ta praca odciągnęła od niej ukochanego, a od nocy tamtego pościgu niemal 

nie mieli czasu dla siebie. 

Zawsze taki był -jej Michał. Andreas. Kasjusz. Menes. Jakiekolwiek przybierał imię, 

zawsze należał do niej. Był jej siłą, jej miłością, jej powodem istnienia. Razem zmierzą się z 
nowym  zagrożeniem.  Będzie  oczekiwać  na  jego  powrót,  a  potem  przekona  go,  że 

najpilniejszą  rzeczą  jest  zdemaskowanie  ukrytego  wroga  i  odkrycie  prawdy  o  znaku 

czerwonokrwistego. 

background image

C

ZĘŚĆ DRUGA

 

M

IMI 

F

ORCE

,

 

 

REGENTKA ZGROMADZENIA

 

 

 

 

Nowy Jork Teraźniejszość 

background image

C

ZTERNAŚCIE

 

Gniazdo żmij 

Użalanie się nad sobą” nie istniało jako pojęcie w słowniku Mimi Force. Zamiast 

przeklinać  samotność  i  tęsknotę,  spowodowane  utratą  zarówno  brata  bliźniaka,  jak  i 

mężczyzny, którego kochała (po raz pierwszy w jej długim, nieśmiertelnym życiu były to 

dwie  różne  osoby),  zajęła  się  sprawami  Zgromadzenia.  Praca  pomagała  jej  zagłuszyć 

rozpacz  i  wściekłość,  a  nadzorowanie  biurokratycznej  administracji  ogromnej,  prężnej 

organizacji dawało ukojenie. 

Stara  wiedźma,  Cordelia  Van  Alen,  nazywała  obecne  czasy  „zmierzchem 

wampirów”  -  zupełnie  jakby  ciężka  aksamitna  kurtyna  opadała  na  scenę,  a  dla 

błękitnokrwistych  nadchodził  czas  na  wielki  finał.  (Mimi  zawsze  uważała,  że  „wielki 

finał”  to  znacznie  lepsze  określenie  odrzucenia  śmiertelnej  powłoki  -  kojarzące  się  z 

wychodzeniem  do  ukłonów  przed  stojącą  i  bijącą  brawo  publicznością,  a  nie 

kuśtykaniem w stronę zachodu słońca.) 

Jeśli to rzeczywiście miał być ich koniec - jej  koniec - to w takiej postaci był on 

całkowicie  nie  do  zaakceptowania.  Mimi  nie  po  to  przeżyła  tyle  wcieleń,  aby  skończyć 

zupełnie sama, bez poczucia bezpieczeństwa płynącego z obecności Jacka, bez czarującej 

arogancji Kingsleya, utrzymującej ją w czujności. Nie zamierzała się tak łatwo poddawać. 

Mimi  otworzyła  drzwi  do  nowego  gabinetu.  Tydzień  po  tym,  jak  Forsyth 

Llewellyn  zaginął  po  „tragedii  na  odnowieniu  więzi”  (tak  wszyscy  nazywali  teraz  tę 

parodię,  jaką  była  jej  ceremonia)  -  Rada  postanowiła  wybrać  nowego  przywódcę.  Ku 

zdumieniu  Mimi,  wśród  kandydatów  pojawiło się  jej  nazwisko.  Tydzień  po  niesławnej 

ceremonii  Ambrose  Barlow,  dziarski  dżentelmen,  liczący  sobie  sto  jeden  lat  (aby 

umożliwić  emerytowanym  członkom  Rady  dalszą  służbę,  udzielono  im  zezwolenia  na 

przedłużenie cyklu), oraz Minerva Morgan, znana z ciętego języka Starsza Rady, będąca 

niegdyś najbliższą przyjaciółką Cordelii Van Alen, spotkali się z Mimi po szkole i wyłożyli 

jej  swoją  prośbę.  Mimi  odmówiła  kandydowania  na  stanowisko  Regisa  -  nie  w 

momencie, kiedy Charles pozostawał przy życiu - ale zgodziła się przyjąć tytuł Regenta, 

background image

sprawującego w Zgromadzeniu władzę pod nieobecność przywódcy. 

Usiadła  w  wygodnym,  ergonomicznym  fotelu  biurowym,  który  zamówiła 

niedawno,  i  wyświetliła  na  pulpicie  bazę  danych  Komitetu.  Miała  przed  sobą  tony 

roboty:  należało  wyszukać  najsilniejszych  członków  Komitetu  i  awansować  ich  do 

osłabionej  Rady,  nadzorować  zespół  venatorów,  powołać  nowy  rocznik  do  młodszego 

Komitetu - lista spraw zdawała się nie mieć końca. 

Forsyth Llewellyn pozostawił po sobie chaos - najwyraźniej kiedy był u władzy, 

interesowała  go  tylko  Rada.  W  wielu  podkomitetach  (Zdrowia  i  Kontaktów  z  Ludźmi, 

Centrum Transformacji) rozpaczliwie brakowało obsady. 

Skoro  mowa  o  Forsycie:  nikt  nie  wiedział  także,  gdzie  podziewa  się  Bliss.  Mimi 

przypuszczała,  że  uciekli  razem.  Krzyżyk  na  drogę.  Po  zniknięciu  Forsytha  venatorzy 

znaleźli  dowody  na  to,  że  poprzednik  Mimi  ukrywał  ich  największego  wroga  i odegrał 

kluczową  rolę  w  ataku  Croatanów  na  katedrę.  Forsyth  był  zdrajcą  w  Radzie,  wężem 

pomiędzy nimi. 

Jeśli  zaś  chodzi  o  Kingsleya,  Mimi  nadal  widziała  jego  twarz  na  moment 

przedtem,  zanim  został  pochłonięty  przez  subvertio.  Pamiętała,  jak  patrzył  na  nią  z 

bezgraniczną  miłością.  Gdzie  był  teraz?  Czy  jeszcze  żył?  Czy  kiedykolwiek  go zobaczy? 

Czasem, kiedy zaczynała o nim myśleć, potrafiła godzinami wpatrywać się w przestrzeń 

lub  w  kursor  mrugający  na  ekranie  komputera,  podczas  kiedy  ból  w  jej  sercu  drżał  i 

pulsował.  Nic  nie  mogło  poprawić  jej  nastroju,  absolutnie  nic.  Próbowała  pogrzebać 

swoje  problemy  pod  astronomicznymi  kwotami,  nadużywając  na  zakupach  kart 

kredytowych.  Zatrudniła  też  armię  uzdrowicieli  i  terapeutów.  Minął  miesiąc,  nic  nie 

pomagało.  Miała  wrażenie,  że  bez  rozlicznych  spotkań  Komitetu  i  rozmów 

konferencyjnych, które pozwalały jej na chwilę uciec od smutku, oszalałaby z rozpaczy. 

Oczywiście,  chociaż  została  Regentką,  nadal  musiała  skończyć  czwartą  klasę. 

Pilniejsze  sprawy  miały  zaczekać  do  zakończenia  egzaminów,  tak  przynajmniej 

twierdziła  Trinity,  dla  której  nawet  rządzenie  społecznością  nie  było  wystarczająco 

dobrą  wymówką  aby  zaniedbywać  szkołę.  Matka  pozwalała  Mimi  poświęcać  najwyżej 

kilka godzin dziennie na działalność związaną z nowym stanowiskiem. Wystarczającym 

ciosem było zaginięcie Jacka i to, że jest poszukiwany. Trinity nie zamierzała pozwolić, 

aby Mimi opuściła się w nauce. 

Nawet  jeśli  Mimi  początkowo  miała  opory  przed  przyjęciem  tytułu  Regenta, 

pomału pomysł ten zaczął się jej podobać. Szczególnie w momencie, kiedy uświadomiła 

background image

sobie,  że  może  go  wykorzystać  na  swoją  korzyść.  Jako  nieustraszona  zwierzchniczka 

Zgromadzenia mogła zrobić wszystko, co tylko chciała. Byt pierwszy tydzień listopada. 

Zajmowała nowe stanowisko od miesiąca i nie zdążyła  jeszcze wykorzystać władzy do 

zrobienia  tego,  czego  najbardziej  pragnęła  -  sprawy  Zgromadzenia  ciągle  miały 

pierwszeństwo.  Ale  dzisiaj  nadszedł  wreszcie  ten  dzień.  Dzisiaj  odbędzie  przyjacielską 

rozmowę  z  Oliverem  Hazard-Perrym.  Kazała  wezwać  go  z  otchłani  Repozytorium,  a 

sekretarka właśnie zadzwoniła, żeby powiedzieć, że Oliver jest już w poczekalni. 

- Wpuść  go,  Doris  -  poleciła  Mimi,  przygotowując  się  na  nieuniknioną  w  jej 

mniemaniu  walkę.  Nędzny  zausznik  był  jedyną  nadzieją  na  odnalezienie  jej 

zdradzieckiego  brata  i  miała  zamiar  wydusić  z  niego  wszelkie  informacje  dotyczące 
miejsca pobytu Jacka. 

Oliver wszedł do gabinetu. Ledwie go znała, a dawniej zwracała na niego uwagę 

tylko  dlatego,  że  kręcił  się  blisko  jej  rywalki  do  uczuć  Jacka.  Jednak  nawet  Mimi 

zauważyła, że wygląda inaczej niż wtedy, kiedy widziała go po raz ostatni - może to coś 

w jego oczach, nieobecna wcześniej ostrożna nieruchomość. 

Ale z drugiej strony, czy był ktoś, kogo nie odmieniła tamta tragedia na ceremonii 

odnowienia  więzi?  Sama  Mimi  kilka  dni  wcześniej  spojrzała  w  lustro  i  z przerażeniem 

zobaczyła wymizerowaną starą pannę z twarzą ściągniętą żalem. Dramatyczne przejścia 

całkowicie  zrujnowały  jej  wizerunek  słonecznej  dziewczyny  z okładek  magazynów.  To 

musiało się skończyć. 

- Pani  dzwoniła?  -  zapytał  Oliver.  Jego  twarz  była  maską,  za  którą  kryło  się 

cierpienie, więc zdziwiło ją, że potrafi jeszcze żartować. 

Mimi odrzuciła włosy na plecy. 

- Człowiek nie powinien się zwracać w ten sposób do przełożonego. 
- Proszę o wybaczenie - uśmiechnął się Oliver. Usiadł na krześle z drugiej strony 

biurka. - Czym mogę służyć? 

Przeszła od razu do rzeczy. 

- Wiesz, gdzie oni są. 

Kiedy  tylko  jej  brat  opuścił  miasto,  Mimi  wysłała  za  nim  armię  venatorów  i 

najemników,  ale  jak  dotąd  żaden  nie  zdołał  doprowadzić  Jacka  przed  oblicze 

sprawiedliwości.  Opuszczając  Zgromadzenie,  Jack  wyrzekł  się  także  jego  ochrony,  co 

sprawiło, że jego duszy nie można było namierzyć w wymiarze uroku. 

- Oni? - zapytał Oliver, unosząc brwi. 

background image

- Mój brat i jego... - Mimi nie mogła się zmusić, żeby wymówić to słowo. - Wiesz, 

dokąd pojechali. Venatorzy powiedzieli mi, że odprowadziłeś ich na lotnisko. 

Oliver zaplótł dłonie i spojrzał na nią twardo. 

- Nie mogę tego potwierdzić ani temu zaprzeczyć. 

- Nie  popisuj  się.  Wiesz,  gdzie  oni  są  i  musisz mi  to powiedzieć.  Pracujesz  teraz 

dla  mnie.  Ośmielasz  się  sprzeciwić  Kodeksowi?  Wiesz,  że  karą  za  niesubordynację 

zausznika  jest  dwadzieścia  lat  odosobnienia  -  warknęła,  pochylając  się  nad  biurkiem  i 

obnażając koniuszki kłów. 

- A, więc teraz powołujemy się na zapisy Kodeksu? 

- Jeśli będę do tego zmuszona - zagroziła Mimi. Jako archiwista w Repozytorium 

Oliver  znajdował  się  nisko  w  hierarchii  ważności.  Był  przypadkową  ofiarą  -  zaledwie 

kiepsko opłacanym urzędnikiem. Tymczasem ona, Mimi Force, była teraz Regentką! Była 

jedyną osobą, która utrzymywała Zgromadzenie w całości. 

Oliver uśmiechnął się przebiegle. 

- W takim razie na swoją obronę muszę przywołać paragraf piąty. 

- Piąty?  -  w  głowie  Mimi  zadźwięczał  jakiś  dzwonek  ostrzegawczy,  ale 

zignorowała  go.  Była  wszechpotężna,  a  on  tylko  grał  na  zwłokę.  Zmiażdżyć  ludzkiego 

karalucha! Nikt nie ośmielał się sprzeciwiać Azrael, jeśli czegoś zapragnęła. 

- Proszę  wybaczyć,  jeśli  to  zabrzmi  protekcjonalnie,  ale  zgodnie  z  piątym 

paragrafem  Kodeksu  Wampirów  istnieje  coś,  co  nazywa  się  poufnością  wampirów  i 

zauszników.  Mam  prawo  nie  udzielać  żadnych  informacji  dotyczących  mojej  byłej 

błękitnokrwistej  pani.  Możesz  sprawdzić  w  Aktach  Repozytorium.  Nie  masz  nade  mną 

władzy. 

Mimi podniosła z biurka lampę Tiffany'ego i cisnęła nią w Olivera, który uchylił 

się w ostatniej chwili. 

- Tylko bez nerwów, proszę. 

- Precz z mojego gabinetu, śmieciu! 

Oliver  demonstracyjnie  powoli  wstał  i  pozbierał  swoje  rzeczy.  Widać  było,  że 

bawi  go  jej  frustracja.  Ale  wychodząc,  odezwał  się  jeszcze  raz  i  tym  razem  jego  głos 

brzmiał łagodnie. 

- Wiesz, Mimi, jestem tak samo osamotniony, jak ty. Wiem, że niewiele to znaczy 

w  moich  ustach,  ale  przykro  mi  z  powodu  tego,  co  cię  spotkało.  Bardzo  kochałem 

Schuyler i wiem, jak bardzo ty kochałaś Jacka. 

background image

Jack!  Nikt  nie  ośmielał  się  wymienić  przy  niej  tego  imienia.  Poza  tym  myśląc  o 

swoim bliźniaku, Mimi nie czuta miłości, ale dziwaczną mieszankę szoku i żalu. Miłość? 

Wszelka miłość, jaka w niej pozostała, przemieniła się w jasno świecącą nienawiść, którą 

pieściła w głębi swojej duszy, lśniącą szmaragdowym blaskiem. 

- Miłość  -  syknęła  Mimi.  -  Wy,  familianci,  nie  wiecie  niczego  o  miłości.  To  tylko 

twoje  urojenia,  nigdy  jej  nie  kochałeś.  Czułeś  tylko  to,  co  zaszczepił  w  tobie  święty 

pocałunek. To nie jest prawdziwe uczucie. Nigdy nie było. 

Oliver  przez  moment  wyglądał  na  tak  głęboko  zranionego,  że  Mimi  zapragnęła 

cofnąć  swoje  słowa.  Tym  bardziej,  że  jego  wyrazy  współczucia  były  pierwszymi,  jakie 

usłyszała,  odkąd  straciła  wszystkich,  którzy  byli  jej  bliscy.  Ale  mimo  wszystko 
wyładowanie na kimś swojej wściekłości przyniosło jej ulgę. Tym gorzej dla Olivera, jeśli 

próbował jej pomóc. Dureń: wpakował się tylko na linię ognia. 

background image

P

IĘTNAŚCIE

 

Przesłane wideo 

Worek  treningowy  kołysał  się  w  przód  i  w  tył  niczym  wahadło,  a  Mimi 

poczęstowała go kolejnym przynoszącym jej satysfakcję kopniakiem - w sam środek. Po 

wyjściu z gabinetu przyszła prosto na siłownię. Nie potrzebowała niczyjej litości, a już 

na  pewno  nie  litości  głupiego  archiwisty  z  Repozytorium.  Musiały  nastać  naprawdę 

ciężkie czasy, skoro człowiek może współczuć wampirowi. Szczególnie wampirowi o jej 

rodowodzie i statusie. Dokąd zmierzał ten świat? Przetrwała kryzys w Rzymie i zniosła 

podróż  do  Plymouth  tylko  po  to,  żeby  stać  się  obiektem  współczucia 

czerwonokrwistego?  Całkowity  absurd.  Znowu  rąbnęła  worek,  który  zawirował, 

odlatując aż pod przeciwległą ścianę. Mięśnie bolały ją od czterogodzinnego tłuczenia go 

na kwaśne jabłko. 

Wyobraziła sobie zakrwawioną twarz Jacka, upokorzonego i błagającego o litość. 

Jakąż  przyjemność  sprawi  jej  wyładowanie  wreszcie  całej  furii.  W  każdej  minucie 
każdego  dnia  zżerało  ją  pragnienie  zemsty,  żyła  nim  i  oddychała,  a  gniew  stanowił  jej 

siłę napędową. Gdzie on był? Co robił? Czy w ogóle o niej myślał? 

Dlaczego właściwie nie potrafi po prostu odpuścić, pomyślała, kiedy powracający 

worek  uderzył  ją,  wytrącając  na  moment  z  równowagi.  Nie  chciała  już  przecież  mieć 

Jacka dla siebie - tyle przynajmniej zrozumiała przed ołtarzem. On jej nie chciał, ale ona 

także go nie chciała. Więc dlaczego tak obsesyjnie pragnęła jego śmierci? Ponieważ ktoś 

musiał  zapłacić  za  to,  co  się  stało  z  Kingsleyem.  Kingsley  przepadł:  był  martwy  lub 

uwięziony,  co  w  sumie  na  jedno  wychodziło.  Łatwiej  było  jej  znosić  morderczą 

wściekłość na brata niż pochłaniający wszystko żal z powodu utraty ukochanego. Mimi 

nie  mogła  ścierpieć  myśli,  że  to  Jackowi,  nie  Kingsleyowi,  udało  się  ocaleć.  Ze  Jack  był 

szczęśliwy gdzieś daleko, ze swoją mieszanej krwi konkubiną, a ona została sama. Ktoś 

musiał  zapłacić  za  wszystko,  co  straciła  -  ktoś  musiał.  Skoro  Mimi  nie  mogła  być 

szczęśliwa, nie widziała absolutnie żadnego powodu, by pozwalać na szczęście innym. 

Nieustanna  wściekłość  była  ponad  wszystko  męcząca  i  Minii  potrzebowała 

background image

fizycznego  wyczerpania,  które  zapewniały  jej  mordercze  treningi.  Zazwyczaj 

przychodziła  z  siłowni  do  domu  tak  zdrętwiała  i  znużona,  że  mogła  tylko  leżeć  z 

laptopem  na  kanapie,  odpowiadając  na  wiadomości  w  komunikatorach  i  aktualizując 

statusy  na  stronach  społecznościowych.  Tego  wieczora  po  powrocie  do  miejskiej 

rezydencji  nikogo  nie  zastała,  co  jej  nie  zdziwiło.  Trinity  jak  zwykle  wyszła  gdzieś  w 

celach  towarzyskich.  Dom  był  za  duży  dla  nich  dwóch.  Pokojówki  trzymały  się  na 

dystans, a cisza była tak przybijająca, że przez większość wieczorów Mimi surfowała po 

internecie, słuchając jednocześnie na cały regulator muzyki wieży i telewizora. 

Cisnęła  przepocony  kostium  gimnastyczny  do  kosza  na  brudne  rzeczy  i  wzięła 

szybki prysznic. Nadal ubrana w szlafrok włączyła komputer i kliknęła na ikonę skrzynki 
mailowej, przewijając listę nieprzeczytanych wiadomości. Na samej górze mrugał e-mail 

z nieznanego adresu. Chociaż informatycy Komitetu błagali ją, żeby tego nie robiła, Mimi 

regularnie  ignorowała  ostrzeżenia  o  internetowych  wirusach,  kryjących  się  w 

nieznanych wiadomościach. W rezultacie system operacyjny jej  komputera padał  kilka 

razy na miesiąc. Nie mogła nic na to poradzić, była zbyt ciekawa, żeby powstrzymać się 

przed ich otwieraniem. 

Otworzyła  wiadomość.  E-mail  był  pusty,  zawierał  tylko  link.  Mimi  kliknęła  go, 

przygotowując  się  na  wybuch  komputerowego  chaosu,  zawieszenie  systemu  lub 

pojawienie się pornograficznego wideo. Link prowadził do pliku wideo, ale nie takiego, 

jakiego się spodziewała. 

Na ekranie pojawił się niewyraźny film, trzymana w niepewnych rękach kamera 

kilkakrotnie  zmieniała  kąt,  aż  wreszcie  Mimi  zobaczyła,  że  dwa  ciemne  kształty  na 

środku ekranu to para nastolatków, obmacujących się na kanapie. 

Pomyślała, że to jednak jeden z „tych” filmików, i zamierzała zamknąć okno, ale 

coś ją powstrzymało. Kiedy kamera przybliżyła obraz, zorientowała się, że nastolatki nie 

uprawiają  po  prostu  seksu.  Twarz  dziewczyny  zasłaniały  długie  włosy,  ale  Mimi 

widziała  jej  usta  przyciśnięte  do  szyi  chłopaka  i  krew  spływającą  po  jej  podbródku, 

podczas gdy jego ciało drżało i wiło się w ekstatycznych spazmach. 

To  było  aż  za  bardzo  znajome  -  gwałtowne  ruchy  chłopaka,  sposób,  w  jaki 

trzymała  go  dziewczyna  -  na  tyle  łagodnie,  żeby  powstrzymać  jego  drżenie  i  na  tyle 

mocno,  aby  przytrzymać  go  w  miejscu.  Ile  razy  Mimi  robiła  dokładnie  to  samo, 

dokładnie  w  tej  samej  pozycji?  To  było  jak  wyjęte  z  podręcznika  Komitetu.  Nie można 

było pozwolić, żeby głowa familianta odchyliła się za daleko do tyłu, ponieważ groziło 

background image

mu wtedy uduszenie lub zadławienie się własnym językiem. 

Mimi  siedziała  skamieniała  i  patrzyła,  jak  dziewczyna  odsunęła  się  i  przez 

moment  kamera  zrobiła  zbliżenie  na  jej  kły  barwy  kości  słoniowej.  Zalśniły  w  świetle, 

piękne ostrą jak igły urodą, znacznie delikatniejsze i bardziej niebezpieczne niż dowolne 

podróbki,  poprawiane  komputerowo.  W  tym  czasie  chłopak  opadł  na  kanapę, 

zamroczony, pokonany i bezużyteczny na czterdzieści osiem godzin. Dziewczyna, której 

twarz nadal kryła się w cieniu, pocałowała go czule w usta i wstała z kanapy. 

Na  dole  ekranu  wyświetlała  się  godzina  i  data.  To  ostatni  weekend,  pomyślała 

Mimi, podczas gdy obraz zmienił się, pokazując duży pokój, w którym zgromadziło się 

więcej  nastolatków.  Zaraz,  zaraz!  W  tym  pokoju  było  coś  znajomego,  widziała  już  te 
adamaszkowe  zasłony  i  Renoira  na  ścianie.  Jeśli  podeszło  się  za  blisko  do  obrazu, 

uruchamiał  się  bezgłośny  alarm  i  majordomus  przychodził,  żeby  cię  przegonić.  Była 

wiele razy w tym apartamencie. Na ekranie widziała należący do rodziców Jamiego Kipa 

penthouse, a impreza była jego urodzinowym after-party. 

Mimi  uczestniczyła  w  niej  w  ostatni  piątek.  Wyszła  wcześniej,  znudzona 

towarzystwem.  Najmłodsi  członkowie  Komitetu  zachowywali  się  jak  małe,  gorliwe 

fretki,  nakręceni  zakosztowaną  po  raz  pierwszy  krwią,  a  ona  była  nadal  zbyt  pełna 

złości, żeby dobrze się bawić. 

Kamera  znowu  odnalazła  tamtą  dziewczynę.  Odwrócona  plecami,  w  mgnieniu 

oka  zniknęła,  żeby  pojawić  się  po  drugiej  stronie  pokoju  koło  reflektora,  zaśmiewając 

się. To nie był żaden trick, efekt specjalny,  sztuczka montażu. Widać było wyraźnie, że 

dziewczyna  stała  w  jednym  miejscu,  a  potem,  bez  żadnego  rozsądnego  wyjaśnienia, 

znalazła  się  gdzie  indziej.  Dobry  Boże,  nie  powiecie  chyba...  Kamera  uchwyciła  więcej 

wampirzych sztuczek. Durni młodsi członkowie popisywali się: ktoś podniósł jedną ręką 
fortepian,  inny  gość  imprezy  rozwiał  się  w  mgłę.  Zwykłe  szczeniackie  szpanowanie, 

wampiry pijane nowo odkrytymi mocami, które przyszły do nich wraz z przemianą. 

Żołądek  Mimi  zaczął  się  zaciskać  w  zimny  supeł.  Kto,  do  cholery,  ich  filmował? 

Imprezy błękitnokrwistych były ściśle zamknięte: tylko dla wampirów i familiantów lub 

przyszłych familiantów. Zgodnie z zasadami. To co właśnie zobaczyła, łamało wszelkie 

prawa Kodeksu. To było zdemaskowanie. Film był dostępny online. Czy ktoś jeszcze go 

widział? Mimi poczuła, jak włoski na jej szyi stają dęba. 

Obraz pociemniał i pojawił się napis. Wampiry istnieją naprawdę. Otwórzcie oczy. 

Są wśród nas. Nie wierzcie w ich kłamstwa. 

background image

Kochanka żyje! 

Ze  kto?  Ze  co?  Mimi  nadal  próbowała  przyswoić  to,  co  przeczytała,  kiedy  obraz 

raz  jeszcze  się  zmienił.  Pojawił  się  inny  pokój  i  ta  sama  dziewczyna,  związana, 

zakneblowana  i  w  opasce  na  oczach,  nadal  niemożliwa  do  rozpoznania.  Po  srebrnych 

niciach Mimi rozpoznała linę używaną przez venatorów. O co tu chodziło? Co, do diabła, 

się działo? Kim była ta dziewczyna? 

Obraz przeszedł w czerń, na której pojawił się następny napis. 

W wigilię znikającego sierpa... 

Zobaczycie, jak spłonie wampir. 

Zapaliła  się  zapałka,  ogień  ogarnął  cały  ekran.  Smoliście  czarne  płomienie 

tańczyły wokół hebanowego jądra. Czarny ogień piekielny. 

Mimi wyłączyła laptop, zamykając go z trzaskiem. Stwierdziła, że cała drży. To był 

żart, prawda? Ktoś z uczestników imprezy postanowił nakręcić „zabawny” filmik. Tylko 

o to chodziło. To musiało być to. Pewnie Jamie Kip i Bryce Cutting posklejali to razem, 

żeby ją nastraszyć. Nadal nie potrafili zaakceptować tego, że została Regentką. To był po 

prostu wygłup. 

Mimo to Mimi nie spała dobrze tej nocy. Chciała zapomnieć o tym, co wiedziała, 

skasować  otrzymane  wideo  i  jak  każda  normalna  nastolatka  wrócić  do  liczenia 

znajomych online. Ale nie mogła. Była przywódczynią. Odpowiadała za bezpieczeństwo 

każdego  wampira  w  Zgromadzeniu.  Nie  zamierzała  pozwolić,  żeby  ktoś  zginął  na  jej 

zmianie.  Nie  ma  mowy.  Nie  tym  razem.  Nie  po  tym,  jak  zaślepiony  Charles  zaprzeczał 

istnieniu  srebrnokrwistych...  a  Forsyth  zdradził  Radę.  Cokolwiek  to  było  -  nowe 

zagrożenie  ze  strony  srebrnokrwistych  czy  może  coś  innego?  -  musiała  być 

przygotowana, żeby sobie z tym poradzić. Musiała podjąć działania. Ten film został do 
niej przysłany z jakiegoś powodu. 

background image

S

ZESNAŚCIE

 

Konspiracja 

Sześćdziesięciocalowy  ekran  na  ścianie  pokazywał  zatrzymane  zbliżenie  twarzy 

wampirzycy,  zastygłej  w  grymasie  przerażenia.  Mimi rozejrzała  się  po  zgromadzonych 

przy  stole  konferencyjnym  uczestnikach  zebrania,  sprawdzając,  czy  do  wszystkich 

dotarło to, co zobaczyli. Był poniedziałkowy poranek, a ona musiała opuścić lekcje, ale 

nawet Trinity nie mogła twierdzić, że zebranie jest mniej ważne od egzaminu z języka 

mandaryńskiego na poziomie zaawansowanym. 

Wokół  stołu  siedzieli  członkowie  Konspiracji,  podkomitetu  zajmującego  się 

relacjami  wampirzo-ludzkimi  i  rozprowadzaniem  fałszywych  informacji  o  wampirach 

wśród  ludzi.  Wśród  członków  Konspiracji  znajdowali  się  między  innymi  autorzy 

bestsellerowych  powieści,  z  których  jeden  spopularyzował  interesujący  koncept,  że 

wampiry w słońcu zamiast spalać się na śmierć, zaczynają pachnieć różami, jak również 

producenci  filmowi,  w  niezliczonych  doskonale  sprzedających  się  horrorach 
podtrzymujący przy życiu wątek kołków osinowych i odcinania głów. Większość z nich 

była  poirytowana  tym,  że  zostali  oderwani  od  lukratywnej  pracy  i  w  trybie  pilnym 

ściągnięci na zebranie. Konspiracja nie spotykała się osobiście od wielu lat. 

Seymour Corrigan, Starszy Rady i zwierzchnik Konspiracji, rozpoczął dyskusję. 

- Jakieś pomysły, skąd to się mogło wziąć? 

- Wygląda jak jakieś odrzuty z twojej produkcji, Harry - zażartował Lane Barclay-

Fish,  autor  powieści  Krew  i  róże  i  wspomniany  wcześniej  twórca  idei  wampirów  o 

zapachu  kwiatowym.  Zwracał  się  do  Harolda  Hopkinsa,  producenta  popularnej  opery 

mydlanej o wampirach, która była aktualnie emitowana w prestiżowej sieci kablowej. 

- To  nie  ja  -  u  mnie  ludzie  używają  krwi  wampirów  zamiast  witamin.  Wiesz, 

długie życie i takie tam - zachichotał Harold, łysy wampir, który nawet w pomieszczeniu 

nosił ciemne okulary. 

Strażnik Corrigan odchrząknął. 

- Obawiam się, że nie potrafię dostrzec w tym nic zabawnego. 

background image

- Słuchajcie, Seymour ma rację, to nie jest śmieszne - odezwała się Mimi. - To jest 

film z prawdziwej imprezy. Ta dziewczyna jest jedną z nas, a nie którąś z przepłacanych 

aktorek Harolda. - Irytowało ją, że po tym wszystkim, co się wydarzyło, nadal potrafili 

tak gładko prześlizgnąć się nad czyimś zaginięciem. Wiedziała, że po prostu maskują w 

ten sposób swój strach, ale było to niesmaczne. 

- Dobrze,  dobrze  -  przeprosił  Lane.  -  Proponuję,  żeby  wmówić 

czerwonokrwistym, że to zwiastun filmowy. Może coś od Josie. 

Josephine Mara była najzdolniejszą dziewczyną z pokolenia młodych reżyserów. 

Miała znękany i zestresowany wygląd osoby  wiecznie ściganej terminami. W ostatnich 

latach  stworzyła  kilka  „undergroundowych”  horrorów,  które odniosły  wielkie  sukcesy. 
Kręcenie  horrorów  było  bardzo  proste  -  jako  wampir  nie  musiała  płacić  za  efekty 

specjalne. Sama je stwarzała. 

- Jasne, czemu nie - uśmiechnęła się blado Josephine. - Powiem, że to planowany 

sequel Fantomu pamięci - dodała, mając na myśli swój najnowszy hit, historię o duchach 

rozgrywającą się w żeńskiej szkole z internatem. 

- Pamiętacie, jak jedna z familiantek wydała gdzieś na początku dziewiętnastego 

wieku kompletne pamiętniki? - zapytał Harold. 

- Tak, dzięki Bogu namówiliśmy jej wydawcę, żeby puścił je jako powieść - skinął 

głową Lane. - Co ta baba sobie w ogóle myślała? I jeszcze ten tytuł! Wieczne pragnienie 

miłości, rany. Lord Byron musiał się gęsto tłumaczyć. 

- Miał  niesamowity  apetyt  na  kobiety.  Ugryźć  i  porzucić,  a  potem  biedna 

dziewczyna zostaje ze swoim pragnieniem i tak dalej. Musi być im ciężko. Co za szkoda - 

wzruszył ramionami Harold. 

- Tęsknię za dawnymi czasami, kiedy wszystko wydawało się proste - westchnął 

Lane.  -  Pamiętacie,  jak  wymyśliliśmy  hrabiego  Drakulę?  To  była  zabawa.  I  te  tłumy 

turystów w Rumunii! Czerwonokrwiści uwierzą we wszystko. 

- To  był  rzeczywiście  numer  -  zgodziła  się  Annabeth  Mahoney,  twórczyni 

popularnej  gry  wideo,  zatytułowanej  Wojny  krwi,  w  której  wampiry  walczyły  między 

sobą. Zdaniem Mimi czasem Konspiracja nadmiernie igrała z ogniem, rozpowszechniając 

kłamstwa, będące troszeczkę za blisko prawdy. 

- Panowie,  panie  -  przerwała  im  Mimi,  odchrząkując.  -  To  bardzo  interesująca 

podróż  w  krainę  wspomnień...  Czy  może  raczej  fałszywych  wspomnień...  Ale  tu  nie 

chodzi  tylko  o  złamanie  zasad  bezpieczeństwa.  Nawet  jeśli  zdołamy  przekonać 

background image

czerwonokrwistych,  że  mamy  do  czynienia  z  kolejną  hollywoodzką  fikcją,  ktokolwiek 

zmontował  ten  film,  wie  o  nas  za  dużo,  a  to  naraża  nas  wszystkich  na 

niebezpieczeństwo. Pokazano piekielny ogień. A jedna z nas zaginęła. - Mimi zwróciła się 

do  bliźniaczych  venatorów,  siedzących  po  jej  prawej  stronie.  Oderwała  Sama  i  Teda 

Lennoksów od ich aktualnego zadania, żeby pracowali nad tą sprawą. - Sam, co wiemy 

do tej pory? 

Sam  sięgnął  po  myszkę  i  kliknął  w  ikonę  na  ekranie,  zwijając  okno  filmu  i 

wyświetlając fotografię ślicznej, rudowłosej dziewczyny. Tej samej, która pojawiła się w 

nagraniu wideo. 

- Błękitnokrwista, o której tu mowa, to Victoria Taylor. Siedemnaście lat, czwarta 

klasa w liceum Duchesne. Po raz ostatni widziana na imprezie urządzonej przez Jamiego 

Kipa  w  jego  apartamencie,  kiedy  to  nakręcono  film.  Zgodnie  z  wiedzą  Komitetu,  jej 

przemiana przebiegała bez zakłóceń. Błękitne żyły w wieku piętnastu lat, głód i tak dalej. 

Żadnych  niepokojących  zachowań  ani  odchyleń  od  normy.  Sprawdziliśmy  w  Aktach 

Repozytorium. Jej rodzice są szanowanymi członkami Zgromadzenia. 

Znowu kliknął myszką, pokazując inne zdjęcie. Tym razem objawił się przystojny 

chłopak z nieposłusznymi blond włosami i dołeczkami w policzkach. 

- To  jej  familiant,  Evan  Howe,  szesnaście  lat,  trzecia  klasa  w  Duchesne.  Także 

zaginiony od dnia przyjęcia. Ted, wyjaśnisz dalej? - zapytał Sam brata. 

- Jasne - Ted wyjął notes z kieszeni płaszcza i zaczął czytać. - Na razie wideo krąży 

w  internecie.  Jeśli  chodzi  o  sugestię  Lane'a,  mogę  powiedzieć,  że  jest  trafiona. 

Czerwonokrwiści uważają, że to zwiastun filmowy. 

Zgromadzeni skinęli głowami. 

- Podbudowaliśmy więc tę wersję, rozprzestrzeniając plotki, że ma się ukazać film 

zatytułowany Wyssani. Typ „dokumentalnego horroru”, kręcony z ręki. Na razie opinia 

publiczna to kupuje. Z góry przepraszam bardziej utalentowanych członków Konspiracji, 

nie  chciałem  wkraczać  w  wasze  kompetencje.  Sam  i  ja  poprosiliśmy  jednego  z 

informatyków,  żeby  pobawił  się  nagraniem  i  teraz  w  internecie  krąży  także  nowy 

zwiastun. 

Sam kliknął myszką i przerażające wideo zostało odtworzone po raz kolejny. Tym 

razem na końcu pojawił się slogan reklamowy. Wyssani - głosiły krwistoczerwone litery 

Już niebawem w kinach. 

- Wrzucę  to  zaraz  na  mój  profil  w  IMDB  -  zgodziła  się  Josephine.  -  Wyssani... 

background image

Podoba mi się. Dobry tytuł. 

- Tak  więc  przynajmniej  sprawę  bezpieczeństwa  mamy  załatwioną  -  westchnął 

Sam.  -  Ale  przechodząc  do  prawdziwego  problemu.  Uważamy,  że  jest  to  autentyczna 

groźba i że Victoria wpadła w ręce naszych wrogów. Na razie nie mamy pojęcia, gdzie 

jest,  ani  kto  ją  przetrzymuje.  Jej  rodzice  przebywają  obecnie  w  Mustique.  Mają  wrócić 

dzisiaj,  ale  nie  widzieli  się  z  córką  od  miesięcy,  a  z  moich  informacji  wynika,  że  nie 

wiedzą zbyt wiele o jej codziennym życiu. 

Typowi błękitnokrwiści rodzice, pomyślała Mimi. Ponieważ ich „dzieci” nie byty 

naprawdę  ich  dziećmi,  większość  wampirów  bardzo  luźno  traktowała  więzy  rodzinne. 

Mimi  zawsze  czuta  wdzięczność  wobec  Charlesa  i  Trinity  za  to,  że  chociaż  byli  jej 
rodzicami tylko w tym cyklu, częściej okazywali jej zainteresowanie niż obojętność. Jak 

pokazywał przykład Taylorów, mogła trafić gorzej. 

- A czerwonokrwisty? - zapytała. 

- Jego rodzice bardziej się tym przejęli. W zeszłym tygodniu zgłosili na policji jego 

zaginięcie. Szkoła oczywiście pilnuje, żeby nawet najmniejszy szczegół nie przeciekł do 

prasy.  Nikomu  nie  jest  potrzebne  dalsze  szarganie  opinii.  Ale  jeśli  nie  wróci  szybko,  ci 

czerwonokrwiści zamierzają zgłosić się do FNN - Sam uśmiechnął się ironicznie. - Force 

News Network zazwyczaj uwielbia takie tematy. Zaginiony bogaty dzieciak. Skandal na 

Upper East Side i tak dalej. Ale mogę zakładać, że reporterzy nie podejmą tej sprawy? - 

zwrócił się do Mimi. 

- Oczywiście. Niczego u nas nie wskórają - obiecała. 

- Namierzyliśmy przez adres IP komputer, z którego zostało wystane nagranie. To 

był komputer zombi. Poprosiliśmy informatyków, żeby dalej pracowali nad nagraniem - 

ciągnął Sam. 

- Znikający sierp to druga faza ostatniej kwadry księżyca. Mniej więcej za siedem 

dni. Możemy to uznać za koniec odliczania. Dzisiaj mamy dzień pierwszy, co oznacza, że 

zostało nam jeszcze tylko sześć. 

- I jesteście pewni, że nie stoją za tym srebrnokrwiści? - zapytała Mimi. 

- Tego rodzaju publiczne demonstracje nie są w ich stylu. Powiedzmy, że nie są... 

nowocześni  -  odparł  Sam.  -  Nie.  Jesteśmy  praktycznie  pewni,  że  stoi  za  tym  ktoś  inny. 

Przypuszczamy, że może to być zagrożenie ze strony ludzi. 

Annabeth głośno wciągnęła powietrze. 

- Czy ludzie w ogóle są zdolni do czegoś takiego? To szaleństwo. To jakby owca 

background image

złapała w pułapkę pasterza. 

- Niestety,  nie  jest  to  niemożliwe  -  powiedział  Ted.  -  To  kwestia  przewagi 

liczebnej, a ich zawsze było więcej niż nas. 

- Nie wiemy, co może się stać, jeśli się dowiedzą, kim jesteśmy - dodał Sam. - Rada 

zawsze  dbała  o  to,  aby  nasze  istnienie  pozostawało  niewidoczne  dla  ich  świata. 

Ponieważ w przeciwnym razie... 

- Mimo  wszystko  nic  się  nie  stanie  -  Ted  przerwał  myśl  brata.  -  Zamierzamy  to 

przerwać. 

- Z  tego,  co  możemy  stwierdzić,  wynika,  że  twórcą  filmu  wideo  był  człowiek 

związany  blisko  z  naszą  społecznością  -  ciągnął  ponuro  Sam.  -  Familiant  jest  mało 
prawdopodobny,  ponieważ  caerimonia  sprawia,  że  człowiek  staje  się  lojalny  wobec 

swojego wampirzego partnera. Familiant jest niezdolny do skrzywdzenia wampira. Więc 

musi  to  być  ktoś  inny.  Człowiek,  który  wie  o  nas  wszystko,  ale  nie  jest  związany  z 

wampirem.  Sprawdziliśmy,  jacy  ludzie  mieli  wstęp  do  rezydencji  Kipów  i 

typowalibyśmy, że chodzi o zausznika. To naciągana teoria, ale zausznicy mają wstęp do 

Repozytorium, co oznacza, że mogliby teoretycznie mieć dostęp do piekielnego ognia. 

Ogień  piekielny  był  przechowywany  pod  najlepszymi  zabezpieczeniami  Rady  w 

najgłębszych  podziemiach  Repozytorium.  Wydawało  się  praktycznie  niemożliwe,  aby 

marny zausznik mógł się do niego dostać, nie alarmując straży venatorskiej, ale w tym 

momencie nie istniało inne wyjaśnienie. 

Mimi przygryzła wargę. 

- Przesłuchacie  wszystkich  zauszników.  Możecie  ich  torturować,  jeśli  to  będzie 

konieczne. Nie okazujcie im cienia litości. 

- Właśnie  o  tym  chcieliśmy  pomówić.  Oczywiście  planujemy  przeszukanie  ich 

wspomnień.  Ale  ktoś,  kto  jest  odpowiedzialny  za  coś  takiego,  wie,  jak  pracujemy  i 

najprawdopodobniej  zaplanował  z  góry,  w  jaki  sposób  może  się  ochronić.  Zausznicy 

uczeni  są  podstawowej  wiedzy  o  uroku,  a  dzięki  podstawowej  wiedzy  można  zajść 

bardzo daleko. 

- A  gdyby  przesłuchania  prowadził  ktoś  spośród  nich  samych?  Mógłby  w  jakiś 

sposób  ich  podejść?  -  zagaiła  Mimi,  myśląc  o  Oliverze.  -  Znam  odpowiednią  osobę.  - 

Czytała entuzjastyczne raporty Repozytorium. Oliver cieszył się nieposzlakowaną opinią 

ze  względu  na  lojalność  i  dyskrecję.  Poza  tym,  gdyby  pracował  bezpośrednio  dla  niej, 

mogłaby mieć na niego oko i śledzić całość korespondencji. Ale skłonienie go do pomocy 

background image

to  już  inna  sprawa.  Zwłaszcza,  że  dopiero  co była  w  stosunku  do  niego  zdecydowanie 

niegrzeczna. Z góry mogła przewidzieć, że nie pójdzie jej łatwo. 

- Taki plan może zadziałać, czemu nie - zgodził się Sam Lennox. 

Lane zabębnił palcami w stół. 

- Zatem mamy plan. Czy to wszystko? Miałem się spotkać z wydawcą na lunchu w 

Michael's i jestem już spóźniony. Omawiamy drugi tom. 

- Więcej róż? - zapytała żartobliwie Annabeth. 

- Istna  różana  parada  nieumarłych,  moi  mili  -  Lane  uniósł  pięść  w  geście 

solidarności. - Niech żyje Konspiracja! 

Strażnik Corrigan zakasłał w chusteczkę. 
- Czyli  venatorzy  mają  sprawy  pod  kontrolą.  Z  naszej  strony  zajmiemy  się 

odbiorem  tego  filmu  w  sieci.  Zgnieciemy  każdą  sugestię,  że  może  być  „prawdziwy”. 

Chociaż  w  gruncie  rzeczy  to  niezła  reklama  -  powiedział  Harold,  patrząc  znacząco  na 

Josephine, która skinęła głową. 

- Słusznie  -  potwierdziła  Mimi.  -  Josephine,  zacznij  prace  nad  tym  filmem.  Lane, 

Harold,  Annabeth,  zajmujcie  się  dalej  swoimi  projektami.  Dziękuję,  że  znaleźliście  dla 

nas dzisiaj czas. - Skinęła głową członkom Konspiracji, którzy opuszczali salę, żegnając 

się po drodze z Seymourem Corriganem. 

- Zbyt  wielu  członków  Konspiracji  uważa,  że  ich  praca  sprowadza  się  do 

propagandy  i  rozpowszechniania  fałszywek.  To  porwanie  jest  poważną  sprawą  - 

zauważył Strażnik. 

Mimi przytaknęła. 

- Znajdziemy odpowiedzialną za to osobę. Masz moje słowo. 

- A  my?  Co  z  naszym  poprzednim  zadaniem?  -  zapytał  Ted,  składając  swoje 

papiery. 

- Chodzi  ci  o  mojego  brata?  -  spytała  Mimi,  kiedy  strażnik  Corrigan  przeprosił  i 

wyszedł. 

Sam skinął głową. 

- Mamy  informacje,  że  nie  znajduje  się  już  pod  ochroną  hrabiny.  Zamierzaliśmy 

zacząć poszukiwania na szerszą skalę. 

Mimi westchnęła. Ponad wszystko pragnęła napuścić bliźniaczych venatorów na 

Jacka  i  Schuyler.  Niech  zmuszą  do  posłuszeństwa  jej  zdradzieckiego  brata.  To  on 

powinien spłonąć. Ale wiedziała, że musi zaczekać. Nie mogła odwrócić się plecami do 

background image

nieszczęsnej Victorii Taylor. 

- Nie.  Skoncentrujcie  się  na  tej  sprawie.  Musimy  znaleźć  dziewczynę.  I  osobę, 

która nakręciła film wideo. 

Ted zasalutował. 

- Cokolwiek pani rozkaże. 

Bracia  wyszli,  a  Mimi  oparła  się  na  stole,  bębniąc  palcami  po  blacie.  Czuła  w 

żyłach  przypływ  starej  ekscytacji.  Nagle  nie  była  już  sparaliżowana  nienawiścią  ani 

zduszona dławioną  frustracją,  miała  jakiś  cel.  Zamierzała  znaleźć  odpowiedzialnych  za 

ten wybryk i wziąć ich pod obcasy swoich szpilek. I zamierzała cieszyć się tym. Nikt nie 

będzie groził wampirom. Nikt. 

background image

S

IEDEMNAŚCIE

 

Rekrut 

Z godnie z przewidywaniami Mimi Oliver zignorował jej wezwanie, więc musiała 

sama  go  odszukać  po  południu.  Nadal  był  uczniem  Duchesne,  więc  nie  okazało  się  to 

szczególnie  trudne.  Znalazła  go  przy  szafce,  gdzie  odkładał  trąbkę  po  próbie.  W 

Duchesne nie było czegoś tak pospolitego jak orkiestra marszowa, ale istniała orkiestra 

uczniowska, która co roku występowała w Kennedy Center. 

- Nie wiedziałam, że umiesz grać - zagadnęła. 

- Nie wiesz o mnie mnóstwa rzeczy - burknął Oliver. - Czego chcesz, Force? Masz 

kolejną lampę do rozbicia? 

Mimi zaplotła ramiona na piersiach i zmarszczyła brwi. 

- Dlaczego nie przyszedłeś wczoraj do mojego gabinetu? Sekretarka przekazała ci 

informację. 

Wzruszył ramionami i podniósł plecak. 
- Domyśliłem się, że chcesz tego samego, a moja odpowiedź nadal brzmi „nie”. 

Jego brak szacunku irytował ją i chociaż wiedziała, że nie może już sobie pozwolić 

na robienie z niego wroga, nie zdołała się powstrzymać. 

- Dlaczego  dalej  trzymasz  jej  zdjęcie  w  szafce?  Wiesz,  że  to  żałosne.  Nie 

obchodzisz jej. Już nie. O ile kiedykolwiek ją obchodziłeś. 

Oliver westchnął głośno i wzniósł wzrok do nieba. 

- Proszę, zamilknij wreszcie. 

- Tak jak mówiłam wczoraj, powinieneś być dość mądry, żeby nie wierzyć w to, że 

wampirowi  może  naprawdę  zależeć  na  familiancie.  Znaczy,  jasne,  postępowanie  jej 

matki  może  sugerować  coś  innego,  ale  nigdy  wcześniej  w  historii  Zgromadzenia  nic 

takiego nie miało miejsca i uwierz mi... 

- Zamknij  się,  Force.  Nie  masz  pojęcia,  o  czym  mówisz.  A  poza  tym,  po  to  tu 

przyszłaś? Żeby mi dokuczać z powodu Schuyler? Nie masz czegoś lepszego do roboty, 

na  przykład  ratowania  świata  przez  obłąkanymi  srebrnokrwistymi  wampirami?  - 

background image

Zatrzasnął szafkę i ruszył korytarzem, a Mimi musiała podbiec, żeby się z nim zrównać. 

Widok  ich  dwojga  przyciągnął  zainteresowane  spojrzenia  kilkorga  uczniów.  Wszyscy 

wiedzieli, jak bardzo się nie lubią. 

Mimi  zagrodziła  mu  drogę  i  zaczęła  szeptać,  aby  zniechęcić  potencjalnych 

podsłuchiwaczy. 

- Słuchaj, wiesz chyba o ostatnim spotkaniu Konspiracji? 

- Tak.  Widziałem  zwiastun  w  internecie.  Rozumiem,  że  Josephine  Mara  znowu 

próbuje swoich sztuczek. Jakiś nowy film, na pewno będzie „ssał” - powiedział, kreśląc w 

powietrzu cudzysłów. 

- Dokładnie w to mają wszyscy uwierzyć. Bo film jest prawdziwy. 
Oliver zatrzymał się i spojrzał na nią. 

- Czekaj. Jak to prawdziwy? Chcesz powiedzieć... 

- Chcę powiedzieć, że bezpieczeństwo Zgromadzenia zostało poważnie zagrożone 

po raz pierwszy od stu lat. Na tym wideo jest Victoria Taylor. Nagrano je w apartamencie 

Jamiego Kipa, który urządzał małą imprezkę z okazji osiemnastki. Victoria zaginęła tego 

samego wieczora. Mamy pięć dni, żeby ją znaleźć, zanim zostanie spalona żywcem. 

- Ale po co ja ci do tego? - zapytał Oliver. - To chyba sprawa dla venatorów. 

- Ktokolwiek  nakręcił  wideo,  wiedział,  w  jaki  sposób  działamy.  Dlatego  musimy 

zrobić  coś  innego.  Chcemy,  żebyś  porozmawiał  z  innymi  zausznikami  i  sprawdził,  kto 

może coś wyśpiewać, kto był na imprezie, kto ma coś do nas. 

Oliver potrząsnął głową i uniósł brwi. 

- Dlaczego miałbym ci pomagać? 

- Jesteś archiwistą Repozytorium. Pracujesz dla mnie. 

- Nie  całkiem.  -  Wyminął  Mimi.  Listopadowe  powietrze  w  Nowym  Jorku  było 

chłodne. Oliver skulił się w cienkiej wełnianej kurtce. - Pracuję w Repozytorium, którego 

zwierzchnikiem jest Renfield. Musisz wystąpić do niego o przeniesienie mnie do pracy w 

biurze  Regenta.  Zapewniam  cię,  że  potrwa  to  co  najmniej  trzy  miesiące.  Renfield 

przywiązuje ogromną wagę do procedur. Nie lubi, jak wampiry nim komenderują. 

Mimi  zgrzytnęła  zębami.  Oliver  miał  rację.  Stary  dziad  nie  przydzieli  po  prostu 

Olivera do niej - będzie wymagał mnóstwa biurokracji. 

- No dobra! Powinieneś mi pomóc, ponieważ ktoś ma kłopoty, a ja wiem, że jesteś 

dobrym facetem i nie pozwolisz wampirowi umrzeć. 

- Wampiry nie umierają - przypomniał jej Oliver. - Są recyklowane do ponownego 

background image

użycia. Gra słów w pełni zamierzona. Chyba że nie znasz waszej własnej historii? 

- Ktokolwiek  za  tym  stoi,  dysponuje  czarnym  ogniem,  który  może  spalić  krew  - 

nalegała Mimi. - Czy to nic dla ciebie nie znaczy? 

- Dlaczego miałoby mnie to obchodzić? - wybuchnął Oliver. - To nie mój problem. 

Przykro  mi,  ale  odpowiedź  nadal  brzmi  „nie”.  Wyślij  podanie  o  przeniesienie  do 

Renfielda. Do zobaczenia za trzy miesiące. 

Mimi  była  lekko  zaskoczona.  Najwyraźniej  Repozytorium  przeceniło  trochę 

lojalność tego familianta wobec Zgromadzenia. Nie rozumiała, czemu jest do niej do tego 

stopnia negatywnie nastawiony. Czy chodziło o zwykłą irytację, osobistą niechęć, czy też 

ukrytą  urazę  z  powodu  porzucenia  przez  Schuyler?  Mimi  uświadomiła  sobie,  że 
przyczyna  jej  nie  obchodzi.  Oliver  prezentował  niepotrzebny  ośli  upór.  Nie  chodziło 

przecież  o  nich  dwoje  i  dowolne  pretensje,  jakie  mogli  mieć  do  siebie.  Stawką  było 

nieśmiertelne życie. 

- Na  litość  boską,  Perry!  Czy  ty  w  ogóle  rozumiesz,  co  mówisz?  -  krzyknęła.  Jej 

wybuch sprawił, że ileś osób na dziedzińcu odwróciło się w ich stronę. Mimi obrzuciła 

ciekawskich wściekłym wzrokiem. Miała ochotę tupnąć, ale trzymała emocje na wodzy. 

Była  dostatecznie  silna,  żeby  prowadzić  do  boju  zastępy  anielskie,  ale  nie  potrafiła 

zmusić  jednego  głupiego  czerwonokrwistego,  żeby  spojrzał  na  sprawy  z  jej  punktu 

widzenia. Postanowiła więc spróbować czegoś całkiem innego, czegoś zupełnie nie w jej 

stylu. - Słuchaj, wiem, co się z tobą dzieje, po prostu wiem, że... cierpisz, tak samo jak ja. - 

Już. Powiedziała to głośno. Oliver nadal był obrażony, ale Mimi naciskała. 

- Pomyślałam tylko, że... no cóż, może praca nad tą sprawą pomoże na jakiś czas. 

Da coś, żeby zająć myśli. - Ze znużeniem przeczesała palcami włosy. - Mnie to pomaga, 

więc może tobie też. Przynajmniej trochę. 

Oliver zapiął kurtkę i westchnął. 

- Wiesz,  dobrze  by  ci  zrobiło,  gdybyś  raz  na  jakiś  czas  po  prostu  poprosiła. 

Zamiast żądać, jak to masz w zwyczaju. 

- To znaczy? - Oczy Mimi zwęziły się. 

- Znaczy,  uprzejmie  poprosiła.  Wiesz,  zamiast  grozić  i  ciskać  się  niby  jakiś 

dyktator z trzeciego świata. Brakuje ci tylko czerwonego płaszcza, epoletów i ciemnych 

okularów - wyjaśnił, machając nad nią ręką. - Wyglądałabyś jak Idi Amin w wersji blond. 

- Kto  taki?  Nieważne.  Znaczy,  chcesz,  żebym  powiedziała:  „Proszę,  Oliverze,  czy 

pomógłbyś mi znaleźć zdrajcę?” 

background image

- Właśnie. 

Teraz to Mimi przewróciła oczami. 

- No  dobra.  Proszę,  Oliverze,  czy  pomógłbyś  mi  znaleźć  zdrajcę?  -  Czuła  się  jak 

trzylatka skarcona przez rodziców za nieodpowiednie maniery. 

Oliver uśmiechnął się. 

- I co, takie trudne to było? Dobra, nie odpowiadaj. Wiem, że trudne. Ale pewnie, 

chętnie pomogę, skoro o to prosisz. Jaki mam wybór? 

background image

O

SIEMNAŚCIE

 

Główni podejrzani 

Mimi  z  zasady  nie  przepadała  za  towarzystwem  czerwonokrwistych  chłopców, 

chyba  że  byli  smaczni.  Zdążyła  już  poczęstować  się  kilkoma  familiantami,  żeby 

przetrwać  jakoś  stresujący  tydzień.  Ale  o  ile  nie  wgryzała  się  w  szyję  chłopaka  i  nie 

wypijała  jego  krwi,  nie  obchodził  on  jej  w  najmniejszym  stopniu.  Dlatego  z  pewnym 

zdumieniem odkryła, że nie darzy Olivera taką odrazą, jak się spodziewała, a praca z nim 

nie okazała się dla niej torturą. Mieli cztery dni do pojawienia się sierpa księżyca, a Mimi 

z  ulgą  zauważyła,  że  Oliver,  zgodnie  z  panującą  o  nim  opinią,  okazał  się  starannym  i 

doświadczonym  śledczym.  Do  następnego  ranka  zdołał  zgromadzić  zauszników 

obecnych na imprezie Jamiego Kipa. 

Ponieważ tylko nieliczni błękitnokrwiści hołdowali dawnym tradycjom, zaledwie 

czworo zauszników w mieście mogło przyjść na imprezę, nie budząc niczyich podejrzeń 

i  wykręcić  numer  z  wideo.  Oliver  zapraszał  każdego  podejrzanego  do  niewielkiego 
pokoju  w  Repozytorium,  wykorzystywanego  przez  venatorów  do  przesłuchań.  Mimi 

obserwowała rozmowę zza lustra weneckiego. 

Gemma  Anderson  usiadła  naprzeciwko  Olivera.  Była  cioteczną  wnuczką 

Christophera Andersona i zauszniczką Stelli Van Rensslaer. 

- O  co  chodzi?  -  zapytała.  -  Stella  powiedziała,  że  chcesz  mnie  zobaczyć, 

najszybciej jak się da. Zrobiłam coś nie tak? Czy może chodzi o nią i Coreya? Mówiłam 

jej,  że  jak  tak  dalej  pójdzie,  wysuszy  go  do  ostatniej  kropelki.  Ale  Stella  to  prawdziwa 

pijawka, nie słucha, co się do niej mówi. 

Mimi  była  zaszokowana  nonszalanckim  podejściem  Gemmy  do  jej  przełożonej. 

Czy to właśnie zausznicy opowiadali za ich plecami? Że błękitnokrwiści są tylko bandą 

krwiopijców? Bezczelność! 

- Nie,  nie  chodzi  o  Coreya  -  odparł  Oliver.  -  Chociaż  jeśli  okaże  się,  że  Stella  nie 

przestrzega  czterdziestoośmiogodzinnego  okresu  odpoczynku,  Komitet  udzieli  jej 

upomnienia. Na razie nie zajmują się tym, bo mają poważniejsze problemy niż dbanie o 

background image

familiantów.  Chodzi  o  sprawy  Konspiracji.  -  Wyświetlił  wideo  na  swoim  laptopie  i 

pokazał Gemmie. 

- No, widziałam to, i co z tego? Jakiś wampirzy przymuł postanowił się popisać w 

internecie.  To  się  musiało  zdarzyć,  skoro  wymyślono  YouTube.  Gratsy  za  ściemnianie, 

wszyscy  moi  kumple  chcą  obejrzeć  Wyssanych.  Zobaczycie,  jak  spłonie  wampir,  dobre 

sobie. Świetne do straszenia dzieciaków - Gemma założyła nogę na nogę i niecierpliwie 

poruszała stopą. 

Oliver wzruszył ramionami, jakby chcąc powiedzieć, że nie o to chodzi. 

- Jak rozumiem, byłaś u Jamiego tego wieczora, kiedy to zostało nakręcone? 

Jego słowa przykuły uwagę Gemmy. 
- To z imprezy Jamiego? - Popatrzyła ponownie na ekran. - Boże, faktycznie. Tak, 

byłyśmy tam. 

- Zauważyłaś coś niezwykłego? - spytał Oliver. - Kogoś z kamerą? Teraz potrafią 

być naprawdę miniaturowe. 

Zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową. 

- Nie  bardzo.  Wszystko  wyglądało  jak  normalna  krwawa  łaźnia.  Wampirze 

wygłupy. Ssanie i obmacywanki. 

- Kiedy po raz ostatni widziałaś Victorię tamtego wieczora? Gemma zastanowiła 

się. 

- Wydaje  mi  się,  że  widziałam  ją  w  bocznym  pokoju  z  Evanem.  Wiesz, 

potrzebowali chwili dla siebie. A potem widziałam, jak gada z Bryce'em i Froggym. Stella 

i ja szłyśmy potem na inną imprezę - miała się spotkać z Coreyem na jakiejś balandze w 

Riverhead. Czekaj, coś się stało z Vix? Nie widziałam jej w tym tygodniu w szkole. 

Oliver zawahał się. 
- Tak,  był  z  nią  problem.  Wróciła  do  domu o  piątej  nad  ranem,  pijana  krwią.  Jej 

rodzice  uznali,  że  nie  podoba  im  się  towarzystwo,  w  jakim  obraca  się  w  Duchesne  i 

przenieśli ją do Le Rosey, które kończyła jej matka. - To była wersja rozpowszechniana 

przez  Radę  i  siedząca  na  posterunku  za  lustrem  Mimi  miała  nadzieję,  że  przyjaciele 

Victorii w to uwierzą. 

- Serio? Tak spanikowali? Jej rodzice zawsze wydawali mi się wyluzowani. 

- Tu  nie  chodzi  o  Victorię  -  powiedział  Oliver.  -  Rada  jest  zaniepokojona,  że  to 

wideo  wyciekło.  Na  szczęście  Konspiracja  poradziła  sobie,  zanim  ktokolwiek  z 

czerwonokrwistych  zaczął  coś  podejrzewać,  ale  muszą  wykryć,  kto  za  tym  stoi. 

background image

Rozumiesz, że ujawnienie prawdy jest bardzo poważną sprawą. 

Gemma niecierpliwie skinęła głową. 

- Jasne. 

- Czy mogę cię zapytać o twoją relację ze Stellą? - zapytał, podnosząc długopis. 

Śliczna zauszniczka odchyliła się na krześle i zaplotła ręce. 

- No jasne. Wampiry myślą, że my to zrobiliśmy. Ktoś z zauszników, tak? Dlatego 

chciałeś się ze mną widzieć. 

- Nie powiedziałem tego. 

- Nie,  ale  ja  tu  siedzę,  a  nie  widziałam,  żeby  ktoś  zasypywał  pytaniami  Booze'a, 

Jamiego  czy  kogokolwiek  z  tej  paczki.  Wiem,  ich  krew  jest  błękitna,  więc  są  poza 
podejrzeniem, podczas kiedy my jesteśmy tylko lepszymi służącymi, dopuszczonymi do 

Wielkiego  Sekretu  -  westchnęła  Gemma.  -  Dobra,  niech  będzie.  Opowiem  ci o  mnie  i o 

Stelli.  Poza  tym,  że  za  często  pożycza  ode  mnie  ubrania,  jesteśmy  dobrymi 

przyjaciółkami.  Znaczy...  wiesz,  co  to  znaczy.  Uwielbiam  ją,  nie  znoszę  jej,  na  jedno 

wychodzi. 

- Nie czujesz się... źle ze swoją pozycją przy niej? Gemma prychnęła. 

- Nie,  czemu?  Stella  jest  rozpieszczoną  wampirzą  księżniczką,  ale  jest  moją 

rozpieszczoną  wampirzą  księżniczką,  wiesz?  Moja  rodzina  od  lat  pracuje  dla  Van 

Rensslaerów. Stella jest dla mnie jak siostra - rozumiemy się. Nie każ mi się tu rozklejać, 

ale  bycie  zausznikiem  to  zaszczyt,  wiesz?  Dlaczego  miałabym  zrobić  coś  takiego? 

Nakręcić  film?  Wrzucić  go  do  sieci?  To  po  prostu...  Nie  -  przełknęła  kilka  łez.  -  Mam 

mówić  serio?  Myślę,  że  pilnujemy  wampirzych  sekretów  lepiej,  niż  oni  sami.  Bryce  i 

reszta zawsze się popisują, jeśli myślą, że nikt ich nie widzi. Biegają za szybko. Podnoszą 

ławki jednym palcem. Dziwię się, że coś takiego nie wydarzyło się wcześniej. Gdyby nie 
to  wymazywanie  pamięci  na  prawo  i  lewo,  cały  świat  wiedziałby  już  o  wszystkim  od 

dawna. 

Trzy  kolejne  rozmowy  wyglądały  podobnie.  Wszyscy  zausznicy  byli  tak  samo 

zaszokowani  i  oburzeni  podejrzeniem,  że  mogliby  być  zdolni  do  wyjawienia  sekretów 

wampirów i tak samo zniesmaczeni samym pomysłem. Mimi nie potrzebowała czytać w 

ich  myślach  ani  próbować  krwi,  żeby  wiedzieć,  że  mówią  prawdę.  Była  poruszona 

niezachwianą  lojalnością  zauszników.  Dlaczego  Charles  przestał  korzystać  z  ich 

pomocy? Żałowała, że tego nie wie. 

Po  wyjściu  ostatniego  zausznika,  Mimi  weszła  do  pokoju.  Usiadła  naprzeciwko 

background image

Olivera. 

- Więc jaki jest werdykt? Kto jest naszym Judaszem? 

- Cóż,  w  każdym  razie  możemy  wykluczyć  zauszników.  Ktokolwiek  nakręcił  to 

wideo i porwał Victorię, nie było to jedno z nich. - Oliver wstał z krzesła i przeciągnął się. 

-  Mają  niepodważalne  alibi.  Informatycy  nie  znaleźli  niczego  na  ich  komputerach,  a 

badanie venatorów potwierdziło, że są czyści. 

- Wiem, widziałam raporty - westchnęła Mimi. - Są wszyscy tak wierni, aż robi się 

dobrze. 

- A może podchodzimy do tego ze złej strony? - zapytał Oliver. 

- Jak to? - Mimi uniosła brwi. 
- Victoria  została  porwana,  a  jej  familiant  także  zaginął.  Venatorzy  uważają,  że 

Evan nie byłby zdolny do czegoś takiego, ale co, jeśli... - Oliver wrócił na swoje miejsce. - 

Był jej pierwszym familiantem i o ile wiem, niedługo byli ze sobą. Jeśli się nie mylę, ten 

święty pocałunek na kanapie był ich pierwszym razem. 

- Chcesz powiedzieć, że Evan Howe może być podejrzany? 

- Skoro nie mamy lepszego pomysłu, powiedziałbym, że należałoby to wziąć pod 

uwagę - odparł Oliver. 

Mimi lekceważąco machnęła ręką. 

- Nie wierzysz chyba na serio, że... 

- Po prostu stawiam hipotezę - wzruszył ramionami Oliver. 

- Ale ty lepiej od innych powinieneś wiedzieć, w jaki sposób familianci zaczynają 

kochać  swoich  wampirzych  partnerów  po  caerimonia.  Żaden  familiant  nigdy  nie 

chciałby...  nie  mógłby...  -  Mimi  potrząsnęła  gwałtownie  głową.  -  To  po  prostu 

niemożliwe. Nawet venatorzy to wykluczyli. Święty pocałunek uniemożliwia zdradę. 

- Nic  nie  jest  niemożliwe.  Jasne,  do  tej  pory  nigdy  się  nie  wydarzyło  coś 

podobnego,  ale  to  nie  znaczy,  że  nie  może  się  wydarzyć  w  przyszłości.  Kto  wie?  Może 

moc  caerimonia  w  jakiś  sposób  osłabła  albo  została  wypaczona.  Nie  możemy  mieć 

pewności. 

- Ale to absurd! Jeśli coś takiego powiem, Rada zabije mnie śmiechem! 

Oliver był uparty. 

- Mimo wszystko musimy to sprawdzić. 

background image

D

ZIEWIĘTNAŚCIE

 

Kwatera venatorów 

Czasem  Mimi  naprawdę  trudno  było  patrzeć  na  braci  Lennox.  Zanadto 

przypominali  o  ich  wspólnej  misji  z  Kingsleyem.  Przez  rok  podróżowała  po  świecie  z 

jego ekipą, trzymając go na dystans przez cały czas, poza jedną nocą w Rio de Janeiro. 

Czas, jaki spędzili razem w Nowym Jorku, był zbyt krótki i przyszedł za późno. Dopiero 

na  samym  końcu  uświadomiła  sobie  swoje  prawdziwe  uczucia,  a  teraz  Kingsley 

przepadł. Mimi poczuła ukłucie żalu, ale stłumiła je - nie miała czasu, żeby rozczulać się 

nad sobą. 

Była szczęśliwa, że Sam i Ted nigdy nie poruszali tego tematu - bracia byli na to 

zbyt  taktowni.  Poprosili  ją,  żeby  spotkała  się  z  nimi  w  kwaterze  głównej  venatorów, 

dawnej  kamienicy  mieszkalnej  na  obrzeżach  West  Village.  Był  czwartek,  do  sierpa 

księżyca  pozostały  tylko  trzy  dni  i  Mimi  zaczynała  się  denerwować.  Venatorzy  robili 

wszystko, co w ich mocy, ale jak do tej pory nie znaleźli niczego istotnego. Powinni już 
przynajmniej  mieć  podejrzanego,  jakieś  poszlaki,  cokolwiek.  Byli  błękitnokrwistymi  - 

powiernikami sekretnej historii, wampirami, które znały prawdę o świecie - nie zostali 

przyzwyczajeni do uczucia zastraszenia, do braku orientacji w sytuacji. 

Mimi  podeszła  do  bramy  i  przycisnęła  palec  do  zamka  krwi  w  drzwiach 

frontowych.  Zaniedbane  wnętrze  było  całkowitym  przeciwieństwem  gładkiej, 

wypolerowanej  perfekcji  Force  Tower.  Wydęła  wargi  na  widok  zakurzonej  poręczy, 

dziurawych  schodów  i  odłażącej  tapety.  Venatorzy  wprowadzili  się  tutaj  w 

dziewiętnastym  wieku  i  wnętrze  pozostawało  niezmienione  od  tamtego  czasu. 

Przebłysk  pamięci  przypomniał  jej  wizytę  w  tym  miejscu,  kiedy  była  debiutantką,  a 

wszystkich  w  Zgromadzeniu  wzywano  na  przesłuchanie  w  sprawie  zaginięcia  Maggie 

Stanford. 

- Chodź na górę! - zawołał pogodny głos. Stojący na najwyższym półpiętrze Ted 

pomachał do niej. - Winda nie działa. 

- Jasne - mruknęła Mimi. 

background image

Dormitoria zajmowały pierwsze i drugie piętro. Ponieważ venatorzy nieustannie 

podróżowali,  Rada  zapewniała  im  zakwaterowanie.  Wiele  pokojów  stało  pustych.  Aby 

służyć  jako  venator  trzeba  było  wykazać  się  niezwykłą  odwagą,  honorem  i  lojalnością 

wobec  Zgromadzenia  w  co  najmniej  pięćdziesięciu  wcieleniach.  Ale  chociaż  Rada 

obniżyła wymagania, aby więcej wampirów mogło wstąpić do służby, venatorów nadal 

było zbyt mało. 

Tylko bardzo nieliczni spośród współczesnych błękitnokrwisiych pragnęli zostać 

venatorami. Było tak, jak mówiła Cordelia Van Alen - większości wampirów całkowicie 

wystarczało życie trochę bardziej uprzywilejowanych czerwonokrwistych: ot, ludzie ze 

szczyptą nieśmiertelności, trochę bogatsi i pozbawieni odpowiedzialności za cokolwiek. 
Mimi  zastanowiła  się,  dlaczego  nie  potrafi  zapomnieć  o  Cordelii.  Jak  to  możliwe,  że 

Cordelia  Van  Alen, usunięta  z  Rady  za  sianie  paniki  i  propagowanie  teorii  spiskowych, 

okazała się tak przenikliwa, podczas gdy ojciec Mimi, Charles Force, który od początku 

przewodził wampirom, był tak mało spostrzegawczy? 

Ted zaprosił ją do biura, które dzielił z bratem - ciasnego pomieszczenia pełnego 

książek  i  przedopotopowego  wyposażenia  policyjnego,  które  bracia  kolekcjonowali 

przez  lata.  Poduszeczki  z  tuszem  do  pobierania  odcisków  palców,  analogowe 

wykrywacze  kłamstw,  pożółkłe  etykiety  do  oznaczania  dowodów,  popsute  binokulary. 

Szczególnie  Ted  miał  słabość  do  osobliwych  środków  dochodzenia  sprawiedliwości, 

stosowanych  przez  czerwonokrwistych.  Venatorzy  nie  potrzebowali  tych  rzeczy, 

ponieważ większość ich pracy odbywała się w cienistym świecie wymiaru uroku. 

Mimo wszystko do pewnego stopnia posługiwali się podobnymi metodami, co ich 

ludzcy odpowiednicy. Do ściany przyczepione były fotografie wszystkich gości obecnych 

na imprezie u Jamiego Kipa tamtej nocy, podzielone ze względu na kolor krwi i pozycję: 
BK, CzK, FAM, ZAU. Mimi popatrzyła na zdjęcia. W samym środku widniała fotografia z 

jej  portfolio  modelki.  Zastanowiła  się,  czy  to  znaczy,  że  ona  także  jest  podejrzana. 

Praktycznie  nie  znała  Victorii,  chociaż  należały  do  tej  samej  elitarnej  grupki 

towarzyskiej. 

- Więc o co chodzi? - zapytała, opierając się o zagracone biurko, na którym teczki 

z aktami piętrzyły się na wysokość piersi. Podniosła stalowe kajdanki i zaczęła się nimi 

bawić. 

Sam  obrócił  krzesło,  żeby  na  nią  spojrzeć.  Miał  cienie  pod  oczami.  Mimi 

przypomniała  sobie,  że  z  dwóch  braci  Sam  od  początku  bardziej  się  przykładał  do  tej 

background image

sprawy i najwyraźniej frustracja zaczęła odciskać na nim swoje piętno. 

- Informatycy  namierzyli  komputer,  z  którego  został  przesłany  plik  -  zaczął.  - 

Prześledziliśmy  go  przez  sieć  komputerów  zombi,  stąd  aż  do  Moskwy,  i  ostatecznie 

doprowadziło  nas  to  do  kafejki  internetowej  w  East  Village.  Sprawdziliśmy  listę 

wszystkich  gości  z  tego  popołudnia,  kiedy  przesłano  wideo,  ale  nic  nie  znaleźliśmy. 

Zwykłe czerwonokrwiste dzieciaki bez powiązań ze Zgromadzeniem. - Westchnął. - Ale 

dobra  wiadomość  jest  taka,  że  udało  nam  się  odnaleźć  Victorię  w  uroku,  więc  mamy 

potwierdzenie,  że  żyje.  Jest  przerażona  i  zakneblowana,  ale  żywa.  Jest  tylko  jeden 

szkopuł: jej obecność jest celowo zamaskowana, nie możemy jej namierzyć fizycznie. 

- Może zaklęcie maskujące? - podsunęła Mimi. 
- Próbowaliśmy wszystkich przeciwzaklęć do oris, ale jeśli to zaklęcie maskujące, 

to nigdy wcześniej się z takim nie zetknęliśmy - powiedział Ted z niepokojem, opierając 

się o framugę drzwi. - Ktokolwiek je rzucił, nie może ryzykować przenoszenia jej w inne 

miejsce.  Przypuszczamy,  że  dalej  jest  w  pokoju,  w  którym  nakręcono  ostatnią  scenę 

nagrania, więc jeśli ustalimy, gdzie to jest, znajdziemy ją. Odtwarzaliśmy film wiele razy, 

żeby sprawdzić, czy uda nam się znaleźć coś, co pozwoli ustalić lokalizację. 

- Znaleźliście? 

Ted potrząsnął głową i cisnął zgnieciony w kulkę papier do najbliższego kosza na 

śmieci. 

- Na  razie  nic.  Ale  zauważyliśmy  coś  interesującego.  Pamiętasz  tę  awanturę  o 

wiadomości  podprogowe  w  latach  pięćdziesiątych?  Nie?  Nie  byłaś  wtedy  w  cyklu?  Ale 

słyszałaś  o  tym,  prawda?  Znaleźliśmy  coś  w  tym  rodzaju,  tylko  to  nie  miało  służyć 

sprzedaży coca - coli czy popcornu. Pokaż jej, Sam. To na samym początku. 

Sam  włączył  ekran  komputera  i  cała  trójka  podeszła,  żeby  się  przyjrzeć. 

Odtworzył  film  w  superzwolnionym  tempie,  jedna  trzysetna  klatki  na  sekundę.  Mimi 

patrzyła na wypełniającą ekran ciemność i nagle, na ułamek sekundy, pojawił się obraz 

lwa parzącego się z samicą. 

- Jest jeszcze coś - Sam wcisnął klawisz przewijania. Następny obraz pojawił się w 

środku  ujęcia  z  imprezy.  Pokazywał  barani  łeb  na  kiju,  z  otwartymi  nieruchomymi 

oczami  i  wywalonym  językiem,  w  chmurze  much.  Ostatni  obraz  znajdował  się  na 

sekundę przed zakończeniem wideo: kobra królewska, zwinięta i szykująca się do ataku. 

- No więc? - Mimi niecierpliwie potrząsnęła kajdankami, które zadzwoniły, kiedy 

nimi  szarpnęła.  Szukali  zaginionej  dziewczyny,  a  jej  grupa  operacyjna  pokazywała 

background image

obrazki z National Geographic. 

- Przypuszczamy,  że  to  jakiś  rodzaj  szyfru,  wiadomość.  Poprosiliśmy  Renfielda, 

żeby na to spojrzał. Zobaczymy, czy Repozytorium znajdzie jakieś wyjaśnienie - odparł 

Ted. 

- Dobrze. Nie wiem, czy to nam pomoże znaleźć Victorię, ale nie zaszkodzi - Mimi 

odsunęła się od biurka i spojrzała na chłopców. Zawsze myślała o nich jako o chłopcach, 

ponieważ  teoretycznie,  jako  Azrael,  jedna  z  Pierworodnych,  była  od  nich  starsza  o 

stulecia,  nawet  jeśli  teraz  byli  Odwiecznymi  i  do  tego  venatora  -  mi  starszymi  od  niej 

stażem. - Coś jeszcze? 

- Tak - Sam wyprostował się na krześle i pochylił do przodu. 
- Znaleźliśmy Evana Howe'a. A w każdym razie wiemy, gdzie jest. 

Mimi odłożyła kajdanki. 

- Wie, gdzie może być Victoria? 

- Wątpię. Ale skoro chciałaś, żebyśmy go sprawdzili, zrobiliśmy to. Uznaliśmy, że 

pokaże się prędzej czy później, kiedy dojdzie do siebie po caerimonia. Wiesz, pierwsze 

ugryzienie jest zawsze najtrudniejsze - mrugnął do niej Sam. 

- I co? 

Ted wyjął z kieszeni wizytówkę. 

- Świadek widział go, jak zamawiał taksówkę do Newark. 

- Newark? Czego miałby tam szukać? - prychnęła Mimi. Co rozpieszczony książę z 

Upper East Side robiłby w znanym z szemranych interesów mieście w New Jersey? - Dla 

kogoś takiego jak Evan nie ma tam nic ciekawego! 

- Nic, poza opuszczonymi budynkami i krwawym domem. 

- Ted podał Mimi wizytówkę. 
- Niemożliwe  -  wzdrygnęła  się  Mimi,  czytając.  Na  wizytówce  ozdobne  czerwone 

litery układały się w napis Klub Familiantów. 

- To jedyne logiczne miejsce, w którym mógłby być. Przykro mi - powiedział Sam. 

- Nie  znałam  go.  Nie  jestem...  Po  prostu...  -  Mimi  urwała.  Krwawy  dom?  Evan 

Howe?  Ten  sympatycznie  wyglądający  chłopak  z  dołeczkami  w  policzkach?  Miał 

szesnaście lat... Był taki młody... 

- Chciałaś wiedzieć - wzruszył ramionami Ted. - Więc tam właśnie jest. Ale uwierz 

nam  na  słowo,  nie  chcesz  tam  jechać.  Nie  warto.  Ten  ludzki  dzieciak  nie  ma  nic 

wspólnego z porywaczami Victorii. Familianci nie są do tego zdolni, wiesz o tym. A jeśli 

background image

tam pojedziesz, nie znajdziesz niczego poza tą samą starą historią. Starą jak Rzym. 

background image

D

WADZIEŚCIA

 

Krwawy dom 

Newark  znajdowało  się  tuż  za  rzeką,  rzut  kamieniem  od  mostu,  a  ostatnio 

pracowało  nad  poprawą  wizerunku.  Jednakże  Mimi,  podobnie  jak  wielu 

manhattańczyków,  unikała  wypadów  do  New  Jersey,  chyba  że  chodziło  o  dotarcie  na 

lotnisko (czyli był to tylko punkt przesiadkowy w podróży). Nawet wtedy jeździła tylko 

do Teterboro. Kilka godzin wcześniej wyszła z siedziby venatorów i nie odezwała się ani 

słowem, kiedy samochód mijał śliczne nadbrzeżne dzielnice, zabierając ich coraz dalej i 

dalej  w  surowe  rejony  przemysłowe.  Była  szczęśliwa,  że  nie  musi  być  sama  tego 

wieczoru. 

- To tutaj - powiedział Oliver do kierowcy. - Proszę nas wysadzić przed wejściem. 

- On także milczał w czasie całej czterdziestominutowej podróży i nie sprawiał wrażenia 

nadmiernie zaskoczonego, kiedy powiedziała mu, gdzie będą szukać Evana. 

Po  wyjściu  od  venatorów  Mimi  zabrała  Olivera  z  Repozytorium,  w  którym 

pracował od wczorajszego popołudnia, oglądając nagranie raz za razem w poszukiwaniu 

wskazówek. Powiedziała mu o trzech obrazach, znalezionych przez braci. 

- Archiwiści to rozpracują. W Repozytorium jest wszystko - zapewnił ją Oliver. 

- Chciałabym  mieć  twoją  pewność  -  odparła.  Miała  nadzieję,  że  wizyta  w 

krwawym domu nie okaże się stratą czasu, nawet jeśli venatorzy uważali, że tak właśnie 

będzie. 

Mimi wysiadła za Oliverem z samochodu i rozejrzała się dokoła z obrzydzeniem. 

Stali  wśród  opuszczonych  magazynów  i  parkingów.  Na  ulicy  walały  się  potłuczone 

butelki  i  zużyte  strzykawki.  Obok  znajdowało  się  ogrodzone  drutem  kolczastym 

złomowisko, po którym łaziło kilka psów stróżujących, wychudzonych i sparszywiałych. 

Wzdrygnęła się. 

- Chodź,  to  chyba  tutaj  -  Oliver  ruszył  pierwszy  do  najbliższego  budynku.  Mimi 

zobaczyła stalowe drzwi oznaczone plamą czerwonej farby. 

Drzwi uchyliły się lekko. 

background image

- Tylko  dla  członków  klubu  -  warknął  ochrypły  głos.  Oliver  mrugnął  do  Mimi, 

która powiedziała swoją kwestię. 

- Jestem przyjaciółką klubu. Potrzebujemy pokoju. 

Drzwi  zatrzasnęły  się,  a  potem  otworzyły.  Żująca  gumę,  twardo  wyglądająca 

kobieta w średnim wieku zagrodziła im drogę. Mimi słyszała o wampirach z marginesu - 

zazwyczaj żyjących poza Zgromadzeniem - ale po raz pierwszy spotkała jednego z nich. 

- Musisz zapłacić za noc z góry, a jeśli chcesz coś jeszcze z menu, musisz otworzyć 

u nas rachunek. 

Mimi  podała  jej  kartę  kredytową  i  wraz  z  Oliverem  została  wpuszczona  do 

środka.  Znaleźli  się  w  niewielkim  holu,  w  którym  w  plamie  czerwonego  światła  stały 
dwa fotele. Właścicielka popatrzyła na nich. 

- Chłopak czy dziewczyna? 

Mimi  wzruszyła  ramionami,  niepewna,  o  co  ją  pytają,  więc  Oliver  przejął 

inicjatywę. 

- Yyy, poprosimy dziewczynę. 

Z chorą fascynacją patrzyli na postawioną przed nimi grupkę czerwonokrwistych 

dziewcząt ze śladami świeżych ukąszeń na  szyi, z których sączyła się krew. Wyglądały 

na  zamroczone,  wykorzystane  i  wyczerpane.  Ubrane  były  w  wydekoltowane  sukienki 

lub cienkie koszulki nocne. Niektóre z nich musiały mieć najwyżej naście lat. 

Mimi oczywiście wiedziała o istnieniu krwawych domów - rany, nie urodziła się 

przecież wczoraj. Szli tam porzuceni familianci, żeby zakosztować świętego pocałunku z 

jakimkolwiek  wampirem.  Była  to  odrażająca  praktyka,  caerimonia  stanowiła  święty  i 

intymny  rytuał,  którego  nie  wolno  było  marnotrawić.  Wprawdzie  święty  pocałunek 

sprawiał,  że  inny  wampir  nie  mógł  dotknąć  naznaczonego  człowieka,  ale  istniała 
starożytna czarna magia, pozwalająca na usunięcie trucizny. Ten niebezpieczny proces 

bardzo  osłabiał  człowieka,  ale  właściciele  tego  rodzaju  miejsc  nie  dbali  o  to.  Krwawe 

domy  przyjmowały  byłych  familiantów  i  błękitnokrwistych,  którym  nie  przeszkadzało 

wykorzystywanie  ludzi.  Jak  łatwo  zgadnąć,  podobna  działalność  stała  w  niezgodzie  z 

Kodeksem i była w najwyższym stopniu nielegalna. Venatorzy przeprowadzali regularne 

naloty  na  takie  kluby,  ale  obecnie,  z  powodu  ostatnich  wydarzeń,  ten  obowiązek 

znajdował się na szarym końcu listy ich priorytetów. 

W powietrzu pachniało krwią i nieszczęściem, jakby zmarnowaną i roztrwonioną 

miłością. Twarze familiantek były puste, a ich oczy szkliste i martwe. 

background image

- Ty  się  nadasz  -  Mimi  z  mdlącym  uczuciem  w  żołądku  wybrała  jedną  z 

najmłodszych dziewczyn. 

- Drugi pokój po prawej - warknęła burdelmama, wskazując schody. 

Ruszyli  przed  siebie  korytarzem.  Trudno  było  mówić  o  pokojach  -  raczej  o 

pomieszczeniach  oddzielonych  kotarami,  osłaniającymi  pary  w  środku.  Znaleźli  swoje 

miejsce  i  położyli  dziewczynę  na  łóżku,  które było  po  prostu  materacem  rzuconym  na 

podłogę. 

- Mogliby chociaż szarpnąć się na futon z Ikei - skrzywiła się Mimi. 

- Zostań tutaj - Oliver pomógł dziewczynie się położyć. - Pośpij. - Odwrócił się do 

Mimi. - Nie pozwalają im tu odpoczywać. 

Mimi skinęła głową. Wskazała korytarz naprzeciwko. 

- Zajmij się tymi pokojami. Ja sprawdzę te tutaj. 

- Dobra. 

- Uważaj na siebie - rzuciła za nim. 

- Nie mam się czego obawiać, wszyscy są tak naprani, że nawet nas nie zauważą - 

odparł ponuro Oliver. 

- Byłeś tu już? - zapytała Mimi. Oliver nie odpowiedział. 

- Zawołaj mnie, jeśli go znajdziesz. 

Mimi  odchyliła  pierwszą  kotarę  i  zobaczyła  wampira  pożywiającego  się 

jednocześnie  dwiema  dziewczynami,  rozciągniętego  wraz  z  nimi  na  łóżku.  Wampir, 

młody blondyn, popatrzył na nią znad bladego gardła jednej z towarzyszek. 

- Przyłączysz  się?  -  uśmiechnął  się.  -  Jest  cudowna.  Mimi  zmarszczyła  brwi  i 

zasunęła kotarę. W następnej klitce znalazła śpiącą błękitnokrwistą dziewczynę, skuloną 

przy ludzkim chłopaku. Nie był to Evan, więc zostawiła ich w spokoju. Miała zajrzeć za 
kolejną  zasłonę  („Sprawdźmy,  co  kryje  się  w  bramce  numer  trzy!”  -  pomyślała 

histerycznie), kiedy usłyszała gorączkowy szept Olivera, przebijający się przez odgłosy 

jęków i siorbania. 

- Tu jest. 

Pobiegła na koniec drugiego korytarza. Zasłona była odchylona, a Oliver stał nad 

bezwładnym ciałem Evana Howe'a. Chłopak zaginął niecały tydzień temu, ale już trudno 

byłoby go poznać. Chudy jak szkielet, z brudnymi włosami i zapadniętymi policzkami, z 

których  znikły  dołeczki.  Mimi  pomyślała,  że  to  już  nie  jest  właściwie  Evan.  Nie  z  tymi 

martwymi, rozkojarzonymi oczami. Jeśli zbyt wiele wampirów pożywiło się jego krwią, 

background image

mogła  dotknąć  go  łagodniejsza  forma  schizofrenii,  na  jaką  cierpieli  skażeni.  Mimi 

przypomniała sobie martwe oczy w baranim łbie i poczuła, że robi jej się zimno. 

- Żyje - powiedział Oliver. - Evan, wstawaj. 

Chłopak podciągnął się do pozycji siedzącej. Spojrzał pożądliwie na Mimi. 

- No cześć, śliczna. 

- Jestem  Mimi  Force  -  potrząsnęła  jego  ręką.  -  Evan,  chcielibyśmy  zadać  ci  kilka 

pytań dotyczących Victorii. 

- Kogo? - wybełkotał. 

- Victorii Taylor. Twojej... dziewczyny? - ponagliła Mimi. 

- A,  Vix.  Nie  widziałem  jej.  Rzuciła  mnie.  -  Jego  oczy  ożyły,  nabierając  czujnego 

wyrazu na dźwięk imienia dziewczyny. 

- Kiedy  widziałeś  ją  po  raz  ostatni?  -  zapytał  łagodnie  Oliver,  klękając,  żeby 

porozmawiać z chłopakiem. 

Evan osunął się niżej. 

- Nie wiem. 

- Pamiętasz imprezę u Jamiego Kipa? W zeszły weekend? - spytała Mimi. 

- Jakiego Jamiego? Słuchaj, chcesz mnie ssać, czy nie? -I w głosie Evana pojawiła 

się  irytacja.  Zaczął  skubać  krótką  sukienkę  Mimi.  Odsunęła  go  stanowczo  i  wymieniła 

zaniepokojone  spojrzenia  z  Oliverem,  który  pomógł  jej  położyć  chłopaka  na  materacu. 

Evan natychmiast zasnął. 

- Ile  wampirów  z  niego  piło?  -  szepnęła  Mimi  do  Oliver  a.  Zaplótł  ramiona  i 

potrząsnął głową. 

- Obstawiam,  że  wielu...  Jest  całkiem  rozbity.  Dziwię  się,  że  w  ogóle  pamiętał 

Victorię. 

- Nie  zapomina  się  pierwszego  razu  -  powiedziała  Mimi.  To  była  prawda, 

przynajmniej w przypadku familiantów. Oni nigdy nie zapominali - nie mieli wyboru. A 

błękitnokrwiści?  Czy  pamiętała  pierwszego  chłopaka,  na  którym  przeprowadziła 

caerimonia? Jak on się nazywał... Scott jakiśtam? Potrząsnęła głową. 

- Sprawdź go - zaproponował Oliver. 

Mimi skinęła głową. Zagłębiła się w uroku w podświadomość Evana. Zobaczyła, 

jak  budzi  się  w  sobotni  poranek  na  kanapie  w  penthousie  Jamiego  Kipa,  samotny, 

zamroczony  i  zdezorientowany,  ale  szczęśliwy.  Przez  weekend  chodził  jak  we  śnie.  A 

potem  to  się  skończyło.  Widziała  już  wcześniej  takie  spojrzenie:  pierwszy  przypływ 

background image

miłości. Wybrał numer na swojej komórce. Dzwonił do Victorii. Potrzebował jej. Kochał 

ją bardziej niż kiedykolwiek. Poszedł do jej apartamentu, ale jej tam nie było. Obdzwonił 

jej  wszystkich  przyjaciół.  Nikt  nie  wiedział,  gdzie  się  podziała.  Minął  dzień.  Zaczął  się 

niecierpliwić.  Drżeć.  Tęsknić.  Caerimonia  związała  go  z  nią  na  resztę  życia.  Pragnął 

doświadczyć  tego  znowu,  pozwolić  jej  pić  swoją  krew,  ale  Victorii  nie  było.  Wtorek. 

Gorączkował  się.  Odchodził  od  zmysłów.  Środa.  Nie  wrócił  do  domu,  nie  poszedł  do 

szkoły.  Jak  we  śnie  znalazł  się  przed  krwawym  domem.  Pozostawał  tutaj  od  tamtego 

czasu. Venatorzy mieli rację: nie miał absolutnie nic wspólnego ze zniknięciem Victorii. 

Był tylko kolejną przypadkową ofiarą. 

- Evan,  chcemy  cię  zabrać  do  domu.  Twoi  rodzice  się  o  ciebie  martwią  -  Mimi 

potrząsnęła chłopakiem, budząc go. 

- Nie  jadę.  Nie  ruszam  się  stąd  -  potrząsnął  głową.  Jego  spojrzenie  na  moment 

stało się przytomne. - To jest teraz mój dom. 

Mimi  zeszła  za  Oliverem  po  schodach.  Odebrała  kartę  kredytową  i  wyszli  na 

zewnątrz.  Zauważyła,  że  drży.  Ilu  familiantów  miała?  Zbyt  wielu,  żeby  ich  zliczyć.  Czy 

niektórzy z nich wylądowali tutaj, kiedy z nimi skończyła? Czy  skazała ich na taki los? 

Czy  ona  robiła  coś  takiego  ludziom?  Chłopcom,  których  wykorzystywała?  Nie  kochała 

ich, ale nie chciała też, żeby tak skończyli. Wiedziała, że jest nieostrożna i samolubna, ale 

nie była... nie chciała... 

- Nie - powiedział Oliver. - Wiem, o czym myślisz, ale to nie tak. Jasne, niektórzy z 

nas  się  temu  poddają,  ale  nie  wszyscy.  Można  z  tym  walczyć.  To  się  nazywa 

samokontrola. Tylko najsłabsi tutaj kończą. Albo pechowcy. Wampirzyca Evana zniknęła 

po  pierwszym  razie,  kiedy  tęsknota  jest  najsilniejsza.  Po  kilku  razach  zaczynasz  się 

przyzwyczajać. Do stałego wrażenia, że czujesz się niekompletny. 

- Więc...  niektórym  familiantom  nic  nie  jest?  Nawet  jeśli  nigdy  już  tego  nie 

spróbują? - zapytała z nadzieją. 

- Jasne.  Nie  każdy  się  uzależnia.  To  coś,  z  czym  trzeba  nauczyć  się  żyć,  jak  ze 

smutkiem,  który  nigdy  nie  mija  -  wzruszył  ramionami  Oliver.  -  Przynajmniej  tak 

słyszałem. 

Stali  na  zewnątrz,  na  zaśmieconym  chodniku.  Mimi  miała  ochotę  położyć 

współczująco  dłoń  na  ramieniu  Olivera,  ale  nie  wiedziała,  czy  odpowiadałby  mu  taki 

gest. Zamiast tego odezwała się: 

- Ty nigdy tak nie skończysz. Nie martw się. 

background image

- Mam  nadzieję  -  odparł  Oliver.  -  Ale  nigdy  nie  mów  nigdy.  Przez  chwilę  Mimi 

nienawidziła  Schuyler  Van  Alen  bardziej  niż  kiedykolwiek,  ale  tym  razem  nie  miało  to 

nic wspólnego z Jackiem. 

background image

Zmiennokształtny 

Florencja, 1452 

Giovanni  Rustici,  nazywany  przez  wszystkich  Gio,  był  najmłodszym  venatorem  w 

grupie, ale zdążył już udowodnić, że jest także jednym z najlepszych. Był również świetnym 

rzeźbiarzem, znacznie bardziej utalentowanym  od Tomi. W przeciągu kilku miesięcy stał 
się ulubionym uczniem Mistrza. Dre jeszcze nie wrócił. Załatwiał jakieś interesy w Sienie, 

co oznaczało, że nie pojawi się w domu przez co najmniej dwa tygodnie. W dzień Tomi i Gio 

pracowali  nad  drzwiami  baptysterium,  a  nocami  patrolowali  ulice,  niestrudzeni  i  pełni 

niepokoju. 

Tomi  wyjawiła  Gio,  że  martwią  ją  powiązania  wrogów  z  czerwonokrwistymi  i 

możliwe tego konsekwencje. 

Może  powinniśmy  odwiedzić  naszego  przyjaciela,  Zmiennokształtnego?  - 

zaproponował Gio. 

Zmiennokształtny  żył  w  kanałach  Florencji.  Od  stu  lat  nie  oglądał  światła 

dziennego  i  stał  się  pomarszczony,  ślepy  i  wynędzniały.  Był  za  słaby,  żeby  zagrażać 

wampirom i dlatego Andreas ogłosił, że nikomu nie wolno zabić Croatana, stanowiącego 

cenne źródło informacji. W zamian za nie venatorzy pozostawili go przy życiu. To właśnie 

on ostrzegł ich, że ktoś z jego rodzaju przeniknął do straży pałacowej. 

Zmiennokształtny nie ucieszył się na ich widok. 
Tomi zignorowała jego syczenie i narysowała symbol na ścianie groty. 

Znaleźliśmy  ten  znak  na  człowieku.  Powiedz  nam,  co  wiesz.  Gio  szturchnął 

srebrnokrwistego czubkiem miecza. 

Odpowiedz, bestio, albo odeślemy cię tam, gdzie twoje miejsce. Zmiennokształtny 

zaśmiał się. 

Nie lękam się Piekła. 

Istnieją  rzeczy  gorsze  od  świata  podziemnego.  Twój  władca  na  pewno  nie  jest 

zachwycony tym, że zaparłeś się go po bitwie w Rzymie. Jeśli zdoła powrócić, zemści się na 

sprzymierzericach,  którzy  go  opuścili  -  ostrzegła  Tomi.  -  Kto  naznaczył  w  ten  sposób 

człowieka? Co to oznacza? 

background image

Gio zasypał bestię mocnymi ciosami. 

Odpowiadaj! 

Nie  wiem!  Nie  wiem!  -  skulił  się  srebrnokrwisty.  -  Wiem  tylko,  że  dzisiaj  wasz 

przyjaciel Savonarola został mianowany kardynałem - dodał z przebiegłym uśmiechem. 

I co z tego? 

Dobry ojczulek jest srebrnokrwistym. 

Kłamie.  Savonarola  nie  jest  Croatanem  -  prychnął  Gio.  Tomi  skinęła  głową. 

Petruwianin był venatorem jeszcze przed złożeniem ślubów zakonnych. 

Został  skażony,  przemieniony  w  Obrzydliwość  w  Trieście  -  wyjaśnił 

Zmiennokształtny.  W  Trieście  oddział  zwiadowców  wpadł  w  zasadzkę  srebrnokrwistych, 
których gniazdo starali się wyśledzić. Mimo wszystko venatorzy odnieśli wtedy zwycięstwo 

- a przynajmniej taką wersję znała Tomi. 

Kto jeszcze o tym wie? - zażądał odpowiedzi Gio. 

Andreas del Pollaiuolo wyszeptał Zmiennokształtny. 

background image

D

WADZIEŚCIA JEDEN

 

Doktryna Regisa 

Niekończące  się  spotkania.  Od  czasu  objęcia  stanowiska  Regentki  Mimi  miała 

wrażenie,  że  jej  życie  odmierza  maraton  rozmów  konferencyjnych  i  prowadzących 

donikąd  dyskusji.  Ten  dzień  był  wolny od zajęć  w  szkole  z  powodu  jakiejś  konferencji 

nauczycielskiej  i  w  poprzednim  życiu  spędziłaby  go  zgodnie  ze  zwykłą,  wygodnicką 

rutyną: późny brunch, a po nim masaż, leniwy spacer po butikach na Madison Avenue, 

przystanek na herbatkę w The Pierre, a potem drzemka przed udaniem się na obiad do 

najmodniejszej restauracji. 

Nie  miała  już  czasu  na  takie  błahostki.  Spędziła  dzień  zamknięta  w  gabinecie, 

przeglądając notatki i kontaktując się z licznymi podkomitetami. Jako ostatni przyszedł 

raport  od  zespołu  vena  -  torów,  którego  zadaniem  było  odnalezienie  Forsytha 

Llewellyna. Chociaż rzucone przez Kingsleya subvertio zatrzymało Lewiatana i Lucyfera 

w  świecie  podziemnym,  ich  współspiskowcy  nadal  pozostawali  na  wolności.  Według 
venatorów  pewne  poszlaki  wskazywałyby  na  obecność  Forsytha  w  Argentynie,  więc 

Mimi zgodziła się, aby zespół pojechał to sprawdzić. 

Mimi zaczynała się też martwić losem Victorii. Poruszali się tak samo po omacku, 

jak  pierwszego  dnia,  a  księżyca  szybko  ubywało.  Niedługo  nadejdzie  nów,  którego 

pierwszym  sygnałem  będzie  znikający  sierp  na  niebie,  oznaczający  nadejście  nowego 

świtu. 

Od  niedzielnego  wieczora  nie  nadeszły  dalsze  dziwne  e  -  maile,  ale  Mimi  nie 

mogła się uspokoić. Sam i Ted zagonili do pracy nad tą sprawą wszystkich nowojorskich 

venatorów, jednak to mogło nie wystarczyć. Stulecia wojny wyposażyły Mimi w wiedzę 

dotyczącą strategii walki, znajomości armii i broni - teraz wiedziała, że nadciąga nowe 

niebezpieczeństwo,  przebiegłe  i  nieprzewidywalne.  Martwiło  ją,  że  błękitnokrwiści 

nadmiernie przywykli do swojej dominacji, całkowicie polegając na siłowej przewadze. 

Brakowało im zdolności radzenia sobie z porwaniami i sabotażem. 

Mimi  oparła  głowę  na  rękach  i  myślała  tak  intensywnie,  że  miała  wrażenie,  iż 

background image

mózg jej eksploduje. Przekopała się przez wszystkie książki, czytając o historii Regisa i 

władzy w Zgromadzeniu, a także o działaniach w okresach kryzysowych, studiując każdą 

decyzję, jaka została kiedykolwiek podjęta przez Zgromadzenie. Myles Standish (Michał 

o  Czystym  Sercu)  obiecał  błękitnokrwistym  bezpieczną  przystań  w  Nowym  Świecie  i 

tym  samym  zerwał  więzy ze  Zgromadzeniem Europejskim.  W  tym  celu  powołał  się  na 

Doktrynę Regisa. To było to. Mimi mogła postąpić tak samo. Miała ruch, gdyby venatorzy 

zawiedli.  Jasne,  że  miała.  Zawsze  istniała  jakaś  odpowiedź.  Nie  była  bezradna.  Słowa 

Kodeksu Wampirów brzmiały jasno. 

Doktryna Regisa: Regis lub Regent są zobowiązani do podjęcia wszelkich możliwych 

działań  w  celu  zapewnienia  bezpieczeństwa  Zgromadzenia,  niezależnie  od  wymaganych 
środków.
 

To podsunęło Mimi pewien pomysł. Dzięki władzy Doktryny Regisa mogła zdjąć 

zaklęcia  ochronne.  Dlaczego  wcześniej  na  to  nie  wpadła?  To  było  naprawdę  proste. 

Porywacze  Victorii,  kimkolwiek  byli,  maskowali  jej  fizyczną  lokalizację,  korzystając  z 

uroku.  Ale  po  zdjęciu  zaklęć  każdy  błękitnokrwisty  stanie  się  widzialny  w  świecie 

duchowym. To anuluje dowolne zaklęcia maskujące, a venatorzy będą w stanie poprzez 

wymiar uroku dosięgnąć Victorię. 

Ale  takie  działanie  wiązało  się  z  ryzykiem.  Nałożone  na  Zgromadzenie  zaklęcia 

ukrywały  ich  nieśmiertelne  dusze  w  wymiarze  uroku  i  chroniły  nosicieli  sangre  azul 

przed wieloma niebezpieczeństwami otulonego wiecznym zmierzchem świata. Bez tych 

zaklęć stawali  się niemal czerwonokrwistymi. Ale Mimi pomyślała, że potrzebuje tylko 

ułamka sekundy - na zdjęcie i nałożenie zaklęć z powrotem, w mgnieniu oka. Odnowi je 

w momencie, kiedy odzyskają Victorię. 

Musiała  spróbować.  Jeśli  venatorzy  nie  odnajdą  Victorii,  Mimi  zdejmie  zaklęcia. 

Miała oczywiście nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale w razie czego była przygotowana. 

Nie zamierzała pozwolić Victorii spłonąć. 

Ale pomimo niebezpieczeństw życie Mimi toczyło się dalej. Szczególnie jej życie 

towarzyskie.  Nie  mogła  opuścić  zbyt  wielu  imprez  zapisanych  w  jej  kalendarzu, 

ponieważ Zgromadzenie zaczęłoby najpierw plotkować, potem niepokoić się, a wreszcie 

panikować - a do tego nie mogła dopuścić. Krążyło już i tak wystarczająco dużo plotek z 

powodu wydarzeń, jakie rozegrały się miesiąc wcześniej. Musiała uspokoić społeczność, 

pokazać im, że nie ma się czym przejmować. Nadal byli błękitnokrwistymi, oświeconymi, 

błogosławionymi i potępionymi. 

background image

Dzisiaj  oczekiwano  jej  obecności  na  wieczornej  premierze  opery  w  Centrum 

Lincolna.  Mimi  wyłączyła  komputer.  Musiała  wrócić  do  domu  i  się  przebrać.  Dawniej 

rozkoszowałaby  się możliwością założenia nowiuteńkiej sukni i pochwalenia się swoją 

biżuterią.  Ale  teraz  czuła  tylko  ciężar  zobowiązania.  Wolałaby  poszukiwać  Victorii,  w 

Repozytorium z Oliverem albo w wymiarze uroku z venatorami. A nie siedzieć na jakiejś 

głupiej gali towarzyskiej. 

Po  wizycie  w  krwawym  domu  Mimi  postanowiła  zastosować  się  do  zaleceń 

Komitetu  dotyczących  opieki  nad  familiantami.  Odszukała  swojego  pierwszego 

familianta,  Scotta  Caldwella,  studiującego obecnie  na  czwartym  roku  na  Uniwersytecie 

Nowojorskim.  Wspominał  ich  romans,  jakby  to  było  wczoraj  i  nie  posiadał  się  ze 
szczęścia,  mogąc  towarzyszyć  jej  tego  wieczora.  Scott  należał  do  ulubionego  przez  nią 

typu familiantów: przystojnych i głupich. Miała nadzieję, że jego całkowita niezdolność 

do głębszych uczuć sprawi, że po rozstaniu z nią nigdy nie wyląduje w krwawym domu. 

Tymczasem sprawiał wrażenie uległego i wyglądał oszałamiająco w smokingu. 

Weszli do gmachu opery lekko spóźnieni. Mimi podtrzymywała tren swojej sukni, 

żeby  Scott  się  o  niego  nie  potknął.  Pozdrowiła  kilkoro  znajomych:  niedawno 

zaślubionych don Alejandra i Danielle Castañedów, którzy właśnie wrócili z Londynu, a 

także  Muffie  Astor  Carter,  wyglądającą  urzekająco  w  bladoróżowym  jedwabiu. 

Schodzącą  schodami  Mimi  zatrzymała  Helen  Archibald,  żona  Starszego  Rady,  Josiaha 

Archibalda, i jedna z najznamienitszych matron Zgromadzenia. 

- Madeleine,  wczoraj  na  przedstawieniu  baletowym  widziałam  się  z  Taylorami. 

Gertruda wyglądała strasznie. Nie powiedziała mi niczego, ale słyszałam, że stało się coś 

okropnego. Coś związanego z tym ohydnym wideo, które pokazał mi mój syn. Co się, na 

litość boską, dzieje? 

Venatorzy 

uprzedzili 

Mimi, 

że 

chociaż 

Konspieracja 

zajęła 

się 

niebezpieczeństwem  ujawnienia  przez  nieszczęsne  wideo  tajemnic  biękitnokrwistych, 

krążyły  plotki,  że  za  wszystkim  stoją  srebrnokrwiści.  Starsze  rody  zaczynały  się 

niepokoić i obawiać. 

- Wszystko  mamy  pod  kontrolą  -  uspokoiła  ją  Mimi.  -  Szczeniackie  wygłupy,  po 

prostu kilku członków młodszego Komitetu postanowiło się popisać. 

- No  cóż,  po  tym,  co  wydarzyło  się  na  twojej  ceremonii  odnowienia  więzi,  być 

może  naprawdę  powinniśmy  rozważyć  rozwiązanie  Zgromadzenia.  Może  bylibyśmy 

bezpieczniejsi... Nie bylibyśmy tak łatwym celem... jak przedtem. 

background image

- Mamy się znowu zacząć ukrywać? - warknęła Mimi. - Nie wiem, jak inni, ale ja 

lubię życie na powierzchni. 

Od czasu tragicznego niedoszłego odnowienia więzi w Zgromadzeniu pojawiły się 

szepty, że być może nadszedł czas na jego rozwiązanie, ukrycie się. Mimi uważała to za 

niepotrzebne sianie paniki. Nie miała ochoty na powtórkę ze średniowiecza i przerażała 

ją myśl, że członkowie Rady w ogóle biorą podobną możliwość pod uwagę. 

- Przemawiasz jak prawdziwy mroczny anioł. Dbasz wyłącznie o własną wygodę - 

prychnęła Helen. - Narażasz na niebezpieczeństwo nas wszystkich. Nie będziemy na to 

przyzwalać. 

Mimi była zaszokowana. Wiedziała, że nie wszyscy w Zgromadzeniu są szczęśliwi, 

że Azrael została Regentką, a wielu nigdy nie  wybaczy  ani nie zapomni jej i Abbadona 

roli w buncie przeciwko Wszechmogącemu. Większość prawdopodobnie nadal ich wini 

za swoje wygnanie. Ale żeby rzucać jej to w twarz w taki sposób! 

- Proszę  wybaczyć  -  Mimi  odsunęła  Helen  z  drogi.  Miała  dość  wyrafinowanej 

towarzyskiej  niegrzeczności.  Na  widowni  zabrzmiał  dzwonek,  ponaglając  gości  do 

zajęcia  miejsc.  Ruszyła  za  Scottem  w  stronę  drzwi,  kiedy  odezwała  się  jej  komórka. 

Dzwonił Oliver. 

- Co jest? - zapytała gniewnie. - Zaraz zamykają drzwi, a wiesz, że do Metropolitan 

Opera nie można wchodzić po rozpoczęciu aktu. 

- Nie  przejmuj  się.  Jak  usłyszysz,  co  ci  powiem,  pierwszy  akt  przestanie  ci  się 

wydawać w ogóle istotny. 

background image

D

WADZIEŚCIA DWA

 

Kapusta i winorośl 

Wydaje  mi  się,  że  namierzyliśmy  Victorię  -  powiedział  ponuro  Oliver.  Od  czasu 

wypadu do krwawego domu uzyskał zwolnienie z zajęć w Duchesne i spędzał dnie i noce 

zagrzebany  w  Repozytorium.  Przeglądając  taśmy,  znalazł  w  końcu  poszlakę  mogącą 

wskazywać, gdzie dziewczyna jest przetrzymywana. 

- Czy  można  panią  prosić  do  środka?  -  zapytał  zniecierpliwiony  bileter, 

przytrzymując podwójne drzwi. Scott bawił się spinkami do mankietów. 

- Chwila  -  odpowiedziała  Oliverowi  Mimi,  zastanawiając  się,  jakie  ma  szanse  na 

szeptaną rozmowę przez komórkę, kiedy tenor zacznie swoją arię. Ale Trinity za dobrze 

ją wychowała. Mimi pomachała do swojego partnera. - Idź naprzód, muszę się tym zająć. 

Spotkamy się w antrakcie. 

Odeszła od drzwi, kierując się do fontanny. 

- Znaleźliście  ją?  -  zapytała,  przyciskając  telefon  do  ucha  w  pełnym  nadziei 

oczekiwaniu. 

- Jeszcze nie. Ale jesteśmy już w drodze. 

Mimi rzuciła wściekłe spojrzenie uciszającemu ją bileterowi. 

- Dokąd? 

- Hotel Carlyle. 

- Zaraz tam będę. 

Na chodniku przed hotelem Carlyle tłoczyli się czerwonokrwiści. Przepychając się 

przez  tłum,  Mimi  słyszała  szepty  o  „podłożonej  bombie”  i  „ewakuacji”.  Pokazała 

ochronie odznakę Rady i weszła do opustoszałego holu. Oliver stał z grupą venatorów, 

którzy właśnie opróżnili przestrzeń koło windy. 

- Przykro  mi  z  powodu  Parsifala.  To  moja  ulubiona  opera  -  powiedział  Oliver 

zamiast przywitania. 

- Gdzie  ona  jest?  -  warknęła  Mimi.  Nie  miała  w  tym  momencie  czasu  na 

przekomarzanie się z Oliverem. 

background image

- Przypuszczamy,  że  w  penthousie.  Został  wynajęty  na  miesiąc  przez  jednego 

aktora, ale według menadżera hotelowego od tygodni stoi pusty. 

- Skąd wiesz, że Victoria tam jest? 

- Nie  wiem.  Zgadujemy  -  Oliver  nacisnął  przycisk  wzywający  windę.  -  Wiem,  że 

venatorzy skoncentrowali się na tych obrazach podprogowych, ale ja uznałem, że może 

warto przyjrzeć się bliżej samemu wideo. Oglądałem je klatka po klatce i znalazłem coś 

w cieniu. Poprosiłem techników o powiększenie tego fragmentu. 

Pokazał jej obraz na swojej komórce. 

- A  możesz  mi  teraz  powiedzieć,  co  właściwie  tu  widzę?  -  zapytała  Mimi. 

Dostrzegała tylko zawijasy, w których nie było niczego ciekawego. Na pewno nie dość, 
żeby  opróżnić  cały  budynek  i  zakłócić  wieczór  w  prestiżowym  hotelu.  Wendell 

Randolph,  błękitnokrwisty  magnat  finansowy  i  właściciel  Carlyle,  był  wyraźnie  mocno 

poirytowany. Mimi zauważyła, że zdążył jej już przysłać kilka SMS - ów. 

- To fragment tapety za nią. Blask liny venatorów trochę ją oświetlił. Nazywa się 

Kapusta  i  winorośl,  to  słynny  projekt  Williama  Morrisa,  którego  produkcja  została 

zakończona  w  latach 80.  XIX wieku.  Ale  kiedy  w  latach  30.  XX  wieku  budowano hotel, 

zapłacili  tej  samej  fabryce,  żeby  wyprodukowała  partię  specjalnie  dla  nich.  Po 

zeszłorocznym  remoncie  oryginalna  tapeta  została  tylko  w  trzech  pokojach.  Dwa  już 

sprawdziliśmy. Ten jest ostatni. 

- Jesteśmy  tu  z  powodu  tapety?  -  zapytała  Mimi.  -  Ewakuowaliście  cały  hotel, 

wykorzystując potężny przymus na wszystkich tych czerwonokrwistych, tylko z powodu 

jakiejś tapety? - starała się, żeby jej słowa nie zabrzmiały zbyt sceptycznie. 

- Nic  więcej  nie  mamy  -  powiedział  przepraszającym  tonem  Oliver.  - 

Powiedziałaś,  że  nikt  nie  może  umrzeć  na  twojej  zmianie.  Musimy  spróbować 
wszystkiego, nie? 

Drzwi  windy  otwarły  się,  a  Mimi  zobaczyła  Sama  i  Teda  na  pozycjach  przy 

drzwiach apartamentu. Reszta grupy operacyjnej zajęła miejsca w korytarzu. 

- Mamy ruszać? - zapytał Ted. 

Mimi nie wiedziała, co odpowiedzieć. Do tej pory działali, nie pytając jej o zdanie, 

więc dlaczego teraz stosowali się do protokołu? Było za późno, żeby się wycofać. Może to 

po prostu grzeczność wobec niej, skoro już się pojawiła na miejscu wydarzeń. Ale wolała 

już  ich  zachowanie  od  nieuprzejmości  Helen  Archibald.  Może  zrobić  przyjemność 

venatorom. 

background image

- Macie zgodę - skinęła głową. - Ruszajcie. 

Grupa uderzeniowa wdarła się do pokoju, tłocząc się, rzucając zaklęcia w uroku, z 

uniesionymi wysoko lśniącymi mieczami. 

W środku znaleźli przywiązaną do krzesła dziewczynę. 

Niestety, nie była to Victoria. 

Zaskoczyli gwiazdora filmowego, który przyjechał do apartamentu poprzedniego 

wieczora,  wraz  ze  swoją  nową  dziewczyną.  Na  widok  odzianych  w  czerń,  uzbrojonych 

venatorów upuścił butlę szampana i zemdlał. 

background image

D

WADZIEŚCIA TRZY

 

Pub 

Mimi zrzuciła całą odpowiedzialność za porażkę i nieudany nalot na hotel Carlyle 

na barki Olivera, żeby uchronić przed krytyką venatorów. Następnego wieczora spotkała 

się z braćmi Lennox w pubie, który zwykle odwiedzali. Noc była ciemna, a do pojawienia 

się sierpa księżyca pozostały niespełna dwadzieścia cztery godziny. Ich czas niemal się 

skończył. Wiedziała, że chłopcom nie spodoba się to, co usłyszą, ale nie miała wyboru. 

Była  teraz  Regentką,  musiała  wypełnić  swój  obowiązek.  Nie  zamierzała  dopuścić  do 

śmierci kogoś z ich społeczności. Miała nadzieję, że Lennoksowie przyniosą jakieś lepsze 

wieści. 

Pub  za  czasów  prohibicji  był  nielegalną  spelunką,  a  błękitnokrwiści  stanowili 

wtedy  jedynych  dostawców  alkoholu  w  mieście.  Lokal  zachował  oryginalne  podwójne 

drzwi,  judasza  do  wyglądania  na  zewnątrz,  trociny  na  podłodze  i  ławki  z  sękatych 

sosnowych desek, na których zostały wyryte imiona przyjaciół i wrogów. 

Venatorzy  wszelkiej  maści  -  doświadczeni  weterani  o  znużonych  twarzach,  z 

papierosami w zębach, i świeżo upieczeni rekruci prosto z Langley (CIA zostało założone 

przez  venatora  i  w  Langley  mieścił  się  także  pierwszy  ośrodek  szkoleniowy 

błękitnokrwistych)  tłoczyli  się  przy  stolikach.  Pomiędzy  nimi  siedzieli  przypadkowi 

studenci  Uniwersytetu  Nowojorskiego,  którzy zawędrowali  tu,  nie mając  pojęcia,  że  są 

otoczeni przez tajną policję wampirów. W pubie znajdował się stół bilardowy, tarcza do 

rzutek i tablica do notowania wyników za barem. 

Mimi  znalazła  Sama  siedzącego  przy  jednym  ze  stolików  na  tyłach  sali,  w 

oddaleniu od reszty. 

- Ja stawiam - oznajmił Ted, przynosząc trzy kufle wypełnione do połowy gorzkim 

ciemnym, a od połowy jasnym pełnym piwem. Nazywało się to Black and Tan. Mimi nie 

przepadała  za  smakiem  piwa  -  wolała  martini  lub  wino  -  ale  nie  chciała  wybrzydzać. 

Pociągnęła  łyk.  Nawet  niezłe.  Nie  tak  ostre  jak  krew  -  przypomniała  sobie  smak  krwi 

Kingsleya: słodki i wyrazisty. Gardło jej się ścisnęło, a oczy zaszły łzami i przez moment 

background image

miała wrażenie, że zaraz się rozklei. Ale udało jej się opanować. 

- Przede  wszystkim  odpuść  trochę  temu  zausznikowi.  Hazard  -  Perry  chciał 

dobrze - powiedział Sam. - To był tak samo dobry pomysł, jak każdy inny. Ten dzieciak 

od kilku dni nie zmrużył oka. Pracował ciężej niż ktokolwiek inny. 

- Możliwe,  ale  ten  nadęty  nudziarz  Wendell  Randolph  chce,  żebym  ustąpiła  z 

powodu  „nadużycia  władzy  policyjnej”.  Powiedział,  że  na  następnym  zebraniu  składa 

wniosek o białe głosowanie. 

- Nie zrobi tego. Jest mocny tylko w gębie - Ted lekceważąco machnął ręką. - Nie 

mają nikogo lepszego od ciebie i wiedzą o tym. 

- Może.  Słuchajcie,  chłopaki,  niełatwo  mi  to  powiedzieć  -  Mimi  wzięła  głęboki 

oddech.  -  Wiem,  że  wszyscy  pracowaliśmy  naprawdę  ciężko  przez  ostatni  tydzień  i 

doceniam  wasze  wysiłki,  ale  nie  mam  wyboru.  Jeśli  nie  znajdziemy  jej  do  jutrzejszego 

wieczora, zdejmę zaklęcia ochronne ze Zgromadzenia. Nie chcę tego robić, ale to jedyne 

wyjście. Nie mogę pozwolić, żeby spłonęła, ani online, ani gdziekolwiek. Przynajmniej po 

zdjęciu  zaklęć  będziemy  wiedzieli  dokładnie,  gdzie  ona  jest  i  będziemy  mogli  ją 

wyciągnąć. 

Venatorzy ponuro przyjęli do wiadomości jej słowa. 

- To  ogromne  ryzyko.  Będziemy  całkiem  bezbronni,  jeśli  w  tym  momencie 

srebrnokrwiści postanowią wykręcić jakiś numer - ostrzegł Ted. 

- Wiem o ryzyku - Mimi rozłożyła ręce. - Ale czy mam jakiś wybór? 

- Charles nigdy by na to nie pozwolił - zauważył Sam. - Nawet w czasie tej  serii 

morderstw  -  dodał,  mając  na  myśli  wydarzenia  sprzed  dwóch  lat,  kiedy  kilkoro 

błękitnokrwistych nastolatków zostało całkowicie wysuszonych. 

- Charles  pozwolił  na  śmierć  sześciorga  nieśmiertelnych  -  odparła  Mimi.  -  A 

Lawrence stracił niemal całą Radę w Rio. Nie. Podjęłam decyzję. Jeśli do północy jej nie 

znajdziemy, zamierzam to zrobić. 

Sam odchylił się na krześle i zaplótł ręce za głową. Każdy rok Odwiecznego życia 

był widoczny w bruzdach na jego twarzy. 

- Nie musisz mieć jednogłośnej zgody Rady na coś takiego? 

- Nie w czasie wojny. Nie, jeśli powołam się na Doktrynę Regisa - w głosie Mimi 

pojawiło  się  odrobinę  samozadowolenia.  Nieźle,  jak  na  działanie  w  duchu  Kodeksu.  - 

Panowie, przepraszam, jeśli wcześniej nie wyraziłam się dość jasno. To jest wojna. Nie 

pozwolę, żeby kwestie bezpieczeństwa ugrzęzły w bezużytecznej biurokracji. 

background image

Ted wymienił spojrzenia z bratem. Sam wzruszył ramionami. 

- No dobrze, tak jak mówisz, to twoje prawo, szefowo. Ale poczekaj do ostatniej 

chwili, aż pociągniesz za spust. Mamy kogoś, kto pracuje nad przeciwzaklęciem dla tego 

zaklęcia  maskującego.  Znajdziemy  ją.  Pamiętasz  chyba,  co  się  stało  ostatnim  razem, 

kiedy Regis zdjął zaklęcia. 

Mimi  nie  pamiętała,  ale  nie  zamierzała  się  do  tego  przyznawać,  szczególnie  po 

tym,  jak  już  oznajmiła  im  swoją  decyzję.  Poza  tym  skąd  mu  się  wzięło  nazywanie  jej 

szefową? 

- Dobra. Ale ani minuty dłużej. 

- My  też  mamy  ci  coś  do  pokazania  -  odezwał  się  Sam.  -  Dostaliśmy  notatki  od 

Renfielda. Przy okazji, co jest nie tak z tym gościem? 

- Naoglądał  się  za  dużo  filmów  robionych  przez  Konspirację  -  uśmiechnęła  się 

krzywo Mimi. - Ani się obejrzycie, a zacznie pachnieć różami. 

Sam prychnął. 

- Sprawia  wrażenie  niezłego  dziwaka.  Ale  pamiętasz  te  trzy  obrazy  na  wideo?  - 

zaczął  rysować  coś  na  serwetce.  -  Kopulujące  zwierzęta.  Barani  łeb.  Wąż.  -  Postukał 

rysunek czubkiem długopisa. 

- Mhm. 

- Archiwiści  znaleźli  coś  w  archiwum,  sama  popatrz  -  Sam  podał  jej  przez  stół 

książkę.  Był  to  stary  wolumin  z  Repozytorium,  Mimi  pomyślała,  że  prawdopodobnie 

szesnastowieczny,  sądząc  z  rysunku  Człowieka  Witruwiańskiego  na  grzbiecie.  Książka 

pachniała kurzem. 

Ted  otworzył  książkę  i  pokazał  ilustrację  na  jednej  ze  stron.  Był  to  symbol 

podzielony  na  trzy  części.  Pierwsza  przedstawiała  dwa  przeplatające  się  okręgi,  druga 
jakieś zwierzę. Trzecim symbolem był miecz przeszywający gwiazdę. 

- Pieczęć Lucyfera - westchnęła Mimi, odsuwając książkę. 

- Czyli to jednak robota srebrnokrwistych. Wszystko jasne. 

- Niezupełnie - odparł Sam. - Bardziej niepokoi nas drugi symbol. 

- Co  to  jest?  -  Mimi  zmrużyła  oczy,  wpatrując  się  w  obrazek.  Jakieś  nieduże 

stworzenie z gęstym futrem... Przypominało... 

- To jest jagnię, tak? 

- Tak. 

Nie musieli mówić nic więcej. Mimi znała historię tak samo dobrze, jak oni. Więc 

background image

to oznaczały trzy obrazy na nagraniu wideo. Nawiązywały do symboli z tryglifu: parzące 

się zwierzęta oznaczały sojusz, barani łeb - jagnię, a wąż był po prostu innym symbolem 

Lucyfera.  Jagnię  symbolizowało  ludzkość.  Czerwonokrwistych.  Ludzkie  stado,  z 

Lucyferem na jego czele. Symbol sojuszu łączył dwa pozostałe, związując je razem. 

Srebrnokrwiści  byli  w  zmowie  z...  ludźmi?  Poczuła,  że  zaczyna  ją  mdlić.  To  nie 

miało sensu. Nic nie miało sensu. 

background image

D

WADZIEŚCIA CZTERY

 

Próżność pani Armstrongowej Flood 

W niedzielne popołudnie Mimi spotkała się z Oliverem w Duchesne. 

- Jesteś całkowicie pewien, że tym razem to właściwe miejsce? - zapytała,  kiedy 

biegli na górę nieoświetlonymi tylnymi schodami. 

Mieli  już  tak  niewiele  czasu  do  wschodu  sierpa  księżyca.  To  była  farsa,  nie 

wiedziała,  dlaczego  w  ogóle  dała  mu  się  namówić.  Ale  jeśli  istniała  szansa  uratowania 

Victorii bez zdejmowania zaklęć... Musieli się spieszyć. 

Kiedy  dotarli  do  szkoły,  Mimi  szybko  wprowadziła  Olivera  do  środka,  nie 

uruchamiając  żadnego  alarmu.  Jako  Regentka  miała  kody  i  klucze  do  wszystkich 

instytucji  błękitnokrwistych.  Ciemny,  pusty  budynek  wydał  jej  się  nieoczekiwanie 

melancholijny.  Nigdy  nie  była  w  szkole  po  godzinach  lekcyjnych  i  zaskoczyło  ją,  jak 

spokojne  i  puste  wydawało  się  to  miejsce  bez  uczniów.  Zawsze  myślała,  że  Duchesne 

tętni  życiem,  ale  teraz  rozumiała,  że  sercem  szkoły  byli  jej  wychowankowie.  Bez  nich 
liceum było tylko pustym naczyniem, przygotowaną sceną. 

- Nie mogę sobie pozwolić na powtórkę z Carlyle. Wendell Randolph chce mojej 

głowy na tacy za zakłócenie spokoju w jego hotelu. Musieliśmy przeprowadzić masowe 

czyszczenie  pamięci  wszystkich  tych  czerwonokrwistych.  Koszmarny  bałagan.  I  chyba 

ten  aktor  zamierza  nas  pozwać,  bo  skaleczył  się  w  czoło.  Wiesz,  jego  twarz  jest 

ubezpieczona. 

- Aktorzy - powiedział Oliver takim tonem, jakby to było przekleństwo. - Namów 

kogoś  z  Konspiracji,  żeby  dał  mu  rolę  w  kolejnym  filmie.  Uznałem,  że  powinniśmy 

spróbować  wszystkiego,  zanim  będziesz  musiała  zdjąć  zaklęcia.  -  Wyjrzał  przez okno  i 

popatrzył na niebo, na którym jeszcze nie pokazał się księżyc. - Mamy jakieś... piętnaście 

minut? - Ciężko dysząc ruszył przodem. 

- Mniej więcej. - Byli na styk z czasem, ale Mimi obiecała Lennoksom, że zaczeka 

aż do samego wschodu księżyca. To oni poprosili, żeby spotkała się z Oliverem i dała im 

ostatnią szansę. 

background image

Zdjęcie  zaklęć  miało  zająć  ułamek  sekundy.  Wystarczyło,  że  wypowie  słowa  i 

natychmiast  zobaczą  Victorię.  Podjęła  już  decyzję,  ale  kiedy  zbliżał  się  czas  działania 

poczuła, że zaczynają ją ogarniać wątpliwości. Czy powinna ryzykować bezpieczeństwo 

całego Zgromadzenia dla ratowania życia jednej wampirzycy? Charles nigdy by tego nie 

zrobił, ani nawet Lawrence, kiedy był Regisem. Dlaczego, na litość boską, musiała zostać 

Regentką? Nie była gotowa do podejmowania takich decyzji. Jej krew mogła być żywa od 

wieków, ale w tym cyklu Mimi miała zaledwie siedemnaście lat. 

Oliver zatrzymał się, żeby złapać oddech. 

- W  każdym  razie,  odpowiadając  na  twoje  pytanie,  jesteśmy  tutaj,  ponieważ  to 

jedno z miejsc, w którym może być Victoria. Sam i Ted są już w tym drugim. 

- Drugim? Skinął głową. 

- Zaraz wyjaśnię. Pamiętasz wzór z Carlyle? 

- Znowu wracamy do tej tapety? - warknęła Mimi. 

- Czekaj, posłuchaj mnie. Wzór został zaprojektowany przez Williama Morrisa, ale 

produkcję  tapety  zakończono  w  1880  roku.  Dodatkowa  partia  powstała  tylko  na 

zamówienie hotelu Carlyle. W żadnym innym miejscu na świecie nie powinno już być tej 

tapety. Ale nie dawało mi spokoju, czemu wzór wydaje mi się taki znajomy. Pomyślałem, 

że musiałem go widzieć wcześniej, i to nie w Carlyle. 

- Jasne. 

- Więc  pogrzebałem  trochę  w  historii  hotelu.  Wiedziałaś,  że  należał  do  rodziny 

Floodów? Tej samej, która podarowała rezydencję, w której teraz mieści się Duchesne. 

Pani Rose Flood była w swoim czasie prekursorką mody. Nie da się wykluczyć, że to ona 

osobiście  wybierała  tę  tapetę.  Wyprodukowanie  jej  dla  hotelu  wymagało  mnóstwo 

zachodu, Floodowie musieli praktycznie wykupić fabrykę. I wtedy pomyślałam, że skoro 
tapeta podobała jej się do tego stopnia, to może... 

- Wytapetowała nią sobie sypialnię - dokończyła Mimi. - Czyli Victoria przez cały 

czas była tu, na strychu? 

- Tylko  zgaduję.  Albo  w  rezydencji  w  Newport,  dokąd  pojechali  Lennoksowie. 

Teraz to jest muzeum, więc pomyślałem, że lepiej będzie, jeśli my się zajmiemy szkołą, a 

ich wyślemy tam. Dzięki temu nie będziesz musiała się tłumaczyć Towarzystwu Opieki 

nad Zabytkami z Newport, jeśli coś pójdzie nie tak. 

- Dobrze  kombinujesz,  ale  jeśli  się  pomyliłeś,  wymażę  twoją  pamięć  i  nigdy  nie 

będziesz już dla nas pracował. 

background image

- Obiecujesz? 

Mimi  i  Oliver  wbiegli  po  schodach  do  sypialni  pani  Flood.  Sale  lekcyjne  na 

najwyższym  piętrze  były  od  kilku  lat  nieużywane,  ponieważ  zbyt  wielu 

czerwonokrwistych  uczniów  zarzekało  się,  że  widziało  tam  lub  słyszało  duchy. 

Niemądrzy  ludzie  nie  wiedzieli,  że  nie  ma  czegoś  takiego  jak  duchy!  Są  tylko  zjawy, 

wytwarzane przez wampiry bawiące się urokiem. Ale aby uspokoić ludzką populację, ta 

część  szkoły  została  administracyjnie  zamknięta.  Istotnie,  miejsce  było  dobre,  żeby 

kogoś  ukryć,  ponieważ  zaklęcia  rozpraszające  utrzymywały  ludzi  z  dala  od 

nawiedzonego  piętra,  a  wampiry  jakąkolwiek  dziwną  aktywność  złożyłyby  na  karb 

efektów ubocznych tych zaklęć. Ale sama myśl, że Victorię ukrywano tutaj - tuż pod ich 
nosem - była po prostu obraźliwa. Zupełnie jakby sprawcy sobie z nich kpili. 

Mimi  przycisnęła  ucho  do  drzwi.  Słyszała  coś:  złowróżbne  pomruki  i  szuranie. 

Popchnęła  drzwi.  Przytrzymywało  je  potężne  zaklęcie  blokujące.  Szlag.  Rzucanie  i 

rozplatanie zaklęć nie było jej specjalnością, poza tamtą pojedynczą przygodą z mroczną 

wiedzą. 

- Spróbuj je wysadzić - zaproponował Oliver. 

- Próbuję  -  odparła  Mimi,  zirytowana,  że  wcześniej  o  tym  nie  pomyślała. 

Skoncentrowała się na gałce w drzwiach, wyobrażając sobie, jak rozprasza się w nicość, 

otwierając drzwi na oścież i wpuszczając pustkę do środka. 

Gałka  zadrżała,  ale  drzwi  pozostały  zamknięte.  Ohydne  pomruki  rozbrzmiały 

głośniej, towarzyszyły im przerażające niskie jęki. Victoria? Co się działo za drzwiami? 

Serce Mimi przyspieszyło. Czuła fale strachu, napływające z zamkniętego pokoju. 

Spróbowała  jeszcze  raz  i  potrząsnęła  głową.  Cokolwiek  trzymało  drzwi,  było 

silne. Miała wrażenie, że próbuje staranować betonową ścianę. 

- Zamknięte na głucho - mruknęła. Wyjrzała przez okno. Było już prawie ciemno. 

Niebo miało kolor szarego piasku, na horyzoncie pojawił się pierwszy poblask. Niedługo 

pokaże się sierp księżyca. 

- Ona  tam  jest  -  ponaglił  Oliver,  pchając  ramieniem  drzwi,  jakby  mógł  w  ten 

sposób pomóc. 

Mimi  otworzyła  usta  żeby  odpowiedzieć,  ale  zanim  zdążyła,  z  wnętrza  pokoju 

rozległ  się  krzyk  tak  straszliwy,  że  zapomniała  o  wszystkim,  co  planowała.  W  jednej 

chwili podjęła decyzję. Nie było czasu do stracenia. Victoria miała spłonąć. 

Musiała zdjąć zaklęcia. Teraz. 

background image

Azrael  wkroczyła  w  wymiar  uroku  jako  potężny  i  przerażający  Anioł  Śmierci, 

biała  królowa  dzierżąca  mroczny  miecz,  lśniący  światłem  Niebios.  Jej  dwumetrowe 

skrzydła rozwinęły się na pełną szerokość. 

Wypowiedziała słowa, jakie wcześniej wypowiedział tylko Michał. 

Zaklęcia  opadły  i  w  tym  samym  momencie  wymiar  uroku  wypełnił  się  duszami 

wszystkich  żyjących  wampirów.  W  kłębowisku  dusz  Mimi  dostrzegła  jedną  konkretną 

krzyczącą  dziewczynę  -  -  dziewczynę,  której  dusza  do  tego  momentu  pozostawała 

ukryta przed Zgromadzeniem... 

Victoria! 

W  wymiarze  uroku  Mimi  widziała,  jak  Sam  i  Ted  Lennox  biegną  z  przeciwka  w 

kierunku Victorii. 

Nagle,  z  niewyjaśnionych  powodów  venatorzy  spojrzeli  na  Mimi  i  zostawili 

Victorię,  rzucając  się  w  jej  stronę.  Ich  bliźniaczo  podobne  twarze  zastygły  w  grymasie 

bezgranicznego przerażenia. 

Co robicie? Nie... wracajcie... Vix... 

Mimi była tak blisko, dostatecznie  blisko, żeby dosięgnąć ręki Victorii. Ich palce 

musnęły się w świecie zmierzchu... 

Ale  zanim  Mimi  zdążyła  przeciągnąć  Victorię  do  świata  rzeczywistego,  coś 

uderzyło  ją  z  siłą  wybuchającej  bomby.  Miała  wrażenie,  że  każdy  atom  w  jej  ciele 

eksploduje i przestaje istnieć. 

background image

D

WADZIEŚCIA PIĘĆ

 

Sierp księżyca 

Mimi zamrugała, otwierając oczy. Leżała na podłodze, cała w trocinach. Nad sobą 

zobaczyła znajomą twarz. Zakasłała. Cokolwiek ją uderzyło - zabolało. Miała wrażenie, 

że złamała trzy żebra i nawdychała się tony azbestu. Była zaskoczona, że jeszcze żyje - 

wydawało  jej  się,  że  została  rozerwana  na  milion  kawałków,  a  potem  poskładana  z 

powrotem.  Co  to  było?  Zaklęcie  krwi?  Na  pewno.  Nic  innego  nie  byłoby  w  stanie 

znokautować jej w taki sposób w wymiarze uroku. Ale jeśli to było zaklęcie krwi, jakim 

cudem ciągle tu była? 

- Co  się  stało?  -  wykrztusiła,  uświadamiając  sobie,  że  jest  nadal  w  sypialni  na 

poddaszu. Wyłamane drzwi leżały obok na podłodze. Rozejrzała się dokoła - Oliver miał 

rację,  pokój  był  wyłożony  tą  samą  tapetą,  jaka  widniała  na  nagraniu.  Z  tym  samym 

skomplikowanym  wzorem.  Na  środku  pokoju,  naprzeciwko  siebie,  stały  krzesło  z  liną 

venatorską owiniętą wokół nóg i kamera wideo. Tutaj sfilmowano Victorię. Ale teraz jej 
tu nie było. Jak mogli przenieść dziewczynę gdzie indziej, nie odsłaniając jej obecności w 

wymiarze uroku? 

- Gdzie ona jest? Gdzie Victoria? - zachrypiała Mimi. W odpowiedzi Oliver wskazał 

migoczący monitor komputera na biurku w pustym pokoju. 

Na ekranie Victoria Taylor płonęła. Roztapiała się w czarnym ogniu. Jej wampirzą 

skóra zwęglała się i łuszczyła, niszczona na zawsze krew przybierała barwę obsydianu. 

Victoria  znajdowała  się  w  domu  w  Newport.  Bracia  Lennox  wyłonili  się  z 

wymiaru uroku i bohatersko próbowali ugasić płomienie, ale było już za późno. Nic nie 

mogło powstrzymać ognia piekielnego od strawienia nieśmiertelnej duszy. 

- Szlag  by  to!  -  krzyknął  Sam  Lennox,  kopiąc  płonące  krzesło.  Jego  brat  płakał, 

stojąc obok. 

Mimi  poczuła,  że  kolana  się  pod  nią  uginają.  Opadła  na  podłogę.  Przypomniała 

sobie wymiar uroku, Victorię, venatorów. Byli tak blisko. Venatorzy mogli ocalić Victorię, 

ale  w  ostatniej  sekundzie  Lennoksowie  zostawili  ją,  żeby  spróbować  ratować  Mimi. 

background image

Dostrzegli kierujące się w jej stronę zaklęcie krwi. Teraz już było za późno. Naraziła całe 

Zgromadzenie na niebezpieczeństwo, omal nie straciła życia - i po co? Nie zdołała ocalić 

Victorii, tak samo jak nie zdołała ocalić Kingsleya. 

- Boże... 

W końcu z Victorii została tylko garść popiołu. 

Mimi  ukryła  twarz  w  dłoniach  i  zaszlochała.  Zawiodła  tak  rozpaczliwie.  Była 

bezużyteczna. Równie dobra, jak srebrno - krwiści. Albo i gorsza. 

Oliver  w  milczeniu  wyłączył  komputer.  Na  zewnątrz  sierp  księżyca  wzniósł  się 

wysoko na niebie, świecąc w srebrnej chwale. 

background image

Kardynał 

Florencja. 1452 

Jeśli wierzyć słowom Zmiennokształtnego, Andreas pozwolił, by władzę w ludzkim 

kościele  objął  srebrnokrwisty.  Na  pewno  Andreas  o  tym  nie  wiedział.  Nie  pozwoliłby  na 

takie świętokradztwo. Chyba że... Chyba że Andreas nie był tym, za kogo zawsze uważała 
go Tomi. Chyba że nie był Michałem. Chyba że nie był jej ukochanym. Tomi nie wiedziała 

już, komu lub czemu powinna wierzyć. Coś podobnego nie wydarzyło się nigdy wcześniej. 

Zawsze potrafiła rozpoznać swojego  bliźniaka  w poprzednich wcieleniach, każde włókno 

jej  ciała  mówiło  jej,  że  Andreas  jest  Michałem.  Jak  mogła  się  tak  pomylić!  Nie  potrafiła 

zrozumieć. Musiało istnieć inne wyjaśnienie. Nie mogła tego zaakceptować. A jednak... 

Andreas  jest  zdrajcą.  Przeczuwałem  to,  ale  nie  chciałem  nic  mówić,  dopóki  nie 

zyskam pewności Gio wyraził na głos wszystkie wątpliwości, kryjące się w myślach Tomi. 

Zbliżało się południe, a świeżo wybrany kardynał przyjmował licznych gości, którzy 

pragnęli ucałować  jego  pierścień i złożyć gratulacje z  powodu nominacji, jako venatorzy 

nie  musieli  czekać  na  swoją  kolej,  sekretarz  kardynała  szybko  wprowadził  oboje  do 

prywatnego gabinetu. 

Przyjaciele Savonarola przywitał Gio i Tomi z otwartymi ramionami. 

Gio nie tracił czasu. Gdy tylko weszli, chwycił duchownego za szyję i ścisnął. Dusił 

kardynała tak mocno,  że tamten nie mógł zaczerpnąć oddechu. Oczy Savonaroli stały się 
szkarłatne ze srebrnymi źrenicami.
 

Obrzydliwość  -  splunął  Gio.  -  Byłeś  niegdyś  aniołem  -  wskazał  widok  za  oknem  i 

świat stworzony przez błękitnokrwistych: wspaniale miasto pełne piękna, pokoju, miłości i 

światła. - Nie pozwolimy ci zniszczyć tego, co zbudowaliśmy. 

Gdzie twój pan? Gdzie się ukrywa? zażądała odpowiedzi Tomi. 

Kardynał  tylko  zarechotał,  ale  jego  sekretarz  -  stojący  w  drzwiach  zausznik  - 

udzielił im odpowiedzi. Drżąc ze strachu odezwał się: 

Jest w najwyższej wieży, w siedzibie Kochanki... - Ale nim zdążył skończyć zdanie, 

Savonarola  wyrwał  się  z  uchwytu  venatora,  pochwycił  leżący  na  biurku  ozdobiony 

klejnotami sztylet i dźgnął człowieka, zabijając go na miejscu. 

background image

Przyrzeczono mi, że nie spotka mnie żadna krzywda! - krzyknął kardynał, zanim 

miecz Gio przeciął jego szyję, odrąbując głowę srebrnokrwistego kapłana. 

background image

C

ZĘŚĆ TRZECIA

 

D

EMING 

C

HEN

M

IECZ 

Ł

ASKI 

N

OWY 

J

ORK

 

 

 

 

Teraźniejszość 

background image

D

WADZIEŚCIA SZEŚĆ

 

Zstąpienie anioła 

Jak  zapewne  wiecie,  dwa  tygodnie  temu  w  celu  ratowania  Victorii  Taylor 

podjęłam  decyzję  o  zdjęciu  na  krótki  czas  zaklęć  chroniących  nasze  Zgromadzenie. 

Niestety nie zdołaliśmy dotrzeć do niej na czas, a ja sama zostałam zaatakowana przez 

zaklęcie krwi, rzucone w wymiarze uroku. - Młoda Regentka ze smutkiem popatrzyła na 

zgromadzonych  venatorów  i  członków  Rady.  Jej  głos  był  poważny.  -  Udało  mi  się 

przeżyć  niszczące  skutki  zaklęcia,  jednakże  Victoria  nie  miała  tyle  szczęścia.  Została 

zamordowana. 

W  sali  na  dłuższą  chwilę  zapadła  cisza.  Nikt  nie  odezwał  się,  nie  było  słychać 

żadnego  dźwięku:  nerwowego  pokasływania,  niecierpliwego  szurania  krzesła.  Ze 

swojego miejsca z tyłu sali Deming Chen uważnie obserwowała błękitnokrwistych. Była 

pod  wrażeniem  ich  umiejętności  kontrolowania  emocji,  ale  wyczuwała  strach  i  gniew 

zgromadzonych. 

To nie był dobry znak. Świadczył o tym, że Regentka, Mimi Force, nie ma poparcia 

swojej  Rady.  Szkoda,  ponieważ  osoba  zdolna  do  odbicia  zaklęcia  krwi  bez  jednego 

draśnięcia  musiała  dysponować  naprawdę  potężną  ochroną  i  była  warta  szacunku  i 

podziwu. Kiedy Mimi po raz pierwszy się z nią skontaktowała, Deming z zaskoczeniem 

przekonała  się,  że  plotki  były  prawdziwe.  Władzę  w  Zgromadzeniu  Nowojorskim 

sprawowała osoba będąca od niedawna w cyklu i do tego nosząca w sobie duszę samej 

Azrael. Sprawy musiały przybrać naprawdę poważny obrót, skoro głową Zgromadzenia 

mianowano  Anioła  Śmierci.  Deming  tylko  raz  wcześniej  spotkała  Mimi,  podczas  Balu 

Czterystu  niespełna  dwa  lata  temu,  kiedy  najmłodsze  pokolenie  ujawniło  swoje 

nieśmiertelne wcielenia. 

Deming  w  zasadzie  lubiła  Mimi,  chociaż  wciąż  boleśnie  pamiętała  powstanie 

błękitnokrwistych,  jakby  wydarzyło  się  wczoraj,  a  nie  dawno  temu.  Azrael  i  Abbadon 

dowodzili  buntem  przeciwko  Wszechmogącemu  -  pomogli  Niosącemu  Światło 

zgromadzić  legion  najlepszych  i  najjaśniejszych.  Jesteśmy  teraz  bogami  -  oznajmiła 

background image

Azrael. Możemy sami rządzić Rajem. Potężna i wspaniała wojownicza królowa schlebiała 

im  i  przekonywała,  że  zostali  osobiście  wybrani  ze  względu  na  swoją  siłę.  Jak  mogli 

odmówić? 

Deming  rozejrzała  się:  żałosna  grupa  przed  jej  oczami  składała  się  głównie  ze 

starców  lub  niesprawdzonych  dzieci.  Niektórzy  członkowie  Rady  wyglądali,  jakby  ich 

czas  w  cyklu  już  dawno  upłynął,  podczas  gdy inni  -  choćby  Regentka  -  dopiero  zaczęli 

władać pełnią wspomnień i mocy. Chociaż ona akurat nie powinna ich krytykować, sama 

niedawno obchodziła siedemnaste urodziny. 

To,  że  szeregi  błękitnokrwistych  do  tego  stopnia  stopniały,  było  -  łagodnie 

mówiąc  -  niepokojące.  Zewsząd  docierały  złe  wieści:  Zgromadzenie  Europejskie  po 
wydarzeniach  w  Paryżu  całkowicie  zerwało  kontakty  z  resztą  świata.  Odmawiali 

przesyłania  wieści  i  dzielenia  się  informacjami  w  obawie  przed  innymi  zdrajcami  w 

społeczności.  W  Ameryce  Południowej  Rada  wprowadziła  stan  wojenny,  a  kontakty 

międzyzgromadzeniowe  zostały  zawieszone.  Deming  oczekiwała  więcej  po  delegacji 

północnoamerykańskiej  -  Nowy  Jork  był  powszechnie  uznawany  za  najpotężniejszą 

ostoję wampirów. To tutaj mieszkali Michał i Gabriel. Ale Para Bez Skazy zniknęła Bóg 

wie  gdzie  i  nikt  nie  wiedział,  czy  w  ogóle  kiedykolwiek  powrócą.  Wampiry  były 

pozostawione same sobie. 

Deming  opróżniła  kubek  kawy.  Lot  z  Pudong  na  lotnisko  Kennedy'ego  trwał 

osiemnaście  godzin,  a  ona  spędziła  cały  ten  czas  wertując  raporty  venatorów,  czytając 

wszystkie akta i analizując każdą decyzję. Poszukiwacze Prawdy postępowali zgodnie z 

literą  prawa  i  nie  doszukała  się  żadnego  popełnionego  przez  nich  błędu,  ale  sytuacja 

wymagała  czegoś  więcej  niż  rutynowych  działań.  Postarała  się  stłumić  ziewnięcie. 

Prawie  nie  zmrużyła  oka  i  czuła  nadciągającą  potężną  migrenę.  Pomyślała  ponuro,  że 
można by się spodziewać, iż nieśmiertelni będą odporni na zmianę czasu. 

Na  przodzie  sali  Regentka  wymieniła  jej  imię  i  Deming  z  zaskoczeniem 

zauważyła, że wszyscy patrzą na nią. 

- Pozwólcie,  że  przedstawię  venatorkę  Deming  Chen.  Deming  wielokrotnie 

udowadniała,  że  należy  do  najskuteczniejszych  Poszukiwaczy  Prawdy.  Zapewne 

pamiętacie, że wraz ze swoją bliźniaczą siostrą, Dehuą, odegrała kluczową rolę w wielu 

krytycznych dla naszej historii zwycięstwach: egipski terror, kryzys w Rzymie i wielka 

schizma  to  tylko  kilka  spośród  walk,  w  których  jej  miecz  przyczynił  się  do  naszego 

triumfu.  Jesteśmy  niezwykle  wdzięczni  jej  Zgromadzeniu,  że  zgodziło  się  przysłać 

background image

Deming, aby nam pomogła. 

Tak  obszerne  wprowadzenie  przypominało  raczej  odczytanie  życiorysu,  ale 

Deming  zdążyła  się  do  tego  przyzwyczaić.  Jako  Kuan  Yin,  Anioł  Miłosierdzia,  była 

niezwykle  wyczulona  na  emocje  i  nastroje  innych,  a  w  rodzinnym  Szanghaju  słynęła  z 

talentu do odczytywania guānghuán, czyli tego, co w świętym języku nazywano affectus: 

niedostrzegalnej dla oka barwnej poświaty stanowiącej barometr czyjegoś wnętrza. Jako 

jeden  z  dwóch  wampirów  (drugim  była  jej  siostra)  potrafiła  dostrzec  to  zjawisko  bez 

pomocy uroku. Czerwonokrwiści określali je własnym słowem, ale ci szarlatani, którzy 

przypisywali  sobie  zdolność  widzenia  „aury”,  tak  naprawdę  tylko  zgadywali.  Aby 

odczytać ją naprawdę, konieczny był wzrok anioła. 

Deming wstała i dołączyła do Mimi na podium. 

- Pół  roku  temu  została  porwana  wampirzyca  z  naszego  Zgromadzenia  - 

powiedziała, podnosząc ze stołu pilota i wyświetlając na ekranie za nimi dwie fotografie. 

Na  pierwszej  widniała  związana  Victoria  w  opasce  na  oczach,  druga  pokazywała 

skrępowaną  w  podobny  sposób  ciemnowłosą  dziewczynę.  -  Ojciec  Liling  Tang  jest 

jednym  z  najbogatszych  chińskich  przedsiębiorców,  a  porywacze  Liling  zażądali 

dwudziestu milionów dolarów za jej uwolnienie. 

Ponieważ chodziło o pieniądze, skoncentrowaliśmy się oczywiście na ludziach w 

naszej społeczności. Jednakże ostatecznie odkryliśmy, że za jej porwaniem stoi jedno z 

nas. Błękitnokrwisty. 

Zgromadzeni nie okazali poruszenia, zupełnie jakby tego się spodziewali. Deming 

ciągnęła: 

- Miejsce  pobytu  zostało  ukryte  pod  zaklęciem  maskującym,  ale  po  żmudnym 

dochodzeniu  zdołaliśmy  ustalić,  gdzie  jest  przetrzymywana  i  uratować  ją  przed 
wyznaczonym  terminem.  -  Przeglądałam  akta  dotyczące  Victorii  -  oznajmiła.  -  Według 

nadzorujących  imprezę  Strażników  Victoria  pojawiła  się  na  miejscu  o  jedenastej 

wieczorem.  Później  nikt  już  jej  nie  widział.  W  przeciwnym  wypadku  Strażnicy 

wychwyciliby jej obecność w uroku, kiedy wychodziła. Dlatego osoba, która ją porwała, 

musiała  być  na  przyjęciu,  co  oznacza,  że  sprawcą  był  ktoś  bliski  -  ktoś  z  kręgu  jej 

przyjaciół. Ktoś z Duchesne. Ktoś, komu ufała. 

- Deming zacznie uczęszczać do czwartej klasy w liceum Duchesne - włączyła się 

Mimi. - Jej zadaniem będzie infiltracja grupy przyjaciół Victorii Taylor, obecnych tamtej 

nocy  na  przyjęciu  u  Jamiego  Kipa.  Ponieważ  nie  chcemy  siać  paniki  ani  wzbudzać 

background image

podejrzeń, ta operacja pozostanie ściśle tajna. 

- Mam pytanie. Jak znaleźliście Liling, skoro jej obecność w uroku była ukryta? - 

odezwał się Ted Lennox. Deming spotkała go zeszłego wieczora: on i jego brat odebrali 

ją z lotniska. 

- Wysłaliśmy  w  wymiar  uroku  Wędrowca  Śmierci.  Na  te  słowa  przez  salę 

przeszedł szmer. 

- Wywołana  przez  urok  śpiączka?  Aby  ukryć  ślad  duchowy?  Ale  potencjalne 

zagrożenie  dla  duszy...  -  Ted  potrząsnął  głową.  -  Trzeba  być  naprawdę  szalonym  lub 

naprawdę odważnym, żeby zrobić coś takiego. Kto się zgodził podjąć tak ryzykownego 

zadania? 

- Zrobiłam to sama - odparła chłodno Deming. To mogła być albo ona, albo Dehua, 

a  Deming  zawsze  była  silniejsza  z  nich  dwóch.  Nie  mogła  pozwolić,  żeby  jej  siostra 

ryzykowała. 

Wśród zgromadzonych rozległ się pomruk aprobaty. Wędrowcy Śmierci odzierali 

swoją nieśmiertelną duszę ze wszystkiego, pozostawiając  samą  jej  esencję i naśladując 

tym  prawdziwą  śmierć.  Ponieważ  jej  dusza  nie  pozostawiała  śladu  w  uroku,  Deming 

mogła prześlizgnąć się pod każdym zaklęciem maskującym i znaleźć fizyczną lokalizację, 

w której przetrzymywano zakładniczkę. 

Regentka postukała w mównicę. 

- Czy  są  jeszcze  jakieś  pytania?  -  rozejrzała  się.  Nie  było  żadnych.  -  Nie  muszę 

chyba  przypominać,  że  jest  to  informacja  wyłącznie  do  wiadomości  Rady  i  zespołu 

pracujących nad tą sprawą venatorów. Nikt inny w Zgromadzeniu nie może wiedzieć, że 

prowadzimy  wewnętrzne  dochodzenie.  Opinia  publiczna  została  poinformowana,  że 

Konspiracja zajęła się złamaniem zasad bezpieczeństwa związanym z opublikowanym w 
sieci  wideo.  Reszta  świata  pozostaje  w  błogiej  nieświadomości  naszego  istnienia. 

Zniknięcie  Victorii  wytłumaczyliśmy  koniecznością  przeniesienia  jej  do  szwajcarskiej 

szkoły  z  pensjonatem.  Taylorowie  są  poinformowani  o  całej  sytuacji  i  obiecali 

współpracować. 

Spotkanie  zakończyło  się.  Deming zbierała  swoje  rzeczy,  kiedy  podeszła  do  niej 

Regentka. Deming była urzeczona urodą Azrael. Mówiło się wśród wampirów, że tylko 

Gabriela  była  od  niej  piękniejsza,  ale  Deming  od  dawna  nie  widziała  jej  w  nowym 

wcieleniu. Za aktywnego życia Allegry Deming nie była jeszcze w cyklu. Świetlista skóra 

Regentki  miała  w  sobie  kremową  świeżość  młodości,  promieniując  żywotnością,  która 

background image

kontrastowała z głębokim smutkiem w szmaragdowych oczach. 

- Masz  wszystko,  co  ci  potrzebne?  -  zapytała  Mimi.  -  Jak  chłopcy  się  do  ciebie 

odnoszą? 

- Kwatery venatorów wyglądają jak wysypisko śmieci. Zupełnie jak u nas w domu 

- uśmiechnęła się Deming. - Ale jakoś wytrzymam. 

- Dobrze to słyszeć. Pamiętaj, że w szkole się nie znamy. Nie bierz do siebie tego, 

co będę robiła albo mówiła. 

- Postaram  się  pamiętać  -  odparła  Deming.  Skierowała  się  do  drzwi,  ale  miała 

wrażenie, że Regentka chce jeszcze coś powiedzieć, więc zatrzymała się na chwilę. 

Mimi zaczekała, aż sala całkowicie opustoszeje. 
- Jest  jeszcze  coś.  Wiem,  że  niektórzy  spośród  nas  uważają,  że  jako  społeczność 

jesteśmy zbyt łatwym celem. Lojalni wobec mnie venatorzy odkryli, że Josiah Archibald 

wraz  z  kilkoma  innymi  członkami  Rady  planuje  przewrót  w  celu  rozwiązania 

Zgromadzenia.  Zamierzają  zamknąć  Repozytorium  i  przenieść  pod  ziemię  Dom  Kronik 

wraz z połową zarejestrowanych rodzin. Pozwalam im wierzyć, że nie mam pojęcia o ich 

planach. Ale muszę szybko znaleźć mordercę Victorii. Jeśli uda mi się ustalić, kto stoi za 

tymi  nagraniami,  będę  mogła  odzyskać  zaufanie  Rady,  uspokoić  opozycję  i  na  nowo 

zjednoczyć Zgromadzenie. 

Deming  skinęła  głową.  Mimi  nie  wspomniała  o  tym,  kiedy  wcześniej  wyjaśniła 

Deming  czego  od  niej  oczekuje  i  naprawdę  szokujące  było,  że  Zgromadzenie 

Nowojorskie  znalazło  się  w  ta  -  i  kim  niebezpieczeństwie.  Ale  też  żadne  inne 

Zgromadzenie nie straciło tylu nieśmiertelnych. 

- Czy  myślisz,  że  Rada  może  mieć  coś  wspólnego  z  zaklęciem  krwi,  które  cię 

trafiło? - zainteresowała się Deming. 

- Venatorzy  nie  są  jeszcze  całkowicie  pewni,  nadal  pracują  nad  rozwikłaniem 

mechanizmu  tego  zaklęcia.  Ale  w  tej  chwili  przypuszczamy,  że  tak,  jego  celem  było 

usunięcie  mnie  z  czyjejś  drogi  -  Mimi  pochyliła  głowę.  -  Rada  ma  dostęp  do  moich 

dzienników  w  Repozytorium.  Musieli  się  jakoś  dowiedzieć,  że  planuję  zdjęcie  zaklęć 

ochronnych. 

- Myślisz, że mogli być zamieszani w porwanie Victorii? 

- Nie. Na pewno nie. Ale wykorzystali tę sytuację jako okazję do ataku na mnie. 

- Mogę zapytać, jak odbiłaś to zaklęcie krwi? Regentka westchnęła. 

- Sama  nie  jestem  pewna.  Zgodnie  z  tym,  co  mówią  nasi  lekarze,  ono  po  prostu 

background image

przeze mnie przeleciało, zneutralizowane w momencie trafienia. Zupełnie jakbym miała 

na sobie kamizelkę kuloodporną. 

- Miałaś  mnóstwo  szczęścia.  Widziałam  ofiary  zaklęcia  krwi.  Nie  wyglądały  za 

ciekawie.  -  Deming  oszczędziła  Mimi  szczegółów:  zeskrobywania  szczątków,  spalenia 

krwi,  będącego  aktem  laski,  ponieważ  nieśmiertelna  dusza  została  obrócona  w  nicość. 

Zaklęcia  krwi  były  paskudnymi  małymi  pułapkami,  sposobem  na  skoncentrowanie 

uroku  i  skierowanie  jego  działania  na  konkretną  osobę,  aby  zniszczyć  cząsteczki 

wampirzej krwi. 

- Tak  czy  inaczej,  rozwiązanie  Zgromadzenia  wydaje  mi  się  wyjątkowo 

radykalnym posunięciem - zauważyła. 

- Chcą  się  mnie  pozbyć,  ponieważ  wiedzą,  że  nigdy  na  to  nie  pozwolę  -  oczy 

Regentki  błysnęły.  -  Każdy  wampir  ma  dbać  tylko  o  siebie?  Żadnych  więcej  urodzin  w 

cyklu?  Czy  oni  nie  pamiętają,  do  czego  to  poprzednio  doprowadziło?  Gdyby  był  tu 

Charles, nigdy nie spróbowaliby niczego podobnego. 

- Nie martw się. Znajdę tego mordercę - Deming położyła dłoń na ramieniu Mimi. 

- To dobrze. 

Deming  w  pierwszej  chwili  nie  do  końca  zrozumiała  zawiść  w  spojrzeniu 

Regentki, ale nagle uświadomiła sobie, że Mimi jej zazdrości. Zazdrości, że Deming udało 

się  uratować  zakładniczkę,  podczas  gdy  ona  poniosła  porażkę  -  a  karą  za  to  było 

bezpośrednie  zagrożenie  jej  pozycji  w  Zgromadzeniu.  Z  pewnością  nie  to  chciała 

osiągnąć, zdejmując zaklęcia ochronne. 

- To,  co  się  stało  z  Victorią,  nie  było  twoją  winą  -  powiedziała  Deming.  -  Nie 

powinnaś się tym zadręczać. Nie martw się. Nie zawiodę. Nigdy nie zawiodłam. 

Mimi uścisnęła jej rękę. 
- No to postaraj się nie zawieść i tym razem. Starsi nie rozumieją, że jeśli uda im 

się  rozwiązać  Zgromadzenie...  Istnieje  całkiem  realna  szansa,  że  nigdy  nie  zdołamy 

powrócić. 

background image

D

WADZIEŚCIA SIEDEM

 

Nowa dziewczyna 

Dostała  niewielki  pokój  z  oknem  wychodzącym  na  szyb  wentylacyjny,  czyli  z 

widokiem  na  ceglaną  ścianę  odległą  o  półtora  metra.  W  Szanghaju  dysponowała 

penthousem na najwyższym piętrze, ale zanieczyszczenie w mieście było tak wysokie, że 

widok  z  niego  miała  podobny:  szary  smog.  Mieszkający  piętro  wyżej  bracia  Lennox 

zaproponowali jej pomoc, ale na razie odmówiła. Wolała pracować sama. 

Deming zabrała torbę i wyszła z budynku. Chciała pojechać do centrum metrem. 

Wiedziała,  że  wszyscy  mają  wobec  niej  wysokie  oczekiwania,  ale  cieszyło  ją  to 

wyzwanie. Ponad wszystko uwielbiała finałową rozgrywkę, szczególnie jeśli wziąć pod 

uwagę fakt, że nie zamierzała przegrać. Koledzy w Szanghaju uważali bliźniaczki Chen za 

aroganckie,  ale  Deming  miała  odmienny  punkt  widzenia.  Bliźniaczki  po  prostu  różniły 

się od reszty. Podobnie jak legendarny Kingsley Martin nie cofały się przed niczym, aby 

osiągnąć  swój  cel.  Były  zimne  i  bezlitosne,  ale  nic  nie  mogło  ich  powstrzymać  przed 
dotarciem  do  prawdy.  Dlatego Zgromadzenie nie  obawiało  się  wysłać  jednej  z  nich  do 

Nowego Jorku, gdy druga pozostawała na miejscu. 

To  była  trzecia  sprawa,  do  której  ją  przydzielono,  od  kiedy  rok  temu  została 

venatorką  (ona  i  Dehua  skorzystały  z  nowych  zasad  dotyczących  rekrutacji,  podobnie 

jak bliźniaki Force, wcześniej dołączając do ekipy) i była przygotowana psychicznie na 

nadejście  tego  dnia.  Do  czasu  porwania  Liling  Tang  najpoważniejszym  zmartwieniem 

Zgromadzenia  Azjatyckiego  było  łamanie  praw  człowieka  -  zbyt  wiele  wampirów 

całkowicie wysuszało familiantów, pozostawiając po sobie stos ciał czerwonokrwistych, 

albo też trochę zbyt swobodnie korzystało z wymazywania pamięci, powodując u ludzi 

choroby psychiczne. W tej chwili jej siostra przebywała na głębokiej prowincji, tropiąc 

probrae spiritus, wampira, który wykorzystywał urok, aby zsyłać na miejscową ludność 

koszmary senne. 

Zadanie  w  Duchesne  przypominało  raczej  akcję  w  międzynarodowe]  szkole,  do 

której  zostały  posłane  w  sprawie  porwania.  Liling  Tang  obracała  się  w  kręgu 

background image

wyrafinowanych  emigrantów,  unikając  zwykłego  towarzystwa  bogatych  dzieciaków  z 

komunistycznej  „arystokracji”.  Jej  przyjaciółmi  byli  błękitnokrwiści  z  całego  świata,  a 

porywaczem okazał się chłopak przybyły z Europy. Porwanie sprawiło, że chińska Rada 

zaczęła  rozważać  odcięcie  się  od  globalnej  wampirzej  społeczności,  jednakże  na  razie 

wygrała opcja lojalnościowa wobec Nowego Jorku. 

Deming  była  doskonale  świadoma,  że  Duchesne  nie  przypomina  w  niczym 

typowych  liceów  amerykańskich  -  nie  było  tu  czirliderek  paradujących  w 

minispódniczkach  ledwie  zakrywających  ich  siedzenia,  potężnych  futbolistów 

rozpychających  się  na  korytarzach,  maniaków  szkolnych  musicali,  ani  groźby  oblania 

colą (może po prostu oglądała za dużo amerykańskich seriali?). Ale w momencie, kiedy 
przestąpiła ozdobne podwójne drzwi, uświadomiła sobie, że to liceum jak każde inne. 

Ostra  granica  dzieliła  modnych  od  obciachowych,  popularnych  od  wyrzutków, 

pięknych  od  niefajnych.  Popularne  dzieciaki,  wśród  których  znajdowali  się  przyjaciele 

Victorii,  gromadziły  się  przed  pierwszym  dzwonkiem  na  zewnętrznym  dziedzińcu. 

Dziewczyny  z  godnymi  zawiści  figurami,  jedwabistymi  włosami  i  oślepiająco  białymi 

zębami  nosiły  zamiast  plecaków  francuskie  torby  na  ramię.  Otaczali  je  przystojni 

chłopcy,  potargani,  z  rozmarzonym  wzrokiem,  w  rozpiętych  marynarkach  i 

przekrzywionych  krawatach,  jakby  przyszli  do  szkoły  prosto  po  wstaniu  z  łóżka.  Oto 

towarzystwo wzajemnej adoracji, zaklęty krąg, błękitnokrwiści - grupa, do której miała 

dołączyć Deming. 

Deming  pomyślała,  że  nie  powinna  mieć  szczególnych  trudności.  Umiała  bez 

fałszywej  skromności  ocenić  swój  wygląd:  wiedziała,  że  jest  śliczna.  Miała  smukłą, 

chłopięcą  figurę,  proste  czarne  włosy  spływające  na  plecy,  kawową  skórę,  pięknie 

wykrojone oczy i drobny nosek. A ponadto miała też duże doświadczenie w byciu „nową 
dziewczyną”. Jej ojciec w tym cyklu był przemysłowcem, prowadził inwestycje na całym 

świecie i bliźniaczki kształciły się w Londynie, Teheranie, Johannesburgu i Hongkongu. 

Umiała zaprzyjaźniać się z ludźmi, sprawiać, że zaczynali ją lubić. 

Wszystkie spotkania Komitetu, starszych i młodszych członków, zostały czasowo 

zawieszone,  ponieważ  Strażnicy  byli  zajęci  naprawianiem  zaklęć  ochronnych  wokół 

Zgromadzenia po impulsywnym działaniu Regentki. Nikt nawet nie wiedział na pewno, 

jak bardzo Regentka odsłoniła ich przed wrogami i jakie okażą się tego konsekwencje. 

Nic  dziwnego,  że  Rada  straciła  wiarę  w  swoją  przywódczynię  i  że  przyszłość 

Zgromadzenia była niepewna. 

background image

Niedobrze,  że  zebrania  zawieszono  na  czas  nieokreślony.  Byłyby  doskonałą 

okazją, żeby wmieszać się niepostrzeżenie w towarzystwo. Deming popatrzyła na swój 

grafik zajęć. Na pierwszej lekcji miała kurs nazwany Drzemiąca dusza, nadobowiązkowe 

zajęcia  humanistyczne  dla  starszych  klas.  Ktokolwiek  układał  program  zajęć  w  tej 

szkole,  uwielbiał  aliteracje:  mogła  wybrać  Debaty  i  decyzje  (etyka),  Rytm  i  ruch  (lekcje 

tańca), albo Od palisad do pomostów (ku zdumieniu Deming okazało się, że to zajęcia z 

literatury angielskiej). Co się stało ze starą dobrą historią, matematyką albo plastyką? 

Wybrała ten kurs, ponieważ uczęszczało na niego troje głównych podejrzanych. 

Zajęła  miejsce  obok  Francisa  Kernochana,  nazywanego  przez  wszystkich  „Froggy”, 

jednego z dwóch chłopaków, z którymi Victoria Taylor po raz ostatni była widziana na 
imprezie  u  Jamiego  Kipa.  Froggy  z  pewnością  nie  wyglądał  na  kogoś,  kto  ukrywa 

straszliwy sekret. Miał otwartą, przyjacielską twarz i włosy w fatalnym odcieniu rudego, 

a  przygarbione  ramiona  sygnalizowały  niefrasobliwy  charakter.  Co  prawda  to  nic  nie 

znaczyło.  Błękitnokrwisty  chłopak  z  Kuejczou,  który  wysuszył  na  śmierć  dwadzieścia 

czworo familiantów, miał twarz aniołka. 

- Przepraszam - powiedziała, kiedy jej torba musnęła ramię dziewczyny siedzącej 

po drugiej stronie. 

- Czy  to  pałeczki?  -  zapytała  tamta.  Deming  zobaczyła  piękną  dziewczynę  o 

rudoblond włosach, taksującą ją spojrzeniem. Piper Crandall. Podejrzana numer 2. Jako 

najlepsza  przyjaciółka  Victorii  mogła  mieć  najwięcej  powodów,  żeby  ją  skrzywdzić.  Z 

doświadczenia Deming wynikało, że zwykle to najbliższym najbardziej zależy na naszej 

śmierci. 

- Są super - zachwyciła się Piper. 

- Dzięki  -  dłoń  Deming  odruchowo  pogładziła  długie  czarne  włosy,  zebrane  na 

czubku głowy w luźny kok, przytrzymywany eleganckimi pałeczkami z czystego srebra, 

aktualnie stanowiącymi ostatni krzyk mody w Szanghaju. Nie były to byle jakie pałeczki: 

zostały wykute przez mistrza Alalbiela, a połączone tworzyły jej broń, Ren Ci Sha Shou, 

Miecz Łaski. 

- Masz niesamowity zegarek - odpowiedziała, wskazując nadgarstek  Piper. - Jest 

zabytkowy? 

- Oryginalny  Cartier,  robiony  jeszcze  przez  Louisa  -  uśmiechnęła  się  Piper.  -  To 

zabawne,  że  czerwonokrwiści  uważają,  że  nie  można  zabierać  takich  rzeczy  ze  sobą. 

Mam ten zegarek od prawie dwustu lat. 

background image

- Cudowny - pochwaliła Deming, która nie potrzebowała uroku, żeby wiedzieć, że 

droga  do  kobiecej  przyjaźni  jest  wyłożona  komplementami.  Po  co  korzystać  z  uroku, 

kiedy wystarczy zdrowy rozsądek i znajomość ludzkich (i wampirzych) zachowań? Zbyt 

wielu  Poszukiwaczy  Prawdy  rozleniwiało  się,  polegając  na  telepatycznych  sztuczkach. 

Zatracali zdolność zdrowego myślenia bez ich pomocy. 

- Może ci go pożyczę, jeśli nauczysz mnie tak upinać włosy - obiecała Piper. 

- Kiedy  tylko  będziesz  chciała  -  odparła  Deming.  -  Jestem  Deming  Chen.  -  Aby 

wtopić się w tłum przyszła do Duchesne ubrana zgodnie z najnowszą modą i zauważyła, 

że Piper patrzy z aprobatą na jej drogą torebkę. 

- Piper Crandall. Wiem, kim jesteś. Dostaliśmy wiadomość od Rady, że zostałaś tu 

przeniesiona. Gdzie mieszkasz? 

- Mój wujek jest venatorem i ma pokój przy Bleecker Street. 

- Koszmar - potrząsnęła głową Piper. - Nie odnawiali tamtej nory jakoś tak od... 

- Dziewiętnastego wieku - skończyły chórem. Piper roześmiała się. 

- Ten  dom  jest  chyba  tak  stary,  jak  mój  zegarek.  Jak  będziesz  go  miała  dość, 

możesz  wpaść  do  mnie.  Mamy  TiVo.  Założę  się,  że  tamci  dziadkowie  nie  mają  nawet 

telewizji. 

Deming  pomyślała,  że  to  obiecujący  początek.  Po  kilku  dniach  żmudnej  i  pilnej 

przyjaźni z Piper Crandall - zwykłym pożyczaniu ciuchów i plotkowaniu o chłopakach - 

zamierzała  dotrzeć  ze  szczegółami  do  tego,  co  dokładnie  stało  się  z  Victorią  Taylor  w 

wieczór urodzinowej imprezy Jamiego Kipa. 

background image

D

WADZIEŚCIA OSIEM

 

Anioł Ciemności 

Piper  Crandall  pochodziła  z  jednej  z  najporządniej  -  szych  rodzin  w 

Zgromadzeniu  Nowojorskim,  a  jej  nieśmiertelna  przeszłość  przebiegała  bez  zarzutu. 

Crandallowie  stali  po  stronie  Van  Alenów.  Dziadkowie  Piper  w  tym  cyklu  byli 

najbliższymi sprzymierzeńcami Cordelii i Lawrence'a Van Alenów w szeregach Rady. Ich 

znaczenie w Zgromadzeniu wzrosło niepomiernie w tym czasie, gdy Lawrence piastował 

tytuł Regisa. 

Pod pretekstem przyjaźni Deming zdołała dokładnie przeszukać podświadomość 

Piper, nie budząc żadnych podejrzeń wampirzycy. Jak do tej pory nic nie wskazywało na 

to,  by  Piper  była  czymkolwiek  więcej,  jak  tylko  zwyczajną,  dobrze  ułożoną 

błękitnokrwistą. 

Deming miała nadzieję, że uda jej się zagłębić dalej w poplątane warstwy pamięci 

Piper. Istniało wiele sposobów na ukrycie prawdy, nawet przed sobą samym, ale prędzej 
czy  później,  pod  pozorami  niewinności,  odsłaniało  się  mroczne  serce  winowajcy.  Ale 

jeśli  Piper  miała  być  odpowiedzialna  za  śmierć  Victorii,  Detning  nadal  potrzebowała 

motywu. Tu właśnie tkwił haczyk: nawet jeśli Piper w głębi duszy nienawidziła Victorii, 

musiała mieć jakiś powód, żeby ją zabić. Coś, co spowodowało wychylenie wahadła od 

ukrytej niechęci do otwartej przemocy. Zgon Victorii był zaplanowany i okrutny, a jeśli 

Piper przyłożyła do tego rękę, musiała mieć naprawdę dobry powód. Deming miała kilka 

teorii, głównie opierających się na tym, że dziewczęce przywiązanie do kogoś może kryć 

gorzką  rywalizację  i  urazę.  Widziała  dziewczęta,  które  za  mniej  były  w  stanie  zabić 

przyjaciółkę, ale na razie nic w zachowaniu Piper nie wskazywało na to, by nie darzyła 

Victorii szczerą sympatią. 

Inną  zagadkę  stanowiło  samo  nagranie:  jeśli  za  zbrodnię  była  odpowiedzialna 

Piper  lub  ktoś  inny  z  przyjaciół  Victorii,  dlaczego  miałoby  im  zależeć  także  na 

ujawnieniu tajemnicy wampirów? 

Tego  popołudnia  Deming  uczestniczyła  wraz  z  Piper  w  seminarium.  Deming 

background image

podejrzewała,  że  kurs  Drzemiąca  dusza  stanowił  wymówkę  dla  tych  nadmiernie 

uprzywilejowanych  dzieciaków,  pozwalając  im  czytać  książki,  oglądać  stare  filmy  i 

rozprawiać o kwestiach filozoficznych, o których nie miały zielonego pojęcia, a na końcu 

otrzymać  bez  wysiłku  celujące  zaliczenie,  poprawiające  ich  średnią.  (Zajęcia  nie 

kończyły  się  egzaminem  zaliczającym,  wymagały  tylko  oddania  dwóch  referatów.)  Ale 

nawet jeśli Deming wydawało się to zbyt pretensjonalne, stanowiło pożądaną odmianę 

od  sprawy,  nad  którą  pracowała  wcześniej.  Kilka  miesięcy  temu  musiała  działać  w 

przebraniu  jako  robotnica  w  fabryce,  zbierając  dowody  na  to,  że  błękitnokrwiści 

właściciele  za  pomocą  zaszczepiania  przymusu  skłaniają  czerwonokrwistych 

robotników do pracy ponad siły. 

Nauczyciel, długowłosy były hippis, rozpoczął lekcję. 

- No  więc,  jak  się  wam  podobał  Raj  utracony?  -  zapytał.  Po  przedniego  dnia 

oglądali  film  Adwokat  diabla.  Tematem  przewód'  nim  tegorocznego  seminarium  było 

przedstawienie zła we współczesnym świecie i diabeł jako element popkultury. 

- Był  okropny  -  odparł  natychmiast  jeden  z  chłopców.  -  Milton  zrobił  z  diabła 

Heatcliffa  z  widłami.  Zło  w  jego  wydaniu  było  zbyt  uwodzicielskie.  -  Smukły  chłopak 

sprawiał wrażenie nieśmiałego, miał ciemne, kręcone włosy i intensywnie błękitne oczy. 

Nazywał  się  Paul  Rayburn  i  był  jednym  z  uczniów  z  programu  stypendialnego, 

czerwonokrwistym,  któremu  pozwolono  na  płacenie  obniżonego  czesnego. 

Prawdopodobnie  nie  miał  najmniejszego  pojęcia,  że  jest  otoczony  przez 

nieśmiertelnych.  W  Szanghaju  nazywali  takich  ludzi  „owcami”,  a  Deming  nie 

interesowały owce. 

- Nie zgadzam się. Nie postrzegam Lucyfera jako potwora. Myślę, że po prostu jest 

źle  rozumiany.  Znaczy,  bez  niego  nie  byłoby  całej  historii,  prawda?  -  zapytał  inny 
ciemnowłosy chłopak. Ten rozpierał się na krześle, z długopisem w zębach. Gęste włosy, 

odgarnięte  z  czoła,  odsłaniały  przenikliwe,  ciemne  oczy.  Jego  twarz  wydawała  się 

bardziej frapująca i przykuwająca uwagę niż przystojna, a w grymasie ust kryło się coś, 

co  sprawiało,  że  wyglądał  na  osobę,  która  z  przyjemnością  patrzyłaby  na  śmierć 

niewinnych istot. 

Czyli  to  był  podejrzany  numer  3:  Bryce  Cutting.  Sam  jego  affectus  uświadomił 

Deming, że ma do czynienia z aniołem ciemności. Raporty venatorów nie wspominały o 

tym. Chociaż pewna liczba mieszkańców świata podziemnego złożyła przysięgę i udała 

się  na  wygnanie  z  Michałem  i  Gabrielą,  nie  było  ich  tak  wielu.  Deming  nie  chciała  być 

background image

uprzedzona  do  Cuttinga  z  powodu  pochodzenia  -  to  czyniłoby  ją  równie  głupią  jak 

czerwonokrwiści  i  ich  obsesje  związane  z  rasą  (podobnie  jak  wielu  błękitnokrwistych 

Deming żyła w różnych cyklach jako przedstawicielka niezliczonych grup etnicznych) - 

ale jednak było to coś, co należało wziąć pod uwagę. Pozostało bardzo niewiele aniołów 

ciemności,  którzy  nie  stali  się  srebrnokrwistymi.  Bryce  Cutting,  podobnie  jak  obecna 

Regentka, zaliczał się właśnie do tych nielicznych. 

- Interesujący punkt widzenia, Bryce - skinął głową nauczyciel. - Historia Szatana 

rzeczywiście stanowi siłę napędową fabuły. 

Bryce  obdarzył  przeciwnika  pełnym  pewności  siebie  uśmiechem,  ale 

sprowokował tym tylko pełną żaru odpowiedź Paula. 

- Ale  właśnie  dlatego  ta  historia  jest  do  niczego,  diabeł  został  przerobiony  na 

bohatera  romantycznego.  Nie  mogę  znieść  tego,  że  mamy  współczuć  Szatanowi  z 

powodu jego pragnienia zostania Bogiem. Nie powinniśmy kibicować złu - spierał się. - 

Cały  ten  pomysł  z  idealizowaniem  zazdrości  i  ambicji  przypomina  sytuację,  kiedy  film 

Wall Street został wspaniałą reklamą tego, jak można wzbogacić się na giełdzie, zamiast 

być odbierany zgodnie z intencją Olivera Stone'a jako zjadliwa polemika. 

Widzowie,  zamiast  znienawidzić  Michaela  Douglasa,  chcieli  być  tacy,  jak  on. 

Spodobała  im  się  postawa  gloryfikująca  chciwość.  Tutaj  mamy  to  samo.  Diabeł  to  my, 

więc powinniśmy sympatyzować ze skalą jego ambicji? Co takiego złego było w pobycie 

w Raju? Czy naprawdę gra na harfie i fruwanie w chmurach były nie do wytrzymania? 

Nie sądzę - uśmiechnął się Paul. 

Klasa zachichotała i wyglądało, że Paul wygrał dyskusję, ale Bryce nie zamierzał 

dać za wygraną. 

- Tragiczny bohater to dobre porównanie. Nasz kraj został założony w oparciu o 

tę  samą  prawdę,  jaką  widać  w  tej  historii:  że  lepiej  jest  rządzić  w  Piekle  niż  służyć  w 

Raju.  Lepiej  jest  być  niezależnym  i  panem  własnego  świata  niż  niewolnikiem  - 

powiedział triumfalnie Bryce. 

- Jakoś  nie  sądzę,  żeby  ojcowie  założyciele  myśleli  o  Raju  utraconym, 

przygotowując projekt konstytucji - zakpił Paul. 

- Skąd  wiesz?  -  zapytał  Bryce.  -  Nie  było  cię  przy  tym.  Przez  moment  Deming 

zastanawiała się, czy Bryce ujawni swoje nieśmiertelne pochodzenie i obnaży kły, żeby 

wystraszyć nieszczęsnego człowieka na śmierć. Oczywiście Bryce po prostu celowo się 

wykłócał,  a  tak  czy  inaczej  miał  dość  słabe  pojęcie  o  amerykańskiej  historii  (Deming 

background image

założyłaby  się,  że  w  tamtych  czasach  nie  był  nawet  w  cyklu).  Najprawdopodobniej 

zirytowało go to, że Paul przypadkowo dotknął prawdy. John Milton, jeden z członków 

oryginalnej  Konspiracji,  napisał  ten  poemat,  aby  ostrzec  ludzkość  przed  diabelskim 

kuszeniem,  a  czerwonokrwiści  odczytali  go  jako  tragiczną  historię  niewypełnionej 

obietnicy.  Podejrzewała,  że  Bryce  był  rozdrażniony,  bo  Paul,  nędzny  człowiek  z 

przenikliwym umysłem i darem przekonywania, zdobywał popularność w klasie. 

Ale  mimo  wszystko,  w  ustach  dowolnego  błękitnokrwistego  takie  słowa  o 

Niosącym Światło były bluźnierstwem. Lucyfer bohaterem? Po prostu źle rozumianym? 

Jasne, słyszała, że Zgromadzenie Nowojorskie jest bardzo liberalne, ale mimo wszystko. 

Koncentrowała swoje wysiłki na rozpracowaniu Piper, ale może w tej ślicznej główce nie 
było niczego poza zwykłymi nastoletnimi burzami i dramatami. Deming nie zamierzała 

jeszcze jej sobie odpuszczać, jednak słowa Bryce'a Cuttinga sprawiły, że przesunął się na 

początek kolejki. 

background image

D

WADZIEŚCIA DZIEWIĘĆ

 

Nowe zasady  

Później,  tego  samego  popołudnia,  Deming  zauważyła  z  tuzin  dzieciaków  z 

otoczenia Bryce'a, tłoczących się przy dwóch zestawionych stolikach na tyłach lokalnej 

pizzerii. Ponieważ znajdowali się na Upper East Side, lokal bardziej przypominał galerię 

sztuki niż zwykłą knajpkę. Nad  salą  jadalną wznosiła się szklana kopuła, zapewniająca 

wspaniały widok na park. 

W samym środku rozbawionego towarzystwa znajdowała się Mimi Force, ale tak 

jak  uprzedzała  wcześniej,  nie  okazała,  że  poznaje  Deming,  w  ogóle  nie  patrzyła  w  jej 

stronę.  Deming  znalazła  miejsce  pomiędzy  Croker  „Kiki”  Balsan  i  Bozemanem 

„Booze'em” Langdonem i skoncentrowała się na prowadzonej rozmowie. 

Daisy  Foster,  inna  czwartoklasistka,  mówiła  o  nieoczekiwanym  wyjeździe 

Victorii. 

- Rany, Vix to ma szczęście. Zgromadzenie Europejskie na wszystko im pozwala. 

Widzieliście  te  najnowsze  zasady  przysłane  przez  Komitet?  Mamy  teraz  rejestrować 

potencjalnych familiantów, żeby zrobili im badania krwi i profil psychologiczny, zanim 

„pozwolą” nam z nich skorzystać. Kompletnie ześwirowali! - mówiła, podnosząc kawałek 

pizzy i odgryzając kawalątek. 

- Kto ma na to czas? 

- To dla naszego własnego dobra - Mimi potrząsnęła pustą puszką po dietetycznej 

coli. - Tylko niektórzy czerwonokrwiści nadają się na dobrych familiantów. Ryzyko jest 

spore,  a  choroby  mogą  się  okazać  niewygodne  i  kosztowne.  Strażnicy  powinni  byli 

zrobić to znacznie wcześniej. 

- Zanim  się  zrobiłaś  za  dobra  na  nasze  towarzystwo,  Mimi,  byłaś  pierwsza  do 

naginania zasad - zakpiła Daisy. - Znaczy, ilu ty w ogóle miałaś familiantów? I założę się, 

że żaden nie był zarejestrowany. 

- Właśnie,  może  nam  powiesz,  co  się  w  ogóle  dzieje  w  Radzie?  Vix  naprawdę 

pojechała do Szwajcarii? - zachichotała Willow Frost. 

background image

- Dopiero co przysłała mi maila - odparła spokojnie Mimi. 

- Spędza wiosenne ferie w Gstaad. Możemy ją odwiedzić, jeśli chcemy. 

- Nic  mi  nie  mówiła,  że  wybiera  się  na  narty!  Od  kiedy  się  tak  kumplujecie?  - 

wybuchła  Piper,  sprawiając  wrażenie  trochę  dotkniętej.  Deming  pomyślała,  że  jeśli  ta 

dziewczyna  skrzywdziła  swoją  najlepszą  przyjaciółkę,  z  pewnością  umiała  to  dobrze 

ukrywać. 

- Cała Vix - odezwała się Stella Rensslaer. - Nie mogę uwierzyć, że nie pozwoliła 

nam urządzić imprezy pożegnalnej! Po prostu zebrała się i zniknęła! I co w ogóle stało 

się  z  tym  jej  chłopakiem?  Nie  widziałam  go  więcej.  Nie  wydaje  wam  się,  że  to  jakieś 

dziwne? Ze nagle oboje zniknęli? Pamiętacie, co się stało z Aggie Carondolet i wszystkimi 
tymi ludźmi dwa lata temu? Założę się, że Rada coś ukrywa. 

- Wiecie, ktoś mógłby nam coś powiedzieć, ale nie raczy - rzuciła oskarżycielsko 

Piper, patrząc wprost na Mimi. 

- Mówiłam wam, że to jest wyłącznie honorowy tytuł. Nie pozwalają mi w ogóle 

niczego  robić.  Znaczy,  wyluzujcie  -  zaprotestowała  Mimi.  -  Zrobili  mnie  Regentką,  bo 

Charles  zniknął  i  nie  wraca.  Rada  sama  podejmuje  wszystkie  decyzje,  nawet  mnie  nie 

zapraszają na zebrania. 

Deming  pomyślała,  że  Mimi  mądrze  robi,  nie  zdradzając  rówieśnikom  zakresu 

swojej  obecnej  władzy  ani  rozmiarów  odpowiedzialności.  Po  pierwsze,  i  tak  by  nie 

uwierzyli,  bo  jest  taka  młoda.  A  po  drugie,  część  Zgromadzenia  mogłaby  się  czuci 

niepewnie,  znając  prawdę  o  jej  faktycznych  wpływach.  Chociaż  Azrael  i  Abbadon  byli 

najdzielniejszymi  wojownikami  błękitnokrwistych,  ich  moc  zawsze  była  kontrolowana 

przez Parę Bez Skazy. Po zniknięciu Michała i Gabrieli sprawy miały się zupełnie inaczej. 

Nic dziwnego, że Rada planowała zamach stanu. 

Froggy  rzucił  w  Bryce'a  czosnkowym  paluszkiem  i  po  chwili  między  chłopcami 

wywiązała  się  epicka  walka  na  czosnkowe  paluszki.  Dziewczyny śmiały  się  i  krzyczały 

do chłopaków, żeby przestali - miały czosnek we włosach. 

Deming zauważyła, że inni goście patrzą w stronę ich stolika z kwaśnymi minami. 

Wampiry  robiły  przedstawienie,  przyciągając  uwagę.  Zachowywali  się  zupełnie  jak 

czerwonokrwiści. Głupio i beztrosko. Deming pochwyciła spojrzenie Mimi, ale Regentka 

sprawiała wrażenie zrezygnowanej. 

Na  zewnątrz  -  przekazała  Mimi  i  przeprosiła,  wstając  od  stolika.  Kilka  minut 

później  Deming  zapłaciła  swoją  część  rachunku  i  wyszła  za  nią  do  zaułka  na  tyłach 

background image

restauracji, gdzie mogły ukryć się przed resztą towarzystwa. 

- Miałaś mi się meldować każdego ranka. Doszłaś już do czegoś? - zapytała Mimi. - 

Te szczury w Radzie zmusiły już archiwistów, żeby rozpoczęli pakowanie Repozytorium. 

Jak mogli myśleć, że tego nie zauważę? - z niedowierzaniem potrząsnęła głową. 

- Nadal wkręcam się w towarzystwo. To dopiero trzy dni - odparła Deming. - Nie 

mam jeszcze nic do zameldowania. Rozpracowanie czegoś takiego musi trochę potrwać. 

Regentka zaczęła nerwowo zwijać kosmyk włosów. 

- Moje źródła doniosły mi, że tamci zamierzają podjąć pierwsze działania za jakieś 

dwa tygodnie. Chcą przejąć kwaterę główną, odcinając mnie i venatorów na zewnątrz. 

- Nie możesz czegoś zrobić? 
- Nie mogę odsłonić kart, dopóki nie dam im mordercy na tacy. To jedyny sposób 

na utrzymanie Zgromadzenia w całości i przekonanie ich do pozostania. 

- Dostarczę ci twojego mordercę na czas. Mimi mocniej objęła się ramionami. 

- Trzymam za słowo. Daj mi znać, jak będą jakieś postępy. Odeszła, dołączając do 

grupy, która stała teraz na chodniku. 

Po chwili zbliżyła się do nich Deming. 

- Idziemy do Stelli - poinformowała ją Piper. - Jej brat właśnie wrócił z uniwerku 

Browna i przywiózł uroczych kumpli. 

- Ja  podziękuję  -  wymówiła  się  trochę  zbyt  gwałtownie  Deming.  Nieoczekiwane 

spotkanie  z  Regentką  nieco  wytrąciło  ją  z  równowagi.  No  dobra,  musiała  działać 

szybciej,  tak?  Popatrzyła  na  chłopaków,  którzy  wygłupiali  się,  rzucając  między  sobą 

iPhone'a należącego do Froggy'ego. 

Pożegnała się z dziewczynami i podeszła do Bryce'a. 

- Odprowadzisz mnie? - zapytała, przepychając się przez tłumek. 
Bryce zmierzył ją wzrokiem. Przez ostatnie kilka dni obracali się w tym samym 

towarzystwie,  ale  do  tej  pory  nie  zamienili  ze  sobą  ani  słowa.  Choć  tak  naprawdę  nie 

miało to znaczenia, o ile mu się spodobała, a Deming szczyciła się tym, że jeszcze żaden 

chłopak jej nie odmówił. 

- Jasne,  czemu  nie  -  odpowiedział  zgodnie  z  jej  oczekiwaniami.  Jego  głos 

przypominał tabasco z miodem: szorstki i słodki jednocześnie. - Później do was wpadnę 

- rzucił w stronę kolegów i odszedł razem z Deming. 

Deming  lustrowała  idącego  koło  niej  przystojnego  chłopaka.  Jako  venatorka 

zdążyła  już  zobaczyć  wiele  niesprawiedliwości  i  okrucieństwa,  a  beztroskie 

background image

lekceważenie  życia  głęboko  ją  dotykało.  Nie  obchodziło  jej,  czy  chodziło  o  życie 

nieśmiertelne czy śmiertelne, każde było cenne. Czy Bryce Cutting zdecydował, że życie 

Victorii nic nie jest warte? A jeśli tak, to dlaczego? 

Obiecała  Regentce,  że  znajdzie  mordercę  Victorii.  Deming  nigdy  jeszcze  nie 

zdarzyło się nie dotrzymać obietnicy. 

background image

T

RZYDZIEŚCI

 

W roli dziewczyny 

Chodzenie z Bryce'em było aż za łatwe. Wystarczyło, że odprowadził ją do domu 

z pizzerii, żeby założyć, że coś między nimi iskrzy. Następnego dnia w szkole czekał na 

nią po każdej lekcji, żeby mogli spędzić trochę czasu razem na korytarzu. Deming nadal 

starała się przywyknąć do smaku jego języka w ustach i reagowania na „mała”. 

Teraz, w sobotnie popołudnie, chłopcy byli zajęci zwykłym rytuałem po treningu 

wioślarskim:  grami  wideo  i  obijaniem  się.  Bryce  zaprosił  ją  na  spotkanie  w  miejskiej 

rezydencji Froggy'ego. Zaraz po przyjściu przeprosiła i powiedziała, że idzie do toalety 

na piętrze, a w rzeczywistości wślizgnęła się do sypialni Froggy'ego. W czasie, w jakim 

czerwonokrwiści  policjanci  zdołaliby  zaledwie  zebrać  odciski  palców,  ona 

przeprowadziła  dokładne  rozpoznanie  najbliższego  otoczenia  i  historii  rodzinnej 

Froggy'ego. 

Skopiowała  zawartość  jego  dysku  twardego  i  wysłała  ją  do  informatyków, 

przeprowadziła  też  test  w  uroku,  aby  sprawdzić,  czy  znajdzie  jakieś  ślady  pamięci 

duchowej. Gdyby to on był sprawcą, powinna wyczuć ślady poczucia winy, przerażenia 

lub wspomnienie przemocy w jego najbliższym otoczeniu fizycznym. Szczególnie gdyby 

miał  coś  wspólnego  z  diabelskim  płomieniem,  który  pozostawiał  charakterystyczny 

zapach  całe  lata  po  wypaleniu  się  -  pogorzelisko  w  Rio  de  Janeiro  nadal  się  tliło.  Ale 

jedynym  przykrym  zapachem,  jaki  zdołała  wykryć,  była  woń  unosząca  się  z  kosza  na 

brudną bieliznę, zawierającego skarpetki. 

Z westchnieniem zamknęła szufladę biurka Froggy'ego. Tak jak podejrzewała, nic 

nadzwyczaj  dobrego  czy  okropnego  nie  kryło  się  w  chłopaku  noszącym  duszę 

pomniejszego anioła, który nie zapisał się niczym szczególnym w historii. Jego rodzice w 

tym  cyklu,  Kernochanowie,  praktycznie  nie  interesowali  się  sprawami  Zgromadzenia. 

Żadne  z  nich  nie  pełniło  funkcji  Starszego  czy  Strażnika  -  byli  apolitycznymi  typami, 

którzy  nie  potrafiliby  walczyć  ze  srebrnokrwistymi,  choćby  miało  od  tego  zależeć  ich 

życie.  Jeśli  nawet  kiedyś  byli  Bożymi  wojownikami,  teraz  stali  się  amerykańskimi 

background image

bankierami. O ile potrafiła stwierdzić, jedyną interesującą ich rzeczą była giełda. 

- Mała? Jesteś tam jeszcze? - zawołał Bryce. 

- Już  schodzę,  skarbie  -  odpowiedziała.  Do  tej  pory  nie  grała  roli  dziewczyny,  w 

każdym razie taka rola nie wchodziła w jej służbowe zadania, chociaż oczywiście miała 

chłopaków - każdy ich miał w obecnych czasach. Niesłychanie modna stała się zabawa 

odwiecznymi więziami,  flirtowanie  z  przeznaczeniem.  Starsze  pokolenie  z  niesmakiem 

obserwowało  lekceważenie,  z  jakim  najmłodsze  wampiry  traktowały  niebiańskie 

powinności. Wystarczyło popatrzeć, co stało się z Jackiem Force'em - prawdziwa hańba. 

I okropna strata. Zostanie postawiony przed sądem i skazany na spalenie w chwili, gdy 

powróci  do  Nowego  Jorku.  Oczywiście,  o  ile  będzie  jeszcze  istniało  Zgromadzenie.  W 
przeciwnym razie Deming nie wątpiła, że Mimi sama zabije brata, nawet bez procesu. 

Deming zawsze uważała, żeby nie angażować się zbytnio w związki z chłopakami 

i  odsuwać  ich,  zanim  sprawy  zajdą  za  daleko.  Wiedziała  równie  dobrze,  jak  każdy,  że 

kiedy znajdzie się swojego partnera i rozpozna go w danym cyklu, gra się kończy. 

Nieśmiertelna  historia  Bryce'a  została  sprawdzona  i  także  okazała  się  czysta, 

niezależnie  od  jego  pochodzenia  jako  anioła  ciemności.  Zauważyła  jednak,  że  jego 

affectus był niewyraźny, miał mglistobiałą barwę, co oznaczało, że chłopak coś ukrywa. 

Deming nie umiała na razie powiedzieć, czy chodziło o coś wspólnego z morderstwem 

Victorii.  Musiała  bardziej  się  do  niego  zbliżyć,  aby  odczytać  jego  wspomnienia  i 

dowiedzieć, co kryje się w ich cieniu. Nie lubiła czuć się poganiana, ale Regentka żądała 

codziennych  raportów,  więc  Deming  musiała  znaleźć  sposób  na  przyciśnięcie  swojej 

ofiary. 

Pamięć  uroku  z  apartamentu  Jamiego  Kipa  potwierdzała  zeznania  świadków  - 

Victoria  zostawiła  Evana  na  kanapie  i  pod  koniec  imprezy  trzymała  się  z  Froggym  i 
Bryce'em.  Nie  było  żadnych  śladów  duchowych  świadczących  o  ataku  lub  porwaniu. 

Gdyby Victoria została zabrana wbrew swojej  woli, Deming wyczułaby to. Nie. Victoria 

wyszła z kimś, kogo uważała za przyjaciela, kto jednak nie okazał się przyjacielem. Czy 

to był Bryce? 

Co ukrywał? Czy jego natura anioła ciemności zatriumfowała? Nie chciała się do 

niego  uprzedzać,  ale  trudno  jej  było  się  od  tego  powstrzymać,  gdy  nie  istniało  inne 

wytłumaczenie. 

Deming upewniła się, że w pokoju panuje taki sam rozgardiasz jak w chwili, kiedy 

do  niego  wchodziła,  i  zeszła  na  dół.  Zastała  Bryce'a  i  jego  kumpli  rozpartych  na 

background image

kanapach  w  pogrążonym  w  półmroku  salonie  Kernochanów.  Podobnie  jak  wielu 

bogatych  nowojorczyków,  mieli  oni  dom  wypełniony  bezcennymi  dziełami  sztuki  i 

antykami  klasy  muzealnej,  wybranymi  z  pietyzmem  przez  projektanta  wnętrz 

pobierającego  miesięczną  prowizję.  A  jednak,  jak  zauważyła  Deming,  nikt  nigdy  nie 

korzystał z tych doskonale pięknych pokojów. 

Zamiast  tego  projektant  zawsze  zostawiał  jeden  pozbawiony  okien  pokój  na 

tyłach,  wypełniony  wygodnymi  kanapami,  z  ogromnym  telewizorem  na  ścianie. 

Oznaczało  to,  że  dziewięćdziesiąt  procent  czasu  mieszkańcy  spędzali  w  jednym 

zagraconym pokoju, podczas gdy reszta rozległej rezydencji stała pusta, jak dekoracja do 

sesji  fotograficznej  magazynu  „Shelter”,  na  którą  zresztą  nie  wyrażono  by  zgody. 
Błękitnokrwista elita nie lubiła przyciągać uwagi - lepiej nie dopuścić, żeby pospólstwo 

zorientowało  się  w  ich  przywilejach  i  powstało,  żeby  pościnać  im  głowy.  Nawet  jeśli 

Maria  Antonina  zdołała  przeżyć  (w  obecnym  cyklu żyła  w  Zgromadzeniu Europejskim 

jako jedna z najsłynniejszych i najbardziej wymagających gwiazd filmowych na świecie, 

a jej apetyt na ciastka pozostał niezmieniony), wampiry dostały nauczkę. 

- Chcemy  wpaść  do  Greenwich,  do  Rufusa.  Zaprosił  trochę  ludzi  na  weekend  - 

oznajmił  Bryce.  -  Za  godzinę  podleci  po  nas  śmigłowiec,  zostajemy  tam  na  noc. 

Wchodzisz w to? 

Całodzienna  impreza,  dwadzieścia  cztery  godziny  z  jej  tajemniczym  nowym 

chłopakiem  i  głównym  podejrzanym  o  morderstwo  nieśmiertelnej.  To  była  okazja,  na 

którą  Deming  czekała.  Uśmiechnęła  się  promiennie  i  obiecała,  że  spotka  się  z  nim  na 

lądowisku śmigłowca, kiedy tylko spakuje torbę. 

background image

T

RZYDZIEŚCI JEDEN

 

Całonocna impreza 

Posiadłość  Kingów  zajmowała  osiem  hektarów  te  -  renów  przylegających  do 

plaży  w  południowo-zachodnim  Connecticut.  Ojciec  Rufusa  był  jednym  z  tych 

specjalistów od funduszy hedgingowych, którzy zdołali wzbogacić się na recesji, zamiast 

stracić  pieniądze,  inwestując  na  przekór  rachunkowi  ekonomicznemu.  Deming 

zastanawiała się, na ile pasowało to do zapisów Kodeksu Wampirów o niesieniu ludzkiej 

rasie oświecenia. Najwyraźniej obecnie wiele wampirów było zainteresowanych nie tyle 

wspieraniem ludzi, ile wspieraniem siebie, na ile tylko się dawało. 

Kiedy przyjechali na miejsce, było już po zmroku, a impreza trwała w najlepsze. 

Deming  weszła  za  chłopakami  do  rezydencji,  zastając  hol  zaśmiecony  porzuconymi 

plecakami  i  ciśniętymi  byle  gdzie  ubraniami.  Głośnemu  rapowi  towarzyszyły  odgłosy 

plusków. Rufus King, który rok temu skończył szkołę i studiował teraz na Uniwersytecie 

Yale, powitał ich wylewnymi uściskami. 

- Cześć, fajnie, że wpadliście. Basen jest z tyłu. 

Do rezydencji przylegał przykryty brezentową kopułą basen zewnętrzny, ale był 

w niej także basen kryty, znajdujący się pod szklanym dachem atrium w środku domu. 

Deming ze swoim towarzystwem skierowała się w tamtą stronę. Przyjaciele Bryce'a byli 

już w wodzie, więc i on natychmiast pozbył się spodni, koszuli i skarpetek i zanurkował 

z głośnym pluskiem, w samych tylko bokserkach. 

- Cześć wam - powiedziała Deming, podchodząc do grupki dziewcząt moczących 

nogi w wodzie. 

- Cześć,  jak  tam  lot  śmigłowcem?  -  zapytała  Stella,  ale  odwróciła  się,  zanim 

Deming zdążyła odpowiedzieć. Nikt inny nie raczył się z nią przywitać. Piper skrzywiła 

się  i  popatrzyła  w  inną  stronę.  Wyraźnie  wzięła  sobie  do  serca  to,  że  Deming 

zlekceważyła  ją  kilka  dni  temu,  i  od  tamtego  czasu  nie  zachowywała  się  wobec  niej 

przyjaźnie. Ale Piper była właśnie takim rodzajem dziewczyny, która będzie się złościć, 

bo jej nowa przyjaciółka znalazła chłopaka. Niektóre dziewczyny po prostu tak miały i 

background image

Deming  nic  nie  mogła  na  to  poradzić.  W  końcu  nie  przyjechała  tutaj,  żeby  szukać 

przyjaciół. 

Deming niecierpliwiła się, mając poczucie, że  ugrzęzła na głupiej imprezie. Była 

tu  tylko  po  to,  żeby  ostatecznie  skreślić  Bryce'a  Cuttinga  z  listy  podejrzanych.  Jeśli  po 

dzisiejszej nocy affectus Bryce'a nie odsłoni niczego powiązanego z tą sprawą, spróbuje 

jeszcze raz przejrzeć zebrane dotąd akta. Była  przekonana, że znajdzie mordercę w tej 

grupce  hedonistycznych,  samolubnych  nastolatków,  ale  po  tygodniu  spędzonym  w  ich 

towarzystwie zaczęła podejrzewać, że jest na niewłaściwym tropie. Irytowało ją, że musi 

tracić  tyle  czasu:  morderca  Victorii  nadal  krążył  na  wolności,  a  Regentka  liczyła,  że 

Deming pomoże jej zapobiec rozpadowi Zgromadzenia. 

Zostawiła dziewczyny i znalazła pustą sypialnię, w której przebrała się w kostium 

kąpielowy. Potem dołączyła do grupki dzieciaków zgromadzonych przy barze w kuchni, 

z zaskoczeniem odkrywając, że są wśród nich czerwonokrwiści. 

Jeden z chłopców popatrzył na nią, kiedy podeszła bliżej. 

- Cześć,  jesteś  Deming,  tak?  -  powiedział.  Widziała  go  w  Repozytorium, 

wykłócającego się z innym archiwistą, który pakował książki do pudeł. Regentka miała 

powody do zmartwień, Rada nie traciła czasu. Jeśli Mimi nie znajdzie sposobu, żeby ich 

powstrzymać, z powrotem ukryją wampiry pod ziemią. 

- A ty jesteś Oliver - odparła, potrząsając jego ręką. - Przyjaciel Mimi. - Wpadła na 

niego raz, wychodząc z gabinetu Regentki. 

Wargi Olivera drgnęły. 

- A to coś nowego. Tutaj nie jest moją przyjaciółką. 

- Ani moją - odpowiedziała i oboje uśmiechnęli się porozumiewawczo. 

- Nie  wiedziałam,  że  na  tej  imprezie  będą  ludzie  -  zauważyła,  przyjmując 

plastikowy kubeczek pełen wódki z odrobiną Mountain Dew. Alkohol był przeznaczony 

dla  ludzi.  Sprawiał,  że  ich  krew,  którą  wampiry  będą  później  piły  podczas  caerimonia, 

stawała się słodsza. 

- Przyjaźnię  się  z  Gemmą  Anderson,  zauszniczką  Stelli.  A  jeśli  chodzi  o  innych 

ludzi  na  liście  gości,  to  chyba  jedno  z  tych przyjęć  rekrutacyjnych  -  wyjaśnił,  mając  na 

myśli to, że błękitnokrwiści zaprosili grupę ludzi w poszukiwaniu dobrych familiantów. 

Nazywali to czasem „degustacją”. 

- Ale ty nie startujesz w tej konkurencji - Deming zauważyła mały ślad ukąszenia 

na jego szyi. - Wszyscy porządni faceci zawsze są zajęci. 

background image

Oliver  uśmiechnął  się  na  te  słowa,  ale  jego  blady  uśmiech  powiedział  jej 

wszystko,  co  powinna  wiedzieć.  Kimkolwiek  była  jego  wampirzyca,  nie  było  jej  tutaj. 

Biedny naiwniak. 

- Znasz Paula? - Oliver wskazał chłopaka, stojącego koło nich. 

- Chodzimy razem na Drzemiącą duszę. Cześć - powiedziała Deming. 

- Chyba na Dopingowanie diabla - poprawił ją Paul ze złośliwym uśmiechem. 

- Panu  Bogu  świeczka  i  diabłu  ogarek  -  zażartował  Oliver.  -  Chodziłem  na  to  w 

zeszłym roku. Omawiacie teraz Raj utracony

Deming pociągnęła łyk z kubeczka i skrzywiła się z powodu smaku. 

- Tak.  Paul  uważa,  że  Milton  za  łagodnie  obszedł  się  z  Szatanem.  Zrobił  z  niego 

romantycznego bohatera, którego mamy pokochać. 

- To się nazywa syndrom złego chłopca, laski na to lecą - jasne oczy Paula zalśniły. 

- O wilku mowa - mruknął pod nosem. Deming poczuła zimną dłoń na nagim ramieniu. 

- Tu  jesteś  -  Bryce  nie  zawracał  sobie  głowy  witaniem  się  z  pozostałymi 

chłopakami. - Chodź, siedzimy przy basenie. 

- Przepraszam - powiedziała bezgłośnie Deming do Olivera i Paula, odchodząc z 

Bryce'em. 

- Rany, nie musiałeś być taki chamski - skarciła go, kiedy weszli do wody. - Nawet 

jeśli  są  czerwonokrwiści,  nie  są  całkiem  bezużyteczni.  Jeden  z  nich  pracuje  w 

Repozytorium. 

W wodzie objęła Bryce'a nogami. 

- Tam  na  górze  jest  pokój...  tylko  dla  nas  -  wyszeptała,  dmuchając  mu  w  ucho. - 

Nie jesteś... z kimś związany, prawda? W każdym razie jeszcze nie? 

- Nmmm - pocałował ją w szyję. - A ty? 
- Ja  jestem  gwiezdną  bliźniaczką.  Nie  mam  partnera  -  odparła.  W  wampirzym 

świecie rzadko się zdarzało, by ktoś naprawdę miał rodzeństwo. Gwiezdne bliźniaki były 

połówkami tej samej osoby, utworzonymi w Empireum z jednej gwiazdy, która pękła się 

na dwie części i zamiast jednej zrodziła dwie dusze, identyczne pod każdym względem. 

Deming  nigdy  nie  miała  zrozumieć  praw rządzących  tymi,  którzy  byli  połączeni 

więzią  krwi,  mającymi  niebiańskie  pokrewne  dusze.  Tych,  którzy  byli  całością,  a  przy 

tym pozostawali niekompletni. Wielu gwiezdnych bliźniaków zostawało venatorami, tak 

jak Sam i Ted Lennoksowie. 

Gwiezdne bliźnięta zazwyczaj spędzały swoje cykle samotnie. 

background image

Ale to przecież nie znaczyło, że musiała być sama przez cały czas. 

- Spotkamy się na górze - powiedziała Bryce'owi. Zamierzała wyłudzić od anioła 

ciemności jego cień. 

background image

T

RZYDZIEŚCI DWA

 

Przesłuchanie 

Bryce zawisł nad jej ciałem, mroczny i wspaniały w świetle księżyca. Przesunęła 

palcami  po  liniach  twardych  mięśni  na  jego  brzuchu.  Jego  głębokie  i  uporczywe 

pocałunki świadczyły o tym, że był chłopakiem, który zawsze dostaje to, czego pragnie. 

Każda  inna  dziewczyna  byłaby  podekscytowana,  ale  Deming  miała  wrażenie,  że  całują 

się chyba od godziny. Zaczynała się nudzić i niecierpliwić. 

Na moment przerwał całowanie jej szyi i popatrzył jej w oczy. 

- Coś nie tak? - zapytał ochryple, ponieważ przestała... co ona właściwie robiła? A 

prawda, pilnie pojękiwała i wczepiała się palcami w jego włosy. 

- Nie, skąd... - odparła i uznała, że czas przejść do rzeczy. To był jeden z powodów, 

dla  których  była  tak  skuteczną  venatorką.  Nie  potrzebowała  używać  uroku,  żeby 

wyciągnąć z ludzi prawdę. Po prostu ich uwodziła. Potrafiła ich doskonale wysłuchiwać, 

stawała się ramieniem, na którym można się wypłakać, kimś, komu można się zwierzyć, 
kimś, kto wszystko zrozumie. A teraz, kiedy Bryce leżał na niej, miała doskonałą okazję, 

żeby zapytać go o coś, czego się nie spodziewał. 

- Martwię się o Victorię, o to, co Stella wtedy powiedziała. Myślisz, że to prawda? 

Ze wcale nie wyjechała do Szwajcarii, a Rada coś ukrywa? 

- Kto wie? - odparł Bryce. - Znaczy, to nie byłby pierwszy raz, prawda? 

- Dobrze ją znałeś? 

- Vix? Tak samo, jak wszystkich - pochylił się, żeby pocałować ją w kark. Zadrżała 

lekko z powodu podmuchu wiatru od okna, a Bryce wziął to za odpowiedź na jego czułe 

pieszczoty i zdwoił wysiłki. - Znaczy, znaliśmy się. Była w tej samej paczce. Wiesz, jak to 

jest - mruknął. 

- Myślisz, że ktoś mógł mieć... bo ja wiem... mieć coś do niej? Może dlatego musiała 

wyjechać? - zapytała Deming. 

Bryce  przycisnął  jej  ciało  swoim,  ale  zamiast  odpowiedzieć,  Deming  usztywniła 

się. 

background image

- Czasem  jeśli  dzieciaki  mają  problemy  z  kolegami,  rodzice  wysyłają  je  do  innej 

szkoły. Może Victoria miała z kimś problemy. .. Bo ja wiem, choćby z Piper? 

Przerwał swoje działania i nie popatrzył jej w  oczy. Przypadkowo wybrała imię 

Piper i nie  spodziewała  się, że Bryce zareaguje w taki sposób.  Czuła, że całe jego ciało 

nagle stało się chłodniejsze. To było interesujące. 

- Piper jej nie lubiła? - zapytała. 

- Tego nie powiedziałem - przeturlał się na bok. 

Teraz  była  już  absolutnie  pewna,  że  na  coś  trafiła.  Jego  affectus  miał  barwę 

ciemnego cynobru i otaczał całe jego ciało, niemal jak fizyczna  bariera. Był poruszony, 

martwił się. Wiedział coś o Piper i Victorii. Deming poczuła, że serce mocniej jej bije, ale 
zachowała nieruchomą twarz. Czy wreszcie zaczynała do czegoś dochodzić? 

- Pokłóciły się? Victoria zrobiła coś, co wkurzyło Piper? - naciskała. 

- Nic nie zauważyłem - Bryce podrapał się w nos. Wydawało się, że się kurczy, a 

jego affectus zapulsował odcieniami szkarłatu i czernią, lśniąc w ciemności jak flara. 

Deming  zagłębiła  się  w  urok,  przepychając  przez  zaklęcia  chroniące  jego  duszę 

przed intruzami. Rozgarnęła mgłę jego pamięci. I wtedy zobaczyła wspomnienie, które 

spowodowało  jego  zdenerwowanie.  Noc  imprezy,  Piper  Crandall  kłócąca  się  z  Victorią 

Taylor.  Nie  wiedziała,  o  czym  dziewczęta  rozmawiają  -  Bryce  stał  za  daleko,  żeby  je 

słyszeć - ale widać było, że kiedy wychodziły razem, Piper była skrajnie zdenerwowana. 

Co  oznaczało,  że  to  Piper  była  ostatnią  osobą,  która  widziała  Victorię  żywą.  Victoria 

wyszła z Piper, a potem nikt już jej nie widział. 

To było wszystko, czego potrzebowała. Deming wycofała się i pozbierała ubranie. 

Musiała jeszcze raz przejrzeć akta Piper i sprawdzić, co przeoczyła. 

- Dokąd idziesz? 
- Przepraszam,  zapomniałam  ci  powiedzieć.  Muszę  wracać  do  miasta,  bo  jutro 

mam się spotkać z wujkiem - rzuciła, nie oglądając się za siebie. 

Zostawiła  Bryce'a  samego  w  łóżku  i  na  palcach  zeszła  na  dół.  Minęła  północ,  a 

impreza  się  zakończyła.  Większość  błękitno  - krwistych  wyjechała  lub  wycofała  się  do 

którejś z licznych sypialni. Kilkoro czerwonokrwistych drzemało na kanapach lub leżało 

na podłodze, porzuconych przez swoich nowych panów. 

- Cześć! - powiedziała, wpadając przy drzwiach wejściowych na Paula Rayburna. - 

Diabelski chłopak. 

- No cześć, co jest? - zapytał, zaskoczony jej widokiem. Dostrzegła, że nie miał na 

background image

szyi  śladów  ukąszenia,  co  oznaczało,  że  nie  został  wybrany.  Był  całkiem  uroczy,  ale 

Deming  zauważyła,  że  większość  wampirzych  dziewczyn  na  imprezie  nie  leciała  na 

inteligentnych  i  wrażliwych  chłopaków.  Uważały,  że  są  „wodniści”.  Ku  swojemu 

zaskoczeniu poczuła z tego powodu dziwną ulgę. Dlaczego miałoby ją obchodzić, gdyby 

inna wampirzyca naznaczyła go jako swoją własność? 

- Wychodzisz?  -  odpowiedziała  pytaniem.  Zamierzała  przebiec  drogę  powrotną, 

korzystając  z  velox,  ale  taka  podróż  by  ją  zmęczyła.  -  Jedziesz  na  Manhattan?  Mógłbyś 

mnie podrzucić? 

- Właściwie... - rozejrzał się. - Czekałem na kogoś. Ale w porządku. Nie no, pewnie. 

Czemu nie. Jestem samochodem brata. 

- Świetnie - uśmiechnęła się. - Mieszkam w Village. 

background image

T

RZYDZIEŚCI TRZY

 

Opowieść o dwóch przyjaciółkach  

Paul Rayburn prowadził z dwiema rękami ułożonymi prawidłowo na kierownicy. 

Rzucał Deming nieśmiałe spojrzenia. W końcu odchrząknął. 

- Myślałem, że byłaś z Bryce'em. 

- Byłam  -  ziewnęła  Deming.  -  Ale  już  nie  jestem.  -  Tamto  było  na  pewno 

skończone.  Teraz,  kiedy  znała  sekret  Bryce'a  Cuttinga,  nie  potrzebowała  go  już  do 

niczego. 

- Szybko poszło... Lubisz łamać serca? - zapytał Paul. 

- A od kiedy tak cię interesuje moje życie uczuciowe? - odparła zaczepnie. 

Paul spojrzał przez ramię, żeby zmienić pas, a ich oczy na moment się spotkały. 

- Od samego początku. 

Zakochał  się  w  niej.  Podejrzewała  to,  mogła  odczytać  jego  affectus  za  każdym 

razem,  kiedy  na  nią  spojrzał.  Deming  poczuła  dziwny  dreszcz  emocji.  Pragnącego  jej 
anioła ciemności zostawiła na łóżku w sypialni, ale siedząc w samochodzie ze zwykłym 

śmiertelnikiem  czuła  coś,  czego  nie  doświadczała  kilka  minut  wcześniej. 

Zainteresowanie.  Przyciąganie.  Najwidoczniej  inteligentni  wrażliwcy  byli  w  jej  typie. 

Zaczęła  się  zastanawiać,  jak  smakowałaby  jego  krew  -  mogła  się  założyć,  że  te 

uprzedzenia były bezpodstawne. 

- Ale muszę cię ostrzec, że mnie się tak łatwo nie pozbędziesz - odezwał się Paul. 

- Nie? 

- Nie,  serio.  Gdybyś  była  moją  dziewczyną,  nie  dopuściłbym  na  przykład,  żebyś 

wyszła z imprezy z innym gościem. 

- A co jeszcze byś zrobił? - zapytała, zaciekawiona. 

- Nie muszę ci się spowiadać - zarumienił się. 

- Bo mogę sobie całkiem sporo wyobrazić - uśmiechnęła się. To było przyjemne. 

W powszechnym mniemaniu o tym, że dany człowiek zostawał wybrany jako familiant, 

decydowało  czysto  fizyczne  zainteresowanie  ze  strony  wampira,  kierującego  się 

background image

wabiącą chemią krwi. Deming nie naznaczyła jeszcze żadnego człowieka jako familianta. 

Chociaż  coraz  więcej  wampirów  zaczynało  pić  krew  w  młodszym  wieku,  sama  nie 

planowała tego przed osiemnastymi urodzinami. 

Kiedy  Paul  sięgnął,  żeby  wyjąć  iPada  ze  schowka,  jego  dłoń  przypadkowo 

musnęła  dłoń  Deming,  która  poczuła  przepływający  między  nimi  prąd  elektryczny. 

Zupełnie jakby była zapałką, która zapłonęła pod jego dotykiem. Nagle straciła oddech. 

Czy  to  było  to, o  czym  wszyscy  mówili?  Żądza  krwi?  Do  tej  pory  nigdy  tego  nie 

doświadczyła:  głodu,  przenikliwego,  niemożliwego  do  pomylenia  z  niczym  pragnienia 

krwi konkretnego człowieka. 

- Wszystko dobrze? Jesteś jakaś blada. 
- W  porządku  -  Deming  spojrzała  w  drugą  stronę.  Podniosła  rękę,  żeby  zakryć 

usta.  Jej  kły  się  wysunęły,  w  ustach  zbierała  się  ślina.  Pragnęła  go.  Pragnęła  go  tak 

mocno,  że  musiała  przywołać  całe  swoje  opanowanie,  żeby  się  na  niego  nie  rzucić. 

Czymkolwiek to było, nie miała teraz czasu. Nawet jeśli pragnęła Paula i po raz pierwszy 

w  życiu  doświadczała  żądzy  krwi,  musiała  się  skoncentrować.  Miała  zadanie  do 

wykonania. 

- Skąd  znasz  to  towarzystwo?  - zapytała  lekko,  starając  się  zignorować  napięcie 

pomiędzy nimi. - Przez Gemmę? 

- Mhm. Ale to Piper mnie zaprosiła. Chyba musiała, bo stałem tuż koło niej, kiedy 

się umawiali. To było z litości. 

Wzmianka o Piper sprawiła, że Deming skoncentrowała się znowu. 

- Piper  jest  fajna...  -  powiedziała,  pozwalając  mu  przejąć  pałeczkę.  Chciała  się 

dowiedzieć,  co  inni  myślą  o  Piper.  Wspomnienia  Bryce'a  zawierały  jeden  fragment 

układanki,  ale  jeśli  miała  przyszpilić  Piper  Crandall,  potrzebowała  o  wiele  więcej 
informacji, które mogłyby posłużyć jako materiał dowodowy. 

Paul znowu zmienił pas. 

- Piper jest spoko. Trzymacie się razem, nie? 

- Tak  jakby.  Słyszałam,  że  była  bardzo  blisko  z  jakąś  Victorią  Taylor,  która 

wyjechała, zanim tu przyszłam. 

Bawił się ustawieniami stereo, a samochód zakołysał się lekko. 

- No ekstra, przejechałem zjazd. Co mówiłaś? Piper i Victoria? - zapytał, podczas 

gdy w tle grali Cowboy Junkies. 

- Były najlepszymi przyjaciółkami? - przypomniała Deming. 

background image

- Znaczy, przyjaźniły się, do czasu... 

- Do czasu? - Deming pochyliła się do niego. Paul spojrzał na nią. 

- Wiesz,  nie  słucham  plotek,  szczególnie  o  tych,  którzy  nie  zauważają  mojego 

istnienia. To poniżające. Ale co ja ci mogę powiedzieć? Chodzę do tej szkoły i nie jestem 

głuchy. Słyszałem, że Victoria i Bryce umawiali się, a Piper dowiedziała się o tym na tej 

imprezie u Jamiego Kipa. 

- Serio?  Victoria  i  Bryce?  Chodzili  ze  sobą?  -  Nie  znalazła  o  tym  wzmianki  w 

żadnym raporcie, a Victoria nie odgrywała znaczącej roli we wspomnieniach Bryce'a. 

- No. I Piper się o to na serio wkurzyła. - Widać było, że Paul kłamał, mówiąc, że 

nie lubi plotek. Był skąpany w żółtym świetle, ciepłym blasku podkreślającym jego rysy. 

- Ale co to Piper obchodziło? 

- Piper i Bryce byli parą - wzruszył ramionami Paul. - Myślałem, że wszyscy o tym 

wiedzą. 

Więc  o  to  dziewczyny  kłóciły  się  na  imprezie,  dlatego  Piper  wyglądała  na  tak 

bardzo  wściekłą.  To  była  ta  sekretna  uraza,  której  szukała  Deming,  trucizna  w  jabłku. 

Znała te mroczne, gwałtowne emocje, które pochłaniały życia i sprawiały, że ktoś mógł 

torturować i spalić najlepszą przyjaciółkę, uznając, że  jej życie  jest warte tyle, co garść 

drewnianych  wiórów.  Jako  venatorka  widziała,  jakie  konsekwencje  dla  tego,  co 

wydawało  się  bliską  przyjaźnią,  mogą  przynieść  gorycz,  pretensje  i  zazdrość.  Piper  i 

Victoria pokochały tego samego anioła ciemności. 

Piper i Bryce byli parą, ale Victoria wcisnęła się między nich. Zazdrość o chłopaka 

popchnęła jedną z przyjaciółek przeciwko drugiej. Deming nie przypuszczała, by Bryce 

wiedział, co zrobiła Piper, ale podejrzewał wystarczająco wiele, aby mieć poczucie winy. 

Tamtej  nocy  na  imprezie  Jamiego  Kipa  Piper  odkryła,  że  jej  najlepsza  przyjaciółka  ją 
zdradziła. 

Nareszcie Deming znalazła to, czego szukała: motyw. 

background image

T

RZYDZIEŚCI CZTERY

 

Niezwiązana 

Siedząca po drugiej stronie stołu w pokoju przesłuchań Piper Crandall popatrzyła 

na  Deming  z  wściekłością.  W  poniedziałkowe  popołudnie,  po  szkole,  bracia  Lennox 

przyprowadzili podejrzaną na przesłuchanie do kwatery głównej venatorów. 

- Ty!  -  warknęła,  kiedy  zobaczyła  Deming  wchodzącą  do  pozbawionego  okien 

pokoju.  -  Czego  chcesz?  O  co  tu  chodzi?  Powiedzieli,  że  muszę  przyjechać  tu  i 

odpowiedzieć na kilka pytań. Jesteś pieprzoną venatorką? Co jest grane? 

- Chciałabym  porozmawiać  z  tobą o  Victorii Taylor  - odparła  spokojnie  Deming. 

Zmieniła  strój  modnej  jak  z  żurnala  licealistki  na  przepisową  czerń  venatorów.  Po  raz 

pierwszy od przyjazdu do Nowego Jorku czuła się wreszcie sobą. Zrzucenie przebrania 

przyniosło  jej  prawdziwą  ulgę.  Spędziła  cały  weekend,  przeglądając  akta  i  zbierając 

materiały. Teraz była przygotowana. 

- Co z Victorią? - zapytała nerwowo Piper. 
Deming włączyła telewizor na ścianie i wcisnęła przycisk odtwarzania. 

- Widziałaś to nagranie? - zapytała. 

- Jasne, pełno go w sieci. To jakiś film o wampirach, robiony przez Konspirację. 

- To nie jest zwiastun filmowy. To się działo naprawdę. A na filmie jest Victoria. 

Mamy  jeszcze  jeden.  Wygląda  znajomo?  -  Deming  włączyła  nagranie  spalenia  Victorii, 

starając się zachować spokój, chociaż trudno jej było na to patrzeć. 

Twarz Piper straciła wszelkie barwy, dziewczyna przycisnęła dłonie do twarzy. 

- Boże. Boże. Czy ona... Boże... to naprawdę... nie... nie. Nie Victoria. Ona miała być 

w Le Rosey... co się stało... Boże... 

Deming  przerwała  jej.  Musiała  przyznać,  że  dziewczyna  jest  dobrą  aktorką,  ale 

Deming nie wierzyła jej za grosz. 

- W  wieczór  imprezy  u  Jamiego  Kipa  dowiedziałaś  się,  że  twoja  najlepsza 

przyjaciółka umawia się z twoim byłym chłopakiem. 

- O czym ty mówisz? - chlipnęła Piper. Jej nos i oczy były intensywnie czerwone. - 

background image

Victoria nie żyje? Boże. Co się stało? Kto to zrobił? 

Deming  poczuła  przypływ  współczucia,  ale  widywała  to  już  wcześniej  - 

podejrzanych,  którzy  nie  potrafili  poradzić  sobie  z  ogromem  swojej  zbrodni,  którzy 

szczerze wierzyli, że nie mogliby skrzywdzić swoich bliskich. Kontynuowała bezlitosne 

przesłuchanie. 

- Victoria  stanęła  między  wami,  więc  chciałaś  ją  ukarać.  Chciałaś  jej  śmierci  i 

wymyśliłaś groźbę pod adresem Konspiracji, żeby zamaskować prawdziwy powód. Żeby 

ukryć swój motyw. 

Przeglądając  ponownie  akta  Piper,  Deming  zauważyła,  że  dziewczyna  była 

młodszym  członkiem  Konspiracji.  To  oznaczało,  że  dysponowała  obszerną  wiedzą  o 
działaniach podkomitetu, wiedziała, jaki guzik należy nacisnąć i jak stworzyć złudzenie 

prawdziwego złamania zasad bezpieczeństwa. 

- Nie rozumiem... - jęknęła Piper. - Victoria... dlaczego... Boże, dlaczego...? 

- Właśnie,  dlaczego.  Dlaczego  chciałaś  jej  śmierci?  Ponieważ  wtrąciła  się  w 

najświętszy  związek,  jaki  istnieje  na  świecie.  Ponieważ  ty  i  Bryce  Cutting  jesteście 

połączeni więzią. 

Kiedy  przychodziło  co  do  czego,  wszystko  tak  naprawdę  sprowadzało  się  do 

więzi.  Deming,  z  nikim  niezwiązana,  nie  potrafiła  nigdy  w  pełni  zrozumieć,  o  co  tyle 

hałasu. Z jej punktu widzenia więź tylko wszystko komplikowała. 

Zupełnie  jak  w  sprawie  z  porwaniem,  w  Szanghaju,  kiedy  pieniądze  okazały  się 

nie przyczyną, lecz zasłoną dymną. Wampir, który porwał Liling, był przekonany, że jest 

jej  partnerem  i  chciał  ją  ukarać  za  to,  że  zakochała  się  w  kimś  innym.  Zamierzał 

własnoręcznie  zastosować  prawa  Kodeksu.  Deming  uratowała  dziewczynę  w  ostatniej 

chwili. I całe szczęście, ponieważ ostatecznie okazało się, że chłopak się mylił. Nigdy nie 
było między nimi żadnej więzi. 

Niektóre  wampiry  uważały,  że  więź  to  tylko  historie  miłosne  i  romantyczność. 

Dusze poszukujące się przez całe stulecia. 

Ale  Deming  wiedziała,  że  nic  nie  jest  takie  proste.  Nie,  jeśli  chodziło  o  uczucia  i 

więzi. Victoria Taylor nie była pierwszą ani ostatnią ofiarą więzi. 

Po dłuższej chwili przygniatającej ciszy Piper wreszcie się odezwała. 

- Chwilę ci zabrało, żeby to załapać, nie? - powiedziała z goryczą, ocierając oczy. - 

Ze Bryce należy do mnie. Wyraźnie ci to nie przeszkadzało, kiedy dobierałaś się do niego 

na imprezie u Rufusa. 

background image

Deming zarumieniła się. 

- To bez znaczenia. 

- Tak?  No  dobra,  venatorko.  Nie  wiem,  skąd  wzięłaś  ten  idiotyczny  pomysł,  że 

Victoria „ukradła” mi Bryce'a, a ja ją za to zabiłam. To kompletna brednia. Victoria była 

moją  przyjaciółką.  Najlepszą  przyjaciółką,  jaką  kiedykolwiek  miałam.  Nigdy  by  nie 

stanęła  między  nami.  Zapytaj  kogokolwiek  w  szkole.  Victoria  nawet  nie  lubiła  Bryce'a. 

Nie  mogła  uwierzyć,  że  to  on  jest  moim  wampirzym  bliźniakiem.  „Nie  ten  dupek”, 

powiedziała mi. Tak, wkurzyła mnie tym. Ale bardziej mnie wkurzyło to, że na imprezie 

u  Jamiego  Kipa  Bryce  nie  chciał  przyznać,  że  mnie  rozpoznaje.  Potrzebuje  chwili 

oddechu, powiedział. Potrzebuje czasu, żeby mieć pewność. Byłam na niego wściekła, a 
Vix  próbowała  mnie  uspokoić,  więc  nawrzeszczałam  na  nią.  Ale  Vix  była  prawdziwą 

przyjaciółką. Tak naprawdę jedyną osobą, jaka kiedykolwiek próbowała stanąć między 

mną  a  Bryce'em,  byłaś  ty,  pieprzony  niezwiązany  odmieńcu.  Załatw  mi  próbę  krwi. 

Przeszukaj moją pieprzoną podświadomość. Mówię prawdę. 

background image

T

RZYDZIEŚCI PIĘĆ

 

Druga ofiara 

Deming drżała, wychodząc z pokoju przesłuchań. Ted Lennox popatrzył na nią ze 

współczuciem. 

- W uroku widać to jak na dłoni. 

- Wiem  -  opadła  na  najbliższe  krzesło.  Także  to  widziała,  nawet  wyraźniej  od 

nich,  ponieważ  nie  potrzebowała  się  zagłębiać  w  wymiar  zmierzchu,  aby  zobaczyć 

affectus Piper. 

Była tak pewna siebie - Victoria uganiająca się za Bryce'em wyjaśniała wszystko, 

nikogo w społeczności błękitnokrwistych nie darzono taką nienawiścią, jak osoby, która 

weszła pomiędzy połączonych więzią. Nikogo. Wystarczyło popatrzeć na bliźniaki Force. 

Kiedy  zapytała  Bryce'a  Cuttinga  o  Piper,  wyglądał,  jakby  dręczyło  go  poczucie 

winy  i  rzeczywiście  czuł  się  winny  -  ponieważ  wiedział,  że  zdradza  swoją  partnerkę. 

Przywołanie  imienia  Piper,  kiedy  był  z  Deming,  przeraziło  go.  Bryce  faktycznie 
zareagował na imię Piper, ale nie z tych powodów, jakich spodziewała się Deming. 

Deming  do  tego  stopnia  wierzyła  w  swoją  zdolność  odczytywania  affectus,  że 

natychmiast  wyciągnęła  wniosek,  iż  to  Piper  jest  morderczynią.  Zagrożenie  zerwania 

więzi doprowadziło ją do uknucia skomplikowanego planu, mającego na celu zabójstwo 

jej  najlepszej  przyjaciółki.  Deming  nie  mogła  się  bardziej  pomylić,  nawet  gdyby  się 

specjalnie starała. 

Sam Lennox wyłonił się z wymiaru uroku i ścisnął jej ramię. 

- Przykro mi. Ale trop wydawał się dobry. 

Dobry trop, ale niedostatecznie dobry. Nieprawdziwy. Znalazła się z powrotem w 

punkcie  wyjścia.  Tam,  gdzie  zaczynała.  W  ciemności.  Nigdzie.  Bracia  Lennox  byli 

życzliwi, ale widziała ich rozczarowanie. 

- Tak przy okazji, Regentka chce cię widzieć u siebie w gabinecie tak szybko, jak 

to możliwe - powiedział cicho Sam. 

Po  przybyciu  do  kwatery  głównej  Deming  została  skierowana  do  niewielkiej 

background image

poczekalni. Musiała tam siedzieć kilka godzin, do towarzystwa mając tylko monotonnie 

brzęczący wiadomościami z Fox News Network telewizor i kilka starych magazynów. W 

końcu pojawiła się sekretarka Mimi. 

- Może cię teraz przyjąć, skarbie - oznajmiła Doris. 

Deming  weszła  do  gabinetu  i  usiadła  przed  potężnym  biurkiem.  Widać  było,  że 

Regentka  jest  w  parszywym  humorze.  Venatorka  pomyślała,  że  nigdy  nie  widziała 

nikogo z czarniejszą barwą affectus i przygotowała się na połajankę. 

Ale po długim milczeniu Mimi tylko westchnęła. 

- Masz  szczęście.  Piper  jest  do  tego  stopnia  zaszokowana  informacją  o  śmierci 

Victorii, że Crandallowie nie zdecydowali się na złożenie skargi. 

- Ponoszę  za  to  pełną  odpowiedzialność.  Jeśli  chcesz,  żebym  zrezygnowała...  - 

Deming  z  wysoko  podniesioną  głową  popatrzyła  wprost  na  swoją  przełożoną. 

Wcześniejsze wydarzenia stanowiły cios dla jej dumy, ale nie miała czasu na użalanie się 

nad  i  sobą.  Czuła  się  potwornie  zawstydzona  i  przysięgła  sobie,  że  spłaci  dług  wobec 

Piper, doprowadzając prawdziwego mordercę Victorii przed oblicze sprawiedliwości. 

- Nie.  Nie  zgadzam  się.  Potrzebujemy  cię  jeszcze  bardziej  niż  wcześniej.  Kiedy 

rozpracowywałaś  podejrzaną,  ja  dostałam  coś  takiego  -  Mimi  obróciła  ekran,  żeby 

Deming  mogła  spojrzeć.  Tym  razem  nagranie  było  znacznie  krótsze.  Stanowiło  tylko 

zatrzymany obraz związanego i skutego wampira. Ale wiadomość pozostała bez zmian. 

W wigilię znikającego sierpa zobaczycie, jak spłonie wampir. 

- Kto to jest? - zapytała Deming, zachowując spokój w obliczu nowej tragedii. 

- Stuart Rhodes. Czwartoklasista z Duchesne. Zaginął po imprezie u Rufusa Kinga 

w Connecticut. W sobotę. Byłaś tam, prawda? 

- Tak - Deming przywołała wspomnienia z tamtego wieczora, ale była zbyt zajęta 

Bryce'em, żeby zwracać uwagę na pozostałych. Nie zauważyła nic podejrzanego. Stuart 

Rhodes. Kim był Stuart Rhodes? Nie należał do grupy towarzyskiej. Ale to była impreza z 

„degustacją”, co zazwyczaj oznaczało, że zaproszeni zostawali wszyscy błękitnokrwiści z 

Duchesne.  Deming  mgliście  pamiętała  drobnego,  cichego  chłopaka,  który  trzymał  się  z 

boku, obserwując towarzystwo przez grube okulary. 

- W każdym razie to jest to samo. Takie samo nagranie, jak w przypadku Victorii - 

powiedziała Mimi. 

- Czy Victorię Taylor i Stuarta Rhodesa coś łączyło? 

- O ile wiem, nie. Stuart nie jest... No, powiedzmy, że ma własne grono przyjaciół - 

background image

odparła oględnie Mimi. 

- Czyli myślisz, że został wybrany przypadkowo? Regentka wzruszyła ramionami. 

- To  już  chyba  ty  musisz  ustalić.  W  każdym  razie,  tak  jak  poprzednio,  jego 

lokalizacja została ukryta. Nie możemy znaleźć go w uroku. 

- To się pojawiło w internecie? - Deming wskazała na ekran. Mimi skinęła głową. 

- Tak,  ale  Konspiracja  pracuje  nad  dodaniem  do  obrazu  sloganu  reklamowego 

Wyssanych. Powinni to wrzucić do sieci w ciągu godziny. 

- To dobrze, przynajmniej załatwi sprawę ujawnienia. 

- Ale nie pomoże znaleźć naszej ofiary - zauważyła Mimi. - Widziałaś nagranie, a 

do  znikającego  sierpa  tym  razem  pozostały  tylko  trzy  dni.  Udało mi  się  na  razie ukryć 
przed Radą wiadomość o nowym zakładniku. Nie mogę znowu zdjąć zaklęć ochronnych, 

zresztą poprzednio to nic nie dato. Więc zajmij się tym, po co zostałaś tu sprowadzona. 

Lepiej  coś  wymyśl,  Chen!  Znajdź  mi  tego  mordercę!  Znajdź  Stuarta!  Albo  Bóg  mi 

świadkiem, że jeśli Zgromadzenie się rozpadnie, pociągnę cię za sobą. 

- W tym momencie Regentka nie potrzebowała wymiaru uroku, by wyglądać jak 

mściwy Anioł Śmierci. 

Ale Deming nie poruszyła się na swoim miejscu. 

- Tak jest. 

- Jesteś strasznie pewna siebie - prychnęła Mimi. - Co zamierzasz? 

- To, co powinnam była zrobić zaraz po przyjeździe do Nowego Jorku. Wędrówkę 

śmierci. 

background image

T

RZYDZIEŚCI SZEŚĆ

 

Przygotowania 

Następnego  ranka  bracia  Lennox  uważnie  wysłuchali  Deming,  wyjaśniającej  im, 

co  powinno  zostać  przygotowane  przed  jej  misją.  Po  wczorajszym  upokorzeniu 

spodziewała się, że nie będzie już mogła pracować w Nowym Jorku, ponieważ pozostali 

venatorzy  zażądają  odsunięcia  jej  od  sprawy  i  natychmiastowego  odesłania  do  Chin. 

Jednakże bracia okazali się niezwykle wyrozumiali. Zapewnili ją, że takie rzeczy stale się 

zdarzają.  Venatorzy  nie  są  nieomylni.  Popełniają  błędy.  Ważne  jest,  aby  się  nie 

poddawać. 

Zgodnie  z  planem  cała  trójka  miała  wejść  w  wymiar  uroku.  Sam  powinien 

pozostać na najwyższym poziomie, wypatrując niebezpieczeństw, podczas gdy Ted miał 

podążyć  za  Deming  tak  daleko,  jak  zdoła,  zatrzymując  się  tuż  przed  poziomem 

podświadomości. Po wejściu w stan śmierci klinicznej Deming zdoła wślizgnąć się pod 

zaklęcie  maskujące,  znaleźć  Stuarta  i  wciągnąć  jego  ciało  z  rzeczywistego  świata  w 
wymiar  uroku,  gdzie  jej  współpracownicy  będą  czekali  z  pomocą,  a  wreszcie  cała 

czwórka powróci do rzeczywistości. 

- To  nadal  ryzykowne  -  potrząsnął  głową  Sam.  -  Kiedy  wejdziesz  w  stan 

protoświadomości,  będziesz  zdana  tylko  na  siebie  i  możesz  nie  wrócić  na  czas  do 

swojego ciała. 

- Tak,  wiem.  Technicznie  rzecz  biorąc,  będę  martwa  przez  pięć  minut,  a  moje 

serce przestanie bić. Ale pięć minut tutaj to jakieś pięć godzin w wymiarze uroku. Będę 

miała mnóstwo czasu. 

- Twoja decyzja. Deming skinęła głową. 

- Zrobimy to jutro wieczorem. Potrzebuję dnia, żeby się przygotować. 

Aby  przygotować  się  do  wędrówki  śmierci,  musiała  zaznajomić  się  z  każdym 

szczegółem  obecnych  i  przeszłych  wcieleń  obu  ofiar.  Nieśmiertelna  historia 

błękitnokrwistych  sprawiała,  że  nigdy  nie  mogła  przewidzieć,  co  napotka  w  czasie 

wędrówki  i  wolała  być  przygotowana.  Miała  przeczucie,  że  Stuart  Rhodes  nie  był 

background image

przypadkową  ofiarą,  nawet  jeśli  nic  nie  wskazywało  na  jego  powiązania  z  Victorią 

Taylor. Po niezliczonych wcieleniach w roli Poszukiwaczki Prawdy Deming wiedziała, że 

rzeczy  rzadko  wyglądają  tak,  jak  się  to  przedstawia  na  pierwszy  rzut  oka.  Chociaż 

pozornie  Victorii  Taylor  i  Stuarta  Rhodesa  nic  nie  łączyło,  rzeczywistość  zazwyczaj 

okazywała się znacznie bardziej skomplikowana. 

Matka  Stuarta  Rhodesa  przebywała  za  granicą,  więc  Deming  zostawiła  jej 

asystentce wiadomość, że prosi panią Rhodes o kontakt, gdy tylko to będzie możliwe. W 

międzyczasie matka Victorii Taylor zgodziła się spotkać z Deming przy filiżance kawy po 

południu.  Nawet  jeśli  nie  można  już  było  niczego  zrobić  dla  Victorii,  Deming  miała 

nadzieję,  że  rodzice  dziewczyny  w  tym  cyklu  mogą  pomóc  w  tej  sprawie,  dostarczyć 
jakichś informacji o powiązaniach między dwiema ofiarami. 

Po południu spotkała się z Gertrude Taylor w kawiarni przy Museum of Modern 

Art.  Gertruda  była  jedną  z  głównych  kuratorek  muzeum  i  pracowitą  członkinią 

Komitetu.  Taylorowie  zostali  poinformowani  o  śmierci  Victorii,  ale  zabroniono  im 

noszenia  żałoby,  ponieważ  Regentka  nalegała,  by  cała  sprawa  pozostała  utajniona  do 

czasu jej wyjaśnienia. Zgodnie z raportami senatorów, Taylorowie niezbyt interesowali 

się  swoją  córką  i  praktycznie  jej  nie  znali,  więc  Deming  nie  wiedziała,  czego  się 

spodziewać. 

- Miło  mi  cię  poznać  -  uśmiechnęła  się  Gertrude,  kiedy  usiadły  w  zatłoczonej 

kawiarni. 

- Dziękuję, że zgodziła się pani ze mną spotkać, pani Taylor. 

- Mów  mi  Gertrude.  Wiem,  że  nie  jesteś  naprawdę  uczennicą  Duchesne.  Jesteś 

venatorką, która ma ustalić, kto odpowiada za śmierć Victorii, prawda? 

- Taki mam zamiar - przytaknęła Deming. 
- To  dobrze  -  Gertrude  zamieszała  zieloną  herbatę.  Z  bliska  Deming  mogła 

dostrzec głębokie linie wokół jej oczu. Chociaż ta kobieta sprawiała wrażenie spokojnej i 

zadowolonej z życia, w jej twarzy krył się cień smutku, którego nie mogły zamaskować 

żadne operacje plastyczne ani wampirze geny. Raporty się myliły. Ta kobieta wyraźnie 

cierpiała. 

- Victoria  była  dla  nas  pierwsza.  Nigdy  wcześniej  nie  zostaliśmy  poproszeni  o 

przyjęcie duszy. Dom Kronik wyczytał nasze imiona i byłam naprawdę podekscytowana. 

Victoria  była  uroczym  dzieckiem.  Zawsze  miała  tylu  przyjaciół.  Nie  mogę  sobie 

wyobrazić, jak ktoś mógłby chcieć ją skrzywdzić. Szczególnie ktoś, kto ją znał. 

background image

- A  we  wcześniejszych  cyklach?  Czy  cokolwiek  w  jej  przeszłości  mogłoby 

sugerować... urazę? Słabość? Cokolwiek? 

- Nic mi o tym nie wiadomo. Deming wyjęła notes. 

- Kiedy żyło jej ostatnie wcielenie? Mówiła coś o tym? 

- Niech  pomyślę...  Wydaje  mi  się,  że  na  początku  przemiany,  kiedy  do  Victorii 

zaczęła  wracać  pamięć  krwi,  wspominała,  że  chyba  po  raz  ostatni  była  w  cyklu  we 

Florencji,  jakoś  w  piętnastym  wieku  -  pamiętała,  że  pracowała  w  warsztacie  Michała 

Anioła. Wydaje mi się, że jej akta będą w Domu Kronik. W jej wieku pamięć krwi bywa 

jeszcze zawodna. 

- Bardzo dziękuję, naprawdę mi pomogłaś. 
- Nie, to ja dziękuję. Rada nie informuje nas o niczym, ale cieszę się, że zatrudnili 

do pracy nad tą sprawą kogoś twojego kalibru - Gertrude Taylor wstała od stolika i ze 

łzami  w  oczach  potrząsnęła  dłonią  Deming.  Przez  moment  nie  wyglądała  jak 

onieśmielająca  dama  z  towarzystwa  czy  upadły  anioł,  ale  po  prostu  jak  matka 

opłakująca córkę. 

*** 

Kilka  godzin  później  oddzwoniła  wreszcie  matka  Stuarta  Rhodesa.  Rhodesowie 

byli antropologami, obecnie przebywającymi na wykopaliskach w Egipcie. Z akt Stuarta 

Deming  wywnioskowała,  że  wychowywał  się  praktycznie  sam.  Gdy  zaczęła  się 

przemiana, został właściwie pozostawiony bez nadzoru. 

Amelia  Rhodes  nie  sprawiała  wrażenia  szczególnie  zaniepokojonej  zniknięciem 

syna. 

- To chyba jakiś głupi dowcip, prawda? - zapytała, przekrzykując ryk helikoptera. 

- Rozmawiałam kilka dni temu ze Stuartem. Miał iść na jakąś imprezę i strasznie się tym 
ekscytował. Wie pani, nie zapraszali go zbyt często. 

- Obawiam  się,  że  to  nie  jest  dowcip.  Regentka  udzieliła  mi  pozwolenia  na 

poinformowanie pani, że to, co stało się ze Stuartem, spotkało wcześniej inną uczennicę 

Duchesne, wampirzycę z naszej społeczności. - Deming wtajemniczyła rozmówczynię we 

wszystkie krwawe szczegóły. - Stuart jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. 

- No cóż, czego pani od nas oczekuje? Nie prosiliśmy o niego. 

- Nie składała pani wniosku w Domu Kronik o zezwolenie na posiadanie dziecka 

w tym cyklu? 

- Składałam,  ale  wieki  temu.  W  jednym  z  przeszłych  wcieleń  pomyślałam,  że 

background image

powinnam doświadczyć bycia matką. Ale zanim przyszła moja kolej, zdążyło mi się już 

odwidzieć. 

- Być  może mogłaby  mi pani  powiedzieć  coś  o  nim,  to  pomogłoby  uratować mu 

życie.  Może  pamięta  pani,  czy  nie  wspominał  czegoś  o  przeszłych  wcieleniach?  Albo  o 

tym, kiedy po raz ostatni był w cyklu? 

- Coś  mówił,  ale  naprawdę  nie  pamiętam.  Chyba  gdzieś  w  Europie?  Przykro  mi. 

Znajdziecie  go,  prawda?  Zanim  go  spalą  jak  tę  nieszczęsną  dziewczynę.  Całkiem  się 

przywiązałam do tego chłopaka. Z powodu naszej pracy ja i mój mąż nie widujemy się ze 

Stuartem za często, ale tęsknimy za nim. 

background image

T

RZYDZIEŚCI SIEDEM

 

Dom Kronik 

Tego  wieczora  Deming  jeszcze  raz  przestudiowała  wszystkie  akta,  zwracając 

szczególną  uwagę  na  tajemniczą  wiadomość,  odkrytą  przez  venatorów  na  pierwszym 

nagraniu. Początkowo zlekceważyła  ją  jako  element mający odwracać uwagę,  ale teraz 

przyjrzała się jej ponownie. Szef Repozytorium uważał, że udało im się złamać szyfr,  a 

trzy  obrazy  -  pieczęć  Lucyfera,  jagnię  będące  symbolem  ludzkości  oraz  znak  sojuszu  - 

wskazywały, że Niosący Światło sprzymierzył się z czerwonokrwistymi. Jeśli mieli rację, 

to  oznaczało,  że  ktokolwiek  porwał  zakładników  i  przygotował  nagrania,  był  częścią 

tego ruchu. Człowiek służący Croatanom? To wydawało się po prostu nie do pomyślenia, 

dlatego  początkowo  zignorowała  takie  wyjaśnienie  jako  fałszywy  trop.  Myśl  o  tym,  że 

mogłaby to być prawda, niepokoiła zazwyczaj niewzruszoną venatorkę. 

Przed  świtem  zakradła  się  do  Duchesne,  żeby  zabrać  z  szafki  trzymanego  na 

szczęście żółwia z jadeitu - był to niemądry przesąd, ale nie chciała bez niego udawać się 
na  wędrówkę  śmierci.  Jej  bliźniaczka  kupiła  dwie  figurki  na  targu  w  Hongkongu,  a 

Deming  nabrała  nawyku  zabierania  małego  talizmanu  wszędzie,  gdzie  się  udawała. 

Chciała  wślizgnąć  się  do  szkoły  i  wrócić,  zanim  ktoś  ją  zauważy  i  zacznie  zadawać 

pytania.  O  tak  wczesnej  porze  w  szkole  byli  tylko  dozorcy,  dlatego  z  zaskoczeniem 

wpadła  na  Paula  Rayburna,  który  wyszedł  z  wózkiem  pełnym  książek  z  biblioteki  na 

trzecim piętrze. Szafki trzecioklasistów znajdowały się naprzeciwko biblioteki. 

- Cześć, Paul - powiedziała Deming. 

- O,  cześć  -  odparł,  a  jego  affectus  przybrał  barwę  odcienia  pomarańczu,  jak 

zwykle w jej obecności. 

- Co tu robisz? 

- Pomagam  w  bibliotece.  To  część  programu  stypendialnego  -  wyjaśnił  Paul, 

dzwoniąc  kluczami.  -  Staram  się  wyrobić  ze  wszystkim  przed  szkołą.  To  lepsze,  niż 

siedzieć  po  lekcjach.  -  Sprawiał  wrażenie  sennego  i  zmęczonego,  a  Deming  poczuła 

przypływ wzruszenia na myśl o tym, ile kosztowało go bycie uczniem Duchesne. Komuś 

background image

niezamożnemu nie mogło być łatwo w otoczeniu takich bogaczy. 

Poczuła znajome ukłucie żądzy krwi z powodu jego bliskości, ale jego nieśmiały 

uśmiech wywoływał też inną reakcję, sięgającą głębiej niż samo pragnienie wypicia jego 

krwi. 

- Jeszcze  słońce  nie  wzeszło  -  powiedziała,  wpychając  swoje  akta  do  torby  na 

książki.  Uświadomiła  sobie,  że  czuje  ukłucie  w  sercu  na  myśl o  tym,  że  po  dzisiejszym 

dniu prawdopodobnie nigdy go nie zobaczy. Kiedy znajdzie Stuarta, a była przekonana, 

że zdoła to zrobić, jej zadanie będzie skończone i wyjedzie ze Stanów. 

Szkoda,  biorąc  pod  uwagę,  że  czuła  coś  do  Paula  -  skomplikowaną  mieszankę 

pożądania  i  uczucia,  którego  nie  potrafiła  nazwać.  Bała  się  tego,  ponieważ  do  tej  pory 
całe  życie  podporządkowała  dyscyplinie  i  porządkowi.  Jej  uczucia  do  niego  stanowiły 

czynnik  rozpraszający.  Mogły  zakłócić  jej  ocenę  sytuacji,  o  ile  jeszcze  tego  nie  zrobiły. 

Najlepsi  venatorzy  nie  poddawali  się  emocjom,  a  Deming  zawsze  starała  się  być 

najlepsza. 

- No  wiem  -  wzruszył  ramionami.  -  Przywykłem.  A  co  ciebie  tak  wcześnie  tu 

sprowadza? 

- Szczerze mówiąc, nie mogłam spać - odparła. 

- Może spotkamy się później? Jak już oboje będziemy obudzeni. 

Zamierzała  potrząsnąć  głową,  ale  nagle  pomyślała,  że  może  zamiast  uciekać 

przed swoimi uczuciami powinna sprawdzić, jak się rozwiną, żeby łatwiej sobie z nimi 

poradzić. 

- Czemu nie. Może o tej samej porze jutro? Na wczesnym śniadaniu? 

Paul  obdarzył  Deming  promiennym  uśmiechem,  sprawiając,  że  w  jednej  chwili 

zapomniała,  iż  to  spotkanie  miało  na  celu  zniweczenie  wszelkich  romantycznych 
nadziei, jakie mógł żywić co do ich przyszłości. 

Dopiero kiedy odszedł, uświadomiła sobie, że  zapomniała go zapytać o Victorię, 

Bryce'a i Piper. Chciała wiedzieć, od kogo usłyszał tamtą fałszywą informację. 

*** 

Dom Kronik mieścił się w kwaterze głównej, w zamkniętej części Repozytorium. 

Bibliotekarz  popatrzył  z  nieukrywaną  niechęcią  na  odzianą  w  czerń  venatorkę,  która 

przyszła po stos pożółkłych papierów. 

- Regentka podpisała upoważnienie? 

- Proszę bardzo - Deming podała mu zezwolenie z ozdobnym podpisem Mimi. 

background image

- To  są  informacje  zastrzeżone.  Nie  coś,  o  czym  wszyscy  powinni  wiedzieć  - 

burknął bibliotekarz. 

- Doskonale to rozumiem. Dlatego uzyskałam  upoważnienie - odparła cierpliwie 

Deming. 

- Proszę zająć czwartą kabinę. 

- Dziękuję. 

Deming  usiadła  przy  biurku  i  zaczęła  kartkować  listę  kolejnych  cyklów  Victorii 

Taylor  i  Stuarta  Rhodesa.  Zgodnie  z  Kodeksem  Wampirów  każdy  wampir  miał 

uzyskiwać wiedzę o przeszłych wcieleniach na własną rękę, poprzez manifest krwi - nie 

poprzez  czytanie  akt  i  dokumentów  w  bibliotece.  Lawrence  Van  Alen  należał  do 
głównych  wyznawców  tezy,  że  tożsamość  to  coś,  co  nosi  się  w  sobie  -  że  nawet  jeśli 

czyjeś  nieśmiertelne  życie  było  od  początku  dziejów  pilnie  dokumentowane  przez 

archiwistów, jego obowiązkiem jest odkrycie własnego przeznaczenia, a nie otrzymanie 

przeszłości do garści, uwiecznionej na ręcznie zapisanych kartach. 

Stuart Rhodes 

Imię i nazwisko: Hollis Stuart Cobden Rhodes 

Przeszłe wcielenia: Piero d'Argento (Florencja) 

Victoria Taylor 

Imię i nazwisko: Victoria Alexandra Forbes-Taylor 

Przeszłe wcielenia: Stefana Granacci (Florencja) 

To było interesujące. Zarówno Victoria Taylor, jak i Stuart Rhodes, po raz ostatni 

byli w cyklu w tym samym miejscu i w tym samym czasie. Tak więc nawet jeśli nie znali 

się  obecnie,  istniała  znacząca  szansa,  że  znali  się  w  przeszłości.  To  nie  mógł  być  zbieg 

okoliczności. 

Tak czy inaczej, kiedy wejdzie w wymiar uroku, odnajdzie Stuarta, aresztuje jego 

porywaczy i wreszcie znajdzie poszukiwane odpowiedzi. 

Deming  wymknęła  się  z  Repozytorium  z  nisko  opuszczoną  głową.  Za  godzinę 

umówiła się w kwaterze głównej venatorów z braćmi Lennox, a do ich przybycia miała 

niewiele  czasu.  W  myślach  przejrzała  listę  rzeczy  do  przygotowania:  musi  pamiętać, 

żeby włożyć coś ciepłego. Kiedy ostatnim razem obudziła się po takiej wędrówce, trzęsła 

się z zimna. 

Musi zadzwonić do bliźniaczki. Chciała usłyszeć głos Dehui nie tylko w wymiarze 

uroku.  To  kolejny  przesąd,  jak  zielony  żółwik,  którego  trzymała  w  ręku.  Poza  tym  nie 

background image

zostawało już nic do zrobienia, była gotowa udać się do doliny cienia. 

Czekając  na  zmianę  świateł,  rozpoznała  samochód,  który  zatrzymał  się  po 

przeciwnej stronie ulicy. To był ten sam, którym wracała do domu w sobotni wieczór. Za 

kierownicą  siedział  Paul.  Zamierzała  mu  pomachać,  kiedy  zauważyła,  że  nie  jest  sam. 

Była z nim dziewczyna. 

W wysiadającej z samochodu dziewczynie było coś znajomego. 

W tym momencie Deming zrozumiała. 

To była Victoria Taylor. 

background image

T

RZYDZIEŚCI OSIEM

 

Wyznania 

Przez  moment  Deming  była  zbyt  oszołomiona,  by  się  poruszyć,  ale  szybko  się 

otrząsnęła.  W  ułamku  sekundy  nie  tylko  znalazła  się  w  samochodzie  Paula,  ale  też 

położyła rękę na kierownicy. 

- Zatrzymaj się - zażądała. 

Paul podskoczył. Wyglądał na przerażonego tym, że pojawiła się znikąd. 

- Jak ty...? - zapytał, w ostatniej chwili unikając zderzenia z rozpędzoną taksówką. 

Deming  skręciła  kierownicę  w  kierunku  krawężnika  i  samochód  zatrzymał  się 

gwałtownie. 

- Ta dziewczyna, która z tobą była. Kto to? - Deming nie miała czasu na  kolejne 

kłamstwa  czy  bzdury.  Chciała  dotrzeć  do  sedna  tej  sprawy.  Teraz.  Musiała  wybierać 

między śledzeniem dziewczyny a konfrontacją z Paulem i wybrała to drugie wyjście. 

- Jaka dziewczyna? 
- Dziewczyna, która przed chwilą wysiadła z twojego samochodu. Victoria Taylor. 

-  Deming  była  pewna,  że  widziała  Victorię.  Studiowała  jej  fotografię  niezliczoną  ilość 

razy  i  dokładnie  zapamiętała  twarz  dziewczyny.  Rozpoznałaby  Victorię  w  dowolnych 

okolicznościach. 

- Victoria? - spytał kpiącym tonem Paul. - Czy ona nie miała być w Szwajcarii, czy 

gdzieś tam? 

- Kłamiesz. Kłamałeś od samego początku - powiedziała miękko Deming. - Ta cała 

historia o Piper i romansie Bryce'a z Victorią była jednym wielkim kłamstwem. 

Paul pochylił się nad kierownicą. 

- Dobra,  niech  będzie.  Kłamałem.  Ale  jeśli  chcesz  usłyszeć  prawdę,  musisz  mi 

obiecać to samo. 

Deming z zaskoczeniem uniosła brwi. 

- Nie rozumiem. 

- Wiem, kim jesteś. Nie musisz tego przede mną ukrywać. Wiem, że jesteś jedną z 

background image

nich. 

- Znaczy, z kogo? Popatrzył jej w oczy. 

- Wiem,  że  Komitet  to  tylko  przykrywka.  Ze  na  świecie  są  ludzie,  którzy  nie 

umierają, którzy powracają co kilkaset lat. 

- Odbiło ci. Nie mam pojęcia, o czym mówisz. - Boże, byli aż tak nieostrożni? Skąd 

on wiedział o ich sekretach? To dopiero złamanie zasad bezpieczeństwa. Paul nie był ani 

zausznikiem, ani familiantem. Skąd wiedział? 

Paul  odchrząknął  i  popatrzył  przez  okno,  odpowiadając  na  niezadane  przez  nią 

pytanie. 

- Chodzę  do  Duchesne  od  kilku  lat.  Widziałem  różne  rzeczy.  Słyszałem  różne 

rzeczy.  Tacy  goście  jak  Bryce  Cutting  są  bardzo  nieostrożni.  Wiem,  że  większość 

dzieciaków  w  szkole  niczego  nie  zauważa,  ale  ja  jestem  inny.  Wiem,  kim  jesteś.  Nie 

przeszkadza mi to. 

Deming potrząsnęła głową. 

- Nie  wiem,  o  czym  mówisz  -  odparła  spokojnie.  -  Chciałabym  się  dowiedzieć, 

dlaczego Victoria Taylor była przed chwilą w twoim samochodzie. 

- Czyli mamy impas - powiedział z uśmiechem Paul. - Chcesz, żebym powiedział 

prawdę, ale nie chcesz mi wyświadczyć grzeczności i odwdzięczyć się tym samym. 

Nagle  Deming  przypomniała  sobie  słowa  z  nagrania  wideo.  Wampiry  istnieją 

naprawdę. Otwórzcie oczy. Są wśród nas. Nie wierzcie w ich kłamstwa. 

A  potem  słowa  Paula:  Ci,  którzy  nie  zauważają  mojego  istnienia.  To  poniżające. 

Złożyła  jego  zachowanie  na  karb  zwykłej  niechęci  do  grupy  najpopularniejszych 

dzieciaków,  ale  było  w  tym  coś  więcej.  Miał  klucze  do  szkoły,  a  Victorię  ukryto  na 

strychu  Duchesne.  Nagle  uświadomiła  sobie  dwie  rzeczy,  które  niepokoiły  ją,  od  kiedy 
dowiedziała się o porwaniu Stuarta Rhodesa. Po pierwsze, na przyjęciu u Rufusa Stuart 

stał obok Paula Rayburna. Byli przyjaciółmi. Po drugie, to było przyjęcie „degustacyjne”. 

Jedynymi  zaproszonymi  ludźmi  byli  familianci  i  ci,  którzy  mieli  właśnie  stać  się 

familiantami. A jednak Paul Rayburn wyszedł z imprezy niewybrany przez nikogo. Bez 

śladów  ukąszenia.  To  nie  powinno  się  zdarzyć.  Zasady  Komitetu  zabraniały  czegoś 

takiego. Paul widział zbyt wiele - powinien zostać naznaczony. 

Deming  uświadomiła  sobie  coś  więcej.  Także  impreza  u  Jamiego  Kipa  była 

zamknięta  -  tylko  wampiry,  zausznicy,  familianci  i  prawie-familianci.  Evan  Howe 

przyszedł  tam  jako  zwykły  chłopak,  a  wyszedł  jako  familiant  Victorii  Taylor.  Deming 

background image

była gotowa się założyć, że Paul Rayburn pojawił się także na imprezie Jamiego Kipa - 

kto  wie,  jak  wielu  imprezach  -  i  wyszedł  niezmieniony.  Nienaznaczony.  Oto  człowiek, 

który  nie  miał  powodu  być  lojalny  wobec  wampirów,  a  jednak  stał  się  świadkiem  ich 

tajemnic. 

A potem w jego intensywnie błękitnych oczach zobaczyła wspomnienie, które tak 

długo  jej  umykało.  W  noc  imprezy  u  Jamiego  Kipa  Victoria  pokłóciła  się  z  Piper  i 

wybiegła z apartamentu. Wyszła na korytarz, gdzie Paul wynurzył się z cienia, zarzucił 

jej  na  głowę  czarny  worek  i  wciągnął  ją  z  powrotem  do  środka.  Zaczekał  na  zmianę 

warty Strażników o świcie, żeby wyślizgnąć się z porwaną. Dlatego nikt ich nie widział. 

Żadnych raportów. Żadnych świadków. 

Deming  poczuła  przypływ  zgrozy  z  powodu  tego  odkrycia.  Paul  coś  dla  niej 

znaczył. Kiedy wpadła na niego tego ranka, wiedziała, że jest w tym coś więcej niż tylko 

żądza krwi. Czuła do niego coś, czego nie czuła nigdy wcześniej, w ciągu wieków swojego 

życia. Pociąg. Uczucie. Podziw. Miłość? Może. Niewykluczone. Ale teraz nigdy się tego nie 

dowie. 

- Paul, dlaczego? - zapytała Deming. 

Uśmiechnął się. 

- Od  dawna  podejrzewałem,  że  coś  się  dzieje,  ale  chciałem  mieć  pewność. 

Szczególnie kiedy mój kumpel Stuart został zaproszony do tego całego „Komitetu”, a ja 

nie.  To  nie  miało  sensu,  że  tylko  on  z  nas  dwóch  został  wybrany.  Więc  pewnego 

popołudnia  ukryłem  się  w  bibliotece  podczas  jednego  z  ich  zebrań  i  wszystko 

zobaczyłem i usłyszałem. Porozmawiałem ze Stuartem - powiedziałem mu, że wiem, że 

zrobiłem też nagranie i zamierzam wrzucić je do internetu, pokazać wszystkim prawdę. 

Cały  świat  powinien  się  dowiedzieć,  kim  jesteście.  Rządzicie  wszystkim  i  nikt  nawet  o 
tym nie wie. To nie fair. Nie jesteście bogami. 

- Nie,  nie  jesteśmy  -  zgodziła  się  miękko  Deming,  myśląc  o  starożytnej  bitwie  w 

Niebie. - Nie jesteśmy. - Odebrali w tej kwestii bolesną lekcję. 

- Dlaczego  tak  na  mnie  patrzysz?  Myślisz,  że  zrobiłem  coś  złego?  To  nie  tak.  To 

był  pomysł  Victorii,  że  odegra  rolę  zakładniczki.  Serio  myślisz,  że  człowiek  zdołałby 

złapać  wampira?  No  więc  powiedziałem  Stuartowi,  co  zamierzam  zrobić,  a  on  jej  to 

powtórzył. Przyszła do mnie i poprosiła, żebym na razie nie wrzucał tego nagrania. Ze 

ma  lepszy  pomysł.  Powiedziała,  że  ona  i  Stuart  są  zakochani  w  sobie  i  chcą  uciec  ze 

Zgromadzenia, bo nie wolno im być razem. 

background image

Byli  „połączeni  więzią”  z  innymi.  A  gdyby  ci  inni  się  dowiedzieli,  Stuartowi  i 

Victorii groziłoby spalenie. Bali się tej całej - jak wy ją nazywacie? - Regentki? Mówili o 

Jacku  Force,  o  tym,  że  to,  co  zamierzano  z  nim  zrobić,  stanie  się  z  nimi,  jeśli  ktoś  się 

dowie. Więc Victoria wpadła na ten pomysł z  porwaniem. Powiedziała, że jeśli uda  się 

zrobić  tak,  żeby  wszyscy  uwierzyli,  że  nie  żyją,  nikt  więcej  nie  będzie  ich  szukał. 

Powiedziała, że wie, jak zmylić nawet venatorów. 

Udzieliła  mi  szczegółowych  wskazówek.  Naprawdę  zależało  jej  aby  zaplanować 

każdy krok. Powiedziała, że cały czas są obserwowani. 

Deming  skinęła  głową.  Jak  inaczej  Paul  dowiedziałby  się  o  Strażnikach? 

Poprzednio,  kiedy  opowiadał  tę  zmyśloną  historię  o  Victorii  i  Piper,  nie  zwracała 
większej  uwagi  na  jego  affectus,  ale  teraz  mu  się  przyglądała.  Wszystko,  co  widziała, 

potwierdzało, że mówił prawdę. 

- Wiem, że nie masz żadnego powodu, żeby mi wierzyć. Słyszałem o tobie. Stuart 

mi powiedział. Jego tata jest w Radzie. Jesteś jakimś wampirzym superdetektywem, czy 

coś takiego. 

- Co jeszcze powiedział ci Stuart? 

- Ze  Victoria  czeka  na  niego.  Widzisz,  ona  była  przez  cały  czas  w  mieście. 

Zamierzają uciec do Zgromadzenia Europejskiego. Jutro wszyscy uwierzą, że Stuart nie 

żyje, a oni będą wolni. 

Więc  jeśli  to  wszystko,  co  jej  powiedział,  było  prawdą  -  a  jego  affectus  to 

potwierdzał  -  dokładając  do  tego  fakt,  że  Victoria,  wampirzyca,  nie  mogłaby  zostać 

zmuszona przez człowieka do posłuszeństwa wbrew swojej woli, to wszystko był głupi 

wybryk. Wybryk wampirzych nastolatków, którzy zakochali się w niewłaściwej osobie i 

chcieli  uciec  ze  Zgromadzenia,  oraz  ludzkiego  chłopaka,  który  chciał  odkryć  wielki 
sekret. Może największy istniejący sekret. 

- Słuchaj,  wiem,  o  czym  myślisz.  Chcesz  wymazać  moją  pamięć,  czy  coś  w  tym 

stylu,  prawda?  Stuart  i  Victoria  też  chcieli,  ale  przekonałem  ich,  żeby  tego  nie  robili. 

Proszę, nie. Deming bawiła się wpiętymi we włosy pałeczkami. 

- Nie,  wymazanie  pamięci  nie  pomoże.  Wiesz  zbyt  wiele.  Jeśli  to  zrobię,  mogę... 

uszkodzić twój mózg. 

Paul rzucił spojrzeniem na zamknięte drzwi samochodowe. 

- Więc  zamierzasz  zrobić  coś  innego.  Ale  może  jest  inny  sposób?  Nie  chcę  tego. 

Może mógłbym zostać jednym z tych ludzi... jak ich nazywacie... zauszników? 

background image

- Zausznikiem  trzeba  się  urodzić,  nie  można  nim  zostać.  To  nie  jest  wolny  etat. 

Zgromadzenie  nigdy  by  na  to  nie  pozwoliło.  Przykro mi.  Istnieje  tylko  jedno  wyjście.  - 

Wiedziała, co musi zrobić. Coś, co powinno być zrobione już dawno temu. Może dlatego 

tak bardzo ją pociągał, ponieważ wiedziała, że ostatecznie będzie zmuszona to zrobić. 

- Nie - powiedział Paul, biorąc ją za rękę. - Nie traktuj mnie jak  kogoś gorszego. 

Potraktuj mnie jak równego sobie. Jestem tylko człowiekiem, ale nasza krew utrzymuje 

was przy życiu. Bez nas jesteście niczym. 

Lekko położył dłoń na jej policzku. 

- Zróbmy  to  na  moich  zasadach.  Podziel  się  ze  mną  sobą.  Wiem  o  świętym 

pocałunku. Wiem, co się wtedy dzieje. Co się ze mną stanie. 

Jego  affectus  pulsował  błękitem  pełnego  morza  i  bezkresnego  nieba.  Błękit  był 

kolorem prawdy. Kochał ją. Dlatego poczuła, że jej żołądek się zaciska, kiedy zobaczyła 

w  jego  samochodzie  Victorię  Taylor.  Zaufała  mu,  a  on  ją  okłamał.  Ale  kłamał  tylko 

dlatego, żeby ochronić przyjaciół. Był tak rozdzierająco uroczy, że miała ochotę płakać. 

Deming dotknęła jego szyi i wyszeptała: 

- Ja też cię kocham. 

background image

T

RZYDZIEŚCI DZIEWIĘĆ

 

Władca marionetek 

Zgodnie  ze  słowami  Paula  wszystko  okazało  się  jedną  wielką  zmyłką.  Tego 

wieczora  grupa  operacyjna  venatorów  tłoczyła  się  w  jego  niewielkiej  sypialni.  Sam 

przeszukiwał  pamięć  uroku,  podczas  gdy  Ted  z  towarzyszącym  im  informatykiem 

zajmowali się komputerem. 

- Spójrz na to - Ted wskazał monitor. 

Deming pochyliła się, odczytując e-mail. Nadawcą była Victoria Taylor. 

Dzięki  za  wszystko,  Paul.  Zgromadzenie  Europejskie  zgodziło  się  nas  przyjąć.  Nie 

mogę się doczekać, aż ja i Stuart zaczniemy nowe Życie. Jesteś prawdziwym przyjacielem. - 

Victoria 

Wszystko  zostało  przygotowane  tak  pieczołowicie,  jak  mała  sztuka  teatralna. 

Victoria wystarała się o ciało z kostnicy. To właśnie ono było dziewczyną, która spłonęła 

w  Newport.  W  skrzynce  były  tuziny  maili  od  Stuarta  i  Victorii.  Planowali  wyjechać  z 
kraju  w  dniu  domniemanego  spalenia  Stuarta.  Cała  sprawa  okazała  się  mistyfikacją, 

planem ucieczki, który z pozoru miał wyglądać jak zagrożenie dla tajemnicy wampirów. 

Na szczęście obrót spraw okazał się jak najbardziej pomyślny. Żaden wampir nie 

ucierpiał.  Wszyscy  myśleli,  że  Wyssani  to  nowy  film.  Czerwonokrwiści  nadal  o  niczym 

nie wiedzieli. 

- Zajmiecie się Victorią i Stuartem? - zapytała Deming. 

- Zgodnie  z  tym,  co  piszą,  mają  się  spotkać  za  godzinę  na  lotnisku  Kennedy'ego. 

Będziemy tam - odparł Ted. 

- Strych? 

- Sprawdzony.  Odciski  jego  palców  były  na  komputerze,  a  na  włóknach  w 

bagażniku samochodu znaleziono ślady DNA Stuarta. 

Deming  uświadomiła  sobie,  że  Stuart  najprawdopodobniej  był  w  bagażniku  tej 

nocy,  kiedy  wyjeżdżali  z  imprezy  u  Rufusa  Kinga.  Dlatego  Paul  sprawiał  wrażenie 

zdenerwowanego, kiedy poprosiła go o podwiezienie. 

background image

Sam Lennox powrócił z wymiaru uroku. 

- Nie  ma  tu  nic  oprócz  samotności  i  nudy  -  powiedział.  -  Żadnych  śladów 

przemocy czy wzburzenia. Wygląda na to, że dzieciak mówił prawdę. 

Dokładnie  tak,  jak  myślała.  Deming  skubnęła  skórkę  przy  paznokciu.  W 

odróżnieniu od bajeczki, którą Paul sprzedał jej na temat Piper, tutaj wszystko było tak, 

jak to opisał. 

Deming  poczuła  ulgę.  Tym  razem  udało  jej  się  dotrzeć  do  prawdy.  Ale  czy  na 

pewno? Pozostawała dręczącą wątpliwość. Wszystko za bardzo do siebie pasowało, było 

zbyt proste... Wahała się - dlatego, że było prawdą, czy też dlatego, że Paul sfabrykował 

kolejne piętrowe kłamstwo? Musiała mieć stuprocentową pewność. 

- To za proste - mruknęła. 

- O czym myślisz? - zapytał Sam. 

- Słuchajcie,  macie  jeszcze  te  popioły  ze  spalonego  ciała,  prawda?  Sprawdźcie 

ślady krwi. Po prostu żeby upewnić się, że to nie była Victoria. 

- Jasne  -  skinął  głową  Ted  i  zadzwonił  do  grupy  venatorskiej  w  Repozytorium, 

zlecając im przeprowadzenie testów. 

- Pilnujcie  też  Rayburna  -  rozkazała  Deming.  -  Niedługo  powinien  się  obudzić. 

Kiedy skończycie tutaj, spotkamy się przy Bleecker Street. Chcę jeszcze raz rzucić okiem 

na te zaklęcia maskujące. Żeby mieć pewność, że wszystko sprawdziliśmy. 

background image

C

ZTERDZIEŚCI

 

Wędrówka śmierci 

Kiedy bracia Lennox spotkali się z Deming w kwaterze venatorów, jeden rzut oka 

na  ich  ściągnięte  twarze  powiedział  jej  wszystko,  co  chciała  wiedzieć.  Opadła  na 

najbliższy zniszczony fotel. 

- Miałaś rację. Ślady krwi nie pozostawiają wątpliwości. Victoria Taylor nie żyje. 

Jest martwa od tygodni. 

- Sprawdziliśmy  też  kroniki  więzi  -  dodał  Ted.  -  Victoria  nie  miała  w  tym  cyklu 

swojego partnera. Stuart podobnie. Oboje byli wolni, przynajmniej w tym życiu. Ale tak 

czy  inaczej,  nie  byli  razem  ani  teraz,  ani  kiedykolwiek.  To  wszystko  było  kłamstwem. 

Wszystkie e-maile były sfałszowane. 

Deming zachowała spokój, chociaż ręce jej drżały. 

- A Stuart Rhodes? Sam potrząsnął głową. 

- Na lotnisku znaleźliśmy tylko urnę z prochami. Laboratorium nad tym pracuje, 

ale  mam  przeczucie,  że  to  Stuart.  Wszystko  wskazuje  na  to,  że  nie  żyje  od  trzech  dni. 

Nagranie było fałszywe. Od samego początku nie mieliśmy szans go uratować. 

- Gdzie jest Paul? - zapytała. 

Choć  wydawało  się  to  już  niemożliwe,  Ted  Lennox  sprawiał  wrażenie  jeszcze 

bardziej przygnębionego. 

- Grupa operacyjna zgubiła go kilka godzin temu. Wyślizgnął się, nie mają pojęcia, 

w  jaki  sposób.  Słuchaj,  kimkolwiek  czy  czymkolwiek  ten  gość  jest,  jest  niebezpieczny. 

Nie  jest  jednym  z  nas  i  zabił  już  dwoje  wampirów.  Potrafi  stworzyć  sobowtóra.  W  grę 

musi wchodzi naprawdę czarna magia. - W pamięci uroku samochodu Paula venatorzy 

nie znaleźli żadnego śladu dziewczyny, co oznaczało, że nigdy nie istniała. 

- Zgodnie z tym, co mówiłaś, potrafi też zmieniać swój affectus. Lepiej uważaj na 

siebie - ostrzegł Sam. - Jesteś pewna, że nie dasz sobie tego wyperswadować? 

- Nie. Muszę to zrobić - odparła Deming. Co powiedział jej Paul? Słyszałem o tobie. 

Miał  czas  się  przygotować.  Wiedział  o  niej  wszystko.  Wiedział,  że  polegała  na  swoim 

background image

talencie,  naturalnej  wiedzy  o  tym,  czego  odczytanie  innym  venatorom  sprawiało 

trudności. Wiedział, że będzie z tego powodu dumna, może nawet zarozumiała. Znalazł 

sposób wykorzystania jej talentu przeciwko niej. 

Ale  nie  brał  pod  uwagę  jej  zdolności  do  uczenia  się  na  błędach.  Mogła  zostać 

oszukana raz, ale mylił się, jeśli przypuszczał, że po raz kolejny nabierze się na historię 

miłosną. 

- Dobra. Nawet jeśli nie znajdziemy go po tej stronie, znajdziemy go w wymiarze 

uroku. Zbierajmy się. Mamy w planach wędrówkę śmierci. 

Dla  każdego  wampira  wymiar  uroku  wyglądał  inaczej.  Dla  Deming  świat 

zmierzchu  przybierał  postać  pustego  placu  w  środku  Zakazanego  Miasta  w  Pekinie. 
Minęły całe lata, odkąd w prawdziwym świecie widziała Zakazane Miasto w podobnym 

stanie. Obecnie tłoczyło się w nim tak wielu turystów, że trudno było ogarnąć rozmiary 

jego  piękna.  Ale  w  wymiarze  uroku  starożytne,  otoczone  murami  miasto  pozostawało 

ciche i puste. 

Przeszła  przez  bramę,  przez  dwór  zewnętrzny  do  wewnętrznego,  podążając 

Drogą Cesarską, dostępną tylko dla cesarza, aż wreszcie stanęła na stopniach Pawilonu 

Kształtowania  Charakteru,  co  oznaczało,  że  znajdowała  się  głęboko  w  stanie 

protoświadomości. W świecie rzeczywistym jej serce się zatrzymało. Kroczyła teraz po 

granicy światów, po cienkiej linii oddzielającej żywych od umarłych. 

Paul  czekał  na  nią  na  schodach  najdalszego  pawilonu.  W  wymiarze  uroku  jego 

dusza była chyba nawet piękniejsza od jego oczu. Uśmiechnął się do niej ze smutkiem. 

- Wiedziałem, że mnie znajdziesz. 

Deming podeszła do niego. Na jej plecach poruszały się skrzydła. Mogła pojawić 

się przed nim w dowolnej postaci, ale przyszła do niego jako Anioł Miłosierdzia. 

- Dlaczego ich zabiłeś? 

- To długa historia - powiedział, kładąc jej dłoń na swoim policzku. 

- Zaczęła się we Florencji? W piętnastym wieku? 

Twarz Paula pojaśniała. 

- Ależ tak. Doszłabyś do tego, prawda? 

- Widziałeś akta Repozytorium w mojej torbie. Wiedziałeś, że się dowiem. Dlatego 

tamtego  popołudnia  stworzyłeś  iluzję.  Tę  dziewczynę  w  twoim  samochodzie,  która 

miała być Victorią. 

- Mmmhm. 

background image

- Więc powiedz mi, co się wydarzyło we Florencji? 

- To  naprawdę  proste.  Stuart  i  Victoria  byli  członkami  sekty.  Nazywali  się 

petruwianami.  Naprawdę  obrzydliwe  towarzystwo.  Rzeźnicy.  Mordercy.  Najgorszy 

rodzaj  oprawców.  Zabijali  w  imię  pokoju,  w  imię  sprawiedliwości,  w  imię  Boga.  Zabili 

moją matkę. 

- Musieli mieć swoje powody - zaprotestowała Deming. -Kodeks Wampirów nigdy 

nie pozwoliłby... 

- Kodeks Wampirów nie chroni niewinnych! - wybuchnął Paul. - Kodeks ma tylko 

chronić wampiry. Nikt inny się nie liczy. 

- Mylisz się. Kodeks został stworzony, aby chronić ludzi. Tak było od zawsze. 
W  tym  momencie  Deming  przypomniała  sobie  symbol  związku  na  nagraniu. 

Srebrnokrwiści  łączyli  się  z  ludzkimi  kobietami.  Paul  Rayburn  był  dzieckiem  demona, 

istotą zwaną nefilimem. Bękartem Croatana i czerwonokrwistej. 

- Nie  powinieneś  istnieć  -  powiedziała.  -  Wampirom  nie  został  dany  dar 

tworzenia życia. 

Nawet  córka  Allegry  przez  niektórych  w  społeczności  była  uważana  za 

Obrzydliwość.  Nikt  nie  wiedział  na  pewno,  jakim  cudem  Schuyler  pojawiła  się  na 

świecie. 

- A  jednak  istnieję.  I  nie  jestem  wyjątkiem.  Strzeżcie  się,  wampiry.  Nie  jesteście 

jedynymi sierotami Wszechmogącego na tej Ziemi. 

Paul  uniósł  dłoń  i  Deming  zobaczyła,  że  trzymał  zhanmadao,  dwuręczną  szablę 

lśniącą ogniem piekielnym. 

- Jest mi naprawdę przykro, ponieważ nie kłamałem, mówiąc ci o mojej miłości, 

najdroższa  venatorko.  Ale  nie  mogę  zostawić  cię  przy  życiu.  Kochanka  zachowa  swój 
sekret. 

Deming wyjęła z włosów pałeczki i uniosła długie ostrze Miecza Łaski. 

- Mnie także jest przykro. Moja miłość do ciebie także była prawdziwa. 

Demoniczny chłopak uśmiechnął się. 

- Tak,  i  uczyniłaś  mnie  swoim  familiantem.  Jakaż  szkoda,  że  caerimonia  nie 

pozwoli ci mnie skrzywdzić. Moja krew płynie w twoich żyłach. 

Miał  oczywiście  rację.  Święty  pocałunek  zaszczepiał  w  wampirze  lojalność,  tak 

aby  po  pierwszym  ukąszeniu  błękitnokrwisty  nie  był  w  stanie  celowo  skrzywdzić 

familianta.  Największym  zagrożeniem  było  doprowadzenie  do  pełnego  wysuszenia 

background image

człowieka  z  powodu  żądzy  krwi.  Po  dopełnieniu  świętego  pocałunku  człowiekowi  już 

nigdy nic nie groziło ze strony jego wampira. 

Deming  popatrzyła  na  Paula.  Kołnierzyk  jego  koszuli  był  rozpięty  i  znowu  to 

zobaczyła.  Dokładnie  na  jego  szyi.  Tryglif  z  symbolami  z  pierwszego  nagrania  wideo. 

Miecz  przeszywający  gwiazdę:  znak  Lucyfera.  Symbol  sojuszu.  I  wreszcie  wizerunek 

jagnięcia. 

Po raz pierwszy zobaczyła to, kiedy wzięła Paula w ramiona i zatopiła w nim kły. 

Wybrała go, uczyniła swoją własnością. Postąpiła tak z miłości i z poczucia obowiązku. 

Prosił ją, by tego nie robiła - ale tylko po to, żeby do końca utwierdzić ją w tym, czego od 

niej chciał. 

- Jest  tylko  jeden  problem  z  tą  zasadą  -  Deming  uniosła  miecz.  -  Nie  jesteś 

człowiekiem.  -  Więc  to  dlatego  jego  krew  dziwnie  smakowała.  Jej  gorycz  brała  się  ze 

smaku węgla świata podziemnego. 

Paul próbował zablokować jej miecz, ale ostrze pękło na dwie części. Gwałtownie 

wciągnął powietrze, opadając na kolana. Po raz pierwszy wyglądał na przerażonego. 

- Pomyśl o swojej miłości - poprosił. Deming spojrzała na niego bez współczucia. 

- Myślę - powiedziała i z całej siły zatopiła ostrze głęboko w jego sercu. 

background image

Kochanka 

Florencja. 1452 

Najwyższą wieżą we Florencji była nieukończona kopuła i po raz kolejny Tomi i Gio 

wbiegli po murze na szczyt budynku. 

Niczego tu nie ma - potrząsnął głową Gio. 
Tomi  jeszcze  raz  przeszła  wzdłuż  krawędzi-  Popatrzyła  w  górę,  na  nocne  niebo 

widoczne  przez  otwarty  sufit.  A  potem  uklękła  i  postukała  w  kamienną  podłogę.  Pod 

spodem  usłyszała  pustkę.  Sama  kopuła  mogła  nie  być  ukończona,  ale  piętro  poniżej  było 

gotowe. 

Zejdziemy schodami - powiedziała Tomi. - Idź za mną. 

Na najwyższym piętrze znaleźli pusty korytarz, Na końcu dojrzeli tajne drzwi. Tomi 

popchnęła je, a one otworzyły się zgodnie Z jej wolą. 

W  środku  znaleźli  ludzką  kobietę.  Jedną  z  najsłynniejszych  piękności  Florencji, 

której portrety malowali najlepsi, zakochani w niej, artyści. 

Simonetta!  -  wykrzyknęła  Tomi.  Simonetta  de  Vespucci  była  żoną  szlachcica  z 

otoczenia  Medyceuszy  i  plotkowano,  że  jest  umiłowaną  kochanką  samego  Lorenza  de 

Medici.  Od  dłuższego  czasu  nie  widywano  jej  na  mieście,  a  teraz  Tomi  poznała  tego 

przyczynę. 

Nie  zbliżajcie  się!  -  krzyknęła  Simonetta,  osłaniając  wydęty  brzuch.  Była  w 

dziewiątym miesiącu ciąży. 

Kiedy  objęła  brzuch,  Tomi  zauważyła  znak  na  jej  ramieniu.  Ten  sam,  jaki  nosił 

mężczyzna z Cytadeli. 

Simonetta nie była kochanką Medyceusza. 

Kim  jest  twój  kochanek?  -  zażądał  odpowiedzi  Gio.  -  Kto  jest  ojcem  twojego 

dziecka? 

Tomi zrozumiała, o co  Gio pyta naprawdę - w czyim przebraniu Książę Ciemności 

znowu stąpa po świecie? Wiadomo już, że Niosący Światło powrócił. Ale w jakim kształcie? 

Tomi nie była zaskoczona odpowiedzią Simonetty. 

Kobieta wskazała Andreasa jako ojca swojego dziecka. 

background image

C

ZĘŚĆ CZWARTA

 

R

OZWIDLENIE DRÓG

 

background image

C

ZTERDZIEŚCI JEDEN

 

Zakon petruwiański (Schuyler) 

Schuyler  znalazła  dla  MariEleny  pokój  w  północno-zachodnim  narożniku  Santa 

Maria  del  Fiore.  Pokój  mieścił  się  w  niewielkim  budynku  ukrytym  w  bocznej  części 

kompleksu bazyliki, gdzie ulokował się zakon petruwiański. Przybyli do Florencji ledwie 

kilka godzin temu. Kiedy Schuyler uwolniła Ghediego spod działania przymusu, nalegał, 

by zabrać dziewczynę do zakonników. 

Schuyler z  ulgą  znalazła  się  znowu  wśród ludzi,  a  widok  zatłoczonych włoskich 

ulic i rzeszy turystów na placu Duomo przywrócił jej siły. 

Na ile ona i Jack mogli stwierdzić, obecnie pozostała tylko garstka petruwian. Po 

przybyciu  na miejsce  naliczyli  zaledwie  kilku księży.  Zakonnicy  umieścili  ich  w  pokoju 

obok MariEleny, gdzie mieli zaczekać, aż przełożeni zakonu będą gotowi, by ich przyjąć. 

Rozległo się stukanie do drzwi i młody czarnoskóry zakonnik wszedł do pokoju. 

- Czekamy na was. Proszę, pozwólcie ze mną. 
Poprowadził ich ciemnymi korytarzami do surowej komnaty. Czekał tam na nich 

Ghedi w towarzystwie dwóch starszych księży. 

Schuyler i Jack zajęli miejsca naprzeciwko nich. 

- Jestem  ojciec  Arnoldi.  Jak  słyszałem,  powstrzymaliście  ojca  Awale  przed 

przeprowadzeniem rytuału oczyszczenia. 

- Oczyszczenia?  Zamierzał  ją  zabić  -  zaprotestowała  Schuyler.  -  Wyjaśnijcie,  jak 

morderstwa mogą być częścią waszej misji. 

- Kiedy  zakon  został  założony  przez  ojca  Linardiego,  otrzymaliśmy  od 

Błogosławionych dwa rozkazy. Jednym z nich było oczyszczanie Ziemi z dzieci Kochanki. 

- Kochanki? - zapytał Jack. Ksiądz skinął głową. 

- Ludzkiej  oblubienicy  Lucyfera.  Mówi  się,  że  obdarzył  ją  wiecznym  życiem,  ale 

mimo to została unicestwiona przez pierwszych petruwian. 

- Kim byli Błogosławieni? - spytała Schuyler. 

- Wampirami, takimi jak wy. Naszymi założycielami. 

background image

- Chcecie powiedzieć, że błękitnokrwiści zezwolili na zabijanie ludzi? Niewinnych 

kobiet? - w głosie Schuyler dźwięczało oburzenie. 

- Zostały  naznaczone  tryglifem  -  ksiądz  pochylił  głowę.  -Noszą  pod  sercem 

nefilima. Przez setki lat pozostawaliśmy wierni naszej misji. Strzeżemy bramy. Zabijamy 

skażonych. 

- Brama  jest  kłamstwem.  Piekielne  Gardło  to  mistyfikacja.  Nie  ma  tam  żadnej 

bramy - oznajmiła Schuyler. 

Ksiądz wzdrygnął się. 

- To święte miejsce... To niemożliwe. 

- A jednak - potwierdziła Schuyler. - Byliśmy tam. 
- Stanęliście  pod  bramą  -  ojciec  Arnoldi  spojrzał  ostro  na  Ghediego.  -  To 

niedopuszczalne. - Tak jak podejrzewał Jack, ludzkim odźwiernym nakazano trzymanie 

się z dala od miejsc przejścia. 

Ghedi pochylił głowę. 

- Nie mieliśmy wyjścia. Dziewczyna tam była. 

- Zostaliśmy  tam  doprowadzeni.  Kimkolwiek  byli  porywacze  MariEleny,  chcieli, 

żebyśmy poznali prawdę - wyjaśnił Jack. - Szydzą sobie z nas. 

- Ghedi  mówił,  że  ojciec  Baldessarre  martwił  się  pewnymi  kwestiami  - 

przypomniała Schuyler. 

Księża poruszyli się na swoich miejscach, sprawiając wrażenie zakłopotanych. 

- Ostatnio  zbyt  wiele  dziewcząt  zostaje  zabranych.  Dawniej  była  to  jedna, 

najwyżej  dwie  na  rok.  Ale  od  jakiegoś  czasu  otrzymujemy  zbyt  wiele  doniesień,  a 

wszystkie takie same. Dziewczęta znikają, a kiedy je znajdujemy, noszą na sobie znak. 

- Nie  zabijecie  MariEleny  -  ostrzegła  Schuyler.  Stary  ksiądz  popatrzył  na  nią  z 

wściekłością. 

- Nosi w sobie niebezpiecznego wroga. Lepiej dla niej, żeby umarła. 

Schuyler coś sobie przypomniała. Kiedy po raz pierwszy poprosili Ghediego, żeby 

wyjaśnił im, co łączy go z ojcem Baldessarre, opowiedział im o śmierci swojej matki. 

- Ghedi, twoja matka została zabrana... 

- Tak  -  skinął  głową  Ghedi.  -  Miała  na  sobie  znak.  Wypalony  na  skórze.  A  jej 

brzuch się powiększał. Zaczęła mieć wizje i ataki drgawek. Mówiła o Piekle. 

- Powiedziałeś nam, że umarła przy porodzie, a zakonnicy zaopiekowali się tobą, 

jako sierotą. Ale to petruwianie ją zabili, prawda? A potem cię zabrali. 

background image

Nie zaprzeczył. 

- A jednak nie czujesz do nich nienawiści - zdumiała się. 

- Moja  matka  była  potępiona,  Schuyler.  A  tamto  dziecko  nie  mogło  żyć  na  tym 

świecie. 

- Nie pozwolimy wam skrzywdzić MariEleny - powtórzyła Schuyler. - Musi istnieć 

sposób na jej uzdrowienie. 

Rozmowy  zakończyły  się  impasem,  a  spotkanie  zostało  odroczone.  W  pokoju 

Schuyler zaczęła wertować notatki Lawrence'a. 

- Chyba  znalazłam  coś  na  temat  powiązania  ojca  Linardiego,  pierwszego 

petruwianina,  z  Katarzyną  ze  Sieny.  -  Podniosła  plik  listów.  -  Nie  wydawały  mi  się 
wcześniej  ważne,  ale  zmieniłam  zdanie.  Jack,  to  są  listy  miłosne.  Benedykt  był 

familiantem  Katarzyny.  Rozkazała  mu  strzec  tej  fałszywej  bramy.  Co  oznacza,  że 

prawdziwa brama wciąż gdzieś tu jest. 

Podekscytowana Schuyler związała z powrotem kartki. 

- Katarzyna strzegła prawdziwej bramy, wykorzystując petruwian jako przynętę. 

- Ale Croatanie odkryli, że brama jest fałszywa, a skoro porywają kobiety, oznacza 

to, że prawdziwa brama, gdziekolwiek jest, została w jakiś sposób naruszona. 

- Gdyby tak było, czy cała okolica nie roiłaby się już od demonów? 

- Nie  całkiem.  Pamiętasz,  co  powiedział  Ghedi?  Bandyci,  którzy  porwali  jego 

matkę, podobnie jak handlarze żywym towarem, którzy zabrali MariElenę, byli ludźmi. 

Potęga Michała nadal utrzymuje demony w świecie podziemnym. 

- Ale nie uniemożliwia tam wstępu ludziom - skinęła głową Schuyler. - Zabierają 

dziewczęta do Piekła. Dlatego nie mogłam odnaleźć MariEleny w wymiarze uroku. 

- Musimy  znaleźć  Katarzynę.  Musimy  powiedzieć  jej,  co  się  tutaj  dzieje.  To  na 

pewno jakaś pomyłka. Błękitnokrwiści nigdy by na coś podobnego nie pozwolili... Michał 

i Gabriela nigdy... Coś musiało się wydarzyć zupełnie nie tak. 

- Znajdziemy Katarzynę - powiedziała stanowczo Schuyler. - Mam przeczucie, że 

jest gdzieś blisko. Lawrence przypuszczał, że może być w Aleksandrii. Zamierzał się tam 

udać, ale najpierw chciał porozmawiać z ojcem Baldessarre. - Odłożyła papiery dziadka, 

a kiedy podniosła spojrzenie, zobaczyła, że oczy Jacka dziwnie lśnią. 

Co  się  dzieje,  kochany?  -  przekazała,  podchodząc  i  biorąc  go  za  rękę.  -Jesteśmy 

bezpieczni. Poradzimy sobie z tym koszmarem. 

- Nie mogę jechać z tobą do Egiptu - Jack mocno ścisnął jej rękę. 

background image

- Jak to? 

- Pojawią się kolejni łowcy nagród. Tym razem mieliśmy szczęście. Ale nie mogę 

cię dłużej narażać na niebezpieczeństwo. Muszę wrócić i zmierzyć się z Mimi. 

Schuyler nie odpowiedziała ani słowem, jeszcze mocniej ściskając dłoń Jacka. 

- To  jedyna  droga,  kochana  -  powiedział  Jack.  -  Żebyśmy  mogli  żyć  bezpiecznie, 

muszę się zgodzić na proces. Nie potrafiłbym spojrzeć sobie w oczy, gdyby kiedykolwiek 

stało ci się coś przeze mnie. 

Schuyler zadrżała. 

- Spalą cię - wyszeptała. 

- Tak bardzo we mnie wątpisz? 
- Pojadę  z  tobą  -  powiedziała,  wiedząc,  że  to  niemożliwe.  Musi  dokończyć  misję 

swojego  dziadka.  Musi  wypełnić  jego  dziedzictwo.  W  imię  Błogosławionych  zabijano 

niewinne kobiety i dzieci. 

- Nie.  Nie  możesz  -  odparł  Jack.  Powiedziałeś,  że  już  nigdy  nie  zostaniemy 

rozdzieleni. 

nie zostaniemy. Nigdy. Istnieje droga pozwalająca nam być razem na zawsze. 

Jack przykląkł i spojrzał na Schuyler oczami pełnymi miłości. 

- Czy zechcesz? 

Schuyler  gwałtownie  złapała  oddech  i  podniosła  Jacka  na  nogi.  Czuła 

jednocześnie zachwyt i rozpacz. 

- Tak. Tak. Oczywiście. Tak. 

Czyli  zostało  postanowione.  Schuyler  będzie  poszukiwać  Katarzyny  ze  Sieny  i 

prawdziwej  Bramy  Obietnicy,  a  Jack  powróci  do  Nowego  Jorku,  aby  walczyć  o  swoją 

wolność. Ale zanim pójdą własnymi drogami, przypieczętują łączącą ich więź. 

background image

C

ZTERDZIEŚCI DWA

 

Droga do Piekła (Mimi) 

Mimi Force popatrzyła na siedzącego przed nią archi wistę Repozytorium. 

- Venatorzy  stłumili  przewrót.  Nie  będzie  rozwiązania.  Na  razie  Zgromadzenie 

pozostaje. 

- Słyszałem. Gratulacje. 

- Zamierzają trzymać się razem i na razie trzymać się mnie - Mimi ściągnęła usta. - 

Jeśli wiedzą, co dla nich dobre. 

- Nie  przypuszczam, żebyś  wyciągnęła  mnie  z  piwnicy  tylko  po to,  żeby  chwalić 

się swoim zwycięstwem, jak zasłużone by ono nie było. 

- Słusznie,  jest  coś  jeszcze.  Dostałam  raport  Repozytorium  dotyczący  zaklęcia 

krwi, które mnie trafiło. 

- I? 

- Nie  zostało  rzucone  przez  członka  Rady  ani  też  przez  żadnego  wampira  ze 

Zgromadzenia. 

- Nie? 

- Nie. Co więcej, nie rzucił go także zabity przez Deming nefilim. 

- Więc kto? 

- Nie  wiem.  Musimy  się  tego  dowiedzieć.  I  jest  coś  jeszcze  -  dodała.  -  Razem  z 

raportem dostałam z powrotem płaszcz, który miałam wtedy na sobie. Znalazłam to w 

kieszeni  -  pokazała  mu  krzyżyk  z  wygrawerowanymi  inicjałami  „O.H.P”.  -  To  twoje, 

prawda? 

Oliver skinął głową. 

- Włożyłeś  mi  do  kieszeni  talizman.  Jedyną  rzecz  zdolną  odbić  zaklęcie  krwi. 

Przeżyłam dzięki tobie. 

- Miałem  przeczucie,  że  ci  się  to  przyda.  Ale  nie  chciałem  ci  o  tym  mówić,  bo 

raczej nie przyjęłabyś ode mnie talizmanu. 

- Słusznie, nie przyjęłabym. - Nigdy nie uwierzyłaby, że ochrona wręczona przez 

background image

czerwonokrwistego  może  mi  się  na  cokolwiek  przydać.  Zaklęcie  krwi  było 

skoncentrowaną  nienawiścią,  a  amulet  jego  przeciwieństwem.  Symbolizował 

poświęcenie  -  oddanie  talizmanu  oznaczało,  że  ofiarodawca  pozostawał  bezbronny 

wobec wszelkiego zła czającego się we wszechświecie. 

- Nie musisz mi dziękować - powiedział Oliver. 

- Nie zamierzałam. 

- Znaczy, to część mojej pracy. Nie mogę pozwolić, żeby Regentka zginęła na mojej 

zmianie, prawda? 

- Chyba nie - Mimi nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Nie był w jej typie, chociaż 

nie wyglądał najgorzej, a większość dziewczyn pewnie uznałaby, że jest uroczy, z długą 
grzywką i smutnymi oczami. Ale nie - to nie było uczucie, które w niej kiełkowało. 

Czuła  coś  innego.  Wdzięczność.  Życzliwość.  Nigdy  wcześniej  nie  czuła  czegoś 

takiego  w  stosunku  do  żadnego  chłopaka.  Doświadczyła  pożądania,  pragnienia  i 

miłosnej agonii, ale nigdy nikogo nie polubiła. 

Polubiła go. Zaczęła sobie uświadamiać, że w ciągu zaledwie kilku tygodni Oliver 

stał się jej przyjacielem, a ona jego przyjaciółką. W przeszłości traktowali się obojętnie, a 

czasem nawet wrogo, ale teraz, ponieważ oboje byli samotni i pogrążeni w żałobie, on ją 

rozumiał  i  nie  miał  jej  za  złe  wybuchów  żalu  i  złości.  On  też  przez  to  przechodził.  On 

także to czuł. 

Poza  tym  dobrze  im  się  razem  pracowało.  Ponieważ  nie  było  między  nimi 

przyciągania, napięcia, mogli się razem śmiać i żartować. W samym środku całego tego 

szaleństwa znalazła przyjaciela. 

- Nie rób tego - ostrzegł ją. 

- Czego mam nie robić? 
- Nie rozklejaj się. Dalej za tobą nie przepadam - uśmiechnął się. 

- Ja też dalej za tobą nie przepadam - odparła  Mimi, chociaż wiedziała, że oboje 

kłamią.  Jej  twarz  zmiękła.  -  Wiesz,  dzięki.  Serio.  Dziękuję  za  troskę  -  powiedziała, 

starając  się  nie  krzywić.  Trudno  jej  było  zawdzięczać  cokolwiek  komukolwiek  -  a  co 

dopiero człowiekowi. 

- Poszperałem trochę w aktach Repozytorium. Pomyślałem, że cię to zainteresuje. 

Księga zaklęć twierdzi, że subvertio nie unicestwia nieśmiertelnej duszy. Wysyła ją tylko 

w najgłębszy krąg podziemnego świata. 

Mimi odłożyła złoty krzyżyk. 

background image

- Powiedz mi coś, o czym nie wiem. 

- Słuchaj,  jeśli  znajdziesz  bramę  i  wkroczysz  na  Ścieżkę  Umarłych,  możesz  go 

wyciągnąć. On sam nie zdoła wrócić. Ale z Aniołem Śmierci u boku może dać sobie radę - 

głos Olivera był podekscytowany. 

- Jest  tylko  mały  haczyk:  kto  wie,  gdzie  są  inne  bramy?  Nie  mam  czasu  na 

uganianie się za błędnymi ognikami. 

- Jeszcze  raz  przejrzałem  wszystkie  pozostałe  notatki  Lawrence'a  Van  Alena. 

Myślę, że jest naprawdę prawdopodobne, że Brama Obietnicy nie została zlokalizowana 

we Florencji, tylko w Aleksandrii. 

- Dlaczego mi o tym mówisz? - zapytała Mimi. 
- Venatorzy  znaleźli  twojego  brata.  Wyjechał  z  Florencji.  Jack  odmówił  oddania 

się w ich ręce. Powiedział, że podda się tylko tobie. Jest sam. 

- Widziałam  ten  raport  -  powiedziała  Mimi.  -  Jesteś  bardzo  przebiegły, 

przyjacielu. Mój brat wraca do miasta, aby poddać się swemu losowi, więc kusisz mnie 

nadzieją na znalezienie Kingsleya, żeby mnie wywabić z miasta. Co cię to obchodzi? Jeśli 

pozbędziesz się Jacka, ona nie będzie miała innego wyboru, jak tylko wrócić do ciebie. 

- Możemy być w Kairze przed zmrokiem - Oliver zignorował jej drwinę. 

- My? - uniosła brwi. 

- Potrzebujesz wsparcia. 

- Więc...  Wszystkie  drogi  prowadzą  do  Piekła.  -  Oparła  głowę  na  rękach.  Mogła 

jechać  do  Egiptu,  aby  ratować  ukochanego,  albo  zostać  w  Nowym  Jorku  i  skazać  na 

śmierć swojego brata. 

- No więc? Przypuszczam, że Kingsley nie bawi się tam najlepiej. 

Mimi wstała. 
- Pakuj  się.  Wyjeżdżamy  wieczorem.  Powiedz  venatorom,  żeby  zatrzymali  Jacka 

do mojego powrotu. Potem się z nim policzę. Kto powiedział, że nie można złapać dwóch 

srok za ogon? 

Mimi uśmiechnęła się. Odzyska ukochanego. A potem będzie mogła się zemścić. 

background image

C

ZTERDZIEŚCI TRZY

 

Łowca i ofiara (Deming) 

Paul  Rayburn  nie  żył.  Dopełnił  zemsty  na  mordercach  matki,  ale  Deming 

wymierzyła mu sprawiedliwość. Zrobiła to, co do niej należało. Czuła ból jego śmierci w 

swojej  krwi  i  w  swojej  duszy,  ale  jej  determinacja  pozostała  niewzruszona.  Popatrzyła 

na siedzących naprzeciwko bliźniaczych venatorów. 

- Powiedział, że na świecie są inni mu podobni. Musimy ich odnaleźć. 

Sam Lennox skinął głową. 

- Gdzie chcesz zacząć? 

- Przeszukałam  jego  akta.  W  paszporcie  miał  pełno  stempli  z  krajów  Bliskiego 

Wschodu. Od tego zacznę - powiedziała. Nefilimowie nie podlegali cyklom reinkarnacji. 

Ich demoniczny rodowód czynił ich Odwiecznymi. 

- Jedziecie ze mną? - zapytała. 

- To  ciekawsze  niż  siedzenie  tutaj  i  czekanie  na  Jacka  Force'a  -  wzruszył 

ramionami Ted. - Poproszę Regentkę, żeby przydzielono do tego inny zespół. 

- OK. Moja siostra dołączy do nas, kiedy tylko dotrzemy na miejsce - uśmiechnęła 

się. - Polubicie ją. Jest taka sama, jak ja. 

- No ekstra - Sam wymienił z bratem znaczące spojrzenia. 

- Są dwie. 

background image

P

ODZIĘKOWANIA

 

Dziękuję mojej rodzinie, w szczególności mojemu mężowi i współpracownikowi 

Mike'owi Johnstonowi oraz naszej małej dziewczynce, Mattie (która nie jest już mała, ale 

na  zawsze  pozostanie  naszą  małą  dziewczynką).  Dziękuję  rodzinom  de  la  Cruzów  i 

Johnstonów, wraz ze wszystkimi przyległościami. Kochamy was. 

Dziękuję  moim  drogim  przyjaciołom,  którzy  wspierali  mnie  w  najgorszym  roku 

mojego  życia.  Dziękuję  mojej  wydawniczej  rodzinie  w  wydawnictwie  Hyperion, 

szczególnie  redaktorom  i  bohaterom:  Jennifer  Besser,  Christianowi  Trimmerowi  i 

Stephanie  Lurie,  a  także  specjalistkom  od  reklamy  i  guru  marketingowym,  Jennifer 

Corcoran  i  Nellie  Kurtzman,  które  opiekowały  się  mną  od  początku  mojej  kariery. 

Dziękuję mojemu agentowi i najlepszemu obrońcy, Richardowi Abate'owi. 

Chciałabym  także  wyrazić  specjalne  podziękowania  dr  Luis  Martinez,  dr. 

Stevenowi Applebaumowi, dr. Raminowi Khalili i dr Cary Manoogian, a także wszystkim 

pielęgniarkom  i  pozostałemu  personelowi,  którzy  opiekowali  się  moim  tatą  w  czasie 

jego  walki  z rakiem  -  szczególnie  Stacey  Christ,  Kim  Medeiros,  Michelle  Huber,  Emmie 

Martinez,  Diane  Saenz,  Jessice  Osorio,  Vivian  Montes  i  Rose  Ramirez.  Dziękuję  za 

wszystko, co zrobiliście dla Taty - nasza rodzina zawsze będzie wspominać pełną ciepła 

opiekę,  jaką  go  otoczyliście  i  z głębi  serca  dziękować  za  sześć  dodatkowych lat,  jakimi 

mógł się cieszyć.