background image

Kornel Filipowicz - "JUTRO TAK E  B DZIE DZIE ".

Ż

Ę

Ń

 Opowiadanie z tomu "Bia y ptak" (1960)

ł

Na wschodzie trwa a jeszcze wojna, mojego ojca nie by o z nami. Mieszkali my w szarym, pi trowym 

ł

ł

ś

ę

budynku, po o onym w s siedztwie koszar otoczonych z trzech stron ceglanym murem, z czwartej 

ł ż

ą

wysokimi,  e laznymi sztachetami. Mia em sze

 lat i zajmowa em si  zbieraniem kasztanów walaj cych

ż

ł

ść

ł

ę

ą

si  na wilgotnej, pokrytej rzadk  traw  ziemi, zdrapywa em kruchy, odstaj cy od cegie  tynk, robi em 

ę

ą

ą

ł

ą

ł

ł

podkopy, wznosi em budowle i stawia em mosty. Porzuca em nagle te czynno ci, aby przekra

 si  do 

ł

ł

ł

ś

ść ę

zamkni tego na k ódk  ogródka, gdzie ros y w cieniu krzaków ogniste nasturcje. Kwiaty te smakowa y 

ę

ł

ę

ł

ł

jak rzodkiewka, o czym dowiedzia em si  od jednego ch opca, który umar  pó niej na szkarlatyn .  

ł

ę

ł

ł

ź

ę

Zrywa em i zjada em kwiat nasturcji, potem, zaniepokojony czym ,  sta em i nas uchiwa em: ze stajni 

ł

ł

ś

ł

ł

ł

s ycha  by o uderzenia kopyt, z daleka dolatywa  turkot kó  po bruku. Szed em powoli w pewne odleg e 

ł

ć ł

ł

ł

ł

ł

miejsce w parku. By  tam okr g y, cembrowany basen, w którym nie by o wody, tylko g sta, czarna ma .

ł

ą ł

ł

ę

ź

W basenie nie by o ryb ani nawet  a b; jednak co  wstr tnego tam  y o, rusza o si  - czasem, 

ł

ż

ś

ę

ż ł

ł

ę

wieczorem, wydawa o hucz cy g os. Starsi - moja matka i babka, a tak e  inne osoby, które pojawia y 

ł

ą

ł

ż

ł

si  w naszym domu - mówili,  e  ta sadzawka nie ma dna,  e  gdybym do niej wpad  - zgin bym na 

ę

ż

ż

ł

ął

zawsze. Ba em si  tego miejsca, ale nie do tego stopnia, aby go unika .  Mo na by powiedzie ,   e  

ł

ę

ć

ż

ć ż

chodzi em tam po to, aby si  ba .  Podobnie rzecz mia a si  z pewnym parterowym budynkiem, le cym

ł

ę

ć

ł

ę

żą

w najdalszym, ciemnym k cie parku. Ten szary, kamienny budynek mia  nisk  bram  i dwa w skie okna

ą

ł

ą

ę

ą

zas oni te okiennicami, niezupe nie jednak szczelnymi. Podkrad szy si  w ród wysokich, zakurzonych 

ł

ę

ł

ł

ę ś

pokrzyw i  opianów, wspi wszy si  na palce i przy o ywszy oko do szczeliny w okiennicy, mo na by o 

ł

ą

ę

ł ż

ż

ł

po d ugim czasie zobaczy  niski, d ugi stó  obity blach ,  jakie  skrzynki i sterty papierów powi zanych 

ł

ć

ł

ł

ą

ś

ą

sznurkiem. Moje wyprawy w to miejsce nie da y si  jednak ukry  z powodu pokrzyw. - Znowu si  

ł

ę

ć

ę

drapiesz, znowu by e  ko o tej trupiarni! - krzycza a moja matka i dostawa em w skór .  Przez jaki  czas 

ł ś ł

ł

ł

ę

ś

unika em tamtej okolicy parku. Wyprawia em si  wi c  w inn  stron ,  w któr  zreszt  tak e  nie wolno mi 

ł

ł

ę ę

ą

ę

ą

ą

ż

by o si  zapuszcza .  Ale moja bytno

 tam nie pozostawia a na mnie  a dnych dowodów winy; nie by o 

ł

ę

ć

ść

ł

ż

ł

tam pojkrzyw, kolców ani b ota. By  rozleg y, pusty dziedziniec, po rodku studnia z  e laznym ko em. 

ł

ł

ł

ś

ż

ł

Niskie, d ugie stajnie otacza y dziedziniec.  w ieci o tu zawsze s o ce, panowa  straszny upa . W stajni 

ł

ł

Ś

ł

ł ń

ł

ł

by o tylko kilka starych koni, bo wszystkie m ode posz y na wojn .  Po rodku dziedzi ca sta a wielka 

ł

ł

ł

ę

ś

ń

ł

armata z d ug  luf ,  ko o armaty  w iczyli  o nierze. Byli ubrani w stare, po atane mundury,  m ierdzieli 

ł ą

ą

ł

ć

ż ł

ł

ś

skór  i naftalin .  Na g owach mieli fura erki, ich twarze ocieka y potem. Na rozkaz kaprala z czarnymi 

ą

ą

ł

ż

ł

w sikami  o nierze biegli, stawali bez ruchu, potem znowu biegli i gromadzili si  ko o armaty. Potem, 

ą

ż ł

ę ł

znowu na rozkaz, podnosili jej ci ki,  e lazny ogon i odwracali d ug  luf  w inn  stron .  

ęż ż

ł ą

ę

ą

ę

Przypatrywa em si  d ugo  o nierzom i czeka em, kiedy armata wystrzeli; na  w iecie by a przecie  

ł

ę ł

ż ł

ł

ś

ł

ż

wojna. Ale armata nie chcia a wystrzeli .  Potem kapral mówi ,  e  jest przerwa i mo na pali .   o nierze 

ł

ć

ł ż

ż

ć Ż ł

biegli do studni, kr cili  e laznym ko em, pili du o  wody, polewali sobie g owy i chlapali na siebie, potem 

ę ż

ł

ż

ł

background image

palili papierosy. Moja matka mówi a,  e  ci  o nierze nie mieli nawet szesnastu lat i gadali brzydkie 

ł ż

ż ł

wyrazy. S ysza em, co mówili  o nierze, ale nie powtarza em tego w domu. Starsi byli zdania,  e  jak 

ł

ł

ż ł

ł

ż

takie dzieci bior  do wojska, to znaczy,  e  wojna si  ko czy. Ale wojna widocznie si  nie ko czy a, bo 

ą

ż

ę

ń

ę

ń

ł

o nierze odjechali na front, a na dziedzi cu pojawili si  inni, starzy, bardzo starzy, mieli w sy, niektórzy

ż ł

ń

ę

ą

byli  ysi, palili fajki. Nie biegali tak pr dko jak m odzi, nie pili tak du o  wody jak tamci. Jednego dnia 

ł

ę

ł

ż

starzy  o nierze wyjechali, a na dziedzi cu pojawili si  m odsi, ale inni, nie ci co pierwej. Zosta  tylko ten

ż ł

ń

ę ł

ł

sam kapral z czarnymi w sikami i ta sama wielka armata, któr  na noc ubierano w zielony kubrak.

ą

ą

Mój pracowity dzie  ko czy  si  pó nym popo udniem, kiedy wzywano mnie nieodwo alnie do domu. W 

ń

ń

ł ę

ź

ł

ł

miar  jednak jak zbli a a si  ta chwila, czu em rosn cy nawa  pilnych spraw. Przypomina em sobie,  e  

ę

ż ł

ę

ł

ą

ł

ł

ż

nie by em jeszcze dzisiaj ko o  m ietnika, gdzie mo na by o znale

 guziki od rosyjskich i niemieckich 

ł

ł ś

ż

ł

źć

mundurów, wystrzelone gilzy i w ogóle mnóstwo tajemniczych przedmiotów. W po owie drogi do 

ł

m ietnika zmienia em zamiar, gdy  nie cierpi ca zw oki wydawa a mi si  sprawa bia ych królików z 

ś

ł

ż

ą

ł

ł

ę

ł

czerwonymi oczami mieszkaj cych w pi trowych klatkach. W parku robi o si  mroczno, po jasnym 

ą

ę

ł

ę

jeszcze niebie lecia y kracz c  wrony i sadowi y si  na czubkach kasztanów. Mia em ju  coraz mniej 

ł

ą

ł

ę

ł

ż

czasu do stracenia, wszystkie wi c  pozosta e czynno ci wykonywa em w biegu. Kiedy p dzi em przez 

ę

ł

ś

ł

ę ł

pusty dziedziniec, z otwartych okien budynku koszarowego odzywa a si  harmonia. Przy piesza em, 

ł

ę

ś

ł

gdy  te nudne, rozwlek e d wi ki przypomina y mi,  e  czasu mam ju  bardzo ma o. P dzi em, w biegu 

ż

ł

ź ę

ł

ż

ż

ł

ę ł

schyla em si  i podnosi em z ziemi rzeczy, które czeka y na mnie, i chowa em je do kieszeni. Gna em 

ł

ę

ł

ł

ł

ł

wzd u  muru i zdyszany dopada em dziury wygrzebanej w jednym miejscu pod murem. K ad em si  na 

ł ż

ł

ł ł

ę

ziemi i le a em chwil  spokojnie. Serce bi o mi bardzo mocno. Patrzy em na tamt  stron  i s ucha em. 

ż ł

ę

ł

ł

ą

ę ł

ł

Spodziewa em si ,  ze stanie si  co ,  co zmieni dalszy bieg spraw tego dnia. By em przekonany,  e  to 

ł

ę

ę ś

ł

ż

przyjdzie stamt d, zza muru. Le a em dosy  d ugo na ziemi, ale nic si  nie dzia o; trotuarem 

ą

ż ł

ć ł

ę

ł

przechodzi y nogi, stukaj c  obcasami,  r odkiem drogi jecha  - skrzypi c  i turkocz c  po bruku - wóz. Z 

ł

ą

ś

ł

ą

ą

daleka dawa  si  s ysze  nagle g os mojej matki wzywaj cej mnie do domu. S ysza em go i nie 

ł ę ł

ć

ł

ą

ł

ł

s ysza em. Raz odzywa  si  we mnie, potem daleko, na ko cu  w iata, i gin .  Zrywa em si  i bieg em 

ł

ł

ł ę

ń ś

ął

ł

ę

ł

dalej wzd u  muru. Zatrzymywa em si  pod kasztanami i sta em chwil ,  rozgl daj c  si  i nas uchuj c. 

ł ż

ł

ę

ł

ę

ą ą

ę

ł

ą

Pachnia o ziemi ,  starymi workami i pokrzywami. Tu, w dole, by o cicho, tylko w górze, na czubach 

ł

ą

ł

drzew, k óci y si  ze sob  wrony, trzaska y skrzyd ami i str ca y si  z ga zi. G os mojej matki znowu 

ł ł

ę

ą

ł

ł

ą ł

ę

łę

ł

odzywa  si ,  b dzi , nie móg  mnie znale ,  ale by  na moim tropie. Mia em jeszcze jedn  szans :  ukry

ł ę łą ł

ł

źć

ł

ł

ą

ę

ć

si  w krzakach dzikiego bzu. Bieg em schylony, rozgarniaj c  przed sob  ga zie. W jednym miejscu, 

ę

ł

ą

ą łę

ko o dziurawego wiadra, zwalnia em i szed em ju  dalej powoli, ostro nie, wpatruj c  si  w g stwin  

ł

ł

ł

ż

ż

ą

ę

ę

ę

li ci, póki n a tle nieba nie odnalaz em rzeczy, o której istnieniu wiedzia em: by o to gniazdo ptaka. 

ś

ł

ł

ł

Wyci ga em powoli r k ,  z gniazda wylatywa  z przera liwym furkotem ma y, dziki ptak i siada  

ą ł

ę ę

ł

ź

ł

ł

niedaleko, w rozwidleniu ga zek. Ptak odwraca  g ow  i patrzy  na mnie. W tej chwili g os mojej matki 

łą

ł ł

ę

ł

ł

przebija  si  przez jak

 g st  zapor  i dociera  do mojego ucha. Musia em cofn

 si ,  nie mog em ju  

ł ę

ąś ę ą

ę

ł

ł

ąć ę

ł

ż

uciec. G os ju  wiedzia , gdzie jestem, znalaz  mnie. Wraca em do domu.

ł

ż

ł

ł

ł

Kiedy ,  id c  w a nie o takiej porze do domu, zrezygnowany ju  i pogodzony z losem, us ysza em nagle 

ś

ą

ł ś

ż

ł

ł

szelest kroków w miejscu, w którym nigdy nie spotyka em ludzi. By o to w pobli u  trupiarni, któr  teraz, 

ł

ł

ż

ą

o zmroku, mija em szybko, nie ogl daj c  si  poza siebie. Stan em za drzewem i wyjrza em: 

ł

ą ą

ę

ął

ł

zobaczy em dwóch  o nierzy prowadz cych kobiet .  Kobieta sz a mi dzy nimi, mia a g ow  spuszczon

ł

ż ł

ą

ę

ł

ę

ł

ł

ę

ą

background image

i milcza a.  o nierze z kobiet  przeszli blisko ko o mnie, widzia em ich twarze, by y wykrzywione, z e. 

ł Ż ł

ą

ł

ł

ł

ł

Prowadzili t  kobiet  na pewno na  m ier .  Jeden z  o nierzy wyj  z kieszeni klucz i d ugo otwiera  

ę

ę

ś

ć

ż ł

ął

ł

ł

drzwi trupiarni, mówi  przy tym brzydkie wyrazy. Drugi rozgl da  si  dooko a, ale nie zauwa y  mnie. 

ł

ą ł ę

ł

ż ł

Chcia em uciec, ale nie mog em oderwa  stóp od ziemi, chcia em krzykn ,  ale nie by em w stanie 

ł

ł

ć

ł

ąć

ł

otworzy  ust. Gdy wszyscy troje weszli do  r odka, uda o mi si  ruszy  z miejsca. Pobieg em wprost do 

ć

ś

ł

ę

ć

ł

domu i usi owa em opowiedzie  to, co widzia em. Mówi em,  e  trzeba zaraz biec, bo  o nierze mog  

ł

ł

ć

ł

ł

ż

ż ł

ą

zabi  kobiet .  Ale oboj tno

 ludzi starszych by a przera aj ca: moja babka wysz a do kuchni, a matka 

ć

ę

ę

ść

ł

ż ą

ł

zacz a  robi  dziwne miny, raz weso e, raz smutne. Pewien oficer, który by  w a nie u nas z wizyt ,  

ęł

ć

ł

ł ł ś

ą

zrobi  si  czerwony jak burak i zacz  pr dko rozpina  wysoki, naszywany srebrnymi zygzakami 

ł ę

ął

ę

ć

ko nierz. Jego  o na, której nienawidzi em, kaza a mi i

 do kuchni, bo mnie babcia wo a.

ł

ż

ł

ł

ść

ł

W kuchni o tej porze babka robi a mi na prymusie kolacj ,  a ja musia em rozbiera  si  i my .  Prymus 

ł

ę

ł

ć ę

ć

hucza , ja sta em w miednicy i udawa em,  e  myj  brzuch i nogi. Ale uwaga moja zaprz tni ta by a tym, 

ł

ł

ł

ż

ę

ą ę

ł

co si  dzia o za oknem: rozpoczyna o si  tam codzienne, straszne widowisko. Wielkie, roz arzone 

ę

ł

ł

ę

ż

s o ce opada o powoli, czerwieniej c, i zbli a o si  do p askiej ziemi i czarnego lasu na widnokr gu. 

ł ń

ł

ą

ż ł

ę

ł

ę

S o ce zanurza o si  w chmurach, spala o si  -  w iat traci  kolory, gas . Potem s o ce ukazywa o si  

ł ń

ł

ę

ł

ę ś

ł

ł

ł ń

ł

ę

jeszcze poni ej chmur, ale by o ju  bardzo cienkie, stopione, prze roczyste. Teraz zapala y si  jeszcze 

ż

ł

ż

ź

ł

ę

na chwil  drzewa, dachy, okna domów i wysokie,  e lazne sztachety. Zaczyna  si  koniec  w iata. S o ce

ę

ż

ł ę

ś

ł ń

zbli a o si  do czarnego lasu oddzielaj cego ziemi  od nieba i ciemno

 zaczyna a je zjada  powoli, 

ż ł

ę

ą

ę

ść

ł

ć

kawa ek po kawa ku. S o ce nik o, ze  w iata zostawa y tylko czarne zgliszcza. By  to ju  koniec - 

ł

ł

ł ń

ł

ś

ł

ł

ż

ogarnia  mnie straszny  a l, potem bezsilna rozpacz, zaczyna em p aka .  Ale nikt mnie nie rozumia , 

ł

ż

ł

ł

ć

ł

dostawa em w skór .

ł

ę

Pewnego dnia, wcze nie rano, pojawi  si  w naszym domu wysoki cz owiek z jasnym w sem i br zow  

ś

ł ę

ł

ą

ą

ą

twarz ,  który mia  by  moim ojcem. Cz owiek ten wróci  z wojny, bo w a nie wojna si  sko czy a. 

ą

ł

ć

ł

ł

ł ś

ę

ń

ł

Kazano mi si  cieszy  z przyjazdu cz owieka, którego nawet nie zna em. Powtarzano mi,  e  

ę

ć

ł

ł

ż

powinienem by  szcz liwy i powinienem kocha  tego cz owieka, bo jest moim ojcem. Domagano si  

ć

ęś

ć

ł

ę

ode mnie rzeczy niezrozumia ych. Moja matka i babka powtarza y ci gle,  e  wszystko b dzie inaczej, 

ł

ł

ą

ż

ę

e  teraz dopiero zacznie si   y cie. Mimo jednak zapewnie  starszych,  e  wszystko b dzie inaczej - 

ż

ęż

ń

ż

ę

dzie  powrotu mojego ojca mia  sko czy  si  znów przera aj cym, jeszcze mo e  straszliwszym ni  w 

ń

ł

ń

ć ę

ż ą

ż

ż

inne dni widowiskiem.

Z powodu zamieszania w domu pora mojego mycia i kolacji opó ni a si .  Ale  w iat nie interesowa  si  

ź ł

ę

ś

ł ę

tym, co si  dzieje w naszym domu. Wiedzia em ju  od chwili,  e  tak b dzie. Sta em w kuchni ko o okna,

ę

ł

ż

ż

ę

ł

ł

opuszczony przez wszystkich. Starsi siedzieli w pokoju i s uchali ju  drugi raz tego samego 

ł

ż

opowiadania mojego ojca o tym, jak jad  szczury i jak mia  potem tyfus. By o to wstr tne, co opowiada , 

ł

ł

ł

ę

ł

brzydzi em si  tym cz owiekiem. Sta em ko o okna i widzia em,  e  nic nie jest w stanie powstrzyma  

ł

ę

ł

ł

ł

ł

ż

ć

tego, co si  mia o sta .  S o ce zasz o za czarne, wy cielone od wewn trz kolorow  wat  chmury. 

ę

ł

ć ł ń

ł

ś

ą

ą

ą

Obsuwa o si  coraz g biej, rzuca o  ó te promienie na niebo. Na kraw dzi chmur toczy a si  jeszcze 

ł

ę

łę

ł ż ł

ę

ł

ę

przez chwil  wojna, ale jej wynik by  przes dzony, wiedzia em to. Mimo to chcia em jeszcze mie  

ę

ł

ą

ł

ł

ć

nadziej ;  po o y em si  na  ó ku, przytuli em policzek do poduszki i zamkn em oczy. Kiedy po chwili 

ę

ł ż ł

ę

ł ż

ł

ął

wsta em i popatrzy em znów w okno - wojna by a ju  przegrana. S o ce wyjrza o jeszcze raz spod 

ł

ł

ł

ż

ł ń

ł

czarnych, roz arzonych na brzegach chmur - ale by o ju  pokonane, s abe, cienkie, przejrzyste jak 

ż

ł

ż

ł

background image

szk o. Na domiar wszystkiego zerwa  si  wielki wiatr i wia , przeginaj c  ga zie kasztanów i rozwiewaj c

ł

ł ę

ł

ą

łę

ą

czarne dymy z kominów.  c iemnia o si  gwa townie.  w iat kurczy  si ,  dusi  i znika . Kto  chodzi  po 

Ś

ł

ę

ł

Ś

ł ę

ł

ł

ś

ł

kuchni, stuka , przesuwa  krzes a. Z pokoju s ycha  by o g o n  rozmow .  S ysza em te g osy, ale nic 

ł

ł

ł

ł

ć ł

ł ś ą

ę ł

ł

ł

mnie one nie obchodzi y. Nagle, poza moimi plecami, rozleg  si  gruby g os mojego ojca:

ł

ł ę

ł

- Dlaczego on p acze?

ł

- Zawsze p acze, jak s o ce zachodzi. Wymy li  sobie tak  zabaw  - powiedzia a od niechcenia moja 

ł

ł ń

ś ł

ą

ę

ł

matka.

- Dlaczego ty p aczesz?

ł

Ojciec musia  dwa razy powtarza  pytanie, bo ja nie chcia em odpowiada ;  zreszt  nie wiedzia em sam,

ł

ć

ł

ć

ą

ł

co powiedzie .  Po chwili wykrztusi em:

ć

ł

- Bo wszystko si  ko czy ...

ę

ń

- Co si  ko czy?

ę

ń

- Dzie  si  ko czy,  w iat si  ko czy, ju  nic nie b dzie ...

ń ę

ń

ś

ę

ń

ż

ę

- Co ty mówisz, przecie  jutro tak e  b dzie dzie  - powiedzia  mój ojciec. Nie mia  ju  takiego grubego, 

ż

ż

ę

ń

ł

ł ż

chrapliwego g osu jak pierwej.

ł

- Nie, nie - powtarza em uparcie. Nikt mnie nie rozumia . Nie umia em powiedzie ,  o co mi chodzi.

ł

ł

ł

ć

- Daj  ci s owo honoru,  e  jutro tak e  b dzie dzie  - powiedzia  cz owiek, który jad  szczury.

ę

ł

ż

ż

ę

ń

ł ł

ł

Kiedy sobie to uprzytomni em, nowa fala rozpaczy zala a mi serce.

ł

ł

- Popatrz, my wszyscy czekamy na jutrzejszy dzie  - powiedzia  mój ojciec  agodnie.

ń

ł

ł

- Nie, nie - powtarza em uparcie. Wielkie, podnosz ce si  z wn trza mojego cia a  kanie wstrz sa o 

ł

ą

ę

ę

ł ł

ą ł

mn .  Nikt mnie nie rozumia . Przecie  to mój  w iat,  w iat moich rzeczy, rado ci i strachów ko czy  si  - 

ą

ł

ż

ś

ś

ś

ń

ł ę

nie ich  w iat!

ś