background image

ELIZABETH LOWELL

 

MIŁOSNA PIEŚŃ DLA KRUKA 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Człowiek  zwany  Krukiem  przebudził  się  między  jednym  a  drugim  uderzeniem  serca. 

Leżał  w  absolutnym  bezruchu,  nasłuchując  jak  ktoś,  kogo  życie  wiele  już  razy  zależało  od 

wyczucia zmiany kierunku wiatru na morzu. „Czarna Gwiazda” szarpała cumy, dowodząc, że 

nawet  w  zatoce  wody  były  niespokojne.  Powietrzne  prądy  jęczały  wokół  dzikim  i  czystym 

głosem wiatru, który od ponad tysiąca kilometrów leciał nad oceanem, aż w końcu dotarł tu, 

do  Wysp  Królowej  Charlotty.  A  teraz  ten  głos  przemawiał  do  gór  wyrastających  stromo  z 

zimnego  oceanu,  gór  porośniętych  paprociami  i  wiecznie  zielonymi  drzewami,  gór  tak 

poszarpanych,  że  człowiek  wolał  w  cedrowych  canoe  rzucić  wyzwanie  morzu,  niż 

przechodzić przez ten okryty chmurami dziewiczy ląd. 

Dla  leżącego  na  szerokiej  koji  mężczyzny  żywiołowa  pieśń  wiatru,  góry  i  morze  były 

czymś  znajomym.  Kruk  nasłuchiwał  jeszcze  przez  chwilę,  zapamiętał,  że  sztorm  przybył  o 

dwanaście godzin wcześniej, niż zapowiadano, i zasnął znowu. 

Za  płytką  zatoką  morze  było  rozkołysaną  i  szarpaną  gwałtownym  wiatrem  czernią. 

Blask  przedświtu,  zredukowany  do  niewyraźnego  lśnienia,  ledwie  przebijał  niskie  chmury. 

Jedynie walcząca z falami biała łódź zakłócała wszechobecną szarość. 

Siedząc  przy  potężnym  przyczepnym  silniku,  Janna  Moran  utrzymywała  kurs  łodzi 

ostro  na  wiatr.  Jedną  ręką  sterowała,  a drugą wybierała wodę. Używała plastykowej butli po 

wybielaczu,  z  mocno  zakręconą  nakrętką  i  odciętym  dnem.  Normalnie  ten  dwulitrowy 

pojemnik zupełnie wystarczał, by łódź była sucha czy tez w miarę sucha. Na wyspach nic nie 

było  naprawdę  suche.  Zderzenie  wód  zimnych  mórz  północy  i  stosunkowo  ciepłego  prądu 

Kuroshio powodowało nieustanną mgłę, mżawkę, deszcz lub prawdziwą ulewę. 

Na  ogół  Janna  lubiła  tę  ciekłą  wersję  słonecznych  dni  nad  Wyspami  Królowej 

Charlotty.  Jednak  nie  tego  ranka.  Była  na  otwartym  morzu,  gdy  wody  wzburzyły  Się  nagle i 

bez ostrzeżenia nadciągnął wiatr. Burzę zapowiadano na wieczór, ale najwyraźniej gdzieś nad 

Pacyfikiem  nabrała  ona  szybkości  i  mocy.  Sztorm,  nadciągający  zamiast  prognozowanego 

zwykłego deszczu i wiatru, był niezwykle gwałtowny. 

Janna  niespokojnie  spojrzała  na  linię  brzegową  po  lewej  stronie.  Mrużąc  oczy  z 

powodu  wiatru,  obserwowała  wyrastającą  z  ciemnego  morza  nierówną  ścianę  lądu.  Jęknęła 

cicho, widząc, że do wejścia w Zatokę Totemu został jeszcze spory kawał drogi. Poprzednim 

razem,  zanim  chmury  zakryły  niebo  na  wschodzie,  potrzebowała  piętnastu  minut  rejsu,  by 

skręcić  i  wpłynąć  na  spokojniejsze  wody  zatoki.  Ale  wiatr  się  zmienił.  Teraz  i  odpływ,  i 

background image

wichura  działały  przeciwko  niej,  a  fale  łamały  się  nad  dziobem  tak,  że  ledwie  nadążała 

wybierać gromadzącą się w łodzi wodę. 

Co  gorsza,  silnik  zaczął  stroić  fochy.  Z  początku  były  to  tylko  ledwie  zauważalne 

przerwy  w  funkcjonowaniu,  tak  krótkie,  że  sądziła,  iż  są  tylko  złudzeniem..  Nim  pokonała 

połowę  drogi  do  bezpiecznej  zatoki,  przerwy  te  stały  się  bardziej  dostrzegalne  i  groźniejsze. 

Silnik zaciął się dwa razy w ciągu paru minut, a serce Janny zatrzymało się na moment. 

Raz  jeszcze  spojrzała  na  brzeg.  Zastanawiała  się  czy  nie  podpłynąć  bliżej, 

zmniejszając  w  ten  sposób  odległość  do  celu.  Odrzuciła  ten  pomysł,  wspominając  ogromne 

fale  atakujące  ciemne  urwiska  po  obu  stronach  wejścia  do  zatoki.  Trasa,  którą wybrała, była 

dłuższa, ale też bezpieczniejsza. 

Silnik zakrztusił się, przycichł, ruszył znowu i zgasł zupełnie. 

Wiatr wydał się nagle bardzo głośny. Czując, jak serce podchodzi jej do gardła, Janna 

odwróciła  się,  oparła  o  ławeczkę  i  z  całej  siły  szarpnęła  linkę  startera.  Silnik  zawarczał,  ale 

nie  zaskoczył.  Szarpnęła  linkę  ponownie,  i  jeszcze  raz.  A  potem  poczuła  ogromną  ulg~,  gdy 

silnik  ruszył  znowu.  Natychmiast  skierowała  łódź  pod  wiatr  i  zwiększyła  obroty.  Przy 

większej szybkości wleje się więcej wody, ale też łódź szybciej dotrze do zatoki. 

Przez kilka minut Janna płynęła bez problemów. 

Kiedy  zaczęła  się  uspokajać,  silnik  niespodziewanie  zgasł.  Odrzuciła  plastykowy 

pojemnik,  chwyciła  linkę  startera  i  zaczęła  ją  szarpać.  Silnik  parsknął,  zamruczał  i  zgasł. 

Janna  raz  po  raz  pociągała  za  linkę.  Za  każdym  razem  silnik  warczał  przez  chwilę,  ale  nie 

chciał się zbudzić. 

- Ruszaj, do diabła! 

Jakby  tylko  czekając  na  właściwą  zachętę,  silnik  nagle  ożył.  Szczupłymi  palcami 

Janna  chwyciła  dźwignię.  Oszczędnie  dawkując  paliwo,  znowu  ustawiła  łódź  pod  wiatr.  Fale 

unosiły  się  nad  burtą,  a  strumienie  zimnej  wody  zalewały  żółtą  kurtkę  dziewczyny.  Więk-

szość tej wody ściekała do łodzi, ale część zawsze znajdowała drogę, by dostać się pod kurtkę 

i  ściekać  po  plecach  i  między  piersiami.  Mimo  wysokich  rybackich  gumiaków  Janna  miała 

zupełnie przemoczone nogi. 

Szybko  wybierała  wodę,  bez  nadziei,  że  nadąży,  ale  próbowała  przynajmniej 

zmniejszyć  ciężar  łodzi,  by  nie  zanurzyła  się  głęboko.  Wody  było  zbyt  dużo,  o  czym  lewe 

ramię  Janny  przypominało  przy  każdym  kolejnym  ruchu.  I  pomimo  wysiłków  dziewczyny 

ciągle jej przybywało. 

Silnik  zadygotał  i  stanął.  Janna  rzuciła  pojemnik  i  ostro  pociągnęła  za  linkę  startera. 

Motor  rzęził  chrapliwie,  lecz  nie  zapalił.  Spojrzała  na  brzeg.  Był  bliżej.  Zbyt  blisko.  Przez 

background image

chmury  sączyło  się  dość  światła,  by  dostrzec  wyraźną  linię  piany  tam,  gdzie  fale  przyboju 

łamały  się  u  stóp  klifu.  W  tej  białej  linii  nie  było  żadnej  przerwy,  niczego,  co  wskazywałoby 

na jakiekolwiek bezpieczne miejsce do cumowania. 

Janna  nacisnęła  bańkę  leżącą  pomiędzy  zbiornikiem  paliwa  a  silnikiem.  Zachlupotała 

ciecz.  Czuła  jej  opór  pod  palcami.  Nie  z  braku  paliwa stanął silnik. Gwałtownie szarpnęła za 

linkę startera, wkładając w to wszystkie swe siły. 

Nie zdało się to na nic. 

Uderzona przez fale łódź przechyliła się na bok. 

Janna  ledwie  zdołała  utrzymać  się  na  pokładzie.  Bez  silnika  łódź  była  zdana  na  łaskę 

wiatru,  w  przerażającym  tempie  popychana  w  stronę  brzegu.  Janna  jeszcze  dwa  razy 

szarpnęła  za  linkę,  jednak  wysiłki  poszły  na  marne.  Nie  usłyszała  nawet  znajomego 

krztuszenia się silnika. 

I  nagle  uświadomiła  sobie,  że  nie  może  dłużej  tracić  energii.  Nie  miała  już  czasu  na 

szarpanie  linki  martwego  silnika.  Wstała  z  rufowej  ławeczki  i  podeszła  do  środkowego 

siedzenia.  Tak  szybko,  jak  tylko  po  zwalały  jej  na  to  zmarznięte  dłonie,  wyciągnęła  wiosła, 

wcisnęła  je  w  dulki  i  z  całej  siły  zaczęła  wiosłować.  Ciągnąc  wiosła,  wykręciła łódź dziobem 

pod wiatr. Natychmiast zaczęła nabierać mniej wody. 

Janna  zaparła  się  stopami  o  pokład  i  wzięła  się  do  pracy.  Wiosłowała  długimi, 

równymi  pociągnięciami,  tak  jak  dawno  temu  uczyli  ją  bracia  na  małym  jeziorku  w  stanie 

Waszyngton.  Obserwowała  widniejący  za  rufą  brzeg.  Próbowała  ocenić  szybkość  łodzi, 

szukając charakterystycznych punktów, które z wolna materializowały się wśród mgły. 

Kiedy  okazało  się,  że  łódź  stoi  w  miejscu,  uznała,  że  po  prostu  za  bardzo  się 

denerwuje.  Wybrała  inny  punkt  terenu,  odliczyła  pięćdziesiąt  pociągnięć  i  znowu  sprawdziła, 

ile  drogi  zdołała  przebyć.  Przesunęła  się,  ale  ledwie  dostrzegalnie.  Wiatr  i  fale  były  dla  niej 

zbyt  silne,  a  co  kilka  sekund  przez  burty  wlewało  się  coraz  więcej  wody.  W  tym  tempie  nie 

dotrze  do  Zatoki  Totemu.  Prędzej  straci  siły,  wiatr  zepchnie  łódź  na  skały  albo  sprawi,  że 

zatonie pod większą falą. 

Na  kilka  minut  Janna  zwiększyła  tempo  wiosłowania,  oddalając  się  od  ciemnych 

urwisk brzegu. Do tej pory uważała się za osobę dość silną i sprawną fizycznie. Zawdzięczała 

to zarówno cechom wrodzonym, jak i zabawom z trzema starszymi braćmi, którzy drażnili się 

z  nią  bezlitośnie,  gdy  była  jeszcze  zbyt  słaba,  by  im  dorównać  w  mocowaniu.  Nauczyła  się 

uśmiechać  i  żartować,  jakby  nic  ją  nie  bolało,  nauczyła  się  pracować  ciężej  i  dłużej,  by 

następnym  razem  poradzić  sobie  lepiej.  W  efekcie  zyskała  opinię  wysportowanej  dziewczyny 

z dużym poczuciem humoru. 

background image

Woda w łodzi sięgała już do kostek. Janna pozwoliła sobie na jeden rzut oka w stronę 

brzegu.  Łódź  tkwiła  niemal  w  tym  samym  miejscu.  Jeżeli  odrobinę  się  przesunęła,  to 

wyłącznie  bliżej  skał.  N  a  jeden  moment  przerażenie  odebrało  Jannie  siły.  Natychmiast 

jednak zacisnęła zęby, zamiast na ukos, skierowała łódź prosto w morze i zaczęła wiosłować. 

Po stu pociągnięciach linia brzegu nieco się cofnęła. Jednak zatoka nie była ani trochę bliżej. 

Janna skręciła, wybierając kurs prowadzący ku zatoce. Przez moment zastanawiała się, 

co  może  zrobić.  Wiosłując  prosto  w  morze,  utrzyma  odpowiednią  odległość  od  skał,  ale  nie 

zbliży się do przystani. Płynąc kursem ukośnym, dotrze szybciej do zatoki, ale siła wiatru i fal 

zepchnie ją też bliżej klifu. To będzie wyścig: czy żywioły rzucą ją na skały, zanim dotrze do 

bezpiecznej przystani w zatoce. Szczerze mówiąc, nie wierzyła, by się jej to udało. 

Lecz  jeśli  nie  przestanie  wiosłować,  by  wybrać  wodę,  zatonie,  nim  dotrze  do  zatoki 

czy do skał. 

Rzuciła  wiosła  i  przez  minutę  gorączkowo  wybierała  wodę,  potem  ściągnęła 

wodoodporną kurtkę i rzuciła na dno łodzi. Jeżeli łódź przewróci się lub zatonie, nie chciała, 

by krępowało ją niewygodne okrycie. Sięgała po wiosło, gdy wiatr rozwiał jej długie cynamo-

nowej barwy włosy. Po chwili jakaś większa fala zupełnie je zmoczyła. Chwyciła wiosła i raz 

jeszcze  skierowała  dziób  pod  fale.  Zdjęła  też  rybackie  buty.  Wiedziała,  że  ściągną  ją  na  dno, 

jeśli  spróbuje  w  nich  pływać.  Została  tylko  w  przemoczonych  tenisówkach.  Będą  jej 

potrzebne, jeśli stanie na kamienistym brzegu. 

-  Nie  „jeśli”  -  poprawiła  siebie  stanowczo.  -  Kiedy.  Jesteś  dobrą  pływaczką.  Dwa 

tygodnie  temu  przepłynęłaś  prawie  dwa  kilometry  bez  żadnej  przerwy.  A  stąd  do  wejścia 

zatoki nie ma nawet pięciuset metrów. 

Co  prawda  dwa  tygodnie  temu  był  wyjątkowo  spokojny  ciepły  dzień,  pływała  w 

osłoniętej zatoczce, a morze było płaskie jak lustro. Teraz trwał sztorm i wysokie fale miotały 

łodzią.  Jednak  nie  należy  spodziewać  się  najgorszego.  Wiedziała,  że  w  niebezpiecznych 

sytuacjach najwięcej ludzi ginie z powodu paniki. 

By  zbyt  dużo  nie  rozmyślać,  Janna  pochyliła  się  nad  wiosłami.  Pomarańczowa 

kamizelka  ratunkowa  lśniła  w  półmroku  niczym  płomień.  Była  jedynym  barwnym  punktem 

widocznym na lądzie i na morzu. 

Kruk  stał  na  mostku”  Czarnej  Gwiazdy”.  Wydawał  się  potężny  niczym  góry 

wznoszące  się  stromo  po  obu  stronach  Zatoki  Totemu.  Pod  jego  stopami  pokład  kołysał  się 

lekko  na  falujących  wodach  zatoki.  Stał  spokojnie,  bez  trudu  utrzymując  równowagę.  Nie 

zwracał  uwagi  na chłodny wiatr szarpiący za kołnierz ciemnoniebieskiej flanelowej koszuli. Z 

zamkniętymi  oczami  wytężał  słuch,  by  usłyszeć  cichy  warkot,  świadczący  o  tym,  że  daleki 

background image

silnik zaskoczył w końcu i ruszył. Jednak prócz wycia wiatru nie dobiegał go żaden dźwięk. 

Przez  potężną  lornetkę  spojrzał  w  stronę  wyjścia  z  zatoki.  Czarnymi  oczami 

wpatrywał  się  w  ciemne  wody,  poszukując  jakiegoś  znaku,  że  łódź  dotarła  do  bezpiecznego 

miejsca.  Nie  widział  jednak  niczego.  Tylko  białe  grzywacze  i  niewielkie  czarne  fale  rozbijały 

się  o  burtę  „Czarnej  Gwiazdy”.  Za  ujściem  zatoki  widział  linię  spienionej  wody.  Ktokolwiek 

się tam znalazł, wobec nasilającego się sztormu miał pełne ręce roboty, zwłaszcza, jeśli płynął 

otwartą łodzią z przyczepnym silnikiem. 

Z  drugiej  strony  Kruk  wiedział,  że  gwałtowny  wiatr  mógł  tłumić  odgłos  silnika.  Być 

może  stoi  tu  i  wyobraża  sobie  problemy,  które  naprawdę  nie  istnieją.  Prócz  zawodowych 

rybaków  niewielu  ludzi  pływa  samotnie  w  tym  rejonie.  Turyści,  którzy  zjawiają  się  pośród 

tych  groźnych  urwisk  i  wąskich  zatoczek,  albo  przybywają  z  przewodnikami,  albo  są 

wystarczająco  doświadczeni,  by  pływać  na własnych łodziach. I to nie otwartych łodziach. A 

dźwięk, który wcześniej słyszał, dobiegał niewątpliwie z pojedynczego zewnętrznego silnika.. 

Dlatego  właśnie  Kruk  zastanawiał  się  teraz,  czy  nie  uległ  złudzeniu.  Niewielu  ludzi 

miało  dość  doświadczenia  i  dostatecznie  mało  wyobraźni,  by  w  otwartej  łodzi  płynąć  na 

zachód od Wysp Królowej Charlotty. Chociaż możliwe, że któryś z Haidów z Old Masset lub 

Skidegate  postanowił  udać  się  na  pielgrzymkę  do  Zatoki  Totemu.  Spadkobierca  ludu,  który 

wyruszał  w  cedrowych  canoe  na  południe,  aż  do  Oregonu,  nie  wahałby  się  przed 

wypłynięciem w morze, by z pierwszym brzaskiem dotrzeć do ojczyzny przodków. 

Uśmiechnął  się.  Oczywiście  to  możliwe,  że  ktoś  z  Haidów  przybył  do  legendarnej 

zatoki  z  osobistych  powodów.  On  właśnie  to  zrobił.  Przybył  tu,  ażeby  uwolnić  się  od 

mrocznych wspomnień z przeszłości. 

Jednak nie znalazł tu ukojenia. 

Z  łatwością  dowodzącą  lat  praktyki  Kruk  przestał  myśleć  o  własnych  problemach  i 

skupił  się  na  wsłuchiwaniu  w  wycie  wiatru.  Cichy,  nierówny  dźwięk  powiedział  mu,  że  łódź 

jest  za  wejściem  do  Zatoki  Totemu.  Jeżeli  silnik  nie  zaskoczy,  ten  człowiek  będzie  musiał 

wiosłować  przeciwko  wiatrowi  i  falom,  by  dotrzeć  do  bezpiecznego  schronienia. 

Podświadomie  zacisnął  na  lornetce  wielkie,  spracowane  dłonie.  Gdyby  on  był  w  tej  łodzi, 

wiosłowałby  z  całej  siły,  mocno  napierał  na  wiosła,  czując,  jak  jego  energia  spływa  po 

drewnie we wzburzone morze. Łódź przecinałaby fale z pozorną łatwością, z każdym ruchem 

wioseł zbliżając się coraz bardziej do zatoki. 

Ale  to  nie  Kruk  wiosłował.  Gdyby  tak  było,  już  teraz  zbliżyłby  się  na  tyle,  by 

dostrzegł  go  ktoś  znajdujący  się  w  zatoce.  A  jednak  nikogo  nie  zauważył.  Najwyraźniej 

człowiekowi  w  łodzi  brakowało  siły  lub  wiedzy  o  niebezpieczeństwie  grożącym  małej  łodzi, 

background image

dryfującej zbyt blisko brzegu. 

Kilka  razy  Krukowi  zdawało  się,  że  słyszy  jakieś  odgłosy,  być  może  dochodzące  z 

silnika.  Za  każdym  razem  wstrzymywał  oddech,  pragnął,  by  dźwięk  trwał  dłużej  i  by  się 

wzmocnił. Jednak odgłos znikał, nim Kruk nabrał pewności, że słyszał go naprawdę. 

Wiatr  zelżał,  przycichł  na  chwilę,  a  potem  zadął z nową siłą z nieco innego kierunku. 

Kruk  przesunął  się  nieco.  Słuchał  uważnie  i  spoglądał  na  fale  ciemnymi  oczami,  nawykłymi 

do  obserwacji  zmiennego  morza.  W  zasięgu  wzroku  nie  poruszało  się  nic  prócz  fal. 

Ktokolwiek był na łodzi, po prostu nie zbliżał się ku bezpiecznej przystani. 

Jeżeli w ogóle ktoś tam był. 

Kruk odrzucił tę myśl. Wiedział z absolutną pewnością, że ktoś walczy o życie, tkwiąc 

w  łodzi  między  otwartym  morzem  a  skalistym  brzegiem.  Z  szybkością  zdumiewającą  u  tak 

potężnego  mężczyzny  wyskoczył  na  pokład.  Ze  skrzynki  na  rufie  wyciągnął  długą  linę  i 

przywiązał  jej  koniec  do  listwy  rufowej.  Błyskawicznie  zrzucił  rufową  cumę.  Po  kilku 

sekundach  odcumował  także  dziób.  Niemal  natychmiast  zbudziły  się  do  życia  dwa  potężne 

silniki. 

Kilka  minut  później  Kruk  zbliżał  się  już  do  ujścia  zatoki.  Niesiona  wiatrem  piana 

przelatywała nad dziobem, gdy tylko „Czarna Gwiazda” znalazła się na odsłoniętych wodach. 

Kruk  stał  przy  sterze,  kierując  łodzią  z  pewnością  człowieka  urodzonego  i  wychowanego  na 

wybrzeżach,  i  pływającego  po  wodach  największego  oceanu  świata.  Sterował  jedną  ręką,  a 

drugą  uniósł  do  oczu  lornetkę  i  zbadał  obszar,  gdzie,  jego  zdaniem,  powinna  znajdować  się 

łódź. 

Zobaczył tylko rozrywane wiatrem fale. 

Szukał dalej, czując, jak mijają cenne minuty. 

Instynktownie  wiedział,  że  to,  czego  się  obawiał,  było  prawdą:  ktoś  był  na  morzu  i 

grożące  mu  niebezpieczeństwo  rosło  z  każdą  sekundą.  Kruk  nie  umiał  go  dostrzec, mimo że 

fale  me  mogłyby  zasłonić  otwartej  łodzi.  Z  pewnością  jednak  przelewały  się  przez  burty  i 

były w stanie zatopić małą łódkę, nim Kruk zdoła ją znaleźć. 

-  No  dalej,  dalej,  pokaż  się  -  mruknął.  -  Jest  ciężko,  ale  nie  aż  tak.  Nie  powinieneś 

zatonąć tak szybko, nawet, jeśli nie masz czasu na wybieranie wody. 

Obserwacja  wzburzonego  morza  nic  nie  dała,  więc  Kruk  położył  „Czarną  Gwiazdę” 

na  inny  kurs,  dzięki  czemu  oddalił  się  od  zatoki,  a  zbliżył  do  brzegu.  Łódź  zatrzeszczała 

nagle, wystawiając rufę na wiatr i fale. Kilka minut takiego kołysania i podrzucania posłałoby 

większość ludzi do najbliższego relingu w ataku morskiej choroby. Jednak Kruk dostrzegał to 

na  tyle,  na  ile  kołysanie  przeszkadzało  w  jednoczesnym  sterowaniu  łodzią  i  prowadzeniu 

background image

obserwacji. 

Raz  jeszcze  chciał  zmienić  kurs,  gdy  nagle  dostrzegł  od  strony  brzegu  jakiś  błysk. 

Zmarszczył brwi i lekko przełożył ster. Ta kolorowa plama była zbyt blisko skał i zbyt daleko 

ujścia  zatoki,  by  być  poszukiwaną  łodzią.  Był  to  raczej  pływak  sieci  lub  boja  pułapka  na 

kraby, która zerwała się w czasie burzy. 

Znowu  dostrzegł  kolorową  plamę.  Zogniskował  lornetkę  i  zobaczył  schyloną  przy 

wiosłach  postać.  Łódź  zniknęła  za  falą,  a  potem  pojawiła  się  w  fontannie  piany.  Kruk 

natychmiast  pojął,  że  ten  człowiek  ma  poważne  kłopoty.  Wyraźnie  brakowało  mu  sił,  by 

walczyć  z  pływem  i  wiatrem,  które  spychały  go  niebezpiecznie  blisko  brzegu.  Właściwie 

wyglądał bardziej na nastolatka niż mężczyznę. Był bardzo drobny i niezbyt muskularny. 

I nagle Kruk zaczął przeklinać słowami tak gwałtownymi jak wiatr. Odrzucił lornetkę, 

przesunął  dźwignię  przepustnicy  i  „Czarna  Gwiazda”  skoczyła  w  stronę  małej  łodzi.  T  o  nie 

mężczyzna  w  niej  siedział, ani nawet nie chłopiec; to była kobieta, która z całych sił zmagała 

się  z  bezlitosnym  morzem.  Łódź  zanurzała  się  i  przechylała  ciężko,  a  burta  pochylała  się 

coraz  niżej.  Lęk  tej  kobiety  i  determinacja  były  widoczne  w  każdym  jej  ruchu:  walczyła,  by 

utrzymać zalewaną łódź jak najdalej od groźnej linii przyboju. 

Kruk  poprowadził  „Czarną  Gwiazdę”  szerokim  łukiem  i  wreszcie  znalazł  się  blisko 

łodzi.  Dostrzegł  na  twarzy  kobiety  wyraz  zdumienia  i  ulgi.  Podpłynął  bliżej,  wrzucił  jałowy 

bieg  i  puścił  koło  sterowe,  by  cisnąć  do  łodzi  zwoje  ciężkiej  liny  holowniczej.  Wstrzymał 

oddech obserwując, jak kobieta przeciska się na dziób i zawiązuje hol. 

I  dopiero  wtedy  spostrzegł,  ile  wody  wypełnia  łódkę. Sięgała niemal do burty. Zaczął 

krzyczeć  do  kobiety,  by  wybierała  wodę...  i  zobaczył  jasną  plamę  pojemnika,  gdy  pochyliła 

się,  zaczynając  pracę.  Bardzo  ostrożnie  wrzucił  bieg  i  wybrał  luz  liny.  Poczuł  lekkie 

szarpnięcie, gdy hol napiął się pod ciężarem. Wolno ostrożnie pociągnął łódź w stronę zatok!. 

Kiedy  tylko  ruszyli,  Kruk  chwycił  lornetkę  i  spojrzał  na  łódź,  holowaną  dziesięć  metrów  za 

rufą.  Przez  minuty,  które  wydawały  się  latami,  dzielił  uwagę  między  sterowanie  „Czarną 

Gwiazdą”  a  obserwację  wybierającej  wodę  kobiety.  Mimo jej wysiłków łódź wciąż zanurzała 

się zbyt głęboko, by rejs był bezpieczny. 

Nagle  kobieta  przerwała  pracę.  Kruk  skrzywił  się,  patrząc,  jak  siada  na  ławeczce. 

Czyżby  nie  wiedziała,  że  niebezpieczeństwo  nie  minęło?  Łódź  zanurzała  się  coraz  głębiej. 

Kiedy przyjdzie czas, by skręcić do zatoki, wystawi rufę na fale. Nie było na to rady. Nie ma 

innego sposobu, by wpłynąć na bezpieczne wody. Jeśli nie weźmie się do pracy, pierwsza fala 

pośle tę jej łódkę na samo dno. 

A  jeżeli  Kruk  nie  odetnie  holu,  gdy  tylko  łódź  wejdzie  pod  wodę,  prawdopodobnie 

background image

zatonie wraz z nią. 

Gdy  ta  myśl  przyszła  mu  do  głowy,  zrzucił  wodoszczelne  buty.  Odruchowo  sięgnął 

dłonią do pasa. Wytarta, owinięta skórą rękojeść dawała mu zawsze poczucie bezpieczeństwa. 

- Wybieraj wodę! - Krzyknął głosem potężnym jak huk fal bijących o skały. 

Podmuch  wiatru  porwał  te  słowa  i  cisnął  mu  je  z  powrotem  w twarz. Klnąc, spojrzał 

przez lornetkę. Kobieta zmagała się z czymś, ale nie miał pojęcia, co to mogło być. Wreszcie 

odwróciła się nieco i jej ręce znalazły się w polu widzenia Kruka. Odrywała palce lewej dłoni, 

zaciśnięte na uchwycie pojemnika. 

Dostrzegł,  że  mięśnie  lewej  ręki  zesztywniały  w  skurczu,  protestując  przeciw 

dalszemu  wysiłkowi.  Ręka  była  bezużyteczna  i  pozostanie  taka,  póki  kurcz  nie  minie. 

Zobaczył  wściekłość  w  oczach  kobiety,  zaciekle  walczącej  z  własną  słabością.  A  potem 

dostrzegł  zmarszczki  wyczerpania,  które  zmieniły  jej  usta  w  wąską  linię,  zobaczył 

niebieskawy  odcień  skóry,  świadczący  o  niebezpiecznym  wychłodzeniu  organizmu.  Kobieta 

zużyła już wszystkie rezerwy energii. 

A jednak walczyła i nie poddawała się. 

Kruk  poczuł  dreszcz.  Nigdy  nie  widział  czegoś  równie  wspaniałego,  jak  odwaga  tej 

kobiety.  Nie  miała  szans,  była  bezsilna  i bezbronna, a jednak zmuszała swe szczupłe ciało do 

jeszcze  cięższej  pracy.  Nie  chciała  zrezygnować.  Kruk  krzyczał  do  niej,  jakby  słowami  mógł 

przekazać  cząstkę  swej  siły.  Nie  wierzył,  by  go  zrozumiała  poprzez  dziesięć  metrów 

spienionego morza; wołał jednak, by wiedziała, że nie jest samotna. 

Kobieta zdołała wreszcie przerzucić pojemnik do prawej ręki i zaczęła wybierać wodę 

mechanicznymi  pociągnięciami.  Kruk  krzyknął  tryumfalnie,  odwrócił  się,  poprawił  kurs 

„Czarnej  Gwiazdy”  i  znów  się  obejrzał.  Niewielkie  pióropusze  wody  przelatujące  nad  burtą 

upewniły go, że kobieta wciąż pracuje. 

Z  nieznośną  powolnością  „Czarna  Gwiazda”  ciągnęła  obciążoną  wodą  łódź  ku 

bezpiecznej  zatoce.  Kruk  co  chwila  spoglądał  przez  lornetkę.  Poziom  wody  w  łódce  nieco 

opadł, nie na tyle jednak, by rejs był bezpieczny. Zmniejszył prędkość tak bardzo, jak to tylko 

możliwe,  by  nie  stracić  panowania  nad  sterem.  Chciał  jak  najszybciej  dotrzeć  do  zatoki,  ale 

musiał  uzbroić  się  w  cierpliwość.  Gdyby  teraz  próbował  skręcić,  łódź  przewróciłaby  się  i 

zatonęła. 

Bezradnie obserwował, jak kobieta walczy z żywiołem. Ten obraz rozbudził cierpienie 

ukryte gdzieś głęboko we wnętrzu. Za bardzo przypominał mu sytuację sprzed ośmiu lat, gdy 

patrzył,  jak  ukochana  kobieta  pogrąża  się  coraz  bardziej  w  rozpaczy  i  gniewie.  Próbował 

dotrzeć  do  Angel  słowami  pocieszenia  i  nadziei,  próbował  powiedzieć,  że  ją  kocha.  Pragnął, 

background image

by  zapomniała  o  zmarłym  i  pokochała  jego,  żywego  człowieka.  Później,  kiedy  zrozumiał,  że 

Angel woli raczej zabijać się stopniowo niż żyć dalej bez ukochanego, Kruk pojął, że bardziej 

pragnie,  by  żyła,  niż  by  go  pokochała.  Wyrwał  ją  brutalnie  ze  skorupy  rozpaczy  i...  spełniło 

się  jego  życzenie.  Angel  zebrała  swoją  odwagę  i  siłę.  Przeżyła.  Po  jakimś  czasie  pokochała 

znowu. 

Ale mężczyzna, którego wybrała, nie był Carlsonem Krukiem. 

Smutne  wspomnienia  zamigotały  jak  daleka  błyskawica  na  skraju  świadomości; 

wspomnienia  rozbudzone  potęgą  uczuć,  mocą  gniewu  i  bezradności,  gdy  obserwował,  jak 

nieznana  mu  kobieta  walczy  z  burzą  i  własnym  wyczerpaniem.  Był  mężczyzną  niezwykle 

sprawnym  fizycznie.  A  jednak swoją siłą w żaden sposób nie mógł jej pomóc, tak jak dawno 

temu nie mógł pomóc Angel. 

Kruk  zacisnął  usta  i  ostre  rysy  twarzy  stały  się  jeszcze  wyraźniejsze.  Kobieta 

pracowała  coraz  wolniej.  Wiedział,  że  wkrótce  nie  nadąży  z  wybieraniem  przelewającej  się 

przez burty wody. Gotowy czy nie, bezpieczny czy nie, musiał wpłynąć do zatoki. 

Wprowadził  „Czarną  Gwiazdę”  w  długi  łagodny  łuk,  a  hol  w  końcu  delikatnie 

pociągnął  łódź  w  stronę  brzegu.  Gdy  tylko  obie  łodzie  skierowały  się  wprost  w  wąski 

przesmyk,  obejrzał  się  i  zaczął  przez  lornetkę  obserwować  kobietę.  Teraz,  kiedy  niska, 

szeroka  burta  łódki  została  wystawiona  na  fale,  groziło  największe  niebezpieczeństwo. 

Kobieta  też  o  tym  wiedziała.  Odgadywał  to  po  jej  nierównych,  niemal  konwulsyjnych 

ruchach,  gdy  zmuszała  swe  wyczerpane  ciało,  by  wylać  jeszcze  kilka  litrów  wody,  wytrwać 

kilka minut, kilka metrów... 

Zimna,  błękitnozielona  woda  wezbrała  i  przelała  się  przez  burtę,  kiedy  łódka 

wpływała  do  Zatoki  Totemu.  Burty  były  tak  nisko,  że  fala  prawie  się  nie  zapieniła.  Łódź 

zakołysała się, pochyliła, przewróciła błyskawicznie i uwięziła kobietę pod kadłubem. 

Kruk  upuścił  lornetkę,  przesunął  dźwignię  na  jałowy  bieg  i  odciął  hol.  Ułamek 

sekundy  później  długim  skokiem  pokonał  niemal  połowę  odległości  do  tego  białego  wiru, 

który pochłonął łódź. 

Przed nim na powierzchni nie pozostało nic prócz samotnego wiosła. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Wszystko  stało  się  nagle.  W  jednej  chwili  Janna  pochyliła  się,  by  wybrać  chlupiącą 

wokół  kostek  wodę,  a  w  następnej  świat  przechylił  się  dziko.  Próbował  skoczyć  jak  najdalej 

od  wywracającej  się  do  góry  dnem  łodzi,  ale  zesztywniałe  nogi  reagowały  zbyt  wolno,  tak 

samo  jak  ramiona.  Instynktownie  wyrzuciła  je  przed  siebie,  jakby  chciała  zamortyzować 

upadek, ale udało jej się tylko wbić pod kamizelkę ratunkową uchwyt przepustnicy silnika. 

Dno  łodzi  zakryło  ją  od  góry.  Ogarnął  ją  mrok.  Była  przemarznięta,  ale  i  tak  czuła 

chłód  wody.  Zdezorientowana  w  ciemności,  zaczepiona  kamizelką  o  silnik,  nie  wiedziała 

nawet,  jak  mogłaby  się  uwolnić.  Z  uczuciem  grozy  uświadomiła  sobie,  że,  mimo  wysiłków, 

łódź zanurza się, ciągnąc ją coraz głębiej w lodowatą głębinę.. 

Nagle ktoś chwycił ją od tyłu. Objął za ramię i szarpnął mocno. Kamizelka ratunkowa 

pękła. Ktoś odwrócił Jannę, pchnął w dół, a potem pociągnął do góry. 

Tam, gdzie dotąd była tylko ciemność pod łodzią, teraz Janna dostrzegła srebrny dysk, 

który  migotał  i  przyzywał.  Rozpaczliwie  próbowała  płynąć  w  górę,  gdyż  instynkt  i  rozum 

podpowiadały,  że  jeśli  tylko  przedrze  się  przez  ten  srebrzysty  blask,  znajdzie  powietrze  i 

ciepło.  Uświadamiała  sobie  przy  tym,  że  płynie  w  górę  o  wiele  szybciej  niż  to  było  możliwe 

przy jej dotychczasowych wysiłkach. 

Przebiła  promienisty  dysk  i  wciągnęła  powietrze  w  obolałe  płuca.  Dyszała  ciężko. 

Stopniowo  pojmowała,  że  nie  jest  sama.  Podtrzymywały  ją  silne  dłonie.  Spoglądały  na  nią 

ciemne  oczy,  głębokie  jak  morze.  Ponad  tymi  oczami  do  czoła  przylgnęła  gęsta  grzywa 

kruczoczarnych  włosów.  Rysy  twarzy  były  tak  męskie  i  surowe  jak  dłonie,  utrzymujące  ją 

ponad falami zatoki. 

Jakby  spojrzenie  było  sygnałem,  na  który  czekał,  mężczyzna  odwrócił  Jannę 

delikatnie i ułożył jej łopatki na swojej piersi. Przy trzymał ją, kładąc prawe ramię na mostku. 

Poczuła  za  sobą  jakiś  ruch,  zobaczyła,  że  jej  ciało  się  unosi.  Potem  woda  zawirowała,  gdy 

silne nogi wykonały nożycowy ruch, popychając ich oboje do przodu. 

Z poczuciem ulgi Janna przestała walczyć z zimnem i morzem, bez słowa poddając się 

sile nieznajomego. - Doskonale - usłyszała nagle głęboki głos. 

- Uspokój się. Jesteś bezpieczna. 

Jak wszystko w tym nieznajomym, głos był potężny i brzmiał głucho.. 

- Jesteśmy już prawie na łodzi. 

Próbowała  odpowiedzieć,  ale  stwierdziła,  że  to  ponad  jej  siły.  Słowa  wirowały  w 

background image

umyśle,  nie  łącząc  się  ze  sobą.  Uświadomiła  sobie,  że  już  nie,  jest  jej  zimno.  Najwidoczniej 

zdrętwiała i straciła czucie. 

-  Muszę  wejść  na  pokład.  Trzymaj  się  drabinki,  dopóki  cię  nie  wciągnę.  Dasz  sobie 

radę? 

Świat wirował leniwie wokół Janny. 

- Słyszysz mnie? 

Janna patrzyła na mężczyznę i zastanawiała się, czego właściwiej od niej chce. I wtedy 

dostrzegła, że wciska jej lewą rękę w szczeble drabinki. Nagle nabrała ochoty, by wybuchnąć 

śmiechem.  Wielka  opalona  dłoń  oplotła  jej  palce  wokół  szczebla.  Nieznajomy  sięgnął  po  jej 

prawą rękę i natrafił na plastykowy pojemnik. 

- Teraz możesz go puścić - powiedział. - Nie będzie ci potrzebny. Jesteś bezpieczna. 

Niski  głos  dudnił  i  odbijał  się  echem  wzdłuż  kręgosłupa  Janny  jak  daleki  grzmot, 

docierając do niej jak przez mgłę. Zrozumiała sens słów obcego. Była bezpieczna. Wiedziała, 

że  jest  bezpieczna,  od  chwili  kiedy  poczuła  jego  silne  dłonie  wydobywające  ją  z  lodowatej 

wody. 

Wolno,  z  bólem  wyprostowała  palce  i  pojemnik  wypadł  jej  z  ręki.  Tonął  szybko, 

niczym  blady  cień  rozpływający  się  w  głębinie  morza.  Ponaglana  przez  mężczyznę,  chwyciła 

drabinkę  drugą  ręką  i  zacisnęła  na  niej  palce.  Widziała,  jak  obcy  łapie  niski  metalowy  reling 

biegnący  wzdłuż  burty.  Napiął  mięśnie  i  wydostał  się  z  wody  bez  wysiłku,  tak  jakby 

wychodził  z  wanny  lub  płytkiego  basenu.  Zanim  dotarły  do  niej  wszystkie  implikacje  tego 

faktu,  poczuła,  że  nieznajomy  wyciągają  z  wody  i  niesie  do  kabiny,  jakby  ważyła  tyle,  co 

bańka mydlana. 

- Trzymaj się mnie. 

Janna posłuchała, a świat wokół niej zawirował. 

Wyczuwała, że stopy opierają się o coś twardego, a w następnej chwili ugięły się pod 

nią  kolana.  Jedynie  silne  ramię  podtrzymujące  ją  w  pasie  uchroniło  przed  upadkiem  na 

pokład.  Objęła  mężczyznę  zdrętwiałymi  dłońmi,  a  on  wrzucił  bieg  i  otworzył  przepustnicę. 

Rozległ się warkot silników i łódź ruszyła do przodu, w głąb zatoki. 

Przez  długie  minuty  słychać  było  tylko  grzmot  potężnych  silników.  Potem  zgasły. 

Mężczyzna  zostawił  ją  i  wyszedł,  by  przycumować  łódź;  wrócił  po  chwili.  Szybkimi, 

pewnymi  ruchami  zaczął  zdejmować  z  niej  ubranie.  Pokręciła  niepewnie  głową  i  próbowała 

odpychać  jego  ręce.  Ale  to  tak,  jakby  westchnieniem  chciała  powstrzymać  przypływ. 

Rozpaczliwie szukała w sobie sił, ale dygotała jak w febrze i to wyczerpywało jej energię. 

-  Nie  walcz  ze  mną,  mały  wojowniku  - zadudnił łagodnie. - Nigdy się nie rozgrzejesz 

background image

w tym mokrym ubraniu. 

Janna  spojrzała  na  mężczyznę  niespokojnymi  oczami.  Chciała  zapytać,  kim  jest,  skąd 

się  tu  wzięła  i  dlaczego  jest  jej  tak  straszliwie  zimno.  Wydała  tylko  dziwny  jęk,  gdy  nagle 

straciła resztkę sił i świat wokół niej pociemniał.. 

Kruk  pochwycił  ją,  zrzucił  resztki  ubrania  i  zaniósł  do  swej  wielkiej  koi.  Pulsująca 

żyła  na  gładkiej  szyi  kobiety  budziła  nadzieję,  ale  skóra  była  zbyt  zimna.  Zerwał  koce, 

osuszył  ją  najlepiej  jak  potrafił  i  dopiero  potem  wsunął  do  pościeli.  Rozebrał  się  szybkimi 

ruchami, sięgnął jeszcze do szafki po specjalny koc, a następnie wsunął się na koję obok niej. 

-  Nie  wiem,  czy  mnie  słyszysz  -  powiedział,  układając  kobietę  na  swym  potężnym 

ciele  -  ale  zaraz  się  rozgrzejesz.  Ten  polarny  koc  odbija  do  środka  każdą  odrobinę  ciepła. 

Tobie  samej  niewiele  by  pomógł,  ale  kiedy  poleżę  tu  z  tobą,  zadziała  lepiej  niż  ognisko. 

Jestem za wielki,' by wystudziło mnie parę minut w letnim oceanie. 

Kobieta nie odpowiedziała. Konwulsyjne drżenia jej ciała trwały zbyt długo i teraz nie 

mogła  sama  się  rozgrzać.  Kruk  rozwinął  polarny  koc  i  owinął  ich  oboje.  Wewnętrzna 

powierzchnia  lśniła  odcieniami  srebra;  zewnętrzna,  utrzymująca  ciepło,  była  ciemno-

granatowa, jak mokra flanelowa koszula, leżąca w strzępach obok koi. 

Delikatnie  masował  kobietę,  uspokajając  i  z  wolna  rozgrzewając  jej  zesztywniałe 

mięśnie.  Po  długiej  chwili  rozluźniła  się  nieco.  Przesunął  się  lekko,  mocniej  przyciskając  ją 

do swego rozgrzanego ciała. Wymruczała coś niewyraźnie i przytuliła się instynktownie. 

Kruk masował jej wąskie delikatne plecy aż po miękkie, kobiece pośladki. Ciało miała 

wciąż  zimne,  ale  nie  przemarznięte;  przestała  jej  grozić  hipotermia.  Uśmiechnął  się  i  poczuł 

satysfakcję.  Choć  raz  jego  wielkie  ciało  przydało  się  do  czegoś  więcej  niż  do  ściągania 

dyskretnych  spojrzeń  przechodniów.  Zastanawiał  się,  czy  kobieta  będzie  przestraszona,  gdy 

się obudzi i zobaczy, co za stwór wyłowił ją z morza. 

Miał  nadzieję,  że  nie.  Nawet  prawie  nieprzytomna  i  kompletnie  wyczerpana, 

wydawała się smukła i bardzo kobieca. Tak wspaniale było też trzymać ją w ramionach. 

Dotyk  jej  ciała  działał  na  Kruka  z  mocą,  która  w  innych  okolicznościach  pewnie 

odebrałaby  mu  oddech;  nawet  teraz  groziło  mu  coś  takiego.  Biodra  uwypuklały  się  gładko 

pod  jego  dłońmi.  Piersi  miała  miękkie,  a  sutki  twarde  niczym  kamyki.  Zastanawiał  się,  czy 

zareagowałyby  podobnie  na  żar,  jak  na  zimno  -  żar  ciała  podnieconego  mężczyzny.  Czy 

kochałaby się z tą samą żywiołową pasją i odwagą, z jaką stawiała czoło sztormowi ? 

Ta  myśl  wypędziła  z  jego  ciała  ostatnie  resztki  chłodu.  Ogarnęła  je  gorąca,  słodka 

ociężałość.  Nagle  całą  siłą  woli  musiał  poskramiać  te  natrętne,  gwałtowne  myśli,  jakby  były 

wpadającym  w  sieć  dzikimi  łososiami.  Zaufała  mu,  oddała  się  pod  jego  opiekę,  choć  musiał 

background image

dla niej wyglądać równie przerażająco jak morze. Nie mógł nadużyć tego zaufania, tak jak nie 

mógł pozwolić, by utonęła na jego oczach. 

-  Słyszysz  mnie?  -  zapytał  cicho.  -  Wszystko  będzie  dobrze.  Parę  godzin  snu,  dobre 

gorące jedzenie, kilka dni lenistwa i będziesz mogła pobić mnie jedną ręką. 

Sama  myśl,  że  ktoś  mógłby  tego  dokonać,  wywołała  uśmiech  na  twarzy  Kruka. 

Uśmiechał  się  jeszcze,  gdy  głowa  kobiety  poruszyła  się  lekko  i  wielkie  oczy  spojrzały  na 

niego przez gęste rzęsy. 

Janna  zamrugała  powiekami,  próbując  połączyć  jakoś  to  miękkie  ciepło  pod  nią  z 

dziwnie łagodnymi oczami tak blisko jej twarzy. 

- Jesteś bardzo ciepły - wymruczała wolno, z trudem wymawiając każde słowo. 

- A ty wprost przeciwnie - odparł, wyraźnie rozbawiony, i przesunął dłonią wzdłuż jej 

chłodnego, nagiego uda. 

- Wiem - westchnęła i ułożyła głowę na jego piersi. 

Była zbyt zmęczona, by mieć otwarte powieki. - Co się... stało? 

- Śpij - rzekł cicho, naciągając koc na jej mokre włosy. - Przypomnisz sobie wszystko, 

kiedy się obudzisz. 

Poczuł  ciepły oddech dziewczyny. Jej ciało przestało być lodowate. Stało się ciężkie i 

odprężone.  Zasnęła.  Okazała  mu  tym  zaufanie,  które  zalało  Kruka  innym  rodzajem  ciepła, 

rozjaśniającego  delikatnym  blaskiem  najciemniejsze  zakątki  jego  duszy.  Przytulił  się  mocniej 

i zasnął, otoczony zapachem kobiety i morza. 

Janna  budziła  się  z  trudem.  Wyciągnęła  rękę,  szukając  przełącznika  elektrycznego 

koca.  Musiało  jej  być  bardzo  zimno,  kiedy  kładła  się  do łóżka; ustawiła regulator na wysoką 

temperaturę. 

Nawet poduszka była gorąca. Palce na oślep szukały regulatora Umieszczonego gdzieś 

pośrodku łóżka. Coś poruszyło się pod jej dotknięciem... 

- Ostrożnie, kobieto. Wpływasz na niebezpieczne wody. - Janna gwałtownie otworzyła 

oczy  i  uniosła  głowę,  wspierając  się  na  łokciu.  Pod  wpływem  energicznego ruchu dziwaczny 

srebrzysty  koc  zsunął  się  na  bok,  odsłaniając  nagą  męską  pierś  o  wymiarach  budzących 

onieśmielenie.  Czarne  włosy  lśniły  równym  klinem,  który  zwężał  się  w  okolicy  brzucha. 

Niżej  włosy  rozrastały się w czarną gęstwinę. Tam właśnie znajdowała się jej dłoń. Z cichym 

okrzykiem Janna cofnęła rękę. 

- Przepraszam, ja... 

I  nagle  dostrzegła,  że  jest  równie  naga  jak  ten  olbrzym,  który  poruszył  się  pod  jej 

dotknięciem. Leżała na jego ciele, a piersi wspierały się na muskularnym ramieniu. 

background image

- Kto... co... ? 

-  Ludzie  nazywają  mnie  Krukiem  -  powiedział  głosem  tak  głębokim,  że  aż 

wibrującym. - A jeśli chodzi o to... 

-  Mniejsza  z  tym  -  przerwała  szybko,  czując,  jak  rumieniec  oblewa  ją  od  piersi  po 

policzki.  -  Może  zwariowałam,  ale  nie  zapomniałam,  o  czym uczono nas na lekcjach biologii 

w ósmej klasie. 

- Biologii? - zapytał, sięgając po koc, który z każdą chwilą zsuwał się coraz bardziej. 

- O rozmnażaniu - odparła zwięźle. 

Śmiech Kruka budził dreszcze. Był to dźwięk tak potężny, jak to męskie ciało.... 

Janna  zarumieniła  się  jeszcze  bardziej.  Zimna  woda  musiała  całkiem  zamrozić 

wszystkie komórki jej mózgu. 

I nagle pojawiły się wspomnienia. Zimno. Sztorm. 

Woda.  Srebrzysty  dysk  unoszący  się  straszliwie  daleko  nad  głową.  Wszystko  to 

powróciło  z  potworną  mocą.  Patrzyła  na  mężczyznę,  leżącego  tak  blisko  przy  niej.  Silne 

dłonie. Czarne oczy. Głos gromki jak odgłos fal, uderzających o skały, a jednocześnie ciepły i 

pieszczotliwy. Instynktownie wiedziała, że jest bezpieczna przy tym człowieku. 

- Ocaliłeś mi życie. 

- Walczyłaś ze wszystkich sił - odparł. - Pomogłem ci tylko odrobinkę. 

Janna spojrzała na szerokie silne dłonie, trzymające ten dziwaczny koc i okrywające ją 

ciepłą tkaniną. Gdyby nie te dłonie, zginęłaby podczas sztormu. Wiedziała o tym. 

- Odrobinkę? - powtórzyła miękko. - Czy uratowanie komuś życia to drobiazg? 

Kruk popatrzył na swoją dłoń, jakby widział ją pierwszy raz w życiu, i pokiwał głową. 

-  Masz  rację.  Nie  jest  to  drobiazg  -  rzekł,  udając,  że  chodzi  mu  o  rozmiary  swojej 

pięści.  Obojętnie,  jakby  był  sam,  podniósł  się  i  owinął  nagie  biodra  granatowym 

prześcieradłem. - Ciepło ci? - zapytał z troską. 

-  Tak,  dziękuję  -  odparła  Janna.  Znowu  obudziły  „  się  wspomnienia.  Było  jej  tak 

zimno,  że  prawie  nie  „„  czuła  pokładu  pod  stopami.  Nie  była  wstanie  ustać,  płynąć,  nawet 

oddychać. - Gdyby nie ty:... 

-  Zawsze  byłem  większy  od  otaczających  mnie  ludzi.  -  Kruk  wzruszył  potężnymi 

ramionami.  -  Dobrze  wiedzieć,  że  mogę  się  przydać  do  czegoś  więcej  niż  wyciąganie  sieci  i 

straszenie dzieciaków. 

Janna  zamrugała  powiekami,  wyczuwając  w  tym  rzeczowym  tonie  ból  samotności. 

Mimo  surowego  wyglądu·  i  męskiej  siły  Kruk  nie  był  człowiekiem  nieczułym.  Odruchowo 

położyła dłoń na muskularnym ramieniu. 

background image

- Założę się, że dzieciaki raczej cię gonią, niż przed tobą uciekają - powiedziała cicho. 

-  Wiedzą,  że  z  tobą  będą  bezpieczne.  Ja  wiedziałam  -  dodała,  a  jej  oczy  szukały  jego 

spojrzenia. - Kruku, nie wiem, jak ci dziękować... 

- Na pewno chce ci się pić - przerwał jej. 

Janna  uświadomiła  sobie  nagle  dwie  rzeczy:  Kruk  nie  życzył  sobie  podziękowań  i 

rzeczywiście  chciało  jej  się  pić.  Miała  wrażenie,  że  zamiast  języka  ma  w  ustach  papier 

ścierny. 

- Tak - odparła skwapliwie. 

- Zawsze tak jest, jeśli ktoś napije się słonej wody. 

Mam herbatę, kawę, wodę i zupę. - Herbatę, proszę. 

Próbowała  nie  patrzeć,  jak  Kruk  zręcznie  wyskakuje  z  koi.  Próbowała,  ale  to  było 

niemożliwe.  Był  tak  wielki,  że  wypełniał  sobą  całą  kajutę.  Owinięte  na  biodrach  granatowe 

płótno wyglądało na nim bardziej jak ręcznik niż prześcieradło. Janna pochodziła z rodziny, w 

której  mężczyźni  byli  wysocy  i  muskularni,  ona  sama  też  miała  metr  siedemdziesiąt  trzy 

wzrostu, ale człowiek zwany Krukiem był olbrzymem. 

Był też pociągający. Niepohamowany i dziki jak otaczająca ich kraina. Pierwotna siła i 

wytrzymałość  tego  mężczyzny  oddziaływała  na  zmysły  dziewczyny  podobnie  jak  smutek  i 

samotność ukryte głęboko w jego czarnych oczach. Silny, pełen życia, samotny. Kruk robił na 

niej  ogromne  wrażenie,  podniecał  ją  już  od  chwili,  gdy  przebudziła  się,  czując  jego  męskie 

ciepło. 

Jaka  szkoda,  że  ona  nie  działa  na  niego  w  ten  sam  sposób.  Wargi  Janny  rozciągnęły 

się  w  smutnym  uśmiechu.  Obudziła  się  naga  w  łóżku  z  najbardziej  interesującym mężczyzną, 

jakiego  w  życiu  spotkała.  A  on  potraktował  ją  jak  siostrę.  Była  do  tego  przyzwyczajona.  W 

końcu  była siostrą, siostrą trzech silnych i odważnych mężczyzn. Zawsze bolało ją jednak to, 

że jak siostrę traktował ją były mąż. 

Właściwie  nie  powinnam  się  dziwić,  że  nie  pociągam  fizycznie,  pomyślała  ze 

smutkiem.  Zdmuchnęła  z  czoła  kosmyk  wilgotnych  włosów  i  westchnęła.  Nawet  w  naj-

bardziej  sprzyjających  okolicznościach  nie  żywiła  złudzeń  co  do  swego  wyglądu.  Jej  bracia 

twierdzili,  że  jest  oszałamiająca.  Janna  jednak  uznała,  że  ludzie  tak  właśnie  mówili  o 

wysokich kobietach, które lubili, a które nie wyglądały jak słodkie, jasnowłose laleczki, istoty 

tak uwielbiane przez mężczyzn. Janna wiedziała, że wyłowiona z morza, na wpół żywa i sina 

z zimna, musi być równie pociągająca jak wyrzucona na plażę meduza.. 

Nic dziwnego, że Kruk nie chciał jej wdzięczności. 

Ten  biedny  człowiek  był  pewnie  przerażony  samą  myślą  o  tym,  że  taka  wstrętna 

background image

topielica  chciałaby  się  z  nim  kochać.  I  miał się o co martwić. Niewiele by zyskał, przyjmując 

ofertę. Nie miała doświadczenia. Na palcach jednej ręki mogła policzyć, ile razy kochała się z 

mężem podczas ich krótkiego „małżeństwa”. 

-  Takie  smutne  oczy  - zauważył Kruk. - Martwisz się tym, co się stało? Nie przejmuj 

się.  Odwiozę  cię,  dokąd  zechcesz,  jak  tylko  przycichnie  sztorm.  A  co  do  łodzi... -  Wzruszył 

ramionami. - Dopilnuję, żebyś dostała nową. I to z porządnym silnikiem. 

Janna  opuściła  powieki,  by  ukryć  gromadzące  się  pod  nimi  łzy.  Po  chwili  dotarła  do 

niej uwaga o silniku. Szeroko otworzyła oczy. 

- Skąd wiesz, że miałam kłopoty z silnikiem? 

- Nikt dla rozrywki nie wiosłuje do brzegu w czasie sztormu - odparł sucho. - Kostka 

cukru czy dwie? 

- Mam uczucie, jakbym zjadła już pięćdziesiąt - odparła, rozcierając lewą rękę. - Dwie 

proszę. Skąd wiesz, że piję herbatę z cukrem? 

-  Wyglądasz  na  kobietę,  która  potrafi  cieszyć  się  życiem  -  odparł  rzeczowo.  -  Wciąż 

czujesz kurcze w ramieniu? 

- Miałam kurcz? - zdziwiła się, spoglądając na lewe ramię. Nie była pewna, co miał na 

myśli, mówiąc o tej radości życia. 

- Nie pamiętasz? 

Janna zmarszczyła czoło. 

-  Pamiętam,  że  ten  przeklęty  silnik  zapalał  i  gasł,  aż  wreszcie  zdechł  zupełnie. 

Pamiętam,  że  wiosłowałam.  -  Spojrzała  na  swoje  dłonie.  Były  zaczerwienione,  poocierane,  z 

kilkoma pęcherzami od uchwytów wioseł. 

- Pamiętam, że było mi zimno. 

- A że wybierałaś wodę? 

- Pewnie. Kiedy tylko mogłam. - Skrzywiła się. - Wyraźnie nie dość często. 

- A co pamiętasz po tym, jak zobaczyłaś „Czarną Gwiazdę”? 

Janna rozejrzała się po pięknie wykończonym wnętrzu łodzi. 

-  To  jest  „Czarna  Gwiazda”?  -  spytała,  szerokim  gestem  ręki  wskazując  kajutę  i 

natychmiast pospiesznie podciągnęła koc, który zsunął się z jej piersi. 

Kruk  skinął  głową.  Najwyższym  wysiłkiem  woli  powstrzymywał  się  od  spoglądania 

tam,  gdzie  jedna  sutka  wyłaniała  się  spod  srebrzystych  fałd.  Rumieniec,  jaki  pojawił  się  na 

twarzy  Janny,  gdy  uświadomiła  sobie,  że  jest  naga  w  łóżku  z  obcym  mężczyzną,  przekonał 

Kruka,  że  nie  jest  przyzwyczajona  do  takich  przebudzeń.  Nie  była  też  dzieckiem. 

Przypuszczał, że już kilka lat temu przekroczyła dwudziestkę. 

background image

Dlatego  też  nie  zareagował,  nie  przesunął  dłonią  wzdłuż  jej  ciepłego,  smukłego  ciała, 

by  dotrzeć  do  tego  miejsca,  którego  dotknięcie  rozpaliłoby  zmysły  dziewczyny.  Kochałaby 

się z nim, gdyby tylko o to poprosił. Przepełniała ją wdzięczność za to, że wyłowił ją z zatoki. 

Skrzywił  się.  Mimo  swego  imienia  i  wyglądu  nie  był  przecież  drapieżnikiem.  Nie 

wykorzysta  tej  sytuacji.  Kiedy  opadną  chwilowe  emocje,  dziewczyna  będzie  żałować,  że  z 

wdzięczności ofiarowała to, co powinna oddać z miłości. 

Ale  nie  jemu.  Doświadczenie  nauczyło  go,  że  nie  jest  typem  mężczyzny  kochanym 

przez  kobiety.  Był  za  wielki,  za  silny,  za  szorstki,  za  bardzo  indiański.  A  co  gorsza, 

nieodmiennie pociągały go takie kobiety, jak ta delikatna i cudownie gibka dziewczyna, którą 

znalazł  walczącą  z  morzem.  Zwykle  potem  takie  kobiety  rozczarowywały,  brakowało  im 

poczucia humoru i odwagi, które cenił bardziej niż wygląd. 

Angel  była  inna.  Miała  w  sobie  odwagę  dziesięciu  mężczyzn.  Tak  jak  kobieta,  która 

obserwowała go teraz czystymi srebrzysto - zielonymi oczami. Ufała mu. 

Delikatnie otulił kocem ramiona Janny, zasłaniając kuszącą różową sutkę. 

- Masz ochotę na śniadanie? - zapytał. 

- Sama nie wiem. A jak myślisz, na co mogę mieć ochotę? - odpowiedziała pytaniem. 

Z zakłopotaniem zdała sobie sprawę, że zachowuje się prowokacyjnie, i poczuła ulgę, 

że Kruk pozostaje obojętny. I zaraz usłyszała własne słowa, w których niemal żądała, by Kruk 

zareagował na jej pragnienia. Jęknęła cicho, czując, że znów się rumieni. 

- Uratowałeś ciało, ale obawiam się, że mózg został na dnie zatoki. 

-  Poszukam  go,  kiedy  będę  łowił  ryby  na  obiad  -  obiecał  z  powagą,  lecz  oczy 

błyszczały  mu  jak  polerowane  gagaty.  -  Czy  masz  jakieś  imię,  czy  jesteś  szamanką  która 

swego imienia nie zdradza nikomu? 

- Nazywam się Janna Moran - odparła. Ostrożnie wysunęła ramię spod śliskiego koca i 

wyciągnęła dłoń. - A ty jesteś... Kruk? 

- Tak. - Ujął jej palce. 

Przez  moment  uśmiechali  się  do  siebie  bez  słowa,  dostrzegając  niezwykłość  tej 

prezentacji  po  tym,  gdy  wcześniej  obudzili  się  nadzy  i  objęci  ramionami.  W  porównaniu  ze 

stwardniałą dłonią Kruka palce Janny były szczupłe i bardzo delikatne. Pamiętał ich dotyk. 

-  To  imię  czy  nazwisko?  -  zapytała  Janna,  gdy  Kruk  uwolnił  jej  dłoń  i  szybko  się 

odwrócił. 

-  Kiedy  wypełniam  dokumenty,  to  jest  nazwisko,  a  moje  imię  brzmi  Carlson. 

Prywatnie większość ludzi nazywa mnie Krukiem... 

Zawahał  się,  myśląc  o  Angel.  Ona i  Grant  nazywali  go  Carlsonem. Ale Grant nie żył. 

background image

Teraz  tylko  Angel  nazywała  go  Carlsonem...  i  Miles  Hawks,.  Sokół,  mężczyzna,  którego 

kochała Angel. Tak, on tez mówił do niego: Carlson. 

Kruk  uśmiechnął  się  lekko,  wspominając,  jakie  miotały  nim  uczucia,  gdy  odkrył 

głębię  miłości  Angel  do  innego  mężczyzny.  Powinien  chyba  nienawidzić  Sokoła.  Ale 

nienawiść była niemożliwa. Sokół ocalił Angel. Kruk kochał go za to jak przyjaciela. 

-  Ale  nie  wszyscy  nazywają  cię  Krukiem -  odezwała  się  cicho  Janna,  dostrzegając na 

jego  ustach  pełen  rozrzewnienia  uśmiech.  Chciała  zapytać,  kim  była  kobieta,  która  potrafiła 

wywołać taki uśmiech na jego twarzy. Milczała jednak. - A jak ja mam cię nazywać? 

- Kruk. Teraz tak o sobie myślę. 

Czując się tak, jakby dostała prezent, Janna uśmiechnęła się. 

- Kruk - powtórzyła. 

Uśmiechnął  się  także,  niepewny,  jakie  myśli  kryje  spojrzenie  srebrzysto  -  zielonych 

oczu. 

- Czy ktoś na ciebie czeka? - spytał. 

- Czeka? 

Zmieszanie  Janny  powiedziało  Krukowi  więcej  niż  jakiekolwiek  słowa.  Żyła  samotnie 

jak on i już tak długo, że nie przyszło jej nawet do głowy, by ktoś mógł się o nią martwić. 

-  Mąż,  kochanek,  rodzina,  przyjaciele  -  powiedział  cicho,  wpatrując  się  w  jej  oczy. - 

Ktokolwiek, kto może się martwić, że wypłynęłaś małą łódką podczas sztormu. 

- Aha. - Janna roześmiała się lekko i wzruszyła ramionami. 

- Nie. Mam dwadzieścia cztery lata i jestem wolna. Od paru lat nie mam męża, dzieci 

nie miałam nigdy. Przyjaciele nie spodziewają się mnie w Seattle aż do września, a dopóki w 

terminie  płacę  czynsz,  moja  gospodyni  nie  dba  o  to,  co  się  ze  mną  dzieje.  Ona  pije, 

rozumiesz. Zapłaciłam za sierpień, więc nie będzie się martwić, nawet jeśli nigdy nie wrócę. 

Kruk  sam  nie  wiedział,  co  zdziwiło  go  bardziej:  fakt,  że  Janna  była  kiedyś  mężatką, 

czy  to,  że  przez  najbliższe  kilka  tygodni  miała  zamiar  przebywać  zupełnie  sama  na  Wyspach 

Królowej Charlotty. 

- Jesteś tu na wakacjach? - zapytał. 

Janna znowu wzruszyła ramionami. 

-  Mniej  więcej.  Muszę  zrobić  kilka  rysunków  do  książki  przyjaciółki  o tych wyspach. 

Od tygodni próbuję się dostać do Zatoki Totemu, ale zawsze coś mi się przytrafia. 

- Coś ? 

- Zwykle deszcz. Często mgła. Czasem wiatr. 

Kruk uśmiechnął się. 

background image

- Witaj na Wyspach Królowej Charlotty. 

- Tak. Witamy w piekle. - Janna roześmiała się, łagodząc ostre słowa. Przycichła. 

Na  chwilę  jej  oczy  nabrały  zupełnie  srebrzystej  barwy.  Kruk  dostrzegł  w  nich  pasję, 

namiętność i emocje. 

-  Nigdy  jeszcze  nie  widziałam  bardziej  dzikiej  okolicy  -  stwierdziła  -  ani  piękniejszej. 

Te wyspy są... żywiołowe. Mam wrażenie, że stwarzanie świata trwa tu nadal. - Zawahała się 

i dodała cicho: - To tak, jakby te wyspy miały specjalną umowę z czasem. Czas przypływa tu, 

a  potem  rozdziela  się  i  opływa  je  z  obu  stron,  tak  jak  morze.  Inne  miejsca  się  zmieniają,  ale 

nie  te  wyspy.  Zawsze  takie  były,  pełne  tajemniczego  piękna.  Czas  tutaj  nie  istnieje.  Tylko 

wiatr i mgła. 

Po  raz  drugi  od  spotkania  z  Janną,  Kruk  poczuł  dreszcze.  Inni  zauważali,  że  wyspy 

posiadały  aurę  dzikości,  ale  dla  tych  ludzi  „dzikie”  oznaczało  zacofane,  wrogie,  brutalne. 

Obawiali  się  surowej  potęgi  wysp  i  tajemniczego  wrażenia  bezczasowości.  W  Jannie  to 

wszystko nie budziło strachu, choć omal nie zginęła, badając tę krainę. 

- Tak - przyznał Kruk. - Ja też kocham te wyspy. - Przypływam tu, by znaleźć spokój. 

- A teraz los zesłał ci gadatliwą turystkę - skrzywiła się Janna. - Przykro mi. 

-  Nie  ma  sprawy  -  odparł.  -  Jesteś  kobietą,  która  rozumie  ciszę.  Nie  będziesz  mi 

przeszkadzać. 

Zastanowiła  się,  co  musiałaby  zrobić  kobieta  by  przeszkodzić  Krukowi.  Nie  miała 

wątpliwości,  że  musi  to  być  kobieta,  nie  mężczyzna.  Były  mąż  uświadomił  jej,  że  istnieją 

mężczyźni,  którzy  spotykają  się  i  żenią  z  kobietami,  ale  których  seksualnie  może  pociągać 

tylko inny mężczyzna. Była jednak pewna, że Kruk do nich nie należał. 

Z  cichym  westchnieniem  Janna  uznała,  że  Kruk  jest  taki  jak  większość  mężczyzn: 

pociągają  go  blondynki  o  wielkich,  sarnich  oczach.  Stare  powiedzenie,  że  panowie  wolą 

blondynki,  było  prawdziwe.  Tak  samo  jak  żołnierze,  złodzieje,  poeci  i  dziwacy.  Kobiety  o 

brązowych włosach mogą nie istnieć, choćby miały nie wiadomo jakie poczucie humoru. 

Nikogo nie obchodziło, czy blondynka w ogóle ma poczucie humoru. 

-  Nie  powiedziałaś,  czy  zjesz  śniadanie  -  przypomniał  Kruk.  Spojrzał  przez  ramię  na 

czajnik z wodą, ustawiony na małym palniku obok koi. - Jesteś głodna? 

- Chyba żartujesz. To, co słyszysz, to nie odgłosy burzy, tylko w brzuchu mi burczy - 

oznajmiła,  podkreślając  wypowiedź  dramatycznym  gestem  ręki  i  natychmiast  gwałtownie 

pochwyciła zsuwający się koc. 

Kruk  szybko  odwrócił  wzrok.  Nie  powinna  wiedzieć,. że mimowolnie znów pokazała 

mu jędrną pierś o tak jedwabistej skórze, że aż zacisnął palce, by po nią me sięgnąć. 

background image

Czajnik  zagwizdał,  dając  Krukowi  tak  wyczekiwany  pretekst  do  odwrócenia  głowy. 

Podniósł  go  z  palnika  i  nalał  wody  do  dwóch  kubków.  Ciekawe,  jak  Janna  by  zareagowała, 

gdyby wyznał, że cudownie dopasowała się do jego ciała. Taka miękka, sprężysta... Gdyby to 

jednak  powiedział,  zabrzmiałoby  to  niczym  zachęta  do  rozmowy  o  seksie.  Wiedział,  że  ona 

już  tego  nie  chce.  Okrywając  kocem  jej  ramiona,  dostrzegł,  jak  opada  w  niej  pożądanie. 

Migotliwe zasłony namiętności spadły, jakby nigdy nie istniały. 

Zastanawiał  się,  dlaczego  odczuwa  z  tego  powodu.  smutek  i  gniew.  Powinien  bez 

skrupułów  wziąć  to,  co  mu  ofiarowała,  nie  zastanawiając  się,  z  jakich  powodów  go pragnie. 

Inne  kobiety  chciały  go  albo  nie,  i  nie  miało  to  właściwie  znaczenia.  Liczyła się tylko Angel. 

Angel  odepchnęła  go  i  od  tej  chwili  cierpienie  stało  się  zwykłym  elementem  jego 

codziennego  życia.  Aż  wreszcie,  na  długo  przez  spotkaniem  Angel  z  Milesem  Hawkinsem, 

Kruk  zrozumiał,  że  pewne  pragnienia  nigdy  się  nie  ziszczą.  Angel  była  jednym  z  nich.  Mógł 

albo się z tym pogodzić, albo w walce zniszczyć samego siebie. 

W  końcu  to  wybrał to pierwsze. Zaakceptował to w taki sam sposób, jak akceptował 

burze,  płochliwe  ryby  i  własne  potężne  ciało,  budzące  lęk  w  mężczyznach i kobietach. Takie 

jest życie. Był tym, kim był. 

. I miłość była tym, czym była. 

Nieziszczalnym marzeniem. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

- Czy masz nóż? - mruknęła Janna. 

Kruk dosłyszał złość w jej stłumionym głosie. 

Obserwował  ją,  rozciągając  w  uśmiechu  osłonięte  czarnym  wąsem  wargi.  Janna 

klęczała  nad  potokiem  i  płukała  namydlone  włosy.  Pełne  gracji  linie  jej  ciała  uwydatniała 

jego własna flanelowa koszula. Spod niej wystawały gładkie, jasne łydki o naprężonych mięś-

niach. 

- Mam - odparł Kruk. 

- To dobrze. Zetnij ten kołtun. 

- Mam lepszy pomysł. 

- Zgolić włosy? - zapytała. - Zgoda! 

Nie  tylko  usłyszała,  ale  i  wyczuła  śmiech  Kruka,  gdy  uklęknął  obok  niej  na 

porośniętym  mchem  gruncie.  Otarł  się  piersią  o  jej  plecy  i  wsunął  palce  w  namydloną  masę 

włosów. 

- Nie miałam zamiaru zmuszać cię do mycia mojej głowy. 

- Ręka wciąż cię boli, prawda? Niech odpocznie. Chcę ci tylko pomóc. 

-  Odkąd  wyłowiłeś  mnie  z  zatoki,  nic  nie  robiłam,  tylko  leżałam  i  odpoczywałam  - 

zaprotestowała. 

- Trwało to całe trzydzieści godzin - zauważył ponuro. - Co za lenistwo. Będę musiał 

złożyć na ciebie skargę w biurze turystycznym. 

- Ale... 

- Sza - huknął Kruk. - Uwielbiam długie włosy u kobiet. Pozwól, że się nimi pobawię. 

Na  to  Janna  nie  potrafiła  znaleźć  odpowiedzi.  Zbyt  pochłaniał  ją  dotyk  wielkich,  lecz 

delikatnych dłoni, masujących skórę jej głowy. Poczuła dreszcze. 

- Zimno ci? - spytał z troską. 

- Wszystko w porządku - odparła szybko, tłumiąc kolejne drżenie. 

To była prawda. Nie było jej zimno, choć miała na sobie tylko dwie warstwy odzieży - 

wszystko  pożyczone  od  Kruka.  Miękka  bawełniana  koszulka  utrzymywała  ciepło  ciała,  a 

gruba  flanelowa  koszula  chroniła  przed  podmuchami  wiatru,  który  chwilami  docierał  aż  do 

granicy lasu. To dotyk Kruka wzbudził w niej drżenie, ale nie chłód. 

- Pospieszę się - obiecał. 

Janna powstrzymała się od wyjaśnień. Milczała. 

background image

Bała się otworzyć usta, by nie westchnąć z rozkoszy. 

Mój mózg chyba rzeczywiście leży na dnie zatoki, pomyślała niechętnie. 

Mózg tak, ale końcówki nerwów nie. 

Myśl o Kruku jak o jednym z braci. 

Janna  próbowała  zastosować  się  do  własnej,  tak  znakomitej  rady.  Nie  podziałało. 

Bracia  dotykali  jej  włosów  tylko  po  to,  by  za  nie  pociągnąć.  Nigdy  nie  masowali  jej  głowy 

takimi zmysłowymi ruchami. 

Więc myśl o Kruku jak o swoim fryzjerze. On ciągle dotyka twoich włosów. 

Janna spróbowała tak myśleć. Bez rezultatu. 

Kruk  był...  Krukiem.  Najbardziej  intrygującym  ze  wszystkich  mężczyzn,  jakich 

spotkała.  Pod  szorstką  powierzchownością  krył  się  człowiek  zdolny  do  czułości,  śmiechu  i 

tego milczenia, które sprawiało, że Janna czuła się spokojna. 

Czuła,  że  jest  to  mężczyzna  zmysłowy,  taki,  który  sprawiłby,  że  rozkosz  rozpaliłaby 

jej  ciało  jak  pochodnię.  To  powinno  ją  przestraszyć.  Od  dnia  rozwodu  żaden  mężczyzna  tak 

jej  nie  pociągał.  Była  zbyt  wrażliwa,  zbyt  niepewna.  Mimo  zapewnień  jej  rodziny  i  rodziny 

Marka,  wciąż  w  głębi  duszy  wierzyła, że gdyby okazała się bardziej kobieca, Mark stałby się 

prawdziwym  mężczyzną.  Po  dwóch  latach  wciąż  nie  zdołała  zapomnieć  o  gnębiących  ją 

pytaniach:  czy  gdyby  była  wyższa,  a  może  niższa,  o  jaśniejszej,  może  ciemniejszej  cerze, 

grubsza czy szczuplejsza, to bardziej pociągałaby Marka fizycznie? 

Doszła  już  do  tego,  że  nie  mogła  patrzeć  na  siebie  w  lustrze,  by  nie  widzieć  kobiety, 

która nie potrafi seksualnie zainteresować mężczyzny. I nagle znalazła się głęboko pod wodą. 

Obudziła  się  naga  w  ramionach  nagiego  mężczyzny.  Krótko  mówiąc,  miała  ogromną  szansę, 

by zainteresować sobą Kruka... szansę, jakiej nie miała żadna kobieta. I co z tego wyszło? 

On tylko okrył ją kocem. 

Przygryzła  wargi.  Pomyślała,  że  być  może  jej  rodzina  i  krewni  Marka,  w  ogóle 

wszyscy, się mylili. Może czegoś jej brakowało, czegoś, co mogłoby podniecić mężczyznę. 

Wbiła  w  mech  smukłe  palce  tak,  że  aż  zbielały  jej  kostki.  Zmusiła  się,  by  przestać 

myśleć  o  Marku  i  smutnej  pomyłce,  jaką  było  ich  małżeństwo.  To  wszystko  stało  się 

przeszłością.  Mark  pogodził  się  z  tym,  kim  jest  i  kim  nie  jest,  i  ułożył  sobie  życie.  Ona  też 

powinna o tym pomyśleć. 

Strumienie  chłodnej  piany  ściekały  do  potoku  i  znikały  natychmiast.  Na  twarzy  Janny 

pozostały  resztki  piany,  które  szczypały  w  oczy.  Janna  bezskutecznie  ocierała  policzki, 

rozgniewana,  że  stacza  walkę  o  szacunek  dla  samej  siebie.  Przecież  wiele  mogła  zapropo-

nować  mężczyźnie.  Potrafiła  prowadzić  inteligentną  rozmowę,  świetnie  gotować,  nieźle 

background image

sprzątać,  rozpoznawać  stwory,  które  pełzały  lub  pływały  u  wybrzeży  całego  świata.  Była 

zdrowa, miała ładne zęby, kochała dzieci i zwierzęta, i miała poczucie humoru. 

Więc  dlaczego  ta  lista  cnót  wpędza  ją  w  depresję?  Janna  westchnęła  i  poruszyła  się 

nerwowo, jakby próbowała uciec przed własnymi myślami. 

- Nie ruszaj się, bo mydło dostanie ci się do oczu. 

- Przecież i tak ledwie widzę - mruknęła, znów ocierając twarz. 

- Przepraszam - wymruczał Kruk. - Wiedziałem, że nie powinienem pchać się z moimi 

niezgrabnymi łapami. Świetnie sobie radziłaś beze mnie. 

Janna chwyciła go za nadgarstki i przytrzymała. 

-  Nie  przerywaj.  Proszę.  To  cudowne  uczucie  -  powiedziała,  odwracając  głowę,  by 

spojrzeć na Kruka. 

To był błąd. Opalona skóra, ostre czarne linie wąsów i brwi:;. wszystko to uderzyło w 

nią jak seria ciosów i odebrało oddech. Westchnęła, próbując mu wytłumaczyć to, czego sama 

nie rozumiała. 

-  Nie  wiem,  czemu  jestem  taka  opryskliwa.  Przypuszczam,  że  mój  dobry  nastrój 

utonął w zatoce razem z mózgiem. Przepraszam. 

Kruk spojrzał na zalaną pianą twarz Janny. Wilgotne, rozchylone wargi miały ten sam 

malinowy  kolor  co  czubek  piersi,  który  widział  niedawno.  Gdy  sobie  to  uświadomił, poczuł, 

jak ciało ogarnia fala podniecenia. Zastanawiał się, co by się stało, gdyby teraz byli nadzy. 

Natychmiast  odsunął  tę myśl. Zbyt wiele lat cierpiał z powodu kobiety, która nie była 

mu przeznaczona. 

Nie  miał  zamiaru  zaczynać  wszystkiego  od  początku.  Janna  znalazła  się  tu 

przypadkiem,  nie  z  wyboru.  W  normalnych  okolicznościach  nigdy  by  się  nie  zgodziła  na 

wspólne  spędzanie  czasu  z  takim  człowiekiem  jak  on.  Jeśli  miałaby  jakiś  wybór.  Sztorm 

odebrał jej tę możliwość i zmusił do pobytu z Krukiem w Zatoce Totemu. Gdyby wykorzystał 

to  i  jej  wdzięczność,  która  łagodziła  spojrzenie  wspaniałych  oczu  Janny,  znienawidziłby 

samego  siebie.  Kiedy  minie  burza,  odwiezie  ją  do  Masset.  Staną  na  przystani,  podadzą sobie 

ręce  i  uśmiechną  się  niepewnie  na  pożegnanie,  niczym  para  ludzi,  którzy  normalnie  nigdy  by 

się nie spotkali. 

- Kruku? 

Uśmiechnął  się  smutno,  wysunął  dłoń  z  włosów  Janny  i  sięgnął  po  ręcznik.  Z 

niezwykłą delikatnością przytrzymał jej głowę i otarł z twarzy pianę. 

- Zakryj oczy, a ja spłuczę ci włosy. 

Janna  chciała  zaprotestować,  lecz  umilkła.  Miała  też  ochotę  spytać,  czy  to  przez  nią 

background image

jest  taki  smutny;  zrezygnowała  jednak.  Przynajmniej  miała  taki  zamiar,  do  chwili,  gdy 

usłyszała własny głos: 

- Coś się stało? - zapytała, powstrzymując na chwilę dłoń Kruka. 

-  Nic  nowego  -  odparł  z  prostotą.  -  I  nic  naprawdę  złego.  Odwróć  się.  Jeśli  mydło 

dostanie się do oczu, będziesz płakać. 

- I bez tego mam ochotę płakać, ale nigdy tego nie robię - oznajmiła, wpatrując się w 

ciemne oczy Kruka. 

Czubkiem palca lekko musnął koniuszek jej nosa. - Po wczorajszych przejściach masz 

w sobie jeszcze sporo adrenaliny. 

Delikatnie, choć stanowczo odwrócił dziewczynę. 

Szybko  spłukał  mydło  z  jej  włosów,  nie  próbując  dłużej  zachwycać  się  ich 

zmysłowym  ciężarem.  Polał  je  najpierw  zimną  wodą  z  potoku,  potem  ciepłą  z  wiadra, 

podgrzanego na palniku. 

Janna westchnęła głośno. - Cudowne uczucie. 

Kruk uśmiechnął się, zmywając ostatnie ślady piany. 

Mokre  włosy  dziewczyny  wydawały  się  niemal  czarne,  a  jednak  lśniły  iskrami 

mahoniu  i  złota.  Zastanawiał  się,  jak  wyglądały  w  słońcu.  Czy  te  długie  pasma  były 

rudobrązowe  czy  cynamonowe?  Czy  były  proste  Jak  jego,  czy  owijałyby  się  kusząco  wokół 

palców? 

Klnąc  w  duchu,  Kruk  starał  się  przestać  o  tym  myśleć.  Wycisnął  wodę  z  włosów 

Janny  i  zaczął  osuszać  je  ręcznikiem.  Wydawały  się  bardzo  Miękkie  i  śliskie,  lśniące  jak 

mokry jedwab.. 

-  Sama  to  zrobię  -  powiedziała  dziewczyna,  czując  się  winna,  że  sprawia  mu  tyle 

kłopotu. - Przybyłeś tu szukając samotności, a nie żeby pracować jako fryzjer. 

- Zaczekam na ciebie przy brzegu. Lubisz małże? 

- Nie. Uwielbiam małże. To coś zupełnie innego. 

Kruk wyszczerzył zęby. 

- Na surowo? 

Janna  opuściła  ręcznik  i  uniosła  głowę.  Twarz  miała  zarumienioną,  a  oczy 

połyskiwały niczym słońce przez mgłę.. 

-  Surowe  małże?  -  Spytała  ostrożnie,  niepewna,  czy  dobrze  go  zrozumiała.  Lubiła 

małże, ale nigdy nie zdołała się zmusić, by jeść je na surowo. 

- Uhmm - mruknął. 

- Czy to było uhm - tak, czy uhm - nie? - zapytała. 

background image

- Po prostu: uhmm. - Kruk roześmiał się. - A może potrawka z małży i surowe ostrygi 

na przystawkę? 

-  Dobry  pomysł  -  oświadczyła  pospiesznie  i  schowała  twarz  w  ręcznik.  Po  chwili 

spytała: - A czy są dobre? 

- Ostrygi? 

- Małże. 

- Na surowo? - zapytał niewinnie. - Nie wiem. A są? 

Janna  znieruchomiała,  słysząc  w  głosie  Kruka  nutkę  rozbawienia.  Podniosła  głowę  i 

spojrzała badawczo na swego rozmówcę. 

-  Czy  przypadkiem  nie  znasz  moich  braci?  Przez  całe  lata  prowadziłam  z  nimi  takie 

rozmowy. 

- Byli dobrzy? 

- I surowi! 

- Więc nie byli małżami. - Kruk błysnął zębami w uśmiechu. 

- Och, ratunku - jęknęła Janna, zasłaniając twarz ręcznikiem. 

- Myślałem, że nie chcesz mojej pomocy - odparł, odbierając jej ręcznik. 

Janna  mruknęła  coś  w  odpowiedzi.  Usłyszała  za  to  śmiech  Kruka.  Zanim  skończył  ją 

czesać,  ona  także  się  śmiała.  Stała  cierpliwie,  a  on  z  zadziwiającą  łagodnością  rozczesywał 

wilgotne  sploty.  Grzebień  w  jego  dłoni  wyglądał  jak  zabawka  dla  lalek.  Niesamowite,  by 

silny, potężny mężczyzna potrafił czesać w tak delikatny sposób. 

- Warkocz? - zapytał. 

- Nie, bo nigdy nie wyschną. Nie pożyczysz mi noża. 

- Nie. A może przynieść suszarkę? 

-  Jasne.  I  zrobić  manicure,  jeśli  można -  odparła złośliwie, przekonana że Kruk znów 

się z nią drażni. 

- Nie znam się na lakierach do paznokci. Angel ich nie używa. 

Głos  Kruka  zmiękł  nagle  przy  słowie  „Angel”  i  to  powiedziało  Jannie  więcej  niż 

cokolwiek innego. 

-  Jak  rozumiem,  ten  anioł  należy  do  gatunku  bezskrzydłych,  dwunogich  i  chodzących 

po ziemi. 

Uśmiechnął się. 

-  Wciąż  mi  to  powtarzała.  Jednak  nigdy  jej  nie  uwierzyłem.  -  Pogładził  dłonią  włosy 

Janny. - Powinienem pomyśleć o tym wczoraj. 

- Byłeś zbyt zajęty ratowaniem mnie; żeby myśleć o aniołach. 

background image

- Miałem na myśli skrzynkę. 

- Nie rozumiem. 

-  T  o  nie  drocz  się  ze  mną.  -  Delikatnie  pociągnął  za  mokry  kosmyk  włosów 

dziewczyny. - Zeszłego lata Angel zostawiła na łódce parę swoich rzeczy. 

Przypomniałem sobie o tym dopiero teraz. 

Janna zastanawiała się, czy Angel była tylko turystką, tak jak ona - dziś przebywającą 

tutaj, a nie wiadomo gdzie we wrześniu. Czy raczej Kruk kochał Angel i stracił ją pod koniec 

lata? Czy Angel miała zamiar wrócić? Czy dlatego zostawiła na łódce swoje rzeczy? 

I  czy  dlatego  Janna  nie  pociągała  Kruka?  Przygryzła  wargi,  by  powstrzymać  cisnące 

się do ust słowa. 

Gdyby  Kruk  chciał,  by  Janna  dowiedziała  się  o  Angel,  obeszłoby  się  bez 

niedyskretnych  pytań  typu:  Czy  była  twoją  żoną?  Czy  wciąż  jesteście  małżeństwem? 

Kochacie  się?  Jesteście  zaręczeni?  Kim  jesteś,  Carlsonie  Kruku?  Dlaczego  twój  smutek  i 

śmiech sprawiają, że samej chce mi się śmiać i płakać? 

Janna  przyglądała  się,  jak  Kruk  wkłada  do  wiadra  szampon  i  resztę  drobiazgów. 

Każdy  jego  ruch  był  pełen  siły  i  dziwnego  piękna.  Przypominał  falę  przypływu,  energię 

płynną  i  nieskończoną,  delikatną  i  pełną mocy. Zwykle męska siła raczej ją denerwowała, niż 

fascynowała. Ale Kruk był inny. 

- Gotowa? - zapytał, podnosząc wiadro. 

Janna  odwróciła  się  i  ruszyła  bez  słowa  przez  poszarpany  wiatrami,  owiany  mgłą 

cedrowy zagajnik. 

Szła  w  stronę  skalistego  wybrzeża,  gdzie  morze  spotykało  się  z  lądem.  Porośnięta 

trawą  i  ledwie  widoczna  ścieżka  była  starsza  niż  strzelające  ku  niebu  drzewa.  Zastanawiała 

się,  czy rodzina Kruka pochodzi z zapomnianej wioski, której surowe cedrowe chaty i dzikie 

totemy  z  wolna  ogarniał  wskrzeszony  ponownie  las.  Czy  to  jego  przodkowie  wyrzeźbili  te 

niesamowite wizerunki, które stały ponad morzem niczym skamieniały ludzki krzyk? 

- Ostrożnie - zawołał Kruk, przytrzymując Jannę, która potknęła się o wystający głaz. 

- Będziemy musieli podwiązać ci skarpety. 

Janna  spojrzała  na  swoje  stopy.  Tenisówki  przetrwały  kąpiel  w  zatoce,  a  potem 

suszenie w kuchence. Lecz Kruk zapomniał o skarpetkach. W rezultacie miała na nogach parę 

jego  wełnianych  skarpet.  Podwijała  je,  lecz  wciąż  opadały.  Podobnie  jak  koszula,  oczywiście 

również  należąca  do  Kruka.  Mankiety  zasłaniały  Jannie  dłonie,  a  z  tyłu  materiał  opadał 

poniżej kolan. 

Westchnęła. Pobyt na wyspach sprawił, że wyglądała niczym clown z podupadającego 

background image

cyrku. Brakowało jej tylko ostrego makijażu i wymalowanego uśmiechu. 

Obserwowanie  Kruka  nie  poprawiało  jej  samopoczucia.  On  wyglądał  podobnie  jak  ta 

kraina.  Idealnie  pasował  do  tego  czasu  i  miejsca,  jakby  przebywał  tu  od  zawsze,  jakby  był 

częścią  dzikiej  doskonałości  wysp.  Ona  była  przybłędą,  a  on  mgłą,  surowymi  górami, 

wiatrem i dzikim morzem. Wszystko to tkwiło w jego bezdennych oczach, sile i milczeniu. 

Drżąc  od  tych  myśli,  roztarła  dłońmi  ramiona.  Świadomość,  że  Kruk  nosił  niedawno 

tę  samą  koszulę,  którą  ona  teraz  miała  na  sobie,  też  nie  uspokajała.  W  nim  nie  było  nic 

uspokajającego.  Chociaż  to  niezupełnie  prawda.  Nic  w  jej  życiu  nie  wydawało  się  tak 

spokojnie  jak  te  chwile,  gdy  usypiała  w  jego  potężnych  ramionach.  Nigdy  nie  czuła  się 

bezpieczniejsza, bardziej otoczona opieką. 

Kruk  obejrzał  się  przez  ramię  i  zobaczył,  że  Janna  drży  i  rozciera  ręce.  Zmarszczył 

brwi;  obawiał  się,  by  nie  dostała  gorączki.  Odsunął  ostatnią  iglastą  barierę  między  sobą  a 

plażą  i  skinął  na  Jannę.  Gdy  przechodziła  obok,  przyjrzał  się  jej  z  uwagą.  Poza  tym 

ogromnym smutkiem, który czasem dostrzegał na jej twarzy, nic jej chyba nie dolegało. 

- Zaczekaj - rzucił, odsuwając cedrową gałąź. 

Janna odwróciła głowę. 

- Coś się stało? 

Wstrzymała oddech, gdy jedną dłoń położył jej na ramieniu, a drugą na czole. Zapach 

cedrowych  igieł  drażnił  nozdrza.  Wiedziała,  że  od  dziś  ten  zapach  zawsze  będzie  jej 

przypominał te chwile i bliskość Kruka. 

-  Drżałaś  -  powiedział  łagodnie.  -  Ale  myślę,  że  wszystko  w  porządku.  Nie  ma  śladu 

gorączki. 

... Z pewnością jej dostanę, jeśli będziesz mnie dotykał. 

Janna odpędziła tę myśl, nim zdążyła się zmienić w słowa. Pożycie z mężem nauczyło 

ją,  że  jeśli  mężczyzna  nie  pragnie  kobiety,  to  nie  ma  na  to  rady,  i  kropka.  Przeczytała 

dziesiątki  książek,  gdzie  instrukcje  erotyczne  były  jednocześnie  bardzo  dosłowne  i,  szczerze 

mówiąc,  zdumiewające.  Zaciskała  zęby,  nabierała  tchu  i  próbowała  na  Marku  niektórych 

„pewnych” metod pobudzania. 

Efekt był taki, jakby próbowała podniecić wiadro lodowatej wody. 

-  Nic  mi  nie  jest  -  zapewniła  z  determinacją  i  odsunęła  się  od  Kruka  w  obawie,  że 

zadrży  znowu  reagując  na  jego  bliskość.  -  Szczerze  mówiąc,  jestem  wręcz  obrzydliwie 

zdrowa.  Żadnych  kobiecych  kaprysów,  żadnej  niedyspozycji,  żadnej  interesującej  bladości. 

Po  prostu  czerstwa,  zdrowa  amerykańska  dziewczyna;  Potrzeba  jeszcze  tylko  spódnicy  w 

kratę, lakierków i szczeniaka ogryzającego mi kostki. 

background image

Kruk  usłyszał  gorycz,  która  brzmiała  w  pozornie  ironicznych słowach Janny. Spojrzał 

na  nią  i zastanowił się, co takiego przeżyła, skoro nie docenia siły swojego oddziaływania na 

mężczyzn.  Trzeba  być  ślepym,  by  nie  ulec  jej  wdziękom.  Gęstwina  jedwabistych  włosów 

otaczała  twarz.  Zieleń  flanelowej  koszuli  sprawiała,  że  skóra  lśniła  jak  perłowa  macica  na 

słonecznej  plaży.  Oczy  odbijały  zieleń  materiału  i  lasu.  Zmieniała  je,  osrebrzając  emocjami 

tak,  jak  wiatr  zmienia  powierzchnię  morza.  Nawet  szeroka  koszula  nie  mogła  ukryć  pełnych 

piersi,  powabu  bioder  i  innych  kobiecych  wypukłości,  zgrabnych  łydek  i  kostek,  które 

wydawały się niezwykle szczupłe ponad jego zwiniętymi skarpetami. 

Obserwując  Jannę  na  tle  dziewiczego  lasu,  Kruk  miał  ochotę  zdjąć  z  niej  całą  tę 

szorstką,  męską  odzież,  okryć  satyną,  natrzeć  olejkiem,  pieścić  głęboko  ukrytą  kobiecość. 

Chciał dać jej rozkosz równą odwadze i determinacji, którą dostrzegł, gdy, posłuszna instynk-

towi  przetrwania,  pokonywała  zmęczenie.  A  potem  zrezygnowała  z  walki  i  oddała  się  pod 

jego opiekę, ufając mu jak nikt inny, nawet bardziej niż Angel. 

Emocje przepłynęły przez Kruka niczym powiew wiatru przez cedrowy las, poruszając 

w nim wszystko i pozostawiając niepokój. Przez zmrużone oczy obserwował, Jak Janna idzie 

po  śliskich  kamieniach  w  stronę  belki  przywiązanej  do  starych,  przegniłych  pali,  wbitych  w 

piasek.  Prowizoryczna  keja  kołysała  się  na  falach.  Janna  nie  miała  doświadczenia  i  nie 

wiedziała, jak belka zareaguje na jej ruchy. Kilka razy niewiele brakowało, by spadła. 

Stanęła  na  brzegu  i  nieufnie  spoglądała  na  podskakującą  belkę.  Przesunęła  dłonią  po 

włosach, zawahała się i wzruszyła ramionami. 

- Nie warto było:.. - Mruknęła i odwróciła się. 

- Czego nie warto? 

-  Suszyć  włosów.  Potknę  się  na  tej  belce  i  wpadnę  do  zatoki  -  stwierdziła 

zrezygnowanym  głosem.  Znowu  zadrżała,  tym  razem  z  powodu  wiatru.  -  Chociaż  z  drugiej 

strony  może  warto  spróbować,  choćby  dla  dżinsów.  Wyschły  już?  -  dodała,  spoglądając  na 

Kruka. 

- Powinny. 

- Obawiałam się, że tak powiesz. 

-  Zaczekaj  -  powiedział,  chwytając  ją  za  ramię.  -  Przyniosę  ci  dżinsy.  I  chustkę  - 

dodał, gdy wiatr rozwiał jej włosy, zamieniając je w wilgotną, jedwabistą chmurę. 

Kilka  pasemek  dotknęło  jego  twarzy.  Wydawały  się  chłodne  i  pachniały  słodko  w 

słonym powietrzu. 

-  Boisz  się,  że  znów  będziesz  musiał  mnie  wyławiać?  -  spytała  Janna  z  kpiną  i 

spojrzała na belkę. 

background image

Kruk  poczuł,  jak  krew  wrze  w  nim  na  wspomnienie  nagiej  Janny,  którą  wycierał  i 

otulał  kocem.  Mrucząc  pod  nosem,  by  uciszyć  nieposłuszne  myśli,  przeszedł  po  belce  do 

„Czarnej  Gwiazdy”.  Po  chwili  wrócił  z  dżinsami,  wciąż  jeszcze  ciepłymi  po  suszeniu  nad 

kuchenką, i jasną, zielono - niebieską chustką. Janna raz tylko spojrzała na delikatną tkaninę i 

wiedziała, że chustka należała do Angel. 

-  Nie  -  odsunęła  jego  dłoń.  -  Mogłabym  ją  zniszczyć.  -  Przyglądała  się  pięknym, 

zielono - niebieskim pasmom i przyszła jej do głowy ponura myśl. - Założę się, że oczy Angel 

są tego samego koloru. 

Kruk uniósł brwi. - Skąd wiesz? Janna westchnęła. 

- I jest blondynką. Zgadza się? Mała, drobna, wiotka, pełna gracji, z figurą, która może 

złamać serce każdego mężczyzny, uśmiechem sugerującym namiętność i wrażliwość? 

- Jesteś czarownicą? - spytał, tylko częściowo żartując. 

- Jeśli tak by było, Angel stałaby się już ropuchą - mruknęła pod nosem. 

- Co? 

- Nic - odparła pogodnie. 

Wzięła  dżinsy  i  rozejrzała  się,  na  czym  można  tu  usiąść  i  co  nie  byłoby  mokre. 

Wymruczała  jedno  z  ulubionych  przekleństw  swoich  braci.  Życie  nie  było  sprawiedliwe. 

Żeby  włożyć  dżinsy,  nie  mocząc  ich  przy  tym,  musiałaby  podskakiwać  najpierw  na  jednej, 

potem  na  drugiej  nodze.  Wyglądałaby  mniej  więcej  tak  elegancko  jak  prosię  na  wrotkach.  A 

tymczasem Kruk patrzyłby i porównywał ją z tą delikatną, wiotką Angel. 

Janna  przeszukała  w  pamięci  używany  przez  braci  słownik  epitetów.  Znalazła  kilka 

rzeczywiście  zachwycających  określeń  i  wymówiła  je  w  duchu.  Wreszcie,  odprężona, 

uśmiechnęła się. Zawsze wiedziała, że bracia do czegoś się przydają. 

- Poczekaj - rzucił Kruk, uświadamiając sobie kłopoty Janny, gdy próbowała utrzymać 

się na jednej nodze, stojąc na śliskich kamykach plaży. - Oprzyj się o mnie. 

Zawahała się, a potem wzruszyła ramionami. Miał ją nagą w łóżku i nawet palcem nie 

kiwnął. Nie zrobi na nim wrażenia, jeśli oprze swoją pupę o jego uda. 

Niestety  oparcie  na  Kruku  nie  wystarczało  do  wykonania  zadania.  Dżinsy 

prawdopodobnie  zbiegły się w praniu. A teraz nie sposób było ich włożyć. Najlepszą metodą 

było  wbijanie  się  w  nie.  Tenisówki  zaczepiały  się  o  ciasne  nogawki  i  Janna  rzeczywiście 

musiała się nieźle namęczyć. 

Jak  długo  potrafił,  Kruk  cierpliwie  znosił  ocieranie  się  krągłych  pośladków  Janny  o 

swoje  uda.  W  końcu  objął  dziewczynę  ramieniem  i  przytrzymał  mocniej  w  nadziei,  że  nie 

będzie  musiała  się  tak  miotać.  Częściowo  zamiar  się  powiódł.  Z  drugiej  strony  Janna  z 

background image

konieczności  oparła  piersi  o  jego  przedramię.  Kruk  nie  był  pewien,  czy  ma  się  cieszyć,  czy 

żałować,  że  stanik  dziewczyny,  podobnie  jak  skarpetki,  nie  zdążył  wyschnąć, gdyż zaginął w 

czasie rozbierania. 

Zmysłowe  wspomnienia  pojawiły  się  w  jego  umyśle  niczym  ławica  łososi  w 

tajemniczym mroku morza. 

Z trudem tłumiąc jęk, Kruk odwrócił się tak, by Janna mogła oprzeć się raczej na jego 

biodrze  niż  udach.  Szybkość  i  intensywność,  z  jaką  nadeszło  podniecenie,  zaskoczyły  go 

zupełnie.  Powtarzał  sobie,  że  przecież  nie  jest  już  nastolatkiem,  by  tracić  zmysły  z  powodu 

dotyku  piersi  kobiety.  Już  dawno  poznał  sekrety  różnicy  płci.  Znał  swoje  potrzeby, wiedział, 

kiedy nad nimi zapanować, a kiedy ulec. A teraz chwila zdecydowanie nie była odpowiednia, 

by ulegać. 

Nawet  pobieżna  analiza  sytuacji  dowodziła,  że  Janna  jest  wobec  niego  bezbronna. 

Wiedzieli  o  tym  oboje.  Był  od  niej  silniejszy, znał te ziemie, znał morze, wiedział, jak można 

tu  przeżyć.  Ocalił  jej  życie.  Ona  była  zwykłą  turystką  szukającą  przygód.  I  zdawała  sobie 

sprawę, co zawdzięcza swemu wybawcy. 

Właśnie  z  tego  powodu  była  bezbronna.  Gdyby  poprosił,  oddałaby  mu  się  bez 

wahania.  Widział  to  w  jej  oczach,  gdy  spoglądała  na  niego  ukradkiem,  z  podziwem  bliskim 

nabożnej  czci.  A  może  tylko  z  lękiem?  Czy  dlatego  czasem  drżała?  Czy  instynktownie 

wyczuwała to, co on uświadomił sobie w tej chwili? 

Pragnął jej tak mocno, że z trudem nad sobą panował. 

Ocalił jej życie, a teraz jakaś dzika, nieopanowana część jego natury upierała się, że ta 

kobieta należy do niego. 

Próbował  zwalczyć  tę  myśl.  Nie  chciał  brać  jej  w  taki  sposób.  Nie  chciał  kobiety, 

którą  w  jego  ramiona  pcha  wdzięczność  i  pierwotny  instynkt  przetrwania.  Chciał,  by  Janna 

przyszła  do  niego  z  własnej  woli,  gdy  będzie  mogła  zostać  z  nim  albo  wrócić  do 

cywilizowanego świata. 

I  jeśli  tylko  będzie  to  sobie  powtarzał  dostatecznie  często,  może  nawet  sam  w  to 

uwierzy. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Morze  cofnęło  się  przy  odpływie,  zostawiając  za  sobą  śliski  od  wodorostów,  lśniący 

pas brzegu - jakby właśnie po to, by Kruk i Janna mogli poszukać czegoś na obiad. Jedzenie 

tego,  co  znaleźli,  nie  było  właściwie  konieczne.  Kruk  miał  dość  awaryjnych  zapasów,  by 

wystarczyło  na  te  parę  dni,  nim  minie  sztorm.  Z  drugiej  strony  wolał  z  nich  nie  korzystać, 

dopóki  nie  było  to  konieczne.  Wprawdzie  niewielka  była  szansa,  że  burza  potrwa  dłużej  niż 

kilka  dni,  ale  od  przezorności  często  zależało  przetrwanie.  Złe  planowanie  było  częściej 

przyczyną kłopotów niż pech. 

Poza  tym  Kruk  lubił  spacerować  z  Janną  wzdłuż  brzegu.  Trafili  na  chwilę  pomiędzy 

frontami  szkwałów,  gdy  deszcz  stał  się  zaledwie  rodzajem  lśniącej  krawędzi  wiatru.  Janna 

przyjmowała  wiatr,  mgłę  i  deszcz  z  tym  samym  humorem,  z  jakim  przyjmowała  konieczność 

noszenia sięgających kolan swetrów i kurtek. 

Kruk znał wiele kobiet, które wolałyby raczej zamknąć się w ciepłej łodzi niż brnąć po 

zimnych  śliskich  skałach,  poszukując  okazów  morskiej  fauny,  jakie  tylko  naukowiec lub ktoś 

bardzo  głodny  mógłby  opisywać  z  entuzjazmem.  Janna  była  jednym  i  drugim.  W  tej  chwili 

przykucnęła  nad  kałużą  wody,  którą  za  kilka  godzin  fale  przypływu  zaleją  pianą.  Spod  zbyt 

obszernej kurtki wyłaniały się smukłe nogi w dżinsach. 

Kruk  wiedział,  że  te  nogi  lepiej  wyglądałyby  na  łodzi,  gdzie  Janna  nosiłaby  tylko 

jedną z jego długich koszul, a dżinsy suszyłby się nad palnikiem. 

Ta  myśl  wywołała  uśmiech  na  jego  twarzy.  Zapach  mokrych  dżinsów  będzie  mu  się 

teraz  kojarzył  z  dniami,  gdy  letnia  burza  przyniosła  mu  prezent  i  uwięziła  go  w  zatoce,  by 

mógł  się  tym  prezentem  nacieszyć.  Nie  pamiętał  już,  kiedy  bawił  się  tak  dobrze,  jak  przez 

ostatnie trzy dni. Janna była dobrym kompanem. Jej bystry umysł i ogromne poczucie humoru 

sprawiały,  że  godziny  płynęły  niezauważenie.  Przynajmniej  w  dzień.  Świadomość,  że 

dziewczyna leży o metr od niego, sprawiała, że noce dłużyły się niezwykle. 

- Jak byś to nazwał? - zwróciła się Janna do Kruka. 

Z wyraźnym niedowierzaniem spoglądał to na nią, to na stworzenie, które trzymała w 

dłoni. 

- Mówiłaś, że co studiowałaś? 

Janna zmarszczyła brwi, a potem się roześmiała. 

-  Biologię  morską.  Jeśli  jesteś ciekawy, to wiedz, że trzymam Phylum echinodermata 

z klasy Echinoidea znany przyjaciołom jako Strongylocentrotus purpuratus. A teraz powiedz, 

background image

jak ty to nazywasz? 

- Fioletowy morski jeżowiec - odparł sucho Kruk. 

Janna spojrzała na pochmurne niebo, jakby szukała pomocy lub natchnienia. 

-  W  haida  -  wyjaśniła.  -  Jak  nazywacie  fioletowego  morskiego  jeżowca  w  języku 

haida? 

Spojrzała  na  Kruka  uważnie  i  pochyliła  głowę,  jakby  nie  mogła  się  doczekać 

odpowiedzi.  Od  Kruka  dowiedziała  się,  że  język  haida  był  określany  jako  izolowany,  nie 

powiązany  z  żadnym  innym  na  świecie.  Baskijski  był  drugim  izolowanym  językiem. 

Pozostałe  należały  do  jednej  czy  drugiej  z  spokrewnionych  ze  sobą  grup,  tak  jak  języki 

romańskie. Haida był pod tym względem wyjątkowy. 

Jak  ten  mężczyzna,  który  także  ją  fascynował.  Kruk  ściągnął  wargi,  jakby  oceniając 

zapał  Janny.  Był  dziwnie  dumny  z  tego,  że  zaciekawił  ją  język  haida.  Od dawna wiedział, że 

jego ojczysta mowa była inna niż wszystkie. Ale dopiero Janna uświadomiła mu, jak rzadki w 

istocie jest ten język. Życie przy niej z każdą chwilą stawało się ciekawsze. 

- Kruku? 

Roześmiał się cicho, nim odpowiedział na jej pytanie w Haida. 

Janna  wysłuchała  krótkiej  burzy  dźwięków,  oznaczającej  haidańskie  imię  fioletowego 

morskiego jeżowca. 

- Co to znaczy? - spytała. 

Kruk uśmiechnął się szeroko pod czarnym wąsem. 

- Nie ma... 

-  Dokładnego  tłumaczenia  -  dokończyła  Janna  i  jęknęła.  Zbyt  często  słyszała  ostatnio 

to zdanie. - Więc podaj mniej dosłownie. 

- Okrągły, fioletowy, kolczasty, jadalny mieszkaniec morskich skał. 

-  No  widzisz?  -  uśmiechnęła  się  tryumfalnie.  -  Nieważne,  jak  wyjątkowy  jest  język. 

Stworzył  go  ludzki  umysł,  posługując  się  wciąż  tym  samym  bazowym  diagramem.  Nazwy są 

opisowe.  Naukowa  nazwa  fioletowego  jeżowca  mówi  mniej  więcej  to  samo,  co  nazwa  w 

haida,  choć  bardziej  szczegółowo.  Z  wyjątkiem  jadalności.  -  Uśmiechnęła  się.  -  Na  ogół 

naukowcy nie są zainteresowani zjadaniem obiektów badań. 

Kruk obserwował kolczastego, jaskrawofioletowego jeżowca. 

- Rozumiem ich - stwierdził z przejęciem. - Sam jego widok odbiera apetyt. 

. - W Japonii ikra jeżowca jest takim przysmakiem Jak kawior w Rosji. 

- Nie jesteśmy w Japonii. 

- Gdzie twoje zamiłowanie do przygód? 

background image

- Na dnie zatoki razem z twoim rozumem - odparował. 

- Nie będzie zupy z jeżowca? 

- Nie będzie. 

- A może jeżowiec na surowo? 

- A może piasek na surowo? 

-  Orły  jadają  jeżowce  -  zakończyła  Janna,  wspominając  swe  zaskoczenie,  gdy 

zobaczyła młodego, nieopierzonego orła, który przysiadł na belce i zjadał jeżowce, robiąc to z 

wyraźnym apetytem. 

- Jestem z rodu kruka, nie orła. 

Iskierki  rozbawienia  zniknęły  z oczu Janny zastąpione wyrazem ciekawości. Chciała... 

musiała... dowiedzieć się o nim jak najwięcej. 

- Co? 

-  Haida  dzielą  się  na  dwie  grupy,  orła i kruka - wyjaśnił. - Moja matka była krukiem. 

A zatem i ja jestem krukiem. 

- Czy Haida tworzyli społeczeństwo matriarchalne? 

- W pewien sposób. - Uśmiechnął się krzywo. - I bardzo dobrze, gdyż moim ojcem był 

szkocki  wędkarz  o  imieniu  Carl,  który  wyjechał,  gdy  tylko  skończyło  się  tarło  łososia. 

Dlatego nazywam się Carlson Kruk. 

- Czy ten człowiek wiedział, że twoja matka jest w ciąży? 

Ledwo  zdążyła  to  powiedzieć,  zorientowała  się,  że  staje  się  zbyt  dociekliwa.  Lecz 

chciała poznać Kruka jak najlepiej i ta potrzeba tłumiła dobre maniery. 

-  Wątpię.  -  Wzruszył  ramionami.  -  Wątpię,  czy  miałoby  to  znaczenie,  nawet  gdyby 

wiedział.  -  Zawahał  się  i  dodał  cicho:  -  Poderwał  matkę  w  barze.  Ciągle  potrzebowała 

pieniędzy na alkohol. 

W  oczach  Janny  błysnęły  łzy.  Przypomniała  sobie,  jak  dumny  był jej ojciec z udanych 

synów  i  córki,  jak  wiele  miłości  było  w  ich  rodzinie.  A  potem  pomyślała  o  Kruku,  który 

dorastał pozbawiony takiej miłości. 

- Cóż za strata - szepnęła. - Większość mężczyzn byłaby gotowa na wszystko, by mieć 

podobnego do ciebie syna. 

Kruk przymknął na chwilę oczy. 

- Nie bardzo - rzekł w końcu szorstko. Otworzył oczy. - Jestem Haida. Indianin. Może 

nie ma to znaczenia tu i teraz, w tej zatoce, ale tam, skąd ty pochodzisz, jest piekielnie ważne. 

Janna  chciała  zaprotestować,  ale powstrzymała się· To, co mówił Kruk, było prawdą. 

Wprawdzie jej się to nie podobało, ale była zbyt wielką realistką, by zaprzeczyć. 

background image

- Ja tego tak nie odczuwam - oznajmiła dobitnie. - Jesteś mężczyzną, Carlsonie Kruku. 

Najwspanialszym, jakiego w życiu spotkałam. Tylko to się dla mnie liczy. I nie ma znaczenia, 

czy jestem w Zatoce Totemu, czy na Księżycu. 

Głos  Janny  załamał  się.  Odwróciła  się  szybko,  układając  w  kamiennym  gnieździe 

kruchego,  kłującego  jeżowca.  Szybko  otarła  łzy  rękawem  grubego  swetra.  Był  wilgotny  i 

pachniał trochę morzem, a trochę mężczyzną. 

- Janno. - Głos Kruka był głęboki, delikatny i chrapliwy. 

Przyciągnął ją ku sobie i, wsuwając pod brodę stwardniałą dłoń, uniósł lekko jej twarz. 

Zaczął  coś  mówić,  dostrzegł  łzy  i  poczuł,  że  traci  oddech.  Zbliżył  usta  i  musnął wargami  jej 

rzęsy.  Zdumiał  się,  że  tak  trudno  było mu przerwać ten delikatny pocałunek. Powoli odsunął 

się od dziewczyny. 

- Nie byłem nieszczęśliwy - wyznał cicho. - U Haida dzieci należą do szczepu matki, a 

chłopcy  przechodzą  inicjację  pod  opieką  jej  braci.  Wychowali  mnie  wujowie,  co  jest 

zwyczajem mojego ludu. 

- A twoja matka? - szepnęła niepewnie Janna. 

-  Zanim  skończyłem  sześć  lat,  matka  nie  potrafiła  zadbać  nawet  sama  o  siebie. 

Porzuciła  mnie  i  ciągle  piła.  Na  cztery  lata  przed  jej  śmiercią  wuj  adoptował  mnie  zgodnie  z 

prawem  plemiennym  i  prawem  kanadyjskim.  Eddy  jest  dobrym  człowiekiem  i  silnym 

mężczyzną.  Latem  łowi  łososie,  a  zimą  rzeźbi  wizerunki  równie  stare  i  niezwykłe  jak  język 

haida.  Polubiłabyś  Eddy'ego.  On  by  cię  pokochał.  W  pogardzie  ma  tylko  kobiety  zbyt 

rozpieszczone, by wędrować podczas burzy po Wyspach Królowej Charlotty. 

Janna  przyglądała  mu  się  uważnie,  szukając  skrywanych  pod  słowami  emocji. 

Wyczuwała,  że  zwykle  niechętnie  mówi  o  rodzicach...  A  jednak  jej  opowiedział  o  swoim 

dzieciństwie.  Kiedy  spojrzała  w  lśniące  czarne  oczy,  najwyższym  wysiłkiem  woli 

powstrzymała  się,  by  nie  rzucić  mu  się  w  ramiona.  Przecież  taki  gest  byłby  katastrofą. 

Niezależnie  od  gustów  Eddy'ego,  Kruka  pociągały  kruche  blondynki,  które  nosiły  jedwabne 

chusty w kolorze idealnie dopasowanym do tajemniczych, błękitno - zielonych oczu. 

-  Czy  Eddy  jest  mężczyzną  w  dostatecznym  stopniu,  by  zjeść  zupę  z  jeżowca?  - 

zapytała w nadziei, że Kruk nie zauważy, jak drżą jej wargi i wyginają się w podkówkę. 

- Nie mogę się doczekać, żeby to sprawdzić. 

- Uśmiechnął się nagle. 

Janna odwróciła twarz ku morzu. Zbliżała się kolejna linia szkwału. 

- Jak długo będziemy czekać? - zapytała. 

- Na zupę? 

background image

- Na szkwał. 

Kruk  spojrzał  na  morze.  Zmarszczył  czoło,  widząc  gęstą  czarną  ścianę  chmur, 

zbliżającą się ku nim na skrzydłach coraz silniejszego wiatru. 

-  Akurat  tyle,  żeby  wrócić  na  łódź.  O  ile  będziemy  mieli  szczęście.  Niech to licho! O 

czym  ja  myślałem,  do  diabła?  Powinienem  wiedzieć,  że  nie  należy  odwracać  się  plecami  do 

morza. 

-  Nie  zdążymy  już  nazbierać  ostryg?  -  spytała  Janna,  przypominając  sobie  niewielką 

ławicę, którą minęli po drodze do ujścia zatoki. 

- Zajmę się tym. Ty wracaj na łódź, żebyś nie zmokła. 

- A co z tobą? 

- Jeśli przemoknę, będę w przyszłości obserwował niebo. - I nie zwracał uwagi na to, 

jak wdzięcznie poruszasz biodrami, kiedy schylasz się i grzebiesz w kałuży, dodał w myśli. 

- Skończą ci się suche rzeczy. 

- To włożę śpiwór. 

-  Wykluczone  -  stwierdziła,  stanowczo  kręcąc  głową.  Światło  migotało  wśród  jej 

falujących, cynamonowych włosów. - Owinę się prześcieradłem i oddam ci ubranie. 

Sama  myśl  o  Jannie  nagiej  pod  granatowym  prześcieradłem  wywołała  uśmiech  na 

twarzy Kruka. I na nic zdała się złożona samemu sobie obietnica, że będzie o niej myślał jak o 

siostrze. 

.  Janna  nie  widziała  już  tego  uśmiechu.  Odwróciła  się  i  ruszyła  wzdłuż  brzegu  do 

miejsca,  gdzie  była  przycumowana  „Czarna  Gwiazda”.  Kruk  obserwował  ją  przez  chwilę, 

podziwiając,  że  tak  cudownie  kołysze  biodrami.  Tłumiąc  przekleństwo,  musiał  przyznać,  że 

bardzo  pragnął  zbadać  dłońmi  wspaniałe  plecy  Janny,  wypukłości  bioder  i  krągłość 

pośladków.  Była taka przyjemna, ciepła, jędrna i kobieca, pobudzająca zmysły. Czy jej by się 

to spodobało? 

Takie rozmyślania utrudniały Krukowi marsz. 

Przeklinając  w  duchu,  zastanawiał  się,  jak  zdoła  utrzymać  łapy  z  daleka  od  tej 

dziewczyny przez dwa deszczowe i wietrzne dni, które przewidywała prognoza pogody. 

- Kruku? - zawołała Janna. 

Uniósł  głowę  i  zauważył,  że  stoi  w  miejscu  i  nad  czymś  się  zastanawia.  Zaklął  pod 

nosem. Samokontrola nigdy dotąd nie sprawiała mu takich problemów. 

- Coś się stało? - spytała. 

-  Nie  -  odparł  niemal  szorstkim  tonem.  -  Zastanawiałem  się  tylko,  jak  długo  jeszcze 

będziemy uwięzieni w tej cholernej zatoce. 

background image

- Aha. 

.  Janna  uśmiechnęła  się  beznamiętnie.  Odwróciła  się  i  odeszła  jak  najszybciej.  Dzień 

stracił swój urok. Ona cieszyła się każdą chwilą spędzoną z Krukiem, a on odliczał minuty do 

chwili,  gdy  burza  przycichnie  i  będą  mogli  odpłynąć.  Lecz  nie  była  tym  zaskoczona.  Jeśli 

kiedykolwiek  marzył  o  uwięzieniu  w  zatoce,  to  raczej  ze  słodką  Angel,  a  nie  z  obcą 

ciemnowłosą dziewczyną. 

Kruk  był  mężczyzną,  o  jakim  Janna  śniła  od  dawna  zanim  jeszcze  wyłowił  ją  z 

zimnego morza. Jego inteligencja fascynowała ją równie mocno jak siła, a śmiech powodował 

wrażenie,  że  stanęła  w  powodzi  słonecznego  światła.  Drżenie  budziła  sama  myśl  o  tym,  że 

taki mężczyzna mógłby jej pożądać. 

Linia  szkwału  dotarła  do  brzegu  w  chwili,  gdy  Janna  znalazła  się  w  kabinie  łodzi. 

Kruk przywiązał drugą belkę, dzięki czemu mogła łatwiej przejść po podskakującej kei. Ale i 

tak była wdzięczna losowi, że nie musi robić tego w deszczu. 

Uśmiechnęła  się smutno. To ładnie z jego strony, że przydźwigał jeden z tych starych 

pni i dołączył do pomostu, by przy każdym wejściu lub zejściu z łodzi nie ryzykowała kąpieli. 

Z  fascynacją  obserwowała,  jak  nagi  do  pasa  manewrował  belką  w  wodzie.  Ogromna  siła 

Kruka mogła budzić przerażenie. 

A przecież Janna niczego nie pragnęła bardziej, niż gładzić dłońmi jego potężne ciało i 

rozkoszować się ciepłem smagłej skóry. Zastanawiała się, czy Kruk pachnie bardziej morzem, 

czy  może  cedrem.  A  może  jego  zapach  był  mieszaniną  soli,  cedru  i  wonią  mężczyzny, 

mieszaniną tak złożoną i pierwotną jak sam Kruk? 

- Jego skóra może mieć smak kawioru lub wiśniowego placka - mruknęła do siebie. - 

Albo  deszczu,  albo  wina.  Och,  do  diabła.  Przestań  się  dręczyć  tym,  czego  i  tak  nie 

zdobędziesz.  Lepiej  napij  się  herbaty.  Kruk  zmoknie  i  przemarznie,  zanim  nazbiera  pełen 

kubełek ostryg na kolację. 

Nastawiła  wodę  i  przygotowała  dwa  kubki.  Lubiła  dość  słabą  herbatę  z  cukrem  i 

cytryną.  Kruk  parzył  tak  mocną,  że  mogłaby  wytrawić  stal,  a  potem,  brytyjskim  zwyczajem, 

dodawał  do  niej  mleko  z  puszki  i  cukier.  Janna  raz  spróbowała  tej  cieczy  i  wciąż  nie  była 

pewna, jak smakowała. Wiedziała tylko jedno: na pewno nie miała smaku herbaty. 

Gdy woda zawrzała, starannie napełniła kubki, zostawiając w jednym miejsce na sporą 

ilość mleka. Przekroczyła wąskie przejście i przysiadła przy specjalnie zrobionym stole, który 

zajmował sporą część kajuty. Jego blat był większy niż zwykle stoliki na łodzi, gdyż Kruk był 

potężniejszy niż przeciętny mężczyzna. Na noc stolik był opuszczany, chowany w zagłębieniu 

i przykrywany specjalnie zrobionym materacem. Normalnie Kruk po prostu opuszczał kajutę i 

background image

jadł  posiłki  siedząc  na  jednym  z  wyściełanych  stołków  na  rufie.  Ale  odkąd  na  łodzi  znalazła 

się Janna, uparł się, że będzie rozstawiał stolik co rano i składał po kolacji. 

Janna spojrzała na niewielką trójkątną kajutę na dziobie, w której sypiała. Z obu stron 

były wąskie koje, a między nimi klinowate przejście. Od razu wiedziała, dlaczego Kruk tu nie 

sypia. Koje były tu dla niego zbyt wąskie i krótkie. 

Z  roztargnieniem  obejrzała  herbatę,  badając  kolor  płynu.  Idealny.  Kuchennym  nożem 

odkroiła  kawałek  cytryny.  Nóż  był  bardzo  ostry,  jak  wszystkie  noże  Kruka.  Była  mu  za  to 

wdzięczna.  Tylko  ostry nóż w doświadczonej dłoni mógł rozciąć twardy materiał ratunkowej 

kamizelki, która wiązała ją z tonącą łodzią. 

Zadrżała  mimowolnie  i  dodała  do  herbaty  łyżeczkę  cukru.  Starannie  zapakowała 

resztkę  znalezionej  w  lodówce  cytryny.  I  tak  była  zadowolona.  Cytryny  na  Wyspach 

Królowej Charlotty to rzadko spotykany owoc. 

Niespokojnie  rozglądała  się  po  łodzi.  Zatrzymała  wzrok  na  niewielkiej  podkładce  i 

ołówku,  które  Kruk  wyszukał,  by  mogła  szkicować.  Wyciągnęła  rękę,  ale  zrezygnowała  z 

rysowania. 

Wyszła  na  rufę  „Czarnej  Gwiazdy.  Zaciągnięty  brezent  osłaniał  pokład  przed 

deszczem  i  wiatrem,  a  rufa  łodzi  stała  się  jakby  dodatkową  kajutą.  Deszcz  szumiał 

nieustannie.  Zwykle  działało  to  na  nią  kojąco,  ale  teraz  pragnęła  usłyszeć  głos  Kruka. 

Pochyliła się, wyglądając przez przezroczyste plastykowe otwory w brezencie. Widziała tylko 

strugi deszczu. Padał tak, że z trudem sięgała spojrzeniem brzegu. 

Łódź  kołysała  się  lekko;  odbijacze  chroniły  kadłub  przed  belkami  kei.  Janna 

przymknęła  oczy.  Przez  dłuższy  czas  słuchała  wiatru,  deszczu  i  niespokojnego  morza. 

Przyzwyczaiła się do tego, że jest sama, ale nie do tego, że jest samotna. A tak właśnie czuła 

się w tej chwili. Samotnie. 

- Hej tam na „Czarnej Gwieździe”! Ostrygi wchodzą na pokład. 

Janna  poczuła,  że  ogarniają  fala  ciepła.  Natychmiast  pobiegła,  by  rozsunąć  zamek.  W 

otworze  pojawiło  się  wiadro,  a  tuż  za  mm  Kruk.  Ściągnął  brezent i spojrzał na Jannę. Mimo 

wodoszczelnej  kurtki  był  mokry  jak  foka.  Zrzucił  kurtkę,  strząsnął  z  niej  wodę  i  zawiesił  na 

kołku, a potem wciągnął nosem powietrze. 

- Ach - zahuczał - moja ulubiona kolacja. Tenisówki z rożna i pieczone dżinsy. 

Janna wybuchnęła śmiechem. Wyciągnęła rękę po wiadro i zauważyła, że prócz ostryg 

leży tam butelka wina. 

-  Widzę,  że  na  tych  wyspach  są,  hm,  dość  niezwykłe  ławice  ostryg  -  zauważyła, 

wyjmując wino: 

background image

- Stary sekret Haida - Kruk odpowiedział z uśmiechem. 

-  Ktoś  musiał  dopuścić  do  tego  sekretu  Francuzów  -  odparła,  patrząc  na  etykietę.  - 

Skąd wiedziałeś, że uwielbiam chardonnay? 

- Już mówiłem - rzekł stłumionym głosem. Pochylił się, by zdjąć przemoczone buty. - 

Wyglądasz na kobietę, która potrafi cieszyć się życiem. 

- A co się stało z twoją ręką? - spytała nagle, odstawiając butelkę. 

Spojrzał na grzbiet dłoni. Było tam kilka cienkich, nabrzmiałych linii. 

-  Skorupiaki  -  odparł,  wzruszając  ramionami.  Nie dodał, że zamiast myśleć o tym, co 

robi,  myślał  o  Jannie.  -  To  nic  poważnego  -  dodał.  Szybko  oblizał  skórę  i  zbadał  płytkie 

nacięcia. 

-  Może  stać  się  czymś  poważnym,  jeśli  się  tym  nie  zajmiesz  -  odparła  surowo.  - 

Zadrapania skorupiaków często prowadzą do zakażenia. 

Weszła  do  kajuty  i  po  chwili  wróciła  z  gorącą  wodą i maścią z antybiotykiem. Zanim 

Kruk  zdążył  zaprotestować,  chwyciła  jego  dłoń  i  obmyła  starannie,  po  czym  przysunęła  do 

światła. Zadrapania były płytkie i czyste, więc powinny szybko się zagoić. Naprawdę nie było 

powodu  do  niepokoju.  Powinna  puścić  jego  rękę  i  wrócić  do  kajuty,  ale  tego  jakoś  nie 

potrafiła zrobić. 

Pragnienie,  by  mocną  dłoń  Kruka  unieść  do  ust  i  całować  drobne  ranki,  było  niemal 

nie  do  opanowania.  Powstrzymała  ją  tylko  świadomość,  że  taki  pocałunek  byłby  bardziej 

zmysłowy  niż  kojący.  Wymyślając  sobie  od  idiotek,  przedłużyła  kontakt,  ponownie 

przemywając dłoń mężczyzny, dotykając go w jedyny sposób, na jaki mogła sobie pozwolić. 

Kruk  siedział  nieruchomo  i  rozkoszował  się  delikatnym  ciepłem  rąk  Janny.  Włosy 

wysunęły  się spod klamry, którą spinała je na karku. Ciemno - cynamonowe kosmyki zwijały 

się przy jej policzkach niczym migotliwe płomienie. Zastanowił się, co by odczuwał, gdyby te 

jedwabiste  włosy  opadły  swobodnie  na  jego  nagie  ramiona  i  pierś.  A  potem  zdziwił  się, 

dlaczego właściwie dręczy sam siebie z powodu kobiety, której 'nie powinien nawet dotykać. 

Janna  wytarła  dłoń  tak  samo  starannie,  jak  ją  przemywała.  Bez  pośpiechu 

posmarowała ranki maścią, a potem zrobiła to raz jeszcze. Kiedy nie miała już,; pretekstu, by 

dotykać Kruka, niechętnie wypuściła z dłoni jego rękę. 

-  Gotowe.  Ranki  szybko  się  zagoją  -  usłyszała  własny  głos  i  stwierdziła,  że  był 

chrapliwy. 

- Dzięki. 

Wyprostował  palce,  by  powstrzymać  je  przed  sięgnięciem  po  cudowne  włosy 

dziewczyny. Chciał powiedzieć, że jest mu miło, iż Janna troszczy się o jego rany, nawet tak 

background image

drobne  jak  te  zadrapania.  Na  ogół  nie  lubił,  gdy  kobiety  przejmowały  się  każdym 

skaleczeniem.  Lecz  Janna  zachowywała  się  tak  spokojnie  i  działała  sprawnie,  że  czuł  się 

raczej dopieszczony niż przytłoczony. 

-  Powinnaś  mieć  dzieci.  Byłabyś  wspaniałą  matką·  Masz  delikatne  dłonie  i... -  Ucichł 

nagle, gdy dostrzegł, że Janna zamarła w bezruchu. Wyprostowała się i odwróciła tak szybko, 

że niemal się potknęła. 

- Janno? 

-  Zapomniałam  o  twojej  herbacie  -  odezwała  się  ostrym  tonem.  Teraz  jest  już  tak 

mocna, że mogłaby rozpuścić żelazo. 

- Uwielbiam takie napoje. - Uśmiechnął się. 

Nie  odpowiedziała.  Kruk  zmarszczył  brwi.  Nie  wiedział,  co  takiego  się  stało.  Zwykle 

lubiła przekomarzać się z nim na temat herbaty, tak jak on lubił żartować z tej gorącej wody z 

cukrem, którą sama piła. 

Wstał, by pójść za nią i spytać, o co chodzi. Po trzech krokach był w kajucie. 

- Janno, co... 

-  Jako  twoja  zastępcza  matka  -  przerwała  szorstko  -  powinnam  chyba  zauważyć,  że 

woda kapie z ciebie na podłogę. 

- Na pokład - poprawił ją odruchowo, marszcząc brwi. 

- Na pokład. 

Kruk  zmrużył  oczy,  dostrzegając  z  trudem  hamowany  gniew  Janny.  Obserwował,  jak 

sięga  na  ślepo  do  szuflady  i  wyciąga  szpikulec  do  puszek.  Otworzyła  mleko  jednym  silnym 

uderzeniem,  rozlewając  przy  okazji  trochę  gęstego  białego  płynu.  Ostrożnie  wyciągnął  rękę, 

odebrał puszkę i narzędzie, i położył poza zasięgiem jej rąk. 

- Co się stało? - zapytał. 

- Nic. - Janna słyszała, jak to lodowate słowo odbija się echem pośród ciszy. Patrzyła, 

jak  strużka  mleka  płynie  po  blacie,  i  resztkami  woli  usiłowała  zachować  samokontrolę.  - 

Przepraszam - wykrztusiła w końcu. - Sądzę, że jestem podobna do ciebie. 

- W czym? 

- Zastanawiałam się, jak długo jeszcze będziemy tkwić w tej cholernej zatoce. 

Kruk drgnął, słysząc powtórzone w taki sposób własne słowa. 

-  Nie  to  chciałem  powiedzieć.  Jest  mi  z  tobą  bardzo  dobrze.  Nie  pamiętam,  bym  się 

kiedyś tak często śmiał. 

- Tak. Spełniły się twoje marzenia - powiedziała Janna z dziwnym uśmiechem. - Jesteś 

sierotą,  a  ja  świetnym  materiałem  na  matkę.  Szkoda  że  jesteś  już  za  stary,  żeby  cię 

background image

adoptować. Moglibyśmy śmiać się przez całe życie. 

- Janno… 

- Proszę - przerwała, stawiając przed nim kubek z herbatą. - Pij, zanim ta ciecz przeżre 

się przez naczynie. Otworzę ostrygi. I przebierz się, nim zmarzniesz. 

- Tak, mamo - odpowiedział sucho Kruk, sięgając do guzika koszuli. 

Janna drgnęła, jakby ją uderzył. Kruk zmrużył oczy na widok tej reakcji. 

- Nie miałem zamiaru cię obrazić - powiedział spokojnie. 

-  Która  kobieta  obrazi  się,  słysząc,  że  jest  świetnym  materiałem  na  matkę?  -  spytała 

chłodnym tonem. 

Kruk  chciał  coś  powiedzieć,  zawahał  się  i  rozpiął  koszulę.  Wciągnął  suche  rzeczy, 

mokre rozwiesił dookoła i wyszedł na rufę. Brezent chronił przed wiatrem i deszczem, ale nie 

przed zimnem. Kajuta była o wiele przytulniejsza. 

- Nie jest ci zimno? - zapytał. 

Wzruszyła ramionami i nadal walczyła z ostrygami. Nóż, którego używała, był krótki i 

ostry. Miał zbyt krótki trzonek. Janna miała ogromne trudności w posługiwaniu się nim. 

Ja to zrobię - zaproponował. - Wracaj do kabiny, tam jest ciepło. 

Tak,  tatku  -  mruknęła,  ale  nie  oddała  mu noża. Sam pomysł, że mógłby wobec Janny 

żywić ojcowskie uczucia, był tak niedorzeczny, że Kruk musiał się roześmiać. 

Po  chwili  Janna  uniosła  głowę  i  także  się  uśmiechnęła.  Nie  był  to  najweselszy 

uśmiech,  ale  na  więcej  w  tej  chwili  nie  było  jej  stać.  Wciąż  czuła  urazę,  że  Kruk  wychwalał 

jej  macierzyńskie  cechy,  kiedy  ona  drżała  jeszcze  od  samego  dotknięcia  jego  dłoni.  Różnica 

między ich reakcjami na siebie nie mogła być bardziej zniechęcająca. 

- Przepraszam - powiedziała. - To chyba przez to ciepło w kajucie. 

-  Albo  głód  -  odparł,  muskając  palcami  jej  wargi.  Oczy  Janny  rozszerzyły  się  ze 

zdumienia. Miała wrażenie że Kruk czyta w jej myślach. 

- Skąd wiedziałeś? - szepnęła. 

- To żadna sztuka - odparł z uśmiechem. - Minęło już pięć godzin od obiadu. 

- Od obiadu? 

- Tak. Pamiętasz, to ten posiłek, który się je po śniadaniu, a przed kolacją. 

- Ach, ten obiad. 

- A są jeszcze inne? - spytał niewinnym tonem. 

-  Oczywiście  -  odparła  drwiąco.  -  Można  jeść  obiad  lub  być  na  obiedzie.  Ostatnio 

bywałam na obiedzie częściej, niż jadłam. 

Kruk otworzył usta, zamknął je z powrotem i wybuchnął śmiechem. 

background image

- Czy ktoś ci mówił, że masz... 

-  Wspaniałe  poczucie  humoru?  -  przerwała,  gwałtownym  ciosem  noża  otwierając 

ostrygę.  -  Tak.  To  jena  z  tych  nudnych  cnót,  którą  zwykle  kwalifikuje  się  na  równi  z 

macierzyństwem. 

- Nie dla kogoś, kto nigdy nie miał matki i kto lubi się śmiać. To są wspaniałe zalety, 

Janno - stwierdził cicho. 

- Doprawdy? - spytała, otwierając kolejną ostrygę. 

Unikała Jego wzroku. 

- Szkoda, że jesteśmy tak daleko od biura reklamacji. Wymieniłabym je na seksapil. 

Kruk  przez  chwilę  patrzył  na  nią,  zdumiony,  ale  zaraz  wytłumaczył  sobie,  że  Janna 

żartuje.  Roześmiał  się,  potrząsając  głową i żałując, że sztorm nie sprowadził Janny do zatoki 

wiele lat temu. 

Nie  była  uwodzicielką,  nie  potrafiła  nawet  rozmawiać  na  temat  seksu  bez 

zażenowania, choć usiłowała to ukryć. 

- Trzymaj - powiedziała, wciskając rękojeść noża w szeroką dłoń Kruka. - Zrobię sos. 

Tu jest dla mnie za zimno. 

Drzwi  zatrzasnęły  się.  Kruk  spojrzał  na  nóż  i  nie  wiedział,  skąd  wzięło  się  wrażenie, 

że Janna wolałaby wbić ostrze raczej w niego, niż w ostrygę. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Zanim  Janna  skończyła przeglądać kajutę w poszukiwaniu keczupu i chrzanu, zdążyła 

przynajmniej  częściowo  odzyskać  zwykłą  swobodę  i  zdrowy  rozsądek.  Powiedziała sobie, że 

przecież  nie  jest  winą  Kruka,  iż  pociągają  go  jasnowłose  anielice.  T  o  nie  jego  kłopot,  że 

coraz trudniej jej przebywać przy nim i nie dotykać go w sposób zdecydowanie mało anielski. 

A sztorm szalał ponad morzem i lądem. 

W  przerwach  między  wybuchami  trzasków,  które  następowały,  gdy  Kruk  usiłował 

złapać w radiu jakąś stację, Janna zrozumiała, że muszą zostać w Zatoce Totemu jeszcze dwa 

dni, nim wiatr przycichnie i umożliwi rejs małym łodziom. 

Tylko dwa dni. Z pewnością potrafi powstrzymać się od okazywania Krukowi swoich 

uczuć i zachować poczucie humoru. 

Janna  ponuro  odłożyła  pudełko  znalezionych  w  szafce  krakersów.  Przez  chwilę 

przyglądała  się  im,  marszcząc  czoło.  Wreszcie  postanowiła  zbadać  rezerwową  chłodziarkę 

„Czarnej  Gwiazdy”.  Wiedziała,  że  w  małej  lodówce  w  kajucie  nie  było  cytryn,  ale  żywiła 

pewne  nadzieje  co  do  magazynku  żywności.  Nie  znalazła  tam  wprawdzie  żadnej  cytryny,  ale 

też nie szukała dokładnie. 

Magazynek  był  czymś  w  rodzaju  długiego,  głębokiego,  plastykowego  pojemnika 

umieszczonego  poniżej  linii  wody  i  dopasowanego  do  krzywizny  kadłuba.  Unoszona  na 

zawiasach  pokrywa  umożliwiała  dostęp·  Janna  podniosła  klapę  i  zajrzała  do  środka.  Nie 

zauważyła  tam  żadnych  cytryn,  ale  mogła  przysiąc,  że  wyczuwała  ich  aromat  wraz  z 

intensywnym  zapachem  cebuli  i  pomarańczy.  Spoglądała  w  ciemność  na  małe,  ustawione  tuż 

obok  siebie  torby.  Zbadanie  ich  zawartości  będzie  wymagało  latarki  i  umiejętności  zwisania 

głową w dół, przy jednoczesnym utrzymywaniu równowagi na krawędzi obudowy. 

To  właśnie  robiła  Janna,  kiedy  wszedł  Kruk.  Na  widok  jej  długich  nagich  nóg  stanął 

jak skamieniały. 

Z  magazynku  żywności  dochodziły  przytłumione  szelesty,  gdy  Janna  w  poszukiwaniu 

cytryn  przesuwała  z  jednego  końca  pojemnika  na  drugi  ziemniaki,  cebulę,  marchewki  i  inne 

przechowywane tam warzywa. 

Do  Kruka  te  dźwięki  prawie  nie  docierały.  Ze  wszystkich  sił  starał  się  powstrzymać, 

by nie przesunąć dłonią od kostek Janny do gładkiej wypukłości bioder. 

Byłoby  to  łatwe.  Trwałoby  kilka  sekund,  nie  dłużej.,  Mógłby  odsunąć  te  cienkie, 

koronkowe  majteczki,  które  teraz  wystawały  spod  zbyt  długiej  koszuli.  Językiem  i  zębami 

background image

mógłby  poznać  każdy  centymetr  jej  skóry  i  powoli  zsuwać  skrawek  bielizny  wzdłuż  tych 

pięknych nóg… 

Zanim to sobie uświadomił, już wyciągał do niej ręce. 

Co ty wyczyniasz, do diabła? - mruknął do Siebie szorstko. 

Spod blatu usłyszał odpowiedź. 

- Szukam cytryn. 

- Cytryn - powtórzył chrapliwie, obserwując, jak jego własna koszula zsuwa się Jannie 

coraz  wyżej,  gdy  dziewczyna  wynurza  się  z  czeluści  magazynku.  Dostrzegł  podniecające 

wgłębienie i ruch bioder pod niebieską koronką, i cały zesztywniał. 

- O Boże - zgrzytnął zębami. 

Na  kilka  sekund  zamknął  oczy  i  próbował  zapanować  nad  pożądaniem.  Bez  skutku. 

Rozlewało się gorącym strumieniem po żyłach. 

-  Cytryn  -  powtórzyła  Janna,  wynurzając  się  z  magazynku.  -  Wiesz,  żeby  osłodzić 

sobie życie. 

Kruk  roześmiał  się  niemal  bezgłośnie,  a  potem  w  ten  sam  sposób  zaklął.  Spodziewał 

się raczej ponurej kolacji z rozgniewaną kobietą, a wszedł do kajuty i zobaczył zgrabną pupę 

Janny,  która  nie  traciła  poczucia  humoru.  Teraz,  jeśli  tylko  poradzi  sobie  z  tą  dziką  żądzą, 

która  go  opanowała,  zdołają  może  wydostać  się  z  zatoki,  zanim  wciągnie  ją  na  koję  i  pozna 

każdy skrawek jej ciała. 

A  to  może  się  nie  udać,  jeśli  nie  przestanie  obserwować  ruchów  jej  bioder.  Teraz. 

Natychmiast. 

Z  jękiem  zmusił  się,  by  odwrócić  wzrok  od  zachęcających  wypukłości  pośladków 

Janny. Na ślepo odnalazł półmisek na ostrygi i wycofał się na rufę, zamykając za sobą drzwi. 

Bardzo  starannie  ułożył  muszle.  Kiedy  spojrzał  przez  ramię  w  okno  kajuty,  ujrzał,  że  Janna 

znów wsunęła się do magazynku. Posępnie ułożył stos ostryg od nowa. Trzykrotnie. 

- Znalazłam! 

- Dzięki Bogu - wymruczał szczerze Kruk i ruszył do kajuty. 

Otworzył  drzwi  i  zamknął  je  za  sobą,  przytrzymując  w  jednej  ręce  ciężki  półmisek. 

Jeden  rzut  oka  powiedział  mu,  że  wrócił  o  kilka  sekund  za  wcześnie  -  Janna  właśnie  się 

wynurzała. Twarz miała zarumienioną, a włosy w całkowitym nieładzie. 

I koszulę podwiniętą aż do pasa. 

Janna też to zauważyła. W obu rękach trzymała cytryny, więc szybkim ruchem bioder 

usiłowała opuścić koszulę. Widząc to, mężczyzna cicho jęknął. 

- Kruku? - zwróciła się do niego. - Co się stało? Skaleczyłeś się nożem? 

background image

Nie, ale tylko dlatego, że nie miałem go ręku. 

Dobry Boże, kobieto, prawo powinno zakazywać takich gestów. 

Zachował  na  tyle  rozsądku,  by  zatrzymać  tę  myśl  dla  siebie.  Odetchnął  głęboko  i 

poczuł dziwny zapach. 

Janna wyczuła go w tej samej chwili. Wrzuciła cytryny do zlewu, otworzyła piekarnik 

i  wyciągnęła  z  niego  zapomniane  dżinsy  i  tenisówki.  Kruk  postawił  ostrygi  w  samą  porę,  by 

chwycić spodnie, nim owinęły mu się wokół głowy. Janna, mrucząc cos do siebie, przerzucała 

buty z ręki do ręki.. 

-  Gdybym  wiedział,  że  jesteś  taka  głodna,  upiekłbym  raczej  dorsza  -  stwierdził  z 

niesmakiem, oglądając dżinsy. 

-  A  kto  ostatnio  wychwalał  zalety  pieczonych  dżinsów?  -  odgryzła  się,  rzucając  na 

podłogę gorące, ale poza tym całe tenisówki. 

Kruk  parsknął  śmiechem  i  złożył.  stygnące  szybko  spodnie.  Janna  zadrżała, 

obserwując  Jego  wielkie  dłonie  niemal  pieszczotliwie gładzące nogawki. Żałowała, że nie ma 

tych dżinsów w tej chwili na sobie. 

- Po co myśleć o pieczonych nóżkach? - mruknęła. 

- Słucham? 

- Eee... czy spodnie już wystygły na tyle, żeby je włożyć? - spytała szybko. 

- A zimno ci? 

Janna otworzyła usta, zastanowiła się i powiedziała: 

- Nic z tego. 

Kruk spojrzał na nią z ukosa. 

- Nic z czego? 

- Nie wciągniesz mnie w kolejną tego typu dyskusję. 

Kruk  przykucnął  z  uśmiechem  i  ostrożnie  dotknął  palcem  tenisówek.  Uniósł  głowę  i 

oświadczył z powagą: 

-  Trzeba  dać  im  jeszcze  dziesięć  minut.  Zjedzmy  ostrygi.  Podeszwy  powinny  do tego 

czasu zmięknąć. - Świetny pomysł. 

Nie  zwracając  uwagi  na  jego  zdumione  spojrzenie,  podniosła  buty  i  wrzuciła  je  do 

piekarnika,  włączyła  palnik  na  pełną  moc  i  zatrzasnęła  drzwiczki.  Odwróciła  się  jak  gdyby 

nigdy nic i zaczęła mieszać sos do ostryg. Kruk czekał. 

Nagle  jego  głęboki,  ciepły  śmiech  wypełnił  kajutę.  Pochylił  się,  zgasił  palnik  i 

wyciągnął buty. 

- Zrobiłabyś to, prawda? - zapytał, wciąż roześmiany. 

background image

-  Jasne  -  zapewniła  go,  walcząc  z  uśmiechem,  który  mimowolnie  pojawił  się  na  jej 

wargach.  -  Pierwszą  rzeczą,  jakiej  bardzo  szybko  uczy  się  młodsza  siostra,  jest  to,  jak 

przewyższać uporem braci, którzy są więksi, silniejsi i twardsi niż ona. 

- Mały wojownik - mruknął. Dotknął jedwabistego pasma jej włosów tak delikatnie, że 

nawet tego nie poczuła. - Dręczyli cię? 

Janna już miała przytaknąć, ale uświadomiła sobie, że nie zawsze tak było. 

-  Czasami,  ale  kochali  mnie  na  swój  sposób.  A  ja  zachowywałam  się  jak  wiedźma. 

Czasami. 

-  Ale  i  tak  ich  kochałaś  -  dokończył  Kruk,  obserwując  delikatny  uśmiech,  jaki  na 

twarzy Janny wywołały wspomnienia. 

-  Tak  -  szepnęła.  -  zawsze  byli  gotowi  mnie  bronić.  Doprowadzali  mnie  do  szału, 

kontrolując  moje  randki.  Niektórych  chłopców  tak  postraszyli,  że  ci  biedacy  ostrzegali 

innych,  a  tamci  po  takich  przestrogach  bali  się  nawet  wziąć  mnie  za  rękę.  Jedynym,  którego 

tolerowali, był chłopak z sąsiedztwa. Lubili Marka. Nigdy się nie narzucał. 

Uśmiech  Janny  znikł.  Gdyby  tylko  wiedzieli,  dlaczego  Mark  nie  podrywał  ich 

dorastającej  młodszej  siostry.  Ale  nie  mogła  mieć  do  nich  pretensji.  Mark  też  właściwie  nie 

wiedział. Nie całkiem. 

- Mark? Twój mąż? 

- Mój były mąż. 

- Dlaczego się rozstaliście? 

Dłonie  Janny  znieruchomiały.  Po  chwili  zdecydowanymi  ruchami  przelała  sos  do 

niewielkiej miseczki. 

- Nie pasowaliśmy do siebie. 

- Co to znaczy? - spytał Kruk, wyczuwając coś innego niż typowe przyczyny rozpadu 

małżeństwa. 

Zawahała się i wreszcie wzruszyła ramionami. 

-  Mark  widział  we  mnie  przyjaciółkę,  towarzyszkę,  siostrę,  czasem  nawet  matkę.  Ale 

nie kochankę - mówiła spokojnie. - Wycisnąć cytrynę do sosu czy wolisz zjeść ją osobno? 

Kruk  przyglądał  się  jej  przez  dłuższą  chwilę.  Chciał  wiedzieć  więcej  o  niej  i 

mężczyźnie,  którego  kiedyś  kochała  i  poślubiła.  Mężczyźnie,  który  najwyraźniej  jej  nie 

kochał. 

- Osobno - odparł w końcu. 

Nie zadał tych pytań, ponieważ oczy Janny były teraz jasnozielone i puste. Nie można 

z  nich  było  niczego  wyczytać.  Nie  mówiły,  czy  była  smutna,  szczęśliwa  czy  obojętna,  gdy 

background image

nastąpił koniec ich małżeństwa. 

Towarzyszkę, siostrę, matkę, ale nie kochankę. 

Kruk  skrzywił  się.  Nic  dziwnego,  że  tak  zareagowała,  gdy  wychwalał  jej  delikatne 

ręce  i  uśmiech.  Ciekawe,  czy pragnęła widzieć w swym mężu raczej kochanka, czy dziecko.. 

Gdy tylko o tym pomyślał, znalazł odpowiedz. Chciała kochanka, a dostała dziecko. 

- Twój mąż musiał być chyba ślepy - stwierdził rzeczowo. 

-  .Cieszę  się,  że  tak  sądzisz  -  odparła.  Jej  pełne  wargi  ułożyły  się  w  uśmiech  równie 

pozbawiony  emocji  jak  oczy.  - Ale, niestety, to nieprawda. Mark jest pilotem. Ma doskonały 

wzrok. Podaj mi korkociąg. 

- Kochałaś go? 

-  Oczywiście,  że  nie,  -  odparła.  -  Wychodzę  za  każdego  mężczyznę,  który  zaprosił 

mnie na randkę więcej niż dwa razy. 

- Janno... - zaczął Kruk. 

-  Korkociąg  -  przypomniała  i  poczęstowała  go  uśmiechem  równie chłodnym jak głos. 

- Bracia pokazali mi kiedyś jak usunąć korek, uderzając ręką o dno butelki, ale nie jestem tak 

silna  jak  oni.  Za  każdym  razem  nabijałam  sobie  siniaka.  Ty  byłbyś  w  tym  dobry.  Silny  i 

zawzięty. Jak oni. 

- Czy wciąż go kochasz? 

- Czy ktoś ci kiedyś powiedział, żebyś pilnował własnych spraw? 

- Tak. Czy wciąż go kochasz? 

- A dlaczego to cię interesuje? - zapytała przez zaciśnięte zęby, czując, jak rozpada się 

z trudem wzniesiona bariera obojętności. 

- Nie mogę pozwolić, żebyś marnowała życie oglądając się za siebie - wyjaśnił cicho. 

-  Ty  mi  nie  pozwolisz...  -  Janna  pokręciła  głową  i  spojrzała  na  stojącego  przed  nią 

potężnego, nieruchomego mężczyznę. - Nie ty odpowiadasz za moje życie. 

Mam  już  ojca  i  trzech  starszych  braci,  którzy  są  prawie  tak  samo  wielcy  i  tak  samo 

aroganccy jak ty. 

- Czy wciąż kochasz Marka? - nie ustępował Kruk. 

-  Nie!  Nie  kocham  go,  odkąd  zasnął  spłakany  w  moich  ramionach,  ponieważ  nie 

potrafił się zmusić, by się ze mną kochać ! 

- Co? - zawołał z niedowierzaniem Kruk. 

-  Ożenił  się  ze  mną,  ponieważ  zawsze  mnie  lubił,  chciał  mieć  dzieci  i  myślał,  że  będę 

wspaniałą  matką.  Sądził,  że  jeśli  jakakolwiek  kobieta  zdoła  go  pobudzić,  to  będę  nią  ja.  Nie 

miał  racji.  Nawet palnikiem nie mogłabym go rozgrzać! Był homoseksualistą i nie potrafił się 

background image

do tego przyznać! 

Janna  słyszała  w  kajucie  echo  własnych  słów  i  była  przerażona.  Nigdy  nikomu  nie 

powiedziała o tej strasznej nocy, gdy ona i jej mąż uświadomili sobie, dlaczego nie mogą żyć 

ze  sobą.  Teraz  też  by  o  tym  nie  mówiła,  gdyby  Kruk  tak  nie  nalegał.  Odetchnęła  głębiej  i 

miała  ochotę  wcisnąć  się  pod  blat,  by  uniknąć  spojrzenia  ciemnych,  pełnych  współczucia 

oczu Kruka. 

- I co? Ulżyło ci? - spytała drżącym głosem? 

- Miałem zamiar zapytać ciebie o to samo. 

-  W  życiu  nie  czułam  się  gorzej.  Następnym  razem  zostaw  mnie  na  dnie  zatoki.  Zbyt 

wysoką cenę płacę za ratunek. 

Kruk wydał niski dźwięk, jakby mimowolne stęknięcie po uderzeniu. 

- To zabawne - odparł w końcu. - To samo powiedziała mi Angel. 

Wykrzywił  wargi  w  smutnym  uśmiechu,  który  rozdzierał  Jannie  serce  i  świadczył,  że 

w jakiś sposób zraniła go głębiej, niż wydawało jej się to możliwe. O wiele bardziej niż on ją 

zranił swymi pytaniami. I nagle poczuła, że jej gniew mija. 

- Przepraszam - szepnęła. - Nie chciałam… 

-  W  porządku - przerwał i odwrócił się. - Nie wiedziałaś. A nawet gdyby... sam się o 

to prosiłem. 

- Gdybym wiedziała, nie mówiłabym tego. Nie jestem aż tak okrutna. 

-  Mały  wojownik  -  powiedział,  odwracając  się  znowu  do  niej.  Lekko  uśmiechnięty, 

pogładził  twardą  dłonią  jej  policzek.  -  Niczego  się  nie  nauczyłaś?  Czasem  delikatność  nie 

pomaga.  -  Otworzył  szufladę  i  wyjął  korkociąg.  Kilkoma  ruchami  wyciągnął  korek  z  butelki 

wina. - Kieliszki są w szafce po lewej stronie. 

Janna  niezgrabnie  sięgnęła  do  drzwiczek.  Wyjęła  z  uchwytów  i  postawiła  przed 

Krukiem  dwa  kieliszki.  Gdy  je  napełniał,  dostrzegła,  jak  rozszerzają  mu  się  nozdrza,  gdy 

rozkoszował  się  aromatem  wina.  Nalał  bladozłotego  płynu,  obrócił  kieliszek  zgrabnym  ru-

chem dłoni i pochylając głowę, począł badać bukiet. Ten gest świadczył o wyrafinowaniu, tak 

kontrastującym z jego flanelową koszulą i dżinsami. 

- A na co oglądała się Angel? - zapytała Janna, zaskakując samą siebie. 

- Na zmarłego mężczyznę. 

Janna znieruchomiała z miseczką sosu w dłoni. 

- Kochała go? 

-  Zginął  w  noc  poprzedzającą  ich  ślub.  Jej  rodzice  także  zginęli  w  tym  samym 

wypadku  samochodowym.  Ona  przeżyła.  Była  ciężko  ranna  i  nie  mogła  się  ruszyć.  Mogła 

background image

tylko leżeć i słuchać jęków Granta. Aż umarł. 

Głos  Kruka  był  rzeczowy,  co  sprawiło,  że  słowa  brzmiały  jeszcze  bardziej 

przerażająco. 

Janna  przymknęła  oczy.  Nie  mogła  powstrzymać  drżenia  na  samą  myśl  o  tym,  co 

przeżyła  Angel.  Wstydziła  się  swej  napaści  na  Kruka.  Koniec  jej  małżeństwa  był  smutny  i 

bolesny, ale nie musiała patrzeć, jak ukochany umiera, i nie móc nawet dotknąć jego ręki. 

-  Angel  w  końcu  pogodziła  się  z  losem  -  mówił  dalej  Kruk,  stawiając  na  stole 

półmisek ostryg. 

- A ty ją pocieszałeś - pomyślała głośno Janna, wyobrażając sobie szczupłą blondynkę, 

uciekającą przed bólem i rozpaczą w silne ramiona Kruka. 

Spojrzał  z  ukosa  na  bladą  twarz  Janny.  Nie  rozumiał  przyczyny  smutku,  jaki  na  niej 

dostrzegał. 

- Angel miała Derry'ego, brata Granta, który ją pocieszał. Potrzebowała człowieka tak 

twardego jak ja, na którego mogłaby wylać całą wściekłość i pretensje do losu za to, że zabrał 

jej  ukochanego.  Ta  wściekłość  ją  niszczyła.  Musiała  się  jej  pozbyć,  nim  poradzi  sobie  z 

rozpaczą, która ją doprowadzała do obłędu. 

Janna  szeroko  otworzyła  oczy.  Zrozumiała.  Patrząc  na  Kruka, dostrzegła ślad bólu w 

napiętych  liniach  wokół  ust.  Pamiętała,  co  powiedział:  „Czasami  delikatność  nie  pomaga”. 

Teraz rozumiała, o co mu chodziło. 

-  Świadomie  uczyniłeś  z  siebie  cel,  prawda?  Milczał  przez  chwilę,  nim  odpowiedział 

głębokim głosem: 

- Tak. 

- I znienawidziła cię za to. 

Kiwnął głową. 

- Czy zrozumiała, dlaczego to zrobiłeś? 

-  Zrozumiała  od  razu - odparł, ustawiając talerze, kładąc widelce i wyjmując z paczki 

krakersy. - Wybaczenie trwało dłużej. Całe lata. 

- Kochałeś ją - stwierdziła Janna. Stała nieruchomo, bacznie obserwując Kruka. 

- Tak. 

- I nadal ją kochasz. 

Uśmiechnął się lekko, napełniając ostrygami talerz Janny. 

-  Oczywiście.  Angel  też  mnie  kocha.  Polubiłabyś  ją  -  dodał,  unosząc  głowę.  - 

Podobnie  jak  ty,  jest  w  głębi  duszy  wojownikiem.  Walczyła  w  najgorszych  okolicznościach  i 

wygrała życie i miłość. Cudowna kobieta w każdym sensie tego słowa. 

background image

Janna  spojrzała  na  zawartość  kieliszka,  żałując,  że  nie  jest  to  morze  tak  głębokie,  by 

mogła  w  nim  utonąć.  Czuła  lęk  i  rozpacz  gorszą  niż  wtedy,  gdy  znalazła  się  pod  tonącą 

łodzią. Wtedy zamarzało jej ciało. Teraz chłód przenikał duszę. 

Lęk. Bardzo się bała, że pokochała Kruka, mężczyznę, którego serce należało do innej 

kobiety.  Lęku  nie  zmniejszał  fakt,  że  znała  jego  źródło.  Utraciła  coś  zanim  miała  szansę  to 

zdobyć. 

- Dlaczego nie ożeniłeś się z Angel? - zapytała spokojnie. 

. Kruk obrzucił ją uważnym spojrzeniem, a potem się uśmiechnął. 

- Kanadyjskie prawo nie pochwala bigamii. 

- Jesteś żonaty z kimś innym? - spytała ze zdumieniem, gwałtownie unosząc głowę. 

Roześmiał się i pokręcił głową. 

- Nie. Ale Angel jest mężatką, bardzo szczęśliwą. 

-  Wypił  łyk  wina  i  dodał:  -  Derry  i  ja  pomogliśmy  Angel  przetrwać,  ale  to  Miles 

Hawkins  naprawdę  ją  uleczył.  A  ona  jego.  Znaleźli  w  sobie  to,  co  najlepsze.  I  wciąż 

odnajdują. 

Jannę  zdumiała  głębia  uczucia  i  podziwu  w  głosie  Kruka,  gdy  mówił  o  mężczyźnie, 

którego kochała Angel. - Na twoim miejscu większość mężczyzn znienawidziłaby jej męża. 

Wzruszył potężnymi ramionami. 

- Sokół dał Angel coś, czego nie mógł jej dać żaden inny mężczyzna. Ona zaś dała mu 

to,  czego  nie  mogła  dać  nikomu  innemu.  Są  ze  sobą  związani  tak  mocno  jak  morze  i  brzeg. 

Nienawidzić tego człowieka znaczyłoby odczuwać nienawiść do jego żony. 

Janna w głębi duszy zastanawiała się, czy potrafiła by tak wielkodusznie przyjąć utratę 

swojej miłości. 

-  Jesteś  niezwykłym  mężczyzną,  Carlsonie  Kruku  -  powiedziała  drżącym  głosem.  - 

Angel musiała być ślepa, by wybrać kogoś innego. 

Kruk błysnął zębami w uśmiechu. 

- Nie znasz Sokoła. Jest wysoki, smagły, przystojny, elegancki. Gdziekolwiek pójdzie, 

wszyscy się za nim oglądają. To znaczy kobiety. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. 

- Nie bujaj - odparła kpiąco. - Przecież jesteśmy na morzu. 

- Uwierz mi, Sokół jest naj... 

- Nie może się z tobą równać - przerwała. Napiła się wina, potem smętnie zajrzała do 

kieliszka.  -  Mój  Boże,  założę  się,  że  kiedy  idziesz  ulicą,  mdleją  wszystkie  kobiety,  które 

mijasz. 

Kruk  usiadł  przy  stole  i  ze  zdziwieniem  uniósł  brwi. -  Czy  jesteś  jedną  z  tych  kobiet, 

background image

które nie mogą wypić odrobiny alkoholu, żeby się nie upić? 

Z  niecierpliwym  wzruszeniem  ramion  Janna  odstawiła  kieliszek  na  stół  i  wyjęła 

cytrynę ze zlewu. 

-  Nie  bądź  taki  skromny  -  oświadczyła  i  gwałtownymi  cięciami  noża  podzieliła owoc 

na ćwiartki. - Na pewno zauważyłeś kobiety, które ścielą się u twych stóp jak jesienne liście. 

Kruk wyciągnął swoje długie nogi i przyjrzał się im uważnie. 

- Nie. Nie widziałem żadnej leżącej damy. 

Janna pokręciła głową i dała za wygraną. Gniew gdzieś się ulotnił na widok ożywionej 

śmiechem  twarzy  Kruka.  Przez  jedną  chwilę  zastanawiała  się,  dlaczego  życie  jest  takie 

niesprawiedliwe. Dało Krukowi wszystko, co podziwiała u mężczyzny, a potem umieściło go 

poza jej zasięgiem. Niespodziewane łzy napłynęły jej do oczu. Próbowała coś powiedzieć, ale 

zdołała wykrztusić tylko imię Kruka. 

- Daj spokój, to nie był taki zły żart - szepnął łagodnie, stanął przy Jannie i otarł jej łzy 

serwetką. 

Spuściwszy  głowę,  próbowała  powstrzymać  płacz.  -  Przepraszam  -  odezwała  się  po 

chwili. - Nigdy nie płaczę. Nie wiem, co mi się stało. 

Westchnęła i niechętnie odsunęła się od Kruka. 

-  Omal  nie  zginęłaś parę dni temu - wyjaśnił spokojnie. Wahał się przez moment, nim 

pozwolił  sobie  na  luksus  pogłaskania  jej  lśniących  włosów.  -  Nic  dziwnego,  że  wciąż  jesteś 

trochę zdenerwowana. 

Janna  zadrżała,  czując  dotknięcie  Kruka.  Chciała  odwrócić  głowę  i  ucałować  jego 

silną dłoń. Poddała się temu impulsowi. Musnęła wargami gorące palce mężczyzny. 

-  Jesteś  bardzo  dobry  -  powiedziała  ochrypłym  głosem.  -  Kimkolwiek  jest  ten  Sokół, 

jakikolwiek jest, Angel zrezygnowała z tego, co najlepsze. 

Kruk  przyglądał  się,  jak  Janna  odwraca  się  i  opada  na  krzesło.  Ta  szczerość  i 

wrażliwość budziła niemal bolesne wzruszenie. Wiedział, że go pożąda. On także jej pragnął. 

W  milczeniu  przeklinał  okoliczności,  które  pozwoliły  im  się  spotkać  ze  sobą,  a  jednocześnie 

uniemożliwiały  przyjęcie  tego,  co  ta  dziewczyna  chciała  mu  ofiarować.  Nie  mógł 

wykorzystać  kobiety,  która  pragnęła  mu  się  oddać,  ponieważ  była  wdzięczna  za  to,  że 

uratował jej życie. 

A to właśnie odczuwała teraz Janna - wdzięczność i skutki doznanego podczas walki z 

żywiołem  szoku.  Tak  samo  pociągałby  ją  każdy  mężczyzna,  który  uratowałby  jej  życie,  a 

potem się nią zaopiekował. 

Szkoda, że jego nie pociągała równie mocno każda kobieta, którą wyłowił z morza. 

background image

Z  posępną  miną  zacisnął  dłoń  na  kieliszku.  Wypił  łyk,  potem  drugi,  jakby  wino  było 

lekarstwem.  I  w  pewien  sposób  nim  było.  Jeśli  wypije  dość  dużo,  może  dziś  zaśnie,  zamiast 

leżeć bezsennie, zawiedziony i podniecony. 

Usiadł  szybko,  skrywając  podniecenie  za  osłoną  blatu.  Niechętny  uśmiech  wykrzywił 

mu  usta,·  gdy  jego  wzrok  padł  na  leżące  przed  nim  na  półmisku  ostrygi.  Jeśli  wierzyć 

ludziom, którzy twierdzą, że ostrygi mają duży wpływ na potencję, teraz bardziej potrzebował 

dużej dawki czegoś na uspokojenie. 

Janna  sięgnęła  po  krakersy,  wyjęła  kilka  i  podsunęła  Krukowi  paczkę.  Zastanawiała 

się,  o  czym  ten  mężczyzna  teraz  myśli.  Zarumieniła  się  i  odwróciła  wzrok,  uświadamiając 

sobie, że nazbyt intensywnie obserwuje jego wargi. 

-  Czym  się  zajmujesz,  gdy  nie  wyławiasz  turystów  z  Zatoki  Totemu?  -  spytała, 

wypowiadając pierwsze słowa, jakie przyszły jej do głowy. 

-  Kiedyś  byłem  rybakiem.  -  Skropił  sokiem  z  cytryny  ostrygę,  nabił  ją  na  widelec  i 

wsunął do ust. - Niezła - ocenił. 

- Ostryga? - spytała. 

- Cytryna. 

Janna spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Nie jadasz ostryg z cytryną? 

- Nie. 

- Więc po co przechowujesz te cytryny na pokładzie? 

-  Angel  lubi  świeżą  lemoniadę.  Mieliśmy  wypłynąć  w  kilkudniowy  rejs  wzdłuż 

wschodniego  wybrzeża  Moresby,  póki  Sokół  nie  wróci  z  Tokio.  Ale  zjawił  się  wcześniej.  - 

Kruk  uśmiechnął  się  krzywo.  -  Jest  żonaty  już  prawie  cztery lata, a wciąż nie lubi rozstawać 

się z Angel.. 

- Może nie chciał kusić losu, zostawiając ją z tobą sam na sam - rzuciła kpiąco. 

-  Wykluczone.  -  Pokręcił  głową.  -  Możesz  mi  przysunąć  miseczkę?  Teraz  spróbuję 

sosu. 

-  Nigdy  nie  jadasz  ostryg  z  takim  sosem?  -  spytała,  przysuwając  miseczkę  w  jego 

stronę. - Nigdy - wymruczał Kruk. 

- Ale masz tu keczup i chrzan... 

-  Do  kanapek  z  wołowiną.  -  zanurzył  ostrygę  w  sosie,  przeżuł  mięso  i  w  zadumie 

pochylił głowę. - Całkiem niezłe. 

- A jak zazwyczaj jesz ostrygi? Robisz z nich gulasz? 

- Tak jak je zbieram. Bez niczego. 

- Musi ci być zimno - stwierdziła, sięgając po trzecią ostrygę. 

background image

- Słucham? 

-  Zbierać  ostrygi  bez  niczego.  Większość  ludzi  nosi  koszule,  dżinsy...  -  Uchyliła  się 

przed  wyciągniętą  dłonią  Kruka.  Gdy  się  wyprostowała,  jego  palce  chwyciły  niesforny 

kosmyk włosów dziewczyny, by założyć go za jej ucho. 

- Musimy ci znaleźć szal koloru twoich oczu. Łagodność dotknięcia sprawiła, że serce 

Janny zatrzymało się na moment, a potem zaczęło bić gwałtownie, choć powtarzała sobie, że 

to  przypadkowy  gest  i  nie  oznacza  niczego.  I  chociaż  ona  cała  drżała,  dla  niego  ten  gest  z 

pewnością  nie  miał  żadnego  znaczenia.  Właśnie  podnosił  kieliszek  do  ust,  jakby  nic  się  nie 

stało. 

Kruk wypił wino jednym łykiem, przeklinając siebie za to, że przy każdej okazji szuka 

pretekstu,  by  dotknąć  Janny.  I  wiedział,  że  tylko  czeka  na  opadnięcie  kolejnego  kosmyka. 

Spojrzał na kieliszek. Pusty. 

Janny  też  był  niemal  pusty.  Napełnił  więc  oba  i  zapragnął,  by Janna była tak naga jak 

te lśniące ostrygi. 

- Za ostrygi bez niczego - oznajmił, podnosząc z uśmiechem kieliszek. 

Janna  również  podniosła  swój  kieliszek  i  powoli  piła  wino  zadowolona,  że  nie  musi 

patrzeć w czarne oczy Kruka. Bała się, że jeżeli ten mężczyzna znów się tak uśmiechnie, ona 

usiądzie mu na kolanach i będzie błagać o pocałunek. 

Ta  myśl  nią  wstrząsnęła.  Szybko  przełknęła  łyk  wina  i  poczuła,  jak  ogarnia  ją  fala 

ciepła.  Za  późno  uświadomiła  sobie,  że  wino  nie  było  najbardziej  wskazanym  napojem. 

Alkohol  raczej  nie  wzmacniał  samokontroli.  Z  drugiej  strony  wino  było  absolutnie  cudowne. 

Prawdopodobnie nazbyt cudowne. 

-  Wciąż  jesteś  rybakiem?  -  spytała  i  stanowczym  gestem  sięgnęła  po  widelec  do 

ostryg. 

-  Jestem  właścicielem  kilku  kutrów  -  wyjaśnił.  -  Moi  kuzyni  łowili  na  nich  przez 

ostatnie trzy lata, a ja wziąłem pieniądze Sokoła i oglądałem świat. 

- Sokół musi być równie wielkoduszny, jak przystojny. 

Kruk uśmiechnął się krzywo. 

- Formalnie rzecz biorąc, pieniądze są moje, ale to Sokół je dla mnie zarobił. Ten facet 

jest  geniuszem,  jeśli  chodzi  o  inwestycje.  Kiedy  ożenił  się  z  Angel,  dałem  mu  parę  tysięcy 

dolarów. W rok później oddał mi parę milionów. 

Szeroko  otworzywszy  oczy  ze  zdumienia,  Janna  znów  sięgnęła  po  kieliszek,  nie 

zwracając  uwagi  na  lekki  zawrót  głowy.  Świadomość,  że  Kruk  był  bogaty,  odbierała  jej 

spokój,  umieszczała  go  jeszcze  dalej,  poza  jej  zasięgiem.  Wypiła  spory  łyk  i  powiedziała 

background image

sobie, że jest głupia. Potrzebowała rozsądku, więc nie powinna go usypiać alkoholem. 

Z drugiej strony, pragnęła ukojenia. Wino zaś dawało jej taką możliwość.. 

-  Większość  tego  kapitału  straciłem  w  ciągu  roku  -  dodał  rzeczowym  tonem  Kruk.  - 

Sztormy i płochliwa ryba. Sokół tylko roześmiał się i pouczył mnie, jak zarobić je na nowo. 

Janna kieliszkiem zatoczyła krąg, wskazując na „Czarną Gwiazdę”. 

- Wydaje się, że nieźle sobie radzisz. 

Kruk wzruszył ramionami i zanurzył w sosie kolejną ostrygę. 

-  Jak  mówi  Sokół,  za  pieniądze  można  kupić  wszystko  oprócz  miłości.  Zdobywaniu 

ich  nie  można  poświęcać  życia.  Przekonał  się  o  tym,  gdy  poznał  Angel.  Fajny  facet  z  tego 

Sokoła. 

Janna  nie  uśmiechnęła  się.  Umysł  jej  wypełniały  nieustępliwe  pytania,  zrodzone  z 

niepokoju i obawy. 

- Czy ty też poświęciłbyś wszystko dla Angel? - zapytała, nabijając na widelec kolejną 

ostrygę. 

Uśmiech znikł z twarzy Kruka. 

-  Nie  jestem  durniem,  Janno  -  odparł  cicho.  -  Angel  nie  kocha  nikogo  prócz  Sokoła. 

On czuje do niej to samo. 

- Ty także - stwierdziła ostro. 

Wypiła  łyk  wina  w  nadziei,  że  alkohol  odurzy  ją  na  tyle,  że  nie  będzie  w  stanie 

kontynuować  tej  rozmowy.  Jednak  język  nie  był  jeszcze  całkiem  zdrętwiały.  Wypiła  akurat 

tyle,  by  mówić  to,  co  przychodziło  jej  do  głowy.  I  niech  to  diabli  wezmą.  Niezbyt  wyraźnie 

uświadomiła  sobie,  że  powinna  podtrzymać  tę  rozmowę  i  wyjaśnić  niektóre  wątpliwości. 

Podniosła kieliszek w drwiącym toaście. 

-  Za  miłość  -  powiedziała.  -  Najlepszy  sposób  na  szczęście  wymyślony  przez 

człowieka. 

Gorycz  w  głosie  Janny  zaskoczyła  Kruka.  Zmrużył  oczy,  dostrzegając  smutek,  który 

krył się w słowach. - Nie pijesz - zauważyła. 

Kruk milczał. 

- Zresztą... - Wzruszyła ramionami. - Nie każdy lubi prawdę. Są takie chwile, że ja jej 

cholernie nie lubię. - Opróżniła kieliszek do końca. 

- A jaka jest ta prawda? - spytał. 

- że jesteś wciąż zakochany w Angel. 

- W moim życiu były inne kobiety. 

- Ale tylko jedna Angel - odparła z uporem. 

background image

-  Idealna  smukła  blondynka  o  zielonych,  pełnych  smutku  oczach.  A  tymczasem 

wszystkie  inne  kobiety  mogą  dać  sobie  spokój.  Nie  pragniesz  niczego,  co  mogłyby  ci 

zaofiarować. 

- To nieprawda. 

Janna mruknęła coś pod nosem i sięgnęła po butelkę. Była pusta. Zdziwiona spojrzała 

na kieliszek Kruka - też pusty. 

-  Jeszcze  wina?  -  zapytał  gładko.  -  Robi  się  coraz  ciekawiej.  In  vino  veritas,  jak 

mawiali starożytni Rzymianie. 

-  Zostało  mi  dość  rozsądku,  by  wiedzieć,  że  wino  nie  wpłynie  na  mnie  najlepiej  - 

odparła,  nabijając  ostrygę  tak  mocno,  że  widelec  zazgrzytał  o  muszlę.  -  Ale  ty  sobie  nie 

przeszkadzaj.  Ostatnio  nie  jestem  sobą.  Popełniam  jedno  głupstwo  po  drugim.  Brakuje 

jeszcze,  żebym  utleniła  sobie  włosy,  nauczyła  się  grać  na  harfie  i  poszukała  papierowych 

skrzydeł.  Pewnie,  przynieś  następną  butelkę.  Powinnam  o  tym  wcześniej  pomyśleć.  Czy  pod 

wpływem wina też robisz się tragiczny i tajemniczy? 

- O czym ty, do diabła, mówisz? - spytał łagodnie. 

- O piciu i jedzeniu - rzekła Janna, machając widelcem z ostrygą. 

Przez „p” czy przez „w”? - zapytał z powagą, choć w jego oczach lśnił uśmiech. 

Przez moment Janna nie rozumiała pytania, a potem usłyszała echo własnych słów. 

- Wycie - szepnęła zbyt cicho, by Kruk to usłyszał. 

-  Oczywiście  -  mówił  dalej  -  większość  ostryg  wyje  z  żalu  i  skarży  się,  kiedy  je 

kolację z morsem. Z ich punktu widzenia... - Delikatnie przykrył jej dłoń swoją potężną ręką. 

- Janno? Żartowałem tylko. 

-  Tak,  oczywiście  -  odparła  odruchowo.  Spojrzała  na  jego  dłoń  i  wiedziała,  że  nie 

potrafi dłużej udawać. Cofnęła rękę. 

-  Przepraszam  -  powiedziała  drżącym  głosem.  -  Nie  wytrzymam  chyba.  Naprawdę 

mam  już  dość  pocieszania.  Muszę  zrobić  parę  rysunków,  więc  wezmę  się  do  tego,  póki 

jeszcze cokolwiek pamiętam. 

Nie czekając na jego odpowiedź, porwała z blatu papier i ołówek. Pobiegła do swojej 

kajuty na dziobie i zamknęła drzwi. Jej słowa rozbrzmiewały echem w myślach Kruka. 

Nie  wiedział,  że  zaciska  pięść  na  kieliszku,  dopóki  nagle  nie  usłyszał  trzasku 

pękającego szkła. Wolno rozprostował palce. Lśniące odłamki opadły na stół. 

Z  roztargnieniem  strzepnął  z  dłoni  migotliwy  pył.  Nie  powinien  kupować  tak 

kruchych  kieliszków.  Nie  radzi  sobie  z  kruchymi  rzeczami.  Jest  zbyt  wielki.  Zbyt  silny.  Zbyt 

brutalny. To, co jest delikatne, w jego uścisku ulegało zniszczeniu. Jak Angel. 

background image

I jak Janna. 

Oparł głowę o wręgę, zamknął oczy i zaklął. 

background image

ROZDZIAŁ. SZÓSTY 

.Kruk  obudził  się  natychmiast.  Instynkt  mówił  mu,  że  sztorm  minął.  Wiatr  ucichł,  a 

„Czarna  Gwiazda”  stała  niemal  nieruchomo.  Światło  księżyca  wylewało  się  srebrzystymi 

strumieniami przez szczeliny w chmurach.. 

A ktoś w pobliżu bardzo cicho płakał. 

Zanim  Kruk  zdążył  się  opanować,  wyskoczył  z  łóżka  i  był  już  w  połowie  drogi  do 

kajuty Janny na dziobie. Najwyższym wysiłkiem woli zdołał wrócić i położyć się znowu. Jeśli 

do niej pójdzie, da jej coś więcej niż tylko pocieszenie. 

I  chociaż  usiłował  sam  siebie  przekonać,  że  z  pewnością  zdoła  pocieszyć  Jannę,  nie 

kochając  się  z nią przy okazji, wiedział, że to nieprawda. Całe jego ciało ogarniała gorączka, 

pulsująca  w  rytmie  uderzeń  serca.  Jeszcze  nigdy  w  życiu  nie  czuł  się  tak  bliski  utraty 

samokontroli. 

Posępny,  leżał  nieruchomo,  walcząc  ze  swym  nieposłusznym  ciałem  i  równie 

nieposłusznymi  emocjami.  Wiedział,  że  jeszcze  długo  nie  będzie  mógł  zasnąć.  Słyszał 

przytłumione  dźwięki,  gdy  Janna  starała  się,  by  nie  płakać  zbyt  głośno.  Wreszcie  po  długiej 

chwili  ciche  odgłosy  zanikły,  wtapiając  się  w  delikatny  szum  wiatru.  Kruk  odetchnął z ulgą i 

na nowo zaczął liczyć srebrne łososie pod powiekami. 

Odgłos  cicho  otwieranych  dziobowych  drzwi  poru  szył  każdy  nerw  jego  ciała. 

Usłyszał,  jak  Janna  stąpa  na  palcach  po  dwóch  stopniach  prowadzących  do  głównej  kabiny. 

Wyczuł,  że  staje  po  drugiej stronie przejścia, które oddzielało koję od kuchenki. Wciągnął w 

nozdrza· nieokreślony, subtelny aromat. 

Zaciskając  pięści,  by  jej  nie  schwytać,  słyszał,  jak  niemal  bezszelestnie,  choć 

pospiesznie  mija  jego  koję.  Drzwi  kabiny  otworzyły  się,  wpuszczając  podmuch  chłodnego, 

nocnego  powietrza.  Nim  wymknęła  się  na  rufę,  przez  chwilę  stała  oświetlona  pełnym 

blaskiem  księżyca.  Kruk  zamknął  oczy.  Nic  nie  pomogło,  wciąż  widział  osrebrzone  wzgórki 

jej piersi pod cienką koszulką. Zastanawiał się, czy pod spodem ma te cienkie koronkowe figi. 

Miał  wrażenie,  że  minęło  sporo  czasu,  nim  Janna  znów  cicho  otworzyła  i  zamknęła 

rufowe drzwi. Zaczęła przekradać się obok koi Kruka do swojej kajuty. 

.  Nasłuchiwał  delikatnych  dźwięków,  wciągnął  w  nozdrza  zapach  kobiecego  ciepła 

zmieszany z wonią deszczowej nocy. Już sobie gratulował, że utrzymał ręce z dala od Janny, 

gdy dostrzegł łzy na jej policzkach. 

~  Janno  -  szepnął,  wyciągnął  rękę  i  odruchowo  pochwycił  jej  dłoń.  -  Janno,  co  się 

background image

stało? Nie, nie uciekaj. Nic nie zrobię. Chciałem cię tylko pocieszyć. 

T  o  była  prawda,  przynajmniej  w  tej  chwili.  Chciał  ją  pocieszyć.  Chciał  tego  tak 

bardzo, jak chciał jej samej. 

Zadrżała, czując ciepły dotyk jego dłoni. 

- Janno? - odezwał się miękko. - Powiedz coś. 

-  Musiałam  wyjść  na  świeże  powietrze  -  odparła,  starając  się  zapanować  nad 

nierównym oddechem. 

Czuła  się  jak  skończona  idiotka.  Nie  płakała  od  lat,  a  jednak  odkąd  spotkała  Kruka, 

raniła łzy równie regularnie jak chmury deszcz. 

- Płaczesz. 

-  Wyobraź  sobie...  -  Głos  się  jej  załamał.  Odetchnęła  głęboko  i  dokończyła 

pospiesznie:  -  Wyobraź  sobie,  że  to  wpływ  pogody  panującej  na  Wyspach  Królowej 

Charlotty. 

Kruk  niemal  boleśnie  zacisnął  palce  na  przegubie  ręki  Janny  i  natychmiast  rozluźnił 

uchwyt. Pogładził pieszczotliwie wewnętrzną stronę jej dłoni. Janna oddychała nierówno, lecz 

nie miało to nic wspólnego z płaczem. 

-  Przepraszam  -  powiedział.  -  Nie  chciałem  cię  zranić  tym  dowcipem  o  wyjących 

ostrygach. Myślałem, że,.. 

-  Nic  się  nie  stało  -  przerwała.  Słowa  padały  szybko  jak  krople  deszczu  niesionego 

sztormowym  wiatrem.  -  Zachowałam  się  jak  wyjąca  ostryga.  Nie  musisz  mnie  za  nic 

przepraszać. 

- Do diabła, nie o to mi chodziło! - warknął Kruk. 

-  Rozumiem  cię.  Naprawdę.  -  Janna  czuła,  że  traci  opanowanie.  Miała  ochotę  uciec 

gdzieś, nim poniży się jeszcze bardziej. - Kruku - powiedziała niepewnie - puść mnie, proszę. 

- Na próżno próbowała wyrwać rękę z ciepłego, nieustępliwego uścisku. - Przykro mi, że cię 

obudziłam, ja... o Boże. Proszę, puść mnie! 

Przez  chwilę  panowała  cisza,  a  potem  Kruk  gwałtownie  pociągnął  Jannę  na  koję. 

Panował nad sobą na tyle, by nie zrzucić koca i nie przycisnąć jej do swego nagiego ciała. 

-  Wszystko  w  porządku  -  zapewniał,  gładząc  jej  włosy,  plecy,  ignorując  próby 

uwolnienia  się.  -  Śmiało,  mały  wojowniku  -  szepnął.  -  Płacz.  Możesz  się  do  mnie  przytulić, 

jeśli  masz  ochotę.  Proszę  cię,  Janno.  Nigdy bym na wet nie wspomniał o ostrygach z książki 

Lewisa  Carrolla,  gdybym  wiedział,  że  potraktujesz  to  tak  poważnie.  Byłaś  taka  dzielna,  tak 

pełna  radości.  Myślałem,  że  rzucisz  we  mnie  ostrygą  i  zażartujesz  z  tego,  jak  niebezpieczni~ 

jest iść na spacer z morsem. A ty uwierzyłaś, że żartuję z ciebie. Czy możesz mi wybaczyć? 

background image

Janna  wydała  dziwny  dźwięk,  który  przypominał  śmiech,  szloch  lub  kombinację 

jednego  i  drugiego.  Kruk  objął  ją  ramionami  i  kołysał  'delikatnie,  tuląc  do  szerokiej  piersi. 

Kiedy  wreszcie  i  ona  objęła  go  za  szyję,  poczuł jednocześnie ulgę i pożądanie. Intensywność 

tego doznania zaskoczyła go. Wiedział, że bliższy jest utraty panowania nad sobą, niż mu się 

wydawało. 

Więc powiedz jej o tym, tłumaczył sobie ironicznie. 

Jest zbyt wielkoduszna i wrażliwa, by mnie odepchnąć. Myśli, że mnie pragnie. Jest mi 

tak  bardzo  wdzięczna,  że  :zrobi  wszystko,  o  co  ją  poproszę.  Zrobi  wszystko.  I  będzie  tak 

ciepło, tak dobrze. 

Te  myśli  prześladowały  go  bezustannie.  Obawiał  się,  że  pozwalając  sobie  na  śmiałe 

pieszczoty znienawidzi siebie za wykorzystanie wrażliwości Janny. 

-  Więc  o  co  chodziło  z  tymi  ostrygami  i  morsem?  -  spytała  w  końcu  Janna, 

wzdychając i rozluźniając się zupełnie. 

Uśmiechnął się i wargami musnął' delikatnie jej włosy. 

-  Czy  twoi  bracia  nigdy  ci  nie  tłumaczyli,  co  się  zdarza,  kiedy  delikatna,  niewinna, 

soczysta mała ostryga idzie na kolację z morsem? - zapytał. 

Janna pokręciła głową, nie ufając własnemu głosowi. 

-  Nie  pamiętasz  wiersza,  który  recytował Tweedleedee w książce o przygodach Alicji 

po drugiej stronie lustra? 

Głęboki  głos  Kruka  huczał  w  jej  głowie,  przenikał  do  samego  wnętrza,  roztapiał 

wszelkie  obawy.  Nieświadomie  przesunęła  policzkiem  po  jego  piersi,  próbując  przytulić  się 

mocniej.  Kruk  zacisnął  ramiona,  gniotąc  jej  miękkie  piersi.  Żar  przepłynął  przez  niego  jak 

błyskawica, rozpalając ciało. 

-  „Było  smaszno,  a  jaszmije  smukwijne  świdrokrętnie  na  zegwniku  wężały...  „  - 

zacytował, ignorując dreszcz podniecenia. 

Tym razem był pewien, że to śmiech wywołuje te ciche dźwięki i delikatne poruszenia 

Janny. Westchnął głęboko i jeszcze raz przepowiedział sobie w duchu wszystkie powody, dla 

których  byłby  nieczułym,  potwornym,  godnym  pogardy  sukinsynem,  gdyby  ją  teraz 

wykorzystał. 

Janna uniosła głowę, spojrzała mu w oczy i powiedziała: 

- Płomiennooki Dżabbersmok... 

- Na zdrowie - odparł natychmiast. 

Wargi jej zadrżały, gdy próbowała powstrzymać śmiech. Jakoś zdołała tego dokonać. 

-  To  płomiennooki  Dżabbersmok  zbliżał  się  do  zegwnika  -  wyjaśniła.  -  I  nie  ma  tam 

background image

żadnego Morsa. Jeśli mi nie wierzysz, spytaj Lewisa Carrolla. 

-  Carroll  był  zbyt  zajęty  woskowaniem  pułapów  i  udeptywaniem  kapusty  dla  królów, 

by martwić się o to, kto wężał czy nie wężał na zegwniku - odparował Kruk. 

Janna wyszeptała jego imię i musnęła wargami usta Kruka. Oddał ten lekki pocałunek. 

Gdy  jednak  czubkiem  języka  przesunęła  po  jego  górnej  wardze,  odwrócił  się  i  bardzo 

delikatnie ułożył głowę Janny na swym ramieniu. 

T  o  było  najdelikatniejsze  odepchnięcie,  jakie  mogła  sobie  wyobrazić.  Zraniło  ją 

bardziej niż cokolwiek innego, zabolało aż do głębi duszy, sprawiając, że czuła się bezbronna 

i skrzywdzona. Kruk natychmiast wyczuł zmianę jej nastroju. 

- Janno? 

Po  długiej  chwili  wyprostowała  się  i  uwolniła  z  jego  objęć.  Wreszcie  stanęła  w 

wąskim  przejściu  między  koją  a  kuchenką.  Spojrzała  na  potężne  ciało  Kruka  pod  ciemną 

kołdrą, na blask księżyca odbijający się w czerni jego oczu i na wyciągniętą dłoń. Na czubku 

języka czuła smak jego ust. 

- Co się stało? - zapytał. 

-  Nic  nowego  -  rzuciła  wreszcie,  nieświadomie  powtarzając  wcześniejsze  słowa 

Kruka. 

Czuła,  jak  z  wolna  gaśnie  żar  i  ogarnia  ją  chłód  poniżenia,  zostawiając  tylko  ból. 

Postanowiła nie utrudniać życia mężczyźnie, który był dla niej tak uprzejmy i cierpliwy. 

-  Przepraszam  cię  za  ten  pocałunek  -  szepnęła.  -  Naprawdę.  Wciąż  jeszcze  łudzę  się, 

że mam coś, co mogłabym dać mężczyźnie w łóżku. Wolno się uczę. Przepraszam. 

- Janno, do diabła! Nie ma w tym twojej winy! - rzucił szorstko Kruk, czując, że traci 

opanowanie. 

Chciał ją oszczędzić, nie ranić jeszcze bardziej. 

Jednak  wszystko,  co  mówił,  tylko  pogarszało  sytuację.  Jakoś  musiał  ją  przekonać,  że 

chodzi o coś innego. 

- To sytuacja, nie ty. Gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach.... 

-  Przestań  -  przerwała  mu  gwałtownie,  a  potem  ciszej  dodała:  -  Nic  nie  mów.  Nie 

musisz  mnie  okłamywać.  Jestem  dużą  dziewczynką.  Potrafię  znieść  prawdę.  A  prawda  jest 

taka,  że  brakuje  mi  tego  nieokreślonego  czegoś,  co  podnieca  mężczyzn.  Przykro  mi,  że 

wprawiłam  cię  w  zakłopotanie.  Obiecuję,  że  to  się  więcej  nie  powtórzy. -  Uśmiechnęła  się  z 

przymusem i wyciągnęła prawą dłoń. - Zostańmy przyjaciółmi. 

- Przyjaciółmi? - Kruk zgrzytnął zębami. 

Patrzył na Jannę oczami tak czarnymi jak sama noc. 

background image

Jej  uśmiech  doprowadzał  go  do  szaleństwa.  Był  tak  chłodny  i  jasny  jak  księżyc 

oświetlający wyciągniętą rękę. 

-  Przyjaciółmi?  -  powtórzył,  uśmiechnął  się  dziwnie  i  przyciągnął  dziewczynę  do 

siebie. 

Nie  było  żadnego  ostrzeżenia.  W  jednej  chwili  Janna  stała  w  przejściu  z  tym 

uprzejmym  uśmiechem  przyklejonym  do  twarzy,  a  w  następnej  leżała  na  plecach  w  koi 

Kruka. Potężne, nagie nogi przyciskały jej uda do materaca. 

- O tak - powiedział niezbyt wyraźnie. - Jesteśmy przyjaciółmi. - Wziął obie jej dłonie 

i mrucząc coś, zaczął je przesuwać w dół swego ciała. - Głęboko wierzę w to, że przyjaciele 

powinni być ze sobą szczerzy. 

- O co ci chodzi? 

Pytanie urwało się nagle. Janna wyczuła palcami coś dziwnego. 

-  Właśnie  to  -  szepnął.  -  Tak  to  wygląda  niemal  przez  cały  czas,  odkąd  zobaczyłem, 

jak  walczysz  ze  sztormem  -  stwierdził  rzeczowo.  -  Uśmiechasz  się, odwracasz lub oblizujesz 

wargi,  a  mnie  to  tak  podnieca,  że...  Jeśli  znowu  zaczniesz  opowiadać  bzdury,  że  nie  jesteś 

dość seksowna, by poruszyć mężczyznę, to ja... 

Słowa  zmieniły  się  w  gardłowy  jęk,  gdy  Janna  wolno  poruszyła  palcami.  Odruchowo 

zareagował,  przyciskając  do  niej  biodra.  Zobaczył,  że  Janna  patrzy  na  jego  ciało  i  uśmiecha 

się,  widząc  ten  aż  nadto  widoczny  dowód  pożądania.  Zadygotał,  czując  rozkosz  tak 

intensywną, że zacisnął zęby, by nie krzyczeć. 

-  Dość  -  wykrztusił  w  końcu.  Chwycił  w  dłonie  twarz  Janny. -  Nie  wezmę  cię  teraz. 

To  by  nie  było  uczciwe.  Chciałem  tylko,  byś  wiedziała,  że żadna kobieta nie podnieciła mnie 

tak mocno, tak szybko. Uczciwie stawiam sprawę? 

Janna spojrzała w twarz Kruka. Oczy miał zmrużone, błyszczące, wargi ściągnięte jak 

w  ataku  bólu,  a  skórę  gorącą  i  lśniącą  od potu. Każdy mięsień zesztywniał mu z pożądania i 

napięcia.  Świadomość,  że  tak  bardzo  jej  pragnął,  była  jak  paląca  dzikość,  roztapiająca  ją  w 

zmysłowym  żarze,  którego  dotąd  nie  znała.  Drżała,  a  te  drobne  konwulsje  odmieniały  jej 

ciało.  Próbowała  coś  powiedzieć,  ale  nie  mogła  wykrztusić  słowa.  Potrafiła  tylko  powtarzać 

jego imię. 

Zapach  jej  podnieconego  ciała  pobudził  wszystkie  mięśnie  Kruka.  Czuł  drżenie  jej  ud 

i bioder, które przyciskały się do niego coraz mocniej. 

- Janno, nie. O Boże - jęknął przez zaciśnięte zęby. - Nie mogę tego zrobić. Nawet cię 

nie pocałowałem. Zasługujesz na coś lepszego. 

Delikatnie  przesunęła  się  na  bok  ocierając  rozchylone  uda  o  jego  nagą  skórę.  Chciał 

background image

jej powiedzieć, by nie ruszała się, bo stanie się coś, czego oboje będą żałować, ale nie potrafił 

mówić. Zacisnął dłonie na jej koszulce i próbował się opanować. 

A  potem  nastąpiła  katastrofa.  Koszulka  całkiem  się  rozerwała.  Kruk  czuł  się  tak  jak 

wówczas, gdy po raz pierwszy zobaczył Jannę na morzu. 

Nigdy  do  tego  stopnia  nie  stracił  panowania  nad  sobą.  Teraz  wszystko  wokół 

wirowało,  a  rozkosz  przenikała  każdą  komórkę  jego  ciała  Janna  czuła  wstrząsające  nim 

dreszcze,  słyszała  swoje  imię,  które  wykrzykiwał  zduszonym  głosem.  Nie  potrafiłaby  opisać, 

jak bardzo poruszyła nią świadomość, że ten wyjątkowy mężczyzna jej pożądał. Łzy spływały 

po  policzkach  Janny,  gdy  go  obejmowała,  a  miłość  do  niego  ogarniała  ją  jak  płomień.  Nie 

chciała od życia niczego więcej, tylko trzymać go tak w ramionach aż do śmierci. 

Wreszcie  oddech  Kruka  wyrównał  się.  Gęsty  wąs  muskał  jej  policzek  jedwabistą 

pieszczotą.  Pocałował  ją  delikatnie,  potem  znowu,  aż  dotknął  wargami  ciepłego  śladu  łez. 

Drgnął i cofnął się. 

-  O  Boże  -  powiedział  łamiącym  się  głosem.  -  Przepraszam  cię,  Janno.  Nie  chciałem 

cię skrzywdzić. 

- Nie - odparła szybko, przytrzymując go, gdy próbował się odsunąć. - Nie zrobiłeś mi 

nic złego. 

Ale Kruk łagodnie zsunął się z jej ciała. Pogładził lśniące włosy drżącą dłonią. 

-  Przepraszam  -  szepnął  -  tak  mi  przykro.  Nigdy  jeszcze  tak  się  nie  zapomniałem.  Za 

bardzo  cię  pragnąłem.  Zapomniałem,  jak  jestem  silny  i  że  nie  powinienem  dotykać  kruchych 

rzeczy. Przepraszam cię, Janno. Boże, ja... - Głos znów mu się załamał. 

Zamknął oczy i próbował odzyskać panowanie nad sobą, które tak łatwo tracił, ilekroć 

znalazł  się  blisko  Janny.  Usłyszała  ból  w  jego  głosie.  Niepewnymi  palcami  pieściła  szorstki 

policzek i gęstą zasłonę rzęs. 

- Nie skrzywdziłeś mnie - oznajmiła drżącym głosem. 

- Płaczesz - odparł szorstko. - Musiało cię boleć jak diabli. 

-  Nie  -  odparła,  kładąc  palce  na  jego  ciepłych  wargach.  -  Posłuchaj.  Nic  mnie  nie 

bolało.  To  tylko  świadomość  tego,  jak  bardzo  mnie  pragniesz.  -  Od  dychała  z  trudem.  -  To 

było  niewyobrażalnie  cudowne  uczucie  -  szepnęła  i  pocałowała  go.  -  Dlatego  płakałam.  I 

dlatego nadal płaczę·. 

Kruk.  sięgnął  do  przełącznika.  Przyćmione,  złote  światło  zalało  koję.  Jakby  chciał  się 

upewnić  o  prawdzie  jej  słów,  czubkami  palców  przesunął  lekko  po  skórze  Janny,  szukając 

dowodów, że ją zranił. 

Drżąc,  obserwowała,  jak  dotyka  jej  z  niezwykłą  delikatnością.  Żar  wezbrał  tak  nagle, 

background image

że  musiała  wstrzymać  oddech.  Usłyszał  jej  westchnienie  i  chwycił  dziewczynę  w  ramiona. 

Był  teraz  jednocześnie  łagodny  i  wygłodniały.  Pieścił  Jannę  i  uśmiechał  się,  wiedząc  już,  że 

jej nie skrzywdził. 

Spojrzenie  Kruka  przesuwało  się  po  niej,  pieszcząc  każdy  zakamarek  jej  ciała. 

Uświadomiła  sobie,  że  ma  rozerwaną  koszulkę.  Cienki  materiał  przylgnął  do  piersi, 

przytrzymywany wilgocią spoconej skóry. 

- Mały wojownik - szepnął, pieszcząc jej ciało. - Miękka, gorąca, cudowna. 

Wsunął  palec  pod  rozerwaną  koszulkę,  jednym  ruchem  odszukał  i  odsłonił  pierś. 

Zanim jej dotknął, pod bawełną zarysowała się stwardniała sutka. 

- Kruku... - szepnęła. 

Mruknął coś, co mogło oznaczać bardzo wiele. 

Zdumiona  patrzyła,  jak  pochyla  głowę  i  czubkiem  języka  dotyka  sutki.  Wydała 

stłumiony jęk. Roześmiał się chrapliwie w odpowiedzi. 

-  Tak  -  odparł,  rozumiejąc  pytanie,  którego  Janna  nie potrafiła zadać. - Będę całował 

każdy  kawałek  twego  ciała.  Ale  najpierw  przekonam  się,  jaki  smak  mają  twoje  usta.  Nigdy 

dotąd nie poznawałem tajemnic kobiety w takiej kolejności - stwierdził. - Kiedy już poznałem 

te  najważniejsze,  inne przestawały mnie interesować. Ale nie u ciebie. Muszę się dowiedzieć, 

czy równie ufnie rozchylisz swoje wargi. 

Janna  zobaczyła  spieczone  usta  Kruka  i  czarne  lśniące  wąsy.  Rozchyliła  wargi. 

Wyczuła  lekkie  drżenie,  gdy  zetknęły  się  ich  usta.  Jęknęła  cicho  i  przesunęła  palcami  po 

potężnych mięśniach ramion. 

Gdy  Kruk  poczuł  na  skórze  paznokcie Janny, cofnął się natychmiast, jakby się bał, że 

ją zrani. 

- Jeszcze - szepnęła, wsuwając palce w gęstwinę jego włosów i przyciągając Kruka do 

siebie. - Och proszę, pocałuj mnie tak jeszcze raz. 

Wpił się wargami w usta i całował tak gwałtownie, że zabolała ją szyja. Opanował się 

z wysiłkiem. 

- Diabli biorą wszystkie moje dobre intencje - oświadczył. 

Patrzył  na  poczerwieniałe  usta  Janny  z  mieszaniną  poczucia  winy  i  nie  skrywanego 

pożądania. 

Spojrzała w zmrużone, czarne oczy i niepewnie oblizała wargi. Mrowiły, były gorące i 

wrażliwe. Spojrzała Krukowi prosto w oczy i drżąc, wyszeptała jego mię. 

-  Czego  oczekujesz  od  mężczyzny?  -  zapytał.  -  Powiedz,  a  spełnię  twoje  życzenia. 

Cokolwiek zechcesz, jak tylko zechcesz i tak długo jak wytrzymasz. Tylko powiedz. 

background image

-  Nie  wiem  -  przyznała.  -  Mój  były  mąż  nigdy  niczego  ode  mnie  nie  chciał.  - 

Westchnęła gwałtownie, kiedy zęby Kruka wpiły się delikatnie w jej szyję. 

-  Powiedziałaś  mi  wszystko  o  twoim  mężu  -  wymruczał,  muskając  wrażliwą 

małżowinę ucha. - Teraz powiedz, czego chciałaś od swoich kochanków. 

- Nie wiem. Jesteś pierwszy.. 

Janna  wyczuła,  że  Kruk  znieruchomiał.  Po  chwili  wolno  uniósł  głowę,  by spojrzeć jej 

w oczy. Próbowała żartować ze swego braku doświadczenia, ale słowa utknęły jej w gardle. 

-  Pierwszy?  -  zapytał.  Nie  mógł  uwierzyć,  że  kobieta  tak  zmysłowa  jak  Janna  nigdy 

nie znalazła mężczyzny, który mógłby ją docenić. 

-  Nie  myślałam,  że  ktoś  mnie  zechce.  Naprawdę.  Z  powodu  Marka  przeczytałam 

nawet dziesiątki książek, ale nic nie pomogło. 

Urwała z cichym rozpaczliwym jękiem, gdy język Kruka wsunął się w jej ucho. Wbiła 

mu paznokcie w pierś. 

-  Książki,  tak?  -  mruknął.  -  Uprzedź  mnie,  jeśli  pominę  jakieś  rozdziały,  które  cię 

zaciekawiły. 

- Co? - spytała. Słowa nie docierały do niej, jedynie gorący dotyk rąk Kruka, parzący 

jej skórę. 

-  Będę  cię  kochał.  Całą.  Mam  zamiar  kochać  cię,  aż  będziesz  jęczeć,  szlochać  i 

roztopisz się w ogniu rozkoszy. A potem zacznę jeszcze raz i jeszcze. 

To była zmysłowa groźba i kusząca obietnica. 

Janna  chciała,  by  dotrzymał  słowa.  Wplótł  palce  w  jej  dłonie  i  przesunął  ręce  nad  jej 

głowę.  Poruszyła  się  instynktownie,  wywołując  tym  uśmiech  Kruka.  Dreszcz  przebiegł  jego 

ciało.  Zaklął  pod  nosem.  Nie  powinien  pragnąć  znowu,  tak  szybko,  tak  bardzo,  jakby  nic 

między nimi nie zaszło. Ale tak właśnie było. 

Janna  jęknęła,  gdy  podniósł  ją  niczym  piórko  i  przewrócił  na  brzuch.  Chciała  o  coś 

zapytać,  ale  zapomniała,  co  powinna  powiedzieć.  Kruk  wsunął  pod  nią  dłonie,  pieszcząc 

piersi. Zalał ją żar i niemal straciła oddech. 

Poruszyła nogami i spróbowała odwrócić się na bok, szukając ciepła jego ciała. 

- Nie chcesz, żebym cię objęła? - spytała. 

- Chcę za bardzo - odparł przez zaciśnięte zęby. 

-  Jesteś  taka  cudowna.  Tak  diabelnie  podniecająca,  że  tracę  panowanie  nad  sobą  - 

jęknął. - Nie czujesz, co ze mną robisz? 

Roześmiał  się  gardłowo,  gładząc  dłonią  jedwabistą  skórę  Janny.  Całował  i  pieścił  jej 

ciało,  i  raz  po  raz  mruczał  jej  imię.  Janna  prawie  nie  słyszała.  Pieszczoty  Kruka odbierały jej 

background image

oddech, mąciły myśli. 

-  Sprawiasz,  że  mam  ochotę  cię  zjeść.  Całą  -  powiedział  gardłowo,  obracając  ją  na 

plecy i zaciskając delikatnie zęby na biodrze Janny. 

Ogarnęła ją taka lawina wrażeń, aż zadrżała gwałtownie. 

- Kruku, ja... 

- Smakujesz jak morze - przerwał jej. - Słono, tajemniczo i dziko. 

Nie potrafiła dłużej ukrywać swej namiętności. 

Odnalazł  ją  słodką,  wygłodniałą  i  bezbronną.  Wygięła  się,  wychodząc  mu  na 

spotkanie.  Otoczyła  go  sobą  jak  mgła  ogarnia  las,  nierozdzielnie,  a  potem  o  boje  przeżyli 

ekstazę i cały otaczający ich świat odpłynął w ciemność. 

Krzyknęła,  wbijając  mu  paznokcie  w  ramiona,  gdyż  był  jedynym  realnym  oparciem  w 

świecie, który rozpadał się z wolna. 

Kiedy  ostatnie  drżenie  minęło,  Kruk  pochylił  głowę  zlizując  ze  skóry  Janny  kropelki 

potu. Wiedział, że znalazła zaspokojenie. 

- Kruku - powiedziała, na ślepo szukając jego warg. - Przytul mnie. Proszę.. 

Czuł na policzku jej łzy i objął ją mocno ramionami. 

Świat  odsunął  się  i  znikł;  pozostała  tylko  kobieta  o  lśniących  srebrzysto  -  zielonych 

oczach. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Janna  budziła  się  powoli.  Śniła,  że  leży  na  piasku  i  promienie  słońca  padają  na  nią 

złocistą kaskadą· Uśmiechnęła się i poruszyła lekko, wyginając ciało. 

Kruk przesunął dłonią po skórze Janny, zachwycony jej nieskrępowaną zmysłowością. 

Czuł  się  trochę  winny.  Uważał,  że  gdyby  nie  uratował  jej,  gdyby  nie  znaleźli  się  odcięci  od 

świata  w  tym  dzikim raju zatoki, Janna nie pragnęłaby go bardziej niż jakiegokolwiek innego 

mężczyzny. 

Jednak  wykorzystał  tę  izolację  i  jej  wdzięczność,  gdyż  on  sam  nigdy  bardziej  nie 

pragnął żadnej kobiety. 

W tej chwili było tak samo. Znów chciał się kochać z Janną, czy było to właściwe, czy 

nie,  z  namiętności  czy  wdzięczności,  w  raju  czy  piekle.  Pragnął  jej.  Była  odgłosem  śmiechu 

na  wietrze  i  kłębiącą  się  srebrzystą  mgłą,  migoczącą  w  jego  duszy.  Była  tajemniczym 

zapachem morza i radością życia. Oddałby własną krew, by uwierzyć w to, że chce być z nim 

niezależnie od tego, jak i gdzie się poznali. 

Ale  wiedział,  że  to  nieprawda.  Gdyby  spotkali  się  w  normalnych  okolicznościach, raz 

tylko  spojrzałaby  na  jego  onieśmielające  rozmiary  i  mroczną,  ponurą  twarz,  a  potem 

uśmiechnęłaby się uprzejmie i odeszła. 

Wiedział,  że  Janna  jest  darem  dla  samotnego  Kruka  od  dawnych  bogów  Haida, 

okrutnych  bogów,  którzy  dawali  tylko  to,  co  mogli  potem  odebrać,  by  nauczyć  człowieka 

cierpienia.  Kruk  wiedział,  że  nie  może  walczyć  z  bogami,  zatrzymać  daru  i  uniknąć  cierpień. 

Mógł  tylko  cieszyć  się  Janną  przez  tę  krótką  chwilę,  gdy  dziewczyna  należy  do  niego.  A 

potem,  gdy  nadejdzie  czas,  rozstać  się  z  nią.  I  modlić  się,  by  nigdy  nie  żałowała,  że  oddała 

siebie człowiekowi, którego nie kochała. 

-  Wyglądasz,  jakby  ktoś  wykuł  cię  z  kamienia  -  mruknęła  sennie  Janna.  Przebiegła 

palcami  po  surowych  zmarszczkach  na  twarzy,  które  zniknęły,  gdy  odwrócił  głowę,  by 

ucałować jej dłoń. - O czym myślałeś? 

-  O  raju  i  dawnych  bogach  Haida  -  odparł,  dotykając  policzkiem ciepłego wnętrza jej 

dłoni.  -  I  o  Ewie.  -  Uniósł  głowę  i  spojrzał  na  leżący  w  jego  ramionach  dar  bogów. -  Jesteś 

taka  piękna  -  szepnął.  -  Taka  kobieca,  gorąca  i  szczodra.  Mężczyzna  może  zginąć,  próbując 

się  tobą  nasycić.  -  Zmysłowo  przygryzł  zębami  jej  dłoń.  -  A  nie  wyobrażam  sobie  lepszego 

sposobu przejścia do wieczności, niż umrzeć słuchając twoich westchnień. 

Janna  spojrzała  na  Kruka  leżącego  obok  niej  na  koi,  nagiego  i  potężnego  jak  góra. 

background image

Przez  bulaj  sączyło  się  światło  słońca,  czysty  blask  spływający  po  jego  ciele.  Był  tak 

absolutnie  męski,  tak  w  jej  oczach  doskonały.  Dotknęła  go  drżącą  dłonią,  z  cichym 

westchnieniem wsunęła się w ramiona, które otworzyły się dla niej zapraszająco. 

- Kocham cię, Kruku - powiedziała, przytulając go mocno. - Myślę, że pokochałam cię 

od chwili, gdy wyciągnąłeś mnie z morza. 

Kruk  zamknął  oczy,  czując  ukłucie  bólu.  Lekkim  pocałunkiem  zamknął  jej  usta,  gdy 

ponownie chciała wyznać mu miłość. Potem położył palec na jej wargach. 

-  Nic  nie  mów  -  szepnął,  patrząc  jej  w  oczy..  Wolałby,  żeby  nigdy  tego  nie 

powiedziała.  Już  wcześniej  odgadł  źródło  wszelkich  emocji,  jakie  wobec  niego  mogła 

odczuwać.  Powód,  dla  którego  w  jej  oczach  on  właśnie  był  inny  niż  reszta  mężczyzn.  Nie 

musiała  mu  przypominać,  że  to  wdzięczność,  nie  miłość,  nawet  jeśli  to  przypomnienie 

brzmiało w tak słodkich i łagodnych słowach. 

Janna  patrzyła  na  niego,  widząc  ból  w  pustych  oczach,  lecz  nie  rozumiejąc  jego 

przyczyny. 

-  Kruku?  -  spytała  niepewnie.  -  Czy  chciałbyś...  Nakrył  jej  usta  wargami  w  długim, 

ciepłym pocałunku. 

-  Najdroższa  -  szepnął  wreszcie.  -  Nie  musisz  mnie  kochać.  Wiem,  że  jesteś  mi 

wdzięczna za to, że uratowałem ci życie. Ja też jestem za to wdzięczny losowi. Bez ciebie nie 

wiedziałbym,  co  to  znaczy  być  w  raju.  Znaleźć  się  w  miejscu  poza  czasem,  gdzie  nie  ma 

nikogo prócz jednego mężczyzny i jednej kobiety stworzonych dla siebie. 

Szybkim ruchem przycisnął wargi do ust Janny. 

Poczuł  radość,  gdy  otworzyła  je  zachęcająco.  Spijał  ten  pocałunek  i  rozkoszował  się 

nim.  Po  chwili  uniósł  głowę  i  spojrzał  w  oczy  dziewczyny,  tak  tajemnicze,  jak  mgła 

okrywająca dziewiczy las. 

-  Wykorzystajmy  ten  czas,  ten  pierwotny  raj,  ten  dar -  rzekł,  namiętnie  całując  Jannę 

po  każdym  słowie.  -  Cieszmy  się  nim  i  nie  składajmy  sobie  obietnic,  które  krępowałyby  nas, 

kiedy  ten  raj  stanie  się  tylko  wspomnieniem,  a  reszta  życia  aż  nadto  realna.  Chcę,  żebyś 

wspominała mnie z radością. Tak jak ja będę wspominał ciebie. 

Janna  zamknęła  oczy  i  próbowała  nie  rozpłakać  się  pod  wpływem  targających  nią 

uczuć,  na  przemian  bólu  i  rozkoszy.  Jest  z  mężczyzną,  którego  kocha,  z  mężczyzną,  który 

śmiał  się  z  nią  i  płakał,  a  jednak  nie  czuł  do  niej  miłości.  Kochał  się  ż  nią,  jakby  była  jedyną 

kobietą na ziemi. 

Ale nie była. Dla Kruka istniała tylko jedna kobieta. Kobieta, którą kochał i której nie 

mógł zdobyć. Angel. 

background image

Czy wciąż ją kochasz? 

Oczywiście. I ona teraz też mnie kocha. 

Janna  wiedziała,  że  nie  może  tego  zmienić.  Może  tylko  czuć  zazdrość.  I  może  też 

przyjąć  ten  wspaniały  dar  Kruka.  Przyjąć  go  i  zrozumieć,  że  miłość  jest  jak  raj:  pierwotna, 

niewinna,  znająca  tylko  własne  istnienie,  własne  potrzeby,  jest  prawem  sama  dla  siebie, 

dziewiczą wyspą na nieskończonym morzu czasu. 

-  Tak - szepnęła, tuląc się do Kruka, dając mu z siebie tyle, ile zechciał wziąć. - Tak, 

chcę,  żebyś  mnie  wspominał  z  radością.  Pamiętaj  o  mnie,  najdroższy.  Pamiętaj,  że  kochałam 

cię w tym miejscu poza czasem. 

Kruk usiłował wejrzeć przez zieloną toń oczu Janny do ukrytej w głębi duszy. Dojrzał 

tylko  czerń  jej  długich  rzęs,  jedwabiste  pukle  włosów,  gdy  pieściła  ustami  jego  pierś.  Chciał 

coś  powiedzieć,  ale  nie  mógł  złapać  tchu.  Cynamonowe  włosy  spływały  kaskadą  na  jego 

ramiona. 

Próbował  wsunąć  palce  w  gęste  sploty,  ale  zanim  zdołał  jej  dotknąć,  naprężył  całe 

ciało,  a  z  gardła  wyrwał  mu  się  chrapliwy  jęk.  Była  kobietą  i  była  ogniem  wypalającym 

znamię w jego duszy. 

Gdy Janna obudziła się tego ranka po raz drugi, wciąż była wtulona w ramiona Kruka. 

Przesunęła się, bo sztywne włosy na jego piersi łaskotały ją w nos. Kruk objął ją mocniej, bez 

słów  dając  do  zrozumienia,  że  już  nie  śpi.  Uśmiechnęła  się  i  pogładziła  policzkiem.  I  jego 

pierś.  Szepnęła  bezgłośnie:  kocham  cię,  i  przyjęła  ukłucie  smutku,  które  nadeszło  wraz  ze 

świadomością, że on nie czuje do niej miłości. A jednak docenił ją jako kobietę i rozkoszował 

się nią tak żywiołowo. Przypominał jej o tym cudowny zmysłowy ból całego ciała. 

Może  jej  nie  kocha,  ale  dawał  jej  rozkosz  w  każdej  kolejnej  pieszczocie  ciała. 

Zostałaby  z  nim  choćby  z  tego  powodu.  A  łącząc  tę jego namiętność z delikatnością i siłą, z 

jego  śmiechem  i  inteligencją,  otrzymała  obraz  mężczyzny,  o  jakim  marzyła,  choć  nigdy  nie 

sądziła, że go znajdzie. 

W  głębi  duszy  wierzyła,  że  każdy  mężczyzna,  który  kochałby  się  z  nią  tak  jak  on, 

musiałby  żywić  dla  niej  jakieś  uczucie.  Z  pewnością  ma  szansę,  by  zdobyć  jego  miłość, 

odbierać go po trochu Angel z każdym pocałunkiem, każdą pieszczotą. 

Znów przytuliła twarz do szerokiej piersi. Dostrzegła, że płaska brodawka znalazła się 

tuż obok jej ust, i delikatnie dotknęła jej czubkiem języka. 

- Mmm. Dobrze smakujesz. Jak ostryga. Jesteś słony. 

- Chcesz odrobinę soku z cytryny? 

-  Kruk  w  muszli  -  mruknęła,  musnęła  brodawkę  językiem  raz  jeszcze,  a  potem 

background image

delikatnie ugryzła. - Nie. Nie trzeba soku. Najlepszy jesteś bez niczego, tak jak cię znalazłam. 

Zaburczało  jej  w  brzuchu,  przypominając,  że  od  wczorajszego  wieczoru  nie  zjadła 

niczego, z wyjątkiem kilku ostryg. 

Kruk uśmiechnął się, przesunął kciukiem wzdłuż jej pleców. 

- Rzucimy monetę o to, kto robi śniadanie? 

-  Reszka  -  powiedziała,  a  potem  krzyknęła  zdziwiona,  gdy  podniósł  ją,  obrócił  i 

delikatnie ułożył na koi twarzą w dół. 

-  Wypadł orzeł - stwierdził, gładząc ręką sprężyste biodra Janny. - Przegrałaś. Chyba, 

że ty chcesz mną rzucić - dodał niewinnie. 

Janna odsunęła włosy z oczu i dostrzegła kpiący uśmiech Kruka. 

- Wykorzystałeś mnie. 

-  Kilka  razy  -  zgodził  się  ze  śmiechem.  Uniósł  Jannę  i  postawił  na  nogi  w  przejściu 

obok  koi.  -  A  jeśli  nie  zaczniesz  zaraz  robić  śniadania  -  dodał,  głaszcząc  ją  po  udach  - 

będziemy  grać  o  obiad.  -  Uśmiechnął  się,  słysząc,  jak  dziewczyna  wstrzymuje  oddech. -  Lub 

może o kolację. 

Janna  zanurzyła  palce  w  czarnych  włosach  Kruka.  Gdy  znów  zaczął  ją  pieścić, 

krzyknęła jego imię tak gardłowym głosem, że aż jęknął. 

- I co ja mam z tobą zrobić? - szepnął. - Za każdym razem pragnę cię bardziej. 

Chciała  coś  powiedzieć,  ale  wydała  z  siebie  tylko  cichy,  urywany  dźwięk,  gdyż 

pieszczoty Kruka stawały się coraz bardziej gorące. 

- Nie będziesz jadł więcej ostryg - powiedziała, przygryzając wargę. 

Pokręcił głową, trącając ją przy tym nosem. 

-  Gdyby  ta  teoria  była  prawdziwa  -  wymruczał  -  mężczyźni  wykończyliby  już 

wszystkie ostrygi. 

- Albo kobiety - odparła. 

Zaśmiał się. 

-  Twierdzisz,  że  mężczyźni  wykończyliby  wszystkie  kobiety,  czy  kobiety 

wykończyłyby ostrygi? 

-  Dokładnie.  Cieszę  się,  że  zrozumiałeś.  Tak  wielu  ludzi  nie  potrafi  pojąć  zupełnie 

prostej dwuznaczności. Co zjemy na śniadanie? 

W odpowiedzi spojrzał tak, że aż ugięły się pod nią nogi. 

- Kruku - szepnęła. Zamknął oczy. 

-  Chyba  pójdę  popływać  w  zatoce.  Ty przygotuj szynkę, ziemniaki i jajka w proszku. 

Jak  zjemy,  możesz  wziąć  prysznic,  a  ja  posprzątam  kajutę.  A  potem pójdziemy na spacer do 

background image

wioski, póki jeszcze możemy. 

- Póki możemy? 

-  Chodzić  -  wyjaśnił  krótko.  Otworzył  oczy.  Migotało  w  nich  rozbawienie.  -  Nie 

wiedziałaś,  mały  wojowniku?  -  zapytał.  -  Pozabijamy  się  w  łóżku.  -  Zęby  błysnęły  mu  pod 

czarnym  wąsem,  kiedy  wyciągnął  z  pościeli  podarte  resztki  koszulki  Janny.  -  I  wiesz  co?  - 

zapytał, kołysząc zawieszoną na palcu szmatką. - Nie mogę się tego doczekać. 

Janna  przygryzła  wargę,  patrząc  na  niego  z  nadzieją,  a  zarazem  z  zawstydzeniem. 

Wiedziała,  że  wyraz  jej  twarzy  musi  zdradzać  wszystkie  myśli,  gdyż  Kruk  zmrużył  oczy  i 

przyglądał  się  z  uwagą.  Jęknęła,  pochwyciła  podartą  koszulkę  i  ukryła  w  niej  zarumienioną 

twarz.  Nie  była  przyzwyczajona  do  zmysłowych  przekomarzań,  nie  bardziej  zresztą  niż  do 

fizycznej miłości. 

- Pewnie będziesz chciała włożyć inną moją koszulkę - powiedział z powagą. 

Skinęła głową, nie patrząc na niego. Uśmiechnął się delikatnie. 

- Pod jednym warunkiem. 

Janna uniosła głowę. 

- To znaczy? 

- że w łóżku będziesz nosić tylko mnie. 

Kruk  nie  pytał,  czy  ten  zduszony  dźwięk  jest  zgodą,  czy  odmową.  Po  prostu  wstał, 

ucałował  ją  mocno,  chwycił  mydło  i  zniknął  za  burtą  „Czarnej  Gwiazdy”,  w  sinych  wodach 

zatoki. 

Janna  zdołała  jakoś  nie  przypalić,  nie  rozlać  i  nie  rozsypać  składników  śniadania, 

kiedy  zobaczyła,  jak  Kruk  wychodzi  z  zatoki  po  kąpieli.  Nagi  i  potężny,  wyglądał  na 

całkowicie  zespolonego  z  tą  dziką  krainą.  Na  jego  widok Janna wstrzymała oddech. Zaprag-

nęła, by wciąż trwał sztorm, dzięki, któremu byli tu, w zatoce. 

Niestety,  kiedy  skończyli  śniadanie  i  Janna  wzięła  prysznic,  stało  się  jasne,  że  sztorm 

przycichł.  Ubierała  się  w  ponurym  nastroju,  żałując,  że  tak  szybko  przyjdzie  im  opuścić  raj. 

Zastanowiła się, czy na Kruka czekają nie cierpiące zwłoki interesy. A może zechce zostać w 

tym raju kilka dni dłużej, by dać jej szansę wykradzenia jeszcze odrobiny jego miłości. 

- Janno, znalazłem! 

Wkładała właśnie przez głowę jedną z wielkich, czarnych koszulek Kruka. 

- Co? - odkrzyknęła. 

-  Prawdziwy  szkicownik.  Wiedziałem,  że  Angel  gdzieś  go  tu  zostawiła,  ale  nie 

pamiętałem gdzie. 

Janna zapięła dżinsy i otworzyła drzwi komórki, która służyła jednocześnie za mostek 

background image

i prysznic. 

- Szkicownik? - spytała, odsuwając z twarzy kosmyk włosów. 

Gęste  jedwabiste  kosmyki  opadły  jednak  znowu  na policzki, gdy tylko uniosła głowę. 

Jeszcze  raz  odgarnęła  włosy  i  spróbowała  zignorować  uczucie  pustki,  pojawiające  się  w 

żołądku za każdym razem, gdy Kruk mówił o Angel. 

- Czy Angel jest artystką? 

-  Jedną  z  najlepszych  -  odparł,  uśmiechając  się  na  wspomnienie  wspaniałego  witrażu, 

który Angel podarowała mu i który znajdował się w jego domu na wyspie Vancouver. Witraż 

ukazywał  „Czarny  Księżyc”,  jego  trawler,  płynący  po  tajemniczym  morzu;  w  dole  srebrzystą 

ławicą płynęły łososie. - Galerie czekają w kolejce na jej witraże. 

- Och. 

Janna  chciała  powiedzieć  coś  więcej,  ale  sama  myśl,  że  musi  walczyć  o  Kruka  z 

kobietą,  która  jest  nie  tylko  odważną,  piękną  blondynką,  ale  i  artystką,  zmieniła  w  plastelinę 

jej zwykle bystry umysł. 

Życie nie jest sprawiedliwe - mruknęła pod nosem. 

- Co? 

-  Witraże,  tak?  -  rzuciła  Janna  i  wypowiedziała  na  głos  pierwszą  myśl,  jaka  przyszła 

jej do głowy. 

- Zeszłego roku w galerii w Seattle widziałam wspaniałe dzieło. Zachwycało mnie tak 

bardzo,  że  stałam  przed  nim  i  cierpiałam.  -  To  wspomnienie  wywołało  lekki  uśmiech  na  jej 

twarzy.  -  Witraż  przypominał  Przesmyk  Wewnętrzny  o  zmroku,  W  tej  magicznej  chwili, 

kiedy  wszystkie  legendy  stają  się  prawdą.  Były  tam  rzędy  gór  we  wszystkich  możliwych 

odcieniach błękitu, opadające aż do horyzontu, a morze lśniło jak żywe srebro i, niczym Bóg, 

dawało  światło  i  życie  wszystkiemu,  czego  dotykało.  Chciałabym,  żeby  było  mnie  stać  choć 

na fragment tego witrażu. 

- Angel ustaliła tak wysoką cenę, gdyż nie mogła się z nim rozstać. - Kruk uśmiechnął 

się lekko. - To jedna z jej ulubionych prac. 

- To był witraż Angel? - spytała z niedowierzaniem Janna. Skinął głową. 

-  Ona  rozumie,  że  morze  jest  źródłem  wszelkiego  życia.  To  zadziwiająca  kobieta  - 

dodał, wręczając Jannie szkicownik. - Tak jak ty. 

Janna  nie  wiedziała,.  czy  śmiać  się,  płakać,  czy  krzyczeć  z  rozpaczy.  Nie  dość,  że 

zazdrościła  Angel  miłości  Kruka,  to  jeszcze  podziwiała  jej  talent.  To  było  więcej,  niż  mogła 

znieść.  Bez  słowa  wzięła  szkicownik  i  przejrzała  szybko.  Tylko  na  trzech  kartkach  znalazła 

rysunki..  Szkice  kłody  wyrzuconej  na  szeroką  piaszczystą  plażę.  Była  tam  równowaga 

background image

elementów i delikatna elegancja linii, która przemawiała do wyobraźni Janny. 

- Nie powinnam 'tego używać. Może Angel... 

- Nie będzie jej to przeszkadzać - przerwał Kruk. 

To były tylko wstępne szkice. Ten witraż był prezentem dla mojego dziadka. 

Janna zamknęła szkicownik i spojrzała na Kruka z powątpiewaniem w oczach. 

- Weź - zachęcił ją. - Nie będziesz musiała wyruszać aż do Masset i z powrotem tylko 

po to, żeby narysować o świcie parę totemów. Teraz, kiedy znalazłem prawdziwy szkicownik, 

mogłabyś  zostać  parę  dni  dłużej,  prawda?  -  Przerwał  nagle.  -  Chyba  że  z  jakichś  powodów 

musisz wracać do Masset natychmiast?. 

Pogładziła szkicownik, a jej oczy błysnęły szczęściem. 

-  Nie  -  powiedziała  drżącym  głosem.  -  Nigdzie  nie  muszę  wyjeżdżać.  Chciałabym 

spędzić jeszcze kilka dni w raju. Z tobą. 

Zadowolony,  a  jednak  trochę  nieśmiały  uśmiech  Janny  sprawił,  że  Kruk  objął  ją 

ramionami. Wciągnął w nozdrza słodki, kobiecy zapach i zamknął oczy. Nie wierzył swojemu 

szczęściu. 

Jeszcze kilka dni spędzą ze sobą w raju. 

-  Znalazłem  też  ołówki.  Wyglądają  śmiesznie  dodał.  -  Angel  zostawiła  je  razem  ze 

szkicownikiem. Chcesz je zobaczyć? Może ci się przydadzą? 

- Pewnie. 

Janna tuliła się do Kruka, aż bolały ją ramiona, i teraz puściła go niechętnie. 

Te  „śmieszne”  ołówki  okazały  się  być  wszystkim, czego potrzebowała do ukończenia 

rysunku.  Obejrzała  je  ostrożnie.  Kiedy  uniosła  głowę,  zobaczyła,  że  Kruk  obserwuje  ją  w 

skupieniu. 

- Dotykasz ich tak, jakby były zaczarowane - zauważył. 

- Bo są - odparła z prostotą. - Z nimi mogę rysować. Bez nich jestem jak słowik, który 

nie może śpiewać miłosnej pieśni. 

- Innymi słowy jak kruk. Kruki tylko w swoich snach śpiewają pieśni miłosne. 

Janna  zawahała  się,  wyczuwając  ukryty  pod  tymi  słowami  żal  i  pogodzenie  się  z 

losem. 

-  A  zatem  pieśń  miłosna  kruka  musi  być  najpiękniejsza  ze  wszystkich  -  szepnęła 

miękko. - Ponieważ jest śpiewana bezgłośnie. 

Przyglądał się jej przez długą chwilę, wreszcie powiedział ze smutnym uśmiechem: 

-  Masz  najpiękniejsze  oczy,  jakie  w  życiu  widziałem,  Janno.  Są  jak  las  okryty  mgłą. 

Srebrne, zielone i lśniące życiem. 

background image

Nie  wiedząc,  co  odpowiedzieć,  z  wyjątkiem  „kocham  cię”,  czego  Kruk  nie  chciał 

słyszeć, Janna uśmiechnęła się tak smutno jak on. W milczeniu odebrał od niej ołówki i wraz 

ze  szkicownikiem  zapakował  starannie  do  plecaka.  Poszła  za  nim  po  zaimprowizowanej  kei. 

Przyzwyczaiła się już do belek, ale wciąż nie była nawet w połowie tak sprawna jak Kruk. Z 

ulgą poczuła pod stopami skalisty brzeg. 

-  Kiedyś  były  tu  ścieżki  -  zauważył  Kruk.  Zatoczył  ręką  szeroki  łuk,  wskazując 

wybrzeże. 

Było  porośnięte  odporną  na  morską  sól  roślinnością,  która  sięgała  aż  do  linii 

przypływu,  a  dalej  wtapiała  się  w  masę  cedrów,  paproci  i  mchu  grubszego  i  bardziej 

miękkiego  niż  materac.  Po  pierwszych  kilku  krokach  Janna  zrozumiała,  dlaczego  Haida 

woleli pływać canoe, niż podróżować pieszo. 

Tylko tam, gdzie sięgały fale oceanu, widać było skały. Resztę zatoki pokrywał równy 

zielony  dywan  roślinności.  Jeśli  w  jakimś  miejscu  nie  rosły  drzewa,  to  tylko  dlatego,  że  zbyt 

wilgotna  ziemia  nie  mogła  ich  utrzymać.  Bagna  trafiały'  się  często  i  na  wet  w  lesie  trudno 

było  znaleźć  nagą  korę  drzewa.  Z  każdej  powierzchni  zwisał  długimi  pasmami  i  zasłonami 

mech.  Głazy  okrywał  gruby  dywan  z  pozoru  trwałego  mchu,  który  tworzył  zielone  pułapki, 

czekające,  by  pochwycić  nieostrożne  stopy.  Drzewa  rosły  czasami  tak  gęsto  obok  siebie,  że 

nic  nie  mogło  się  wcisnąć  pomiędzy  nie.  Fauna  była  tu  obfita,  lecz  niewidoczna,  a  zatem 

bezpieczna.  Nikt  chyba  nie  zdołałby  upolować  tu  czegoś  tak  wielkiego  jak  niedźwiedź  czy 

jeleń,  z  tego  prostego  powodu,  że  myśliwy  widział  tylko  kilka  metrów  dalej,  niż  sięgała  lufa 

jego strzelby. 

Trudno  było  poruszać  się  człowiekowi  po  lądzie,  znacznie  trudniej,  niż  pływać  po 

morzu.  Głębokie  zatoczki  o  stromych  brzegach  zapewniały  naturalne  schronienie  przed 

sztormem  i  wiatrem. Ryb było mnóstwo, a w zasięgu ręki zawsze znajdowało się skorupiaki. 

Dawni  Haida  rozsądnie  używali  darów  morza,  wykorzystując  tylko  ten  wąski  pas  ziemi,  tuż 

powyżej  linii  przypływu.  Tam  zbudowali  cedrowe  chaty  i  wyrzeźbili  totemy  wysokie  jak 

potężne drzewa. Totemy zwrócone były do morza, a ich spękane twarze owiewał słony wiatr. 

Kruk  opisywał  Janne  te  symbole,  pokazywał  kaszalota  i  żabę,  łososia,  orła  i  kruka  z 

rozpiętymi skrzydłami na czubku słupa.. 

-  Co  będziesz  robił,  kiedy  ja  będę  rysować? -  spytała  Janna  z  ołówkiem wzniesionym 

nad papierem. 

- To, po co tu przybyłem. Będę myślał.. 

Spojrzała na Kruka i poczuła się zakłopotana, ze mu przeszkadza. Ujął ją pod brodę i 

uniósł lekko twarz ku górze. 

background image

- Przybyłem tu, bo czułem... niepokój. To już minęło. - Musnął wargami usta Janny. - 

Gdybym  me  chciał  tu  być  z  tobą,  bylibyśmy  już  w  drodze  do  Masset.  Rysuj  tak  długo,  jak 

zechcesz.  Gdybyś  mnie  potrzebowała,  będę  w  pobliżu.  -  Odwrócił  się,  a  potem  jeszcze  raz 

obejrzał. - Nie wchodź do tych starych chat. One szukają tylko pretekstu, żeby się zapaść. 

-  Nie  będę  -  obiecała.  Odwróciła  się  i  spojrzała  na  cedrowe  chaty,  wtapiające  się  z 

wolna w krainę, z której wyrosły. - One do kogoś należą. To by było zwykłe włamanie. 

-  To  znaczy,  że  nie chcesz ich rozebrać w poszukiwaniu paciorków i kości? - zapytał 

ironicznie. 

Spojrzała  mu  w  twarz  i  wolno  pokręciła  głową..  -  To  nie  ma  sensu.  Nie  jestem 

archeologiem.  Nie  potrafię  odtworzyć  zagubionej  przeszłości  z  garści  odłamków.  Dlatego 

raczej siądę tutaj i pozwolę, by duchy szeptały mi swoje opowieści. 

Kruk popatrzył na nią z uwagą, potem dotknął czubkami palców jej ust, odwrócił się i 

wszedł do lasu. 

I zniknął.... 

Janna  patrzyła  w  ślad  za  nim  w  zdumieniu.  Nie  potrafiła  uwierzyć,  że  mężczyzna 

potężny  jak  Kruk  może  zniknąć  tak  szybko.  Przeszła  kilka  kroków  i  zobaczyła,  jak  mech 

prostuje  się  w  miejscach,  gdzie  przygniotły  go  stopy  Kruka.  Zrobiła  jeszcze  dwa  kroki  i 

zatrzymała  się  nagle.  Otaczały  ją  drzewa  i  mech.  Nie  było  ani  nieba,  ani  morza,  a  właściwie 

nawet  ziemi  -  tylko  pierwotny  las.  Kiedy  patrzyła,  ostatnie  ślady  Kruka  zniknęły.  Została 

sama. 

Przez  chwilę  stała  bez  ruchu,  wsłuchując  się  w  dziewiczą  ciszę  lasu.  A  potem  wśród 

drzew  zabrzmiał  szorstki,  chrapliwy  krzyk  kruka  szukającego  partnerki.  I  z  dala  dobiegł 

dźwięk,  który  mógł  być  odpowiedzią.  Janna  wstrzymała  oddech  i  nasłuchiwała,  ale  nie 

usłyszała  nic  więcej.  Kruk  odezwał  się  znowu  -  migotliwy  czarny  cień  szybujący  nad 

nieskończonymi odcieniami zieleni. 

Po chwili Janna odwróciła się i wróciła na brzeg. 

Gdyby  weszła  do  lasu  samotnie,  po  kilku  krokach  zgubiłaby  się  zupełnie.  Nie  było  tu 

szlaków,  żadnych  stosów  kamieni wskazujących drogę, żadnych nacięć na korze, starych czy 

nowych,  znaczących  przejście  człowieka.  Ruszyła  wzdłuż  linii  lądu  i  morza.  Przez  dłuższą 

chwilę  stała  otoczona  ciszą,  spoglądając  na  masywne  dzieła  ludzi  innej  rasy,  innej  kultury, 

inaczej  patrzących  na  złożoną  tajemnicę  życia.  Znalazła  totemy  przechylone,  na  granicy 

upadku,  i  totemy,  które  upadły  już  dawno  temu.  Niektóre z tych rzeźbionych pni cedrowych 

przetrwały  męki  zadawane  dłutem  przez  człowieka  i  zapuściły  korzenie,  wypuszczając 

pachnące  gałęzie.  Widok  twarzy  obserwujących  ją  zza  koronki  pędów  zjeżył  jej  włosy  na 

background image

głowie.  Miała wrażenie, że sami bogowie przybyli, by zamieszkać w dzikim raju na Wyspach 

Królowej Charlotty. 

Kiedy  poczuła,  że  nie  zniesie  dłużej  widoku  wpatrujących  się  w  nią  drewnianych 

twarzy,  znalazła  porośnięty  mchem  pień,  usiadła  i zaczęła rysować. Minęło kilka godzin, nim 

podniosła  głowę.  Kruk.  wrócił.  Wyczuwała  jego  obecność  tak,  jak  wyczuwała,  że  Wyspy 

Królowej  Charlotty  są  krainą,  w  której  czas  się  zatrzymał.  Obejrzała  się  przez  ramię  i 

uśmiechnęła. Czarne oczy błysnęły w odpowiedzi. 

- Jak długo tu jesteś? - zapytała. 

-  Dość  długo,  by  podziwiać  twój  spokój,  koncentrację  i  elegancję -  odparł  głębokim, 

miękkim głosem. - Zrobisz sobie przerwę? - zapytał, zerkając na szkicownik. 

- Ręka mi zdrętwiała - przyznała. - Już bardzo dawno nie rysowałam tak długo. Jest tu 

tak  wiele  ciekawych  totemów  i  mam  tak  mało  czasu,  by  utrwalić  to,  co  w  nich  najbardziej 

charakterystyczne... 

Kruk wyjął z jej ręki szkicownik i ołówki, i starannie zapakował. 

- Chodź - powiedział, zarzucając plecak na ramię. - Chcę ci coś pokazać. 

Poszła  za  nim  bez  oporu.  Zawrócił  do  lasu,  w  którym  nie  było  ani  ścieżki,  ani  śladu 

zostawionego  przez  człowieka.  Po  krótkiej  chwili  zniknęły  nawet  odgłosy  i  zapach  morza. 

Jedynie odległy krzyk kruka mącił panującą ciszę. 

- Idź za mną - uprzedził. - Musimy przejść obok małego bagna. 

Wkrótce  las  przed  nimi  gwałtownie  się  przerzedził,  odsłaniając  polanę,  gdzie 

karłowate  drzewa  z  trudem  utrzymywały  się  w  zbyt  wilgotnej  ziemi.  Ziemia  wydawała  się 

być  twarda,  ale  odciski  stóp  Kruka  lśniły  wyciśniętą  z  podłoża  wodą.  Woda  stała  w 

niewielkich  kałużach,  zabarwiona  na  kolor  herbaty  przez  taninę  ściekającą  z  drzew.  Woda 

ciurkała  w  małych  strużkach  i  strumykach,  które  w  końcu  łączyły  się  w  absolutnie  czysty 

potok. 

Mała  chatka  stała  tuż  za  bagnem.  Miała  ściany  ze  starego  cedru  i  dach  pokryty 

cedrowym  gontem.  Mech  wyrastał  z  każdej  szczeliny  i  przylegał  do  ścian.  A  jednak  chata 

była raczej nowa. Okna błyszczały na tle ciemnego lasu, a drzwi miały metalowe zawiasy. 

- Jak ją znalazłeś? - spytała cicho Janna, stając obok Kruka. 

- Zbudowałem ją własnoręcznie. 

Odwróciła się, by na niego spojrzeć. Oczy miał czarne i, podobnie jak woda w potoku, 

krystalicznie  czyste.  Spoglądał  na  małą  chatkę,  lecz  widział  coś  jeszcze,  coś  ze  swej 

przeszłości, coś, co go prześladowało. 

-  Chodź  -  rzekł  cicho,  biorąc  Jannę  za  rękę.  Podała  mu  dłoń  i  pozwoliła  wprowadzić 

background image

się  do  chaty.  Drzwi  nie  miały  zamka  ani  rygla,  niczego,  co  mogłoby  powstrzymać  intruzów. 

W raju nie ma intruzów, tylko jeden mężczyzna, jedna kobieta i kraina, która nie zna upływu 

czasu. 

Kruk  otworzył  drzwi,  wziął  Jannę  na  ręce  i  przeniósł  przez  próg  domu,  który 

zbudował  wiele  lat  temu.  Drzwi  zostawił  otwarte,  wpuszczając  aromat  cedru  i  nieziemskie 

lśnienie  sączącego  się  przez  mgłę  światła.  W  izbie  prawie  nie  było  mebli:  stół,  krzesło  oraz 

półki  z  muszlami  i  szklanymi  pływakami.  Ogień  płonął  na  kominku  zbudowanym  z 

wygładzonych przez wodę kamieni. Tuż obok złożone koce tworzyły posłanie. 

-  Sprowadziłbym  cię  tu  wcześniej  -  powiedział  Kruk,  całując  włosy  Janny  -  ale  jest 

tylko jeden pokój, jedno miejsce do spania, a ja starałem się, jak mogłem, żeby trzymać ręce z 

dala od ciebie. - Uśmiechnął się ze smutkiem. - Zawiodłem cię, prawda? 

-  Cieszę  się  z  tego  -  zapewniła  Janna,  przyciskając  wargi  do  jego  szyi.  -  Uwielbiam, 

kiedy mnie dotykasz. 

Kruk wziął ją w ramiona, przytulił i pocałował. 

Jęknęła cicho. 

Niechętnie odsunął od siebie dziewczynę i odwrócił głowę. 

- Dość tego - powiedział niemal szorstko. 

- Dlaczego? - wymruczała. 

- Bo obiecałem sobie, że najpierw cię nakarmię. 

- Świetny pomysł - stwierdziła, zdjęła tenisówki i kilkoma ruchami pozbyła się spodni. 

-  Wiedziałam,  że  tego  nie  zauważysz.  Pominąłeś  kilka  rozdziałów.  -  Nie  rozumiem.  - 

Uśmiech mówił wyraźnie, że zachwycają go wypukłości ciała Janny. 

Zapragnęła  go  dotknąć.  Drżącymi  palcami  rozpięła  mu  koszulę  i  odkryła  owłosioną 

pierś. 

-  Jakie  rozdziały?  -  nie  ustępował,  choć serce biło mu szybciej z każdym dotknięciem 

jej palców. 

- Z książek, które czytałam. 

-  Chcesz  powiedzieć,  że  ostatniej  nocy  opuściłem  kilka  akapitów,  które  cię 

zaintrygowały? - Oddychał chrapliwie, poddając się pieszczotom. Jęknął, gdy dotknęła ustami 

jego piersi. - Przegapiłem coś? - zapytał drżącym głosem. 

-  Tylko  te  rozdziały,  które  mówiły  o  dawaniu  rozkoszy  mężczyźnie.  To  zrozumiałe 

przeoczenie - dodała. - W końcu - zauważyła rozsądnie - nie jestem mężczyzną. 

Kruk przesunął dłonią po jej nagim, gładkim biodrze. 

- Masz rację - powiedział. - Absolutnie nie jesteś mężczyzną - stwierdził, pieszcząc ją 

background image

delikatnymi ruchami dłoni. - I dzięki za to Bogu. 

Sięgnęła do paska jego dżinsów. - Janno... 

Kruk wstrzymał oddech i odruchowo cofnął biodra. Pochwycił jej dłonie. 

- Nie chcesz, żebym cię dotykała? - spytała, całując jego piersi. 

Wydał  z  siebie  rozdzierający  dźwięk,  który  mógł  być  równie  dobrze  śmiechem,  jak 

przekleństwem. 

-  Oddałbym  życie  za  twoje  dotknięcie.  Ale  jeżeli  zdejmiesz  mi  dżinsy... -  urwał,  gdy 

palce  Janny  zaczęły  pieścić  go  poprzez  gruby  materiał.  ~  Nie  rozbieraj  mnie  -  wykrztusił, 

przesuwając wargi po jej czole, policzku i ustach. - Są inne sposoby, by się kochać. 

- Jak sobie życzysz - wymruczała, wsuwając palce za pasek spodni. - Janno... 

- Czy nie przeszkadza ci, że... 

- Patrzysz na mnie jak kot na śmietankę? - podpowiedział Kruk. 

- Tak na ciebie patrzę? - szepnęła. 

- Tak - odparł chrapliwym głosem. 

Wsunął  dłoń  w  gęste  włosy  Janny,  odciągnął  głowę,  aż  jej  ciało  wygięło  się  w  łuk. 

Drugą ręką zaczął rozpinać jej koszulę. 

- Zniszczysz mi wszystkie ubrania - mruknął. Szarpnął, koszula rozsunęła się, a guziki 

potoczyły się po podłodze. 

-  Zbliż  się  -  powiedział  chrapliwym  głosem.  -  Bliżej,  mały  wojowniku.  O  Boże. 

Bliżej! 

Oblał ją żar. Odczuwała rozkosz dziką i tak głęboką, że każda fala ekstazy wstrząsała 

nią aż do duszy. 

Zamknęła  oczy  i  poddała  się  temu,  co  z  nią  robił,  szepcząc  mu  do  ucha  miłosne 

wyznania  zbyt  cicho,  by  usłyszał.  Ale  on  słyszał.  Wymówił  jej  imię  w  myślach, 

przepraszając,  że  zatrzymał  ją  w  tym  pierwotnym  raju,  obiecując  uwolnić  za  dzień,  zwrócić 

normalnemu życiu. Jeszcze tylko jeden dzień, jeden z tysięcy, jakie ma przed sobą. 

Myślę. że pokochałam cię od chwili, gdy wyciągnąłeś mnie z morza. 

Kruk  musnął  wargami  włosy  Janny  i  z  goryczą  zapragnął,  by  wdzięczność  była  inną 

nazwą miłości. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Janna  obserwowała,  jak  z  każdą  chwilą  łódź  zbliża  się  do  portu  w  Masset. 

Bezskutecznie pragnęła, by nagle zgasły silniki „Czarnej Gwiazdy” albo by sztorm trwał kilka 

dni  dłużej,  kilka  tygodni  dłużej,  zawsze.  Ale  to  były  tylko  marzenia.  Rzeczywistością  był 

Kruk,  prowadzący łódź do kei, by nabrać paliwa. Rzeczywistością był fakt, że kiedy zeszła z 

łodzi,  Kruk  nawet  nie  wspomniał,  że  chciałby  ją  znowu  zobaczyć.  Rzeczywistością  była 

drętwota ogarniająca duszę Janny. 

Kruk rzucił okiem na Jannę i zaraz szybko odwrócił głowę. Im bardziej zbliżali się do 

Masset,  tym  bardziej  się od niego oddalała. To go nie zaskoczyło. Niespodzianką był jedynie 

rozdzierający  ból,  który  odczuwał  z  tego  powodu.  Nigdy  jeszcze  nie  doznawał  czegoś 

takiego.  Chciał  podejść  do  Janny,  przytulić  ją  do  siebie  i  raz  jeszcze  usłyszeć  słowa  miłości. 

To pragnienie niemal go przytłaczało. 

Mocno zacisnął palce na kole sterowym, potem je rozprostował. Wystarczyło, że wziął 

Jannę  w  chwili,  gdy  oddałaby  się  każdemu  mężczyźnie.  Gdyby  teraz  jeszcze  przedłużył  jej 

kosztem własną rozkosz, przy goleniu nie potrafiłby spojrzeć sobie w oczy. 

- Do pełna, Kruku? - zawołał chudy chłopak przy dystrybutorze. 

Nie patrząc na chłopca, Kruk skinął głową. Ponieważ Janna zbyt cierpiała, obserwując 

Kruka,  spojrzała  na  chłopca,  na  jego  czarne  włosy,  ciemnobrązowe  oczy  i  szczupłe  ciało, 

świadczące  o  dobrej  kondycji  fizycznej.  Zauważyła,  z  jaką  pewnością  przycumował  łódź  i 

zastanowiła  się,  czy  Kruk  jako  nastolatek  był  do  niego  podobny.  Świadomość,  że  nigdy  się 

tego nie dowie, wywołała kolejne uczucie bólu. 

- Widziałeś już wujka? - zapytał chłopak. 

~ Nie - odparł Kruk i wskoczył zwinnie na keję. 

Ludzie  w  pobliżu  pozdrawiali  go  głośno.  Skinął  głową  w  odpowiedzi  i  spojrzał  na 

chłopca. - Jestem mu potrzebny? Czy ten agent z galerii znów spóźnia się z płatnością? 

Głos  Kruka  był  niezwykle  głęboki,  niesamowicie  wibrujący.  Po  raz  pierwszy od kilku 

dni  Janna  ponownie  zdała  sobie sprawę z rozmiarów Kruka. Przewyższał dosłownie o głowę 

wszystkich  ludzi  wokół.  Jednak  dla  niej  to  tamci  wyglądali  dziwnie,  nierealnie.  Kruk  stał  się 

wzorem, do którego porównywała pozostałych. 

-  Nie  -  mruknął  chłopak,  ciągnąc  wąż  paliwowy.  Odkąd  mu  powiedziałeś,  że  jest 

mnóstwo  galerii,  które  wezmą  rzeźby  wuja,  zapłacą  w  terminie  i  jeszcze  pocałują  go  w 

indiański tyłek, to agent mówi tylko „tak, pszepana” i „nie, pszepana”. 

background image

Janna  zrozumiała,  że  choć  dla  niej  zawsze  był  czuły,  nawet  w  chwilach  największego 

pożądania,  miał  w  sobie  wiele  siły  i  zapalczywości.  I  wykorzystywał  to,  by  chronić  tych, 

których kochał. 

- Miło to słyszeć - rzekł z satysfakcją Kruk. - Więc w czym kłopot? 

- Wujek powiedział, że się zakochał i że to wszystko przez ciebie. - Mocne białe zęby 

błysnęły w uśmiechu, kontrastując z opaloną twarzą chłopca. 

- Ach - burknął Kruk. - A co takiego zrobiłem? 

Chłopak skinął w stronę lądu. 

- Zostawiłeś ją pod opieką wuja, żeby czekała, aż wrócisz z Zatoki Totemu. 

Kruk  odwrócił  się  i  spojrzał  w  stronę  lądu.  I  nagle  jego  twarz  przeobraziła  się 

zupełnie.  Zniknęła  cała  posępność,  błysnął  szeroki  uśmiech.  Kruk  wyciągnął  ramiona. 

Szczupła  blondynka  biegła  po  kei,  żeby  go  przywitać.  Roześmiała  się  dźwięcznie,  rzucając 

mu  się  w  ramiona  z  pewnością  kobiety,  która  wie,  że  zostanie  złapana  i  przytrzymana. 

Wielkie  ramiona  Kruka  zamknęły  się  i  uniosły  ją  do  góry,  a  kobieta  znów  roześmiała  się 

radośnie. 

Janna miała wrażenie, że świat wiruje dookoła niej. 

Zachwiała  się  i  oparła  o  ścianę  kajuty.  Z  trudem  potrafiła  utrzymać  się  na  nogach. 

Dopiero  po  chwili  pomyślała,  że  musiała  chyba  stracić  rozum,  wierząc,  że  Kruk  może  się  w 

niej kiedykolwiek zakochać. 

Tak,  jest  zakochany,  powiedziała  do  siebie.  Ale  nie  we  mnie.  Byłam  tylko 

przypadkową Ewą w dzikim raju Kruka. 

Janna  odwróciła  wzrok  od  smukłej,  eleganckiej  kobiety,  którą  Kruk  właśnie  postawił 

na  kei.  Zwróciła  uwagę  na  skórzane  włoskie  sandałki,  które  tamta  miała  na  nogach.  Ponuro 

spojrzała na własne stopy. Tkwiły na nich tenisówki, spękane od ciągłego brodzenia w słonej 

wodzie  i  suszenia  nad  palnikiem.  To  nieprzyjemne  dla  niej  porównanie  nie  kończyło  się  na 

butach.  Zamiast  obcisłego  zielonego  swetra  miała  na  sobie  za  dużą  męską  koszulę,  której 

rękawy  wciąż  opadały  jej  aż  do  palców.  Zamiast  gładkich,  pachnących  dłoni  widziała  swoje, 

spierzchnięte od morskiej wody, pokryte zadrapaniami. 

Nic dziwnego, że Kruk chciał spędzić z nią tylko kilka dni. Cud boski, że w ogóle jej 

pragnął.  Musiał  od  kilku  miesięcy  siedzieć  samotnie  w  tej  zatoce,  skoro  w  ogóle  zechciał  na 

nią  spojrzeć,  a  tym  bardziej  kochać  się  z  nią,  jakby  była  ostatnią  kobietą  na  ziemi...  lub 

pierwszą. 

Skończyłoś  użalanie  się  nad  sobą?  spytała  ironicznie,  zwracając  się  do  swego 

zamglonego odbicia w oknie kajuty. 

background image

Nie, dopiero zaczęłam. Spytaj za parę lat. Może wtedy skończę. 

Nie mogę się doczekać. Przestań jęczeć i podciągnij skarpetki. 

Nie mam skarpetek. Podciągnij je mimo to. 

Janna  zamknęła  oczy,  oparła  czoło  o  zimne  szkło  i  przypomniała  sobie  te  wszystkie 

chwile,  gdy  podciągała  skarpetki  i,  mimo  cierpienia,  dawała  sobie  radę  z  wszystkimi 

problemami. Nie miała prawa narzekać na to, że Kruk kochał kobietę, której nie mógł zdobyć. 

I nie kochał Janny, która jego kochała. Kruk jej nie kochał, ale ofiarował jej siebie na te kilka 

dni.  Zrozumiała,  co  to  znaczy,  gdy  oczy  mężczyzny  spoglądającego  na  nią  rozpalają  się 

pożądaniem.  Wiedziała,  jak  wydobyć  płomienne,  pierwotne  reakcje  z  potężnego  ciała  Kruka, 

jak dać mu rozkosz i uzyskać ją w zamian. 

Powinna teraz mu podziękować, zamiast powstrzymywać płacz. Nikt nie obiecywał jej 

szczęścia  przez  całe  życie.  Nikt  jej  niczego  nie  obiecywał.  Mogłaby  umrzeć  i  nigdy  nie 

poznać Kruka. 

Mało brakowało, a tak właśnie by było. - Dobrze się czujesz? 

Otworzyła  oczy.  Głos  był  głęboki.  Łódź  zakołysała  się  pod  ciężarem  mężczyzny, 

który wszedł na pokład. Był wysoki, choć nie tak jak Kruk, i silny. Jednak włosy miał równie 

czarne i był najprzystojniejszym człowiekiem, jakiego Janna w życiu widziała. 

-  Sokół  -  powiedziała,  przypominając  sobie,  jak  Kruk  opisywał  mężczyznę,  którego 

kochała Angel. 

Czarne  brwi  wygięły  się  w niemym pytaniu, nadając· twarzy Sokoła niemal szatański· 

wygląd.  Oczy  miał  niczym  drapieżny  ptak,  od  którego  wziął  przezwisko.  -  Spotkaliśmy  się 

kiedyś? 

- Tylko w myślach Kruka. 

-  Kruka?  Ach,  Carlsona.  -  Sokół  wygiął  lekko  wargi  i  obserwował Jannę, owiniętą w 

wyraźnie  nie  swoją  koszulę.  -  Można  zaufać  Carlsonowi,  że  gdy  tylko  popłynie  na  ryby, 

wróci z oszałamiającą syreną. 

Janna wygięła usta w podkówkę. Czuła się bardziej oszołomiona niż oszałamiająca. 

- Jesteś pewna, że nic ci nie jest? - spytał łagodnie Sokół. 

- Jasne. Tylko podciągam skarpetki. 

- Nie masz skarpet. 

- Właśnie. Dopiero wtedy to jest sztuka. 

Sokół uśmiechnął się nagle. 

Janna  zmarszczyła  brwi.  Jeszcze  nigdy  nie  widziała  uśmiechu  tak  nieoczekiwanego, 

jak płomień pod pokrywą lodowca. 

background image

- O Boże - powiedziała, kręcąc głową. - Założę się, że kiedy idziecie z Krukiem ulicą, 

słyszycie, jak damskie serca pękają niczym upuszczone gliniane dzbanki. 

Sokół  milczał  przez  chwilę  zaskoczony,  a  potem  jego  uśmiech  przekształcił  się  w 

ciepły, męski śmiech. 

Kruk obejrzał się, słysząc ten głos. 

- Widzę, że poznałeś Jannę! - zawołał wesoło. - Ma najwspanialsze... 

- Poczucie humoru - przerwała znużonym tonem. 

- Za to i dwie ćwierćdolarówki można dostać kubek kawy. 

Kruk  zmrużył  oczy,  słysząc  w  jej  głosie  niechęć.  Przypomniał  sobie  tę  noc,  kiedy 

uciekła od jego gruboskórnego towarzystwa i zamknęła się na dziobie ze szkicownikiem. 

-  Potrzebujesz  czegoś  z  łodzi?  -  spytał  Sokół,  z  ledwie  skrywaną  ciekawością 

przenosząc spojrzenie od Janny do Kruka. 

Odetchnęła głęboko, pochwyciła brzegi nie istniejących skarpetek i podciągnęła je. 

- Nic - stwierdziła z wymuszonym uśmiechem. 

-  To  jedna  z  zalet  bycia  rozbitkiem:  nie  ma  się  żadnego  bagażu.  Właściwie  niczego, 

nawet własnego ubrania. 

Sokół  pytająco  uniósł  brwi,  ale  milczał.  Janna  patrzyła  z  zazdrością,  jak  jednym 

zwinnym  skokiem  ląduje  na  kei.  Szczelina  wody  między  burtą  a  nabrzeżem  wydawała  się  jej 

niezwykle  szeroka.  Była  pewna,  że  pokonując  tę  odległość,  wpadnie  do  wody,  jeszcze 

mocniej  uświadamiając  Krukowi,  jak  bardzo  różni  się  od  tej  zawsze  doskonałej,  eleganckiej 

Angel. 

- Pomogę ci. 

Janna  zaskoczona  spojrzała  w  pełne  współczucia  oczy  Sokoła.  Wyciągnęła  ręce  i 

została przeniesiona na keję tak zręcznie, jakby nic nie ważyła. 

-  Dzięki  -  powiedziała.  -  Przy  moim  szczęściu  wpadłabym  do  zatoki.  -  Przeniosła 

wzrok z twarzy Sokoła tam, gdzie Kruk i Angel stali ramię w ramię. 

I nagle poczuła, że wolałaby znaleźć się w wodach zatoki niż na tym wybrzeżu. 

Pora na czarujący uśmiech i pożegnanie się z człowiekiem, którego kochała. 

- Nieprzyjemna podróż? - zapytał Sokół, podążając wzrokiem za jej spojrzeniem. 

- Można tak to określić. Straciłam sprzęt, szkicownik, łódź i … 

- Serce - dokończył Sokół zbyt cicho, by usłyszał go ktokolwiek prócz Janny. 

Zacisnęła wargi. Te bystre oczy widziały zbyt wiele. 

-  Przereklamowany  organ.  -  Wzruszyła  ramionami.  -  Ciało  bez  niego  całkiem  nieźle 

funkcjonuje.  Sokół  zaczął  coś  mówić,  lecz  Janna  przerwała  mu  z  nadmiernie  wesołym 

background image

uśmiechem. 

-  Jestem  pewna,  że  macie  sobie  wiele  do  powiedzenia  -  oświadczyła  stanowczo.  - 

Powiedz Krukowi że zostawię jego koszulę u tego chłopca od benzyny. 

- Czemu sama mi tego nie powiesz? - spytał Kruk, podchodząc akurat w tej chwili. 

Dostrzegł  badawcze  spojrzenie  Angel  i  uświadomił  sobie,  że  niezbyt  dobrze  ukrywa 

gniew.  Nie  spodziewał  się  jednak,  ze  zobaczy  nagle  Jannę  w  ramionach  Sokoła,  ujrzy,  jak 

wpatruje  się  w  twarz  mężczyzny,  jakby  lada  chwila  spodziewała  się  drugiego  wschodu 

słońca. 

-  Nie  przypuszczał,  że  Janna  zechce  zniknąć  z  jego  życia  bez  słowa.  Wiedział,  że 

wdzięczność  to  ulotne  uczucie,  jednak  rozgniewała  go  myśl,  że  mogłaby  wyrzucić  z  pamięci 

te ostatnie kilka dni, jakby się nigdy nie zdarzyły. Zanim uświadomił sobie, co się dzieje, obe-

jmował już Jannę dokładnie w taki sposób, w jaki obiecał sobie, że więcej nie zrobi. 

- Możesz oddać mi tę koszulę jutro, kiedy po ciebie przyjadę - powiedział, a ton jego 

głosu świadczył wyraźnie, ze me chce nawet słyszeć o odmowie. 

-  Przyjedziesz?  -  powtórzyła  niepewnie  Janna  a  serce  jej  zadrżało.  Próbowała  stłumić 

nadzieję, że :Kruk niechętnie się z nią rozstaje. 

-  Na  piknik  na  północnej  plaży.  Jeśli  będzie  jasny  dzień.  Bardzo  jasny.  Inaczej  każda 

plaża będzie dobra - dodał. 

- Jasne - powtórzyła, choć niczego nie rozumiała. 

- Zgadza się. Tylko wtedy możesz naprawdę zobaczyć. 

Janna westchnęła głęboko. 

- Pomóż mi. Nie rozumiem. 

Uśmiech  zmienił  surowe  rysy  Kruka.  Objął  ją  za  szyję  i  pociągnął  lekko,  wyrywając 

przy okazji z uścisku Sokoła. 

- Miło, że pamiętałaś, do czego się nadaję - mruknął. 

- Do pomocy? 

- Między innymi. 

- Och, dalej nie rozumiem - szepnęła Janna, czując, że umysł, podobnie jak całe ciało, 

rozpływa  się  pod  dotykiem  ciepłej  dłoni  Kruka.  -  Przez  ciebie  nie  mogę  zdobyć  się  na 

szlachetność - dodała bez namysłu i skrzywiła się. To, że najpierw mówi, a potem myśli, stało 

się w obecności Kruka regułą. 

- Szlachetność? - zapytał. 

- Ja... myślałam, że chcesz uczcić wasze spotkanie bez... obcych. 

Kruk mruknął coś cicho pod nosem. 

background image

- Jeśli cokolwiek mnie irytuje, to taka szlachetność - dodał, nie zważając na fakt, że to 

oświadczenie nie przemawia na jego korzyść. 

Szlachetność  wymagała,  by  zrezygnował  z  Janny  natychmiast.  I  nagle  zrozumiał,  że 

nie  może  być  o  tym  mowy.  Zanim  wróci  do  Seattle,  Janna  spędzi  jeszcze  kilka  dni  na 

Wyspach  Królowej  Charlotty.  Nie  było  żadnego  powodu,  by  tych  dni  nie  mogli  spędzić 

razem.  Istniało  wiele  powodów,  dla  których  nie  powinni  tego  robić,  ale żadnego, by uczynić 

tego nie mogli. 

-  Chyba  nie  jesteś  tak  spóźniona  z.  pracą,  by  nie  poświęcić kilku dni na wycieczkę w 

moim towarzystwie? 

Janna  na  chwilę  zamknęła  oczy.  Nie  mogła  znieść  spojrzenia  Kruka,  które  przenikało 

ją,  widząc  zbyt  wiele.  Ale  ona  też  widziała  za  dużo.  Cokolwiek Kruk  odczuwał  do  Angel,  z 

pewnością  nie  pożądali  się  nawzajem.  A  przecież  Janna  wiedziała,  że  Kruk  zdolny  jest  do 

zmysłowości i żywiołowej namiętności. Kruk nie kochał Janny, ale jej pragnął. 

A  ona  pragnęła  go  w  ten  sam  sposób.  I  kochała  go  za  bardzo,  by  odmówić  mu 

czegokolwiek. 

Nie zauważyła dwojga obserwujących ją ludzi: 

Sokoła  ze  współczuciem  i  Angel  z  coraz  większym  zdziwieniem  i  zachwytem.  Janna 

widziała tylko Kruka, człowieka, na którego czekała przez całe życie. 

Człowieka, którego straciła. 

Jednak jeszcze nie całkiem. Mogła spędzić z nim kilka dni w tym raju. 

- Nie muszę już więcej rysować. Wszystko, co potrzebne, znalazłam w Zatoce Totemu 

-  usłyszała  własne  słowa,  nazbyt  wieloznaczne.  -  Do  mojej  pracy.:....  dodała  szybko, 

odwracając wzrok od Kruka. - Dzięki Angel. 

- Dałem jej twój szkicownik - wyjaśnił Kruk, nie spuszczając wzroku z Janny. 

Angel zamrugała pięknymi oczami, zwróciła się do Kruka i oświadczyła: 

- Znowu geny szamana Tlingitów robią ci wodę z mózgu. 

-  Tlingitów?  -  zdziwiła  się  Janna,  patrząc  uważnie  na  Kruka.  -  Myślałam,  że 

pochodzisz z Haida. 

- To prawda. Ale jednym z moich dziadków był szaman Tlingitów. Angel twierdzi, że 

odziedziczyłem po nim szczęście w połowach i odrobinę okrucieństwa. 

- Carlson! - zawołała oburzona Angel. - Doskonale wiesz, że nie to miałam na myśli! 

Janna spojrzała na krzywy uśmiech Kruka. - Nie jesteś okrutny - powiedziała. 

- Ależ jestem - zapewnił cicho. 

- Pamiętasz, Angel? Czasami delikatność nie pomaga. 

background image

- Czasami trzeba być okrutnym, by komuś pomóc - powiedziała Angel, kładąc dłoń na 

przedramieniu Kruka. - To, że byłam zbyt egoistyczna, by dostrzec twoją dobroć, nie zmienia 

faktu, że mi pomogłeś. 

Kruk zawahał się, uniósł dłoń Angel, ucałował ją i znów położył na swoim ramieniu. 

-  Cieszę  się,  że  tak  to  odczuwasz,  anielskooka.  Angel  westchnęła  głęboko,  a  potem 

uśmiechnęła się do Janny. 

- Pewnie ci się wydaje, że wszyscy powariowaliśmy. 

- Nie - odparła cicho Janna. - Myślę, że Kruk znakomicie potrafi ratować życie. Umie 

pomagać  nawet  wtedy,  kiedy  musi  przy  tym  zadać  ból.  Umie  być  mężczyzną.  Bardziej  niż 

ktokolwiek, kogo znałam. 

Splotła  palce  w  nadziei,  że  nikt  nie  dostrzegł  ich  drżenia.  Zaczęły  drżeć,  gdy 

zobaczyła, jak Kruk delikatnie całuje dłoń Angel. 

-  Ocalił  też  moje  życie  -  mówiła  dalej  desperacko  spokojnym  tonem.  -  I  nie  pozwolił 

nawet sobie podziękować. 

- Wdzięczność jest jak mleko - wtrącił szorstko Kruk. - Dobre, póki świeże, a po kilku 

dniach kwaśnieje. - Spojrzał na chłopca, który obsługiwał paliwową pompę. - Skończyłeś? 

- Prawie. 

- Dobra - burknął. - Gdzie mieszkasz? - zwrócił się do Janny. 

- W małym domku na plaży. Tuż przy parku. 

Zmarszczył czoło. 

- To ta rudera ze stopami niedźwiedzia wiszącymi na skrzynce pocztowej? 

- Więc to stopy niedźwiedzia? Tak mi się wydawało, ale bałam się spytać. - Zadrżała, 

pamiętając,  jak  bardzo  się  przestraszyła,  gdy  pierwszy  raz,  o  zmroku,  zobaczyła  skrzynkę. - 

Kiedy  ją  ujrzałam,  myślałam,  że  to  bose  stopy  ludzkie.  Trudno  było  zgadnąć,  że  należały  do 

niedźwiedzia.  Pazury  są  obcięte,  a  ukształtowanie  kości  stopy  wyglądało  dokładnie  tak,  jak 

zapamiętałam z zajęć anatomii. O mało nie zemdlałam. 

Kruk uśmiechnął się niechętnie. 

-  Nie  byłabyś  pierwsza.  Traperzy  parę  lat  temu  mieli  marny  sezon.  Ktoś  zastrzelił 

kilka niedźwiedzi, ściągnął skórę i pazury, a ścierwo rzucił do morza. Turyści, którzy znaleźli 

na plaży oplątane liną stopy, odnieśli takie samo wrażenie jak ty. Zresztą traperzy też, dopóki 

nie  domyślili  się,  co  zaszło.  -  Spoważniał.  -  Nadine  ma  dość  szczególne  poczucie  humoru. 

Naprawiła tę szopę, którą ci wynajęła? 

- Dach przecieka tylko w czasie deszczu. - Janna wzruszyła ramionami. 

- To tak jak łódź - odparł Kruk. - Przecieka tylko wtedy, gdy pływa po wodzie. Teraz 

background image

zupełnie nie przecieka. 

Zmrużone  oczy  Kruka  powiedziały  Jannie,  że  nie  pochwala  wyboru  kwatery  na  lato. 

Trudno, nic nie mogła na to poradzić. Cena nie była wysoka i gospodyni wynajęła jej również 

łódź z silnikiem. Niestety, łódź leżała teraz na dnie Zatoki Totemu. 

- Nie wiesz, gdzie można kupić używaną łódź? - spytała Janna i dodała pospiesznie: - 

Ale tanio. 

- Zajmę się tym - zapewnił Kruk. - Stara Nadine nabrała swojego ostatniego turystę. 

- Daj spokój. Mogę... 

- Może zagramy w orła i reszkę? - przerwał jej gładko. 

Janna  chciała  coś  powiedzieć,  ale  wystarczyło  jedno  spojrzenie  na  twarz  Kruka,  by 

uznała,  że  chwila  nie  jest  odpowiednia.  Zauważyła,  że  ile  razy  wspomina  o  łodzi  Nadine, 

Kruk  traci  poczucie  humoru.  Domyślała  się,  dlaczego.  Zdawał  sobie  sprawę,  że  gdyby  spał 

mocniej  lub  trochę  się  spóźnił  z  pomocą,  albo  w  ogóle  nie  zatrzymał  się  w  zatoce,  Janna  by 

utonęła. 

Ta  sama  myśl  niejednokrotnie  przychodziła  do  głowy  Jannie, zwykle w nocy. Budziła 

się  wtedy  z  mocno  bijącym  sercem.  W  takich  chwilach  czuła  się  lepiej,  mając  obok  siebie 

Kruka.  Mogła  się  do  niego  przytulić,  a  on  obejmował  ją  mocno.  Wtedy  potrafiła  zasnąć, 

wiedząc, że jest bezpieczna. 

-  Nie,  nie  będę  grać  w  orła  i  reszkę.  -  Janna  uśmiechnęła  się  lekko.  -  Używasz 

fałszywych monet. 

Kruk odpowiedział uśmiechem, wspominając zarówno zdumione spojrzenie Janny, jak 

i delikatne wypukłości jej pośladków. 

- Pozostaje tylko ustalić, co z kolacją. - Spojrzał na Sokoła. - Mieszkacie u wuja ? 

- Nawet nie chce słyszeć o przeprowadzce. 

- Nie dziwię się. Lubi piękne kobiety. Lepiej pilnuj Angel. Wuj to niezły podrywacz. 

Sokół uśmiechnął się lekko. 

- I diabelnie przystojny. Teraz już wiem, skąd masz tę swoją buźkę. 

Angel wybuchnęła śmiechem. 

-  Powinieneś  się  wstydzić.  Wuj  jest  tak  piękny  jak  błotna  małża  i  wiesz  o  tym.  Kruk 

jest zupełnie inny. 

- Za niski jak na mój gust - odparł spokojnie Sokół. 

Kruk  zachichotał,  a  potem  uścisnął  mocno  Sokoła  w  taki  sposób,  jak  mężczyźni 

obejmują braci. 

- Stęskniłem się za tobą. Cieszę się, że mogłeś się wyrwać na parę dni. 

background image

- Ja też. Nieczęsto widujemy cię w Vancouver. 

- Byłem... niespokojny. 

. - Tak. - powiedział cicho Sokół. - Też byłem kiedyś niespokojny. Kiedyś. - Spojrzał 

na Angel. - Ale już nie jestem. 

Angel odpowiedziała mu uśmiechem. 

Jeśli  Janna  miałaby  jeszcze  jakieś  wątpliwości  co  do  pozycji,  jaką  zajmował  Kruk  w 

życiu Angel, to teraz zniknęły one bez śladu. Uśmiech Angel świadczył, że ta kobieta bardzo 

kocha  swojego  męża.  To  samo  odnosiło  się  do  Sokoła.  Jedno  pieszczotliwe  dotknięcie  jej 

policzka świadczyło, że Angel jest dla niego blaskiem rozświetlającym każdą ciemność. 

Janna  spojrzała  na  Kruka  i  dostrzegła  łagodny  uśmiech,  gdy  czuł  niemal  dotykalnie 

fluidy  miłości,  płynące  pomiędzy  parą  jego  przyjaciół.  I  nagle  ogarnął  ją  smutek,  jakieś 

dziwne,  przytłaczające  współczucie  dla  Kruka:  Angel  i  Sokół  byli  połówkami  przepięknej, 

silnej całości. Kruk nie tylko się z tym pogodził, ale cieszył się tym, kochając ich oboje. 

Nie  jestem  tak  wielkoduszna,  uświadomiła  sobie  Janna.  Nie  zazdrościła  Sokołowi  i 

Angel  uczucia,  które  ich  łączyło.  Ale  nic  nie  mogła  poradzić,  że  pragnęła  takiej  miłości  dla 

siebie. Pragnęła jej mocno do bólu i czuła się nieszczęśliwa, wiedząc, że nigdy jej nie zazna. 

- Janno? Co się stało? - szepnął Kruk. 

Uświadomiła sobie, że opiera się o twardą, ciepłą pierś Kruka. 

-  Nic  nowego  -  odparła,  uśmiechając  się  do  niego  najmilej  jak  potrafiła.  Pewnie 

niezbyt  dobrze jej to wyszło, Kruk bowiem zmrużył oczy i przyjrzał się jej z uwagą. - Chyba 

trudno  mi  będzie  się  do  tego  wszystkiego  przystosować  -  powiedziała,  zataczając  ręką 

półkole. - Mam na myśli życie w cywilizowanym świecie i w ogóle. Przyzwyczaiłam się do... 

raju. 

Oczy Kruka rozbłysły. Mocniej przytulił dziewczynę. 

-  Przecież  możesz  tam  wrócić  -  szepnął.  Westchnął  głęboko,  słysząc  własne  słowa. 

Robił to, z czym postanowił skończyć. Naciskał na nią, wykorzystywał to, że ma wobec niego 

dług wdzięczności. - Spędzisz ze mną kilka dni, prawda? Jeśli chcesz? 

- Chcę - szepnęła Janna, poddając się potrzebie serca. Objęła Kruka. - Bardzo chcę. 

Uniósł ją w górę. Kiedy w końcu postawił Jannę na ziemi, dostrzegł rozbawioną twarz 

Angel. 

- Załatwione. Spotkamy się na kolacji u Janny o piątej. Ja przyniosę jedzenie, Angel je 

przyrządzi, a Sokół pozmywa naczynia. 

- Dla mnie już nic nie zostało - zauważyła Janna. 

-  Ty  -  rzekł  Kruk,  dotykając  palcem  czubka  jej  nosa  -  zostajesz  skazana  na  długą, 

background image

gorącą  kąpiel.  A  potem  usiądziesz  mi  na  kolanach  i  będziesz  opowiadać  szeptem  o  życiu  i 

pragnieniach płomiennookich Dżabbersmoków. 

-  Chyba  jesteś  jeszcze  za  młoda,  żeby  słuchać  takich  rzeczy  -  oświadczył  Sokół, 

zasłaniając Angel uszy.. 

-  Zdaje  ci  się  -  odparła,  drobnymi  dłońmi  chwyciła  go  za  szyję  i  przyciągnęła  do 

siebie. Szepnęła coś, a on uniósł brwi i roześmiał się głośno. 

- W chodzę w to - oznajmił i uśmiechnął się do żony. 

Janna  właśnie  skończyła  pierwszą  część  swojego  „wyroku”,  kiedy  usłyszała  pukanie 

do drzwi. 

- To ty, Kruku? - zawołała, sięgając po ręcznik. 

- We własnej osobie - odparł, wchodząc i zatrzaskując za sobą drzwi. - A ty? W czym 

jesteś? 

-  W  tym  samym.  Przyszedłeś  za  wcześnie,  czy  ja  się  spóźniłam?  -  zapytała, 

wyglądając zza drzwi łazienki. 

Uśmiechnął się i otworzył szeroko drzwi. 

- Moim zdaniem, przyszedłem w samą porę. 

Janna wstrzymała oddech, widząc w jego oczach podziw dla swego ciała. 

- O Boże - powiedział chrapliwie. - Jesteś zbyt piękna, by być prawdziwa. 

Dreszcz,  który  wstrząsnął  Janną,  wywołany  był  czymś  jeszcze  prócz  chłodnego 

powietrza, które wtargnęło do zaparowanej łazienki. 

- Kruku - zaczęła cicho, ale nie potrafiła powiedzieć nic więcej. 

- Jeszcze raz - mruknął. 

- Co ? 

- Powtórz moje imię. 

Głos  Kruka  był  tak  głęboki,  że  z  trudem  rozróżniała  słowa.  Pochylił  się  i  wolnymi, 

zmysłowymi  ruchami  języka  sprawdzał,  jak  smakuje  jej  zaróżowiona  skóra.  -  Kruku  - 

powiedziała. 

Chciała  dodać  coś  jeszcze,  ale  gorącymi  wargami  dotknął  jej  piersi.  Opadające  na 

jasną skórę włosy przypominały czarną satynę. 

- Kruku - szepnęła i drżąc, wsunęła palce w te czarne kosmyki. 

Ukląkł przed nią. 

- Tak - wymruczał cicho w sam środek jej brzucha. - Dokładnie tak. Tak to mów. Tak, 

jakby było to jedyne słowo w jedynym zrozumiałym dla nas języku. 

Janna  czuła  palący  dotyk  dłoni  Kruka,  gdy  gładził  jej  ciało  od  stóp  aż  do 

background image

zaokrąglonych  bioder.  Uczył  się  jej  na  pamięć,  kreśląc  językiem  zmysłowe  linie  na  skórze. 

Świat wirował jej przed oczami niczym diamentowa migotliwa mgła. 

- Kruku - szepnęła niepewnie, czując rozbrajające ciepło jego dotyku. 

-  Tak  -  powiedział  tryumfalnie.  -  Powtarzaj  moje  imię,  kiedy  cię  kocham.  Kiedy  je 

wymawiasz, pragnę cię do szaleństwa. Z tobą. Tutaj. Teraz. Na zawsze. 

Janna  przylgnęła  do  Kruka  i  powtarzała  jego  imię  niczym  miłosną  litanię.  Kiedy  już 

nie  mogła  utrzymać  się  na  nogach,  przeniósł  ją  w  ramionach  i  położył  delikatnie  na  pościeli. 

Potem  stanął  po  prostu  obok  i  czarnymi  oczami  obserwował  jej  ciało,  jakby  nigdy  wcześniej 

nie widział kobiety. 

- Kruku? - spytała drżącym głosem. 

Nie odrywając od niej wzroku, zaczął się rozbierać. 

- Teraz będę się z tobą kochał - powiedział. - Aż stanę się dla ciebie jedyną rzeczą na 

świecie, a moje imię jedynym słowem, jakie pamiętasz. I będę patrzył, jak twoje oczy stają się 

srebrzyste  i  płoniesz;  leżąc  pode  mną.  A  potem  scałuję  każdą  łzę  z  twojej  twarzy  i  zacznę 

wszystko od początku. 

Usiłowała  coś  powiedzieć,  lecz  po  pierwszej  intymnej  pieszczocie  straciła  władzę nad 

ciałem.  Próbowała  odezwać  się  znowu,  ale  wydała  z  siebie  tylko  jęk  rozkoszy,  wywołując 

tym jego uśmiech. 

A  potem  w  pokoju  rozległ  się  głos  Janny,  powtarzający  jego  imię  niczym  chrapliwą 

miłosną pieśń dla kruka. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Ostatniego  dnia  sierpnia  Janna  obudziła  się,  ocierając  policzek  o  pierś  Kruka. 

Zamruczał  coś  z  zadowoleniem,  przytulił  ją  mocniej  i  zasnął  znowu.  Gładziła  jego  ciepłą 

skórę,  ale  sama  nie  mogła  zasnąć.  W  ogóle nie chciała spać tej ostatniej nocy po powrocie z 

rejsu rzeką Yakoon. Nie chciała tracić ani jednej chwili z tych, być może ostatnich, godzin w 

towarzystwie Kruka. 

Dziś postanowiła mu powiedzieć, że go kocha. 

Dziś  miała  nadzieję,  że  raczej  przyjmie  jej  miłość  niż  delikatnie  ją  odepchnie.  Dziś 

zmusi  go,  by  ją  wysłuchał,  albo  będzie  musiała  odejść,  gdyż  wiedziała,  że  jeśli  zostanie  z 

Krukiem  dłużej,  nie  zdoła  go już opuścić. Nie była nawet pewna, czy teraz potrafi wyjechać. 

Musi  jednak  spróbować.  Za  bardzo  kochała  Kruka,  by  obciążać  go  swoim  towarzystwem  i 

uczuciem, którego nie chciał. 

Na  pewno  mnie  kocha,  choćby  trochę,  myślała  Janna,  tuląc  policzek  do  ciepłej  skóry 

Kruka. Żaden mężczyzna, który nie czuje choćby odrobiny miłości, nie byłby tak łagodny, tak 

delikatny,  tak  namiętny,  tak  zadowolony  z  tego  tylko,  że  jest  przy  niej.  Kruk  nie  ukrywał 

przyjemności,  jaką  czerpał  z  jej  towarzystwa.  Chociaż  Janna  przypominała  mu,  że  Angel  z 

Sokołem  przybyli  na  Wyspy  Królowej  Charlotty,  by  zobaczyć  się  z  Krukiem,  a  nie  z  obcą 

kobietą, ignorował te słowa. 

Z rzadka tylko ją opuszczał i nigdy nie znalazł się poza zasięgiem jej głosu. Zasypiała, 

czując  smak  jego  pocałunków  na  ustach,  i  budziła  się,  czując  pod  policzkiem  uderzenia  jego 

serca. 

Siadała  na  kolanach  Kruka  i  szeptała  mu  do  ucha  „smasme”  nonsensy,  słyszała 

poruszający  ją  do  głębi  śmiech.  '.  Widziała  legendarną  rzekę  Tleli  i  rybaków  wyciągających 

lśniące  łososie  z  wody  koloru  whisky,  tak  czystej  jak  oczy  sokoła.  Patrzyła,  jak  wiatr  wiruje 

nad  rzeką  i  morzem,  muskając  powierzchnię  wody.  Słyszała,  jak  mewy  krzyczą  i  piszczą tuż 

przed sztormem, jak ptaki wykrzykują swe pragnienia prosto w twarz obojętnemu niebu. Stała 

na brzegu rzeki Yakoon i widziała świerk, tkwiący niczym złoty płomień na tle zieleni lasu. N 

a  ziemi  nie  było  drugiego  takiego  drzewa.  Ani  jednego.  To  było  jedyne  w  swoim  rodzaju 

,rosnące  w  tym  nieujarzmionym  raju.  Janna  płakała,  widząc  Kruka  i  złocisty  świerk  razem w 

ich potędze i zupełnym osamotnieniu. 

I  zawsze,  czy  to  na  morzu,  czy  w  lesie,  wyczuwała  w  ciszy  powracające  echo 

żałosnego krzyku kruka. 

background image

Znała  tylko  jeden  sposób,  by  przebić  skorupę  osamotnienia.  Trzeba  odpowiedzieć  za 

zew.  A  jednak  za  każdym  razem,  gdy  próbowała  powiedzieć  Krukowi  o  swojej  miłości, 

dziwny  lęk  tłumił  jej  słowa  i  odbierał  oddech.  Wtedy  potrafiła  wymówić  tylko  imię 

ukochanego. 

Sama  myśl  o  tym,  że  może  już  nigdy  nie  zaznać  szczęścia  w  ramionach  Kruka, 

sprawiła,  iż  Janna  zamknęła  oczy,  pogrążając  się  w  cierpieniu.  Oddychała  wolno  i  głęboko, 

by  odepchnąć  smutek,  ponieważ  obiecała  sobie,  że  ten  dzień  będzie  tak  doskonały,  jakim 

tylko potrafi go uczynić. Żadnych łez, żadnych marzeń, żadnych błagań. Będzie tylko śmiech, 

gorące pocałunki i długi spacer kończący ten krótki pobyt w raju. 

A potem, pod koniec dnia, powie Krukowi, że go kocha. I pod koniec dnia dowie się, 

czy on kocha ją także. 

Pocałowała  muskularną,  gorącą  pierś  Kruka,  musnęła  kręcone  włoski,  łaskoczące  ją 

lekko  w  nos.  Akurat  w  zasięgu  języka  odkryła  ciemną  brodawkę.  Zakreśliła  wokół  niej  krąg 

językiem, rozkoszując się smakiem skóry Kruka. T o było cudowne; miała go tylko dla siebie, 

budziła  go  powoli  tak,  jak  on  zawsze  ją  budził:  w  głębokiej,  gorącej  i  jedwabnej  sieci 

zmysłowości. 

Teraz  Janna  mogła  cieszyć  się  widokiem  śpiącego  kochanka.  Może  nie  będzie  miała 

już szansy, by obudzić Kruka powolnymi, gorącymi pieszczotami. 

Odsunęła kołdrę i spojrzała na piękne męskie ciało. 

Gładziła  je  czubkami  palców,  a  ich  dotyk  uspokajał,  zachęcał,  by  pozostało  w 

uśpieniu.  Kruk  poruszył  się  lekko,  reagując  nawet  przez  sen,  i  przysunął  się  bliżej  do 

ciepłych,  pieszczących  go  dłoni.  Nie  przerywając  pieszczoty  Janna  zastanawiała  się,  co  teraz 

mu  się  śni.  Sięgnęła  palcami  dalej,  poza  pępek,  w  gąszcz  czarnych  włosów,  i  wyczuła,  że 

Kruk się budzi. 

-  Znowu  pływasz  na  niebezpiecznych  wodach  -  odezwał  się  głosem  jednocześnie 

rozbawionym i chrapliwym z podniecenia. 

-  Tak  -  odparła.  -  Wiem.  Tym  razem  wiem.  Uśmiechnął  się,  przypominając  sobie 

ranek, kiedy pierwszy raz zbudzili się razem w łóżku. 

- Chcę cię pieścić - powiedziała miękko. - Czy będzie ci to przeszkadzać? 

- A sądzisz, że to by mi przeszkadzało? - zapytał. Janna spojrzała mu w oczy. 

-  Nie  -  zgodziła  się.  -  Nie  sądzę.  Ale  są  takie  rodzaje  pieszczot,  które  chciałam 

wypróbować,  zanim  jeszcze  cię  poznałam.  -  Uśmiechnęła  się  lekko,  myśląc  o  tej  całej  masie 

książek,  wyrzuconych  po  rozwodzie.  -  Są  całe  rozdziały,  które  chcę  przestudiować.  Z  tobą. 

Tylko z tobą. Czy się zgodzisz? Poczuła, jak Kruk nagle napręża mięśnie, kiedy zrozumiał, o 

background image

co Janna go prosi. 

~  Cokolwiek  zechcesz,  mały  wojowniku  -  powiedział  pieszczotliwie.  -  Jakkolwiek 

zechcesz. 

- I jak długo tylko wytrzymasz - dokończyła z uśmiechem, wspominając to, co kiedyś 

jej  powiedział.  -  Cieszę  się,  że  jesteś  niezwykle  silnym  mężczyzną  -  szepnęła,  pochylając  się 

nad nim. - Bardzo Się cieszę. 

Długa,  szeroka  plaża  ciągnęła  się  przed  Krukiem  i  Janną  jak  nieskończona  wstęga. 

Wiatr  rozpędził  chmury  i  mgłę,  rozkołysał  ocean  w  ciemnoniebieską  masę,  gdzie  białe 

grzywacze.  migotały  i  znikały,  by  pojawić  się  na  szczycie  kolejnej  metalicznie  niebieskiej 

wyniosłości.  Fale  przyboju  białymi  rzędami  sunęły  w  stronę  brzegu,  rytmicznym  hukiem 

akcentując  skowyt  wiatru.  Nie  było  śladów  na  piasku,  nie  było  ludzi... niczego, tylko morze, 

wiatr i daleki krzyk mew. 

- Mam wrażenie, że jesteśmy tu intruzami - powiedziała Janna, patrząc na ślady, które 

zostawiali na piasku. 

-  Przypływ  zmyje  wszystko  -  odparł  Kruk.  -  Będzie  tak,  jakbyśmy  nigdy  tu  nie 

przyszli.  -  Spojrzał  na  słońce.  -  Mamy  jeszcze  trochę  czasu,  Zanim  dotrą  tu  Angel  i  Sokół. 

Pomyszkujemy?. 

Kruk  dostrzegł  zmysłowy,  tajemniczy  uśmiech  na  wargach  Janny  i  nie  wiedział,  czy 

raczej się roześmiać, czy zakląć z powodu żaru, który go ogarnął. 

- Chodziło mi o myszkowanie po plaży - wyjaśnił. - Ale jestem otwarty na propozycje. 

-  I  choć  wiedział,  że  nie  powinien,  nie  potrafił  się  powstrzymać.  Schylił  się  i  delikatnie 

pocałował Jannę. - Właściwie... - dodał, rozpinając jej kurtkę i wsuwając dłoń pod sweter - ... 

sam mam kilka sugestii. 

Janna zaczęła pieścić jego czuprynę. 

- Wiesz co - odparła - właściwie powinnam cię sprawdzić. Po tym, co zaszło dziś rano, 

to może być tylko blef. 

-  Założymy  się?  -  zapytał  z  uśmiechem.  Wiedział,  że  powinien  uwolnić  Jannę  z  tej 

sieci zmysłowości. a jednak nadal pieścił ją, przyciskając do siebie coraz mocniej. 

Janna oddychała z trudem. Kruk był tak podniecony, jakby nie spędzili całego poranka 

na sprawdzaniu jego wytrzymałości. 

-  To  paskudna  sprawa  -  przyznał.  -  Dopóki  cię  nie  spotkałem,  nie  miałem  takich 

problemów. 

-  Ani  ja  -  oświadczyła,  przytulając  się  całym  ciałem  i  czując,  że  ją  również  ogarnia 

zmysłowy żar. 

background image

- Więc które z nas ma się zachować rozsądnie? - zapytał. 

- A co to znaczy: rozsądnie? 

- To znaczy nie kochać się na publicznej plaży - odparł zwięźle. 

- Ach - westchnęła Janna. - Niech to diabli. 

-  Tak.  Niech  to  diabli.  -  Z  niechęcią  wysunął  dłoń  spod  swetra  Janny.  -  Dlaczego 

zawsze  cię  okrywam,  kiedy  mam  ochotę  zjeść  cię  całą?  -  jęknął,  obciągając  sweter 

dziewczyny. 

- Okrywasz mnie? Od kiedy? - Roześmiała się lekko. 

-  Od  kiedy  pierwszy  raz  zobaczyłem  te  śliczne  piersi  wyłaniające  się  spod  koca  - 

odparł. 

Janna  przypomniała  sobie  chwilę,  gdy  Kruk  okrył  kocem  jej  ramiona.  Była  wtedy 

załamana. Myślała, że jako kobieta zupełnie nie robi na nim wrażenia. 

- Pragnąłeś mnie wtedy? - szepnęła, nie mogąc w to uwierzyć. 

-  Pragnąłem  cię  od  chwili,  gdy  zobaczyłem,  jak  walczysz  ze  sztormem  -  powiedział 

stanowczo. 

-  Powinieneś  wziąć  mnie  już  wtedy.  Byłam  twoja  od  chwili,  kiedy  usłyszałam  twój 

głos,  wołający  do  mnie  poprzez  szum  fal,  kiedy  zrozumiałam,  że  nie  jestem  sama.  Byłam 

twoja, zanim jeszcze dowiedziałam się, kim jesteś - szepnęła. - I wciąż jestem twoja. Zawsze 

będę. Kocham... 

Poczuła  żar  i  słodycz  ust  Kruka,  kiedy  ją  całował,  uciszając  burzę  szeptanych  słów. 

Odsunął  się  dopiero  po  długiej  chwili.  Splótł  palce  z  jej  palcami  i  poprowadził  Jannę  dalej 

przez nie tknięte ludzką stopą piaski. Na moment Janna zamknęła oczy, szła na ślepo, starając 

się  stłumić  ból  i  cierpienie,  gdyż  nie  pozwolono  jej  mówić  o  miłości.  Wiatr  rozwiewał  jej 

włosy, zmieniał w miękką, cynamonową aureolę wokół twarzy. 

Zwątpienie, które bladło za każdym razem, gdy Kruk się z nią kochał, teraz powróciło 

ze  zdwojoną  siłą.  Był  uczciwym,  dobrym  i  pełnym  współczucia  człowiekiem.  Jeśli  nie 

kochał,  przynajmniej  nie  chciał  jej  ranić.  Nie  chciał,  by  słyszała,  jak  echo  jej  cichych  wyznań 

miłosnych  pozostaje  bez  odpowiedzi.  Dlatego  zawsze  scałowywał  słowa  z  jej  warg. 

Udowodnił,  że  była  płomieniem  dla  jego  ciała,  ale  jakoś  nie  potrafiła  dotknąć  duszy. 

Namiętność, ale nie miłość. 

Dlaczego jedna osoba nie może kochać za dwie? 

Bezgłośny szloch Janny pozostał bez odpowiedzi. Tylko wiatr jęczał nad plażą. 

Kruk  próbował  obserwować  pusty  ląd  i  szarpane  wiatrem  morze,  ale  nie  potrafił  na 

dłużej niż kilka minut oderwać wzroku od Janny. Za każdym razem, gdy odwracała ku niemu 

background image

twarz,  wyczuwał  smutek  w  jej  uśmiechu.  To  odwaga  pociągała  go  w  Jannie,  zanim  jeszcze 

zobaczył  jej  urodę  i  poznał  zmysłowość.  Wyczuwał  teraz  tę  odwagę  i  determinację  w  jej 

uśmiechu. Pragnął ją objąć, ale wiedział, że w końcu to tylko pogorszy sprawę. Dziś musiał ją 

wypuścić ze swych ramion i zwrócić dar bogom. 

-  Idziesz  jak  człowiek  dążący  ku  przeznaczeniu  -  zauważyła  Janna,  ze  wszystkich  sił 

starając się zapanować nad głosem. 

- Tak? 

- Tak. 

Kruk uśmiechnął się. 

-  Chcę  tylko  dotrzeć  na  plażę,  zanim  prysną  iluzje.  Janna  spojrzała  na  niego  z  ukosa, 

wzrokiem, który mówił wyraźnie „znowu zaczynasz”. 

-  Kawałek  dalej,  gdzie  plaża  skręca  na  północ  -  wyjaśnił.  -  Tam  tańczą,  ale  tylko  w 

jasne dni. 

Nastąpiła krótka chwila milczenia. Wreszcie Janna oznajmiła tryumfalnie: 

- Dżabbersmoki, tak? I to są smaszne dni, a nie jasne. 

-  Nie,  to  są  różowe  iluzje,  tańczące  między  rajem  a  Alaską  -  odparł  i  zatrzymał  się 

nagle. - Widzisz? 

Janna  poczuła,  jak  ciepło  ciała  Kruka  ogrzewa  jej  plecy,  gdy  przytulił  ją  do  swej 

muskularnej piersi. Wyciągnął rękę ponad jej ramieniem i wskazał północny horyzont. 

- Tam - szepnął. - Widzisz, jak tańczą? 

- Pewnie - zgodziła się. - Tuż obok różowych słoni, drepczących w urojonym świetle. 

A  dalej...  -  Wstrzymała  oddech,  czując,  jak  jeżą  się  jej  włosy  na  głowie.  Zmrużyła  oczy, 

wpatrując się w różową dal. - Kruku, tam coś jest... 

-  Tak  -  szepnął.  -  Czy  nie  są  piękne?  Wszystko,  czego  pragnie  człowiek,  migotliwe  i 

tańczące tuż poza zasięgiem. 

Janna  nie  umiała  odpowiedzieć.  Niezwykłe,  porywające  iluzje  zwijały  się  i  zmieniały 

jak  bladoróżowy  płomień,  szeptały  do  niej  bezgłośnie,  przyzywały.  Rozsądek  podpowiadał 

jej,  że  te  delikatne  rysunki  to  tylko  złudzenie  optyczne  -  jak  miraże,  które  tak  wielu 

wędrowców  na  pustyni  doprowadziły  do  szaleństwa  i  śmierci.  Lecz  ta  bardziej  pierwotna 

część  jej  natury  spoglądała  na  iluzje  i  widziała  fragment  własnej  duszy,  przyzywającej, 

opowiadającej, że wszystko, o czym kiedykolwiek marzyła, czekało tuż poza zasięgiem ręki. 

Wizje  wyrysowane  były  płomieniami  przezroczystego  srebra  i  jaśniejącego  różu,  w 

świecie  jednocześnie  nierealnym  i  rzeczywistym.  Było  tam  morze,  pusta  zatoka  i  samotne 

drzewo,  jedyne  na  całej  ziemi.  Była  tam  pieśń  kruka  śpiewana  w  ciszy  i  odpowiedź  kreślona 

background image

pięknem  uśmiechu.  Byli  mężczyzna  i  kobieta,  stworzeni  dla  tej  promiennej  chwili,  która  nie 

znała  czasu,  stworzeni  dla  siebie  nawzajem.  Migotali,  obejmowali  się  pomiędzy  niebem  a 

morzem, czasem a bezczasowością, istnieniem a snem. 

Kruk  widział  twarz  Janny,  zrozpaczoną  i  promienną,  pełną  smutku  i  rozkoszy. Chciał 

zapytać,  co  widzi  na  niebie,  ale  wiedział,  że  nie  ma  do  tego  prawa.  Wizje  można  było  tylko 

dzielić,  nie  opowiadać,  były  darem  bogów  dla  umysłu  i  duszy.  Zbyt  wiele  już  od  niej  wziął, 

więcej  niż  miał  prawo.  I  zapłaci  za  to  torturą  wspomnień,  kiedy  będzie  wracał  do  każdej 

chwili w raju, mierząc głębię swej straty. 

Patrzył  na  te  bezlitosne,  prześladujące  wizje,  lśniące  nad  powierzchnią  wody,  i 

przypomniał sobie chwile sprzed lat, kiedy był samotny. 

-  Tamtego  lata,  kiedy  zbudowałem  chatkę  w  Zatoce  Totemu  -  powiedział  cicho  - 

byłem  niespokojny,  czułem  się  jak  ptak  bez  skrzydeł,  jak  ryba  bez  płetw...  Nic  mnie  nie 

cieszyło,  nic  nie  dawało  satysfakcji.  Bywałem  przedtem  sam,  ale  nigdy  samotny.  -  Zawahał 

się,  raz  jeszcze  wspominając  tamto  lato,  które  zaczęło  się podobnie do tego, a skończyło się 

zupełnie  inaczej.  -  Kilka  dni  po  zbudowaniu  chaty  znów  byłem  niespokojny.  Chodziłem  po 

lesie, próbując zmęczyć się tak, by w nocy móc zasnąć. 

Na  chwilę  zamknął  oczy,  wspominając  zielony  raj,  który  wtedy  bardziej  przypominał 

piekło. 

-  I  znalazłem  młodą  łanię,  uwięzioną  w  omszałym  wykrocie.  Ledwie  żyła  z 

pragnienia, strachu i bólu. Kiedy ją uwolniłem, zobaczyłem, że jest ranna w nogę. Gdybym ją 

wypuścił,  umarłaby.  A  jednak  gdybym  ją  zatrzymał,  oswoił  i  uzależnił  od  siebie,  skazałbym 

ją  na  inną,  może  okrutniejszą  śmierć  z  chwilą,  kiedy  ją  porzucę.  Wiedziałem,  że  lato  minie, 

nadejdzie  zima  i  ja  odejdę.  Wiedziałem  o  tym,  ale  łania  nie  wiedziała.  Żyła  tylko  chwilą 

obecną. 

Janna  milczała,  czując,  jak  cisza  narasta  niczym  zimna  mgła.  Zrozumiała,  że 

właściwie nie chce wiedzieć, jak kończy się opowieść Kruka. 

Ale  nie  miała  wyboru.  Niezależnie  od  wszystkiego,  musiała  zrozumieć  człowieka, 

którego kochała. 

- Co zrobiłeś? - szepnęła, z trudem wypowiadając słowa. 

-  Zaniosłem  łanię  do  chatki,  zabandażowałem  jej  nogę  i  ze  splecionych  gałęzi  cedru 

zbudowałem  ogrodzenie.  Miała  tam  dużo  trawy,  czystą  wodę  i  nie  obawiała  się  niedźwiedzi, 

które  mogłyby  wykorzystać  jej  bezbronność.  Łatwo  było  zdobyć  jej  zaufanie,  była  łagodna  i 

łatwo  się  oswajała,  jak  wszystkie  młode  stworzenia.  Nauczyłaby  się  przybiegać  do  mnie. 

Byłaby towarzystwem, a ja byłem... samotny. 

background image

Janna chciała zapytać, dlaczego był taki samotny, lecz on mówił dalej: 

- Zostawiłem ją samą za tym cedrowym ogrodzeniem. Kiedy tam zaglądałem, robiłem 

to  tak,  żeby  mnie  nie  zobaczyła  i  nie  wyczuła.  Po  pewnym  czasie  już  nie  utykała.  Zębami 

ściągnęła  nawet  kawałki  koszuli,  którymi  zabandażowałem  jej  ranę.  Płot  był dość wysoki, by 

zatrzymać  ranną  łanię,  ale  nie  na  tyle,  by  zdrowa  nie  zdołała  go  przeskoczyć.  Pewnego  dnia 

odeszła. 

Bryza  owiewała  policzki  Janny,  osuszając  nabiegające  do  oczu  łzy.  Kruk  dostrzegł 

srebrzysty błysk i bardzo delikatnie pogładził jej włosy. 

-  W  tym  odejściu  nie  było  niczego  smutnego  -  powiedział.  -  Udzieliłem  jej  pomocy  i 

nie  potrzebowałem  zdobywać  jej  zaufania.  Czułem  satysfakcję,  kiedy  widziałem  jej  ostatni,· 

pełen  gracji  skok,  gdy  uciekła  do  lasu.  Nie  oglądała  się.  Nigdy  nie  zjawiła  się  w  pobliżu 

chatki  czy  polany.  -  Kruk  cofnął  dłoń  z  głowy  Janny.  -  I  tak  być  powinno.  Gdybym  wziął 

cokolwiek więcej od tej łani, tak bezbronnej, nie byłbym mężczyzną. 

Janna schyliła głowę, usiłowała powstrzymać łzy. 

Zrozumiała,  że  Kruk  myśli  o  niej  tak  jak  o  tej  łani,  jak  o  kimś  zranionym, 

bezbronnym, oddanym pod jego opiekę jedynie na czas potrzebny, by go ocalić i wyleczyć. 

Jak Angel. Ją też trzeba było ocalić i uleczyć. O to chodziło Krukowi, gdy mówił, jak 

w końcu zdał sobie sprawę, że życie Angel jest cenniejsze niż szansa, by zdobyć jej miłość. 

-  To  przez  Angel,  prawda?  -  szepnęła  Janna.  -  Dlatego  byłeś  nieszczęśliwy  tamtego 

lata. 

Lekkie drżenie jej głosu sprawiło, że Kruk pożałował, iż przyprowadził ją na tę plażę i 

odebrał  iluzje,  me  dając  nic  w  zamian.  Jednak  iluzje  mogą  być  niebezpieczne.  Musiał  je 

zniszczyć.  Janna  musiała  sobie  uświadomić,  że  jest  wolna,  że  niczego  nie  zawdzięcza 

człowiekowi,  który  wyłowił  ją  z  morza.  A  już  z  pewnością  nie  miłość,  którą,  jak  sądziła, 

odczuwała. 

-  Teraz  tak  o  tym  nie  myślę  -  powiedział  cicho.  -  Kiedy  widzę  Angel  z  Sokołem, 

przeżywam uczucie bliskie radości. 

- Teraz. Ale nie wtedy. 

Lekkie drgnienie jego powiek dowodziło, że Janna ma rację. 

-  Angel  wyszła  za  Sokoła.  Kocham  ich  oboje,  ale  kiedy  widzę  ich  razem,  czuję  się 

czasem... - Zawahał się. 

- Strasznie samotny - szepnęła. 

-  Nie  zrobili  mi  krzywdy.  To  tylko...  -  przerwał,  szukając  słów,  by  opisać  uczucia, 

których nigdy przedtem nie próbował wyrazić. 

background image

-  Widząc  ich  razem,  zastanawiałeś  się,  czy  kiedykolwiek  pokochasz  i  będziesz 

kochany w taki sam sposób - powiedziała Janna. 

Kruk  przymknął  oczy,  zastanawiając  się,  w  jaki  sposób  mogła  tak  łatwo  zajrzeć  do 

jego duszy. - Tak - odparł. 

- Kocham cię za to, Kruku. 

- Sza, mały wojowniku - szepnął, muskając dłonią jej policzek. 

-  Dlaczego?  -  spytała  drżącym  głosem.  -  Dlaczego  nie  pozwalasz  mi  powiedzieć,  że 

cię kocham? 

Kruk wyszeptał jej imię, wtulając usta w cynamonowe włosy, i od tyłu objął ją mocno 

ramionami. Nie pozwolił, by się do niego odwróciła. Bał się, że gdy zobaczy jej oczy, zatonie 

w  nich  znowu  spojrzeniem,  przytuli  ją  i  zatrzyma  dla  siebie.  Nigdy  nie  czuł  się  tak  pełen 

życia jak wtedy, gdy był przy niej. 

-  To,  co  czujesz,  to  wdzięczność  i  namiętność,  a  nie  miłość  -  oświadczył.  Z  trudem 

panował  nad  głosem,  który  szorstkością  drażnił  mu  własne  uszy.  -  Czułabyś  to  wobec 

każdego  mężczyzny,  który  ocalił  ci  życie,”  a  potem  brakło  mu  opanowania  i  przyzwoitości, 

by cię nie uwieść, gdy byłaś tak bezbronna. 

Ta gorycz i wyrzuty sumienia zaskoczyły Jannę. - To nie... - zaczęła. 

-  Nie  -  przerwał  gwałtownie.  -  Posłuchaj  mnie.  Jesteś  piękną,  niezwykle  pociągającą 

kobietą.  Nigdy  nie  zapomnę  naszych  dni  w  raju.  Będę  pamiętał  twój  dowcip,  śmiech,  twoją 

zmysłowość... aż do śmierci. 

Przyszedł  tu,  by  stanąć  na  tym  brzegu  i  zwrócić  dar  bogom.  Przybył  tu,  by  uwolnić 

Jannę, a nie trzymać ją w niewoli błędnego przekonania, że go kocha. 

-  Nic  nie  jesteś  mi  winna  -  mówił  dalej,  nie  dając  dziewczynie  dojść  do  słowa.  - 

Przypadkiem  spotkaliśmy  się  w  tym  dzikim  zakątku.  Nie  było  tam  innych  ludzi,  nie  było  też 

niczego,  co  mogłoby  ci  przypomnieć  o  normalnym  życiu.  Oddałaś  mi  się  z  wdzięczności, 

ponieważ  wyrwałem  cię  morzu  i  wiedziałaś,  jak  bardzo  cię  pragnę. Gdybyśmy spotkali się w 

innych okolicznościach, nie zapragnęłabyś mnie jako kochanka. 

-  To  nieprawda  -  wyszeptała  Janna.  Spróbowała  odwrócić  się  twarzą  do  Kruka. 

Bezskutecznie.  -  Kochałabym  cię  nawet  wtedy,  gdybyśmy  się  spotkali  w  centrum  miasta, 

wśród  tysięcy  ludzi.  Czy  ty  w  ogóle  mnie  nie  słuchałeś?  Kocham  cię  i  to  się  nie  zmieni, 

nigdy, w żadnych okolicznościach! 

- Janno - zaczął. 

Chciał  jej  uwierzyć,  ale  wiedział,  że  nie  może  sobie  na  to  pozwolić.  Wdzięczność 

mijała.  Namiętność  mijała.  Miłość  trwała.  Wiedział,  że  jeszcze  trochę  i  nie  zdoła  wyrzec  się 

background image

Janny.  Musiał  to  zrobić  teraz.  Musi  to  nastąpić,  zanim  obudzi  się  w  jego  ramionach  i 

uświadomi  sobie  różnicę  między  wdzięcznością  i  miłością,  nim  stanie  się·  nieszczęśliwa  i 

spojrzy na niego z litością. 

- Kiedy wrócisz do domu, będziesz wspominać, co się tu stało, i zobaczysz to w innym 

świetle. To będzie jak sen. Przyjemny sen - szepnął cicho. - Przynajmniej o to proszę Boga. 

-  Co  mogę  powiedzieć,  żebyś  mi  uwierzył?  -  spytała  zrozpaczona  Janna.  -  Nic  nie 

może  zmienić  tego,  że  się  spotkaliśmy  w  tak  nietypowy  sposób.  Nic  nie  może  zmienić  tego, 

co teraz do ciebie czuję. - Odwróciła się nagle, wyrywając z jego uścisku. Nie dbała o to, że 

łzy  płyną  po  jej  twarzy.  -  Kruku  -  powiedziała  drżącym  głosem.  -  Pozwól,  bym  cię  kochała. 

Pokochaj mnie, chociaż trochę. 

- Nie nalegaj - powiedział delikatnie, zasłaniając jej usta dłonią. - Już teraz nienawidzę 

siebie za to, że się z tobą kochałem. Nie pogarszaj wszystkiego. 

Ból  przeszył  Jannę.  Świadomość,  że  Kruk  żałuje  tego,  co  się  stało,  przytłaczała  ją, 

usuwała  ziemię  spod  stóp.  Już  w  nikim  nie  miała  oparcia.  Słyszała  jakieś  głosy  na  wietrze  i 

pomyślała, że te różowe iluzje znów ją przyzywają, kuszą widmami tego, co nigdy się już nie 

zdarzy. 

Głosy  zmieniły  się  w  śmiech.  Plażą  zbliżali  się  Angel.  i  Sokół,  podążając  śladami 

pary, która szła przed nimi. Angel, kobieta, którą Kruk kochał i stracił, by w końcu pokochać 

inaczej.  Sokół,  którego  Angel  kochała  tak,  jak  nie  mogła  pokochać  Kruka.  A  teraz  Kruk 

cieszył  się,  widząc  ich  miłość.  Janna  także  nauczyła  się  tym  cieszyć.  Przez  ostatnie  kilka  dni 

zaczęła  podziwiać  inteligencję  i  odwagę  kryjącą  się  w  tej  eterycznej  istocie,  Podobnie  jak 

podziwiała poczucie humoru i łagodność tak rzadko spotykaną u mężczyzny, wyglądającego - 

jak Sokół - na pewnego siebie przystojniaka. 

I  nagle  Janna  poczuła,  że  nie  zniesie  widoku  Angel  i  Sokoła.  A  tym  bardziej  ich 

niemal  dotykalnej  miłości.  Nie  teraz.  Nie  wtedy,  gdy  właśnie  się  dowiedziała,  że  ukochany 

mężczyzna żałuje, że jej dotknął. 

Na  moment  zamknęła  oczy,  zebrała  siły.  Obiecała  sobie,  że  zanim  zacznie  mówić  o 

miłości,  ten  dzień  musi  być  wspaniały  i  to  niezależnie  od  tego,  czy  Kruk  ją  kocha, czy nie. I 

nadszedł  taki  dzień,  i  zaczęła  mówić  o  miłości...  i  słyszała,  jak  zatrzaskują  się  za  nią  bramy 

raju,  zostawiając  ją  samotną  w  świecie  bez  miłości.  Teraz  mogła  już  tylko  odejść,  zanim 

swoimi prośbami wprawi Kruka w jeszcze większe zakłopotanie. 

- Czy tu naprawdę można dostrzec jakieś iluzje? - spytała Angel, stając za Krukiem. 

- Raczej ułudy - odparła Janna chłodnym tonem. 

Otworzyła oczy. 

background image

-  Jest  pewna  różnica.  Taka  jak  między  „smaszno”  i  „straszno”,  między  żmiją  a 

jaszmiją. 

Angel  znieruchomiała,  wyczuwając  ból  Janny,  zanim  jeszcze  dostrzegła  ślady  łez  na 

jej twarzy. Spojrzała na Kruka. Twarz miał ściągniętą, nieruchomą, jakby wykutą z kamienia. 

- Kruk ci wszystko wyjaśni - mówiła dalej Janna, nie patrząc na Angel. - Jest dobry w 

takich  sytuacjach.  Jeśli  chcesz  usłyszeć  coś  naprawdę  oszałamiającego,  spytaj  go  o  różnicę 

między  wdzięcznością  a  miłością.  Zapewniam,  że  to  bardzo  pouczające.  Prawdziwa 

dysertacja o zakatarzonych Dżabbersmokach. 

- Janno - wtrącił cicho Kruk. - Mówisz głupstwa. 

-  Oczywiście.  Mój  mózg  został  na  dnie  zatoki. -  Spojrzała  na  szeroką plażę i skały. - 

Szkoda  że  to  raj,  nie  arka.  Dla  Noego  dwójka  była  liczbą  magiczną,  a  woda  nie  stanowiła 

problemu.  Ale  tu  jest  raj,  więc  muszę  zdążyć  na  prom.  Założę  się,  że  kapitan  nazywa  się 

Charon.. 

Bez  słowa  pożegnania  Janna  odwróciła  się  i  odeszła  w  stronę,  gdzie  żadne  ślad  y  nie 

widniały na lśniącej powierzchni piasku. 

- Dokąd idziesz? - zapytał Kruk. 

- Poszukać rzeki o nazwie Styks. 

- Ona płynie dookoła piekła, nie raju. 

- Jakoś mnie to nie zaskakuje. 

- Do twojej chaty jest pięć kilometrów - zawołał Kruk. - Może Sokół cię odwiezie. 

-  Wszystko  w  porządku  -  odparła  spokojnie  Janna,  oglądając  się  przez  ramię.  -  Będę 

szła wzdłuż brzegu. Kiedy nadejdzie fala, będzie tak, jakbym nigdy nie istniała. 

Kruk  zamknął  oczy.  Pragnął  pobiec  za  Janną,  pocieszyć  ją  i  siebie.  Ale  to  byłoby 

okrucieństwem, nie dobrodziejstwem. 

Janna  spoglądała  na  niego  przez  chwilę  i  wreszcie  odwróciła  się.  Szła  szybkim 

krokiem, nie oglądając się więcej za siebie. 

Kruk  obserwował  ją,  aż  wreszcie  nie  mógł  dłużej  tego  znieść.  Zamknął  oczy,  jakby 

chciał stłumić przenikające jego duszę cierpienie. 

- Carlson? 

Drgnął,  słysząc  ten  delikatny  głos  i  czując  jeszcze  delikatniejsze  dotknięcie.  Odsunął 

się od Angel. 

- Nie pójdziesz za nią? - spytał Sokół. 

-  W  ogóle  nie  powinienem  jej  dotykać.  -  Otworzył  oczy.  Były  czarne,  dzikie,  niemal 

przerażające.  -  Nie  mogłem  się  powstrzymać.  Od  pierwszej  chwili,  gdy  ją  ujrzałem, 

background image

wiedziałem, że należy do mnie, tylko do mnie. Wiedziałem. 

- Ona też - powiedział Sokół. - Ona cię kocha, Carlson. Okazuje to w każdym... 

- To wdzięczność - przerwał szorstko Kruk. - Nie' miłość. 

-  Jak  możesz  być  tego  taki  pewien?  -  spytała  Angel.  Nagły  śmiech  był  równie  dziki  i 

mroczny jak jego oczy. 

-  Anielskooka  -  powiedział  łagodnie.  -  Słodka,  cudowna  i  anielskooka.  To  bardzo 

proste.  Nie  jestem  typem  mężczyzny,  w  którym  kochają  się  kobiety.  Ze  wszystkich  ludzi  na 

ziemi ty powinnaś o tym wiedzieć najlepiej. 

Angel zbladła. 

-  Carlson  -  zaczęła,  obejmując  go  ramionami.  -  Nigdy  nie  chciałam  cię  zranić.  To 

moja wina, nie twoja. Niczego ci nie brakuje! 

-  Nie  lituj  się  nade  mną  -  rzucił  cicho,  gładząc  jej  złociste  włosy.  -  Nawet  gdybym 

mógł, nie zmienię tego, co zdarzyło się w przeszłości. Nie jestem drugą połową twojej duszy i 

nigdy  nie  mogłem  nią  zostać.  Jest  nią  Sokół.  I  także  -  szepnął  -  ty  nie  jesteś  drugą  połową 

mnie. Teraz już o tym wiem. 

- Ale Janna jest - powiedziała z naciskiem Angel. - Jest twoją drugą połową. 

- Wiem - odparł Kruk. - I wiem, że jej wdzięczność to nie miłość. 

- Mylisz się - zauważył cicho Sokół. - Wiem, czym jest, a czym nie jest wdzięczność. 

Czy nie widzisz oczu tej kobiety, które podążają za tobą wszędzie, palców, które dotykają cię, 

kiedy nie ma żadnej potrzeby, nie słyszysz głosu, który mięknie, gdy wymawia twe imię, i nie 

zauważasz promiennego uśmiechu, którym tylko ciebie obdarza? 

Kruk  nie  potrafił  tego  słuchać.  Za  bardzo  chciał  uwierzyć  w  te  słowa.  Nie  ufał  już 

sobie. 

Odwrócił  się  nagle  i  ruszył  do  samochodu.  Podążył  za  nim  głos  Sokoła,  wyraźnie 

słyszalny na wietrze. 

-  Janna  patrzy  na  ciebie  tak,  jak  Angel  na  mnie.  Patrzy  tak,  jak  ja  patrzę  na  Angel.  I 

tak, jak ty patrzysz na Jannę. To nie wdzięczność, Carlson. To miłość! 

W  górze,  w  porywach  wiatru  szybowały  mewy,  krzyczały  do  siebie,  a  ich  wołania 

brzmiały  jak  imię  Janny  i  odbijały  się  echem  w  umyśle  Kruka.  Fale  przyboju  podjęły  okrzyk, 

śpiewały  głębszym  tonem,  a  świst  wiatru  łkał  w  kontrapunkcie.  Kruk  widział  Jannę, 

gdziekolwiek zwrócił wzrok. Czuł smak jej ust na wargach i żar w krążącej w żyłach własnej 

krwi. Była wszędzie, była częścią wszystkiego. A przede wszystkim była częścią jego duszy i 

krzyczał jej imię w ciszy, którą tylko ona potrafiła przerwać. 

Szybko  dotarł  do  „Czarnej  Gwiazdy”.  Chciał  się  tylko  spakować  i  odjechać  jak 

background image

najdalej  od  Wysp  Królowej  Charlotty.  Na  pokładzie  zaczął  wyrzucać  rzeczy  z  szafek  i 

szuflad,  i  bezładnie  wciskać  je  do  worka.  Otworzył  ostatnią  szufladę  i  zamarł.  N  a  wierzchu 

leżał szkicownik Angel, ten, którego używała Janna w Zatoce Totemu. Otworzył blok. Nigdy 

nie  oglądał  rysunków  Janny.  Nigdy  nie  proponowała,  że  mu  je  pokaże.  Twierdziła,  że  nigdy 

nie dorówna Angel. 

Szkice były takie, jak sama Janna: bezpośrednie, często zabawne, uczciwe, z ukrytą w 

nich  zmysłowością  kreski  i  cienia.  Kruk  poczuł,  że  ogarnia  go  fala  wspomnień.  Słyszał  jej 

smutny  śmiech,  patrząc  na  obraz  zatytułowany  „Boska  pralka”,  przedstawiający  dżinsy  i 

koszulę  przewieszone  przez  reling,  gdy  deszcz  zalewał  je,  spłukując  sól  i  piasek.  Widział 

szczerość  Janny  w  rysunku  przedstawiającym  totem,  podpisanym  po  prostu  „Przedtem”. 

Narysowała symbole Haida bez upiększania, akceptując w całości ich symboliczną wymowę. 

Kolejne  strony  obracały  się  pod  palcami  Kruka,  aż  wreszcie  została  tylko  jedna. 

Przewrócił  ją  i  poczuł,  że  oblewa  go  zimny  pot.  Na  pierwszy  rzut  oka  szkic  przypominał 

pozostałe, ale pewne cechy rysunku go niepokoiły. Aż wreszcie odczytał jego treść. Były tam 

cienie,  tworzące  obraz  czujnych  oczu  człowieka,  pozornie  przypadkowy  zbiór  linii,  które 

stawały  się  nałożoną  na  morze  twarzą.  Góra  okryta  mgłą,  która  przypominała  zamyślonego 

mężczyznę, potężnego mężczyznę o granitowych mięśniach i czarnych włosach. 

We wszystkim był Kruk. 

Rysy Kruka w nieskończonych wariacjach, jego oczy, usta na tle lasu i góry, oceanu i 

totemu.  ~  uśmiechnięty  albo  poważny,  śpiący  czy  w  napadzie  pożądania,  spokojny  lub  w 

chwili  najgorętszej  rozkoszy,  łagodny  i  gniewny  -  zawsze  Kruk,  jak  gdyby  nic  nie  mogło 

istnieć, nawet samo morze, jeśli nie było ożywione jego oddechem. 

Długo  patrzył  na  ten  rysunek.  Potem  ukrył  twarz  w  dłoniach  i  zapłakał,  wiedząc,  że 

wreszcie usłyszał miłosną pieśń dla kruka. 

Mgła  gęstniała  po  zachodzie  słońca,  kładąc  się  na  ziemi  lśniącym  całunem,  równie 

niepokojącym,  jak te różowe iluzje. Janna zatrzymała się sto metrów od chaty i obejrzała, by 

spojrzeć  na  długi  nierówny  trop,  jaki  pozostawiła  za  sobą.  Ślad  jej  wyjścia  z  raju.  Nie 

wiedziała,  jak  długo  tak  stała,  patrząc  na  ślady  na  piasku,  ślady  zacierane  przez  przypływ. 

Teraz  pozostały  tylko  lekkie  zagłębienia,  w  których  gromadził  się  piasek.  Następna  fala  nie 

pozostawi już nic. 

- Gdybym potrafił, pomalowałbym niebo i góry, morze i las, i wszystko byłoby tobą. 

Cichy, głęboki głos wzbudził w Jannie dreszcz. 

Przez  chwilę  pomyślała,  że  traci  zmysły,  i  odwróciła  się.  Kruk  stał  tuż  przy  niej,  jak 

gdyby zmaterializował się pod wpływem jej marzeń. 

background image

- Gdybym mógł - powiedział - kazałbym wichrom wołać twe imię o każdej godzinie, o 

każdej porze roku, a lasy we mgle istniałyby po to, by podkreślać kolor twych oczu. Lecz nie 

jestem  artystą  ani  bogiem.  Jestem  tylko  krukiem  o  chrapliwym  głosie,  który  leci  ponad 

pustym rajem, rozpaczając, że stracił to, czego pragnął tak bardzo, że aż bał się uwierzyć, że 

taki  skarb  może  należeć  do  niego.  -  Ujął  w  dłonie  twarz  Janny.  -  Nie  znam  pieśni,  którą 

mógłbym  ci  zaśpiewać,  nie  mam  niczego,  co  mógłbym  ci  ofiarować,  nie  znam  żadnego 

niezwykłego sposobu, by ci powiedzieć, że jesteś drugą, połową mojej duszy. 

- Kruku... - Głos Janny łamał się. - Nie potrzebuję niczego specjalnego, ani pieśni, ani 

niczego prócz ciebie. Tylko ciebie. Kocham cię. 

Słowa Janny wstrząsnęły Krukiem, napełniając jego duszę szczęściem. 

Uniósł ją w ramionach i przytulił mocno, mówiąc cicho i łagodnie, że bardzo ją kocha. 

Ona okazywała mu swoje uczucie każdym dotykiem, każdym oddechem. 

Za  nimi  ostatnie  ślady  raju  rozpłynęły  się  we  mgle  i  osrebrzonym  księżycem  morzu. 

Ani  Janna,  ani  Kruk  nie  zauważyli  tego.  Odnaleźli  swój  raj,  jedyny,  jaki  się  liczył,  i 

zatrzymali go w swoich ramionach.