background image

14 września 2014  |  wprost

60

ZDJĘ

CIA: ARCHIWUM FILMU

Kryminalne zagadki PRL  

FAŁSZYWY KONSUL

Nazywam się Jacek 
Ben Silberstein…

Fałszywemu konsulowi salutowała milicja, a władze 
miast przymilały się urządzaniem bankietów.

HELENA KOWALIK

dawać pieniądze na drogie hotele, zapraszam 
do mnie – padła propozycja od kierowcy. 
Konsul chętnie na to przystał. Nim dojechali 
do celu, panowie byli już tak skumplowani, 
że taksówkarz P. organizował nowemu ko-
ledze damskie towarzystwo na wieczór. Tak 
konsul poznał Janinę S., uczennicę zakładu 
fryzjerskiego. 

Dwa lata później kobieta opowie o tej 

przygodzie reporterowi „Prawa i Życia” 
Edmundowi Żurkowi: „Zadzwonił do 
mnie P. – Znajomy pragnie cię poznać, 
w Monopolu stolik zarezerwowany, 
przyjdziesz? Co miałabym nie przyjść. Ten 
gość miał długą brodę, ale tak w ogóle to 
elegancki. Złożył przede mną niski ukłon. 
– Jacek Ben Silberstein, jestem Żydem, na 
stałe mieszkam w Wiedniu, zostałem tu 
mianowany konsulem generalnym Austrii. 
Wręczył 10 róż i bombonierkę z PKO. Jeszcze 
tego wieczoru pojechali my na dansing. Na 
parkiecie nucił mi do ucha: »Kiedy znów 
zakwitną białe bzy…«”. Takiego egzemplarza 
jeszcze nie widziałam”. 

Po powrocie do Wrocławia konsul kazał 

podjechać do jubilera, kupił pierścionek 
i obrączki. Taksówkarzowi P. powiedział, 
że ślub z Janiną wziął w rabinacie, niech ich 
wiezie do Zakopanego. Janina S.: „Cudowny 
wieczór zaliczyłam w górskiej stolicy Polski. 
Do restauracji Watra włożyłam długą suk-
nię złoto na brązowym tle. Jacek wystąpił 
w smokingu z lśniącymi lampasami. Grali 
nam Cyganie. Ktoś zawołał: »Niech żyje 
konsul«, rozległy się oklaski”. 

Rankiem konsul poprosił swoją prawie 

małżonkę o pożyczkę w wysokości 2 tys. zł. 
Tyle nie miała, ale wspomógł ją uproszony 
telefonicznie znajomy Grek C., hodowca 
owiec. Silberstein zaproponował owcza-
rzowi interes: sprzeda mu 6680 dolarów 
po dogodnym kursie, z tym że Grek wypłaci 
od ręki 30 tys. zł. Pojechali do banku, C. 
schował do portfela podstemplowany wnio-
sek o otwarcie konta jako dowód – tak go 

C

hyba nas zabiorą – powiedział 
spokojnie konsul do sekretarki 
na widok zbliżających się do ich 
mercedesa milicyjnych wozów. 
Byli na rogatkach Katowic. – Nie 

denerwuj się, ambasada Austrii czasem 
inscenizuje aresztowania, aby sprawdzić 
lojalność swoich dyplomatów. 

Jak zwykle, gdy zatrzymywała ich 

milicja, wylegitymowali się swoimi Pas-
chportte Consulare. Ale tym razem nie 
było salutowania i życzenia wolnej drogi. 
28 listopada 1969 r. Jacek Ben Silberstein 
został zatrzymany jako fałszywy konsul 
generalny Austrii. 

Władze polskie podejrzewały go od 

miesiąca. Najpierw Ministerstwo Spraw 
Zagranicznych zapytało Ambasadę Repu-
bliki Austrii w Warszawie, czy ma jakieś 
plany rozbudowy swojej służby. Bo podobno 
będzie otwarty konsulat we Wrocławiu. 
Ambasada zaprzeczyła. Następnie w przed-
stawicielstwie handlowym Austrii zjawił 
się pewien wrocławianin i utrzymywał, że 
austriacki konsul kupuje u niego willę na sie-
dzibę swojej rezydencji. Chciałby uzgodnić 
warunki. Zdarzyło się też, że Polskie Linie 
Lotnicze informowały austriacką ambasadę, 
że ich dyrektora odwiedził konsul Jacek Ben 
Silberstein i odbył rozmowę w związku 
z uprowadzaniem polskiego samolotu do 
Wiednia. Wreszcie hotel Monopol we Wro-
cławiu wysłał na ten adres uprzejmą prośbę 
o potwierdzenie zamówienia na apartament 
za 600 tys. zł. 

FRYZJERKA I OWCZARZ

Choć informacji, że ktoś podszywa się pod 
austriackiego dyplomatę, przybywało, Ja-
cek Ben Silberstein o tym nie wiedział. Na 
początku września przyleciał do Wrocławia. 
W taksówce łamaną polszczyzną przedstawił 
się kierowcy jako konsul austriacki. – Może 
mi pan poradzi – zapytał taksówkarza – 
gdzie mógłbym się odświeżyć? – Po co wy-

zapewniał konsul – że dewizy są jego. Pod-
czas kolacji u Greka gość, wznosząc toast, 
zaproponował obecnym pracę w austriackim 
konsulacie. Każdy będzie attaché, praca 
tylko cztery godziny dziennie. Ochoczo się 
zgodzili. Fryzjerka Janina otrzymała status 
wicekonsula. Zatrudnienie obowiązywało 
od dnia następnego. 

W pierwszych dwóch miesiącach główne 

zajęcie korpusu dyplomatycznego polegało 
na kupowaniu odpowiednio reprezentacyj-
nej siedziby na konsulat generalny. Druga, 
w Zakopanem, miała służyć rekreacji dyplo-
matów. Poza tym konsul jako przedstawiciel 
zaprzyjaźnionego państwa składał wieńce: 
w Treblince, na zakopiańskim Pęksowym 
Brzyzku. Był gościem oficjalnych przyjęć, 
a także organizował bankiety, na które za-
praszał prominentne osobistości. Wszystko 
na koszt gospodarzy Wrocławia, z którymi 
Republika Austrii miała się rozliczyć po 
otwarciu konsulatu. Ponieważ odpowiednie 
dokumenty z Wiednia szły zwykłą pocztą, 
Silberstein przedstawił władzom Wrocławia 
kopie pisma złożonego w Radzie Państwa: 
„Uwierzytelniając listę Korpusu Dyploma-
tycznego Austrii dla Korpusu Generalnego 
w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej Urząd 
Kanclerski Austrii powołał na lat czterech 
Konsula Generalnego Austrii w PRL Dr ing. 
Jacka Ben Silbersteina nadając mu rangę 
konsularną”. 

GODŁO BYŁO WĘGIERSKIE 

Dyplomata nie płacił swoim ludziom pensji 
– twierdził, że czeka na fundusze z Wiednia. 
Mijały kolejne tygodnie i ścisły sztab konsula 
coraz częściej dopominał się o pieniądze. 
Zwłaszcza Grek C. mianowany attaché 
ekonomicznym pytał, czy u konsulów jest 
to normalne, że bieżące wydatki opędzają, 
sięgając do portfela swoich współpracow-
ników. Gdy raz i drugi powiedział to głośno, 
Silberstein oznajmił, że jedzie do Wiednia 
przyspieszyć zasilenie dyplomatycznego 

background image

W cyklu „Kryminalne zagadki PRL” 
przypominamy najgłośniejsze, 
często do dziś okryte tajemnicą 
zbrodnie z okresu Polski Ludowej. 
Helena Kowalik, dziennikarka 
śledcza „Wprost”, sięga do spraw 
z minionej epoki, analizuje, jak 
były badane i relacjonowane, 
a także sprawdza, czy nie miały 
one ciągu dalszego po 1989 r. 

61

 W rolę fałszywego 

dyplomaty w filmie 
„Konsul” wcielił się 
Piotr Fronczewski

background image

14 września 2014  |  wprost

62

ZDJĘ

CIA: Y

OUTUBE

Kryminalne zagadki PRL  

FAŁSZYWY KONSUL

do mojego wybawiciela. 

Następuje scena powitania, z rzucaniem 

się ojcu taksówkarza na szyję, okrzykiem: 
„Tatusiu, tyś mi drugi raz życie podarował!”. 
Gdy łzy szczęścia obeschły, Silberstein 
ofiarowuje sędziwemu P. 9 tys. dolarów ze 
swojego konta dewizowego w banku. Jadą do 
zespołu adwokackiego, aby spisać akt daro-
wizny. W drodze powrotnej konsul zwierza 
się beneficjentowi z drobnego kłopotu: aby 
wjechać do Tel Awiwu, musi spłacić pewien 
niedobór, jaki wykazała księgowość w pro-
wadzonej przez niego fabryce. Czy cudem 
odnaleziony „ojciec” mógłby mu na kilka 
dni pożyczyć tę sumkę, raptem 8 tys. zł? 
Zaraz po wylądowaniu w Tel Awiwie ode-
śle pożyczkę. Potem były kolejne prośby. 
W sumie senior P. dał klientowi swojego 
syna 82 400 zł.

W Łodzi konsul użył innego sposobu. 

Zwierzył się poznanemu w hotelowej restau-
racji miejscowemu wytwórcy karniszy do 
firanek, że otrzymał od stryja z Anglii spadek 
wartości kilku milionów funtów. Czasy są 
takie, że choć nie chce, musi emigrować do 
Izraela – za to, że znalazł w producencie 
karniszy zrozumienie, odwdzięczy się da-
rowizną kilku tysięcy dolarów. Nad ranem 
panowie już nie mają przed sobą tajemnic, 
co upoważnia wyjeżdżającego do próśb 
w następnych dniach o drobne pożyczki 
– uzbierało się 115 tys. zł. Żegnając się, 
dyplomata zakłada prywaciarzowi dolarowe 
konto. Po pewnym czasie łodzianin sprawdza 
w banku, ile mu przybyło, i dowiaduje się, 
że podany numer konta należy do studenta 
zagranicznego. Lokata to skromna kwota 
jednego stypendium. 

ODSUWAM SIĘ W CIEŃ ŻYCIA

Kobiet Silberstein nie naciągał na pożyczki. 
Tylko nie dotrzymywał słowa. Kiedyś na 
poczcie w Warszawie wyznał urzędnicz-
ce z okienka, że zakochał się w niej od 
pierwszego wejrzenia. Jest inżynierem 
włókiennikiem, żydowskim poetą, dziec-
kiem Holokaustu; gdyby za niego wyszła, 
rząd NRF wypłaciłby jej 10 tys. dolarów. 
Mogłaby sobie za to otworzyć salon mody 
w Tel Awiwie. Panienka owszem umawia się 

konta. Wrócił (tak naprawdę nigdy nie był 
za granicą) z wiadomością, że pieniądze są 
chwilowo zablokowane, bo nastąpiła zmiana 
planów. Wrocław już nie wchodzi w grę, 
kanclerz polecił mu otwarcie konsulatu 
w Krakowie. Z nadal trzęsącym się o swoje 
pieniądze attaché ekonomicznym Silberstein 
poradził sobie, wręczając mu spreparowaną 
książeczkę czekową konsulatu. W tym celu 
konsul otworzył w PKO konto (z minimal-
nym wkładem), po czym na książeczkę 
nakleił pasek papieru z urzędowego druku 
ambasady Austrii, który zabrał z pokoju 
dla interesantów w tej placówce. W środku 
wypisał mazakiem stan konta: 10 mln zł 
i 300 tys. dolarów.

Zyskał kilka dni spokoju, mógł robić to, 

co lubił – składać wizyty. W krakowskim 
ratuszu zostali potraktowani z galicyjską 
rewerencją. Tylko jeden z urzędników po 
wyjściu dyplomatów zadzwonił do amba-
sady Austrii, pytając o konsula Silbersteina. 
Gdy odpowiedzieli, że nie znają takiego, 
urzędnik pomyślał, że przekręcił nazwisko. 

Tymczasem Silberstein z pomocą prze-

kupionego drukarza przygotował dla swoich 
pracowników nowe paszporty dyploma-
tyczne. Ich karty zostały zapisane tekstem 
w nieistniejącym języku i opieczętowane 
unurzaną w tuszu plakietką, jaką sportow-
cy noszą na dresach. Z braku innego na 
okładce austriackiego paszportu odciśnięte 
było godło Węgier. O autentyczności tych 
dokumentów nieznająca obcych języków 
załoga konsula mogła się przekonać w wielu 
urzędach, hotelach czy podczas kontroli 
drogowej – za każdym razem na widok 
Paschportte Consulare traktowano ich 
z honorami. 

TATUSIU!

Nawet jeśli za bankiety płaciły władze 
miasta, konsul potrzebował pieniędzy na 
inne wydatki. Miał kilka opracowanych 
metod naciągania swoich ofiar. Najbardziej 
skuteczną była na ofiarę Holokaustu:

W Warszawie wsiada do taksówki. Le-

dwo ruszyli, zwierza się kierowcy, że jest 
Żydem, z wykształcenia inżynierem, lada 
dzień emigruje do Izraela. Był dyrektorem 
fabryki, dobrze zarabiał, ale chce wracać do 
swoich. – Ja do was nic nie mam, przeciwnie 
– odpowiada taksówkarz, patrząc na broda-
tego mężczyznę. – Mój ojciec za okupacji 
przechowywał Żydów w Sławęcinie. 

– W Sławęcinie? – wykrzykuje podnie-

cony pasażer. – A jak szanowny tatuś się 
nazywa? Józef P.? Panie kochany, od lat go 
szukam, to właśnie mnie jako dziecko ura-
tował od śmierci. Zmieniamy kurs, jedźmy 

na randki, ale nie jest gotowa na wyjazd za 
granicę. Rozstają się. Silberstein zjawia się 
na poczcie dwa tygodnie później, bo choć 
już wyemigrował do Izraela, nie może bez 
dziewczyny żyć. Wrócił do Polski jako kurier 
dyplomatyczny. Odbywają się uroczyste 
zaręczyny. W nocy ciekawska narzeczona 
zagląda oblubieńcowi do portfela. Znajduje 
zaświadczenie o zwolnieniu niejakiego Śli-
wy vel Silbersteina z więzienia po odbyciu 
pięcioletniego wyroku. Niedoszli teściowie 
pokazują dyplomacie drzwi… 

Po opuszczeniu niegościnnego domu 

narzeczony wysłał pannie list: „Kochana 
Elżuniu. Obawiam się, że tym sprefabryko-
wanym incydentem doszło do rozbieżności. 
Tyś jest dla mnie tym, czym prochy matki. 
Odsuwam się w cień życia. Zielberzfeig”. 

Pielęgniarkę Ninę poznał w zabrzańskiej 

restauracji Fregata. Piła tam kawę z koleżan-
ką, gdy kelnerka przyniosła wizytówkę od 
gościa przy stoliku pod oknem. Przeczytały: 
„dr inż. Jacek Ben Silberstein Consul General 
Österreich Hotel Monopol Orbis”. – Pan 
zapytuje, czyby się z nim nie napiły.

Pielęgniarka, która już trochę przeszła 

w życiu, odpowiada, że nie ma życzenia. Po 
chwili podchodzi pan od wizytówki i wręcza 
jej torebkę z zagranicznymi rajstopami. I czy-
by na chwilę nie wsiadła do jego mercedesa, 
bo tam coś na nią czeka. Na fotelu kobieta 
znajduje dwa elastyczne sweterki z Pewexu. 

Zeznała potem w prokuraturze: – Popę-

dziliśmy czarnym mercedesem z tabliczką 
CD do Zakopca. Na zakręcie zatrzymała nas 
drogówka. Jacek pokazał paszport dyplo-
matyczny, milicjanci stanęli na baczność, 
salutowali. W Nowym Targu otrzymałam 
od niego kożuch za 6 tys. Z Zakopanego 
przeskoczyliśmy do Jaworzna, skąd blisko 
do moich rodziców. – Przedstawiam wam 
mojego przyszłego męża – strzeliłam od 
progu – od dziś nie pracuję, jedziemy 
w Polskę. W Warszawie Jacek składał wizyty 
w ambasadach, a ja chodziłam po sklepach. 
W gdyńskich Polskich Liniach Oceanicz-
nych omawiał transport naszego nowego 
samochodu z zagranicy. Ślub zaplanowaliśmy 
w Wiedniu. Narzeczony zalecał mi pośpiech. 
Wsiadłam do pociągu, aby wziąć z domu 
potrzebne dokumenty, umówiliśmy się na 
Okęciu. W Zabrzu dostałam telegram, że 
miał wypadek samochodowy, wkrótce się 
odezwie. Następna wiadomość od narzeczo-
nego nadeszła po trzech latach, z więzienia.

 

TERAZ POWIEM PRAWDĘ

Po zatrzymaniu konsula na przedmieściu 
Katowic podejrzany oświadczył, że przy-
znaje się do wszystkiego, tylko nie do tego, 

 Czesław Śliwa do końca 

życia utrzymywał, że nazy-
wa się Jacek Ben Silberstein

background image

63

że nazywa się Czesław Śliwa. Jego prawdziwe 
nazwisko brzmi Silberstein. Jest konsulem 
Austrii i może to potwierdzić jego paryski 
kuzyn, baron de Rothschild. Na zadane mu 
znienacka pytanie, kto jest prezydentem 
Austrii, bez wahania rzucił zmyślonym 
nazwiskiem: Benchort. 

W kolejnym przesłuchaniu wyjaśnił, że 

studia politechniczne ukończył w Wiedniu, 
w Polsce reprezentował interesy koncernu 
chemicznego Textil Chemike Verke. 

Ponownie przyprowadzony z aresztu 

odwołał poprzednie wyjaśnienia, deklarując 
tym razem ujawnienie całej prawdy. Otóż 
jest kierownikiem grupy Wiesenthala na 
terenie Polski [Szymon Wiesenthal, łowca 
nazistów, był agentem izraelskiego wy-
wiadu – red.]. Zbiera informacje na temat 
procesów technologicznych przemysłu 
zbrojeniowego w sektorze Radom – Kielce 
– Pionki. Po miesiącu aresztant zgłosił, że 
przygodę z agenturą wymyślił, co prokurator 
przyjął z ulgą, bo nie znaleziono dowodów 
świadczących o tym, że podejrzany pracował 
dla Mosadu. 

Tym razem twierdził, że urodził się 

w Wiedniu przed Anschlussem w rodzinie 
żydowskich przemysłowców i uczonych 
Silbersteinów. Całą rodziną emigrowali do 
Polski. Przeszedł przez getto, jego rodzice 
zginęli, on jako dziecko został cudem ura-
towany przez polską rodzinę Śliwów. 

W akcie oskarżenia zarzucono Silber-

steinowi organizowanie fałszywego 
konsulatu, wyłudzenie mniej więcej pół 
miliona złotych oraz 3480 franków. Poza 
tym fałszowanie swoich danych osobowych. 

O te dane z życiorysu wyniknął spór mię-

dzy prokuratorem a adwokatem oskarżonego 
już pierwszego dnia procesu. Prokurator 
twierdził, że Jacek Śliwa vel Silberstein, jak 
omyłkowo odnotowano w wypisce z więzie-
nia (w sumie oskarżony przeżył za kratami 
11 lat), urodził się w katolickiej rodzinie 
Śliwów pod Rzeszowem, co potwierdzają 
świadkowie. Jego ojciec był właścicielem 
gorzelni. Po oblanej maturze chłopiec został 
krojczym w bytomskim zakładzie krawiec-
kim. W 1957 r. przeniósł się do Wałbrzycha, 
gdzie na podstawie sfałszowanych dokumen-
tów zatrudniono go na stanowisku eksperta 
górniczego. Tam poznał dziewczynę, której 
się przedstawił jako inżynier górnictwa. Na 
ślubie małżonek miał mundur galowy i czako 
z białym pióropuszem. Po tygodniu zniknął. 
Z byłą żoną spotkał się 11 lat później, w czasie 
konfrontacji na milicji. W międzyczasie od-
siedział siedmioletni wyrok za fałszownie 
dokumentów. Po odbyciu kary wywędrował 
na Górny Śląsk, gdzie z pomocą podrobio-

nych dyplomów wcielił się w inżyniera 
włókiennika. Podawał się już wówczas za 
Jacka Zielberzweiga albo Silberzweiga czy 
Silbersteina, objaśniając, że Śliwa to jego 
nazwisko okupacyjne. W pracy miał opinię 
dobrego fachowca, ubolewano, gdy nagle 
wszystko rzucał i znikał. Ale szybko okazy-
wało się, że wraz z inżynierem przepadały 
pieniądze osób, z którymi robił szemrane 
interesy. Na przykład z zakupem modnych 
wówczas ortalionowych płaszczy. 

Mimo przedstawionych dowodów (świad-

kowie, opinie biegłych grafologów) oskarżony 
stanowczo zaprzeczał przypisywaniu mu tak 
pospolitego życiorysu. Murem stała za nim 
wicekonsul Janina S., zeznając, jak w Łodzi 
ukochany Jacek szukał na terenie byłego getta 
grobu matki i ojca. Klękał na ulicy, zapalał 
świece. Podarował jej kopię oświadczenia, ja-
kie złożył w MSW, gdy tylko ukończył 18 lat: 
„Jestem narodowości żydowskiej i z uwagi na 
osobistą decyzję zdeklarowanego wyjazdu 
z Polski do Izraela zmiana obywatelstwa jest 
w swym argumentalnym stadium zasadna. 
Proszę o pozytywną decyzję…”. 

SAMI DAWALI 

Proces fałszywego konsula w 1969 r. wy-
wołał takie zainteresowanie prasy, że trzeba 
było wprowadzić karty wstępu. Jerzy Urban, 
ówczesny dziennikarz „Kulis”, a następnie 
„Polityki”, tak opisał oskarżonego: „Szczupły, 
lekko pochylony mężczyzna o dłoniach pia-
nisty, wykonujących gesty kupca bławatnego. 
Ubrany w modny garnitur, nosi złote opraw-
ki”. Gdy już po wyroku dziennikarz odwiedził 
skazanego w więzieniu, dostrzegł „zawa-
diacki uśmiech i długą rudą brodę z resztką 
czarnego mazidła. Na ozdobionej kolorową 
jedwabną chusteczką kieszonce marynarki 
więzień miał naszyty herb Wielkiej Brytanii. 

Podczas procesu Śliwa vel Silberstein 

kolejny raz zmienił swoje wyjaśnienia: 
– Wymyślony przeze mnie konsulat, proszę 
Wysokiego Sądu, to był żart towarzyski. 

– Znajomi oskarżonego wiedzieli, że to 

był żart? – upewniał się sąd. 

– Nie chcieli wiedzieć. A ja musiałem 

brnąć dalej. Wchodziłem do poważnych 
urzędów, nie spostrzegali, że mam fałszywe 
papiery i pieczęcie. Nie potrzebowałem brać, 
sami dawali, gdy tylko usłyszeli, że przyby-
wam z zagranicy, czyli z dolarami. Oni dawali 
mi pieniądze, a ja w zamian ofiarowałem 
im fikcję, nadzieję na wygodniejsze życie, 
którego wszyscy pragnęli. Nie tylko ja byłem 
kłamcą, wszyscy wokół kłamali. Patrzyłem, 
jak daleko się posuną.

Nie można było odmówić oskarżonemu 

racji. Właściciele zakopiańskiej willi przy-

znali się na sali sądowej, że „bajerowali” 
konsula, twierdząc, że po jego wizycie byli 
w ambasadzie Austrii i tam doszli do po-
rozumienia, że cenę willi podnoszą o pół 
miliona. Pan P., który miał uratować od 
zagłady małego Silbersteina, ujawnił przed 
sądem, że od początku miał wątpliwości co 
do wersji konsula, bo w Sławęcinie owszem, 
ukrywał, ale brytyjskich jeńców zbiegłych 
ze stalagu. Za fałszerstwa i wyłudzenia od 
różnych osób sąd skazał Czesława Śliwę vel 
Silbersteina na siedem lat więzienia oraz 
200 tys. zł grzywny.

Zza krat napisał on do kuzyna Rothschil-

da list: „Muszę przetrwać okresową rozłącz-
ność. Ufam bardzo twej gestii. Stadium nasze 
jest argumentalne. Ściskam Twą prawicę, 
mój bracie. Honorem naszej rodowości jest 
szlachetność i wspaniałomyślność czynu”. 

Do końca swych dni skazany domagał 

się godnego traktowania go jako byłego 
konsula austriackiego i krewnego milionera 
Rothschilda. Zmarł dwa lata po wyroku na 
skutek samouszkodzenia – połknął ostry, 
metalowy przedmiot. 

Kilka miesięcy przed tragiczną śmiercią 

wystąpił w fi lmie dokumentalnym Krzyszto-
fa Gradowskiego pt. „Konsul i inni”. Zgodnie 
z jego życzeniem został ucharakteryzowany 
na ortodoksyjnego Żyda – w jarmułce, pej-
sach i sztucznej brodzie. W 1989 r. Mirosław 
Bork nakręcił film fabularny „Konsul”, 
oparty na motywach historii rzekomego 
austriackiego dyplomaty. W rolę Cześka 
Wiśniaka (zmieniono nazwisko) wcielił się 
Piotr Fronczewski. Czołowy bohater został 
uszlachetniony – nie bratał się z knajpiany-
mi wycirusami, no i nie nosił długiej brody. 

Oszustwo „na konsula” wróciło echem 

w 2011 r., kiedy to w ręce policji wpadł Ja-
nusz P., który na Dolnym Śląsku podawał się 
za niemieckiego dyplomatę. Ofi ary prosiły 
go o pomoc w znalezieniu pracy za Odrą. Po 
otrzymaniu zaliczek rzekomy konsul znikał 
bez śladu. Oszusta rozszyfrował pewien me-
chanik z Zielonej Góry, którego zainspirował 
wyświetlony poprzedniego dnia w telewizji 
archiwalny fi lm „Konsul”. 

 

Q

KORZYSTAŁAM Z RELACJI PRASOWYCH O PROCESIE 
ŚLIWY, SZCZEGÓLNIE Z PUBLIKACJI JERZEGO URBANA I 
EDMUNDA ŻURKA. 

HELENA KOWALIK

reporterka, autorka 10 tomów 

reportaży i powieści

 h.kowalik@wprost.pl