JACOUELINE BAIRD
Grzeszna
namiêtnoœæ
ROZDZIA£ PIERWS ZY
Rebeka rozejrza³a siê po sali w y k ³adow ¹ i usiad³a w
pierw szym rzêdzie obok sw ojego szefa. Sala by³a praw ie
pe³na.
- Mia³eœ racjê, Rupercie, to nazw isko przyci¹ga
publicznoœæ - przyzna³a, zw racaj¹c siê do siedz¹cego obok
mê¿czyzny.
- Przecie¿ zaw sze mam racjê - uœmiechn¹³ siê szeroko.
- Cii. Oto on.
Rebeka przysz³a na w yk³ad z antropologii tylko dlatego,
¿e Rupertow i bardzo na tym zale¿a³o. Rupert i jego ¿ona Mary
studiow ali ra¿eni z Benedyktem Maxwellem, dzisiejszym
wyk³adowc¹.
- Dobry w ieczór pañstw u, dziêkujê za przybycie. Mam
nadziejê, ¿e sprostam oczekiwaniom i nikogo nie zanudzê.
Zanudzi! Ju¿ brzmienie jego g³osu by³o elektryzuj¹
ce. Rebeka obla³a siê rumieñcem, kiedy jej w zrok
nieoczekiw anie skrzy¿ow a³ siê na chw ilê ze spojrze
niem ciemnych, b³yszcz¹cych oczu. Ten mê¿czyzna
mia³ jak¹œ niezw yk³¹ si³ê przyci¹gania i zaskoczona
poczu³a, ¿e budzi w niej po¿¹danie. Wstrzyma³a
oddech, serce jej zamar³o. Po raz pierw szy przytrafi³o
jej siê coœ takiego. Jej ogromne fio³kow e oczy roz
szerzy³y siê jeszcze bardziej, usta rozchyli³y siê ze
zdumienia. Nigdy siê nie spotkali, a jednak w szystko
w nim w ydaw a³o siê znajome...
Sta³ przed publicznoœci¹ ze sw obod¹ i opanow a-
6
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
niem. By³ w ysoki, znakomicie zbudow any. Szerokie ramiona,
rozbudowana klatka piersiowa, d³ugie, muskularne nogi, ani
grama t³uszczu.
Rebeka s³ucha³a jak w transie opow ieœci o jego pe³nym
przygód i niebezpieczeñstw ¿y c iu . Przed szeœcioma laty
w yruszy³ na w ypraw ê do d¿ungli amazoñskiej. Dw anaœcie
miesiêcy póŸniej pozostali uczestnicy wypraw y donieœli o jego
œmierci. Widzieli, jak pr¹d zniós³ go w stronê w odospadu.
Nikt nie móg³by prze¿yæ takiego w ypadku. A jednak rok
temu pow róci³ cudem do. cyw ilizacji, spêdziw szy cztery
lata na badaniu zw yczajów nie znanego dot¹d plemienia
indiañskiego. Jego ksi¹¿ka o tych badaniach mia³a ukazaæ
siê w przy s z³y m tygodniu i Rebeka by³a przekonana, ¿e
zdobêdzie ona o w iele w iêcej czytelników ni¿ inne prace z
dziedziny antropologii.
Wiedziano o nim niew iele i gdy pojaw i³ siê t er az w
œrodow isku naukow ym, w yw o³a³ w nim w ielkie poruszenie.
Niektórzy bardziej konserw atyw ni antropologow ie z trudem
ukryw ali zaw iœæ. Tymczasem Benedykt Maxwell, nie zra¿ony
krytyk¹, jeŸdzi³ z wyk³adami po ca³ym œw iecie, by nie pozw oliæ
ludziom zapomnieæ o losie po³udniow oamerykañskich Indian i
niszczeniu lasów tropikalnych.
Rebeka w pe³ni podziela³a jego pogl¹dy, a gdyby nawet
wczeœniej uwa¿a³a inaczej, sam widok wyk³adowcy przekona³by j¹
do sprawy.
Mia³ czarne, doœæ d³ugie w ³osy, które op ada³y
swobodnie na ko³nierz marynarki. Nie by³ w ³aœciw ie uderzaj¹co
przystojny. Szerokie czo³o i czarne, kr zaczaste brw i w
po³¹czeniu ze sporym nosem i mocno zarysow an¹ szczêk¹
nadaw a³y jego tw arzy surow y
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ7
i groŸny wygl¹d. Sprawia³ wra¿enie silnego i zdecydow anego, a
przy tym mia³ praw dziw ie piêkne oczy.
To by³y dw ie najkrótsze godziny w ¿yciu Rebeki, a gdy
skoñczy³ wyk³ad, wsta³a i z zapa³em bi³a brawo. Jego
z³otobr¹zow e oczy spoczê³y na niej i przyw iod³y jej na myœl
du¿ego, drapie¿nego kota, zaraz jednak uœmiech rozjaœni³ jego
surow¹ twarz i wra¿enie prys³o.
W podnieceniu odw róci³a siê do sw ego szefa.
- By³ w spania³y, napraw dê w spania³y.
Rupert rozeœmia³ siê. By ³ to potê¿ny, niedbale ubrany
mê¿czyzna z grzyw ¹ siw ych w ³osów . Kiedy ojciec Rebeki
b y ³ c hory, Rupert zatrudni³ j¹ jako asystentkê. Parê
miesiêcy póŸniej, po œmierci ojca, sprzeda³a dom rodzinny i
w ynajê³a pokój u Ruperta i Mary.
Szef przyjaŸnie otoczy³ j¹ ramieniem.
- A w iêc ty tak¿e - pokrêci³ g³ow ¹ - co to jest...
Najpierw Mary oszala³a, gdy dow iedzia³a siê, ¿e Ben
przyje¿d¿a, a teraz w ygl¹da na to, ¿e i ty jesteœ nim
absolutnie oczarow ana.
Rebeka zaœmia³a siê i potrz¹snê³a g³ow ¹, usi³uj¹c ukryæ
podniecenie, które w zbudzi³ w niej Benedykt Maxwell.
- WstydŸ siê, Rupercie — za¿artow a³a. - Wiesz dobrze,
¿e Mary nie w idzi nikogo poza tob¹ i ma³ym Jonathanem.
- No chyba. - Rupert uœm iec h n ¹³ siê z zadow oleniem.
Rebeka wiedzia³a dlaczego. Tydzieñ temu Mary, po dziesiêciu
latach ma³¿eñstw a, urodzi³a w reszcie ch³opca. Zaledwie
wczoraj wrócili do domu ze szpitala.
- S³uchaj, mo¿e posz³abyœ na ban kiet u rektora i
w yt³umaczy³a mnie jakoœ. Zajrzê póŸniej. Najpierw muszê
zobaczyæ, jak Mary daje sobie radê.
8
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Oczyw iœcie, Rupercie. Uca³uj oboje ode mnie.
Rebeka, nadal uœmiechaj¹c siê, przesz³a przez dziedziniec
uniw ersytetu i ruszy³a w stronê rektoratu. Zatrzyma³a
siê przed drzw iami rektora, zaw róci³a nagle i pobieg³a w
stronê damskiej toalety. Nerw ow e skurcze ¿o³¹dka
przypisa³a niestraw noœci, ale w g³êbi duszy w iedzia³a, ¿e
ok³amuje sam¹ siebie. Œw iadomoœæ, ¿e stanie twarz¹ w tw arz
z Benedyktem Maxw el-lem, nape³nia³a j¹ p odnieceniem,
jakiego nigdy dot¹d nie doœw iadczy³a. WeŸ s iê w garœæ,
dziew czyno, pomyœla³a, i, od³o¿ywszy torebkê na bok, zaczê³a
studiow aæ sw e odbicie w lustrze.
Czy ta zarumieniona dziew czyna o b³yszcz¹cych oczach
to napraw dê ona? Zachow yw a³a siê nieprzytomnie. Op³uka³a
tw arz zimn¹ w od¹, w ytar³a j¹ do sucha i starannie popraw i³a
makija¿, który i przedtem by³ minimalny. Trochê tuszu na
d³ugich , g êstych rzêsach, odrobina ró¿ow ej szminki na
pe³nych w argach-z w estchnieniem obejrza³a rezultat.
To beznadziejne. By³a w ykszta³cona, inteligentna,
œw ietnie spraw dzi³a siê jako asystentka profesora
Ruperta Barta, w yk³adow cy na w ydziale praw a. Stanow i³a
idealn¹ partiê dla ka¿dego mê¿czyzny. N ies tety, maj¹c
niespe³na metr szeœædziesi¹t w zrostu, ogromne f io ³kow e
oczy i d³ugie czarne w ³osy, które, choæ upiête starannie w
kok, w ykazyw a³y nieznoœn¹ tendencjê d o zw ijania siê w
loki, w ci¹¿ przypomina³a, mimo kusz¹co zaokr¹glonych
kszta³tów , m³odziutk¹ bohaterkê pow ieœci Nabokova -
Lolitê. Zadr¿a³a, a nieprzyjemne w spomnienie przyæmi³o
blask jej oczu. Znow u w estchnê³a. W prostej szmizjerce z
niebieskiego jedw abiu w ygl¹da zupe³nie jak pensjonarka.
Taka znana osobistoœæ nie zw róci na ni¹ w ogóle
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ9
uw agi. A naw et jeœli - nigdy nie potraktuje jej pow a¿nie. ¯aden
mê¿czyzna nie traktow a³ jej pow a¿nie.
Rebeka sta³a w k¹cie w spaniale umeblow anego pokoju i
od niechcenia przys³uchiwa³a siê tocz¹cym siê wokó³ rozmowom.
Od¹ uwagê skupi³a na mê¿czyŸnie, który sta³ w samym
œrodku sali otoczony przez najw ybitniejszych uczonych
Oksfordu. Przekaza³a przep r osiny Ruperta rektorow i,
zauw a¿aj¹c przy okazji, ¿e jego sekretarka, Fiona Grieves,
w ysoka rudow³osa kobieta przypiê³a siê do honorow ego goœcia
jak pijawka.
Rektor Foster, tak jak wypada³o, przedstawi³ Rebekê
Benedyktow i M axw ellow i, a on, kiedy sta³a nie mog¹c
w ykrztusiæ s³ow a, w ymrucza³ grzecznoœciow ¹ formu³kê i, nie
zw racaj¹c na ni¹ uw agi, kontynuow a³ rozmow ê z Fion¹.
Rebeka, ura¿ona jego obojêtnym zachow aniem, ukry³a siê w
k¹cie, aby stamt¹d móc obserwowaæ mê¿czyznê swych marzeñ.
- Rebeko, to nie w tw oim stylu kryæ siê po k¹tach, chodŸ,
przedstaw iê ciê Benedyktow i.
Drgnê³a na dŸw iêk g³os u Ruperta i, staw iaj¹c
kieliszek na parapecie, z oci¹ganiem zrobi³a p arê kroków
w jego stronê. Sta³ w towarzystwie Benedykta, Fiony i rektora.
Czu³a siê idiotycznie. Otw orzy³a usta, by pow iedzieæ, ¿e ju¿ j¹
przedstaw iono, ale Rupert nie dopuœci³ jej do g³osu. Obj¹³ j¹
ramieniem i zw róci³ siê do rozmaw iaj¹cych.
- To jest Rebeka, moja asysten t k a. Pamiêtasz starego
Blacket-Greena, Ben? To w ³aœnie jego córka, rów nie m¹dra jak
ojciec.
- Rupercie - upomnia³a go, maj¹c nadziejê, ¿e ziemia
rozst¹pi siê i j¹ poch³onie. Nie mia³a pojêcia, dlaczego
Benedykt Maxwell robi na niej takie wra¿enie
10
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
i w cale nie by³a pew na, czy spraw ia jej to przyjemnoœæ.
- Wybacz, z³otko.
Zdoby³a siê na uœmiech, dopóki Benedykt Maxwell,
uw olniw szy siê od Fiony, nie zw róci³ ku niej sw ych
b³yszcz¹cych oczu, przypominaj¹cych oczy lwa.
-Córka œwiêtej pamiêci profesora Blacket-Greena? Zaskoczenie i
jakieœ inne jeszcze uczucie, którego nie rozpozna³a, zabrzmia³o
w jego g³osie. '
- Zna³ pan mojego ojca? - spyta³a cicho.
-Chodzi³em na jego wyk³ady. Zmar³ chyba niedawno. Moje
kondolencje - doda³. - Wiem, co to znaczy straciæ kogoœ, kogo
siê kocha³o.
- Dziêkujê. - Wyczu³a w spó³czucie w niskim
m elodyjnym g³osie i dotychczasow y niepokój znikn¹³
bezpow rotnie. Zupe³nie straci³a g³ow ê: Benedykt zmierzy³
j¹ w zrokiem od stóp do g³ów i nie mia³a z³udzeñ, ¿e kryje
siê za tym mêska c iek aw oœæ. Nie stara³a siê zrozumieæ,
dlaczego praw ie nie zauw a¿y³ jej, gdy by³a przedstaw iona
mu po raz pierw szy. Rozkw ita³a tylko pod w p³yw em tego
pe³nego zainteresow ania spojrzenia.
Reszta wieczoru minê³a jak sen. Benedykt przynosi³ jej
szampana i nie odstêpowa³ na krok, czasami k³ad¹c jej rêce na
ramiona. Rozmowa by³a ¿ywa i ciekawa, a¿ wreszcie rozanielony
Rupert pokaza³ w szystkim zdjêcie sw ego now o narodzonego
syna.
- A gdzie jest Mary? - zapyta³ Benedykt. Rupert z miejsca z
nie ukryw an¹ dum¹ zasypa³ Benedykta szczegó³ami narodzin
dziecka.
- Mary przecie¿ nie mog³a zostaw iæ go samego w domu -
doda³ na koniec. -Dlatego opiekê nade mn¹ pow ierzy³a mojej
uzdolnionej asystentce i lokatorce
GRZES ZNA NAMIÊTNOS Æ11
naszego domu. - Rozz³oœci³ Rebekê g³aszcz¹c j¹ po g³ow ie. -
A teraz w ypijmy.
I jed n y m haustem opró¿ni³ nape³nion¹ do po³ow y
szklaneczkê whisky.
- Mieszkasz z Rupertem? - W g³osie Benedykta w yczu³a
dezaprobatê.
-Nie... to znaczy tak-pl¹ta³a siê próbuj¹c wyjaœniæ sytuacjê.
Czy w szystkie kobiety zachow uj¹ siê w ten sposób, myœla³a,
gdy spotkaj¹ mê¿czyznê swoich marzeñ? Bardzo jej zale¿a³o na
tym, by Benedykt mia³ o niej dobre w yobra¿enie.
-To znaczy... w ynajmujê pokój u Ruperta i Mary.
Sprzeda³am dom po ojcu i chcê kupiæ ma³e mieszkanie, ale
tymczasem Mary zaproponow a³a, abym zamieszka³a z nimi i
pomog³a jej przy dziecku... - mów i³a z trudem, g³os jej
zamiera³, nie mog³a spuœciæ z niego wzroku.
Uœmiechn¹³ siê patrz¹c na jej zarumienion¹ tw arz.
- Rozumiem, Rebeko.
- Dziêkujê - w yszepta³a, nie pojmuj¹c, za co mu dziêkuje.
-Tu jest doœæ t³oczno. Bardzo chcia³bym ciê lejnej poznaæ,
p an n o Blacket-Green - w ymrucza³ cicho i Rebeka nie
zauw a¿y³a naw et, kiedy znalaz³a siê w niew ielkim,
przeszklonym w ykuszu.
- No w iêc, Rebeko, pow iedz mi, co m³oda kobieta, która
w ygl¹da, jakby niedaw no skoñczy³a szkolê, a tymczasem
ma dyplom Oksfordu, zamierza robiæ przez resztê ¿ycia.
Ku w³asnemu zdziw ieniu Rebeka zaczê³a zw ierzaæ mu siê ze
sw ych planów na przysz³oœæ.
- Zamierza³am pojechaæ "do Nottingham na rok i tam
skoñczyæ studia podyplomowe, a potem zaj¹æ siê
12
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
nauczaniem. Ale póki ojciec by³ chory, m usia³am zostaæ w domu i
opiekow aæ siê nim. Umar³ pó³ roku temu. Nie ¿a³owa³a
swojego poœwiêcenia. Pozwoli³o jej to ³atw iej pogodziæ siê z jego
œmierci¹.
- To co zamierzasz teraz robiæ? - spyta³ cicho
Benedykt.
- We w rzeœniu znów podejmê s t u d ia. Chcê zostaæ
nauczycielk¹ historii i francuskiego w szkole œredniej.
- N auczycielka... To niezbyt ambitne zajêcia dla
dziewczyny z twoimi - wycedzi³ to s³owo - kwalifikacjami.
Pow³óczyste spojrzenie, którym j¹ obdarzy³, doda³o tej
w ypow iedzi zm y s³ow oœci. Nie mia³ na myœli tylko jej
akademickich osi¹gniêæ.
- Tw ój stosunek do tego zaw odu zadziw ia mnie,
zw ³aszcza ¿e mam do czynienia z cz³ow iek iem
w ykszta³conym. - Rupert wspomnia³ jej, ¿e Benedykt jest
doktorem nauk matematycznych. -Bardzo nie lubiê opinii,
która zdaje siê dominow aæ w naszym kraju, ¿e ludzie zostaj¹
nauczycielami z braku innych mo¿liwoœci. - Urazi³o j¹
rozbaw ienie, które dostrzeg³a na jego twarzy. - Przykro mi, jeœli
moje pogl¹dy ciê œmiesz¹. Nie jesteœ pierw sz¹ osob¹, która
uw a¿a, ¿e pow innam zaj¹æ siê czymœ bardziej dochodowym -
gie³d¹, biznesem. Ju¿ naw et zg³asza³a siê do mnie fir m a
Chase Manhattan z Now ego Jorku! - Przerw a³a gw a³tow nie,
gdy¿ Benedykt wybuchn¹³ gromkim œmiechem.
- Zdumiewasz mnie, Rebeko, wygl¹dasz na ch³odn¹ i
opanow an¹, ale to tylko pozory.
- Przepraszam, zdaje siê, ¿e mów iê zbyt w iele. Komuœ,
kto tyle widzia³ i prze¿y³, moje plany ¿yciow e musz¹ w ydaw aæ
siê nudne - w yj¹ka³a czuj¹c, ¿e siê rumieni.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ13
- Wcale nie, Rebeko, wybacz mi, je¿eli moje uwagi ciê
urazi³y. Wcale nie mia³em tego na myœli. Uwa¿am, ¿e w ybra³aœ
bardzo szlachetny zaw ód, a jeœli chodzi o to, ¿e jesteœ nudna,
to ju¿ zupe³nie nie masz racji. Bardzo mnie intrygujesz.
Spojrza³a na niego niepew nie. Jego s³ow a brzmia³y szczerze.
Oczy mii pociemnia³y i spoczê³y na jej sp³onionej tw arzy, a potem
przesunê³y siê tam, gdzie na jej pe³nych piersiach falowa³ miêkki
jedwab sukni. Zarumieni³a siê jeszcze bardziej, podniecona jak
nigdy w ¿yciu.
- Bêdziesz wspania³¹ nauczycielk¹, ale mo¿esz mieæ k³opoty ze
sw ymi uczniami.
- Dlatego, ¿e jestem taka niska? - spyta³a zrezygnow ana.
Rupert zaw sze naœmiew a³ siê z jej w zrostu.
- Ale¿ nie, to idealny w zrost dla kobiety, ale
w ygl¹dasz tak m³odo, ¿e uczniowie na pewno bêd¹ siê w to b ie
podkochiw aæ.
- Mam dw adzieœcia dw a lata - ¿achnê³a siê.
-Nie gniew aj siê, Rebeko, ale jak siê ma trzydzieœci cztery lata,
to osoby w twoim wieku wydaj¹ siê bardzo m³ode - przyci¹gn¹³
j¹ mocno do siebie - ale nie za m³ode... Wybaczysz mi? -
szepn¹³.
Nie mog³a ukryæ dr¿enia, jakie w yw o³a³ w niej kontakt z
jego musk u larnym cia³em. We³niana marynarka otar³a siê
delikatnie o jej pier si. Czu³a, jak nabrzmiew aj¹ i
gw a³tow nie w estchnê³a. Spojrza³a na Benedykta wielkimi,
rozmarzonymi oczami i bezwiednie po³o¿y³a d³oñ na jego
torsie, nie zdaj¹c sobie sprawy z intymnoœci sw ego gestu.
Czu³a równe, mocne bicie jego serca.
- Tak, o tak - w yszepta³a. Benedykt uj¹³ drobn¹ d³oñ, która
spoczyw a³a na jego piersi, odw róci³ i delikatnie poca³ow a³.
14
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Mysie, ¿e siê doskonale rozumiemy, ty i ja... Zaw ³adn¹³
ni¹ ca³kow icie. Czu³a, ¿e tonie w ciemnoz³otej g³êbi jego
oczu.
- Ter az jest niew ³aœciw y czas i miejsce, Rebeko.
Zapraszam tiê na kolacjê. Jutro. Zadzw oniê o siódmej.
- Œw ietnie - w yszepta³a trac¹c oddech, gdy pochyli³ siê i
z³o¿y³ jes zc ze jeden poca³unek, tym razem na jej lekko
rozchylonych w argach.
- Obow i¹zki mnie w zyw aj¹. Muszê porozmaw iaæ tak¿e
z mi³oœnikami antropologii.
Rebece krêci³o siê w g³ow ie, serc e b i³o jej jak
szalone.
- Na razie dobranoc, maleñka, ale nie zapominaj o mnie. -
Uœmiechn¹³ siê. - Do jutra. Uj¹³ j¹ pod brodê i spojrza³ w
oczy.
-1 nie martw siê, Rebeko, lubiê niedu¿e kobiety. - Nie
przestaj¹c siê uœmiechaæ mrugn¹³ do niej i odszed³.
Nie mia³a pojêcia, jak d³ugo s t a³a z g³upaw ym
w yrazem tw arzy. Dopiero kiedy rozejrza³a siê w okó³,
zrozumia³a, ¿e zrobili z siebie niez³e przedstaw ienie. Kilka
kobiet uœmiecha³o siê znacz¹co, ale Rebece by³o w szystko
jedno. Spotka³a Benedykta zaledw ie parê godzin temu,
jednak z ca³¹ pew noœci¹ w iedzia³a ju¿, ¿e siê w nim zakocha³a.
- No, z³otko, s¹dz¹c po minie, to st ar y Ben
oczarow a³ ciê ab solutnie - g³os Ruperta przyw o³a³ j¹
gw a³tow nie do rzeczyw istoœci.
- Czy¿by to by³o a¿ tak w idoczne? - spyta³a cicho
spogl¹daj¹c na sw ojego szefa.
- Obaw iam siê, ¿e tak, ma³a. Ale b¹dŸ ostro¿na,
Benedykt nie jest ³atw ym ³upem dla niedoœw iadczonych
panienek.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ15
- Nie jestem dzieckiem, w iem te¿ co nieco o seksie. -
Uœmiechnê³a siê do Ruperta. - Benedykt zabiera mnie jutro
na kolacjê. - Sama myœl o tym w praw ia³a j¹ w dr¿enie.
- Ach tak! Lepiej pogadaj z Mary, zanim zrobisz jakieœ
g³upstw o. Zna Bena lepiej ni¿ ja. Byli dobrymi przyjació³mi na
studiach. To skomplikow any mê¿czyzna, i jeœli mam byæ
ca³kiem szczery, niezbyt do ciebie pasuje.
-Dziêki, przyjacielu - odpow iedzia³a sucho - dziêki za cenn¹
radê.
Rupert przesun¹³ sw ¹ w ielk¹ d³oni¹ po siw ych
w ³osach i praw ie zrobi³o jej siê go ¿al, tak by³ zmieszany.
- Och, do licha, Becky, w iesz, co mam namyœli. Po prostu
uw a¿aj i chodŸmy ju¿ st¹d.
Zauw a¿y³, ¿e Rebeka rozgl¹da siê w okó³ w poszukiw aniu
mê¿czyzny, o którym by³a mow a, a kiedy ich sp o jrzenia
skrzy¿ow a³y siê, Rupert nie mia³ z³udzeñ, ¿e ich w zrok móg³by
stopiæ górê lodow ¹. Benedykt z ¿alem w zruszy³ ramionami, a
ona bezg³oœnie w yszepta³a: „do jutra" i po¿egna³a skinieniem
g³ow y. Nastêpnie da³a siê wyprowadziæ Rupertowi z zat³oczonej
sali na dziedziniec. Szli pod rêkê uliczkami Oksfordu. Nigdy
dot¹d miasto to nici w ydaw a³o siê Rebece rów nie piêkne.
Pocz¹tek czerw ca, niemal koniec sesji egzaminacyjnej. Stare
uliczki w ype³nia³y g³osy m³odzie¿y, pe³ne podniecenia i ulgi.
Ostatnie p romienie s³oñca œlizga³y siê po omsza³ych
murach, a serce Rebeki w ype³nia³a nie znana dot¹d radoœæ.
Wkrótce dotarli do domu.
Siedz¹c naprzeciw Mary przy kuchennym stole Rebeka
kurczow o œciska³a kubek z gor¹c¹ czekolad¹
16
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
i z w ymuszonym spokojem próbow a³a streœciæ jej wyk³ad
Maxwella.
- Ju¿ dobrze, Rebeko - zaw o³a³a Mary - nie mów mi o
ratow aniu gin¹cej przyr o d y . Pow iedz, co siê napraw dê
w ydarzy³o.
Rebek¹ w yprostow a³a siê i uœmiechnê³a gorzko. Czy¿ a¿
do tego stopnia nie potrafi³a ukryæ sw ych uczuæ? Naw et
Mary, w pe³ni poch³oniêta now ¹ rol¹ matki, zauw a¿y³a jej
podniecenie.
- Wydarzy³ siê Benedykt Maxw ell - oznajmi³a k r ótko.
Nie lubi³a k³amaæ.
- Aha, to za s p r aw ¹ Bena w ygl¹dasz dziœ tak piêknie!
Powinnam by³a siê domyœliæ. Zawsze wywiera³ piorun uj¹ce
w ra¿enie na kobietach, naw et jako student.
- Szkoda, ¿e w tedy go nie zna³am - w estchnê³a Rebeka.
Pragnê³a wiedzieæ jak najwiêcej o dzieciñstwie i m³odoœci
Benedykta, o tych w szystkich latach, które prze¿y³ z dala od
niej. - Opow iedz mi o nim, Mary. - Spojrza³a na przyjació³kê
i straszliw a myœl przemknê³a jej przez g³owê. A mo¿e Mary by³a
jedn¹ z jego k obiet? By³a ³adna, w ysoka, mia³a br¹zow e
w ³osy i weso³e, niebieskie oczy, wielk¹ inteligencjê. Byæ mo¿e
Benedykt by³ jej kochankiem...
- Nie, nie chodziliœmy ze sob¹ - zaœmia³a siê Mary, czytaj¹c
jej myœli - ale byliœmy w jednej paczce. Nie w iem, co ci o nim
opow iedzieæ. Nie w idzia³am go, odk¹d skoñczyliœmy studia.
Przys³a³ tylko kilka kartek œw i¹tecznych. Musia³ siê bardzo
zmieniæ. Ju¿ na pewno nie jdst tym nieœmia³ym m³odym
cz³owiekiem, jakim go pamiêtam.
- Nieœmia³ym! - w ykrzyknê³a Rebeka. Trudno jej by³o w
to w ierzyæ.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ17
- Tak. No, mo¿e to nie najlepsze okreœlenie. Zamkniêtym
w sobie, tajemniczym. -Jakieœ wspomnienie w yw o³a³o uœmiech
na ustach Mary. - Zazwyczaj by³ taki, ale pamiêtam, ¿e raz, pod
koniec drugiego roku, byliœmy w szyscy na przyjêciu i w tedy
chyba po raz pierwszy i ostatni Ben siê upi³. Przegadaliœmy ca³¹
noc. Jego ojciec zmar³, kiedy Ben mia³ dziesiêæ lat, a matka zaraz
wysz³a powtórnie za m¹¿. Ben mieszka³ w internacie i gdy mia³
dwanaœcie lat, urodzi³ mu siê braciszek.
Dziew czynie serce siê œcisnê³o na myœl o ch³op c u
osieroconym przez ojca i odes³anym do internatu. Jej matka
zmar³a, gdy Rebeka mia³a dziew iêæ lat, rozumia³a w iêc, jak
bardzo Benedykt musia³ siê czuæ osamotniony.
- By³ bardzo zakompleksionym m³odym cz³ow iekiem.
T³umaczy³ sobie pow tórne ma³¿eñstw o matki tym, ¿e by³a
bezradn¹ kobiet¹ potrzebuj¹c¹ w sparcia mê¿czyzny. Mia³am
wra¿enie, ¿e czu³ siê trochê winny, i¿ jest za m³ody, by siê ni¹
zaopiekow aæ. - Mary w estchnê³a. - M³odzieñcza naiw noœæ!
Pew nie potrzebowa³a mê¿czyzny w ³ó¿ku... W ka¿dym razie,
nigdy w iêcej nie opow iada³ mi o sw oim ¿yciu osobistym.
Niewiele wiêcej mogê ci dodaæ poza tym, ¿e go lubi³am.
-1 tak du¿o pow iedzia³aœ. Pewnie pomyœlisz, ¿e mi odbi³o, ale
nawet to, ¿e mogê o nim s³uchaæ, sprawia mi przyjemnoœæ -
uœmiechnê³a siê smutno Rebeka. - Mam siê z nim spotkaæ
jutro i sama bêdê prow adziæ dalsze dochodzenie. Szczerze
mów i¹c, nie mogê siê doczekaæ tego spotkania.
- Widzê, ¿e interesuje ciê tylko jego b³yskotliw y umys³, a
nie tak przyziemna rzecz jak jego w spania³e cia³o - za¿artow a³a
Mary i obie w ybuchnê³y œmiechem..
18
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
Kiedy zamilk³y, Mary w ziê³a rêkê Rebeki w sw oje d³onie.
- Nie zrozum mnie Ÿle, jesteœ inteligentn¹ dziew czyn¹, ale
nie masz zbyt w ielkiego doœw iadczenia w sprawach
sercowych. Benedykt jest od ciebie znacznie starszy i nie chcê,
¿ebyœ potem cierpia³a. Upew nij siê, czy nie jest to z twojej strony
tylko uw ielbienie dla bohatera, zanim pope³nisz jakieœ g³upstw o.
Rebeka œcisnê³a mocno palce przyjació³ki.
- Nigdy jeszcze nie czu³am siê tak p r zy ¿adnym
mê¿czyŸnie - wyzna³a z naiwn¹ szczeroœci¹. - W g³êbi duszy
w iem, ¿e on jest przeznaczony dla mnie. Naw et jeœli mia³abym
cierpieæ, zgadzam siê na to.
PóŸniej, o w iele póŸniej, pojê³a gorzk¹ praw dê swoich
s³ów.
ROZDZIA£ DRUGI
Rebeka spojrza³a na stos ubrañ na ³ó¿ku i w estchnê³a.
Benedykt bêdzie tu za pó³ godziny, a ona jest praw ie naga, jeœli
nie lic zyæ bia³ych koronkow ych majtek, i nie mo¿e siê
zdecydowaæ, co na siebie w³o¿yæ. Sama by³a sobie winna.
Gdyby nie spêdzi³a ca³ego popo³udnia na myciu w ³osów ,
k¹p ieli i pi³ow aniu paznokci, prze¿ywaj¹c w wyobraŸni
spotkanie z Benedyktem, zd¹¿y³aby jeszcze w yjœæ i kupiæ sobie
coœ do ubrania.
Wreszcie postanowi³a rozpakowaæ ró¿owy jedwabny kostium,
który naby³a z myœl¹ o chrzcinach ma³ego Jonathana. Trudno,
pomyœla³a, kupiê na tê okazjê coœ innego.
W¹ska spódnica opinaj¹ca biodra koñczy³a siê tu¿ nad
kolanem. Górê stanow i³ sznurow any gorsecik, któr y
uniemo¿liw ia³ na³o ¿enie stanika. Skromnoœæ nakaza³a jej
jednak w ³o¿yæ dopasow any dwurzêdow y ¿akiecik z. krótkimi
rêkaw ami, pasuj¹cy do ca³oœci. Na nogi w sunê³a granatow ¹
sanda³y na niskim obcasie. By³oby lepiej, gdyby mog³a
nosiæ buty na w ysokich obcasach, ale raz spróbow a³a i od
razu skrêci³a nogê w kostce. Poza tym Benedykt mów i³, ¿e lubi
niskie kobiety, pociesza³a siê. Spojrza³a z niezadowoleniem na
swoje w³osy. Podpiê³a je tylko po bokach dwoma grzebieniami,
pozwalaj¹c czarnym lokom opa-
20
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
daæ na plecy. Pow inna je upi¹æ w kok, w ygl¹da³aby
pow a¿niej. Siêgnê³a po grzebieñ...
Dzw onek do drzw i w pêdzi³ j¹ w pop³och. Ju¿ za póŸno...
Chw yci³a szminkê, w rzuci³a j¹ do ma³ej granatow ej torebki
i w ybieg³a z pokoju.
By³a w po³ow ie schodów , gdy go ujrza³a. Straci³a dech w
piersiach i omal nie spad³a z ostatnich stopni. Podszed³ szybko i
poda³ jej ramiê.
-Nie traæ rów now agi, Rebeko.
Pomyœla³a, ¿e bêdzie traciæ rów now agê przy tym
mê¿czyŸnie, choæby mia³a z nim spêdziæ milion lat, i po raz
pierw szy przelêk³a siê si³y uczucia, które ni¹ zaw³adnê³o.
Benedykt mia³ na sobie bezb³êdnie skrojone popielate ubranie,
b³êkitn¹ jedw abn¹ koszulê i krawat w szaro-niebieskie paski.
Rebeka pow oli unios³a g³owê. Jego rozpalony wzrok b³¹dzi³ po
jej twarzy i ciele.
- Dzieñ dobry, Benedykcie - szepnê³a.
- Wygl¹dasz przepiêknie, Rebeko. Dla mnie musisz zaw sze
nosiæ rozpuszczone w ³osy. - Dotkn ¹³ jej gêstych loków i,
przesuw aj¹c je miêdzy palcami, siêgn¹³ a¿ do jej nabrzmia³ych
piersi gestem, który w zbudzi³ dreszcz rozkoszy w ca³ym jej
ciele...
- Widzê, ¿e jestem tu niepotrzebna. Baw cie siê dobrze,
moje dzieci - g³os Mary przerwa³ tê czarown¹ chw ilê. -1 nie
w racajcie zbyt póŸno - zw róci³a siê do Benedykta.
- Obiecujê, Mary, i nie martw siê, w przeciwieñstwie do innych
w ielbicieli, odstaw iê j¹ nienaruszon¹.
Jakich innych w ielbicieli, -pomyœla³a Rebeka, nie w iedz¹c, jak
ma rozumieæ nutê cynizmu brzmi¹c¹ w jego glosie. Jednak
kiedy Benedykt obj¹³ j¹ w talii w drodze, do samochodu,
w szystkie rozs¹dne myœli
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ 21
ulotni³y siê bezpow rotnie. Wsiad³a do samochodu i w alcz¹c z
narastaj¹cym zdenerw ow aniem w tuli³a siê w miêkki
skórzany fotel. Gd y o ch³onê³a nieco, ze zdumieniem
spostrzeg³a, ¿e znajduje siê w luksusow ym mercedesie. A
przecie¿ naukow cy nie b y li w Anglii zbyt dobrze
op³acani.
- Nareszcie sami - pow iedzia³ z uœmiechem Bened y k t
siadaj¹c za kierow nic¹. - Myœla³em , ¿e okres zalotów w
s amochodzie mam ju¿ za sob¹, ale obaw iam siê, ¿e póki
mieszkasz z Rupertem i Mary, taki w ³aœnie lo s n aê
czeka. - Patrzy³ na ni¹ przez chw ilê, a w jego oczach
igra³y z³ote iskierki. - Chyba ¿e ciê namów iê, byœ
zamieszka³a ze mn¹ — za¿artow a³.
- Mo¿e zgodzi³abym siê, gdybym w iedzia³a, gdzie
mieszkasz - za¿artow a³a Rebeka.
-Mam chatkê nad Amazonk¹ i mieszkanie w Londynie. Co
w olisz?
- Zgadnij - zaœmia³a siê.
Minêli rogatki Oksfordu i zatrzymali siê przed
ma³¹, w ygl¹daj¹c¹ jak z obrazka gospod¹ z dachem
krytym s³om¹ i drew nianym stropem. Podczas sk³ada
j¹cej siê z niew ymyœlnych potraw kolacji Rebeka
w reszcie odprê¿y³a siê. Pomog³a jej w tym tak¿e
butelka bordeau. To niebyw a³e, ile mamy w spólnego,
myœla³a, podczas gdy rozmow a przenosi³a siê z tematu
na temat, pocz¹w szy od teatru i muzyki, a skoñczyw
szy na polityce i, w reszcie, na przygodach Benedykta
w d¿ungli.
'
- Jestem honorow ym cz³onkiem plemienia Indian i mam
w ³asn¹ chatê. Mo¿e ciê skuszê, byœ, t am ze mn¹
zamieszka³a? - œmia³ siê.
- Na pewno w ódz proponow a³ ci sw oj¹ córkê. Jest chyba taki
zw yczaj? - droczy³a siê z nim ¿artobliw ie.
22
GRZESZNA NAMIÊTNOŒÆ
- Zaproponow a³. Niestety, w szystkie niezamê¿ne
dziew czyny mia³y najw y¿ej t r zynaœcie lat, a ja jakoœ nie
bytem w s t anie poœlubiæ dziecka. Zdecydow a³em siê na
samotniczy tryb ¿y c ia. - Rebeka w patryw a³a siê w jego
ciemn iej¹ce oczy. - Ale odk¹d pozna³em ciebie, to
musi s iê zmieniæ. Nie w ygl¹dasz mi na kobietê, która
odmaw ia sobie uciech cielesnych - doda³.
Kelner przyniós³ kaw ê roz³adowuj¹c napiêcie. Rebeka nie
by³a pew na, czy ma potraktow aæ tê ostatni¹ uw agê jako
komplement, czy jako p r zytyk, i by pokryæ zmieszanie
w ypow iedzia³a pierw sz¹ myœl, j¹ka jej przysz³a do
g³ow y.
- S³uchaj¹c ciê, mo¿na pomyœleæ, ¿e jesteœ zboczony albo
szalony, Benedykcie.
- Jestem szalony, oszala³em na twoim punkcie. Uw ielbiam,
kiedy tak tracisz oddech w ymaw iaj¹c moje imiê.
Uniós³ jej rêkê i uca³ow a³ j¹ w nadgarstek, gdzie
w yczuæ mo¿na by³o przyspieszony puls. Zadr¿a³a
i chcia³a w yrw aæ mu rêkê. Krêpow a³a j¹ obecnoœæ
innych osób.
i
- Nie, Rebeko, nie w ycofuj siê. Szczeroœæ w okazyw aniu
uczuæ to jedna z c ec h , jakie w tobie od razu
dost rzeg³em. - Uœcisn¹³ jeszcze mocniej jej d³oñ -
Wiesz, co zaczyna siê dziaæ miêdzy nami?
- Tak, o tak - w yszepta³a. Szuka³a jego oczu, a po¿¹danie,
które w nich dostr zeg³a, pow iedzia³o jej w szystko, co
chcia³a w iedzieæ.
-Jeœli nie przestaniesz w patryw aæ siê w e mnie w ten sposób,
Rebeko, w yci¹gnê ciê st¹d za tw e piêkne w ³osy i w ¹tpiê,
czy dotrzemy dalej ni¿ na parking.
Obla³a siê rumieñcem i spuœci³a oczy.
- Przepraszam, to... nie w iem. Nigdy przedtem nie
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
23
prze¿ywa³am czegoœ podobnego - wyzna³a, bohatersko
podnosz¹c w zrok. Nie potrafi³a udaw aæ.
- Chcia³bym w to w ierzyæ, Rebek o . Mó j Bo¿e,
chcia³bym w to w ierzyæ. -Przez chw ilê w ydaw a³o jej siê, ¿e
widzi w jego oczach zaskoczenie, ale musia³o jej siê tylko
w ydawaæ. - Przecie¿ taka inteligentna, piêkna kobieta jak ty musi
mieæ wielu wielbicieli. Czy jest ktoœ, o kim powinienem wiedzieæ?
- Nie, Benedyk c ie, ani teraz, ani nigdy. Tylko ty.
Gw a³tow nie puœci³ jej d³oñ i w yprostow a³ siê, mru¿¹c oczy
z niedow ierzaniem.
-Trudno w to uw ierzyæ, ale ufam ci - przerw a³ - na razie.
Rebeka nie zrozumia³a, co mia³ na myœli, ale nim zd¹¿y³a
zapytaæ, Benedykt w ezw a³ kelnera.
- ChodŸmy st¹d. To miejsce nagle w yda³o mi siê zbyt
t³oczne.
Zap³aci³, w sta³ i poda³ rêkê Rebece.
Gdy byli znów w samochodzie, odwróci³ siê do niej i obj¹³
ramieniem, a gdy pochyli³ g³owê, wiedzia³a, ¿e j¹ poca³uje.
-Pragnê ciê-w y szepta³, nim nakry³ jej usta sw oimi.
Zadr¿a³a w jego ramionach, ow ion¹³ j¹ ¿ar bij¹cy z jego
cia³a. Ciœnien ie w arg Benedykta na jej ustach by³o niemal
bolesne. Ca³owa³ j¹ d³ugo i namiêtnie. Si³a tej pasji z pocz¹tku
zdumia³a j¹, a potem porw a³a.
- Benedykcie - jêknê³a, podczas gdy on pochyli³ g³o w ê
w odz¹c ustami po jej szyi, a d³oni¹ w ci¹¿ p ieszcz¹c
rozognion¹ pierœ. Po¿era³ j¹ ogieñ, którego nie mog³a i nie
chcia³a opanow aæ. Krew têtni³a w ¿y³ach. Zarzuci³a mu rêce na
szyjê, zatapiaj¹c d³oñ w gêstej czarnej czuprynie, przytulaj¹c siê do
niego ca³ym cia³em. Nie odczuw a³a w stydu. Po to zosta³a
stw orzona...
24
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
Benedykt jêkn¹³ i uniós³ g³ow ê. Dr¿¹cymi rêkami
w ysw obod zi³ siê z jej uœcisku i popraw i³ na niej
ubranie.
- O Bo¿e, Rebeko, niew iele brakow a³o, a w zi¹³bym ciê na
parkingu. Dzia³asz na mnie jak narkotyk, maleñka.
- Cieszê siê - w yszepta³a, pragn¹c boleœnie jego pieszczot i
poca³unków - ch y b a zakocha³am siê w tobie i nie chcê,
¿eby to by³o uczucie nie o dw zajemnione. -Próbow a³a siê
rozeœmiaæ w iedz¹c, ¿e pow iedzia³a w iêcej, ni¿ pow inna.
Benedykt uj¹³ jej tw arz w d³onie.
- Rebeko, czujê to samo, co ty, ale tu nie bêdê ci tego
udow adniaæ.
Musn¹³ krótkim poca³unkiem jej nabrzmia³e w argi.
- Lepiej odw iozê ciê do domu, zanim Rupert ruszy za nami
w poœcig. Ale nie bój siê, to dopiero pocz¹tek. Obiecujê.
Wracali do Oksfordu w milczeniu. Benedykt przyj¹³
zaproszenie na kaw ê, ale k u rozczarow aniu Rebeki
do³¹czy³ do nic h Ru p ert. Pociesza³a siê jednak ostatnimi
s³ow ami Benedykta. Wierzy³a mu.
PóŸniej odprow adzi³a go do samochodu. Z pew noœci¹
ponow i zaproszenie, musi... - pow tarza³a ze z³oœci¹.
- Dobranoc, Benedykcie - w yszepta³a, nie mog¹c go ju¿
d³u¿ej zatrzymyw aæ.
-Jeœli nie przestaniesz tak na mnie patrzeæ, zw i¹¿ê
ciê i zabiorê do Londynu.
- Nie mia³abym nic przeciw ko t em u - za¿artow a³a, ale
zabrzmia³o to przekonuj¹c o . Przyci¹gn¹³ j¹ do siebie i
poca³ow a³.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
25
-Mam wyk³ad w poniedzia³ek, ale bêdziemy w kontakcie.
W œrodê euforia opuœci³a Rebekê. Prawie nie wychodzi³a z domu,
a jednak Benedykt nie dzwoni³. Wreszcie za namow¹ M ary posz³a na
comiesiêczne spotkanie towarzystwa historycznego. Przesiedzia³a
wyk³ad i film, nie bardzo wiedz¹c, co ogl¹da, ale co gorsza, gdy
wróci³a do domu, Mary powita³a j¹ z uœmiechem. Benedykt dzwoni³.
- No nie. Wiedzia³am, ¿e nie powinnam wychodziæ.
-Nonsens. Prosi³, ¿eby ci pow tórzyæ, ¿e dzw oni³ i...
-I co? — nie w ytrzyma³a Rebeka.
- Zaprosi³am go na w eekend. Przyjedzie w sobotê, ale jutro
zadzw oni jeszcze raz, ¿eby to potwierdziæ. Rebeka rzuci³a siê
Mary na szyjê.
- Jesteœ kochana.
W czw artek Rebeka warowa³a przy telefonie. Gdy w reszcie
zadzw oni³, z trudem panow a³a nad nerw ami.
- Halo - pow iedzia³a z nadziej¹, ¿e us³yszy w koñcu g³os
Benedykta.
- Rebeko, w reszcie ciê dopad³em. Gdzie by ³aœ ?
Zaw raca³aœ w g³ow ie oksfordzkim przystojniakom? - zacz¹³
ironicznie.
- Benedykcie... - Poczu³a siê ura¿ona, ¿e podejrzewa³ j¹
o ran d k ê z kimœ innym. Straszliw a myœl przemknê³a jej
przez g³ow ê. Mo¿e Benedykt dow iedzia³ siê o pewnym
wydarzeniu sprzed wielu laty, które uczyni³o j¹ s³aw n¹ na
czterdzieœci osiem godzin. Nie, to niemo¿liwe, nie by³o go
wówczas w kraju. Pospiesznie zaczê³a w yjaœniaæ sw¹ w czorajsz¹
nieobecnoϾ.
- W porz¹dku, Rebeko. Wierzê ci, nie t³umacz siê. Przyjadê
w sobotê o trzeciej po po³udniu, dobrze?
- Ale¿ oczyw iœcie! - Odetchnê³a z ulg ¹. J ak mog³a
przypuszczaæ, ¿e jej nie w ierzy! Zupe³ny nonsens.
26
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
Nadszed³ upalny lipiec. Benedykt sta³ siê czêstym goœciem
w domu Ruperta. Rebeka jednak pragnê³a spotkañ sam
na sam... Ale on nie chcia³.
Tego dnia sta³a w ygl¹daj¹c przez okno, czekaj¹c na jego
przyjazd. Rozmaw ia³a z nim czêsto przez telefon, a on w
ka¿dy w eekend przyje¿d ¿a³ do Oksfordu do niej, do
Mary, Ruperta i ma³ego Jonathana... Mo¿e na tym polega³
problem.
Uœ miechnê³a siê 4° w ³asnych myœli. Dziœ nie by³o
p r o b lemu. Tym razem dom by³ pusty. Rupert zabra³
rodzinê d o rodziców w Devon, by pokazaæ im w nuka.
Rebeka z t r u dem pow strzymyw a³a podniecenie. Kocha³a
Ben ed y k ta i by³a niemal pew na, ¿e i on j¹ kocha. Jedli
w spólne kolac je, chodzili na koncerty, jednej niedzieli
p ³yw ali naw et ³ódk¹ po rzece, i za ka¿dym razem
namiêtne poca³unk i Benedykta budzi³y w niej têsknotê
za czym œ w iêc ej.-Wilgotnymi d³oñmi w yg³adzi³a
spódnicê. Bêd¹ zupe³nie sami przez dw a dni...
Serce podskoczy³o jej na w idok samochodu parkuj¹cego
przed w ejœciem. Przebieg³a korytarzem, otw orzy³a drzw i i
rzuci³a siê w ramiona mê¿czyzny.
- To mi dopiero pow itanie! - mrukn¹³ Benedykt
spogl¹daj¹c na ni¹ z rozbaw ieniem - Czym sobie na nie
zas³u¿y³em, maleñka?
Spojrza³a na niego g³odnym w zrokiem.
- Niczym - w yszepta³a. - Stêskni³am siê za tob¹.
- Doskonale znam to uczucie - odpar³ cicho - ale mo¿e
w puœcisz mnie do œrodka? Rupert nie bêdzie zachw ycony,
jeœli zaczniemy kochaæ siê na progu jego domu.
- Nie dow ie siê o tym - nie mog³a ju¿ d³u¿ej utrzymaæ tego w
tajemnicy - Ca³y dom jest n asz, gospodarze pojechali na
w eekend do rodziców .
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ 27
Wci¹gnê³a Benedykta do œrodka i zamknê³a drzw i.
- Teraz de mam - œmia³a siê, zarzucaj¹c mu ramiona na
szyjê.
-A, o to ci chodzi-obj¹³ j¹ w talii i uniós³ do góry - ¿eby
mnie uw iêziæ? A mo¿e w olisz to? - I przerzucaj¹c j¹ sobie
przez ramiê ruszy³ w stronê otw artych drzw i do salonu.
- Benedykcie, stój - w o³a³a bezradnie -upuœcisz mnie!
- Nie bój siê, maleñka - pow iedzia³ ze œmiechem, rzucaj¹c
j¹ na du¿¹ podniszczon¹ kanapê.
Le¿a³a na plecach, z rozchylonymi udami, w ³osy opada³y
jej na tw arz i ramiona. Nie zd aw a³a sobie spraw y, jak
podniecaj¹co i kusz¹co w ygl¹da.
- Chyba zbyt w iele czasu spêdzi³eœ w d¿ungli, mój drogi
Tarzanie - zaœmia³a siê.
Pow iód³ w zrokiem po jej zarumienionych policzkach, po
ciele nieœw iadomym sw ej zalotnoœci.
Pochyli³ siê i odgarn¹³ w³osy z jej twarzy.
- Czy chcesz przez to pow iedzieæ, maleñka, ¿e jeszcze
nigdy ¿aden mê¿czyzna ciê nie uniós³?
Przesta³a siê uœmiech aæ . Mia³a w ra¿enie, ¿e pyta o
zupe³nie inny rodzaj uniesieñ.
- Mój ojciec mnie nosi³ - odpar³a cicho.
Sta³ nad ni¹ potê¿ny jak w ie¿a. Czarne d¿insy opina³y
mu uda, ukazuj¹c wiêcej ni¿ tylko muskulaturê nóg: Rumieniec
na tw arzy Rebeki w zmóg³ siê, podnios³a w zrok ku jego
piersi, gdzie w w yciêciu rozpiêtej koszuli w idaæ by³o czarne,
gêste ow ³osienie. G³oœno prze³knê³a œlinê, zdaj¹c sobie nagle
spraw ê z intymnoœci tej sytuacji. Wykona³a gw a³tow ny ruch, by
w staæ z kanapy.
- Nie, zostañ tam - rozkaza³ Benedykt i k³ad¹c jej
28
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
rêkê na biodrze przysiad³ obok. - Mów i³aœ, ¿e mamy ca³y
dom dla siebie.
Zacz¹³ w odziæ palcem po ustach Rebeki. Rozchyli³a wargi i
pow oli zarzuci³a mu rêce na szyjê. Bo¿e, jak ja go kocham,
myœla³a zahipnotyzow ana spojrzeniem ciemnych o c zu.
Wdycha³a jego zniew alaj¹cy zapach, pragn¹c jedynie
zatraciæ siê w cieple i sile tego mêskiego cia³a. Benedykt
pieœci³ palcem jej doln¹ w argê, w pijaj¹c w ni¹
przeszyw aj¹ce spojrzenie.
- Pragnê ciê, Rebeko, i s¹dzê, ¿e ty tak¿e mnie pragniesz.
- Tak, Benedykcie, o tak - nie umia³a zaprzeczyæ.
-Kochasz mnie, Rebeko? Napraw dê mnie kochasz?
Promienie s³oñca pad³y na jego tw arz i utw orzy³y w okó³
g³ow y coœ w rodzaju aureoli. Wygl¹da³ nic zym grecki
bóg. Jak¿e mog³a go nie kochaæ?
- Kocham ciê, Benedykcie, mam w ra¿enie, ¿e zaw sze ciê
kocha³am i w iem, ¿e zaw sze bêdê ciê kochaæ
- odpar³a.
Usta Benedykta szuka³y jej w arg. Zadr¿a³a, gdy zacz¹³ dla
¿artu chw ytaæ je zêbami, kiedy zaœ przy lg nê³a ca³ym
cia³em do niego, zanurzaj¹c palce w jego gêstych
czarnych w ³osach, poca³ow a³ j¹ mocniej odkry w aj¹c
jêzykiem tajemnice jej w ilgotnych ust.
Nagle przerw a³ poca³un ek i w yprostow a³ siê. Rebeka
uœmiechnê³a siê. Oczy jej lœni³y jak gw iazdy.
-Jesteœ jak dynamit. Istny w ulkan. Je¿eli nie odejdê zaraz,
zrobiê coœ, czego byæ mo¿e oboje bêdziemy ¿a³ow ali.
- Nie bêdê niczego ¿a³ow aæ, Benedykcie, obiecujê.
-Podnios³a rêkê i zrobi³a to, o czym marzy³a od tygodni.
Pog³adzi³a go po muskularnej piersi.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
29
- Ciekaw e, ilu mê¿c zy znom ju¿ to mów i³aœ? -
Chw yci³ j¹ za nadgarstek i odepchn¹³.
- Nikomu. Tylko tobie.
Zastanaw ia³a siê, czy by³ zazdrosny, czy te¿ mo¿e mia³
inne pow ody. Nie podoba³a jej siê ta podejrzliw oœæ w jego
g³osie. Zadr¿a³a...
- Siadaj i doprow adŸ siê do porz¹dku, jeœli to mo¿liwe.
- Nie lubiê takich uw ag - mruknê³a, o bci¹gaj¹c z
godnoœci¹ koszulkê.
Benedykt nie odpowiedzia³. Wsadzi³ natomiast rêkê do tylnej
kieszeni spodni i wyci¹gn¹³ ma³e pude³eczko, kt ó r emu zaczaj
przygl¹daæ siê .spod opuszczonych powiek.
- To nale¿y do ciebie, Rebeko. S¹dzê, ¿e pow innaœ to dostaæ,
zanim uczynimy nastêpny krok.
Serce Rebeki wali³o jak m³otem, wyci¹gaj¹ca siê po
pude³eczko rêka dr¿a³a. Podnios³a w ilg otne oczy na
Benedykta, ale on unika³ jej spojrzenia. Ten wspania³y, odw a¿ny
mê¿czyzna, który p r ze¿y³ tyle przygód w Amazonii, okaza³
siê taki nieœmia³y. Wzruszy³o j¹ to, a fala uczucia, jaka j¹ zala³a,
niemal spraw i³a jej ból.
Po³o ¿y³ ma³e czerw one pude³eczko na jej w yci¹gniêtej
d³oni. Otw orzy³a je pow oli. Wew n¹trz ujrza³a wspania³y
pierœcionek z fioletowo-czerwonym kamieniem otoczonym
diamentami.
-Jakie to piêkne, Benedykcie. Jestem najszczêœliw sz¹ kobiet¹
pod s³oñcem. W³ó¿ mi go sam.
Wyci¹gnê³a lew ¹ d³oñ i przebieg³ j¹ dreszcz, gdy w suw a³
jej pierœcionek na palec.
-Podoba ci siê? -zapyta³, nadal unikaj¹c jej w zroku.
-Uwielbiam go, tak jak uwielbiam ciebie, Benedykcie.
30
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Wyobra¿am sobie - zaœmia³ siê, ale jego s³ow a zabrania³y
nieprzyjemnie.
Jaki on nerw ow y, myœla³a, w drapuj¹c mu siê na kolana.
Czu³a naras t aj¹c e w nim napiêcie. Zarzuci³a mu rêkê na
szyjê, a drug¹ w yci¹gnê³a, by lepiej obejrzeæ zarêczynow y
pierœcionek.
- Kocham rubiny - w estchnê³a z zadow oleniem.
- To granat - popraw i³ j¹.
-Niew a¿ne-szepnê³a, w reszcie pew na jego mi³oœ c i.
Poca³ow a³a delikatnie jego smag³¹ szyjê.
- Bêdê go przechow yw aæ jak skarb przez ca³e ¿ycie z tob¹ -
szepta³a nie odryw aj¹c ust od jego skóry.
- Na pew no - mrukn¹³ Benedykt. j Nie dos³ysza³a jednak
sarkazmu w jego g ³o s ie, gdy¿ Benedykt, trzymaj¹c j¹ za
podbródek, ca³ow a³ lekko jej spragnione usta.
- Przykro mi, Rebeko, ale nie mogê tu zostaæ. Przyjecha³em
tylko, ¿eby daæ ci pierœcionek. Muszê w racaæ prosto do
Londynu. Wystêpujê dziœ w programie telew izyjnym.
-A co z nami? Dziœ jest dzieñ naszych zarêczyn, a ty mnie
zostaw ias z! P o w in niœmy przynajmniej to uczciæ
kieliszkiem szampana.
- Przykro mi, ale czeka mnie jazda samochodem. - Zsadzi³ j¹
z kolan na kanapê i w sta³.
- Ale mamy jeszcze tyle spraw do omów ienia, na przyk³ad
datê œlubu. - Te s³ow a w yw o³a³y uœmiech n a jej tw arzy.
Mo¿e nie bêd¹ r azem ju¿ dziœ, ale przecie¿ maj¹ przed
sob¹ ca³e ¿ycie. Bêd¹ mê¿em i ¿on¹. By ³a taka
szczêœliw a. J ej najœmielsze marzenia staw a³y siê
rzeczyw istoœci¹.
- Zostajê w Anglii tylko do koñca sierpnia, potem muszê byæ w
Now ym Jorku. Mo¿e... - zaw aha³ siê.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
31
P o d erw a³a siê z rozpromienion¹ tw arz¹ nie daj¹c m u
dokoñczyæ zdania.
- Wystarczy parê tygodni, ¿eby przygotow aæ œlub, a potem
mog³abym pojechaæ do Ameryki z tob¹.
Serce Rebeki zamar³o, gdy spostrzeg³a w yraz jego oczu.
- To niez³y pomys³, ale trzeba w zi¹æ parê innych rzeczy
pod uw agê. Przemyœlê w szystko i porozmaw iamy o tym za
tydzieñ. Niema poœpiechu. Jestem pew ien, ¿e jesteœ
cudow n¹ organizato r k ¹. Cokolw iek postanow imy, ju¿ ty
sobie z tym poradzisz - ci¹gn¹³ kpi¹co.
Uœmiechniêta Rebeka nie us³ysza³a w jego s³ow ach ironii.
- Skoro tak sobie ¿yczysz.
Spojrza³a na pierœcionek lœni¹cy na jej palcu i uœmiechnê³a
siê na myœl o tym, co symbolizow a³ -promienn¹ przysz³oœæ z
mê¿czyzn¹, któr ego kocha³a. Nic nie mog³o zaæmiæ jej
szczêœcia.
Rebeka otar³a spocone d³onie o sukienkê. Jakiœ impuls
kaza³ jej jechaæ do Londynu ju ¿ w c zw artek w nadziei
zobaczenia Benedykta. Nie mog³a w ytrzymaæ do so b o ty,
za bardzo za nim têskni³a. Niekiedy szczypa³a s iê, nie
w ierz¹c sw emu szczêœciu, a teg o ranka obudzi³a siê z
przeczuciem katastrofy, którego nie mog³a siê pozbyæ.
W taksów ce zaciska³a nerw ow o rêce na brzegu siedzenia,
by pow strzymaæ ich dr¿enie. To idiotyczne, pow tarza³a w
myœlach, nie potrafi³a jednak zaradziæ takiej nerw ow ej
reakcji. Spojrza³a na pier œ c ionek na serdecznym palcu i
odetchnê³a g³êboko.
Przyjecha³a do Londynu tylko na zakupy - tak siê przed sob¹
t³umaczy³a. Odk¹d siê zarêczyli, trzy
32
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
tygodnie temu, Benedykt odwiedza³ j¹ w ka¿dy weekend,
dzw oni³ regularnie, nigdy jednak nie w spomina³ o dacie œlubu.
- To tutaj - g³os taksów karza w y r w a³ j¹ z zadumy.
Wyprostowa³a siê, zap³aci³a daj¹c mu napiwek i wysiad³a zbieraj¹c
liczne torby z zakupami.
Spojrza³a na elegancki bia³y d o m za ¿elaznym
ogrodzeniem. By³ o wiele wiêkszy, ni¿ siê spodziewa³a.
- A jeœ li Ben ed ykta nie ma w domu? - w pad³a w
panikê. Poda³ jej sw ój londyñski adres, w iêc chyba nie powinien
m ieæ nic przeciw ko tej w izycie. Dr¿¹c¹ d³oni¹ nacisnê³a
przycisk dzw onka. W koñcu jest jej narzeczonym! Czego siê
wiêc obawia?
Drzw i otw orzy³y siê i ujrza³a w nich tw arz nieznajomego
starszego mê¿czyzny w ciemnym ubraniu.
- Czym mogê pani s³u¿yæ?
- Szukam Benedykta Maxw ella - w yj¹ka³a spogl¹daj¹c na
kartkê z adresem.
- Kto przyszed³, James? A
w iêc to jednak tutaj!
- Tw oja narzeczona! - krzyknê³a w odpow iedzi, z ulg¹
rozpoznaj¹c g³os Benedykta.
- Co? - Benedykt pojaw i³ siê w drzw iach. - W porz¹dku,
James, sam siê zajmê w szystkim. Nie bêdê ciê ju¿ potrzebow a³.
Rebeka z trudem powstrzyma³a siê od œmiechu. Coœ takiego,
mia³ lokaja! Podnios³a w zrok i z trudem r o zpozna³a
sw ego narzeczonego. Serce zaczê³o jej waliæ z ca³ej si³y. Mia³
na sobie nieskazitelny smoking, œnie¿nobia³¹ koszulê, piêknie
k o n t rastuj¹c¹ ze smag³¹ cer¹, któr¹ zaw dziêcza³ latom
spêdzonym w d¿ungli.
- WejdŸ, Rebeko.
-Myœla³am, ¿e masz tylko mieszkanie- wyrwa³o jej
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
33
siê, gdy w chodzi³a do w y³o¿onego marmurem przedpokoju.
- W pew nym sensie tak. Na trzecim piêtrze mieszka James i
jego ¿ona, k t ó r a prow adzi mi dom. - Popatrzy³ na jej
piêkn¹ tw arz i dostrzeg³ na niej podniecenie.
- Czy móg³bym poznaæ cel tw ej w izyty?
Jedno spojrzenie i Rebeka znalaz³a siê w jego ramionach.
Pragnê³a, by j¹ obejmow a³, pragnê³a czuæ jego w argi,
czuæ na sw ym ciele jego silne d³onie. Si³a w ³asnego
uczucia przera¿a³a Rebekê. Nie zn a³a siebie od tej strony
i, co gorsza, nie by³a ju¿ pew na, czy w ogóle zna
Benedykta.
- Myœla³am, ¿e zrobiê ci niespodziankê.
- Rzeczyw iœcie, zrobi³aœ mi niespodziankê, kochanie,
b ardzo mi³¹. - Poca³ow a³ j¹ w czo³o i obj¹w szy w p ó ³
poprow adzi³ do pokoju.
- Mam nadziejê, ¿e siê nie gniew asz. Ale skoro ju¿ jestem w
Londynie... Chcia³am p o r ozmaw iaæ - nie mog³a
opanow aæ dr¿enia g³osu.
- Uspokój siê i usi¹dŸ - pow iedzia³ surow o Benedykt. -
Zrobiê ci coœ do picia. Nie t³umacz siê. Jako moja narzeczona,
mo¿esz tu przychodziæ, kiedy chcesz.
Usiad³a na w skazanej kanapie.
- Chcia³am tylko...
Ale Benedykt by³ ju¿ odw rócony plecami. Otw iera³
mahoniow y oszklony barek.
Zapad³a siê w miêkk¹ kanapê i rozejrza³a z podziw em.
v
Aksamitne kotary w ogromnych oknach,
•drogie dyw any na piêknym parkiecie, na œcianach znakomite
obrazy i akw arele. Tylko rozrzucone pisma geograficzne
w prow adza³y do tego pokoju odrobinê nie³adu.
34
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Nad czym tak dumasz? Myœlisz o innym mê¿czyŸnie? -
G³os Benedykta przyw o³a³ j¹ do rzeczyw istoœci. Poda³ jej
kryszt a³ow y kieliszek z koniakiem. -A mo¿e myœlisz o
jakimœ daw nym kochanku?
- Mój Bo¿e, nie - odpow iedzia³a bior¹c kieliszek. - Wrêcz
przeciw nie. Têskni³am za tob¹.
Chyba zdawa³ sobie spraw ê z tego, ¿e nie jest w stanie mu
siê oprzeæ. Przez myœl przemknê³o jej pytanie, czy m¹drze
postêpuje, ale zaraz odegna³a w ¹tpliw oœci.
Spojrza³a w ciemne oczy Benedykta i ogarn¹³ j¹ strach.
Wygl¹da³ tak, jak by czyta³ ka¿d¹ jej myœl. Czy w iedzia³
o daw nym skandalu? Chcia³a mu o tym sama
opow iedzieæ, ale uzna³a, ¿e jeszcze nie pora.
-A w iêc-pow iedzia³ ³agodnie-nie mog ³aœ siê mnie
doczekaæ. Bardzo mi to pochlebia, kochanie. I w ybacz,
jeœli ciê niezbyt grzecznie pow ita³em, ale mo ¿e w spólna
kolacja jakoœ to zrekompensuje, hm?
Sta³ przes³aniaj¹c jej œw iat³o. Tak elegancko ubrany
w ydaw a³ siê jej praw ie obcy. Em anow a³a z niego
mêska si³a, na któr¹ natychmiast bezw iednie zareagow a³a
i nie mog³a, w rêcz nie chcia³a opanow aæ tych reakcji.
- £azi³am godzinami po mieœcie. Naw et nie mam w czym
iœæ na kolacjê.
Spojrza³a na sw oj¹ doœæ w ygniecion¹ letni¹ sukienkê, a
potem na jego elegancki garnitur.
- Och, bardzo ciê przepraszam, pow innam by³a
zadzw oniæ. Na pew no masz jakieœ spotkanie. - Po
czu³a siê nagle skrêpow ana i szybko w ypró¿ni³a kieli
szek.
,
Benedykt odw róci³ siê do niej plecam i, tak, ¿e nie mog³a
dostrzec w yrazu tw arzy. Przebieg³ j¹ nag³y
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
35
dreszcz. Dlaczego zrobi³o jej siê zimno? Okno by³o przecie¿
zamkniête. Pew nie ju¿ zapad³ zmrok...
- Nie, mylisz siê. W³aœnie w róci³em do domu. Musia³em
byæ w t elew izji. Ekologia jest teraz w modzie. Zaraz siê
przebiorê, dobrze?
Rebeka odczu³a ulgê, w róci³a jej pew noœæ siebie.
-Czy mogê siê rozejrzeæ po domu? Jest taki w spania³y. Nie
w iedzia³am, ¿e antropologia przynosi takie dochody.
Nie dostrzeg³a cynicznego uœmiechu Benedykta. Poda³a
mu rêkê.
- Nie, to dom mojego ojca. Teraz jest mój. Z chêci¹ ciê
oprow adzê. Mo¿esz zreszt¹ zostaæ na noc. - Oczy
Benedykta nagle zalœni³y dziw nym blaskiem. O tak,
Rebeka chcia³a zostaæ, ale... - Rozumiem -uniós³ brw i -
w olisz zaczekaæ na dope³nienie formalnoœci, co?
- Nie - zaprzeczy³a szybko. Jak mog³a mu w yt³umaczyæ
sw e nag³e dziew icze lêki? Czy nie w iedzia³, ¿e pragnie
jedynie czuæ na sobie jego poca³unki? O d tygodni
umiera³a z po¿¹d an ia, które czu³a do tego mê¿czyzny.
Tymczasem praw ie nigdy nie przebyw ali sam na sam.
Benedykt dotkn¹³ przypadkow o pierœcionka i uœmiechn¹³
siê porozumiew aw c zo. Obj¹³ spojrzeniem jêdrne piersi
dziew czyny zdradzaj¹ce objaw y podniecenia.
- Chyba w iem, o czym myœlisz, Rebeko. Ale uw a¿aj, jestem
tylko cz³ow iekiem, a samotnoœæ bynajmniej mi nie s³u¿y.
- Och, Benedykcie - szepnê³a przytulaj¹c siê do niego -
przyjecha³am, bo musia³am ciê zobaczyæ, upew niæ siê, ¿e to nie
sen...
- Myœla³em, ¿e chcia³aœ porozmaw iaæ - zakpi³.
36
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
Przez chw ilê mia³a w ra¿enie, ¿e jest w nim jakaœ arogancja i
cynizm, których nie dostrzeg³a w czeœniej.
- Jesteœ taka piêkna, Rebeko, i pe³na namiêtnoœci. Nie ma
mê¿czyzny, który móg³by ci siê oprzeæ lub nie chcia³ ciebie za
¿onê. - Wyzna³ to wrêcz z gniew em, a potem przyw ar³ w argami
do jej ust, rozchyli³ je jêzykiem i b rutalnie w targn¹³ do
œrodka. Rebeka podda³a siê bezw olnie tej pieszczocie.
Benedykt obj¹³ d³oñmi jej tw arde piersi, a z gard³a
w yrw a³ mu siê jêk. Wsunê³a mu r êk ê pod marynarkê
g³aszcz¹c szerok¹ pierœ. Czu³a, jak naras t a w nim
napiêcie i cieszy³a siê, ¿e budzi w nim ¿¹dzê tak samo,
jak on w niej. Napiera³ na ni¹ tw ardymi udami. Nagle
odsun¹³ siê od niej.
- Benedykcie? - szep n ê³a odurzona bliskoœci¹ jego
oddechu, biciem serca, które czu³a ca³ym cia³em.
Przecie¿ czu³ to samo, co o na. Czemu w iêc nagle siê
zatrzyma³?
- Nie w ezmê ciê przecie¿ tu na pod³odze, jak jakiœ napalony
nastolatek.
- Wiêc zabierz mnie na górê. Nie mam ju¿ si³y siê opieraæ,
Benedykcie. Kocham ciê i pragnê. Przecie¿ jesteœmy zarêczeni. -
Przekonyw a³a go, zupe³nie nie odczuw aj¹c w stydu. Pragnê³a go
ca³ym cia³em, nie by³a w stanie znosiæ d³u¿ej nieustannego
napiêcia.
- Dopraw dy? Zastanaw iam siê... - Spojrza³ n a n i¹ z
niedow ierzaniem.
Rebekê zdumia³a nuta cynizmu w jego g³osie. Czy¿by jej
nie ufa³?
- Ale¿ tak ! I zaw sze bêdê ciê kochaæ - zapew ni³a go
szczerze i objê³a czule.
Benedykt w zi¹³ j¹ na rêce i szybko ruszy³ w górê po schodach.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
37
- Czy mogê byæ tego pew ien? - szepn¹³ otw ier aj¹c
ramieniem drzw i sypialni.
Rebeka nie w iedzia³a, gdzie siê znajduje. Widzia³a tylko
Benedykta, k t ó r y k³ad³ j¹ na olbrzymim ³ó¿ku. Patrzy³a
zauroczona, jak zd ejmuje marynarkê i gw a³tow nym
ruchem rozpina guziki koszuli.
- Ciekaw e, ilu ju¿ mê¿czyzn utopi³o siê w tych tw oich
modrych oczach. Jesteœ niezw ykle piêkna. Musieli przecie¿
byæ jacyœ mê¿czyŸni. Inne mi³oœci. - Zabrzm ia³o to jak
p ytanie. Oczy Benedykta w êdrow a³y po jej ciele i
tw arzy.
Rebeka uœmiechnê³a siê - ju¿ w czeœniej pyta³ j¹ o innych
mê¿c zy zn. By³ z pew noœci¹ zazdrosny, potrzebow a³
p o t w ierdzenia. Dobrze rozumia³a to uczucie. Myœl o
innych kobietach, które trzy m a³ w ramionach,
przypraw ia³a j¹ o md³oœci...
- N ie by³o nikogo, Benedykcie. ¯adnej innej mi³oœci,
nigdy -w yszepta³a w yci¹gaj¹c do niego rêce, jakby
dotykiem chcia³a go przeko n aæ o praw dziw oœci sw oich
s³ów .
Spojrza³ przez chw ilê na pierœcionek tkw i¹cy na jej palcu.
- Wydajesz siê byæ taka szczera - pow iedzia³ œci¹gaj¹c
koszulê - ale chyba musia³aœ mieæ jakiegoœ ch³opaka?
Masz w koñcu dw adzieœcia dw a lat a. Jak¹œ pierw sz¹
mi³oœæ? Mo¿esz mi w yznaæ w szystko, kochanie. Los chce,
abyœmy byli razem. Nic siê miêdzy nami nie zmieni.
Wyznaæ? Co? p o m yœla³a zdumiona. Ach tak, inne
mi³oœci... Czu³a siê bezpieczna, pokocha³ j¹ od pierw szego
w ejrzenia, czu³ to co ona, nie m o g li mieæ przed sob¹
tajemnic.
- By³ pew ien ch³opak r zaczê³a niepew nie.
38
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
-Kiedy?
- Gdy mia³am siedemnaœcie lat.
Wsun¹³ jej rêkê pod spódnicê. Reb eka zadr¿a³a. Pod
dotykiem jego d³oni zapomnia³a wszystkich s³ów, którymi
mog³aby cokolw iek w yt³umaczyæ.
-1 co? - Druga d³oñ Benedykta zaczê³a odpinaæ guziki jej
sukienki.
- Nic - jêknê³a - umar³.
ROZDZIA£ TRZECI
Czas siê zatrzyma³. Rebeka nie wiedzia³a ju¿, od jak dawna s¹
nadzy. Od kilku minut, czy godzin... Istnia³ tylko Benedykt. Uczucie,
które w niej budzi³, przera¿a³o j¹ niekiedy, teraz jednak, w uœcisku
jego ramion, zapomnia³a o swoich niepokojach.
Dotknê³a ustami jego szyi, by poczuæ smak skóry i ze
zdumieniem spostrzeg³a, ¿e puls Benedykta staje siê nieregularny, a
cia³o naprê¿a siê pod jej dotykiem. B³¹dzi³a po ow³osionej piersi,
zsuwaj¹c rêkê ku p³askiemu podbrzuszu. Zatraci³a siê w œwiecie
zmys³ów, oszo³omiona doskona³oœci¹ tego mêskiego cia³a. Czu³a, jak
miêœnie Benedykta napinaj¹ siê pod jej palcami.
Rebeka zawaha³a siê, gdy zacz¹³ coœ szeptaæ i jêczeæ, a w tedy
niespodziewanie po³o¿y³ siê na niej. Ca³owa³ j¹ namiêtnie w êdruj¹c
ustami w zd³u¿ szyi ku piersi. Krzyknê³a. Jego cia³o przes³oni³o
œwiat³o i przez chwilê ba³a siê tego ogromnego cienia. Benedykt na
przemian rêk¹ i zêbami uciska³ koniuszki jej stw ardnia³ych,
stercz¹cych piersi. Rebeka wyprê¿y³a siê w dreszczu rozkoszy.
- Pragnê ciê. To silniejsze ode mnie. - Z gard³a Benedykta
dobywa³ siê jêk, podczas gdy wargi ssa³y piersi Rebeki.
Wzdycha³a z rozkoszy coraz g³oœniej. Odkrywa³a w ³asn¹
zmys³ow oœæ, o której przedtem nie mia³a
40
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
pojêcia, Mocne rêce Benedykta posuw a³y siê coraz dalej, a¿
ku najbardziej intymnym czêœciom jej c ia³a. Nigdy nie
prze¿y³a czegoœ podobnego. Otw iera³a siê dla niego.
Palcami ujê³a jego mêskoœæ. Nagle poczu³a, ¿e cia³o
Benedykta stê¿a³o. Gw a³tow nym ruchem uw olni³ siê
od jej pieszczot.
- Bo¿e, w ybacz. Gór...
Rebeka poczu³a ostry ból i krzyk n ê³a. Jej cia³o
instynktow n ie w ygiê³o siê w odruchu obrony, podczas
gdy Benedykt posiad³ j¹ jednym mocnym pchniêciem.
- Nie, nie, to niemo¿liw e - w ykrztusi³.
Gdy ból min¹³, Rebeka poczu³a, jak ogarnia j¹ ogromne
po¿¹d anie. Wbi³a paznokcie w plecy kochanka, .przyjê³a
w siebie ca³¹ jego mêskoœæ. Benedykt zamar³ w
bezruchu.
- Nie przestaw aj, proszê.
Sow a Rebeki w yzw oli³y w Benedykcie dzik¹ namiêtnoœæ,
która pow inna j¹ przeraziæ. Tymczasem da³a siê jej porw aæ.
Zdaw a³o jej siê, ¿e ziemia zadr¿a³a. Poczu³a, jak zalew aj¹
fala gor¹ca. Stopili siê w jedno.
Z trudem w raca³a do rzeczyw istoœci. Czyta³a przecie¿ o
sek s ie, ale nie by³a przygotow ana na takie prze¿ycie.
Le¿a³a obok Benedykta z g³ow ¹ na jego r amieniu.
Czule otar³a mu pot z czo³a. Ben edykt zamkn¹³ jej
nadgarstki w ¿elaznym uœcisku.
- Niech to szlag! By³aœ dziew ic¹! - zakrzykn¹³ nie mog¹c
pohamow aæ w œc iek³oœci. Odw róciw szy siê plecami,
usiad³ na brzegu ³ó¿ka.
Ten nag³y w ybuch z³oœci zupe³nie j¹ zmrozi³. Co siê
sta³o? Dlaczego to go tak poruszy³o? Nic nie pojmow a³a.
Usiad³a i nieœmia³o dotknê³a jego pleców .
- Coœ nie w porz¹dku? - zapyta³a cicho, ze strachem.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
41
Pod er w a³ siê, gdy go dotknê³a i odw róci³ do niej.
Nieœwiadom w³asnej nagoœci patrzy³ na ni¹ z wyrazem w rogoœci w
oczach.
- Wiedzia³em, ¿e jesteœ pod³a, ale mój Bo¿e, pomyœleæ, ¿e
biedny Gordon zszed³ z tego œwiata nie wiedz¹c naw et, co to
znaczy mieæ kobietê. Jak go omota³aœ? Kilkoma poca³unkami?
To wystarczy³o, ¿eby odszed³ od zmys³ów z po¿¹dania?
Rebekê przeszed³ dreszcz.
- Nie rozumiem - szepnê³a i bezradnie spuœci³a wzrok.
- Tak jest, spuszczasz g³ow ê ze w stydu, ty dziw ko!
S³owa Benedykta ciê³y jak bicz, ale Rebeka odwa¿nie
spojrza³a mu w oczy. Nadal nie pojmow a³a, co s iê sta³o.
Ben ed y k t w s p o mnia³ o Gordonie. P o t r af i³ab y
w yt³umaczyæ ca³e t o w ydarzenie. Benedykt zrozumie,
w maw ia³a sobie, kocha mnie, a ja przecie¿ nie zrobi³am nic
z³ego.
- Jak to okreœlili ciê w gazetach? Lolita? Kies zonkowa
Wenus? - Z pogard¹ spojrza³ na jej nagie cia³o.
Rebeka trzyma³a g³owê wysoko, ale nie by³a w stanie
w ykrztusiæ s³ow a. Przedtem chcia³a mu pow iedzieæ o tym
nieszczêœliw ym zw i¹zku , ale w szystkie myœli uciek³y
jej z g³ow y w obec ¿¹dzy, jak ¹ w niej rozpali³. Teraz
by³o za póŸno...
- Mieli racjê - ci¹gn¹³ Benedykt, b³¹dz¹c wzrokiem po jej
piersiach - pozornie masz w s zystko, czego mê¿czyŸnie
.potrzeba. Inteligentna, piêkna, zgrabna i namiêtna. Ale w œrodku,
a to liczy siê najbardziej, nie masz ¿adnych kobiecych cech. Ani
ciep³a, ani w spó³czucia.
Rebeka wpatrywa³a siê w mê¿czyznê, którego kocha³a, któremu
odda³a siê bez reszty chw ilê w czeœniej,
42
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
i nie poznaw a³a go. Patrzy³a na w ci¹¿ jeszcze spocone cia³o,
które dopier o co okryw a³a poca³unkami. Zamknê³a
oczy, zêby odpêdziæ ten obraz. Sta³ przed ni¹ obcy, w rogi
mê¿czyzna.
- Nie masz nic do pow iedzenia? Nie bêdziesz siê broniæ?
- Nie s¹dzi³am, ¿e bêdê siê musia³a broniæ przed w ³asnym
narzeczonym - pow iedzia³a cicho - ¿e bêdziesz w ierzy³ jakimœ
brukow com. Poza tym minê³o ju¿ t yle lat. By³am bardzo
m³oda.
Benedykt zasinia³ siê gard³ow o.
- Prasa czasami przesadza, ale to moja w ³asna matka
pokaza³a mi dziennik Goniona, jego ostatni zapis przed
œmierci¹.
- Tw oja matka? - szepnê³a Rebeka. Co mia³a do tego jego
matka?
-Tak, Rebeko. Gordon Brow n by³ moim przyrod
nim bratem. Ty go zniszczy³aœ - oznajmi³ z bezlitosn¹
pew noœci¹.
Jêknê³a cicho. Nagle pojê³a postêpow anie Benedykta.
- Chyba zaczynasz rozumieæ, Rebeko - w ycedzi³ przez zêby
- po hebrajsku imiê tw oje znaczy: uw odzi- rielka,
zw odnica. Pow iedz, moje kochanie, jakie to uczucie,
gdy siê samemu zosta³o uw iedzionym?
Jakie to uczucie? Pytanie rozbrzmiew a³o echem w jej g³ow ie.
J akbym siê rozpad³a na tysi¹ce kaw a³ków , myœla³a. Nie
da jednak Benedy k tow i poznaæ, ¿e niemal j¹ zniszczy³.
Pow oli o d w róci³a siê do niego ty³em i, ow ijaj¹c siê
przeœcierad³em, z ogromnym w ysi³kiem stanê³a na n ogi.
Dopiero w tedy, oddzielona od uk o chanego szerokim
³ó¿kiem, odw róci³a siê do niego tw arz¹.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
43
- S ¹d u s t ali³, ¿e to by³ w ypadek - pow iedzia³a
spokojnie.
Dlaczego j¹ oskar¿a³? By³a ca³kow icie niew inna.
- Ow szem, ale oboje dobrze w iemy, dlaczego do niego
dosz³o. ¯eby oszczêdziæ wstydu porz¹dnej, katolickiej rodzinie.
Matka nie pokaza³a w s¹dzie dziennika - d o w o du
beznadziejnej mi³oœci. Wyje¿d¿a³aœ nastêpnego dnia i nie
zechcia³abyœ nosiæ pierœcionka mojego brata.
Benedykt obszed³ ³ó¿ko doko³a, po chw yci³ lew ¹ rêkê
Rebeki i w skaza³ na zarêczynow y pierœcionek.
- Gordon kupi³ go dla ciebie w iele lat temu, ale n ie
przyjê³abyœ go. Dobre, co? Mnie praw ie w yrw a³aœ go z rêki -
cedzi³ s³ow a - bo mnie kochasz. Pow inienem byæ
zachw ycony. - Uj¹³ j¹ pod brodê, zmuszaj¹c, by spojrza³a na
niego. - Praw da, Rebeko?
Obla³a siê rumieñcem upokorzenia.
- Nie - sk³ama³a, w strzymuj¹c oddech.
Kocha³a Benedykta, a nie tego obcego, mœciw ego
mê¿czyznê. Jak mog³a kochaæ kogoœ, kto patrzy³ na ni¹ z tak¹
pogard¹?
Puœci³ j¹, jakby by³a trêdow ata. Czu³a nienaw iœæ, która go
przepe³nia³a. Próbowa³a owin¹æ siê ciaœniej przeœcierad³em, ale
omota³a nim tylko stopy i omal nie przewróci³a siê do ty³u. Silne
rêce Benedykta pochwyci³y j¹ mocno. Znów poczu³a ciep³o jego
nagiego cia³a.
- Czyny mówi¹ g³oœniej ni¿ s³owa, kochanie. Twoje usta
przecz¹, ale c ia³o mów i „tak" - pow iedzia³ triumfalnie,
spogl¹daj¹c na jej nabrzmia³e sutki w idoczne pod
przeœcierad³em. - Piêtnaœcie minut temu b³aga³aœ, bym ciê
kocha³. Mo¿e teraz w reszcie zrozumiesz, co czu³ mój brat,
kiedy go o d t r¹ci³aœ. - Podniós³ j¹ jak piórko i rzuci³ z
pow rotem na ³ó¿ko.
44
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Zostañ tu i przemyœl sobie w szystko. Ja idê siê umyæ.
Potem porozmaw iamy. - Zabrzmia³o to jak groŸba. .
Rebeka musia³a stamt¹d uciec, by móc myœleæ. Zerw a³a siê i
zaczê³a szukaæ po pod³odze bielizny. Ubra³a siê szybko.
Przeczucie, które nie opuszcza³o jej w drodze do Londynu,
potw ierdzi³o siê. Zbyt cierpia³a, by myœleæ jasno,
w iedzia³a jednak, ze zrobi³a z siebie idiotkê.
Rzeczyw iœcie, o ma³o niæ w yrw a³a Benedyktow i
pierœcionka z r¹k. Ze szczêœcia. Wspomnien ie ostatnich
tygodni przemknê³o przez jej pamiêæ jak b³yskaw ica.
Benedykt jej nie kocha³, nigd y . Wszystko, co bra³a za
mi³oœæ, by³o oszustw em. Nie chcia³ siê z ni¹ kochaæ, to
ona w skoczy³a mu do ³ó¿ka.
Nerw ow o zapiê³a su k ienkê, potem ostro¿nie zdjê³a z
serdecznego palca p ier œ c io n ek . W r az z n im
pozostaw ia³a za sob¹ w szys t k ie marzenia o mi³oœci i
ma³¿eñstw ie.
Benedykt w szed³ z pow rotem do p o k oju. Wygl¹da³
w spaniale. Mokre w ³osy mia³ g³adko zaczesane do ty³u.
Elastyczny dres obciska³ muskularne uda. Rebece krew
uderzy³a do tw arzy, przeszy³ j¹ ból namyœl o tym, co
str ac i³a. Ale litow anie siê nad sob¹ nie le¿a³o w jej
charakterze. Opanow a³a s iê z w ysi³kiem i spojrza³a mu
prosto w . oczy. Wyci¹gnê³a rêkê z pierœcionkiem
-Mo¿esz to zabraæ. Rozumiem w szystko, Benedykcie.
Pragn¹³ zemsty i dopi¹³ sw ego.
- Och, nie, nie. Zatrzymaj ten drobiazg. By³ przeznaczony
dla ciebie. Kob ieta, któr¹ ja w ybiorê, bêdzie zas³ugiw aæ
na znacznie kosztow niejszy pierœcionek.
Rebeka w idzia³a jego odpychaj¹c¹ minê. Jak mog³a
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
45
byæ tak g³upia i nie zauw a¿yæ grymasu nienaw iœci na jego
tw arzy? Zaœlepi³a j¹ mi³oœæ...
Nie mog³a d³u¿ej na niego patrzyæ, by³o to zbyt bolesne.
Rozejrza³a siê po pokoju. Ciê¿kie zas³ony, miêkki dyw an,
wreszcie ogromne ³ó¿ko. Drogie i eleganckie, jak i reszta domu.
Nie pasow a³a tutaj. Zacisnê³a d³oñ na pierœcionku. Gordon
nigdy jej o nim nie pow iedzia³ i nie uczyni³by tego,
odk¹d dow iedzia³ siê. .. Nie chcia³ spraw iaæ jej bólu, nie
chcia³, by op³akiw a³a jego utratê. Rebeka uœmiechnê³a
siê z czu³o œ c i¹. Taki w ³aœnie by³. Zaw sze troszczy³ siê
o innych.
- Rebeko. - Benedykt dotkn¹³ jej ramienia.
Zesztyw nia³a.
- Nie dotykaj mnie. - Popatrzy³a na niego - Nie masz racji,
Benedykcie. Gordon kupi³ ten pierœcionek z mi³oœci.
Pierœcionek, który ty dasz. kobiecie, nigdy nie bêdzie tak
cenny. Ty nie masz serca.
-Ty œmiesz mi to mów iæ! - Z trudem pow strzymyw a³
w œciek³oœæ. - Czyta³em ostatni zapis w dzienniku
Gordona. Mog ê c i zacytow aæ: „Becky. Kocham j¹.
S³odka, k o c h an a Becky. Ale w iem, ze nigdy nie bêdzie
nosiæ mojego pierœcionka. Ma przed sob¹ w spania³¹
przy s z³oœæ. A dla mnie ¿ycie siê skoñczy³o". Biedak
oszala³ z tw ojego pow odu, a ty go zab i³aœ. Nie
o p o w iadaj mi o sercu. Nie w iesz naw et, co to s³ow o
znaczy. Ale Bóg mi œw iadkiem, nauczê ciê tego.
Rebeka otar³a ³zy. To, co Gordon zapisa³ w dzienniku przed
œmierci¹, w zruszy³o j¹. Ale co Benedykt ma na myœli,
mów i¹c, ¿e da jej nauczkê?
- - Nie bêdziesz mia³ okazji - odpar³a spokojnie. Nie chcia³a
m ieæ z nim w iêcej do czynienia. Obesz³a go i rus zy ³a w
stronê drzw i. Ba³a siê, ¿e za chw ilê
46
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
przestanie nad sob¹ panow aæ. Spokojnie, myœla³a, z³apiesz
jeszcze ostatni poci¹g do Oksfordu.
- A dok¹d to? - Pytanie Benedykta zatrzyma³o j¹ w pó³ kroku -
Jeszcze nie skoñczy³em. Odw róci³a siê w olno.
- Ow szem, skoñczy³eœ.
Znalaz³ siê nagle przy niej i chw yci³ za w ³osy.
- Puœæ mnie - pow iedzia³a zimno - muszê z³apaæ poci¹g. .
Z³oœliw y uœmiech pojaw i³ siê na ustach Benedykta.
- Ale¿ chcia³aœ zostaæ na noc, Rebeko. Przecie¿ pragniesz
mnie. Wiesz o tym doskonale.
Wyrw a³a mu siê z r¹k i spojrza³a na niego ze
w œciek³oœci¹.
- Ju¿ ca³kiem straci³eœ rozum. Nie chcia³abym ciê, naw et
gdybyœ by³ jedynym mê¿czyzn¹ na œw iecie.
- To trochê dziw ne - zaœmia³ siê - zw ³aszcza ¿e jesteœmy
zarêczeni. - Z³otobr¹zowe oczy Benedykta w yra¿a³y z³oœliw oœæ
i inne jeszcze uczucie, którego Rebeka nie zdo³a³a okreœliæ.
-Dobre sobie. Przecie¿ nigdy nie zamierza³eœ siê ze mn¹
o¿eniæ.
- W ka¿dym razie nigdy ciê o to nie prosi³em.
Rebeka zamilk³a, zaw stydzona. Na uginaj¹cych siê nogach
zesz³a po schodach. Wziê³a pakunki ze stolika i zostaw i³a na
nim pierœcionek.
- Zaczekaj, nie mo¿esz chodziæ sama w nocy po Londynie.
Zaw iozê ciê na dw orzec.
W samochodzie siedzia³a, jak mog³a najdalej od Benedykta.
Chcia³a p³akaæ, w ykrzyczeæ œw iatu sw oj¹ r o zp acz, a
tymczasem zaciska³a tylko nerw ow o piêœci.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
47
Nigdy nie da mu okazji, by pozna³, jak bardzo j¹ zrani³.
- Odw iozê ciê do Oksfordu - Benedykt przerw a³ ciszê.
- Nie, dziêkujê. Mam bilet pow rotny.
- No to co? Samochodem bêdzie szybciej. Jeœli chodzi o
mnie, nie ma problemu.
-Ale dla mnie jest! - w ybuchnê³a Rebeka, zdumiona jego
bezczelnoœci¹. - Im szybciej uw olniê siê o d tw ego
obrzyd³ego tow arzystw a, tym lepiej -w ycedzi³a p r zez
zaciœniête zêby.
- Rozumiem, ¿e tym samym zryw asz nasze zarêczy
ny? - spyta³, rzucaj¹c jej znad kierow nicy przelotne
spojrzenie.
- A jak s¹dzisz? - zapyta³a cierpko. Bened y k t zatrzyma³
samochód przed dw orcem. Chw yci³a za klamkê.
- Zaczekaj, Rebeko. - Z³apa³ j¹ za ramiona i spojrza³ prosto
w oczy. - Nigdy nie chcia³em... - zaw aha³ siê.
Pragnê³a jak najszybciej uciec, ale nie znany jej dot¹d ton
niepew noœci w g³osie Benedykta kaza³ w ys³uchaæ go do koñca.
-Nie chcia³em, ¿eb y to siê tak skoñczy³o. I jeœli bêd¹
jakieœ... skutki... pomogê ci.
Zaœmia³a siê histerycznie. Skutki? Przez ca³e ¿ycie bêd¹ j¹
przeœladow aæ w spomnienia tej nocy!
- Dziêkujê, ale nie skorzystam. Dziêkujê.
-Mów iê pow a¿nie. Jeœli oka¿e siê, ¿e jesteœ w ci¹¿y, chcê o
tym w iedzieæ.
Rebeka poblad³a. Jak mog³a byæ taka g³upia! Spojrza³a mu
prosto w oczy i sk³ama³a bez w ahania.
- No w iesz, Benedykcie, mo¿e na tak¹ w ygl¹dam,
48
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
ale nie jestem kompletn¹ kretynk¹. Sam mów i³eœ, ¿e jestem
œw ietnym organizatorem. Ju¿ od tygod n i biorê pigu³ki.
Nie masz siê o co martw iæ.
Nie czekaj¹c na odpow iedŸ otw orzy³a drzw i i w ysiad³a z
samochodu. Benedykt nie próbow a³ jej zatrzymyw aæ.
Odesz³a szybko, z podniesion¹ g³ow ¹, nie ogl¹daj¹c siê.
Bo¿e, proszê ciê - modli³a siê - daj mi si³ê. Pozw ól mi
dotrzeæ do domu, zanim siê ca³kiem rozsypiê.
Siedzia³a w tulona w k¹t przy oknie patrz¹c w ciemnoœci na
migaj¹ce œw iat³a w ielkiego miasta. N ie uporz¹dkow ane
myœli k³êbi³y siê pod czaszk¹. Gordon Brow n,
kochany, mi³y Gordon. By³by w strz¹œniêty, gdyby
w iedzia³, co Benedykt zrobi³ z jego pierœcionkiem...
By³y to jej ostatnie w akacje przed pójœciem na uniw ersytet.
Ojciec w ynaj¹³ domek nad morzem na szeœæ tygodni. By³a
po³ow a lipca, pierw szy tydzieñ wakacji. Wtedy w ³aœnie Rebeka
pozna³a Gordona Bro w n a. Sz³a brzegiem morza, kiedy
bom st o j¹c ej na pla¿y ¿aglów ki omal nie uderzy³ jej w
g³ow ê. Uchyli³a siê w o s t at n iej chw ili, ale upad³a na
plecy, na tw arde kamienie. Wów c zas z w ody w ybieg³
m³ody, w ysoki b lo n dyn o urodzie Adonisa i pomóg³ jej
stan¹æ na nogi. Tak zac zê³a siê ich przyjaŸñ. Okaza³o
siê, ¿e jest st u d entem pierw szego roku na uniw ersytecie
w Essex i trochê podœmiew a³ siê z Rebeki, ¿e jest
snobk¹, gdy dow ied zia³ siê, ¿e bêdzie studiow aæ w
Oksfordzie.
Spêdzali w iêkszoœæ czasu razem. Uczy³ j¹ ¿eglow ania, chodzili
na d ³u g ie spacery brzegiem morza, jadali w przytulnych
nadmorskich restauracyjkach. Gordon by³ bardzo dumny
z posiadania ma³ego, czerw onego
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
49
morrisa i jeŸdzili nim zwiedzaæ okolicê. Wieczorami za to nie
w idyw ali siê prawie w cale. Poœw iêca³ je matce. Rebeka z kolei
rezerw ow a³a je dla sw ojego ojca.
W³aœciw ie, rozmyœla³a teraz, nie mów i³ jej w iele o sw ojej
rodzinie. Wiedzia³a tylko, ¿e jego matka by³a Francuzk¹, ale
wiêkszoœæ ¿ycia spêdzi³a w Anglii u boku mê¿a. Gordon by³ na
w akacjach z matk¹, gdy¿ ojciec i przyrodni brat zginêli rok
wczeœniej i matka by³a w tak zlej formie psychicznej, ¿e niemal
stale potrzebow a³a jego opieki. Gordon przyzna³ siê Rebece, ¿e
brakowa³o mu ojca, ale z bratem nie by³ specjalnie z¿yty, dlatego
zniós³ to nieszczêœcie znacznie lepiej ni¿ matka.
By³ ju¿ ostatni tydzieñ sierpnia i praw ie koniec w akacji,
kiedy w ydarzy³a siê tragedia. Teraz Rebeka zrozumia³a wiele
faktów , które j¹ zapow iada³y, ale w ów czas by³a zbyt m³oda,
by domyœliæ siê czegokolw iek. W poniedzia³ek nie w idzia³a
siê z Gordonem
- mia³ coœ do za³atw ienia w Londynie, ale w e w torek p³yw ali
¿aglów k¹ i Gordon mocno oberw a³ w g³ow ê b omem. Œmia³a
siê, ¿e pow inien mieæ w iêksz¹ ³ódŸ, jeœli chce w róciæ ¿yw y z
tych w akacji, na co Gordon odpow iedzia³ bardzo pow a¿nie:
„To nic nie zmienia, Becky, ju¿ i tak po mnie". Zastanawia³a siê,
co to mo¿e znaczyæ, ale nie chcia³a siê dopytywaæ. By³ to niezwykle
piêkny dzieñ. Przywi¹zali ¿aglówkê do mola i biwakow ali na
pla¿y. Potem le¿eli obok siebie na kocu. Rebeka ju¿
w czeœniej zaczête siê domyœlaæ uczuæ Gordona w obec niej.
Poca³ow ali siê naw et raz czy dw a, ale to w szystko.
Tym razem by³o inaczej.
- Becky - zacz¹³ Gordon pochylaj¹c siê nad ni¹
-chcia³bym, ¿ebyœ w iedzia³a, ¿e to by³y najpiêkniejsze dni w
moim ¿yciu i gdyby nie pew ne okolicznoœci...
50
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Gordonic, czemu jesteœ taki pow a¿ny? - przerw a³a
n iepew na, jak Ina zareagow aæ. - Obieca³am ojcu, ¿e
spêdzê z nim jutrzejszy d zieñ , ale zobaczymy siê
pojutrze. Poza tym mo¿emy do siebie pisaæ. I przyjechaæ
tu znow u za rok.
Gordon uœmiechn¹³ siê i poca³ow a³ j¹ delikatnie w usta.
-Tak, Becky, zrób tak.
Wydaw a³ siê w tym momencie znacznie starszy, ni¿ by³ w
istocie.
Rebeka w estchnê³a. Rozumia³a ostatni zapis w dzienniku
Gordona. Wiedzia³a, ¿e by³ nieuleczalnie chory i
zdecydow a³ siê nie daw aæ jej pierœcionka, ¿eby do
niczego jej nie zobow i¹zyw aæ. Za bardzo j¹ kocha³.
Regularny rytm poci¹gu dzia³a³ na ni¹ koj¹co. To by³o tak
daw no i myœla³a, ¿e w szyscy ju¿ zapom n ieli o tym
epizodzie z jej ¿ycia.
Nigdy w iêc ej nie zobaczy³a Gordona. Nastêpny dzieñ
spêdzi³a z ojcem. Gdy w racali z w ieczornego spaceru, przed
d r zw iami czeka³ ju¿ na nich nieznajomy mê¿czyzn a.
Zanim Rebeka zorientow a³a siê, co siê dzieje, b³ysn¹³
flesz aparatu fotograficznego, a mê¿czyzn a w zi¹³ j¹ w
krzy¿ow y ogieñ pytañ. „Gordon Brow n by³ tw oim
ch³opakiem. Czy pok³óciliœcie siê? Dlaczego nie
spêdziliœcie razem dzisiejs zego dnia? Jak myœlisz, czy
celow o zjecha³ ze skarpy? Czy pope³ni³ samobójstw o?
Rebeka on iem ia³a, pytania pada³y z szybkoœci¹ ku³ z
karabinu maszynow ego. Nie pamiêta³a, co odpow iad a³a,
by³a tylko w dziêczna ojcu, ¿e w epchn¹³ j¹ do
mieszkania.
Trafi³a w ó w c zas na pierw sz¹ stronê jednej z najbardziej
plotkarskich gazet. WYPADEK CZY SAMO-
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
51
BÓJSTWO? brzmia³ nag³ówek, a. obok umieszczono zdjêcie
Rebeki w kostiumie k¹pielow ym z podpisem: „Kieszonkowa
Wenus.
Tydzieñ póŸniej s¹d uzna³, ze œmieræ nast¹pi³a w wyniku
wypadku. Werdykt s¹du opublikowano w tej samej gazecie, tylko
¿e na na dw udziestej pierw szej stronie. Biedny Gordon! Raport
bieg³ego stwierdza³, ¿e ju¿ w maju zg³osi³ siê d o k lin iki
uniw ers yteckiej, skar¿¹c siê na silne bóle g³ow y. Badania
w ykaza³y, ¿e cierpia³ z powodu du¿ego guza mózgu. W
poniedzia³ek przed œmierci¹ odwiedzi³ specjalistê w Londynie i
dowiedzia³ siê, ¿e jest ju¿ za póŸno na operacjê. Wiedzia³, ¿e
umrze. Lekarz s¹dow y potw ierdzi³, ¿e nast¹pi³ krw otok i ¿e
p r aw dopodobnie Gordon nie ¿y³ ju¿ w chw ili, kiedy jego
samochód spad³ z urw iska.
Starsi pañstwo, którzy w idzieli go na chw ilê przed œmierci¹,
zeznali, ¿e narzeka³, i¿ boli go g³ow a od s³oñca, ¿e w siad³ do
samochodu i w yraŸnie próbow a³ wyjechaæ ty³em z parkingu, ale
wrzuci³ nie ten bieg, co trzeba, i ruszy³ do przodu, a wtedy
samochód spad³ ze skarpy.
- Czy dobrze siê pani czuje? Rebeka otw orzy³a oczy. To
s¹siadkê z poci¹gu zaniepokoi³a jej bladoœæ.
- Tak, tak, dziêkujê - w ymamrota³a.
- Na pewno?
- Na pew no - odpar³a sil¹c siê na uœmiech. Marzy³a tylko o
tym, by zamkn¹æ siê w sw oim pokoju...
ROZDZIA£ CZWARTY
Rebeka po cichu otw orzy³a drzw i w ejœciow e i na palcach
w esz³a po schodach. By³o dobrze po pó³nocy, ale Mary lub
Rupert mogli w ka¿dej chw ili w staæ do dziecka, a Rebeka za
nic w œw iecie nie chcia³a siê na nich natkn¹æ.
Zamknê³a drzw i pokoju, upuszczaj¹c jednoczeœnie paczki i
torebkê na pod³ogê. Dr¿¹cymi rêkami rozpiê³a sukienk ê,
podesz³a do ³ó¿ka i pad³a na nie jak zemdlona. Wsunê³a siê
pod kapê niczym ma³e, ranne zw ierz¹tko chroni¹ce siê do
nory. Przykry³a g³ow ê poduszk¹ i w reszcie pozw oli³a ³zom
p³yn¹æ.
P³aka³a i p³aka³a, d³awi¹c siê w³asnymi ³zami i dr¿¹c ca³ym
cia³em. Nie w iadomo, jak d³ugo zanosi³a siê p³aczem, a¿ w
koñcu oczy wysch³y, ale ból w g³êbi cia³a pozosta³. Odw róci³a siê
na plecy i têpo zaczê³a w patryw aæ siê w sufit.
Benedykt Maxw ell, mê¿czyzna, którego kocha³a, którego
pragnê³a poœlubiæ, zada³ cios jej cia³u i duszy, najgorsze zaœ by³o,
¿e uczyni³ to wszystko z premedytacj¹.
Ujrzaw s zy go Rebeka pomyœla³a, ¿e oto spotka³a drug¹
po³ow ê sw ej duszy. O Bo¿e, jaka by³a g³upia. Oczywiœcie, teraz
wiedzia³a, dlaczego Benedykt wydaw a³ siê jej znajomy. Mia³
takie same oczy, jak jego m³odszy przyrodni brat. Gdyby nie
by³a tak zaœlepio-
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
53
na, mo¿e dostrzeg³aby to podobieñstw o. Ale ona
marzy³a o mi³oœci i o tym, ¿e bêd¹ ¿yli „d³ugo
i szczêœliw ie”.
Z piersi Rebeki w ydoby³ siê jêk . Wszystko zaczê³o
pasow aæ. Bened y kt nie zw róci³ na ni¹ najmniejszej
uw agi, gdy pierw szy raz zosta³a mu przedstaw iona.
Dopiero, kiedy Rupert w ymieni³ jej n azw isko, zacz¹³
uw odziæ j¹ w ykorzystuj¹c ca³y sw ój mês k i urok.
Nastêpnego dnia Mary próbow a³a j¹ ostrzec, a ona
w ypow iedzia³a prorocze s³ow a: „W g³êbi duszy w iem, ¿e
on jest przeznaczo n y dla mnie. Naw et gdybym mia³a
cier p ieæ, niech tak bêdzie”. Tego samego w ieczora, na
pierw szej ran d c e, Ben ed y k t zapyta³ o innych
adoratorów , a ona w y zn a³a, ¿e nie ma ¿adnego. Nie
mog³a zrozumieæ, dlaczego p o w iedzia³ w ów czas:
„Wier zê ci. Na razie”. Teraz rozumia³a, ¿e chcia³
spraw iæ jej jak najw iêcej b ó lu , a ona jeszcze mu w tym
pomaga³a.
Rzuca³a siê na ³ó¿ku. Pragnê³a znaleŸæ ukojenie w œnie, który
nie nadchodzi³. Przypomina³a s o b ie ka¿de s³ow o i gest
Benedykta. Ca³ym cia³em têskni³a do ciep³a jego r¹k,
podniecaj¹cych poca³unków , rozkoszy, jak¹ jej spraw ia³.
Jak w ytrzyma bez niego?
Gdyby chocia¿ siê nie kochali, myœla³a z gorycz¹. By³a tak
szczêœliw a, kiedy j¹ p o s iad³, a teraz okaza³o siê, ¿e nie
czu³ do niej zu p e³n ie nic. Upokorzy³ j¹, zmuszaj¹c siê
do przyjêcia tego, co mu z tak¹ radoœci¹ ofiarow a³a.
Œw ita³o ju¿, kiedy uœw iadomi³a sobie, ¿e w du¿ej mierze sama
jest sobie w inna. Benedykt myli³ siê co d o jej zw i¹zku z
Gordonem, myli³ siê co do niej. Mia³ jednak r ac jê
mów i¹c, ¿e nigdy nie prosi³ jej o rêkê. Da³ jej pierœcionek,
a ona zbyt pochopnie w yci¹gnê³a
54
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
w nioski. Jak j¹ w zruszy³o to, ¿e unika jej spojrzenia. Myœla³a, ¿e
jest zdenerw ow any i nieœmia³y.
Co .za w styd! Nic dziw nego, ¿e nie spieszy³ siê 2,
w yznaczaniem daty œlubu. Chcia³ tylko pomœciæ brata, a ona,
g³upia, sama mu da³a broñ do rêki. Porann¹ ciszê przerw a³
p³acz niem ow lêcia. Ma³y Jona-than zaczyna³ kaprysiæ
zaw sze o tej samej porze. Szósta trzydzieœci. S³ysza³a,
jak Mary chodzi po pokoju , i w iedzia³a,, ¿e nie da siê
ju¿ d³u¿ej odk³adaæ nieuniknionego spotkania.
Pó³ godziny póŸniej by³a ju¿ na nogach. Przeci¹gnê³a siê,
bardzo bola³y j¹ miêœnie. To po nie przespanej nocy -
w maw ia³a sobie, nie c h c¹c przyznaæ, ¿e ma to
jakikolw iek zw i¹zek ze sposobem, w jaki kocha³a siê z
Benedyktem.
Znalaz³a czyst¹ bieliznê, d¿insy i sw eter i pow lok³a siê do
³azien k i. Wesz³a, pod prysznic, odkrêci³a kran i
skierow a³a t w ar z pod strumieñ ciep³ej w ody. Potem
namydli³a starannie ca³e cia³o. Chcia³a zmyæ z siebie
zapach Benedykta.
Pukanie do drzw i przerw a³o jej rozpaczliw e w ysi³ki. To na
pew no Rupert. Zrobi³o siê jej niedobrze na myœl o
podstêpnym zachow aniu Bened y k t a. Walcz¹c ze
s³aboœci¹ w ytar ³a siê prêdko. Jej gniew stopniow o
narasta³. Ubier aj¹c siê myœla³a o tym, jak pos³u¿y³ siê
jej przyjació ³mi, pierœcionkiem, w szystkim, czym siê
da³o, byle tylko z³amaæ jej serce.
Rebeka stanê³a przed lustrem i zaw inê³a mokre w ³osy w
rêcznik. Spojrza³a na swoje odbicie i jêknê³a cicho. Nikt siê nigdy
nie dow ie, jak b ar dzo Benedykt Maxw ell j¹ skrzyw dzi³.
Naw et on siê o tym nie dow ie.
Pomyœla³a o sw oim zmar³ym o jcu. Si³¹ ducha zw alcza³
zabijaj¹c¹ go chorobê. Dlaczego w iêc ona nie
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
55
mia³aby pokonaæ tej nieszczêœliwej mi³oœci? Najgorsze by³o to, ¿e
sama nie by³a bez w iny. Zachow a³a siê nierozs¹dnie i teraz
p³aci³a za to. Otw orzy³a drzw i.
- £azienka ju¿ w olna, Rupercie - zaw o³a³a i zbieg³a po
schodach.
Przed drzwiami kuchni wyprostowa³a siê i zawaha³a przez
chwilê. Zaraz siê zacznie. Wesz³a do przytulnej kuchni. Mary
siedzia³a przy stole i karmi³a Jonathana. Podnios³a g³ow ê i
uœmiechnê³a siê, ale na w idok Rebeki uœmiech znikn¹³ z jej
tw arzy.
- Na litoœæ bosk¹, Becky, trzeba by³o zostaæ w ³ó¿ku.
Wygl¹dasz na nieprzytomn¹. O której w róci³aœ?
- Dzieñ dobry Mary. Wszystko w porz¹dku - wymamrota³a
Rebeka nastaw iaj¹c w odê. - Kaw y?
-Ju¿ gotow a.
- Och, dziêkujê. - Dzbanek z kaw ¹ sta³ na œrodku sto³u, a
obok niego dw ie fili¿anki. Rebeka nala³a sobie k aw y ,
pow strzymuj¹c dr¿enie r¹k, a p otem z w ymuszon¹
nonszalancj¹ usiad³a na jednym z krzese³.
- J ak tam mój g³odny chrzeœniak? - zapyta³a z
uœmiechem, patrz¹c, jak ma³y Jonathan opró¿nia z zapa³em
butelkê.
- O w iele lepiej ni¿ ty - Mary spojrza³a uw a¿nie na Rebekê. -
Chyba w cale nie spa³aœ: Nic siê nie sta³o, mam nadziejê?
Rebeka nie w iedzia³a, co odpow iedzieæ.
- Zarêczyny zerw ane.
Mary zerw a³a s iê n a rów ne nogi, upuszczaj¹c
butelkê/Jonathan zacz¹³ p³akaæ.
- Zerwane? Jak to zerwane?
- Przep raszam ciê, Mary. Spraw i³am w am tyle k³opotu.
Benedykt zatrzymyw a³ siê tu i tak dalej, ale te
56
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
zarêczyny to n ieporozumienie. - Nie chcia³a podaw aæ
rzeczyw istego pow odu, ale Mary nale¿a³o siê jakieœ
w yjaœnienie. - S p otkaliœmy siê w czoraj w Londynie,
d³ugo rozmaw ialiœmy i doszliœmy d o w niosku, ¿e nie
pasujemy do siebie.
- Tak po prostu? Ale, Rebeko...
- Nie, Mar y , n ie chcê o tym mów iæ - uciê³a Rebeka
w staj¹c od sto³u. - Czy mogê zatelefonow aæ? Obieca³am,
¿e pomogê ci przy dziec k u , ale czy mog³abym teraz
w yjechaæ na jakiœ c zas? Pomyœla³am, ¿e zatrzymam siê
parê tygodni u Josha i Joanny, jeœli zechc¹ mnie przyj¹æ.
- Oczyw iœcie, Becky, niczym siê nie przejmuj.
Zdecydow anie potrzebujesz w akacji. Ale czy trochê siê nie
pospieszy³aœ? Uw ierz mi, w iem coœ o tym. Jedna k³ótnia
o niczym nie œw iadczy. Na p ew n o Benedykt zaraz tu
bêdzie z przeprosinami.
- Nic z tego, Mary. Przemyœla³am to. Uw ierz mi na s³ow o.
Widocznie w g³osie Rebeki by³o coœ, co przekona³o
Mary.
- Chyba rzeczyw iœcie w iesz, czego chcesz. Ale jeœli nie
pok³óciliœcie siê... Zaraz, zaraz. Wróci³aœ póŸno...
Rebeka w idzia³a praw ie, jak pracuje mózg Mary, ale nie
zamierza³a jej oœw iecaæ. Nagle Mary zaczerw ieni³a siê.
- Wiem, by³aœ dziew ic¹ i zesz³ej nocy... Tym razem
Rebeka obla³a siê rumieñcem.
- Biedactw o - ci¹gnê³a Mary - kochaliœcie siê i b y³o
nienadzw yczajnie. Tak? Ale to jeszcze nie pow ód, ¿eby ze
so b ¹ zryw aæ. Pierw szy raz rzadko jest cudow ny dla
kobiety. Niekiedy trzeba trochê czasu...
- Mary, nic nie rozumiesz. - Nie mog³a d³u¿ej tego
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
57
s³uchaæ. -Nic chcê Benedykta. Czy to jasne? - rzuci³a ostro i
zaraz zrobi³o jej siê przykro - Przepraszam ciê, Mary, ale
w iem, co robiê. A teraz w ybacz, ale c h c ia³abym
zadzw oniæ.
To pow iedziaw szy, w ysz³a sztyw nym krokiem z kuchni.
Niepojête, jak bardzo czyjeœ ¿ycie mo¿e siê zmieniæ w ci¹gu
dw udziestu czterech godzin, myœla³a ze smutkiem.
Z w ahaniem podnios³a s³uchaw kê. Joanna i Jos h ,
kole¿anka i kolega ze studiów , pobrali siê niedaw no i
mieszkali w Northumbrii. Uc ies zy li s iê, kiedy
zadzw on i³a ostatnim razem, by pow iedzieæ, ¿e jest
zarêczona. Jak zareaguj¹, gdy p ow ie, ¿e to skoñczone? I
czy bêd¹ chcieli przyj¹æ j¹ na kilka tygodni,
zastanaw ia³a siê z niepokojem.
Niepotrzebnie siê martw i³a. Joanna zgodzi³a siê na w szystko.
Rebeka z ulg¹ od³o¿y³a s³uchaw kê. Musia³a siê tylko
spakow aæ i mog³a jechaæ.
Mary cicho zapuka³a do drzw i i w esz³a nios¹c tacê z kaw ¹ i
ciasteczkami.
- Pomyœla³am, ¿e to ci dobrze zrobi, kochanie - pow iedzia³a,
staw iaj¹c tacê na stole.
- Dziêkujê. - Rebeka siêgnê³a po fili¿ankê.
- Czy jesteœ pew na, ¿e postêpujesz s³usznie?
- Tak, ca³kow icie. Na razie nie mogê ci tego wyjaœniæ, mo¿e
kiedyœ. Wiem tylko, ¿e Benedykt Maxw ell nie jest tym, za
kogo go uw a¿a³am , nie tym, kogo kocha³am. Oboje z
Rupertem mieliœcie racjê, ostrzegaj¹c mnie. Pow innam
by³a w as pos³uchaæ...
Zadzw oni³ telefon. Brutalny dŸw iêk przeryw aj¹cy ich
rozmow ê.
- Ja odbiorê - pow iedzia³a Mary - Ty mia³aœ doœæ.
58
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
Wiêcej ni¿ doœæ. Zastanaw ia³a siê, jak d³ugo uda jej siê
w ytrw aæ przy zdrow ych zmys³ach.
- Tak, Ben. Rebeka rozmaw ia³a przez telefon.
Rebeka pochyli³a siê i postaw i³a fili¿ankê na pod³odze,
p r ó b u j¹c przeczekaæ nerw ow y ból brzucha. A w iec t o
Benedykt. Wziê³a g³êboki oddech i w yprostow a³a siê.
- Becky. - Mary w yci¹gnê³a s³uchaw kê. - To Benedykt,
chce z tob¹ rozmaw iaæ.
- Pow iedz panu M axw ellow i, ¿e nie mam ochoty z nim
rozmaw iaæ, w idzieæ go ani s³yszeæ o nim.
- S³ysza³eœ, Ben?
Rebeka nie us³ysza³a odpow iedzi Benedykta. Ruszy³a w
stronê drzw i, ale pow strzyma³ j¹ okrzyk Mary.
- Ben, mam w domu ma³e dziecko, nie mo¿esz dzw oniæ
co chw ila, bo je obudzisz.
Rebeka podesz³a do biurka i w yrw a³a Mary s³uchaw kê.
-Tak, panie Maxw ell?
- Ale¿ Rebeko, znasz mnie doœæ dobrze, zw ³aszcza po
ostatniej nocy, by mów iæ mi po imieniu.
K¹œliw a uw aga Benedykta doprow adzi³a j¹ do furii.
- Wrêcz przeciw nie, drogi panie Maxw ell, ostatnia noc
dow iod³a, ¿e w cale pana nie zna³am - o zn ajmi³a
lodow at o w momencie, gdy Mary zamyka³a za sob¹
drzw i.
- Naga w moich ramionach, jêc z¹c w ymaw ia³aœ moje
imiê. Prosi³aœ mnie, abym ciê p o zna³ najdok³adniej -
mrucza³ Benedykt z w yraŸnym rozbaw ieniem.
- Czy m a pan do mnie konkretn¹ spraw ê? - zapyta³a
Reb eka, odpêdzaj¹c w izje, w yw o³yw ane przez jego
s³ow a. - Czy te¿ lubi siê pan baw iæ w œw iñskie telefony?
Jeœli tak, to proszê dzw o n iæ na chybi³ trafi³ i nie
zaw racaæ mi g³ow y.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
59
- Zaw racam ci g³ow ê, Rebeko?
-Ju¿ nie. Wpraw dzie pow iedzia³am Mary, ¿e nasze
zar êczyny s¹ zerw ane, ale mo¿e chcia³by pan zamieœciæ
og³oszenie w gazecie? - spyta³a z gryz¹c¹ ironi¹.
- W³aœnie o tym chcia³em porozmawiaæ - zaczaj Benedykt, a
ton rozbaw ienia znikn¹³ z jego g³osu. -Mia³em nadziejê, ¿e
ciê zastanê... To zn ac zy... myœlê, ¿e nie ma pow odu,
¿ebyœmy zryw ali. Przemyœla³em t o . Zesz³ej nocy, no...
mo¿e trochê przesadzi³em.
Rebeka oniemia³a. Co on znow u w ymyœli³? Zdaw a³ siê
mów iæ serio.
-Zrozumia³em, ¿e nie tylko ty jesteœ w inna œmierci
Gordona.
Jej serce zadr¿a³o. Dow iedzia³ siê praw dy! Ale dalsze
s³ow a Benedykta w praw i³y j¹ w e w œciek³oœæ.
- W koñcu by³aœ w tedy taka m³oda. M³ode dziew czyny lubi¹
flirtow aæ. Praw dopodobnie n ie zdaw a³aœ sobie spraw y z
uczuæ mê¿czyzny. By³aœ dziew ic¹, piêkn¹, romantyczn¹
dziew czyn¹. Nie zdaw a³aœ sobie spraw y, jaka pokusa...
- Koñcz! - przerw a³a Rebeka. - Dosyæ ju¿ pow iedzia³eœ.
Odczep siê ode mnie! Zabieraj siê nad tê sw oj¹
Amazonkê, a t eo r ie na mój temat mo¿esz sobie w sadziæ
w ies z g d zie. Lep iej zajmij siê prymityw nymi
plemionami. To odpow iednie dla ciebie tow arzystw o.
Benedykt zaczaj siê œmiaæ. Rebeka zacisnê³a piêœci.
-Ostro, Rebeko, ostro... Chocia¿ to mnie nie dziw i. Jesteœ
gor¹c¹ d ziew czyn¹, nie tylko w ³ó¿ku. Mam w ra¿enie,
¿e, zapominaj¹c o Gordonie, m o g libyœmy stw orzyæ
bardzo udan¹ parê.
Wiêc to by³o jego praw dziw e oblicze, myœla³a ze smutkiem, a
gniew uchodzi³ z niej jak pow ietrze z przek³utego balonika.
Chocia¿ w ierzy³, ¿e by³a
60
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
odpow iedzialna za œmieræ jego brata, móg³by o tym
zapomnieæ dla odrobiny rozkoszy. Nie mia³ ¿adnych zasad
moralnych. Musia³a byæ idiotk¹, ¿eby tego nie widzieæ.
- Po co zadzw oni³eœ, Benedykcie? ¯eby upajaæ siê w³asnym
triumfem?
Mo¿e zdecydowany ton jej g³osu podzia³a³ jak kube³ zimnej
wody.
-Nie, Rebeko. -Jego g³os brzmia³ spokojnie! oficjalnie.
- Siedz¹c w poci¹gu by³aœ bardzo blada. Chcia³em siê
dowiedzieæ, czy dojecha³aœ bezpiecznie do domu.
- Dziêkujê za troskê, ale to ca³kiem zbyteczne
- w ycedzi³a. - Do w idzenia.
Rzuci³a s³uchaw kê i chw yci³a siê kurczow o blatu biurka.
Kolana jej dr¿a³y. W koñcu uspokoi³a siê na tyle, ¿eby móc siê
ruszyæ i poszukaæ Mary.
- Za³atw ione. Jadê do Corbridge.
-Dobrze kochanie. Ale pamiêtaj, ¿e zaw sze mo¿esz na nas
liczyæ.
- Dziêkujê. - £zy nap³ynê³y do oczu Rebeki - Nie w iem, co
bym bez w as zrobi³a.
- No, no, Becky. Od czego s¹ przyjaciele? Tylko nie
zapomnij w róciæ w ostatni¹ niedzielê sierpnia, na chrzciny
Jonatana.
-Jak¿ebym mog³a was zawieœæ? - Rebeka uœmiechnê³a siê
przez ³zy.
Rebeka w siad³a do za³adow anego w alizkami forda sierra,
pomacha³a Mary i w ³¹czy³a silnik. Parê godzin póŸniej znalaz³a
siê u celu sw ej podró¿y. Wjecha³a na niew ielki rynek, przy
którym sta³ kamienny koœció³ i parê domów mieszkalnych.
Szczêœliw ie uda³o siê jej zaparkow aæ.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
61
J o sh i Joanna mieszkali w trzypiêtrow ym budynku z
oknami w ychodz¹cymi na ryneczek. Zanim Rebeka
zadzw oni³a, drzw i otw orzy³y siê na oœcie¿ i przyjaciele
w ci¹gnêli j¹ do œrodk a. Nie w idzieli siê od ponad roku.
Josh znalaz³ pracê jako archeolog, Joanna dosta³a
posadê w firmie praw nic zej w pobliskim mieœcie Hex-
ham. Za domem p³y n ê³a rzeczka, na brzegu której
rozci¹ga³ siê piêkny ogród. W domu przy jació³ panow a³a
w spania³a atmosfera, która w krótce zaczê³a dzia³aæ
koj¹co na Rebekê. Z pocz¹tku zmusza³a siê, by w staw aæ
rano. Ca³ymi nocami œni³ siê jej Benedykt, budzi³a siê
dr¿¹c z po¿¹dania, choæ by³ to tylko sen . Jak i ca³y jej
zw i¹zek z Benedyktem. Wk r ó t ce jednak w róci³a do
normy.
Ruszaj¹c w drogê do Oksfordu Rebeka czu³a, ¿e odzyska³a
spokój ducha i trochê w iary w siebie. Praw dopodobnie gorycz
pozost an ie, ale i tak mia³a szczêœcie. Ma cudow nych
przyjació³, jest m³oda i zdro w a, a¿ czasem mo¿e znajdzie
idealnego partnera na ca³e ¿ycie...
Stanê³a przez znajomymi czerw onymi drzw iami.
Otw orzy³y siê z impetem i Mary chw yci³a j¹ w ramiona.
- Rebeko! Jak dobrze, ¿e w r ó ci³aœ! - zaw o³a³a i
w prow adzi³a j¹ od razu do pokoju. - Mam d la c iebie nie
najlepsze w ieœci.
- Co siê sta³o? Coœ z Jonathanem?
- Nie, z nim w szystko w porz¹dku. Jest coraz grubszy. -
Mary spojrza³a z niepokojem n a przyjació³kê -Ale ten
osio³, mój m¹¿, zrobi³ coœ tak g³upiego, ¿e m o g ³abym
go udusiæ.
- Rupert? - zdziw i³a siê Rebeka.
62
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Benedykt Maxw ell zadzw oni³ w czoraj. Rebeka
prze³knê³a Œlinê na dŸw iêk tego imienia.
-1 co? - spyta³a z zadziw iaj¹cym spokojem.
.- Zadzwoni³, ¿eby potw ierdziæ, ¿e bêdzie ojcem chrzestnym
Jonathana i ¿e p r zy jedzie jutro na chrzciny. A ten idiota
Rupert zgodzi³ siê, oczyw iœcie, i pow iadomi³ mnie o tym
dopiero pó³ godziny temu! Tak mi przykro, kochanie.
Próbow a³am dodzw oniæ siê do Benedykta, ale bez
skutku.
- Tylko tyle? - zaœmia³a siê Rebeka, chc¹c oszczêdziæ
przyjació³ce przykroœci. W œrodku jednak poczu³a
gw a³tow ny skurcz. Nie s¹dzi³a, ¿e bêdzie musia³a
kiedykolw iek stan¹æ tw arz¹ w tw arz z Benedyktem.
- Rebeko, w praw dzie mów i³aœ, ¿e w spólnie podjêliœcie
decyzjê o rozstaniu, ale znam ciê dostatecznie d³ugo, by
w idzieæ,
¿e nadal cierpisz. Je¿eli m o g ê jakoœ
pow strzymaæ Benedykta, zrobiê to.
- Nie przejmuj siê, Mary. Dam sobie radê, - Z trudem
ukry³a dr¿enie g³osu. Znów o¿y³y w spomnienia, które
uda³o jej siê pogrzebaæ.
Mary usiad³a obok niej na kanapie. Wziê³a rêce Rebeki w
sw oje.
- Czasami lepiej jest mów iæ, kochanie...
Rebeka nie w iedzia³a, czy sprawi³o to ciep³o ludzkich r¹k, czy
miêkkoœæ g³osu Mary, doœæ, ¿e opow iedzia³a jej wszystko, co
w ydarzy³o siê miêdzy ni¹ a Benedyktem.
9
- Biedactw o - w estchnê³a Mary, obejmuj¹c j¹ ramieniem.
Przez chw ilê Rebeka schroni³a siê w jej w spó³czuj¹ce
ramiona, zaraz jednak w estchnê³a g³êboko i w yprostow a³a siê.
-Ju¿ w szystko w porz¹dku, Mary. Wakacje porno-
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
63
g³y, wszystko sobie przemyœla³am i nabra³am dystansu. Jutro te¿.
bêdzie dobrze. Nie martw siê.
- To nie do wiary. Nie mogê uwierzyæ, ze Ben móg³ byæ tak
pod³y. Zna³am go jako studenta, by³ zaw sze taki w ra¿liw y.
Kiedy spo tka³am go po czternastu latach, wyda³ mi siê doœæ
szorstki, ale po tym, co mu siê przydarzy³o, nie wyda³o mi siê to
dziwne. ¯eby jednak celow o ciê skrzyw dziæ... Nie w iem, co
pow iedzieæ.
- Ja rów nie¿. A teraz chodŸmy spaæ, Mary. Mamy przed
sob¹ d³ugi, mêcz¹cy dzieñ.
By³ piêkny, letni dzieñ, z czystego b³êkitnego nieba pra¿y³o
s³oñce. Rebeka ca³y ranek spêdzi³a pomagaj¹c w kuchni, biegaj¹c
tam i z pow rotem miêdzy kuchni¹ a ogrodem, gdzie mia³o odbyæ
siê przyjêcie, nakrywaj¹c do sto³u, byle tylko nie trw aæ w
bezczynnoœci.
Wreszcie Mary w ys³a³a j¹ na górê.
- Ubieraj siê. O pierw szej masz byæ gotow a!
Patrzy³a przez okno na podje¿d¿aj¹ce samochody. Bogu
d ziêk i rodzice Ruperta i Mary przyjechali pierwsi, wiêc
przynajmniej nie bêdzie musia³a sama zabaw iaæ Benedykta,
podczas gdy Mary zajêt a bêdzie przygotow yw aniem
Jonathana do uroczystoœci.
Wyg³adzi³a ró¿ow¹ spódniczkê na szczup³ych biodrach, zbyt
szczup³ych. Mia³a j¹ na sobie tylko raz, podczas kolacji z
Benedyktem. Nie nale¿y baw iæ s iê w sentymenty, jeœli
chodzi o ubrania, pomyœla³a, zapinaj¹c ¿akiet.
Tyle tylko, ¿e schud³a trochê przez ostatnie parê tygodni i
kostium by³ nieco za luŸny. Z niep o k o jem zagryz³a wargê.
Je¿eli jej podejrzenia s¹ s³uszne, wkrótce nie bêdzie musia³a siê
martw iæ utrat¹ w agi. Popraw i³a jeszcze g³adko upiête w ³osy i
opuœci³a pokój.
64
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
Spogl¹daj¹c ukradkiem na zegarek w nios³a tacê z drinkami
do pokoju. Donoœny g³os rozbaw ionego Ruperta zag³uszy³
niemal dzw onek do drzwi. Na szczêœcie jego teœciow a us³ysza³a
go i otw orzy³a. To móg³ byæ tylko Benedykt. Tom i Rosê
Wiltshire, druga para ro dziców chrzestnych, byli ju¿ na
miejscu.
Rebeka zdrêtw ia³a, jej serce na moment przesta³o biæ.
Roz³oœci³o j¹ to. Wziê³a g³êboki oddech, odw róci³a siê,
zdecyd o w anym krokiem podesz³a do ostatniego z
przyby³ych i zaoferow a³a mu drinka.
- Whisky czy sherry, panie Maxw ell? - zapyta³a unikaj¹c
w zroku Benedykta. - Bardzo proszê.
- Dzieñ dobry, Rebeko. - Wyci¹gn¹³ opalon¹ d³oñ
i w zi¹³ kryszta³ow ¹ szklaneczkê. - Whisky, chêtnie.
I proszê, mów mi po imieniu. Po naszych intymnych
prze¿yciach nie mo¿esz mnie przecie¿ nazyw aæ panem
Maxw ellem.
Sow a Benedykta spraw i³y jej ból. Spojrza³a na niego i przez
chw ilê mia³a w ra¿enie, ¿e s¹ sami w pokoju. Ze zdumieniem
stw ierdzi³a, ¿e patrzy na ni¹ bez cienia triumfu.
-Mia³aœ na sobie ten strój podczas naszej pierw szej randki.
Wygl¹da³aœ w tedy piêknie, a dzisiaj jeszcze piêkniej.
Mia³ czelnoœæ jej o tym przypominaæ.
-Dopraw dy? Nie pamiêtam - odpar³a ze spokojem.
- Pamiêtasz. Ale s podziew a³em siê takiej odpow iedzi -
pochyli³ siê ku niej - Czy dobrze siê czujesz, Rebeko?
Czy dobrze s iê czuje? Mój Bo¿e, gdyby tylko w iedzia³...
Min¹³ miesi¹c od ich ostatniego spotkania, a od dw óc h
tygodni Rebeka mia³a pow ód d o niepokoju. By³a praw ie
pew na, ¿e jest w ci¹¿y. Uporczyw ie
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
65
t³umaczy³a sobie, ¿e za³amanie nerw ow e mo¿e spow odow aæ
zak ³ócenie regularnoœci cyklu, ale md³oœci, jakie
odczuw a³a ka¿dego ranka, zdaw a³y siê zapow iadaæ
najgorsze. Ale za ¿adn¹ cenê mu tego nie pow ie...
- Œw ietnie, dziêkujê - odpar³a. - Przepraszam, muszê siê zaj¹æ
innymi goœæmi. Chcia³a oddaliæ siê jak najszybciej.
- Rebeko, zaczekaj.
- O, Becky, kochanie, daj mi proszê drinka i ruszajmy w
drogê, zanim Jonathan znow u zacznie p³akaæ. - Mary
zain t er w en io w a³a w sam¹ porê. W o g ó ln y m
zamieszaniu Rebec e uda³o siê unikn¹æ tow arzystw a
Benedykta.
W koœciele przy chrzcielnicy stali ramiê w ramiê i Rebeka
ca³y czas œw iadoma by³a jego bliskoœci. Zerknê³a na niego
ukradkiem . Wygl¹da³ bardzo poci¹gaj¹co. W³osy,
odrobinê d³u¿sze ni¿ zw ykle, opada³y n a ko³nierzyk
idealnie skrojonego garnit uru. Przysun¹³ siê trochê i
przycisn¹³ muskularne biodro do bok u Reb eki.
Odskoczy³a jak r a¿o n a pr¹dem i praw ie zapomnia³a, co
ma odpow iedzieæ ksiêdzu. Na szczêœcie nikt nie zauw a¿y³
jej zmieszania.
Nikt z w yj¹tkiem Benedykta. Spojrza³ na ni¹ z w yraŸnym
rozbaw ieniem.
-Jesteœmy w koœciele, Rebeko - szepn¹³. - Nie masz siê
czego obaw iaæ... na razie.
Z trudem pow strzyma³a siê, by go nie kopn¹æ. Podstêpna
œw inia, myœla³a.
W domu robi³a, co mog³a, by unikn¹æ jego tow arzystw a, ale
chodzi³ za ni¹ jak cieñ. Z przyklejonym do tw arzy
uœmiechem Rebeka stara³a siê rozmaw iaæ z ka¿dym, byle
nie z nim.
66
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
-W koñcu ciê dopadnê -w ycedzi³ cicho tu¿ ko³o jej ucha.
P o moim trupie, myœla³a Rebeka odsuw aj¹c siê
pospiesznie. Z ulg¹ zauw a¿y³a, ¿e przyby³a Fiona Grieves i
rektor z ¿on¹. Fiona od razu uw iesi³a siê ramienia
Benedykta i zaczê³a patrzeæ mu g³êboko w oczy. Rebeka
w maw ia³a sobie, ¿e w ogóle j¹ to nie obchodzi, ale jej
g³ow a sama obraca³a s iê w ich kierunku. Benedykt by³
energicznym, silnym mê¿czyzn¹, jego obecnoœæ zaw sze
zw raca³a uw agê w szystkich. Spojrza³ w stronê Reb ek i i
ich oczy spotka³y siê." Benedykt mrugn¹³.
Rebeka ze zdumienia spuœci³a w zrok. Brzydzi³a siê siebie.
Uroczystoœæ ju¿ siê skoñczy³a i jak oœ to prze¿y³a. Byle
tylko nie daæ siê ponieœæ nerw om. Mo¿e przyda siê chw ila
spokoju z dala od goœci, my œ la³a przechodz¹c do
salonu. Z uœmiechem zaczê³a ogl¹daæ prezenty, jakie
ma³y Jonathan dosta³ w dniu chrztu.
- Na tw oim miejscu nie uœmiecha³abym siê.
Fiona! Jak to siê sta³o, ¿e nie jest z Benedyktem? zdziw i³a siê
Rebeka, ale zaraz zobaczy³a, ¿e Mary prow adzi go gdzieœ w
g³¹b domu.
- Mi³e przyjêcie, praw da? - odpar³a, ignoruj¹c uw agê Fiony.
- Daj¿e spokój, Rebeko. Trafia³a ci siê najlepsza partia w
tym kraju, a ty w ypuœci³aœ j¹ z r¹k.
- Nie s¹dzê, by antropolog by³ najlepsz¹ parti¹ w tym kraju.
Mo¿e gdyby by³ multimilionerem - zakpi³a pragn¹c
jedynie, by Fiona siê zamknê³a.
- Nie w iesz? Mo¿e istotnie nie w iesz. - Fiona odrzuci³a
g³ow ê do ty³u i zaczê³a-siê œmiaæ.
Wysoki, fa³szyw y œmiech dzia³a³ Rebece na nerw y, ale nie
zamierza³a zadaw aæ pytania, na które Fiona tak chêtnie by
odpow iedzia³a.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
67
- Kochanie, Benedykt Maxw ell jest milionerem. Wiêcej
ni¿ milionerem. S³ysza³aœ o angidsko-francus-kiej firmie
elektronicznej M&M? - Fiona odczeka³a chw ilê, a w idz¹c,
¿e Rebeka dalej pat rzy na ni¹ bezmyœlnie, ci¹gnê³a: -
Montaine i Maxw ell. P arê tygodni temu historiê tej firmy
pokazywano w telewizji, w programie Jeffa Kat esa, który
zrobi³ w yw iad z Benedyktem i doprowadzi³ go do sza³u
sugeruj¹c,
¿e nie jest ¿adnym antropologiem, a jego odkrycie
to czysty przypadek.
-To idiotyczne. - Rebeka nie mia³a pojêcia, czemu broni
naukow ych dokonañ Benedykta.
- Wiesz, co mów i¹. Pieni¹dz rodzi pieni¹dz, s³aw a s³awê i tak
dalej. Wiadomo, ¿e Benedykt w zi¹³ dwuletni urlop ze swojej
firmy. Kiedy uznano go za zaginionego, jego w uj Gerard
Montaine sam zaj¹³ siê prow adzeniem interesów . Ale teraz
Benedykt w róci³ i z pow rotem zasiad³ w radzie.
Rebeka otw orzy³a usta ze zdumienia. Wiêc M&M nale¿a³o
d o Benedykta. S³ysza³a o tej firmie, ka¿dy o niej s³ysza³.
Dostarczali w iêkszoœæ sprzêtu elektronicznego do prac przy
tunelu pod kana³em La Manche. Oczyw iœcie. Gordon mów i³,
¿e jego matka jest Francuzk¹. Matka Benedykta... Dobry
Bo¿e. By³a jeszcze w iêksz¹ idiotk¹, ni¿ s¹dzi³a.
- Rebeko, chcê z tob¹ zamieniæ parê s³ów . - Benedykt
chw yci³ j¹ za ramiê. - W cztery oczy - doda³, a w jego g³osie
w yraŸnie s³ychaæ by³o w œciek³oœæ.
Najw yraŸniej coœ w yprow adzi³o go z r ó w n ow agi, ale
Rebeka nie zamierza³a byæ koz³em ofiarnym. Ju¿ raz siê ni¹
pos³u¿y³ w ten sposób. Wystarczy...
- Benedykcie, kochanie, myœla³am, ¿e ju¿ nigdy nie w rócisz -
w tr¹ci³a Fiona sw ym piskliw ym g³osem.
68
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
-IdŸ sobie, Fiono, chcê porozmaw iaæ z moj¹ by³¹
narzeczon¹.
Rebece praw ie zrobi³o siê ¿al tej kobiety. Fiona sp¹sow ia³a
i dumnie unosz¹c g³ow ê w ysz³a z pokoju.
-Doœæ brutalnie, ale szczerze - zauw a¿y³a ch³odno. Rêka
Benedykta zacisnê³a siê m ocniej na jej ramieniu -
Pozw ól mi odejœæ.
- Jak skoñczymy, bêdziesz mog³a sobie iœæ do diab³a, ale
najpierw chcê, ¿ebyœ mi coœ w yjaœni³a.
Rebeka spojrza³a na rozw œcieczon¹ tw arz Benedykta i da³a
siê poprow adziæ do s¹siedniego pokoju. Nie c h cia³a,
aby na chrzcinach Jonathana dosz³o do jakiejœ sceny.
Benedykt z trudem hamow a³ z³oœæ. Nie w iedzia³a, co go
tak zdenerw ow a³o, i kiedy zatrzasn¹³ za nimi drzw i,
dreszcz przera¿enia przebiegi jej po plecach.
- Rebeko, co, do diab³a, naopow iada³aœ Mary? Nigdy w
¿yciu tak mnie nie obra¿ono. W³aœnie zosta³em zmieszany z
b³otem przez kobietê, z któr¹ od lat ³¹czy mnie przyjaŸñ.
Mary by³o przykro. Gdyby t y lko uda³o jej siê ze mn¹
skontaktow aæ, nie prosiliby mnie na chrzestnego ojca
sw ego dziecka. A w szystko to tw oja robota.
Rebeka w yda³a cichy jêk. Pow inna siê by³a domyœliæ.
Mary, lojalna p r zyjació³ka, by³a bardzo szczera i
bezpoœrednia. Przypomnia³a sobie, ¿e przed chw il¹
w idzia³a ich razem.
- Sk¹d ta w œciek³oœæ, Benedykcie? Czego siê spodziewa³eœ?
- Stara³a siê zachow aæ spokój, chocia¿ czu³a rozpacz. Nigdy nie
przysz³o jej do g³ow y, ¿e Mary zaatakuje Benedykta...
- N ie spodziew a³em siê, ¿e zostanê oskar¿ony o gw a³t -
w ykrztusi³ i zaciskaj¹c d³onie na szczup³ych
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ 69
ramionach Rebeki, przyw ar³ do niej ca³ym ciê¿arem sw ego
cia³a. Zanim zd¹¿y³a siê u c hyliæ, w pi³ siê w jej wargi w
brutalnym poca³unku, zanurzaj¹c d³onie w jej w ³osac h i
niszcz¹c starann¹ fryzu r ê, Rebeka podskoczy³a, w ³osy
rozsypa³y siê w okó³ jej tw arzy. Nagle poca³unek z³agodnia³ i
Benedykt zacz¹³ coœ szeptaæ prosto w jej rozchylone usta. Ku
swemu zawstydzeniu w estchnê³a cicho. Wów czas Benedykt
w yprostow a³ siê, odsun¹³ j¹ na odleg³oœæ rêki i utkw i³ w zrok
w jej zaró¿ow ionej tw arzy oraz ustach nabrzmia³yc h o d
poca³unku.
- Gdyby Mary mog³a ciê teraz widzieæ, zrozumia³aby, jaka z
ciebie k³amczucha. Uw iod³em ciê z zemsty! Dobre sobie! Nie
mog³aœ siê ode mnie odkleiæ.
By³o to znacznie gorsze, ni¿ Rebeka siê spodziewa³a. Mary nie
tylko obw ini³a Benedykta o zerw anie, ale niew¹tpliwie podzieli³a
siê z nim swymi podejrzeniami, co w ydarzy³o siê w jego domu.
- Nie... nie ok³ama³am Mary. Jest moj¹ przyjació³k¹ i...
pow iedzia³am jej praw dê - pl¹ta³a siê. S¹dzi³a ju¿, ¿e uda³o jej
siê uporz¹dkow aæ sw oje ¿ycie, a tu wszystko zaczyna siê od
nowa. Benedykt... Czy kiedykolw iek uw olni siê od niego?
- Sw oj¹ w ersjê w ydarzeñ. N ie ma ju¿ Goniona, który
móg³by zaprzeczyæ.
Wspomnienie Goniona pomog³o jej zapan o w aæ nad
bólem.
- Gordon zgodzi³by siê ze mn¹. By³ w spania³ym, czu³ym
m³odym cz³ow iekiem. Ty nie masz, o tym pojêcia.
- Na Boga, kobieto, napraw dê jesteœ niezw yk³a. Spojrza³em
w te twoje niewinne fio³kowe oczy i prawie siê ci w ierzy³em. Ale
w iem, ¿e to maska. Nabra³aœ
70
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
Gordona, a teraz nabierasz Mary. Znam j¹ jeszcze ze studiów ,
a ty w ci¹gu czterech lat zdo³a³aœ tak j¹ omotaæ, ¿e
w ieloletnia przyjaŸñ zosta³a kompletnie zniszczona. -
Odepchn¹³ j¹ od siebie tak, ¿e omal siê nie przew róci³a. -
Brzydzê siê tob¹ - w ycedzi³.
Rebeka spojrza³a na niego spod swych d³ugich rzês. Sta³ bez
ruchu, z jego postaci emanowa³a bezwzglêdnoœæ.
- Nic nie powiesz, Rebeko? - Wymówi³ jej imiê tak, ¿e
zabrzmia³o jak obelga.
Poczu³a, ¿e to by³a ostatnia kropla przepe³niaj¹ca czarê.
Wyprostow a³a siê dumnie i, odgarniaj¹c w ³osy z tw arzy,
spojrza³a mu prosto w oczy.
- Jesteœ ¿a³osny, Benedykcie. Mój ojciec tw ierdzi³, ¿e ka¿dy
jest odpowiedzialny za swoje czyny, ale ty, ty jesteœ tchórzem i
oszustem.
- Nigdy nie uderzy³em kobiety, ale ty mo¿esz byæ pierw sza
- w arkn¹³, czyni¹c krok w jej stronê.
- Wcale mnie to nie zdziwi. Nic mnie ju¿ w tobie nie zdziw i.
Przejrza³am ciê na w ylot. Potrzebujesz koz³a ofiarnego, ¿eby
przerzuciæ na niego w ³as n e poczucie w iny. Mary, tw oja
przyjació³k a, która zna ciê od daw na, pow iedzia³a mi, ¿e
nigdy nie mia³eœ czasu dla sw ojej matki. Biedny Gordon, jak
zw yk³eœ go nazyw aæ, by³ znacznie lepszym synem. Gdzie
by³eœ, kiedy rod zin a ciê potrzebow a³a? W³óczy³eœ siê po
Brazylii.
Rebeka w idzia³a, ¿e Benedykt blednie, usta zaciskaj¹ siê w
w ¹sk¹ bia³¹ kreskê, ale nic nie mog³o jej pow strzymaæ.
Chcia³a go zraniæ, tak jak on zrani³ jej uczucia.
- Gordon mów i³ mi, ¿e spêdza w akacje z matk¹, bo ona go
potrzebuje... Taki w ³aœnie by³, zupe³nie pozbaw iony
egoizmu. Ale sk¹d mia³byœ to w iedzieæ, Benedykcie, praw ie
go nie zna³eœ.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
71
Benedykt drgn¹³, w iedzia³a, ¿e trafi³a w czu³y punkt, ale nie
zw a¿a³a na to.
-Mów i³, ¿e matka jest zrozpaczona po œmierci mê¿a i, jak
s¹dzono, tw ojej. Brakow a³o mu ojca, ale tob¹ siê specjalnie nie
pr zejm o w a³, tak rzadko ciê w idyw a³. Wiec jeœli chcesz
kogokolw iek w iniæ, zacznij od siebie, cholerny egoisto.
A zanim nazw iesz mnie jeszcze raz k³amczuch¹,
przeczytaj lepiej raport z sekcji zw ³ok G o r dona. Jak na
naukow ca, przeprow adzi³eœ niew iele badañ.
Przesz³a przez pokój. Benedykt nie w ykona³ najmniejszego
ruchu, by j¹ zatrzymaæ. Z d³oni¹ na klamce odw róci³a siê
jeszcze.
- Mo¿e ten facet z telewizji mia³ racjê, panie multimilionerze.
Tw oje odkrycia w Amazonii to by³ czysty przypadek.
Wysz³a nie ogl¹daj¹c siê. Ba³a siê, ¿e eksploduje z
w œciek³oœci.
Gdyby siê odw róci³a, zobaczy³aby, jak Benedykt Maxwell opada
na fotel i kryje tw arz w d³oniach.
ROZDZIA£ PI¥TY
- Merci. - Rebeka w ziê³a fili¿ankê, któr¹ kelner postawi³ przed
ni¹ na stoliku, w ypi³a parê ³yków i w tuli³a siê w fotel. Nareszcie
mia³a chw ilê spokoju.
By³a niedziela. Pla¿a w Royan b³yszcza³a w s³oñcu. Jachty
p r zecina³y sennie spokojn¹ w odê, z oddali dobiega³y
g lo s y za¿y w aj¹c y c h niedzieln eg o o d p o c zy n k u
mieszkañców miasteczka.
Uw agê Rebeki przyku³ ma³y ch³opiec op³akuj¹cy lody,
które up ad ³y m u na chodnik. Jej serce œcisnê³o siê z
tês k n oty za w ³asnym synem, Danielem. Po raz
p ier w s zy zostaw i³a go na parê dni u Josha i Joann y .
Niestety, jako samotna matka musia³a dzieliæ czas
miêdzy dziecko i pracê.
Do portu w p³yn¹³ du¿y, piêkny jacht. Na jego pok³adzie
pojaw i³ siê w ysoki, ciemnow ³osy m ê¿c zyzna i zaraz
w yskoczy³ na brzeg. Reb eka nie w idzia³a jego tw arzy,
ale sylw etka w yda³a jej siê znajoma. Rozmyœlania
przerw a³ krzyk m ³odej dziew czyny biegn¹cej w stronê
kaw iarni.
- Pani Blacket-Green... Pani Blacket-Green! Rebeka
w estchnê³a i podnios³a w zrok. Dziew czyna zatrzyma³a
siê tu¿ przed ni¹.
- Co siê sta³o, Dolores? - Spojrza³a z nagan¹ w oczach na dobrze
rozw iniêt¹ szesnastolatkê, gdy ta zaczê³a przepraszaæ, ¿e jest
w kostiumie k¹pielow ym.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
73
- Czy nie mówi³am wam, ¿e macie siê ubieraæ przed wyjœciem
z pla¿y?
- Tak, proszê pani. Ale musi pani przyjœæ szybko. Dodger
namów i³ pana Humphreya, ¿eby pop³yn¹æ ³ódk¹ i teraz maj¹
k³opoty.
Rebeka zerwa³a siê na równe nogi. Wyjê³a z kieszeni spodni
parê franków , rzuci³a je na stolik i pobieg³a w stronê pla¿y.
Nie zauw a¿y³a stoj¹cego na nabrze¿u wysokiego, ciemnow³osego
mê¿czyzny, który odwróci³ siê w ich stronê i spogl¹da³ za nimi z
uw ag¹.
Wycieczka szkolna do Francji zaczê³a siê nie najlepiej. W
pi¹tek, kiedy w yje¿d¿ali z Anglii, panna Smythe, z któr¹
mia³a na zmianê prowadziæ mikrobus, przytrzasnê³a sobie rêkê
drzw iami, a drugi kolega Rebeki, pan Humphrey, nie umia³
prowadziæ. Na jej barkach spoczyw a³ w iêc zarów no obow i¹zek
prow adzenia samochodu, jak i odpow iedzialnoœæ za grupê
szesnastoletnich uczniów .
Do diab³a, co ten g³upi Humphrey teraz w ymyœli³? Panna
Smythe zosta³a w domu, gdzie szykowa³a kolacjê, ale Rebeka' by³a
przekonana, ¿e Humphrey poradzi sobie sam przez parê
minut. Niestety pomyli³a siê. W stronê pe³nego morza p³ynê³a z
ogromn¹ szybkoœci¹ ¿aglówka z wzdêtym ¿aglem, a na jej
pok³adzie miota³y siê dw ie, malej¹ce z ka¿d¹ sekund¹, postacie.
-Dolores, zbierz resztê uczniów i czekajcie na mnie na brzegu! -
zakomenderowa³a Rebeka biegn¹c w stronê morza. Nagle
spost r zeg³a trzech ratow ników , którzy zauwa¿yli ju¿ ³ódkê i
wskoczywszy do motorówki, pop³ynêli jej na ratunek. Wkrótce
przyholow ali j¹ d o p rzystani. Rebeka odetchnê³a z ulg¹ i
zbieraj¹c si³y ruszy³a porozm aw iaæ z dzieæmi. Wraz z
opiekunami by³o ich trzynaœcioro. Pechow a trzynastka!
74
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
Stanê³a przed nimi i da³a upust z³oœci.
-W porz¹dku, siadajcie. Pan nie, panie Humphrey, pan
mo¿e so b ie iœæ. - Spojrza³a z dezaprobat¹ na m³odego
rudow ³osego mê¿czyznê z okularach. By³ najbardziej
nieporadnym pedagogiem Jakiego zdarzy³o jej siê spotkaæ
w ci¹gu czterech lat pracy.
- Cisza! - krzyknê³a, przygl¹daj¹c siê ze z³oœci¹ gromadce,
dopóki nie spostrzeg³a w inow ajcy. - No, Dodger, mo¿e
w yt³umaczysz siê ze sw ego zachow ania.
- Chcia³em po¿eglow aæ, proszê pani. W koñcu jesteœmy
na w akacjach.
- S³uchajcie. Wszyscy. Jak nie zaczniecie myœleæ, jutro
odw iozê w as do domu. - Nie zdaw a³a sobie spraw y z
w idoku, jaki przedst aw ia³a. Maleñka, niezw ykle zgrabna
kobieta z krótkimi krêconymi w ³osami, ubrana w kostium z
czarnej lycry i szorty, robi¹ca aw anturê grupie nastolatków
znacznie przew y¿szaj¹cych j¹ w zrostem.
- Podró¿ zaczê³a siê od w ypadku, ale dzisiaj, gdyby nie
ratow nicy, mog³aby skoñczyæ siê katastrof¹. Dodger, jak
œmia³eœ udaw aæ, ¿e u miesz ¿eglow aæ - w bi³a oczy w
ch³opaka odpow iedzialnego za ca³e zamieszan ie - skoro
w iadomo, ¿e umiesz co najw y¿ej p³yw aæ ³ódk¹ po kanale
w Hyde Parku. Napraw dê...
Przerw a³ jej g³oœny mêski œmiech i Rebeka odw róci³a siê,
nic nie podejrzew aj¹c . Wiêc jednak dosz³o do katastrofy.
Benedy k t Maxw ell. Pozna³a go od razu, a serce zadr¿a³o
jej w piersi. Min ê³o piêæ lat od ich ostatniego
spotkania, w tedy te¿ siê z niej œmia³, myœla³a czu j¹c , jak
pow rac a daw na gorycz, tym razem jednak po³¹czona z
dum¹. Teraz nie móg³ jej zadaæ bólu.
- Rebeko, Rebeko - w ykrztusi³ ze œmiechem - w i-
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
75
dzê, ¿e osi¹gnê³aœ to, co chcia³aœ. - Rozejrza³ siê z
rozbaw ieniem. - Gdzie uczysz? W popraw czaku?
Sta³ parê metrów od niej. Mia³ na sobie tylko szarozielone
szorty. Rebeka w ymow nie pokaza³a mu plecy i
przemów i³a do uczniów rozkazuj¹cym tonem.
- Dodger i Thompson, macie zebraæ dw ie dru¿yny i graæ w
pi³kê. Mo¿e w ten spo s ó b bêdzie spokój przez godzinê
czy dw ie.
- Prószê pani, ten pan jeszcze tam jest. Nie porozmaw ia
pani z nim? - w tr¹c i³a siê Dolores. - Niez³y, jak na
takiego starego faceta.
Rebeka nie chcia³a rozmaw iaæ z Benedyktem, nie chcia³a
naw et w ied zieæ o jego istnieniu, ale uœmiechnê³a siê.
„Stary facet'*. By³by zachw ycony...
- Stary facet sam potrafi mów iæ. Dlaczego nie s³uchacie
pani nauczycielki. No! Ruszcie siê!
Nie zdaw a³a sobie spraw y, ¿e Benedykt jest tak blisko. Du¿a
d³oñ spoczê³a na jej ramieniu i Rebeka zadr¿a³a, czuj¹c ten
dotyk na sw ojej skórze. Odsunê³a siê o parê kroków .
- Radzê sobie znak o m icie z moimi uczniami. Nie
potrzebujê pomocy.
-Wybacz. - Uœmiech rozbaw ienia goœci³ jeszcze na wargach
Ben ed ykta, ale jego spojrzenie by³o pow a¿ne. Przez
chw ilê myœla³a, ¿e prosi, by w ybaczy³a mu w iêcej ni¿ ten
incydent. Szybko jednak zmieni³a zdanie.
- Wybacz, ale w ygl¹dasz, jakbyœ bardzo potrzebow a³a
pomocy.
- Z pew noœci¹ nie od ciebie - o d g r y z³a siê. Co za zbieg
okolicznoœci przyw iód³ go tutaj, na po³udnie Francji, akurat w
dniu, kiedy przyjecha³a? Mia³a nadziejê, ¿e nigdy w iêcej nie
zobaczy Benedykta. Udaw a³o jej siê to przez piêæ lat.
76
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- No, ju¿ lepiej. Cieszê siê, ¿e w ci¹¿ drzemie w tobie tyle
energii, jak w ów czas gdy ciê pozna³em. - B³ysn¹³
zêbami w w ilczym uœmiechu. - I kocha³em - doda³
uw odzicielsko.
K³amca. Nigdy jej nie kocha³ i nie mia³a zamiaru w daw aæ
siê z n im w rozmow ê. Krzyk Dolores by³ dobrym
pretekstem, by w ypl¹taæ siê z tej sytuacji.
- By³aœ na spalonym, Dolores! - zaw o³a³a rozstrzygaj¹c w
t en sposób spór. - Panie Humphrey, ja siê nimi zajm ê.
Pan mia³ ju¿ doœæ w ra¿eñ jak na jeden dzieñ.
Gdyby jeszcze nie trzês³y jej siê kolana...
- Nie œpiesz siê tak. - Silna d³oñ chw yci³a j¹ za ramiê.
Spojrza³a na Benedykta. Sta³ o w iele za blisko, czu³a ciep³o
i s i³ê promieniuj¹ce z jego cia³a, b³yszcz¹ce oczy
patrzy³y na ni¹ z uw ag¹.
- Chcê z tob¹ porozmaw iaæ, w yjaœniæ. Chcê, ¿ebyœ da³a mi
szansê - mów i³ z naciskiem.
Czu³a siê tak, jak gdyby minione piêæ lat nie istnia³o, a ona
nadal by³a oszukan¹ idiotk¹. Zadr¿a³a. Pomyli³a siê. Ten
cz³o w iek nadal móg³ j¹ zraniæ. Gdyby jeszcze pozna³ jej
tajemnicê...
- Nic siê nie zmieni³eœ. Umiesz tylko pow tarzaæ: chcê. -
Dr¿¹cy miêsieñ na tw arzy Benedykta zdradza³ rosn¹ce
napiêcie. - Bêdziesz jednak musia³ na chêciach
poprzest aæ. To bêdzie dla ciebie coœ now ego -
pow iedzia³a ch³odno. - A teraz zabierz tê rêkê.
- Wygra³aœ - pow iedzia³ cicho i zdj¹³ rêkê z jej ramienia. Pan
Humphrey zbli¿a³ siê do nich. - Ale musimy porozmaw iaæ.
Zjesz ze mn¹ jutro kolacjê?
- Nie - odpar³a krótko, spostrzegaj¹c drapie¿ny b³ysk w jego
o czach. -Jestem uratow ana, pomyœla³a zw racaj¹c siê d o
Humphreya.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
77
-Dziêki! Mam chyba udar s³oneczny - zaw o ³a³ m³ody
cz³ow iek. - Na razie! - doda³ w biegaj¹c na w ydmê.
Rebeka spostrzeg³a, ¿e uczniow ie znow u zaczynaj¹ siê
k³óciæ. Chcia³a zignorow aæ obecno œ æ Benedykta, ale
dobre w ychow an ie kaza³o jej w yrzec choæ s³ow o na
po¿egnanie.
- Do w idzenia, panie Ma...
- Chw ileczkê. - Zbli¿y³ siê. Jego w ielk ie, niemal nagie
c ia³o w praw i³o j¹ w zak³opotanie. - Dlaczego, Rebek o ?
Czego siê boisz?
Gdyby w iedzia³... Jakiœ w ew nêtrzny g³os kaza³ jej byæ
ostro¿n¹. Spojrza³a mu w oczy.
-By æ m o ¿e w ê¿y - za¿artow a³a - ale z pew noœci¹ nie
c iebie. Musisz mi w ybaczyæ. Uczn io w ie m n ie
potrzebuj¹.
Odw róci³a siê i pobieg³a w stronê zaimprow izow anego
boiska. Czu³a na plecach jego pal¹c e s p o jrzenie, ale
stara³a siê o tym nie pamiêtaæ. Ca³¹ uw agê skupi³a na grze.
Wreszcie zobaczy³a k¹tem oka, jak Benedykt odw raca
siê i odchodzi z pla¿y. Na szczêœcie, poszed³ sobie...
Rebeka le¿a³a w ³ó¿ku. By³a pó³noc i w reszcie zapad³a
cisza w w ynajêtym na w akacje domku. Chocia¿ by³a taka
zmêczona, nie mog³a zasn¹æ. Wmaw ia³a sobie, ¿e to z
p o w odu upa³u, podœw iadomie czu³a jed n ak , i¿
p r zy c zy n ¹ b ezsennoœci jest Benedykt Max w ell.
Rozpamiêtyw a³a minione piêæ lat ¿ycia.
Po aw anturze w g ab inecie Benedykt po¿egna³ siê z ni¹
uprzejmie, mia³ n aw et czelnoœæ poca³ow aæ j¹ na
odchodnym. Nastêpnego dnia przenios³a siê do Not-
78
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
tingham, gdzie w ynajê³a kaw alerkê. Koñczy³a w tym czasie
kurs nauczycielski i nauka zajmow a³a jej ca³e dnie. Nocami
p³aka³a. W paŸdzierniku odw iedzi³a w reszcie lekarza, który
potw ierdzi³, ¿e jest w ci¹¿y. Zamieni³a wówczas kawalerkê na
dwupokojowe mieszkanie, a na Wielkanoc urodzi³ siê Daniel.
Przyjaciele podtrzymyw ali j¹ na d u c h u , a Joanna
zamieszka³a z ni¹ przez miesi¹c. Zda³a egzaminy i dosta³a
pracê w , jednej z londyñskich szkó³. Wszystko uk³ada³o siê jak
najlepiej.
Rebeka w sta³a i podesz³a do okna. Patrzy³a na
odbijaj¹cy siê w morzu ksiê¿yc. Drêczy³y j¹ w¹tpliwoœci... Czy
dobrze zrobi³a? Ale¿ oczywiœcie - wmawia³a sobie. B³¹dzi³a
w zrokiem po niebie, jakby tam szuka³a otuchy.
Nagle wstrz¹sn¹³ ni¹ dreszcz. Jeœli nie bêdzie ostro¿na, mo¿e
teraz zrujnow aæ ca³e sw oje ¿ycie.
- Przyprow adzi³am pani znajomego! Rebeka a¿ podskoczy³a
upuszczaj¹c kie³baskê, któr¹ mia³a w ³aœnie w biæ na ro¿en.
- Cholera! - zaklê³a pod nosem w idz¹c nadchodz¹c¹ z
drugiego koñca ogrodu gromadê. Na przedzie sz³a Dolores w
tow arzystw ie Benedykta Maxw ella, a za nimi pod¹¿a³a reszta
grupy.
- Spotkaliœmy pani przyjaciela i zaprosiliœmy go na obiad.
- Mam nadziejê, ¿e nie masz nic przeciw ko temu? - Benedykt
podszed³ do niej, z wyraŸn¹ przyjemnoœci¹ przesuw aj¹c
w zrokiem po jej sk¹po odzianym c iele. Rebeka poczu³a
wewnêtrzny dreszcz ¿a³uj¹c, ¿e nie w³o¿y³a sukienki. Szorty i
góra od kostiumu os³ania³y tak niew iele.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
79
-Wczoraj by³em w œciek³y, ¿e obciê³aœ w ³osy, pamiêtam,
jak le¿a³y rozrzucone na mojej poduszce. Ale teraz
tw oja fryzura zaczê³a mi siê podobaæ. -Przesun¹³ palcami
po jej krêconych w ³osach.
Zesztyw nia³a pod w p³yw em tej pieszczoty i w spomnieñ,
które jego dotyk obudzi³.
- Sadzi³am, ¿e naw et ty masz na tyle rozumu, b y nie
podryw aæ nastolatek - w ysili³a siê na z³oœliw oœæ.
- Nie w yg³upiaj siê, Rebeko. Dobrze w iesz, ¿e chodzi³o mi
tylko o to, by trafiæ do ciebie.
Wierzy³a mu. Problem polega³ na tym, ¿e nie chcia³a, by
znów do niej trafia³. By³ niebezpiecznym mê¿czyzn¹, a ona
mia³a za du¿o do stracenia. Chcia³a mu pow iedzieæ, ¿eby
poszed³ do diab³a, ale przerw a³a im panna Smythe.
- Co za zbieg okolicznoœci ¿e spotkaliœmy tw ego znajomego,
pana Maxw ella. Pomyœleæ, ¿e tw ój ojciec by³ jednym z jego
w yk³adow ców ! Jaki œw iat jest ma³y. Opow iedzia³am mu
o moim ma³ym w ypadku i zgadnij, co zrobi³! - Podnios³a
w górê obanda¿ow an¹ rêkê.
- Jego jacht w ymaga napraw y i musi zostaæ w porcie przez
p ar ê dni, w iêc by³ tak uprzejmy i zaproponow a³, ¿e w
t y m czasie pomo¿e nam opiekow aæ siê dzieæmi. Bêd ¹
te¿ mog³y pop³yn¹æ w rejs jego jachtem w e c zw ar t ek.
Czy to nie cudow ne?
-Dopraw dy - p ow iedzia³a Rebeka t³umi¹c jêk -nie
pow inniœmy tak w ykorzystyw aæ pana Maxw ella.
- Nonsens. To dla mnie zaszczyt - odpar³ Benedykt.
- Od czego ma siê przyjació³? - Omal n ie zabi³a go
spojrzeniem. Jasne by³o, ¿e przez ostatnie dw ie godziny
zdo³a³ siê w kupiæ w ³aski jej kolegów i uczniów .
Wyobra¿a³a sobie ich miny , gdyby w yzna³a im praw dê.
Uw iód³ j¹ i zrobi³ jej dziecko... Daniela. Myœl
80
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
o synu pomog³a jej opanow aæ gniew . Musia³a byæ ostro¿na.
Jeden fa³szyw y krok i Benedykt dow ie siê tego, po tale
pragnê³a przed nim zataiæ.
- Jeœli to rzeczyw iœcie nie spraw i ci k³opotu? - rzuci³a
zdziw iona w ³asnymi zdolnoœciami aktorskim i. - Bardzo
siê cieszê, ¿e nam pomo¿esz.
- Ca³a przyjemnoœæ po mojej stronie, Rebeko.
Rebeka straci³a ca³¹ pew noœæ siebie, gdy okaza³o siê, ¿e
jedyne w olne miejsce przy stole jest na koñcu ³aw ki, tu¿ obok
Benedykta. Stara³a siê trzymaæ nogi jak najdalej od jego
tw ardych ud.
-Zdenerw ow ana? Niema pow odu. Napij siê-szepn¹³ i nala³
jej trochê taniego w ina z du¿ej butelki
- pow inien to ,byæ szampan, ¿eby uczciæ nasze spotkanie.
Czu³a jego o d dech na policzku i w iedzia³a, ¿e siê jej
ukradkiem przygl¹da. Pojê³a, ¿e nie jest odporna na
urok tego mê¿czyzny i nigdy nie bêdzie.
- Co tu czciæ - pow iedzia³a ostro¿nie.
- Dzisiejsze spotkanie i te, które po nim nast¹pi¹
- pow iedzia³ z uœmiechem, spuszczaj¹c w zrok z jej tw arzy na
pe³ne piersi. - Ju¿ cieszê siê na jutrzejsz¹ w ypraw ê do Cognac.
W œrodê piesza w ycieczka, w czw artek ¿agle.
- Nie ma potrzeby - uciê³a, zapominaj¹c o sw ym
w czeœniejszym postanow ieniu, by uczestniczyæ w grze.
- A ja myœlê, ¿e mnie potrzebujesz.
Rebeka zarumieni³a siê i odw róci³a w zrok. Nie potrzebujê
go, nie potrzebujê ¿ad n ego mê¿czyzny, pow tarza³a w
myœlach uparcie.
- Oczyw iœcie, do pomocy przy dzieciach. Dolores mów i³a, ¿e
jesteœcie tu do pi¹tku, w iêc mo¿e zjemy jednak razem kolacjê
- pow iedzia³ przymilnie.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
81
- Dolores ma za d³ugi jêzor - mruknê³a.
- No, no, czy w ypada mów iæ tak o sw oich uczniach? -
zgani³ j¹ ze œmiechem.
Zignorowa³a go i zaczê³a kroiæ kie³baskê le¿¹c¹ na talerzu
marz¹c, by by³a to tw arz Benedykta. Musi powiedzieæ parê s³ów
Dolores... Nie w iadomo, co mu jeszcze wypapla. Zaraz zacznie
plotkowaæ o jej ¿yciu osobistym, a na to Rebeka nie mog³a pozwoliæ.
Wypi³a du¿y ³yk wina, ¿eby ukoiæ nerwy i zajê³a siê smakowit¹
kie³bask¹. Kiedy wróci³a nieco do równowagi, us³ysza³a z
przera¿eniem, jak Benedykt informuje pannê Smythe i
Humphreya, ze zabierze j¹ w œrodê wieczorem na kolacjê.
-To niemo¿liw e - w tr¹ci³a - nie mogê w as zostaw iæ
samych z dzieæmi.
~
- Nonsens - upiera³a siê panna Smythe - w szystko by³o
dot¹d na tw ojej g³ow ie. Musisz spêdziæ w ieczór ze sw oim
starym znajomym. Nie ma dyskusji.
Oczy Rebeki zap³onê³y w œciek³oœci¹. Pe³en zadow o
lenia uœmiech i w yraz triumfu na tw arzy Benedykta
prow okow a³y j¹ do rzucania g³oœnych przekleñstw
pod jego adresem. Benedykt Maxw ell potrafi³ manipu
low aæ ludŸmi. Tym razem te¿ musia³ mieæ jakieœ ukryte
motyw y.
'
Odw róci³a g³ow ê i po raz pierw s zy p r zyjrza³a mu siê
dok³adnie. By³ szczuplejszy, zmar s zczki w okó³ ust
pog³êbi³y siê, jego niegd y œ czarne w ³osy naznaczone
by³y siw izn¹. Wyg l¹da³ znacznie starzej, mia³ ju¿
praw ie czterdzieœci lat. Ale to nie w iek spow odow a³
w id oczn¹ w nim zmianê. Mo¿e to dlatego, ¿e n ie
patrzy³a ju¿ na n ieg o zam g lo n ym spojrzeniem
zakochanej dziew czyny. Widzia³a go ostro i w yraŸnie:
by³ niebezpiecznym cz³ow iekiem...
82
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Jak w ygl¹dam? - spyta³ Benedykt z przek¹sem. -
Przygl¹dasz mi siê, jakbyœ mnie w idzia³a pierw szy raz w
¿yciu.
Rebeka zaczerw ieni³a siê z zak³opotania, z³a, ¿e da³a siê
przy³apaæ.
- Piêæ lat to du¿o czasu - pow iedzia³a, starannie
dobieraj¹c s³ow a - n ie znam ciê w ³aœciw ie, z tego, co
pamiêtam, trudno mi uw ierzyæ, ¿ebyœ chcia³ z w ³asnej
w oli spêdzaæ czas z grup¹ uczniów . To nie w tw oim stylu.
- A có¿ ty w iesz o moim stylu? Odk¹d zerw a³aœ
zarêczyny, zapomnia³aœ o moim istnieniu - oznajmi³ z
gorycz¹.
Ona zerw a³a zarêczyny?!
- I nie ma siê czemu dziw iæ - w arknê³a niezbyt uprzejmie.
Kogo próbow a³ oszukaæ? Czy¿by straci³ pamiêæ?
- Wiem, ¿e post¹pi³em Ÿle, ale napisa³em list z
przeprosinami, w yjaœnieniami. Mia³em nadziejê, ¿e
odpiszesz, ale zrozumia³em i pogodzi³em siê z brakiem
reakcji. Teraz jed n ak , po piêciu latach, mog³abyœ mi
w reszcie w ybaczyæ - przekonyw a³ tak ¿arliw ie, jakby
rzeczyw iœcie mu na niej zale¿a³o.
O co mu chodzi? Przecie¿ nigdy do niej nie pisa³!
-Chcê byæ tw oim przyjacielem, Rebeko, odegnaæ raz na
zaw sze w idmo przesz³oœci. Wczoraj, kiedy ujrza³em ciê w
porcie, nie mog³em uw ierzyæ w ³asnemu szczêœciu.
Myœla³em tylko o tym, ¿e w reszc ie mam szansê, by
w szystko w yjaœniæ. List nigdy nie w ystarcza. - Jego
glos brzmia³ przekonyw aj¹co, ale Rebeka nie mog³a
pozw oliæ siê znów oszukaæ.
Na szczêœcie rozmow ê przerw a³a panna Smythe.
-Je¿eli w szyscy pomog¹ sprz¹taæ ze sto³u , s pêdzimy
popo³udnie na pla¿y.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
83
Benedykt rozejrza³ siê, jak gdyby zapomnia³ o obecnoœci
innych osób i zakl¹³ pod nosem.
- Porozmaw iamy, obiecujê ci to - b r zmia³o to niemal
jak groŸb a. Wsta³ i z naturalnym w dziêkiem oznajmi³, ¿e
niestety musi iœæ. Wzyw aj¹ go interesy. Rzuci³ jeszcze Rebece
ostatnie przenikliw e spojrzenie.
- Panna Smythe pow iedzia³a, ¿e ruszamy o dziew i¹tej rano. Do
zobaczenia.
- Dobrze. Do w idzenia - w ycedzi³a Rebeka. Có¿ mia³a
robiæ?
Reszta popo³udnia up³ynê³a jej na zajmow aniu siê uczniami,
ale g³ow ê zaprz¹ta³a jej myœl o Benedykcie. Myœla³a o tym, co
wydarzy³o siê od wczoraj i o tym, jak Benedykt Maxw ell
ponow nie w kroczy³ w jej ¿ycie.
Benedykt, tryskaj¹cy zdrowiem i energi¹, siedzia³ za kierownic¹.
Rebeka rzuca³a mu uwa¿ne spojrzenia. Nie widzia³a wyrazu jego
oczu, gdy¿ mia³ ciemne okulary, ale, s¹dz¹c -po minie, spraw ia³
w ra¿enie cz³ow ieka. zadowolonego z ¿ycia. Nie chcia³a siê do tego
przyznaæ, ale z ulg¹ odst¹pi³a mu miejsce przy kierow nicy.
-Czemu masz tak¹ ponur ¹ m inê, Rebeko? -£agodnie
pos t aw ione pytanie w yrw a³o j¹ z rozmyœlañ. - Czy moje
tow arzystw o jest ci a¿ tak niemi³e?
- Wrêcz przeciwnie. W³aœnie myœla³am, ¿e to szczêœliw y traf, i¿
tu jesteœ. Lubiê prow adziæ, ale tym razem cieszê siê ¿e mnie
zast¹pi³eœ - odpowiedzia³a zgodnie z praw d¹.
- Bardzo w spó³czujê pannie Smythe, ¿e siê zrani³a, ale nie
ukryw am, ¿e jest mi to na rêkê. Nie narzekam.
- Uw a¿nie patrzy³ na szosê. - Chyba ¿e na s t an tego
samochodu. Wprost trudno uw ierzyæ, ¿e przyjecha³aœ nim tu a¿
z Anglii.
84
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Jest w absolutnym porz¹dku, tylko stary, trzeba siê z nim
delikatnie obchodziæ.
- To tak jak ze mn¹ - przes³a³ jej szeroki uœmiech.
Odwróci³a siê i zaczê³a wygl¹daæ przez okno. Ciep³y uœmiech
Benedykta spraw i³ jej przyjemnoœæ, ale postanowi³a udaæ, ¿e go
nie dostrzeg³a. Tak ³atwo mo¿na ulec jego w dziêkow i, a
w tedy czeka j¹ niechybna zguba. Jestem ju¿ doros³a, mówi³a
sobie, i nie pope³niê drugi raz tego samego b³êdu.
Gdy zbli¿ali siê do celu, Benedykt opow iedzia³ uczniom
historiê produkcji koniaku. Mieli o bejrzeæ w innice.
Zachêceni jego opow ieœci¹ nie mogli siê doczekaæ, kiedy
rozpocz¹æ zw iedzanie.
- Czemu tak dziw nie na mn ie p atrzysz? - zapyta³
Benedykt pomagaj¹c Rebece w ysi¹œæ z autobusu.
- Nie przypuszcza³am, ¿e tak œw ietnie radzisz sobie z dzieæmi
- w yzna³a niechêtnie.
- Kocham dzieci - oznajmi³ nie puszczaj¹c jej rêki. .- Kiedyœ
chcia³bym mieæ w ³asne. - Uœmiechn¹³ siê filuternie i nachyli³
do ucha Rebeki. - Co ty na to? Wyrw a³a mu d³oñ i obla³a siê
rumieñcem.
-Nie, dziêkujê-mruknê³a, unikaj¹c jego spojrzenia i
do³¹czaj¹c do uczniów .
- Wstydzisz siê? Kobieta z twoim doœwiadczeniem. Dlaczego?
Rebeka odw róci³a siê szybko, zanim móg³ dostrzec w pe³ni
jej zmieszanie.
- Dzieci, za. mn¹ - zarz¹dzi³a, nie udzieliw szy mu ¿adnej
odpow iedzi. Odetchnê³a z ulg¹, w idz¹c, ¿e Ben edykt j¹
w yprzedzi³. Praw ie siê zdradzi³a. Musi bardziej uw a¿aæ.
-Na litoœæ bosk¹, Benedykcie, przecie¿ oni upij¹ siê
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
85
samym zapachem! - zaw o³a³a Rebeka, gdy zasiedli w reszcie
w du¿ym magazynie pe³nym beczek, gdzie mia³a siê odbyæ
projekcja filmu.
- Nie martw siê, kochanie. Póki ja jestem trzeŸw y, nic ci nie
grozi - szepn¹³ siadaj¹c obok niej.
Gdy w yszli z pow rotem na dw ór, Rebeka czu³a siê nieco
dziw nie, ale kiedy Benedykt od niechcenia obj¹³ rêk¹ jej
ramiona, oprzytomnia³a, czuj¹c jednak zaw rót g³owy z zupe³nie
innego pow odu.
W sklepiku przy w innicy kupi³a butelkê dobrego koniaku.
Pomyœla³a, ¿e bêdzie to ³adny prezent dla Josha i Joanny za
opiekê nad ma³ym.
- Uwa¿aj, przyzwyczaisz siê do tego trunku i uzale¿nien ie
gotow e - odezw a³ siê prow okuj¹cy g³os.
- To dla przyjaciela - w yjaœni³a szybko.
- Dla mê¿czyzny?
- Dla mê¿czyzny -mruknê³a, niezadow olona z jego natrêtnej
obecnoœci.
- Szczêœciarz - przyzna³ Benedykt i uœmiechn¹³ siê. - Mo¿e
zreszt¹ nie taki znów szczêœciarz. Nie ma go tu, a ja jestem. -I
pochyliw szy siê musn¹³ w argami czo³o Rebeki, po czym obj¹³ j¹
w³adczo ramieniem i przycisn¹³ do siebie. -Kupi³aœ wszystko, co
chcia³aœ? Blokujemy kolejkê. - Oszo³omiona nieoczekiwanym
poca³unkiem Rebeka œcisnê³a z ca³ej si³y butelkê, by nie
w ypuœciæ jej z r¹k. Czy tylko ona czu³a narastaj¹ce miêdzy
nimi napiêcie?
- Tak. Dziêkujê - odpar³a zduszonym g³osem. Jej wczorajsze
postanowienie, ¿e bêdzie gra³a rolê przyjac ió ³ki Benedykta;
zaczê³o traciæ sens. Coraz trudniej by³o trzymaæ go na dystans i
czu³a, ¿e jej nerwy tego nie wytrzymaj¹.
86
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
Rebeka usiad³a przed staroœ w ieck¹ toaletk¹ starannie
przygl¹daj¹c siê sw ej opalonej tw arzy. Nie mog³a zaprzeczyæ, ¿e
myœl o kolacji z Benedyktem wprawia³a j¹ w mi³e podniecenie.
Przez ostatnie dwa dni wydawa³o siê, ¿e ten cz³owiek wype³nia³
prawie ka¿d¹ chwilê jej ¿ycia. Rozs¹dek podpowiada³ jej jednak, ¿e
nie powinna ryzykow aæ.
Siedz¹c ju¿ obok niego na miêkkim siedzen iu
mercedesa, obci¹ga³a nerwowo szmaragdow¹ sukienkê, na
pró¿no próbuj¹c zakryæ kolana. Niepotrzebnie j¹ w ³o¿y³a.
G³êbokie w yciêcie z przodu ukazyw a³o w iêcej ni¿ pow inno.
Widzia³a, ¿e w idok jej s k ¹p o os³oniêtego cia³a budzi w
Benedykcie mieszane uczucia, od zdziw ienia po z trudem
hamow ane po¿¹danie.
- Nie chcia³abym, abyœmy zapuszczali siê zbyt daleko -
postanow i³a przerw aæ milczenie.
- W tej sukience? Dobre s o b ie - odar³ Benedykt z
rozbawieniem.
-To znaczy, nie chcê, ¿ebyœmy zbytnio siê oddalali od miasta
- popraw i³a siê zaw stydzona, ignoruj¹c jego prow okacyjne
stw ierdzenie.
- Nie martw siê, praw ie jesteœmy na miejscu.
Opony pisnê³y, Benedykt w zi¹³ ostry zakrêt i Rebeka w pad³a
na niego. Odsunê³a siê pospiesznie. Jej ram iê w rêcz
zap³onê³o przy kontakcie z ramieniem Benedykta. T³umaczy³a
sobie, ¿e to z p o w o du upa³u, ale naw et jej samej nie
przekonyw a³ ten argument.
-Mechers to ³adna ma³a miejscow oœæ, a restauracja jest doœæ
niezw yk³a. Myœlê, ¿e ci siê s p o d o b a, w iêc uspokój siê i
postaraj siê nieco odprê¿yæ, dobrze?
Mia³ racjê. By³a trochê zaniepokojona, ¿e wywozi j¹ tak daleko,
na w zgórze, z którego roztacza³ siê w idok na morze.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
87
- Gdzie ta restauracja? - spyta³a podejrzliw ie.
- Zaraz j¹ zobaczysz. - Wysiad³ z samochodu, otw orzy³ jej
drzw iczki i poda³ siln¹ d³oñ.
Wieczo rne niebo przesycone by³o zapachem morza i
kw iatów . Benedykt poprow adzi³ j¹ w s t r onê niew ielkiej
furtki, przy której zaczyna³y siê schody w ykute w skale.
ZnaleŸli siê na tar as ie otoczonym ze w zglêdów
b ezpiec zeñ s t w a c eglanym murkiem. Restaurac ja
znajdow a³a siê w w ykutych w skale grotach.
- Cudow nie! - zawo³a³a zachw ycona Rebeka. - Jak w bajce.
Dziêkujê, ¿e mnie tu przyw ioz³eœ.
Benedykt nie podziw ia³ krajobrazu, patrzy³ na ni¹.
- Jesteœ piêkna - pow iedzia³, a jego g³os by³ ochryp³y z
po¿¹dania.
Przypatryw a³a mu siê przez chw ilê, odczuw aj¹c têsknotê,
nad któr¹ panow a³a przez ostatnie piêæ lat . By³ dla niej
zaw sze uosobieniem mêskoœci.
- Ty te¿. - Zamar³a z przera¿enia. Wypow iedzia³a na g³os
sw oje myœli.
Benedykt patrzy³ na ni¹ uw a¿nie przez chw ilê.
-Byliœmy ko c h ankami. - Uœmiechn¹³ siê. - A teraz
chcia³bym, ¿ebyœmy przynajmniej zostali przyjació³mi. Nie
ma w tym nic z³ego, ¿e nadal w ydajemy s iê sobie
atrakcyjni. - Spojrza³ na jej dekolt, na w yraŸnie
r y s u j¹ce siê pod cienkim materia³em piersi, potem
znów zacz¹³ w patryw aæ siê w jej tw arz. - Ostrzegam ciê,
Rebeko. Pragnê ciê...
Odskoczy³a od niego. Czu³a, ¿e jej cia³o p³onie. By³a
pew na, ¿e nie z pow odu upa³u.
- Czy mo¿emy jeœæ na dw orze? Kolacja nad urw iskiem, to
mi siê podo b a. - G³os jej dr¿a³. Benedykt ca³kow icie
zm¹ci³ jej spokój sw oim w yznaniem.
-Tak, mo¿emy zjeœæ na dw orze. - Chw yci³ j¹ za rêkê
88
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
i zaprow adzi³ do stolika. - Czy pozw olisz mi coœ dla ciebie
w ybraæ? -zapyta³ z lekkim uœmiechem.
Jak on to robi? W jednej chwili wygl¹da jak lubie¿ny samiec, a
za chw ilê uœmiecha siê uprzejmie. Rebeka nerw ow o obliza³a
w argi.
- Tak - odpar³a, odpow iadaj¹c ostro¿nie na jego uœmiech.
Mo¿e siê po prostu przes³ysza³a?
Pili szampana, jedli ró¿ne smako³yki, rozmow a toczy³a
siê sw obodnie.
- Czy w ci¹¿ w idujesz siê z Mary i Rupertem?
- zapyta³ Benedykt przy deserze.
- Rupert do s ta³ pracê na Harvardzie. Staram siê
podtrzymyw aæ tê znajomoœæ, ale Mary nie lubi pisaæ listów ... -
urw a³a, przypomniaw szy sobie oskar¿enia, jakimi przyjació³ka
obrzuci³a Benedykta.
-Tak, wiem. Spotka³em ich w Ameryce. Poszliœmy razem na
obiad. Mary jest bardzo oddan¹ przyjació³k¹. Zajê³o mi sporo
czasu, zanim w ydosta³em od niej tw ój adres. Dlaczego nie
odpow iedzia³aœ na mój list, Rebeko. A¿ tak ciê skrzyw dzi³em?
Ostro¿nie! W g³owie Rebeki rozleg³ siê ostrzegawczy
dzwonek.
- Marzê o kaw ie - pow iedzia³a, chc¹c zmieniæ t emat.
Benedykt uœmiechn¹³ siê krzyw o.
- Dwie kawy i dwa koniaki - zwróci³ siê do kelnera. Spojrza³
znów na Rebekê i uj¹³ jej d³oñ. Ch c ia³a siê wyrwaæ, ale
pohamowa³a siê, widz¹c wyraz jego oczu. Wpatryw a³ siê w ni¹ z
napiêciem i oczekiw aniem.
- Dlaczego p³oszysz siê za ka¿d y m razem, gdy
w spomnê o przesz³oœci? Zupe³nie jakbyœ mia³a jakieœ wyrzuty
sumienia.
- Proszê, Benedykcie, nie psujmy mi³ego w ieczoru
— przerwa³a mu. — Nie warto wracaæ do przesz³oœci.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
89
- Czy pogrzeba³aœ j¹ ju¿ definityw nie? - zapyta³.
- By³am bardzo m³oda, kiedy spotka³am c iê po raz
pierw szy. Teraz jestem nauczycielk¹, któr¹ ca³kow icie
poch³ania praca zaw odow a. Nie ogl¹dam siê za siebie.
Patrzê w przysz³oœæ. - Œcisn ê³a jego d³oñ. - Cieszê siê z
naszego spotkania, bardzo nam pomog³eœ. Zapomnijmy
o przesz³oœci.
Benedykt patrzy³ przez chw ilê na ich splecione d³onie,
potem spojrza³ na ni¹ z dziw nym w yrazem tw arzy.
- Dobrze, odpow iedz tylko na jedno pytanie. Dlaczego nie
odpisa³aœ na mój list?
List. Ci¹gle w spomina³ o jakimœ liœcie, a ona nie mia³a
pojêcia, o co chodzi.
-Mo¿e dlatego, ¿e nigdy nie dosta³am ¿adnego listu od
ciebie - odpar³a z rezygnacj¹, uw alniaj¹c rêce z uœcisku.
-Jak to? Mary dala mi tw ój now y adres w Notting-ham.
Napisa³em do ciebie w listopadzie. Napisa³em, ¿e w iem, i¿
w ¿aden sposób nie przyczyni³aœ siê do œmierci Gordona i
prosi³em ciê o w ybaczenie.
- Dopraw dy? - nie mog³a w ierzyæ w to, co s³yszy.
- Myœlisz, ¿e k³amiê!
- To nie ma znaczenia.
- Pos³uchaj, po naszym rozstaniu pojecha³em do Francji i
zrobi³em to, co pow inienem by³ zrobiæ du¿o w czeœniej.
Wypyta³em dok³adnie w uja o okolicznoœci œmierci
Gordona. Pokaza³ mi orzeczenie bieg³ych i nie mia³
¿adnych w ¹tpliw oœci, ¿e to by³ nieszczêœliw y w ypadek.
Zapyta³em te¿, s k¹d w ziê³a siê w ersja mojej matki, ¿e
Gordo n pope³ni³ samobójstw o, poniew a¿ jego ukochana
w zgardzi³a nim, a orzeczenie o „w ypadku” mia³o tylko
uratow aæ presti¿ katolickiej rodziny.
90
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
Okaza³o siê, ¿e po œmierci Goniona kompletnie za³ama³a siê
psychicznie. By³a w z³ym stanie ju¿ od œmierci ojczyma i,
domniem an ej, m o jej. W y k o r zy s t a³a zn aleziony
pamiêtnik mojego brata, ¿eby obarczyæ kogoœ w in¹ za
jego œmieræ. Ciebie...
- Proszê ciê... - Rebeka pokrêci³a g³ow ¹.
- Wys³uchaj mnie do koñca. Kiedy ciê spotka³em, zna³em
tylko w ersjê matki. Mia³aœ racjê, czu³em siê w inny. Nie by³o
mnie przy niej, gdy straci³a m ê¿a, nie by³em te¿ z¿yty z
Gordonem tak, jak pow inienem. To praw da, d la mnie
te¿ sta³aœ siê koz³em ofiarnym. Ubzd ura³em sobie, ¿y
gdyby nie ty...
Zacieœni³ uœcisk d³oni.
- Potem spotka³em ciebie, by³aœ taka cudow na, pe³na ¿ycia...
a Gordon nie ¿y³. - Spojrza³ na ni¹ z rozpacz¹ i smutkiem w
oczach. - W iedz, ¿e bardzo ¿a³ujê sw ego postêpow ania.
Wszystko to nap is a³em ci w liœcie. Mia³em nadziejê, ¿e
mi w ybaczysz. Ale nie odpisa³aœ i ja to zrozumia³em.
- Nigdy nie dosta³am tw ojego listu - pow iedzia³a cicho.
Wierzy³a mu. - Wynajmow a³am kaw alerkê w Nottingham, a
potem przeprow adzi³am siê do w iêkszego mieszkania. Tw ój
list trafi³ pew nie pod stary adres. Nie w iem...
- Czy teraz mi w ierzysz, Rebeko?
- Tak - szepnê³a. Ale ju¿ za póŸno, pomyœla³a ze smutkiem,
nie odw a¿aj¹c siê podnieœæ oczu. Chcia³ j¹ przeprosiæ,
prób o w a³ naw i¹zaæ z ni¹ kontakt. Có¿ z tego, skoro
nigdy jej nie kocha³.
Benedykt odrzuci³ g³ow ê do ty³u i w zi¹³ g³êboki oddech.
- O Bo¿e, Rebeko, kamieñ spad³ mi z serca. Spojrza³a na
jego przystojn¹, uœmiechniêt¹ tw arz.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
91
Malow a³o siê na niej uczucie ulgi. Niestety, teraz ten kamieñ
zaci¹¿y³ na jej sercu. Jak mog³a mu powiedzieæ, ¿e zosta³ ojcem? I
czy napraw dê tego chcia³a?
Dr¿¹c¹ rêk¹ chw yci³a kieliszek z koniakiem. Potrzebowa³a
trochê czasu, ¿eby dojœæ do siebie i wszystko pouk³adaæ w g³owie.
Obecnoœæ Benedykta sprawia³a ulgê, ale i stanow i³a zagro¿enie.
Musi mieæ czas do namys³u...
Benedykt zap³aci³, w yszli. Droga pow rotna w yda³a siê jej
znacznie krótsza. Benedykt zaparkow a³ przed domem, a gdy
w ysiedli, obj¹³ j¹ ramieniem.
-Taka piêkna noc. ChodŸmy na spacer po pla¿y.
Mo¿e sprawi³ to koniak, ale by³o jej wszystko jedno i z
uœmiechem przysta³a na jego propozycjê. Szli pla¿¹ jak dwoje
dzieci trzymaj¹c siê za rêce. Bliskoœæ Benedykta rozbudzi³a nagle
t³umione przez tyle lat uczucia. Mia³a chyba praw o do jednej
nocy w olnej od odpow iedzialnoœci, jednej czarow nej nocy?
- Rebeko - pow iedzia³ cicho Benedykt, przytulaj¹c j¹ do
siebie. - Nie s³uchasz mnie.
Uœmiechnê³a siê i palcem delikatnie musnê³a jego wargi.
- Mów i³eœ coœ? - szepnê³a.
- Dziêkow a³em, ¿e da³aœ mi szansê. Obieca³em, ¿e nie bêdê
ciê do niczego zmusza³. Wystarczy, ¿e mi w yb aczy³aœ. -
Wzi¹³ g³êboki oddech. - Ale teraz nie jes t em pew ien, czy
dotrzymam obietnicy.
Rebeka nie by³a pew na, czy da mu jeszcze jedn¹ szansê, ale
gdy dotkn¹³ jej pe³nych piersi, drug¹ rêk¹ obejmuj¹c j¹ w talii,
w ¹tpliw oœci ust¹pi³y. Zarzuci³a mu ramiona na szyjê i
przyw ar³a do jego muskularnego cia³a. Wiedzia³a, ¿e igra z
ogniem, ale czu³a ju¿, ¿e nie zapanuje nad sob¹.
92
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Nie w yobra¿as z sobie, jakie robisz na mnie
w ra¿enie. Marzy³em o tej chw ili od piêciu lat.
Nim siê spostrzeg³a, osu n êli siê na piasek. Jej usta
niecierpliwie szuka³y jego ust. Benedykt rêk¹ pieœci³ jej pierœ, a
je¿ykiem bada³ usta. Rozpi¹³ jej sukienkê.
- Ta cholerna sukienka doprow adza³a mnie d o sza³u
przez ca³y w ieczór. Jes t eœ doskona³a, cudow na i taka
zmys³ow a.
Zacz¹³ ssaæ koniuszek jej piersi, rêk¹ szukaj¹c ciep³a
najsekretniejszych zakamarków jej cia³a.
- Proszê... -jêknê³a, mocuj¹c siê z klamr¹ paska od jego
spodni.
- Rebeko, najdro¿sza, dzisiaj chcê ciê kochaæ tak, jak
pow inienem by³ za pierw szym razem. Pow oli... pow oli...
Wspomnienie pierwszego razu podzia³a³o jak kube³ zimnej
w o d y .. Zdrêtw ia³a i zepchnê³a z siebie rêce Benedykta,
próbuj¹c w yrw aæ siê z jego objêæ.
- Rebeko, nie... Co siê sta³o? - jêkn¹³.
- Nie jestem na t o p r zygotow ana - zaw o³a³a, by go
pow strzymaæ i zerw a³a siê na rów ne nogi.
Próbow a³a w ³o¿yæ sukienk ê. Benedykt otoczy³ j¹
ramieniem.
- W porz¹dku, ja jestem - pow iedzia³ pospiesznie. Jej oddech
by³ nierówny, pali³ j¹ w ew nêtrzny ogieñ, ale s³ow a Benedykta
ostudzi³y j¹.
- Pow inieneœ by³! - krzyknê³a i, uw alniaj¹c siê od jego uœcisku,
chwyci³a sanda³y. Pobieg³a wzd³u¿ pla¿y, próbuj¹c dopi¹æ
sukienkê.
£ajdak, jest przygotow any. Szkoda, ¿e w tedy o tym nie
pomyœla³. Nie, nie chcia³a tego pow iedzieæ... Kocha sw ojego
syna. Benedykt by³ b o g at y i w p³yw ow y, pragn¹³ jej dziœ
w ieczór. Co do tego nie mia³a w ¹tpliw oœci. Ale co bêdzie
jutro, co
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
93
z reszt¹ ¿ycia? Nie! Nie ma dla niej przysz³oœci z
Benedyktem. Byæ mo¿e rok temu jeszcze by siê
zdecydow a³a. Ale nie teraz. Mia³a obow i¹zki. Za póŸno!
Czy na pew no? Dr¿a³a jak w gor¹czce.
- Rebeko! - Benedykt dogoni³ j¹. - Dlaczego? Jesteœmy
w olni, doroœli - zaw o³a³.
- Mo¿e ty, ja nie - pow iedzia³a smutno.
- Chodzi tu o mê¿czyznê, dla którego kupi³aœ koniak? -
spyta³.
Rebeka uzna³a, ¿e jest w yjœcie z tej sytuacji.
- Tak, to praw da.
- Przepraszam, nie pow inienem byæ tak natarczywy.
Przeprosin y Benedykta w ytr¹ci³y jej broñ z rêki.
Spojrza³a na niego. Oddycha³ g³êboko próbuj¹c odzyskaæ
kontrolê nad sob¹.
- Nie pow inieneœ - przyzna³a.
- Nie mia³em praw a - ci¹gn¹³. -Ale uprzedzam ciê. -
Wzi¹³ j¹ w ramiona i przycisn¹³ do serca. - Tw ój
przyjaciel niech siê ma na bacznoœci. Ta lojalnoœæ
dobrze o tobie œw iadczy, ale pragnê ciê i myœlê, ¿e ty te¿ mnie
pragniesz...
- Ja... - chcia³a zaprzeczyæ.
- Cii, Rebeko. - W jego ramionach by³a spokojna,
bezpieczna. - Jutro spêdzimy c a³y dzieñ razem, a potem
odw iedzê ciê w Londynie.
Rebeka w estchnê³a.
- Jutro pop³yniesz tylko z dzieæmi i Humph-reyem. -
Czu³a, jak jego ramiona zaciskaj¹ siê mocniej. - Ja i panna
Smythe musimy pr zy g otow aæ w szystko do podró¿y.
Wyruszamy w pi¹tek o œw icie.
- Za ciê¿ko pracujesz, maleñka, ale masz racjê.
94
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
Wymêczê dzieciaki tak, ¿e dadz¹ ci spokój wieczorem. Bêdziesz
mog³a pójœæ ze mn¹ na kolacjê.
Nie o to jej chodzi³o, ale niech tam. Benedykt w roli opiekuna
daw a³ siê lubiæ. Nie by³a pew na, czy chce, aby odw iedza³ j¹
w Londynie... Bêd¹ z tego same k³opoty. Ale jeden dzieñ
niczego nie zmieni. Nie powinien
- Dobrze, spotkamy siê jutro w ieczorem.
- Dziêkujê, Rebeko. - Delikatnie uca³ow a³ jej
nabrzmia³e wargi, po czym wzi¹³ j¹ pod ramiê i ruszyli przed
siebie.
Jestem do jrza³¹, rozs¹dn¹ kobiet¹, a Benedykt bardzo siê
zmieni³, rozmyœla³a le¿¹c w ³ó¿ku. Mo¿e, jeœli pow ie mu jutro
o Danielu... mo¿e zost an ¹ przyjació³mi. Nie spodziewa³a siê
niczego wiêcej. Nie œmia³a...
ROZDZIA£ S ZÓS TY
By³ niedzielny w ieczór. Nazajutrz zaczyna³y siê zajêcia
szkolne, a Rebeka by³a ca³a obola³a. Z ciê¿kim w estchnieniem
zapad³a w f o tel i zamknê³a oczy. Spêdzi³a trzy dni za
kierow nic¹. W pi¹tek z F r an cji do Londynu, w sobotê z
Londynu do Colbridge po Daniela i dziœ z pow r o t em d o
Londynu.
Bogu dziêki, ¿e mia³a to ju¿ za sob¹. Daniel spa³ w
s¹siednim pokoju, mog³a wreszcie odpocz¹æ, a raczej mog³aby,
gdyby nie przeszkadza³y jej wyrzuty sumienia. Przez piêæ lat
myœl¹c o Benedykcie wy³¹cznie Ÿle, pos¹dzaj¹c go o to, ¿e z
zemsty celowo z³ama³ jej serce. W ci¹gu ostatniego tygodnia
dostrzeg³a jednak, ¿e jego charakter jest bardziej z³o¿ony.
Niepokoi³ j¹ te¿ list, którego nigdy nie otrzyma³a. Ani przez
chw ilê nie w¹tpi³a w prawdziwoœæ jego zapewnieñ. By³a
zmuszona zadaæ sobie pytanie, czy istotnie bêdzie lepiej dla
Daniela, jeœli nigdy nie pozna swego ojca. Rozmyœlanie o tym
w yw o³a³o w niej poczucie w iny.
Do diab³a z tym! Wszystko to by³y czcze rozwa¿ania.
Nigdy nie zobaczy ju¿ Benedykta. Na szczêœcie dla niej odwo³a³
czwartkowe spotkanie. By³a wtedy o krok od pope³nienia
fatalnego b³êdu. Po pow rocie z rejsu Dolores pow iedzia³a jej,
¿e Benedykt spotka³ jak¹œ pannê Grieves i razem odp³ynêli.
Skoro uzyska³ od niej przebaczenie, móg³ w róciæ do sw ojego
¿ycia
96
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
z czystym sumieniem. ¯a³ow a³a sw ych straconych z³udzeñ.
By³o za póŸno. O piêæ lat za póŸno...
Wsta³a z trudem z fotela i posz³a do kuchni zrobiæ sobie
kaw ê. G³oœne pukanie do drzw i przerw a³o b³og¹ ciszê. To na
pew no pani Thompson z pierw szego piêtra, w dow a, która
kocha³a ma³ego Daniela i zajmow a³a siê nim, kiedy by³o
trzeba. Niestety, lubi³a plotkowaæ, a Rebeka nie mia³a dziœ si³y na
pogaduszki.
Otworzy³a drzwi i zaniemówi³a z wra¿enia. W progu sta³
groŸnie wygl¹daj¹cy Benedykt, ubrany w oficjalny, granatow y
garnitur.
-Witaj, Rebeko, nie zaprosisz starego przyjaciela?
- w ycedzi³ i zanim zd¹¿y³a odpow iedzieæ, w szed³ do pokoju.
- Chw ileczkê! - Odzyska³a g³os i pobieg³a za nim.
- Jak œmiesz w dzieraæ siê do mojego domu!
- Gdzie on jest, Rebeko?
Rebeka poblad³a i zacisnê³a rêce w kieszeniach, by ukryæ ich
dr¿enie. Benedykt sta³ przed ni¹ i zdaw a³o siê, ¿e w ype³nia
sob¹ ca³e pomieszczenie.
- Kogo masz na myœli? - udaw a³a, ¿e nie rozumie. Spodziew a³a
siê jego gniew u, ale to, co us³ysza³a przesz³o jej oczekiw ania.
- Mojego syna, ty dziw ko - w ycedzi³ przez zaciœniête zêby
- Mam ochotê udusiæ ciê go³ymi rêkami.
Trudno by³o w ¹tpiæ w praw dziw oœæ jego s³ów , Rebeka
cofnê³a siê o krok. Zaw sze siê ba³a, ¿e ta straszna chw ila
kiedyœ nast¹pi, a teraz zupe³nie zaniemówi³a. ¯adna wymówka ani
wyt³umaczenie nie przychodzi³y jej do g³ow y.
- N ie masz nic do pow iedzenia? - Stara³ siê
pow strzymyw aæ gniew . - Jest mój, praw da, Rebeko? Daniel
Blacket-Green, urodzony...
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
97
Rebeka wiedzia³a, ¿e nie mo¿e go ok³amywaæ. Zna³ datê
urodzin Daniela. Nie mia³a pojêcia, sk¹d siê o nim dowiedzia³.
- Kto ci pow iedzia³? - us³ysza³a w ³asny g³os, dr¿¹cy
ze strachu, zmieniony, jakby nale¿a³ do kogoœ innego. .
- Z pew noœci¹ nie ty - w arkn¹³. - Zrobi³aœ z niego bêkarta.
W aktach nie ma naw et imienia ojca. Jak mog³aœ zrobiæ coœ
takiego mojemu dziecku!
Rebeka spuœci³a g³ow ê. Poczu³a w yrzuty sumienia.
- Nie... nie pom y œ la³am... - urw a³a. Jak mog³a
p o w iedzieæ mu o bólu, w œciek³oœci, któr¹ budzi³o w niej
w spomnienie o ojcu dziecka, gdy Daniel siê urodzi³, lêku, ¿e
Benedykt jej go odbierze? Odesz³a od niego z w ysoko uniesion¹
g³ow ¹. Jak mog³a w yjaw iæ mu sw oje praw dziw e uczucia? Od
razu zorientow a³by siê, jak bardzo go kocha³a, a do tego nie
chcia³a siê nigdy przyznaæ. Skrzy¿ow a³a rêce na piersi w
geœcie samoobrony. Czu³a, ¿e w zbiera w nim gniew .
- Nie pomyœla³aœ? - Poch w y c i³ j¹ za ramiona i
potrz¹sn¹³. - Nie k³am, w szystko sobie œw ietnie
przemyœla³aœ! - Wœciek³oœæ p³onê³a w oczach Benedykta. -
Musia³aœ w iedzieæ, ¿e jesteœ w ci¹¿y, kiedy pisa³em,
b³agaj¹c o w ybaczenie i spotkanie.
- Nigdy nie dosta³am tw ojego listu - zaprzeczy³a s³abym
g³osem.
- To ty tak mów isz - odetchn¹³ ciê¿ko. Jego palce wbija³y siê w
ramiona Rebeki i przez chwilê ba³a siê, ¿e zrobi jej krzyw dê.
Zadr¿a³a z przera¿en ia. Benedykt odczu³ ten dreszcz i
pohamowa³ siê. -Masz racjê, ¿e siê boisz. - Zaœmia³ siê gorzko. -
P o tr ak tow a³em ciê Ÿle, ale na Boga, zemœci³aœ siê nie
informuj¹c mnie o tym, ¿e mam syna!
98
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Daniel jest mój - w yrw a³o siê Rebece. Ben ed y k t
zlekcew a¿y³ jej s³ow a.
-Mów i¹, ¿e zemsta jest s³odka. Mam nadziejê, ¿e te cztery
lata by³y dla ciebie s³odkie, bo teraz bêdziesz za nie p³aciæ przez
nastêpne czterdzieœci albo w iêcej.
- Jego s³ow a zabrzmia³y tak cynicznie, ¿e Rebece zastyg³a
krew w ¿y³ach.
- Co masz na myœli? - patrzy³a na niego z przera¿e
niem.
.
Nie spuszcza³ z niej oczu.
- Chcê mojego syna - odpar³ spokojnie, przenosz¹c w zrok z
jej tw arzy na rozchylony dekolt szlafroka.
- A tw oja obecnoœæ nie bêdzie mi szczególnie niemi³a.
- Oszala³eœ. Chyba nie mów isz pow a¿nie? - krzyknê³a.
- Oszala³em? Ow szem, kiedy dow iedzia³em siê, ¿e mam
syna, ale na szczêœcie dla ciebie upora³em siê z tym w ci¹gu
ostatnich czterdziestu oœmiu godzin.
- Coœ na kszta³t uœmiechu w ykrzyw i³o mu usta na u³amek
sekundy. - Za trzy dni pobierzemy siê i, skoro chcesz wiedzieæ,
nigdy nie mówi³em bardziej powa¿nie ni¿ w tej chw ili.
Zanim Rebeka zdecydow a³a siê na jak¹œ odpow iedŸ,
us³ysza³a cienki g³osik.
- Mamusiu, mogê siê napiæ w ody?
Benedykt puœci³ Rebekê i odw róci³ siê w stronê ch³opca.
Gdyby nie by³a tak przera¿ona, mo¿e zauwa¿y³aby czu³oœæ i
w zruszenie,* maluj¹ce siê w oczach mê¿czyzny.
- Oczyw iœcie, kochanie. - Rzuci³a siê w stronê drzw i, w
których sta³ Daniel w pi¿amce i przeciera³ zaspane oczka. By³
œlicznym dzieckiem, bardzo podobnym do ojca. - Ch o dŸ do
kuchni z mamusi¹. - Wziê³a
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
99
go za rêkê, ale zaciek aw io ny malec nie chcia³ siê
ruszyæ. Zaspany m i oczami w patryw a³ siê w obcego
mê¿czyznê.
- Kto ty jesteœ? - zapyta³.
Benedykt podszed³ i ukl¹k³ przy dziecku.
- Jestem tw oim tatusiem - pow iedzia³ ³agodnie.
Reb ec e zabrak³o tchu w piersi. Jak móg³
pow iedzieæ to tak po prostu? Ale zaraz spostrzeg³a
podniecenie na tw arzy Daniela.
- Moim tatus iem , napraw dê moim w ³asnym,
praw dziw ym tatusiem?
- Tak, ja jestem tw oim tatusiem, a ty jesteœ m o im
synkiem - zapew ni³ go pow a¿n ie Benedykt, delikatnie
odgarniaj¹c w ³osy z zaspanej buzi - ChodŸ, dam ci
w ody, a póŸniej po³o¿ê do ³ó¿ka.
- Dobrze - zg o d zi³ siê ma³y, a potem potrzebuj¹c
pot w ierdzenia matki, skierow a³ sw e ogromne, z³oto-
br¹zow e oczy na Rebekê -Czy to napraw dê mój tatuœ? Nie
taki jak Josh, tylko praw dziw y, tylko mój?
Pow iedzia³ to z tak¹ têsknot¹, ¿e Rebece ³zy
nap³ynê³y do oczu. Nie zdaw a³a sobie spraw y, jak bardzo
dziecko potrzebuje ojca. Kiedy mia³ dw a lata, zapyta³, gdzie
jes t jego tatuœ i w tedy Josh za¿artow a³, ¿e on mo¿e by æ
jego tatusiem, ¿e Amy i Dan iel mog¹ siê nim podzieliæ.
Ch³opczyk nigdy w iêcej o tym w spomina³, a Rebeka ba³a
siê zaczynaæ rozmow ê na dra¿liw y temat.
- Odpow iedz mu, Reb ek o - za¿¹da³ Benedykt. Dalej
trzyma³ ma³ego za rêkê.
Spuœci³a w zrok, w idz¹c w jego oczach pogardê.
- Tak, t o tw ój tatuœ - potw ierdzi³a cicho. Daniel obj¹³
rêkami udo Benedykta - tylko tam móg³ dosiêgn¹æ - i zw róci³
ku niemu rozpromienion¹ buziê.
100
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- ChodŸ, tatusiu, poka¿ê ci, gdzie jest kuchnia.
Rebeka poczu³a ostre uk³ucie zazdroœci. Do tej pory
Daniel by³ tylko jej i zab o la³o j¹, ¿e tak ³atw o
zaakceptow a³ Benedykta.
- Mam tatusia, mam tatusia - w yœpiew yw a³ podskakuj¹c i
ci¹gn¹c ojca za spodnie do kuchni.
Rebeka opad³a na najbli¿sze krzes³o i uk r y ³a tw arz w
d ³oniach. Benedykt w yw róci³ ca³y jej œw iat do góry
nogami. Nie mog³a w to uw ierzyæ... Œmiech dobiegaj¹cy z
kuchni przyw o³a³ j¹ do rzeczyw istoœci. Wziê³a g³êboki
oddech i próbow a³a zapanow aæ nad nerw ami oraz zebraæ
myœli.
Naw et gdyby Benedykt chcia³ odzyskaæ Daniela, nie mo¿e
jej go odebraæ. Jest przecie¿ jego matk¹... Pozw oli
Benedyktow i w idyw aæ siê z synem, pow iedzmy - raz w
miesi¹cu, no i ew entualnie czasem jakieœ w akacje...
Odzyskaw szy nieco pew noœci siebie podnios³a oczy w
chw ili, gdy Benedykt w szed³ z pow rotem do pokoju, nios¹c
Daniela na rêkach.
- No, m³ody cz³ow ieku, czas do ³ó¿ka - oznajmi³a
pogodnie.
- Tatuœ mnie zaniesie, mamusiu, i zostanie, i zobaczê go
rano.
- Nie... - s³ow a utknê³y jej w gardle, g d y ujrza³a
ostrze¿enie w oczach Benedykta.
- Porozmaw iamy póŸniej, teraz poka¿ mi drogê do pokoju
Daniela.
Rebeka sta³a przy ³ó¿ku ma³ego, a Benedykt siedzia³ na jego
brzegu, czytaj¹c D anielow i bajkê na dobranoc. Uczucie
zazdroœci ogarnê³o Rebekê. To zaw sze by³o jej zadanie.
Benedykt un iós³ w zrok znad ksi¹¿ki. Z³oœliw y b³ysk w
jego spojrzeniu œw iadczy³ o tym, ¿e domyœla siê jej
uczuæ.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
101
- Zasn¹³. ChodŸ. Musimy ustaliæ p ar ê spraw . Po³o¿y³
sw ¹ ciê¿k¹ d³oñ na jej karku i w yprow adzi³ z pokoju. Jego
dotyk pali³ Rebekê jak gor¹ce ¿elazo. Nagle zda³a sobie spraw ê
z tego, ¿e ma na sobie tylko cienki szlafrok.
-Ubiorê siê.
- Nie trzeba, w ygl¹dasz znakomicie.
Spojrza³a na niego i poczu³a siê ma³a i bezradna. Weszli
do pokoju.
Rebeka ciê¿ko opad ³a na kanapê. Benedykt zdj¹³
marynarkê, rozluŸni³ kraw at i usiad³ obok niej, w yci¹gaj¹c przed
siebie nogi.
- Nie krepuj siê, czuj siê jak u siebie - z³oœliw ie rzuci³a
Rebeka, œw iadoma niebezpiecznej bliskoœci jego cia³a.
- Dziêkujê, w ³aœnie zamierzam tak zrobiæ.
I ku zdumieniu Rebeki zdj¹³ kraw at i rzuci³ g o na
pobliskie krzes³o, a nastêpnie spokojnym ruchem rozpi¹³
koszulê praw ie do pasa.
- Jak ty siê zachow ujesz? - burknê³a Rebeka. Spojrza³ na
ni¹ spod przymkniêtych pow iek.
- Tak, jak mam ochotê. I od tej chw ili tak b êd ¹
w ygl¹da³y nasz stosunki. Ja robiê, co chcê. Ty robisz, co ci
ka¿ê. Jasne? - stw ierdzi³ lodow atym tonem.
Ugryz³a siê w jêzyk. K³ótnia niew iele tu pomo¿e. Musi
zachowaæ spokój, w koñcu w grê wchodzi jej syn. Policzy³a po
cichu do dziesiêciu i spróbow a³a pozbieraæ myœli.
- Benedykcie, uwa¿am, ¿e musimy wszystko omów iæ. Z
pew noœci¹ pierw sze spotkanie z Danielem by³o dla ciebie
pew nym szokiem i rozumiem, ¿e chcesz utrzymaæ z nim
kontakt. - Patrzy³a na sw oje zaciœniête rêce, nie podnosz¹c
w zroku na mê¿czyznê. -Ale oboje
102
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
jesteœmy doroœli i jestem pew na, ¿e przy odrobinie dobrej
w oli ustalimy w ³aœciw e rozw i¹zanie, które bêdzie
odpow iada³o obu stronom.
- Co nazyw asz w ³aœciw ym rozw i¹zaniem dla cz³ow ieka,
który nie w idzia³ sw ojego syna przez cztery lata? -
zapyta³ z pe³n¹ jadu s³odycz¹.
- Chêtnie pozw o lê c i go w idyw aæ raz w miesi¹cu i
spêdzaæ z nim w akacje raz do roku. - Patrzy³a, jak przyjmie
jej pro p o zy cjê. Benedykt zacisn¹³ usta. - No,
pow iedzmy, raz na dw a tygodnie - rzuci³a.
- Od razu pow iedz, ¿e raz dziennie, a b êd zie to mniej
w iêcej to, o co mi chodzi - przerw a³, jego glos brzmia³
g³ucho - Nie interesuj¹ mnie ¿adne kompromis y. Za
trzy dni bêdziemy ma³¿eñstw em, tak jak ju¿ mów i³em.
Z trudem utrzymyw any spokój opuœci³ Rebekê.
-Nie b¹dŸ œm ieszny. Mow y nie ma, ¿ebym za ciebie
w ysz³a i nie zmusisz mnie do tego. Daniel jes t m o im
synem...
- Naszym synem. - Ben ed ykt utkw i³ w zrok w
rozw œcieczonej tw arzy Rebeki. Sam te¿ przesta³ ukryw aæ
furiê. Pochw yci³ j¹ i z ca³ej si³y przy c i¹g n ¹³ do siebie. -
Dalej mi go odm aw iasz. Naw et teraz, gdy w idzia³aœ na
w ³asne oczy, ¿e jestem mu potrzebny? Co z c iebie za
kobieta! Mam ochotê ciê udu s iæ za to, co zrobi³aœ, ale
najpierw ... najpierw bêdê ciê ca³ow aæ do utraty tchu i
kochaæ siê tob¹, a¿ bêdziesz b³agaæ o litoœæ!
Zacisn¹³ d³oñ na jej szyi i Rebeka przez chw ilê pow a¿nie
obaw ia³a siê o sw oje ¿ycie. No to tyle, jeœ li chodzi o
k o m p r omis, pomyœla³a, gdy Benedykt z ca³ej si³y
przyw ar³ w argami do jej ust.
- Spraw iasz mi ból! - w ychrypia³a gniew nie, gdy w koñcu
j¹ uw olni³.
Benedykt w sun¹³ rêkê pod jej szlafrok.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
103
- Byæ mo¿e, ale to mi bardzo dobrze zrobi³o
- zareplikow a³ z bezlitosn¹ szczeroœci¹.
Próbow a³a siê w yrw aæ, ale jego mocne ramie trzyma³o j¹
jak ¿elazna obrêcz. Posadzi³ j¹ sobie na kolanach.
- O nie, Rebeko, jeszcze z tob¹ nie skoñczy³em
- w ysapa³, b³¹dz¹c d³oñmi po jej nabrzmia³ych piersiach.
By³a bezradna w jego r am ionach. Z przera¿eniem
stw ierdzi³a, ¿e roœnie w niej podniecenie. Czu³a siê jak
zahip notyzow ana jego pal¹cym w zrokiem, a fale gor¹ca
przebiega³y cafe jej c ia³o, poddaw ane coraz bardziej
zmys³ow ym pieszczotom.
Raz jeszcze nachyli³ siê ku niej, ale tym razem jego w argi
by³y d elikatne i rozpala³y w niej p³omienie po¿¹dania.
Rozc hyli³a usta i oddaw a³a mu poca³unki. Czu³a, jak rêce
Benedykta przesuw aj¹ siê po c a³y m jej ciele.
Uœw iadomi³a sobie, ¿e le¿y na kanapie w rozpiêt y m
szlafroku, pieszcz¹c jego ow ³osion¹ pierœ.
- Benedykcie - jêknê³a. Nie mog³a ju¿ d³u¿ej oszukiw aæ
samej siebie. Pragnê³a go. Zapomnia³a ju¿, ¿e mo¿na tak
pragn¹æ.
- Tak, Rebeko, tak - szepn¹³ Benedykt, œciskaj¹c zêbami
koniuszek jej piersi. Rêk¹ g³adzi³ j¹ po brzuchu.
- Tu pocz¹³ siê nasz syn - powiedzia³, unosz¹c g³ow ê. Pow oli
przesun¹³ d³oñ i zacz¹³ pieœciæ g³adk¹ skórê jej poœladków . -
Pragniesz mnie, Rebek o . -Uj¹³ jej d³oñ i zbli¿y³ do sw ej
nabrzmia³ej mêskoœci. - Pow iedz to, pow iedz.
Dr¿a³a na ca³ym ciele.
- Pragnê ciê, Benedykcie - jêknê³a. Niecierpliw ie rozpiêta
suw ak jego spodni. Chcia³a ogl¹daæ jego nagie
104
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
cia³o... Ju¿, natychmiast... Traci³a rozum. Jego rêce i usta
doprow adza³y j¹ do szaleñstw a.
Nagle Benedykt chw yci³ j¹ boleœnie za rêce i odepchn¹³.
Dlaczego to zrobi³? Usiad³ naprzeciwko i spojrza³ na ni¹
w zrokiem pe³nym triumfu.
- Pragniesz mnie, ale dziœ nic z tego, kochana.
Najpierw musisz mnie poœlubiæ...
Przygl¹da³a mu siê w os³upieniu. By³ tak samo
podniecony jak ona, w iêc co siê sta³o? Nie mog³a siê z tym
pogodziæ. Odda³a mu siê bez chw ili w ahania, a on tak brutalnie
j¹ odrzuci³ i upokorzy³. Czerwona ze w stydu i rozpaczy
próbow a³a ow in¹æ szlafrokiem dr¿¹ce cia³o, œw iadoma jego
triumfuj¹cego samozadowolenia.
- Spróbuj zapanowaæ nad sob¹ jeszcze przez trzy dni.
Rebeka spuœci³a nogi na pod³ogê i us iad ³a ze
spuszczon¹ g³ow ¹. Nie by³a w stanie spojrzeæ mu w oczy.
Targa³y ni¹ z³oœæ i ¿al, ale nie mog³a daæ tego po sobie poznaæ.
Musi byæ tw arda.
- Nie, nie w yjdê za ciebie - oœw iad c zy³a spokojnie i
odw a¿nie spojrza³a mu prosto w oczy. Nienaw idzi³ jej, nie ma
siê nad czym zastanaw iaæ.
-Jesteœ idiotk¹, Rebeko. Ciekaw e, czy twój przyjaciel wie, jak
³atwo ulegasz innemu mê¿czyŸnie? I pomyœleæ - doda³ - ¿e w
zesz³¹ œrodê przeprasza³em ciê za zbytni¹ natarczywoœæ. Ale
teraz utwierdzi³em siê w pochlebnym dla mnie przeœw iadczeniu,
¿e gotow a jesteœ mi ulec. Pragniesz mnie... Jestem gotów
w zi¹æ ciê r azem z Danielem. Ale, jeœli bêdziesz siê
upieraæ, zabiorê tylko Daniela.
A w iêc dlatego j¹ odrzuci³, ¿eby j¹ upokorzyæ, udowodniæ,
¿e ona go pragnie i on mo¿e zemœciæ siê za to, ¿e go odrzuci³a,
myœla³a z gorycz¹.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
105
- Nigdy na to nie pozw olê - zapew ni³a, myœl¹c nie tylko o
Danielu. Podœwiadomie mówi³a sobie, ¿e nigdy wiêcej nie pozwoli,
aby Benedykt wykorzystywa³ chwile jej s³aboœci.
- Wola³bym nie w n osiæ spraw y do s¹du, ale... -
w zruszy³ ramionami. - Mam w p³yw y, mam pieni¹dze. Jeœli taka
tw oja w ola...
- Nie, nie mo¿esz t ego zrobiæ! - krzyknê³a, lecz wyraz
jego twarzy œwiadczy³, ¿e gotów jest posun¹æ siê i d o takich
œrodków . Co gorsza, Rebeka czu³a, ¿e w ygra³by. Jakie ona,
samotna matka, zmuszona do oddawania dziecka na ca³y dzieñ
do ¿³obka, ma szansê wygrania procesu z tak wp³ywowym
cz³owiekiem?
-Decyzja nale¿y do ciebie - uœmiechn¹³ siê ch³odno.
Co za ³ajdak. Wiedzia³, ¿e nie ma wyboru. Nie mo¿e
ryzykow aæ utraty syna, który nadaje sens ca³emu jej ¿yciu.
- W porz¹dku, w yjd ê za ciebie - pow iedzia³a
zd³aw ionym g³osem. Dostrzeg³a b³ysk t r iumfu w oczach
Benedykta. - Uwa¿am teraz, ¿e mam prawo w iedzieæ, jak siê o
w szystkim dow iedzia³eœ.
- Przez przypadek. W Royan us³ysza³em, jak ktoœ w o³a
pani¹ Black et - G r een. Pozna³em ciê od razu i myœla³em, ¿e
siê przes³ysza³em. Nie zastanawia³em siê nad tym w iêcej, dopóki
Dolores, pragn¹c praw dopodobnie pomóc naszemu
r o mansow i, nie zaczê³a mi opow iadaæ, jak¹ to cudo w n ¹
osob¹ jest pani Blacket-Green. Wzbudzi³o to moje podejrzenie.
To nie jest popularne nazwisko, a szansa, ¿e poœlubi³aœ mê¿czyznê o
takim samym nazw isku, jest rów na zeru.
- Dolores, ta papla -jêknê³a Rebeka. Pow inna by³a siê domyœliæ.
Jak mog³a pozw oliæ dzieciom, by pop³ynê³y na w ycieczkê
jachtem bez niej.
106
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Tak, bardzo rozm o w n a osóbka. Nie musia³em
specjalnie naciskaæ, by dowiedzieæ siê, ¿e uchodzisz za wdowê
albo rozwódkê i masz ma³e dziecko. Wyda³o mi siê to dziw ne.
Spêdziliœmy razem cztery dni w akacji, a ty ani razu nie
w s p o mnia³aœ, ¿e masz dziecko. W czwartek wieczorem
zadzwoni³em do Londynu, do agencji detektywistycznej i
kaza³em im dowiedzieæ siê w szystkiego o tobie. Mo¿esz sobie
w yobraziæ moje zdumienie, gdy dostarczyli ¿¹danych
informacji. Od razu przyjecha³em do Londynu i czeka³em na
tw ój pow rót.
Patrzy³a na jego zmêczon¹ tw arz. Przez chw ilê zdaw a³o
siê jej, ¿e w g³êbi br¹zow ych oczu w idzi ból, ale zaraz potem
zda³a sobie spraw ê z w ³asnej g³upoty. Mog³a w nich ujrzeæ
jedynie pogardê.
- Nie rób g³upstw , Rebeko, w iêcej mnie nie oszukasz. W
œrodê zostaniesz moj¹ ¿on¹. Masz do tego czasu
uporz¹dkow aæ w szystkie sw oje spraw y.
Wsta³, zapi¹³ koszulê, w ³o¿y³ kraw at i marynarkê.
- Masz siê po zb y æ tego faceta, Josha - doda³,
odw racaj¹c siê do niej. - Nikt nie bêdzie za mnie pe³ni³ roli ojca.
- Ale Josh...
Przerw a³, zanim zd¹¿y³a cokolw iek w yt³umaczyæ.
- Nie interesuj¹ mnie intymne szczegó³y. Masz siê go pozbyæ
i ju¿. Ka¿dego innego mê¿czyzny, który jest w tw oim ¿yciu,
tak¿e. Zrozumiano?
Za kogo on j¹ uwa¿a³? Za jak¹œ maniaczkê seksualn¹, czy co?
Musia³a przyznaæ, ¿e mia³ pewne podstawy," by tak s¹dziæ, po
tym, jak zachow yw a³a siê w jego ramionach chwilê w czeœniej.
A zreszt¹, niew a¿ne, c o sobie myœli. Nie bêdzie siê przed
nim t³umaczyæ. Zmusza j¹ do ma³¿eñstw a. Domaga siê syna.
Bierze
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
107
w szystko... Mimo w oli obserw ow a³a jego ruchy. By³ silny,
pe³en energii, bardzo mêski... Kiedy spojrza³a mu w tw arz,
zorientow a³a siê, ¿e jest w œciek³y.
- Odpow iedz, do cholery! Zapomnia³a,
o co pyta³. Ach tak...
- T ak , zrozumiano. - Wsta³a i z w ysoko podniesion¹
g³ow ¹ podesz³a do drzw i. Otw orzy³a je.
- A teraz w yjdŸ. Natychmiast.
Przez chw ilê Benedyk t sta³ bez ruchu, jego tw arz
p³onê³a w œciek³oœci¹. Potem przymru¿y³ oczy, w patruj¹c siê
w tw arz Rebeki.
- Mo¿e rzeczyw iœcie pow inienem w paœ æ do domu.
Dobrze by³oby siê przebraæ. Daj mi klucz. Wejdê sam.
- Gdzie? - w ymamrota³a.
- Obieca³em Danielo w i, ¿e bêdê tu rano, gdy siê
obudzi. Chcê dotrzymaæ obietnicy. Nie obaw iaj siê, bêdê
spa³ na kanapie.
-Ale...
- Daj mi klucz. - Uœmiechn¹³ siê zimno. - Wygl¹das z
na w ykoñczon¹. IdŸ w c zeœnie spaæ. Jutrzejszy dzieñ
spêdzimy razem.
Na uginaj¹cych siê n o g ach posz³a do sypialni.
Benedykt znow u w dar³ siê w jej ¿ycie i nic nie by³o ju¿ takie,
jak daw niej. Mu s ia³a przyznaæ, ¿e mia³ do tego pew ne
praw o. Zaw sze odczuw a³a w yrzuty sumienia, ¿e nie
pow iedzia³a mu o dziecku. Czu³a siê jednak zbyt poni¿ona,
aby zaw iadomiæ Benedykta, ¿e jest w ci¹¿y, chocia¿ w g³êbi
serca by³a pew na, ¿e nalega³by na ma³¿eñs tw o. Duma
nie pozw oli³aby jej jednak p o œ lubiæ mê¿czyzny, który jej
nie kocha³.
T eraz nie mia³a ju¿ w yboru. Wyjdzie za Benedykta ze
w zglêdu na Daniela. Bêdzie gra³a rolê przyk³adnej ¿ony, ale
nie mo¿e okazyw aæ mu sw ojej mi³oœci. To
108 GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
poni¿ej jej godnoœci pokochaæ tak bezw zglêdnego
cz³owieka.
Zag³uszy³a w sobie szept podœwiadomoœci, ¿e zaledw ie parê dni
temu uw ierzy³a w jego w yjaœnienia i przep rosiny, ¿e mu
przebaczy³a. Wsunê³a siê po d k o³drê i, w yczerpana/
momentalnie zasnê³a. Trochê póŸniej obudzi³ j¹ dziw ny ha³as.
To tylko Benedykt, pomyœla³a pó³przytomnie i z powrotem
zapad³a w sen, nie do koñca œwiadoma, ¿e sama jego obecnoœæ
daje jej poczucie bezpieczeñstwa.
ROZDZIA£ S IÓDMY
- Mamo! - Ma³e cia³ko w yl¹dow a³o na niej z impetem.
Rebeka jêknê³a, pogr¹¿ona nadal w pó³œnie.
- Mamusiu, tatuœ jest t u t aj i pomóg³ mi siê ubraæ. -
Zamknê³a oczy. Bo¿e, co ja narobi³am? przemknê³o jej przez
g³ow ê.
- Œpisz, mamusiu? - Dotkn¹³ jej zamkniêtego oka.
- Nie, kochanie - mruknê³a i spojrza³a na budzik stoj¹cy
na nocnej szafce. Siódma trzydzieœci. Ale zaspa³a!
- Kaw a i grzanka? - us³ysza³a g³êboki g³os.
-Tatuœ zrobi³ œniadanie — oznajmi³ z dum¹ Daniel i
zsun¹w szy siê z ³ó¿ka, przylgn¹³ do ojca.
Oniemia³a Rebeka spojrza³a na Benedykta. Najw yraŸniej
ogoli³ siê i w yk¹pa³ - w ilgotne w ³osy zaczesane by³y do ty³u.
W luŸnych spodniach i podkoszulku by³ taki przystojny. Z
bezczelnym uœmiec h em sta³ nad ni¹ trzymaj¹c tacê ze
œniadaniem.
- Postaw to i w yjdŸ, muszê siê ubraæ - oœw iadczy³a surowo,
podci¹gaj¹c przeœcierad³o po sam¹ szyjê. By³a naga i poczu³a siê
zagro¿ona.
- Dzieñ dobry, Rebeko, nie w iedzia³em, ¿e jesteœ rano tak¹
zrzêd¹ - za¿artow a³, ale ze w zglêdu na obecnoœæ Daniela
doda³: - ChodŸ, synu, mama chce zostaæ sama. Kobiety maj¹
czasem takie œmieszne pomys³y.
110
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
Gdy w ychodzili z pokoju, mia³a ochotê czymœ w niego
rzuciæ. By³a w œciek³a, ¿e tak ³atw o zdoby³ mi³oœæ Daniela.
Ale najgorsze mia³o dopiero nadejœæ.
Umy³a siê pospiesznie i w³o¿y³a w¹sk¹ szar¹ spódnicê i bia³¹
bluzkê, w których zw ykle chod zi³a do pracy, wypi³a ju¿
prawie zimn¹ kawê, zjad³a grzankê i godnie wyprostowana
wkroczy³a do salonu. Siedzieli na kanapie i rozmaw iali, ale gdy
wesz³a, dwie pary identycznych z³otobr¹zow ych oczu zw róci³y
siê w jej kierunku.
Rebeka prze³knê³a œlinê, czuj¹c ucisk w gardle.
- Dziêkujê za pomoc, Benedykcie, ale teraz siê œpieszê.
Muszê zaw ieŸæ Daniela do ¿³obka na ósm¹ trzydzieœci i
zd¹¿yæ do szko³y.
Nast¹pi³a nieprzyjemna w ymiana zdañ. Benedykt upar³ siê,
¿eby spêdzili dzieñ razem.
- Muszê iœæ do szko³y, nie mogê nagle porzuciæ sw oich
obow i¹zków , a poza tym lubiê moj¹ pracê.
- Kiedy siê pobierzemy, nie bêdziesz musia³a pracow aæ -
stw ierdzi³. - Parê dni nie spraw i ró¿nicy.
- Parê dni? Okres wymówienia trwa trzy miesi¹ce! - zawo³a³a
zrozpaczona Rebeka. Czas p³yn¹³, by³a ju¿ spóŸniona. Nagle, ku
jej zdumieniu, Benedykt podda} siê.
- W porz¹dku, zaw iozê ciê do szko³y, ale Daniel zostanie
ze mn¹. - I odw róciw szy siê d o dziecka zapyta³: - Co o
tym myœlisz? P ow iesz mi, co chcesz zabraæ do sw ojego
now ego domu i pomo¿esz mi zorganizowaæ przeprowadzkê.
- Bêdziemy mieszkaæ razem? Przez ca³y czas? - zaw o³a³
Daniel z zachw ytem.
- Oczywiœcie. Teraz, kiedy ciê znalaz³em, ju¿ ciê nie opuszczê -
pow iedzia³ Benedykt z uczuciem.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
111
Rebeka przygl¹da³a siê temu z bezsiln¹ w œciek³oœci¹. Nie
daw a³ jej szans.
- Mamusia te¿? - dopytyw a³ siê Daniel tul¹c siê do niej,
n ag le zaniep o k o jo n y o g r o m n y m i z m ianam i
zachodz¹cymi w jego krótkim ¿yciu.
- Oczyw iœcie, mamusia te¿,- Benedykt uœmiechn¹³ siê i
otoczy³ Rebekê ramieniem. Zamar³a, gdy pochyli³ g³ow ê
i poca³ow a³ j¹ w usta. - Mam u s ia i ja pobierzemy siê i
w szy s c y bêdziemy szczêœliw i. - Jego w zrok przeszyw a³
j¹ na w ylot, z góry w ykluc zaj¹c sprzeciw . - Praw da,
Rebeko?
Spo jrza³a na Daniela i w yraz oczekiw ania w jego
podnieconych oczach œcisn¹³ jej serce.
- Tak, kochanie, to praw da.
Sta³a ob o k Benedykta i Daniela w gabinecie dyrektora
szko³y i zaciska³a zêby, ¿eby nie k r zy c zeæ. Dyrektor
gratulow a³ jej zam¹¿pójœcia i bez oporó w przyj¹³
w ymów ienie. Benedykt ofiarow a³ szkole now y autobus
oraz spor¹ su m ê i ten dar by³ najw yraŸniej w iêcej w art
ni¿ kw alifikuje Rebeki.
-Pozbaw i³eœ mnie pracy. Jak œmia³eœ? -zaatakow a³a
Benedykta, s adow i¹c siê w niebieskim jaguarze. Staæ go
by³o na kupno w szystkiego. Naw et jej...
-To dla w spólnego dobra. Daniel w iêkszoœæ ¿ycia spêdzi³ w
¿³obku. Pow innaœ chyba poœw iêc iæ mu nieco w iêcej
czasu - zauw a¿y³ k¹œliw ie.
U¿y³ jedynego argumentu, z którym musia³a siê zgodziæ, ale
od razu przesz³a do kontrataku.
- Spêdza³am z nim tyle czasu, ile mog³am, ale musia³am te¿
zarabiaæ na ¿ycie. Poza tym lubiê pracê w szkole.
Benedykt spojrza³ na ni¹ znad kierow nicy.
112
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Ani przez chw ilê nie tw ierdzi³em, ¿e go zaniedbyw a³aœ -
pow iedzia³ .³ag odnie. - W³aœciw ie nale¿y ci siê
p ochw a³a. Jest w spania³y m i b ar d zo d o b r ze
w ychow anym ch³o p cem. Ale teraz nie ma ¿adnego
pow odu, abyœ pracow a³a. PóŸniej, kiedy Daniel
podroœnie, nie bêdê mia³ nic przeciw ko temu, ¿ebyœ
w r óci³a do pracy. Jesteœ inteligentn¹ kobiet¹, rozumiem ,
¿e interesuje ciê kariera zaw odow a. Nie jestem takim
znow u zacofanym drobnomieszczaninem.
Jego s³ow a zaskoczy³y j¹, a nieoczekiw any komplement
w yw o³a³ rumieniec na jej bladych policzkach.
- Tatuœ zabiera nas na obiad do praw dziw ej restauracji, a
potem dostanê zabaw kê - zapiszcza³ Daniel z tylnego siedzenia
samochodu - prezent urodzinow y.
Rebeka sp ojrza³a na niego przez ramiê, w dziêczna, ¿e
przerw a³ im r o zmow ê w odpow iednim momencie.
Cieplejsze uczucia w stosunku do Ben edykta by³y
zupe³nie niepo¿¹dane.
- A czyj to pomys³?
- Nie martw siê, mamusiu, ty te¿ dostaniesz now e sukienki.
Tatuœ zagl¹da³ do szaf y i pow iedzia³, ¿e masz strasznie
ma³o ciuchów .
- Co ty w ³aœciw ie robi³eœ dziœ rano? - zapyta³a kw aœno,
posy³aj¹c Benedyktow i nieprzyjazne spo jr zenie. Chw ilê
przedtem obaw ia³a siê, ¿e zaczyna ¿yw iæ cieplejsze uczucia
w zglêdem niego. Chyba ca³kiem zw ariow a³a...
- Uspokój siê, Rebeko. Jako moja ¿ona musisz ¿yæ na
odpo w iednim poziomie. Nic mog³em nie zauw a¿yæ, ¿e
masz bardzo niew iele ubrañ.
- Jak œmia³eœ? - zaw o³a³a rozw œcieczona na myœl, ¿e grzeba³ w
jej szafie.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
113
- K³ócic ie siê? Rebeka
zagryz³a usta.
- Nie, kochanie, tylko rozmaw iamy.
Zamilk³a, zdaj¹c sobie spraw ê, ¿e pope³nia b³¹d.
Pozw oli³a siê zaprow adziæ do domu tow arowego Harrodsa.
W restauracji zmusi³a siê do zjedzenia obiadu , a n aw et
próbow a³a siê uœmiechaæ. Nie chcia³a psuæ zab aw y
Danielow i. By³ taki szczêœliw y, poch³ania³ ka¿de s³ow o
w ypow iedziane przez Benedykta. Po obiedzie niec h êtnie
ruszy ³a na zakupy. Daniel nie móg³ siê doczekaæ, kiedy
pójd¹ do dzia³u z zabaw kami.
- Benedykt! Co. za niespodzianka. Na zakupach z rodzin¹! -
Wychodz¹c z restauracji natknêli siê na ob³adow an¹ pakunkami
Fionê Grieves.
- Coœ w tym stylu - odpow iedzia³ Benedykt z uœmiechem -
A ty co? Za to ci p³acimy? Za robienie zaku p ó w ? -
za¿artow a³.
- Och, œlub szefa to pretekst, by kupiæ now ¹ kreacjê.
A w iec Fiona bêdzie na œlubie. Rebeka zacisnê³a zêby, by
pow strzymaæ siê od nieprzyjemnego komentarza.
- Rebeko, pamiêtasz Fionê? - w tr¹ci³ szybko Benedykt,
w ykrzyw iaj¹c usta w z³oœliw ym uœmiechu. Rebeka mia³a
ochotê spoliczkow aæ go.
- Oczyw iœcie, nie zdaw a³am sobie tylko spraw y, ¿e pracuje
u ciebie, koc h anie - odpar³a z udaw an¹ s³odycz¹,
patrz¹c to na jedno, to na drugie. Stanow ili idealn¹ parê,
myœla³a. Elegancka rudow ³osa Fiona i œw iatow y
mê¿czyzna Benedykt.
- Nie mów i³em ci, ¿e Fiona jest niezast¹pionym cz³onkiem
naszej dyrekcji? Od ³adnych paru lat.
Dlaczego Rebece w ydaw a³o siê, ¿e ujaw nienie tej informacji
spraw ianiu przyjemnoœæ? Nagle poczu³a siê
114
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
w swoim szarym kostiumiku malutk¹, zupe³nie niewa¿n¹ istot¹.
Rozejrza³a siê za Danielem. Tylko dla niego godzi siê na to
w szystko. Ale gdzie on siê podzia³?
- Danielu! - zawo³a³a zaniepokojona.
- Poczekaj, na pew no nie odszed³ daleko - odpar³ Benedykt
z trosk¹ i odszed³ szukaæ ma³ego.
-No, Rebeko, pow innam ci pogratulow aæ. Wreszcie go
usidli³aœ, ale nie przyzw y c zajaj siê zanadto do nowego
nazw iska. Benedykt chce odzyskaæ syna. Kiedy ch³opiec
bêdzie na tyle du¿y, by obejœæ siê bez matki, pozbêdzie siê
ciebie bez skrupu³ów .
Rebeka ze smutkiem zauwa¿y³a, ¿e Fiona nawet nie zamierza
jej dokuczyæ. W jej b³êkitnych oczach widzia³a jedynie ¿yczliwoœæ.
- Spróbuj w ykorzystaæ sytuacjê najlepiej, jak potrafisz.
Sama zrobi³abym tak na tw oim miejscu.
Zanim zd ¹¿y ³a odpow iedzieæ, w róci³ Benedykt z
Danielem. Rebeka pochyli³a siê i objê³a synka. Poczu³a na
ramieniu delikatny uœcisk d³oni Benedykta. Wyprostow a³a siê i
spojrza³a na niego z niepokojem.
- Nie martw siê, kochanie, nic mu siê nie sta³o. Dopiero
teraz zaczynam pojmow aæ, jak trudno by³o ci w ychow yw aæ go
bez nic zyjej pomocy. - £agodny uœmiech pojawi³ siê na jego
ustach, a oczy wype³ni³y siê niespodziew an¹ czu³oœci¹. Fiona
zburzy³a nastrój tej chw ili, powtarzaj¹c g³oœno sw oje gratulacje i
¿egnaj¹c siê wylewnie.
Rebeka znosi³a ca³¹ wyprawê coraz gorzej. W dziale z zabaw kami
Daniel w ypatrzy³ samochód, idealnie odw zorow any ma³y
model jaguara. Zaraz znalaz³ siê za kierow nic¹, a sprzedaw ca
zacz¹³ zachw alaæ samochód. Rebeka by³a w strz¹œniêta s³ysz¹c,
¿e Benedykt zamierza go kupiæ. Kosztow a³ parê tysiêcy funtów .
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
115
- Nie mo¿esz mu tego kupow aæ - zaprotestow a³a przy
kasie. Daniel siedzia³ d alej w samochodzie, a sprzedaw ca
poszed³ na zaplecze z kart¹ kredytow ¹. - To idiot y c zne
w ydaw aæ tyle pieniêdzy. Bardziej jest to potrzebne tobie ni¿
Danielow i. Masz fio³a na punkcie samochodów . Mercedes
w e Francji, tu jaguar... chcesz stw orzyæ kolekcjê? Nie
pozw olê psuæ mojego dziecka. Uczê go s zacunku dla
pieniêdzy.
- Naszego dziecka - popraw i³ j¹ Benedykt. - Przez cztery
lata nie da³aœ mi o nim znaæ. Jeden drogi prezent i tak nie
zrekompensuje w szystkich urodzin, które straci³em.
Powrót uœmiechniêtego sprzedawcy uciszy³ Rebekê, ale gdy
w ychodzili ze sklepu, znow u zaczê³a.
- To bezsensow ny prezent. Czy zastanow i³eœ siê, gdzie
bêdzie nim jeŸdzi³? Po tw oich marmurow ych pod³ogach?
- W przysz³ym tygodniu poszukamy domu na w si, w iêc nie
masz siê o co martw iæ.
Tak po prostu! Bêd¹ mieszkali na w si.
- Zapisa³am ju¿ Daniela do przedszkola niedaleko domu.
- To go wypiszesz. Chcesz mieszkaæ na wsi, Danielu? Mieæ
psa, a mo¿e i kucyka?
- Pew nie, i móg³bym jeŸdziæ sw oim samochodem!
- Przekupstw o i korupcja - mruknê³a Rebeka, ale uœmiech
na tw arzy Daniela kaza³ jej zamilkn¹æ.
W d ziale z ubraniami Rebeka da³a za w ygran¹. Benedykt
w ykor zy s ta³ ca³y sw ój w dziêk, by zdobyæ ¿yczliw oœæ
sprzedaw czyni. Rebeka musia³a paradow aæ tam i z pow rotem
przed nim i Danielem. Ilekroæ próbow a³a siê opieraæ, Benedykt
ucieka³ siê do szanta¿u. „Podoba ci siê mamusia w tym,
Danielu?" albo
116
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
„To mój ulubiony kolor, co o tym myœlisz?" i oczywiœcie Daniel
zgadza³ siê z tatusiem. Rebeka by³a zdumiona, ¿e tak szybko
naw i¹zali przyjacielskie stosunki.
Wreszcie zaczêli siê œmiaæ ze zbyt d³ugiej spódnicy, któr¹
przymierzy³a.
- Tatusiu, a czy ja w yrosnê taki du¿y jak ty? - zapyta³
z niepokojem Daniel.
Czy te¿ bêdê takim kurduplem jak mamusia, pomy
œla³a ze smutkiem. Coraz i bardziej traci³a pew noœæ
siebie.
.
Benedykt upiera³ siê, ¿eby ju¿ tego w ieczora przenieœli siê
do jego domu. Rzeczy Rebeki z ³atw oœci¹ zmieœci³y siê w
kilku w alizkach.
Po¿egnanie z pani¹ Thompson przebieg³o bezboleœnie:
Benedykt jak zw ykle oczarow a³ j¹ sw ym w dziêkiem i
utw ierdzi³ w przekonaniu, ¿e Rebeka jest najszczêœliw sz¹
kobiet¹ na œw iecie.
Rebeka kroczy³a pod ramiê z panem Jamesem p o
czerw onym dyw anie. Suknia z kremow ego jedw abiu bogato
obszytego p er³ami podkreœla³a jej kobiece kszta³ty.
Ramiona okryw a³ haftowany szal. Na drobnych stopach mia³a
satynow e pantofle na w ysokich obcasach, w kolorze sukni.
W piête w e w ³osy ró¿e komponowa³y siê wspaniale z
trzymanym w dr¿¹cych d³oniach bukietem.
Podobno pan m³ody nie pow inien zobaczyæ sukni œlubnej
swej narzeczonej przed ceremoni¹. To przynosi nieszczêœcie.
Tymczasem Benedykt sam w ybra³ strój i Rebeka ba³a siê, ¿e to
z³y znak na przysz³oœæ.
Koœció³ by³ pe³en goœci. Rebeka nie chcia³a nikogo zapraszaæ,
ale Benedykt upar³ siê jak zw ykle.
Sta³a u jego boku nie s³ysz¹c prawie s³ów ksiêdza, a¿
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
117
do chw ili, kiedy musia³a pow tórzyæ przysiêgê. Nie mog³a
tego zrobiæ! By³oby to œw iêtokradztw o. Po raz pierw szy od
chw ili przekroczenia progu koœcio³a spojrza³a na Benedykta.
Ju¿ mia³a pow iedzieæ: nie, kiedy chw yci³ j¹ z ca³ej si³y za
rêkê. Spojrzenie jego lw ich oczu nagle j¹ uspokoi³o.
D³oñ Rebeki dr¿a³a, gdy Benedykt w suw a³ jej na palec
obr¹czkê. Na myœl o t y m , ¿e za chw ilê ona w ³o¿y jemu
obr¹czkê, zaczê³a ca³a dygotaæ.
PóŸniej, podczas przyjêcia w eleganckiej francuskiej
restauracji, stara³a siê zrozumieæ to, co wydarzy³o siê przy o³tarzu.
Byæ mo¿e Benedykt mia³ moc hipnotyzersk¹.
Nie mog³a prze³kn¹æ w yœmienitych w eselnych potraw i
czu³a narastaj¹cy ból g³ow y. Benedykt by³ czu³y i opiekuñczy,
nie robi³ ¿adnych przykrych uw ag. To jeszcze bardziej
w ytr¹ca³o j¹ z rów now agi. Potem, w przemow ie w eselnej,
Bened y kt mów i³ tylko o jej zaletach. Brzmia³o to
szczerze i tym bardziej zaskoczy³o Rebekê. Do czego
zmierza³?
Przez ostatnie trzy dni tylko obecn o œ æ Daniela
pow strzymyw a³a ich przed okazyw aniem sobie jaw nej
w rogoœci. W m ilc zeniu jedli posi³ki i ograniczali siê do
niezbêdnej w ymiany zdañ.
- Zmêczona? Wcale siê nie uœmiechasz - us³ysza³a
g³êboki g³os, a silne ramiê objê³o j¹ w talii.
Uczu³a nag³y skurcz ¿o³¹dka, ale w ykrzyw i³a usta w
sztucznym uœmiechu.
- Wybacz, kochanie. Bened ykt puœci³
to mimo uszu.
- Czy mów i³em ci ju¿, jak piêknie w ygl¹dasz w tej sukni? -
N achyli³ ku niej. - Ale, co w a¿niejsze, to piêkne c ia³o ,
które siê pod ni¹ ukryw a, bêdzie w krótce nale¿eæ do mnie.
118
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
Poczu³a jego oddech na kar k u i zamar³a. Prê¿ne cia³o
Benedykta budzi³o po¿¹danie, które z trudem udaw a³o jej siê
opanow aæ. Spuœci³a oczy nie mog¹c znieœæ si³y jego spojrzenia.
Uœmiechnê³a siê z ulg¹, gdy jedna z ciotek zajê³a jego uw agê i
dziêki temu mog³a uw olniæ siê z objêæ.
- N apraw dê;, w ygl¹da pani cudow nie... Nikt nie
uw ierzy³by, ¿e by³a pani nauczycielk¹.
Dziew czêca paplanina po raz pierw szy ucieszy³a Rebekê.
-Dziêkujê, Dolores, c h o cia¿ nie jestem pew na, czy to
komplement.
Gdyby nie Dolores, nie w pakow a³aby siê w tê kaba³ê,
pomyœla³a, nie mog³a jedn ak ca³kow icie w iniæ dziewczyny.
Dolores by³a przekonana, ¿e to ma³¿eñstw o jak z bajki i Rebeka
nie mia³a zamiaru jej rozczarow aæ. Wsta³a od sto³u i zaczê³a
rozmaw iaæ z goœæmi, w reszcie znalaz³a siê sam na sam z
Gerardem Montaine, wujem Benedykta.
- Mia³em nadziejê, ¿e uda mi siê zamieniæ z pani¹ parê s³ów,
Rebeko - powiedzia³ z uroczym francuskim akcentem.
Spojrza³a na niego z lekkim zdziw ieniem, spotkali siê ju¿
w czoraj, ale nie rozmaw iali w iele.
- To brzmi groŸnie - za¿artow a³a.
-Nie, moja droga. ¯yczê w am w szystkiego najlepszego, ale
s¹dzê, ¿e nale¿¹ siê pani ode mnie przeprosiny. Benedykt
opowiedzia³ mi o waszych dawnych kontaktach.
Rebeka otw orzy³a szeroko oczy ze zdumienia, a jej tw arz
obla³a siê rumieñcem.
-Nie, proszê, niech siê pani nie w stydzi. Chcê tylko, ¿eby pani
w iedzia³a...
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
119
I zacytow a³ zdumionej Rebece treœæ listu, którego nie
dosta³a.
- Zarzucam sobie, ¿e...
- Napraw dê, to niepotrzebne - przerw a³a Rebeka.
- Proszê o trochê w yrozumia³oœci dla starego
cz³owieka. To wa¿ne dla mnie, a byæ mo¿e i dla ciebie.
Rebeka mia³a dziwne uczucie, ¿e Gerard Montaine rozumie,
dlaczego Benedykt postanow i³ j¹ poœlubiæ.
- Niestety, za porad¹ lekarza, zlekcew a¿yliœmy urojenia
mojej siostry w nadziei, ¿e po prostu jej to przejdzie. Kiedy
Benedykt w róci³, pow iedzia³em mu, ¿e œmieræ G o rdona
nast¹pi³a w w ypadku. Nie zdaw a³em sobie spraw y, ¿e matka
opow iada³a mu co innego i ¿e jej uw ierzy³. Dopiero kiedy
dosz³o do zerw ania w aszych zarêczyn, Benedykt przyjecha³
do mnie, by zapytaæ jeszcze raz o Gordona i opowiedzia³ wtedy,
co siê w ydarzy³o. Niestety, by³o ju¿ za póŸno.
- Dziêkujê -szepnê³a Rebeka. To by³o mi³e ze stro n y
Gerarda, ale niczego nie mog³o zmieniæ. Benedykt nienaw idzi³
jej za to, ¿e nie pow iedzia³a m u o Danielu, w ierzy³ te¿,
¿e dosta³a jego list i nie odpow iedzia³a, aby siê n a n im
odegraæ. Niew a¿ne zreszt¹, co o niej myœla³. Nigdy jej nie kocha³.
Ma³¿eñstw o bez mi³oœci teraz czy przedtem, co za ró¿nica?
Benedykt nagle pojaw i³ siê u ich boku.
- Flirtujesz z pann¹ m³od¹? WstydŸ siê, w ujku.
Wszyscy troje w ybuchnêli œmiechem, a naw et jeœli œmiech
Rebeki by³ nieco w ymuszony, nikt nie zw róci³ na to uw agi.
Przyjêcie mia³o siê ku koñcowi. Przybieg³ Daniel, zgrzany, z
przekrêcon¹ muszk¹ pod szyj¹,
- To jest najlepszejszy dzieñ w moim ¿yciu! Teraz mam w ³asn¹
mamusiê i w ³asnego tatusia. Josh...
120
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- W porz¹dku, synu - przerw a³ mu Benedykt -
umaw ialiœmy siê. ¯adnych ³ez, uca³uj mamusiê, a dla
w ujka masz byæ mi³y.
Rebeka patrzy³a to na jednego, to na drugiego.
Szczêœliw a, œmiej¹ca siê buzia dziecka kontrastow a³a z
pon u r¹, ciemn¹ tw arz¹ Benedykta, któr¹ zw róci³ w jej
kierunku. Przeszed³ j¹ dreszcz. Sw obodny, œmiej¹cy siê pan
m³ody znikn¹³, p rzedstaw ienie skoñczone. Pochyli³a siê i
objê³a Daniela, puœci³a go dopiero w tedy, k iedy zacz¹³
siê niecierpliw ie w ierciæ w jej ramionach.
- Skoro zostaw i³aœ go na tydzieñ ze sw oim kochankiem,
parê dni nad morzem u mojej rodziny z pew noœci¹ mu nie
zaszkodzi - oœw iadczy³ sucho Benedykt.
Rebeka spojrza³a na jego ostre rysy, niejasne podejrzenie
przemknê³o jej przez g³ow ê. Czy to mo¿liw e, by by³
zazdrosn y o Josha? Czy dlatego tak siê nagle zmieni³?
Nie. To niemo¿liw e. Po prostu przesta³ udaw aæ.
-Daniel móg³by zostaæ z nami - spróbow a³a jeszcze raz,
w iedz¹c z góry, ¿e nic nie w s k ó ra. Rozmaw iali o tym
w czoraj niesk o ñ c zon¹ iloœæ razy. Zapew ne Fiona ma
racjê. Benedykt próbuje odci¹gn¹æ dziecko od niej.
- Nie, dla zachow ania pozorów spêdzimy parê dni w e
dw ójkê. - Zacisn¹³ rêkê na jej nadgarstku. P o c h w ili ju¿
¿egnali siê z goœæmi
Z ulg¹ zapad³a siê w skórzane siedzenie w ynajêtego rolls
royce’a, opuœci³a g ³o w ê i zamknê³a oczy. Bogu dziêki!
Udaw anie skoñczone.
Okaza³o siê, ¿e nie ca³kiem. Kiedy samochód zatrzyma³ siê
p rzed domem, Benedykt bez s³ow a pochw yci³ j¹ na
rêce i przeniós³ przez próg.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
121
- Puœæ mnie - za¿¹da³a, ale nie zw raca³ uw agi na jej s³ow a.
- Tradycja ka¿e, abym w niós³ pannê m³od¹ przez próg. -
Ruszy³ w górê po schodach ignoruj¹c jej rozpaczliw e
protesty. Wniós³ j¹ do sypialni i zatrzasn¹³ drzw i. Rebeka
oddycha³a nierów no, Benedykt nie by³ zmêczony w
najmniejszym s t o pniu. Strach czyni³ go w jej oczach
jeszcze w iêkszym i silniejszym.
- Co teraz grasz Benedykcie? Tu nie ma publicznoœci -
rzuci³a, ale dr¿enie g³osu zdradza³o podziw dla jego si³y.
Wbi³ w ni¹ w zrok i postaw i³ na ziemi obok siebie.
- Jesteœ moj¹ ¿on¹ i matk¹ mojego dziecka. Masz racjê.
Przedstaw ienie skoñczone. Tu zaczyna siê rzeczyw istoœæ.
Wyma¿ê z tw ojej pamiêc i Josha i innych, ¿ebyœ raz na
zaw sze w iedzia³a, do kogo nale¿ysz.
Nieprzejednany ton jego g³osu przerazi³ Rebekê.
P r ó bow a³a w ymkn¹æ siê z jego objêæ, ale przytrzyma³ j¹
mocno za ramiona.
- Przestañ - rozkaza³, przyciskaj¹c j¹ do siebie mocniej. -
Suknia spraw i³a siê nieŸle, ale m y œ lê, ¿e ju¿ mo¿emy siê
bez niej obejϾ.
Rozpi¹³ d³ugi suw ak z ty³u.
- Puœæ mnie! - zaw o ³a³a, przytrzymuj¹c sukniê na
piersiach, ale by³o ju¿ za póŸno. Benedykt zdar³ sukniê z jej
ramion i rzuci³ na ziemiê, pozostaw iaj¹c j¹ niemal nag¹,
jedynie w koronkow ych majtkach i poñczochach.
Rebeka skrzy¿ow a³a rêce, by zas³o n iæ piersi. Nerw ow o
rozgl¹da³a siê w poszukiw aniu drogi ucieczki. Nagle jej
w zrok pad³ na w ielkie ³ó¿ko. Wróci³y niepokoj¹ce
w spomnienia. Do tej pory nie zd aw a³a sobie spraw y ze
w szystkich konsekw encji sw ego ma³¿eñst-
122
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
wa. Benedykt sta³ przed ni¹. Zdj¹³ marynarkê, koszulê i rozpina³
teraz spodnie. Nie mia³a w ¹tpliw oœci, ¿e zamierza spe³niæ
sw oj¹ groŸbê.
Nie namyœlaj¹c siê w iele kopnê³a go i w bi³a zêby w jego
ods³oniête ramiê.
- Wci¹¿ jesteœ pe³na energii - szydzi³. - Nie marnuj jej na
walkê ze mn¹. I tak nie wygrasz. Lepiej zachowaj j¹ na potem.
Przyda siê w ³ó¿ku.
- Spróbujê - krzyknê³a i uderzy³a go w tw arz. Chw yci³
j¹ za nadgarstki i odw róci³ plecami do sw ej szerokiej piersi.
- Potrzebujesz chw ili ukojenia. - Pog³adzi³ j¹ rêk¹ po szyi
osuw aj¹c d³oñ a¿ do piersi. - Podoba ci siê?
- w ycedzi³ jej do ucha.
Chcia³a go znow u k opn¹æ, ale w tym momencie silna
noga Benedykta uw iêz³a miedzy jej ud am i. Nie mog³a siê
ruszyæ.
- PuϾ mnie, ty brutalu!
Mog³a utrzymaæ równowagê tylko wtedy, gdy ca³a opiera³a
siê o niego. Zamknê³a oczy w nadziei, ¿e Benedykt nagle
zniknie. Mia³a ochotê krzyczeæ. By ³ o tyle w iêkszy i
silniejszy od niej. Czu³a pierw s ze dreszcze po¿¹dania.
Rozs¹dek zaczyna³ j¹ opuszczaæ.
- No, no, Rebeko. Odprê¿ siê, jesteœ zmêczona
- drw i³, rysuj¹c na jej w ra¿liw ych piersiach czu³e,
wywo³uj¹ce dr¿enie Unie.
Rebeka cicho jêknê³a. Ka¿dy jej nerw pobudzony by³ ju¿ do
granic w yt r zy m a³oœci, a Benedykt nie przestaw a³ jej
drêczyæ. Przesuw a³ rêce w ci¹¿ ni¿ej i ni¿ej, przyciska³ j¹ do
siebie coraz mocniej, czu³a gw a³tow n¹ reakcjê jego mêskiego
cia³a i krew w niej wrza³a.
- Otwórz oczy, Rebeko - szepta³ z wargami przytu-
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
123
lonymi do jej karku - spójrz tylko na siebie. - Pod
majteczkami poczu³a teraz niespokojne palce. Podnios³a
pow ieki i to, co zobaczy³a, przypraw i³o j¹ o zaw rót g³ow y.
Olb r zy m ie lustro odbija³o ich spl¹tane cia³a. Obla³a siê
rumieñcem od stóp do g³ów.
- B³agam, przestañ, b³agam - szepta³a. Jej g³ow a odchyla³a
siê jednak odruchow o, ods³aniaj¹c g³adk¹ szyjê.
-Pragniesz mnie, Rebeko, wiem, ¿e mnie pragniesz - mrucza³
chrapliw ie Benedykt.
Oczy ich spotka³y siê. Nie umia³a ukryæ, ¿e ju¿ niczego
mu nie odmów i. Po¿¹danie, które t³umi³a w sobie przez tyle
lat, rozpala³o j¹ do bia³oœci.
- Tak, tak, tak - jêc za³a. Benedykt odw róci³ j¹
gw a³tow nym ruchem ku sobie i w gryz³ siê w jej
rozchylone namiêtnie w argi.
Pochw yci³ j¹ w ramiona i zaniós³ do ³ó¿ka. Przygniót³
j¹ sw ym ciê¿arem i z rozkosz¹ poznaw a³ ka¿dy centymetr jej
cia³a, u w aln iaj¹c je z resztek bielizny. Zw ija³ w rulonik
cienkie poñczochy, pokryw aj¹c poca³unkami kszta³tne nogi.
A kiedy jego usta dotknê³y w ilgotn y c h b ram rozkoszy,
Rebeka krzyknê³a.
- Proszê... - Nie w iedzia³a, czy b³aga, by przesta³, czy prosi
o w iêcej.
Jej cia³o wyprê¿y³o siê. Benedykt na chwilê wypuœci³ j¹ z gor¹cych
ramion i szybkim ruchem zsun¹³ z siebie slipy. Poczu³a na sobie
ca³y jego ciê¿ar. Wszed³ w ni¹ zdecydowanym, zniewalaj¹cym
ruchem^ i przez chwilê poczu³a ból przeszyw aj¹cy j¹ na w skroœ.
Benedykt zamar³, pozw alaj¹c, by jej cia³o przystosow a³o siê do
niego... Im szybszy by³ rytm, w którym siê porusza³,
124
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
tym bardziej Rebeka zapomina³a o w szelkich lêkach i
w ¹tpliw oœciach.
Wbija³a paznokcie w jego plecy boj¹c siê, ¿e siê spali w e
w szechogarniaj¹cej
¿¹dzy. Benedykt zr o bi³ ostatni
gw a³tow ny ruch i cia³em jego w strz¹sn¹³ dreszcz
spe³nienia.
Le¿a³a pod nim w zupe³nym bezruchu, pow oli w racaj¹c
do rzeczyw istoœci.
- Nic ci nie jest? - w ykrztusi³ i unosz¹c siê na ³okciach
doda³: -Jestem za ciê¿ki dla ciebie. - Przesun¹³ w zrokiem
po jej zarumienionej tw arzy, nabrzmia³ych w argach i
pe³nych piersiach. -Jesteœ taka maleñka i piêkna, moja
do s k o n a³a, namiêtna Wenus. - W jego uœmiechu by³
mêski triumf. Rebeka opuœci³a pow ieki i nie zd¹¿y³a
dostrzec innego uczucia, które pojaw i³o siê w jego
oczach.
- Odsuñ siê - szepnê³a, w stydz¹c siê ³atw oœci, z jak¹ da³a
siê uw ieœæ. - Nienaw idzê ciê - szepnê³a odw racaj¹c g³ow ê.
Machinalnie spojrza³a na stoj¹cy przy ³ó ¿k u b udzik. Mój
Bo¿e, dopiero godzina o d zakoñczenia przyjêcia, bia³y
dzieñ. Nigdy mu nie w ybaczy, nigdy...
- Ale¿, Rebeko - zaœmia³ siê Benedykt - mo ¿es z mnie
teraz nienaw idziæ, ile chcesz, k o chanie. - Przesun¹³
w ar g am i p o jej szyi. -Tak d³ugo, jak to œliczne cia³o ma
sw ego pana. - Przesun¹³ d³oni¹ p o jej piersi i ku sw emu
przer a¿eniu Rebeka poczu³a naw rót po¿¹dania. Rêce,
które parê minut temu w pija³y mu siê w p lecy,
odepchnê³y jego w ilgotn¹ pierœ.
- Jesteœ zw ierzêciem - krzyknê³a - mog³eœ zaczekaæ!
- Mo¿esz mnie nazyw aæ, jak chcesz, ale to nie
zmienia faktu, ¿e mnie pragnê³aœ. I w ci¹¿ pragniesz.
- Pow iód³ d³oni¹ w zd³u¿ jej bioder.
v
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
125
- Nie - w ykrztusi³a, kiedy pochw yci³ j¹ za rêce. Zadr¿a³a.
W y gl¹da³ jak anio³ zemsty, ale jego oczy pe³ne b y ³y
diabelskich iskier.
- Mo¿e m asz racjê, Rebeko, mo¿e trochê siê
poœpieszy³em - pow iedzia³ w olno.
- Ow szem! - w ykrzyknê³a. Nie dow ierza³a mu.
-Jeœli tak... -pochyli³ siê i zaczaj szukaæ jej ust. By³a za s³aba,
by z nim w alczyæ, zacisnê³a tylko pow ieki, a on szepta³ blisko
jej w arg: - Teraz w ezmê ciê pow oli i delikatnie, s ama
przyjemnoϾ. Hmm?
Kiedy otw orzy³a oczy, w okó³ panow a³a ciemnoœæ. Przez
chw ilê nie w iedzia³a, gdzie siê znajduje, jej cia³o by³o ociê¿a³e,
wszystko j¹ bola³o, a gdy poruszy³a rêk¹, napotka³a inne tw arde,
gor¹ce cia³o. Zeszt y w n ia³a, Wstrzymuj¹c oddech. Powoli
wraca³a jej pamiêæ. Benedykt spa³.
Po cichu wysunê³a siê z ³ó¿ka i na palcach posz³a do ³azienki.
Zamknê³a za sob¹ drzw i i w estchnê³a z ulg¹. Ca³e jej cia³o
nosi³o œlady poca³unków Benedykta. Wstydzi³a siê, ¿e tak
namiêtnie odw zajemnia³a jego pieszczoty.
Wesz³a pod prysznic. Odkrêci³a poz³acany kurek. Starannie
umy³a siê ca³a. Musia³a przyznaæ, ¿e posiad³ j¹ ca³kow icie i w
g³êbi duszy w iedzia³a, ¿e pragnie go coraz bardziej; Próbow a³a
t³umaczyæ to sobie racjonalnie. Zbyt d³ugo by³a samotna.
Pierw szy lepszy mê¿czyzna móg³ j¹ rozpaliæ. Wiedzia³a
jednak, ¿e to niepraw da. Tylko Benedykt mia³ nad ni¹ tak¹
w ³adzê.
Zam k nê³a oczy i pozw oli³a, by w oda p³ynê³a po jej
zmêczonym ciele. Nie us³ysza³a, jak otwieraj¹ siê drzwi od kabiny.
- Mogê siê przy³¹czyæ? - zapyta³ gard³ow y mêski g³os.
126
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Nie - zaw o³a³a w yskakuj¹c z kabin y i w p adaj¹c na
Benedykta. Odepchnê³a go. Serce znów zabi³o szybciej.
- Szkoda, to mo¿e byæ ca³kiem przyjemne - zamrucza³
z szelmow skim uœmiechem.
Spojrza³a na niego i zarumieni³a siê. Mia³ na sobie tylko
obcis³e czarne slipy. G³oœno prze³knê³a œlinê w b ijaj¹c
w zrok w pod³ogê.
- Nie? No, to pozw ól. - Zacz¹³ delikatnie w ycieraæ j¹
w ielkim rêcznikiem.
- Sam a mogê to zrobiæ - oznajmi³a st³umionym
g³osem.
- Po co siê mêczyæ, skoro masz pos³usznego niew olnika? -
pow iedzia³ namiêtnie, upuszczaj¹c rêcznik na ziemiê. Porw a³
j¹ w ramiona. Zamknê³a oczy staraj¹c siê pow strzymaæ ³zy.
Czu³a siê taka bezbronna. By³a dojrza³¹ kobiet¹,
przyzw yczajon¹ do samodzielnoœci. Zosta³a jej pozbaw iona
w ci¹gu zaledw ie kilku dni.
Benedykt utkw i³ w zrok w jej poblad³ej tw arzy.
- le siê czujesz?
- Ow szem, Ÿle - odpar³a ze z³oœci¹.
- Nie w ygl¹dasz najgorzej.
- A ty zachow ujesz siê jak maniak seksualny
- odgryz³a siê, ¿ w œciek³oœci¹ w oczach. Spo jr za³ na ni¹
rozbaw iony. Wyci¹gn¹³ rêkê, chw yci³ j¹ za ramiê i, co
zw iêkszy³o tylko jej gniew , po³o¿y³ jej palec na ustach.
-Mo¿esz oskar¿aæ mnie o ró¿ne rzeczy , Rebeko, ale
praw d¹ jest, ¿e to, co istnieje miêdzy nami, dzia³a
dw ustronnie. Wielka biologiczna si³a przy ci¹gania. Nie
mo¿esz mnie w iniæ za to, ¿e jestem mê¿czyzn¹.
- Cieñ szyderstw a pojaw i³ siê w jego g³osie. -I mo ¿e te¿
przestaniesz w iniæ siebie za to, ¿e jesteœ kobiet¹. Spójrz na
siebie. Œlady na mojej skórze œw iadcz¹ same za
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
127
siebie. W iec n ie udaw ajmy. Jeœli ja jestem maniakiem
seksualnym, ty jesteœ zboczona w takim samym stopniu -
zaœmia³ siê.
Tego ju¿ by³o dla niej zbyt w iele.
-Ty egoisto! Ty ³ajdaku! -wy buchnê³a, ale jej s³owa
zag³uszy³a lec¹c a z kranu w oda. Ow inê³a siê ciasno
rêcznikiem i trzaskaj¹c drzw iami w ysz³a z ³azienki. Pobieg³a
do sw ojego pokoju, otw orzy³a szafê i szybko wyci¹gnê³a z niej
jedn¹ z sukienek kupionych przez Benedykta. Wszystkie jej
daw ne ubrania zosta³y w yrzucone. Ubra³a siê szybko,
spogl¹daj¹c na zegarek.
- Wybierasz siê gdzieœ?
- Na dó³, zrobiæ sobie coœ do jedzenia - w arknê³a. Spojrza³a
na Benedykt a. Mia³ na sobie tylko ow iniêty w okó³ bioder
rêcznik. Pragnê³a przed nim uciec, ale zagrodzi³ jej drogê.
- Uspokój siê, Rebeko. - Siêgn¹³ do szafy p o n ad jej
ramieniem i w yj¹³ granatow y szlafrok. - Nie mam zamiaru
ciê drêczyæ. -1, zrzucaj¹c rêcznik na ziemiê, stan¹³ przed ni¹
nagi, pow oli nak³adaj¹c szlafrok.
- Bêdê w dziêczna - mruknê³a, staraj¹c siê nie zw racaæ
na niego uw agi.
- Na pew no? - zapyta³ prow okuj¹co.
Rebeka umknê³a do kuchni. Wszystko tu by³o stalow e
i sterylne. Z têsknot¹ pomyœla³a o w ³asnej przytulnej kuchni.
Z westchnieniem otw orzy³a drzw i lodów ki. Pani James bardzo
siê postara³a. Na górnej pó³ce sta³y sa³atki, zak¹ski i butelka
szampana. Zatrzasnê³a d rzw iczki i w ziê³a z koszyka dw a
jajka. Zapali³a gaz i w rzuci³a d w ie grzanki do testera.
Wybija³a w ³aœnie jajka na rozgrzan¹ patelniê, kiedy us³ysza³a
g³os Benedykta:
-Jajecznica? Niezbyt w ystaw na uczta now o¿eñców
128
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- pow ied zia³ z uœmiechem - ale jeœli tylko to umiesz
przyrz¹dziæ...
- Nie jestem tw oj¹ kuchark¹ - odpar³a ze z³oœci¹ bior¹c do
rêki ³y¿kê.
Jej gniew zdaw a³ siê go baw iæ.
- Spokojnie, spokojnie. Matka nie nauczy³a ciê, ¿e droga do
serca mê¿czyzny prow adzi przez ¿o³¹dek?
- Jesteœ jedyn¹ osob¹, która potrafi doprow adziæ mnie do
sza³u, a jeœlibym znalaz³a drogê do tw ojego serca, pociê³abym
je na kaw a³ki - odgryz³a siê.
Mia³ na so b ie tylko szlafrok. Na w idok umiêœnionych
nóg i ow ³osionej piersi traci³a panow anie nad sob¹. Sta³a przed
nim z ³y¿k¹ w d³oni zaw stydzona w ³asn¹ s³aboœci¹. Zaczê³a
mieszaæ jajecznicê staraj¹c siê zignorow aæ obecnoœæ Benedykta.
- Dla mnie dobrze w ysma¿ona - szepn¹³, dotykaj¹c wargami
jej szyi.
Nie w iedzia³a, czy spraw i³ to dotyk jego ust, ciep³o oddechu,
czy tylko nuta z³oœliw oœci w jego g³osie. Doœæ, ¿e podnios³a
patelniê i w yla³a jej zaw artoœæ na g³owê Benedykta.
Sta³ kompletnie oniemia³y, a praw ie surow e jajka œcieka³y
m u na czo³o. Nie mog³a siê pow strzymaæ. Wygl¹da³ tak
idiotycznie.
- Oryginalne danie. Benedykt w jajach! - zaw o³a³a, d³aw i¹c siê
ze œmiechu.
ROZDZIA£ ÓS MY
-Rebeko!
Œmiech zamar³ jej w gardle. Stanê³a oko w oko z
rozw œcieczon¹ besti¹. Rozejrza³a siê niespokojnie, szukaj¹c
drogi ucieczki. Cofnê³a siê przed wyci¹gaj¹c¹ siê ku niej rêk¹
Benedykta. Zakrêci³ gaz. Drug¹ rêk¹ w yj¹³ jej z d³oni ³y¿kê i
rzuci³ ze z³o œci¹ za siebie. Wyl¹dow a³a z ha³asem na
pod³odze.
- Ale¿ Ben... Aaaa! - Jego imiê przesz³o w krzyk, gdy¿
Benedykt chwyci³ j¹ za ramiona i pchn¹³ na drzwi lodówki.
-„Benedykt w jajach”, ma³a wiedŸmo? Teraz je, do cholery,
zjesz. - Pochyli³ siê, napieraj¹c na ni¹ ca³ym cia³em i ustami
mia¿d¿¹c jej w argi. Cia³o Rebeki przebieg³ dreszcz strachu
po³¹czonego z gor¹czkowym podnieceniem.
Jego rêce by³y w szêdzie, przesuw a³y siê z bioder na piersi, z
piersi na uda. Rozerw a³ jej bluzkê. Zêbami rozpi¹³ otw ierany
z przodu stanik. Rebeka s³ania³a siê na nogach, kolana jej
dr¿a³y. Benedykt tymczasem podci¹gn¹³ jej spódnicê i zerwa³ z
niej jedwabne majtki.
Bezradnie uchwyci³a siê jego silnych ramion czuj¹c bolesn¹
¿¹dzê, podczas gdy on poderw a³ j¹ z ziemi, schow a³ tw arz w
pe³nych piersiach i, w pijaj¹c palce w jej biodra, podniós³ j¹
nagle do góry. Kiedy chw yci³ w zêby czu³y koniuszek piersi
Rebeki, z w ³asnej w oli
130
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
objê³a go nogami w pasie. Wszed³ w ni¹, w dar³ siê w sam
œrodek jej ciep³ej, wilgotnej kobiecoœci. Szaleñstwo, jakie ich
ogarnê³o, wydar³o z piersi Rebeki g³oœny krzyk, jej drobne cia³o
zaczê³o dr¿eæ w ob³¹kañczym spe³nieniu, które prze¿yw ali
jednoczeœnie.
Kiedy jej stopy z powrotem dotknê³y ziemi, odzyska³a
poczucie rzeczywistoœci. Lodowate drzw i lodówki ziêbi³y jej
rozpalone plecy. ¯e c o œ takiego jej siê przydarzy³o! ¯e
namiêtnoœæ do tego stopnia przys³oni³a jej rozum! Gdyby
w czoraj ktoœ jej pow iedzia³, ¿e bêdzie siê kochaæ oparta o
lodów kê, pêk³aby ze œmiechu...
Teraz jednak nie by³o jej do œmiechu. Z³o t e o c zy
Benedykta b³¹dzi³y po jej delikatnych rysach. Dostrzeg³a w
nich w yrzuty sumienia i jeszcze coœ, czego nie œmia³a nazwaæ po
imieniu. ¯¹dza nie wydawa³a siê ju¿ w³aœciwym s³owem.
- O Bo¿e, Rebeko, w ybacz... - Oddycha³ ciê¿ko. Rebeka
dotknê³a w ilgotnych w ³o s ó w na jego piersi. Czu³a
przyspieszone bicie serca.
- Wszystko w porz¹dku... - w yj¹ka³a dr¿¹cym g³osem.
- Wcale nie, d o diab³a! - krzykn¹³ Benedykt -
Przysiêgam,
¿e nigdy nie zachow yw a³em siê w taki sposób w
stosunku do ¿adnej kobiety. - Niepew n¹ rêk¹ odgarn¹³ w ³osy
z czo³a. - Dzia³asz mi na zmys³y, doprow adzasz do sza³u, tak
¿e tracê panow anie nad sob¹. Jesteœ taka cudow na i taka
maleñka. - Ogarn¹³ spojrzeniem jej drobne, ale zmys³owe cia³o. Z
wyrazem samoobrzyd zenia zapi¹³ jej bluzkê i obci¹gn¹³
podw iniêt¹ spódnicê. - Co za noc p o œlubna! Wybacz
Rebeko, zachow a³em siê... jak zw ierzê. O baw iam siê, ¿e
zrobi³em ci krzyw dê;
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
131
Uœmiechnê³a siê do niego z czu³oœci¹. Chcia³a zetrzeæ z jego
tw arzy obaw ê, przytuliæ, tak jak p r zy tuli³aby Daniela,
gdyby mia³ podo b n ¹ minê, w yra¿aj¹c¹ ból i poczucie
w iny. Otw orzy³a szerok o o c zy. Kochanie siê z nim nie
mog³o spraw iæ jej bólu... Kocha³a go... Nie mog³a siê ju¿
d ³u ¿ej oszukiw aæ. To nie by³a tylko ¿¹dza ani
obow i¹zek, jak próbow a³a to sobie t³umaczyæ, ale
mi³oœæ, triumf uj¹ca mi³oœæ. Ucieszy³a siê z tego
odkrycia. Odw róci³a promieniej¹c¹ szczêœciem tw arz do
Benedykta i w ³aœnie w t ed y jego s³ow a uderzy³y j¹ jak
obuchem.
- Mo¿e nie tym razem, ale któregoœ dnia do tego dojdzie -
mów i³ pow oli, jakby myœla³ na g³os. - Nie pow inienem by³
¿eniæ siê z tob¹. - Otar³ czo³o ociê¿a³ym ruchem.
Rebeka w p at ryw a³a siê w niego, nie mog¹c oderw aæ
w zroku od tej piêk n ej, ale zmêczonej tw arzy. Cofnê³a
rêkê, która spoczyw a³a na jego piersi i zacisnê³a j¹ w
piêœæ. Z ust w yrw a³ siê jej histeryczny œmiech. Zda³a sobie
spraw ê z beznadziejnoœci ca³ej sytuacji. Gdy w reszcie
przyzna³a siê przed sam ¹ sob¹, ¿e kocha Benedykta, ¿e
zaw sze go kocha³a, on tymczasem doszed³ do ca³kiem
przeciw nych w nio s ków . Nienaw idzi³ jej i nie pow inien
by³ siê z ni¹ ¿eniæ.
- Benedykcie.. - zaczê³a bezradnie. Jego tw arz znów zastyg³a
w znajom¹, nieprzeniknion¹ maskê.
- Bêdziesz musia³a tu zostaæ przez jakiœ czas, ale nie obawiaj
siê, nie bêdê ci siê ju¿ narzuca³. Kupiê dom na w si dla ciebie i
Daniela. Zostanê w mieœcie i bêdê w as odw ied za³, jeœli
mi na to pozw olisz.
Zamknê³a oczy w nadziei, ¿e ból minie szybciej.
Zadecydow a³ o w szystkim.
132
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Jest ci zimno, idŸ do ³ó¿ka. - Rozejrza³ siê po kuchni. - Ja
posprz¹tam... porozmaw iamy jutro. - Ch³odny ton jego g³osu
nie daw a³ ¿adnej nadziei.
Pow oli w ysz³a do holu, czuj¹c, jak ogarnia j¹ fala rozpaczy.
Na dr¿¹cych nogach w es z³a po schodach na górê.
Porozmaw iamy! O czym tu mów iæ? Rozebra³a siê i umy³a,
zanim posz³a do ³ó¿ka, ale nie mog³a zas n ¹æ. Byli
ma³¿eñstw em przez kilka krótkic h , s zalonych godzin, a
o n a zdo³a³a w tym czasie poznaæ ka¿de dostêp n e
ludzkiej istocie uczucie. Zaledw ie trzy dni tem u
chroni³a siê w e w ³asnym ³ó¿ku, zrozpaczona, ¿e musi
poœlubiæ Benedykta, pocieszaj¹c siê, ¿e nigdy go nie
pokocha, ¿e nie bêdzie ju¿ móg³ spraw iæ jej bólu...
Zdaw a³o jej siê, ¿e ju¿ zm¹drza³a na tyle, by nie pope³niæ
t ego samego b³êdu po raz drugi. ¯e nigdy nie pokoch a
cz³ow ieka, który potrafi byæ tak okrutny i mœciw y.
Teraz jednak, le¿¹c w ³ó¿ku, w którym prze¿yw ali mi³osne
unies ien ia p ar ê g o d zin w c zeœniej, nie mog³a
zaprzeczyæ,
¿e go pokocha³a...
Rebeka przebudzi³a siê nagle, czuj¹c na sobie ucis k
ciê¿kiego ramienia, jakby ktoœ po³o¿y³ o³ow iany ciê¿ar na jej
piersi. Odw róci³a g³ow ê i w brzasku poran k a u jrza³a
œpi¹cego Benedykta. Le¿a³ na brzuchu, a jego d³ugie
ramiê skutecznie przygw a¿d¿a³o j¹ do ³ó¿ka.
Mêtnie przypomina³a sobie, ¿e k³ad³a siê w ieczorem spaæ,
udrêczo n a œw iadomoœci¹, i¿ zakocha³a siê w e w ³asnym
mê¿u. Widoc zn ie zasnê³a. Nie s³ysza³a, kiedy do niej
przyszed³.
Benedykt w ymamrota³ coœ niezrozumiale. Czy¿by siê budzi³?
Nie, oddycha³ tylko z trudem. Stw ierdzi³a, ¿e jego cia³o jest
mokre od potu.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
133
Nagle zorientow a³a siê, ¿e to nie jest normalny, zdrow y
sen. Jêcza³ dziw nie. Nie mog³a unieœæ jego r am ienia.
Próbow a³a siê uw olniæ od tego ciê¿aru. Zapali³a œw iat³o i
spojrza³a na niego z niepokojem.
- Och, Benedykcie - szepnê³a i odgarnê³a mu w ³osy z czo³a.
By³o rozpalone. Musi mieæ w ysok¹ gor¹czkê, pomyœla³a z
przera¿eniem.
Przypomina³a sobie, jak Daniel chorow a³ na odrê i serce jej
siê œcisnê³o ze wspó³czucia dla Benedykta. By³ taki bezradny.
Zagryz³a w argê z niepokojem. Piêknie, siedzi tu i patrzy na
niego cielêcym w zrokiem. Co robiæ?
Zaw o³a³a go p o imieniu, ale jego oczy pozosta³y
zamkniête. Czy to mo¿e byæ g rypa? zastanaw ia³a siê.
Zauwa¿y³a, ¿e Benedykt dr¿y, a przez jego umiêœniony tors
przebiega dreszcz. Walcz¹c ze spl¹tanymi przeœcierad³ami
uda³o jej siê okryæ go po s zy jê. Wów czas otworzy³ z
przera¿eniem oczy i chwyci³ j¹ z ca³ej si³y za rêkê.
-Rebeko. Rebeko, nie zostaw iaj mnie. Ja... -porusza³ ustami,
ale nie wydobywa³ siê z nich ¿aden dŸwiêk.
- Ju¿ dobrze. Jestem tutaj, a ty jesteœ chory. Kto jest jego
lekarzem? Poœlubi³a g o , s p a³a z nim, ale tak ma³o o nim
w iedzia³a.
- Potrzebujesz lekarza.
Zobaczy³a, jak z trudem prze³yka œlinê.
- Nie, nie doktora - usi³ow a³ jej w yt³umaczyæ. -
Dreszcze. Apteczka. W ³azience. -Wyczerpa³o go to, zamkn¹³
oczy, a g³ow a opad³a bezw ³adnie na poduszkê.
Pochyli³a siê i znow u delikatnie okry³a go przeœcierad³em. Na
widok nieruchomego cia³a ogarnê³o j¹ przera¿enie. Dreszcze!
Jakie dreszcze? Najw yraŸniej
134
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
miewa³ je ju¿ przedtem, ale co to mog³o byæ? Siedzia³a przy nim
jeszcze parê minut. Spa³ czy by³ nieprzytomny? Nie wiedzia³a co
robiæ, ale musia³a dzia³aæ.
Zerw a³a siê na rów ne nogi, pobieg³a do ³azienki i otworzy³a
szafkê nad umywalk¹. No nie! Zobaczy³a z pó³ tuzina ró¿nych
buteleczek. Bra³a je po kolei w dr¿¹ce d³onie i czyta³a nalepki.
Cztery buteleczki zawiera³y zwyczajne proszki przeciwbólowe.
Pozosta³y jeszcze dw ie. Na szczêœcie n a o b u w idnia³o
nazwisko lekarza.
Zbieg³a na dó³ z buteleczkami w rêce i wpad³a do gabinetu
Benedykta. Notes z telefonami le¿a³ na ciê¿kim, dêbow ym
biurku. Po chw ili w ykrêca³a ju¿ numer telefonu doktora Falkirka.
Odpowiedzia³ jej zaspany g³os. Wyjaœni³a pokrótce, co siê sta³o.
Kaza³ jej sprawdziæ, czy jedna z buteleczek zawiera chininê.
- Tak - odpar³a z w estchnieniem ulgi.
-Dobrze. Proszê nie wpadaæ w panikê. Zdarza³o siê to ju¿ wiele
razy. Pan Maxwell zawsze zapomina³ braæ sw oje lekarstw a, pani
James. - Rebeka nie informow a³a go, kim jest. - Proszê mu
zaraz podaæ jedn¹ trzystumiligramow ¹ tabletkê. Niech le¿y w
³ó¿ku, ciep³o okryty, i du¿o pije. Przyjdê jutro rano.
Chcia³a krzykn¹æ, ¿eby przyszed³ natychmiast, ale rozs ¹d ek
podpow iedzia³, ¿e to na nic siê nie zda. Pobieg³a ¿
pow rotem n a górê, nabra³a w ody do szklanki i wesz³a do
sypialni. Benedykt le¿a³ tak, jak go zostawi³a, z wypiekami na
policzkach, zlany potem. Rebece chcia³o siê p³akaæ.
- Benedykcie, proszê - szepnê³a zrozpaczona. - ObudŸ siê. -
Postaw i³a szklankê na nocnej szafce i, wsadziwszy rêkê pod jego
potê¿ne ramiona, próbowa-
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
135
³a dŸwign¹æ go w górê. Nie wiedzia³a, sk¹d wziê³a na to si³y. W
koñcu otw orzy³ oczy.
- Rebeko... zosta³aœ -jêkn¹³.
- Ciii, nic nie mów . Po³k n ij to. - W³o¿y³a mu tabletkê
do ledw ie otw ieraj¹cych siê ust. Podtrzyma³a mu g³ow ê i
przy³o¿y³a szklankê do w arg. - Pij.
Odetchnê³a z ulg¹, w idz¹c, ¿e pije w odê du¿ymi ³ykami.
G³ow a Bendykta opad³a ciê¿ko na jej pierœ. Nie spa³ jednak,
zalana potem tw arz w ykrzyw ia³a siê, bredzi³ w gor¹czce.
- Gordon, w ybacz... Zdradzi³em ciê... pow inienem by³ siê
upewniæ... w ybacz, w ybacz, grzeszna namiêtnoœæ... Rebeka. -
Upad³ na bok, odw racaj¹c siê do niej plecami. - Nie tylko
dlatego... - Oddycha³ nierów no, rzuca³ siê w gor¹czce. Sposób,
w jaki w ykrzycza³ jej imiê, potwierdzi³ tylko poprzednie obawy.
Serce podesz³o jej do gard³a. W jego oczach by³a ci¹gle winna.
¯a³ow a³, ¿e siê z ni¹ o¿eni³. O co innego mog³o mu chodziæ?
Pochyli³a siê nad nim. Byæ mo¿e jutro b êd zie jej
nienaw idzi³, ale dzisiaj jest mu potrzebna... to wystarczy. Chcia³a
mu pomoc. Nagie Bendykt przew róci³ siê na plecy. Ze
zdumiew aj¹c¹ si³¹ pochw yci³ j¹ za rêce i przycisn¹³ do sw ojej
w ilgotnej piersi. Czu³a nierów ne bicie jego serca, walczy³a ze
³zami. Jego widok sprawia³ jej niemal fizyczny ból.
Patrzy³ jej w oczy.
- Gordon... Rebeka. Grzeszna namiêtnoœæ... Nie mia³em
praw a. Rozumiesz... pow iedz, ¿e rozumiesz...
Rebeka nie rozu m ia³a, ale nie mog³a znieœæ jego
zagubionego, b³agalnego w zroku.
- Rozumiem, Benedykcie, ju¿ dobrze, proszê, spróbuj odpocz¹æ -
pow tarza³a, ³ykaj¹c ³zy.
136
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- P³aczesz., przeze mnie, Rebeko? - zapyta³, odzyskuj¹c na
chw ilê przytomnoœæ . Próbow a³ siê uœmiechn¹æ. -
Zostaniesz... - I r ów nie nieoczekiw anie, jak przed
chw il¹, puœci³ jej rêce i opad³ na poduszkê.
Pobieg³a do ³azienki i w róci³a z miednic¹, g ¹b k ¹ oraz
rêcznikami. Nie mia³a pojêcia, jak d³ugo przy nim
siedzia³a, od czasu do czasu ocieraj¹c mu tw arz g¹bk¹.
Przeœcierad³a by³y w ilgotne. Bêdzie musia³a je zmieniæ.
Ale jak? Przez ca³y czas zaprz¹ta³a jej g³o w ê m y œ l, co
znaczy³y jego s³ow a. „Grzeszna nam iêtnoœæ** i „nie
tylko dlatego**. Gdyby mog³a lepiej zrozum ieæ, o co
mu chodzi. Dzw onek do drzw i w yrw a³ j¹ z rozmyœlañ.
Lek arz! Wsta³a ostro¿nie i popraw i³a Benedyktow i
przeœcierad ³o . Spa³ g³êboko. Zbieg³a na dó³ i otw orzy³a
drzw i.
- A w iêc pan Maxw ell znow u by³ niepos³uszny
- pow iedzia³ ze szkockim akcentem ma³y, krêpy mê¿czyzna.
W s zed³ do œrodka i z pew nym zdumieniem przyjrza³ s iê
Rebece. - Pani nie jest pani¹ James.
-Jestem ¿on¹ Benedykta - odpar³a. Po raz pierw szy mów i³a
to na g³os i ogarnê³o j¹ sw oiste poczucie dumy.
- Pani James jest na urlopie - w yjaœni³a, w yci¹gaj¹c rêkê do
doktora.
Pan Falkirk rozpromieni³ siê i potrz¹sn¹³ jej d³oni¹ z takim
zapa³em, ¿e a¿ rozbola³o j¹ ramiê.
- Wiêc ten stary diabe³ w reszcie siê o¿eni³. Gratulujê. Kiedy
by³ œlub?
Poczu³a, jak jej policzki p³on¹ rumieñcem.
- Wczoraj - odpar³a cicho - Ale, proszê, czy nie pow inniœmy
pójœæ do niego?
Ku jej zdumieniu lekarz zaczaj siê œmiaæ.
- No, to by wyjaœnia³o atak. Wstrz¹s emocjonalny bardzo czêsto
uaktyw nia tê tropikaln¹ chorobê.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
137
A w koñcu ma³¿eñstw o jest dla mê¿czyzny szokiem. ChodŸmy,
kotku, przyjrzyjmy siê choremu i niech siê pani nie martw i. Za
dzieñ, dw a bêdzie zdrów jak ryba. - Chichota³ w drodze do
sypialni.
Rebeka sta³a przy ³ó¿ku, a doktor bada³ Benedyktow i puls i,
unosz¹c pow ieki, obejrza³ mu oczy. Chory ani drgn¹³.
-Tak myœla³em... Z³apa³ to w Brazylii. S¹ setki, ba, tysi¹ce
chorób tropikalnych, wiele z nich nie ma nawet nazwy. Ale tê
wykryliœmy w rok po jego przyjeŸdzie do Anglii. Nie ma siê
czym przejmow aæ. Na p ew no w zamieszaniu przed œlubem
zapomnia³ wzi¹æ lekarstw o. Da³a mu pani chininê? O której
godzinie?
-Tak. - Spojrza³a na zegarek. Dziesi¹ta trzydzieœci, a ona w
szlafroku, mój Bo¿e, co ten doktor sobie o niej pomyœli?
Zarumieni³a siê.
- Nie w iem, jakieœ dziesiêæ minut p o r ozmow ie z
panem.
- Pow iedzmy o szóstej trzydzieœci. Pozw ólmy mu spaæ.
Dzisiaj jeszcze dw ie daw ki, ale jutro i pojutrze tylko jedna. To
powinno pomóc. Tabletka tygodniow o zapobiega ujaw nianiu
siê choroby, ale tym razem musia³ o niej zapomnieæ.
Zawaha³ siê i zmierzy³ Rebekê wzrokiem od stóp do g³ów.
- Gdyby pani w ¹tpi³a, c zy s obie poradzi, mogê
sprow adziæ pielêgniarkê albo zabraæ go do pryw atnego
szpitala. Ju¿ nie raz tam le¿a³.
-Och, nie, nie! -zawo³a³a. -Poradzê sobie, naprawdê. . Benedykt
potrzebow a³ jej, a by³a to praw dopodobnie jedyna okazja, by
mog³a okazaæ mu sw ¹ mi³oœæ i opiekowaæ siê nim. W ¿adnym
wypadku nie powierzy go obcym ludziom.
138
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Œw ietnie - uœmiechn¹³ siê doktor Falkirk. - Ale w razie
jakichkolw iek problemów , proszê, œmia³o dzw oniæ. Niech
le¿y w ³ó¿ku, a przynajmniej odpoczyw a/Jeœli chce p an i
mojej rady, to proszê go namów iæ na d³ugi miodow y miesi¹c
z dala od pracy, Brazylii i jego ukochanych Indian. Gdyby tam
ci¹gle nie w raca³, ju¿ daw no by³by zdrow y.
- Zobaczê, co da siê zrobiæ - zapew ni³a Rebeka ze s³abym
uœmiechem.
- Na pew no nie da siê prosiæ. By³by g³upi, gdyby odmów i³.
Jest pani piêkn¹ kobiet¹. - Œmia³ siê nadal, gdy odprow adza³a
go do drzw i.
Wróci³a do gabinetu i zadzwoni³a do hotelu w Brighton, gdzie
Daniel mieszka³ z now o poznanymi cz³onkami rodziny.
Pokrótce w yjaœni³a sytuacjê Gerardow i Montainê, ale on nie
wydaw a³ siê zbyt zaniepokojony. Daniel, z którym zamieni³a
parê s³ów , baw i³ siê œw ietnie z now ymi kuzynami i w ³aœnie
w ybiera³ siê z nimi na piknik nad brzegiem morza. Rebeka
od³o¿y³a s³uchaw kê i biegiem w róci³a na górê.
Benedykt spal Przygl¹da³a mu siê przez chw ilê, a potem
w yjê³a z szafy czyste ubranie i posz³a do ³azienki. Spieszy³a
siê. Po chwili by³a znowu przy ³ó¿ku mê¿a. Siedzia³a przy nim
w iele g odzin, obmyw aj¹c jego nagie, rozpalone cia³o i
zmieniaj¹c przepocone przeœcierad³a.
W pew nej chw ili zesz³a do kuchni, by zrobiæ sobie kawê.
Dla Benedykta wziê³a dzbanek soku i wróci³a do sypialni.
Siedzia³ na ³ó¿ku, spojrza³ na ni¹ dzikim wzrokiem.
- Gdzie by³aœ? - dopytyw a³ siê z pretensj¹ w g³osie. -
Myœla³em, ¿e mnie zostaw i³aœ.
- Och, Benedykcie! - zawo³a³a i podbieg³a do ³ó¿ka.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
139
Machinalnie w ziê³a go za rêkê. - Jak mog³abym ciê zostaw iæ?
Posz³am tylko po coœ do picia. - Siedzia³a na ³ó¿ku, trzymaj¹c
go mocno. W³aœciw ie nie zdaw a³a sobie spraw y z tego, co
robi. - Jak siê czujesz? Tak siê martw i³am. - Pog³adzi³a go
po nie ogolonym policzku.
- Rebeko! O Bo¿e! Myœla³em...
Przez chw ilê zdumia³a siê bezbronnoœci¹, jak¹ ujrza³a
w jego oczach, ale przerw a³a mu, zanim zd¹¿y³ wypowiedzieæ
s³owo.
- Nie, nic nie mów , musisz oszczêdzaæ si³y, a poza tym czas
na lekarstw o. Trzeba du¿o piæ. Odpoczyw aj - nalega³a
³agodnie.
Benedykt próbow a³ siê uœmiechn¹æ.
- Moja w ³asna pielêgniarka.
Odw róci³a siê. Kocha³a go, ale teraz, kiedy odzyskiw a³
przytomnoœæ, nie chcia³a, aby to zauw a¿y³. Przybieraj¹c
obojêtny wyraz twarzy poda³a mu szklankê z sokiem.
- Wypij to i po³knij tabletkê.
Niestety, Benedykt wci¹¿ nie mia³ si³y, by utrzymaæ szklankê,
musia³a mu w³o¿yæ lek miêdzy spêkane wargi i podaæ sok. G³owa
opad³a mu bezw³adnie na poduszkê.
- Dziêkujê. - W es tchn¹³ g³êboko i znow u zapad³ w
gor¹czkow y sen.
Rebeka siedzia³a na brzegu ³ó¿ka, w alcz¹c z ogarniaj¹cym j¹
zmêczeniem. By³a pierwsza w nocy, a ona trzês³a siê z zimna. Z
mi³oœci¹ spojrza³a na le¿¹cego w ³ó¿ku mê¿czyznê. Gor¹czka
zdawa³a siê ustêpowaæ.
Têsknie popatryw a³a na poduszkê. Odpocznê tylko trochê,
pomyœla³a, Benedykt ma ju¿ najgorsze za sob¹,
140
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
a ja jestem taka zmêczona. Szybko rozebra³a siê i ostro¿nie
w sunê³a pod koc.
Spa³a, zwiniêta w k³êbek, policzkiem dotykaj¹c jego
muskularnej piersi. Wtem poczu³a palec muskaj¹cy jej w argi i
przebudzi³a siê.
Benedykt? Otw orzy³a szeroko oczy i odepchnê³a jego rêkê.
Próbow a³a usi¹œæ, ale zapl¹ta³a siê w przeœcierad³a. Benedykt
zaœmia³ siê i ze zdumiewaj¹c¹ si³¹ przytuli³ j¹ do siebie.
- Dzieñ dobry, Rebeko.
Dzieñ? Niez³a z niej pielêgniarka!
- Wpó³ do drugiej. Pi¹tek. - Benedykt le¿a³ oparty na ³okciu i
patrzy³ na ni¹ zmêczonymi, ale przytomnymi oczami. Tylko
bladoœæ i dw udniow y zarost œwiadczy³y o przebytej chorobie.
- Dziêki tobie wróci³em do ¿ycia.
- Tw oje lekarstw o! - krzyknê³a.
- Mo¿e zaczekaæ, ale my nie mo¿emy - stw ierdzi³ g³osem
nie znosz¹cym sprzeciw u i obj¹³ j¹ mocniej.
- Ale doktor pow iedzia³...
- Wiem, co pow iedzia³.
-Jakim cudem? By³eœ zupe³nie nieprzytomny, kiedy w czoraj
przyszed³. - Patrzy³a na niego zd u m iona. Mo¿e nadal ma
gor¹czkê?
- Czy¿by? - zapyta³ s u c ho. - Mê¿czyzna jest
najbardziej bezbronny, kiedy choruje. Mia³em gor¹czkê, ale
wtedy by³em na tyle przytomny, ¿e w szystko s³ysza³em. Mo¿e
w ola³em nie otw orzyæ oczu, bo ba³em siê, ¿e nie zechcesz siê
mn¹ opiekow aæ. Wydaje mi siê te¿, ¿e w czeœniej prosi³em,
byœ ze mn¹ zosta³a...
- Majaczy³eœ, nie wiedzia³eœ, co mówisz - uspokaja³a go, nie
w ierz¹c w ³asnym uszom.
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
141
-Jesteœ taka dobra, ¿e mnie to zaw stydza, Rebeko.
- Dostrzeg³a w jego oczach cierpienie.
- Benedykcie. - Po³o¿y³a mu rêkê na piersi i nagle zda³a
sobie sprawê z bliskoœci ich cia³. - Lepiej bêdzie...
- Nie, Rebeko, pozw ól mi mów iæ. - Uj¹³ j¹ pod brodê,
tak, ¿e musia³a spojrzeæ mu w oczy. - Obudzi³em siê parê
godzin temu i zobaczy³em, ¿e œpisz przy moim boku, zw iniêta w
k³êbek jak ma³y kotek. Przez chw ilê w ydaw a³o mi siê, ¿e
umar³em i ¿e jestem w niebie.
Poczu³a, jak oblewa siê rumieñcem. Czy to mo¿liwe, ¿e jednak
go obchodzi³a? Nie, odpow iedzia³a sama sobie.
- A tu proszê jeszc ze ¿yjesz - próbow a³a sprow adziæ
rozmow ê na bezpieczne tory.
- Potem zrozumia³em, ¿e to jaw a. - Benedykt nie zwróci³
uwagi na jej s³owa i ci¹gn¹³ dalej. - Le¿a³em tu ca³e w ieki,
obserwuj¹c, jak œpisz, i zastanawiaj¹c siê, co ci pow iem, kiedy siê
obudzisz.
- Niczego nie musisz t³umaczyæ. - Œw iadomoœæ, ¿e patrzy³,
jak spa³a, w praw i³a j¹ w dziw ne podniecenie.
- Rebeko, s³uchaj, mo¿e ju¿ nigdy nie bêd ê mia³ doœæ
odw agi, by to w yznaæ. - Uœmiechn¹³ siê blado.
-Albo mo¿e nie bêdê doœæ s³aby, w iêc proszê, pos³uchaj.
Kocham ciê. Zaw sze ciê kocha³em i zaw sze bêdê ciê kocha³...
ROZDZIA£ DZIEWI¥TY
By³y to s³ow a, których najmniej siê spodziew a³a.
Zaniemów i³a na chw ilê, czu³a przyœpieszone bicie serca. W
przed³u¿aj¹cej siê ciszy narasta³o napiêcie, nie by³a jednak w
stanie nic pow ied zieæ. Nie mog³a uw ierzyæ... Ale jak¿e
chcia³a, aby to by³a p r aw d a. I w g³êbi serca zatli³a siê
pierw sza, s³aba jeszcze, iskierka nadziei.
- Rebeko! - Benedykt patrzy³ na ni¹ b³agalnie.
- Nie pro s zê, byœ mnie kocha³a. Nie jestem ciebie godny,
wiem o tym, ale, ale... myœla³em... -Ten dumny mê¿czyzna sta³
siê nagle bardzo niepew ny siebie.
- Powiedzia³em, ¿e mo¿esz zamieszkaæ z Danielem na w si, mo¿e
jednak... uda³oby siê to jakoœ lepiej zorganizow aæ... By³em
brutalny, ale przysiêgam, ¿e to siê nie pow tórzy... Moglibyœmy
byæ d o b r ym ma³¿eñstw em - przerw a³ i patrzy³ na ni¹
zaw stydzony, ale zdecydow any. - Myœla³em , mia³em
nadziejê... skoro tak siê o mnie troszczy³aœ, my³aœ mnie,
zmienia³aœ poœciel. N ie mogê uw ierzyæ, ¿e robi³abyœ to
w szystko, gdybyœ mnie rzeczywiœcie nienawidzi³a.
- Benedykcie - przerw a³a o s tro¿nie. - Przecie¿ to ty
znienaw idzi³eœ mnie za to, ¿e ukry³am przed tob¹ istnienie
Daniela. Dosyæ pow iedzia³eœ ostatniej nocy...
- Oszala³aœ? - zapyta³ praw ie gniew nie. - Zrozumia³aœ
w szystko na opak. Stara³em siê opow iedzieæ
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
143
ci o Gordonie. Pyta³em, czy rozumiesz, a ty powiedzia³aœ „tak".
- Chcia³am ciê uspokoiæ. Majaczy³eœ.
- S³uc haj, Rebeko, jesteœ z ca³¹ pew noœci¹ najbardziej
denerw uj¹c¹, upart¹ i nieznoœn¹ kobiet¹, jak¹ spotka³em w
¿yciu!
To by³ Benedykt, którego zna³a i kocha³a. Nachyli³ siê nad
ni¹, czu³a ciê¿ar jego muskularnego cia³a, oddzielonego od
niej tylko cienk¹ tkanin¹.
-1 chyba nadal majaczysz - szepnê³a cichutko.
- Do diab ³a, kobieto, nie majaczê! Próbujê ci coœ
w yt³umaczyæ. Próbow a³em to zrobiæ piêæ lat temu, potem w
zesz³ym tygodniu we Francji i znowu wczoraj w nocy. Ale tym
razem nie wypuszczê ciê z tego ³ó¿ka, dopóki nie w ys³uchasz i
nie zrozumiesz. Jasne?
- Tak - odpar³a s³abym g³osem. Tyle by³o miêdzy nimi
nieporozumieñ, tyle zadanego bólu! Od daw na nie rozmaw iali
jak cyw ilizow ani ludzie, a jeszcze do tego trzeba w zi¹æ pod
uw agê Daniela. Chocia¿by ze w zglêdu na niego pow in n a
w ys³uchaæ Benedykta.
- Po pierwsze, muszê w iedzieæ, czy uw ierzy³aœ, ¿e wys³a³em
ci list?
- Oczyw iœcie, a naw et gdybym nie uw ierzy³a, tw ój w uj
Gerard w yt³umaczy³ mi w szystko na przyjêciu. Przeprasza³
mnie naw et. Uw a¿a³, ¿e to poniek¹d jego wina.
- Niech Bóg b³ogos³aw i Gerarda! - w ykrzykn¹³ Benedykt
-Ale i tak muszê ci coœ wyznaæ. W liœcie nie pow iedzia³em ca³ej
praw dy.
Spojrza³a na niego z niepokojem, niepew na, c zy chce
us³yszeæ coœ wiêcej.
- Lepiej zacznê od pocz¹tku. Od chw ili, kiedy ujrza³em ciê
w pierwszym rzêdzie na moim wyk³adzie.
144
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Odetchn¹³ g³êbo k o . - A¿ zaniemów i³em z w ra¿enia.
Drobniutka, niezw ykle zgrabna dziew czyna z tw arz¹ anio³a,
wielkie, fio³kowe oczy, pe³ne ¿ycia, inteligentne, wyraziste rysy...
Wszystko mnie w tobie poci¹ga³o. A potem zobaczy³em
Ruperta. Wiedzia³em , ¿e nie jesteœ jego ¿on¹ i z miejsca
w yci¹gn¹³em fa³szyw e wnioski. Na przyjêciu, kiedy mi ciê
przedstawiono, nie, mog³em na ciebie spojrzeæ. Nie œmia³em,
batem siê, ¿e zrobiê z siebie idiotê. Nigdy dot¹d ¿adna kobieta
nie w yw ar³a na mnie takiego w ra¿enia. PóŸniej, kiedy Rupert
przedstawi³ nas sobie po raz drugi, nie mog³em ju¿ udaw aæ, ¿e ciê
nie dostrzegam. Ale kiedy powiedzia³ tw oje pe³ne nazw isko, nie
mog³em uw ierzyæ, ¿e los sp³ata³ mi takiego figla. Dziewczyna,
której zapragn¹³em od pierw szego w ejrzenia, nale¿a³a kiedyœ
do mojego przyrodniego brata.
W miarê jak mówi³, nadzieja w sercu Rebeki ros³a.
-Matka opow iedzia³a mi o œ mierci Gordona, to znaczy
przedstaw i³a mi sw oj¹ w ersjê, i jak w iesz, uwierzy³em jej jak
g³upiec, chocia¿ Gerard powiedzia³ mi; bez w chodzenia w
szczegó³y, ¿e to by³ w ypadek. W ka¿dym razie Gordon nie ¿y³
ju¿ od czterech lat, nic nie mo¿na by³o na to poradziæ. Ale gdy
zda³em sobie spraw ê z tego, kim jesteœ, poczu³em siê w inny.
Pragn¹³em kochanki mego nie¿yj¹cego brata. By³em zupe³nie zbity
z tropu i przekonany, ¿e jesteœ tak¹ uw odzicielk¹, za jak¹
uwa¿a³a ciê moja matka. Pos³u¿y³em siê Gordonem, aby walczyæ
z w³asnymi uczuciami... Opêta³aœ mnie ca³kow icie. Chcia³em
posi¹œæ tw oje cia³o i duszê. Stara³em siê trzymaæ z dala od
ciebie, ale nie zdo³a³em. Nagle w yda³o mi siê oczyw iste, ze
opêta³aœ Gordona, gdy¿ w ystarczy³o jedno spojrzenie i ju¿
by³em twoim niewolnikiem...
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
145
Rebeka spojrza³a na niego. Jego s³ow a, pow aga maluj¹ca siê
na w ymizerow anej tw arzy, w szystko to by³o bardzo
przek o n yw aj¹ce. Zreszt¹ ³atw o by³o jej to zrozumieæ.
Pokocha³a go od pierw szego w ejrzenia, czy zatem tak
trudno by³o uw ierzyæ, ¿e to samo przydarzy³o siê
Benedyktow i?
-Nie mogê wyobraziæ sobie ciebie jako niew olnika - szepnê³a,
patrz¹c na jego szerok¹ pierœ i potê¿ne ramiona, a w szystko to w
zasiêgu jej d³oni. Podœw iadomie w yci¹gnê³a palec i dotknê³a
kêpki w ³osów na jego piersi, czuj¹c, jak ogarnia j¹ fala ciep³a.
- Ja rów nie¿ nie mog³em, choæ w ydaje mi siê, ¿e w noc
poœlubn¹ oznajmi³em ci, ¿e jestem tw oim pos³usznym
niew olnikiem.
Ow szem, mów i³, ale Rebeka puœci³a tê uw agê mimo uszu,
zb y t przepe³niona gniew em i nienaw iœci¹. Czy pow inn a
uw ierzyæ, ¿e Benedykt j¹ kocha? Nad al nie by³
przekonana. Zauw a¿y³ zw ¹tpienie w jej oczach.
- Nie mam do ciebie ¿alu, ¿e mi nie ufasz. Ale w ys³uchaj mnie
do koñca. Walczy³em, Bo¿e, jak ja w alczy³em z uczuciami,
kt ó re w e mnie budzi³aœ. S¹dzi³em, ¿e to lata spêdzone w
d ¿ungli pozbaw i³y mnie rozs¹dku. Nigdy nie w ierzy ³em
w mi³oœæ, a tu w ystarczy³o jed no tw oje spojrzenie i
zg³upia³em do reszty. Oszu k iw a³em samego siebie.
Dopóki w m aw ia³em sobie, ¿e mszczê siê za brata,
m ia³em uspraw iedliw ienie i nie przyznaw a³em siê, ¿e w
g³êbi serca czujê, ¿e zdradzam jego pamiêæ, po¿¹daj¹c
jego kochanki... Tej n o c y , kiedy kochaliœmy siê po raz
pierw szy, t u , w tym ³ó¿ku... -Jego oczy pociemnia³y,
po³o¿y³ w argi na jej czole, jakby nagle odczu ³ p o trzebê
jej blis k oœci. - Prze¿y³em najpiêkniejsze i zarazem
najgorsze chw ile w moim ¿yciu. Fakt, ¿e by³aœ dziew ic¹,
¿e nigdy nie nale¿a³aœ
146
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
ani do Gordona, ani do ¿adnego innego mê¿czyzny, w praw i³
mnie w os³upienie. Nic mi siê nie zgadza³o. Nigdy sobie nie
w ybaczê, ¿e tak podle na ciebie napad³em. To, co mów i³em
o tobie i Gordonie, mia³o tylko ukryæ moj¹ w ³asn¹,
nieopanow an¹ namiêtnoœæ, któr¹ obci¹¿a³y w yrzuty sumienia.
- Ale przecie¿ nigdy nie chcia³eœ siê ze mn¹ zarêczyæ ani
o¿eniæ? - Mo¿e jej po¿¹da³, ale nadal spraw ia³o jej ból
przeœw iadczenie, ¿e jej nie kocha³.
-Ow szem, chcia³em, Rebeko, tylk o ba³em siê do tego
przyznaæ, naw et przed sob¹. Resztê nocy spêdzi³em rozmyœlaj¹c
o tym, co miêdzy nami zasz³o. Podœw iadomie w iedzia³em, ¿e
nie jesteœ zdolna do postêpow ania, o które ciê oskar¿a³em,
a ju¿ z ca³¹ pew noœci¹ nie chcia³em zryw aæ z to b¹
znajomoœci. Nagle fakt, ¿e jesteœmy zarêczeni, wyda³ mi siê
bardzo wa¿ny, a ma³¿eñstwo... w³aœciwie czemu nie? Ja, który
nigdy nie wierzy³em w tê instytucjê! W swej zarozumia³oœci uzna³em,
¿e wystarczy zatelefonowaæ rano i wszystko da siê napraw iæ. Ale
by³o za póŸno, a ja by³em zbyt dumny, by ciê b³agaæ.
Zadzw oni³ i zaproponow a³, by po zostali narzeczonymi.
Rebeka odtwarza³a w pamiêci wydarzenia tamtych dni. Ale
zrobi³ to jakby od niechcenia. Przypomnia³a sobie jeszcze jeden
niezrozumia³y fakt.
- Mów i³eœ, ¿e Ÿle w ygl¹da³am siedz¹c w poci¹gu. Sk¹d
w iedzia³eœ? Przecie¿ nie w ysiad³eœ z samochodu.
- Nie odw róci³aœ siê, Rebeko. Gdybyœ to zrobi³a,
zobaczy³abyœ, jak biegnê za tob¹ po peronie. Widzia³em, jak
siedzisz przy oknie z oczami pe³nymi ³ez, spuszczon¹ g³ow ¹
i przeklina³em w ³asn¹ g³upotê.
Chcia³a mu uw ierzyæ. Mo¿e gdyby w tedy jej to
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
147
powiedzia³, uwierzy³aby. Ale minione lata nauczy³y j¹ przede
wszystkim ostro¿noœci.
-Mog³eœ wyt³umaczyæ mi to póŸniej, na chrzcinach
- przypomnia³a cicho.
-Zamierza³em, ale by³aœ taka ch³odna i nieprzystêpna.
Onieœmiela³aœ mnie.
- W to nigdy nie uw ierzê - uœmiechnê³a siê.
- Nieca³e metr szeœædzies i¹t nic nie znacz¹cej osóbki
onieœmiela³o ciê?!
- Rebeko, w ystarczy jedno ch³odne spojrzenie t w ych
pe³nych w yrazu oc zu , a kolana mi siê trzês¹. Nie
zauw a¿y³aœ tego jeszcze?
Szuka³a w jego oczach szyderstw a, ale zn alaz³a tylko
pow agê i smutek.
- Potem Mary doprow adzi³a mnie do b ia³ej gor¹czki
sugeruj¹c, ¿e ciê uw iod³em. Wœciek³em siê, s¹dz¹c, ¿e
opow iada³aœ jej o tym, jak s iê kochaliœmy. Ca³kow icie
straci³em panow anie nad sob¹.
Pamiêta³a k³ótniê w gabinecie. Nie tylko on straci³
panow anie. Ona tak¿e zrobi³a parê krzyw dz¹cych uw ag.
- Próbow a³em c i pow iedzieæ zesz³ej nocy... nie, noc
w czeœniej - popraw i³ siê. - Mia³aœ w tedy racjê mów i¹c, ¿e
próbujê na ciebie zrzuciæ poczucie w ³asnej w iny, ale
musia³o min¹æ trochê czasu, zanim to zrozumia³em...
Na chw ilê zapad³a cisza i zdaw a³o siê, ¿e Benedykt szuka
w ³aœciw ych s³ów .
- Nigdy nie byliœmy z¿yt¹ rodzin¹ i rzeczyw iœcie bez
specjalnych w yrzutów sumienia w zi¹³em dw uletn i
urlop. Matka czu³a siê szczêœliw a z ojczymem, który by³
zreszt¹ p raw ¹ rêk¹ mojego ojca i prow adzi³ interesy
naw et lep iej od niego. Gordon te¿ mia³ pracow aæ w
firmie, tak, jak i syn mojego w uja. Moja
148
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
obecnoœæ nie by³a konieczna. A jednak, kiedy w róci³em
cztery lata póŸniej i dow iedzia³em siê o œmierci
ojczy m a i brata, poczu³em siê w inny. Nigdy nie by³em
przy matce, kiedy mnie potrzebow a³a. I dlatego tak
³atw o uw ier zy³em w jej w ersjê o œmierci Goniona.
P o trzebow a³a mojej pomocy, a ja tak rzadko mia³em d la
niej czas.
Cierpienie maluj¹ce siê n a jego tw arzy w zruszy³o
Reb ek ê. By³a w stanie zrozumieæ jego motyw y, chocia¿
to ona najbardziej ucierpia³a w tej ca³ej spraw ie.
- Nie pow innam by³a oskar¿aæ ciê o zaniedbyw anie
rodziny. Nie mia³eœ ¿adnego w p³yw u na to, ¿e tw oja
nieobecnoœæ tak siê przed³u¿y³a - próbow a³a go pocieszyæ.
- Ale by³am tak w œciek³a. Skrzyw dzona i w œciek³a -
przyzna³a.
S³ow a Benedykta nape³ni³y ciep³em jej serce. Pow iod³a
d³oni¹ po jego ow ³osionej piersi, poczu³a, jak zadr¿a³.
- Nie rób tego - w ychrypia³. - Chcê, ¿ebyœmy sobie
najpierw w szystko w yjaœnili.
Zaw stydzona cofnê³a rêkê. Nie zdaw a³a sobie spraw y z
tego, co robi. Porusza³a bezw iednie biodrami.
- Na litoœæ bosk¹, le¿ spokojnie. Chcesz mnie zadrêczyæ?
- W jego oczach p³onê³o po¿¹danie, które j¹
zdumiew a³o.
- Mó w i³em - skrzyw i³ siê. - Próbow a³em ci pow iedzieæ.
Mia³aœ racjê, czu³em siê w inny. Od czasu nas zej
pierw szej randki w iedzia³em w g³êb i d u szy, ¿e nie
ponosisz ¿adnej w iny za œmieræ Gordona. By³aœ taka
uczciw a, otw arta, aleja by³em o tyle starszy i przera¿ony
w p³yw em, jaki mia³aœ na mnie. Nigdy w czeœniej nie
by³em zakochany i w jakimœ szaleñczym ob³êdzie
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
149
uzna³em, ¿e muszê zw alczyæ to uczucie. Tak ciê pragn¹³em...
O Bo¿e, jak nadal ciê pragnê!
Rebeka pow oli zaczyna³a w ierzyæ jego s³ow om. Naw et
jeœli jej nie kocha³, przynajmniej zale¿a³o mu na niej.
-Musisz zrozumieæ , Rebeko, czu³em siê tak, jakbym
sprzeniew ierzy³ siê pamiêci Goniona. Jakby ogarnê³a
mnie grzeszn a n amiêtnoœæ. Gordon nie ¿y³, a ja
oœmieli³em siê po¿¹daæ ciebie. Za k a¿dym razem, kiedy
ciê ob ejm ow a³em, ca³ow a³em, szala³em za tob¹,
przeœladow a³o mnie poczucie w iny. Nie mog³em siê z tym
uporaæ i przela³em ca³¹ z³oœæ na ciebie. A kiedy w reszcie
zacz¹³em myœleæ logicznie, b y³o ju¿ za póŸno i straci³em
ciê.
Nareszcie zrozumia³a to, co mówi³ w gor¹czce. Czy mog³a
mu uw ierzyæ?
- Czy mi kiedyœ w ybaczysz, zaufasz, tak jak w tedy, gdy
spotkaliœmy siê po raz pierw szy , zanim w szystko
zniszczy³em? - pyta³ z niepokojem.
Objê³a go za szyjê, czu j¹c, jak fala gor¹cej mi³oœci
ogarniaj¹, burz¹c w szy stkie bariery, które duma i ból
w znios³y w ci¹gu minionych lat.
-Wybaczam ci. - Oczy Benedykta zalœni³y nowym blaskiem.
- Ale czy ty mi te¿ w ybaczysz? - zapyta³a cicho. - Z
premedytacj¹ nie zaw iadomi³am ciê o narodzinach
dziecka. Kied y siê urodzi³o, by³am taka w œciek³a, ¿e
zosta³am sama, tak sugestyw nie w mów i³am sobie, ¿e ciê
nienaw idzê, ¿e naw et nie poda³am tw ego nazw iska jako
nazw iska ojca. Nie mia³am praw a tak post¹piæ, i ze
w zglêdu na Daniela, i na ciebie. Przez cztery lata ca³y
czas gryz³o mnie sumienie.
- To ju¿ nie ma znaczenia, Rebeko - przerw a³ jej. - Kiedy
dow ied zia³em siê o Danielu, w pad³em w furiê, ale w
g³êbi duszy szala³em ze szczêœcia.
150
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
Westchnê³a, czuj¹c jego ciep³y oddech na tw arzy.
- Bo mia³eœ syna...
-Tak, to te¿, ale rów nie¿ dlatego, ¿e to umo¿liw ia³o mi
ma³¿eñstw o z tob¹...
-Ale gdyby nie Daniel, nie zobaczy³abym ciê wiêcej
- powiedzia³a ze smutkiem, przekonana, ¿e ma racjê. Benedykt
obj¹³ j¹ w talii. Uw iêziw szy j¹ tak, odgarn¹³ jej w ³osy z
czo³a i w bi³ w zrok w jej oczy.
- Jak mo¿esz w to w ier zy æ , Rebeko? Kiedy ciê
zobaczy³em w zesz³ym tygodniu we Francji, pomyœla³em, ¿e los
siê w reszcie do mnie uœmiechn¹³. Przygl¹da³em siê tobie i
dzieciom na pla¿y. Wygl¹da³aœ dok³adnie tak, jak sobie ciebie
w yobra¿a³em przez te wszystkie lata. Pomyœla³em, ¿e w koñcu
wybaczysz mi moje karygodn e zac how anie i dasz jeszcze
jedn¹ szansê. Te dw a dni spêdzone z tob¹ i dzieæmi da³y mi
pew n¹ nadziejê, ale by³aœ taka nieufna. Nie m ia³em o to
pretensji, ale w ydaw a³o mi siê, ¿e zgadzasz siê na nasz¹ przyjaŸñ.
A gdy poszliœmy na kolacjê i zorientow a³em siê siê, ¿e nie
dosta³aœ mojego listu, ale w ys³ucha³aœ m n ie, a byæ mo¿e
naw et uw ierzy³aœ, nie posiada³em siê ze szczêœcia. By³em
przekonany, ¿e zdo³am ciê odzyskaæ. I tak bym siê z tob¹
o¿eni³
— oznajmi³ buñczucznie. — Czy¿byœ zapomnia³a, ¿e rzuci³em
siê na ciebie jak w yposzczony maniak seksualny, w tedy na
pla¿y?
- Nie. - Nigdy tego nie zapomni. By³a o krok od tego, by
mu siê oddaæ i jeszcze teraz dr¿a³a na sam¹ myœl. Jej piersi
ociera³y siê o jego cia³o i czu³a, jak nabrzmiewaj¹ pod cienk¹
koronk¹ stanika. Benedykt uw iêzi³ j¹ pomiêdzy udami i m ia³a
niezbity dow ód, ¿e w nim tak¿e narasta podniecenie.
- Wszystko sobie zaplanowa³em. Mia³em siê spot-
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
151
kac z tob¹ nastêpnego dnia, w zi¹æ tw ój adres i odw iedziæ ciê
w Londynie. Pomyœla³em, ¿e jeœli odpo w iednio siê tob¹
zajmê, zapomnisz o tym facecie, Joshu, dla którego
kupow a³aœ koniak.
Znieruchomia³, a w jego oczach pojawi³o siê wyraŸne pytanie.
- Josh i Joanna s¹ ma³¿eñstw em, pozna³am ich na studiach.
Mieszkaj¹ w pó³nocnej Anglii, razem z Danielem spêdzam u
nich w akacje. Maj¹ c ó r k ê, Amy, i kiedy musia³am
pojechaæ do Francji, zajêli siê Danielem. Dlatego kupi³am
ten koniak. - Pow inna by³a mu to w yjaœniæ ju¿ daw no.
- O Bo¿e, dlaczego zaw sze muszê robiæ z siebie idiotê? -
jêkn¹³. - Na przyjêciu omal szlag mnie nie trafi³, kiedy Daniel
w spomnia³ o Joshu. Przyw ioz³em ciê tutaj i praw ie
zgw a³ci³em, tak by³em oszala³y z zazdroœci. Jak mogê liczyæ
na to, ¿e mi w ybaczysz? Kiedy Dolores pow iedzia³a mi, ¿e
masz czteroletnie dziecko, zmusi³em ciê do ma³¿eñstw a, bo nie
mog³em przepuœciæ takiej okazji.
- Myœla³eœ, ¿e dosta³am tw ój list i naumyœlnie g o
zlekcew a¿y³am, ¿eby ciê upokorzyæ. To przykre, ¿e masz o
mnie tak¹ z³¹ opiniê. - Ci¹gle jeszcze mia³a w¹tpliwoœci.
- By³em nieprzytomny z w œciek³oœci - uœmiechn¹³ siê gorzko. -
Przez d w a dni kr¹¿y³em w okó³ tw ojego domu, szalej¹c z
zazdroœci. Prze¿y³em koszmar, wyobra¿aj¹c sobie, ¿e spêdzasz ten
w eekend z Joshem albo innym kochankiem i kiedy
w reszcie zasta³em ciê w domu, mia³em ochotê ciê zabiæ za to,
co przeszed³em. Ale kiedy ujrza³em Daniela i po³o¿yliœmy
go razem spaæ, chcia³em ju¿ tylko znaleŸæ siê w ³ó¿ku z jego
mam¹.
152
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Mog³eœ to zrobiæ - w yzna³a z ¿alem. - Ale
odepchn¹³eœ mnie.
To, ¿e ni¹ w zgardzi³, bardzo j¹ w ów czas zabola³o.
- Zachow a³em de jak kretyn. Chcia³em sob ie
udowodniæ,
¿e pragniesz mnie tak sarno, jak ja ciebie. Wpad³em
na g³upi pomys³, ¿e je¿eli zostaw iê ciê tak¹ spragnion¹, bêdziesz
bardziej sk³onna w yjœæ za mnie. A tymczasem ty posz³aœ do
³ó¿ka i spa³aœ jak zabita, a ja ca³¹ noc mêczy³em siê na tej
ciasnej kanapie, w stanie ci¹g³ego podniecenia.
- Sk¹d wiesz, ¿e spa³am jak zabita? - zachichota³a.
- Bo ko³o czw artej nad ranem podda³em siê,
poszed³em do twojej sypialni i zasta³em ciê wyci¹gniêt¹ w poprzek
³ó¿ka, œpi¹c¹ jak kamieñ.
Rebeka uœmiechnê³a siê kusz¹co.
-Trzeba by³o mnie obudziæ -szepnê³a. Objê³a go za szyjê.
Wiele jeszcze musieli sobie w yjaœniæ, w iele uzgodniæ, ale nie
w¹tpi³a ju¿ w prawdziwoœæ jego s³ów. Radoœæ przepe³ni³a jej serce.
Choæ stracili piêæ lat, bêd¹ mieli ca³e ¿ycie na rozmow y...
Zachêcony Benedykt przywar³ gor¹cymi ustami do jej
policzka.
- Kocham ciê, Rebeko - szepta³. - Naw et , jeœli nie
zdo³a³em ciê ca³kiem przekonaæ, musisz uw ierzyæ w jedno:
przysiêgam, ¿e jeœli dasz mi jeszcze jedn¹ szansê, przez resztê
¿ycia bêdê walczy³ o twoj¹ mi³oœæ.
Jego w argi muska³y jej skórê, a s³ow a zapada³y g³êboko
w serce. Zanurzy³a palce w jego w ³osach.
- Nie bêdzie ci trudno. - Wierzy³a mu, musia³a mu wierzyæ,
przecie¿ tak bardzo go kocha³a.
Benedykt odw róci³ siê i spojrza³ na ni¹ uw a¿nie.
-To znaczy, ¿e...?
-Tak. Chyba ciê kocham. - Oddycha³a niespokoj-
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
153
nie. W koñcu oœmieli³a siê mu to w yznaæ. Dotknê³a je¿ykiem
jego w arg, dr¿¹c z przejêcia.
Benedykt zamkn¹³ jej usta sw ymi. Jego poca³unek
zw iastow a³ czu³oœæ i mi³oœæ, przebaczenie i nadziejê. Szybkimi
ruchami zdj¹³ z niej bieliznê.
- Jesteœ chory, Benedykcie - ostrzeg³a go. - To ci mo¿e
zaszkodziæ.
Pieœci³ g³adk¹ skórê jej ud.
- B¹dŸ rozs¹dny... - w yszepta³a Rebeka. Nie by³a w stanie
pow iedzieæ nic w iêcej.
Benedykt jêzykiem dra¿ni³ jej piersi, d³oñmi g³adzi³ poœladki.
- Rebeko, w eŸ mnie -jêkn¹³. - Poka¿, ¿e ty tak¿e mnie
pragniesz. Proszê.
Chcia³, ¿eby tym razem ona przejê³a inicjatyw ê.
Wyczu³a, ¿e potrzebuje pot w ierdzenia jej mi³oœci.
Dotychczas to on wymusza³ zbli¿enia. Ze zmys³owym
uœmiechem siad³a na nim i objê³a go mocno kolanami. Przyjê³a
go czuj¹c, jak rozkosz w ype³nia j¹ ca³¹.
W pew nej chw ili straci³a p anow anie. Benedykt
obejmow a³ j¹ w talii nadaj¹c rytm jej ruchom. Krzyknê³a i zaraz
potem nast¹pi³a eksplozja w zajemnego zaspokojenia.
. -Kocham ciê-z trudem w yszepta³ Benedykt, a ona schroni³a
siê, nareszcie bezpieczna i spokojna, w jego silnych ramionach.
Dzwonek telefonu przywo³a³ ich do rzeczywistoœci.
- S³ucham. Benedykt Maxw ell.
Przytulona do jego boku s³ucha³a prow adzonej przez
niego rozmow y. Dzw oni³ w uj Benedykta, by zapytaæ o jego
zdrow ie.
- Chcê porozmaw iaæ z Danielem - szepnê³a Rebeka.
154
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
-Zaczekaj na sw oj¹ kolej - uœmiechn¹³ siê Benedykt.
S³ucha³a z zadow oleniem, jak rozmawia z synem, z jego g³osu
przebija³a duma i mi³oœæ. Dotknê³a delikatnie jego bioder,
³askota³a palcami po brzuchu, coraz ni¿ej, a¿ t³umi¹c jêk,
szepn¹³: - Wygra³aœ, tw oja kolej.
Rozmaw ia³a krótko, gdy¿ Benedykt odp³aca³ jej piêknym
za nadobne. Upew niw szy siê, ¿e Daniel ma siê dobrze, odda³a
prêdko s³uchaw kê Benedyktow i. Wuj chcia³ z nim jeszcze
zamieniæ parê s³ów . Rebeka odsunê³a siê w przeciwny koniec
³ó¿ka. Spojrza³ na ni¹ ze zdziw ieniem. Rozmaw ia³ z w ujem o
spraw ach s³u¿bowych i wymieni³ nazwisko Fiony. Rebekê
ogarn¹³ nag³y ch³ód. W ramionach mê¿a zapomnia³a o
tamtej kobiecie.
-Tak, dobrze. - Benedykt od³o¿y³ s³uchaw kê i
w yci¹gn¹³ d o niej ramiona. - Nie lubiê przerw ...? —
zamrucza³.
- Fiona Grieves - pow iedzia³a sucho Rebeka, nie daj¹c mu
zbli¿yæ siê do siebie.
- Fiona Grieves? - pow tórzy³, w yraŸnie zdziw iony.
- Jak to siê sta³o, ¿e pracuje w twojej firmie?
- Chyba nie jesteœ zazdrosna o Fionê? - By³ szczerze zdumiony.
- Nie — sk³ama³a, rumieni¹c siê.
- Ale z ciebie k³amczucha, Rebeko, rumieniec ciê zdradzi³.
- Odchyli³ g³ow ê i zaœmia³ siê g³oœno.
- Poddajê siê - przyzna³a.
Benedykt spow a¿nia³ i w zi¹³ j¹ w ramiona.
- Fiona nic dla mnie nie znaczy. Trzy lata temu przysz³a do
mnie i zapyta³a, czy nie móg³bym znaleŸæ jej pracy gdzieœ za
granic¹. By³a u kresu wytrzyma³oœci nerw ow ej. Dziesiêæ lat by³a
kochank¹ rektora i w resz-
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
155
ciê zda³a sobie sprawê, ¿e to beznadziejne. Nie zamierza³
zostaw iæ dla niej ¿ony.
Rebeka otw orzy³a szeroko oczy ze zdumienia. . - Ona mia³a
romans z rektorem? - w ykrzyknê³a. Rzeczyw iœcie, zaw sze
by³a u boku Fostera.
Benedykt delikatnie poca³ow a³ j¹ w czo³o.
- Chyba by³aœ jedyn¹ osob¹ w Oksfordzie, która o tym nie
wiedzia³a. By³o mi jej ¿al, moje ty podejrzliwe maleñstw o... -
Przytuli³ j¹ i g³adzi³ po plecach. -Tylko tyle. Za³atwi³em jej pracê
u wuja Gerarda w Bordeaux, a ona bardzo dobrze w yw i¹zuje siê
z obow i¹zków .
- Ach, tak - mruknê³a Rebeka.
- Czy nie w idzisz, jak bardzo ciê kocham? Nic ani nikt nie
stanie ju¿ miêdzy nami, Rebeko.
Rebeka us³ysza³a nagle w alenie w bêben. Usiad³a
gw a³tow nie n a ³ó¿ku i poczu³a, jak ktoœ przykryw a
przeœcierad³em jej nagie piersi.
- Zarezerw ow ane... •"> Szept przeszed³ w œmiech. Obla³a siê
rumieñcem i spojrza³a z ukosa na Benedykta. Siedzia³ oparty o
wezg³owie
³ó¿ka i puszcza³ do niej oko.
- Mamo, tato, patrzcie, co dosta³em od w ujka.
- Ma³a torpeda w pad³a do poko ju z bêbenkiem
zawieszonym na szyi, nieustannie bij¹c w niego pa³eczkami
niczym jakiœ oszala³y dobosz.
- Strasznie przepraszam. Wujek przywióz³ go godzinê temu.
Stara³am siê go zabaw iæ, ale nie móg³ w ytrzymaæ ani chw ili
d³u¿ej. - Pani J am es usi³ow a³a przekrzyczeæ straszliwy ha³as.
Daniel stan¹³ przy ³ó¿ku bêbni¹c bez przerw y.
- Chyba tw ój w ujek ciê nie znosi, Benedykcie
- mruknê³a Rebeka, patrz¹c to na bêben, to na tw arz mê¿a.
156
GRZES ZNA NAMIÊTNOŒ Æ
- Niew a¿ne, skoro ty mnie kochasz - oznajmi³ dumnie.
Daniel przesta³ bêbniæ.
-I ja tatusiu, i ja.
Benedykt w ychyli³ siê z ³ó¿ka i porw a³ syna w objêcia,
przyciskaj¹c go mocno do piersi.
Rebekê coœ œcisnê³o za gard³o na widok ³ez wzruszenia w
oczach mê¿a. Ostatnie w ¹tpliw oœci prys³y. Bez w ¹tpienia
bêdzie w spania³ym ojcem.
- Czy ka¿dy tatuœ i mamusia œpi¹ tak d³ugo jak w y? -
dopytyw a³ siê Daniel, uw alniaj¹c siê z objêæ ojca i gramol¹c
do ³ó¿ka. Usiad³ miedzy nimi i znów zacz¹³ w aliæ w bêben.
-Na pewno nie, jeœli maj¹ szczêœcie mieæ takie dzieci jak ty -
zaœmia³ siê Benedykt, trzymaj¹c w sw ym niedŸw iedzim
uœcisku synka i matkê.
Pani James w ycofa³a siê dyskretnie. Przygotujê
dopiero drugie œniadanie, postanow i³a. R¹bkiem far
tucha otar³a ³zy. Nie potrzebow ali jej. Mieli w szyst
k
o
.
.
.
.