background image

O UCZUCIACH I INNYCH TRUDNYCH LUDZKICH 
SPRAWACH

JÓZEF AUGUSTYN SJ

Spis treści

ŚWIAT NASZYCH UCZUĆ

01. Jak przeżywać negatywne uczucia ?

02. Co robić z uczuciem zazdrości ?

03. Święty i nie święty gniew

04. Cnota odwagi

05. Nie opuszcza mnie lęk

06. Obawy i niepokoje powracają

07. Nie akceptuję

08. W rozmowach czuję się skrępowana

09. Czuję się nikomu niepotrzebny

10. Niewolnictwo ludzkich opinii

11. Pragnę podobać się innym

12. Ja jestem OK, ty jesteś OK

13. Przemijanie budzi we mnie smutek

14. Zbuntowanie wobec życia

15. Podejrzliwość bliźnich na co dzień

16. Moja własna podejrzliwość

17. Bardzo trudne noce

18. Czekając na sen

19. Czy Bóg przemawia przez sny

20. Szukając prawdy

21. Przed kim wypowiadać swoje uczucia ?

22. Na czym polega prawdziwa szczerość ?

23. Pomoc psychologiczna i duchowa

INNE TRUDNE LUDZKIE SPRAWY

background image

01. To nie jest przyjemna epoka

02. Internet a moralność

03. Kościół wobec seksualności

04. Kto stworzył mózg ?

05. Zagubienie współczesnego człowieka

06. 11 września 2001 roku

07. Pomagać młodzieży dzisiaj

08. Nie jesteś sam

09. Bieda społeczna i pieniądze

10. Bieda w rodzinie

11. Wyznaniowy dialog

12. Kapelan w szpita

 

 lu

   

13. Zgorszenie

14. Wzajemne upominanie się

15. Jak zachować czystość ?

16. Przyjaźń a celibat

17. Czy jestem zdrajcą ?

M O T T O

„ W   ż yc i u   d u c h o w ym   t r z e b a   i ś ć   d o   p r z o d u   b e z   n i e p o k o j u ,   b e z   z n i e c h ę c e n i a   i 
g o r yc z y.   J e ż e l i   c z yn i s z   d o b r o ,   w yc h w a l a j   B o g a   i   d z i ę k u j   M u .   J e ż e l i   z d a r z y   c i 
s i ę   u c z yn i ć   z ł o ,   u p o k o r z   s i ę ,   p o d e j m i j   p o s t a n o w i e n i e ,   p o p r o ś   o   p o m o c   i   i d ź   d o 
p r z o d u   d o b r ą   d r o g ą " .

(św.  o.  P i o )

„Humanizm mówi wiele o Dyscyplinie, Porządku i Kontroli; i ja sam małpowałem le terminy. Nie  

znalazłem jednak żadnej dyscypliny w humanizmie; tylko trochę intelektualnej dyscypliny, studiując  
filozofię. Ale najtrudniejszą sprawą jest dyscyplina i trening emocji: lego właśnie potrzebuje nowoczesny  
świat, lak bardzo potrzebuje, że zaledwie rozumie, co słowa te znaczą: a to jest dostępne tylko, jak  
stwierdziłem, w dogmatycznej religii".

(Thomas S. Eliot)

„Przed Państwem wspaniała, lecz męcząca podróż; wskakują dziś niejako Państwo do rozpędzonego  

pociągu. Nikt Państwu nie powie, co Państwa czeka. (...) Co do jednego wszak mogę Państwa zapewnić,  
że nie jest to podróż lam i z powrotem. Proszę więc czerpać pewną pociechę z faktu, że choćby jedna czy  
druga siacja okazała się nawet najbardziej nieznośna, pociąg nie przysłanie lam na zawsze. Nigdy zatem  
nie utkną Państwo w szczerym polu - choćby nawet jak się mogło wydawać; bo lo miejsce zaraz odejdzie  
w przeszłość".

(Josif Brodski)

1. Jak przeżywać negatywne uczucia?

 

      

spis treści

       

powrót

background image

Przeżywam   wiele   negatywnych   -   nieuporządkowanych   uczuć:   agresję,   lęk, 

zniechęcenie, depresję. I choć już od dłuższego czasu pracuję  nad nimi, one ciągle 
powracają. Co robić, by zdobyć wolność od tych uczuć?

Nie   możemy   zdobyć   wolności   wobec   uczuć.  Możemy  natomiast   być   wolni   „w" 

naszych uczuciach lub też „wobec" naszych uczuć . Nie jest to jedynie drobna zmiana 
językowa.   Jest   to   istotna   różnica   w   podejściu   do   świata   ludzkich   uczuć.   Uczucia 
negatywne będą nam zawsze towarzyszyły, aż do ostatniego momentu życia. Śmierć 
pozostanie bolesnym - dramatycznym przeżyciem, z którym już dzisiaj kojarzą nam się 
negatywne   uczucia.   Śmierci   nie   da   się   sztucznie   osłodzić.   Jeżeli   nawet   człowiek 
przeżywa   ją   w   duchu   nadziei   i   zaufania,   nie   przestaje   ona   budzić   trudnych   uczuć: 
obawy, lęku, chęci ucieczki.

Uczucia   negatywne   nabierają   siły   destruktywnej   tylko   wówczas,   kiedy   z   jednej 

strony zamykamy się w nich i poddajemy się temu, do czego nas one prowadzą, z 
drugiej   zaś   -   kiedy   usiłujemy   je   za   wszelką   cenę   usunąć   lub   nawet   zniszczyć. 
Wszystkie uczucia, także negatywne, domagają się uznania, akceptacji, szacunku. Są 
one bardzo ważną częścią naszego życia psychicznego i duchowego.

Negatywne uczucia mają charakter popędowy. Próba wyeliminowania ich z naszej 

świadomości sprawia, że utrwalają się one w nas i pogłębiają. Gdybyśmy przez dłuższy 
czas usiłowali niszczyć nasze uczucia, mogłyby one stawać się naszą obsesją. Uparcie 
powracają   na   pole   naszej   świadomości,   zajmując   coraz   więcej   sił,   czasu   i   energii, 
przede wszystkim te uczucia, których usiłujemy się pozbyć za wszelką cenę. Jednak 
równie   niebezpieczne   jest   leżące   na   przeciwległym   krańcu   bezwiedne   poddanie   się 
swoim nieuporządkowanym uczuciom, które wyraża się w swoistej ich kontemplacji 
oraz   w   realizowaniu   ich   potrzeb   i   dążeń.   Uczucia   negatywne   mając   charakter 
popędowy   są   ślepe.   Uleganie   im   może   mieć   destruktywny   charakter   zarówno   w 
osobistym życiu duchowym i psychicznym, jak też w relacjach z innymi. Człowiek 
ogarnięty   gwałtownymi   uczuciami   gniewu,   zazdrości   czy   zmysłowości,   których   nie 
umie i nie chce kontrolować, bywa niekiedy niebezpieczny dla siebie i innych.

Zdobywanie   wolności   wobec   nieuporządkowanych   uczuć   wymaga   najpierw 

wydobycia ich na powierzchnię naszej świadomości. Stąd też opowiadanie o swoich 
negatywnych odczuciach jest ważnym etapem w pracy nad nimi. Jeżeli tylko jest to 
możliwe, możemy spontanicznie, odruchowo dzielić się naszymi odczuciami z jakąś 
bliską   osobą:   rodzicami,   przyjaciółmi,   narzeczoną(-ym),   mężem   czy   żoną.   Trzeba 
jednak uważać, by osób bliskich nie przytłoczyć zbytnio swoimi trudnymi uczuciami. 
Stąd też, oprócz spontanicznej werbalizacji, konieczne byłoby wypowiedzenie naszych 
uczuć negatywnych w sposób zaplanowany, systematyczny wobec osoby, która może 
pomóc nam je rozeznawać, rozumieć, porządkować i uzdrawiać, na przykład wobec 
przewodnika duchowego lub terapeuty.

Ważnym   etapem   w   rozeznaniu   i   rozumieniu   naszych   uczuć   jest   uświadomienie 

sobie, skąd się one wywodzą i dokąd nas wiodą. Wypowiadanie uczuć przed bliźnim 
winno nas prowadzić do wypowiadania ich przed Bogiem. Na modlitwie „wylewamy" 
przed Panem całą naszą duszę, także to, co w niej jest pełne ciemności, lęku, gniewu i 
złości.   Uczymy   się   tego,   modląc   się   Psalmami   i   innymi   modlitwami   biblijnymi. 
Otwieranie całej duszy przed Bogiem sprawia, iż uspokaja się ona. Ojciec niebieski 
swoim   słowem   wprowadza   porządek   w   świat   naszych   uczuć.   Negatywne   emocje 
wypowiedziane przed człowiekiem i przed Bogiem tracą swoją destruktywną siłę.

Jeżeli nawet stajemy się wolni wobec naszych negatywnych uczuć, one i tak ciągle 

na nowo powracają. Ten nieustanny powrót nieuporządkowanych odczuć i pragnień 
trzeba   traktować  jako  przejaw  „normalnego"   życia   psychicznego.   Nie  należy   uczuć 
tych traktować wyłącznie jako przeszkód, ale raczej jako sygnały - znaki płynące z 
nieświadomej części naszego „ja", do której nie mamy bezpośredniego dostępu, ale 
która mimo wszystko odgrywa w naszym życiu bardzo ważną rolę. Możemy prowadzić 
swoisty dialog z nieświadomą częścią naszego „ja" poprzez rozeznawanie własnych 

background image

uczuć czy też snów. O ile analiza snów bywa bardzo trudna, o tyle interpretacja uczuć 
jest   najczęściej   stosunkowo   prosta.   Uczucia   -   także   te   nieuporządkowane   -   są 
niezwykle   cennym   „materiałem",   za   pomocą   którego   możemy   odkrywać   głębszą 
prawdę o całym naszym życiu. Poprzez nieuporządkowane uczucia Pan Bóg pokazuje 
nam te miejsca naszego życia, które wymagają szczególnego nawrócenia i przemiany 
wewnętrznej.

Uczucia trzeba traktować jako język, za pomocą którego psychiczna sfera naszej 

osobowości   pragnie   komunikować   się   z   wolnym   i   rozumnym   „ja".   Uczucia   są 
symbolami,   znakami   głębszej   rzeczywistości   psychicznej   i   duchowej.   Uczucia 
negatywne   można   porównać   do   odczucia   somatycznego   bólu.   Ból   jest   na   ogół 
sygnałem, który przekazuje nam ważne

informacje o funkcjonowaniu naszego organizmu. Dzięki niemu możemy troszczyć 

się   o   zdrowie   całego   ciała.   Lekceważenie   przez   dłuższy   czas   bólu,   który 
systematycznie się powtarza, może  prowadzić  do  niebezpiecznej  choroby. Troska  o 
zdrowie domaga się, by ból fizyczny dobrze odczytać i reagować na jego sygnały.

Podobnie bywa z naszym życiem psychicznym i duchowym. Częstym problemem 

bywa jednak to, iż nie umiemy czytać komunikatów, które wysyła nam nasza sfera 
psychiczna. Ponieważ nie rozumiemy języka uczuć, nie jesteśmy w stanie dialogować z 
naszą psychiką. Nie umiejąc zaś dobrze czytać w księdze naszych własnych uczuć, nie 
będziemy   też   w   stanie   prawidłowo   odczytywać   uczuć   naszych   bliźnich.   Bywamy 
często   swoistymi   analfabetami   uczuciowymi,   co   sprawia,   iż   w   chwilach   silnych   a 
nieuporządkowanych emocji dajemy się im ponieść i podejmujemy decyzje, których 
najczęściej bardzo szybko żałujemy.

Osobiste życie oraz życie z Bogiem i z ludźmi wymaga od nas kultury uczuciowej. 

Właściwe   traktowanie   wszystkich   naszych   uczuć,   tych   uporządkowanych   i 
nieuporządkowanych,   jest   wielką   sztuką,   której   uczymy   się   nieraz   całymi   latami. 
Umiejętność   obchodzenia   się   z   własnymi   uczuciami   winniśmy   wynosić   z   domu 
rodzinnego.   Jeżeli   nie   nauczyliśmy   się   tej   sztuki   w   dzieciństwie   i   młodości,   z 
niemałym   trudem   trzeba   nam   uczyć   się   jej   w   wieku   dorosłym.   Jest   ona   bowiem 
konieczna do tego, aby nasze życie nie stało się małym piekłem dla nas samych i dla 
innych.

2. Co robić z uczuciem zazdrości ?

 

      

spis treści

       

powrót

Często   towarzyszy  mi uczucie   zazdrości.  Ma ono  charakter   niemal  neurotyczny. 

Czasem myślę, że ktoś jest lepiej traktowany, ma większe względy niż ja. Wewnętrznie 
czuję, że to nieprawda, jednak żadne rozumowe racje nie przemawiają do mnie. Jak 
leczyć się z uczucia zazdrości?

W   naszej   zachodniej   cywilizacji,   w   której   kult   sukcesu   przybiera   niebotyczne 

wprost rozmiary, zazdrość jest uczuciem, które towarzyszy wielu ludziom, szczególnie 
niepewnym   siebie,   zagubionym,   zakompleksionym,   mającym   ukryte   chore   ambicje. 
Stąd też zazdrość rodzi się nie tylko na tle osobistych problemów jednostki, ale jest 
także owocem cywilizacyjnej „psychozy sukcesu".

Warto zwrócić uwagę na zawarte w pytaniu stwierdzenie: „Czasem myślę, że ktoś 

jest   lepiej   traktowany   (...).   Wewnętrznie   czuję,   że   to   nieprawda,   jednak   żadne 
rozumowe racje nie przemawiają do mnie". Jest ono istotne z tego względu, że ukazuje 
wewnętrzne   zmaganie   się   dwóch   sił   oddziałujących   na   osobistą   wolność:   ślepych 
uczuć   oraz   rozumu.   „Racje   rozumowe"   nie   pomagają   przekroczyć   ślepego   uczucia 
zazdrości, ponieważ problem zazdrości nie leży w niewłaściwym myśleniu, ale przede 
wszystkim   w   braku   harmonii   wewnętrznej   oraz   braku   pewnego   wyższego   systemu 
wartości, który przekracza zarówno racje rozumowe, jak i racje uczuciowe.

Dla   przedstawienia   tego  problemu posłużmy  się   obrazem  wozu  zaprzężonego  w 

dwa konie. U człowieka dojrzałego emocjonalnie i duchowo racje rozumowe i racje 

background image

uczuciowe wzajemnie się dopełniają i współpracują ze sobą. Oba konie ciągną wóz 
zgodnie w jednym kierunku. Jest to znak integracji ludzkich emocji i rozumu, wyraz 
dojrzałości   człowieka.   W   człowieku   zaś   niedojrzałym,   znerwicowanym   emocje   są 
oddzielone  od   rozumu  i  nie   są   w   stanie   z  nim   współdziałać.  Te   dwie   siły   zamiast 
współpracować   -   walczą   ze   sobą.   Brak   im   bowiem   wspólnego,   wyższego   punktu 
odniesienia   w   sferze   wartości.   Wyobraźmy   sobie   sytuację,   kiedy   do   jednego   wozu 
zaprzęgamy   dwa   konie,   ale   po   dwóch   przeciwnych   stronach:   jednego   z   przodu, 
drugiego z tyłu. Oba konie popędza ten sam woźnica. Im konie silniejsze, im bardziej 
usiłują ruszyć z miejsca, tym większe niebezpieczeństwo dla wozu, woźnicy i samych 
koni. W tej próbie sil silniejszy koń może zwyciężyć, przeciągając słabszego na swoją 
stronę, ale za cenę połamania mu nóg.

Jest   to   pewien   obraz   nerwicy   człowieka,   w   którym   toczy   się   nieustanna   walka 

pomiędzy światem emocji a światem rozumu. Jeżeli wygrywa rozum, dławiąc świat 
uczuć, człowiek staje się nieczuły, twardy, niewrażliwy na innych. Kiedy zaś uczucia 
zwyciężą nad rozumem, człowiek staje się emocjonalnie przewrażliwiony, niestały czy 
wręcz histeryczny. Jeśli rozum i uczucia nie współpracują zgodnie ze sobą, wówczas 
emocjonalność ludzka w jakiś sposób zostaje okaleczona. Nie ma dojrzałego myślenia 
bez   dojrzałego   życia   uczuciowego   i   nie   ma   też   dojrzałej   emocjonalności   bez 
właściwego rozumowania. Współpraca rozumu i uczuć dokonuje się w człowieku na 
bazie   głębszego  doświadczenia   duchowego.  To  właśnie   wartości   duchowe   integrują 
ludzką osobę i wszystkie jej wewnętrzne energie.

Jak zacząć leczyć się z zazdrości? Nie należy siłowo niszczyć uczucia zazdrości 

poprzez   rozbudowywanie   racji   rozumowych.   Trzeba   najpierw   zrozumieć   swoją 
zazdrość i przyjąć ją jako wyzwanie. Ona ma także swoje racje. Zazdrość bowiem, 
szczególnie   wówczas   kiedy   jest   doświadczeniem   długotrwałym   i   dominującym,   ma 
zwykle   głębokie   korzenie   w   odległej   historii   życia:   w   dzieciństwie   i   okresie 
dojrzewania.

Zauważmy także, iż zranienie spowodowane grzechem pierworodnym sprawia, iż 

zazdrość jest niemal „naturalnym" wyposażeniem człowieka. Św. Augustyn wspomina 
w  Wyznaniach,   iż   widział  na  własne   oczy  zazdrość   niemowlęcia,   które  jeszcze  nie 
umiało mówić, a już było blade ze złości na swego mlecznego brata.

Neurotyczna zazdrość nie spada jednak na nas w jednej chwili. Ona narasta długo, 

często   właśnie   od   samego   dzieciństwa.   Ma   swoje   korzenie   nieraz   w   całej 
dotychczasowej   historii   życia.   Nierzadko   jest   skutkiem   pewnego   typu   wychowania 
rodzinnego   czy   też   oddziaływania   szkoły,   która   zamiast   uczyć   współpracy   między 
uczniami, pobudza ich zbytnio do wzajemnej rywalizacji. Można skazić duszę młodego 
człowieka zazdrością bądź to poprzez oddziaływanie na jego niezdrowe ambicje, bądź 
poprzez poniżanie go i upokarzanie.

Głębsza świadomość siebie wyzwala nas i uwalnia od najbardziej zniewalających 

uczuć,   także   od   zazdrości.   Uczucie   zazdrości   opuszcza   człowieka   wówczas,   kiedy 
zaczyna on siebie i innych widzieć realistycznie. Zazdrość bowiem polega z jednej 
strony na pomniejszaniu swoich własnych osiągnięć, cech i darów, z drugiej zaś na 
powiększaniu tych samych wartości u innych. Im zazdrość jest większa, tym głębiej 
zniekształca   ona   ludzką   rzeczywistość:   własną   i   bliźnich.   Trzeba   więc   uczyć   się 
demaskować w sobie zniekształcenia spowodowane przez zazdrość. Postawa głębokiej 
zazdrości   sprawia,   że   zazdrośnik   wszystko,   co   jest   w   nim   samym   oraz   w   jego 
otoczeniu,  interpretuje przez  pryzmat  tego uczucia.  Nieustanne porównywanie się z 
innymi, duch rywalizacji, walka o uznanie, podziw i pierwszeństwo, poniżanie się lub 
też wywyższanie wobec innych - są to owoce ulegania uczuciu zazdrości. Ważne jest, 
aby nie racjonalizować i nie uzasadniać słuszności tego typu reakcji w sobie.

Jeżeli głębiej przeanalizujemy uczucie zazdrości, to stosunkowo łatwo dostrzeżemy, 

że ma ono ścisły związek z potrzebą i pragnieniem miłości. Ludzie, których dręczy 
zazdrość, czują się nieakceptowani, odrzuceni, niekochani, pomijani, lekceważeni. I tak 

background image

na przykład uczucia rywalizacji i wzajemnej zazdrości pomiędzy rodzeństwem rodzą 
się bardzo łatwo w tych rodzinach, w których dzieci nie czują się dość kochane przez 
swoich rodziców. Zazdrość i rywalizacja są wówczas w swej istocie walką o „te resztki 
miłości", które ofiarują rodzice dzieciom.

Najlepszym   więc   lekarstwem   na   uczucie   zazdrości   jest   doświadczenie   miłości. 

Człowiek   zazdrosny   winien   więc   nie   tyle   walczyć   ze   swoimi   uczuciami   czy   też 
walczyć z innymi o sukces, ile raczej szukać miłości: u ludzi i u Pana Boga. Kiedy 
zaczniemy   doświadczać   miłości,   kiedy   poczujemy   się   kochani,   akceptowani, 
szanowani przez bliźnich, wówczas zazdrość i związana z nią walka o miłość stają się 
bezsensowne.

Aby wyleczyć się z zazdrości, nie trzeba więc ślepo z nią walczyć, ale najpierw 

odszukać w sobie te zranienia w miłości, które stają się jej źródłem, i leczyć się z nich. 
Odkrycie miłości, ludzkiej i Boskiej, stopniowo uspokoi w zazdrośniku owo niena- 
sycalne pragnienie bycia kochanym, zauważonym i docenionym oraz sprawi, iż będzie 
on w stanie  pokochać swoje własne  życie. Kochając zaś  siebie, dostrzeże nie tylko 
swoje braki, ale także wszystkie łaski i dary, którymi jest ciągle na nowo obdarzany 
przez Boga i ludzi.

3. Święty i nie święty gniew       

spis treści

       

powrót

Jak   odróżnić   zwyczajny   ludzki   gniew   od   świętego   gniewu?   Jakie   kryteria 

zastosować w rozróżnieniu tych rodzajów gniewu?

Sam   gniew,   jak   każcie   ludzkie   uczucie,   jest   moralnie   obojętny.   Analizując   go, 

trudno odkryć jego wartość moralną. Aby móc rozeznać własny gniew, winniśmy z 
jednej   strony   odkryć   postawę   wewnętrzną,   z   której   się   on   rodzi,   z   drugiej   zaś   - 
rozeznać jego owoce w codziennym życiu. Poznajemy nasz gniew po jego skutkach. 
Nie badając przyczyn i nie rozeznając owoców, możemy łatwo pomylić nasz ludzki 
gniew, zwyczajne oburzenie wypływające z nieuporządkowanych postaw, ze świętym 
gniewem, którego przykład daje nam Jezus na kartach Ewangelii. Winniśmy unikać 
taniego   identyfikowania   własnych   odczuć   z   odczuciami   Jezusa   czy   też   wielkich 
świętych i  mistyków.  Liczy się  bowiem  nie  tyle  zewnętrzne  podobieństwo  naszych 
przeżyć   z  ich   doznaniami,   ale   przede  wszystkim   najgłębsza  postawa   serca.   To   ona 
decyduje o ocenie moralnej naszych emocji. Ludzkie serce w chwilach gniewu bardzo 
często bywa niepodobne do serca Jezusa czy też Jego świętych. Podchodząc do sprawy 
powierzchownie,   zbyt   pochopnie   stwierdzamy   nieraz,   że   nasz   gniew   jest   święty, 
ponieważ Jezus w podobnych zewnętrznie sytuacjach również odczuwał gniew.

Kontemplując   uczucia   Jezusa,   które   stosunkowo   często   przywołują   Ewangeliści, 

trzeba pamiętać, że jest On Bogiem-Człowiekiem, najniewinniejszym z niewinnych. 
Wszystko w Nim jest pełne ładu i harmonii. Jest święte. Wszystkie uczucia Jezusa są 
odruchem Jego Boskiego Serca rozmiłowanego w Ojcu i oddanego nam „aż do końca". 
Także   Jezusowy   gniew   i   oburzenie   (por.   Mk   3,5;   10,14),   Jego   gwałtowne   słowa 
wypowiadane do uczniów czy też do faryzeuszów (por. Mt 16,23; 23,13) miały swe 
źródło w Jego Boskiej świętości. Wszystkie uczucia Jezusa rodzą dobre owoce. Jego 
ostro   brzmiące   słowa   demaskowały   fałsz   oraz   zakłamanie   i   wzywały   do   prawdy. 
Gwałtowne   reakcje   Jezusa   opisane   w   Ewangeliach   mają   charakter   proroczy   - 
odsłaniają nie tylko Jego człowieczeństwo, ale wskazują także na Jego Bóstwo.

Gniew Jezusa, jak gniew Jahwe, trwa tylko przez chwilę, a Jego łaskawość - przez 

cale życie (Ps 30,6). Jest on wyrazem zaangażowania w sprawy Ojca: Jego miłości do 
Niego oraz do człowieka. W gniewie Jezusa nie ma nic destruktywnego. On niczego 
nie niszczy, ale wszystkim, co mówi i czyni, buduje.

Jezus   swoimi   gwałtownymi   emocjami   wzywa   do   nawrócenia   nie   tylko   tych,   do 

których   są   one   bezpośrednio   skierowane,   ale   wszystkich   żyjących   w   zakłamaniu   i 

background image

nieprawdzie. Możemy kontemplować gwałtowne reakcje Jezusa jako zaproszenie do 
naszego osobistego nawrócenia.

Rozeznawanie   naszych   gwałtownych   uczuć   wymaga   od   nas   znajomości   siebie 

samych - naszych wewnętrznych postaw, z których rodzi się gniew, oraz krytycznego 
spojrzenia na jego owoce: wybory, decyzje, słowa i czyny. Nasze gwałtowne reakcje i 
związane z nimi czyny mają zwykle bardzo złożoną motywację. Wypływają nie tylko z 
nieuporządkowanych   postaw   i   zachowań,   ale   są   częścią   dziedzictwa   grzechu, 
wewnętrznego zranienia, z którym przychodzimy na świat.

Analizując ludzki gniew, można wyróżnić trzy jego rodzaje: Po pierwsze - może to 

być  nieuporządkowany  gniew  wypływający z  postaw   naznaczonych  niewiernością   i 
grzechem:   egoizmem,   pychą,   zmysłowością,   zamknięciem   w   sobie,   brakiem 
współczucia dla bliźnich, chciwością, przewrażliwieniem na swoim punkcie itp. Kiedy 
nie przezwyciężamy tego gniewu, rodzi on zawsze zło: raniące słowa, gesty, postawy, 
zachowania. Autorzy natchnieni bardzo surowo oceniają ten rodzaj gniewu: Niemądry 
ujawnia cały swój gniew, mądry stara się go uśmierzyć (...). Ciężki jest kamień i piasek 
nie lekki, lecz gniew głupiego jest cięższy od obu (Prz 29,11; 27,3). Nie bądź skory w 
duchu do gniewu, bo gniew przebywa w piersi głupców (Koli 7,9).

Drugim  rodzajem  gniewu  jest   nasze  słuszne  oburzenie,  jakie  powstaje  w  nas   na 

skutek krzywdy. Gniew ten rodzi się z bólu i cierpienia zadawanego nam w sposób 
niesprawiedliwy przez innych. Kiedy ktoś w sposób nieuprawniony ogranicza naszą 
wolność,   rani   nas   -   gniew   jest   wówczas   objawem   samoobrony:   bronimy   własnej 
autonomii, wolności i godności. Ludzie nie mają prawa nas krzywdzić, poniżać czy 
upokarzać. Owo słuszne oburzenie z powodu doznanej krzywdy może być przez nas 
wypowiedziane: możemy wyrazić nasz protest na wzór Jezusa, który zwrócił się do 
sługi,   kiedy   ten   w   czasie   procesu   spoliczkował   Go:   Jeżeli   źle   powiedziałem, 
udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz? (J 18,23). Jezus 
zaprotestował   przeciwko   niesprawiedliwemu   traktowaniu.   Każdy   z   nas   ma   prawo 
protestować,   kiedy   jest   niesłusznie   karany,   krzywdzony,   upokarzany   albo 
wykorzystywany, kiedy ludzie manipulują nami czy naszą wolnością. Ale i ten rodzaj 
gniewu wymaga wysiłku i wewnętrznej pracy. Bo choć sam odruch owego gniewu jest 
słuszny, to jednak - gdyby nie był przez nas opanowany - może rodzić zło. Upust dany 
słusznemu oburzeniu może łatwo przerodzić się w niechęć, nieżyczliwość, agresję czy 
zemstę. Poddając się temu gniewowi, możemy szukać sprawiedliwości na własną rękę. 
Taką postawę reprezentowało prawo Starego Przymierza. Jeżeli bliźni poniesie jakąś 
(...) szkodę - czytamy w Księdza Wyjścia - wówczas on odda życie za życie, oko za 
oko, ząb za ząb, rękę za rękę, nogę za nogę, oparzenie za oparzenie, ranę za ranę, siniec 
za siniec (Wj 21,23-25). Bywamy kuszeni, aby wyrównywać krzywdy, wprowadzać 
własny   ład,   naprawiać   naruszony   przez   wroga   porządek.   Takie   szukanie 
sprawiedliwości nie przywraca jej jednak, ale jeszcze bardziej niszczy. Zło bowiem 
rodzi zło, zemsta rodzi zemstę, gniew rodzi gniew.

Trzeci   rodzaj   gniewu,   jakiego   doświadczamy,  można   porównać   (z   zachowaniem 

wszystkich   proporcji)   z   gniewem   proroków,   Jana   Chrzciciela   i   Jezusa.   Podobnym 
gniewem pałali nieraz święci oraz mistycy. I w nas rodzi się częste święte oburzenie, 
kiedy   obserwujemy  w   życiu  politycznym,   społecznym   czy   też   kościelnym   postawy 
zakłamania,   nieprawdy,   nieuczciwości   i   niewrażliwości.   Cywilizacja   współczesnego 
świata naznaczona relatywizmem filozoficznym i moralnym, daje liczne powody do 
budzenia się w nas świętego gniewu. Oburzamy się na przykład, kiedy ludzie mający 
wielkie   wpływy   polityczne,   społeczne,   religijne   w   sposób   nieuczciwy   kwestionują 
podstawowe   wartości   ludzkie   i   prawa   moralne:   podważają   instytucje   małżeństwa, 
rodziny, zacierają różnice pomiędzy kobiecością a męskością, propagują relatywizm 
etyczny   i   religijny.   Słusznie   oburzenie   budzi   się   szczególnie   wówczas,   kiedy   pod 
przykrywką wprowadzania młodzieży w dorosłe życie instytucje czy też osoby mające 
pomagać   jej   -   demoralizują   ją.   Święty   gniew   budzi   „porządek"   (czy   raczej 

background image

nieporządek) prawny, który zdaje się przyznawać większe prawa przestępcy niż jego 
ofierze. Budzi się w nas nieraz święte oburzenie, kiedy obserwujemy pewne trendy 
sztuki   współczesnej.   Gotowa   jest   ona   „towarzyszyć   człowiekowi   w   odwiedzaniu 
toalety, gdzie przecież jest w stanie poradzić sobie sam, a pozostawia go samego w 
innych   sytuacjach,   w   ważnych   momentach   życia,   kiedy   rzeczywiście   potrzebuje 
pomocy, kiedy czuje się zupełnie bezradny" (Katarzyna Jabłońska). Nasze oburzenie 
wywołuje   również   freudyzacja   sfery   międzyludzkich   relacji,   która   „wszędzie   tropi 
toksyczne związki, neurotyczne zachowania i kompleks Edypa" (Katarzyna Jabłońska). 
I choć te odruchy gniewu są słuszne czy nawet święte, to jednak nie są one święte 
świętością   Jezusa.   Jest   to   ludzki   gniew,   uwikłany   w   naszą   kruchość   moralną   i 
duchową. Oburzając się świętym gniewem, pozostajemy ułomnymi ludźmi.

Nasz święty gniew winien jednak rodzić protest. Rozeznając sytuacje i okoliczności, 

trzeba   zabierać   glos,   bronić   podstawowych   ludzkich   wartości:   zdrowego   rozsądku, 
podstawowego ładu, świętości życia, prawa do wolności religijnej, do prawdy. Kiedy 
bywają szargane świętości, winniśmy przeciwstawiać się temu. Winniśmy też domagać 
się   poszanowania   praw   ludzi   słabych,   wydziedziczonych,   upokorzonych,   ubogich. 
Psalmista zachęca nas do walki w obronie wiary i sprawiedliwości: Przypasz do biodra 
swój miecz, swą chlubę i ozdobę! Szczęśliwie wstąp na rydwan w obronie wierności i 
łagodnej   sprawiedliwości,   a   prawica   twoja   niech   ci   pokaże   wielkie   czyny!   Strzały 
twoje są ostre - ludy poddają się tobie - [trafiają] xv serce wrogów króla. Tron Twój, o 
Boże, trwa wiecznie, berło 'Twego królestwo - berłem sprawiedliwym (Ps 45,4-7).

Święty   gniew   nie   daje   nam   jednak   prawa   do   potępiania   ludzi   i   oskarżania   ich. 

Gdybyśmy dali się ponieść naszym emocjom, święty gniew mógłby stać się okazją do 
ataku,   agresji   czy   manipulowania   innymi.   Kiedy   jesteśmy   krzywdzeni   czy   też 
niesprawiedliwie traktowani, nie mamy prawa czynić podobnie. Kierowani  świętym 
gniewem nie możemy dzielić ludzi na dobrych i złych, wyrokować

O ich zbawieniu i potępieniu, karać i nagradzać. Święty gniew nie daje nam prawa 

do świętej wojny. Jezus jej nie głosił i nie wzywał do niszczenia. Wręcz przeciwnie. 
Niesprawiedliwe prześladowania z powodu Jego imienia każe przyjmować cierpliwie i 
z poddaniem się woli Ojca, jak On sam przyjął okrutną mękę i śmierć na krzyżu. Jezus 
wzywał do miłości nieprzyjaciół, do przebaczenia i pojednania.

Opisane trzy rodzaje gniewu nie występują na ogół w czystej postaci. Najczęściej 

nakładają   się   na   siebie,   są   pomieszane.   Do   naszego   słusznego   czy   nawet   świętego 
gniewu dołącza się często gniew wynikający z nieuporządkowanych postaw: lęku

O siebie,   pychy,   egoizmu,   frustracji   itd.   Każda   trudna   sytuacja,   która  wywołuje 

nasz gniew, domaga się rozeznania: na modlitwie, w codziennym rachunku sumienia, 
poprzez   sakrament   pojednania,   kierownictwo   duchowe.   Rozeznając   swój   gniew, 
winniśmy   pytać,   ile   w   nim   jest   słusznego   oburzenia   czy   świętego   gniewu,   a   ile 
chaotycznej reakcji. Ponieważ nasz gniew jest tylko ludzkim odruchem, zawsze będzie 
domagał się oczyszczenia.

Często   bywamy   w   sytuacji,   w   której   jest   nam   trudno   rozeznać   się   w   naszym 

gniewie.   Z   każdym   więc   rodzajem   gniewu   trzeba   stawać   przed   Bogiem   w   całej 
prawdzie, szczerości i otwartości. Psalmiści z zaufaniem wyrażają przed Bogiem swoje 
uczucia   oburzenia   i   gniewu,   domagając   się   od   Niego   obrony   i   sprawiedliwości: 
Wymierz mi, Boże, sprawiedliwość i

broń mojej sprawy przeciw ludowi, co nie 

zna   litości;   wybaw   mnie   od   człowieka   podstępnego   i   niegodziwego.   Boie,   wybaw 
mnie, w imię swoje, swoją mocą broń mojej sprawy (Ps 43,1; 54,3). Kiedy ujawnia się 
w nas jakiekolwiek pragnienie zemsty, trzeba nam składać je w ręce Boga. On pomoże 
rozwiązać zaistniałe problemy i konflikty z naszymi braćmi.

Nasz gniew oczyszcza się, kiedy powierzamy go Bogu. To właśnie w spotkaniu z 

Nim  możemy rozpoznać prawdziwe  źródła  naszego gniewu i  rozeznać  jego owoce. 
Duch Święty, który jest Duchem prawdy i szczerości, da nam światło dla poznania 
naszych gniewnych odruchów i reakcji. On sam podpowie nam, które gniewne reakcje 

background image

wypływają z pychy i łęku, które są słusznym ludzkim oburzeniem, a które świętym 
gniewem. Wypowiadając nasz gniew przed Bogiem, stajemy się jednocześnie gotowi 
wypowiedzieć go w kierownictwie duchowym. Nieraz długo trzeba nam trwać przed 
Ojcem  niebieskim z naszym gniewem, zanim staniemy się gotowi z  Jego inspiracji 
podjąć jakiekolwiek działanie, które mogłoby rodzić dobre słowa i dobre czyny. 

4. Cnota odwagi       

spis treści

       

powrót

W trudnych chwilach opanowuje mnie niekiedy lęk. Pod jego wpływem podejmuję 

czasami   decyzje,   które   później   oceniam   jako   małoduszne.   Jak   można   nauczyć   się 
odwagi, kiedy z natury jest się człowiekiem lękliwym?

Robiąc   rachunek   sumienia   z   odwagi,   należy   z   pewnością   uwzględnić   naturalne 

„wyposażenie", z którym wchodzimy w życie. Doświadczenia dzieciństwa i wczesnej 
młodości   mają   niewątpliwie   wpływ   na   nasze   postawy   w   życiu   dorosłym.   Nie   bez 
znaczenia   jest   więc   pytanie,   w   jakim   klimacie   wychowawczym   wzrastaliśmy: 
odważnego stawiania czoła trudnościom czy też lękliwego wycofywania się z nich. 
Rodzice nastawieni lękliwie do życia zarażają nieraz swoimi obawami dzieci. Ciągłe 
mówienie o grożących niebezpieczeństwach w domu, szkole, na podwórku czy ulicy 
może młodego człowieka nastawić do życia lękliwie.

Doświadczenia   wyniesione   z   domu   rodzinnego   odgrywają   ważną   rolę   w 

kształtowaniu naszego charakteru, nie przesądzają jednak o tym, czy jesteśmy odważni 
czy nie. Odwaga jest wyrazem siły moralnej i duchowej człowieka, stąd też decyduje o 
niej nasza wolność, zaangażowanie, twórczy wysiłek, wewnętrzna praca i ofiarność.

Prawdziwa   odwaga  jest  cnotą,  nawykiem   dzielnego   stawiania   czoła   trudnościom 

życiowym.   Jednak   cnota   odwagi   nie   gwarantuje   nam   odważnego   postępowania   we 
wszystkich  życiowych okolicznościach.   Każda  skomplikowana   sytuacja   wymaga  od 
nas   odrębnego   zaangażowania,   wewnętrznej   pracy,   wyboru   i   decyzji.   Nie   możemy 
zaplanować   odważnego   zachowania   we   wszystkich   momentach   naszego   życia. 
Wielkość   naszej   odwagi   objawia   się  dopiero  w   czasie   prób,   dotykających  niekiedy 
naszych granic.

Istotą odwagi nie są same szlachetne czyny, ale postawa serca, które oddane jest 

Bogu i ludziom. To w odważnym sercu rodzą się decyzje podejmowania odważnych 
czynów.   Dla   rozeznania   naszej   odwagi   należałoby   postawić   jedno   podstawowe 
pytanie: Dla kogo żyjemy, komu poświęcamy nasze życie? Tchórzostwo jest zawsze 
pewną formą egoistycznego zatrzymania swojego życia tylko dla siebie. Wycofujemy 
się lękliwie z sytuacji trudnych, kiedy nie chcemy, by to, co nasze, zostało w jakiejś 
formie   naruszone:   wygoda   życiowa,   dobra   materialne,   pozycja   towarzyska,   kariera, 
zdrowie.

Małoduszność rodzi się z zamknięcia we własnym życiu, z uznania go za jedyną i 

najwyższą   wartość.   Zachowanie   swojego   życia   dla   siebie   staje   się   wówczas 
największym   osiągnięciem.   Odwaga   natomiast   jest   wyrazem   dzielenia   się   własnym 
życiem z innymi. Człowiek odważny doświadcza, że poza jego istnieniem (które w 
ludzkim wymiarze jest najwyższą wartością) są znacznie większe wartości, dla których 
warto życie to poświęcić.

Życie stawia nas nieraz w sytuacjach, w których nie ma miejsca na zastanawianie 

się,   deliberacje,   wybory,   rozważania   za   i   przeciw,   ale   potrzeba   natychmiastowej 
decyzji.   W   takich   chwilach   bardzo   pomocna   jest   cnota   odwagi   -   przyzwyczajenie, 
nawyk   moralny   mężnego   stawiania   czoła   trudnościom.   Cnota   odwagi   stanowi 
fundament   nie   tylko   życia   moralnego   jednostki;   na   niej   oparte   jest   także 
funkcjonowanie społeczności i państw. (Z pewnością także odwagę miał na myśli Jan 
Kochanowski, pisząc o cnocie: „Cnota skarb wieczny; cnota klejnot drogi"; „Cnota mój 
kompas"; „Cnotę miłuj, [...] bo tym państwa stoją").

background image

Trzeba   w   tym   miejscu   zaznaczyć,   że   odwagi   nie   uczymy   się   poprzez   sztuczny 

trening.   Celowe   stawianie   się   w   sytuacjach   zagrażających   życiu   tylko   po   to,   aby 
udowodnić sobie własną odwagę, jest niemoralne. Człowiek nie ma prawa wystawiać 
swojego życia na ryzyko z błahych powodów. Odwagi uczymy się przede wszystkim 
poprzez moralne wybory. Rzeczywistą szkołą odwagi jest ofiarność i szlachetność w 
małych,   zwyczajnych   codziennych   sprawach,   które   wymagają   zmagania   się   z 
własnymi słabościami: egoizmem, małodusznością, schlebianiem sobie. Takie właśnie 
doświadczenie staje się podstawą odważnego zachowania się w sytuacjach trudnych. 
Dzięki   odwadze   możemy   udzielić   pomocy   osobom   będącym   w   potrzebie,   a   także 
dochować wierności Bogu w chwilach prześladowania i pokus.

Doświadczenie   pokazuje,   że   odwaga   jest   cnotą   ludzi   pokornych.   Subiektywne 

przekonanie o wielkiej odwadze zwykle nie sprawdza się w sytuacjach rzeczywistego 
zagrożenia. Człowiek mający wysokie mniemanie o swojej odwadze, deklarujący, że 
jest gotów poświęcić życie dla innych, często zawodzi w chwilach rzeczywistej próby. 
Jest on podobny do Piotra Apostoła, który zbyt lekkomyślnie deklaruje Jezusowi, że 
„odważnie" poniesie śmierć razem z Mistrzem. Człowiek, który chwali się odwagą, 
najczęściej przecenia swoje siły. Przekonanie o własnej odwadze zwykle nie pomaga 
zachować się odważnie w sytuacjach zagrożenia.

Rzeczywistą odwagą częściej odznaczają się ludzie cisi, mający skromne zdanie o 

sobie. Tak odbierani są również przez osoby postronne, nie- znające ich dobrze. Są 
świadomi   nie   tylko   swojej   kruchości   moralnej   i   duchowej,   ale   także   potrafią 
prawidłowo ocenić sytuacje niebezpieczne, w jakich stawia ich życie.

 Ludzie odważni wiedzą, że najgłębsze źródło ich męstwa w trudnych chwilach leży 

poza   nimi.   Nie   chcą   wykorzystywać   swojej   siły   wewnętrznej,   właśnie   odwagi,   do 
kreowania własnej wielkości. Pragną świadczyć miłość ludziom będącym w trudnych 
sytuacjach i dochować wierności Bogu, mimo pokus i prześladowań. Ludzie odważni 
dziwią   się   nieraz   swojej   postawie:   Skąd   -   będąc   z   natury   tak   lękliwym   -   nagle 
znalazłem tyle siły, by stawić czoła takim trudnościom. Odkrywają, że odwaga jest 
darem i łaską samego Boga. Dar odwagi - dar męstwa jest jednym z darów Ducha 
Świętego. Stąd też uczymy się odwagi nie tylko poprzez pracę nad sobą i własnymi 
lękami,   ale   także   poprzez   codzienną   modlitwę   ojej   łaskę   -   zarówno   w   małych 
powszednich   sprawach,   jak   też   w   wielkich   nadzwyczajnych   zagrożeniach   naszego 
życia czy też życia bliźnich.

 

5. Nie opuszcza mnie lęk       

spis treści

       

powrót

Nie odstępuje mnie lęk o własne życie i życie bliźnich: mojego męża zagrożonego 

nałogiem, dorastających synów, krzywdzonych dzieci w rodzinie sąsiadów. Jak sobie z 
tym poradzić?

W naszych lękach może być pewien element troski o siebie i innych. Trzeba jednak 

stawiać granice źle rozumianemu zatroskaniu. Nie możemy zadręczać się złem, jakie 
istnieje w nas samych, w naszym otoczeniu i na świecie. Rodzice na przykład często 
obawiają się, czy ich dziecko nie wpadnie w złe towarzystwo, nie sięgnie po narkotyki, 
nie rozpije się, nie będzie krzywdzić innych. Jednak nikt tak naprawdę nie jest w stanie 
tego przewidzieć. Na niewiele zda się tanie i sztuczne uspokajanie: „O, na pewno nic 
złego dzieciom  się nie przydarzy, proszę się uspokoić; pan(-i) dobrze wychowalna) 
syna, to będzie dobry chłopak". Żaden człowiek nie może tak powiedzieć, ponieważ 
tego nie wie. Możemy jednak żywić taką nadzieję, ale nie możemy mieć pewności. 
Nadzieję tę czerpiemy z Boga i Jego łaski, a nie z obserwacji życiowej. Aby bronić się  
przed własnymi i cudzymi obawami, konieczne jest zaufanie. Owocem zaufania jest 
nadzieja. Bez zaufania nie da się żyć.

Jak więc chronić się przed lękami? Modlić się o zaufanie, powierzać Bogu swoje i 

cudze życie. Nie mamy innej ochrony. W jaki sposób Bóg będzie nas chronił, pozostaje 

background image

Jego tajemnicą. Musimy rezygnować z własnych strategii obronnych, nie możemy też 
narzucać Bogu, jak ma się objawiać Jego Opatrzność w naszym życiu. Konieczna jest 
również świadomość, że celem naszego życia duchowego i naszej modlitwy nie jest 
przede wszystkim osiąganie spokojnego i dostatniego życia. Powinniśmy modlić się o 
pomyślność życiową dla siebie i bliskich, o zdrowie, mieszkanie, pracę, dostanie się na 
studia, dodając jednak zawsze: Jeżeli taka jest Twoja wola.

Kiedy Jezus dowiedział się, że  w Siloam zawaliła się wieża i zabiła  osiemnastu 

robotników, nie szukał winnych ani też nie litował się nad zmarłymi i ich rodzinami, 
lecz powiedział do tych, którzy Go słuchali: Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie 
zginiecie   (Łk   13,3).   Twarda   mowa.   Jezus   mówi   i   nam:   „Wasze   prawdziwe 
bezpieczeństwo jest tylko w Bogu. Tylko w Nim możecie zabezpieczyć swoje życie". 
Trzeba uczyć się radzić sobie z lękami, pracować nad nimi, przezwyciężać je. Zycie 
nasze stanie się wtedy spokojniejsze, ale jego ostateczne bezpieczeństwo i tak zależeć 
będzie tylko od Boga.

 Piękne świadectwo tego, jak modlić się w zatroskaniu o siebie i bliskich, daje nam 

Etty Hillesum: Liczne małe troski o przyszłość, które trawią  najlepsze twórcze siły 
człowieka, należy stale zwalczać niczym pchły. Próbujemy w myślach podejmować 
decyzje, które dotyczą nadchodzących dni, ale wypadki przyjmują inny obrót, całkiem 
inny.   Każdy   dzień   ma   dość   własnych   strapień.   Musimy   robić   rzeczy,   które   tego 
wymagają, ale poza tym nie dajmy się zarazić mnóstwem drobnych lęków, zmartwień i 
równie częstym wetom nieufności wobec Boga".

Jakież prawdziwe są słowa Etty. Każdy dzień ma dość własnej biedy. Codziennie 

przed snem trzeba nam stawać przed Bogiem w całej szczerości i powierzać Mu lęki 
dnia dzisiejszego - swoje i cudze. Nie trzeba jednak myśleć o lękach dnia jutrzejszego. 
Nazajutrz będzie nowy dzień, który przyniesie wprawdzie nowe zagrożenia, ale także i 
nowe łaski, moce i światła. Dosyć ma dzień [każdy] swojej biedy (Mt 6,34). Nie trzeba 
gromadzić   własnych   i   cudzych   lęków.   Jeżeli   będziemy   martwić   się   tylko   o   dzień 
dzisiejszy, będziemy żyć w większym pokoju i radości. Jezus nie każe się nam modlić: 
„Chleba   powszedniego   daj   nam   na   cały   tydzień,   miesiąc   czy   cały   rok".   To   diabeł 
mówi: „O, gdybyś miał chleba na cały rok, zapomniałbyś o przyziemnych sprawach i 
mógłbyś się modlić w spokoju". Brak chleba ma swoje miejsce w naszej modlitwie. 
Bezrobocie,   trudności   materialne,   konflikty   rodzinne,   cierpienia   bliźnich,   niepokój 
wewnętrzny   -   to   sytuacje,   które   mogą   być   okazją   do   szukania   świętości.   Nasza 
świętość jest świętością ludzi, a nie aniołów.

Wróćmy na zakończenie raz jeszcze do dziennika Etty Hillesum. W lipcu 1942 roku 

na rozpoczęcie dnia modli się, pisząc: „Boże, dodaj mi sił, nie tylko duchowych, ale i 
fizycznych.   Chcę   wyznać   Ci   coś   uczciwie   w   chwili   słabości:   jeżeli   będę   musiała 
opuścić   dom,  nie   będę   wiedziała,   co   robić,   poczuję   się   bezradna.   Nie   mam   jednak 
zamiaru ani przez moment trapić się tym na zapas. Rozprosz te zgryzoty, bo jeśli i je 
musiałabym taszczyć oprócz innych brzemion, w ogóle nie byłabym w stanie żyć. Całe 
moje ciało odczuwa dziś ogromne zmęczenie i nie mam za wiele energii do pracy. Nie 
wierzę zbytnio w jej sens, jeśli ta sytuacja dłużej potrwa: groziłaby mi - jak sądzę -  
słabość   i   apatia.   Mimo  to   jestem   wdzięczna   za   to,   że   nie   posadziłeś   mnie   za   tym 
spokojnym biurkiem, lecz wsadziłeś w sam środek cierpienia i zgryzot tych czasów. 
Sielankowe życie z Tobą w przytulnym gabinecie nie byłoby żadną sztuką. Chodzi 
jednak o to, bym nosząc Cię ze sobą, nie uszkodziła Cię i zawsze pozostała Ci wierna, 
tak jak obiecywałam. (...) Nie ma we mnie ani odrobiny goryczy, ani nienawiści. Jest 
za   to   spokój,   który   nie   ma   nic   wspólnego   z   uległością,   jak   również   swoiste 
zrozumienie tych czasów, jakkolwiek dziwnie by to zabrzmiało. Za to właśnie jestem 
bardzo   wdzięczna.   Jeżeli   rozumiemy   ludzi,   musimy   umieć   pojąć   ten   rozdział,   bo 
przecież on bierze swój początek w nas, ludziach. Czasy są takie, jakie są, więc musi 
istnieć możliwość ich zrozumienia, jak wielkie by było czasem nasze osłupienie".

background image

6. Obawy i niepokoje powracają       

spis treści

       

powrót

Klasyczna   metoda   pracy   nad   uczuciami,   jakiej   nauczyłam   się   w   czasie   terapii, 

rozczarowuje mnie. Podejmowanie refleksji nad moimi emocjami, werbalizowanie ich 
(w   terapii   i   kierownictwie   duchowym)   przynosi   uspokojenie,   ale   bywa   ono 
krótkotrwałe. Po pewnym czasie moje obawy i niepokoje powracają. Ponadto metoda 
ta okazała się zupełnie nieskuteczna w sytuacjach wywołujących bardzo silne uczucia. 
W takich chwilach czuję się zupełnie bezradna. Nie pomagają żadne analizy. Emocje 
mną targają. Czy jest jakaś inna metoda radzenia sobie z bolesnymi uczuciami, które 
się w nas rodzą?

Klasyczna praca nad emocjami, jakiej uczymy się w czasie terapii, nie traci swojego 

znaczenia także w najtrudniejszych sytuacjach naszego życia. Refleksja nad uczuciami 
i werbalizowanie ich to jedynie skromny początek pracy nad nimi. Analiza emocji daje 
nam pewien wgląd w nie, ale niewiele więcej. Porządkuje ona nasze emocje, jednak 
bardziej   w   świecie   rozumu   niż   rzeczywistości   ludzkiego   życia.   Samo   rozpoznanie 
naszych emocji, ich źródeł oraz wpływu na życie, nie daje nam siły wewnętrznej do 
cierpliwego   znoszenia   ich,   przezwyciężania   i   nabierania   wobec   nich   dystansu.   Nie 
można uporządkować naszych uczuć w izolacji od całego życia. Stąd też winniśmy 
mówić nie tyle o porządkowaniu samych uczuć, ile o porządkowaniu całego życia. 
Mądre   kierowanie   uczuciami   jest   jednym   z   elementów   sztuki   kierowania   swoim 
życiem.

Analiza   emocji   ma   swoje   granice.   Kiedy   zostają   one   przekroczone,   rozkładanie 

uczuć   na   czynniki   pierwsze   nie   tylko   nie   pomaga,   ale   może   nawet   przeszkadzać. 
Wpatrywanie się we własne uczucia i tłumaczenie nimi swoich zachowań jest bardziej 
przeszkodą niż pomocą w przyjmowaniu dojrzałej postawy wobec życia.

Dążenie do wolności wewnętrznej wobec uczuć to istotny element pracy nad nimi. 

Analizujemy własne emocje po to, by je najpierw zrozumieć; zrozumienie zaś ma nam 
pozwolić   nabrać   wobec   nich   nieco   dystansu.   Kiedy   przeżywamy   trudne   emocje, 
winniśmy pytać się nie tyle o to, jak uwolnić się od nich, ale raczej w jaki sposób je 
dźwigać. Analiza naszych uczuć na modlitwie ma także swoje granice. Jeżeli stając 
przed Bogiem, więcej myślimy o nas samych i naszych cierpieniach niż o Panu Bogu, 
modlitwa traci swój charakter duchowy i staje się autoanalizą. Miast nabierać dystansu 
wobec naszych uczuć, raczej się w nich pogrążamy. Modląc się, przywołujemy nasze 
problemy nie po to, aby się w nie wpatrywać, ale by prosić Boga o siłę i odwagę do 
powierzania Jemu całego naszego życia i dźwigania go mocą Jego łaski.

Ważnym   sposobem   porządkowania   naszych   uczuć   jest   twórcze   życie.   Kiedy 

dokuczają nam narzucające się silne emocje lęku, gniewu, żalu czy zazdrości, możemy 
sobie z nimi łatwiej radzić, prowadząc aktywne życie. Dążenie do pogłębienia życia 
wewnętrznego,   otwarcie   się   na   ludzi   i   świat   przyrody,   poszerzenie   zainteresowań 
intelektualnych, twórczość artystyczna - to doskonałe lekarstwo na nasze narcystyczne 
wpatrywanie się w siebie i własne emocje. Najważniejszym jednak polem twórczości 
jest życie duchowe. Nasze uczucia porządkujemy nie tyle poprzez analizę, ale łącząc je 
ze sferą życia nadprzyrodzonego. Emocjonalność jest tylko jednym z elementów życia 
człowieka. Bynajmniej nie jedynym i nie najważniejszym. Doświadczając sensu i celu 
całego życia, możemy łatwiej odnaleźć także sens naszych trudnych odczuć i przeżyć 
emocjonalnych. Skomplikowane problemy, które napotykamy na naszej drodze życia, 
nie   pomniejszają   go   bynajmniej   i   nie   odbierają   mu   wartości;   stają   się   raczej 
wyzwaniem, okazją do bardziej twórczego i pogłębionego spojrzenia na życie.

Wielu ludzi kultury, artystów, myślicieli, mistyków tworzyło wielkie dzieła sztuki i 

literatury   w   trudnych   dla   siebie   chwilach.   W   ten   sposób   dawali   wyraz   nie   tylko 

własnym bolesnym emocjom, ale odnajdywali cel i sens swojej egzystencji, a więc to, 

co jest najistotniejsze dla ludzkiego życia. Odkrycie głębi i sensu życia dawało im moc 

do przetrwania najtrudniejszych momentów.

background image

7. Nie akceptuję..       

spis treści

       

powrót

Jak   powinna   wyrażać   się   moja   odpowiedzialność   za   Kościół?   Nie   akceptuję 

politycznego   i   ekonomicznego   zaangażowania   Kościoła.   Nie   akceptuję   homilii,   w 
których słyszę tylko to, co powinnam robić, a czego nie, co czytać, czego nie, na kogo 
głosować,   na   kogo   nie.   Nie   akceptuję   zewnętrznego   ceremoniału:   uroczystości, 
procesji,   przywiązania   do   tego,   co   powierzchowne.   Nie   akceptuję   Boga   takiego,   o 
jakim   słyszę   w   Kościele:   wszechmocnego,   wielkiego,   sprawiedliwego   sędziego   - 
przecież Bóg jest tylko miłością. Dlaczego nie rozwija się w nas wiary, nadziei, nie 
prowadzi do spotkania z Bogiem żywym? Uważam, że krytykowanie duchownych nie 
oznacza   krytyki   Kościoła   Chrystusa.   Może   zmiana   pewnego   typu   myślenia 
doprowadziłaby   do  zaniku   przepaści  między  duchownymi   a  świeckimi  w   Kościele. 
Czy powinnam chodzić do proboszcza z tymi wszystkimi problemami czy milczeć i 
cierpieć?

Słuszny   jest   brak   akceptacji   zaangażowania   politycznego   niektórych   osób   w 

Kościele,   nieprzygotowanych   kazań   czy   też   jakiejkolwiek   manipulacji   ludzką 
wolnością   na   polu   religijnym.   Nie   można   akceptować   umieszczania   na   plakatach 
wyborczych   informacji   o   latach   przepracowanych   w   jakiejś   wspólnocie   religijnej. 
Politycy nie powinni zbijać kapitału politycznego na swoim zaangażowaniu religijnym 
czy też charytatywnym. Słowa Pana Jezusa: Oddajcie więc cezarowi to, co należy do 
cezara, a Bogu to, co należy do Boga (Mt 22,21) posiadają tutaj szczególną wartość.

Z pewnością w takiej sytuacji nie powinno się milczeć i cierpieć. Nie jest to dobra 

postawa życiowa. Zamykanie się w sobie  rodzi rozgoryczenie, zniechęcenie, żal do 
innych, wewnętrzny bunt, ucieczkę od ludzi. Trzeba rozmawiać z bliźnimi o tym, co 
nas dotyka, boli i rani.

Kiedy   jednak   wyrażamy   swoje   krytyczne   opinie,   powinniśmy   pamiętać,   że   inni 

także mają prawo do własnych odczuć i poglądów, którym z naszej strony należy się 
również   szacunek.   Krytykowanie   zachowań   i   postaw   innych   ludzi   wymaga   zawsze 
rozwagi,   roztropności,   a   przede   wszystkim   miłosierdzia   wobec   ich   słabości.   Warto 
zauważyć, iż brak akceptacji, o którym mowa w pytaniu, dotyczy także sytuacji i spraw 
będących dla wielu osób wierzących niezwykle ważnymi, do których mają oni prawo. 
Zabieranie   ludziom   wierzącym   procesji,   ceremoniału   religijnego,   pielgrzymek, 
przepowiadania   o   Bogu   wielkim,   wszechmocnym,   sprawiedliwym   byłoby   wyrazem 
niesprawiedliwości czy nawet przemocy wobec ich religijności, która - choć może nie 
w pełni dojrzała - jest jednak najczęściej szczera i prosta.

W pytaniu kryje się wiele cierpienia, żalu do ludzi, a także brak zrozumienia dla 

siebie i dla innych. Do wyliczonych spraw objętych brakiem akceptacji trzeba by zatem 
dopisać jeszcze jedną: „A przede wszystkim nie akceptuję własnego życia takim, jakie 
ono jest w tej chwili". Kiedy bowiem człowiek nie akceptuje swojego własnego życia, 
nie jest w stanie zaakceptować niczego na tym „łez padole". Tej bolesnej sytuacji nie 
można rozwiązać, zwracając się ze swoim rozżaleniem i gniewem w kierunku innych, 
Bogu ducha winnych, ludzi. Trzeba raczej postawić sobie kilka zasadniczych pytań: Co 
mnie tak bardzo boli? Kto mnie tak bardzo w życiu nie akceptował, że teraz nie umiem 
akceptować najprostszych spraw? Jakie doświadczenia - począwszy od dzieciństwa i 
okresu dojrzewania - spowodowały we mnie tyle wewnętrznego rozżalenia i bólu?

Pójście ze swoimi problemami do doświadczonego i spokojnego księdza to dobry 

pomysł   szczególnie   wówczas,   kiedy   ma   się   przekonanie   o   życzliwym   przyjęciu   i 
wysłuchaniu. Od problemów dotyczących świata i Kościoła trzeba by jednak przejść w 
rozmowie z księdzem do swoich własnych. W tej niewątpliwie bardzo trudnej sytuacji 
wewnętrznej doświadczenie duchowe może być ogromnie ważną pomocą na drodze do 
zaakceptowania siebie i innych. Tylko człowiek, który czuje się naprawdę kochany, 
może przyjąć swoje życie z radością, nawet jeżeli jest ono naznaczone cierpieniem. 

background image

Kiedy człowiek wewnętrznie cierpi, prawdziwe ukojenie może przyjść tylko od Boga. 
Jego miłość jest lekarstwem na najgłębsze ludzkie zranienia.

Prawdziwym   wyrazem   odpowiedzialności   za   Kościół   będzie   najpierw   pełniejsza 

odpowiedzialność   za   swoje   własne   życie   oraz   życie   swoich   najbliższych.   Dopiero 
wówczas, kiedy człowiek zacznie leczyć swoje rany i choćby minimalnie pogodzi się 
ze swoim życiem, sam Pan Bóg wskaże mu nowe pola odpowiedzialności za Kościół. 
Być może będzie to pomoc osobom, które w życiu były tak samo zranione jak ja.

 

8. W rozmowach czuję się skrępowana       

spis treści

       

powrót

W   rozmowach   z   innymi   czuję   się   skrępowana   i   sztuczna.   Powodem   jest   często 

wewnętrzny   lęk.   Towarzyszy   mi   także   kompleks   niższości   i   poczucie   małej 
inteligencji. Jak się z tego wyzwolić, aby być bardziej normalną?

Po   pierwsze,   trzeba   by   zrezygnować   ze   swoistego   kontemplowania   swoich 

kompleksów,   przejawiających   się   między   innymi   w   zaniżonej   ocenie   swojej 
inteligencji i wątpieniu we własną normalność. Nawet jeżeli mamy wielkie kompleksy, 
to cóż z tego? Z kompleksami czy też z niską inteligencją można być szczęśliwym i 
zrobić wiele dobrego dla innych.

Dobrze jest uświadomić sobie, że wszystkie przeżycia emocjonalne człowieka mają 

zawsze drugą stronę. Kiedy doświadczamy mocno swoich kompleksów niższości, nie 
poświęcajmy im zbyt wielkiej uwagi, ale skierujmy ją raczej na uczucia przeciwne: na 
pychę, stawianie sobie zbyt wysokich wymagań, porównywanie się z najlepszymi itp. 
Czujemy się gorsi, mniejsi, nieinteligentni, ponieważ porównujemy się z niezwykłymi 
ideałami,   które   często   istnieją   jedynie   w   naszej   zalęknionej   i   zakompleksionej 
wyobraźni. Dobrze jest też zadać sobie pytanie: Kiedy ja czuję się lepszy, doskonalszy, 
świętszy,   inteligentniejszy   od   innych?   Ta   właśnie   druga   strona   może   okazać   się 
bardziej wstydliwa. Może też budzić większy lęk i dlatego być bardziej zamaskowana. 
Łatwiej przyznać się  do kompleksu niższości niż  do prymitywnego nieraz poczucia 
wyższości,   wygórowanych   ambicji   i   pychy.   Kompleksy   niższości   nie   istnieją   bez 
chorych   ambicji.   Dopiero   dostrzeżenie   obydwu   stron   medalu   pozwala   nam   odkryć 
wewnętrzną równowagę.

Drugim   elementem   pracy   nad   własnymi   kompleksami   jest   relatywizowanie   obu 

stanów   uczuciowych:   poczucia   niższości   i   poczucia   wyższości,   tak   aby   nie 
koncentrowały   one   naszej   uwagi   na   sobie.   I   chociaż   w   pracy   nad   światem   emocji 
trzeba być ich świadomym, to jednak one same nie mogą stać się zasadniczą treścią 
naszego   życia.   Celem   życia   nie   są   bowiem   uczucia,   nawet   te   najwznioślejsze   i 
najpiękniejsze,   ale   obiektywne   wartości:   służba,   oddanie   i   miłość   do   Boga   i   do 
człowieka.

Istnieje wiele sposobów pokonywania własnych kompleksów. Jednym z bardziej 

skutecznych   jest   wdzięczność   zarówno   wobec   Boga,   jak   i   ludzi.   Doświadczenie 
wdzięczności   pokazuje   nam,   iż   nie   jesteśmy   aż   tak   wielkimi   nieudacznikami 
życiowymi, jak na to wskazują nasze kompleksy. Czujemy się gorsi, mniej inteligentni, 
mniej zręczni tylko dlatego, że nie umiemy docenić i korzystać z tych darów, które 
posiadamy.   Bezsensownie   więc   oglądamy   dary   innych,   nie   doceniając   własnych. 
Zazdrość   jest   zawsze   iluzją,   ponieważ   każe   nam   stawać   na   cudzym   miejscu.   Nie 
możemy natomiast nigdy być na miejscu innych osób.

Kompleksu   niższości   pozbywamy   się   dzięki   realistycznemu   patrzeniu   na   nasze 

życie.  Każdy człowiek ma swoje granice we wszystkich płaszczyznach życia. Brak 
akceptacji tych granic staje się źródłem jałowego narzekania na siebie i swoje życie, z 
którego nic nie wynika. To użalanie się nad sobą jest istotą kompleksu niższości.

Warto w tym miejscu powiedzieć też kilka słów odnośnie roli inteligencji w życiu 

człowieka. W naszych czasach istnieje rzeczywiście swoisty kult inteligencji. Dzieciom 
z wysokim ilorazem inteligencji zapowiada się niezwykłą karierę. Przepowiednie te 

background image

raczej   rzadko   się   sprawdzają.   W   pewnych   środowiskach   stwierdzenie,   iż   coś   jest 
inteligentne,   uchodzi   za   szczyt   komplementu.   Zauważmy   jednak,   że   także   wysoki 
poziom   inteligencji   naznaczony   jest   dwuznacznością.   Przysłowie   ludowe,   które 
stwierdza, iż „lepszy jest zdrowy osioł niż chory filozof', dobrze ukazuje nam granice 
ludzkiej   inteligencji.   Aby   wysoka   inteligencja   nie   była   wykorzystana   przeciwko 
człowiekowi,   winna   jej   towarzyszyć   zdrowa   emocjonalność   i   postawa 
odpowiedzialności. Emocjonalność niedojrzała, niezrównoważona sprawia, iż człowiek 
wykorzystuje   swoją   inteligencję   zarówno   przeciwko   sobie,   jak   i   przeciwko   innym. 
Wysoka   inteligencja   doprowadza   nieraz   do   tego,   iż   ludzie   stają   się   okrutni   wobec 
siebie   i   innych.   Stąd   też   nie   należałoby   się   zbytnio   martwić   o   poziom   własnej 
inteligencji,   ale   raczej   o   dojrzałość   uczuciową   i   moralną.   Nie   chodzi   tutaj   o   chęć 
pomniejszenia daru ludzkiej inteligencji, ale o ukazanie jej względnej wartości. I choć 
sama   inteligencja   jest   zawsze   wielkim   darem,   to   jednak   istnieje   niebezpieczeństwo 
dwuznacznego   korzystania   z   niej.   Człowiek   może   posłużyć   się   bowiem   własną 
inteligencją przeciwko sobie. Niczego więc w ludzkim życiu nie należy absolutyzować. 
Także inteligencji.

Jeżeli   dzisiaj   jest   tylu   ludzi   zagubionych   psychicznie,   to   nie   z   powodu   braku 

inteligencji, ale wskutek niedorozwoju emocjonalnego i braku odpowiedzialności za 
swoje życie. Wielu czuje się nieszczęśliwymi, wpada w depresję, zamyka się w sobie, 
agresywnie atakuje innych nie z powodu niskiego ilorazu inteligencji, ale z powodu 
zagubienia emocjonalnego i duchowego.

Zauważmy, iż w naszym systemie kształcenia, na wszystkich poziomach rozwoju 

człowieka zbyt dużo inwestuje się właśnie w inteligencję, w pamięć, a zbyt mało w 
dojrzałość   uczuciową   i   moralną.   Cały   świat   uczuć,   świat   ducha   jest   najczęściej 
traktowany jako  „prywatna  sprawa"  młodego człowieka. Kontroluje  i wzmacnia się 
przede wszystkim osiągnięcia intelektualne.

„W rozmowach z innymi czuję się skrępowana i sztuczna". Tu należałoby jeszcze 

dodać: „Czuję się obserwowana, sądzona, odrzucana, niekochana". Niemal natychmiast 
przestajemy   być   skrępowani   i   sztuczni,   kiedy   czujemy   się   kochani,   przyjęci, 
akceptowani. Skrępowanie jest wyrazem lęku przed odrzuceniem. Minimalne choćby 
zapomnienie o sobie, wyjście z siebie i brak koncentracji na sobie sprawiają zwykle, iż 
zaczynamy dostrzegać bezzasadność wielu naszych obaw i lęków wobec ludzi. Łatwiej 
też   wówczas   zauważamy   osoby,   które   wychodzą   nam   naprzeciw   poprzez   swoją 
akceptację, życzliwość i miłość. Koncentrujmy się nie tylko na tym, czego od ludzi nie 
otrzymujemy i czego nam w życiu jeszcze brakuje, ale zacznijmy się cieszyć tym, co 
już mamy.

  W sprawach ludzkiej miłości wyjątkowo prawdziwe okazują się słowa Jezusa: Bo kto 

ma, temu będzie dodane, i w nadmiarze mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą 

nawet to, co ma (Mt 13,12). Jeżeli doceniamy to, że mamy choćby okruchy Bożych 

darów, ludzkiej miłości, sukcesu życiowego, wówczas do tego, co już mamy, będzie 

nam jeszcze dodane coś więcej. Jeśli natomiast lekceważymy to, co mamy, nie tylko 

nie możemy otrzymać czegoś nowego, ale w jakiś przedziwny sposób samo życie odziera nas 

z   tego,   co   już   mieliśmy.   Zamykając   się   na   dary   Boga,   jesteśmy   niezdolni   do   korzystania   z   nich. 

Starajcie się naprzód o królestwo [Boga] i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane 

(Mt 6,33

).

9. Czuję się nikomu niepotrzebny       

spis treści

       

powrót

Często czuję się nikomu niepotrzebny i dlatego łatwo zamykam się w sobie. Co 

mogę zrobić w tej sytuacji?

Kiedy   człowiek   czuje   się  nikomu  niepotrzebny,   niezwykle   pomocna   okazuje   się 

przede   wszystkim   zdolność   odróżniania   obiektywnej   prawdy   od   wyłącznie 
subiektywnego   jej   odczucia.   Zauważmy,   że   często   ludzie   czują   się   nikomu 

background image

niepotrzebni w sytuacjach, w których jednocześnie wielu oczekuje od nich pomocy, 
wsparcia i życzliwości.

Jeżeli   jednak   owo   subiektywne   przekonanie   o   byciu   niepotrzebnym   trwa   przez 

dłuższy   czas,   wówczas   -   trzeba   mieć   tego   świadomość   -   jego   źródło   może   tkwić 
głęboko w historii życia człowieka, nieraz sięgającej wczesnego dzieciństwa. Bywa,

1 to nierzadko, że rodzice, którzy nie są zadowoleni ze swoich dzieci (ponieważ 

najczęściej nie są zadowoleni także z siebie samych, ze swojego małżeństwa, życia 
zawodowego   itp.),   wypowiadają   otwarcie   swoje   uczucia   frustracji   wobec   nich. 
Niektórzy rodzice - szczególnie w chwilach złości i gniewu - mówią wprost swoim 
dzieciom, że one przeszkadzają im w życiu: w karierze zawodowej, w dochodzeniu do 
większego dobrobytu materialnego lub też w swobodnym cieszeniu się życiem.

Dziecko widzi siebie tak, jak widzą go jego rodzice. Przeżywa więc siebie i myśli o 

sobie w taki sposób, w jaki przeżywają go i myślą o nim  rodzice. Oto świadectwo 
dwunastoletniego chłopca przytoczone w książce Brunona Ferrero Dojrzewanie: „Mój 
ojciec za wszelką cenę chce mnie przekonać, abym się poddał kuracji odchudzającej. 
Sądzę, że to dlatego, że jako chłopiec był gruby i wszyscy się z niego wyśmiewali. Ja 
też jestem trochę ciężki, ale nie do tego stopnia. Kiedy jednak ojciec patrzy na mnie w 
ten sposób, zdaje mi się, że ważę ze dwie tony".

Jeżeli   przez   długi   czas   próbowano   nam   udowadniać,   że   jesteśmy   nikomu 

niepotrzebni i nic nie potrafimy zrobić dobrze, to ważne jest nabranie dużego dystansu 
do tego odczucia i do tej cudzej opinii o nas. Takie „mniemanie" innych jest po prostu 
zwyczajnym kłamstwem. Każdy człowiek jest potrzebny innym, ponieważ sam Bóg w 
swoich   odwiecznych   planach   go   potrzebuje.   Dystansując   się   od   subiektywnego 
odczucia, iż jesteśmy nikomu niepotrzebni, trzeba nam uczyć się jednocześnie, metodą 
małych kroków, dostrzegać, że nasza praca, trud i wysiłek mogą być przydatne wielu 
ludziom.

Odczucie,   że   jest   się   nikomu   niepotrzebnym,   wypływa   również   z   wielkiej 

koncentracji  na sobie i obserwacji tylko siebie. Odrywając  się nieco od siebie i od 
swego   złego   samopoczucia,   trzeba   uczyć   się   słuchać   innych,   otwierać   oczy   na   ich 
potrzeby, pragnienia i oczekiwania. Kiedy człowiek przez długie lata czuje się nikomu 
niepotrzebny, wówczas  nie  jest  mu łatwo - tak od  razu - dojść  do  przekonania,  że 
prawda   jest   inna.   Musi   mieć   cierpliwość,   aby   móc   siebie   przekonać,   że   bliźni   go 
potrzebują, tak jak on potrzebuje ich.

Doświadczenie bycia nikomu niepotrzebnym, odrzuconym, ubogim, słabym trzeba 

przeżywać w kontekście wiary. Właśnie do takich najpierw przyszedł Jezus, z nimi 
przebywał i do nich kierował swoją naukę. W Ewangelii możemy odnaleźć kilka scen 
spotkania Jezusa z ludźmi, którzy będąc na marginesie życia społecznego, mogli czuć 
się niepotrzebni. Zgłębiając ich treść, skoncentrujmy się zwłaszcza na tych ubogich, 
biednych   i   odrzuconych,   z   którymi   najpełniej   moglibyśmy   się   utożsamić. 
Kontemplując gesty i słowa Jezusa do nich skierowane, starajmy się dostrzec całą Jego 
miłość i troskę o nich. Zauważmy, jak bardzo oni byli Mu potrzebni. Tak naprawdę 
tylko Bóg może nas przekonać, że jesteśmy potrzebni i Jemu, i ludziom, do których nas 
posyła.

Doświadczenie bycia potrzebnym nie przychodzi samo. Często nie jest też łatwe. 

Jest   ono   owocem   osobistego   wysiłku.   Możemy   czuć   się   niepotrzebni   innym   także 
dlatego, że zbyt łatwo, bez walki, wycofujemy się z życia, zamykamy się w sobie, 
poddajemy   się   uczuciom   zniechęcenia,   depresji   i   lęku,   zrywamy   istniejące   więzi   z 
bliźnimi. Trzeba też prosić Pana Boga, aby móc uwierzyć, że nasze życie może być 
inne. Im szybciej uwierzymy, tym szybciej dostrzeżemy, jak wiele rąk i serc prosi nas o 
pomoc, a my nie udzielamy jej tylko dlatego, że ciągle dręczymy się tym, iż jesteśmy 
nikomu niepotrzebni. 

10. Niewolnictwo ludzkich opinii       

spis treści

       

powrót

background image

Jestem niewolnikiem ludzkich opinii. Jak żyć, aby cudzego zdania nie lekceważyć, 

a jednocześnie nie dać się zniewolić?

Opinia innych rzeczywiście może nas zniewalać. Dlaczego nam tak bardzo zależy 

na ludzkiej opinii? Przyczyn jest wiele, ale zasadniczą jest zawsze troska, aby inni nas 
przyjęli,   akceptowali,   szanowali.   Dobra   opinia   o   nas   jest   nam   potrzebna,   by   móc 
zyskać   zewnętrzne   potwierdzenie,   że   jesteśmy   kochani,   że   nasze   życie   jest   dobre, 
celowe i ma sens. Nierzadko źródłem  lęku przed złą opinią jest poczucie mniejszej 
wartości. Tak naprawdę boimy się wówczas, że inni potwierdzą to złe przekonanie o 
nas   samych,   które   nosimy   gdzieś   głęboko   w   sobie.   Człowiek,   który   ma   poczucie 
mniejszej   wartości,   któremu   brak   pewności   siebie,   który   myśli,   że   nic   nie   potrafi, 
potrzebuje dobrej opinii innych, aby móc pozytywnie przeżywać siebie i dobrze o sobie 
myśleć.   Jeżeli   wszyscy   mówią,   że   jestem   coś   wart,   to   czuję   się   dobrze,   bo   mam 
poczucie swojej wartości. Jednak takie traktowanie opinii innych wynika z wielkiej 
niepewności siebie. Im więcej mamy kompleksów i bardziej czujemy się niepewni, tym 
bardziej bywamy tyranizowani ocenami innych. Trudno jest nam też zdobyć się na 
wolność wobec ludzkich opinii.

Oczywiście, nie powinniśmy lekceważyć cudzej opinii. Jest ona ważna i możemy z 

niej dobrze  korzystać. Gdybyśmy naprawdę słuchali tego, co ludzie o nas  mówią - 
zwłaszcza w momentach konfliktów i nieporozumień - moglibyśmy się wiele o sobie 
dowiedzieć. To, co inni mówią do nas pod wpływem niekontrolowanych uczuć, często 
jest bardziej prawdziwe od tanich komplementów, na które tak łatwo dajemy się nieraz 
nabierać. I chociaż bardzo nas boli, iż w tych krytycznych słowach nie ma życzliwości, 
to jednak jest w nich niejednokrotnie zawarta bystra obserwacja, ludzka intuicja oraz 
dobre wyczucie naszych postaw, a także naszych najgłębszych motywacji, bywamy 
niekiedy przez ludzi uważnie obserwowani. Widzą oni nasze problemy i słabości, ale 
nie   mają   odwagi   powiedzieć   nam   o   nich   wprost.   Potrzeba   dopiero   sytuacji 
konfliktowej, abyśmy mogli usłyszeć wypowiedzianą pod naszym adresem „prawdę w 
oczy".   Gdybyśmy   z   takich   sytuacji   umieli   korzystać   w   sposób   właściwy, 
wiedzielibyśmy   o   sobie   bardzo   dużo.   Często   jednak   zamiast   tego   burzymy   się 
wewnętrznie,   obrażamy,   zamykamy   w   sobie.   I   wówczas   nie   jesteśmy   już   w   stanie 
wsłuchać się w to, co do nas mówią inni.

Ważne są nie tylko negatywne opinie o nas, równie istotne są opinie pozytywne. 

Trzeba umieć cieszyć się tym, że podobamy się innym, że inni nas kochają, akceptują, 
przyjmują,   chwalą.   Deklaracja:   „Mnie   na   opinii   innych   nie   zależy"   jest   zwykle 
znakiem   zamknięcia   się   w   sobie,   niewrażliwości   wobec   innych   czy   wręcz   pychy. 
Zresztą   takie   stwierdzenia   są   nierzadko   jedynie   pewną   zewnętrzną   przykrywką 
cierpienia z powodu negatywnej opinii na nasz temat. Aby mniej cierpieć, człowiek 
stara  się   zlekceważyć wartość  opinii  ludzkich.  Wielu, wyrażając  się  lekceważąco o 
opinii innych, jednocześnie z ciekawością dopytuje, co też ludzie o nich mówią.

Trzeba   korzystać   z   opinii   ludzkich,   ale   jednocześnie   zdobywać   się   na   wolność 

wewnętrzną wobec nich, wolność, która pozwala rozeznać, na ile opinie te są słuszne. 
Zdarza się bowiem, iż są one tylko częściowo prawdziwe lub wręcz nieprawdziwe. Są 
to najczęściej projekcje problemów innych osób na naszą osobę. Takie projekcje są 
zawsze krzywdzące i słusznie  dotykają i bolą. Nie  wyrażają bowiem prawdy o nas 
samych, ale mówią wiele o cudzych nieuporządkowanych uczuciach wobec nas lub też 
o   jakichś   innych   sprawach.   Nierzadko   drażnią   nas   i   denerwują   u   innych   te   cechy, 
których   nie   akceptujemy   u   siebie.   I   na   odwrót.   Inni   również   mają   tendencje   do 
dostrzegania   w   nas   swoich   nie   zaakceptowanych   cech.   Często   źródłem   negatywnej 
opinii bywa duch niezdrowej rywalizacji czy też zwyczajna ludzka zazdrość.

Większa wolność wobec ludzkich opinii pozwoli nam dobrze się im przypatrzeć. 

Najczęściej bowiem ludzkie opinie nie są bezinteresowne. Zwykle kryją się za nimi 
ludzkie dążenia i motywacje. Aby móc w sposób właściwy skorzystać z owych opinii, 

background image

trzeba   te   motywacje   odkryć,   ponieważ   one   sprawiają,   iż   opinie   o   nas   bywają 
zniekształcone:  niechętne  i  dlatego  przesadnie   negatywne  lub też   przeciwnie  - zbyt 
pochlebne   i   dlatego   przesadnie   pozytywne.   Szkodzić   nam   może   nie   tylko   zbytnie 
przejmowanie   się   opiniami   krytycznymi   i   wrogimi,   ale   także   usypianie   siebie 
pochlebstwami i tanimi komplementami osób, które dobrze wyczuwają naszą próżność. 

11. Pragnę podobać się innym       

spis treści

       

powrót

Pragnę podobać się innym. Czuję jednak, że to przeszkadza mi w życiu. Zaprząta 

moje myśli i zajmuje czas. Czy jest to całkiem grzeszne i złe? Wiem, że Pan Bóg kocha 
mnie i tak.

To   dobrze,   że   pragniemy   podobać   się   innym.   Zaniedbywanie   siebie   i   swojego 

wyglądu zewnętrznego, szczególnie u dziewczyny i kobiety, może być niepokojącym 
znakiem zamknięcia się w sobie, izolacji, poczucia niskiej wartości, bierności wobec 
życia   czy   też   pewnych   tendencji   depresyjnych.   Jednak   tendencja   odwrotna,   a   więc 
przesadna   troska   o   podobanie   się   innym,   również   może   niepokoić,   zwłaszcza   jeśli 
ogranicza się wyłącznie do wyglądu zewnętrznego.

Chęć podobania się innym może być grzeszna i zła, kiedy człowiek pragnie swoim 

zachowaniem   zewnętrznym   manipulować   innymi,   a   więc   dążyć   do   egoistycznych 
celów,   posługując   się   tym,   co   posiada:   wdziękami   ciała,   ubiorem,   inteligencją, 
osiągniętymi sukcesami czy też innymi posiadanymi zdolnościami. Troska o podobanie 
się innym może mieć negatywny charakter także wtedy, kiedy wynika tylko z lęku 
przed odrzuceniem ze strony innych. Może mieć ona wówczas formę wymuszania na 
innych zainteresowania własną osobą.

Kiedy   natomiast   w   chęci   podobania   się   innym   istnieje   pewna   troska   o   to,   aby 

sprawić bliźniemu radość i przyjemność, wówczas chęć ta ma pozytywny charakter. 
Troszcząc   się   bowiem   o   to,   aby   się   innym   podobać,   przyczyniamy   się   do   wzrostu 
wzajemnej życzliwości, przyjaźni i miłości. O ile nie musimy starać się przypodobać 
Bogu, aby w ten sposób pozyskać Jego miłość - On bowiem dobrze nas zna i ogarnia  
nas   swoją   miłością   bezwarunkową,   niezależnie   od   tego,   jacy   jesteśmy   -   o   tyle   w 
przypadku ludzkiej miłości, która jest zawsze ograniczona, niedoskonała, a przez to 
także zależna od naszego zachowania, troska o to, by się podobać, pomaga obudzić w 
bliźnim przyjaźń i miłość, rozwinąć je i podtrzymać. Miłość ludzka, szczególnie zaś 
miłość   oblubieńcza,   nie   jest   całkowicie   bezinteresowna.   Szuka   ona   zwykle 
atrakcyjnego, także w sensie erotycznym, obiektu, który mógłby spełnić jej wielkie 
oczekiwania i pragnienia.

Od   tego,   jakich   sposobów   używa   człowiek,   aby   podobać   się   drugiemu,   zależy 

charakter jego miłości. Możemy zabiegać o to, aby podobać się przede wszystkim w 
sposób zewnętrzny, zmysłowy, fizyczny, ale też możemy troszczyć się, by podobać się 
człowiekowi   głębiej:   emocjonalnie,   intelektualnie,   moralnie,   duchowo.   To   głębsze 
podobanie się bliźniemu nie rodzi się najpierw z zajmowania się sobą, ale wypływa 
przede   wszystkim   z   zainteresowania   się   drugim.   Bardzo   podobamy   się   innym 
wówczas, kiedy ich słuchamy, próbujemy ich rozumieć, pomagać, kiedy wychodzimy 
im naprzeciw, wchodzimy w jakąś głębszą empatię i komunię z nimi.

Zwykle bywa jednak tak, że kiedy człowiek nie podoba się najpierw sobie samemu, 

to nie wierzy też, iż może spodobać się innym. Ktoś, kto nie akceptuje siebie samego, 
nie umie też przyjąć akceptacji innych i nieustannie w nią  wątpi. W takiej sytuacji 
człowiekowi wydaje się, że musi użyć mocnych zewnętrznych środków, by komuś się 
przypodobać. Im głębiej ktoś nie podoba się sobie, tym bardziej powierzchownych i 
prymitywnych   sposobów   używa,   by   spodobać   się   innym.   Jeżeli   ktoś   jest   bardzo 
niezadowolony z siebie, jeśli czuje się okropnie w swojej skórze, to winien najpierw 
uzdrowić   relację   do   samego   siebie.   Podobanie   się   innym   przybierze   wówczas 
naturalne, proste i spontaniczne środki wyrazu.

background image

Chęć przypodobania się innym nie może jednak posiadać charakteru zniewalania 

ich. Kiedy ktoś usiłuje przypodobać się drugiemu człowiekowi przez odwołanie się do 
jego   namiętności,   także   zmysłowych,   to   takie   działanie   stanowi   manipulację   jego 
wolnością osobistą, która nieraz jest bardzo ograniczona. Relacje z bliźnim nawiązane 
za pomocą dwuznacznych środków mają ten sam charakter, co same środki. Jeżeli na 
przykład   dziewczyna   chce   przypodobać   się   mężczyźnie   wyłącznie   na   płaszczyźnie 
erotycznej,   wówczas   stworzona   między   nimi   więź   będzie   posiadała   taki   właśnie 
charakter. Więź ta może być niejednokrotnie bardzo silna, ale przetrwa ona tak długo, 
jak długo trwać będzie sama namiętność. Kiedy wygasa namiętność, ludzie nie tylko 
przestają   się   sobie   podobać,   ale   żywią   najczęściej   do   siebie   wiele   wzajemnych 
niechęci,   urazów   i   żalu.   Wiązanie   się   z   kimś   wyłącznie   na   płaszczyźnie   wspólnie 
żywionej namiętności jest zawsze krzywdą wyrządzaną sobie nawzajem.

Na koniec - jeszcze jedna bardzo istotna myśl, nawiązująca do kończących pytanie 

słów: „Wiem, że Pan Bóg kocha mnie i tak". Mimo iż - jak już powiedzieliśmy - Pan 
Bóg kocha nas w sposób bezwarunkowy, to jednak winniśmy się troszczyć o to, aby 
Mu się podobać. Troska ta jest potrzebna przede wszystkim nam samym, gdyż jest ona 
wyrazem pragnienia, aby odpowiedzieć naszą ludzką miłością na Jego bezwarunkową 
miłość. Doświadczenie miłości Boga i człowieka może stać się najgłębszym motywem 
troski o podobanie się innym. 

12. Ja jestem OK, ty jesteś OK       

spis treści

       

powrót

Jezus w Ewangelii powiedział, że choć jesteśmy źli, dajemy przecież dobre dary 

swoim dzieciom (por. Mt 7,11). Nie chcę podważać prawdziwości tych stów, ale jak je 
pogodzić z bardzo przecież użyteczną zasadą stosowaną w relacjach międzyludzkich, 
podawaną przez niektórych psychologów: „Ja jestem OK, ty jesteś OK"?

Zasada   „Ja   jestem   OK,   ty   jesteś   OK"   jest   bardzo   zawężonym   opisem 

psychologicznym   partnerskiej   komunikacji   międzyludzkiej   i   trzeba   ją   interpretować 
wyłącznie   na   tej   płaszczyźnie.   Zasadę   tę   możemy   traktować   jako   pewną   formę 
niepisanej umowy społecznej, w myśl której ludzie uznają i obiecują sobie szacunek 
dla   odmienności   własnych   poglądów,   uczuć,   myśli,   doświadczeń.   I   w   tym   sensie 
zasada ta jest rzeczywiście nie tylko bardzo użyteczna, ale także bardzo prawdziwa czy 
wręcz   konieczna   w   życiu   społecznym.   Dlatego   też   nie   powinno   się   jej   traktować 
wyłącznie   jako   pewnego   konwenansu   towarzyskiego,   ale   przede   wszystkim   jako 
przejaw prawa każdego człowieka do szacunku dla swoich własnych odczuć, pragnień 
i potrzeb. W takim właśnie znaczeniu zasada „Ja jestem OK, ty jesteś OK" jest również 
bardzo ewangeliczna. Jezus sformułował ją nieco inaczej: Nie sądźcie, abyście nie byli 
sądzeni (Mt 7,1). Jeżeli bliźni spotykają się z naszą życzliwością, wyrozumiałością, 
tolerancją, wówczas najczęściej spontanicznie odwzajemniają te uczucia wobec nas. I 
to jest właśnie sedno owej zasady.

Zauważmy jednak, iż jest ona mimo wszystko pewnym rozwiązaniem modelowym. 

Zycie najczęściej wybiega jednak poza wszelkie schematy. Stąd też owej zasady nie da 
się stosować w każdej relacji. Muszą ku temu zaistnieć pewne warunki. Jednym z nich 
jest minimalne choćby wyjście naprzeciw bliźniemu.

Gdybyśmy   jednak   tę   samą   zasadę   w   jej   dosłownym   brzmieniu   przenieśli   na 

płaszczyznę antropologii biblijnej, automatycznie okaże się ona fałszywa. Jezus mówi: 
Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre daty swoim dzieciom, to o ileż 
bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą (Mt 
7,11). Te słowa  Jezusa  trzeba  rozumieć  w  kontekście  całej  Biblii. Nie przeczą  one 
bynajmniej zasadzie „Ja jestem OK, ty jesteś OK". Jezus bowiem w przytoczonych 
słowach   nie   potępia   nas   i   nie   osądza.   Nie   mówi   też,   iż   jesteśmy   „źli"   w   sensie 
„złośliwi". Stwierdza jedynie, iż człowiek nie jest ostatecznym źródłem dobra i swoją 
własną mocą nie jest w stanie go czynić, bo - jak czytamy w innym miejscu - bez 

background image

Jezusa   w   ogóle   nic   nie   możemy   uczynić   (por.   J   15,5),   niczego   dobrego,   wszelkie 
bowiem dobro pochodzi od Boga, gdyż „tylko Bóg jest dobry" (por. Mk 10,18).

Zaskakująco   brzmi   pytanie   Jezusa   skierowane   do   bogatego   młodzieńca,   który 

nazwał Go „Nauczycielem dobrym": Czemu nazywasz Mnie  dobrym? Nikt  nie jest 
dobry, tylko sam Bóg (Mk 10,18). Przymiotnika „dobry" Jezus nie przypisuje bowiem 
nawet swojej ludzkiej naturze, ale wyłącznie samemu Bogu. Zestawienie dobroci Boga 
z   dobrocią   człowieka   przynosi   właśnie   tak   radykalną   ocenę   Jezusa:   wy   (...)   źli 
jesteście.   Te   słowa   nie   są   jednak   moralnym   osądem   człowieka,   ale   raczej 
antropologicznym założeniem Jego Dobrej Nowiny.

13. Przemijanie budzi we mnie smutek       

spis treści

       

powrót

Co   robić,   aby   przemijanie   mojego   życia   nie   budziło   we   mnie   smutku   i 

zniechęcenia?

Trzeba uznać, że przemijanie jest podstawowym, naturalnym elementem każdego 

życia   na   ziemi,   podobnie   jak   wszystkie   przemiany   i   procesy   związane   z   życiem 
biologicznym,   psychicznym,   intelektualnym,   duchowym.   Każdy   przejaw   życia   na 
ziemi związany jest z upływem czasu. Jest to integralny element pewnej filozofii, która 
jest konieczna każdemu, niezależnie od wyznawanej religii czy światopoglądu.

Dla   nas,   chrześcijan,   przemijanie   życia   jest   podstawowym   elementem 

doświadczenia   wiary   w   Boga.   Zycie   pochodzi   od   Boga,   jest   Jego   darem.   Bóg 
dwukrotnie powołuje nas do życia: najpierw do życia ziemskiego, a później do życia 
wiecznego. Nasze życie trzeba traktować jako wyjście od Boga i zmierzanie ku Niemu. 
Ta   właśnie   świadomość   jest   zasadniczym   źródłem   pozytywnego   stosunku   do 
przemijania. Budzi ono smutek i zniechęcenie szczególnie wówczas, kiedy człowiek 
chciałby   zatrzymać   życie   tylko   dla   siebie   i   używać   go   w   konsumpcyjny   sposób. 
Rozczarowanie   i   smutek   budzi   przede   wszystkim   przemijanie   przyjemności 
związanych z życiem, szczególnie zaś z życiem zmysłowym. Im człowiek więcej goni 
za przyjemnością, tym ona bardziej oddala się od niego. I to właśnie stanowi przyczynę 
smutku.

Kiedy   życie   ma   wyraźny   i   jasny   cel   oraz   sens,   kiedy   robimy   rzeczy   ważne, 

wówczas  przemijanie  staje   się  oczywistym  elementem   istnienia.  Kiedy   wypełniamy 
swoje dni pracą, służbą, modlitwą, upływający czas przyjmowany jest jako dar, dzięki 
któremu możemy  robić  rzeczy dobre  dla  siebie, dla  bliźnich i  dla  Boga. Człowiek, 
który z zaangażowaniem i nie bez trudu pracuje w ciągu dnia, nie dziwi się, iż słońce 
zachodzi. Jest to dla niego oczywiste. Człowiek zmęczony całodzienną pracą cieszy 
się, iż nadchodzi wieczór i będzie mógł nieco odpocząć. Podobnie człowiek ciężko 
nieraz utrudzony życiem cieszy się, że ono przemija. Nie jest to bynajmniej ucieczka 
od życia.

Życzliwiej patrzymy na przemijanie szczególnie wówczas, kiedy dotykamy życia od 

drugiej   strony,   a   mianowicie:   trudu,   walki,   znoju,   cierpienia,   bólu.   Doświadczamy 
nierzadko   prawdziwości   tego,   co   mówi   Księga   Rodzaju   o   człowieku:   mężczyzna 
pracuje w pocie czoła, a kobieta rodzi w bólu (por. Rdz 3,16-19). Człowiek zrodzony z 
niewiasty dni ma krótkie i niespokojne - mówi z odcieniem goryczy, ale i z wielkim 
realizmem życiowym Hiob (Hi 14,1). W chwilach cierpienia mamy ochotę powtórzyć 
za   nim   inne   słowa:   Moja   dusza   wstręt   czuje   do   życia   (Hi   10,1).   Wobec   takich 
doświadczeń   przemijanie   wydaje   się   nam   łaskawością   Boga,   który   zabierając   nam 
życie i tchnienie (por. Hi 34,14), wyzwala nas jednocześnie z cierpienia i udręki życia.

Doświadczeniem, które w sposób najgłębszy nadaje sens przemijaniu, jest miłość 

naznaczona   oddaniem,   służbą   i   ofiarą.   Chodzi   zarówno   o   miłość   ludzką:   miłość 
narzeczeńską, małżeńską, rodzicielską, przyjacielską, jak też  nadprzyrodzoną miłość 
do   Boga.   Narzeczeni,   którzy   się   prawdziwie   i   ofiarnie   kochają,  nie   żałują,   że   czas 
narzeczeństwa przeminął: cieszą się bowiem pełną miłością małżeńską i rodzicielską. 

background image

Małżonkowie-rodzice   również   nie   żałują,   że   starzeją   się:   doświadczają   bowiem 
wielkiej radości ze wzrastania swoich dzieci. Osoby, którym było dane w życiu odczuć 
głębię i pełnię miłości Boga i ludzi, doświadczają sytości życia. Śmierć nie tylko nie 
jest dla nich zagrożeniem, ale wręcz przeciwnie - koniecznym dopełnieniem ludzkiego 
życia i otwarciem się na życie pełniejsze: życie wieczne. „Mógłbym już umrzeć. Dość 
się już nażyłem" - są to piękne słowa starego człowieka, które przypominają słowa 
Symeona   po   spotkaniu   z   Dzieciątkiem   Jezus   w   świątyni   jerozolimskiej:   Teraz,   o 
Władco, pozwalasz odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa (Łk 2,29).

„Co   robić,   aby   przemijanie   mojego   życia   nie   budziło   we   mnie   smutku   i 

zniechęcenia?".   Może   mniej   zajmować   się   sobą   i   samym   przemijaniem,   a   bardziej 
wychodzić   ku   innym:   ku   bliźnim   i   ku   Bogu.   Zamiast   melancholijnie   myśleć   o 
upływającym   czasie,  trzeba   nam   raczej   „spieszyć   się   kochać   ludzi",  ponieważ   „tak 
szybko odchodzą" (ks. Jan Twardowski); i kochać Boga, ponieważ my sami również 
szybko odchodzimy z tej ziemi.

„W dniu, w którym śmierć zapuka do twych wrótni, cóż ty jej ofiarujesz? - pyta 

Rabindranath Tagore. - Postawię przed gościem pełne naczynie mojego żywota: nie 
puszczę   go   z   próżnymi   rękoma.   Całe   słodkie   winobranie   mej   jesieni,   mych   nocy 
letnich, całe żniwo i wszystkie zyski pracowitego żywota położę przed nią na schyłku 
dni moich, gdy śmierć zapuka do mych wrótni". Ofiarowany nam w życiu czas jest 
wielkim naczyniem otrzymanym od Stwórcy, które mamy napełniać owocami dobra i 
miłości. 

14. Zbuntowanie wobec życia       

spis treści

       

powrót

Jak leczyć się ze zbuntowania wobec życia?
Najpierw trzeba przyznać się do przeżywanego wewnętrznie zbuntowania, by móc 

je rozeznać. Odruch buntu może odegrać w naszym życiu emocjonalnym i duchowym 
bardzo ważną rolę, ale tylko wówczas, kiedy będzie on potraktowany we właściwy 
sposób.   Przede   wszystkim   należy   rozeznać   sam   bunt:   W   jaki   sposób   jestem 
zbuntowany? Czy jestem zbuntowany do wewnątrz siebie - zamykam się w sobie i 
odcinam od świata? Czy też jestem zbuntowany na zewnątrz - atakuję innych, jestem 
gniewny,   agresywny?   Często   bunt   wyraża   się   w   nieustannym   przechodzeniu   od 
jednego stanu do drugiego: od zamknięcia do gniewu i agresji.

Określenie,   w   jaki   sposób   jestem   zbuntowany,   jest   bardzo   ważne,   ponieważ   od 

rozeznania   rodzaju   buntu   będzie   zależeć   sposób   leczenia   się   z   niego.   Jeżeli   osoba 
zbuntowana obraża się na cały świat i chowa się w sobie, potrzebne będzie podjęcie 
ryzyka otwarcia się i wyjścia ku innym. Kiedy zaś buntuje się na zewnątrz, poprzez 
okazywanie gniewu, niechęci, agresji, wówczas konieczne będzie powstrzymanie tych 
destruktywnych   odruchów.   Cierpiąc,   trzeba   zawsze   pamiętać,   że   również   ludzie,   z 
którymi   żyjemy   na   co   dzień,   bywają   zagubieni,   słabi,   ubodzy   czy   też   zbuntowani, 
podobnie jak my. Nie możemy nic dobrego zrobić ze stanem buntu, kiedy w nim się 
pławimy:   oskarżamy   innych,   walczymy   z   nimi,   dokuczamy   im,   odpowiadamy 
agresywnie, zamykamy się w swoim gniewie.

W leczeniu zbuntowania ważną okolicznością, którą trzeba uwzględnić, jest przede 

wszystkim   wiek.   Bunt   okresu   dzieciństwa   i   dojrzewania   może   być   niegroźnym   i 
przejściowym   „katarem"   emocjonalnym,   który   z   czasem   mija.   Silne   zbuntowanie 
wewnętrzne   w   okresie   życia   dorosłego   może   być   natomiast   znakiem   głębokiego 
zagubienia,   bezradności   i   jednocześnie   postawy   konfliktowej   wobec   innych. 
Wychodzenie   z   takiego   stanu   wymagałoby   zaangażowania   w   pracę   nie   tylko   nad 
własnymi emocjami, ale przede wszystkim nad życiem wewnętrznym.

Jeżeli człowiek zmuszony jest przez długi czas żyć w ciemnościach, wówczas staje 

się zbyt wrażliwy na światło. Oczy muszą się do niego przyzwyczajać powoli. Nagłe 
światło sprawia ból. A im jest ono mocniejsze, tym więcej sprawia bólu człowiekowi, 

background image

który długo żył w ciemnościach. Kiedy człowiek buntuje się, światło prawdy o nim 
samym i o jego sytuacji staje się dla niego bardzo bolesne. Jednak już samo przyznanie 
się do buntu i uznanie, że stanowi on problem, jest dobrym punktem wyjścia do jego 
rozwiązania. Człowiek zbuntowany, który jedynie oskarża innych i źródła nieszczęścia 
dopatruje   się   wyłącznie   w   świecie   zewnętrznym,   nie   jest   w   stanie   sam   rozwiązać 
problemu własnego buntu. Potrzebuje pomocy, światła Boga i mądrych ludzi.

Kiedy ktoś przez wiele lat czuje w sobie głęboki bunt, wówczas pierwszym krokiem 

zmierzającym cło jego przezwyciężenia powinno być znalezienie jego przyczyny. Bunt 
-   szczególnie   wówczas,   gdy   jest   głęboki   -   to   swego   rodzaju   choroba   emocji   i 
jednocześnie choroba duszy. Narasta ona stopniowo nieraz przez długi czas. Częstym 
źródłem   buntu   bywają   głębokie   skrzywdzenia   wyniesione   z   dzieciństwa   i   okresu 
dojrzewania: brak poczucia  bezpieczeństwa, niesprawiedliwe ograniczanie wolności, 
manipulowanie, poniżanie, wykorzystywanie emocjonalne czy też seksualne, zbytnie 
obciążanie   obowiązkami   itp.   Tego   typu   bolesne   doświadczenia  sprawiają   nieraz,   iż 
człowiek   dorosły   nie   umie   przyjąć   swojego   życia.   Usiłuje   -   w   sposób   zupełnie 
nieświadomy - brać odwet na innych za ten długotrwały stan skrzywdzenia, poniżenia i 
wykorzystania, jakiego wcześniej doznał.

Stan głębokiego wewnętrznego zbuntowania wymaga osobistego zaangażowania i 

pracy wewnętrznej oraz życzliwej pomocy kierownika duchowego czy też terapeuty. 
Należałoby najpierw wydobyć poczucie krzywdy, ujawnić je, następnie „odcierpieć", 
by w końcu oddać je Panu Bogu.

Najgłębszym duchowym korzeniem buntu jest postawa pychy i wynoszenia się nad 

innych. Buntowanie się wobec innych jest zawsze próbą postawienia się wyżej od nich. 
Najgorszą formą buntu jest sprzeciwianie się Panu Bogu, chęć narzucenia Mu własnej 
woli. Stąd też najważniejszym lekarstwem na bunt będzie doświadczenie Boga jako 
miłującego Ojca, który może leczyć i naprawiać nasze życie. W chwilach buntu ważne 
jest także uświadomienie sobie, że nie tylko my cierpimy, ale obok nas cierpią również 
inni.   Owocem   przezwyciężenia   buntu   jest   zwykle   głębsza   zdolność   do   rozumienia 
drugiego człowieka, wrażliwość na cudze cierpienie, wewnętrzne uspokojenie i radość 
życia. 

15. Podejrzliwość bliźnich na co dzień       

spis treści

       

powrót

Jak   na   co   dzień   radzić   sobie   z   ludzką   podejrzliwością?   Spotykam   się   z   nią   w 

relacjach sąsiedzkich, w miejscu pracy. Sama padam nieraz jej ofiarą.

Postawa   nieufności   i   podejrzliwości   ma   najczęściej   swoje   źródło   w   wielu 

zranieniach, jakich człowiek doświadcza w całym swoim życiu. Ludzie krzywdzeni 
przez   wiele   lat,   już   od   dzieciństwa   i   wczesnej   młodości,   czują   się   nieustannie 
zagrożeni, co sprawia, że niemal każdy, kto się do nich zbliża, bywa traktowany jak 
potencjalny   krzywdziciel.   Nieufność   jest   też   niewątpliwie   związana   z   kruchością 
ludzkiego istnienia. W sposób naturalny obawiamy się tego, co zagraża naszemu życiu. 
Pierwotna ufność dziecka otoczonego troską i miłością najbliższych wynika z faktu, iż 
nie   doświadczyło   ono   jeszcze   prawdziwych,   realnych   zagrożeń   życiowych.   Dzieci 
głęboko zranione bywają natomiast bardzo lękliwe i nieufne wobec każdego obcego.

Przyjęcie   właściwej   postawy   wobec   osób   nieufnych   i   podejrzliwych   wymaga   z 

naszej strony dużej ostrożności. Jeżeli na przykład osoba podejrzliwa zwierza się nam z 
pewną poufałością ze swoich przypuszczeń i urojeń, to trzeba być świadomym, że jej 
podejrzliwość   łatwo   może   obrócić   się   przeciwko   nam.   Wystarczy   nieraz   mała 
niezręczność, brak uwagi, cierpliwości lub jakaś „niewinna" odmowa i sami bywamy 
podejrzanymi. W konflikcie z takimi osobami trzeba rozeznać najpierw stopień własnej 
nieufności i podejrzliwości wobec ludzi. Im większa będzie nasza własna nieufność, 
tym   łatwiej   możemy   dać   się   uwikłać   w   podejrzliwe   zachowania   osób,   które   nas 
otaczają. Jeżeli natomiast będziemy wolni od nieufności, nie damy się łatwo wciągnąć 

background image

w   cudze   problemy;   łatwiej   też   będzie   się   nam   bronić   przed   manipulacjami   osób 
podejrzliwych.   Osobista   wolność   wewnętrzna   jest   bowiem   najważniejszą   bronią 
przeciwko podejrzliwości bliźnich.

Kiedy mamy do czynienia z ludzką podejrzliwością, trzeba najpierw rozeznać jej 

rozmiar   i   głębię,   ponieważ   jej   stopień   może   być   bardzo   różny:   od   zwyczajnej 
nieufności, jaką odznacza się wielu ludzi, aż do podejrzliwości paranoicznej, która ma 
charakter   urojeniowy   i   jest   objawem   choroby.   Jeśli   osoba,   w   jakiś   sposób   z   nami 
związana, odznacza się chorobliwą podejrzliwością, zachowanie wobec niej musi być 
bardzo uważne i ostrożne. Nie należy tego typu osób na siłę „sprowadzać na ziemię", 
przekonując, że ich myślenie ma charakter czysto subiektywny czy też urojeniowy. 
Naszym zachowaniem możemy je bowiem głęboko ranić. W takich sytuacjach mogą 
poczuć się niezrozumiane, odrzucone i poniżone. „Gdybym przewidział, że pan tego 
nie zrozumie, to nie powiedziałbym o tym" - usłyszał pewien terapeuta, gdy trochę 
niezręcznie skomentował wyznania osoby bardzo podejrzliwej.

Jeżeli w spotkaniach z ludźmi podejrzliwymi nie mamy większego doświadczenia, 

należy   ograniczyć   się   jedynie   do   życzliwego   i   akceptującego   słuchania.   To,   czy 
będziemy   w   stanie   zrobić   coś   więcej,   zależeć   będzie   od   wielu   czynników,   w 
szczególności   zaś   od   zaufania,   jakie   zdołamy   wzbudzić.   Powstrzymanie   się   od 
jakiegokolwiek komentarza odnośnie ich chorobliwych i paranoicznych urojeń trzeba z 
naszej   strony   traktować   jako   wyraz   miłosierdzia   i   współczucia.   Rozmawiając   z 
osobami podejrzliwymi, nie możemy pozwalać sobie na spontaniczność i swobodne 
wyrażanie   naszych   myśli   i   odczuć.   Nasze   zachowanie   musi   być   dostosowane   do 
potrzeb   i   możliwości   osób   podejrzliwych.   Wielkim   ciężarem   bywa   dla   nas   nieraz 
zdobywanie ich zaufania; przekonanie ich, że nie stanowimy dla nich zagrożenia, a 
przeciwnie -jesteśmy gotowi przyjść im z pomocą.

Jak rozumiana podstawowa życzliwość będzie możliwa jednak dopiero wówczas, 

kiedy sami będziemy wolni wewnętrznie i nauczymy się zachowywać pewien zdrowy, 
naturalny dystans wobec ludzi podejrzliwych. W takich sytuacjach trzeba też umieć 
odróżnić własne problemy od problemów tych osób. Nasze nieuporządkowane uczucia, 
nawet   jeżeli   nie   są   wypowiadane,   budzą   zwykle   niepokój,   a   jego   wyrazem   są 
chaotyczne reakcje i zachowania osób podejrzliwych. Mogą one wówczas łatwiej nami 
manipulować, posługując się najczęstszą bronią ludzi nieufnych - oskarżeniami. Brak 
dystansu   i   wolności   z   naszej   strony   sprawia,   że   zaczynamy   się   tłumaczyć, 
usprawiedliwiać, co z kolei pogłębia niepokój osób uwikłanych w podejrzliwość i brak 
zaufania w stosunku do innych. I tak zamyka się błędne koło.

Spotkania z ludźmi podejrzliwymi trzeba traktować jako wyzwanie: im będziemy 

bardziej   znali   samych   siebie   i   im   bardziej   będziemy   wolni   wobec   bliźnich,   tym 
mniejszym problemem będą dla nas osoby podejrzliwe. Nasza bezradność wobec tego 
typu   ludzi   jest   tak   naprawdę   bezradnością   wobec   siebie   samych.   Kiedy   mamy   do 
czynienia   z  człowiekiem   nieufnym  czy   też  podejrzliwym,  bywa  to  dla   nas  ciężar   i 
krzyż. Należy pamiętać, że nie da się go dźwigać bez Krzyża Jezusa. 

16. Moja własna podejrzliwość       

spis treści

       

powrót

Jak mogę pokonywać moją podejrzliwość, która tak łatwo rodzi się w relacjach z 

bliźnimi? Wydaje mi się nieraz, że moje dzieci mnie okłamują, choć nie mam na to 
dowodu. Może jest to moja „matczyna intuicja", a może właśnie podejrzliwość? Czuję, 
że   to   jakaś   choroba   mojej   duszy,   choć   szczerze   muszę   wyznać,   że   coraz   lepiej   ją 
rozumiem.

Podejrzliwość   jest   rzeczywiście   chorobą   duszy.   Kiedy   jednak   człowiek   jest   jej 

świadom i pragnie się od niej uwolnić, nie jest ona wówczas wielkim zagrożeniem. 
Tylko niezauważana i nie leczona bywa groźna, ponieważ zamyka człowieka w sobie i 
izoluje   go   od   innych.   Ponadto   wprowadza   w   relacje   międzyludzkie   nieszczerość, 

background image

nieżyczliwość, niechęć i brak współczucia. Podejrzliwość bywa też niekiedy okrutna. 
Podpowiada bowiem surowe osądy i oskarżenia, stając się często źródłem wrogości, 
prowadząc   do   potępienia   i   odrzucenia.   Chroniczny   brak   zaufania   nakłada   na   oczy 
naszych dusz grube, ciemne szkła, które zniekształcają i zaciemniają rzeczywistość, 
powiększając każdą ludzką słabość, a pomniejszając dobro.

By móc przeciwstawić się własnej podejrzliwości, trzeba ją nie tylko dostrzegać, ale 

także rozeznać jej rozmiar i głębię: W jakich relacjach ujawnia się moja podejrzliwość? 
Jak  bardzo  mnie  ona  dręczy?  Czy uleganie   jej  uznaję  za   grzech?  Czy  wyznaję   ów 
grzech na spowiedzi? Co do tej pory robiłem, by pokonać moją podejrzliwość? Jeżeli 
po takiej analizie stwierdzimy, iż  nasza podejrzliwość jest głęboka, trzeba najpierw 
ustalić jej genezę. Wielką pomocą może okazać się w tym kierownictwo duchowe lub - 
w trudniejszych sytuacjach - nawet terapia.

Oddzielenie podejrzliwości od intuicji, o którym jest mowa w pytaniu, wydaje się 

ważne. Osoby podejrzliwe, głęboko zranione, bywają obdarzone wielką intuicją. To 
ona   pozwala   im   przeczuć   niebezpieczeństwo.   Problem   polega   jednak   na   tym,   że 
głębokie   lęki   każą   im   powiększać   zagrożenie,   czym   zniekształcają   swoje   widzenie 
drugiego człowieka i sytuacji, którą on stwarza. Samej intuicji nie należy jednak mylić 
z podejrzliwością. Kiedy bowiem intuicji towarzyszy zaufanie i otwartość, staje się ona 
ważnym narzędziem, z pomocą którego można lepiej rozumieć innych i skuteczniej im 
pomagać.

Osoby podejrzliwe powinny nieustannie konfrontować własne odczucie zagrożenia 

z rzeczywistością. Może się to dokonywać zarówno w życzliwej i bezpośredniej relacji 
przyjacielskiej, koleżeńskiej, rodzinnej, jak też w kierownictwie duchowym lub terapii. 
Nie jest natomiast wskazane komunikowanie własnych podejrzeń osobom, których one 
dotyczą. Ludzie bardziej wrażliwi odbiorą je jako oskarżenie, a to może prowadzić do 
niepotrzebnego konfliktu i wzajemnego ranienia się.

W   pokonywaniu   własnej   podejrzliwości   nie   wydaje   się   również   dobrym 

rozwiązaniem wmawianie sobie (wbrew odczuciom), iż ludzie przez nas podejrzewani 
są niewinni lub nawet święci. Orzekanie

O cudzej winie lub jej braku nie jest naszą sprawą; byłoby to wikłanie się - choć w 

innej   formie   -   we   własną   podejrzliwość.   Zamiast   bowiem   badać   własną   duszę, 
usiłujemy analizować stan duszy bliźnich. Uświadamiając sobie własną podejrzliwość i 
oceniając ją jako chorobę duszy, trzeba nam godzić się ze swoją i bliźniego kruchością. 
Przekroczenie podejrzliwości ma miejsce wtedy, kiedy w wolności traktujemy bliźnich 
zarówno, gdy są niewinni, jak i wówczas, kiedy grzeszą.

Możemy   mówić   o   dwóch   rodzajach   podejrzliwości.   Pierwszy   to   podejrzliwość 

pasywna, która  każe  nam zamykać  się  w   sobie  i  uciekać  przed  ludźmi, by nas   nie 
zranili.   Takie   zachowanie   dąży   do   stworzenia   bezpiecznego   dystansu   wobec   osób, 
które mogą nam zagrażać. Z kolei drugi rodzaj podejrzliwości ma charakter aktywny: 
popycha   do   agresji   wobec   osób   odbieranych   jako   niebezpieczne.   Chodzi   o 
obezwładnienie   potencjalnego   wroga,   zanim   ten   zdąży   uderzyć.   Tego   typu 
podejrzliwość   bywa   groźna,   staje   się   bowiem   źródłem   nieustannych   konfliktów   i 
napięć.

Ważnym, choć gorzkim, lekarstwem na własną podejrzliwość jest świadomość, że 

każdy człowiek, nawet najbardziej nam bliski, może nas zranić. Ukochany mąż może 
być niewierny, a najdroższy syn może pewnego dnia sięgnąć po narkotyki. Taka myśl 
nie jest wcale wyrazem krańcowego pesymizmu, ale realistycznego myślenia o życiu; 
ono   sprawia,   iż   nie   zadręczamy   się   niebezpieczeństwami   nieistniejącymi   w   danym 
momencie. Jeżeli zdarzają się jakieś nieszczęścia, to najczęściej są one inne od tych, 
które przewidujemy, które podpowiada nam chora wyobraźnia. Świadomość własnej i 
cudzej ułomności sprawia, iż nie wymagamy od ludzi doskonałości i nie żądamy od 
nich   absolutnej   bezgrzeszności.   Kiedy   daje   znać   o   sobie   ich   ułomność,   naszym 
obowiązkiem jest udzielenie im pomocy, a nie odsuwanie się od nich. Antidotum na 

background image

brak   zaufania   jest   także   świadomość,   że   każde   dobro,   jakiego   doświadczamy   od 
bliźnich, jest łaską, którą poprzez ludzi ofiaruje nam Bóg. 

17. Bardzo trudne noce       

spis treści

       

powrót

Kiedy   przeżywam   bardzo   trudne   chwile   w   życiu,   budzę   się   w   nocy   i   zaraz 

przypominają mi się pewne bolesne sytuacje, mimo że wcześniej - jak mi się wydawało 
- sprawa została już załatwiona, na przykład przez szczerą rozmowę z osobą, z którą 
byłem   w   konflikcie,   także   z   mojej   winy.   Te   sytuacje   męczą   mnie   i   nie   wiem,   co 
mógłbym jeszcze zrobić, aby o nich zapomnieć i odzyskać spokój.

Takie reakcje nie są niczym nadzwyczajnym. Jest to raczej zdrowy odruch obronny 

ludzkiej   psychiki.   Kiedy   przeżywamy   konflikty   w   relacjach   z   innymi,   wówczas 
dotykają   one   naszej   emocjonalności   i   nierzadko   głęboko   ją   ranią.   Czujemy   się 
obciążeni takimi sytuacjami i pamięć o nich nieraz długo nas  boli. Ale jako ludzie 
wierzący   -   często   także   pobożni   -   chcemy   rozwiązać   te   sytuacje   szybko,   poprzez 
świadomy wysiłek ludzki i duchowy. Stąd też modlimy się, oskarżamy się w spowiedzi 
o niewłaściwe reakcje i uczucia, usiłujemy rozmawiać z osobami, z którymi jesteśmy 
w konflikcie. Czasami wydaje się, że zrobiliśmy już wszystko, aby rozwiązać konflikt. 
Trzeba jednak pamiętać, iż zranienia uczuciowe nie goją się na nasz osobisty rozkaz. 
Cała   sfera   uczuciowa   ma   swoje   prawa,   które   należy   uszanować.   Gojenie   się 
emocjonalnych   ran   wymaga   nieraz   długiego   czasu.   Jeżeli   w   nocy   spontanicznie 
przypominają się nam bolesne sytuacje przeżywane w ciągu dnia, to znaczy, że są one 
bardzo   ważne   i   nie   należy   ich   lekceważyć.   Sprawy   zostały   rozwiązane   tylko   na 
płaszczyźnie naszego rozumu i woli, natomiast na płaszczyźnie serca i emocji jeszcze 
nie.   Nie   należy   sytuacji   bolesnych   odsuwać   od   siebie   na   siłę.   Byłoby   to   wyrazem 
pewnej przemocy wobec siebie. Trzeba powrócić do nich po raz kolejny, ale może z 
większym spokojem. Dobrze jest raz jeszcze je przemyśleć i przemodlić, starając się 
jednocześnie nabrać do nich większego dystansu. Dobrze jest też porozmawiać o nich z 
osobą przyjazną, która potrafi nas wysłuchać, zrozumieć, coś podpowiedzieć, a może 
nawet trochę pocieszyć.

Nie należy się też dziwić temu, iż sytuacje trudne tak bardzo nas męczą. Jest to 

normalne   i   często   nic   na   to   nie   możemy   poradzić.   Niecierpliwość   wobec   bólu 
powoduje   zwykle,   iż   jeszcze   bardziej   narasta   on   w   naszej   świadomości.   Szczera, 
serdeczna modlitwa, w której wypowiadamy przed Jezusem całe swoje zbolałe serca i 
życie, może być jednym z najważniejszych sposobów wewnętrznego uspokojenia się. 
Nie   należy   się   obawiać,   że   przychodzimy   do   Jezusa   kierowani   bardzo   osobistym 
„interesem": chęcią znalezienia spokoju. Sam Jezus zachęca nas: Przyjdźcie do Mnie 
wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie na siebie 
moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie 
ukojenie dla dusz waszych. Albowiem słodkie jest moje jarzmo, a moje brzemię lekkie 
(Mt   11,28-30).   Nocną   bezsenność   można   natomiast   wykorzystać   w   tym   celu,   by 
powierzać Jezusowi to, co nas boli, i dzięki temu mieć nadzieję, że poranek będzie 
bardziej radosny.

18. Czekając na sen       

spis treści

       

powrót

W ostatnich dwóch, trzech latach od czasu do czasu dręczy mnie bezsenność. Bywa, 

iż budzę się w środku nocy i nie mogę zasnąć. Jeżeli moje problemy nasilają się, zdarza 
się, że nie śpię nawet do samego rana. Usiłuję w tym czasie trochę się modlić. Są to 
raczej doraźne akty strzeliste, trudno mówić o systematycznej modlitwie. Zdaję sobie 
sprawę, że uzyskana odpowiedź nie rozwiąże moich problemów. Chodziłoby mi raczej 
o sugestie, jak lepiej wykorzystać bezsenność dla życia duchowego.

background image

Pytanie zdaje się sugerować pewną rezygnację i brak nadziei na wyleczenie się z 

bezsenności. Nie trzeba łatwo godzić się na brak snu i usiłować wykorzystywać go w 
celach duchowych, ale raczej szukać rzeczywistych przyczyn bezsenności i w miarę 
możliwości   zaradzać   im.   Bezsenność   -   podobnie   zresztą   jak   wiele   innych   reakcji 
somatycznych organizmu - może być wynikiem niehigienicznego stylu życia, który - 
jeżeli trwa przez wiele lat - rodzi nieustanny stres, zmęczenie, napięcie, drażliwość. 
Nierzadko źródłem bezsenności bywają konflikty, rodzinne nieporozumienia, niesnaski 
i kłótnie. Miewamy bezsenne noce, oczekując na ważne, stresujące nas wydarzenia: 
trudne   spotkania,   egzaminy   itp.   Z   sytuacji   opisanej   powyżej   wynika   dodatkowe 
pytanie: Jakie problemy nasiliły się w ostatnich latach? Pomocna mogłaby się okazać 
wizyta u mądrego lekarza, który nie tylko przepisałby tabletki nasenne, ale pomógł 
rozeznać się w problemach i sposobie ich przeżywania.

I choć bezsenność nie jest przyjemna, to jednak nie należy z jej powodu zbytnio 

dramatyzować. Nie można zresztą w opisanej sytuacji mówić o bezsenności, ale raczej 
o trudnościach ze snem. Przesadne przejmowanie się chwilowym brakiem snu może 
bezsenność  potęgować.  Świadomość, że  mamy wielkie trudności  ze spaniem, może 
utrudniać samo zasypianie. Victor E. Franki  w  konferencji o bezsenności przytacza 
komiczną wręcz sytuację człowieka oczekującego na sen: „Pomyślmy o kimś, kto na 
gwałt, kurczowo usiłuje zasnąć: napięcie, z jakim kieruje swoją uwagę na zaśnięcie, 
samo   je   uniemożliwia.   Może   nawet   się   zdarzyć,   że   ktoś   taki   nagle   budzi   się   z 
osiągniętego już snu z myślą: zdaje mi się, że przed zaśnięciem chciałem jeszcze coś 
załatwić. Racja, chciałem przecież zasnąć".

Nasilającą   się   i   uporczywą   bezsenność   należałoby   potraktować   jako   wyzwanie 

życiowe. Być może trzeba ofiarować  sobie  trochę więcej odpoczynku, refleksji nad 
sobą,   więcej   czasu   na   modlitwę,   systematyczne   kierownictwo   duchowe,   a   nawet 
terapię.   Może   należałoby   także   pomyśleć   o   reformie   życia.   Pomocne   mogłyby   być 
dłuższe   rekolekcje.   Bezsenność   lub   też   większa   skłonność   do   niej   wymaga 
długodystansowego działania, a nie tylko doraźnych przedsięwzięć.

Ważna i pomocna może się okazać także w takiej sytuacji analiza własnych zajęć na 

dwie, trzy godziny przed snem. W tym czasie - o ile to tylko możliwe

- trzeba   unikać   prac   i   rozmów,   które   rodzą   stres,   napięcie   i   zmęczenie.   Miast 

rozwiązywać trudne problemy tuż przed snem, niewątpliwie lepiej byłoby przespać się 
z nimi, zakładając z góry, że powrócimy do nich rano z nowym zapasem sił, energii i  
większą   zdolnością   do   koncentracji.   Pracoholicy   mają   skłonność   do   pracy   aż   do 
momentu   położenia   się   do   łóżka,   co   może   również   uniemożliwiać   im   spokojny, 
odprężający i regenerujący siły witalne sen.

Czy modlić się w bezsenne noce? Oczywiście, że tak. Sposób modlitwy winien być 

jednak dostosowany do okoliczności. Zaangażowana  modlitwa  wymagająca uwagi i 
napięcia   z   pewnością   nie   będzie   wskazana.   Spokojne-jakby   nieco   pasywne   - 
powierzanie Bogu w aktach strzelistych naszego życia i tego, co spędza nam sen z 
powiek, może rodzić wewnętrzne uspokojenie i nawet - w jakimś stopniu pomagać w 
samym zasypianiu. Można przywoływać anioła naszego snu, który czuwa nad nami.

Najważniejsze lekarstwo na naszą bezsenność wskazuje nam jednak Biblia: Słodki 

jest sen robotnika, czy mało, czy dużo on zje, lecz bogacz mimo swej sytości nie ma 
spokojnego  snu  (Koh  5,11).   Jeżeli  Pan domu  nie   zbuduje,  na  próżno  się  trudzą  ci, 
którzy go wznoszą. Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże, strażnik czuwa daremnie (Ps 127,1). 
Bezsenność bywa nieraz daremnym czuwaniem bogacza zatroskanego o siebie i swoje 
mienie   -   rzeczywiste   czy   tylko   pożądane   (por.   Łk   12,1621).   Ów   zbytni   lęk,   przed 
którym   przestrzegał   nas   Jezus,   może   właśnie   uniemożliwiać   nam   spokojny   sen. 
Szukając ludzkiej pomocy w pokonaniu bezsenności czy też trudności ze snem, trzeba 
jednocześnie powierzać nasze życie Bogu z wiarą, że On jest naszą jedyną obroną i 
naszą   jedyną   tarczą:   Kio   przebywa   pod   osłoną   Najwyższego   i   w   cieniu 
Wszechmocnego spoczywa, mówi do Pana: „ Ucieczko moja i Twierdzo, mój Boże, 

background image

któremu ufam". (...) Okryje cię swymi piórami i schronisz się pod Jego skrzydła; Jego 
wierność - to puklerz i tarcza. W. nocy nie ulękniesz się strachu ani za dnia - strzały, co 
leci (Ps 91,1-5). 

19. Czy Bóg przemawia przez sny?       

spis treści

       

powrót

Czy możemy powiedzieć, że nasze sny, pełne niepokoju, lęku, gniewu i zagubienia 

wskazują na jakąś  prawdę  o nas, pozornie nieraz spokojnych i opanowanych na co 
dzień? Czy Bóg może do nas przemawiać przez nasze sny?

Zarówno   w   Starym,   jak   i   w   Nowym   Testamencie   Bóg   czasami   posługiwał   się 

snami,   by   przekazać   ludziom   swoją   wolę.   To   podczas   snu   Jakub   otrzymał   wielką 
obietnicę:   We   śnie   ujrzał   drabinę   opartą   na   ziemi,   sięgającą   swym   wierzchołkiem 
nieba, oraz aniołów Bożych, którzy się wspinali i schodzili po niej na dół. A oto Pan 
stał nad nim i mówił: „Ja jestem Pan, Bóg Abrahama i Bóg Izaaka. Ziemię, na której 
leżysz,   oddaję   tobie   i   twemu   potomstwu.   (...)   ]a   jestem   z   tobą   i   będę   cię   strzegł, 
gdziekolwiek się udasz; a potem sprowadzę cię do tego kraju. Bo nie opuszczę cię, 
dopóki nie spełnię tego, co ci obiecuję". A gdy Jakub zbudził się ze snu, pomyślał: 
„Prawdziwie   Pan   jest   na   tym   miejscu,   a   ja   nie   wiedziałem"   (Rdz   28,12-13.15-16). 
Znamienne były także sny Józefa, syna Jakuba - odsłaniały one przyszłość Józefa i jego 
braci.   Ich   znaczenie   stało   się   jasne   dla   nich   dopiero   po   wielu   latach,   gdy 
niespodziewanie   pewnego   dnia   stanęli   przed   Józefem,   którego   wcześniej   sprzedali 
przypadkowym   kupcom,   rozdrażnieni   marzeniami   sennymi   najmłodszego   brata, 
zapowiadającymi jego panowanie nad nimi (por. Rdz 37,5nn ). Bóg przemawia! także 
poprzez   sny   pogańskiego   władcy   Nabuchodonozora,   ale   jedynym   człowiekiem 
zdolnym do ich odczytania był Daniel, odważny i wierny sługa Jahwe. Interpretacje 
Daniela zrobiły na królu tak wielkie wrażenie, iż pogański władca oddał chwałę Jahwe, 
mówiąc,   że   jest   On   naprawdę   Bogiem   nad   bogami,   Panem   królów,   który   wyjawia 
tajemnice właśnie przez sny (Dn 2,47). Także Nowy Testament jest pełen snów. Józef, 
mąż Maryi, najważniejsze nakazy otrzymał od Boga właśnie we śnie. Również trzej 
Mędrcy zostali pouczeni w ten sposób, aby do domu udali się inną drogą, omijając 
Jerozolimę   i   pałac   króla   Heroda   (por.   Mt   1,24;   2,12nn).   Ewangelia   św.   Mateusza 
przytacza   z   kolei   tajemniczy   sen   żony   Piłata:   A   gdy   on   [Piłat]   odbywał   przewód 
sądowy,   żona   jego   przysłała   mu   ostrzeżenie:   „Nie   miej   nic   do   czynienia   z   tym 
Sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie wiele nacierpiałam się z Jego powodu" (Mt 27,19).

Nie   wszystkie   sny   „religijne"   mogą   być   uznane   za   przejaw   działania   Bożego. 

Prorocy przestrzegali także przed fałszywymi interpretacjami snów. Jeremiasz piętnuje 
fałszywych proroków, którzy - odwołując się do snów - prorokują kłamliwie. Oto się 
zwrócę   przeciw   tym,   co   jako   proroctwa   głoszą   sny   kłamliwe   -   wyrocznia   Pana. 
Opowiadają je i zwodzą mój lud kłamstwami i chełpliwością. Nie posłałem ich ani nie  
dawałem polecenia; w niczym też nie są użyteczni dla tego narodu - wyrocznia Pana 
(Jer 23,32). Bo tak mówi Pan Zastępów, Bóg Izraela: Nie dajcie się wprowadzić w błąd 
przez   waszych   proroków,   którzy   są   wśród   was,   i   przez   waszych   wróżbitów;   nie 
zwracajcie uwagi na sny, jakie macie (Jer 29,8). Już choćby z powyższych przykładów 
biblijnych widzimy, że problem posługiwania się snami w odkrywaniu działania Boga i 
Jego woli jest bardzo delikatny.

I   dzisiaj   Fan   Bóg   może   posłużyć   się   snami,   aby   natchnąć   nas   do   określonego 

działania. Możemy być jednak pewni, że obok tego szczególnego znaku, jakim są sny, 
otrzymujemy wiele innych, łatwiejszych do odczytania i bardziej jednoznacznych. Sny 
mogą być jednym z wielu „znaków czasu", wcale nie jedynym i nie najważniejszym.

Z pewnością możemy powiedzieć, że nasze sny pełne niepokoju o siebie wskazują 

na   jakieś   wewnętrzne   problemy,   których   nie   zawsze   jesteśmy   świadomi.   Sny 
rzeczywiście   oddają   to,   czym   żyjemy   na   co   dzień.   Gustaw   Herling-Grudziński   w 

background image

książce Inny świat opisuje nocne koszmary więźniów sowieckich łagrów, sny które 
odbijały ich tragiczną egzystencję: „Wystarczyło obudzić się późno po północy

- pisze   autor   -   aby   znaleźć   się   już   -   jak   w   sercu   wzbierającej   burzy   -   wśród 

bezładnych   majaczeń   sennych,   nieprzytomnych   okrzyków,   w   których   imię   Boga 
przeplatało   się   z   imionami   wzywanych   nadaremnie   krewnych,   spazmatycznych 
szlochów   i   przeraźliwych   jęków.   Więźniowie   szamotali   się   niespokojnie   we   śnie, 
chwytali się za serce, uderzali wstrząsanymi płaczem ciałami o twarde wyrko pryczy, 
zasłaniali się przed czymś szeroko rozpostartymi dłońmi, powtarzali monotonnie swoje 
pomiłuj".

Wiele naszych snów jest bardzo łatwych w interpretacji. Jeżeli miewamy sny pełne 

lęków, to z pewnością w jakiś sposób oddają one naszą codzienność. Jednak nie jest 
już rzeczą prostą wskazać w sposób jednoznaczny, jakie konkretne lęki kryją się za 
poszczególnymi marzeniami czy też koszmarami sennymi. Interpretacja snów, obok 
wrażliwości,   psychologicznej   wiedzy   i   intuicji,   wymaga   kompetentnej   pomocy 
psychologicznej.   Tylko   bardzo   doświadczeni   terapeuci   mogą   pomóc   w   odczytaniu 
znaczenia   określonych   marzeń   sennych.   Wobec   wielu   innych   i   oni   będą   bezradni. 
Jeżeli  senne  koszmary  prześladują nas,  warto  skorzystać  z  porady doświadczonego, 
mądrego terapeuty.

Wydaje się jednak, iż nie należy przeceniać wartości analizy marzeń sennych w 

pracy nad sobą, szczególnie zaś w pracy duchowej. Niektóre sny pozwalają nam co 
prawda lepiej rozumieć problemy naszej sfery emocjonalnej, ale nie zwiększają przez 
to   naszej   motywacji   w   ich   rozwiązaniu.   Intelektualne   zgłębienie   problemu   nie 
utożsamia   się   z   chęcią,   odwagą   i   siłą   w   ich  rozwiązywaniu.   Ponadto  zbyt   częste   i 
głębokie analizy marzeń sennych połączone z samoobserwacją mogą nas koncentrować 
na sferze emocjonalnej, hamując pełniejszy duchowy i moralny rozwój.

Analiza   naszych   snów   w   pracy   nad   sobą   może   być   użyteczna,   ale   nie   jest   ona  

konieczna. Mamy wiele innych, bardziej jednoznacznych i pewnych dróg, by dotrzeć 
do   naszych   najważniejszych   problemów   wewnętrznych.   Uważne   rozeznanie 
codziennych reakcji  i zachowań, tych  na  jawie, szczególnie  w  sytuacjach trudnych, 
może   mieć   tę   samą   wartość,   co   analiza   marzeń   sennych   i   głębokie   rozmowy 
terapeutyczne. Stąd też odwoływanie się do interpretacji snów - choć może być dla 
pewnych osób interesujące, nie wydaje się konieczne. Zawsze zasadniczym miejscem 
poznania siebie dla chrześcijanina jest codzienna modlitwa, w szczególności medytacja 
słowa Bożego oraz rachunek sumienia.

Pozostaje jednak pytanie: Czy Pan Bóg posługuje się dzisiaj snami? Z pewnością tak. 

Trzeba   jednak   najpierw   bardzo   uważnie   i   wiernie   odczytywać   znaki   obecności   i 

działania Boga, jakie Pan daje nam w ciągu dnia, na jawie. Dopiero wtedy będziemy 

mogli, podobnie jak Jakub czy św. Józef, przeczuć Jego obecność i działanie także 

poprzez senne wizje. Niebezpieczne bywa dopatrywanie się działania Pana Boga w 

snach,   kiedy   nasza   codzienna   rzeczywistość   na   jawie   bywa   pełna   niewierności   i 

grzechu.

20. Szukając prawdy       

spis treści

       

powrót

Gdzie szukać pewności, skoro sam nie potrafię poznać prawdy? A kiedy usiłuję ją 

poznać, mam wątpliwości.

Prawda jest wpisana w nasze życie. Jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo 

Boga,   stąd   też   Jego   prawda   o   Nim   samym   i   o   nas   jest   odbita   w   nas.   Do   pełnego 
poznania prawdy dorasta się jednak powoli, stopniowo i cierpliwie. Całe życie uczymy 
się   szukać   prawdy.   Nasze   doświadczenie   bezradności   wobec   prawdy   jest   dla   nas 
wyzwaniem.   Prawda   bowiem   jest   tajemnicą,   ona   przekracza   ludzkie   możliwości 
poznawcze. Miast dręczyć się własną niezdolnością do poznania prawdy, trzeba raczej 
pobudzać w sobie tęsknotę za nią. Z niej zrodzi się wołanie i modlitwa o poznanie 
prawdy.

background image

Jako chrześcijanie wierzymy, iż sam Bóg objawił się nam poprzez Stare i Nowe 

Przymierze, aby potwierdzić nasze dążenie do prawdy. Szukanie prawdy dokonuje się 
poprzez włączenie się w pochód ludzi poszukujących jej od tysięcy lat. W duchowości 
chrześcijańskiej   pojęcie   prawdy,  podobnie   zresztą   jak   pojęcie  wolności,  nie   istnieje 
jednak   samo   w   sobie.   Jest   ono   integralnie   związane   z   pojęciem   miłości.   Prawda   i 
miłość ściśle się ze sobą łączą. Jezus mówi o sobie: Ja jestem (...) prawdą (J 14,6). Św. 
Jan Ewangelista pisze zaś, że Bóg jest miłością (1 J 4,8). Ten więc, który mówi o sobie, 
że jest prawdą, jest także miłością. Prawda, którą jest Jezus, to odbicie prawdy Ojca, a 
miłość Jezusa objawia miłość Ojca: Kto Mnie widzi, widzi Tego, który Mnie posiał - 
mówi Jezus (J 12,45).

Jedno ludzkie życie jest za krótkie, by móc od zera zacząć własną wyizolowaną od 

innych   (od   rodziny,   środowiska   rówieśniczego,   przyjaciół,   społeczeństwa   i   kultury) 
wędrówkę   ku   prawdzie.   Od   zarania   swojego   istnienia   ludzkość   dążyła   do   prawdy. 
Owoce  jej  szukania  utrwala  religia  i  kultura.  Zadaniem   wychowania  w   rodzinie,  w 
szkole czy parafii jest wprowadzenie młodego człowieka w sztukę szukania prawdy. 
Rodzice   nie   mogą   w   jakiś   mechaniczny   sposób   przekazać   prawdy,   jak   nie   mogą 
przekazać innych ważnych umiejętności, które z takim trudem nabyli w ciągu swojego 
życia, na przykład znajomości języka obcego, zdobytej wiedzy. Dziecko samo, z ich 
pomocą,   musi   podjąć   trud   uczenia   się   wszystkiego.   Podobnie   jest   też   ze   sztuką 
szukania prawdy. Jednak im wcześniej młody człowiek zacznie uczyć się tej sztuki, 
tym łatwiej i szybciej ją nabędzie. Kiedy jednak młodzi wychodzą z domów, w których 
nie   było   pielęgnowania   sztuki   szukania   prawdy,   muszą   sami   zatroszczyć   się   ojej 
zdobycie.

Szukania prawdy na gruncie wiary nie można utożsamiać z praktykami religijnymi. 

Faryzeusze i uczeni w Piśmie co prawda uchodzili za ludzi pobożnych i wypełniali 
wiele praktyk religijnych, a jednak Jezus osądza ich bardzo surowo: Wy macie diabla 
za ojca i chcecie spełniać pożądania waszego ojca. Od początku był on zabójcą i nie 
wytrwał w prawdzie, bo prawdy w nim nie ma. Kiedy mówi kłamstwo, od siebie mówi, 
bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa (J 8,44). Sztuka szukania prawdy wymaga postawy 
nawrócenia wewnętrznego: pokornego uznania własnego grzechu, wyznania go przed 
Bogiem i Kościołem. Św. Jan Ewangelista pisze: Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, 
to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy (1 J 1,8).

Sztuka szukania prawdy wymaga odejścia od świata w tym znaczeniu, o którym 

mówi Jezus do uczniów: Gdybyście byli ze świata, świat by was kochał jako swoją 
własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo fa was wybrałem sobie ze świata, 
dlatego was   świat  nienawidzi  (J  15,19). Nie  można poznać prawdy, śledząc  grzech 
świata i tkwiąc w jego mentalności.

Kiedy   prosimy   Boga   o   poznanie   prawdy,   które   prowadzi   do   poznania   miłości, 

wówczas   spontanicznie   doświadczamy   potrzeby   wewnętrznego   oczyszczenia.   Gdy 
oczy serca, umysłu i duszy są uwikłane w zło, stają się niezdolne do poznania prawdy. 
Stąd też Thomas Merton, amerykański trapista, niedługo po swoim nawróceniu napisał 
o   sobie:   „Moje   usta   oczyściły   się   wreszcie   z   żółtej,   wysuszającej,   słonej   nikotyny; 
wypłukałem oczy z szarych pomyj filmów, tak że mój smak i wzrok były w końcu 
czyste. Wyrzuciłem książki, które plugawiły moje oczy". Oczyszczone serce, umysł, 
dusza, zmysły poprzez powierzenie Bogu swego życia, pozostają kruche i słabe, ale 
mimo wszystko są zdolne do szukania prawdy.

„A kiedy usiłuję poznać prawdę, mam wątpliwości?". To oczywiste. Prawdę, której 

szukamy   i   do   której   dochodzimy,   nosimy   w   kruchych,   glinianych   naczyniach.   Oto 
bowiem jak glina w ręku garncarza, tak jesteście wy, domu Izraela, w moim ręku - 
mówi wyrocznia Pana (Jer 18,6). Ponieważ w nasze dążenie do prawdy wkradają się 
liczne   wątpliwości,   stąd   tak   ważne   jest,   aby   dokonywało   się   ono   we   wspólnocie 
Kościoła, która pomaga nam odnaleźć prawdę i umocnić się w niej. 

background image

21. Przed kim wypowiadać swoje uczucia?       

spis treści

       

powrót

Spychanie negatywnych uczuć do podświadomości - jak wyczytałam niedawno - 

jest wprost „niemoralne". Co robić, jeżeli druga strona nie chce słuchać tego, co ja 
czuję wobec niej, lub po prostu nie jest w stanie tego wysłuchać?

Karl Rabner SJ, nawiązując do myśli św. Tomasza z Akwinu, rzeczywiście mówi, iż 

represja uczuciowa jest „niemoralna", ponieważ prowadzi do zniekształcania ludzkiej 
osobowości. Tak naprawdę nie da się nigdy zdławić ludzkich uczuć. Próba dławienia 
ich jest tylko pewną formą przekształcania. Ale „co robić, jeżeli druga strona nie chce 
słuchać   tego,   co   ja   czuję   (...),   lub   po   prostu   nie   jest   w   stanie   tego   wysłuchać?". 
Werbalizowanie swoich uczuć, które chroni nas przed uczuciową represją, nie polega 
najpierw na wypowiadaniu ich przed osobą, której uczucia te dotyczą. Niemniej jeżeli 
mamy taką możliwość, trzeba z niej skorzystać. Abyśmy jednak mogli wypowiedzieć 
nasze   uczucia   przed   osobą   zainteresowaną,   potrzebna   jest   postawa   wzajemnej 
szczerości, otwartości i zaufania. Ponadto konieczny jest pewien stopień dojrzałości 
emocjonalnej obu stron, która przejawia się między innymi w wolności wewnętrznej 
wobec własnych i cudzych przeżyć.

Jeżeli jednak werbalizacja uczuć wobec osób, których one dotyczą, jest z jakiegoś 

powodu niemożliwa, wówczas możemy szukać innych okazji wypowiadania naszych 
emocji.   Zresztą   oba   sposoby   werbalizacji   nie   wykluczają   się   wzajemnie.   Wprost 
przeciwnie   -   uzupełniają   się.   Możemy  nasze   uczucia   wypowiadać   w   kierownictwie 
duchowym,   w   relacji   przyjaźni,   w   terapii.   Nade   wszystko   zaś   winniśmy   szukać 
szczerych rozmów z członkami własnej rodziny, bliższej i dalszej. To jest pierwsze i 
zasadnicze środowisko dane nam jako pomoc w chwilach trudnych.

Trzeba jednak bardzo uważać, aby z wybranego przez siebie powiernika uczuć nie 

zrobić   kozła   ofiarnego,   na   którego   będzie   się   zrzucać   wszystkie   swoje   problemy 
osobiste, nie przejmując się zbytnio tym, co on sam czuje i przeżywa. Werbalizacja 
uczuciowa   posiada   swoje   granice.   Nie   powinna   ona   przeradzać   się   w   nieustanne 
„emocjonalne   wylewanie"   się   przed   bliźnim.   Nie   rozwiążemy   naszych   problemów 
uczuciowych,   jeżeli   będziemy   tylko   o   nich   opowiadać.   Ostatecznie   to   nie   sama 
werbalizacja   rozwiązuje   nasze   problemy   uczuciowe,   choć   jest   ona   konieczna, 
szczególnie   na   początku   procesu   wewnętrznego   uzdrowienia.   Wypowiadanie   uczuć 
przed   drugim   człowiekiem   jest   pewnym   wstępem   do   zwerbalizowania   ich   przed 
Bogiem.   To   właśnie   „modlitewna   werbalizacja"   sprawia,   iż   nie   musimy   niczego 
dławić. Możemy bowiem wszystko powierzyć i oddać Bogu. Człowiek człowiekowi 
może pomóc jedynie określić uczucia nieuporządkowane, zrozumieć je, ale nie weźmie 
całego ciężaru jego życia na siebie. Odpowiedzialność za swoje życie może dźwigać 
jedynie sam człowiek z pomocą Boga i ludzi.

22. Na czym polega prawdziwa szczerość?       

spis treści

       

powrót

Na   czym   polega   otwieranie   się   na   ludzi,   szczerość   wobec   nich?   Czy   wszystko, 

czego doświadczam, winie- nem mówić innym? Jak szczerze rozmawiać z ludźmi o 
sprawach konfliktowych?

Szczerość   wobec   ludzi   nie   polega   na   bezrefleksyjnym   mówieniu   wszystkiego 

wszystkim. Dojrzałej szczerości nie sprzeciwia się bynajmniej dyskrecja w odniesieniu 
do osobistych i  cudzych spraw. Autentyczna szczerość  polega na otwartości wobec 
bliźnich w tych sprawach, do których mają oni prawo lub też które w jakiś sposób ich 
dotyczą.

Otwieranie się przed bliźnim winno dokonywać się w pełnej wewnętrznej wolności. 

Szczerość   i   otwartość   wynikające   z   przymusu   psychicznego   czy   tym   bardziej   z 
przymusu środowiska mają wątpliwą wartość. Niekiedy mogą być wręcz dwuznaczne, 
a   nawet   niszczące.   Wzajemne   zaufanie   pomiędzy   ludźmi   rodzi   się   pod   wpływem 

background image

ofiarowanej sobie  nawzajem wolności. Wolność  jest  jedną z zasadniczych wartości, 
która   łączy   i   jednoczy   ludzi   między   sobą.   Niemożliwa   jest   szczerość   i   zaufanie 
wówczas, kiedy ktoś usiłuje nas ograniczać czy też manipulować naszą wolnością.

Kiedy   więc   czujemy   wielkie   opory   wewnętrzne,   aby   otworzyć   się   przed 

człowiekiem  w  jakiejś  ważnej  dla  nas  sprawie,  nie  musimy tego  robić  na  siłę.  Nie 
trzeba   łamać  własnej  wolności.  Nie   powinniśmy  też   zbyt  łatwo ulegać   presji   osób, 
które za bardzo naciskają na nasze otwieranie się przed nimi w sprawach, którymi nie 
chcemy się dzielić. Nie musimy też czuć się winni, jeżeli szczerość i otwartość są dla 
nas   dużym   problemem.   Pełna   szczerość   i   otwartość   stanowią   wyraz   dojrzałości 
emocjonalnej i duchowej, do której dorasta się nieraz przez długi czas. Jest ona też 
znakiem wielkiej wolności wewnętrznej, na którą nie zawsze nas stać. Stąd też pełna i 
spontaniczna   szczerość   oraz   otwartość   rodzą   się   w   miarę   naszego   dochodzenia   do 
coraz pełniejszej dojrzałości i wolności wewnętrznej.

Szczerość i otwartość nie polegają najpierw na mówieniu o sobie i o innych, ale 

przede wszystkim na słuchaniu siebie i bliźnich. To właśnie szczere, otwarte i wolne 
słuchanie rodzi szczere, otwarte i wolne mówienie. Jeżeli nasze mówienie do innych 
nie   będzie   poprzedzone   wysłuchaniem   ich   i   próbą   ich   zrozumienia,   wówczas 
wypowiadane   słowa   mogą   być   nie   tylko   bezużyteczne,   ale   nieraz   nawet   raniące. 
Istnieje   bowiem   taki   rodzaj   otwartości   i   szczerości,   który   nie   wynika   z   pragnienia 
dzielenia się z bliźnim swoim doświadczeniem wewnętrznym, ale jest raczej pełnym 
napięcia   wyrzucaniem   z   siebie   własnego   niepokoju,   które   może   ich   nieraz   bardzo 
obciążać.   Kiedy   nie   rozeznajemy   naszej   postawy   wobec   siebie   i   innych,   wówczas 
nierzadko   mówimy   do   bliźnich   pospiesznie,   chaotycznie   i   bez   wyczucia.   Taka 
szczerość   nie   liczy   się   z   ich   potrzebami   i   pragnieniami,   ale   narzuca   im   wiele 
informacji,   nieraz   bardzo   obciążających   psychicznie,   których   nie   mają   ochoty   ani 
słuchać,   ani   przyjmować.   I   chociaż   taka   szczerość   może   przynosić   pewną   ulgę   i 
obniżać   ludzkie   stresy,   to   jednak   zawsze   dokonuje   się   to   kosztem   osób,   na   które 
przerzuca się swoje negatywne uczucia. Ten rodzaj szczerości może wiązać się także z 
pewnym   ekshibicjonizmem   emocjonalnym.   Osoby   tego   typu   mówią   bez   większych 
zahamowań o najtrudniejszych sprawach przypadkowym ludziom, nie wyczuwając, że 
to ich krępuje czy też obciąża.

To, w jakich sprawach i przed kim możemy się szczerze otworzyć, trzeba uważnie 

rozeznać.   O   trudnych   sprawach   powinniśmy   bowiem   mówić   w   sposób   wolny   i 
świadomy, a nie pod wpływem chwilowych emocji, zwłaszcza negatywnych. Pragnąc 
podzielić się z bliźnim osobistym doświadczeniem, należy także dobrze rozeznać, czy 
może on i chce nieść razem z nami nasze bolesne tajemnice. Jeżeli przeczuwamy, że 
przekazane informacje mogą go obciążyć czy też nawet zranić, wówczas powinniśmy 
raczej zaniechać wypowiadania ich.

„Jak szczerze rozmawiać z ludźmi o sprawach konfliktowych?". Otóż w sytuacjach 

konfliktowych   szczera   i   otwarta   rozmowa   winna   być   dobrze   przemyślana   i 
przygotowana.   Nie   powinna   ona   być   bezrefleksyjnym   wyrzucaniem   z   siebie 
nieuporządkowanych   i   niedojrzałych   uczuć.   Jeżeli   chcemy   szczerze   i   otwarcie 
porozmawiać z kimś w jakiejś ważnej sprawie, wówczas musimy najpierw uświadomić 
sobie swoje uczucia wobec tej osoby oraz zapytać, na ile stać nas na dystans wobec 
tych   uczuć.   Nie   będzie   dobra   taka   rozmowa,   w   której   pozwolimy  zdominować   się 
przez uczucia gniewu, oburzenia, złości i nie będziemy zdolni do panowania nad sobą. 
Rozmowa   taka,   choć   na   swój   sposób   szczera,   nie   będzie   jednak   pomocna   w 
umocnieniu wzajemnej więzi.

Kiedy   rozmawia   się   z   bliźnim   o   bolesnych  i   konfliktowych  sprawach,   wówczas 

dobrze   jest   stanąć   przed   nim   w   postawie   pewnej   bezbronności,  podobnie   jak  Jezus 
stanął przed uczniami, umywając im nogi, jak stanął przed sanhedrynem, Piłatem czy 
Herodem.   Stanąć   bezbronnym   to   zrezygnować   z   argumentów,   które   mogą   ranić   i 
upokarzać bliźniego. Kiedy stajemy przed bliźnim w postawie bezbronności, dajemy 

background image

mu do zrozumienia, że nie chcemy go ranić i niszczyć. Poczuje się wówczas przyjęty i 
zaakceptowany.

Na   rozmowę   o   trudnych   sprawach   trzeba   wybrać   dobry   czas.   Im   trudniejszą 

przewidujemy   rozmowę,   z   tym   większą   uwagą   winniśmy   przygotować   jej   klimat, 
miejsce i czas.

Każda trudna rozmowa związana jest jednak z pewnym ryzykiem. Kiedy bowiem 

stajemy   bezbronni   wobec   drugiego,   wówczas   sami   możemy   zostać   zranieni   i 
odrzuceni. Ale jeśli nasz bliźni okaże dobrą wolę i minimalną choćby otwartość, wtedy 
łatwo   rodzi   się   wzajemne   zaufanie.   Szybciej   też   dochodzi   się   do   wzajemnego 
porozumienia i pojednania. Kiedy ludzie stając naprzeciw siebie rezygnują z wrogości, 
nienawiści i lęku, wówczas szybko odkrywają wzajemną dobrą wolę i chęć wzajemnej 
pomocy.

23. Pomoc psychologiczna i duchowa       

spis treści

       

powrót

Na ile pomagając człowiekowi, można korzystać z pomocy psychologii, a na ile 

trzeba   odwoływać   się   do   duchowości?   Jaki   zastosować   klucz,   jaką   metodę   w 
udzielaniu człowiekowi indywidualnej pomocy?

Psychologia i duchowość odnoszą się do tego samego człowieka. Tak naprawdę nie 

da się w człowieku wydzielić ani czystej psychiki, ani czystej duchowości. Człowiek 
jest   całością.   Istnieje   w   nim   pewna   spójność,   integralność   wewnętrzna.   Rozbicie 
pomiędzy   psychiką   a   duchem,   dezintegracja   wewnętrzna,   jest   zawsze   przejawem 
jakiejś   choroby   człowieka,   która   ujawnia   się   tak   na   poziomie   psychicznym,   jak   i 
duchowym. Każdy rodzaj pomocy udzielanej człowiekowi winien tę istniejącą w nim 
jedność   zakładać   i   do   niej   dążyć.   Gdyby   psycholog   konkurował   z   księdzem   lub 
odwrotnie,   to   zawsze   pierwszą   ofiarą   takiego   podejścia   byłby   sam   człowiek. 
Psycholog, który nie uwzględnia sumienia ludzkiego, jest nielojalny wobec swojego 
pacjenta.   Równie   nielojalny   jest   ksiądz,   który   nie   bierze   pod   uwagę   procesów 
emocjonalnych zachodzących w człowieku. Naciski religijne, które pomijają sytuację 
psychiczną   człowieka, mogą  niekiedy   bardziej   mu  przeszkadzać   w  dochodzeniu   do 
Boga, niż pomagać. Pan Bóg stworzył nie tylko duszę nieśmiertelną, ale także psychikę 
i ciało.

Można   powiedzieć,   iż   kluczem   do   ludzkich   problemów   jest   pełna   prawda   o 

człowieku. To ona właśnie wyzwala. A pierwszą prawdą o człowieku nie jest fakt jego 
cierpienia,   zagubienia,   nieporadności   duchowej   i   emocjonalnej,   ale   odwieczna   i 
osobowa miłość Boga do niego. „Samą istotą egzystencji, istotą tego, co rzeczywiste, 
(...)   jest   miłość   w  sensie   wspólnoty  osób.   (...)   Swe   pierwsze  źródło  ma   [człowiek] 
jedynie   w   tej   miłości.   Istniejemy   przeto   tylko   w   takiej   mierze,   w   jakiej   jesteśmy 
kochani. (...) Można powiedzieć, że jesteśmy (...) zanurzeni w ojcowską miłość. Całe 
stworzenie,   pośród   którego   żyjemy,   wszystkie   byty,   które   spotykamy,   to   wszystko 
pierwotnie pochodzi z nieskończonej miłości" (Jean Danielou SJ). Ta właśnie miłość 
jest zasadniczym kluczem do udzielenia człowiekowi pomocy. Odkrycie tej miłości, 
przyjęcie   jej   i   życie   nią   to   główna   droga   do   rozwiązania   ludzkich   problemów.   To 
miłość   Boga   jest   ostatecznie   źródłem   zgody   na   siebie   i   na   swoje   życie,   źródłem 
porozumienia i jedności z drugim człowiekiem.

Jeżeli zaś chodzi o metodę pomocy człowiekowi, to jest nią, jak się wydaje, przede 

wszystkim   naprowadzanie  go   na   odkrywanie  osobistej   historii   życia  jako  „miejsca" 
objawiania się miłości. Miłość Boga i ludzi przychodzi w historii i poprzez historię 
człowieka. Ale cała historia to nie tylko przeszłość, to także teraźniejszość i przyszłość. 
Ludzka historia trwa od narodzin aż do śmierci. Zrozumienie siebie, pojednanie z sobą, 
z bliźnimi, z Bogiem przychodzi poprzez zrozumienie celu i sensu swojej historii.

W tej historii trzeba uczyć się odczytywać wszystko: dar miłości Boga, zwyczajną 

ludzką   przyjaźń   i   miłość   (nawet   jeżeli   są   one   bardzo   niedoskonałe),   wszelkie   dary 

background image

naturalne, doświadczenia duchowe itd. Ale z drugiej strony, trzeba także zobaczyć w 
niej wszystko to, co jest trudne, bolesne i zawstydzające: zranienia osobiste (zwłaszcza 
zranienia w miłości), osobiste błędy, grzechy, porażki, zagubienia.

Wejście w historię życia raniłoby nas, gdybyśmy zatrzymywali się tylko na tym, co 

było   w   niej   negatywne.   Jednak   widzenie   swojej   historii   wyłącznie   przez   różowe 
okulary wprowadzałoby nas z kolei w zakłamanie i iluzję. Integralne odczytanie swojej 
historii daje nam klucz do całościowego rozumienia siebie i odnalezienia prawdziwego 
wyjścia z naszych problemów. Dla chrześcijanina wejście w historię życia dokonuje się 
przede wszystkim poprzez medytację słowa Bożego. Modlitwa jest spotkaniem dwóch 
historii: wielkiej Historii Zbawienia z indywidualną, osobistą historią człowieka. Jest to 
włączenie mojej historii w Historię Zbawienia.

INNE TRUDNE LUDZKIE SPRAWY

„Wydaje mi się, że tak dobrze byłoby dla nas obydwu, gdybyśmy mogli razem ten czas przeżyć i  

wzajemnie sobie pomagać. Ale jest lepiej właśnie, że tak nie jest, że każdy z nas musi przejść przez to  
samotnie. Jest mi ciężko, że nie mogę Ci teraz w niczym pomóc - prócz tego, że myślę o Tobie każdego  
ranka i wieczora, i przy czytaniu Biblii, i wielekroć podczas dnia. O mnie nie potrzebujesz się zupełnie  
martwić; wszystko idzie nad podziw dobrze i byłbyś zdziwiony, gdybyś mnie odwiedził. Ciągle mi mówią  
tutaj ludzie - co mi, jak widzisz, mocno pochlebia - że ze mnie jakiś spokój promieniuje".

(Dietrich Bonhoełer)

„Mroki bowiem i trudności zarówno duchowe, jak i doczesne, przez które zwykle przechodzą dusze,  

zanim osiągną ten wysoki stan doskonałości, są tak głębokie, że nie starczy  mądrości ludzkiej, by je  
pojąć, ani doświadczenia, by je zdołać wyjaśnić. I ten tylko, kto to przeżywa, będzie je mógł pojąć, ale  
nie zdoła objaśnić". 

(św. Jan od Krzyża)

1. To nie jest przyjemna epoka       

spis treści

       

powrót

Jestem   starszym   człowiekiem.   I  choć   warunki  codziennego   życia   kilkanaście   lat 

temu były uciążliwe, jednak samo życie - tak mi się zdaje - było spokojniejsze. Nie 
umiem pogodzić się z tym, co teraz dzieje się w społeczeństwie. Czuję, iż wewnętrznie 
gorzknieję. Jak się przed tym bronić?

To prawda - świat, w którym żyjemy, zmienia się bardzo szybko. Dla wielu ludzi 

wychowanych w innych warunkach stał się jakiś obcy. „To nie jest przyjemna epoka - 
mówi Wisława Szymborska. - Wydaje mi się, że większość spraw i rzeczy należy do 
gatunku jakichś chorób". Podobne, równie krytyczne opinie, wyraża wiele starszych 
osób,   które   nie   umieją   pogodzić   się   z   zachodzącymi   zmianami   kulturowymi, 
społecznymi i obyczajowymi. Mimo wszystko żyjemy w tym świecie i dlatego musimy 
się w nim odnaleźć. Winniśmy również pamiętać, iż zachodzące obecnie w zachodniej 
cywilizacji zmiany nie są ani pierwsze, ani ostatnie. Podobne odczucia musiało mieć 
wielu ludzi w dobie reformacji, rewolucji i przemian politycznych XVIII i XIX wieku 
czy   też   rewolucji   technicznej   końca   wieku   XIX.   Dziś   jednak   największy   niepokój 
wielu budzi przede wszystkim szerzący się relatywizm moralny oraz zakwestionowanie 
przez niektóre trendy cywilizacyjne potrzeby życia religijnego i duchowego.

Nawet   jeżeli   pewnych   rzeczy   nie   rozumiemy   i   z   licznymi   zjawiskami 

cywilizacyjnymi  trudno  jest   nam  się  pogodzić,  to  w  ocenie   sytuacji   współczesnego 
człowieka należy zachować zdrowy rozsądek i umiar. Jako prości ludzie, nie mający 
dostępu   do   wszystkich   informacji,   na   podstawie   których   moglibyśmy   dokonać 
globalnej   oceny   świata:   zagrożeń   czy   szans   cywilizacyjnych,   winniśmy   unikać 
skrajnych -   pesymistycznych  albo   optymistycznych  -  diagnoz  i   prognoz.   Kiedy   zaś 

background image

słuchamy opinii na temat zachodzących obecnie zjawisk, konieczne jest rozeznanie: na 
podstawie jakich źródeł są one formowane, ile w nich rzeczowej, opartej na faktach 
refleksji,   a   ile   subiektywnych   odczuć   autora.   Nie   należy   zbyt   łatwo   rezygnować   z 
własnego punktu widzenia, nawet jeżeli cudze zdanie wydaje się nam atrakcyjne.

Niewątpliwie jednak żyjemy na cywilizacyjnym zakręcie. Świadczy o tym przede 

wszystkim gwałtowność zachodzących zmian oraz ich wielka liczba. Każdy - nawet 
początkujący   kierowca   wie,   że   wchodząc   w   zakręt,   samochód   trzeba   prowadzić   z 
większą   ostrożnością:   mocniej   trzymając   kierownicę,   bez   rozwijania   nadmiernej 
prędkości   i   podejmowania   ryzykownych   decyzji.   Korzystając   z   dorobku   naszej 
cywilizacji, a także tworząc ją przez codzienną pracę - szczególnie   zawodową,   trzeba 
przede wszystkim budować życie osobiste: moralne i religijne. Ster własnego życia - 
szczególnie   zaś   właśnie   moralnego   i   religijnego   -   należy   dziś   trzymać   mocniej. 
Konieczna jest także lepsza znajomość drogi, którą chcemy przebyć. Nie powinniśmy 
zbyt pochopnie podejmować ryzykownych decyzji odnoszących się do naszego życia, 
zwłaszcza w sferze moralnej i religijnej. Wielu młodych ludzi często popełnia błąd 
-pod wpływem środowiska rówieśniczego czy też liberalnych mediów - rezygnując z 
podstawowych   wartości   moralnych,   z   praktykowania   swojej  wiary   czy   też   nawet   z 
fundamentalnej ludzkiej uczciwości.

Właśnie   dzisiaj   -   bardziej   niż   w   poprzednich   dziesięcioleciach   -   konieczne   jest 

przekonanie wewnętrzne, że to Bóg ostatecznie rządzi zarówno całym światem, jak też 
życiem każdego z nas. W Jego Boskich rękach są nasze losy. Cała ludzkość - każdy 
człowiek   -   wyszedł   od   Niego   i   do   Niego   zmierza.   Aby   więc   przeciwstawić   się 
destruktywnym trendom współczesnej cywilizacji, trzeba nie tylko ją krytykować czy 
też dyskutować o niej, ale przede wszystkim w pokorze poddać się Bogu, który nie 
tylko stworzył świat i człowieka, ale ustanowił prawa, którymi winien się on kierować. 
Obowiązują one także w naszej cywilizacji. Kiedy zaś człowiek podda się Stwórcy i 
Boskim   przykazaniom,   w   jego   sercu   „pojawi   się   najwyższa   bojaźń   i   respekt  przed 
Bogiem - pisze bł. Jan van Ruysbroeck. - Człowiek taki (...) szanuje Kościół święty i 
sakramenty, jest skromny w jedzeniu i piciu, w słowach, w odpowiedziach na pytania 
bliźnich, w postępowaniu, w stroju, w najniższych posługach, w pokornym szczerym i 
prostolinijnym zachowaniu. (...) Poprzez pokorę porwane zostają sidła wroga, grzechu i 
świata, a  człowiek staje  się wewnętrznie uporządkowany. (...) Niebiosa zostaną  mu 
otwarte, a Bóg nachyli się, by wysłuchać jego modlitwy". Właśnie modlitwa jest tym 
szczególnym lekarstwem na zawirowania cywilizacyjne. Stąd też kiedy rodzą się w nas 
lęki o naszą przyszłość i przyszłość świata, należy mocniej powierzać losy własne i 
ludzkości w ręce Boga. Panie, „miej miłosierdzie dla nas i całego świata" - ta właśnie 
prośba stała się dziś dla wielu źródłem nadziei. 

2. Internet a moralność       

spis treści

       

powrót

Czy   podawanie   nieprawdziwych   informacji   personalnych   w   formularzach 

internetowych   (na   przykład   przy   zakładaniu   bezpłatnej   skrzynki   pocztowej)   jest 
grzechem?

Problem korzystania z Internetu i poczty elektronicznej ma szerszy wymiar moralny 

i  duchowy.  Można  z  pewnością   powiedzieć,  że   podawanie  nieprawdziwych   danych 
osobowych w jakichkolwiek formularzach jest wyrazem braku przejrzystości moralnej, 
a kiedy wynikają z tego faktu szkody moralne lub materialne, jest także grzechem. By 
rozeznać   wielkość   grzechu,   trzeba   zadać   sobie   kilka   dodatkowych   pytań:   Dlaczego 
ukrywam swoje prawdziwe dane osobowe, skoro jestem zobowiązany je podać? Jakimi 
motywami kieruję się w tym przypadku? Co chcę przez to osiągnąć? Jaki to będzie 
miało wpływ na komunikowanie się z innymi osobami? Jakie mogą z tego wynikać 
szkody duchowe lub moralne?

background image

Poczta   elektroniczna   czy   Internet   w   ogóle   to   niezwykle   skuteczne   narzędzia 

przekazywania   informacji   oraz   komunikacji   międzyludzkiej.   W   ciągu   kilku   sekund 
możemy przesiać dosłownie na drugi koniec świata nieograniczoną ilość informacji. I 
to nie tylko tej zapisanej, ale także dźwiękowej czy obrazowej. Nie możemy jednak 
zapominać,   że   Internet   to   jedynie   zimne   narzędzie.   Wielkim   szansom,   jakie   daje, 
towarzyszą równie ogromne niebezpieczeństwa. Stąd też sposób wykorzystania jego 
zalet zależeć będzie od człowieka, od jego intencji i zamiarów. Zostawmy na boku 
problem wykorzystania Internetu i poczty elektronicznej przez środowiska przestępcze 
czy   też   ludzi   nieuczciwych,   ponieważ   ocena   moralna   ich   zachowania   jest 
jednoznacznie naganna. I tak na przykład rozpowszechnianie pornografii przez Internet 
staje się źródłem wielu moralnych szkód, szczególnie wśród ludzi młodych.

Poważnym zagrożeniem dla relacji międzyludzkich jest anonimowość internetowa. 

Wynika   ona   najczęściej   z   lęku   przed   zdemaskowaniem,   z   nie-   szczerości, 
dwuznacznych motywacji lub chęci uzyskania przewagi nad interlokutorem. Stąd w 
komunikacji internetowej tak wiele wzajemnego poniżania, podejrzliwości, oskarżeń i 
lekceważenia   drugiego.  Rubryki   typu   „Waszym  zdaniem",  „Dodaj   twoją   opinię"  są 
tego   najlepszym   przykładem.   Epatują   przemocą,   brakiem   szacunku   dla   innych   i 
wulgarnością. Niektórzy autorzy owych internetowych wypowiedzi dają upust swoim 
nieuporządkowanym emocjom, nie biorąc przy tym żadnej odpowiedzialności za słowo 
pisane.   Udostępnianie   takich   opinii   przez   sieci   internetowe   wydaje   się   moralnie 
dwuznaczne.   Gdyby   internauci   byli   zobowiązani   podpisać   się   pełnym   imieniem   i 
nazwiskiem, z pewnością zwracaliby większą uwagę na swoje słownictwo.

Anonimowe   i   pozbawione   odpowiedzialności   posługiwanie   się   Internetem   grozi 

swoistą depersonifikacją komunikacji międzyludzkiej. Korzystanie z sieci, podobnie 
jak w przypadku każdego innego narzędzia, wymaga właściwej postawy moralnej i 
duchowej.   Używanie   poczty   elektronicznej   wymaga   szacunku   i   uważności   wobec 
człowieka, do którego wysyłam informacje.

Bezpośredni (wizualny, nie wirtualny) kontakt z drugim człowiekiem, nawet jeżeli 

nie przedstawimy się z imienia i nazwiska, umożliwia reakcję na wypowiedziane słowa 
i   pozwala   nam   uwzględnić   osobistą   wrażliwość   oraz   inne   ważne   okoliczności 
wpływające na wzajemny dialog. Kiedy na przykład widzimy człowieka, który bardzo 
się spieszy, nie zatrzymujemy go, by prosić o udzielenie informacji, ponieważ zdajemy 
sobie sprawę, że będziemy mu przeszkadzać. Także w trakcie rozmowy telefonicznej, 
wsłuchując   się   w   ton   głosu,   można   wyczytać   wiele   informacji   o   aktualnym 
usposobieniu   swojego   rozmówcy.   Poczta   elektroniczna   natomiast,   nie   dając   nam 
bezpośredniej możliwości wczucia się w kondycję adresata, sprawia, iż łatwo możemy 
go zranić. Informacje podawane tą drogą winny być przekazywane w takiej formie, aby 
nie były przykre czy też obraźliwe dla drugiej strony. Wszelkie anonimy przesyłane 
pocztą   elektroniczną   są   tak   samo   naganne   moralnie,   jak   te,   dostarczane   pocztą 
tradycyjną. Skoro nadawca nie chce ponosić odpowiedzialności za napisane słowa, nie 
może   zobowiązywać   odbiorcy   do   odpowiedzialności   za   odpowiedź.   Można   zatem 
spokojnie wyrzucać anonimy do komputerowego kosza, nie czując się z tego powodu 
winnym.

Wielu zauważa, że listy wysyłane w kopertach zdecydowanie różnią się od listów 

przekazywanych   drogą   elektroniczną.   Niemal   wszystkie   tradycyjne   listy,   jakie 
otrzymujemy,   rozpoczynają   się   i   kończą   zwrotem   grzecznościowym:   „Szanowny 
Panie", „Droga Pani", „Łączę serdeczne pozdrowienia" itp. Natomiast listy wysyłane 
drogą elektroniczną często bywają pozbawione wszelkich form grzecznościowych, co 
sprawia, iż stają się dla wielu ludzi przykre. Stosowanie przez internautów wobec osób 
nieznanych formy „ty", która nie jest przyjęta w polskiej kulturze, bywa odbierane - 
szczególnie   przez   ludzi   starszych   -   jako   przejaw   braku   szacunku.   Anonimowość   i 
nieuwzględnianie   jakichkolwiek   form   grzecznościowych   wobec   adresata   poczty 
elektronicznej sprzyjają niebezpiecznemu zjawisku urzeczowienia drugiego człowieka, 

background image

manipulacji i wykorzystywania go dla własnych celów. Bliźni jest podporządkowany 
wówczas egoistycznemu interesowi. Internet i poczta elektroniczna nie zwalniają nas 
bynajmniej  od zachowania  kultury,  wrażliwości  wobec bliźniego oraz  szacunku dla 
jego osoby.

3. Kościół wobec seksualności       

spis treści

       

powrót

Jak jest stosunek Kościoła katolickiego do ludzkiej seksualności?
Aby zrozumieć stosunek Kościoła  do ludzkiej seksualności, należy wpisać go w 

całą   antropologię   chrześcijańską.   Liczne   pytania   zaczynające   się   od   „Dlaczego 
Kościół...?"   zostają   bez   odpowiedzi,   jeżeli   się   jej   nie   uwzględni.   Władze   Kościoła 
(papieże, sobory i synody) nie tworzą zasad moralnych odnoszących się do ludzkiej 
seksualności, ale jedynie je odczytują, odwołując się do bezpośredniego doświadczenia 
naturalnego   (prawo   naturalne),   jak   też   do   doświadczenia   judeochrześcijańskiego 
zapisanego w Biblii i w dwutysięcznej Tradycji Kościoła. Wiele dyskusji (choćby tych 
medialnych) przedstawicieli Kościoła ze środowiskami laickimi na tematy seksualne 
kończy się najczęściej na niczym właśnie dlatego, iż brakuje w nich wspólnych założeń 
filozoficznych i teologicznych.

Kościół  docenia   ludzką  seksualność,   postrzegając   ją   jako   bardzo   ważny  element 

ludzkiej   kondycji,   który   musi   być   jednak   wpisany   w   integralne   spojrzenie   na 
człowieka. Współczesne nauczanie Kościoła podkreśla jednak z całym naciskiem, iż o 
istocie człowieka nie decyduje sama jego płeć. Człowiek zraniony w sferze seksualnej 
nie przestaje być w pełni ludzką osobą posiadającą godność i zasługującą na szacunek. 
Integralność seksualna człowieka została najlepiej opisana w Dekalogu. Sprawy płci 
ujęte są dopiero w szóstym i dziewiątym przykazaniu: Nie będziesz cudzołożył. (...) 
Nie   będziesz   pożądał   żony   bliźniego   twego   (Wj   20,14.17).   Przykazanie   szóste   i 
dziewiąte jest jednak w pełni zrozumiałe w kontekście pierwszych pięciu przykazań.

Sformułowanie:   Nie   cudzołóż   tylko   pozornie   posiada   brzmienie   negatywne.   De 

facto   potwierdza   ono   „dobroć"   działania   seksualnego   człowieka   (Bóg   widział,   że 
wszystko,   co   uczynił,  było   bardzo   dobre,   Rdz   1,31),   w   ramach   związku   pomiędzy 
mężczyzną a kobietą zawartego świadomie i dobrowolnie. Dekalog starotestamentalny 
został nie tylko w pełni przyjęty przez Jezusa, ale ponadto na nowo zinterpretowany. 
Do   stwierdzenia,   że   cudzołóstwo   jest   grzechem,   Jezus   dodaje,   że   nawet   każde 
pożądliwe   spojrzenie   na   kobietę   jest   moralnie   naganne   (por.   Mt   5,28).   Ta   nowa 
interpretacja nie jest jednak nowym ograniczeniem, ale wyrazem „nowego", głębszego 
szacunku dla człowieka, jego godności i wolności.

Może   najwyraźniejszym   znakiem   pozytywnego   podejścia   Kościoła   do   ludzkiej 

seksualności   jest   włączenie   do   kanonu   ksiąg   uznanych   za   natchnione   jednego   z 
najpiękniejszych   w   literaturze   światowej   poematu   poświęconego   ludzkiej   miłości: 
Pieśni   nad   Pieśniami.   Zrepresjonowani   seksualnie   lub   też   zarażeni   współczesną 
erotomanią (represja zresztą  nierzadko kończy się właśnie  erotomanią) nie jesteśmy 
dziś w stanie należycie go odczytać. Mistycy, którzy byli zawsze ludźmi wolnymi i 
czystymi,   posługiwali   się   nieraz   tym   poematem,   by   opisać   głębię   doświadczenie 
miłości.

Integralność podejścia Kościoła do ludzkiej seksualności wyraża się także w fakcie 

łącznego   traktowania   dwóch   zasadniczych   celów   działania   seksualnego,   które   w 
sposób naturalny łączą się ze sobą: wzajemnego dopełniania się kobiety i mężczyzny w 
sferze fizycznej, psychicznej i duchowej oraz płodności. Kościół uważa za nieważny 
związek małżeński, w którym jedna ze stron świadomie wyklucza posiadanie dzieci. 
Kościół   zdecydowanie   odrzuca   także   jakąkolwiek   formę   tak   zwanej   antykoncepcji, 
ponieważ sprzeciwia się ona właśnie owemu naturalnemu łączeniu tych dwu celów 
wpisanych   w   seksualność.   Także   związki   homoseksualne   zostają   odrzucone   przez 

background image

Kościół z tych samych racji: brakuje w nich wzajemnego dopełniania się, jakie istnieje 
w relacji mężczyzny i kobiety oraz płodności.

W związku z rozwojem cywilizacyjnym powstają też nowe problemy moralne w 

sferze ludzkiej seksualności, wobec których Kościół przyjmuje określone stanowisko. 
Zapłodnienie   „in   vitro",   małżeństwa   nie   sakramentalne,   zjawisko   pornografii, 
erotyzacja w mediach, adopcja dzieci przez pary homoseksualne - to tylko niektóre 
współczesne problemy związane z ludzką seksualnością, na temat których Kościół się 
wypowiada.   Tak   więc   nauczanie   Kościoła   odnoszące   się   do   ludzkiej   miłości   i 
seksualności pozostaje ciągle żywe.

Usiłując zrozumieć nauczanie Kościoła odnoszące się do seksualności, nie można 

odwoływać  się  do opinii  jednego  środowiska kościelnego,  tym  bardziej  do jednego 
autora czy duszpasterza. Wiele osób, niestety, utożsamia opinie pojedynczych księży w 
sprawach   seksualnych   (zarażone   niekiedy   lękiem   lub   też   laksyzmem   moralnym)   z 
nauczaniem całego Kościoła. Wypowiedzi duchownych czy też katechetów muszą być 
zawsze zgodne z oficjalnymi dokumentami Kościoła. W tych zaś wydanych w okresie 
pontyfikatu Jana Pawła II nie ma cienia represyjnego podejścia do seksualności.

I jeszcze jedna myśl. Kiedy biskup czy ksiądz mówi dzisiaj o zasadach moralnych 

odnoszących się do seksualności, wówczas krytyczni słuchacze (nie tylko zresztą ci 
młodzi) od razu przytaczają fakty nadużyć seksualnych wobec dzieci i młodzieży „jego 
kolegów po fachu", o których pełno w prasie ostatnich lat. Istnieje tylko jeden sposób 
odpowiedzi:   potępienie   faktów   (Jan   Paweł   II   nazwał   je   zbrodnią)   z   jednoczesną 
deklarację,  że   nas,  duchownych,   jako  pierwszych  obowiązuje  uczciwość   i   wierność 
wszystkim  zasadom  moralnym, których nauczamy.  W razie  słabości  zaś,  jak każdy 
inny chrześcijanin, jesteśmy wezwani do szczerego nawrócenia i przemiany życia.

4. Kto stworzył mózg?       

spis treści

       

powrót

 

Czym jest neuroteologia? Czy można na serio mówić o niej jako o nauce?
Kiedy Karl Rahner SJ, jeden z największych teologów minionego wieku, w czasie 

spotkania ze studentami mówił z wielkim zapałem o Panu Bogu, jeden ze słuchaczy - 
by go nieco ostudzić - postawił mu pytanie: „A skąd ojciec wie, ze Bóg istnieje?". 
Rahner   miał   odpowiedzieć:   „Ja   nie   wiem,   ja   wierzę,   że   On   istnieje".   Jak   słusznie 
stwierdził jeden z teologów (choć brzmieć to może nieco prowokacyjne), nie można 
mówić w sensie dosłownym o teologii, czyli nauce o Bogu, ponieważ Bóg - będąc 
Istotą   transcendentną   -   wymyka   się   wszelkim   badaniom   naukowym.   Teologia   tak 
naprawdę wpisuje się w antropologię, czyli w naukę o człowieku. Teologię możemy 
określić nie tyle jako naukę (w sensie eksperymentalnym) o Bogu, ile raczej naukę o 
badaniu   śladów,   jakie  Bóg,  Istota   niezbadana,   zostawia   w   człowieku.   „Nie  wiemy, 
czym jest Bóg. Wiemy tylko, jak Bóg jest, kiedy On wychodzi nam naprzeciw i kiedy 
odpowiadamy na Jego inicjatywę" (Byron L. Sherwin). Genialny teolog, myśliciel i 
mistyk żydowski Abraham J. Heschel stwierdza, że „Biblia nie mówi nam nic o Bogu 
samym w sobie; wszystko, o czym opowiada, odnosi się do Jego relacji z człowiekiem. 
Jego własne życie i istota nie są ani opowiedziane, ani odsłonięte". Wszystkie dogmaty 
religijne, co z naciskiem podkreśla się w teologii chrześcijańskiej, nie tyle odsłaniają 
tajemnicę Boga, ale raczej podają ją do wierzenia i do kontemplacji.

Oczywiście,   jak   każde   doświadczenie   ludzkie,   tak   i   doświadczenie   religijne, 

mistyczne,   jest   doświadczeniem   wcielonym   to   znaczy   znajduje   swoje   odbicie   w 
ludzkiej somie. Nie tylko zresztą w mózgu. Stąd też nie jest czymś nadzwyczajnym, iż 
neurolodzy   odkrywają,   że   niektóre   obszary   mózgu   są   zaangażowane   w   czasie 
doświadczeń   religijnych   i   mistycznych.   Wielu   mistyków,   opisując   swoje   przeżycia, 
wspominało także o swoich reakcjach somatycznych. I choć doświadczenia religijne i 
mistyczne   zostawiają   ślady   w   ciele   człowieka,   to   jednak   tak   naprawdę   i   one   nie 
podlegają badaniom. Kiedy bowiem osoba medytująca poddaje świadomie swój mózg 

background image

pod   badania,   tym   samym   kwestionuje   już   autentyzm   swojego   doświadczenia 
religijnego.   Nie   można   modlić  się  po   to,   aby   stać  się  obiektem   badań   naukowych. 
Takie   doświadczenie   traci   swój   rzeczywisty,   duchowy   wymiar.   Doświadczenie 
religijne musi być bezinteresowne. Jezus kwestionuje duchowy charakter „modlitwy" 
wielkich   ekspertów   religijnych,   faryzeuszy,   zarzucając   im,   że   swoje   praktyki 
wypełniają jedynie w tym celu, aby się ludziom pokazać.

Neuroteologię można uznać za pewną zabawę „naukową", uprawianą zresztą nie od 

dzisiaj. (Dawniej używano pojęcia fizyko-teologia). Jest to zabawa mało szkodliwa, 
jeżeli   nie   przyjmuje   a   priori   żadnych   założeń   i   celów.   „Neurobiolodzy   mogą   co 
najwyżej   przypisać   określoną   aktywność   mózgu.   Twierdzenie   zaś,   że   mózg   jest 
jedynym   źródłem   naszych   doznań,   byłoby   uproszczeniem,   lekceważącym   wpływ 
innych ważnych czynników, takich jak wola, środowisko zewnętrzne, nie wspominając 
już o działaniu łaski Bożej" - zauważa Kenneth L. Woodward, („Newsweek", 2 XII 
2001).   Ale   kiedy   neurolodzy,   badając   aktywność   mózgu   z   góry   przyjmują   pewne 
założenia   o   charakterze   ideologicznym,   to   ich   „osiągnięcia   naukowe"   mogą   mieć 
dalekosiężne   skutki.   Przykład.   Sharon   Begley   twierdzi,   że   padaczka   skroniowa   - 
„nieprawidłowe   natężenie   aktywności   elektrycznej   w   rejonach   skroniowych   - 
powoduje   skrajne   nasilenie   tego   procesu.   Część   naukowców   uważa,   że   choroba   ta 
może wywołać silne doznania religijne - wizje czy głosy, które nieobce były choćby 
Joannie d'Arc. Na padaczkę skroniową, powodującą obsesje na punkcie duchowości, 
prawdopodobnie cierpieli też: Dostojewski, święty Paweł, święta Teresa z Avila czy 
Proust"   („Newsweek",   2   XII   2001).   Jeżeli   na   tę   chorobę   prawdopodobnie   mogli 
cierpieć wielcy mistycy, to tym bardziej chorowali na nią sami założyciele wielkich 
religii.   A   co   z   takimi   „maniakami"   ludzkości,   jakimi   byli   wielcy   twórcy,   artyści, 
przywódcy  itp.   U   niejednego  można  by  z  dużym  prawdopodobieństwem   stwierdzić 
niemałe odchylenia w mózgu. Neurolodzy idący tym tropem muszą być ostrożni, aby 
historii   ludzkości   nie   uczynić   historią   jednego   wielkiego   domu   wariatów.   Bardzo 
pouczająca lektura Archipelagu Gulag Aleksandra Sołżenicyna pokazuje, że wcale nie 
jest to takie niemożliwe. Jest rzeczą ważną, by człowiek, badając własną świadomość, 
nie stracił po drodze rozumu.

Wielu spodziewa się, że nauka wyjaśni kiedyś wszystkie tajemnice człowieka. Ale 

wtedy - jak mówi ks. Jan Twardowski - życie straciłoby cały urok i piękno. Zycie jest 
piękne, ponieważ jest owiane tajemnicą. Badania mózgu są rzeczą bardzo pożyteczną, 
ponieważ jego dobra znajomość pomaga w leczeniu groźnych chorób. Wiele zabiegów 
i operacji na mózgu jest dziś istnym cudem techniki i sztuki medycznej.

„Czy nasz mózg tworzy Boga, czy też Bóg stworzył mózg - to tajemnica, która 

prawdopodobnie   nigdy  nie   zostanie  wyjaśniona"   -  stwierdza   wielce  uczenie   Sharon 
Begley („Newsweek", 2 XII 2001). Z całą pewnością nigdy nie dowiemy się, czy Bóg 
stworzył mózg, ponieważ nauka  nie zdoła o to zapytać  Pana Boga, a nawet  gdyby 
zapytała, to nie jest w stanie zarejestrować Jego odpowiedzi. Zostaje nam zatem cień 
nadziei,   że   odkryjemy,   iż   to   mózg   stworzył   Boga.   Byłoby   to   odkrycie   doprawdy 
niezwykłe. Pozostałoby nam tylko jedno małe pytanie: kto zatem stworzył mózg?

 

5. Zagubienie współczesnego człowieka       

spis treści

       

powrót

Mówi   się   o   zagubieniu   dzisiejszego   człowieka   spowodowanym   współczesną 

cywilizacją.   Jakie   są   najbardziej   negatywne   cechy   tej   cywilizacji?   Jak   człowiek 
współczesny znosi te zagrożenia i jak na nie reaguje?

Bądźmy sprawiedliwi. Trzeba najpierw docenić wszystkie osiągnięcia współczesnej 

cywilizacji. Wiele z nich chroni, podtrzymuje, przedłuża ludzkie życie. Jako przykład 
możemy podać  osiągnięcia współczesnej medycyny, psychologii, informatyki. Są to 
osiągnięcia   tym   bardziej   niezwykłe,   iż   zdobyte   w   bardzo   krótkim   czasie.   Skok 
cywilizacyjny, jaki dokonał się w XX wieku, nie miał sobie równych w całej historii 

background image

ludzkości. Za to przyspieszenie cywilizacyjne przychodzi nam jednak płacić wysoką 
cenę.   Jest   to   bardzo   szeroki   temat   i   dlatego   w   tej   odpowiedzi   można   jedynie   go 
dotknąć.   Ograniczmy   się   więc   do   wymienienia   kilku   negatywnych   przejawów, 
powiedzielibyśmy - „odpadów współczesnej cywilizacji".

Zauważmy, iż cywilizacja, w której żyjemy, rodzi ciągłe poczucie zagrożenia. Jest 

to zagrożenie powszechne. Wojny i okrucieństwa istniały w historii ludzkości zawsze. 
Dyskusyjną rzeczą byłoby twierdzenie, iż dawniejsze wojny były bardziej brutalne niż 
współczesne. Można by wysunąć wniosek wręcz przeciwny. Do okrucieństwa wojen 
współczesnych   przyczyniły   się   bowiem   nowe   osiągnięcia   techniczne,   nieznane   w 
przeszłości.   To   wielkie   współczesne   wojny   nakręcały   postęp   techniczny.   Pojęcia 
„wojny światowej", „wojny totalnej" zostały stworzone właśnie w naszych czasach. W 
przeszłości   wielu   ludzi   nigdy   nie   widziało   okrucieństwa   wojny.   Dla   nas   jest   to 
„codzienny chleb informacyjny", którego w mediach jest pod dostatkiem.

I chociaż wojny oglądamy niemal na co dzień na ekranach telewizyjnych, to jednak 

wydają się nam one odległe. Nieraz łudzimy się, że one nas nie dotyczą. Istnieją jednak 
inne   zagrożenia,   których   sami   dotykamy:   zatruta   ziemia,   powietrze,   woda.   Nasza 
planeta w  wielu miejscach świata  stała się  ogromnym śmietniskiem.  Matka  ziemia, 
zniszczona   rabunkowym   gospodarowaniem,   stała   się   wrogiem   człowieka.   „Zdrowa 
żywność"   jest  dziś   luksusem   dla   ludzi   bogatych.   Ubodzy   muszą  spożywać  „zatrute 
owoce".

Inną negatywną cechą naszej cywilizacji jest ogromny pośpiech. Bywa on niekiedy 

wprost   absurdalny.   Produkujemy   więcej,   żeby   więcej   konsumować.   Im   więcej   i 
szybciej produkujemy, tym więcej i szybciej musimy konsumować. Dziś nie jest już 
sztuką produkowanie towarów, ale przede wszystkim ich sprzedawanie. Prawdą jest, iż 
istnieją w Polsce wielkie obszary ubóstwa materialnego. Ale razem z nim współistnieją 
pragnienia takiej konsumpcji, która wykracza daleko poza normalne ludzkie potrzeby. 
Nieraz   bardziej   zżera   nas   pragnienie   bogactwa   i   zmysłowego   użycia   niż   sama 
konsumpcja. Pośpiech w produkcji i konsumpcji sprawia, iż wciąż czegoś nam brakuje, 
jesteśmy „głodni" i ciągle nie mamy czasu. Brak czasu stał się naszym sposobem na 
życie. Stąd też, kiedy w naszym życiu tworzy się dłuższa przestrzeń czasowa, często 
nie  wiemy,  co   z   nią   zrobić,  ponieważ   nie   umiemy  już   żyć   normalnie,   żyć   powoli. 
Współczesna   psychologia   stworzyła   pojęcie   tzw.   nerwicy   weekendowej.   Kiedy   nie 
musimy się spieszyć, czujemy się źle.

Inną negatywną cechą cywilizacji, w której żyjemy, jest nieustanny hałas, okropny 

huk: środków transportu, maszyn produkcyjnych, muzyki, środków przekazu. Trudno 
nam znaleźć zakątek ciszy i spokoju.

„Jak   człowiek   współczesny   znosi   te   zagrożenia   i   jak   na   nie   reaguje?".   Trzeba 

powiedzieć,   że   znosi  je   bardzo   źle.   Pojęcia:   stres,   nerwica,  depresja   zrobiły  wielką 
karierę w naszych czasach. Bardzo wielu ludzi żyje w ciągłym zmęczeniu, niepokoju, 
zagubieniu. Ten stan jest źródłem wielkiego cierpienia psychicznego. A kiedy człowiek 
cierpi,   szuka   lekarstwa.   Odruchowo   więc   sięga   po   różnego   rodzaju   środki,   które 
uśmierzyłyby nieco jego ból. Najczęściej są nimi środki odurzające: narkotyki, alkohol, 
nadmiar   leków   psychotropowych   czy   uspokajających.   Rolę   środków   odurzających 
mogą spełniać także telewizja, wideo, „tania lektura", nadużycia seksualne. Wszystkie 
one rzeczywiście dają „jakieś" uspokojenie, ponieważ pozwalają na chwilę zapomnieć 
o egzystencjalnym bólu. Ale kiedy kończy się ich działanie, pozostawiają człowieka z 
głębokim „kacem" psychicznym i duchowym. Najmocniejsze zaś środki odurzające nie 
tylko głębiej człowieka stresują, ale jednocześnie powodują rozkład i destrukcję jego 
osobowości. Człowiek, który wchodzi w logikę środków odurzających, zmuszony jest 
korzystać   z   preparatów   coraz   silniejszych,   a   tym   samym   coraz   bardziej 
destruktywnych. Z czasem natomiast nawet te najsilniejsze już nie tylko nie pomagają, 
ale   zabijają   człowieka.   Bardzo   trudno   jest   określić,   ilu   ludzi   korzysta   ze   środków 
odurzających. O ile łatwiej można obliczyć, ilu jest narkomanów czy alkoholików, o 

background image

tyle   trudniej   określić   na   przykład   liczbę   osób   nadużywających   leków 
psychotropowych.

Często   bywamy   zmyleni   zewnętrznym   zachowaniem   przeciętnego   człowieka   z 

ulicy. Odbieramy go jako zadowolonego z życia i szczęśliwego, a kiedy otwiera przed 
nami swoją duszę, wówczas możemy dostrzec, ile w nim jest niepokoju, zagubienia i 
cierpienia. Kiedy stan zagubienia widać na ludzkiej twarzy, wtedy najczęściej jest już 
za  późno na  szybką  i skuteczną  pomoc. Wówczas  konieczna  jest  dłuższa  i  głębsza 
pomoc terapeutyczna i duchowa.

Pomoc,   jakiej   możemy   człowiekowi   udzielić,   zależy   nie   tylko   od   posiadanych 

charyzmatów osobistych, przygotowania, doświadczenia, ale także od ducha otwartości 
i   ofiarności,   z   jakim   wyjdziemy   mu   naprzeciw.   Nade   wszystko   zaś   konieczna   jest 
wielka  wiara   w  człowieka,   która  pozwala   dostrzegać  w   nim   nie   tylko  jego  ludzkie 
problemy, potrzeby i cierpienia, ale przede wszystkim dziecko Boga.

Współczesnemu   człowiekowi   trzeba   najpierw   uświadamiać   jego   sytuację 

egzystencjalną, niebezpieczeństwo zagubienia i niepokój. Możliwe jest to jednak tylko 
wówczas, kiedy ma on jeszcze dość siły, by nauczyć się mądrze żyć w tym świecie. 
Kiedy natomiast pogrąży się w zagubieniu i bezsensie, udzielenie mu pomocy staje się 
o wiele trudniejsze.

6. 11 września 2001 roku       

spis treści

       

powrót

Jak   tragedia,   która   wydarzyła   się   11   września   2001   roku   na   Manhattanie   i   w 

Waszyngtonie, może wpłynąć na nasze życie?

Tragedia ta zmieniła nasze spojrzenie na współczesną cywilizację i jej możliwości 

zapewnienia człowiekowi poczucia bezpieczeństwa i szczęścia. Kolejny raz okazało 
się, że nie można stworzyć świata, który byłby „wiecznym karnawałem" (Aleksander 
Sołżenicyn).   Po   koszmarze   Auschwitz,   Hiroszimy   i   Czarnobyla   zapomnieliśmy   na 
chwilę,   iż   niesamowite   możliwości   techniczne,   jakie   ludzkość   wypracowała   w   XX 
wieku,   mogą   służyć   nie   tylko   jej   rozwojowi,   ale   i   -   niestety   -   zagładzie.   Wraz   z 
zawaleniem się wież World Trade Center legły w gruzach wielkie iluzje dobrobytu 
płynącego z globalizacji światowej gospodarki i handlu. Jarosław Gowin, komentując 
to   wydarzenie,   pisał:   „Tragedia   ta   uprzytomniła   społeczeństwom   zachodnim,   jak 
iluzoryczny   i   dwuznaczny   jest   cały   postęp   nowoczesności.   Wszystkie   osiągnięcia 
cywilizacyjne,  uprawnienia,  zabezpieczenia,   komfort  i  sytość  to cienka  błonka,   pod 
którą kłębi się otchłań zła, barbarzyństwa i szaleństwa. My, mieszkańcy wschodniej 
Europy, wiedzieliśmy to od dawna, »dzięki« komunizmowi, Europejczycy z Zachodu i 
Amerykanie zapomnieli natomiast, że popiół w krematoriach Auschwitz jeszcze nie 
wystygł, że nad lodami Archipelagu Gułag jeszcze unosi się oddech zamarzających i 
umierających z głodu (...). Czy życie tysięcy ofiar Osamy ben Ladena było konieczną 
ceną,   aby   spojrzeć   w   oczy   prawdzie,   czym   stał   się   człowiek   po   grzechu 
pierworodnym".

Retoryka   domagająca   się   natychmiastowej   zemsty,   bezrozumne   obietnice   wojny 

dawane   zranionemu   narodowi   przez   rządzących,   pojedyncze   akty   przemocy   wobec 
przypadkowych,  Bogu  ducha   winnych   wyznawców   Mahometa   ukazują,  że   wszyscy 
żyjemy w bezpośrednim zagrożeniu ową „otchłanią zła, barbarzyństwa i szaleństwa". Z 
powodu nagromadzonych pokładów gniewu tym, którzy w jednej godzinie stracili całe 
poczucie bezpieczeństwa, wydaje się, że mogliby odzyskać komfort psychiczny, dając 
upust żądzy zemsty i przemocy. Nawoływanie do wojny jest dzisiaj tak samo szaleńcze 
jak sam zamach terrorystyczny na WTC i Pentagon.

Szok, jakiego świat doznał po zawaleniu się dwóch najbardziej prestiżowych dla 

gospodarki   i   światowego   handlu   budowli,   bliźniaków   WTC,   zmusza   do 
przeanalizowania od nowa podstaw, na których budowana jest zachodnia cywilizacja. 
Jedno stało się pewne ponad wszelką wątpliwość: krwiobiegiem życia ludzkości nie 

background image

może być produkcja, handel i pieniądz. Musi nim być wiara w Boga i budowane na niej 
miłosierdzie oraz współczucie dla człowieka, szczególnie dla ubogich tego świata. Ci, 
którzy w czasach bezpieczeństwa i dobrobytu traktowali religię z góry i protestowali, 
kiedy   nawiązywano   do   niej   przy   jakiejkolwiek   okazji,   po   tragedii   modlili   się 
spontanicznie   i   gromkim   głosem   śpiewali:   „Boże,   błogosław   Amerykę".   Nic 
wstydliwego.

Należy   uznać   za   cudowny   wręcz   zbieg   okoliczności,   przewidziany   w   planach 

Opatrzności, że Jan Paweł II wybrał się w pielgrzymią podróż - nie prosząc zresztą 
wielkich tego świata o odroczenie wojny - do Kazachstanu i Armenii, krajów, które 
leżą w zapalnym punkcie ziemskiego globu. Z tego właśnie miejsca wielki świadek 
naszych   czasów   raz   jeszcze   wezwał   świat   do   budowania   „cywilizacji   miłości".   I 
chociaż   Papież   potwierdzał   potrzebę   ukarania   winnych   i   ochrony   ludzkości   przed 
szaleńcami,   to   jednak   stanowczo   odżegnywał   się   od   retoryki   zemsty   i   działań 
wojennych,   dokonywanych   choćby   tylko   „metodą   chirurgiczną".   Papież   w   czasie 
swoich   przemówień   wyrażał   zaniepokojenie   wielką   skalą   przygotowań   do 
bezpośrednich działań wojennych. „Nie możemy pozwolić, aby to, co się niedawno 
wydarzyło, doprowadziło do dalszych podziałów.

Z tego miejsca wzywam chrześcijan i muzułmanów, aby wznieśli do Jedynego i 

Wszechmogącego Boga, którego wszyscy jesteśmy dziećmi, ogromną modlitwę, aby 
wielki dar pokoju mógł zakrólować nad światem" - wołał w Armenii Jan Paweł II.

Kiedy 11 września 2001 roku oglądałem w telewizji walące się potężne wieże, w 

gruzach   których   zginęło   prawie   siedem   tysięcy   ludzi,   spontanicznie   pomyślałem   o 
ewangelicznej wieży, która zwaliła się (...) w Siloam i zabiła osiemnastu robotników. 
Jezus,   przytaczając   ten   fakt,   zadaje   retoryczne   pytanie:   Czy   myślicie,   że   byli   oni 
większymi   winowajcami   niż   inni   mieszkańcy   Jeruzalem   ?   I   sam   odpowiada: 
Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie 
(Łk   13,4-5).   Te   słowa   Jezusa   są   zasadniczym   światłem   na   te   trudne   dni   dla   całej 
zachodniej cywilizacji - dla każdego z nas. Przestrzegają przed szukaniem zemsty i 
wzywają do osobistego nawrócenia.

Atak na WTC - jak słusznie wielu podkreślało - był między innymi desperackim i 

obłąkańczym przypomnieniem bogatemu Zachodowi o nędzy i cierpieniu ludzkości. 
Wielkie bogactwo budzi zawiść ubogich. Na tej zawiści wzniecano rewolucje, na niej 
też   zbudowana   była   ideologia   komunistyczna.   Do   niej   odwołują   się   także 
ekstremistyczne środowiska islamskie. Tragedia na Manhattanie winna być odczytana 
jako wyzwanie do szukania sprawiedliwości, rozumianej  jednak w bardzo szerokim 
sensie. Z jednej strony - świat Zachodu ma prawo być świadkiem sprawiedliwości (nie 
odwetu i zemsty) w stosunku do tych, którzy dokonali w Stanach tej strasznej zbrodni, 
ma   też   prawo   do   słusznej   obrony   poprzez   likwidację   zbrodniczych   organizacji 
terrorystycznych, które cynicznie zapowiadają zagładę cywilizacji Zachodu. Z drugiej 
jednak strony - ludzie żyjący w skrajnej nędzy w wielu krajach świata mają prawo do 
pomocy   tych,   którzy   dorobili   się   niewyobrażalnego   wprost   bogactwa   nierzadko 
przecież ich kosztem. Na świecie nie będzie pokoju, jeżeli będzie istniał tak radykalny 
podział   na   ludzi   bardzo   bogatych   i   skrajnych   nędzarzy.   Kościół,   który   w   Roku 
Jubileuszowym uznał przed Bogiem i ludzkością własny grzech podziału i niezgody 
oraz wyraził stanowczą wolę dążenia do jedności, może teraz w podzielonej ludzkości 
spełnić   misję   przebaczenia,   pojednania   i   pokoju.   „Jedyną   rywalizacją   między 
wyznawcami   Boga   powinno   być   dążenie   do   jak   największej   wzajemnej   miłości"   - 
powiedział Papież w Armenii.

Spontanicznie rodzi się pytanie, co winniśmy robić w tej konkretnej sytuacji, skoro 

nie mamy żadnego wpływu na wielką politykę światową i nie możemy decydować ani 
o wojnie, ani o pokoju? Odpowiedź znajdujemy w słowie Bożym, które czytaliśmy w 
25.   niedzielę   zwykłą,   niemal   bezpośrednio   po   tragedii:   Polecam   więc   przede 
wszystkim, by prośby, modlitwy, wspólne błagania (...) odprawiane byty (...) za królów 

background image

i za wszystkich sprawujących władzę, abyśmy mogli prowadzić życie ciche i spokojne 
z całą pobożnością i godnością (1 Tym 2,1-2). 

7. Pomagać młodzieży dzisiaj       

spis treści

       

powrót

Kto ponosi odpowiedzialność za brak moralności i zagubienie młodzieży oraz za to, 

że młodzi ludzie nie widzą często sensu swojego życia?

Odpowiedzialność za problemy moralne i emocjonalne współczesnej młodzieży jest 

bardzo złożona. W żaden sposób nie jest możliwe wskazanie jednej grupy ludzi, którą 
można by nią obciążyć. Szukając odpowiedzi na to pytanie, należy nie tyle wskazywać 
winnych, ile raczej usiłować zrozumieć sytuację młodych, aby odkryć, w jaki sposób 
przyjść im z pomocą.

Sytuację młodego człowieka kształtuje przede wszystkim rodzina. Oddziaływanie 

cywilizacyjne na dzieci i młodzież jest wtórne wobec bezpośredniego wpływu ojca i 
matki.   W   najwcześniejszym   etapie   życia   dziecko   poznaje   cywilizację   poprzez 
rodziców. W ich osobach przychodzi do niego „cały świat". To oni dokonują selekcji i 
wyboru treści, które docierają do dziecka. Stąd bezpośrednie zagrożenie nie wypływa z 
oddziaływania cywilizacyjnego, ale raczej z braku właściwego środowiska rodzinnego. 
Największym   niebezpieczeństwem   dla   młodego   człowieka   jest   dziś   słabość   więzi 
rodzinnych   czy   tym   bardziej   rozbita   rodzina.   Kiedy   dziecko   -   dorastający   miody 
człowiek   -   żyje   w   klimacie   konfliktu,   skłócenia   lub   co   gorsza   niewierności 
małżeńskiej, jego obraz relacji międzyludzkich od samego początku zostaje głęboko 
zniekształcony.   Zranione   doświadczenie   miłości   ojcowskiej   czy   matczynej   rzutuje 
negatywnie na obraz Boga jako Dawcy życia. Trzeba pamiętać, że dziecko odkrywa 
miłość Boga poprzez miłość swoich rodziców i dzięki niej. Jezus mówi: Jeżeli „źli 
ojcowie" dają dobre dary swoim, o ileż bardziej udziela ich nam sam Ojciec niebieski 
(por. Mt 7,11).

Jednak młodzi ludzie wzrastają i kształtują swoje charaktery nie tylko w rodzinie, 

ale także w środowisku rówieśniczym - formalnym i nieformalnym. Stąd też zrzucanie 
całej   odpowiedzialności   za  problemy   dzieci   i   młodzieży   jedynie  na  rodzinę   byłoby 
niesprawiedliwe. Rodzice nie zawsze  mają możliwość  kontrolowania i korygowania 
wpływu otoczenia na postawy i zachowania swoich dzieci. Środowiska młodzieżowe 
nie są bynajmniej autonomiczne. Klimat moralny i religijny, jaki panuje wśród nich, 
kształtowany   jest   przez   dorosłych,   w   szczególności   zaś   przez   wychowawców, 
działaczy młodzieżowych i media. Młodzi często przyjmują „standardy" lansowane dla 
nich przez dorosłych. Młodzież traktowana jest przez wielki przemysł jako chłonny 
rynek zbytu. Im więcej jest niepewności oraz zagubienia moralnego i religijnego wśród 
niej, tym łatwiej przyjmuje ona proponowane „modele" życia. Słabe więzi rodzinne 
sprawiają często, że młodzi odwołują się częściej do opinii rówieśników i mediów niż 
do autorytetu rodziców. Wpływ środowiska rówieśniczego i mediów na dzieci mógłby 
być kontrolowany przez nich tylko wówczas, gdyby mieli oni dobry kontakt ze swoim 
potomstwem. O  ile  w najwcześniejszym  okresie życia to rodzice decydują, z  czym 
dziecko się spotyka, czego słucha i co ogląda, to jednak już w okresie dojrzewania 
możliwości takiej kontroli są bardzo ograniczone. Rodzice mogą wpływać na dziecko 
jedynie poprzez szczere rozmowy i zaufanie. Stąd tak istotne okazuje się nawiązanie 
głębokiej więzi przyjacielskiej rodziców z dziećmi jeszcze przed okresem dojrzewania.

Bardzo   ważnym   celem   tej   więzi   jest   między   innymi   wykształcenie 

odpowiedzialności za własne życie. Klimat cywilizacyjny, w jakim wzrastają młodzi 
ludzie dzisiaj, winni oni sami traktować nie tyle jako zagrożenie dla siebie, ale raczej 
jako   zaproszenie   do   większej   odpowiedzialności   osobistej   oraz   głębszego 
zakorzenienia się w wartościach religijnych i moralnych. Młody człowiek winien być 
świadomy,   iż   w   miarę   dorastania   odpowiedzialność   rodziny,   środowiska 
rówieśniczego,   szkoły,   Kościoła   czy   mediów   zmniejsza   się   na   rzecz   jego   osobistej 

background image

odpowiedzialności. Często zdarza się, iż trudniejsze warunki wzrastania w pierwszym 
okresie   życia   bywają   nierzadko   dla   młodych   bolesnym   bodźcem   do   podjęcia 
większego wysiłku, aby przekroczyć słabości i przykre doświadczenia.

Młodzi   ludzie   uwikłani   w   różnorakie   słabości   i   błędy   popełnione   w   przeszłości 

przez dorosłych nie mogą czuć się zwolnieni z odpowiedzialności moralnej i duchowej 
za   świat,   w   którym   żyją.   Dorastając,   winni   mieć   świadomość,   że   w   niedługiej 
przyszłości oni sami będą tworzyć cywilizację.

„Z powodu cząstki, którą każdy z nas swoją postawą ma w (...) złu, przyczyniając 

się do zeszpecenia- oblicza Kościoła, pokornie prosimy o przebaczenie" - tak modlił 
się Jan Paweł II w historycznej Mszy św. w Roku Jubileuszowym w pierwszą niedzielę 
Wielkiego Postu. Papież, wspominając błędy i grzechy popełnione przez chrześcijan w 
ciągu dwudziestu wieków istnienia Kościoła, prosił Boga o miłosierdzie dla wszystkich 
-   żyjących   i   zmarłych.   Podobnie   ludzie   młodzi,   choć   nie   ponoszą   bezpośredniej 
odpowiedzialności za błędy dorosłych, to jednak z powodu osobistych grzechów, jakie 
popełniają już w młodości, mają swój udział w złu, które szpeci człowieka, Kościół, 
społeczeństwo,   ludzkość   w   ogóle.   Ta   świadomość   pomoże   im   zrezygnować   z 
osądzania   i   oskarżania.   Również   dzięki   niej   łatwiej   przyjmą   postawę 
odpowiedzialności i zaangażowania w budowanie najpierw własnego życia, a później 
życia rodzinnego, społecznego, politycznego oraz Kościoła

.

8. Nie jesteś sam       

spis treści

       

powrót

Dlaczego samobójstwo jest niedozwolone?
Pytanie   dotyczące   samobójstwa   padło   na   spotkaniu   z   licealistami.   Długo 

zastanawiałem się nad tym, czy podjąć się odpowiedzi na to pytanie, skoro dotyczy 
wąskiej   grupy   młodych   ludzi,   którzy   (najczęściej   sobie   jedynie   znanymi   drogami) 
dochodzą do granic życia, zanim doświadczą jego piękna, dobroci, głębi i wielkości. 
Pytanie   to   wydało   mi   się   jednak   ważne   dla   nas   wszystkich.   Każdemu   bowiem 
przydarzają   się   chwile,   kiedy   ma   wszystkiego   dość   i   -   jeśli   nawet   nie   chce   w 
jakiejkolwiek formie przerywać swojego życia - to jednak, choć na krótki czas, chętnie 
schowałby się gdzieś, by przeczekać trudne czasy.

Ponieważ   spotkanie   odbywało   się   poza   zajęciami   szkolnymi,   przyszli   jedynie 

chętni.   Od   samego   początku   spotkania   panowała   atmosfera   skupienia   i   powagi.   Ci 
młodzi   ludzie   chcieli   usłyszeć   odpowiedź   na   pytania,   które   sami   wcześniej   zadali 
anonimowo i przesłali mi na kilka tygodni przed zaplanowanym spotkaniem. Wśród 
banalnych   pytań   typu:   „Czy  wolno   się   całować?",   które   nastolatki   zadają   każdemu 
księdzu   na   religii,   znalazły   się   poważne,   nawet   bardzo   trudne.   Czułem,   że   za 
niektórymi z nich kryją się wielkie osobiste dramaty: cierpienie, zagubienie, poczucie 
nieszczęścia czy też zaglądająca w oczy rozpacz. Inne pytania odzwierciedlały z kolei 
otwarcie na przyszłość, optymizm, fascynację i ciekawość życia. Dla wielu zebranych 
młodych ludzi spotkanie było okazją, by zapytać - choćby krótko i anonimowo - o swój 
ważny problem.

Ponieważ   przytoczone   pytanie   było   anonimowe,   nie   miałem   okazji   zobaczyć 

pytającego i spojrzeć mu w oczy, aby odgadnąć, czy było ono tylko „teoretyczne", 
wypływało z zabawy w filozofa, praktykowanej przez niektórych młodych ludzi, czy 
też może zrodziła je walka z pokusą targnięcia się na swoje życie. Nie mogąc poznać 
okoliczności, w jakich powstało to pytanie, spróbujmy odnieść je do dwóch różnych 
sytuacji, w jakich mogło się ono narodzić, i w ich kontekście udzielić odpowiedzi.

Najpierw spróbujmy sobie wyobrazić młodego człowieka, który sam doprowadza 

się   do   granic   życia   i   śmierci   poprzez   przekraczanie   i   łamanie   wszystkich   barier, 
nakazów   i   zakazów,   jakie   dla   obrony   człowieka   stawiane   są   przez   Boga   i   ludzi. 
Następnie problem samobójstwa odniesiemy do nastolatka doprowadzonego do myśli o 
śmierci przez wielkie krzywdy, jakich doznał od ludzi. Ponieważ życie jawi mu się 

background image

jako pasmo wiecznych cierpień, wyciąga wniosek, iż lepiej skończyć z sobą, niż tak 
bardzo się męczyć.

Sytuacja   pierwsza.   Młodego   człowieka   rozpiera   nienasycona   chciwość   doznań   i 

wrażeń. Ponieważ jest młody, wydaje mu się, że cały świat należy tylko do niego. 
Uważa, że jest panem swojego życia. Słowa głupiego bogacza dobrze streszczają jego 
życiowe plany: Masz wielkie dobra, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i 
używaj!   (Łk   12,19).   Wszystkich   traktuje   z   góry.   Jest   przekonany,   że   wystarczy 
powiedzieć sobie, iż wszystko zależy tylko od niego, a wówczas to, co dla innych jest 
niedostępne, dla niego stoi otworem. Wszelkie granice zostają zniesione, wszystko mu 
wolno. Nikt nie ma prawa niczego mu nakazywać, zakazywać lub czegokolwiek od 
niego wymagać czy żądać.

Z czasem jednak zauważa, że to, co miało być dla niego źródłem nieograniczonego 

szczęścia, staje się źródłem śmiertelnej nudy. Owa łatwość, z jaką wszystko osiąga, nie 
daje mu satysfakcji. Ogarniające go w związku z tym znużenie sprawia, że to, do czego 
dążył   i   czego   szukał,   zaczyna   go   męczyć.   I   chociaż   zaspokaja   wszystkie   swoje 
namiętności, to jednak nie czerpie z tego żadnej przyjemności. Zauważa, że wraz z 
pogłębianiem   się   monotonii   narasta   straszny   gniew   na   ludzi.   Im   bardziej   ktoś   jest 
lepszy, świętszy, tym większą wywołuje w nim złość. A to, co w innych ludziach budzi 
odrazę i wstręt, jemu się podoba.

Szybko też odkrywa, że nie jest odludkiem, że obok niego istnieją jemu podobni, 

podobnie myślący. I choć lamie wszystkie zakazy i nakazy, to jednak jego odwaga jest 
pozorna.   Bardzo   boi   się   zdemaskowania,   kary,   odrzucenia.   Gdzieś   w   głębi   swojej 
świadomości wie, że robi  coś  dziwnego, strasznego i obrzydliwego. Żyje tak  przez 
wiele tygodni i miesięcy. Z czasem rodzi się w nim beznadzieja i rozpacz. Czuje się 
osaczony. Wie, że musi z tym skończy, ale nie wie jak. A może odebrać sobie życie? 
Powstaje więc pytanie: „Dlaczego samobójstwo jest niedozwolone?".

Świadome   i   rozmyślne   paktowanie   ze   złem   kończy   się   często   tragicznie.   Przed 

wielu ludźmi, nieraz w bardzo młodym wieku, otwiera się swoiste piekło tylko dlatego, 
że   dali   się   uwieść   fascynacjom   demonicznym.   Filmy   nakręcane   z   inspiracji 
demonologicznej   usłane   są   zwykle   trupami:   tajemniczymi   zabójstwami   i 
samobójstwami. Zapłatą za rozmyślne paktowanie ze złem i ze Złym jest śmierć (por. 
Rz   6,23);   taka,   która   przychodzi   z   nadużycia   narkotyków,   poprzez   cudzą   agresję   i 
gwałt   czy   też   targnięcie   się   na   własne   życie.   Wszystko   to   jest   ciemne,   smutne   i 
tragicznie   bolesne.  Aby   uratować   własne   życie,  młody  człowiek   musiałby  najpierw 
uznać, że bardzo się zagubił. Musiałby też wyznać wiarę w Tego, który jest Panem 
życia i śmierci. Byłoby to możliwe, gdyby zaufał ludziom i rozpoczął wszystko od 
nowa.

Druga   sytuacja.   Pytanie   „Dlaczego   samobójstwo   jest   niedozwolone?"   pada   w 

zupełnie innych okolicznościach. Zadaje je młody człowiek, który od dziecka bardzo 
cierpi.   Jego   ojciec   jest   alkoholikiem.   W   dzieciństwie,   kiedy   tata   wracał   do   domu 
pijany,   upokarzał   go   i   znęcał   się   nad   nim.   Teraz   żyją   obok   siebie   we   wzajemnie 
skrywanej wrogości. Matka jest osobą zagubioną i wiecznie nieszczęśliwą. Sama jest 
zbyt   udręczona   własnym  życiem,  aby   móc  interesować   się  życiem  dziecka.  Wobec 
rówieśników ma wiele kompleksów. Czuje się przez nich upokarzany. Jest też zbyt 
niezaradny, by odnosić sukcesy w szkole. Wszyscy przyzwyczaili się do tego, że jest 
najgorszy.   Nauczyciele   nie   potrafią   docenić   jego   wysiłków   i   starań.   Tęskni   za 
przyjaźnią, ale boi się kontaktów z innymi. Ma wrażenie, że wszyscy go odrzucają i 
pogardzają nim. Doświadcza bolesnego osamotnienia. Czuje się samotny w domu z 
pijanym ojcem i bezradną matką, a także wśród rówieśników. Tęskni za miłością, ale 
tak bardzo boi się odrzucenia, iż woli nie ryzykować znajomości z dziewczyną. Wokół 
niego   jest   wiele   życzliwych   osób,   które   widząc   jednak   jego   wieczny   smutek   i 
posępność - odsuwają się od niego. I chociaż często poniża się we własnych oczach, to 
gdzieś w głębi serca jest zbyt dumny, by prosić o trochę zainteresowania, życzliwości i 

background image

ludzkiego ciepła. Żyje więc na boku i czuje się śmiertelnie samotny. Początkowo szuka 
ucieczki w książkach, ale towarzystwo papierowych bohaterów niewiele go pociesza. 
Uważa się za wierzącego, ale jego religijność jest tak obca życiu, że nie przynosi mu 
praktycznie żadnej ulgi i nie pomaga w rozwiązaniu problemu.

W tym umęczeniu sobą i swoją samotnością rodzi się pytanie: Czy warto tak się 

męczyć cale życie? Czy nie lepiej przerwać te męki? Kiedy dopuszcza do siebie takie 
pytania,   ogarnia   go   jakiś   straszliwie   lodowaty   chłód.   Nigdy   nie   myślał   realnie   o 
przerwaniu własnego życia, niczego nigdy też nie planował. Myśl ta jednak przyssała 
się do jego mózgu jak pijawka. Narzuca się w momentach trudnych i staje przed nim 
jako „diabelskie" pocieszenie: Miałbym wreszcie święty spokój. Gdzieś w głębi swojej 
duszy   plącze   się   myśl,   że   popełniając   taki   straszny   czyn,   mógłby   zemścić   się   na 
wszystkich,   którzy   go   odrzucali,   lekceważyli   i   poniżali.   Nie   obawia   się   wiecznego 
potępienia, ale powstrzymuje go przede wszystkim strach. Hamulcem jest także matka. 
Może bardziej niż strach powstrzymuje go właśnie obawa przed zranieniem jej. „To by 
ją zabiło" - powtarza.

Przedstawiono tu dwa możliwe źródła nieszczęść młodego człowieka, choć - jak 

pokazuje życie - tylko jedno z nich bywa przeważnie motywem zamachu u na swoje 
życie. „Dlaczego samobójstwo jest niedozwolone?". Ponieważ życie pozostaje wielkim 
darem   i   łaską,   także   wtedy,   kiedy   bywa   bardzo   ciężkie.   Aby   pomóc   myślącemu   o 
śmierci   młodemu   człowiekowi,   trzeba   go-w   przenośni   i   dosłownie   -przygarnąć, 
przytulić i zachęcić do otwarcia na innych. Jego śmiertelna samotność jest nie tylko 
owocem niesprzyjających warunków w domu, w szkole czy też wśród rówieśników, 
ale   także   jego   izolacji,   w   której   lęk   przed   odrzuceniem   miesza   się   z   maskowaną 
wyniosłością. Czuje się śmiertelnie samotny, ponieważ dokonuje nieustannie takiego 
wyboru.

Nie jesteś sam. Wokół ciebie jest wiele bardzo życzliwych osób, które gotowe są 

przyjść ci z pomocą. Jeżeli do tej pory nie udzieliły ci jej, to tylko dlatego, że od nich 
uciekałeś   - oto  słowa, które -  w klimacie  ciepła, serdeczności i  akceptacji - należy 
skierować do zagubionego młodego człowieka. Wraz z odkrywaniem dobrych ludzi, 
trzeba mu pomóc także odkryć dobrego Boga, który jako pierwszy otacza go swoją 
nieskończoną miłością.

9. Bieda społeczna i pieniądze       

spis treści

       

powrót

Często   słyszymy,   że   gdyby   były   pieniądze   można   by   zaradzić   bezrobociu, 

bezdomności,   przestępczości,   przemocy   nieletnich   oraz   narkomanii.   Jak   ten   sposób 
myślenia godzić ze słowami Ewangelii, które przestrzegają przed bogactwem? Jezus 
zdaje się mówić, że źródłem nieszczęścia ludzkiego jest raczej nadmiar pieniędzy.

Jezus nie wzywa do nędzy i nie sławi biedy. Sam doświadczając skrajnego ubóstwa 

z   miłości   do   Ojca   i   ludzi   (Lisy   mają   nory   i   ptaki   podniebne   -   gniazda,   lecz   Syn  
Człowieczy   nie   ma   miejsca,   gdzie   by   głowę   mógł   położyć,   Łk   9,58),   nie   żyje 
bynajmniej w jakieś poniżającej nędzy. Chętnie korzysta z dóbr użyczonych Mu przez 
ludzi bogatych. Zachęca uczniów, aby oni również przyjmowali zaproszenie do stołu, 
ponieważ zasługuje robotnik na swoją zapłatę (Łk 10,7). Św. Paweł zaś, powołując się 
na   znane   przysłowie   cytowane   w   Prawie   Mojżesza   (Nie   zawiążesz   pyska   wołowi 
młócącemu, Pwt 25,4), powtarza tę samą prawdę: Godzien jest robotnik zapłaty swojej 
(1 Tm 5,18; por. 1 Kor 9,9). Jezus nie zaprzecza więc potrzebie korzystania z pieniędzy 
i środków materialnych. Nie potępia ludzi bogatych, ale zaprasza ich, aby zaufawszy 
Bogu - rozdawali swoje dobra biednym i naśladowali Jego ubóstwo.

Biblijna analiza społeczna  podkreśla, że biedni cierpią  z powodu chciwości oraz 

braku   miłosierdzia   rządzących   i   bogatych.   Również   Jezus   wskazywał,   że   źródłem 
ludzkiej nędzy jest brak współczucia i miłosierdzia. Łazarz leżący u bram bogacza jest 
oskarżeniem   nie   tylko  tego   ostatniego,   ale   wszystkich,  którzy   byli   związani   z   jego 

background image

dworem. Częste podkreślanie przez media, że przyczyną najważniejszych problemów 
społecznych   jest   brak   pieniędzy,   to   nie   tylko   uproszczenie,   ale   także   zwyczajna 
nieprawda.   W   niektórych   dziedzinach   życia   społecznego   ważniejsze   od   pieniędzy 
bywa współczucie i miłosierdzie wobec człowieka.

Autor Księgi Przysłów modli się do Boga: Proszę Cię (...) nie dawaj mi bogactwa ni 

nędzy, żyw mnie chlebem niezbędnym, bym syty nie stał się niewiernym i nie rzekł: 
„A któż to jest Pan?" lub z biedy nie zaczął kraść i nie targnął się na imię mego Boga 
(Prz   30,7-9).   Modlitwa   ta   ukazuje   istotę   naszego   stosunku   do   pieniędzy   i   rzeczy 
materialnych. Po pierwsze - dobra materialne są darem Boga otrzymywanym z Jego 
łaski. Jeżeli korzystamy z nich, winniśmy jednocześnie za nie Bogu dziękować. Bóg 
ofiarowuje nam dostatek nie tylko po to, abyśmy z niego korzystali sami, ale byśmy się 
nim   dzielili.   Księga   Przysłów   uświadamia   nam   ponadto,   że   nadmiar   dóbr   staje   się 
niebezpieczny dla duszy człowieka. Może bowiem pobudzać ją do pychy i szukania 
władzy.   Jednak   i   nędza,   która   przyprawia   człowieka   o   udrękę   ciała,   także   bywa 
zagrożeniem dla duszy. Człowiek umęczony głodem, zimnem, chorobami czy innymi 
dokuczliwymi   brakami   traci   poczucie   własnej   wartości   i   godności.   Pod   wpływem 
nędzy zapomina, że zależy od Boga, a bliźni są jego braćmi. Ludzka bieda połączona z 
pychą,   wyniosłością   i   żądzą   władzy   leżała   u   źródeł   krwawych   rewolucji,   które 
przemocą zabierały dobra materialne bogatym, ale bynajmniej nie po to, aby je rozdać 
ubogim.   Obalona   władza   bogatych   była   zastępowana   uciskiem   i   terrorem 
rewolucyjnym.

Niezwykłe   świadectwo   ewangelicznego   ubóstwa   daje   cytowany   wcześniej 

Aleksander Sołżenicyn w książce pt. Archipelag Gulag. Aby więzień mógł przetrwać 
nieludzki   czas   przymusowej   pracy   w   łagrach,   autor   radzi   mu   przyjąć   dobrowolnie 
skrajne ubóstwo: „Własnych rzeczy mieć jak najmniej, żeby później nie drżeć o nie. 
Nie trzeba mieć walizki, aby eskorta nie musiała zgnieść jej na miazgę przy wejściu 
[do   wagonu];   nie   trzeba   też   mieć   nowych   butów   ani   modnych   półbucików,   ani 
wełnianego garniturku: w wagonie (...) i tak ci ukradną, odbiorą, zamienią, każą oddać. 
Jeżeli   oddasz  bez   sprzeciwu,  to  upokorzenie   długo  będzie   zatruwać   ci  serce.  Jeżeli 
zabiorą ci siłą - to za twoje myto, jeszcze cię obito. (...) Żadnego mienia! Nie mieć 
niczego! Uczył nas (...) Chrystus. (...) Dlaczegóż to nie chcemy wmyślić się w sens 
tego   przesłania   opętani   chciwością?   Czy   nie   rozumiemy,   że   posiadanie   gubi   nasze 
dusze?". 

10. Bieda w rodzinie       

spis treści

       

powrót

W   moim   sąsiedztwie   mieszka   rodzina,   która   jest   w   bardzo   trudnej   sytuacji 

materialnej   i   moralnej.   Rodzice   są   bez   pracy,   a   mają   czworo   dzieci.   Brak   im 
podstawowych środków do życia. Złorzeczą na tę sytuację. Brakuje im jednak otwarcia 
na innych, są zniechęceni, bezradni. Jak pomóc im zgodzić się na własne życie?

Trzeba by im najpierw pomóc nie tyle „godzić się na życie", ile raczej „zbuntować 

się" przeciwko własnej bezradności, bezsilności i życiowej pasywności. Należałoby im 
także pomóc odnaleźć się w tej trudnej sytuacji, pozbierać się psychicznie i duchowo, a 
także - przynajmniej na początku - pomóc im szukać środków do życia. Przy czym nie 
tyle chodzi o charytatywną pomoc dla biednej rodziny, ile o przyjazne, bezinteresowne 
towarzyszenie im. Ludzie znajdujący się w trudnej sytuacji materialnej często czują się 
upokorzeni,   poniżeni,   wyizolowani,   zepchnięci   na   margines   życia.   Niejednokrotnie 
noszą   też   w   sobie   chore   poczucie   winy,   obwiniając   siebie   i   swoich   najbliższych   o 
trudną sytuację materialną, w której się znaleźli, choć często nie są za nią bezpośrednio 
odpowiedzialni.

Stąd też pomoc materialna winna uwzględniać sytuację psychiczną tych ludzi. W 

ich   złorzeczeniu   wyrażać   się   może   nie   tylko   bezradność,   ale   także   urażona   ludzka 
duma.   Trzeba   mieć   ją   na   względzie.   Pomagając   człowiekowi   materialnie,   bez 

background image

odpowiedniego wyczucia i delikatności, można go dodatkowo upokarzać, a przez to 
pogrążać psychicznie jeszcze głębiej. W udzielaniu pomocy materialnej ważne są nie 
tylko   pieniądze   i   rzeczy   materialne,   ale   także   sposób   ich   przekazania.   Trzeba   tym 
ludziom   dyskretnie   uświadamiać,   iż   szukanie   pomocy   i   wsparcia   materialnego, 
szczególnie dla dzieci, nie jest bynajmniej upokarzające. Ludzie ubodzy materialnie, 
tym bardziej rodziny wielodzietne, mają prawo do systematycznej pomocy ze strony 
państwa   i   władz   samorządowych.   Tej   pomocy   trzeba   się   domagać,   jeżeli   władze 
zaniedbują swoje obowiązki.

Z drugiej jednak strony, pomaganie osobom w trudnej sytuacji materialnej nie może 

polegać jedynie na organizowaniu im środków do życia, z których one będą pasywnie 
korzystać.   Chodzi   raczej   o   mobilizowanie   ich  do   działania.   Wszyscy   winniśmy   się 
leczyć   z   roszczeniowej   postawy   wobec   innych,   którą   odziedziczyliśmy   po 
komunizmie. Żyliśmy prawie pół  wieku w totalitarnym systemie, w którym zawsze 
„oni"   byli   odpowiedzialni   za   sprawy   ekonomiczne   i   społeczne,   nas   natomiast 
obowiązywała   wyłącznie   uległość   i   ślepe   niewolnicze   posłuszeństwo   wobec   „ich" 
władzy.   Dziś   trzeba   nam   budzić   w   sobie   świadomość,   że   za   sprawy   społeczne, 
gospodarcze i polityczne odpowiedzialny jest w jakiś sposób każdy obywatel. I chociaż 
rodzina z czworgiem dzieci ma prawo domagać się odpowiedniej ochrony i pomocy ze 
strony samorządu lokalnego i państwa, to jednak nie może ograniczyć się wyłącznie do 
żądań i roszczeń. Złorzeczeniem nie zmieni się swojej sytuacji.

Udzielona w tym konkretnym przypadku pomoc może polegać także - przynajmniej 

na   samym   początku   -  na  uważnym  i   życzliwym   słuchaniu.  Jest   bowiem   niezwykle 
ważne, aby ludzie ci mogli wypowiedzieć przed kimś swój żal, upokorzenie i odczucie 
wyizolowania. Ktoś musi im pomóc „rozpuścić" gniew i żal, w jakich żyją być może 
już   od   wielu   lat.   Organizując   pomoc   materialną,   towarzysząc   im   życzliwie,   trzeba 
jednocześnie uświadamiać im, że bezsilny gniew jest po prostu stratą ludzkiej energii, 
którą można by przecież zamienić na bardziej pozytywne działanie. Trzeba by także 
odwoływać   się   do   ich   rodzicielskiego   poczucia   odpowiedzialności.   Demonstrowane 
przez   rodziców   poczucie   bezsilności   będzie   kształtować   taką   samą   postawę   u   ich 
dzieci. Dobrze byłoby ich przekonać, na ile się tylko da, że nie jest prawdą, iż nic nie 
da się zrobić. Nie żyjemy na pustyni. Wokół nas jest wielu ludzi życzliwych i chętnych 
do pomocy. Trzeba się jedynie na nią otworzyć. Wydaje się, iż życzliwe towarzyszenie 
może   okazać   się   dla   tej   rodziny   o   wiele   większą   pomocą   niż   bezpośrednia   pomoc 
materialna, której organizowaniem winni się zająć najpierw oni sami.

Oczywiście, te i tym podobne rady będą miały sens tylko wtedy, kiedy ludzie ci, 

przynajmniej w minimalnym stopniu, otworzą się i pozwolą się wciągnąć w dialog. 
Istnieją jednak tak dramatyczne, a niekiedy wręcz tragiczne sytuacje, w których ludzka 
bezradność,   niewiara   w   siebie,   stany   zniechęcenia   i   depresji   są   po   ludzku   nie   do 
przekroczenia. Wtedy może lepiej nie pouczać, nie dawać rad, ale po prostu być, trwać 
z kimś w jego bezradności, pomagając i pocieszając, na ile się da.

Dla osoby pomagającej ważny jest wówczas nie tylko duch miłości bliźniego, ale 

także   duch   wiary   i   nadziei.   Przeżywanie   bowiem   stanu   bezradności,   niemocy, 
zagubienia wobec czyjegoś nieszczęścia może niszczyć psychicznie i duchowo, jeżeli 
zabraknie ducha wiary. Jeżeli natomiast wzbudzi się w sobie świadomość, iż Pan Bóg 
jest   obecny   i   działa   także   w   największej   nędzy,   wówczas   ta   sama,   po   ludzku 
beznadziejna, sytuacja może stać się głębokim doświadczeniem duchowym. Wszystko 
zależy od ducha wiary. Trzeba też ufać, iż ten duch wiary i nadziei będzie oddziaływał 
także na ludzi zagubionych i stopniowo będzie ich przemieniał. 

11. Wyznaniowy dialog       

spis treści

       

powrót

Czy rozmowy na temat wiary z przedstawicielami innych wyznań, na przykład ze 

świadkami Jehowy, są wskazane, czy raczej należy ich unikać?

background image

Systematyczne i z góry zaplanowane unikanie rozmów z przedstawicielami innych 

wyznań   zamykałoby   nas   w   wyznaniowym   getcie   i   byłoby   sprzeczne   z   duchem 
Kościoła, który ze swej natury jest powszechny. Sobór Watykański II otworzył Kościół 
na   szeroki   dialog   z   ludźmi   odmiennych   wyznań   i   religii.   Niektórzy   katolicy   byli 
zgorszeni   zaproszeniem   przez   Jana   Pawła   II   do   Asyżu   przedstawicieli   wszystkich 
wyznań   do   wspólnej   modlitwy   o   pokój.   Wydawało   im   się   bowiem,  iż   Papież   tym 
gestem zrównał wszystkie wyznania i religie. Taka interpretacja spotkania w Asyżu 
jest z pewnością nieprawdziwa. Sobór Watykański II zachęca wiernych do szerokiego 
dialogu z „braćmi odłączonymi", z niechrześcijanami, a także z ludźmi niewierzącymi. 
Do dialogu tego zobowiązani są nie tylko przedstawiciele hierarchii, ale także wszyscy 
wierni. Dialog ten wypływa jednak nie tyle z postanowienia soborowego, ile raczej z 
samej istoty Kościoła,który ze swej natury ma charakter apostolski.

Dialog   z   przedstawicielami   innych   wyznań   i   religii   nie   wyklucza   bynajmniej 

wierności wobec własnego wyznania, a wręcz je zakłada. Relatywizm wyznaniowy nie 
tylko nie służy dialogowi ekumenicznemu, ale już w samym punkcie wyjścia czyni go 
bezowocnym i jałowym. Prawdziwy dialog religijny może być owocny tylko wówczas, 
kiedy jest prowadzony w duchu prawdy z obu stron. Obok głębokiego zakorzenienia 
we   własnej   wierze,   do   dialogu   ekumenicznego   konieczne   jest   wielkie   otwarcie   na 
drugiego   człowieka.   Owocem   prawdziwego   dialogu   wyznaniowego   winno   być   nie 
tylko głębsze spotkanie wyznawców, ale także - a może nawet  przede wszystkim - 
głębsze spotkanie z samym Bogiem. Dialog wyznaniowy, który jest prowadzony z całą 
szczerością,   w   duchu pokory   i  wzajemnego   otwarcia,   jest   zawsze   dialogiem   wiary, 
dialogiem o Prawdzie, która wyzwala od narosłych w ciągu wielu wieków wzajemnych 
niechęci i uprzedzeń.

W   kontekście   pytania   o   dialog   ze   świadkami   Jehowy   podkreślmy   jedną   cechę 

dialogu   wyznaniowego:   obustronne   otwarcie   na   szukanie   pełniejszego   rozumienia 
prawdy. Rozpoczynanie dialogu w postawie zamknięcia („Tylko ja mam rację i muszę 
cię zdobyć dla naszej wiary") czyni dialog wyznaniowy bezowocnym. Praktyka zdaje 
się   potwierdzać   taką   właśnie   postawę   u   wielu   świadków   Jehowy.   Ale   i   w   tym 
przypadku   generalizowanie   ocen   może   być   nieprawdziwe   i   krzywdzące.   Także   ze 
świadkiem Jehowy winniśmy starać się rozpoczynać rozmowę bez uprzedzeń i osądów 
wewnętrznych.   Dalibyśmy   najgorsze   świadectwo   wyznawanej   wierze,   jeżeli 
traktowalibyśmy ludzi w sposób dla nich przykry czy wręcz upokarzający. Szacunek 
należy się każdemu człowiekowi, nawet temu, który zdaje się nam przeszkadzać czy 
wręcz narzucać ze swoim „dialogiem religijnym".

Prowadzenie dialogu wyznaniowego może być niebezpieczne dla kogoś, kto jest 

niepewny swojej wiary i przeżywa różnorakie wątpliwości. Chodzi jednak nie tyle o 
wątpliwości   intelektualne,   ile   przede   wszystkim   emocjonalne   i   moralne.   Bylibyśmy 
nieuczciwi wobec własnego sumienia, gdybyśmy dla „ułatwienia" sobie życia lub też z 
powodów jakichś wewnętrznych urazów  do pojedynczych ludzi w Kościele czy też 
uprzedzeń   do   instytucji   kościelnej   zmieniali   wyznanie.   Dotyczy   to   nie   tylko 
przyjmowania przez katolika innej religii, ale także sytuacji odwrotnej. Kiedy człowiek 
wierzący   doświadcza   głębokiego   rozczarowania   własną   wiarą,   wówczas   jego 
pierwszym   obowiązkiem   jest   szukanie   rzeczywistych   przyczyn   tego   rozczarowania. 
Jeżeli bowiem przyczyną kryzysu wiary są osobiste trudności emocjonalne, moralne 
czy duchowe, to zanim rozpocznie się jakikolwiek dialog wyznaniowy, trzeba uczciwie 
szukać wyjścia z osobistego problemu na tej płaszczyźnie, na której on się objawia. 

12. Kapelan w szpitalu       

spis treści

       

powrót

 

Przez kilkanaście dni leżałam w szpitalu. Ponieważ codziennie przychodził kapelan, 

cieszyłam   się,   że   będę   mogła   przyjmować   Komunię   św.   Byłam   jednak   trochę 
zaskoczona wizytami księdza. Z Najświętszym Sakramentem przychodził rano, około 

background image

godziny siódmej. Na korytarzach rozmawiał z personelem i pacjentami. Wielu z tych 
ostatnich było w trakcie toalety porannej, salowe sprzątały. Wszystko odbywało się w 
pośpiechu.   Miałam   poczucie   pewnego   niesmaku.   Rozumiem,   że   szpital   to   wielki 
zakład  pracy,  w   którym   jest   ciągły   ruch.   Wszystko  podporządkowane   jest   trosce   o 
zdrowie fizyczne pacjentów. Ale przecież dobrze wiemy, że do zdrowia ciała także 
bardzo   przyczynia   się   spokój   duszy.   Wieczorem,   między   godziną   siedemnastą   a 
dwudziestą, w szpitalu było zwykle bardzo spokojnie. Pacjenci rozmawiali, niektórzy 
oglądali telewizję, inni spacerowali po korytarzach. Pomyślałam - to byłby doskonały 
czas dla kapelana. Nikt by mu nie przeszkadzał, nie musiałby się też spieszyć. Leżałam 
na sali z kobietą, która czekała na ciężką operację. I choć starała się być dzielna, to 
jednak była smutna. Moim zdaniem, bardzo potrzebna byłaby jej nie tylko Komunia 
Św.,   ale   również   rozmowa   z   księdzem,   choćby   krótka.   Było   mi   trochę   żal,   że   ta 
szpitalna okazja pomocy duchowej człowiekowi, który cierpi, jest niepewny swojego 
losu - bywa tak marnowana. Jak reformować system posługi kapelanów w szpitalu?

To bardzo trudne pytanie nie tylko dla pacjentów, ale także dla dyrekcji szpitali, 

pielęgniarek i kapelanów. Może szczególnie trudne dla ordynariuszy, prowincjałów i 
przełożonych kapelanów, którzy posyłają księży z tą misją. Jest ono jednak głosem 
licznych wiernych, dla których choroba i pobyt w szpitalu to zazwyczaj bardzo ważne 
doświadczenie   życiowe,   wpływające   nieraz   na   zamianę   stosunku   do   całego   życia. 
Nawet   najmniejsze   zagrożenie   dla   zdrowia   sprawia   bowiem,   iż   odruchowo   robimy 
rachunek sumienia i ponownie stawiamy sobie pytanie o cel i sens istnienia. Ofiarna, 
życzliwa   i   kompetentna   posługa   kapelanów   szpitalnych  może   być   nie   tylko   wielką 
pomocą w chorobie, ale także przyczynić się do odnowienia relacji z Bogiem i bliźnimi 
w   tych   trudnych   chwilach.   Dla   osób   zaś   ciężko   chorych   i   umierających   ma  nieraz 
decydujące znaczenie, ponieważ pomaga im przygotować się na przejście z tego świata 
do  wieczności. Niewątpliwie  praca kapelana  w  szpitalu wymaga więc  wiele  uwagi, 
poświęcenia i trudu.

I choć rzeczywiście w dziedzinie posługi duszpasterskiej w polskich szpitalach jest 

jeszcze bardzo wiele do zrobienia, to całościowa ocena aktualnej posługi kapelanów 
winna   być   sprawiedliwa.   W   pytaniu   opisane   jest   duszpasterstwo   jednego   szpitala, 
którego   ocenę   z   pewnością   można   odnieść   także   do   innych   tego   rodzaju  placówek 
leczniczych. Nie jest ono jednak reprezentatywne dla całego szpitalnictwa w Polsce. W 
wielu   szpitalach   posługa   kapelana   ma   rzeczywiście   miejsce   w   godzinach 
popołudniowych   i   wieczornych.   Dotyczy   to   przede   wszystkim   dużych   szpitali 
wielkomiejskich, gdzie księża jako kapelani pracują zwykle na pełny etat. Do chorych 
w szpitalach niewielkich, małomiasteczkowych ksiądz przychodzi często właśnie rano 
i zwykle na krótki czas. Nierzadko bowiem po wizycie w szpitalu ma wiele innych 
zajęć duszpasterskich, na przykład katechezę czy pracę w kancelarii.

Posługa kapelana we wczesnych godzinach rannych bywa rzeczywiście trudna. Ale 

przy poświęceniu większej uwagi i serca ze strony duszpasterza i pacjentów, którzy 
korzystają z jego posługi, może być dobrze spełniana. Same zmiany organizacyjne nie 
wystarczą, by podnieść poziom duszpasterstwa w szpitalu. Każda posługa - nie tylko 
zresztą   duszpasterska   -   zależy   od   zaangażowania,   poświęcenia   i   trudu   konkretnej 
osoby. Stąd też w ramach istniejącego duszpasterstwa szpitalnego może zmienić się 
bardzo   wiele,   jeżeli   ulegnie   zmianie   wewnętrzne   nastawienie   duszpasterzy   oraz 
korzystających   z   ich   posługi   wiernych.   Nie   należałoby   więc   podkreślać   przede 
wszystkim   konieczności   zmian   zewnętrznych.   Chodzi   raczej   o   pogłębienie 
wewnętrznej postawy w odniesieniu do szpitalnej posługi kapelanów i pacjentów.

Do   sytuacji   opisanej   w   pytaniu   trzeba   podejść   z   dużym   zrozumieniem.   Ksiądz 

kapelan  nie  może  chodzić   po szpitalu, nie  rozmawiając  z  personelem  i  chorymi.  Z 
pewnością Pan Jezus, którego duszpasterz zanosi chorym, „nie czuje się obrażany", 
kiedy ten pozdrawia personel czy też mówi „Szczęść Boże" sprzątającym salowym. 
Nie da się w szpitalu wprowadzić atmosfery skupienia i ciszy, jaka panuje w świątyni, 

background image

choć oczywiście zachowanie zewnętrzne kapelana winno odpowiadać spełnianej przez 
niego misji. Celem posługi duszpasterskiej w szpitalu jest nie tylko prowadzenie ludzi 
do Boga, ale także tworzenie klimatu pogody ducha, wzajemnej miłości, życzliwości i 
służby. I choć zewnętrzne warunki pełnienia posługi w wielu szpitalach bywają dalekie 
od idealnych, to jednak nie wykluczają one przyjęcia Komunii Św., spowiedzi czy też 
krótkiej rozmowy z księdzem.

Niestety, często w naszych szpitalach - jak wynika z pytania - posługa kapelana 

ogranicza   się   rzeczywiście   jedynie   do   udzielania   sakramentów   św.   Jednak   nie 
wszędzie. Istnieje wielu zaangażowanych kapelanów, którzy szpital przemieniają we 
własną parafię i rozwijają bogate formy duszpasterstwa. Obok sprawowania codziennej 
Mszy   Św.,   roznoszenia   chorym   Komunii   św.   i   spowiedzi,   prowadzą   nieraz   długie 
rozmowy duchowe, proponują religijną lekturę, redagują szpitalną gazetkę, odprawiają 
krótkie nabożeństwa itp. Oczywiście w każdym szpitalu - choćby najmniejszym - jest 
zawsze   zbyt   wiele   osób   cierpiących   i   udręczonych,   by   jeden   kapelan   -   nawet 
najbardziej   gorliwy,   mógł   pomóc   wszystkim.   W   wielu   szpitalach   na   Zachodzie 
kapelani mają do pomocy wolontariuszy - osoby świeckie, zakonnice - którzy wraz z 
nim udzielają pacjentom duchowego wsparcia i pomocy. Ten rodzaj duszpasterskiej 
posługi w naszych polskich szpitalach przeciera sobie dopiero szlaki.

Znacznej pomocy, także duchowej, mogą udzielać sobie wzajemnie także pacjenci. 

Rozmowy na tematy religijne i duchowe przestają być - również w Polsce - tabu. Być 
może sąsiadce z pokoju pomogłaby nie tylko rozmowa z kapelanem, ale także z panią 
zadającą pytanie. Jezus przychodzi do szpitala nie tylko poprzez osoby duchowne, ale 
także   przez   każdy   życzliwy   gest   i   słowo:   lekarzy,   pielęgniarek,   salowych,   a   może 
szczególnie   współpacjentów.   Pacjent   pacjentowi   może   nieraz   pomóc   duchowo   nie 
mniej niż ksiądz.

    I na koniec jeszcze jedna myśl - może najważniejsza. Opisana w pytaniu wizyta 

kapelana szpitalnego, właśnie dlatego, iż pozostawia tak wiele do życzenia, jest niemal 
symboliczna. Ta właśnie bardzo uboga wizyta dobrze wyraża „ubogie" przychodzenie 
Jezusa. Szpital - wielki „zakład" ludzkiego cierpienia - staje się w ten sposób stajenką 
betlejemską, ubogim domkiem nazaretańskim, studnią Jakuba, górą Tabor, Ogrójcem, 
Wieczernikiem, a nade wszystko  Golgotą, gdzie  Jezus  przychodzi  i objawia miłość 
Ojca do  każdego człowieka, szczególnie  zaś  tego udręczonego swoim losem. Jezus 
cieszy się, że przybywa do swoich, a swoi Go przyjmują, właśnie w takich trudnych 
warunkach,   jakie   istnieją,   na   miarę   osobistego   ubóstwa,   tak   duszpasterzy,   jak   i 
wiernych - pacjentów.

 

13. Zgorszenie       

spis treści

       

powrót

Jak się zachować wobec kapłana, który zachowuje się w sposób gorszący? Co ja, 

jako osoba świecka, mogę w tej sytuacji zrobić?

Odpowiedź   na   pytanie   zależeć   będzie   od   tego,   o   jaki   typ   zgorszenia   chodzi. 

Zakładamy,   że   osoba   pytająca   nie   należy   do   ludzi,   którzy   gorszą   się   praktycznie 
wszystkim, co nie jest zgodne z ich własnymi odczuciami, z ich wizją Kościoła i osób 
duchownych. Deklarowanie swojego zgorszenia w takiej sytuacji bywa formą nacisku 
na księdza, aby dostosował się do ich oczekiwań.

Wspólnoty kościelne - diecezjalne i zakonne - mają w swoich strukturach ustalone 

mechanizmy,   które   służą   swoistemu   „samooczyszczeniu".   Dzięki   nim   sytuacje 
gorszące są rozwiązywane na bieżąco, bez potrzeby interwencji osób spoza wspólnoty. 
Ponadto   każda   osoba   duchowna   ma   swojego   wyższego   przełożonego:   biskupa 
ordynariusza,   prowincjała   czy   generała   zakonu,   z   którym   spotyka   się   z   określoną 
regularnością.   W   takim   dialogu   przełożony   podejmuje   zarówno   problemy   osobiste 
podwładnego, jak i problemy wspólnoty. Biskup diecezji przeprowadza też regularne 
wizytacje parafii, które mu podlegają. W trakcie ich trwania wysłuchuje również opinii 

background image

o duszpasterzach. Także środowisko współbraci, kiedy zachodzi taka potrzeba, reaguje 
zazwyczaj   na   gorszące   zachowania   swojego   kolegi.   Najczęściej   nie   istnieje   więc 
konieczność interwencji z zewnątrz, ze strony osób świeckich.

Zycie   bywa   jednak   bogatsze   niż   wszelkie   zasady,   zwyczaje,   ustalone   normy 

postępowania. Może zdarzyć się więc gorszące zachowanie osoby duchownej, na które 
nie reaguje ani wspólnota, ani przełożeni. Zareagowanie w takiej sytuacji jest wyrazem 
miłości do Kościoła. Zgorszenie wywołane  przez osobę  duchowną stanowi bowiem 
wielką ranę zadaną wspólnocie Kościoła oraz osobom, które mu zaufały. Gorszącego 
postępowania księdza nie można w żaden sposób porównać z podobnymi słabościami i 
upadkami   ludzi   świeckich.   Odpowiedzialność   kapłana   za   ludzi   powierzonych   jego 
pieczy zobowiązuje go do udzielania im pomocy duchowej, moralnej i religijnej. Jak 
może pełnić tę rolę ktoś, kto sam postępuje w  sposób sprzeczny z zasadami, które 
głosi?

Decyzja   o   interwencji   w   sytuacji   gorszącego   zachowania   się   księdza   bywa 

najczęściej   wielkim   ciężarem   i   wymaga   dużej   roztropności   i   siły   moralnej.   Z 
pewnością nie należałoby podejmować panicznych i nieprzemyślanych kroków. Nie 
można też działać na własną rękę. Istotne jest gruntowne rozeznanie wewnętrzne, czy 
sytuacja jest rzeczywiście aż tak groźna, że trzeba interweniować; czy nie wchodzą tu 
w grę wyłącznie subiektywne domysły i skojarzenia wypływające z podejrzliwości i 
zbytniej   skłonności   do   gorszenia   się   wszystkim   wokoło.   Aby   uniknąć   pochopnych 
działań, dobrze byłoby najpierw podjąć rozmowę z inną osobą duchowną, do której 
mamy   zaufanie,   a   która   odznacza   się   mądrością,   roztropnością   i   rozwagą.   Jeżeli 
zostanie   potwierdzona   potrzeba   interwencji,   troska   o   Kościół   i   miłość   do   niego 
wymagają podjęcia odpowiednich kroków.

Jakich?   Tych,   które   Jezus   zaleca   w   takich   sytuacjach:   Gdy   brat   twój   zgrzeszy 

[przeciw tobie], idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego 
brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie 
dwóch albo trzech świadków oparła się cala sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś 
Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak pogani7i i celnik 
(Mt 18,15-17).

Po   odpowiednim   rozeznaniu   można   usiłować   rozmawiać   wprost   z   samym 

zainteresowanym. Taka rozmowa wymaga jednak wielkiej mobilizacji duchowej, nie 
jest bowiem łatwym zadaniem. Bardzo ważny jest jej klimat. Myślę, iż nie należałoby 
jej podejmować bez uprzedniej dłuższej modlitwy za siebie oraz zainteresowaną osobę. 
W   przekazywaniu   jakichkolwiek   uwag   czy   upomnień   nie   można   kierować   się 
nieuporządkowanymi uczuciami: oburzeniem, gniewem, złością. Wolność wewnętrzna, 
rzeczywista troska o większe dobro, życzliwość wobec osoby - oto istotne warunki, 
jakie   powinny   być   spełnione   w   przekazywaniu   drugiemu   człowiekowi   wszelkich 
upomnień.

Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze 

jednego   albo   dwóch,   żeby   na   słowie   dwóch   albo   trzech   świadków   oparła   się   cała 
sprawa. Jeżeli zgorszenie jest ewidentne i trwa dłużej, rzeczywiście można odwołać się 
do   autorytetu   innych   osób,   szczególnie   tych,   które   mają   większy   wpływ   na 
zainteresowanego. Taki krok winien być jednak podejmowany w klimacie dyskrecji. 
Plotki,   opowiadanie   innym   o   zgorszeniu,   mogą   być   jedynie   rozsiewaniem   zła. 
Włączanie kolejnych osób musi mieć swój konkretny cel.

Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. Każda osoba duchowna ma swojego 

przełożonego: może nim być proboszcz, przełożony domu zakonnego, pasterz diecezji 
lub prowincjał zakonu. W razie trwania zgorszenia, po kolejnym głębszym rozeznaniu, 
należałoby się do niego zwrócić. Winien to być jednak ostatni krok z naszej strony.

Kościół jest grzeszny i słaby we wszystkich swoich członkach, także w osobach 

duchownych.   Stąd   też   próba   rozwiązania   problemu   zgorszenia   nie   powinna   być 
traktowana   jako   surowy   osąd   nad   ludźmi,   którzy   -   jak   wszyscy   inni   -   mają   swoje 

background image

problemy, słabości i grzechy. Także wobec osób duchownych przeżywających chwile 
słabości i upadku konieczne jest miłosierdzie.

Grzechy wszystkich ludzi Kościoła, nie tylko osób duchownych, ranią  Kościół - 

Mistyczne Ciało Chrystusa. Te rany są nieraz bardzo bolesne. Stąd też świadomość 
grzechów   osób   duchownych   nie   powinna   w   nas   powodować   odsuwania   się   od 
Kościoła, ale wręcz odwrotnie - pobudzać nas do osobistego nawrócenia i osobistej 
miłości do Kościoła. Kościół jest grzeszny nie tylko w innych członkach, ale także we 
mnie   samym.   Cały   Kościół   jest   grzeszny   i   cały   też   jest   wezwany   do   przemiany 
wewnętrznej.   Usiłując   pomóc   innym   przezwyciężyć   grzech,   winniśmy   mieć 
świadomość,   iż   my   sami   jako   pierwsi   potrzebujemy   nawrócenia   i   przemiany.   Ta 
świadomość może sprawić, iż nie będziemy ulegać taniemu gorszeniu się słabościami 
bliźnich, nawet jeśli są to osoby duchowne.

14. Wzajemne upominanie się       

spis treści

       

powrót

Życie   w   zakonie   to   z   jednej   strony   wspólne   modlitwy   i   praca,   z   drugiej   zaś   - 

rekreacja   i   wypoczynek.   Co   robić,   kiedy   te   ostatnie   zaczynają   być   ważniejsze   od 
modlitwy?   Jak   budować   prawdziwą   wspólnotę   zakonną?   Czy   winniśmy   się   w   niej 
wzajemnie upominać?

Nie  trzeba  w  życiu  wspólnotowym  wprowadzać  elementu  konkurencji  pomiędzy 

wspólną modlitwą a rekreacją. Wypoczynek może mieć także duchowy charakter. Św. 
Paweł mówi: Przeto czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na 
chwalę Bożą czyńcie (1 Kor 10,31). Życie wspólnotowe to jeden z najważniejszych 
elementów życia zakonnego. Jest ono podobne do wspólnej kasy - wspólnego mieszka. 
Jeżeli chcemy z niego korzystać, trzeba także do niego wkładać. Taka jest wspólnota, 
jaki   jest   wkład   czy   starania   wszystkich   jej   członków.   Taka   jest   głębia   duchowa 
wspólnoty, jakie życie duchowe poszczególnych braci czy sióstr. Jeżeli większość z 
nich żyje powierzchownie, banalnie, to podczas rekreacji i przy stole będą dominować 
mało znaczące i dwuznaczne rozmowy. Mówimy na co dzień o tym, czym żyjemy. 
Jednak nie chodzi o zmianę rozmów, a o zmianę życia. Wspólnotę budujemy wszyscy. 
Kiedy   ktoś   narzeka,   że   jest   mu   w   niej   bardzo   ciężko,   że   czuje   się   niekochany, 
nieakceptowany,   wówczas   należałoby   mu   zadać   pytanie:   Co   ty   sam   wnosisz   do 
wspólnoty?   Co   osobiście   robisz,   żeby   było   inaczej?   Co   wrzucasz   do   wspólnego 
mieszka?

Miłość wspólnotowa nie jest nigdy miłością bezwarunkową i bezinteresowną. Tylko 

Bóg   kocha   nas   taką   miłością.   Natomiast   my   kochamy   siebie   wzajemnie   w   sposób 
warunkowy i „interesowny". Jezus mówi: Wszystko więc, co byście chcieli, ieby wam 
ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem to jest [istota] Prawa i Proroków (Mt 7,12). 
Jest   to   złota   zasada   powtarzana   od   tysięcy   lat   tak   w   kręgu   kultury   greckiej,   jak   i 
judaistycznej. Jezus cytuje ją tutaj i podaje jako własną. Żyjąc we wspólnocie, trzeba 
sobie   nieustannie   powtarzać:   traktujmy   innych   tak,   jak   byśmy   chcieli,   aby   oni   nas 
traktowali. Naszym braciom we wspólnocie należy ofiarować to, czego nam brakuje i 
co   sami   chcielibyśmy   otrzymywać.   Jeżeli   szukamy   akceptacji,   podejmijmy   trud 
okazywania   jej   innym.   Jeśli   w   chwilach   trudnych   tęsknimy   za   współczuciem, 
okazujmy   innym   zrozumienie.   Gdy   pragniemy   życzliwości,   bądźmy   wobec   innych 
życzliwi. Kiedy zaś potrzebujemy pomocy, sami pomagajmy.

Jak mogę innym ofiarować miłość, życzliwość, współczucie, przebaczenie, czyli to 

wszystko, czego mi brakuje? Dajemy bliźnim to, co otrzymujemy od Boga. Kochając, 
jesteśmy   kochani.   Przebaczając,   otrzymujemy   przebaczenie.   Akceptując,   jesteśmy 
akceptowani. Im  więcej  dajemy,  tym  więcej  otrzymujemy. Kiedy rozwijamy w nas 
głębokie   pragnienia   miłości   bliźniego,   Bóg   sam   dopełni   w   nas   tego,   czego 
potrzebujemy.

background image

„Czy we wspólnocie zakonnej winniśmy się wzajemnie upominać?". Wbrew temu, 

co nieraz mogłoby się nam wydawać, wspólnota nie tylko nie kryje naszych słabości, 
aleje   wręcz   objawia.   Chcielibyśmy   nieraz,   by   tuszowała   nasze   błędy.   Kiedy 
zachowujemy się w  sposób dwuznaczny, nieszczery, wydaje nam się, że wspólnota 
winna być tolerancyjna. Jeśli panuje w niej zdrowa atmosfera, dzieje się jednak wręcz 
przeciwnie.   Wytyka   nam   błędy   i   kieruje   na   drogę   nawrócenia.   Wspólnota 
chrześcijańska,   która   maskuje   i   ukrywa   błędy   swoich   członków,   jest   chora. 
Uświadamianie   błędów   nie   może   jednak   służyć   upokorzeniu.   Wspólnota   odkrywa 
przed   nami   istotę   naszych   upadków,   ale   po   to,   aby   je   osłonić   miłosierdziem. 
Napomnienie braterskie jest wyrazem przyjacielskiej i ojcowskiej miłości: kocha syna 
ten, kto go w porę karci (por. Prz 13,24). Parafrazując, możemy powiedzieć: miłuje 
brata ten, kto upomina go z miłosierdziem, życzliwością i dyskrecją.

Powstaje więc pytanie, jak się wzajemnie napominać, w jakiej formie to czynić? 

Jest   to   bardzo   ważne   pytanie.   Bezpośrednio   i   wprost   wyrażone   uwagi   -   to   bardzo 
trudne   narzędzie   wzajemnego   pomagania   sobie.   Należy   go   używać   z   wyjątkową 
ostrożnością i wyczuciem. We wspólnocie upominać innych winni najpierw ci, którym 
Kościół   powierza   taką   misję:   przełożeni,   spowiednicy,   kierownicy   duchowi.   Niech 
robią to przede wszystkim oni.

Można   skutecznie   upominać   braci   i   zapobiegać   złu   nie   wprost,   a   pośrednio,   na 

przykład samemu dając dobry przykład. Dobro bowiem zawsze zatrzymuje zło. Kiedy 
na przykład jesteśmy świadkiem obmowy, nasze milczenie łub też dyskretna zmiana 
tematu mogą być wyrazem braterskiego upomnienia. Wcale nie trzeba w takiej sytuacji 
być niegrzecznym, reagować ze zgorszeniem, mówić obcesowo: „Przestań obmawiać". 
Należy pamiętać, że zło zwalcza się przede wszystkim dobrem, a także i o tym, iż 
wszyscy   potrzebujemy   upomnienia.   W   dawnych   strukturach   zakonnych   tworzono 
pewne   mechanizmy   wspólnotowe,   które   miały   pomagać   we   wzajemnym   wzroście 
duchowym. W jezuickich wspólnotach istnieje na przykład instytucja admoni- tora. Ma 
on   prawo   z   urzędu   napomnieć   przełożonego   wspólnoty.   W   praktyce   admonitorzy 
bardzo rzadko to czynią, ale już sama świadomość, iż jest osoba, która może upomnieć 
także   przełożonego,   tworzy   dobry   klimat.   We   wspólnocie   chrześcijańskiej   nie   ma 
rządzących i rządzonych, panów i służących.

Wszyscy są sługami, choć różny jest zakres ich pracy i odpowiedzialności. Jeżeli 

ktoś nie jest przełożonym, a chce upomnieć brata, winien podjąć uprzednio głębokie 
rozeznanie duchowe: porozmawiać ze spowiednikiem, z kierownikiem duchowym, ze 
starszym   i   doświadczonym   bratem.   Jeżeli   upomnienie   miałoby   być   jedynie 
wyrażeniem własnego gniewu i niezadowolenia z brata czy siostry, znacznie lepsze 
będzie milczenie. 

15. Jak zachować czystość?       

spis treści

       

powrót

Jak w cywilizacji, która niemal na każdym kroku karmi nas erotyzmem, zachować 

czystość myśli, pragnień i ciała? Czy jest to możliwe? Czy nie jesteśmy wręcz skazani 
na upadki i niewierności?

Rzeczywiście, współczesna cywilizacja eksponuje erotyczną sferę ludzkiego życia. 

W sposób szczególny zaś reklama i film odwołują się do pożądania seksualnego, by 
przyciągnąć   uwagę   widza.   Jan   Paweł   II   wielokrotnie   zabierał   głos   w   tej   kwestii: 
„Wyrażam   zaniepokojenie   treścią   moralną   bardzo   wielu   programów 
rozpowszechnianych   przez   środki   przekazu.   (...)   Przestrzegam   zwłaszcza   przed 
pornografią   i   przemocą,   które   próbuje   się   narzucać   odbiorcom".   Zaś   w   Liście   do 
Rodzin   producentów   pornografii   Papież   pyta:   „O   jakąż   prawdę   może   chodzić   w 
filmach, przedstawieniach, w programach radiowo-telewizyjnych zdominowanych na 
przykład przez pornografię? Czy jest to właściwa służba  prawdzie o człowieku? Oto 
pytania,   które   trzeba   stawiać   tym,   którzy   pracują   w   tej   dziedzinie   i   są   za   nią 

background image

odpowiedzialni".   Jeżeli   nawet   postawimy   takie   pytania   tworzącym   przemysł 
pornograficzny, na pewno nie usłyszymy zadowalającej odpowiedzi. Stąd też, żyjąc w 
takim   świecie,   konieczne   jest   głębokie   przekonanie   wewnętrzne,   iż   czystość   myśli, 
pragnień i ciała zależy  wyłącznie  od decyzji naszego serca, a  nie  od zewnętrznych 
okoliczności.

Rozważań o czystości nie należy jednak rozpoczynać od refleksji i uwag na temat 

czystości   ciała.   Ta   bowiem   jest   wtórna   wobec   czystości   wewnętrznej.   Flamandzki 
mistyk bł. Jan van Ruysbroeck w refleksji nad czystością wymienia: czystość duszy, 
serca i ciała. Czystość duszy - zdaniem tego wielkiego mistyka - wyraża się przede 
wszystkim w głębokiej jedności z Bogiem oraz w wielkiej wolności wobec wszystkich 
stworzeń   i   zjawisk,   w   tym   również   wobec   seksualności.   Wszystko,   co   człowiek 
otrzymuje   od   Stwórcy,   „dzięki   czystości   duszy,   opuszcza,   aby   spocząć   w   Bogu". 
Czystość duszy jest podstawą czystości serca, która sprawia, że „człowiek w przypadku 
każdego cielesnego pokuszenia albo popędu natury zwraca się ku Bogu z wolną wolą, 
z odnowionym zaufaniem i bez zwątpienia chce z odnowioną wiernością i silną wolą 
pozostać z Nim" - mówi bł. Jan van Ruysbroeck. Uleganie zmysłowości sprawia, iż 
serce przylega do pożądliwości ciała i tym samym odwraca się od Boga. Nie można 
bowiem w żaden sposób służyć jednocześnie Bogu i zmysłowym pragnieniom ciała. 
Na   czystości   duszy   i   serca   budowana   jest   dopiero   czystość   ciała,   która   wyraża   się 
przede wszystkim w unikaniu dwuznacznych moralnie wyobrażeń i czynów.

Szukanie czystości ciała bez jednoczesnego dążenia do czystości duszy i serca staje 

się przedsięwzięciem beznadziejnym, ponieważ nie możemy w żaden sposób ukryć czy 
tym bardziej wyeliminować naszych podstawowych potrzeb seksualnych. Zachowanie 
czystości ciała jest możliwe tylko wówczas, kiedy podejmiemy wewnętrzne starania o 
czystość duszy i serca.

Dramatycznie brzmią pytania: „Czy czystość ciała jest możliwa? Czy nie jesteśmy 

wręcz skazani na upadki i niewierności?". Takie wątpliwości rodzą się bardzo często w 
umysłach młodych ludzi, którzy z jednej strony są głęboko religijni, z drugiej zaś - nie 
radzą sobie z własnym uwikłaniem w niedojrzałość emocjonalną i seksualną. Nawet 
małe   upadki   wewnętrznie   ich   zniechęcają,   budzą   niewiarę   we   własne   siły   czy   też 
stopniowo prowadzą do zaniedbywania własnych pragnień religijnych. Nieskazitelność 
ciała   jest  konsekwencją  czystości  duszy  i   serca.   Ciało   staje   się  czyste,  kiedy  ulega 
duszy  i   wyraża   najgłębsze   pragnienia   ludzkiego  serca.   Czystość   ciała   nie   jest   więc 
celem samym w sobie, ale zmierza do oglądania Boga.

Młodzi ludzie muszą sobie uświadomić, że czystość ich serca zależy wyłącznie od 

ich   wolnego   wyboru.   I   chociaż   warunki   zewnętrzne,   w   jakich   żyją,   sprawiają,   iż 
czystość serca i ciała jest wystawiana na próby, to jednak nie jest ona niemożliwa do 
osiągnięcia.   Dzięki   jednoznacznej   wewnętrznej   decyzji   przylgnięcia   do   Boga   i 
pełnienia Jego przykazań, pokusy, jakie niosą pewne trendy naszej kultury, stają się 
czymś   zewnętrznym   i   względnym.   Dla   człowieka,   który   doświadcza   choćby   w 
najmniejszym stopniu fascynacji Bogiem i Jego miłością, rezygnacja z dwuznacznych 
moralnie przeżyć jest czymś prostym i oczywistym. Odrzucenie wszelkich wrażeń i 
bodźców seksualnych, jakie proponuje nam cywilizacja audiowizualna, nie jest jakąś 
wielką bohaterską ofiarą, ale rozumnym odejściem od tego, co zatruwa wyobraźnię, 
zakłóca rozumowanie i osłabia wolę. Odrzucenie trucizny, jaką zawiera pornografia, 
jest naturalnym wyborem człowieka, który kocha swoje życie i troszczy się

O   ego   dobro.   Młodzi   ludzie   korzystają   z   pornografii   nie   dlatego,   że   są 

zdemoralizowani i szukają w hedonistyczny sposób wrażeń i doznań, ale tylko dlatego, 
ponieważ zabrakło w ich życiu świadomego wyboru i jednoznacznej decyzji: Człowiek 
rozsądny trucizny nie zażywa. Czystość ciała jest możliwa wówczas, kiedy czynimy 
Boga   Panem   swojego   życia   i   wierzymy   głęboko,   że   On   sam   daje   nam   łaskę 
podporządkowania swojej fizyczności najgłębszym pragnieniom duszy i serca. Ciało 
poddane   duchowi   czyni   ludzkie   serce   bardziej   otwarte   i   wrażliwsze   na   najgłębsze 

background image

wartości   ducha   i   dlatego   może   oglądać   Boga   i   doświadczać   Jego   nieskończonej 
miłości. 

16. Przyjaźń a celibat       

spis treści

       

powrót

Jak przeżywać i tworzyć przyjaźń w celibacie, by była ona budująca nie tylko dla 

samych przyjaciół, ale także dla całej wspólnoty kapłańskiej czy zakonnej, w której 
uczestniczymy na co dzień?

Kiedy   człowiek   postanawia   zrezygnować   z   narzeczeństwa,   małżeństwa   oraz 

rodzicielstwa, w jego życiu często powstaje pustka, rodzi się bolesna samotność. Aby 
celibat   mógł   być   przeżywany   przez   zakonnika   czy   księdza   pozytywnie,   w   pustą 
przestrzeń   jego   serca   i   umysłu   winno   wejść   doświadczenie   Boga.   Bóg   jednak   nie 
zastąpi   nigdy   w   sposób   fizyczny   drugiego   człowieka.   A   przecież   każdy   pragnie 
ludzkiej bliskości, akceptacji, życzliwości i ciepła. Sam Jezus potrzebował przyjaciół, 
prosił  ich   o   wsparcie.  Kiedy  zaś   zawiedli   Go,   skarżył   się:   Tak   [oto]   nie   mogliście 
jednej   godziny   czuwać   ze   Mną?   (Mt   26,40).   Tym   bardziej   nam,   słabym   ludziom, 
potrzebna jest przyjaźń.

Należy   jednak   pamiętać,  że   przyjaźń   w   sposób   zasadniczy   różni   się   od   miłości 

erotycznej. Dojrzała przyjaźń nie jest nigdy uczuciem zawłaszczającym, nie dąży do 
posiadania   drugiego,   jak   ma   to   miejsce   w   przypadku   miłości.   Jeżeli   w   relacjach 
odbieranych przez nas jako przyjacielskie dochodzi do zawłaszczenia osoby (nabycia 
praw   do   emocjonalnego   posiadania),   wówczas   przyjaźń   przeradza   się   w   miłość 
erotyczną.

We wspólnocie zakonnej czy kapłańskiej nikt nie może powiedzieć do brata lub 

siostry: ty należysz tylko do mnie, ty jesteś tylko mój (moja). Natomiast w miłości 
erotycznej ludzie dają sobie wzajemnie prawo wyłączności. Narzeczony „ma prawo" 
do szczególnej relacji z tą jedną dziewczyną. I odwrotnie. Nie jest to nadużycie. Nie 
można   tu   mówić   o   literze   prawa   czy   władzy,   ale   jedynie   o   „prawie   miłości".   To 
wzajemna   miłość   daje   ludziom   prawo   do   siebie.   Gdy   jej   brakuje,   prawo   do 
wyłączności,   posiadania   drugiego   przestaje   obowiązywać.   Żądanie   go,   kiedy   we 
wzajemnych stosunkach panuje niechęć lub wrogość, bywa zwykle głęboko raniące.

Przyjaźń   nigdy   nie   zastąpi   miłości.   Nawet   najtrwalsza   i   najwspanialsza   zawsze 

będzie inna od tej jedynej relacji - miłości, jaka łączy kobietę i mężczyznę. Uczucie to 
rozwija się w sposób intencjonalny, wprost zamierzony. Chłopak, któremu podoba się 
dziewczyna, mówi do niej bezpośrednio: „Chcę, byś była moją dziewczyną", „Chcę, 
byś była moją narzeczoną", w końcu: „Chcę, byś była moją żoną". Przyjaźni pomiędzy 
ludźmi dorosłymi (przyjaźnie dziecięce mają trochę inny charakter) nie buduje się tak 
intencjonalnie. Najczęściej zawiera się je - można powiedzieć - przy okazji, po drodze, 
w czasie twórczej pracy, kiedy rozwijamy wspólne zainteresowania. Właśnie to „po 
drodze"   sprawia,   że   przyjaciele   czują   się   wolni.   Do   dwojga   przyjaciół,   których 
fascynuje to samo, którzy idą w jednym kierunku, może dołączyć ktoś trzeci, czwarty... 
Autentyczna przyjaźń jest bowiem zawsze otwarta na innych. Przyjaźń jest taka, jaki 
jest   wspólny   kierunek,   w   którym   podążają   przyjaciele;   płaszczyzna,   na   której   się 
spotykają.   Im   szersza   jest   owa   płaszczyzna,   tym   głębsza   przyjaźń.   W   dojrzałej 
przyjaźni także dawanie sobie ciepła, życzliwości i wsparcia emocjonalnego dokonuje 
się   jakby   po   drodze.   Idziemy   razem   w   jedynym   kierunku,   robimy   wspólnie   coś 
ważnego,   a  jednocześnie   pomagamy  sobie  żyć,  wspieramy  się,   także   emocjonalnie. 
Robiąc   to,   nie   potrzebujemy   zapewniać   się   wzajemnie   o   naszej   wierności.   Im 
prawdziwsza   przyjaźń,   tym   dyskretniejsze   bywają   przyrzeczenia.   Górnolotne 
deklaracje przyjaźni bardziej utrudniają niż pomagają w jej rozwoju.

Natomiast kiedy pomiędzy przyjaciółmi pojawiają się elementy zazdrości o siebie, 

wówczas jest to znak niedojrzałości emocjonalnej. W takiej sytuacji z pewnością nie 
należy  zrywać  kontaktów  z  bliską nam  osobą.  Trzeba  zaistniały  problem  traktować 

background image

jako   życiowe   zadanie.   Aby   móc   je   wykonać,   należy   uznać   najpierw   własną 
niedojrzałość   oraz   szukać   sposobów   jej   pokonania.   Doskonalenie   relacji 
przyjacielskich   nie   przychodzi   samo.   Trzeba   go   szukać,   dążyć   do   niego.   W   jaki 
sposób?   Dając   innym   to,   czego   sami   oczekujemy   od   przyjaciół.   Niedojrzałość 
emocjonalna wyraża się w tym, że człowiek - jak małe dziecko - nastawia się tylko na 
branie: oparcia, poczucia bezpieczeństwa, akceptacji. Małe dziecko ma do tego prawo. 
Z upływem czasu, w miarę naszego dorastania, prawo do brania zaczyna wiązać się z 
obowiązkiem dawania. By móc mówić o prawach, trzeba wypełniać zobowiązania. 

17. Czy jestem zdrajcą?       

spis treści

       

powrót

Jak rozumieć słowa Jezusa: Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony (Mt 10,22)? 

Czy może to znaczyć, iż trzeba wytrwać w zakonie czy też w seminarium duchownym 
mimo wszystko? Osoby, które decydują się na odejście z seminarium czy z zakonu w 
okresie formacji podstawowej, są często oceniane jako słabe, jako zdrajcy... Czy to jest 
słuszne? Czuję, iż nie stać mnie na radykalizm życia zakonnego, a nie chcę żyć w 
zakłamaniu.

Wspomniane   oceny   najczęściej   są   bardzo   krzywdzące.   Każdy   ma   prawo,   o   ile 

możemy   tak   powiedzieć,   do   pomyłki,   także   w   takiej   ważnej   sprawie,   jaką   jest 
powołanie   życiowe.   Surowe   i   niesprawiedliwe   oceny   wobec   osób   rezygnujących   z 
zakonu   czy   z   seminarium   duchownego   w   okresie   formacji   podstawowej   mogą   być 
formą niesprawiedliwego nacisku środowiska, przed którym trzeba się czasami bronić. 
Przed   ostatecznym   przyjęciem   święceń   kapłańskich,   złożeniem   ślubów   zakonnych, 
zawarciem   związku   małżeńskiego   każdy   ma   prawo   -   a   nieraz   nawet   obowiązek   - 
zrezygnować z dalszej drogi, jeżeli są ku temu poważne powody. Powodów tych nie 
musi się ujawniać wszystkim wokoło. Rodzina, przyjaciele, znajomi winni wówczas 
uszanować   tę   decyzję.   Nikogo   nie   można   zmuszać   do   przyjmowania   święceń, 
składania ślubów zakonnych czy też do małżeństwa. Takie akty złożone pod presją 
psychiczną   Kościół   uznaje   za   nieważne.   Po   odpowiednim   sądowym   procesie 
kościelnym ich nieważność może zostać oficjalnie potwierdzona.

W  okresie   próby   ma  się  prawo  zrezygnować   z   seminarium,  z  zakonu   czy   też   z 

narzeczeństwa.   Jednak   decyzje   takie   winny   być   podejmowane   bardzo   rozważnie   i 
uczciwie   zarówno   wobec   Boga   i   własnego   sumienia,   jak   też   wobec   ludzi,   którzy 
niejako z urzędu pomagają nam je rozeznać. Ważnych decyzji życiowych nie powinno 
się   podejmować   na   własną   rękę,   pod   wpływem   chwilowych   wątpliwości   czy 
zniechęcenia. Rozeznając sytuację, trzeba by z jednej strony badać swoje sumienie i 
pytać   Boga,  do   czego nas  naprawdę  powołuje,  z  drugiej   zaś  szczerze  rozmawiać   z 
osobami   kompetentnymi:   przełożonymi,   spowiednikiem,   kierownikiem   duchowym. 
Cofnięcie decyzji podjętej kilka lat wcześniej domaga się bardzo uczciwego rozeznania 
i postawienia sobie kilku zasadniczych pytań: Dlaczego chcę cofnąć tę decyzję? Czy 
od   początku   uczciwie   rozeznawałem   powołanie?   Jakie   są   racje,   dla   których   chcę 
odwołać   moją   wcześniejszą   decyzję?   Czy   jestem   przekonany   o   tym,   że   była   ona 
błędem? Czy nie roztrwoniłem przypadkiem powołania poprzez brak zaangażowania w 
życie   duchowe   oraz   brak   szczerego   dialogu   z   kierownikiem   duchowym   i 
przełożonymi?

To   tylko   część   pytań,   na   które   trzeba   sobie   bardzo   szczerze   odpowiedzieć,   aby 

uczciwie rozeznać swoje powołanie. Autentyczne zaangażowanie w sprawy duchowe 
oraz w rozeznanie powołania jest istotnym warunkiem podjęcia uczciwej decyzji. Z 
podjęciem decyzji o wystąpieniu z zakonu czy seminarium nie należałoby się spieszyć. 
Odpowiedź   na   pytanie,   jak   postąpić   w   konkretnym   przypadku,   wymaga   nieraz 
dłuższego rozeznania. Aby dobrze zdecydować o tak ważnych sprawach, należy szukać 
także głębokiego wejrzenia we własne sumienie przez kierownictwo duchowe czy też 
dłuższe rekolekcje.

background image

W przypadku opisanym w pytaniu konieczne jest najpierw rozeznanie, czy jest to 

rzeczywiście   brak   radykalizmu   ewangelicznego,   czy   też   może   raczej   brak 
rzeczywistego pragnienia bycia kapłanem lub zakonnikiem. Brak takiego pragnienia 
przez dłuższy czas, mimo rzeczywistego zaangażowania w modlitwę i życie duchowe, 
może   być   ważnym   znakiem   braku   powołania.   Powołanie   kapłańskie   i   zakonne 
przejawia się między innymi w pochodzącym od Ducha Świętego głębokim pragnieniu 
realizowania tej właśnie drogi życia.

Nasze   rozważania   dotyczą   okresu   formacji   podstawowej,   będącego   jednocześnie 

okresem   próby   zarówno   dla   kandydata,   jak   też   dla   seminarium   i   zakonu,   które   go 
warunkowo przyjmują. Nikomu przy wstąpieniu nie obiecuje się, że na pewno zostanie 
księdzem czy zakonnikiem. Obie strony podejmują rozeznanie i przygotowują się do 
podjęcia decyzji.

Inaczej   trzeba   traktować   te   sytuacje,   w   których   dokonało   się   już   rzeczywiste 

zaangażowanie w kapłaństwo przez przyjęcie święceń czy też w życie zakonne przez 
złożenie   ślubów   wieczystych.   Chęć   rezygnacji   z   kapłaństwa   czy   życia   zakonnego 
trzeba traktować najczęściej jako pokusę ucieczki. Problemy duchowe i emocjonalne, 
które  nie  zostały   rozwiązane  w  trakcie  formacji   podstawowej,  mogą  ujawnić  się  w 
późniejszym życiu zakonnym czy kapłańskim. Pragnienie głębokiego wewnętrznego 
nawrócenia i przemiany, szczerość w kierownictwie duchowym, cierpliwość, otwarty 
dialog z przełożonymi - oto zasadnicza droga do rozwiązania istniejących trudności i 
rozwiania wątpliwości.

Redakcja: Katarzyna Stokłosa

Redakcja techniczna: Ewa Czyżowska

Łamanie: Joanna Lazarów

Okładka: Pracownia AA

© Copyright by Józef Augustyn SJ © Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2004

ISBN 83-7221-839-0

Wydawnictwo M

ul. Łukasiewicza 1, 31-429 Kraków teł. (012) 61-77-590

dz. handlowy (012) 61-77-591, 61-77-592

www.wydawnictwom.pl

e-mail: 

wydawnictwom@wydawnictwom.pl

Wydawnictwo M Kraków 2004