ALBERTWOJT
DZWONEKZNAPOLEONEM
Wskazówkizegarkaposuwałysię,jaknazłość,bardzopowoli.
DokońcasłużbyporucznikaMichałaMazurkabrakowałoco
prawdaniespełnadwudziestuminut,alekażdaznichdłużyła
sięniemiłosiernie.Oficerdawnojużzamknąłizaplombował
żelaznąszafę,wktórejtrzymałwszystkieswojesłużbowe
papiery,podlałrachitycznąpaprotkęiteraz,niemającjużnic
więcejdoroboty,spacerowałbezmyślniepomiędzydrzwiamia
oknem.
Prawdęmówiącniebyłodoczegosięśpie*szyć.Synjużdrugi
rokwzielonymmundurzeuganiałsięgdzieśnapołudniukraju
popoligonach,córkaspędzaławakacjeuciotkiwNieporęcie,a
żonatelefonowałaniedawnozeszpitala,żemusiobjąć
niespodziewanydyżur.Perspektywapowrotudopustegodomu
niebyławprawdziezbytzachęcająca,aleMazurekokropnienie
lubiłodsiadywaniagodzinwkomendzie,zwłaszczakiedy
zdarzałosiętowieczorem.Latasłużbywwydziale
kryminalnymprzyzwyczaiłygodostałegoruchu,więcteraznie
mógłjakośprzystosowaćsiędostylupracy.dochodzeniówki”.
Zerknąłniecierpliwienazegarek.Dogodzinydwudziestej
drugiejbrakowałojeszczeprawiepiętnastu
1minut,aleuznał,bezwiększychwewnętrznychoporów,że
możejesobiedarować.Zabrałleżącąnabiurkuteczkę,zgasił
światłoiwyszedłzpokoju.
Nakorytarzumignęłamuznajomasylwetka.Nie
zastanawiającsięprzyśpieszyłkroku.
—Serwus,Paweł!—huknąłnacałegardłodowysokiego,
barczystegosierżanta.—Zniebami,bracie,spadłeś.
—Jaksięmasz,Michał!—Kuligowskinajwyraźniejrównież
ucieszyłsięzespotkania.—Maszdzisiajnoc?—dodałze
współczuciem.
—Gdzietam!—roześmiałsięMazurek.—Od-bębniiem
swojeizarazsięstleniam.
—Takiemutodobrze—pokiwałgłowąsierżant.—Ajado
samegoranamuszętelepaćsięradiowozempoŻoliborzu.
—Podrzuciłbyśmniedochałupy?
—Niemasprawy!—beznamysłuzgodziłsięsierżant.—
MusimytylkopoczekaćnaWieśkaDyla-ka.Przedchwilą
przyskrzyniliśmyjakiegośpijaczka,jaksiusiałwbramie.Dał
Wieśkowiponosie,trzebawięcbyłoprzytaszczyćnygusado
komendy—dodałwformiewyjaśnienia.—Odsiedzidwie
doby,towy-grzecznieje…
—Dylakpiszenotatkędlaoficeradyżurnego?—domyśliłsię
porucznik.
—Właśnie—przytaknąłKuligowski.—Ranochłopakimuszą
wiedzieć,dlaczegotenpasażerznalazłsięwareszcie.
—DługojeszczezejdzieWieśkowi?
—Niesądzę…Nawszelkiwypadekpopędzęgojednak.Aty
tymczasemsmaruj,bracie,dowozu.
Sierżantdotrzymałsłowa.Nieupłynęłonawetdziesięćminut,
gdymoglijużruszaćspodKomendyDzielnicowejMOprzy
ulicyŻeromskiego.DomieszkaniaMazurkaniebyłodaleko,ale
Kuligowski,pragnącpo
2
pisaćsięprzedkolegąswoimiumiejętnościami,zfasonem
pokonywałskrzyżowaniaiostrezakręty.Mijaliwłaśnie
ogródekjordanowskiprzyulicyFelińskiego,gdynajezdnię
wybiegłniespodziewaniejakiśmężczyzna.Wymachiwał
gwałtownierękamiicośkrzyczał,usiłujączatrzymać
samochód.Byłtakblisko,żesierżantdosłowniewostatniej
chwilizdążyłnacisnąćhamulec.
—Zaprawiłsiędureńgorzałąikozakaudaje!—sapnąłze
złościąKuligowski.—Jeszczemomentinadziałbysięna
zderzak!
Trzejfunkcjonariusze,jaknakomendę,wypadlizradiowozui
ruszyliwkierunkumężczyzny.Mieliszczeryzamiar
odtransportowaniagodoizbywytrzeźwień,jakożepodejrzanie
chwiałsięnanogach,alewtejsamejchwiliporucznik
spostrzegłkilkametrówdalejjakąśskulonąpostaćna
chodniku.Jednocześnierozległsięchrapliwy,trochę
histerycznykrzykmężczyzny:
—Panowie!Namiłośćboską,prędzej!Możeonajeszczeżyje!
Mazurekkilkususamidopadłchodnika.Pochyliłsięnad
leżącąpostacią.Wpierwszymmomencieniebardzomógłsię
zorientować,czymaprzedsobąchłopakaczydziewczynę.
Stosunkowokrótkoobciętewłosy,ciemnyswetrisztruksowe
spodnieutrudniałyidentyfikację.Dopiero,kiedyporucznik
przyklęknął,zrozumiał,żenieznajomymężczyznamiałrację.
Gorączkowonamacałpulsipoczuł,jakkamieńspadamuz
serca.
—Karetka!—krzyknąłdonachylającegosięwłaśnienad
dziewczynąsierżanta.—Pogońdyżurnego,botamałaledwo
zipie!
Kuligowskibezsłowapobiegłzpowrotemdoradiowozu,a
porucznikdelikatniespróbowałodwrócićleżącą.Dopieroteraz
spostrzegł,żedziewczynama
7rozerwanysuwakprzyspodniach,azprzedniejczęścijej
swetrazostałytylkostrzępy.
—Psiakrew!Zakląłzezłością.—Trzecigwałtwtymmiesiącu!
—Chybabydlakniezdążył—zauważyłniepewnieDylak.—
Nawetjejmajtekztyłkanieściągnął…
—Spłoszyłemłobuza!—niebezdumywtrąciłmężczyzna,
któryprzedchwilązatrzymałradiowóz.
—Widziałgopan?—Mazurekażpodskoczył.
—Owszem,tyleżezdaleka…
—Dawno?
—Minutętemu.
—Dokąduciekł?
—Gdzieśtam—mężczyznaniepewniewskazałulicępo
drugiejstronieogródkajordanowskiego.
—Panie!Biegiemdowozu!—porucznikzdecydowanie
pociągnąłmężczyznęzarękaw.—Aty,Wiesiek,pilnujją!—
rzuciłwpośpiechuDylakowi.
TymrazemsierżantKuligowskizmiejscadodałgazu.
Radiowózruszyłjakburza,błyskawicznieokrążyłogródek
jordanowskiiskręciłwpierwsząprzecznicę.Mazurekzabrałsię
dowypytywaniamężczyzny.
—Panie…
—Brzeziński—skwapliwieprzedstawiłsiętamten.
—PanieBrzeziński,jakonwyglądał?—zagadnąłoficer.
—Takiwysokiichudy—odparłbezzastanowienia
mężczyzna.—Twarzyniewidziałem,alewłosymiałchyba
ciemne…
—Długie?
—Takiesobie,raczejniezbytdługie…
—Ajakbyłubrany?—zainteresowałsięporucznik.
—Wdżinsyi…wkoszulęwkratkę—Brzezińskiniewydawał
siębyćzbytpewnytego,comówi.—Pociemkutrudno
zobaczyć—dodałnaswojeusprawiedliwienie—akiedyjeszcze
siętrochęwypiło…
4
.Mazurekpostanowiłskorzystaćzradiotelefonu.Szybko
przekazałoficerowidyżurnemuswojejkomendyustalonyprzed
chwiląrysopisinieprzebierającwsłowach,zacząłdomagaćsię
posiłków.
—Jeżeliniezablokujesz,Rysiek,całegorejonu,togównoz
tegobędzie!—krzyczałzgołanieregulaminowodosłuchawki.
—Mickiewicza,AlejaWojskaPolskiego,Stołeczna,
Krasińskiego—wyliczałjednymtchem.—Saminiedamyrady
porządnietegoprzetrząsnąć!
—Zarazkogośtamwyślę!—przerwałmuniecierpliwieoficer
dyżurny.—Możedałobyradęściągnąćpieska…
Podrodzeminęlipędzącąnasygnalekaretkępogotowia,aw
chwilępóźniejusłyszeliprzezradiowłączającychsiędoakcji
kolegów.Poruczniknerwowozatarłręce.Doskonalezdawał
sobiesprawę,żejeżeliprzestępcyniezłapiesięodrazu,to
późniejmogąbyćztympoważnekłopoty.
Kuligowskiskręciłwłaśniezfantazjąwkolejnąulicę,kiedy
nagleMazureksprężyłsięwsobie.Jakieśtrzydzieścimetrów
przednimiwychodziłwłaśniezbramywysokichłopakw
koszuliwkratkę.Poruczniknieczekałnawet,ażsamochód
zatrzymasięnadobre.Wśródpiskuhamulcówotworzył
drzwiczkiibeznamysłurzuciłsięwkierunkuchłopaka.Już,
jużmiałgochwycićzakołnierz,gdywostatniejchwilipo-
wstrzymałsięodruchowo.Tamtennajwyraźniejnawetnie
myślałoucieczce.Cowięcej,orientującsięprawdopodobniew
zamiarachmilicjanta,sięgnąłspokojniepodokumenty.
Mazureknawszelkiwypadekzerknąłnawysiadającego
właśniezradiowozuBrzezińskiego.Mężczyznamiałdość
niewyraźnąminę.Porucznikowizrobiłosięgłupio.Pomyślałze
złością,żetakiezachowaniepasowałobyraczejdosztubakaze
szkołymilicyjnej,niż
9
dooficera.Machinalnieprzejrzałdowódosobistychłopaka,
bąknąłcośniezręcznieiodwróciłsięnapięcie.
Minutymijały,aakcjaniedawałażadnegorezultatu.
Brzezińskikręciłgłowąnawidokkażdegozatrzymanego,aw
słuchawceradiotelefonucorazczęściejsłychaćbyłoszpetne
przekleństwa.Nadomiarzłegookazałosię,żesprowadzonyna
miejsceprzestępstwapiesnicniewywąchał.
OdrugiejDylak,któryponownieznalazłsięwradiowozie,i
Kuligowskimielijużserdeczniedosyćbezskutecznegokręcenia
sięwkółko.Poburzliwejdyskusjiprzekonaliwkońcurównież
Mazurka,żetrzebazrezygnować.OdwieźliBrzezińskiegodo
domu,przykazującmusurowo,żebyzgłosiłsięzsamegorana
dokomendy,izrobiwszyjeszczerundęwokolicyogródka
jordanowskiego,wrócilinaulicęŻeromskiego.
PełniącyobowiązkioficeradyżurnegokapitanZa-wilski
powitałporucznikazgrobowąminą.
—No,jesteśnareszcie!—mruknąłniechętnie.—Wyglądana
to,żepokpiłeśsprawę.
—Plama!—odburknąłMazurek.—Żebytoszlag!
—Umniejeszczegorzej—westchnąłkapitan.—Kiedywy
uganialiściesięzatymcholernymamatoremwrażeń
seksualnych,ktośrąbnąłmidwasklepy.Pomyśltylko:
usiłowaniegwałtuidwawłamania,amyniemamyżadnego
sprawcypodkluczem.—Zrezygnacjąpokiwałgłową.—Oj,da
namstaryranopopalić!
Porucznikdobrzewiedział,żereakcjekomendantanatego
rodzajuwiadomościbywająbardzogwałtowne,iwtejchwili
wolałotymnawetniemyśleć…
—Cozdziewczyną?—zapytałkolegę.—Dokądjązawieźli?
—JestnaCegłowskiej—odparłZawilski.—Pół
6
godzinytemudodzwoniłemsiędolekarza.Zapewniał,żenic
jejniebędzie.Podobnooprzytomniałajeszczewizbieprzyjęć,a
terazwyrywasiędodomu.
—Pojadędoniej—zadecydowałMazurek.—Możedowiem
sięczegośmądrego.
—Zapisałeśsobiejejpersonalia?
—Nibykiedy?—żachnąłsięporucznik.
—Nototrzymaj!—oficerdyżurnywyciągnąłzkieszeni
niewielkąkarteczkę.—ChwałaBogu,żechłopakiznaleźliprzy
dziewczyniejakąślegitymację—uśmiechnąłsięzsatysfakcją.
—BeataWiniarska,dwadzieściadwalata,studentkaAWF—
przeczytałzniedowierzaniemMazurek.—Itakadałasię
zaskoczyć?
Niespełnagodzinępóźniej,poprzełamaniudosyć
zdecydowanychoporówlekarzyipielęgniarek,porucznik
siedziałprzyłóżkuWiniarskiej.Wcześniej,zanimwszedłdo
separatki,dowiedziałsię,żedziewczynazostałaogłuszona
ciosemwtyłgłowyiżeżadnychinnychobrażeńuniejnie
stwierdzono.Zdaniemlekarzyuderzenieniebyłozbytsilne,
chociażzadanojejakąśpałkąlubrurką…
Mazurekprzezdłuższąchwilęuważnieprzyglądałsięleżącej.
Nawetładna,skonstatowałwduchu.Wkażdymraziebardzo
seksowna…
—Jaksiępaniczuje?—zacząłostrożnie.—Czymożnaz
paniąchwilęporozmawiać?
—Niechpanpyta—uśmiechnęłasięblado.—Widaćmam
mocnągłowę…
—Przyjrzałasiępanitemułobuzowi?
—Niestety—wjejgłosiemożnabyłowyczućzawód.—Szłam
sobieFelińskiegoinaglektośmnieztyłuuderzył.Chybaod
razustraciłamprzytomnośćiocknęłamsiędopierowszpitalu.
—Naprawdęnicpaniniepamięta?
—Podobnotaksięczasamizdarzaposilniejszym
ll
uderzeniuwgłowę—westchnęładziewczyna.—Chociaż
zaraz!—Naglezmarszczyłabrwiizaczęłaintensywniesięnad
czymśzastanawiać.—Cośmiświta,żetojednakbyłoinaczej…
—Broniłasiępani,krzyczała?
—Najpierwktośmniebardzomocnochwycił—przypomniała
sobiezwysiłkiem.—Chciałamsięwyrwaćiwtedychyba
krzyknęłam.
—Acobyłodalej?
—Dostałampogłowie…
Tracętylkoczas,pomyślałzzawodemporucznik.Tamałanic
miniepowie…
Wróciłsmętnydoradiowozu,aletutajKuligowskiprzywitał
goweselsząnowiną.
—Zarazbędziemymielidrania—zapewniłzprzekonaniem.
—ZawilskidostałcynkzeŚródmieścia,żenawiadukcieprzy
DworcuGdańskimpatrollegitymowałniedawnogościa,który
kubekwkubekpasujedonaszegorysopisu.
—Stary,dobryznajomy—uzupełniłinformacjęDylak.—
WiesiekSeta.
—Przecieżonpowinienjeszczesiedzieć?—Mazurekz
niedowierzaniempokręciłgłową.—Samzapakowałemgona
jakieśdwalatadopudła.
—Zapomniałeśoamnestii—mruknąłsierżant.—Odsiedział
ptaszektrochę,aresztęmudarowali…
—Pamiętaszjegoadres?
—Ajakże!—roześmiałsięKuligowski.—Ktojakkto,aleSeta
maumniespecjalnewzględy.Swojądrogąnicdziwnego,
żeśmygoniedorwali.Ontamznakażdądziuręwpłocie…
—Jedziemy.
Kilkaminutpóźniejradiowózzatrzymałsięcichoprzed
niewielkim,odrapanymdomkiem.Dylakstanąłpoddrzwiami,
aMazurekiKuligowskiruszylibiegiemwciemnepodwórko.
Jednozokienparterubyło
12
oświetlone.Właśniepodnimprzyczaiłsięporucznik,a
sierżantkucnąłtrochędalej,przypłocie.
OdstronyulicydoleciałoenergicznepukanieDyla-ka.Przez
chwilęwewnątrzdomuniktniereagował,chociażMazurek
zauważył,żeumieszczonenadnimoknoodrobinęsięuchyliło.
Dylakznowuzastukał,tymrazemjużchybapięścią,bodrzwi
ażzadudniły.
—Milicja!Otwierać!—krzyknąłgroźnie.Porucznik
odruchowosprężyłsięwsobie.Zobaczył,
żeoknootwierasięnacałąszerokośćiwyskakujązniego
jakieśdwieprzygarbionepostaci.Błyskawicznierzuciłsiędo
przodu,usiłujączatrzymaćjednegozuciekających.Miałjuż
prawiewgarściumykającegoczłowieka,kiedynaglezrobiłomu
sięjasnoprzedoczami,awustachpoczułznajomy,słodkawy
smak.Zfuriąrąbnąłnaośleplewąrękąiwtejsamejchwili
uchyliłsięinstynktownie.Raczejwyczuł,niżzobaczył,że
przeciwniktracirównowagę.Zrobiłkrokibezzastanowienia
założyłchwyt.Jeszczejeden,tymrazemniewielkiwysiłek,i
usłyszałogłuszającytrzaskłamanychdesekiłoskot
wywracanegożelastwa…
WchwilępóźniejMazurekprzyglądałsięobojętnie,jakDylak
wyciągazjakiejśnapołyrozwalonejbudkidygocącegoze
strachuchłopaka.Drugiego,jużzkajdankaminarękach,
prowadziłKuligowski.
—Wyglądasz,Michał,jakbycitwojaślubnaszkolenie
ideologicznewałkiemwyprawiła—parsknąłżyczliwiesierżant,
oświetlająclatarkątwarzprzyjaciela.—Przyznajsię,nakiedy
zaplanowałeświzytęudentysty?
—Trzebazobaczyćtęmelinę—porucznikudał,żenie
dosłyszałuszczypliwejuwagi.—Cośzaszybkoptaszkichciały
wyfrunąćzgniazdka.
Umeblowanieniewielkiegopokojuskładałosięzdwóch
odrapanychkrzeseł,staregokuchennegosto
8
łuizdezelowanegotapczanu.Nawszystkichtychsprzętach
leżaływnieładzieróżnokolorowedresyikoszulki,trampki,
rękawicebokserskie,częścirowerowe…
—Zawilskipłakał,żeniewie,ktomuzałatwiłsklepsportowy,
atuproszę—roześmiałsięKuligowski—mamydwóch
złodziejaszkówifantówzajakieśpiętnaścietysięcy!
—Iktobypomyślał,żetobraciaDolińscysątacyzdolni—
mruknąłDylak,przyglądającsięobuzatrzymanym.—No
gadaj,Adam,ktonadałtęrobotę?—zwróciłsięostrodo
starszego.—TyczyWitek?
—AmożeSeta?—wtrąciłsięMazurek.—Będzieszśpiewał
czymamcipomóc?—OstentacyjniepogroziłAdamowi
Dolińskiemupięścią.
—Jatopierwszyrazwżyciuwidzę—nawszelkiwypadek
zaprzeczyłzagadnięty,wskazującporozkładaneprzedmioty.—
Przyszedłemtutajzbraciakiemdosłownieprzedminutą.
—Łżesz!—wzruszyłramionamiKuligowski.
—JakBogakocham!—poparłbratadrugiDoliński.—Mynic
niewiemyożadnymsklepie.
—Łżesz!—powtórzył,tymrazemjużznacznieostrzej
sierżant.
—Ależ,paniewładzo!—AdamDolińskiuderzyłsię
teatralnymgestemwpiersi.—Panwie,żetokwadratSety.My
dopierocoprzyszli.
—Słuchaj,no!—warknąłporucznik,któregoażkorciło,żeby
odwdzięczyćsięzarozbitątwarz.—Zrobięcisprawęoczynną
napaśćnamilicjanta—zagroził.—Jużjasiępostaram,żebyś
nieprędkowyszedłzmamra!
—Ależjaniewiedziałem,żetopanbyłpodoknem—zająkał
sięDoliński.—Janiechciałem!
—Ktonadałrobotę?—ryknąłMazurek,popycha
9
jącAdamaDolińskiegonaścianę.—Gadaj!Cocię
zamurowało?!
—Seta!—jęknąłzrezygnowanyDoliński.—Onwywaliłszybę
iwlazłdośrodka,amyzWitkiemtylkoodbieraliśmyfanty…
—Gdziesięspotkaliście?
—Tutaj…Setakazałnamprzyjśćprzeddziesiątą.
—Czekałnawas?—‘porucznikstarałsięnadaćteraz
swojemugłosowimożliwieobojętnyton.
—Przylazłdopieroopierwszej—pokręciłgłowąDoliński.—
Mówił,żemiałdrugąrobotę.
—Jaką?Zkim?
—Diabligowiedzą—zatrzymanybezradnierozłożyłręce.—
Setanigdysięnamnietłumaczył…
—Gdzieonterazjest?
—Niewiem…Udziewczyny—poprawiłsięnatychmiast,
widzącgroźnygestporucznika.—JadźkaKrawczyk,Nowotki
osiemnaście.
—Napewno?
—Nawijał,żejedziedoniej—wtrąciłsiędrugiDoliński.—
Paniewładzo—dodałniepewnie—niechpandaAdamowipo
ryju,alenierobimusprawy,żepanauderzył…Zatensklepi
takzdrowonamsiędostanie.
—Jeszczepogadamy—Mazurekzdążyłjużznacznie
złagodnieć.—Jakniebędzieciekręcić,tomożedaruję…
ZgodniezprzewidywaniamiKuligowskiego,Zawilskinie
posiadałsięzradości.Nieminęłonawetpiętnaścieminut,
kiedynaMierosławskiegozwaliłasięcałamilicyjnaekipa.
MazurekmógłterazbezobawyzostawićDolińskichpoddobrą
opiekąiruszyćnadalszeposzukiwaniaSety.
Domznaleźlibezkłopotu,aleminęłosporoczasu,nim
otworzyłysięprzedmilicjantamidrzwi.Porucz
15
nikzezdziwieniemspostrzegłwnichchłopcawwieku
siedmiu,ośmiulat.
—Panowiesągliny—stwierdziłmalecrezolutnie.—Wieśka
niemawdomu—zaznaczyłnawstępie.—PoszlizJadźkąna
prywatkę…
—Dawno?—zainteresowałsięKuligowski.
—Niedawno—ziewnąłchłopiec.—Zbudziłemsięprzeznich.
AWieśkatoczęstopanowieszukają—dodałzwłasnej
inicjatywy.
—Wiesz,gdziejesttaprywatka?—zapytałMazurek.
—Niewiem—zżalempokręciłgłową.—Aleprawda—ożywił
sięnagle—Jadźkamawkalendarzykutelefontejkoleżanki.
Mogępokazać.
Weszlidośrodka.Mieszkanieskładałosięzdwóch
niewielkichpokoikówinapierwszyrzutokabyłowidać,że
próczmalcaniemawnimnikogo.
Naregaleleżałnoteswczarnejokładce.Kuligowskizacząłgo
właśnieprzeglądać,kiedychłopieczmieniłnaglefront.
—Siostraniekazałamówić,gdzieidą—oświadczył
stanowczo.—Niepowiem.
—AleprzecieżchciałeśnampomócznaleźćWieśka—
łagodniezagadnąłporucznik.
—Chciałem,bogonielubię—odparłszczerze.—Bijemniei
krzyczy…Alesiostraniekazałamówić—powtórzyłuparcie.
—Maszdychę—zaproponowałoficer,wyciągajączkieszeni
monetę.—Kupiszsobiecukierków.
—Niechcę—pokręciłgłowąmalec.—Siostrazlałabymnie…
—Myjejniepowiemy—zapewniłMazurek.
—Nie…
—Amożechceszprzejechaćsięradiowozem?—kusił
porucznik.
—Etam!—chłopiecpogardliwiewzruszyłramio
16
nami.—WujekJanusz,jakprzyjeżdżadomamusi,wozimnie
namotocyklu.
—Agdziejesttwojamamusia?—zapytałcichoMazurek.
—Pracuje.
—Atatuś?
—Janiemamtatusia—odparłmalecjakośdziwnie
obojętnie.—Cotojest?—wskazałnaglenakolorowysznurek
wystającyzkieszenimundurusierżanta.
—Gwizdek.—Kuligowskipomyślałznadzieją,żemożetym
przekupichłopca.—Podobacisię?
Malecprzezdłuższąchwilęobracałwdłoniniewielki
milicyjnygwizdek.Widaćbyło,żeażśmiejąmusiędoniego
oczy.
—Ładny—powiedziałzzachwytem.
—Chceszgo?—zapytałsierżant.
—Chcę—zdecydowałsięnatychmiast.
—Apokażesztelefon?
—Pokażę…
Ustalenieadresubyłoterazkwestiązaledwiekilkuminut.
Okazałosięzresztą,żemilicjanciniemusząnawetdaleko
jechać.WedługwszelkiegoprawdopodobieństwaSeta
przebywałwjednymzdomówprzyulicyStawki.
Mieszkaniebyłonaczwartympiętrze.Funkcjonariusze
nasłuchiwalidługo,alespozadrzwidochodziłytylkobardzo
cichedźwiękijakiejśmelodiipłynącejzradialubmagnetofonu.
WreszcieDylakzdecydowałsięnacisnąćdzwonek.Pochwili
zrobiłtodrugiraz,tyleżedłużejniezwalniałprzycisku.
Wśrodkuktośsięporuszył.Usłyszeliczyjeśkrokiw
przedpokojuiniski,chrapliwydamskigłos:
—Kto,docholery?
—AdamDoliński—wyszeptałspiesznieKuligowski.—
Braciakamiglinycapnęły—dodał,jakgdybynaswoje
usprawiedliwienie.
2—DzwonekzNapoleonem
12
Rozległsięsuchyszczękzamkaizarazpotymwotwartych
drzwiachzobaczylitęgą,niechlujnieubranądziewczynę.Na
widokmilicjantówwybuchnę-łagłupkowatym,pijackim
śmiechem,usiłującjednocześniezasłonićsobąwejście.Zanim
jednakzdążyłacokolwiekpowiedzieć,Kuligowskipchnąłją
bezceremonialnieiwpadłdośrodka.MazurekiDylakbez
namysłuruszyliwjegoślady.
Jakiśledwotrzymającysięnanogachiziejącynakilometr
alkoholemchłopakcofnąłsięwpopłochudołazienki,ale
funkcjonariuszenawetniezwrócilinaniegouwagi.Trzy
sekundyiznaleźlisięwpokoju…
Wkącienamateracuspały,skulonepodbrudnym,
powycieranympłaszczem,dwie,sądzączwyglądu,bardzo
młodedziewczyny.Oboknichsiedziałostrzyżonyprawie„na
zero”chłopakispoglądałbezmyślnietonatrzymanąprzez
siebiepustąbutelkępowódce,tonadziwnieniepasującedo
otoczenia,zupełnienoweradiotranzystorowe.
PorucznikMazurekpewnymkrokiempodszedłdodużej,
stojącejnaprzeciwkowejściaszafy.Rzuciłjeszczeokiemna
szykującegokajdankiDylakaizdecydowanymruchemszarpnął
drzwi.
—No,Seta,przyjdzietrochęposiedzieć!—powiedziałznie
ukrywanąsatysfakcją.—Zbierajsię,jedziemydokomendy!
II
Dochodziłagodzinyósma.PorucznikMichałMazurekz
wyraźnąniechęciąwpatrywałsięwbezczelnieuśmiechniętą
twarzWieśkaSety,bezskutecznieusiłującznaleźćargument,
którybytamtegoprzekonał.
13
—JakBogajedynegokocham,paniewładzo!—niewiadomo
któryjużrazzrzędupowtórzyłzatrzymany.—Mówipan,że
walnąłemsklepsportowy.Zgoda—skinąłgłową,nieokazując
żadnegozakłopotania.—Zgarnąłpanfanty,przypucowały
mnieklaj-niaki,zktórymirobiłemskok,więcjaniemampre-
tensji.Alewtębabkęmniepanniewrobi—oświadczył
stanowczo.—Pocholeręmizresztąbyłobydymaćkogośna
trawce,skorowidziałpan,żemiałemwygodnymateracyk—
oblizałsięobleśnie.—Coto,Setadziwkisobienieumie
załatwić„czyco?
—Corobiłeśpomiędzydwudziestądrugąapółnocą?—
upierałsięMazurek.
—Spacerowałempoparkuiliczyłemdrzewka—zatrzymany
obojętniewzruszyłramionami.—Jakmipankonieczniebędzie
chciałcośprzylepić,toalibiwsądziesięznajdzie—bezczelnie
spojrzałporucznikowiwoczy—aleteraznicniepamiętam…
Oficerzacisnąłpięścizezłością,aleszybkosięopanował.
Koledzylojalnieuprzedzaligo,żewystarczypodnieśćtrochę
głos,aSetazacznienatychmiasttrąbićnawszystkiestronyo
wymuszaniuwyjaśnień.
—Słuchajno—zacząłzinnejbeczki.—Jeżelinietynapadłeś
nadziewczynę,tozrobiłtoktośinny.Tymrazemdrania
spłoszyli,aleonmożeznowuspróbować…
—Jakspotkampodcelątegofaceta,tomordęmuskuję,żego
rodzonamamusianiepozna—roześmiałsięzatrzymany.—W
końcuprzezniegopanmnieprzyskrzynił,nonie?Alezłapaćto
gopanmusisam.Takiejestżycie…
Mazurekzmełłwustachprzekleństwo.Włamaniedosklepu
sportowegoobchodziłogoteraztylecozeszłorocznyśnieg,ao
napadzienaWiniarskąnicnowegosięniedowiedział.Widząc,
żerozmowaz”Setąnieprowadzidoniczego,zdecydowałsię
odprowadzićgo
2-
19
doaresztu.Kiedymiałjużwstaćzzabiurka,wdrzwiach
pojawiłsięKuligowski.
—PrzywiozłemciBrzezińskiego—ziewnąłszeroko—asam
idędodomu—skinąłporucznikowinapożegnanie.—
Najwyższyczas,żebysięprzespać…
—Podrodzeodprowadźjeszczenaszego„gościa”gdzietrzeba
—Mazurekzmęczonymgestemwskazałsierżantowi
podejrzanego.—Aprzyokazjipowiedz,żebyprofos
przygotowałokazanie…Oficernieczułjakośskrupułów,że
wyręczasiękolegą,alenawszelkiwypadekzacząłostentacyjnie
przeglądaćswojenotatki.
KuligowskibezsłowaklepnąłSetęporamieniu,dającmu
znak,żeprzesłuchanieskończoneinależyzmienićlokum.
Brzezińskiniepowiedziałporucznikowiwłaściwienic
nowego.Przedstawiłsię,żejestmikrobiologiemipracujew
UniwersytecieWarszawskim.Nieomieszkałteżzaznaczyćna
samymwstępie,żemaczastylkodogodzinydziesiątej,bo
późniejczekajągojakieśbardzoważnezajęciawlaboratorium,
azarazpotemwyjeżdżadoKrakowanasympozjumnaukowe
poświęconezakażeniomgronkowcami.
—Całeszczęście,żemamwłasnysamochód—bezradnie
rozłożyłręce—boinaczejniewiem,jakbymzdążyłztym
wszystkim…
—Możejednakwrócimydowczorajszegozajścia—przerwał
muMazurek.
—Panieporuczniku—Brzezińskiuśmiechnąłsięzwyraźnym
zakłopotaniem.—Janaprawdęniewielemogępanupomóc.
Wracałemdodomuzmałejprzyjacielskiejbibkiinagle
usłyszałemkrzykkobiety.Pomyślałem,żezaczepiłjąjakiś
łobuzipośpieszyłem
20
wstronę,zktórejdobiegłowołanie.Wzrokmamnie
najgorszy,więczobaczyłemwysokiegomężczyznęjakdobierał
siędodziewczyny.Sękwtym,żeonmnierównieżzauważyłi
poprostuuciekł.Chwilępóźniejnadjechałradiowóz,aresztę
panzna…
—Jakdalekobyłpanodtegomężczyznywchwili,gdy
usłyszałpankrzyk?
—Czterdzieści,możepięćdziesiątmetrów—odparł
niepewniemikrobiolog.—Dokładnieniepamiętam…
—Arozpoznałbygopan?
—Czyjawiem…—zawahałsię.—Twarzyniewidziałem.Na
pewnobyłszczupłyimiałkoszulęwkratkę…
—Wkażdymrazieniezawadzispróbować.
—Oczywiście.
MazurekzaprowadziłBrzezińskiegodoaresztu.Poprzeciwnej
stroniekratynakorytarzustałowrzędzietrzechwysokich,
młodychmężczyzn…
—Bardzożałuję,panieporuczniku—westchnąłbezradnie
mikrobiolog—alechybanieznamżadnegoznich.
PotwarzySetyprzemknąłledwodostrzegalnyuśmieszek.
Oficerzauważyłgo,alewtejchwiliniemiałotojużwiększego
znaczenia.PożegnałBrzezińskiego,życzącmuszczęśliwej
podróży,asamzciężkimsercemruszyłdogabinetunaczelnika
wydziału.
—Coproponujesz?—majorKłosińskibyłnajwyraźniej
bardzozatroskanyopowieściąowydarzeniachminionejnocy.
—WystąpdoprokuratorazwnioskiemoaresztdlaSetyza
włamaniedosklepusportowego—odparłsennieMazurek.—
Facetsiedziałjużzakradzieże,więczuzyskaniemsankcjinie
powinnobyćżadnegokłopotu.
—Tosięrozumie,alecodalej?
—Niewiem,późniejcośwymyślę—porucznik
15
ziewnąłostentacyjnie.—Dobrzebybyło,gdybypochodzili
trochęzatymchłopcyzkryminalnego,chociażmówiąc
szczerze,niedałbymzłamanegoszeląga,żetowłaśnieSeta
załatwiłWiniarską.
—Diabliwiedzą—zpowątpiewaniempokręciłgłowąmajor.
—Ranyboskie!—spojrzałnaglenazegarek.—Tymaszdzisiaj
wolne,ajaciętrzymam.Smarujdodomu!
—No,toserwus!—Mazurekbezsprzeciwuruszyłku
drzwiom.—Znaczydoponiedziałku?
—Jaktodoponiedziałku?—Kłosińskizmarszczyłbrwi.—
Przecieżdzisiajjestdopieropiątek?
—Chybaniewyobrażaszsobie,Jasiu,żejaprzezcałąnoc
tyrałemwczyniespołecznym?—zaperzyłsięporucznik.—Już
itakwtymrokupodarowałemcikilkadni…
—Niechcibędzie—machnąłrękąnaczelnik.—Uciekajdo
domu,tylkoszybko,żebymsięnierozmyślił!
III
LedwoporucznikMazurekprzestąpiłprógkomendy,gdy
wpadłnaniegojakburzamajorKłosiński.
—Gdzietysiędojasnejcholerypodziewasz?!—ryknąłzfurią
nasamymwstępie.—Jużpółgodzinywydzwaniam,jakkto
głupidociebie!Panporucznikwylegujesiędogórybrzuchem,
atymczasemjakiśzboczeniecmordujeigwałci!
Mazurekdyskretnierzuciłokiemnazegarek.Doósmej
brakowałojeszczekilkaminut,alewolałnieodpowiadać.
Zrobiłomusiępoprostuwstyd,żedałsięwyprowadzićwpole,
posądzającSetęonapadna
16
Winiarską.Pozatymznałdobrzeswojegoszefaiwiedział,że
niemasensuznimdyskutować,dopókisiętamtennie
wyładuje.
—SiadajwsamochódinatychmiastzasuwajnaTucholską!—
ostrozadecydowałnaczelnik.—NamiejscujestjużWcisławski
zkryminalnego.
—Takjest…
—Dzisiaj,kilkaminutposiódmejktośznalazłtrupakobiety
wśmietniku—niecospokojniejszymgłosempoinformował
porucznikaKłosiński.—Podobnowyglądatonazabójstwona
tleseksualnym…
Mazurek,nienamyślającsię,ruszyłdowyjścia.Podrodze
usłyszałjeszcze,żeszefaściągnęliwcześniejdokomendy,tak
żeniezdążyłnawetzjeśćśniadania…
NaulicyTucholskiejbylijużtechnicyzwydziału
kryminalnegoiprzewodnikzpsem.Całąakcjąkierowałrosły
chorążyzsumiastymwąsem.
—Serwus,Michał!—zawołałgromkonapowitanie
porucznika.—Cholernieśmierdzącasprawa.
—Spodziewamsię—niechętniemruknąłMazurek.—Mam
nadzieję,żefotkigotowe?
—Chłopakiópstrykalijużwszystkocotrzeba—skinąłgłową
Wcisławski.—Atrupaniedałemzabrać—znaczącowskazałna
stojącykilkadziesiątmetrówdalejsamochódzzakładu
pogrzebowego—przedtwoimprzyjazdem.
Porucznikradnieradruszyłdośmietnika.Wśrodkupanował
okropnyzaduch,aleoficer,pokonującobrzydzenie,zmusiłsię
dodokładnychoględzin.Prawdęmówiąc,wszystkowyglądałoz
grubszatak,jaksiętegospodziewał.Pomiędzyblaszanymi
pojemnikamileżałanawznakwysoka,dośćszczupła,naoko
sądząctrzydziestoletniakobieta.Byłaprawienaga,astrzępy
bielizny,bluzkiispódnicywalałysiędookołapocałym
śmietniku.
—Rąbnąłjąwlewąskroń—chorążywskazałna
23
podłużną,pełnązakrzepłejkrwiranę.—Lekarztwierdzi,że
babkależałatujakieśdziesięćgodzin…
—Dopilnowałbyś,Andrzej,sekcji—zaproponowałMazurek.
—Dokładnyczaszgonu,wymazyzpochwy,rodzajuszkodzeń
ciała…
—MogęzarazpodskoczyćdoZakładuMedycynySądowej—
Wcisławskinieoponował.—Trzymajsię!Zostajeszsamna
gospodarstwie.
—Aha,iprzekręćdokomendy—przypomniałsobie
porucznik.—Niechzrobiązestawieniewszystkich
podejrzanychogwałtywciąguostatnichtrzechlat.Narazie
wystarczychybazŻoliborza,botenzboczeniectwardotrzyma
sięnaszegoterenu…
ChorążywyszedłześmietnikaiMazurekchciałjużpodążyćza
nim,gdywśródstrzępówubraniazabitejspostrzegłcoś,co
przykułojegouwagę.
—Coślepemupooczach!—sapnąłzezłością.—Tyleczasu
sięwtymbabrząiniewidzą…Dawaćnotupsa!—huknąłna
całegardło.
Przewodnikostrożniewziąłnapatykdużą,męskąchustkędo
nosaipodsunąłjąswojemupodopiecznemu.Piesprzezdłuższą
chwilęobwąchiwałjąstarannie,ażwreszciesapnąłnaznak,że
jestjużgotów.Wolnookrążyłkilkarazyśmietnikinaglezjeżyła
musięsierść.Przewodnikwprawnieowinąłsobiewokółdłoni
linkę,doktórejwcześniejprzypiąłswegopupila,ibiegiem
puściłsięzanim.
—Niezaszkodzisprawdzić,cokundelwyniucha—postanowił
porucznik.
Beznamysłuruszyłostrodoprzodu.Napoczątku,mimo
swoichczterdziestulat,radziłsobiecałkiemdobrze,nie
ustępującaninakrokmłodszemubliskoopołowę
przewodnikowi.Dopieropokilkuminutachzaczęłobrakować
muoddechu,alewłaśniewtedypieszatrzymałsięprzed
wejściemdojednegozblokówprzyWisłostradzie.
24
—Cholerajasna!—zakląłzezłościąprzewodnik,zadzierając
dogórygłowę.
—Igławstogusiana—zgodziłsięMazurek,spojrzawszy
sceptycznienawieżowiec.
—Corobimy,panieporuczniku?
—Ty,synku,możeszwracać—westchnąłoficer—ajaspiszę
sobietowarzystwoztejklatki.Pewnoguzikztegobędzie—
dodałcichodosiebie,oglądająclistęlokatorów,naktórej
figurowałokilkadziesiątnazwisk.
KiedyMazurekwróciłnaTucholską,niebyłojużtamani
Wcisławskiego,anizwłokzamordowanejkobiety.Oczekiwała
gonatomiastpewnaniespodzianka.Nasiedzeniuwradiowozie
zobaczyłstarannieopakowanąwfolięniewielką,gazowązapal-
niczkę.
—Facetzostawiłnatymswojepaluszki—ztryumfem
oznajmiłtechnik.—Odbitkibędąjaksiępatrzy!
Gdybytakjeszczeznaleźćto,czymtenzboczeniecogłuszył
jednąizabiłdrugąkobietę,pomyślałznadziejąoficer.
Byłojużdobrzepoczternastej,kiedyumorusaniizmęczeni
milicjanciwrócilidokomendy.Przewrócilidogórynogamicały
śmietnik,alepróczchustkidonosaizapalniczkinicwięcejnie
znaleźli.Mówiącszczerze,Mazurekitakbyłbardzo
zadowolony.Wkońcumogliprzecieżwrócićzniczym.
Wcisławskirównieżdobrzesięspisał.Podługichtargach
przekonałszefaZakładuMedycynySądowej,żebysekcję
zrobionopozakolejnością.
—Oberwałaczymśtępymiwąskimwskroń—relacjonował
porucznikowi.—PodobniejakWiniarska,tylkoznacznie
mocniej.Medycytwierdząprawienastoprocent,żezgon
musiałnastąpićnatychmiast.
—Októrej?
19
—Międzydwudziestądrugąadwudziestątrzeciątrzydzieści.
—Dobrałsiędoniej?
—Wtymwłaśnieproblem—zasępiłsięWcisławski.—Na
udachmiałapełnoobrażeń,alewyglądałonato,żetenłobuz
szarpałjąjużpośmierci.Lekarzenieumiejąsięwypowiedzieć,
czymiałzniąstosunek…
—Wymazzpochwywzięli?
—Owszem,alenawynikitrzebabędzietrochępoczekać.
—Notak,oninielubiąsięśpieszyć—porucznikniemógłsię
jakośpowstrzymaćoduszczypliwejuwagi.—Masztenwykaz,
októrycięprosiłem?
—Żartujesz?!—żachnąłsięchorąży.—Dobrzebędzie,jeżeli
dziewczynyzkartotekizrobiątodojutra.
—Wtakimraziedawajpersonaliatejbabki.Ustaliłeś,cotoza
jedna?
—Niebyłokiedy—Wcisławskibezradnierozłożyłręce.—
Wiemtylko,żerozwiodłasiędwalatatemu,mieszkałaostatnio
przyKrasińskiego,apracowaławbiblioteceprzyPróchnika…
Mazurekwziąłdorękipodanyprzezchorążegodowód
osobistyinaglezniedowierzaniemprzetarłoczy.
—Kidiabeł?—mruknął.—BarbaraBrzezińska?
—Acowtymdziwnego,żeBrzezińska?—Wcisławski
spojrzałnakolegępytająco.
—BowłaśnieZbigniewBrzezińskibyłświadkiemnapaduna
Winiarską.
—Czyżbyjejbyłymąż?—zamyśliłsięchorąży.
—Muszęjagowziąćnaspytki—zadecydowałporucznik.—
DobrzebybyłowybraćsięteżdomieszkaniaBrzezińskiej.
Możetamcośznajdę?
—Notochodźmy,wedwóchzawszeraźniej—■za-
proponowałchorąży.—Gdzienajpierw?
20
—NaKrasińskiego.Panmikrobiologmożepoczekać.
Drzwiotworzyłaimniziutka,drobnastaruszka.Śmietnikna
ulicyTucholskiej,wktórymznalezionozwłokiBrzezińskiej,był
oddalonyzaledwieokilkasetmetrów,więcGenowefaZacharek
zdążyłajużdowiedziećsięowszystkim.
—Cozanieszczęście!—zaczęłabiadolićodsamegoprogu.—
PaniBasiatobyłatakasympatyczna,grzecznaosoba!Ajaksię
cieszyła,żeniedługobędziemiaławreszciewłasnemieszkanie,
aleniepozwolilijejdoczekać…
—Czydawnowprowadziłasiędopani?—zagadnąłMazurek.
—Jakiśroktemu,możetrochęwięcej—zzakłopotaniem
podrapałasięwgłowęstaruszka.—Jużwiem!—przypomniała
sobienagle.—Wkwietniuzeszłegoroku.
—Niewiepaniprzypadkiem,gdziemieszkaławcześniej?—
podchwyciłWcisławski.
—PaniBasiachybanigdyminiemówiła…Toznaczy,gdzieś
podWarszawą—poprawiłasięzaraz—aleniepamiętamjuż
gdzie…
—Wiedziałapani,żejestrozwiedziona?
—Ilesięona,bidula,nacierpiałainapłakałaprzeztegoswego
asystencika—staruszkazałamałaręce.—Podobnożadnej
spódniczcenieprzepuścił.Takibyłłajdak!—Gniewnie
potrząsnęłapięścią.—No,aleporozwodzietojuż,chwała
Bogu,paniBasiaodniegoodpoczęła.Nawetsiętutajnie
pokazał…
—Czypanilokatorkamiałabliższychprzyjaciół,jakieś
koleżanki?—terazporucznikzacząłzadawaćpytania.
—Ajakże!—przytaknęłagorliwie.—Miałanawet
narzeczonego.Toznaczydwóch…—odrobinęsięspeszyła,ale
szybkozaczęłamówićdalej.—Obaj
27
naprawdęprzyzwoiciikulturalnipanowie.Jedenlekarz,
słyszałam,żebardzodobrychirurg.WWarszawiepracuje,alei
doGdańskaczęstojeździ,proszępanów.PanCzesław
Fijałkowski—nazwiskowypowiedziałazwyraźnym
szacunkiem.
—Ategodrugiegopanizna?
—Teżporządnyczłowiek—odparłazprzekonaniem.—
InspektorzSanepidu.PaniBasiaznałagopodobnojeszcze
wcześniejimielisięnawetpobrać,alezjawiłsiępandoktor.
Kwiatkizakażdymrazemprzynosił,doBułgariijązabrał,noiz
inspektoremsiępopsuło.
—Częstotuprzychodzili?
—PanŻmichowicztoprawiecodziennie.Ustawiałtego
swojegofiatapodoknemiwysiadywałdopółnocy.Dopiero
dwamiesiącetemuspotkałsiętutajzpanemFijałkowskimi
byłastrasznaawantura—staruszkazwyraźnądezaprobatą
pokręciłagłową.—Tacykulturalnipanowie,awykrzykiwali,że
ażwstydpowtórzyć.
—CzyktośjeszczeodwiedzałpaniąBrzezińską?
—Żebynieskłamać,tochybatylkopaniHalinka.Pracowały
razemwbibliotece.—Zacharkowawzamyśleniuzmarszczyła
brwi.—Ostatnirazwidziałamjązetrzymiesiącetemu…
—Tobyłajakaśbliższaprzyjaciółka?
—Raczejnie.
-—Mamjeszczejednopytanie—zastanowiłsięoficer.—Czy
panilokatorkapaliłapapierosy?
—Ależskąd!—zaprzeczyłagwałtowniestaruszka.—Nigdy
nieprzyjęłabymjejdosiebie!
—Niebędziemyjużpaniprzeszkadzali.Czymożnarzucić
okiemnapokójBrzezińskiej?
—Proszębardzo…
MazurekiWcisławskizzapałemzabralisiędoprzetrząsania
szufladipudełek.BarbaraBrzezińska
28
nienależaładoosóbopedantycznymusposobieniuiwpokoju
panowałokropnybałagan.Częścigarderobywalałysięrazemz
kosmetykami,starymilistamiiksiążkami.Znaleźćwtym
cokolwiekbyłobardzotrudno,toteżrobotaposuwałasię
milicjantomopornie.
Kiedyskończyli,zaoknamipanowałjużzmrok.Ichłupem
padłydwakalendarze,pliklistówicałastertaluźnych
zapisków.Porucznikzciężkimwestchnieniemwpakowałto
wszystkodoswojejteczki,funkcjonariuszepożegnalisięze
staruszkąiwyszli.
KilkanaścieminutpóźniejbylijużnaulicyLechonia,u
Brzezińskiego.Mikrobiolognietaiłswojegozaskoczeniana
widokmilicjantów.
—Pracujeciechybaprzezcałądobę—zapraszającymgestem
wskazałprzytulnefotelikiprzyniewielkimstoliku.—
Widziałempanówwakcjinocą,rano,aterazjestwieczór…
Następnymrazemspotkamysiępewnowpołudnie!—
roześmiałsięzeswojegożartu.
—Cóżporadzić—rozłożyłręceMazurek.—Służbanie
drużba…
—Możeherbaty?—zaproponowałmikrobiolog.—
Przepraszamzanieporządek.Cóż,kawalerskiegospodarstwo
ażsięprosiopaniądomu.Prawdęmówiącmamnawetkogoś
naoku,alezanimsfinalizujęswojematrymonialnezamiary,
muszęradzićsobiesam.Wtejsytuacjimieszkanierzadko
widujeszczotkę—oświadczyłzrozbrajającąszczerością.—
Więcjak,napijeciesiępanowie?
Nieodmówili.Kiedyigospodarzrozsiadłsięwfotelu,aprzed
każdymstałafiliżankamocnejherbaty,porucznikprzystąpiłdo
rzeczy.
—Panjużbyłkiedyśżonaty?—zapytałswobodnie.
—Tak,byłem—Brzezińskiwyraźniezmarkot-niał.—Widzi
pan,wżyciuniezawszesięukłada.Ja
22
miałempecha—stwierdziłponuro.—Trzylatasię
przemęczyłemiwkońcuwziąłemrozwód…
—Rozstalisiępaństwobezdodatkowychzgrzytów?
—Nanaszwnioseksądnieorzekałowinie—rzeczowo
wyjaśniłmikrobiolog.—Uznaliśmy,żewywlekanieróżnych
brudówzżyciaosobistegobyłobybezsensowne…
—Utrzymywałpanpóźniejzbyłążonąjakieśkontakty?
—Absolutnieżadnych—zaprzeczyłstanowczo.—Alecoto
wszystkomadochuligana,któregoprzepłoszyłemwpiątek?—
zdziwiłsięBrzeziński.
—Najprawdopodobniejbardzowiele—westchnąłMazurek.
—Widzipan,muszępanazawiadomić,żeBarbaraBrzezińska
nieżyje.
—Nieżyje?—mikrobiologzmarszczyłbrwi,jakgdybynie
mógłzrozumiećsensuusłyszanychprzedchwiląsłów.—Jakaś
choroba?Wypadek…?
—Zostałazabita—twardopowiedziałporucznik.—Niema
codotegożadnychwątpliwości.
—Tostraszne!—Brzezińskiwstał.—Niewidziałemjejod
bliskodwóchlat,ajużiwcześniejniemieliśmyzsobąwiele
wspólnego—nerwowoprzygryzłwargi—alewszystkojedno,
nigdynieżyczyłbymjejtakiegolosu.—Namomentukryłtwarz
wdłoniach,lecznaglezrozumiałwłaściwycelwizyty,bo
spojrzałbadawczonamilicjantów.—Czyzabiłjątensam
człowiek,któregowtedywidziałem?
—Wielenatowskazuje…
—Proszęwięcmnądysponować—oświadczyłzdecydowanie
mikrobiolog.—WkońcuBarbaraniebyłamizupełnieobca…
Choćbymmiałjeździćzpanamikilkanocypodrząd…
—Nikttegoodpananiewymaga—wtrąciłsięWcisławski.—
Oczywiście,jeżelizajdziepotrzebaidentyfikacji,topana
poprosimy.
23
—Powiedziałemjuż,żejestemdodyspozycji—powtórzył
Brzeziński.—Naprawdęchciałbympomóc.
—Amożeopowiedziałbypannamtrochęoswojejbyłejżonie
—poprosiłporucznik.—Nigdyniewiadomo,cowśledztwie
możesięprzydać…
—Nocóż—zamyśliłsięgospodarz.—Barbarępoznałem
chybazdziesięćlattemu.Byłemwtedyświeżoupieczonym
asystentem,aonawychodziławłaśniezamążzamojego
przyjacielaWacławaMiłowicza…Prawdęmówiąc,zrobiłana
mnieogromnewrażenie.Ładna,zawszeelegancka…Często
bywałemunichiwkońcuzaczęlimnietraktowaćjakczłonka
rodziny—uśmiechnąłsiębladonasamowspomnienie.—
Wacławzginąłwwypadkusamochodowym.Pojegośmierci
nadalodwiedzałemBarbarę.Któregośdniapostanowiliśmysię
pobrać.Jeślichodziomnie,omojądecyzjęwtejsprawie,to
wypłynęłaonatrochęzewspółczuciaichęciudzielenia
Barbarzejakiejśpomocy…
—CzybyłalojalnawobecMiłowicza?
—Trudnomipowiedzieć—zawahałsię.—Myślę,żechyba
tak…
—Awstosunkudopana?
—Przezkilkamiesięcy—odparłniechętniemikrobiolog.—
Później,niestety,przygodagoniłaprzygodę.Przyznamsię,że
byłemcałkowiciezaskoczony.WcześniejnigdybymBarbaryo
cośtakiegoniepodejrzewał.
—Czylubiłazawieraćjakieśpodejrzaneznajomości?
—PrzeważnieniewidywałemprzyjaciółBarbary—uciąłostro
Brzeziński.—Panowiewybaczą,alenatentematwolałbym
raczejniemówić.
Funkcjonariuszespojrzeliposobie,alewidaćdoszlido
wniosku,żeniemasansuprzeciągaćwizyty,bowstaliizaczęli
siężegnać.Mazurek,stojącjużwdrzwiach,odwróciłsięjeszcze
doBrzezińskiego.
31
—Przepraszam,niezapytałem,jakudałasiępanupodróż?
—Dziękuję.Zakażeniagronkowcamitomojaspecjalność—
uśmiechnąłsięgospodarz.Pisałemztegopracędoktorską—
dodał,widzączdziwionąminęmilicjanta.—Nasympozjach
jestzawszeokazjadowymianypoglądów,zasłyszenianowinek
zeświatanaukowego…Przyznaję,żeijadowiedziałemsięw
Krakowiewieleciekawychrzeczyzmojejdziedziny.
—Czyliwszystkoułożyłosiępopanamyśli…
—Niezupełnie—potrząsnąłgłowąBrzeziński—itoprzez
panakolegów…Toznaczy,oczywiście,jasamzawiniłem—
poprawiłsięnatychmiast.
—Cosięstało?
—WracałemzKrakowawnocy.Opiątejnadra-tnem
przejeżdżałemprzezGrójecizabawiłemsięwrajdowca…
Kosztowałomnietopięćsetzłotych.O,proszę—wyciągnąłz
kieszenimandatipodałgoporucznikowi.—Okazujesię,że
pośpiechniezawszepopłaca.
IV
—Myślałem,żebędziewięcejtegJtowarzystwa--Mazurekz
uwagąprzeglądałkartkęzapełnionąmaszynowympismem.—
Nibyfakt,żewyrokizagwałtysąwysokieiczęśćnygusów
jeszczesiedzi,ale…
—ChwałaBogu!—mruknąłWcisławski.—MaszlMichał,
pojęcie,cobysiędziało,gdybyktośichnaglewszystkichpo
wypuszczał?!
—TakczyinaczejmasztylkokilkanazwiskdJsprawdzenia…
32
—Łatwopowiedzieć—westchnąłchorąży—aledlamnieto
robotanakilkadni.Przecieżżadencisięzwłasnejwolinie
przyzna,żezałatwiłdwiedziewczyny.
—Jeżelistarydakogośdopomocy,toraz-dwasię
zorientujesz,któryztychptaszkówmaalibi,aktórynie.Jakto
ustalisz,będziemysiędalejmartwić.
—Notolecę!Aha!—przypomniałsobiewostatniejchwili
Wcisławski.—Ustaliłemdwiesprawy.
—Tak—zainteresowałsięporucznik.
—Sprawdziłemwdrogówce,żeBrzezińskiemufaktycznie
wlepiliwczorajmandatwGrójcu.
—Znaczyfacetjestczysty?
—Natowygląda.
—Atadrugasprawa?
—WczorajjedenzchłopakówwybrałsięnaAWF.Powiedzieli
mu,żeWiniarskajestprzeciętnąstudentką,alejakichś
poważniejszychkłopotówzzaliczeniaminigdyniemiała—
zrelacjonowałsuchochorąży.—Ranowidziałemsięz
dzielnicowym.Nigdyniebyłonadziewczynężadnychskarg,
nieutrzymywałateżpodejrżanychkontaktów…
—Mądrzejsitomyprzeztoniejesteśmy—sarkastycznie
zauważyłMazurek.
—Cóżporadzić…
Trzasnęłydrzwiiporucznikzostałwpokojusam.Tegodnia,
podobniezresztąjakiWcisławski,przyszedłdokomendy
znaczniewcześniejniżzazwyczaj.Męczyłogo,żewsprawie
zabójstwaBrzezińskiejwieprawietyle,conic…Tak,nie
najlepiejtoidzie,pomyślał.Gdybytak…Niedokończył
rozpoczętejmyśli,gdyżstojącynabiurkutelefonrozdzwoniłsię
hałaśliwie.
—Ktośdociebie,Michał—zachrypiałwsłuchawcegłos
oficeradyżurnego.—JakiśŻmichowicz.
—Dawajgo!—Mazurekażpodskoczyłnakrześle.
3—DzwonekzNapoleonem
26
Wchwilępóźniejsiedziałprzednimwysoki,szczupły
mężczyzna.Mimo,żeciemnewłosyprzyprószyłamujużtrochę
siwizna,wyglądałnajwyżejnatrzydzieścikilkalat.
—Dowiedziałemsię,żetopanprowadziśledztwo—zacząłz
wyraźnymwysiłkiem—iprzyszedłem.Barbarabyłamoją
przyjaciółką.Mieliśmysiępobrać…
—Wiem—porucznikskinąłpoważniegłową.
—Chciałemzłożyćzeznanie—Zmichowicznerwowo
przygryzłwargi,wpatrującsięniepewniewtwarzmilicjanta—
żewidziałemjąwniedzielęwieczorem.OdwiozłemBarbarę
prawiepodsamdomitamjązostawiłem.Tomojawina!—
wybuchnąłnagle.—Gdybymjąodprowadziłdodrzwi,żyłaby
jeszcze!—Mężczyznatrochęhisterycznymgestemzakrył
rękamitwarziprzezdłuższąchwilęsiedziałzupełnienieru-
chomo.
—Któratobyłagodzina?—zapytałcichoMazurek.
—Piętnaście,możedwadzieściaminutpodziesiątej.
—ZawszewysadzałpanBrzezińskąpoddomem?
—Bardzorzadko—Zmichowiczenergiczniezaprzeczył.—
Najczęściejwstępowałemjeszczenachwilę…Widzipan,
posprzeczaliśmysięipojechałemdosiebie.
—PoszłooFijałkowskiego?
—Skądpanwie?—mężczyznaniekryłswojegozdziwienia.—
Tak,toonbyłpowodemawantury.JaznałemBarbaręodwielu
lat.Życiejejsięnieukładało,apoprzedniemałżeństwobyłopo
prostupomyłką…Wjakiśczasporozwodziezaczęliśmysię
częściejspotykaćiwkońcuzaproponowałem,żebywyszłaza
mnie.Dataślububyłajużprawieustalona,kiedyziawiłsięten
doktorek—ironiczniewydałusta.—JNiemampojęcia,czym
onjejzaimponował,wkażdymraziezaczęmprowadzić
podwójnągrę.Tłu
27
maczyłem,prosiłem,alenicniepomogło.Wreszcie
postawiłemsprawętwardo:alboon,alboja…
—Kogowybrała?
—Znowuchciaławykręcićkotaogonem—bezradnierozłożył
ręce.
—Apan?
—Powiedziałemjej,żeczekamnatelefondoponiedziałku
wieczorem,iodjechałem.
—Nicpodejrzanegonierzuciłosiępanuwoczy?
—Niezostawiłbymjejprzecież—żachnąłsięZmichowicz.—
Tochybajasne…
—Tak,oczywiście.—Porucznikzamyśliłsięgłęboko.—A
wcześniej,kiedypanpoprzedniospotkałsięzBrzezińską?
—Jakieśdziesięćdnitemu.
—Wtenczwartekniewidziałjejpan?
—Nie.Napoczątkutygodniadostałempilnąrobotę.Po
całychdniachuganiałemsiępobarachszybkiejobsługi,a
wieczoramipisałemsprawozdania.Właściwietoażdoniedzieli
niemiałemczasunigdziesięruszyć…
—Ijeszczejedno—rzuciłMazurekdośćobojętnymtonem.—
CzynazwiskoWiniarskacośpanumówi?
—Raczejnie.—Zmichowiczzmarszczyłbrwiiprzezchwilę
intensywniesięnadczymśzastanawiał.—Chybanigdynie
zetknąłemsięzosobąotakimnazwisku.
—Myślę,żenarazietowszystko—uśmiechnąłsięprzyjaźnie
porucznik—chociażniewykluczam,żebędęmusiałpana
jeszczeniepokoić…
—Zgłoszęsięnakażdewezwanie—oświadczyłgorliwie
mężczyzna,podnoszącsięzkrzesła.—Barbarzeżyciatonie
przywróci,alebardzochciałbym,żebypanznalazłwinnego.
ZarazpowyjściuŻmichowiczaMazurekniecierpli
3-
35
wiewykręciłnumertelefonuZakładuMedycynySądowej.
Miałsporoszczęścia,bosłuchawkępodniósłakuratlekarz,
któryprzeprowadzałsekcjęBrzezińskiej.
—Sprawdziłembardzodokładnie,panieporuczniku—
zapewniłmilicjanta—pobrałemwymazzpochwy,alenigdzie
nieznalazłemnawetcieniaplemników.Niechciałbympanunic
sugerować,aletakprywatnie,tonakilometrczujętutajsadystę
albokogośznerwicąseksualną.
—Niestety,jateż—westchnąłMazurek,odkładając
słuchawkę.
Drzwipokojuotworzyłysięztrzaskiemidośrodkawszedł
naczelnikKłosiński.
—Maszjużcoś?—zapytałbezżadnychwstępów.
—Wszystko,opróczsprawcy—sapnąłzezłościąporucznik.
—Tożle—zasępiłsięmajor.—Prokuraturapodniosłaraban,
żenaŻoliborzugrasujejakiśzboczeniec,amilicjanicnierobi,
żebygozłapać.
—Niechmipowiedzą,jaktozrobić,adajęsłowo,żewpięć
minutuwinęsięzewszystkim—wzruszyłramionami
porucznik.
—Zarazprzyjedziedokomendyprokurator—niecierpliwie
machnąłrękąKłosiński.—Wolałbym,żebyśmusamwszystko
wyjaśnił.
—Odreprezentacjijesteśty.—Mazurkowizczasówpracyw
wydzialekryminalnympozostaławyraźnaniechęćdo
kontaktówzprokuraturą,zwłaszczakiedyniemiałsięczym
pochwalićitrzebabyłozespuszczonągłowąwysłuchiwać
niezbytpochlebnychuwag.—Powiesz,żejaodsamegorana
pojechałemwtereniwszelkiśladpomniezaginął—zaryzyko-
wałpropozycję.—Przyokazjizałatwzłaskiswojejnakaz
prokuratoranaprzetrząśnięcielekarskichkartotek—dodał
przymilnie.—JeżeliWcisławskiniewy
36
węszyniczegowśródkryminalistów,trzebabędziezająćsię
psychopatami,impotentamiiinnąpomylonąhołotą.
—Odtegopowinniśmybylizacząć…
—Alebezpodpisuprokuratoralekarzeniezechcąznami
gadać…
—No,dobrze,załatwięnakaz—ustąpiłnaczelnik.—Atyco
zamierzasz?
—Utnęsobieprzyjacielskąpogawędkęzdoktorem
Fijałkowskimiłyknętrochęmądrościwbibliotecepublicznej.
—Powodzenia!—Kłosińskiroześmiałsię,ruszającdo
wyjścia.
—Chwileczkę,Jasiu!—zatrzymałgoporucznik.—Mam
jeszczejednąprośbę.
—Ocochodzi?
—Wmoimwiekujużciężkodygowaćnapiechotę.Dajmi
służbowysamochód.
—Oszalałeś?—żachnąłsięnaczelnik.—Możeszprzecież
pojechaćautobusem.Zresztąniemamwtejchwiliwwydziale
żadnegowolnegowozu—dodałponuro.
—Bujaćtomy!—roześmiałsięMazurek.—Acotamstoi?—
wskazałprzezoknonaszaregofiata125pzcywilnąrejestracją.
—Grzelakmazwolnienie—westchnąłmajor.—Złamał
wczorajrękę…
—Alejegogablotajestwjaknajlepszymporządku—nie
ustępowałporucznik.—Dajkluczyki,ajajużsobieporadzę.
—Takniemożna—zawahałsięKłosiński.—Ajakktośsię
przyczepi?
—Zwaliszwszystkonamnie.
—Niechciędiabliwezmą!
KilkaminutpóźniejMazurekrozparłsięwygodniena
siedzeniuiwłączyłstarter.Byłzadowolony,że
29
chociażjednąrzecztegodniazałatwiłposwojejmyśli.
DoktoraFijałkowskiegozdecydowałsięposzukaćwszpitaluna
Banacha…
—Pandomnie?—lekarznietaiłswojegozdziwienia.—
Czyżbyjakaśskargaktóregośzpacjentów?-
—ChodziopaniąBrzezińską—wyjaśniłoficer.
—Achtak!—Fijałkowskiwyraźniesięuspokoił.—Proszę,
niechpansiada.Pokójlekarskitoniesalon,aleakuratnikogo
niema,więcbędziemymogliporozmawiaćswobodnie.
—Kiedypanpoznałswojąprzyjaciółkę?
—Narzeczoną!—poprawiłFijałkowski.—Gdybynieto,żeza
miesiącwyjeżdżamnarocznykontraktdoLibii,bylibyśmyjuż
poślubie.Apoznaliśmysięwczerwcu…Tylko,żepana
interesujenajprawdopodobniejnaszeostatniespotkanie?—
spojrzałpytająconaporucznika.
—Szczerzemówiąc,tak.
—Odrazupomyślałem,żepanwzwiązkuztąawanturąw
bibliotece…Widzipan,wsobotęwpadłempoBarbarę,żebyją
odwieźćdodomu.Miałajeszczecośdozrobieniaimusiałem
trochępoczekać.Zachciałomisiępalić,alegdzieśzgubiłem
zapałki—doktorzlekkapoczerwieniałnatwarzy.—
Pomyślałem,żepożyczęodBarbaryizajrzałemdojejtorebki…
—Przecieżonaniepaliłapapierosów…
—Alezapałkimogłamieć—wzruszyłramionamiFijałkowski.
—Kobietynoszązwykleprzysobiecałąmasęnajrozmaitszych
śmieci…
—Icopantakiegoznalazł?
—Fotografięinnegomężczyzny.—Doktorgniewniezacisnął
pięści,aleszybkosięopanowałispokojnieciągnąłdalej:—Pan
teżbysięzdenerwowałnamoimmiejscu.Byłemwściekłyi
przewróciłemjakiśregał.—Zewstydemspuściłgłowę.—
Faktycznie
30
przeholowałemiwcalesięniedziwię,zekierowniczka
bibliotekizawiadomiłamilicję.
—Częstopansiękłóciłznarzeczoną?
—Jestemniecoimpulsywny—przyznałzeszczerąskruchą
Fijałkowski—aledotakichawanturnigdymiędzynaminie
dochodziło—zastrzegłsięszybko.
—TobyłafotografiapoprzedniegoprzyjacielaBrzezińskiej?
—Owszem,zgadłpan—przytaknął.—Napoczątkunaszej
znajomościniemogłemprzekonaćBarbary,żebyznim
zerwała.DopierokiedypojechaliśmyrazemdoBułgarii,
podjęładecyzję.Nawiasemmówiąc,niewielebrakowało,żebym
odpadłzkonkurencji—konfidencjonalniezniżyłgłos—bo
tamtenzaproponowałBaśceWęgry,ajatużprzedwyjazdem
rozbiłemszpetniesamochód.Wostatniejchwilizdobyłem
biletynapociąg.Nord-Orientjestwprawdzieekspresem,ale
tylkoznazwy,bospóźniłsiędoWarnyosiemokrągłychgodzin,
copodobnonależydoreguły,noalewkońcudobrnęliśmy
jednaknadMorzeCzarne…WpowrotnejdrodzeBarbara
obiecałami,żeskończyztyminspektorkiem.
—Dotrzymałasłowa?
—Wsobotęmiałemwątpliwościistądmojezdenerwowanie.
—Pogodziliściesię?
—Jeszczeniebyłookazji…
Nachwilęwpokojuzapanowałomilczenie.Wreszcie
porucznikspojrzałdoktorowiprostowoczyirzuciłsuchym,
urzędowymtonem:
—Mamdlapanaprzykrąwiadomość.
—Nierozumiem…
—Brzezińskanieżyje.Zostałazabita.
—JezusMaria!—Fijałkowskizerwałsięzmiejsca.
—Copan,namiłośćboską,wygaduje?!
—Niestety,toprawda.
39
—Alektomógłcośtakiegozrobić?—Doktorz
niedowierzaniempopatrzyłnaoficera.—Dlaczego?
—Tegoijanarazieniewiem—westchnąłMazurek.—
Prawdęmówiącliczyłem,żemożepanmicośpowie.Wkońcu
znałpandobrzeBrzezińskąimusiałpanprzynajmniejsłyszećo
ludziach,którzyjejżleżyczyli.
—Ależtojasnejaksłońce!—Fijałkowskinaglezrozmachem
uderzyłsięwczoło.—NapewnozamordowałBarbaręten
inspektorek!
—Takpanuważa?
—Niktinny,tylkoon!—Doktornerwowoprzygryzłwargiw
bezsilnymgniewie.—Niechgopannatychmiastzamknie!—
zażądałnatarczywie.
—Proszęsięuspokoić—głosporucznikazabrzmiałnieco
ostrzejibardziejstanowczo.—Tomogąbyćtylko
bezpodstawnepodejrzenia.
—Bezpodstawne?!—zaperzyłsięFijałkowski.—Jaknic
Barbarapowiedziałamu,żeniechcegoznać,aonjązabił!
—Tobrzminawetlogicznie—zgodziłsięmilicjant,chociaż
bezspecjalnegoprzekonania.
—Oczywiście—zapalałsięcorazbardziejdoktor.—Czymogę
wiedzieć,kiedytosięstało?
—Wnocyzniedzielinaponiedziałek—odparłspokojnie
oficer,mierzącwzrokiemswojegorozmówcę.—Apancorobił
wtymczasie,jeślimożnawiedzieć?—zapytałznienacka.
—JechałemnakonsultacjędoGdańska…
—Pociągiem?
—Nie.Zdążyłemjużwyremontowaćsamochód.Zresztątylko
dziękitemujestemdzisiajzpowrotemwWarszawie.
—Brałpanpodrodzebenzynę?
—Tak,wNowymDworze…Aleczemupanmniesprawdza?—
Fijałkowskibyłnajwyraźniejzaskoczo
32
nypytaniamiMazurka.—Przecieżtoniejajązabiłem!
—Wcalepananiepodejrzewam—uśmiechnąłsię
przepraszającomilicjant—tylko,żeniestety,formalnościom
musistaćsięzadość.
—No,tak…—Doktorzezrozumieniemskinąłgłową.
—Ijeszczejedno.—Oficerwstałzmiejsca,powoliszykując
siędowyjścia.—KiedypoznałpanWiniarską?
—Kogo?—zdziwiłsięFijałkowski.—Pierwszyrazotakiej
słyszę!
—Cośmisięmusiałopomylić—zbagatelizowałsprawę
porucznik,żegnającsięzlekarzem.—Dowidzeniapanu.
WbiblioteceprzyulicyPróchnikawiedzianojużolosie
Brzezińskiej.Kierowniczkanajwyraźniejspodziewałasięwizyty
milicji,bobezociąganiasięzaprosiłaMazurkadopokojuna
zapleczu.
—Szkodadziewczyny—zaczęłazesmutkiem.—Wszyscy
bardzojąlubiliśmy.Zawszebyłatakapełnażycia…
—Odjakdawnatutajpracowała?—Zainteresowałsię
porucznik.
—Przyjęłamjąchybazdziesięćlattemu.
—Tojużkawałczasu.
—Owszem,chociażnakilkamiesięcynasopuściła.Zarazpo
rozwodziechciałacałkowiciezmienićswojeotoczeniei
podziękowałazapracę.Szczerzemówiąc,bardzosię
ucieszyłam,kiedywróciłanawiosnęzeszłegoroku.
—Mówiłamoże,gdziepracowaławczasie,gdystądodeszła?
41
—Robiłacośdorywczo,aledokładnienieumiempowtórzyć
anico,anigdzietobyło.
—OrientowałasiępaniwżyciuosobistymBrzezińskiej?
—Raczejniewiele—bezradnierozłożyłaręce.—Oczywiście
wiedziałamojejnieudanymmałżeństwie.Samazresztą
chciałamwyperswadowaćBarbarzewiązaniesięzczłowiekiem,
któregoniekochała.Cóż,kiedyonazawszemarzyłaodalekich
podróżachipięknychstrojach,azeskromnejpensjibibliote-
karkinienawielemogłasobiepozwolić…
—Przyjaźniłasięzkimśwpracy?
—NajbardziejzHalinąKamińska.Szkoda,żejestterazna
urlopiemacierzyńskim,bomogłabypanuopowiedziećcoś
więcejoBarbarze.
—Czymapanijejadres?
—Tak,oczywiście.—Bibliotekarkaskwapliwiesięgnęłado
torebkiponiewielkinotesik.—Tonawetniedaleko—
wyjaśniłazuśmiechemmilicjantowi.—Świerczewskiego
osiemdziesiątosiem.
—Amogłabymipanipowiedzieć,cotutajzaszłoostatniej
soboty?—rzuciłoficerzpozornąbeztroską.
—Ażwstydotymwspominać.—Gniewniezmarszczyłabrwi.
—PrzyjechałdoBrzezińskiejjejznajomy.Przywitalisiębardzo
serdecznie,byłamwięccałkowiciezaskoczona,kiedynagle,bez
żadnegopowodu,tenmężczyznawszcząłokropnąawanturę.
Wykrzykiwałordynarnesłowa,groziłBarbarze,anawetpowy-
wracałpółkizksiążkami.Dopieromojazapowiedź,żewezwę
milicję,skłoniłagodoopuszczeniabiblioteki…Panmyśli,żeto
on?—KobietazwrażeniachwyciłaMazurkazarękaw.
—Znagopani?—Porucznikniemiałzamiarudzielićsięz
nikimswoimipodejrzeniami.
—Widziałamjużkiedyśtegopana—odparłazprzekąsem—
alejegonazwiskaniepamiętam.
34
KilkanaścieminutpóźniejMazurekbyłjużnaulicy
Świerczewskiego.HalinęKamińskazastałwdomu,alena
rozmowęzniąmusiałtrochępoczekać.Odbywałasięwłaśnie
ceremoniakarmieniamaleńkiegoAndrzejkaimilicjantnie
miałjakośsercaprzeszkadzać.
—PrzyjaźniłamsięzBaśką—oświadczyłamłodamatka
porucznikowi,kiedynajedzonysynekzasnąłsmaczniew
wózeczku.—Znałamteżdobrzejejbyłegomęża.Zresztąmoja
siostrapracujerazemznim,tyle,żeonjestasystentem,aona
laborantką.
—JakukładałosięmałżeństwoBrzezińskich?
—Nienajlepiej,aleinietaktragicznie—wzruszyła
ramionamiKamińska.—Widziałamgorzejdobranepary,które
jakośzesobąwytrzymywały.ZresztąBaśkadoostatniejchwili
wahałasięztymrozwodem.Niewielebrakowało,abyłabysię
wycofała,aleZbyszekpostawiłsprawętwardo,żeniemyśli
konkurowaćzeŻmichowiczem.
—Toonisięznali?
—Kiedyśbylipodobnonajlepszymiprzyjaciółmi—
roześmiałasięKamińska.—Razemrobilimaturę,razem
studiowaliiobajmielibzikanapunkciebadaniajakichś
bakterii,którymiinteresowałsiędocentMiło-wicz.Dopieropo
studiachichdrogitrochęsięrozeszły,Zbyszekzostałna
uczelni,aZmichowiczposzedłdoSanepidu.
—Zaraz,zaraz—wtrąciłsięporucznik.—Brzezińskabyła
przecieżkiedyśżonąMiłowicza.
—Zgadzasię—skinęłagłową.—Dopiero,kiedydocentzginął
wwypadku,wyszłazamążzaZbyszka.
—Mówiłapani,żeZmichowiczrównieżinteresowałsię
Brzezińską.
—Elka,toznaczymojasiostra,twierdzi,żewłaśnieon
namówiłBaśkędorozwodu.Niewiem,jakbyłonaprawdę,ale
wkażdymraziekiedyśZbyszekprzyłapałswojążonęwłóżkuze
Żmichowiczem.
43
—Doszłodoawantury?
—Nawetdorękoczynów…
—AcorobiłaBrzezińskaporozwodzie?—zacząłMazurekz
innejbeczki.
—WyniosłasiędoWawra.Prawdęmówiąc,niewidywałam
jejwtymokresie,więcpanunieodpowiem—potrząsnęła
głową.—Pokilkumiesiącach,kiedysprowadzałasięna
Krasińskiego,pomagałamjejprzewozićrzeczyistądwiem,że
mieszkaławWaw-rzeprzyCedrowej.
—Czygdzieśpracowała?
—Niemampojęcia.Nigdyniechciałamówićotamtym
okresie…
—Brzezińskibardzoprzeżywałrozstanie?
—Niesądzę—odparłazprzekonaniem.—Znalazłsobie
przyjemnądziewczynęioilewiem,majązamiarsiępobrać.
—Któżtotaki?—zainteresowałsięporucznik.
—Studentkabiologii.NazywasięAnkaLikowska,ale
widziałamjąwszystkiegodwa,czytrzyrazyinawetniewiem,
gdziemieszka.
—Itaksporomipanipomogła—podziękowałMazurek.—
SpróbujędowiedziećsięjeszczeczegośwtymWawrze.
Parterowy,niewielkidomekprzyulicyCedrowejokazałsię
niezbytgościnny.Najpierwmilicjantprzezdobrychdziesięć
minutbezskuteczniedusiłprzyciskdzwonkaprzyfurtce,a
kiedyzdecydowałsięwkońcuwejśćdozapuszczonego
ogródka,wyskoczyłdoniegożółty,zdecydowaniegroźnie
wyglądającykundel.Celniewymierzonykopniakuchronił
wprawdziespodnieoficera,alepies,tymrazemjużz
bezpiecznejodległości,zacząłzawzięcieujadać,chcącwidać
mimo
44
wszystkowypłoszyćintruza.Podłuższejchwiliszczekanie
zwabiłoniewysoką,tęgąkobietę.
—Apantuczego?—rzuciłaostro.
—Dopani.—Porucznikskwapliwiewyciągnąłlegitymację.—
Niechpaniuciszytobydlę,bouszypuchną—dodał,oglądając
sięniepewnienapsa.
Informacja,żemadoczynieniazmilicjantem,bynajmniejnie
zdeprymowałakobiety.
—Dostajejeść,żebyszczekałnaobcych.—Pannapewnodo
mnie?—ZniedowierzaniempopatrzyłanaMazurka.
—PaniKuśmierczykowa?
—Tak,toja,alenierozumiem…
—ChodzioBarbaręBrzezińską—wyjaśniłspokojnieoficer.
—Możewejdziemydośrodka?
—OBoże!Takjakbymprzeczuła,żebędąztegojakieś
kłopoty!—Kuśmierczykowazmiejscastraciłarezon.—
Mówiłam,prosiłam,alestarysięuparł,żenibyzarobimyparę
groszy.Ateraztakiwstyd!—załamałaręce.—Nastarelata
milicjabędzieczłowiekaciągała!
Znaleźlisięwniewielkim,alezatobardzozagraconym
pokoju.Porucznikrozsiadłsięwygodniewstarym,trochę
zdezelowanymfoteluirzuciłsurowymtonem:
—Niechpaniwszystkoopowie.Tylkoprawdę!—zaznaczył,
marszczącgroźniebrwi.
—Przyszładomnietazdzira—Kuśmierczykowasplunęła
ostańtacyjnie—idalejprosić,żebymjejpokójwynajęła.Młody
Lipowskijąnaraił.Panwie,prawiesąsiad,boze
Storczykowej…
Mazurekpierwszyrazwżyciuusłyszałnazwisko,ale
poważnieskinąłgłowąistarającsięniezdradzaćswojego
podniecenia,zacząłleniwiebębnićpalcamipoporęczyfotela.
—Janiechciałamjejprzyjąć—ciągnęładalej
36
kobieta—bocośmisięniepodobała,alestaryzarazpodniósł
krzyk,żenibytysiączłotychmiesięczniepiechotąniechodzi…
Brzezińskazostała,alenamelduneksięniezgodziłam—
pokorniespuściłaoczy.—Pomyślałamsobie,żewlezietaka,a
późniejkijemjejniewygoni…
—Nono,paniKuśmierczykowa!—Oficerzwyraźną
dezaprobatąpokręciłgłową.—Trzebażyćwzgodziez
przepisami.Niechpanimówi,cobyłodalejzBrzezińską—
dodałłagodniej.
—Zpoczątkutożadnychkłopotówzniąniemiałam—
przyznałaszczerze.—Wprawdziedouczciwejrobotywziąćsię
niechciała,alepłaciłaregularnie.Tylkotyle,żeKazikLipowski
staleuniejprzesiadywał—westchnęła—alemiprzecieżnicdo
tego…Pomiesiącuzaczęłamisięwydawaćtrochęgrubaw
brzuchu,chociażniczegoniepodejrzewałam.Ażtunagle
wylazłoszydłozworka!—Kuśmierczykowapoczerwieniałaz
oburzenia.
—Cosięstało?
—Kiedyśwnocyzaczęłasięskręcaćwłóżkuicoś
wykrzykiwaćbezsensu.Myślałam,żesięczymśstrułai
zadzwoniłampopogotowie.Lekarzprzyjechał,pomacałi
okazałosię,żedziewczynajestwciąży.Takiwstyd!
—Wiepani,czyjebyłotodziecko?
—Ajakże!—Kobietanachyliłasiędouchaporucznika.—
NawetsięnygusKazikniewypierał!
—Icodalej?
—Skaranieboskie!Cojawtedyprzeżyłam!—załamałaręce
Kuśmierczykowa.—Wyrzucićjejprzecieżniemogłam,a
trzymaćtakąwdomu…Wreszciektórejśnocyzauważyłam,że
przyszedłnaniączas.WyciągnęłamLipowskiegozłóżkai
kazałammuodwieźćBrzezińskądoszpitala…
—Dojakiego?
37
—Wolałamniewiedzieć.
—Ktozająłsiędzieckiem?
—PanBógjąskarał—pokiwałagłowąkobieta.—Dziecko
umarło…NiedługopóźniejBrzezińskawyprowadziłasięode
mnie…
—OdwiedzałjąktośpozaLipowskim?—zapytałna
zakończeniemilicjant.
—Nawetsiędziwiłam,żeniemiałażadnychznajomych—
odparłaKuśmierczykowa.—Innarzecz,żemożewstydziłasię
tejciąży…
KilkaminutpóźniejMazurekdobijałsięenergiczniedodrzwi
domkuprzyulicyStorczykowej.Tymrazemnieczekałdługo.
—Kogopanszuka?—zdziwiłsięstarszy,siwymężczyznana
widokmilicyjnejlegitymacji.
—ChciałbymzamienićkilkasłówzKazimierzemLipowskim
—odparłporucznikswobodnie.
—Bardzożałuję,alesynaniemawdomu.Acosięstało,jeśli
możnawiedzieć?
—Tonicważnego—oficerzdecydował,żenieujawnicelu
swojejwizyty.—Kiedymógłbymgozastać?
—Myślę,żewrócidopierowpiątek.Onwozikontenery—
wyjaśniłLipowski,widzączdziwionąminęmilicjanta.—-
JeździdoBerlina,doPragi,aczasamijeszczedalej…
—Dawnowyjechał?
—Dzisiajzsamegorana—odparłmężczyzna.—Wrócił
wczorajpóźnymwieczoremiledwozdążyłsiętrochęprzespać,
ajużwysłaligonanastępnątrasę.Szczerzemówiąc,widuję
synawszystkiegopokilkagodzinwtygodniu…
—Nocóż,trudno—westchnąłMazurek.—Miałbymtylko
prośbę,żebysynwpadłdomnie,dokomendy,zarazpo
powrocie.
—Oczywiście,powtórzę…
47
Porucznikwsiadającdosamochodu,zerknąłnazegarek.
Minęłajużgodzinaosiemnasta,zakląłwięcszpetniepod
nosem.Pozostawała,mudzisiajjeszczejednasprawado
załatwienia,atomogłopotrwać…
NaTrasieŁazienkowskiej,apóźniejnaWisłostradzie
zupełnieniezwracałuwaginaograniczeniaszybkości.Kiedy
wyjechałjużzWarszawydocisnąłpedałgazudooporuizwolnił
dopieroprzedNowymDworem.Miałszczęście,bonastacji
foenzynowejniebyłotłoku.
Pierwszyzzagadniętychprzezroficerapracownikównicsobie
nieumiałprzypomnieć.Zatonastępny,słyszącpytanie,
uśmiechnąłsięo-duchadoucha.
—Oliwkowyopel?Oczywiście,,żepamiętam—odparłbez
zastanowienia.—Wnuedzielę,gdzieśkołodziesiątej
wieczorem,tankowałemcałybak.Facetdałmi„Mieszka”i
miałemkłopotyzwydaniemreszty…
DoWarszawyporucznikwracałjużznaczniewolniej.Czuł
wyraźnezniechęcenia.Fijałkowskimiałalibi,więcjego
sobotniaawanturazBrzezińskąokazałasiębezznaczenia.
Pozostałym-osobomznajbliższegootoczeniazabitej
brakowałomotywu.Wszystkowskazywałonato,żezbrodni
drokonałjakiśzboczeniec,atooznaczało,żeprowadzenie
śledztwamogłożywoprzypominaćposzukiwanieigływstogu
siana.
V
LedwoporuczmikMazurekzdążyłusiąśćprzyswoimbiurku
wkomendzie,dopokojuwpadłjakbombachorążyWcisławski.
Widaćbyło,żejestwdoskonałymhumorze.
—Serwus,Michał!—zawołaIwesołoodsamegoprogu.—Co
wczorajzwojowałeś?
48
—-Prawdęmówiąc,niewiele—skrzywiłsięoficer.—Aty?
—Chybacośmam—Wcisławskiuśmiechnąłsiętajemniczo.
—Niegadaj?
—Wnocyzniedzielinaponiedziałekwidzianowpobliżu
Tucholskiejdwóchnygusów,którzycałkiemdobrzemogliby
nampasowaćdosprawy—zacząłrelacjonowaćchorąży.—
GdzieśkołodwudziestejtrzeciejpatrollegitymowałnaŚmiałej
niejakiegoStanisławaGawła,azarazpoczwartejna
SułkowskiegoprysnąłwywiadowcomZenonCiotucha.
—Gawełtomójstaryznajomy—ożywiłsięporucznik.-—
Swojegoczasuzapakowałemgonaładnekilkalatdopuszki,a
onpoczęstowałmniescyzorykiem—klepnąłsięznaczącopo
udzie.—Tylko,żetobyłraczejspecjalistaodwłamań…
—Wwięzieniunabrałpodobnodziwnychmanier—pokręcił
głowąWcisławski.—Słyszałem,żeostatniobardzolubiświecić
gołymtyłkiem,zwłaszczaprzedszersząpublicznością.Niewiele
brakowało,żebyzrobilimuotosprawę.
—Maszjegoadres?
—-Sprzedczterechmiesięcy,niesądzęwięc,żebybył
aktualny.
—Nodobrze,atendrugigagatek?
—Ciotuchaodsiadywałpięćlatzagwałt.Nawiosnęzwolnili
gowarunkowo.
—Jednymsłowem,obajchłopcyzbranży.
—Otóżto—zgodziłsięchorąży.—Pomyślałem,żewarto
czegośbliższegodowiedziećsięonichistraciłemwczorajkilka
godzinnawizytywcobardziejzakazanychżoliborskich
spelunkach.
—Przynajmniejzjakimśefektem?
—Diabłatam!—westchnąłWcisławski,nietającswego
zawodu.—■Alemożedzisiajudamisięcoś
4—DzwonekzNapoleonem
40
niecośwywęszyć—dodałnatychmiastznadziejąwgłosie.
Oficerzamyśliłsię.Tentropwyglądałnawetdosyć
zachęcająco.Gdybyprzypuszczeniakolegiokazałysięsłuszne,
ujęciezabójcówBrzezińskiejbyłobyjużtylkokwestiączasu.
—No,topowodzenia!—uśmiechnąłsiędochorążego.—Ja
teżspróbujęzasięgnąćjęzykaotychptaszkach.Aha!—
przypomniałsobienagle.Przvokazjidowiedzsięczegośo
niejakiejAnnieLikowsKiej.
—Acotozajedna?
—NowadziewczynaBrzezińskiego.
—Oilewiem,odrozwodnikówniewymagasięcelibatu—
zauważyłpodejrzliwieWcisławski.
—Totylkotak,dlaporządku—zbagatelizowałsprawę
porucznik.
Chorążypostanowiłnietracićczasuiruszyłdowyjścia.
Mazurekmiałwłaśniezamiarpójśćzajegoprzykładem,kiedy
wpokojupojawiłsięnaczelnikKłosiński.
—Jakwidzę,niejesteśzbytzajęty—rzuciłnawstępiez
nadziejąwgłosie.—Miałbymdlaciebiemaleńkąrobótkę…
—Cotywłaściwiedopiorunasobiewyobrażasz?!—
porucznikażpoczerwieniałzezłości.—Niejestemzgumy!
Wlepiłeśminajbardziejparszywąsprawę,jakąmamyw
komendzie,ijeszczecimało?!
—Tobiezajęłobytonajwyżejpółgodziny—nieustępował
major.
—Poszukajsobie,stary,innegofrajera!
—Alejanaprawdęniemamnikogowolnegowwydziale…
—Ioczywiściejamuszęcierpiećztegopowodu?
—Nieprzesadzaj,stary.—Kłosińskipojednawczopoklepał
Mazurkaporamieniu.—Zresztątonaprawdędrobiazg.
WczorajwnocychłopakiprzymknęliJaśka
41
Klusika.Gośćbyłnaniezłymcykuiawanturowałsięz
kolesiami,żeaższybydrżałynacałejulicy.Namójgustniema
sensurobićztegoafery,ależenyguspołowężyciaspędza
ostatniowpudle,ktośpowinienznimpoważniepogadać…
Porucznikwzruszyłtylkoramionami.Nawetniemyślał
ukrywać,żeniepodzielawiaryswegoszefawzbawienneskutki
takzwanychrozmówprofilaktycznych.Miałwłaśniezamiar
głośnowypowiedziećswojąopinięnatentemat,gdyprzyszło
munagledogłowy,żeKlusik,któryutrzymujebardzooży-
wionekontaktyzcałymżoliborskimpółświatkiem,możecoś
wiedziećoostatnichwyczynachGawłaiCio-tuchy.
—Niechcibędzie—ustąpiłnaczelnikowi,choćbez
specjalnegoentuzjazmu.—Natręuszutemunygu-sowi,ale
jeśliwnajbliższymczasiejeszczerazwrobiszmniewcoś
takiego,napiszęraportozwolnienieztejbudy!
KilkaminutpóźniejstanąłprzedMazurkiemniewysoki,
sądzącnaokobliskopięćdziesięcioletnimężczyzna.Klusik
zmierzyłmilicjantanieufnymspojrzeniemiodruchowootarł
rękawemintensywniezabarwionynafioletowoczubeknosa,
którydobitnieświadczyłozainteresowaniachwłaściciela.
—Mojeuszanowanie,paniewładzo—ukłoniłsię
kurtuazyjnie.—Nicsiępanniezmieniłprzeztedwalata…
Oficernatychmiastprzypomniałsobie,żewłaśniedwalata
temuwyekspediowałKlusikanakolejnyprzymusowypobytw
zakładziekarnym,alewolałniepodejmowaćtematu.
—Jakzdrówko,Klusik?—zagadnąłuprzejmie.—
Reumatyzmusięwcelijeszczenienabawiłeś?
—Słońcafaktycznieniewieleoglądam—westchnąłaresztant
ponuro—adotegostarośćnieradość…
4-
51
—Przydałobysięwreszciezadbaćtrochęosiebie,atynic
tylkowódkairozróbki.
—JakBogajedynegokocham,dawnojużztymskończyłem!
Klusikteatralnymgestemuderzyłsięwpiersi.—Jedynyraz
wczorajmisięzdarzyłoprzełknąćnaparsteczekizaraztrafiłem
nadołek—dodałzezbolałąminą.—Takiejużmojezakichane
szczęście…
—Nietrzebabyłourządzaćawanturponocy—zauważył
poruczniksurowo.—Jeszczejednatakahistoriaijaknic
zarobiszkilkakalendarzy.
—Znaczy,terazmniepanwypuści?—podchwycił
natychmiastaresztant.
—Żebyśznowunarozrabiał?
—AleżbrońmniepanieBoże!
—Jużjacięznamjakzłyszeląg—roześmiałsięironicznie
milicjant.—Gdybyśchociażwziąłsiędojakiejśporządnej
roboty…
—Mamchoreserce—wyrecytowałjakwyuczonąlekcję—i
lekarzezabronilidźwigać…
—Wtakimrazieniepozostajenamnicinnego,jakzałatwićci
sanatorium.
Napozórniewinnestwierdzenieoficerazrobiłonaaresztancie
piorunującewrażenie.Wyraźniepobladłiwokamgnieniu
zupełniestraciłrezon.
—Trafićdopudłazajakąśtammaleńkąsprzeczkęz
przyjaciółmi?!—jęknąłpłaczliwie.—Paniewładzo!Niechsię
panzlituje.Jawszystkozrobię,copantylkozechce…Zaraz
polecędopośredniaka,mogęcodzienniemeldowaćsięw
komendzie,tylkoniechmniepanpuści!
—Jednakskruszałeśprzeztedwalata—•niebezsatysfakcji
stwierdziłMazurek.—Jeszczetrochę,imożewyszedłbyśna
ludzi…
—Panteżbyskruszał!—Klusikwzdrygnąłsięnasamo
wspomnienie.—Sporowswoimżyciuprzesiedziałemizawsze
możnabyłowytrzymać,aleostatnio
52
wywieźlimniewgóryipogonilidorobotyprzyjakiejś
cholernejdrodze.Mrózczyupał,machaj,człowiekułopatąod
świtudonocy.Myślałem,żeduchawyzionę…Paniewładzo!—
błagalniezłożyłręce—niechmipantymrazemdaruje…
—Aposzedłbyśdopracy?
—Niechjużbędzie—sapnąłaresztantzdeterminacją.—Byle
niedotakiej,jakwtedy…
Porucznikniemógłjakośuwierzyćwszczerośćzapewnień
Klusika,aledoszedłdowniosku,żenicwięcejtutajniezwojuje.
Pozostawałojeszczeupiecprzyokazjiwłasnąpieczeń…
—Nocóż—udałwahanie—niejestempewien,czycimogę
zaufać,ale…Awłaściwietojestjeszczejednasprawa—zaczął
ostrożnie.—Mampewienkłopot…
—Niechpanwładzatylkoszepnie—zadeklarowałsięKlusik
ochoczo.—Nagłowiestanę,azałatwięcotrzeba!
—Toniebędzietakietrudne—milicjantuśmiechnąłsię
zachęcająco.—Słyszałem,żenienajgorzejznaszStaśkaGawłai
ZenkaCiotuchę…
—Otyleoile…
—Ostatnioporządnienarozrabialiichciałbymichztego
rozliczyć.
Przezdłuższąchwilęwpokojupanowałomilczenie.Klusik
niepewnierozglądałsiędookoła,jakbyszukałciemnegokąta,w
którymniemógłbygodosięgnąćbacznywzrokoficera.Nie
chciałzaszkodzićkumplom,alezdrugiejstronybałsię,że
odmawiającporucznikowi,ściągnienaswojągłowępoważne
kłopoty.Cogorsza,kwestiaewentualnegozwolnieniazaresztu
niebyłajeszczewsposóbdefinitywnyrozstrzygnięta…
—ZenekCiotuchafaktyczniemacośnasumieniu—mruknął
niechętnie.—Prysnąłgdzieśzchałupyiznikimniechcegadać.
Janiewiem,ocochodzi,ale
43
niechpanzapytaMaryśkęWiśniewskązWrzeciona
dziewiętnaście.Onapanupowie…
—Ajeśliniebędziezbytrozmowna?
—TopanjejprzypomnitakiegorudegoSzweda,który
nocowałuniejwzeszłąsobotę—roześmiałsięobleśnieKlusik.
—Facettaksięzaperfumował,żeczegośuMaryśkizapomniał
—wypowiadającostatniesłowo,Klusikporozumiewawczo
przymrużyłoko.—Mógłbypantoznaleźćwdoniczcez
palemką—dodałzagadkowo.
—Wporządku—skinąłgłowąMazurek—acozGawłem?
—Beznadziejnasprawa,paniewładzo—aresztant
najwyraźniejsięstropił.—Niewidziałemgoodmiesiąca…A
zresztąprzedStaśkiemwszyscyportkamitrzęsąiniktonim
słowaniepowie.
Milicjantbyłprawiepewien,żetamtenkłamie,nieprzejąłsię
tymjednakzbytnio.Dobrzewiedział,jakmapostąpić…
Leniwiepodniósłsięzkrzesłanaznak,żerozmowajestjuż
skończona,iwolnymkrokiemruszyłwkierunkudrzwi.
—Twojasprawa,Klusik!—rzuciłobojętnie.—JJeśliwolisz,
możemysięgniewać…
—Ależ,paniewładzo!—żarliwiezaprotestowałaresztant.—
NiechmnieBógskarze,jeślikłamię!
—Niemamyoczymmówić—żachnąłsięoficer.—iLepiej
wracajnadołekizróbsobierachuneksumienia.
—Akiedywyjdę?—terazKlusikprzestraszyłsianienażarty.
Obiecałpan…
—Tyteżcośobiecałeś…
—AleGawełprzeciągniemniemojką,jaksiędoiwie…
—Jamuniepowiem.—Porucznikwzruszyłramiolnami.—
Skorojednakwolisztrzymaćztymnygusem,niżzemną…
44
—Ondopierocowyszedłzpudłaijeststrasznieciętyza
poprzedniąwpadkę.
—Icoztego,skoroznowutrafidopaki?
—Tylko,żewcześniejwyprawimnienatamtenświat!
Klusikjeszczeprzezchwilęrozpaczliwieszukałdalszych
argumentów,alewidząc,żenierobiąonenamilicjancie
żadnegowrażenia,ustąpiłwkońcu.
—Aniechtam!—wyrzuciłzsiebiezrezygnacją.—Niejestem
pewny,alecośsłyszałem,żeGawełzamelinowałsięuMariana
WasiakanaLaktykarskiejcztery.
—Dlaczego?
—Panprzecieżwienajlepiej—żachnąłsięKlusik.—Mokra
robota.
DziesięćminutpóźniejMazureksiedziałjużzakierownicą
tegosamegofiata,którymjeździłpoprzedniegodnia—na
szczęściemajorKłosińskizapomniałdzisiajoodebraniu
kluczyków.Porucznikzadecydował,żesamzłożywizytę
Gawłowi.Znałdobrzetegoprzedstawicielapółświatkai
wiedział,żewkomendzieniepowieonzwłasnejwoliani
słowa.Niepozostawałonicinnego,jakdziałaćzzaskoczeniai
wymyślićcośnamiejscu.
Samochódzaparkowałzarogiem,sprawdził,czypistolet
lekkowysuwasięzkaburyumieszczonejpodpachąinie
zastanawiającsiędłużej,ruszyłwkierunkudrewnianego,
niechlujniewyglądającegodomku.
Furtkaniebyłazamknięta,arównieżidrzwiwejściowe
ustąpiłynatychmiast,kiedytylkoporuczniknacisnąłklamkę.
Wniewielkimkorytarzykupanowałpółmrok.Pochwilioficer
przyzwyczaiłsiędoniegoispostrzegł,żemaprzedsobąwejście
dodwóchpomieszczeń.Ostrożniezajrzałdopierwszegoz
brzegu.Wśrodkuniezauważyłnikogo,chociażrozgrzebane
55
łóżkoiwalającesiępoziemipustebutelkiświadczyły
wymownie,żepokójzostałopuszczonyprzezwłaściciela
stosunkowoniedawno.
Milicjantbezpośpiechuwycofałsięnakorytarzichciał
właśniespenetrowaćdrugiepomieszczenie,kiedywiedziony
instynktem,gwałtownieodskoczyłwbok.Usłyszałgłośnystuki
kątemokaspostrzegłwbitywścianęnóż,dokładniewmiejscu,
gdziestałprzedchwilą.Suchyszczękzamkanakazałmu
spojrzećwstronędrzwidrugiegopomieszczenia,awsekundę
potemzcałymimpetemuderzyćwnieramieniem.Widać
pozostałomujeszczesporosiły,boprzeszkodawyleciałaz
ogłuszającymtrzaskiemłamanychdesek.Dwiesekundy
późniejporucznikbyłjużwśrodku.Naparapecieokiennym
zauważyłjakąśprzygarbionąsylwetkęibłyskawiczniesprężył
siędoskoku.Pomyślał,żezamomentbędziejużmiał
uciekinierawręku,alelądującnazewnątrz,potknąłsięijak
długirunąłnaziemię.Zwściekłościązmełłwustachprze-
kleństwo,boprzeciwnikzdążyłjużprzesadzićpłoticosiłw
nogachpędziłwstronępobliskichkrzaków.
Mazurekzerwałsięiruszyłwpościg.Płotpokonałbeztrudu,
aleprzedzieraniesięprzezgęstezaroślanieprzychodziłomu
łatwo.Naszczęścietamtenrównieżmusiałsiępotknąć,jakoże
momentpóźniejoficerspostrzegłgotużprzedsobą.
Przeskoczylinastępnypłotinaglewrękuuciekinierabłysnął
nóż.Tymrazem,chcącwidaćmiećpewność,żetrafimilicjanta,
niezdecydowałsięjużnarzut.Wostatniejchwiliporucznik
kantemdłoniwytrąciłmężczyźniebroń,alezrobiłtoosekundę
zapóźno,bopoczułprzenikliwybólwokolicylewegoramienia,
arękawjegomarynarkizacząłszybkozabarwiaćsięna
czerwono.Zfuriąwymierzyłprzeciwnikowipotężnyciosw
szczękę.Mężczyznajęcząc,zwaliłsięnaziemię.
56
—Nareszciemamcię,Gaweł!—wychrypiał,nietającswojej
satysfakcjiMazurek.—Ostatniowykręciłeśsięsianem…Trzy
lata,jakzabrata…
—Typarszywyglino!—wgłosiepowalonegomężczyzny
wściekłośćmieszałasięzestrachem.—Szkoda,żecięnie
zakatrupiłem!
Leżącątużobokbutelkęzobtłuczonymdenkiemzauważyli
prawierównocześnie.Gawełznienawistnymbłyskiemw
oczach,bezchwiliwahaniawyciągnąłponiąrękę,aletym
razemporucznikbyłzdecydowanieszybszy.
—Obawiamsię,żejużnienaprawisztegobłędu!—zasyczał,
wyciągajączdecydowanymruchempistoletzkabury.
—Cotoznaczy?!—Gawełjakoparzonycofnąłrękę.—Copan
chcezrobić?
Mazurekbezsłowazarepetowałbroń.
—Takniewolno!—mężczyznazniedowierzaniem
obserwowałruchymilicjanta.—Panniemaprawa!
Porucznikobracającwrękupistolet,uśmiechnąłsię
jadowicie.Nibyprzypadkiemdotknąłlufązakrwawionego
ramienia…
—Jezus,Maria!—jęknąłGawełpłaczliwie.—Poczęstowałem
panakosą,więcpieszkulawąnogąniezapyta,dlaczegojestem
sztywny!Niechpanrobicochce!—Klęknąłnaglez
determinacjąprzedoficerem.—Jasiędowszystkiego
przyznaję,tylkoniechpanniestrzela!
—Gadaj!—warknąłMazurek.
—Właściwietozgredowinicsięniestało!—Mężczyznatrząsł
sięjakgalareta,niemogącoderwaćwzrokuodpistoletu.—
Zabrałemmuportfelidałemtrochępogłowie,żebynie
krzyczałzagłośno…
—Łżesz!—stwierdziłsuchooficer.
—Przyłożyłemmujeszczeparękopów—skwapli
47
wieprzyznałsięGaweł—aledziadaposadziłemnaśrodku
Piwnej,żebygozarazktośprzyfiłował…
Mazurekschowałpistoletdokabury.Gawełprzyznałsiędo
ciężkiegoprzestępstwa,niebyłowięcsensuciągnąćdalejtej
komedii.Milicjantbyłjednakwyraźnierozczarowany.Chciał
złapaćzabójcę,aniepospolitegorzezimieszka,któryna
Starówceobrabowałjakiegośstarszegomężczyznę…
TrzygodzinypóźniejporucznikMazurekzobandażowanym
ramieniemiwtowarzystwieWcisławskie-goorazcałejekipy
jechałwkierunkuulicyWrzeciono.Przedtemusłyszałjeszcze
kilkagorzkichsłówodmajoraKłosińskiegooswoichmetodach
śledczych,wyładowałzłośćnarobiącejmuopatrunek
pielęgniarce,awkońcuoświadczyłbuńczucznie
komendantowi,żezłapiezabójcęBrzezińskiej,chociażbymiał
gotrafićszlag,idopierowtedypójdziechorować.Terazsiedział
wygodnierozpartynatylnymsiedzeniuisłuchałwywodów
chorążego.
—Ciotuchachybabędzietym,któregoszukamy—zapewniał
Wcisławski.—DwatygodnietemunaOchocieprzyskrzyniłgo
patrol,kiedywkrzakachściągałmajtkijakiejśdziewczynie.
Podobnowyzywałagoodnajgorszych,obiecywała,żemuzato
oczywydrapie,alejakprzyszłocodoczego,wnioskuościganie
niezłożyłaiłobuzamusieliwypuścić.
—Głupia!—westchnąłMazurek.—Mógłjąprze-jcież
załatwićtak,jaktęnaTucholskiej…
—Mamjeszczecoś—przerwałchorąży.—Prokuratordał
nakaz,więcpojechałemdoprzychodni.Grzebałemwróżnych
papierachchybazedwiegodziny,alewyniuchałem,że
Ciotuchamiałjakieśkłopotyzpotencją.Tobytłumaczyło,
dlaczegoniezgwałciłBrzezińskiej,tylkojązabił…
Radiowózzatrzymałsiępodblokiem.MazurełdiWcisławski
wjechaliwindąnaczwartepiętro.Otworzyłaimszczupła,
wyzywającoubranabrunetka.Napierwszyrzutokamoglisię
zorientować,żeuprawiaonanajstarszyzawódświata…
—Panowiedomnie?—nieukrywałaswegozdziwienia.—
Przecieżjajestemzawszewporządku—dorzuciła.—Oco
chodzi?
—Zarazsiędowiesz!—burknąłostrochorąży.Weszlido
środka.Mieszkaniebyłoniewielkie,ale
zgromadzonewnimsprzętydobitnieświadczyłyoza-
możnościwłaścicielki.
—Powiedzno,Maryśka,gdziejestCiotucha—porucznik
zdecydowałsięodrazuprzystąpićdorzeczy.
—Askądjamogęwiedzieć?—żachnęłasiędziewczyna.—
Niezadajęsięztakimimętami.
—Radzęci,niekręć!—zmarszczyłbrwiMazurek.—Znami
niewartozadzierać.
—Kiedy,jakBogakocham,żeniemampojęcia,gdziemoże
byćjakiśtamCiotucha!—wzruszyłaramionami.—Widziałam
gowszystkiegodwa,góratrzyrazywżyciu…
—Zbyttaniklient?—uśmiechnąłsięzłośliwieoficer.
—No,wiepan!—wydęławargi.—Azresztąmogęrobiću
siebiewdomu,comisiępodoba.
—Zwłaszczazazielone—wtrąciłsięchorąży.—Przyznaj,
Maryśka,żelubiszcudzoziemców…
—NaprzykładSzwedów—porozumiewawczoprzymrużył
okoMazurek.—Takichwysokichrudzielców!
—Tomojasprawa!—prychnęłazezłością.
—Niezupełnie—rzuciłostroWcisławski.—Gadaj,mała,
kogotutajmiałaśwzeszłąsobotę?!
—Wsobotę?
—Przecieżniewpiątek!—niespodziewaniegrzmotnął
pięściąwstółporucznik.—Przypomniszsobiezaraz,czymam
cięzabraćnadołek?
59
49
—Zkimspałaś?!—warknąłchorąży.—Ktodocholerybyłu
ciebie?!
—OlafAnderson—woczachWiśniewskiejpojawiłsięstrach.
—Alejanierozumiem…
Mazurekjużwcześniejzauważyłnaparapecieniewielką
palemkę.Terazniezastanawiającsiędłużej,bezsłowa
podszedłdooknaizrozmachemcisnąłdoniczkąopodłogę.
Wśródrozsypanejnadywanieziemibłysnęłyżółtekrążki.
—Maszpecha,mała—pokiwałgłowąWcisławski.—Twój
Olafzwierzyłnamsięztegoizowego…
—Oj,trafisz,siostro,dogara!—Oficerbezpośpiechu
rozgarniałbutemresztęziemi,odsłaniająckolejnekrugerandy.
—Niestety,niedasięukryć!
—Dostałamwprezencie—usiłowałaprotestować
Wiśniewska.—Panowiesięmylą…
—Znowułżesz—machnąłrękąchorąży.—Szkodaczasu!—
Ostentacyjniewyciągnąłzkieszenikajdanki.
—Janiechcę!Jezus,Maria!Tylkonieto!—Podbiegła«do
Mazurkaikurczowozłapałagozarękaw.—Niechpan
wszystkozabierzeizostawimniewspokoju!
—Łapówkęmilicjantowiproponujesz?—Porucznik
odepchnąłjązewzgardą.—Zatoteżmożnadychęzarobić!
Wiśniewskausiadłanadywanieizupełniezrezygnowana
zasłoniłarękamitwarz.Razidrugipociągnęłanosem,apo
chwilirozryczałasięnadobre,przestajączwracaćuwagęna
funkcjonariuszy.Dopiero,kiedyWcisławskizbliżyłsiędoniejz
kajdankamiwręku,zerwałasięnarównenogi.
—Jawszystkopowiem,tylkoniechmniepanniezamyka!—
BłagalniespojrzałaMazurkowiwoczy.—Skusiłomnie—
przyznałaniechętnie.—Olafmiałzawszetyletegoprzysobie,a
jamukiedyśzaproponowałam,żekupię,totylkosięśmiał…
60
—CozCiotucha?—przerwałniecierpliwiechorąży.
—Wponiedziałekranobyłamuchłopakamojejsiostry…
NazywasięLeszekMaliszewskiimieszkanaDygasińskiego,
alboKoźmiana—wybąkałapołykającłzy.—Nigdyniemogłam
zapamiętaćadresu,alełatwopanowieznajdziecie,boto
pierwszywieżowiecodWisłostrady…
—Noico?
—ZastałamtamCiotuchę—wyznałacicho.—Podobno
musiałpryskaćzdomu…Boże!Onmniezabije!—Zrezygnacją
zwiesiłagłowę.
—Cosięstało?!Mówże,dziewczyno!
—Dokładnieniewiem.—Bezradnierozłożyłaręce.—Zenek
byłbardzozdenerwowanyikrzyczał,żegopowieszązajakąś
kobietę…Właściwietonicniechciałpowiedzieć.Prosiłtylkoo
pieniędzenawyjazd…
—Dałaśmu?
—Onchciałkilkapatoli—przeczącopotrząsnęłagłową.—A
zresztąjawolęsięniemieszaćdotakichspraw…
—Isłusznie—roześmiałsięporucznik.—Kradzież
krugerandówtozupełniecoinnego,niżmokrarobota.
Półgodzinypóźniejfunkcjonariuszebylijużprzywejściuna
klatkęschodowądomuprzyWisłostradzie,azeznalezieniem
naliścielokatorówwłaściwegonazwiskauporalisię
błyskawicznie.Mazurekniemiałnajmniejszychwątpliwości.
Dobrzepamiętał,żetuwłaśnieprzyprowadziłgow
poniedziałekpies.
Jedenzmilicjantówzostałnadole,aporucznikw
towarzystwieWcisławskiegoidwóchinnychfunkcjonariuszy
wjechaliwindąnasiódmepiętro.Zadrzwiamipanowała
absolutnacisza.Chorążynawszelkiwypadekwyciągnąłz
kaburypistolet,aMazurekdelikatniezastukał.
50
Niktniezareagował.Oficerzacząłdobijaćsięcoraz
energiczniej.Wkońcuzadrzwiamiktośsięporuszyłi
milicjanciusłyszeliniski,ochrypłygłos:
—Ktotam,dociężkiejcholery?
—Budziszyński—odparłostroMazurek.—Paniesąsiedzie,
copanudiabławyprawia?Umniecałąkuchnięzalało!
—Odczepsiępan!—zmieszkaniadoleciałogniewne
sapnięciegospodarza.—Całydzieńsiedzęwdomuiżaden
kranniecieknie.
—Copanmyślisz,żeśnafrajeratrafił?!—porucznikzudaną
złościąkopnąłwfutrynę.—Sadzawkęsobiewchałupie
urządza,ajamamzwłasnejkieszeninamalarzawykładać?!
—Kiedymówięchybawyraźnie…
—Bujaćtomy,anienas!Balonapanzemnierobisz?!
—Cóżeśpansięczepnął,jakpijanypłotu?Azresztąwejdź
panisamsobiezobacz!
Szczęknęłazasuwaidrzwisięuchyliły.Wszyscyczterej
funkcjonariusze,jaknakomendęruszylizimpetemdośrodka.
Jedenzatrzymałsięzarazprzywejściu,drugi,niebawiącsięw
ceregiele,odepchnąłpodścianęniewysokiegomężczyznę,który
imotworzył,aMazurekiWcisławskibłyskawicznie
spenetrowalicałemieszkanie.Podjęteśrodkiostrożności
okazałysięjednakzbędne,jakożepróczMaliszewskiegonie
byłowmieszkaniunikogo.
—PanowiepoZenka?—mruknąłgospodarzponuro,kiedypo
wyjaśnieniupomyłkipozwolilimuopuścićręce.
—Owszem—skinąłpotakującogłowąporucznik.—Gdzieon
terazjest?
—Choleragowie!—wzruszyłramionamiMaliszewski.—
Mniesięnieopowiadał.
—Lepiejsobieprzypomnij,braciszku!—Mazurek
51
groźniezmarszczyłbrwi.—Zaukrywaniezabójcymożna
zdrowobeknąć!
—Wiem—przyznałgospodarzniechętnie—alecomiałem
zrobić,jakprzylazłdomnie?Nawetdokładnieniepowiedział,o
cochodzi—splunąłzezłością.—Wykrzykiwałtylkoojakiejś
babcewśmietniku.
—Spodziewałsięnas?
—Owszemiwłaśnieposzedłskombinowaćtrochęszmalu,
żebyprysnąćzWarszawy.
—Wrócitujeszcze?
—Tylewiem,coipan—odparłwymijającoMaliszewski.
—Notopoczekamy…
Radiowózbłyskawiczniezniknąłspodwieżowca,w
mieszkaniuMaliszewskiegopojawiłasięniewielkaprzenośna
radiostacja,aWcisławskinawszelkiwypadekpoinformował
gospodarza,żejeżelibędzieusiłowałostrzecCiotuchę,to
niechybnienajbliższelataspędziwkryminale.
Minutywlokłysięniemiłosiernie,nadworzezdążyłojuż
poszarzeć,aciąglenicsięniedziało.Możnabyłosądzić,że
Maliszewskiniemażadnychznajomychaniprzyjaciół,bow
ciąguostatnichgodzinniktsięuniegoniepojawił.Mazurek
powolijużzacząłtracićcierpliwość,kiedynaglektośzastukał
energiczniedodrzwi.
Milicjancipoderwalisięjaknasprężynach.Podczas
oczekiwanianatenmomentzdążyliwielokrotnieomówićkażdy
szczegółakcjiiteraznikomunietrzebabyłoprzypominać,co
marobić.Panującywprzedpokojupółmrokułatwiałzadanie…
Wcisławskiotworzyłdrzwi,kryjącsięwichcieniu.Za
progiemzamajaczyłasylwetkawysokiego,szczupłego
mężczyzny.Musiałbyćtrochępijany,bozatoczyłsięlekko,
wchodzącdośrodka.Zrobiłjeszczekrok
63
iwidaćspostrzegłcośpodejrzanego,bonagleodwróciłsię
gwałtownie.Chciałwybieczmieszkania,alebyłojużzapóźno.
Suchotrzasnęłykajdankiiwprzedpokojuzabłysłoświatło.
Mazurekniemógłpowstrzymaćuśmiechu.Przednimstał
zatrzymanyinieulegałowątpliwości,żetowłaśnienaniego
czekali.
VI
—Zrozum,Ciotucha,żetoniemasensu!Jakniczadyndasz
nastryczku,jeżelizarazniezmądrzejesz!
Mazurekrozmawiałzpodejrzanymdopierogodzinę,ajuż
zaczynałtracićcierpliwość.Wątpliwympocieszeniembyłfakt,
żeaniwnocyWcisławski,aniprzedpołudniemsammajor
KłosińskirównieżzCiotuchynicniewyciągnęli.
Porucznikprzyszedłtegodniadokomendyjakkról,
dokładnieodwunastej,oddałnaczelnikowizwolnienieimiał
zamiarwracaćzarazdodomu,alewieści,któreusłyszał,
zatrzymałygonamiejscu.Podejrzanyzaskarbyświatanie
chciałprzyznaćsiędoniczego.Uparciepowtarzał,żeniebyłw
żadnymśmietniku,niewidziałtamżadnejkobiety,a
WiśniewskaiMaliszewskimieliwedługniegobujną
wyobraźnię…
Mazurekniespodziewałsiętakiegoobrotusprawy.Był
przekonany,żeterazwszystkobędziejużprosteiłatwe,bez
skrupułówchciałwięczostawićsprawęCiotuchykomuś
innemu.Tymczasemspotkałgosrogizawódiniepozostawało
municinnego,jaksamemuzabraćsiędoroboty.
—Przecieżtyniemaszalibi—tłumaczyłcierpli
64
wiepodejrzanemu.—Pieszkulawąnogącinieuwierzy!
—Janicniewiem—stanowczostwierdziłCiotucha.—
Powtarzałemjużsetkirazy,żezaperfu-mowałemsięwbarze,a
późniejkimałemnaławcewparku.
—Todlaczegowiałeśprzedwywiadowcami?—nieustępował
oficer.
—Odsiadkanadołkunienależydoprzyjemności…
—Znaczy,miałeśjednakcośnasumieniu?
—Abotorazprzymykalimniebezpowodu—podejrzany
wzruszyłramionami.—Zpudławyszedłemnawarunkowe,a
takizawszejestpodejrzany,kiedytrochęwypije…
—ZSułkowskiegonaTucholskądwakroki…
—JanaTucholskiejniebyłem!
—Skądwiesz,skorosięurżnąłeś?
—NiechodziłemnaTucholskąikoniec!—oświadczył
Ciotuchazrozpaczliwymuporem.—JakBogakocham!
—Łżesz!
—Niewierzymipan,bojużsiedziałem…
—Nietylkodlatego!
Mazurekzdecydowałsięnaostatniargument.Wstałzmiejsca
ibezpośpiechupodszedłdoszafy.Pogrzebałwniejchwilęi
wyciągnąłniewielkąnylonowątorebkęzmęskąchustkądo
nosa.Prawdęmówiąc,byłnawetzdziwiony,żeaniWcisławski,
aniKłosińskiniepomyśleliotymwcześniej…
—Ekspercisiedzielinadtymdrobiazgiemprzezcałąnoci
doszlidowniosku,żetotwojazguba—zaryzykowałblef.—Nie
wiesz,baranie,żenamwystarczyguzik,żebyprzyskrzynić
właściciela?
Namomentwpokojuzapanowałakompletnacisza.Ciotucha,
bladyjakściana,przyglądałsięzprzerażeniemtrzymanejprzez
porucznikachustce.Również
5—DzwonekzNapoleonem
54
iMazurekzniepokojemczekał,cobędziedalej,chociażliczył
wduchunato,żepodejrzany,mającniewielkiepojęcieo
kryminalistyce,uwierzywprawienieograniczonemożliwości
milicji.
—Nodobrze,powiempanu—skapitulowałwreszcie
Ciotucha.—Byłemwtymśmietniku.Cholerawie,czegojatam
szukałem,alejaksięczłowiekzaprawi,tomuróżnerzeczy
przychodządogłowy—nerwowymruchemotarłpotzczoła.—
Kiedyzobaczyłemtegotruposzczaka,myślałemżemnieszlag
trafi…Jatamdotakichwidokównieprzywykłem—wzdrygnął
sięnasamowspomnienie.—Strzeliłempawiemichciałem
wytrzećgębę,alemismarkałkaupadłamiędzyłachytejbabki
—zrezygnacjąwskazałnachustkę—ajajużniemiałem
zdrowiatamgmerać…
—Towszystko?—zwyraźnymniedowierzaniempokręcił
głowąporucznik.—Niezapomniałeśoczymś?
—JakBogajedynegokocham!—jęknąłpodejrzany,bijącsię
żarliwiewpiersi.—Powiedziałemwszystko,jaknaświętej
spowiedzi!
—Októrejbyłeśwśmietniku?
—Niepamiętam—zawahałsięCiotucha.—Alezarazpotym
nadziałemsięnapatrol…
—Trochęsięzgadza,aleniezupełnie—oficerskrzywiłsięz
niesmakiem.—Taknaprawdętodorwałeśbabkę,chciałeśsięz
niąkochać,aonawysłałaciędowszystkichdiabłów…
—Tonieprawda!—Podejrzanyzerwałsięzmiejsca,jak
oparzony.—Żebymtakjutraniedoczekał!
—Miałeśkłopoty—ciągnąłnieubłaganieMazurek.—Niepo
razpierwszyzresztą…
—Nie!!!
—Zamiastsięleczyćzaciągnąłeśdziewczynędośmietnika.
Niewyszłoci,więcdołożyłeśjejrazidrugi,ażwyzionęładucha.
—Jezus,Maria!Janiechcęwisieć!—wychrypiał
55
ledwożywyzprzerażeniaCiotucha.—Przecieżtoniemoja
robota!
Porucznikodprowadziłpodejrzanegodoaresztuipięćminut
późniejbyłjużunaczelnikaKłosińskiego.Majornajwyraźniej
niemógłsiędoczekać,borelacjiwysłuchałzogromnym
zainteresowaniem.Nakoniec,nietajączadowolenia,zatarł
ręce.
—Dobrarobota!—sapnąłwesoło.—Ciotuchaprzyznałsię,że
byłnaTucholskiej,tozakilkagodzinprzyznasięidotego,że
załatwiłBrzezińską.Gdybymutakjeszczepokazać,czymją
trzepnął…
—Ba!—Mazurekbezradnierozłożyłręce.—Siedziałemtamz
chłopakamiprzezpółdniainicnieznalazłem.
—Szkoda…
—Ostateczniemogęjeszczerazprzespacerowaćsiędotego
cholernegośmietnika—zaproponowałporucznik.—Nie
zawadziposzperaćznowupookolicy…
—Chybaszkodatwojegoczasu—sceptycznieskrzywiłsię
Kłosiński.—Wyślętamkogośzmłodszych,aty,jak
odpoczniesz,pogadajlepiejzCiotucha.
—Świeżepowietrzedobrzemizrobi—nieustępował
Mazurek.—Niezapominaj,stary,żeformalnierzeczbiorąc,
mampięćdnizwolnienia.
—LedwocięGawełdrasnąłizarazpięćdni!—roześmiałsię
major.—Jadostałemdokładnietyle,kiedymiłapępostrzelili…
—Dwadzieścialattemu?
—Dwadzieściacztery…
—Znaczykawałzdużąbrodą!—parsknąłporucznik.—Nic
nieporadzę,żeczasysięzmieniają…Dajmizłaskiswojej
kluczykiodwozuGrzelaka—zmieniłtemat.—Zabrałeśje
wczorajpodpozorem,żemniepokroili,aleskorouważasz,że
nicminiejest…
—Malcherczykzkryminalnegorozwaliłwczoraj
67
swojegofiatainaraziebędziejeździłtym—zasępiłsię
Kłosiński.
—Więcniechmniezawiezie…
—Oj,Michał,cojaztobąmam—westchnąłnaczelnik.—Ale
zato,jaktylkosięwykurujesz,wlepięcinastępnąsprawę.
—Teżminowina—wzruszyłramionamiMazurek.—Przecież
takie„uszczęśliwianie”chłopakówtotwojegłównezajęcie.
—Bokibędzieszzrywał,jakpogadaszzposzkodowanym—
niedałsięzbićztropuKłosiński.—Jednemuzadoratorówtej
twojejBrzezińskiejokradlisamochód.Facetniemiałpretensji
ofutrzakizapięćipółpatyka,tylkoojakiśdzwonekz
Napoleonem.Kupiłodkogośokazyjnieichciałsiępochwalić…
—Wybacz,Jasiu—poruczniknajwyraźniejnieprzejawiał
żadnegozainteresowanianowąsprawą—alenaŻoliborzunie
madnia,żebykomuśnieobrobilisamochodu,azabójstwo
mamyraznakwartał…Dlajakiegośdzwonkanie
zrezygnowałbymzezwolnienia.
PółgodzinypóźniejMazurekwysiadłzradiowozuuzbiegu
TucholskiejiKrasińskiego.Rękaniedokuczałamujużprawie
wcale,byłwięcwdoskonałymhumorze.Tymrazem
zdecydował,żeobejrzysobiewszystkobezczyjejkolwiekasysty.
WolnymkrokiemprzemierzyłkilkarazyTucholską,alejakoś
nicnierzuciłomusięwoczy.Wkońcuzatrzymałsięna
niewielkimskwerkuiusiadłnaławce.Zacząłsięzastanawiać,
którędymógłuciekaćzabójcapodokonaniuzbrodni.Zmiejsca,
naktórymsiedział,widziałkawałektrawnikaprzyśmietniku.
Tamwszystkometodycznieprzeszukali,alenaskwerekjużnikt
sięniepofatygował…—Błąd,pomyślałniechętnie.Cholera,
poszkapiłemsprawę.
Wstałzławkiiniespieszącsięruszyłwkierunku
56
pobliskichkrzaków.Przedtemniezwracałnanieuwagi,ale
terazzacząłprzyglądaćsięimbardzopodejrzliwie.Razidrugi
sięgnąłnawetpojakiśgrubszypatykalbokawałekżelastwa,ale
nicmujakośniepasowało…
Naglenasamymskrajuskwerku,niecałepięćdziesiątmetrów
wliniiprostejodśmietnika,zauważyłkrótką,trochę
zardzewiałąrurkę.Nachyliłsięnadniąizniedowierzaniem
przetarłoczy.Niektórerudaweplamymiałytrochęinnyodcień
niżzwykłardza…
VII
Mazurekzjawiłsięwkomendziedobrzeprzedgodzinąósmą.
MimowczesnejporyczekałjużnaniegowpokojuWcisławski.
—Aletymasz,bracie,oko!—przywitałporucznika,nietając
swojegopodziwu.—Ktobysięspodziewał!
—Zwykłyprzypadek—niecierpliwiemachnąłrękąoficer.—
Powiedzmilepiej,cowywróżyliztegożelastwaeksperci.
—Prawiepółnocyprzesiedziałemznimiwlaboratorium,
żebyzaspokoićtwojąciekawość—roześmiałsięchorąży.—
Myślęjednak,żesięopłaciło.
—Niegadaj?
—Wedługwszelkichznakównaniebieiziemitąwłaśnie
rurkązabitoBrzezińską—oświadczyłzpowagąWcisławski.—
Eksperciznaleźliśladykrwiisporowłosów.Długokręcilinad
tymgłowami,ażwreszcieorzekli,żewszystkorazempasujejak
ulałdowynikówsekcji.
—Tojużjestcoś…
—Poczekaj!—niedałsobieprzerwaćchorąży.—Teraz
dopierobędzienajciekawsze.Brzezińskabyła
69
brunetką,anatymżelastwieznalazłysięrównieżijasne
włosy.Jednejzplamekkrwiteżniedałoradyprzypasować.
—Nierozumiem…
—Jateżnapoczątkuniemogłemzrozumieć—przyznałsię
Wcisławski—alenaszczęścieprzypomniałemsobieo
Winiarskiej!Wszpitaludowiedziałemsię,żejużjądawno
wypisali,więcpojechałempodziewczynędodomuipiorunem
przytaszczyłemdolaboratorium.
—Noico?
—Oczywiście,zawszeistniejesporeprawdopodobieństwo
błęduprzytegorodzajubadaniach—zastrzegłsięchorąży—
alechybamamycałkiemniezłydowódnato,żetensam
człowieknapadłnaobiekobiety.
—Jeżelimijeszczepowiesz,żeCiotuchazostawiłnarurce
swojeodciskipalców,tostawiampółlitra!
—Niestety—westchnąłWcisławski—mimonajszczerszych
chęcinienarażęcięnatakiwydatek.
—Mówisiętrudno!—machnąłrękąMazurek.—Beztegoteż
zatańczęzgagatkiem,żeześmiechusięniepozbiera.Dawajgo
tutaj!
Reakcjapodejrzanegobyłajednakdlaobumilicjantów
całkowitymzaskoczeniem.Kiedychorążywprowadziłgodo
pokoju,obojętnieprzyjrzałsięrurce,azapytanyonocz
czwartkunapiątek,najwyraźniejodetchnął.
—Chociażrazwżyciumammurowanealibi!—oświadczyłz
pewnąminą.—WśrodęwieczoremzgarnęlimnienaOchociei
odsiedziałemczterdzieściosiemgodzinnadołku.Sami
panowiewiedzą,żeniemogłemwtymczasienarozrabiaćna
Żoliborzu!
Ciotuchawróciłdoceli,apięćminutpóźniejporucznikz
ciężkimsercemodkładałsłuchawkętelefonu.Okazałosię,że
podejrzanymówiłprawdę…
70
Oficerichorążypatrzylinasiebieponuro.Było,niestety,
jasne,żetakdobrzezapowiadającysiętropprowadziłdonikąd.
Zastanawialisięwłaśnie,corobićdalej,kiedynaglektoś
zastukałiuchyliłysiędrzwipokoju.
—Miałemdzisiajprzyjść—zacząłniepewniewysoki,szczupły
blondyn.—Ojciecmimówił,żepanowiewewtorekpytalio
mnie.NazywamsięLipowski…
—Zgadzasię—przypomniałsobieMazurek.—Niechpan
siada…
—Przepraszam,aleprawdęmówiąc,tojaniewiemwjakiej
sprawie…
—ZnałpanBarbaręBrzezińską?
—Owszem—przyznałniechętnieLipowski.
—Oilesięniemylę,topozostawałpanzniąnawetwbardzo
bliskichstosunkach…
—Dwalatatemu.PóźniejjużsięzBarbarąniewidywałem.
—Dlaczego?
—Tomojaprywatnasprawa…
—Niezupełnie—wtrąciłsięWcisławski.—Widzipan,
Brzezińskazostałazamordowana.
WiadomośćnajwyraźniejzrobiłanaLipowskimwrażenie.
Nerwowozapaliłpapierosaimarszczącczoło,nadłuższąchwilę
wlepiłwzrokwpodłogę.
—Nowięc,jakibyłpowódzerwania?—ostrozapytał
porucznik,podnoszącsięzmiejsca.—Chodziłoodziecko?
—Tak—ponuroskinąłgłowąLipowski.—Zpoczątku
myślałem,żetomojeinawetchciałemsiężenić…
—Aniepanbyłojcem?
—KiedyodwoziłemBaśkędoszpitalawMiędzylesiu,
zapytałemjąotowprost.Znałemdziewczynędopierosiedem
miesięcy,aonajużmiałarodzić…
59
Powiedziałami,żedzieciakazrobiłjejjakiśstarszyfacetna
stanowisku.
—Czypamiętapanjegonazwisko?
—Wcaleniebyłemciekawy,jakonsięnazywa.
—OdwiedzałpanBrzezińskąwszpitalu?
—Nie!—Lipowskigniewniepotrząsnąłgłową.—Wystarczyło
chyba,żeprzezpółrokurobiłazemniebalona!
—Interesowałsiępandzieckiem?
—SpotkałemBarbaręprzypadkowowjakiśmiesiącpóźniej.
Powiedziałami,żeumarłowszpitalu.
—AgdziepanwłaściwiepoznałBrzezińską?
—Naurodzinachumojejkoleżankiszkolnej.
—Ktototaki?
—ElżbietaKamińska.
—Pamiętapanjejadres?
—Oilesięniemylę,tomieszkaprzyOstrobramskiej
osiemdziesiątcztery…
—Jakpanmyśli,czyzastaniemyjąterazwdomu?
—RadziłbymraczejsprawdzićwInstytucieMikrobiologiina
NowymŚwiecie.Elkajesttamlaborantką…
MazurekiWcisławskipostanowiliskorzystaćzrady
Lipowskiego.Kiedyjednakpółgodzinypóźniejrozglądalisię
poholuinstytutu,pierwsząnapotkanąprzeznichosobąbyłnie
ktoinny,tylkoZbigniewBrzeziński.
—Panowiejakzwyklewakcji!—roześmiałsięnapowitanie
milicjantów.—Śledztwodałojużjakieśrezultaty?—zapytałz
nadziejąwgłosie.
—Nocóż,pomałuposuwamysiędoprzodu—odparł
porucznikwymijająco.—Pan,zdajesię,znaMarka
Żmichowicza?—skwapliwiezmieniłtemat.
—Owszem,studiowaliśmyrazem—potwarzymikrobiologa
jakgdybyprzemknąłcień—aleostatnionaszekontaktybardzo
sięrozluźniły…
—Comógłbypannamonimpowiedzieć?
60
—Chybanicszczególnego—wzruszyłramionamiBrzeziński.
—Zdolny,pracowity,zapowiadałsięnanienajgorszego
naukowca,tylkożemujakośniewyszło…
—Czemu?
—Niezawszechciałsięliczyćzcudzymzdaniem,byłraczej
konfliktowy…O,przepraszampanów!—mikrobiolog
niespodziewanieodwróciłsiędowejścia.—Zdajesię,żemamy
dostojnegogościawinstytucie.Sampanprorektor
Gluzikowski!
Brzeziński,najwyraźniejzapominającomilicjantach,bez
wahaniaskierowałsiędoniskiego,łysawegomężczyzny,
kłaniającmusiękilkarazypodrodze.Profesorprotekcjonalnie
poklepałmikrobiologaporamieniu,atenmanifestującswoją
radośćztegogestu,zacząłcośzwielkimożywieniem
opowiadaćprorektorowi.PochwiliBrzezińskikurtuazyjnie
otworzyłprzedgościemoszklonedrzwiwgłębiholuipo
krótkiejwymianiegrzecznościobajmężczyźnizniknęliwja-
kimśpomieszczeniu.
—Nibypoważnynaukowiec,awdzięczysiędoswegoszefajak
pannanawydaniu—zauważyłsarkastycznieWcisławski.—
PoszukajmyjużlepiejKamiń-skiej.
Milicjancińiemusielizbytdługonamawiaćlaborant-ki,żeby
zostawiłanapięćminutswojeszkiełkaiwybrałasięznimido
pobliskiejkawiarni„Harenda”.Dziewczynabyławyraźnie
zaintrygowana,czegomogąchciećodniejażdwaj
funkcjonariusze.
—Halinatelefonowaładomnie,żeBaśkanieżyje—
oświadczyłanawstępie.—Panowiechybawzwiązkuztym?
—Owszem—poważnieskinąłgłowąMazurek.—Panidobrze
znałaBrzezińską?
—Raczejtak—westchnęłaKamińska.—Szkoda
dziewczyny…
73
—Czymiałajakichśwrogów?
—Nieprzypuszczam—energiczniepokręciłagłową.—
Zawszebyłabardzowesoła,lubiłasiębawić…Tacyludzie
rzadkozrażajądosiebie.
—Dlaczegorozeszłasięzmężem?
—PrzeztegobubkaŻmichowicza—pogardliwiewydęła
wargi.—Takdługojąbuntował,ażrzuciłaZbyszka.Myślę,że
późniejżałowałatego…
—Słyszeliśmy,żelubiłaoglądaćsięzachłopakami?
—PodtymwzględembylizeZbyszkiembardzodosiebie
podobni.Razporazktóreśznichrobiłotakzwanyskokwbok
—znaczącoprzymrużyłaoko.—Później,oczywiście,byłydąsy,
cichedni,uroczysteprzeprosiny,apojakimśczasiewszystko
zaczynałosięodpoczątku…
—Zwierzałasiępani,zkimmiewałateprzygody?
—Raczejnie.OLipowskim,GarbucieczyFijałkowskim
oczywiściewiedziałam,aleobardziejprzelotnych
znajomościachBaśkawolałaniemówić.
—Czytoprawda,żemiaławyjśćzaŻmichowicza?
—Bzdura!—żachnęłasięKamińska.—Nigdynietraktowała
gozbytpoważnie,apozatymczuładoniegożal,żenamówiłją
dorozwodu.
—Mogłabypanipowiedziećcoświęcejotymmężczyźnie?
—Przezkilkaładnychlatkręciłsiękołomnieimoich
koleżanek,zdążyłamwięcgopoznać.Nieciekawytyp!—
pogardliwiewydęłausta.—Żadnarozumnadziewczynanie
chciałabygonadłuższąmetę.Anidowcipny,aniprzystojny,a
cogorsza,włóżkubaba,aniechłop!
—Przepraszamzaniedyskrecję—wtrąciłsięWcisławski—
aleczymówitopaninapodstawiewłasnychobserwacji,czyteż
raczejjesttoopiniaBrzezińskiej?
—Jeślipankonieczniechcewiedzieć,tojaze
Żmichowiczemniesypiałam—wzruszyłaramionamibez
cieniazażenowania—alemówiłaotychsprawachnietylko
Baśka…—Sięgnęładotorebkipopapierosa,zapaliłagoi
głębokozaciągnęłasiędymem.MamznajomąstudentkęAWF-
u—wróciładotematu.—Nawetfajnadziewczyna,chociaż
uważa,żekażdyktonosispodniejestdobry.Gdzieśprzed
miesiącembyłaumnieinapatoczyłsięakuratZmichowicz.
Trochępopłakał,żeBaśkawyjechałabezniegodoBułgarii,i
zarazzacząłsięprzystawiaćdoBeaty…Pokilkudniach
przyleciaładomnie,ażemadługijęzyk,na-plotkowałao
wszystkim.Podobnoposzłazgościemdołóżka,aonsięnie
spisał…
Mazurek,słuchającKamińskiej,gwałtowniezmarszczyłbrwi.
Naglecośgotknęło.Pomyślał,żemożenareszcieznajdzieklucz
docałejsprawy…
—TapanikoleżankatomożeBeataWiniarska?—zapytałz
pozornąswobodą.
—Tak,askądpanwie?—niemogłaukryćzdziwienia.
—Szóstyzmysł,czylinosmilicyjny—zażartowałmilicjant.—
Najważniejsze,żetrafiłemwdziesiątkę—dodałpoważnie.
WiniarskązastaliwmieszkaniuprzyulicyKrasińskiego.
Widaćnieczułasięjeszczenajlepiejponapadzie,boleżaław
łóżku,idopieronawidokmilicjantanałożyłajakiśszlafrok.
—Myślałamjuż,żewszyscyomniezapomnieli—zaczęła
trochęzmieszana.—Dopieropanprzyjechałpomniewczoraj
—uśmiechnęłasiędochorążego.
—Nietakłatwozłapaćprzestępcę—usprawiedliwiłsię
porucznik.
—Azłapaliściego?
63
74
—Jeślinampanipomoże,tonapewnosięuda…
—Cóżjamogępanompowiedzieć?—bezradnierozłożyła
ręce.—Byłamcałkowiciezaskoczona,nicniewidziałami
nawetnikogoniepodejrzewam…
—ZnałapaniBrzezińską?—przystąpiłdorzeczyMazurek.
—Chwileczkę!—zawahałasię.—Chybawidziałamjąkiedyś
uElkiKamińskiej.Takawysokabrunetka—przypomniała
sobie.—Bardzofajnadziewczyna…
—AŻmichowicza?
—Tegogogusia?—skrzywiłasiępogardliwie.—Owszem,
chciałmnienawetpoderwać,alegoodprawiłam.
—Możnawiedziećdlaczego?
—Nierozumiem,jakitomazwiązek…
—PaniBeatko,wcaleniemusipanirozumieć—przerwałjej
porucznikłagodnie.—Proszętylkoodpowiadaćnapytania,a
resztązajmęsięjużjaimoikoledzy…
—Myślipan,żetoon?!—zmieszałasięwyraźnie.—Boże,czy
tomożliwe?!
—Nowięc,jakbyłomiędzywami?—nieustępowałoficer.
—Byłamtrochęzałamana,kiedygopoznałam—odparła
Winiarskaniechętnie.—Pokłóciłamsięzmoimchłopakiemiw
ogóle…Pomyślałam,żemałaprzygoda…—zaczerwieniłasięi
umilkła.
—Przecieżniktpaniniepotępia—Mazurekstarałsię,żeby
jegosłowazabrzmiałyprzekonywająco.—Topaniprywatna
sprawa.
—Dałammudozrozumienia,żesięzgadzam.Zaczęłosiętak,
jaktozwyklebywa—wyrzuciłazsiebiejednymtchem—alew
łóżkuokazałosię,żeonniemoże…Poradziłam
Żmichowieżowi,żebysięleczył,atenbydlakzbiłmniepo
twarzy,nawymyślałodostatnichiuciekłjakwariat…
63
—Widziałagopanijeszczekiedyś?
—Niewydajemisię…
—Lubipanisamotnespacery?—porucznikpostanowił
zacząćzinnejbeczki.
—Niekonieczniesamotne—uśmiechnęłasięWiniarska.—
Czasamichodzęsama,czasamiwtowarzystwie…Zwłaszcza
wieczoremlubięsiętrochęprzewietrzyć.Prawdęmówiąc,tak
mitoweszłowkrew,żeniezasnę,jeśliniełyknęprzedtem
świeżegopowietrza.
—Zdroweprzyzwyczajenie…
—Tozależy!—znaczącodotknęłagłowy.—-Ipomyśleć,że
najczęściejspacerowałampoaleiWojskaPolskiegoipo
Felińskiego.
—MówiłapaniotymŻmichowiczowi?
—Nawetkiedyśprzeszliśmysiętamtędy—odparław
zamyśleniu.—Nigdyniespodziewałabymsię,żemogąbyć
takieskutki…
—Awięcwszystkojestjużjasne,jaksłońce!—mruknąłdo
WcisławskiegoMazurek.—Teraztrzebatojeszczetylko
udowodnić…
Kiedyznaleźlisięnaulicy,oficerrzuciłokiemnazegarek.
Dochodziłagodzinaszesnasta,awięcladachwilamożnasię
byłospodziewaćŻmichowiczawdomu.Mazurekpomyślał,że
trzebatojakośwykorzystać.
—Wiesz,Andrzej—zwróciłsiędopogrążonegowzadumie
chorążego—mamogromnąochotęzrobićbrzydkiegopsikusa
temufacetowi.
—TojestspokojnyinspektorSanepidu,anieżaden
kryminalista—sceptyczniepokręciłgłowąWcisławski—amy,
próczdomysłów,nicniemamy.
—Spróbujęcośjednakwykombinować—roześmiałsię
beztroskoporucznik.—Jakośtobędzie,musiszmitylkotrochę
pomóc…
—Niemasprawy!Comamzrobić?
77
—PójdzieszzarazdoŻmichowiczaizabierzeszgopodbyle
pretekstemdokomendy.
—Ilegościapotrzymać?
—Zedwie,góratrzygodziny.Poczęstujgokawąalboherbatą,
żebyzostawiłnaszklanceswojepaluszki,zadajmujakiśtemat
dorozmyślańiposadźwpoczekalni.Kiedydobrzeskruszeje,
możeszgopuścićdodomu.Przeddwudziestąpostaramsię
złożyćpanuinspektorowiwizytę.
—Czyjateżmamprzyjść?
—Niezawadziłoby,aleniemusiszsięspieszyć.Zabawięu
gościaprzynajmniejzgodzinę.
—Notodorychłegozobaczenia!
Podalisobieręceirozeszlisię,każdywswojąstronę.Chorąży
chciałsumienniespełnićprośbękolegi,oficerprzedwizytąu
Żmichowiczazamierzałprzeprowadzićjeszczekilkarozmów,a
czasubyłoniewiele.
Kilkaminutpóźniejporucznikdzwoniłdodrzwimieszkania
Brzezińskiego.Tymrazemmikrobiologniebyłzbytzaskoczony
jegoodwiedzinami.Zaprosiłgościadotegosamegopokojuco
ostatnioizacząłsięgorącosumitowaćzpowoduniefortunnego
zakończeniaporannegospotkania.
—-Ogromniepanaprzepraszam,alenaprawdęniemogłem
postąpićinaczej—oświadczyłpokornienaukowiec.—Wizyta
prorektoratodlanaszegoinstytututakiemałeświęto.Powiem
zresztąpanuwzaufaniu,żeprofesorGluzikowskijestdonas
bardzoprzychylnienastawiony,wszyscywięcdbamy,abynic
niezmąciłonaszychstosunków…
—Ogromniepanaprzepraszam,alenaprawdęnienie,choć
bezspecjalnegoprzekonania.—Trzebazabiegaćowzględy
szefa…
—Nowłaśnie!—ucieszyłsięBrzeziński.—Wtensposób
możnauniknąćwieluniepotrzebnychkłopo
65
tów…Awracającdonaszejporannejrozmowy,czyjużpan
wie,ktozamordowałBarbarę?
—Tojeszczenicpewnego—pokręciłgłowąoficer—alechyba
cośmamy.
—Zdradzimipantajemnicę?
—Zakilkadni—obiecałMazurek.
—Amożejednak…—nalegałmikrobiolog.
—Terazprosiłbym,żebypanwytężyłpamięć—przerwałmu
porucznik.—Tobardzoważne…
—Zapewnechodzipanuotennieszczęsnynapadkoło
ogródkajordanowskiego?—domyśliłsięBrzeziński.
—Właśnie.Panprzecieżwidziałsprawcę…
—Niestety,krótkoizdośćdużejodległości.
—Czyjegosylwetkanieskojarzyłasiępanuprzypadkiemz
kimśznajomym?
—Awięcjednak!—wyszeptałmikrobiolog,wyraźnieblednąc.
—Widzipan,janiejestempewny—dodałponuro.—Prawdę
mówiąc,dopierokiedyzapytałmniepandzisiajoŻmichowicza,
zacząłemcośpodejrzewać…
—Czytoprawda,żewłaśnieonbyłgłównąprzyczyną
pańskiegorozwodu?
—Trudnopowiedzieć—zawahałsięBrzeziński—aleraczej
tak.Przyznaję,żeczujędoniegoniechęćztegopowodu,i
dlategonieutrzymywałemznimostatniożadnychkontaktów…
—Nowięcskądpańskieskrupuły?—natarłostrooficer.—
Dlaczegochcepanosłaniaćzabójcę?!
—Nie,panieporuczniku—zmarszczyłbrwimikrobiolog.—
JaniepowiemwoczyŻmichowiczowi,żegowidziałemnocąw
ogródku,skoroniejestemtegopewien.Niezałożęmupętlina
szyjętylkodlatego,żekiedyśzabrałmiżonę…Jeślito
faktycznieonjesttymzwyrodnialcem,którynapadanocąna
79
kobiety,towierzę,żeitakwyślegopannaszubienicę!
—Cóż!—westchnąłMazurek.—Skoroniechcemipan
pomóc…
—Chciałbymbardzo—zastrzegłsięnaukowiec—alewten
sposóbniemogę…
—WtakimrazieproszęopowiedziećmicośoŻmi-chowiczu
—zaproponowałmilicjant—coułatwiłobymiprowadzenie
śledztwa.Wkońcuznałgopandobrze,ajaksłyszałem,byliście
nawetprzyjaciółmi.
—Owszem—przyznałniechętnieBrzeziński.—Chodziliśmy
razemdoliceum,obajpasjonowaliśmysiębiologią,awłaściwie
najmniejszymi,niewidzialnymigołymokiemorganizmami.Te
wspólnezainteresowaniaspowodowały,żewkońcubardzosię
zaprzyjaźniliśmy—urwałnamoment,alepochwilizdecydował
sięciągnąćdalej:—Pomaturzeposzliśmynastudia.Jużna
pierwszymrokubiologiipoznaliśmyWacławaMiłowicza.To
właśnieonwprowadziłnaswarkanabadańnadbakteriamii
wirusami…AprzyokazjizetknęliśmysięzBarbarą…
—Ranowspomniałmipan,żeŻmichowiczrównieżchciał
zostaćnaukowcem.
—Najprawdopodobniejtakbysięteżstało,gdybyniejego
usposobienie—pokiwałgłowąmikrobiolog.—Niestety,szybko
wszystkichdosiebiepozrażał.Potrafiłpublicznienaubliżać
profesorom,ciskałksiążkamiprzezokno…Nawetznaszym
promotoremmiałjakąśscysję…
—Ocoposzło?
—Prawdęmówiąc,niewiem—gospodarzwzruszył
ramionamizlekkimzniecierpliwieniem.—Jeżelichcepan
sięgaćażtakdaleko,toproszęsamemuzapytaćprofesora
Makowskiego.Mieszkadwakrokistąd,przyStołecznej…
80
Dosyćwysoki,siwymężczyznabyłbardzozdziwiony
nieoczekiwanąwizytąoficeramilicji.Upewniwszysię,żenie
mamowyożadnejpomyłce,kurtuazyjniepoprosiłgościado
swojegogabinetu.
Mazurekrzuciłciekawieokiemnasięgającesufituregałyz
książkamiinietracącczasu,przystąpiłnatychmiastdo
wyjaśnieniaceluodwiedzin.
—Przepraszampanaprofesorazanajście—zacząłtrochę
niezręcznie—aleprowadzęśledztwowsprawiezabójstwabyłej
żonyjednegozpańskichwychowankówiliczę,żepomożemi
panrozwikłaćtęzagadkę…
—Myślę,żeniestety,spotkapanasrogizawód,jakożenie
mamzielonegopojęciaaniosprawie,aniokryminalistyce—
zażartowałprofesor,przyglądającsiębacznieporucznikowi.—
Niewiemnawet,któregozmoichuczniówmapannamyśli.
—DoktoraBrzezińskiego.
—Notak!—zasępiłsięMakowski.—Przypadkowoznałem
jegożonęizdążyłemnawetwyrobićsobieoniejdość
jednoznacznąopinię.
—Czymożnawiedziećjaką?
—Żleniemówisięozmarłych—stwierdziłsentencjonalnie
profesor.
—Rozumiem—nienalegałmilicjant.—Gdybypanjednakz
łaskiswojejmógłpowiedziećkilkasłówotejkobiecie,jejmężu
ioŻmichowiczu…
—Wtakimrazienależałobychybazacząćodnieżyjącegojuż
docentaMiłowicza—zauważyłMakowski.—Wacławbyłmoim
przyjacielemjeszczesprzedwojny.Zawszezrównoważonyi
opanowany,nigdyniepodejmowałpochopnieżadnejdecyzji—
profesoruśmiechnąłsięnawspomnienie.—Prawdępowie-
dziawszy,całkowiciezaskoczyłmniedecyzjązwiązaniasięz
kobietą,którabądźcobądźmogłabybyć
6—DzwonekzNapoleonem
68
jegocórką…Odsamegopoczątkuobawiałemsię,żetakie
małżeństwoniemożepomyślnierokowaćnaprzyszłośći.
niestety,miałemrację—stwierdziłponuro.—Młodapani
Miłowiczowaszybkonawiązałaniebezpieczniebliskiestosunki
zjednymzasystentów…
—ZBrzezińskim?
—Jestpanwbłędzie—pokręciłgłowąprofesor.—Jej
adoratoremokazałsięZmichowicz.
—Aleztego,cowiem,niewyszłazaniegozamążpośmierci
Miłowicza…
—Taksięzłożyło.
—Jakpanmyśli,skądmogławyniknąćtanagłazmiana
zainteresowańBrzezińskiej?
—Zmichowiczbyłczłowiekiemniezwyklekonfliktowym—
wyjaśniłgospodarz.—Wkońcumusieliśmynawetpoprosićgo
ozrezygnowaniezdalszejwspółpracy.ZkoleiBrzezińskibył
najbliższymwspółpracownikiemMiłowicza,często
przesiadywałuniegowdomu…
—Robiłbłyskawicznąkarierę—podchwyciłMazurek.
—Toteż—zgodziłsięprofesor.■—Zapewniamjednakpana,
żetakarierabyłacałkowiciezasłużona.Pracadoktorska
Brzezińskiegoozakażeniachgron-kowcamizpewnościąjest
jednymzpoważniejszychosiągnięćpolskiejmyślinaukowejw
zakresiemikrobiologiiwostatnichlatach…
—Jakpanprzyjąłwiadomośćojegomałżeństwie?
—Wszyscywinstytuciebaliśmysię,żewywrzeono
negatywnywpływnapoziompracyBrzezińskiego.
—Czyobawybyłyuzasadnione?
—Tojużchybaniemawtejchwiliżadnegoznaczenia—
odparłwymijającoMakowski.—Jakpanzapewnewie,
państwoBrzezińscyrozwiedlisiędwalatatemu.
69
.—Przepraszamzapytanie,aleczyBrzezińskibardzo
przeżywałrozwód?
—Moimzdaniemprzyjąłgozulgąinaszczęścieodbyłosię
bezżadnychekscesów…
—AZmichowicz?
—Onjużwtedyniepracowałwnaszyminstytucie.
Oficerzerknąłdyskretnienazegarekinaglestwierdził,że
właśnieminęłagodzinadwudziesta.Pomyślał,żejeślichce
jeszczeporozmawiaćzktórymśzsąsiadówŻmichowicza,musi
siępośpieszyć.Przeprosiłprofesorazanajścieiruszyłdo
wyjścia.
Zmichowiczmieszkałnaostatnimpiętrzeniewysokiegobloku
przyulicyAntoninySokolicz.Porucznikzauważył,żezgodniez
listąlokatorówjedynąsąsiadkąinspektoraSanepidujest
niejakaLeokadiaCiapiń-ska.Kiedyzastukałdodrzwijej
mieszkania,odpowiedziałamutylkocisza.Ponowiłpukanie.
Niestety,znowubezrezultatu.Przezdługąchwilęzastanawiał
się,copocząćdalej,alenicsensownegonieprzychodziłomu
jakośdogłowy.Wkońcupodszedłdodrzwimieszkania
Żmichowiczaizacząłnasłuchiwać,czygospodarzwróciłjużz
komendy.Stądrównieżniedochodziłyżadneodgłosyi
zniechęconymilicjantchciałwłaśnieopuścićblok,kiedynagle
osadziłgonamiejscuszyderczy,skrzekliwygłos:
—Czegotosięszukawcudzymdomu?!Zarazzadzwonięna
posterunek!
Naprzeciwko,wprzezorniezabezpieczonychłańcuchem
drzwiach,doktórychprzedkilkomaminutamiMazurek
bezskuteczniesiędobijał,stałaniewysoka,drobnastaruszka.
Wypiekinajejtwarzywymownieświadczyły,jakbardzojest
przejętaswoimodkryciem.
—Tochybazbyteczne,proszępani—oficerszybkowyciągnął
swojąlegitymację.—Taksięzresztąskłada,żewłaśniezpanią
chciałemzamienićkilkasłów…
—Panzpolicji?—Ciapińskaniemogłaukryć
6-
83
swojegorozczarowania.—Ajamyślałam,żewłamywaczalbo
icogorszego…
—Powinnasiępanicieszyć—milicjantodzyskałjużzwykłą
pewnośćsiebie.—Spotkaniezkryminalistąnienależyprzecież
doprzyjemności!
—Jasięnieboję!—staruszkabuńczuczniepotrząsnęła
ukrywanymdotychczasstaranniezadrzwiamitasakiem.—
OdkądokradliSzymańskązpierwszegopiętra,mamoczyna
wszystkootwarte!
—Tomożebyśmytaktrochęporozmawialiotym,codzieje
sięwbloku?—zaproponowałporucznik.—Wpuścimniepani?
—Czemunie?—uśmiechnęłasięzkomicznązalotnością.—
Takisympatycznypolicjant!
MieszkanieCiapińskiejbyłoniewielkie,skromnie
umeblowane,alezatobardzoprzytulne.Mazurekzprawdziwą
przyjemnościąusiadłnastarej,wygodnejkanapceprzy
maleńkimstoliczku.Staruszkanawetniechciałagosłuchać,
zanimnieprzyniosładwóchfiliżanekmocnej,pachnącej
herbaty.
—Dawnopanitutajmieszka?—zagadnąłoficer,kiedy
wreszcieusiadłaobokniego.
-Będziejużzpiętnaścielatalboiwięcej—odparłaz
przekonaniem.—Wprowadziłamsię,jaktylkotebloki
postawili.
—Zdążyławięcpanipoznaćwszystkichlokatorów?
—Gdzietam!—niecierpliwiemachnęłaręką.—|Ciąglektoś
sięwprowadzaalbowyprowadza…Zresztąkażdyterazpilnuje
własnegonosainaplotkizestarąbabąniktniechcetracić
czasu—dodałazwi-ldocznymżalem.
—No,aoZmichowiczupotrafipanicośpowiedzieć?
—Dziwnyczłowiekztegosąsiada—Ciapińskapokiwaław
zadumiegłową.—Nibykulturalny,grzeczny,niepijei
każdemuzdrogischodzi,aleczasemwstępujewniegodiabeł…
—Copaniprzeztorozumie?
—Ot,chociażby.wzeszłyczwartek!—Nasamowspomnienie
gniewniezmarszczyłabrwi.—Przyszedłdodomubardzo
późno,gdzieśkołojedenastej,trzasnąłdrzwiami,żeumarłegoz
grobubypodniósłidalejciskaćczymśpomieszkaniu.Dopiero
popółnocysięuspokoił…
—Jestpanipewna,żeniesiedziałprzezcaływieczórusiebie?
—Przecieżmówiłampanu.
—Awniedzielę?
—Takasamahistoria!—westchnęłastaruszka.—Tyle,że
zarazwyleciałzdomuiprzezcałąnocgdzieśsięwłóczył…Co
ontakiegozrobił,żepanoniegowypytuje?—zainteresowała
sięnaglecelemwizytyfunkcjonariusza.—Tyleostatniosię
słyszyoróżnychokropnościach…
—Jeszczeniewiem—porucznikwolałskorzystaćzwykrętu,
niżwtajemniczaćCiapińskawszczegółyśledztwa.—
Niewykluczone,żemacośnasumieniu.
—Takteżipomyślałam,kiedyzobaczyłampana
nasłuchującegopodjegomieszkaniem…
Mazurekprzezgrzecznośćnieprzypominałstaruszce,zakogo
wzięłagoprzedpółgodziną,pożegnałsię,całującją
szarmanckowrękę,iwyszedł.Wiedziałjużwystarczającodużo,
żebymócprzystąpićdodecydującejrozmowyze
Zmichowiczem.
Inspektorzdążyłjużwrócićzkomendy.Musiałzabraćsiędo
jakichśdomowychprac,bokiedyotwierałmilicjantowidrzwi,
byłwpodkoszulkuikąpielówkach.
—Pandomnie?—zniedowierzaniempotrząsnąłgłową.—
Przecieżdopierocopańskikolegamaglowałmnieprzezbite
trzygodziny!
—Musimywyjaśnićjeszczeniektóresprawy—oświadczył
suchooficer.—Pomyślałem,żelepiej
72
84
zrobićtotutaj,namiejscu,niżznowufatygowaćpanado
komendy.
—Wtakimrazieproszę!—Zmichowiczzrezygnacjąwpuścił
porucznikadośrodka.—Panwybaczy,aleprzeproszępanana
pięćminut—dodał,kiedyznaleźlisięwpokoju.—Przed
chwiląstwierdziłem,żeniemamanijednejczystejkoszuli,i
zabrałemsiędomałejprzepierki…
—Proszęsobienieprzeszkadzać.Poczekam…Gospodarz
wyszedłdołazienkiimilicjantzostał
sam.Ciekawiezacząłsięrozglądać.Wszystkiedrzwibyły
pootwierane,niemusiałwięcnawetwychodzićzpokoju,w
którymzostawiłgoinspektor,żebyprzyjrzećsięcałemu
mieszkaniu.
Dookołapanowałtypowokawalerskibałagan.Wobu
zajmowanychprzezŻmichowiczapokojachnajrozmaitsze
częścigarderobywisiałynakrzesłachalbowprost-walałysię
popodłodze.Wkuchnizlewbyłpełenniepozmywanych
talerzyibrudnychszklanek.Podłogawcałymmieszkaniu
chybajużbardzodawnoniewidziałaszczotki.
Niepanującybałaganzwróciłjednakuwagęoficera.Znacznie
bardziejzainteresowałogowyposażeniemieszkania.Stylowe
meble,stareobrazynaścianach,porozstawianewszędzie
kosztownefigurkizbrązuiporcelanyświadczyływymownie,że
właścicieljestczłowiekiembardzozamożnym.Nawetwysoka
pensjainspektoraSanepiduniewystarczyłabynatowszystko…
Naglewzrokporucznikapadłnasporąstertęlistówleżących
wnieładzienamałymstoliczkuwkąciepokoju.Przezchwilę
wahałsię,alepokusabyłazbytjsilna.Wkońcumógłtam
znaleźćjakieśbrakująceogniwo,którepozwoliłobyna
ostatecznewyjaśnieniecałejsprawy.
Bezpośpiechupodszedłdostoliczkaiusiadłnastojącym
obokfotelu.Niebezzdziwieniastwierdził,żenasamym
wierzchulistówleżałaszarakopertabezznaczkapocztowego.
Niebyłorównieżnaniejnawetśladustempla,comusiało
oznaczać,żektośsamjąprzyniósłdomieszkaniaŻmichowicza.
Mazurekdokładnieobejrzałkopertęipoczułlekkidreszcz
emocji—najejodwrociefigurowałonazwiskoBrzezińskiej.
Milicjantakorciło,żebyzajrzećdośrodka,alewłaśnierozległ
siętrzaskzamykanychdrzwi.Oficerbezzastanowieniaodłożył
kopertęnamiejsceiwstałzfotela.Wtejsamejchwilizauważył,
żewkąciepodoknemleżązmięte,mocnoznoszonedżinsy,
dziwniejakośniepasującedotegownętrza.Przypomniałsobie
Winiarskąiwpierwszymodruchuzatarłręce,chociażdobrze
wiedział,żeniejesttożadendowód…
Tymczasemdopokojuwróciłgospodarz.Zdążyłsięubrać,ale
jegobladatwarzilekkodrżąceręcezdradzały,żejestbardzo
zdeneiwowany.Usiadłciężkonastylowejkanapceispojrzał
pytająconaporucznika.
—Widzącpańskiemieszkanie,rzucasięwoczy,żejestpan
dośćzamożnymczłowiekiem—zagadnąłMazurek.—Nie
przypuszczałem,żezarobkiwSanepidziesąażtakwysokie…
—Nienarzekam—uśmiechnąłsiębladoZmichowicz—ale
mówiącszczerze,zsamejpensjiniemógłbymtaksięurządzić.
—Grunttoznaleźćjakąśdobrąchałturkę—domyślnie
pokiwałgłowąmilicjant.
—WKanadziemamstarszegobrata,którywyemigrowałz
krajuzarazpowojnie—wyjaśniłinspektor.—Załatwiłmi
pracęiprzezdwalatasiedziałemuniego.Zdołałemtrochę
zaoszczędzić…
—Pieniądzepozwalająuniknąćwielukłopotów.
—Niestety,niewszystkich!
87
73
—Naprzykładczęstychwizytfunkcjonariuszy?—zauważył
oficerzaczepnie.
—Międzyinnymi!—burknąłŻmichowiczznietajonym
zniecierpliwieniem.—Proszęmiwybaczyć,panieporuczniku,
alechybamojasytuacjamaterialnaniemawiększegozwiązkuz
prowadzonymprzezpanaśledztwem?!
—Ocenamoichpytańnienależydopana—milicjant
zdecydowałsięprzystąpićdoataku—zwłaszcza,żenie
powiedziałmipanjeszczewszystkiego.
—Czego,mianowicie,chciałbysiępandowiedzieć?
—Myślę,żenajwyższyjużczasporozmawiaćpoważnie,panie
inspektorze!—rzuciłoficerostrym,nieznoszącymsprzeciwu
tonem.
—Nierozumiem…
—Tojanierozumiem,dlaczegopankłamie!—Mazurek
gniewniepodniósłgłos.—Copanrobiłwnocyzczwartkuna
piątek?
—Przecieżmówiłempanu,żepracowałemwdomu…
—Bzdura!—roześmiałsięironicznieporucznik.—Pańscy
sąsiedzisąinnegozdania!
—Aleja…
—Ostrzegampana,żewszelkiekrętactwamogąmiećbardzo
przykrenastępstwa!
—Owszem,wychodziłemnakilkaminut—przyznałponuro
Żmichowicz.
—Poco?
—Bolałamniegłowainiemogłemsięskupićnad
sprawozdaniem.Chciałemzaczerpnąćtrochęświeżego
powietrza.
—Icopanatakwzburzyłonatymspacerze,żepostawiłpan
całydomnanogi?
—Ależnic!—zaprzeczyłgwałtownieinspektor.—Blokjest
okropnieakustycznyiwystarczylekkotrzasnąćdrzwiami,żeby
wszyscysięzarazpobudzili…
88
—Czyżby?—Minaoficeraniewróżyłanicdobrego.—Anie
spotkałsiępanprzypadkiemzWiniarską?
Żmichowiczg.wałtowniepoczerwieniałnatwarzy.
Najwidoczniejniespodziewałsiętegopytania.
—Chybapanwie,okimmówię?!—nieustępowałMazurek.
—Zdążyliściesięprzecieżdobrzepoznać…Nawetwłóżku—
dodałzprzekąsem.
—Pokilkukieliszkachczłowiekrobiróżnegłupstwa—
wymamrotałcichoinspektor.—Chlubymitozpewnościąnie
przynosi,alenatrzeźwonigdybymnatędziewczynęnawetnie
spojrzał…
—WidziałpanwczwartekWiniarskączyteżnie?!—
zagrzmiałporucznik.
—Nie!—stanowczozaprzeczyłŻmichowicz.—Nasza
znajomośćtrwałazaledwiekilkadniiskończyłasięmiesiąc
temu.
—Spojrzałpantrzeźwymokiemnadziewczynę?—
podchwyciłironiczniemilicjant.—Amożebyłjakiśinny
powód?
—Tomojaosobistasprawa…
—Idlategopodczasnaszejpierwszejrozmowywyparłsiępan
znajomościzWiniarską?—Oficerzmarszczyłbrwi.—
Radziłbympanuodpowiedzieć.Dziewczynaniemiałaprzed
namiżadnychtajemnicijeślizajdziepotrzeba,powtórzy
wszystkowsądzie—dodałostrzegawczo.
—Więcpanjużwie—inspektor,całkowiciezrezygnowany,
zasłoniłtwarzrękami.—Byłemwtedypijanyistądto
wszystko…
—Zpanawypowiedzinależałobywnosić,żepanrzadkokiedy
bywatrzeźwy—zakpiłMazurek.—Czywczwartekteżpan
sobiepopił?
—Nie.
—Agdziepanposzedłnatenspacer?
—ByłemwaleiWojskaPolskiego,naMickiewicza…
75
—InaFelińskiego—wtrąciłznaciskiemporucznik.
—Chybanie—zawahałsięZmichowicz.—Przynajmniejnie
przypominamsobietego.
—Mamykogoś,ktosięzadeklarował,żepomożepanu
odświeżyćpamięć—zablefowałoficer.—Panzresztąrównież
widziałtegoczłowieka…
—Tomusibyćjakaśpomyłka.
—Czyżby?
—Ależoczywiście,panieporuczniku!—inspektorze
zdenerwowaniaprzygryzłwargi.—Zapewniampana,żew
czwartekpoFelińskiegoniespacerowałem.
—Przedchwiląniebyłpantegopewien!
—Aleterazjestem!—oświadczyłzuporemZmichowicz.
Mazurekprzezmomentmierzyłgospodarzaironicznym
spojrzeniem,pochwilizdecydowałsięjednakzacząćzinnej
beczki.
—KiedynawiązałpanromanszBrzezińską?
—Pojejrozwodzie.
—Napewno?
—Oczywiście!Zakogopanmnieuważa…
—Anieprzypadkiemjeszczewtedy,gdybyłażonąMiłowicza?
—Więcitozdążylijużpanupowiedzieć?—znie-
dowierzaniemwyszeptałinspektor.—Czyjaśnię?Przecież
wyglądanato,żekomuśchybabardzozależy,żebywłaśniena
mniepadłopodejrzenie.Tylkokomui,naBoga,dlaczego?—
zapytałbezradnie.
Funkcjonariuszwzruszyłniecierpliwieramionamiimiał
właśniezamiarzadaćkolejnepytanie,kiedynagłerozległsię
hałaśliwybrzękdzwonkaprzydrzwiachwejściowych.
Zmichowiczbezsłowawyszedłdoprzedpokoju,żebyotworzyć,
alemilicjantniechcąctracićprzesłuchiwanegozoczu,
skwapliwieruszyłzanim.
76
—Topewnodomnie!—rzuciłoficer,jakgdybywformie
wyjaśnienia.
Zgodniezjegoprzewidywaniamiwprogupojawiłsię
zadyszanyWcisławski.Minachorążegoświadczyławymownie,
żejestonzsiebieogromniezadowolony.Ztrzymanejpod
pachącienkiejteczkiwyciągnąłostemplowanyurzędowymi
pieczęciamidrukicałkowicieignorującstojącegoobok
gospodarza,triumfalnymgestemwręczyłdokument
porucznikowi.
—Jesteśmy,Michał,wdomu!—sapnąłradośnie.—Tylko
popatrz!
—Skądwytrzasnąłeśnakazprzeszukania?—zdziwiłsię
Mazurek.
—DzisiajpopołudniuKłosińskiemuzłożyłwizytęprokurator
—wyjaśniłskwapliwiechorąży.—Taksięzagadali,żepewno
dotejporysiedząjeszczewkomendzie.Kiedyzobaczyliwyniki
działalnościnaszychspecówoddaktyloskopii,odrękidostałem
nakaz.
JakgdybywuzupełnieniutychsłówWcisławskiwyciągnąłz
teczkizawiniętąwplastykowątorebkęzapalniczkęizapisaną
kartkępapieru.Zdeprymowanytymwszystkiminspektor
chciałcośpowiedzieć,aleoficermachnąłtylkoniecierpliwie
ręką.Mężczyźniwmilczeniuprzeszlidopokoju.Dopierotutaj
Mazurekprzeczytałpodanąmuprzezchorążegokartkęizim-
nymwzrokiemspojrzałnagospodarza.
—Czypoznajepantendrobiazg?—zapytał,wskazującna
zapalniczkę.
—Jasne!—skinąłgłowąZmichowicz.
—Bardzorozsądnie—przyznałporucznik.—Zostawiłpanna
tymswojeodciskipalców,czegoraczejtrudnosięwyprzeć…
—Gdziepanowieznaleźlimojązapalniczkę?
—Dokładnietam,gdziejąpanzgubił.
—Nierozumiem—zmieszałsięinspektor.—Zginęłamiw
zeszłymtygodniu…
91
—Zarazpanzrozumie.—Mazurekniezwracałspecjalnej
uwaginasłowagospodarza.-—ZaprowadziłpanBrzezińskąna
ulicęTucholską.Tamwciągnąłjąpandośmietnikaizzimną
krwiązabił.Wczasieawanturyzgubiłpanzapalniczkę.Ot,i
wszystko!
—Tonieprawda!
—TrzydniwcześniejchciałpannaFelińskiegoprzyogródku
jordanowskimzabićWiniarską—ciągnąłnieubłaganie
porucznik.—Cudboski,żektośpanaprzepłoszył.
—Dlaczegóżmiałbymtozrobić?
Oficerbezsłowapodszedłdostolikazestosem
korespondencjiizdecydowanymruchemsięgnąłpooglądaną
niedawnokopertę.Niecierpliwiewyjąłzniejlistizerknąłna
datę.Zrobiłomusięgorąco.Wyglądałonato,żegospodarz
otrzymałtenlistostatniejniedzieli…
Mazurekczytałuważnie.Tekst,napisanynamaszynie,
wyjaśniałniemalwszystko!
Marku!
Wydajemisię,żenajwyższyjużczasskończyćtę
komedię.Musiszwreszciezrozumieć,żeniewszystko
możnamiećzapieniądze.Coztego,żeobiecujeszmi
złotegóry,skoronaTwójwidokogarniamnie
obrzydzenie.MampodziurkiwnosieTwoich
humorówinerwic,zwłaszczażenigdyniebyłeś
prawdziwymmężczyzną.Nawetwłóżku
zachowywałeśsięjakmazgaj!Zostawmniewspokoju,
zanimCiędoresztynieznienawidzę.
Barbara
Porucznikstaranniezłożyłlistizłymwzrokiemspojrzałna
Żmichowicza.Pobladłyzprzerażeniainspektorwyciągnąłrękę,
jakgdybychciałwyrwaćmilicjantowikopertę,alewostatniej
chwilizrezygnacjąopuściłgłowę.
—Przysięgampanu,żejatenlistdostałemdopiero
92
wewtorek,kiedyBarbaradawnojużnieżyła-jęknął
płaczliwie.—Znalazłemgopopowrociezkomendy…
—Ipansobiewyobraża,żejauwierzęwtębajkę?—parsknął
oficer.—Zabawaskończona,panieinspektorze!—dorzucił
ostro,mierzącgospodarzalodowatymspojrzeniem.—Sprawa
jestjużjasnajaksłońce!Obuzbrodnidokonałpanzpowodu
urażonej,męskiejambicji.AniBrzezińska,aniWiniarskanie
chciałypana,więcpansięzemścił…
—Janikogoniezamordowałem!
—Szkodagadania—wzruszyłramionamiMazurek.—Niech
siępanzbiera,panieŻmichowicz.Jestpanzatrzymany.
VIII
—Podiabłaprzyszedłeśdoroboty?—Wcisławskize
zdziwieniempowitałMazurkawdrzwiachkomendy.—Zabójca
Brzezińskiejsiedziwareszcie,tymaszzwolnienie,adotego
dzisiajsobota…
—Cholerawie,comożejeszczewyskoczyć—wzruszył
ramionamiporucznik.—Nielubięfuszerki.
—Nicjużniewyskoczy—zapewniłchorąży.—Kłosiński
przedchwiląpojechałpochwalićsięwprokuraturzei
przyjmowałkażdyzakład,żezuzyskaniemsankcjiniebędzie
absolutnieżadnychtrudności.
—Zawszetotylkoposzlakówka—westchnąłoficer.—Jabym
siętakszybkoniecieszył…
—Cociędzisiajugryzło?—zniedowierzaniempokręciłgłową
Wcisławski.—Wczorajbyłeśprzecieżbardzopewnyswego.
79
—Lepiejnazimnedmuchać—zbagatelizowałsprawę
Mazurek.—Comaszdzisiajwplanie?—skwapliwiezmienił
temat.
—Trzebadokończyćprzeszukaniawmieszkaniu
Żmichowicza—przypomniałsobiechorąży.—Pojedzieszze
mną?
—Mamjeszczecośdozałatwieniawmieście—wykręciłsię
porucznik.—Prawdępowiedziawszy,chciałemwysłaćciebie,
aleskorozamierzaszrobićcoinnego…
—Októrejwrócisz?
—Dodwunastejpowinienemwyrobićsięzewszystkim—
zapewniłoficer.—Wrazieczegojakośmniezastąpisz…
Zdecydował,żebynajpierwpojechaćdoszpitalaw
Międzylesiu.
Oddziałpołożniczo-ginekologicznymieściłsięnaostatnim
piętrze.Ordynatorbardzoniechętniepopatrzyłna
funkcjonariusza,zastanawiającsięprzezdłuższąchwilę,czygo
przypadkiemnieodprawićzkwitkiem,aleusłyszawszy,że
Mazurekniebędzieabsorbowałżadnegolekarza,leczchce
jedyniepogrzebaćwdokumentach,uśmiechnąłsiępółżyczliwie
iwskazałoficerowikartotekę.
Porucznikochoczozabrałsiędoroboty,alemimopomocy
jednegozestażystówposzukiwaniazajęłymubliskogodzinę.
Kiedywreszciezasiadłzwłaściwąkartąprzyniewielkim
stoliku,byłbardzozsiebiezadowolony.Zacząłczytaći
odruchowosprawdził,czyjednaksięniepomylił.Zdokumentu
wynikałowyraźnie,żeBrzezińskaurodziłanajzupełniejzdrowe
dziecko,którenastępniezostawiławszpitalu.Nazwiskaojca
niepodała…
—Kidiabeł!—mruknąłdosiebieMazurek.—Tegosiępo
babieniespodziewałem.
Znalazłjeszczeinformację,żechłopczykzostał
80
przewiezionydosierocińcaprzyNowogrodzkiej,ijakbomba
wypadłzeszpitala.
Niespełnatrzykwadransepóźniejporucznikprzekonałsię,że
ożadnejpomyłceniemogłobyćnawetmowy.MałyRafałażdo
tejchwiliprzebywałwtymsamymdomudziecka.
—Takimilutkiszkrab,aniktsięnimnieinteresuje—z
gorycząpoinformowałaoficerajednazopiekunek.—Nie
wiemynawet,ktojest.jegoojcem.
—Zajrzałchociażrazktośdomałego?—zapytałponuro
milicjant.
—Oddwulatpanpierwszyoniegozapytał.Prawdęmówiąc,
dladzieckabyłobylepiej,gciybymatkazrzekłasięprawdo
niego.PrzynajmniejmógłbyktośRafałkaadoptować…
—Brzezińskanieżyje—odparłMazurek,niepatrzącwoczy
opiekunce.—Zabitoją…
Dokomendyzdążyłporucznikjeszczeprzedpołudniem.Na
korytarzuspotkałmajoraKłosińskiego.Naczelnikwprost
promieniałzzadowolenia.
—Dobrarobota,Michał!—pochwaliłMazurka.—Prokurator
dałsankcjęŻmichowiczowiijestzdania,żerazdwasprawę
będziemożnawysłaćdosądu.Statystycznieteżsiętrochę
podreperujemy—wesołozatarłręce.—Śledztwoozabójstwo
zakończonewciągudwóchtygodni!
—Cowywszyscytacywgorącejwodziekąpani?!—żachnął
sięporucznik.—Żmichowiczaniktzarękęniezłapałimamy
przeciwkoniemutylkoposzlaki.
—Przecieżsamgoprzymknąłeś—odciąłsięmajor.—Nie
powieszchybateraz,żetopomyłka!
—Idalejuważam,żepostąpiliśmysłusznie—wzruszył
ramionamiMazurek—aleswojegoprzekonaniawaktanie
wsadzę.Sprawętrzebajeszczeporządniedopracować,żebynie
byłożadnychwątpliwości.
95
Oficerwróciłdoswojegopokojuisiadłwłaśniezabiurkiem,
kiedyprzypomniałsobieoleżącejodtygodniawszafieteczcez
papieramiznalezionymiwmieszkaniuBrzezińskiej.Prawdę
mówiąc,dotejporyniemiałjakośczasu,żebyprzyjrzećsięim
bliżej.
NapierwszyogieńposzłylistyodŻmichowicza.Niebyłoich
zbytwiele,aleichobjętośćświadczyła,żeinspektorlubi
pisywaćsążnisteepistoły.Porucznikprzeczytałkilkaiskrzywił
sięzniesmakiem.
—Pornografia!—mruknąłdosiebie.—Gośćmusiałbyć
jednakzdrowoszurnięty,skorowypisywał
takiebrednie!
Kalendarzebyłydwa,noweiwznacznejczęściwogólenie
zapisane.Brzezińskanajwidoczniejniemiałazwyczaju
notowaniaterminówspotkańaniważniejszychsprawdo
załatwienia.Bywało,żewielekartekwogóleświeciłopustką.
Tymbardziejzdziwiłomilicjanta,żeznalazłzapisekdotyczący
zasięgnięciaprzezBrzezińskąporadyudośćznanego,
warszawskiegoadwokataitodosłowniekilkadniprzed
śmiercią.Cowięcej,wkalendarzubyłodnotowanyadres
domowymecenasaKor-wowicza,mimożejakpowszechnie
byłowiadomo,zwykłonprzyjmowaćswoichklientówtylkow
zespoleadwokackim.
PodnieconypoczynionymspostrzeżeniemMazurekchciał
właśniewrzucićwszystkiepapieryzpowrotemdoszafy,kiedy
zastanowiłogo,żewśródstertyluźnychkartekwalasięsporo
przekazówpocztowych.Zacząłjeuważnieprzeglądaćinagle
zrozumiał,żedokonałjeszczejednegocennegoodkrycia.W
większościwypadkównadawcąbyłAdamGarbut.
Porucznikprzypomniałsobie,żenazwiskotosłyszałjużod
Kamińskiejistarannieposegregowałprzekazy.Zauważył,że
pieniądzeprzychodziłyregularnie
81
codwamiesiące,adatapierwszejprzesyłkiniewiele
odbiegałaodterminurozwoduBrzezińskiej.
Dwadzieściatysięcyprzezniecałedwalata,szybkoobliczył
oficer,toniemajątek,aleiniedrobiazg…Ciekawetylko,
dlaczegodostawałatepieniądze?
Ponowniesięgnąłdojednegozkalendarzyibezspecjalnych
trudnościznalazłwłaściwynumertelefonu.Przezdobrekilka
minutniemógłsiędodzwonić,alewkońcuuzyskałpołączenie.
—Mężaniemawdomu—zadźwięczałwsłuchawceniski,
kobiecygłos.—JestnanaradziewUrzędzieStołecznym.
—Kiedywróci?
—Trudnopowiedzieć—odparłajakośbezspecjalnego
zmartwienia,—Możebardzopóźno…Towarzyszbędzie
uprzejmyprzekazaćmiwiadomość,jeżelitopilne…
—Dziękuję—mruknąłMazurekniezręcznie.—Spróbuję
porozumiećsięjutro.
Porucznik,odkładającsłuchawkę,zmieszanymiuczuciami
pokręciłgłową.Pomyślał,żeGarbutmusizajmować
eksponowanestanowisko,skorojegożonatytułujewszystkich
przeztelefonper„towarzyszu”.
MecenasKorwowiczmieszkałniedalekożolibor-skiej
komendy,oficerzdecydowałsięwięcnamałyspacer.Po
piętnastuminutachniezbytforsownegomarszubyłjużnaulicy
Szepietowskiej,gdziebezspecjalnegotruduodnalazłschludnie
wyglądającąwillę.Zbliżałasięwłaśniegodzinaczternasta,ao
tejporzewiększośćpalestryspędzaswójczasw■sądzie,
mimotoMazureknietraciłnadzieinaciskająckilkarazyz
rzędudzwonekprzyfurtce.
—Miałpanszczęście!—roześmiałsiędobrodusznie
gospodarz,wpuszczającchwilępóźniejporucznikadośrodka.
—Zrobiłemsobiedzisiajurlopijakpanwidzi,jestemwdomu.
?—DzwonekzNapoleonem
97
—Przyszedłemwdosyćnietypowejsprawie,paniemecenasie
—powiedziałniepewnieoficer.—Prawdęmówiąc,nie
wiadomo,czynieznajdziemysiępoprzeciwnychstronach
barykady.
—Wybrałsiępandomnienaprzeszpiegi?
—Jeślitaktomożnanazwać…
—Aokogochodzi?
—OpanaŻmichowicza,araczejojegonarzeczoną.
—Taksięskłada,żeznamMarka—zauważyłostrożnie
adwokat,przyglądającsiębadawczomilicjantowi.—Słyszałem
teżodniegoośmiercipaniBrzezińskiej…
—Zpewnościąwięcpodejmiesiępanobronyswojego
przyjaciela…
—Czymamrozumieć,żezostałaresztowanypodzarzutem
zabójstwa?—Niebezzdziwieniazapytał
Korwowicz.
—Owszem—skinąłgłowąporucznik.
—Czegowtakimraziepansięodemniespodziewa?
—Informacji,którebyćmożezaprowadząkogośinnegona
ławęoskarżonych.
—Nocóż—zawahałsięadwokat—przypuśćmy,żemam
takie.Zdajepansobiejednaksprawę,żeujawniającjeteraz,
osłabięswojąpozycjęwsądzie…Oczywiście,jeżelifaktycznie
podejmęsięobronyŻmichowicza—zastrzegłsięnatychmiast.
—Tojestrzeczywiścieryzykozpanastrony—zgodziłsię
Mazurek—alemyślę,żeobunamzależy,abysprawiedliwości
stałosięzadość.JeżeliZmichowiczjestwinny,żadnekruczki
prawneniemogąuchronićgoododpowiedzialności.Jeśli
natomiastBrzezińskązabiłktośinny,todladobranas
wszystkichmusimygojaknajprędzejschwytać!
—Przyznaję,żeargumentcelny,aleczywystarczający?
—Zdecydowaćmusi.pan…
98
—Najpierwchciałbymusłyszećpytania.
—Mamtylkojedno—odparłspokojnieoficer.—
Dowiedziałemsię,żeniedawnobyłaupanaBrzezińska.Jej
wizyta,awłaściwieproblem,zktórymprzyszła,możemieć
związekzpóźniejszymi,tragicznymiwydarzeniami.
Wpokojunadłuższąchwilęzapanowałomilczenie.Obaj
mężczyźnimierzylisięnieufniewzrokiemiżadenniechciał
podjąćprzerwanejrozmowy.WreszcieKorwowiczprzestałsię
wahać.
—Jarównieżprosiłbymopewnąinformację.Czyzgadzasię
pannazasadęwzajemności?—zaproponował.
—Oczywiście—porucznikbyłzdecydowanynatakiewyjściez
sytuacji.—Jeżeliniejesttotylkotajemnicasłużbowa..r
—Brzezińskapytałamnieomożliwośćuzyskaniaalimentów
dladziecka—oznajmiłrzeczowoadwokat.—Rozmawialiśmy
chybazgodzinę.Twierdziła,żejejkoleżankamasynka,który
oddwóchlatprzebywawsierocińcu.Chciałasiędowiedzieć,
jakajestobecnieszansaustaleniaojcostwaiilepieniędzy
mogłabyuzyskaćwzwiązkuztymmatka.Powiedziałemjej,że
sprawajestdowygraniaiżewartozaryzykować.
—Pansiędomyśla,żeniechodziłotuokoleżankę?
—Właśnie.
—Isłusznie!RafałBrzezińskiznajdujesięwDomuDziecka
przyNowogrodzkiej—zrewanżowałsięmilicjant.—Otopanu
chodziło,mecenasie?
—Jesteśmykwita!—przyznałgospodarz.—Aswojądrogą
nieuważapan,żeobawaprzedpłaceniemalimentówmożebyć
niezłymmotywemdozabójstwa?
—Czyjawiem?—Mazureksceptyczniepokręciłgłową.—
Zresztąmotywtenpasujedowieluznajo-
84
mychBrzezińskiej.Należaładokobiet,któresięnie
oszczędzają—dodałzprzekąsem.
—Chybanienasząrzecząjestjąterazsądzić—uśmiechnąłsię
smutnoKorwowicz.
—Możemapanrację—nieoponowałoficerpodnoszącsiędo
wyjścia.—Dziękujępanuzapomoc.
PółgodzinypóźniejporucznikbyłjużnaulicyKrasińskiego.
PaniZacharekszczerzeucieszyłasięnajegowidok.
—Znalazłpanmordercę?—staruszkaniemogłaposkromić
swojejciekawości.
—Owszem,alenarazietotajemnica—odparłmilicjant
wymijająco.—Muszęwyjaśnićjeszczekilkaszczegółów.
—Słucham,niechpanpyta…
—CzynigdynieobiłosiępaniouszynazwiskoGarbut?
—Ależtak!—zrozmachemuderzyłasięwczoło.—Już
zeszłymrazemcośmiświtało,kiedyrozmawialiśmyo
znajomychpaniBasi!
—Bywałtutaj?
—Zarazbywał!—żachnęłasięstaruszka.—Przyszedłzedwa
razynapoczątkutegomiesiąca.Bardzoniesympatyczny.
Każdegotraktował,jakzaprzeproszeniem,śmiecia—dodałaz
widocznymoburzeniem.—Wcalesięniedziwię,żepaniBasia
posłałagodostudiabłów.
—Pokłócilisię?
—Jeszczejak!Garbutgroził,żekiedytylkozechce,
Brzezińskąwyrzucązpracy,aonamupowiedziała,żepójdzie
porozmawiaćzjegożoną.
—Dobrze,żepanisobieotymprzypomniała,chociaższkoda,
żedopierodzisiaj—westchnąłMazurek.—Aniewiepani
przypadkiem,czyGarbutznałsięzFijałkowskimalboze
Zmichowiczem?
—Niestety—zwyraźnymżalempokręciłagłową.
85
-Chociażopanuinspektorzetocośbrzydkiegowykrzykiwał
—przypomniałasobiewostatniejchwili.
—Jestpanitegopewna?
—NazwiskaŻmichowiczaniewymienił,alewypominałpani
BasiznajomośćzjakimśinspektoremSanepidu,okogobymu
więcchodziło?
—NigdyprzedtemGarbutnieodwiedzałBrzezińskiej?
—Wiepan,żeniepamiętam—zamyśliłasięstaruszka.
—Tojużjestcoś—mruknąłdosiebieporucznik.—Ijeszcze
jedno—dodałgłośniej.—Czymógłbymzobaczyćpani
maszynędopisania?
—Cotakiego?—zdziwiłasiępaniZacharek.—Janiemam
żadnejmaszyny!
—ApaniBrzezińska?
—Teżnigdyniemiała.Nibypoco?
Winiarskamieszkałaprawieżeposąsiedzku,podrugiej
stronieplacuKomunyParyskiej,milicjantzadecydowałwięc,
żeniezawadziprzespacerowaćsięKrasińskiegoizajrzećtakże
dostudentki.Kilkaminutpóźniejbyłjużnamiejscu.Tym
razemopróczgospodynizastałwmieszkaniuwysoką,szczupłą
brunetkęiatletyczniezbudowanegochłopaka.
—Worekzgośćmisięrozpruł!—Winiarskaradośnie
powitałaMazurka.—Przełamałpanwczorajzłąpassęijużnie
siedzęsama!
—Przyszedłemchybaniewporę—zmieszałsięoficer.
—Ależwprostprzeciwnie!—zaprzeczyłagwałtownie
dziewczyna.—Widzipanprzecież,żebrakujenamchłopcado
pary.Mamnadzieję,żedziecijeśćniewołają?
101
—Służbaniedrużba…
—Władzarąbniesobiekielichaibędzieposłużbie—wtrąciła
siękoleżankaWiniarskiej.—Ktotowidziałpracowaćwsobotę
posiedemnastej…—Zagrapanwbrydża?
—Jednegoroberkazawszemożna—poparłjąchłopak.
Porucznikustąpiłnadspodziewaniełatwo.Prawdęmówiąc,
pozarozmowązWiniarskąniemiałdzisiajnicwięcejdo
roboty,ajaksobieprzypomniał,żoniewypadłwłaśniedyżur…
—Małepytankoijużsiadamy—rzuciłbeztrosko.—Czy
uroczagospodyniznaniejakiegoGarbuta?
—Tegonadętegonudziarza?—pogardliwiewydęławargi.—
WidziałamgokiedyśuElkiKamińskiej.Lepiłsiędomnie,ale
zaczęłammumówić„tatusiu”idałspokójstaruszek.Podobno
tobyłkolegaŻmichowicza.Trzebaprzyznać,żenawetpasowali
dosiebie…
—Teraznaprawdęmamjużfajrant!—zatarłręceMazurek.
—Jakizapis,polskiczymiędzynarodowy?
IX
WniedzielęMazurekwstałdopieroprzedpołudniem.
Najprawdopodobniejnieruszyłbysiętegodniazłóżkawogóle,
gdybyniezbudziłagowracającazdyżurużona.Jejwygląd
dobitnieświadczył,żetejnocynawetniezmrużyłaokai
porucznikowizrobiłosiętrochęgłupio.Cmoknąłjąna
powitanieiposzedłdokuchnizaparzyćherbatę.Kiedywrócił
dopokoju,żonajużspała.
—Wiecznietosamo!—mruknąłzezłością.—Onapółżycia
spędzawszpitalu,ajapocałychdniach
86
uganiamsięzabandziorami.Nawetpięciuminutniemamy
dlasiebie!
Ubrałsięiwyszedłnaulicę.Ruszyłprzedsiebiewolnym
krokieminawetniezauważył,kiedyznalazłsięwpobliżu
komendy.Przezchwilęprzeżywałwewnętrznąrozterkę,alew
końcupostanowiłwstąpićipogadaćtrochęzeŻmichowiczem.
Podejrzanybyłblady,zdenerwowanyinajwyraźniejniemógł
pogodzićsięzeswojąsytuacją.
—Jawiem,żepanminiewierzy—zacząłponuronawidok
oficera—żewszystkoświadczyprzeciwkomnie,alejaniechcę
wisiećzacudzewiny!
—Przesłuchiwałpanaprokurator?—zagadnąłrzeczowo
Mazurek.
—Niecałepółgodziny.
—Uwierzyłpanu?
—Niestety,nie.
—Więcocopanuchodzi?—obojętniewzruszyłramionami
porucznik.—Niechpanwymyślicośrozsądniejszegoniż
gołosłownezaprzeczenia.
—Acojamam,namiłośćboską,powiedzieć?—westchnął
żałośnieZmichowicz.—Przecieżniewiemktonapadłna
Winiarską,aniktozamordowałBarbarę…
—Toniechpanchociażwyjaśni,skądsięwzięłapańska
zapalniczkaprzyzwłokachBrzezińskiej—chłodno
zaproponowałmilicjant.—Denatkaniepaliłapapierosów,aw
krasnoludkiniewierzę.Przykromi,aleniestety,wnioski
nasuwająsięsame.
—NigdyniebyłemwżadnymśmietnikunaTucholskiej!
—No,alist!
—Barbarajużnieżyła,kiedygoznalazłem.
—Słyszałem,słyszałem—machnąłrękąoficer.—No,dobrze
—zgodziłsięnagle.—Przypuśćmy,żetoniepanzabił
Brzezińską,tylkoktośinny.Jestjednakpewienszkopuł.
Ludzie,którymodbiedymożnaby
103
łobyprzypisaćjakiś-motyw,mająalibi.Przewenty-lowaliśmy
miejscowemęty,aleteżbezrezultatu.Obawiamsię,żenie
mamżadnegopunktuzaczepienia…
Nachwilęwpokojuzapanowałacisza.Mazurekzastanawiał
się,czyrzeczywiściepowiedziałprawdępodejrzanemu,ai
Zmichowicznadczymśintensywniemyślał.
—Chybajednakcośjest—nieśmiałobąknąłaresztant.
—Mianowicie?
—Tenlist!—podejrzanygwałtowniezmarszczyłbrwi.—
Jestempewien,żeBarbaragonienapisała!
—Widzipan,kobietomczasembardzoróżnerzeczy
przychodządogłowy—odparłporucznik,alepowiedziałto
jakośbezprzekonania.—Zdradzępanuwzaufaniu,że
Brzezińskanietylkopanawodziłazanos—dodał,niechcąc,
abyZmichowiczspostrzegłjegowątpliwości.
—Nieotochodzi—potrząsnąłgłowąaresztant.—Onanie
umiałapisaćnamaszynie!
—Przyznapan,żetożadnafilozofia.
—Mapanrację,alejeślipanmiteraznieuwierzy,tojajuż
niemamżadnychszans!—woczachŻmichowiczapojawiłysię
łzy.
—Proszęsięnierozklejać!—fuknąłoficer.—Niechmipan
lepiejpowie,czytopanjestszczęśliwymojcem?
—Nierozumiem…
—Przecieżtoproste—wzruszyłramionamiMazurek.—
Chybapanwie,żeBrzezińskamiaładziecko?
—Słyszałem,żeumarłoprzyporodzie.
—MożejepanobejrzećnaNowogrodzkiej—zaoponował
złośliwiemilicjant.—Wyjątkowodorodnychłopak!
—Baśkazapewniałamnie…
104
—Nietylkopana!—przerwałniecierpliwieporucznik.—No,
więcjak,czytopańskiedziecko?
—Nie.
—Jestpantegopewien?
—Oczywiście!—odparłstanowczoZmichowicz.—Barbara
mówiłami,żeniezemnązaszławciążę.
—Az.kim?
—Przypuszczam,żezBrzezińskim.
—Toraczejmałoprawdopodobne—roześmiałsięoficer.—
Jakośniemogęsobiewyobrazić,żebyżylizesobą,kiedy
rozprawarozwodowabyławtoku…
—Mapanrację—speszyłsiępodejrzany.
—AmożetoGarbutjestojcem?—zaryzykowałMazurek.
—Adam?—zamyśliłsięZmichowicz.—Niesądzę,aległowy
bymzatoniedał…
—PandawnoznaGarbuta?
—Jakieśdziesięćlat.
—Przyjaźniliściesię?
—Raczejtak—przyznałpodejrzany—chociażwostatnich
latachnaszestosunkiznaczniesięochłodziły.
—WzwiązkuzBrzezińską?
—Owszem—odparłniechętnieZmichowicz.—Adam
imponowałjej,bobyłkierownikiemwydziałuwurzędzie
dzielnicowymiafiszowałsię,żeniemadlaniegorzeczy
niemożliwych.Wkońcutakdziewczyniezawróciłwgłowie,że
przezjakiśczasnawetżylizesobą…•
—Jakdługo?
—Dwaalbotrzymiesiące.
—Dlaczegozerwali?
—OnbyłprzecieżżonatyiBarbaradoszładowniosku,żenie
masensuwiązaćsięztakimczłowiekiem.
—GdziewłaściwiemieszkatenGarbut?
89
—PrzyTucholskiej.
KiedyMazurekwpośpiechuopuszczałkomendę,przy
drzwiachzaczepiłgooficerdyżurny.
—Mamcoś,Michał,dlaciebie!—rzuciłwesoło.Andrzej
Wcisławskizostawiłwczorajjakiśświstekzadresemiprosił,
żebycigoprzekazać.
—Dziękuję!—porucznikbezspecjalnegozainteresowania
zerknąłnaniewielkąkarteczkęimachinalnieschowałjądo
kieszeni.—PaniLikowskamożepoczekać—mruknąłdo
siebie.—Sąpilniejszesprawy…
Ładny,piętrowysegmentprzyulicyTucholskiejświadczył
dobitnieozamożnościwłaściciela.Drzwidomuotworzyła
młoda,skromnieubranadziewczyna,zwyglądusądząc,
gosposia.NajwyraźniejniemiałaochotywpuścićMazurkado
środka,alenawidokmilicyjnejlegitymacjiustąpiłaskwapliwie.
Garbutokazałsięwysokimitęgim,lekkołysiejącym
mężczyzną.Nawetniemyślałukrywaćswojegoniezadowolenia
zniespodziewanejwizyty.
—Ocochodzi?—rzuciłwładczodoporucznika.—Żeteż
człowieknawetusiebiewdomuniemachwilispokoju.
—Prowadzęśledztwowsprawieśmiercipanaznajomej—
poinformowałsuchooficer.—Niestety,muszępana
przesłuchać.
—Proszęzgłosićsięjutrodomniedourzędu—lekceważąco
wzruszyłramionamiGarbut.—Terazniemamczasuani
ochotynarozmowęzpanem—dodałzaczepnie.
—Obawiamsię,żeniemamżadnegopowodu,abytraktować
panainaczejniżwszystkich—odparłtwardoMazurek,urażony
dożywegoarogancjągospodarza.—Radziłbympanupoświęcić
miterazchwilę,bowprzeciwnymwypadkuprzesłuchanie
odbędziesięjutrooósmejwkomendzie.
90
—Czypansięprzypadkiemniezapomina?!—mężczyzna
poczerwieniałzgniewu.—Panwie,zkimpanmówi?!
—Uprzedzam,żewrazieniestawiennictwagrozigrzywna—
porucznikuśmiechnąłsięjadowicie.—Nawetkierownikowi
wydziału—dodałznaciskiem.
—Cotakiego?!
—Żonęteżbędęmusiałprzesłuchać—zkamiennym
spokojemoświadczyłmilicjant.—Niewykluczone,żecoświeo
panaromansiezBrzezińską.
Ciosokazałsięcelny.Garbutnerwowoprzygryzłwargii
upewniwszysię,żeniktniesłyszałostatnichsłówoficera,
zaprosiłgodogabinetu.
—Złożęskargęnapanazachowanie!—oznajmiłznietajoną
wściekłością,kiedyzamknąłdrzwi.—Pożałujepanjeszcze!
—Proszęuprzejmie—Mazurekkpiącoprzymrużył
y.—
OCZ
MoimprzełożonymjestmajorKłosiński.Zapamiętapan,czy
mampanuzapisać?—usłużniewyciągnąłzkieszeninotatnik.
—Ocopanuchodzi?!—warknąłmężczyzna,ignorując
ostatniąwypowiedźporucznika.—Niechpanpytaiidziedo
diabła!
—DawnopoznałpanBrzezińską?
—Trzylatatemu.
—Dlaczegoposyłałjejpanpieniądze?
—Tomojasprawa.
—Żonanapewnosięucieszy,żemapanślicznego,
dwuletniegosynka—oficerponowiłwypróbowanyjużchwyt.
—Tonieprawda!—Garbutgrzmotnąłpięściąwstylowe
biureczko,aleniezdołałukryćogarniającegogostrachu.—
Dzieciakumarłprzyporodzie!
—NazywasięRafałijestwsierocińcuprzyNowogrodzkiej—
ciągnąłnieubłaganieporucznik.—Możegopanodwiedzićtam
wkażdejchwili.
107
—Namiłośćboską!Niechpanotymnikomuniemówi!—
tymrazemgłosGarbutazabrzmiałpłaczliwie.—Toniejest
mojedziecko,alegdybytakktośsiędowiedział…
—Więczacopanjejpłacił?!—nieustępowałmilicjant.
—Niechciałem,żebyzbytwieleomniegadała.Panrozumie,
namoimstanowisku…
—WtakimraziezkimBrzezińskazaszławciążę?
—Niemampojęcia.
—Możnaprzeprowadzićbadaniaantropologiczne,porównać
grupykrwi,białekienzymów—zaryzykowałMazurek.
Garbutzrobiłruch,jakgdybychciałucieczpokoju.Wtej
chwilijużwniczymnieprzypominałbutnegourzędnikaz
początkurozmowy.
—Janaprawdęmyślałem,żedzieckonieżyje—powiedział
łamiącymgłosem.—Dopieromiesiąctemuprzyszładomnie
Brzezińskaizażądaładziesięciutysięcyzłotych.Zapytałemją,
dlaczegochceażtylepieniędzy,skoroumowabyłainna.Wtedy
dowiedziałemsięprawdyoRafale…
—Zapłaciłpan?
—Niemiałeminnegowyjścia.
—Jaksięrozstaliście?
—Zapewniłamnie,żewprzyszłościzadowolisiękwotami,
któreotrzymywałaodemniedotychczascodwamiesiące.
—Uwierzyłjejpan?
—Acozaróżnica?Nawetgdybyzażądaławięcej,musiałbym
zapłacić…
—Słyszałpan,żeciałoBrzezińskiejznaleziononiecałesto
metrówodpanadomu?—porucznikpostanowiłzacząćzinnej
beczki.
—Tutaj?—Garbutnerwowowyłamywałsobiepalce.—Ale
dlaczego?
—Międzyinnymiwłaśnietochcęwyjaśnić—odparł
spokojnieMazurek.—Copanrobiłwzeszłąniedzielę
wieczorem?
—Topananieobchodzi!—mężczyznaspróbował
zaprotestować,alezrobiłtojakośmałoprzekonywająco.
—Nawetpannieprzypuszcza,jakbardzo—chłodno
stwierdziłoficer.—WłaśniewtedyzabitoBrzezińską.
—Panmniechybaniepodejrzewa?—speszyłsięgospodarz.
—ByłemnakolacjiwBristolu—wyjaśniłspiesznie.
—Sam?
—ZtowarzyszemPiekarskim—zawahałsięnamoment.—
Byłojeszczekilkaosób—dodałwymijająco.
—Wktórejsalisiedzieliście?
—Wmalinowej,przystolikuwsamymrogu,naprzeciwko
wejścia…
—CzyznapanWiniarską?—porucznikznównie-
spodziewaniezmieniłtemat.
—Nieprzypominamsobie^—odparłobojętnieGarbut.—
Chociażmożliwe,żezetknąłemsięgdzieśztymnazwiskiem—
wzamyśleniuzmarszczyłbrwi.
Mazurekzbierałsięjużdowyjścia,kiedyjegowzrokpadłna
stojącąnabiurkumaszynędopisania.Zanimgospodarzzdążył
zaprotestować,wkręciłwniąarkusikpapieruiszybkowystukał
kilkazdań.Terazmógłjużwracać…
Naulicymilicjantpomyślał,żezanimpójdziedodomu,
powiniensprawdzićjeszczekilkarzeczy.Przedewszystkim
należałoodwiedzićKamińska…
Wsiadłdoautobusuipojakichśczterdziestuminutach
znalazłsięnaOstrobramskiej.DrzwiotworzyłmuBrzeziński.
Nawidokporucznikamikrobiologlekkosięzmieszał,ale
szybkoodzyskałrezon.
109
93
—Pansłużbowoczyprywatnie?—zapytał,sadzającgościaw
wygodnymfotelu.—Możeherbaty?
—Jeżeliniesprawitokłopotupanidomu—oficer
uśmiechnąłsiędoKamińskiej.
—Ależskąd!—zaprzeczyłagwałtownie.—Bardzomimiło,że
panmnieodwiedził.
—Jakśledztwo?—zainteresowałsięBrzeziński.
—Jeszczetrochęibędziekoniec—zapewniłoptymistycznie
Mazurek,chociażprawdęmówiąc,niebardzosamwtowierzył.
—Pozwolęsobieskorzystaćztego,żepanatuzastałem.Mam
jeszczepytanko…
—Jestemdopanadyspozycji.
—CopanmożepowiedziećoGarbucie?
—Jedenzamantówmojejbyłejżony—odparłmikrobiolog
niechętnie.—Prawiegonieznałem…
—Apani?—zwróciłsięporucznikdoKamińskiej,która
właśniewchodziładopokojuzherbatą.
—Utrzymujęznimluźnekontakty—oświadczyłabez
większegoentuzjazmu.—Dziękiniemumogęczasamicoś
niecośzałatwić,aletakpoprawdzietostrasznybufon.
—Brzezińskabyłaonimtegosamegozdania?
—Liczyła,żezałatwijejpracęwurzędziedzielnicowym,tylko
żeonwcalesięztymnieśpieszył.
—WiepanicośnatematjegostosunkówzeZmichowiczem?
—Toprzyjaciele.Odczasudoczasubralisięocośzałby,ale
nigdyniebyłotonicpoważnego…Innarzecz,żeGarbut
utopiłbykażdegowłyżcewody,gdybymógłtylkonatym
skorzystać…
—Ijeszczejedno—zamyśliłsięoficer.—CzyBrzezińska
umiałapisaćnamaszynie?
—Owszem—tymrazemmikrobiologpoczułsięwobowiązku
udzielićodpowiedzi.—Samjąnawetkiedyśuczyłem…
93
Mazurekdyskretniezerknąłnazegarekizprzerażeniem
stwierdził,żeminęłajużgodzinasiódma.
—Muszęuciekać—uśmiechnąłsięprzepraszająco.—Żona
mnieoskalpuje…
Wdrodzedodomuporucznikwstąpiłjeszczenachwilędo
Bristolu.Niestety,miałpecha.Kelner,którywpoprzednią
niedzielęobsługiwałinteresującygostolik,byłchory.Milicjant
zdołałsiętylkodowiedzieć,żepanFranciszekZabielmieszka
przyKasprowicza…
X
WponiedziałekzsamegoranaMazurekpodrzuciłdo
laboratoriumkartkęztekstemnapisanymnamaszynie
Garbutaicosiłw’nogachpomaszerowałdomieszkania
FranciszkaZabiela.Kelnernajpierwbardzosięprzestraszył
wizytąmilicjanta,alekiedyusłyszał,żeoficeranieinteresuje
sposóbwypisywaniarachunkówpodpitymklientom,acałe
śledztwoniemanicwspólnegozgastronomią,ochoczo
zadeklarowałpomoc.
—Nojak,panieFraniu—zagadnąłpoufaleporucznik—
przyuważyłpan,ktowzeszłąniedzielęurzędowałprzydwójce?
—Faktycznie,przypominamsobietakietowarzystwo—
oświadczyłpokrótkimnamyśleZabiel.—Kilkupodtatusiałych
panówirwącesięnachatęmłodemewki.
—Czybyłznimitęgi,wysokifacetzniewielkąłysiną?
—PanAdaś!—natychmiastskojarzyłsobiekelner.—Długo
goniezapomnę.Gośćlałwsiebiegołdę,żeażmiciarkipo
grzbieciechodziły.Taksięzaperfumował,żemiałemkłopotyz
wytaszczeniemgozsali…
Ul
—Niepamiętapan,jakdługobyliwrestauracji?
—Ruszylisiędopiero,kiedyzamykaliśmy.
—Aoktórejprzyszli?
—Dosyćpóźno.Gdzieśkołodwudziestejtrzeciej…
—Odrazuwszyscyrazem?
—Chybanie,aległowybymniedał…
Oficerniebyłzachwyconyuzyskanymiinformacjami,ale
uznał,żenicwięcejodkelneraniewyciągnie.Pożegnałsięi
ruszyłdokomendy.
Podrodzeprzypomniałsobieokartcezostawionejmuprzez
Wcisławskiego.Niespodziewałsię,żebyLikowskapowiedziała
cościekawego,alenawszelkiwypadekpostanowiłdoniej
wstąpić,zwłaszczażemieszkałaprawieposąsiedzku,przy
Marymonckiej.
DrzwiotworzyłaMazurkowiniska,przysadzistadziewczynaz
upstrzonąpiegamitwarzą.Najwidoczniejzerwałjązłóżka,bo
niemogłapowstrzymaćziewaniaiowijałasięszczelniegrubym
szlafrokiem.
—Przecieżwczorajbyłjużumniepanchorąży—zaczęłaz
wyrzutem,wpuszczającmilicjantadośrodka.—Wypytywał
mnieowszystkochybaprzezdwiegodziny…
—Jazajmępaninajwyżejpiętnaścieminut—od-jparł
porucznik,szczerzeżałując,żewogóletutajprzyszedł.
—PewnochodzipanuotentelefonodpanaŻmiichowicza—
zapytałaLikowska.
Oficerpoczułnagle,żerobimusięgorąco.Wątplilwościco
dopotrzebyrozmowyzdziewczynązniknęłygdzieśbezśladui
nawetbyłzłynasiebie,żetakpóźnozdecydowałsięnatę
wizytę.Zrozumiał,żezachwilęusłyszy,byćmoże,cośbardzo
ważnego.
—Owszem—odparłsilącsięnaobojętność.-ĄNiechpani
spróbujeopowiedziećwszystkomożliwiedokładnie.
—Jakpanzapewnewie,Zbyszekwyjechałwzel
95
szłymtygodniunasympozjumdoKrakowa.Prosił,żebym
podjegonieobecnośćrzuciłaokiemnamieszkanie,ajapo
prostuprzeprowadziłamsięnatenczasnaLechonia—
zarumieniłasięlekko.—Wniedzielęwieczoremzatelefonował
panZmichowicz.Byłbardzozdenerwowanyidopytywałsięo
Zbyszka.Kiedypowiedziałammu,żeZbyszekjestwKrakowie,
zacząłmiobrzydliwiewymyślać,awkońcuzagroził,żezabije
paniąBrzezińskąiwszystkichjejznajomych…
—Aledlaczego?
—Zmichowiczminiepowiedział,ajabyłamzbyt
zdenerwowana,żebygootozapytać.
—Niedomyślasiępani?
—Widzipan,janieznamtegoczłowieka—bezradnie
rozłożyłaręce—więctrudnomicośonimpowiedzieć.
Słyszałam,żebyłprzyjacielemżonyZbyszka,alenicpozatym
niewiem…
—Askądpaniwłaściwiewie,żetodzwoniłwłaśnie
Zmichowicz?
—Poprostusięprzedstawił.
—Powtórzyłapanirozmowęswojemunarzeczonemu?
—Niechciałamgodenerwować—wyjaśniłaniepewnie.—On
itakmamnóstwoproblemównagłowie.
—Zawodowych?—domyśliłsięMazurek.
—Właśnie—smutnopokiwałagłową.—Wbrewtemu,cosię
zwykłomyśleć,wśródnaukowcówniepanujeidylla…
Porucznikmożeiposłuchałbyzzawodowegonawykuo
stosunkachpanującychwInstytucieMikrobiologii,ale
stwierdziwszy,żeminęłajużdziesiąta,pożegnałsięzLikowska
iruszyłspieszniedokomendy.Tutajczekałananiegoprzykra
niespodzianka.NaczelnikKłosińskiwezwałgozarazdo
swojegogabinetuiniebawiącsięwkonwenanse,wygłosił
niezbyt
B—DzwonekzNapoleonem
113
pochlebnąopinięoniedzielnychpoczynaniachpodwładnego.
—Coci,człowieku,odbiło,żebyleźćdoGarbuta!—
gorączkowałsięmajor.—Zkimtouzgodniłeś,dociężkiej
cholery?!Facetoczywiściezłożyłskargęikomendantopieprzył
mnie,jakświętyMichałdiabła!
—Nibyzaco?—wzruszyłramionamiMazurek.—Gośćsypiał
zBrzezińską,niewykluczone,żemazniądziecko,więc
musiałemgoprzesłuchać.
—Podobnopotraktowałeśgojakzwykłegokryminalistę,
groziłeśmu,anadomiarzłegopanoszyłeśsięwjego
mieszkaniujakwewłasnym!
—Cotakiego?
—Brałeśpróbkipismazjegomaszyny?
—Brałem…—porucznikwyraźniepoczerwieniał.—Chciałem
sprawdzić…
—Jakimprawem?!Ktociędotegoupoważnił?!Dobrymi
chęciamijestpiekłowybrukowane!—sapnąłKłosińskize
złością.—Wiesz,Michał,jaksięstarywścieka,kiedyktoś
składaskargęnaktóregośzchłopaków,anawetjeśliGarbut
przesadził,toitakniejesteśwporządku!
Mazurekzmełłwustachjakieśprzekleństwo,alewolałnie
odpowiadaćszefowi.Doszedłdowniosku,żewszelkiepróby
dyskusjizaogniłybytylkosytuację.
—Najgorszejestto,żezdaniemstarego,poszedłeśdo
Garbutazupełnieniepotrzebnie—ciągnąłdalejnaczelnik.—
Wiesz,copowiedziałaWcisławskiemunarzeczona
Brzezińskiego?
—Przedchwiląuniejbyłem—przyznałponuroporucznik.
—Wniosekjestchybajasny?
—JateżmogęzarazzatelefonowaćdojakiegośPiprztyckiegoi
przedstawićsięjakoŁazukaalboOlbrychski—lekceważąco
skrzywiłsięMazurek.—Tentelefontotylkoposzlaka…
—Ziarnkodoziarnka,azbierzesięmiarka—stwierdził
sentencjonalniemajor.—Aterazzapamiętajsobie,Michał,że
kończymysprawęBrzezińskiej.Prokuratorobiecałoskarżyć
Żmichowiczaztym,comamy,atymusisztylkościągnąćkwe-
stionariuszzjegomiejscapracyiustalić,czynaszpodopieczny
niebyłjużprzypadkiemkarany.Wtymtygodniumaszmi
przynieśćwypełnionedrukistatystyczne!
—Chybażartujesz,Jasiu?!—zaoponowałgwałtownie
porucznik,zrywającsięzmiejsca.—Towszystkosięprzecież
kupynietrzyma!Sprawętrzebajeszczeporządniedopracować!
—Jużniechcięotogłowanieboli—uciąłdyskusjęnaczelnik.
—Powiedziałemwyraźnie:kończśledztwoizabierajsiędo
następnejroboty.Anaprzyszłośćuprzejmaprośba,żebyś
informowałmnieoswoich„genialnych”pomysłach—dodałz
przekąsem.
Mazurekwróciłdoswojegopokojuwbardzokiepskim
humorze.NamiejscuzastałWcisławskiego.Pojegominie
możnabyłopoznać,żechociażniesłyszałrozmowy,która
przedchwiląodbyłasięwgabinecienaczelnikaKłosińskiego,
bardzowspółczujeporucznikowi.
—Co,Andrzej,sądziszoLikowskiej?—zapytałoficer
chorążegobezżadnychwstępów.—Wkońcumiałeśmożnośćz
niądłużejpogadaćniżja…
—Wyglądanato,żedziewczynamówiprawdę—odparłz
namysłemWcisławski.—Zresztąniemiałabyżadnegopowodu,
żebyzmyślać.
—Pytałeśją,odjakdawnaznaBrzezińskiego?
—Odjakiegośroku.StudiowałabiologięweWrocławiu,ale
cośjejnieszłoiprzeniosłasiędoWarszawy.Tutajspotkała
naszegomikrobiologaipoprostuprzypadlisobiedogustu.
—Znaczy,żebydowiedziećsięczegoświęcejoLi
98
114
kowskiej,trzebapojechaćdoWrocławia?—westchnął
Mazurek.
—RaczejdoSzprotawy,poprawiłgochorąży.—Podobno
dziewczynapochodziwłaśniestamtąd.
—ZnalazłeścośchociażwsobotęuŻmichowicza?—zmienił
tematporucznik.
—Tobyłatylkostrataczasu—skrzywiłsięWcisławski.—
Przesiedziałemtampółdniainic…
—Możnasiębyłotegospodziewać—mruknąłoficer.—Wiesz
już,żechcąkończyćsprawę?—rzuciłbezzwiązku.
Chorążyskinąłtylkoponurogłowąizapatrzyłsięwswoje
dłonie.
—Jestjeszczeodcholeryroboty—ciągnąłdalej|Mazurek.—
Prawdęmówiąc,mamytakigrochzkapustą,żetrudnosięw
tymwszystkimpołapać.Naprzykładkoniazrzędemtemu,kto
wyjaśni,dlaczegoZmichowiczrozbierałswojeofiary?Ztego,co
wiemy,żadnaztychkobietnierobiłaspecjalnychceregieli,
kiedyktośchciałiśćzniądołóżka…
—Sprawdziłemwprzychodni—ożywiłsięWcis-|ławski.—
Inspektorekprzezczterymiesiąceleczyłsięuseksuologa.Miał
zaburzeniawzwodu…
—Miał?
—Wjegokarciewyczytałem,żejestjużzdrowy…]
—Nicnierozumiem—zastanowiłsięporucznik.—iAmoże
poprosićpsychiatrów,żebyzbadalifaceta?—zaproponował.—
Zrobimytak:tysprawdzisz…
—Niegniewajsię,Michał—przerwałmuchorałży—ale
dzisiajzsamegoranastarykazałmizamknąćrozpracowanie
operacyjnewtejsprawie.Wydziałkryminalnyniematujużnic
więcejdoroboty…
—Znaczy,wracaszdosiebie?
—Nawetgdybymchciałcijeszczepomóc,toitakiniedałbym
rady—usprawiedliwiałsięWcisławski.—Dowalilimikilkanie
wykrytychwłamań…
99
Oficerzmełłwustachprzekleństwo,aledałspokój.Dobrze
wiedział,żeterazmożeliczyćtylkonasiebie.
Kiedydrzwizamknęłysięzachorążym,niecierpliwym
ruchemwykręciłnumertelefonulaboratorium.
—Ocochodzi?—zachrobotałwsłuchawcegłosznajomego
eksperta.
—Możeszmipowiedzieć,najakiejmaszynienapisanolistdo
Żmichowicza?—zapytałniewinnieMazurek.
—Idźdocholery!—zagrzmiałowsłuchawce.—Chyba
zwariowałeś!Toniejestrobotanapięćminut.
—Alecośniecośnapewnojużwiesz…
—Wiem,żetoniebyłamaszyna,naktórejtypisałeś.Starczy?
—Ażnadto—odparłzrezygnowanyporucznik.Wyciągnąłz
szafyaktainnych,przydzielonychmu
spraw,aleniemógłsięjakośnanichskupić.Przezcałyczas
uparciewracałmyślamidozabójstwaBrzezińskiejinapaduna
Winiarską.Analizowałkażdąprzeprowadzonąrozmowę,starał
sięprzypomniećsobiewszystkieszczegóły.
Wreszciepostanowił,żeniebędzieczekałzzałożonymi
rękami.Zamknąłpokójnaklucziwyszedłnapołożonena
tyłachkomendypodwórko.Przybramiespostrzegł
Kuligowskiego.
—Serwus,Paweł!—pozdrowiłgoradośnie.—Zniebami
spadłeś!
—Nicztychrzeczy—domyślniepokręciłgłowąsierżant.—
Miałemciężkąnoc,apotem,zamiastuderzyćwkimono,
musiałempęiaćsięwmagazynieponoweopony.Ledwo,
Michał,naoczypatrzę!
—Nicniemusiszrobić—zdecydowałsięnagleoficer.—Daj
mitylkokluczyki.
—Oszalałeś?!—żachnąłsięKuligowski.—Staryopieprzyłby
mnie,żebymześmiechusięniepozbierał!
117
—Niktsięniezorientuje,wczymrzecz—nalegałuparcie
Mazurek.—Odstawięgablotęgdzietrzeba,ajakzabraknie
benzyny,todokupięzwłasnejkieszeni…
—Cośsiętaknapalił?
—Takiukład—mruknąłporucznikwymijająco.—Pożycz
wóz,niebądźświnia!
—Aniechcięszlagtrafi!—sierżantniechętniewyciągnąłz
kieszenikluczyki.—Pamiętajtylko,żejakmniewyleją,to
będzieszmiałnautrzymaniurównieżimojąrodzinę!—dodał
napożegnanie.
Oficerodetchnąłzulgą.Mającdodyspozycjisamochódmógł
załatwićtrzyrazytylecobezniego…
NiecałepółgodzinypóźniejMazurekspiesznymkrokiem
przemierzyłkorytarzUrzęduDzielnicowego.
Swojądrogądobrzesięskłada,żeGarbutiPie-jkarski
pracująwróżnychdzielnicach—pomyślał.—Możeniezdążyli
sięjeszczeporozumieć…
Tymrazemmilicjantzostałprzyjętyzadziwiającauprzejmie.
Zaproszonogo,żebyusiadłwwygodnymfotelu,apochwili
pojawiłasięprzednimfiliżankakawy.
—Selekt,nieżadnabrazylijka—zachęcającauśmiechnąłsię
Piekarski.—Wczymmogępanupomóc?
—Prowadzęśledztwowsprawiezabójstwakobielty—
poinformowałrzeczowoporucznik—iniemogęwykluczyć,że
niektórzypanaznajomisą,przynajmniejpośrednio,
zamieszani…
—Jedennawetcałkiembezpośrednio—westchnMPiekarski.
—Zdajemisię,żepanaresztowałŻmichowicza.
—Aresztowałprokurator—poprawiłoficerznalciskiem.—
Jagotylkozatrzymałem…
—Mniejszaonomenklaturę!TakczyinaczejMarelljestw
przykrymodosobnieniu.
—Niestety,tak.
—Czyjestjakaśszansa?—zawahałsięPiekarski.—Niema
panwątpliwości,żetoonwłaśniezamordował?
—Apancootymmyśli?—Mazurekwolałudać,żenie
dosłyszałostatniegopytania.
—Nocóż!Znamtegoczłowiekaodładnychkilkulatinigdy
nieposądzałbymgoojakieśzbrodniczeinstynkty.Panią
Brzezińskąteżkiedyświdziałem,alenajejtematraczejnicnie
umiempowiedzieć…
—KiedypanostatniospotkałsięzeŻmichowiczem?
—Chybazedwamiesiącetemu.Prosiłmnieopomocw
załatwieniudladwóchosóbwycieczkinaWęgry.
—Ostatnioniemiałpanznimkontaktu?
—Ach,prawda!—przypomniałsobiePiekarski.—Wzeszły
czwartekskontaktowałemgozpewnymkolekcjonerem
antyków.Żmichowiczbardzolubiłtakiestarecacka,zwłaszcza
figurki.Czasamigotówbyłzapłacićzanienawetbajońskie
sumy.
—Wdomufaktyczniemiałspororóżnychcudaków…
—Alezawszebyłomumało—roześmiałsięPiekarski.—
Właśniegdzieśzpółrokutemuzacząłmniemęczyć,żewidział
wDesiejakiśwyjątkowydzwoneczekzfigurkąNapoleonaiże
ktośprzednimgokupił.Japoniekądsłużbowointeresujęsię
kulturą,obiecałemmuwięc,żespróbujęsięczegośdowiedzieć.
Tobyłoczywiścietylkoprzypadek,żemisięudało.
—Żmichowiczodkupiłdzwonek?
—Raczejdokonałwymiany.Oddałzaniegojakiśinny
przedmiot.Wkażdymrazienowymnabytkiemniecieszyłsię
długo.Telefonowałpóźniejdomnie,żezostawiłgow
samochodzie,bochciałsiękomuśpochwalićidzwonekukradli.
—Czytobyławartościowarzecz?
119
101
—Możedlajakiegośwyjątkowozapalonegoentuzjasty,aletak
wogóle,toniesądzę…
—Zdradzimipannazwiskokolekcjonera,odktórego
Zmichowiczotrzymałdzwonek?
—Oczywiście!—Piekarskiskwapliwiesięgnąłdonotatnika.
—IreneuszBrzostowski,Sobieskiegostodziesięć.
—Oilesięniemylę,topozostawałpanwbliskichstosunkach
zGarbutem—zacząłzinnejbeczkiporucznik.
—Raczejtak…
—Byłpanznimw.zeszłąniedzielęwBristolu?
—Owszem—Piekarskilekkosięzarumienił.—Starsi
panowiechcielisobieprzypomniećmłodelata.
—Októrej,jeślimożnawiedzieć,rozpoczęłosięspotkanie?
—WstąpiłempoAdamaokołodwudziestej.Najpierw
poszliśmydoOdry,adopieropóźniejpostanowiliśmyzmienić
lokalitrafiliśmywkońcudoBristolu…
—Niebędęjużdłużejzawracałpanugłowy—Mazurekwstał,
wyciągającrękęnapożegnanie.—Dziękujęzawszystkie
informacje.
—Jeszczesłówko!—Piekarskinajwidoczniejmyślałotymod
początkuwizytyoficera.—CzyMarkowinieprzydałbysię
obrońca?
—Wsądzienapewno,aleteraztochybaniewiele—
potrząsnąłgłowąmilicjant.
—Widzipan,mójszkolnykolegajestadwokatem—z
namysłemoznajmiłPiekarski.—Znanawetosobiście
Żmichowicza…Wsobotę,kiedyzatelefonowałdomniei
powiedziałoaresztowaniuMarka,poprosiłemgo,żebysięzajął
jegosprawą.Korwowiczbyłjużzresztąnatozdecydowany.
Narzekałtylko,żebezporozumieniazklientemnicteraznie
120
zdziała.Czyniedałobysięjakośzałatwićwidzenia?—spojrzał
pytająconaporucznika.
—Otymdecydujeprokurator—odparłsuchoMazurek.—
Udzielaniewidzeńzpodejrzanyminieleżywmojejgestii.
—Rozumiem—Piekarskiwyraźniespochmur-niał.—Będę
musiałporozmawiaćzprokuratorem—dodałchłodno.
Pożegnaniewypadłoznaczniesztywnoioficjalnie,niż
początekrozmowy,aleśpieszącysięjużnaulicęSobieskiego
porucznikniezwróciłnatospecjalnejuwagi.
Brzostowskibyłprzysadzistymmężczyznąokoło
sześćdziesiątki.Miałmocnoposiwiałewłosyisumiastewąsy.
—Byłempewny,żetosiętakskończy—oświadczył
milicjantowinasamymwstępie.—Tendzwonekprzynosi
nieszczęście!
—Nierozumiem…—oficernawetnieusiłowałukryćswojego
zaskoczenia.
—Kupiłemgopółrokutemuizarazzłamałemrękę—ze
śmiertelnąpowagązacząłopowieśćkolekcjoner.—
Poniewczasiedowiedziałemsię,żepoprzedniemuwłaścicielowi
umarłażona,aDesęokradlizarazpierwszejnocy,kiedyznalazł
sięwniejdzwonek.Toniemożebyćzwykłyzbiegokoliczności.
Zresztąnajlepszydowód,żedzisiajpanmnieodwiedził…
—Czytobyłstarywyrób?
—KsięstwoWarszawskie.
—Wartościowy?
—Dlakolekcjoneranapewno…
—PanznałŻmichowicza?
—Widziałemgorazwżyciu.Dałmiporcelanowąfigurkę
kobietyzpoczątkudziewiętnastegowieku,ajamuten
dzwonek…
—ZetknąłsiępanmożezBarbarąBrzezińską?
103
—Nigdyniesłyszałemtegonazwiska…O,»przepraszampana
najmocniej!.—Brzostowskiteatralnymgestemuderzyłsięw
piersi.—Wczorajjużktośpytałmnieotępanią.
—Ktotaki?—Mazurekcałyzamieniłsięwsłuch.
—PanmecenasKorwowicz—wyjaśniłspokojniekolekcjoner.
—Złożyłmiwizytępóźnymwieczoremiopowifedziałocałej
tragedii.Byłwstrząśnięty,kiedyusłyszałhistoriętego
dzwonka…
—ObrońcapanaŻmichowiczaniepróżnuje—mruknąłdo
siebieporucznik,opuszczającmieszkanieBrzostowskiego.—
Ciekawe,coonjeszczewymyśli?
Pokrótkimnamyślezdecydowałsięzajrzećjeszczerazdo
mieszkaniazajmowanegoprzezBrzezińskąprzedśmiercią.
Prawdęmówiąc,niespodziewałsię,żeodkryjetamjakąś
rewelację,alebyłpoprostuciekawy,czyitamzdążyłjuż
dotrzećKorwowicz.Namiejscuokazałosię,żeprzeczucianie
omyliłyoficera.
—Panmecenasbyłtutajdziśrano—odparłaZacharekna
pytaniemilicjanta.—Mówiłmioaresztowaniupana
Żmichowicza.Boże,cozanieszczęście!
—Czyżbypaniuważała,żetenczłowiekjestniewinny?—
zagadkowouśmiechnąłsięMazurek.
—Niezbadanesąwyrokiniebios—staruszkawolałanie
udzielaćkonkretnejodpowiedzi.Ktobypomyślał?Wydawało
misię,żetotakiporządnyczłowiek,atutajtakahistoria…
—Czasamimożnasiępomylićwswoichsądachobliźnich…
—Świętaprawda,proszępana—skwapliwieprzyznałarację
porucznikowi.—ZawszemówiłamtopaniBasi.Coinnego,
gdybyzwiązałasiębliżejzdoktoremFijałkowskimalboz
mecenasemKorwowiczem.
—Toonisięażtakdobrzeznali?!—oficerbyłcałkowicie
zaskoczonyusłyszanąprzedchwiląnowiną.
—Naśmierćzapomniałampanuotympowiedzieć—
stwierdziłazeskruchą.—Azresztąpanmecenasbywałunas
bardzorzadko—dodałanaswojeusprawiedliwienie.
—WięcskądpaniwiedziałaoprzyjaźniBrzezińskiejz
Korwowiczem?
—PaniBasiaczęstomionimopowiadała.Chwaliła,żetaki
mądryipoważny…
—Tochybajeszczeoniczymnieświadczy?
—Tak,aleilerazypopłakałabiedula,żepanmecenasniechce
naniązwrócićuwagi!Onpodobnonawetnażadnąnie
spojrzał,jeżeliniemiaławyższegowykształcenia.
—Jakwięcwkońcubyłomiędzynimi?
—PanBógraczywiedzieć—bezradnierozłożyłaręce.
—OcopytałpaniąKorwowicz?—milicjantzdecydowałsię
zmienićtemat.
—Ojakieśpapiery.
—PrzetrząsnąłemzkolegąpokójBrzezińskiejinictampoza
korespondencjąikalendarzaminieznalazłem—zdziwiłsię
Mazurek.
—BopaniBasiadałaminaprzechowaniecałąteczkę—
wyjaśniłastaruszka.—Onanienależaładopedantekibałasię,
żejeszczecośzgubi.
—Aledlaczego,namiłośćboską,panimiwcześniejnaweto
tymniewspomniała?!—porucznikztrudempowstrzymałsię,
żebyniezakląć.—Toprzecieżmożebyćbardzoważne!
—Takiestarepapierzyska?—zniedowierzaniempokręciła
głową.—Azresztąpanmnieniepytał—oświadczyłaz
godnością.
—CzydałapaniKorwowiczowitedokumenty?—zaniepokoił
sięoficer.
—Prawdępowiedziawszy,tozapomniałamonich—odparła
staruszkazrozbrajającąszczerością.—Do
123
105
pieropowyjściupanamecenasazaczęłamszukaći
znalazłam…
Milicjantodetchnąłzwyraźnąulgą.Potym,cousłyszał,
straciłjakośresztkizaufaniadoKorwowicza.
—Proszęmiwszystkozarazpokazać—zadysponowałnie
znoszącymsprzeciwutonem.
Porucznikaczekałojednaksporerozczarowanie.Wpękatej
teczceznalazłkilkaświadectwszkolnych,metrykę,odpis
wyrokuorzekającegorozwódpomiędzyBrzezińskimiicałyplik
podobnychdokumentów.Trochęniepasowałdotegostary,
grubybrulionwczarnychokładkach.Mazurekotworzyłgoz
ciekawościąizacząłczytaćzapiski,aleszybkozrezygnował.Ta-
siemcowewyliczeniai”naszpikowanełacinązwrotyzupełnie
doniegonieprzemawiały.Zorientowałsiętylko,żemawręku
notatkidotyczącejakichśbadańbiologicznych.
—Kidiabeł?—mruknąłdosiebieoficer.—CzyżbyBrzezińska
przechowywałapamiątkępoktórymśzmężów?
Nicniewskazywało,żebrulionmiałjakiśzwiązekzesprawą,
alenawszelkiwypadekpostanowiłzasięgnąćopiniiprofesora
Makowskiego.
.NaukowcaznalazłwInstytucieMikrobiologii.Profesor
najwyraźniejniemiałżadnychpilnychzajęć,bochętniezgodził
sięnakilkaminutrozmowy.
—Nigdybymniepomyślał,żeBrzezińskazachowanotatki
Miłowicza—uśmiechnąłsię,zajrzawszydobrulionu.—
Oczywiście,mogęsięmylić,alechybapoznajęjegopismo…
—Czymógłbymipanpowiedzieć,czegodotyczątezapiski?—
zainteresowałsięporucznik.
—Musiałbymdokładniewszystkoprzeczytać—zastrzegłsię
Makowski—alechętniepanupomogę.Możezatelefonowałby
pandomniewieczoremdodomu?
124
—Jeślitylkopanpozwoli—ucieszyłsięMazurek.—Atakw
ogóletocodobregosłychaćwinstytucie?—zapytałprzez
grzeczność.
—SzykujemysięnaślubdoktoraBrzezińskiego—odparł
profesor.—Nawiasemmówiąc,jesttotematnumerjedendo
plotek…
—Słyszałem,żedoktorżenisięzjakąśstudentką?
—Owszem—przytaknąłMakowski—tylko,żetastudentka
jestsiostrzenicąprofesoraGluzikowskiego.
—Nazwiskowydajemisięznajome—zastanowiłsięoficer.
—No,myślę!—pobłażliwiepokiwałgłowąnaukowiec.—To
przecieżsamprorektor!Złośliwitwierdzą,żedoktorBrzeziński
chcewtensposóbprzyśpieszyćswojąhabilitację…
Porucznik,wracającnaŻoliborzprzezcałyczaszastanawiał
się,jakpołączyćwlogicznącałośćwszystkiezebrane
informacje.Cogorsza,wcaleniebyłpewien,czyniektóre
elementyniebędąmusiałypozostaćpozaukładaną
łamigłówką.Wkońcuco.wspólnegoześmierciąBrzezińskiej
mogłymiećnotatkiMiłowiczaalbofigurkaNapoleonana
starymdzwonku…
MazurekzatrzymałsamochódnaGwiaździstej.Piętrowydom
wyglądałdośćschludnieizpozorunicniewskazywało,żew
jegowysokiejsutereniemieścisięjednaznajbardziejznanych
wokolicymelinpijackich.Właśniedoniejmilicjantskierował
swojekroki.WśrodkuzastałtylkoKlusika.
—Mojeuszanowanienajukochańszejwładzuni!—wybełkotał
tamtenniezbytprzytomnie.—Możetakwładzapożyczydwie
dychynapiweńko?
Oficerzmełłwustachszpetneprzekleństwo,alenicnie
odpowiedział.Zezłościąchwyciłstojącynapodłodzespory
blaszanydzbanekiwyszedłznimnakorytarz.Bezwiększego
truduodnalazłtoaletęzwieczniecieknącymkranem.Nalałdo
dzbankawodyikilka
107
sekundpóźniejcałaporcjawylądowałanagłowieKlusika.
—Żebyodsamegoranatakzachlaćmordę!—huknąłzfurią
Mazurek.—Jużjacięzarazotrzeźwię!
Zimnawodaikilkaszturchańcówbłyskawicznieprzywróciły
gospodarzowipoczucierzeczywistości.Spojrzałznacznie
przytomniejnamilicjantaigwałtowniepotrząsnąłgłową.
—Wczoraj,paniewładzo,byłyurodzinyprzyjaciela—jęknął
przepraszająco.—Ranodostaliśmyjakieśstarekotletyna
zakąskę.Musiałymizaszkodzić…
—Tyminietrujozakąsce—żachnąłsięporucznik.—
Powiedzlepiej,dlaczegootejporzesiedziszwchałupie,
zamiastpracować?
—Nierozumiem?!—Klusikzniekłamanymzdumieniem
wytrzeszczyłoczy.—Ojakiejpracypanmówi?
—Wzeszłymtygodniuwypuściłemcięzpudłatylkopodtym
warunkiem,żeweźmieszsiędouczciwejroboty!
—Notak,ale…
—Żadneale!—przerwałostrooficer.—Albozarazpokażesz
mistempelekwdowodzie,albowracasznadołek!
—Minęłodopieroparędni,aodobrąpracęniełatwo…Nie
zdążyłem—Klusikbezskutecznieszukałjakiegośwykrętu.—
JakBogakocham,paniewładzo!Trochęcierpliwości…
—Obiecanki,cacanki…
—Niechmipanwładzadajeszczeszansę!—gospodarz
błagalnymgestemzłożyłręce.—Zatydzieńsamsięzgłoszędo
komendy…
_Niemamowy!—wzruszyłramionamiMazurek.—Chybaże
powiesz,ktowzeszłyczwartekpodpieprzyłfutrzakiidzwonek
zszaregofiataprzy
107
AntoninySokolicz—zaproponowałznienacka.—Tylkonie
łżyj,żeniewiesz!—dodałgroźnie.
—Ależ,paniewładzo!—Klusikzteatralnąbezradnością
chwyciłsięzagłowę.—Niemadnia,żebynaŻoliborzunie
trzasnęlikilkugablot!
—Będzielepiej,jeżelisobieprzypomnisz…
—CotojaDuchŚwięty,żebymwiedziałowszystkim,cosię
dziejewcałejWarszawie?
—Nieprzeciągajstruny,bopożałujesz!
—JużitakmamkrzywozaGawłaiCiotuchę!—wychrypiał
zrezygnowanyKlusik.—Panwładzakonieczniechce,żeby
mniektośmojkąprzeciągnął…
—Pókiznaminiezadrzesz,tomożeszspaćspokojnie—
mruknąłuspokajającomilicjant—aleuważaj,bojaksię
pogniewamy…
—NiechpanzapytaZiutkaMelonaotefutrzaki—ustąpił
wreszciegospodarz.—Tylkoniechpanniemówi,żetojago
przypucowałem,bobędziezemnąkrucho—zastrzegłsię
natychmiast.
—KtototakitenMelon?—zdziwiłsięporucznik.
—RanyJulek!—parsknąłKlusik.—Ujegobabydorwałpan
Setęipanniewie?!
Oficerprawiebiegiemruszyłdosamochodu.Zdawałsobie
sprawę,żeczasucieka,aperspektywarozwiązaniazagadkijest
jeszczebardzoodległa.Dotychczasowyspokójmilicjanta
zniknąłgdzieśbezśladu,ajegomiejscezajęło
zniecierpliwienie.Nicwięcdziwnego,żechcącjaknajszybciej
dojechaćnaulicęStawki,Mazurekbezżadnychskrupułów
machnąłrękąnaprzepisydrogowe.
Dwarazynieomalcudemominąłlatarnię,ściągnąłnasiebie
kilkatuzinówprzekleństwinnychkierowców,alepopięciu
minutachbyłjużucelu.Radiowózprzezorniezaparkowałprzy
sąsiednimbloku…
Windabyłazepsutainaczwartepiętromusiałwejśćpiechotą.
Kilkarazynacisnąłdzwonek,alewmieszka
127
niupanowałakompletnacisza.Podłuższymwahaniuzapukał
dosąsiednichdrzwi,niestety,znowubezrezultatu.
Zniechęconyruszyłdowyjścia.Byłjużnaulicy,kiedyprzyszło
mudogłowy,żewartojeszczesprawdzićpiwnicę…
Nadolepaliłosięświatłoifunkcjonariuszzdecydował,żenie
wartowracaćdosamochodupolatarkę.Ostrożnieminąłdwa
korytarzeinagleusłyszałszmercichejrozmowy.Z
zaciekawieniempodszedłbliżej.Wjednejzprzegródeksiedzieli
chłopakidziewczyna.Porucznikowiwydałosię,żejużich
kiedyświdział,właśniewmieszkaniunaczwartympiętrze…
—Ajacimówię,żeniemacooglądaćsięnaSetę—
przykonywałchłopak.—Niżejdychyniezejdzie…
—Jadźkasięniezgodzi—ponuroodparładziewczyna.
—Postawiłabynanimkrzyżyk!
—Onanietaka…
—Pogadaszznią?
—Ziutekjużpróbował…
—Jegointeresujeto,coJadźkamamiędzynogami,anie
fantyzeskokuSety—roześmiałsięobleśniechłopak.—Nie
dałbymdwóchgroszy,czyjużdziewczynynieprzeleciał!
—Ciekawe,gdzieSetaskitrałtenchłam…
—Choleragojasnawie!Ktośminawijał,żemadobrąmetę…
Operaczemująnadali.
Porucznikraczejwyczuł,niżusłyszał,żemakogośzaplecami.
Instynktownieuskoczyłwbokiwtejsamejchwiliświsnąłmu
kołouchametalowypręt.Sprężyłsięwsobieilewąrękąudało
musięchwycićnapastnikazaprzegub.Jednocześniez
półobrotuwymierzyłmupotężnegokopniakawpodbrzusze.
Tamtenzaskowyczałzbóluirunąłjakdługinaziemię.
Milicjantniemiałnawetczasu,żebysięprzyjrzeć
128
pokonanemuprzeciwnikowi,jakożerozmawiającydotejpory
zdziewczynąchłopakwyskoczyłznożemnakorytarz.Jego
wyglądświadczyłwymownie,żeniezawahasięprzedciosem.
Zamierzyłsięnaoficera,aleporucznikzrobiłbłyskawiczny
unikikantemdłoniwytrąciłnóżnaziemię.Dwasilne
uderzeniawnosiszczękędopełniłytylkoformalności.
Napastnikzatoczyłsięjakbłędnyizprzeraźliwymjękiem
osunąłsięnakolana.
—Toglina!—rozległsięspazmatycznykrzykdziewczyny.—
OnprzymknąłSetę!
—Zamknijsię,mała,kiedycięniktniepyta!—warknął
Mazurekzezłością.—Przyjdzieczas,toiztobąpogadam!
—Jatylkotak!—spłoszyłasiędziewczyna.—Przepraszam…
—TyjesteśMelon?—zapytałmilicjant,dotykającbutem
chłopakapowalonegojakopierwszego.—Chciałeśmnie,
synku,podejść,atugówno!—dodałzwyraźnym
lekceważeniem.
—Niewiedziałem,żetopan—wymamrotałtamten,
bezskutecznieusiłującsiępodnieść.
—Akto?MożeDuchŚwięty?!—parsknąłoficer.—Zanapaść
nafunkcjonariuszaprzyjdzieodpękaćzedwalata!
—Janiechciałem!—jęknąłMelonpłaczliwie.
—Zabaweczkadogłaskaniamiałaposłużyć?—porucznik
kopnąłzrozmachemleżącynaziemipręt.—Namójgust
świetniesięnadajedorozwaleniamakówki.
—Pandaruje!—wykrztusiłztrudemdrugichłopak,ocierając
rękawemrozkrwawioneusta.
Mazurekdoskonalezdawałsobiesprawę,żecałatrójkaczuje
przednimrespekt.Należałotowykorzystać…
—Gdziesąfutrzakiidzwonek?—zaryzykowałpytanie.
9—DzwonekzNapoleonem
110
—My,paniewładzo,niewiemy—pokręciłgłowąMelon.—
Tonienaszarobota—dodałjakośbezprzekonania.
—Niełżyj!—milicjantostentacyjniepogroziłchłopakowi
pięścią.—Niewarto—dodałłagodniej.
—Onpanukituniesprzedaje—nieśmiałowtrąciłasię
dziewczyna.—TefutrzakirąbnąłSeta,aletakjezamelinował,
żeniktichniemożeprzyfiłować…
Oficernatychmiastprzypomniałsobiepodsłuchanąprzed
chwiląrozmowę.Wszystkowskazywałonato,żetamcimówią
prawdę.
—Jadźkawie?—rzuciłostro.
—Onanieprzypucuje—mruknąłzpowątpiewaniemMelon.
—Nietwójinteres!—wzruszyłramionamiporucznik.—
Gdzieonaterazjest?
—Nachacie—poinformowałrzeczowochłopak.—Nowotki
osiemnaście…
Mazurekmiałjeszcześwieżowpamięcirozmowęzmałym
Krawczykiem.Tymrazemjednakzamiastniegodrzwi
otworzyłaniska,dosyćtęga,zwyglądusądząc
czterdziestokilkuletniakobieta.Nawidokmilicyjnejlegitymacji
zmieszałasięwyraźnie.
—ObywatelkaKrawczyk?—zapytałoficerurzędowo.
—Tak,toja—przyznałaskwapliwie.
—Córkawdomu?
—Gdzieśwyszła.
—Dawno?
—Zsamegorana.
—Kiedywróci?
—Niemampojęcia—bezradnierozłożyłaręce.—Zniąnigdy
niewiadomo…
—Gdziejąmógłbymznaleźć?
—Trudnomipowiedzieć—odparłabezwahania,alepojej
twarzyprzemknąłjakiścień.
111
Porucznikzrozumiał,żewtensposóbnicniewskóra.Trzeba
byłozmienićtaktykę…
—Czymapanizcórkąjakieśkłopoty?—zapytałłagodnie.
—Niepowiedziałabym—potrząsnęłagłową.—Adlaczego
szukająmilicja?—woczachkobietypojawiłsięniepokój.
—Dziewczynętrzebaprzesłuchaćjakoświadka—wyjaśnił
obojętnieMazurek.—Proszęsięnieobawiać…
—Topilne?
—Raczejtak.
—Powtórzęcórce,żepanoniąpytał—zadeklarowałasię
kobieta.
—Liczęnapanią…
—Przykromi,żenicwięcejniemogępanupomóc…Nagle
skrzypnęłydrzwiodkuchniidoprzedpokoju
wsunąłsięsynKrawczykowej.
—Dzieńdobry!—przywitałsięwesołozoficerem.—Pan
znowudonas?
—Taksięzłożyło—uśmiechnąłsięporucznik.Jakgwizdek?
—Siostrawyrzuciła—stwierdziłmalecponuro.
—Niemartwsię—pocieszyłgomilicjant—przyniosęci
drugi.
—Naprawdę?
—Bank!—obiecałMazurek.—Aniewieszprzypadkiem,
gdziejestterazJadźka?
—UciociNiusi…
—Dobrzesięskłada!—oficerbezzmrużeniaokaodwróciłsię
domatki.—Zarazzadzwonimypodziewczynę.
—Tamniematelefonu—odparłazezłościąkobieta.—Aty
zmiatajdopokoju!—rzuciłaostrodosyna.
Porucznikodetchnąłzulgą.Prawdępowiedziawszy,wcalenie
miałzamiarunigdzietelefonować,alena
9-
131
wszelkiwypadekwolałsięupewnić,czyKrawczykowanie
będziemiałamożliwościostrzeżeniacórki.
—Możnaprosićoadres?—zapytałzpozornąobojętnością.
—Puławskastodwadzieściaosiem—mruknęłaniechętnie
kobieta.—SiostranazywasięZwierzchowska…
—NaPuławskiejMazurekniezastałjednaknikogo.Przez
dobredziesięćminutdobijałsięuparciedodrzwi,ażnaklatkę
schodowąwyjrzałajakaśsąsiadka.•
—Wyszlizpółgodzinytemu—poinformowałausłużnie.—
Szybkochybaniewrócą…
—CzyznapaniKrawczykównę—zainteresowałsięoficer.
—Nibysiostrzenicę?—upewniłasiękobieta.—Ajakże!
Lepszezniejziółko.
—Widziałająpanidzisiaj?
—Owszem,byłauZwierzchowskich.
—Wyszłarazemznimi?
—Gdzietam!—zaprzeczyłazdecydowanie.—Poniosłoją
zarazpoobiedzie.
Milicjantodruchowozerknąłnazegarekistwierdziłze
zdziwieniem,żeminęłajużosiemnasta.Nasamowspomnienie
obiaduzaburczałomugwałtowniewbrzuchu,jakożeod
śniadanianiemiałnicwustach.Ztrudemzebrałmyśli,żeby
dowiedziećsięczegoświęcejodswojejrozmówczyni.
—GdziemógłbymterazznaleźćJadźkę?—zapytał.
—Przeskrobałacoś?—ucieszyłasięsąsiadka.—Jatamoniej
nicniewiem—nawszelkiwypadekwolałasięzastrzec.—
Niechpanzapytasynalkadozorcy.
—Chodzązesobą?—domyśliłsięporucznik.
—Poznałdziewczynęprzedtygodniem,awstydpowiedzieć,
cojużterazzesobąwyprawiają!—splunęłazewzgardą.—
Obrazaboska,zaprzeproszeniem!
132
Wyglądałonato,żekobietamaznaczniewięcejdo
powiedzenia.Mazurek,nienamyślającsię,postanowił
skorzystaćzokazjiipociągnąćjątrochęzajęzyk.
—Żeteż,proszępani,natakichkaryniema!—stwierdziłze
śmiertelnąpowagą.
—Świętesłowa,paniekochany!—sąsiadkanajwyraźniej
połknęłahaczyk.
—Zamoichczasówmłodzinieotymmyśleli—brnąłdalej
milicjant.—Tylko,żerodzicenieżałowalipasa!
—Zawszemówiłam,żetyłeknieszklanka!
—Jeślitakdalejpójdzie,toKrawczykównajaknicskończy
podlatarnią!—stwierdziłoficersentencjonalnie.—Szkodażei
chłopaksięprzyniejznaro-wi…
—NaGagarina,niedalekoCzerniakowskiejjestkawiarenka—
kobietanachyliłasiędoporucznika,konfidencjonalnie
ściszającgłos.—Onitambardzoczęstoprzesiadują…
—Wkarczmie?—upewniłsięMazurek.
—Karczmatoknajpa—poprawiłagozpobłażaniem.—Niech
panzajrzydokawiarenkipodrugiejstronieGagarina,bliżej
Iwickiej.
Tymrazemszczęściezdawałosięsprzyjaćporucznikowi.Nie
minęłonawetpółgodziny,kiedyznalazłwłaściwąkawiarnię.
Cowięcej,przewidywaniawścib-skiejsąsiadkiokazałysię
słuszne.Przyjednymzestolikówprzedwejściemzauważył
sylwetkęznajomejdziewczynytrzymającejsięzaręcezjakimś
chłopakiem.Młodzibylitaksobązajęci,żeniezwróciliuwagi
nazbliżającegosięmilicjanta.Dopiero,kiedystanąłprzyich
stolikuiwyciągnąłlegitymację,zerwalisięjakoparzeni.
—Zbierajsię,Jadźka!—rzuciłostrymtonemoficer.—
Idziemy!
114
—Tomusibyćjakaśpomyłka!—dziewczynacofnęłasię
odruchowo.
—Niezawracajgłowy!—Mazurekzdecydowaniechwyciłją
zaprzegubipociągnąłdozaparkowanegowpobliżuradiowozu.
—Aledlaczego?!—wtrąciłsięchłopak.—Przecieżwolno
chybasiedziećwkawiarni…
—Pilnujlepiejswegonosa,mądralo—porucznikgroźnie
zmarszczyłbrwi—boiciebiezabiorę!
Poskutkowało.Chłopakgrzecznieprzycupnąłnakrześleibez
słowaprotestuprzyglądałsię,jakmilicjantwyprowadza
dziewczynę.
—Niechmipanchociażpowie,ocochodzi?—zapytała,kiedy
znaleźlisięwradiowozie.
—Dowieszsięwszystkiegowswoimczasie—obojętnie
wzruszyłramionami.
—Panniemaprawa!
—Cośpodobnego!—parsknąłhałaśliwymśmiechem.—
Możesznapisaćskargę—dodałrozbawiony.
—Czyjązrobiłamcośzłego?—woczachdziewczynypojawiły
sięłzy.
—Tegoniepowiedziałem—przyznałoficer.
—Dlaczegowięcpanmniezabiera?
—Chcęporozmawiaćztobąwspokojnymmiejscu.
—Oczym?
—Owyczynachtwojegoprzyjaciela.
—Nierozumiem…
—Co,jużzdążyłaśzapomniećoSecie?
—Janiconimniewiem—stanowczopotrząsnęłagłową.—
Onmisięnieopowiadał…
—Cośpodobnego!—Mazurekkpiącoprzymrużyłoko.—
Nigdybymniepomyślał,żemasztakąkrótkpamięć!
Wradiowozienachwilęzapanowałomilczenie.Dziewczyna
zorientowałasięjuż,żejadąWisłostradą
115
wkierunkuŻoliborza.Spojrzałanaporucznikaizauważyła,że
jegominaniewróżyłanicdobrego.Najejtwarzyodmalowałsię
wyraźnyniepokój.
—Czymapanzamiarmniezamknąć?—zdecydowałasięw
końcuzadaćnurtującejąoddłuższegoczasupytanie.
—Jeżelibędęmiałpowód—odparłzagadkowo—tonigdynic
niewiadomo…
—Alezaco?—widaćbyło,żeprzestraszyłasięjeszcze
bardziej.
—Japrzecieżwcaleniepowiedziałem,żezataszczęcięzaraz
nadołek—spokojniezauważyłmilicjant.—Ajakpowiesz,
gdzieSetaschowałfantyzostatniegoskoku,tomożenawet
zafundujęcilody…
—Nicsiępanodemnieniedowie!—oświadczyłabutnie.
—Zmieńpłytę—oficeruśmiechnąłsięironicznie.—Jużto
razsłyszałem.
—Pantakniemoże!
Mazurekczuł,żetarozmowanieprowadzidoniczegoiprzez
całyczasintensywniesięzastanawiał,wjakisposóbtrafićdo
dziewczyny.Wyglądałonato,żemusizaryzykowaćjakiśblef.
—GdybyśmytakwypuściliSetęzakaucję—rzuciłzpozorną
beztroską—tociekawe,czybyłbyzadowolony,żepodjego
nieobecnośćzabawiałaśsięzinnymichłopakami…
—Takiegocholernegoświństwapanminiezrobi!—nerwowo
przygryzławargi.
—Jakmyślisz,czyuwierzyłbywniewinnyżarcik,żetoty
dałaśnamostatniocynk,gdziegoszukać?—nieubłaganie
ciągnąłdalejporucznik.
—Jezus,Maria!—jęknęłazrozpaczą.—PrzecieżSetazabiłby
mnie,gdybymupancośtakiegopowiedział!
135
—Dowiemsięwięcwreszcie,gdziesątefutrzaki?!—rzucił
ostromilicjant.
Przezdłuższąchwilędziewczynazastanawiałasięjeszczenad
czymś.Wkońcuzaproponowałanieśmiało:
—Japanuwytłumaczę,alepojedziepansam…
—Nibydlaczego?
—WpobliżutegomiejscakręcąsięstalebraciaOperacze—
wyjaśniłazestrachem.—Niebędęmia-‘łażycia,jakmniez
panemprzyfiłują.
—Niechitakbędzie—zgodziłsięoficer.—Pod-‘rzucęciędo
komendyitamnamniepoczekasz…
—Terazpanuważa—zaczęłaznamysłem.—Po-Ijedziepan
PotockądoSzlacheckiej.Tamsąstareruderydorozbiórki.W
trzeciejpolewejstronieznaj-ldziepanmałąpiwniczkę…
ZgodniezobietnicąMazurekzostawiłdziewczynęw
komendzie,anaposzukiwaniaulicySzlacheckiejwyruszyłsam.
Kilkanaścieminutpóźniejbyłjużnamiejscu.Właściwydom,a
raczejto,cozniegozostało,znalazłbeztrudu…
Drzwiioknabyłydokładniepozabijanedeskami,także
porucznikprzezdłuższąchwilęzastanawiałsię,wjakisposób
wejśćdorudery.Wreszciezauważył)sporądziuręwścianieod
tyłu,tużprzysamejziemi.Wczołgałsiębeznamysłu.
Wśrodkupanowałpółmrok,takżeporucznikmusiałzapalić
latarkę.Pomieszczenieokazałosiępuste,1jeślinieliczyć
połamanychdesekwjednymzkątów.Milicjantzepchnąłz
wysiłkiemstertędrewnaizobaczyłwpodłodzeniewielką
drewnianąklapę,zasłaniającąwejściedociasnejpiwniczki.
Zszedłnadółpokrótkiejdrabinceiażzagwizdałze
zdziwienia.Naziemileżałycałestosykoszulibluzek,dwaradia
tranzystorowe,magnetofon,maszynadopisania,komplet
futrzaków…Wświetlelatarkispostrzegłteżniewielki
dzwoneczekzjakąśfigurkąl
116
zamiastrączki.Wziąłgodoręki,żebymusięlepiejprzyjrzeć,i
wtejsamejchwilipoczułtępybólwtyległowy.Zrobiłomusię
przeraźliwiejasnoprzedoczamiistraciłprzytomność…
XI
Mazurekpowoliodzyskiwałświadomość.Przezdłuższą
chwilęwydawałomusię,żejestnajakiejśpędzącejw
zawrotnymtempiekaruzeliiżeladamomentwylecizniejjakz
procy.Otworzyłzniemałymtrudemoczy,aleniewielemuto
pomogło.Dookołapanowałakompletnaciemność,akaruzela
zamieniłasięwgigantycznąhuśtawkę.Poruczniknienażarty
przestraszony,przylgnąłdoziemiiprzypomniałsobie,gdziesię
znajduje.
Spróbowałwstać,aleledwopodniósłsięnakolana,chwyciły
gotorsje.Przezdobredziesięćminutkrztusiłsię,niemogąc
złapaćoddechu.Nakoniecogromnymwysiłkiemwolidobrnął
naczworakachdodrabinkiiwygramoliłsięnagórę.
Dopierotutajoficerspostrzegł,żeprzezcałyczastrzymałcoś
wręku.Oczyzdążyłymusięjużtrochęprzyzwyczaićdo
ciemnościizobaczył,żejesttoniewielkidzwoneczek…
Musiałodpocząćdłuższąchwilę,zanimzdecydowałsię
zawrócićdowejściadopiwnicy.Latarkęgdzieśzgubił,namacał
więcwkieszenizapałki.Wypaliłchybazpółpudełkazaglądając
dośrodka,alewnętrzebyłocałkowiciepuste.Pokoszulach,
radiachiinnychłupachnieznanychzłodzieiniepozostało
nawetśladu.
Dobrze,żebydlakiniezamknęłyklapy!—odetchnąłmilicjant
zulgą.Przyszłobymizdechnąćwtejnorze!
137
Wydostałsięnaświeżepowietrzeiodrazupoczuł,żewracają
musiły.Bezpośpiechu,zataczającsięcokilkakroków,ruszył
doradiowozu.Byłjużprzywozie,gdystwierdziłz
przerażeniem,żenaniebieświecijużksiężyc.
—Pawełniemagabloty!—stęknąłzezłością..—Opieprzy
mnie,jakświętyMichałdiabła!
Usiadłciężkozakierownicąichciałwłaśniezapuścićsilnik,
kiedyniespodziewaniektośenergicznymruchemotworzył
drzwiczki.Przedoczamiporucznikamignąłniebieskimilicyjny
mundur.
—Jezus,Maria!Człowieku,jaktywyglądasz?!—krzyknąłze
zgroząKuligowski.—Cosięztobądziało,dociężkiejcholery?!
Wszystkiechłopakicięszuka-
ją!
Dopieroterazoficerzauważył,żenaulicystoidrugiradiowóz,
awokółrudermyszkujekilkufunkcjonariuszy.
—Kłosińskikazałnawetściągnąćpsa—relacjonował
spieszniesierżant.—Prawdęmówiąc,zaczynaliśmysięjuż
obawiać,żeleżyszgdzieśsztywny…
—Niewielebrakowało—mruknąłponuroMazurek.—
Zarobiłempołbieijednąnogąbyłemjużwzaświatach…
—Ktocikazałsamemułazićpozwyrach?
—Nakryłemmelinęichciałemsprawdzić,cowniejjest—
wzruszyłramionamiporucznik.—Gorzej,żewszystkiefanty
bydlakiwyniosły.
—Szkodagadania,jedziemy,Michał,dokomendy—
zadecydowałKuligowski.—Posuńsię,stary!Zrozwalonym
czerepemniebędzieszkierowałgablotą.
—Skądwiedziałeś,gdziemnieszukać?—zapytałoficer,kiedy
sierżantzapuszczałsilnik.
—Wszystkowyśpiewałamitasierota,którązostawiłeśw
poczekalninaŻeromskiego—wyjaśniłKuli
118
gowski.—Omaływłoschłopakiniespuścilijejztego
wszystkiegonadołek!
KilkagodzinpóźniejMazurekczułsięjużzupełnienieźle.
Lekarz,obandażowawszymugłowęnakazałmuwprawdzie
surowo,żebynatychmiastpołożyłsiędołóżka,aleporucznik
nawetniechciałotymsłyszeć.Kiedyjeszczesiędowiedział,że
SetajestprzytrzymywanywareszcieStołecznejKomendy,a
nie,jakmyślał,naBiałołęce,nicniebyłowstanieskłonićgodo
zmianydecyzji.Byłprzekonany,żerozwiązaniezagadkijest
tuż-tuż…
Zaczynałowłaśnieświtać,kiedyMazurekznalazłsięna
miejscu.Kuligowski,którygopodwiózł,zostałwradiowozie,a
porucznikniezwłocznieprzystąpiłdopertraktacjizoficerem
dyżurnym.Dyskutowalichybazpiętnaścieminutiwrezultacie
Setęprzyprowadzonozceli.
Aresztant,niekryjącwcaleziewania,przezdłuższąchwilę
przyglądałsięwmilczeniumilicjantowi.
—Ktopanatakurządził?—zdecydowałsięwkońcuna
zadaniepytania.—Jabymdraniowiniedarował—dodał
szczerze.
—Niemaobawy—mruknąłniechętnieMazurek.—Tylko,że
niedlategościągnąłemcięzłóżka…
—Mógłpanzaczekaćdorana—westchnąłsennieSeta.
—Ranomamzamiarwziąćzwolnienie—rzeczowowyjaśnił
porucznik,wskazującznacząconaswojągłowęiprzedtem
chciałbymjeszczeztobątrochępogadać.
—Oczym?—zdziwiłsięaresztant.
—Otwoimskokunaszaregofiata.
—Nicniepamiętam,paniewładzo—Setaironiczniewydął
wargi.
—WzeszłyczwarteknaAntoninySokolicz—nalegałoficer.—
Niemasensuzaprzeczać…
139
—Nicztego!—stanowczooświadczyłaresztant.—Tonie
mojarobota.
—Czyżby?—zagadkowouśmiechnąłsięmilicjant.—Może
tendrobiazgcościprzypomni…
WyciągnąłzkieszenidzwoneczekzfigurkąNapoleonai
ostrożniepołożyłgoprzedSetą.Wnapięciuzacząłsię
przyglądaćtwarzypodejrzanego,oczekującnajegoreakcję.
—Futrzakimógłkażdypodpieprzyć—Mazurekzaryzykował
wymyślonyprzedchwiląblef—alenatymzostałytwoje
paluszki…
Wpokojuzapanowałacisza.Aresztantwziąłdzwonekdoręki
ikilkarazyobróciłgowpalcach.Usiłowałzachowaćspokój,ale
widaćbyło,żeztrudempanujenadsobą.Wahałsięjeszcze
przezchwilę,ażwkońcuustąpił.
—Zgoda,wygrałpan!—splunąłzezłością.—Główkętopan
manieodparady—dodałzniekłamanympodziwem.
—Wmilicjiteżsięczasamimyśli—stwierdziłzudaną
obojętnościąporucznik.—Opowieszterazotejrobocie.
—Niechpanpyta—skinąłgłowąpodejrzany.
—Byłeśsam?
—Oczywiście—zastrzegłsięSeta.—Zresztąwcalenie
planowałemtegoskoku.
—Nierozumiem…
—Toproste—wzruszyłramionamiaresztant.—
Przyfiłowałem,jakfacetmajstrujeprzygablocie.Chyba
drzwiczkimusięzacięły,bodługokluczykamiwzamku
gmerał…Wreszciewparowałdośrodka,cośzabrałiposzedł
sobie,aleztegowszystkiegosamochodufrajerniezamknął.
Odczekałemminutę,czyniewróci,ipokrzyku—stwierdziłz
prostotą.—Gdybymniezabrałtegocacka—zezłościąwskazał
nadzwonek,nigdybymniewpadł.Spodobałomisię
140
cholerstwo…Aswojądrogąfujaraztegogościa.Stałemblisko
wozuimógłmnieprzykikować,anakonfrontacjinawetokiem
niemrugnął…
—Dokładniegozapamiętałeś?
—Paniewładzo!—oburzyłsiępodejrzany.—Setakitunie
sprzedaje.Jakmówię,żeobrobiłemgablotętegoklajniaka,to
znaczy,żetakbyło!
Wporządku!—Porazpierwszyoficeruśmiechnąłsię
przyjaźniedoaresztanta.—Czasamimożnasięztobą
dogadać…
—Terazkapuję!—Setauderzyłsięnaglewczoło-—Znaczy
facetopieprzyłkomuśsamochód,ajawskoczyłemna
drugiego…
—Natowygląda—przytaknąłMazurek.Piętnaścieminut
późniejradiowózKuligowskiego
zatrzymałsięnaulicyStołecznej.Milicjancimielisporo
skrupułów,stukającdodrzwiprofesoraMakowskiego,ale
okazałosię,żenaukowiecjużniespał.
—Wprowadziłempanawczorajwbłąd—oświadczył
porucznikowinasamymwstępie.—Toniejestnotatnik
docentaMiłowicza.
—Aczyj?—oficerbaczniespojrzałprofesorowiwoczy.
—Wydajemisię,żedoktoraBrzezińskiego—od—parł
Makowski,alejakośbezspecjalnegoprzekonania.
—Jestpantegopewien?
—Prawdęmówiąc,tosamniewiem,cootymsądzić—
przyznałnaukowiecbezradnie.
—Dlaczegowięcpanmyśli,żezapiskinależądopańskiego
obecnegowspółpracownika?—nieustępowałMazurek.
—Bodotycząproblemówściślezwiązanychzjegorozprawą
doktorską—wzamyśleniuodparłprofesor-—Powiedziałbym
nawet,żewtymbrulioniezawartesąwszystkienajważniejsze
myślitejrozprawy…
121
—CzyMiłowicziBrzezińskimielipodobnecharakterypisma?
—Raczejnie—potrząsnąłgłowąMakowskialeczłowiekowi
możesięprzecieżcośczasamiprzywidzieć—dodałnaswoje
usprawiedliwienie.
_Nocóż!—westchnąłporucznik,żegnającsię
znaukowcem.—Niepozostajechybanicinnego,jakzapytać
otenotatkisamegoBrzezińskiego.
Oficerzabrałpozostawionyprofesorowipoprzedniegodnia
brulionirazemzKuligowskimwróciłdoradiowozu.Była
punktualniegodzinasiódma,kiedyznaleźlisięprzeddrzwiami
domieszkaniamikrobiologa.
—Brzezińskipowinienbyćjeszczewdomu—mruknął
Mazurekzerkającnazegarek.—Niesądzę,żebymiałzwyczaj
wychodzićtakwcześnie.
—Wejśćztobą?—zaproponowałsierżant.
—Lepiejpoczekajnamnie—odparłwzamyśleniuporucznik.
—Samznimpogadam…
Mikrobiologwłaśniesięgolił.Milicjantapowitałznamydloną
twarząiwpiżamie,aleprawdęmówiąc,wcalesiętymnie
speszył.Zrozbrajającymuśmiechemposadziłgościawfotelu,a
samwróciłdołazienki,żebysięubraćizakończyćporanną
toaletę.
—Nadziewiątąmuszębyćwinstytucie—rzuciłoficerowi
przezdrzwi.—PrzyjeżdżajągościezUniwersytetu
Wrocławskiego…
—Niezajmępanuzbytwieleczasu—obiecałMazurek.—
Zresztąjestfomojaostatniawizytaupanawmieszkaniu.
—Złapałpanmordercę?
—Owszem.
—Zmichowicz?—znadziejąwgłosiezapytałBrzeziński,
stającwprogupokoju.
—Chybapanazmartwię—pokręciłgłowąporucznik.—
Pańskibyłyrywaljestniewinny…
122
—Awięckto?
—Niedomyślasiępan?
—Nibyskąd?
—Przecieżtobardzoproste—roześmiałsięmilicjant.—
Tylkojednaosobamiaławystarczającyzasóbinformacji,żeby
wszystkotakzręczniezaaranżować.Bogiemaprawdąniewiele
brakowało,aplanbysięudał…
—Nierozumiem…
—Niechsiępanniewysila—niechętniewzruszyłramionami
Mazurek.—Grajużskończonaitrzebazapłacićprzegraną!
—Panchybażartuje!—mikrobiologgwałtowniezbladł.—
Cośpodobnego!—usiłowałsięroześmiać,alewidaćbyło,że
słowaoficerapodziałałynaniegojakgromzjasnegonieba.
—Przyznapan,żetematniejestodpowiednidożartów—
porucznikgroźniezmarszczyłbrwi.
—Czyżbypanmnie.oskarżał?—Brzezińskinerwowo
przygryzłwargi.—Przecieżjamamalibi!
—Gadanie!—żachnąłsięmilicjant.—Pańskabyłażona
zostałazabitaprzynajmniejsześćgodzinwcześniej,niżzłapał
panmandatwGrójcu.Ażnadtoczasu,żebywrócićzWarszawy
iposzukaćfunkcjonariuszyzdrogówki.
—Tosątylkopańskiedomysły!—zaoponowałostro
mikrobiolog.—Niemapannawetcieniadowodu!
—Możnasprawdzić,októrejgodziniewidzianopanaostatni
razwKrakowie—odparłspokojnieMazurek—amusiałpan
wcześniejprzyjechaćdoWarszawy,żebyzdążyćjeszcze
zatelefonowaćdoLikowskieji,przedstawiającsięjako
Zmichowicz,sfabrykowaćkolejnąposzlakęprzeciwkoniemu.Z
wiadomychpowodównienawidziłpanserdecznieinspektoraiz
wielkąradościązobaczyłbygopannaszubienicy.
143
—Przecieżniepowiedziałem,żetoonnapadłnaWiniarską!
—Sprytniepantorozegrał—przyznałoficer.—Bardzo
niewielebrakowało,żebymdałsięnabrać.
—Jakpanśmie?!
—Kamińskapodałapanuszeregpikantnychszczegółów
umożliwiającychrealizacjępańskiegoplanu—nieubłaganie
ciągnąłdalejporucznik.—Wszystkograłojakwzegarku!
OgłuszyłpanWiniarską,gdyżŻmichowiczmiałzniąniedawno
gwałtownąawanturę,rozbierałpanswojeofiary,boinspektor
cierpiałnazaburzeniaseksualne…Żebypostawićkropkęnadi,
włamałsiępandojegosamochoduiukradłzapalniczkę,
podrzuconąnastępniewśmietnikunaTucholskiej.
—Bzdura!
—KtoświdziałpanawfiacieŻmichowicza,więczaprzeczenie
niemawiększegosensu—oznajmiłstanowczomilicjant.—
Sampansięzresztąpostarał,abywpadłmiwręcejeszczejeden
dowódprzeciwkopanu.
—Mianowicie?
—Założęsię,żetoniepańskabyłażonanapisaławzeszłą
niedzielęlistdoŻmichowicza—ironicznieuśmiechnąłsię
Mazurek.—Ekspertyzachybapotwierdzi,żezostałon
spreparowanywtymmieszkaniu—znaczącowskazałna
stojącąnaregalemaszynędopisania.
—.AledlaczegomiałbymzabijaćBarbarę?—wyrzuciłzsiebie
ochrypłymgłosemmikrobiolog.—Jużdawnobyliśmypo
rozwodzie,każdeznasposwojemuułożyłosobieżycie…
Oficerbezsłowawyciągnąłzkieszenistary,grubybrulionw
czarnychokładkach.Brzezińskiprzezkilkasekundwpatrywał
sięwniegojakurzeczony,ażwreszciezcałkowitąrezygnacją
opuściłgłowę.
144
—Wystarczy—wyszeptałpłaczliwie.—Tak,tojajązabiłem.
Wpokojuzapanowałacisza.Poruczniknieprzerywałjej,
czekając,żemikrobiologodezwiesiępierwszy.Pochwili
tamten,niemogącwidaćznieśćmilczenia,przełknąłnerwowo
ślinęizacząłpowolicedzićsłowa.
—ZabiłemBarbarę—powiedziałtwardo—bomusiałemto
zrobić.Poprostuniemiałeminnegowyjścia!Toonasama
doprowadziłamniedotego!•
—Jakmamtorozumieć?—zapytałcichoMazurek.
—Poznałemją,kiedymiałemjeszczewielkieplanyiaspiracje
—odparłzwysiłkiemBrzeziński.—Chciałemzostaćnauczelni,
zrobićtamkarierę…Barbaraobiecałamipomóc.Miłowicz
wtedysporoznaczył,aonaowinęłasobiedookołapalca
stetryczałegorepa…
—Miłowiczzałatwiłpanuetat?
—Coztego,skoromiałempecha.Wszystkiemojepomysły
okazywałysięniewielewarte,kompletnienicminie
wychodziło.Koledzypodkpiwalisobie,żejakonaukowiec
niewielesięliczę—przyznałponuromikrobiolog.—Chciałem
jużzrezygnować,kiedyzginąłMiłowicz.Wiedziałem,żemiał
zaawansowanepracenadgronkowcami,pomyślałemwięc,że
mógłbymjekontynuować.WtedyBarbarazaproponowałami,
żebym,nikomunicniemówiącoodkryciachjejmęża,
wykorzystałjesam…
—Wtakiwięcsposóbpowstałapańskarozprawadoktorska—
pokiwałgłowąoficer.
—Miałemdotegoprawo!—Brzezińskipodniósłgłos.—
Byłemnaprogukariery,atamtenjużnieżył.Dziękitym
notatkom—wskazałrękąnabrulion—stałemsięcenionymi
szanowanymspecjalistą.Najważniejszejest,żebysięwybić,
późniejwszystkojużidziesamo!
—Doktoratpanukradł—stwierdziłzniesmakiem
10—DzwonekzNapolefonem
124
milicjant—habilitacjęchciałpansobiezałatwićżeniącsięz
siostrzenicąprorektora…
—Tomojarzecz!—krzyknąłzpasjąmikrobiolog.—Gdybym
wporęzniszczyłtennieszczęsnybrulion…
—CzegochciałaodpanaBrzezińska?
—Zagroziła,żezawiadomiowszystkimwładzeuczelni.Dla
mniebyłabytokatastrofa,aonamiałabezpośrednidowódw
swoichrękach—zrozpacząchwyciłsięzagłowę.—Zażądała
mojegomieszkania!Rozumiepan?!—gniewniezacisnąłpięści.
—Kupiłemjespecjalniejużporozwodzie,bowiedziałem,jaka
tadziwkajestpazerna.Zadłużyłemsiępouszy,ateraz
miałbymjerejentalnieprzepisywać?!Zresztąnatymwcaleby
sięnieskończyło—oświadczyłzprzekonaniem.—Przecieżdo
tejporydawałemjejcomiesiącpieniądze…Awkońcuitak
zaniosłabytennotatnikdoinstytutu!
—Niedobrzemisięrobi,kiedytegosłucham—mruknął
Mazurek.
—Zrobicisięjeszczegorzej,glino!Brzezińskizezwinnością,
októrąniktbygonie
podejrzewał,chwyciłzestolikasporążelaznąlampęiruszyłz
niąjakburzanamilicjanta.Porucznikuchyliłsięwostatnim
momencieilampadosłownieomilimetryminęłajegogłowę.
Mikrobiologzamierzyłsięponownie,aletymrazemoficernie
dałsięjużzaskoczyć.Chwytniebyłzałożonywprawdziezbyt
precyzyjnie,wystarczyłjednak,żebyprzeciwnikzwaliłsięjak
kłodanastojącypodścianąregał…
Trzaskłamanychdesekzmieszałsięzbrzękiemtłuczonego
szkła,ajednocześnieodstronyprzedpokojudoleciałłomot
wyważanychdrzwi.Mazureknawszelkiwypadeksięgnąłręką
dokabury,alezarazsięuspokoił.Wprogupokojustanął
Kuligowski.
—Siedziałempoddrzwiamiiprzeztehałasyprze
125
straszyłemsię,żeznowurozwalającimakówkę—niezdarnie
wymamrotałusprawiedliwienie.—Chybajednakwszystkow
porządku?—parsknąłśmiechemnawidokwygrzebującegosię
spodszczątkówregałuBrzezińskiego.
XII
—Tymasz,bracie,głowę!—majorKłosińskiz
niedowierzaniemprzyglądałsięMazurkowi.—Jaknato
wpadłeś?
—Poprostumikrobiologtrochęprzedobrzył—
zbagatelizowałsprawęporucznik.—Tewszystkie„dowody”
przeciwkoŻmichowieżowibyłyszytezbytgrubyminićmi.
Prawdęjednakmówiąc,zadecydowałdzwonekzNapoleonem…
—DziękitejzabawceprzekonałeśSetę,żebycisięprzyznał?
—Właśnie…ApozatymBrzezińskimiałpecha—zamyśliłsię
Mazurek.—Gdybyśmynieprzejeżdżalinocąwzeszłyczwartek
przezulicęFelińskiego,niemusiałbyodgrywaćkomediiz
rzekomymratowaniemWiniarskiejprzednieznanym
zboczeńcem.ZkoleimyniedrapnęlibyśmySetyitakdalej…
—Wkażdymrazieodwaliłeśkawałdobrejroboty—pochwalił
naczelnik.—Zazerwanenocenależącisięodemnietrzydni
wolnego!
—Serio?—ucieszyłsięporucznik.
—Jaknajbardziej—potwierdziłmajor.—Odbierzeszje
sobie,kiedytylkozechcesz…
—Niejestżle—Mazurekszelmowskoprzymrużyłoko.—
Medykdałmidziewięćdnizwolnienia—wskazałznaczącona
obandażowanągłowę—dotegotrzydniodciebie…Mam
nadzieję,żeprzeztenczasbudasięniezawali,bojapryskamz
Warszawy…