background image

Meg Cabot

PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 5

Księżniczka na różowo

- Widziałam raz księżniczkę... Cała była w różowym - suknia i płaszcz, i kwiaty, 

i wszystko.

Frances Hodgson Burnett

 Mała księżniczka 

Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina
Bądźcie dumni z Lwów LiAE!

background image

5 MAJA                                                                        
NUMER 456/27 

Przyznano nagrody Targów Nauki 
Rafael Menendez
W ramach Targów Nauki w Liceum imienia Alberta Einsteina uczniowie przedmiotów ścisłych 
zgłosili 21 projektów. Kilka z nich przeszło do nowojorskiego etapu regionalnego, który odbędzie 
się w przyszłym miesiącu. Judith Gershner z klasy maturalnej dostała pierwszą nagrodę za analizę 
ludzkiego   genomu.  Specjalne  wyróżnienia   otrzymali   Michael  Moscovitz  z  klasy  maturalnej   za 
program komputerowy modelujący śmierć czerwonego karła oraz uczeń klasy pierwszej, Kenneth 
Showalter, za eksperyment w dziedzinie transfiguracji płciowej u traszek.

Drużyny hokeja na trawie wygrywają
Ai-Lin Hong
W miniony weekend obie drużyny hokeja na trawie, starsza i młodsza, pobiły przeciwników. Pod 
przewodnictwem   Josha   Richtera   z   klasy   maturalnej   starsza   drużyna   odniosła   przytłaczające 
zwycięstwo ze Szkołą Dwighta, 7 do 6 w dogrywce. Młodsza drużyna pokonała Dwighta wynikiem 
8 ; 0. Ekscytującą atmosferę obu meczów psuła pewna dziwnie uparta wiewiórka z Central Parku, 
która co chwila wdzierała się na boisko. Ostatecznie wiewiórkę przegoniła dyrektor Gupta.

Księżniczka z LiAE spędza wiosenne ferie, budując domy dla bezdomnych w Appalachach
Melanie Greenbaum
Wiosenne ferie Mia Thermopolis z pierwszej klasy LiAE spędziła pracowicie. Mia, jak ujawniono 
jesienią zeszłego roku, jest w gruncie rzeczy jedyną spadkobierczynią tronu księstwa Genowii. 
Poświęciła te pięciodniowe ferie na prace społeczne w ramach akcji Domy Nadziei. Na temat 
swojej wycieczki do Wirginii Zachodniej, gdzie stawiano domy z dwiema sypialniami dla ubogich, 
księżniczka powiedziała: „Byłowporzo. Pomijając upiorny brak łazienki. No i to, że bez przerwy 
waliłam się młotkiem w palec".

Tydzień maturzysty
Josh Richter, przewodniczący klasy maturalnej
Tydzień pomiędzy 5 a 10 maja to tydzień maturzysty. Czas uczcić klasę opuszczającą w tym roku 
LiAE, która napracowała się bardzo przez cały rok, pokazując wam, na czym polega rola lidera. 
Poniżej plan tygodnia maturzysty: 
Pn - Bankiet - wręczenie nagród maturalnych 
Wt - Bankiet sportowców 
Śr - Debata maturzystów 
Czw - Wieczór skeczy maturzystów 
Pt - Dzień wagarowicza dla maturzystów 
Sob - Bal maturalny

Od dyrekcji:
Dzień wagarowicza dla maturzysty nie jest świętem sankcjonowanym przez szkolne władze. W 
piątek, 9 maja, wszyscy uczniowie powinni stawić się na lekcjach. Ponadto, wszelkie prośby klas 
młodszych   o   zniesienie   zakazu   udziału   w   balu   maturalnym,   chyba   że   w   charakterze   osoby 
towarzyszącej maturzyście, zostają odrzucone.

Do wszystkich uczniów:
Do   władz   szkolnych   dotarła   informacja,   jakoby   uczniowie   nie   znali   obowiązującej   wersji 
szkolnego hymnu LiAE. Brzmią one następująco:

background image

Lwy Einsteina, my za wami
Dalej, dzielnie, dalej, dzielnie
Dalej, dzielnie.
Lwy Einsteina, kroczcie z nami
Złoto, błękit, złoto, błękit,
Złoto, błękit.
Lwy Einsteina, jesteśmy z wami
Niech świat pozna,
co to męstwo.
Lwy Einsteina, jesteśmy z wami
Naprzód śmiało, naprzód śmiało
po zwycięstwo!
Proszę   pamiętać,   że   jeśli   podczas   tegorocznej   uroczystości   zakończenia   roku   szkolnego 
jakikolwiek   uczeń   zostanie   przyłapany   ha   śpiewaniu   wersji   alternatywnej   (zwłaszcza   tej 
zawierającej wyrażenia o charakterze obelżywym i/lub niecenzuralnym), będzie usunięty z terenu 
szkoły. Skargi na zbyt militarystyczny ton naszego hymnu szkolnego należy kierować na piśmie do 
sekretariatu   szkoły,   a   nie   wypisywać   na   ścianach   kabin   w   łazienkach   albo   omawiać   w 
uczniowskich programach w telewizji kablowej ogólnego dostępu.

Listy do redakcji:
Do wszystkich zainteresowanych:
Artykuł Melanie Greenbaum w zeszłotygodniowej edycji „Atomu" na temat postępów w walce o 
równouprawnienie kobiet w przeciągu ostatnich trzydziestu lat był żałośnie infantylny. Seksizm 
nadal żyje i ma się dobrze, nie tylko na świecie, ale również w naszym kraju. Na przykład w Utah 
powszechną   praktyką   jest   zawieranie   małżeństw   poligamicznych,   i   to   z   bardzo   młodymi 
dziewczętami - 11-letnia panna młoda nie budzi tam zdziwienia. Ortodoksyjni mormoni nadal żyją 
zgodnie z tradycjami swoich przodków, przyniesionymi na Zachód w połowie XIX wieku. Liczba 
osób pozostających w poligamicznych związkach jest w Utah oceniana być może nawet na 50 000, 
i to pomimo faktu, że poligamia nie jest tolerowana przez główny nurt kościoła mormońskiego, a 
za zawarcie związku poligamicznego z nieletnią może grozić do piętnastu lat więzienia. Nie mam 
zamiaru   dyktować   przedstawicielom   innych   kultur,   jak   mają   żyć.   Twierdzę   jedynie,   że   panna 
Greenbaum musi zdjąć swoje różowe okulary. Redakcja „Atomu" powinna wreszcie dać szansę 
wypowiedzenia się w tych sprawach innym swoim współpracownikom, zamiast skazywać ich na 
relacjonowanie jadłospisów stołówki.
Lilly Moscovitz

Zamieść prywatne ogłoszenie! Dla uczniów LiAE w cenie 50 centów za linijkę tekstu

Osobiste
Wszystkiego dobrego na urodziny,
Reggie!
Wreszcie jesteś słodką szesnastką!
Dwie Helenki

Osobiste
C.F., pójdziesz ze mną na bal maturalny? Proszę, zgódź się. G.D.

Osobiste
M.T., z wyprzedzeniem życzymy Ci miłych urodzin! Pozdrawiamy, Twoi wierni poddani

Osobiste

background image

Od M.K. do M.W.: Moja miłość do ciebie Jak kwiat rozkwita Nigdy się nie skończy -Tak za serce 
chwyta!

Ogólne
Kupujcie szkolne przybory w delikatesach Ho!
W tym tygodniu nowa dostawa: gumek, zszywaczy, notatników, pisaków.
Poza tym karty Yu-Gi-Oh! i slim-fast o smaku truskawkowym.

Na sprzedaż
Gitara   basowa   Fender   Precision   bass,   kolor   błękitny,   nieużywana.   Z   amplitunerem   i   kasetami 
wideo z samouczkiem. 300 dolarów. Szafka nr 345.

Towarzyskie
Pierwszoklasistka,   kocha   romanse/czytanie,   pozna   starszego   chłopaka,   który   ma   te   same 
zainteresowania. Musi być wyższy niż 170 cm, wredni wykluczeni, wyłącznie niepalący. Żadnych 
metalowców, e-mail: lluvromance@liae.edu

Znaleziono
Para okularów, oprawki druciane, sala rozwoju zainteresowań. Odzyskasz, podając opis. Zgłaszać 
się do pani Hill.

Zgubiono
Kołonotatnik w stołówce, około 27 kwietnia. Przeczytaj, a ZGINIESZ! Nagroda za zwrot. Szafka 
nr 510.

Jadłospis stołówki LiAE
Zebrała: Mia Thermopolis 
Pn - Pieczone ziemniaki z sosami, pizza na chlebie, paluszki rybne, klopsiki z sosem w bagietce, 
pikantna sałatka z kurczaka
Wt - Zupa i kanapka, pasztecik z kurczakiem, tuńczyk w chlebku pita, Indywidualna Pizza, nachos 
deluxe 
Śr - Sałatka taco, burrito, hot dog w cieście z piklami, kanapka z mięsem, pomidorem i sałatą, 
wołowina po włosku 
Czw - Sałatki azjatyckie, kurczak w serowej panierce, kukurydza, frytki, sałatki z makaronem, 
paluszki rybne 
Pt - Sałatki fasolowe, ser z grilla, karbowane frytki, bufallo bites, precel.

Środa, 30 kwietnia, biologia
 „Mia, widziałaś ostatni numer „Atomu"?” 
  „Shameeka.   Wiem,   właśnie   dostałam   swój   egzemplarz.   Wolałabym,   żeby   Lilly   przestała 
wspominać  o mnie  w swoich listach do redakcji. Rozumiesz, jako jedyna pierwszoklasistka w 
gazecie muszę zapłacić frycowe. Leslie Cho, naczelna, wkurzyła się tą uwagą o jadłospisie. Mnie 
TOTALNIE NIE PRZESZKADZA zajmowanie się cotygodniowym jadłospisem stołówki.”
„No cóż, moim zdaniem Lilly po prostu uważa, że jeśli twoim prawdziwym celem jest zostać 
któregoś dnia pisarką, nie osiągniesz tego tekstami na temat kłopotów z sosem!””To nieprawda. 
Wprowadziłam kilka szalenie ważnych innowacji do kolumny z jadłospisem. Na przykład to ja 
wymyśliłam, żeby pisać „Indywidualna Pizza przez duże I i duże P.”
„Lilly tylko stara się dbać o twój najlepiej pojęty interes.”
„Akurat. Melanie Greenbaum jest w szkolnej drużynie  koszykówki.  Jeśli będzie miała  ochotę, 
powali   mnie   na   ziemię   jednym   palcem.   Nie   wydaje   mi   się,   żeby   wkurzanie   Melanie   było 
działaniem w moim interesie.”

background image

„A więc.”
„Co a więc?”
„A więc zaprosił cię już ?????”
„Kto i na co mnie zaprosił?”
„CZY MICHAEL ZAPROSIŁ CIĘ JUŻ NA BAL MATURALNY?????”
„Aha. Nie.”
„Mia, bal maturalny jest za niecałe DWA TYGODNIE! Jeff zaprosiłmnie już MIESIĄC TEMU. 
Jak masz na czas zdobyć sukienkę, skoro nie wiesz, czy idziesz, czy nie? Poza tym musisz umówić
się   do   fryzjera   i   manikiurzystki,   zamówić   kwiat   do   przypięcia   do   sukni,   a   on   musi   wynająć 
limuzynę, załatwić sobie smoking i zrobić rezerwację na kolację. Wiesz, że to nie żadna pizza po 
kręglach w Bowlmor Lanes. Chodzi o kolację i tańce w ???????! Poważna sprawa!”
„Jestem pewna, że Michael niedługo mnie zaprosi. Ma teraz mnóstwo na głowie: ta nowa kapela, 
studia od jesieni i tak dalej.”
„No cóż, lepiej go trochę pogoń. Nie chcesz chyba, żeby cię potem zapraszał w ostatniej chwili. Bo 
wtedy, jeśli się zgodzisz, będzie wyglądało tak, jakbyś czekała właśnie na jego zaproszenie.”
„Hej, ja i Michael chodzimy ze sobą. Przecież ja bym nie poszła tam z kimś innym. Jakby zresztą 
ktokolwiek inny miał zamiar mnie zaprosić... Shameeka, ja nie jestem TOBĄ. Przy mojej szafce w 
szatni nie ustawia się kolejka facetów z maturalnej klasy, którzy tylko czekają na dogodny moment, 
żeby mnie zaprosić. I przecież ja bym na to nie poszła. To znaczy, nie poszła z innym facetem. 
Gdyby mnie zaprosił. Bo kocham Michaela każdym włókienkiem mojej duszy.”
„No cóż, mam tylko nadzieję, że zaprosi cię niedługo, bo nie chcę być jedyną pierwszoklasistką na 
balu maturalnym! Kto ze mną pójdzie pogadać do łazienki dla dziewczyn ?”
„Nie martw się. Będę tam. Ups... O co chodzi z tymi robakami lodowymi?”
„Różnią się od robaków ziemnych tym, że...”

- Panie Profesorze Sturgess, te notatki, które wymieniałyśmy z Shameeka, były jak najbardziej 
związane z tematem lekcji, PRZYSIĘGAM. No, ale nieważne.

ROBAKI LODOWE
Wszyscy wiedzą o zagrożeniach dla środowiska naturalnego, w którym żyją niedźwiedzie polarne, 
pingwiny,   arktyczne   lisy   oraz   foki:   lodowców.   Ale   wbrew   powszechnej   opinii   lodowce 
umożliwiają istnienie życia nie tylko na lodzie i pod lodem, ale i w samym lodzie też.
Ostatnio   naukowcy   odkryli   istnienie   przypominających   stonogi   robaków,   które   mieszkają 
wewnątrz   lodowców   i   innych   rodzajów   lodu   -   nawet   w   lodach   metanowych   na   dnie   Zatoki 
Meksykańskiej.   Te   stworzenia,   nazwane   robakami   lodowymi,   mają   dwa   i   pół   do   pięciu 
centymetrów długości i żywią się chemotroficznymi bakteriami, które żywią się metanem, albo 
jakoś tak inaczej żyją z nimi w symbiozie...

Tylko 93 słowa... Zostało mi jeszcze 157.

JAK JA MAM SIĘ SKUPIĆ NA ROBAKACH LODOWYCH, SKORO MÓJ CHŁOPAK NIE 
ZAPROSIŁ MNIE NA SWÓJ BAL MATURALNY???????

Środa, 30 kwietnia, zdrowie i przepisy bezpieczeństwa
- Mia dlaczego masz taką minę, jakbyś właśnie zeżarła skarpetkę?
- Nauczyciel biologii złapał Shameekę i mnie na pisaniu liścików i obu nam kazał napisać pracę na 
250 słów na temat robaków lodowych.
-   I   co?   Spójrz   na   to   jak   na   artystyczne   wyzwanie.   Poza   tym   250   stów   to   pestka   dla   takiej 
dziennikarki jak ty. Powinnaś machnąć to w pół godziny.
- Lilly, czy twój brat rozmawiał z Tobą o balu maturalnym?

background image

- Hm. O czym?
- O balu. No wiesz. Balu maturalnym. Tym, który odbędzie się w przyszłą sobotę. Mówił Ci może, 
czy zamierza... hm... zaprosić kogoś?
- KOGOŚ?A kogo konkretnie masz na myśli, mówiąc KOGOŚ? Jego PSA?
- Wiesz, co mam na myśli.
- Michael nie rozmawia ze mną o takich sprawach jak bale maturalne, Mia. Michael dyskutuje ze 
mną głównie o takich rzeczach, jak - na przykład - czy to jego, czy nie jego kolej wyjąć naczynia ze 
zmywarki, nakryć stół albo wynieść do zsypu zużyte chusteczki higieniczne po spotkaniu grupy 
terapeutycznej Dorosłych Ofiar Porwania przez Kosmitów w Dzieciństwie, którą prowadzą nasi 
rodzice.
- Aha. Tak się tylko zastanawiałam.
- Nie martw się, Mia. Jeśli Michael w ogóle kogoś zaprosi na bal maturalny, to na pewno Ciebie.
- Jak to „JEŚLI" Michael kogoś zaprosi na bal maturalny?
- No dobra, chciałam powiedzieć „KIEDY". Co się z Tobą dzieje?
- Nic. Tylko wiesz, Michael to moja jedyna prawdziwa miłość, i zaraz kończy szkołę, i jeśli w tym 
roku nie pójdziemy na bal maturalny, to już nigdy na bal maturalny nie pójdę. Chyba że wtedy, 
kiedy JA będę w klasie maturalnej, ale to dopiero za TRZY LATA!!!!!!!!!! A poza tym do tej pory 
Michael będzie już kończył studia. I co wtedy? Może będzie miał brodę albo coś!!!!! Nie można iść 
na bal maturalny z kimś, kto ma BRODĘ.
- Widzę, że bierzesz to strasznie emocjonalnie. Zbliża Ci się okres czy co?
-   NIE!!!!!!!   JA   TYLKO   CHCĘ   IŚĆ   NA   BAL   MATURALNY   ZE   SWOIM   CHŁOPAKIEM, 
ZANIM   SKOŃCZY   SZKOŁĘ   I/LUB   ZAPUŚCI   SOBIE   NA   TWARZY   ZBĘDNE 
OWŁOSIENIE!!!!!!!!! CO W TYM ZŁEGO???????
- O kurczę! Ty sobie lepiej łyknij panadol. I zamiast pytać mnie, czy moim zdaniem mój brat 
pójdzie na bal maturalny, czy nie pójdzie, powinnaś SIEBIE o coś zapytać, a mianowicie czemu 
jakiś kompletnie przestarzały, pogański rytuał taneczny jest dla Ciebie taki ważny.
- Po prostu jest ważny, wystarczy????
-  Czy  to  dlatego,  że   kiedyś   Twoja  mama   nie  pozwoliła  Ci   kupić  Wspaniałej   Sukni  Królowej 
Maturalnego Balu dla Twojej Barbie i musiałaś sama ją zrobić z papieru toaletowego?
- HALO!!!! Lilly, wydawało mi się, że kto jak kto, ale Ty zauważysz, że bal maturalny odgrywa 
kluczową rolę w procesie socjalizacji nastolatków. No bo spójrz tylko na listę wszystkich filmów, 
które na ten temat nakręcono:

FILMY, W KTÓRYCH SCENARIUSZU ISTOTNĄ ROLĘ ODGRYWA BAL MATURALNY

Dziewczyna w różowej sukience:
Czy   Molly   Ringwald   pójdzie   na   bal   maturalny   z   fajnym   bogatym   chłopakiem,   czy   ze 
zdziwaczałym biedaczyną? A niezależnie od tego, kogo wybierze, czy ona naprawdę sądzi, że jemu 
spodoba się ta sukienka przypominająca ohydny, różowy worek na ziemniaki, którą właśnie sobie 
szyje?
Zakochana złośnica:
Julia Stiles i Heath Ledger. Czy była kiedykolwiek bardziej idealna para? Moim zdaniem, nie. I 
trzeba tylko balu maturalnego, żeby mogli się o tym przekonać.
Dziewczyna z doliny:
Pierwsza główna  rola filmowa  Nicolasa  Cage'a. Gra punk-rockowca,  który wdziera  się na bal 
maturalny w małomiasteczkowej sali zabaw. Z kim nasza bohaterka pojedzie do domu limuzyną: z 
facetem w marynarce  z napisem tylko  dla członkówklubu  czy z facetem  w skórze? Wszystko 
zależy od tego, co zdarzy się podczas balu.
Footloose:
Niezapomniany Kevin Bacon w nieśmiertelnej roli Rena. Bohater namawia dzieciaki z miasteczka, 
w którym obowiązuje zakaz tańca, żeby wynająć salę za miastem i dać wyraz swojej niezależności, 

background image

puszczając się w luzackie podrygi do muzyki Kenny'ego Logginsa.
Cała ona:
Rachael Leigh Cook musi iść na bal maturalny, żeby dowieść, że nie jest wcale tak strasznym 
dziwadłem, za jakie wszyscy ją uważają. A potem okazuje się, że dziwadłem faktycznie jest, ale - i 
to jest najlepsze ze wszystkiego - Freddie Prinze Junior i tak ją kocha!!!!!
Ten pierwszy raz:
Młoda reporterka Drew Barrymore idzie w przebraniu na maturalny bal maskowy! Jej przyjaciółki 
przebierają się za fragmenty DNA, ale Drew jest mądrzejsza i podbija serce nauczyciela, w którym 
się   kocha,   przebierając   się   -   jakżeby   inaczej   -   za   księżniczkę.   (No   dobra.   Za   Rozalindę.   Ale 
wyglądało to jak kostium księżniczki).
No i kto mógłby zapomnieć o:
Powrocie do przyszłości:
Jeśli Michael J. Fox nie wyswata swoich rodziców do czasu balu maturalnego, może się nigdy nie 
URODZIĆ!!!!!!!!!!! Co dowodzi ważnej roli balów maturalnych zarówno z towarzyskiego, jak i 
BIOLOGICZNEGO punktu widzenia!
- A  co powiesz o Carrie  ? Czy może  pomijasz  kubły świńskiej  krwi jako niezbędny element 
socjalizacji   nastolatków?   WIESZ,   O   CO   MI   CHODZI!!!!!!!!!!!   Okej,   okej,   uspokój   się.   Już 
rozumiem.
- Jesteś po prostu zazdrosna, bo Borys nie może cię zaprosić, bo jest tylko pierwszakiem jak my!
- Przy lunchu zadbam, żebyś zjadła porządną porcję białka, bo podejrzewam, że wegetarianizm 
rzucił Cisie wreszcie na komórki mózgowe. Potrzebujesz mięsa, i to zaraz.
- Dlaczego tak umniejszasz moje problemy? Ja tu mam poważny kłopot i moim zdaniem powinnaś 
przyjąć do wiadomości, że nie ma on nic wspólnego z moją dietą ani cyklem menstruacyjnym.
- Naprawdę sądzę, że powinnaś położyć się na chwilę z nogami powyżej głowy, żeby Ci krew 
mogła z powrotem napłynąć do mózgu, bo cierpisz na poważne zakłócenia procesów myślowych.
- Lilly,  PRZYMKNIJ  SIĘ! Ja jestem w  tej  chwili  bardzo zestresowana!  No bo jutro są moje 
piętnaste urodziny, a ja wciąż jestem daleka od osiągnięcia samorealizacji. Nic w moim życiu nie 
dzieje się tak, jak trzeba: mój ojciec upiera się, że mam spędzić lipiec i sierpień razem z nim w 
Genowii, w domu żyje mi się kompletnie beznadziejnie, bo moja ciężarna matka bez przerwy robi 
jakieś aluzje do własnego pęcherza moczowego i upiera się, że mojego przyszłego brata lub siostrę 
urodzi w domu, na naszym PODDASZU, mając do pomocy tylko położną (położną!), mój chłopak 
kończy liceum i idzie na studia, gdzie bez przerwy będzie narażony na kontakt z biuściastymi 
studentkami w czarnych golfach, które lubią dyskutować (studentki, nie golfy) na temat Kanta, a 
moja   najlepsza   przyjaciółka   najwyraźniej   nie   rozumie,   dlaczego   bal   maturalny   jest   dla   mnie 
ważny!!!!!!!!!!!!
- Zapomniałaś ponarzekać na babkę?
-   Nie.   Nie   zapomniałam.   Grandmere   pojechała   do   Palm   Springs   na   chemiczne   złuszczanie 
naskórka. Wraca dopiero dzisiaj wieczorem.
- Mia, sądziłam,  że szczycisz się tym,  że Ty i Michael  macie taki otwarty,  uczciwy związek. 
Dlaczego po prostu go nie zapytasz, czy on planuje iść na bal?
- NIE MOGĘ TEGO ZROBIĆ! No bo to zabrzmi tak, jakbym go prosiła, żeby mnie poprosił.
- Nie, nie będzie.
- Będzie.
- Nie, nie będzie.
- Będzie.
- Nie, nie będzie. I nie każda studentka ma duży biust. Naprawdę powinnaś porozmawiać z jakimś 
specjalistą od zdrowia psychicznego  w  sprawie tej  absurdalnej  fiksacji na rozmiarze  własnego 
biustu. To nienormalne.
- O, dzwonek. BOGU DZIĘKI!!!!!!!!

Środa, 30 kwietnia, 

background image

TO NIE FAIR. No bo ja wiem, że moi przyjaciele mają na głowie ważniejsze sprawy niż bal 
maturalny - Michael jest zajęty maturą i swoim zespołem Skinner Box, Lilly ma ten swój program 
telewizyjny,   który  nawet   tylko   jako   program   kablówki   ogólnego   dostępu   co  tydzień   dokonuje 
przełomu   w   telewizyjnym   dziennikarstwie,   Tina   wciąż   szuka   faceta,   który  zajmie   w   jej   sercu 
miejsce jej byłego, Dave'a Faroua El-Abara, Shameeka zajęta jest w drużynie cheerleaderek, a Ling 
Su ma swój Klub Sztuki i tak dalej.
Ale HEJ!!! Czy NIKT już nie myśli o balu maturalnym? W OGÓLE NIKT poza mną i Shameeką? 
To   przecież   w   przyszłym   tygodniu,   a   Michael   nadal   mnie   nie   zaprosił.   W   PRZYSZŁYM 
TYGODNIU!!!! Shameeką ma rację, jeśli idziemy, to najwyższy czas zacząć planować wyjście już 
teraz.
Tylko jak ja mam zapytać Michaela, czy on ma zamiar mnie zaprosić? Przecież tak się nie robi. To 
by kompletnie odarło z romantyzmu całą sytuację. Już i tak fatalnie się złożyło, że moja własna 
matka pierwsza musiała się oświadczyć, kiedy się przekonała, że jest w ciąży. Kiedy ją zapytałam, 
jak pan G. zadał TO pytanie, mama powiedziała, że nie zadał. Powiedziała, że rozmowa wyglądała 
tak:
Helen Thermopolis: „Frank, jestem w ciąży.” 
Pan Gianini: „Och. Okej. Co chcesz teraz zrobić?” 
Helen Thermopolis: „Wyjść za ciebie.” 
Pan Gianini: „Dobrze.”
Halo!!!!!!!!! Gdzie w TYM jest romantyzm??? „Frank, zaszłam w ciążę, pobierzmy 
się". „Okej". 
Nie no, ludzie! A gdyby tak:
Helen Thermopolis: „Frank, nasienie twoich lędźwi zakiełkowało w moim łonie.”
Pan   Gianini:   Helen,   nigdy   w   ciągu   trzydziestu   siedmiu   lat   mojego   życia   nie   przekazano   mi 
radośniejszej wiadomości. Czy uczynisz mi ten niewiarygodny zaszczyt i zostaniesz moją żoną, 
moją bratnią duszą, moją partnerką na całe życie?”
Helen Thermopolis: „Tak, mój ukochany obrońco.”
Pan Gianini: „Moje życie! Moja nadziejo! Miłości moja!” (POCAŁUNEK)
TAK to POWINNO przebiegać.  Widzicie,  jaka różnica?  O wiele  lepiej  jest, kiedy facet prosi 
dziewczynę, niż kiedy dziewczyna prosi faceta.
Więc to oczywiste, że nie mogę ot, tak, podejść do Michaela i powiedzieć:
Mia Thermopolis: „No co z tym balem maturalnym? Zaprosisz mnie wreszcie? Bo muszę sobie 
kupić sukienkę.” 
Michael Moscovitz: „Okej.”
NIE!!!!!!!!!!! To nie może tak wyglądać!!!!!!! Michael musi MNIE zaprosić. Musi powiedzieć:
Michael Moscovitz: „Mia, te minione pięć miesięcy to najbardziej magiczne chwile w moim życiu. 
Być z tobą to tak, jakby człowiekowi morska bryza stale owiewała znużone namiętną troską czoło. 
Jesteś jedynym powodem, dla którego żyję, tylko dla ciebie bije moje serce. Byłoby to dla mnie 
największym honorem, jaki mi w życiu uczyniono, gdybyś pozwoliła mi towarzyszyć sobie na balu 
maturalnym, gdzie, musisz mi to obiecać, przetańczysz ze mną wszystkie tańce, oczywiście poza 
szybkimi, bo te przesiedzimy, ponieważ są takie beznadziejnie durne.”
Mia Thermopolis:” Och, Michael, zupełnie mnie zaskoczyłeś! W ogóle się tego nie spodziewałam. 
Ale ja cię uwielbiam każdym  włókienkiem mojej duszy,  więc oczywiście pójdę z tobą na bal 
maturalny   i   przetańczę   z   tobą   wszystkie   tańce,   naturalnie   poza   szybkimi,   bo   te   przesiedzimy, 
ponieważ są takie beznadziejnie durne.” (POCAŁUNEK)
Tak to powinno wyglądać.  Jeśli na świecie jest jakaś sprawiedliwość, tak to właśnie BĘDZIE 
wyglądało.
Ale KIEDY? Kiedy on mnie zapyta? No bo przecież nie teraz. Tylko na niego popatrzcie, on 
ewidentnie NIE myśli teraz o balu maturalnym. Kłóci się z Borysem Pelkowskim o akordy do ich 
nowej piosenki Chłopak z kamieniem w dłoni, która jest zjadliwą krytyką  obecnej sytuacji na 
Środkowym Wschodzie. Przykro mi, ale od kogoś, kto troszczy się o ustawienie rozporek gryfu i 

background image

sytuację na Środkowym Wschodzie, TRUDNO WYMAGAĆ, ŻEBY PAMIĘTAŁ O TAKICH 
DROBIAZGACH, JAK ZAPROSZENIE DZIEWCZYNY NA BAL MATURALNY.
No cóż, mam za swoje. Za to, że się zakochałam w geniuszu.
A przecież Michael jest naprawdę oddanym chłopakiem. I znam wiele dziewczyn, które - tak jak 
Tina   -   strasznie   mi   zazdroszczą,   że   mam   tak   seksownego,   a   jednocześnie   tak   niesłychanie 
wspierającego towarzysza życia. Bo widzicie, Michael ZAWSZE siada obok mnie przy lunchu, 
pomijając wtorek i czwartek, kiedy ma w tym w czasie spotkanie Klubu Komputerowego. Ale 
nawet wtedy spogląda na mnie tęsknie z drugiego końca stołówki.
No dobra, może nie spogląda tęsknie, ale czasami się do mnie uśmiecha, jeśli złapie mnie na tym, 
że gapię się na niego przez całą stołówkę i usiłuję zdecydować, kogo przypomina bardziej - Josha 
Harnetta czy ciemnowłosego Heatha Ledgera.
Owszem, przyznaję, że Michael nie uznaje publicznego okazywania uczuć - co mnie wcale nie 
zaskakuje, skoro gdziekolwiek się ruszę, łazi za mną szwedzki mistrz krav magi o wzroście metr 
dziewięćdziesiąt - więc nie jest tak, żeby Michael mnie kiedykolwiek całował w szkole czy trzymał 
za rękę na korytarzu albo wkładał dłoń w tylną kieszeń moich dżinsów, kiedy spacerujemy ulicą, 
czy żeby opierał się o mnie całym ciałem, kiedy stoimy przy mojej szafce, w taki sposób jak Josh 
robi to z Laną...
Ale kiedy jesteśmy sami... kiedy jesteśmy sami... kiedy jesteśmy sami...
Och, no dobra, więc jeszcze do drugiej bazy nie doszliśmy. Może poza tą jedną chwilą w czasie 
ferii wiosennych, kiedy budowaliśmy tamten dom. Ale sądzę, że to mógł być przypadek, bo mój 
młotek wisiał na pętelce przy moim kombinezonie, a Michael spytał, czy może go pożyczyć, a ja 
mu go nie mogłam dać, bo zajęta byłam podtrzymywaniem arkusza dykty, więc jego ręka tak jakby 
przypadkiem otarła się o mój biust, kiedy sięgał po młotek...
No,   ale   i   tak.   Jesteśmy   ze   sobą   idealnie   szczęśliwi.   Bardziej   niż   szczęśliwi.   Jesteśmy 
EKSTATYCZNIE szczęśliwi.
WIĘC   DLACZEGO   NIE   ZAPROSIŁ   MNIE   JESZCZE   NA   BAL 
MATURALNY?????????????????
O mój Boże. Lilly właśnie zajrzała mi przez ramię, żeby zobaczyć, co piszę, i przeczytała ten 
ostatni fragment. Należało mi się za nadużywanie wielkich liter. Powiedziała właśnie:
-  O Boże, nie mów mi, że NADAL obsesyjnie o tym rozmyślasz.
Jakby to nie wystarczyło, Michael podniósł głowę i spytał:
-  Obsesyjnie rozmyślasz o czym? (!!!!!!!!!)
Myślałam, że Lilly mu coś powie!!!!!!!!! Myślałam, że powie:
-  Och, Mia po prostu ma zator w mózgu, bo jeszcze jej nie zaprosiłeś na bal maturalny.
Ale ona powiedziała tylko:
-  Mia pracuje nad referatem na temat robaków lodowych. Michael stwierdził:
-  Aha.
1 wrócił do swojej gitary. Tylko Borys musiał dodać swoje:
-   Ach, metanowe robaki lodowe. No tak, oczywiście. Jeśli istotnie są wszechobecne w płytkich 
złożach   gazu   na   dnie   morskim,   to   może   się   okazać,   że   mają   niebagatelny   wpływ   na   proces 
tworzenia złóż metanu i jego rozpuszczanie w wodzie, co z kolei byłoby niezwykle istotne dla 
gospodarki światowej, zważywszy, że gaz jest cennym źródłem energii.
Co, jak wiecie, przyda mi się do pracy i tak dalej, ale naprawdę... Skąd on w ogóle wie takie 
rzeczy?
Nie wiem, jak Lilly z nim wytrzymuje. Ja bym nie mogła.

Środa, 30 kwietnia, francuski
Dzięki Bogu za to, że istnieje Tina Hakim Baba. ONA JEDNA rozumie, co przeżywam. ORAZ w 
pełni mi współczuje. Mówi, że zawsze marzyła, żeby iść na bal maturalny z ukochanym - tak jak 
Molly Ringwald marzyła, żeby pójść na bal maturalny z Andrew McCarthym w Dziewczynie w 
różowej sukience.

background image

Niestety, na nieszczęście dla Tiny, ukochany - czy raczej były ukochany - rzucił ją dla dziewczyny 
o imieniu Jasmine z turkusowym aparacikiem ortodontycznym. Ale Tina mówi, że nauczy się znów 
kochać, jeśli uda jej się znaleźć mężczyznę gotowego zburzyć ochronny mur emocjonalny, który 
wzniosła wokół siebie po zdradzie Dave'a Faroua El-Abara. Wyglądało na to, że szansę miał Peter 
Tsu, którego Tina poznała w czasie ferii wiosennych, ale jego obsesyjne ukochanie Korn wkrótce 
ją zniechęciło. Normalna reakcja każdej rozsądnie myślącej kobiety.
Tina uważa, że Michael zaprosi mnie jutro, w moje urodziny. Och, proszę, niech tak się stanie! 
Byłby to najlepszy prezent urodzinowy, jaki mi ktokolwiek ofiarował. Oczywiście poza prezentem 
w postaci Grubego Louie, którego podarowała mi mama. Ale mam nadzieję, że on tego nie zrobi 
przy mojej rodzinie. Bo Michael idzie z nami na miasto w moje urodziny. Wybieramy się jutro na 
kolację z Grandmere, tatą, mamą i panem Gianinim. Och, no i z Larsem, oczywiście. A potem, w 
sobotę wieczorem, mama chce urządzić dla mnie i wszystkich moich przyjaciół huczną imprezę na 
poddaszu (to znaczy, o ile nadal j będzie w stanie wtedy chodzić, biorąc pod uwagę stan jej sami-
wiecie-czego).
Jednak   nie   wspomniałam   Michaelowi   o   problemie   mojej   mamy   z   jej   sami-wiecie-czym. 
Opowiadam się za budowaniem w pełni otwartego i szczerego związku z ukochanym mężczyzną, 
ale doprawdy, są pewne rzeczy, których nie musi wiedzieć. Na przykład tego, że twoja ciężarna 
matka ma problemy z pęcherzem.
Tylko Michaela zaprosiłam i na kolację, i na imprezę. Wszyscy inni, łącznie z Lilly, przychodzą 
tylko  na  imprezę.  Wyobrażacie  sobie,  jak nieromantycznie  byłoby  jeść  urodzinową  kolację  ze 
swoją   matką,   ojczymem,   prawdziwym   ojcem,   babką,   ochroniarzem,   chłopakiem   ORAZ   jego 
siostrą? Starałam się nieco zredukować obciach.
Michael zapowiedział, że przyjdzie i na kolację, i na imprezę, co uważam za wielką odwagę i 
kolejny dowód, że to najlepszy chłopak na tym świecie.
Gdybym tylko mogła jakoś go przyprzeć do muru w sprawie balu maturalnego.
Tina twierdzi, że powinnam po prostu otwarcie go o to zapytać. To znaczy Michaela. Tina teraz 
niezachwianie wierzy w jasne stawianie spraw z chłopakami, a to dlatego, że z Dave'em bawiła się 
w jakieś gierki, a on ją zostawił i rzucił się w ramiona Jasmine o turkusowym uśmiechu. Ale ja tam 
nie wiem. To w końcu BAL MATURALNY. Bal maturalny to coś specjalnego. Nie chcę tego 
schrzanić. 
Zwłaszcza  że będę mogła  spokojnie spotykać  się z Michaelem jeszcze tylko  przez jakieś dwa 
miesiące, zanim tata nie zawlecze mnie do Genowii na lato. Co jest strasznie nie fair. „Przecież 
podpisałaś kontrakt, Mia", powtarza mi bez przerwy. 
To znaczy tata.
Tak, podpisałam, mniej więcej ROK temu. No dobra, siedem miesięcy temu. Skąd wtedy miałam 
wiedzieć, że zakocham się jak szalona, do utraty tchu? No dobra, byłam już wtedy zakochana jak 
szalona i do utraty tchu, ale hej! Chodziłam z kimś zupełnie innym. A mój prawdziwy ukochany 
nie odwzajemniał moich uczuć. Albo, jeśli odwzajemniał (mówi, że tak!!!!!!!!!!!), to ja niezupełnie 
zdawałam sobie z tego sprawę, prawda?
Więc czy tata ma prawo oczekiwać, że teraz spędzę dwa pełne miesiące z dala od człowieka, 
któremu przyrzekłam swoje serce?
Och, nie. Nie wydaje mi się.
Spędzanie w Genowii świąt Bożego Narodzenia to zupełnie coś innego. No bo razem to było 
raptem trzydzieści siedem dni. Ale lipiec I sierpień? Oczekują, że spędzę dwa pełne MIESIĄCE z 
dala od NIEGO?
No cóż, NIE MA MOWY. Tata uważa, że postępuje w tej sprawie racjonalnie, skoro początkowo 
miał zamiar wymusić na mnie, żebym spędziła w Genowii CAŁE lato. Ale ponieważ data porodu 
mamy wypada jakoś w czerwcu, ostatecznie pozwolił mi zostać w Nowym Jorku do narodzin 
dziecka. Ach, tak. Dzięki, tato.
No cóż, będzie musiał jeszcze trochę odpuścić, bo jeśli myśli, że ja spędzę dwa ostatnie letnie 
miesiące pierwszego roku, odkąd w ogóle mam chłopaka, Z DALA od rzeczonego chłopaka, to 

background image

czeka go bardzo duża niespodzianka. Zresztą, co w ogóle można robić w Genowii latem? NIC. 
Cały ten kraik roi się od turystów (zgoda, Nowy Jork też, ale jednak turyści w Nowym Jorku są 
inni, o wiele mniej obrzydliwi niż ci, którzy jeżdżą do Genowii) i nawet nie obraduje parlament. Co 
ja tam będę robiła CAŁYMI DNIAMI? No bo tutaj przynajmniej będzie to całe zamieszanie z 
dzieckiem, kiedy już raz moja mama się spręży i je wreszcie urodzi, chociaż właściwie wolałabym, 
żeby urodziła jeszcze przed czerwcem, bo teraz sytuacja wygląda KATASTROFALNIE. To jak 
życie pod jednym dachem z yeti, przysięgam na Boga, mama cały czas tylko chodzi po domu, 
głośno tupiąc, i warczy na nas o byle co. Jest w takim fatalnym nastroju przez tę całą wodę, którą 
zatrzymuje   w   organizmie   i   ma   parcie   na   sami-wiecie-co   (moja   mama   udziela   czasami   ZBYT 
konkretnych informacji).
A mówią, że ciąża to magiczny czas w życiu kobiety. No więc co z tą magią? Gdzie ten zachwyt 
nad cudem istnienia? Gdzie radość z dawania nowego życia?
Najwyraźniej mama nigdy o żadnej z tych spraw nie słyszała.
Cała rzecz w tym, że to już ostanie lato Michaela przed studiami. Dobra, jego uniwersytet leży 
zaledwie o kilka przystanków metrem w stronę centrum, ale już nie będę mogła widywać go w 
szkole. Na przykład już nie przejdzie koło mojej sali od algebry, żeby mi dać gummi worms, tak 
jak   dzisiaj   rano,   ku   wielkiej   zgryzocie   Lany   Weinberger,   której   chłopak   Josh   NIGDY 
niespodziewanie nie przyniósł gummi worms.
Nie. Michael i ja powinniśmy spędzić lato razem, urządzać sobie urocze pikniki w Central Parku 
(chociaż ja nie cierpię pikników w parkach, bo bezdomni wiecznie do ciebie podchodzą i patrzą 
tęsknie na twoją kanapkę z pastą jajeczną czy z czymś tam, nieważne, a wtedy musisz ją im oddać, 
bo czujesz się taka winna, że ty masz tyle, kiedy inni nie mają niczego, a oni zazwyczaj nawet nie 
są ci wdzięczni, tylko mówią coś w rodzaju: „Nie cierpię pasty jajecznej", co jest moim zdaniem 
bardzo   nieuprzejme)   i   oglądać   Toscę   w   plenerze   (tyle   że   ja   nie   cierpię   opery,   bo   wszyscy 
zazwyczaj pod koniec tragicznie giną, no, ale nieważne). Zostają jeszcze spacery na festiwal San 
Gennaro, a może Michael wygrałby dla mnie jakieś pluszowe zwierzątko na strzelnicy (chociaż on 
z   powodów   etycznych   sprzeciwia   się   używaniu   broni   palnej,   tak   jak   i   ja,   chyba   że   jest   się 
członkiem państwowych służb bezpieczeństwa albo żołnierzem czy coś, a te pluszowe zwierzątka, 
które rozdają w wesołych miasteczkach, są NAPRAWDĘ robione przez biedne dzieci, zaprzęgnięte 
do niewolniczej pracy w manufakturach w Gwatemali).
Ale i tak. Byłoby totalnie romantycznie, gdyby tata się nie wtrącił i wszystkiego nie zepsuł.
Lilly mówi, że mój tata najwyraźniej ma kompleks odrzucenia, odkąd jego ojciec umarł i zostawił 
go na pastwę Grandmere, i to dlatego tak strasznie się usztywnił w całej tej kwestii spędzania 
przeze mnie lata w Genowii.
Tyle że Grandpere umarł, kiedy tata był po dwudziestce - niezupełnie w latach najważniejszych dla 
jego rozwoju - więc nie wiem, jak to możliwe.  Ale Lilly mówi, że ludzka psychika  działa  w 
pokrętny sposób i że powinnam po prostu przyjąć to do wiadomości i robić swoje.
Moim zdaniem, osobą z problemem jest Lilly,  biorąc pod uwagę, że minęły już niemal cztery 
miesiące, odkąd producenci, którzy nakręcili film w oparciu o moją biografię, wykupili opcję na jej 
program telewizyjny Lilly mówi prosto z mostu, a nadal nie udało im się znaleźć studia, które 
chciałoby nakręcić odcinek pilotażowy. Ale Lilly twierdzi, że przemysł rozrywkowy też działa w 
dziwny i pokrętny sposób (zupełnie jak ludzka psychika), co ona przyjęła do wiadomości i robi 
swoje, tak jak i ja powinnam.
ALE JA NIGDY NIE ZAAKCEPTUJĘ TEGO, ŻE MÓJ TATA CHCE, ŻEBYM SPĘDZIŁA 
SZEŚĆDZIESIĄT   DWA   DNI   Z   DALA   OD   MĘŻCZYZNY,   KTÓREGO   KOCHAM!!!! 
NIGDY!!!!!!!!!!!!!!
Tina mówi, że powinnam postarać się o jakąś letnią praktykę gdzieś tu na Manhattanie, a wtedy 
tata nie będzie mógł kazać mi jechać do Genowii, ponieważ to by się wiązało z zawaleniem moich 
tutejszych zobowiązań. Tylko ja nie znam tu żadnego miejsca, które przyjęłoby księżniczkę na 
praktykę.   No   bo   co   będzie   robił   Lars   przez   cały   dzień,   kiedy   ja   będę   wklepywała   dane   do 
komputera albo robiła kserokopie czy coś?

background image

Kiedy weszłam do sali  przed lekcją,  mademoisełle  Klein  pokazywała  jakimś  dziewczynom  ze 
starszej klasy zdjęcie takiej seksownej sukienki, którą zamawia z katalogu Victoria's Secret na bal 
maturalny. Jest opiekunką. Tak jak pan Wheeton, trener drużyny szkolnej i nasz nauczyciel od 
zdrowia i zasad bezpieczeństwa. Idą razem. Tina mówi, że to najbardziej romantyczna rzecz, o 
jakiej słyszała, poza moją mamą i panu Gianinim. Nie wyjawiłam Tinie bolesnej prawdy o tym, że 
to   moja   mama   oświadczyła   się   panu   Gianiniemu.   No   cóż,   nie   chcę   zdruzgotać   wszystkich 
kruchych, drogich Tinie złudzeń. Wolę ją trzymać w błogiej nieświadomości, także i w tej kwestii, 
że książę William nigdy nie odpisze na jej maile. To dlatego, że dałam jej fałszywy adres mailowy. 
Widzicie, musiałam coś zrobić, żeby przestała mnie o to męczyć. A jestem pewna, że ktokolwiek 
odbiera pocztę pod ksia-zew@zamekwindsor.com, bardzo sobie cenił jej pięciostronicową epistołę 
na temat tego, jak ona strasznie go kocha, zwłaszcza kiedy William wkłada te swoje bryczesy do 
gry w polo.
Trochę źle się czuję, okłamując Tinę, ale chciałam tylko poprawić jej nastrój. I któregoś dnia 
faktycznie zdobędę dla niej prawdziwy adres mailowy księcia Williama. Muszę tylko zaczekać i 
zobaczyć się z nim na pogrzebie wagi państwowej, kiedy umrze ktoś sławny. Prawdopodobnie 
nastąpi to już niedługo Elizabeth Taylor jakoś tak kiepsko ostatnio wygląda.
II mefaut des lunettes de soleil.
Didier demand a essayer la jupe.
Ja zupełnie nie wiem, jak ktoś tak zakochany w panu Wheetonie, jak podobno zakochana jest 
mademoiselle Klein, może zadawać nam tyle do domu. Czy wiosna, czas miłosnych uniesień, nie 
robi na niej żadnego wrażenia?
Nikt, kto uczy w tej szkole, nie ma w sobie nawet grama romantyzmu. To samo można powiedzieć 
o większości ludzi, którzy się tu uczą. Bez Tiny byłabym naprawdę zgubiona.
Jeudi, j'aifaił de 1'aerobic.

PRACA DOMOWA
Algebra: strony 279-300
Angielski: Przyjdzie na pewno
Biologia: skończyć referat o lodowych robakach
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: strony 154-160
RZ: i co jeszcze?
Francuski: Ecńvez une histoire personnelle
Historia cywilizacji: strony 310-330

Środa, 30 kwietnia, w limuzynie w drodze do domu z Plaża
Grandmere wyraźnie domyśla się, że mam jakiś kłopot. Pewnie podejrzewa, że chodziło o te całe 
wakacje w Genowii. Jakbym nie miała pilniejszych spraw na głowie.
-   Czekają   nas   bardzo   przyjemne   chwile   tego   lata   w   Genowii,   Amelio.   Właśnie   trwają   prace 
wykopaliskowe,   wyobraź   sobie,   archeologowie   natrafili   na   grobowiec,   który   może   należeć   do 
twojej przodkini, księżnej Rosamundy. O ile wiem, zabiegi mumifikacyjne stosowane w Genowii 
w VIII stuleciu były w każdym calu tak zaawansowane jak te wykorzystywane przez Egipcjan. Kto 
wie, może spojrzysz w twarz kobiecie, która założyła książęcą dynastię Renaldich!
Świetnie.   Spędzę   wakacje,   zaglądając   w   przegrodę   nosową   jakiejś   starej   mumii.   Ziszczone 
marzenia. Och nie - tak mi przykro, Mia. Wybij sobie z głowy spacery z twoim ukochanym po 
Coney   Island.   I   nie   będziesz   jako   wolontariuszka   douczać   dzieci   z   zaniedbanych   środowisk. 
Żadnego   fajnego   letniego   zajęcia   w   Kim's   Wideo,   gdzie   bym   sobie   przewijała   na   podglądzie 
Księżniczkę   Mononoke   i   Wojownika   Gwiazdy   Północy.   Nie,   czeka   mnie   bliski   kontakt   z 
tysiącletnimi zwłokami. Hura!
Chyba muszę być bardziej zmartwiona tą sprawą z Michaelem, niż MNIE SAMEJ się wydawało, 
bo w środku wykładu na temat napiwków (manikiurzystce - 3 dolary, pedikiurzystce - 5 dolarów, 
taksówkarzowi   -   2   dolary   za   kurs   poniżej   10   dolarów,   5   dolarów   za   jazdę   na   lotnisko,   od 

background image

rachunków restauracyjnych - podwójny podatek, chyba że w którymś stanie podatek ten wynosi 
mniej niż 8 procent, i tak dalej) 
Grandmere wrzasnęła:
- AMELIO! CO SIĘ Z TOBĄ DZIEJE?
Musiałam podskoczyć chyba na trzy metry w górę. Tak totalnie myślałam o Michaelu. O tym, jak 
przystojnie wyglądałby w smokingu. O tym, że mogłabym mu kupić czerwoną różę do butonierki, 
taką bez ozdób z asparagusa, bo chłopcy asparagusa nie lubią. A ja mogłabym  włożyć  czarną 
sukienkę,   taką   na   jednym   ramiączku,   jakie   nosi   Kirsten   Dunst   na   premiery   filmów,   z 
asymetrycznym dołem i rozcięciem z jednego boku, i buty na wysokim obcasie, wiązane troczkami 
wokół kostek.
Grandmere mówi, że na dziewczynach poniżej osiemnastego roku życia czerń wygląda ponuro, a te 
wiązane troczkami buty przypominają jej sandały, które Russel Crowe nosił w Gladiatorze - i że 
większość kobiet nie wygląda w nich dobrze.
No, ale nieważne. Zupełnie spokojnie mogę się posypać brokatem do ciała. Grandmere nawet NIE 
WIE, że brokat do ciała istnieje.
-  Amelio! - mówiła Grandmere. Nie mogła wrzeszczeć za głośno, bo twarz jeszcze ciągle ją piecze 
po chemicznym złuszczaniu. Wiedziałam o tym, bo Rommel, jej prawie wyłysiały miniaturowy 
pudel,   który   wygląda,   jakby   sam   przeszedł   jeden   czy   dwa   zabiegi   chemicznego   złuszczania 
naskórka,   ciągle   usiłował   wskakiwać   jej   na   kolana   i   lizać   ją   po   twarzy,   jakby   była   surowym 
befsztykiem czy coś. Nie chcę, żeby komuś się zrobiło niedobrze, ale właściwie trochę tak to 
wyglądało. Albo jakby Grandmere przypadkiem dostała się pod jeden z tych odkurzaczy, którymi 
w Silkwood zdejmują z Cher promieniowanie.
-   Czyś ty słyszała chociaż jedno słowo z tego, co mówiłam? - Grandmere miała zbolałą minę. 
Przede wszystkim dlatego, że twarz ją piekła, jestem pewna. - Któregoś dnia to ci się może bardzo 
przydać, jeśli utkniesz gdzieś bez kalkulatora albo limuzyny.
-  Przepraszam, Grandmere - powiedziałam. I naprawdę było mi przykro. Z dawaniem napiwków 
radzę sobie fatalnie, bo to jest związane z matematyką, a w dodatku z szybkim myśleniem, kiedy 
człowiek nawet nie może spokojnie usiąść. Zawsze jak zamawiam jedzenie z Number One Noodle 
Son, muszę pytać ludzi z restauracji, ile wyniesie rachunek, żeby na kalkulatorze policzyć sobie, ile 
napiwku będę musiała dać dostawcy, zanim zdąży dotrzeć do naszych drzwi. Bo w przeciwnym 
razie kończy się na tym, że facet stoi w progu jakieś dziesięć minut i czeka, aż ja obliczę, ile mu 
dać od zamówienia na siedemnaście dolarów pięćdziesiąt.
-  Nie wiem, co się z tobą ostatnio dzieje, Amelio - powiedziała Grandmere, nadal nabzdyczona. 
No cóż, też byście się bzdyczyli, gdybyście wyrzucili kasę na chemiczne usunięcie dwóch czy 
trzech wierzchnich warstw naskórka z twarzy. - Mam nadzieję, że nie martwisz się ciągle matką i 
tymi jej idiotycznymi planami rodzenia w domu. Już ci mówiłam, twoja matka zapomniała, co to 
bóle porodowe. Jak tylko zaczną jej się skurcze, będzie błagała, żeby ją zabrać do szpitala na miłe 
małe znieczulenie.
Westchnęłam. Chociaż FAKTYCZNIE niepokoi mnie to, że matka wybrała poród w domu zamiast 
przyjemnego, bezpiecznego porodu w czystym szpitalu - gdzie mają butle z tlenem, automaty ze 
słodyczami   i   doktora   Kovaea   -   staram   się   jednak   nie   myśleć   o   tym   za   wiele...   Zwłaszcza   że 
Grandmere chyba ma rację. Moja mama płacze jak dziecko, kiedy się uderzy w palec u nogi. Jak 
ona zniesie długie godziny bólów porodowych? Teraz jest znacznie starsza, niż kiedy rodziła mnie. 
Jej trzydziestosześcioletnie ciało nie nadaje się do trudów porodu. Ona przecież nawet nie ćwiczy!
Grandmere wpatrywała się we mnie złym wzrokiem.
-   Przypuszczam, że to trochę wina nagłej zmiany pogody -powiedziała. - Wiosną młodzi ludzie 
mają skłonność do roztargnienia. No i oczywiście jutro masz urodziny.
Absolutnie nie miałam nic przeciwko temu, żeby Grandmere uznała, że dlatego właśnie jestem 
niezbyt przytomna. Z powodu urodzin i dlatego, że moi przyjaciele i ja jesteśmy na wiosnę cali 
rozświergotani jak te skowronki.
-     Amelio,   jesteś   osobą,   dla   której   szalenie   trudno   wybrać   prezent   urodzinowy   -   ciągnęła 

background image

Grandmere, sięgając po swojego sidecara i papierosy. Grandmere sprowadza sobie papierosy z 
Genowii, żeby nie musieć płacić astronomicznego podatku, jaki narzuca się na nie tu, w Nowym 
Jorku, z nadzieją, że ludzie zniechęcą się do palenia. Niestety, to nie działa, bo wszyscy palacze z 
Manhattanu po prostu wskakują w wagon kolejki PATH i jadą po fajki do New Jersey.
-     Nie   jesteś   typem,   któremu   daje   się   biżuterię   -   mówiła   Grandmere,   zapalając   papierosa   i 
zaciągając   się   nim   łapczywie.   -   I   chyba   w   ogóle   nie   doceniasz   eleganckich   ubrań.   I   trudno 
powiedzieć, żebyś miała jakieś określone hobby. Zauważyłam głośno, że MAM hobby. I nawet nie 
tylko hobby, ale wręcz POWOŁANIE: pisarstwo.
Grandmere tylko machnęła ręką i odparła:
-  Ale to nie jest PRAWDZIWE hobby. Nie grasz w golfa, nie malujesz...
Poczułam się trochę urażona, że zdaniem Grandmere pisanie to nie jest prawdziwe hobby. Bardzo 
się zdziwi, kiedy dorosnę, a moje książki zaczną się ukazywać drukiem. Wtedy pisanie będzie nie 
tylko moim hobby, ale i ścieżką kariery. Może pierwsza książka, jaką napiszę, będzie o niej. Nazwę 
ją: Klaryssa, czyli szaleństwa książęcych rodów, pamiętnik autorstwa księżniczki Mii z Genowii. A 
Grandmere nie będzie mogła podać mnie do sądu, tak jak Daryl Hannah nie mogła nikogo pozwać 
do   sądu,   kiedy   zrobili   ten   film   o   niej   i   Johnie   F.   Kennedym,   bo   to   wszystko   będzie   w   stu 
procentach prawda! HA!
-  A co ty CHCESZ dostać na urodziny, Amelio? - zapytała Grandmere.
Musiałam się nad tym chwilę zastanowić. Oczywiście tego, czego NAPRAWDĘ chcę, Grandmere 
nie może mi dać. Ale pomyślałam sobie, że nie zaszkodzi poprosić. No więc spisałam tę listę:

LISTA PREZENTÓW, KTÓRE CHCIAŁABYM DOSTAĆ NA PIĘTNASTE URODZINY
1.  Rozwiązanie problemu światowego głodu.
2.  Nowy kombinezon, rozmiar 38.
3.  Nową szczotkę dla Grubego Louie (zżarł rączkę starej).
4.  Liny elastyczne do sali balowej (żebym mogła ćwiczyć powietrzne akrobacje jak Lara Croft).
5.  Małego braciszka albo siostrzyczkę, zdrowo urodzonego.
6.     Wpisanie   orek   na  listę   zagrożonych   gatunków,   żeby  zatoka   Puget   Sound   mogła   otrzymać 
rządową dotację na wysprzątanie zanieczyszczonych terenów godowych i lęgowych.
7.  Głowę Lany Weinberger na srebrnej tacy (tylko żartuję no cóż, nie do końca...).
8.  Własną komórkę.
9.  Żeby Grandmere rzuciła palenie.
10. Żeby Michael Moscovitz zaprosił mnie na bal mat.
Spisując tę listę, pomyślałam sobie ze smutkiem, że dostanę z niej na urodziny najprawdopodobniej 
tylko numer 2. To znaczy, DOSTANĘ też braciszka lub siostrzyczkę, ale dopiero najwcześniej za 
jakiś   miesiąc.   Grandmere   nijak   się   nie   da   namówić   na   rzucenie   palenia   ani   na   te   taśmy   do 
akrobacji. Światowy głód i kwestia, orek nie leżą, że tak powiem, w gestii znanych mi osób. Tata 
mówi, że komórkę zaraz zgubię i/lub rozwalę, tak jak laptop, który mi dał. (To nie moja wina. Ja 
go   tylko   na   moment   wyjęłam   z   plecaka   i   postawiłam   na   krawędzi   umywalki,   bo   szukałam 
błyszczyku do ust. To nie moja wina, że wtedy Lana Weinberger na mnie wpadła ani że wszystkie 
umywalki   w   naszej   szkole   są   zapchane.   Komputer   był   pod   wodą   tylko   przez   kilka   sekund, 
naprawdę powinien był  działać  po wyschnięciu.  Niestety nawet Michael, który jest geniuszem 
technicznym, tak samo jak muzycznym, nie zdołał go odratować).
Oczywiście, jedyna rzecz, na której skupiła się Grandmere, to pozycja numer 10, ta, do której 
przyznałam  się  przed  nią  wyłącznie  pod  wpływem  chwilowej   słabości  i  o której  w   ogóle  nie 
powinnam była wspominać, biorąc pod uwagę, że przed upływem dwudziestu czterech godzin ona 
i Michael spotkają się przy jednym stoliku w Les Hautes Manger na mojej urodzinowej kolacji.
-  Co to jest ten „bal mat"? - spytała Grandmere. - Nie znam tego określenia.
W głowie mi się to nie mieściło. No, ale z drugiej strony, Grandmere prawie nigdy nie ogląda 
telewizji, nawet powtórek Uufder She Wrote ani Golden Girls, jak to robią wszyscy ludzie w jej 
wieku, więc mało prawdopodobne, żeby kiedyś trafiła na emisję Dziewczyny w różowej sukience 

background image

na TBS albo gdzie indziej.
-  To rodzaj imprezy, Grandmere - powiedziałam, sięgając po moją listę. - Nieważne.
-  A ten młody Moscovitz jeszcze cię nie zaprosił na tę imprezę? - drążyła Grandmere. - Kiedy to 
ma być?
-  W następną sobotę - powiedziałam. - Czy możesz oddać mi listę?
-     A   czemu   nie   pójdziesz   bez   niego?   -   spytała   Grandmere.   Roześmiała   się,   a   potem   tego 
pożałowała,   bo   chyba   od   nagłego   rozciągania   mięśni   boli   ją   twarz.   -   Jak   ostatnim   razem. 
Rozumiesz, żeby mu pokazać.
-   Nie mogę - odparłam. - To impreza wyłącznie dla maturzystów. Maturzysta może zabrać do 
towarzystwa osobę z młodszej klasy, ale osoba z młodszej klasy nie może iść tam sama. Lilly 
mówi, że powinnam po prostu zapytać Michaela, czy się wybiera, ale...
-  NIE! - Grandmere wytrzeszczyła oczy. W pierwszej chwili pomyślałam, że się zakrztusiła kostką 
lodu, ale okazało się, że to tylko wyraz oburzenia. Grandmere ma eyeliner wytatuowany dookoła 
oczu, zupełnie jak Michael Jackson, więc nie musi co rano zawracać sobie głowy makijażem. Ale 
kiedy   wytrzeszcza   oczy   -   no   cóż,   trochę   to   szokuje.   -   Nie   możesz   go   SAMA   zapytać   - 
zaprotestowała Grandmere. - Ile razy ja ci to mam powtarzać, Amelio? Mężczyzna jest jak małe 
leśne   zwierzątko.   Trzeba   go   WYWABIAĆ   z   nory   garstką   okruszków   i   delikatnymi   słowami 
zachęty. Nie możesz tak po prostu chwytać za kamień i walić go nim po głowie.
Zgadzam się z tym co do joty. Nie mam najmniejszej ochoty walić Michaela po głowie. Ale nie 
bardzo rozumiem, o co chodzi z tymi okruszkami.
-  No cóż - westchnęłam. - To co ja mam zrobić? Bal jest za niecałe dwa tygodnie, Grandmere. Jeśli 
mam iść, muszę to wiedzieć jak najwcześniej.
-  Powinnaś jakoś nawiązać do tematu - doradziła Grandmere. - SUBTELNIE.
Zastanowiłam się nad tym.
-  To znaczy, twoim zdaniem, powinnam powiedzieć coś w rodzaju: „Któregoś dnia widziałam w 
katalogu Victoria's Secret idealną sukienkę na bal maturalny?"
-  Dokładnie - powiedziała Grandmere. - Pomijając że, oczywiście, księżniczki nigdy nie kupują 
gotowych ubrań, Amelio, a już NA PEWNO nie z katalogu.
-  Racja - odparłam. - Ale, Grandmere, nie uważasz, że on z miejsca przejrzy podstęp?
Grandmere parsknęła, a potem chyba tego pożałowała i przytrzymała swojego drinka przy twarzy, 
żeby ochłodzić podrażnioną skórę.
-  Mówisz o siedemnastoletnim chłopcu, Amelio - powiedziała. - Nie o superszpiegu. Nie będzie 
miał zielonego pojęcia, jakie są twoje zamiary, jeśli zrobisz to odpowiednio delikatnie.
Sama  nie wiem.  Nigdy nie wychodziła  mi  dobrze taka subtelność. Na przykład  któregoś  dnia 
usiłowałam subtelnie dać do zrozumienia swojej matce, że Ronnie, nasza sąsiadka, którą mama 
dopadła na korytarzu po drodze do zsypu, mogła nie chcieć wysłuchiwać o tym, ile razy mama 
musi wstawać w nocy do ubikacji teraz, kiedy dziecko naciska jej mocno na pęcherz. Mama tylko 
na mnie popatrzyła i rzuciła:
- Masz jakieś ostatnie życzenie przed egzekucją, Mia? Pan Gianini i ja zgodziliśmy się, że bardzo 
nam   obojgu   ulży,   kiedy   mama   wreszcie   urodzi   to   dziecko.   Jestem   pewna,   że   Ronnie   nam 
przytaknie.

Czwartek, 1 maja, 00.01 po północy
No cóż. Stało się. Mam piętnaście lat. Już nie jestem dziewczynką. Jeszcze nie jestem kobietą. 
Zupełnie jak Britney.
CHA, CHA, CHA.
Właściwie   wcale   nie   czuję   się   inaczej   niż   minutę   temu,   kiedy   miałam   czternaście   lat.   Z   całą 
pewnością  NIE  WYGLĄDAM   inaczej.  Jestem  wciąż  tym  samym  dziwadłem  o  wzroście   metr 
siedemdziesiąt pięć i biuście siedemdziesiąt pięć A. Może moje 
włosy wyglądają nieco lepiej, odkąd Grandmere kazała mi zrobić pasemka, a Paolo przystrzyga je 
w miarę odrastania. Sięgają mi teraz prawie do brody i nie mają takiego trójkątnego kształtu jak 

background image

kiedyś.
Poza tym, przykro mi, ale nic nowego. Nadal. Żadnej różnicy. Zero.
Chyba cała ta moja piętnastoletność zachodzi w środku, bo na zewnątrz z całą pewnością nic nie 
widać.
Właśnie sprawdziłam skrzynkę pocztową, żeby zobaczyć, czy ktoś o mnie pamiętał, i już mam pięć 
wiadomości urodzinowych: jedną od Lilly,  jedną od Tiny,  jedną od mojego kuzyna  Hanka (w 
głowie mi się nie mieści, że ON pamiętał, jest teraz znanym modelem i prawie nigdy go już nie 
widuję - niewielka strata - chyba że półnagiego na billboardach, co jest szczególnie żenujące, jeśli 
reklamuje obcisłą bieliznę męską), jedną od mojego kuzyna księcia Renę i jedną od Michaela.
Ta   od   Michaela   jest   najlepsza.   To   własnoręcznie   przez   niego   zrobiony   animowany   rysunek. 
Dziewczyna w książęcej tiarze, z wielkim pomarańczowym kotem, otwiera pudełko z prezentem. 
Kiedy   ściąga   cały   papier,   z   pudełka   wyskakują   wśród   fajerwerków   słowa:   WSZYSTKIEGO 
NAJLEPSZEGO, MIA, a mniejszymi literami: kochający, Michael.
Kochający. KOCHAJĄCY!!!!!!!!!!!
Chociaż chodzimy ze sobą ponad cztery miesiące, nadal przechodzi mnie dreszcz, kiedy on mówi - 
albo   pisze   -   to   słowo.   To   znaczy,   w   odniesieniu   do   mnie.   Kochający.   KOCHA!!!!!   On   mnie 
KOCHA!!!!!
No więc czemu tyle czasu zwleka w sprawie tego balu maturalnego, chciałabym wiedzieć?
Teraz, kiedy mam piętnaście lat, przyszła pora, żeby wyzbyć się tego, co dziecięce, jak ten facet z 
listu do Koryntian, i zacząć żyć jak osoba dorosła, którą usiłuje się stać. Według Carla Junga, 
sławnego psychoanalityka, żeby osiągnąć samorealizację - samoakceptację, spokój wewnętrzny, 
poczucie zadowolenia, świadomość celu w życiu, spełnienie, zdrowie, szczęście i radość - trzeba 
ćwiczyć   obdarzanie   innych   współczuciem,   miłością,   miłosierdziem,   ciepłem,   przebaczeniem, 
przyjaźnią, uprzejmością, wdzięcznością i zaufaniem. Zatem, od tej chwili przysięgam:

1.  Nie ogryzać paznokci. Naprawdę tym razem mówię to stanowczo.
2.  Dostawać porządne stopnie.
3.  Być milsza dla ludzi, nawet dla Lany Weinberger.
4.  Codziennie, wiernie robić zapiski w swoim pamiętniku.
5.  Zacząć - oraz skończyć - powieść. To znaczy napisać, a nie przeczytać.
6.  Doprowadzić do jej wydania, zanim skończę 20 lat.
7.   Stać się bardziej wyrozumiałą dla mamy i cierpliwie znosić jej stany emocjonalne teraz, kiedy 
jest w ostatnim trymestrze ciąży.
8.  Przestać używać golarek pana Gianiniego do golenia nóg. Kupić sobie własne.
9.   Spróbować wykazać więcej zrozumienia dla kompleksu odrzucenia taty, przy jednoczesnym 
wykręceniu się od spędzenia lipca i sierpnia w Genowii.
10. Przekonać Michaela Moscovitza, żeby mnie zabrał na bal maturalny. Zrobić to bez posuwania 
się do manipulacji albo czołgania się u jego stóp.
Kiedy już to wszystko zrobię, powinnam stać się osobą w pełni samozrealizowaną i gotową do 
przeżywania dobrze zasłużonego szczęścia. I naprawdę, większość spraw z tej listy jest możliwa do 
osiągnięcia. No dobra, ja wiem, że Margaret Mitchell potrzebowała dziesięciu lat na napisanie 
Przeminęło z wiatrem, ale ja mam dopiero piętnaście lat, więc nawet jeśli skończę swoją powieść 
za dziesięć, nadal będę miała zaledwie dwadzieścia pięć, kiedy książka się ukaże, a to tylko pięć lat 
opóźnienia w stosunku do mojego planu.
Jedyny problem w tym, że nie wiem, o czym ma być ta powieść. Ale jestem pewna, że niedługo coś 
wymyślę. Może powinnam zacząć się wprawiać, pisząc krótkie opowiadania albo haiku czy coś 
takiego.
Ale ten bal maturalny...
TO nie będzie łatwe. Bo ja naprawdę nie chcę, żeby Michael miał się tu czuć pod presją. A przecież 
JA MUSZĘ IŚĆ NA TEN BAL Z MICHAELEM!!! TO MOJA OSTATNIA SZANSA!!!!!!!!!
Mam nadzieję, że Tina ma rację i Michael zamierza zaprosić mnie na bal przy jutrzejszej kolacji.

background image

OCH, PROSZĘ, BOŻE, NIECH SIĘ OKAŻE, ŻE TINA MA RACJĘ!!!!!!!!!!!

Czwartek, 1 maja, MOJE URODZINY, algebra
Josh zaprosił Lane na bal maturalny. Zaprosił ją wczoraj wieczorem, po meczu hokeja na trawie. 
Lwy wygrały. Jak mówi Shameeka, która została po meczu młodszej drużyny, podczas którego 
występowała jako cheerleaderka, Josh strzelił zwycięską bramkę. A potem, kiedy wszyscy kibice 
Liceum imienia Alberta Einsteina rzucili się na boisko, Josh zerwał koszulkę i parę razy zakręcił 
nią nad głową, całkiem jak Mia Hamm, tyle że oczywiście Josh nie nosi pod koszulką sportowego 
biustonosza. Shameeka mówi, że zaskoczył ją zupełny brak owłosienia na jego klatce piersiowej. 
Mówi, że Josh w żaden sposób nie przypomina Hugh Jackmana.
Co, podobnie jak ostatnie kłopoty mojej mamy z pęcherzem, jest wiedzą zupełnie mi zbędną.
W każdym razie Lana była na trybunach, w swoim błękitno-złotym kostiumie cheerleaderki LiAE z 
mikromini   spódniczką.   Kiedy   Josh   zerwał   z   siebie   koszulkę,   rzuciła   się   biegiem   na   boisko, 
wiwatując.   A   potem   skoczyła   mu   w   ramiona.   No   cóż,   moim   skromnym   zdaniem,   biorąc   pod 
uwagę, że  musiał  się nieźle  spocić,  był  to  nieco  ryzykowny wyczyn.  A potem całowali  się z 
języczkiem, dopóki dyrektor Gupta nie podeszła i nie trzepnęła Josha w głowę swoją teczką na 
dokumenty. A wtedy, mówi Shameeka, Josh postawił Lane na ziemi i powiedział:
- Idziesz ze mną na bal maturalny, mała?
I chociaż pamiętam, że jednym z moich postanowień teraz, kiedy skończyłam piętnaście lat, jest 
stać   się   milszą   dla   ludzi,   łącznie   z   Laną,   to   sądzę,   że   będę   musiała   włożyć   wiele   wysiłku   w 
powstrzymanie się od wbicia jej ołówka w potylicę. No cóż, może nie do końca tak, bo nie wierzę, 
żeby przemoc mogła rozwiązać jakikolwiek problem. Chyba że chodzi o pozbycie się nazistów, 
terrorystów i tak dalej. Ale naprawdę, Lana dosłownie SPUCHŁA Z DUMY. Zanim zaczęła się 
lekcja, cały czas wisiała na komórce, chwaląc się wszystkim. Matka zabiera ją do sklepu Nicole 
Miller w SoHo w sobotę, żeby jej kupić sukienkę.
Czarną, na jednym ramiączku, z asymetrycznym dołem i rozcięciem na udzie. A u Saksa ma kupić 
sobie buty na wysokim obcasie z troczkami wiązanymi wokół kostek.
Nie wątpię, że nie zapomni o brokacie do ciała.
I ja przecież wiem, że jest tyle rzeczy, za które powinnam być wdzięczna. No bo mam:
1.     Cudownego,   kochającego   chłopaka,   który   podarował   mi   dziś   pudełko   cynamonowych 
minibabeczek, moich ulubionych, z Manhattańskiej Piekarni Muffinek. 
Musiał specjalnie po nie pojechać aż do Tribeca, naprawdę wcześnie rano.
2.     Wspaniałą   najlepszą   przyjaciółkę,   która   mi   podarowała   jasnoróżową   obróżkę   dla   Grubego 
Louie,   z   napisem   WŁASNOŚĆ   KSIĘŻNICZKI   MII,   z   cyrkonii,   które   sama   na   niej   nakleiła, 
oglądając powtórkę Buffy - postrach wampirów.
3.  Rewelacyjną mamę, nawet jeśli trochę za wiele mówi ostatnio o swojej fizjologii, która jednak 
zwlokła się dziś rano z łóżka, żeby mi życzyć wszystkiego najlepszego.
4.  Świetnego ojczyma, który przysiągł, że nic nie powie w szkole o moich urodzinach, żebym nie 
musiała czuć się zażenowana.
5.  Tatę, który prawdopodobnie da mi coś fajnego na urodziny, kiedy go zobaczę na kolacji dziś 
wieczorem, i babkę, która, jeśli mi nie da czegoś, co naprawdę chciałabym mieć, przynajmniej da 
mi coś, co CHCIAŁABY, żeby mi się podobało. Na pewno będzie to jakaś straszna ohyda, ale 
nieważne.
Naprawdę nie zamierzam okazywać braku wdzięczności za to wszystko, bo to o wiele więcej, niż 
miewają inni ludzie. Na przykład dzieci z Appalachów, które są szczęśliwe, kiedy na urodziny 
dostaną skarpetki, czy w ogóle cokolwiek, bo ich rodzice wydają całą kasę na alkohol.
Ale   CZY   TO   NAPRAWDĘ   ZA   WIELE,   CHCIEĆ   DOSTAĆ   NA   URODZINY   TO,   CZEGO 
ZAWSZE   PRAGNĘŁAM   -   to   znaczy   TEN   JEDEN   WSPANIAŁY   WIECZÓR   NA   BALU 
MATURALNYM???   No   bo   Lana   Weinberger   to   dostanie,   a   ona   nawet   nie   próbuje   osiągnąć 
samorealizacji. 
Ona prawdopodobnie nawet nie wie, co to ZNACZY. Nigdy nie była dla nikogo miła przez całe 

background image

swoje życie. Więc dlaczego ONA może sobie iść na bal, a ja nie?!
Mówię wam, nie ma sprawiedliwości na świecie. ŻADNEJ.

Wyrażenia   z   pierwiastkami   można   mnożyć   lub   dzielić   tak   długo,   jak   stopień   pierwiastka   lub 
wartość pod znakiem pierwiastka są takie same.

Czwartek, 1 maja, MOJE URODZINY, 
Dzisiaj, dla uczczenia moich urodzin, Michael jadł lunch przy naszym stoliku zamiast z Klubem 
Komputerowym, chociaż to czwartek. Było to w gruncie rzeczy bardzo romantyczne, bo okazuje 
się, że nie tylko złożył dzisiaj rano krótką wizytę w Manhattańskiej Piekarni Muffinek, ale urwał 
się też z czwartej lekcji i poszedł do Wu Liang Ye, skąd przyniósł mi kluski z sezamem na zimno, 
które tak bardzo lubię, a nie mogę ich dostać w naszej dzielnicy, te tak ostre, że musisz po nich 
wypić DWIE puszki coli, zanim poczujesz, że twój język znów działa normalnie.
To   było   z   jego   strony  totalnie   słodkie,   a  właściwie   nawet   trochę   mi   ulżyło,   bo  naprawdę   się 
zastanawiałam, co Michael ma zamiar sprezentować mi na urodziny. 
Wiem, że jego zdaniem trudno mu będzie stanąć na wysokości zadania, jako że ja mu dałam na 
urodziny kamień z Księżyca.
Mam nadzieję, że on zdaje sobie sprawę, że będąc księżniczką i tak dalej, mam swobodny dostęp 
do kamieni z Księżyca, ale naprawdę nie oczekuję od nikogo prezentów tego kalibru. To znaczy, 
mam nadzieję, że Michael zdaje sobie sprawę, że wystarczyłoby mi, gdyby zwyczajnie powiedział: 
„Mia,   pójdziesz   ze   mną   na   bal   maturalny?"   No   i   naturalnie   bransoletka   od   Tiffany'ego   z 
breloczkiem z napisem: 
WŁASNOŚĆ MICHAELA MOSCOMTZA, którą mogłabym zawsze nosić na ręce i następnym 
razem, kiedy jakiś europejski książę zaprosi mnie do tańca na balu, mogłabym unieść dłoń z tą 
bransoletką i powiedzieć:
- Przepraszam, nie umiesz czytać? Należę do Michaela Moscovitza.
Ale Tina mówi, że chociaż byłoby wspaniale, gdyby Michael mi coś takiego kupił, to jej zdaniem 
on   tego   nie   zrobi,   bo   podarowanie   dziewczynie   -   nawet   własnej   dziewczynie   -   bransoletki   z 
napisem: WŁASNOŚĆ MICHAELA MOSCOVITZA, wydaje się nieco aroganckie i nie w jego 
stylu. Pokazałam Tinie obróżkę, którą Lilly mi dała dla Grubego Louiego, ale Tina twierdzi, że to 
nie to samo.
Czy to coś złego, że chcę być własnością mojego chłopaka? Przecież to nie znaczy, że ja chcę 
zrezygnować   z  własnej   indywidualności   albo   przyjąć   jego   nazwisko   czy   coś   takiego,   jeśli   się 
pobierzemy (jako księżniczka, nawet gdybym chciała, nie mogę, chyba że zrezygnuję z praw do 
tronu). W gruncie rzeczy wygląda na to, że facet, za którego wyjdę, będzie musiał przyjąć MOJE 
nazwisko.
Ja tylko, no wiecie, nie miałabym nic przeciwko ODROBINIE zaborczości. Oho, coś się szykuje. 
Michael właśnie wstał i podszedł do drzwi sprawdzić, czy pani Hill bezpiecznie zadekowała się w 
pokoju nauczycielskim,  a Borys  wyszedł  z szafy na  materiały  piśmienne,  a przecież  dzwonek 
jeszcze nie zadzwonił. O co tu chodzi?

Czwartek, 1 maja, nadal MOJE URODZINY, francuski
Chyba nie powinnam się była martwić o to, co mi da na urodziny Michael, bo dokładnie wtedy 
pojawiła się jego kapela - tak, jego kapela Skinner Box, właśnie tam, w sali rozwoju zainteresowań. 
No cóż, Borys już był na miejscu, bo w czasie rozwoju zainteresowań powinien ćwiczyć grę na 
skrzypcach, ale pozostali członkowie zespołu - Felix, perkusista z kozią bródką, wysoki Paul, który 
gra na keyboardzie, i gitarzysta Trevor -wszyscy urwali się z lekcji, żeby zagrać piosenkę, którą 
Michael napisał specjalnie dla mnie. Oto ona:
Wegetarianka w wojskowych butach 
Jedno spojrzenie i już czuję To właśnie ona 
Księżniczka mojego serca

background image

Tępi nikotynę i o lepszy walczy świat 
Piękna i szlachetna Oto cała ona 
Księżniczka mojego serca
Refren:
Księżniczko mego serca 
Prawda, że to nie żart? 
Powiedz, że będę księciem twym 
Dopóki życia starczy Księżniczko mego serca 
Miłości jestem wart 
Powiedz, że też mnie kochasz 
Będę o ciebie walczyć
Obiecaj, że nie każesz mnie stracić
Nie zastrzel tym wspaniałym uśmiechem
Patrzcie, bo idzie
Księżniczka mego serca
Nie musisz mnie pasować na rycerza
Bo to twój uśmiech mnie uszlachetnia
Oto onaKsiężniczka mego serca
Refren:
Księżniczko mego serca 
Pragnę być księciem twym 
Powiedz, że będę księciem twym 
Dopóki życia starczy Księżniczko mego serca 
Dla ciebie wszystko zniosę 
Powiedz, że też mnie kochasz 
I razem będziemy tańczyć
No, tym razem nie mogło być żadnych wątpliwości, że ta piosenka została napisana specjalnie dla 
mnie. Nie to co wtedy, kiedy Michael zagrał mi Wysoką szklankę wody, też własnego autorstwa.
W   każdym   razie   cała   szkoła   słyszała   tę   piosenkę   Michaela   o   mnie,   bo   Skinner   Box   mocno 
podkręcili wzmacniacze. Pani Hill i wszyscy inni, którzy byli w pokoju nauczycielskim, wyszli z 
niego, odczekali grzecznie, aż Skinner Box skończy grać, a potem cały zespół zatrzymali w szkole 
po lekcjach.
Dobra, przyznaję, kiedy mademoiselle Klein miała urodziny, pan Wheeton kazał jej dostarczyć 
tuzin czerwonych róż w środku piątej lekcji. Ale nie napisał piosenki wyłącznie dla niej i nie zagrał 
jej dla niej przed całą szkołą.
I owszem, Lana może sobie i idzie na bal maturalny, ale jej chłopak - nie wspominając już o jego 
przyjaciołach - nigdy nie został dla niej w szkole po lekcjach za karę.
Więc naprawdę, poza tym całym cyrkiem z przymusowym spędzeniem lipca i sierpnia w Genowii - 
ach, no i poza kwestią balu - jak na razie piętnastka to bardzo fajny wiek.

PRACA DOMOWA
Algebra: można by pomyśleć, że mój własny ojczym zachowa się jak człowiek i nie zada mi pracy 
domowej w URODZINY, ale nie.
Angielski: Przyjdzie na pewno
Biologia: lodowe robaki
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: sprawdzić u Lilly
RZ: i co jeszcze?
Francuski: zapytać Tinę
Historia cywilizacji: a Bóg raczy wiedzieć

Czwartek, 1 maja,

background image

nadal MOJE URODZINY,
toaleta w Les Hautes Manger
Dobra, no więc - to są moje najlepsze urodziny w całym życiu. Mówię poważnie. Nawet moja 
mama i mój tata się dogadują - a przynajmniej próbują. To takie miłe. Jestem z nich szczerze 
dumna.   Chociaż   ciążowe   spodnie   doprowadzają   moją   mamę   do   szału,   nie   skarży   się   na   nie 
zupełnie, ani trochę, a tata totalnie nie powiedział ani słowa na temat symboli anarchii, z których 
zrobiła sobie kolczyki. A pan Gianini z miejsca uprzedził wykład Grandmere na temat jego koziej 
bródki (Grandmere nie znosi owłosienia na twarzy u mężczyzny), mówiąc jej, że za każdym razem, 
kiedy ją widzi, ona wygląda coraz młodziej. 
Widać, że Grandmere sprawiło to niesamowitą przyjemność, bo przez cały czas, kiedy jedliśmy 
przystawki, uśmiechała się (już może poruszać ustami, bo stan zapalny po chemicznym peelingu 
wreszcie jej ustąpił).
Trochę się bałam, że uwaga pana G. spowoduje, że mama rozpocznie wykład na temat przemysłu 
kosmetycznego i wszechobecnych reklam, które usiłują ci wmówić, że nie możesz być atrakcyjna, 
jeśli nie masz różanej cery piętnastolatki (co jest w ogóle bez sensu, bo większość ludzi w moim 
wieku ma pryszcze, chyba że stać ich na drogiego dermatologa, jak ten, do którego wysyła mnie 
Grandmere,   a   który   ciągle   mi   daje   recepty   na   jakieś   smarowidła,   żebym   mogła   zapobiec 
niegodnym księżniczki wysypom pryszczy), ale ona totalnie ze względu na mnie powstrzymała się.
A kiedy Michael się spóźnił, bo został przecież zatrzymany po szkole, Grandmere nie powiedziała 
na ten temat ani jednego wrednego słowa, co sprawiło mi wielką ulgę, bo Michael był jakiś taki 
zaczerwieniony, jakby biegł przez całą drogę z domu,! kiedy już udało mu się wreszcie pójść do 
domu i przebrać. Chyba nawet Grandmere zorientowała się, że naprawdę usiłował zdążyć na czas.
I nawet Grandmere, tak totalnie pozbawiona zwyczajnych ludzkich uczuć, musiała przyznać, że 
mój chłopak był najprzystojniejszym facetem w całej restauracji. 
Ciemne   włosy   opadały   Michaelowi   na   jedną   brew   i   wyglądał   TAK   SŁODKO   w   swoim 
nieszkolnym garniturze z krawatem, stroju, którego obowiązkowo wymaga Les Hautes Manger 
(uprzedziłam go).
W każdym razie pojawienie się Michaela było chyba dla wszystkich czymś w rodzaju sygnału, że 
można zacząć wręczać mi prezenty, które dla mnie przynieśli.
I to jakie prezenty! Mówię wam, jestem w niebie. Piętnaste urodziny RZĄDZĄ.
TATA Okej, no więc tata faktycznie kupił mi bardzo ładne i bardzo drogie pióro wieczne, którego 
mam używać, jak powiedział, w swojej dalszej pisarskiej karierze (piszę nim teraz ten fragment 
pamiętnika). Osobiście wolałabym  wejściówkę na całe lato do parku tematycznego Sześć Flag 
Wielkiej Przygody (i zezwolenie na spędzenie wakacji w kraju, żeby ją wykorzystać), ale pióro też 
jest bardzo ładne, całe fioletowo-złote i ma wygrawerowany napis: 

…………………..

MAMA I PAN G. Komórka!!!!!!!!!!!! Tak!!!!!!!!!!! Moja własna!!!!!!!!!!!!
Niestety, komórce towarzyszył wykład mamy i pana G. O tym, że dostałam ją tylko po to, żeby 
mogli się ze mną skontaktować, kiedy zacznie się poród mamy, bo ona chce, żebym była przy niej 
(absolutnie   wykluczone,   ze   względu   na   moją   wrodzoną   niechęć   do   patrzenia,   jak   cokolwiek 
wyskakuje   z   czegokolwiek   innego,   ale   nie   należy   spierać   się   z   kobietą,   która   sika   przez 
dwadzieścia cztery godziny na dobę), kiedy będzie się rodził mój brat lub siostra, i że mam nie 
używać telefonu, kiedy jestem w szkole, i że w tej taryfie nie ma roamingu na rozmowy 
międzynarodowe, więc mam sobie nie wyobrażać, że kiedy pojadę do Genowii, będę z niego mogła 
dzwonić do Michaela.
Ale ja ich naprawdę nie słuchałam, bo TAK! Wreszcie dostałam coś ze swojej listy życzeń!!!!!
GRANDMERE I to jest bardzo dziwne, bo Grandmere też mi dała coś z mojej listy. Nie są to liny 
do akrobacji powietrznych ani szczotka dla kota, ani nowy kombinezon. To list, który stwierdza, że 
zostałam oficjalnym sponsorem prawdziwej, żywej afrykańskiej sierotki o imieniu Johanna!!!!!!!!! 
Grandmere powiedziała:
-  Nie mogę ci pomóc rozwiązać problemu światowego głodu, ale chyba mogę ci pomóc wysyłać 
jedną małą dziewczynkę co wieczór do łóżka z pełnym żołądkiem.

background image

Byłam tak zaskoczona, że o mało mi się nie wyrwało:
-  Ależ Grandmere! Ty nienawidzisz biednych ludzi!
Bo   to   prawda,   ona   ich   naprawdę   nienawidzi.   Ile   razy   zobaczy   tych   zbuntowanych   młodych 
punkrockowców, którzy siedzą przed Centrum Lincolna w skórzanych kurtkach i martensach, z 
kawałkami tektury z napisem: BEZDOMNY I GŁODNY, zawsze na nich naskakuje:
-  Gdybyście przestali wydawać wszystkie pieniądze na tatuaże i kolczyki w pępku, moglibyście 
sobie wynająć niebrzydkie mieszkanko w NoLita!
Ale widocznie Johanna to inna sprawa, bo ona nie ma bogatych rodziców, ani w ogóle żadnych, i 
nie wydaje wszystkich pieniędzy na tatuaże i kolczyki.
Nie wiem, co się dzieje z Grandmere. Totalnie się spodziewałam, że da mi na urodziny etolę z 
norek   albo  coś  równie  obrzydliwego.  Ale  to,   że  dała  mi   coś,  czego  naprawdę   CHCIAŁAM... 
pomaga   mi   sponsorować   głodującą   sierotę...   to   z   jej   strony   niemal   TROSKLIWOŚĆ.   Muszę 
przyznać, że nadal jestem w lekkim szoku.
Moim zdaniem, mama i tata są podobnego zdania. Tata zamówił Kettle One Gibson martini, kiedy 
zobaczył, co mi dala Grandmere, a mama po prostu siedziała, milcząc jak zaklęta, chyba po raz 
pierwszy, odkąd zaszła w ciążę. I ja wcale nie żartuję.
A potem swój prezent dał mi Lars, chociaż przyjmowanie prezentów od własnego ochroniarza jest 
nieco   sprzeczne   z   obowiązującym   w   Genowii   protokołem   (popatrzcie   tylko,   co   się  przytrafiło 
księżniczce Stefanii z Monako: ochroniarz dał jej prezent na urodziny, a ona za niego WYSZŁA 
ZA MĄŻ. Co byłoby w porządku, gdyby cokolwiek ich łączyło, ale ochroniarz Stefanii w żaden 
sposób nie interesuje się kolczykowaniem ciała, a Stefania ewidentnie nie ma zielonego pojęcia o 
jujitsu, więc cała ta sprawa od początku była skazana na niepowodzenie).
W każdym razie widać było, że Lars naprawdę się zastanawiał, co mi podarować.
LARS Autentyczna czapeczka bejsbolowa oddziałów antyterrorystycznych  nowojorskiej policji, 
którą   Lars   dostał   kiedyś   od   prawdziwego   oficera   oddziału   antyterrorystycznego   nowojorskiej 
policji, który przeczesywał apartament Grandmere w Płaza, szukając niebezpiecznych przedmiotów 
przed wizytą papieża. Uważam, że to było ze strony Larsa takie SŁODKIE, bo wiem, jak bardzo ją 
sobie cenił, i fakt, że gotów był mi ją podarować, najlepiej świadczy o jego oddaniu, w którego 
matrymonialny   charakter   bardzo   wątpię,   bo   tak   się   składa,   że   wiem,   że   Lars   kocha   się   w 
mademoiselle Klein, jak wszyscy heteroseksualni mężczyźni, którzy znajdą się w odległości trzech 
metrów od niej. Ale najlepszy prezent dostałam od Michaela. Nie dał mi go przy wszystkich. 
Zaczekał, aż wstałam przed chwilą, żeby wyjść do łazienki, i ruszył za mną. A potem, kiedy już 
zaczynałam schodzić po schodach do damskiej toalety, powiedział:
-  Mia, to dla ciebie. Wszystkiego najlepszego.
I dał mi małe, płaskie pudełeczko, całe owinięte złotą folią. Byłam naprawdę zaskoczona - prawie 
tak zaskoczona, jak prezentem od Grandmere. Powiedziałam od razu:
-     Michael,   ależ   ty   mi   już   dałeś   prezent!   Napisałeś   dla   mnie   piosenkę!   Dla   mnie   zniosłeś 
zatrzymanie w szkole po lekcjach!
Ale Michael odpowiedział mi tylko:
-  Ach, tamto... To nie był twój prezent urodzinowy. To jest prezent urodzinowy.
I muszę przyznać, że pudełeczko było takie małe i płaskie, że pomyślałam sobie - NAPRAWDĘ 
pomyślałam - że w środku mogą być bilety wstępu na bal maturalny. 
Pomyślałam, że może, no nie wiem, może Lilly powtórzyła Michaelowi, jak bardzo ja chcę iść na 
ten bal, a on poszedł i kupił te bilety, żeby mi teraz zrobić niespodziankę.
No cóż, i zaskoczył mnie, rzeczywiście. Bo to, co znalazłam w pudełeczku, to nie były bilety na 
bal.
Ale coś prawie tak samo fajnego.
MICHAEL Naszyjnik z maleńką srebrną śnieżynką.
-  Na tym Zimowym Balu Wielu Kultur... - powiedział, jakby się bał, że nie skojarzę. - Pamiętasz 
papierowe śnieżynki, które wisiały pod sufitem sali gimnastycznej?
Oczywiście, pamiętam te śnieżynki. Mam jedną w szufladzie mojego nocnego stolika.

background image

Dobra, to nie są bilety na bal maturalny ani wisiorek do bransoletki z napisem: należę do Michaela, 
ale coś naprawdę, naprawdę prawie tak samo trafionego.
Więc ucałowałam Michaela bardzo mocno, przy tych schodach do toalety, przy wszystkich tych 
kelnerach,   hostessach,   szatniarce   i   innych   pracownikach   Les   Hautes   Manger.   Nic   mnie   nie 
obchodziło, kto patrzy. Jeśli chodzi o mnie, „US Weekly" mogło sobie zrobić tyle zdjęć, ile chciało 
- i dać je na okładce przyszłotygodniowego numeru z podpisem CZUŁY POCAŁUNEK, MII! - a 
ja bym nawet nie mrugnęła okiem. Taka byłam szczęśliwa.
HM... Taka JESTEM szczęśliwa. Ręce mi drżą, kiedy to piszę, bo uważam, po raz pierwszy w 
życiu, że to możliwe, że nareszcie, nareszcie dotarłam do górnych konarów jungowskiego drzewa 
samorealiza...
Zaraz. Z holu dobiega straszny hałas. Jakby tłukły się naczynia i pies szczekał, i ktoś wrzeszczał...
O mój Boże. To wrzask GRANDMERE.

Piątek, 2 maja, północ, poddasze
Powinnam była wiedzieć, że wszystko za dobrze się układa. To znaczy moje urodziny. Wszystko 
szło zwyczajnie za gładko. Wprawdzie nie dostałam zaproszenia na bal maturalny ani nie odwołano 
mojego wyjazdu do Genowii, ale, no wiecie, wszyscy, których kocham (no cóż, kocham PRAWIE 
wszystkie z zebranych tam osób) siedzieli przy jednym stole i nie kłócili się ze sobą. Dostałam 
wszystko, czego chciałam (no cóż, prawie wszystko). Michael napisał o mnie piosenkę. A potem 
ten naszyjnik ze śnieżynką. I komórka.
Och, ale momencik. Przecież to O MNIE tutaj mowa. Wydaje mi się, że w wieku piętnastu lat już 
pora,   żebym   przyznała   się   do   czegoś,   z   czego   już   od   jakiegoś   czasu   zdaję   sobie   sprawę:   na 
zwyczajne życie to ja po prostu nie mogę liczyć. 
Zwyczajne życie ani zwyczajną rodzinę, ani zwyczajne urodziny.
Oczywiście,   te   urodziny   mogły   się   okazać   wyjątkiem,   gdyby   nie   Grandmere.   Grandmere   i 
Rommel.
Pytam was grzecznie, kto przyprowadza PSA do RESTAURACJI? Nic mnie nie obchodzi, czy we 
Francji to jest normalne. WE FRANCJI JEST NORMALNE, JEŚLI DZIEWCZYNA NIE GOLI 
SIĘ POD PACHAMI. Czy to wam może coś MÓWI o Francji? Na litość boską, oni tam jedzą 
ŚLIMAKI. ŚLIMAKI. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach mógłby uważać, że jeśli cokolwiek jest 
we Francji normalne, to będzie również towarzysko przyjęte w Stanach Zjednoczonych?
A ja wam powiem, kto tak uważa. Moja babka.
Poważnie. Ona nie rozumie, o co to całe zamieszanie. Powtarza ciągle:
-   No   oczywiście,   że   wzięłam   ze   sobą   Rommla.Do   Les   Hautes   Manger.   Na   moją   urodzinową 
kolację. Moja babka zabrała swojego PSA na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ.
Mówi, że to tylko dlatego, że kiedy zostawia Rommla samego, on wylizuje sobie sierść. To zespół 
obsesyjno-kompulsywny,   zdiagnozowany   przez   książęcego   weterynarza   z   Genowii,   i   Rommel 
dostał receptę na leki, które ma podobno brać, żeby nie dopuścić do rozwoju choroby.
Tak, właśnie: pies mojej babci bierze prozac.
Co   do   mnie,   nie   wydaje   mi   się,   żeby   Rommel   cierpiał   z   powodu   zespołu   obsesyjno-
kompulsywnego. Rommel cierpi z powodu mieszkania pod jednym dachem z Grandmere. Gdybym 
to JĄ i musiała mieszkać z Grandmere, też bym sobie TOTALNIE wylizała włosy do gołej skóry. 
To znaczy, gdybym miała dość długi język.
Jednak to, że jej pies cierpi na zespół obsesyjno-kompulsywny, nie jest ŻADNYM powodem, żeby 
Grandmere  zabierała  go na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ. W torbie od Hermesa.  I to z 
uszkodzonym zamkiem.
Bo co się stało, kiedy wyszłam do łazienki? Och, Rommel uciekł Grandmere z torby. I zaczął 
biegać po restauracji, desperacko umykając pogoni - kto skazany na tyrańską władzę Grandmere 
nie postąpiłby tak samo? 
Mogę   tylko   sobie   wyobrażać,   co   musiało   sobie   pomyśleć   kierownictwo   Les   Hautes   Manger  i 
wszyscy goście, widząc czterokilogramowego, łysego miniaturowego pudla przemykającego pod 

background image

obrusami. To znaczy właściwie wiem, co sobie pomyśleli. Wiem, co pomyśleli, bo Michael mi to 
potem powtórzył. Pomyśleli, że Rommel to gigantyczny szczur.
Rzeczywiście, pies bez futerka ma taki gryzoniowaty wygląd.
Ale i tak uważam, że wskakiwanie na krzesła i dzikie wrzaski nie są szczególnie racjonalnym 
zachowaniem   w   takiej   sytuacji.   Chociaż   Michael   powiedział,   że   część   turystów   wyciągnęła 
natychmiast cyfrowe aparaty i zaczęła pstrykać zdjęcia. Jestem pewna, że jutro w jakiejś japońskiej 
gazecie znajdzie się nagłówek mówiący, że czterogwiazdkowe restauracje na Manhattanie borykają 
się z plagą gigantycznych szczurów.
W każdym razie nie widziałam całego zdarzenia, ale Michael mówił mi, że to wyglądało zupełnie 
jak film Baza Luhrmanna, tyle że nigdzie nie było widać Nicole Kidman. Pojawił się za to chłopak 
z ogromną tacą talerzy po zupie i najwyraźniej nie zauważył tego cyrku. Nagle Rommel, którego 
tata   zapędził   do   kąta   przy   barze   sałatkowym,   rzucił   się   pod   nogi   temu   chłopakowi   i   zanim 
ktokolwiek się zorientował, co się dzieje, w powietrzu zaczęły latać resztki 
zupy z homara.
Na   szczęście   większość   wylądowała   na   Grandmere   i   na   jej   kostiumie   od   Chanel.   I   dobrze. 
Absolutnie   sobie   na   to   zasłużyła.   W   końcu   przyniosła   swojego   PSA   na   MOJĄ   KOLACJĘ 
URODZINOWĄ.   Tak   strasznie   żałuję,   że   tego   nie   widziałam.   Oczywiście   nikt   nie   chciał 
powiedzieć   wprost   -   nawet   mama   -   ale   Grandmere   ozdobiona   zupą   z   homara   to   musiał   być 
naprawdę,   naprawdę   śmieszny   widok.   Przysięgam,   że   gdyby   to   miał   być   mój   jedyny   prezent 
urodzinowy, zupełnie by mi wystarczył.
Ale zanim zdążyłam wyjść z łazienki, Grandmere została dokładnie oczyszczona przez szefa sali. 
Po zupie zostały wyłącznie mokre plamy na całym gorsie Grandmere. Kompletnie ominęła mnie 
cała   zabawa   (jak  zwykle).   Natomiast   zdążyłam   jeszcze   na  chwilę,   kiedy   szef   sali   królewskim 
gestem nakazał młodszemu kelnerowi zwrócić białą ścierkę do naczyń: zwolnił go - ZWOLNIŁ 
GO!!! I to za coś, co ZUPEŁNIE nie było jego winą!
Jangbu - bo tak ma na imię młodszy kelner - wyglądał tak, jakby się miał za moment rozpłakać. 
Ciągle powtarzał, że strasznie mu przykro. Ale to nic nie pomogło. Bo jeśli w Nowym  Jorku 
rozlejesz zupę na księżnę wdowę z Genowii, możesz pomachać na do widzenia swojej karierze w 
restauracyjnym biznesie. To zupełnie tak, jakby w Paryżu wielkiego szefa kuchni zauważono w 
McDonaldzie. Albo jakby R Diddy został przyłapany na kupowaniu bielizny w WalMart. Albo 
jakby Nicky i Paris Hilton sfotografowano w dresach z Juicy Couture przed telewizorem w sobotni 
wieczór, oglądające National Geographic. Tego po prostu się nie robi.
Usiłowałam wstawić się u szefa sali za Jangbu, kiedy już Michael mi opowiedział, co się stało. 
Powiedziałam, że Grandmere w żaden sposób nie może winić restauracji za to, co zrobił JEJ pies. 
Pies, którego w ogóle nie powinna była ze sobą zabierać.
Ale nic nie pomogło. Ostatni raz widziałam Jangbu jak ze smutną miną szedł w stronę kuchni.
Usiłowałam zmusić Grandmere, która, mimo wszystko, była stroną poszkodowaną - czy też stroną 
rzekomo poszkodowaną, bo oczywiście w ogóle nie stało jej się nic złego - żeby namówiła szefa 
kuchni, żeby z powrotem dał tę pracę Jangbu. Ale ona z uporem odmawiała. Nie wzruszyło jej 
nawet moje przypomnienie, że wielu młodszych kelnerów to imigranci, obcy w tym kraju, którzy w 
swoich ojczyznach mają całe rodziny na utrzymaniu.
-  Grandmere! - zawołałam w desperacji. - Co tak bardzo różni Jangbu od Johanny, afrykańskiej 
sierotki, którą w moim imieniu utrzymujesz? Oboje tylko usiłują jakoś przeżyć na tej planecie, 
którą nazywamy Ziemią.
-  Różnica... - zaczęła Grandmere, przyciskając do siebie Rommla i usiłując go uspokoić. (Trzeba 
było połączonych sił Michaela, mojego taty, pana G. i Larsa, żeby wreszcie, w ostatniej chwili, 
złapać Rommla, który chciał wyrwać się przez obrotowe drzwi na Piątą Aleję i na wolność. Pudel 
na gigancie, wyobrażacie sobie?) - ...otóż różnica między Johanną a Jangbu jest taka, że Johanna 
NIE OBLAŁA MNIE ZUPĄ!
Boże. Czasami taki z niej SZTYWNIAK.
No   więc   teraz   siedzę   sobie   tutaj,   wiedząc,   że   gdzieś   w   tym   mieście   -   w   Queens 

background image

najprawdopodobniej   -   przebywa   pewien   młody   człowiek,   którego   rodzina   będzie   zapewne 
głodowała, a wszystko przez MOJE URODZINY. Tak, właśnie tak. Jangbu stracił pracę dlatego, że 
JA SIĘ KIEDYŚ URODZIŁAM.
Jestem   pewna,   że   gdziekolwiek   teraz   jest   Jangbu,   żałuje,   że   tak   się   stało.   To   znaczy,   że   się 
urodziłam.
I nie mogę powiedzieć, żebym go w jakimkolwiek stopniu potępiała.

Piątek, 2 maja, 1.00 w nocy,
poddasze
Ale mój naszyjnik ze śnieżynką jest jednak bardzo ładny. W ogóle go nie zdejmuję.

Piątek, 2 maja, 1.05 w nocy,
poddasze
No cóż, może go zdejmę, kiedy będę szła na basen. Bo nie chciałabym go zgubić.

Piątek, 2 maja, 1.10 w nocy,
poddasze
On mnie kocha!

Piątek, 2 maja, algebra
O mój Boże. Całe miasto o tym mówi. O Grandmere i wczorajszym incydencie w Les Hautes 
Manger. Myślę, że to musi być dzień ubogi w wiadomości, bo nawet „Post" zajął się tym tematem. 
W kiosku na rogu rzucały się w oczy pierwsze i strony gazet:
KSIĄŻĘCE ZAMIESZANIE, wrzeszczy tytuł z „Post".
KSIĘŻNICZKA I ZIARNKO GROCHU (W ZUPIE), woła „Daily News" (myli się, bo to wcale 
nie była grochówka, tylko zupa z homara).
Trafiło   nawet   do   „Timesa"!   Można   by   pomyśleć,   że   „New   York   Times"   nie   zniży   się   do 
zamieszczania   podobnych   rewelacji,   ale   owszem!   Lilly   mi   pokazała,   kiedy   wślizgnęła   się   do 
limuzyny z Michaelem dziś rano.
- No cóż, twoja babka tym razem przegięła - stwierdziła.
Jakbym tego nie wiedziała! I jakbym już nie cierpiała z powodu silnego poczucia winy, wiedząc, że 
sama, nawet jeśli nie bezpośrednio, przyczyniłam się do tego, że Jangbu stracił źródło utrzymania!
Chociaż   muszę   przyznać,   że   moja   troska   o   Jangbu   zelżała   nieco,   bo   Michael   wyglądał   tak 
niesamowicie seksownie! Jak co rano, kiedy wsiada do mojej limuzyny. 
To dlatego, że kiedy zabieramy  jego i Lilly w drodze do szkoły,  Michael jest zawsze świeżo 
ogolony i ma taką gładką twarz. Michael nie jest szczególnie owłosioną osobą, ale to prawda, że 
pod koniec dnia - bo wtedy się zazwyczaj całujemy, ponieważ oboje jesteśmy raczej nieśmiałymi 
ludźmi, jak mi się wydaje, i wolimy, żeby zasłona ciemności skrywała nasze spłonione policzki - 
zarost 
Michaela zbliża się już do fazy papieru ściernego. W gruncie rzeczy nie mogę się powstrzymać 
przed myślą, że o wiele przyjemniej  byłoby całować Michaela rano, kiedy jest jeszcze gładko 
ogolony,  niż wieczorem, kiedy drapie. Zwłaszcza jego szyję. Nie mówię, żebym kiedykolwiek 
brała pod uwagę całowanie swojego chłopaka po szyi. To by przecież było dziwactwo.
Chociaż, muszę przyznać, Michael ma bardzo ładną szyję. Czasami, przy tych rzadkich okazjach, 
kiedy   jesteśmy   zupełnie   sami   dość   długo,   żeby   zacząć   się   całować,   przytykam   nos   do   szyi 
Michaela   i   po   prostu   wącham.   Wiem,   że   to   brzmi   dziwacznie,   ale   szyja   Michaela   pachnie 
naprawdę, naprawdę ładnie, jak mydło. Mydło i coś jeszcze. Coś, co sprawia, że wydaje mi się, że 
nic złego mnie nigdy nie spotka. A na pewno nie wtedy, kiedy jestem w ramionach Michaela i 
wącham jego szyję.
GDYBY TYLKO ZAPROSIŁ MNIE NA BAL!!!!!!!!! Wtedy mogłabym przez CAŁY WIECZÓR 
wąchać jego szyję, i to w tańcu, więc nikt, nawet Michael, nie zorientowałby się, co ja robię.

background image

Zaraz. O czym to ja mówiłam, zanim rozproszył mnie zapach szyi mojego chłopaka?
Ach tak. O Grandmere. O Grandmere i Jangbu.
No więc żaden z tych artykułów w prasie nie wspomina o Rommlu. Żaden. Nie ma w nich nawet 
cienia sugestii, że cała rzecz może być winą Grandmere. Och, skąd! Ani słóweczka!
Ale Lilly o tym wie, bo Michael jej opowiedział. I miała na ten temat mnóstwo do powiedzenia.
-  Zrobimy tak - oświadczyła. - Na rozwoju zainteresowań zaczniemy malować plakaty, a po szkole 
tam pójdziemy.
-  Dokąd pójdziemy? - pytałam, nadal zajęta wgapianiem się w szyję Michaela.
-  Do Les Hautes Manger - wyjaśniła Lilly. - Zorganizujemy pikietę.
-  Jaką pikietę? - Nie bardzo mogłam przestawić się z myśleniem i zastanawiałam się, czy moja 
szyja też pachnie Michaelowi tak ładnie. Prawdę mówiąc, nawet nie wiem, kiedy Michael mógł 
mieć   okazję   powąchać   moją   szyję.   Ponieważ   jest   ode   mnie   wyższy,   mnie   jest   bardzo   łatwo 
przytknąć   nos   do   jego   szyi.   Ale   on,   żeby   powąchać   moją,   musiałby   się  schylać,   co  mogłoby 
wyglądać dziwnie i mogłoby spowodować w efekcie uraz kręgosłupa.
- Pikietę przeciwko niesprawiedliwemu zwolnieniu Jangbu Panasy! - wrzasnęła Lilly.
Świetnie. Teraz już wiem, co robię po szkole. Jakbym i tak nie miała dość problemów, skoro mam 
na głowie:
a)  lekcję etykiety z Grandmere,
b)  pracę domową,
c)  martwienie się imprezą, którą mama robi dla mnie w sobotę wieczorem, bo pewnie nikt się nie 
pojawi, a nawet jeśli przyjdą, to jest całkiem prawdopodobne, że mamai pan G. zrobią coś, co mnie 
wprawi w zażenowanie, na j przykład zaczną omawiać własne czynności fizjologiczne albo grać na 
perkusji,
d)  przyszłotygodniowe menu dla „Atomu", bo już zbliża się termin,
e)   fakt, że mój tata oczekuje ode mnie spędzenia tego lata sześćdziesięciu dwóch dni w jego 
towarzystwie w Genowii,
f)   ciągły brak zaproszenia na bal maturalny ze strony mojego chłopaka.
Och nie, powinnam pewnie ZAPOMNIEĆ ZUPEŁNIE o wszystkich TYCH PROBLEMACH i 
martwić się o Jangbu. Nie zrozumcie mnie źle. Ja się totalnie o niego martwię, ale hej! Mam też 
własne kłopoty. Na przykład to, że pan G. właśnie nam oddał testy z poniedziałku i na moim stoi 
wielkie czerwone 3- wraz z uwagą: chcę z tobą pogadać.
Hm, zaraz, zaraz. Panie G, czy ja pana przypadkiem nie widziałam PRZY ŚNIADANIU? Nie mógł 
mi pan o tym wspomnieć WTEDY?
O mój Boże, Lana właśnie się odwróciła i cisnęła mi na stolik kopię „New York Newsday". Na 
okładce jest wielkie zdjęcie Grandmere,  która wychodzi  z Les Hautes Manger z Rommlem w 
ramionach i śladami zupy z homara na spódnicy.
- Dlaczego cała twoja rodzina jest pełna takich DZIWADEŁ? - chce wiedzieć Lana.
Wiesz co, Lana? To bardzo dobre pytanie.

Piątek, 2 maja, francuski
Nie  mogę  uwierzyć  w   to, co  wygaduje  pan  G. Miał  CZELNOŚĆ  zasugerować,  że  związek  z 
Michaelem ODRYWA mnie od nauki! Jakby Michael kiedykolwiek zrobił coś poza tym, że mi 
pomaga zrozumieć algebrę! Co za pomysł!
No dobra, Michael wpada do mnie do klasy na chwilę co rano, zanim zaczną się lekcje. I co z tego? 
Czy to komukolwiek przeszkadza? To znaczy, tak, LANA dostaje od tego szału, bo Josh Richter 
NIGDY nie odwiedza JEJ przed lekcjami, za bardzo zajęty jest podziwianiem własnych pasemek 
we włosach przed lustrem w łazience dla chłopców. Ale czy TO odrywa mnie od nauki?
Będę   musiała   poważnie   porozmawiać   z   matką,   bo   moim   zdaniem   zbliżające   się   narodziny 
pierwszego potomka zamieniają pana G. w mizantropa. I co z tego, że dostałam tylko 69 punktów z 
ostatniego testu? Przecież człowiek może mieć gorszy dzień, nie? To NIE znaczy, że moje stopnie 
lecą w dół ani że spędzam zbyt dużo czasu z Michaelem, ani że myślę o wąchaniu jego szyi w 

background image

każdej chwili, kiedy nie śpię, ani nic podobnego.
A uwaga pana G, jakobym przez całą drugą lekcję dziś rano pisała coś w swoim pamiętniku, jest 
zwyczajnie śmieszna. Jak najbardziej słuchałam tego krótkiego wykładziku o wielomianach przez 
jakieś ostatnie dziesięć minut przed dzwonkiem. Więc PROSZĘ BARDZO!
A kiedy siedemnaście razy napisałam: Jego Książęca Wysokość Michael Moscovitz Renaldo, pod 
swoją pracą domową - to był tylko taki ŻART! Boże! Panie G., co się z panem stało? KIEDYŚ 
miał pan takie fajne poczucie humoru.

Piątek, 2 maja, biologia
„No i jak... Zaprosił Cię wczoraj wieczorem ? Na kolacji urodzinowej? S.”
„Nie.”
„Mia! Do balu zostało dokładnie osiem dni. Będziesz musiała wziąć sprawy w swoje ręce i po 
prostu ?? zapytać.”
„SHAMEEKA! Wiesz, że tego nie mogę zrobić.”
„No cóż, sprawa zaraz stanie na ostrzu noża. Jeśli on Cię nie zaprosi przed jutrzejszą imprezą, nie 
będziesz mogła się zgodzić, nawet jeśli Cię w końcu zaprosi. No wiesz, dziewczyna musi mieć 
trochę dumy.”
„Tobie to łatwo powiedzieć, Shameeka. Jesteś cheerleaderką.”
„Taa. A ty księżniczką!”
„Wiesz, o co mi chodzi.”
„Mia, nie możesz pozwolić, żeby traktował Cię jak coś oczywistego. Chłopak musi czuć trochę 
niepewności... Nieważne, ile piosenek dla Ciebie napisał, ani ile naszyjników ze śnieżynką Ci dał. 
Musisz mu pokazać KTO TU RZĄDZI.”
„Czasami mówisz zupełnie jak moja babka.”

Piątek, 2 maja, 
Omój Boże, Lilly po prostu NIE CHCE zamknąć się na temat Jangbu i jego niedoli. Słuchajcie, ja 
też współczuję facetowi, ale nie mam zamiaru naruszać prywatności tego pechowca, zdobywając 
jego   domowy   numer   telefonu   -   a   zwłaszcza   wykorzystując   w   tym   celu   pewną   książęcą 
NOWIUTEŃKĄ KOMÓRKĘ.
Jeszcze mi się nie udało z niej ANI RAZU zadzwonić. ANI RAZU. Lilly już zadzwoniła pięć razy.
Ta sprawa z nieszczęsnym młodszym kelnerem totalnie wymyka się spod kontroli. Leslie Cho, 
naczelna   redaktorka   „Atomu",   przystanęła   przy   naszym   stole   w   czasie   lunchu   i   spytała,   czy 
mogłabym na poniedziałek przygotować dłuższy artykuł na temat incydentu, o którym wspominają 
gazety. Zdaję sobie sprawę, że nareszcie dostałam szansę na napisanie profesjonalnego reportażu - 
a nie jadłospisu stołówki - ale czy Leslie  naprawdę uważa, że ja najlepiej  się nadaję do tego 
zadania? To znaczy, czy nie ryzykuje, że ten artykuł będzie nie do końca obiektywny i wyważony? 
Jasne, uważam, że Grandmere nie miała racji, ale w końcu to jest MOJA BABKA, na litość boską.
Nie   jestem   pewna,   czy   naprawdę   doceniam   to   światełko   w   tunelu   szkolnego   dziennikarstwa. 
Zwłaszcza że ostatnio praca nad powieścią wydaje mi się o wiele bardziej pociągająca niż pisanie 
dla „Atomu".
Ponieważ jest piątek i Michael poszedł do baru przynieść mi dokładkę sałatki z fasolą, a Lilly 
zajęła się czymś innym, Tina spytała mnie, co zamierzam zrobić w sprawie Michaela i zaproszenia 
na bal maturalny.
- A co ja MOGĘ zrobić? - zajęczałam. - Po prostu muszę dalej siedzieć i czekać jak Jane Eyre, 
kiedy pan Rochester zajmował się grą w bilard z Blanche Ingram i udawał, że nie ma pojęcia o 
istnieniu Jane na tym świecie. Na co Tina odparła:
-  Naprawdę uważam, że powinnaś coś powiedzieć. Może jutro wieczorem na imprezie u ciebie?
Och, świetnie. W sumie nie mogłam się doczekać tej mojej imprezy - no, wiecie, poza tą częścią, 
kiedy mama będzie zatrzymywać wszystkich przy drzwiach i opowiadać im o niezwykle małej 
pojemności swojego pęcherza - ale teraz? Wielkie dzięki! Już to widzę: Tina będzie się na mnie 

background image

gapiła przez cały wieczór, chcąc, żebym zapytała Michaela o bal maturalny. Super. Rewelka.
Lilly właśnie podała mi ten ogromny plakat. Było na nim: LES HAUTES MANGER JEST 
NIEAMERYKAŃSKIE!
Zwróciłam Lilly uwagę, że wszyscy już wiedzą, że Les Hautes Manger nie jest amerykańskie. To 
francuska restauracja. Lilly odparowała:
-  Nawet jeśli właściciel urodził się we Francji, to jeszcze nie znaczy, że nie obowiązują go prawa i 
społeczne zasady przestrzegane w naszym kraju.
Powiedziałam, że moim zdaniem prawem w naszym kraju jest możliwość zatrudniania i zwalniania 
ludzi, jak się chce. No, wiecie, w pewnych granicach.
-  Po czyjej stronie ty jesteś, Mia? - zapytała mnie Lilly. Powiedziałam:
-  Po twojej, oczywiście. To znaczy po stronie Jangbu.
Ale czy Lilly nie rozumie, że mam o wiele za dużo własnych problemów, żeby brać sobie jeszcze 
na głowę problemy bezrobotnego kelnera? No bo zamartwiam się wakacjami, nie wspominając już 
o stopniu z algebry, a poza tym mam na utrzymaniu afrykańską sierotkę. I naprawdę nie sądzę, 
żeby można było ode mnie oczekiwać, że pomogę Jangbu odzyskać pracę, skoro nie mogę nawet 
zmusić własnego chłopaka, żeby mnie zaprosił na swój bal maturalny.
Oddałam Lilly plakat, wyjaśniając, że nie będę mogła pójść na akcję protestacyjną po szkole, bo 
mam lekcję etykiety dworskiej. Lilly oskarżyła mnie, że bardziej przejmuję się sobą niż trojgiem 
głodujących dzieci Jangbu. Zapytałam, skąd pewność, że Jangbu w ogóle ma dzieci, skoro, o ile 
wiem, nie było o tym mowy w żadnym z artykułów na temat zajścia, a Lilly jeszcze nie udało się z 
nim skontaktować. Ale ona powiedziała, że mówi to w sensie metaforycznym, nie dosłownie.
Bardzo   się   przejmuję   Jangbu   i   jego   metaforycznymi   dziećmi,   naprawdę.   Ale   tam,   w   świecie, 
panują prawa buszu, a ja akurat w tej chwili mam własne problemy. Jestem prawie zupełnie pewna, 
że Jangbu by to zrozumiał.
Powiedziałam jednak Lilly, że spróbuję namówić Grandmere, żeby porozmawiała z właścicielem 
Les Hautes Manger i wstawiła się za Jangbu. Chyba przynajmniej tyle mogłabym zrobić, biorąc 
pod uwagę, że to moje istnienie na tej planecie jest powodem, dla którego nieszczęsny Jangbu 
został bez środków do życia.

PRACA DOMOWA
Algebra: A bo ja wiem?
Angielski: A kogo to obchodzi?
Biologia: Dajcie mi spokój
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: No, nie!
RZ: I co jeszcze?
Francuski: Coś
Historia cywilizacji: Coś innego

Piątek, 2 maja, W limuzynie w drodze od Grandmere do domu
Grandmere postanowiła zachowywać się tak, jakby wczoraj wieczorem nic się nie stało. Jakby nie 
zabrała  swojego pudla na moją  urodzinową kolację i nie doprowadziła  do zwolnienia  z pracy 
niewinnego młodszego kelnera. Jakby jej twarz nie patrzyła z pierwszych stron wszystkich gazet na 
Manhattanie,   pomijając   „Timesa".   Rozwodziła   się   za   to   nad   tym,   że   w   Japonii   uważa   się   za 
karygodny brak wychowania, jeśli ktoś wtyka pałeczki na sztorc w miseczkę ryżu. Jak się okazuje, 
kiedy to robisz, okazujesz brak szacunku duchom zmarłych przodków czy coś takiego.
Nieważne. Jakbym się w najbliższej przyszłości wybierała do Japonii. Halo? Widać jak na dłoni, że 
nie wybieram się nawet na BAL MATURALNY.
-  Grandmere - powiedziałam, kiedy nie mogłam już tego dłużej znieść. - Porozmawiamy na temat 
wczorajszego wieczoru, czy masz zamiar po prostu udawać, że nic się nie stało?
Grandmere zrobiła minę niewiniątka.
-  Przepraszam cię, Amelio, ale nie mam pojęcia, o czym mówisz.

background image

-   Wczoraj wieczorem - powtórzyłam. - Na mojej urodzinowej kolacji. W Les Hautes Manger. 
Kazałaś zwolnić młodszego kelnera. Jest o tym we wszystkich porannych gazetach.
-  Ach, to. - Grandmere niewinnie zamieszała swojego side-cara.
-  A więc? - spytałam. - Co masz zamiar zrobić w tej sprawie?
-  Zrobić? - Grandmere miała szczerze zaskoczoną minę. -Ależ nic. Co tu jest do zrobienia?
Właściwie mogłam się tego spodziewać. Grandmere, kiedy chce, koncentruje się wyłącznie na 
sobie.
-   Grandmere, przez ciebie człowiek stracił pracę! - zawołałam. - Musisz coś zrobić! On będzie 
głodował.
Grandmere spojrzała w sufit.
-   Doby Boże, Amelio. Już ci załatwiłam sierotkę. Chcesz powiedzieć, że chcesz też adoptować 
młodszego kelnera?
-  Nie. Ale to nie wina Jangbu, że wylał na ciebie zupę. To przez twojego psa.
Grandmere zasłoniła uszka Rommla.
-  Nie tak głośno - powiedziała. - On jest bardzo wrażliwy. Weterynarz twierdzi...
-  Nic mnie nie obchodzi, co twierdzi weterynarz! - wrzasnęłam. - Grandmere, musisz coś zrobić! 
Moi przyjaciele są w tej właśnie chwili pod restauracją i organizują pikietę!
Dla podkreślenia dramatyzmu sytuacji włączyłam telewizor. Nie spodziewałam się, 
że będzie tam cokolwiek na temat protestu Lilly. Spodziewałam się, że powiedzą najwyżej coś o 
korkach, objazdach i o tłumach gapiów blokujących ruch. Lilly robiła z siebie niezłe widowisko.
Możecie zatem wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy reporter zaczął opisywać „demonstrację 
przed Les Hautes Manger, modną czterogwiazdkową restauracją na Pięćdziesiątej Siódmej ulicy", a 
potem pokazali Lilly maszerującą w kółko z wielkim plakatem, na którym widniał napis: WINA 
DYREKCJI LES HAUTES MANGER. 
Największą niespodzianką nie była duża liczba uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina, których 
Lilly namówiła do współudziału w pikiecie. To znaczy, spodziewałam się zobaczyć tam Borysa i 
nie   zdziwiłam   się,   widząc   tam   też   Klub   Socjalistów   LiAE,   bo   oni   pojawiają   się   na   każdym 
proteście, jaki się trafi.
Nie, największym szokiem było to, że tuż obok Lilly i innych uczniów LiAE maszerowało sporo 
ludzi, których nigdy przedtem nie widziałam.
Reporter wkrótce wyjaśnił, skąd się wzięli.
-   Młodsi kelnerzy z całego miasta zebrali się tu, przed wejściem do Les Hautes Manger, żeby 
zademonstrować swoją solidarność z Jangbu Panasa, który został wczoraj wieczorem zwolniony z 
pracy w Les Hautes Manger po incydencie z udziałem księżnej wdowy z Genowii.
Jednak mimo tego wszystkiego Grandmere nadal była  kompletnie niewzruszona. Przyjrzała się 
tylko tej scenie i cmoknęła językiem.
-  W niebieskim - zauważyła - nie jest Lilly specjalnie do twarzy, nieprawdaż?
Nie mam pojęcia, co zrobić z tą kobietą. Ona jest kompletnie NIEMOŻLIWA.

Piątek, 2 maja, poddasze
Można by oczekiwać, że pod własnym dachem znajdę trochę spokoju i ciszy. Ale nie, wracam do 
domu i zastaję mamę i pana G. w samym środku karczemnej awantury. Zazwyczaj kłócą się o to, 
że mama chce rodzić w domu z pomocą położnej, a pan G. chce, żeby rodziła w szpitalu pod 
opieką personelu kliniki Mayo.
Ale tym razem chodziło o to, że mama chce nazwać dziecko Simone, jeśli to będzie dziewczynka, 
po Simone de Beauvoir, a Sartre, jeśli to będzie chłopiec, po - no cóż, po facecie imieniem Sartre, 
jak sądzę.
Ale pan G. chce nazwać dziecko Rosę, jeśli to będzie dziewczynka, po swojej babce, albo Rocky, 
jeśli to będzie chłopiec, po... No cóż, najwyraźniej na cześć Sylvestra Stallone. Co, no wiecie, nie 
jest wcale taką katastrofą, jeśli się widziało film Rocky, bo Rocky był bardzo miły i w ogóle...
Ale mama mówi, że po jej trupie jej syn - jeśli będzie miała syna - zostanie nazwany po bokserze 

background image

analfabecie.
I tak, jeśli chcecie znać moje zdanie, Rocky to o wiele lepsze imię dla chłopca niż ostatnie, na jakie 
wpadli: Granger. Dzięki Bogu, poszłam i sprawdziłam 
GRANGER w książce z imionami dla dzieci. I kiedy powiedziałam, że Granger w średniowiecznej 
francuszczyźnie  znaczyło  „kmieć",   totalnie   się  uspokoili   z  tym  imieniem.   No  bo  kto   chciałby 
nazwać dziecko „Kmieć"?
Amelia nic nie znaczy po francusku. Mówi się, że pochodzi od Emily albo Emmeline, co znaczy 
„pracowita" w staroniemieckim. Imię Michael, które pochodzi z hebrajskiego, znaczy „ten, który 
przypomina Pana". No więc widzicie, że razem tworzymy bardzo fajną parę, bo jesteśmy pracowici 
i przypominamy Pana.
Ale kłótnia nie skończyła się na tej całej sprawie Sartre-kontra-Rocky. O, nie. Mama chce jutro 
jechać do BJ's Wholesale Club, żeby zrobić zakupy na moją imprezę, ale pan G. obawia się, że 
terroryści mogliby wysadzić w powietrze Holland Tunnel i wtedy oni utkwią w nim w środku, jak 
Sylvester   Stallone   w   Tunelu,   a   wtedy   mama   mogłaby   zacząć   przedwcześnie   rodzić   i   dziecko 
przyszłoby na świat, kiedy dokoła przelewałyby się wody rzeki Hudson.
Pan G. chce iść po prostu do Paper House na Broadwayu i kupić papierowe urodzinowe talerze i 
kubki z królową Amidalą.
Halo? Czy oni na pewno wiedzą, że mam już piętnaście lat - nie miesięcy - i że znakomicie 
rozumiem wszystko, co oni do siebie mówią?
Nieważne.   Założyłam   na   uszy   słuchawki   i   włączyłam   komputer   w   nadziei,   że   znajdę   trochę 
oddechu od tych podniesionych głosów, ale nie mam szczęścia. Lilly ledwie co zdążyła wrócić do 
domu z tego swojego protestu, ale już jej się udało rozesłać maila do wszystkich ludzi ze szkoły:
WomynRule: UWAGA WSZYSCY UCZNIOWIE LICEUM IMIENIA ALBERTA EINSTEINA:
Wasza   pomoc   i  wsparcie   dla   Stowarzyszenia   Uczniów   Przeciwko   Zwolnieniu   z   Pracy   Jangbu 
Panasy (SUPZPJP) są szalenie potrzebne. Dołączcie do nas jutro (sobota, 3 maja) w południe i 
weźcie udział w manifestacji w Central Parku, a potem w marszu protestacyjnym wzdłuż Piątej 
Alei   aż   do   drzwi   Les   Hautes   Manger   na   Pięćdziesiątej   Siódmej   ulicy.   Okażcie   swoje 
niezadowolenie   z   tego,   jak   restauratorzy   z   Nowego   Jorku   traktują   swoich   pracowników!   Nie 
słuchajcie ludzi, którzy wmawiają  wam,  że nasze pokolenie to pokolenie materialistów! Niech 
usłyszą wasz głos!
Lilly Moscovitz, Przewodnicząca
SUPZPJP
Halo? Nie wiedziałam, że należę do pokolenia materialistów. Jak to w ogóle możliwe? Ją prawie 
nic nie posiadam. Poza komórką. A i to w zasadzie dopiero od wczoraj.

Była jeszcze jedna wiadomość od Lilly. Brzmiała tak:
Mia,   brakowało   nam   Ciebie   dzisiaj   na   wiecu.   Szkoda,   że   nie   przyszłaś,   to   było 
NIEWIARYGODNE!   Do   naszego   pokojowego   protestu   dołączyli   młodsi   kelnerzy   z   różnych 
dzielnic, nawet z Chinatown, chociaż to drugi koniec miasta. Panowało takie poczucie solidarności 
i serdeczności! A co najlepsze, nigdy nie zgadniesz, kto przyszedł - sam Jangbu Panasa! Przyszedł 
do Les Hautes Manger po swoje ostatnie pobory. Ale się zdziwił, kiedy zobaczył nas wszystkich, 
demonstrujących w jego obronie! Najpierw był bardzo nieśmiały i nie chciał ze mną rozmawiać. 
Ale poinformowałam go, że chociaż może się i wychowałam w burżuazyjnym domu, a moi rodzice 
są przedstawicielami inteligencji, ale w sercu tak samo jak on należę do klasy pracującej i obchodzi 
mnie tylko najlepiej pojęty interes zwykłego człowieka. Jangbu przyjdzie jutro na marsz! Ty też 
powinnaś przyjść, będzie niesamowicie!!!!!!!!
Lilly
PS   Nie   powiedziałaś   mi,   że   Jangbu   ma   tylko   osiemnaście   lat.   Wiedziałaś,   że   on   jest 
Tybetańczykiem?   Poważnie.   Tam,   w   swoim   rodzinnym   kraju,   już   skończył   szkołę   średnią. 
Przyjechał tu szukać lepszego życia, bo handel artykułami rolnymi  w Tybecie zamarł wskutek 
działań polityków  z chińskich sił okupacyjnych, a jedyne zajęcie poza rolnictwem, jakie może 

background image

znaleźć młody Szerpa, to praca tragarza i przewodnika wypraw wysokogórskich. Ale Jangbu mówi, 
że ma lęk wysokości.
PPS Nie powiedziałaś mi też, że on jest taki i SEKSOWNY!!!! Wygląda jak połączenie Jackie 
Chana i Enrique Iglesiasa. Tylko bez pieprzyka na policzku.
To naprawdę trochę meczące, kiedy twoja najlepsza przyjaciółka i twój chłopak są geniuszami. 
Przysięgam, ledwie za nimi nadążam. Ich umysłowa gimnastyka zupełnie mnie przerasta.
Na   szczęście   był   jeszcze   mail   od   Tiny,   której   możliwości   intelektualne   znacznie   bardziej 
przypominają moje własne:

Mia, zastanawiałam się nad tym i zdecydowałam, że najlepszy dla Ciebie moment, żeby zapytać 
Michaela, czy ma zamiar zaprosić Cię na swój bal maturalny, przypadnie dokładnie jutro, w czasie 
Twojej imprezy.  Moim zdaniem powinnaś zorganizować grę w siedem minut w niebie (Twoja 
mama się nie sprzeciwi, prawda? No bo jej i pana G. NIE BĘDZIE tam fizycznie, prawda?) , a 
kiedy znajdziesz się w szafie z Michaelem, a on zacznie się rozgrzewać i głupieć z podniecenia, 
powinnaś wystąpić z tym pytaniem. Wierz mi, chłopak nie potrafi Ci niczego odmówić w takiej 
sytuacji. A przynajmniej tak mi mówiono.
Tina

Jezu, co się dzieje z moimi przyjaciółkami? Zupełnie jakby żyły w innym świecie niż ja. Siedem 
minut w niebie? Ja chcę mieć MIŁĄ imprezę, z colą i cheetos, i może z tańcami, jeśli uda mi się 
namówić pana G., żeby przesunął tapczan z japońskim materacem. ZUPEŁNIE nie mam ochoty na 
imprezę, gdzie ludzie zamykają się w szafie, żeby się całować. Jeśli miałabym ochotę całować się z 
moim chłopakiem, zrobię to w prywatności własnego pokoju... Tyle że, oczywiście, nie wolno mi 
przyjmować Michaela, kiedy nikogo innego nie ma w domu, a kiedy on przychodzi, muszę zawsze 
zostawiać drzwi do mojej sypialni otwarte przynajmniej na dziesięć centymetrów. (Dzięki, panie G. 
To naprawdę totalny obciach, mieć ojczyma, który jest nauczycielem w szkole średniej. No bo kto 
jest lepiej przygotowany do zepsucia nastolatkowi każdej frajdy niż szkolny nauczyciel?).
Ale przysięgam, już sama nie wiem, kto przyprawia mnie o większy ból głowy, moja babka czy 
moje przyjaciółki.
Przynajmniej Michael przysłał mi miły liścik:

Dzisiaj na rozwoju zainteresowań byłaś jakaś, taka przyciszona. 
Wszystko w porządku?

Dzięki Bogu, że chociaż na mojego chłopaka i jego wsparcie mogę zawsze liczyć.  Poza tym, 
oczywiście, że zaniedbuje zaprosić mnie na swój bal maturalny.
Zdecydowałam   się   zignorować   maile   Lilly   i   Tiny,   ale   odpisałam   Michaelowi.   Usiłowałam 
zastosować   nieco   tej   subtelności,   o   której   wspominała   mi   niedawno   Grandmere.   Nie   powiem, 
żebym w chwili obecnej miała dobre zdanie o Grandmere, o nie! Muszę jednak przyznać, że miała 
w życiu o wielu więcej chłopaków niż ja.

Hej! Wszystko w porządku. Dzięki, że spytałeś. Po prostu nie mogę się ostatnio pozbyć poczucia, 
że jest coś, o czym zapomniałam. I nie mogę się zorientować, co to takiego. Ale to chyba ma coś 
wspólnego z obecną porą roku, tak mi się wydaje...

Proszę! Idealnie! Subtelne, ale zrozumiałe. A Michael, jako geniusz, z pewnością zdoła odczytać 
aluzję. A przynajmniej tak mi się wydawało, póki nie odpisał... 
Co zrobił od razu, bo chyba tak jak i ja siedział w sieci.

No cóż, sądząc po tej troi, którą dostałaś  z dzisiejszego testu, powiedziałbym,  że zapomniałaś 
wszystkiego, co powtarzaliśmy z algebry przez ostatnie kilka tygodni. Jeśli chcesz, przyjdę do 

background image

Ciebie w niedzielę i pomogę Ci z pracą domową na poniedziałek.
Michael

O mój Boże! Czy jakakolwiek dziewczyna miała kiedyś mniej przytomnego chłopaka? No może 
poza   Lilly.   Chociaż   moim   zdaniem,   nawet   Borys   Pelkowski   przejrzałby   mój   niewinny 
podstęp.Jestem   taka   przygnębiona,   że   się   chyba   położę   do   łóżka.   W   telewizji   leci   maraton 
Farscape, ale nie jestem w nastroju do oglądania przygód innych ludzi w kosmosie. Moje własne 
wystarczająco mnie przygnębiają.

Sobota, 3 maja, DZIEŃ WIELKIEJ IMPREZY
Mama zajrzała do mojego pokoju z samego rana i spytała, czy chcę iść z nią i panem G. po zakupy 
na imprezę. Zazwyczaj uwielbiam BJ's, bo to wielki sklep z masą rzeczy i darmowymi koreczkami 
z   sera,   i   popcornem,   i   wszystkim.   Nie   wspominając   o   sklepie   monopolowym   dla 
zmotoryzowanych,   do   którego   pan   G.   lubi   wpadać   w   drodze   powrotnej,   gdzie   otwierają   twój 
bagażnik i ładują do niego zgrzewki coli, a ty nawet nie musisz wysiadać z samochodu.
Ale dzisiaj, z jakiegoś powodu, miałam zbyt głęboką depresję nawet na sklep monopolowy dla 
zmotoryzowanych.   Więc   zostałam   pod   kołdrą   i   zapytałam   mamę   słabym   głosem,   czy   nie 
pojechałaby sama. Powiedziałam, że boli mnie gardło i chyba powinnam poleżeć w łóżku, żebym 
potem miała siłę na imprezę.
Nie sądzę, żeby mama w ogóle nabrała się na tę udawaną chorobę, ale nic mi nie powiedziała. 
Stwierdziła tylko:
- Jak chcesz.
I wyszła z panem G. Co, biorąc pod uwagę jej ostatnie humory, oznacza, że mi się właściwie 
upiekło.
Nie wiem, co się ze mną dzieje. Jestem takim nieudacznikiem. No bo sami zobaczcie, ile ja mam 
problemów. Chcę iść na bal maturalny mojego chłopaka, tyle że on mnie nie zaprosił, a ja się za 
bardzo boję, że on pomyśli, że nim komenderuję, żeby to z nim przedyskutować. Nie chcę spędzić 
wakacji w Genowii, ale podpisałam ten obrzydliwy kontrakt i teraz chyba się nie zdołam wykręcić.
Moja najlepsza przyjaciółka usiłuje zrobić tyle dobrego dla ludzkości i tak dalej, a ja nawet nie 
jestem w stanie wziąć w rękę tego plakatu, żeby ją wspomóc, mimo że osobą, której ona usiłuje 
pomóc, jest ktoś, czyim troskom w zasadzie sama jestem winna. A ja znów zaczynam mieć gorsze 
stopnie z algebry i nawet nic mnie to nie obchodzi.
Naprawdę, z całym tym ciężarem na barkach, czy ja mam inny wybór, niż przełączyć telewizor na 
Lifetime, kanał filmowy dla kobiet? Może jeśli obejrzę sobie jakieś filmy o prawdziwym życiu 
kobiet, które uporały się z jakimiś  niewiarygodnymi  przeciwnościami losu, uda mi się znaleźć 
odwagę, żeby pokonać własne.
Hej, to nie jest niemożliwe.

Sobota, 3 maja, 19.30, na pól godziny przed rozpoczęciem mojej imprezy
Nie   sądzę,   żeby   przełączenie   się   na  Lifetime,   kanał   filmowy   dla   kobiet   było   takim   świetnym 
pomysłem. W rezultacie poczułam tylko, że kompletnie nie dorastam do sytuacji. Naprawdę, nie 
wiem, kto może oglądać takie filmy i nie popaść w kompleksy. Proszę oto próbka tego, przez co 
przeszły te kobiety:
Porwanie samolotu - historia Uli Derickson
Lindsay   Wagner   z   Bionic   Woman   ratuje   wszystkich   (oprócz   jednego)   pasażerów   rejsu   847. 
Historia oparta na faktach, zdarzyło się to w połowie lat osiemdziesiątych. W filmie Uli przekonuje 
porywaczy, żeby darowali życie pasażerom, śpiewając wzruszającą folkową pieśń, wskutek czego 
porywaczom łzy napływają do oczu. Niestety, nie znam żadnych pieśni folkowych, a te, które znam 
- takie jak Bifa Nakeda I Love Myself Tonight (u-uuu) -chyba nikogo by nie ukoiły, a zwłaszcza 
porywaczy samolotów.

background image

Porwanie Kari Swenson
Też   prawdziwe.   Kari,   dwuboistka,   zawodniczka   olimpijska,   zostaje   porwana   przez   bandę 
prostaków, którzy chcą się z nią ożenić. Uh! Jakby sam pobyt na kempingu nie był wystarczająco 
wstrętny. Wyobraźcie sobie kemping w towarzystwie ludzi, którzy się nigdy nie kąpią. Ale Kari (w 
filmie gra ją Tracy Pollan, żona Michaela J. Foksa) ucieka i udaje jej się zdobyć złoty medal, a 
banda prostaków trafia do więzienia, gdzie muszą się co dzień golić i szorować zęby. Ale ja nie 
uprawiam dwuboju. Nie jestem w ogóle sportowcem. Gdyby porwali mnie tacy ludzie, pewnie po 
prostu bym płakała, póki by mnie nie wypuścili z obrzydzenia.
Wołanie o pomoc: historia Tracey Thurman
Kobieta   zostaje   brutalnie   zaatakowana   przez   swojego   męża   na   oczach   policjantów,   a   potem 
zaskarża policję za nieudzielenie jej pomocy i wygrywa sprawę, zdobywając punkt dla wszystkich 
ofiar przemocy domowej. Ale ja mam ochroniarza. Jeśli ktokolwiek spróbuje na mnie napaść, Lars 
zastrzeli go ze swojej spluwy.

Nagła groza: Porwanie szkolnego autobusu nr 17
Maria Conchita Alonso, świeżo po roli Amber w Uciekinierze, gra Martę Caldwell, prowadzącą 
autobus szkoły specjalnej. Autobus zostaje porwany przez faceta, który wściekł się o coś na urząd 
skarbowy. Dzielna Marta tak długo zwodzi porywacza swoim spokojem i łagodnością, aż zjawia 
się oficer oddziału  specjalnego policji i strzela facetowi prosto w głowę przez szybę  jadącego 
autobusu. Happy end wśród wrzasków przerażonych dzieci specjalnej troski, obryzganych krwią i 
mózgiem porywacza.
Ale ja do szkoły jeżdżę limuzyną, więc słabe szanse, że coś takiego mi się przytrafi.
Przemilczane zbrodnie
Również autentyczna historia. Dentysta, przy okazji leczenia kanałowego, uprawia seks ze swoją 
pacjentką   pogrążoną   w   narkozie.   Potem   bezczelnie   twierdzi,   że   miał   z   nią   romans   i   że   ona 
wymyśliła sobie ten gwałt, żeby mąż się na nią nie wściekł za niespodziewanego potomka... Aż do 
momentu, kiedy funkcjonariuszka policji przebiera się za pacjentkę, a gliniarze korzystają z kamery 
ukrytej w szmince, żeby przyłapać dentystę na zdejmowaniu z niej bluzki!
Ale   to   mi   się   nigdy   nie   zdarzy,   bo   nie   mam   w   okolicy   klatki   piersiowej   nic,   co   mogłoby 
zainteresować choćby psychopatycznego dentystę.

Lot 243
Connie Sellecca gra pierwszego oficera Mimi Tompkins, której udaje się wylądować poważnie 
uszkodzonym samolotem rejsowym 243 (w połowie lotu odpadł dach kabiny wskutek zmęczenia 
materiału). Nie jest zresztą jedyną dzielną osobą z załogi. Pewna stewardesa wciąż sprawdza, jak 
się mają pasażerowie w przedniej części kabiny (też bez dachu) i cały czas powtarza, że wszystko 
się   dobrze   skończy,   nie   zważając   na   całą   masę   strzępów   wykładziny   sterczących   tym 
nieszczęśnikom z głów. Nigdy by mi  się nie udało posadzić  maszyny  ani wmawiaćludziom  z 
ciężkimi ranami głowy, że nic im nie będzie, bo zamocno bym rzygała ze strachu.
Poważnie, nie wiem, jak od kogokolwiek można oczekiwać, że wyskoczy z łóżka po obejrzeniu 
takiego filmu i poczuje się dobrze z sobą samym.
Co gorsza, udało mi się załapać na parę minut Cudownych zwierząt i byłam zmuszona uznać, że z 
punktu   widzenia   inteligencji   Gruby   Louie   jest   gdzieś   tak   na   samym   dole   drabiny.   No   bo   w 
Cudownych zwierzętach pokazywali osła, który uratował swojego właściciela przed dzikimi psami, 
papużkę, która uratowała swoich właścicieli  przed pożarem, i psa, który uratował swoją panią 
przed śpiączką hipoglikemiczną, delikatnie nią potrząsając, póki nie zjadła paru dropsów, i kota, 
który   zorientowawszy   się,   że   jego   pan   stracił   przytomność,   usiadł   na   klawiszu   telefonu, 
automatycznie wybierając numer pogotowia, i miauczał, póki nie nadjechała pomoc.
Przykro mi, ale Gruby Louie nie poradziłby sobie z dzikimi psami, w pożarze najprawdopodobniej 
by zginął, nie odróżniłby dropsa od dziury w ścianie i nie miałby pojęcia, że trzeba wcisnąć klawisz 
z   numerem   pogotowia,   gdybym   straciła   przytomność.   W   gruncie   rzeczy,   gdybym   straciła 

background image

przytomność, Gruby Louie siedziałby tylko pewnie przy swojej miseczce i płakał, póki Ronnie z 
mieszkania obok nie dostałaby wreszcie szału i nie poprosiła dozorcy, żeby ją wpuścił do środka, 
żeby mogła przyciszyć tego kota.
Nawet mój kot jest nieudacznikiem.
Co gorsza, mama i pan G. świetnie się beze mnie bawili w BJ's. No, może poza tym momentem, 
kiedy mama totalnie musiała pójść do łazienki, ale że tkwili właśnie w połowie Holland Tunnel, 
musiała   przeczekać,   aż   dojechali   do   pierwszej   stacji   Shella   po   drugiej   stronie   tunelu,   a  kiedy 
pobiegła  do  łazienki,  okazało  się,   że  jest   zamknięta   i  mama  omal  nie   wyrwała   ręki  ze   stawu 
pracownikowi stacji, kiedy odbierała od niego klucz.
Za to znaleźli całe tony różnych rzeczy z królową Amidalą, włącznie z majteczkami (dla mnie, nie 
dla gości, oczywiście). Mama wsunęła głowę do mojego pokoju, kiedy wrócili, żeby pokazać mi 
sześciopak z majtkami z królową Amidalą, ale ja po prostu nie mogłam wykrzesać z siebie żadnego 
entuzjazmu, chociaż się starałam.
Może mam PMS.
Albo   może   ciężar   mojej   świeżo   odkrytej   kobiecości,   zważywszy,   że   mam   już   piętnaście   lat, 
doskwiera mi po prostu za bardzo.
A naprawdę powinnam być szczęśliwa, bo pan G. rozwiesił na całym poddaszu te chorągiewki z 
królową   Amidalą,   do   rur   biegnących   pod   sufitem   przymocował   białe   choinkowe   światełka,   a 
popiersiu Elvisa założył maskę z królową Amidalą. Obiecał nawet, że nie będzie bębnił na perkusji 
w rytm muzyki (starannie dobranego miksa, którego zrobiliśmy z Michaelem - zawiera wszystkie 
moje ulubione utwory Destiny's Child i Bree Sharp, mimo że Michael ich nie znosi).
CO SIĘ ZE MNĄ DZIEJE???? Czy to wszystko tylko dlatego, że mój chłopak jeszcze mnie nie 
zaprosił na bal maturalny? I dlaczego ja się w ogóle przejmuję? Dlaczego nie mogę być szczęśliwa 
i cieszyć się z tego, co już mam?
DLACZEGO NIE MOGĘ BYĆ PO PROSTU ZADOWOLONA, ŻE MAM CHŁOPAKA I NA 
TYM POPRZESTAĆ?
Ta   impreza   to   fatalny   pomysł.   Nie   jestem   w   nastroju   na   imprezę.   Co   ja   sobie   w   ogóle 
wyobrażałam,   organizując   imprezę?   JESTEM   NIEPOPULARNĄ   KSIĘŻNICZKĄ 
DZIWADŁEM!!!! NIEPOPULARNE KSIĘŻNICZKI DZIWADŁA NIE POWINNY URZĄDZAĆ 
IMPREZ!!!!! 
NAWET DLA SWOICH NIEPOPULARNYCH, DZIWACZNYCH PRZYJACIÓŁ!!!!!!!!!
Nikt nie przyjdzie. Nikt nie przyjdzie i skończy się na tym, że będę tu siedziała przez cały wieczór 
pod   migoczącymi   światełkami   choinkowymi,   głupimi   chorągiewkami   z   królową   Amidalą,   z 
cheetos i colą, i miksem Michaela ZUPEŁNIE SAMA. Och, Boże, właśnie zadzwonił domofon. 
Ktoś tu idzie. Proszę, Boże, daj mi siłę przetrwać ten wieczór. Daj mi siłę Uli, Kari, Tracey, Marty, 
tej pacjentki dentystycznej, Mimi i tej stewardesy. To wszystko, o co Cię proszę. Dziękuję.

Niedziela, 4 maja, 2.00
No cóż. Po wszystkim. Skończyło się. Moje życie się skończyło.
Chciałabym  podziękować wszystkim,  którzy byli  przy mnie  w tych  trudnych  chwilach:  matce, 
zanim zmieniła się w dziewięćdziesięciokilogramową masę drżących  hormonów z rozwalonym 
pęcherzem, panu G. za to, że usiłował podratować moją średnią ocen i Grubemu Louiemu za to, że 
jest,   no   cóż,   Grubym   Louiem,   nawet   jeśli   jest   kompletnie   bezużyteczny   w   porównaniu   ze 
zwierzętami z Cudownych zwierząt.
Ale nikomu więcej. Bo wszyscy inni moi znajomi są najwyraźniej częścią jakiegoś piekielnego 
spisku, który ma mnie doprowadzić do szaleństwa, tak jak Berthę Rochester.
Weźcie na przykład Tinę. Tinę, która pojawia się na mojej imprezie, łapie mnie za ramię i zaciąga 
do mojego pokoju, gdzie wszyscy mają zostawiać kurtki, i mówi mi:
-  Ling Su i ja wszystko już zaplanowałyśmy. Ling Su zagada twoją mamę i pana G., a wtedy ja 
zapowiem   grę   w   siedem   minut   w   niebie.   Kiedy   przyjdzie   twoja   kolej,   wejdziesz   do   szafy   z 
Michaelem i zaczniesz się z nim całować, a kiedy dojdziecie do szczytu uniesienia, zapytasz go o 

background image

bal maturalny.
-  Tina! - Naprawdę się rozzłościłam. I to nie tylko dlatego, że moim zdaniem jej plan był naprawdę 
słaby. Nie, wściekłam się, bo Tina miała na sobie brokat do ciała. Naprawdę! Rozsmarowała go 
sobie po całych obojczykach. Jak to się dzieje, że ja nawet nie umiem znaleźć w sklepie brokatu do 
ciała?   A   gdybym   znalazła,   czy   miałabym   dość   odwagi,   żeby   go   sobie   rozsmarować   po 
obojczykach? 
Nie. Bo jestem beznadziejnie nudna. 
- Nie będziemy grać w siedem minut w niebie na mojej imprezie - poinformowałam ją.
Tina miała zrozpaczoną minę.
-  Dlaczego nie?
-  Bo to impreza dla dziwadeł! Mój Boże, Tina! My jesteśmy dziwadłami. Nie gramy w siedem 
minut w niebie. To ludzie tacy jak Lana i Josh grają w takie rzeczy na swoich imprezach. Na 
imprezach dla dziwadeł gra się w takie gry jak łyżeczki albo może lewitacja. Ale nie w gry z 
całowaniem!
Ale Tina totalnie się upierała, że dziwadła TEŻ grają w gry z całowaniem.
-     Bo   gdyby   tego   nie   robili   -   zaznaczyła   -   to   skąd   twoim   zdaniem   brałyby   się   potem   małe 
dziwadełka?
Zasugerowałam jej, że małe dziwadełka robi się na osobności w domach dziwadeł, które są już po 
ślubie, ale Tina w ogóle mnie już nie słuchała. Wpadła do salonu przywitać Borysa, który, jak się 
okazało,   przyjechał   pół   godziny   wcześniej,   ale   ponieważ   nie   chciał   być   pierwszą   osobą   na 
imprezie,   przestał   pół   godziny   w   holu   na   dole,   czytając   wszystkie   ulotki   od   dostawców 
chińszczyzny wsunięte pod drzwi.
-   Gdzie Lilly? - zapytałam Borysa, bo myślałam, że przyjdą razem, skoro ze sobą chodzą i tak 
dalej.
Ale  Borys  powiedział,  że nie  widział  Lilly od czasu  marszu  pod Les  Hautes  Manger  dziś  po 
południu.
-  Była na czele grupy - wyjaśnił mi, stojąc obok stołu z przekąskami (na co dzień naszym stole 
jadalnym)   i   wpychając   sobie   cheetos   do   ust.   Zadziwiająca   ilość   pomarańczowych   okruszków 
utkwiła  między drucikami  jego aparaciku.  Obserwowałam to z dziwną fascynacją  połączoną  z 
totalnym obrzydzeniem. - No wiesz, szła z megafonem i wznosiła okrzyki. Wtedy widziałem ją po 
raz ostatni. 
Zgłodniałem i poszedłem na hot doga, i zanim się zorientowałem, wszyscy pomaszerowali naprzód 
beze mnie.
Powiedziałam Borysowi, że na tym właśnie polegają marsze... Że ludzie mają maszerować, a nie 
czekać   na   znajomych,   którzy   skoczyli   na   hot   doga.   Borys   chyba   się   trochę   zdziwił   na   tę 
wiadomość, co w sumie nie jest takie niezwykłe, bo on pochodzi z Rosji, gdzie marsze wszelkiego 
typu   od   wielu   lat   były   zabronione,   z   wyjątkiem   pochodów   ku   czci   Lenina.   W   każdym   razie, 
Michael   pojawił   się   zaraz   potem   z   miksem   do   odtwarzacza   CD.   Zastanawiałam   się,   czy   nie 
pozwolić jego kapeli zagrać na mojej imprezie, skoro oni zawsze szukają jakiejś okazji do występu, 
ale pan G. powiedział, że wykluczone, bo i tak ma już dość narażania się naszemu sąsiadowi z 
dołu,   Verlowi,   samą   swoją   grą   na   perkusji.   Cała   kapela   mogłaby   Verla   doprowadzić   do 
ostateczności. Verl kładzie się spać codziennie dokładnie o dziewiątej wieczorem, żeby móc od 
wczesnego ranka obserwować naszych sąsiadów po drugiej stronie ulicy, bo wierzy, że są istotami 
z kosmosu zesłanymi na naszą planetę po to, żeby nas obserwować i przekazywać raporty do statku 
matki, szykując się do ewentualnego zbrojnego konfliktu międzygalaktycznego. Ludzie po drugiej 
stronie ulicy wcale nie wyglądają jak istoty z kosmosu, moim zdaniem, ale SĄ Niemcami, więc to 
zrozumiałe, że Verl mógł się pomylić.
Michael, jak zwykle, wyglądał niesamowicie seksownie. DLACZEGO za każdym razem, kiedy go 
widzę, musi być taki przystojny? Można by pomyśleć, że przyzwyczaję się do jego wyglądu, skoro 
teraz widzę go praktycznie codziennie... A czasem nawet dwa razy dziennie.
Ale za każdym, każdziutkim razem, kiedy go widzę, serce wykonuje mi taki nagły podskok. Jakby 

background image

był  prezentem, który za moment rozpakuję czy coś. Ta słabość, jaką mam do niego, to wręcz 
choroba. Mówię wam, choroba.
W każdym razie Michael włączył muzykę i reszta gości zaczęła się schodzić, i wszyscy robili masę 
zamieszania, i gadali o marszu i maratonie Farscape z poprzedniego wieczoru - wszyscy poza mną, 
bo ominęły mnie obydwie rzeczy. Zamiast gadać, biegałam w kółko, odbierając kurtki (bo chociaż 
jest maj, na dworze było całkiem chłodno) i modliłam się, żeby wszyscy dobrze się bawili i żeby 
nikt   nie   wyszedł   za   wcześnie   albo   żebym   nie   usłyszała,   jak   moja   mama   opowiada   każdemu 
chętnemu słuchaczowi o tym, jak niesamowicie jej się skurczył pęcherz moczowy...
A wtedy zadzwonił dzwonek przy drzwiach i poszłam otworzyć, a tam stała Lilly w objęciach 
ciemnowłosego chłopaka w skórzanej kurtce.
-  Cześć! - powiedziała bardzo radosna i podekscytowana Lilly. - Wy się jeszcze chyba nie znacie. 
Mia, to Jangbu. Jangbu, to księżniczka Amelia z Genowii. Albo Mia, jak na nią mówimy.
Zaszokowana, gapiłam się na Jangbu. Nie dlatego, no wiecie, że Lilly przyprowadziła go na moją 
imprezę,  nie pytając  mnie  najpierw  o zgodę. Ale dlatego,  że - no cóż - Lilly obejmowała  go 
ramieniem w pasie. Praktycznie na nim wisiała, na litość boską. A jej chłopak, Borys, stał tam, w 
pokoju obok, usiłując nauczyć się od Shameeki kroku zwanego elektrycznym ślizgiem...
-   Mia - powiedziała Lilly z rozzłoszczoną miną. - Nie, nie witaj się, broń Boże, daruj sobie te 
uprzejmości...
Powiedziałam:
-  Och, przepraszam. Cześć.
Jangbu też powiedział „cześć" i uśmiechnął się. Mówiąc prawdę, Jangbu RZECZYWIŚCIE był 
bardzo przystojny, dokładnie jak powiedziała Lilly. Znacznie bardziej przystojny niż biedny Borys. 
No cóż, przyznaję to niechętnie, ale - kto nie jest? Jednak i tak zawsze wydawało mi się, że Lilly 
lubi Borysa nie za wygląd. Borys to geniusz, a ja wiem z własnego doświadczenia, też się z jednym 
spotykając, wcale nie tak łatwo o podobnych geniuszy.
Na szczęście Lilly musiała puścić Jangbu, żeby mógł zdjąć swoją skórzaną kurtkę. No i kiedy 
Borys   wreszcie   zobaczył,   że   Lilly   przyszła   i   podszedł   się   przywitać,   nie   zauważył   niczego 
dziwnego. Zabrałam rzeczy Jangbu i Lilly i jak zamroczona poszłam do mojego pokoju. Po drodze 
wpadłam na Michaela, który uśmiechnął się do mnie szeroko i spytał:
-  Bawisz się już? Pokręciłam tylko głową.
-  Widziałeś to? - spytałam. - Twoją siostrę i Jangbu? Michael zerknął w ich stronę.
-  Nie. A co?
-  Nic - powiedziałam.
Nie chciałam, żeby Michael rzucił się na Lilly tak jak Colin Hanks, kiedy złapał swoją młodszą 
siostrę Kirsten Dunst na całowaniu się z jego najlepszym przyjacielem w filmie Sztuka rozstania. 
Bo chociaż Michael nigdy nie wykazywał jakiejś przesadnej opiekuńczości wobec Lilly, zawsze 
tłumaczyłam to sobie faktem, że ona spotykała się tylko z Borysem, a Borys to jeden z przyjaciół 
Michaela, a poza tym brzydko pachnie mu z ust. Człowiek nie będzie się przecież przejmował, że 
jego   młodsza   siostra   chodzi   z   genialnym   skrzypkiem,   któremu   brzydko   pachnie   z   ust.   Ale 
seksowny bezrobotny Szerpa... No to już zupełnie inna sprawa. I chociaż wcale tego po nim na 
pierwszy  rzut  oka  nie  widać,  Michael  ma   bardzo  gorący  temperament.  Kiedyś   widziałam,  jak 
spiorunował wzrokiem jakichś robotników budowlanych, którzy gwizdali na mnie i na Lilly na 
Szóstej  Alei,  kiedy  wychodziłyśmy   z  Charlie  Mom's.  Ostatnia  rzecz,   jakiej   potrzebowałam  na 
swojej imprezie, to bójka na pięści.
Ale Lilly udało się utrzymać ręce z dala od Jangbu przez następne pół godziny, w czasie gdy ja 
usiłowałam wydobyć się z depresji i dołączyć do zabawy, zwłaszcza że wszyscy zaczęli skakać 
wkoło, tańcząc makarenę, którą Michael dla żartu dołączył do zrobionej przez siebie składanki.
Szkoda, że nie ma więcej tańców, które znają wszyscy, poza time warp i makareną. Pamiętacie, jak 
w tym filmie Cala ona albo w Footloose wszyscy nagle zaczynają tańczyć ten sam taniec? Byłoby 
tak luzacko, gdyby to się kiedyś zdarzyło, na przykład w szkolnej stołówce. Dyrektor Gupta stałaby 
przy   mikrofonie,   odczytując   ogłoszenia,   a   tu   nagle   ktoś   włącza   yeah   yeah   yeahs   i   wszyscy 

background image

zaczynamy tańczyć na stołach.
W dawnych czasach wszyscy znali te same tańce... Na przykład menueta i inne takie. Szkoda, że 
teraz nie może być jak wtedy.
Tyle że nie chciałabym, oczywiście, mieć drewnianych zębów ani ospy. W każdym razie impreza 
się   rozkręcała   i   zaczynałam   się   wreszcie   całkiem   nieźle   bawić   i   wygłupiać,   kiedy   nagle   Tina 
powiedziała:
-  Panie G., cola nam się skończyła! A pan G. na to:
-  Jakim cudem? Dziś rano kupiłem siedem zgrzewek.
Ale Tina upierała się, że cała cola wyszła. Tak naprawdę schowała ją w dziecinnym pokoju. Ale 
nieważne. Pan G. szczerze uwierzył, że coli już nie ma.
-  No cóż, przejadę się do Grand Union i kupię więcej - powiedział, włożył kurtkę i wyszedł.
I wtedy Ling Su zapytała  moją mamę, czy może obejrzeć jej slajdy. Ling Su, która sama jest 
artystką, dokładnie wiedziała, co powiedzieć mojej mamie, koleżance po fachu, chociaż mama, 
odkąd   zaszła   w   ciążę,   musiała   zrezygnować   z   malowania   olejami   i   pracuje   tylko   jajecznymi 
temperami.
Kiedy tylko mama zabrała Ling Su do swojej sypialni, żeby jej pokazać slajdy, Tina wyłączjda 
muzykę i oświadczyła, że teraz zagramy w siedem minut w niebie.
Wszyscy wyglądali na podekscytowanych  - z całą pewnością nie graliśmy w siedem minut w 
niebie na ostatniej imprezie, jaką zrobiliśmy, to znaczy w domu u Shameeki. Ale pan Taylor, ojciec 
Shameeki, nie jest typem, który da się nabrać na numery typu „Cola się skończyła" albo „Czy mogę 
obejrzeć pana slajdy?". Jest okropnie surowy. W kącie pokoju trzyma  kij bejsbolo-wy, którym 
kiedyś wybił zwycięską piłkę, żeby „przypominał" chłopakom, z którymi umawia się Shameeka, 
do czego dokładnie byłby zdolny, gdyby ktoś za bardzo się spoufalał z jego córką.
No wiec wszyscy zapalili się do tych całych siedmiu minut w niebie. To znaczy wszyscy poza 
Michaelem. Michael nie jest entuzjastą publicznego okazywania uczuć, a jak się teraz okazuje, nie 
jest też zwolennikiem zamykania się w szafie ze swoją dziewczyną. Nie dlatego, poinformował 
mnie,   kiedy   Tina,   chichocząc,   zatrzasnęła   drzwi   szafy   (zamykając   nas   w   niej   z   zimowymi 
płaszczami mamy i pana 
G., odkurzaczem, wózkiem na pranie i moją walizką na kółkach), żeby miał cokolwiek przeciwko 
przebywaniu  ze mną  w ciemnym,  zamkniętym  miejscu. Przeszkadzał  mu  fakt, że na zewnątrz 
wszyscy nasłuchiwali.
- Nikt nie słucha - powiedziałam. - Widzisz? Znów włączyli muzykę.
Bo tak było.
Ale muszę się częściowo zgodzić z Michaelem. Siedem minut w niebie to głupia gra. No bo dajcie 
spokój - całować się z własnym chłopakiem w szafie, kiedy wszyscy 
po drugiej stronie drzwi wiedzą, co robicie? Po prostu szlag trafia atmosferę.W szafie było ciemno 
- tak ciemno, że nawet nie widziałam przed twarzą własnej dłoni, a co dopiero samego Michaela. 
No i tak dziwnie pachniało. Wiem, że to przez ten odkurzacz. Trochę już czasu minęło, odkąd 
ktokolwiek - to znaczy ja, bo mama  nigdy o tym nie pamięta, a pan G. nie umie obsługiwać 
naszego odkurzacza (to taki stary model) - zmieniał w nim worek, więc był napchany do pełna 
pomarańczowym kocim futrem i ziarenkami kociego żwirku, które Gruby Louie zawsze rozrzuca i 
gania po podłodze. Ponieważ to aromatyzowany koci żwirek, trochę pachniał igłami sosnowymi. 
Ale mimo wszystko niezbyt ładnie.
-  Naprawdę musimy tu siedzieć przez siedem minut? -chciał wiedzieć Michael.
-  Chyba tak - powiedziałam.
-  A jeśli pan G. wróci i nas tu znajdzie?
-  Pewnie cię zabije - powiedziałam.
-  No cóż - westchnął Michael - To ja się może postaram, żebyś mnie mogła dobrze wspominać.
A wtedy objął mnie i zaczął całować.
I jakoś dosyć szybko doszłam do wniosku, że siedem minut w niebie to wcale nie jest głupia gra. W 
gruncie rzeczy zaczęła mi się całkiem podobać. Miło było siedzieć tam po ciemku, kiedy Michael 

background image

tulił się do mnie całym ciałem i całował mnie z języczkiem, i tak dalej. Mój węch bardzo się 
wyostrzył, chyba dlatego, że nic nie widziałam. Naprawdę dobrze czułam zapach szyi Michaela. 
Pachniała superfajnie - o wiele przyjemniej niż worek odkurzacza. Ten zapach sprawiał, że 
miałam ochotę... no cóż, rzucić się na niego. Naprawdę nie umiem tego inaczej opisać. Faktycznie 
miałam ochotę rzucić się na Michaela.
Jednak zamiast się na niego rzucić, co moim zdaniem chybaby mu się nie spodobało (ani nie 
byłoby   zachowaniem   przyjętym   towarzysko...   poza   tym   wszystkie   te   płaszcze   krępowały   nam 
trochę swobodę ruchów), oderwałam usta od jego ust i powiedziałam, nawet nie myśląc o Tinie ani 
o Uli Derickson, ani w ogóle o tym, co robię, ale jakby płynąc na fali zdarzeń:
-  No więc, Michael, jak to będzie z twoim balem maturalnym? Idziemy czy nie?
Na co Michael odparł, śmiejąc się i łaskocząc mnie ustami w szyję (chociaż bardzo wątpię, żeby ją 
wąchał):
-  Bal maturalny? No coś ty? Bal maturalny to jeszcze większa głupota niż ta gra.W tym momencie 
jakoś zdołałam wyrwać się z jego objęć i cofnęłam się o krok, wpadając prosto na kij hokejowy 
pana G. Ale było mi wszystko jedno, taka byłam zszokowana.
-  Co ty wygadujesz? - zapytałam ostro. Gdyby nie ciemności, przyjrzałabym się uważnie twarzy 
Michaela,   szukając   jakiegoś   znaku,   że   żartował.   Jednak   w   tamtych   warunkach   mogłam   tylko 
naprawdę uważnie słuchać.
-  Mia - powiedział Michael, wyciągając do mnie ręce. Jak na kogoś, kto uważa, że siedem minut w 
niebie to taka głupia gra, bardzo się w nią zaangażował. - Chyba żartujesz. Ja nie jestem typem 
faceta, który lata na szkolne bale.
Ale ja odsunęłam od siebie jego ręce. Wprawdzie trudno mi było dostrzec je w ciemności, ale nie 
groziło mi raczej, że się pomylę. Przed sobą, poza Michaelem, miałam tylko płaszcze.
-   Jak to nie jesteś typem faceta, który chodzi na bale? -zapytałam. -Jesteś w maturalnej klasie. 
Kończysz szkołę. Musisz iść na bal maturalny. Wszyscy tak robią.
-  Taa - powiedział Michael. - No cóż, wszyscy robią różne głupoty. Ale to nie znaczy, że ja też 
muszę. Mia, daj spokój. Bale maturalne są dla Joshów Richterów tego świata.
-  Och, doprawdy? - powiedziałam tonem, który nawet w moich własnych uszach zabrzmiał bardzo 
chłodno. Ale to pewnie dlatego, że takie były na wszystko wyczulone, skoro nic nie widziałam. To 
znaczy   moje   uszy   były   wyczulone.   -   W   takim   razie   co   robią   w   wieczór   balu   maturalnego 
Michaelowie Moscovitzowie tego świata?
-   Nie mam pojęcia - powiedział Michael. - Może trochę więcej TEGO co teraz, jeśli miałabyś 
ochotę.
Oczywiście miał na myśli całowanie się w szafie. Nawet nie zaszczyciłam tej uwagi odpowiedzią.
-  Michael - odezwałam się swoim najbardziej książęcym głosem. -Ja mówię poważnie. Jeśli nie 
planujesz iść na bal, to co tak konkretnie zamierzasz robić zamiast tego?
-  Nie wiem - powiedział Michael, szczerze zaskoczony moją dociekliwością. - Pójść na kręgle?
PÓJŚĆ   NA   KRĘGLE!!!!!!!!!!!!!   MÓJ   CHŁOPAK   WOLI   IŚĆ   NA   KRĘGLE   ZAMIAST   NA 
SWÓJ BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Czy   on   nie   ma   w   duszy   ani   śladu   romantycznych   uczuć?   Przecież   musi   mieć,   skoro   dał   mi 
naszyjnik z malutką śnieżynką... Naszyjnik, którego nie zdjęłam ani razu, odkąd mi go podarował. 
Jak   człowiek,   który   dał   mi   ten   naszyjnik,   może   mówić,   że   wolałby   PÓJŚĆ   NA   KRĘGLE   w 
wieczór swojego balu maturalnego?
Musiał wyczuć, że nie podobało mi się to, co usłyszałam, bo ciągnął:
-  Mia, daj spokój. No przyznaj sama. Bal maturalny to najbardziej kiczowata rzecz pod słońcem. 
Wydajesz tonę pieniędzy na idiotyczne ubranko dla pingwina, które nawet nie jest wygodne, potem 
kolejną tonę pieniędzy na kolację w jakimś modnym miejscu, która pewnie nie smakuje ani w 
połowie tak dobrze jak żarcie od Number One Noodle Son, potem idziesz i wałęsasz się po jakiejś 
sali gimnastycznej...
-  Po ??????? - poprawiłam go. - Twój bal maturalny odbywa się u ??????.
-  Nieważne - powiedział Michael. - No więc idziesz tam, jesz obeschnięte ciastka i tańczysz do 

background image

naprawdę kiepskiej muzyki z ludźmi, których w gruncie rzeczy nie znosisz i których nie chcesz już 
nigdy więcej w życiu widzieć...
-  Mnie też, tak? - Prawie płakałam, tak bardzo mnie zranił. - Nie chcesz mnie już nigdy więcej 
widzieć? O to chodzi? po prostu masz zamiar skończyć szkołę, iść na uniwersytet i kompletnie o 
mnie zapomnieć?
-  Mia - powiedział Michael zupełnie innym tonem. - Oczywiście, że nie. Nie mówiłem o tobie. 
Mówiłem o ludziach takich jak... No cóż, jak Josh i ci goście. Sama wiesz. Co się z tobą dzieje?
Ale ja nie mogłam odpowiedzieć. Otóż działo się ze mną to, że oczy napełniły mi się łzami, gardło 
się ścisnęło i nie jestem pewna, ale chyba zaczęło mi ciec z nosa. Bo nagle zrozumiałam, że mój 
chłopak   nie   ma   zamiaru   zapraszać   mnie   na   swój   bal   maturalny.   Nie   dlatego,   że   miał   zamiar 
zaprosić   zamiast   mnie   kogoś   innego,   bardziej   popularnego,   jak   zrobił   Andrew   McCarthy   w 
Dziewczynie w różowej sukience. Ale dlatego, że mój chłopak, Michael Moscovitz, osoba, którą 
kocham najbardziej na świecie (z wyjątkiem mojego kota), mężczyzna, któremu obiecałam serce na 
wieczność,   absolutnie   nie   jest   zainteresowany   pójściem   NA   SWÓJ   WŁASNY   BAL 
MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Naprawdę nie wiem, co by się potem stało, gdyby Borys nagle nie szarpnął za drzwi szafy i nie 
wrzasnął:
-  Czas minął!
Może Michael usłyszałby, że pociągam nosem i zrozumiałby, że płaczę, i zapytałby mnie dlaczego. 
I wziąłby mnie łagodnie w ramiona, a ja mogłabym mu wszystko wyjaśnić łamiącym się głosem, 
opierając czoło na jego męskiej piersi.
A on mógłby czule mnie pocałować w czubek głowy i powiedzieć:
-  Och, kochanie, nie miałem pojęcia...
I przysiągłby z miejsca, że zrobi wszystko, wszystko, byleby tylko znów zobaczyć blask w moich 
oczach, i że jeśli ja mam ochotę pójść na ten bal maturalny, to na Boga, pójdziemy na bal i już.
Ale tak się nie stało. Michael zaczął gwałtownie mrugać od tego światła i podniósł ramię, żeby 
zasłonić sobie oczy, więc nawet nie zobaczył, że ja mam oczy pełne łez i że chyba mi cieknie z 
nosa... Chociaż to by było bardzo niewłaściwe i prawdopodobnie wcale nie miało miejsca.
Poza  tym  prawie  natychmiast  zapomniałam  o  swojej   zgryzocie,  bo  wiecie,  co  się  stało?  Lilly 
zawołała:
- Moja kolej! Moja kolej!
I wszyscy zeszli jej z drogi, kiedy sunęła w stronę szafy...Tylko że ręka, po którą sięgnęła - ręka 
mężczyzny, którego wybrała do towarzystwa - nie była bladą, delikatną ręką wirtuoza skrzypiec, z 
którym przez ostatnie osiem miesięcy Lilly dzieliła francuskie pocałunki. Ręka, po którą sięgnęła 
Lilly, nie należała do Borysa Pelkowskiego, któremu brzydko pachnie z ust i który wkłada sweter 
w   spodnie.   Nie,   ręka,   po   którą   sięgnęła   Lilly,   należała   do   Jangbu   Panasy,   Tybetańczyka, 
seksownego młodszego kelnera.
W pokoju zapadła grobowa cisza - no cóż, pomijając jęk Sahara Hotnights na stereo - kiedy Lilly 
wepchnęła zaskoczonego Jangbu do szafy na moim strychu i szybko weszła za nim. Wszyscy 
staliśmy tam w osłupieniu, nie bardzo wiedząc, co robić. Drzwi szafy zamknęły się za nimi.
Przynajmniej JA nie wiedziałam, co robić. Spojrzałam na Tinę i zaszokowany wyraz jej twarzy 
powiedział mi, że ONA też nie wie, co robić.
Za   to   Michael   wiedział,   co   robić.   Położył   współczującym   gestem   rękę   na   ramieniu   Borysa   i 
powiedział:
- Paskudna sprawa, facet.
A potem poszedł i wziął sobie garść cheetos.
PASKUDNA SPRAWA, FACET??????? To takie rzeczy mówi  jeden mężczyzna  do drugiego, 
kiedy temu drugiemu właśnie wydarto z piersi serce i ciśnięto je na podłogę?
W głowie mi się nie mieściło, że Michael bierze to tak lekko. Wciąż miałam przed oczami Colina 
Hanksa w Sztuce rozstania. Dlaczego Michael nie szarpał za drzwi szafy, nie wyciągnął z niej 
Jangbu Panasy i nie zbił na kwaśne jabłko? Przecież Lilly to jego młodsza siostra, na litość boską! 

background image

Czy on nie ma wobec niej żadnych braterskich uczuć?
Kompletnie zapominając o mojej rozpaczy w związku z tym całym balem maturalnym - chyba szok 
na widok gotowości Lilly do złączenia swoich ust z ustami kogoś innego niż jej chłopak osłabił mi 
zmysły - poszłam za Michaelem do stołu z przekąskami i powiedziałam:
-  To wszystko? Nie zrobisz nic więcej? Popatrzył na mnie pytająco.
-  A o co chodzi?
-  O twoją siostrę! - krzyknęłam. - I Jangbu!
-  A co chcesz, żebym zrobił? - zapytał Michael. - Mam go stamtąd wywlec i stłuc?
-  No cóż - powiedziałam - Owszem!                             ,
-  Ale dlaczego? - Michael napił się seven-upa, bo nie było coli. - Nie obchodzi mnie, z kim moja 
siostra zamyka się w szafie. Gdybyś to była ty, walnąłbym faceta. Ale to nie ty, to Lilly. Lilly, jak 
sądzę, dowiodła wielokrotnie, że potrafi radzić sobie sama. - Wyciągnął miskę w moją stronę. - 
Chcesz cheeto?
Cheeto! Jak on może myśleć o jedzeniu w takiej chwili!
-  Nie, dziękuję - powiedziałam. - Ale czy ty się w ogóle nie martwisz tym, że Lilly... - przerwałam, 
bo nie wiedziałam, jak to ująć. Michael mi podpowiedział.
-   Dala się zwalić z nóg egzotycznej  urodzie tego Tybetańczyka?  - Michael pokręcił głową. - 
Wydaje mi się, że jeśli ktoś tu jest wykorzystywany, to Jangbu. Biedny gość nawet nie wie, w co 
się wpakował.
-  A-ale... - zająknęłam się. - Ale co z Borysem? Michael obejrzał się na Borysa, który osunął się na 
tapczanz japońskim materacem i schował twarz w dłoniach. Tina podbiegła do niego i usiłowała 
lać   balsam   współczucia   na   jego   zranione   serce,   mówiąc   mu,   że   Lilly   prawdopodobnie   tylko 
pokazuje Jangbu, jak wygląda wnętrze prawdziwej amerykańskiej szafy w przedpokoju. Nawet ja 
uznałam,  że to bardzo naciągane  wyjaśnienie,  a mnie  jest szalenie  łatwo przekonać niemal  do 
wszystkiego. Na przykład w szkole, kiedy musimy słuchać, jak przemawiają drużyny w debatach, 
niemal zawsze zgadzam się właśnie z tą stroną, która w danej chwili przemawia, nieważne, co 
akurat mówią.
-  Borys się z tym upora - powiedział Michael i sięgnął po dip i chipsy.
Nie rozumiem chłopaków. Naprawdę, nie rozumiem. Gdyby to MOJA młodsza siostra siedziała w 
szafie z Jangbu, gotowałabym się z wściekłości. A gdyby to był MÓJ bal maturalny, nóg bym sobie 
o mało nie połamała, starając się kupić bilety, zanim skończą się miejsca.
Ale to tylko ja, chyba.
W każdym razie, zanim ktokolwiek z nas miał szansę zrobić cokolwiek więcej, otworzyły się drzwi 
i wszedł pan G., wnosząc torby z kolejną colą.
-  Wróciłem! - zawołał, odstawił torby i zaczął zdejmować wiatrówkę. - 
Przyniosłem też trochę lodów. Tak sobie pomyślałem, że do tej pory pewnie się nam skończą...
I tu głos pana G. ucichł. To dlatego, że otworzył drzwi do szafy w przedpokoju, chcąc odwiesić 
kurtkę, i znalazł tam Lilly całującą się z Jangbu.
No cóż, to był koniec imprezy. Pan Gianini to nie pan Taylor, ale i tak bywa dość surowy. Poza 
tym,  będąc nauczycielem  szkoły średniej, nie jest nieświadom istnienia  takich gier jak siedem 
minut w niebie. Wymówka Lilly - że ona i Jangbu zatrzasnęli się w tej szafie przypadkiem - 
zupełnie go nie wzruszyła. Pan G. powiedział, że jego zdaniem pora już, żeby wszyscy rozeszli się 
do domów. A potem zawołał Hansa, kierowcę mojej limuzyny, który miał porozwozić wszystkich 
po imprezie i kazał mu się upewnić, że kiedy odwiezie Lilly i Michaela, Jangbu nie wejdzie z nimi 
do środka, a Lilly ma  wejść do budynku  jak trzeba,  a potem do windy,  i tak dalej, żeby nie 
wymknęła się na spotkanie z Jangbu.
A ja teraz leżę tutaj, strzęp dziewczyny... Skończyłam piętnaście lat, a pod tyloma względami czuję 
się znacznie starsza. Bo wiem już, bo miałam okazję zobaczyć, jak walą się w gruzy wszystkie 
marzenia i nadzieje człowieka, zgniecione brutalnym obcasem rozpaczy. Widziałam ją w oczach 
Borysa,  kiedy patrzył,  jak Lilly i Jangbu wyłazili  z tej  szafy,  zarumienieni  i spoceni, a Lilly, 
powiedzmy sobie szczerze, DOPINAŁA GUZIK BLUZKI. (Nie wierzę, że dotarła do drugiej bazy 

background image

przede mną. I to z facetem, którego zna zaledwie od czterdziestu ośmiu godzin -nie wspominając 
już o tym, że zrobiła to w szafie w MOIM przedpokoju).
Ale oczy Borysa nie były jedynymi oczami przepełnionymi dziś wieczorem rozpaczą. W moich 
oczach widniała pustka. Uderzyło mnie to, kiedy szczotkowałam zęby przed snem. Oczywiście, to 
żadna tajemnica dlaczego. Moje oczy mają ten wyraz udręki, bo ja jestem udręczona... Udręczona 
resztką marzenia o balu, które - teraz już wiem - nigdy się nie spełni. Nigdy, ubrana w czarną 
suknię bez ramiączek, nie oprę głowy o ramię Michaela (w smokingu) na jego balu maturalnym. 
Nigdy nie najem się tych zeschniętych ciastek, o których wspomniał, ani nie zobaczę miny Lany 
Weinberger, kiedy przekona się, że nie jest jedyną pierwszoklasistką na balu poza Shameeką.
Skończyło się moje marzenie o balu maturalnym. Tak samo, czuję, jak moje życie.
Niedziela, 4 maja, 9.00, poddasze
Bardzo ciężko jest tkwić na dnie rozpaczy, kiedy twoja matka i ojczym wstają bladym świtem i 
włączają The Donnas, a potem robią sobie wafle na śniadanie. Dlaczego nie mogą po cichu pójść 
do kościoła,  posłuchać słowa Bożego jak normalni  rodzice  i zostawić  mnie,  żebym  mogła  się 
pogrążać w rozpaczy? 
Przysięgam, to dość, żebym zaczęła zastanawiać się nad przeprowadzką do Genowii.
Tyle że tam oczekiwano by ode mnie, że ja też wstanę rano i pójdę do kościoła. Chyba jednak 
powinnam   podziękować   swojej   szczęśliwej   gwieździe   za   to,   że   moja   matka   i   ojczym   są 
bezbożnymi poganami. Ale mogliby to chociaż PRZYCISZYĆ.

Niedziela, 4 maja, południe,
poddasze
Moje plany na dziś obejmowały leżenie w łóżku z kołdrą na głowie, dopóki w poniedziałek rano 
nie będę musiała iść do szkoły. Tak robią ludzie, którym okrutnie odebrano wszelkie powody do 
życia: jak najdłużej leżą w łóżku.
Niestety, plan zakłóciła mi bezwzględnie moja własna matka, która władowała mi się do pokoju 
(przy swoich obecnych kształtach nic nie może poradzić na to, że się władowuje, a nie na przykład 
wchodzi) i usiadła na krawędzi łóżka, o mało nie przygniatając Grubego Louie, który schował się 
razem ze mną pod kołdrę i drzemał u mnie w nogach. Mama najpierw wrzasnęła, bo Gruby Louie 
wbił jej wszystkie pazury w tylną część ciała, a potem przeprosiła, że mi zakłóca pełną smutku 
samotność, ale - powiedziała - chyba przyszła pora na małą rozmowę.
To nigdy nie wróży dobrze, kiedy mama uważa, że jest pora na krótką rozmowę. Kiedy ostatnim 
razem   odbywałyśmy   małą   rozmowę,   musiałam   wysłuchać   bardzo   długiego   wykładu   na   temat 
wyobrażeń ciała w kulturze i mojego rzekomo zakłóconego obrazu własnej osoby. Mama bardzo 
się obawiała, że pieniądze, które dostałam pod choinkę, wykorzystam na operację powiększenia 
biustu, i chciała, żebym wiedziała, jak kiepski jest to jej zdaniem pomysł, bo obsesja kobiet na 
punkcie   własnego   wyglądu   zupełnie   już   się   wymknęła   spod   kontroli.   Na   przykład   w   Korei 
trzydzieści procent kobiet po dwudziestce ma za sobą jakieś operacje plastyczne, począwszy od 
rzeźbienia kości policzkowych i szczęki, przez rozcinanie powiek, do usuwania mięśni z łydek (dla 
wyszczuplenia nóg), żeby osiągnąć wygląd bardziej zachodni. Za to w Stanach Zjednoczonych 
zaledwie trzy procent kobiet poddaje się operacjom plastycznym z powodów czysto estetycznych.
Dobra nowina? Ameryka NIE JEST najbardziej oszalałym na punkcie wyglądu krajem na świecie. 
Zła nowina? Wiele kobiet spoza naszej kultury czuje presję, żeby zmienić własny wygląd po to, 
żeby się lepiej dopasować do zachodnich standardów piękna, które znają aż za dobrze z takich 
seriali, jak Słoneczny patrol czy Przyjaciele. Co jest złe, po prostu złe, bo Nigeryjki są tak samo 
piękne jak kobiety z LA czy z Manhattanu. Tyle że w nieco inny sposób.

Niezależnie   od   tego,   jak   niezręczna   była   TAMTA   rozmów   (ja   wcale   nie   zamierzałam   wydać 
swoich   gwiazdkowych   pieniędzy   na   powiększenie   biustu,   chciałam   je   wydać   na   komplet 
kompaktów Skanii Twain, ale oczywiście nie mogłam się do te NIKOMU przyznać, więc mama 
uznała, że to musi mieć co wspólnego z moim biustem), ta, którą odbyłyśmy dzisiaj, na prawdę 

background image

przebiła wszystko.

Bo oczywiście dzisiaj to była PRAWDZIWA rozmowa mat ki z córką. Nie żadne tam: „Kochanie, 
twoje ciało  się zmieni  i wkrótce będziesz do czegoś  innego używała  tych  podpasek, które mi 
ostatnio zwinęłaś, żeby zrobić łóżeczka dla figurę z Gwiezdnych Wojen". Och, nie. Dzisiaj to było: 
„Masz już pięt naście lat i chłopaka, a wczoraj wieczorem mój mąż złapał ciebie i twoich przyjaciół 
na grze w siedem minut w niebie, wię sądzę, że przyszła pora porozmawiać, sama wiesz o czym".
Zapisuję tutaj naszą rozmowę jak najdokładniej, żeby mie pewność, że kiedy sama będę miała 
córkę,   NIGDY,   ALE   T   PRZENIGDY   nie   będę   do   niej   mówić   takich   rzeczy,   pamiętając,   jak 
TOTALNIE   GŁUPIO   SIĘ   CZUŁAM,   KIEDY   MÓWIŁA   JE   DO   MNIE   MOJA   WŁASNA 
MATKA. O ILE CHODZI O MNIE, MOJA CÓRKA MOŻE SIĘ UCZYĆ O SEKSIE z Li fetime 
kanału filmowego dla kobiet, jak wszyscy inni na tej planecie. MAMA: 
Mia, właśnie słyszałam od Franka, że Lilly i jej nowyprzyjaciel Jambo... 
JA: Jangbu.
MAMA:   Nieważne.   Że   Lilly   i   jej   nowy   przyjaciel,   eee...   całowali   się   w   naszej   szafie   w 
przedpokoju. Najwyraźniej graliście wszyscy w jakąś grę z całowaniem, pięć minut w szafie... 
JA: Siedem minut w niebie.
MAMA: Nieważne. Chodzi o to, Mia, że masz teraz już piętnaście lat. Jesteś prawie dorosła i 
wiem, że ty i Michael jesteście bardzo zaangażowani w wasz związek. To zupełnie naturalne, że 
ciekawi cię seks... Może nawet eksperymentujecie...
JA: MAMO!!!! OBRZYDLISTWO!!!!!!!
MAMA:   W   seksualnych   relacjach   między   dwojgiem   ludzi,   którzy   się   kochają,   nie   ma   nic 
obrzydliwego, Mia. Oczywiście wolałabym,  żebyś  zaczekała, aż będziesz starsza. Może już po 
studiach.   Albo   po   trzydziestce.   Ale   dobrze   wiem,   jak   to   jest   być   niewolnikiem   własnych 
hormonów, więc to bardzo ważne, żebyś zadbała o odpowiednie zabezpie...
JA: Chodzi mi o to, że obrzydliwie się o tym rozmawia z własną matką.
MAMA: No cóż, tak, wiem. To znaczy nie wiem, bo moja matka prędzej by trupem padła, niż 
wspomniałaby   mi   o   seksie   chociaż   słóweczkiem.   Uważam   jednak,   że   matki   i   córki   powinny 
rozmawiać ze sobą otwarcie o takich sprawach. Na przykład, Mia, jeśli kiedykolwiek poczujesz 
potrzebę   porozmawiania   na   temat   antykoncepcji,   mogę   cię   umówić   na   wizytę   u   mojego 
ginekologa, doktora Brandeis...
JA: MAMO!!!!!!!!!!!!!!!! MICHAEL I JA NIE UPRAWIAMY SEKSU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
MAMA: No cóż, cieszę się, że to słyszę, kotku, bo jesteś jeszcze troszkę za młoda. Ale gdybyście 
się   oboje   mieli   na   to   zdecydować,   chcę   się   upewnić,   że   będziecie   wiedzieli,   jak   się   do   tego 
porządnie zabrać. Na przykład, czy ty i twoi przyjaciele jesteście świadomi, że takie choroby jak 
AIDS mogą być przenoszone również podczas uprawiania seksu oralnego oraz...
JA: TAK, MAMO. WIEM O TYM. MAM W TYM SEMESTRZE ZAJĘCIA ZE ZDROWIA I 
PRZEPISÓW BEZPIECZEŃSTWA, PAMIĘTASZ?????
MAMA:   Mia,   seks   nie   jest   tematem,   który   powinien   budzić   zażenowanie.   To   jedna   z 
podstawowych   ludzkich   potrzeb,   takich   jak   głód,   pragnienie   i   potrzeba   kontaktów   między, 
ludzkich. Ważne jest, żebyś decydując się na współżycie, odpowiednio się zabezpieczyła.
„Och, to znaczy tak jak TY, mamo, kiedy zaszłaś w ciążę z panem Gianinim? Albo z TATĄ?????”
Oczywiście, nie powiedziałam tego głośno. No bo po co? Zamiast tego tylko pokiwałam głową i 
powiedziałam:
- Okej, mamo. Dzięki, mamo. Będę pamiętać, mamo.
Z  nadzieją, że  się wreszcie  podda i sobie  pójdzie.Ale  nie  podziałało.  Cały czas  kręciła  się w 
pobliżu, jak młodsze siostry Tiny, ile razy jestem u niej i chcemy z Tiną zerknąć po cichu do 
kolekcji „Playboyów" jej taty. Naprawdę, wiele się można dowiedzieć z „Playboya", począwszy od 
tego, jakie stereofoniczne radio najlepiej pasuje do porsche ??????, ? skończywszy na tym, jak 
odkryć, czy twój mąż ma romans ze swoją osobistą asystentką. Tina mówi, że dobrze jest poznać 
swojego wroga, i to dlatego czyta wszystkie numery 

background image

„Playboya" swojego taty, które jej w ręce wpadną... Chociaż obie się zgadzamy, że sądząc z treści 
tego   pisma,   nieprzyjaciel   jest   bardzo,   ale   to   bardzo   pogięty.   I   ma   dziwną   obsesję  na   punkcie 
motoryzacji.
Wreszcie mamie skończyła się para. Krótka rozmowa po prostu jakoś tak zdechła. Mama siedziała 
jeszcze   przez   minutę,   rozglądając   się   po   moim   pokoju,   który   tylko   w   niewielkim   stopniu 
przypomina teren klęski żywiołowej. W gruncie rzeczy jestem dość porządna, bo zawsze czuję, że 
powinnam  posprzątać  swój  pokój, zanim  zacznę  odrabiać  lekcje.  Ład w  środowisku jakoś  tak 
przekłada się na porządek w myśleniu. 
Sama nie wiem. A może to dlatego, że praca domowa jest zwykle strasznie nudna, więc korzystam 
z każdej wymówki, żeby ją odłożyć na później.
-   Mia... - powiedziała moja mama po długim milczeniu. - dlaczego jesteś jeszcze w łóżku w 
niedzielę w południe? Zwykle o tej porze spotykasz się ze znajomymi, prawda?
Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam mówić mamie, że dziś moi znajomi raczej nie mają ochoty 
na życie towarzyskie... To znaczy, biorąc pod uwagę dość ewidentne zerwanie Lilly i Borysa.
-  Mam nadzieję, że nie gniewasz się na Franka - ciągnęła mama - za to, że zrujnował ci imprezę. 
Ale naprawdę, ty i Lilly jesteście już za duże i za mądre, żeby bawić się w takie gry jak siedem 
minut w niebie. A poza tym, czemu nie pobawicie się w co innego, na miłość boską?
Jeszcze mocniej wzruszyłam ramionami. Co jej miałam powiedzieć? Że zupełnie się nie martwię 
panem G., za to bardzo się martwię tym, że mój chłopak nie chce iść ze mną na bal maturalny? 
Lilly miała rację: bal maturalny to po prostu głupi pogański rytuał taneczny. Dlaczego się tym w 
ogóle przejmuję?
-  No cóż - westchnęła mama, z trudem podnosząc się na nogi. - Jeśli chcesz leżeć w łóżku przez 
cały dzień, na pewno nie będę ci tego odmawiać. Przyznaję, że sama miałabym na coś takiego 
ochotę. No, ale ja jestem ciężarną starszą panią, a nie piętnastolatką.
A potem wyszła. DZIĘKI BOGU. W głowie mi się nie mieści, że usiłowała rozmawiać ze mną o 
seksie. I to o seksie z MICHAELEM. Czy ona nie wie, że my z Michaelem nie przeszliśmy jeszcze 
poza   pierwszą   bazę?   Nie   przeszedł   jeszcze   nikt   z   moich   znajomych,   z   jednym   wyjątkiem, 
oczywiście, Lany. A przynajmniej zakładam, że 
Lana to zrobiła, sądząc po tym, co zostało wypisane o niej sprejem na ścianie sali gimnastycznej w 
czasie wiosennych ferii. No i teraz jeszcze oprócz Lilly, oczywiście.
Boże. Moja najlepsza przyjaciółka doszła do drugiej bazy przede mną. A to JA podobno znalazłam 
swoją bratnią duszę. Nie ONA.
Życie jest okropnie niesprawiedliwe.

Niedziela, 4 maja, 19.00, poddasze
To chyba musi być dzień Sprawdzianu Zdrowia Psychicznego Mii, bo wszyscy do mnie dzwonią i 
pytają,   jak   się   mam.   Właśnie   skończyłam   rozmowę   z   tatą.   Chciał   wiedzieć,   jak   mi   się   udała 
impreza.   Chociaż   to   z   jednej   strony   dobra   rzecz   (bo   oznacza,   że   ani   mama,   ani   pan   G.   nie 
wspomnieli mu o tej całej sprawie z szafą, co wcale by go nie rozwścieczyło ani nic, skąd...), ale i 
tak jest dość męczące, bo musiałam go okłamać. Chociaż okłamywanie taty jest łatwiejsze od 
okłamywania   mamy,   bo   tata   nigdy   nie   był   młodą   dziewczyną,   więc   nie   ma   pojęcia,   jakie 
niestworzone rzeczy potrafią wygadywać dziewczyny - no i najwyraźniej nie wie też, że nozdrza 
mi się rozszerzają, kiedy kłamię - ale i tak trochę mi to szarpie nerwy. W końcu ten człowiek 
naprawdę przeszedł raka. Wydaje mi się, że to trochę podłe okłamywać kogoś, kto jest jak Lance 
Armstrong. No, pomijając te wszystkie wygrane w Tour de France.
Ale nieważne. Powiedziałam mu, że impreza udała się świetnie, bla, bla, bla.
Dobrze, że nie był ze mną w tym samym pokoju. Zauważyłby, że nozdrza mi latały jak szalone.
Kiedy tylko skończyłam rozmowę z tatą, telefon znów zadzwonił i złapałam za słuchawkę, myśląc, 
że kto wie, ach, może to dzwoni MÓJ CHŁOPAK. Można by przecież oczekiwać, że Michael do 
mnie   zadzwoni,   choćby   po   to,   żeby   spytać,   jak   się   mam.   No,   wiecie,   czy   nie   jestem   czasem 
zrozpaczona z powoducałego balu maturalnego.

background image

Ale najwyraźniej Michaela nie obchodzi aż tak bardzo moje zdrowie psychiczne, bo nie zadzwonił. 
A osoba, która odezwałasię po drugiej stronie, kiedy gorliwie odebrałam telefon, była tak odległa 
od   Michaela,   jak   sobie   tylko   można   wyobrazić.   Była   to,   w   samej   rzeczy,   Grandmere.   Nasza 
rozmowa wyglądała tak:
Grandmere:   Amelio,   mówi   twoja   babka.   Chcę,   żebyś   zarezerwowała   sobie   wieczór   we   środę, 
siódmego. Mój serdeczny przyjaciel sułtan Brunei zaprosił mnie na kolację w Le Cirque i chcę, 
żebyś   mi   towarzyszyła.   I   nie   chcę   słyszeć   żadnych   nonsensów   jakoby   sułtan   powinien 
zrezygnować   ze   swojego   rolls-rollsa   bo   przyczynia   się   do   zniszczenia   warstwy   ozonowej. 
Potrzebujesz   nieco   więcej   kulturalnych   rozrywek,   i   to   moje   ostatnie   słowo.   Jestem   zmęczona 
wysłuchiwaniem na temat Cudownych zwierząt na Lifetime kanale dla pracujących w domu matek, 
czy   jak   tam   się   nazywa   to   coś,   co   wiecznie   oglądasz   w   telewizji.   Czas,   żebyś   poznała   kilku 
naprawdę interesujących ludzi, a nie tych, których oglądasz w telewizji, albo tak zwanych artystów, 
których twoja matka sprowadza zawsze na wieczór dziewczyn z Bingo, czy jak to tam zwał.
Ja: Dobrze, Grandmere. Jak sobie życzysz, Grandmere.
Co, pytam się was uprzejmie, jest nie tak z tą odpowiedzią? Hę? Która część: „Dobrze, Grandmere. 
Jak   sobie   życzysz,   Grandmere"   wzbudziłaby   podejrzenia   jakiejkolwiek   NORMALNEJ   babki? 
Oczywiście,   zapominam,   że   moja   babka   daleka   jest   od  normalności.   Bo  natychmiast   na  mnie 
naskoczyła.
Grandmere: Amelio, co się z tobą dzieje? Mów szybko, nie mam czasu. Idę na obiad z diukiem di 
Bomarzo.
Ja: Nic się nie dzieje, Grandmere. Ja tylko... Jestem trochę przygnębiona, to wszystko. Z ostatniego 
testu z algebry dostałam kiepski stopień i trochę mnie to dołuje...
Grandmere: Phi. O co NAPRAWDĘ chodzi, Mia? I streszczaj się.
Ja: Och, no DOBRZE. Chodzi o Michaela. Pamiętasz ten bal, o którym ci opowiadałam? No cóż, 
on nie chce tam iść.
Grandmere: Wiedziałam. Nadal się kocha w tej dziewczynie od much domowych, tak? Ją zabiera, 
tak? Och, nie przejmuj się. Mam tu gdzieś numer komórki księcia Williama. Zadzwonię do niego i 
może tu przylecieć concorde'em, żeby cię zabrać na tę potańcówkę, jeśli masz ochotę. To pokaże 
temu niewdzięcznemu...
Ja: Nie, Grandmere. Michael nie chce zabierać kogoś innego. On w ogóle nie chce iść na bal. 
Mówi... mówi, że to głupota.
Grandmere: Och... na... litość... boską. Tylko nie to!
Ja: Tak, Grandmere. Niestety, obawiam się, że tak.
Grandmere: No cóż, nie przejmuj się. Twój dziadek był taki sam. Czy ty wiesz, że gdybym mu 
pozwoliła o tym decydować, pobralibyśmy się w urzędzie stanu cywilnego, a potem poszli do 
KAWIARNI na jakiś  lunch? Ten człowiek  po prostu nie miał  żadnego  wyczucia  romantyzmu 
sytuacji, a co dopiero mówić o publicznym zaznaczeniu własnej POZYCJI.
Ja: Tak. No cóż. Dlatego jestem dzisiaj trochę nie w sosie. Ale przepraszam cię bardzo, Grandmere, 
muszę już siadać do lekcji. Mam też skończyć na rano artykuł do gazety...
Nie chciałam wspominać, że to artykuł o NIEJ. No cóż, mniej więcej. W każdym razie o zajściu w 
Les   Hautes   Manger.   Według   „Sunday   Timesa"   kierownictwo   restauracji   nadal   odmawia 
zatrudnienia Jangbu z powrotem. Tak więc marsz Lilly na nic się nie przydał. No cóż, poza tym, że 
najwyraźniej znalazła nowego chłopaka.
Grandmere: Tak, tak, wracaj do pracy. Musisz zadbać o stopnie, inaczej twój ojciec znów palnie mi 
kazanie. Że niby kładę przesadny nacisk na kwestie rządzenia, pomijając trygonometrię czy to inne 
coś, z czym  miewasz  kłopoty.  I nie przejmuj  się specjalnie  sytuacją z TYM CHŁOPAKIEM. 
Jeszcze pójdzie po rozum do głowy, tak jak i twój dziadek. Musisz tylko znaleźć odpowiednią 
zachętę. Do widzenia.
Zachętę?   O   czym   ona   mówi?   Jaką   zachętę?   Nie   przychodziło   mi   do   głowy   nic,   co   mogłoby 
przełamać to ewidentne i silnie zakorzenione uprzedzenie Michaela do balów maturalnych.
No, chyba że bal maturalny byłby połączeniem dyskoteki z konwentem SF na temat Gwiezdnych 

background image

Wojen, Star Treka i Władcy Pierścieni.

Niedziela, 4 maja, 21.00, poddasze
Wiem, czemu Michael wcale nie zadzwonił. Zamiast tego przysłał mi maila. Nie sprawdzałam 
skrzynki, dopóki nie włączyłam komputera, żeby napisać artykuł dla „Atomu".
LinuxRulz: Mia, mam nadzieję, że nie miałaś zbyt dużo problemów z powodu wczorajszej szafy. 
Ale pan G. to i tak spoko facet. Nie wydaje mi się, żeby po tym pierwszym wybuchu za bardzo się 
przejmował. Tu, w domu, sytuacja jest napięta w związki z zerwaniem Lilly i Borysa. Próbuję się 
do tego nie mieszać i usilnie Ci zalecam, ze względu za zdrowie psychiczne, żebyś zrobiła to samo. 
To ich problem, NIE NASZ. Wiem, jaka jesteś, Mia, i naprawdę mówię serio, kiedy twierdzę, że 
lepiej zrobisz, nie wtrącając się do tego. Nie warto.
Będę cały dzień w domu, gdybyś miała ochotę zadzwonić. Jeśli nie masz szlabanu na wyjścia ani 
nic, to może poszlibyśmy razem na dimsum? Albo, jeśli chcesz, mogę potem zajrzeć i pomóc Ci z 
pracą domową z algebry. Daj mi tylko znać.
Całuję,
Michael
Hm...   Sądząc  z  TEGO, Michael   chyba   nie  przejmuje  się  za  bardzo  sprawą balu  maturalnego. 
Zupełnie jakby NIE WIEDZIAŁ, że wydarł mi serce i poszarpał je na strzępy.
No cóż, biorąc pod uwagę, że właściwie nie powiedziałam mu, jak się konkretnie czuję, to może 
tak właśnie jest. To znaczy, może on naprawdę nie wie.
Ale nieświadomość, jak mawia Grandmere, nie stanowi żadnej wymówki.
Sądząc z lekkiego tonu tego maila, pokusiłabym się też o stwierdzenie, że państwo doktorostwo 
Moscovitz   nie   składają   Michaelowi   wizyt   w   pokoju,   opowiadając   mu   o   kontroli   urodzin   i 
bogactwie ludzkich doświadczeń seksualnych. Och, skąd. Takie rzeczy na koniec zawsze stają się 
problemem   dziewczyny.   Nawet   jeśli   twój   chłopak,   jak   mój,   jest   gorącym   orędownikiem 
równouprawnienia.
No   cóż,   przynajmniej   napisał.   Czego   nie   da   się   powiedzieć   o   mojej   tak   zwanej   najlepszej 
przyjaciółce. Oczekiwałabym, że Lilly przynajmniej zadzwoni i przeprosi za to, że zrujnowała mi 
imprezę (Choć tak naprawdę zrujnowała ją Tina, ze swoim głupim pomysłem gry w siedem minut 
w niebie.  Ale to Lilly zarżnęła  imprezę  duchowo, całując się z chłopakiem,  który nie jest jej 
chłopakiem, na oczach swojego chłopaka).
Ale nie usłyszałam od tej porzucającej Borysa niewdzięcznicy ani słóweczka. Chociaż jestem jak 
najdalsza   od   rzucania   kamieniem   w   kogokolwiek,   kto   spotyka   się   z   jednym   facetem,   a   woli 
drugiego... Bo czy nie to samo robiłam w zeszłym semestrze? Ale fakt, ja NIE CAŁOWAŁAM się 
z   Michaelem,   zanim   nie   rozstałam   się   formalnie   z   Kennym.   Miałam   przynajmniej   TYLE 
wewnętrznej integralności.
Oczywiście, nie mogę tak naprawdę obwiniać Lilly za to, że woli Jangbu od Borysa. Cóż, facet jest 
seksowny. A Borys... nie.
Ale i tak to nie było ładne zagranie. Umieram z ciekawości, co też ona może mieć teraz na swoje 
usprawiedliwienie.
Najwyraźniej nie ja jedna. Odkąd zalogowałam się do sieci, bombardują mnie wiadomości na ICQ 
- od wszystkich poza samą winowajczynią.
Od Tiny:
Iluvromance:  Mia, wszystko  u Ciebie  w  porządku?  TAK  STRASZNIE się martwiłam,  jak się 
musiałaś poczuć, kiedy pan G. złapał Lilly i Borysa w szafie. Był BARDZO wściekły? Wiem, że 
był wściekły, ale czy to był MORDERCZY gniew? Boże, mam nadzieję, że jeszcze żyjesz. To 
znaczy, że on Cię nie zabił. To by było okropne, gdybyś w przyszłym tygodniu miała szlaban i nie 
mogła iść na bal maturalny. Ale co on w ogóle powiedział? To znaczy Michael? Kiedy byliście we 
dwoje w szafie?
Przy okazji, Lilly odzywała się do Ciebie? Wczoraj wieczorem zachowała się TAK DZIWNIE. 
Ona   i   Jangbu!   Tuż   pod   nosem   biednego   Borysa!   Było   mi   go   bardzo   ŻAL.   Prawie   płakał, 

background image

zauważyłaś? I co się stało z jej bluzką? No wiesz, kiedy wyszła z szafy. Widziałaś to? Odezwij się, 
T.
Od Shameeki:
Beyonce_to_ja: O mój Boże, Mia, ta impreza wczoraj była wystrzałowa!!!!!!!!! Gdybyśmy tylko z 
Jeffem   dorwali   się   do   tej   szafy   na   swoją   kolejkę,   może   wreszcie   zaznałabym   trochę   akcji   w 
okolicach moich Victoria's Secret, o ile wiesz, o czym mówię. Tylko żartuję. . . A przy okazji, co to 
za numer z Lilly i Jangbu? Co TO miało znaczyć? Czy pan G. powie o wszystkim jej ojcu? Boże, 
gdyby mój tata odkrył, że weszłam do szafy z facetem, który już skończył szkołę średnią, z miejsca 
by   mnie   ZABIŁ.   W   gruncie   rzeczy,   zabiłby   mnie,   gdybym   weszła   do   szafy   z   jakimkolwiek 
facetem... Ale czy odezwała się do Ciebie? Napisz mi i przekaż pikantne szczegóły! !!!!!!!!!!!!!!!!
PS Gadałaś z Michaelem o balu maturalnym? 
CO   POWIEDZIAŁ????????????????????????????????????
*** - Shameeka - ***

Od Ling Su:
Painturgurl: Mia, Twoja mama jest taką WSPANIAŁĄ artystką, jej slajdy były NIESAMOWITE. 
A przy okazji, co się działo, kiedy byłam u niej w sypialni? Shameeka mówiła, że pan G. złapał 
Lilly i tego młodszego kelnera razem w szafie? Ale na pewno musiało jej chodzić o Lilly i Borysa? 
Bo co by Lilly robiła w szafie z kimkolwiek poza Borysem? Czy oni ze sobą zerwali, czy co?
Ling Su
PS Jak sądzisz, czy Twoja mama pożyczyłaby mi swoje sobolowe pędzle? Tylko żeby spróbować? 
Nigdy przedtem nie używałam naprawdę porządnych pędzli i chciałabym się przekonać, czy to robi 
jakąś różnicę, zanim pójdę do Pearl Paint i wydam na nie roczną tygodniówkę.
PPS Czy Michael zaprosił Cię wreszcie na bal maturalny?????????

Ale to wszystko betka w porównaniu z wiadomością, jaką dostałam od Borysa:
JoshBell2 : Mia, zastanawiałem się, czy Lilly się dzisiaj z Tobą kontaktowała. Dzwoniłem do niej 
do domu przez cały dzień, ale Michael mówi, że jej nie ma. Nie ma jej u Ciebie? Mam nadzieję, że 
jest... Naprawdę obawiam się, że mogłem jej sprawić jakąś przykrość. Bo inaczej nie weszłaby 
przecież do szafy z tym facetem wczoraj wieczorem. Czy wspominała Ci coś, no wiesz, że ma do 
mnie jakiś żal? Może o to, że zatrzymałem się na hot doga w czasie marszu? Ale byłem naprawdę 
głodny. Ona wie, że mam lekką hipoglikemię i muszę coś przegryzać co półtorej godziny.
Proszę, jeśli się do Ciebie odezwie, daj mi znać. Nawet jeśli się okaże, że jest na mniewściekła. Po 
prostu chcę mieć pewność, że nic jej się nie stało. Borys Pelkowski

Mogłabym Lilly za to po prostu zabić. Naprawdę mogłabym zabić. To gorsze niż wtedy, kiedy 
uciekła z moim kuzynem Hankiem. Bo przynajmniej wtedy nie chodziło o żadną szafę.
Boże! To takie trudne, kiedy twoja najlepsza przyjaciółka jest geniuszem, radykalną feministką i 
socjalistką walczącą o prawa człowieka pracy.
To naprawdę trudne.

Poniedziałek, 5 maja, godzina wychowawcza
No cóż, już wiem, gdzie była Lilly przez cały wczorajszy dzień. Pan G. pokazał mi to rano przy 
śniadaniu. Na pierwszej stronie „New York Timesa". Oto artykuł. Wycięłam go na pamiątkę dla 
potomności. A także jako wzór dla mojego kolejnego artykułu do „Atomu", bo wiem, że Leslie 
będzie chciała, żebym zajęła się i tą historią.

STRAJK MŁODSZYCH KELNERÓW
MANHATTAN - Pracownicy restauracji z całego miasta odrzucili swoje ścierki do naczyń, chcąc 
okazać solidarność z Jangbu Panasa, kelnerem zwolnionym w ostatni czwartek wieczorem z pracy 
w czterogwiazdkowej restauracji w centrum miasta, Les Hautes Manger, po incydencie z udziałem 

background image

księżnej wdowy z Genowii.
Świadkowie   mówią,   że   Panasa   (18   I.)   przechodził   przez   salę   restauracyjną,   niosąc   tacę   pełną 
zastawy stołowej, kiedy potknął się i niechcący oblał zupą księżnę wdowę. Pierre Jupe, kierownik 
Les Hautes Manger, twierdzi, że Panasa już wcześniej tego samego wieczoru otrzymał ustne 
ostrzeżenie, w związku z upuszczeniem innej tacy.
-  Ten facet to niezdara, ot i wszystko - powiedział reporterom Jupe (42 I.). Jednak solidaryzujący 
się z Panasa koledzy opowiadają zupełnie inną historię. Według nich kelner potknął się o psa 
należącego do jednego z klientów restauracji. Zarządzenia Nowojorskiego Departamentu Zdrowia 
jasno określają, że wyłącznie psy służbowe, na przykład psy przewodnicy niewidomych, mogą być 
wpuszczane   do   instytucji,   w   których   serwuje   się   jedzenie.   Jeśli   zostanie   dowiedzione,   że   Les 
Hautes Manger pozwalało swoim klientom wprowadzać psy, restauracja może zostać obciążona 
grzywną albo wręcz zamknięta.
-   Nie było żadnego psa - powiedział reporterom właściciel restauracji, Jean St. Luc. - To tylko 
plotka. Nasi klienci nie przyprowadzają psów do restauracji. Są na to zbyt dobrze wychowani.
Jednak plotki na temat psa - czy też dużego szczura - nie milkną. Kilku świadków twierdzi, że na 
własne   oczy   widziało   dziwne   bezwłose   stworzenie,   wielkości   kota   lub   dużego   szczura,   które 
biegało pod stolikami. Kilku klientów odniosło nawet wrażenie, że zwierzątko należy do księżnej 
wdowy,   która   pojawiła   się   w   restauracji   dla   uczczenia   piętnastych   urodzin   swojej   wnuczki, 
księżniczki Mii Thermopolis Renaldo z Genowii, ulubienicy nowojorczyków.
Jakikolwiek   był   powód   zwolnienia   Panasy,   młodsi   kelnerzy   z   całego   miasta   postanowili 
kontynuować   protest   i   zapowiadają,   że   nie   wrócą   do   pracy,   dopóki   Panasa   nie   zostanie 
przywrócony   na   swoje   dawne   stanowisko.   Właściciele   restauracji   obiecują   dołożyć   wszelkich 
starań, aby ich goście zostali należycie obsłużeni mimo zmniejszonej liczby personelu. Nasuwa się 
jednak pytanie, czy kelnerzy niebiorący udziału w strajku zechcą przejąć obowiązki nieobecnych 
kolegów. Wielu z nich będzie zapewne narzekać na zwiększone obciążenie pracą. Już obecnie 
niektórzy   rozważają   strajk   solidarnościowy   dla   poparcia   młodszych   kelnerów,   w   większości 
nielegalnych   imigrantów   zatrudnionych   na   czarno,   z   reguły   za   wynagrodzenie   poniżej 
minimalnego i bez prawa do świadczeń socjalnych.
Na   razie   wszystko   jednak   wskazuje   na   to,   że   restauracje   będą   pracować   jak   co   dzień,   choć 
organizatorzy strajku mają nadzieję, że protest rozszerzy się i wszyscy nowojorczycy odczują jego 
skutki.
- Młodsi kelnerzy od dawna są stałym obiektem żartów -mówi popierająca strajk Lilly Moscovitz, 
15   I.,  która   pomogła   zorganizować   spontaniczny   marsz   do   Ratusza   w   niedzielę.   -  Czas,   żeby 
burmistrz i wszyscy inni w tym mieście obudzili się i poczuli zapach brudnej wody po myciu 
naczyń: bez młodszych kelnerów to miasto pogrąży się w brudzie.
No nie, to się w głowie nie mieści. Wszystko kompletnie wymknęło się spod kontroli. I to przez 
Rommla!!!! No cóż, i przez Lilly.

Naprawdę  nie  wierzyłam   własnym   oczom,   kiedy Hans  podjechał  przed  drzwi  apartamentowca 
Moscovitzów   dziś   rano,   a   tam   obok   Michaela   stała   Lilly   uchachana   jak   norka.   Niezupełnie 
rozumiem, co oznacza to powiedzenie, ale babcia ze strony mamy używa go bez przerwy, więc 
musi   oznaczać   coś   paskudnego.   I   całkiem   nieźle   oddaje   wygląd   Lilly.   Jakby   była 
STRAAAAAAAASZNIE z siebie zadowolona.
Popatrzyłam tylko na nią ostro i powiedziałam:
- Rozmawiałaś już z Borysem, Lilly?
Nie odezwałam się nawet do Michaela, bo nadal trochę się na niego wściekam o ten bal maturalny. 
Ciężko   mi   się   na   niego   wściekać,   bo   oczywiście   było   wcześnie   rano   i   wyglądał   naprawdę, 
naprawdę dobrze - świeżutko ogolony, o gładkiej twarzy, zupełnie jakby jego szyja miała pachnieć 
jeszcze ładniej niż zwykle. No i, oczywiście, jest najlepszym chłopakiem na ziemi, bo napisał dla 
mnie piosenkę i dał mi ten naszyjnik ze śnieżynką, i tak dalej.
Ale nieważne. Nie mogę się na niego nie wściekać. Bo do czego to podobne, żeby facet nie chciał 

background image

pójść   na   swój   własny   bal   maturalny!   Mogłabym   jeszcze   zrozumieć,   gdyby   nie   miał   osoby 
towarzyszącej czy coś, ale przecież Michael TOTALNIE ma z kim pójść. ZE MNĄ!!!!!!!!!!! I czy 
on sobie nie zdaje sprawy, że nie zabierając mnie na swój bal maturalny, pozbawia mnie tego 
jedynego   wspomnienia   ze   szkoły   średniej,   do   którego   mogłabym   wracać   bez   dreszczu 
obrzydzenia? Wspomnienia, które mogłabym hołubić i nawet pokazywać moim wnukom zdjęcia?
Nie,   oczywiście,   Michael   tego   nie   wie,   bo   mu   nie   powiedziałam.   Ale   jak   miałabym   mu 
powiedzieć?  Przecież  powinien  sam się domyślić.  Jeśli jest moją  prawdziwą bratnią  duszą,  to 
powinien WIEDZIEĆ  bez mojego mówienia.  Praktycznie  wszyscy w naszym  kółku doskonale 
wiedzą, że oglądałam Dziewczynę w różowej sukience siedem razy. Czy on uważa, że ja ją tyle 
razy widziałam ze względu na moje upodobanie do aktora, który grał Duck Mana?
Ale wracając do Lilly: totalnie zlekceważyła moje pytanie o Borysa.
-  Powinnaś była przyjść tam wczoraj, Mia - powiedziała. - Na marsz pod Ratusz. Było nas ponad 
tysiąc osób. To dawało takie totalne poczucie siły. Miałam łzy w oczach, widząc, jak ludzie się 
zmobilizowali, żeby walczyć o sprawę zwykłego człowieka pracy.
-  Może powinnaś wiedzieć, że ktoś jeszcze miał łzy w oczach. A wiesz dlaczego? 
- Spytałam uszczypliwie. - Dlatego, że całowałaś się w szafie z Jangbu. Twój chłopak miał od tego 
łzy w oczach. Pamiętasz, Lilly, twój chłopak, BORYS?
Ale Lilly tylko wyjrzała przez okno na kwiaty, które jakimś magicznym sposobem zakwitły na 
pasie  rozdzielającym  jezdnie  na Park Avenue (w  gruncie  rzeczy nie  ma  w  tym  żadnej  magii, 
pracownicy służb miejskich Nowego Jorku sadzą je, już w pełni  rozkwitłe,  w  środku ciemnej 
nocy).
- Ach, spójrz - powiedziała beztroskim tonem. - Wiosna przyszła.
Przysięgam, czasami w ogóle nie rozumiem, czemu ja się z nią przyjaźnię.

Poniedziałek, 5 maja, biologia

„A więc...”
„A więc co?”
„A więc, zaprosił cię wczoraj wieczorem?”
„Nie słyszałaś?”
„Czego nie słyszałam?”
„Michael nie wierzy w bale maturalne. Uważa, że to idiotyzm.”
„NIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!”
„Owszem, tak. Och, Shameeko, co ja teraz zrobię? Prawie przez całe życie marzyłam o tym, żeby 
iść na bal maturalny z Michaelem. No cóż, przynajmniej odkąd zaczęliśmy ze sobą chodzić. Chcę, 
żeby wszyscy patrzyli, jak ze sobą tańczymy i raz na zawsze przekonali się, że należę do Michaela 
Moscovitza. Chociaż wiem, że to seksistowskie i nikt nigdy nie powinien stawać się własnością 
innego człowieka. Ale... ale ja tak strasznie chcę być własnością Michaela!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!”
Rozumiem. Więc co zamierzasz?
„A co ja MOGĘ? Nic.”
„Hm... Mogłabyś spróbować z nim o tym porozmawiać.”
„ZWARIOWAŁAŚ????? Michael powiedział, że jego zdaniem bal maturalny to IDIOTYZM. 
Jeśli  mu   powiem,   że  moim  sekretnym   marzeniem  jest pójść  na  bal  maturalny  z  człowiekiem, 
którego kocham, to co on sobie pomyśli? Halo? Pomyśli sobie, że JA jestem idiotką.”
„Michael nigdy by nie pomyślał, że jesteś idiotką, Mia. On Cię kocha. Chodzi mi o to, że gdyby 
tylko wiedział, co naprawdę czujesz, na pewno poszedłby na ten cały bal maturalny.”
„Shameeka,   przepraszam   Cię,   ale   naprawdę   wydaje   mi   się,   że   obejrzałaś   o   kilka   odcinków 
Siódmego nieba za dużo.”
„Nie moja wina. To jedyny serial, który tata pozwala mi oglądać.”
Poniedziałek, 5 maja, RZ
Nie wiem,  jak długo zdołam to znosić.  Atmosferę  w tej sali dałoby się kroić nożem.  Niemal 

background image

chciałabym,   żeby   pani   Hill   przyszła   i   zaczęła   na   nas   wrzeszczeć   albo   coś.   Cokolwiek, 
COKOLWIEK, byle tylko przerwać tę okropną ciszę.
Tak, ciszę. Wiem, że to się wydaje dziwne, ale w sali RZ jest cicho, mimo że Borys Pelkowski 
powinien ćwiczyć grę na skrzypcach, co zazwyczaj robi z taką werwą, że musimy zamykać go w 
szafie na materiały piśmienne, żeby nie trafiał nas szlag na ciągłe skrzypienie jego smyczka.
Ale nie. Smyczek ucichł... Boję się, że już na wieczność. A skrzypek cierpi ugodzony okrutnym 
ciosem w samo serce zadanym przez niewierną dziewczynę... Którą, notabene, jest moja najlepsza 
przyjaciółka Lilly.
Lilly   siedzi   tu   obok   mnie   i   udaje,   że   nie   czuje   fal   cichej   żałości   płynących   od   jej   chłopaka, 
siedzącego z tyłu, w kącie Sali obok globusa, z głową ukrytą  w ramionach. Musi udawać, bo 
wszyscy inni je czują. To znaczy te  fale żałości. Przynajmniej  tak mi  się wydaje. Co prawda 
Michael pracuje na swoim keyboardzie jakby nigdy nic. Ale on ma na uszach słuchawki. Może 
słuchawki chronią człowieka przed falami żałości.
Powinnam zażyczyć sobie takich słuchawek na urodziny.
Zastanawiam   się,   czy   nie   należałoby   pójść   do   pokoju   nauczycielskiego   po   panią   Hill   i   nie 
powiedzieć jej, że Borys zachorował. Bo naprawdę uważam, że on jakby zachorował. Na chorobę 
serca i, być może, mózgu. Jak Lilly może być taka podła? To tak, jakby karała Borysa za zbrodnię, 
której nie popełnił. Przez cały lunch Borys ciągle pytał ją, czy mogliby pójść porozmawiać w jakieś 
ustronne   miejsce,   na   przykład   na   klatkę   schodową   trzeciego   piętra,   ale   Lilly   cały   czas   tylko 
powtarzała:
-  Wybacz, Borys, ale nie ma o czym gadać. Między nami wszystko skończone. Będziesz po prostu 
musiał przyjąć to do wiadomości i iść w swoją stronę.
-   Ale dlaczego? - jęczał co chwila Borys. I to naprawdę głośno. Tak głośno, że cheerleaderki i 
chłopcy  z drużyny  szkolnej  siedzący  obok przy stole  dla  osób  popularnych,   wciąż  się  na  nas 
oglądali i krzywili. Trochę to było żenujące. Ale też bardzo dramatyczne. - Co ja zrobiłem? - 
powtarzał.
-  Nic nie zrobiłeś - powiedziała Lilly obojętnie, jakby rzucała mu ochłap. - Po prostu już cię nie 
kocham.   Nasz   związek   w   sposób   naturalny   dobiegł   kresu   i   chociaż   zawsze   będę   cenić   sobie 
wspomnienia i wszystko, co razem przeżyliśmy, czas, żebym poszła w swoją stronę. Pomogłam ci 
osiągnąć samorealizację, Borys. Już mnie nie potrzebujesz. Muszę zająć się teraz inną zagubioną 
duszą.
Nie wiem, co Lilly ma na myśli, mówiąc, że Borys osiągnął samorealizację. Przecież nawet nie 
pozbył się jeszcze swojego aparaciku ortodontycznego. I nadal wtyka sweter w spodnie, chyba że 
mu zwrócę uwagę. Prawdopodobnie jest najmniej zrealizowaną osobą, jaką znam. Z wyjątkiem 
mnie samej, oczywiście.
Borys nie przyjął tego wszystkiego zbyt dobrze. Trudno się dziwić, prawda? Ale Borys powinien 
wiedzieć, i to lepiej niż ktokolwiek inny, że kiedy Lilly raz się już na coś zdecyduje, sprawa jest 
zamknięta. Lilly siedzi tu teraz koło mnie i pracuje nad przemówieniem, które Jangbu ma wygłosić 
na konferencji. Tak, Lilly organizuje dziś wieczór w Chinatown Holiday Inn konferencję prasową.
Borys równie dobrze może spojrzeć w twarz faktom: ona już o nim zapomniała. Zastanawiam się, 
co poczują państwo doktorostwo Moscovitz,  kiedy Lilly przedstawi im Jangbu. Jestem prawie 
przekonana,  że mój  tata  nie pozwoliłby mi  się spotykać  z facetem,  który już skończył  szkołę 
średnią. Pomijając Michaela, oczywiście. Ale on się nie liczy, bo znam go od bardzo dawna.
Och...   Coś   się   dzieje.   Borys   podniósł   głowę   znad   biurka.   Patrzy   na   Lilly   oczyma,   które 
przypominają   mi   czarne,   płonące   węgle...   Prawdę   mówiąc,   nigdy   nie   widziałam   czarnych, 
płonących   węgli,   ponieważ   kominki   na  węgiel   są  zakazane   w   obrębie   Manhattanu   przepisami 
przeciwpożarowymi. Ale nieważne. Patrzy na nią takim samym skupionym spojrzeniem, z jakim 
kiedyś wpatrywał się w zdjęcie swojego idola, światowej sławy skrzypka Joshui Bella. Otwiera 
usta.   Zaraz   coś   powie.   DLACZEGO   JESTEM   JEDYNĄ   OSOBĄ   W   TEJ   KLASIE,   KTÓRA 
ZWRACA CHOCIAŻ CIEŃ UWAGI NA TO, CO SIĘ TU DZIEJE...

background image

Poniedziałek, 5 maja, gabinet pielęgniarki
O mój Boże, ileż w tym było dramatyzmu! Ledwie mogę pisać. Poważnie. Nigdy nie widziałam 
takiej ilości krwi.
Jestem jednak przekonana, że pisany jest mi jakiś rodzaj kariery w służbach medycznych, bo nie 
zrobiło mi się słabo. Ani na moment. W gruncie rzeczy, gdyby nie Michael i ewentualnie Lars, 
chyba byłabym jedyną osobą w tej sali, która nie straciła głowy. To ma niewątpliwie związek z 
faktem, że będąc pisarką, mam naturalną skłonność do obserwowania wszelkich ludzkich reakcji i 
widziałam, co się zapowiada, zanim ktokolwiek inny się zorientował... No, może poza Borysem. 
Pielęgniarka powiedziała nawet, że gdyby nie moja szybka interwencja, Borys mógłby stracić o 
wiele   więcej   krwi.   Ha!   Uznasz   to   chyba,   Grandmere,   za   postępowanie   godne   księżniczki? 
Uratowałam człowiekowi życie!
No cóż, okej, może nie ZYCIE, ale w końcu Borys mógł... no nie wiem, zemdleć czy coś. Nie 
potrafię zrozumieć, co go doprowadziło do takiego szaleństwa. To znaczy, no cóż, chyba jednak 
potrafię.   Myślę,   że   cisza   w   sali   RZ   doprowadziła   Borysa   do   chwilowej   utraty   poczytalności. 
Poważnie.
Totalnie go rozumiem, bo mnie ta cisza też wykończała.
W każdym razie stało się tak, że siedzieliśmy tam sobie i każdy zajmował się własnymi sprawami - 
poza mną, oczywiście, bo ja obserwowałam Borysa - kiedy nagle on zerwał się i zawołał:
- Lilly! Ja tego dłużej nie zniosę! Nie możesz mi tego zrobić! Musisz dać mi szansę, żebym mógł ci 
udowodnić moje niezachwiane uczucie!
Jakoś tak to szło. Trochę trudno mi  teraz sobie wszystko przypomnieć, zwłaszcza po tym,  co 
nastąpiło później.
Pamiętam jednak, co mu odpowiedziała Lilly. Nawet dość łagodnie. Można się było zorientować, 
że trochę jej głupio po tym, jak się zachowała wobec Borysa na mojej imprezie. Odezwała się 
miłym głosem:
-  Borys, poważnie, strasznie mi przykro, zwłaszcza że to się stało tak niespodziewanie. Ale kiedy 
w grę wchodzi miłość taka jak moja do Jangbu, nie ma sposobu, żeby to powstrzymać. Nie da się 
powstrzymać kibiców bejsbolowych z Nowego Jorku, kiedy Jankesi wygrywają puchar. Nie da się 
powstrzymać szału zakupów, kiedy w Century Twentyone jest wyprzedaż. Nie da się powstrzymać 
fali powodziowej, kiedy zalewa tunel metra. Podobnie nie da się powstrzymać takiej miłości jak ta, 
którą darzę Jangbu. Bardzo, bardzo mi przykro, ale nie jestem w stanie nic na to poradzić. Kocham 
go.
Te słowa, chociaż wypowiedziane łagodnie - a nawet ja, będąca najsurowszym krytykiem Lilly 
poza, ewentualnie,  jej bratem,  muszę  przyznać,  że zostały wypowiedziane  łagodnie  - były  dla 
Borysa potężnym ciosem. Cały zaczął się trząść. I zanim się zorientowałam, porwał ten wielki 
globus - a to naprawdę wyczyn godny atlety, bo globus waży tonę. W gruncie rzeczy, stoi w sali 
RZ właśnie dlatego, że nikt nie jest w stanie już nim zakręcić, więc administracja pewnie sobie 
wymyśliła, no cóż, wywalcie to do klasy dla geniuszków, zamiast wyrzucać, oni wezmą wszystko. 
Przecież to w końcu geniuszki.
No   więc   Borys   stał   tam   -   hipoglikemiczny   i   podatny   na   alergie   astmatyk   o   niedorobionym 
uzębieniu - trzymając ten wielki i ciężki globus nad głową, jakby był Atlasem, He-Manem albo 
kimś takim.
-  Lilly... - powiedział z wysiłkiem, zupełnie nieswoim głosem. Powinnam zaznaczyć, że do tego 
czasu już wszyscy zdążyli zwrócić na niego uwagę, to znaczy Michael zdjął słuchawki i patrzył na 
Borysa bardzo uważnie, i nawet ten cichy facecik, który ma siedzieć i pracować nad nowym klejem 
superglue, który kleiłby przedmioty, ale nie ludzką skórę (żebyście już nie musieli borykać się z 
problemem sklejonych palców po podklejeniu podeszwy buta), raz na odmianę zaczął się totalnie 
orientować, że coś się wokół niego dzieje.
-   Jeśli nie przyjmiesz mnie z powrotem - powiedział Borys, ciężko dysząc (ten globus musiał 
ważyć ze dwadzieścia pięć kilo, a on go trzymał NAD GŁOWĄ) - spuszczę sobie ten globus na 
głowę.

background image

Wszyscy   razem   w   tej   samej   chwili   wstrzymali   oddech.   Chyba   mogę   uczciwie   powiedzieć,   że 
nikomu  nawet przez myśl  nie przyszło, że Borys  mógłby nie mówić  poważnie. On absolutnie 
zamierzał spuścić sobie ten globus na głowę. Kiedy widzę, jak to wygląda na piśmie, wydaje mi się 
nieco śmieszne - no bo naprawdę, kto ROBI takie rzeczy? Grozi, że sobie zrzuci na głowę globus?
Ale to BYŁY zajęcia w sali rozwoju zainteresowań. A geniusze zawsze robią dziwaczne rzeczy, na 
przykład upuszczają sobie globusy na głowę. Założę się, że na świecie jest pełno geniuszów, którzy 
spuszczali sobie na głowę dziwniejsze rzeczy niż globusy. Na przykład deski, koty i inne takie. 
Tylko po to, żeby się przekonać, co się stanie. Z czystej ciekawości poznawczej.
Ponieważ Borys jest geniuszem i Lilly też, zareagowała na jego groźbę tak, jak zrobiłby to każdy 
inny geniusz. Normalna dziewczyna, taka jak ja, powiedziałaby z miejsca:
-  Nie, Borys! Odłóż ten globus, Borys! Pogadajmy, Borys!
Ale Lilly, jako geniusz, obdarzona właściwą geniuszom ciekawością, co też się stanie, jeśli Borys 
naprawdę spuści sobie globus na głowę (i może też chcąc się przekonać, czy faktycznie ma nad 
nim taką władzę), powiedziała tylko tonem obrzydzenia:
-  A proszę cię bardzo. Akurat się przejmę.
No i oto co się stało. Widać było, że Borys się jeszcze zastanawia - jakby wreszcie dotarło do jego 
oszalałego z miłości mózgu, że zrzucanie sobie na głowę dwudziestopięciokilogramowego globusa 
nie jest może najlepszym wyjściem z sytuacji.
Ale dokładnie w chwili, w której zamierzał już odstawić globus na bok, ten mu się wyślizgnął - być 
może   przypadkiem.   A   może   i   celowo,   co   doktor   Moscovitz   mógłby   określić   jako 
samosprawdzającą się przepowiednię, jak wtedy, kiedy człowiek mówi: „Och, ja nie chcę, żeby TO 
się stało" i potem, właśnie dlatego, że o tym mówił i że tyle o tym myślał, przypadkiem, ale na 
własne życzenie to robi. - Więc Borys spuścił sobie globus na głowę.
Globus wydał nieprzyjemny głuchy dźwięk, uderzając w czaszkę Borysa - taki sam odgłos, jaki 
wydał bakłażan, uderzając o chodnik. Wiem, bo sama wyrzuciłam kiedyś bakłażana z okna sypialni 
Lilly na szesnastym piętrze - zanim wreszcie odbił się od głowy Borysa i trzasnął w podłogę.
A wtedy Borys złapał się rękoma za głowę i zaczął się zataczać, denerwując faceta od kleju, który 
wyraźnie obawiał się, że Borys się na niego przewróci i pomiesza mu notatki.
Dość ciekawie było obserwować reakcje pozostałych. Lilly podniosła obie dłonie do policzków i 
po prostu stała tam, blada jak... No cóż, jak śmierć. Michael zaklął i rzucił się w stronę Borysa. 
Lars wybiegł z sali, wołając: „Pani Hill! Pani Hill!"
A ja - niezupełnie wiedząc, co robię - wstałam, zerwałam z siebie szkolny sweter, podbiegłam do 
Borysa i krzyknęłam:
- Siadaj!
Bo   on  biegał   w   kółko   jak  kurczak,   któremu   odrąbano   głowę.  Nigdy  nie   widziałam   kurczaka, 
któremu właśnie odrąbano głowę - mam zresztą nadzieję, że nigdy w życiu takiego widoku nie 
zobaczę.
Ale rozumiecie, o co mi chodzi.
Borys, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, zrobił, co mu kazałam. Opadł na najbliższe krzesło, 
trzęsąc się jak Rommel w czasie burzy. Wtedy powiedziałam tym samym rozkazującym tonem, 
który zdawał się wcale nie należeć do mnie:
- Opuść ręce!
I Borys opuścił ręce.
Wtedy przycisnęłam zwinięty w kłąb sweter do małej dziurki w głowie Borysa, żeby powstrzymać 
krwawienie, zupełnie tak samo jak weterynarz, którego widziałam w Pogotowiu dla zwierząt, kiedy 
posterunkowa Annemarie Lucas wniosła postrzelonego pitbulla.
A potem rozpętało się - wybaczcie określenie, ale tak właśnie było - istne piekło.
•   Lilly zaczęła płakać. Zanosiła się głośnym łkaniem jak dziecko, po raz pierwszy od czasu, kiedy 
byłyśmy   w   drugiej   klasie   podstawówki,   a   ja,   poniekąd   niechcący,   wcisnęłam   jej   do   gardła 
szpatułkę przy zamrażaniu lodów, które miałyśmy rozdać potem w klasie, bo zjadała całą polewę i 
bałam się, że nie zostanie tyle, żeby pokryć wszystkie rożki.

background image

•   Facet od kleju wybiegł z sali.
•   Pani Hill wbiegła DO sali, a za nią Lars i chyba połowa grona pedagogicznego, bo najwyraźniej 
siedzieli wszyscy w pokoju nauczycielskim i nic nie robili, jak to się często zdarza nauczycielom w 
Liceum imienia Alberta Einsteina.
•   Michael pochylił się nad Borysem, i mówił coś do niego cichym i uspokajającym tonem. Pewnie 
nauczył się od rodziców, którzy często zrywają się do telefonu w środku nocy. Na przykład kiedy 
jakiś pacjent przestaje brać leki i odgraża się, że zacznie jeździć samochodem po Merrick Parkway 
w stroju clowna. 
Więc Michael mówił: „Wszystko w porządku, Borys. Nic ci nie będzie, Borys. Tylko oddychaj 
głęboko.   Dobrze.   A   teraz   jeszcze   raz.   Równe,   głębokie   wdechy.   Dobrze.   Nic   ci   nie   będzie. 
Wszystko będzie dobrze".
A   ja   tylko   stałam   tam,   przyciskając   sweter   do   głowy   Borysa,   a   globus,   który   najwyraźniej 
odblokował się przy upadku -a może od naoliwienia krwią Borysa - leniwie toczył się po podłodze, 
a wreszcie zatrzymał, mając na samym wierzchu 
Ekwador.
Jedna z nauczycielek wyszła i pobiegła po pielęgniarkę, która kazała mi lekko odsunąć sweter, 
żeby obejrzeć ranę Borysa. A wtedy szybko kazała mi znów przycisnąć sweter. Potem powiedziała 
do Borysa BARDZO spokojnym głosem, zupełnie jak Michael:
- Chodź, młody człowieku. Idziemy do mojego gabinetu.
Tylko że Borys nie mógł iść o własnych siłach, bo kiedy spróbował wstać, nogi się pod nim ugięły, 
może   z   powodu   hipoglikemii.   Tak   więc   Lars   i   Michael   na   wpół   zanieśli   Borysa   do   gabinetu 
pielęgniarki, podczas gdy ja po prostu nadal przyciskałam swój sweter do jego głowy, bo, no cóż, 
nikt nie kazał mi przestać.
Kiedy mijaliśmy Lilly, popatrzyłam uważnie na jej twarz, a naprawdę zbladła jak kreda - miała 
kolor nowojorskiego śniegu, taki rodzaj bladej szarości pomieszanej z żółcią. Wyglądała też, jakby 
trochę bolał ją żołądek. Co zresztą słusznie jej się należało.
Więc teraz Michael, Lars i ja siedzimy tutaj, a pielęgniarka spisuje raport z wypadku. Zadzwoniła 
do mamy Borysa, która ma po niego przyjechać i zabrać go do rodzinnego lekarza. Chociaż rana 
spowodowana   globusem   nie   jest   zbyt   głęboka,   zdaniem   pielęgniarki   będzie   potrzebował   kilku 
szwów, a poza tym przyda mu się zastrzyk przeciwtężcowy. 
Pielęgniarka bardzo dobrze wyrażała się o mojej szybkiej reakcji. Powiedziała:
- Jesteś księżniczką, tak?
A ja skromnie odparłam, że owszem.
Nic na to nie poradzę, ale jestem z siebie dumna.
To dziwne, bo chociaż w filmach nie lubię widoku krwi, w prawdziwym życiu nie brzydziłam się 
ani trochę. Raz na biologii musiałam siedzieć z głową między kolanami, kiedy pokazywali film o 
akupunkturze. Ale widok krwi płynącej strumieniem z czaszki Borysa w prawdziwym życiu nie 
zrobił na mnie najmniejszego wrażenia.
Może będę miała opóźnioną reakcję. No wiecie, jak zespół stresu pourazowego.
Chociaż, mówiąc szczerze, jeśli nie dorobiłam się zespołu stresu pourazowego, kiedy się okazało, 
że jestem księżniczką, to bardzo wątpię, żebym miała ucierpieć teraz, kiedy widziałam, jak chłopak 
mojej najlepszej przyjaciółki spuszcza sobie globus na głowę.
Oho. Idzie dyrektor Gupta.

Poniedziałek, 5 maja, francuski
„M, to prawda z Borysem ? Naprawdę usiłował się zabić na piątej lekcji, dźgając się w pierś 
ekierką? Tina.” 
„Oczywiście, że nie. Usiłował się zabić, spuszczając sobie na głowę globus.”
„O DOBRY BOŻE!!!!!!!!!!!! Nic mu nie będzie?”
„Nic, dzięki szybkiej reakcji Michaela i mojej. Ale pewnie przez kilka dni będzie go bardzo bolała 
głowa. Najgorsza była rozmowa z dyrektor Guptą. Bo oczywiście chciała wiedzieć, dlaczego on to 

background image

zrobił. A ja nie chciałam narobić Lilly kłopotów. Nie mówię, że to była wina Lilly... Chociaż, no 
cóż, może w pewien sposób jest...”
„Oczywiście, że tak!!!!!Nie wydaje Ci sie, że mogła to wszystko załatwić trochę delikatniej? Mój 
Boże,   przecież   ona   niemal   całowała   się   z   Jangbu   z   języczkiem   na   oczach   Borysa!   No   i   co 
powiedziałaś dyrektor Głuptak?”
„Och, wiesz, to co zwykle. Że Borys załamał się pod wpływem presji, jaką wywierają na uczniów 
LiAE nauczyciele i że dyrekcja powinna odwołać egzaminy na koniec roku jak w drugiej części 
Harry'ego Pottera. Tylko że ona się wcale nie przejęła, bo przecież nikt nie zginął, nie ganiał nas 
żaden gigantyczny wąż ani nic takiego.”
„Wiesz,   Mia,   to   najbardziej   romantyczne   zdarzenie,   o   jakim   w   życiu   słyszałam.   Nawet   nie 
śmiałabym   marzyć,   ale...   ACH!   Gdyby   MNIE   ktoś   tak   namiętnie   kochał!   I   gdyby   -   pragnąc 
odzyskać moje serce - spuścił sobie globus na głowę! Czyż to nie wzruszający dowód uczucia ?”
„Tak! Moim zdaniem Lilly właśnie kompletnie zmienia zdanie na temat  całej  afery z Jangbu. 
Przynajmniej tak mi się wydaje. W gruncie rzeczy nie widziałam jej od czasu, kiedy to się stało.”
„Mój Boże, kto by pomyślał, że przez cały ten czas w chudej piersi Borysa biło serce namiętnego 
kochanka ? On jest jak Heathcliff!”
„Ha! Ciekawe czy jego duch będzie nawiedzał Wschodnią Siedemdziesiątą Piątą ulicę, tak jak duch 
Heathcliffa nawiedzał wrzosowisko. No wiesz, po śmierci Cathy.”
„Ja chyba zawsze uważałam, że Borys jest naprawdę słodki. To znaczy, ja wiem, jak Cię wkurzają 
ludzie o nieprzyjemnym oddechu, ale musisz przyznać, że ma wyjątkowo piękne dłonie.”
„DŁONIE? A kogo obchodzą DŁONIE??????”
„Hm, no, są chyba ważne. Halo? Przecież to nimi facet Cię DOTYKA.”
„Tina, jesteś zboczona. Poważnie zboczona.”
No   cóż,   przyganiał   kocioł   garnkowi,   biorąc   pod   uwagę   te   opowieści   o   szyi   Michaela.   Ale 
nieważne. Nigdy się do tego nikomu nie PRZYZNAŁAM.

Poniedziałek, 5 maja, w limuzynie w drodze na lekcję etykiety
Jestem w szkole totalną gwiazdą. Jakby mi nie wystarczyło, że jestem księżniczką, teraz po całym 
Liceum imienia Alberta Einsteina opowiada się, że razem z Michaelem uratowaliśmy Borysowi 
życie.   Boże   mój,   jesteśmy   jak   doktor   Kovac   i   siostra   Abby!!!!!!!!!!!!   A   Michael   nawet 
WYGLĄDA trochę jak doktor Kovae. No wiecie, ciemne włosy, wspaniała klatka piersiowa i tak 
dalej.
Nawet   nie   wiem,   po   co   mama   zawraca   sobie   głowę   położną.   Powinna   pozwolić   mi   odebrać 
dziecko. Mogłabym to zrobić totalnie bez problemu. Potrzebowałabym tylko nożyczek i kawałka 
sznurka. Wielkie mi co.Boże. Mam zamiar przemyśleć sobie tę całą karierę pisarską. Możliwe, że 
moje talenty leżą w zupełnie innej dziedzinie.

Poniedziałek, 5 maja, hol hotelu Plaża
Lars właśnie mi powiedział, że chcąc się dostać do szkoły medycznej, trzeba mieć naprawdę dobre 
stopnie z matematyki i innych przedmiotów ścisłych. Te przedmioty ścisłe jeszcze rozumiem, ale 
MATEMATYKA????? PO CO?????? Czy amerykański system edukacji znów spiskuje przeciwko 
mnie, żebym nie mogła zaspokoić swoich zawodowych aspiracji?

Poniedziałek, 5 maja, w drodze do domu z hotelu Plaża
Grandmere,   jak   zwykle,   zepsuła   mi   humor.   Nadal   napawałam   się   dumą   z   medycznego   cudu, 
jakiego dokonałam wcześniej w szkole - no cóż, to BYŁ cud; cud, że nie zemdlałam na widok krwi 
- tymczasem Grandmere odezwała się do mnie:
- No więc na kiedy mam cię umówić na przymiarkę do Chanel? Bo zatrzymałam tam dla ciebie 
sukienkę, która wydała mi się idealna na ten twój mały bal maturalny, na który tak się szykujesz, 
ale jeśli chcesz ją mieć na czas, powinnaś pójść na przymiarkę jutro albo pojutrze.
Więc wtedy musiałam jej wyjaśnić, że Michael i ja nadal nie wybieramy się na bal.

background image

Nie zareagowała na tę wiadomość jak normalna babcia, oczywiście. Normalna babcia rozpłynęłaby 
się ze współczucia,  poklepała  mnie  po ręce  i dała  kilka  upieczonych  w domu  ciasteczek  albo 
dolara, albo coś.
Ale nie moja babka. Och, skąd. MOJA babka powiedziała tylko:
-  No cóż, najwidoczniej nie postąpiłaś tak, jak ci zaleciłam. Jezu! Słyszałaś kiedyś o obwinianiu 
ofiary, Grandmere?!
-  Ale osochozi? - wypaliłam.
Na co Grandmere powiedziała oczywiście:
-  O co mi chodzi? To właśnie powiedziałaś? No to wyrażaj się poprawnie.
-   O... co... ci... chodzi... Grandmere? - powtórzyłam grzeczniej, chociaż w środku, oczywiście, 
wcale nie miałam ochoty być grzeczna.
-  Chodzi mi o to, że nie postąpiłaś tak, jak ci radziłam. Mówiłam ci, że jeśli znajdziesz właściwy 
bodziec, twój Michael w podskokach zaprowadzi cię na bal. Ale najwyraźniej ty wolisz nic nie 
robić i dąsać się, zamiast podjąć konieczne działania.
Obraziłam się na nią.
-     Wybacz,   Grandmere   -   powiedziałam   -   ale   zrobiłam   wszystko   co   w   ludzkiej   mocy,   żeby 
przekonać Michaela.
Poza, oczywiście, wyjaśnieniem mu wprost, DLACZEGO takie to dla mnie ważne, żeby na ten bal 
pójść. Bo nie jestem pewna, czy gdybym  nawet powiedziała Michaelowi, że to dla mnie takie 
ważne, on zgodziłby się pójść. A jak bym się WTEDY poczuła? No wiecie, gdybym obnażyła 
duszę   przed   człowiekiem,   którego   kocham,   a   potem   by   się   okazało,   że   jego   niechęć   do 
idiotycznego balu maturalnego jest silniejsza niż jego pragnienie spełniania moich marzeń?
-     Wręcz   przeciwnie,   nie   zrobiłaś   niczego   -   powiedziała   Grandmere.   Zgasiła   papierosa, 
wypuszczając   kłęby   szarego   dymu   z   nozdrzy   (to   jest   totalnie   szokujące,   że   cała   przyszłość 
genowiańskiego tronu spoczywa na moich  szczupłych  barkach, a mimo  to moja własna babka 
zupełnie się nie przejmuje wpływem biernego palenia na moje płuca), i ciągnęła: - Wyjaśniałam ci 
to   już   przedtem,   Amelio.   W   sytuacjach,   w   których   dwie   skonfliktowane   strony   usiłują   bez 
powodzenia osiągnąć kompromis, należy wycofać się na moment i zadać sobie pytanie, na czym 
zależy przeciwnikowi.
Patrzyłam na nią, mrugając od tego dymu.
-  Mam się domyślić, czego chce Michael?
-  Właśnie. Wzruszyłam ramionami.
-  Nic prostszego. On nie chce iść na bal. Bo to idiotyzm.
-  Nie. To jest to, czego Michael NIE CHCE. A czego on CHCE?
Nad tym musiałam się chwilę pogłowić.
-  Hm...-powiedziałam, patrząc na Rommla, który widział, że Grandmere zajęła się czymś innym i 
zaczął ukradkiem zlizywać sobie futerko z jednej z łapek. - Chyba... Michael chce grać ze swoim 
zespołem?
-   Bień - powiedziała Grandmere, co znaczy „dobrze" po francusku. - Ale czego POZA TYM 
mógłby chcieć?
-  Hm... - zastanowiłam się. - Nie wiem.
Nadal myślałam  nad tym  jego zespołem.  Zorganizowanie  balu maturalnego  dla ostatniej  klasy 
należy do uczniów klas młodszych, chociaż sami nie biorą w nim udziału, chyba że jako osoba 
towarzysząca komuś z maturzystów. Usiłowałam sobie przypomnieć, co komitet organizacyjny 
balu napisał w „Atomie", na temat oprawy muzycznej balu. Chyba wynajęli jakiegoś didżeja, czy 
coś.
-  Oczywiście, że wiesz, czego chce Michael - powiedziała ostro Grandmere. - Michael chce TEGO 
SAMEGO, co każdy mężczyzna.
-  Chodzi ci o to... - zaskoczyła mnie prędkość, z jaką działa mózg Grandmere. - Chodzi ci o to, że 
powinnam poprosić komitet organizacyjny, żeby pozwolili zespołowi Michaela grać na balu?
Z jakiegoś powodu Grandmere się zakrztusiła.

background image

-  C-co? - powiedziała, praktycznie wykasłując z siebie pół płuca.
Oparłam się o siedzenie krzesła, bo zatkało mnie i nie wiedziałam, co powiedzieć. Nigdy mi to 
przedtem   nie   przyszło   do   głowy,   ale   rozwiązanie   problemu   podsunięte   przez   Grandmere   było 
wprost idealne. Nic by Michaela nie ucieszyło bardziej niż prawdziwy, poważny występ Skinner 
Box.   A   ja   bym   mogła   pójść   na   bal...   I   to   nie   tylko   z   facetem   moich   marzeń,   ale   i   z 
PRAWDZIWYM CZŁONKIEM KAPELI. Czy jest na świecie coś bardziej luzackiego niż iść na 
bal maturalny z kimś, kto gra w kapeli na tym balu? Hm, nie. Nie, nie ma czegoś takiego.
-     Grandmere   -   westchnęłam.   -   Jesteś   genialna.   Grandmere   chrupała   resztki   lodu   ze   swojego 
sidecara.
-  Nie mam zielonego pojęcia, o czym ty mówisz, Amelio - stwierdziła.
Ale   ja   wiedziałam,   że   chociaż   raz   w   życiu   Grandmere   po   prostu   była   skromna.   Wtedy 
przypomniałam sobie, że miałam się na nią gniewać, za tę sprawę z Jangbu. Więc odezwałam się:
-   Ale, Grandmere, pomówmy poważnie przez chwilę. Ta afera z młodszymi  kelnerami... Ten 
strajk. Musisz coś zrobić. To wszystko twoja wina, wiesz.
Grandmere przyjrzała mi się przez niebieski dym z kolejnego papierosa, którego przed sekundą 
zapaliła.
-  Ależ z ciebie niewdzięczna mała jędza - syknęła. - Rozwiązuję wszystkie twoje problemy, a ty 
tak mi okazujesz uznanie?
-     Mówię   serio,   Grandmere   -   powiedziałam.   -   Musisz   zadzwonić   do   Les   Hautes   Manger   i 
powiedzieć im o Rommlu. Powiedz im, że to twoja wina, że Jangbu się potknął i że muszą go 
przywrócić do pracy. W przeciwnym razie nie będzie sprawiedliwości. Ten biedny chłopak stracił 
pracę!
-  Znajdzie inną - powiedziała Grandmere lekko.
-  Nie bez referencji - zauważyłam.
-  Więc może wrócić do swojego ojczystego kraju - stwierdziła Grandmere. - 
Jestem pewna, że rodzice za nim tęsknią.
-  Grandmere, on jest z TYBETU, kraju, który od dziesięcioleci znajduje się pod chińską okupacją- 
On tam nie może wrócić. Tam nie ma wolnych posad. Będzie głodował.
-  Nie mam ochoty dłużej na ten temat dyskutować - oświadczyła Grandmere wyniośle. - Wymień 
mi dziesięć potraw, które zwykle serwuje się na przyjęciu ślubnym książąt Genowii.
-  Grandmere!
-  Wymieniaj!
No więc musiałam wymienić te dziesięć różnych potraw, które zwykle serwuje się na przyjęciu 
ślubnym   książąt   Genowii:   oliwki,   antipasto,   danie   z   makaronem,   rybę,   danie   mięsne,   sałatę, 
pieczywo, sery, owoce i deser (zapamiętać sobie: kiedy będziemy się z Michaelem pobierali, mamy 
to zrobić poza Genowią, chyba że pałac przygotuje ściśle wegetariański posiłek).
Nie wiem, jak ktoś, kto w takim stopniu jak Grandmere związał się ze złą stroną mocy, może 
jednocześnie wpadać na świetne pomysły typu występ kapeli Michaela na balu maturalnym.
Ale przypuszczam, że nawet Darth Vader miewał jaśniejsze momenty. Nie przypominam sobie w 
tej chwili żadnych, ale jestem pewna, że jakieś musiał mieć.

Poniedziałek, 5 maja, 21.00,
poddasze
Złe wiadomości... Cały wieczór przeglądałam stare numery „Atomu" i usiłowałam się zorientować, 
kto jest przewodniczącym komitetu organizacyjnego balu maturalnego, żebym mogła do tej osoby 
wysłać maila z sugestią, że zespół Skinner Box stworzyłby znakomitą oprawę muzyczną, o wiele 
lepszą niż ten didżej, którego już wynajęli.  Możecie  sobie zatem wyobrazić moje zdumienie  i 
rozczarowanie, kiedy wreszcie znalazłam tę informację i zobaczyłam okropną odpowiedź czarno na 
białym przed samym nosem:
Lana Weinberger.
LANA   WEINBERGER   jest   przewodniczącą   tegorocznego   komitetu   organizacyjnego   balu 

background image

maturalnego.
No cóż, przepadło. NIJAK nie uda mi się teraz pójść na ten bal. Lana prędzej zrezygnuje ze swojej 
najnowszej   diety,   niż   wynajmie   zespół   mojego   chłopaka.   Powiedzmy   wprost,   Lana   mnie 
nienawidzi do szpiku kości. Zawsze tak było.
I nie będę nikomu wmawiać, że to uczucie nie jest odwzajemnione...Co ja mam TERAZ zrobić? 
NIE MOGĘ nie iść na ten bal. Po prostu NIE MOGĘ!!!!!!!!
Ale   chyba   nie   jestem   osobą,   która   ma   największe   problemy   na   świecie.   Są   ludzie   w   gorszej 
sytuacji. Na przykład Borys. Przed chwilą dostałam od niego maila:
JoshBell2 : Mia, chciałem Ci tylko podziękować za to, co dzisiaj dla mnie zrobiłaś. Nie wiem, 
dlaczego   zachowałem   się   tak   głupio.   Chyba   po   prostu   uczucia   wzięły   górę.   Tak   strasznie   ja 
kocham!   Ale   teraz   jasno   rozumiem,   że   nie   jesteśmy   sobie   przeznaczeni,   wbrew   temu,   w   co 
wierzyłem tak długo (i niesłusznie, jak wreszcie się przekonałem). Nie, Lilly jest jak dziki mustang, 
urodziła się do wolności. Widzę teraz, że żaden mężczyzna - a już zwłaszcza nie taki jak ja - 
niemoże wyobrażać sobie, że ją kiedykolwiek okiełzna. Ceń sobie to, co Cię łączy z Michaelem, 
Mia. To rzadka i piękna rzecz, kochać i być kochanym.
Borys Pelkowski
PS Mama mówi, że odda Twój sweter do pralni chemicznej, żebym mógł Ci go zwrócić pod koniec 
tygodnia. W Star Cleaners twierdzą, że usuną plamy krwi, nie zostawiając trwałych śladów.
B.P.

Biedny Borys! Wyobraźcie sobie, on uważa Lilly za dzikiego mustanga. Dzika pieczarka, to już 
prędzej. Ale MUSTANG? Nie sądzę.
Stwierdziłam, że lepiej zobaczę, co u niej, bo kiedy ją widziałam po raz ostatni, Lilly wyglądała 
trochę   tak,   jakby   jej   pieczarkowe   blaszki   pod   kapeluszem   pozieleniały.   Wysłałam   jej   totalnie 
bezstronnego,   zupełnie   przyjaznego   maila,   pytając,   jak   się   czuje   psychicznie   po   dzisiejszych 
trudnych przejściach.
Możecie sobie wyobrazić moje oburzenie, kiedy w nagrodę za swój gest dobrej woli dostałam 
poniższą odpowiedź:
WomynRule:     Cześć   K.G. ! (K.G. to przezwisko, które Lilly zdecydowała się nadać mi kilku, 
tygodni temu. To skrót od Księżniczki Genowii. Prosiłam ją wielokrotnie, żeby go nie używała, ale 
ona się upiera, prawdopodobnie dlatego, że popełniłam ten błąd i dałam jej poznać, że mi nie 
odpowiada).
Co jest, laska? Brakowało Cię na dzisiejszej konferencji prasowej SUPZPJP. Wygląda na to, że uda 
się nam przekonać związki zawodowe hotelarzy do naszej sprawy. Jeśli zdołamy doprowadzić do 
strajku hoteli, rzucimy to miasto na kolana! Nareszcie ludzie zrozumieją, że z szarym człowiekiem 
ciężko pracującym w usługach się nie zadziera! Każdy człowiek powinien otrzymywać godziwe 
wynagrodzenie za pracę!
Czy ten numer z Borysem dziś po południu nie był  niesamowity?  Muszę przyznać, trochę się 
wystraszyłam. Nie miałam pojęcia, że z niego taki psychol. No, ale z drugiej strony, przecież JEST 
muzykiem. Powinnam była to przewidzieć. Bardzo ładnie poradziliście sobie z Michaelem z tą 
sytuacją.   Zupełnie   jak   doktor   McCoy   i   siostra   Chappel.   Chociaż   pewnie   wolałabyś,   żebym 
powiedziała, że przypominaliście doktora Kovaća i siostrę Abby. Co się nawet w sumie zgadza.
No cóż, muszę spadać. Mama chce, żebym wyjęła rzeczy ze zmywarki.
Lii
PS Jangbu po dzisiejszej konferencji prasowej był przesłodki: kupił mi jedwabną różę w budce na 
Canal Street. Totalnie romantyczne. Borys nigdy nie robił takich rzeczy.
L.

Muszę przyznać, szlag mnie trafił. Szlag mnie trafił, że Lilly tak lekceważy ból Borysa. Szlag mnie 
trafił na to jej „Co jest, laska?" I DOPRAWDY zaszokowana byłam jej aluzją do tego, że wszyscy 
muzycy to psychole. No bo, halo? Jej własny brat Michael, MÓJ CHŁOPAK, jest muzykiem! I 

background image

owszem,   miewamy   swoje   problemy,   ale   z   całą   pewnością   nie   dlatego,   że   jest   psycholem.   W 
gruncie rzeczy, jeśli już, moje problemy z Michaelem biorą się stąd, że jako Koziorożec ZBYT 
mocno stoi nogami na ziemi, tymczasem ja, jako rozbrykany Byk, chciałabym wprowadzić nieco 
więcej rozrywki do naszego związku.

Odpisałam jej z miejsca. Przyznam, że z gniewu dłonie mi się trzęsły, kiedy stukałam w klawisze.
GrLouie: Lilly, nie wiem, czy Cię to zainteresuje, ale Borysowi trzeba było założyć dwa szwy 
ORAZ dać zastrzyk przeciwtężcowy. Co więcej, możliwe, że ma wstrząs mózgu. Może zdołałabyś 
się   oderwać   od   swojej   niezmordowanej   pracy   na   rzecz   Jangbu,   faceta,   którego   POZNAŁAŚ 
ZALEDWIE TRZY DNI TEMU, i wykrzesałabyś nieco współczucia dla Twojego eks, z którym 
spotykałaś się przez CAŁE OSIEM MIESIĘCY?
Mia

Lilly odpowiedziała mi natychmiast:
WomynRule: Wybacz mi, K.G., ale nie mogę powiedzieć, żeby mi szczególnie odpowiadał Twój 
pełen wyższości ton. Bądź tak dobra i nie odgrywaj przede mną Waszej Wysokości. Nawet jeśli nie 
podoba Ci się Jangbu ani praca, którą wykonuję, żeby pomóc jemu i jemu podobnym, to jeszcze 
nie   znaczy,   że   możesz   mnie   czynić   zakładniczką   mojego   dawnego   związku.   Przykro   mi,   ale 
infantylne   przedstawienia   Borysa,   tego   narcyza   karmiącego   się   złudzeniami,   nie   robi   na   mnie 
wrażenia. Czy ja go zmuszałam, żeby podnosił ten globus i spuszczał go sobie na głowę? Sam tego 
chciał.
Sądziłam, że Ty, tak wierny widz Lifetime kanału filmowego dla kobiet, rozpoznasz manipulacyjne 
zachowanie Borysa jako klasyczny szantaż moralny.
Ale z drugiej strony, gdybyś przestała oglądać tyle filmów i zaczęła na odmianę żyć zwyczajnym 
życiem, może sama byś to zrozumiała. Może też pisałabyś wtedy dla szkolnej gazety coś nieco 
bardziej ambitnego niż jadłospis stołówki.
Bezwzględny atak na Borysa mogłam jeszcze zignorować. Skoro wyraziła się tak ostro, to znaczy, 
że czuje się wobec niego winna. Ale jej atak na moje pisarstwo nie mógł pozostać bez odpowiedzi. 
Natychmiast odpaliłam:
GrLouie: Tak, no cóż, może i oglądam mnóstwo filmów, ale przynajmniej nie chodzę z twarzą 
przyklejoną   do   soczewki   kamery   jak   Ty.   Wolę   OGLĄDAĆ   filmy,   niż   kreować   wokół   siebie 
DRAMATYCZNE SYTUACJE nadające się do sfilmowania. Co więcej, przyjmij do wiadomości, 
że  Leslie  Cho zaledwie  wczoraj  poprosiła  mnie  o napisanie  poważnego  artykułu  na czołówkę 
gazety.
Na co dostałam odpowiedź:

WomynRule: Jasne, masz opisać historię, która dzięki MNIE ujrzała światło dzienne. Jesteś takim 
słabeuszem... Wracaj do kwękania, że całe lato spędzisz w pałacu w Genowii i że mój brat nie chce 
iść  z  Tobą  na  bal  maturalny,   a rozwiązywanie  PRAWDZIWYCH   problemów  zostaw   ludziom 
takim jak ja, którzy są do tego lepiej intelektualnie przygotowani. No cóż, to była kropla, która 
przepełniła czarę. Lilly Moscovitz nie jest już moją najlepszą przyjaciółką. Przyjęłam już wszelką 
obrazę, jaką mogłam znieść. 
Zastanawiam się, czy do niej nie napisać i nie powiedzieć jej o tym. Ale z drugiej strony to by 
chyba było za bardzo dziecinne i nie dość INTELEKTUALNE.
Może po prostu zapytam Tinę, czy nie zechce być od teraz moją najlepszą przyjaciółką.
Ale nie, to też by było zbyt dziecinne. Przecież nie jesteśmy już w trzeciej klasie podstawówki. 
Jesteśmy prawie dorosłymi kobietami, jak powiedziała moja mama. Dorosłe kobiety nie umawiają 
się, że od teraz będą najlepszymi przyjaciółkami i nie obwieszczają tego wszem wobec. One to po 
prostu jakoś... wiedzą. Nie mówiąc o tym ani słowa. Nie wiem, jak to robią, ale im się udaje. Może 
to kwestia estrogenu czy coś.
O mój Boże, tak strasznie rozbolała mnie głowa.

background image

Poniedziałek, 5 maja, 23.00
Omal się nie rozpłakałam, kiedy ostatni raz przed położeniem się sprawdziłam pocztę. To dlatego, 
że znalazłam tam TO:
LinuxRulz:   Mia,   Ty  jesteś   pewna,   że   się   na   mnie   za   nic   nie   gniewasz?   Bo   przez   cały   dzień 
powiedziałaś  do mnie raptem ze trzy słowa. Pomijając to, co się działo wokół Borysa. Czy ja 
zrobiłem coś nie tak?
A potem kolejny, sekundę później:

LinuxRulz: Zapomnij o tym poprzednim mailu, wygłupiłem się. Wiem, że gdybym Ci zrobił jakąś 
przykrość,   powiedziałabyś   mi.   Bo   właśnie   taką   jesteś   dziewczyną.   To   jeden   z   powodów,   dla 
których jesteśmy taką zgraną parą. Bo możemy sobie zawsze wszystko powiedzieć.

A potem:
LinoxRulz: To ma związek z tamtą imprezą, prawda? No, wiesz, bo nie chciałem pobić Jangbu za 
to, że się całował z moją siostrą? Ale wtrącanie się do życia uczuciowego mojej siostry nie jest 
dobrym pomysłem. Jak pewnie sama zauważyłaś.

A potem:
LinuxRolz: No cóż, nieważne. Śpij dobrze. I kocham Cię.
Och, Michael! Mój słodki obrońco!
DLACZEGO   NIE   CHCESZ   MNIE   ZABRAĆ   NA   SWÓJ   BAL 
MATURALNY?????????????????????

Wtorek, ? maja, 3.00 rano
Nadal w głowie mi się nie mieści jej bezczelność. Z filmów dowiedziałam się BARDZO DUŻO o 
pisarstwie.
CENNE WSKAZÓWKI, KTÓRE JA, MIA THERMOPOLIS, ZEBRAŁAM Z FILMÓW
Aspen Ertreme
T J. Burkę przenosi się do Aspen, żeby zostać instruktorem narciarstwa, ale naprawdę marzy tylko 
o pisaniu. Kiedy już kończy spisywać wzruszający hołd na cześć swojego zmarłego przyjaciela 
Deksa, wkłada go do koperty i wysyła do magazynu „Powder". Obok przelatuje balon na gorące 
powietrze i dwa łabędzie. I zaraz widać, jak listonosz wsuwa magazyn „Powder" do skrzynki T. Ja, 
a na okładce jest zapowiedź jego opowiadania! PROSZĘ, jak łatwo jest postarać się o publikację!

Cudowni chłopcy
Zawsze rób backup na dyskietce.

Małe kobietki 
Jak wyżej.

Moulin Rouge
Kiedy piszesz sztukę, nie zakochuj się w odtwórczyni głównej roli. Zwłaszcza jeśli jest chora na 
gruźlicę. Poza tym nie pij zielonego paskudztwa, które podaje ci karzeł.

Szklany klosz
Nie pozwól, żeby twoja matka czytała twoją książkę, dopóki jej nie opublikujesz (bo wtedy będzie 
już za późno).

Adaptacja
Nigdy nie ufaj bliźniaczemu rodzeństwu.

background image

Wspaniała Susann
Historia życia Jacąueline Susann - wydawcy wcale nie mają nic przeciwko temu, jeśli oddajesz im 
manuskrypt napisany na różowym papierze. Poza tym seks się dobrze sprzedaje.

Jak Lilly ŚMIE sugerować, że marnowałam czas, oglądając telewizję? A gdybym zdecydowała się 
na karierę medyczną, to też jestem wygrana, bo obejrzałam praktycznie wszystkie odcinki Ostrego 
dyżuru, jakie w ogóle nakręcono.
Nie wspominając już o serialu M*A*S*H*.

Wtorek, 6 maja, RZ
Jak do tej pory, dzień mam pod każdym względem beznadziejny:
1.  Pan G. zrobił nam dzisiaj szybki test z algebry. Zawaliłam, bo byłam wczoraj zbyt zajęta całą 
sprawą   Borysa/   Lilly/balu   maturalnego,   żeby   się   uczyć.   Można   by   pomyśleć,   że   mój   własny 
ojczym rzuci mi jakieś słówko ostrzeżenia, kiedy będzie planował robić nam test z zaskoczenia. 
Ale najwyraźniej to by naruszało jego kodeks etyki nauczyciela.
A kodeks etyki ojczyma? Pomyślał ktoś kiedyś O TYM?
2.  Shameekę i mnie znów złapano na wymienianiu liścików. Muszę napisać referat na tysiąc słów 
na temat wpływu globalnego ocieplenia na ekosystemy Ameryki Południowej .
3.     Nie   miałam   partnera   do   projektu   na   temat   chorób   zakaźnych,   który   robimy   na   zdrowiu   i 
przepisach bezpieczeństwa, bo Lilly i ja nie rozmawiamy ze sobą. Ona unika mnie jak ognia. 
Nawet   do   szkoły   pojechała   dziś   metrem,   zamiast   zabrać   się   z   Michaelem   moją   limuzyną. 
Niespecjalnie mnie to zmartwiło.
Poza tym, kiedy losowaliśmy choroby, trafił mi się zespół Aspergera. Dlaczego nie mogła mi się 
trafić jakaś luzacka zaraza, jak Ebola? To strasznie nie fair, zwłaszcza teraz, kiedy zastanawiam się 
nad karierą medyczną.
4.   W czasie lunchu zjadłam niechcący jakąś kiełbasę, która została przypadkiem zapieczona w 
mojej   rzekomo   wegetariańskiej   Indywidualnej   Pizzy.   Poza   tym,   Borys   całą   przerwę   spędził, 
wypisując „Lilly" na swoim futerale na skrzypce. Lilly nawet się na lunchu nie pokazała. Mam 
nadzieję, że razem z Jangbu złapali samolot do Tybetu i nie będą nam już zawracali tu głowy. Ale 
Michael mówi, że tak nie uważa. Mówi, że jego zdaniem poszła na kolejną konferencję prasową.
5.  Michael nie zmienił zdania na temat balu. Nie poruszałam tego tematu, broń Boże. Ale tak się 
złożyło,   że   przechodziłam   razem   z   nim   obok   stolika,   gdzie   Lana   i   cała   reszta   komitetu 
organizacyjnego sprzedają bilety i Michael syknął pod nosem „beznadzieja", kiedy zobaczył, jak 
facet, który nienawidzi, kiedy dodają kukurydzy do chilli, kupuje bilety na bal dla siebie i swojej 
dziewczyny.
Nawet facet, który nienawidzi, kiedy dodają kukurydzy do chilli, idzie na bal maturalny. Wszyscy 
na całym świecie chodzą na bale maturalne. Poza mną.
Lilly nadal nie wróciła, gdziekolwiek się raczyła wybrać w czasie przerwy na lunch. Tym lepiej. 
Chyba Borys by nie zniósł, gdyby tu teraz przyszła. Znalazł w szafie z materiałami piśmiennymi 
jakiś zmywalny marker i właśnie ozdabia imię Lilly na swoim futerale małymi zawijaskami. Mam 
ochotę ??? potrząsnąć i powiedzieć: „Przestań! Ona nie jest tego warta!"
Ale boję się, że puszczą mu od tego szwy.
Poza tym pani Hill, ewidentnie wskutek wczorajszych wypadków, nie rusza się na krok od swojego 
biurka, przeglądając katalogi Gernet Hill i obserwując nas sokolim wzrokiem. Założę się, że miała 
kłopoty przez tę historię z globusem. Dyrektor Gupta ma bardzo surowe zasady, jeśli chodzi o 
rozlew krwi na terenie szkoły.
Ponieważ nie mam nic lepszego do roboty, zamierzam napisać wiersz, który odda moje prawdziwe 
uczucia na temat wszystkiego, co się dzieje. Zamierzam go nazwać 
Wiosenna   gorączka.   Jeżeli   będzie   wystarczająco   dobry,   dam   go   do   „Atomu".   Oczywiście 
anonimowo. Gdyby Leslie się dowiedziała, że to ja go napisałam, nigdy by go nie wydrukowała, bo 

background image

jako początkująca reporterka, „jeszcze nie zapłaciłam frycowego", jak mi wiecznie przypomina.
Ale jeśli tylko ZNAJDZIE wiersz wsunięty pod drzwi redakcji „Atomu", może go puści do druku.
Tak czy inaczej, nie mam nic do stracenia. Mało prawdopodobne, żeby spotkało mnie coś jeszcze 
gorszego.

Wtorek, 6maja, szpital St. Vincent's
Zdarzyło się coś jeszcze gorszego. O wiele, wiele gorszego. To pewnie wszystko moja wina. Moja 
wina, bo już wcześniej o tym pisałam. Że gorzej już nie będzie. Okazuje się, że jak najbardziej 
MOŻNA mieć jeszcze gorsze przeżycia niż tylko:
•  Oblać test z algebry.
•  Wpaść w tarapaty na biologii za przesyłanie liścików.
•  Wylosować zespół Aspergera na zdrowiu i przepisach bezpieczeństwa.
•  Mieć ojca, który cię zmusza do spędzenia większości wakacji w Genowii.
•  Mieć chłopaka, który odmawia zabrania cię na bal maturalny.
•  Mieć najlepszą przyjaciółkę, która nazywa cię słabeuszem.
•     I   której   chłopak   ma   założone   szwy   na   głowie,   ponieważ   własnoręcznie   zadał   sobie   ranę 
globusem.
•  I babkę, która usiłuje cię ciągnąć na kolację z sułtanem Brunei.
Okazało   się,   że   może   być   jeszcze   gorzej   i   twoja   ciężarna   matka   może   zemdleć   w   dziale   z 
mrożonkami Grand Union.
Mówię totalnie poważnie. Runęła twarzą w zamrażarkę z produktami Haagen-Dazs. Dzięki Bogu, 
odbiła się od lodów Ben and Jerry i wylądowała ostatecznie na plecach, w przeciwnym razie moje 
potencjalne rodzeństwo zostałoby zgniecione pod ciężarem własnej matki.
Kierownik Grand Union najwyraźniej nie miał zielonego pojęcia, co robić. Według świadków, 
biegał po całym sklepie, machał ramionami i wrzeszczał:
- Martwa kobieta w alejce czwartej! Martwa kobieta w alejce czwartej!
Nie wiem, jak by się to skończyło, gdyby nie pojawiła się tam straż pożarna. Mówię poważnie. 
Oddział straży robi zakupy dla swojej remizy właśnie w Grand Union - wiem o tym, bo razem z 
Lilly (w czasach, kiedy jeszcze byłyśmy przyjaciółkami i po raz pierwszy zorientowałyśmy się, że 
strażacy są seksowni) zaglądałyśmy tam ciągle i patrzyłyśmy, jak przebierają wśród nektarynek i 
mango. Tak się złożyło, że robili właśnie zaopatrzenie na cały tydzień, kiedy moja mama przybrała 
pozycję horyzontalną. Z miejsca sprawdzili jej puls i przekonali się, że żyje. Wtedy zadzwonili po 
karetkę pogotowia i zabrali ją do St. Vincent's, na najbliższy ostry dyżur.
Straszna szkoda, że mama była nieprzytomna. Tak bardzo by jej się spodobało, że pochylają się 
nad nią ci wszyscy seksowni strażacy. Poza tym, no wiecie, sam fakt, że mieli dość siły, żeby ją 
unieść... przy jej obecnej wadze... To bardzo imponujące.
Możecie sobie wyobrazić, jak siedziałam sobie znudzona do wypęku na francuskim, aż tu nagle 
rozdzwoniła   się   moja   komórka...   No   cóż,   przeraziłam   się.   Nie   dlatego,   że   po   raz   pierwszy 
zadzwoniła moja komórka, ani nawet dlatego, że mademoiselle 
Klein bezwzględnie konfiskuje wszystkie komórki, które zadzwonią w czasie jej lekcji, ale dlatego, 
że jedyne osoby, którym wolno do mnie dzwonić na komórkę, to mama i pan G., i to tylko po to, 
żeby mi powiedzieć, że mam natychmiast wracać do domu, bo zaczyna mi się rodzić rodzeństwo.
Tyle że kiedy wreszcie odebrałam telefon - zajęło mi to całą minutę, zanim się zorientowałam, że 
to MOJ telefon dzwoni - po drugiej stronie nie było mojej mamy ani pana G. z wiadomością, że 
rodzi mi się rodzeństwo, ale kapitan Pete Logan z pytaniem, czy znam niejaką Helen Thermopolis, 
a jeśli tak, to czy mogę natychmiast przyjechać do niej do szpitala St. Vincent's. Strażak znalazł 
komórkę mamy w jej torbie i wybrał jedyny numer, jaki miała w pamięci telefonu. 
Czyli mój.
Oczywiście, o mało nie zeszłam na serce. Wrzasnęłam i złapałam plecak, a potem Larsa. A potem 
on i ja wyrwaliśmy stamtąd bez słowa wyjaśnienia... Zupełnie jakbym nagle dorobiła się zespołu 
Aspergera czy coś. Po drodze do wyjścia  z budynku  minęłam  salę pana  Gianiniego,  a potem 

background image

zawróciłam, wsadziłam tam głowę i wrzasnęłam, że jego żona jest w szpitalu i żeby odłożył tę 
kredę i pobiegł z nami.
Jeszcze   nie   widziałam   tak   przerażonego   pana   G.   Nawet   kiedy   po   raz   pierwszy   zobaczył 
Grandmere.
A potem we trójkę pobiegliśmy do stacji metra na Siedemdziesiątej Siódmej ulicy - bo taksówka w 
żaden sposób nie dotarłaby szybko do szpitala w tych popołudniowych korkach, a Hans z limuzyną 
mają codziennie wolne, dopóki nie wychodzę ze szkoły o trzeciej.
Nie wydaje mi się, żeby personel w St. Vincent's - który jest totalnie świetny, przy okazji - oglądał 
kiedykolwiek coś takiego jak rozhisteryzowana księżniczka Genowii, jej ochroniarz i jej ojczym. 
We trójkę wdarliśmy się do poczekalni i staliśmy tam, wywrzaskując nazwisko mamy,  dopóki 
jakaś pielęgniarka nie wyszła do nas z pokoju zabiegowego i nie powiedziała:
* Helen Thermopolis czuje się dobrze. Obudziła się, a teraz odpoczywa. Trochę się odwodniła, 
wiec zemdlała.
-  Odwodniła się? - Znów o mało nie dostałam zawału, ale tym razem z innego powodu. - Nie piła 
swoich ośmiu szklanek wody dziennie?
Pielęgniarka uśmiechnęła się i powiedziała:
-  No cóż, wspomniała, że dziecko strasznie uciska jej pęcherz moczowy...
-  Nic jej nie będzie? - chciał wiedzieć pan G.
-  Czy DZIECKU nic nie będzie? - chciałam wiedzieć ja.
-  Obojgu nic się nie stało - odparła pielęgniarka. - Proszę za mną, zaprowadzę państwa do niej.
A   potem   pielęgniarka   wprowadziła   nas   na   ostry   dyżur   -prawdziwy   ostry   dyżur   szpitala   St. 
Vincent's, gdzie trafia każdy mieszkaniec Greenwich Village, który zostanie postrzelony albo ma 
atak   kamicy   nerkowej!!!!!!!!!   Widziałam   tam   zatrzęsienie   chorych   ludzi.   Był   facet,   z   którego 
wystawało   mnóstwo   różnych   rurek,   i   drugi,   który   wymiotował   do   miski.   Był   student   z 
nowojorskiego   uniwerku,   który   „dochodził   do   siebie   po   imprezie",   i   starsza   pani,   która   miała 
palpitacje serca, i supermodelka, która spadła ze swoich szpilek, i robotnik budowlany z raną ciętą 
ręki, i kurier rowerowy, którego stuknęła taksówka. W każdym razie, zanim zdążyłam porządnie 
przyjrzeć   się   pacjentom   -   takim,   jakich   będę   prawdopodobnie   miała   któregoś   dnia,   jeśli 
kiedykolwiek podciągnę się z algebry i uda mi się dostać na medycynę - pielęgniarka odciągnęła 
zasłonkę, a tam leżała moja mama, całkiem przytomna i z mocno poirytowaną miną.
A kiedy zauważyłam igłę w jej ramieniu, przekonałam się, czemu jest taka poirytowana. Leżała 
pod kroplówką!!!!!!!!!
-  O MÓJ BOŻE!!! - wrzasnęłam do pielęgniarki. Chociaż nie powinno się wrzeszczeć na ostrym 
dyżurze, bo tam są chorzy ludzie. - Jeżeli nic jej nie jest, to po co ma TO???
-  Chodzi tylko o to, żeby ją trochę nawodnić - powiedziała pielęgniarka. - Twojej mamie nic nie 
będzie. Pani Thermopolis, proszę im powiedzieć, że nic pani nie będzie.
-  Nie „pani", a „panno" - warknęła mama.
I wtedy zrozumiałam, że rzeczywiście nic jej nie jest.
Rzuciłam się do niej i uściskałam ją najmocniej, jak mogłam, co nie było łatwe ze względu na 
kroplówkę i na to, że pan G. też ją ściskał.
-   Nic mi nie jest, nic mi nie jest - powiedziała mama, poklepując nas oboje po głowach. - Nie 
róbmy z tego większej sprawy, niż trzeba.
-  Ale to JEST poważna sprawa - powiedziałam, czując, że łzy płyną mi po twarzy. Bo to bardzo 
denerwujące, dostać telefon w środku lekcji francuskiego od kapitana Pete'a Logana, który mówi 
ci, że twoją matkę zabrano do szpitala.
-  Nie - powiedziała mama. - Nic mi nie jest. Dziecko jest zdrowe. A kiedy wleją we mnie resztkę 
tych elektrolitów, jadę do domu. - Rzuciła spojrzenie pielęgniarce. - PRAWDA?
-  Tak, proszę pani - powiedziała pielęgniarka i zaciągnęła zasłonę, żebyśmy we czwórkę - moja 
mama, pan G., ja i mój ochroniarz - mogli mieć trochę prywatności.
-     Musisz   bardziej   uważać,   mamo   -   powiedziałam.   -   Nie   możesz   dopuszczać   do   takiego 
przemęczenia.

background image

-     Nie   jestem   przemęczona   -   powiedziała   moja   mama.   -   To   ta   cholerna   zupa   z   pieczoną 
wieprzowiną i kluskami, którą zjadłam na lunch...
-   Z Number One Noodle Son? - zawołałam przerażona. - Mamo, chyba nie mówisz poważnie! 
Przecież   w   tym   jest   chyba   z   milion   gramów   soli!   Nic   dziwnego,   że   zemdlałaś!   Sam 
monoglutaminian sodu...
-  Wasza wysokość, mam pomysł - powiedział mi Lars cicho do ucha. - Może skoczymy na drugą 
stronę ulicy i zobaczymy, czy nie uda nam się kupić dla pani mamy koktajlu owocowego?
Lars zawsze zachowuje taką przytomność umysłu w chwilach krytycznych. To na pewno dzięki 
intensywnemu szkoleniu w izraelskiej armii. Ze swoim gluckiem radzi sobie jak nikt i całkiem 
nieźle posługuje się też miotaczem płomieni. A przynajmniej tak mi się kiedyś zwierzył.
-  To dobry pomysł - powiedziałam. - Mamo, zaraz z Larsem wrócimy. Przyniesiemy ci smaczny, 
zdrowy koktajl.
-  Dzięki - westchnęła mama słabo, ale z jakiegoś powodu bardziej patrzyła na Larsa niż na mnie. 
Pewnie dlatego, że po omdleniu nadal nie mogła na niczym skupić wzroku.
Kiedy wróciliśmy z koktajlem, pielęgniarka nie chciała nas już wpuścić do mamy. Powiedziała, że 
na ostrym dyżurze wolno przyjmować tylko jednego odwiedzającego na godzinę i że przedtem 
zrobiła dla nas wyjątek tylko dlatego, że byliśmy tacy zmartwieni i chciała, żebyśmy się sami 
przekonali, że mamie nic nie jest, no, skoro jestem księżniczką Genowii i tak dalej.
Zabrała koktajl, który przynieśliśmy z Larsem i obiecała oddać go mamie. No więc teraz Lars i ja 
siedzimy   na   twardych   pomarańczowych,   plastikowych   krzesłach   w   poczekalni.   Będziemy   tu 
siedzieli, póki mamy nie wypiszą. Już zadzwoniłam do Grandmere i odwołałam swoją dzisiejszą 
lekcję etykiety. Muszę powiedzieć, że Grandmere niespecjalnie się przejęła, kiedy już usłyszała, że 
mamie nic nie grozi. Z tonu jej głosu można by sądzić, że jej krewni co dzień mdleją w Grand 
Union.   Reakcja   taty   na   tę   wiadomość   była   o   wiele   bardziej   satysfakcjonująca.   CAŁY   się 
zdenerwował i chciał wysłać samolotem książęcego lekarza domowego z samej Genowii, żeby 
sprawdził,   czy   puls   dziecka   jest   prawidłowy   i   czy   czasem   ciąża   nie   stanowi   zbyt   wielkiego 
obciążenia dla rzekomo znużonego trzydziestosześcioletniego organizmu mojej mamy...
O MÓJ BOŻE!!!!!!!!! Nigdy byście nie zgadli, kto właśnie wszedł do poczekalni. Mój już niedługo 
WŁASNY książę małżonek, jego książęca wysokość Michael Moscovitz-Renaldo.
Więcej potem.

Wtorek, 6 maja, poddasze
Michael jest TAKI słodki!!!!!!!! Kiedy tylko skończyły się lekcje, przyleciał do szpitala sprawdzić, 
czy   z   moją   mamą   wszystko   w   porządku.   Dowiedział   się   od   mojego   taty.   WYOBRAŻACIE 
sobie??? Tak się zmartwił, kiedy usłyszał od Tiny, że wybiegłam z francuskiego, że zadzwonił do 
MOJEGO TATY.
Przedtem oczywiście zajrzał do nas do domu, ale nikogo nie zastał.
Ilu   chłopaków   z   własnej   woli   zadzwoniłoby   do   ojca   swojej   dziewczyny?   Hm?   Nikt   z   moich 
znajomych. Zwłaszcza jeśli ojciec dziewczyny jest przypadkiem koronowanym  KSIĘCIEM jak 
mój tata. Większość chłopaków za bardzo by się bała, żeby zadzwonić do ojca swojej dziewczyny 
w podobnej sytuacji.
Ale nie MÓJ chłopak.
Szkoda tylko, że uważa bal maturalny za idiotyzm. Ale nieważne. Kiedy twoja ciężarna matka 
mdleje   w   sekcji   mrożonek   Grand   Union,   nagle   zaczynasz   widzieć   inne   sprawy  we   właściwej 
perspektywie.
A ja teraz wiem już, że chociaż bardzo bym chciała pójść, bal maturalny nie jest wcale taki ważny. 
Ważna jest raczej rodzinna bliskość i to, że się jest z ludźmi, których się kocha, i że człowiek 
cieszy się dobrym zdrowiem i...
O mój Boże, co ja wygaduję? OCZYWIŚCIE, że nadal chcę iść na bal maturalny. OCZYWIŚCIE, 
że w duchu cierpię niezmiernie, bo Michael nawet nie chce dopuścić do siebie MYŚLI o pójściu na 
bal.

background image

Otwarcie poruszyłam ten temat jeszcze w poczekalni ostrego dyżuru St. Vincent's. Pomógł mi 
nieco fakt, że w poczekalni jest telewizor i akurat był włączony na CNN, a CNN właśnie nadawało 
materiał o balach maturalnych i modzie na osobne bale maturalne w wielu miejskich szkołach 
średnich   -   osobno   bal   dla   białych   dzieciaków,   które   tańczą   przy   Eminemie,   a   osobno   dla 
Afroamerykanów, którzy tańczą przy Ashanti.
Tylko że u Alberta Einsteina jest tylko  jeden bal, bo Albert Einstein to szkoła, która promuje 
kulturową tolerancję i na swoich imprezach puszcza i Eminema, i Ashanti.
No   więc,   ponieważ   nadal   czekaliśmy,   aż   moja   mama   skończy   kroplówkę   z   elektrolitów   i 
siedzieliśmy tam wszyscy troje - ja, Michael i Lars - oglądając telewizję, a od czasu do czasu też 
karetki, które przywoziły kolejnych pacjentów na ostry dyżur, odezwałam się do Michaela:
-  Michael, powiedz sam, czy to nie jest dobra zabawa? Michael, który akurat patrzył na karetkę, a 
nie w telewizor,
odparł:
-  Jak ci rozetną klatkę piersiową nożem do rozbierania mięsa na środku Siódmej Alei? Nie bardzo.
-  Nie - powiedziałam. - W telewizji. No wiesz. Bal maturalny.
Michael spojrzał w telewizor, na uczniów tańczących w odświętnych strojach, i powiedział:
-  Nie.
-  No dobra, ale poważnie. Zastanów się. To by mogło być luzackie. Wiesz, iść tam i pośmiać się ze 
wszystkiego. - Niezupełnie tak wyobrażam sobie idealny bal maturalny, ale lepsze to niż nic. - I nie 
musisz wystąpić w smokingu, wiesz? W zasadzie nie ma na to żadnej reguły. Mógłbyś po prostu 
włożyć   garnitur.   Albo   nawet   nie   garnitur.   Mógłbyś   włożyć   dżinsy   i   jedną   z   tych   koszulek 
trykotowych, DRUKOWANYCH jak smoking.
Michael spojrzał na mnie tak, jakby podejrzewał, że spuściłam sobie globus na głowę.
-  A wiesz, co by było jeszcze fajniejsze? - zapytał. - KRĘGLE.
Wyrwało   mi   się   bardzo   głębokie   westchnienie.   Trochę   trudno   mi   było   prowadzić   tę   szalenie 
intymną  rozmowę  tam,  w   poczekalni   ostrego   dyżuru  szpitala  St.  Vincent's, bo  nie  tylko  TUZ 
OBOK siedział mój ochroniarz, ale było tam też mnóstwo chorych ludzi, a niektórzy STRASZNIE 
głośno kaszleli mi koło ucha.
Usiłowałam jednak pamiętać o tym, że jestem utalentowaną uzdrawiaczką i powinnam być odporna 
na ich obrzydliwe bakterie.
-   Ależ, Michael - powiedziałam. - Poważnie. Na kręgle można iść w każdy wieczór. I często 
chodzimy. Czy nie fajniej byłoby ten jeden raz ubrać się elegancko i iść potańczyć?
-  Chcesz iść potańczyć? - ożywił się Michael. - Możemy iść potańczyć. Możemy iść do Rainbow 
Room, jeśli masz ochotę. Rodzice chodzą tam na swoje rocznice ślubu i inne takie. Podobno jest 
bardzo miło. Muzyka na żywo, prawdziwy jazz tradycyjny i...
-  Tak - powiedziałam - wiem. Jestem pewna, że w Rainbow Room jest bardzo przyjemnie. Ale, 
rozumiesz, czy nie byłoby fajniej pójść i potańczyć gdzieś Z RÓWIEŚNIKAMI?
-  Na przykład z ludźmi z LiAE? - Michael miał sceptyczną minę. - No, chyba tak. No bo, jeśli na 
przykład mieliby pójść z nami Trevor, Felix i Paul, to... - To są faceci z jego kapeli. -Ale wiesz, oni 
by za żadne skarby nie poszli na coś tak idiotycznego jak bal maturalny.
O MÓJ BOŻE. OKROPNIE trudno jest dzielić życie z muzykiem. A mówi się: tańczy, jak mu 
zagrają. Michael tańczy tak, jak mu zagra jego własna kapela.
JA wiem, że Michael i Trevor, i Felix, i Paul są luzaccy i tak dalej, ale nadał nie rozumiem, co w 
balu maturalnym jest takiego idiotycznego. Wybiera się przecież króla i królową balu. Na żadnej 
innej imprezie nie wybiera się monarchów, którzy kierują jej przebiegiem. Dobrze mówię?
Ale   nieważne.   Nie   pozwolę   na   to,   żeby   Michael,   kwestionując   powszechnie   przyjęte   przez 
NORMALNĄ   młodzież   zwyczaje,   zakłócił   mi   radość   z   dzisiejszego   wieczoru.   No   wiecie,   z 
rodzinnej bliskości, którą teraz cieszymy się z mamą i panem G.

Świetnie się bawimy, oglądając Cudowne zwierzaki. Staruszka dostała ataku serca, a jej ulubiona 
świnka przeszła TRZYDZIEŚCI kilometrów, szukając pomocy.

background image

Gruby Louie nie poszedłby nawet na róg po pomoc dla mnie. A może by i poszedł, ale jakiś gołąb 
zaraz rozproszyłby jego uwagę i kot pobiegłby w dal, żeby nigdy nie wrócić, a tymczasem mój trup 
rozkładałby się na podłodze.

ZESPÓŁ ASPERGERA RAPORT MII THERMOPOLIS
Schorzenie   znane   jako   zespół   Aspergera   odznacza   się   niezdolnością   do   normalnego 
funkcjonowania w społecznych interakcjach z ludźmi.
(Zaraz... To mi przypomina... MNIE!)
Osoba cierpiąca na zespół Aspergera przejawia ubogie zdolności komunikacji pozawerbalnej (o 
mój Boże - to JA!!!!!!!!!), nie udaje jej się rozwijać relacji z rówieśnikami (to też ja), nie reaguje 
poprawnie   w   sytuacjach   towarzyskich   (JA,   JA,   JA!!!!!!!!)   i   jest   niezdolna   do   wyrażania 
przyjemności ze szczęścia innych (zaraz - to już totalnie Lilly).
Zespół częściej dotyczy płci męskiej (no dobra, to nie ja. Ani Lilly). Często ludzie cierpiący na 
zespół Aspergera są społecznie niedostosowani (JA). Jednak podczas testów wielu osiąga rezultaty 
powyżej średniej intelektualnej (no dobra, to nie ja, ale Lilly - definitywnie) i często miewa świetne 
wyniki w dziedzinach ścisłych, programowania komputerowego i muzyki (O mój Boże! Michaeli 
Nie! Nie Michaeli Tylko nie Michaeli).
Symptomy mogą obejmować:
• zaburzoną komunikację pozawerbalną - problem z utrzymywaniem kontaktu 
wzrokowego,  wyraz twarzy, pozycję ciała albo niekontrolowaną gestykulację (JA! I Borys też!)
•  niezdolność do nawiązywania związków z rówieśnikami (totalnie ja. I Lilly)
•   osoby takie  bywają postrzegane  przez innych  jako „dziwacy"  albo „nienormalni"  (To mnie 
dobija!!! Lana mówi na mnie: „dziwadło" niemal codziennie!!!)
•  brak reakcji na społeczne czy emocjonalne odczucia innych (LILLY!!!!!!!!!!)
•     atypowe   lub   wyraźnie   niedostateczne   wyrażanie   zadowolenia   ze   szczęścia   innych   osób 
(LILLY!!!! Ona NIGDY nie cieszy się NICZYIM szczęściem!!!!!!)
•   niezdolność elastycznego reagowania na nieistotne drobiazgi, odejście od codziennej rutyny, 
niechęć do zmian (GRANDMERE!!!!!!! I MÓJ TATA!!!!!!!!!! I Lars. I pan G.)
•  przymus stukania palcami, wykręcania palców, podrygiwania kolanem albo ruchy całego ciała 
(no cóż, to jest totalnie Borys, jak może zaświadczyć każdy, kto widział go kiedykolwiek, kiedy 
gra Bartoka na skrzypcach)
•       obsesyjne   zainteresowanie   takimi   tematami,   jak   historia   świata,   zbieranie   kamieni   albo 
kolekcjonowanie   rozkładów   rejsów   samolotowych   (albo   może   fascynacja   BALAMI 
MATURALNYMI???????)
Czy fascynacja balem maturalnym się liczy? O mój Boże, cierpię na zespół Aspergera!!! Ale zaraz. 
Jeśli ja go mam, to ma go też Lilly. Bo ma obsesję na punkcie Jangbu Panasy. A Borys ma obsesję 
na punkcie swoich skrzypiec. A Tina na temat swoich romantycznych powieści. A Michael na 
punkcie swojej kapeli.O mój BOŻE!!!! My WSZYSCY mamy zespół Aspergera!!!!!!!
To okropne. Zastanawiam się, czy dyrektor Gupta o tym wie???????? Zaraz... A jeśli LiAE jest 
specjalną szkołą dla ludzi z zespołem Aspergera? I nikt z nas o tym nie wie? To znaczy,  nie 
wiedzieliśmy do tej pory...
Ja to wszystko ujawnię! Jak Woodward i Bernstein! Mia Thermopolis przeciera ścieżki dla ofiar 
Aspergera z całego świata!).
•   obsesyjne zamartwianie się albo zwracanie uwagi na części przedmiotów raczej niż na całość 
(nie wiem, co to znaczy, ale brzmi jak JA!!!!!!!!!!!)
•  powtarzalność zachowań, częste samookaleczenia (BORYS!! !!!! Spuszczanie sobie globusa na 
głowę!!!!!!!!! Ale chwileczkę, on to zrobił tylko raz...)
Cechy raczej wykluczające zespół Aspergera:
•   brak zahamowań mowy (właśnie, my wszyscy paplamy jak najęci) oraz typowa dla danego 
wieku ciekawość poznawcza (dokładnie. Lilly doszła już przecież do drugiej bazy, a jest zaledwie 
w pierwszej licealnej).

background image

Zidentyfikowany został po raz pierwszy w 1944 roku jako „zaburzenie autystyczne" przez Hansa 
Aspergera, ale przyczyny tego zespołu nadal nie są znane. Zespół Aspergera może mieć związek z 
autyzmem. Do tej pory nie znamy skutecznego leczenia. Niektórzy badacze w ogóle nie uznają 
tego zespołu za chorobowy.
Rozpoznanie możliwe jest po przeprowadzeniu serii testów określających zdolności intelektualne, 
profil osobowości i emocjonalność badanego. (Lilly, Michael, Borys, Tina i ja, my WSZYSCY 
musimy   zrobić   te   testy!!!!!   O   mój   Boże,   cierpimy   na   zespół   Aspergera   i   nic   o   tym   nie 
wiedzieliśmy!!! Ciekawe, czy pan Wheeton wiedział i czy dlatego wyznaczył mi ten temat!!!! To 
wszystko mnie przeraża...)

Wtorek, 6 maja, poddasze
Przed   chwilą   weszłam   do   sypialni   mamy   (pan   G.   pobiegł   na   jednej   nodze   do   Grand   Union, 
przynieść jej dokładkę lodów) i zażądałam, żeby mi powiedziała prawdę na temat mojej kondycji 
psychicznej.
-  Mamo... - powiedziałam - czy ja jestem ofiarą zespołu Aspergera?
Mama   usiłowała   obejrzeć   kilka   odcinków   Czarodziejek,   które   sobie   nagrała.   Twierdzi,   że 
Czarodziejki to w gruncie rzeczy szalenie feministyczny serial, bo przedstawia młode  kobiety, 
które walczą ze złem bez pomocy mężczyzn, ale ja zauważyłam, że: 
a) często walczą z nim ubrane w bluzeczki z amerykańskim dekoltem  
b) moja matka szczególnie uważnie ogląda te odcinki, w których  mężczyźni  pokazują się bez 
koszul.
Ale nieważne. W każdym razie jej odpowiedź była dziwaczna.
-     Na   litość   boską,   Mia   -   powiedziała.   -   Czy   ty   znów   piszesz   raport   na   zdrowie   i   przepisy 
bezpieczeństwa?
-  Tak - odarłam. - 1 jest dla mnie jasne, że ukrywałaś przed wszystkimi fakt, że cierpię na zespół 
Aspergera i że wysłałaś mnie do szkoły dla osób z zespołem Aspergera. Żądam zaprzestania tych 
kłamstw!
Popatrzyła tylko na mnie i powiedziała:
-     Czy   ty   mi   chcesz   poważnie   wmawiać,   że   nie   pamiętasz,   jak   w   zeszłym   miesiącu   byłaś 
przekonana, że cierpisz na zespół Tourette'a?
Zaprotestowałam,   bo   to   było   coś   totalnie   innego.   Zespół   Tourette'a   charakteryzuje   się 
występowaniem   tików   ruchowych   i   przymusem   powtarzania   pewnych   słów.   Kiedy   się   o   nim 
uczyliśmy, moje ciągłe nadużywanie takich słów, jak „jakby" albo „totalnie" wdawało się totalnie 
charakterystyczne dla tego zespołu.
Czy   to   moja   wina,   że   na   ogół   takim   wypowiedziom   towarzyszą   niekontrolowane   odruchy 
motoryczne, które u mnie akurat nie występują?
-  Usiłujesz mi wmawiać - powiedziałam ostro - że nie mam zespołu Aspergera?
-   Mia, nic ci nie dolega. Jesteś stuprocentowo wolna od zespołu Aspergera, i to z certyfikatem 
Stanów Zjednoczonych.
Ciężko mi w to było jednak uwierzyć, po tym wszystkim, co przeczytałam.
- Jesteś PEWNA? - zapytałam. - A co z Lilly? Mama parsknęła.
-   No cóż. Nie posunęłabym się tak daleko, żeby twierdzić, że Lilly jest normalna. Ale bardzo 
wątpię, żeby cierpiała na zespół Aspergera.
Szkoda! Bardzo bym chciała. Gdyby Lilly miała zespół Aspergera, mogłabym jej wybaczyć. No, że 
nazwała mnie słabeuszem i w ogóle.
Ale skoro nie jest na nic chora, nie ma usprawiedliwienia.
Muszę przyznać, trochę mi smutno, że nie mam zespołu Aspergera. Bo teraz moja chorobliwa 
fascynacja balem maturalnym jest tylko tym: fascynacją balem maturalnym. A nie symptomem 
choroby, nad którą nie panuję.

Pech!

background image

Środa, 7 maja, 3.30 rano
Teraz już wiem, co będę musiała zrobić. To znaczy chyba wiedziałam o tym przez cały czas, ale po 
prostu tego do siebie nie dopuszczałam. Czemu trudno się dziwić, biorąc pod uwagę, że każde 
włókienko mojej duszy się temu sprzeciwia.
Ale naprawdę, czyja mam inny wybór? Sam Michael to powiedział: pójdzie na bal, jeśli chłopaki z 
jego kapeli też się wybiorą.
O Boże, w głowie mi się nie mieści, że do tego doszło. Moje życia naprawdę JEST na dnie kibla, 
skoro muszę się zniżać do takich rzeczy.
Już mi się nie uda usnąć. Po prostu to wiem. Mam złe przeczucia.

ATOM
Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów
Liceum imienia Alberta Einsteina
Bądźcie dumni z Lwów LiAE!

12 MAJA
numer 457/28

Ogłoszenie do wszystkich uczniów:
Ponieważ za kilka tygodni wkraczamy w okres egzaminów końcowych, władze szkolne chciałyby, 
żebyśmy dokonali przeglądu Misji i Zadań LiAE:
Misja szkoły
Misją Liceum imienia  Alberta  Einsteina  jest dostarczenie  uczniom  doświadczeń  edukacyjnych, 
które są technologicznie na czasie, są zorientowane globalnie i stanowią dla każdego indywidualne 
wyzwanie.
Zadania
1.  Szkoła musi zapewniać zróżnicowany program nauczania, który będzie zawierał bogatą ofertę 
przedmiotów obowiązkowych uzupełnioną zróżnicowanymi przedmiotami do wyboru.
2.     Dobrze   opracowany   i   zróżnicowany   program   zajęć   nadobowiązkowych   stanowi   konieczne 
uzupełnienie programu szkolnego i ma pomóc uczniom rozwijać szeroki zakres zainteresowań i 
umiejętności.
3.   Uczniów należy zachęcać do rozwijania dojrzałych zachowań i odpowiedzialności za swoje 
postępowanie.
4. Tolerancja i zrozumienie dla różnych kultur i punktów widzenia muszą być zawsze podkreślane.
5. Ściąganie i plagiaty nie będą tolerowane w żadnej formie i mogą prowadzić do zawieszenia w 
prawach ucznia i usunięcia ze szkoły.

Administracja chciałaby przypomnieć uczniom, że w czasie nadchodzących egzaminów 
będzie egzekwowała punkt 5 z nieustępliwą czujnością.

Zajście w Les Hautes Manger
Mia Thermopolis
Poproszona   o   zrelacjonowanie   głośnych   już   zeszłotygodniowych   wydarzeń   w   restauracji   Les 
Hautes   Manger,   muszę   zaznaczyć,   że   całe   zajście   miało   miejsce   z   winy   mojej   babki,   która 
przemyciła   do   restauracji   swojego   psa.   Niefortunne   wyrwanie   się   na   wolność   tegoż   psa 
spowodowało, że młodszy kelner Jangbu Panasa upuścił tacę  pełną talerzy po zupie na osobę 
księżnej wdowy z Genowii. Wynikłe stąd zwolnienie Jangbu Panasy z pracy było niesprawiedliwe i 
zarazem   prawdopodobnie  niezgodne  z   konstytucją.   Chociaż   tego   ostatniego   nie  jestem  pewna, 
wskutek braku dostatecznej znajomości prawa konstytucyjnego. Jestem głęboko przekonana, że 
pan Panasa powinien zostać niezwłocznie przywrócony do pracy.

background image

Od redakcji:
Chociaż  nie jest zwyczajem  naszej redakcji drukowanie tekstów  anonimowych,  ten wiersz tak 
dobrze oddaje to, co wszyscy zwykle czujemy o tej porze roku, że zdecydowaliśmy się go jednak 
zamieścić - Red.

Wiosenna gorączka
Anonim
Wymykając się w czasie lunchu 
Taco, z mięsem w środku, i sosem sałatkowym 
Zielona Bogini Boże, dlaczego oni nam to robią? 
Widzimy jak Central Park kusi 
Zielona trawa, żonkile przepychają się spod koca petów i zgniecionych puszek po 
coli No więc biegniemy tam 
Widzieli nas? Chyba nie.
Możemy dostać zawieszenie wprawach ucznia za pierwszą ucieczkę?
Pewnie wszystko jest możliwe. 
Usiądźmy na ławce i spróbujmy się nieco opalić... 
A potem widzimy, ku swojemu rozczarowaniu, że okulary słoneczne zostawiliśmy w szafce.

Od dyrekcji:
Ostrzegamy, że zawiesimy w prawach ucznia każdego, kto opuści teren szkoły podczas godzin 
lekcyjnych z JAKIEGOKOLWIEK powodu. Wiosenna gorączka nie stanowi żadnej wymówki dla 
nieprzestrzegania szkolnych zasad.
Uczeń zraniony przez globus
Melanie Greenbaum
Jeden   z   uczniów   LiAE   odniósł   obrażenia   podczas   lekcji   w   dniu   wczorajszym   w   związku   z 
upadkiem   czy   też   zrzuceniem   dużego   globusa   na   jego   głowę.   Jeśli   było   to   raczej   zrzucenie, 
pozwalamy sobie zapytać: gdzie była opiekunka klasy, gdy rzeczony globus został rzucony? A jeśli 
w grę wchodzi pierwsza interpretacja, dlaczego administracja szkoły pozwala, żeby niebezpieczne 
obiekty, na przykład ciężkie globusy, umieszczano w takich miejscach, że mogą spaść i zranić 
ucznia? 
Domagamy się przeprowadzenia dogłębnego śledztwa.

Listy do redakcji:
Do wszystkich  zainteresowanych:  Ilość złych  emocji  emanujących  od uczniów  tego  przybytku 
stanowi dla mnie powód osobistego zażenowania i wstydu za współczesne pokolenie. Podczas gdy 
uczniowie Liceum imienia Alberta Einsteina siedzą bezczynnie, planując bal maturalny i jęcząc na 
temat egzaminów końcowych, ludzie w Tybecie UMIERAJĄ. Tak, UMIERAJĄ. Chińskie represje 
w   ostatnich   latach   przybrały   na   sile   i   w   niektórych   rejonach   wciąż   trwają   starcia   między 
powstańcami a wojskiem, co uniemożliwia wielu Tybetańczykom zarobienie na choćby ubogie 
życie.
Ale co robi nasz rząd, żeby pomóc głodującemu ludowi? Nic, poza doradzaniem turystom, żeby 
trzymali  się stamtąd z daleka. Ludzie w Tybecie ŻYJĄ z turystyki i wypraw wysokogórskich. 
Proszę, nie słuchajcie nawoływań naszego rządu do omijania Tybetu. Namawiajcie rodziców, żeby 
pozwolili wam spędzić tam tegoroczne wakacje - nie pożałujecie.
Lilly Moscovitz
Zamieść prywatne ogłoszenie! Dla uczniów LiAE w cenie 50 centów za linijkę 
tekstu
Osobiste

Od C.F. do G.D.:TAK!!!!!!!!M!!!

background image

Osobiste
J.R., tak bardzo jestem podekscytowana balem maturalnym, że nie mogę USIEDZIEĆ. Będziemy 
się TAK DOBRZE bawić. TAK STRASZNIE mi żal tych biednych wyrzutków, których na balu 
nie będzie. Czy nie mam racji? Będą siedzieć w domach, podczas gdy ty i ja PRZETAŃCZYMY 
CAŁĄ NOC! Kocham Cię tak BAAAR-DZO - L.W.

Osobiste
L.W-, ja Ciebie też, kotku -J.R.

Ogólne
Kupujcie szkolne przybory w delikatesach Ho!
W tym tygodniu nowa dostawa: PAPIERU, SPINACZY, TAŚMY KLEJĄCEJ. Poza tym karty 
Yu-Gi-Oh! i slimfast.

Osobiste
Od B.P. do L.M.: Przepraszam Cię za to, co zrobiłem, ale chcę, żebyś wiedziała, że nadal Cię 
kocham. PROSZĘ, spotkaj się ze mną przy mojej szafce dzisiaj po szkole i pozwól mi wyrazić całe 
moje oddanie. Lilly, jesteś moją muzą. Bez Ciebie nie ma muzyki. Proszę, nie pozwól, żeby nasza 
miłość umarła w taki sposób.

Na sprzedaż
Gitara   basowa   Fender   precision   bass,   kolor   błękitny,   nieużywana.   Z   amplitunerem   i   kasetami 
wideo z samouczkiem. Cena do uzgodnienia. Szafka 345.

Szukasz miłości?
Pierwszoklasistka,   kocha   romanse/czytanie,   pozna   starszego   chłopaka,   który   ma   te   same 
zainteresowania.   Musi   być   wyższy   niż   170   cm,   wredni   wykluczeni,   wyłącznie   niepalący. 
ŻADNYCH METALOWCÓW, musi mieć ładne dłonie, e-mail: 
lluvromance@aehs.edu

Jadłospis stołówki LiAE
Zebrała: Mia Thermopolis
Pn - Pikantna ciecierzyca, Klopsiki z sosem w bagietce, Pizza na chlebie, Sałatki ziemniaczane, 
Paluszki rybne. 
Wt - Nachos deluxe, Indywidualna Pizza, Pasztecik z kurczakiem, Zupa i kanapka, Tuńczyk w 
chlebku pita. 
Śr - Wołowina po włosku, Bar sałatkowy, Burrito, Taco, Hot dog w cieście. 
Czw   -   Kotleciki   rybne,   Sałatka   makaronowa,   Kurczak   z   parmezanem,   Sałatka   azjatycka, 
Kukurydza i frytki. 
Pt - Precel, Bufallo bites, Ser z grilla, Sałatka fasolowa, Karbowane frytki.

Środa, 7 maja, algebra
No cóż, zrobiłam to. Nie mogę powiedzieć, żebym odniosła sukces. W gruncie rzeczy, WCALE mi 
się nie udało. Ale to zrobiłam. Nikt mi nie może zarzucić, że NIE ZROBIŁAM WSZYSTKIEGO, 
CO W MOJEJ MOCY, żeby skłonić mojego chłopaka do pójścia na bal maturalny. O Boże, ale 
DLACZEGO   to   musiała   być   LANA   WEINBER-GER?????   DLACZEGO?????? 
KTOKOLWIEKinny - nawet Melanie Greenbaum. Ale nie. To musiała być Lana. Musiałam się 
płaszczyć przed LANĄ WEINBERGER.
O Boże, jeszcze mi się robi niedobrze.
Wcale nie zareagowała dobrze na moją propozycję. Można by pomyśleć, że prosiłam ją, żeby 

background image

rozebrała się do naga i zaśpiewała szkolny hymn w czasie lunchu (nie, zaraz, coś takiego Lana 
zrobiłaby z przytupem).
Poszłam   do   klasy   wcześniej,   bo   wiem,   że   Lana   lubi   przed   drugim   dzwonkiem   wykonać   parę 
telefonów   z   komórki.   No   i   rzeczywiście,   siedziała   tam   sama   jedna   w   pustej   klasie,   i   kłapała 
dziobem do jakiejś Sandy o swojej sukience na bal maturalny - naprawdę kupiła taką na jednym 
ramiączku z asymetrycznym dołem od Nicole Miller (jak ja jej nienawidzę). (Lany, nie sukienki).
W każdym razie podeszłam do niej - uważam, że to było z mojej strony BARDZO odważne, biorąc 
pod uwagę, że za każdym razem, kiedy wchodzę w zasięg radaru Lany, ona robi jakąś kąśliwą 
uwagę na temat mojego wyglądu. Ale nieważne. Stanęłam po prostu koło jej stolika, kiedy ona 
nadal dziamgała do telefonu, aż wreszcie pojęła, że nie mam zamiaru się stamtąd ruszyć. A potem 
się odezwała:
- Czekaj chwilkę, Sandy, dobrze? Jest tu pewna... OSOBA, która czegoś ode mnie chce.
A potem odsunęła telefon od ucha, podniosła na mnie te swoje dziecinnie błękitne oczy i warknęła:
-  CZEGO?
-     Lana...   -   odezwałam   się.   Przysięgam,   siedziałam   już   obok   cesarza   Japonii,   jasne?   A   raz 
uścisnęłam rękę księcia Williama. I nawet stałam w kolejce do toalety za Imeldą Marcos.
Ale przy żadnej z tych okazji nie byłam taka zdenerwowana, jak wtedy, kiedy Lana rzuca mi jedno 
spojrzenie. Bo oczywiście Lana z zadręczania mnie zrobiła sobie swoje ukochane hobby. Tego 
rodzaju lęk jest głębszy niż strach przed poznawaniem cesarzy, książąt albo żon dyktatorów.
-   Lana - powiedziałam znowu, usiłując opanować głos, żeby mi się przestał trząść. - Mam do 
ciebie prośbę.
-  Nie ma mowy - powiedziała Lana i znów sięgnęła po komórkę.
-  Ale ja jeszcze cię o nic nie poprosiłam! - zawołałam.
-     No   cóż,   odpowiedź   i   tak   brzmi:   nie   -   powiedziała   Lana,   miotając   wkoło   tymi   swoimi 
błyszczącymi blond włosami. - Zaraz, na czym ja skończyłam? Aha. No tak, oczywiście, że kupuję 
brokat   do   ciała   i   posypię   sobie   nim...   Och,   nie,   Sandy,   PRZESTAŃ!   Jesteś   naprawdę 
PASKUDNA!
-   Ale ja tylko... - musiałam mówić szybko, bo istniało spore ryzyko, że Michael zajrzy do sali 
algebry po drodze na swój zaawansowany angielski, co robi niemal codziennie. Nie chciałam, żeby 
się   zorientował,   co   knuję.   -  Wiem,   że   jesteś   w   komitecie   organizacyjnym   balu   maturalnego   i 
naprawdę uważam, że w tym roku klasie maturalnej należy się muzyka na żywo, a nie tylko jakiś 
didżej. Uważam, że powinnaś zaprosić Skinner Box, żeby zagrali...
Lana powiedziała:
-  Zaczekaj sekundę, Sandy. Ta OSOBA jeszcze sobie nie poszła. - A potem popatrzyła na mnie 
spod tych swoich mocno utuszowanych rzęs i powiedziała: - SKINNER ???? Chodzi o tę durną 
kapelę geniuszków, którzy zagrali ci tę idiotyczną piosenkę, kiedy miałaś urodziny? Księżniczka 
mego serca, tak to szło?
Obraziłam się i powiedziałam:
-  Wybacz, Lana, ale nie powinnaś wyrażać się z taką pogardą o geniuszach. Gdyby nie oni, nie 
mielibyśmy   komputerów   ani   szczepień   przeciwko   większości   poważnych   chorób,   ani 
antybiotyków, ani nawet tej komórki, z której w tej chwili gadasz...
-  Taa - powiedziała Lana energicznie. - Nieważne. Odpowiedź i tak brzmi: nie.
A potem wróciła do swojej rozmowy telefonicznej.
Stałam tam jeszcze jakąś minutę, czując, że strasznie się rumienię. Naprawdę robię chyba postępy 
w opanowywaniu swoich impulsywnych zachowań, bo nie sięgnęłam po jej telefon, nie wyrwałam 
go jej z ręki i nie strzaskałam podeszwą martensa, jakbym to zrobiła kiedyś, w przeszłości. Teraz, 
będąc dumną posiadaczką komórki, wiem, jak kompletnie haniebny byłby taki czyn. A poza tym, 
no wiecie, wzięłam pod uwagę, jakie kłopoty miałam ostatnim razem.
Więc   tylko  stałam  tam,  policzki  mi  płonęły,   a serce  biło   bardzo  szybko   i  oddychałam   takimi 
raptownymi sapnięciami. Niezależnie od tego, jakie postępy robię w życiu - no wiecie, zachowując 
zimną krew w podbramkowej sytuacji medycznej, będąc księżniczką dla swojego ludu, prawie 

background image

dochodząc do drugiej bazy ze swoim chłopakiem - nadal wydaje się, że nie mogę odkryć, jak 
postępować wobec Lany. Ja po prostu nie rozumiem, czemu ona mnie tak bardzo nienawidzi. Czy 
ja jej kiedykolwiek coś zrobiłam? NIC.
No, poza tym, że roztrzaskałam jej telefon komórkowy. Ach, no i poza tym, że pacnęłam ją lodem 
w rożku. I przytrzasnęłam jej włosy w mojej książce do algebry.
Ale mam na myśli wszystko inne.
W każdym razie nie padłam na kolana i nie zaczęłam jej błagać, bo zadzwonił drugi dzwonek i 
wszyscy zaczęli wchodzić do klasy, łącznie z Michaelem, który podszedł do mnie i wręczył mi plik 
wydrukowanych z Internetu kartek o niebezpieczeństwach odwodnienia u kobiet ciężarnych.
- Daj to mamie - powiedział, całując mnie w policzek (tak, przy wszystkich, WŁAŚNIE).
Ale i tak moją radość przyćmiewają cienie: jednym cieniem jest, że nie udało mi się polecić kapeli 
mojego   chłopaka   na   bal   maturalny,   co   sprawia,   że   jest   jeszcze   bardziej   prawdopodobne   niż 
przedtem, że nie będę miała swoich pięciu minut z Michaelem. Kolejny cień to fakt, że moja 
przyjaciółka nadal się do mnie nie odzywa ani ja do niej, wskutek jej psychotycznego zachowania i 
złego   traktowania   byłego   chłopaka.   Następny   to   to,   że   mój   pierwszy   poważny   artykuł 
wydrukowany w „Atomie"  jest taki  głupi (chociaż  faktycznie  wydrukowali  mój  wiersz: TRES 
TRES FAJNIE. Nawet jeśli tylko ja wiem, że to mój wiersz). Ale to niezupełnie moja wina, że ten 
artykuł  jest taki nieudany.  Leslie dała mi trochę za mało czasu, żebym  stworzyła  coś wartego 
Pulitzera. Nie jestem żadnym Woodwardem ani Bernsteinem, ani Blyem ani Idą M. Tarbell, jasne? 
Miałam jeszcze inne lekcje do odrobienia.
A  wreszcie,  wszystko  przyćmiewa  mój  lęk,  że matka  znów  gdzieś  zemdleje,  tym  razem  poza 
zasięgiem   wzroku   kapitana   Pete'a   Logana   i   reszty   oddziału   strażaków,   no   i   oczywiście   moja 
przemożna obawa, że na dwa pełne miesiące tego lata będę musiała opuścić to piękne miasto i 
wszystkich jego mieszkańców dla odległych wybrzeży Genowii.
Naprawdę,  jeśli  się   nad  tym  zastanowić,  stanowczo   za  dużo   tego  jak  na  wytrzymałość  jednej 
piętnastoletniej dziewczyny. To cud, że byłam w stanie zachować te resztki panowania nad sobą, 
jakie mi w tej sytuacji pozostały.
Kiedy dodajesz albo odejmujesz wyrażenia z tą samą zmienną, połącz współczynniki.

Środa, 7 maja, RZ
STRAJK!!!!!!!!!!! Właśnie go zapowiedzieli w telewizji. Pani Hill pozwoliła nam się zgromadzić 
wokół odbiornika w pokoju nauczycielskim.
Nigdy przedtem nie byłam w pokoju nauczycielskim. W sumie wcale nie jest tu przyjemnie. Mają 
takie dziwne plamy na dywanie.
Ale nieważne. Rzecz w tym, że związek zawodowy pracowników hoteli właśnie przyłączył się do 
strajku młodszych kelnerów. Związek zawodowy pracowników restauracji ma do nich też niedługo 
dołączyć. A to znaczy, że nikt nie będzie pracował w restauracjach ani hotelach w całym Nowym 
Jorku. Całe centrum może zostać sparaliżowane. Straty finansowe w turystyce i usługach mogą iść 
w miliony.
I to wszystko przez Rommla.
Poważnie. Kto by pomyślał, że jeden łysy piesek może spowodować takie zamieszanie?
Mówiąc ściślej, to wszystko nie jest właściwie winą Rommla. To wina Grandmere. Naprawdę nie 
powinna była zabierać psa do restauracji, nawet jeśli WE FRANCJI tak się robi.
Dziwnie się czułam, patrząc na Lilly w telewizji. Co prawda stale widuję Lilly w telewizji, ale tym 
razem występowała w jednej z głównych stacji - New York One, która niezupełnie jest jedną z 
sieci   ogólnokrajowych,   ale  i  tak  ogląda   się ją w   większej   liczbie  gospodarstw  domowych   niż 
manhattańską kablówkę ogólnego dostępu.
Nie, żeby Lilly prowadziła konferencję prasową. Nie, prowadzili ją przewodniczący związków 
zawodowych pracowników hoteli i restauracji. Ale jeśli się spojrzało w lewo od podium, widać 
było   stojącego   tam   Jangbu   z   Lilly   u   boku,   trzymającego   wielki   plakat   z   napisem   LUDZKIE 
PŁACE DLA LUDZKICH ISTOT.

background image

O rany, jak ona wpadła. Ma nieusprawiedliwioną nieobecność na cały dzień. Dyrektor Gupta jak 
nic zadzwoni dziś wieczorem do państwa doktorostwa Moscovitz.
Michael na widok siostry tylko pokręcił głową z obrzydzeniem. Nie myślcie sobie, on jest jak 
najbardziej   po   stronie   młodszych   kelnerów   -   oczywiście,   że   POWINNI   dostawać   godziwe 
wynagrodzenie.   Ale   Michael   ma   dość   Lilly.   Mówi,   że   całe   to   jej   zaangażowanie   więcej   ma 
wspólnego z osobą Jangbu niż z trudnym losem imigrantów  i niesprawiedliwym traktowaniem 
młodszych kelnerów w tym kraju.
Wolałabym jednak, żeby Michael nic nie mówił, bo wiecie, Borys siedział tuż obok telewizora. 
Wygląda tak rozpaczliwie z obandażowaną głową. Ciągle podnosił rękę, kiedy wydawało mu się, 
że nikt nie patrzy i czule obrysowywał twarz Lilly na ekranie telewizora. To było prawdziwie 
wzruszające, prawdę mówiąc. Przez chwilę sama miałam łzy w oczach.
Chociaż wyschły mi, kiedy zdałam sobie sprawę, że telewizor w pokoju nauczycielskim ma pełne 
czterdzieści cali, a wszystkie telewizory w uczniowskiej sali mediów mają tylko po dwadzieścia 
siedem.

Środa, 7 maja, hotel Plaża
To niewiarygodne.  Naprawdę. Weszłam dzisiaj  do holu hotelowego w  pełni gotowa na lekcję 
etykiety z Grandmere, ale kompletnie nieprzygotowana na chaos, który zastałam za drzwiami. To 
miejsce przypomina zoo.
Odźwierny ze złotymi epoletami, który zazwyczaj otwiera mi drzwi limuzyny? Zniknął.
Chłopcy hotelowi, którzy tak umiejętnie piętrzą bagaże na tych wózkach z mosiądzu? Zniknęli.
Uprzejmy konsjerż w recepcji? Zniknął.
I nawet nie pytajcie  o kolejkę do Sali Palmowej  na herbatę.  Wymknęła  się spod kontroli, bo 
zabrakło   kierownika   sali,   który   by   wszystkich   rozsadzał,   i   kelnerów,   którzy   przyjmowaliby 
zamówienia.
To było niesamowite. Lars i ja praktycznie siłą musieliśmy się przedrzeć przez rodzinę złożoną z 
dwunastu   osób,   z   Iowa   czy   skąd   tam,   która   usiłowała   wepchnąć   się   do   naszej   windy   z 
gigantycznym wypchanym gorylem, którego właśnie kupili w FAO Schwartz po drugiej stronie 
ulicy. Ich ojciec pokrzykiwał:
- Jest miejsce! Jest miejsce! Chodźcie, dzieciaki, ścieśnijcie się. Wreszcie Lars musiał pokazać 
temu tacie swoją broń i powiedzieć:
-  Miejsca nie ma. Proszę zaczekać na inną windę. I dopiero wtedy facet się odczepił, nieco blady.
To by się nigdy nie zdarzyło, gdyby windziarz był na posterunku. Ale tego popołudnia związek 
zawodowy bagażowych   ogłosił  strajk  solidarnościowy  i  dołączył  do  restauratorów  i  hotelarzy, 
opuszczając stanowiska pracy.
Można   by   pomyśleć,   że   po   wszystkim,   co   przeszliśmy,   żeby   zdążyć   na   czas   na   moją   lekcję 
etykiety, Grandmere okaże mi nieco współczucia, kiedy się już zjawimy. 
Ale ona tylko stała na środku pokoju i wrzeszczała do telefonu.
-  Jak to kuchnia jest nieczynna? - dopytywała się. - Jak kuchnia może być nieczynna? Zamówiłam 
lunch już kilka godzin temu i do tej pory go nie dostałam. Nie skończę tej rozmowy, dopóki nie 
porozmawiam z osobą odpowiedzialną za room service. On wie, kim jestem.
Tata siedział  na kanapie naprzeciwko Grandmere  i z nerwową miną oglądał w telewizji - cóż 
innego? - New York One. Usiadłam obok niego, a on na mnie spojrzał, jakby zdumiony, że mnie 
widzi.
-  Och, Mia - powiedział. - Cześć. Jak tam twoja mama?
-  Dobrze - powiedziałam, chociaż nie widziałam jej od śniadania. Wiem, że nic jej nie jest, skoro 
nikt nie dzwonił na moją komórkę. - Nie może się zdecydować, który preparat wieloelektrolitowy 
jest lepszy: gatorade czy pedialyte. Smakuje jej grejpfrutowy. A co się dzieje z tym strajkiem?
Tata tylko potrząsnął bezradnie głową.
-  Przedstawiciele związków poszli na spotkanie do biura burmistrza. Mają nadzieję, że niedługo 
zaczną się negocjacje.

background image

Westchnęłam.
-   Zdajesz sobie chyba sprawę, że to wszystko by się nie zdarzyło, gdybym się nie urodziła. Bo 
wtedy nie jadłabym tam tej urodzinowej kolacji.
Tata popatrzył na mnie tak jakoś ostro i powiedział:
-  Mam nadzieję, że ty się za to nie obwiniasz, Mia. Prawie powiedziałam:
-  No co ty? Obwiniam Grandmere.
Ale patrząc na przejętą minę taty, zdałam sobie sprawę, że tym razem mogłam liczyć na, jakby to 
ująć, sporą dawkę empatii dla mojej osoby, więc westchnęłam takim podłamanym głosem:
-  Szkoda, że mam spędzić w Genowii większość lata. Byłoby miło, gdybym mogła poświęcić lato 
na pracę dla jakiejś organizacji pomagającej tym biednym młodszym kelnerom...
Ale tata nie dał się nabrać. Mrugnął tylko do mnie i powiedział:
-  Niezła sztuczka.
Jezu! Zaczynam od swoich rodziców otrzymywać sprzeczne sygnały, kiedy on chce mnie zabrać na 
lipiec i sierpień do Genowii, a mama proponuje, że zabierze mnie do swojego ginekologa. To cud, 
że nie dorobiłam się rozszczepienia osobowości. Albo zespołu Aspergera. O ile już go nie mam.
Kiedy ja siedziałam i dąsałam się, że nie udało mi się wykręcić od spędzenia moich cennych 
letnich miesięcy na obrzydliwym Lazurowym Wybrzeżu, Grandmere zaczęła dawać mi znaki od 
telefonu. Strzelała do mnie palcami, a potem pokazywała na drzwi swojej sypialni. Ja nic, tylko 
wytrzeszczałam oczy, aż wreszcie zakryła dłonią słuchawkę i syknęła:
-  Amelio! W mojej sypialni! Coś dla ciebie!
Prezent?  DLA  MNIE?   Nie  mogłam  zgadnąć,  co   Grandmere  mogła  dla   mnie   kupić  -  przecież 
sierotka   już   wystarczy   jako   prezent   urodzinowy.   Ale   nie   będę   kręcić   nosem   na   prezent... 
Przynajmniej jeśli nie wiąże się z obdzieraniem ze skóry jakiegoś zamordowanego ssaka.
No więc wstałam i ruszyłam do drzwi sypialni, dokładnie w chwili, kiedy ktoś musiał się zgłosić do 
telefonu, bo Grandmere zaczęła krzyczeć:
-  Ale ja zamówiłam sałatkę cobb CZTERY GODZINY TEMU. Czy mam zejść na dół i sama ją 
sobie przyrządzić? Co pan ma na myśli, mówiąc, że to wbrew przepisom BHP? Jakiego zdrowia 
publicznego? Ja chcę zrobić sałatkę dla siebie, nie dla tłumu ludzi!
Otworzyłam drzwi do pokoju Grandmere. To bardzo elegancka sypialnia, z mnóstwem złoceń na 
wszystkich meblach i stojącymi wszędzie ciętymi kwiatami... Chociaż przy tym strajku wątpię, 
żeby Grandmere miała szybko dostać nowe, świeże kompozycje kwiatowe.
W każdym razie stałam tam, rozglądając się po pokoju za moim prezentem i totalnie odmawiając tę 
małą modlitwę (proszę, niech to nie będzie etola z norek, proszę, niech to nie będzie etola z norek), 
kiedy   wzrok   mój   padł   na   różową   sukienkę,   która   leżała   na   łóżku.   Miała   kolor   pierścionka 
zaręczynowego, jaki Jennifer Lopez dostała od Bena Afflecka - najdelikatniejszy róż, jaki można 
sobie wyobrazić - i cała była  naszywana  połyskującymi  różowymi  koralikami.  Bez ramiączek, 
miała dekolt w kształcie serca i szeroką, leciutką spódnicę.
Od razu wiedziałam, co to jest. I chociaż nie była czarna ani nie miała rozcięcia do uda, i tak była 
najpiękniejszą   sukienką   na   bal   maturalny,   jaką   kiedykolwiek   widziałam.   Była   ładniejsza   niż 
sukienka, jaką nosiła Leigh Cook w Cala ona. Była ładniejsza niż ta, którą nosiła Drew Barrymore 
w Ten pierwszy raz. I o wiele, wiele ładniejsza niż ten worek, który miała na sobie Molly Ringwald 
w Dziewczynie w różowej sukience, zanim Molly dostała szału i wszystko pocięła nożyczkami.
To była najładniejsza sukienka na bal maturalny, jaką kiedykolwiek widziałam.
I kiedy tam stałam, w gardle urosła mi wielka gula.
Bo oczywiście nie wybieram się na bal.
No więc zatrzasnęłam drzwi i odwróciłam się i poszłam z powrotem na kanapę usiąść obok ojca, 
który nadal jak urzeczony wgapiał się w ekran telewizora.
Sekundę potem Grandmere odłożyła słuchawkę, odwróciła się do mnie i powiedziała:
-  No i?
-  Jest naprawdę piękna, Grandmere - powiedziałam szczerze.
-  Wiem, że jest piękna - odparła. - Nie masz zamiaru jej przymierzyć?

background image

Musiałam mocno przełknąć, żeby móc odezwać się w miarę normalnym głosem.
-  Nie mogę - powiedziałam. - Mówiłam ci. Nie idę na bal maturalny, Grandmere.
-   Nonsens - zaprotestowała Grandmere. - Sułtan dzwonił i odwołał naszą dzisiejszą kolację, Le 
Cirąue zamknęli, ale ten strajk do soboty się skończy. A wtedy możesz iść na swój mały bal.
-  Nie - powiedziałam. - To nie przez strajk. Już ci mówiłam. O Michaelu.
-  Co znów z Michaelem? - zainteresował się tata. Wiecie, ja naprawdę nie lubię mówić nic złego 
na Michaela, bo tata zawsze szuka tylko wymówki, żeby go nie lubić, ponieważ tata to tata i jego 
zadaniem jest nie znosić chłopaka swojej córki. Jak na razie tata i Michael jakoś się dogadywali i ja 
nie zamierzam tego zmieniać.
-  Och - powiedziałam lekko. - No cóż, chłopcy nie przejmują się balami tak jak dziewczyny.
Tata tylko mruknął i znów odwrócił się do telewizora.
-  Ja taki nie byłem - powiedział.
I kto to mówi! On chodził do szkoły tylko dla chłopców! I nawet NIE MIAŁ balu maturalnego!
-     Tylko   ją   przymierz   -   powiedziała   Grandmere.   -   Żebym   mogła   ją   odesłać,   jeśli   wymaga 
poprawek.
-  Grandmere... - westchnęłam. - To nie ma sensu...
Ale ucichłam, bo Grandmere miała w oczach To Spojrzenie. No, wiecie, które. Takie, że gdyby 
Grandmere była płatnym zabójcą, a nie księżną wdową, ktoś mógłby się spodziewać czapy.
No   więc   wstałam   i   poszłam   z   powrotem   do   sypialni   Grandmere   i   przymierzyłam   sukienkę. 
Pasowała idealnie, bo w Chanel mają moje rozmiary po ostatniej sukience, którą kupiła tam dla 
mnie Grandmere, a oczywiście broń Boże, żebym urosła czy coś, zwłaszcza w okolicy biustu.
Kiedy tak przyglądałam się swojemu odbiciu w dużym lustrze, nie mogłam się powstrzymać przed 
myślą, jak wygodne są sukienki bez ramiączek. No, w razie gdybyśmy chcieli z Michaelem dojść 
do drugiej bazy.
Ale wtedy przypomniałam sobie, że przecież nigdzie się nie wybieramy, skoro Michael tak się 
wypiął na tę imprezę, więc w sumie na co mi ta sukienka? Zdjęłam ją smutno i odłożyłam na łóżko 
Grandmere. Może skończy się na tym, że włożę ją przy jakiejś okazji w Genowii tego lata. Jakiś 
bal, na którym nie będzie Michaela. To takie typowe.
Wyszłam z sypialni w samą porę, żeby zobaczyć Lilly w telewizji. Zwracała się do sali pełnej 
reporterów, chyba znów w Chinatown Holiday Inn. Mówiła:
-  Chciałabym tylko dodać, że nie doszłoby zapewne do tych protestów, gdyby księżna wdowa z 
Genowii przyznała się otwarcie, że nie umie kontrolować własnego psa i że przyprowadziła tegoż 
psa do restauracji.
Grandmere opadła szczęka. Tata tylko patrzył w ekran z kamienną twarzą.
-     Jako   dowód,   że   tak   właśnie   było   -   powiedziała   Lilly,   unosząc   kopię   dzisiejszego   wydania 
„Atomu" - pokazuję ten oto artykuł napisany przez rodzoną wnuczkę księżnej wdowy.
I wtedy wysłuchałam z przerażeniem, jak Lilly spiżowym głosem odczytuje mój artykuł. I muszę 
przyznać,   że   słysząc   swoje   własne   słowa   odczytane   w   taki   sposób,   naprawdę   poczułam,   jak 
strasznie głupio brzmią... O wiele głupiej, niż gdybym sama je odczytywała.
Ups.   Tata   i   Grandmere   na   mnie   patrzą.   Nie   mają   uszczęśliwionych   min.   W   gruncie   rzeczy 
wyglądają, jakby...

Środa, 7 maja, 22.00, poddasze
Naprawdę nie wiem, czym oni się tak przejmują. Obowiązkiem dziennikarza jest zdawać relację z 
prawdziwych zdarzeń i to właśnie zrobiłam. Jeśli nie mogą sobie z tym poradzić, to ich problem. 
No   bo   przecież   Grandmere   WZIĘŁA   swojego   psa   do   restauracji,   a   Jangbu   potknął   się   tylko 
dlatego, że Rommel wpadł mu pod nogi. Nie mogą temu zaprzeczyć. 
Mogą   tylko   ubolewać,   że   tak   się   stało   i   ubolewać   nad   tym,   że   Leslie   Cho   poprosiła   mnie   o 
napisanie artykułu.
Ale nie mogą temu zaprzeczać, nie mogą też mnie obwiniać za to, że korzystam ze swoich praw 
dziennikarza. Nie wspominając o dziennikarskiej etyce.

background image

Teraz wiem, co musieli przechodzić wielcy reporterzy z przeszłości. Ernie Pyle, za swoje szczere 
reportaże z czasu drugiej wojny światowej. Ethel Oayne, pierwsza kobieta w czarnej prasie w 
latach  walki o prawa obywatelskie.  Margaret Higgins, pierwsza kobieta, która dostała nagrodę 
Pulitzera za międzynarodowe reportaże. Lois Lane, z jej niezmordowanymi wysiłkami na rzecz 
„Daily Planet". 
Ci faceci Woodward i Bernstein za całą tę aferę Watergate, o cokolwiek w niej chodziło.
Wiem teraz dokładnie, jak musieli się czuć. Te naciski. Zagrożenie szlabanem. Telefony do matek.
To mnie naprawdę zabolało. Zawracali głowę mojej biednej, odwodnionej matce, która zajęta jest 
usiłowaniem   sprowadzenia   NOWEGO   ŻYCIA   na   ten   świat.   Bóg   raczy   wiedzieć,   że   jej   nerki 
pewnie klekoczą teraz w tym biednym ciele jak dwa suche orzeszki. A oni śmią zawracać jej głowę 
takimi drobiazgami?
Poza tym mama jest po mojej stronie. Nie wiem, co tata sobie wyobrażał. Czy naprawdę sądzi, że 
mama weźmie stronę GRANDMERE w całej tej aferze?
Chociaż mama powiedziała mi, że dla zachowania spokoju w rodzinie powinnam przynajmniej 
przeprosić.
Chociaż   zupełnie   nie   wiem   za   co.   Cała   rzecz   przyniosła   mi   wyłącznie   zgryzotę.   Nie   tylko 
spowodowała zerwanie jednej z par szkolnych o najdłuższym stażu, ale i stała się powodem czegoś, 
co wygląda na totalne zerwanie miedzy mną a moją najlepszą przyjaciółką. Ja przez to wszystko 
straciłam NAJLEPSZĄ PRZYJACIÓŁKĘ.
Poinformowałam  o tym  i tatę, i Grandmere,  zanim władczo rozkazałam  Larsowi wyprowadzić 
mnie  stamtąd.  Na  szczęście  przedtem   przewidująco  świsnęłam   z  sypialni   Grandmere   sukienkę 
balową   i   wcisnęłam   ją   do   plecaka.   Tylko   troszkę   się   pogniotła.   Rozwieszę   ją   w   parze   obok 
prysznica i będzie jak nowa.
Nie mogę powstrzymać myśli, że mogli postąpić w tej całej sprawie nieco ładniej. MOGLI zwołać 
własną konferencję prasową, przyznać się do całej tej sprawy z psem w restauracji i wszystko 
zakończyć.
Ale nie. A teraz jest za późno. Nawet jeśli Grandmere się przyzna, mało prawdopodobne, żeby 
członkowie związków zawodowych hoteli, restauracji i bagażowych TERAZ się wycofali.
No cóż, chyba to kolejny przypadek, kiedy ludzkość traci na tym, że nie słucha głosu młodości. A 
teraz będą tylko przez to cierpieć.
Szkoda.

Czwartek, 8 maja, godzina wychowawcza
O MÓJ BOŻE!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ODWOŁALI BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
ATOM
Oficjalny   tygodnik   redagowany   przez   uczniów   Liceum   imienia   Alberta   Einsteina   Specjalny 
dodatek nadzwyczajny
ODWOŁANIE BALU MATURALNEGO!!!!!!!!! Leslie Cho
W rezultacie ogólnomiejskiego strajku pracowników hoteli, restauracji i bagażowych tegoroczny 
bal   maturalny   został   odwołany.   Restauracja   ?????   zawiadomiła   władze   szkolne,   że   z   powodu 
strajku   zostaje   z   dniem   dzisiejszym   zamknięta.   Komitetowi   organizacyjnemu   zwrócono   4000 
dolarów wpłaconej zaliczki. 
Tegoroczna klasa maturalna została na lodzie. Jedynym rozwiązaniem byłoby urządzenie balu w 
sali gimnastycznej. Komitet organizacyjny rozważał ten pomysł, ale się z niego wycofał.
- Bal maturalny to szczególna okazja - powiedziała Lana Weinberger, przewodnicząca komitetu. 
-To nie jest zwyczajna szkolna dyskoteka ani Zimowy Bal Wielu Kultur. Nie możemy urządzić go 
w sali gimnastycznej.  Wolimy w ogóle zrezygnować  z balu maturalnego, niż narażać naszych 
maturzystów i osoby towarzyszące na wdepnięcie w stare frytki czy inne takie.
Jednak nie wszyscy uczniowie zgadzają się z kontrowersyjną decyzją komitetu organizacyjnego.
Jak powiedziała Judith Gershner: - Czekaliśmy na bal maturalny od chwili, kiedy znaleźliśmy się w 
pierwszej klasie. A teraz chcą nam odebrać tę frajdę i to przez coś tak trywialnego jak stare frytki 

background image

na podłodze? To trochę małostkowe. Wolałabym na balu nadziać się obcasem na starą frytkę, niż 
nie pójść na bal w ogóle.
Komitet organizacyjny jednak twierdzi nieugięcie, że bal maturalny odbędzie się albo poza murami 
szkoły, albo wcale.
- Nie ma nic szczególnego w przyjściu w odświętnych strojach do szkoły - stwierdziła uczennica 
pierwszej klasy Lana Weinberger. - Jeśli mamy się wystroić, to chcielibyśmy pójść gdzieś indziej, 
a nie w miejsce, gdzie musimy się pojawiać codziennie jak rok długi.
Powodem strajku, jak już wspomniano na łamach naszej gazety, był przykry incydent w restauracji 
Les   Hautes   Manger,   gdzie   uczennica   pierwszej   klasy   LiAE,   księżniczka   Mia   Thermopolis   z 
Genowii,   jadła   kolację   w   zeszłym   tygodniu   w   towarzystwie   swojej   babki.   Lilly   Moscovitz, 
przyjaciółka   księżniczki   i   przewodnicząca     Stowarzyszenia   Uczniów   Przeciwko   Zwolnieniu   z 
Pracy Jangbu Panasy, mówi: - To wszystko przez Mię. A przynajmniej przez jej babkę. My tylko 
chcemy, żeby Jangbu został ponownie przyjęty do  pracy i żeby Klaryssa Renaldo ofi cjalnie go 
przeprosiła.   Księżniczka   Mia   była   w   czasie   oddawania   tekstu   do   druku   niedostępna   i   nie 
skomentowała  zaistniałej   sytuacji,   jak  powiedziała  jej  matka,  Helen   Thermopolis,   właśnie  pod 
prysznicem,  
Redakcja „Atomu" będzie starała się informować czytelników bieżąco o przebiegu negocjacji.
O   mój   Boże.   DZIĘKI   MAMO.   DZIĘKI,   ŻE   MI   POWIEDZIAŁAŚ,   ŻE   DZWONILI   ZE 
SZKOLNEJ GAZETY, KIEDY BYŁAM POD PRYSZNICEM.
Powinniście ZOBACZYĆ, jakie złe spojrzenia rzucali mi różni ludzie, kiedy szłam dziś rano do 
swojej   szafki.   Dzięki   Bogu,   że   mam   uzbrojonego   ochroniarza,   bo   chyba   miałabym   poważne 
problemy.  Niektóre dziewczyny ze starszej drużyny  hokeja na trawie - te, które palą i ćwiczą 
pompki w łazience dla dziewczyn na trzecim piętrze - robiły pod moim adresem NIEZWYKLE 
groźne gesty, kiedy wysiadłam z limuzyny. Ktoś nawet napisał na kamiennym lwie (kredą, ale i to 
wystarczy): 
GENOWIA DO DOMU!!!! Reputacja mojego księstwa jest poważnie nadszarpnięta, i wszystko 
dlatego, że odwołano ten głupi bal!
Och, no dobra. Wiem, że bal maturalny nie jest głupi. No tak, ze wszystkich ludzi na świecie ja 
akurat WIEM, że ten bal nie jest głupi. To niesłychanie istotna część doświadczenia zdobywanego 
w szkole średniej, jak niewątpliwie może poświadczyć Molly Ringwald!
A jednak, przez mnie, bal został wyrwany z serc i albumów szkolnych uczniów z tegorocznej klasy 
maturalnej LiAE.
MUSZĘ coś zrobić. Tylko co???? CO??????????????

Czwartek, 8 maja, algebra
W głowie mi się nie mieści, co właśnie powiedziała do mnie Lana:
Lana:   (obracając   się   na   krześle   i   piorunując   mnie   wzrokiem):   Zrobiłaś   to   specjalnie,   tak? 
Wywołałaś ten strajk, żeby bal maturalny został odwołany?
Ja: Co? Nie. O czym ty gadasz?
Lana: Przyznaj się wreszcie. Zrobiłaś to, bo nie chciałam pozwolić, żeby głupia kapela twojego 
chłopaka zasmradzała nam imprezę. Przyznaj się.
Ja: Nie! To wcale nie tak. To nie przeze mnie, w każdym razie. To przez moją babkę.
Lana: Nieważne. Wszyscy Genowiańczycy są tacy sami.
A potem znów się odwróciła, zanim zdążyłam powiedzieć choć słowo więcej.
WSZYSCY   GENOWIAŃCZYCY?   Hm,   przepraszam,   ale   jestem   jedyną   Genowianką,   jaką 
kiedykolwiek spotkała Lana. Co za bezczelność...

Czwartek, 8 maja, biologia
„Mia ? Nic ci nie jest ? S.” 
„Nie. To tylko ogryzek jabłka.” 
„Mimo wszystko. Lars nieźle stuknął tego faceta. Twój ochroniarz ma niezły refleks.”

background image

„Taa, no cóż. Dlatego dostał tę pracę. Jakim cudem ze mną rozmawiasz? Ty mnie nie nienawidzisz, 
jak reszta? Przecież ty i Jeff też szliście na bal.”
„Nie TWOJA wina, że bal odwołano. Poza tym i tak bym się za dobrze nie bawiła. No bo jakim 
cudem, jeśli jedyna dziewczyna z naszej klasy, która się wybierała, to LANA!!!!!!!!!!!!!! A przy 
okazji, słyszałaś o Tinie?”
„Nie. A co?”
„Wczoraj, kiedy Borys czekał przy swojej szafce na Lilly - no wiesz, dał to ogłoszenie do gazety, 
prosząc ją o spotkanie po szkole, żeby mogli porozmawiać - no cóż, Tina zdecydowała się z nim 
spotkać i zapytać go, czyby nie skoczył z nią na mrożoną czekoladę, bo tak mu współczuła i tak 
dalej. Chyba zrezygnował z czekania na Lilly, bo się zgodził i poszli razem, a dziś rano widziałam 
ich, jak się trzymali za ręce pod styropianową makietą Partenonu przed laboratorium językowym.”
„CZEKAJ.   CO?   WIDZIAŁAŚ,   JAK   TINA   I   BORYS   TRZYMAJĄ   SIĘ   ZA   RĘCE?   TINA   I 
BORYS? TINA I BORYS PEŁKOWSKI???”
„Tak.”
„Tina. Tina Hakim Baba. I Borys Pelkowski. TINA I BORYS?????”
„TAK!!!!!!!!!!!!!!!!!”
O mój Boże. Co się dzieje z tym światem, w którym żyjemy?

Czwartek, 8 maja, klatka schodowa trzeciego piętra
Po  biologii  Shameeka   i  ja  przyparłyśmy  Tinę   do muru,   zaciągnęłyśmy  ją tutaj  i  zażądałyśmy 
wyjaśnień. Urwałam się ze zdrowia i przepisów bezpieczeństwa, ale kto by się tym przejmował? 
Skończyłoby się na tym, że tylko bym tam siedziała pod nienawistnymi spojrzeniami ludzi z klasy, 
włączając   w   to   moją   byłą   najlepszą   przyjaciółkę   Lilly   Moscovitz,   z   którą   nie   mam   i   tak 
najmniejszej ochoty rozmawiać.
Poza tym powinnam już oddać referat na temat zespołu Aspergera, a ja nawet nie miałam szansy go 
skończyć,   ponieważ  mam  teraz  poważne   problemy   emocjonalne:  no  bo  mój   chłopak   nie  chce 
zabrać mnie na bal maturalny, matka w kółko opowiada o swoim pęcherzu moczowym, do tego 
jeszcze ten strajk i w ogóle wszystko.
W głowie mi się nie mieści to, co właśnie wygaduje Tina. O tym, jak to przez całe życie szukała 
właśnie takiego człowieka, który mógłby ją pokochać w taki sposób, w jaki bohaterowie powieści, 
które tak lubi czytać, kochają ich bohaterki. O tym, jak nigdy nie sądziła, że spotka mężczyznę, 
który potrafi pokochać kobietę z równym żarem jak bohaterowie, których podziwia najbardziej: jak 
pan Rochester i pułkownik Brandon, i pan Darcy, i Spider-Man, i tak dalej.
A potem mówi, że patrzyła, jak Borys rozpada się na kawałki, kiedy Lilly zostawiła go dla Jangbu, 
i zdała sobie sprawę, że ze wszystkich chłopaków, których dotąd poznała, to jedyny, który zdawał 
się zbliżać  do jej ideału.  Poza, oczywiście,  wyglądem.  Ale pomijając  wygląd,  jest wszystkim, 
czego Tina zawsze oczekiwała od chłopaka:
•  Jest lojalny(No cóż, to pozostawiam bez komentarza. Borys nigdy nawet nie SPOJRZAŁ na inną 
dziewczynę, kiedy chodził z Lilly).
•   Namiętny(Uh, no, owszem, wszystkie te zdarzenia dowodzą, że Borys jest głęboko namiętny. 
Albo że ma zespół Aspergera).
•   Inteligentny (4,0 w teście GPA)
•   Muzycznie uzdolniony (Jasne, mogę aż za dobrze poświadczyć).
•  Zorientowany w trendach popkultury (Ogląda Buffy).
•  Lubi chińskie jedzenie (To też prawda).
•   Kompletnie go nie interesują sporty rywalizacyjne (Pomijając jazdę figurową na lodzie. No cóż, 
w końcu JEST Rosjaninem).
Plus, dodaje Tina, naprawdę dobrze się całuje, kiedy już wyjmie aparacik.
NAPRAWDĘ DOBRZE SIĘ CAŁUJE, KIEDY JUŻ WYJMIE APARACIK?
Wiecie, co to znaczy, prawda? TO ZNACZY, ŻE TINA I BORYS SIĘ CAŁOWALI!
O mój Boże. Nie mogę się powstrzymać przed opadem szczęki. Lubię Borysa - naprawdę lubię. 

background image

Poza tym, że moim zdaniem jest KOMPLETNIE SZALONY, uważam, że to całkiem miły facet. 
Jest wrażliwy i zabawny, i jeśli się uda zapomnieć o inhalatorze na astmę i niemiłym oddechu, i 
grze na skrzypcach, i tym całym swetrze w spodniach, to owszem, przyznaję, że jest CAŁKIEM 
udanym gościem.
No, i przynajmniej jest wyższy od Tiny.
ALE MÓJ BOŻE! BORYS PELKOWSKI PANEM ROCHESTEREM TINY? NIE, NIE, NIE I PO 
TYSIĄCKROĆ NIE!!!
No cóż, jak zauważyła Shameeka, zwracając się dyskretnie tylko do mnie (kiedy Tina sprawdzała, 
czy nie ma  nowych  SMS-ów), Borys  niekoniecznie  musi  być  jej  panem  Rochesterem  na  całą 
wieczność. Może będzie jej panem Rochesterem tylko na jakiś czas. Dopóki nie pojawi się jej 
prawdziwy pan Rochester.
O mój Boże. No, sama nie wiem. BORYS PELKOWSKI.
No cóż, przynajmniej Tina ma rację co do jednego: on wszystko przeżywa namiętnie. Mam ten mój 
przesiąknięty krwią sweter na dowód. Zgoda, niezupełnie przesiąknięty krwią, bo pani Pelkowski 
oddała go do uprania i w pralni chemicznej rzeczywiście usunęli wszystkie plamy.
No, ale i tak.
Tina i BORYS PELKOWSKI???????????????????????
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!

Czwartek, 8 maja, 15.00, poddasze
Lars   musiał   mnie   obronić   przed   kolejnym   pociskiem   -   tym   razem   rzuconym   z   zaskakującą 
celnością  przez zwycięzcę  konkursu nauk ścisłych  z klasy maturalnej  - a potem zadzwonił do 
mojego taty i powiedział, że jego zdaniem ze względów bezpieczeństwa powinnam opuścić teren 
szkoły.
No i tata się zgodził. Resztę dnia mam wolną.
Tyle że nie do końca, bo teraz pan G. przerabia ze mną to wszystko, na co przez ostatnie półtora 
tygodnia   nie   zwracałam   na   jego   lekcjach   uwagi.   Używając   drzwi   lodówki   jako   tablicy   i 
magnetycznego alfabetu, wypisuje równania, które podobno mam rozwiązywać.
Nieważne,   panie   G.   Czy   pan  nie   widzi,   że   ja   mam   teraz   o  wiele   poważniejsze   problemy   niż 
obniżający się stopień z pana przedmiotu? No bo, halo, ja nawet nie mogę pokazać się na oczy we 
własnej szkole, żeby nie obrzucono mnie owocami.
Mam taką straszną depresję! Po tych numerach ze strajkiem, a potem z Tiną, i teraz, kiedy wszyscy 
mnie nienawidzą, naprawdę nie wiem, jak mi się uda przetrwać resztę tygodnia. Już zadzwoniłam 
do taty i powiedziałam mu:
- Przekaż Grandmere moje podziękowania. Teraz nie jestem bezpieczna nawet we własnej szkole, a 
wszystko przez nią.
Ale nie wiem, czy jej powtórzył. Nie jestem pewna, czy on i Grandmere w ogóle jeszcze ze sobą 
rozmawiają.
Wiem za to, że JA nie rozmawiam z Grandmere. Wydaje  mi  się, że nie rozmawiam  z całym 
mnóstwem osób... Z Grandmere, z Lilly, z Laną Weinberger...
No cóż, z Laną właściwie nigdy nie rozmawiałam. Ale rozumiecie, o co mi chodzi.
O rany, a jeśli już nigdy nie będę mogła wrócić do szkoły? I na przykład będę musiała uczyć się w 
domu? To by było okropne! Jak ja bym sobie dała radę bez tych wszystkich plotek? Kto z kim 
chodzi   i   tak   dalej?   I   kiedy   bym   się   mogła   widywać   z   Michaelem?   Tylko   w   weekendy?   I   to 
wszystko?! To by było NIE DO ZNIESIENIA!!!!!!!! Najprzyjemniejszy moment dnia to zobaczyć 
go rano, kiedy czeka przed swoim domem, żebyśmy podjechali po niego limuzyną i zabrali go do 
szkoły. Wiem, że zostanę tego na zawsze pozbawiona, kiedy zacznie chodzić na uniwerek. Ale 
myślałam, że chociaż nacieszę się przynajmniej do końca roku szkolnego.
O mój  Boże, to się wszystko  na mnie  tak  paskudnie  mści.  No bo ja nigdy tak naprawdę nie 
LUBIŁAM  Liceum  imienia  Alberta  Einsteina,  ale biorąc  pod uwagę alternatywę...  No wiecie, 
naukę w domu, albo, co gorsza, jakąś szkołę w Genowii... Mój Boże, w porównaniu z LiAE to jak 

background image

Shangri-La.
Cokolwiek to jest Shangri-La.
Jak oni śmią odbierać mi to? To znaczy szkołę. JAK ONI ŚMIĄ????????????
Och, ktoś dzwoni do drzwi. Proszę, niech to będzie Michael z resztą mojej pracy domowej. Nie 
dlatego, że tak desperacko chcę odrobić resztę pracy domowej, ale dlatego, że jeśli kiedykolwiek 
potrzebowałam poczuć zapach szyi Michaela, to właśnie teraz...
PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ

Czwartek, 8 maja, potem, poddasze
No cóż, to nie był Michael. Ale całkiem blisko. Też Moscovitz.
Tylko nie ten, co trzeba.
Naprawdę   uważam,   że   Lilly   ma   spory   tupet,   skoro   tu   przyszła   po   tym,   na   co   mnie   naraziła. 
Asperger nie Asperger, przez ostatnie kilka dni z jej powodu przechodziłam istne piekło, a teraz 
staje w moich drzwiach z płaczem i błaga, żeby jej wybaczyć?
Ale co miałam zrobić? Nie mogłam tak po prostu zatrzasnąć jej drzwi przed nosem. To znaczy, 
oczywiście, mogłam, ale jak na księżniczkę to by było strasznie niewłaściwe zachowanie.
Tak więc zaprosiłam ją do środka - ale chłodno. BARDZO chłodno. I kto jest TERAZ słabeuszem, 
chciałabym wiedzieć?
Weszłyśmy do mojego pokoju. Zatrzasnęłam drzwi (wolno mi zamykać drzwi do mojego pokoju, o 
ile zamykam się w nim z każdym poza Michaelem).
A Lilly ryknęła płaczem.
I wcale nie dlatego, że zabierała się do szczerych  przeprosin, które mi się należały.  W końcu 
paskudnie mnie potraktowała, szargając moje dobre imię na falach eteru. Więc chyba mogłam 
oczekiwać, że zjawi się tu znękana wyrzutami sumienia i okaże skruchę.
Ale nie. Nic podobnego. Lilly ryczała, bo dowiedziała się o Borysie i Tinie.
Tak, właśnie. Lilly płacze, bo chce, żeby do niej wrócił chłopak.
Poważnie! I to po tym, jak go potraktowała!Siedzę tu tylko w zdumionym milczeniu i patrzę na 
Lilly,  która szaleje. Chodzi w tę i z powrotem po moim  pokoju w tym  swoim maoistowskim 
mundurku, potrząsając lśniącymi lokami, a oczy za oprawkami okularów (pewnie rewolucjoniści, 
którzy walczą o prawa człowieka, nie mogą nosić szkieł kontaktowych) lśnią jej od gorzkich łez.
- Jak on mógł? - jęczy bez przerwy. - Odwracam się na pięć minut, na pięć minut!, a on ugania się 
za inną dziewczyną? Co on sobie wyobraża?
Nie mogę się powstrzymać  i wypominam jej, że może Borys  wyobrażał sobie ją, Lilly,  swoją 
dziewczynę, kiedy jakiś inny chłopak wpycha jej język do gardła. Ni mniej, ni więcej tylko w 
MOJEJ SZAFIE ŚCIENNEJ w przedpokoju.
-  Borys i ja nigdy sobie nie obiecywaliśmy, że nie będziemy się spotykać z innymi ludźmi - upiera 
się ona. - Mówiłam mu, że jestem jak wolny ptak... Nie można mnie uwiązać.
-  No cóż - wzruszam ramionami. - Może on jest takim bardziej wiążącym się gatunkiem.
-  Jak Tina, o to ci chodzi? - Lilii trze oczy. - W głowie mi się nie mieści! Jak mogła mi zrobić coś 
takiego! Powiedz, czy ona sobie nie zdaje sprawy, że nigdy nie uszczęśliwi Borysa? Przecież on 
jest, mimo  wszystko,  geniuszem.  Potrzeba  geniusza,  żeby wiedzieć, jak sobie radzić z drugim 
geniuszem.
Przypominam Lilly, że JA nie jestem żadnym geniuszem, a zdaje się, że całkiem nieźle sobie radzę 
z jej bratem, który ma IQ 179.
Przemilczałam to, że nadal odmawia pójścia na bal maturalny oraz to, że jeszcze nie dotarliśmy do 
drugiej bazy.
-   Och, przestań - prycha Lilly. - Michael ma na twoim punkcie fioła. Poza tym przynajmniej 
chodzisz na rozwój zainteresowań. Możesz codziennie obserwować, jak działa geniusz ludzki. A co 
Tina o tym wie? Kurczę, przecież ona chyba nigdy nie widziała Pięknego umyslul Na pewno 
dlatego, że Russel za rzadko zdejmuje w nim koszulę.
-   Hej! - zaprotestowałam ostro. Ja też mam podobne odczucia, jeśli chodzi o Piękny umysł, i 

background image

uważam,   że   to   sensowna   krytyka.   -   Tina   jest   moją   przyjaciółką.   Ostatnio   znacznie   lepszą 
przyjaciółką niż TY.
Lilly miała dość przyzwoitości, żeby zrobić skruszoną minę.
-  Przepraszam cię za to wszystko, Mia - mówi. - Przysięgam, nie mam pojęcia, co się ze mną stało. 
Po prostu zobaczyłam Jangbu i... No cóż, chyba padłam ofiarą żądzy.
Muszę przyznać, że bardzo się zdziwiłam, słysząc te słowa. Bo chociaż Jangbu, oczywiście, jest 
szalenie seksowny, nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że atrakcyjność fizyczna ma dla Lilly 
jakieś znaczenie. W końcu chodziła z Borysem, i to od zawsze.
Ale najwyraźniej to, co było między nią i Jangbu, ograniczało się wyłącznie do sfery fizycznej.
Boże. Zastanawiam się, do której bazy dotarli. Czy mogę ją o to zapytać? No bo cóż, biorąc pod 
uwagę, że nie jesteśmy już przyjaciółkami, to nie moja sprawa.
Ale jeśli doszła do trzeciej bazy z tym facetem, ja ją chyba zabiję.
-     Między   mną   i   Jangbu   wszystko   skończone   -   obwieściła   dramatycznym   tonem...   Tak 
dramatycznym, że Gruby Louie, który w ogóle nie przepada za Lilly i zazwyczaj chowa się w 
szafie między moimi  butami, kiedy ona do nas przychodzi, spróbował wleźć w jeden z moich 
butów po nartach. - Myślałam, że ma serce proletariusza. 
Myślałam, że wreszcie znalazłam mężczyznę, który podziela moją pasję dla spraw społecznych i 
polepszenia bytu ludu pracującego. Ale niestety... Myliłam się... Tak bardzo, bardzo się pomyliłam. 
Po prostu nie mogę być duchową partnerką człowieka, który chce sprzedać historię swojego życia 
prasie.
Wychodzi na to, że do Jangbu zwróciło się kilka czasopism, łącznie z „People" i „US Weekly", 
które ubiegają się o wyłączność na opublikowanie szczegółów jego przygód z księżną wdową z 
Genowii i jej psem.
-  Naprawdę? - Bardzo mnie zdziwiła ta wiadomość. - A ile mu dają?
-  Ostatnim razem, kiedy z nim rozmawiałam, suma sięgała już sześciu cyfr. - Lilly ociera oczy w 
kawałek koronki, którą dostałam od księcia krwi z Austrii. - Nie będzie już potrzebował pracy w 
Les Hautes Manger, to jedno jest pewne. Ma zamiar otworzyć własną restaurację. Smak Tybetu, 
tak chce ją nazwać.
-  Och! - Żal mi Lilly. Naprawdę. To znaczy, ja wiem, jak człowiek paskudnie się czuje, kiedy ktoś, 
kogo uważało się za duchowego partnera, okazuje się sprzedawczykiem. A zwłaszcza jeśli całuje 
się tak dobrze jak Josh - to znaczy jak Jangbu.
Dobra, żal mi Lilly, ale to jeszcze nie znaczy, że mam zamiar jej wybaczyć. Może nie osiągnęłam 
jeszcze samorealizacji, ale przynajmniej mam trochę dumy.
-  Ale przyznam szczerze - ciągnie Lilly - zdałam sobie sprawę, że nie jestem zakochana w Jangbu, 
zanim rozpętała się ta cała afera ze strajkiem. Wiedziałam, że nigdy nie przestałam kochać Borysa, 
kiedy podniósł ten globus i spuścił go sobie na głowę - dla mnie. No bo, Mia, on miał DLA MNIE 
zszywaną głowę. Tak bardzo mnie kocha. Żaden chłopak nie kochał mnie nigdy na tyle, żeby 
zaryzykować dla mnie ból i fizyczne obrażenia,.. A z pewnością nie Jangbu. O nie! On jest O 
WIELE za bardzo zajęty własną sławą i karierą. W przeciwieństwie do Borysa. Borys jest tysiąc 
razy bardziej utalentowany niż Jangbu, a JEMU palma nie odbiła.
Naprawdę nie bardzo wiedziałam, jak na to wszystko odpowiedzieć. Lilly chyba  musiała zdać 
sobie z tego sprawę, bo zmrużyła oczy i powiedziała:
-     Czy   mogłabyś,   z   łaski   swojej,   przestać   pisać   w   tym   dzienniku   NA   JEDNĄ   MINUTĘ   i 
powiedzieć mi, jak mogę odzyskać Borysa?
Chociaż zrobiłam to z bólem, byłam zmuszona poinformować Lilly, że moim zdaniem jej szanse na 
odzyskanie Borysa są mniej więcej zerowe. A nawet mniej niż zerowe. Jakby wielomian ujemny.
-  Tina naprawdę za nim szaleje - mówię. - A moim zdaniem, on do niej czuje to samo. Dał jej 
nawet swoje zdjęcie Joshui Bella osiem na dziesięć z autografem...
Ta informacja sprawia, że Lilly chwyta się za serce, odczuwając ból istnienia. Właściwie, nie do 
końca wiem, co to znaczy ból istnienia. W każdym razie, Lilly chwyta się za serce i dramatycznym 
ruchem rzuca się na moje łóżko.

background image

-  Ta czarownica! - wrzeszczy tak głośno, że za chwilę wpadnie tu pan G., uznając, że za głośno 
włączyłyśmy Czarodziejki. -Ta czarownica o mrocznym sercu i ciemnych emocjach! Dostanie jej 
się za to, że mi ukradła mężczyznę! Dam jej popalić!
W tej sytuacji muszę bardzo surowo postąpić z Lilly. Mówię jej, że w żadnym wypadku nikomu 
nie da popalić. Mówię jej, że Tina naprawdę i szczerze uwielbia Borysa, a on nigdy o niczym 
innym   nie   marzył,   tylko   o   tym,   żeby   kochać   i   być   w   zamian   kochanym,   zupełnie   jak   Ewan 
McGregor w  Moulin  Rouge. Mówię jej, że  jeśli  naprawdę kocha  Borysa,  tak  jak twierdzi,  to 
zostawi jego i Tinę w spokoju, pozwoli im razem cieszyć się kilkoma ostatnimi tygodniami szkoły. 
A po wakacjach, jesienią, jeśli Lilly nadal będzie czuła, że pragnie powrotu Borysa, może coś 
powiedzieć. Ale nie wcześniej.
Lilly jest chyba  nieco zaskoczona moją  mądrą  - i bardzo bezpośrednią  - radą. Chociaż chyba 
jeszcze nie całkiem ją przetrawiła. Siedzi na krawędzi łóżka i mruga z niedowierzaniem, wpatrując 
się w mój wygaszacz ekranu z księżniczką Leią. Jestem pewna, że to musi być spory cios dla 
dziewczyny   z   ego   rozmiarów   Lilly...   No,   wiecie,   że   chłopak,   który   ją   kiedyś   kochał,   mógł 
pokochać kogoś innego. Ale będzie się po prostu musiała do tego przyzwyczaić. Bo po tym, przez 
co musiał przez nią przejść Borys w zeszłym tygodniu, ja będę pierwsza, która zadba o to, żeby już 
nigdy, przenigdy się z nią nie spotykał. Jeśli będę musiała stanąć przed Borysem z wielkim starym 
mieczem, tak jak Aragorn przed kurduplowatym Frodem, totalnie to zrobię. Tak bardzo jestem 
zdecydowana nie pozwolić Lilly znów zamącić w mocno obandażowanej, pełnej geniuszu głowie 
Borysa Pelkowskiego.
Nie wiem, czy widzi to po tym, z jaką furią piszę w swoim dzienniku, czy też mam jakiś bardzo 
zdecydowany wyraz twarzy, ale Lilly wreszcie wzdycha tylko i mówi:
-  Och, NO DOBRZE.
Teraz wkłada kurtkę i wychodzi, bo chociaż drogi jej i Jangbu rozeszły się, nadal jest prezeską 
SUPZPJP i ma mnóstwo pracy.
Co w żaden sposób nie obejmuje przeprosin dla mnie.
A przynajmniej tak mi się wydawało.
Już przy drzwiach Lilly odwraca się i mówi:
-   Słuchaj, Mia. Przepraszam, że tamtego dnia nazwałam cię słabeuszem. Nie jesteś słaba. W 
gruncie rzeczy... jesteś jedną z najsilniejszych znanych mi osób.
Hej! Nie mogła powiedzieć niczego prawdziwszego! W swoim czasie wygrałam walkę z tyloma 
demonami.   Te   dziewczyny   z   Czarodziejek   wyglądają   przy   mnie   jak   dzieciaki   z   Pełnej   chaty. 
Naprawdę, powinnam dostać jakiś medal, a przynajmniej klucze do miasta czy coś.
To smutne, ale właśnie wtedy, kiedy uznałam, że odwaga nie będzie mi już więcej potrzebna - Lilly 
i ja uścisnęłyśmy się, a potem ona poszła, po kilku słowach przeprosin wobec mojej mamy i pana 
G. za cały ten numer z całowaniem się w szafie ściennej w przedpokoju z Jangbu, bezrobotnym 
kelnerem   -   domofon   w   holu   ZNÓW   zabrzęczał.   Pomyślałam,   że   tym   razem   to   NA   PEWNO 
Michael. Obiecał przynieść mi lekcje.
Wyobraźcie   sobie   zatem   moje   przerażenie   -   moją   kompletną   odrazę   -   kiedy   podeszłam   do 
domofonu,   nacisnęłam   guzik   mikrofonu   i   powiedziałam   „SŁŁUUUUCHAAAM?",   a   z   drugiej 
strony   w   odpowiedzi   odezwał   się   głos,   który   nie   był   głębokim,   ciepłym,   przyjaznym   głosem 
mojego jedynego ukochanego......ale obrzydliwym skrzekiem GRANDMERE!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Piątek, 9 maja, japoński materac, poddasze
To koszmar. To musi być zły sen. Ktoś mnie uszczypnie, a ja się obudzę i wszystko się skończy, a 
ja znów będę leżeć w swoim własnym łóżku, a nie tu, na japońskim materacu - jak to się stało, że 
nigdy nie zauważyłam, jaki on jest TWARDY? - w salonie, w środku nocy.
Tyle że to NIE JEST koszmar. Wiem, że to nie koszmar, bo żeby mieć koszmar, trzeba najpierw 
ZASNĄĆ, a ja nie mogę, ponieważ Grandmere ZA GŁOŚNO CHRAPIE.
Tak właśnie. Moja babka chrapie. Niezły kęsek dla „Post", nie? Powinnam do nich zadzwonić i 
potrzymać  słuchawkę przy drzwiach do mojego pokoju (słychać ją nawet przez ZAMKNIĘTE 

background image

drzwi). Już widzę ten nagłówek:
KSIĘŻNA WDOWA CHRAPIE
Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Jakby moje życie nie było już i tak wystarczająco 
trudne.   Jakbym   nie   miała   dość   problemów.   Teraz   jeszcze   moja   psychotyczna   babka 
WPROWADZA SIĘ do mnie?
Ledwie wierzyłam własnym oczom, kiedy otworzyłam drzwi poddasza i zobaczyłam, że za nimi 
stoi   Grandmere,   a   tuż   za   nią   jej   szofer  z   walizkami   od   Louis   Vuittona   za   chyba   pięćdziesiąt 
milionów dolarów. Po prostu gapiłam się na nią chyba przez całą minutę, dopóki nie odezwała się:
-  No cóż, Amelio? Nie zaprosisz mnie do środka?
A potem, zanim w ogóle zdążyłam się odezwać, po prostu przepchnęła się obok mnie, przez cały 
czas narzekając, że nie ma u nas windy, i czy ja mam pojęcie, co to znaczy dla kobiety w jej wieku 
wchodzić na trzecie  piętro? (Zauważyłam,  że nie wspomniała,  co to znaczy dla szofera, który 
musiał wtargać jej bagaże na to samo, wyżej wspomniane, trzecie piętro).
A potem zaczęła chodzić po poddaszu, jak zawsze, kiedy u nas jest, podnosić różne przedmioty i 
oglądać je ze zdegustowanym wyrazem twarzy, na przykład kolekcję szkieletów Cinco de Mayo 
mojej mamy albo szklanki do drinków pana G. z mistrzostw świata w piłce nożnej.
Tymczasem mama i pan G. usłyszeli to całe zamieszanie, wyszli ze swojego pokoju i zamarli - 
oboje - na ten widok. Z przerażenia. Muszę przyznać, można się było przerazić... Zwłaszcza że 
wtedy Rommel wylazł z torby Grandmere i zaczął chodzić po pokoju na swoich pająkowatych 
nogach, wąchając różne rzeczy tak ostrożnie, jakby spodziewał się, że w każdej chwili mogą mu 
eksplodować prosto w mordkę (co, jeśli zabierze się do obwąchiwania Grubego Louie, faktycznie 
może się zdarzyć).
-  Hm, Klarysso... - odezwała się moja mama (dzielna kobieta!). - Czy mogłabyś nam z łaski swojej 
wyjaśnić, co cię do nas sprowadza? Z całą... jak mi się zdaje, z całą twoją garderobą?
-  Nie zostanę w tym hotelu ani chwili dłużej - powiedziała Grandmere, odstawiając lampę pana G. 
i nawet nie patrząc na moją matkę, której ciążę („w jej zaawansowanym wieku", jak lubi mówić 
Grandmere, chociaż mama  jest właściwie młodsza niż większość tych sławnych aktorek, które 
ostatnio masowo zachodzą w ciążę) uważa za coś w wysokim stopniu żenującego. - Tam już nikt 
nie pracuje! Istny dom wariatów. Nie sposób nikogo uprosić o odrobinę jedzenia w ramach room 
service,   a   o   tym,   żeby   ci   ktoś   przygotował   kąpiel,   możesz   w   ogóle   zapomnieć.   No   więc 
przyjechałam tutaj. - Popatrzyła na nas niespecjalnie przyjaźnie. - Na łono rodziny. Wierzę, że 
tradycja nakazuje krewnym wspierać się nawzajem w chwili potrzeby.
Mama totalnie nie dała się nabrać na ten apel do uczuć rodzinnych.
-  Klarysso - powiedziała, zakładając ramiona na piersi (a to niezły widok, biorąc pod uwagę, jak 
jej urósł biust - mam tylko nadzieję, że jeśli kiedyś zajdę w ciążę, moje piersi też urosną do takich 
niebotycznych rozmiarów). - W hotelu jest strajk personelu. Nikt przecież nie bombarduje Plaża 
rakietami Scud. Myślę, że trochę przesadzasz...
I wtedy zadzwonił telefon. Rzuciłam się do niego, myśląc, że to Michael. Ale niestety to nie był 
Michael. Dzwonił mój ojciec.
-  Mia - powiedział z nutką paniki w głosie. - Czy jest tam u was twoja babka?
-  No cóż, tato, owszem - powiedziałam. - Jest. Chcesz z nią porozmawiać?
-  O Jezu - jęknął tata. - Nie. Daj mi do telefonu swoją matkę.
Tata doskonale wiedział, jak mu się zaraz oberwie. Dałam słuchawkę mamie, która wzięła ją ze 
zbolałą miną, jaką ma zawsze w obecności Grandmere. Grandmere tymczasem odezwała się do 
szofera:
-  To byłoby wszystko, Gaston. Możesz wstawić walizki do pokoju Amelii, a potem masz wolne.
-   Nie ruszaj się z miejsca, Gaston - odezwała się moja matka w tej samej chwili, w której ja 
wrzasnęłam:
-  Do MOJEGO pokoju? Dlaczego do MOJEGO pokoju? Grandmere spojrzała na mnie kwaśno i 
powiedziała:
-  Bo w potrzebie, młoda damo, najmłodszy członek rodziny rezygnuje ze swoich wygód na rzecz 

background image

najstarszego. Tak nakazuje tradycja.
Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej idiotycznej tradycji. Czy to coś takiego jak genowiańskie 
przyjęcie weselne z dziesięciu potraw?
-  Filipie - moja mama syczała do telefonu. - Co tu się wyprawia?
Tymczasem pan G. usiłował jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Zapytał Grandmere, czy może jej dla 
odświeżenia zaproponować coś do picia.
-   Poproszę sidecara - powiedziała Grandmere, nawet nie patrząc na niego, tylko na zadania z 
algebry skomponowane z magnesów przyczepionych do drzwi lodówki. - I nie przesadź z lodem.
-  Filipie! - mówiła moja mama do słuchawki z narastającą paniką.
Ale to nie pomogło. Mój ojciec nic nie był w stanie poradzić. On i cały personel 
- Lars, Hans, Gaston i tak dalej - gotowi byli przemęczyć się w Plaża w nowych, pozbawionych 
room service warunkach. Ale Grandmere po prostu miała tego dosyć. Usiłowała zadzwonić po 
swoją codzienną wieczorną herbatę rumiankową i biszkopty, a kiedy się przekonała, że nie ma jej 
kto tego przynieść, dostała kompletnego szału i stopą stłukła szklaną tubę na pocztę (wolę nie 
myśleć o palcach biednego listonosza, kiedy przyjdzie odebrać na dole listy jutro rano).
-  Ale Filipie - dalej jęczała mama. - Dlaczego TUTAJ?
Niestety, Grandmere nie miała dokąd pójść. W innych hotelach w mieście sytuacja wyglądała tak 
samo, jeśli nie gorzej. Grandmere zdecydowała się wreszcie spakować i uciec z tonącego okrętu... 
Myśląc sobie, bez wątpienia, że skoro ma wnuczkę pięćdziesiąt przecznic dalej, to czemu nie 
skorzystać z darmowej siły roboczej?
Tak więc, przynajmniej na razie, mamy ją na karku. JA nawet musiałam jej oddać własne łóżko, bo 
kategorycznie odmówiła spania na tapczanie z japońskim materacem. Ona i Rommel są w MOIM 
pokoju - w mojej świątyni, w moim sanktuarium, w mojej samotnej twierdzy - gdzie już zdążyła 
odłączyć mi komputer, bo nie podobało jej się, że wygaszacz ekranu z księżniczką Leią się na nią 
„gapił". 
Biedy Gruby Louie jest tak skołowany, że zaczął nawet parskać na muszlę klozetową, bo musiał 
jakoś wyrazić niezadowolenie z tej całej sytuacji. Teraz schował się w szafie w przedpokoju - tej 
samej szafie, od której, jak się zastanowić, to wszystko się zaczęło - między częściami odkurzacza i 
parasolkami po trzy dolary, które się tam nagromadziły przez lata.
To   był   okropnie   przerażający   widok,   kiedy   Grandmere   wyszła   z   mojej   łazienki   z   włosami 
nawiniętymi na wałki i nakremowaną na noc twarzą. Wyglądała zupełnie jak członek Rady Jedi w 
Ataku klonów. Miałam zamiar ją zapytać, gdzie zaparkowała swój ścigacz. Tyle że mama kazała 
mi zachowywać się wobec niej grzecznie „przynajmniej dopóki czegoś nie wymyślę, Mia".
Dzięki Bogu, Michael wreszcie pojawił się z moją pracą domową. Nie udało nam się jednak czule 
przywitać, bo Grandmere siedziała przy kuchennym stole, przez cały czas obserwując nas sokolim 
okiem. Nawet nie mogłam powąchać mu szyi!
A teraz leżę tutaj, na tym pełnym górek i dołków japońskim materacu i słucham, jak moja babka 
głęboko, rytmicznie sobie chrapie w pokoju obok i mogę myśleć tylko o tym,  żeby ten strajk 
skończył się jak najszybciej.
Bo wystarczy już, kiedy mieszka się z neurotycznym kotem, nauczycielem algebry, który gra na 
perkusji, i kobietą w ostatnim trymestrze ciąży.  Dodajcie do tego księżną wdowę z Genowii i 
bardzo   przepraszam,   ale   proszę   mi   zarezerwować   pokój   na   dwudziestym   pierwszym   piętrze 
psychiatryka w Bellevue, bo dla mnie to będą wakacje.

Piątek, 9 maja, godzina wychowawcza
Zdecydowałam się iść dzisiaj do szkoły, bo: 
1. To dzień wagarowicza dla maturzystów, więc większości łudzi, którzy życzą mi rychłej śmierci, 
nie ma dzisiaj w szkole i nie mogą rzucać we mnie ogryzkami. 
2. Wolę już to, niż zostać w domu.
Mówię   serio.   Na   Thompson   Street   1005,   apartament   4,   jest   kiepsko.   Dziś   rano,   kiedy   tylko 
Grandmere się obudziła, zażądała, żebym jej podała szklankę gorącej wody z cytryną i miodem. Ja 

background image

na   to:   „Hm,   nie   ma   mowy",   co   nie   zostało   dobrze   przyjęte.   Prawdę   mówiąc,   myślałam,   że 
Grandmere mnie pobije.
Zamiast tego rąbnęła o ścianę moją figurką Fiesta Giles -figurką Gilesa, opiekuna Buffy, postrachu 
wampirów, w sombrero! Spróbowałam jej wtedy wyjaśnić, że figurka ma wartość kolekcjonerską i 
już jest warta dwa razy tyle, ile za nią zapłaciłam, ale kompletnie jej to nie obeszło. Powtórzyła 
tylko:
- Podaj mi gorącą wodę z cytryną i z miodem!
No więc przyniosłam jej tę cholerną gorącą wodę z cytryną i z miodem, a ona ją wypiła, a potem, i 
wcale was nie nabieram, spędziła mniej więcej pół godziny w mojej łazience. Nie mam pojęcia, co 
ona tam robiła, ale ja i Gruby Louie o mało nie zwariowaliśmy... Ja dlatego, że musiałam się tam 
dostać po szczoteczkę do zębów, a Gruby Louie, bo tam właśnie stoi jego kuweta ze żwirkiem.
Ale nieważne. W końcu udało mi się wejść do łazienki i wyszorować zęby, a potem powiedziałam:
-  No to cześć wam.
I razem z panem G. szybko pognaliśmy do drzwi. Ale nie dość szybko, bo mama dopadła nas w 
progu i syknęła takim naprawdę przerażającym głosem:
-  Ja się jeszcze odegram za to, że mnie z nią dzisiaj zostawiacie na cały dzień. Nie wiem jeszcze, 
jak i kiedy. Ale kiedy będziecie się tego najmniej spodziewać... spodziewajcie się.
O kurczę, mamo. Łyknij jeszcze trochę pedialyte.
Za to w szkole sytuacja jest jakby mniej napięta. Może dlatego, że nie ma tu maturzystów. No cóż, 
wszystkich poza Michaelem. On przyszedł. Bo, jak mówi, nie będzie się zrywał ze szkoły tylko 
dlatego, że Josh Richter do tego namawia. No, a poza tym dyrektor Gupta daje dziesięć ujemnych 
punktów z zachowania za nieusprawiedliwioną nieobecność tego dnia, a z punktami ujemnymi nie 
można dostać zniżki w bibliotece na wyprzedaży książek na koniec roku, a Michael upatrzył sobie 
już jakiś czas temu dzieła zebrane Isaaca Asimova.
Ale tak naprawdę on jest tu chyba z tego samego powodu co ja: ze względu na sytuację w domu. 
Bo wreszcie się wydało, że Lilly zrywała się z lekcji i bez wiedzy i zgody rodziców organizowała 
konferencje   prasowe.   Państwo   doktorostwo   Moscovitz   podobno   z   miejsca   zamienili   się   w 
świątobliwego pastora Camdena i jego małżonkę i kazali Lilly zostać dzisiaj w domu, bo chcą 
sobie   z   nią   spokojnie   porozmawiać   o   jej   ewidentnym   buncie   wobec   uznanych   instytucji   i   o 
sposobie, w jaki potraktowała Borysa. Michael stwierdził:
- Wiałem stamtąd jak na skrzydłach.
I trudno mu się dziwić.
Ale wszystko ewidentnie zmierza ku lepszemu, bo kiedy zatrzymaliśmy się w delikatesach Ho dziś 
rano, żeby kupić sobie jakieś drugie śniadanie do szkoły (dla Michaela kanapka z jajkiem, dla mnie 
ring dings), dosłownie złapał mnie, kiedy Lars poszedł do działu z napojami po swojego porannego 
red bulla, i zaczął mnie całować, a mnie się udało powąchać jego szyję, co natychmiast uspokoiło 
moje roztrzęsione przez Grandmere nerwy i w jakiś sposób przekonało mnie, że nie wiem jak, ale 
wszystko jeszcze się dobrze ułoży.
Może.

Piątek, 9 maja, algebra
O mój Boże, ledwie mogę pisać, ręce mi się tak strasznie trzęsą. Nie uwierzycie, co się właśnie 
stało... Ja sama nie mogę uwierzyć! Coś WSPANIAŁEGO! Jak to możliwe? Dobre rzeczy NIGDY 
mi się nie przytrafiają. No cóż, poza Michaelem.
Ale to... To niemal zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.
A było  tak: poszłam do sali od algebry bez żadnych  podejrzeń, nie spodziewając się niczego. 
Usiadłam sobie na swoim miejscu i zaczęłam wyjmować wczorajszą pracę domową - którą pan G. 
totalnie pomógł mi skończyć - kiedy nagle rozdzwoniła się moja komórka.
Myśląc, że zaczął się poród - albo że mama znów zemdlała w dziale z lodami - szybko odebrałam.
Ale to nie była moja mama. To była Grandmere.
- Mia - powiedziała. - Nie martw się. Wszystkim się zajęłam.

background image

Przysięgam, nie miałam pojęcia, o czym ona mówi. A przynajmniej nie od razu. Zapytałam:
-  Czym?
Myślałam,   że   mówi   może   o   naszym   sąsiedzie   Verlu   i   jego   skargach   na   hałasy   z   naszego 
mieszkania. Myślałam, że kazała mu ściąć głowę czy coś takiego.
No cóż, znając Grandmere, to zupełnie możliwe.
I to dlatego jej następne słowa tak totalnie mnie zaskoczyły.
-  Chodzi mi o ten twój bal maturalny - powiedziała. - Rozmawiałam z kimś. I znalazłam miejsce, 
gdzie może się odbyć, mimo strajku. Wszystko już załatwione.
Siedziałam   osłupiała   przez   minutę,   trzymając   telefon   przy   uchu,   ledwie   rozumiejąc,   co   przed 
chwilą usłyszałam.
-  Czekaj - powiedziałam. - Co?
-   Na litość boską - sarknęła Grandmere niecierpliwie. - Czy muszę się powtarzać? Znalazłam 
miejsce, gdzie może się odbyć ta wasza zabawa.
I wtedy powiedziała mi gdzie.
Rozłączyłam się, nadal osłupiała. Nie mogłam w to uwierzyć. Przysięgam, nie mogłam uwierzyć.
Grandmere to zrobiła.
Och nie, nie uznała swojej roli w spowodowaniu najdroższego strajku w historii Nowego Jorku. 
Nic podobnego.
Nie. To było coś ważniejszego.
Uratowała bal maturalny. Grandmere uratowała bal maturalny Liceum imienia Alberta Einsteina.
Popatrzyłam na siedzącą przede mną Lane, która od wczoraj nienawidzi mnie jeszcze bardziej niż 
zwykle, bo to przeze mnie odwołano bal maturalny.
I wtedy do mnie dotarło. Grandmere uratowała bal maturalny dla LiAE. Ale ja mogę go jeszcze 
uratować dla siebie.
Stuknęłam Lane w ramię i powiedziałam:
-  Słyszałaś?
Lana odwróciła się i popatrzyła na mnie z obrzydzeniem.
-  Co miałam słyszeć, dziwaku? - zapytała ostro.
-  Moja babka znalazła nam inne miejsce, gdzie może się odbyć bal maturalny - powiedziałam.
I powiedziałam jej gdzie.
Lana  tylko   gapiła   się  na  mnie  w  kompletnym   szoku.  Naprawdę.   Dosłownie   mowę   jej   odjęło. 
Przytkało ją. Zamilkła na amen. Co nie zdarzyło jej się nawet wtedy, kiedy rozgniotłam jej na 
twarzy loda w rożku. Wtedy miała BARDZO DUŻO do powiedzenia.
A teraz? Cisza.
-  Ale jest jeden warunek - ciągnęłam. I powiedziałam jej, co to za warunek.
Oczywiście, nie był to warunek Grandmere. Nie, warunek wynikał z mojego prywatnego małego 
kombinowania godnego księżniczki Genowii.
No, ale uczyłam się przecież od mistrzyni.
-     A   więc   -   powiedziałam   na   koniec,   niemal   przyjaznym   tonem,   jakbyśmy   były   z   Laną 
kumpelkami, a nie zaprzysięgłymi wrogami, jak Alyssa Milano i Źródło w Całym zlu. - Albo tak, 
albo wcale.
Lana się nie wahała. Ani przez sekundę. Powiedziała:
-  Okej. Tylko tyle. „Okej".
I nagle poczułam się, jakbym była Molly Ringwald. Wcale nie żartuję.
Nie umiem wyjaśnić nawet samej  sobie, czemu  zrobiłam to, co zrobiłam potem.  Po prostu to 
zrobiłam. To tak, jakbym na chwilę została owładnięta duchem innej dziewczyny,  dziewczyny, 
która potrafi się dogadywać z takimi osobami jak Lana.
Wyciągnęłam  ręce, złapałam Lane za głowę, przyciągnęłam do siebie i dałam jej siarczystego 
całusa, prosto w sam środek czoła.
-  Fuj, ohyda - powiedziała Lana, szybko się ode mnie odsuwając. - Czyś ty, dziwaku, oszalała?
Ale mnie było wszystko jedno, że Lana nazwała mnie dziwakiem. Dwa razy z rzędu. 

background image

Bo serce mi śpiewało jak ptaki, które latają wokół głowy Śpiącej Królewny, kiedy pochyla się nad 
studnią życzeń. Powiedziałam:
-  Nie ruszaj się stąd!
I zerwałam się z krzesła...
Ku wielkiej konsternacji pana G., który właśnie wszedł do sali ze swoim dużym kubkiem kawy w 
dłoni.
-  Mia... - powiedział zaskoczony. - A dokąd ty się wybierasz? Już po drugim dzwonku.
-   Wracam za minutkę, panie G.! - zawołałam przez ramię, biegnąc pędem w stronę sali, gdzie 
Michael ma angielski.
Nie   musiałam   się   martwić,   że   zrobię   z   siebie   idiotkę   przed   całą   klasą   Michaela,   bo   żadnych 
kolegów Michaela tam nie było ze względu na dzień wagarowicza i tak dalej. Wmaszerowałam do 
jego klasy - po raz pierwszy zrobiłam coś takiego, zazwyczaj, oczywiście, to Michael odwiedza 
MNIE w mojej sali - i powiedziałam do jego nauczycielki angielskiego:
-  Przepraszam, pani Weinstein, czy mogę porozmawiać z Michaelem?
Pani Weinstein - widać było, że się spodziewała luźnego dnia w pracy, bo na biurku miała ostatnie 
„Cosmo" - podniosła głowę znad kącika porad i powiedziała:
-  Ależ proszę, Mia.
Więc pochyliłam się nad niesamowicie zdziwionym Michaelem, wśliznęłam się na siedzenie przed 
nim i powiedziałam:
-  Michael, pamiętasz, jak powiedziałeś, że poszedłbyś na bal maturalny, gdyby chłopcy z twojej 
kapeli też się wybierali?
Michael, jak się zdawało, nie mógł poradzić sobie z faktem, że raz na odmianę JA znalazłam się w 
jego klasie.
-   A co ty tu robisz? - chciał wiedzieć. - Pan G. wie, że tu jesteś? Znów ściągniesz na siebie 
kłopoty...
-  Nieważne - powiedziałam. - Odpowiedz mi. Mówiłeś serio, kiedy powiedziałeś, że poszedłbyś na 
bal maturalny, gdyby chłopcy z kapeli też szli?
-  Chyba tak - odparł Michael. - Ale, Mia, bal jest odwołany, zapomniałaś?
-  A gdybym ci powiedziała - ciągnęłam tak obojętnie, jakbym opowiadała o pogodzie - że bal się 
odbędzie i że potrzebują kapeli, i że komitet balu wybrał TWOJĄ kapelę?
Michael tylko gapił się na mnie.
-  Powiedziałbym... przestań robić mnie w konia.
-  Ja mówię totalnie serio - poinformowałam go. - I nie robię cię w konia. Och, Michael, PROSZĘ, 
powiedz, że się zgadzasz. Ja tak BARDZO chcę pójść na ten bal...Michael zdziwił się jeszcze 
bardziej.
-  Chcesz? Ale bal maturalny to... to taka głupota.
-  Ja wiem, że to głupota - powiedziałam z uczuciem. - Ja to WIEM, Michael. Ale to nie zmienia 
faktu, że marzyłam o pójściu na bal maturalny, odkąd pamiętam, praktycznie przez całe życie. I 
naprawdę wierzę, że mogłabym osiągnąć pełną samorealizację, gdybyśmy jutro wieczorem mogli 
pójść razem na ten bal...
Michael nadal wyglądał tak, jakby nie do końca mi  wierzył:  że jego kapela została naprawdę 
zamówiona na dużą imprezę, że ta impreza to szkolny bal maturalny i że jego dziewczyna właśnie 
przyznała się, że jej wspinaczka po jungowskim drzewie samorealizacji może nabrać tempa, jeśli 
on zgodzi się zabrać ją ze sobą na wyżej wspomniany bal.
-  Uh - powiedział Michael. - No cóż, okej. Chyba tak. Jeśli tak bardzo ci natym zależy...
Do tego stopnia zawładnęły mną emocje, że wyciągnęłam ręce i złapałam Michaela za głowę, 
zupełnie   jak   przedtem   Lane.   I   tak   samo   pociągnęłam   głowę   Michaela   ku   sobie   i   dałam   mu 
wielkiego siarczystego buziaka... tyle że nie w czoło, jak Lanie, a prosto w usta.
Michael wydawał się bardzo, ale to bardzo zaskoczony zwłaszcza że, no wiecie, zrobiłam to na 
oczach pani Weinstein. I prawdopodobnie dlatego zrobił się cały czerwony aż po korzonki włosów 
Kiedy skończyłam go całować, powiedział:

background image

-  MIA! - takim zduszonym szeptem.
Ale mnie było wszystko jedno. Byłam tak strasznie szczęśliwa.
Powiedziałam do zaskoczonej nauczycielki:
-  Do widzenia, pani Weinstein!
I wymknęłam się stamtąd, czując się zupełnie tak jak Molly, kiedy Andrew McCarthy podszedł do 
niej na balu maturalnym i wyznał, że ją kocha, chociaż miała na sobie tę paskudną sukienkę.
A teraz siedzę tutaj - powiedziawszy Lanie, że Skinner Box definitywnie zagra na balu maturalnym 
- i drżę z podniecenia na myśl, jakie mam szczęście.
Idę na bal maturalny. Ja, Mia Thermopolis, idę na bal maturalny. Z moim chłopakiem i jedyną 
miłością mojego życia, Michaelem Moscovitzem. Michael i ja idziemy razem na ten bal.
MICHAEL I JA IDZIEMY NA BAL MATURALNY! !!!-!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
NA BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
BAL MATURALNY!

PRACA DOMOWA
Algebra: A kogo to obchodzi? Michael i ja idziemy na bal maturalny!!!!!
Angielski: Bal maturalny!!!!
Biologia: Idę na bal maturalny!!!!!!!
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: BAL MATURALNY!!!!!!!!!
RZ: I co jeszcze?
Francuski: Vous allez au prommel V.I
Historia cywilizacji: PIERWSZY ŚWIATOWY BAL 
MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
BAL MATURALNY!

Piątek, 9 maja, 19.00, poddasze
Naprawdę nie mam czasu na te sprzeczki między mamą a Grandmere. Czy te kobiety nie wiedzą, 
że mam na głowie poważniejsze zmartwienia? JUTRO IDĘ NA BAL MATURALNY ZE SWOIM 
CHŁOPAKIEM. Powinnam porządnie wypocząć i w tej chwili zajmować się namaszczaniem ciała 
wonnymi olejkami, a nie sędziować rozgrywki między osobą w wieku postmenopauzalnym a osobą 
hormonalnie niestabilną.
DLACZEGO NIE MOŻECIE SIĘ OBIE PRZYMKNĄĆ?! - mam ochotę krzyknąć.
Ale to, oczywiście, zupełnie nie przystoi księżniczce.
Chyba założę na uszy słuchawki i spróbuję odciąć się od tego hałasu miksem, który Michael nagrał 
mi na urodzinową imprezę. Może słodkie tony Flaming Lips ukoją moje steranenerwy.

Piątek, 9 maja, 19.02, poddasze
Nawet Flaming Lips nie zakrzyczą ostrych tonów Grandmere. Przerzucę się na Kelly Osbourne.

Piątek, 9 maja, 19.04, poddasze
Sukces! Wreszcie słyszę własne myśli. Michael właśnie wysłał mi maila, żeby mi dać znać, że on i 
jego kapela będą pewnie ćwiczyć przez cały wieczór przed swoim pierwszym dużym występem. 
Ale FACET zupełnie spokojnie może się pojawić na balu maturalnym z ciemnymi kręgami pod 
oczyma (popatrzcie na tego gościa, który poszedł do dyskoteki Time Zonę z Melissą Joan Hart w 
To  mnie   kręci).  Tylko  DZIEWCZYNA  ma   obowiązek   wyglądać  świeżo  niczym  płatek  róży  i 
słodko jak pierwiosnek.
Faceci z zespołu nie są specjalnie zachwyceni tym całym graniem na balu maturalnym. W gruncie 
rzeczy   dotarły   do   mnie   plotki,   jakoby   Trevor   powiedział   nawet:   „Och,   człowieku,   a   nie 
moglibyśmy zamiast tego po prostu wsadzić sobie widelcy w oczy?"
Ale Michael mówi, że impreza to impreza i że żebrak nie może wybierać.
Michael tak podpisał swojego maila:

background image

Do zobaczenia jutro wieczorem. Całuję, M.
Jutro wieczorem.  Och, tak, jutro wieczorem,  mój  ukochany,  wejdę do sali balowej  u twojego 
ramienia i poczuję na sobie zazdrosne oczy wszystkich koleżanek. No cóż, tylko Lany, bo to jedyna 
pierwszoklasistka poza mną, która idzie na bal. Poza Shameeką. Tylko że ona nigdy by na mnie nie 
patrzyła z zazdrością, bo jest moją przyjaciółką.
Och, i poza Tiną. Bo okazuje się, że Tina też idzie na bal. Borys jest przecież w kapeli Michaela, a 
skoro on tam będzie, to wolno mu przyprowadzić ze sobą osobę towarzyszącą, a on wybrał Tinę, 
bo jak to ujął dzisiaj podczas lunchu:
- Jest ona moją muzą i jedynym powodem, dla którego żyję.
Ach, jak zachwycona była Tina, słysząc te słowa z ust swego nowego ukochanego! Przysięgam, 
omal się nie zakrztusiła jogurtem. Promieniała, patrząc przez stół na Borysa i chociaż nigdy nie 
sądziłam, że napiszę te słowa, przysięgam, mówię prawdę:
Borys wyglądał niemal przystojnie, kiedy tak grzał się w cieple jej uczucia.Poważnie. Nawet jego 
cofnięty zgryz nie rzucał się już tak w oczy. A klatka piersiowa jakoś tak mu się wypięła.
Albo to, albo ostatnio zaczął ćwiczyć na siłowni.
AAA! Telefon! Och, proszę, Boże, niech to będzie mój tata i niech powie, że strajk się skończył i 
że wysyła do nas limuzynę po Grandmere...

Piątek, 9 maja, 19.10
To nie był  mój tata. To był Michael z pytaniem, czy zgadzam się z wyborem piosenek, jakie 
Skinner Box zaplanował na jutro. Jest tam mnóstwo  starych  przebojów  na bale  maturalne,  na 
przykład Moldy Peaches Who's Got the Crack i Switchblade Kittens Al Cheerleaders Die, poza 
nieco ryzykow-niejszymi utworami, jak Mary Kay Jill Sobule i Cali the Doctor Sleater-Kinney. Nie 
wspominając o autorskich utworach Skinner Box, na przykład Chłopak z kamieniem w ręku albo 
Księżniczka mego serca.
Kusiło   mnie,   żeby   zasugerować   Michaelowi   zastąpienie   Chłopaka   z   kamieniem   czymś   mniej 
kontrowersyjnym, na przykład
Kiedy się skończy Sugar Ray albo She bangs Rickiego Martina, ale powiedział, że prędzej pokaże 
się na środku Times Sąuare ubrany wyłącznie w kowbojski kapelusz (och, jak ja bym to chciała 
zobaczyć!). Więc zasugerowałam jeszcze kilka starych szkolnych przebojów.
A wtedy Michael spytał:
-  A co to za krzyki w tle?
-  Och - powiedziałam lekko. - To tylko Grandmere i moja mama się kłócą. 
Grandmere upiera się, że mama powinna jej pozwolić palić na poddaszu, ale mama mówi, że to 
szkodzi mnie i dziecku. Grandmere właśnie oskarżyła mamę, że jest faszystką. Mówi, że kiedy 
przyjmowała   na   herbacie   Hitlera   i   Mussoliniego   w   swoim   pałacu   w   środku   drugiej   wojny 
światowej, obaj pozwalali jej palić, a jeśli palenie służyło im, to może równie dobrze służyć mojej 
mamie.
-  Mia - powiedział Michael. - Ty wiesz, ile twoja babka ma lat, prawda?
-  Taa - odparłam, aż za dobrze pamiętając urodziny Grandmere: upierała się, żebym wróciła z nią 
do Genowii na obchody,  tyle że ja miałam egzaminy semestralne (DZIĘKI BOGU!), więc nie 
mogłam pojechać. I niech wam się nie wydaje, że się nie nasłuchałam na ten temat ad nauseam, 
czyli aż do mdłości, przez następne tygodnie.
-  No cóż, Mia - powiedział Michael. - Ja wiem, matematyka to nie jest twój najmocniejszy punkt, 
ale wiesz, że twoja babka była małym dzieckiem w czasie drugiej wojny światowej, prawda? Więc 
nie mogła przyjmować Hitlera i Mussoliniego na herbacie w pałacu książąt Genowii, bo jeszcze 
tam nie mieszkała, no, chyba że wyszła za twojego dziadka, kiedy miała jakieś dziewięć lat.

Zamilkłam, bo kompletnie mnie zatkało. Mieści wam się w głowie? Moja własna babka PRZEZ 
CAŁE MOJE ŻYCIE mnie oszukiwała! Grandmere wiecznie mi opowiada, jak to uratowała pałac 
przed zbombardowaniem przez nazistowskie hordy, bo zaprosiła Hitlera na zupę czy coś. Przez 

background image

cały   ten   czas   myślałam,   jaka   była   dzielna   i   jaką   była   dobrą   dyplomatką,   skoro  powstrzymała 
poważne represje wobec Genowii za pomocą ZUPY i swojego czarującego (no cóż, może wtedy) 
uśmiechu.
A TERAZ SIĘ DOWIADUJĘ, ŻE TO NAWET NIE BYŁA PRAWDA?????????????????????
O mój Boże. Jest niezła. NAPRAWDĘ niezła.
Chociaż - i nigdy nie myślałam, że to powiem - trochę ciężko mi się na nią wściekać. Bo... no cóż.
Uratowała bal maturalny.

Piątek, 9 maja, 19.30
Przed chwilą dzwoniła Tina. Dostaje kota z radości, że idzie na bal. Mówi, że to jak spełnione 
marzenie. Faktycznie, nie mogłaby tego lepiej ująć. Zapytała mnie, jakim cudem, moim zdaniem, 
trafiło nam się takie szczęście.
Powiedziałam jej: bo jesteśmy obie dobrymi kobietami o czystych sercach.

Piątek, 9 maja, 20.00
O mój Boże, nigdy nie myślałam, że będę to musiała powiedzieć, ale: biedna Lilly. Biedna, biedna 
Lilly.
Właśnie odkryła, że Borys zabiera Tinę na bal maturalny. Podsłuchała rozmowę Michaela ze mną 
parę minut temu. Lilly teraz wisi na linii i rozmawia ze mną, choć ledwie może mówić, bo z trudem 
powstrzymuje łzy.
- M-mia... - krztusi się co chwila. - C-co ja takiego z-zrobi-łam?
No cóż, bardzo łatwo wyjaśnić, co zrobiła Lilly: zrujnowała sobie życie, ot i wszystko.
Ale oczywiście nie mogę jej tego powiedzieć.
Więc cierpliwie tłumaczę, że kobiecie mężczyzna potrzebny jest jak rybce rower, a poza tym znów 
nauczy się kochać, ple ple ple. W gruncie rzeczy te same bzdury, które Lilly i ja wmawiałyśmy 
Tinie, kiedy rzucił ją Dave Farouą El-Abar.
Tyle że, naturalnie, Borys nie rzucił Lilly - to ONA go rzuciła.
O tym jednak nie mogę Lilly przypominać, bo to byłoby kopanie leżącego.
Trochę trudno jest walczyć z osobistym kryzysem Lilly, kiedy:
a)  sama czuję się taka szczęśliwa i
b)  mama i Grandmere nadal się użerają w tle.
Właśnie musiałam przeprosić Lilly na moment i odłożyć słuchawkę na bok. Potem poszłam do 
salonu i wrzasnęłam:
-  Grandmere, na litość boską, czy mogłabyś zadzwonić do Les Hautes Manger i poprosić ich, żeby 
znów   zatrudnili  Jangbu, żebyś  mogła   wrócić   do swojego apartamentu   w  Plaża  i  zostawić   nas 
wszystkich w spokoju?
Ale pan Gianini, który siedział przy stole, udając, że czyta gazetę, powiedział:
-  Chyba trzeba czegoś więcej niż odzyskanie pracy przez młodego pana Panasę, żeby zakończyć 
ten strajk, Mia.
Muszę powiedzieć, że bardzo przykro mi to słyszeć. Bo niczego nie mogę znaleźć we własnym 
pokoju, w związku z tym, że wszędzie leżą porozrzucane rzeczy Grandmere. To trochę szokujące, 
sięgnąć do własnej szuflady po majtki z królową Amidalą i znaleźć tam CZARNE JEDWABNE, 
OZDOBIONE KORONKĄ STRINGI, które nosi Grandmere.
Moja BABKA ma seksowniejszą bieliznę niż ja. To naprawdę nienormalne. I pewnie przez lata 
będę się musiała z tego powodu poddawać terapii.
Ale wygląda na to, że nikt się nie przejmuje zdrowiem psychicznym dzieci, prawda?
No więc kiedy wróciłam do swojego pokoju i wzięłam do ręki słuchawkę, Lilly nadal mówiła coś 
na temat Borysa. Naprawdę. Zupełnie jakby do niej nie dotarło, że na chwilę odeszłam.
-  ...ale ja po prostu nigdy nie doceniałam tego, co nas łączyło, dopóki to nie zniknęło - mówiła.
-  Yhm - powiedziałam.
-  A teraz zestarzeję się i umrę jako stara panna z jakimiś kotami czy coś. W zasadzie nie widzę w 

background image

tym nic złego, bo ja oczywiście nie potrzebuję mężczyzny, żeby się spełnić jako istota ludzka, ale i 
tak zawsze sobie wyobrażałam, że przynajmniej zamieszka u mnie mój kochanek...
-  Yhm - mówię. Dopiero teraz zauważyłam, ku swojej wielkiej irytacji, że Rommel zdecydował się 
wykorzystać  mój  plecak   jako swoje osobiste  legowisko.  I że  Grandmere   z dużą  dozą  fantazji 
zarzuciła swoją maseczkę do spania na jeden z moich globusów z Królewną Śnieżką.
-   I wiem, że traktowałam go jak coś oczywistego i nigdy nawet nie pozwoliłam mu dojść do 
drugiej bazy, ale poważnie, on chyba nie sądzi, że TINA mu na to pozwoli, prawda? To znaczy, 
ona jest absolutnie taką dziewczyną, która zażąda co najmniej  oświadczyn, zanim pozwoli mu 
ZAJRZEĆ pod bluzkę...
UUU. Ta rozmowa nagle zaczęła się robić szalenie interesująca.
-  Naprawdę? Ty i Borys nigdy nie doszliście do drugiej bazy?
-  No cóż, jakoś się nie złożyło - mówi Lilly bardzo smutnym głosem.
-  A ty i Jangbu?
Cisza w słuchawce. Ale cisza PEŁNA POCZUCIA WINY, słyszę to wyraźnie.
Ale i tak dobrze wiedzieć, że ona i Borys  nigdy nie dotarli do żadnych frontalnych działań w 
rejonie klatki piersiowej. Tina się na pewno ucieszy... To znaczy, jak tylko uda mi się skończyć 
rozmowę z Lilly i do niej zadzwonić.
Ciekawe, czy jutro wieczorem ja i Michael dotrzemy do drugiej bazy... Przecież będę miała na 
sobie moją pierwszą sukienkę bez ramiączek.
No i to jest, mimo wszystko, BAL MATURALNY.

Sobota, 10 maja, 7.00
Można by pomyśleć, że KSIĘŻNICZKA będzie się mogła wyspać w dniu swojego pierwszego 
BALU MATURALNEGO.
ALE, OCZYWIŚCIE, NIE.
Zamiast obudzić się przy dźwiękach ptasich treli, jak księżniczki z książek, obudziłam się, słysząc, 
jak Rommel skamle, bo Gruby Louie sprał go na kwaśne jabłko za dobieranie się do jego miseczki.
Mam poważne kłopoty ze zdobyciem się na szczere współczucie dla Rommla. Mimo wszystko, 
gdyby nie jego zachowanie w dniu moich urodzin, nie mielibyśmy teraz tych kłopotów.
Chociaż trudno twierdzić, że Rommel w ogóle mógłby inaczej się zachować. Przecież nie PROSIŁ 
Grandmere, żeby go zabrała na moją urodzinową kolację. A teraz, po przemieszkaniu z nim przez 
kilka dni, jest dla mnie jasne, że Rommel, bardziej niż którakolwiek ze znanych mi osób, cierpi na 
zespół Aspergera.
O Boże, słyszę, że Meduza Gorgona już wstaje...
Może,   jeśli   złapię   moją   sukienkę   na   bal   i   wybiegnę   z   domu   już   teraz,   uda   mi   się   zaszyć   w 
śródmieściu u Tiny i przygotować na Wielki Wieczór w relatywnej prywatności jej mieszkania...
O mój Boże. Dokładnie. DOKŁADNIE tak zrobię! Dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej? 
Przykro mi, że znów zostawię mamę i pana G. na cały dzień z Grandmere, ale czy ja mam wybór? 
TO JEST BAL MATURALNY!!!!!!!!
Jeśli kiedykolwiek sytuacja wymagała ostatecznych środków, to właśnie teraz.

Sobota, 10 maja, 14.00
No   cóż,   udało   mi   się.   Uciekłam   z   tego   nawiedzonego   domu.   Tina   i   ja   siedzimy   sobie   teraz 
bezpiecznie zamknięte w jej pokoju, i oczyszczamy sobie pory twarzy maseczkami błotnymi na 
ciepło. Dopiero co dałyśmy sobie zrobić paznokcie w Miz Nail na rogu (no cóż, mnie się tylko w 
zasadzie wycięło skórki, bo tak na dobrą sprawę w ogóle nie mam paznokci), a za chwilę przyjdzie 
fryzjerka, pani Hakim Baby, uczesać nas na bal.
Tak powinno się spędzać dzień swojego balu maturalnego, szykując się, a nie słuchając, jak twoja 
matka i babka kłócą się o to, która wypiła resztkę pedialyte (jak się okazuje, Grandmere lubi to z 
odrobiną wódki).
Oczywiście, czuję się paskudnie, że moja matka nie może ze mną dzielić tego bardzo ważnego dla 

background image

mojego procesu dojrzewania do roli kobiety dnia. Ale mama ma teraz poważniejsze problemy. Na 
przykład donoszenie ciąży. I robienie ćwiczeń oddechowych, żeby się powstrzymać przed zabiciem 
Grandmere.
Raporty z negocjacji strajkowych nie są pocieszające. Ostatnim razem, kiedy włączyłam New York 
One, burmistrz namawiał wszystkich nowojorczyków, żeby zrobili sobie zapasy spożywcze, na 
przykład  pieczywo  i mleko,  bo nie będziemy  już mogli  liczyć  na nasze chińskie restauracje i 
pizzerie.
Doprawdy, nie wiem, co zrobią pan G., mama i Grandmere bez dostaw z Number One Noodle Son. 
Niech lepiej pójdą po rozum do głowy i kupią jakieś gotowe dania w Jefferson Market...
Zresztą, nie moje zmartwienie. Nie dzisiaj. Bo dzisiaj jedyna rzecz, którą zamierzam się martwić, 
to mój piękny wygląd na balu.
Bo dzisiaj jestem jak każda inna dziewczyna w dniu, w którym wybiera się na bal maturalny. 
Dzisiaj jestem...
KRÓLOWĄ BALU!!!!!!!!!!

Sobota, 10 maja, 20.00, w limuzynie w drodze na bal
O mój Boże, jestem taka podekscytowana, że nie mogę sobie znaleźć miejsca. Tina i ja wyglądamy 
REWELACYJNIE. Kiedy chłopcy nas zobaczą - spotykamy się już na miejscu, bo musieli tam być 
wcześniej i ustawić sprzęt - dostaną ŚWIRA. 
Oczywiście, trochę to męczące, że Tina i ja, zamiast mieć na ręku śliczne maleńkie torebeczki 
wysadzane koralikami, musimy ze sobą ciągnąć dwóch ochroniarzy. Poważnie. Nigdy się o tym nie 
wspomina w wydaniu „Seventeen" poświęconym balom maturalnym. No wiecie: Najmodniejsze 
akcesoria - twój ochroniarz.
Powinniście byli posłuchać, jak Lars i Wahim marudzili, że muszą wbić się w smokingi.Ale ja im 
wtedy powiedziałam, że na balu będzie mademoiselle Klein i że wiem z całą pewnością, że będzie 
miała  na  sobie  sukienkę   z  rozcięciem  do  uda.  Jak  się  zdaje, to  przeważyło   szalę  i  nawet  nie 
narzekali, kiedy Tina i ja przypięłyśmy im pasujące do siebie butonierki. Wyglądali razem tak 
ślicznie... Prawie jak iluzjoniści Siegfried i Roy. Pomijając kilka drobiazgów, rzecz jasna.
Nie wspominałam, że pan Wheeton też tam będzie... Ani że, w gruncie rzeczy, przyjdzie RAZEM z 
mademoiselle Klein. Jakoś tak mi się wydawało, że nie przyjmą zbyt dobrze tej informacji.
O   mój   Boże,  tak   się  denerwuję,   że  się  naprawdę   POCĘ.   Mówię   wam,   piętnastka  okazuje  się 
NAJLEPSZYM wiekiem. No bo już mi się udało zagrać w moją pierwszą grę w siedem minut w 
niebie ORAZ jadę na swój pierwszy bal maturalny...
Naprawdę jestem najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem.
O kurczę. JESTEŚMY NA MIEJSCU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Sobota, 10 maja, 21.00, taras widokowy Empire State Building
Nigdy nie myślałam, że to powiem, ale Grandmere jest super
Poważnie. TAK BARDZO się cieszę, że przywlokła Rommla na moją kolację urodzinową i że on 
jej uciekł, i że Jangbu Panasa się o niego potknął, i że Lilly zaangażowała się w jego sprawę i 
doprowadziła do strajku pracowników 
hoteli i restauracji oraz bagażowych w całym mieście.
Bo gdyby tego nie zrobiła, balu maturalnego nigdy by nie odwołano i bez przeszkód odbyłby się 
w ???????, zamiast na tarasie widokowym Empire State Building - co zawdzięczamy wyłącznie 
Grandmere, która z właścicielem jest po imieniu - i Michael nadal by odmawiał pójścia na bal, a ja, 
zamiast stać pod rozgwieżdżonym niebem w mojej totalnie świetnej różowej sukience w kolorze 
pierścionka Jennifer Lopez i słuchać, jak gra KAPELA MOJEGO FACETA, tkwiłabym w domu i 
gadała z przyjaciółmi na ICQ.
Więc kiedy wpatruję się w migoczące światełka Manhattanu, mogę powiedzieć tylko jedno:
Dziękuję, Grandmere. Dzięki za to, że jesteś taką kompletną wariatką. Bo bez ciebie moje marzenie 
o wyjściu na bal maturalny u boku mojej jedynej miłości nigdy by się nie spełniło. Trochę słabo, że 

background image

nie możemy ze sobą tańczyć, bo muzyka jest tylko wtedy, kiedy gra Skinner Box.
Ale przed chwilą kapela zrobiła sobie przerwę i Michael przyniósł mi szklaneczkę ponczu (różowa 
lemoniada ze spritem... Josh chciał ją nieco wzmocnić, ale Wahim totalnie go na tym przyłapał i 
zagroził   mu   swoim   nunczaku)   i   podeszliśmy   do   teleskopów,   i   staliśmy   tam,   obejmując   się 
ramionami, spoglądając na rzekę Hudson, prześlizgującą się niczym połyskliwy wąż w poświacie 
księżyca, i...
No cóż, nie jestem pewna, ale chyba dotarliśmy do drugiej bazy.
Nie jestem pewna, bo nie wiem, czy to się liczy,  kiedy facet dotyka  cię PRZEZ stanik. Będę 
musiała skonsultować się w tej sprawie z Tiną, ale wydaje mi się, że ręka MUSI trafić POD stanik, 
żeby się liczyło.
Ale nie było szansy, żeby Michael zdołał wsunąć rękę pod MÓJ stanik, bo mam na sobie jeden z 
tych staników bez ramią-czek, które są tak obcisłe, że wydaje ci się, jakbyś miała biust owinięty 
bandażem elastycznym.
Ale próbował. No, tego akurat jestem zupełnie pewna.
Teraz nie ma wątpliwości, że jestem już kobietą. Kobietą w każdym znaczeniu tego słowa.
No cóż, prawie. Być może powinnam iść do damskiej łazienki i zdjąć ten głupi stanik, żeby przy 
następnej próbie mógł w ogóle coś poczuć...
O mój  Boże, dzwoni czyjaś  komórka.  Co za obciach!  I to w dodatku w  połowie Chłopaka z 
kamieniem. Można by oczekiwać, że ludzie okażą trochę szacunku dla kapeli i wyłączą te...
O mój Boże. To MOJA komórka!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Niedziela, 11 maja, 1.00, oddział położniczy szpitala Sł. Vincent's
O... mój... Boże. Nie mieści mi się to w głowie. Naprawdę. Dziś wieczorem nie tylko stałam się 
kobietą (prawie), ale zostałam też starszą siostrą.
Tak właśnie. O 00.01 czasu wschodnioatlantyckiego stałam się dumną starszą 
siostrą Rocky'ego Thermopolis-Gianiniego.
Urodził   się   pięć   tygodni   za   wcześnie,   więc   ważył   tylko   dwa  i   pół   kilo.   Ale   Rocky,   jak   jego 
imiennik (mama chyba była za słaba, żeby nadal się wykłócać o Sartre'a. Cieszę się. Sartre to 
byłoby kiepskie imię. Dzieciak wiecznie by obrywał, jestem pewna, gdyby miał na imię Sartre) to 
dzielny   wojownik,   i   będzie   najpierw   musiał   spędzić   tylko   trochę   czasu   w   inkubatorze,   żeby 
„przybrać na wadze i podrosnąć". 
Uważa się jednak, że i matka, i przyszły oprawca z chromosomem Y mają się dobrze...
Chociaż nie mogę tego samego powiedzieć o jego przyszywanej babce. Grandmere osunęła się 
obok mnie na oparcie krzesła. Wydaje mi się, że na wpół śpi, bo lekko pochrapuje. Dzięki Bogu, że 
nie ma tu nikogo, kto by to usłyszał. No cóż, to znaczy - nikogo poza panem G., Larsem, Hansem, 
moim tatą, Ronnie (naszą sąsiadką z mieszkania obok), Verlem naszym sąsiadem z mieszkania pod 
nami, Michaelem, Lilly i mną.
Ale Grandmere ma chyba prawo być zmęczona. Według bardzo skąpo udzielanych zeznań mojej 
mamy, gdyby nie Grandmere, mały Rocky urodziłby się może tam, na poddaszu... I to bez pomocy 
położnej. A ponieważ urodził się tak szybko i potrzebował tlenu, zanim płuca mu zaczęły same 
pracować, to by była katastrofa!
Ponieważ ja jednak byłam poza domem na balu, a pan G. wyszedł na chwilę „kupić w delikatesach 
parę kuponów Lotto" (czytaj: musiał uciec stamtąd na kilka minut, nie mogąc już znieść tych 
niekończących się sprzeczek), tylko Grandmere była w pobliżu, kiedy mamie nagle odeszły wody. 
(Dzięki Bogu, że w łazience, a nie na tapczanie z japońskim materacem. Bo gdzie ja bym dzisiaj 
spała????).
-  Nie teraz! - Grandmere usłyszała jęk mojej matki z toalety. - O mój Boże, nie teraz! Jeszcze za 
wcześnie!
Grandmere, myśląc, że mama mówi o strajku, żeby się broń Boże za szybko nie skończył, bo to 
oznaczałoby,   że   zostanie   pozbawiona   uroczego   towarzystwa   księżnej   wdowy   z   Genowii, 
oczywiście wpadła do pokoju mamy...Żeby się przekonać, że mama  mówiła o czymś  zupełnie 

background image

innym.Grandmere   podobno   nawet   się   nie   zastanawiała,   co   ma   robić.   Po   prostu   wybiegła   z 
poddasza, wrzeszcząc:
-  Taksówka! Taksówka! Niech ktoś mi sprowadzi taksówkę!
Nawet nie słuchała żałosnych nawoływań mojej mamy:
-  Położna! Nie taksówka! Zadzwońcie po moją położną! Na szczęście nasza sąsiadka z mieszkania 
obok, Ronnie, byław domu - jak na nią w sobotni wieczór, rzadkość, bo nasza Ronnie to skończona 
femmefatale. Ale właśnie dochodziła do siebie po paskudnej grypie i postanowiła ten jeden raz 
posiedzieć w domu. Wyjrzała na korytarz i zapytała:
-  Czy ja mogę pani w czymś pomóc? Na co moja babka podobno odparła:
-   Helen rodzi i potrzebna nam taksówka! I proszę się do mnie zwracać Wasza Książęca Mość, 
szanowna pani!
Kiedy Ronnie zbiegła na dół zatrzymać taksówkę, Grandmere wpadła z powrotem do mieszkania, 
złapała mamę i powiedziała:
-  Dalej, Helen, idziemy.
Na co podobno moja mama powiedziała:
-  Ale ja nie mogę teraz rodzić dziecka! Jest jeszcze za wcześnie! Klarysso, zatrzymaj to. Zatrzymaj 
to!
-  Mogę komenderować Królewskimi Siłami Lotniczymi Genowii - odparła rzekomo Grandmere. - 
Oraz Genowiańskiej Marynarki Wojennej. Ale jedyna rzecz na świecie, nad którą nie mam żadnej 
kontroli, Helen, to twoja macica. A teraz zbieramy się.
Całe to zamieszanie oczywiście wystarczyło, żeby obudzić naszego sąsiada z dołu, Verla. Wyleciał 
biegiem ze swojego apartamentu, sądząc, że pewnie wylądował wreszcie statek matka z istotami 
pozaziemskimi...   I   natknął   się   na   schodzącą   z   trudem   ze   schodów   matkę,   owszem,   ale   istoty 
ludzkiej.
Zanim więc Grandmere zdołała sprowadzić mamę na dół z trzeciego piętra, Ronnie zatrzymała 
taksówkę, a pan G. pędem przybiegł od strony delikatesów...
Wszyscy,   łącznie   z   Verlem,   władowali   się   do   jednej   taksówki   (chociaż   zarządzenie   władz 
miejskich mówi, że tylko cztery osoby mają prawo wsiąść do jednej taksówki - co najwyraźniej 
taksówkarz   im   wytknął,   ale   wtedy   Grandmere   odparła:   „Czy   pan   wie,   kim   ja   jestem,   młody 
człowieku? Jestem księżną wdową z Genowii i osobą odpowiedzialną za obecny strajk, a jeśli nie 
będziesz dokładnie wykonywał moich poleceń, CIEBIE też wyrzucę z pracy!") i pojechali pędem 
do szpitala St. Vincent's, gdzie znaleźliśmy ich Lars, Michael i ja (na oddziale położniczym - minus 
moją mamę i pana G., oczywiście, bo oni byli na porodówce), a potem czekaliśmy w napięciu, aż 
nam dadzą znać, czy mama i dziecko mają się dobrze.
Tata i Hans dołączyli do nas chwilę potem (zadzwoniłam do niego), a Lilly pojawiła się zaraz po 
nich (Tina najwyraźniej zadzwoniła do niej z balu, pewnie jej współczując, że siedzi sama w domu) 
i w dziewięć osób (dziesięć, jeśli liczyć taksówkarza, który kręcił się koło nas, dopytując, czy ktoś 
mu   zapłaci   za   uszkodzone   szpilkami   Ronnie   maty   podłogowe,   aż   tata   rzucił   mu   banknot 
studolarowy, który taksiarz złapał i spłynął) siedzieliśmy tam, wpatrując się w zegar - ja w mojej 
różowej sukience, a Lars i Michael w smokingach. Jesteśmy zdecydowanie najlepiej ubranymi 
osobami w St. Vincent's.
Jeśli nawet miałam przedtem jakieś resztki paznokci, to teraz już ich z pewnością nie mam. To były 
BARDZO   nerwowe   dwie   godziny,   zanim   lekarz   wreszcie   wyszedł   i   powiedział   z   takim 
szczęśliwym wyrazem twarzy:
- To chłopiec!
Chłopiec!   Braciszek!   Przyznaję,   że   przez   króciuteńką   chwilę   byłam   trochę   rozczarowana.   Tak 
bardzo cieszyłam się na siostrzyczkę! Siostrzyczkę, z którą mogłabym dzielić się różnymi rzeczami 
-  na   przykład  tym,  że   dzisiaj,  podczas  balu   maturalnego,  dotarłam   do  drugiej   bazy  ze   swoim 
chłopakiem. Siostrzyczkę, dla której mogłabym kupować te kiczowate plakietki, wiecie, w rodzaju: 
„Bóg stworzył  nas siostrami, ale życie  zrobiło z nas przyjaciółki". Siostrzyczkę, której lalkami 
Barbie nadal mogłabym się bawić i nikt nie mógłby mi zarzucić, że jestem dziecinna, bo to byłyby 

background image

JEJ lalki Barbie, a ja bawiłabym się z NIĄ.
Ale   wtedy  pomyślałam  sobie   o  wszystkich   tych  rzeczach,   które  mogłabym   robić  z  młodszym 
braciszkiem... No, wiecie, na przykład kazać mu stać w kolejce po bilety na Gwiezdne Wojny, na 
co nie dałaby się namówić żadna dziewczynka z odrobiną oleju w głowie. Rzucać kamieniami w te 
paskudne łabędzie na trawniku pałacowym w Genowii. Podbierać mu komiksy ze Spider Manem. 
Wychować go na idealnego faceta dla jakiejś szczęściary w przyszłości, jak w piosence Liz Phair 
Whip-Smart.
I nagle pomysł posiadania brata przestał mi się wydawać taki okropny.
A potem pan G. wyszedł na niepewnych nogach z porodówki, a łzy płynęły mu ciurkiem z każdej 
strony koziej bródki, i jąkał się niczym takie małpki, rezusy, które pokazywali na Discovery, plotąc 
coś o swoim „synu" i zrozumiałam... Nagle zrozumiałam... Że to bardzo dobrze, że mama urodziła 
chłopca...   Chłopca   o   imieniu   Rocky   -   nazwanego   tak   po   człowieku,   który   jak   się   nad   tym 
zastanowić, z wielkim szacunkiem i wrażliwością odnosił się do kobiet. Po prostu wiedziałam, że 
moja mama i ja zostałyśmy w jakiś cudowny sposób wybrane do tego zadania. Że wspólnie, moja 
mama   i   ja,   wychowamy   najświetniejszego,   zupełnie   nieseksistowskiego,   nieszowinistycznego, 
kochającego Barbie ORAZ Spider-Mana, miłego, zabawnego, wysportowanego (ale nie kafara), 
wrażliwego (ale nie mazgaja), trafiającego do drugiej bazy, niezostawiającego podniesionej klapy 
w toalecie faceta, jaki kiedykolwiek chodził po tej ziemi.
Krótko mówiąc, zrobimy z Rocky'ego...
Michaela.
Tyle że niniejszym przysięgam uroczyście na wszystko, co dla mnie święte - Grubego Louie, Buffy 
i poczciwy lud Genowii, w tej właśnie kolejności - że kiedy Rocky będzie duży i zacznie się 
wybierać na własny bal maturalny, NIE BĘDZIE uważał, że to głupota. Już ja o to zadbam.

Niedziela, 11 maja, 15.00, poddasze
No i po wszystkim.  Strajk został  oficjalnie  zakończony.  Grandmere  spakowała  swoje rzeczy i 
wróciła   do   Plaża.   Zaproponowała,   że   zostanie,   dopóki   Rocky   nie   przyjedzie   do   domu,   żeby 
„pomóc" mamie i panu G, aż dojdą ze wszystkim do ładu. Wydawało mi się, że pan G. strasznie 
szybko odparł:
-  Hm, dziękuję ci serdecznie za tę propozycję, Klarysso, ale nie trzeba.
Muszę przyznać,  że się cieszę. Grandmere  tylko  przeszkadzałaby w moim  planie wychowania 
Rocky'ego na idealnego chłopaka. Na przykład na pewno mówiłaby do 
niego takie rzeczy jak:
-  Ciu, ciu, ciu, mój ty duży mężczyzno! Ti, ti, ti, mój wielgaśny chłopcyku!
Poważnie. Nie spodziewałabym się tego po Grandmere, ale kiedy w końcu udało nam się zobaczyć 
Rocky'ego w jego małym inkubatorze wczoraj wieczorem, dokładnie takie rzeczy wygadywała, 
tyle że po francusku. Niedobrze się robiło.
Chyba rozumiem, czemu tata ma tyle problemów z tworzeniem stałych związków z kobietami.
W każdym razie, restauratorzy wreszcie zgodzili się na żądania kelnerów. Będą teraz dostawali 
świadczenia socjalne, będą mogli brać zwolnienia lekarskie i płatne urlopy. No cóż, wszyscy poza 
Jangbu, oczywiście. Ten wziął pieniądze za historię swojego życia i zwiał z powrotem do Tybetu. 
Chyba   miejskie   życie   nie   odpowiadało   mu   tak   bardzo.   Poza   tym   wszystkie   te   pieniądze 
zabezpieczą jego rodzinę na całe życie - wystarczą chyba na pałacową rezydencję. Tu w Nowym 
Jorku ledwie starczyłoby mu na marną kawalerkę w kiepskiej dzielnicy.
Lilly chyba już się uporała z rozczarowaniem, że nie poszła na bal maturalny. Tina złożyła jej 
pełny raport - o tym, jak
Michael bez ceremonii porzucił resztę kapeli, żeby odwieźć mnie do szpitala, a Borys przejął gitarę 
prowadzącą, chociaż nigdy w życiu nie grał przedtem na gitarze.
Ale,   oczywiście,   skoro   Borys   jest   muzycznym   geniuszem,   nie   ma   takiego   instrumentu 
muzycznego, na którym nie mógłby z miejsca zagrać... No, może poza akordeonem. Tina mówi, 
żepo naszym wyjściu na jakiś czas zapanował chaos, bo 

background image

Josh i jego niektórzy kumple zaczęli się przechylać przez barierkę tarasu i sprawdzać, czy uda im 
się trafić śliną w kogoś na dole. Pan Wheeton jednak ich na tym przyłapał i zapowiedział, że będą 
siedzieć za karę po szkole. A Lana podobno rozpłakała się i powiedziała Joshowi, że zrujnował 
najpiękniejszy wieczór jej życia i że tak go właśnie teraz będzie musiała wspominać, kiedy Josh na 
jesieni pójdzie na studia... Jak strzykał śliną z Empire State Building.
SAMA SŁODYCZ.
Jeśli chodzi o mnie, no cóż, nie muszę się martwić: kiedy Michael pójdzie na studia jesienią:
a)     uczelnię   ma   trochę   dalej   w   centrum,   więc   i   tak   będę   się   z   nim   cały   czas   widywać.   A 
przynajmniej, przez większość czasu, i
b)  nie będę wspominać, jak strzykał śliną z Empire State Building, ale jak odwrócił się do mojego 
taty w poczekalni oddziału położniczego i powiedział (po tym, kiedy po raz milionowy z rzędu 
zapytałam tatę, czy teraz, kiedy urodził mi się braciszek, mogę zostać w Nowym Jorku przez całe 
lato i trochę go poznać, a tata po raz milionowy odparł, że podpisałam kontrakt i muszę się go 
trzymać): „W gruncie rzeczy, proszę pana, z prawnego punktu widzenia osoby małoletnie nie mogą 
zawierać kontraktów, zatem zgodnie z prawem stanu Nowy Jork nie może pan wymagać od Mii 
trzymania  się jakiejkolwiek umowy,  którą podpisała, bo miała  wtedy poniżej szesnastu lat, co 
sprawia, że kontrakt jest nieważny".
HEJ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 
RACJA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Powinniście   byli   zobaczyć   minę   mojego   taty!   Myślałam,   że   z   miejsca   dostanie   zawału   serca. 
Dobrze,   że   już   i   tak   byliśmy   w   szpitalu,   w   razie   gdyby   runął   na   ziemię.   George   Clooney 
natychmiast by przybiegł z noszami.
Ale tata nie runął. Zamiast tego twardo spojrzał Michaelowi w twarz. Z radością zawiadamiam, że 
Michael   równie   twardo   wytrzymał   to   spojrzenie.   A   potem   tata   powiedział   strasznie   ponurym 
tonem:
- No cóż... zobaczymy.
Ale widać było, że się poddał. O mój Boże, to tak WSPANIALE, kiedy chodzi się z geniuszem. 
Naprawdę.
Nawet jeśli, no wiecie, nie opanował jeszcze sztuki zdejmowania stanika bez ramiączek.
Póki co.
No   więc   wreszcie   odzyskałam   własny   pokój...   I   wygląda   na   to,   że   większość   lata   spędzę   w 
mieście... I mam małego braciszka... i napisałam swój pierwszy prawdziwy artykuł do szkolnej 
gazety. I opublikowano mój wiersz... I WYDAJE mi się, że mój chłopak i ja dotarliśmy do drugiej 
bazy...
I udało mi się pójść na bal.
NA BAL MATURALNY!!!!!!!!!
O mój Boże. Osiągnęłam samorealizację.
Znowu.