VERONIQUEWOLF
MOJAMAMAPIJE
OficynaWydawniczaRW2010Poznań2012
RedakcjaikorektazespółRW2010
RedakcjatechnicznazespółRW2010
Copyright©VeroniqueWolf2012
OkładkaCopyright©MartynikaAndrzejczuk2012
Copyright©forthePolisheditionbyRW2010,2012
e-wydanieI
ISBN978-83-63598-17-4
Wszelkieprawazastrzeżone.Kopiowaniecałościalbo
fragmentu–zwyjątkiemcytatówwartykułachirecenzjach
–możliwejesttylkozazgodąwydawcy.
Abypowstałataksiążka,niewyciętoanijednego
drzewa.
RW2010,os.OrłaBiałego4lok.75,61-251Poznań
Działhandlowy:
Zapraszamydonaszegoserwisu:
„AnieleBoży,stróżumój,Tyzawszeprzymniestój,
rano,wieczór,wednie,wnocy,bądźmizawszeku
pomocy,
strzeżmnieodwszelkiegozłaipomóżmamieodbićsię
oddna”.
Mojamamadzisiajznówpiła.Właściwietowięcej
ostatniopije,niżniepije,alebabciamówi,żegdybędę
sięzaniąmodlić,tomożezdarzysięcud.Jaknarazienic
natoniewskazuje,chybażetychkilkadniprzerwy,
podczasktórychmamapiławodęzkostkamiloduicytryną
orazlitrykawy,ichodziławściekłajakosa,możnauznać
zacud.Mniejednaknieotakicudchodzi.Jednakdobrze,
żewogólecośpiła,boinaczejpewniebyumarła.Tato
mówi,żebezpiciaczłowiekszybciejumieraniżbez
jedzenia.Swojądrogą,paskudnatakawamusiałabyć,
skoromamabyłatakazła,żejąmusipić.Nadobrąsprawę
towolałabym,żebypiłtato,niemama.Nicdotatynie
mam.Jestcałkiemspoko.Tylkogdyojciecpije,jakoś
lepiejtowygląda.Niktsiętemuniedziwi.Pijanych
tatusiówwciążwidaćnaulicach,whipermarketach,na
meczach,nagrzybachiwparkach.Niektórzynawetnie
chodzą,tylkoleżąwcieniudrzew,takżezimą.Ostatniow
sklepiewidziałamczyjegośtatę,jaktańczył;dwakrokiw
lewo,dwawprawoitrzydotyłu.Doprzodubyłtylko
jeden.Zaczęłamsięzastanawiać,czyzdążywyjśćze
sklepu,zanimgozamkną.Sklep,rzeczjasna,nieczyjegoś
tatę.Nobotrzydotyłuijedendoprzodu–toonmusiał
straszniewolnoiść.Amożewciążstałwtymsamym
miejscu?Noijeszczetekrokiwbok.Pewniedałobysięto
obliczyćmatematycznie,alejestemkiepskazmatematyki,
więcdamsobiespokój.
***
Powiedziałamdziśbabcioswoichwczorajszych
przemyśleniach.Otym,żechybawolałabym,żebytatopił,
niemama,botojakoślepiejwygląda.
–BójsięBoga,mojedziecko!–krzyknęłaizłapałasię
zagłowę.–Cotozapomysły?!Małocijednego
nieszczęścia?Odrugiesięprosisz?!
–Babciu–próbowałamtłumaczyć–nieszczęście
wciążbyłobytylkojedno.Chodzimioto,żebytatopił,a
mamanie,żebyzrobićzamianę.
Tegodlababcibyłozawiele.Niechciałasłuchaćani
tłumaczeń,aniwyjaśnień.Wściekłasięiztejwściekłości
całaczerwonasięnatwarzyzrobiła,aręcetakjejdrżały,
żeszklankawczasiemyciarozleciałasięnadrobne
kawałeczki.Ulotniłamsięzmieszkaniababcicichaczem,
żebyjakąśścierkąpoplecachnieoberwać.Dawnojejnie
widziałamwtakimstanie.Ijaktuzdorosłyminormalnie
pogadać?Niedasię!Onibychcieli,żebymówićtylkoto,
cochcąusłyszeć.
Poszłamwięcdodomu.Mamajużbyła.Pewniepo
„wczorajszym”zwolniłasięzpracy,tłumaczącsię
migreną.Tobyłajejulubionachoroba.Niejedynazresztą.
Kiedyś,gdywujekAntek–bratmamy–powiedział,że
znówczućodniejalkohol,tłumaczyłasięcukrzycą.
–Jakmożesz,Antoś!–Udawałaoburzonąi
skrzywdzonąniesłusznymoskarżeniem.–Jamampoczątki
cukrzycy–oznajmiładramatycznymtonem.–Ucukrzyków
częstoczućzustalkohol,choćniepilianikropli!–Iłzy
pociekłyjejpopoliczkach.
Wielerazyzastanawiałamsię,jakonatorobi,żetak
płaczenazawołanie.Potemwygłosiłanaukowyreferat,
jaktojestztymicukrzykamiizapachemalkoholuzust.To
byłozadziwiające!Jestempewna,żeoniektórych
chorobachwiedziaławięcejniżniejedenlekarz.Szkoda,
żeniezostałalekarzem,albonaprzykładaktorką!Wkońcu
itato,iwujekAntekdoskonalewiedzieli,żetonieżadna
cukrzyca,akilkadrinków,mimotozbaranieliizałożęsię,
żeniedalibysobiegłowyuciąć,czywjejopowieścinie
makrztyprawdy.Mamapotrafiłasprawić,żerzeczdotej
poryoczywista,przestawałatakąbyć.
***
Babciprzeszedłgniewijeszczetegosamegodnia
dzwoniła,abysiędowiedzieć,czywszystkounasw
porządku,corobitatoiczyniejestemgłodna.Głodnanie
byłam,tatooglądałtelewizję,amamaspała.
Wiadomonieoddzisiaj,żejakmamaśpi,toniejest
wszystkowporządku.Naszczęściewyjątkowoźleteżnie
było.Raczejnormalnie.Mamaniewyglądałanajlepiejpo
przyjściuzpracy.Swoimzwyczajemusiłowałami
wcisnąć,żetomigrena,apotempodałapierogikupionew
sklepie,pogłaskałamniepogłowie,zapytała,cosłychać
wszkole,iwogólebyłastraszniemilutka.Tooznaczało
tylkojedno:opróczpierogówkupiłapiwonakaca.W
przeciwnymwypadkupiłabykawęiznówchodziłaby
wściekłajakosa.Zjadłampierogiiukradkiemzajrzałam
doskrytkimamy.Tychskrytekwcałymmieszkaniubyło
bardzodużo.Mamachowałaalkoholwróżnychmiejscach.
Byłoichtyle,żeczęstosamaniewiedziała,gdzie
schowałateprzeklętebutelki.Tymrazemniepostarałasię
zabardzo,bokilkaznichleżałowbieliźniarce.Chyba
pięć.Zadużo.Jakwypijewszystkie,zacznietaciegłowę
suszyćonastępne,ajutroznówbędziemiałakacagigantai
wszystkozaczniesięodpoczątku.Najlepiejgdymadwie,
trzybutelki.Wtedyśpi,budzisię,wypijajedną,potem
znówśpi,wypijadrugą,ijeśliudajejsięprzespaćnoc,to
nadrugidzieńpijekawę.Pięćbutelekoznaczałokłopoty,
aleczasemniewiadomocolepsze.Mamanakawiejest
bardziejokrutnaniżmamaśpiąca.Nawettatotowie,więc
gdymamasiębudziiniemacopić,biegniedosklepui
przynosizapas.Kiedyśnieprzyniósł,toposzłasamasobie
kupić.Podrodzeniezauważyłasłupaiwróciłaociekająca
krwią.Pożytekbyłztegotaki,żewzięłazwolnienieiprzez
pierwszedniwogóleniewychodziłazdomu,bojejbyło
wstyd.Nawetprzezoknowstydziłasięwyglądać.
Zaciągnęłagrubezasłonyikrzyczałanakażdego,kto
próbowałjeodsunąć.Najgorzejbyło,gdytatoniechciał
jejwypuścićzdomu.Wtedyawanturowałasię,płakała,
prosiła,żebyjąwypuścił,apotemznówsię
awanturowała.Kiedyśrzuciławtatępopielniczką,ainnym
razemchciaławyskoczyćprzezbalkon.Takbardzojejsię
spieszyłopotenalkohol,noibalkonniebyłzamykanyna
klucz.Dosklepówteżchodziłaróżnych,jakbysię
wstydziłatylkodojednego.Aprzecieżitakwszyscyw
okolicywiedzieli,choćnajbardziejzorientowanebyły
sklepowe.Wtakichchwilachbałamsięiniekochałamjej.
No,dobrze,powiemprawdę.Wtakichmomentach
nienawidziłamjejichciałam,żebyumarła!Wiem,żeto
źle,alenicnatoniemogłamporadzić.Choćokropniesię
czułamztym,żejejnienawidzę.
***
Podwóchnormalnychdniach,podniach,kiedyspałai
kiedymogłajużzacząćpićkawę,niezrobiłatego.
Dlaczego?Dlaczegoniemogłazacząćjużpićkawy?Jeśli
takawatakaniedobra,tomogłabyzacząćpićtęswoją
wodęzlodem,sokpomarańczowy,herbatęczarną,
czerwonąalbozieloną,kakaorozpuszczalnealbozwykłe,
mlekozmiodemalbobezmiodu,czekoladęnagorącolub
nazimno.Czymałorzeczynatymświeciejestdopicia?
Dlaniejzamało!Wybrałaalkoholipopołudniubyła
wdomustrasznaawantura.Uciekłamnapodwórko.Bałam
sięosiebie,otatę,omamę.Nienawidziłamjeji
jednocześniebałamsięonią.
–Cosięstało?–zapytałaEwka,siadającobokmniena
ławce.
–Nic–burknęłam.
–Powiedz,przecieżjesteśmyprzyjaciółkami.
PochwilipodbiegłaAnkaiwidzącmojąminę,objęła
mnieramieniem.
–Mojamamapije–powiedziałamwzruszonadobrocią
EwkiiAnki.Pozatymtobyływkońcumojeprzyjaciółki.
–Niemartwsię–szepnęłaAnka.–Mojamamateż
pije.WSylwestratonawetwódkępiła.
–Amojamamawinopije,jaksąjakieśurodziny–
wtrąciłaEwka.–Araztosięnawetupiła–ściszyłagłos.
–Iopowiadałasamegłupoty.Myśleliśmyzbratem,że
padniemytrupem.–Roześmiałasięnasamowspomnienie.
–Twojamamaupiłasięraz–powiedziałamiwcalemi
niebyłodośmiechu.–Atwoja–zwróciłamsiędoAnki–
pije,jaksąurodziny.Mojapijeczęstoidużo–wyrzuciłam
zsiebieirozbeczałamsię,chociażwcalebeczećnie
chciałam.Dziewczynysięnademnąlitowały,potem
obiecały,żenikomusłowaniepowiedzą,żeniezdradzą
tajemnicy.Jakośzrobiłomisięlżejnasercu.Gadałyśmy
potemoOlkuzszóstejBizapomniałamnachwilęotym,
cosiędziejewdomu.Przypomniałamsobie,gdy
zobaczyłamtatusia.
–Idziemydobabci–powiedziałiuśmiechnąłsiędo
mniesmutno.Wrękutrzymałdużątorbę.
–Comaszwtejtorbie?–zapytałam.
–Pidżamy,szampon,mydłoiróżnedrobiazgi–odparł.
–Mamteżtwojeksiążkiiplecakszkolny–dodał.
–Poco?–zawołałamzaskoczona.–Ranoprzyjdęi
zabiorę.Doszkołyidędopieronadziesiątą.
TatouśmiechnąłsiędoAnkiiEwki,którestały
wpatrzonewniego,poleciłmipożegnaćsięz
dziewczynkamiiruszyliśmywstronędomubabci.
–Przezkilkadnizostanieszubabci–powiedział
stanowczo.–Jeślitrzebabędzie,topojedziesznawetdo
wujaAntkaiciociHalinki.
–Dlaczego?Tatusiu,dlaczego?–Nierozumiałam.–Tu
sąEwkaiAnka.Chcęmiećznimikontakt.Ubabcina
podwórkubędąsamenudy–niedawałamzawygraną.
–Dośćtego–rzekłtatotonemnieznoszącym
sprzeciwu.–Niejesteśmałymdzieckiemiwidzisz,cosię
dziejewdomu.Muszęcośztymzrobić.Niemożemytak
żyć–mówił.–Zaufajmi–dodałjużzupełniełagodnie.
Groźniezabrzmiałysłowataty:„Muszęcośztym
zrobić”.Takzłowieszczo,żeażbałamsięwyjaśnień.
Zapytałamwięctylkocichutko:
–Czymamieniestaniesięniczłego?
–Jeślipozwolisobiepomóc,tonapewnonicjejsię
niestanie–odparłiobjąłmnieramieniem.Razem,we
dwojeszliśmywstronędomubabci;jaimójtato.Amoja
mama,gdzieśtamsamotnieleżałapijana.Możespała?
***
ZadzwoniłamdoEwki,apotemdoAnki.Nudziłomisię
napodwórkuubabci,więcchciałamjezaprosićdosiebie,
albopójśćdoktórejśznich.
–Nie,niemogę–powiedziałaEwkadosłuchawki.–
Mamdużolekcji.
Wjejtoniewyczułamcośdziwnego,cośinnegoniż
wtedy,gdynaprawdęmiaładużolekcji.Odłożyłam
słuchawkęibyłomibardzosmutno.Ankateżcośkręciła,
żenibymakatarimusisiedziećwdomu.Możejutro
wyjdzie,aleniewienapewno.Ilepiejżebymnie
dzwoniła.Jakbędziezdrowa,tosamasiędomnie
odezwie.
–Alejamieszkamterazubabci,atynieznaszjej
numerutelefonu!–wypaliłam,wściekłaibezradna
równocześnie.
–Nicnieszkodzi–odparła.–Spotkamysię,jakjuż
będzieszusiebie.
Rzuciłamsięnałóżkoipłakałam.Niewiem,jakdługo
totrwało.Czułamsiętakaniechcianaiczułam,jakbymto
jazrobiłacośzłego.Babciausiadłaobokipróbowała
wyciągnąćzemnieprzyczynęłez.
–Mówiłaśkoleżankomomamie?–zapytałaczujnie.
–Nibyoczymmiałammówić?
–No...że...wiesz,żemamapije–wydukała.
Pokiwałamtwierdzącogłową.
–Niewolnociopowiadaćotakichrzeczach–rzekła
stanowczobabcia.
–Tomojeprzyjaciółki–próbowałamsiębronić.–
Onenikomuniepowiedzą.Onemniepocieszały.
–Wszystkiebrudypierzesięwswoimdomu–
przerwałababcia.–Wczterechścianach.Niewolno
nikomuopowiadaćtakichrzeczy!–podniosłagłos,aja
rozpłakałamsięjeszczebardziej.Notak,zarazwyjdzie,że
tojajestemwszystkiemuwinna.–Będzieszmiałanauczkę
naprzyszłość–ciągnęładalej.–Przyjaciółki
przyjaciółkami,alektóraśwypaplałaswojejmamie–
stwierdziła.–Icotozaprzyjaciółki?
Wdrzwiachstanąłtato.
–Dajjejspokój–powiedział.–Przecieżitakwszyscy
wiedzą.Ślepiniesą.
–Jadlajejdobra–broniłasiębabcia,idączatatądo
kuchniizamykajączasobądrzwi.–Zostaniesama,dzieci
niebędąchciałysięzniąbawić–tłumaczyłaojcu.–A
nawetjeślionebędąchciały,torodziceimniepozwolą.
–Towystawiąsobiepiękneświadectwo–dobiegł
mniegłostaty.–Justynkaniczłegoniezrobiłainiczego
niemusisięwstydzić.Todobradziewczynka.
–Rozumiem.–Głosbabcizłagodniał.–Alewiesz,
jacysąludzie.Niechcę,abyjeszczewięcejcierpiałaz
powodumatki.
–Jacynibysąludzie?!–krzyknąłtato.–Justynkimatka
pije.Wiem!Alewiemteż,żetostrasznachoroba.Amatka
Ani?Drzesięprzezdwanaściegodzinnadobę!Dziecko
jąkasię,takiejestznerwicowane.Ailerazywskórę
dostała?Ico?CzyjazabraniamsiębawićJustyniezAnią?
Nie!Niezabraniam,botoniejejwina,żemamatkę
histeryczkę!
–Uspokójsię–prosiłababcia.–Takniemożna.Nie
krzycz,Justynausłyszy.
–Toniechsłyszy,niechwie,żenietylkoonamaw
domupiekło.Nietrzebapić,żebydzieciomzgotowaćtaki
los!Gdyjednozrodzicówpije,tomówisię:rodzina
patologiczna,tak?–ciągnąłtatoiażgłosmudrżał,takibył
zdenerwowany.–Apamiętasz,cosięstałoroktemu,w
klatceobok?Kamilawwiekupiętnastulaturodziła
dziecko.Wdomuniktniewiedział,żejestwciąży.Ba!
Urodziłajewwannieioddałachłopakowi,żebywyrzucił
nadOdrą.Pamiętasz,copowiedzieliwtelewizji?!
–Tak,pamiętam,żeKamilapochodziłaznormalnej
rodziny–odparłababcia.
–Atwoimzdaniemrodzina,wktórejmatkaniewidzi,
cosiędziejezjejcórką,jestnormalna?Przezdziewięć
miesięcyniezauważyłaciążycórki,śladówporodu?Bo
dlamnietodopieropatologia!–Znówpodniósłgłos.–
Żyjemywjakimśchorym,zacofanym,zakłamanymkraju!–
krzyknął.–Krajuhipokrytów.
Potemjużnicniesłyszałam.Babciudałosięchyba
uspokoićtatę.Biedny.Rzadkokiedytaksiędenerwował.I
raczejniemówiłźleoinnych.Częściejichbronił,
tłumaczyłiusprawiedliwiał.Terazcośwnimpękło.
Biedny,kochanytatuś...
***
Dziśtatobyłnormalny.Nomożenietakdokońca,borano
sprzeczałsięzbabcią.Myślał,żeniesłyszę.Specjalnie
zostawiłamodkręconykranwłazience,abysądzili,żesię
myję.Słuchałamjednakuważnie.Właściwietozłe
określenie:bezczelniepodsłuchiwałam.
–Jakto?–dziwiłasiębabcia.–Tybędzieszchodziłna
spotkania?Idolekarza?
–Tonielekarz–powiedziałspokojnietato.–To
terapeuta.Onpomagarodzinomchorychludzi.Myślę,że
Justynateżpowinnachodzić.Jesttakagrupa
eksperymentalnawnaszymmieście.
–Nie!–protestowałababcia.–Tojakaśbzdura.To
twojażonaimatkatwojejcórkimasięleczyć.Niewy!
PozatymdlaczegomająeksperymentowaćnaJustynie?–
pytałaprzerażona.
–BonaogółorganizujesięspotkaniadlaDorosłych
DzieciAlkoholików,aleunaszdecydowalisiępowołać
takągrupędlastarszychdzieciimłodzieży–wyjaśnił.–
Oczywiścierównocześniepracujesięzpsychologiem.
–Niezgadzamsięnajakieśeksperymenty!–
wykrzykiwałababciapodniesionymgłosem.
–ToJustynkazdecyduje,acodomnie,będęchodziłna
tespotkania–stwierdziłkategorycznieojciec.
–Tosięwgłowieniemieści–załamanymgłosem
mówiłababcia.–Czyonapoprostuniemożewziąćsięw
garśćiprzestaćpić?
–Niemoże.Tochoroba.
–Jakatamchoroba!Trzebatrochęsilnejwoliijuż.
–Mamo–zwróciłsiędobabcitato–tachoroba
właśnienatympolega,żeonabychciałaprzestaćpić,ale
niepotrafi.Jejwolajestchora.
–Światzwariował–odpowiedziałababcia.–Jak
człowiekczegośchce,toma,ikoniec.Iżebytojeszcze
babapiła?!No,chłop,tomożnazrozumieć,alekobita,to
dopierowstyd.
–Tonietakieproste,jakcisięwydaje–skwitował
tato.
Rzeczywiściestrasznietowszystkobyłopoplątanei
trudne.Właściwiedotejporymyślałamtakjakbabcia;
chciałam,żebymama,ottak,przestałapićiproblem
rozwiązany.Aswojądrogą...ciekawe,najakiespotkania
zamierzachodzićtato?
Wszkoleniemogłamsięskupićnalekcjach.Albo
myślałamotychspotkaniachiterapeucieczyjakmutam,
albootym,cowczorajmówiłtatuś,żenietrzebawcale
byćpijaczką,żebyswoimdzieciomzgotowaćpiekło.
Zaczęłamsięzastanawiaćimyślećorodzicachswoich
kolegówikoleżanek.TakinaprzykładAdamzmojej
klasy.Mapięknerzeczy,drogieciuchyijeździnawakacje
zagranicę.Jegomamapachniemarkowymiperfumami,a
wyglądajakbyjąwycięlizokładkikolorowego
czasopisma.WszyscyzazdrościliAdaśkowimamy.Ja
kiedyśteż,domomentugdyAdaśdostałczwórkęz
matematyki.Wracałzmamązeszkoły,spotkalisię
przypadkowo,ajaszłamzanimi.Niewidzielimniei
Adaśotejczwórcechybajejpowiedział,bonaglezaczęła
syczećprzezzęby:
–Tygłupku!Tynieukujeden.Jakmożnabyłodostać
czwórkęztakichprostychzadań?Mamsynadebila!
Debilatomałopowiedziane!Mamsynakretyna!
Oj,ależmunagadała.Adamszedłwmilczeniu.
Dziwiłomnie,żesięjejnieprzeciwstawił.Nie
chciałabymbyćwjegoskórze.Zawszemiałsamepiątkiw
szkole,aterazjednaczwórkaitakaafera!Togorzejniż
dostaćpasem.Nigdylanianiedostałam,aletaktosobie
wyobrażam:słowapotrafiąbolećbardziejniżlanie.
Biedny,biednyAdam.
AAnka?Tatomarację!Jejmamajeststrasznie
nerwowa.
–Mamo,mogęiśćnadwór?–zapytanaprzykładAnia.
Odpowiedźzależyodhumorujejmamy!Gdyjestjejto
narękę,pozwala,choćpopięciuminutachpotrafisię
drzećzbalkonuobyleco;alejakjejtoniepasuje,wtedy
sięzaczyna:
–Todzieckowciążczegośodemniechce!–krzyczyna
całydom.–Cotyjeszczewymyślisz?!Niedługona
wycieczkędoLondynubędzieszchciałajechać!Siedźw
domunatyłku,anietylkopodworzebyślatała!
Itakpotrafiprzezpółgodziny!Albojeszczedłużej.A
najgorsze,żewłaściwieniewiadomooco.
MamaEwkizkoleiwciążsięniąwysługuje.Mówi,że
dziewczynkętrzebauczyćpracyodnajmłodszychlat.
Siedzisobienafotelu,pijekawę,aEwkawciążbiega,ato
dosklepupotartąbułkę,atozsiostrądopiaskownicy,ato
kubkimusipomyć,iwłaściwieczasudlasiebieniema.
JeszczegorszajestmamaJulki.Tapowinnazostać
wojskowym.Julkawszystkomusirobićnakomendę.Jak
siękiedyśtrzyminutydodomuspóźniła,towchodzącdo
bramy,byłabladofioletowa.Takjakbytobyłasprawa
życiaiśmierci!Wszystkotamjestzgóryustalone.O
szóstejtrzydzieścipobudka,oszóstejczterdzieścipięć
śniadanie,osiódmejwyjściedoszkołyitakcalutkidzień.
Niemamnicprzeciwkoharmonogramowidnia;tyleże
czasemtrzebagozmienić,atrzyminutytonietrzygodziny.
Ciekawe,czyjejmamanigdysięniespóźnia,ajeślitak,
czyteżdostajetaksurowekary,jakiestosujewobecJulki.
Karolinamazkoleizaplanowanecałeżycie.Przez
mamęoczywiście.Wiejuż,dojakiejszkołypójdzie,na
jakiestudiaikimbędziewprzyszłości.Kiedyśnawet
zapytałam,czychcetegoiczysięcieszy.
–Cośty!–Wzruszyłaramionami.–Niechcębyć
lekarzem.Nienawidzębiologii.Nawidokkrwirobimisię
słabo.
–Todlaczegoniepowieszotymmamie?–zdziwiłam
się.
–Żartujesz?Wściekłabysię.Onajużzaplanowałainie
maodwrotu.
Biorącpoduwagęwszystkiemamy,mojanaichtlenie
wypadaanilepiej,anigorzej.Zjednejstronyto
pocieszające,alezdrugiej–tragiczne!Nobogdziejest
jakaśnormalna,fajnamama?Naszczęścieznalazłam.
ChoćbymamaZośki.Lubięją,bonieudaje.Czasemsię
złości,alewtedymówi:
–Słuchajcie,dziewczyny!Wcalemisiętoniepodoba!
Tobyłmoimzdaniemgłupipomysł!
Takpowiedziała,gdynasypałyśmydojejherbatysoli
zamiastcukru.Nieminęłojednakwieleczasuinam
wybaczyła,anawetśmiałasięzżartu.Byłaszczeraitakie
ciepłoodniejbiło.Szanowaładzieciiczasemsięznami
wygłupiała,akiedyindziejpoważnierozmawiała.Nigdy
jednaknieskrzywdziłażadnegodziecka,nieobraziła,
nawetwtedygdycośjejsięniepodobało.Umiałaotym
powiedzieć,niekrzycząciniewyzywając.Izatowiele
osóbbardzojąlubiło.Jateż!
***
Podzieliłamsięztatąswoimispostrzeżeniamiodnośnie
innychrodzicówipowiedziałam,żechcęsięspotkaćz
EwąiAnką.
–Jakbędąmidokuczały,żemojamamapije,toim
powiem,cojamyślęoichmatkach–zdecydowałam.–
Zresztą,możeniebędąsięśmiały.–Miałamtakącichą
nadzieję.Wkońcutoprzyjaciółki.
–Justynko–łagodnieprzemówiłojciec.–Jawiem,że
czasempopełniambłędy.Jestemtylkoczłowiekiem,ale
pamiętaj,kochanie,żeraniącinnych,swojegowłasnego
cierpienianiezwalczysz.Będziecijeszczegorzej,jeszcze
ciężejnasercu.
–Tocomamzrobić,jeśliniebędąchciałyzemną
rozmawiać?–zapytałam.
–Zaakceptujto–rzekłojciec.–Zaakceptujinie
próbujichzmieniać.Człowiekmożezmienićtylkosiebie.
Przynajmniejzawszeodsiebiepowinienzacząć,apotem
okazujesię,żematylerobotyzesobą,żestarczydokońca
życia.
–Tomamyteżniebędzieszzmieniał?–zapytałam
zaniepokojona.
–Nie,kochanie.Niebędę.Tylkoonatomożezrobić;
sama,amymożemypokazaćjejdrogęikochaćjątaką,
jakajest.Pókiconaodległość.
–Toznaczy,żewrócimydoniej?
–Nie,Justynko,niewrócimy.Alebędziemyjąkochaći
byćmożeonakiedyśzechcewrócićdonas.
Chybaniezbytwszystkorozumiałam,aleufałamojcu.
Byłmądry.Gdypowiedział,żemamykochaćmamę,to
poczułamulgę,boprzecieżjąkochałam.Askorotwierdzi,
żeniemożemydoniejwrócić,towidaćjestwtymjakiś
głębokoukrytycel.
Swojądrogąkiedyśwydawałomisię,żepiją
wyłącznietakiekobiety,którewidywaliśmyrano,gdytato
odprowadzałmniedoszkoły.Źleubrane,otwarzach
pooranychzmarszczkami,używająceprawiezawsze
brzydkichwyrazów.Mama,gdyniepiła,byłapiękna,
pachnącaibardzoeleganckoubrana.Chodziłanafitness,
dokosmetyczkiifryzjera.Potrafiłateżdbaćodom.
Wdniachtrzeźwościwszystkounaslśniło.Byłam
wtedyzachwycona.Tatojednaknie.Nierozumiałam
dlaczego,domomentugdyusłyszałam,jakzwierzałsię
ciociHalince.
–Ladamomentzaczniepić.Zawsze,gdyudasięjej
przerwaćciąg,sprzątacałemieszkanie.Jestperfekcyjna.–
Westchnąłgłęboko.–Niktjejniedorówna.Ubraniaw
szafieposkładanewkosteczkę,nigdzieniemaodrobiny
kurzu,naczyniapochowane,oknaumyte,aJustynkawtym
czasienienarzekanabrakpomocyprzyodrabianiulekcji.
Pilnujewszystkiego,maksymalnie.Dlamnietojednak
sygnał,żeprzygotowujesiędokolejnegopicia.Wciągu
tygodniawmieszkaniuzapanujebajzel,potemAgnieszka
znowuzaczniesprzątaćitakwkółko.Onawszystkorobi
namaksa,rozumiesz,Halinko?Sprząta,gotuje,zajmujesię
Justynąipracuje.Podejrzewam,żeuniejwpracy
zaczynająsiędomyślać,cosiędzieje,bokacaniedasię
ukryćnadłuższąmetę.Zresztąkilkarazyzauważyłem,jak
Agnieszkaprzedwyjściemdopracydolewasobie
alkoholudokawy.Pewniewbiurzeukradkiemteżtorobi.
Niktjejjednakniezwolni.Natrzeźwojestniezastąpionym
pracownikiem.Dziękiniejmająogromnąilośćzamówień
nakolejneprojekty.Gdybynieona,niezaszlibytak
daleko.Pozwalająjejteżpracowaćwdomu,conajmniej
misiępodoba,aAgnieszcejestbardzonarękę–ciągnął
tato,aciociamunieprzerywała.–Dająjejokreślonyczas
nazrealizowanieprojektu.Agnieszkarobitoperfekcyjne
wdwarazykrótszymczasie,niżwyznaczony,apotem....–
tatourwałwpółzdania.
–Apotempije–wtrąciłaciociaHalinka–bojakpije,
totakżenamaksa.
***
Chybawiem,dlaczegoniemożemydoniejwrócić.Tato
mniechroni.Próbujedaćmisiłę,siłęmiłości.Wie,że
gdybymzostałarazemzmamą,mojamiłośćbyłaby
poddawanapróbiecałyczas.Musiałabymwalczyćz
nienawiścią.Ojciecchce,abymdojrzałaiabymojamiłość
byłagłęboka.Wprzeciwnymraziemamastraciszansę.
Jeśliprzestanęjąkochać,tozamknęjejdrzwipowrotudo
zdrowia,albodoswojegoserca.Zrozumiałamteż,żeto
jedyne,comogędlaniejzrobić.Takmało,azarazemtak
dużo.Kochaćjątaką,jakajest.Dziwnarzecz,alegdytak
myślęotejcałejmiłościiowybaczeniu,tomniesamej
jestjakoślepiej,spokojniejiłagodniejdźwigaćtenkrzyż,
jakmawiababcia.Słowaojcapomogłymiprzetrwać
wczorajsząnoc.Noc,wktórejnienawiśćznówwalczyłaz
miłością,aleniepokonałajej.
–Justynko–rzekłtato.–Niemaszżadnegowpływuna
to,comamarobi.–Odkądzacząłchodzićnaspotkaniaz
terapeutą,jakośinaczejmówił,alejegosłowanapełniały
mniespokojem.–Niemaszwpływuiniejesteśniczemu
winna.Pamiętaj.
Wciążotymmyślałam.Przypomniałamsobie,jak
mamadobijałasięwnocydodrzwidomubabciiprosiła,
błagała,żebymogłasięzemnązobaczyć.Szlochała,
mówiła,jakbardzomniekocha,jakbardzozamnątęsknii
jakpragniemnieprzytulić.Potemzaczęłasię
awanturować,bobabciapowiedziałajej,żebędziemogła
mnieprzytulić,gdywytrzeźwieje,iżebyprzyszłajutro;te
słowastraszniemamęrozzłościły.Waliławdrzwi,kopała,
wyzywałatatęodnajgorszych,ibabcięteż.Pojakimś
czasieobelgiustałyijużmyśleliśmy,żemamaodeszła.
Obróciłamsięnadrugibokipróbowałamzasnąć.Nagle
dobiegłymnieniepokojąceodgłosyzpiętra,gdziespał
tato.Okazałosiępóźniej,żemamaposzłanapodwórko
sąsiadów,zabrałabezichwiedzydrabinęiweszłaprzez
balkon,wprostdopokojutatusia.Rzuciłasięnaniegoi
zaczęłagoszarpaćzawłosy.Byłsilniejszy,więcsobie
poradził,iszybkozadzwoniłpopolicję.Przyjechali,tato
rozmawiałzjednympolicjantem,apozostaliwsadzili
mamędoradiowozu.Trzymalijązaręce,aonawciąż
krzyczałaiichobrażała.Wszystkowidziałam,bowstałam
pocichutkuipodeszłamdookna.
Gdyjużodjechali,zapytałamtatę,czynadalmamyją
kochać.
–Tak–odparł.–Zresztąmyjąkochamy,tylkonie
wolnonamzagłuszaćtegouczuciawsobie.
–Skorojąkochasz,todlaczegozadzwoniłeśpo
policję?–Ocierałamoczypełnełez.
–Bokochaćtrzebamądrze–powiedział.–Ajejnie
litościtrzeba,nieżałowania,aleczystejmiłości.Jeśli
zamienimyjąnalitość,topozwolimymamie,abyrobiłate
wszystkiestrasznerzeczy.Jeślimiłośćzamienimyna
litość,tozabijemyjątymuczuciem.Niewiem,jakcito
wytłumaczyć–mówił–alemiłośćmusibyćpoważnai
odpowiedzialna.
Odgoniłamwięcodsiebieżalilitość.Odepchnęłam
teżnienawiśćipoczuciekrzywdy,choćniebyłotołatwe.
Uwierzyłamwsłowaojca,którychwciążnierozumiałam
zbytdobrze,alemuufałamispróbowałamzasnąć.
Niestety,niebyłototakiełatwe.Przykreuczuciawracały.
Tejnocynazmianęnienawidziłammamyijąkochałam.
Byłamwściekłairozżalona.Złaismutna.Płakałami
wstydziłamsięzaswojąmamę.Zaczęłodomniedocierać,
żejestgorzej,niżbyło.Mamakiedyśpięknieposługiwała
sięjęzykiempolskim.Używałasformułowańizwrotów,
którychniezawszerozumiałam.Uśmiechałasięwtedy
ciepłoitłumaczyłami,cooznaczadanesłowo.A
dzisiejszejnocykrzyczałaiwyrażałasiętakjakte
wszystkiepanie,którespotykaliśmyrano,gdytato
odprowadzałmniedoszkoły.Aprzecieżtepanie
śmierdziałyiczęstobrakowałoimzębów.Niemiałypracy
anipieniędzy.Czasemgrzebaływpobliskichśmietnikach.
Amojamamamiałapieniądzeiwyglądałazupełnie
inaczej.Jednakdzisiejszejnocykrzyczałaizachowywała
siętaksamojakone.Czymsięwięcodnichróżni?No
czym?Zaczęłamrozmyślaćochwilachprzeżytychzmamą,
tychdobrychitychzłych,inaglezaczęłamodnosić
wrażenie,żemamdwiemamy,aniejedną.Różniłysięod
siebietakbardzo.Jednabyładobra:czytałamibajkina
dobranoc,odrabiałazemnąlekcje,chodziładokina,
teatru,nabaseninawystawyobrazów.Byłaciepła,
wyrozumiałaicierpliwa.Tadrugapiła,traciłakontrolę
nadsobą,wniczymminiepomagała,uciekaławsen,a
teraznadodatekawanturowałasięiwyzywaławszystkich
odnajgorszych.Chcętępierwsząmamę,tęskniędoniej,
brakujemijej,kochamją.Mamo,wróćdomnie!–
błagałamwmyślachzalanałzami,ściskanabólem
wewnętrznym,ponowniepróbujączasnąć.
***
Dziśtatopozwoliłmipójśćnanaszestarepodwórko.
Trochębyłamzdziwiona,żesięzgodził,potejcałej
awanturzezmamą.Wiedziałamjednak,żemniewjakiś
sposóbchroni.Wprawdziemówiłostatniodużoomiłości,
alerówniewieleoodpowiedzialności.Niepozwoliłbymi
tutajprzyjść,gdybypodejrzewał,żespotkamniejakaś
niemiłaniespodzianka.Pomyliłsięjednak.Ukradkiem
spojrzałamwoknadomu,wktórymkiedyśmieszkałam.
Żaluzjebyłyzasłonięte.Możemamaspała?Amożew
ogólejejtamniebyło?ZdalekadostrzegłamAnkę.
Ucieszyłamsiębardzoiszybkoruszyłamwjejstronę.
–Cześć–wołałamimachałamdoniejręką.–Mogę
dziśzostaćtrochędłużej–powiedziałamzasapana,gdy
dobiegłamdoniej.–Tatomipozwolił–dodałam.
Aniazachowywałasięjakośdziwnie.Rozglądałasię
dyskretniedookoła,jakbyniechciała,żebyktośjązemną
zobaczył.Zaczęłamobawiaćsięnajgorszego.Czyżby
babciamiałarację?
–Muszęiśćdodomu–wydukałaAnka.–Przykromi,
Justyna.
–Porozmawiajmy,chociażchwilkę–poprosiłam,ałzy
cisnęłymisiędooczu.–Cosłychaćnapodwórku?Czy
małaRozalkanadalmanogęwgipsie?–próbowałam
przedłużyćrozmowęinagle,jakspodziemi,wyrosła
Ewka.
–Idziemy–powiedziałastanowczymtonem,nie
zwracającnamnieuwagi,takjakbymnietuwogólenie
było,ipociągnęłaAnkęzarękaw.
–Czyktośmożemiwyjaśnić,cotujestgrane?!–
krzyknęłamzrozpacząwgłosie.
–Nic.–Ewkawzruszyłaramionami,nawetnamnienie
patrząc.–Niewolnonamztobąrozmawiać.Zresztąjużtu
niemieszkasz,więcbawsięnapodwórkubabci–dodała,
odchodząc.
Poczułam,jaksmutekiokropniedużybólściskająmi
serce.Chciałamkrzyknąćzanimi.PowiedziećAnce,że
wolęmiećmatkępijaczkęniżtakąhisteryczkę,jakjej
matka,iEwceteżchciałamwygarnąć,żejestskarżypytą,
żewszystkowypaplała,bojakośniemogłamuwierzyć,
żebyzrobiłatoAnia,gdynaglektośdelikatniedotknął
mojegoramienia.
–Dajspokój–usłyszałam.–Wcaleniebędzieci
lepiej,jaktozrobisz.Nikomuniejestlepiej,kiedyzrani
innych.
Odwróciłamgłowę.ToAdaś!Zawszetakimilczący,
mrukniemal,aterazproszę,jakietekstywygłasza.
–Filozofsięznalazł–burknęłam.
–Mów,cochcesz.–Wzruszyłramionami.–Chcesz,to
krzyczzanimi,alebędziecijeszczegorzej.TonieAnki
wina–tłumaczył.–Wiem,coonaczuje.
–Askądtymożeszwiedzieć?–wyrwałomisię.
–Tyteżpowinnaświedzieć–odparł.–Widziałem
cię....–przerwałnachwilęiwziąłgłębokioddech–
wtedygdydostałemczwórkęwszkoleiwracałemzmamą.
Widziałemcię,jakszłaśzanami.Musiałaśsłyszećkażde
jejsłowo,jakmniewyzywałaoddebiliikretynów....–
Spuściłwzrokiwpatrywałsięwkijekleżącynatrawie.
–Słyszałam–odpowiedziałamcichutko.
–Ajednaknierozgadałaśnikomu.–Uśmiechnąłsię
lekkoinawetniewyglądałnazdziwionego.–Ankamatak
samo.Jaknieposłuchamatkiizacznieztobąrozmawiać,
tonachacieniebędziemiałachwilispokoju.Matkają
nawyzywa,zakrzyczy,zamęczy.
–Aty?–spytałam.–Nieboiszrozmawiaćsięzemną?
Atwojamama?
–Mojamamaitakzawszecośwynajdzie,żebynamnie
nawrzeszczeć,bezwzględunato,cozrobię,więcjestmi
wszystkojedno.–Wzruszyłramionami.–Postanowiłem
sobie,żebędęrobiłto,couważamzawłaściwe,amatki
miżal.
–Żal?–niemogłamzrozumieć.–Jakmożecibyćżal
kogoś,ktodrzesięnaciebieowszystko?Naweto
czwórkęwszkole?–Przerwałamnagle,bopoczułam,że
sięzagalopowałam.
–Wiesz...–szepnął.–Onamusibyćstrasznie
nieszczęśliwa,noboprzecieższczęśliwyczłowieknie
robitakichrzeczy.Musibyćbardzonieszczęśliwa–
powtórzyłznaciskiem.
–Dziwnemaszpodejściedotegowszystkiego–
powiedziałampierwsze,comiprzyszłodogłowy,bonie
bardzowiedziałam,coinnegomogłabympowiedzieć.
–Janiemamżadnegowpływunato,coonarobi,najej
krzyki,najejwyzwiska,więcpostanowiłemtak
zwyczajniebyćdobrymczłowiekiem–odparłzprzekąsem
iuśmiechnąłsię.–Iwieszco?Dobrzemiztym.
–Mówisztrochęjakmójojciec–stwierdziłam.
Uśmiechnąłsięznów.
–Wiesz,tyteżniemaszżadnegowpływunato,corobi
twojamatka,więcżyjwłasnymżycieminiewstydźsię
tego.
Wpierwszejchwilichciałamsięobrazić,powiedzieć
mu,żeniemaprawawtrącaćsięwmojeżycieimówićźle
omojejmatce,alenagleuświadomiłamsobie,żeonnic
złegooniejniepowiedział.Tojabyłamprzewrażliwiona.
Tojazaczynałammiećprawdziwegofiołanatympunkcie!
Popatrzyłnamnietymiswoimizielonymioczymaidodał:
–Chodź,odprowadzęciędodomu.
Szliśmyprzezdłuższąchwilęwmilczeniu.
–DlaczegoAnkaniemożebyćtakajakty?
–Niemożnamiećwszystkiego.–Znówleciutkosię
uśmiechnął.–Straciłaśją,alezyskałaśmnie.Czasem
trzebacośstracić,byzyskaćcośinnego.
***
Tatozaprowadziłmnienaspotkaniezpaniąpsycholog.
Głupiosięczułam.Wkońcutomojapierwszatakawizyta.
Nigdywcześniejniebyłamaniupsychologa,aniu
terapeuty.Tapanibyłapodobno„Dwawjednym”–jak
szamponiodżywkawjednejbutelce.
–Niebędzieszmusiałachodzićnatespotkania,jeślici
sięniespodoba–mówiłtatopoddrzwiamigabinetu.–
Wartojednakspróbować.
–Tychodzisznajakieśspotkania,prawda?–
zapytałamniewiadomopoco,boprzecieżdobrze
wiedziałam,żechodzi.
–Oddawna–odparłcicho.
–Ico?Zadowolonyjesteś?
–Trudnopowiedzieć,żezadowolony–rzekł.–Ale
dziękitymspotkaniomzrozumiałemparęrzeczy.
–Jesteśmądry.–Popatrzyłamojcuwoczy.–Nie
rozumiałeśichwcześniej?
–Niestety,niewszystkorozumiałem.Tobardzo
skomplikowane,pogmatwane.Czasemtrudnowto
uwierzyć...
Niedokończył.Drzwidogabinetu,obokktórego
siedzieliśmy,otworzyłysięizobaczyłamgłowęmojej
przyszłej„Dwawjednym”.
–Justynka,tak?–zapytała,uśmiechającsiędomnie.
–Justynka–potwierdziłamniedbale.
Potem„Dwawjednym”zwróciłasiędomojegotaty
poimieniu,mówiąc,żemożepójśćsobienakawędo
pobliskiejkawiarnilubpozałatwiaćważnesprawy,boto
trochępotrwa.
–Proszę,siadaj–rzekła„Dwawjednym”,wskazując
rękąniebieskifotel.Potemprzedstawiłasię,podając
swojeimięinazwisko,którychniezapamiętałam,gdyżdla
mniebyłajużpoprostu„Dwawjednym”.
Gabinet,wktórymmiałyśmyrozmawiać,nie
przypominałzwykłegogabinetulekarskiego.Był
pomalowanywciepłe,pastelowekoloryimiałzwyczajne
meble,takiejakwdomu.Dopierogdy„Dwawjednym”
powyciągałajakieśkarty,karteczkiisegregatory,
poczułamsięjakuzwykłegolekarza.
–Przykromi,alenajpierwformalności.–Westchnęłai
zaczęłamniewypytywać,jaksięnazywam,gdzie
mieszkam,kiedysięurodziłam,doktórejklasychodzęi
takdalej.Potemwyjaśniłami,ocowtymwszystkim
chodzi.Najpierwrazwtygodniumiałamprzychodzićdo
niej,apotemspotykaćsięzdziećmitakimijakjaisłuchać
wykładówinnejpani.Pomyślałam,żewykładysąna
studiach,ajaznichnapewnonicniezrozumiem,inawet
jejgłośnootympowiedziałam.
–Przepraszam–powiedziała,śmiejącsię.–Źlesię
wyraziłam,tosątakiespotkaniadladzieciimłodzieży,na
którychbardzomiłapanitłumaczy,dlaczegorodzicepiją,
cosięznimidziejepodwpływemalkoholuidlaczegonie
chcąprzestać.Ucząsięteż,jakstosowaćdwanaście
krokówwswoimżyciu,aletegowszystkiegodowieszsię
później.TosięnazywaAl-Ateen.
Notofajnie!Wyglądałonato,że„Dwawjednym”ita
drugapaniopowiedząmiomojejmamie.Trochęmnieto
dziwiło,bowkońcumieszkałamzmamąkilkalat,a
miałamsiędowiedziećoniejwielurzeczyodkogoś,kto
wogólemojejmamynieznał.Potem„Dwawjednym”
zadawałamiróżnepytania,aledotyczyłyspraw,októrych
niechciałammówić,sprawbolesnych,związanychz
mamą,zpijanąmamą.
–Wiem,żechciałabyśotymzapomnieć,aleuwierzmi,
żegdynauczyszsięszczerzemówić,będziecidużo
łatwiej.
Nieprzekonałamnie;milczałamjakgróblub
udzielałamzdawkowychodpowiedzi.Nienaciskałamnie,
nieprzymuszaładowyznań.Naszczęście!Zamiasttego
samaodpowiadałanazadawaneprzezsiebiepytania.
Straszniedużomówiła.Widaćnietylkoomojejmamie
sporowiedziała,aletakżeomnie,choćspotkałyśmysiępo
razpierwszywżyciu.Niemajak„Dwawjednym”.
Pomyślałam,żenatychspotkaniachmożebyćcałkiem
ciekawie!
Gdytylkowyszłamzgabinetu,tatopoderwałsięz
krzesła.
–Ico?–zapytałzaniepokojony.
–Nic.–Wzruszyłamramionami.
–Będzieszdoniejprzychodzić?
–Naraziemogęprzychodzić.–Znówwzruszyłam
ramionami,botaknaprawdęsamajużniewiedziałam,co
otymwszystkimmyśleć.
–Powinnaśprzychodzićtutajsamadlasiebie–
powiedział.–Niechcę,żebyśrobiłatodlamnie.
–Dobrze–odparłam.–Będęprzychodzićsamadla
siebie–dodałam,niewiedzącdokońca,cotodokładnie
znaczy.Wgłębiduszyczułam,żegdybymodmówiła,
ojciecbyłbyrozczarowany,ategoniechciałam.Więcitak
wychodziłonato,żerobiętodlaniego,niedlasiebie.Na
pocieszeniepomyślałamsobie,żebędęprzychodzić
równieżzpewnejciekawości.„Dwawjednym”mogła
okazaćsięwróżką,którawiewszystkoto,czegojanie
wiedziałam.
***
Chodziłamnaspotkaniaz„Dwawjednym”regularnie,ale
wciążniemogłamsięotworzyć.Przynajmniejonatak
twierdziłaiuśmiechającsiężyczliwie,mówiła,żetonic
nieszkodzi,żepoczekamyiżetrzebawidoczniewięcej
czasu.
Niedokońcamiałarację.Otworzyłamsię–nieprzed
nią,aleprzedAdaśkiem.Jakośtaksamowyszło.Najpierw
nieśmiałoopowiadałammuomoichspotkaniachz„Dwa
wjednym”,apotemnawetniewiemkiedy,zaczęłam
mówićmuotymwszystkim,czegojejniechciałam
wyznać.
–Wiesz,onamniedziśpytałaonajgorszydzieńw
moimżyciu–zwierzyłamsięAdasiowi,gdysiedzieliśmy
nagórceniedalekotorówkolejowych.–Nieumiałamjej
powiedzieć,żeWigilia.Mamaprzezcałydzieńsiedziała
wkuchniiprzygotowywałapotrawy.Taksięcieszyłam.
Obiecałamiprezent,twierdziła,żejużgokupiła.Nadwie
godzinyprzedwieczerząokazałosię,żewcalenie
szykowałapotraw,araczejprzygotowywaławciążtę
samą.Tobyłtakikamuflaż,żebymogłapićwkuchni,żeby
niktjejnieprzeszkadzał.Gdytatowróciłdodomu,już
ledwietrzymałasięnanogach.Tatokazałsięjejpołożyć.
Zwściekłościażzaciskałzęby.Prezentuteżniebyło.
Pieniądzenaniegoprzepiławcześniej–mówiłam,
pociągającnosem.–Zaczęliśmyztatąsami
przygotowywaćkolacjęwigilijną.Nakryłamdostołu,ale
mamasięobudziła.Najpierwprosiła,żebytatokupiłjej
piwo,albojakieświnodokolacji.Tatonaogółsię
zgadzał,dlaświętegospokoju,żebyposzłaspać.Tym
razemjednakodmówił.Byłwściekły,żezrobiłanamtow
samąWigilię,choćobiecywałasiępowstrzymać,i
powiedział,żenigdzieniezamierzachodzić.Wmamę
chybawstąpiłjakiśdiabeł.Krzyczała,wyzywałatatęod
najgorszych,potemzaczęłaniszczyćwszystko,co
przygotowaliśmy...–Westchnęłamgłęboko,bonagle
poczułam,jakbytostałosięprzedchwilą.Adaśzłapał
mniedelikatniezarękę.
–Spokojnie–powiedział.–Cobyłodalej?
Nabrałampowierzaimówiłamdalej:
–Mamazłapałapopielniczkęirzuciłaniąwtatę;
ledwiezdążyłsięuchylić.Potempodbiegłaizaczęłabić
gopięściami,gdziepopadnie.Krzyczałateżnamnie,
wyzywałamnie,przewróciłachoinkę...–Niemogłam
słowawięcejzsiebiewykrztusićirozpłakałamsię.
Przełykającłzy,uświadomiłamsobie,żetakichdniw
moimżyciubyłowięcej,tylkojaniechciałamonich
pamiętać.Dlaczegomnietospotkało?Czymamamnie
kochała?Amożetoprzezemniepiła?Możewogólenie
powinnamsięurodzić?Możelepiej,żebymnieniebyło?
Aleprzecieżgdyniepiła,byładlamniebardzodobra.
Kochałamjąwtedytakbardzo...Amożeonamnienie
kochała?Możetylkoudawała?Możetojajestem
wszystkiemuwinna?MójBoże,mamo,mamusiu,dlaczego
tymitowszystkorobisz?!Czywiesz,cojaczuję?Acoty
czujeszwchwilach,gdytrzeźwiejesz?Mamo,coty
czujesz?
Adamobjąłmnieramieniem.Nicniemówił,tylkotak
siedzieliśmywmilczeniu,aprzednamiprzetaczałsię
pociąg,powoli,takjakresztamoichwspomnień,których
niewypowiedziałamnagłos.Aprzecieżtamtegodniatato
złapałmniezarękęiwyciągnąłzmieszkania,na
odchodnymtrzaskajączcałychsiłdrzwiami.Nie
poszliśmydobabci.PewnieniechciałwWigilięobarczać
jejnaszymsmutkiem.Pamiętam,żenadworzeniebyło
śniegu.Siąpiłdeszczichłóddawałsięweznaki.
Chodziliśmywtymdeszczu,spoglądającwokna,gdzie
całerodzinysiadałydostołu.Mymieliśmytylkosiebie.
Kropledeszczuspływałynampotwarzachimieszałysię
zełzami.Tegowieczorutatopowiedziałtylkotrzysłowa:
–Przepraszam,kochanie.Przepraszam.
***
Iznówspotkałamsięz„Dwawjednym”.Wprawdzie
wciążniechętnieopowiadałamotym,cosiędziałow
domu,gdymieszkaliśmyrazemzmamą,aleonaitak
wiedziała.Jejpytaniabyłyczasemjakwbicieostrej
szpilkiprostowserce.
–Mamawielerazyobiecywała,żeprzestaniepić,
prawda?Pewniepłakaławtedy,mówiła,jakbardzocię
kocha,iprzepraszała.Mijałokilkadni,czasemmoże
nawettygodni,aonaznowurobiłatosamo.Czyżnietak?
–Skądpanitowszystkowie?Przecieżnieznapani
mojejmamy!–krzyknęłam.–Zgadujepani,czyco?!–I
naglezrobiłomisięwstyd.Przychodzętunaspotkania,
„Dwawjednym”chcemipomóc,ajasięnanią
wydzieram.Myślałam,żesięnamnieobrazi,żebędziemi
kazaławyjśćzgabinetu.Nicpodobnego.
–Todobrze,żekrzyczysz–powiedziałaspokojnie.–
Czasemtrzebazsiebiewyrzucićto,cosiedziwśrodku,to,
coboli.
–Nicmnienieboli–odparłamjużspokojniej.–Chcę
normalnieżyć,miećkoleżanki,kolegówizwyczajnydom.
Niechcęotymrozmawiać,niechcęopowiadaćotym,
czegojużsięnieodwróci.Tobyło!Nierozumiepani?Ja
jużtegoniezmienię.
–Alemożeszzmienićto,cojestteraz,dzieńdzisiejszy,
teraźniejszość.
–Właśniepróbujętorobić.Awłaściwietatopróbuje.
Wyprowadziliśmysięodmamy,botatotwierdzi,żetak
trzebabyło–odparłam.
–Aty?Cotymyślisz?
–Staramsięufaćtacie.Mamnadzieję,żewie,corobi.
Jajestembezsilnawobectejsytuacji,nicniemogęzrobić
–powiedziałamstanowczo.
–Możeszpozwolićsobiepomóc.Możeszprzestaćsię
tegowstydzić.
–Przecieżprzychodzędopani...
–Aleniepozwalaszsobiepomóc–przerwała.–
Musiszwrócićdoprzeszłości,rozłożyćjąnakawałki,
przyjrzećsiętymkawałeczkom,naprawićjeizłożyć.
Wtedymożebędzielepiej.
–Porozkładać,ponaprawiać...–powtórzyłamzanią.–
Gdybyłammłodsza,częstocośrozkładałam,jakchłopiec,
atozegarek,którysiępopsuł,atosamochodzikkolegi.I
niedość,żeniczegonienaprawiłam,tojeszczenigdynie
udałomisięniczegozłożyćzpowrotem.Acojeślizemną
teżtakbędzie?Wolęjużbyćzepsuta,niżwkawałkach,
którychniktnieposkładadokupy–wypaliłam.
–Japostaramsięjezłożyć–powiedziałacichutko.–
Tylkooddajsięwmojeręce.
Pokręciłamprzeczącogłową.
–Tochybaniemożliwe.
Popatrzyłanamniesmutno.Jejoczymówiły,że
powinnamprzyjść,gdyuznam,żetojestmożliwe.
***
RozmawiałamzAdasiemowstydzie.„Dwawjednym”
stanowczouważała,żepowinnampozbyćsięwstyduz
powodumamy.
–Teżtaksądzę–powiedziałAdaś.–Tonietypijesz,
Justynko.
–Toznaczy,żegdyktośmniezapyta,gdziejestmoja
mama,tomamodpowiedzieć,żesięupiła?Albogdyktoś
zapyta,dlaczegoniemieszkamzmamą,topowiem:
„Przykromi,aletoniemożliwe,mojamamajest
alkoholiczką”–ironizowałam.
–Niemusiszotymopowiadaćnaprawoilewo–rzekł
Adaś.–Totwojasprawaitwojejmamy,alechodzioto,
żebyśnietrzęsłasięzestrachu,żetosięwyda,botonie
jestjakaśstrasznatajemnicaczyhaniebnywstyd.Justynko,
rzeczwtym,żebyśniemiałakluchywgardle,gdy
zdecydujeszsięcośpowiedzieć,żebyśnieczułasię
odpowiedzialnazato,corobitwojamama.
–Ajamyślałam,żemamtrąbićotymnaprawoilewo
–burknęłam.
–Agdybyśmiałaprzeziębionypęcherzmoczowy,to
teżkażdemubyśmówiła:„Dzieńdobry,jestemJustynkai
mamprzeziębionypęcherzmoczowy”?–zapytał.
–Dlaczegoakuratpęcherzmoczowy?–zdziwiłamsię.
–Niewiem.–Wzruszyłramionami.–Tonieopęcherz
chodzi,aleofakt...–zastanowiłsię.–Niemówiszo
chorobiekażdemu,alejeślizechcesz,tomożeszotym
powiedziećbezpoczuciawstydu.
–Hmm,pęcherzmoczowy–zadumałamsię.–Sama
niewiem...–Inagleokropniemnietorozbawiło.
ZaczęłamsięśmiaćiAdaśrównież.Ażmipowietrza
zabrakłoztegośmiechuiwtedystałosięcoś
nieoczekiwanego.Adaśprzysunąłswojątwarzdomojej.
Rękąodgarnąłspadająceminapoliczkiwłosyiobjął
delikatniemojeustaswoimiwargami.Tobyłmój
pierwszypocałunek.Jakżepiękny!Zawstydzonawtuliłam
głowęwjegoszyję,abyniewidziećjegowzroku.Nie
pozwoliłnato.Podniósłmojągłowęizajrzałmiwoczy.
–Niezamykaj–szepnął.–Niewstydźsię.
Nieśmiałospojrzałamwzieleńjegotęczówek,aon
zrobiłjeszczeraztosamo.Pocałowałmnie.Mogłabym
trwaćtakznimdokońcaświata.Gdzieśprzezgłowę
przeleciałamimyśl,żeotodojrzewam,dorośleję,
rozwijamsię,wykluwamjakmotylzkokonu.Obym
potrafiładorównaćmupięknem.
***
SzliśmyzAdaśkiem,trzymającsięzaręce.Wpewnej
chwilipodbiegłdonasMaciek,naszwspólnykolega,choć
Adaśznałgolepiejidłużej.Byłczerwonynatwarzyi
wyglądałnaprzestraszonego.
–Pomożesz?–zwróciłsiętajemniczodoAdasia.
–Saminiedamyrady–odparł.–Trzebapoprosićpana
Eugeniusza.
–Byłemjużuniego,nawetdwarazy,aleniemagow
domu.–Maciekmówiłcorazbardziejrozhisteryzowanym
tonem.–O,matko!Cojaterazzrobię?
–Spokojnie,zarazcośwymyślimy–rzekłAdaś.–
PójdziemypopanaKarola.Powinienbyćwdomu.Dzisiaj
miałnockę,widziałem,jakwracał.Pewniejeszcześpi–
zastanawiałsię.–Najwyżej–machnąłręką–obudzimy
go.Chodźmy!
–AJustyna?–Maciekspojrzałnamniedziwnym
wzrokiemiogromnyniepokójrysowałsięnajegotwarzy.
–Justynajestokej–powiedziałAdaś.–Spokojnie,
stary.–Klepnąłgoporamieniu.–Onajestwporządku.
Maciekwestchnąłgłęboko.Wyraźnieniebył
zadowolonyzfaktu,żeidęznimi.Przedblokiempana
KarolazatrzymaliśmysięiAdaśpobiegłnagórę,a
Maciekkręciłsięnerwowo.Gdytamciwyszlizklatki,
szybkimkrokiemruszyliśmywkierunkudomuMaćka.Pan
Karolichłopcynieskierowalisiędodrzwiwejściowych,
tylkonapobliskieboisko,porośniętezadeptanątrawąi
otoczonestarymi,wysokimidrzewami.PanKarol
podszedłdojednegoznich.Nachyliłsię.
–Wstawaj!–zawołałdoleżącegopoddrzewem
mężczyzny.–Wciążztobąkłopot.Dzieciaksięzaciebie
wstydzi.Idźże,chłopie,naodwyk,jaksamradyniedajesz.
No,już!Wstawaj!–Szarpałgozarękę.
–Wszystkieodwykisądodupy–wybełkotałzalanyw
trupatatoMaćka.–Byłemszesnaścierazy.Pierwszecopo
odwykurobię,toidęsięnachlać.
–Tozamiastchlać,idźdoanonimowychalkoholików,
albonajakąśterapię.–PanuKarolowiudałosięustawić
mężczyznęwpozycjipionowejioparłgoodrzewo.
–Acojauczonyjestem,żebypoterapiachchodzić?–
OjcuMaćkaplątałsięjęzyk.–AdoAnonimowych
Alkoholikówsamseidź.Wżyciumojanogatamnie
postanie.Wolęsięzachlaćnaśmierć.
–Tosięzachlaj,przynajmniejproblemówztobąnie
będzie!–zezłościłsiępanKarolizarzuciłjegorękęna
swojeramię.Chłopcyzłapaligozdrugiejstronyicała
czwórkaruszyłachwiejnymkrokiemnaprzód.–Jóźwiak
poszedłdoAAiodpięciulatnawetkieliszkawódkinie
wypił–mruknąłpanKarol,bardziejdosiebieniżdo
pijanego.
–Inatympolegaproblem–bełkotałojciecMaćka.–
Otóżjasobieniewyobrażamtakiejsytuacji,abyniewypić
choćkieliszka.Ja,mójdrogisąsiedzie,chcępić.Znajdźcie
mitakiemiejsce,gdziemnienaucząpić...Nowiesz,
sąsiedzie...jachcępić,aleniechcęsięupijać...
–Niematakiegomiejsca.–PanKarolwestchnął.–Jak
jużrazprzekroczyłeśtęlinię,toniemapowrotu.Tobie,
Józiu,niewolnonawetkropelki.
–Anikropelki,powiadasz?–Roześmiałsiępijackim
śmiechemprzeplatanymczkawką.–Tojasięnatonie
piszę.Pozatymjaniejestemjakiśalkoholik,żebysię
leczyć.Skoroniematakiegomiejsca,gdzieucząpicia,to
jajestworzę.–Wypiąłpierśizacząłtracićrównowagę.O
maływłoscałaczwórkawywróciłabysiępodjego
ciężarem.–Maciek–zwróciłsiędosyna.–Zrobimy
biznes.Będziemyuczyćludzipićkulturalnie.Izarobimy
dużokasy!Te!Dociebiemówię!–krzyknąłwstronę
przechodzącegostarszegomężczyzny.–Umieszpić
kuuulturalnie?Jaknie,toprzyjdźdomojejfirmy.
PanKaroluporałsięwkońcuzojcemMaćka,
wspólniezchłopcamiwprowadziligodomieszkaniai
rzucilinałóżko.WracaliśmyzAdaśkiemwmilczeniu.
PrzezkrótkąchwilętowarzyszyłnamMaciek,aleskręcił
dopobliskiegosklepu.Pewnieposzedłpopiwo,żeby
uniknąćawantury,gdyojciecwstanie.
–Sprzedadząmu?–zapytałam.–Przecieżniejest
pełnoletni.
–Sprzedadzą.Babkazesklepuznajegosytuację.
***
DużomyślałamoojcuMaćkaiotym,comówiła„Dwaw
jednym”.
–Alkoholizmtochorobazakłamania–zabrzęczałymi
wuszachjejsłowa.–Alkoholikmożepićcałymi
miesiącami,aitakpowie,żeniejestalkoholikiem.
Wszyscyjegokoledzy,tamtenfacetzdrugiegopodwórka,
żonaszefa–alenieon.Możepićjużdenaturat,aitaksię
wyprze.
–Poco?–pytałam.–Przecieżitakwszyscywiedzą.
–Boonokłamujeprzedewszystkimsamegosiebie.A
najgorsze,żesamwtowierzy.Czasemmaprzebłyski,że
cośzjegopiciemjestnietak,alewystarczyodwyk,
wystarczykilkadniprzerwy,ajegochoryumysłzaczyna
produkowaćkłamstwa,żeoweprzebłyskitopomyłka,że
tachorobaakuratjegoniedotyczy.Czasemjużniemalwie,
jużprawieuwierzył,żemożejednakjestchory,alemusito
jeszczesprawdzić...raz,drugi,trzeci...Itakmoże
sprawdzaćwnieskończoność.
–Towogólektośsięleczyzalkoholizmu?
–Tak–powiedziała.–Aletobardzotrudne.Najpierw
musipokonaćjednąbarierę.Musibyćpewien,żejest
chory.
Apotemmówiła,żemożnamuwtympomóc.Jak?Nie
usprawiedliwiającjegonieobecnościwpracy,niekryjąc
przedsąsiadami,żyjącwłasnymżyciem,bosamemumożna
zachorować.Powiedziała,żetosięnazywa
współuzależnienie–gdycałyświatsiękręciwokół
alkoholika,gdystwarzasięnasiłępozorynormalnej
rodziny,gdykontrolujesięchorego,sprawdzajego
kieszenie,zabierawódkę,wylewadozlewu,gdysięgo
szuka,pilnuje–iżetowszystkonanic,żetrzebago
zostawićsamemusobie.Jeżelisięwywali,takjaktato
Maćka,poddrzewem,kołobloku–tomatamleżećtak
długo,ażsięnieobudziisamniewrócidodomu.Wtakim
razieija,iMaciekbyliśmywspółuzależnieni.Macieknie
potrafiłzostawićojcapoddrzewem.Tylkoczyabyna
pewnokierowałanimtroskaoojca?Łatwobyło„Dwaw
jednym”takmówić,boniktzaniąnielatał,niewytykał
palcami,żemaojcapijaka.Niktsięzniejniewyśmiewał,
niekpił,nieszydził,niezabraniałswoimdzieciomsięz
niąprzyjaźnić.Maciektozrobiłzewstyduiabychronić
własnąskórę.Och,jakdobrzegorozumiałam!Przecież
ojciecnadrugidzieńitaksiępójdzieupić,awszystkie
brudyzwiązanezjegochlaniem,zjegozwierzęcym
piciem,będziemusiałzmywaćzsiebieMaciek.Toonjest
najbardziejposzkodowany.Tojegowyśmieją,tojego
wyszydzą.Czy„Dwawjednym”torozumie?Terapia
terapią,ażycieżyciem.Każdyczłowiekmainstynkt
samoobrony.MagoMaciek,mamgoja.Ciekawe,nacoby
sięzdałojejterapeutycznegadanie,gdybytojejojciec
leżałnaśrodkupodwórka?Możemarację,żetrzebasię
wyzbyćwstydu,aleniemaracji,żenatenwstydtrzebasię
dobrowolnieibezczynniegodzić.
Zdrugiejstronyspotkaniazniącośwemnie
pozostawiały.Zakażdymrazemwałkowałyśmykilka
tematów.Byłyprawiejakkodeksigdykiedyśwróciłam
dodomu,postanowiłamzapisaćjenakartcewpunktach,
żebyniezapomnieć.Anużsiękiedyśjednakprzydadzą?
1.Alkoholizmjestchorobą.
2.Powinnamoddzielićsięemocjonalnieod
problemówpijącejosoby,nieprzestającjejkochać.
3.Niejestemwżadensposóbwinnapicialub
zachowaniatejosoby.
4.Niejestemwstaniezmienićlubkontrolowaćnikogo
zawyjątkiemsamejsiebie.
5.Mamduchoweiintelektualnezdolności,mogę
rozwijaćswojemożliwościbezwzględunato,cosię
dziejewdomu.
6.Mogęosiągnąćszczęśliweisatysfakcjonująceżycie,
przeżywającjejaknajpełniej.
***
Z„Dwawjednym”znówniebyło,jakpowinno.Nie
potrafięsięprzedniąotworzyć.Nibyczasemjejcoś
powiem,cośprzebąknę,aletoniesąszczererozmowy.
Onamówi,żemuszęchcieć,ajaniebardzochcęchcieći
tworzysięsytuacjabezwyjścia.Dziśprzynudzałaojakimś
wahadełku–żegdynormalnyczłowiekwypije,to
końcówkawahadełkazpozycjinormalnejprzesuwasięw
prawoipoprawianastrój,apotemwracanaswoje
miejsce.Gdyzaczynasięuzależnienie,toonajużnie
wracanamiejsce,tylkoprzesuwasięwlewo,coraz
bardziejicorazbardziej,alejeszczewprawojestw
staniesięwychylić.Gdyczłowiekjużwpadniecałkiemw
szponynałogu,tokońcówkawahadełkajestwychylonaw
lewo,ajakczłowiekpije,toprzywracajądopozycji
wyjściowej.Musiwięcpić,abyczućsięnormalnie.To
okres,wktórymniemaszansnawychyleniesięwahadełka
wprawo.Jesttylkolewoipozycjawyjściowa,lewoi
pozycjawyjściowa,lewoipozycjawyjściowa.Potem
powiedziałami,żesłyszałaomoimpierwszymspotkaniuz
grupą.DotejporytylkotatoiAdaświedzieli,że
odważyłamsiępójść.Niechciałam,bymnieotopytała,
bospotkanieniewypadłonajlepiej.Zresztągdybynietato,
topewniewięcejbymsięniewybrała,anido„Dwaw
jednym”,aninaspotkaniagrupy.Ależalmibyłoojca,tyle
sobieobiecywał.Miałnadzieję,żewtensposóbporadzę
sobiezchorobąmatkiibędęszczęśliwsza.Niewiem,kto
powiedział„Dwawjednym”:tataczytapsycholożkaz
grupy.Niewzbudziłamojegozaufania–byłajakaśsłodko-
kwaśna.Wogólecałagrupatobandakretynów.Rudy
chłopakgadałjaknajęty.Wyglądałnakogoś,ktowszystkie
rozumypozjadałibyłwręczdumny,żemaojcaalkoholika.
–Gdybyniejegochoroba,nigdynietrafiłbymtutaj–
mówiłwzniosłymtonem.–Niemiałbymmożliwości,aby
zajrzećwgłąbsiebie,poznaćswojewnętrzeizmieniać
się.
Pomyślałam,żebardziejnadawałbysiędogrupy
uduchowionychpoetówniżnaspotkaniadzieci
alkoholików.
–Bardzodużoczytam–ciągnął.–Analizujęsiebiei
pomagammoimserdecznymprzyjaciołom.Wiem,jak
bardzojestemimpotrzebny.
–Czyrobisztotylkodlanich?–zapytałapsycholożka.
–Dlaczegoimpomagasz?
–Robiętoprzedewszystkimdlasiebie–odparł.–
Pomaganieimuzdrawiamniesamego.
Słuchałamimyślałam,żezachwilęzwymiotuję;byłtak
przesłodzony,żeczułamnudnościwprzełykuiumyśle.
Gdynazakończeniepowiedział,jakitojestszczęśliwyz
powoduojcaalkoholika,odniosłamwrażenie,żemamdo
czynieniaznawiedzonymwariatem.
Naszczęściepsycholożkaodebrałamugłos.Potem
jakaśdziewczynaopowiadała,corobiławciągu
ostatniegotygodnia.
–Kupowałaśtaciealkohol?–zapytałapsycholożka.
–Tak–przyznałanieśmiałoizarazzaczęłasię
tłumaczyć.–Pobiłbymniealbomatkę.Niechciałam
awantury.Matkamiałazachwilęwrócićznocnejzmiany.
Wiedziałam,żebędziezmęczona.Pragnęłam,abymiała
spokój.Pomyślałam,żedużomunietrzeba.Wypijetrochę
izaśnie,ajawylejęresztęwódki,żebyniemiałnarano–
mówiłaprawieciągiem,niepozwalając,abyktokolwiek
jejprzerwał.–Wiem,żeniepowinnam,wiem,ale...–
Chybajejumysłprzestałprodukowaćsłowa,bozamilkła.
–To,oczymopowiadaKatarzyna,jesttypowym
objawemwspółuzależnienia–psycholożkaskorzystałaz
milczeniadziewczyny.–Kasiapróbowałakontrolować
picieojca.„Dammutrochę,aresztęwyleję”–tak
myślała.Alkoholiknapoczątkuteżpróbujekontrolować
swojepicie.Mówi:wypijędwapiwaiwięcejnieruszę.
Gdyjestuzależniony,prawienigdysiętonieudaje.Kasia
robitosamo,cokiedyśjejtato.Próbujekontrolowaćjego
picie–tłumaczyłapsycholożka.–Wubiegłymtygodniu
postąpiłapodobnie.Wprawdziewylałaalkohol,aleto
takżekontrolowaniepiciadrugiegoczłowieka.CoKasia
powinnazrobić?–zwróciłasiędogrupy.
PierwszyoczywiściewyrwałsiędoodpowiedziRudy.
–Kasiu,powinnaśzostawićgozpiciemsamego.Nie
wylewajwódkianijejniekupuj.Zajmijsięsobą.Agdyby
staruszekzacząłsięrzucać,zadzwońpopolicjęlub
gdziekolwiek,popomoc.
–Tak,powinnaśzgłosićtonapolicję–wyrwałasię
niskablondynka.–Ipoprosić,abygospisali.Tobardzo
ważne.
–AdlaczegoKasiapowinnatakzrobić?–zapytała
psycholożka.
–Boalkoholikmusisamponosićkonsekwencje
swojegopicia–odpowiedziałuczonyrudzielec.
–Tak–przytaknęłapsycholożka.–Musisampłacićza
swojebłędy,którepopełniłpodczaspicia.Niewolnogo
chronićanioszczędzać.Wtensposóbmupomożemy.
Litującsięnadnim,ukrywającjegopicie,pomagamymu
pićnadal.Niewierzmyteżwżadneobietnice,żeodjutra
jużniebędzie,żetoostatniraz.Alkoholiktoprzekonujący
kłamcainiejestwstaniesamprzestać,ponieważniema
silnejwoli.
–Jegowolajestchora–wtrąciłRudy.–Onniema
żadnejwoli.
–CzyKasiapowinnasiętakzachowaćtylkoze
względunatatę?–spytałapsycholożka.
–Powinnatozrobićtakżezewzględunasiebie–
zapiszczałablondynka.
–MówdoKasi–zwróciłajejuwagępsycholożka.
–Powinnaśtozrobićdlasiebie.Takdługojaktwoje
życiebędziesiękręcićwokółwódkiipiciatwojegotaty,
takdługotybędzieszchora.
Kasiasłuchałatychwszystkichuwagzespuszczoną
głową.Potemkażdyopowiadał,corobiłwciągu
ostatniegotygodnia.ZnowuocośzapytanoKasię,tym
razemopracędomową.Zgłupiałam,sądząc,żemuszątu
pokazywaćodrobionelekcje,aleokazałosię,żechodziło
ocośzupełnieinnego.Kaśkamiałacodziennie
wygospodarowaćtrochęczasu,abyzrobićcośwyłącznie
dlasiebie.Tylkodlasiebie.Zaczęładukać,jąkaćsięi
czerwienić.Poprostuniezrobiłanicdlasiebie.Niemiała
czasu,aninamyślenieoswoichpotrzebach,anitym
bardziejnawprowadzanietychmyśliwczyn.Czyonitego
nierozumieją?!Ajeślionaniepotrafiinaczej?Jeśli
postępującwedługichdobrychrad,byłabywniezgodziez
samąsobą?Mawyrzecsięsiebie?Przemądrzałyrudzielec
chybaczytałwmoichmyślach.
–Onaniejestsobą–powiedział,głupkowatosię
uśmiechając.–Jestchorataksamojakjejojciec–dodał.
–Tyteżjesteśchora.
–Samjesteśchory,alboraczejporządniestuknięty–
odburknęłamiwyszłam,nieoglądającsięzasiebie.
Byłamzawiedziona.Nietaktosobiewyobrażałam.
Tatomówił,żenatakichspotkaniachobowiązujezasada,
żekażdymówiwyłącznieosobie,żeniemożnanikogo
krytykowaćanioceniać.AoniskrytykowaliKaśkęzajej
zachowanie.Możedlategożetogrupaeksperymentalna?
Możedlategożeniejesteśmydorośli?
***
Odmówiłamswojąwieczornąmodlitwędoanioła.Nagle
zdałamsobiesprawę,żetakjąklepięodładnychparulat.
Jużnawetniezastanawiamsięnadjejsensem.Czy
przestałamwierzyć,żeaniołpomożemojejmamie?Sama
niewiem.Byłychwile,gdyprzyzwyczajałamsiędomyśli,
żezawszebędziemytylkowetrójkę,amiejscemamy
zajmiebabcia.Nieczułamsięźleztąświadomością.
Czasemnawetzapominałamojejistnieniu.Imwięcejdni,
tygodniimiesięcyupływało,tymbardziejwydawałomi
siętowszystkozwyczajne.Mojasytuacjapowszedniała.
Alebyłyteżchwile,gdytęskniłam.Takbardzotęskniłam
zamamązdrową,zataką,jakąbywaławokresach
niepicia.Nowłaśnie,kiedy...bywała.Boonatylko
czasamibywałaczuła,wyrozumiała,mądra,opiekuńcza.
Dlaczegoniemogłatakapoprostubyć?Choroba!Wszyscy
wkółkopowtarzali:choroba,strasznachoroba!Mówili
też,żedemokratyczna.Cozabzdura!Czygrypa,ospa,
przeziębienietoniesąnibydemokratycznechoroby?Ale
grypęsięleczy,ospęteż,nawetnowotworysięleczy;co
ważniejszeludziechorzychcąsięwyleczyć.Więc
dlaczegoniechcąleczyćalkoholizmu?Tochybajednaz
nielicznychchorób,wktórychcałeotoczeniechce,aby
chorywyzdrowiał,opróczniegosamego.Kiedyś
zapytałamtatę,czymyśli,żematkamniekocha.
–Tak–odparł.
–Todlaczegonieprzestaniedlamniepić?–
Spojrzałamżałośnie.
–Niewiem...Ona...–dukał–powinnatozrobićdla
siebiesamej,aleniepotrafi.Tosilniejszeodniej.
–DlaczegoBógnatopozwala?Dlaczegopozwala,by
tyleosóbcierpiało?
–JejchorobaniepochodziodBoga–powiedział
ojciec.–Zło,chorobypochodząodludzi,odprzeróżnych
czynników.
–AdlaczegoBógnaniepozwala?
–Bostworzyłświat„wdrodze”,wdrodzedo
doskonałościstworzenia–tłumaczyłojciec.–Nie
stworzyłświatadoskonałym.Dałludziomwolnąwolęi
niechceodbieraćimtegodaru.
–Aleludzietęwolnąwolęźlewykorzystują!–
zauważyłampodniesionymtonem.
–Bógjestsprawiedliwy.Nieodbieraczegoś,co
podarował.Natympolegajegowielkość.
–Alenaświeciejesttylezła–powiedziałamzżalem.
–Bógpotrafiwyprowadzićzezładobro.
–Wjakisposób?Przecieżniezamieniazławdobro.
–Niezamienia–przyznałojciec.–Złopozostajezłem,
alewyprowadzazniegodobro.ŚmierćJezusabyła
okrucieństwem–mówiłcichotato.–Zamordowano
człowieka,ukrzyżowano.Przecieżtozłe,aleBóg
wyprowadziłztegodobro.Zrobiłtak,abytaśmierćnie
poszłanamarne.Jezus,umierając,odkupiłnaszegrzechy,
dałnamżyciewieczne.Czyżniewspaniałedobro
wyprowadziłBógztejmęczeńskiejśmierci?
–No,nibymaszrację–przytaknęłam.–Alejakie
dobromożnawyprowadzićzpiciamamy?
–Niewiem,niejestemBogiem,aleufamMu,że
można.Tylkonieszukajtegodobrateraz,już,zaraz.
Czasemtrzebalatispojrzeniawstecz,abyjezauważyć.
Myślęteż,żeniezawszejedostrzegamy,conieznaczy,że
goniema.
–Takmiczasemtrudnoztymwszystkim–wyznałam.–
Tegrupy...źlesięnanichczuję.Wkurzająmnieciludzie.
–Niewiedziałem–zmartwiłsięojciec.–Chcesz
zrezygnować?–zapytałzesmutkiemwoczach.Nie
chciałamsprawiaćmuzawodu,niechciałam,abyprzeze
mnieczułsięnieszczęśliwy,żebysięmartwił.
–Tegoniepowiedziałam–odparłam.–Naraziebędę
tamchodzić,alenieoczekujzbytwiele–dodałami
wyszłamdopokojuobok,zamykajączasobądrzwi.
Usiadłamnatapczanieibezwiednieprzerzucałamstare
zeszytyzabraneprzeztatęznaszegodomu.Naglewręce
wpadłmistarypamiętnik.Pisałamgodośćdawnotemu.
Przewertowałamkartkiizatrzymałamsięnajednejznich:
Drogipamiętniku!
Mojamamaodtrzechdnipijepiwoisięupija.Na
złośćgłupiosiędoniejodzywam(dziwniejniżzawsze).
Wtakichmomentachjejnienawidzę!
Myślałam,żejednegodniasięupije,apóźniejjuż
będzietrzeźwa.
Dałamjejtrzyszanse.Niewykorzystałaichina
dodatekpiłatrzyrazypodrząd.Gdydoniejdzwonięi
nieodbiera,myślęoniejnajgorszerzeczy.Takjejwtedy
niecierpię!Gdyjestpijana,pytamnietrzyrazyoto
samo!
Zamknęłamzeszytipołykałamkapiącezmoichoczu
łzy.
***
Niewiem,ilezajęćgrupowychwsumiezaliczyłam.
Całkiemsporo.Czasemsięwściekałam,aleniekiedy
słuchałamzciekawościątego,comówiliinni.Zdarzałysię
nawettakiechwile,żezarozumiałyrudzielecniedziałałna
mniejakczerwonapłachtanabyka.Początkowosię
broniłam,niebardzowiedzącprzedczym.Chybanie
chciałambyćtakajakoni!Myśl,żemogębyćpodobna,nie
dawałamispokoju.Zawszelkącenępragnęłampozostać
tąsamąJustyną.OczywiścieRudymiałnatoswójpogląd,
czyliżepókiniezechcęzmian,pótybędętkwićwmiejscu.
Dlaniegooznaczałotonajgorszezmożliwychrozwiązań.
Uważał,żejestlepszyodemnie.Jabyłamtylkochorą
emocjonalniemałolatą,onświadomym,rozwijającymsię
podkażdymwzględemmłodzieńcem.Awszystkoto
zawdzięczałrzeczjasnaojcu–alkoholikowi.Noibyłmu
zatobardzowdzięczny.Alecodomniemyliłsię.Choć
wzbraniałamsięprzedzmianami,oneitakwemnie
zachodziły.Uświadamiałamtosobiezawszepopewnym
czasie.Przechodziłamróżneetapyemocjonalnejhuśtawki,
alepoktórejstroniebyłomojewahadło,wciążnie
wiedziałam.Dopozycjiwyjściowejnapewnosporomu
brakowało.Nawetjeśliczasemprzeleciałoprzeznią,to
niezostawałotamanichwili.Wychylałosięzzawrotną
szybkością:wprawo,wlewo,wprawo,wlewo,inie
chciałosięzatrzymać.Popadałamwskrajności.
Razprzyznawałamimwduchuzupełnąrację,aletylko
wduchu,żebyniezobaczyli,jakimająnamniewpływ,
jakogrupa.Wstydziłamsięzachodzącychwemniezmian.
Ukrywałamje,byniktsięniedomyślił.Alemójwstyd
dotyczyłtylkogrupy.Pozaniąwymądrzałamsięi
dzieliłamtym,cowywarłonamniedużewrażenie,z
AdaśkiemiMaćkiem.Maciekcorazwięcejznami
przebywałilubiłamjegotowarzystwo.
Alezdarzałosięteżtak,żepotrafiłamodrzucić
wszystkieichsłowa,zanegowaćprawdyiprzeżycia,
którymidzielilisięzgrupą.Inielubiłamichwtedy,
bardzo.Nikogonielubiłam!Złościlimnie,wkurzalii
wszystkouznawałamzajedenwielkibezsens,adrogado
mojegospokojnegożycia,douporaniasięzprzeszłością
dotyczącąmatkioddalałasięiniebyłatądrogą,którą
podążałagrupa.Manifestowałamwówczas,żenie
zamierzamiśćznimidalej,bosąinne,lepszedrogi,i
szałudostawałam,gdymówili,żeniewierząwistnienie
żadnejinnejpozatą,którąszli.Alejakbymsięnie
wypierała,zmianywemniezachodziłyipotrafiłam
zastosowaćwżyciuto,coodnich,odsłodko-kwaśnej
psycholożkiiod„Dwawjednym”,dostałam.Adostałam
narzędzia,jaknóżiwidelec.Możeniedokońcapotrafiłam
ichużywać,alewidziałam,jakonitorobili,atojużcoś.
Najważniejsze,żejemiałam.Zwykływidelecizwykły
nóżdokonsumpcjiżycia.Jeśliopanujęsztukę
posługiwaniasięnimi,tomożenawetnauczęsię
delektowaćpotrawami,któreżyciemiprzyrządzi.Jeśli
nie,tozjemjeszybkoibylejak.Acojeślinieopanujętej
sztuki?Zostanąręce!Tylkoczytegochcę?Czychcężycie
wcinaćbrudnymiłapami?Chybanie!Zatemrozum
nakazywałbyuczyćsiędalej,alejanaukęcisnęłamwkąt.
Niemogłamtamiść!Miałamjakąśgulęwgardlei
uciskwpiersiach,inigdyjeszczenieczułamsiętakźlena
myśl,żemuszęiśćnaspotkanieznimi.Właściwienie
musiałam–miałamchciećtampójść!Aleniechciałam,
niemogłamsięprzemócizadzwoniłamdopsycholożki,
mówiąc,żedziękujęzawszystko,żesamadamsobieradę
iabypozdrowiłaodemnieresztę.Wtenotosposób
zamknęłamkolejnyetapżycia,albotylkokolejne
doświadczenie.Dziwniesięczułam:żalmieszałsięz
ogromnąulgą!
***
Wieczorkiemotworzyłamstaryzeszyt.
DrogiPamiętniku!
Dzisiajmojamamaznówbyłapijana.Bardzomijej
żal,alecomogęporadzić?Chciałabym,abymojamama
byłatrzeźwa,wesoła,kochanaimiła.
Pomyślałam,żeniewielesięodtamtejporyzmieniło.
Nadalbymtegochciała.
***
Cotudużogadać!Brakowałomigrupy,ajednocześnie
czułamwiększąwolność.DużorozmawiałamzMaćkiem.
Popewnymczasiewnaszychrozmowachzacząłaktywnie
uczestniczyćAdaś.
–Mówisztak,jakbyśmiałpijącychrodziców–
zauważyłam.–Chybaźlecirobiprzebywaniewnaszym
towarzystwie.–Roześmiałamsię.–Nasiąkasz
problemami,którecięniedotyczą.
–Dotyczą–odparłpoważnieAdaś.
Maciekbyłblady,patrzyłwjakiśniewidzialnypunkti
milczał.Jateżzaniemówiłamnachwilę.Zupełniemnie
zatkało.
–Jaktodotyczą?–zapytałam.
–Mójojciecpił–powiedziałcichoAdaś.–Dlatego
mamajesttakaznerwicowana.
–Jakmogłeśtoukrywaćprzedemną?!–krzyknęłam.–
Opowiadałamciwszystkooswoimżyciu,omamie,aty
anisłówkaniepisnąłeś?!Jakmogłeś...?–brakowałomi
słów.SpojrzałamnaMaćka.
–Wiedziałeś?–zapytałam.
Skinąłpotwierdzającogłową.
–Nienawidzęcię!–krzyknęłam.–Oszukałeśmnie!
Zraniłeś!Ajacitakufałam!–Odwróciłamsięizaczęłam
biecprzedsiebie.
–Justyna!–wołałzamną.–Justyna!Tonietak,jak
myślisz!Justyna,poczekaj!
Łzyspływałymiciurkiempopoliczkach.Jakonmógł
mitozrobić?!ItoAdaś,doktóregoczułamzupełniecoś
innegoniżdoMaćka,niżdowszystkichinnychchłopaków.
Nigdymutegoniewybaczę!
Wpadłamdodomujakburza.Naszczęścienikogonie
było!Płakałamwpoduszkę,agdywróciłababcia,
powiedziałam,żebardzobolimniebrzuchichcęsię
wcześniejpołożyćspać.Zmartwiłasię,zaparzyłamięty,
sprawdziładłonią,czyniemamgorącegoczoła,apotem
okryłamniekocemizamknęłazasobądrzwi.
Szeptalicośztatąwkuchni,alezupełniemnietonie
obchodziło.Znówzajrzałamdozeszytu,chybatylkopoto,
byzadaćsobiejeszczewiększyból.
DrogiPamiętniku!
Dzisiajranoo10poszłamdoAgnieszki.Całyczas
grałyśmyuniejnakompie.Gdybyłojużpo13,zdziwiłam
się,bomamapomnieniezadzwoniłanaobiad.
Minęła15.Przypuszczałam,żemamasięjużupiła.
O16wróciłamdodomu.Gdyweszłamdośrodka
mieszkania,zobaczyłampijanąmamę.Półgodziny
późniejmamachciaławyjśćpopiwo.Przewróciłasięw
przedpokoju–ażwieszakspadł.
Naszczęścieprzyjechałtata!
***
–Twojamamaposzłasięleczyć–rzekłababciaprzy
śniadaniu.–Chciałamcitowcześniejpowiedzieć,ale...–
zawahałasię.
–Aleco?–zapytałam.
–Odkiedymieszkaciezemną,jużraztrafiłado
szpitala–wyjaśniałapowoli.–Mieliśmycizojcem
powiedziećizrobilibyśmyto,gdyby...–znówzawiesiła
głos.
–Gdybyco?–ciągnęłambabcięzajęzyk.
–Onabardzoszybkoopuściłaszpitaliznówwróciła
dopicia–odparłababciajednymtchem.
–Więcterazteżtakmożezrobić?–zapytałam.
–Wtedyzabrałojąpogotowie–tłumaczyłababcia.–
Prostoztrawnika.Odtrulijąwszpitalu,agdywyszła,
znówzaczęłapić.Ludziemówili,żejeszczewięcejniż
wcześniej...–Babciaprzerwała.–Niewiem,pocojaci
towszystkomówię...
–Babciu,niejestemjużtąmałądziewczynkąz
kokardami,dużowięcejrozumiemiwiem,żetoniemoja
wina,żemamapije.Owszem,niechodzęiniechwalęsię
tymnaprawoinalewo,boniemaczym,aleteżnieczuję
sięztegopowoduwinna.–Samasiędziwiłamtemu,co
mówię.Chybadopierowchwili,gdywypowiedziałamto
nagłos,niemalodruchowo,uzmysłowiłamsobie,żegdzieś
wgłębiduszynaprawdęprzestałamsiętegowstydzić.
Nawetniewiem,kiedydotegodoszło,jaktosięstało.
Zmianynastępowałypowoliiniezauważalnie,ażdo
momentugdyjesobieuświadomiłam.Ibyłyprawdą,nie
złudzeniemczymyśleniemżyczeniowym.Musiałamtylko
wypowiedziećgłośnotęprawdę,abywniąuwierzyć.
–Mądradziewczyna.–Babciauśmiechnęłasięzulgą.
–Tatowczorajwspomniał,żerozmawiałz„Dwaw
jednym”ionapowiedziała,żetonieszkodzi,żenie
chodzisznagrupy,bomaszgrupęowielelepszą,taką,
którejufasz.
–Oczymmówisz,babciu?–nierozumiałam.
–OMaćkuiAdamie–rzekła.–Jeślizesobą
rozmawiacieszczerzeowszystkim,totakjakbyśwciąż
chodziłanagrupę.Onisątwojągrupą,wyjesteścietaką
grupą–poprawiłasię.
–Widzę,żetatuśnieźlecięwyszkoliłwtymtemacie.–
Roześmiałamsięizarazposmutniałam,boprzecieżjużnie
uczestniczyłamwspotkaniachgrupy„2+1”,czylidwóch
chłopakówija–samotnyrodzynek.Adaśjeszcze
kilkakrotniepróbowałrozmawiać,zaczepiałmnie,wołał,
prosiłorozmowę.Byłamnieugięta.Wkońcuzrezygnował.
Iototeżmiałamżal.Oto,żesiępoddał,żeniewalczyło
mniedalej.Babcia,jakbydomyślającsięczegoś,zapytała:
–Wydajemisięjednak,żeniespotykaszsięznimitak
częstojakkiedyś?
–Wiesz,niezawszejestczas–kłamałam.–Pozatym
tochłopaki,mająswojewłasnesprawy.
–Alemacieteżwspólnesprawy–zauważyłababcia.
–Wiem–przyznałam.–Alepowiedzmi,codalej
będziezmamą?
–Jamyślę,żebędziedobrze,aletato...
–Cotato?–przerwałam.
–Tatopowiedział,żemusimybyćostrożniinierobić
sobiezbytdużychnadziei.Czaspokaże.
–Czyterazteżzabrałojąpogotowie?–zapytałam.
–Nie.Poszłasamaitomniecieszy.Noitojużtrwa
długo.Ucząjątam,jaksobieradzićzchorobą–
powiedziałababciawstylutaty,poczymdodałajuż
całkiemposwojemu:–MójBoże,ktotowidział,żeby
kobietapiła!
–Amówiłamcikiedyś,żewolałabym,żebytotatopił.
–Roześmiałamsię.
–Jacituzarazdamopowiadaćbzdury–obruszyłasię
babcia,aleteżniepotrafiłapowstrzymaćsięodśmiechu.
Potemjużcałkiempoważniedodała:–Maszwspaniałego
ojca.Niezawszegorozumiem,niedokońcawiem,co
wyprawia,alewidzę,żeobracasiętonadobre,więcsię
niewtrącam.Widaćjestmądryiwie,corobi.Jajuż
jestemstarainienadążamzatymświatem.
–Nadążasz,babciu!Nadążasz!Nawetmojąpanią
psycholognazwałaś„Dwawjednym”–śmiałamsię.
–Toprzezwas,botakoniejcałyczasmówiliście,że
misiędogłowywbiło–broniłasiębabciaimachając
rękoma,poczłapaładoswoichkuchennychobowiązków.
Tobyłwspaniałydzień!Wprawdziestarałamsięnie
popadaćwzachwyt,nierobićsobiezbytdużychnadziei,
alesercesamosięradowałoinieumiałammutego
zabronić.Gdybymmogłapodzielićsiętymwszystkimz
MaćkiemiAdasiem...Niestety,niemogłam.Jakaśgłupia
ambicjamiprzeszkadzała!Itobyłatakasmutnachmuraw
piękny,słonecznydzień.Noijeszczepamiętnik!Zapiski
zrobionenibydawno,aleprzecieżnadalaktualne,no
chybażemamasiętymrazemwyleczy!
DrogiPamiętniku!
Dzisiajodsamegoranamamabyłapijana.Ajabyłam
naniąwściekła!Dałamijakieśjedzenieiwyszłamna
dwór.O18wróciłamdodomu.Byłamgłodna,tata
jeszczeniewrócił!Gdyprzyjechał,dałmicośdo
zjedzenia,aleniepojechaliśmypobuty,boniebyło
czasu.
Tobyłdziwnydzień.
Jużnieodrabiamzmamąlekcji.Niemamkiedy,bo
wciążjestpijana.ProszęCię,PanieBoże,żebyMOJA
MAMAJUŻNIGDYNIEBYŁAPIJANA.Proszę,wysłuchaj
mojejprośby!
***
Byłocorazlepiej.Mamaopuściłaszpital,aletymrazem
przeszłaterapiędokońca.Tatoudawał,żezajmujesię
zwykłymicodziennymisprawami,jednakniepotrafiłukryć
zainteresowaniasprawamimamy.Codzienniewieczorem
zdawałrelacjęmnieibabci.
–Leszczakowamówiła,żedziśteżwszystkobyłow
porządku.Twojamamamyłaokna,sprzątaładom.Pięknie
wyglądaisięuśmiecha.Chodzicodziennieranopozakupy
do„Mieszka”.
–Możekupujealkohol?–zaniepokoiłamsię.
–Nie–odparłstanowczotato.–Kupujebułki,chleb,
mleko,wędliny.Wczorajnawetdwakwiatkiwdoniczce
kupiła–powiedziałzzadowoleniem.
–Skądwiesz?–zapytałam.–Szpiegujeszją?
–Nie.–Zaczerwieniłsię.–Poprostusię
dowiedziałem.
–Kiedyśmówiłeś,żemusimymamęzostawićsamą
sobie,botakienaszezainteresowanieświadczyotym,żez
namiteżjestcośnietak–powiedziałam,przypominając
sobiesłowaojcaito,co„Dwawjednym”mówiłao
współuzależnieniu.
–Chybamaszrację–przyznałojciec–tylkoże
przecieżonaterazniepije.
Zapanowałacisza.Możeniepotrzebniesięodezwałam,
aletatowcześniejpełenrozsądkuirezerwy,terazdawał
sięponosićemocjomitaktobyłodalekieodjego
zwyczajnychzachowań,żewzbudziłomójniepokój.Choć
takszczerzemówiąc,mniesamąbardzociekawiło,jak
mamasobieradzi,ibyłamzłanasiebie,żewypaliłamz
czymśtakim.Dostanęterazzaswoje.Tatozamilkniena
amenijużnicsięwięcejomamieniedowiem.Czyja
zawszemuszęcośzepsuć?Naszczęścieokazałosię,że
tatoniezamilkłnaamen,tylkomówiłznacznierzadzieji
beztakiegoentuzjazmujaknapoczątku.Nieznaczyto,że
mniejbyłtymwszystkimprzejęty.Raczejstarałsięukryć
swojeuczucia.Byłomiwstyd,żezrobiłammuprzykrość,i
przynajbliższejsposobnościprzeprosiłamgozato.
–Miałaśrację,kochanie–rzekł.–Idobrze,żeto
powiedziałaś.Dziękitemuznówstaramsięstąpaćtwardo
poziemi.Widzisz–wyjaśniał–chcęwasochronićprzed
cierpieniem,przedrozczarowaniem,gdyby...–przerwałi
widziałam,jakztrudemprzełknąłślinę.
–Gdybymamawróciładopicia–pomogłammu.
–Tak–przyznał.–Chcęwaschronić,więcproszęo
to,byściebyłyrozsądneinierobiłysobiezbytdużej
nadziei,asam...–znówprzerwał.
–Asamzacząłeśmiećtakąnadzieję–dokończyłam.
–Tak–potwierdził.
–Tato,aleprzecieżtrzebamiećnadzieję!–
powiedziałam.–Niemawtymniczłego!
–Maszrację.Nadziejętrzebamieć,aletocoinnego
niżmiećpewność.Ajazaczynałemmiećpewność,żeto
cozłejestjużzanamiiżeniewróci,iwciążstarałemsię
wtymupewniać.
–Niemartwsię.–Przytuliłamsięmocnodoojca.–
Niemartwsię,tato.Przecieżmamyjeszczesiebie.I
babcię.Imamynadzieję,niepewność,alenadzieję–
szepnęłamipoczułam,jakojciecściskamniemocnoza
ramię.Tymuściskiempowiedziałwięcejrzeczy,niżgdyby
użyłtysiącasłów.
Późnymwieczoremzajrzałamdozeszytu.
DrogiPamiętniku
Dzisiajranomojamamabyłapijana.Skądwiem?
Miałapiwoiwyglądałananietrzeźwą.Tatojestwpracy,
ajamuszęsięzająćdomemisobą!
***
Życiewydawałosięcorazpiękniejsze!Mijałdzieńza
dniem,tydzieńzatygodniem,miesiączamiesiącem,a
mamawciążniepiła.
–Mamachciałabycięzobaczyć–powiedziałtato.–
Aletoodciebiezależy.
–Niemamnicprzeciwkotemu–odparłam,choćw
głębiduszyobawiałamsiętegospotkania.Żyłomisię
bardzodobrzezeświadomością,żemamaniepijeigdzieś
wtymwszystkimnieumiejscowiłamnaszegospotkania.
Nigdybymsobiejednakniedarowała,gdybymodmówiła.
–Apójdzieszzemną?–zapytałam.
–Tak–potwierdził.
Poszliśmywieczorem.Dziwniesięczułam.Zjednej
stronycieszyłamsię,jakdziecko,któremuobiecano
przejażdżkęrollercoasterem,azdrugiejstronybałamsię,
żewagonikikolejkipowylatujązszynirunąwdół.
Słyszałam,jakwalimiserce.Imbliżejdrzwi,tymbiło
głośniejiszybciej.Tatonacisnąłdzwonekudrzwi.Po
chwiliuchyliłysięizobaczyłammamę;takbliskąiobcą
zarazem.Wyglądałapięknie,tylkozapachuperfumnie
czułam.
–Chodźcie–zaprosiłanas.Byłaspięta,chociażstarała
sięudawać,żejestinaczej.Pewnieteżjąsporoto
spotkaniekosztowało.Usiedliśmywfotelach,naszych
starych,dobrychfotelach.Mamazrobiłataciekawę,adla
mniemrożonekakaozbitąśmietanąilodami
waniliowymi.Początkowoatmosferaniebyłazbytdobra.
Mamazadawałapytania,jaitatoodpowiadaliśmy,jakw
szkole,alepóźniejtrochęsięrozluźniłaiprzestałobyćtak
drętwo.Oalkoholuniktnawetsłówkiemniewspomniał.
Gdywychodziliśmy,mamapoprosiła,abyśmywpadlido
niejzatydzień,otejsamejporze.Obiecaliśmy,że
przyjdziemy.Itakmijałykolejnetygodnie,ażtatoodważył
siępuścićmniesamąiwtedyzaczęłobyćfajnie.Nie
siedziałyśmyjużtylkowdomu,alewybrałyśmysiękilka
razydokina,toznównazakupylubzwyczajnienaspacer.
Odziwo,częstospotykałamwtedyAdasia.Pewnieczysty
przypadek,alemiałamwrażenie,żekrążywokółmnie,jak
elektron.Mówiliśmysobie„cześć”iszliśmykażdeswoją
drogą.Nato„cześć”jużumiałamsięzdobyć.Jeszczejakiś
czastemuodwracałamgłowę,abyniedopuścićwogóle
dotakiejsytuacji.
–Możebyśmyposzływpiąteknalody?–zapytałam
mamę.
–Wpiątkiniemogę,kochanie–odparłaiwidzącmoje
pytającespojrzenie,wyjaśniła:–Tamwszpitalu
przeszłamterapię,aleterazjużjestempozaszpitalemi
muszęsobiejakośradzić–mówiła.–Wiesz,niechcęjuż
dotegowrócić–zwierzyłasię.–Chodzęwkażdypiątek
naspotkaniaAnonimowychAlkoholików.Tamuczęsię,
jakżyćbezalkoholu,jakwogóleżyć.Mamyprogram.
Nazywasię„Dwanaściekroków”.–Westchnęła.
–Toznaczy,żejakzrobisztedwanaściekroków,tojuż
będzieszzdrowa?–zapytałam.
–Niedasiętegotakpoprostuprzerobić.Trzebażyć
tymprogramemcałeżycie.Totakiduchowyrozwój.
Niewielerozumiałam,choćzetknęłamsięztymna
swojejgrupie,agłupiomibyłociągnąćmamęzajęzyk.
Niemiałazachwyconejminy,gdyotymmówiła.
–Wstydziszsię,żetamchodzisz?–spytałamcichutko.
–Nie–powiedziałaszybko.–Samazresztąniewiem.
To...właściwienieo...tochodzi–dukała.–Tojest
bardziejskomplikowane.Tenprogramtrzebaprzyjąćjako
dogmat,uwierzyćwniegobezwątpliwości,takpoprostu,
ajawszystkoanalizuję,wielurzeczynieumiemprzyjąć,
tylkodlategożesprawdziłysięwżyciukogośinnego.Nie
mampewności,żesprawdząsięrównieżwmoim.–Znów
westchnęła.–Nierozmawiajmyotym–poprosiła.–Itak
zadużootymmyślę,aimwięcejmyślę,tymmniejztego
wszystkiegorozumiem.–Uśmiechnęłasięzwysiłkiem.
Dokońcanaszegospotkaniabyłasmutna,amomentami
jejtwarzwydawałasiępoirytowana,choćnicniemówiła.
Słaboznałamzałożeniategoprogramuiniemiałamza
bardzopojęcia,oczymmówimama,alejednegobyłam
pewna;onawszystkobrałanarozum,byłamistrzemw
rozwiązywaniuskomplikowanychzagadek,rozwikływaniu
najbardziejpogmatwanychspraw,więcjeślicośzakładało
odrzucenierozumunabok,musiałobyćdlaniejtrudnedo
przyjęcia.Zdrugiejstrony,tenprogrammiałjejpomócw
niepiciu.Atobyłajedynarzecz,jedynyinajwiększy
problem,któregoniepotrafiłarozwiązaćzapomocą
rozumu!Więcmożeprogram„dwunastukroków”został
stworzonydlatakichludzijakmojamatka?
Porozstaniuzniąprzewertowałamkolejnekartki
zeszytu.
DrogiPamiętniku
Dzisiajznówwyszłamnadwór.Byłofajnie.Gdy
wróciłamdodomu,mojamamaoczywiściebyłapijana.
Kochammojąmamęwtedy,gdyjesttrzeźwa,bowtedy
mipomaga,jestmiła,fajna,poprostuniezwykła,w
dobrymtegosłowaznaczeniu.
DrogiPamiętniku,jaczasaminiemamjużsiły,nie
mamsiły,niemamsiły.Tylkocojamogęporadzić?
***
Mamaobiecałazrobićmrożonekakaoiwypożyczyćjakąś
zwariowanąkomedię.Miałyśmywplanachrozerwaćsię
trochę,pośmiać,powyłupiać.
Dotarłamdoniejchybaprzedczasem,aledomofon
milczał.Zadzwoniłampiętrowyżej.Otworzyłami
sąsiadka.Czułamniepokój.Niewjechałamwindą,ale
weszłamposchodach.Zadzwoniłam.Podrugiejstronie
panowałacisza.Złapałamzaklamkęipchnęłamlekko
drzwi.Otworzyłysię.Weszłamdośrodka.Mamależałana
tapczanie.Chybaspała.Wjednejsekundziestanęłomi
przedoczamicałewcześniejszeżycie,gdymieszkaliśmy
razemzmamą.Wiedziałam,cotooznacza,gdyonaśpi.
Chciałamsięmylić,pragnęłam,abytymrazemspałaz
zupełnieinnegopowodu;ottak,zwyczajnie,naprzykładze
zmęczenia.Mójwzrokpadłnaprawiepustąbutelkępo
żubrówce.Obokstałprzewróconykartonposoku
jabłkowym.Chciałamwyjśćinigdywięcejtutajnie
wrócić!Uciec,zniknąć,zapaśćsiępodziemię–alecoś
mniepowstrzymywało.Podeszłambliżej.Niewidziałam,
niesłyszałamjejoddechu,niemogłamdostrzec,jak
podnosisięklatkapiersiowa.
–O,Boże!–krzyknęłam.–Niechmiktośpomoże!
Krzyczałamgłośno,niepamiętamco,wołałamo
pomoc.Przybiegłasąsiadka,potemdrugaisąsiadw
białympodkoszulku.Wszystkodziałosiębardzoszybko,
albomisiętylkotakwydawało.Domieszkaniawbiegł
lekarzisanitariusz.Pochwiliznosilimamęnanoszachpo
schodach.Inaglepoczułam,jakktośbardzomocnomnie
przytula.Odwróciłamsięiwtuliłamtwarzwciepłąszyję
Adaśka.
–Będziedobrze–szeptał.–Wszystkobędziedobrze–
powtarzał.
Niewiem,ileczasuupłynęło,zanimprzyjechałtato.
Ogarnąłmieszkanie,znalazłkluczeizamknąłdrzwi.
Wychodząc,podniosłamzdywanumałągranatową
książeczkęwsztywnej,eleganckiejoprawie.Naokładce
złotymiliteramibyłonapisane:„DwanaścieKrokówi
DwanaścieTradycji”.Schowałamjądokieszeni.Nie
chciałamwracaćjeszczedodomu.Adaśpowiedziałojcu,
żesięmnązaopiekuje,apotemodprowadzipodsame
drzwi.Tatosięzgodziłiposzliśmynaspacer.
–Niewiem,czytoodpowiednimoment,abymci
wyjaśniłpewnerzeczy–zaczął.–Maszdośćswoich
kłopotów.
–Chętniesięodnichnachwilęuwolnię–
powiedziałam.
–Niemiałemzamiarucięoszukiwaćaniukrywać
przedtobąprawdy.Janiewstydzęsiętego,kimbyłmój
ojciec.Nigdymniejednakotoniepytałaś,więcchciałem
poczekać...–przerwał.
–Nacopoczekać?–spytałam.
–Zmoimojcemprzeżyliśmypiekło,biłmnieimoją
matkę.Nierazuciekaliśmyzdomu,chowaliśmysięprzed
nim,nocowaliśmyusąsiadów.Mojamatkamiała
połamaneżebra,złamanynosirękę.Dodziśmabliznypo
tym,jakojciecprzypalałjąpapierosem.Mojemuojcusię
nieudało.Gdymamazałożyłamusprawęoznęcaniesię
nadnami,najpierwsięśmiał,żewnaszymkrajukażdy
porządnychłoplejeswojążonę,potemzmuszałjądo
odwołaniazeznań,anakoniec,gdyokazałosię,żemama
sięuparłaiwreszciemiałodojśćdorozprawywsądzie,
ojciecwyskoczyłzdziesiątegopiętrawieżowca.
–Maszdzielnąmatkę–powiedziałamzaskoczonatym,
cousłyszałam.
–Tak–przyznał.–Niebyłojejłatwo.Wszyscy
namawialiją,abyodwołałazeznania.Wszyscy.
Rozumiesz?–Zajrzałmigłębokowoczy.–Nawetpolicja.
Mamanagłowiestawała,abywszystkonotowali,aby
przyjeżdżalinainterwencje.Niebyłołatwo.–Westchnął.
–Wieszjuż,dlaczegociniepowiedziałemnasamym
początku?
–Nie–odparłam.
–Każdahistoriajestinnaimainnyfinał–wyjaśniał.–
Chciałem,abyśnajpierwuporałasięzeswoimi
problemami,abyśprzestaławstydzićsiętego,żetwoja
matkapije,abyśnieczułasięztegopowoduwinna,boto
niejesttwojawina–powiedziałznaciskiem.–
Pragnąłem,abyśumiałająkochaćtaką,jakajest,a
jednocześnienauczyłasiężyćwłasnymżyciem,którenie
kręcisięwokółjejpicia.
–Mówiszprawiejakmójojciec.–Wysiliłamsięna
uśmiech.
–Bałemsię,Justynko,żemojahistoriawpłyniena
twojeuczucia,żejąznienawidzisz,żeznienawidziszmatkę
iwszystkichalkoholików.Takzrobiłamojamamaichoć
minęłotylelat,onajestbardzonieszczęśliwa.Wciążtkwi
wświeciealkoholizmuojca,choćjegoniemajużwśród
żywych.
–Onodszedł,ajązostawiłwswoimświecie–
powiedziałamzamyślona.
–Toonaniechcegoopuścić,awystarczyzrobićjeden
krokdoprzodu,przejśćdoświata,którysięnazywa:
„Mojewłasneżycie”.Rozumiesz?–zapytał.–Niejego
życie!Nieżycietwojejmamy,aletwojeżycie...mojej
mamyżycie.
–Niegniewajsię,Adaś,aległowamijużodtego
pęka.Odprowadźmniedodomu–poprosiłam.
–Dobrze.–Złapałmniezarękę.–Pozwoliszmijutro
spotkaćsięztobą?
–Tak.
–Niegniewaszsięjuż?
–Nieiwiem,oczymmówisz.Bardziejtoczuję
sercem,niżogarniamrozumem.Niebójsię–dodałam.–
Nieznienawidzęjej.
–Acoznadzieją?
–Będęjąmieć,alebędęuważać,abyniepomylićjejz
pewnością–zacytowałamsłowaojca.–Terazjużwiem,
żejaniemogęzrobićzupełnienic,abyonaprzestałapić.
–Niemożesz–zgodziłsięAdaś.–Toniezależyod
ciebie.Musisztylkodbaćoto,byjejwtymniepomagać.
–Tatonatoniepozwoli.Myślę,żedlategosię
wyprowadziliśmy.Myślisz,żeonakiedyśodbijesięod
dna?
–Niewiem–powiedziałszczerze.–Każdymaswoje
dno.Jednisięodbijają,inniniestetynie.Czaspokaże...
–Zobacz,znówpojawiłeśsięwmoimżyciuwtakim
momencie,kiedykogośstraciłam.WtedyAnkę,terazpo
razkolejnymamę–zauważyłam.
Nicniepowiedział,tylkopocałowałmniedelikatniei
długo.Możetatomarację,żeBógpotrafizkażdegozła
wyprowadzićdobro?OdzyskałamAdasiaijużnie
zamierzałamgotracić.
***
„AnieleBoży,Stróżumój,Tyzawszeprzymniestój.
Rano,wieczór,wednie,wnocy,bądźmizawszeku
pomocy.
Strzeżmnieodwszelkiegozłaipomóżmojejmamie
odbićsięoddna”.
Siedziałamprzyotwartymokniewpatrzonawniebo.Tato
powiedział,żemamaprzeżyłatozatruciealkoholem,choć
jejstanjestnadalbardzociężki.Obokmnieleżała
granatowaksiążeczka,zabranazmieszkaniamamy.
Otworzyłamjąiprzeczytałam:
„Krokpierwszy
Przyznaliśmy,żejesteśmybezsilniwobecalkoholu,że
przestaliśmykierowaćwłasnymżyciem”.
Tak.Mamaprzestałakierowaćwłasnymżyciem.
Najgorszetylko,żewciążotymniewiedziała.
Pozostawałomiećnadzieję,żekiedyśsiędowie,że
uwierzyitozaakceptuje.Aja?Jamusiałampomyślećo
swoimwłasnymżyciu!Natomiastżyciemamybyłowjej
rękach.Pomyślałamoniejciepłoiprzypomniałymisię
słowazPamiętnika:„Żalmijej,alecojamogęnato
poradzić?”.
–Justynka!–zawołałababciazkuchni.–Justynka!
Adaśprzyszedł!
–Jużidę!–odpowiedziałam.–Jużidę!–
powtórzyłam.