ELIZABETH LOWELL
MIŁOSNA PIEŚŃ DLA KRUKA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Człowiek zwany Krukiem przebudził się między jednym a drugim uderzeniem serca.
Leżał w absolutnym bezruchu, nasłuchując jak ktoś, kogo życie wiele już razy zależało od
wyczucia zmiany kierunku wiatru na morzu. „Czarna Gwiazda” szarpała cumy, dowodząc, że
nawet w zatoce wody były niespokojne. Powietrzne prądy jęczały wokół dzikim i czystym
głosem wiatru, który od ponad tysiąca kilometrów leciał nad oceanem, aż w końcu dotarł tu,
do Wysp Królowej Charlotty. A teraz ten głos przemawiał do gór wyrastających stromo z
zimnego oceanu, gór porośniętych paprociami i wiecznie zielonymi drzewami, gór tak
poszarpanych, że człowiek wolał w cedrowych canoe rzucić wyzwanie morzu, niż
przechodzić przez ten okryty chmurami dziewiczy ląd.
Dla leżącego na szerokiej koji mężczyzny żywiołowa pieśń wiatru, góry i morze były
czymś znajomym. Kruk nasłuchiwał jeszcze przez chwilę, zapamiętał, że sztorm przybył o
dwanaście godzin wcześniej, niż zapowiadano, i zasnął znowu.
Za płytką zatoką morze było rozkołysaną i szarpaną gwałtownym wiatrem czernią.
Blask przedświtu, zredukowany do niewyraźnego lśnienia, ledwie przebijał niskie chmury.
Jedynie walcząca z falami biała łódź zakłócała wszechobecną szarość.
Siedząc przy potężnym przyczepnym silniku, Janna Moran utrzymywała kurs łodzi
ostro na wiatr. Jedną ręką sterowała, a drugą wybierała wodę. Używała plastykowej butli po
wybielaczu, z mocno zakręconą nakrętką i odciętym dnem. Normalnie ten dwulitrowy
pojemnik zupełnie wystarczał, by łódź była sucha czy tez w miarę sucha. Na wyspach nic nie
było naprawdę suche. Zderzenie wód zimnych mórz północy i stosunkowo ciepłego prądu
Kuroshio powodowało nieustanną mgłę, mżawkę, deszcz lub prawdziwą ulewę.
Na ogół Janna lubiła tę ciekłą wersję słonecznych dni nad Wyspami Królowej
Charlotty. Jednak nie tego ranka. Była na otwartym morzu, gdy wody wzburzyły Się nagle i
bez ostrzeżenia nadciągnął wiatr. Burzę zapowiadano na wieczór, ale najwyraźniej gdzieś nad
Pacyfikiem nabrała ona szybkości i mocy. Sztorm, nadciągający zamiast prognozowanego
zwykłego deszczu i wiatru, był niezwykle gwałtowny.
Janna niespokojnie spojrzała na linię brzegową po lewej stronie. Mrużąc oczy z
powodu wiatru, obserwowała wyrastającą z ciemnego morza nierówną ścianę lądu. Jęknęła
cicho, widząc, że do wejścia w Zatokę Totemu został jeszcze spory kawał drogi. Poprzednim
razem, zanim chmury zakryły niebo na wschodzie, potrzebowała piętnastu minut rejsu, by
skręcić i wpłynąć na spokojniejsze wody zatoki. Ale wiatr się zmienił. Teraz i odpływ, i
wichura działały przeciwko niej, a fale łamały się nad dziobem tak, że ledwie nadążała
wybierać gromadzącą się w łodzi wodę.
Co gorsza, silnik zaczął stroić fochy. Z początku były to tylko ledwie zauważalne
przerwy w funkcjonowaniu, tak krótkie, że sądziła, iż są tylko złudzeniem.. Nim pokonała
połowę drogi do bezpiecznej zatoki, przerwy te stały się bardziej dostrzegalne i groźniejsze.
Silnik zaciął się dwa razy w ciągu paru minut, a serce Janny zatrzymało się na moment.
Raz jeszcze spojrzała na brzeg. Zastanawiała się czy nie podpłynąć bliżej,
zmniejszając w ten sposób odległość do celu. Odrzuciła ten pomysł, wspominając ogromne
fale atakujące ciemne urwiska po obu stronach wejścia do zatoki. Trasa, którą wybrała, była
dłuższa, ale też bezpieczniejsza.
Silnik zakrztusił się, przycichł, ruszył znowu i zgasł zupełnie.
Wiatr wydał się nagle bardzo głośny. Czując, jak serce podchodzi jej do gardła, Janna
odwróciła się, oparła o ławeczkę i z całej siły szarpnęła linkę startera. Silnik zawarczał, ale
nie zaskoczył. Szarpnęła linkę ponownie, i jeszcze raz. A potem poczuła ogromną ulg~, gdy
silnik ruszył znowu. Natychmiast skierowała łódź pod wiatr i zwiększyła obroty. Przy
większej szybkości wleje się więcej wody, ale też łódź szybciej dotrze do zatoki.
Przez kilka minut Janna płynęła bez problemów.
Kiedy zaczęła się uspokajać, silnik niespodziewanie zgasł. Odrzuciła plastykowy
pojemnik, chwyciła linkę startera i zaczęła ją szarpać. Silnik parsknął, zamruczał i zgasł.
Janna raz po raz pociągała za linkę. Za każdym razem silnik warczał przez chwilę, ale nie
chciał się zbudzić.
- Ruszaj, do diabła!
Jakby tylko czekając na właściwą zachętę, silnik nagle ożył. Szczupłymi palcami
Janna chwyciła dźwignię. Oszczędnie dawkując paliwo, znowu ustawiła łódź pod wiatr. Fale
unosiły się nad burtą, a strumienie zimnej wody zalewały żółtą kurtkę dziewczyny. Więk-
szość tej wody ściekała do łodzi, ale część zawsze znajdowała drogę, by dostać się pod kurtkę
i ściekać po plecach i między piersiami. Mimo wysokich rybackich gumiaków Janna miała
zupełnie przemoczone nogi.
Szybko wybierała wodę, bez nadziei, że nadąży, ale próbowała przynajmniej
zmniejszyć ciężar łodzi, by nie zanurzyła się głęboko. Wody było zbyt dużo, o czym lewe
ramię Janny przypominało przy każdym kolejnym ruchu. I pomimo wysiłków dziewczyny
ciągle jej przybywało.
Silnik zadygotał i stanął. Janna rzuciła pojemnik i ostro pociągnęła za linkę startera.
Motor rzęził chrapliwie, lecz nie zapalił. Spojrzała na brzeg. Był bliżej. Zbyt blisko. Przez
chmury sączyło się dość światła, by dostrzec wyraźną linię piany tam, gdzie fale przyboju
łamały się u stóp klifu. W tej białej linii nie było żadnej przerwy, niczego, co wskazywałoby
na jakiekolwiek bezpieczne miejsce do cumowania.
Janna nacisnęła bańkę leżącą pomiędzy zbiornikiem paliwa a silnikiem. Zachlupotała
ciecz. Czuła jej opór pod palcami. Nie z braku paliwa stanął silnik. Gwałtownie szarpnęła za
linkę startera, wkładając w to wszystkie swe siły.
Nie zdało się to na nic.
Uderzona przez fale łódź przechyliła się na bok.
Janna ledwie zdołała utrzymać się na pokładzie. Bez silnika łódź była zdana na łaskę
wiatru, w przerażającym tempie popychana w stronę brzegu. Janna jeszcze dwa razy
szarpnęła za linkę, jednak wysiłki poszły na marne. Nie usłyszała nawet znajomego
krztuszenia się silnika.
I nagle uświadomiła sobie, że nie może dłużej tracić energii. Nie miała już czasu na
szarpanie linki martwego silnika. Wstała z rufowej ławeczki i podeszła do środkowego
siedzenia. Tak szybko, jak tylko po zwalały jej na to zmarznięte dłonie, wyciągnęła wiosła,
wcisnęła je w dulki i z całej siły zaczęła wiosłować. Ciągnąc wiosła, wykręciła łódź dziobem
pod wiatr. Natychmiast zaczęła nabierać mniej wody.
Janna zaparła się stopami o pokład i wzięła się do pracy. Wiosłowała długimi,
równymi pociągnięciami, tak jak dawno temu uczyli ją bracia na małym jeziorku w stanie
Waszyngton. Obserwowała widniejący za rufą brzeg. Próbowała ocenić szybkość łodzi,
szukając charakterystycznych punktów, które z wolna materializowały się wśród mgły.
Kiedy okazało się, że łódź stoi w miejscu, uznała, że po prostu za bardzo się
denerwuje. Wybrała inny punkt terenu, odliczyła pięćdziesiąt pociągnięć i znowu sprawdziła,
ile drogi zdołała przebyć. Przesunęła się, ale ledwie dostrzegalnie. Wiatr i fale były dla niej
zbyt silne, a co kilka sekund przez burty wlewało się coraz więcej wody. W tym tempie nie
dotrze do Zatoki Totemu. Prędzej straci siły, wiatr zepchnie łódź na skały albo sprawi, że
zatonie pod większą falą.
Na kilka minut Janna zwiększyła tempo wiosłowania, oddalając się od ciemnych
urwisk brzegu. Do tej pory uważała się za osobę dość silną i sprawną fizycznie. Zawdzięczała
to zarówno cechom wrodzonym, jak i zabawom z trzema starszymi braćmi, którzy drażnili się
z nią bezlitośnie, gdy była jeszcze zbyt słaba, by im dorównać w mocowaniu. Nauczyła się
uśmiechać i żartować, jakby nic ją nie bolało, nauczyła się pracować ciężej i dłużej, by
następnym razem poradzić sobie lepiej. W efekcie zyskała opinię wysportowanej dziewczyny
z dużym poczuciem humoru.
Woda w łodzi sięgała już do kostek. Janna pozwoliła sobie na jeden rzut oka w stronę
brzegu. Łódź tkwiła niemal w tym samym miejscu. Jeżeli odrobinę się przesunęła, to
wyłącznie bliżej skał. N a jeden moment przerażenie odebrało Jannie siły. Natychmiast
jednak zacisnęła zęby, zamiast na ukos, skierowała łódź prosto w morze i zaczęła wiosłować.
Po stu pociągnięciach linia brzegu nieco się cofnęła. Jednak zatoka nie była ani trochę bliżej.
Janna skręciła, wybierając kurs prowadzący ku zatoce. Przez moment zastanawiała się,
co może zrobić. Wiosłując prosto w morze, utrzyma odpowiednią odległość od skał, ale nie
zbliży się do przystani. Płynąc kursem ukośnym, dotrze szybciej do zatoki, ale siła wiatru i fal
zepchnie ją też bliżej klifu. To będzie wyścig: czy żywioły rzucą ją na skały, zanim dotrze do
bezpiecznej przystani w zatoce. Szczerze mówiąc, nie wierzyła, by się jej to udało.
Lecz jeśli nie przestanie wiosłować, by wybrać wodę, zatonie, nim dotrze do zatoki
czy do skał.
Rzuciła wiosła i przez minutę gorączkowo wybierała wodę, potem ściągnęła
wodoodporną kurtkę i rzuciła na dno łodzi. Jeżeli łódź przewróci się lub zatonie, nie chciała,
by krępowało ją niewygodne okrycie. Sięgała po wiosło, gdy wiatr rozwiał jej długie cynamo-
nowej barwy włosy. Po chwili jakaś większa fala zupełnie je zmoczyła. Chwyciła wiosła i raz
jeszcze skierowała dziób pod fale. Zdjęła też rybackie buty. Wiedziała, że ściągną ją na dno,
jeśli spróbuje w nich pływać. Została tylko w przemoczonych tenisówkach. Będą jej
potrzebne, jeśli stanie na kamienistym brzegu.
- Nie „jeśli” - poprawiła siebie stanowczo. - Kiedy. Jesteś dobrą pływaczką. Dwa
tygodnie temu przepłynęłaś prawie dwa kilometry bez żadnej przerwy. A stąd do wejścia
zatoki nie ma nawet pięciuset metrów.
Co prawda dwa tygodnie temu był wyjątkowo spokojny ciepły dzień, pływała w
osłoniętej zatoczce, a morze było płaskie jak lustro. Teraz trwał sztorm i wysokie fale miotały
łodzią. Jednak nie należy spodziewać się najgorszego. Wiedziała, że w niebezpiecznych
sytuacjach najwięcej ludzi ginie z powodu paniki.
By zbyt dużo nie rozmyślać, Janna pochyliła się nad wiosłami. Pomarańczowa
kamizelka ratunkowa lśniła w półmroku niczym płomień. Była jedynym barwnym punktem
widocznym na lądzie i na morzu.
Kruk stał na mostku” Czarnej Gwiazdy”. Wydawał się potężny niczym góry
wznoszące się stromo po obu stronach Zatoki Totemu. Pod jego stopami pokład kołysał się
lekko na falujących wodach zatoki. Stał spokojnie, bez trudu utrzymując równowagę. Nie
zwracał uwagi na chłodny wiatr szarpiący za kołnierz ciemnoniebieskiej flanelowej koszuli. Z
zamkniętymi oczami wytężał słuch, by usłyszeć cichy warkot, świadczący o tym, że daleki
silnik zaskoczył w końcu i ruszył. Jednak prócz wycia wiatru nie dobiegał go żaden dźwięk.
Przez potężną lornetkę spojrzał w stronę wyjścia z zatoki. Czarnymi oczami
wpatrywał się w ciemne wody, poszukując jakiegoś znaku, że łódź dotarła do bezpiecznego
miejsca. Nie widział jednak niczego. Tylko białe grzywacze i niewielkie czarne fale rozbijały
się o burtę „Czarnej Gwiazdy”. Za ujściem zatoki widział linię spienionej wody. Ktokolwiek
się tam znalazł, wobec nasilającego się sztormu miał pełne ręce roboty, zwłaszcza, jeśli płynął
otwartą łodzią z przyczepnym silnikiem.
Z drugiej strony Kruk wiedział, że gwałtowny wiatr mógł tłumić odgłos silnika. Być
może stoi tu i wyobraża sobie problemy, które naprawdę nie istnieją. Prócz zawodowych
rybaków niewielu ludzi pływa samotnie w tym rejonie. Turyści, którzy zjawiają się pośród
tych groźnych urwisk i wąskich zatoczek, albo przybywają z przewodnikami, albo są
wystarczająco doświadczeni, by pływać na własnych łodziach. I to nie otwartych łodziach. A
dźwięk, który wcześniej słyszał, dobiegał niewątpliwie z pojedynczego zewnętrznego silnika..
Dlatego właśnie Kruk zastanawiał się teraz, czy nie uległ złudzeniu. Niewielu ludzi
miało dość doświadczenia i dostatecznie mało wyobraźni, by w otwartej łodzi płynąć na
zachód od Wysp Królowej Charlotty. Chociaż możliwe, że któryś z Haidów z Old Masset lub
Skidegate postanowił udać się na pielgrzymkę do Zatoki Totemu. Spadkobierca ludu, który
wyruszał w cedrowych canoe na południe, aż do Oregonu, nie wahałby się przed
wypłynięciem w morze, by z pierwszym brzaskiem dotrzeć do ojczyzny przodków.
Uśmiechnął się. Oczywiście to możliwe, że ktoś z Haidów przybył do legendarnej
zatoki z osobistych powodów. On właśnie to zrobił. Przybył tu, ażeby uwolnić się od
mrocznych wspomnień z przeszłości.
Jednak nie znalazł tu ukojenia.
Z łatwością dowodzącą lat praktyki Kruk przestał myśleć o własnych problemach i
skupił się na wsłuchiwaniu w wycie wiatru. Cichy, nierówny dźwięk powiedział mu, że łódź
jest za wejściem do Zatoki Totemu. Jeżeli silnik nie zaskoczy, ten człowiek będzie musiał
wiosłować przeciwko wiatrowi i falom, by dotrzeć do bezpiecznego schronienia.
Podświadomie zacisnął na lornetce wielkie, spracowane dłonie. Gdyby on był w tej łodzi,
wiosłowałby z całej siły, mocno napierał na wiosła, czując, jak jego energia spływa po
drewnie we wzburzone morze. Łódź przecinałaby fale z pozorną łatwością, z każdym ruchem
wioseł zbliżając się coraz bardziej do zatoki.
Ale to nie Kruk wiosłował. Gdyby tak było, już teraz zbliżyłby się na tyle, by
dostrzegł go ktoś znajdujący się w zatoce. A jednak nikogo nie zauważył. Najwyraźniej
człowiekowi w łodzi brakowało siły lub wiedzy o niebezpieczeństwie grożącym małej łodzi,
dryfującej zbyt blisko brzegu.
Kilka razy Krukowi zdawało się, że słyszy jakieś odgłosy, być może dochodzące z
silnika. Za każdym razem wstrzymywał oddech, pragnął, by dźwięk trwał dłużej i by się
wzmocnił. Jednak odgłos znikał, nim Kruk nabrał pewności, że słyszał go naprawdę.
Wiatr zelżał, przycichł na chwilę, a potem zadął z nową siłą z nieco innego kierunku.
Kruk przesunął się nieco. Słuchał uważnie i spoglądał na fale ciemnymi oczami, nawykłymi
do obserwacji zmiennego morza. W zasięgu wzroku nie poruszało się nic prócz fal.
Ktokolwiek był na łodzi, po prostu nie zbliżał się ku bezpiecznej przystani.
Jeżeli w ogóle ktoś tam był.
Kruk odrzucił tę myśl. Wiedział z absolutną pewnością, że ktoś walczy o życie, tkwiąc
w łodzi między otwartym morzem a skalistym brzegiem. Z szybkością zdumiewającą u tak
potężnego mężczyzny wyskoczył na pokład. Ze skrzynki na rufie wyciągnął długą linę i
przywiązał jej koniec do listwy rufowej. Błyskawicznie zrzucił rufową cumę. Po kilku
sekundach odcumował także dziób. Niemal natychmiast zbudziły się do życia dwa potężne
silniki.
Kilka minut później Kruk zbliżał się już do ujścia zatoki. Niesiona wiatrem piana
przelatywała nad dziobem, gdy tylko „Czarna Gwiazda” znalazła się na odsłoniętych wodach.
Kruk stał przy sterze, kierując łodzią z pewnością człowieka urodzonego i wychowanego na
wybrzeżach, i pływającego po wodach największego oceanu świata. Sterował jedną ręką, a
drugą uniósł do oczu lornetkę i zbadał obszar, gdzie, jego zdaniem, powinna znajdować się
łódź.
Zobaczył tylko rozrywane wiatrem fale.
Szukał dalej, czując, jak mijają cenne minuty.
Instynktownie wiedział, że to, czego się obawiał, było prawdą: ktoś był na morzu i
grożące mu niebezpieczeństwo rosło z każdą sekundą. Kruk nie umiał go dostrzec, mimo że
fale me mogłyby zasłonić otwartej łodzi. Z pewnością jednak przelewały się przez burty i
były w stanie zatopić małą łódkę, nim Kruk zdoła ją znaleźć.
- No dalej, dalej, pokaż się - mruknął. - Jest ciężko, ale nie aż tak. Nie powinieneś
zatonąć tak szybko, nawet, jeśli nie masz czasu na wybieranie wody.
Obserwacja wzburzonego morza nic nie dała, więc Kruk położył „Czarną Gwiazdę”
na inny kurs, dzięki czemu oddalił się od zatoki, a zbliżył do brzegu. Łódź zatrzeszczała
nagle, wystawiając rufę na wiatr i fale. Kilka minut takiego kołysania i podrzucania posłałoby
większość ludzi do najbliższego relingu w ataku morskiej choroby. Jednak Kruk dostrzegał to
na tyle, na ile kołysanie przeszkadzało w jednoczesnym sterowaniu łodzią i prowadzeniu
obserwacji.
Raz jeszcze chciał zmienić kurs, gdy nagle dostrzegł od strony brzegu jakiś błysk.
Zmarszczył brwi i lekko przełożył ster. Ta kolorowa plama była zbyt blisko skał i zbyt daleko
ujścia zatoki, by być poszukiwaną łodzią. Był to raczej pływak sieci lub boja pułapka na
kraby, która zerwała się w czasie burzy.
Znowu dostrzegł kolorową plamę. Zogniskował lornetkę i zobaczył schyloną przy
wiosłach postać. Łódź zniknęła za falą, a potem pojawiła się w fontannie piany. Kruk
natychmiast pojął, że ten człowiek ma poważne kłopoty. Wyraźnie brakowało mu sił, by
walczyć z pływem i wiatrem, które spychały go niebezpiecznie blisko brzegu. Właściwie
wyglądał bardziej na nastolatka niż mężczyznę. Był bardzo drobny i niezbyt muskularny.
I nagle Kruk zaczął przeklinać słowami tak gwałtownymi jak wiatr. Odrzucił lornetkę,
przesunął dźwignię przepustnicy i „Czarna Gwiazda” skoczyła w stronę małej łodzi. T o nie
mężczyzna w niej siedział, ani nawet nie chłopiec; to była kobieta, która z całych sił zmagała
się z bezlitosnym morzem. Łódź zanurzała się i przechylała ciężko, a burta pochylała się
coraz niżej. Lęk tej kobiety i determinacja były widoczne w każdym jej ruchu: walczyła, by
utrzymać zalewaną łódź jak najdalej od groźnej linii przyboju.
Kruk poprowadził „Czarną Gwiazdę” szerokim łukiem i wreszcie znalazł się blisko
łodzi. Dostrzegł na twarzy kobiety wyraz zdumienia i ulgi. Podpłynął bliżej, wrzucił jałowy
bieg i puścił koło sterowe, by cisnąć do łodzi zwoje ciężkiej liny holowniczej. Wstrzymał
oddech obserwując, jak kobieta przeciska się na dziób i zawiązuje hol.
I dopiero wtedy spostrzegł, ile wody wypełnia łódkę. Sięgała niemal do burty. Zaczął
krzyczeć do kobiety, by wybierała wodę... i zobaczył jasną plamę pojemnika, gdy pochyliła
się, zaczynając pracę. Bardzo ostrożnie wrzucił bieg i wybrał luz liny. Poczuł lekkie
szarpnięcie, gdy hol napiął się pod ciężarem. Wolno ostrożnie pociągnął łódź w stronę zatok!.
Kiedy tylko ruszyli, Kruk chwycił lornetkę i spojrzał na łódź, holowaną dziesięć metrów za
rufą. Przez minuty, które wydawały się latami, dzielił uwagę między sterowanie „Czarną
Gwiazdą” a obserwację wybierającej wodę kobiety. Mimo jej wysiłków łódź wciąż zanurzała
się zbyt głęboko, by rejs był bezpieczny.
Nagle kobieta przerwała pracę. Kruk skrzywił się, patrząc, jak siada na ławeczce.
Czyżby nie wiedziała, że niebezpieczeństwo nie minęło? Łódź zanurzała się coraz głębiej.
Kiedy przyjdzie czas, by skręcić do zatoki, wystawi rufę na fale. Nie było na to rady. Nie ma
innego sposobu, by wpłynąć na bezpieczne wody. Jeśli nie weźmie się do pracy, pierwsza fala
pośle tę jej łódkę na samo dno.
A jeżeli Kruk nie odetnie holu, gdy tylko łódź wejdzie pod wodę, prawdopodobnie
zatonie wraz z nią.
Gdy ta myśl przyszła mu do głowy, zrzucił wodoszczelne buty. Odruchowo sięgnął
dłonią do pasa. Wytarta, owinięta skórą rękojeść dawała mu zawsze poczucie bezpieczeństwa.
- Wybieraj wodę! - Krzyknął głosem potężnym jak huk fal bijących o skały.
Podmuch wiatru porwał te słowa i cisnął mu je z powrotem w twarz. Klnąc, spojrzał
przez lornetkę. Kobieta zmagała się z czymś, ale nie miał pojęcia, co to mogło być. Wreszcie
odwróciła się nieco i jej ręce znalazły się w polu widzenia Kruka. Odrywała palce lewej dłoni,
zaciśnięte na uchwycie pojemnika.
Dostrzegł, że mięśnie lewej ręki zesztywniały w skurczu, protestując przeciw
dalszemu wysiłkowi. Ręka była bezużyteczna i pozostanie taka, póki kurcz nie minie.
Zobaczył wściekłość w oczach kobiety, zaciekle walczącej z własną słabością. A potem
dostrzegł zmarszczki wyczerpania, które zmieniły jej usta w wąską linię, zobaczył
niebieskawy odcień skóry, świadczący o niebezpiecznym wychłodzeniu organizmu. Kobieta
zużyła już wszystkie rezerwy energii.
A jednak walczyła i nie poddawała się.
Kruk poczuł dreszcz. Nigdy nie widział czegoś równie wspaniałego, jak odwaga tej
kobiety. Nie miała szans, była bezsilna i bezbronna, a jednak zmuszała swe szczupłe ciało do
jeszcze cięższej pracy. Nie chciała zrezygnować. Kruk krzyczał do niej, jakby słowami mógł
przekazać cząstkę swej siły. Nie wierzył, by go zrozumiała poprzez dziesięć metrów
spienionego morza; wołał jednak, by wiedziała, że nie jest samotna.
Kobieta zdołała wreszcie przerzucić pojemnik do prawej ręki i zaczęła wybierać wodę
mechanicznymi pociągnięciami. Kruk krzyknął tryumfalnie, odwrócił się, poprawił kurs
„Czarnej Gwiazdy” i znów się obejrzał. Niewielkie pióropusze wody przelatujące nad burtą
upewniły go, że kobieta wciąż pracuje.
Z nieznośną powolnością „Czarna Gwiazda” ciągnęła obciążoną wodą łódź ku
bezpiecznej zatoce. Kruk co chwila spoglądał przez lornetkę. Poziom wody w łódce nieco
opadł, nie na tyle jednak, by rejs był bezpieczny. Zmniejszył prędkość tak bardzo, jak to tylko
możliwe, by nie stracić panowania nad sterem. Chciał jak najszybciej dotrzeć do zatoki, ale
musiał uzbroić się w cierpliwość. Gdyby teraz próbował skręcić, łódź przewróciłaby się i
zatonęła.
Bezradnie obserwował, jak kobieta walczy z żywiołem. Ten obraz rozbudził cierpienie
ukryte gdzieś głęboko we wnętrzu. Za bardzo przypominał mu sytuację sprzed ośmiu lat, gdy
patrzył, jak ukochana kobieta pogrąża się coraz bardziej w rozpaczy i gniewie. Próbował
dotrzeć do Angel słowami pocieszenia i nadziei, próbował powiedzieć, że ją kocha. Pragnął,
by zapomniała o zmarłym i pokochała jego, żywego człowieka. Później, kiedy zrozumiał, że
Angel woli raczej zabijać się stopniowo niż żyć dalej bez ukochanego, Kruk pojął, że bardziej
pragnie, by żyła, niż by go pokochała. Wyrwał ją brutalnie ze skorupy rozpaczy i... spełniło
się jego życzenie. Angel zebrała swoją odwagę i siłę. Przeżyła. Po jakimś czasie pokochała
znowu.
Ale mężczyzna, którego wybrała, nie był Carlsonem Krukiem.
Smutne wspomnienia zamigotały jak daleka błyskawica na skraju świadomości;
wspomnienia rozbudzone potęgą uczuć, mocą gniewu i bezradności, gdy obserwował, jak
nieznana mu kobieta walczy z burzą i własnym wyczerpaniem. Był mężczyzną niezwykle
sprawnym fizycznie. A jednak swoją siłą w żaden sposób nie mógł jej pomóc, tak jak dawno
temu nie mógł pomóc Angel.
Kruk zacisnął usta i ostre rysy twarzy stały się jeszcze wyraźniejsze. Kobieta
pracowała coraz wolniej. Wiedział, że wkrótce nie nadąży z wybieraniem przelewającej się
przez burty wody. Gotowy czy nie, bezpieczny czy nie, musiał wpłynąć do zatoki.
Wprowadził „Czarną Gwiazdę” w długi łagodny łuk, a hol w końcu delikatnie
pociągnął łódź w stronę brzegu. Gdy tylko obie łodzie skierowały się wprost w wąski
przesmyk, obejrzał się i zaczął przez lornetkę obserwować kobietę. Teraz, kiedy niska,
szeroka burta łódki została wystawiona na fale, groziło największe niebezpieczeństwo.
Kobieta też o tym wiedziała. Odgadywał to po jej nierównych, niemal konwulsyjnych
ruchach, gdy zmuszała swe wyczerpane ciało, by wylać jeszcze kilka litrów wody, wytrwać
kilka minut, kilka metrów...
Zimna, błękitnozielona woda wezbrała i przelała się przez burtę, kiedy łódka
wpływała do Zatoki Totemu. Burty były tak nisko, że fala prawie się nie zapieniła. Łódź
zakołysała się, pochyliła, przewróciła błyskawicznie i uwięziła kobietę pod kadłubem.
Kruk upuścił lornetkę, przesunął dźwignię na jałowy bieg i odciął hol. Ułamek
sekundy później długim skokiem pokonał niemal połowę odległości do tego białego wiru,
który pochłonął łódź.
Przed nim na powierzchni nie pozostało nic prócz samotnego wiosła.
ROZDZIAŁ DRUGI
Wszystko stało się nagle. W jednej chwili Janna pochyliła się, by wybrać chlupiącą
wokół kostek wodę, a w następnej świat przechylił się dziko. Próbował skoczyć jak najdalej
od wywracającej się do góry dnem łodzi, ale zesztywniałe nogi reagowały zbyt wolno, tak
samo jak ramiona. Instynktownie wyrzuciła je przed siebie, jakby chciała zamortyzować
upadek, ale udało jej się tylko wbić pod kamizelkę ratunkową uchwyt przepustnicy silnika.
Dno łodzi zakryło ją od góry. Ogarnął ją mrok. Była przemarznięta, ale i tak czuła
chłód wody. Zdezorientowana w ciemności, zaczepiona kamizelką o silnik, nie wiedziała
nawet, jak mogłaby się uwolnić. Z uczuciem grozy uświadomiła sobie, że, mimo wysiłków,
łódź zanurza się, ciągnąc ją coraz głębiej w lodowatą głębinę..
Nagle ktoś chwycił ją od tyłu. Objął za ramię i szarpnął mocno. Kamizelka ratunkowa
pękła. Ktoś odwrócił Jannę, pchnął w dół, a potem pociągnął do góry.
Tam, gdzie dotąd była tylko ciemność pod łodzią, teraz Janna dostrzegła srebrny dysk,
który migotał i przyzywał. Rozpaczliwie próbowała płynąć w górę, gdyż instynkt i rozum
podpowiadały, że jeśli tylko przedrze się przez ten srebrzysty blask, znajdzie powietrze i
ciepło. Uświadamiała sobie przy tym, że płynie w górę o wiele szybciej niż to było możliwe
przy jej dotychczasowych wysiłkach.
Przebiła promienisty dysk i wciągnęła powietrze w obolałe płuca. Dyszała ciężko.
Stopniowo pojmowała, że nie jest sama. Podtrzymywały ją silne dłonie. Spoglądały na nią
ciemne oczy, głębokie jak morze. Ponad tymi oczami do czoła przylgnęła gęsta grzywa
kruczoczarnych włosów. Rysy twarzy były tak męskie i surowe jak dłonie, utrzymujące ją
ponad falami zatoki.
Jakby spojrzenie było sygnałem, na który czekał, mężczyzna odwrócił Jannę
delikatnie i ułożył jej łopatki na swojej piersi. Przy trzymał ją, kładąc prawe ramię na mostku.
Poczuła za sobą jakiś ruch, zobaczyła, że jej ciało się unosi. Potem woda zawirowała, gdy
silne nogi wykonały nożycowy ruch, popychając ich oboje do przodu.
Z poczuciem ulgi Janna przestała walczyć z zimnem i morzem, bez słowa poddając się
sile nieznajomego. - Doskonale - usłyszała nagle głęboki głos.
- Uspokój się. Jesteś bezpieczna.
Jak wszystko w tym nieznajomym, głos był potężny i brzmiał głucho..
- Jesteśmy już prawie na łodzi.
Próbowała odpowiedzieć, ale stwierdziła, że to ponad jej siły. Słowa wirowały w
umyśle, nie łącząc się ze sobą. Uświadomiła sobie, że już nie, jest jej zimno. Najwidoczniej
zdrętwiała i straciła czucie.
- Muszę wejść na pokład. Trzymaj się drabinki, dopóki cię nie wciągnę. Dasz sobie
radę?
Świat wirował leniwie wokół Janny.
- Słyszysz mnie?
Janna patrzyła na mężczyznę i zastanawiała się, czego właściwiej od niej chce. I wtedy
dostrzegła, że wciska jej lewą rękę w szczeble drabinki. Nagle nabrała ochoty, by wybuchnąć
śmiechem. Wielka opalona dłoń oplotła jej palce wokół szczebla. Nieznajomy sięgnął po jej
prawą rękę i natrafił na plastykowy pojemnik.
- Teraz możesz go puścić - powiedział. - Nie będzie ci potrzebny. Jesteś bezpieczna.
Niski głos dudnił i odbijał się echem wzdłuż kręgosłupa Janny jak daleki grzmot,
docierając do niej jak przez mgłę. Zrozumiała sens słów obcego. Była bezpieczna. Wiedziała,
że jest bezpieczna, od chwili kiedy poczuła jego silne dłonie wydobywające ją z lodowatej
wody.
Wolno, z bólem wyprostowała palce i pojemnik wypadł jej z ręki. Tonął szybko,
niczym blady cień rozpływający się w głębinie morza. Ponaglana przez mężczyznę, chwyciła
drabinkę drugą ręką i zacisnęła na niej palce. Widziała, jak obcy łapie niski metalowy reling
biegnący wzdłuż burty. Napiął mięśnie i wydostał się z wody bez wysiłku, tak jakby
wychodził z wanny lub płytkiego basenu. Zanim dotarły do niej wszystkie implikacje tego
faktu, poczuła, że nieznajomy wyciągają z wody i niesie do kabiny, jakby ważyła tyle, co
bańka mydlana.
- Trzymaj się mnie.
Janna posłuchała, a świat wokół niej zawirował.
Wyczuwała, że stopy opierają się o coś twardego, a w następnej chwili ugięły się pod
nią kolana. Jedynie silne ramię podtrzymujące ją w pasie uchroniło przed upadkiem na
pokład. Objęła mężczyznę zdrętwiałymi dłońmi, a on wrzucił bieg i otworzył przepustnicę.
Rozległ się warkot silników i łódź ruszyła do przodu, w głąb zatoki.
Przez długie minuty słychać było tylko grzmot potężnych silników. Potem zgasły.
Mężczyzna zostawił ją i wyszedł, by przycumować łódź; wrócił po chwili. Szybkimi,
pewnymi ruchami zaczął zdejmować z niej ubranie. Pokręciła niepewnie głową i próbowała
odpychać jego ręce. Ale to tak, jakby westchnieniem chciała powstrzymać przypływ.
Rozpaczliwie szukała w sobie sił, ale dygotała jak w febrze i to wyczerpywało jej energię.
- Nie walcz ze mną, mały wojowniku - zadudnił łagodnie. - Nigdy się nie rozgrzejesz
w tym mokrym ubraniu.
Janna spojrzała na mężczyznę niespokojnymi oczami. Chciała zapytać, kim jest, skąd
się tu wzięła i dlaczego jest jej tak straszliwie zimno. Wydała tylko dziwny jęk, gdy nagle
straciła resztkę sił i świat wokół niej pociemniał..
Kruk pochwycił ją, zrzucił resztki ubrania i zaniósł do swej wielkiej koi. Pulsująca
żyła na gładkiej szyi kobiety budziła nadzieję, ale skóra była zbyt zimna. Zerwał koce,
osuszył ją najlepiej jak potrafił i dopiero potem wsunął do pościeli. Rozebrał się szybkimi
ruchami, sięgnął jeszcze do szafki po specjalny koc, a następnie wsunął się na koję obok niej.
- Nie wiem, czy mnie słyszysz - powiedział, układając kobietę na swym potężnym
ciele - ale zaraz się rozgrzejesz. Ten polarny koc odbija do środka każdą odrobinę ciepła.
Tobie samej niewiele by pomógł, ale kiedy poleżę tu z tobą, zadziała lepiej niż ognisko.
Jestem za wielki,' by wystudziło mnie parę minut w letnim oceanie.
Kobieta nie odpowiedziała. Konwulsyjne drżenia jej ciała trwały zbyt długo i teraz nie
mogła sama się rozgrzać. Kruk rozwinął polarny koc i owinął ich oboje. Wewnętrzna
powierzchnia lśniła odcieniami srebra; zewnętrzna, utrzymująca ciepło, była ciemno-
granatowa, jak mokra flanelowa koszula, leżąca w strzępach obok koi.
Delikatnie masował kobietę, uspokajając i z wolna rozgrzewając jej zesztywniałe
mięśnie. Po długiej chwili rozluźniła się nieco. Przesunął się lekko, mocniej przyciskając ją
do swego rozgrzanego ciała. Wymruczała coś niewyraźnie i przytuliła się instynktownie.
Kruk masował jej wąskie delikatne plecy aż po miękkie, kobiece pośladki. Ciało miała
wciąż zimne, ale nie przemarznięte; przestała jej grozić hipotermia. Uśmiechnął się i poczuł
satysfakcję. Choć raz jego wielkie ciało przydało się do czegoś więcej niż do ściągania
dyskretnych spojrzeń przechodniów. Zastanawiał się, czy kobieta będzie przestraszona, gdy
się obudzi i zobaczy, co za stwór wyłowił ją z morza.
Miał nadzieję, że nie. Nawet prawie nieprzytomna i kompletnie wyczerpana,
wydawała się smukła i bardzo kobieca. Tak wspaniale było też trzymać ją w ramionach.
Dotyk jej ciała działał na Kruka z mocą, która w innych okolicznościach pewnie
odebrałaby mu oddech; nawet teraz groziło mu coś takiego. Biodra uwypuklały się gładko
pod jego dłońmi. Piersi miała miękkie, a sutki twarde niczym kamyki. Zastanawiał się, czy
zareagowałyby podobnie na żar, jak na zimno - żar ciała podnieconego mężczyzny. Czy
kochałaby się z tą samą żywiołową pasją i odwagą, z jaką stawiała czoło sztormowi ?
Ta myśl wypędziła z jego ciała ostatnie resztki chłodu. Ogarnęła je gorąca, słodka
ociężałość. Nagle całą siłą woli musiał poskramiać te natrętne, gwałtowne myśli, jakby były
wpadającym w sieć dzikimi łososiami. Zaufała mu, oddała się pod jego opiekę, choć musiał
dla niej wyglądać równie przerażająco jak morze. Nie mógł nadużyć tego zaufania, tak jak nie
mógł pozwolić, by utonęła na jego oczach.
- Słyszysz mnie? - zapytał cicho. - Wszystko będzie dobrze. Parę godzin snu, dobre
gorące jedzenie, kilka dni lenistwa i będziesz mogła pobić mnie jedną ręką.
Sama myśl, że ktoś mógłby tego dokonać, wywołała uśmiech na twarzy Kruka.
Uśmiechał się jeszcze, gdy głowa kobiety poruszyła się lekko i wielkie oczy spojrzały na
niego przez gęste rzęsy.
Janna zamrugała powiekami, próbując połączyć jakoś to miękkie ciepło pod nią z
dziwnie łagodnymi oczami tak blisko jej twarzy.
- Jesteś bardzo ciepły - wymruczała wolno, z trudem wymawiając każde słowo.
- A ty wprost przeciwnie - odparł, wyraźnie rozbawiony, i przesunął dłonią wzdłuż jej
chłodnego, nagiego uda.
- Wiem - westchnęła i ułożyła głowę na jego piersi.
Była zbyt zmęczona, by mieć otwarte powieki. - Co się... stało?
- Śpij - rzekł cicho, naciągając koc na jej mokre włosy. - Przypomnisz sobie wszystko,
kiedy się obudzisz.
Poczuł ciepły oddech dziewczyny. Jej ciało przestało być lodowate. Stało się ciężkie i
odprężone. Zasnęła. Okazała mu tym zaufanie, które zalało Kruka innym rodzajem ciepła,
rozjaśniającego delikatnym blaskiem najciemniejsze zakątki jego duszy. Przytulił się mocniej
i zasnął, otoczony zapachem kobiety i morza.
Janna budziła się z trudem. Wyciągnęła rękę, szukając przełącznika elektrycznego
koca. Musiało jej być bardzo zimno, kiedy kładła się do łóżka; ustawiła regulator na wysoką
temperaturę.
Nawet poduszka była gorąca. Palce na oślep szukały regulatora Umieszczonego gdzieś
pośrodku łóżka. Coś poruszyło się pod jej dotknięciem...
- Ostrożnie, kobieto. Wpływasz na niebezpieczne wody. - Janna gwałtownie otworzyła
oczy i uniosła głowę, wspierając się na łokciu. Pod wpływem energicznego ruchu dziwaczny
srebrzysty koc zsunął się na bok, odsłaniając nagą męską pierś o wymiarach budzących
onieśmielenie. Czarne włosy lśniły równym klinem, który zwężał się w okolicy brzucha.
Niżej włosy rozrastały się w czarną gęstwinę. Tam właśnie znajdowała się jej dłoń. Z cichym
okrzykiem Janna cofnęła rękę.
- Przepraszam, ja...
I nagle dostrzegła, że jest równie naga jak ten olbrzym, który poruszył się pod jej
dotknięciem. Leżała na jego ciele, a piersi wspierały się na muskularnym ramieniu.
- Kto... co... ?
- Ludzie nazywają mnie Krukiem - powiedział głosem tak głębokim, że aż
wibrującym. - A jeśli chodzi o to...
- Mniejsza z tym - przerwała szybko, czując, jak rumieniec oblewa ją od piersi po
policzki. - Może zwariowałam, ale nie zapomniałam, o czym uczono nas na lekcjach biologii
w ósmej klasie.
- Biologii? - zapytał, sięgając po koc, który z każdą chwilą zsuwał się coraz bardziej.
- O rozmnażaniu - odparła zwięźle.
Śmiech Kruka budził dreszcze. Był to dźwięk tak potężny, jak to męskie ciało....
Janna zarumieniła się jeszcze bardziej. Zimna woda musiała całkiem zamrozić
wszystkie komórki jej mózgu.
I nagle pojawiły się wspomnienia. Zimno. Sztorm.
Woda. Srebrzysty dysk unoszący się straszliwie daleko nad głową. Wszystko to
powróciło z potworną mocą. Patrzyła na mężczyznę, leżącego tak blisko przy niej. Silne
dłonie. Czarne oczy. Głos gromki jak odgłos fal, uderzających o skały, a jednocześnie ciepły i
pieszczotliwy. Instynktownie wiedziała, że jest bezpieczna przy tym człowieku.
- Ocaliłeś mi życie.
- Walczyłaś ze wszystkich sił - odparł. - Pomogłem ci tylko odrobinkę.
Janna spojrzała na szerokie silne dłonie, trzymające ten dziwaczny koc i okrywające ją
ciepłą tkaniną. Gdyby nie te dłonie, zginęłaby podczas sztormu. Wiedziała o tym.
- Odrobinkę? - powtórzyła miękko. - Czy uratowanie komuś życia to drobiazg?
Kruk popatrzył na swoją dłoń, jakby widział ją pierwszy raz w życiu, i pokiwał głową.
- Masz rację. Nie jest to drobiazg - rzekł, udając, że chodzi mu o rozmiary swojej
pięści. Obojętnie, jakby był sam, podniósł się i owinął nagie biodra granatowym
prześcieradłem. - Ciepło ci? - zapytał z troską.
- Tak, dziękuję - odparła Janna. Znowu obudziły „ się wspomnienia. Było jej tak
zimno, że prawie nie „„ czuła pokładu pod stopami. Nie była wstanie ustać, płynąć, nawet
oddychać. - Gdyby nie ty:...
- Zawsze byłem większy od otaczających mnie ludzi. - Kruk wzruszył potężnymi
ramionami. - Dobrze wiedzieć, że mogę się przydać do czegoś więcej niż wyciąganie sieci i
straszenie dzieciaków.
Janna zamrugała powiekami, wyczuwając w tym rzeczowym tonie ból samotności.
Mimo surowego wyglądu· i męskiej siły Kruk nie był człowiekiem nieczułym. Odruchowo
położyła dłoń na muskularnym ramieniu.
- Założę się, że dzieciaki raczej cię gonią, niż przed tobą uciekają - powiedziała cicho.
- Wiedzą, że z tobą będą bezpieczne. Ja wiedziałam - dodała, a jej oczy szukały jego
spojrzenia. - Kruku, nie wiem, jak ci dziękować...
- Na pewno chce ci się pić - przerwał jej.
Janna uświadomiła sobie nagle dwie rzeczy: Kruk nie życzył sobie podziękowań i
rzeczywiście chciało jej się pić. Miała wrażenie, że zamiast języka ma w ustach papier
ścierny.
- Tak - odparła skwapliwie.
- Zawsze tak jest, jeśli ktoś napije się słonej wody.
Mam herbatę, kawę, wodę i zupę. - Herbatę, proszę.
Próbowała nie patrzeć, jak Kruk zręcznie wyskakuje z koi. Próbowała, ale to było
niemożliwe. Był tak wielki, że wypełniał sobą całą kajutę. Owinięte na biodrach granatowe
płótno wyglądało na nim bardziej jak ręcznik niż prześcieradło. Janna pochodziła z rodziny, w
której mężczyźni byli wysocy i muskularni, ona sama też miała metr siedemdziesiąt trzy
wzrostu, ale człowiek zwany Krukiem był olbrzymem.
Był też pociągający. Niepohamowany i dziki jak otaczająca ich kraina. Pierwotna siła i
wytrzymałość tego mężczyzny oddziaływała na zmysły dziewczyny podobnie jak smutek i
samotność ukryte głęboko w jego czarnych oczach. Silny, pełen życia, samotny. Kruk robił na
niej ogromne wrażenie, podniecał ją już od chwili, gdy przebudziła się, czując jego męskie
ciepło.
Jaka szkoda, że ona nie działa na niego w ten sam sposób. Wargi Janny rozciągnęły
się w smutnym uśmiechu. Obudziła się naga w łóżku z najbardziej interesującym mężczyzną,
jakiego w życiu spotkała. A on potraktował ją jak siostrę. Była do tego przyzwyczajona. W
końcu była siostrą, siostrą trzech silnych i odważnych mężczyzn. Zawsze bolało ją jednak to,
że jak siostrę traktował ją były mąż.
Właściwie nie powinnam się dziwić, że nie pociągam fizycznie, pomyślała ze
smutkiem. Zdmuchnęła z czoła kosmyk wilgotnych włosów i westchnęła. Nawet w naj-
bardziej sprzyjających okolicznościach nie żywiła złudzeń co do swego wyglądu. Jej bracia
twierdzili, że jest oszałamiająca. Janna jednak uznała, że ludzie tak właśnie mówili o
wysokich kobietach, które lubili, a które nie wyglądały jak słodkie, jasnowłose laleczki, istoty
tak uwielbiane przez mężczyzn. Janna wiedziała, że wyłowiona z morza, na wpół żywa i sina
z zimna, musi być równie pociągająca jak wyrzucona na plażę meduza..
Nic dziwnego, że Kruk nie chciał jej wdzięczności.
Ten biedny człowiek był pewnie przerażony samą myślą o tym, że taka wstrętna
topielica chciałaby się z nim kochać. I miał się o co martwić. Niewiele by zyskał, przyjmując
ofertę. Nie miała doświadczenia. Na palcach jednej ręki mogła policzyć, ile razy kochała się z
mężem podczas ich krótkiego „małżeństwa”.
- Takie smutne oczy - zauważył Kruk. - Martwisz się tym, co się stało? Nie przejmuj
się. Odwiozę cię, dokąd zechcesz, jak tylko przycichnie sztorm. A co do łodzi... - Wzruszył
ramionami. - Dopilnuję, żebyś dostała nową. I to z porządnym silnikiem.
Janna opuściła powieki, by ukryć gromadzące się pod nimi łzy. Po chwili dotarła do
niej uwaga o silniku. Szeroko otworzyła oczy.
- Skąd wiesz, że miałam kłopoty z silnikiem?
- Nikt dla rozrywki nie wiosłuje do brzegu w czasie sztormu - odparł sucho. - Kostka
cukru czy dwie?
- Mam uczucie, jakbym zjadła już pięćdziesiąt - odparła, rozcierając lewą rękę. - Dwie
proszę. Skąd wiesz, że piję herbatę z cukrem?
- Wyglądasz na kobietę, która potrafi cieszyć się życiem - odparł rzeczowo. - Wciąż
czujesz kurcze w ramieniu?
- Miałam kurcz? - zdziwiła się, spoglądając na lewe ramię. Nie była pewna, co miał na
myśli, mówiąc o tej radości życia.
- Nie pamiętasz?
Janna zmarszczyła czoło.
- Pamiętam, że ten przeklęty silnik zapalał i gasł, aż wreszcie zdechł zupełnie.
Pamiętam, że wiosłowałam. - Spojrzała na swoje dłonie. Były zaczerwienione, poocierane, z
kilkoma pęcherzami od uchwytów wioseł.
- Pamiętam, że było mi zimno.
- A że wybierałaś wodę?
- Pewnie. Kiedy tylko mogłam. - Skrzywiła się. - Wyraźnie nie dość często.
- A co pamiętasz po tym, jak zobaczyłaś „Czarną Gwiazdę”?
Janna rozejrzała się po pięknie wykończonym wnętrzu łodzi.
- To jest „Czarna Gwiazda”? - spytała, szerokim gestem ręki wskazując kajutę i
natychmiast pospiesznie podciągnęła koc, który zsunął się z jej piersi.
Kruk skinął głową. Najwyższym wysiłkiem woli powstrzymywał się od spoglądania
tam, gdzie jedna sutka wyłaniała się spod srebrzystych fałd. Rumieniec, jaki pojawił się na
twarzy Janny, gdy uświadomiła sobie, że jest naga w łóżku z obcym mężczyzną, przekonał
Kruka, że nie jest przyzwyczajona do takich przebudzeń. Nie była też dzieckiem.
Przypuszczał, że już kilka lat temu przekroczyła dwudziestkę.
Dlatego też nie zareagował, nie przesunął dłonią wzdłuż jej ciepłego, smukłego ciała,
by dotrzeć do tego miejsca, którego dotknięcie rozpaliłoby zmysły dziewczyny. Kochałaby
się z nim, gdyby tylko o to poprosił. Przepełniała ją wdzięczność za to, że wyłowił ją z zatoki.
Skrzywił się. Mimo swego imienia i wyglądu nie był przecież drapieżnikiem. Nie
wykorzysta tej sytuacji. Kiedy opadną chwilowe emocje, dziewczyna będzie żałować, że z
wdzięczności ofiarowała to, co powinna oddać z miłości.
Ale nie jemu. Doświadczenie nauczyło go, że nie jest typem mężczyzny kochanym
przez kobiety. Był za wielki, za silny, za szorstki, za bardzo indiański. A co gorsza,
nieodmiennie pociągały go takie kobiety, jak ta delikatna i cudownie gibka dziewczyna, którą
znalazł walczącą z morzem. Zwykle potem takie kobiety rozczarowywały, brakowało im
poczucia humoru i odwagi, które cenił bardziej niż wygląd.
Angel była inna. Miała w sobie odwagę dziesięciu mężczyzn. Tak jak kobieta, która
obserwowała go teraz czystymi srebrzysto - zielonymi oczami. Ufała mu.
Delikatnie otulił kocem ramiona Janny, zasłaniając kuszącą różową sutkę.
- Masz ochotę na śniadanie? - zapytał.
- Sama nie wiem. A jak myślisz, na co mogę mieć ochotę? - odpowiedziała pytaniem.
Z zakłopotaniem zdała sobie sprawę, że zachowuje się prowokacyjnie, i poczuła ulgę,
że Kruk pozostaje obojętny. I zaraz usłyszała własne słowa, w których niemal żądała, by Kruk
zareagował na jej pragnienia. Jęknęła cicho, czując, że znów się rumieni.
- Uratowałeś ciało, ale obawiam się, że mózg został na dnie zatoki.
- Poszukam go, kiedy będę łowił ryby na obiad - obiecał z powagą, lecz oczy
błyszczały mu jak polerowane gagaty. - Czy masz jakieś imię, czy jesteś szamanką która
swego imienia nie zdradza nikomu?
- Nazywam się Janna Moran - odparła. Ostrożnie wysunęła ramię spod śliskiego koca i
wyciągnęła dłoń. - A ty jesteś... Kruk?
- Tak. - Ujął jej palce.
Przez moment uśmiechali się do siebie bez słowa, dostrzegając niezwykłość tej
prezentacji po tym, gdy wcześniej obudzili się nadzy i objęci ramionami. W porównaniu ze
stwardniałą dłonią Kruka palce Janny były szczupłe i bardzo delikatne. Pamiętał ich dotyk.
- To imię czy nazwisko? - zapytała Janna, gdy Kruk uwolnił jej dłoń i szybko się
odwrócił.
- Kiedy wypełniam dokumenty, to jest nazwisko, a moje imię brzmi Carlson.
Prywatnie większość ludzi nazywa mnie Krukiem...
Zawahał się, myśląc o Angel. Ona i Grant nazywali go Carlsonem. Ale Grant nie żył.
Teraz tylko Angel nazywała go Carlsonem... i Miles Hawks,. Sokół, mężczyzna, którego
kochała Angel. Tak, on tez mówił do niego: Carlson.
Kruk uśmiechnął się lekko, wspominając, jakie miotały nim uczucia, gdy odkrył
głębię miłości Angel do innego mężczyzny. Powinien chyba nienawidzić Sokoła. Ale
nienawiść była niemożliwa. Sokół ocalił Angel. Kruk kochał go za to jak przyjaciela.
- Ale nie wszyscy nazywają cię Krukiem - odezwała się cicho Janna, dostrzegając na
jego ustach pełen rozrzewnienia uśmiech. Chciała zapytać, kim była kobieta, która potrafiła
wywołać taki uśmiech na jego twarzy. Milczała jednak. - A jak ja mam cię nazywać?
- Kruk. Teraz tak o sobie myślę.
Czując się tak, jakby dostała prezent, Janna uśmiechnęła się.
- Kruk - powtórzyła.
Uśmiechnął się także, niepewny, jakie myśli kryje spojrzenie srebrzysto - zielonych
oczu.
- Czy ktoś na ciebie czeka? - spytał.
- Czeka?
Zmieszanie Janny powiedziało Krukowi więcej niż jakiekolwiek słowa. Żyła samotnie
jak on i już tak długo, że nie przyszło jej nawet do głowy, by ktoś mógł się o nią martwić.
- Mąż, kochanek, rodzina, przyjaciele - powiedział cicho, wpatrując się w jej oczy. -
Ktokolwiek, kto może się martwić, że wypłynęłaś małą łódką podczas sztormu.
- Aha. - Janna roześmiała się lekko i wzruszyła ramionami.
- Nie. Mam dwadzieścia cztery lata i jestem wolna. Od paru lat nie mam męża, dzieci
nie miałam nigdy. Przyjaciele nie spodziewają się mnie w Seattle aż do września, a dopóki w
terminie płacę czynsz, moja gospodyni nie dba o to, co się ze mną dzieje. Ona pije,
rozumiesz. Zapłaciłam za sierpień, więc nie będzie się martwić, nawet jeśli nigdy nie wrócę.
Kruk sam nie wiedział, co zdziwiło go bardziej: fakt, że Janna była kiedyś mężatką,
czy to, że przez najbliższe kilka tygodni miała zamiar przebywać zupełnie sama na Wyspach
Królowej Charlotty.
- Jesteś tu na wakacjach? - zapytał.
Janna znowu wzruszyła ramionami.
- Mniej więcej. Muszę zrobić kilka rysunków do książki przyjaciółki o tych wyspach.
Od tygodni próbuję się dostać do Zatoki Totemu, ale zawsze coś mi się przytrafia.
- Coś ?
- Zwykle deszcz. Często mgła. Czasem wiatr.
Kruk uśmiechnął się.
- Witaj na Wyspach Królowej Charlotty.
- Tak. Witamy w piekle. - Janna roześmiała się, łagodząc ostre słowa. Przycichła.
Na chwilę jej oczy nabrały zupełnie srebrzystej barwy. Kruk dostrzegł w nich pasję,
namiętność i emocje.
- Nigdy jeszcze nie widziałam bardziej dzikiej okolicy - stwierdziła - ani piękniejszej.
Te wyspy są... żywiołowe. Mam wrażenie, że stwarzanie świata trwa tu nadal. - Zawahała się
i dodała cicho: - To tak, jakby te wyspy miały specjalną umowę z czasem. Czas przypływa tu,
a potem rozdziela się i opływa je z obu stron, tak jak morze. Inne miejsca się zmieniają, ale
nie te wyspy. Zawsze takie były, pełne tajemniczego piękna. Czas tutaj nie istnieje. Tylko
wiatr i mgła.
Po raz drugi od spotkania z Janną, Kruk poczuł dreszcze. Inni zauważali, że wyspy
posiadały aurę dzikości, ale dla tych ludzi „dzikie” oznaczało zacofane, wrogie, brutalne.
Obawiali się surowej potęgi wysp i tajemniczego wrażenia bezczasowości. W Jannie to
wszystko nie budziło strachu, choć omal nie zginęła, badając tę krainę.
- Tak - przyznał Kruk. - Ja też kocham te wyspy. - Przypływam tu, by znaleźć spokój.
- A teraz los zesłał ci gadatliwą turystkę - skrzywiła się Janna. - Przykro mi.
- Nie ma sprawy - odparł. - Jesteś kobietą, która rozumie ciszę. Nie będziesz mi
przeszkadzać.
Zastanowiła się, co musiałaby zrobić kobieta by przeszkodzić Krukowi. Nie miała
wątpliwości, że musi to być kobieta, nie mężczyzna. Były mąż uświadomił jej, że istnieją
mężczyźni, którzy spotykają się i żenią z kobietami, ale których seksualnie może pociągać
tylko inny mężczyzna. Była jednak pewna, że Kruk do nich nie należał.
Z cichym westchnieniem Janna uznała, że Kruk jest taki jak większość mężczyzn:
pociągają go blondynki o wielkich, sarnich oczach. Stare powiedzenie, że panowie wolą
blondynki, było prawdziwe. Tak samo jak żołnierze, złodzieje, poeci i dziwacy. Kobiety o
brązowych włosach mogą nie istnieć, choćby miały nie wiadomo jakie poczucie humoru.
Nikogo nie obchodziło, czy blondynka w ogóle ma poczucie humoru.
- Nie powiedziałaś, czy zjesz śniadanie - przypomniał Kruk. Spojrzał przez ramię na
czajnik z wodą, ustawiony na małym palniku obok koi. - Jesteś głodna?
- Chyba żartujesz. To, co słyszysz, to nie odgłosy burzy, tylko w brzuchu mi burczy -
oznajmiła, podkreślając wypowiedź dramatycznym gestem ręki i natychmiast gwałtownie
pochwyciła zsuwający się koc.
Kruk szybko odwrócił wzrok. Nie powinna wiedzieć,. że mimowolnie znów pokazała
mu jędrną pierś o tak jedwabistej skórze, że aż zacisnął palce, by po nią me sięgnąć.
Czajnik zagwizdał, dając Krukowi tak wyczekiwany pretekst do odwrócenia głowy.
Podniósł go z palnika i nalał wody do dwóch kubków. Ciekawe, jak Janna by zareagowała,
gdyby wyznał, że cudownie dopasowała się do jego ciała. Taka miękka, sprężysta... Gdyby to
jednak powiedział, zabrzmiałoby to niczym zachęta do rozmowy o seksie. Wiedział, że ona
już tego nie chce. Okrywając kocem jej ramiona, dostrzegł, jak opada w niej pożądanie.
Migotliwe zasłony namiętności spadły, jakby nigdy nie istniały.
Zastanawiał się, dlaczego odczuwa z tego powodu. smutek i gniew. Powinien bez
skrupułów wziąć to, co mu ofiarowała, nie zastanawiając się, z jakich powodów go pragnie.
Inne kobiety chciały go albo nie, i nie miało to właściwie znaczenia. Liczyła się tylko Angel.
Angel odepchnęła go i od tej chwili cierpienie stało się zwykłym elementem jego
codziennego życia. Aż wreszcie, na długo przez spotkaniem Angel z Milesem Hawkinsem,
Kruk zrozumiał, że pewne pragnienia nigdy się nie ziszczą. Angel była jednym z nich. Mógł
albo się z tym pogodzić, albo w walce zniszczyć samego siebie.
W końcu to wybrał to pierwsze. Zaakceptował to w taki sam sposób, jak akceptował
burze, płochliwe ryby i własne potężne ciało, budzące lęk w mężczyznach i kobietach. Takie
jest życie. Był tym, kim był.
. I miłość była tym, czym była.
Nieziszczalnym marzeniem.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Czy masz nóż? - mruknęła Janna.
Kruk dosłyszał złość w jej stłumionym głosie.
Obserwował ją, rozciągając w uśmiechu osłonięte czarnym wąsem wargi. Janna
klęczała nad potokiem i płukała namydlone włosy. Pełne gracji linie jej ciała uwydatniała
jego własna flanelowa koszula. Spod niej wystawały gładkie, jasne łydki o naprężonych mięś-
niach.
- Mam - odparł Kruk.
- To dobrze. Zetnij ten kołtun.
- Mam lepszy pomysł.
- Zgolić włosy? - zapytała. - Zgoda!
Nie tylko usłyszała, ale i wyczuła śmiech Kruka, gdy uklęknął obok niej na
porośniętym mchem gruncie. Otarł się piersią o jej plecy i wsunął palce w namydloną masę
włosów.
- Nie miałam zamiaru zmuszać cię do mycia mojej głowy.
- Ręka wciąż cię boli, prawda? Niech odpocznie. Chcę ci tylko pomóc.
- Odkąd wyłowiłeś mnie z zatoki, nic nie robiłam, tylko leżałam i odpoczywałam -
zaprotestowała.
- Trwało to całe trzydzieści godzin - zauważył ponuro. - Co za lenistwo. Będę musiał
złożyć na ciebie skargę w biurze turystycznym.
- Ale...
- Sza - huknął Kruk. - Uwielbiam długie włosy u kobiet. Pozwól, że się nimi pobawię.
Na to Janna nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Zbyt pochłaniał ją dotyk wielkich, lecz
delikatnych dłoni, masujących skórę jej głowy. Poczuła dreszcze.
- Zimno ci? - spytał z troską.
- Wszystko w porządku - odparła szybko, tłumiąc kolejne drżenie.
To była prawda. Nie było jej zimno, choć miała na sobie tylko dwie warstwy odzieży -
wszystko pożyczone od Kruka. Miękka bawełniana koszulka utrzymywała ciepło ciała, a
gruba flanelowa koszula chroniła przed podmuchami wiatru, który chwilami docierał aż do
granicy lasu. To dotyk Kruka wzbudził w niej drżenie, ale nie chłód.
- Pospieszę się - obiecał.
Janna powstrzymała się od wyjaśnień. Milczała.
Bała się otworzyć usta, by nie westchnąć z rozkoszy.
Mój mózg chyba rzeczywiście leży na dnie zatoki, pomyślała niechętnie.
Mózg tak, ale końcówki nerwów nie.
Myśl o Kruku jak o jednym z braci.
Janna próbowała zastosować się do własnej, tak znakomitej rady. Nie podziałało.
Bracia dotykali jej włosów tylko po to, by za nie pociągnąć. Nigdy nie masowali jej głowy
takimi zmysłowymi ruchami.
Więc myśl o Kruku jak o swoim fryzjerze. On ciągle dotyka twoich włosów.
Janna spróbowała tak myśleć. Bez rezultatu.
Kruk był... Krukiem. Najbardziej intrygującym ze wszystkich mężczyzn, jakich
spotkała. Pod szorstką powierzchownością krył się człowiek zdolny do czułości, śmiechu i
tego milczenia, które sprawiało, że Janna czuła się spokojna.
Czuła, że jest to mężczyzna zmysłowy, taki, który sprawiłby, że rozkosz rozpaliłaby
jej ciało jak pochodnię. To powinno ją przestraszyć. Od dnia rozwodu żaden mężczyzna tak
jej nie pociągał. Była zbyt wrażliwa, zbyt niepewna. Mimo zapewnień jej rodziny i rodziny
Marka, wciąż w głębi duszy wierzyła, że gdyby okazała się bardziej kobieca, Mark stałby się
prawdziwym mężczyzną. Po dwóch latach wciąż nie zdołała zapomnieć o gnębiących ją
pytaniach: czy gdyby była wyższa, a może niższa, o jaśniejszej, może ciemniejszej cerze,
grubsza czy szczuplejsza, to bardziej pociągałaby Marka fizycznie?
Doszła już do tego, że nie mogła patrzeć na siebie w lustrze, by nie widzieć kobiety,
która nie potrafi seksualnie zainteresować mężczyzny. I nagle znalazła się głęboko pod wodą.
Obudziła się naga w ramionach nagiego mężczyzny. Krótko mówiąc, miała ogromną szansę,
by zainteresować sobą Kruka... szansę, jakiej nie miała żadna kobieta. I co z tego wyszło?
On tylko okrył ją kocem.
Przygryzła wargi. Pomyślała, że być może jej rodzina i krewni Marka, w ogóle
wszyscy, się mylili. Może czegoś jej brakowało, czegoś, co mogłoby podniecić mężczyznę.
Wbiła w mech smukłe palce tak, że aż zbielały jej kostki. Zmusiła się, by przestać
myśleć o Marku i smutnej pomyłce, jaką było ich małżeństwo. To wszystko stało się
przeszłością. Mark pogodził się z tym, kim jest i kim nie jest, i ułożył sobie życie. Ona też
powinna o tym pomyśleć.
Strumienie chłodnej piany ściekały do potoku i znikały natychmiast. Na twarzy Janny
pozostały resztki piany, które szczypały w oczy. Janna bezskutecznie ocierała policzki,
rozgniewana, że stacza walkę o szacunek dla samej siebie. Przecież wiele mogła zapropo-
nować mężczyźnie. Potrafiła prowadzić inteligentną rozmowę, świetnie gotować, nieźle
sprzątać, rozpoznawać stwory, które pełzały lub pływały u wybrzeży całego świata. Była
zdrowa, miała ładne zęby, kochała dzieci i zwierzęta, i miała poczucie humoru.
Więc dlaczego ta lista cnót wpędza ją w depresję? Janna westchnęła i poruszyła się
nerwowo, jakby próbowała uciec przed własnymi myślami.
- Nie ruszaj się, bo mydło dostanie ci się do oczu.
- Przecież i tak ledwie widzę - mruknęła, znów ocierając twarz.
- Przepraszam - wymruczał Kruk. - Wiedziałem, że nie powinienem pchać się z moimi
niezgrabnymi łapami. Świetnie sobie radziłaś beze mnie.
Janna chwyciła go za nadgarstki i przytrzymała.
- Nie przerywaj. Proszę. To cudowne uczucie - powiedziała, odwracając głowę, by
spojrzeć na Kruka.
To był błąd. Opalona skóra, ostre czarne linie wąsów i brwi:;. wszystko to uderzyło w
nią jak seria ciosów i odebrało oddech. Westchnęła, próbując mu wytłumaczyć to, czego sama
nie rozumiała.
- Nie wiem, czemu jestem taka opryskliwa. Przypuszczam, że mój dobry nastrój
utonął w zatoce razem z mózgiem. Przepraszam.
Kruk spojrzał na zalaną pianą twarz Janny. Wilgotne, rozchylone wargi miały ten sam
malinowy kolor co czubek piersi, który widział niedawno. Gdy sobie to uświadomił, poczuł,
jak ciało ogarnia fala podniecenia. Zastanawiał się, co by się stało, gdyby teraz byli nadzy.
Natychmiast odsunął tę myśl. Zbyt wiele lat cierpiał z powodu kobiety, która nie była
mu przeznaczona.
Nie miał zamiaru zaczynać wszystkiego od początku. Janna znalazła się tu
przypadkiem, nie z wyboru. W normalnych okolicznościach nigdy by się nie zgodziła na
wspólne spędzanie czasu z takim człowiekiem jak on. Jeśli miałaby jakiś wybór. Sztorm
odebrał jej tę możliwość i zmusił do pobytu z Krukiem w Zatoce Totemu. Gdyby wykorzystał
to i jej wdzięczność, która łagodziła spojrzenie wspaniałych oczu Janny, znienawidziłby
samego siebie. Kiedy minie burza, odwiezie ją do Masset. Staną na przystani, podadzą sobie
ręce i uśmiechną się niepewnie na pożegnanie, niczym para ludzi, którzy normalnie nigdy by
się nie spotkali.
- Kruku?
Uśmiechnął się smutno, wysunął dłoń z włosów Janny i sięgnął po ręcznik. Z
niezwykłą delikatnością przytrzymał jej głowę i otarł z twarzy pianę.
- Zakryj oczy, a ja spłuczę ci włosy.
Janna chciała zaprotestować, lecz umilkła. Miała też ochotę spytać, czy to przez nią
jest taki smutny; zrezygnowała jednak. Przynajmniej miała taki zamiar, do chwili, gdy
usłyszała własny głos:
- Coś się stało? - zapytała, powstrzymując na chwilę dłoń Kruka.
- Nic nowego - odparł z prostotą. - I nic naprawdę złego. Odwróć się. Jeśli mydło
dostanie się do oczu, będziesz płakać.
- I bez tego mam ochotę płakać, ale nigdy tego nie robię - oznajmiła, wpatrując się w
ciemne oczy Kruka.
Czubkiem palca lekko musnął koniuszek jej nosa. - Po wczorajszych przejściach masz
w sobie jeszcze sporo adrenaliny.
Delikatnie, choć stanowczo odwrócił dziewczynę.
Szybko spłukał mydło z jej włosów, nie próbując dłużej zachwycać się ich
zmysłowym ciężarem. Polał je najpierw zimną wodą z potoku, potem ciepłą z wiadra,
podgrzanego na palniku.
Janna westchnęła głośno. - Cudowne uczucie.
Kruk uśmiechnął się, zmywając ostatnie ślady piany.
Mokre włosy dziewczyny wydawały się niemal czarne, a jednak lśniły iskrami
mahoniu i złota. Zastanawiał się, jak wyglądały w słońcu. Czy te długie pasma były
rudobrązowe czy cynamonowe? Czy były proste Jak jego, czy owijałyby się kusząco wokół
palców?
Klnąc w duchu, Kruk starał się przestać o tym myśleć. Wycisnął wodę z włosów
Janny i zaczął osuszać je ręcznikiem. Wydawały się bardzo Miękkie i śliskie, lśniące jak
mokry jedwab..
- Sama to zrobię - powiedziała dziewczyna, czując się winna, że sprawia mu tyle
kłopotu. - Przybyłeś tu szukając samotności, a nie żeby pracować jako fryzjer.
- Zaczekam na ciebie przy brzegu. Lubisz małże?
- Nie. Uwielbiam małże. To coś zupełnie innego.
Kruk wyszczerzył zęby.
- Na surowo?
Janna opuściła ręcznik i uniosła głowę. Twarz miała zarumienioną, a oczy
połyskiwały niczym słońce przez mgłę..
- Surowe małże? - Spytała ostrożnie, niepewna, czy dobrze go zrozumiała. Lubiła
małże, ale nigdy nie zdołała się zmusić, by jeść je na surowo.
- Uhmm - mruknął.
- Czy to było uhm - tak, czy uhm - nie? - zapytała.
- Po prostu: uhmm. - Kruk roześmiał się. - A może potrawka z małży i surowe ostrygi
na przystawkę?
- Dobry pomysł - oświadczyła pospiesznie i schowała twarz w ręcznik. Po chwili
spytała: - A czy są dobre?
- Ostrygi?
- Małże.
- Na surowo? - zapytał niewinnie. - Nie wiem. A są?
Janna znieruchomiała, słysząc w głosie Kruka nutkę rozbawienia. Podniosła głowę i
spojrzała badawczo na swego rozmówcę.
- Czy przypadkiem nie znasz moich braci? Przez całe lata prowadziłam z nimi takie
rozmowy.
- Byli dobrzy?
- I surowi!
- Więc nie byli małżami. - Kruk błysnął zębami w uśmiechu.
- Och, ratunku - jęknęła Janna, zasłaniając twarz ręcznikiem.
- Myślałem, że nie chcesz mojej pomocy - odparł, odbierając jej ręcznik.
Janna mruknęła coś w odpowiedzi. Usłyszała za to śmiech Kruka. Zanim skończył ją
czesać, ona także się śmiała. Stała cierpliwie, a on z zadziwiającą łagodnością rozczesywał
wilgotne sploty. Grzebień w jego dłoni wyglądał jak zabawka dla lalek. Niesamowite, by
silny, potężny mężczyzna potrafił czesać w tak delikatny sposób.
- Warkocz? - zapytał.
- Nie, bo nigdy nie wyschną. Nie pożyczysz mi noża.
- Nie. A może przynieść suszarkę?
- Jasne. I zrobić manicure, jeśli można - odparła złośliwie, przekonana że Kruk znów
się z nią drażni.
- Nie znam się na lakierach do paznokci. Angel ich nie używa.
Głos Kruka zmiękł nagle przy słowie „Angel” i to powiedziało Jannie więcej niż
cokolwiek innego.
- Jak rozumiem, ten anioł należy do gatunku bezskrzydłych, dwunogich i chodzących
po ziemi.
Uśmiechnął się.
- Wciąż mi to powtarzała. Jednak nigdy jej nie uwierzyłem. - Pogładził dłonią włosy
Janny. - Powinienem pomyśleć o tym wczoraj.
- Byłeś zbyt zajęty ratowaniem mnie; żeby myśleć o aniołach.
- Miałem na myśli skrzynkę.
- Nie rozumiem.
- T o nie drocz się ze mną. - Delikatnie pociągnął za mokry kosmyk włosów
dziewczyny. - Zeszłego lata Angel zostawiła na łódce parę swoich rzeczy.
Przypomniałem sobie o tym dopiero teraz.
Janna zastanawiała się, czy Angel była tylko turystką, tak jak ona - dziś przebywającą
tutaj, a nie wiadomo gdzie we wrześniu. Czy raczej Kruk kochał Angel i stracił ją pod koniec
lata? Czy Angel miała zamiar wrócić? Czy dlatego zostawiła na łódce swoje rzeczy?
I czy dlatego Janna nie pociągała Kruka? Przygryzła wargi, by powstrzymać cisnące
się do ust słowa.
Gdyby Kruk chciał, by Janna dowiedziała się o Angel, obeszłoby się bez
niedyskretnych pytań typu: Czy była twoją żoną? Czy wciąż jesteście małżeństwem?
Kochacie się? Jesteście zaręczeni? Kim jesteś, Carlsonie Kruku? Dlaczego twój smutek i
śmiech sprawiają, że samej chce mi się śmiać i płakać?
Janna przyglądała się, jak Kruk wkłada do wiadra szampon i resztę drobiazgów.
Każdy jego ruch był pełen siły i dziwnego piękna. Przypominał falę przypływu, energię
płynną i nieskończoną, delikatną i pełną mocy. Zwykle męska siła raczej ją denerwowała, niż
fascynowała. Ale Kruk był inny.
- Gotowa? - zapytał, podnosząc wiadro.
Janna odwróciła się i ruszyła bez słowa przez poszarpany wiatrami, owiany mgłą
cedrowy zagajnik.
Szła w stronę skalistego wybrzeża, gdzie morze spotykało się z lądem. Porośnięta
trawą i ledwie widoczna ścieżka była starsza niż strzelające ku niebu drzewa. Zastanawiała
się, czy rodzina Kruka pochodzi z zapomnianej wioski, której surowe cedrowe chaty i dzikie
totemy z wolna ogarniał wskrzeszony ponownie las. Czy to jego przodkowie wyrzeźbili te
niesamowite wizerunki, które stały ponad morzem niczym skamieniały ludzki krzyk?
- Ostrożnie - zawołał Kruk, przytrzymując Jannę, która potknęła się o wystający głaz.
- Będziemy musieli podwiązać ci skarpety.
Janna spojrzała na swoje stopy. Tenisówki przetrwały kąpiel w zatoce, a potem
suszenie w kuchence. Lecz Kruk zapomniał o skarpetkach. W rezultacie miała na nogach parę
jego wełnianych skarpet. Podwijała je, lecz wciąż opadały. Podobnie jak koszula, oczywiście
również należąca do Kruka. Mankiety zasłaniały Jannie dłonie, a z tyłu materiał opadał
poniżej kolan.
Westchnęła. Pobyt na wyspach sprawił, że wyglądała niczym clown z podupadającego
cyrku. Brakowało jej tylko ostrego makijażu i wymalowanego uśmiechu.
Obserwowanie Kruka nie poprawiało jej samopoczucia. On wyglądał podobnie jak ta
kraina. Idealnie pasował do tego czasu i miejsca, jakby przebywał tu od zawsze, jakby był
częścią dzikiej doskonałości wysp. Ona była przybłędą, a on mgłą, surowymi górami,
wiatrem i dzikim morzem. Wszystko to tkwiło w jego bezdennych oczach, sile i milczeniu.
Drżąc od tych myśli, roztarła dłońmi ramiona. Świadomość, że Kruk nosił niedawno
tę samą koszulę, którą ona teraz miała na sobie, też nie uspokajała. W nim nie było nic
uspokajającego. Chociaż to niezupełnie prawda. Nic w jej życiu nie wydawało się tak
spokojnie jak te chwile, gdy usypiała w jego potężnych ramionach. Nigdy nie czuła się
bezpieczniejsza, bardziej otoczona opieką.
Kruk obejrzał się przez ramię i zobaczył, że Janna drży i rozciera ręce. Zmarszczył
brwi; obawiał się, by nie dostała gorączki. Odsunął ostatnią iglastą barierę między sobą a
plażą i skinął na Jannę. Gdy przechodziła obok, przyjrzał się jej z uwagą. Poza tym
ogromnym smutkiem, który czasem dostrzegał na jej twarzy, nic jej chyba nie dolegało.
- Zaczekaj - rzucił, odsuwając cedrową gałąź.
Janna odwróciła głowę.
- Coś się stało?
Wstrzymała oddech, gdy jedną dłoń położył jej na ramieniu, a drugą na czole. Zapach
cedrowych igieł drażnił nozdrza. Wiedziała, że od dziś ten zapach zawsze będzie jej
przypominał te chwile i bliskość Kruka.
- Drżałaś - powiedział łagodnie. - Ale myślę, że wszystko w porządku. Nie ma śladu
gorączki.
... Z pewnością jej dostanę, jeśli będziesz mnie dotykał.
Janna odpędziła tę myśl, nim zdążyła się zmienić w słowa. Pożycie z mężem nauczyło
ją, że jeśli mężczyzna nie pragnie kobiety, to nie ma na to rady, i kropka. Przeczytała
dziesiątki książek, gdzie instrukcje erotyczne były jednocześnie bardzo dosłowne i, szczerze
mówiąc, zdumiewające. Zaciskała zęby, nabierała tchu i próbowała na Marku niektórych
„pewnych” metod pobudzania.
Efekt był taki, jakby próbowała podniecić wiadro lodowatej wody.
- Nic mi nie jest - zapewniła z determinacją i odsunęła się od Kruka w obawie, że
zadrży znowu reagując na jego bliskość. - Szczerze mówiąc, jestem wręcz obrzydliwie
zdrowa. Żadnych kobiecych kaprysów, żadnej niedyspozycji, żadnej interesującej bladości.
Po prostu czerstwa, zdrowa amerykańska dziewczyna; Potrzeba jeszcze tylko spódnicy w
kratę, lakierków i szczeniaka ogryzającego mi kostki.
Kruk usłyszał gorycz, która brzmiała w pozornie ironicznych słowach Janny. Spojrzał
na nią i zastanowił się, co takiego przeżyła, skoro nie docenia siły swojego oddziaływania na
mężczyzn. Trzeba być ślepym, by nie ulec jej wdziękom. Gęstwina jedwabistych włosów
otaczała twarz. Zieleń flanelowej koszuli sprawiała, że skóra lśniła jak perłowa macica na
słonecznej plaży. Oczy odbijały zieleń materiału i lasu. Zmieniała je, osrebrzając emocjami
tak, jak wiatr zmienia powierzchnię morza. Nawet szeroka koszula nie mogła ukryć pełnych
piersi, powabu bioder i innych kobiecych wypukłości, zgrabnych łydek i kostek, które
wydawały się niezwykle szczupłe ponad jego zwiniętymi skarpetami.
Obserwując Jannę na tle dziewiczego lasu, Kruk miał ochotę zdjąć z niej całą tę
szorstką, męską odzież, okryć satyną, natrzeć olejkiem, pieścić głęboko ukrytą kobiecość.
Chciał dać jej rozkosz równą odwadze i determinacji, którą dostrzegł, gdy, posłuszna instynk-
towi przetrwania, pokonywała zmęczenie. A potem zrezygnowała z walki i oddała się pod
jego opiekę, ufając mu jak nikt inny, nawet bardziej niż Angel.
Emocje przepłynęły przez Kruka niczym powiew wiatru przez cedrowy las, poruszając
w nim wszystko i pozostawiając niepokój. Przez zmrużone oczy obserwował, Jak Janna idzie
po śliskich kamieniach w stronę belki przywiązanej do starych, przegniłych pali, wbitych w
piasek. Prowizoryczna keja kołysała się na falach. Janna nie miała doświadczenia i nie
wiedziała, jak belka zareaguje na jej ruchy. Kilka razy niewiele brakowało, by spadła.
Stanęła na brzegu i nieufnie spoglądała na podskakującą belkę. Przesunęła dłonią po
włosach, zawahała się i wzruszyła ramionami.
- Nie warto było:.. - Mruknęła i odwróciła się.
- Czego nie warto?
- Suszyć włosów. Potknę się na tej belce i wpadnę do zatoki - stwierdziła
zrezygnowanym głosem. Znowu zadrżała, tym razem z powodu wiatru. - Chociaż z drugiej
strony może warto spróbować, choćby dla dżinsów. Wyschły już? - dodała, spoglądając na
Kruka.
- Powinny.
- Obawiałam się, że tak powiesz.
- Zaczekaj - powiedział, chwytając ją za ramię. - Przyniosę ci dżinsy. I chustkę -
dodał, gdy wiatr rozwiał jej włosy, zamieniając je w wilgotną, jedwabistą chmurę.
Kilka pasemek dotknęło jego twarzy. Wydawały się chłodne i pachniały słodko w
słonym powietrzu.
- Boisz się, że znów będziesz musiał mnie wyławiać? - spytała Janna z kpiną i
spojrzała na belkę.
Kruk poczuł, jak krew wrze w nim na wspomnienie nagiej Janny, którą wycierał i
otulał kocem. Mrucząc pod nosem, by uciszyć nieposłuszne myśli, przeszedł po belce do
„Czarnej Gwiazdy”. Po chwili wrócił z dżinsami, wciąż jeszcze ciepłymi po suszeniu nad
kuchenką, i jasną, zielono - niebieską chustką. Janna raz tylko spojrzała na delikatną tkaninę i
wiedziała, że chustka należała do Angel.
- Nie - odsunęła jego dłoń. - Mogłabym ją zniszczyć. - Przyglądała się pięknym,
zielono - niebieskim pasmom i przyszła jej do głowy ponura myśl. - Założę się, że oczy Angel
są tego samego koloru.
Kruk uniósł brwi. - Skąd wiesz? Janna westchnęła.
- I jest blondynką. Zgadza się? Mała, drobna, wiotka, pełna gracji, z figurą, która może
złamać serce każdego mężczyzny, uśmiechem sugerującym namiętność i wrażliwość?
- Jesteś czarownicą? - spytał, tylko częściowo żartując.
- Jeśli tak by było, Angel stałaby się już ropuchą - mruknęła pod nosem.
- Co?
- Nic - odparła pogodnie.
Wzięła dżinsy i rozejrzała się, na czym można tu usiąść i co nie byłoby mokre.
Wymruczała jedno z ulubionych przekleństw swoich braci. Życie nie było sprawiedliwe.
Żeby włożyć dżinsy, nie mocząc ich przy tym, musiałaby podskakiwać najpierw na jednej,
potem na drugiej nodze. Wyglądałaby mniej więcej tak elegancko jak prosię na wrotkach. A
tymczasem Kruk patrzyłby i porównywał ją z tą delikatną, wiotką Angel.
Janna przeszukała w pamięci używany przez braci słownik epitetów. Znalazła kilka
rzeczywiście zachwycających określeń i wymówiła je w duchu. Wreszcie, odprężona,
uśmiechnęła się. Zawsze wiedziała, że bracia do czegoś się przydają.
- Poczekaj - rzucił Kruk, uświadamiając sobie kłopoty Janny, gdy próbowała utrzymać
się na jednej nodze, stojąc na śliskich kamykach plaży. - Oprzyj się o mnie.
Zawahała się, a potem wzruszyła ramionami. Miał ją nagą w łóżku i nawet palcem nie
kiwnął. Nie zrobi na nim wrażenia, jeśli oprze swoją pupę o jego uda.
Niestety oparcie na Kruku nie wystarczało do wykonania zadania. Dżinsy
prawdopodobnie zbiegły się w praniu. A teraz nie sposób było ich włożyć. Najlepszą metodą
było wbijanie się w nie. Tenisówki zaczepiały się o ciasne nogawki i Janna rzeczywiście
musiała się nieźle namęczyć.
Jak długo potrafił, Kruk cierpliwie znosił ocieranie się krągłych pośladków Janny o
swoje uda. W końcu objął dziewczynę ramieniem i przytrzymał mocniej w nadziei, że nie
będzie musiała się tak miotać. Częściowo zamiar się powiódł. Z drugiej strony Janna z
konieczności oparła piersi o jego przedramię. Kruk nie był pewien, czy ma się cieszyć, czy
żałować, że stanik dziewczyny, podobnie jak skarpetki, nie zdążył wyschnąć, gdyż zaginął w
czasie rozbierania.
Zmysłowe wspomnienia pojawiły się w jego umyśle niczym ławica łososi w
tajemniczym mroku morza.
Z trudem tłumiąc jęk, Kruk odwrócił się tak, by Janna mogła oprzeć się raczej na jego
biodrze niż udach. Szybkość i intensywność, z jaką nadeszło podniecenie, zaskoczyły go
zupełnie. Powtarzał sobie, że przecież nie jest już nastolatkiem, by tracić zmysły z powodu
dotyku piersi kobiety. Już dawno poznał sekrety różnicy płci. Znał swoje potrzeby, wiedział,
kiedy nad nimi zapanować, a kiedy ulec. A teraz chwila zdecydowanie nie była odpowiednia,
by ulegać.
Nawet pobieżna analiza sytuacji dowodziła, że Janna jest wobec niego bezbronna.
Wiedzieli o tym oboje. Był od niej silniejszy, znał te ziemie, znał morze, wiedział, jak można
tu przeżyć. Ocalił jej życie. Ona była zwykłą turystką szukającą przygód. I zdawała sobie
sprawę, co zawdzięcza swemu wybawcy.
Właśnie z tego powodu była bezbronna. Gdyby poprosił, oddałaby mu się bez
wahania. Widział to w jej oczach, gdy spoglądała na niego ukradkiem, z podziwem bliskim
nabożnej czci. A może tylko z lękiem? Czy dlatego czasem drżała? Czy instynktownie
wyczuwała to, co on uświadomił sobie w tej chwili?
Pragnął jej tak mocno, że z trudem nad sobą panował.
Ocalił jej życie, a teraz jakaś dzika, nieopanowana część jego natury upierała się, że ta
kobieta należy do niego.
Próbował zwalczyć tę myśl. Nie chciał brać jej w taki sposób. Nie chciał kobiety,
którą w jego ramiona pcha wdzięczność i pierwotny instynkt przetrwania. Chciał, by Janna
przyszła do niego z własnej woli, gdy będzie mogła zostać z nim albo wrócić do
cywilizowanego świata.
I jeśli tylko będzie to sobie powtarzał dostatecznie często, może nawet sam w to
uwierzy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Morze cofnęło się przy odpływie, zostawiając za sobą śliski od wodorostów, lśniący
pas brzegu - jakby właśnie po to, by Kruk i Janna mogli poszukać czegoś na obiad. Jedzenie
tego, co znaleźli, nie było właściwie konieczne. Kruk miał dość awaryjnych zapasów, by
wystarczyło na te parę dni, nim minie sztorm. Z drugiej strony wolał z nich nie korzystać,
dopóki nie było to konieczne. Wprawdzie niewielka była szansa, że burza potrwa dłużej niż
kilka dni, ale od przezorności często zależało przetrwanie. Złe planowanie było częściej
przyczyną kłopotów niż pech.
Poza tym Kruk lubił spacerować z Janną wzdłuż brzegu. Trafili na chwilę pomiędzy
frontami szkwałów, gdy deszcz stał się zaledwie rodzajem lśniącej krawędzi wiatru. Janna
przyjmowała wiatr, mgłę i deszcz z tym samym humorem, z jakim przyjmowała konieczność
noszenia sięgających kolan swetrów i kurtek.
Kruk znał wiele kobiet, które wolałyby raczej zamknąć się w ciepłej łodzi niż brnąć po
zimnych śliskich skałach, poszukując okazów morskiej fauny, jakie tylko naukowiec lub ktoś
bardzo głodny mógłby opisywać z entuzjazmem. Janna była jednym i drugim. W tej chwili
przykucnęła nad kałużą wody, którą za kilka godzin fale przypływu zaleją pianą. Spod zbyt
obszernej kurtki wyłaniały się smukłe nogi w dżinsach.
Kruk wiedział, że te nogi lepiej wyglądałyby na łodzi, gdzie Janna nosiłaby tylko
jedną z jego długich koszul, a dżinsy suszyłby się nad palnikiem.
Ta myśl wywołała uśmiech na jego twarzy. Zapach mokrych dżinsów będzie mu się
teraz kojarzył z dniami, gdy letnia burza przyniosła mu prezent i uwięziła go w zatoce, by
mógł się tym prezentem nacieszyć. Nie pamiętał już, kiedy bawił się tak dobrze, jak przez
ostatnie trzy dni. Janna była dobrym kompanem. Jej bystry umysł i ogromne poczucie humoru
sprawiały, że godziny płynęły niezauważenie. Przynajmniej w dzień. Świadomość, że
dziewczyna leży o metr od niego, sprawiała, że noce dłużyły się niezwykle.
- Jak byś to nazwał? - zwróciła się Janna do Kruka.
Z wyraźnym niedowierzaniem spoglądał to na nią, to na stworzenie, które trzymała w
dłoni.
- Mówiłaś, że co studiowałaś?
Janna zmarszczyła brwi, a potem się roześmiała.
- Biologię morską. Jeśli jesteś ciekawy, to wiedz, że trzymam Phylum echinodermata
z klasy Echinoidea znany przyjaciołom jako Strongylocentrotus purpuratus. A teraz powiedz,
jak ty to nazywasz?
- Fioletowy morski jeżowiec - odparł sucho Kruk.
Janna spojrzała na pochmurne niebo, jakby szukała pomocy lub natchnienia.
- W haida - wyjaśniła. - Jak nazywacie fioletowego morskiego jeżowca w języku
haida?
Spojrzała na Kruka uważnie i pochyliła głowę, jakby nie mogła się doczekać
odpowiedzi. Od Kruka dowiedziała się, że język haida był określany jako izolowany, nie
powiązany z żadnym innym na świecie. Baskijski był drugim izolowanym językiem.
Pozostałe należały do jednej czy drugiej z spokrewnionych ze sobą grup, tak jak języki
romańskie. Haida był pod tym względem wyjątkowy.
Jak ten mężczyzna, który także ją fascynował. Kruk ściągnął wargi, jakby oceniając
zapał Janny. Był dziwnie dumny z tego, że zaciekawił ją język haida. Od dawna wiedział, że
jego ojczysta mowa była inna niż wszystkie. Ale dopiero Janna uświadomiła mu, jak rzadki w
istocie jest ten język. Życie przy niej z każdą chwilą stawało się ciekawsze.
- Kruku?
Roześmiał się cicho, nim odpowiedział na jej pytanie w Haida.
Janna wysłuchała krótkiej burzy dźwięków, oznaczającej haidańskie imię fioletowego
morskiego jeżowca.
- Co to znaczy? - spytała.
Kruk uśmiechnął się szeroko pod czarnym wąsem.
- Nie ma...
- Dokładnego tłumaczenia - dokończyła Janna i jęknęła. Zbyt często słyszała ostatnio
to zdanie. - Więc podaj mniej dosłownie.
- Okrągły, fioletowy, kolczasty, jadalny mieszkaniec morskich skał.
- No widzisz? - uśmiechnęła się tryumfalnie. - Nieważne, jak wyjątkowy jest język.
Stworzył go ludzki umysł, posługując się wciąż tym samym bazowym diagramem. Nazwy są
opisowe. Naukowa nazwa fioletowego jeżowca mówi mniej więcej to samo, co nazwa w
haida, choć bardziej szczegółowo. Z wyjątkiem jadalności. - Uśmiechnęła się. - Na ogół
naukowcy nie są zainteresowani zjadaniem obiektów badań.
Kruk obserwował kolczastego, jaskrawofioletowego jeżowca.
- Rozumiem ich - stwierdził z przejęciem. - Sam jego widok odbiera apetyt.
. - W Japonii ikra jeżowca jest takim przysmakiem Jak kawior w Rosji.
- Nie jesteśmy w Japonii.
- Gdzie twoje zamiłowanie do przygód?
- Na dnie zatoki razem z twoim rozumem - odparował.
- Nie będzie zupy z jeżowca?
- Nie będzie.
- A może jeżowiec na surowo?
- A może piasek na surowo?
- Orły jadają jeżowce - zakończyła Janna, wspominając swe zaskoczenie, gdy
zobaczyła młodego, nieopierzonego orła, który przysiadł na belce i zjadał jeżowce, robiąc to z
wyraźnym apetytem.
- Jestem z rodu kruka, nie orła.
Iskierki rozbawienia zniknęły z oczu Janny zastąpione wyrazem ciekawości. Chciała...
musiała... dowiedzieć się o nim jak najwięcej.
- Co?
- Haida dzielą się na dwie grupy, orła i kruka - wyjaśnił. - Moja matka była krukiem.
A zatem i ja jestem krukiem.
- Czy Haida tworzyli społeczeństwo matriarchalne?
- W pewien sposób. - Uśmiechnął się krzywo. - I bardzo dobrze, gdyż moim ojcem był
szkocki wędkarz o imieniu Carl, który wyjechał, gdy tylko skończyło się tarło łososia.
Dlatego nazywam się Carlson Kruk.
- Czy ten człowiek wiedział, że twoja matka jest w ciąży?
Ledwo zdążyła to powiedzieć, zorientowała się, że staje się zbyt dociekliwa. Lecz
chciała poznać Kruka jak najlepiej i ta potrzeba tłumiła dobre maniery.
- Wątpię. - Wzruszył ramionami. - Wątpię, czy miałoby to znaczenie, nawet gdyby
wiedział. - Zawahał się i dodał cicho: - Poderwał matkę w barze. Ciągle potrzebowała
pieniędzy na alkohol.
W oczach Janny błysnęły łzy. Przypomniała sobie, jak dumny był jej ojciec z udanych
synów i córki, jak wiele miłości było w ich rodzinie. A potem pomyślała o Kruku, który
dorastał pozbawiony takiej miłości.
- Cóż za strata - szepnęła. - Większość mężczyzn byłaby gotowa na wszystko, by mieć
podobnego do ciebie syna.
Kruk przymknął na chwilę oczy.
- Nie bardzo - rzekł w końcu szorstko. Otworzył oczy. - Jestem Haida. Indianin. Może
nie ma to znaczenia tu i teraz, w tej zatoce, ale tam, skąd ty pochodzisz, jest piekielnie ważne.
Janna chciała zaprotestować, ale powstrzymała się· To, co mówił Kruk, było prawdą.
Wprawdzie jej się to nie podobało, ale była zbyt wielką realistką, by zaprzeczyć.
- Ja tego tak nie odczuwam - oznajmiła dobitnie. - Jesteś mężczyzną, Carlsonie Kruku.
Najwspanialszym, jakiego w życiu spotkałam. Tylko to się dla mnie liczy. I nie ma znaczenia,
czy jestem w Zatoce Totemu, czy na Księżycu.
Głos Janny załamał się. Odwróciła się szybko, układając w kamiennym gnieździe
kruchego, kłującego jeżowca. Szybko otarła łzy rękawem grubego swetra. Był wilgotny i
pachniał trochę morzem, a trochę mężczyzną.
- Janno. - Głos Kruka był głęboki, delikatny i chrapliwy.
Przyciągnął ją ku sobie i, wsuwając pod brodę stwardniałą dłoń, uniósł lekko jej twarz.
Zaczął coś mówić, dostrzegł łzy i poczuł, że traci oddech. Zbliżył usta i musnął wargami jej
rzęsy. Zdumiał się, że tak trudno było mu przerwać ten delikatny pocałunek. Powoli odsunął
się od dziewczyny.
- Nie byłem nieszczęśliwy - wyznał cicho. - U Haida dzieci należą do szczepu matki, a
chłopcy przechodzą inicjację pod opieką jej braci. Wychowali mnie wujowie, co jest
zwyczajem mojego ludu.
- A twoja matka? - szepnęła niepewnie Janna.
- Zanim skończyłem sześć lat, matka nie potrafiła zadbać nawet sama o siebie.
Porzuciła mnie i ciągle piła. Na cztery lata przed jej śmiercią wuj adoptował mnie zgodnie z
prawem plemiennym i prawem kanadyjskim. Eddy jest dobrym człowiekiem i silnym
mężczyzną. Latem łowi łososie, a zimą rzeźbi wizerunki równie stare i niezwykłe jak język
haida. Polubiłabyś Eddy'ego. On by cię pokochał. W pogardzie ma tylko kobiety zbyt
rozpieszczone, by wędrować podczas burzy po Wyspach Królowej Charlotty.
Janna przyglądała mu się uważnie, szukając skrywanych pod słowami emocji.
Wyczuwała, że zwykle niechętnie mówi o rodzicach... A jednak jej opowiedział o swoim
dzieciństwie. Kiedy spojrzała w lśniące czarne oczy, najwyższym wysiłkiem woli
powstrzymała się, by nie rzucić mu się w ramiona. Przecież taki gest byłby katastrofą.
Niezależnie od gustów Eddy'ego, Kruka pociągały kruche blondynki, które nosiły jedwabne
chusty w kolorze idealnie dopasowanym do tajemniczych, błękitno - zielonych oczu.
- Czy Eddy jest mężczyzną w dostatecznym stopniu, by zjeść zupę z jeżowca? -
zapytała w nadziei, że Kruk nie zauważy, jak drżą jej wargi i wyginają się w podkówkę.
- Nie mogę się doczekać, żeby to sprawdzić.
- Uśmiechnął się nagle.
Janna odwróciła twarz ku morzu. Zbliżała się kolejna linia szkwału.
- Jak długo będziemy czekać? - zapytała.
- Na zupę?
- Na szkwał.
Kruk spojrzał na morze. Zmarszczył czoło, widząc gęstą czarną ścianę chmur,
zbliżającą się ku nim na skrzydłach coraz silniejszego wiatru.
- Akurat tyle, żeby wrócić na łódź. O ile będziemy mieli szczęście. Niech to licho! O
czym ja myślałem, do diabła? Powinienem wiedzieć, że nie należy odwracać się plecami do
morza.
- Nie zdążymy już nazbierać ostryg? - spytała Janna, przypominając sobie niewielką
ławicę, którą minęli po drodze do ujścia zatoki.
- Zajmę się tym. Ty wracaj na łódź, żebyś nie zmokła.
- A co z tobą?
- Jeśli przemoknę, będę w przyszłości obserwował niebo. - I nie zwracał uwagi na to,
jak wdzięcznie poruszasz biodrami, kiedy schylasz się i grzebiesz w kałuży, dodał w myśli.
- Skończą ci się suche rzeczy.
- To włożę śpiwór.
- Wykluczone - stwierdziła, stanowczo kręcąc głową. Światło migotało wśród jej
falujących, cynamonowych włosów. - Owinę się prześcieradłem i oddam ci ubranie.
Sama myśl o Jannie nagiej pod granatowym prześcieradłem wywołała uśmiech na
twarzy Kruka. I na nic zdała się złożona samemu sobie obietnica, że będzie o niej myślał jak o
siostrze.
. Janna nie widziała już tego uśmiechu. Odwróciła się i ruszyła wzdłuż brzegu do
miejsca, gdzie była przycumowana „Czarna Gwiazda”. Kruk obserwował ją przez chwilę,
podziwiając, że tak cudownie kołysze biodrami. Tłumiąc przekleństwo, musiał przyznać, że
bardzo pragnął zbadać dłońmi wspaniałe plecy Janny, wypukłości bioder i krągłość
pośladków. Była taka przyjemna, ciepła, jędrna i kobieca, pobudzająca zmysły. Czy jej by się
to spodobało?
Takie rozmyślania utrudniały Krukowi marsz.
Przeklinając w duchu, zastanawiał się, jak zdoła utrzymać łapy z daleka od tej
dziewczyny przez dwa deszczowe i wietrzne dni, które przewidywała prognoza pogody.
- Kruku? - zawołała Janna.
Uniósł głowę i zauważył, że stoi w miejscu i nad czymś się zastanawia. Zaklął pod
nosem. Samokontrola nigdy dotąd nie sprawiała mu takich problemów.
- Coś się stało? - spytała.
- Nie - odparł niemal szorstkim tonem. - Zastanawiałem się tylko, jak długo jeszcze
będziemy uwięzieni w tej cholernej zatoce.
- Aha.
. Janna uśmiechnęła się beznamiętnie. Odwróciła się i odeszła jak najszybciej. Dzień
stracił swój urok. Ona cieszyła się każdą chwilą spędzoną z Krukiem, a on odliczał minuty do
chwili, gdy burza przycichnie i będą mogli odpłynąć. Lecz nie była tym zaskoczona. Jeśli
kiedykolwiek marzył o uwięzieniu w zatoce, to raczej ze słodką Angel, a nie z obcą
ciemnowłosą dziewczyną.
Kruk był mężczyzną, o jakim Janna śniła od dawna zanim jeszcze wyłowił ją z
zimnego morza. Jego inteligencja fascynowała ją równie mocno jak siła, a śmiech powodował
wrażenie, że stanęła w powodzi słonecznego światła. Drżenie budziła sama myśl o tym, że
taki mężczyzna mógłby jej pożądać.
Linia szkwału dotarła do brzegu w chwili, gdy Janna znalazła się w kabinie łodzi.
Kruk przywiązał drugą belkę, dzięki czemu mogła łatwiej przejść po podskakującej kei. Ale i
tak była wdzięczna losowi, że nie musi robić tego w deszczu.
Uśmiechnęła się smutno. To ładnie z jego strony, że przydźwigał jeden z tych starych
pni i dołączył do pomostu, by przy każdym wejściu lub zejściu z łodzi nie ryzykowała kąpieli.
Z fascynacją obserwowała, jak nagi do pasa manewrował belką w wodzie. Ogromna siła
Kruka mogła budzić przerażenie.
A przecież Janna niczego nie pragnęła bardziej, niż gładzić dłońmi jego potężne ciało i
rozkoszować się ciepłem smagłej skóry. Zastanawiała się, czy Kruk pachnie bardziej morzem,
czy może cedrem. A może jego zapach był mieszaniną soli, cedru i wonią mężczyzny,
mieszaniną tak złożoną i pierwotną jak sam Kruk?
- Jego skóra może mieć smak kawioru lub wiśniowego placka - mruknęła do siebie. -
Albo deszczu, albo wina. Och, do diabła. Przestań się dręczyć tym, czego i tak nie
zdobędziesz. Lepiej napij się herbaty. Kruk zmoknie i przemarznie, zanim nazbiera pełen
kubełek ostryg na kolację.
Nastawiła wodę i przygotowała dwa kubki. Lubiła dość słabą herbatę z cukrem i
cytryną. Kruk parzył tak mocną, że mogłaby wytrawić stal, a potem, brytyjskim zwyczajem,
dodawał do niej mleko z puszki i cukier. Janna raz spróbowała tej cieczy i wciąż nie była
pewna, jak smakowała. Wiedziała tylko jedno: na pewno nie miała smaku herbaty.
Gdy woda zawrzała, starannie napełniła kubki, zostawiając w jednym miejsce na sporą
ilość mleka. Przekroczyła wąskie przejście i przysiadła przy specjalnie zrobionym stole, który
zajmował sporą część kajuty. Jego blat był większy niż zwykle stoliki na łodzi, gdyż Kruk był
potężniejszy niż przeciętny mężczyzna. Na noc stolik był opuszczany, chowany w zagłębieniu
i przykrywany specjalnie zrobionym materacem. Normalnie Kruk po prostu opuszczał kajutę i
jadł posiłki siedząc na jednym z wyściełanych stołków na rufie. Ale odkąd na łodzi znalazła
się Janna, uparł się, że będzie rozstawiał stolik co rano i składał po kolacji.
Janna spojrzała na niewielką trójkątną kajutę na dziobie, w której sypiała. Z obu stron
były wąskie koje, a między nimi klinowate przejście. Od razu wiedziała, dlaczego Kruk tu nie
sypia. Koje były tu dla niego zbyt wąskie i krótkie.
Z roztargnieniem obejrzała herbatę, badając kolor płynu. Idealny. Kuchennym nożem
odkroiła kawałek cytryny. Nóż był bardzo ostry, jak wszystkie noże Kruka. Była mu za to
wdzięczna. Tylko ostry nóż w doświadczonej dłoni mógł rozciąć twardy materiał ratunkowej
kamizelki, która wiązała ją z tonącą łodzią.
Zadrżała mimowolnie i dodała do herbaty łyżeczkę cukru. Starannie zapakowała
resztkę znalezionej w lodówce cytryny. I tak była zadowolona. Cytryny na Wyspach
Królowej Charlotty to rzadko spotykany owoc.
Niespokojnie rozglądała się po łodzi. Zatrzymała wzrok na niewielkiej podkładce i
ołówku, które Kruk wyszukał, by mogła szkicować. Wyciągnęła rękę, ale zrezygnowała z
rysowania.
Wyszła na rufę „Czarnej Gwiazdy. Zaciągnięty brezent osłaniał pokład przed
deszczem i wiatrem, a rufa łodzi stała się jakby dodatkową kajutą. Deszcz szumiał
nieustannie. Zwykle działało to na nią kojąco, ale teraz pragnęła usłyszeć głos Kruka.
Pochyliła się, wyglądając przez przezroczyste plastykowe otwory w brezencie. Widziała tylko
strugi deszczu. Padał tak, że z trudem sięgała spojrzeniem brzegu.
Łódź kołysała się lekko; odbijacze chroniły kadłub przed belkami kei. Janna
przymknęła oczy. Przez dłuższy czas słuchała wiatru, deszczu i niespokojnego morza.
Przyzwyczaiła się do tego, że jest sama, ale nie do tego, że jest samotna. A tak właśnie czuła
się w tej chwili. Samotnie.
- Hej tam na „Czarnej Gwieździe”! Ostrygi wchodzą na pokład.
Janna poczuła, że ogarniają fala ciepła. Natychmiast pobiegła, by rozsunąć zamek. W
otworze pojawiło się wiadro, a tuż za mm Kruk. Ściągnął brezent i spojrzał na Jannę. Mimo
wodoszczelnej kurtki był mokry jak foka. Zrzucił kurtkę, strząsnął z niej wodę i zawiesił na
kołku, a potem wciągnął nosem powietrze.
- Ach - zahuczał - moja ulubiona kolacja. Tenisówki z rożna i pieczone dżinsy.
Janna wybuchnęła śmiechem. Wyciągnęła rękę po wiadro i zauważyła, że prócz ostryg
leży tam butelka wina.
- Widzę, że na tych wyspach są, hm, dość niezwykłe ławice ostryg - zauważyła,
wyjmując wino:
- Stary sekret Haida - Kruk odpowiedział z uśmiechem.
- Ktoś musiał dopuścić do tego sekretu Francuzów - odparła, patrząc na etykietę. -
Skąd wiedziałeś, że uwielbiam chardonnay?
- Już mówiłem - rzekł stłumionym głosem. Pochylił się, by zdjąć przemoczone buty. -
Wyglądasz na kobietę, która potrafi cieszyć się życiem.
- A co się stało z twoją ręką? - spytała nagle, odstawiając butelkę.
Spojrzał na grzbiet dłoni. Było tam kilka cienkich, nabrzmiałych linii.
- Skorupiaki - odparł, wzruszając ramionami. Nie dodał, że zamiast myśleć o tym, co
robi, myślał o Jannie. - To nic poważnego - dodał. Szybko oblizał skórę i zbadał płytkie
nacięcia.
- Może stać się czymś poważnym, jeśli się tym nie zajmiesz - odparła surowo. -
Zadrapania skorupiaków często prowadzą do zakażenia.
Weszła do kajuty i po chwili wróciła z gorącą wodą i maścią z antybiotykiem. Zanim
Kruk zdążył zaprotestować, chwyciła jego dłoń i obmyła starannie, po czym przysunęła do
światła. Zadrapania były płytkie i czyste, więc powinny szybko się zagoić. Naprawdę nie było
powodu do niepokoju. Powinna puścić jego rękę i wrócić do kajuty, ale tego jakoś nie
potrafiła zrobić.
Pragnienie, by mocną dłoń Kruka unieść do ust i całować drobne ranki, było niemal
nie do opanowania. Powstrzymała ją tylko świadomość, że taki pocałunek byłby bardziej
zmysłowy niż kojący. Wymyślając sobie od idiotek, przedłużyła kontakt, ponownie
przemywając dłoń mężczyzny, dotykając go w jedyny sposób, na jaki mogła sobie pozwolić.
Kruk siedział nieruchomo i rozkoszował się delikatnym ciepłem rąk Janny. Włosy
wysunęły się spod klamry, którą spinała je na karku. Ciemno - cynamonowe kosmyki zwijały
się przy jej policzkach niczym migotliwe płomienie. Zastanowił się, co by odczuwał, gdyby te
jedwabiste włosy opadły swobodnie na jego nagie ramiona i pierś. A potem zdziwił się,
dlaczego właściwie dręczy sam siebie z powodu kobiety, której 'nie powinien nawet dotykać.
Janna wytarła dłoń tak samo starannie, jak ją przemywała. Bez pośpiechu
posmarowała ranki maścią, a potem zrobiła to raz jeszcze. Kiedy nie miała już,; pretekstu, by
dotykać Kruka, niechętnie wypuściła z dłoni jego rękę.
- Gotowe. Ranki szybko się zagoją - usłyszała własny głos i stwierdziła, że był
chrapliwy.
- Dzięki.
Wyprostował palce, by powstrzymać je przed sięgnięciem po cudowne włosy
dziewczyny. Chciał powiedzieć, że jest mu miło, iż Janna troszczy się o jego rany, nawet tak
drobne jak te zadrapania. Na ogół nie lubił, gdy kobiety przejmowały się każdym
skaleczeniem. Lecz Janna zachowywała się tak spokojnie i działała sprawnie, że czuł się
raczej dopieszczony niż przytłoczony.
- Powinnaś mieć dzieci. Byłabyś wspaniałą matką· Masz delikatne dłonie i... - Ucichł
nagle, gdy dostrzegł, że Janna zamarła w bezruchu. Wyprostowała się i odwróciła tak szybko,
że niemal się potknęła.
- Janno?
- Zapomniałam o twojej herbacie - odezwała się ostrym tonem. Teraz jest już tak
mocna, że mogłaby rozpuścić żelazo.
- Uwielbiam takie napoje. - Uśmiechnął się.
Nie odpowiedziała. Kruk zmarszczył brwi. Nie wiedział, co takiego się stało. Zwykle
lubiła przekomarzać się z nim na temat herbaty, tak jak on lubił żartować z tej gorącej wody z
cukrem, którą sama piła.
Wstał, by pójść za nią i spytać, o co chodzi. Po trzech krokach był w kajucie.
- Janno, co...
- Jako twoja zastępcza matka - przerwała szorstko - powinnam chyba zauważyć, że
woda kapie z ciebie na podłogę.
- Na pokład - poprawił ją odruchowo, marszcząc brwi.
- Na pokład.
Kruk zmrużył oczy, dostrzegając z trudem hamowany gniew Janny. Obserwował, jak
sięga na ślepo do szuflady i wyciąga szpikulec do puszek. Otworzyła mleko jednym silnym
uderzeniem, rozlewając przy okazji trochę gęstego białego płynu. Ostrożnie wyciągnął rękę,
odebrał puszkę i narzędzie, i położył poza zasięgiem jej rąk.
- Co się stało? - zapytał.
- Nic. - Janna słyszała, jak to lodowate słowo odbija się echem pośród ciszy. Patrzyła,
jak strużka mleka płynie po blacie, i resztkami woli usiłowała zachować samokontrolę. -
Przepraszam - wykrztusiła w końcu. - Sądzę, że jestem podobna do ciebie.
- W czym?
- Zastanawiałam się, jak długo jeszcze będziemy tkwić w tej cholernej zatoce.
Kruk drgnął, słysząc powtórzone w taki sposób własne słowa.
- Nie to chciałem powiedzieć. Jest mi z tobą bardzo dobrze. Nie pamiętam, bym się
kiedyś tak często śmiał.
- Tak. Spełniły się twoje marzenia - powiedziała Janna z dziwnym uśmiechem. - Jesteś
sierotą, a ja świetnym materiałem na matkę. Szkoda że jesteś już za stary, żeby cię
adoptować. Moglibyśmy śmiać się przez całe życie.
- Janno…
- Proszę - przerwała, stawiając przed nim kubek z herbatą. - Pij, zanim ta ciecz przeżre
się przez naczynie. Otworzę ostrygi. I przebierz się, nim zmarzniesz.
- Tak, mamo - odpowiedział sucho Kruk, sięgając do guzika koszuli.
Janna drgnęła, jakby ją uderzył. Kruk zmrużył oczy na widok tej reakcji.
- Nie miałem zamiaru cię obrazić - powiedział spokojnie.
- Która kobieta obrazi się, słysząc, że jest świetnym materiałem na matkę? - spytała
chłodnym tonem.
Kruk chciał coś powiedzieć, zawahał się i rozpiął koszulę. Wciągnął suche rzeczy,
mokre rozwiesił dookoła i wyszedł na rufę. Brezent chronił przed wiatrem i deszczem, ale nie
przed zimnem. Kajuta była o wiele przytulniejsza.
- Nie jest ci zimno? - zapytał.
Wzruszyła ramionami i nadal walczyła z ostrygami. Nóż, którego używała, był krótki i
ostry. Miał zbyt krótki trzonek. Janna miała ogromne trudności w posługiwaniu się nim.
Ja to zrobię - zaproponował. - Wracaj do kabiny, tam jest ciepło.
Tak, tatku - mruknęła, ale nie oddała mu noża. Sam pomysł, że mógłby wobec Janny
żywić ojcowskie uczucia, był tak niedorzeczny, że Kruk musiał się roześmiać.
Po chwili Janna uniosła głowę i także się uśmiechnęła. Nie był to najweselszy
uśmiech, ale na więcej w tej chwili nie było jej stać. Wciąż czuła urazę, że Kruk wychwalał
jej macierzyńskie cechy, kiedy ona drżała jeszcze od samego dotknięcia jego dłoni. Różnica
między ich reakcjami na siebie nie mogła być bardziej zniechęcająca.
- Przepraszam - powiedziała. - To chyba przez to ciepło w kajucie.
- Albo głód - odparł, muskając palcami jej wargi. Oczy Janny rozszerzyły się ze
zdumienia. Miała wrażenie że Kruk czyta w jej myślach.
- Skąd wiedziałeś? - szepnęła.
- To żadna sztuka - odparł z uśmiechem. - Minęło już pięć godzin od obiadu.
- Od obiadu?
- Tak. Pamiętasz, to ten posiłek, który się je po śniadaniu, a przed kolacją.
- Ach, ten obiad.
- A są jeszcze inne? - spytał niewinnym tonem.
- Oczywiście - odparła drwiąco. - Można jeść obiad lub być na obiedzie. Ostatnio
bywałam na obiedzie częściej, niż jadłam.
Kruk otworzył usta, zamknął je z powrotem i wybuchnął śmiechem.
- Czy ktoś ci mówił, że masz...
- Wspaniałe poczucie humoru? - przerwała, gwałtownym ciosem noża otwierając
ostrygę. - Tak. To jena z tych nudnych cnót, którą zwykle kwalifikuje się na równi z
macierzyństwem.
- Nie dla kogoś, kto nigdy nie miał matki i kto lubi się śmiać. To są wspaniałe zalety,
Janno - stwierdził cicho.
- Doprawdy? - spytała, otwierając kolejną ostrygę.
Unikała Jego wzroku.
- Szkoda, że jesteśmy tak daleko od biura reklamacji. Wymieniłabym je na seksapil.
Kruk przez chwilę patrzył na nią, zdumiony, ale zaraz wytłumaczył sobie, że Janna
żartuje. Roześmiał się, potrząsając głową i żałując, że sztorm nie sprowadził Janny do zatoki
wiele lat temu.
Nie była uwodzicielką, nie potrafiła nawet rozmawiać na temat seksu bez
zażenowania, choć usiłowała to ukryć.
- Trzymaj - powiedziała, wciskając rękojeść noża w szeroką dłoń Kruka. - Zrobię sos.
Tu jest dla mnie za zimno.
Drzwi zatrzasnęły się. Kruk spojrzał na nóż i nie wiedział, skąd wzięło się wrażenie,
że Janna wolałaby wbić ostrze raczej w niego, niż w ostrygę.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Zanim Janna skończyła przeglądać kajutę w poszukiwaniu keczupu i chrzanu, zdążyła
przynajmniej częściowo odzyskać zwykłą swobodę i zdrowy rozsądek. Powiedziała sobie, że
przecież nie jest winą Kruka, iż pociągają go jasnowłose anielice. T o nie jego kłopot, że
coraz trudniej jej przebywać przy nim i nie dotykać go w sposób zdecydowanie mało anielski.
A sztorm szalał ponad morzem i lądem.
W przerwach między wybuchami trzasków, które następowały, gdy Kruk usiłował
złapać w radiu jakąś stację, Janna zrozumiała, że muszą zostać w Zatoce Totemu jeszcze dwa
dni, nim wiatr przycichnie i umożliwi rejs małym łodziom.
Tylko dwa dni. Z pewnością potrafi powstrzymać się od okazywania Krukowi swoich
uczuć i zachować poczucie humoru.
Janna ponuro odłożyła pudełko znalezionych w szafce krakersów. Przez chwilę
przyglądała się im, marszcząc czoło. Wreszcie postanowiła zbadać rezerwową chłodziarkę
„Czarnej Gwiazdy”. Wiedziała, że w małej lodówce w kajucie nie było cytryn, ale żywiła
pewne nadzieje co do magazynku żywności. Nie znalazła tam wprawdzie żadnej cytryny, ale
też nie szukała dokładnie.
Magazynek był czymś w rodzaju długiego, głębokiego, plastykowego pojemnika
umieszczonego poniżej linii wody i dopasowanego do krzywizny kadłuba. Unoszona na
zawiasach pokrywa umożliwiała dostęp· Janna podniosła klapę i zajrzała do środka. Nie
zauważyła tam żadnych cytryn, ale mogła przysiąc, że wyczuwała ich aromat wraz z
intensywnym zapachem cebuli i pomarańczy. Spoglądała w ciemność na małe, ustawione tuż
obok siebie torby. Zbadanie ich zawartości będzie wymagało latarki i umiejętności zwisania
głową w dół, przy jednoczesnym utrzymywaniu równowagi na krawędzi obudowy.
To właśnie robiła Janna, kiedy wszedł Kruk. Na widok jej długich nagich nóg stanął
jak skamieniały.
Z magazynku żywności dochodziły przytłumione szelesty, gdy Janna w poszukiwaniu
cytryn przesuwała z jednego końca pojemnika na drugi ziemniaki, cebulę, marchewki i inne
przechowywane tam warzywa.
Do Kruka te dźwięki prawie nie docierały. Ze wszystkich sił starał się powstrzymać,
by nie przesunąć dłonią od kostek Janny do gładkiej wypukłości bioder.
Byłoby to łatwe. Trwałoby kilka sekund, nie dłużej., Mógłby odsunąć te cienkie,
koronkowe majteczki, które teraz wystawały spod zbyt długiej koszuli. Językiem i zębami
mógłby poznać każdy centymetr jej skóry i powoli zsuwać skrawek bielizny wzdłuż tych
pięknych nóg…
Zanim to sobie uświadomił, już wyciągał do niej ręce.
Co ty wyczyniasz, do diabła? - mruknął do Siebie szorstko.
Spod blatu usłyszał odpowiedź.
- Szukam cytryn.
- Cytryn - powtórzył chrapliwie, obserwując, jak jego własna koszula zsuwa się Jannie
coraz wyżej, gdy dziewczyna wynurza się z czeluści magazynku. Dostrzegł podniecające
wgłębienie i ruch bioder pod niebieską koronką, i cały zesztywniał.
- O Boże - zgrzytnął zębami.
Na kilka sekund zamknął oczy i próbował zapanować nad pożądaniem. Bez skutku.
Rozlewało się gorącym strumieniem po żyłach.
- Cytryn - powtórzyła Janna, wynurzając się z magazynku. - Wiesz, żeby osłodzić
sobie życie.
Kruk roześmiał się niemal bezgłośnie, a potem w ten sam sposób zaklął. Spodziewał
się raczej ponurej kolacji z rozgniewaną kobietą, a wszedł do kajuty i zobaczył zgrabną pupę
Janny, która nie traciła poczucia humoru. Teraz, jeśli tylko poradzi sobie z tą dziką żądzą,
która go opanowała, zdołają może wydostać się z zatoki, zanim wciągnie ją na koję i pozna
każdy skrawek jej ciała.
A to może się nie udać, jeśli nie przestanie obserwować ruchów jej bioder. Teraz.
Natychmiast.
Z jękiem zmusił się, by odwrócić wzrok od zachęcających wypukłości pośladków
Janny. Na ślepo odnalazł półmisek na ostrygi i wycofał się na rufę, zamykając za sobą drzwi.
Bardzo starannie ułożył muszle. Kiedy spojrzał przez ramię w okno kajuty, ujrzał, że Janna
znów wsunęła się do magazynku. Posępnie ułożył stos ostryg od nowa. Trzykrotnie.
- Znalazłam!
- Dzięki Bogu - wymruczał szczerze Kruk i ruszył do kajuty.
Otworzył drzwi i zamknął je za sobą, przytrzymując w jednej ręce ciężki półmisek.
Jeden rzut oka powiedział mu, że wrócił o kilka sekund za wcześnie - Janna właśnie się
wynurzała. Twarz miała zarumienioną, a włosy w całkowitym nieładzie.
I koszulę podwiniętą aż do pasa.
Janna też to zauważyła. W obu rękach trzymała cytryny, więc szybkim ruchem bioder
usiłowała opuścić koszulę. Widząc to, mężczyzna cicho jęknął.
- Kruku? - zwróciła się do niego. - Co się stało? Skaleczyłeś się nożem?
Nie, ale tylko dlatego, że nie miałem go w ręku.
Dobry Boże, kobieto, prawo powinno zakazywać takich gestów.
Zachował na tyle rozsądku, by zatrzymać tę myśl dla siebie. Odetchnął głęboko i
poczuł dziwny zapach.
Janna wyczuła go w tej samej chwili. Wrzuciła cytryny do zlewu, otworzyła piekarnik
i wyciągnęła z niego zapomniane dżinsy i tenisówki. Kruk postawił ostrygi w samą porę, by
chwycić spodnie, nim owinęły mu się wokół głowy. Janna, mrucząc cos do siebie, przerzucała
buty z ręki do ręki..
- Gdybym wiedział, że jesteś taka głodna, upiekłbym raczej dorsza - stwierdził z
niesmakiem, oglądając dżinsy.
- A kto ostatnio wychwalał zalety pieczonych dżinsów? - odgryzła się, rzucając na
podłogę gorące, ale poza tym całe tenisówki.
Kruk parsknął śmiechem i złożył. stygnące szybko spodnie. Janna zadrżała,
obserwując Jego wielkie dłonie niemal pieszczotliwie gładzące nogawki. Żałowała, że nie ma
tych dżinsów w tej chwili na sobie.
- Po co myśleć o pieczonych nóżkach? - mruknęła.
- Słucham?
- Eee... czy spodnie już wystygły na tyle, żeby je włożyć? - spytała szybko.
- A zimno ci?
Janna otworzyła usta, zastanowiła się i powiedziała:
- Nic z tego.
Kruk spojrzał na nią z ukosa.
- Nic z czego?
- Nie wciągniesz mnie w kolejną tego typu dyskusję.
Kruk przykucnął z uśmiechem i ostrożnie dotknął palcem tenisówek. Uniósł głowę i
oświadczył z powagą:
- Trzeba dać im jeszcze dziesięć minut. Zjedzmy ostrygi. Podeszwy powinny do tego
czasu zmięknąć. - Świetny pomysł.
Nie zwracając uwagi na jego zdumione spojrzenie, podniosła buty i wrzuciła je do
piekarnika, włączyła palnik na pełną moc i zatrzasnęła drzwiczki. Odwróciła się jak gdyby
nigdy nic i zaczęła mieszać sos do ostryg. Kruk czekał.
Nagle jego głęboki, ciepły śmiech wypełnił kajutę. Pochylił się, zgasił palnik i
wyciągnął buty.
- Zrobiłabyś to, prawda? - zapytał, wciąż roześmiany.
- Jasne - zapewniła go, walcząc z uśmiechem, który mimowolnie pojawił się na jej
wargach. - Pierwszą rzeczą, jakiej bardzo szybko uczy się młodsza siostra, jest to, jak
przewyższać uporem braci, którzy są więksi, silniejsi i twardsi niż ona.
- Mały wojownik - mruknął. Dotknął jedwabistego pasma jej włosów tak delikatnie, że
nawet tego nie poczuła. - Dręczyli cię?
Janna już miała przytaknąć, ale uświadomiła sobie, że nie zawsze tak było.
- Czasami, ale kochali mnie na swój sposób. A ja zachowywałam się jak wiedźma.
Czasami.
- Ale i tak ich kochałaś - dokończył Kruk, obserwując delikatny uśmiech, jaki na
twarzy Janny wywołały wspomnienia.
- Tak - szepnęła. - zawsze byli gotowi mnie bronić. Doprowadzali mnie do szału,
kontrolując moje randki. Niektórych chłopców tak postraszyli, że ci biedacy ostrzegali
innych, a tamci po takich przestrogach bali się nawet wziąć mnie za rękę. Jedynym, którego
tolerowali, był chłopak z sąsiedztwa. Lubili Marka. Nigdy się nie narzucał.
Uśmiech Janny znikł. Gdyby tylko wiedzieli, dlaczego Mark nie podrywał ich
dorastającej młodszej siostry. Ale nie mogła mieć do nich pretensji. Mark też właściwie nie
wiedział. Nie całkiem.
- Mark? Twój mąż?
- Mój były mąż.
- Dlaczego się rozstaliście?
Dłonie Janny znieruchomiały. Po chwili zdecydowanymi ruchami przelała sos do
niewielkiej miseczki.
- Nie pasowaliśmy do siebie.
- Co to znaczy? - spytał Kruk, wyczuwając coś innego niż typowe przyczyny rozpadu
małżeństwa.
Zawahała się i wreszcie wzruszyła ramionami.
- Mark widział we mnie przyjaciółkę, towarzyszkę, siostrę, czasem nawet matkę. Ale
nie kochankę - mówiła spokojnie. - Wycisnąć cytrynę do sosu czy wolisz zjeść ją osobno?
Kruk przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. Chciał wiedzieć więcej o niej i
mężczyźnie, którego kiedyś kochała i poślubiła. Mężczyźnie, który najwyraźniej jej nie
kochał.
- Osobno - odparł w końcu.
Nie zadał tych pytań, ponieważ oczy Janny były teraz jasnozielone i puste. Nie można
z nich było niczego wyczytać. Nie mówiły, czy była smutna, szczęśliwa czy obojętna, gdy
nastąpił koniec ich małżeństwa.
Towarzyszkę, siostrę, matkę, ale nie kochankę.
Kruk skrzywił się. Nic dziwnego, że tak zareagowała, gdy wychwalał jej delikatne
ręce i uśmiech. Ciekawe, czy pragnęła widzieć w swym mężu raczej kochanka, czy dziecko..
Gdy tylko o tym pomyślał, znalazł odpowiedz. Chciała kochanka, a dostała dziecko.
- Twój mąż musiał być chyba ślepy - stwierdził rzeczowo.
- .Cieszę się, że tak sądzisz - odparła. Jej pełne wargi ułożyły się w uśmiech równie
pozbawiony emocji jak oczy. - Ale, niestety, to nieprawda. Mark jest pilotem. Ma doskonały
wzrok. Podaj mi korkociąg.
- Kochałaś go?
- Oczywiście, że nie, - odparła. - Wychodzę za każdego mężczyznę, który zaprosił
mnie na randkę więcej niż dwa razy.
- Janno... - zaczął Kruk.
- Korkociąg - przypomniała i poczęstowała go uśmiechem równie chłodnym jak głos.
- Bracia pokazali mi kiedyś jak usunąć korek, uderzając ręką o dno butelki, ale nie jestem tak
silna jak oni. Za każdym razem nabijałam sobie siniaka. Ty byłbyś w tym dobry. Silny i
zawzięty. Jak oni.
- Czy wciąż go kochasz?
- Czy ktoś ci kiedyś powiedział, żebyś pilnował własnych spraw?
- Tak. Czy wciąż go kochasz?
- A dlaczego to cię interesuje? - zapytała przez zaciśnięte zęby, czując, jak rozpada się
z trudem wzniesiona bariera obojętności.
- Nie mogę pozwolić, żebyś marnowała życie oglądając się za siebie - wyjaśnił cicho.
- Ty mi nie pozwolisz... - Janna pokręciła głową i spojrzała na stojącego przed nią
potężnego, nieruchomego mężczyznę. - Nie ty odpowiadasz za moje życie.
Mam już ojca i trzech starszych braci, którzy są prawie tak samo wielcy i tak samo
aroganccy jak ty.
- Czy wciąż kochasz Marka? - nie ustępował Kruk.
- Nie! Nie kocham go, odkąd zasnął spłakany w moich ramionach, ponieważ nie
potrafił się zmusić, by się ze mną kochać !
- Co? - zawołał z niedowierzaniem Kruk.
- Ożenił się ze mną, ponieważ zawsze mnie lubił, chciał mieć dzieci i myślał, że będę
wspaniałą matką. Sądził, że jeśli jakakolwiek kobieta zdoła go pobudzić, to będę nią ja. Nie
miał racji. Nawet palnikiem nie mogłabym go rozgrzać! Był homoseksualistą i nie potrafił się
do tego przyznać!
Janna słyszała w kajucie echo własnych słów i była przerażona. Nigdy nikomu nie
powiedziała o tej strasznej nocy, gdy ona i jej mąż uświadomili sobie, dlaczego nie mogą żyć
ze sobą. Teraz też by o tym nie mówiła, gdyby Kruk tak nie nalegał. Odetchnęła głębiej i
miała ochotę wcisnąć się pod blat, by uniknąć spojrzenia ciemnych, pełnych współczucia
oczu Kruka.
- I co? Ulżyło ci? - spytała drżącym głosem?
- Miałem zamiar zapytać ciebie o to samo.
- W życiu nie czułam się gorzej. Następnym razem zostaw mnie na dnie zatoki. Zbyt
wysoką cenę płacę za ratunek.
Kruk wydał niski dźwięk, jakby mimowolne stęknięcie po uderzeniu.
- To zabawne - odparł w końcu. - To samo powiedziała mi Angel.
Wykrzywił wargi w smutnym uśmiechu, który rozdzierał Jannie serce i świadczył, że
w jakiś sposób zraniła go głębiej, niż wydawało jej się to możliwe. O wiele bardziej niż on ją
zranił swymi pytaniami. I nagle poczuła, że jej gniew mija.
- Przepraszam - szepnęła. - Nie chciałam…
- W porządku - przerwał i odwrócił się. - Nie wiedziałaś. A nawet gdyby... sam się o
to prosiłem.
- Gdybym wiedziała, nie mówiłabym tego. Nie jestem aż tak okrutna.
- Mały wojownik - powiedział, odwracając się znowu do niej. Lekko uśmiechnięty,
pogładził twardą dłonią jej policzek. - Niczego się nie nauczyłaś? Czasem delikatność nie
pomaga. - Otworzył szufladę i wyjął korkociąg. Kilkoma ruchami wyciągnął korek z butelki
wina. - Kieliszki są w szafce po lewej stronie.
Janna niezgrabnie sięgnęła do drzwiczek. Wyjęła z uchwytów i postawiła przed
Krukiem dwa kieliszki. Gdy je napełniał, dostrzegła, jak rozszerzają mu się nozdrza, gdy
rozkoszował się aromatem wina. Nalał bladozłotego płynu, obrócił kieliszek zgrabnym ru-
chem dłoni i pochylając głowę, począł badać bukiet. Ten gest świadczył o wyrafinowaniu, tak
kontrastującym z jego flanelową koszulą i dżinsami.
- A na co oglądała się Angel? - zapytała Janna, zaskakując samą siebie.
- Na zmarłego mężczyznę.
Janna znieruchomiała z miseczką sosu w dłoni.
- Kochała go?
- Zginął w noc poprzedzającą ich ślub. Jej rodzice także zginęli w tym samym
wypadku samochodowym. Ona przeżyła. Była ciężko ranna i nie mogła się ruszyć. Mogła
tylko leżeć i słuchać jęków Granta. Aż umarł.
Głos Kruka był rzeczowy, co sprawiło, że słowa brzmiały jeszcze bardziej
przerażająco.
Janna przymknęła oczy. Nie mogła powstrzymać drżenia na samą myśl o tym, co
przeżyła Angel. Wstydziła się swej napaści na Kruka. Koniec jej małżeństwa był smutny i
bolesny, ale nie musiała patrzeć, jak ukochany umiera, i nie móc nawet dotknąć jego ręki.
- Angel w końcu pogodziła się z losem - mówił dalej Kruk, stawiając na stole
półmisek ostryg.
- A ty ją pocieszałeś - pomyślała głośno Janna, wyobrażając sobie szczupłą blondynkę,
uciekającą przed bólem i rozpaczą w silne ramiona Kruka.
Spojrzał z ukosa na bladą twarz Janny. Nie rozumiał przyczyny smutku, jaki na niej
dostrzegał.
- Angel miała Derry'ego, brata Granta, który ją pocieszał. Potrzebowała człowieka tak
twardego jak ja, na którego mogłaby wylać całą wściekłość i pretensje do losu za to, że zabrał
jej ukochanego. Ta wściekłość ją niszczyła. Musiała się jej pozbyć, nim poradzi sobie z
rozpaczą, która ją doprowadzała do obłędu.
Janna szeroko otworzyła oczy. Zrozumiała. Patrząc na Kruka, dostrzegła ślad bólu w
napiętych liniach wokół ust. Pamiętała, co powiedział: „Czasami delikatność nie pomaga”.
Teraz rozumiała, o co mu chodziło.
- Świadomie uczyniłeś z siebie cel, prawda? Milczał przez chwilę, nim odpowiedział
głębokim głosem:
- Tak.
- I znienawidziła cię za to.
Kiwnął głową.
- Czy zrozumiała, dlaczego to zrobiłeś?
- Zrozumiała od razu - odparł, ustawiając talerze, kładąc widelce i wyjmując z paczki
krakersy. - Wybaczenie trwało dłużej. Całe lata.
- Kochałeś ją - stwierdziła Janna. Stała nieruchomo, bacznie obserwując Kruka.
- Tak.
- I nadal ją kochasz.
Uśmiechnął się lekko, napełniając ostrygami talerz Janny.
- Oczywiście. Angel też mnie kocha. Polubiłabyś ją - dodał, unosząc głowę. -
Podobnie jak ty, jest w głębi duszy wojownikiem. Walczyła w najgorszych okolicznościach i
wygrała życie i miłość. Cudowna kobieta w każdym sensie tego słowa.
Janna spojrzała na zawartość kieliszka, żałując, że nie jest to morze tak głębokie, by
mogła w nim utonąć. Czuła lęk i rozpacz gorszą niż wtedy, gdy znalazła się pod tonącą
łodzią. Wtedy zamarzało jej ciało. Teraz chłód przenikał duszę.
Lęk. Bardzo się bała, że pokochała Kruka, mężczyznę, którego serce należało do innej
kobiety. Lęku nie zmniejszał fakt, że znała jego źródło. Utraciła coś zanim miała szansę to
zdobyć.
- Dlaczego nie ożeniłeś się z Angel? - zapytała spokojnie.
. Kruk obrzucił ją uważnym spojrzeniem, a potem się uśmiechnął.
- Kanadyjskie prawo nie pochwala bigamii.
- Jesteś żonaty z kimś innym? - spytała ze zdumieniem, gwałtownie unosząc głowę.
Roześmiał się i pokręcił głową.
- Nie. Ale Angel jest mężatką, bardzo szczęśliwą.
- Wypił łyk wina i dodał: - Derry i ja pomogliśmy Angel przetrwać, ale to Miles
Hawkins naprawdę ją uleczył. A ona jego. Znaleźli w sobie to, co najlepsze. I wciąż
odnajdują.
Jannę zdumiała głębia uczucia i podziwu w głosie Kruka, gdy mówił o mężczyźnie,
którego kochała Angel. - Na twoim miejscu większość mężczyzn znienawidziłaby jej męża.
Wzruszył potężnymi ramionami.
- Sokół dał Angel coś, czego nie mógł jej dać żaden inny mężczyzna. Ona zaś dała mu
to, czego nie mogła dać nikomu innemu. Są ze sobą związani tak mocno jak morze i brzeg.
Nienawidzić tego człowieka znaczyłoby odczuwać nienawiść do jego żony.
Janna w głębi duszy zastanawiała się, czy potrafiła by tak wielkodusznie przyjąć utratę
swojej miłości.
- Jesteś niezwykłym mężczyzną, Carlsonie Kruku - powiedziała drżącym głosem. -
Angel musiała być ślepa, by wybrać kogoś innego.
Kruk błysnął zębami w uśmiechu.
- Nie znasz Sokoła. Jest wysoki, smagły, przystojny, elegancki. Gdziekolwiek pójdzie,
wszyscy się za nim oglądają. To znaczy kobiety. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego.
- Nie bujaj - odparła kpiąco. - Przecież jesteśmy na morzu.
- Uwierz mi, Sokół jest naj...
- Nie może się z tobą równać - przerwała. Napiła się wina, potem smętnie zajrzała do
kieliszka. - Mój Boże, założę się, że kiedy idziesz ulicą, mdleją wszystkie kobiety, które
mijasz.
Kruk usiadł przy stole i ze zdziwieniem uniósł brwi. - Czy jesteś jedną z tych kobiet,
które nie mogą wypić odrobiny alkoholu, żeby się nie upić?
Z niecierpliwym wzruszeniem ramion Janna odstawiła kieliszek na stół i wyjęła
cytrynę ze zlewu.
- Nie bądź taki skromny - oświadczyła i gwałtownymi cięciami noża podzieliła owoc
na ćwiartki. - Na pewno zauważyłeś kobiety, które ścielą się u twych stóp jak jesienne liście.
Kruk wyciągnął swoje długie nogi i przyjrzał się im uważnie.
- Nie. Nie widziałem żadnej leżącej damy.
Janna pokręciła głową i dała za wygraną. Gniew gdzieś się ulotnił na widok ożywionej
śmiechem twarzy Kruka. Przez jedną chwilę zastanawiała się, dlaczego życie jest takie
niesprawiedliwe. Dało Krukowi wszystko, co podziwiała u mężczyzny, a potem umieściło go
poza jej zasięgiem. Niespodziewane łzy napłynęły jej do oczu. Próbowała coś powiedzieć, ale
zdołała wykrztusić tylko imię Kruka.
- Daj spokój, to nie był taki zły żart - szepnął łagodnie, stanął przy Jannie i otarł jej łzy
serwetką.
Spuściwszy głowę, próbowała powstrzymać płacz. - Przepraszam - odezwała się po
chwili. - Nigdy nie płaczę. Nie wiem, co mi się stało.
Westchnęła i niechętnie odsunęła się od Kruka.
- Omal nie zginęłaś parę dni temu - wyjaśnił spokojnie. Wahał się przez moment, nim
pozwolił sobie na luksus pogłaskania jej lśniących włosów. - Nic dziwnego, że wciąż jesteś
trochę zdenerwowana.
Janna zadrżała, czując dotknięcie Kruka. Chciała odwrócić głowę i ucałować jego
silną dłoń. Poddała się temu impulsowi. Musnęła wargami gorące palce mężczyzny.
- Jesteś bardzo dobry - powiedziała ochrypłym głosem. - Kimkolwiek jest ten Sokół,
jakikolwiek jest, Angel zrezygnowała z tego, co najlepsze.
Kruk przyglądał się, jak Janna odwraca się i opada na krzesło. Ta szczerość i
wrażliwość budziła niemal bolesne wzruszenie. Wiedział, że go pożąda. On także jej pragnął.
W milczeniu przeklinał okoliczności, które pozwoliły im się spotkać ze sobą, a jednocześnie
uniemożliwiały przyjęcie tego, co ta dziewczyna chciała mu ofiarować. Nie mógł
wykorzystać kobiety, która pragnęła mu się oddać, ponieważ była wdzięczna za to, że
uratował jej życie.
A to właśnie odczuwała teraz Janna - wdzięczność i skutki doznanego podczas walki z
żywiołem szoku. Tak samo pociągałby ją każdy mężczyzna, który uratowałby jej życie, a
potem się nią zaopiekował.
Szkoda, że jego nie pociągała równie mocno każda kobieta, którą wyłowił z morza.
Z posępną miną zacisnął dłoń na kieliszku. Wypił łyk, potem drugi, jakby wino było
lekarstwem. I w pewien sposób nim było. Jeśli wypije dość dużo, może dziś zaśnie, zamiast
leżeć bezsennie, zawiedziony i podniecony.
Usiadł szybko, skrywając podniecenie za osłoną blatu. Niechętny uśmiech wykrzywił
mu usta,· gdy jego wzrok padł na leżące przed nim na półmisku ostrygi. Jeśli wierzyć
ludziom, którzy twierdzą, że ostrygi mają duży wpływ na potencję, teraz bardziej potrzebował
dużej dawki czegoś na uspokojenie.
Janna sięgnęła po krakersy, wyjęła kilka i podsunęła Krukowi paczkę. Zastanawiała
się, o czym ten mężczyzna teraz myśli. Zarumieniła się i odwróciła wzrok, uświadamiając
sobie, że nazbyt intensywnie obserwuje jego wargi.
- Czym się zajmujesz, gdy nie wyławiasz turystów z Zatoki Totemu? - spytała,
wypowiadając pierwsze słowa, jakie przyszły jej do głowy.
- Kiedyś byłem rybakiem. - Skropił sokiem z cytryny ostrygę, nabił ją na widelec i
wsunął do ust. - Niezła - ocenił.
- Ostryga? - spytała.
- Cytryna.
Janna spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Nie jadasz ostryg z cytryną?
- Nie.
- Więc po co przechowujesz te cytryny na pokładzie?
- Angel lubi świeżą lemoniadę. Mieliśmy wypłynąć w kilkudniowy rejs wzdłuż
wschodniego wybrzeża Moresby, póki Sokół nie wróci z Tokio. Ale zjawił się wcześniej. -
Kruk uśmiechnął się krzywo. - Jest żonaty już prawie cztery lata, a wciąż nie lubi rozstawać
się z Angel..
- Może nie chciał kusić losu, zostawiając ją z tobą sam na sam - rzuciła kpiąco.
- Wykluczone. - Pokręcił głową. - Możesz mi przysunąć miseczkę? Teraz spróbuję
sosu.
- Nigdy nie jadasz ostryg z takim sosem? - spytała, przysuwając miseczkę w jego
stronę. - Nigdy - wymruczał Kruk.
- Ale masz tu keczup i chrzan...
- Do kanapek z wołowiną. - zanurzył ostrygę w sosie, przeżuł mięso i w zadumie
pochylił głowę. - Całkiem niezłe.
- A jak zazwyczaj jesz ostrygi? Robisz z nich gulasz?
- Tak jak je zbieram. Bez niczego.
- Musi ci być zimno - stwierdziła, sięgając po trzecią ostrygę.
- Słucham?
- Zbierać ostrygi bez niczego. Większość ludzi nosi koszule, dżinsy... - Uchyliła się
przed wyciągniętą dłonią Kruka. Gdy się wyprostowała, jego palce chwyciły niesforny
kosmyk włosów dziewczyny, by założyć go za jej ucho.
- Musimy ci znaleźć szal koloru twoich oczu. Łagodność dotknięcia sprawiła, że serce
Janny zatrzymało się na moment, a potem zaczęło bić gwałtownie, choć powtarzała sobie, że
to przypadkowy gest i nie oznacza niczego. I chociaż ona cała drżała, dla niego ten gest z
pewnością nie miał żadnego znaczenia. Właśnie podnosił kieliszek do ust, jakby nic się nie
stało.
Kruk wypił wino jednym łykiem, przeklinając siebie za to, że przy każdej okazji szuka
pretekstu, by dotknąć Janny. I wiedział, że tylko czeka na opadnięcie kolejnego kosmyka.
Spojrzał na kieliszek. Pusty.
Janny też był niemal pusty. Napełnił więc oba i zapragnął, by Janna była tak naga jak
te lśniące ostrygi.
- Za ostrygi bez niczego - oznajmił, podnosząc z uśmiechem kieliszek.
Janna również podniosła swój kieliszek i powoli piła wino zadowolona, że nie musi
patrzeć w czarne oczy Kruka. Bała się, że jeżeli ten mężczyzna znów się tak uśmiechnie, ona
usiądzie mu na kolanach i będzie błagać o pocałunek.
Ta myśl nią wstrząsnęła. Szybko przełknęła łyk wina i poczuła, jak ogarnia ją fala
ciepła. Za późno uświadomiła sobie, że wino nie było najbardziej wskazanym napojem.
Alkohol raczej nie wzmacniał samokontroli. Z drugiej strony wino było absolutnie cudowne.
Prawdopodobnie nazbyt cudowne.
- Wciąż jesteś rybakiem? - spytała i stanowczym gestem sięgnęła po widelec do
ostryg.
- Jestem właścicielem kilku kutrów - wyjaśnił. - Moi kuzyni łowili na nich przez
ostatnie trzy lata, a ja wziąłem pieniądze Sokoła i oglądałem świat.
- Sokół musi być równie wielkoduszny, jak przystojny.
Kruk uśmiechnął się krzywo.
- Formalnie rzecz biorąc, pieniądze są moje, ale to Sokół je dla mnie zarobił. Ten facet
jest geniuszem, jeśli chodzi o inwestycje. Kiedy ożenił się z Angel, dałem mu parę tysięcy
dolarów. W rok później oddał mi parę milionów.
Szeroko otworzywszy oczy ze zdumienia, Janna znów sięgnęła po kieliszek, nie
zwracając uwagi na lekki zawrót głowy. Świadomość, że Kruk był bogaty, odbierała jej
spokój, umieszczała go jeszcze dalej, poza jej zasięgiem. Wypiła spory łyk i powiedziała
sobie, że jest głupia. Potrzebowała rozsądku, więc nie powinna go usypiać alkoholem.
Z drugiej strony, pragnęła ukojenia. Wino zaś dawało jej taką możliwość..
- Większość tego kapitału straciłem w ciągu roku - dodał rzeczowym tonem Kruk. -
Sztormy i płochliwa ryba. Sokół tylko roześmiał się i pouczył mnie, jak zarobić je na nowo.
Janna kieliszkiem zatoczyła krąg, wskazując na „Czarną Gwiazdę”.
- Wydaje się, że nieźle sobie radzisz.
Kruk wzruszył ramionami i zanurzył w sosie kolejną ostrygę.
- Jak mówi Sokół, za pieniądze można kupić wszystko oprócz miłości. Zdobywaniu
ich nie można poświęcać życia. Przekonał się o tym, gdy poznał Angel. Fajny facet z tego
Sokoła.
Janna nie uśmiechnęła się. Umysł jej wypełniały nieustępliwe pytania, zrodzone z
niepokoju i obawy.
- Czy ty też poświęciłbyś wszystko dla Angel? - zapytała, nabijając na widelec kolejną
ostrygę.
Uśmiech znikł z twarzy Kruka.
- Nie jestem durniem, Janno - odparł cicho. - Angel nie kocha nikogo prócz Sokoła.
On czuje do niej to samo.
- Ty także - stwierdziła ostro.
Wypiła łyk wina w nadziei, że alkohol odurzy ją na tyle, że nie będzie w stanie
kontynuować tej rozmowy. Jednak język nie był jeszcze całkiem zdrętwiały. Wypiła akurat
tyle, by mówić to, co przychodziło jej do głowy. I niech to diabli wezmą. Niezbyt wyraźnie
uświadomiła sobie, że powinna podtrzymać tę rozmowę i wyjaśnić niektóre wątpliwości.
Podniosła kieliszek w drwiącym toaście.
- Za miłość - powiedziała. - Najlepszy sposób na szczęście wymyślony przez
człowieka.
Gorycz w głosie Janny zaskoczyła Kruka. Zmrużył oczy, dostrzegając smutek, który
krył się w słowach. - Nie pijesz - zauważyła.
Kruk milczał.
- Zresztą... - Wzruszyła ramionami. - Nie każdy lubi prawdę. Są takie chwile, że ja jej
cholernie nie lubię. - Opróżniła kieliszek do końca.
- A jaka jest ta prawda? - spytał.
- że jesteś wciąż zakochany w Angel.
- W moim życiu były inne kobiety.
- Ale tylko jedna Angel - odparła z uporem.
- Idealna smukła blondynka o zielonych, pełnych smutku oczach. A tymczasem
wszystkie inne kobiety mogą dać sobie spokój. Nie pragniesz niczego, co mogłyby ci
zaofiarować.
- To nieprawda.
Janna mruknęła coś pod nosem i sięgnęła po butelkę. Była pusta. Zdziwiona spojrzała
na kieliszek Kruka - też pusty.
- Jeszcze wina? - zapytał gładko. - Robi się coraz ciekawiej. In vino veritas, jak
mawiali starożytni Rzymianie.
- Zostało mi dość rozsądku, by wiedzieć, że wino nie wpłynie na mnie najlepiej -
odparła, nabijając ostrygę tak mocno, że widelec zazgrzytał o muszlę. - Ale ty sobie nie
przeszkadzaj. Ostatnio nie jestem sobą. Popełniam jedno głupstwo po drugim. Brakuje
jeszcze, żebym utleniła sobie włosy, nauczyła się grać na harfie i poszukała papierowych
skrzydeł. Pewnie, przynieś następną butelkę. Powinnam o tym wcześniej pomyśleć. Czy pod
wpływem wina też robisz się tragiczny i tajemniczy?
- O czym ty, do diabła, mówisz? - spytał łagodnie.
- O piciu i jedzeniu - rzekła Janna, machając widelcem z ostrygą.
Przez „p” czy przez „w”? - zapytał z powagą, choć w jego oczach lśnił uśmiech.
Przez moment Janna nie rozumiała pytania, a potem usłyszała echo własnych słów.
- Wycie - szepnęła zbyt cicho, by Kruk to usłyszał.
- Oczywiście - mówił dalej - większość ostryg wyje z żalu i skarży się, kiedy je
kolację z morsem. Z ich punktu widzenia... - Delikatnie przykrył jej dłoń swoją potężną ręką.
- Janno? Żartowałem tylko.
- Tak, oczywiście - odparła odruchowo. Spojrzała na jego dłoń i wiedziała, że nie
potrafi dłużej udawać. Cofnęła rękę.
- Przepraszam - powiedziała drżącym głosem. - Nie wytrzymam chyba. Naprawdę
mam już dość pocieszania. Muszę zrobić parę rysunków, więc wezmę się do tego, póki
jeszcze cokolwiek pamiętam.
Nie czekając na jego odpowiedź, porwała z blatu papier i ołówek. Pobiegła do swojej
kajuty na dziobie i zamknęła drzwi. Jej słowa rozbrzmiewały echem w myślach Kruka.
Nie wiedział, że zaciska pięść na kieliszku, dopóki nagle nie usłyszał trzasku
pękającego szkła. Wolno rozprostował palce. Lśniące odłamki opadły na stół.
Z roztargnieniem strzepnął z dłoni migotliwy pył. Nie powinien kupować tak
kruchych kieliszków. Nie radzi sobie z kruchymi rzeczami. Jest zbyt wielki. Zbyt silny. Zbyt
brutalny. To, co jest delikatne, w jego uścisku ulegało zniszczeniu. Jak Angel.
I jak Janna.
Oparł głowę o wręgę, zamknął oczy i zaklął.
ROZDZIAŁ. SZÓSTY
.Kruk obudził się natychmiast. Instynkt mówił mu, że sztorm minął. Wiatr ucichł, a
„Czarna Gwiazda” stała niemal nieruchomo. Światło księżyca wylewało się srebrzystymi
strumieniami przez szczeliny w chmurach..
A ktoś w pobliżu bardzo cicho płakał.
Zanim Kruk zdążył się opanować, wyskoczył z łóżka i był już w połowie drogi do
kajuty Janny na dziobie. Najwyższym wysiłkiem woli zdołał wrócić i położyć się znowu. Jeśli
do niej pójdzie, da jej coś więcej niż tylko pocieszenie.
I chociaż usiłował sam siebie przekonać, że z pewnością zdoła pocieszyć Jannę, nie
kochając się z nią przy okazji, wiedział, że to nieprawda. Całe jego ciało ogarniała gorączka,
pulsująca w rytmie uderzeń serca. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak bliski utraty
samokontroli.
Posępny, leżał nieruchomo, walcząc ze swym nieposłusznym ciałem i równie
nieposłusznymi emocjami. Wiedział, że jeszcze długo nie będzie mógł zasnąć. Słyszał
przytłumione dźwięki, gdy Janna starała się, by nie płakać zbyt głośno. Wreszcie po długiej
chwili ciche odgłosy zanikły, wtapiając się w delikatny szum wiatru. Kruk odetchnął z ulgą i
na nowo zaczął liczyć srebrne łososie pod powiekami.
Odgłos cicho otwieranych dziobowych drzwi poru szył każdy nerw jego ciała.
Usłyszał, jak Janna stąpa na palcach po dwóch stopniach prowadzących do głównej kabiny.
Wyczuł, że staje po drugiej stronie przejścia, które oddzielało koję od kuchenki. Wciągnął w
nozdrza· nieokreślony, subtelny aromat.
Zaciskając pięści, by jej nie schwytać, słyszał, jak niemal bezszelestnie, choć
pospiesznie mija jego koję. Drzwi kabiny otworzyły się, wpuszczając podmuch chłodnego,
nocnego powietrza. Nim wymknęła się na rufę, przez chwilę stała oświetlona pełnym
blaskiem księżyca. Kruk zamknął oczy. Nic nie pomogło, wciąż widział osrebrzone wzgórki
jej piersi pod cienką koszulką. Zastanawiał się, czy pod spodem ma te cienkie koronkowe figi.
Miał wrażenie, że minęło sporo czasu, nim Janna znów cicho otworzyła i zamknęła
rufowe drzwi. Zaczęła przekradać się obok koi Kruka do swojej kajuty.
. Nasłuchiwał delikatnych dźwięków, wciągnął w nozdrza zapach kobiecego ciepła
zmieszany z wonią deszczowej nocy. Już sobie gratulował, że utrzymał ręce z dala od Janny,
gdy dostrzegł łzy na jej policzkach.
~ Janno - szepnął, wyciągnął rękę i odruchowo pochwycił jej dłoń. - Janno, co się
stało? Nie, nie uciekaj. Nic nie zrobię. Chciałem cię tylko pocieszyć.
T o była prawda, przynajmniej w tej chwili. Chciał ją pocieszyć. Chciał tego tak
bardzo, jak chciał jej samej.
Zadrżała, czując ciepły dotyk jego dłoni.
- Janno? - odezwał się miękko. - Powiedz coś.
- Musiałam wyjść na świeże powietrze - odparła, starając się zapanować nad
nierównym oddechem.
Czuła się jak skończona idiotka. Nie płakała od lat, a jednak odkąd spotkała Kruka,
raniła łzy równie regularnie jak chmury deszcz.
- Płaczesz.
- Wyobraź sobie... - Głos się jej załamał. Odetchnęła głęboko i dokończyła
pospiesznie: - Wyobraź sobie, że to wpływ pogody panującej na Wyspach Królowej
Charlotty.
Kruk niemal boleśnie zacisnął palce na przegubie ręki Janny i natychmiast rozluźnił
uchwyt. Pogładził pieszczotliwie wewnętrzną stronę jej dłoni. Janna oddychała nierówno, lecz
nie miało to nic wspólnego z płaczem.
- Przepraszam - powiedział. - Nie chciałem cię zranić tym dowcipem o wyjących
ostrygach. Myślałem, że,..
- Nic się nie stało - przerwała. Słowa padały szybko jak krople deszczu niesionego
sztormowym wiatrem. - Zachowałam się jak wyjąca ostryga. Nie musisz mnie za nic
przepraszać.
- Do diabła, nie o to mi chodziło! - warknął Kruk.
- Rozumiem cię. Naprawdę. - Janna czuła, że traci opanowanie. Miała ochotę uciec
gdzieś, nim poniży się jeszcze bardziej. - Kruku - powiedziała niepewnie - puść mnie, proszę.
- Na próżno próbowała wyrwać rękę z ciepłego, nieustępliwego uścisku. - Przykro mi, że cię
obudziłam, ja... o Boże. Proszę, puść mnie!
Przez chwilę panowała cisza, a potem Kruk gwałtownie pociągnął Jannę na koję.
Panował nad sobą na tyle, by nie zrzucić koca i nie przycisnąć jej do swego nagiego ciała.
- Wszystko w porządku - zapewniał, gładząc jej włosy, plecy, ignorując próby
uwolnienia się. - Śmiało, mały wojowniku - szepnął. - Płacz. Możesz się do mnie przytulić,
jeśli masz ochotę. Proszę cię, Janno. Nigdy bym na wet nie wspomniał o ostrygach z książki
Lewisa Carrolla, gdybym wiedział, że potraktujesz to tak poważnie. Byłaś taka dzielna, tak
pełna radości. Myślałem, że rzucisz we mnie ostrygą i zażartujesz z tego, jak niebezpieczni~
jest iść na spacer z morsem. A ty uwierzyłaś, że żartuję z ciebie. Czy możesz mi wybaczyć?
Janna wydała dziwny dźwięk, który przypominał śmiech, szloch lub kombinację
jednego i drugiego. Kruk objął ją ramionami i kołysał 'delikatnie, tuląc do szerokiej piersi.
Kiedy wreszcie i ona objęła go za szyję, poczuł jednocześnie ulgę i pożądanie. Intensywność
tego doznania zaskoczyła go. Wiedział, że bliższy jest utraty panowania nad sobą, niż mu się
wydawało.
Więc powiedz jej o tym, tłumaczył sobie ironicznie.
Jest zbyt wielkoduszna i wrażliwa, by mnie odepchnąć. Myśli, że mnie pragnie. Jest mi
tak bardzo wdzięczna, że :zrobi wszystko, o co ją poproszę. Zrobi wszystko. I będzie tak
ciepło, tak dobrze.
Te myśli prześladowały go bezustannie. Obawiał się, że pozwalając sobie na śmiałe
pieszczoty znienawidzi siebie za wykorzystanie wrażliwości Janny.
- Więc o co chodziło z tymi ostrygami i morsem? - spytała w końcu Janna,
wzdychając i rozluźniając się zupełnie.
Uśmiechnął się i wargami musnął' delikatnie jej włosy.
- Czy twoi bracia nigdy ci nie tłumaczyli, co się zdarza, kiedy delikatna, niewinna,
soczysta mała ostryga idzie na kolację z morsem? - zapytał.
Janna pokręciła głową, nie ufając własnemu głosowi.
- Nie pamiętasz wiersza, który recytował Tweedleedee w książce o przygodach Alicji
po drugiej stronie lustra?
Głęboki głos Kruka huczał w jej głowie, przenikał do samego wnętrza, roztapiał
wszelkie obawy. Nieświadomie przesunęła policzkiem po jego piersi, próbując przytulić się
mocniej. Kruk zacisnął ramiona, gniotąc jej miękkie piersi. Żar przepłynął przez niego jak
błyskawica, rozpalając ciało.
- „Było smaszno, a jaszmije smukwijne świdrokrętnie na zegwniku wężały... „ -
zacytował, ignorując dreszcz podniecenia.
Tym razem był pewien, że to śmiech wywołuje te ciche dźwięki i delikatne poruszenia
Janny. Westchnął głęboko i jeszcze raz przepowiedział sobie w duchu wszystkie powody, dla
których byłby nieczułym, potwornym, godnym pogardy sukinsynem, gdyby ją teraz
wykorzystał.
Janna uniosła głowę, spojrzała mu w oczy i powiedziała:
- Płomiennooki Dżabbersmok...
- Na zdrowie - odparł natychmiast.
Wargi jej zadrżały, gdy próbowała powstrzymać śmiech. Jakoś zdołała tego dokonać.
- To płomiennooki Dżabbersmok zbliżał się do zegwnika - wyjaśniła. - I nie ma tam
żadnego Morsa. Jeśli mi nie wierzysz, spytaj Lewisa Carrolla.
- Carroll był zbyt zajęty woskowaniem pułapów i udeptywaniem kapusty dla królów,
by martwić się o to, kto wężał czy nie wężał na zegwniku - odparował Kruk.
Janna wyszeptała jego imię i musnęła wargami usta Kruka. Oddał ten lekki pocałunek.
Gdy jednak czubkiem języka przesunęła po jego górnej wardze, odwrócił się i bardzo
delikatnie ułożył głowę Janny na swym ramieniu.
T o było najdelikatniejsze odepchnięcie, jakie mogła sobie wyobrazić. Zraniło ją
bardziej niż cokolwiek innego, zabolało aż do głębi duszy, sprawiając, że czuła się bezbronna
i skrzywdzona. Kruk natychmiast wyczuł zmianę jej nastroju.
- Janno?
Po długiej chwili wyprostowała się i uwolniła z jego objęć. Wreszcie stanęła w
wąskim przejściu między koją a kuchenką. Spojrzała na potężne ciało Kruka pod ciemną
kołdrą, na blask księżyca odbijający się w czerni jego oczu i na wyciągniętą dłoń. Na czubku
języka czuła smak jego ust.
- Co się stało? - zapytał.
- Nic nowego - rzuciła wreszcie, nieświadomie powtarzając wcześniejsze słowa
Kruka.
Czuła, jak z wolna gaśnie żar i ogarnia ją chłód poniżenia, zostawiając tylko ból.
Postanowiła nie utrudniać życia mężczyźnie, który był dla niej tak uprzejmy i cierpliwy.
- Przepraszam cię za ten pocałunek - szepnęła. - Naprawdę. Wciąż jeszcze łudzę się,
że mam coś, co mogłabym dać mężczyźnie w łóżku. Wolno się uczę. Przepraszam.
- Janno, do diabła! Nie ma w tym twojej winy! - rzucił szorstko Kruk, czując, że traci
opanowanie.
Chciał ją oszczędzić, nie ranić jeszcze bardziej.
Jednak wszystko, co mówił, tylko pogarszało sytuację. Jakoś musiał ją przekonać, że
chodzi o coś innego.
- To sytuacja, nie ty. Gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach....
- Przestań - przerwała mu gwałtownie, a potem ciszej dodała: - Nic nie mów. Nie
musisz mnie okłamywać. Jestem dużą dziewczynką. Potrafię znieść prawdę. A prawda jest
taka, że brakuje mi tego nieokreślonego czegoś, co podnieca mężczyzn. Przykro mi, że
wprawiłam cię w zakłopotanie. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. - Uśmiechnęła się z
przymusem i wyciągnęła prawą dłoń. - Zostańmy przyjaciółmi.
- Przyjaciółmi? - Kruk zgrzytnął zębami.
Patrzył na Jannę oczami tak czarnymi jak sama noc.
Jej uśmiech doprowadzał go do szaleństwa. Był tak chłodny i jasny jak księżyc
oświetlający wyciągniętą rękę.
- Przyjaciółmi? - powtórzył, uśmiechnął się dziwnie i przyciągnął dziewczynę do
siebie.
Nie było żadnego ostrzeżenia. W jednej chwili Janna stała w przejściu z tym
uprzejmym uśmiechem przyklejonym do twarzy, a w następnej leżała na plecach w koi
Kruka. Potężne, nagie nogi przyciskały jej uda do materaca.
- O tak - powiedział niezbyt wyraźnie. - Jesteśmy przyjaciółmi. - Wziął obie jej dłonie
i mrucząc coś, zaczął je przesuwać w dół swego ciała. - Głęboko wierzę w to, że przyjaciele
powinni być ze sobą szczerzy.
- O co ci chodzi?
Pytanie urwało się nagle. Janna wyczuła palcami coś dziwnego.
- Właśnie to - szepnął. - Tak to wygląda niemal przez cały czas, odkąd zobaczyłem,
jak walczysz ze sztormem - stwierdził rzeczowo. - Uśmiechasz się, odwracasz lub oblizujesz
wargi, a mnie to tak podnieca, że... Jeśli znowu zaczniesz opowiadać bzdury, że nie jesteś
dość seksowna, by poruszyć mężczyznę, to ja...
Słowa zmieniły się w gardłowy jęk, gdy Janna wolno poruszyła palcami. Odruchowo
zareagował, przyciskając do niej biodra. Zobaczył, że Janna patrzy na jego ciało i uśmiecha
się, widząc ten aż nadto widoczny dowód pożądania. Zadygotał, czując rozkosz tak
intensywną, że zacisnął zęby, by nie krzyczeć.
- Dość - wykrztusił w końcu. Chwycił w dłonie twarz Janny. - Nie wezmę cię teraz.
To by nie było uczciwe. Chciałem tylko, byś wiedziała, że żadna kobieta nie podnieciła mnie
tak mocno, tak szybko. Uczciwie stawiam sprawę?
Janna spojrzała w twarz Kruka. Oczy miał zmrużone, błyszczące, wargi ściągnięte jak
w ataku bólu, a skórę gorącą i lśniącą od potu. Każdy mięsień zesztywniał mu z pożądania i
napięcia. Świadomość, że tak bardzo jej pragnął, była jak paląca dzikość, roztapiająca ją w
zmysłowym żarze, którego dotąd nie znała. Drżała, a te drobne konwulsje odmieniały jej
ciało. Próbowała coś powiedzieć, ale nie mogła wykrztusić słowa. Potrafiła tylko powtarzać
jego imię.
Zapach jej podnieconego ciała pobudził wszystkie mięśnie Kruka. Czuł drżenie jej ud
i bioder, które przyciskały się do niego coraz mocniej.
- Janno, nie. O Boże - jęknął przez zaciśnięte zęby. - Nie mogę tego zrobić. Nawet cię
nie pocałowałem. Zasługujesz na coś lepszego.
Delikatnie przesunęła się na bok ocierając rozchylone uda o jego nagą skórę. Chciał
jej powiedzieć, by nie ruszała się, bo stanie się coś, czego oboje będą żałować, ale nie potrafił
mówić. Zacisnął dłonie na jej koszulce i próbował się opanować.
A potem nastąpiła katastrofa. Koszulka całkiem się rozerwała. Kruk czuł się tak jak
wówczas, gdy po raz pierwszy zobaczył Jannę na morzu.
Nigdy do tego stopnia nie stracił panowania nad sobą. Teraz wszystko wokół
wirowało, a rozkosz przenikała każdą komórkę jego ciała Janna czuła wstrząsające nim
dreszcze, słyszała swoje imię, które wykrzykiwał zduszonym głosem. Nie potrafiłaby opisać,
jak bardzo poruszyła nią świadomość, że ten wyjątkowy mężczyzna jej pożądał. Łzy spływały
po policzkach Janny, gdy go obejmowała, a miłość do niego ogarniała ją jak płomień. Nie
chciała od życia niczego więcej, tylko trzymać go tak w ramionach aż do śmierci.
Wreszcie oddech Kruka wyrównał się. Gęsty wąs muskał jej policzek jedwabistą
pieszczotą. Pocałował ją delikatnie, potem znowu, aż dotknął wargami ciepłego śladu łez.
Drgnął i cofnął się.
- O Boże - powiedział łamiącym się głosem. - Przepraszam cię, Janno. Nie chciałem
cię skrzywdzić.
- Nie - odparła szybko, przytrzymując go, gdy próbował się odsunąć. - Nie zrobiłeś mi
nic złego.
Ale Kruk łagodnie zsunął się z jej ciała. Pogładził lśniące włosy drżącą dłonią.
- Przepraszam - szepnął - tak mi przykro. Nigdy jeszcze tak się nie zapomniałem. Za
bardzo cię pragnąłem. Zapomniałem, jak jestem silny i że nie powinienem dotykać kruchych
rzeczy. Przepraszam cię, Janno. Boże, ja... - Głos znów mu się załamał.
Zamknął oczy i próbował odzyskać panowanie nad sobą, które tak łatwo tracił, ilekroć
znalazł się blisko Janny. Usłyszała ból w jego głosie. Niepewnymi palcami pieściła szorstki
policzek i gęstą zasłonę rzęs.
- Nie skrzywdziłeś mnie - oznajmiła drżącym głosem.
- Płaczesz - odparł szorstko. - Musiało cię boleć jak diabli.
- Nie - odparła, kładąc palce na jego ciepłych wargach. - Posłuchaj. Nic mnie nie
bolało. To tylko świadomość tego, jak bardzo mnie pragniesz. - Od dychała z trudem. - To
było niewyobrażalnie cudowne uczucie - szepnęła i pocałowała go. - Dlatego płakałam. I
dlatego nadal płaczę·.
Kruk. sięgnął do przełącznika. Przyćmione, złote światło zalało koję. Jakby chciał się
upewnić o prawdzie jej słów, czubkami palców przesunął lekko po skórze Janny, szukając
dowodów, że ją zranił.
Drżąc, obserwowała, jak dotyka jej z niezwykłą delikatnością. Żar wezbrał tak nagle,
że musiała wstrzymać oddech. Usłyszał jej westchnienie i chwycił dziewczynę w ramiona.
Był teraz jednocześnie łagodny i wygłodniały. Pieścił Jannę i uśmiechał się, wiedząc już, że
jej nie skrzywdził.
Spojrzenie Kruka przesuwało się po niej, pieszcząc każdy zakamarek jej ciała.
Uświadomiła sobie, że ma rozerwaną koszulkę. Cienki materiał przylgnął do piersi,
przytrzymywany wilgocią spoconej skóry.
- Mały wojownik - szepnął, pieszcząc jej ciało. - Miękka, gorąca, cudowna.
Wsunął palec pod rozerwaną koszulkę, jednym ruchem odszukał i odsłonił pierś.
Zanim jej dotknął, pod bawełną zarysowała się stwardniała sutka.
- Kruku... - szepnęła.
Mruknął coś, co mogło oznaczać bardzo wiele.
Zdumiona patrzyła, jak pochyla głowę i czubkiem języka dotyka sutki. Wydała
stłumiony jęk. Roześmiał się chrapliwie w odpowiedzi.
- Tak - odparł, rozumiejąc pytanie, którego Janna nie potrafiła zadać. - Będę całował
każdy kawałek twego ciała. Ale najpierw przekonam się, jaki smak mają twoje usta. Nigdy
dotąd nie poznawałem tajemnic kobiety w takiej kolejności - stwierdził. - Kiedy już poznałem
te najważniejsze, inne przestawały mnie interesować. Ale nie u ciebie. Muszę się dowiedzieć,
czy równie ufnie rozchylisz swoje wargi.
Janna zobaczyła spieczone usta Kruka i czarne lśniące wąsy. Rozchyliła wargi.
Wyczuła lekkie drżenie, gdy zetknęły się ich usta. Jęknęła cicho i przesunęła palcami po
potężnych mięśniach ramion.
Gdy Kruk poczuł na skórze paznokcie Janny, cofnął się natychmiast, jakby się bał, że
ją zrani.
- Jeszcze - szepnęła, wsuwając palce w gęstwinę jego włosów i przyciągając Kruka do
siebie. - Och proszę, pocałuj mnie tak jeszcze raz.
Wpił się wargami w usta i całował tak gwałtownie, że zabolała ją szyja. Opanował się
z wysiłkiem.
- Diabli biorą wszystkie moje dobre intencje - oświadczył.
Patrzył na poczerwieniałe usta Janny z mieszaniną poczucia winy i nie skrywanego
pożądania.
Spojrzała w zmrużone, czarne oczy i niepewnie oblizała wargi. Mrowiły, były gorące i
wrażliwe. Spojrzała Krukowi prosto w oczy i drżąc, wyszeptała jego mię.
- Czego oczekujesz od mężczyzny? - zapytał. - Powiedz, a spełnię twoje życzenia.
Cokolwiek zechcesz, jak tylko zechcesz i tak długo jak wytrzymasz. Tylko powiedz.
- Nie wiem - przyznała. - Mój były mąż nigdy niczego ode mnie nie chciał. -
Westchnęła gwałtownie, kiedy zęby Kruka wpiły się delikatnie w jej szyję.
- Powiedziałaś mi wszystko o twoim mężu - wymruczał, muskając wrażliwą
małżowinę ucha. - Teraz powiedz, czego chciałaś od swoich kochanków.
- Nie wiem. Jesteś pierwszy..
Janna wyczuła, że Kruk znieruchomiał. Po chwili wolno uniósł głowę, by spojrzeć jej
w oczy. Próbowała żartować ze swego braku doświadczenia, ale słowa utknęły jej w gardle.
- Pierwszy? - zapytał. Nie mógł uwierzyć, że kobieta tak zmysłowa jak Janna nigdy
nie znalazła mężczyzny, który mógłby ją docenić.
- Nie myślałam, że ktoś mnie zechce. Naprawdę. Z powodu Marka przeczytałam
nawet dziesiątki książek, ale nic nie pomogło.
Urwała z cichym rozpaczliwym jękiem, gdy język Kruka wsunął się w jej ucho. Wbiła
mu paznokcie w pierś.
- Książki, tak? - mruknął. - Uprzedź mnie, jeśli pominę jakieś rozdziały, które cię
zaciekawiły.
- Co? - spytała. Słowa nie docierały do niej, jedynie gorący dotyk rąk Kruka, parzący
jej skórę.
- Będę cię kochał. Całą. Mam zamiar kochać cię, aż będziesz jęczeć, szlochać i
roztopisz się w ogniu rozkoszy. A potem zacznę jeszcze raz i jeszcze.
To była zmysłowa groźba i kusząca obietnica.
Janna chciała, by dotrzymał słowa. Wplótł palce w jej dłonie i przesunął ręce nad jej
głowę. Poruszyła się instynktownie, wywołując tym uśmiech Kruka. Dreszcz przebiegł jego
ciało. Zaklął pod nosem. Nie powinien pragnąć znowu, tak szybko, tak bardzo, jakby nic
między nimi nie zaszło. Ale tak właśnie było.
Janna jęknęła, gdy podniósł ją niczym piórko i przewrócił na brzuch. Chciała o coś
zapytać, ale zapomniała, co powinna powiedzieć. Kruk wsunął pod nią dłonie, pieszcząc
piersi. Zalał ją żar i niemal straciła oddech.
Poruszyła nogami i spróbowała odwrócić się na bok, szukając ciepła jego ciała.
- Nie chcesz, żebym cię objęła? - spytała.
- Chcę za bardzo - odparł przez zaciśnięte zęby.
- Jesteś taka cudowna. Tak diabelnie podniecająca, że tracę panowanie nad sobą -
jęknął. - Nie czujesz, co ze mną robisz?
Roześmiał się gardłowo, gładząc dłonią jedwabistą skórę Janny. Całował i pieścił jej
ciało, i raz po raz mruczał jej imię. Janna prawie nie słyszała. Pieszczoty Kruka odbierały jej
oddech, mąciły myśli.
- Sprawiasz, że mam ochotę cię zjeść. Całą - powiedział gardłowo, obracając ją na
plecy i zaciskając delikatnie zęby na biodrze Janny.
Ogarnęła ją taka lawina wrażeń, aż zadrżała gwałtownie.
- Kruku, ja...
- Smakujesz jak morze - przerwał jej. - Słono, tajemniczo i dziko.
Nie potrafiła dłużej ukrywać swej namiętności.
Odnalazł ją słodką, wygłodniałą i bezbronną. Wygięła się, wychodząc mu na
spotkanie. Otoczyła go sobą jak mgła ogarnia las, nierozdzielnie, a potem o boje przeżyli
ekstazę i cały otaczający ich świat odpłynął w ciemność.
Krzyknęła, wbijając mu paznokcie w ramiona, gdyż był jedynym realnym oparciem w
świecie, który rozpadał się z wolna.
Kiedy ostatnie drżenie minęło, Kruk pochylił głowę zlizując ze skóry Janny kropelki
potu. Wiedział, że znalazła zaspokojenie.
- Kruku - powiedziała, na ślepo szukając jego warg. - Przytul mnie. Proszę..
Czuł na policzku jej łzy i objął ją mocno ramionami.
Świat odsunął się i znikł; pozostała tylko kobieta o lśniących srebrzysto - zielonych
oczach.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Janna budziła się powoli. Śniła, że leży na piasku i promienie słońca padają na nią
złocistą kaskadą· Uśmiechnęła się i poruszyła lekko, wyginając ciało.
Kruk przesunął dłonią po skórze Janny, zachwycony jej nieskrępowaną zmysłowością.
Czuł się trochę winny. Uważał, że gdyby nie uratował jej, gdyby nie znaleźli się odcięci od
świata w tym dzikim raju zatoki, Janna nie pragnęłaby go bardziej niż jakiegokolwiek innego
mężczyzny.
Jednak wykorzystał tę izolację i jej wdzięczność, gdyż on sam nigdy bardziej nie
pragnął żadnej kobiety.
W tej chwili było tak samo. Znów chciał się kochać z Janną, czy było to właściwe, czy
nie, z namiętności czy wdzięczności, w raju czy piekle. Pragnął jej. Była odgłosem śmiechu
na wietrze i kłębiącą się srebrzystą mgłą, migoczącą w jego duszy. Była tajemniczym
zapachem morza i radością życia. Oddałby własną krew, by uwierzyć w to, że chce być z nim
niezależnie od tego, jak i gdzie się poznali.
Ale wiedział, że to nieprawda. Gdyby spotkali się w normalnych okolicznościach, raz
tylko spojrzałaby na jego onieśmielające rozmiary i mroczną, ponurą twarz, a potem
uśmiechnęłaby się uprzejmie i odeszła.
Wiedział, że Janna jest darem dla samotnego Kruka od dawnych bogów Haida,
okrutnych bogów, którzy dawali tylko to, co mogli potem odebrać, by nauczyć człowieka
cierpienia. Kruk wiedział, że nie może walczyć z bogami, zatrzymać daru i uniknąć cierpień.
Mógł tylko cieszyć się Janną przez tę krótką chwilę, gdy dziewczyna należy do niego. A
potem, gdy nadejdzie czas, rozstać się z nią. I modlić się, by nigdy nie żałowała, że oddała
siebie człowiekowi, którego nie kochała.
- Wyglądasz, jakby ktoś wykuł cię z kamienia - mruknęła sennie Janna. Przebiegła
palcami po surowych zmarszczkach na twarzy, które zniknęły, gdy odwrócił głowę, by
ucałować jej dłoń. - O czym myślałeś?
- O raju i dawnych bogach Haida - odparł, dotykając policzkiem ciepłego wnętrza jej
dłoni. - I o Ewie. - Uniósł głowę i spojrzał na leżący w jego ramionach dar bogów. - Jesteś
taka piękna - szepnął. - Taka kobieca, gorąca i szczodra. Mężczyzna może zginąć, próbując
się tobą nasycić. - Zmysłowo przygryzł zębami jej dłoń. - A nie wyobrażam sobie lepszego
sposobu przejścia do wieczności, niż umrzeć słuchając twoich westchnień.
Janna spojrzała na Kruka leżącego obok niej na koi, nagiego i potężnego jak góra.
Przez bulaj sączyło się światło słońca, czysty blask spływający po jego ciele. Był tak
absolutnie męski, tak w jej oczach doskonały. Dotknęła go drżącą dłonią, z cichym
westchnieniem wsunęła się w ramiona, które otworzyły się dla niej zapraszająco.
- Kocham cię, Kruku - powiedziała, przytulając go mocno. - Myślę, że pokochałam cię
od chwili, gdy wyciągnąłeś mnie z morza.
Kruk zamknął oczy, czując ukłucie bólu. Lekkim pocałunkiem zamknął jej usta, gdy
ponownie chciała wyznać mu miłość. Potem położył palec na jej wargach.
- Nic nie mów - szepnął, patrząc jej w oczy.. Wolałby, żeby nigdy tego nie
powiedziała. Już wcześniej odgadł źródło wszelkich emocji, jakie wobec niego mogła
odczuwać. Powód, dla którego w jej oczach on właśnie był inny niż reszta mężczyzn. Nie
musiała mu przypominać, że to wdzięczność, nie miłość, nawet jeśli to przypomnienie
brzmiało w tak słodkich i łagodnych słowach.
Janna patrzyła na niego, widząc ból w pustych oczach, lecz nie rozumiejąc jego
przyczyny.
- Kruku? - spytała niepewnie. - Czy chciałbyś... Nakrył jej usta wargami w długim,
ciepłym pocałunku.
- Najdroższa - szepnął wreszcie. - Nie musisz mnie kochać. Wiem, że jesteś mi
wdzięczna za to, że uratowałem ci życie. Ja też jestem za to wdzięczny losowi. Bez ciebie nie
wiedziałbym, co to znaczy być w raju. Znaleźć się w miejscu poza czasem, gdzie nie ma
nikogo prócz jednego mężczyzny i jednej kobiety stworzonych dla siebie.
Szybkim ruchem przycisnął wargi do ust Janny.
Poczuł radość, gdy otworzyła je zachęcająco. Spijał ten pocałunek i rozkoszował się
nim. Po chwili uniósł głowę i spojrzał w oczy dziewczyny, tak tajemnicze, jak mgła
okrywająca dziewiczy las.
- Wykorzystajmy ten czas, ten pierwotny raj, ten dar - rzekł, namiętnie całując Jannę
po każdym słowie. - Cieszmy się nim i nie składajmy sobie obietnic, które krępowałyby nas,
kiedy ten raj stanie się tylko wspomnieniem, a reszta życia aż nadto realna. Chcę, żebyś
wspominała mnie z radością. Tak jak ja będę wspominał ciebie.
Janna zamknęła oczy i próbowała nie rozpłakać się pod wpływem targających nią
uczuć, na przemian bólu i rozkoszy. Jest z mężczyzną, którego kocha, z mężczyzną, który
śmiał się z nią i płakał, a jednak nie czuł do niej miłości. Kochał się ż nią, jakby była jedyną
kobietą na ziemi.
Ale nie była. Dla Kruka istniała tylko jedna kobieta. Kobieta, którą kochał i której nie
mógł zdobyć. Angel.
Czy wciąż ją kochasz?
Oczywiście. I ona teraz też mnie kocha.
Janna wiedziała, że nie może tego zmienić. Może tylko czuć zazdrość. I może też
przyjąć ten wspaniały dar Kruka. Przyjąć go i zrozumieć, że miłość jest jak raj: pierwotna,
niewinna, znająca tylko własne istnienie, własne potrzeby, jest prawem sama dla siebie,
dziewiczą wyspą na nieskończonym morzu czasu.
- Tak - szepnęła, tuląc się do Kruka, dając mu z siebie tyle, ile zechciał wziąć. - Tak,
chcę, żebyś mnie wspominał z radością. Pamiętaj o mnie, najdroższy. Pamiętaj, że kochałam
cię w tym miejscu poza czasem.
Kruk usiłował wejrzeć przez zieloną toń oczu Janny do ukrytej w głębi duszy. Dojrzał
tylko czerń jej długich rzęs, jedwabiste pukle włosów, gdy pieściła ustami jego pierś. Chciał
coś powiedzieć, ale nie mógł złapać tchu. Cynamonowe włosy spływały kaskadą na jego
ramiona.
Próbował wsunąć palce w gęste sploty, ale zanim zdołał jej dotknąć, naprężył całe
ciało, a z gardła wyrwał mu się chrapliwy jęk. Była kobietą i była ogniem wypalającym
znamię w jego duszy.
Gdy Janna obudziła się tego ranka po raz drugi, wciąż była wtulona w ramiona Kruka.
Przesunęła się, bo sztywne włosy na jego piersi łaskotały ją w nos. Kruk objął ją mocniej, bez
słów dając do zrozumienia, że już nie śpi. Uśmiechnęła się i pogładziła policzkiem. I jego
pierś. Szepnęła bezgłośnie: kocham cię, i przyjęła ukłucie smutku, które nadeszło wraz ze
świadomością, że on nie czuje do niej miłości. A jednak docenił ją jako kobietę i rozkoszował
się nią tak żywiołowo. Przypominał jej o tym cudowny zmysłowy ból całego ciała.
Może jej nie kocha, ale dawał jej rozkosz w każdej kolejnej pieszczocie ciała.
Zostałaby z nim choćby z tego powodu. A łącząc tę jego namiętność z delikatnością i siłą, z
jego śmiechem i inteligencją, otrzymała obraz mężczyzny, o jakim marzyła, choć nigdy nie
sądziła, że go znajdzie.
W głębi duszy wierzyła, że każdy mężczyzna, który kochałby się z nią tak jak on,
musiałby żywić dla niej jakieś uczucie. Z pewnością ma szansę, by zdobyć jego miłość,
odbierać go po trochu Angel z każdym pocałunkiem, każdą pieszczotą.
Znów przytuliła twarz do szerokiej piersi. Dostrzegła, że płaska brodawka znalazła się
tuż obok jej ust, i delikatnie dotknęła jej czubkiem języka.
- Mmm. Dobrze smakujesz. Jak ostryga. Jesteś słony.
- Chcesz odrobinę soku z cytryny?
- Kruk w muszli - mruknęła, musnęła brodawkę językiem raz jeszcze, a potem
delikatnie ugryzła. - Nie. Nie trzeba soku. Najlepszy jesteś bez niczego, tak jak cię znalazłam.
Zaburczało jej w brzuchu, przypominając, że od wczorajszego wieczoru nie zjadła
niczego, z wyjątkiem kilku ostryg.
Kruk uśmiechnął się, przesunął kciukiem wzdłuż jej pleców.
- Rzucimy monetę o to, kto robi śniadanie?
- Reszka - powiedziała, a potem krzyknęła zdziwiona, gdy podniósł ją, obrócił i
delikatnie ułożył na koi twarzą w dół.
- Wypadł orzeł - stwierdził, gładząc ręką sprężyste biodra Janny. - Przegrałaś. Chyba,
że ty chcesz mną rzucić - dodał niewinnie.
Janna odsunęła włosy z oczu i dostrzegła kpiący uśmiech Kruka.
- Wykorzystałeś mnie.
- Kilka razy - zgodził się ze śmiechem. Uniósł Jannę i postawił na nogi w przejściu
obok koi. - A jeśli nie zaczniesz zaraz robić śniadania - dodał, głaszcząc ją po udach -
będziemy grać o obiad. - Uśmiechnął się, słysząc, jak dziewczyna wstrzymuje oddech. - Lub
może o kolację.
Janna zanurzyła palce w czarnych włosach Kruka. Gdy znów zaczął ją pieścić,
krzyknęła jego imię tak gardłowym głosem, że aż jęknął.
- I co ja mam z tobą zrobić? - szepnął. - Za każdym razem pragnę cię bardziej.
Chciała coś powiedzieć, ale wydała z siebie tylko cichy, urywany dźwięk, gdyż
pieszczoty Kruka stawały się coraz bardziej gorące.
- Nie będziesz jadł więcej ostryg - powiedziała, przygryzając wargę.
Pokręcił głową, trącając ją przy tym nosem.
- Gdyby ta teoria była prawdziwa - wymruczał - mężczyźni wykończyliby już
wszystkie ostrygi.
- Albo kobiety - odparła.
Zaśmiał się.
- Twierdzisz, że mężczyźni wykończyliby wszystkie kobiety, czy kobiety
wykończyłyby ostrygi?
- Dokładnie. Cieszę się, że zrozumiałeś. Tak wielu ludzi nie potrafi pojąć zupełnie
prostej dwuznaczności. Co zjemy na śniadanie?
W odpowiedzi spojrzał tak, że aż ugięły się pod nią nogi.
- Kruku - szepnęła. Zamknął oczy.
- Chyba pójdę popływać w zatoce. Ty przygotuj szynkę, ziemniaki i jajka w proszku.
Jak zjemy, możesz wziąć prysznic, a ja posprzątam kajutę. A potem pójdziemy na spacer do
wioski, póki jeszcze możemy.
- Póki możemy?
- Chodzić - wyjaśnił krótko. Otworzył oczy. Migotało w nich rozbawienie. - Nie
wiedziałaś, mały wojowniku? - zapytał. - Pozabijamy się w łóżku. - Zęby błysnęły mu pod
czarnym wąsem, kiedy wyciągnął z pościeli podarte resztki koszulki Janny. - I wiesz co? -
zapytał, kołysząc zawieszoną na palcu szmatką. - Nie mogę się tego doczekać.
Janna przygryzła wargę, patrząc na niego z nadzieją, a zarazem z zawstydzeniem.
Wiedziała, że wyraz jej twarzy musi zdradzać wszystkie myśli, gdyż Kruk zmrużył oczy i
przyglądał się z uwagą. Jęknęła, pochwyciła podartą koszulkę i ukryła w niej zarumienioną
twarz. Nie była przyzwyczajona do zmysłowych przekomarzań, nie bardziej zresztą niż do
fizycznej miłości.
- Pewnie będziesz chciała włożyć inną moją koszulkę - powiedział z powagą.
Skinęła głową, nie patrząc na niego. Uśmiechnął się delikatnie.
- Pod jednym warunkiem.
Janna uniosła głowę.
- To znaczy?
- że w łóżku będziesz nosić tylko mnie.
Kruk nie pytał, czy ten zduszony dźwięk jest zgodą, czy odmową. Po prostu wstał,
ucałował ją mocno, chwycił mydło i zniknął za burtą „Czarnej Gwiazdy”, w sinych wodach
zatoki.
Janna zdołała jakoś nie przypalić, nie rozlać i nie rozsypać składników śniadania,
kiedy zobaczyła, jak Kruk wychodzi z zatoki po kąpieli. Nagi i potężny, wyglądał na
całkowicie zespolonego z tą dziką krainą. Na jego widok Janna wstrzymała oddech. Zaprag-
nęła, by wciąż trwał sztorm, dzięki, któremu byli tu, w zatoce.
Niestety, kiedy skończyli śniadanie i Janna wzięła prysznic, stało się jasne, że sztorm
przycichł. Ubierała się w ponurym nastroju, żałując, że tak szybko przyjdzie im opuścić raj.
Zastanowiła się, czy na Kruka czekają nie cierpiące zwłoki interesy. A może zechce zostać w
tym raju kilka dni dłużej, by dać jej szansę wykradzenia jeszcze odrobiny jego miłości.
- Janno, znalazłem!
Wkładała właśnie przez głowę jedną z wielkich, czarnych koszulek Kruka.
- Co? - odkrzyknęła.
- Prawdziwy szkicownik. Wiedziałem, że Angel gdzieś go tu zostawiła, ale nie
pamiętałem gdzie.
Janna zapięła dżinsy i otworzyła drzwi komórki, która służyła jednocześnie za mostek
i prysznic.
- Szkicownik? - spytała, odsuwając z twarzy kosmyk włosów.
Gęste jedwabiste kosmyki opadły jednak znowu na policzki, gdy tylko uniosła głowę.
Jeszcze raz odgarnęła włosy i spróbowała zignorować uczucie pustki, pojawiające się w
żołądku za każdym razem, gdy Kruk mówił o Angel.
- Czy Angel jest artystką?
- Jedną z najlepszych - odparł, uśmiechając się na wspomnienie wspaniałego witrażu,
który Angel podarowała mu i który znajdował się w jego domu na wyspie Vancouver. Witraż
ukazywał „Czarny Księżyc”, jego trawler, płynący po tajemniczym morzu; w dole srebrzystą
ławicą płynęły łososie. - Galerie czekają w kolejce na jej witraże.
- Och.
Janna chciała powiedzieć coś więcej, ale sama myśl, że musi walczyć o Kruka z
kobietą, która jest nie tylko odważną, piękną blondynką, ale i artystką, zmieniła w plastelinę
jej zwykle bystry umysł.
Życie nie jest sprawiedliwe - mruknęła pod nosem.
- Co?
- Witraże, tak? - rzuciła Janna i wypowiedziała na głos pierwszą myśl, jaka przyszła
jej do głowy.
- Zeszłego roku w galerii w Seattle widziałam wspaniałe dzieło. Zachwycało mnie tak
bardzo, że stałam przed nim i cierpiałam. - To wspomnienie wywołało lekki uśmiech na jej
twarzy. - Witraż przypominał Przesmyk Wewnętrzny o zmroku, W tej magicznej chwili,
kiedy wszystkie legendy stają się prawdą. Były tam rzędy gór we wszystkich możliwych
odcieniach błękitu, opadające aż do horyzontu, a morze lśniło jak żywe srebro i, niczym Bóg,
dawało światło i życie wszystkiemu, czego dotykało. Chciałabym, żeby było mnie stać choć
na fragment tego witrażu.
- Angel ustaliła tak wysoką cenę, gdyż nie mogła się z nim rozstać. - Kruk uśmiechnął
się lekko. - To jedna z jej ulubionych prac.
- To był witraż Angel? - spytała z niedowierzaniem Janna. Skinął głową.
- Ona rozumie, że morze jest źródłem wszelkiego życia. To zadziwiająca kobieta -
dodał, wręczając Jannie szkicownik. - Tak jak ty.
Janna nie wiedziała,. czy śmiać się, płakać, czy krzyczeć z rozpaczy. Nie dość, że
zazdrościła Angel miłości Kruka, to jeszcze podziwiała jej talent. To było więcej, niż mogła
znieść. Bez słowa wzięła szkicownik i przejrzała szybko. Tylko na trzech kartkach znalazła
rysunki.. Szkice kłody wyrzuconej na szeroką piaszczystą plażę. Była tam równowaga
elementów i delikatna elegancja linii, która przemawiała do wyobraźni Janny.
- Nie powinnam 'tego używać. Może Angel...
- Nie będzie jej to przeszkadzać - przerwał Kruk.
To były tylko wstępne szkice. Ten witraż był prezentem dla mojego dziadka.
Janna zamknęła szkicownik i spojrzała na Kruka z powątpiewaniem w oczach.
- Weź - zachęcił ją. - Nie będziesz musiała wyruszać aż do Masset i z powrotem tylko
po to, żeby narysować o świcie parę totemów. Teraz, kiedy znalazłem prawdziwy szkicownik,
mogłabyś zostać parę dni dłużej, prawda? - Przerwał nagle. - Chyba że z jakichś powodów
musisz wracać do Masset natychmiast?.
Pogładziła szkicownik, a jej oczy błysnęły szczęściem.
- Nie - powiedziała drżącym głosem. - Nigdzie nie muszę wyjeżdżać. Chciałabym
spędzić jeszcze kilka dni w raju. Z tobą.
Zadowolony, a jednak trochę nieśmiały uśmiech Janny sprawił, że Kruk objął ją
ramionami. Wciągnął w nozdrza słodki, kobiecy zapach i zamknął oczy. Nie wierzył swojemu
szczęściu.
Jeszcze kilka dni spędzą ze sobą w raju.
- Znalazłem też ołówki. Wyglądają śmiesznie dodał. - Angel zostawiła je razem ze
szkicownikiem. Chcesz je zobaczyć? Może ci się przydadzą?
- Pewnie.
Janna tuliła się do Kruka, aż bolały ją ramiona, i teraz puściła go niechętnie.
Te „śmieszne” ołówki okazały się być wszystkim, czego potrzebowała do ukończenia
rysunku. Obejrzała je ostrożnie. Kiedy uniosła głowę, zobaczyła, że Kruk obserwuje ją w
skupieniu.
- Dotykasz ich tak, jakby były zaczarowane - zauważył.
- Bo są - odparła z prostotą. - Z nimi mogę rysować. Bez nich jestem jak słowik, który
nie może śpiewać miłosnej pieśni.
- Innymi słowy jak kruk. Kruki tylko w swoich snach śpiewają pieśni miłosne.
Janna zawahała się, wyczuwając ukryty pod tymi słowami żal i pogodzenie się z
losem.
- A zatem pieśń miłosna kruka musi być najpiękniejsza ze wszystkich - szepnęła
miękko. - Ponieważ jest śpiewana bezgłośnie.
Przyglądał się jej przez długą chwilę, wreszcie powiedział ze smutnym uśmiechem:
- Masz najpiękniejsze oczy, jakie w życiu widziałem, Janno. Są jak las okryty mgłą.
Srebrne, zielone i lśniące życiem.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, z wyjątkiem „kocham cię”, czego Kruk nie chciał
słyszeć, Janna uśmiechnęła się tak smutno jak on. W milczeniu odebrał od niej ołówki i wraz
ze szkicownikiem zapakował starannie do plecaka. Poszła za nim po zaimprowizowanej kei.
Przyzwyczaiła się już do belek, ale wciąż nie była nawet w połowie tak sprawna jak Kruk. Z
ulgą poczuła pod stopami skalisty brzeg.
- Kiedyś były tu ścieżki - zauważył Kruk. Zatoczył ręką szeroki łuk, wskazując
wybrzeże.
Było porośnięte odporną na morską sól roślinnością, która sięgała aż do linii
przypływu, a dalej wtapiała się w masę cedrów, paproci i mchu grubszego i bardziej
miękkiego niż materac. Po pierwszych kilku krokach Janna zrozumiała, dlaczego Haida
woleli pływać canoe, niż podróżować pieszo.
Tylko tam, gdzie sięgały fale oceanu, widać było skały. Resztę zatoki pokrywał równy
zielony dywan roślinności. Jeśli w jakimś miejscu nie rosły drzewa, to tylko dlatego, że zbyt
wilgotna ziemia nie mogła ich utrzymać. Bagna trafiały' się często i na wet w lesie trudno
było znaleźć nagą korę drzewa. Z każdej powierzchni zwisał długimi pasmami i zasłonami
mech. Głazy okrywał gruby dywan z pozoru trwałego mchu, który tworzył zielone pułapki,
czekające, by pochwycić nieostrożne stopy. Drzewa rosły czasami tak gęsto obok siebie, że
nic nie mogło się wcisnąć pomiędzy nie. Fauna była tu obfita, lecz niewidoczna, a zatem
bezpieczna. Nikt chyba nie zdołałby upolować tu czegoś tak wielkiego jak niedźwiedź czy
jeleń, z tego prostego powodu, że myśliwy widział tylko kilka metrów dalej, niż sięgała lufa
jego strzelby.
Trudno było poruszać się człowiekowi po lądzie, znacznie trudniej, niż pływać po
morzu. Głębokie zatoczki o stromych brzegach zapewniały naturalne schronienie przed
sztormem i wiatrem. Ryb było mnóstwo, a w zasięgu ręki zawsze znajdowało się skorupiaki.
Dawni Haida rozsądnie używali darów morza, wykorzystując tylko ten wąski pas ziemi, tuż
powyżej linii przypływu. Tam zbudowali cedrowe chaty i wyrzeźbili totemy wysokie jak
potężne drzewa. Totemy zwrócone były do morza, a ich spękane twarze owiewał słony wiatr.
Kruk opisywał Janne te symbole, pokazywał kaszalota i żabę, łososia, orła i kruka z
rozpiętymi skrzydłami na czubku słupa..
- Co będziesz robił, kiedy ja będę rysować? - spytała Janna z ołówkiem wzniesionym
nad papierem.
- To, po co tu przybyłem. Będę myślał..
Spojrzała na Kruka i poczuła się zakłopotana, ze mu przeszkadza. Ujął ją pod brodę i
uniósł lekko twarz ku górze.
- Przybyłem tu, bo czułem... niepokój. To już minęło. - Musnął wargami usta Janny. -
Gdybym me chciał tu być z tobą, bylibyśmy już w drodze do Masset. Rysuj tak długo, jak
zechcesz. Gdybyś mnie potrzebowała, będę w pobliżu. - Odwrócił się, a potem jeszcze raz
obejrzał. - Nie wchodź do tych starych chat. One szukają tylko pretekstu, żeby się zapaść.
- Nie będę - obiecała. Odwróciła się i spojrzała na cedrowe chaty, wtapiające się z
wolna w krainę, z której wyrosły. - One do kogoś należą. To by było zwykłe włamanie.
- To znaczy, że nie chcesz ich rozebrać w poszukiwaniu paciorków i kości? - zapytał
ironicznie.
Spojrzała mu w twarz i wolno pokręciła głową.. - To nie ma sensu. Nie jestem
archeologiem. Nie potrafię odtworzyć zagubionej przeszłości z garści odłamków. Dlatego
raczej siądę tutaj i pozwolę, by duchy szeptały mi swoje opowieści.
Kruk popatrzył na nią z uwagą, potem dotknął czubkami palców jej ust, odwrócił się i
wszedł do lasu.
I zniknął....
Janna patrzyła w ślad za nim w zdumieniu. Nie potrafiła uwierzyć, że mężczyzna
potężny jak Kruk może zniknąć tak szybko. Przeszła kilka kroków i zobaczyła, jak mech
prostuje się w miejscach, gdzie przygniotły go stopy Kruka. Zrobiła jeszcze dwa kroki i
zatrzymała się nagle. Otaczały ją drzewa i mech. Nie było ani nieba, ani morza, a właściwie
nawet ziemi - tylko pierwotny las. Kiedy patrzyła, ostatnie ślady Kruka zniknęły. Została
sama.
Przez chwilę stała bez ruchu, wsłuchując się w dziewiczą ciszę lasu. A potem wśród
drzew zabrzmiał szorstki, chrapliwy krzyk kruka szukającego partnerki. I z dala dobiegł
dźwięk, który mógł być odpowiedzią. Janna wstrzymała oddech i nasłuchiwała, ale nie
usłyszała nic więcej. Kruk odezwał się znowu - migotliwy czarny cień szybujący nad
nieskończonymi odcieniami zieleni.
Po chwili Janna odwróciła się i wróciła na brzeg.
Gdyby weszła do lasu samotnie, po kilku krokach zgubiłaby się zupełnie. Nie było tu
szlaków, żadnych stosów kamieni wskazujących drogę, żadnych nacięć na korze, starych czy
nowych, znaczących przejście człowieka. Ruszyła wzdłuż linii lądu i morza. Przez dłuższą
chwilę stała otoczona ciszą, spoglądając na masywne dzieła ludzi innej rasy, innej kultury,
inaczej patrzących na złożoną tajemnicę życia. Znalazła totemy przechylone, na granicy
upadku, i totemy, które upadły już dawno temu. Niektóre z tych rzeźbionych pni cedrowych
przetrwały męki zadawane dłutem przez człowieka i zapuściły korzenie, wypuszczając
pachnące gałęzie. Widok twarzy obserwujących ją zza koronki pędów zjeżył jej włosy na
głowie. Miała wrażenie, że sami bogowie przybyli, by zamieszkać w dzikim raju na Wyspach
Królowej Charlotty.
Kiedy poczuła, że nie zniesie dłużej widoku wpatrujących się w nią drewnianych
twarzy, znalazła porośnięty mchem pień, usiadła i zaczęła rysować. Minęło kilka godzin, nim
podniosła głowę. Kruk. wrócił. Wyczuwała jego obecność tak, jak wyczuwała, że Wyspy
Królowej Charlotty są krainą, w której czas się zatrzymał. Obejrzała się przez ramię i
uśmiechnęła. Czarne oczy błysnęły w odpowiedzi.
- Jak długo tu jesteś? - zapytała.
- Dość długo, by podziwiać twój spokój, koncentrację i elegancję - odparł głębokim,
miękkim głosem. - Zrobisz sobie przerwę? - zapytał, zerkając na szkicownik.
- Ręka mi zdrętwiała - przyznała. - Już bardzo dawno nie rysowałam tak długo. Jest tu
tak wiele ciekawych totemów i mam tak mało czasu, by utrwalić to, co w nich najbardziej
charakterystyczne...
Kruk wyjął z jej ręki szkicownik i ołówki, i starannie zapakował.
- Chodź - powiedział, zarzucając plecak na ramię. - Chcę ci coś pokazać.
Poszła za nim bez oporu. Zawrócił do lasu, w którym nie było ani ścieżki, ani śladu
zostawionego przez człowieka. Po krótkiej chwili zniknęły nawet odgłosy i zapach morza.
Jedynie odległy krzyk kruka mącił panującą ciszę.
- Idź za mną - uprzedził. - Musimy przejść obok małego bagna.
Wkrótce las przed nimi gwałtownie się przerzedził, odsłaniając polanę, gdzie
karłowate drzewa z trudem utrzymywały się w zbyt wilgotnej ziemi. Ziemia wydawała się
być twarda, ale odciski stóp Kruka lśniły wyciśniętą z podłoża wodą. Woda stała w
niewielkich kałużach, zabarwiona na kolor herbaty przez taninę ściekającą z drzew. Woda
ciurkała w małych strużkach i strumykach, które w końcu łączyły się w absolutnie czysty
potok.
Mała chatka stała tuż za bagnem. Miała ściany ze starego cedru i dach pokryty
cedrowym gontem. Mech wyrastał z każdej szczeliny i przylegał do ścian. A jednak chata
była raczej nowa. Okna błyszczały na tle ciemnego lasu, a drzwi miały metalowe zawiasy.
- Jak ją znalazłeś? - spytała cicho Janna, stając obok Kruka.
- Zbudowałem ją własnoręcznie.
Odwróciła się, by na niego spojrzeć. Oczy miał czarne i, podobnie jak woda w potoku,
krystalicznie czyste. Spoglądał na małą chatkę, lecz widział coś jeszcze, coś ze swej
przeszłości, coś, co go prześladowało.
- Chodź - rzekł cicho, biorąc Jannę za rękę. Podała mu dłoń i pozwoliła wprowadzić
się do chaty. Drzwi nie miały zamka ani rygla, niczego, co mogłoby powstrzymać intruzów.
W raju nie ma intruzów, tylko jeden mężczyzna, jedna kobieta i kraina, która nie zna upływu
czasu.
Kruk otworzył drzwi, wziął Jannę na ręce i przeniósł przez próg domu, który
zbudował wiele lat temu. Drzwi zostawił otwarte, wpuszczając aromat cedru i nieziemskie
lśnienie sączącego się przez mgłę światła. W izbie prawie nie było mebli: stół, krzesło oraz
półki z muszlami i szklanymi pływakami. Ogień płonął na kominku zbudowanym z
wygładzonych przez wodę kamieni. Tuż obok złożone koce tworzyły posłanie.
- Sprowadziłbym cię tu wcześniej - powiedział Kruk, całując włosy Janny - ale jest
tylko jeden pokój, jedno miejsce do spania, a ja starałem się, jak mogłem, żeby trzymać ręce z
dala od ciebie. - Uśmiechnął się ze smutkiem. - Zawiodłem cię, prawda?
- Cieszę się z tego - zapewniła Janna, przyciskając wargi do jego szyi. - Uwielbiam,
kiedy mnie dotykasz.
Kruk wziął ją w ramiona, przytulił i pocałował.
Jęknęła cicho.
Niechętnie odsunął od siebie dziewczynę i odwrócił głowę.
- Dość tego - powiedział niemal szorstko.
- Dlaczego? - wymruczała.
- Bo obiecałem sobie, że najpierw cię nakarmię.
- Świetny pomysł - stwierdziła, zdjęła tenisówki i kilkoma ruchami pozbyła się spodni.
- Wiedziałam, że tego nie zauważysz. Pominąłeś kilka rozdziałów. - Nie rozumiem. -
Uśmiech mówił wyraźnie, że zachwycają go wypukłości ciała Janny.
Zapragnęła go dotknąć. Drżącymi palcami rozpięła mu koszulę i odkryła owłosioną
pierś.
- Jakie rozdziały? - nie ustępował, choć serce biło mu szybciej z każdym dotknięciem
jej palców.
- Z książek, które czytałam.
- Chcesz powiedzieć, że ostatniej nocy opuściłem kilka akapitów, które cię
zaintrygowały? - Oddychał chrapliwie, poddając się pieszczotom. Jęknął, gdy dotknęła ustami
jego piersi. - Przegapiłem coś? - zapytał drżącym głosem.
- Tylko te rozdziały, które mówiły o dawaniu rozkoszy mężczyźnie. To zrozumiałe
przeoczenie - dodała. - W końcu - zauważyła rozsądnie - nie jestem mężczyzną.
Kruk przesunął dłonią po jej nagim, gładkim biodrze.
- Masz rację - powiedział. - Absolutnie nie jesteś mężczyzną - stwierdził, pieszcząc ją
delikatnymi ruchami dłoni. - I dzięki za to Bogu.
Sięgnęła do paska jego dżinsów. - Janno...
Kruk wstrzymał oddech i odruchowo cofnął biodra. Pochwycił jej dłonie.
- Nie chcesz, żebym cię dotykała? - spytała, całując jego piersi.
Wydał z siebie rozdzierający dźwięk, który mógł być równie dobrze śmiechem, jak
przekleństwem.
- Oddałbym życie za twoje dotknięcie. Ale jeżeli zdejmiesz mi dżinsy... - urwał, gdy
palce Janny zaczęły pieścić go poprzez gruby materiał. ~ Nie rozbieraj mnie - wykrztusił,
przesuwając wargi po jej czole, policzku i ustach. - Są inne sposoby, by się kochać.
- Jak sobie życzysz - wymruczała, wsuwając palce za pasek spodni. - Janno...
- Czy nie przeszkadza ci, że...
- Patrzysz na mnie jak kot na śmietankę? - podpowiedział Kruk.
- Tak na ciebie patrzę? - szepnęła.
- Tak - odparł chrapliwym głosem.
Wsunął dłoń w gęste włosy Janny, odciągnął głowę, aż jej ciało wygięło się w łuk.
Drugą ręką zaczął rozpinać jej koszulę.
- Zniszczysz mi wszystkie ubrania - mruknął. Szarpnął, koszula rozsunęła się, a guziki
potoczyły się po podłodze.
- Zbliż się - powiedział chrapliwym głosem. - Bliżej, mały wojowniku. O Boże.
Bliżej!
Oblał ją żar. Odczuwała rozkosz dziką i tak głęboką, że każda fala ekstazy wstrząsała
nią aż do duszy.
Zamknęła oczy i poddała się temu, co z nią robił, szepcząc mu do ucha miłosne
wyznania zbyt cicho, by usłyszał. Ale on słyszał. Wymówił jej imię w myślach,
przepraszając, że zatrzymał ją w tym pierwotnym raju, obiecując uwolnić za dzień, zwrócić
normalnemu życiu. Jeszcze tylko jeden dzień, jeden z tysięcy, jakie ma przed sobą.
Myślę. że pokochałam cię od chwili, gdy wyciągnąłeś mnie z morza.
Kruk musnął wargami włosy Janny i z goryczą zapragnął, by wdzięczność była inną
nazwą miłości.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Janna obserwowała, jak z każdą chwilą łódź zbliża się do portu w Masset.
Bezskutecznie pragnęła, by nagle zgasły silniki „Czarnej Gwiazdy” albo by sztorm trwał kilka
dni dłużej, kilka tygodni dłużej, zawsze. Ale to były tylko marzenia. Rzeczywistością był
Kruk, prowadzący łódź do kei, by nabrać paliwa. Rzeczywistością był fakt, że kiedy zeszła z
łodzi, Kruk nawet nie wspomniał, że chciałby ją znowu zobaczyć. Rzeczywistością była
drętwota ogarniająca duszę Janny.
Kruk rzucił okiem na Jannę i zaraz szybko odwrócił głowę. Im bardziej zbliżali się do
Masset, tym bardziej się od niego oddalała. To go nie zaskoczyło. Niespodzianką był jedynie
rozdzierający ból, który odczuwał z tego powodu. Nigdy jeszcze nie doznawał czegoś
takiego. Chciał podejść do Janny, przytulić ją do siebie i raz jeszcze usłyszeć słowa miłości.
To pragnienie niemal go przytłaczało.
Mocno zacisnął palce na kole sterowym, potem je rozprostował. Wystarczyło, że wziął
Jannę w chwili, gdy oddałaby się każdemu mężczyźnie. Gdyby teraz jeszcze przedłużył jej
kosztem własną rozkosz, przy goleniu nie potrafiłby spojrzeć sobie w oczy.
- Do pełna, Kruku? - zawołał chudy chłopak przy dystrybutorze.
Nie patrząc na chłopca, Kruk skinął głową. Ponieważ Janna zbyt cierpiała, obserwując
Kruka, spojrzała na chłopca, na jego czarne włosy, ciemnobrązowe oczy i szczupłe ciało,
świadczące o dobrej kondycji fizycznej. Zauważyła, z jaką pewnością przycumował łódź i
zastanowiła się, czy Kruk jako nastolatek był do niego podobny. Świadomość, że nigdy się
tego nie dowie, wywołała kolejne uczucie bólu.
- Widziałeś już wujka? - zapytał chłopak.
~ Nie - odparł Kruk i wskoczył zwinnie na keję.
Ludzie w pobliżu pozdrawiali go głośno. Skinął głową w odpowiedzi i spojrzał na
chłopca. - Jestem mu potrzebny? Czy ten agent z galerii znów spóźnia się z płatnością?
Głos Kruka był niezwykle głęboki, niesamowicie wibrujący. Po raz pierwszy od kilku
dni Janna ponownie zdała sobie sprawę z rozmiarów Kruka. Przewyższał dosłownie o głowę
wszystkich ludzi wokół. Jednak dla niej to tamci wyglądali dziwnie, nierealnie. Kruk stał się
wzorem, do którego porównywała pozostałych.
- Nie - mruknął chłopak, ciągnąc wąż paliwowy. Odkąd mu powiedziałeś, że jest
mnóstwo galerii, które wezmą rzeźby wuja, zapłacą w terminie i jeszcze pocałują go w
indiański tyłek, to agent mówi tylko „tak, pszepana” i „nie, pszepana”.
Janna zrozumiała, że choć dla niej zawsze był czuły, nawet w chwilach największego
pożądania, miał w sobie wiele siły i zapalczywości. I wykorzystywał to, by chronić tych,
których kochał.
- Miło to słyszeć - rzekł z satysfakcją Kruk. - Więc w czym kłopot?
- Wujek powiedział, że się zakochał i że to wszystko przez ciebie. - Mocne białe zęby
błysnęły w uśmiechu, kontrastując z opaloną twarzą chłopca.
- Ach - burknął Kruk. - A co takiego zrobiłem?
Chłopak skinął w stronę lądu.
- Zostawiłeś ją pod opieką wuja, żeby czekała, aż wrócisz z Zatoki Totemu.
Kruk odwrócił się i spojrzał w stronę lądu. I nagle jego twarz przeobraziła się
zupełnie. Zniknęła cała posępność, błysnął szeroki uśmiech. Kruk wyciągnął ramiona.
Szczupła blondynka biegła po kei, żeby go przywitać. Roześmiała się dźwięcznie, rzucając
mu się w ramiona z pewnością kobiety, która wie, że zostanie złapana i przytrzymana.
Wielkie ramiona Kruka zamknęły się i uniosły ją do góry, a kobieta znów roześmiała się
radośnie.
Janna miała wrażenie, że świat wiruje dookoła niej.
Zachwiała się i oparła o ścianę kajuty. Z trudem potrafiła utrzymać się na nogach.
Dopiero po chwili pomyślała, że musiała chyba stracić rozum, wierząc, że Kruk może się w
niej kiedykolwiek zakochać.
Tak, jest zakochany, powiedziała do siebie. Ale nie we mnie. Byłam tylko
przypadkową Ewą w dzikim raju Kruka.
Janna odwróciła wzrok od smukłej, eleganckiej kobiety, którą Kruk właśnie postawił
na kei. Zwróciła uwagę na skórzane włoskie sandałki, które tamta miała na nogach. Ponuro
spojrzała na własne stopy. Tkwiły na nich tenisówki, spękane od ciągłego brodzenia w słonej
wodzie i suszenia nad palnikiem. To nieprzyjemne dla niej porównanie nie kończyło się na
butach. Zamiast obcisłego zielonego swetra miała na sobie za dużą męską koszulę, której
rękawy wciąż opadały jej aż do palców. Zamiast gładkich, pachnących dłoni widziała swoje,
spierzchnięte od morskiej wody, pokryte zadrapaniami.
Nic dziwnego, że Kruk chciał spędzić z nią tylko kilka dni. Cud boski, że w ogóle jej
pragnął. Musiał od kilku miesięcy siedzieć samotnie w tej zatoce, skoro w ogóle zechciał na
nią spojrzeć, a tym bardziej kochać się z nią, jakby była ostatnią kobietą na ziemi... lub
pierwszą.
Skończyłoś użalanie się nad sobą? spytała ironicznie, zwracając się do swego
zamglonego odbicia w oknie kajuty.
Nie, dopiero zaczęłam. Spytaj za parę lat. Może wtedy skończę.
Nie mogę się doczekać. Przestań jęczeć i podciągnij skarpetki.
Nie mam skarpetek. Podciągnij je mimo to.
Janna zamknęła oczy, oparła czoło o zimne szkło i przypomniała sobie te wszystkie
chwile, gdy podciągała skarpetki i, mimo cierpienia, dawała sobie radę z wszystkimi
problemami. Nie miała prawa narzekać na to, że Kruk kochał kobietę, której nie mógł zdobyć.
I nie kochał Janny, która jego kochała. Kruk jej nie kochał, ale ofiarował jej siebie na te kilka
dni. Zrozumiała, co to znaczy, gdy oczy mężczyzny spoglądającego na nią rozpalają się
pożądaniem. Wiedziała, jak wydobyć płomienne, pierwotne reakcje z potężnego ciała Kruka,
jak dać mu rozkosz i uzyskać ją w zamian.
Powinna teraz mu podziękować, zamiast powstrzymywać płacz. Nikt nie obiecywał jej
szczęścia przez całe życie. Nikt jej niczego nie obiecywał. Mogłaby umrzeć i nigdy nie
poznać Kruka.
Mało brakowało, a tak właśnie by było. - Dobrze się czujesz?
Otworzyła oczy. Głos był głęboki. Łódź zakołysała się pod ciężarem mężczyzny,
który wszedł na pokład. Był wysoki, choć nie tak jak Kruk, i silny. Jednak włosy miał równie
czarne i był najprzystojniejszym człowiekiem, jakiego Janna w życiu widziała.
- Sokół - powiedziała, przypominając sobie, jak Kruk opisywał mężczyznę, którego
kochała Angel.
Czarne brwi wygięły się w niemym pytaniu, nadając· twarzy Sokoła niemal szatański·
wygląd. Oczy miał niczym drapieżny ptak, od którego wziął przezwisko. - Spotkaliśmy się
kiedyś?
- Tylko w myślach Kruka.
- Kruka? Ach, Carlsona. - Sokół wygiął lekko wargi i obserwował Jannę, owiniętą w
wyraźnie nie swoją koszulę. - Można zaufać Carlsonowi, że gdy tylko popłynie na ryby,
wróci z oszałamiającą syreną.
Janna wygięła usta w podkówkę. Czuła się bardziej oszołomiona niż oszałamiająca.
- Jesteś pewna, że nic ci nie jest? - spytał łagodnie Sokół.
- Jasne. Tylko podciągam skarpetki.
- Nie masz skarpet.
- Właśnie. Dopiero wtedy to jest sztuka.
Sokół uśmiechnął się nagle.
Janna zmarszczyła brwi. Jeszcze nigdy nie widziała uśmiechu tak nieoczekiwanego,
jak płomień pod pokrywą lodowca.
- O Boże - powiedziała, kręcąc głową. - Założę się, że kiedy idziecie z Krukiem ulicą,
słyszycie, jak damskie serca pękają niczym upuszczone gliniane dzbanki.
Sokół milczał przez chwilę zaskoczony, a potem jego uśmiech przekształcił się w
ciepły, męski śmiech.
Kruk obejrzał się, słysząc ten głos.
- Widzę, że poznałeś Jannę! - zawołał wesoło. - Ma najwspanialsze...
- Poczucie humoru - przerwała znużonym tonem.
- Za to i dwie ćwierćdolarówki można dostać kubek kawy.
Kruk zmrużył oczy, słysząc w jej głosie niechęć. Przypomniał sobie tę noc, kiedy
uciekła od jego gruboskórnego towarzystwa i zamknęła się na dziobie ze szkicownikiem.
- Potrzebujesz czegoś z łodzi? - spytał Sokół, z ledwie skrywaną ciekawością
przenosząc spojrzenie od Janny do Kruka.
Odetchnęła głęboko, pochwyciła brzegi nie istniejących skarpetek i podciągnęła je.
- Nic - stwierdziła z wymuszonym uśmiechem.
- To jedna z zalet bycia rozbitkiem: nie ma się żadnego bagażu. Właściwie niczego,
nawet własnego ubrania.
Sokół pytająco uniósł brwi, ale milczał. Janna patrzyła z zazdrością, jak jednym
zwinnym skokiem ląduje na kei. Szczelina wody między burtą a nabrzeżem wydawała się jej
niezwykle szeroka. Była pewna, że pokonując tę odległość, wpadnie do wody, jeszcze
mocniej uświadamiając Krukowi, jak bardzo różni się od tej zawsze doskonałej, eleganckiej
Angel.
- Pomogę ci.
Janna zaskoczona spojrzała w pełne współczucia oczy Sokoła. Wyciągnęła ręce i
została przeniesiona na keję tak zręcznie, jakby nic nie ważyła.
- Dzięki - powiedziała. - Przy moim szczęściu wpadłabym do zatoki. - Przeniosła
wzrok z twarzy Sokoła tam, gdzie Kruk i Angel stali ramię w ramię.
I nagle poczuła, że wolałaby znaleźć się w wodach zatoki niż na tym wybrzeżu.
Pora na czarujący uśmiech i pożegnanie się z człowiekiem, którego kochała.
- Nieprzyjemna podróż? - zapytał Sokół, podążając wzrokiem za jej spojrzeniem.
- Można tak to określić. Straciłam sprzęt, szkicownik, łódź i …
- Serce - dokończył Sokół zbyt cicho, by usłyszał go ktokolwiek prócz Janny.
Zacisnęła wargi. Te bystre oczy widziały zbyt wiele.
- Przereklamowany organ. - Wzruszyła ramionami. - Ciało bez niego całkiem nieźle
funkcjonuje. Sokół zaczął coś mówić, lecz Janna przerwała mu z nadmiernie wesołym
uśmiechem.
- Jestem pewna, że macie sobie wiele do powiedzenia - oświadczyła stanowczo. -
Powiedz Krukowi że zostawię jego koszulę u tego chłopca od benzyny.
- Czemu sama mi tego nie powiesz? - spytał Kruk, podchodząc akurat w tej chwili.
Dostrzegł badawcze spojrzenie Angel i uświadomił sobie, że niezbyt dobrze ukrywa
gniew. Nie spodziewał się jednak, ze zobaczy nagle Jannę w ramionach Sokoła, ujrzy, jak
wpatruje się w twarz mężczyzny, jakby lada chwila spodziewała się drugiego wschodu
słońca.
- Nie przypuszczał, że Janna zechce zniknąć z jego życia bez słowa. Wiedział, że
wdzięczność to ulotne uczucie, jednak rozgniewała go myśl, że mogłaby wyrzucić z pamięci
te ostatnie kilka dni, jakby się nigdy nie zdarzyły. Zanim uświadomił sobie, co się dzieje, obe-
jmował już Jannę dokładnie w taki sposób, w jaki obiecał sobie, że więcej nie zrobi.
- Możesz oddać mi tę koszulę jutro, kiedy po ciebie przyjadę - powiedział, a ton jego
głosu świadczył wyraźnie, ze me chce nawet słyszeć o odmowie.
- Przyjedziesz? - powtórzyła niepewnie Janna a serce jej zadrżało. Próbowała stłumić
nadzieję, że :Kruk niechętnie się z nią rozstaje.
- Na piknik na północnej plaży. Jeśli będzie jasny dzień. Bardzo jasny. Inaczej każda
plaża będzie dobra - dodał.
- Jasne - powtórzyła, choć niczego nie rozumiała.
- Zgadza się. Tylko wtedy możesz naprawdę zobaczyć.
Janna westchnęła głęboko.
- Pomóż mi. Nie rozumiem.
Uśmiech zmienił surowe rysy Kruka. Objął ją za szyję i pociągnął lekko, wyrywając
przy okazji z uścisku Sokoła.
- Miło, że pamiętałaś, do czego się nadaję - mruknął.
- Do pomocy?
- Między innymi.
- Och, dalej nie rozumiem - szepnęła Janna, czując, że umysł, podobnie jak całe ciało,
rozpływa się pod dotykiem ciepłej dłoni Kruka. - Przez ciebie nie mogę zdobyć się na
szlachetność - dodała bez namysłu i skrzywiła się. To, że najpierw mówi, a potem myśli, stało
się w obecności Kruka regułą.
- Szlachetność? - zapytał.
- Ja... myślałam, że chcesz uczcić wasze spotkanie bez... obcych.
Kruk mruknął coś cicho pod nosem.
- Jeśli cokolwiek mnie irytuje, to taka szlachetność - dodał, nie zważając na fakt, że to
oświadczenie nie przemawia na jego korzyść.
Szlachetność wymagała, by zrezygnował z Janny natychmiast. I nagle zrozumiał, że
nie może być o tym mowy. Zanim wróci do Seattle, Janna spędzi jeszcze kilka dni na
Wyspach Królowej Charlotty. Nie było żadnego powodu, by tych dni nie mogli spędzić
razem. Istniało wiele powodów, dla których nie powinni tego robić, ale żadnego, by uczynić
tego nie mogli.
- Chyba nie jesteś tak spóźniona z. pracą, by nie poświęcić kilku dni na wycieczkę w
moim towarzystwie?
Janna na chwilę zamknęła oczy. Nie mogła znieść spojrzenia Kruka, które przenikało
ją, widząc zbyt wiele. Ale ona też widziała za dużo. Cokolwiek Kruk odczuwał do Angel, z
pewnością nie pożądali się nawzajem. A przecież Janna wiedziała, że Kruk zdolny jest do
zmysłowości i żywiołowej namiętności. Kruk nie kochał Janny, ale jej pragnął.
A ona pragnęła go w ten sam sposób. I kochała go za bardzo, by odmówić mu
czegokolwiek.
Nie zauważyła dwojga obserwujących ją ludzi:
Sokoła ze współczuciem i Angel z coraz większym zdziwieniem i zachwytem. Janna
widziała tylko Kruka, człowieka, na którego czekała przez całe życie.
Człowieka, którego straciła.
Jednak jeszcze nie całkiem. Mogła spędzić z nim kilka dni w tym raju.
- Nie muszę już więcej rysować. Wszystko, co potrzebne, znalazłam w Zatoce Totemu
- usłyszała własne słowa, nazbyt wieloznaczne. - Do mojej pracy.:.... dodała szybko,
odwracając wzrok od Kruka. - Dzięki Angel.
- Dałem jej twój szkicownik - wyjaśnił Kruk, nie spuszczając wzroku z Janny.
Angel zamrugała pięknymi oczami, zwróciła się do Kruka i oświadczyła:
- Znowu geny szamana Tlingitów robią ci wodę z mózgu.
- Tlingitów? - zdziwiła się Janna, patrząc uważnie na Kruka. - Myślałam, że
pochodzisz z Haida.
- To prawda. Ale jednym z moich dziadków był szaman Tlingitów. Angel twierdzi, że
odziedziczyłem po nim szczęście w połowach i odrobinę okrucieństwa.
- Carlson! - zawołała oburzona Angel. - Doskonale wiesz, że nie to miałam na myśli!
Janna spojrzała na krzywy uśmiech Kruka. - Nie jesteś okrutny - powiedziała.
- Ależ jestem - zapewnił cicho.
- Pamiętasz, Angel? Czasami delikatność nie pomaga.
- Czasami trzeba być okrutnym, by komuś pomóc - powiedziała Angel, kładąc dłoń na
przedramieniu Kruka. - To, że byłam zbyt egoistyczna, by dostrzec twoją dobroć, nie zmienia
faktu, że mi pomogłeś.
Kruk zawahał się, uniósł dłoń Angel, ucałował ją i znów położył na swoim ramieniu.
- Cieszę się, że tak to odczuwasz, anielskooka. Angel westchnęła głęboko, a potem
uśmiechnęła się do Janny.
- Pewnie ci się wydaje, że wszyscy powariowaliśmy.
- Nie - odparła cicho Janna. - Myślę, że Kruk znakomicie potrafi ratować życie. Umie
pomagać nawet wtedy, kiedy musi przy tym zadać ból. Umie być mężczyzną. Bardziej niż
ktokolwiek, kogo znałam.
Splotła palce w nadziei, że nikt nie dostrzegł ich drżenia. Zaczęły drżeć, gdy
zobaczyła, jak Kruk delikatnie całuje dłoń Angel.
- Ocalił też moje życie - mówiła dalej desperacko spokojnym tonem. - I nie pozwolił
nawet sobie podziękować.
- Wdzięczność jest jak mleko - wtrącił szorstko Kruk. - Dobre, póki świeże, a po kilku
dniach kwaśnieje. - Spojrzał na chłopca, który obsługiwał paliwową pompę. - Skończyłeś?
- Prawie.
- Dobra - burknął. - Gdzie mieszkasz? - zwrócił się do Janny.
- W małym domku na plaży. Tuż przy parku.
Zmarszczył czoło.
- To ta rudera ze stopami niedźwiedzia wiszącymi na skrzynce pocztowej?
- Więc to stopy niedźwiedzia? Tak mi się wydawało, ale bałam się spytać. - Zadrżała,
pamiętając, jak bardzo się przestraszyła, gdy pierwszy raz, o zmroku, zobaczyła skrzynkę. -
Kiedy ją ujrzałam, myślałam, że to bose stopy ludzkie. Trudno było zgadnąć, że należały do
niedźwiedzia. Pazury są obcięte, a ukształtowanie kości stopy wyglądało dokładnie tak, jak
zapamiętałam z zajęć anatomii. O mało nie zemdlałam.
Kruk uśmiechnął się niechętnie.
- Nie byłabyś pierwsza. Traperzy parę lat temu mieli marny sezon. Ktoś zastrzelił
kilka niedźwiedzi, ściągnął skórę i pazury, a ścierwo rzucił do morza. Turyści, którzy znaleźli
na plaży oplątane liną stopy, odnieśli takie samo wrażenie jak ty. Zresztą traperzy też, dopóki
nie domyślili się, co zaszło. - Spoważniał. - Nadine ma dość szczególne poczucie humoru.
Naprawiła tę szopę, którą ci wynajęła?
- Dach przecieka tylko w czasie deszczu. - Janna wzruszyła ramionami.
- To tak jak łódź - odparł Kruk. - Przecieka tylko wtedy, gdy pływa po wodzie. Teraz
zupełnie nie przecieka.
Zmrużone oczy Kruka powiedziały Jannie, że nie pochwala wyboru kwatery na lato.
Trudno, nic nie mogła na to poradzić. Cena nie była wysoka i gospodyni wynajęła jej również
łódź z silnikiem. Niestety, łódź leżała teraz na dnie Zatoki Totemu.
- Nie wiesz, gdzie można kupić używaną łódź? - spytała Janna i dodała pospiesznie: -
Ale tanio.
- Zajmę się tym - zapewnił Kruk. - Stara Nadine nabrała swojego ostatniego turystę.
- Daj spokój. Mogę...
- Może zagramy w orła i reszkę? - przerwał jej gładko.
Janna chciała coś powiedzieć, ale wystarczyło jedno spojrzenie na twarz Kruka, by
uznała, że chwila nie jest odpowiednia. Zauważyła, że ile razy wspomina o łodzi Nadine,
Kruk traci poczucie humoru. Domyślała się, dlaczego. Zdawał sobie sprawę, że gdyby spał
mocniej lub trochę się spóźnił z pomocą, albo w ogóle nie zatrzymał się w zatoce, Janna by
utonęła.
Ta sama myśl niejednokrotnie przychodziła do głowy Jannie, zwykle w nocy. Budziła
się wtedy z mocno bijącym sercem. W takich chwilach czuła się lepiej, mając obok siebie
Kruka. Mogła się do niego przytulić, a on obejmował ją mocno. Wtedy potrafiła zasnąć,
wiedząc, że jest bezpieczna.
- Nie, nie będę grać w orła i reszkę. - Janna uśmiechnęła się lekko. - Używasz
fałszywych monet.
Kruk odpowiedział uśmiechem, wspominając zarówno zdumione spojrzenie Janny, jak
i delikatne wypukłości jej pośladków.
- Pozostaje tylko ustalić, co z kolacją. - Spojrzał na Sokoła. - Mieszkacie u wuja ?
- Nawet nie chce słyszeć o przeprowadzce.
- Nie dziwię się. Lubi piękne kobiety. Lepiej pilnuj Angel. Wuj to niezły podrywacz.
Sokół uśmiechnął się lekko.
- I diabelnie przystojny. Teraz już wiem, skąd masz tę swoją buźkę.
Angel wybuchnęła śmiechem.
- Powinieneś się wstydzić. Wuj jest tak piękny jak błotna małża i wiesz o tym. Kruk
jest zupełnie inny.
- Za niski jak na mój gust - odparł spokojnie Sokół.
Kruk zachichotał, a potem uścisnął mocno Sokoła w taki sposób, jak mężczyźni
obejmują braci.
- Stęskniłem się za tobą. Cieszę się, że mogłeś się wyrwać na parę dni.
- Ja też. Nieczęsto widujemy cię w Vancouver.
- Byłem... niespokojny.
. - Tak. - powiedział cicho Sokół. - Też byłem kiedyś niespokojny. Kiedyś. - Spojrzał
na Angel. - Ale już nie jestem.
Angel odpowiedziała mu uśmiechem.
Jeśli Janna miałaby jeszcze jakieś wątpliwości co do pozycji, jaką zajmował Kruk w
życiu Angel, to teraz zniknęły one bez śladu. Uśmiech Angel świadczył, że ta kobieta bardzo
kocha swojego męża. To samo odnosiło się do Sokoła. Jedno pieszczotliwe dotknięcie jej
policzka świadczyło, że Angel jest dla niego blaskiem rozświetlającym każdą ciemność.
Janna spojrzała na Kruka i dostrzegła łagodny uśmiech, gdy czuł niemal dotykalnie
fluidy miłości, płynące pomiędzy parą jego przyjaciół. I nagle ogarnął ją smutek, jakieś
dziwne, przytłaczające współczucie dla Kruka: Angel i Sokół byli połówkami przepięknej,
silnej całości. Kruk nie tylko się z tym pogodził, ale cieszył się tym, kochając ich oboje.
Nie jestem tak wielkoduszna, uświadomiła sobie Janna. Nie zazdrościła Sokołowi i
Angel uczucia, które ich łączyło. Ale nic nie mogła poradzić, że pragnęła takiej miłości dla
siebie. Pragnęła jej mocno do bólu i czuła się nieszczęśliwa, wiedząc, że nigdy jej nie zazna.
- Janno? Co się stało? - szepnął Kruk.
Uświadomiła sobie, że opiera się o twardą, ciepłą pierś Kruka.
- Nic nowego - odparła, uśmiechając się do niego najmilej jak potrafiła. Pewnie
niezbyt dobrze jej to wyszło, Kruk bowiem zmrużył oczy i przyjrzał się jej z uwagą. - Chyba
trudno mi będzie się do tego wszystkiego przystosować - powiedziała, zataczając ręką
półkole. - Mam na myśli życie w cywilizowanym świecie i w ogóle. Przyzwyczaiłam się do...
raju.
Oczy Kruka rozbłysły. Mocniej przytulił dziewczynę.
- Przecież możesz tam wrócić - szepnął. Westchnął głęboko, słysząc własne słowa.
Robił to, z czym postanowił skończyć. Naciskał na nią, wykorzystywał to, że ma wobec niego
dług wdzięczności. - Spędzisz ze mną kilka dni, prawda? Jeśli chcesz?
- Chcę - szepnęła Janna, poddając się potrzebie serca. Objęła Kruka. - Bardzo chcę.
Uniósł ją w górę. Kiedy w końcu postawił Jannę na ziemi, dostrzegł rozbawioną twarz
Angel.
- Załatwione. Spotkamy się na kolacji u Janny o piątej. Ja przyniosę jedzenie, Angel je
przyrządzi, a Sokół pozmywa naczynia.
- Dla mnie już nic nie zostało - zauważyła Janna.
- Ty - rzekł Kruk, dotykając palcem czubka jej nosa - zostajesz skazana na długą,
gorącą kąpiel. A potem usiądziesz mi na kolanach i będziesz opowiadać szeptem o życiu i
pragnieniach płomiennookich Dżabbersmoków.
- Chyba jesteś jeszcze za młoda, żeby słuchać takich rzeczy - oświadczył Sokół,
zasłaniając Angel uszy..
- Zdaje ci się - odparła, drobnymi dłońmi chwyciła go za szyję i przyciągnęła do
siebie. Szepnęła coś, a on uniósł brwi i roześmiał się głośno.
- W chodzę w to - oznajmił i uśmiechnął się do żony.
Janna właśnie skończyła pierwszą część swojego „wyroku”, kiedy usłyszała pukanie
do drzwi.
- To ty, Kruku? - zawołała, sięgając po ręcznik.
- We własnej osobie - odparł, wchodząc i zatrzaskując za sobą drzwi. - A ty? W czym
jesteś?
- W tym samym. Przyszedłeś za wcześnie, czy ja się spóźniłam? - zapytała,
wyglądając zza drzwi łazienki.
Uśmiechnął się i otworzył szeroko drzwi.
- Moim zdaniem, przyszedłem w samą porę.
Janna wstrzymała oddech, widząc w jego oczach podziw dla swego ciała.
- O Boże - powiedział chrapliwie. - Jesteś zbyt piękna, by być prawdziwa.
Dreszcz, który wstrząsnął Janną, wywołany był czymś jeszcze prócz chłodnego
powietrza, które wtargnęło do zaparowanej łazienki.
- Kruku - zaczęła cicho, ale nie potrafiła powiedzieć nic więcej.
- Jeszcze raz - mruknął.
- Co ?
- Powtórz moje imię.
Głos Kruka był tak głęboki, że z trudem rozróżniała słowa. Pochylił się i wolnymi,
zmysłowymi ruchami języka sprawdzał, jak smakuje jej zaróżowiona skóra. - Kruku -
powiedziała.
Chciała dodać coś jeszcze, ale gorącymi wargami dotknął jej piersi. Opadające na
jasną skórę włosy przypominały czarną satynę.
- Kruku - szepnęła i drżąc, wsunęła palce w te czarne kosmyki.
Ukląkł przed nią.
- Tak - wymruczał cicho w sam środek jej brzucha. - Dokładnie tak. Tak to mów. Tak,
jakby było to jedyne słowo w jedynym zrozumiałym dla nas języku.
Janna czuła palący dotyk dłoni Kruka, gdy gładził jej ciało od stóp aż do
zaokrąglonych bioder. Uczył się jej na pamięć, kreśląc językiem zmysłowe linie na skórze.
Świat wirował jej przed oczami niczym diamentowa migotliwa mgła.
- Kruku - szepnęła niepewnie, czując rozbrajające ciepło jego dotyku.
- Tak - powiedział tryumfalnie. - Powtarzaj moje imię, kiedy cię kocham. Kiedy je
wymawiasz, pragnę cię do szaleństwa. Z tobą. Tutaj. Teraz. Na zawsze.
Janna przylgnęła do Kruka i powtarzała jego imię niczym miłosną litanię. Kiedy już
nie mogła utrzymać się na nogach, przeniósł ją w ramionach i położył delikatnie na pościeli.
Potem stanął po prostu obok i czarnymi oczami obserwował jej ciało, jakby nigdy wcześniej
nie widział kobiety.
- Kruku? - spytała drżącym głosem.
Nie odrywając od niej wzroku, zaczął się rozbierać.
- Teraz będę się z tobą kochał - powiedział. - Aż stanę się dla ciebie jedyną rzeczą na
świecie, a moje imię jedynym słowem, jakie pamiętasz. I będę patrzył, jak twoje oczy stają się
srebrzyste i płoniesz; leżąc pode mną. A potem scałuję każdą łzę z twojej twarzy i zacznę
wszystko od początku.
Usiłowała coś powiedzieć, lecz po pierwszej intymnej pieszczocie straciła władzę nad
ciałem. Próbowała odezwać się znowu, ale wydała z siebie tylko jęk rozkoszy, wywołując
tym jego uśmiech.
A potem w pokoju rozległ się głos Janny, powtarzający jego imię niczym chrapliwą
miłosną pieśń dla kruka.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Ostatniego dnia sierpnia Janna obudziła się, ocierając policzek o pierś Kruka.
Zamruczał coś z zadowoleniem, przytulił ją mocniej i zasnął znowu. Gładziła jego ciepłą
skórę, ale sama nie mogła zasnąć. W ogóle nie chciała spać tej ostatniej nocy po powrocie z
rejsu rzeką Yakoon. Nie chciała tracić ani jednej chwili z tych, być może ostatnich, godzin w
towarzystwie Kruka.
Dziś postanowiła mu powiedzieć, że go kocha.
Dziś miała nadzieję, że raczej przyjmie jej miłość niż delikatnie ją odepchnie. Dziś
zmusi go, by ją wysłuchał, albo będzie musiała odejść, gdyż wiedziała, że jeśli zostanie z
Krukiem dłużej, nie zdoła go już opuścić. Nie była nawet pewna, czy teraz potrafi wyjechać.
Musi jednak spróbować. Za bardzo kochała Kruka, by obciążać go swoim towarzystwem i
uczuciem, którego nie chciał.
Na pewno mnie kocha, choćby trochę, myślała Janna, tuląc policzek do ciepłej skóry
Kruka. Żaden mężczyzna, który nie czuje choćby odrobiny miłości, nie byłby tak łagodny, tak
delikatny, tak namiętny, tak zadowolony z tego tylko, że jest przy niej. Kruk nie ukrywał
przyjemności, jaką czerpał z jej towarzystwa. Chociaż Janna przypominała mu, że Angel z
Sokołem przybyli na Wyspy Królowej Charlotty, by zobaczyć się z Krukiem, a nie z obcą
kobietą, ignorował te słowa.
Z rzadka tylko ją opuszczał i nigdy nie znalazł się poza zasięgiem jej głosu. Zasypiała,
czując smak jego pocałunków na ustach, i budziła się, czując pod policzkiem uderzenia jego
serca.
Siadała na kolanach Kruka i szeptała mu do ucha „smasme” nonsensy, słyszała
poruszający ją do głębi śmiech. '. Widziała legendarną rzekę Tleli i rybaków wyciągających
lśniące łososie z wody koloru whisky, tak czystej jak oczy sokoła. Patrzyła, jak wiatr wiruje
nad rzeką i morzem, muskając powierzchnię wody. Słyszała, jak mewy krzyczą i piszczą tuż
przed sztormem, jak ptaki wykrzykują swe pragnienia prosto w twarz obojętnemu niebu. Stała
na brzegu rzeki Yakoon i widziała świerk, tkwiący niczym złoty płomień na tle zieleni lasu. N
a ziemi nie było drugiego takiego drzewa. Ani jednego. To było jedyne w swoim rodzaju
,rosnące w tym nieujarzmionym raju. Janna płakała, widząc Kruka i złocisty świerk razem w
ich potędze i zupełnym osamotnieniu.
I zawsze, czy to na morzu, czy w lesie, wyczuwała w ciszy powracające echo
żałosnego krzyku kruka.
Znała tylko jeden sposób, by przebić skorupę osamotnienia. Trzeba odpowiedzieć za
zew. A jednak za każdym razem, gdy próbowała powiedzieć Krukowi o swojej miłości,
dziwny lęk tłumił jej słowa i odbierał oddech. Wtedy potrafiła wymówić tylko imię
ukochanego.
Sama myśl o tym, że może już nigdy nie zaznać szczęścia w ramionach Kruka,
sprawiła, iż Janna zamknęła oczy, pogrążając się w cierpieniu. Oddychała wolno i głęboko,
by odepchnąć smutek, ponieważ obiecała sobie, że ten dzień będzie tak doskonały, jakim
tylko potrafi go uczynić. Żadnych łez, żadnych marzeń, żadnych błagań. Będzie tylko śmiech,
gorące pocałunki i długi spacer kończący ten krótki pobyt w raju.
A potem, pod koniec dnia, powie Krukowi, że go kocha. I pod koniec dnia dowie się,
czy on kocha ją także.
Pocałowała muskularną, gorącą pierś Kruka, musnęła kręcone włoski, łaskoczące ją
lekko w nos. Akurat w zasięgu języka odkryła ciemną brodawkę. Zakreśliła wokół niej krąg
językiem, rozkoszując się smakiem skóry Kruka. T o było cudowne; miała go tylko dla siebie,
budziła go powoli tak, jak on zawsze ją budził: w głębokiej, gorącej i jedwabnej sieci
zmysłowości.
Teraz Janna mogła cieszyć się widokiem śpiącego kochanka. Może nie będzie miała
już szansy, by obudzić Kruka powolnymi, gorącymi pieszczotami.
Odsunęła kołdrę i spojrzała na piękne męskie ciało.
Gładziła je czubkami palców, a ich dotyk uspokajał, zachęcał, by pozostało w
uśpieniu. Kruk poruszył się lekko, reagując nawet przez sen, i przysunął się bliżej do
ciepłych, pieszczących go dłoni. Nie przerywając pieszczoty Janna zastanawiała się, co teraz
mu się śni. Sięgnęła palcami dalej, poza pępek, w gąszcz czarnych włosów, i wyczuła, że
Kruk się budzi.
- Znowu pływasz na niebezpiecznych wodach - odezwał się głosem jednocześnie
rozbawionym i chrapliwym z podniecenia.
- Tak - odparła. - Wiem. Tym razem wiem. Uśmiechnął się, przypominając sobie
ranek, kiedy pierwszy raz zbudzili się razem w łóżku.
- Chcę cię pieścić - powiedziała miękko. - Czy będzie ci to przeszkadzać?
- A sądzisz, że to by mi przeszkadzało? - zapytał. Janna spojrzała mu w oczy.
- Nie - zgodziła się. - Nie sądzę. Ale są takie rodzaje pieszczot, które chciałam
wypróbować, zanim jeszcze cię poznałam. - Uśmiechnęła się lekko, myśląc o tej całej masie
książek, wyrzuconych po rozwodzie. - Są całe rozdziały, które chcę przestudiować. Z tobą.
Tylko z tobą. Czy się zgodzisz? Poczuła, jak Kruk nagle napręża mięśnie, kiedy zrozumiał, o
co Janna go prosi.
~ Cokolwiek zechcesz, mały wojowniku - powiedział pieszczotliwie. - Jakkolwiek
zechcesz.
- I jak długo tylko wytrzymasz - dokończyła z uśmiechem, wspominając to, co kiedyś
jej powiedział. - Cieszę się, że jesteś niezwykle silnym mężczyzną - szepnęła, pochylając się
nad nim. - Bardzo Się cieszę.
Długa, szeroka plaża ciągnęła się przed Krukiem i Janną jak nieskończona wstęga.
Wiatr rozpędził chmury i mgłę, rozkołysał ocean w ciemnoniebieską masę, gdzie białe
grzywacze. migotały i znikały, by pojawić się na szczycie kolejnej metalicznie niebieskiej
wyniosłości. Fale przyboju białymi rzędami sunęły w stronę brzegu, rytmicznym hukiem
akcentując skowyt wiatru. Nie było śladów na piasku, nie było ludzi... niczego, tylko morze,
wiatr i daleki krzyk mew.
- Mam wrażenie, że jesteśmy tu intruzami - powiedziała Janna, patrząc na ślady, które
zostawiali na piasku.
- Przypływ zmyje wszystko - odparł Kruk. - Będzie tak, jakbyśmy nigdy tu nie
przyszli. - Spojrzał na słońce. - Mamy jeszcze trochę czasu, Zanim dotrą tu Angel i Sokół.
Pomyszkujemy?.
Kruk dostrzegł zmysłowy, tajemniczy uśmiech na wargach Janny i nie wiedział, czy
raczej się roześmiać, czy zakląć z powodu żaru, który go ogarnął.
- Chodziło mi o myszkowanie po plaży - wyjaśnił. - Ale jestem otwarty na propozycje.
- I choć wiedział, że nie powinien, nie potrafił się powstrzymać. Schylił się i delikatnie
pocałował Jannę. - Właściwie... - dodał, rozpinając jej kurtkę i wsuwając dłoń pod sweter - ...
sam mam kilka sugestii.
Janna zaczęła pieścić jego czuprynę.
- Wiesz co - odparła - właściwie powinnam cię sprawdzić. Po tym, co zaszło dziś rano,
to może być tylko blef.
- Założymy się? - zapytał z uśmiechem. Wiedział, że powinien uwolnić Jannę z tej
sieci zmysłowości. a jednak nadal pieścił ją, przyciskając do siebie coraz mocniej.
Janna oddychała z trudem. Kruk był tak podniecony, jakby nie spędzili całego poranka
na sprawdzaniu jego wytrzymałości.
- To paskudna sprawa - przyznał. - Dopóki cię nie spotkałem, nie miałem takich
problemów.
- Ani ja - oświadczyła, przytulając się całym ciałem i czując, że ją również ogarnia
zmysłowy żar.
- Więc które z nas ma się zachować rozsądnie? - zapytał.
- A co to znaczy: rozsądnie?
- To znaczy nie kochać się na publicznej plaży - odparł zwięźle.
- Ach - westchnęła Janna. - Niech to diabli.
- Tak. Niech to diabli. - Z niechęcią wysunął dłoń spod swetra Janny. - Dlaczego
zawsze cię okrywam, kiedy mam ochotę zjeść cię całą? - jęknął, obciągając sweter
dziewczyny.
- Okrywasz mnie? Od kiedy? - Roześmiała się lekko.
- Od kiedy pierwszy raz zobaczyłem te śliczne piersi wyłaniające się spod koca -
odparł.
Janna przypomniała sobie chwilę, gdy Kruk okrył kocem jej ramiona. Była wtedy
załamana. Myślała, że jako kobieta zupełnie nie robi na nim wrażenia.
- Pragnąłeś mnie wtedy? - szepnęła, nie mogąc w to uwierzyć.
- Pragnąłem cię od chwili, gdy zobaczyłem, jak walczysz ze sztormem - powiedział
stanowczo.
- Powinieneś wziąć mnie już wtedy. Byłam twoja od chwili, kiedy usłyszałam twój
głos, wołający do mnie poprzez szum fal, kiedy zrozumiałam, że nie jestem sama. Byłam
twoja, zanim jeszcze dowiedziałam się, kim jesteś - szepnęła. - I wciąż jestem twoja. Zawsze
będę. Kocham...
Poczuła żar i słodycz ust Kruka, kiedy ją całował, uciszając burzę szeptanych słów.
Odsunął się dopiero po długiej chwili. Splótł palce z jej palcami i poprowadził Jannę dalej
przez nie tknięte ludzką stopą piaski. Na moment Janna zamknęła oczy, szła na ślepo, starając
się stłumić ból i cierpienie, gdyż nie pozwolono jej mówić o miłości. Wiatr rozwiewał jej
włosy, zmieniał w miękką, cynamonową aureolę wokół twarzy.
Zwątpienie, które bladło za każdym razem, gdy Kruk się z nią kochał, teraz powróciło
ze zdwojoną siłą. Był uczciwym, dobrym i pełnym współczucia człowiekiem. Jeśli nie
kochał, przynajmniej nie chciał jej ranić. Nie chciał, by słyszała, jak echo jej cichych wyznań
miłosnych pozostaje bez odpowiedzi. Dlatego zawsze scałowywał słowa z jej warg.
Udowodnił, że była płomieniem dla jego ciała, ale jakoś nie potrafiła dotknąć duszy.
Namiętność, ale nie miłość.
Dlaczego jedna osoba nie może kochać za dwie?
Bezgłośny szloch Janny pozostał bez odpowiedzi. Tylko wiatr jęczał nad plażą.
Kruk próbował obserwować pusty ląd i szarpane wiatrem morze, ale nie potrafił na
dłużej niż kilka minut oderwać wzroku od Janny. Za każdym razem, gdy odwracała ku niemu
twarz, wyczuwał smutek w jej uśmiechu. To odwaga pociągała go w Jannie, zanim jeszcze
zobaczył jej urodę i poznał zmysłowość. Wyczuwał teraz tę odwagę i determinację w jej
uśmiechu. Pragnął ją objąć, ale wiedział, że w końcu to tylko pogorszy sprawę. Dziś musiał ją
wypuścić ze swych ramion i zwrócić dar bogom.
- Idziesz jak człowiek dążący ku przeznaczeniu - zauważyła Janna, ze wszystkich sił
starając się zapanować nad głosem.
- Tak?
- Tak.
Kruk uśmiechnął się.
- Chcę tylko dotrzeć na plażę, zanim prysną iluzje. Janna spojrzała na niego z ukosa,
wzrokiem, który mówił wyraźnie „znowu zaczynasz”.
- Kawałek dalej, gdzie plaża skręca na północ - wyjaśnił. - Tam tańczą, ale tylko w
jasne dni.
Nastąpiła krótka chwila milczenia. Wreszcie Janna oznajmiła tryumfalnie:
- Dżabbersmoki, tak? I to są smaszne dni, a nie jasne.
- Nie, to są różowe iluzje, tańczące między rajem a Alaską - odparł i zatrzymał się
nagle. - Widzisz?
Janna poczuła, jak ciepło ciała Kruka ogrzewa jej plecy, gdy przytulił ją do swej
muskularnej piersi. Wyciągnął rękę ponad jej ramieniem i wskazał północny horyzont.
- Tam - szepnął. - Widzisz, jak tańczą?
- Pewnie - zgodziła się. - Tuż obok różowych słoni, drepczących w urojonym świetle.
A dalej... - Wstrzymała oddech, czując, jak jeżą się jej włosy na głowie. Zmrużyła oczy,
wpatrując się w różową dal. - Kruku, tam coś jest...
- Tak - szepnął. - Czy nie są piękne? Wszystko, czego pragnie człowiek, migotliwe i
tańczące tuż poza zasięgiem.
Janna nie umiała odpowiedzieć. Niezwykłe, porywające iluzje zwijały się i zmieniały
jak bladoróżowy płomień, szeptały do niej bezgłośnie, przyzywały. Rozsądek podpowiadał
jej, że te delikatne rysunki to tylko złudzenie optyczne - jak miraże, które tak wielu
wędrowców na pustyni doprowadziły do szaleństwa i śmierci. Lecz ta bardziej pierwotna
część jej natury spoglądała na iluzje i widziała fragment własnej duszy, przyzywającej,
opowiadającej, że wszystko, o czym kiedykolwiek marzyła, czekało tuż poza zasięgiem ręki.
Wizje wyrysowane były płomieniami przezroczystego srebra i jaśniejącego różu, w
świecie jednocześnie nierealnym i rzeczywistym. Było tam morze, pusta zatoka i samotne
drzewo, jedyne na całej ziemi. Była tam pieśń kruka śpiewana w ciszy i odpowiedź kreślona
pięknem uśmiechu. Byli mężczyzna i kobieta, stworzeni dla tej promiennej chwili, która nie
znała czasu, stworzeni dla siebie nawzajem. Migotali, obejmowali się pomiędzy niebem a
morzem, czasem a bezczasowością, istnieniem a snem.
Kruk widział twarz Janny, zrozpaczoną i promienną, pełną smutku i rozkoszy. Chciał
zapytać, co widzi na niebie, ale wiedział, że nie ma do tego prawa. Wizje można było tylko
dzielić, nie opowiadać, były darem bogów dla umysłu i duszy. Zbyt wiele już od niej wziął,
więcej niż miał prawo. I zapłaci za to torturą wspomnień, kiedy będzie wracał do każdej
chwili w raju, mierząc głębię swej straty.
Patrzył na te bezlitosne, prześladujące wizje, lśniące nad powierzchnią wody, i
przypomniał sobie chwile sprzed lat, kiedy był samotny.
- Tamtego lata, kiedy zbudowałem chatkę w Zatoce Totemu - powiedział cicho -
byłem niespokojny, czułem się jak ptak bez skrzydeł, jak ryba bez płetw... Nic mnie nie
cieszyło, nic nie dawało satysfakcji. Bywałem przedtem sam, ale nigdy samotny. - Zawahał
się, raz jeszcze wspominając tamto lato, które zaczęło się podobnie do tego, a skończyło się
zupełnie inaczej. - Kilka dni po zbudowaniu chaty znów byłem niespokojny. Chodziłem po
lesie, próbując zmęczyć się tak, by w nocy móc zasnąć.
Na chwilę zamknął oczy, wspominając zielony raj, który wtedy bardziej przypominał
piekło.
- I znalazłem młodą łanię, uwięzioną w omszałym wykrocie. Ledwie żyła z
pragnienia, strachu i bólu. Kiedy ją uwolniłem, zobaczyłem, że jest ranna w nogę. Gdybym ją
wypuścił, umarłaby. A jednak gdybym ją zatrzymał, oswoił i uzależnił od siebie, skazałbym
ją na inną, może okrutniejszą śmierć z chwilą, kiedy ją porzucę. Wiedziałem, że lato minie,
nadejdzie zima i ja odejdę. Wiedziałem o tym, ale łania nie wiedziała. Żyła tylko chwilą
obecną.
Janna milczała, czując, jak cisza narasta niczym zimna mgła. Zrozumiała, że
właściwie nie chce wiedzieć, jak kończy się opowieść Kruka.
Ale nie miała wyboru. Niezależnie od wszystkiego, musiała zrozumieć człowieka,
którego kochała.
- Co zrobiłeś? - szepnęła, z trudem wypowiadając słowa.
- Zaniosłem łanię do chatki, zabandażowałem jej nogę i ze splecionych gałęzi cedru
zbudowałem ogrodzenie. Miała tam dużo trawy, czystą wodę i nie obawiała się niedźwiedzi,
które mogłyby wykorzystać jej bezbronność. Łatwo było zdobyć jej zaufanie, była łagodna i
łatwo się oswajała, jak wszystkie młode stworzenia. Nauczyłaby się przybiegać do mnie.
Byłaby towarzystwem, a ja byłem... samotny.
Janna chciała zapytać, dlaczego był taki samotny, lecz on mówił dalej:
- Zostawiłem ją samą za tym cedrowym ogrodzeniem. Kiedy tam zaglądałem, robiłem
to tak, żeby mnie nie zobaczyła i nie wyczuła. Po pewnym czasie już nie utykała. Zębami
ściągnęła nawet kawałki koszuli, którymi zabandażowałem jej ranę. Płot był dość wysoki, by
zatrzymać ranną łanię, ale nie na tyle, by zdrowa nie zdołała go przeskoczyć. Pewnego dnia
odeszła.
Bryza owiewała policzki Janny, osuszając nabiegające do oczu łzy. Kruk dostrzegł
srebrzysty błysk i bardzo delikatnie pogładził jej włosy.
- W tym odejściu nie było niczego smutnego - powiedział. - Udzieliłem jej pomocy i
nie potrzebowałem zdobywać jej zaufania. Czułem satysfakcję, kiedy widziałem jej ostatni,·
pełen gracji skok, gdy uciekła do lasu. Nie oglądała się. Nigdy nie zjawiła się w pobliżu
chatki czy polany. - Kruk cofnął dłoń z głowy Janny. - I tak być powinno. Gdybym wziął
cokolwiek więcej od tej łani, tak bezbronnej, nie byłbym mężczyzną.
Janna schyliła głowę, usiłowała powstrzymać łzy.
Zrozumiała, że Kruk myśli o niej tak jak o tej łani, jak o kimś zranionym,
bezbronnym, oddanym pod jego opiekę jedynie na czas potrzebny, by go ocalić i wyleczyć.
Jak Angel. Ją też trzeba było ocalić i uleczyć. O to chodziło Krukowi, gdy mówił, jak
w końcu zdał sobie sprawę, że życie Angel jest cenniejsze niż szansa, by zdobyć jej miłość.
- To przez Angel, prawda? - szepnęła Janna. - Dlatego byłeś nieszczęśliwy tamtego
lata.
Lekkie drżenie jej głosu sprawiło, że Kruk pożałował, iż przyprowadził ją na tę plażę i
odebrał iluzje, me dając nic w zamian. Jednak iluzje mogą być niebezpieczne. Musiał je
zniszczyć. Janna musiała sobie uświadomić, że jest wolna, że niczego nie zawdzięcza
człowiekowi, który wyłowił ją z morza. A już z pewnością nie miłość, którą, jak sądziła,
odczuwała.
- Teraz tak o tym nie myślę - powiedział cicho. - Kiedy widzę Angel z Sokołem,
przeżywam uczucie bliskie radości.
- Teraz. Ale nie wtedy.
Lekkie drgnienie jego powiek dowodziło, że Janna ma rację.
- Angel wyszła za Sokoła. Kocham ich oboje, ale kiedy widzę ich razem, czuję się
czasem... - Zawahał się.
- Strasznie samotny - szepnęła.
- Nie zrobili mi krzywdy. To tylko... - przerwał, szukając słów, by opisać uczucia,
których nigdy przedtem nie próbował wyrazić.
- Widząc ich razem, zastanawiałeś się, czy kiedykolwiek pokochasz i będziesz
kochany w taki sam sposób - powiedziała Janna.
Kruk przymknął oczy, zastanawiając się, w jaki sposób mogła tak łatwo zajrzeć do
jego duszy. - Tak - odparł.
- Kocham cię za to, Kruku.
- Sza, mały wojowniku - szepnął, muskając dłonią jej policzek.
- Dlaczego? - spytała drżącym głosem. - Dlaczego nie pozwalasz mi powiedzieć, że
cię kocham?
Kruk wyszeptał jej imię, wtulając usta w cynamonowe włosy, i od tyłu objął ją mocno
ramionami. Nie pozwolił, by się do niego odwróciła. Bał się, że gdy zobaczy jej oczy, zatonie
w nich znowu spojrzeniem, przytuli ją i zatrzyma dla siebie. Nigdy nie czuł się tak pełen
życia jak wtedy, gdy był przy niej.
- To, co czujesz, to wdzięczność i namiętność, a nie miłość - oświadczył. Z trudem
panował nad głosem, który szorstkością drażnił mu własne uszy. - Czułabyś to wobec
każdego mężczyzny, który ocalił ci życie,” a potem brakło mu opanowania i przyzwoitości,
by cię nie uwieść, gdy byłaś tak bezbronna.
Ta gorycz i wyrzuty sumienia zaskoczyły Jannę. - To nie... - zaczęła.
- Nie - przerwał gwałtownie. - Posłuchaj mnie. Jesteś piękną, niezwykle pociągającą
kobietą. Nigdy nie zapomnę naszych dni w raju. Będę pamiętał twój dowcip, śmiech, twoją
zmysłowość... aż do śmierci.
Przyszedł tu, by stanąć na tym brzegu i zwrócić dar bogom. Przybył tu, by uwolnić
Jannę, a nie trzymać ją w niewoli błędnego przekonania, że go kocha.
- Nic nie jesteś mi winna - mówił dalej, nie dając dziewczynie dojść do słowa. -
Przypadkiem spotkaliśmy się w tym dzikim zakątku. Nie było tam innych ludzi, nie było też
niczego, co mogłoby ci przypomnieć o normalnym życiu. Oddałaś mi się z wdzięczności,
ponieważ wyrwałem cię morzu i wiedziałaś, jak bardzo cię pragnę. Gdybyśmy spotkali się w
innych okolicznościach, nie zapragnęłabyś mnie jako kochanka.
- To nieprawda - wyszeptała Janna. Spróbowała odwrócić się twarzą do Kruka.
Bezskutecznie. - Kochałabym cię nawet wtedy, gdybyśmy się spotkali w centrum miasta,
wśród tysięcy ludzi. Czy ty w ogóle mnie nie słuchałeś? Kocham cię i to się nie zmieni,
nigdy, w żadnych okolicznościach!
- Janno - zaczął.
Chciał jej uwierzyć, ale wiedział, że nie może sobie na to pozwolić. Wdzięczność
mijała. Namiętność mijała. Miłość trwała. Wiedział, że jeszcze trochę i nie zdoła wyrzec się
Janny. Musiał to zrobić teraz. Musi to nastąpić, zanim obudzi się w jego ramionach i
uświadomi sobie różnicę między wdzięcznością i miłością, nim stanie się· nieszczęśliwa i
spojrzy na niego z litością.
- Kiedy wrócisz do domu, będziesz wspominać, co się tu stało, i zobaczysz to w innym
świetle. To będzie jak sen. Przyjemny sen - szepnął cicho. - Przynajmniej o to proszę Boga.
- Co mogę powiedzieć, żebyś mi uwierzył? - spytała zrozpaczona Janna. - Nic nie
może zmienić tego, że się spotkaliśmy w tak nietypowy sposób. Nic nie może zmienić tego,
co teraz do ciebie czuję. - Odwróciła się nagle, wyrywając z jego uścisku. Nie dbała o to, że
łzy płyną po jej twarzy. - Kruku - powiedziała drżącym głosem. - Pozwól, bym cię kochała.
Pokochaj mnie, chociaż trochę.
- Nie nalegaj - powiedział delikatnie, zasłaniając jej usta dłonią. - Już teraz nienawidzę
siebie za to, że się z tobą kochałem. Nie pogarszaj wszystkiego.
Ból przeszył Jannę. Świadomość, że Kruk żałuje tego, co się stało, przytłaczała ją,
usuwała ziemię spod stóp. Już w nikim nie miała oparcia. Słyszała jakieś głosy na wietrze i
pomyślała, że te różowe iluzje znów ją przyzywają, kuszą widmami tego, co nigdy się już nie
zdarzy.
Głosy zmieniły się w śmiech. Plażą zbliżali się Angel. i Sokół, podążając śladami
pary, która szła przed nimi. Angel, kobieta, którą Kruk kochał i stracił, by w końcu pokochać
inaczej. Sokół, którego Angel kochała tak, jak nie mogła pokochać Kruka. A teraz Kruk
cieszył się, widząc ich miłość. Janna także nauczyła się tym cieszyć. Przez ostatnie kilka dni
zaczęła podziwiać inteligencję i odwagę kryjącą się w tej eterycznej istocie, Podobnie jak
podziwiała poczucie humoru i łagodność tak rzadko spotykaną u mężczyzny, wyglądającego -
jak Sokół - na pewnego siebie przystojniaka.
I nagle Janna poczuła, że nie zniesie widoku Angel i Sokoła. A tym bardziej ich
niemal dotykalnej miłości. Nie teraz. Nie wtedy, gdy właśnie się dowiedziała, że ukochany
mężczyzna żałuje, że jej dotknął.
Na moment zamknęła oczy, zebrała siły. Obiecała sobie, że zanim zacznie mówić o
miłości, ten dzień musi być wspaniały i to niezależnie od tego, czy Kruk ją kocha, czy nie. I
nadszedł taki dzień, i zaczęła mówić o miłości... i słyszała, jak zatrzaskują się za nią bramy
raju, zostawiając ją samotną w świecie bez miłości. Teraz mogła już tylko odejść, zanim
swoimi prośbami wprawi Kruka w jeszcze większe zakłopotanie.
- Czy tu naprawdę można dostrzec jakieś iluzje? - spytała Angel, stając za Krukiem.
- Raczej ułudy - odparła Janna chłodnym tonem.
Otworzyła oczy.
- Jest pewna różnica. Taka jak między „smaszno” i „straszno”, między żmiją a
jaszmiją.
Angel znieruchomiała, wyczuwając ból Janny, zanim jeszcze dostrzegła ślady łez na
jej twarzy. Spojrzała na Kruka. Twarz miał ściągniętą, nieruchomą, jakby wykutą z kamienia.
- Kruk ci wszystko wyjaśni - mówiła dalej Janna, nie patrząc na Angel. - Jest dobry w
takich sytuacjach. Jeśli chcesz usłyszeć coś naprawdę oszałamiającego, spytaj go o różnicę
między wdzięcznością a miłością. Zapewniam, że to bardzo pouczające. Prawdziwa
dysertacja o zakatarzonych Dżabbersmokach.
- Janno - wtrącił cicho Kruk. - Mówisz głupstwa.
- Oczywiście. Mój mózg został na dnie zatoki. - Spojrzała na szeroką plażę i skały. -
Szkoda że to raj, nie arka. Dla Noego dwójka była liczbą magiczną, a woda nie stanowiła
problemu. Ale tu jest raj, więc muszę zdążyć na prom. Założę się, że kapitan nazywa się
Charon..
Bez słowa pożegnania Janna odwróciła się i odeszła w stronę, gdzie żadne ślad y nie
widniały na lśniącej powierzchni piasku.
- Dokąd idziesz? - zapytał Kruk.
- Poszukać rzeki o nazwie Styks.
- Ona płynie dookoła piekła, nie raju.
- Jakoś mnie to nie zaskakuje.
- Do twojej chaty jest pięć kilometrów - zawołał Kruk. - Może Sokół cię odwiezie.
- Wszystko w porządku - odparła spokojnie Janna, oglądając się przez ramię. - Będę
szła wzdłuż brzegu. Kiedy nadejdzie fala, będzie tak, jakbym nigdy nie istniała.
Kruk zamknął oczy. Pragnął pobiec za Janną, pocieszyć ją i siebie. Ale to byłoby
okrucieństwem, nie dobrodziejstwem.
Janna spoglądała na niego przez chwilę i wreszcie odwróciła się. Szła szybkim
krokiem, nie oglądając się więcej za siebie.
Kruk obserwował ją, aż wreszcie nie mógł dłużej tego znieść. Zamknął oczy, jakby
chciał stłumić przenikające jego duszę cierpienie.
- Carlson?
Drgnął, słysząc ten delikatny głos i czując jeszcze delikatniejsze dotknięcie. Odsunął
się od Angel.
- Nie pójdziesz za nią? - spytał Sokół.
- W ogóle nie powinienem jej dotykać. - Otworzył oczy. Były czarne, dzikie, niemal
przerażające. - Nie mogłem się powstrzymać. Od pierwszej chwili, gdy ją ujrzałem,
wiedziałem, że należy do mnie, tylko do mnie. Wiedziałem.
- Ona też - powiedział Sokół. - Ona cię kocha, Carlson. Okazuje to w każdym...
- To wdzięczność - przerwał szorstko Kruk. - Nie' miłość.
- Jak możesz być tego taki pewien? - spytała Angel. Nagły śmiech był równie dziki i
mroczny jak jego oczy.
- Anielskooka - powiedział łagodnie. - Słodka, cudowna i anielskooka. To bardzo
proste. Nie jestem typem mężczyzny, w którym kochają się kobiety. Ze wszystkich ludzi na
ziemi ty powinnaś o tym wiedzieć najlepiej.
Angel zbladła.
- Carlson - zaczęła, obejmując go ramionami. - Nigdy nie chciałam cię zranić. To
moja wina, nie twoja. Niczego ci nie brakuje!
- Nie lituj się nade mną - rzucił cicho, gładząc jej złociste włosy. - Nawet gdybym
mógł, nie zmienię tego, co zdarzyło się w przeszłości. Nie jestem drugą połową twojej duszy i
nigdy nie mogłem nią zostać. Jest nią Sokół. I także - szepnął - ty nie jesteś drugą połową
mnie. Teraz już o tym wiem.
- Ale Janna jest - powiedziała z naciskiem Angel. - Jest twoją drugą połową.
- Wiem - odparł Kruk. - I wiem, że jej wdzięczność to nie miłość.
- Mylisz się - zauważył cicho Sokół. - Wiem, czym jest, a czym nie jest wdzięczność.
Czy nie widzisz oczu tej kobiety, które podążają za tobą wszędzie, palców, które dotykają cię,
kiedy nie ma żadnej potrzeby, nie słyszysz głosu, który mięknie, gdy wymawia twe imię, i nie
zauważasz promiennego uśmiechu, którym tylko ciebie obdarza?
Kruk nie potrafił tego słuchać. Za bardzo chciał uwierzyć w te słowa. Nie ufał już
sobie.
Odwrócił się nagle i ruszył do samochodu. Podążył za nim głos Sokoła, wyraźnie
słyszalny na wietrze.
- Janna patrzy na ciebie tak, jak Angel na mnie. Patrzy tak, jak ja patrzę na Angel. I
tak, jak ty patrzysz na Jannę. To nie wdzięczność, Carlson. To miłość!
W górze, w porywach wiatru szybowały mewy, krzyczały do siebie, a ich wołania
brzmiały jak imię Janny i odbijały się echem w umyśle Kruka. Fale przyboju podjęły okrzyk,
śpiewały głębszym tonem, a świst wiatru łkał w kontrapunkcie. Kruk widział Jannę,
gdziekolwiek zwrócił wzrok. Czuł smak jej ust na wargach i żar w krążącej w żyłach własnej
krwi. Była wszędzie, była częścią wszystkiego. A przede wszystkim była częścią jego duszy i
krzyczał jej imię w ciszy, którą tylko ona potrafiła przerwać.
Szybko dotarł do „Czarnej Gwiazdy”. Chciał się tylko spakować i odjechać jak
najdalej od Wysp Królowej Charlotty. Na pokładzie zaczął wyrzucać rzeczy z szafek i
szuflad, i bezładnie wciskać je do worka. Otworzył ostatnią szufladę i zamarł. N a wierzchu
leżał szkicownik Angel, ten, którego używała Janna w Zatoce Totemu. Otworzył blok. Nigdy
nie oglądał rysunków Janny. Nigdy nie proponowała, że mu je pokaże. Twierdziła, że nigdy
nie dorówna Angel.
Szkice były takie, jak sama Janna: bezpośrednie, często zabawne, uczciwe, z ukrytą w
nich zmysłowością kreski i cienia. Kruk poczuł, że ogarnia go fala wspomnień. Słyszał jej
smutny śmiech, patrząc na obraz zatytułowany „Boska pralka”, przedstawiający dżinsy i
koszulę przewieszone przez reling, gdy deszcz zalewał je, spłukując sól i piasek. Widział
szczerość Janny w rysunku przedstawiającym totem, podpisanym po prostu „Przedtem”.
Narysowała symbole Haida bez upiększania, akceptując w całości ich symboliczną wymowę.
Kolejne strony obracały się pod palcami Kruka, aż wreszcie została tylko jedna.
Przewrócił ją i poczuł, że oblewa go zimny pot. Na pierwszy rzut oka szkic przypominał
pozostałe, ale pewne cechy rysunku go niepokoiły. Aż wreszcie odczytał jego treść. Były tam
cienie, tworzące obraz czujnych oczu człowieka, pozornie przypadkowy zbiór linii, które
stawały się nałożoną na morze twarzą. Góra okryta mgłą, która przypominała zamyślonego
mężczyznę, potężnego mężczyznę o granitowych mięśniach i czarnych włosach.
We wszystkim był Kruk.
Rysy Kruka w nieskończonych wariacjach, jego oczy, usta na tle lasu i góry, oceanu i
totemu. ~ uśmiechnięty albo poważny, śpiący czy w napadzie pożądania, spokojny lub w
chwili najgorętszej rozkoszy, łagodny i gniewny - zawsze Kruk, jak gdyby nic nie mogło
istnieć, nawet samo morze, jeśli nie było ożywione jego oddechem.
Długo patrzył na ten rysunek. Potem ukrył twarz w dłoniach i zapłakał, wiedząc, że
wreszcie usłyszał miłosną pieśń dla kruka.
Mgła gęstniała po zachodzie słońca, kładąc się na ziemi lśniącym całunem, równie
niepokojącym, jak te różowe iluzje. Janna zatrzymała się sto metrów od chaty i obejrzała, by
spojrzeć na długi nierówny trop, jaki pozostawiła za sobą. Ślad jej wyjścia z raju. Nie
wiedziała, jak długo tak stała, patrząc na ślady na piasku, ślady zacierane przez przypływ.
Teraz pozostały tylko lekkie zagłębienia, w których gromadził się piasek. Następna fala nie
pozostawi już nic.
- Gdybym potrafił, pomalowałbym niebo i góry, morze i las, i wszystko byłoby tobą.
Cichy, głęboki głos wzbudził w Jannie dreszcz.
Przez chwilę pomyślała, że traci zmysły, i odwróciła się. Kruk stał tuż przy niej, jak
gdyby zmaterializował się pod wpływem jej marzeń.
- Gdybym mógł - powiedział - kazałbym wichrom wołać twe imię o każdej godzinie, o
każdej porze roku, a lasy we mgle istniałyby po to, by podkreślać kolor twych oczu. Lecz nie
jestem artystą ani bogiem. Jestem tylko krukiem o chrapliwym głosie, który leci ponad
pustym rajem, rozpaczając, że stracił to, czego pragnął tak bardzo, że aż bał się uwierzyć, że
taki skarb może należeć do niego. - Ujął w dłonie twarz Janny. - Nie znam pieśni, którą
mógłbym ci zaśpiewać, nie mam niczego, co mógłbym ci ofiarować, nie znam żadnego
niezwykłego sposobu, by ci powiedzieć, że jesteś drugą, połową mojej duszy.
- Kruku... - Głos Janny łamał się. - Nie potrzebuję niczego specjalnego, ani pieśni, ani
niczego prócz ciebie. Tylko ciebie. Kocham cię.
Słowa Janny wstrząsnęły Krukiem, napełniając jego duszę szczęściem.
Uniósł ją w ramionach i przytulił mocno, mówiąc cicho i łagodnie, że bardzo ją kocha.
Ona okazywała mu swoje uczucie każdym dotykiem, każdym oddechem.
Za nimi ostatnie ślady raju rozpłynęły się we mgle i osrebrzonym księżycem morzu.
Ani Janna, ani Kruk nie zauważyli tego. Odnaleźli swój raj, jedyny, jaki się liczył, i
zatrzymali go w swoich ramionach.