Carter Ally Dziewczyny z Akademii Gallagher 1 Powiedziałabym ci, że cię kocham ale

background image
background image

Carter Ally

Powiedziałabym ci, że cię kocham ale...

Dziewczyny z Akademii Gallagera

01

Są piękne, inteligentne, mistrzowsko opanowały sztuki walki, potrafią

łamać kody CIA i rozbroić bombę. Ich praca domowa to włamanie się

do komputera FBI lub założenie ładunków wybuchowych we

wskazanym obiekcie. Akademia Gallagher dla Wyjątkowych Dziewcząt

może uchodzi za szkołę dla geniuszy, ale tak naprawdę jest czymś

zupełnie innym. Cammie Morgan zna czternaście języków i siedem

sposobów na obezwładnienie przeciwnika, ale zupełnie traci głowę, gdy

poznaje zwyczajnego chłopaka, który w dodatku myśli, że ona jest

zwyczajną dziewczyną...

Rozdział 1

Pewnie wiele nastoletnich dziewczyn czuje się czasem

tak, jakby były niewidzialne. Jakby po prostu znikały. To tak jak ja, Cammie Kameleon. Ale ja mam
więcej szczęścia, bo w mojej szkole uważamy, że to fajne. Chodzę do szkoły dla szpiegów.

Teoretycznie Akademia Gallagher dla Wyjątkowych Dziewcząt jest szkołą dla geniuszy, a nie dla
szpiegów. Każda z nas może wybrać sobie zawód, który odpowiada jej wyjątkowemu wykształceniu.
Jednak w tej szkole uczymy się zaawansowanych systemów kodowania i czternastu języków obcych,
więc brzmi to trochę tak, jakby wielka kompania tytoniowa przekonywała dzieci, żeby nie paliły.
Dlatego wszystkie uczennice w Gallagher dobrze znają te puste słowa. Nawet moja mama już mnie
nie poprawia i tylko robi miny, kiedy mówię, że to szkoła dla szpiegów. A to ona jest dyrektorką.
Była tajną agentką CIA i podsunęła mi pomysł opisania ostatniego semestru jako mojego pierwszego
tajnego raportu operacyjnego. Zawsze nam powtarza, że najgorszą częścią pracy szpiega wcale nie
jest niebezpieczeństwo, ale papierkowa robota. Kiedy siedzisz w samolocie ze Stambułu do domu, a
w pudle na kapelusze ukrywasz głowicę nuklearną, to naprawdę ostatnią 2

rzeczą, na jaką masz wtedy ochotę, jest sporządzanie raportu. Właśnie dlatego to piszę - dla wprawy.

Jeśli masz co najmniej czwarty stopień wtajemniczenia, to pewnie wiesz wszystko o dziewczętach z
Gallagher, bo istniejemy od ponad stu lat (to znaczy szkoła istnieje, ja za miesiąc skończę dopiero
szesnaście lat!). A jeśli nie jesteś wtajemniczona, to pewnie myślisz, że to jakaś miejscowa legenda.

background image

Tak jak odrzutowe plecaki i znikające uniformy. A przejeżdżając koło porośniętych bluszczem ścian i
patrząc na wielką rezydencję i wypielęgnowany trawnik, myślisz jak większość ludzi, że Akademia
Gallagher dla Wyjątkowych Dziewcząt jest tylko ekskluzywną szkołą z internatem dla znudzonych
bogatych panienek, które nie mają innego pomysłu na życie.

Prawdę mówiąc, zupełnie nam to nie przeszkadza. Dzięki temu we wrześniu nikt z Roseville w
Wirginii nie zdziwił się nawet na widok długiego sznura limuzyn zwożących moje koleżanki do
kampusu. Przez okno na trzecim piętrze rezydencji obserwowałam, jak samochody wy-

łaniały się jeden po drugim z zielonych liści i wjeżdżały przez wysoką żelazną bramę. Prawie
kilometrowy podjazd wił się wśród wzgórz i wyglądał idyllicznie jak brukowana żółta droga Dorotki
z Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Nic nie zdradzało, że był naszpikowany wiązkami laserowymi
rozpoznającymi bieżniki opon, czujnikami wykrywającymi materiały wybuchowe, a ukryta pułapka
mogła dosłownie połknąć całą ciężarówkę. (Jeśli wydaje ci się to niebezpieczne, nawet nie pytaj
mnie o staw!)

Objęłam ramionami kolana i przyglądałam się temu wszystkiemu przez falującą szybę. W maleńkiej
wnęce okiennej upięto czerwone aksamitne zasłony tworzące niezwykły nastrój spokoju. Dobrze
wiedziałam, że za jakieś dwadzieścia minut korytarze zaleje tłum, zabrzmi głośna muzyka, a ja
przestanę być jedynaczką i zyskam prawie set-3

kę sióstr. Dlatego rozkoszowałam się ostatnimi chwilami ciszy.

Jakby na potwierdzenie moich myśli, w holu historycznym na drugim piętrze rozległ się głośny
wybuch, a schody wypełnił zapach palonych włosów. Zaraz potem usłyszałam dostojny głos profesor
Buckingham:

- Dziewczęta! Mówiłam przecież, że macie tego nie dotykać!

Zapach stawał się coraz paskudniejszy, a jedna z siódmoklasistek pewnie nadał próbowała ugasić
płonące włosy, bo profesor Buckingham wrzasnęła:

- Nie ruszaj się. No, nie ruszaj się, mówię! Następnie użyła kilku niecenzuralnych francuskich

słów, których uczennice nie poznają jeszcze przez dobre trzy semestry.

Przypomniałam sobie, jak zawsze na początku roku któraś z pierwszokłasistek zgrywa cwaniarę i
popisuje się, chwytając miecz, którym Gillian Gallagher zabiła tego gościa, który czyhał na życie
Abrahama Lincolna - tego pierwszego gościa oczywiście. Tego, o którym nigdy się nie mówi.

Z kolei nowym uczennicom na pierwszej wycieczce po kampusie nie mówi się, że miecz Gilly ma
wystarczająco silny ładunek elektryczny, żeby... zwyczajnie... podpalić włosy.

Uwielbiam początek roku szkolnego.

Nasz pokój jest na poddaszu. Są w nim niesamowite okna i mnóstwo zakamarków, gdzie można sobie
usiąść, oprzeć się o ścianę i nasłuchiwać tupotu stóp oraz pisków powitalnych po wakacjach, pewnie

background image

typowych dla każdej szkoły z internatem (chociaż mniej typowych, gdy wykrzykiwane są po
portugalsku lub w języku perskim). Na korytarzu Kim Lee opowiadała o swoich wakacjach w
Singapurze, a Tina Walters o tym, że

„Kair był odjazdowy, ale

9

Johannesburg niespecjalnie". Dokładnie to samo powiedziała mi mama, kiedy marudziłam, że Tinę
rodzice zabierają na wakacje do Afryki, a ja miałam jechać do dziadków na ranczo w Nebrasce. To
zdecydowanie nie było doświadczenie, które mogło nauczyć mnie, jak wyrwać się z wrogiej bazy
przesłuchań ani jak rozbroić bombę.

- A gdzie Cammie? - zapytała Tina.

Nie miałam jednak ochoty opuszczać swojego pokoju, dopóki nie wymyślę jakiejś wiarygodnej
historyjki pasującej do tych wszystkich międzynarodowych eskapad moich koleżanek, z których
siedemdziesiąt procent to córki tajnych agentów. Nawet Courtney Bauer była tydzień w Paryżu, a jej
rodzice są optykami. Teraz już chyba rozumiecie, czemu nie miałam ochoty przyznać się, że
spędziłam trzy miesiące w Stanach, oprawiając ryby.

W końcu postanowiłam opowiedzieć im, jak eksperymentowałam z domowymi przedmiotami i
próbowałam uczynić z nich broń oraz jak niechcący skróciłam o głowę stracha na wróble (kto by
pomyślał, że zwykłe druty do robótek ręcznych mogą być takie niebezpieczne?). Nagle usłyszałam
znajome głuche stuknięcie walizek o ścianę, a zaraz potem głos z południowym akcentem:

- Cammie, wyłaź, gdzie się ukrywasz.

Wyjrzałam zza węgła i w drzwiach zobaczyłam pozującą Liz, starającą się wyglądać jak miss
Alabamy. W rybaczkach i klapkach bardziej przypominała jednak wykałaczkę. Bardzo czerwoną
wykałaczkę.

Uśmiechnęła się i spytała:

- Stęskniłaś się za mną?

Prawdę mówiąc, stęskniłam się za nią, ale bałam się ją nawet uściskać.

- Co ci się stało?

Zrobiła minę i odpowiedziała krótko:

- Nigdy nie zasypiaj przy basenie w Alabamie.

10

Zupełnie jakby sama wcześniej o tym pomyślała. A naprawdę powinna była. Co prawda wszystkie

background image

jesteśmy geniuszami, ale to Liz w wieku dziewięciu lat uzyskała najwyższy wynik z testów
końcowych w trzeciej klasie - najwyższy w historii. Rząd uważnie rejestruje takie przypadki i
dlatego przed rozpoczęciem siódmej klasy jej rodziców odwiedzili jacyś potężni faceci w ciemnych
garniturach. Trzy miesiące później Liz była już dziewczyną z Gallagher, chociaż zdecydowanie nie
jest typem „zabiję gołymi rękoma". Jeśli kiedyś będę miała misję do wykonania, to chcę mieć wtedy
obok siebie Bex, a Liz powinna trzymać się jak najdalej, w otoczeniu komputerów i szachownicy.
Ciągle mam przed oczami scenę, kiedy chciała rzucić walizkę na łóżko, a wywróciła półkę z
książkami, zniszczyła mój sprzęt stereo i zgniotła na miazgę perfekcyjny papierowy model DNA,
który zrobiłam w ósmej klasie.

- Ojoj! - wykrzyknęła, zakrywając twarz ręką.

Zna całe mnóstwo przekleństw w czternastu językach, jednak gdy nabroi, zawsze mówi to swoje
„ojoj". Było mi już wszystko jedno, że się spiekła na słońcu, musiałam ją wyściskać i koniec!

Punktualnie o wpół do siódmej schodziłyśmy na dół ubrane w szkolne mundurki, gładząc mahoniowe
poręcze krętych schodów prowadzących do holu. Moja historia z drutami okazała się hitem i
dziewczyny umierały ze śmiechu, ale Liz i ja bacznie obserwowałyśmy drzwi prowadzące do
przedsionka.

- Może samolot się spóźnił? - szepnęła Liz. - Albo coś z odprawą? Albo...

po prostu się spóźni.

Przytaknęłam i nadal wpatrywałam się w korytarz, jakby Bex miała na zawołanie pojawić się w
drzwiach. Te jednak nie otworzyły się, a Liz piskliwie spytała:

6

- Odzywała się do ciebie? Bo do mnie nie. Czemu się nie odezwała?

Szczerze mówiąc, zdziwiłabym się, gdybyśmy miały od Bex jakieś wiadomości. Jak tylko
powiedziała nam, że rodzice biorą urlop, żeby spędzić z nią wakacje, wiedziałam, że nie będzie
typem korespondencyjnej przyjaciółki. Za to Liz była specjalistką od wyciągania zupełnie innych
wniosków.

- O rany, a może rzuciła szkołę? - zastanowiła się z przejęciem w głosie. -

Albo ją wywalili?

- No co ty? Czemu?

- No, wiesz... - zająknęła się Liz i wzruszyła ramionami. - Bex zawsze była na bakier z zasadami.

Niestety musiałam się z nią zgodzić.

- No bo dlaczego by się spóźniała? Przecież dziewczęta z Gallagher się nie spóźniają! Cammie, ty

background image

coś wiesz, prawda? Na pewno coś wiesz!

W takich momentach nie jest fajnie być córką dyrektorki. Po pierwsze, ludzie myślą, że jestem
wtajemniczona we wszystko, a nie jestem. Po drugie, wszyscy zakładają, że mam układy z
nauczycielami, a nie mam.

Oczywiście jadam w soboty kolacje z mamą i czasem zostawia mnie na pięć sekund w swoim
gabinecie, ale to wszystko. W czasie roku szkolnego jestem zwykłą uczennicą Gallagher - poza tym że
czasem wkurzam się z dwóch wymienionych wyżej powodów.

Znowu spojrzałam na drzwi wejściowe i odpowiedziałam Liz:

- Na pewno po prostu się spóźni.

Modliłam się, żeby podczas kolacji urządzono jakiś konkurs, bo nic nie mogło skuteczniej
przyciągnąć uwagi Liz.

Podchodząc do wielkich, ciężkich, otwartych drzwi holu głównego, gdzie podczas balu debiutantek
Gilly Gallagher podobno otruła mężczyznę, odruchowo spojrzałam na

12

ekran z napisem „Amerykański angielski". Jednak dobrze wiedziałam, że podczas powitalnego
obiadu i tak mówimy po swojemu i każda z innym akcentem. Minie co najmniej tydzień, zanim w
trakcie posiłków zaczniemy używać man-daryńskiego. Przynajmniej taką miałam nadzieję.

Kiedy usiadłyśmy przy naszym stole w holu głównym, poczułam się w końcu jak w domu. Co prawda
byłam tutaj od trzech tygodni, ale towarzyszyły mi tylko pierwszokla-sistki i pracownicy szkoły.
Gorsze od roli jedynej starszej uczennicy w morzu dzieciaków może być tylko spędzanie czasu w
towarzystwie nauczycieli i przyglądanie się, jak wykładowca języków starożytnych zakrapia uszy
znanemu na całym świecie autorytetowi w dziedzinie kodowania, który przysięga na wszystkie
świętości, że już nigdy nie zanurkuje (wyobrażam sobie pana Moscowitza w piance do nurkowania!
Ohyda!).

Ponieważ dziewczyna może przebrnąć przez ograniczoną liczbę numerów „Świata Wywiadu",
większość czasu przed rozpoczęciem szkoły wałęsałam się po posiadłości i odkryłam przeróżne
skrytki i tajne przejścia. Musiały mieć ze sto lat i chyba nigdy nie były sprzątane.

Starałam się też spędzać dużo czasu z mamą, ale była strasznie zajęta i nieobecna myślami.
Wspominając to wszystko, przypomniałam sobie o tajemniczej nieobecności Bex i nagle zaczęłam się
poważnie martwić, czy to nie Liz coś knuje. Wtedy na ławkę obok Liz wcisnęła się Anna Fetterman i
z przejęciem spytała:

- Widziałyście? Widziałyście to już?

W ręku trzymała kawałek niebieskiego papieru, który rozpuszcza się natychmiast po włożeniu go do
ust. (Chociaż wygląda, jakby smakiem mógł przypominać watę cukrową, to wcale tak nie jest -

background image

wierzcie mi!) Nie pojmuję, czemu zawsze dostajemy plan zajęć na znikopapierze. Może po to,
żebyśmy w końcu zużyły zapas

8

tego paskudnie smakującego i awansowały do smaku mię-towo-czekoladowych ciasteczek.

Ale Anna nie martwiła się o smak znikopapieru.

- Będą tajne misje! - wykrzyknęła.

Była absolutnie przerażona, a ja zrozumiałam, że to prawdopodobnie jedyna dziewczyna z Gallagher,
którą Liz mogła pokonać na pięści.

Spojrzałam na Liz i nawet ona skrzywiła się z powodu histerii Anny.

Przecież to żadna nowość, że w tym roku po raz pierwszy będziemy robić coś, co choć trochę
przypomina pracę w terenie. Nasz pierwszy kontakt z robotą szpiega. Tylko że Anna chyba
zapomniała, że tak naprawdę te zajęcia są, niestety, dziecinnie łatwe.

- Na pewno damy radę - uspokoiła ją Liz i wyrwała papier z jej słabych dłoni - przecież Buckingham
tylko straszy tymi swoimi historiami z II wojny światowej i puszcza slajdy. Od czasu jak złamała
sobie biodro, to...

- Ale to nie z Buckingham są te zajęcia!- zaprzeczyła Anna i dopiero wtedy zaczęłam słuchać jej
uważniej.

Gapiłam się na nią jakieś dwie sekundy, zanim powiedziałam:

- Profesor Buckingham wciąż tu uczy. - Przemilczałam fakt, że przez pół

poranka starałam się namówić jej kota, Onyksa, żeby zlazł z górnej półki w bibliotece
wykładowców. To na pewno tylko plotka, jak zwykle na początku roku.

Zawsze się takie pojawiały. Na przykład, że jedną uczennicę porwali terroryści albo że któryś z
nauczycieli wygrał sto tysięcy w Kole fortuny.

(Chociaż to akurat okazało się prawdą)

- Nie o to chodzi - wyjaśniła Anna - nic nie rozumiecie. Buckingham ma jakieś pojedyncze lekcje: ma
robić szkolenia i kursy wprowadzające dla pierwszoroczniaków i tyle. Nie prowadzi normalnych
zajęć.

14

Wszystkie odwróciłyśmy się jednocześnie i bez słowa przeliczyłyśmy krzesła czekające na
wykładowców. Nie da się ukryć, że było o jedno za dużo.

background image

- No, to z kim mamy te tajne? - zapytałam.

W ogromnej sali rozległ się szum, a przez tylne drzwi weszła moja mama.

Po niej pojawili się ci, co zwykle: dwudziestu nauczycieli, których oglądałam już od trzech lat.
Dwudziestu nauczycieli, dwadzieścia jeden krzeseł. Tak wiem, to ja tu jestem geniuszem, ale sami
porównajcie.

Razem z Liz i Anną spojrzałyśmy na siebie, a potem na katedrę dla wykładowców i usiłowaliśmy
zrozumieć, o co chodzi z tym dodatkowym krzesłem.

Faktycznie, jedna twarz była nowa, ale to nic dziwnego, bo profesor Smith zawsze wracał z wakacji
totalnie odmieniony. Miał teraz większy nos, bardziej odstające uszy, a na lewej skroni pojawił się
mały pieprzyk.

W ten sposób ukrywał swoją prawdziwą twarz, która, jak twierdził, była na liście najbardziej
poszukiwanych na trzech kontynentach. Krążyły plotki, że szukają go przemytnicy broni z Bliskiego
Wschodu, byli płatni zabójcy z KGB i rozwścieczona była żona z Brazylii. Jego bogate
doświadczenie sprawia, że jest doskonałym nauczycielem wiedzy o krajach (WOK), ale i tak
najlepsze jest to coroczne wyczekiwanie na to, jak tym razem zmienił twarz, by w spokoju przetrwać
wakacje. Jeszcze nigdy nie wrócił jako kobieta, ale jest to pewnie tylko kwestia czasu.

Nauczyciele usiedli, ale to jedno krzesło wciąż pozostawało puste. Moja mama zajęła centralne
miejsce przy długim stole na podium.

- Dziewczęta Akademii Gallagher, kim jesteście? -spytała.

Każda z nas, nawet nowe, wstała i chórem odpowiedziałyśmy: 10

- Jesteśmy siostrami Gillian.

- Dlaczego tu przybywacie?

- By uczyć się od niej, czcić jej miecz i dochowywać jej tajemnic.

- Jaki jest wasz cel?

- Krzewić sprawiedliwość i światłość.

- Jak długo wytrwacie?

- Do końca naszych dni.

Gdy skończyłyśmy, poczułam się trochę jak bohater oper mydlanych mojej babci.

Usiadłyśmy, ale mama nadal stała.

background image

- Witam ponownie - powiedziała radośnie - to będzie wspaniały rok w Akademii Gallagher.
Witajcie, najmłodsze uczennice - zwróciła się do nowych, które niemal drżały pod ciężarem jej
spojrzenia. -

Rozpoczynacie najtrudniejszy rok w waszym młodym życiu, ale możecie być pewne, że nie
dostałybyście tej szansy, gdybyście nie były zdolne podjąć wyzwania. Uczennice starszych klas,
spodziewajcie się wielu zmian.

Spojrzała na swoich kolegów i przez chwilę wydawało się, że nad czymś się zastanawia, a potem
znów spojrzała w naszą stronę.

- Nadszedł moment, by...

Nie dokończyła, bo drzwi otworzyły się gwałtownie, a ja nawet po trzech latach nauki w szkole dla
szpiegów nie byłam przygotowana na to, co zobaczyłam.

Zanim zdradzę coś więcej, muszę jeszcze raz przypomnieć, że chodzę do żeńskiej szkoły. To oznacza
tylko dziewczęta i zawsze tylko dziewczęta.

No, z wyjątkiem nauczycieli z zatkanymi uszami i przechodzącymi operacje plastyczne, którzy są
niejako na dokładkę. Ale kiedy się odwróciłyśmy, zobaczyłyśmy mężczyznę. Szedł środkiem sali, a
wyglądał tak, że sam James Bond mógłby poczuć się zagrożony. Indiana Jones to maminsynek przy
tym facecie

11

w skórzanej kurtce, z dwudniowym zarostem, który podszedł do mojej mamy i - o zgrozo! - puścił do
niej oko!

- Przepraszam za spóźnienie - powiedział, zajmując puste krzesło.

Jego obecność wśród nas była czymś tak niesamowitym i surrealistycznym, że nawet nie zauważyłam,
jak między Liz a Annę wcisnęła się Bex. Musiałam spojrzeć na nią dwukrotnie, żeby zdać sobie
sprawę, że jeszcze pięć minut temu była „zaginioną w akcji".

- Coś nie tak? - zapytała.

- Gdzieś ty była? - Liz domagała się natychmiastowych wyjaśnień.

- Nieważne - wtrąciła się Anna. - Kto to jest?

Ale Bex miała naturę prawdziwego szpiega. Spojrzała na nas tajemniczo i odparła:

- Zobaczycie.

Rozdział 2

background image

Bex spędziła sześć godzin w prywatnym samolocie, ale jej skóra koloru cappuccino promieniała,
zupełnie jakby właśnie zagrała w reklamie kosmetyków do demakijażu. Zeby jej utrzeć nosa,
przypomniałam, że podczas powitalnego obiadu mamy mówić z amerykańskim akcentem.

Jednak jako jedyna uczennica spoza Ameryki w historii Gallagher, Bex przyzwyczaiła się, że zawsze
jest wyjątkiem. Przyjęcie jej do Akademii wymagało od mojej mamy solidnego nagięcia zasad.
Zadzwonili do niej dawni znajomi z brytyjskiej służby wywiadowczej z pytaniem, czy ich córka
mogłaby zostać dziewczyną z Gallagher. To była pierwsza kontrowersyjna decyzja mojej mamy na
stanowisku dyrektorki (i nie ostatnia).

- Więc wakacje były udane?

Dziewczęta w sali zaczęły już jeść, a Bex tylko uśmiechnęła się szeroko i strzeliła gumą balonową,
prowokując nas do dalszych pytań.

- Bex, musisz nam powiedzieć, jeśli coś wiesz - bezskutecznie nalegała Liz.

Nikt nie jest w stanie zmusić Bex do zrobienia czegokolwiek, jeśli ona sama nie ma na to ochoty. Ja
może i jestem kameleonem, a Liz następcą Einsteina, ale jeśli

18

chodzi o bezgraniczny upór, Bex jest w tym absolutnie najlepsza!

Znowu się uśmiechnęła, a ja byłam przekonana, że już w połowie drogi nad Atlantykiem zaplanowała
sobie tę scenę bardzo dokładnie (poza niesłychanym uporem Bex miała też talent aktorski).
Poczekała, aż wszystkie będziemy patrzeć tylko na nią, przedłużając ciszę tak bezlitośnie, że biedna
Liz mało nie eksplodowała. Następnie sięgnęła po ciepłą bułeczkę i powiedziała nonszalancko:

- Nowy nauczyciel - oderwała kawałek bułki i bez pośpiechu posmarowała masłem - to dawny
znajomy mojego ojca. Podwieźliśmy go rano z Londynu.

- Nazwisko? - zapytała Liz, planując już pewnie, że zaraz po powrocie do pokoju włamie się do
centrali CIA w Langley i sprawdzi wszystkie szczegóły.

- Solomon - odparła Bex, zerkając na nas. - Joe Solomon.

Powiedziała to tonem czarnoskórego nastoletniego Jamesa Bonda w wersji żeńskiej.

Odwróciłyśmy się jednocześnie, by spojrzeć na Joego Solomona.

Z niechlujnym zarostem i niespokojnymi dłońmi wyglądał jak agent, który właśnie zakończył misję.

Wszystkie dziewczyny wokół szeptały i chichotały. Wydawało się, że mogłyby bez trudu zasilić młyn
plotek. Pomyślałam, że chociaż Akademia Gallagher to szkoła dla dziewczyn geniuszy, czasem
bardziej przypomina zwykłą żeńską szkołę.

background image

Następny poranek był koszmarem. Totalną męczarnią! A ja nie nadużywam tego słowa, biorąc pod
uwagę to, czym zajmuje się moja rodzina. Może powinnam wyrazić się tak: pierwszy dzień zajęć był

prawdziwym wyzwaniem.

14

Poprzedniego wieczoru nie poszłyśmy wcześnie do łóżek... ani nawet trochę później... ani w ogóle.
No, chyba że leżenie w świetlicy na dywanie ze sztucznego futra z całą naszą klasą można nazwać
spaniem.

Kiedy około siódmej obudziła nas Liz, stwierdziłyśmy, że albo będziemy stroić się przez godzinę i
odpuścimy sobie śniadanie, albo włożymy szkolne mundurki i zjemy jak prawdziwe królowe przed
zajęciami profesora Smitha z WOK-u pięć po ósmej.

PS (czyli przed Solomonem) prawdopodobnie postawiłybyśmy na gofry i bułeczki, ale dziś o wpół
do dziewiątej, podczas wykładu profesora Smitha o zamieszkach w państwach bałtyckich słuchały go
wymalowane dziewczęta z burczącymi brzuchami. Spojrzałam na zegarek, co było kompletnie
niepotrzebne, bo w Akademii zajęcia prowadzone były zawsze z największą punktualnością, ale
musiałam upewnić się, ile jeszcze sekund dzieliło mnie od lunchu. (Jedenaście tysięcy siedemset pięć
sekund, na wypadek gdybyście naprawdę musieli wiedzieć) Po WOK-u pobiegłyśmy dwa piętra
wyżej na lekcję kultury i asymilacji u madame Dabney, na której niestety tego dnia nie było herbaty.
Potem przyszła kolej na trzecie zajęcia.

Od spania w niewygodnej pozycji bolała mnie szyja. Zadano nam tyle pracy domowej, że zajmie mi
jakieś pięć godzin, a w dodatku odkryłam, że kobieta nie jest jednak w stanie przeżyć o wiśniowym
błyszczyku do ust. Z dna torby wygrzebałam podejrzanej jakości miętowy cukierek.

Stwierdziłam, że jeśli mam umrzeć z głodu, to powinnam mieć przynajmniej świeży miętowy oddech
na wypadek, gdyby któraś z koleżanek albo jakiś nauczyciel udzielał mi pierwszej pomocy.

Liz miała stawić się u pana Moscowitza i oddać jakiś dodatkowy esej, który pisała przez wakacje
(tak, to taki typ), więc zostałam sama z Bex.

Przy schodach skręciły-

15

śmy w wąski korytarzyk. Była to jedna z trzech dróg prowadzących do niższych kondygnacji, do
których wcześniej nie miałyśmy wstępu.

Stojąc przed lustrem sięgającym aż do podłogi, starałyśmy się nie mrugać oczami i nie robić nic, co
mogłoby uniemożliwić skanerowi potwierdzenie, że jesteśmy starszymi uczennicami, a nie jakimiś
pierwszakami, które próbują bezczelnie przedostać się na podpoziomy.

Gdy przyglądałam się naszym odbiciom, zdałam sobie sprawę, że ja, Cameron Morgan, córka
dyrektorki, która wie więcej o tej szkole niż jakakolwiek inna uczennica Gallagher, poza samą Gilly,

background image

miałam za chwilę znaleźć się w skarbcu tajemnic Gallagher. Gęsia skórka na ramieniu Bex
wskazywała, że nie tylko ja czułam ten dreszczyk.

W oczach na malowidle za naszymi plecami błysnęło zielone światełko.

Lustro przesunęło się, odsłaniając niewielką windę, która miała nas zabrać na piętro poniżej
podziemi, do sali, w której odbywają się lekcje tajnych misji lub, mówiąc bardziej dramatycznie, do
naszego przeznaczenia.

- Cammie - powiedziała wolno Bex - udało się.

Siedząc spokojnie, sprawdziłyśmy nasze (zsynchronizowane) zegarki i myślałyśmy dokładnie o tym
samym: coś tu się zmieniło., Posiadłość Gallagher zbudowana jest z kamienia i drewna. Ma
rzeźbione poręcze i wysokie kominki, przy których w mroźny dzień można zwinąć się w kłębek i
czytać o zabójcy Kennedy'ego (tę prawdziwą historię). A tymczasem winda przeniosła nas w
zupełnie inną epokę. To miejsce kompletnie nie pasowało do reszty budynku. Ściany z matowego
szkła, stoły z nierdzewnej stali. Najdziwniejsze było jednak to, że w klasie do tajnych misji nie było
naszego wykładowcy.

Joe Solomon spóźniał się i to bardzo.

21

Zaczęłam żałować, że nie podebrałam jakichś M&M--sów z biurka mamy, bo - szczerze mówiąc -
dwuletni tik-tak nie bardzo zaspokajał głód nastolatki.

Sekundy mijały, a my siedziałyśmy w ciszy, która w końcu stała się zbyt nieznośna dla Tiny Walters,
bo przysunąwszy się do nas, zapytała:

- Cammie, co o nim wiesz?

Wiedziałam tylko tyle, ile usłyszałam od Bex, ale mama Tiny jest autorką plotkarskich felietonów w
dużej gazecie lokalnej, której nazwy nie podam (bo to przecież jej przykrywka i takie tam), i dlatego
Tina nie zamierzała mi odpuścić. Wkrótce zasypała mnie lawiną pytań.

- A skąd jest?

- Ma kogoś?

- To prawda, że załatwił dyskiem tureckiego ambasadora?

Nie byłam pewna, czy ma na myśli jakiś ciężki przedmiot do ćwiczeń, czy kompromitujące nagranie,
ale i tak nie znałam odpowiedzi na to pytanie.

- Cammie, no daj spokój - nalegała Tina - słyszałam, jak madame Dabney mówiła kucharzowi
Louisowi, że twoja mama całe lato urabiała go, żeby wziął tę robotę. Na pewno coś słyszałaś!

background image

Przesłuchanie Tiny okazało się pożyteczne przynajmniej, z jednego powodu: zrozumiałam wreszcie, o
co chodziło z tymi tajemniczymi telefonami za zamkniętymi drzwiami gabinetu mamy i jej
wielotygodniowym roztargnieniem. Właśnie wszystko zaczęło układać mi się w całość, gdy do klasy
wmaszerował Joe Solomon. Spóźniony o pięć minut!

Miał wilgotne włosy i porządnie wyprasowaną białą koszulę. Minęły ze dwie minuty, nim
zorientowałam się, że mówi do nas po japońsku -

wszystko przez jego rozmarzoną minę albo przez moje braki w edukacji.

17

- Co jest stolicą Brunei?

- Bandar Seri Begawan.

- Pierwiastek kwadratowy z dziewięćdziesięciu siedmiu tysięcy dziewięćset sześćdziesięciu
dziewięciu? - zapytał w swahili.

- Trzysta trzynaście - odpowiedziała Liz w języku matematyki, żeby przypomnieć nam wszystkim, że
matematyka naprawdę jest językiem uniwersalnym.

- Dyktator dominikański zamordowany w 1961? - tym razem pytanie zadał po portugalsku. - Jak się
nazywał?

- Rafael Trujillo - odpowiedziałyśmy chórem. (Muszę zaznaczyć, że wbrew plotkom, tego
morderstwa nie dokonała dziewczyna z Gallagher).

Zaczynałam się wciągać w tę zabawę w pytania i odpowiedzi, kiedy pan Solomon polecił po
arabsku:

- Zamknijcie oczy. Zamknęłyśmy.

- Jakiego koloru mam buty? - tym razem przemówił po angielsku i, o dziwo, trzynaście dziewczyn z
Gallagher nie znało odpowiedzi. - Jestem prawo- czy leworęczny? -zapytał, nie czekając nawet na
odpowiedź. -

Odkąd wszedłem do tej klasy, zostawiłem swoje odciski palców w pięciu różnych miejscach.
Gdzie?! - Odpowiedziała mu cisza. - Otwórzcie oczy

- nakazał, a ja zobaczyłam go siedzącego na rogu biurka, z jedną stopą na podłodze. - No tak -
podsumował. - Jesteście dość bystre, ale jednocześnie trochę głupie.

Gdyby nie udowodniono naukowo, że ziemia nie może przestać się obracać, pewnie w tamtej chwili
wszystkie byśmy przysięgały, że tak właśnie się stało.

- Witam na tajnych misjach. Nazywam się Joe Solomon. Nigdy wcześniej nie byłem nauczycielem,

background image

ale zajmuję się tajnymi misjami od osiemnastu lat i wciąż żyję, a to

23

oznacza, że wiem, co robię. To będą zupełnie inne zajęcia niż wszystkie pozostałe.

Zaburczało mi w brzuchu, za co oberwałam od Liz, która głosowała za porządnym śniadaniem i
szybkim makijażem.

- Ciiii!

Zupełnie jakbym miała na to wpływ!

- Drogie panie, zamierzam przygotować was na to, co naprawdę dzieje się za murami tej szkoły -
przerwał i wskazał palcem do góry. - To nie jest wiedza dla każdego i właśnie dlatego moje zajęcia
będą trudne. Diabelnie trudne. Zróbcie na mnie dobre wrażenie, a być może już za rok zjedziecie tymi
windami jeszcze niżej. Jednak jeśli będę miał najmniejsze wątpliwości, że nie jesteście do tego
stworzone, ocalę wasze życie i wyślę was do grupy badań operacyjnych.

Wsadził ręce do kieszeni i mówił dalej:

- Każdy w tym zawodzie zaczyna od poszukiwania przygód, ale mnie, drogie panie, nic nie obchodzą
wasze oczekiwania. Jeśli nie potraficie wyjść zza waszych ławeczek i zaprezentować mi czegoś
więcej niż wiedzy z książek, to żadna z was do podpoziomu drugiego nie dotrze.

Nigdy.

Kątem oka zauważyłam, jak Mick Morrison niemal ślini się na dźwięk tych słów, bo od dawna miała
ochotę komuś przyłożyć. Jej potężna ręka wystrzeliła w górę:

-.Czy to znaczy, że będzie nas pan uczył strzelania z broni palnej?! -

wykrzyknęła, jakby instruktor musztry miał zaraz kazać jej paść na glebę i robić pompki.

Pan Solomon obszedł biurko i odparł:

- Jeśli w tej branży potrzebna ci broń, to zapewne jest już dla ciebie za późno, żeby jej użyć.

Wydawało się, że z Mick uszło trochę powietrza.

- Ale plus jest taki - ciągnął dalej - że być może pochowają cię razem z twoją bronią. Pod warunkiem
oczywiście że w ogóle pochowają.

19

Moja skóra płonęła. Oczy napełniły się łzami i zanim się zorientowałam, tak mnie ścisnęło w gardle,
że prawie nie mogłam oddychać, a Joe Solomon gapił się na mnie. Gdy tylko nasze spojrzenia się

background image

spotkały, natychmiast odwrócił wzrok.

- Szczęściarze wracają, choćby w pudłach.

Mimo że nie wymienił mojego imienia, i tak czułam, że wszyscy na mnie patrzą. Nie było tajemnicą,
co stało się z moim tatą. Udał się na misję i nie wrócił. Nigdy pewnie nie dowiem się niczego
więcej, ale te dwa fakty były najistotniejsze. Mówią tu na mnie Kameleon i pewnie dla uczennicy
szkoły dla szpiegów jest to całkiem niezła ksyw-ka. Zastanawiam się tylko czasem, czemu taka
jestem. Dlaczego siedzę cicho i spokojnie, podczas gdy Liz trajkocze bez opamiętania, a Bex... jest
po prostu Bex.

Czy tak dobrze się kamufluję, bo mam szpiegowskie geny, czy dlatego, że zawsze byłam nieśmiała? A
może po prostu ludzie nie chcą mnie zauważyć, bo boją się myśleć o tym, że coś podobnego może
spotkać również ich.

Pan Solomon zrobił kolejny krok, a wszystkie dziewczyny natychmiast odwróciły wzrok. Wszystkie, z
wyjątkiem Bex, która przesunęła się na brzeg krzesła, by w razie czego powstrzymać mnie od
wydrapania naszemu nowemu przystojnemu nauczycielowi tych jego pięknych zielonych oczu. Potem
Solomon powiedział:

- Albo będziecie w tym dobre, moje panie, albo zginiecie.

Chciałam natychmiast pobiec do gabinetu mojej mamy i powiedzieć jej o tym wszystkim, co
wygadywał. Ze mówił o tacie w taki sposób, jakby to była jego wina. Jakby nie był dość dobry. Ale
nawet nie drgnęłam.

Możliwe, że sparaliżowała mnie wściekłość, ale być może w głębi duszy bałam się, że pan Solomon
miał rację i nie chciałam, żeby mama to potwierdziła.

25

Przez mlecznobiałe drzwi wpadła do klasy zdyszana Anna Fetterman.

- Przepraszam - wysapała, łapiąc oddech. - Te durne skanery mnie nie rozpoznały i winda mnie
uwięziła. Musiałam wysłuchać pięciominutowej pogadanki o próbie przekroczenia ustalonych granic
i...

Zmilkła, przyglądając się nauczycielowi i jego beznamiętnej minie, która według mnie był wyrazem
hipokryzji, bo on sam spóźnił się pięć minut,

- Nawet nie siadaj - odezwał się na widok Anny idącej w stronę ławki na końcu klasy. - Twoje
koleżanki właśnie wychodzą.

Jak na komendę spojrzałyśmy na nasze precyzyjnie zsynchronizowane zegarki. Wszystkie pokazywały
to samo: zostało jeszcze czterdzieści pięć minut zajęć! Czterdzieści pięć cennych, nigdy
niemarnowanych minut!

background image

Wydawało się, że minęła cała wieczność, zanim Liz nagle podniosła rękę.

- Słucham? - Zabrzmiało to tak, jakby Joe Solomon miał tysiąc innych spraw na głowie.

- Czy coś jest zadane? - zapytała, a nastrój w sali natychmiast zmienił się z niedowierzania we
wściekłość. (Tego pytania nigdy nie należy zadawać w klasie pełnej dziewcząt, z których każda ma
czarny pas karate).

- Owszem - odparł Solomon, przytrzymując drzwi i dając nam wyraźny znak, że mamy się wynosić -
zwracajcie uwagę na wszystko.

Idąc śliskim, białym korytarzem prowadzącym do windy, która mnie tu przywiozła, usłyszałam, że
koleżanki zmierzają dokładnie w przeciwnym kierunku: do windy najbliżej naszych pokoi. Po tym
wszystkim, co się wydarzyło, było mi to na rękę. Nie zdziwiłam się jednak, widząc obok siebie Bex.

- Wszystko w porządku? - spytała, jak na prawdziwą przyjaciółkę przystało.

21

- Tak - skłamałam jak przystało na prawdziwego szpiega.

Zjechałyśmy windą do wąskiego korytarzyka na pierwszym piętrze, a kiedy otworzyły się drzwi,
rozważyłam, czy nie pójść do mamy (nie tylko po M&M-sy). Wtedy w nieoświetlonym korytarzu
rozległ się głos:

- Cameron Morgan!

Ciemnym przejściem spieszyła profesor Buckingham, a ja zastanawiałam się, co sprawiło, że ta
dystyngowana brytyjska dama krzyczy w taki sposób. Nad naszymi głowami rozbłysło czerwone
światło, rozległ się przeszywający dźwięk syreny, który prawie zagłuszał elektroniczny głos:

„Czerwony alarm! Czerwony alarm! Czerwony alarm!"

- Cameron Morgan! - wrzasnęła znów Buckingham, chwytając mnie i Bex za ramiona. - Twoja mama
cię potrzebuje. Natychmiast!

Rozdział 3

W ułamku sekundy puste korytarze zalał tłum biegających dziewcząt i nauczycieli, a czerwone
światło wciąż pulsowało.

Półka z trofeami obróciła się, ukrywając w tajemnej skrytce za ścianą pamiątkowe tabliczki i wstęgi
przypominające o zwycięstwach w corocznych turniejach walki wręcz i zawodach w łamaniu kodów.
Został

tylko rządek nagród z zawodów pływackich i szkolnych debat.

background image

Nad naszymi głowami zwinęły się trzy złoto-bordowe sztandary z napisami: „Ucz się od niej", „Czcij
jej miecz" oraz „Dochowuj jej tajemnic", a na ich miejscu zawisły ręcznie wykonane plakaty
wyborcze jakiejś Emily kandydującej na przewodniczącą samorządu studenckiego.

Buckingham pociągnęła mnie i Bex w górę po wielkich schodach, a cała gromada pierwszoklasistek
pędziła na dół, wrzeszcząc ile sił w płucach.

Dobrze pamiętam, jak po raz pierwszy usłyszałam te syreny, i wcale nie dziwił mnie widok
rozhisteryzowanych dziewczyn, które na pewno przewidywały już koniec świata. Nagle Buckingham
wrzasnęła:

- Dziewczęta! - i zapadła cisza. - Pójdźcie za madame Dabney.

Zaprowadzi was do stajni na popołudnie. I mo-

28

je panny - rzuciła w stronę dwóch ciemnowłosych bliźniaczek, które wyglądały, jakby straciły rozum
- spokój!

Potem odwróciła się i pobiegła na drugie piętro, gdzie pan Moscowitz i pan Smith próbowali ukryć
w schowku na szczotki posąg Eleanor Everest (dziewczyny z Gallagher, która własnymi zębami
rozbroiła bombę w Białym Domu). W holu historycznym miecz Gillian zniknął w znajdującym się
pod nim skarbcu jak Excalibur powracający do Pani Je-ziora, a na jego miejscu pojawiło się
popiersie mężczyzny z ogromnymi uszami, który najprawdopodobniej był pierwszym dyrektorem
szkoły.

Całą szkołę ogarnął totalny zorganizowany chaos. Nic nie rozumiejąc, spojrzałyśmy na siebie z Bex:
powinnyśmy przecież być na parterze, pomagać innym dziewczynom z naszej klasy i sprawdzać, czy
niczego nie podrzucili jacyś szpiedzy. Tymczasem Buckingham odwróciła się i wrzasnęła:

- Pośpieszcie się!

To nie był głos delikatnej, starszej nauczycielki, jaką znałyśmy, ale raczej głos kobiety, która podczas
lądowania aliantów w Normandii własnymi rękami niszczy nazistowskie karabiny maszynowe.

Za nami rozległ się huk, a potem przekleństwa po polsku. Wiedziałam, że to pewnie pomnik Eleonor
Everest roztrzaskał się w drobny mak, ale na końcu korytarza zobaczyłam mamę opartą o podwójne
drzwi prowadzące do jej gabinetu. Najspokojniej w świecie podjadała sobie M&M-sy, jakby
czekała na mnie po treningu piłkarskim. Zachowywała się jak gdyby nigdy nic, jakby to był
najzwyklejszy dzień.

Jej długie ciemne włosy opadały na ramiona i czarny żakiet. Grzywka odsłaniała jej gładkie czoło.
Zapewniała, że moje też będzie takie, jak tylko hormony skończą wreszcie tę wojnę z porami.

24

background image

Czasem naprawdę się cieszę, że większość czasu spędzamy w szkole, bo ilekroć gdzieś wychodzimy,
faceci pożerają moją mamę wzrokiem lub (o zgrozo!) pytają, czy jesteśmy siostrami. Doprowadza
mnie to do białej gorączki, chociaż teoretycznie powinnam czuć się zaszczycona, że ktoś w ogóle
pomyślał, że jestem z nią jakoś spokrewniona.

Krótko mówiąc, moja mama jest niezłą laską.

- Witaj, Cam, Rebecco - powiedziała, zanim zwróciła się do Buckingham.

- Dzięki, że je przyprowadziłaś, Patricio. Wejdźcie na chwilę.

W gabinecie dźwiękoszczelne ściany wyciszyły zupełnie cały ten zamęt panujący w szkole.
Wpadające przez okna o ołowianych ramach światło padało na mahoniową boazerię i sięgające
sufitu półki, które właśnie obracały się, ukrywając takie książki jak Historia trucizn czy Pretoriań-
ski poradnik godnej śmierci.
Zastąpiły je Szkolnictwo wyższe, Prywatna szkoła i tym podobne. Na
biurku stało nasze wspólne zdjęcie zrobione podczas wakacji w Rosji. Przyglądałam się zadziwiona,
jak się na nim przytulamy i śmiejemy, podczas gdy w tle Kreml zmieniał się w zamek Kopciuszka z
parku Disney World.

Widząc moje rozdziawione usta, mama powiedziała:

- Holograficzny, fotoaktywny papier fotograficzny: wysik letniej laboratoryjnej pracy doktora Fibsa.
Jesteście głodne? - Wyciągnęła do nas złączone dłonie.

Całkiem zapomniałam o swoim pustym żołądku, ale nie odmówiłam zielonego M&M-sa na szczęście.
Przeczuwałam, że już niebawem będzie mi potrzebne.

- Dziewczynki, chcę was prosić, żebyście kogoś oprowadziły.

- Ale... przecież nie jesteśmy już juniorkami! - wykrzyknęła Bex, jakby moja mama właśnie o tym
zapomniała.

25

Miała usta pełne czekolady, więc pani Buckingham wyjaśniła za nią, w czym rzecz:

- Juniorki zaczęły semestr od metod prowadzenia przesłuchań i są teraz pod wpływem pentotalu
sodu, a seniorki właśnie mierzą soczewki noktowizyjne i będą kiepsko widzieć jeszcze przez co
najmniej dwie godziny. To faktycznie zły moment, ale czerwony alarm właśnie po to jest. Nigdy nie
wiadomo, kiedy nadejdzie, no i właśnie nadszedł.

- To jak - spytała z uśmiechem mama - pomożecie?

Osoba pojawiająca się nieproszona w progu Akademii Gallagher dla Wyjątkowych Dziewcząt musi
spełniać trzy warunki: być uparta, silna i całkowicie zdeterminowana. Większość kandydatek i tak
nigdy nie przechodzi etapu rozmowy telefonicznej i otrzymuje list: „W tej chwili nie przyjmujemy
nowych uczennic". Zanim ktoś pofatyguje się aż do Roseville, wcześniej z pewnością zostaje

background image

odesłany z kwitkiem ze wszystkich prywatnych szkół w kraju. Wtedy pozostaje mu nadzieja, że jak
pojawi się osobiście, cokolwiek to zmieni. Prawda jest jednak taka, że żaden upór i największa
desperacja nie przeprowadzą cię przez drzwi wejściowe. Do tego już potrzeba władzy.

I właśnie dlatego stałyśmy z Bex na schodach przed głównym wejściem, czekając, aż czarna limuzyna
wioząca rodzinę McHenry (tak, tych McHenrych, którzy pojawili się na okładce grudniowego
wydania

„Newsweeka") pokona kręty podjazd.

Należą do takich ludzi, których trudno się pozbyć, a my już dawno zrozumiałyśmy, że najlepszym
sposobem na ukrycie się jest pozostanie widocznym i dlatego stałyśmy z Bex przed wejściem, by
powitać ich w Akademii Gallagher dla Wyjątkowych Dziewcząt. Misja: sprawdzić, by nigdy nie
dowiedzieli się, jak wyjątkowe jesteśmy.

31

Mężczyzna, który wysiadł z limuzyny, ubrany był w ciemnografitową marynarkę i jaskrawy krawat, a
kobieta wyglądała jak królowa kosmetycznego imperium: każdy kosmyk włosów był idealnie
ułożony.

Ciekawe, czy zrobi na niej wrażenie mój wiśniowy błyszczyk. Grymas na jej twarzy oznaczał chyba,
że nic z tego.

- Senatorze - zaczęła Bex, podając mu rękę. Brzmiała jak rodowita Amerykanka, a w dodatku
świetnie bawiła się tą sytuacją. - Witamy w Akademii Gallagher. To prawdziwy zaszczyt państwa
gościć.

Miałam wrażenie, że przesadza, i to grubo, ale senator McHenry uśmiechnął się i odrzekł:

- Dziękuję. Cieszymy się, że możemy tu być. - Zupełnie jakby nie wiedział, że Bex nie może jeszcze
głosować.

- Mam na imię Rebecca - przedstawiła się Bex - a to jest Cameron.

Senator spojrzał na mnie, potem szybko na Bex, która wyglądała jak modelowa uczennica elitarnej
szkoły.

- Chętnie pokażemy państwu oraz państwa... - Wtedy zorientowałyśmy się, że nie ma z nimi córki. -
Czy państwa córka...

Z limuzyny wydobył się czarny wojskowy but.

- Kochanie - odezwał się senator, wskazując w kierunku stajni - chodź, zobacz, mają konie.

- Więc stamtąd tak śmierdzi? - Wzdrygnęła się pani McHenry.

background image

(Między nami mówiąc, szkoła pachnie w porządku. No, chyba że zmysł

węchu ma się skażony przez nieustanne wąchanie próbek perfum).

Senator spojrzał na żonę i powiedział:

- Macey uwielbia konie.

- Nieprawda, nie znosi ich - sprzeciwiła się pani McHenry, zerkając w naszą stronę, jakby chciała
upomnieć

32

senatora, że ma jej nie zaprzeczać przy służbie - przecież kiedyś spadła i złamała rękę.

Już chciałam przerwać tę rodzinną sprzeczkę i powiedzieć, że w stajni nie ma żadnych koni, tylko
cała banda oszalałych pierwszoklasistek i były francuski szpieg, który opracował metodę
przekazywania zaszyfrowanych wiadomości w serze, kiedy usłyszałam:

- Tak, świetny klej z nich robią.

Nie jestem pewna, ale zdaje mi się, że Macey McHenry nigdy w życiu nawet nie dotknęła konia.
Miała długie, wysportowane nogi, ciuchy, mimo że buntownicze i odważne, to jednak z górnej półki,
a diamentowy kolczyk w nosie był co najmniej półtorakaratowy. Włosy miała zupełnie czarne i ścięte
dość pospolicie, ale za to niezwykle grube i błyszczące.

Stanowiły doskonałą ramę dla twarzy, której miejsce było na okładkach magazynów.

Widziałam wystarczająco wiele programów i filmów, żeby wiedzieć, że jeśli ktoś w stylu Macey
McHenry nie radzi sobie w szkole średniej, to ktoś taki jak ja powinien zostać pożarty żywcem.
Mimo to pojawiła się przed naszą szkołą, która była jej ostatnią deską ratunku. A przynajmniej tak
uważali jej rodzice.

- Jest nam... - wyjąkałam, bo choć jestem specem od tworzenia trucizn, to przemówienia wychodzą
mi beznadziejnie! - jest nam niezmiernie miło państwa gościć.

- Skoro tak, to dlaczego kazaliście nam siedzieć ponad godzinę w aucie? -

syknęła pani McHenry, wskazując na żelazne wrota.

- Obawiam się, że to część procedury w przypadku niezapowiedzianych gości - delikatnie odparła
Bex. -W Akademii Gallagher stawiamy na bezpieczeństwo. Jeśli państwa córka u nas zostanie, mogą
państwo liczyć, że będzie w ten sposób chroniona.

Pani McHenry wzięła się pod boki i warknęła:

33

background image

- Czy wy nie wiecie, kim on jest? Przecież to jest...

- Właśnie wracaliśmy do Waszyngtonu - przerwał senator - i nie mogliśmy nie skorzystać z okazji,
żeby przywieźć Macey na krótką wizytę.

Posłał żonie spojrzenie mówiące: „To jest nasza jedyna szansa, nie schrzań tego", i dodał:

- A ochrona jest rzeczywiście absolutnie nieprawdopodobna.

Bex otworzyła drzwi wejściowe i wprowadziła gości do środka, a ja tylko gapiłam się na nich,
myśląc: Nie ma pan zielonego pojęcia, o czym pan mówi, senatorze.

Siedziałyśmy z Bex w gabinecie mamy, która wygłaszała typową mowę o

„historii szkoły". W zasadzie nie odbiegała ona zbytnio od prawdy. Była to jedynie wersja skrócona.
Znacznie skrócona.

- Nasze absolwentki pracują na całym świecie - powiedziała mama, a ja pomyślałam: Jasne, jako
szpiedzy.

- Kładziemy duży nacisk na naukę języków obcych, matematykę, przedmioty ścisłe i kulturę. Właśnie
taka wiedza przydaje się potem naszym absolwentkom najbardziej.

Jako szpiegom.

- Przyjmujemy do szkoły wyłącznie dziewczęta i dajemy im wsparcie, które umożliwia im późniejszą
karierę.

Jako szpiegom.

Właśnie zaczynała mi się podobać ta moja mała cicha gra, gdy mama zwróciła się do Bex:

- Rebecco, pokażcie Macey szkołę.

Nadszedł czas odstawić szopkę. Bex aż promieniała, a ja myślałam tylko o tym, że przecież dopiero
zaczęłyśmy kurs tajnych misji, a już zostałyśmy na taką wysłane! Skąd miałam wiedzieć, jak się
zachować?

Gdyby Macey chciała poodmieniać chińskie czasowniki czy łamać kody KGB,

34

to byłam świetnie przygotowana, ale musiałyśmy zachowywać się normalnie, a do tego się nie
nadaję! Całe szczęście, że Bex lubi bawić się w aktorkę.

- Senatorze - odezwała się, ściskając jego dłoń - to była prawdziwa przyjemność poznać pana. I
panią również. - Uśmiechnęła się do pani McHenry. - Tak się cieszę, że państwo...

background image

- Dziękuję, Rebecco - mama przerwała jej tonem mówiącym „nie przesadzaj".

Macey podniosła się, wygładziła swoją minispódniczkę i wyszła do holu historycznego, nie
spojrzawszy nawet na rodziców.

Gdy do niej dołączyliśmy, stała oparta o szafkę, w której zazwyczaj znajduje się kolekcja masek
przeciwgazowych (które Akademia Gallagher opatentowała, na całe szczęście) i zapalała papierosa.

Zaciągnęła się solidnie i puściła dymek w kierunku sufitu, w którym był

jakiś tuzin różnych czujników, ale żaden z nich nie wykrywał dymu.

- Musisz zgasić. - Bex rozpoczęła fazę „już ja jej pokażę, w jakie tarapaty wpadnie, jeśli tu zostanie".
-W Akademii Gallagher bardzo dbamy o zdrowie i bezpieczeństwo.

Macey spojrzała na nią, jakby ta mówiła po chińsku, a ja musiałam się dobrze zastanowić, czy
faktycznie tak nie było.

- Zakaz palenia - wyjaśniłam, wyciągając z kosza pustą puszkę i podając ją Macey.

Zaciągnęła się jeszcze raz, spojrzała na mnie, jakby chciała powiedzieć, że zgasi, jeśli ją do tego
zmuszę (co oczywiście mogłabym zrobić, ale tego akurat nie musiała wiedzieć).

- Dobra - powiedziałam i odwróciłam się tyłem - to twoje płuca.

30

Ale Bex nie odpuszczała. Piorunowała ją wzrokiem i, w przeciwieństwie do mnie, naprawdę była
skłonna zrzucić kogoś ze schodów, więc Macey zaciągnęła się po raz ostatni, wrzuciła niedopałek do
pustej puszki po dietetycznej coli i zeszła za mną ze schodów, przeciskając się w tłumie dziewcząt.

- Pora lunchu - wyjaśniłam, przypominając sobie, że zielony M&M

dołączył w moim żołądku do tik-taka i próbowały mnie teraz przekonać, żę przydałoby im się jeszcze
jakieś towarzystwo. - Możemy coś zjeść, jak chcesz...

- Raczej nie! - Macey przewróciła oczami. Jak głupia wyskoczyłam:

- Jedzenie jest tu naprawdę świetne. Niespecjalnie przyczyniłam się tym do sukcesu naszej

misji, bo wstrętne jedzenie bywa zwykle niezłym straszakiem, a tymczasem nasz kucharz jest
naprawdę genialny. Pracował kiedyś w Białym Domu. To było przed tym incydentem z Fluffiem
(pierwszym pudlem), kulinarnymi chemikaliami i bardzo podejrzanym serem. Na szczęście
dziewczyna z Gallagher uratowała Fluffiego, a kucharz Louis w dowód wdzięczności przeniósł się
do nas wraz ze swoim genialnym creme brulee.

Właśnie miałam napomknąć o wyśmienitym creme brulśe, kiedy Macey prawie krzyknęła: -

background image

Przyjmuję osiemset kalorii dziennie!

Spojrzałyśmy na siebie z Bex - byłyśmy zaszokowane. Taką liczbę to my pewnie spalamy w ciągu
jednych zajęć samoobrony i walki wręcz.

Macey zmierzyła nas krytycznie i dodała:

- Jedzenie jest takie niemodne.

Niestety swój ostatni niemodny posiłek jadłam wczoraj.

Gdy doszłyśmy do holu, powiedziałam:

- To jest hol główny.

31

Brzmiało to dokładnie tak, jak podczas zwiedzania wszystkich innych szkół, ale Macey zdawała się
mnie zupełnie nie zauważać i zwróciła się do Bex (która jest na tym samym poziomie atrakcyjności
fizycznej):

- I wszyscy łażą tutaj w tych mundurkach? Odebrałam to jako osobistą obrazę, bo przecież byłam

w komisji wybierającej krój naszych mundurków, ale Bex wskazała tylko na swoją kraciastą
spódniczkę do kolan i dopasowaną białą bluzkę i odparła:

- Nosimy je nawet na zajęciach gimnastycznych.

Dobre, pomyślałam, widząc przerażenie na twarzy Macey. Tymczasem Bex skręciła we wschodni
korytarz i oznajmiła:

- Tutaj jest biblioteka.

Ale Macey dawno poszła w innym kierunku.

- A tam co jest?

I już mijała sale lekcyjne i ukryte przejścia. Musiałyśmy podbiec, żeby dotrzymać jej kroku i
rzucałyśmy raz po raz jakieś kłamstwa typu „Ten obraz podarował książę Edynburga" lub „Tak, to
pamiątkowy żyrandol Wizenhouse" i moje ulubione „A to pamiątkowa tabliczka szkolna
Waszyngtona". (To naprawdę jest ładna tabliczka).

Bex właśnie opowiadała niezłą historyjkę o tym, że dziewczyna, która uzyska świetny wynik z testu,
może w nagrodę oglądać telewizję przez całą godzinę, gdy Macey klapnęła na jedną z moich
ulubionych ławeczek pod oknem, jakby nigdy nic wyciągnęła komórkę i zaczęła gdzieś dzwonić.
Żadnego „przepraszam" ani w ogóle nic! (Bezczelność!) Jednak już po chwili to jej zrobiło się
głupio, bo wybrawszy numer, z niedowierzaniem gapiła się w ekranu telefonu.

background image

Bex i ja wymieniłyśmy spojrzenia, a potem jak najżyczliwiej powiedziałam:

- No tak, tu komórki nie działają.

37

Prawda.

- Nie ma tu zasięgu - dodała Bex.

Nieprawda. Miałybyśmy świetny zasięg, gdyby nie gigantyczna blokada zatrzymująca wszystkie
sygnały zagraniczne wysyłane z kampusu. Ale tego akurat Macey McHenry i jej tatuś z Kapitolu nie
musieli wiedzieć.

- Żadnych komórek? - Zdziwiła się, jakbyśmy co najmniej powiedziały jej, że obowiązkiem każdej
uczennicy jest golenie głowy i życie o chlebie i wodzie. - Wystarczy. W życiu tu nie zostanę!

Odwróciła się i ruszyła w kierunku gabinetu mojej mamy.

Przynajmniej tak jej się wydawało. W rzeczywistości zbliżała się do drzwi prowadzących do działu
badań naukowych w piwnicy. Byłam przekonana, że doktor Fibs odpowiednio zareagował na
czerwony alarm, ale jak to z szalonymi naukowcami bywa, miał, powiedzmy, skłonność do wpadek.
Gdy tylko wyszłyśmy zza rogu, zobaczyłyśmy pana Moscowitza. Tak się składa, że jest on światowej
klasy specjalistą od szyfrowania danych, chociaż wtedy na supergeniusza wcale nie wyglądał.

Zupełnie nie. Przypominał raczej miejscowego pijaczka. Przekrwione załzawione oczy, blada twarz,
a do tego jąkał się i mamrotał:

- Witam!

Macey patrzyła na niego z obrzydzeniem, co w sumie było korzystne, bo kompletnie nie zauważyła
gęstego fioletowego dymu wydobywającego się za profesorem spod drzwi. Buckingham tymczasem
zatykała szpary ręcznikami, ale i tak za każdym razem, gdy zbliżyła się do fioleto-wawej mgły,
dostawała ataków kichania. Kopnęła ręcznik, zaraz potem pojawił

się doktor Fibs z rolką taśmy klejącej i zaczął zalepiać szpary przy drzwiach. (To się dopiero nazywa
szpiegowska supertechnologia, co?) 38

Pan Moscowitz wciąż chwiał się na nogach. Może to fioletowe paskudztwo pozbawiło go
równowagi albo może starał się zasłonić przed Macey ten widok, co mogło być dość trudne, bo miał
jedynie metr pięćdziesiąt wzrostu. W końcu powiedział:

- Przyszła uczennica, jak mniemam?

Ale w tej właśnie chwili doktor Fibs padł jak kłoda na podłogę. Nie ruszał

się, a wokół niego gęstniał fioletowy dym.

background image

Spojrzałyśmy na siebie z Bex.

Niedobrze. Naprawdę niedobrze!

Buckingham zaciągnęła doktora Fibsa na krzesło na kółkach i próbowała z nim odjechać. Za to ja
kompletnie nie miałam pojęcia, co robić. Bex chwyciła Macey za rękę:

- Chodź. Znam skrót do... Ale Macey wyszarpnęła rękę:

- Nie dotykaj mnie, ty s... (właśnie tak, nazwała Bex słowem na S).

Tutaj właśnie zaczyna się pföblem dziewczyny chodzącej do prywatnej szkoły. MTV wmawia nam,
że słowo na S powinno być uznawane niemal za wyraz czułości lub przynajmniej poufałości między
równymi sobie, ale i tak myślę, że to obelga dla mało rozgarniętych. Zatem Macey albo nas nie
znosiła, albo szanowała. Ale gdy spojrzałam na Bex, wiedziałam, że stawia na to pierwsze.

Zrobiła krok do przodu, zrzucając maskę beztroskiej uczennicy i pokazując twarz superszpiega.

Teraz było już naprawdę niedobrze, pomyślałam znów, gdy kątem oka zauważyłam białą koszulę i
spodnie khaki.

Już nigdy nie będę zastanawiać się nad tym, czy uważałyśmy pana Solomona za przystojniaka tylko
dlatego, że byłyśmy w babskiej szkole.

Jedno spojrzenie na Macey

34

McHenry wystarczyło, żeby zrozumieć, że nawet poza murami Akademii Gallagher Joe Solomon
wydawał się po prostu boski. A ona w dodatku nie miała pojęcia, że był szpiegiem (co przecież
dodaje facetowi uroku).

- Witam. - Dokładnie to samo powiedział pan Mos-cowitz, ale jakże inaczej. - Witam w Akademii
Gallagher. Mam nadzieję, że zamierzasz do nas dołączyć.

Jestem przekonana, że Macey, Bex i ja usłyszałyśmy coś w stylu:

„Uważam, że jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie i będę zaszczycony, jeśli zostaniesz matką
moich dzieci". (Naprawdę, na serio myślę, że tak właśnie powiedział).

- Jak podoba ci się szkoła? - zapytał, ale Macey tylko zatrzepotała rzęsami i przyjęła uwodzicielską
postawę, która zupełnie nie pasowała do jej wojskowych butów.

Może to z powodu tego fioletowego dymu, ale nagle poczułam, że chce mi się rzygać!

- Macie chwilę? - Pan Solomon nie czekał na odpowiedź i dodał: -

background image

Chciałbym pokazać wam coś na drugim piętrze.

Skierował ją w stronę zaokrąglonych kamiennych schodów, które kiedyś należały do rodzinnej
kaplicy Gallagherów. Przez sięgające drugiego piętra witrażowe okna wpadało światło i rzucało
kolorowe refleksy na białą koszulę nauczyciela. Gdy weszliśmy na drugie piętro, szerokim ge-stem
wskazał rozległy, skąpany w kalejdoskopie barw korytarz o bardzo wysokim sklepieniu.

Widok był po prostu niesamowity. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że nigdy wcześniej nie zwróciłam
na to uwagi - zawsze trzeba biec na jakieś zajęcia czy kończyć projekty. Przypomniały mi się jego
słowa:

„Zwracajcie uwagę na wszystko", i pomyślałam, że na pewno poddał nas pierwszemu testowi z
tajnych misji i obie go oblałyśmy.

35

Zaprowadził nas jeszcze do holu historycznego, a potem zawrócił w kierunku witrażowych okien.
Odprowadzając go wzrokiem, Macey wyszeptała:

- Kto to był?

To pierwsze słowa zachwytu, jakie wypowiedziała, odkąd wysiadła z limuzyny albo od jeszcze
dłuższego czasu. Pewnie odkąd zorientowała się, że jej ojciec zaprzedałby własną duszę za głosy
wyborców, a matka była typową S.

- Nowy nauczyciel - odparła Bex.

- Jasne - zadrwiła Macey - skoro tak mówisz... Moja przyjaciółka jednak dobrze pamiętała słowo na
S.

Odwróciła się więc i powiedziała dobitnie:

- Tak właśnie mówię!

Macey sięgnęła po papierosy, ale pod ciężarem spojrzenia Bex zmieniła zdanie.

- Coś wam wyjaśnię - odezwała się, jakby właśnie miała wyświadczyć nam wielką przysługę. - W
najlepszym wypadku wszystkie dziewczyny dostaną bzika na jego punkcie i kompletnie przestaną się
skupiać na nauce, co jak rozumiem, jest bardzo istotne w Akademii Gallagher - zakpiła. - A w
najgorszym razie paskudny typ, który tylko czeka na okazję.

Musiałam przyznać, że niestety Macey nie gadała całkiem od rzeczy.

- W takich miejscach jak to uczą tylko dziwacy i świry. Ale jeśli tak wygląda dyrektorka szkoły, to
trudno nie domyślić się, jakim cudem zatrudniono tu tego Pana Słodkie Oczy - powiedziała,
wskazując moją superatrakcyjną mamę rozmawiającą z państwem McHenry.

background image

- Że co? - zapytałam zdezorientowana.

- No, przecież to ty jesteś dziewczyną z Gallagher - zadrwiła znów. - Ja mam ci tłumaczyć?

41

Pomyślałam o mamie, mojej pięknej mamie, do której mój seksowny nauczyciel tajnych misji nie tak
dawno puścił oko, i doszłam do wniosku, że już nigdy niczego nie przełknę.

Rozdział 4

Dzielenie czteroosobowego pokoju we trzy jest naprawdę super.

Mnóstwo miejsca w szafie, na półkach, no i jeden kąt pokoju na superwygodne pufy i fotele. To był
świetny układ, ale chyba nie doceniałyśmy tego, co miałyśmy do momentu, gdy do naszych drzwi
zapukało dwóch facetów z obsługi z pytaniem, gdzie mają postawić dodatkowe łóżko.

Muszę dodać, że poza nauczycielami i kucharzem w Akademii Gallagher pracuje całkiem sporo
ludzi, mimo że nie zamieszczamy ogłoszeń o pracę (no... może z wyjątkiem tych zakodowanych).
Trafiają tutaj ludzie z dwóch kategorii: studenci chcący zaczepić się w rządowych jednostkach (CIA,
FBI, ABN i tak dalej) albo ci, którzy chcą się z nich wydostać.

Dlatego też, gdy przed drzwiami pojawiają się dwaj faceci wielcy jak czołgi, z długimi metalowymi
prętami i gigantycznymi szczypcami, należy się spodziewać, że doskonale wiedzą, jak się nimi
posługiwać, ale w nieco innych celach.

Nie zadawałyśmy więc żadnych pytań, wskazałyśmy róg pokoju i natychmiast ruszyłyśmy na drugie
piętro.

- Wejdźcie - zawołała mama, gdy tylko weszłyśmy do holu historycznego, na długo zanim mogła nas
zobaczyć.

38

Mimo że znam ją tak dobrze, czasami przerażają mnie jej superszpiegowskie zdolności. Podeszła do
drzwi, mówiąc:

- Tak myślałam, że przyjdziecie.

Przygotowałam sobie przemowę, ale gdy tylko zobaczyłam ją w drzwiach, wszystko trafił szlag. Na
szczęście Bex nigdy nie zapomina języka w gębie.

- Przepraszam, ale czy wie pani, dlaczego do naszego pokoju dostarczono właśnie dodatkowe łóżko?

Każdy inny, kto ośmieliłby się zadać pytanie takim tonem, poznałby zapewne gniew Rachel Morgan,
ale w tym wypadku mama tylko skrzyżowała ramiona i dopasowała ton do Bex:

background image

- Owszem, Rebecco, wiem.

- A czy może nam pani powiedzieć, czy jest to informacja poufna?

(Jeśli ktoś tu naprawdę musiał znać przyczynę, to właśnie my. W końcu to nam odbierano nasz
pufowy kącik!)

Mama powiedziała, żebyśmy poszły za nią.

Coś tu nie grało. Z całą pewnością coś było nie tak, więc szłam za nią krok w krok po schodach,
mówiąc:

- O co chodzi? To jakiś szantaż? Senator ma coś na...

- Cameron - przerwała mi.

- Ale czy on jest w Komisji do spraw Służb Specjalnych? Chodzi o pieniądze? Bo przecież można by
zacząć pobierać czesne i wtedy...

- Cammie, nie gadaj, tylko chodź - nakazała. Jednak nie mogłam się zamknąć.

- Ona się tu nie utrzyma. Możemy się pozbyć...

- Cameron Ann Morgan! - Wykorzystała tę zabawę z drugim imieniem, którą matki zawsze zostawiają
sobie na tego rodzaju okazje. - Dość tego.

Zmroziło mnie, gdy podała Bex dużą szarą kopertę i powiedziała:

- Oto wyniki testów waszej nowej współlokatorki.

44

Okej, przyznaję, były dobre. Nie tak dobre jak wyniki Liz, ale zdecydowanie lepsze niż
wskazywałaby średnia ocen Macey McHenry.

Skręciłyśmy w zimny kamienny korytarz, w którym niosło się echo naszych kroków.

- Ma dobre wyniki testów no i...

Mama zatrzymała się tak gwałtownie, że prawie na nią wpadłyśmy.

- Ja nie konsultuję z tobą swoich decyzji, prawda, Cammie?

Płonęłam ze wstydu, a mama zwróciła się do Bex:

- I od czasu do czasu podejmuję także kontrowersyjne decyzje, prawda, Rebecco?

W jednej sekundzie przypomniało nam się, w jaki sposób Bex znalazła się w szkole, i nawet jej

background image

zamknęło to usta na dobre.

- Liz, a czy ty uważasz, że do szkoły powinny trafiać tylko dziewczęta z rodzin o szpiegowskich
tradycjach? -spytała, przewiercając wzrokiempstatnią z nas.

I tak nas załatwiła.

Ponownie skrzyżowała ramiona i dodała:

- Macey McHenry wniesie do Akademii Gallagher niezbędną dawkę różnorodności. Jej kontakty
rodzinne pozwolą nam wkroczyć w bardzo hermetyczne kręgi. Nie docenia się jej inteligencji, a poza
tym... -

przerwała, zastanawiając się nad ostatnim argumentem - poza tym ma wiele odpowiednich cech.

Cech? No, taaaak, oczywiście. Snobizm na przykład, zarozumiałość, faszyzm i anoreksja.
Rozpoczęłam opowieść o diecie ośmiuset kalorii i słowie na S. Podkreśliłam też, że cała historia z
czerwonym alarmem to przecież jedna wielka ścierna, gdy nagle spojrzałam na kobietę, która mnie
wychowała. Kobietę, o której mówi się, że słodkimi słówkami przekonała kiedyś dostojnika

40

rosyjskiego, żeby przebrał się za kobietę i włożył pod koszulę piłkę plażową wypełnioną płynnym
azotem, żeby upozorować ciążę.

Przyjrzałam się jej i wiedziałam już, że nie mam z nią żadnych szans, nawet z Bex i Liz u swojego
boku.

- A jeśli nadal macie jakieś pytania... - powiedziała mama, zerkając na stary aksamitny gobelin
wiszący pośrodku długiej ściany.

Oczywiście widziałam go już wcześniej. Gdyby przyglądać się mu wystarczająco długo, można by
prześledzić losy rodziny Gallagherów od dziewiątego pokolenia przed Gilly aż do drugiego po niej.
Gdyby miało się niewiele innych zajęć, można by sięgnąć za gobelin, do wmurowanego w ścianę
herbu rodzinnego Gallagherów i obróciwszy niewielki miecz, zniknąć w tajemnych drzwiach.
(Przyjmijmy, że jestem tym drugim typem).

- A co to ma do rzeczy... - zaczynałam się niecierpliwić, gdy odezwała się Liz:

- O kurde!

Spojrzałam w miejsce na dole gobelinu, które wskazywała swoim smukłym palcem. Nie miałam
pojęcia, że Gilly wyszła za mąż ani że miała dziecko, a już tym bardziej że to dziecko nosiło
nazwisko McHenry!

Zawsze myślałam, że to ja jestem spadkobierczynią Gallagherów.

background image

- Jeśli Macey McHenry życzy sobie do nas dołączyć, znajdziemy dla niej miejsce - zadeklarowała
mama.

Właśnie miała zamiar odejść, kiedy Liz spytała:

- Ale proszę pani, jak ona... no, wie pani, jak ona to wszystko nadrobi?

Pytanie nie było bezpodstawne i po chwili mama odparła:

- Faktycznie, ma zaległości w programie i właśnie dlatego na wiele zajęć będzie chodziła z młodszą
klasą.

41

Bex posłała mi jeden z tych swoich uśmieszków, ale nawet myśl, że nogi supermodelki, którymi
szczyciła się Macey, będą wyróżniać ją spośród pierwszaków, nie zmieniała faktu, że dwóch gości z
łysymi głowami (obojętne czy wyznaczona była za nie jakaś cena, czy też nie) szykowało dla niej
miejsce w naszym pokoju. Mamie tak naprawdę chodziło o to, żebyśmy zrobiły dla niej miejsce w
naszym życiu.

Spojrzałam na przyjaciółki. Wiedziałam, że jeśli się zgodzimy, to będziemy musiały zaprzyjaźnić się
z Macey McHenry. Grzeczna ja rozumiałam, że powinnam przynajmniej spróbować pomóc jej się tu
odnaleźć, ale siedzący we mnie szpieg zdawał sobie sprawę z tego, że właśnie przydzielono mi misję
i jeśli chcę kiedykolwiek zobaczyć podpoziom drugi, to z uśmiechem na twarzy muszę powiedzieć:
„tak, proszę pani". A córka we mnie dobrze wiedziała, że i tak nie mam wyboru.

- To kiedy zaczyna? - spytałam.

- W poniedziałek.

W niedzielę wieczorem poszłam do gabinetu na kurczaka i ziemniaczane kulki. Jedna zasada
dotycząca naszych niedzielnych kolacji była żelazna: mama musiała sama ją przygotować. To jest
bardzo miłe, ale efekty jej gotowania nie najlepiej wpływają na moje trawienie. (Tata mówił zawsze,
że zdecydowanie najniebezpieczniejszą bronią mamy jest jej kuchnia).

Piętro niżej dziewczyny delektowały się najlepszym jedzeniem kucharza odznaczonego pięcioma
gwiazdkami, jednak gdy moja mama krzątała się w starej bluzie taty, w której wyglądała jak
nastolatka, pomyślałam, że za nic w świecie nie zamieniłabym tego na żaden creme brulśe.

Kiedy trafiłam do Akademii Gallagher, miałam wyrzuty sumienia, że spotykam mamę codziennie, a
moje

47

koleżanki nie widywały swoich rodziców całymi miesiącami. Ale potem mi przeszło. Bo my nie
spędzamy razem wakacji i przede wszystkim nie ma z nami taty.

background image

- Jak w szkole? - zapytała tak, jakby nie wiedziała. Chociaż może i nie wiedziała. A może, jak
przystało na

porządnego agenta, chciała najpierw poznać moją wersję wydarzeń, zanim coś postanowi.

Zanurzyłam ziemniak w słodkim sosie musztardowym i powiedziałam:

- W porządku.

- A jak tajne? - spytała.

Wyczuwałam, że pyta jako dyrektorka i tak naprawdę chce wiedzieć, czy nowy nauczyciel sprawuje
się jak należy.

- Wie o tacie.

Nie wiem, skąd mi to przyszło na myśl i dlaczego to powiedziałam. Przez sześć dni zadręczałam się
przybyciem Macey McHenry do szkoły, a kiedy już byłam z mamą, wyskoczyłam właśnie z tym.
Przyjrzałam się jej uważnie, żałując, że pan Solomon nie uczył nas mowy ciała zamiast podstaw
inwigilacji.

- Cam, są na świecie ludzie, tacy jak pan Solomon, którzy wiedzą, co się z nim stało. Ich
obowiązkiem jest to wiedzieć. Mam nadzieję, że pewnego dnia przyzwyczaisz się do tych spojrzeń,
gdy będą kojarzyć fakty i rozważać, czy powinni to skomentować, czy nie. Domyślam się, że pan
Solomon coś napomknął, tak?

- No, powiedzmy.

- Jak to przyjęłaś?

Nie krzyczałam, nie rozpłakałam się, więc odpowiedziałam:

- W miarę.

- To dobrze.

Pogłaskała mnie po głowie, a ja znów zaczęłam się zastanawiać, czy ona ma inną parę rąk do pracy,
a inną zare-48

zerwowaną na takie chwile jak ta. Wyobraziłam sobie, jak trzyma je w walizce i zmienia jedwabne
na stalowe. Mógłby je wykonać doktor Fibs.

- Jestem z ciebie dumna, wiesz? - powiedziała. - Z czasem będzie coraz łatwiej.

Jest najlepszym szpiegiem, jakiego znam, więc jej uwierzyłam.

Gdy obudziłyśmy się następnego ranka, wiedziałam od razu, że to poniedziałek. Ale zapomniałam, że

background image

to ten poniedziałek. Dlatego wmurowało mnie, gdy idąc na śniadanie, usłyszałam w holu grzmiący
głos Buckingham:

- Cameron Morgan, zapraszam wraz z panną Baxter i panną Sutton za mną.

Bex i Liz też wyglądały na zdezorientowane, aż Buckingham wyjaśniła, w czym rzecz:

- Przyjechała wasza nowa współlokatorka.

Profesor może i była stara i może miałyśmy nad nią liczebną przewagę -

trzy na jedną - ale nie umiałam się jej sprzeciwić. Weszłyśmy za nią po schodach.

Spodziewałam się, że w gabinecie zastaniemy tylko mamę i Macey, której rodzice zdążyli już dawno
odjechać elegancką limuzyną, o ile w ogóle się tu pofatygowali (czego naturalnie nie zrobili). Jednak
gdy Buckingham z rozmachem otworzyła drzwi, ujrzałam pana Solomona siedzącego na skórzanej
sofie z Jessicą Boden. Wyglądał na tak śmiertelnie znudzonego, że aż zrobiło mi się go żal, za to
Jessica wierciła się niecierpliwie na brzegu sofy.

Nasz gość honorowy siedział przy biurku, naprzeciwko mojej mamy.

Była ubrana w mundurek, ale wyglądała jak supermodelka. Nie zadała sobie nawet trudu, żeby się
odwrócić, gdy weszłyśmy.

- Jak już mówiłam, Macey - powiedziała mama, gdy Liz, Bex i ja usadowiłyśmy się pod oknem w
głębi

49

gabinetu, a Buckingham stanęła na baczność przy półkach z książkami -

mam nadzieję, że spodoba ci się w Akademii Gallagher.

- Mhm!

Wiem, że sama nie posługuję się językiem królewskim, ale dam sobie głowę uciąć, że można by to
przetłumaczyć jako: „Te bajki opowiadaj sobie komuś innemu, bo ja je znam na pamięć i gadasz tak
tylko dlatego, że ojciec wypisał ci gigantyczny czek". (Ale to tylko moje domysły).

- No więc, Macey - usłyszałam paskudny głos (nie wiem, czemu tak nie znoszę Jessiki Boden, ale na
pewno ma to związek z tym, że jest sztywna jakby połknęła kij, a ja nie ufam ludziom, którzy nawet
nie potrafią porządnie się rozluźnić) - kiedy członkowie zarządu dowiedzieli się o przyjęciu cię do
nas, moja matka...

- Dziękuję, Jessico - przerwała jej mama.

Ale ja ją uwielbiam. Wzięła z biurka grubą teczkę i otworzyła ją.

background image

- Widzę, że spędziłaś jeden semestr w Akademii Triad, Macey.

- Tak - odpowiedziała. (Ona za to dopiero potrafił się rozluźnić).

- A potem przez rok byłaś w Wellington House, dwa miesiące w Ingalls, ach i zaledwie tydzień w
Wilder Institute.

- No i co z tego? - zapytała Macey tonem ostrym jak nóż do papieru będący tak naprawdę sztyletem,
którym cały czas bawił się Joe Solomon.

- Byłaś już w wielu różnych szkołach...

- Nie były jakoś specjalnie różne - odpysknęła.

Jak tylko wypowiedziała te słowa, powietrze przeciął sztylecik, musnął

jej lśniące włosy i pomknął od pana Solomona w kierunku głowy Buckingham. To wszystko
wydarzyło się dosłownie w mgnieniu oka! W

jednej chwili Ma-

50

cey mądrzyła się, jak to wszystkie prywatne licea są takie same, a sekundę później Patricia
Buckingham chwyciła ze stojącej za nią półki egzemplarz Wojny i pokoju i zasłoniła nim twarz, a
sztylecik przebił skórzaną okładkę.

Przez dłuższą chwilę dało się słyszeć tylko lekkie drżenie wbitego w książkę nożyka, brzęczącego jak
piła. Następnie mama nachyliła się nad biurkiem i powiedziała:

- Sądzę, że w naszej szkole znajdzie się parę rzeczy, których inne ci nie oferowały.

- Co...? - wyjąkała Macey - co to...? Czy wyście powariowali?!

I wtedy mama ponownie przypomniała historię szkoły - w wersji pełnowymiarowej - zaczynając od
Gilly i dziewcząt z Gallagher, które robiąc sobie nawzajem manikiur, odkryły, że nie ma dwóch
identycznych odcisków palców i stworzyły jeszcze parę innych, niezmiernie pożytecznych rzeczy.
(Przecież taśma klejąca sama się nie wynalazła, prawda?)

Gdy skończyła przemowę, odezwała się Bex:

- Witamy w szkole dla szpiegów - powiedziała to ze swoim zwykłym akcentem, a nie z tym
geograficznie neutralnym, nierozpoznawalnym przeciąganiem, którym do tej pory raczyła Macey.
Czułam, że zaraz zaleje ją gigantyczna fala informacji, do czego naturalnie przyczyni się także
Jessica.

- Macey, wiem, że będzie to dla ciebie spora zmiana i właśnie dlatego moja mama, która zasiada w

background image

zarządzie Akademii, poprosiła mnie, żebym ci pomogła.

- Dziękuję, Jessico - wtrąciła się ponownie moja mama. - Macey, pozwól, że ci wyjaśnię.

Mama wydobyła z kieszeni na pozór najzwyklejszą w świecie puderniczkę, otworzyła wieczko i
dotknęła lusterka palcem wskazującym. Zauważyłam, jak maleńka wiązka światła skanuje odcisk jej
palca, a gdy zamknęła

46

puderniczkę, świat wokół Macey McHenry zaczął się totalnie zmieniać i cały proces wywołany
czerwonym alarmem odbył się w odwrotną stronę.

Półki z książkami już od tygodnia stały tyłem do przodu, a teraz obracały się, ukazując swe
prawdziwe wnętrze, z fotografii na biurku mamy zniknął Disney World, a Liz wyrwała się ze swoim
portugalskim:

- Sera ąue ela vai vomitar?

W odpowiedzi mogłam jedynie wzruszyć ramionami, bo naprawdę nie miałam pojęcia, czy Macey
zaraz zwymiotuje.

Kiedy świat wokół niej przestał wirować, otoczyła ją ponadstuletnia historia wywiadu, czego ona
zdawała się kompletnie nie rozumieć.

Zamiast tego wrzasnęła:

- Wszyscy jesteście psycholami! - i rzuciła się do drzwi. Na jej nieszczęście Joe Solomon
wyprzedził ją dosłownie o krok.

- Z drogi! - warknęła.

- Przykro mi - powiedział ze stoickim spokojem. -Zdaje się, że pani dyrektor jeszcze nie skończyła.

- Macey. - Głos mamy był spokojny i rozsądny. - Domyślam się, że jesteś zaszokowana, ale to
naprawdę szkoła dla wyjątkowych dziewcząt. Nasze zajęcia są trudne, a program dość nietypowy,
ale to, czego się tutaj nauczysz, możesz potem wykorzystać dosłownie w każdym miejscu na świecie.
Jak tylko będziesz chciała.

Zmrużyła oczy, a jej głos stał się surowszy, gdy dodała:

- Jeśli zostaniesz.

Zrobiła krok do przodu, a ja wiedziałam, że nie mówi już jako dyrektor, ale raczej jako matka.

- Jeśli zdecydujesz się stąd wyjść, sprawimy, że nie będziesz pamiętać tej sytuacji. Jutro rano to
wszystko będzie tylko jednym ze snów, których się nie pamięta, a ty otrzymasz kolejny ponury wpis

background image

do historii swojej edukacji. Cokolwiek postanowisz, jedno musisz przyjąć do wiadomości.

47

Mama podchodziła coraz bliżej, a Macey burknęła:

- Co takiego!

- Nikt nigdy nie dowie się o tym, co tu dziś widziałaś i słyszałaś.

Macey nadal rzucała mamie te swoje mordercze spojrzenia, ale ponieważ mama nie miała pod ręką
egzemplarza Wojny i pokoju, sięgnęła po inny, niezły argument.

- A już na pewno nie twoi rodzice.

I kiedy byłam już pewna, że nigdy nie zobaczę uśmiechu na twarzy Macey McHenry...

Rozdział 5

Wtrzecim tygodniu zajęć mój plecak był już cięższy ode mnie (no, dobra, może ode mnie to nie, ale
od Liz to owszem). Miałam mnóstwo pracy domowej, a znak w holu głównym przypominał, żebyśmy
lepiej odświeżyły swój francuski, jeśli zamierzamy gadać sobie podczas lunchu.

A do tego oddzielanie plotek od prawdy było jak praca na cały etat.

(Oczywiście wiadomo kogo te plotki dotyczyły).

Macey McHenry wyleciała z ostatniej szkoły, bo zaszła w ciążę z jej dyrektorem. Plotka. Na
pierwszych zajęciach gimnastycznych tak przywaliła jednej pierwszoklasistce, że tamta na godzinę
straciła kontakt ze światem. Prawda. (I powód, dla którego Macey chodzi teraz na te zajęcia z drugą
klasą),. Powiedziała też jednej z młodszych, że w okularach przypomina bułę, a którejś ze starszych,
że wygląda jakby miała perukę (co akurat jest prawdą od czasu pewnego, bardzo niefortunnego
wypadku z udziałem plutonu). I jeszcze powiedziała profesor Buckingham, że zdecydowanie powinna
wypróbować wyszczuplające rajstopki. Prawda. Prawda. Prawda.

Przechodziłyśmy właśnie między herbaciarnią madame Dabney a windą na podpoziom pierwszy, gdy
Tina Walters po raz już chyba dziesiąty powiedziała:

54

- Cammie, nie musiałabyś nawet wykradać tych papierów. Zerknij tylko...

- Tina! - warknęłam, a potem ściszyłam głos, bo korytarz pełen przyszłych szpiegów nie jest jednak
najlepszym miejscem na tajne rozmowy. - Niczego nie będę kraść tylko po to, żeby sprawdzić, czy w
ostatniej szkole Macey naprawdę podpaliła salę gimnastyczną.

- Wypożyczać - poprawiła mnie Tina - wypożyczać papiery. Zerknij tylko!

background image

- Nie ma mowy! - oświadczyłam, gdy skręcałyśmy w mały ciemny korytarzyk.

Liz gapiła się w zasłaniające windę lustro, jakby nie poznawała własnego odbicia.

- Co jest z tą...

Wtedy zauważyłam żółtą karteczkę.

- No, co jest? Zepsuta czy... Przeczytałam, co tam było napisane:

„Lekcja z T.M. odwołana

Spotkanie przed uczehiią o 7.00 wieczorem,

bez mundurków

- Solomon"

Odbicie Bex pojawiło się tuż przy moim i nasze spojrzenia się spotkały.

Odlepiłam kartkę od lustra, żeby przechować ją jako historyczny eksponat Akademii Gallagher, bo
przynajmniej dwie rzeczy dotyczące tej karteczki były dość niezwykłe. Po pierwsze, nigdy w życiu
nawet nie słyszałam o odwołanych zajęciach w tej szkole, a tym bardziej osobiście się z czymś takim
nie spotkałam. A po drugie, Joe Solomon zaprosił

właśnie czternaście dziewcząt na spacer o północy.

Zapowiada się ciekawie.

Już nieraz widziałam, jak Liz panikuje z powodu jakiegoś zadania, ale tego dnia podczas lunchu była
biała jak

50

śnieg. Czytała swoje perfekcyjnie wykaligrafowane, zapisane drobnym maczkiem notatki z tajnych
misji, przerywając od czasu do czasu i podnosząc wzrok, jakby chciała odczytać odpowiedzi z
wnętrza głowy.

(A może tak właśnie było - z głową Liz nigdy nic nie wiadomo).

- Liz, est-ce ąu-il-y-a une ćpreuve de Tajne Misje dont je ne connais pas?

- zapytałam, sądząc, że jeśli chodzi o jakiś test z tajnych, o którym nie miałam pojęcia, to ktoś mógłby
mnie łaskawie uświadomić.

Liz natychmiast pomyślała, że się nabijam i mnie zgromiła:

- Tu ne la consider as pas sśrieuse? Tu sais ąu'est-ce qui se passe ce soir!

background image

Oczywiście, że mówiłam poważnie, ale ona nie chciała mi uwierzyć, więc porzuciwszy francuski,
szepnęłam:

- Nie, Liz, nie wiem, co się wydarzy wieczorem.

- Exactement! - wykrzyknęła, przysuwając się w moją stronę. - Wszystko, co jest opisane w tych
książkach, może tam na nasz czyhać! - powiedziała to tak, jakbyśmy szły na prawdziwą wojnę, a nie
szkolne podwórze. -

Albo coś, czego w nich nie ma! - dodała, rozglądając się uważnie wokół.

Naprawdę bałam się, że zaraz zwymiotuje, szczególnie gdy Bex przysunęła się do nas i powiedziała:

- Założę się, że będziemy rozbijać kartel narkotykowy z nocnego klubu.

(Widziała to kiedyś w jakimś odcinku serialu Alias). Liz przełknęła ślinę i tak mocno chwyciła swój
zeszyt, że aż jej palce zbielały.

- Liz, tam nie będzie nic takiego - szepnęłam, a cała nasza klasa już się we mnie wpatrywała.

- Skąd wiesz? - odezwała się Tina. - Co wiesz? Mama ci coś mówiła?

- Nie. - Żałowałam, że w ogóle się odezwałam. - Nic nie wiem!

56

- Czyli co? Solomon nie poprosił twojej matki o dwa helikoptery, trzy paralizatory i tuzin
brazylijskich paszportów?

Zanim jednak zdołałam odpowiedzieć na głupie pytania Tiny, otworzyły się główne drzwi i weszła
grupa pierw-szoklasistek z głośnym bon jour -

dzień dobry, gdyż był to jeden z nielicznych zwrotów, które zdążyły poznać. Nasza klasa zapomniała
o mnie i zajęła się tym, co frapowało ją już od tygodnia, czyli przyglądaniem się Macey McHenry.

Była pierwszą osobą, która łączyła czarny lakier do paznokci z białą bluzeczką z okrągłym
kołnierzykiem (to tylko przypuszczenie), a jej diamentowy kolczyk w nosie wyglądał jak warty
dwadzieścia tysięcy dolców pryszcz. Ale dla osób spoza szkoły Macey McHenry mogła wyglądać
jak jedna z nas. Przeszła głównym holem, jakby była właścicielką całej posiadłości (zresztą zawsze
tak się zachowywała), nałożyła sobie zieloną sałatę bez sosu (jak zawsze) i podeszła do naszego
stolika. Klapnęła obok Bex i powiedziała:

- Te karzełki są wpieniające.

To z kolei nie było już takie typowe. Do tej pory Macey mówiła zwykle rzeczy typu: „Zasłaniasz mi!"
albo „Gdyby potrzebna była operacja plastyczna, to polecam gościa mojej mamy w Palm Springs".

background image

(Oczywiście, pan Smith nie zanotował sobie numeru telefonu do tego

„gościa". Aż tu nagle siedzi z nami, mówi do nas i zachowuje się jak jedna z nas!)

Liz odezwała się pierwsza:

- Je me demande pourquoi elle a dćcidś a parler d nous aujourd'hui.

Comme c'est bizarre!

Ja też nie miałam pojęcia, czemu Macey zebrało się na gadanie.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Macey warknęła do Liz:

52

- Ja też nie mam ochoty z tobą gadać, dziwolągu!

Dopiero zaczynało do mnie docierać, że nawet taka odpicowana księżniczka, którą wywalono z
niejednej prywatnej szkoły, może sobie całkiem nieźle radzić z francuskim. Tymczasem Macey już
pochylała się do Liz, która z kolei odsuwała się jak najdalej.

- Powiedz mi - imitowała południowy akcent najbardziej nieudolnie jak się dało - jak ktoś, kto niby
powinien być taki mądry, może być taki głupi?

Blada twarz Liz natychmiast stała się czerwona, a w kącikach oczu pojawiły się łzy. Zanim się
zorientowałam, Bex poderwała się z krzesła i wykręciła Macey rękę, drugą dłonią chwyciła za
diamentowy kolczyk w nosie, a zrobiła to w takim tempie, że zdołałam tylko zmówić krótką modlitwę
dziękczynną za sojusz z Brytyjczykami (zakładając, że nigdy nie urządzimy powtórki z wojny o
niepodległość).

Bex odezwała się po angielsku:

- Wiem, że jesteś opóźniona o trzy lata, ale udzielę ci teraz krótkiej, ale ważnej lekcji - powiedziała
to po angielsku pewnie dlatego, że po francusku trudniej brzmieć groźnie. Najdziwniejsze jednak
było to, że Macey się uśmiechała, prawie śmiała w głos, czym kompletnie zaskoczyła Bex.

Na korytarzu robiło się coraz ciszej, jakby ktoś przykręcał głośniki.

Zanim ucichli nauczyciele, pochyliłam się nad stołem, żeby chwycić Bex wciąż kurczowo trzymającą
Macey, a Liz uczepiła się tabliczki z wypisanymi pięcioma najważniejszymi miejscami w Sankt
Petersburgu, gdzie można nielegalnie zdobyć materiały wybuchowe.

- Rebecco! - Rozległ się męski głos.

Odwróciłam się, tracąc z oczu złośliwy uśmieszek Macey, i zobaczyłam Joego Solomona, a Bex
dopuściła nieco krwi do ramienia Macey.

background image

58

- Jak się domyślam, możesz przez to narobić sobie kłopotów - powiedział.

To fakt, dziewczęta z Gallagher nie biją się na korytarzach. Nie popychamy się i nie trącamy, a
przede wszystkim nie używamy przeciw sobie nawzajem naszych umiejętności. Nigdy. Fakt, że na
Bex nie rzuciło się natychmiast mnóstwo osób, świadczył tylko o tym, że wszyscy gardzili Macey i
uważali ją za osobę z zewnątrz. Ale przecież pan Solomon też był z zewnątrz. I może właśnie dlatego
powiedział:

- Skoro tak bardzo chcesz się popisywać, to dziś wieczorem ty i twoje koleżanki będziecie miały ku
temu okazję. - Spojrzał na mnie i Liz. -

Powodzenia.

Chyba nie chciał powiedzieć czegoś w stylu: „Nie dajcie się, będzie dobrze", ale raczej: „Lepiej
uważajcie, bo kiepsko skończycie".

Liz wróciła do swojej tabliczki, a my z Bex spojrzałyśmy na siebie.

Przerażone miny zastąpiło wielkie podekscytowanie. Dla dziewcząt z Gallagher udział w misji to
żadna kara - to jest, kurczę, jak najwyższe odznaczenie! Ale głęboko we mnie czaił się jednak strach,
bo przecież miałyśmy igrać z ogniem - pewnie dosłownie i w przenośni.

Macey wróciła do swojej sałatki, a pan Solomon dodał:

- Et n'oubliez pas, mesdemoiselles, ce soir vous etes des civils, ressemblezy.

Tylko tego mi było trzeba: modowe porady od samego Joego Salomona.

Główny hol wrócił do normalności, ale nie sądzę, żeby ktokolwiek z naszej klasy przełknął jeszcze
choćby kęs. Poza Macey oczywiście.

Jakbyśmy same tego nie wiedziały, Joe Solomon właśnie przypomniał

nam wszystkim, że już wkrótce opuścimy bezpieczne mury szkoły i udamy się na naszą pierwszą
prawdziwą operację szpiegowską.

54

Cztery lata ćwiczeń, a jak przyszło co do czego, to ja oczywiście nie miałam w co się ubrać.

Nie wiem, jakim cudem, ale między pierwszą a szóstą czterdzieści pięć po południu cała klasa
uczennic Akademii Gallagher dla Wyjątkowych Dziewcząt zmieniła się z adeptek szpiegostwa w
normalne nastolatki. To było dość przerażające.

Liz przez całe popołudnie pracowała nad uzyskaniem wyglądu tajnego agenta, od obowiązkowej

background image

skórzanej lakierowanej torebki począwszy, na toczku skończywszy. (To była dość stara książka). Na
korytarzach rozlegały się przerażające okrzyki: „Widziałaś moje czarne buty?!" i „Ma ktoś lakier do
włosów?!"

Naprawdę zaczynałam się martwić o przyszłość bezpieczeństwa narodowego. Bex wyglądała
zjawiskowo (jak zwykle), Liz całkiem głupio (ale spróbujcie powiedzieć jej coś takiego), a Macey
tak pilnie studiowała „Cosmo', jakby ustalenie, czy zieleń zastąpi modną czerń, było sprawą życia i
śmierci. Ja siedziałam na łóżku w starych dżinsach i czarnej bawełnianej koszulce, w której mama
kiedyś wylądowała spadochronem na dachu Ambasady Iranu, żeby rozbroić tykającą bombę.

Do pokoju wpadła Tina:

- To czy to? - spytała, pokazując czarne skórzane spodnie i krótką spódniczkę.

Już miałam powiedzieć „ani jedno, ani drugie", kiedy wparowała Eva Alvarez:

- Dobre będą? No, bo nie wiem, czy się nadają! -Machnęła nam przed oczami tak wysokimi
szpilkami, że na sam ich widok zabolały mnie stopy.

- Hm... a umiesz w nich biegać? - zapytałam.

Eva nie miała jednak szansy odpowiedzieć, bo ktoś ją uprzedził:

- W Mediolanie to teraz ostatni krzyk mody.

60

Rozejrzałam się po pokoju, policzyłam nas wszystkie i dopiero zrozumiałam, kto się odezwał. Macey
gapiła się na nas znad swojego magazynu i dodała:

- Na wypadek, gdybyście chciały wiedzieć.

W ciągu kilku minut do naszego malutkiego pokoju zleciało się pół naszej klasy, a Macey
uświadamiała Tinę:

- Konturówka do ust ma być na ustach. - A Tina naprawdę jej słuchała!

Chodzi o tę samą Tinę, która rozpuściła plotkę, że Macey jest nieślubną córką pana Smitha. Nie
spodziewałyśmy się, że wystarczy jedna podbramkowa sytuacja z ciuchami, a Tina będzie zasięgać
rad wroga!

Courtney pożyczała kolczyki, Anna mierzyła kurtki, a ja zaczynałam się obawiać, czy kiedykolwiek
poczuję się bezpieczna, wkraczając na nieprzyjazny teren w towarzystwie którejkolwiek z nich.

- No wiesz, Eva, to, co w Mediolanie jest zwyczajne, w Roseville może jednak rzucać się w oczy -
chciałam powiedzieć coś mądrego, ale Eva kompletnie mnie nie słuchała. - Jak się mamy wtopić w
tłum, to trzeba wyglądać jak tłum! - dodałam, ale Kim Lee właśnie próbowała wy-swobodzić się z

background image

bluzki bez pleców i o mało mi głowy nie przetrąciła, machając rękoma. - Ja naprawdę nie sądzę, że
on nas zabierze na bal! -

krzyknęłam, a Anna odwiesiła do szafy piękną wyjściową suknię Macey.

Chciałam wrzasnąć, że to ja jestem kameleonem! „To ja zostałam stworzona do tajnych misji!" Całe
życie się do tego przygotowywałam, ćwicząc z tatą, wypytując mamę o przeróżne historie i stając się
dziewczyną, której nikt nie zauważa. A teraz odchodziłam w nicość, stojąc pośrodku własnego
pokoju i obserwując, jak moje przyjaciółki dwoją się i troją wokół naszego cudownego gościa,
podczas gdy ja stałam się naprawdę totalnie niewidzialna.

56

- Daruj sobie kolczyki - zakomenderowała Macey, patrząc na Evę. -

Koszulkę wpuść w spodnie - rzuciła do Anny, a potem zwróciła się do Courtney Bauer: - A tobie co
we włosach zdechło?

(Courtney przesadza z ilością żelu do włosów.) Bex siedziała z Liz na jej łóżku i wyglądały na
równie zadziwione, jak ja.

- Ej! - krzyknęłam znów, ale na próżno, więc dałam upust swojemu szpiegowskiemu dziedzictwu i
gwizdnęłam tak głośno, że przegoniłabym krowy z pastwiska.

(Dosłownie! To właśnie po to nauczyła mnie tego babcia Morgan).

Dziewczyny wreszcie przestały na moment skupiać się na Macey, a ja powiedziałam:

- Już czas.

Zrobiło się cicho, a potem zapadła jeszcze głębsza i dłuższa cisza.

Wiedziałyśmy, że to już koniec przebieranek.

- Witam panie.

Słowa były właściwe, ale głos dobiegający z ciemności niezupełnie. Był

nieodpowiedni do tego stopnia, że nawet trudno to wyjaśnić. Byłoby to okrutne dla wszystkich
drząw, które trzeba by poświęcić na papier, gdybym miała teraz wyjaśnić, jak to jest, gdy oczekując
Joego Salomona, trafia się na pana Moscowitza.

- Wyglądacie bardzo... - Gapił się na nas z rozdziawionymi ustami, jakby w życiu nie widział
pushupów i kredki do oczu. - Ładnie - dokończył, klasnąwszy w dłonie.

Pewnie żeby powstrzymać nerwowe ruchy. Ale jego głos wciąż drżał, gdy powiedział:

background image

- Wielka noc, naprawdę. Wielka dla... - zawahał się -nas wszystkich.

57

Potem poprawił okulary i wpatrywał się w teren za oświetlonym podjazdem szkoły. Nawet ja nie
miałam zielonego pojęcia, co kryje się w ciemności. No, niby wiadomo, że są tam las, ścieżka do
biegania i boisko do hokeja na trawie, które przydaje się podczas czerwonych alarmów (a jeszcze
bardziej jako doskonały podziemny garaż dla helikopterów), ale wiadomo również, że lasy Gallagher
to prawdziwe pole minowe -

niewykluczone, że i dosłownie -więc zaczęłam się nieco trząść w tych swoich praktycznych butkach.

A jeśli tam są snajperzy? Albo szkolone psy, albo... zanim jednak zdążyłam pomyśleć co, usłyszałam
chrzęst żwiru i pisk opon. Gdy się odwróciłam, zobaczyłam pędzącą prosto na nas kurierską
furgonetkę Overnight Express. O rany, a co to za superpilna przesyłka? Ale kiedy otworzyły się
drzwi, zza których wyskoczył pan Solomon i wrzasnął:

„Wsiadać!", zrozumiałam, że to my jesteśmy przesyłką!

Przed oczami natychmiast mignęła mi jedna z notatek Liz: „Tajne misje, zasada numer l^nie wahać
się". Pan Mos-cowitz otworzył drzwi z tyłu pojazdu, a ja, wsiadając, pomyślałam, że ta furgonetka
przypominała naszych nauczycieli, miała kiedyś fascynujące i niebezpieczne życie, zanim przeszła w
stan spoczynku i trafiła do nas. Nie zauważyłam jednak żadnych monitorów ani słuchawek, nic z tych
rzeczy, których w filmach były pełne takie pojazdy. Było tam tylko mnóstwo skrzynek z paczkami.

Wtedy ten samochód wydał mi się jeszcze bardziej niesamowity, bo byłam pewna, że pan Solomon
go ukradł!

- Zasada numer jeden - ostrzegł, gdy znalazłyśmy się w środku - nie dotykać paczek.

Następnie dołączył do nas, a pan Moscowitz został na zewnątrz i wyglądał jak ktoś, kto tu tylko
sprząta.

- Harvey - zniecierpliwionym, ale delikatnym i miłym tonem powiedział

pan Solomon - czas ucieka.

63

Rzucił kluczyki w stronę pana Moscowitza, który wyglądał, jakby się przebudził:

- Och, tak, oczywiście. Do zobaczenia na miejscu - pożegnał się, wskazując na nas.

- No właśnie nie, Harvey - powiedział pan Solomon -o to chodzi, że się nie zobaczymy.

Mówcie sobie, co chcecie, ale nie tak wyobrażałam sobie pierwsze chwile, które w ciemnościach
spędzę w towarzystwie takiego faceta jak Joe Solomon. (I daję sobie głowę uciąć, że mówię to w

background image

imieniu całej naszej klasy).

- Tajni agenci otrzymają fałszywą tożsamość - odezwał się nagle. - Takie zmyślone historie
dotyczące nazwisk, dat urodzenia i ulubionych nauczycieli z przedszkola nazywamy...

- Legendami! - wypaliła Liz.

Dla niej test zawsze pozostaje testem. Jeśli tylko element pytań i odpowiedzi zostanie zachowany, to
jakoś przetrwa tę misję.

- Bardzo dobrze, panno Sutton.

Nawet po ciemku wiedziałam, że Liz była w siódmym niebie.

- Podczas tej misji, moje panie, będziecie zwyczajnymi nastolatkami.

Myślicie, że podołacie?

Nie jestem pewna, ale to mógł być taki jego żart. Był jednak totalnie nieśmieszny, ponieważ jedno,
czego nie można o nas powiedzieć, to, że jesteśmy zwyczajne. Najwidoczniej zupełnie go to nie
obchodziło, bo ciągnął dalej:

- Gdy podczas misji trzy osoby na zmianę obserwują obiekt, to ta, która ma z nim kontakt wzrokowy,
nazywa się...

- Gałką!

- Tak jest. Osoba w zasięgu wzroku gałki to...

- Wsparcie.

64

- I ostatnia...

- Rezerwa.

- Bardzo dobrze. A teraz pamiętajcie o tym, żeby często się zmieniać, ale też nie za często.
Zmieniajcie tempo i odległość, a przede wszystkim...

Samochód się zatrzymał i zgasł silnik.

Już miałam zawołać: „Co przede wszystkim?" To ma być najważniejsza noc w moim życiu, a on
zapomina o puencie?! Przez dach furgonetki wpadło trochę upiornego, pomarańczowożółtego światła
i usłyszałam muzykę, taką jaką słyszy się zwykle na karuzeli. Zaczęłam się zastanawiać, czy od tej
pory moje szpiegowskie życie będzie już zawsze jednym wielkim gabinetem luster.

background image

Pan Solomon przesunął monitor na jedną z półek i pomajstrował coś przy kablach. Spodziewałam się
zobaczyć na ekranie, co jest na zewnątrz, a zamiast tego ujrzałam obrazek znany mi od lat: twarze
czternastu uczennic naszej klasy.

- W terenie nigdy nie spodziewajcie się, że wszystko przebiegnie zgodnie z planem. Chcę zobaczyć
improwizację. Na przykład nasza wieczorna misja wymaga użycia pojazdu nienależącego do
Akademii Gallagher. I dlatego - kontynuował, gestykulując - poczyniłem pewne przygotowania.

(A nie mówiłam! Na sto procent go ukradł!) Podał Bex, Liz i mnie słuchawki i powiedział:

- Podstawowy sprzęt do komunikacji. Nie bójcie się go używać.

Potem pokazał nam parę okularów w grubych oprawkach, guzik z napisem „Kocham Roseville" i
srebrny wisiorek z krzyżykiem.

- W tych trzech przedmiotach umieszczone są kamery, dzięki którym będziemy mogli przyglądać się
waszej misji i ją komentować.

60

Krzyżyk dyndał na jego palcu wskazującym, a na ekranie kołysał się obraz wszystkich dziewczyn z
klasy.

- Dziś te przedmioty posłużą nam, a nie wam. To tylko ćwiczenie, ale nie spodziewajcie się, że
przybiegniemy wam na ratunek.

Dobra, przyznaję, zaczynałam się trochę martwić, ale z drugiej strony to chyba nie takie dziwne, co?
Wszystkie się tak czułyśmy. Widziałam, jak Bex drży noga, a Liz bawiła się palcami. Zresztą inne
dziewczyny w furgonetce były nieźle spięte (i to nie tylko z powodu bliskości pana Solomona).
Chociaż tylko Liz, Bex i ja miałyśmy wyjść na zewnątrz, wszystkie byłyśmy teraz kimś więcej niż
dziewczętami z Gallagher: byłyśmy agentkami na misji i dobrze wiedziałyśmy, że pewnego dnia za
czymś takim będzie stało coś znacznie więcej niż oceny.

Festynowa muzyka stała się nagle głośniejsza. A to dlatego, że otwarto tylne drzwi furgonetki.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy, była wściekle pomarańczowa czapeczka pana
Moscowitza, który powiedział:

- Są niedaleko.

Pan Solomon wetknął kabelek do głośnika i nagle przy wtórze karnawałowych rytmów rozległ się
głos mojej mamy:

- Świetna pogoda na bieganie.

Zrobiło mi się słabo. Tylko nie mama, pomyślałam. Każdy, tylko nie mama!

Znacie takie powiedzenie: Uważaj, co mówisz? No właśnie.

background image

Zdecydowanie w nie wierzę, bo ledwo zdążyłam to pomyśleć, a pan Solomon odwrócił się do nas i
wyjaśnił:

- Istnieją trzy typy podmiotów, które zawsze najtrudniej jest obserwować

- zaczął wyliczać na palcach - ludzie wyszkoleni, ludzie, którzy podejrzewają, że są śledzeni, oraz
ludzie, których znamy.

Po chwili dodał:

- To wasza szczęśliwa noc, drogie panie.

61

Z kieszeni marynarki wyciągnął biało-czarną fotografię i podał ją nam.

Nie znałyśmy twarzy na zdjęciu, ale głos, który dobiegł z głośnika:

- No tak, chyba powinienem do tego wrócić - był na pewno znajomy.

- O cholera! - wrzasnęła Bex, a Liz aż upuściła notatki.

- Smith! - krzyknęłam - mamy śledzić profesora Smitha?!

Nie mogłam w to uwierzyć! To była nasza pierwsza misja, a on naprawdę chciał, żebyśmy śledziły
gościa z trzydziestoletnim doświadczeniem, który widywał nas codziennie od pierwszej klasy i w
dodatku był

największym paranoikiem, jaki stąpa po ziemi! (Serio! Są na to dowody w postaci rachunków za
operacje plastyczne).

Podejrzewam, że w dwadzieścia minut wykiwałby najlepszych agentów z CIA. Trzy dziewczęta z
Gallagher nie miały absolutnie żadnych szans.

No i po tym, jak wysłuchał mojego raportu o szlakach handlowych Afryki Północnej, pewnie będzie
się zastanawiał, czemu siedzę tuż za nim nakaruzeli.

- Ale... ale... ale przecież on nigdy nie opuszcza swojego terytorium -

zaprotestowałam, odzyskując w końcu mowę - nigdy nie wkracza ot tak, na niezabezpieczony teren.

Dobre, dobre, pomyślałam, z całych sił próbując przypomnieć sobie notatki Liz.

- To wbrew wzorcowi zachowania obiektu!

Pan Solomon tylko się uśmiechnął. Dobrze wiedział, że to misja niemożliwa do wykonania, i właśnie
dlatego ją nam przydzielił.

background image

- Wierzcie mi - powiedział ponuro - nikt nie zna wzorców zachowania pana Smitha.

Przesunął w naszą stronę gruby folder papierów.

- Za to wiemy na pewno, że dziś w Roseville odbywa się festyn, a pan Smith uwielbia gofry.

67

- A więc dziewczęta, bawcie się dobrze! - W głośnikach huknął głos mojej mamy. Wyobraziłam
sobie, jak macha swojemu koledze, który wchodzi do miasteczka. Jej oddech stał się głębszy i
wydawało mi się, że prawie słyszę jej kroki na chodniku.

Pan Solomon dodał:

- Waszym zadaniem jest dowiedzieć się, czym profesor popija gofry.

Całe życie czekam na swoją pierwszą misję i co mam wytropić?! Jakiś gazowany napój!

- Obiekt w remizie strażackiej, Panie Mądry - szepnęła mama - do waszej dyspozycji.

Po czym po prostu się ulotniła, zostawiając nas w tych ciemnościach z Joem „Panem Mądrym"
Solomonem i matematykiem we wściekle pomarańczowej czapeczce.

Pan Solomon przesunął w moim kierunku naszyjnik z krzyżykiem i spytał:

- Zabierasz czy nie?

Chwyciłam krzyżyk, wiedząc, że na pewno mi się przyda.

Rozdział 6

Uwielbiam Bex i Liz. Naprawdę. Ale gdy chodzi o misję, której celem jest pozostać niezauważonym
na festynie w Roseville i śledzić obiekt pokroju pana Smitha, to geniusz w okularach w stylu Jackie
O. i dziewczyna, która spokojnie mogłaby być miss Ameryki (nawet jako Brytyjka) niekoniecznie są
najlepszym wsparciem, jakie można sobie wymarzyć.

- Mam gałkę - powiedziała"Bex, podczas gdy ja czaiłam się na rynku przy mokrej beczce*.

Mniej więcej co minutę słyszałam za plecami głośny plusk i burzliwe oklaski. Ludzie kręcili się,
zajadając parówki w cieście i jabłka w karmelu

- całe mnóstwo kalorii na patyczkach - a ja nagle pomyślałam, że nasz kucharz co prawda robi
genialny creme brulee, ale jego parówki zapie-kane w cieście pozostawiają wiele do życzenia.

I dlatego też sobie kupiłam. Znaczy, tę parówkę w cieście. Możecie się zastanawiać, jak mam
czelność jeść. Albo

background image

* Oryg. dunking booth - Popularna w Stanach Zjednoczonych atrakcja na festynach i w wesołych
miasteczkach. Na siedzisku umieszczonym nad wypełnionym wodą zbiornikiem siada jedna osoba, a
inni rzucają piłeczkami do tarczy. Jeśli piłeczka trafi do celu, siedzisko opada z impetem do wody
(przyp. tłum.).

64

czy to nie lekkomyślne babrać się z parówką i musztardą, kiedy powinno się uważać na resztę
agentek. Ale w tym właśnie tkwi cały sekret mistrza inwigilacji (nazwano mnie tak po raz pierwszy,
gdy jako dziewięciolatka śledziłam tatę w centrum handlowym, dopóki nie dowiedziałam się, co
kupuje mi pod choinkę). Nie można cały czas chować się za śmietnikami i kamuflować w bramach.
Co to by była za tajna misja? Żaden prawdziwy mistrz inwigilacji się nie chowa - on się wtapia.
Dlatego jeśli na widok kolejnej osoby wcinającej parówkę w cieście najdzie was na nią ochota, to
nie żałujcie sobie musztardy! (A poza tym nawet szpiedzy muszą coś jeść).

Bex krążyła przed biblioteką po drugiej stronie rynku, gdzie rozgrzewała się orkiestra dęta Duma
Roseville, a Liz miała być tuż za mną, ale nigdzie jej nie widziałam. (Tylko nie mówcie mi, że wzięła
ze sobą pracę domową z regeneracji cząsteczkowej...). Pan Smith był może jakieś dziesięć metrów
od Bex i zachowywał się jak zwykły człowiek, czym doprowadzał mnie do szału. Co chwilę
ukazywała się jego czarna kurtka, a on spacerował sobie spokojnie i wyglądał jak przeciętny
obywatel z kredytem hipotecznym. Zrozumiałam, że spośród wszystkich pozorów zachowawczych
Akademii Gallagher największym byli jej ludzie.

- Jak ci idzie, księżno? - spytałam, na co Bex odparła ze złością:

- Nienawidzę tej cholernej zabawy w przezwiska!

- No już dobrze, księżniczko - poprawiłam się.

- Cam... - zaczęła Bex, ale zanim zdążyła się odgryźć, usłyszałam w słuchawce Liz:

- Kameleon, gdzie jesteś? - zrzędziła. - Znowu cię zgubiłam.

- Przy mokrej beczce, kujonie.

- Pomachaj mi czy coś.

65

Wyobrażałam sobie, jak Liz wspina się na palce i wypatruje mnie w tłumie.

- To trochę jakby wbrew celowi misji, nie sądzisz? -zauważyła Bex.

- No to jak ja mam iść za wami jak idziecie za Smithem, skoro nie widzę...

A zresztą, już nic - dodała - widzę was.

background image

Rozejrzałam się i pomyślałam: No tak! Już wiedziałam, czemu tak trudno mnie znaleźć: siedziałam na
dobrze widocznej ławce. Naprawdę. Już bardziej widocznym być nie można, nawet jakbym miała
nad głową gigantyczny neon. Ale tego właśnie ludzie zwykle nie kumają, jeśli chodzi o obserwację.
Nikt, nawet moje przyjaciółki, nie spojrzą dwa razy na zwykłą dziewczynę w znoszonych ciuchach
siedzącą na ławce i wcinającą parówkę. Jeśli potrafisz się nie wiercić, a przy tym wyglądać
pospolicie, to naprawdę łatwo stać się niewidzialnym.

- Zaczynam wariować - powiedziała Bex łagodnie, a ja wiedziałam już, że zabawę czas zacząć.
Roseville może

i przypomina miasteczko z bajkiMla grzecznych dzieci, ale profesor Smith nie zamierzał ryzykować.
Właśnie zawracał, więc opuściłam swoją ławkę i poszłam w stronę chodnika. Wiedziałam, że z
drugiej strony rynku Smith szedł prosto na mnie, mijając Bex, która schyliwszy głowę, starała się
zachowywać normalnie. To właśnie w takich momentach ludzie zwykle wpadają. Amator spojrzałby
na zegarek i odwrócił się na pięcie, jakby właśnie przypomniał sobie, że musi już iść. Ale nie z Bex
takie numery: ona po prostu nadal sobie szła.

Na ten festyn przyszło chyba z pół miasta, więc między panem Smithem a mną było mnóstwo ludzi (to
akurat bardzo dobrze). Zwykle nie zauważa się różnych rzeczy tak szybko i łatwo, jak zauważa się
ruch, i dlatego gdy profesor Smith nagle się odwrócił, znieruchomiałam. Gdy ruszył

71

dalej, odczekałam pięć sekund i poszłam za nim. Przede wszystkim jednak pamiętałam o tym, co
zawsze mówił mój tata: kiedy się jest tak zwanym ogonem, to nie można zachowywać się jak sztywny
sznurek, ale raczej jak guma -rozciągać się i skracać, poruszać niezależnie od obiektu.

Kiedy widziałam coś fajnego, zatrzymywałam się. Jak ktoś powiedział

coś śmiesznego, to się śmiałam. Przechodząc obok budki z lodami, nie odmówiłam sobie i kupiłam
porcję, ale przez cały czas nie traciłam pana Smitha z oczu.

Nie mówię jednak, że było to łatwe. Ani trochę. Zawsze, kiedy wyobrażałam sobie swoją pierwszą
misję, myślałam, że będę grzebać w supertajnych dokumentach czy coś w tym stylu. Nigdy nie
przyszło mi do głowy, że będę śledzić swojego profesora od WOK-u na jakimś festynie i że moim
zadaniem będzie dowiedzieć się, czym popija gofry!

Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że taka misja była o wiele trudniejsza! Profesor Smith
zachowywał się tak, jakby za chwilę do Roseville mieli wpaść płatni zabójcy z KGB: starał się
przeszkodzić w obserwowaniu go na wszelkie podręcznikowe sposoby (no, przynajmniej ja znam
takie podręczniki). Uzmysłowił mi, jakie to musi być dla niego piekielnie trudne. Nie mógł nawet
pójść na gofry bez ustawicznego

„sprawdzania pleców", „zaglądania w zaułki" i „rozrzucania okruszków".

W pewnym momencie zrobiło się naprawdę gorąco i byłam pewna, że mnie wypatrzy, ale udało mi

background image

się wmieszać w grupkę starszych wysuszonych pań. Niestety jedna z nich potknęła się o krawężnik, a
ja instynktownie rzuciłam się na pomoc. Profesor Smith zatrzymał się przed zaciemnionym oknem
sklepowym i wpatrywał w odbicie. Na szczęście byłam jakieś sześć metrów za nim, szczelnie okryta
zasłoną z siwych włosów i poliestru. Potem jednak wszystkie staruszki jednocześnie odwróciły się
do mnie, a to już nie było dobrze.

72

- Dziękujemy panience - powiedziała jedna, przyglądając mi się i mrużąc oczy, dodała: - Czy ja
ciebie znam?

W słuchawce rozległ się głos:

- Zamieniłyśmy się? - panikowała Liz. - Zamieniłyśmy się rolami?

Profesor Smith oddalał się w kierunku Bex, więc odpowiedziałam:

- Tak. - Ale wtedy starsza pani uniosła brwi i przypatrywała mi się jeszcze uważniej.

- Nie pamiętam, gdzie cię wcześniej widziałam - zastanawiała się.

- No pewnie, że pamiętasz, Betty - dodała druga, poklepując tamtą po ramieniu - to jest dziewczyna
Jacksonów.

No i właśnie dlatego jestem kameleonem. Jestem dziewczyną z domu obok (tyle tylko, że drzwi
mojego domu wyposażone są w czytniki odcisków palców, są kuloodporne i w ogóle...)

- Ach! A czy babcia wyszła już ze szpitala? - zapytała najdrobniejsza staruszka.

No dobra, żadnych Jacksonów nie znałam, a tym bardziej nie wiedziałam, jak czuje się czyjaś babcia,
za to moja babcia Morgan nauczyła mnie, że chińskie tortury wodne to pikuś w porównaniu z
ciekawską staruszką.

Widziałam, jak profesor Smith zbliża się do Bex, ale jednocześnie słyszałam, jak ta śmieje się,
skandując: „Tak trzymać! Do boju Piraci!"

Zupełnie jakby była zagorzałą fanką piątkowych meczy futbolowych.

Bex mogła nie odróżniać amerykańskiego futbolu od piłki nożnej, ale faceci to tylko faceci i gdy po
drugiej stronie ulicy zobaczyłam tuman testosteronu w piłkarskich koszulkach, nie potrzebowałam
żadnych zdjęć obserwacyjnych, żeby wiedzieć, kto znajdował się w centrum tego zamieszania.

Staruszki gapiły się na mnie, jakbym była igłą, którą trzeba nawlec, a mnie przyszły do głowy tylko te
słowa:

68

background image

- Doktor Smith uważa, że powinna wyjechać na południe, że musi porządnie się wygrzać.

Ponad otaczającym mnie tłumem spojrzałam na oblężoną Bex w nadziei, że usłyszała i zrozumiała
wiadomość i wie, że zbliżają się problemy.

Moje nadzieje stopniały, gdy usłyszałam:

- Jasne, uwielbiam skrzydłowych!

- Jakież to miłe, prawda? - odezwała się staruszka. -A wie już, dokąd pojedzie?

Zobaczyłam ciemną kurtkę pana Smitha znikającą za kolumnami przed biblioteką, a potem rozpłynął
się całkowicie.

- Wiedzą panie, że babcia jest takim molem książkowym - powiedziałam, modląc się, by Liz akurat
słuchała - nie może się już doczekać jak pójdzie do biblioteki, a właściwie za bibliotekę - dodałam,
zgrzytając zębami.

Słyszałam jednocześnie w słuchawce jakąś awanturę i zamieszanie.

- O nie! - wymamrotała Bex.

Zobaczyłam chmarę idących piłkarzy, ale Bex tam nie było. A mówiąc dokładniej, nigdzie jej nie
było. I Smitha też.

- Przepraszam panie, ale muszę już iść - rzuciłam i oddaliłam się. - Mól książkowy, masz ich? -
spytałam. - Straciłam obiekt i gałkę z pola widzenia. Powtarzam. Straciłam obiekt i gałkę z...

Dotarłam w końcu do biblioteki i rozejrzałam się za profesorem Smithem, ale zobaczyłam tylko rząd
żółtych lamp ulicznych. Przecisnęłam się z powrotem przez tłum, okrążając cały rynek, i znalazłam
się w punkcie wyjścia: na pustym chodniku między sklepem obuwniczym a ratuszem, tuż za mokrą
beczką.

Powinnam bardziej uważać na otoczenie. Wiem, wiem: absolutne podstawy technik szpiegowskich i
takie tam, ale 74

już za późno. A byłyśmy tak blisko, taaaaak blisko! Nie chciałam przyznać tego sama przed sobą, ale
kiedy kończyłam loda, wyobraziłam sobie, jakby to było, gdyby Joe Solomon powiedział: - Dobra
robota.

A teraz ich wcięło, wszystkich: Smitha, Bex i Liz. Nie mogłam przecież olać sprawy, wziąć nóg za
pas i lecieć do szkoły. No, nie teraz. Byłyśmy już tak blisko! Rzuciłam się więc w stronę stoiska z
goframi. Było to jedyne miejsce, co do którego miałyśmy pewność, że Smith je tego wieczoru
odwiedzi. Zupełnie nie zwracałam jednak uwagi na to, gdzie idę, ani na to, że siedzisko nad mokrą
beczką szczelnie wypełniał zastępca szefa policji. Usłyszałam tylko brzdęk piłeczki o metal, kątem
oka zarejestrowałam jakiś ruch, ale żadne zajęcia gimnastyczne na świecie nie mogły nikogo nauczyć,
jak uniknąć gigantycznej fali, która spadła na mnie z hukiem.

background image

Właśnie tak! Stałam i trzęsłam się, a moja pierwsza tajna misja stała się zarazem moim pierwszym
konkursem miss mokrego podkoszulka.

Domyślałam się, że pewnie i jedno, i drugie już więcej się nie powtórzy.

Nagle zlecieli się ludzie z ręcznikami i pytaniami, czy odwieźć mnie do domu.

No tak, ja to dopiero umiem się schować, pomyślałam, dziękując im najzwyczajniej, jak tylko
potrafiłam, i zwiałam. W połowie drogi wyciągnęłam z kieszeni ociekający banknot
dwudziestodolarowy, kupiłam bluzę z napisem „Do boju, Piraci!" i wciągnęłam ją na siebie.

Słuchawki w uszach przestały trzeszczeć i zamilkły na dobre, a ja z duszą na ramieniu zdałam sobie
sprawę, że mój mały srebrny supernowoczesny krzyżyk nie był wodoodporny.

Banda zapalonych piłkarzy Bex przeszła koło mnie, ale nikt na mnie nie spojrzał. Jako dziewczyna
nie

70

pogardziłabym choć jednym przelotnym spojrzeniem, ale jako szpieg poczułam ulgę, że przymusowa
kąpiel nie wpływała zbytnio na moje tajne zadanie. Skierowałam się w stronę stoiska z goframi,
wiedząc, że w każdej chwili mogę wpaść w prawdziwe tarapaty. No i właściwie tak się stało.

Na ławce siedziały Bex i Liz, a przed nimi przechadzał się pan Smith, który wyglądał naprawdę
przerażająco! Jego nowa twarz od początku wydawała się wyrazista, ale doceniłam te zdecydowane
rysy dopiero, gdy pochylił się nad Liz i wrzasnął:

- Panno Sutton!

Liz aż się skurczyła, za to Bex skrzyżowała ramiona i wyglądała na totalnie znudzoną.

- Chciałbym się dowiedzieć, co tutaj robisz! - rozkazał. - Panno Baxter -

zwrócił się do Bex - może mi powiesz, dlaczego opuściłyście kampus? I wyjaśnisz mi, dlaczego od
pół godziny mnie śledzicie oraz... - nagle jego mina zmieniła się, jakby go olśniło - powiecie mi,
gdzie jest teraz Joe Solomon.

Bex i Liz długo patrzyły na siebie nawzajem, aż w końcu Bex zwróciła się do pana Smitha:

- Miałam nieodpartą ochotę na parówkę w cieście. Wspominałam już o kulinarnych
niedociągnięciach

w tej dziedzinie w Akademii Gallagher, ale pan Smith najwyraźniej nie kupował tej historyjki. I
bardzo dobrze. Zrozumiałam przesłanie: Bex i Liz niczego mu nie powiedzą.

Takie właśnie są!

background image

Wtedy nagle pojęłam, że powinnam coś zrobić! Przecież misja nadal trwała. Wciąż jeszcze była
nadzieja. Na pewno mogłam jeszcze coś uratować. Na pewno...

Zaczynałam szczerze nienawidzić Joego Solomona. Najpierw każe nam śledzić gościa, który ma
przyłapać przy-71

background image

najmniej jedną z nas, ale nie mówi, co zrobić, jak już się jest przyłapanym! Co miałam robić -
odwrócić jego uwagę i mieć nadzieję, że Bex i Liz się wymkną? Czy skombino-wać jakąś broń i
skoczyć Smithowi na plecy? A może po prostu przejść na drugą stronę ulicy i zająć swoje miejsce
przy koleżankach na ławce wstydu?

Kątem oka zobaczyłam krążącą niedaleko furgonetkę Overnight Express.

Mogła się zatrzymać i mogło z niej wybiec wojsko i uratować tę sytuację, ale tak się nie stało, a ja
zrozumiałam dlaczego. Ulice wypełnione były ludźmi, którzy nie mogli przecież wiedzieć, co potrafią
te dziewczynki na ławce. Mogłam ocalić swoje siostry, ale musiałam być dyskretna.

- Wstawaj - pan Smith rozkazał Liz, wyrzucając jednocześnie butelkę po napoju Dr Pepper do
stojącego obok śmietnika - dokończymy tę rozmowę w szkole.

Z ukrycia patrzyłam, jak Bex i Liz odchodzą. Jeśli twoje dwie najlepsze przyjaciółki przechodzą tuż
koło ciebie i nie mają pojęcia, że Jam jesteś, możesz mieć pewność, że umiesz się maskować. Ale
uznałam, że to przecież dla dobra sprawy. W końcu nadal byłam dziewczyną na misji!

Poczekałam, aż zniknęli za zakrętem, i przeszłam przez ulicę. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Nikt
nie spytał mnie o imię ani nie powiedział, jak bardzo jestem podobna do mamy. Nie musiałam czuć
tych krótkich nieprzyjemnych spojrzeń, gdy ktoś nagle zdawał sobie sprawę, że jestem Cammie
Morgan, z tych Morganów. Że to mój tata nie żyje. Na ulicach Roseville byłam zwykłą dziewczyną i
czułam się z tym tak dobrze, że wcale nie miałam ochoty wyciągać z kieszeni paczki chusteczek,
sięgać do śmietnika i ostrożnie wydobywać butelki, którą wyrzucił pan Smith.

Ale i tak to zrobiłam.

- Misja ukończona - szepnęłam.

77

Odwróciłam się, wiedząc, że czas już wracać do świata, w którym nadal mogłam być niewidzialna,
ale nie anonimowa.

I właśnie wtedy go zauważyłam: chłopaka po drugiej stronie ulicy, który naprawdę mnie widział.

Rozdział 7

Zwrażenia wypuściłam butelkę z rąk, ale się nie zbiła. Potoczyła do krawężnika, a ja popędziłam,
żeby ją podnieść. Inna dłoń mnie uprzedziła, dość duża i zdecydowanie chłopięca. Skłamałabym,
mówiąc, że nie było żadnego nieumyślnego dotknięcia małym palcem, które wywołało delikatne
mrowienie podobne do tego, jakie występuje po użyciu kremu doktora Fibsa, który trwale zmienia
odciski palców. (Ale to było o wiele przyjemniejsze). Wstałam, a chłopak podał mi butelkę.

- Cześć - powiedział, trzymając jedną rękę w kieszeni swoich luźnych dżinsów, które opuszczał
chyba specjalnie, żeby zsuwały się z bioder, a nogawki opadały na nike'i, które aż błyszczały
nowością i świeżością. -

background image

Często tu przychodzisz? - zapytał dość ironicznie.

Uśmiechnęłam się, bo nie mogłam się powstrzymać.

- A właściwie to nie musisz mi nawet odpowiadać. Znam wszystkie śmietniki w mieście i, mimo że
ten jest całkiem fajny, to jakoś nie wygląda mi na taki, w którym zazwyczaj grzebie taka dziewczyna
jak ty.

Już miałam zaprotestować, kiedy dodał:

- Ale te na Siódmej to już zupełnie co innego; są naprawdę niezłe.

74

Przypomniały mi się pierwsze zajęcia z panem Solomo-nem i zarejestrowałam szczegóły: wzrost
około metra sześćdziesięciu, falujące brązowe włosy i oczy, które mogłyby zawstydzić nawet samego
pana Solomona. Ale najlepiej zapamiętałam, z jaką swobodą się uśmiechał.

Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby ten uśmiech nie rozświetlał

całej jego twarzy: oczu, ust, policzków. Nie szczerzył się jakoś przesadnie ani nic takiego: to był
zwykły łagodny uśmiech, niczym topniejące masło.

A z drugiej strony, wcale nie byłam bezstronnym sędzią, bo przecież on uśmiechał się do mnie!

- To naprawdę musi być jakaś wyjątkowa butelka - powiedział oczywiście z uśmiechem.

Wyobraziłam sobie, jak to musiało strasznie głupio wyglądać. Pod wypływem tego serdecznego
uśmiechu całkiem zapomniałam o swojej misji i wyskoczyłam z pierwszą lepszą myślą, jaka przyszła
mi do głowy:

- Bo ja mam kota!

Zdziwienie, jakie ukazało się na jego twarzy, kazało mi podejrzewać, że za chwilę wyciągnie
komórkę i zadzwoni do najbliższego wariatkowa z informacją, że grasuję po Roseville.

- Lubi się bawić butelkami - nawijałam dalej z prędkością jakichś stu czterdziestu kilometrów na
godzinę. -A ostatnia się zbiła i szkło weszło jej w łapę. Suzie! Tak ma na imię. No, ta kotka, której
szkło wbiło się w łapkę. Znaczy ja innych poza nią nie mam. Kotów, w sensie, nie butelek. I dlatego
ta jest mi potrzebna. Chociaż wcale nie jestem pewna, czy kotka będzie chciała kolejną butelkę przez
tę całą...

- Traumę ze szkłem w łapie - dokończył za mnie. Z ulgą wypuściłam powietrze.

- Dokładnie tak.

No i tak właśnie zachowuje się szkolony agent rządowy, gdy ktoś zakłóci jego misję. Coś mi się

background image

wydaje, że wygląd intruza, który przypominał

skrzyżowanie młodego George'a

75

Clooneya z Orlando Bloomem, też nie był bez znaczenia. (Gdyby był

skrzyżowaniem Clooneya i, powiedzmy, jednego z hobbitów, to zapewne dużo łatwiej byłoby mi
zebrać myśli).

Kątem oka zauważyłam furgonetkę Overnight Express skręcającą w alejkę. Wiedziałam, że czekają
na mnie, więc odwróciłam się w tamtym kierunku, ale chłopak zdążył jeszcze zapytać:

- Jesteś nowa w Roseville, prawda?

Odwróciłam się z powrotem. Pan Solomon prawdopodobnie nie zacznie trąbić jak oszalały, żeby
mnie pogonić, ale nawet w swoich zepsutych słuchawkach wyczuwałam poirytowanie i słyszałam
tykanie zegara.

- Ja... yyy... a skąd wiedziałeś?

Wzruszył tylko ramionami, wciskając ręce w kieszenie:

- Mieszkam tu od urodzenia. Wszyscy, których znam, mieszkają tu od urodzenia. A ciebie nigdy
wcześniej nie widziałem.

Już chciałam powiedzieć: Pewnie dlatego, że mnie nikt nie zauważa, ale zdałam sobie sprawę, że
jednak on mnie zauważył, i na samą myśl o tym aż mnie zatkało, jakby ktoś porządnie kopnął mnie w
brzuch (mam pełne prawo do takiego porównania).

- Ale w takim razie - powiedział nagle, jakby go olśniło - pewnie spotkamy się w szkole.

Że co? Przez chwilę zastanawiałam się, jakim cudem chłopak miałby znaleźć się w Akademii
Gallagher (szczególnie że Tina Walters zarzeka się, że gdzieś w Maine istnieje tajna szkoła dla
chłopców i co roku stara się przekonać moją mamę, by zabrała nas tam na wycieczkę).

Ale zaraz przypomniałam sobie, że miałam przecież być najzwyklejszą nastolatką, tyle tylko że on nie
zobaczy mnie w szkole w Roseville.

- Nie chodzę do normalnej szkoły.

81

Wyglądał na trochę zdziwionego, ale zaraz potem zerknął na moją pierś (Nie tak zerknął! Przecież
miałam na sobie bluzę, pamiętacie? A poza tym, niespecjalnie byłoby na co się gapić). Spojrzałam na
srebrny krzyżyk lśniący na nowej czarnej bluzie.

background image

- Czyli co? Nauka w domu czy coś? - zapytał, a ja tylko przytaknęłam. -

Ze względu na religię?

- Właśnie - odparłam przekonana, że brzmi to bardzo wiarygodnie - coś w tym stylu. - Zrobiłam krok
wstecz w kierunku furgonetki, koleżanek i domu. Muszę lecieć.

- Czekaj! - zawołał. - Jest ciemno. Odprowadzę cię. Wiesz... dla bezpieczeństwa.

Z pewnością mogłabym załatwić go tą butelką i zrobić z niego pośmiewisko, gdyby nie fakt, że jego
propozycja była taka słodka.

- Dam sobie radę - odpowiedziałam, oddalając się chodnikiem.

- No to dla mojego bezpieczeństwa.

Nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam się śmiać:

- Wracaj na festyn!

Jeszcze dziesięć kroków i znalazłabym się za zakrętem, byłabym już wolna, ale on znowu krzyknął:

- A jak masz na imię?

Cammie! - Nie wiem czemu to powiedziałam, ale stało się i nie mogłam tego cofnąć, więc dodałam
tylko: - Mam na imię Cammie. - Zupełnie jakbym sama nie wierzyła, że to powiedziałam.

- Hej, Cammie - krzyknął, oddalając się długimi krokami w stronę wciąż trwającego festynu -
powiedz Suzie, że jest szczęściarą.

Czy ktoś powiedział kiedykolwiek coś bardziej seksownego?

Zdecydowanie nie!

- A tak w ogóle to jestem Josh.

82

Zawołałam, biegnąc:

- Cześć, Josh! - Ale zanim te słowa zdążyły do niego dotrzeć, mnie już nie było.

Furgonetka Overnight Express stała na końcu uliczki z wyłączonymi światłami. W ręku trzymałam
butelkę pana Smitha i przez krótką chwilę zupełnie nie mogłam sobie przypomnieć, co właściwie
robiłam z tą butelką. Tak, wiem. Teraz mi wstyd z tego powodu: dziesięć sekund w towarzystwie
chłopaka odwróciło moją uwagę od misji. Ale spojrzałam na butelkę i przypomniałam sobie, kim
jestem, dlaczego tu jestem oraz gdzie jestem. Wiedziałam, że muszę natychmiast zapomnieć o

background image

chłopakach, śmietnikach i kotkach o imieniu Suzie. Przypomniałam sobie, co było prawdą, a co tylko
przykrywką.

Otwierając tylne drzwi furgonetki, spodziewałam się zobaczyć wszystkie moje koleżanki
zazdroszczące mi pozytywnie zakończonej misji szpiegowskiej, ale zobaczyłam jedynie mnóstwo
paczek. Nie było nawet monitora, a zamiast wielkich gratulacji w głowie słyszałam stopniowo
cichnące słowa: „Powiedz Suzie, że jest szczęściarą". Zorientowałam się, że coś tu nie gra.

Wyskoczyłam na ulicę. Sprawdziłam szoferkę, gdzie na desce rozdzielczej znalazłam tylko
jaskrawopomarańczo-wą czapeczkę, zostawioną pewnie przez prawowitego kierowcę. Pojawiliśmy
się tu niezauważeni, a jedyne, co z tego pozostało, to butelka i długa droga do domu.

Pomyślałam, że ponadtrzykilometrowy sprint w mokrych dżinsach miał

być rodzajem zadośćuczynienia za pochłonięcie parówki w cieście i lodów, ale kiedy dotarłam na
skraj miasta, nie byłam już tego taka pewna.

Biegłam, a moje myśli płynęły swobodnie. Wróciłam w nich do Jo-sha.

Widziałam, jak Liz i Bex znikają za zakrętem razem 78

z panem Smithem. Rozmawiałam ze staruszką o babci, której nawet nie znałam. Byłam po prostu
zwykłą dziewczyną na festynie.

W oddali przez gęste drzewa dostrzegłam migoczące światła szkoły, a moje buty wystukiwały na
chodniku jednostajny rytm. Nogi oblepiał

wilgotny dżins, a po plecach ciekły mi strużki potu. Mama zawsze mówi, że szpieg powinien ufać
swojemu instynktowi, a mój właśnie podpowiadał, że wcale nie chcę wracać do szkoły, że wcale nie
chcę znaleźć się w pobliżu pana Solomona i pana Smitha i zanim dotarłam pod główną bramę, byłam
w stanie poświęcić właściwie wszystko, byle tylko przez nią nie przechodzić.

- Udana noc, Cam?- zapytał stojący w drzwiach strażnicy ostrzyżony na jeża, przysadzisty facet o
ustach wiecznie pełnych gumy do żucia.

Wiedział, jak mam na imię, mimo że nigdy nie byłam mu przedstawiona.

Gdyby było inaczej, to pewnie nie nazywałabym go Żującym Strażnikiem. Ale w tej sytuacji był tylko
jednym z pracowników mojej mamy, który pewnie był na misji z moim tatą, wiedział o mnie
dokładnie wszystko, podczas gdy ja o nim kompletnie nic.

Nagle zatęskniłam za moją ławeczką w Roseville, za tym hałaśliwym anonimowym zgiełkiem rynku.

Szłam wzdłuż podjazdu, gdy Żujący Strażnik zawołał:

- Hej, Cam, podwieźć cię? - Wskazał ciemnoczerwony wózek golfowy stojący za strażnicą.

background image

- Nie, dzięki. - Pokręciłam głową. - Dobranoc. Przepraszam, ale nie wiem, jak ci na imię.

Gdy dotarłam do głównego holu, poszłam od razu na schody. Chciałam wziąć prysznic, wskoczyć do
łóżka i pozbyć się tego dziwacznego uczucia, które zagnieździło się gdzieś głęboko we mnie w
chwili, gdy w samochodzie zobaczyłam tę pomarańczową czapeczkę - uczucia bycia opusz-84

czoną. Nadal trzymałam w ręku nieszczęsną butelkę, ale wiedziałam, że to wcale nie o nią chodzi.
Wtedy usłyszałam jakieś kroki i rozkaz:

- Stać! - Pan Moscowitz biegł za mną.

- Witam, panie M. Świetnie pan sobie dziś radził za kółkiem. -

Pamiętałam, że dla niego to też była pierwsza misja.

To musiało być coś ważnego, skoro tak mnie gonił, ale na jedną krótką chwilę jego wygląd nieco się
zmienił. Cały aż płonął (ale nie tak jak wtedy, gdy testował niepalny żel doktora Fibsa).

- Naprawdę? - spytał. - Przed tym drugim znakiem stopu chyba trochę za długo się wahałem.
Czterdzieści osiem godzin lub mniej - dodał.- To jest motto Overnight Express. Nie wydaje mi się,
żeby prawdziwy kierowca tyle zwlekał.

- E tam! - Skinęłam lekko głową. - Miałam wrażenie, że było w sam raz.

Nic tak nie opóźnia jak wypadek.

Znowu jego twarz pojaśniała:

- Naprawdę?

- Idealnie było.

Odwróciłam się, żeby wejść na schody, ale pan Moscowitz powiedział:

- A! Zaczekaj! Miałem ci przecież powiedzieć... -urwał nagle, a ja wyobraziłam sobie, jak przerzuca
gigabajty w mózgu - że masz iść na zajęcia z tajnych misji. No wiesz, sprawozdanie.

Jasne, pomyślałam, ściskając butelkę, przecież to jeszcze nie koniec.

Gdy skaner optyczny ślizgał się po mojej twarzy, pan Moscowitz zapytał

jeszcze:

- To jak, Cammie, nieźle było, co?

Oto najbystrzejszy facet na świecie szukał mojego potwierdzenia, że faktycznie dobrze się bawił.

To miejsce nigdy nie przestaje mnie zadziwiać.

background image

80

Rozdział 8

Kiedy wyszłam z windy, na podpoziomie drugim było ciemno. Idąc labiryntem z matowego szkła,
minęłam świecące znaki „Wyjście ewakuacyjne" i migające ekrany komputerów. Przeszłam koło
biblioteki wypełnionej informacjami zbyt poufnymi dla pierwszoklasistki i wzdłuż balkonu
wychodzącego na ogromny, trójpoziomowy pokój wielkości sali gimnastycznej, wyposażony w
ruchome ściany i sztuczne ludzkie postaci.

Z Bex nazywałyśmy to miejsce domkiem dla lalek. To tu szpiedzy się bawią.

W miarę jak zbliżałam się do klasy, na korytarzu robiło się coraz jaśniej i wkrótce widziałam przez
szklaną ścianę sylwetki moich koleżanek. Nikt się nie odzywał - ani pan Solomon, ani żadna z
dziewczyn. Wśliznęłam się przez otwarte drzwi i zobaczyłam koleżanki na swoich miejscach. Pan
Solomon siedział swobodnie na niskiej półce z tyłu klasy z dłońmi zaciśniętymi na ciemnym drewnie.

Przez dłuższą chwilę stałam bez ruchu, nie wiedząc, co robić, aż w końcu powiedziałam: - Mam
butelkę.

Jednak Joe Solomon nie uśmiechnął się, nie powiedział też „dobra robota". Nie spojrzał na mnie i
tylko gapił się na białe płytki na podłodze.

86

- Proszę wejść, panno Morgan - powiedział łagodnie. - Czekaliśmy na ciebie.

Ruszyłam w stronę swojego miejsca po drugiej stronie klasy i dopiero wtedy je zauważyłam: dwa
puste krzesła. Popatrzyłam na inne dziewczyny, ale żadna nawet na mnie nie spojrzała.

- Powinny wrócić do... - zaczęłam, ale pan Solomon wziął pilot, nacisnął

przycisk, a w klasie zrobiło się ciemno. Widać było tylko długi snop światła biegnący od rzutnika.
Zasłaniałam światło i moja sylwetka rysowała się na ekranie.

A na ekranie była Bex siedzącą na murku przed biblioteką w Roseville. Po chwili kliknięcie i obraz
się zmienił. Tym razem pojawiła się Liz zerkająca zza drzewa, co nie jest mile widziane, ale pan
Solomon tego nie skomentował. Jego milczenie było dużo gorsze. Znowu kliknięcie. Bex
przechodziła przez ulicę, oglądając się za siebie. Kliknięcie. Liz obok stoiska z goframi.

- Proszę pytać, panno Morgan - odezwał się złowrogo w ciemnej sali. -

Nie chcesz wiedzieć, gdzie one są?

Pewnie, że chciałam wiedzieć, ale bałam się usłyszeć odpowiedź. Na ekranie pojawiły się kolejne
obrazy, zdjęcia obserwacyjne zrobione przez dobrze wyszkolony zespół zajmujący doskonałą
pozycję. Bex i Liz nie miały pojęcia, że ktoś tam jest, ja też nie miałam o tym pojęcia, a jednak ktoś

background image

śledził każdy nasz krok. Poczułam się jak ofiara.

- No, proszę zapytać, dlaczego ich tu nie ma - zażądał pan Solomon, a ja dostrzegłam niewyraźny
zarys jego postaci.

Stał z założonymi rękoma.

- Przecież chcesz być szpiegiem, tak, Kameleonie? W jego ustach mój pseudonim brzmiał jak kpina.

- To teraz proszę nam powiedzieć, co dzieje się ze szpiegami, którzy wpadną.

82

O nie! - pomyślałam. Kolejne kliknięcie.

Chodzi o Bex? Niemożliwe, przecież ona była z panem Smithem, bezpieczna. Nie mogłam się jednak
powstrzymać i gapiłam się na ciemny, niewyraźny obraz na ekranie: zakrwawiona, opuchnięta twarz
była zwrócona w moją stronę. Trzęsłam się ze strachu o swoją przyjaciółkę.

- To nie od Bex zaczną — mówił dalej pan Solomon -tylko od Liz.

Jeszcze jedno kliknięcie i patrzyłam teraz na chudziutkie ramiona związane za oparciem krzesła i
burzę krwawo-blond włosów.

- Oni są naprawdę bardzo dobrzy w tym, co robią. Wiedzą, że Bex potrafi przyjmować ciosy, a
najbardziej zabolą ją krzyki przyjaciółki.

Ciepłe światło rzutnika prześlizgiwało się po mojej skórze. Pan Solomon podchodził coraz bliżej, aż
zobaczyłam, jak nasze cienie spotykają się na ekranie.

- A ona potrafi krzyczeć. I będzie krzyczeć jeszcze przez jakieś sześć godzin, aż odwodni się tak
bardzo, że nie zdoła wydać z siebie żadnego dźwięku.

Obraz zaczął rozmazywać mi się przed oczami, a kolana miałam miękkie jak z waty. Byłam tak
przerażona, że ledwie usłyszałam, jak szepnął:

- Ą potem zajmą się Bex. Kolejne kliknięcie.

- Dla niej mają przygotowane specjalne atrakcje.

Nie mogłam spojrzeć mu w oczy i pomyślałam tylko, że zaraz zwymiotuję.

- Właśnie na to się decydujesz. Zobacz, co spotyka twoje przyjaciółki! -

Kazał mi patrzeć na ekran.

- Dosyć! - wrzasnęłam. - Dosyć!

background image

I upuściłam butelkę. Szyjka pękła i roztrzaskała się na podłodze.

88

- Straciłaś dwie trzecie swojego zespołu. Twoich przyjaciółek już nie ma.

- Nie! - krzyknęłam znowu. - Proszę przestać!

- Niestety, panno Morgan, jeśli już raz się zacznie, nie można przestać.

Miałam rozpaloną twarz i do oczu napłynęły mi łzy.

- To się nigdy nie kończy.

I rzeczywiście tak jest. Miał rację, a ja dobrze o tym wiedziałam.

Wyczułam, że pan Solomon odwraca się do grupy i pyta:

- No, to kto teraz chce być szpiegiem?

Nikt się nie zgłosił. Nikt się nie odezwał. I o to mu chodziło.

- W następnym semestrze, moje panie, tajne misje będą przedmiotem nieobowiązkowym, jednak
jeszcze nie w tym. Teraz nikt nie może się wycofać, tylko dlatego że się wystraszył. Ale tak bardzo
jak teraz już nie będziecie się bały, przynajmniej nie w tym semestrze. Daję wam moje słowo.

Zapaliły się światła, a dwanaście dziewcząt aż zmrużyło oczy od tej nagłej jasności. Pan Solomon
podszedł do drzwi i zatrzymał się:

- Aha! Jeszcze jedno: jeśli teraz się boicie, to i tak nie będziemy was potrzebować.

Odsunął szklaną ściankę, za którą siedziały Bex i Liz -całe i zdrowe - a potem wyszedł.

Przez dłuższą chwilę siedziałyśmy w milczeniu, słuchając oddalających się kroków.

Na górze w pokoju zastałyśmy stertę ciuchów i dodatków. Wczesnym wieczorem wydawały się tak
strasznie ważne, a teraz były kompletnie bez znaczenia.

Macey spała albo udawała, że śpi. Wszystko jedno. Na uszach miała parę tych paskudnie drogich
słuchawek Bose, które eliminują dźwięki (pewnie po to, żeby nie budził jej

84

odgłos powietrza świszczącego przez przekłuty nos), więc Bex, Liz i ja mogłyśmy gadać, a nawet
krzyczeć, ale siedziałyśmy w ciszy.

Nawet Bex straciła pewność siebie, co było chyba najbardziej przerażające z tego wszystkiego.

background image

Chciałam, żeby opowiedziała jakiś kawał, powtórzyła wszystko, co w drodze powrotnej mówił
Smith, wpuściła jakiś promyk światła do tego naszego ponurego pokoju. Ale tylko siedziałyśmy w
milczeniu tak długo, aż w końcu nie wytrzymałam:

- Słuchajcie, ja... - chciałam je przeprosić, ale Bex mi przerwała.

- Zrobiłabym dokładnie to samo na twoim miejscu -powiedziała i spojrzała na Liz.

- Ja też - zgodziła się.

- No tak, ale... - chciałam jeszcze coś dodać, ale nie za bardzo wiedziałam co.

Macey przekręciła się na drugi bok, ale nie otworzyła oczu. Zerknęłam na zegarek i zorientowałam
się, że już prawie rano.

- Czy Smith był wściekły? - zapytałam po długiej przerwie.

Liz myła zęby w łazience, więc odpowiedziała mi tylko Bex:

- Nie wydaje mi się. Pewnie ma teraz niezły ubaw, co?

- Może - odparłam. Włożyłam piżamę.

- Mówił, że w ogóle cię nie widział - powiedziała Bex, jakby właśnie sobie o tym przypomniała.

Liz wróciła z łazienki i dodała:

- No właśnie, Cammie, był naprawdę pod wrażeniem, kiedy się dowiedział, że tam byłaś. Tak na
serio pod wrażeniem.

Na szyi poczułam coś zimnego i znalazłam srebrny krzyżyk, który wciąż tam wisiał. Przypomniałam
sobie, że

85

przecież ktoś jednak mnie widział. Prawie już zapomniałam o chłopaku z ulicy.

- To co się z tobą działo po tym, jak odeszłyśmy? - spytała Liz.

Lekko dotknęłam palcem krzyżyka i powiedziałam:

- Nic.

Nie wiem, dlaczego nie powiedziałam im o Joshu. Przecież to było ważne

- przypadkowy cywil nawiązał ze mną kontakt podczas misji. O czymś takim mówi się swoim
przełożonym, o przyjaciółkach nie wspominając.

background image

Ale zachowałam to dla siebie. Może dlatego, że nie wydawało mi się to istotne, ale chyba bardziej
dlatego, że w miejscu, gdzie wszyscy wszystko o mnie wiedzą, fajnie wiedzieć, że jest taki jeden
rozdział, który przeczytałam tylko ja.

Rozdział 9

Lekcje kultury i asymilacji różnią się od wszystkich innych naszych zajęć i pewnie dlatego
herbaciarnia madame Dabney wyróżnia się tak bardzo spośród innych sal lekcyjnych. Ściany
wyściełane francuskim jedwabiem, kryształowe żyrandole, wszystko w tym pomieszczeniu jest
piękne i wyrafinowane i przypomina nam, że mamy być nie tylko szpiegami - mamy być damami.

Czasem nie mogę tego znieść i godzinami zastanawiam się, po co tracić czas na uczenie nas kaligrafii
i haftowania (oczywiście pomijając niewątpliwą przydatność tych umiejętności do kodowania
wiadomości).

Ale z drugiej strony, uwielbiam słuchać, jak madame Dabney, niemal płynąc nad podłogą, z
haftowaną chusteczką w dłoni, opowiada o sezonowych kwiatach lub historii walca.

Dzień po naszej pierwszej misji był właśnie taki. Może i schrzaniłam misję, ale wciąż byłam specem
od nakrywania stołu, więc zrobiło mi się naprawdę smutno, gdy madame Dabney powiedziała:

- Spójrzcie, która godzina, drogie dziewczęta!

Wcale nie chciałam odstawiać porcelany ani schodzić na dół i spotkać znów pana Solomona.

92

- Jednak zanim wyjdziecie - powiedziała dziwnym, podekscytowanym tonem, który nie umknął mojej
uwadze - mam wam coś jeszcze do powiedzenia!

Ucichł brzęk porcelany, a wszystkie dziewczyny niemal pożerały ją wzrokiem.

- Już czas, abyście poszerzyły swoją edukację w Akademii Gallagher, i dlatego... - poprawiła
okulary - od dzisiejszego popołudnia będę uczyć was jazdy!

Ale numer! Całkiem zapomniałam o jeździe! Pozwala się nam co prawda przerzucać się nawzajem
przez plecy czy zdobywać dodatkowe punkty za wymyślanie antidotum na rzadkie trucizny, ale jeśli
chodzi o ustawianie lusterek i pamiętanie, kto ma pierwszeństwo na czterech drogach
równorzędnych, to zarząd Gallagher nie zamierzał ryzykować. Poza tym nie zapominajmy o
ubezpieczeniach.

Madame Dabney mówiła dalej:

- Będziemy ćwiczyć w grupach po cztery, według pokojów. - Spojrzała na kartkę, a potem od razu na
Liz, Bex i mnie. - Zaczniemy od waszej czwórki.

Liz spojrzała na mnie i Bex, nic nie rozumiejąc.

background image

- Czwórki? - szepnęła, gdy właśnie zaczynałyśmy pojmować w czym rzecz, a z końca sali
usłyszałyśmy głos Macey:

- Zapowiada się nieźle.

(Czy muszę dodawać, że brzmiało to sarkastycznie?) Po południu zeszłyśmy tylnymi schodami na
parking. Czekał na nas ford taurus z lśniącym żółtym trójkątem „Nauka jazdy".

Mama mówi, że madame Dabney przepracowała większość czasu, rozpracowując podziemne
komórki nazistowskie, które wciąż były aktywne we Francji po II wojnie światowej. Czasem trudno
mi w to uwierzyć, szczególnie gdy kobieta, o której mowa, pojawia się w koszulce z napisem
„Wyhamuj niebezpieczeństwo!"

88

- Ach! Dziewczęta! Cóż to będzie za przyjemność! -Wskazała hamulec i wyjaśniła: - To służy do
zatrzymywania samochodu.

Potem przyszła kolej na pedał gazu:

- A tym się go uruchamia.

Ale najdziwniejsze było to, że Liz robiła notatki!

Ma pamięć fotograficzną! Do Mensy przyjęli ją, gdy miała osiem lat! A mimo to czuła się
zobowiązana, by naszkicować kierownicę i dokładnie zaznaczyć, który z przycisków włącza
wycieraczki.

- Nie zapomnij napisać, że kierownica jest okrągła -powiedziałam, a ona naprawdę zaczęła już pisać
kiero... zanim zorientowała się, że się z niej nabijam.

- Nie naśmiewaj się, Cammie - odparła typowym dla niej tonem.

Macey ją przedrzeźniała:

- No właśnie, nie naśmiewaj się, Cammie. Nawet Liz miała ochotę jej przyłożyć!

- A teraz, dziewczęta - ponownie odezwała się madame Dabney - skupcie się.

Złożyła ręce jak do modlitwy i zwróciła się do Bex:

- Rebecco, kochanie, zaczniesz?

Westchnęłam. To znaczy, uwielbiam Bex, jest moją najlepszą przyjaciółką, ale ja prowadzę
samochód, odkąd dorosłam do kierownicy i nogami sięgałam pedałów (babcia Morgan twierdzi, że
to wielki krok dla każdego dziecka wychowanego na farmie). Więc czemu to właśnie Bex z Londynu,
która dorastała, jeżdżąc metrem i machając na taksówki, miała być pierwszą, która zmierzy się z

background image

autostradą międzystanową?

Pocieszałam się myślą, że Bex jest moją najlepszą przyjaciółką i jest dobra we wszystkim, co robi.
Przynajmniej tak mi się wydawało do momentu, gdy wycofała się na autostradę po złej stronie ulicy!
Byłoby to całkiem zabaw-89

ne, gdyby nie fakt, że tam jest wzniesienie. Nie mówiłam o tym wcześniej? Wielkie wzniesienie w
stylu „nie widać nawet ciężarówki z naczepą, zanim nie dojdzie do czołowego zderzenia".

Oczywiście tylko ja to zauważyłam, bo madame Dabney pisała coś na swojej podkładce, Liz
odrabiała pracę domową z biochemii, a Macey złamał się paznokieć.

Próbowałam wrzasnąć, ale chyba na moment odebrało mi mowę, a jedyną osobą patrzącą na drogę
była Bex -przekonana, że jedzie po właściwej stronie, czyli po lewej.

Odzyskałam głos w samą porę i wydarłam się: „Bex!", a ona na to:

- No co? - I skręciła gwałtownie na przeciwległy pas ruchu, co w normalnych okolicznościach
byłoby tragiczne w skutkach, ale tak się składa, że w tym przypadku uratowało nam życie.

Los jest cwany i chyba każdy szpieg musi to kiedyś zrozumieć.

Tymczasem Bex odzyskała kontrolę nad samochodem i kompletnie niewzruszona jechała w stronę
miasta.

Gdy skręciła w lewo do Piggly Wiggly, o mało nie staranowała pilnującego przejścia dla pieszych z
podstawówki Roseville. Madame Dabney kazała jej zaparkować przed spożywczakiem i zmienić się
z Macey. Ale Bex wcale nie wyglądała na wściekłą, co samo w sobie było dość niepokojące.
Przeciwnie, wyglądała na całkiem zadowoloną z siebie, gdy otworzyła drzwi z mojej strony i
popchnęła mnie i Liz o jedno miejsce dalej, co wcale nie było takie łatwe, bo Liz była nieco... jakby
to powiedzieć... sztywna ze strachu.

Madame Dabney najwyraźniej wyciągnęła wnioski z lekcji z Bex, bo teraz ciągle upominała Macey:
„Delikatnie z gazem, słońce", „A teraz uwaga, tam jest znak stopu, kochanie".

Zaczynało się robić całkiem spokojnie. Poważnie, było nawet przyjemnie tak sobie siedzieć między
dwiema

95

przyjaciółkami, jechać i czuć przez szybę promienie słoneczne. Było zupełnie normalnie przynajmniej
na tyle, na ile normalne mogą być trzy geniuszki, dziedziczka imperium kosmetycznego vel córka
senatora i tajna agentka w fordzie taurusie.

Gdy tak siedziałam na tylnym siedzeniu pomiędzy Liz a Bex, pomyślałam, że to chyba byłaby
przesada, gdybym poprosiła o małą rundkę po mieście,, zanim kazano nam śledzić tam jednego z
najbardziej poszukiwanych ludzi na świecie. No tak, to zapewne dałoby nam nadmierną przewagę.

background image

Teraz, za dnia, widziałam dziesiątki kryjówek, gdzie dziewczyna może się zaszyć i pozostać
niezauważona, alejki i chodniki, które byłyby świetną drogą na skróty. Mimo wszystko poczułam
wielką ochotę na rewanż z panem Smithem. Przede wszystkim jednak myślałam o tym chłopaku. Czy
on istniał naprawdę? Chodził tymi ulicami?

No i dostałam odpowiedź.

- Co ty tam, do cholery, robisz? - zapytała Bex.

- Szukam soczewek - odburknęłam.

- Przecież masz idealny wzrok - przypomniała mi Liz.

- Ale... ja po prostu... teraz nie mogę się podnieść. Wiedziałam, że samochód się zatrzymał. Pewnie
na

światłach, jednych z dwojga w tym miasteczku, więc Josh musiał być już całkiem blisko.

- Co jest? - wyszeptała Bex. - O co chodzi? Ptzybrała styl szpiegowski, wyprostowała się i
rozejrzała dokoła.

- Tu nic nie ma. No poza tym, że omija cię właśnie widok niezłego ciacha na trzeciej.

Liz aż wyciągnęła szyję, by też zobaczyć.

- O kurczę! Chudy trochę, ale niezły. - Wzruszyła ramionami i dodała: - A zresztą, nieważne! Ma to
spojrzenie: „a to te z Gallagher".

Nie mam zielonego pojęcia, kto wymyślił to określenie, ale tak właśnie nazywamy spojrzenie, którym
ludzie z mia-96

sta obdarzają nas, gdy tylko zorientują się, do której chodzimy szkoły. To jedyny moment, kiedy nie
cierpię tej naszej przykrywki - gdy ludzie gapią się mnie, jakbym była uprzywilejowana i na pewno
rozpuszczona. Jak jakaś Ma-cey McHenry. Mam ochotę im wtedy powiedzieć, że wakacje spędzam,
czyszcząc ryby i wekując warzywa, ale to tylko jedna z tysiąca rzeczy, których dobrzy ludzie z
Roseville nigdy nie będą o mnie wiedzieli. A jednak gdy ktoś taki jak Josh patrzy na ciebie jak na
skrzyżowanie Charlesa Mansona z Paris Hilton, to trochę boli - nawet szpiega.

- No tak, ale to wciąż jednak chłopak - powiedziała tęsknie Bex. - Cam, rzuć okiem.

- Nie mam zamiaru gapić się na jakiegoś chłopaka! -odburknęłam. - Co mnie obchodzą jego loki!

- A kto mówi, że ma loki? Kurczę, ale wpadłam.

- Nie wierzę! - powiedziała Liz, chodząc tam i z powrotem.

Nie usiadła nawet na chwilę, odkąd wróciłyśmy do szkoły. Łaziła tylko i łaziła, próbując sobie

background image

wszystko logicznie poukładać. Nie mogłam jej winić, jej system wartości jest dość typowy dla
geniusza naukowego.

Życie ma dać się zbadać w laboratorium albo sprawdzić w książce.

Myślała, że mnie zna, ja sama myślałam, że siebie znam. A teraz obie nasze hipotezy szlag trafił i
wcale nam się nie podobało, że musimy zaczynać od zera.

Nie mogłam pozwolić, żeby widziała, w jakim jestem szoku, więc zrobiłam co mogłam najlepszego -
wkurzyłam się.

- A co konkretnie jest takie niesamowite? - spytałam. - Że chłopak na mnie spojrzał?

Jasne, że nie byłam egzotyczną pięknością jak Bex ani wesołym psotnikiem jak Liz, ale nie jestem też
pokryta 97

jakimiś liszajami. Lustra nie pękają z trzaskiem, gdy koło nich przechodzę, a dziadek nazywa mnie
Aniołkiem. Więc czy naprawdę nie jestem warta tego, żeby mnie zauważać?

- Cam! - wtrąciła Bex. - To przecież nie o to chodzi! Liz wyrzuciła ręce w górę i powiedziała:

- Nie mogę uwierzyć, że nam nie powiedziałaś! Nie mogę uwierzyć, że nie powiedziałaś o tym
komuś!

Przez „kogoś" Liz nie rozumiała kogokolwiek, tylko „nauczyciela".

- I co z tego? - starałam się zignorować, że miała rację.

- I co z tego? - powtórzyła Liz. - On cię widział! Przecież ciebie nikt nie widzi, jeśli nie chcesz, żeby
cię widział.

Opadła na łóżko tuż obok mnie.

- Jak śledziłyśmy Smitha i musiałam mieć cię na oku, to prawie nie dawałam rady, chociaż słyszałam
cię w słuchawkach. A przecież wiedziałam, jak byłaś ubrana i... -Znów machnęła rękoma. -1 ty
pytasz, co z tego?

Spojrzałam na Bex, żeby się przekonać, czy ona też świruje.

- Jesteś niesamowita, Cam - stwierdziła bardzo poważnym tonem, więc wiedziałam, że owszem,
świrowała.

- Coś tu nie gra - zauważyła Liz, gdy poszłam do łazienki umyć zęby.

(Dość trudno mówić rzeczy, które odcisną piętno na wieloletniej przyjaźni, gdy człowiek pieni się
niczym wściekły pies).

background image

- Mamy przedstawić panu Solomonowi sprawozdanie z misji, więc musimy o nim wspomnieć.
Bardzo możliwe, że za pośrednictwem Cammie chciał przeniknąć do szkoły. Mógł być wabikiem!

O mało nie zakrztusiłam się własną szczoteczką do zębów! Według definicji wabik to agentka, która
wykorzystuje romans, żeby zbliżyć się do obiektu. W praktyce jest to każdy z dekoltem. (Podobno to
określenie pochodzi od Gil-98

ly). Na sama myśl o tym, że Josh mógł być takim męskim wabikiem, przewracał mi się żołądek.

- Nie! - krzyknęłam - Nie. Nie. Nie. On nie jest wabikiem!

- A skąd wiesz? - spytała Bex, bawiąc się w adwokata diabła.

- Bo wiem! - odparłam.

Liz tylko wzruszyła ramionami i powiedziała:

- Musimy o nim wspomnieć w raportach.

Ale takie raporty prowadzą do rewizji, a rewizje do protokołu. A protokół

to dwutygodniowe śledzenie go po mieście przez Departament Bezpieczeństwa. Sprawdzą jego
metrykę urodzenia, to, czy jego mama pije i czy tata jest ha-zardzistą - nie takie rzeczy już robili. W
końcu to nie dzięki brakowi ostrożności Akademia Gallagher przez ponad sto lat pozostawała dobrze
strzeżoną tajemnicą.

Pomyślałam o Joshu, jaki wydawał się słodki i zwyczajny. Nie chciałam, żeby jacyś obcy ludzie
przyglądali mu się pod mikroskopem. Nie chciałam, żeby w Langley pojawił się katalog z jego
nazwiskiem. Ale przede wszystkim nie chciałam już dłużej siedzieć w tym pokoju i wyjaśniać,
dlaczego podszedł właśnie do mnie, gdy na rynku aż roiło się od piękniejszych dziewczyn.

Patrząc na podłogę, otrząsnęłam się z zamyślenia.

- Nie, Liz. Nie mogę tego zrobić. To jest zbyt wysoka cena za gadanie z dziewczyną.

Bex skrzyżowała ręce i uśmiechnęła się diabolicznie.

- A ja myślę, że za tym kryje się coś więcej - rzuciła przebiegle. - Ilość krwi, jaka napłynęła do
moich policzków, musiała mnie zdradzić, bo Bex przysunęła się i powiedziała: - No, już, nawijaj.

Opowiedziałam im o śmietniku i upuszczonej butelce dra peppera, no i o

„powiedz Suzie, że jest szczęściarą". Nawet bez moich genialnych umiejętności zapamiętałabym

94

co do słowa, bo to jak balsam dla dziewczęcej duszy. A gdy skończyłam, Bex gapiła się na mnie,

background image

jakby rozważała, czy przypadkiem ktoś nie podmienił mnie na genetycznie zmanipulowanego klona, a
Liz wyglądała całkiem jak zdziwiona postać z kreskówki.

- No co? - Chciałam, żeby w końcu jakoś to skomentowały.

Jakkolwiek.

- Zdaje się, że mogłabym ukręcić mu łeb jedhą ręką -powiedziała Bex i pewnie miała rację - ale
skoro tobie się podoba...

- Niesamowity jest - dodała Liz.

- To nie chodzi o to, jaki jest, czy nie jest. On... - plątałam się.

- ...musi się znaleźć w raportach! - ucięła Liz.

- Liz! - krzyknęłam, ale Bex chwyciła mnie za ramię:

- To może my to zrobimy? - Na jej twarzy pojawił się najbardziej przebiegły uśmieszek. - My go
sprawdzimy i jeśli okaże się najzwyklejszym chłopakiem, zapomnimy o sprawie. A jeśli coś będzie
nie tak, to go wsypiemy.

Wiedziałam od razu, jakie powinny być argumenty przeciw: miałyśmy zbyt dużo pracy, to było
wbrew milionowi zasad, a jeśli nas przyłapią, to ryzykujemy nasze kariery. Jednak wtedy, w cichym
pokoju spojrzałyśmy na siebie i tak oto nasze porozumienie zostało zawarte w sposób typowy dla
osób, które znają się zbyt dobrze i zbyt długo.

- Zgoda - powiedziałam w końcu - przeprowadzimy podstawowe rozeznanie i nikt nie będzie musiał
o tym wiedzieć.

- Zgoda. - Uśmiechnęła się Bex.

Spojrzałyśmy na Liz, która tylko wzruszyła ramionami: 95

- Bądźmy szczere: albo jest wrogim agentem i chce przeniknąć do Dziewcząt z Gallagher,
wykorzystując do tego Cammie... - urwała w połowie zdania, zmuszając mnie to reakcji.

-Albo...?

Teraz jej twarz się rozjaśniła:

- Albo jest twoją bratnią duszą!

Rozdział 1 0

No dobra, jeśli teraz czujecie, że macie prawo dopisywać coś do moich akt (które, jak sądzę, są w
Akademii Gallagher nieco bardziej szczegółowe niż w szkole w Roseville), to możecie przestać

background image

czytać.

Poważnie. Dajcie sobie spokój i pomińcie tych kolejnych sto stron. Nie będzie mi przykro, ani
trochę.

Krótko mówiąc, wcale nie jestem dumna z tego, co napisałam na tych stronach, ale nie mogę też
powiedzieć, że się tego wstydzę. Zakładając, że ma to jakiś sens. Czasem wydaje mi się, że całe
moje życie to sprzeczności. Przez ostatnie trzy lata ciągle tylko słyszałam: „Nie wahaj się, ale bądź
cierpliwa", „Myśl logicznie, ale ufaj instynktowi", „Trzymaj się zasad; ale improwizuj", „Bądź
zawsze czujna, ale rozluźniona".

Jeśli nastolatkom daje się tego typu rady, to w końcu zaczyna się robić ciekawie.

Reszta tygodnia nieźle nam się dłużyła. Nasza tajemna misja czaiła się z tyłu głowy jak napięcie
elektryczne i za każdym razem, gdy któraś dotykała klamki, spodziewałam się, że polecą iskry.

W niedzielę wstałyśmy o świcie, co oczywiście nie było moim pomysłem. Po corocznym pokazie
filmu Dirty Dancing, podczas którego chyba setny raz obejrzałyśmy scenę,

102

w której bohaterka mówi: „Nikt nie ustawi Baby w kącie", naprawdę musiałam odespać. Jednak Liz,
która może i jest jedną z najsłabszych na zajęciach z samoobrony, jest jednocześnie najskuteczniejszą
osobą, jeśli chodzi o wyciąganie mnie z łóżka. To naprawdę godne uwagi, zważywszy na to, jaka
kobieta mnie wychowała.

Macey spała ze swoimi słuchawkami, więc Liz nie krępowała się wrzasnąć:

- Robimy to dla ciebie! - i pociągnęła mnie za lewą nogę, podczas gdy Bex wyruszyła na
poszukiwanie śniadania.

Liz zaparła się stopą o materac:

- No chodź, Cam. Wstawaj!

- Nie! - Zakopałam się głębiej w pościel. - Jeszcze pięć minut.

Liz chwyciła mnie za włosy, co było już chwytem poniżej pasa, bo przecież powszechnie wiadomo,
że mam niezwykle delikatną głowę.

- On jest wabiiiiikieeeem.

- To za godzinę też nim będzie - błagałam.

Liz położyła się obok mnie, przysunęła i szepnęła:

- „Powiedz Suzie, że jest szczęściarą". Zrzuciłam kołdrę:

background image

- Już wstałam!

Dziesięć minut później szłyśmy za Liz do podziemi, a Bex podała mi herbatniki. Korytarze świeciły
pustkami, a w całym budynku panowała cisza. Było trochę tak jak podczas wakacji, ale od
kamiennych ścian wiało chłodem, a obok mnie były moje najlepsze przyjaciółki. Gdy doszłyśmy do
automatów przed gabinetem doktora Fibsa, zaczęłam jeść śniadanie i poczułam przypływ energii.

- To co, gotowe? - spytała Bex, a Liz przytaknęła. Spojrzały na mnie.

Wzięłam kolejny kęs i stwierdziłam,

że skoro zaszłyśmy już tak daleko (i skoro i tak już wstałam), to możemy kontynuować.

98

Wyciągnęłam monetę z kieszeni i już miaiam wrzucić ją do maszyny, gdy Liz mnie powstrzymała:

- Czekaj! - Odebrała mi monetę. - Jeśli ktoś będzie grzebał w rejestrze, to moje nazwisko wzbudzi
mniej podejrzeń - powiedziała, mimo że nie robiłyśmy niczego wbrew szkolnym zasadom.

(Wiem, bo sama sprawdziłam).

Tak naprawdę to nawet zachęcano nas do robienia tylu „specjalnych projektów" dla „niezależnego
poszerzania wiedzy", ile tylko chciałyśmy, i nikt nigdy nie mówił, że nie można przeprowadzić
niezależnego projektu sprawdzania wyjątkowych chłopców. Ale mimo wszystko oddanie Liz tej
monety nie było wcale takim złym pomysłem - niech to ona zostawi odcisk kciuka na głowie Jerzego
Waszyngtona i wrzuci monetę do automatu, zamawiając przedmiot A-19.

Dwie sekundy później automat otworzył się z trzaskiem, odsłaniając przejście do jedynego poza CIA
supernowoczesnego laboratorium medycyny sądowej. (Gdyby Liz wybrała B-14, z mahoniowej
boazerii za nami opuściłaby się drabina).

Gdy weszłyśmy do laboratorium, Liz od razu wyciągnęła z torby butelkę pana Smitha i ustawiła ją na
środku stołu. Odłamane kawałki były posklejane, a ja prawie zapomniałam już, dlaczego ją
upuściłam - prawie.

- (Tylko ją obejrzymy i sprawdzimy, co tu mamy - powiedziała Liz tonem bardzo oficjalnym i
zdecydowanie zbyt rześkim jak na siódmą rano w sobotę!

A poza tym ja i tak mogłam jej już wtedy powiedzieć, co znajdziemy -

nic! Nadal Na butelce dra peppera będą odciski palców uczennicy Akademii Gallagher (to ja),
odciski, które właściwie nie istnieją, gdyż zmieniają się co roku wraz z nową twarzą nauczyciela
Akademii Gallagher (Smith), oraz odciski należące do przypadkowego Bogu ducha winnego
przechodnia, którego jedynym przewi-104

nieniem była troska o nastolatkę zmuszoną do grzebania w śmietniku (Josh).

background image

Zaczęłam tłumaczyć to wszystko Liz, ale ona już zdążyła włożyć biały laboratoryjny fartuch, a nic nie
cieszy jej tak, jak właśnie chodzenie w białym laboratoryjnym fartuchu, więc zamknęłam się i
próbowałam zdrzemnąć się na ławce.

Godzinę później Liz trzęsła mną niemiłosiernie i mówiła, że w systemie nie znalazła odcisków
palców Josha (tak, wiem, po prostu skandal).

Oznaczało to tylko tyle, że nigdy nie był w więzieniu ani w wojsku. Nie był też praktykującym
adwokatem ani członkiem CIA. Nie próbował

nigdy kupować broni ani ubiegać się o żaden urząd (co z jakiegoś powodu przyjęłam z ulgą).

- No widzisz? - Miałam nadzieję, że da sobie teraz spokój i pozwoli mi wrócić do łóżka.

Ona jednak spojrzała na mnie jak na idiotkę.

- To dopiero pierwszy etap. - Zabrzmiało to tak, jakby poczuła się urażona.

- A czy ja na pewno chcę wiedzieć, jaki jest drugi etap?

- spytałam.

Liz popatrzyła na mnie przez moment i powiedziała:

- Wracaj do spania.

- Nie mogę uwierzyć, że dałam się wam na to namówić

- powiedziałam, gdy czaiłyśmy się w krzakach rosnących przed domem Josha.

Przejechał kolejny samochód z głośną muzyką. Jedyne, co mogłam powiedzieć, to znowu:

- Nie mogę uwierzyć, że dałam się na to namówić.

- Ty nie możesz uwierzyć? - burknęła Bex i odwróciła się. - Liz, wydawało mi się, że mówiłaś, że o
ósmej dom miał być pusty.

- No i teoretycznie dom Abramsów jest pusty.

100

Nie miałam do niej pretensji. Zabrało jej to przecież trzy godziny, żeby przebić się przez firewalle
(ich, nie nasze) i przejrzeć cały system komputerowy szkół publicznych w Roseville, by ustalić, że
„mój" Josh to Josh Abrams z North Bellis Street 601. Przez kolejną godzinę usiłowała dostać się do
skrzynek pocztowych rodziny Abramsów i przechwycić e-mail, w którym Joan Abrams (czyli mama
Josha) obiecywała jakiejś Dorothy, że „za nic w świecie nie opuścilibyśmy przyjęcia niespodzianki
Keitha! Będziemy punktualnie o ósmej!"

background image

Wyobraźcie sobie więc nasze zdziwienie, gdy kryjąc się w różaneczniku, patrzyłyśmy, jak przez
stojący na końcu ulicy Josha biały domek o niebieskich okiennicach przewija się mniej więcej
połowa mieszkańców Rosevil-le. Wydobyłam okulary, które przydają się tylko totalnym
krótkowidzom (tak naprawdę to była lornetka), i zrobiłam mocne zbliżenie na dom, gdzie zabawa
rozkręciła się już na dobre.

- Keiht jaki? - zapytałam, zmuszając Liz, żeby przypomniała sobie e-mail wydrukowany na
znikopapierze i ukryty pod moim łóżkiem.

- Jones - odpowiedziała - a bo co?

Podałam okulary Liz, żeby sama mogła przyjrzeć się temu domowi i drzwiom wejściowym, nad
którymi widniał napis" „Witamy u Jonesów".

- Aha - wymamrotała Liz i już było jasne, że rodzina Abramsów nie wybrała się zbyt daleko.

Wyobrażałam sobie, gdzie mieszka Josh, ale moje domysły zbladły wobec rzeczywistości. To nie
było zwykłe sąsiedztwo, to było sąsiedztwo jak z telewizji: wypielęgnowane trawniki, klasyczne
werandy, na których sączy się lemoniadę, siedząc w wygodnym bujanym fotelu. Zanim znalazłam się
w Akademii Gallagher, mieszkaliśmy w wąskim szeregowcu w Waszyngtonie. Lato spędzałam na za-
106

kurzonym ranczu i nigdy wcześniej nie widziałam takiego skondensowanego podmiejskiego
perfekcjonizmu, na jaki patrzyłam teraz w bladym ulicznym świetle, nad długimi rzędami białego
parkanu.

Czułam, że szpieg nigdy nie odnalazłby się w takim miejscu.

A jednak w tej chwili była ich tam trójka, czająca się w ciemnościach, dopóki Bex nie wyciągnęła
zestawu wytrychów i nie ruszyła do tylnych drzwi. Przez chwilę Liz biegła tuż za nią, ale potem
rąbnęła palcem w ogrodowego krasnala, wylądowała centralnie na krzaku ostrokrzewu i cicho
jęknęła: „Nic mi nie jest!"

Pomogłam jej wstać i już po chwili byłyśmy za Bex, która wyczyniała swoje czary z zamkiem w
tylnych drzwiach.

- Już prawie - powiedziała pewnie i stanowczo. Dobrze znałam ten ton. To był ton niebezpieczny.
Słyszałam muzykę dobiegającą z końca ulicy, widziałam tę malowniczą okolicę i nagle mnie olśniło:

- Słuchajcie, a może powinnyśmy... - Sięgnęłam do klamki.

Ustąpiła bez najmniejszego oporu.

- No - zgodziła się Bex - można i tak.

Dom Josha był jak w kolorowym magazynie: na stole świeże kwiaty, na podstawce przy piekarniku
stygła szarlotka, a na lodówce magnesami przypięte były szkolne świadectwa jego siostry - od góry

background image

do dołu same piątki.

Bex i Liz przemknęły przez salon i popędziły na górę, a ja wykrztusiłam tylko:

- Pięć minut! - I nie dałam rady iść za nimi. Nie mogłam się ruszyć.

Od samego początku wiedziałam, że nie powinno mnie tam być - z wielu powodów. Wtargnęłam nie
tylko do domu, ale także do czyjegoś życia.

Na ławeczce pod oknem

102

zobaczyłam koszyk na robótki - najwyraźniej przygotowywano kostium na Halloween. Na stoliku
leżał poradnik, jak samemu obić meble, a z oparcia sofy zwisały cztery różne próbki materiału.

- Cam! - krzyknęła Bex i rzuciła we mnie nadajnikiem. - Liz mówi, że to musi być na zewnątrz.
Spróbuj z tym wiązem, co?

Ucieszyłam się, że mam co robić. Że mogłam wyjść z tego domu.

Podstawowe rozpoznanie było przecież nieodłącznym elementem wykrywania wabików. No, bo
przecież jeśli Josh otrzymywał polecenia z jakiejś komórki terrorystycznej albo jakiegoś wrogiego
rządu, to wpuszczenie mu trojana do komputera i przeszukanie szuflady z bielizną było najlepszym
sposobem, by się o tym przekonać. Ale mimo wszystko odczułam ulgę, mogąc wyjść na zewnątrz i
wspiąć się na drzewo.

Byłam właśnie na trzeciej i instalowałam nadajnik, gdy spojrzałam na ulicę i zobaczyłam jakąś
postać przechodzącą przez ogródki. Ten ktoś był

wysoki. Ten ktoś był młody i trzymał ręce w kieszeniach, opuszczając spodnie w sposób, który już
gdzieś widziałam!

- Molu książkowy, słyszysz mnie? - powiedziałam, ale mimo najszczerszych chęci Liz, żeby naprawić
moje słuchawki, zakłócenia uświadomiły mi, że jej pospieszna reanimacja niewiele dała.

Przyczaiłam się więc na gałęzi, a wokół mnie kołysały się resztki letnich liści.

- Księżna - szepnęłam, modląc się, żeby Bex odpowiedziała albo jeszcze lepiej uderzyła w ramię i
nawymyślała za brak odrobiny wiary.

- Bex, możesz mnie przezywać, jak tylko chcesz, ale się odezwij! -

szepnęłam w ciemnościach.

Josh właśnie wchodził na werandę. Otwierał drzwi wejściowe.

background image

108

- Dziewczyny, jeśli mnie słyszycie, to schowajcie się gdzieś! Obiekt wchodzi do domu! Powtarzam.
Obiekt wchodzi do domu!

Zamknął za sobą drzwi, więc zeskoczyłam z drzewa i nie spuszczając z oka wejścia, pobiegłam w
krzaki. Brzmi całkiem rozsądnie, tylko że w tym czasie zupełnie nie zauważyłam Liz i Bex
wyłażących przez okno na drugim piętrze i zwiewających na dach.

- Kameleon! - zawołała Bex w ciemnościach, czym o mało nie przyprawiła mnie o zawał. Najpierw
dałam nura w krzaki, a dopiero potem zobaczyłam wyglądającą zza okapu Bex.

Musiały sądzić, że Josh wrócił na dobre, bo zaczęły mocować linę do komina i już zamierzały zejść z
dachu, gdy on znów pojawił się w drzwiach!

Siedziałam w krzakach i patrzyłam z przerażeniem, jak moje dwie najlepsze przyjaciółki miały za
moment wylądować na najsłodszym chłopaku, jakiego kiedykolwiek widziałam, i na szarlotce, którą
niósł.

Nie mogły go widzieć. On nie mógł widzieć ich, ale ja widziałam wszystko.

On zrobił krok. One zrobiły krok.

Od totalnej katastrofy dzieliły nas już tylko sekundy i z ręką na sercu stwierdzam, że nie miałam
pojęcia, co robię, aż nagle odezwałam się, stojąc pośrodku trawnika Adamsów:

- O! Cześć!

Kątem oka zobaczyłam, jak wiszącą nade mną Bex zmroziło i jak złapała Liz, odciągając ją od
krawędzi dachu. Potem już zupełnie nie zwracałam na nie uwagi. No bo niby jak, skoro szedł do mnie
ktoś tak cudny jak Josh Abrams? Patrzył na mnie w kompletnym osłupieniu, co akurat było całkiem
zrozumiałe.

- Cześć. Nie sądziłem, że cię tu spotkam - powiedział, a mnie natychmiast odbiło.

104

Czy to znaczy, że o mnie myślał? Czy po prostu starał się zrozumieć w jaki sposób obca dziewczyna
ubrana na czarno pojawia się nagle na jego trawniku? (Całe szczęście, że zdążyłam rzucić w krzaki
czapkę i pasek z narzędziami) .

- O! Widzę, że znasz Jonesów - powiedziałam, chociaż ja ich nie znałam, ale sądząc po tłumie ludzi
przewijającym się przez dom na końcu ulicy, była to dość bezpieczna wymówka.

Na szczęście Josh uśmiechnął się i powiedział:

- A tak, te imprezy z roku na rok robią się coraz bardziej zwariowane.

background image

- Uhm - odparłam, patrząc, jak Bex stara się przeciągnąć Liz po dachu na tył domu, a Liz ześlizguje
się w dół.

Próbowała przytrzymać się rynny, ale się nie udało, i po chwili zwisała z boku domu Abramsów, a ja
myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi (z wielu powodów zresztą).

Josh wyglądał na równie speszonego, jak ja i wskazując na szarlotkę, wyjaśnił:

- Mama zapomniała - przerwał nagle, jakby zastanawiając się, czy mówić coś więcej - tylko że tak
naprawdę to ona nigdy nie zapomina swojego ciasta. - Przewrócił oczami. - Jest tak jakby sławna z
powodu tych ciast, wiesz. No i zawsze jak gdzieś idzie, to lubi, jak wszyscy pytają ją o ciasto z
dziesięć razy, zanim je poda.

Jedną rękę trzymał w kieszeni i naprawdę wydawał się zmieszany tym, że właśnie podzielił się takim
mrocznym rodzinnym sekretem.

- Głupie, co?

To ciasto naprawdę wyglądało smakowicie, ale przecież nie mogłam mu tego powiedzieć.

- Wcale nie - odparłam - w sumie to miłe. Naprawdę tak myślałam. Moja mama nie jest znana

z ciast. Nie, ona jest znana z rozbrajania bomb jądrowych 110

w Brukseli przy użyciu nożyczek do manikiuru i spinki do włosów. Ale jakoś w tej chwili to ciasto
wydawało się fajniejsze.

Josh właśnie zamierzał się odwrócić, ale ponieważ Liz wciąż dyndała z dachu, wyskoczyłam z
pierwszą lepszą rzeczą, jaka przyszła mi do głowy:

- Keith był zaskoczony?

Pojęcia nie miałam, kim jest Keith ani dlaczego Jone-sowie urządzali mu przyjęcie niespodziankę,
ale to wystarczyło, żeby Josh zatrzymał się i powiedział:

- Nie, on nigdy nie jest zaskoczony, ale udaje całkiem nieźle.

Sama byłam niezłym ekspertem w udawaniu, a szczególnie gdy widziałam, jak Bex zjeżdża powoli
do Liz i teraz obie wiszą w powietrzu, a Bex usiłuje odplątać Liz z linki. A przy tym jeszcze Bex dała
mi znak i bezgłośnie powiedziała: „Słodziak!"

- Chcesz wpaść na colę? - zapytał, a ja od razu pomyślałam: tak!

Niczego na świecie nie chciałam bardziej. Tymczasem tuż za nim Bex właśnie celowała w tył jego
buta, żeby wstrzelić w nike urządzenie monitorujące.

Usłyszałam delikatny odgłos przedmiotu wbijającego się w gumową podeszwę, ale Josh nawet nie

background image

mrugnął. Bex była z siebie niezmiernie dumna, mimo że Liz wciąż dyndała tam jak jakaś piniata*.

- A więc to tutaj mieszkasz, tak? - zapytałam, jakbym nie wiedziała.

- No. Od zawsze - powiedział, ale jakoś bez przekonania.

* Piniata - bożonarodzeniowy zwyczaj ludowy wywodzący się z krajów latynoskich. Celem zabawy
jest strącenie specjalnej kuli (piniaty) wypełnionej słodyczami i zebranie jak najwięcej z nich
(przyp. tłum.).

106

Nie tak, jak babcia Morgan, która mówiła, że od zawsze mieszka na ranczu i stamtąd pochodzi. Kiedy
on to powiedział, brzmiało to tak, jakby był przykuty do tego miejsca. Wystarczająco długo uczę się
języków, żeby wiedzieć, że właściwie każde zdanie może mieć dwa znaczenia.

Tymczasem Bex najwyraźniej uwolniła Liz z więzów, bo usłyszałam odgłos dwóch spadających
osób, a potem brzęk metalowych śmietników.

Już miałam znokautować Josha i lecieć do nich, ale on tylko machnął ręką i powiedział:

- Pełno tu różnych psów w okolicy.

- Aha. - Odetchnęłam.

Znowu usłyszałam jakieś brzęczenie, więc dodałam:

- I to chyba całkiem sporych.

Dopóki nie zobaczyłam, jak Bex zakrywa usta Liz i wciąga ją w krzaki po drugiej stronie trawnika,
niemal nie oddychałam.

- O kurczę, powiedziałam mamie, że przyniosę jej kurtkę z samochodu -

rzuciłam, ruszając w kierunku ustawionych na ulicy aut.

- To ja pójdę z... - zaczął Josh, ale na ulicy pojawił się jakiś chłopak i zawołał:

- Josh!

Ten odwrócił się, spojrzał na chłopaka i pomachał do nieg0^-

- Idź, idź - ponagliłam.

- Nie, to jest...

- Josh! - zawołał znowu chłopak, podchodząc bliżej.

background image

- Poważnie - zapewniłam - dołączę do was na miejscu. I wtedy po raz drugi uciekłam od niego,
próbując wy-miksować się jakoś z imprezy.

Schowałam się za dużym samochodem, przestawiłam lusterko i patrzyłam, jak na środku ulicy ten
chłopak podchodzi do Josha. Chciał

zabrać mu ciasto, mówiąc:

107

- Dla mnie upiekłeś? Nie trzeba było! Josh stuknął go porządnie w ramię.

- Au! - zawołał tamten i aż pomasował obolałe miejsce.

Potem wskazał samochody i spytał:

- A kto to był? Całkiem fajna.

Wstrzymałam oddech, a Josh spojrzał w moim kierunku i powiedział:

- A, nikt. Taka dziewczyna.

Rozdział 1 1

R aport z obserwacji

agentki: Cameron Morgan, Rebecca Baxter i Elizabeth Sutton (zwane dalej agentkami).

Po przeprowadzeniu obserwacji agentki Akademii Gallagher (Cameron Morgan) podczas dwóch
rutynowych misji agentki ustaliły, że młody
mężczyzna (znany wówczas jako Josh vel chłopak od
„Powiedz Suzie, że
jest szczęściarą") był OZ (obiektem zainteresowania).

Agentki rozpoczęły serię operacji rozpoznawczych, podczas których zaobserwowały, co następuje:

Obiekt: Josh Adamson Abrams mieszka przy North Bel-lis 601, w Roseville, w Wirginii.

Rozpoznani wspólnicy: skan działalności internetowej obiektu wykazał

częsty kontakt e-mailowy z Bilionem Jonesem o nicku D'Man (również z ulicy North Bellis) -
zwykle w związku z „naprawdę niesamowitymi"

grami wideo, „kiepskimi" filmami, „moim głupim" tatą i szkolnymi zadaniami domowymi.

Zawód: uczeń drugiej klasy liceum w Roseville, siedziby drużyny Walecznych Piratów.
(Najwyraźniej jednak mało walecznych, gdyż
głębsze poszukiwania dowiodły, że ich ostatni wynik
to 0:3).

background image

114

Średnia ocen: 3,75.

Obiekt ma trudności z rachunkami oraz stolarką. (Wyklucza to karierę łamacza kodów wABNlub/i
telewizyjnego, domowego
Seksownego Stolarza Nie wyklucza jednak tego, iż obiekt z pasem na
narzędzia może
wyglądać kusząco).

Obiekt ma dobre wyniki z języka angielskiego, geografii i wiedzy o społeczeństwie (świetnie się
składa, bo Cammie jest mówiącym po
angielsku przedstawicielem społeczeństwa!) Rodzina:

Matka, Joan Ellen Ambrams, lat 46, pani domu i niezwykle doświadczona wypiekaczka ciast.

Ojciec, Jacob Whitney Abrams, lat 47, farmaceuta, wyłączny właściciel Apteki Abrams i Syn.

Siostra, Joy Marjońe Abrams, lat 10, uczennica.

Nietypowe transakcje finansowe: brak, jeśli nie liczyć faktu, że ktoś w rodzinie nadmiernie
interesuje się biografiami z czasów wojny secesyjnej.

(Czy to może oznaczać, że w Wirginii wciąż żyją i pracują rebelianci? Do dalszego zbadania).

Przedłożone przez: Cammie, Bex i Liz

- Mówię wam, że to wszystko nic nie znaczy - powiedziała Bex, gdy stałyśmy przed lustrem,
czekając, aż skaner przesunie się po naszych twarzach, a światełko w oczach na obrazie zmieni się na
zielone.

Nie wspomniałam słowem o Joshu, ale wiedziałam, o co jej chodzi. Bex przyglądała się mojemu
odbiciu w lustrze i zdałam sobie sprawę, że nie tylko skaner potrafił przejrzeć mnie na wylot.

Drzwi otworzyły się i weszłyśmy do środka.

- Mamy odczyt z komputera - zaczęła Liz - i na przykład taka historia transakcji finansowych może
wskazać wiele...

- Liz! - ucięłam.

110

Spojrzałam na zmieniające się światełka w miarę, jak zjeżdżałyśmy coraz niżej.

- Nie ma sensu tak ryzykować, rozumiesz?

Głos lekko mi się załamał, kiedy przypomniałam sobie, jak mówił, że byłam tylko „taką tam
dziewczyną" - byłam „nikim". Nie bardzo wypada szpiegowi smucić się z takiego powodu, ale
głównie chodziło mi o to, żeby dziewczyny tego nie zauważyły.

background image

- Dajcie spokój. On wcale nie jest mną zainteresowany. Nie szkodzi. Ja nie jestem typem, za którym
chłopcy przepadają. Mówi się trudno.

Nie oczekiwałam komplementów, jak jakaś chuda panienka, która mówi, że wygląda grubo, albo taka
ze świetnymi lokami na głowie marudząca, jak to ona nie cierpi wilgoci. Oczywiście znalazłoby się
parę osób, które zawsze mi powtarzają: „No nie mów, że nie jesteś ładna" i „Naturalnie, że
wyglądasz jak twoja mama", ale przysięgam, że nie liczyłam na to, że Bex powie:

- No cóż! A mógłby być takim szczęściarzem. - Ale tak powiedziała i muszę przyznać, że poczułam
się lepiej.

- Przestańcie. - Zaśmiałam się. - A co wy myślałyście? Że mnie zaprosi na bal?

Przekomarzałam się dalej:

- O, wiecie co? Mama pewnie przypali makaron z serem n& niedzielną kolację, to może on mógłby
wpaść i wtedy opowiedziałaby mu, jak w Hongkongu skakała z balkonu na dziewięćdziesiątym
piętrze ze spadochronem, który zrobiła z poszewek na poduszki.

Spojrzałam na dziewczyny i próbowałam się śmiać, ale Bex i Liz tylko na siebie patrzyły. Znam te
miny. Już od paru dni wymieniały je między sobą jak sekretne karteczki pod ławką.

- Chodźcie. - Minęłyśmy domek dla lalek. - Nie zapominajcie, że mamy dużo lepsze rzeczy do roboty.

116

Wyszłyśmy zza rogu i nagle wszystkie trzy wyhamowałyśmy. Szczęka całkiem mi opadła, a serce
zaczęło walić jak szalone na widok królestwa pana Solomona. Sala lekcyjna na podpoziomie
pierwszym nie wyglądała wcale jak klasa... już nie. Zamiast ławek stały trzy długie stoły. Zamiast
kredy i papieru - pudełka gumowych rękawiczek. Ścianka z matowego szkła i lśniąca biała podłoga
robiły wrażenie, jakby porwali nas kosmici i przetransportowali na statek matkę, by przeprowadzić
jakieś chirurgiczne procedury medyczne. (Osobiście liczyłam na operację nosa).

Stałyśmy razem, wszystkie dziewczęta z Gallagher w zwartym szyku i czekałyśmy na wyzwanie, które
zapewne za chwilę przekroczy próg.

Nie spodziewałyśmy się jednak, że tym wyzwaniem będzie pan Solomon taszczący trzy pękate
plastikowe worki. Widok tych wypchanych paskudztw sprawił, że wersja z kosmitami wydawała się
teraz o wiele przyjemniejsza. Na każdy stół trafiła jedna z toreb, wydając przy tym odrażający
dźwięk. Potem pan Solomon posłał w naszą stronę pudełko rękawiczek.

- Szpiegostwo to brudna robota, moje panie. - Strzepnął ręce, jakby chciał

pozbyć się pozostałości ze swojego poprzedniego życia. - Większość rzeczy, które ludzie chcą przed
wami ukryć, trafia co tydzień do śmieci. -

Rozwiązał jeden z worków. - Na co wydają pieniądze? Gdzie i co jedzą?

background image

Jakie leki przyjmują? Jak bardzo kochają swoje domowe zwierzątka?

Chwycił spód plastikowej torby i wywrócił ją jednym energicznym płynnym ruchem, trochę jak
magik na przyjęciu urodzinowym, a trochę jak mistrz egzekucji. Śmieci rozwaliły się dosłownie
wszędzie, rozsypały dokładnie po całym długim stole. Smród był niewyobrażalny i po raz drugi w
ciągu dwóch tygodni pomyślałam, że zwymiotuję 112

na tych zajęciach. Za to Joe Solomon podszedł bliżej i pogrzebał w tym paskudztwie.

- Czy on jest typem, który rozwiązuje krzyżówki długopisem? - Upuścił

kawałek papieru, a podniósł kopertę całą oblepioną skorupką od jajka. -

Co ona bazgrze, rozmawiając przez telefon?

W końcu ze sterty śmieci wyciągnął stary plaster z opatrunkiem. Spojrzał

pod światło na suche ślady krwi na gazie.

- Wszystko, czego człowiek dotknie, niesie jakąś informację, to jak fragmenty puzzli z ich życia. -
Wrzucił plaster z powrotem na stół, klasnął

w dłonie i, szczerząc zęby w uśmiechu zakończył: - Witam na lekcji śmiecio-logii!

We wtorek rano padało. Przez cały dzień kamienne ściany wyglądały jak przesiąknięte wilgocią, a
ciężkie gobeliny i eleganckie kamienne kominki przegrywały z chłodem. Doktor Fibs chciał, żebyśmy
ja, Liz i Bex pomogły mu po poniedziałkowych zajęciach, więc musiałyśmy zamienić się na lekcję
jazdy z Tiną, Courtney i Evą. I teraz zamiast jeździć w piękne popołudnie, będzie nam towarzyszyć
niebo w odcieniu mniej więcej odzwierciedlającym mój nastrój. Czekałam na dole na Bex i Liz,
stojąc przy francuskich drzwiach prowadzących na portyk. Na zaparowanej szybie wypisałam swoje
inicjały, ale woda skropliła się i spłynęła.

Nie wszyscy czuli się tak ponuro jak ja, bo za chwilę pojawiła się Liz z okrzykiem:

- Super! Nie mogę uwierzyć, że będziemy używać wycieraczek!

Zdaje się, że gdy ktoś w wieku dziewięciu lat publikował już w

„Scientific American", to jego pojęcie dobrej zabawy jest nieco dziwaczne.

113

Przeszłyśmy z chlupotem po grząskiej trawie w kierunku siedzącej w samochodzie madame Dabney.
Zapaliła już światła, rozpraszając nimi szarość dnia, a wycieraczki rozchlapywały deszcz na
wszystkie strony.

Po pięciu minutach madame Dabney mówiła:

background image

- Hm... wiesz, Rebecco, może powinnaś... - zamilkła jednak, widząc, jak Bex ponownie bierze zakręt
i ląduje po złej stronie ulicy.

Można byłoby się spodziewać, że w takiej sytuacji szpieg zaciągnąłby ręczny hamulec i ogłuszył Bex
precyzyjnym ciosem w głowę, ale madame Dabney powiedziała tylko:

- Tak, a teraz w prawo, moja droga... O mój... -i chwyciła się deski rozdzielczej, gdy Bex skręciła
dokładnie w poprzek ulicy.

- Przepraszam - krzyknęła Bex, prawdopodobnie do kierowcy ciężarówki, któremu zajechała drogę -
chyba jakoś zapominam, że oni też tam jeżdżą, prawda?

Przestało padać, ale koła nadal ślizgały się z piskiem, rozchlapując wodę i brudząc podwozie. Szyby
były zaparowane i właściwie nie widziałanCdokąd jedziemy, co w sumie było korzystne, bo za
każdym razem, gdy dostrzegłam jakiś skrawek świata wokół nas, migał mi przed oczami kolejny rok z
mojego życia.

- Może teraz powinna pojeździć któraś z twoich koleżanek? -

zaproponowała wreszcie madame Dabney, gdy Bex omal nie wjechała w wielką betoniarę, szarpnęła
kierownicą, przeskoczyła przez krawężnik, przeleciała nad skrajem parkingu i wylądowała na innej
ulicy.

Zauważyłam coś bardzo dziwnego: nie tylko Bex nie zwracała uwagi na szaleńcze okrzyki madame
Dabney ani na przepisy ruchu ulicznego w tym kraju, ale, co najdziwniejsze, Liz nie wychodziła z
siebie!

Liz, która nie znosi pająków i w życiu nie pójdzie nigdzie boso. Liz, która jest doskonałą pływaczką,

119

a jednocześnie ma sześć kamizelek ratunkowych różnego typu. Liz, która poszła kiedyś do łóżka, nie
używszy nici dentystycznej i przez całą noc oka nie zmrużyła, siedziała teraz spokojnie na tylnym
siedzeniu, podczas gdy Bex niemalże skasowała stojący na krawężniku śmietnik.

- Rebecco, to mógł być przechodzień - ostrzegła madame Dabney, ale nie zaciągnęła hamulca.

I teraz już zawsze będę się zastanawiać, co jest nie tak z madame Dabney, że jej pojęcie „nagłego
wypadku" jest tak wypaczone.

Zaczęłam nagle zauważać znaki z nazwami ulic.

- O rany! - wymamrotałam przez zęby.

Liz tylko się wyszczerzyła na widok śmigającego za szybą znaku z nazwą North Bellis.

- Ciiiii - nakazała, sięgając do kieszeni torby w poszukiwaniu pilota od stereo, które popsuła zaraz

background image

po powrocie z wakacji.

- Co ty wyprawiasz z tym...?

- Ciiii! - Rzuciła ostrzegawcze spojrzenie w kierunki madame Dabney. -

To będzie tylko taka malutka eksplozja.

Eksplozja!

Sekundę później w samochodzie rozległ się głośny huk. Bex walczyła o panowanie nad kierownicą, a
ja poczułam zapach dymu i usłyszałam głuche klapanie gumy na chodniku.

- O, nie, madame Dabney - wykrzyknęła Bex swoim najbardziej teatralnym tonem. - Chyba
złapałyśmy gumę!

- No coś takiego? - Spojrzałam na Liz, która tylko wzruszyła ramionami.

Może jednak powinnam przestać chwalić się genialnymi przyjaciółkami.

Normalne przyjaciółki raczej nie wysadzają samochodów do nauki jazdy, a przynajmniej nie celowo!

Gdy samochód w końcu się zatrzymał, byłyśmy akurat przed domem Josha! Tak, to było łatwe do
przewidzenia!

120

- Ach! Dziewczęta! - uspokajała madame Dabney, odwracając się, by sprawdzić, czy Liz i ja
jesteśmy nadal w jednym kawałku. - Nic się nikomu nie stało?

Zaprzeczyłyśmy.

- No dobrze. - Madame Dabney najwyraźniej ulżyło. -Wygląda na to, że nauczymy się teraz zmieniać
koło.

Naturalnie Bex i Liz dobrze wiedziały, że tak będzie.

0 to właśnie chodziło, ale Bex nadal wydawała się dość zaskoczona, gdy powiedziała:

- To ja przyniosę zapasowe!

Z prędkością błyskawicy wyskoczyła z samochodu 1 otworzyła bagażnik, a Liz zatrzymała madame
Dabney pytaniami:

- Proszę mi powiedzieć, jaka według pani jest najczęstsza przyczyna przebitych opon?

Gdy Liz namawiała naszą instruktorkę na wnikliwe oględziny przodu auta, ja podeszłam do Bex:

background image

- Co wy wyprawiacie? - zażądałam wyjaśnień.

Bex tylko się uśmiechnęła i sięgnęła do bagażnika, odsłaniając wypchany worek na śmieci, taki sam
jak te stojące wzdłuż ulicy.

- Nie możemy przecież tak po prostu ogołocić krawężnika, prawda?

I wtedy zauważyłam, że wzdłuż Bellis Street krawężnik zastawiony był

pojemnikami i plastikowymi workami wyglądającymi jak stojący na baczność żołnierze.

- To wy zamieniłyście dni! - powiedziałam z przerażeniem. - Wy przebiłyście oponę. To wy...

Urwałam, bo właśnie miałam powiedzieć: „Chciało wam się tak kombinować?" albo „Jesteście
kryminalistka-mi!" Ale cokolwiek bym powiedziała, i tak wyszłoby na to samo.

- Przecież nie możemy się teraz wycofać, nie? - powiedziała Bex bardzo w swoim stylu.

116

Wyciągnęła lewarek i uniósłszy brew, dodała:

- Jesteśmy to winne twojemu krajowi. Nieprawda, sądziły, że są to winne mnie. Na szczęście

tego już nie powiedziała.

W mgnieniu oka wydobyłyśmy z bagażnika zapasowe koło, madame Dabney przyglądała się akcji
odkręcania nakrętki, a ja byłam w stanie skupić się tylko na Bellis Street. A co, jeśli mnie widział i
rozpoznał

samochód i mundurki? Jak ja mu to wytłumaczę? Czy on w ogóle chciałby, żebym się wytłumaczyła?
Czy jeszcze się ze mną spotka, czy będę po prostu „taką tam dziewczyną"? „Będę „nikim"?

- Wycieczka klasowa do Waszyngtonu - szepnęła Liz, widząc, jak bardzo jestem spięta. - Nie wróci
wcześniej niż o dziewiątej.

Wypuściłam powietrze z płuc.

- Czy macie jakieś pytania? - odezwała się madame Dabney, wyciągając spod auta lewarek, podczas
gdy Bex chowała zniszczone koło do bagażnika.

Zaprzeczyłyśmy z Liz.

- W takim razie to powinno wystarczyć. - Otrzepała ręce wyraźnie dumna ze swojego dzieła.

No jasne, pomyślałam, rzucając ostatnie spojrzenie na okolicę i widząc, jak Bex pokazuje mi kciuki.
To powinno wystarczyć.

background image

Raport z obserwacji - informacje ogólne Agentki: Cameron Morgan, Rebecca Baxter i Elizabeth
Sutton.

Raport ze śmieci zabranych z domostwa Josha Abramsa: Liczba tekturowych rolek po papierze
toaletowym: 2. Preferowany rodzaj
zup w puszcze: pomidorowa (na drugim miejscu grzybowa
Campbella).

122

Liczba pustych pojemników po lodach Ben & Jerry's: 3 - dwa miętowo-czekoladowe i jedno
waniliowe. (Kto kupuje zwykle waniliowe
lody Ben & Jerry's? Czyż to nie marnotrawstwo?) Liczba
katalogów „Pottery Barn": 14 (Brak jakichkolwiek zaznaczeń przy
produktach, chociaż
przecenione byty poduszki Windsor washable throw
pillows i zdaje się, że to była całkiem niezła
okazja).

- A co robimy z ręcznikami papierowymi? - spytała Bex, patrząc na nasz nieco dziwaczny krąg
stosików śmieci. - Idą do wyposażenia czy do jedzenia?

- To zależy - powiedziała Liz, przysuwając się do Bex - co na nich jest.

Bex powąchała zużyty ręcznik i powiedziała:

- Chyba sos do spaghetti. Albo krew?

- Więc albo uwielbiają makaron, albo są rodzinką morderców z siekierą -

zażartowałam.

Bex odwróciła się i rzuciła papierki na jeden z sześciu rosnących wokół

nas stosów, podczas gdy główny stos na środku zaczynał powoli maleć.

Otworzyłyśmy wszystkie okna w pokoju, a wpadający świeży powiew rozrzedzał (trochę) zapach
śmieci unoszący się nad foliową plandeką.

Przeglądałyśmy wszystko, od zużytych serwetek po puszki po tuńczyku.

Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, czy ktoś nie jest zbyt idealny, to sugeruję przejrzenie jego
śmieci. Poważnie! Potem już nikt nie wydaje się taki wybitny i wyjątkowy. A poza tym, jeśli pan
Solomon miał rację, to właśnie w tych śmieciach znajdowały się odpowiedzi - odpowiedzi, które
rozpaczliwie chciałam poznać.

Dlaczego chciał pójść ze mną po (rzekomą) kurtkę mojej mamy, a potem odwrócił się i powiedział
kumplowi, że byłam nikim? Czy miał

dziewczynę? Czy zagadał wtedy do

background image

118

mnie na ulicy, żeby wygrać jakiś paskudny zakład z kolegami, jak to bywa w filmach dla
nastolatków? Owszem, zimy spędzam w szkole z bandą dziewczyn, a lata na ran-czu w Nebrasce, ale
przecież oglądam filmy, w których często są takie zakłady, że do przeciętnej dziewczyny (jak ja)
podchodzi jakiś przystojniak (jak Josh).

Tylko że ci przystojniacy nie są tacy do końca w stylu Josha, o czym przekonałam się, grzebiąc
dokładnie w jego śmieciach. Ci z filmów nie pomagają młodszym siostrom z zadawaną w czwartej
klasie odą do Amelii Earhart (Akademia Gallagher, rocznik 1915). Nie piszą takich liścików jak ten,
który pozwalam sobie zamieścić poniżej: Mamo, Dilon mówi, że jego mama może mnie podwieźć po
wycieczce,
więc nie czekaj na mój telefon. Kocham cię, f .

Mówi swojej mamie, że ją kocha. Czy to nie cudowne? No wiecie, ci chłopacy z filmów z zakładami
i tymi przeciętnymi dziewczynami (które tak naprawdę nigdy nie są przeciętne, tylko gorzej
wyposażone) i tymi finałowymi scenami z balów maturalnych nigdy nie zostawiliby swoim mamom
takich czułych wiadomości. A w dodatku, chłopcy zostawiający czułe wiadomości wyrastają na
mężczyzn, którzy zostawiają czułe wiadomości. Nie mogłam się powstrzymać i ciągle wyobrażałam
sobie, jak by to było dostać kiedyś taką wiadomość:

Kochanie, muszę zostać w pracy do późna, więc możesz mnie nie zastać po powrocie. Mam
nadzieję, że dobrze się bawiłaś w Korei Północnej i
zniszczyłaś ich broń nuklearną. Kocham cię,
Josh
(Ale to tylko taki szkic).

Gapiłam się na puste opakowanie po gumach do żucia, takich wybielających, i próbowałam
przypomnieć sobie, 124

czy zęby miał nietypowo białe, czy po prostu białe. Chyba po prostu białe, pomyślałam, cisnęłam
opakowanie na stosik za Liz i znowu zabrałam się do grzebania, nie wiedząc tak naprawdę, co
spodziewałam się tam znaleźć.

Znalazłam małą kwadratową kopertę z pięknie wykaligrafowanym napisem. Zaadresowana była do
„Rodziny Abramsów". Nigdy w życiu nie widziałam niczego zaadresowanego do „Rodziny
Morganów". Nie dostajemy zaproszeń na przyjęcia. Oczywiście pamiętam, jak raz czy dwa mama z
tatą wystroili się i zostawili mnie z opiekunką, ale nawet wtedy wiedziałam, że w kryształowej
broszce mamy tkwił mikrofilmowy czujnik, a w spinkach do mankietów taty były przewody, które
mogły wystrzelić na odległość czterdziestu pięciu metrów i cisnąć człowiekiem o ścianę budynku,
jeśli tata tylko by tego chciał. (Jak się tak nad tym zastanowić, wcale nie jest takie dziwne, że nie
zapraszano nas zbyt często).

Właśnie wyobrażałam sobie, jak to jest u innych rodzin, kiedy usłyszałam nagle złowieszczo
brzmiące:

- Oho!

Odwróciłam się do Liz, która podawała Bex jakiś kawałek papieru.

background image

Najpierw jej musi to pokazać, pomyślałam przerażona. Joshowi zostało jakieś sześć miesięcy życia!
Bierze leki przygotowujące go do operacji zmiany płci! Jego cała rodzina przenosi się na Alaskę!

Było dużo gorzej.

- Cam - powiedziała Bex, przygotowując mnie na najgorsze - Liz znalazła coś, co chyba powinnaś
zobaczyć:

- To pewnie nic takiego - dodała Liz z wymuszonym uśmiechem, a Bex wciąż trzymała w ręce
kawałek różowej kartki.

Niebieskim długopisem, ozdobnymi literami ktoś napisał na niej „Josh".

Takiego pisma żadna z dziewcząt

120

z Gallagher chyba nigdy się nie nauczyła, a poza tym, jak ma się codzienne prace domowe z chemii
organicznej, zaawansowanego kodowania i rozmówek w suahili, to nie ślęczy się nad sztuką
stawiania kropek nad i w kształcie serduszek.

- Przeczytajcie to - powiedziałam.

- Nie... - wtrąciła się Liz - to pewnie nic...

- Liz! - ucięłam.

Tymczasem Bex już zaczęła czytać:

- Drogi Joshu. Super było spotkać Cię na festynie. Ja też świetnie się bawiłam. Powinniśmy to
jeszcze kiedyś powtórzyć. Buziaki, DeeDee.

Bex robiła, co mogła, żeby ta notatka brzmiała jak jakaś paplanina i dodawała mnóstwo
niepotrzebnych pauz i dziwacznych końcówek, ale nie dało się ukryć, że ta cała DeeDee nie
blefowała. Jakkolwiek by patrzeć, ja nie kaligrafowałam wiadomości na różowym papierze. Nawet
nie miałam różowego papieru. Jadalny papier to i owszem, ale różowy?

W życiu! No i proszę bardzo - mamy dowód czarno na białym (no, dobra niebiesko na różowym, ale
wiecie o co chodzi), że totalnie, absolutnie nie miałam żadnych szans. Że naprawdę byłam nikim.

Liz chyba wyczuła, co się dzieje, bo nagle powiedziała:

- Ale to nic nie znaczy, Cam. Przecież to było w śmieciach! - Odwróciła się do Bex. - A to o czymś
świadczy, nie?

Nie mogłam już dłużej tego nie zauważać. Tej uniwersalnej prawdy, że pomimo całej naszej elitarnej
edukacji i genialnych IQ nie znałyśmy chłopców. A DeeDee, z tym swoim różowym papierem i

background image

umiejętnością rysowania dużego, obfitego „J", mogła wiedzieć, co to oznacza, gdy ktoś taki jak Josh
wyrzuca jej wypielęgnowaną różową wiadomość do kosza -

a my nie wiedziałyśmy. Chłopak z moich marzeń mógł być tak blisko, jak blisko jest miasto
Roseville: jedyne trzy kilometry, osiemdziesiąt kamer nadzorujących i ogrom-121

ne kamienne ogrodzenie ode mnie, ale on i ja nigdy nie będziemy mówić tym samym językiem (co jest
dość ironiczne, bo właśnie „chłopięcy" był

jedynym językiem, którego nigdy nie próbowano mnie nauczyć w szkole).

- W porządku, Liz - powiedziałam. - Przecież wiedziałyśmy, że to było jak loteria. To...

- Zaraz! - Bex prawie się na mnie rzuciła. - Co ty mu wtedy naopowiadałaś?

Widząc moje zdumienie, dodała:

- No wtedy wieczorem? Jak skłamałaś, że uczysz się w domu?

- Spytał, czy mam domową szkołę, i powiedziałam, że tak.

- A jaki powód podałaś?

- No, że... - zaczęłam, ale zamilkłam na widok sterty papierów, które rozłożyła Bex - z powodu
religii.

Był tam program spotkań Zgromadzenia baptystów Wolna Wola w Roseville, ulotka Kościoła
metodystów w Roseville i całe mnóstwo innych. Więc albo Josh z jakiegoś przedziwnego powodu
kolekcjonował

kościelne broszurki, albo włóczył się po tych wszystkich szkółkach niedzielnych i wtorkowych
spotkaniach dla nastolatków z zupełnie innego powodu.

- On cię szuka, Cam - stwierdziła Bex z taką miną, jakby właśnie zrobiła pierwszy krok do złamania
najważniejszego kodu.

Zapadła cisza. Serce waliło mi jak młotem, Bex i Liz patrzyły na mnie, ale ja nie mogłam oderwać
oczu od naszego znaleziska: od nadziei, która pokrywała całą podłogę w naszym pokoju.

Chyba żadna z nas nie zauważyła, że ktoś otworzył drzwi, i pewnie dlatego aż podskoczyłyśmy na
dźwięk głosu Macey McHenry:

- No dobra, to jak on ma na imię?

127

Rozdział 1 2

background image

Nie wiem o co ci chodzi - wypaliłam. Trochę za szybko się wyrwałam, żeby to zabrzmiało
wiarygodnie. Bo z kłamstwami jest tak: jakaś część ciebie musi w nie wierzyć, choćby to miał być
taki mały złowieszczy strzępek siedzący gdzieś w najczarniejszych zakamarkach z tyłu głowy.

Trzeba wierzyć, że są prawdziwe. A ja chyba sama w to nie wierzyłam.

- No dobra, przestań już - powiedziała Macey, przewracając oczami - ile to już minęło? Dwa
tygodnie?

Byłam w totalnym szoku. Macey przechyliła głowę i spytała:

- Dotarłaś już do drugiej bazy?

W bibliotece Akademii Gallagher jest cały dział książek o niezależności kobiet i jak nie powinnyśmy
pozwolić mężczyznom odrywać nas od misji, ale w tej chwili umiałam tylko patrzeć na Macey i
zapytać:

- Myślisz, że miałabym szansę na drugą bazę?

Aż wstyd się przyznać, ale to był pewnie jeden z najwspanialszych komplementów, jakie usłyszałam
w całym moim życiu.

Macey tylko zrobiła minę i powiedziała:

128

- Zapomnij, że pytałam. - i przechodząc wśród stosów śmieci, zmarszczyła swój idealny nosek. -
Obrzydlistwo!

A potem spojrzała na mnie i dodała:

- Ale musiało cię trafić.

Bex nie dała się wyprowadzić z równowagi i powiedziała:

- To jest zadanie domowe z tajnych, Macey.

Nawet ja prawie uwierzyłam, że to zamieszanie było zupełnie niewinne.

Macey spojrzała na sterty śmieci z taką miną, jakby było to coś najbardziej ekscytującego, co ostatnio
widziała. Mam jednak stuprocentową pewność, że to nie mogło być prawdą. Wiem, że to jej grupa
była w laboratorium fizycznym, kiedy pan Fibs został zaatakowany przez pszczoły, które
zmodyfikował genetycznie w taki sposób, żeby słuchały tylko jego gwizdka. (Okazało się, że reagują
tylko na głos Jamesa Earla Jonesa).

- Ma na imię Josh - wykrztusiłam w końcu.

background image

- Cammie! - wrzasnęła Liz, jakby nie mogła uwierzyć, że wyjawiam tak istotne informacje wrogowi.

Macey tylko powtórzyła „Josh", jakby sama nie dowierzała temu, co usłyszała.

- Właśnie - powiedziałam - poznałam go podczas naszej misji w mieście, no i...

- No i teraz nie możesz przestać o nim myśleć... Zastanawiasz się ciągle, co robi... I zrobiłabyś
wszystko, żeby wiedzieć, czy on też o tobie myśli...

- wymieniła Macey niczym lekarz recytujący symptomy choroby.

- Dokładnie! - krzyknęłam. - Dokładnie tak! Wzruszyła ramionami:

- No to niewesoło, mała.

Była starsza ode mnie jedynie o trzy miesiące, więc miałam pełne prawo obrazić się za tą „małą", ale
nie mogłam. Nie wtedy. Właściwie to nie do końca rozumiałam, co

129

się dzieje, ale jedna rzecz stawała się coraz bardziej oczywista: Macey McHenry miała spryt,
którego niewątpliwie potrzebowałam.

- Powiedział, że mam kotkę szczęściarę - wyznałam. -Co to znaczy?

- Przecież ty nie masz kota.

- Niby nie. - Zignorowałam ten szczegół. - No więc co to znaczy?

- Wydaje się, że stara się zachować spokój... Że może cię lubi i chce mieć jakieś wyjście awaryjne
na wypadek, gdybyś ty nie lubiła jego albo gdyby stwierdził, że on nie lubi ciebie.

- No ale potem słyszałam, jak mówił kumplowi, że jestem „nikim". A wcześniej był naprawdę miły
i...

- Aha! Widzę, że nieźle go obserwowałaś.

- Jest taki miły, ale sądząc po tym, co powiedział temu kumplowi...

- Czekaj - przerwała mi Macey - kumplowi powiedział? Facetowi znaczy?

- No tak.

- A ty w to uwierzyłaś? - Przewróciła oczami. - To tylko taka gadka.

Pozerstwo albo znaczenie terenu, albo wstyd, że polubił tę nową dziwaczną panienkę. Bo zakładam,
że ma cię właśnie za dziwaczną panienkę, co?

background image

- Myśli, że uczę się w domu z powodów religijnych.

- Właśnie - przytaknęła, jakby to miało wszystko wyjaśniać. - Myślę, że nadal masz szanse.

A nich to! Było tak, jakby rozstąpiły się nagle ciemne burzowe chmury, a Macey McHenry stała się
słońcem wnoszącym mądrość i prawdę w otchłań ciemności. (Albo coś trochę mniej
melodramatycznego).

Na wypadek, gdybyście nie załapali: Macey McHenry zna się na chłopakach! Co prawda nie było to
zbyt zaskakujące, ale nie mogłam się powstrzymać i niemal płaszczy-130

łam się przed nią, oddawałam jej cześć przed ołtarzykiem kredek do oczu, pushupów i
koedukacyjnych imprez bez nadzoru rodziców.

Nawet Liz powiedziała:

- Niesamowite.

- Musisz mi pomóc! - poprosiłam.

- Oj, przykro mi, nie moja działka.

No jasne, że nie jej. Było oczywiste, że Macey McHenry była stroną uwodzoną, a nie uwodzącą. Nie
mogła przecież zrozumieć, jak to jest na zewnątrz, skoro tylko widziała przez okno coś, o czym nie
miała pojęcia.

Pomyślałam wtedy o tych wszystkich godzinach, które spędziła w swoich słuchawkach, i
zastanawiałam się, czy może jednak...?

Miałam przed sobą osobę, która była w stanie złamać kod chromosomu Y, i nie zamierzałam tak
łatwo jej odpuścić.

- No, przestań - powiedziałam.

- Tak, jasne, powiedz to komuś, kto nie jest cholerną maskotką w cholernej pierwszej klasie! -
Opadła na łóżko i założyła nogę na nogę. -

Jest taki jeden warunek, pod którym zgodzę się zająć twoim sercowym problemem.

Myśl, myśl, próbowałam się skupić, ale to było jak samochód, który ugrzązł w błocie.

- Wydostanę się z klasy żółtodziobów, a ty mi w tym pomożesz -

zdecydowała.

Niespecjalnie mi się to podobało, ale i tak zapytałam:

background image

- A co ja z tego będę miała?

- Na początek nie pogadam z naszą koleżanką Jessi-cą Boden o porannej wycieczce do laboratorium
ze starą butelką po dr pepperze ani o nocnej wycieczce poza teren, z której ktoś wrócił z liśćmi we
włosach. - Posłała Liz znaczący uśmiech. - Ani o pewnym zdarzeniu podczas nauki jazdy.

126

Po raz pierwszy nie miaiam wątpliwości, że Macey też była dziewczyną z Gallagher. Miny Liz i Bex
zdradzały to samo.

- Wiedziałyście, że mama Jessiki jest w zarządzie? -dodała sarkastycznym tonem. - Bo Jessica
zdążyła mi już o tym wspomnieć chyba ze sto pięćdziesiąt razy i...

- No już dobra - przerwałam jej - co jeszcze dostanę?

- Bratnią duszę!

- Ten interes opiera się na sojuszach, moje panie - powiedział pan Solomon, stojąc przed nami
następnego ranka. - Możecie nie lubić tych ludzi, możecie ich nienawidzić, mogą uosabiać wszystko,
czego nie znosicie, ale liczy się jedno: wspólna nić łącząca wasze i ich życie.

Cofnął się do swojego biurka:

- Liczy się zdobywanie sojusznika.

A więc tym jest teraz dla mnie Macey - sojusznikiem. Nie byłyśmy przyjaciółkami ani wrogami. Nie
rezerwowałam sobie długiego weekendu, żebyśmy pojechały razem do jej domu w Hamptons, ale
zamierzałam być miła.

Podczas lunchu Macey podeszła do naszego stolika, a ja przygotowałam się na to, co miało się
wydarzyć. Powiedziałam sobie, że skoro komuniści i kapitaliści potrafili razem walczyć z nazistami,
skoro Spike mógł

walczyć z demonami ramię w ramię z Buffy... skoro cytryna mogła połączyć siły z limonką i dać coś
tak przepysznego i odświeżającego jak sprite, to ja, w imię prawdziwej miłości, na pewno mogę
pracować z Macey McHenry!

Siedziała koło mnie, jadła ciasto, a ja musiałam spojrzeć jeszcze raz.

Macey je ciasto?! Odezwała się, ale nic nie słyszałam przez toczącą się nieopodal debatę (po
koreańsku) dotyczącą tego, czy Jason Bourne mógł

załatwić Jamesa Bonda i czy to miało znaczenie, czy byłby to Bond Seana Connery'ego, czy Pierce'a
Brosnana.

127

background image

- Mówiłaś coś, Macey? - spytałam, ale ona tylko rzuciła mi zabójcze spojrzenie.

Sięgnęła do torby, oderwała kawałeczek znikopapieru i nabazgrała:

„Możemy się pouczyć dziś wieczorem? (Piśnij komuś słówko, a zabiję cię we śnie!)"

- Siódma? - spytałam. Przytaknęła. No to byłyśmy umówione.

Ciasto wyglądało naprawdę nieźle, więc wstałam, żeby przynieść sobie kawałek, a po drodze
zerknęłam na „Vogue'a", który czytała Macey, ale niewiele dowiedziałam się o modzie, bo w środku
przyklejone były jej notatki z chemii organicznej, które zasłaniały peany na cześć jedwabiu.

Tego wieczoru, gdy siedziałam na podłodze w naszym pokoju nad pracą domową Macey, nie byłam
wcale taka pewna, jak właściwie miał działać ten nasz sojusz. Na szczęście Liz o tym pomyślała.

- Możecie zacząć od objaśnienia, co to znaczy - podsunęła pod nos Macey notatkę DeeDee.

- Fuj! - krzyknęła Macey, odwracając głowę, łapiąc się za nos i odpychając kartkę.

Ale Liz nadrabiała brak siły uporem. Wyciągnęła kartkę z powrotem w stronę Macey, mimo że ta
wciąż marudziła:

- Myślałam, że pozbyłyście się tych wszystkich śmieci!

- No tego akurat nie. To dowód - wyjaśniła Liz, uważając to za coś oczywistego.

- Fuj! Obrzydliwe!

Widziałam, jak Bex się poruszyła. Bardzo starała się nas ignorować, ale wiedziałam, że jej
wszystkie zmysły są w gotowości. Nie spuszczała oczu ze swojego zeszytu, ale

133

i tak wszystko widziała. (Robi się z niej wtedy taki super-tajniak).

- No więc, co to znaczy? - nalegała Liz, przysuwając się powoli do Macey McHenry, naszej nowej
profesorki od chłopaków.

Macey spojrzała na swoje notatki i chyba stwierdziła, że już dosyć nauki, bo odsunęła wszystko na
bok. Podeszła do swojego łóżka, zerknęła znowu na skrawek papieru i upuściła go na podłogę.

- To znaczy, że koleś ma wzięcie. - Skinęła, patrząc na mnie. - Trafny wybór.

- Ale czy on też ją lubi? - dopytywała Liz. - Tę całą DeeDee?

Macey wzruszyła ramionami i wyciągnęła się na łóżku.

- Trudno powiedzieć.

background image

Wtedy Liz wydobyła notatnik, z którym nie rozstawała się przez ostatni tydzień. Myślałam, że to
jakieś zadanie dodatkowe czy coś, ale nie miałam pojęcia, że to było nasze zadanie dodatkowe. Z
trzaskiem otworzyła segregator, a w powietrze wyleciały nagle setki kartek.

Zerknęłam na nagłówki, podczas gdy Liz w grzebała w notatkach.

- Widzicie - wskazała zaznaczony fragment - w tym e-mailu używa słowa

„braciak" do swojego przyjaciela Dil-lona. O tak, cytuję: „Wyluzuj, braciak. Będzie dobrze". On nie
ma brata. Co jest z tymi chłopakami, że tak do siebie mówią? Przecież ja nie nazywam Cam ani Bex
siostrami.

Więc czemu tak?

Tak strasznie domagała się odpowiedzi, jakby od zrozumienia tego fenomenu miało zależeć jej życie.

- Czemu?

Macey McHenry spojrzała na Liz, jakby ta była niespełna rozumu. Z

wielu dziwacznych rzeczy, jakie już widziałam, ta była jedną z najdziwniejszych.

Macey przechyliła głowę i spytała:

129

- I to ty niby jesteś tym supergeniuszem?

Wtedy Bex podniosła się z łóżka i zbliżyła do Macey. Będzie gorąco...

naprawdę gorąco. Ale Liz w ogóle nie czuła się dotknięta słowami Macey. Spojrzała na nią tylko i
powiedziała:

- No dobra już! - Jakby sama była równie oburzona. Bex zatrzymała się, a ja odetchnęłam. Liz w
zdumieniu

pokręciła głową, jakby pozbywała się wszelkich pytań bez odpowiedzi.

Już tysiąc razy widziałam, jak to robi. Zrozumiałam wtedy, że dla Liz chłopcy stanowili po prostu
kolejny temat, kolejny kod do złamania.

Potem usiadła na podłodze i powiedziała:

- Muszę przygotować sobie tabelkę.

- Słuchajcie - odezwała się Macey, wstając z łóżka, jakby chciała się poddać. - Jeśli to jest taki

background image

sentymentalny typ, może to znaczyć, że ona go nic nie obchodzi. A jeśli nie jest, to może ją lubi, a
może nie.

Przysunęła się bliżej, jakbyśmy miały dzięki temu lepiej zrozumieć.

- Możecie sobie analizować teoretyzować czy co tam jeszcze, ale tak prawdę mówiąc, co to niby ma
dać? Ty jesteś tu, on jest tam i nic na to nie mogę poradzić.

- Ech - po raz pierwszy odezwała się Bex - to przecież i tak nie twoja działka.

Niemal widziałam, jak myśli kłębią się w jej głowie. Wyglądała jak dziewczyna z misją.

- To nasza działka.

Rozdział 13

Szpiedzy są rozsądni. Szpiedzy są silni. Ale przede wszystkim szpiedzy są cierpliwi.

Czekałyśmy dwa tygodnie. Dwa tygodnie! Wiecie, jak to długo dla piętnastolatki? Bardzo długo.
Bardzo, bardzo długo! Naprawdę zaczęłam się identyfikować z tymi wszystkimi kobietami, które
mówią o zegarze biologicznym - wiem, że mój jeszcze długo sobie potyka, ale i tak w każdej wolnej
minucie zamartwiałam się misją „Josh". A rzecz dzieje się przecież w szkole dla genialnych
szpiegów, gdzie wolne minuty nie zdarzają się zbyt często. Mogę sobie tylko wyobrazić, przez jakie
katusze przechodzi dziewczyna ze zwykłej szkoły, która pewnie w sobotnie wieczory nie pomaga
swojej najlepszej przyjaciółce w łamaniu kodów chroniących amerykańskie satelity szpiegowskie.
(Liz nawet podzieliła się ze mną dowodem uznania otrzymanym od pana Moscowitza: nagrodą
pieniężną przyznaną przez ABN).

To była taka typowa strefa oczekiwania: zbierałyśmy informacje, tworzyłyśmy jego charakterystykę i
moją historię, czekając, aż będziemy mieć już wszystko co trzeba, by wkroczyć do akcji.

Zajęło to nam dwa tygodnie. Dwa tygodnie! (Na wypadek, gdybyście wcześniej to przeoczyli).

136

A potem, jak to czynią wszyscy dobrzy agenci, wypatrzyłyśmy okazję.

Wtorek, pierwszego października. Obiekt otrzymał e-mail od Dillona, nick D'Man z pytaniem, czy
obiekt byłby zainteresowany podwózką do
domu po treningu. Obiekt odpisał, że pójdzie piechotą,
ponieważ musi
oddać jakieś filmy w AJ (lokalna wypożyczalnia filmów i gier wideo).

Spojrzałam na notatkę, którą Bex przy śniadaniu podetknęła mi pod nos.

- Dziś wieczorem zaczynamy - szepnęła.

Na zajęciach z tajnych nie nadążałam z notowaniem. Joe Solomon jest geniuszem, pomyślałam,
zastanawiając się jednocześnie, dlaczego nie zauważyłam tego wcześniej.

background image

- Uczcie się swoich historii wcześnie. I uczcie się ich porządnie -

ostrzegał, przechylając się i chwytając oparcie nauczycielskiego krzesła, na którym nigdy nie siadał.
- Ten ułamek sekundy, który zabierze wam przypomnienie sobie jakiegoś fałszywego szczegółu,
tóczas, w którym bardzo źli ludzie mogą zdążyć zrobić bardzo złe rzeczy.

Ręka mi się trzęsła, ślady ołówka były na całej kartce -prawie jak wtedy, gdy wzięłam ołówek na
zajęciach doktora Fibsa a potem okazało się, że to nie był zwyczajny ołówek, ale prototyp
autotłumacza kodu Morse'a. (Nie muszę dodawać, że do tej pory nie do końca pozbyłam się
wyrzutów sumienia, że go zatemperowałam).

- Przede wszystkim pamiętajcie, że praca pod przykrywką nie polega na podchodzeniu do obiektów -
powiedział pan Solomon, przyglądając się nam. - Polega na przyjęciu takiej pozycji, żeby to obiekt
podszedł do was.

Nie wiem, jak to jest w przypadku zwykłych dziewczyn, ale u szpiegów ubieranie się przed wyjściem
to całe

132

przedstawienie. (Wielkie dzięki za rzepy. Poważnie, wcale się nie dziwię, że Akademia Gallagher je
wymyśliła).

- I tak myślę, że powinnyśmy upiąć jej włosy - powiedziała Liz. -

Wygląda wtedy tak szykownie.

- Jasne - zadrwiła Macey - bo wszystkie dziewczyny starają się wyglądać szykownie przed wyjściem
na rynek w Roseville.

Trudno było odmówić jej racji.

Mnie było absolutnie wszystko jedno, co w sumie było paradoksem, bo chodziło przecież o moje
włosy, ale głowę miałam zajętą mnóstwem innych spraw, a przedmioty, które Bex rozkładała przede
mną na łóżku, do nich nie należały. Zresztą i tak ich za dobrze nie widziałam, bo Macey mnie
malowała i ciągle komenderowała „spójrz do góry" albo „spójrz w dół", albo „nie ruszaj się".

Kiedy nie wydawała poleceń, mówiła rzeczy w stylu: „Rozmawiaj, ale nie za dużo". „Śmiej się, ale
nie za głośno". I moje ulubione: „Jeśli okaże się, że jest od ciebie niższy, zgarb się".

Następnie wkroczyła do akcji Bex:

- No to teraz o śmieciach w kieszeniach.

(Nie codziennie słyszy się takie zdania, no, chyba że jest się... yyyy...

nami).

background image

- Nie masz jeszcze szesnastu lat, żaden dokument ci niepotrzebny, ale jakoś musimy podbudować
twoją fałszywą tożsamość.

Odwróciła się, żeby przejrzeć rzeczy leżące na łóżku.

- Weź to. - Rzuciła mi paczkę gum do żucia.

To był ten sam rodzaj, który wydobyłyśmy ze śmieci Josha.

- Żeby wykazać podobny gust i załatwić tę całą sprawę ze świeżym oddechem.

Znów przeglądała rzeczy na łóżku.

- Co w końcu postanowiłyśmy: torebka czy bez torebki? - spytała, odwracając się do nas.

133

- Zdecydowanie musi mieć torebkę - uznała Macey, a Bex się z nią zgodziła.

Nie mogłam w to uwierzyć! Macey i Bex zbliżały się do siebie... dzięki dodatkom! Czy cuda
naprawdę się zdarzają? Bex wzięła torebkę i otworzyła ją.

- Bilet do kina. Jeśli spyta, jak ci się podobał, to powiesz, że się podobał, ale nie skumałaś
końcówki. - Wrzuciła papierek do środka i sięgnęła po kolejną rzecz. - Okulary. Oczywiście raczej
ci się dziś nie przydadzą, ale mieć nie zaszkodzi.

Wrzuciła je do torebki kłamstw, a potem na dokładkę wpakowała tam pióro z napisem „Co zrobiłby
Jezus?" i zadowolona z siebie z trzaskiem zamknęła torebkę.

Nie miałam zielonego pojęcia, skąd Bex wytrzasnęła te wszystkie rzeczy i, prawdę mówiąc, wcale
nie chciałam wiedzieć. Jednak gdy popatrzyłam na to wszystko, co miałam ze sobą zabrać, i
pomyślałam o tym, co miałam mówić, zastanowiłam się: Czy wszystkie dziewczyny przez to
przechodzą? Czy idąc na randkę, każda działa pod taką przykrywką?

- A! I nie zapomnij...

Podniosłam wzrok i zobaczyłam srebrny krzyżyk dyndający na łańcuszku.

- Nie działa - powiedziałam do Bex - odkąd się zamoczył, a wy i tak nie mogłybyście złapać sygnału
przez blokady.

- Cammie - westchnęła Bex. - Cammie, Cammie, Cammie... to twoja historia przecież. - Krzyżyk
wciąż dyndał.

- W taki sposób ma działać.

Wiedziałam, że ma rację. Jak tylko wyjdę za bramę, muszę przestać być sobą i zacząć być tą drugą:

background image

dziewczyną z domową szkołą, która nosiła krzyżyk i...

- Chyba sobie żartujesz! - warknęłam, ale już było za późno.

139

W drzwiach pojawiła się Liz niosąca Onyksa.

A ja sądziłam, że to zamieszanie z chłopakami jest uciążliwe, jeszcze zanim musiałam porządnie
natrzeć się kotem, by wyglądać jak ich okłaczona wielbicielka.

Przez całe te lata myślałam, że bycie szpiegiem jest trudne. .. Okazuje się, że bycie dziewczyną to jest
dopiero jazda.

Odprowadziły mnie na dół, do najbardziej odległego sekretnego przejścia.

- Sprawdziłaś latarkę? - spytała Liz w taki sposób, w jaki babcia Morgan zawsze mówi: „Masz
bilet?", kiedy odwozi mnie na lotnisko.

To było takie miłe. Strasznie chciałam, żeby poszły tam ze mną. Ale każdy szpieg dość wcześnie uczy
się, że bez względu na to, jak świetny jest jego zespół, przyjdzie taki moment, kiedy trzeba ruszyć w
pojedynkę.

Na koniec Macey powiedziała:

- Wciąż nie rozumiem, jak zamierzasz wyjść, wrócić i nie dać się złapać.

Wydawało się, że jest naprawdę zdezorientowana, ale ja tak się nie czułam. Chyba naprawdę
powinnam kiedyś napisać przewodnik po naszej szkole. Zarobiłabym pewnie kupę forsy, sprzedając
egzemplarze żółtodziobom, dzieląc się sztuczkami typu, jak szarpnąć drzwiami szafy dozorcy na
zachodniej klatce, a potem zjechać wprost do kredensu. (Jak pokonać drogę powrotną, to już wasz
problem).

Następna ciekawostka to drewniany panel na kamiennym półpiętrze w starej kaplicy. Jak się go
przyciśnie trzykrotnie, to się otwiera i można dojść przez sufit do każdego pokoju w holu
południowym. (Nie polecałabym jednak tego sposobu, jeśli ma się najmniejszy choćby lęk przed
pająkami).

- Zobaczysz, Macey - powiedziałam, gdy szłyśmy długim kamiennym korytarzem w kierunku starego
rubino-135

wego gobelinu wiszącego samotnie na zimnej ścianie z kamienia.

Spojrzałam na drzewo genealogiczne rodziny Gallagherów, a potem na Macey. Ona w ogóle mu się
nie przyjrzała, nie odszukała swojego imienia ani nie zadawała pytań. Powiedziała tylko:

- Dobrze wyglądasz. - A ja o mało nie padłam z wrażenia od tej pochwały.

background image

Odsunęłam gobelin i już miałam się tam wślizgnąć, gdy Bex powiedziała:

- Daj czadu!

Byłam już w środku, gdy Liz jeszcze wrzasnęła:

- Ale nie tak dosłownie!

Rozdział 14

Nie wiem, jakim cudem mnie na to namówiły. To znaczy, wiem, ale w życiu się do tego głośno nie
przyznam. Wykradanie się poza kampus to jedno: kwestia zapamiętania zasięgu kamer, poznanie
obszarów, w któ-

rych strażnicy mogą mnie zobaczyć, i ominięcia czujników ruchu wzdłuż południowej ściany. Ale
nigdy nie będę chwalić się tym, że założyłam buty, które to wszystko utrudniały. Co prawda czarne
kozaki Macey wydłużały mi nogi i wyglądałam dzięki nim jak aniołek Charliego, ale zanim dotarłam
do ławki na rynku w mieście, bolały mnie całe stopy, nadwerężyłam kostkę, a nerwy miałam w
strzępach.

$ia moje szczęście, było trochę czasu, żeby się pozbierać. Strasznie.

Dużo. Czasu.

Musicie wiedzieć coś jeszcze o prowadzeniu obserwacji: jest nudne.

Jasne, że czasem można coś wysadzić w powietrze, skakać z budynków albo jadących pociągów, ale
zazwyczaj po prostu kręcimy się w kółko i czekamy, aż coś się wydarzy (tego prawie nigdy nie
pokazują w filmach).

Pewnie czułabym się głupio, gdybym była zwykłą dziewczyną, a nie świetnie wyszkolonym tajnym
agentem, i siedziała na ławce, starając się zachowywać

142

zwyczajnie, podczas gdy tak naprawdę jestem kompletnie niezwyczajna.

17.35: Agentka objęła stanowisko.

18.00: Agentka pożałowała, że nie zabrała czegoś do jedzenia, bo nie mogła teraz opuścić
stanowiska i udać się po batonik, a tym bardziej do
toalety.

18.30: Agentka dochodzi do wniosku, że niemożliwością jest wyglądać ślicznie i/lub ponętnie, jeśli
naprawdę chce się siku!

Moją pracą domową na ten wieczór było pięćdziesiąt stron Sztuki wojny, które trzeba było
przetłumaczyć na arabski, karta kredytowa vel modyfikator odcisków palców dla doktora Fibsa,

background image

który wymagał

poprawek, a pod koniec zajęć z kulturówki madame Dabney przebąkiwała coś o sporym teście.
Tymczasem ja masowałam opuchniętą kostkę i myślałam o tym, że naprawdę powinnam zyskać za to
jakieś dodatkowe punkty z tajnych.

Znowu spojrzałam na zegarek: siódma czterdzieści pięć. Dobra, pomyślałam. Dam mix czas do
ósmej, a potem...

- Cześć - usłyszałam za plecami.

O rany... o rany! Nie byłam w stanie się odwrócić. Kurczę, przecież musiałam się odwrócić.

- Cammie? - powiedział jakby pytająco.

Mogłam odpowiedzieć na jego powitanie w czternastu różnych językach (nie licząc tajemnego języka
dzieci), ale kompletnie mnie zatkało, gdy się przede mną pojawił.

- O... yyy... o...

- Josh. - Wskazał na siebie, jakby myślał, że zapomniałam. Czy to nie urocze? Wiem, że żaden ze
mnie ekspert

w temacie chłopaków, ale miałam wykłady o mowie ciała i muszę przyznać, że przypuszczenie, iż
zapomniałam czyjeś imię, jest wysoko na mojej liście „oznak pokory" (co

138

prawda nie mam takiej listy, ale teraz przynajmniej jest od czego zacząć).

- Cześć - odpowiedziałam po angielsku... prawda? To nie było po arabsku ani po francusku? O mój
Boże,

niech on nie myśli, że jestem z wymiany międzyszkolnej... albo jeszcze gorzej, że jestem dziewczyną,
która zna jakieś trzy słówka w obcym języku i non stop ich używa, żeby pokazać, jaka jest bystra,
kulturalna i w ogóle lepsza od wszystkich innych.

background image

- Zauważyłem, że tu siedzisz - dodał. Uf, chyba jednak to było po angielsku.

- Jakoś cię ostatnio nie widywałem.

- A bo... byłam w Mongolii - wypaliłam.

(Uwaga dla siebie: naucz być mniej radykalnym kłamczuchem).

- Z Korpusem Pokoju - dodałam powoli. - Moi rodzice są w to bardzo zaangażowani. Wtedy zaczęło
się to wszystko z domową szkołą. -

Pamiętałam o swojej historii i wczułam się w sytuację.

- Super - powiedział.

- Serio? - Zastanawiałam się, czy mówił poważnie. Uśmiechał się, więc potwierdziłam:

- No tak, super. Usiadł koło mnie.

- To w wielu miejscach mieszkałaś?

Podróżuję dość często, ale mieszkałam tylko w trzech miejscach: na ranczu w Nebrasce, w szkole dla
geniuszy i w domku w Waszyngtonie.

Na szczęście jestem świetną kłamczuchą o bardzo starannie przygotowanej historii. Przez myśl
przemknęły mi cztery lata zajęć z WOK-u i teraz wykorzystałam najważniejsze fakty:

- Tajlandia jest przepiękna.

- O rany!

144

Przypomniałam sobie, jak Macey mówiła, że mam „nie być fajniejsza niż on".

- To było dawno temu - dodałam - nic takiego.

- Ale teraz mieszkasz tutaj?

Obiekt lubi potwierdzać pewne oczywiste fakty, co może oznaczać problemy z umiejętnością
obserwacji i/lub krótką pamięcią.

- No tak - przytaknęłam.

I zrobiło się cicho... przeraźliwie cicho.

- Czekam na mamę. - Przypominałam sobie swoją historię. - Bierze udział

background image

w wieczornych zajęciach w... w bibliotece.

Wskazałam na czerwony ceglany budynek po drugiej stronie placu.

- A ja lubię z nią przyjeżdżać do miasta, bo rzadko wychodzę przez tę naukę w domu.

Obiekt ma naprawdę niebieskie oczy, które błyszczą, gdy patrzy na kogoś, kto być może jest trochę
niespełna rozumu.

Po długiej chwili naprawdę niezręcznej ciszy wstał i powiedział:

- Muszę lecieć.

Miałam ochotę błagać go, żeby został, ale nawet ja rozumiałam, że wyglądałoby to nieco
rozpaczliwie. Odszedł kawałek i nie wiedziałam, jak go zatrzymać (to znaczy, wiedziałam, ale
manewry, które przyszły mi do głowy, są dozwolone tylko w czasie wojny).

- Hej - powiedział - a jak masz na nazwisko?

- Solomon - wyrwało mi się.

Szlag! Spora część mojej przyszłej pensji rządowej zostanie pewnego dnia wydana na próbę
zbadania, dlaczego w tym momencie wybrałam akurat to nazwisko, ale już się stało i nie mogłam tego
cofnąć.

140

- A jesteś w książce? Książce? Jakiej książce? Zaśmiał się i podszedł

bliżej:

- Mogę do ciebie zadzwonić? - spytał, widząc, że jestem całkiem zdezorientowana.

Josh pytał, czy może do mnie zadzwonić! Chciał mój numer telefonu! Co to oznaczało - naprawdę i
nieodwołalnie - nie miałam pojęcia, ale czułam, że z pewnością mogę już wykluczyć ewentualność,
że byłam dla niego

„nikim". Mimo to ostatni telefon, jakiego używałam, był jednocześnie paralizatorem (dlatego z
oczywistych powodów raczej nie powinnam podawać mu tego numeru).

Odparłam więc:

- Nie.

Ale wtedy zdarzyło się coś absolutnie niesamowitego: Josh zrobił

naprawdę bardzo smutną minę! Jakbym co najmniej rozjechała jego szczeniaka (żaden szczeniak nie

background image

ucierpiał wskutek tej metafory).

Byłam w totalnym szoku. Byłam zdumiona. Aż kręciło mi się w głowie!

- Nie! - powtórzyłam. - Nie chodzi o to, że ty nie możesz do mnie zadzwonić, tylko o to, że nie można
do mnie dzwonić.

Widząc jego zadziwienie, dodałam:

- Surowe zasady w domu. To akurat nie jest kłamstwo.

Pokiwał głową, udając, że rozumie, i spytał:

- A e-mail?

Pokręciłam przecząco głową.

- Rozumiem.

- Będę tu też jutro - palnęłam. - Moja mama znowu ma te swoje zajęcia.

I...

- W porządku - kiwnął głową, odwrócił się, żeby odejść - może się spotkamy.

141

- Co to niby miało znaczyć?! - wrzasnęłam na Macey, chociaż to nie była jej wina.

Jak chłopak zrobi się zbyt rozmemłany i zawiedziony, bo nie dałaś mu swojego numeru telefonu i
potem mówisz, że będziesz w konkretnym miejscu o konkretnej porze -eliminując tym samym
używania telefonu - a on mówi, że „może" się spotkacie, to chyba jest powód, żeby wrzeszczeć,
prawda?

- Może?! - wydarłam się znowu, co mogło już być lekką przesadą, bo ja miałam całą drogę powrotną
do szkoły na to, żeby wściekać się na jego słowa, a moje współlokatorki słyszały je po raz pierwszy.

Liz miała taką samą minę, jaką robi, gdy doktor Fibs mówi, że na zajęciach będziemy musiały użyć
masek przeciwgazowych: strach pomieszany z euforią. Macey właśnie malowała sobie paznokcie, a
Bex w kącie pokoju ćwiczyła jogę-

Większość ludzi dzięki głębokim oddechom i medytacjom powinna się uspokajać, ale nie Bex.

- Mogłabym go załatwić - zaproponowała i gdyby nie była skręcona jak jakiś precel, to mogłabym się
tym przejąć nieco bardziej. Przecież wiedziała, gdzie on mieszka.

- No tak... - wyjąkała Liz - wydawało mi się, że po prostu tam pójdziesz, a jak on się zjawi, to będzie

background image

znaczyło, że cię lubi.

- I błąd - powiedziała Macey, wydając brzęczący odgłos i przeglądając podręcznik. - Jeśli przyjdzie,
to znaczy, że jest ciekawy albo znudzony, ale raczej ciekawy.

- No to kiedy się dowiemy, czy ją lubi? - dopytywała się Liz.

Macey przewróciła swoimi pięknymi, wielkimi niebieskimi oczami.

147

- Nie w tym rzecz - zawyrokowała, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. - Rzecz w
tym, jak bardzo?

Czy ja kiedykolwiek to wszystko opanuję?

Rozdział 15

Szkolenie szpiegowskie to nie jest coś, co można włączać i wyłączać. My tym oddychamy, żywimy
się, śnimy o tym. To tak trwale wpisało się w moje DNA jak bezbarwne włosy i słabość do M&M-
sów. Domyślam się, że to pewnie oczywiste, ale zanim opowiem wam, co działo się potem, wolę to
wyraźnie zaznaczyć.

Wyobraźcie sobie, że to wy jesteście piętnastolatką stojącą w nocy samotnie na wyludnionej ulicy,
czekającą na potajemne spotkanie, gdy nagle przestajecie cokolwiek widzieć, bo czyjeś dłonie
zasłaniają wam oczy! W jednej chwili stoicie sobie zadowoleni, że pamiętaliście o zabraniu ze sobą
batonika, a za moment... puf!... I wszystko jest czarne!

No i tak się właśnie stało. Czy spanikowałam? Wcale! Zrobiłam to, czego mnie uczono - chwyciłam
wrogie ręce, przeniosłam ciężar ciała i wykorzystałam energię mojego niedoszłego napastnika
przeciwko niemu.

Wszystko w zawrotnym tempie. Naprawdę zawrotnym. Przerażająco, zabójczo zawrotnym...

Niezła jestem, pomyślałam, zanim nie spojrzałam w dół i nie zobaczyłam Josha rozpłaszczonego bez
tchu u moich stóp.

144

- O kurczę! Strasznie cię przepraszam! - zawołałam i się schyliłam. -

Strasznie przepraszam! Wszystko w porządku? Proszę, powiedz, że tak...

- Cammie? - zachrypiał.

Miał tak przeraźliwie słabiutki głos, że pomyślałam: No pięknie.

background image

Załatwiłam jedynego faceta, którego mogłabym pokochać, i za chwilę wysłucham spowiedzi na łożu
śmierci (ulicy śmierci?). Przysunęłam się bliżej, a moje włosy wpadły mu do ust. Zakrztusił się.

No... cudnie... na mojej pierwszej pseudorandce udało mi się nie tylko fizycznie zaatakować moją
potencjalną bratnią duszę, ale również ją poddusić własnymi włosami.

Założyłam kosmyk za ucho i kucnęłam obok niego. (Nawiasem mówiąc, jeśli chce się zbadać mięśnie
brzucha chłopaka, jest to całkiem dobry sposób. Teraz wydawało się zupełnie naturalne, żeby
położyć ręce na jego brzuchu i piersi).

- Co się dzieje?

- Zrobisz coś dla mnie?

- Wszystko! - Przysiadłam niżej, nie chcąc stracić żadnego cennego słowa.

- Błagam, nie mów o tym nigdy moim znajomym.

Uśmiechnął się, a ja poczułam ulgę. Uważa, że poznam jego znajomych!

Zaraz potem zastanowiłam się: Co to znaczy?

Obiekt wykazuje niezwykły hart ducha, co zaobserwowano na przykładzie bardzo szybkiej
regeneracji po solidnym upadku na asfalt.

Jest także zaskakująco ciężki.

Pomogłam mu wstać i się otrzepać.

- O rany - powiedział. - Gdzie ty się tego nauczyłaś?

Wzruszyłam ramionami, starając się zgadnąć, co powiedziałaby Cammie

- ucząca się w domu właścicielka kotki Suzie.

145

- Mama mówi, że dziewczyna musi wiedzieć, jak o siebie dbać.

To nie kłamstwo. Pomasował sobie tył głowy.

- To współczuję twojemu tacie.

Nawet kule nie mogłyby uderzyć mnie mocniej. Zauważyłam jednak, że nie próbował się z tego
wycofać, wykręcić ani kajać za te słowa. Spojrzał

tylko na mnie i uśmiechnął się. Po raz pierwszy od dawna ja też miałam ochotę uśmiechnąć się na
myśl o moim ojcu.

background image

- Twierdzi, że jest twardy, ale sądzę, że mama mogłaby go pokonać.

- Jaka matka, taka córka, co?

Nawet nie miał pojęcia, jaki to był dla mnie gigantyczny komplement. I rzecz w tym, że nigdy się nie
dowie.

- Możesz... połazić trochę czy coś? - spytał, wskazując miasto.

- Jasne.

Ruszyliśmy ulicą. Jak na dziewczynę, którą nazywają mistrzem inwigilacji, byłam nieźle zaskoczona
tym, jak trudno jest przechadzać się, gdy chodzi o to, by być widocznym.

Po kilku minutach wsłuchiwania się w nasze kroki coś nagle do mnie dotarło. Rozmowa. Czy nie
powinniśmy przypadkiem rozmawiać?

Poszukałam w głowie czegokolwiek, co można by powiedzieć, ale znajdowałam tylko takie rzeczy:
„Co myślisz o tych nowych detonatorach o zasięgu dwudziestu kilometrów sterowanych satelitarnie?"
albo

„Czytałeś nowe tłumaczenie Sztuki wojny? Bo mnie się bardziej podoba ten oryginalny dialekt".
Właściwie już chciałam, żeby znowu mnie zaatakował albo wyciągnął nóż, albo zaczął mówić po
japońsku czy coś...

ale tak się nie stało, no i właśnie dlatego nie wiedziałam, co robić. Szedł, więc ja też szłam.
Uśmiechnął się, to ja też.

151

Za rogiem skręcił (nie użył techniki Strembeskiego, żeby sprawdzić, czy nie jest śledzony, co
świadczyło o jego niedbalstwie), a ja poszłam za nim.

Znowu skręciliśmy, a ja z zajęć z jazdy pamiętałam, że przed nami znajdował się plac zabaw.

- Tam złamałem rękę - powiedział, wskazując na drabinki, a potem się zarumienił. - Ale było
zamieszanie, ciała dookoła. Szkoda, że nie widziałaś tego drugiego gościa.

- Brzmi nieźle. - Uśmiechnęłam się.

- Nieźle jak na Roseville. - Zaśmiał się i kopnął jakiś kamień, który przetoczył się przez pustą ulicę i
wpadł do pustego ścieku. - Mojej mamie wtedy kompletnie odbiło. Wrzeszczała i próbowała
zapakować mnie do samochodu.

Zachichotał i przeczesał dłonią włosy.

background image

- Ona jest dość trudna.

- Taaak - przyznałam z uśmiechem - znam ten typ.

- E tam - odparł - twoja mama musi być super. To znaczy nie wyobrażam sobie, jak to musi być fajnie
zobaczyć te wszystkie miejsca, które ty widziałaś. A moja to właściwie ciągle tylko gotuje. Jakby
jeden rodzaj ciasta to było za mało. Nie! Ona musi mieć trzy różne i... - przycichł, spoglądając na
mnie - założę się, że twoja tak nie robi.

- A właśnie, że robi! - zaprzeczyłam szybko. - Też jest zakręcona na tym punkcie.

- (Szyli nie jestem jedynym, który musi odsiadywać ośmiodaniowe kolacje?

- No coś ty, żartujesz? My ciągle tak mamy!

(Jeśli ośmioma daniami można określić pięć dietetycznych coli i trzy ciasteczka twinkles).

- Serio? Bo myślałem, że z tym Korpusem Pokoju i w ogóle...

- Żartujesz? Oni mają świra na punkcie spędzania czasu z rodziną i... -

przypomniały mi się te sterty katalogów „Portery Barn" - urządzania wnętrz.

152

- O tak! - przytaknął. - Znam to. Jak nagle stwierdzają, że potrzebujesz nowych zasłonek w pokoju...
Jakby takie gładkie nie były dobre i teraz potrzebne ci takie w paski.

Gładkie zasłony? Zasłony w paski? W jakich kręgach ja się znalazłam?

Powinnam za to dostać dodatkowe punkty z kulturówki.

Szliśmy dalej krętą uliczką o wypielęgnowanych trawnikach i idealnych klombach, które po prostu
mogły znajdować się zaledwie kilka kilometrów od murów Akademii Gallagher. Byłam
oprowadzana przez miejscowego po obcym terenie za białym płotem. Zbliżałam się tam, gdzie żadna
z dziewcząt z Gallagher (a przynajmniej ta dziewczyna z Gallagher) nigdy wcześniej nie dotarła - do
normalnej amerykańskiej rodziny.

- Ładnie tu. I ładna... Noc.

Powietrze było chłodne, ale nie zimne, a na rozgwieżdżonym niebie widać było niewiele chmur.

- No, to jak było? - podpytywał. Co jak było?

- Mongolia? Tajlandia? To musi być całkiem...

- Inny świat - dokończyłam.

background image

I faktycznie tak było: ja byłam z innego świata, tylko że z takiego całkiem blisko tego, w którym on
żył.

I wtedy zrobił najfajniejszą rzecz. Staliśmy na światłach, a on powiedział:

- Czekaj, masz ... - i dotknął palcem mojego policzka - rzęsę.

Trzymał ją przede mną.

- Pomyśl życzenie.

Tylko że wtedy już niczego nie pragnęłam. Nie wiem, jak długo szwędaliśmy się po ulicach Rose-
ville, bo po raz pierwszy od lat straciłam rachubę czasu.

- Ale pewnie nie masz stukniętych nauczycieli. - Przekomarzał się po tym, jak opowiedziałam o
swoim trenerze psycholu.

148

- Zdziwiłbyś się.

- Powiedz coś o sobie - prowokował - ja ci powiedziałem o mojej szalonej mamie spod znaku „chcę
być jak Marta Stewart" i o mojej nadpobudliwej małej siostrze, i o moim tacie.

- Ale co na przykład? - Panikowałam, co pewnie było widoczne jak na dłoni, sądząc po otępiającej
ciszy.

- Cokolwiek. Jaki jest twój ulubiony kolor? Ulubiony zespół? - Zeskoczył

z krawężnika i skręcił w uliczkę. - Co najbardziej lubisz jeść, jak jesteś chora?

Czyż to nie świetne pytanie? Całe życie odpowiadam na pytania i to na trudne, ale to wydawało się
wyjątkowo celne.

- Gofry. - Zdziwiłam się, bo dopiero teraz sobie to uzmysłowiłam.

- Ja też! - powiedział. - Są o niebo lepsze od naleśników, a moja mama mówi, że to bez sensu, bo to
przecież takie samo ciasto, ale ja jej na to, że to...

- Kwestia konsystencji - dokończyliśmy jednocześnie. O rany! On kuma, o co chodzi z naleśnikami i
goframi!

On naprawdę to kuma!

Uśmiechał się, a ja topniałam.

- Kiedy masz urodziny? - wyskoczył nagle.

background image

- Yyy... - Ułamek sekundy, jaki zabierze wam przypomnienie sobie jakiegoś fałszywego szczegółu, to
czas, w którym bardzo źli ludzie mogą zrobić bardzo złe rzeczy - dziewiętnastego listopada.

Wybrałam tę datę zupełnie bez przyczyny, bo po prostu pojawiła się nagle w mojej głowie.

- Jakie lody lubisz najbardziej?

- Miętowo-czekoladowe. - Pamiętałam, że takie opakowanie znalazłyśmy w jego śmieciach.

Jego twarz pojaśniała:

- Ja też! Ale akcja! Masz braci albo siostry?

149

- Siostry - odparłam bez zastanowienia - mam siostry.

- A co robi twój tata? To znaczy, jeśli nie zbawia świata?

- Jest inżynierem. Jest świetny.

Nawet się nie zawahałam nad tą odpowiedzią. Słowa padły, a ja wcale nie miałam ochoty ich
cofnąć. Ze wszystkich kłamstw, które powiedziałam tego wieczoru, to było jedynym, które z
łatwością zapamiętam. Jest surowy, ale mnie kocha. Dba o moją mamę i będzie na mnie czekał, jak
wrócę do domu.

I naprawdę zbawiał świat - i to wiele razy.

Spojrzałam na Josha, który nie wyglądał, jakby mi nie dowierzał. I właśnie wtedy zrozumiałam, że to
w pewnym sensie była prawda.

Wiedziałam, że od tej pory moja historia staje się rzeczywistością.

- Ale to nie jest jakiś rodzinny biznes, co? - zapytał. Pokręciłam przecząco głową z pełną
świadomością, że

kłamię.

- To dobrze - powiedział. - Ciesz się, że nikt ci nie zrzędzi, żebyś poszła w ślady taty.

Kopnął jakiś kamyk.

- Jak to się nazywa w Biblii, że możemy robić to, na co mamy ochotę?

- Wolna wola - odpowiedziałam.

- Właśnie - przytaknął - ciesz się, że masz wolną wolę.

background image

- Czemu? A ty co niby masz?

Doszliśmy na róg rynku, na który wcześniej nie zwróciłam szczególnej uwagi. Josh wskazał napis na
ciemnych oknach: „Apteka Abrams i Syn.

Tradycja rodzinna od 1938".

Zrozumiałam, po co robimy tę całą pracę w terenie. Oczywiście wiedziałam, że tata Josha prowadzi
lokalną aptekę, ale żadne dane komputerowe ani zeznania podatkowe nie powiedziały nam o tym, jak
Josh zareaguje na to

155

miejsce. Nie przygotowały mnie też na jego spojrzenie, gdy powiedział:

- Nie za bardzo lubię trenować biegi. Ja tylko... dzięki temu nie muszę przychodzić tu po szkole.

Sposób, w jaki to powiedział, pozwolił mi przypuszczać, że nikomu wcześniej tego nie mówił. A
mnie przecież nie znali jego znajomi. Nie byłam kimś, kto mógłby wygadać się przed jego rodzicami.
Byłam nikim.

- Myślę, że u mnie też jest jakaś presja, żebym poszła w ślady taty -

przyznałam.

- Naprawdę?

Przytaknęłam, bo nie umiałam powiedzieć nic więcej. Nie miałam pojęcia, dokąd prowadzi ten trop.

Zegar na wieży biblioteki wybił dziesiątą, a ja wiedziałam, że równie dobrze mogłaby być północ, a
ja mogłabym być Kopciuszkiem.

- Muszę... - Ruszyłam w kierunku biblioteki (i położonym daleko za nią murom mojego domu). - Nie
mogę się... muszę... przepraszam.

- Czekaj. - Chwycił mnie za ramię, ale w życzliwy sposób. - Ty masz jakąś sekretną tożsamość,
prawda?

Uśmiechnął się szeroko.

- No, powiedz. Mnie możesz. Jesteś nieślubną córką Wonder Woman? W

porządku, ja naprawdę nie mam nic przedwko temu, jeśli tylko twój tata nie jest Aąuamanem, bo
szczerze mówiąc, zawsze wydawał mi się taki zarozumiały.

- Ale ja poważnie muszę iść - powiedziałam, śmiejąc się.

background image

- A kto sprawdzi, czy dotarłem bezpiecznie do domu? Te ulice są takie ciemne i niebezpieczne.

Po drugiej stronie rynku z kina wychodziła właśnie grupka starszych pań.

- O! Widzisz? Nie jestem tu bezpieczny, taki samotny.

151

- Jakoś dasz radę.

- Zobaczymy się jutro?

Zniknął żartobliwy i flirciarski ton. Gdyby mnie nie podtrzymywał, mogłabym zemdleć - serio! To
było takie słodkie i stanowcze, i seksowne.

Tak, wołało moje serce, ale mózg mówił językiem biochemii, siedmiu rozdziałów kulturówki i
dwutygodniowych raportów z laboratorium dla doktora Fibsa.

Czasem naprawdę nienawidzę tego swojego mózgu.

Przede wszystkim słyszałam głos pana Solomona, który mówił, że dobry szpieg zawsze dba o
zmienność codziennych zajęć. Przez dwa wieczory z rzędu ludzie w Akademii Gallagher mogli nie
zauważyć nieobecności jednej dziewczyny, ale trzy wieczory to już byłoby igranie z losem i dobrze o
tym wiedziałam.

- Niestety. - Odsunęłam się. - Nigdy nie wiem, kiedy mama ma te swoje zajęcia i kiedy przyjadę
razem z nią. Mieszkamy na wsi, a ja nie mam jeszcze prawa jazdy, więc... Przykro mi.

- Czyli do zobaczenia kiedyś? Udzielisz mi paru rad z samoobrony?

- Ja... - wyjąkałam, wiedząc, że właśnie stanęłam nad krawędzią przepaści i muszę zdecydować, czy
warto skakać, czy nie.

Chodzę do najlepszej szkoły w kraju, mówię czternastoma językami, a nie potrafię rozmawiać z tym
chłopakiem? I co mi po tym świetnym IQ?

Po co nas uczą tego, co same wiemy? Co mi po...

I nagle mnie olśniło. Odwróciłam się do Josha.

- Lubisz filmy szpiegowskie? Spojrzał na mnie i wymamrotał:

- No... tak, jasne.

- Bo... — Przysunęłam się bliżej altanki w bardzo amerykańskim stylu.

157

background image

Była jak z Dźwięków muzyki. Al bo Kochanych kłopotów. Jednak ważnym elementem altanki z
Roseville nie były wcale połyskujące światełka, o nie. To było coś lepszego - wystający luźno u jej
podstawy kamień.

(Do waszej wiadomości: szpiedzy generalnie uwielbiają luźne kamienie).

- Widziałam taki jeden film - powiedziałam, kontrolując tempo, w jakim mówię. - Stary film...
czarno-biały... i jedna dziewczyna chciała porozumieć się z takim chłopakiem, ale nie mogli, bo to
było zbyt niebezpieczne.

- Czemu? On był jakimś szpiegiem?

On? Czasami seksizm panujący w tym kraju naprawdę mnie zadziwiał, ale zdałam sobie zaraz
sprawę z tego, że niedocenianie kobiet w społeczeństwie jest największą bronią dziewcząt z
Gallagher.

Pocieszyłam się też myślą o tym, że rozłożenie Josha na łopatki zajęło mi niecałe dwie sekundy.

- Tak - potwierdziłam - był szpiegiem.

- Fajnie - ucieszył się.

- Tutaj możesz zostawiać wiadomości do mnie - odsunęłam kamień, odsłaniając mały otwór w
zaprawie - a potem tylko wsadź kamień odwrotnie, żebym wiedziała, że jest wiadomość. - Wsunęłam
kamień tak, że pomalowana część znalazła się w środku. Na tle śnieżnobiałych kamieni wyróżniał się
jeden szary. - A kiedy ja ci zostawię wiadomość, to znowu go odwrócę. Rozumiesz? - spytałam
chyba trochę za bardzo dumna z siebie. - Robiliśmy tak ciągle... w Mongolii.

Czy ona nie wie, że istnieją takie rzeczy jak e-mail? Tak musiał teraz myśleć. Komunikatory?
Komórki? Podejrzewam, że nawet połączone blaszane puszki wydawały się nowoczesnym
rozwiązaniem w porównaniu z tym, które właśnie podsunęłam. Albo myślał, że zwariowałam albo że
jestem wynikiem jakiegoś dziwacznego eksperymentu po-153

legającego na zamrażaniu ludzi na dziesiątki lat. Chociaż, jak wiadomo, ta technologia z zamrażaniem
jest dopiero w fazie testów.

Spojrzał na mnie jak na wariatkę, więc powiedziałam:

- No dobra, racja, to głupie. - Odwróciłam się. - Muszę już iść. Było naprawdę...

- Cammie. - Zatrzymał mnie. - Ty nie jesteś zwykłą dziewczyną, prawda?

No, dobra, może Josh też był całkiem bystry...

Rozdział 16

Podsumowanie: Osiemnastego października, podczas typowego zadania z jazdy, agentki zauważyły,

background image

że w ustalonym miejscu pozostawiono

„znak" (innymi słowy odwrócono kamień). Gdy wszyscy zajęci byli maratonem dziewcząt z Gilmore,
agentka Morgan udała ból brzucha i odebrała następującą notatkę:

„Dobra, skoro twój tata nie jest Aąuamanem, to czy jest Flashem?"

Tłumaczenie: Błagam, pomyśl, że jestem dowcipny, bo moja samoocena jest dosyć niska i moją
zaletą jest chyba tylkotpoczucie humoru.

(Przetłumaczyła: Macey McHenry).

Po krótkiej odpowiedzi od agentki, w kolejnym tygodniu obiekt odpisał:

„Dzisiaj mój nauczyciel od techniki kazał mi zostać po lekcjach za złe oszlifowanie budki dla
ptaków. Potem tata powiedział, że powinienem zacząć pomagać mu w aptece przez dwa wieczory w
tygodniu, a jak już dotarłem do domu, okazało się, że

160

mama zrobiła osiemnaście różnych rodzajów ciasta bananowego i musiałem spróbować każdego z
nich. To była mordęga. A jak tobie minął

dzień?"

Tłumaczenie: Lubię dzielić się z tobą różnymi rzeczami, bo tak bardzo różnisz się od mojego
zwykłego szarego życia. Zostawianie tych wiadomości i nasze potajemne spotkania są ekscytujące.
Znajomość z tobą jest odświeżająca i niezwykła. Bardzo mi się to podoba.

(Przetłumaczyła: Macey McHenry z pomocą Elizabeth Sutton).

Agentki przyjęły tę wiadomość jako dobry znak i były przekonane, że obiekt nadal będzie
podtrzymywał łączność. Wydawało się, że pojawia się zaufanie i agentki miały wrażenie, że wkrótce
będzie można wykorzystać obiekt w akcji. Robił doskonałe postępy.

A potem przeczytały to:

„To jest wariactwo. Wiesz o tym, prawda?"

Tłumaczenie: Chociaż odpowiada mi tymczasowe odejście od normalności, z jakim wiąże się ta
znajomość, to na dłuższą metę wydaje się to niepraktycznym rozwiązaniem. Ale jestem skłonny
poczekać i zobaczyć, dokąd to prowadzi. (Przetłumaczyła: Macey McHenry).

Po tej wiadomości agentki wiedziały, że należy działać ostrożnie i prowadzić obiekt w rozsądnym
tempie. Stwierdziły zgodnie, że wszelkie randki, migdalenie się i formalne okazje powinny zostać
odłożone na czas nieokreślony.

background image

Minął kolejny tydzień, zanim agentki otrzymały najważniejszą jak dotąd informację:

„Czy jest cień szansy na kino w ten piątek? Wiem, że może nie będziesz mogła, ale ja tam będę (w
naszym miejscu) o siódmej na wypadek, gdybyś przyszła".

161

Tłumaczenie: Udało się! (Przetłumaczyła: Cameron Morgan, zatwierdzone przez Macey McHenry).

Mieliśmy nasze miejsce! Mieliśmy randkę w kinie!

Moja euforia trwała od momentu, gdy odebrałam tę wiadomość i jeszcze podczas naszego
zwyczajowego spisywania raportu w pokoju. Ale następnego ranka nie myślałam jak dziewczyna -
myślałam jak szpieg.

A co, jeśli chodzenie do kina było ulubioną rozrywką konserwatorów z Gallagher? Albo co będzie,
jak film okaże się obrzydliwy, zrobi mi się niedobrze i zwymiotuję karmelowymi cukierkami w
czekoladzie?

Karmelowe cukierki! A jak karmel utkwi mi między zębami i będę musiała grzebać w tylnym zębie,
żeby go wydłubać? Na to nie ma żadnego uroczego sposobu! No, to co ja zrobię? Będę jeść tylko
popcorn?

Ale przecież dokładnie to samo może stać się z tymi małymi ziarenkami!

O rany! Miałam test z chemii organicznej i ustny egzamin ze suahili, ale obie te rzeczy wydawały się
dziecinadą w porównaniu z moim dylematem. W końcu podczas lunchu dosiadła się do nas Macey i
powiedziała:

- Czekoladowe miętówki. Czekoladowe miętówki - no pewnie!

Czekoladowe miętówki bez żadnych niebezpiecznych efektów ubocznych. Cofam absolutnie
wszystko, co kiedykolwiek o niej powiedziałam. Macey McHenry jest geniuszem!

Liz patrzyła na notatkę, porównując ją z pozostałymi, które już zdążyła przebadać w laboratorium,
żeby sprawdzić, czy można uzyskać jakieś informacje na podstawie chemicznego składu papieru bądź
tuszu. (No i można -Josh robi zakupy w Wal-Marcie).

- Zobaczcie, jak on przechyla F w słowie film - powiedziała, podsuwając nam kartkę. - Chyba gdzieś
czytałam, że to może oznaczać tendencję do...

162

Do czego miałaby to być tendencja, tego się nigdy nie dowiemy, bo właśnie w tym momencie nasza
klasa ucichła, a to mogło oznaczać tylko jedno:

- Witam panie - powiedział Joe Solomon.

background image

Zanim to nastąpiło, zdążyłam jeszcze chwycić karteczkę i wcisnąć ją sobie do ust, co normalnie
byłoby świetnym zagraniem szpiegowskim, z tym jednym wyjątkiem, że Josh nie używał
znikopapieru!

- Jak smakuje lazania? - spytał, a ja już miałam dopowiedzieć, gdy uświadomiłam sobie, że moje usta
były... yyy... w pewnym sensie zajęte.

- W piątek wieczorem są targi pracy Akademii Gallagher - oznajmił pan Solomon.

Spojrzałyśmy na siebie z moimi współlokatorkami i każdej przyszło do głowy dosłownie to samo: w
ten piątek wieczorem!

- Oto lista agencji i firm, które się zaprezentują. - Położył na stole plik ulotek. - To świetna okazja,
żeby zorientować się, co i jak, szczególnie dla tych z was, które nie dołączą do mnie na podpoziomie
drugim.

Tak, przyznaję, słysząc te słowa, połknęłam nieco papieru.

Gdy pan Solomon odszedł, wyplułam resztki notatki Josha (które na szczęście zawierały całą treść) i
gapiłam się na nią oraz na błyszczącą ulotkę, która otwierała przede mną możliwość wytyczenia
sobie torów na całe życie. Już nie byłam głodna.

Targi pracy w szkole dla szpiegów prawdopodobnie przypominają targi pracy w normalnych
szkołach, z tą tylko różnicą, że... u nas jest pewnie więcej takich facetów, którzy zjeżdżają na linie z
czarnych helikopterów.

(Faceci z Biura do spraw Alkoholu, Tytoniu i Broni Palnej zawsze trochę za bardzo się popisują).

Korytarze zastawione były rozkładanymi stołami i tandetnymi banerami („Dołącz do nas", „ABN" - a
kto by o tym 158

myślał?) W każdej klasie w ostatniej ławce siedział jakiś łowca talentów i ze zdziwieniem
przyglądał się naszym typowym zajęciom. Na zajęciach z samoobrony było pełno czołgających się
szpiegów, bo zajęłyśmy całą stajnię i popisywałyśmy się przed rekruterami naszą ogólną
śmiercionośnością.

- Tylko mi głowy nie urwijcie! - krzyknęła Liz.

Nie do końca byłam pewna, czy miała na myśli ten zamaszysty cios, który właśnie ominął jej nos o
kilka centymetrów, czy to, że Bex nie zgadzała się na przełożenie mojej randki. Tak czy inaczej,
byłam przekonana, że nie powinnyśmy rozmawiać o tym na wypełnionym sianem strychu w otoczeniu
agentów rządowych.

Przez okna w dachu wpadało światło, a wśród krokwi jaskółki budowały swoje gniazda. Jakieś trzy
metry dalej Tina Walters pokazywała agentowi FBI, że nauczyłyśmy się zabijać człowieka surowym
spaghetti.

background image

- Dziewczyny! - zawołałam.

Rozległ się gwizdek dający nam znak, żeby zmienić pozycję, więc Bex stanęła za moimi plecami i,
zarzucając mi ręce na szyję, szepnęła do ucha:

- Zatłoczone korytarze. Mnóstwo ludzi. Nikt się nie zorientuje, że cię nie ma. Jesteś Kameleonem.

Przerzuciłam ją przez plecy i posłałam piorunujące spojrzenie, gdy jak długa leżała na macie.

Chyba musisz to odwołać - powiedziała Liz, atakując mnie.

Usunęłam się i zgrabnie rzuciłam ją na matę koło Bex. Wsparła się na łokciach i szepnęła:

- To jest szansa dla dzisiejszych dziewcząt z Gallagher, żeby zadecydowały, jakimi kobietami z
Gallagher staną się jutro.

(Przynajmniej tyle wyczytałyśmy w ulotce). Miałam już poczucie, że kontroluję całą sytuację, gdy
Bex wywinęła się i z zaskoczenia rzuciła mnie na matę.

159

- Jasne, jakby Cammie nie wiedziała, kim będzie w przyszłości.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zauważyłyśmy zmierzającego do nas mężczyznę, więc zerwałyśmy
się na równe nogi.

Nie był ani wysoki, ani niski, ani przystojny, ani szczególnie brzydki.

Taki typ osoby, którą można spotkać sto razy i nigdy nie zapamiętać.

Jedno spojrzenie wystarczyło mi, żeby stwierdzić, że jest mistrzem inwigilacji - wiedziałam, że jest
taki jak ja.

- Bardzo ładnie - pochwalił.

Nie wiadomo, jak długo nam się przyglądał na tym zatłoczonym strychu.

- Jesteście w czwartej klasie, prawda?

Bex energicznie wysunęła się w jego kierunku:

- Tak, proszę pana.

- I wszystkie macie zajęcia z tajnych misji? - zapytał, zerkając na Liz, której włosy zaplątały się jakoś
w moje sznurówki.

- Tylko w tym semestrze -"wyjaśniła Liz z wyraźną ulgą.

background image

- W następnym możemy wybrać specjalizację - dodała Bex - ale wiele z nas kontynuuje naukę z pracy
w terenie.

Jestem przekonana, że zamierzała wcisnąć mu opowieść, jak to kiedyś w Kairze robiła rekonesans,
kiedy jej tata załatwił na targowisku handlarza bronią, ale mężczyzna nawet nie dał jej szansy się
wykazać.

- Dobrze - powiedział - nie chcę przerywać wam ćwiczeń.

Włożył ręce do kieszeni i uśmiechnął się. Gdy odwrócił się, żeby odejść, miałam wrażenie, że w
ogóle mnie nie zauważył. Jednak po chwili zerknął na mnie i kiwnął głową, mówiąc:

- Panno Morgan.

165

Gdyby miał na sobie kapelusz, na pewno by go uchylił.

Z drugiej strony pomieszczenia znowu dobiegł dźwięk gwizdka panny Hancock i komenda:

- Ustawcie się w okręgu, dziewczęta. Pokażmy gościom, jak gramy w papier, kamień i nożyce.

Bex mrugnęła do mnie i zwinęła październikowy numer „Vogue'a"

pożyczony od Macey.

Już mi było żal tych, którym wypadnie kamień i nożyce.

Operacja Kamuflaż

Operacja wyznaczona na piątkowy wieczór 29 października była przedsięwzięciem
czteroosobowym. Trzy agentki zostały wyznaczone do
patrolowania terenu Akademii Gallagher dla
Wyjątkowych Młodych
Dziewcząt. Każdej z agentek rezerwowych przydzielono odpowiedni teren
kampusu i w razie pytań o agentkę Morgan, miały odpowiadać:
Nie wiem bądź Właśnie widziałam,
jak szła w tamtą stronę i jednocześnie bardzo nieprecyzyjnie wskazywać ceł.

Na wypadek bardziej szczegółowych pytań o miejsce pobytu agentki Morgan, miały wykrzykiwać:
Och! Właśnie się minęliście!, szybko się oddalać.

Szłam korytarzami za Bex i Macey. Od drewnianych podłóg i kamiennych ścian odbijały się głosy, a
pierwszaki pożerały wzrokiem rekruterów CIA, którzy wyglądem przypominali pana Solomona.

Gromada pierwszoklasistek zachwycała się najświeższymi obrazami satelitarnymi z Departamentu
Bezpieczeństwa Krajowego. (Czyli to tak wygląda sypialnia Brada Pitta...)

Bex miała rację: widziałam już Akademię Gallagher w stanie zorganizowanego chaosu, ale nigdy nie
widziałam w niej takiego ożywienia. Powietrze było aż gęste (i to nie od gazów, jakie wydostały się

background image

z laboratorium, kiedy ktoś z Interpolu podszedł za blisko jednego z tajnych projektów doktora Fibsa).

161

- No dobra - wyszeptała Bex - załatw ich. Zerknęłam na Macey.

- Będzie dobrze - zapewniła, a ja od razu poczułam się lepiej.

Tymczasem ona dopowiedziała:

- Tylko nie bądź głupia.

Skręciłam w pusty korytarz, zostawiając za sobą wrota do naszej przyszłości i wyczuwając, że zbliża
się coś innego. Sięgnęłam do gobelinu i schowanego za nim herbu dźwigni, gdy nagle zamarłam na
dźwięk własnego imienia.

- Pewnie to ty jesteś Cameron Morgan.

Idący w moim kierunku mężczyzna miał ciemny garnitur, ciemne włosy i tak czarne oczy, że w nocy
można było ich w ogóle nie zauważyć.

- A dokąd się wybierasz? - zapytał.

- Ach! Przy stoliku z przekąskami zabrakło serwetek.

(Bez względu na to, czy pochwalacie moje postępowanie, czy nie, musicie przyznać, że moja
zdolność bajerowa-nia rozwijała się coraz bardziej).

Zaśmiał się.

- Moje dziecko, czy nie wiesz, że ktoś o twoim pochodzeniu nigdy nie powinien donosić serwetek?

Osłupiała gapiłam się na niego i nie mogłam zdobyć się na uśmiech, dopóki nie podał mi ręki.

- Nazywam się Max Edwards. Znałem twojego ojca.

No jasne, że znał. Tego dnia zdążyłam już spotkać dziesiątki takich facetów jak ten Max Edwards -
facetów z opowieściami, tajemnicami - i każdy z nich chciał odciągnąć mnie na bok, żeby przywrócić
mi cząstkę ojca. Nawet gdyby po drugiej stronie tego tunelu nie czekał na mnie Josh, to pewnie i tak
miałabym ochotę zwiać.

- Pracuję teraz w Interpolu - powiedział Max Edwards, przyglądając mi się. - Wiem, że twoja
historia wiąże się z CIA, ale to jeszcze nie powód, żeby nie dać innym szansy, prawda?

167

- Tak, proszę pana.

background image

- Rozpoczęłaś już zajęcia z tajnych misji?

- Tak, proszę pana, wstępne.

- To dobrze, to dobrze. Jestem pewien, że ciebie Joe Solomon może wiele nauczyć. - Zaakcentował
słowo „ciebie" i poklepał mnie po ramieniu.

Potem przysunął się bliżej i szepnął:

- Poradzę ci coś, Cammie. Nie każdy może prowadzić takie życie. Nie każdy ma to we krwi: stres,
ryzyko, poświęcenie. - Sięgnął do kieszeni i wyjął białą wizytówkę, na środku której był tylko numer
telefonu. -

Dzwoń, kiedy chcesz. U nas zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce.

Znowu poklepał mnie po ramieniu i odszedł, zostawiając po sobie echo kroków w pustym
kamiennym korytarzu. Patrzyłam, jak znika za zakrętem, policzyłam do dziesięciu i wślizgnęłam się za
gobelin. W

połowie tunelu zatrzymałam się i zmieniłam ubranie. Nigdy więcej nie widziałam tej wizytówki.

Rozdział 17

Wiem, że w filmach o szpiegach zawsze fajnie wygląda, jak agentka zmienia mundurek służącej na
zmysłową seksowną suknię balową w czasie, kiedy winda pokonuje trzy piętra. Nie wiem, jak robią
to szpiedzy w telewizji, ale mogę zapewnić, że nawet z rzepami sztukę szybkiego przebierania się
trzeba nieźle opracować (nie wspominając już o lepszym oświetleniu niż to w tunelu, który kiedyś
należał do kolei podziemnej).

To pewnie dlatego spanikowałam, widząc zaskoczenie na twarzy Josha, kiedy na mnie spojrzał. Albo
miałam rozpiętą bluzkę, albo spódniczka zahaczyła o majtki, albo jeszcze coś gorszego. Zamarłam.

- Wyglądasz...

Mam szminkę na zębach. Pajęczynę we włosach. Buty nie do pary, a moje wsparcie jest trzy
kilometry stąd!

- ...niesamowicie.

Nigdy w życiu nie czułam się mniej niewidzialna. Zapomniałam o Bex, Macey i ich wspaniałych
ciałach, o Liz i jej cudnych blond włosach.

Nawet obraz mojej mamy zbladł, kiedy zobaczyłam siebie oczami Josha.

Po raz pierwszy od dawna nie chciałam zniknąć.

Uświadomiłam sobie, że teraz to ja powinnam coś powiedzieć. Był

background image

ubrany w skórzaną kurtkę i spodnie khaki,

164

które skojarzyły mi się z komandosami marynarki wojennej - pewnie właśnie teraz mieli pokaz na
szkolnym stawie Akademii, więc powiedziałam:

- A ty wyglądasz tak... czysto.

- Taaa - poprawił kołnierzyk - moja mama się zorientowała i... no...

powiedzmy, że tylko brakowało, a musiałabyś przypinać sobie balowy bukiecik.

Przypomniało mi się, jak kiedyś tata podarował mamie taki bukiecik.

Oczywiście był wyposażony w skaner siatkówki i nadajnik, ale i tak było to miłe.

Już miałam o tym opowiedzieć, gdy Josh wtrącił:

- Przykro mi, ale przegapiliśmy film. Powinienem sprawdzić godziny, zanim cię zaprosiłem. Zaczął
się o szóstej.

O 19.00 misja była nieco zagrożona, bo agentka i obiekt zdali sobie sprawę, że ominęła ich jakaś
okazja, co zdaniem agentki równało się
zmarnowaniu jej najlepszego stroju.

- Och! - Starałam się, żeby to nie brzmiało zbyt rozpaczliwie.

Pozwoliłam Liz się uczesać, biegłam trzy kilometry po ciemku, czekałam na to cały tydzień, ale teraz
mogłam tylko nałożyć maskę szpiega i powiedzieć: - Nie szkodzi. To ja chyba...

- Masz ochotę na hamburgera? - zaproponował, zanim pozbierałam myśli.

Na hamburgera? Właśnie zjadłam polędwicę z wiceprezesem CIA, ale i tak powiedziałam:

- Chętnie!

Po drugiej stronie rynku w kilku oknach paliło się jasne światło.

Poszliśmy w tym kierunku, a Josh otworzył przede mną drzwi, przytrzymał je i ruchem ręki zaprosił
do środka (czy to nie urocze?). Na biało-czarnej podłodze

170

w szachownicę stały czerwone winylowe boksy, a na ścianach wisiały stare płyty i zdjęcia Elvisa.
Restauracja była jak na mój gust nieco zbyt staromodna, ale wśliznęłam się do boksu. Niestety
usiadłam tyłem do okien, bo Josh zdążył już zająć najlepszą miejscówkę. (Pan Smith byłby ze mnie
bardzo niezadowolony). Ale przynajmniej siedzący po drugiej stronie stołu Josh nie mógł raczej

background image

wyczuć, jak drży mi noga.

Agentka starała się wykorzystać technikę oddechową Puruseya, którą skutecznie można oszukać
wykrywacz kłamstw. Nie istnieją jednak żadne
niezbite dowody na jej skuteczność w przypadku
wewnętrznych
wykrywaczy kłamstw u piętnastoletnich chłopców.

Podeszła kelnerka, przyjęła nasze zamówienie, a Josh rozsiadł się na swoim siedzeniu. Z notatek Liz
o mowie ciała wynikało, że czuł się dość komfortowo (albo jechało ode mnie tunelem i chciał się
odsunąć jak najdalej się dało).

- Przepraszam, że przegapiliśmy film - powiedział, przestawiając sosy.

- Nie szkodzi - zapewniłam. - Tu też jest fajnie.

I stała się najdziwniejsza rzecz: oboje przestaliśmy mówić. To było trochę jak w tym odcinku B u f fy
postrach wampirów,
w którym wszystkim w mieście skradziono głos. Już zaczynałam się
zastanawiać, czy to się właśnie nie stało. Może w szkole CIA zabawiała się właśnie jednym z
wynalazków doktora Fibsa i coś im się tragicznie pomieszało. Już otwierałam usta, żeby sprawdzić
tę moją teorię, gdy usłyszałam stłumiony okrzyk „Josh!" i pukanie w okno restauracji. Wtedy
zorientowałam się, że to tylko my straciliśmy mowę.

Na dźwięk dzwoneczka u drzwi odwróciłam się i ujrzałam grupę nastolatków zmierzającą w naszym
kierunku.

166

A dla dziewczyny, która od trzech lat chodzi do wyłącznie żeńskiej szkoły, był to dość przerażający
widok.

Nigdy w życiu nie byłam tak głęboko na terytorium wroga!

Przypominając sobie nasze lekcje z samoobrony, zastanawiałam się, jak poradzić sobie z wieloma
napastnikami jednocześnie. Może mogłabym liczyć na Josha, mojego przewodnika po tej dziwnej
nieznanej ziemi, ale tym razem spanikował. Widać to było wyraźnie - opadła mu szczęka, a frytka
wędrująca do ust zawisła nieruchomo w połowie drogi.

Przeanalizowałam sprzyjające mi czynniki: nikt mnie nie znał, nie miałam na sobie mundurka i jeśli
doszłoby do przepychanek, to... wtedy...

będę się przepychać. (Dwóch chłopaków wyglądało na piłkarzy, ale przecież znałam tę całą filozofię
walki wręcz: „im więksi, tym twardsze mają lądowanie" i zdecydowanie coś w tym jest). Na razie
byłam bezpieczna.

Moja przykrywka może i się nie rozleciała, ale nie mogłam tego samego powiedzieć o mojej wierze
w siebie, szczególnie kiedy jedna z dziewczyn

- śliczna blondynka - powiedziała:

background image

- Cześć, Josh. A on na to:

- Cześć, DeeDee.

, Agentka zrozumiała, że tą całą bandą buntowników dowodził obiekt znany jako DeeDee (chociaż
nie wyglądało na to, żeby miała przy sobie
jakiś różowy papier).

Większość z nich po prostu minęła nas, rzucając zwykłe „Cześć, Josh", ale DeeDee i jakiś chłopak
wpakowali się do naszego boksu i oczywiście nietrudno zgadnąć, kto wylądował przyklejony do
Josha. DeeDee!

(Zdecydowanie to nie był przypadek!) Powiem tylko tyle, że na szczęście restauracja pełna była
świadków, bo inaczej jestem przekonana, że załatwiłabym oboje butelką keczupu.

172

- Cześć, jestem DeeDee - rzuciła, częstując się frytką Josha (niegrzeczne!). - Czy my się znamy?

Jestem córką dwojga tajnych agentów o genialnie wysokim IQ, która może zabić cię we śnie i
upozorować wypadek, ty durna, nudna, żałosna...

- Cammie mieszka tu od niedawna.

I właśnie dlatego zawsze dobrze jest mieć jakieś wsparcie. Josh mnie uratował, bo ja już naprawdę
zaczynałam bawić się tą butelką keczupu.

- Aha - powiedziała.

Mimo że makijaż zrobiła mi sama Macey McHenry, siedząc tam, czułam się, jakbym była pokryta
czyrakami. A ona znów poczęstowała się frytką i, nie patrząc na mnie, powiedziała:

- Cześć.

- Znamy się z DeeDee od zawsze - wyjaśnił Josh, a DeeDee aż się zarumieniła.

Dwie dziewczyny z ich paczki wrzuciły monety do grającej szafy i w restauracji rozbrzmiała
piosenka, której nigdy wcześniej nie słyszałam.

Chłopak, który wcisnął się na miejsce obok mnie, musiał przekrzykiwać muzykę:

- Po prostu trzyma z nami chłopakami. - Wyciągnął do mnie rękę. - Cześć, jestem Dillon.

To jest Dillon? Poczułam się całkiem zbita z tropu, gdy przyglądałam się temu małemu chłopaczkowi,
który przecież miał być D'Manem. (Uwaga do siebie: nie wierzyć wszystkiemu, có się czyta,
włamując się do baz danych wydziału komunikacji, bo starający się o prawo jazdy niscy goście
zawsze będą kłamać na temat swojego wzrostu). Zajęło mi to chwilę, żeby go rozpoznać i zdałam
sobie sprawę, że widziałam już tego chłopaka z Joshem na ulicy: to jemu powiedział, że jestem

background image

nikim.

Jakoś udało mi się wydukać:

- Cześć, jestem Cammie.

168

Dillon przyglądał mi się, powoli kiwając głową i w końcu powiedział:

- A więc to jest ta tajemnicza kobieta. DeeDee natychmiast przestała przeżuwać frytkę.

- Ona istnieje! - wykrzyknął Dillon, obejmując mnie ramieniem. -

Wybacz mojemu przyjacielowi. Nie jest szczególnie towarzyskim gospodarzem, więc jeśli mogę coś
zrobić, żebyś poczuła się u nas dobrze, to jestem do usług.

Nadal mnie obejmował i czułam sporą wdzięczność za lekcje samoobrony, na szczęście Josh trzepnął
go nad stołem w ramię.

- No co? - oburzył się Dillon. - Ja tylko staram się być gościnny.

Jeśli to była gościnność, to madame Dabney naprawdę powinna uaktualnić swój program nauczania.

- Cammie - ciągnął Dillon - powiem tylko, że teraz już rozumiem, dlaczego ten kretyn chował cię
przed nami.

Sięgnął po frytkę, ale tym razem Josh odsunął talerz, mówiąc:

- Dzięki, że wpadliście. Nie będziemy was zatrzymywać. - Próbował

trafić Dillona pod stołem i zamiast niego kopnął mnie, ale nawet nie pisnęłam.

(Zdecydowanie mocniej mnie już kopano).

4 Żartujesz? - powiedział Dillon, opierając łokcie na stole. Zniżył głos i musieliśmy zbliżyć się
jeszcze bardziej. - Idziemy potem na mur pogapić się na te bogate laski. Idziecie z nami?

Na mur? Nasz mur? Nie dowierzałam. Czy to możliwe, że przez trzy ostatnie lata byłam regularnie
podglądana i nic o tym nie wiedziałam?

Czy Josha tyłek na murze został zdemaskowany (i pewnie także sfotografowany przez ochronę) bez
mojej wiedzy?

(Uwaga do siebie: odnaleźć te zdjęcia).

169

background image

Musiałam wyglądać na tak zdezorientowaną, jak naprawdę się czułam, bo Josh przysunął się bliżej i
wyjaśnił:

- Akademia Gallagher? - Jakby zastanawiał się, czy w ogóle słyszałam o tym miejscu. - To taka
snobistyczna szkoła z internatem. One wszystkie tam są bogatymi przestępczyniami czy coś.

Miałam ochotę stanąć w naszej obronie. Wygłosić mowę, że nie powinno się nikogo osądzać, jeśli
nie przeszło się pół-torakilometrowego podziemnego tunelu w niewygodnych butach. Powiedzieć im
o tym wszystkim, co zawdzięczają poprzednim dziewczętom z Gallagher, ale nie mogłam. Czasem
szpiedzy muszą tylko przytakiwać i mówić:

- Serio?

- Co? - spytał Dillon. - Że niby ty tam nie chodzisz? -Zaśmiał się tak głośno, że wszyscy goście
restauracji spojrzeli na niego.

Przyglądałam się Dillonowi, zastanawiając się, ile czasu zajęłoby mi włamanie się do danych urzędu
podatkowego. Podejrzewam, że do grudnia skarb państwa mógłby przejąć wszystko, co miała jego
rodzina.

- Uczę się w domu - powiedziałam, recytując w myślach: I mam kotkę Suzie, mój tata jest inżynierem
i uwielbiam lody miętowo-czekoladowe.

- A tak - mruknął Dillon - zapomniałem. To trochę dziwaczne, co?

Zanim jednak zdążyłam zaprotestować, odezwała się DeeDee:

- A ja myślę, że to fajne.

Tym samym sprawiła, że znacznie trudniej będzie mi ją teraz nienawidzić.

- No to jak? - spytał Dillon, zwracając się ponownie do Josha.

Prawie trajkotał, a trajkotanie nie jest określeniem zbyt dobrze pasującym do chłopaka.

175

- Idziemy zbadać teren?

Josh nie odpowiedział i tylko wypychał DeeDee z boksu, jednocześnie wyjmując pieniądze z
portfela. Rzucił banknoty na stół i wyciągnął do mnie rękę:

- Ty też chcesz już iść, prawda? - zapytał.

Tak! - miałam ochotę zawołać. Z jego twarzy wyczytałam, co czuł, i czułam dokładnie to samo.
Chwyciłam go za rękę i poczułam się tak, jakby prowadził mnie do innego świata, a nie tylko
wyciągał z czerwonego winylowego boksu. Na stole za nami zostały dwa niemal nietknięte

background image

hamburgery, ale nic mnie to nie obchodziło.

Dillon podniósł się, żeby mnie przepuścić, ale Josh nadal trzymał moją rękę.

Trzymaliśmy się za ręce!

Ciągnął mnie w stronę drzwi, ale dziewczynie trudno jest tak po prostu zapomnieć o trzech latach
nauki dobrych manier, więc odwróciłam się do Dillona i DeeDee i wymamrotałam:

- Cześć. Miło było was poznać.

Absolutne kłamstwo, ale takie, którego nawet nie-szpiedzy używają w kulturalnych kręgach, więc
zapewne wcale się nie liczy.

Dillon zawołał:

- Ech, nie wiesz, co tracisz, braciak. Powkurzamy trochę rtadziane laski!

Jasne, D'Man, pomyślałam, kiedy Josh otwierał drzwi. Idź, spróbuj szczęścia!

Nie jestem wielką fanką trzymania się za ręce, ale zwykle tak jest w filmach, kiedy bohater ucieka z
bohaterką przed bardzo złymi ludźmi i biegną, trzymając się za ręce, co tak naprawdę jest bez sensu.
Nikt nie potrafi szybko biec, trzymając kogoś innego za rękę. (Sprawdziłam to kiedyś na
samoobronie).

176

Tylko że Josh i ja nie biegliśmy. Nie, nie, szliśmy sobie. Nasze złączone dłonie bujały się w przód i
w tył.

Po dłuższej chwili odezwał się, patrząc na chodnik:

- Przepraszam.

- Ale za co? - Naprawdę nie zrobił nic złego. Nic.

Ruchem głowy wskazał restaurację:

- Za Dillona. On w sumie nie jest taki zły. Gada ciągle to samo, i tak od przedszkola. Jest mocny w
gębie, ale w działaniu to już nie za bardzo.

- Czyli nie musimy przed nim przestrzegać Akademii Gallagher? -

droczyłam się.

- Nie. - Uśmiechnął się. - Myślę, że jest bezpieczna.

- Na pewno - odparłam.

background image

Pomyślałam o naszych murach, o naszym świecie.

- A DeeDee? - spytałam, wstrzymując oddech. - Wydaje się miła.

To niestety nie było kłamstwo.

- I jest, ale... - zacisnął rękę nieco mocniej - ...nie chcę teraz rozmawiać o DeeDeeT"

Może to przez te migoczące światełka altanki albo przez Josha trzymającego mnie za rękę, albo
fioletowy gaz doktora Fibsa wywołujący kichanie, którego nawdychałam się tego dnia, ale kiedy się
zatrzymaliśmy, wszystko zaczęło nagle wirować. Jakby cały świat stał się jedną wielką karuzelą, a ja
i Josh staliśmy pośrodku. Musiało działać chyba mnóstwo sił dośrodkowych, bo zbliżaliśmy się do
siebie coraz bardziej i bardziej i zanim się zorientowałam, już działo się coś, o czym marzyłam przez
całe życie. Nie napiszę o tym tutaj, bo przecież będzie to czytać moja mama! Poza tym ten mój raport
pewnie zamówią różnego rodzaju VIP-y, a oni to już naprawdę nie muszą czytać o moim pierwszym
pocałunku. (Niech to szlag! Miałam tego nie mówić...) No, dobra, pocałował mnie. Niektórzy
chcieliby pewnie więcej 177

szczegółów - na przykład jak miękkie miał usta i jak wdychał powietrze, które wydychałam, i
odwrotnie, co sprawiało, że byliśmy tak jakby na stałe połączonymi duszami czy coś takiego... Ale
nic wam z tego nie powiem. Mowy nie ma! To sprawy osobiste.

Ale zdradzę, że pocałunek był taki, jak trzeba: ciepły, słodki i był

początkiem... yyy... po prostu początkiem.

Rozdział 18

Za i przeciw byciu szkolnym szpiegiem, a jednocześnie dziewczyną najcudowniejszego, najmilszego
i najsłodszego chłopaka na świecie:

„Za: możliwość powiedzenia chłopakowi o swoich uczuciach w czternastu różnych językach.

Przeciw: chłopak nie rozumie żadnego z nich (oczywiście poza angielskim, ale nawet w tym języku
używa tego specyficznego i często nieprzetłumaczalnego »chłopięcego« dialektu).

Za: gdy chłopak ma problem z zadaniem z chemii, można spotkać się w bibliotece i pomóc mu w
nauce.

Przeciw: nie można pomagać za bardzo, bo dość trudno jest wyjaśnić, jak to możliwe, że w dziesiątej
klasie przerabia się chemię na poziomie studiów doktoranckich.

Za: wyraz twarzy chłopaka, kiedy zaskakuje cię prezentem w postaci kocich zabawek i pyta: Myślisz,
że spodobają się Suzie?

Przeciw: wiedzieć, że nie ma żadnej Suzie i nigdy nie móc mu o tym powiedzieć".

background image

Trzy tygodnie później siedziałam w holu głównym, słuchając, jak moje koleżanki rozmawiają o
kinowych planach

174

na sobotni wieczór (albo planach z zadaniami domowymi, ale głównie jednak kinowych), gdy nagle
pojawiła się Liz i rzuciła na stół stertę podręczników, a mój widelec aż zleciał z talerza.

- Gotowa jesteś? - spytała radośnie. - Trochę Changa, Mulvaneya, sporo Strendeskiego, trochę...

- Liz - przerwałam jej. Wcale nie miałam ochoty na ciąg dalszy. - Kurczę, Liz, myślałam, że wiesz...
że mam plany z...

- Joshem - dokończyła za mnie.

Podniosła egzemplarz Przewodnika Mayana po regeneracji molekularnej, który spadł na podłogę, i
położyła na wierzchu całej sterty książek.

- To jest na środę, Cam.

- Wiem.

- To trzydzieści procent naszej oceny semestralnej.

- Wiem. Popracuję nad tym...

Tylko nie wiedziałam, kiedy. Ani razu o tym nie pomyślałam, odkąd doktor Fibs zadał nam tę pracę
trzy tygodnie temu - w poniedziałek po mojej pierwszej randce z Joshem. Tymczasem ja żyłam z dnia
na dzień, od jednego stroju do drugiego, od randki do randki.

Hol zaczynał pustoszeć, niektóre dziewczyny poszły po deser, inne na górę albo na dwór. Zerknęłam
na zegarek i wśtałam.

- Posłuchaj, Josh coś zaplanował. To jakaś niespodzianka, o której ciągle mówił, i... to chyba coś
dużego. Dam radę. Zrobię ten projekt jutro.

To samo mówiłam wczoraj, ale Liz tego mi nie wypomniała. Przytaknęła tylko i kazała mi na siebie
uważać. Ruszyła potem w stronę biblioteki, gdzie, jak przyciśnie się półkę od D do F i jednocześnie
wyciągnie egzemplarz książki Downing Modem Zastosowanie starożytnej broni, to można wśliznąć
się do mojego drugiego ulubionego przejścia.

175

Jeśli oczywiście w bibliotece nie ma akurat pana Solomona.

- Witam, panno Morgan - powiedział pan Solomon, zatrzymując mnie.

background image

Jestem prawie pewna, że nie wie o żadnym z tych tajemnych przejść, a szczególnie właśnie o tym, bo
mnie zajęło całe dwa lata, żeby je odkryć.

Mimo to wystraszył mnie śmiertelnie, pojawiając się tak nagle za moimi plecami.

- Co robisz w ten piękny wieczór? - Wsadził ręce do kieszeni i pochylając się do przodu, dodał: -
Jakaś super-randka?

Jestem pewna, że to była tylko taka próba żartu w męskim wydaniu, ale i tak wydałam z siebie
dźwięk w stylu „hahahahaha". No, jasne. Ależ jestem tajna.

- Ach! Ja właśnie... yyy...

- Dzieciaku - usłyszałam nagle za plecami - szukałaś mnie?

Biblioteka jest chyba moim ulubionym miejscem w całej szkole. Na środku dwukondygnacyjnej
okrągłej przestrzeni był wielki kamienny kominek, a wokół stoliki do nauki i duże wygodne fotele. U
góry jest balkon na drugim piętrze i to tam właśnie stała moja mama.

Schodziła ze schodów, niosąc tomik poezji, a ja pomyślałam, że jest najpiękniejszym zjawiskiem,
jakie w życiu widziałam. Zeszła na parter i objęła mnie ramieniem.

- Właśnie miałam cię szukać.

- Naprawdę?

I wtedy przypomniałam sobie, że cały czas przyglądał nam się Joe Solomon.

- W takim razie - powiedział, idąc do drzwi - zostawię was same, dziewczęta.

Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że mama mogłaby spokojnie załatwić Joego Solomona i gdy
tylko nazwał ją „dziewczyną", sądziłam, że zaraz to zrobi, ale ona

181

milczała. Nie wykręciła mu ręki ani nie wyskoczyła w górę, żeby obcasem wysokich czarnych
kozaków rozharatać mu twarz (sztuczka, którą zdecydowanie muszę kiedyś dopracować, jak tylko
będę mogła pożyczyć te buty). Nie, ona się tylko do niego uśmiechnęła. Tak w stylu

„dzięki, poradzę już sobie sama".

Aż mi się słabo zrobiło. Zaprowadziła mnie na korytarz i szła ze mną w stronę kaplicy. Mijając
główny hol, słyszałam za sobą skrobanie widelców na talerzach i pogaduchy przy stole (po persku).
Mama wzięła mnie pod ramię i powiedziała:

- Tak się zastanawiałam, czy chciałabyś może coś dziś wieczorem zrobić?

background image

Dobra, może i mam do dyspozycji wiele różnych języków i tak dalej, ale za cholerę nie rozumiałam,
o co jej chodzi. To było dziwne. Nie dziwne w stylu „nazistowska łódź podwodna w jeziorze", tylko
dziwne w stylu

„ktoś tu na-oglądał się za dużo filmów w telewizji".

- Albo i nie - dopowiedziała, widząc moje zadziwienie. - Po prostu pomyślałam, że może chciałabyś
iść do miasta czy coś.

No, właśnie chciałam iść do miasta, tylko że bez niej. I byłam już uszminkowana, a w tunelu czekał
ukryty strój. Josh był taki podekscytowany, kiedy pytał: „Czyli w sobotę wieczorem będziesz, tak?

Nie musisz robić nic z rodzicami czy coś takiego?"

Wyjaśniłam, że nie, a tymczasem mama właśnie mnie o to prosiła.

Spojrzałam jej w oczy, w piękne oczy, które widziały już i okropieństwa, i cuda, i wszystko
pomiędzy

i powiedziałam:

- Jestem dość zmęczona.

W zasadzie to nie było kłamstwo.

- To może coś spokojnego - nalegała z tą swoją uporczywością superszpiega. - Film?

177

- Ja... - Jestem okropnym człowiekiem. - Bo ja... widzisz... ja muszę...

I wtedy usłyszałam nagłe za plecami:

- Cammie obiecała, że pomoże mi z pracą z chemii organicznej. -

Odwróciłam się i zobaczyłam Macey McHenry idącą w moją stronę..

Twarz pokerzysty, najnormalniejszy ton. Macey może i miała zaległości w programie, ale jeśli
chodzi o kłamstwa i szpiegowanie, była do tego stworzona. (Nie bez znaczenia była historia Tiny
Walters, o tym jak na Morzu Śródziemnym Macey uprowadziła jacht szejka).

Mama spojrzała na Macey, potem na mnie:

- Och - powiedziała z nieco wymuszonym uśmiechem i nieco smutnym tonem. Obniżając głos i
pocierając moje ramię, dodała: - Dobrze, po prostu nie chciałam, żebyś spędziła wieczór sama.

Sama? A kiedy ja jestem sama? Mieszkam z niemal setką dziewczyn.

background image

Poza chwilami spędzonymi w moim sekretnym pokoju albo na siedzisku przy oknie czy na strychu,
albo... no, dobra, czasami jestem sama.

Macey odeszła odprowadzana wzrokiem mojej mamy.

- Wiem, że z nią nie jest łatwo. Jestem z ciebie dumna. - Uściskała mnie znowu i był to uścisk, który
trwał, jakby następny nie miał się zdarzyć przez długi, długi czas, a ja przez chwilę pomyślałam, że
wcale nie chciałabym się z niego tak szybko wyplątywać.

Albo najlepiej nigdy. Ale i tak to zrobiłam - przecież Josh czekał.

- Kolacja? - zapytałam. - Jutro wieczorem?

- Jasne, skarbie - zgodziła się mama, zakładając mi kosmyk włosów za ucho.

Odwróciłam się i ruszyłam korytarzem - na szczęście moje dudniące kroki zagłuszyły moje myśli.
Przynajmniej

183

do chwili, kiedy skręciłam w długi kamienny korytarz i wpadłam na Macey.

Patrzyła na mnie, stojąc przy ścianie i podpierając się pod boki.

- Nie lubię okłamywać twojej mamy - powiedziała. -Swoją bym mogła, ale twojej nie. To do kitu.

Zaśmiała się po cichu, odsunęła od ściany i przyglądając mi się, dodała:

- Mam nadzieję, że jest tego wart.

- Jest - szepnęłam.

Minęła mnie, ale zaraz się zatrzymała:

- Naprawdę? Jest? Bo ja nie wiem, co w nim takiego szczególnego, że dla niego ryzykujesz utratę
wszystkiego, co masz.

To było dobre pytanie. Bardzo dobre, szczególnie gdy jest się Macey McHenry, której wszystko w
życiu przychodziło niezwykle łatwo i na nic nie musiała sobie zasługiwać. Jeśli świat patrzy na twoją
gładką, plastikową powłokę i spodziewa się, że w środku jest tylko słodycz; jeśli to jest twoja
jedyna szansa, by stać się częścią rodziny - mimo twojego znanego nazwiska - to faktycznie: wtedy
jest to naprawdę dobre pytanie.

- On jest po prostu... - chciałam powiedzieć „słodki", „opiekuńczy" czy

„zabawny", bo to wszystko prawda, ale stwierdziłam tylko: - on jest po prostu normalnym
chłopakiem.

background image

- E tam - zakpiła Macey - znam wielu normalnych chłopaków.

Spojrzałam na nią.

- A ja nie.

Rozdział 19

Josh miał czekać na mnie przy altance, ale nigdzie go nie było. Właściwie to nikogo nie było.
Spojrzałam w stronę kina - nic. W sklepach pogaszone światła, a kiedy przez pusty plac przeleciał
skrawek pomarańczowego papieru, skojarzyło mi się to ze sceną pojawiającą się chyba w każdym
filmie katastroficznym (i w co najmniej trzech odcinkach B u ff y ) .

Troszkę spanikowałam.

Agentka zbadała okolicę, oceniając potencjalne zagrożenia i drogi ewakuacji. Rozważyła też, czy
ta śliczna torebka na wystawie u
Andersona trafi w końcu kiedyś na wyprzedaż.

Na ulicy pojawiła się furgonetka. Chyba skupiłam się zbytnio na naklejce na zderzaku z napisem
„Moje dziecko jest honorowym uczniem szkoły podstawowej w Roseville", bo zupełnie nie
zauważyłam kierowcy.

Dopóki nie zaparkował, nie wysiadH nie stanął pośrodku pustej ulicy z bukiecikiem w ręku, nie
zauważyłam, że to Josh prowadził.

Tak właśnie. Dobrze przeczytaliście - bukiet kwiatków (no dobra, kwiatki na tasiemce).

Podszedł do mnie powoli, a ja powiedziałam:

180

- To jest balowy bukiecik.

- Uhm - odparł, rumieniąc się - bo okazja jest wyjątkowa.

- A więc to nasz prywatny żart czy twoja mama kazała ci go kupić?

Pochylił się, żeby mnie pocałować, ale zatrzymał się w połowie drogi.

- Powiedzieć prawdę? - szepnął.

- Tak.

Na szyi poczułam szybkie cmoknięcie, a potem powiedział:

- Jedno i drugie.

background image

O 18.07 obiekt podarował agentce istotny (kwiecisty) dowód. Macey McHenry dała mu potem
osiem punktów w skałi „kiepskości". Dla
agentki było to jednak słodkie i trochę zabawne i dlatego
postanowiła
dumnie go nosić.

- Świetnie wyglądasz - powiedział, ale to kompletnie mijało się z prawdą.

To znaczy wyglądałam dobrze na kino czy kręgle, ale zdecydowanie nie wyglądałam dobrze na
bukiecik. Poprawiłam spódniczkę.

- Więc co to za szczególna okazja? Zaśmiał się:

- jNie spodziewałaś się, że zapamiętam, co? O czym miał pamiętać?

Dziewczyna we mnie aż chciała krzyknąć, ale szpieg we mnie tylko uśmiechnął się i powiedział:

- Jasne, że wiedziałam, że zapamiętasz. Kompletne kłamstwo.

- To co - otworzył drzwi samochodu - jedziemy?

Zgodnie z protokołem agentka nigdy nie powinna zgadzać się na wywiezienie w
niezidentyfikowane miejsce.

181

Ale ze względu na relację łączącą ją z obiektem oraz to, że rzuciła go już kiedyś na asfalt niczym
worek ziemniaków, uznała to raczej za
bezpieczne.

Nigdy wcześniej nie siedziałam w furgonetce. To było jak kolejna lekcja podczas kursu
małomiasteczkowości - jazda samochodem z uchwytami na napoje. Uwierzcie osobie, która ma świra
na punkcie gadżetów i to w życiu zarówno osobistym, jak i zawodowym: dzisiejszy świat wy-
wiadowczy nie może absolutnie nic zarzucić tym dobrym ludziom z General Motors, jeśli chodzi o
projekt uchwytów na napoje.

- Podoba mi się ta twoja furgonetka.

- Odkładam na samochód, wiesz? - powiedział, jakby myślał, że byłam sarkastyczna.

- Nie, poważnie - pospieszyłam z wyjaśnieniem -jest... przestronna i ma te fajne... no, fajna jest i już.

Czy to możliwe, żeby ten bukiecik odciął mi dopływ krwi do mózgu? Czy to właśnie dlatego tyle
dziewczyn robi głupstwa w balowy wieczór?

Stwierdziłam, że koniecznie musiałam się temu bliżej przyjrzeć. A potem w świetle wewnątrz
samochodu zobaczyłam Josha. Krótko mówiąc, był

cudny: miał teraz dłuższe włosy, a na policzkach widziałam cienie jego długich rzęs. Im więcej czasu
z nim spędzałam, tym więcej dostrzegałam szczegółów: jego dłonie albo małą bliznę na szczęce,

background image

którą (jak twierdzi) ma po pewnej walce na noże, a która (według jego dokumentów medycznych)
pojawiła się, gdy w wieku siedmiu lat spadł z roweru.

Oczywiście ja też mam blizny, tylko że o ich historii Josh nigdy się nie dowie.

- Josh? - odezwałam się, a on na mnie spojrzał. Byliśmy już prawie poza miastem, drzewa były coraz

gęstsze, a droga coraz bardziej kręta.

- Co? - spytał cicho, jakby bał się, że coś jest nie tak.

187

Zjechał z szosy na krętą dróżkę.

- Dzięki.

- A za co?

- Za wszystko.

0 mieszkańcach Roseville wiem już na pewno dwie podstawowe rzeczy.

Pierwsza: oni naprawdę nie mają zielonego pojęcia o tym, co dzieje się w Akademii Gallagher.
Zielonego! Człowiek spodziewałby się, że będzie krążyło kilka teorii spiskowych o tym, co znajduje
się za naszymi porośniętymi bluszczem murami, ale nie usłyszałam ani jednej (a miałam powód, żeby
nasłuchiwać).

1 druga rzecz dotycząca Roseville: ludzie bardzo poważnie traktują to swoje małe miasteczko. Na
wypadek gdyby altanka i lokalny festyn nie wystarczyły, żeby to zauważyć, był jeszcze mężczyzna w
odblaskowej kamizelce i z latarką kierujący ruchem, którego zobaczyłam, gdy tylko Josh wjechał na
pastwisko. Bo przecież kontrolowanie ruchu na pastwiskach jest bardzo ważną sprawą w małych
miasteczkach.

Zaparkowaliśmy na końcu rzędu samochodów, a ja spojrzałam na Josha:

- O co...

- Zobaczysz. - Okrążył samochód, by otworzyć mi drzwi.

(Słodkie, wiem!)

Poszliśmy w stronę miejsca, z którego dochodziła muzyka, a światła migotały przez deski i bramę
wielkiej starej stodoły.

- Hej! - zawołałam. - To wygląda dokładnie tak, jak nasza stodoła...

background image

Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.

- .. .w Mongolii - dokończyłam.

- To jest zabawa dożynkowa - wyjaśnił. - Taką mamy tradycję w Roseville jeszcze z czasów, gdy
prawie wszyscy

183

byli tu farmerami. Teraz to już tylko wymówka, żeby się napić i potańczyć z cudzymi mężami albo
żonami. Zatrzymał się i spojrzał na mnie:

- Możemy robić na co tylko masz ochotę, ale jak usłyszałem, że to dzisiaj, pomyślałem, że może
będziesz miała ochotę wpaść. To znaczy... jeśli masz ochotę na coś innego, to w porządku.
Moglibyśmy...

Przerwałam mu pocałunkiem (podstawowa technika, której jak mi powiedziano, nawet dziewczyny
nieszpiedzy używają z dobrym skutkiem).

- Zatańczmy.

Powiem tylko tyle, że nauka tanga z madame Dabney kompletnie nie przygotowała mnie na to, czym
tak naprawdę jest taniec. Oczywiście, jeśli będę kiedyś musiała dostać się na przyjęcie w
ambasadzie, to pewnie docenię zajęcia z kulturówki, ale gdy tyko weszliśmy do stodoły,
zorientowałam się, że czegoś takiego nigdy się nie uczyłam. Z krokwi nad głowami zwisały
serpentyny, migoczące światła tworzyły coś w rodzaju kopuły namiotu, pod południową ścianą stała
platforma ciężarówki, na której zespół grał jakąś starą piosenkę country, i zdaje się, że wszyscy
mieszkańcy Roseville tańczyli, kręcąc się w kółko. Po drugiej stronie stodoły dojrzałam strych na
siano, ale tu nad sobą mieliśmy tylko krokwie i światła. Na belach słomy siedziała starsza kobieta,
klaszcząc do rytmu, a zastępca szefa policji (pamiętałam go z tej mokrej beczki) chwycił

skrzypce i zaczął grać.

Nieopodal tańczyły małe dziewczynki, stojąc na stopach swoich ojców, a Josh zaprowadził mnie do
przykrytego krepiną rozkładanego stołu.

- Witaj, skarbie - powiedziała kobieta za stołem.

- Cześć, Shirley. - Josh sięgnął po portfel. - Dwa poproszę.

189

- Ależ słonko - powiedziała - twoja mama już wszystkim się zajęła.

Josh spojrzał na mnie z paniką w oczach, a każda cząsteczka mojej krwi momentalnie oziębła.

- Już tu są? - spytał Josh, ale zanim Shirley zdążyła odpowiedzieć, usłyszałam, jak ktoś woła:

background image

- Josh! Cammie!

Zastępca szefa policji odłożył skrzypce i wszyscy zaczęli klaskać.

Chłopiec sprzedający bilety w kinie chwycił za saksofon. Wszyscy podchwycili tempo, a szczególnie
szczupła, nienagannie ubrana kobieta biegnąca w naszą stronę z otwartymi ramionami.

- Josh! Cammie!

Jej strój składający się ze sweterka koloru kości słoniowej i jasnych spodni aż prosił się o plamę w
tej zakurzonej stajni, ale ona najwyraźniej zupełnie się tym nie przejmowała i przepychała się między
tańczącymi parami. Za nią posłusznie truchtał szczupły mężczyzna.

- Przepraszam - szepnął Josh, odciągając mnie od Shirley w kierunku napierającej pary - strasznie
przepraszam. Naprawdę. Tylko się z nimi przywitamy. Myślałem, że będę miał czas, żeby ostrzec...

- Cammie, kochanie! - zawołała kobieta. - Wyglądasz cudnie!

A potem mnie wyściskała. Właśnie tak - wyściska-ła mnie kompletnie obca osoba. - Na coś takiego
Akademia Gallagher absolutnie mnie nie przygotowała. Chwyciła mnie za ramiona i spojrzała w
oczy:

- Nazywam się Abrams. Wspaniale w końcu cię poznać!

A potem znowu mnie wyściskała!

Zapuściwszy się głęboko na terytorium wroga, agentka poznała wysoko postawione osobistości.
Nie była przygoto-185

wana na taki obrót spraw, ale jakiekolwiek taktyki dywersyjne poważnie zagroziłyby całej
operacji!

- Och - zaszczebiotała pani Abrams - widzę, że masz bukiecik.

Przesunęła palcami po kwiatach.

- Czy to nie urocze?

Spojrzałam na Josha ubranego w idealnie wyprasowane spodnie i koszulę z dwuguzikowym
kołnierzykiem i nagle zrozumiałam, dlaczego zawsze wygląda nie jak uczeń, a bardziej jak...
aptekarz.

- Witam, młoda damo - odezwał się mężczyzna, gdy jego żona rozluźniła swój uścisk. - Jestem ojcem
Joshuy. Abrams. Jak podoba ci się nasze piękne miasteczko?

Nie jest dobrze, pomyślałam i zdałam sobie sprawę, że jestem osaczona.

background image

Nie pasowałam do tego miejsca i nie minie wiele czasu, zanim rodzice Josha to zauważą.

Zaczęłam analizować możliwości: a) upozorować chorobę i wybiec na zewnątrz, b) chwycić
długopis, którym Shirley wypisywała paragony, i zrobić jakąś rozróbę, zanim zajmie się mną cała
brygada pozytywnie nastawionych mieszkańców miasteczka, lub c) traktować to jak swoje
najtajniejsze zadanie i wykorzystać sytuację, na ile się da.

- Bardzo tu ładnie - powiedziałam, wyciągając rękę do mężczyzny. - Miło mi pana poznać, panie
Abrams.

Był wysoki i miał falujące włosy, zupełnie jak Josh. Nosił okulary w drucianych oprawkach i
uśmiechał się, machając do mijających nas ludzi.

- Cześć, Carl, Betty - przywitał się z jedną z par. - Mam już te plastry na haluksy, o które pytałaś, Pat.
Nasza rodzina prowadzi aptekę w miasteczku od 1938 roku - dumnie poinformował mnie pan
Abrams.

A potem spytał:

191

- Czy Josh mówił ci o naszym małym rodzinnym interesie?

- Tak, mówił - potwierdziłam.

- W tym pomieszczeniu nie ma takiej osoby, której nie sprzedałbym kiedyś leków - pochwalił się, a
ja usłyszałam, jak za moimi plecami Josh zakrztusił się po kuksańcu od mamy.

- To... - rozpaczliwie szukałam odpowiednich słów -...imponujące.

Położył dłoń na ramieniu syna:

- A pewnego dnia to wszystko będzie należało do tego młodzieńca.

- Oj, Jakubie - odezwała się pani Abrams - daj dzieciakowi spokój.

Wokół niej unosiła się aura perfekcjonizmu, nawet w tej zakurzonej stodole. A ja wiedziałam już, że
ta kobieta nigdy w życiu nie miała poplamionych czy pogniecionych ubrań ani nieodpowiednich
dodatków.

Skubałam skrawek spódnicy i bawiłam się bukiecikiem. Czułam się naga, bo nie pomyślałam o
włożeniu pereł mojej mamy. (Mogłyby być nawet te bez czytnika mikrofilmów). Było całe mnóstwo
rzeczy, o które chciałam zapytać, na przykład „Jak udaje się pani być tak czystą?" i „Czy ta
wybielająca guma do żucia naprawdę działa?", ale oczywiście nie mogłam tego zrobić, więc stałam
tam jak kretynka, uśmiechając się i trzymając kurczowo mojej przykrywki.

- Czy są tu twoi rodzice, skarbie? - zapytała i zaczęła przyglądać się tłumowi ludzi.

background image

- Nie - opowiedziałam - są... zajęci.

- Och, jaka szkoda. - Przechyliła głowę.

Ale nie dała mi czasu na reakcję i wyskoczyła z tekstem:

- Cammie, chcę, żebyś w naszym domu czuła się jak we własnym.

192

Natychmiast zaczęłam wyobrażać sobie, jakie rozpoznania mogłybyśmy przeprowadzić, mając takie
dojście, ale wymamrotałam tylko:

- Och... yyy... dziękuję.

Zespół zaczął grać następną piosenkę, a pani Abrams przysunęła się bliżej, przekrzykując hałas:

- Powiedz, lubisz ciasta z makiem?

Ledwie ją słyszałam i mało brakowało, a wrzasnęłabym: „Nie jestem tajniakiem!", ale właśnie
zauważyłam Dillona stojącego na beli słomy i machającego do nas energicznie.

Josh spojrzał na matkę, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo znów go uprzedziła:

- No dobrze, skarbie. Bawcie się dobrze, dzieci. Ponownie mnie wyściskała. Trzy uściski! Zaczynało

mnie to już naprawdę przerażać.

- Cammie, słonko, wpadaj do nas, gdy tylko masz ochotę, dobrze? A przy jakiejś okazji podaj nasz
numer swoim rodzicom. Może zechcą dołączyć do naszego klubu brydżowego.

Ostatni raz, gdy moi rodzice mieli cokolwiek wspólnego z brydżem, należy łączyć z chińską
prowincją Gansu, dynamitem i bardzo rozwścieczonym jakiem, więc uśmiechnęłam się tylko i
podziękowałam.

Gdy Josh odciągał mnie od swoich rodziców, odwróciłam się i jeszcze raz zerknęłam na nich: pan
Abrams obejmował żonę ramieniem, a ona uniosła rękę w jakimś smutnym geście, jakby chciała w
ten sposób zatrzymać Josha w czasie i przestrzeni. Czyli tak zachowują się normalni rodzice.
Przyjrzałam się chłopakowi obok mnie, który tęsknił do życia w Mongolii, a nie wolno mu było
wyjść z domu w pogniecionych czy poplamionych ciuchach - i tak na swoim miejscu znalazł się
kolejny element układanki dotyczącej norm i zasad. Stawał się nieco mniej zaszyfrowany.

188

Szłam w kierunku Dillona i innych ludzi w naszym wieku (skoro już działa się w wielkiej
konspiracji, to równie dobrze można iść na całość), ale Josh pociągnął mnie za rękę i zatrzymał.

background image

- Chodź, zatańczymy.

- Ale czy to nie są twoi przyjaciele? - Wskazałam grupę nastolatków.

Spojrzał na nich i powiedział:

- Tak, to dzieciaki z mojej szkoły.

- Jeśli chcesz się przywitać czy coś...

- Niech się zastanowię - przekomarzał się. - Mogę zatańczyć z najładniejszą dziewczyną na imprezie
albo zadawać się z bandą głupków, których widuję codziennie. To jak myślisz?

Myślałam, że zdobył sporo dodatkowych punktów za tę „najładniejszą dziewczynę na imprezie" -
właśnie to myślałam. Jednak zobaczyłam go w całkiem nowym świetle, kiedy prowadził mnie na
drugi koniec stodoły, oddalając się od swoich przyjaciół i rodziców. Po raz pierwszy po-myślałam,
że może nie byłam jedyną osobą mającą swoją przykrywkę.

Tańczyliśmy już dość długo, kiedy Josh powiedział:

- Dzięki, że przywitałaś się z moimi rodzicami. Oni mają świra na tym punkcie.

- Są naprawdę sympatyczni - powiedziałam.

- Są psychiczni - poprawił mnie. - Słyszałaś, co mówił? O aptece? Jest naprawdę przekonany, że
gdyby nie on, to wszyscy w miasteczku by poumierali.

Pokręcił głową.

- Masz szczęście, że nikt nie przejmuje się tym, co robisz. Chciałem powiedzieć, że możesz zostać,
kim tylko chcesz. Nikt od ciebie nie oczekuje, że zostaniesz tym albo tamtym.

- Nie - potwierdziłam - chyba faktycznie nie.

189

Kłamstwo - kompletne, wierutne wielkie kłamstwo.

Przyciągnął mnie bliżej do siebie i był to dobry ruch z dwóch powodów: a) dzięki temu nie widział,
jak do oczu napływały mi łzy, które mogły zagrozić wodoodpornemu tuszowi Macey, i b) całkiem
nieźle mnie ukrył, a jak za moment miało się okazać, było mi to niezmiernie potrzebne.

Prawdę mówiąc, żaden szpieg w historii wszechświata tak bardzo nie potrzebował kryjówki.

- O rany! - westchnęłam i schyliłam głowę, chowając się za ramię Josha.

- Co jest? - spytał.

background image

- A... bo... uderzyłam się w palec u nogi - skłamałam, bo nie za bardzo mogłam powiedzieć: „Wiesz,
Josh, skoro mowa o rodzicach, to właśnie weszła moja mama z moim nauczycielem od tajnych!"

Na drugim końcu sali moja mama tańczyła w ramionach pana Solomona.

Śmiali się oboje, on ją okręcał, a jej włosy powiewały wokół jak w reklamie szamponu. Poważnie,
wyglądała tak, że spokojnie mogłaby jakiemuś łysolowi sprzedać odżywkę do włosów.

Zaczęłam wycofywać się w stronę cienia, daleko od głównego wejścia, przeklinając się w duszy, że
wcześniej nie wyczaiłam wszystkich wyjść awaryjnych. Ależ byłam głupia. Głupia. Głupia. Głupia.

- Chyba muszę na chwilę usiąść.

Znalazłam zacienione miejsce na tyłach stodoły pod strychem, z daleka od mamy i pana Solomona.

- Chcesz ponczu? - spytał Josh.

- Tak! Poproszę.

Patrzyłam, jak znika w tłumie, na ułamek sekundy przestałam panikować i poczułam coś całkiem
innego - jakbym utraciła grunt pod nogami. Ale to nie były tylko nerwy. Unosiłam się w powietrzu,
sunęłam po niebie.

Dosłownie.

Rozdział 20

O rany! - pomyślałam, ale nie wrzeszczałam. Częściowo dlatego, że z płuc wyssało mi całe
powietrze, a częściowi dlatego, że Bex jedną ręką zasłoniła mi usta. Liz patrzyła na mnie w bladym
świetle dochodzącym na strych. Hałas wytłumiały bele zeszłorocznej słomy.

- Cammie - spokojnie powiedziała Liz, jakby starając się wybudzić mnie z jakiegoś głębokiego snu -
musiałyśmy cię stamtąd wydostać. Twoja mama i Solomon tam są!

Rozejrzałam się po strychu i zobaczyłam te wszystkie krążki i bloczki, które musiały zainstalować,
przewody podtrzymujące Bex i mnie.

Dotarło do mnie, dlaczego czułam się jak ryba, którą dziadek Morgan właśnie wyciągnął z wody.

Nawet Macey tam była i, leżąc na brzuchu, spoglądała z krawędzi strychu.

- Jest w porządku. - Odwróciła się do nas. - Tam na dole jest tak ciemno, że nie sądzę, żeby ktoś
cokolwiek zauważył.

- O rany - wydusiłam w końcu.

Jak na osobę po raz pierwszy biorącą udział w akcji szpiegowskiej, Macey wydawała się całkiem

background image

spokojna. A może to nie był tak całkiem pierwszy raz i teoria

196

Tiny o tym, że Macey zaszantażowała kiedyś naczelną „Vogue'a" i rozkazała, żeby rybaczki
natychmiast wróciły do mody, była prawdziwa.

Natomiast Liz panikowała:

- Cammie, słyszałaś, co powiedziałam? - prawie krzyczała. - Twoja mama i Solomon tu są! Oni tu
są! Mogli cię zobaczyć! Wiesz, co by było, gdyby cię zobaczyli?

- Wiem - powiedziałam, opadając na deski strychu. Wdychałam słodki zapach siana, czekając, aż
serce

przestanie mi walić. I wtedy zdałam sobie z czegoś sprawę.

- Nie widzieli mnie - oznajmiłam.

- A skąd możesz mieć pewność? Tym razem odezwała się Bex:

- Bo jeszcze nie jest martwa.

Strych był ciemny i znajdował się na wysokości niecałych dziewięciu metrów. Bex i Liz przylgnęły
do podłogi i razem przeczołgałyśmy się na krawędź do Macey. Pod nami migotały przyćmione
światła, a zespół grał

jakąś wolną melodię. Patrzyłam, jak moja mama tańczy z panem Solomonem. Oparła głowę na jego
ramieniu, a ja stwierdziłam, że zdecydowanie wolałabym być* obdzierana ze skóry niż na to patrzeć.

- O rany - wymamrotała Macey - zabójcza para. Nie wiem tylko, czy mówiła dosłownie, czy nie.

- Och, Cammie - westchnęła Liz - jestem przekonana, że przyszli po prostu jak przyjaciele. Co nie,
Bex?

Bex odebrało mowę. O rany!

- To znaczy, jestem pewna, że oni tylko... - Liz próbowała ratować sytuację, ale to Macey
dokończyła.

- Nie martw się, nie chodzą ze sobą, nie są zakochani ani nic takiego.

Brzmiała tak przekonująco, tak pewnie. Spojrzałam na nią, zastanawiając się, skąd ona niby może to
wiedzieć! Ale to przecież była Macey McHenry! No jasne, że wiedziała!

192

background image

Już zaczęło mi się robić lepiej, gdy dodała znaczące „jeszcze", i pomyślałam, że zaraz zwymiotuję.

Nie mogłam już na to patrzeć, więc odwróciłam się i spytałam:

- Jak to się stało?

- Kiedy odprawiłaś mamę z kwitkiem, widziałam, jak rozmawiała z tym tam ciachem - relacjonowała
Macey -i postanowili coś razem zrobić.

- Wiedziałyśmy, że coś takiego może się wydarzyć, więc podrzuciłyśmy twojej mamie do torebki
urządzenie tropiące - powiedziała dumnie Bex, której na mój gust, cała ta sytuacja trochę za bardzo
się podobała.

- Aktywowałyśmy też tropiciela w bucie Josha. - Liz pokazała mi swój nadgarstek, na którym
zobaczyłam dwie czerwone migające obok siebie kropki. Pod nami tymczasem Josh szedł przez tłum
z dwoma kubkami ponczu i minął moją mamę.

- Wtedy stwierdziłyśmy, że trzeba zorganizować „nagłe usunięcie agenta"

- dodała Liz, wykorzystując okazję do zacytowania podręcznika.

Zarzuciłam ręce na głowę, chowając twarz w słodko pachnącym sianie, i tak bardzo zapragnęłam,
żeby to wszystko okazało się tylko snem. Prawie mi się udało, gdy nagle usłyszałam:

- ,Ładny bukiecik.

Podniosłam wzrok i spojrzałam na Macey, która wzruszyła ramionami i powiedziała:

- No co? Może ty tak nie uważasz?

Nie miałam czasu na wyjaśnienia. Miałyśmy zdecydowanie lepsze rzeczy do roboty, o czym dobrze
wiedziała Bex, bo wycofywała się właśnie w zacienione miejsce, mówiąc:

- Ruszcie się. Operacja usuwania agentki!

Zanim zorientowałam się, co jest grane, Bex ciągnęła mnie, żebym wstała, i przyczepiała mnie do
jakiejś liny,

198

a Macey otwierała drzwi strychu, wpuszczając chłodne, jesienne powietrze i przygotowując się do
spuszczenia mnie na zewnątrz jak jakąś wielką belę siana.

- Nie - protestowałam, ale Liz już wypchnęła mnie za drzwi. - Nie mogę!

- krzyknęłam, ale dyndałam już w powietrzu.

background image

Zanim się zorientowałam, Liz była już koło mnie na ziemi, potem Macey, która rzuciła się w stronę
rosnących na końcu pastwiska drzew.

- Liz, ja nie mogę. - Chwyciłam ją za szczupłe ramiona. - Muszę tam jakoś wrócić.

- Czy ciebie kompletnie pogięło? - spytała Bex, dołączając do nas na ziemi.

- Ale tam jest Josh!

- I twoja mama, i pan Solomon - dodała Bex. Szarpnęła liną, którą trzymałam, aż ręce mnie zapiekły.

- Bex, ja nie mogę go tak zostawić! Będzie się martwił. Będzie mnie szukał, wypytywał i...

- Ona ma rację - usłyszałam Liz - to jest wyraźne złamanie zasady tajnych misji, zasady numer...

Nigdy nie miałam się dowiedzieć, którą zasadę łamałyśmy, bo las rozświetlił nagle ostry rubinowy
błysk.

- Wsiadajcie! - krzyknęła siedząca za kierownicą Macey.

Przez chwilę nie wiedziałam już, co było bardziej zaskakujące: czy to, że moje koleżanki przyjechały
mi na ratunek wózkiem golfowym Akademii Gallagher, czy to, że Bex pozwoliła Macey prowadzić.
(Chociaż, gdy się nad tym zastanowić, Macey miała pewnie dużo większe doświadczenie z wózkami
golfowymi niż my).

Widząc moje zdziwienie, Liz zarumieniła się i powiedziała:

- Powiedzmy, że Żujący Strażnik obudzi się za parę godzin zdumiony, że jego lek na zatoki go uśpił.

194

Muzyka ucichła i usłyszałam głośne brawa, ale wydawało mi się, że jesteśmy jakieś półtora
kilometra od imprezy. Tam był Josh. I oczywiście dwoje ludzi, którzy mogli ukarać mnie na sposoby,
które od czasów konwencji genewskiej uznaje się za nielegalne. Mimo to spojrzałam na Bex i
powiedziałam:

- Nie mogę iść z wami.

Liz już wsiadała do wózka, zostawiając mnie z Bex w ciemnościach.

- Dam sobie radę - zapewniłam ją. - Znajdę Josha i wyjdziemy.

Nie odpowiedziała. Stałyśmy po ciemku, ale widziałam jej minę w świetle księżyca. Nie
zauważyłam strachu, tylko rozczarowanie. To było sto razy gorsze.

- Mogą cię złapać, wiesz o tym? - spytała Bex.

background image

- Hej! - próbowałam przemycić śmiech, licząc na to, że i ona się rozluźni.

- Jestem Kameleonem, tak?

Ale Bex zajmowała już tylne siedzenie.

- Do zobaczenia w domu.

Agentka postanowiła pozostać w strefie oczekiwania w nadziei, że uda jej się wywabić obiekt i tym
samym ocalić misję. W środku znajdowało się co
najmniej dwoje wrogich agentów (którzy staliby
się zdecydowanie
bardziej wrodzy, gdyby coś poszło nie tak). Było to więc dosyć ryzykowne
zagranie, ale chciała się go podjąć, mimo że jej wsparcie właśnie
odjeżdżało.

Mama i pan Solomon może i mieli przewagę, jeśli chodzi o trening i doświadczenie, ale to ja miałam
lepszą pozycję i znacznie większą ilość informacji. Chowając się za maską wielkiego czarnego
buicka i obserwując drzwi, przeanalizowałam wszystkie możliwości: a) przeprowadzić pozorację w
nadziei, że w całym zamieszaniu Josh pojawi się na zewnątrz, b) poczekać, aż wyjdzie Josh albo 200

mama z panem Solomonem, i modlić się, żeby przypadkiem wszyscy nie wyszli jednocześnie lub c)
wymyślić coś innego.

Miałam przecież dostęp do benzyny, kamieni i puszek aluminiowych, ale ta stara stodoła wyglądała
na bardzo, bardzo łatwopalną i nie uśmiechało mi się tego próbować.

Właśnie zaczynałam się zastanawiać, czy w którejś z zaparkowanych niedaleko furgonetek nie
znalazłabym liny, kiedy nagle usłyszałam:

- Cammie?

Zerwałam się na równe nogi i zobaczyłam idącą w moją stronę DeeDee.

- Cześć. Tak myślałam, że to ty.

Miała na sobie bardzo ładną różową sukienkę pasującą do papieru listowego. Jej jasne włosy
zebrane były z twarzy i wyglądała niemal jak laleczka, gdy tak sunęła ku mnie w ciemnościach.

- Cześć, DeeDee - przywitałam ją. - Ładnie wyglądasz.

- Dzięki - odparła, ale chyba nie uwierzyła, że mówię szczerze - ty też.

Nerwowym ruchem dotknęłam bukieciku i poczułam, że płatki storczyków są jak z jedwabiu.

- Widzę, że się postarał i ci go dał. Spojrzałam na nadgarstek.

- Uhm.

Nie za bardzo wiedziałam, co zrobić z faktem, że Josh przedyskutował

background image

kwestię bukieciku z inną dziewczyną, ale spojrzałam na nią i zrozumiałam, że w najmniejszym
stopniu nie byłam tym tak zmieszana, jak ona.

DeeDee wskazała na światła i wirujące w oddali pary i powiedziała:

- Pomyślałam, że jak wpadnę nieco później, to nie będę musiała za długo podpierać ścian.

196

Wyobraziłam sobie, jak stapia się z drewnianymi listwami i belami siana, znika wśród tłumu par i
nikt nie zauważa stojącej samotnie dziewczyny, niepasującej do całej imprezy. Wtedy dotarło do
mnie, że DeeDee też jest kameleonem.

- A ty co tak stoisz tutaj sama? - spytała.

I to było dobre pytanie. Na szczęście byłam na nie przygotowana.

Pomasowałam skronie i odparłam:

- Tam jest tak głośno, że głowa mi pęka. Musiałam wyjść na powietrze.

- Ach! - powiedziała, szukając czegoś w swojej malutkiej różowej torebce. - Chcesz aspirynę czy
coś?

- Nie, nie, dziękuję.

Przestała szukać, ale nie patrząc na mnie, powiedziała:

- On cię naprawdę lubi, wiesz? Znam go od lat i wiem, że naprawdę cię lubi.

Nawet gdybym wcześniej nie czytała jej liściku, domyśliłabym się, jak bardzo lubi Josha, jak
strasznie chciałaby, żeby kiedyś to jej wręczył

bukiecik. A ona nosiłaby go nie dlatego, że to jakiś prywatny dowcip, ale dlatego, że dostała go od
Josha.

- Ja też naprawdę go lubię - zapewniłam, bo nic innego nie przyszło mi do głowy.

- Wiem. - Uśmiechnęła się.

Pomyślałam, że sobie pójdzie. Naprawdę chciałam, żeby sobie poszła, bo koniecznie musiałam
wymyślić, jak wyciągnąć Josha na zewnątrz!

- Nie będę cię zatrzymywać, DeeDee - dodałam, obmyślając sposób na odwrócenie uwagi:
niewielka eksplozja, kontrolowany pożar lasu, prawdopodobieństwo, że w środku jest jakaś
ciężarna, która w ciągu półgodziny zacznie rodzić...

background image

- Cammie? - zaczęła DeeDee, na co ja niespodziewanie burknęłam: 197

- Co?

- Mam powiedzieć Joshowi, że musisz iść do domu? Albo można i tak.

Gdy wchodziła do stodoły, poczułam zazdrość. Widywała Josha w szkole, wiedziała, co zamawia na
stołówce i gdzie siedzi na zajęciach. Nie było takiej sfery życia, której nie mogłaby z nim dzielić.
Wiedział o niej wszystko dzięki tym potańcówkom, festynom i zwyczajnym dniom.

Pomyślałam: Czy on nadal by mnie lubił, gdyby wiedział o wszystkim?

Nigdy się tego nie dowiem, bo on nigdy nie pozna prawdy. DeeDee już zawsze będzie dla niego
człowiekiem z krwi i kości, a ja zawsze będę tylko historyjką.

- Na pewno nie mogę cię odwieźć? - spytał Josh, skręcając furgonetką w Main Street w drodze na
rynek. - No proszę cię, wiem, że nie najlepiej się czujesz. Może jednak...

- Nie, wszystko w porządku - odparłam - już mnie głowa nie boli.

To nie kłamstwo.

- Na pewno?

- Uhm.

Zaparkował przy rynku, wysiedliśmy i poszliśmy do altanki. Wziął mnie za rękę i zrobiło się tak w
stylu „Kochany pamiętniku", jeśli wiecie, co mam na myśli. W altance świeciły się światła, miasto
było zupełnie puste, a jego ręka delikatna i ciepła i wtedy... wręczył mi prezent!

Pudełeczko było małe, niebieskie (Ale nie niebieskie jak od Tiffany'ego, skwitowała potem Macey) i
przewiązane różową wstążeczką.

- Mam nadzieję, że ci się spodoba - powiedział. Zamurowało mnie.

Totalnie. Oczywiście dostawałam

już wcześniej prezenty, ale zwykle były to takie rzeczy jak nowe buty do biegania albo nowe wydanie
Przewodnika

203

szpiegowskiego po podziemnej Rosji z autografem. One nigdy nie były przewiązane ślicznymi
różowymi wstążeczkami.

- Mama pomogła mi zapakować - przyznał, pokazując paczuszkę w moich dłoniach. - Otwórz -
poprosił, ale ja wcale nie miałam na to ochoty.

background image

Czy to nie jest smutne, że sam fakt, iż dostałam prezent, był dla mnie ważniejszy niż podarek?

- No, już! - niecierpliwił się. - Nie wiedziałem do końca, co byś chciała, ale... yyy... no... - Zaczął
rozrywać opakowanie. - Wszystkiego najlepszego!

Na wypadek, gdybyście jeszcze się nie zorientowali: to wcale nie były moje urodziny!

Prezent nagle wydał mi się obcy i ciążył mi w dłoniach. Czy zwykle nie musi minąć trzysta
sześćdziesiąt pięć dni, żeby dostać prezent urodzinowy? Wiem, że żyję nieco pod kloszem i tak dalej,
ale jestem pewna, że tak to właśnie powinno działać.

- Założę się, że myślałaś, że zapomniałem - przekomarzał się, trzymając mnie w miażdżącym uścisku.

- Yyy... no... tak - wydukałam.

- DeeDee pomogła mi je wybrać.

Zdjął wieczko pudełka i wyjął najdelikatniejsze srebrne kolczyki, jakie kiedykolwiek widziałam.
(Uwaga do siebie: przekłuć sobie uszy!)

- Pomyślałem, że będą pasować do łańcuszka, wiesz, tego srebrnego z krzyżykiem?

- Tak - odparłam zmieszana - wiem, do którego. Kolczyki lśniły w mroku, a ja nie odrywałam od nich

wzroku - byłam jak zahipnotyzowana i myślałam, że żadna dziewczyna na świecie nigdy nie miała
cudowniejszego chłopaka i że żadna nie zasługiwała na niego mniej niż ja.

199

Miałam wrażenie, że jestem poza moim ciałem i przyglądam się wszystkiemu z boku. Kim jest ta
dziewczyna, zastanawiałam się. Czy ona wie, jaką wielką jest szczęściarą? Czy docenia, jakie ma
cudne, dopasowane do łańcuszka kolczyki i chłopaka, który je podarował? Kim jest, że musi
przejmować się fizyką kwantową, środkami chemicznymi czy kodami ABN? Czy wie, że to jeden z
tych niezmiernie rzadkich momentów w życiu, kiedy wszystko jest piękne, cudowne i takie, jakie być
powinno?

A czy wie, że takie chwile zawsze się kończą?

Rozdział 21

Gdy przedzierałam się przez tajemne przejścia, wydawało mi się, że w wąskim korytarzu moje myśli
odbijają się echem: przecież to nie są moje urodziny.

Chciałam, żeby te dokuczliwe wątpliwości po prostu zniknęły. Miałam kolczyki, prawda? Czy to
ważne, dlaczego mi je dał? Przecież zwykłe dziewczyny wkurzają się na swoich chłopaków, gdy ci
zapominają o ich urodzinach. Więc czy pamiętanie o fałszywej dacie urodzin nie jest warte
dodatkowych punktów? Powinnam zapisać to na jego korzyść, na wypadek gdyby kiedyś zapomniał o

background image

czymś innym. No na przykład, jak za dwadzieścia lat zapomni o rocznicy naszego ślubu, a ja powiem:
„Nie martw się, kochanie. Pamiętasz, jak dałeś mi kiedyś kolczyki, chociaż to wcale nie były moje
urodziny? To teraz jesteśmy kwita". Ale to nie były moje urodziny... Pomyślałam o tej dacie:
dziewiętnasty listopada i przypomniałam sobie, jak wtedy w krzyżowym ogniu pytań powiedziałam
Joshowi, że właśnie wtedy mam urodziny. Nie wiedziałam, co bardziej mnie otrzeźwiło: myśl, że on
pamiętał, czy że ja zapomniałam.

Puste korytarze zawirowały przede mną. Byłam zmęczona, głodna, chciałam wziąć prysznic i
pogadać z przy-206

jaciółkami. Kiedy dotarłam do wielkiego starego kamienia otaczającego potężny kominek w sali na
drugim piętrze, byłam już prawie w półśnie.

Za parę tygodni kominek przestanie przydawać się jako przejście, chyba że na randki z Joshem będę
ubierać się w ognioodporny kombinezon doktora Fibsa (ale w nim nawet Bex wygląda grubo).
Pociągnęłam za dźwignię po raz ostatni, spodziewając się, że kamienie się rozsuną. Gdy to nastąpiło,
uderzyłam niechcący w stary uchwyt na pochodnię, który opuścił się, odkrywając przede mną inne,
ukryte drzwi do przejścia, któ-

rego chyba nigdy wcześniej nie widziałam.

Nie wiem, dlaczego tam weszłam. Może to szpiegowskie geny, a może ciekawość nastolatki. Szłam
korytarzem i nie wiedziałam, gdzie jestem, dopóki nie dotarłam do wątłych promieni światła i przez
szpary zajrzałam do holu historycznego, gdzie stał lśniący miecz Gilly, zawsze jasno oświetlony.

Usłyszałam też płacz.

Idąc dalej, dotarłam do gabinetu mamy i obrotowych półek z książkami, które ukrywały pamiątki
dyrektorki elitarnej szkoły z internatem.

Oparłam się, zerknęłam przez pęknięcie w tynku i zobaczyłam, jak moja mama płacze. Ktoś mógłby
wcisnąć guzik, a cała półka obróciłaby się, zabierając mnie ze sobą, ale utkwiłam w tym ciasnym i
zatęchłym miejscu i nie mogłam już zawrócić.

Mama była sama w gabinecie, skulona na swoim krześle. Kiedy widziałam ją ostatnio, tańczyła i
śmiała się, a teraz siedziała tu sama, a po twarzy spływały jej łzy. Miałam ochotę ją objąć i popłakać
razem z nią, poczuć na policzku jej słone łzy, pogładzić ją po włosach i powiedzieć, że ja też jestem
zmęczona. Ale zostałam na miejscu i patrzyłam. Znałam powody, dla których nie mogłam jej
pocieszyć: nie umiałabym wyjaśnić, co za ciuchy miałam na sobie, nie mogłam jej powiedzieć,
dlaczego się tam znalazłam, a przede

202

wszystkim wiedziałam, że ona nie chciałaby, żebym ją taką widziała.

Gdy sięgała po chusteczkę na półce za swoim biurkiem, miała zamknięte oczy, ale i tak pewnym

background image

ruchem odnalazła pudełko - jak ktoś, kto jest przekonany, że ono tam będzie. To był wyćwiczony
ruch. Zrozumiałam, że smutek mojej mamy, podobnie jak całe jej życie, pełen był tajemnic. W

kieszeni wyczułam kolczyki i już wiedziałam, dlaczego łzy pojawiły się właśnie tego wieczoru.

- O rany... - powiedziałam kolejny raz tego dnia, tym razem z zupełnie innego powodu.

Poszłam dalej przejściem i w końcu usiadłam w niszy okiennej w jednej z pustych klas. Nie płakałam
- coś mi podpowiadało, że wszechświat nie da sobie rady z dwiema płaczącymi w tym samym czasie
paniami Morgan.

Siedziałam więc ze stoickim spokojem, pozwalając mamie choć przez chwilę być tą słabszą i
przejmując ster.

Nie ruszyłam się i po prostu przeczekałam tam całą noc. Wokół mnie szkoła pogrążona była w ciszy,
której pozwoliłam ukoić moje nerwy i pogrążyć mnie w bezsennym transie. Gapiłam się poprzez
własne odbicie w ciemnej szybie i wyszeptałam:

- Wszystkiego najlepszego, tatusiu.

Tego niedzielnego ranka trzymałam się z daleka od mamy, jak najdłużej mogłam, ale koło południa
musiałam się z nią zobaczyć. Musiałam się upewnić, czy wszystko w porządku, i przeprosić jakoś za
to, że trochę zapomniałam o tacie. Musiałam wiedzieć, czy to był początek końca moich wspomnień.

Wpadłam do jej gabinetu uzbrojona w dziesiątki wymówek, ale wszystkie natychmiast uleciały mi z
głowy, gdy zobaczyłam moją mamę, pana Solomona i Buckingham gapiących się na mnie, jakbym
właśnie wylądowała w statku

203

kosmicznym. Zamilkli zdecydowanie za szybko. Szpiedzy powinni pamiętać, że tak się nie robi. Sama
nie wiedziałam, co mnie bardziej niepokoiło: czy to, że ewidentnie coś było nie tak, czy to, że trójka
nauczycieli światowej klasy w szkole dla szpiegów zapomniała zamknąć drzwi na klucz.

Po chwili, która wydawała się trwać wiecznie, Buckingham powiedziała:

- Cameron, dobrze, że jesteś. W sprawie, o której rozmawiamy, będziesz mogła nam pomóc.

W tamtej chwili zupełnie nieważne było to, że Patricia Buckingham miała dwa felerne biodra i
artretyczne palce. Mogłabym przysiąc, że była ze stali.

- Naturalnie, Rachel, to ty jesteś matką Cameron, nie mówiąc już o tym, że również dyrektorką tej
szkoły, więc uszanuję twoją decyzję, jeśli poprosisz, by Cameron wyszła.

- Nie - powiedziała mama. - Niech zostanie, będzie chciała nam pomóc.

Atmosfera w tym pomieszczeniu zaczynała naprawdę mnie przerażać, więc spytałam:

background image

- O co chodzi? Co jest...

- Zamknij drzwi, Cameron - nakazała Buckingham, a ja wykonałam jej polecenie.

- Abe Baxter nie zgłosił się na wezwanie - powiedział pan Solomon, krzyżując ręce i opierając się o
krawędź biurka mamy, jak zwyczaj robił

na zajęciach z tajnych.

Ale nie czułam się jak na wykładzie.

- W zasadzie to nie zgłosił się na trzy wezwania.

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że te słowa dosłownie ścięły mnie z nóg, dopóki nie poczułam,
jak plecak wbija mi się w kręgosłup, bo bezwiednie opadłam na sofę. Przez ułamek sekundy
zastanawiałam się, czy Bex o tym wie, ale potem mnie olśniło: oczywiście, że nie.

209

- Bardzo możliwe, że po prostu ma opóźnienie - podsunęła Buckingham. -

Takie rzeczy się zdarzają: kłopoty z komunikacją, zasięgiem... To niekoniecznie oznacza, że jego
przykrywka jest zagrożona. Aczkolwiek brak odpowiedzi na trzy wezwania jest... niepokojący.

- Czy mama Bex... - potykałam się o własne słowa. -Czy ona z nim jest?

Pan Solomon spojrzał na Buckingham, która pokręciła głową:

- Nasi z szóstki mówią, że nie.

Zrozumiałam, dlaczego to Buckingham prowadziła tę rozmowę: podobnie jak rodzice Bex, była
przecież w MI6. To do niej zadzwoniono i to ona miała zdecydować, co, jeśli w ogóle, powiedzieć
Bex.

- To nic nie znaczy - uspokajała moja mama, ale ja wciąż widziałam w niej kobietę, która płakała
poprzedniego wieczoru. Widziałam jej smutek i już zawsze będę się go doszukiwać.

- Bex...-wyjąkałam.

- Właśnie rozmawialiśmy o niej, Cam - wyjaśniła mama. - Nie wiemy, co robić.

Mówcie o szpiegach co chcecie, ale niczego nie robią na pół gwizdka.

Nasze kłamstwa poparte są numerami NIP i fałszywymi dowodami osobistymi, ale jak już mówimy
prawdę, to „całą prawdę i tylko prawdę".

Wiedziałam, o co chodzi mojej mamie, wiedziałam też, dlaczego zaryzykowała i powiedziała mi o

background image

tym. Akademia Gallagher zbudowana jest z kamienia, ale takie wiadomości mogły pogrążyć ją tak
szybko, jakby była zrobiona z gazet oblanych benzyną.

- Cam - powiedziała mama, siedząc na brzegu stojącego przede mną stolika do kawy - takie rzeczy
już się oczywiście zdarzały, ale każdy przypadek jest inny, a ty znasz Bex lepiej niż ktokolwiek inny...

210

- Nie mówcie jej. - Sama zdziwiłam się na dźwięk tych słów.

Ja wiem, że mamy stawać się twarde i odporne, być przygotowane na wszystko, ale nie chciałam,
żeby dowiedziała się tylko dlatego, że byłyśmy zbyt słabe, żeby poradzić sobie z taką tajemnicą.
Znowu spojrzałam na mamę, przypomniałam sobie, jak długo goją się niektóre rany, i zrozumiałam,
że na rozpacz będzie jeszcze mnóstwo czasu.

Ojciec Bex był tysiące kilometrów stąd, ale jednak wciąż go miała. Kim ja niby byłam, żeby jej to
tak nagle odbierać? Wszystko bym dała za kilka godzin takiej wiary dla siebie.

- Hej - odezwała się nagle za moimi plecami Macey McHenry, a ja natychmiast pożałowałam, że
pokazałam jej ten niewielki, stary korytarz, mówiąc, że to świetne miejsce do nauki - to chyba nie z
powodu faceta.

Rzuciła koło mnie stos swoich książek, ale ja nie mogłam nawet na nią spojrzeć. Siedziałam,
ocierając łzy, którymi w ukryciu opłakiwałam ojca Bex i jednocześnie przełykałam te, którymi
opłakiwałam własnego.

Minęło sporo czasu - jakieś tysiąc lat - zanim Macey szturchnęła mnie kolanem i powiedziała:

- No gadaj.

Mówcie o niej, co chcecie, ale Macey McHenry naprawdę z niczym się nie czai. Superszpieg by jej
nakłamał i to porządnie, ale ja nie potrafiłam.

Może to stres, może żal, może napięcie przedmiesiączkowe, ale z jakiegoś powodu spojrzałam na
Macey i powiedziałam:

- Tata Bex jest uznany za zaginionego. Możliwe, że nie żyje.

Macey usiadła obok.

- Nie możesz jej tego powiedzieć.

- Wiem - odparłam i wydmuchałam nos.

206

- Kiedy będzie wiadomo na pewno?

background image

- Nie wiem.

Bo naprawdę nie wiedziałam.

- To może być kwestia dni, może miesięcy. Nie skontaktował się z przełożonymi. Jeśli zadzwoni, to...

- Nie możemy jej powiedzieć.

Oczywiście, że nie mogłyśmy, ale te słowa sprawiły, że przyjrzałam się Macey uważnie. Wróciłam
do nich w myślach i odkryłam słowo „my".

Były pewne sprawy, o których nie mogłam powiedzieć mamie. Sprawy, o których nie mogłam
powiedzieć swojemu chłopakowi. Takie, o których nie mogłam powiedzieć przyjaciółkom. Ale gdy
siedziałam tam z Macey McHenry, dotarło do mnie, że jest ktoś, kto zna wszystkie moje sekrety, że
nie byłam całkiem sama.

Macey podniosła się i zaczęła oddalać:

- Nie obraź się, Cammie... - Jeśli ktoś taki jak Macey McHenry mówi „nie obraź się", to jest niemal
niemożliwe, żeby ktoś taki jak ja nie obraził się za to, co za chwilę usłyszy, ale robiłam co w mojej
mocy. - ...ale nie idź

teraz na górę, wyglądasz koszmarnie i ona to zauważy.

Nie obraziłam się, a nawet ucieszyłam, że to powiedziała, bo miała rację i gdyby mi tego nie
uzmysłowiła, mogłam w ogóle o tym nie pomyśleć.

' Odeszła, a ja siedziałam tam jeszcze długo i myślałam. Przypomniało mi się, jak tata zabrał mnie
kiedyś do cyrku. Siedzieliśmy koło siebie przez dwie godziny, przyglądaliśmy się klaunom i
oklaskiwaliśmy poskramiacza lwów. Jednak najlepiej pamiętam moment, gdy jakiś mężczyzna
wszedł na wiszącą piętnaście metrów nad ziemią linę. Zanim przeszedł na drugą stronę, pięć osób
wspięło się na jego barki, ale ja w ogóle na niego nie patrzyłam. Przyglądałam się mojemu tacie,
który wyglądał, jakby dobrze wiedział, jak to jest, być tak wysoko bez zabezpieczenia.

207

Siedziałam tam cały dzień i zrozumiałam, że jedyne, co mogę zrobić, to ostrożnie stawiać krok za
krokiem w nadziei, że żaden z sekretów, które niosłam na barkach, nie zachwieje mojej równowagi.

Rozdział 22

Zamknijcie oczy - rozkazał pan Solomon, a my posłusznie wykonałyśmy polecenie.

Słyszałam za sobą szum rzutnika i czułam, jak bijące od niego białe światło przecina salę, w której
siedziałyśmy, zaciskając powieki i próbując przypomnieć sobie najdrobniejsze szczegóły z tego, co
przed chwilą widziałyśmy. Myślałam właśnie o zdjęciu parkingu przed supermarketem, gdy
nauczyciel powiedział:

background image

- Panno Alvarez, co się nie zgadza na tym zdjęciu?

- Niebieska furgonetka ma znaczek, że kierowca jest niepełnosprawny, ale zaparkowana jest na końcu
parkingu - wyjaśniła Eva.

Zgadza się. Następne zdjęcie. Pstryknięcie rzutnika, zmiana obrazu i miałyśmy dwie sekundy na
przyjrzenie się fotografii, która mignęła nam przed oczami.

- Panno Baxter? - zaczął pan Solomon. - Co się tutaj nie zgadza?

- Parasol - odpowiedziała Bex. - Na szybie widać krople deszczu i płaszcz na wieszaku jest
wilgotny, ale parasol jest złożony, a ludzie zwykle zostawiają je otwarte, żeby wyschły.

214

- Bardzo dobrze.

Kiedy otworzyłyśmy oczy, nie patrzyłam na ekran, ale na naszego nauczyciela i zastanawiałam się,
jak on może tak przepytywać Bex, testować ją, jakby nigdy nic. Sama już nie wiedziałam, czy mam
mu zazdrościć, czy go nienawidzić, ale ani na jedno, ani na drugie nie miałam czasu, bo polecił:

- Zamknąć oczy.

Słyszałam jego kroki i nie mogłam pojąć, jak może tak po prostu sobie stać, kiedy ja miałam ochotę
uciec.

- Panno Morgan, co się nie zgadza na tym zdjęciu?

- Eee... ja nie... to znaczy, ja...

Nie zgadzało się to, że od paru dni nie byłam w stanie spojrzeć swojej najlepszej przyjaciółce prosto
w oczy. Nie zgadzało się to, że ludzie tacy jak Abe Baxter umierają, a świat żyje dalej własnym
życiem i nawet nie wie, jak wiele takie osoby poświęcają. Nie zgadzało się tyle rzeczy, że nie
wiedziałam, od czego zacząć.

- Dobrze. To może panna Bauer?

- Filiżanka na brzegu stołu"- odparła Courtney.

- Co z nią?

- Rączka skierowana jest w złą stronę.

- Prawda - przyznał pan Solomon, włączając światło, które nas oślepiło.

Nasze wewnętrzne zegary były zgodne: to jeszcze nie był koniec lekcji.

background image

- Mam dziś coś dla was, moje panie - oznajmił, wręczając pierwszym ławkom stertę papierów.

Liz natychmiast podniosła rękę.

- Nie, panno Sutton - powiedział, zanim Liz zdążyła zadać pytanie. - To nie test i to nie jest na ocenę.
Na potrzeby szkoły musicie czarno na białym zadeklarować, czy w przyszłym semestrze zamierzacie
kontynuować tajne misje.

210

Dziewczyny wokół mnie zaczęły wypełniać formularze

- krzyżyk tu, podpis tam, tymczasem pan Solomon wyszedł na środek sali.

- Moje panie... - przerwał, skupiając na sobie nasz wzrok. - Mój kolega, pan Smith, zwykł mówić:
„To wielki świat pełen ciemnych zakamarków i trwałych wspomnień"

- przerwał znów i przyjrzał się nam, a ja dałabym sobie głowę uciąć, że na mnie patrzył nieco dłużej.
- Więc nie podejmujcie tej decyzji pochopnie.

Bex szturchnęła mnie w ramię, a kiedy się odwróciłam, pokazała mi kciuki i bezgłośnie powiedziała
„Super!"

Spojrzałam znów na formularz, który trzymałam w rękach, potarłam papier i próbowałam wyczuć,
czy z tuszu nie paruje się zapach trucizny.

To tylko papier, powiedziałam sobie. Zwyczajny papier. Ale właśnie wtedy to do mnie dotarło i aż
ciarki przeszły mi po plecach - formularz nie był na znikopapierze. On nie miał się rozpłynąć i
zniknąć. Uchwyciłam spojrzenie Joego Solomona i jestem pewna, że zrozumiał moje odkrycie -

to miała być trwała decyzja. I mimo że tego papieru nie można było zjeść, poczułam w ustach
niesmak.

Rozdział 23

Może wam się wydawać, że jak się jest dziewczyną z Gallagher umawiającą się z chłopakiem z
Roseville, to najlepszą rzeczą na świecie, jaka może się przydarzyć, jest Tina Walters podbiegająca
do was przy śniadaniu i oznajmiająca:

- Cammie, rozmawiałam z twoją mamą i powiedziała, że możemy w sobotę wszystkie wybrać się do
miasta! Tak się może wam wydawać, ale jesteście w błędzie. W każdej chwili spędzonej w mieście
rojącym się od dziewcząt z Gallagher ryzykowałam, że one mogły zobaczyć mnie z Joshem albo Josh
mnie razem z nimi. Spojrzałam na siedzącą za stołem Bex. Poczułam smutek, który towarzyszył mi już
kilka dni i chociaż Liz szepnęła: „Cam, to wielkie ryzyko", wiedziałam, że muszę tam pójść.

Potrzebowałam tych paru godzin zapomnienia.

background image

W sobotni ranek w pokojach wrzało, gdy dziewczyny uzupełniały listy świątecznych zakupów i
sprawdzały repertuar kina. (Ja oczywiście obydwa filmy już widziałam z Joshem). Część dziewczyn
pojechała furgonetkami Akademii, ale ja postanowiłam przejść się razem z resztą naszej klasy i
dziwiłam się, jak odmiennie wygląda znajoma droga w świetle dnia.

212

Gdy doszłyśmy na obrzeża miasteczka, zaczęłam masować skronie.

- Au - poskarżyłam się - głowa mi pęka. Macie może aspirynę?

Dziewczyny przeszukały kieszenie i torebki, ale żadna nie miała tabletek.

(Pewnie dlatego, że poprzedniego wieczoru im je powykradałam).

- Idźcie beze mnie - powiedziałam, gdy doszłyśmy do rynku. - Wstąpię do apteki.

To nie kłamstwo.

- Film zaczyna się za dziesięć minut - przypomniała Bex.

Tymczasem ja już szłam w drugą stronę, wołając do nich:

- Spotkamy się na miejscu.

Jeśli chodzi o plany, to ten był całkiem niezły. Mogłam spędzić z Joshem dwie godziny, potem
wśliznąć się do sali kinowej, w drodze do domu powiedzieć coś na temat filmu i dziewczyny nigdy
się nie domyślą, że w ogóle mnie tam nie było.

Drzwi otworzyły się przy dźwięku dzwonków. Nigdy wcześniej nie byłam w aptece z Joshem. Lepiej
było nie spotykać się z nim akurat tam, ale powiedział, że tata zmusza go do pracy w soboty, a
wyjście do miasta było zbyt dobrą okazją, żeby jej nie wykorzystać.

Podeszłam do kontuaru i odezwałam się do stojącej za nią kobiety:

- Dzień dobry, czy jest Josh?

- Witaj, Cammie - usłyszałam za plecami męski głos. Odwróciłam się i ujrzałam pana Abramsa
idącego

w moją stronę. Miał na sobie biały fartuch z wyszytym nad kieszenią swoim nazwiskiem. Poczułam
się tak, jakbym zaraz miała mieć czyszczenie zębów.

- Co za miła niespodzianka.

218

background image

- Dzień dobry panu.

- Czy to jest twoja pierwsza wizyta w naszej małej aptece?

- Tak, pierwsza. Jest... - rozejrzałam się wśród syropów na kaszel, kartek z życzeniami i bandaży na
każdą okazję - ...bardzo ładna.

Pan Abrams aż się rozpromienił.

- Josh pojechał z dostawą. Powinien zaraz wrócić. A tymczasem zapraszam cię za kontuar. Zamów
sobie lody, na jakie tylko masz ochotę, na koszt firmy. Co ty na to?

Spojrzałam na stojącą za jego plecami pod ścianą staromodną lodówkę.

- Bardzo chętnie!

To zdecydowanie nie kłamstwo. Pan Abrams uśmiechnął się i ruszył w kierunku wąskich schodów,
ale odwrócił się jeszcze i powiedział:

- Wpadaj tutaj, kiedy tylko zechcesz, Cammie. Zniknął za rogiem, a mnie prawie zrobiło się smutno,

że sobie poszedł.

Szyba, za którą były lody, gładko przesuwała się pod moimi palcami, gdy szłam równolegle do
wielkiego lustra wiszącego za barem. Kobieta zza lady podążała za mną, a gdy wdrapałam się na
jeden ze starych metalowych stołków, włożyła fartuch.

Nad barem wisiał napis „Serwujemy coca-colę od 1942 roku". Z wysokiej szklanki wystawało
mnóstwo słomek. Kobieta nawet nie mrugnęła, gdy zamówiłam podwójny czekoladowy deser, a ja po
raz pierwszy od tygodni poczułam się prawie normalnie. Na zewnątrz był zimny listopa-dowy dzień,
ale przez sklepową witrynę wpadały promienie słoneczne i ogrzewały moją skórę, kiedy
rozkoszowałam się lodami i popadałam w kojący błogi trans.

Nagle usłyszałam dźwięk malutkich mosiężnych dzwoneczków przy drzwiach.

214

Nie odwróciłam się, bo nawet nie musiałam. Kobieta, która mnie obsługiwała, zdjęła fartuszek i
podeszła do kontuaru, a moja ręka z łyżeczką zawisła w połowie drogi do ust, gdy zobaczyłam
odbicie Anny Fetterman w lustrze za barem.

- Czy może mi pani pomóc? - spytała Anna, gdy kobieta podeszła bliżej. -

Muszę uzupełnić inhalator.

- Oczywiście, skarbie. - Odebrała od Anny jakąś karteczkę. - Sprawdzę i za momencik wracam.

background image

Zdążyłam już ześlizgnąć się ze stołka i schować za wystawką pieluch dla dorosłych, kiedy zdałam
sobie sprawę, że tak naprawdę moim jedynym przewinieniem było jedzenie lodów zbyt wcześnie po
obiedzie, a wierzcie mi, że Anna widziała mnie już jedzącą dużo większe ilości (przypomniał

mi się pewien incydent z doritos, tryskającym serem i igrzyskami zimowymi). Więc właśnie
postanowiłam powiedzieć „cześć", gdy usłyszałam coś, co mnie zmroziło.

Znów rozległy się dzwoneczki, a ja przez apteczne półki dojrzałam DeeDee i całą chmarę chłopaków
z potańcówki w stodole. Ale wcale nie podeszli do okienka. Nie! Oni już przy wejściu znaleźli to,
czego szukali.

- Hej, czy ja ciebie gdzieś nie widziałem? - zapytał Dillon, ale pytanie nie było skierowane do mnie.

Gorzej, było skierowane do Anny i nie było to niewinne pytanie. Słowa brzmiały zbyt ostro, a ton
głosu był drapieżny. Dillon podszedł bliżej do Anny i powiedział:

- A nie, zaraz, ty nie chodzisz do mojej szkoły. - W lustrze nad barem widziałam, jak zapędzał Annę
pod półki. - Założę się, że chodzisz do Akademii Gallagher.

Anna przycisnęła do siebie torebkę, jakby miała zaraz uciec.

- Jaka ładna torebka - drażnił się dalej - tatuś ci kupił? Tata Anny jest nauczycielem biologii w
ósmych klasach w Dayton w Ohio, ale tego Dillon nie mógł wiedzieć,

220

a Anna nie mogła go uświadomić. Trzymała się swojej przykrywki tak samo mocno, jak ja swojej.

Reszta chłopaków zaczęła się śmiać, a ja zrozumiałam, dlaczego dziewczęta z Gallagher i chłopcy z
miasta nie powinni się spotykać.

Anna zrobiła krok w tył, bo mimo prawie czteroletniego kursu samoobrony nie skrzywdziłaby muchy.
Tego popołudnia miasto aż roiło się od dziewcząt z Gallagher, ale Dillon i jego kumple upatrzyli
sobie akurat Annę. To nie był przypadek, była sama i bezbronna, więc ktoś taki jak Dillon próbował
oczywiście oddzielić ją od grupy.

- Ja chciałam tylko... - próbowała coś powiedzieć, ale wydała z siebie tylko szept.

- Co mówisz? - zapytał Dillon. - Nie usłyszałem.

- Ja... - wyjąkała.

Chciałam podejść do niej, ale zupełnie mnie sparaliżowało. Tkwiłam w połowie drogi między
byciem przyjaciółką a byciem uczącą się w domu właścicielką kotki o imieniu Suzie. Gdybym była
po prostu albo jedną, albo drugą, mogłabym coś zrobić, ale zamiast tego powtarzałam sobie w kółko:
Da sobie radę, da sobie radę, da sobie...

background image

- Co się stało? Nie uczą was mówić w Akademii? - zakpił Dillon.

Strasznie chciałam, żeby Anna odgryzła się teraz po arabsku, japońsku czy persku, ale ona tylko
wciąż się cofała... Potrąciła łokciem pudełko plastrów, które zachwiało się na krawędzi półki.

Przesuwając się pomalutku w stronę drzwi, wymamrotała:

- To ja wrócę po...

Ale kilku kolesiów Dillona zastąpiło jej drogę, otaczając ją murem purpurowych sportowych kurtek,
a ja już zupełnie straciłam ją z oczu.

216

Da sobie radę, powtórzyłam sobie, trzymając kciuki, żeby to była prawda.

I tak się stało, bo rozległy się dzwoneczki, a do środka weszła Macey McHenry.

- Cześć, Anna.

Z tego co wiem, Macey nie powiedziała nigdy do Anny Fetterman więcej niż dwa słowa, ale gdy
teraz się pojawiła, jej głos był delikatny i swobodny, jakby była najlepszą przyjaciółką tej małej
drobnej dziewczyny.

- Co się dzieje?

Czterech chłopaków odsunęło się od Anny i wycofało. Może dlatego, że Macey zrobiła wielki balon
z gumy do żucia, który pękł przy samej twarzy Dillona, a może dlatego, że nigdy w życiu nie widzieli
na żywo tak ślicznej dziewczyny. Dillon jednak tkwił w miejscu.

- Aha! - powiedział z durnowatym uśmieszkiem, skanując Macey wzrokiem od stóp do głów. - Ona
ma przyja-ciółeczkę.

Anna spojrzała na Macey, jakby spodziewała się, że ta zaraz powie: Kogo, mnie? Ja nie jestem żadną
jej przyjaciółką. Ale Macey zlustrowała apteczne półki i podała Annie fiolkę witaminy C.

- Naprawdę powinnaś zacząć to brać.

Potem poszła dalej wzdłuż regałów, kompletnie ignorując Dillona i jego kumpli, którzy tylko czekali
na sygnał od przywódcy.

- Powinienem się domyślić, że Akademia Gallagher nie wypuściłaby swoich skarbeczków
pojedynczo - zadrwił Dillon.

Macey obdarzyła go tylko jednym ze swoich uroczych uśmiechów i powiedziała, zerkając na jego
kolesiów:

background image

- No tak, nie jesteśmy takie dzielne jak wy.

- Jakiś problem? - Znałam ten głos, ale tego akcentu Bex używała tylko w bardzo wyjątkowych
okolicznościach.

217

Do dziś nie wiem, jak weszła przez drzwi, nie poruszając dzwoneczków, ale weszła i przechodziła
właśnie koło półki z lekami na przeziębienie, a potem stanęła po drugiej stronie Anny. Nie wiem,
czemu nie była wtedy w kinie, i mało mnie to obchodziło.

Teraz było już trzy na czterech i Dillonowi najwyraźniej nie pasował taki układ sił. Mimo to spojrzał
na Bex i powiedział:

- Co się stało? Jacht wam się zepsuł czy coś takiego? -Zarechotał, a wraz z nim jego kumple.

Rżeli tak tym kretyńskim śmiechem, aż odezwała się Macey:

- Nic mi o tym nie wiadomo.

- A wy, chłopcy, przyszliście tu poflirtować z Anną? -spytała Bex z udawanym wdziękiem.

Popchnęła przerażoną Annę w stronę grupy, mówiąc:

- No, Anno, powiedz chłopcom coś o sobie.

- Mam chłopaka! - wypaliła tonem, który przekonał mnie, że z pewnością nie kłamałarZamurowało
mnie. Bex również i nawet Macey potrzebowała sekundy, by dojść do siebie. Anna ma chłopaka?

Przez cały ten czas ani razu nie pomyślałam, że któraś z koleżanek z klasy może mieć chłopaka, a już
na pewno nie Anna.

- Ma na imię Carl - dodała.

- Przykro mi, chłopaki - powiedziała Bex, obejmując Annę. - Carl był

pierwszy.

- Ach! Więc one mają chłopaków. A powiedz mi, czy Carl jest stąd? -

zapytał Dillon, jakby chciał, żeby dopuszczono go do tajemnicy. -

Lubicie, dziewczyny, zadawać się z przeciętniakami?

- To z pewnością Carl Rockefeller - dodała Macey, a Bex ścisnęła Annę mocniej, aż ta powiedziała:

223

background image

- Owszem. Carl Rockefeller. Znamy się z fizyki... - kolejny mocny uścisk, tym razem z paznokciami -
...znaczy, z żaglówki, z klubu - poprawiła się Anna

Dwa klepnięcia w ramię oznaczały, że wypadła nieźle.

- Hej - zawołał Dillon, wychodząc przed szereg, jakby znudziło mu się już to lanie wody. -
Zastanawiam się, czy może znacie kogoś, kogo ja znam...

Umilkł, przysunął się bliżej nich, a ja wiedziałam, po prostu wiedziałam, że chodzi mu o mnie.
Tymczasem on wypalił:

- Królową Anglii?

No, w zasadzie to Bex poznała kiedyś królową, ale oczywiście nie miała zamiaru mu o tym mówić.
Stała spokojnie, gdy Dillon zaśmiewał się z kumplami z dowcipu, sprawiając, że stał się jeszcze
mniej śmieszny.

- Słonko, już mam ten twój... - Kobieta za kontuarem zatrzymała się gwałtownie na widok czterech
chłopaków otaczających trzy dziewczyny.

Jedynym dźwiękiem był teraz szelest białej torebki z lekiem dla Anny, którą kobieta trzymała w
dłoniach.

- Dziękujemy - powiedziała Bex, przechwytując paczuszkę. - Czegoś jeszcze potrzebujesz? - spytała
Annę, która skinęła tylko głową, a na policzki powoli zaczął jej wracać naturalny kolor.

- A wy - Macey zwróciła się do Dillona - macie już to, po co przyszliście?

Nie czekały jednak na odpowiedź i przeszły obok regału z czasopismami -

z okładki „Newsweeka" spoglądała Macey z resztą rodziny McHenrych, a tytuł brzmiał: Najbardziej
wpływowa rodzina w Ameryce?

Dillon spojrzał na okładkę, potem na nią. Macey zakołysała biodrami.

- Dziękujemy za głosy.

219

Jeszcze długo po ich wyjściu wciąż słyszałam dźwięczenie dzwoneczków. Patrzyłam, jak Anna
odchodzi ze swoimi wybawczyniami

- jej przyjaciółkami. Na moim nadgarstku nagle zacisnęła się czyjaś dłoń i usłyszałam głos Josha:

- Cześć.

Kątem oka dostrzegłam jego odbicie w lustrze, ale to za oknem był ktoś, od kogo nie potrafiłam

background image

oderwać wzroku. Na chodniku stała Liz i gapiła się na mnie przez szybę, jakby kompletnie mnie nie
znała. Albo nie chciała znać.

- Co się stało? - spytał Josh, gdy w końcu na niego spojrzałam. - Po co ci to wszystko? - Wskazał na
sześć fiolek aspiryny, które bezwiednie trzymałam w rękach zapewne z zamiarem rzucania nimi w
Dillona i jego kumpli niczym śnieżkami, gdyby nie nadeszła pomoc.

- Ach. - Spojrzałam na fiolki. - Pozrzucałam je i właśnie podnosiłam.

- Nic nie szkodzi - powiedział i odstawił leki na miejsce.

Odwróciłam się do okna, ale Liz już tam nie było.

Rozdział 24

Tego wieczoru wiało chłodem - dosłownie i w przenośni.

We wszystkich pomieszczeniach palił się ogień, podkolanówki zamieniłyśmy na rajstopy, a każde
okno pokrywał szron, uniemożliwiając nam wyglądanie na zewnątrz. Ale nic tak nie przyprawiało
mnie o dreszcze jak wyraz twarzy Liz. Przez kilka dni miałam wrażenie, jakby wciąż dzieliła nas
apteczna szyba; zachowywała się tak, jakby mnie wcale nie znała.

Kiedy we wtorkowy wieczór po kolacji weszłam do laboratorium chemicznego, Liz już tam była.

- O, fajnie, że jesteś. - Starałam się, żeby brzmiało to radośrue. Zebrałam swoje rzeczy i przeniosłam
się do stolika naprzeciwko niej.

Oczy zasłaniały jej okulary ochronne i nawet nie podniosła głowy.

- Ziemia do Liz - spróbowałam jeszcze raz, ale odwróciła się ode mnie.

- Nie mam czasu pomagać ci z zadaniem domowym, Cammie -

oświadczyła i być może tylko mi się wydawało, ale mogłabym przysiąc, że zmroziło nagle wszystkie
zlewki.

226

- Nie szkodzi - odparłam - chyba sobie poradzę. Przez długi czas pracowałyśmy w milczeniu, aż w
końcu powiedziała:

- To był kumpel Josha, prawda?

Nawet nie musiałam pytać, kogo miała na myśli.

- Tak, mieszkają obok siebie. Poznałam go wcześniej i właśnie dlatego nie mogłam narażać na
szwank...

background image

- Fajny kumpel - warknęła Liz.

- Mocny w gębie - powtórzyłam słowa Josha - ale niegroźny.

Głos Liz drżał, gdy mówiła:

- Idź i powiedz Annie, jaki on niegroźny. Oczywiście wieść o tym, co spotkało Annę w aptece,

obiegła szkołę w tempie błyskawicy i Anna uznawana była teraz prawie za bohaterkę, dzięki temu, że
Bex i Macey opowiadały, że kiedy tam dotarły, Anna miała pełną kontrolę nad sytuacją.

Ale między mną a Liz ta wersja była nie do przyjęcia. Obie wiedziałyśmy, jak było naprawdę.

- Gdyby zrobiło się gorąco, tó wtedy mogłabym...

- Mogłabyś czy byś?- spytała Liz.

Nigdy wcześniej różnica między tymi dwoma słowami nie była tak ogromna.

- Bym - zapewniłam - przerwałabym to.

- Nawet za cenę utraty Josha? - Nie zadawała mi tego pytania, które interesowało ją najbardziej: czy
gdyby to ona była ofiarą takich zaczepek, to stanęłabym w jej obronie? Gdyby doszło do konfrontacji
prawdziwej mnie z moją przykrywką, którą bym wybrała?

Na tyłach laboratorium rozsunęły się szklane drzwi i pojawiła się Macey.

- Cześć, tak myślałam, że was tu znajdę...

- To zabrnęło za daleko, Cammie - powiedziała Liz, energicznie mieszając składniki, aż cała
mikstura zaczęła

222

bulgotać i zmieniać kolory jak w jakimś kotle wiedźmy -posunęłaś się za daleko.

- Ja się posunęłam za daleko? To nie ja wysadzałam w powietrze samochody.

- Chwila! - sprzeciwiła się Liz - sądziłyśmy, że był wa-bikiem!

- Nie! - Pokręciłam głową. - Sądziłyśmy, że był chłopakiem.

Zebrałam swoje rzeczy.

- Sądziłyśmy, że był tego wart. I wiesz co? Był!

- Jasne! - zawołała za mną Liz. - Nigdy nie przypuszczałam, że jesteś kimś, kto wybrałby chłopaka
zamiast swoich przyjaciółek!

background image

- Hej, uspokójcie się! - wtrąciła Macey.

- A ja nie sądziłam, że mam przyjaciółki, które każą mi wybierać!

Gdy już byłam przy drzwiach, usłyszałam, jak Liz coś mówi, ale Macey jej przerwała:

- Ej, geniuszko, nie masz zielonego pojęcia, do jakich poświęceń ona jest zdolna dla swoich
przyjaciół.

- A ty co... - chciała odgryźć się Liz, ale po chwili głos jej nieco zmiękł i spytała: - O co chodzi? Co
ty wiesz?

Odpowiedź Macey nie pozostawiała pola dla spekulacji:

- Powiem tylko tyle: zostaw ją w spokoju.

Drzwi przesunęły się, a ja usłyszałam jeszcze, jak Liz mówi: „W

porządku".

Nie zatrzymałam się ani nie zwolniłam, aż doszłam do składziku we wschodnim korytarzu.
Odsunęłam zapas długich świetlówek, chwyciłam z górnej półki latarkę i odnalazłam poluzowany
kamień, który odkryłam kiedyś w pierwszej klasie, szukając Onyksa, kota Buckingham.

Kamień był zimny, a gdy ściana przesunęła się, poczułam nagły podmuch. Pod drzwiami za mną
prześlizgiwała

223

się jakaś nędzna resztka światła, ale szybko ginęła w głębokiej ciemności.

Godzinę później stałam na zacienionej Bellis Street, trzęsąc się w ciemnościach.

Co chciałam osiągnąć, przedostając się przez tajemny tunel, wdrapując na ogrodzenie i obserwując
po ciemku dom Josha? Nie miałam pojęcia.

Stałam tam jak jakaś kre-tynka (nawet kretynka, która jest świetna w ukrywaniu się, może w takiej
sytuacji czuć się dość głupio).

To jest chyba odpowiedni moment, by zaznaczyć, że chociaż wygląda to tak, jakbym się czaiła, było
zupełnie inaczej. Czają się obrzydliwi goście z owłosionymi twarzami i poplamionymi koszulami.
Geniusze po trzech latach szkolenia ze ściśle tajnych technik szpiegowskich się nie czają - my
inwigilujemy.

(No dobra, może i się czaiłam... trochę).

W kuchennym oknie białe zasłony były rozsunięte i widziałam mamę Josha myjącą naczynia. Gdy do

background image

kuchni wszedł Josh, matka dmuchnęła w"niego mydlinami, a on się roześmiał. Pomyślałam o Bex,
która pewnie też teraz się śmiała, o mamie, która płakała tylko w ukryciu, i o swoim życiu - tym,
które miałam, i tym, jakiego chciałam. Trzęsłam się z zimna, patrzyłam, jak Josh się śmieje, i
zaczęłam płakać.

Ale takie jest prawo dziewczyny, nie? Popłakać sobie czasem bez powodu. Jeśli się nad tym dobrze
zastanowić, to ono powinno być wpisane do konstytucji. Może włamię się kiedyś do archiwów
państwowych i je dopiszę. Bex z pewnością by mi pomogła i jakoś nie wydaje mi się, żeby twórcy
konstytucji mieli coś przeciwko temu.

Rozdział 25

Egzaminy końcowe i związany z nimi stres sprawiły, że aż do kolacji następnego wieczoru właściwie
nie widywałam Liz. Usiadła koło mnie z kawałkiem pizzy w dłoni i spytała:

- Dokąd poszłaś wczoraj wieczorem? - Nie czekając na odpowiedź, dodała: - Spotkać się z Joshem?

Przytaknęłam.

- Ale nie zerwałaś z nim, co? - Wydawało się, jakby naprawdę ją to obchodziło.

- Nie - powiedziałam zdziwiona.

- To dobrze. - Musiała wyczuć moje zdziwienie, bo dodała: - On jest dla ciebie dobry, a ty na to
zasługujesz.

Rozejrzała się po głównym holu pełnym podobnych do nas dziewczyn.

- Wszystkie na to zasługujemy. No, pomyślałam, chyba tak.

Zerknęłam na siedzącą obok mnie, śmiejącą się Bex. Wszystkie zasługujemy na śmiech, miłość i takie
przyjaciółki jak te, które miałam obok siebie. Ale kiedy tak na nią patrzyłam, nie mogłam oprzeć się
myśli, czy gdyby wiedziała to, co ja wiem, nadal potrafiłaby tak cieszyć się z życia. Zastanawiałam
się, czy gdyby losy naszych ojców zostały za-230

mienione, to nasze osobowości też by się zamieniły. Czy to ja stałabym teraz w głównym holu,
patrząc na Annę Fetterman demonstrującą, jak to obroniła się przed zgrają dwudziestu
rozwścieczonych miastowych (bo do tego czasu ta grupka znacznie się powiększyła)? Czy wtedy Bex,
śliczna Bex, byłaby kameleonem?

- Panno Baxter! - Odwróciłam się i zobaczyłam profesor Buckingham.

Poczułam, jak moje serce dosłownie zamiera. (Wiem, że to możliwe, pytałam Liz). Pędziła do nas jak
huragan.

Spojrzałyśmy na siebie z Macey. Niewypowiedziany strach zawisł

background image

między nami jak zapach oliwy albo topiącego się sera, a koło mnie siedziała niewzruszona Bex.
Wtedy zrozumiałam potęgę tajemnicy.

Buckingham zbliżała się, a ja starałam się wyczytać coś z jej oczu, ale były zimne i nieprzeniknione
jak kamień.

- Panno Baxter, właśnie otrzymałam telefon... - Przeniosła wzrok na mnie

- ...od pani ojca.

Do płuc wróciło mi powietrze, a krew znów zaczęła krążyć w żyłach.

Jestem pewna, że Buckingham mrugnęła do mnie.

- Kazał cię pozdrowić.

Łokcie opadły mi na stół, Macey odczuła taką samą ulgę. Już po wszystkim.

- Aha - powiedziała Bex, nie przestając przeżuwać -to miło.

Nigdy nie dowie się, jak miło.

Spojrzałam w stronę głównego stołu, za którym mama uniosła szklankę, patrząc na mnie. A Bex nie
odetchnęła, nie zmówiła modlitwy, nie zrobiła nic z tych rzeczy, na które ja sama miałam ochotę, ale
to nieistotne.

Liczyło się to, że jej ojciec znów był w kontakcie, jakby w ogóle nic się nie wydarzyło.

Gdy dwadzieścia minut później zbierałyśmy się z Bex do wyjścia, prawie wszyscy już dawno poszli
na górę.

226

- To co chcesz teraz robić? - spytała.

- Właściwie cokolwiek. - Naprawdę tak myślałam.

Wyszłyśmy z holu i bez znaczenia było to, dokąd się wybieramy.

Byłyśmy wyszkolone i młode i miałyśmy całe życie na przejmowanie się problemami dorosłych. W
tamtej chwili miałam po prostu ochotę świętować z moją najlepszą przyjaciółką, nawet jeśli ona nie
znała powodu tej radości.

- Weźmy tyle lodów, ile zdołamy unieść i...

Ale wtedy zobaczyłam Liz zbiegającą po krętych schodach i wołającą:

- Cammie! - Zupełnie jakby nie widziała, że już się zatrzymałam.

background image

A potem wyszeptała czy raczej próbowała wyszeptać, bo daję sobie rękę uciąć, że wszyscy w szkole
ją słyszeli:

- Chodzi o Josha.

Wojny są wygrywane i przegrywane, próby zamachów udaremniane, a kobiety unikają pojawienia się
na jednej imprezie w takich samych sukienkach, a to wszystko dzięki naprawdę niezłemu sprytowi.
Dlatego poświęcamy mu wiele z naszych lekcji. Jednak kiedy Liz zaciągnęła mnie do naszego pokoju,
zrozumiałam, że nie doceniałam sprytu, dopóki nie spojrzałam na ekran.

- Było już tu, kiedy wróciłam z kolacji.

Biedna Liz: tak niesamowicie się napracowała, żeby włamać się do systemu Josha, a teraz patrząc na
nią, wiedziałam, że dałaby wszystko, żeby móc to cofnąć. Czasami lepiej jest nie wiedzieć, niestety,
w przypadku szpiegów niewiedza jest zwykle zgubna.

„Od D'Mana Do JAbramsa

Opamiętałeś się już? Powtarzam ci - widziałem ją na własne oczy. Musisz mi teraz uwierzyć. Ona

232

chodzi do Akademii Gallagher!!! Okłamuje cię! Jak możesz bardziej wierzyć jej niż mnie?"

„Od JAbramsa Do D'Mana

Ufam Cammie. Wierzę jej. Pewnie tylko ci się wydawało, że widziałeś ją z tymi dziewczynami w
sobotę. Ona ich nawet nie zna. Wierz mi. Daj już spokój."

Odpowiedź Dillona zawierała się w jednym zdaniu.

„Od D'Mana Do JAbramsa

Dziś wieczorem o 9.00. Będą dowody!"

Zaczynałam już panikować, co nie bardzo wypada szpiegowi, ale za to wypada dziewczynie, więc
uznałam, że korzystam właśnie z kobiecych praw. „Dowody", którymi zwykle w filmach dla
młodzieży dysponują nastolatki, to zazwyczaj jakieś nagranie i/lub kobieca bielizna, więc
zawołałam:

- O rany! - I zaczęłam rozglądać się za notatkami Liz.

Na pewno gdzieś w tym zbiorze wiedzy muszą być instrukcje, co robić, gdy zostajesz całkowicie i
nieodwołalnie zdemaskowana.

Wiedząc, że misja była poważnie zagrożona, agentki stworzyły listę rozwiązań, która zawierała, co

background image

następuje (chociaż to nie wszystko, co się na niej znalazło):

A. Błędne pokierowanie: wykorzystuje podejście typu „widocznie zobaczyłeś kogoś, kto jest do
mnie podobny". Agentka mogłaby wcielić się
w postać Cammie, przeleźć przez mur, a siedząca z
Joshem i Dillonem
Cammie powiedziałaby na jej widok: „To ją widziałeś?" (Metoda szczególnie
efektywna, gdy obiekt jest krótkowidzem).

228

B. Współczucie: technika z powodzeniem wykorzystywana od wieków nie tylko przez szpiegów, ale
również podstawowa zagrywka nastolatek.

Rozmowa prawdopodobnie przebiegałaby tak: JOSH: Cammie, czy to prawda, że chodzisz do
Akademii Gallagher, tego
zbiorowiska obrzydliwie zepsutych panienek, i nie masz lekcji w domu,
jak mi kiedyś powiedziałaś?

CAMMIE: (Nagle wybucha płaczem. Uwaga: płacz jest bardzo istotny!) Tak, to prawda. Chodzę do
Akademii Gallagher, ale nikt tam mnie nie
rozumie. To nie jest szkoła... (dramatyczna przerwa), to
więzienie. Zro-zumiem, jeśli nigdy więcej nie będziesz chciał mnie widzieć.

JOSH: Jakże miałbym nie chcieć cię widzieć, Cammie? Ja cię kocham i jeśli to możliwe, teraz
kocham cię jeszcze bardziej.

C. Eliminacja: Dillon vel D'Man może zostać „zdjęty". (Ta opcja nie spotkała się z ogólnym
uznaniem).

Wszystkie opcje były całkiem niezłe (no, może nie C, ale czułam, że jestem winna Bex, żeby
przynajmniej ją zapisać), ale im więcej o nich myślałam i im bliżej było do dziewiątej, tym lepiej
rozumiałam, że jest jeszcze jedno wyjście. Takie, którego nie opisałyśmy.

Josh i Dillon przyjdą szukać dowodu i chociaż plotka o tym, że ochrona zainwestowała ostatnio w
zatrute strzały, prawdopodobnie nie była prawdziwa, to i tak nie chciałam nawet myśleć, co by się
stało, gdyby Josh przyszedł mnie szukać - teraz czy kiedykolwiek. Więc już naprawdę miałam tylko
jedno wyjście.

- Niedługo wracam - powiedziałam, wsuwając do kieszeni kolczyki od Josha i sięgając po swój
srebrny krzyżyk, żeby do końca trzymać się swojej przykrywki.

229

Kiedy podchodziłam do drzwi, Bex zawołała:

- Co mu powiesz?

Nawet nie przystanęłam, mówiąc:

- Prawdę.

background image

Rozdział 26

Oczywiście nie miałam na myśli „prawdy, całej prawdy i tylko prawdy".

Chodziło mi bardziej o taką prawdę czerwonego alarmu - w wersji skróconej. Szpiegowską prawdę.

Tak, chodzę do Akademii Gallagher. Tak, okłamywałam cię.

Tak, nie możesz wierzyć w nic, co mówiłam czy robiłam.

Ale z prawdą szpiegowską jest jeszcze inaczej: czasem nie wystarczy osiągnąć celu misji. Czasem
potrzeba czegoś więcej i chociaż nie chciałam tego robić, to może związek, który rozpoczął się od
kłamstwa, powinien kłamstwem się skończyć.

Ńife, tak naprawdę nigdy cię nie kochałam.

Nie, nie obchodzi mnie to, że cierpisz.

Nie, nie chcę cię nigdy więcej widzieć.

Jak na poniedziałkowy wieczór, szkoła wydawała się wyjątkowo cicha i pusta. Moje kroki odbijały
się echem w słabo oświetlonych korytarzach, ale nie przerażał mnie ten dźwięk. Czekały na mnie
tunele i Josh, i koniec czegoś, co tak pielęgnowałam.

Zanim wspięłam się po raz ostatni na mur, musiałam pozbyć się czegoś, czego nie mogłam wynieść
na zewnątrz.

236

Gabinet pana Solomona nie był mi po drodze, ale jednocześnie był

wystarczająco blisko. Sięgnęłam do tylnej kieszeni dżinsów i wyciągnęłam złożony formularz, który
dał nam pan Solomon i który wszyscy, poza mną, już dawno oddali. Był pognieciony - przez ostatnie
tygodnie nosiłam go ze sobą wszędzie - niepodpisany i niewypełniony.

Dwadzieścia cztery godziny wcześniej bałam się nawet na niego spojrzeć, ale w życiu szpiega może
w tym czasie tak dużo się wydarzyć - ojciec może zostać wskrzeszony, przyjaźń może trwać i umrzeć,
prawdziwa miłość może rozpuścić się jak papier, na którym pisze się miłosne liściki.

Dwadzieścia cztery godziny wcześniej siedziałam na szczycie naszego muru, ale teraz wiedziałam
już, po której stronie jest moje miejsce.

Na dole strony były dwie ramki - jak rozwidlenie drogi, na którym stałam już tak długo, że zaczęło
mnie to męczyć. Za murami był chłopak, którego mogłam jedynie krzywdzić, a wewnątrz muru ludzie,
którym mogłam pomóc. Była to chyba najtrudniejsza decyzja mojego życia, którą podjęłam, stawiając
znak X. To jedna z głównych tajnych zasad: nie komplikuj niczego bardziej niż trzeba.

background image

Wszystko było już i tak wystarczająco skomplikowane.

- Cześć, Josh. Cześć, Dillon, miło znów cię widzieć -ćwiczyłam, idąc zacienionym chodnikiem i
czekając.

Nie myślałam tak naprawdę o tym, co miałam zrobić, ale wymyślałam jakby tu „niechcący" trzepnąć
Dillona w głowę... i to porządnie.

Piiiip. Piiip. Piiippiiiiippiiiiip.

Spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, jak czerwona kropka na ekranie zbliża się do miejsca, w którym
się znajdowałam. Tropiciel wydawał już teraz jednostajne piiip--piiiip-piiiiip-piiiip-
piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiip.

Wyłączyłam go na razie, bo usłyszałam już głos Dillona:

- Mówię ci, to będzie zaraz za...

232

- Cześć, chłopaki.

No dobra, moje umiejętności kameleona nie zniknęły tak zupełnie, bo na pewno nie mieli pojęcia, że
tam byłam. Dillon nawet wypuścił linę, którą miał ze sobą. (A tak na marginesie, co za mięczak
potrzebuje liny, żeby wspiąć się na trzyipółme-trowy, kamienny mur? Ja to robię od drugiej klasy!)

Ale chyba go zaskoczyłam, jednak Dillon nie przestał być wyjątkowo pewny siebie (jak tylko
pozbierał linę).

- Proszę, proszę. - Podszedł do mnie. - A oto i ona. Jak tam dziś w szkole?

- Próbował być supersprytny i zbić mnie z tropu.

- W porządku - odparłam.

Nie chciałam spojrzeć na Josha, bo bałam się, że jeśli to zrobię, puszczą mi nerwy. Natomiast bardzo
chciałam, żeby Dillon sprowokował kłótnię.

Mogłabym na niego nawrzeszczeć i zasłużyć sobie u niego na tytuł

dziewczyny z Gallagher. Josh to zupełnie co innego.

- Właśnie szliśmy się z tobą spotkać - mówił Dillon, podchodząc coraz bliżej.

- Naprawdę? - spytałam z udawanym skrępowaniem. - Ale... - Spojrzałam w przestrzeń między nimi.
- Nie wiecie przecież, gdzie mieszkam.

background image

- Oczywiście, że wiemy - zaprzeczył Dillon. - Widziałem cię w sobotę, jak wracałaś do szkoły. Z
przyjaciółkami.

- Ale... ja uczę się w domu.

Nagrodę dla najlepszej nastoletniej aktorki otrzymuje... Cammie Morgan!

- Nie wiem o co ci chodzi - dodałam.

Uliczna latarnia nad nami migała bez przerwy i w tym ułamku sekundy, kiedy otoczyła nas ciemność,
Dillon podszedł jeszcze bliżej.

- No dobra, odpuść, burżujko. Widziałem cię! Za jego plecami Josh westchnął tylko:

- Dillon...

238

- To miasto nie jest twoją własnością! I nic mnie to nie obchodzi, co twój tatuś...

- Dillon - powtórzył Josh, tym razem głośniej.

Nie mogłam już nie patrzeć na Josha, a właściwie nie mogłam przestać na niego patrzeć.

- Przepraszam - wyszeptałam.

To było przyznanie się do winy, na które Dillon tak bardzo czekał. Nie wiedział tylko, że samo
przewinienie nie do końca się zgadzało.

- Naprawdę przepraszam... Ja naprawdę...

- Cammie... - Josh jakby próbował mnie rozpoznać. -Cammie, czy to...

Przytaknęłam, nie mogąc spojrzeć mu w oczy przez napływające łzy.

- A widzisz! - wykrzykiwał Dillon. - Mówiłem...

- Dillon! - uciął Josh - po prostu... spadaj stąd!

- Ale... - zaczął, lecz Josh stanął przede mną, żeby odgrodzić mnie od Dilłona, a tak naprawdę
odebrał mi najlepszą okazję do wydłubania mu oczu.

(A wydłubywanie oczu naprawdę będzie na końcowym egzaminie z samoobrony).

- Po prostu znikaj, Dillon. - Josh go odepchnął. Mimo to D'Man radośnie dodał:

- Do zobaczenia.

background image

Miałam ochotę walnąć go, kopnąć, żeby jak najbardziej bolało, ale pomyślałam, że i tak żadne
kopniaki nie sprawią, że będzie cierpiał tak jak ja. Nawet w Akademii Gallagher nie uczą, jak łamać
serca.

Gdy Dillon odchodził, ja przypomniałam sobie o tych wszystkich kłamstwach, które przygotowałam
dla Josha, i przez chwilę pomyślałam, że nie mogę tego zrobić, nie mogę go skrzywdzić - ani teraz,
ani nigdy.

Ale gdy tylko Dillon zniknął, Josh odwrócił się i krzyknął:

- To prawda?!

234

- Josh, ja...

Podszedł bliżej, a jego głos stał się bardziej stanowczy:

- Jesteś jedną z nich? Jedną z nich?

- Josh...

Dziewczyna z Gallagher. Przez całe moje życie to określenie było szanowane i niemal czczone, ale w
ustach Josha brzmiało jak obraza. W

tej krótkiej chwili przestał nagle być chłopakiem z moich marzeń i stał się jednym z aptecznej hordy
Dillona - knuł przeciwko Annie i osądzał mnie, więc burknęłam:

- A jeśli tak, to co?

- Hm! - Pokręcił głową i popatrzył w ciemność. - Powinienem się domyślić.

Kopnął w ziemię, co robił już nieraz, a potem odezwał się, jakby mówił

do siebie:

- Domowa szkoła... - Spojrzał na mnie. - A kim ja dla ciebie byłem?

Jakimś dowcipem? Kto z miejscowego zrobi debila? Czy...

- Josh...

- Nie, naprawdę chcę wiedzieć. A może tydzień działalności charytatywnej? Albo miesiąc
randkowania z chłopcem na posyłki? Czy...

- Josh!

- A może po prostu ci się nudziło?

background image

- Tak! - krzyknęłam w końcu, żeby już to uciąć. - Dobrze, w porządku.

Nudziło mi się i chciałam sprawdzić, czy mi się upiecze, może być?

Pan Solomon miał rację: najgorszą torturą jest patrzeć, jak cierpi ktoś, kogo kochamy.

Cofnął się i ledwo było go słychać, kiedy powiedział:

- Może być.

Oboje zabrnęliśmy zbyt daleko i powiedzieliśmy zbyt dużo, ale wiedzieliśmy też, że są powody, dla
których

235

dziewczyny z Gallagher nie umawiają się z chłopakami z Roseville. Tyle że on nie wiedział, że te
powody są tajne.

- Posłuchaj, ja jutro wyjeżdżam. - Nie mogłam pozwolić, by wdrapywał

się na mur, ani dziś wieczorem, ani kiedy indziej. - Chciałam się pożegnać. - Sięgnęłam do kieszeni
po kolczyki, które błyszczały w mojej dłoni jak gwiazdki z nieba. - Chyba powinieneś je wziąć.

- Nie. - Odsunął moją rękę. - Należą do ciebie.

- Nie. - Wcisnęłam mu je. - Weź, daj je DeeDee. Wyglądał na zdumionego.

- Myślę, że by jej się spodobały - dodałam.

- Dobrze, w porządku. - Z wymuszonym uśmiechem schował kolczyki do kieszeni.

- Trzymaj się! - Zrobiłam jeden krok i zrozumiałam, że należymy do dwóch różnych światów. -
Pamiętasz wolną wolę?

- No i? - Był zdziwiony, że o tym pamiętałam.

- Powodzenia.

Wolna wola. Użyłam swojej, żeby odejść, wrócić do życia, które było mi przeznaczone i które
wybrałam. Z daleka od chłopaka, który dokładnie uświadomił mi, co traciłam. Miałam nadzieję, że
nie odprowadzał mnie wzrokiem. Wyobrażałam sobie, że był już za rogiem i nawet trochę mnie
nienawidził, dzięki czemu budował coś na kształt mostu nad przepaścią żalu. Szłam przez noc, nie
oglądając się za siebie.

Gdybym to zrobiła, to pewnie zauważyłabym furgonetkę.

background image

Rozdział 27

Na chodniku rozległ się pisk opon, poczułam zapach spalonej gumy, usłyszałam wołanie i zgrzyt
metalu o metal - to pewnie były drzwi. Moje oczy i usta zakryły czyjeś ręce, tak jak kiedyś, gdy na
innej ulicy inna para rąk pojawiła się nagle znikąd. Włączył mi się autopilot i po sekundzie napastnik
leżał już u moich stóp, ale to nie był Josh. Nie tym razem.

Oplotły mnie inne ręce, a wszędzie dookoła aż roiło się od pięści.

Kopnęłam, trafiłam i usłyszałam znajome: „O kurczę, to bolało".

Jednak zanim dotarło do mnie, co usłyszałam, leżałam już na brzuchu w furgonetce, a jakiś ktoś wydał
rozkaz:

- jedź!

Leżałam tak bez ruchu, wkurzona, bo chociaż pan Solomon od tygodni dawał nam sygnały, że
końcowy egzamin z tajnych będzie praktyczny, to nie zdawałam sobie sprawy, jak dosłownie
powinno się brać jego słowa, aż do czasu, gdy pan Smith zawiązał mi oczy i skrępował ręce.

- Przepraszam pana, panie Moscowitz - wyjąkałam z poczuciem winy, że tak solidnie go kopnęłam.

To była dopiero jego druga misja, a ja już przywaliłam mu w bebechy. A w dodatku jestem pewna,
że to typ osiłka.

242

Oddychał chrapliwie, a potem powiedział:

- Nie szkodzi. Nic mi... nie będzie.

- Harvey... - ostrzegł pan Solomon.

- A tak. Siedzieć cicho - rozkazał pan Moscowitz, dźgając mnie delikatnie w żebra. Odniosłam
wrażenie, że doskonale się bawił.

Ponieważ to był test, wiedziałam, że powinnam zachowywać się tak, jak mnie uczono: leżałam na
podłodze furgonetki, odliczając sekundy (dziewięćset osiemdziesiąt siedem, dokładnie mówiąc),
rejestrując, jak skręcaliśmy w prawo, potem dwa razy w lewo, zawracaliśmy i przeje-chaliśmy przez
progi zwalniające, które przekonały mnie, że pojechaliśmy okrężną drogą przez parking Piggly
Wiggly.

Gdy furgonetka skręciła na południe, mogłam założyć się o swój drugi semestr tajnych (co chyba
właśnie rzucałam na szalę), że jechaliśmy w kierunku kompleksu przemysłowego na południowym
końcu miasta.

Drzwi otworzyły się i trzasnęły. Wysiedli jacyś ludzie. Ktoś postawił

background image

mnie na żwirowym parkingu, a potem dwie silne pary rąk zaciągnęły mnie nå betonową podłogę.
Zanotowałam sztuczne światło i głucho brzmiące echo dużej pustej przestrzeni.

- Posadźcie ją i zwiążcie - rozkazał pan Solomon. Mam się bronić teraz?

Czy później? Zastanawiałam się

przez chwilę i w końcu wykorzystałam okazję: kopnęłam i trafiłam.

- Nie wiem, czy jest pani świadoma, panno Morgan, że właśnie przyłożyła pani własnej matce -
powiedział pan Solomon.

- O rany, przepraszam! - zawołałam, odwracając się, tak jakbym mogła ją zobaczyć przez opaskę na
oczach.

- Nieźle, dzieciaku.

Ktoś pchnął mnie na krzesło i usłyszałam głos pana Solomona: 238

- No dobrze, panno Morgan, zasady są znane: nie ma żadnych zasad.

Możesz sobie uderzać, jak tylko ci się podoba. Możesz biec tak szybko, jak tylko zechcesz. - Jego
oddech pachniał miętową gumą do żucia.

- Wiem, proszę pana.

- Twoja drużyna miała za zadanie odzyskać dysk z istotnymi informacjami, ty zostałaś schwytana i
zatrzymana do przesłuchania.

Grupa poszukiwawcza ma odnaleźć pakiet składający się z dwóch elementów. Zgadniesz jakich?

- Dysku i mnie?

- Bingo! Nie możesz jednak być pewna, że wytropią cię aż tutaj.

Słyszałam, jak się oddala, szurając po betonowej podłodze.

- Czy to są dziewczęta z Gallagher? - spytałam.

- Tak.

- To wytropią.

Piętnaście minut później siedziałam zamknięta w jakimś pomieszczeniu, z zawiązanymi oczami,
przywiązana do krzesła i wdzięczna szczęśliwej gwieździe, że obeszli się ze mną tak łagodnie.

Zostawili mnie z panem Moscowitzem.

background image

- Naprawdę jest mi przykro, proszę pana - powiedziałam. -^Naprawdę.

- Hm... jestem pewien, że nie powinniśmy rozmawiać, Cammie.

- No tak. Przepraszam.

Zamknęłam się na jakieś dwanaście sekund.

- Chodzi o to, że gdybym wiedziała, że to test, to nigdy nie użyłabym tego nieczystego zagrania,
przysięgam!

- Och! - Pomieszczenie wypełniła gęsta cisza, a ja czekałam na nieuniknione pytanie pana
Moscowitza. - Nieczystego?

239

- Proszę się nie martwić. Na pewno nic panu nie jest. Nie ma pan chyba zawrotów głowy, nie widzi
plamek przed oczami ani nic takiego.

- O rety!

Jak na autorytet o światowej sławie w dziedzinie szyfrowania danych, Harvey Moscowitz był
całkiem łatwy do przejrzenia.

- Proszę się nie martwić - starałam się mówić spokojnie. - Byłby problem, gdyby zaczęły się
pojawiać czerwone plamy w okolicach krzyża. A pan ich nie ma, prawda?

Usłyszałam, jak dyplomowany geniusz kręci się dookoła jak pies goniący własny ogon.

- Nie mogę... zawroty głowy robią się coraz silniejsze. (Nic dziwnego -

kręcił się naprawdę całkiem energicznie).

- Ty sprawdź. - Zerwał mi z oczu opaskę.

Z przykrością stwierdziłam, że było to tak łatwe i byłoby jeszcze znacznie łatwiejsze, gdybym nie
obawiała się użyć którejś z tych naprawdę nieczystych zagrywek (głównie dlatego, że lubię pana
Moscowitza i nie miałam pisemnej zgody od sekretarza obrony i tak dalej). Jednak pan Moscowitz
potrafił śmiać się z samego siebie.

- Ach wy, dziewczyny! - powiedział poirytowanym głosem, gdy przywiązałam go do krzesła.

- Proszę się nie ruszać, panie M. Wkrótce będzie po wszystkim.

- Hm... Cammie? - zagadnął, gdy podchodziłam do drzwi. - Nie byłem taki całkiem beznadziejny, co?

- Był pan rewelacyjny.

background image

Po pierwsze, musiałam wydostać się z tego pomieszczenia. Nie było tam dysku; gdyby był, to
niemożliwe, żeby pan Solomon zostawił na straży tylko pana Moscowitza. Popędziłam więc przez
pusty magazyn do wyjścia,

245

sprawdziłam obecność czujników i alarmów i wybiegłam w ciemności.

Na zewnątrz oczy przyzwyczaiły się do mroku. Z budynku, który właśnie opuściłam, wydobywała się
mała smużka światła, ale poza tym otaczały mnie tylko zardzewiała stal i ciemne popękane szyby. W
labiryncie przemysłowych konstrukcji hulał zimny wiatr, rozdmuchując po żwirowym placu opadłe
liście i kłęby kurzu. Zmrużyłam oczy, żeby uchwycić najdrobniejszy ruch. Gdyby nie było tam
lśniącego nowością drutu na wysokim ogrodzeniu i dobrze ukrytych kamer do monitoringu, byłabym
przekonana, że to wymarłe miasto.

Wtedy usłyszałam jakieś trzaski i rozległ się znajomy głos:

- Mól książkowy do Kameleona. Kameleon, czy mnie słyszysz?

- Liz? - Aż podskoczyłam.

- Kameleon, to ja, Mól książkowy, pamiętasz? Przecież używamy pseudonimów przez ten sprzęt.

Tylko że ja nie byłam podpięta do sprzętu! Byłam na misji zrywania ze swoim tajemnym chłopakiem
i nie byłam przygotowana na prawdziwą służbę. I wtedy przypomniałam sobie o wiszącym na szyi
srebrnym krzyżyku.

Zanim zdążyłam o cokolwiek spytać, Liz pospieszyła z wyjaśnieniami:

- W któryś weekend mi się nudziło i postanowiłam na-prawić>twój naszyjnik i trochę go też
unowocześnić. Co o tym myślisz?

Myślę, że moje przyjaciółki są genialne i trochę przerażające - oto, co myślę, ale oczywiście nie
mogłam jej tego powiedzieć.

- No, to jak ci poszło? - spytała Liz, a ja pomyślałam, że słucha nas teraz pewnie połowa szkoły. -
Znaczy były jakieś komplikacje czy...

- Liz - ucięłam, bo nie chciałam myśleć o Joshu i tym, co właśnie zrobiłam.

241

Złamane serce opłakuje się z przyjaciółkami przy lodach czekoladowych i romansidłach, a nie
paralizatorach i kamizelkach kuloodpornych.

- Gdzie dysk? - spytałam. Tym razem odezwała się Bex:

background image

- Wydaje nam się, że w tym dużym budynku w południowej części kompleksu. Tina i Mick poszły na
rozpoznanie, a my tutaj czekamy.

- A gdzie jest tutaj?

- Spójrz w górę.

Dwa dni po pogrzebie taty mama pojechała na misję. Do tej pory nie mogłam zrozumieć, że czasem
szpieg nie potrzebuje przykrywki, ale tarczy ochronnej. Przyczajona na dachu między Bex a Liz nie
byłam dziewczyną, która dopiero co zerwała ze swoim chłopakiem. Zamiast płakać sprawdziłam
zegarek i sprzęt. Miałam teraz cel misji, a nie złamane serce.

- Dobra - powiedziała Liz, kiedy zebrała się wokół niej prawie cała nasza klasa. - Podejrzewam, że
ten teren należy do szkoły, bo ktoś wsadził tu rłiezłe pieniądze.

Wskazała na niedopracowany schemat, który, jak podpowiadały mi moje instynkty szpiegowskie,
wykonany został kredką do oczu na znikopapierze.

- Dookoła są czujniki ruchu, a okna podłączone są do alarmu.

Bex aż się rozpromieniła na te wieści, ale Liz natychmiast ostudziła jej zapał:

- Oryginalny sprzęt doktora Fibsa. Nie ma szansy, żebyśmy zabrały się do niego w środku nocy z
marnym wyposażeniem.

- Och - zasmuciła się Bex, jakby dziewczyny właśnie odebrały jej świetną zabawkę.

Eva wycelowała w stojący przed nami budynek urządzenie przypominające policyjny radar, które tak
naprawdę 247

było detektorem termicznym. Po sprawdzeniu terenu powiedziała:

- Bingo! Jest!

Na ekranie poruszało się kilkanaście czerwonych punktów, z czego większość znajdowała się
pośrodku.

- I to jest nasz pakiet - oznajmiła Bex.

- Będzie problem z drzwiami - wtrąciła Liz. - Okna odpadają, lepiej założyć też, że obserwują
kotłownię i...

- Wiecie, co nam zostaje - powiedziała Bex takim tonem, jakby rzucała nam wyzwanie.

Liz przyjrzała się uważnie każdej z nas, wiedząc dobrze, o czym myślałyśmy, jaka była nasza jedyna
opcja i że wszystkie stawiałyśmy na nią.

background image

- Nie! - warknęła. - Ja się zaraz w coś zaplączę albo głowę mi urwie, albo...

- Ja pójdę.

Odwróciłam się i spojrzałam na Annę Fetterman - Annę, która jeszcze kilka miesięcy temu kurczowo
ściskała swoje zadanie domowe, jakby zajęcia z tajnych co najmniej miały ją zabić, teraz wychodziła
przed szereg, mówiąc:

- Mam odpowiednie wymiary, prawda?

Wtedy zrozumiałam, że Dillon jeszcze kiedyś spotka Annę, tylko że wtedy to on będzie potrzebował
wybawienia,

Piiiip.

Co to było?

Piiip-piiip.

- Pocisk? - Anna spojrzała w niebo. Piiip-piiip-piiiip-piiiip-piiip.

- Jesteśmy żywymi celami dla wrażliwych na ciepło pocisków ze środkiem uspokajającym! -
wrzasnęła Eva.

Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiip.

- Nie ruszać się! - Rozległ się za nami jakiś męski głos.

248

Część dziewczyn wykonała rozkaz, ja też, ale z zupełnie innego powodu.

Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek usłyszę ten głos, ale to był on i mówił dalej:

- Ja już... już... zadzwoniłem po policję. Będą tu lada...

Ale dziewczęta z Gallagher nie pozwoliły mu dokończyć. Informacja o wezwaniu policji była w tym
momencie naprawdę nie na miejscu i w ułamku sekundy zaatakowały go dwie dziewczyny, a ja tylko
wrzeszczałam:

- Eva, Courtney, nie!

Wszyscy gapili się na mnie: Josh, który ze zdziwieniem stwierdził, że nie byłam ani związana, ani
martwa i wszystkie dziewczyny z klasy (poza Bex i Liz), które nie mogły zrozumieć, dlaczego każę im
przestać walczyć z kimś, kto najwyraźniej był wabikiem.

- Josh - warknęłam groźnie, wyłączając tropiciela i podchodząc bliżej - co ty tu robisz?

background image

- Ratuję cię. - Rozejrzał się wśród moich koleżanek w czerni i wyszeptał.

- Kim one są?

- My też ją ratujemy - powiedziała Bex.

- Aha - odparł, kiwając głową w osłupieniu - bo ta furgonetka...

widziałem, jak... ja...

- Ach, to? - Zamachałam rękoma. - To ze szkoły. Starałam się brzmieć najnormalniej, jak się dało, i
dodałam:

- Coś jak... otrzęsiny.

Uwierzyłby mi, gdyby cała czwarta klasa nie stała właśnie na dachu magazynu ubrana na czarno, z
pasami pełnymi sprzętu na biodrach.

- Cammie - powiedział, podchodząc bliżej. - Najpierw dowiaduję się, że chodzisz do tej szkoły,
potem, że wyjeżdżasz, a jeszcze później widzę, jak kopiesz na oślep, jesteś porywana i tak dalej.

244

Zrobił jeszcze jeden krok, strącając kawałek starego metalu, który przeleciał przez krawędź dachu i
spadł na ziemię.

Zawyły syreny, po ziemi zaczęły ślizgać się snopy światła. Liz spojrzała w dół i krzyknęła:

- Uruchomił alarm!

Było to jednak bez znaczenia, bo nie widziałam niczego poza Joshem i nie słyszałam nic poza
strachem w jego głosie, gdy powiedział:

- Cammie, powiedz mi prawdę.

Prawdę... właściwie zapomniałam już, co to było. Mijałam się z nią już tak długo, że chwilę zajęło
mi przypomnienie sobie, czym była i dlaczego znalazłam się na tym dachu.

- Chodzę do Akademii Gallagher. To są moje przyjaciółki.

Za moimi plecami dziewczyny przygotowywały naprędce następny etap misji.

- I musimy już iść.

- Nie wierzę ci. - Nie wydawał się dotknięty, raczej rzucał mi wyzwanie.

- A co mam ci powiedzieć? Że mój ojciec nie żyje, moja mama nie umie gotować, a te dziewczyny
tutaj są dla mnie jak siostry?

background image

Spojrzał nad moją głową na dziewczęta różnego wzrostu, kształtów i ras.

- Mam ci powiedzieć, że ty i ja nie możemy się nigdy więcej zobaczyć?

Bo to prawda. To wszystko prawda.

Wyciągnął do mnie rękę, ale odskoczyłam, mówiąc:

- Nie szukaj mnie, Josh. Nie mogę się więcej z tobą spotykać. - Po raz pierwszy spojrzałam mu w
oczy. - Tak będzie dla ciebie lepiej.

Bex podała mi sprzęt, ale zanim go przyjęłam, po raz ostatni odwróciłam się do Josha:

- Aha, i nie mam żadnego kota.

245

Odwróciłam się, żeby ukryć łzy, i patrzyłam w przestrzeń. Nie przestawałam myśleć o tym, co
zostawiłam za sobą. Uwolniłam się od tajemnic, od swoich kłamstw. Powiedziałam sobie, że robię
właśnie to, co do mnie należy. Pobiegłam, skoczyłam, rozpostarłam ramiona i przez dziesięć błogich
sekund potrafiłam latać.

Rozdział 28

No dobra, nie latałam, tylko jechałam między dwoma budynkami w uprzęży linowej, ale i tak
fantastycznie było być tak lekką.

Josh został z tyłu, a ja zbliżałam się do tego, co przede mną. Na takiej wysokości i przy takiej
prędkości i tak nie mogłam się odwrócić.

Wylądowałam i zupełnie się nie zdziwiłam, słysząc Evę i Tinę:

- Idziemy szukać wyłączników.

Teraz Courtney powinna powiedzieć: „Przyjęłam" i zaprowadzić Mick do drogi pożarowej na
zachodnim odcinku.

Byłyśmy dziewczętami z Gallagher na misji, robiłyśmy to, ca<potrafimy najlepiej. Nie myślałam
zupełnie o tym, co właśnie się wydarzyło. Nawet wtedy, gdy Bex spytała:

- W porządku?

- Tak - odparłam i w tym wypełnionym adrenaliną momencie naprawdę tak było.

Pobiegłyśmy na południe, a Bex użyła malutkiej tubki wyglądającej jak szminka, która była tak
naprawdę supermocno skondensowanym kremem kwasowym. Zdecydowanie nie polecam mylenia
tych dwóch, bo jak tylko Bex nakreśliła na dachu duży okrąg, kwas zaczął działać i już 252

background image

po trzydziestu sekundach zjeżdżałam na linie do środka magazynu.

Budynek był prawdziwym labiryntem wypełnionym metalowymi paletami. Skradając się z Bex w
jego południowej części, wyobraziłam sobie trąbienie wózków widłowych. Miałam nadzieję, że w
tym samym czasie dziewczyny idą od północy.

- Jest wyższy, niż się spodziewałam - szepnęła Bex, czekając, aż sprawdzę kolejny zakręt.

- Taak, nieważ...

Z wysokiej półki zeskoczył facet, w którym rozpoznałam pracownika działu technicznego. Leciał jak
jakiś wielki czarny kruk, ale obie z Bex wyczułyśmy jego obecność i cień. Usunęłam się, a on
wylądował z hukiem na palecie. Nie zawahał się ani chwili, przygotował się do ciosu, ale Bex była
szybsza i nalepiła mu na środek czoła plaster nasączony środkiem uspokajającym. (Naprawdę się
cieszę, że doktor Fibs rzucił

palenie, bo poza oczywistymi korzyściami zdrowotnymi pomysł

nasączenia środkiem uspokajającym plastrów jest genialny).

Brnęłyśmy dalej z Bex przez ciemny labirynt, gdy powiedziała:

- Znajdziesz sobie kogoś innego. Nawet przystojniejszego i z lepszymi włosami!

Kłamstwo. Ale miłe.

Skradałyśmy się dalej korytarzem, nasłuchując uważnie, wyczuwając otoczenie (skoro pan Solomon
wezwał wsparcie z działu technicznego, to znaczy, że traktował te egzaminy naprawdę poważnie).

- Zespół Beta, jak wam idzie? - spytałam, ale odpowiedziała mi tylko cisza. Spojrzałyśmy po sobie z
Bex lekko zaniepokojone. Nie jest dobrze.

- Zespół Charlie?

Też nic.

248

Poczułam się jak szczur zamknięty w labiryncie i szukający kawałka sera.

Za każdym rogiem czaiło się niebezpieczeństwo i każdy krok mógł

okazać się pułapką, więc nasze oczy znów się spotkały, zrozumiałyśmy się nawzajem i jak na
porządnych szpiegów przystało, spojrzałyśmy w górę.

Wspiąwszy się sześć metrów na szczyt palet, mogłyśmy przyglądać się facetom patrolującym ścieżki
pod nami. Pięłyśmy się ukradkiem wyżej i wyżej, coraz bliżej niewielkiego biura w środkowej

background image

części budynku.

Ściany biura wznosiły się na jakieś sześć metrów, czyli były o wiele niższe niż wiszący nad nami
ciemny i zimny dach magazynu.

Zatrzymałyśmy się, a Bex spojrzała przez okulary, które następnie podała mnie.

- Zgadujemy, kto siedzi na tym pakiecie? Zajrzałam do małego pomieszczenia i powiedziałam:

- Solomon.

Bex przyłożyła rękę do ucha i powiedziała:

- Zespół Beta i Charlie, jesteśmy na miejscu. Powtarzam, zespół Alfa jest...

Ale zanim dokończyła, poczułam, jak coś łapie moją stopę. Kopnęłam, próbując się uwolnić, i
odwróciłam w stronę Bex, ale jej już nie było. Na dole trwała jakaś przepychanka, odwróciłam się,
zobaczyłam muskularną dłoń żaciśniętą wokół mojej kostki i usłyszałam, jak niżej na podłogę spadają
jakieś pudła.

Nie mogłam się uwolnić i już po chwili spadałam, obijając się o metalowe palety. Chwyciłam się
jednej z nich i wisiałam tak przez chwilę, próbując się zamachnąć i wciągnąć z powrotem do góry.
Na to było już za późno.

Znów poczułam szarpnięcie i tym razem wylądowałam na zimnym zakurzonym betonie. Przed moimi
oczami stała para roboczych butów w rozmiarze czterdzieści cztery.

Nie jest dobrze.

249

Spróbowałam się przekręcić, kopnąć, odwrócić i chwycić stopami szyję przeciwnika, ale zanim
choćby drgnęłam, uświadomiłam sobie, że moje ręce nie działają.

- No już, Cam - odezwał się Żujący Strażnik - już po wszystkim. Mam cię.

Postawił mnie na nogi i zaprowadził za róg, gdzie dwóch facetów z technicznego trzymało Bex (obaj
krwawili).

- Ale zagrywka była naprawdę niezła - wyszeptał strażnik, ciągnąc mnie do drzwi.

Jakoś nie wydawało mi się, żeby prawdziwi międzynarodowi mordercy byli tacy mili, ale zawsze
można mieć taką nadzieję.

Przeanalizowałam swoje możliwości: dama w opałach, zwichnięta kostka, markowany atak,
walnięcie głową w nos? Coś mi jednak podpowiadało, że na Żującego. Strażnika nie zadziała żadne z
tych rozwiązań. Miał nade mną jakieś trzydzieści trzy kilogramy i pięćdziesiąt lat przewagi, ale jak

background image

mawia moja mama, ja się zawsze wywinę.

- Przykro mi, panno Morgan - powiedział pan Solomon, wychodząc do mnie z biura - to koniec. Nie
macie dysku, nie ukończyłyście misji...

Wyglądało na to, że to już koniec, ale wtedy jak na zawołanie Liz odłączyła prąd i światła zgasły.

Wszędzie zaroiło się od ciemnych postaci i wyglądało to tak, jakby nagle z nieba zamiast deszczu
zaczęły spadać dziewczęta z Gallagher. Żałuję, że nie mogę zamieścić tu szczegółowej relacji, ale to
wszystko działo się zbyt szybko. Pięści latały, kopniaki trafiały do celu i słyszałam, jak na podłogę
ciężko zwalały się ciała, gdy zaczynały działać plasterki.

W budynku musiały być zainstalowane światła awaryjne, bo po minucie ciemności wielką przestrzeń
oświetliło upiornie żółte światło, a wszystko jakby zastygło

255

w bezruchu. Widziałam, jak Bex powala na ziemię jednego z ochroniarzy i pędzi do biura, ale gdy
tyłko dotarła na próg, musiała trafić na jakiś detektor ruchu, bo rozległ się alarm, a pomieszczenie z
biura zmieniło się w więzienie. Z podłóg wyskakiwały kraty tworzące klatkę wokół tej jednej rzeczy,
która była nam najbardziej potrzebna.

Bex walczyła z kratami, a za nią wyrósł Joe Solomon:

- Przykro mi, moje panie, ale obawiam się, że to już koniec waszej misji.

Pokręcił głową. Nie wyglądał na triumfującego, lecz raczej na smutnego, niemal przybitego.

- Próbowałem przekazać wam, jakie to ważne. Próbowałem was przygotować i spójrzcie teraz na
siebie.

Byłyśmy obolałe i zakrwawione, ale wciąż na nogach. Mimo to w głosie pana Solomona można było
usłyszeć poczucie winy i rozczarowanie.

- Jak zamierzałyście się stąd wydostać? Jaki miałyście plan? Naprawdę chciałyście poświęcić trzy
czwarte swojego zespołu po nic? - Znów pokręcił głową i odszedł, mówiąc: - Żadnej z was nie chcę
widzieć w następnym semestrze. Nie chcę mieć tego na sumieniu.

- Przepraszam, proszę pana - odezwałam się - ale czy to by coś zmieniło, gdybyśmy jednak miały ten
dysk?

Zaśmiał się ledwo słyszalnie, krótko zmęczonym głosem przypominając nam wszystkim o prawdzie,
którą znamy od wieków: mężczyźni nigdy nie docenią kobiet. Nawet dziewcząt z Gallagher.

- Ten dysk - powtórzyłam, wskazując stojącą za nim klatkę, która szczelnie otaczała małe biuro, nie
licząc szpar w podłodze, przez które wychodziły kraty. Te szczeliny były zbyt wąskie dla dorosłego
mężczyzny. Do tego potrzeba było dziewczyny i to najlepiej takiej o gabarytach Anny Fetterman.

background image

Pan Solomon i reszta jego ekipy patrzyli w osłupieniu, jak filigranowa Anna pomachała do nich i
prześliznęła się

256

przez szczeliny w podłodze, znikając im z oczu. Niektórzy rzucili się za nią, ale Joe Solomon nadal
tylko się gapił.

- No cóż - powiedział wreszcie - myślę, że...

Zanim zdołał dokończyć, rozległ się huk. Pomieszczenie wypełniły kurz, dym i dźwięk pękającego
drewna. Żujący Strażnik rzucił mną o ścianę, wciskając się między mnie i całe to zamieszanie.
Stalowe półki zaczęły uginać się i walić jedna za drugą jak ustawione w rządku domino.

Trwało to chyba wieczność, zanim ustąpił. Wydaje mi się, że był nieco oszołomiony. Ja byłam na
pewno: w końcu nie codziennie a) zrywa się ze swoim tajemnym chłopakiem, b) zostaje się porwaną
(tak jakby) przez byłych agentów rządowych oraz c) jest się świadkiem tego, jak wyżej wspomniany
chłopak podejmuje próbę uratowania cię, wjeżdżając przez ścianę wózkiem widłowym.

- Cammie! - Słyszałam, jak Josh krzyczy w zakurzonym magazynie, ale nie mogłam mu odpowiedzieć,
nie teraz.

Na podłodze leżał pan Solomon - miał plan na każdą ewentualność, poza jedną: upór zwykłego
chłopaka, który na swoje nieszczęście zakochał^się w wyjątkowej dziewczynie.

- Cammie! - zawołał znów wśród wirujących wokół wózka tumanów kurzu. Zsiadł z maszyny i stanął
na stercie gruzu. - Musimy!

Porozmawiać!

- Owszem - usłyszałam za sobą głos. Odwróciłam się i zobaczyłam moją mamę. Moją silną,

piękną, olśniewającą mamę.

- Musimy.

Pan Solomon zaczynał się poruszać, strażnik rozdmuchiwał unoszący się w powietrzu kurz, a Bex
szczerzyła się, jakby miała największy ubaw pod słońcem. To był koniec: koniec testów, kłamstw,
wszystkiego. A ponieważ to był koniec, zrobiłam jedyną rzecz, jaką mogłam zrobić.

- Josh - powiedziałam - poznaj moją mamę.

257

Rozdział 29

Od czasu, gdy poznałam prawdę o moich rodzicach i zanim trafiłam do Akademii Gallagher,

background image

martwiłam się o swoich rodziców tylko wtedy, kiedy miałam ich oboje w zasięgu wzroku. To chyba
wtedy zaczęłam być Kameleonem. Skradałam się do ich sypialni i patrzyłam, jak śpią, cichcem
kładłam się za sofą, nasłuchując odgłosów telewizora, gdy odpoczywali wieczorami, ale nawet dla
mnie noc końcowego egzaminu z tajnych była naprawdę długa.

Godzina 23.00: Agentki wracają do bazy i zostają poinstruowane, żeby udać się na górę i spać.

Godzina 23.40: Tina Walters zeznaje, że dyrektor Morgan zamknęła się z obiektem w gabinecie.

Godzina 01.19: Agentce udaje się oczyścić włosy z trocin i mazi.

Godzina 02.30: Prawie cała czwarta klasa zarzuca przygotowania do egzaminu z WOK-u i kładzie
się spać.

Godzina 04.00: Agentka wciąż nie może zasnąć. Zdaje sobie sprawę z tego, że w najlepszym
wypadku obiekt zostanie poczęstowany szklaneczką

„modyfikującej pamięć" herbatki i za parę godzin obudzi się we własnym łóżku kompletnie odarty
z jakichkolwiek wspomnień z poprzed-258

niej nocy. Agentka odgania od siebie myśli o tym, co zdarzy się w najgorszym wypadku.

O godzinie siódmej następnego ranka miałam już serdecznie dość czekania i zapukałam do gabinetu
mamy. Sądziłam, że jestem przygotowana na wszystko; że po takim dniu jak wczorajszy, nic więcej
nie może mnie zaskoczyć.

No i myliłam się.

- Cześć - powiedział Josh.

- Co... yyy... jak.... - Widziałam po jego minie, że właśnie zaczyna wątpić w mój dopiero co odkryty
geniusz, ale nic nie mogłam na to poradzić.

Jego już dawno nie powinno tutaj być! A ja nie powinnam być narażona na spotkanie z nim! Nie
powinna nadejść ta dziwaczna chwila, gdy stoimy obok siebie w progu gabinetu mojej mamy. Dwa
różne światy nie powinny się ze sobą zderzyć.

- Byłeś tu przez całą noc? - Odzyskiwałam zdolność trzeźwego myślenia.

Miał zaczerwienione i opuchnięte oczy, ale nie wyglądał, jakby miał

ochotę iść spać. Właściwie to wyglądał, jakby nie zamierzał już nigdy więcej spać.

Potarł oczy:

- Uhm. Zadzwoniłem do mamy i powiedziałem, że zostaję u Dillona.

background image

Oni... oni się nie dowiedzieli o... Nie było problemu.

- No tak - odparłam - nasz numer raczej nie pojawia się na wyświetlaczu.

To nie miało być śmieszne, ale „dawny Josh" zaśmiałby się albo chociaż uśmiechnął rozbrajająco.
„Nowy Josh" tylko stał i patrzył na mnie.

- Cammie - głos mojej mamy był wyrazisty i odbijał się echem w holu historycznym - wejdź, proszę.

254

Weszłam do środka, ocierając się przez moment o Jo-sha, ale trwało to zdecydowanie zbyt krótko.

- No, to ja... - Poszedł w stronę ławek na szczycie schodów. - Twoja mama i ten facet... mówili, że
mogę zaczekać.

Tylko że ja nie chciałam, żeby czekał. Bo gdyby poczekał, musiałabym spojrzeć mu w oczy,
powiedzieć rzeczy, które brzmiałyby sensownie tylko w języku, którego nie znam. Chciałam, żeby
sobie poszedł i nie oglądał się za siebie. Ale zanim zdążyłam mu to powiedzieć, odezwała się mama:

- Cameron, no już! - Wiedziałam, że czas minął. I to na wielu płaszczyznach.

Nie przytuliła mnie ani nie pocałowała, co było dość dziwne. Nie zaskakujące, ale pomyślałam, że
może powinnam była zostać przy drzwiach i czekać na: „Co tam słychać, dzieciaku?", zanim usiądę
na sofie i spytam, co będzie na obiad. Rozejrzałam się i w kącie gabinetu dojrzałam pana Solomona.

- Dobrze spałaś? - zapytał.

- Nie bardzo. To nie kłamstwo.

- Dobrze mi się rozmawiało z Joshem - powiedziała mama. - Wydaje się sympatyczny.

No i jest.

- Miło było wreszcie go poznać.

- Uhm, ja... - i wtedy dotarło do mnie, że coś tu nie gra. - Zaraz!

Mama uśmiechnęła się do pana Solomona, a on - wierzcie mi -

uśmiechnął się do niej. Takim uśmiechem z zębami na wierzchu i w ogóle! (No dobra, mogłam wtedy
pomyśleć, że jest niezłym ciachem, ale tylko przez sekundę czy dwie).

- Jesteś niezła, skarbie - powiedziała mama, widząc moje totalne niedowierzanie - ale doceń nas
trochę.

260

background image

A niech to! Zapadłam się w skórzaną sofę.

- Jak...

To zdanie można skończyć na tysiąc różnych sposobów: .. .długo wiedzą?

Jak daleko mieli zamiar pozwolić mi zabrnąć? Jak się dowiedzieli?

- Byłaś niezmiernie zajęta - powiedziała mama, usiadła na jednym z pięknych skórzanych krzeseł
naprzeciwko mnie i skrzyżowała idealne nogi.

- Czyli nie zastanawiałaś się, jak cię wczoraj odnaleźliśmy? - spytał pan Solomon.

No nie, nie zastanawiałam się. Wszystko wydarzyło się tak szybko, a kilka godzin później targały mną
wciąż te same emocje. Czułam się jak skończona idiotka - totalna, gigantyczna, złapana na gorącym
uczynku kretynka.

- To nie jest zwykła szkoła, Cammie. Nie może być z takimi wyjątkowymi uczennicami. To, co
zrobiłaś, było lekkomyślne i nierozważne. A gdybyś spróbowała takiego numeru w terenie,
ryzykowałabyś życie wielu ludzi i niepowodzenie niejednej misji. Zdajesz sobie z tego sprawę,
prawda?

- Tak, proszę pani.

- Skoro już to wyjaśniliśmy, to jako człowiek ze sporym doświadczeniem... - Spojrzała na pana
Solomona, który skinął -

...przyznaję, że był to całkiem imponujący pokaz.

- Naprawdę? - Popatrzyłam w przestrzeń między nimi spodziewając się, że za chwilę otworzą się
drzwi pułapka i polecę do jakiegoś lochu. - Czyli nie... nie nagrabiłam sobie?

Mama przechyliła głowę, ważąc słowa:

- Powiedzmy, że przeszłaś właśnie najszerzej zakrojone ćwiczenia z tajnych misji, na jakie
kiedykolwiek pozwoliliśmy sobie w tej szkole.

- Aha - powiedziałam poważnie.

256

- Ale Cam. - Mama zbliżyła się do mnie. - Dlaczego do mnie nie przyszłaś?

W jej głosie brzmiał smutek, a to było jak tortura - taka najgorsza.

- Nie wiem.

background image

Nie płakać. Nie płakać. Nie płakać!

- Po prostu... - i już było za późno, głos zaczął mi się łamać - ...nie chciałam, żebyś się mnie
wstydziła.

- Ona miałaby się wstydzić? - spytał pan Solomon. Przypomniałam sobie, że on w ogóle tam był.

- Myślisz, że jej by się tyle upiekło w twoim wieku? -Zaśmiał się. - To nie była cząstka twojej mamy
w tobie, to był twój tata.

Wstał i podszedł do okna. Widziałam jego odbicie w słonecznej szybie.

- Zawsze mówił, że będziesz dobra.

Okej, może wciąż był całkiem niezłym ciachem...

- Myślę, że byłem dla ciebie dość wymagający w tym semestrze, Cammie

- wyznał Joe Solomon, jakby dopuszczał mnie do jakiejś swojej tajemnicy. - Wiesz dlaczego?

Odpowiedzią, która wpadła mi do głowy, było: „Bo mnie nie znosisz", ale wiedziałam, że nie jest
poprawna.

- Ja już straciłem jednego członka rodziny Morganów, na którym mi zależało. - Spojrzał pomiędzy
mnie a mamę. - Dlatego oddałbym niemal wszystko, żebyś nigdy więcej nie przyszła na moje zajęcia.

Potrafiłam tylko się na niego gapić: zaszokowana i zraniona. Wydobył z kieszeni mój formularz, na
którym zaznaczyłam krzyżykiem tajne misje.

- Jesteś pewna, że nie chcesz sobie znaleźć jakiegoś bezpiecznego biurka czy laboratorium?

Nie odpowiedziałam, więc po chwili złożył formularz i schował go z powrotem do kieszeni.

257

- Zatem jeśli faktycznie masz pracować w terenie, to będziesz do tego przygotowana. Jestem to
winien twojemu tacie. - W jego głosie był

smutek, a ja po raz pierwszy zobaczyłam w nim człowieka. - Jestem mu winien dużo więcej.

Zerknęłam na mamę, która obdarzyła go smutnym, porozumiewawczym uśmiechem.

- Spokojnych świąt, Cammie - powiedział pan Solomon swoim zwykłym tonem, kierując się ku
drzwiom. -Wypocznij. Następny semestr to już nie będzie taka dziecinada jak do tej pory.

To była dziecinada?! Chciałam wykrzyknąć, ale już go nie było. Chciałam wyciągnąć od niego
odpowiedzi. Jak dobrze znał tatę? Dlaczego dołączył

background image

do Akademii Gallagher właśnie teraz? Dlaczego miałam wrażenie, że chodzi tu o coś więcej?

Odezwała się mama, a do mnie dotarło, że zostałyśmy same. Moje opory zniknęły i miałam ochotę
zwinąć się koło niej w kłębek i przespać nawet całe Boże Narodzenie.

- Cammie - powiedziała, siadając przy mnie - nie cieszy mnie to, że mnie okłamałaś. Ani to, że
złamałaś zasady, ale jest coś, z czego jestem bardzo dumna.

- To z komputerem? - próbowałam zgadnąć. - Ale tak naprawdę to wszystko zasługa Liz, ja nie...

- Nie to, słonko. Nie o to chodzi. - Wzięła mnie za rękę. - Czy ty wiesz, że tata i ja nie byliśmy wcale
pewni, czy chcemy, byś była w tej szkole?

Dużo dziwacznych rzeczy w życiu słyszałam, ale teraz zaparło mi dech.

- Ale... przecież ty byłaś dziewczyną z Gallagher... To moje dziedzictwo...

To jest...

- Kochanie - przerwała mi - kiedy tu przyjechałyśmy, wiedziałam, że odbiorę ci wszystko to, co jest
poza tymi murami. Nie chciałam, żeby to było jedyne życie, jakie

263

znasz. - Pogłaskała mnie po głowie. - Tata i ja zastanawialiśmy się, czy to jest najlepsze miejsce dla
ciebie.

- Ale co... jak podjęliście decyzję? - Gdy tylko wypowiedziałam te słowa, wiedziałam już, że to było
głupie pytanie.

- Widzisz, mała, gdy straciliśmy twojego ojca, zrozumiałam, że muszę usunąć się z pola walki...

- I potrzebowałaś pracy? - spróbowałam skończyć za nią. Zbyła mnie.

- Potrzebowałam wrócić do domu.

Kiedy się rozpłakałam? Nie mam pojęcia i zupełnie mnie to nie obchodziło.

Pogłaskała mnie po głowie i powiedziała:

- Ale najbardziej martwiłam się tym, że spędzisz dzieciństwo, ucząc się, jak być twardą i silną, a
nigdy nie dowiesz się, że bycie delikatną i słodką jest w porządku. -Wyprostowała się i kazała
spojrzeć sobie w oczy. -

Nasza praca nie oznacza, że odłączamy zupełnie tę cząstkę nas, która kocha, Cam. Kochałam twojego
ojca... Kocham twojego ojca. I ciebie.

background image

Gdybym sądziła, że będziesz musiała z tego zrezygnować... nigdy tego nie zaznać... zabrałabym cię
jak najdalej od tego miejsca.

- Wiem - odparłam. To nie kłamstwo.

- To dobrze. Cieszę się, że jesteś dość rozsądna, by to rozumieć -

powiedziała i popchnęła mnie lekko. - A teraz idź. Masz egzaminy przed sobą.

Przesunęłam dłońmi po twarzy, szukając jakichś zbłąkanych łez, potem wstałam i skierowałam się do
drzwi. Zanim wyszłam, mama zatrzymała mnie jeszcze raz:

- Byłoby okej, wiesz? Gdybyś zaznaczyła ten drugi kwadracik.

Spojrzałam na nią, ale nie zobaczyłam ani dyrektorki, ani szpiega, ani nawet mojej matki, tylko tę
płaczącą kobietę. Pomyślałam, że kochałam ją bezgranicznie.

259

- Na twoim miejscu bym tego nie dotykała.

Josh odskoczył na dźwięk mojego głosu, ale jego palce wciąż krążyły niebezpiecznie blisko miecza
Gilly.

- Jesteśmy całkiem nieźli w zabezpieczaniu różnych rzeczy, które tu widzisz - wyjaśniłam,
podchodząc bliżej.

Schował ręce do kieszeni i było to pewnie najbezpieczniejsze dla nich miejsce, ale ten gest
przypomniał mi wieczór, kiedy się poznaliśmy.

Zatęskniłam za tamtą ciemną ulicą, szansą, by to wszystko powtórzyć.

- A więc szpieg, tak? - powiedział wreszcie.

Wciąż wpatrywał się w miecz, a ja nie mogłam go za to winić. Nawet nie chciałam, żeby patrzył na
mnie.

- No, tak.

- To wiele wyjaśnia.

- Powiedzieli ci? - zapytałam. Przytaknął.

- Uhm. Trochę mnie oprowadzili.

Jakoś nie bardzo chciało mi się w to wierzyć, ale nie zamierzałam pytać:

„A widziałeś ten poduszkowiec z napędem atomowym w piwnicy?", więc tylko przytaknęłam.

background image

- Josh, wiesz, że nigdy nie wolno ci...

- Powiedzieć komukolwiek? - Spojrzał na mnie. - Tak, mówili mi.

- Nigdy, Josh. Nigdy.

- Wiem - odparł. - Nie łamię danego słowa. Zabolało. Miało zaboleć.

I tak oto znaleźliśmy się w miejscu sekretnych misji i tajemnych zwycięstw. Z tego miejsca, gdzie
stał, mógł to wszystko zobaczyć. Moje żeńska szkoła nie miała już przed nim tajemnic. Odsłoniłam
się przed nim, ale dzięki temu łączyło nas teraz o wiele więcej niż kiedykolwiek wcześniej.

- Przepraszam, że kłamałam. Przepraszam, że nie jestem... normalna.

265

- Nie, Cammie, rozumiem to całe szpiegostwo - powiedział wymijająco -

ale kłamałaś nie tylko o szkole.

Jego głos brzmiał ostro, ale jednocześnie wydawało się, że czuł się urażony. Jego oczy wyglądały jak
podbite.

- Ja nawet nie wiem, kim ty jesteś.

- Oczywiście, że wiesz - odparłam - wiesz o wszystkim, co ważne.

- A twój tata? - zapytał. Zamarłam.

- To jest ściśle tajne... to, co się stało... nie mogłam ci powiedzieć.

Chciałam, ale...

- Więc powiedz po prostu, że umarł. Powiedz, że twoja mama nie potrafi gotować, a ty jesteś
jedynaczką. I już nie... wymyślaj sobie rodziny. Nie wymyślaj całkiem innego życia.

Spojrzał nad poręczą na hol historyczny i wysokie sklepienie Akademii Gallagher i dodał:

- Co jest takiego świetnego w byciu normalnym? Może i byłam geniuszem, ale to Josh dostrzegł
prawdę.

Przez chwilę zatęskniłam za innym życiem, takim normalnym, na jakiś czas. Trudno było patrzeć w
zranione oczy kogoś, na kim mi zależało, i powiedzieć mu, że już nigdy nie będę mogła tak naprawdę
go po prostu kochać, bo... wtedy... musiałabym go zabić.

Nagle dotarło do mnie, gdzie się znajdujemy i na co patrzy Josh. Przecież on wie! Krzyknęłam w

background image

myślach. Nie muszę już więcej kłamać, on już tu jest w środku. Jest jednym z nas (tak jakby). Jest...

Ale on schodził już po schodach. Popędziłam za nim, wołając:

- Josh, poczekaj. Poczekaj! Już wszystko dobrze. Już... Gdy zszedł na dół, wyciągnął rękę z kieszeni.

- Chcesz je? - W jego dłoni zobaczyłam kolczyki.

- Tak - powiedziałam, wstrzymując łzy.

266

Zbiegłam ze schodów, a on wsunął mi je do ręki tak szybko, że nawet nie poczułam jego dotyku.

- Uwielbiam je i nie chciałam...

- Jasne. - Odsunął się ode mnie.

Znam jakieś kilkanaście sposobów, jak zniewolić faceta gabarytów Josha

- nie żebym któregoś kiedyś użyła. (No dobra, przyszło mi to do głowy...) O rany, on wychodzi! Nie
wiedziałam, czy się smucić tą stratą, czy cieszyć, że pozwalamy mu tak po prostu wyjść przez te
drzwi - z nienaruszoną pamięcią o wszystkich naszych tajemnicach. Uznałam, że z całą pewnością
nikt by do tego nie dopuścił, chyba że mu ufają... chyba że go sprawdzili... chyba że ktoś stwierdził,
że Josh nie musi wypijać słynnej herbaty, zasypiać i budzić się z poczuciem, że miał jakiś zakręcony
sen, z którego nic nie pamięta.

Chyba że to jednak jest w porządku, żebym go kochała.

Doszedł już do drzwi, więc powiedziałam:

- Josh. - Wiedziałam, że jeśli Akademia Gallagher postanowiła podjąć związane z nimjryzyko, to ja
powinnam przynajmniej postawić sprawy jasno - ja... wyjeżdżam do Nebraski na ferie. Do
dziadków, rodziców taty.

Ale wrócę.

- W porządku - powiedział, stojąc przy drzwiach -w takim razie do zobaczenia.

Uśmiechnął się do mnie - ten uśmiech trwał mgnienie oka, ale był słodki i to mi wystarczyło, żeby
zrozumieć, że całkiem serio mówił, że się zobaczymy. A co więcej, to znaczyło, że będzie czekał.

Właśnie zaczynałam sobie wyobrażać, jak to będzie: nowy rok, nowy semestr, nowy początek bez
tajemnic między nami, a Josh wtedy powiedział:

- A! I podziękuj mamie za herbatę.

background image

Otworzył drzwi i wyszedł. Długo jeszcze stałam pośrodku pustego korytarza. Przecież w filmach
wszystkie dramatyczne pożegnania wyglądają tak, że żegnający się

262

wpada nagle z powrotem przez drzwi i obdarowuje żegnanego wielkim namiętnym pocałunkiem.
Dlatego, jeśli miałam jakieś szanse na dramatyczne namiętne pocałunki, to nie zamierzałam ruszyć się
z tego miejsca.

Poczułam, jak coś miękkiego i ciepłego ociera się o moją nogę, a gdy spojrzałam w dół, zobaczyłam
Onyksa owijającego swój ogon wokół

mojej kostki. Mruczał kojąco i wydawał się bardzo szczęśliwym kotem, a ja zrozumiałam, że historia
zatoczyła właśnie koło.

Po schodach zbiegały dziewczyny, spiesząc do głównego holu, by przygotować się do pierwszego
dnia końcowych egzaminów, ale kiedy mnie mijały, wiedziałam dobrze, jaki będzie główny temat
rozmów przy śniadaniu. (Myślicie, że zwykłe dziewczyny kochają plotki? No to posłuchajcie
dziewcząt z Gallagher!)

Ale i tak nie przeszkadzały mi ich spojrzenia. Stałam tam, kołysząc się w rytm tłumu, który
rozpoczynał kolejny dzień i nie ruszyłam się z miejsca, dopóki nie stanęła przede mną Bex.

- Ej, no chodź. - Wcisnęła mi do ręki książkę i bajgla i szarpiąc mnie za ramię, powiedziała: - Mamy
końcowy z WOK-u. Liz zrobiła notatki.

Weszłam za nią po schodach i zginęłam w morzu dziewcząt ubranych tak jak ja, wyszkolonych tak jak
ja i żyjących w tym fcamym świecie co ja.

Jaki świat wybrałabym, gdybym mogła cofnąć czas? Zycie szczęśliwej ignorantki mieszkającej za
białym płotkiem, na ulicy pełnej białych płotków, nieświadomej, co dzieje się w miejscach, których
większość ludzi nie znajdzie na mapie? Nie wiem. Może gdyby mój umysł działał

jak dziecinna tabliczka do rysowania, którą można potrząsnąć i zmazać wszystko to, co wiem. Ale
teraz tkwię w tym już zbyt głęboko, znam wszelkie strachy nocne i wiem, jak się przed nimi bronić.

263

Weszłyśmy z Bex po schodach, za nami szła Liz, a potem jeszcze Macey.

Nie wiem, co będzie w następnym semestrze. Nie wiem, czy Josh jeszcze kiedykolwiek się do mnie
odezwie. Nie wiem, co będzie pamiętał ani co nas czeka na zajęciach z tajnych, ani nawet jak we
wrześniu będzie wyglądał pan Smith. Ale wiem, kto będzie tuż obok mnie i, jak powie każdy
porządny szpieg, czasem to wystarcza.

background image

Table of Contents

Rozpocznij


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Carter Ally Dziewczyny z Akademii Gallagher 2 Tylko mi nie wierz
DZIEWCZYNY Z AKADEMII GALLAGERA 1 9
DZIEWCZYNY Z AKADEMII GALLAGERA chapter 10
Panie, Ty wiesz, ze Cie kocham 335294 1
Jak powiedzieć szefowi ,że jest się w ciąży
zaopatrzenie Âci▒ga , Że fakultet z Cel: ułatwianie lokomocji, pionizacji, samoobsługi; pomoc w osią
Jak bardzo chciałabym powiedzieć Ci wszystko, religia(1)
CZY BĘDZIE CI ZE MNĄ DOBRZE. Kapela Impress, Teksty piosenek
CZY BĘDZIE CI ZE MNĄ DOBRZE
CZY BĘDZIE CI ZE MNĄ DOBRZE (2)
Czy będzie Ci ze mną dobrze, Teksty piosenek, TEKSTY
Czy będzie ci ze mną dobrze
0692 Czy będzie ci ze mną dobrze
powiedzenia zw ze zwierzetami
Jacy intelektuali ci ze swiata islamu sa reprezentatywni W europie zachodniej

więcej podobnych podstron