background image

Nora Roberts - W zakl tym kr gu 

 

 

PROLOG 

Magia naprawd  istnieje. Jak mo na w to w tpi , skoro istniej  tak e t cze, kwiaty, muzyka 

wiatru i milczenie gwiazd. To taki prosty, a zarazem niezwykły element naszego  ycia. 

Jednak niektórzy otrzymali od losu co  wi cej. To wła nie oni zostali wybrani, by przekazywa  

to niezwykłe dziedzictwo z pokolenia na pokolenie. Przodkami ich byli Merlin, czarodziejka 

Ninian, królowa wró ek Rhiannon oraz d iny z Arabii. To w ich  yłach płyn ła moc Celta Finna, 

ambitnej Morgan le Fay oraz wielu innych, których imiona wypowiadano wył cznie potajemnie i 

szeptem. 

Kiedy  wiat był jeszcze młody, a magia tak powszechna jak krople deszczu, w gł bi borów 

ta czyły wró ki – i czasami na swoje nieszcz cie, a czasami z miło ci – ł czyły si  ze zwykłymi 

miertelnikami. 

I robi  to nadal. 

Anastasia miała si gaj ce daleko wstecz koneksje i prastare moce. Ju  jako dziecko rozumiała – 

nauczyła si  –  e za takie dary trzeba zapłaci  wysok  cen . Nawet kochaj cy rodzice nie byli w 

stanie obni y  tych kosztów albo ponie  ich zamiast niej. Mogli j  tylko kocha , uczy  i patrze , 

jak z dziewczynki zmienia si  w kobiet . Mogli trwa  przy niej z nadziej ,  e przyjmie cierpienia 

i rado ci tej najbardziej fascynuj cej ze wszystkich podró y. 

A poniewa  czuła wi cej ni  inni, bo tego wymagał od niej dar, który otrzymała wraz z  yciem, 

nauczyła si  ceni  spokój. 

Jako kobieta wolała wie  spokojne  ycie i cz sto była sama, nie odczuwaj c przy tym m k 

samotno ci. 

Jako czarodziejka akceptowała swój dar, nigdy te  nie zapominała,  e wi e si  z nim spora 

odpowiedzialno . 

By  mo e, jak wszyscy zwyczajni  miertelnicy - i nie tylko oni - t skniła za prawdziw  miło ci . 

Bo któ  mógł wiedzie  lepiej ni  ona,  e nie ma mocy, nie ma zakl  i czarów wi kszych ni  dar 

otwartego, kochaj cego serca. 

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Kiedy Anastasia zobaczyła mał  dziewczynk , wygl daj c  zza krzaka ró , nie przypuszczała,  e 

to dziecko odmieni jej  ycie. Pracowała wła nie w ogro-dzie i nuc c półgłosem, z lubo ci  

wdychała zapach ziemi. Wrze niowe sło ce było złociste, a łagodny szum morza rozbijaj cego 

si  o skały, stanowił wspa-niałe tło dla bzyczenia pszczół i ptasich treli. Olbrzymi kocur 

wyci gn ł si  na trawie i przez sen machał puszystym ogonem. 

Motyl przysiadł jej na r ce, a ona koniuszkiem palca obwiodła jego przejrzyste skrzydełka. Kiedy 

odfrun ł, usłyszała trzask gał zi. Podniosła wzrok i zobaczyła drobn  twarzyczk , wygl daj c  

zza  ywopłotu. 

U miechn ła si  przyja nie. Buzia była naprawd  urocza. Ze spiczastym podbródkiem, zadartym 

noskiem i wielkimi niebieskimi oczyma, w których odbijał si  bł kit nieba. Cało ci dopełniała 

l ni ca, ciemnobr zowa czupryna. 

Dziewczynka odpowiedziała u miechem. W jej oczach malowała si  ciekawo . 

- Dzie  dobry - odezwała si  Ana, jakby zawsze znajdowała małe dziewczynki w swoim 

ogrodzie w ród ró . 

background image

- Hej! - Dziewczynka miała przenikliwy głosik. 

- Czy pani umie łapa  motyle? Mnie si  nigdy nie udało pogłaska  motyla. 

- My l ,  e umiem. Ale lepiej tego nie robi , chyba  e same ci  o to poprosz . 

Odgarn ła włosy z czoła i przysiadła na pi tach. Poprzedniego dnia zauwa yła w uliczce 

ci arówk , z której wyładowywano meble. St d wniosek,  e wła nie poznała now  s siadk . 

- Czy to ty wprowadziła  si  do tego domu obok? 

- Aha. B dziemy tu mieszka . Bardzo mi si  tu podoba, bo z mojego pokoju widz  morze. 

Widziałam te  fok . W Indianie mo na je było zobaczy  tylko w zoo. Mog  do pani przyj ? 

- Oczywi cie. - Ana odstawiła łopat . Dziewczynka przecisn ła si  mi dzy krzewami ró . W 

ramionach trzymała szczeniaka. - A to kto? 

- To Daisy. - Mała wycisn ła czuły pocałunek na łebku pieska. - Labrador złocisty. Sama j  

wybrałam przed wyjazdem z Indiany. Przyleciały my tu samolotem, ale wcale si  nie bały my. 

Musz  si  ni  opiekowa . Karmi  j , daj  jej pi , szczotkuj  jej sier  i w ogóle robi  wszystko, 

bo ja za ni  odpowiadam. 

- Jest  liczna - stwierdziła Ana. I pewnie za ci ka dla sze cioletniej 

dziewczynki. Wyci gn ła r ce. - Mog  j  potrzyma ? 

- Lubi pani psy? - zaszczebiotała dziewczynka, podaj c Daisy. - Bo ja lubi . Psy i koty, i 

wszystko. Nawet chomika Billy' ego Walkera. Pewnego dnia b d  miała konia. Trzeba si  b dzie 

o to postara . Tak mówi mój tata. Trzeba si  b dzie o to postara . 

Ana, oczarowana, pogłaskała pieska, a on sapn ł i polizał j  po r ce. Pomy lała,  e ta mała 

dziewczynka to jest sam urok. 

- Bardzo lubi  psy i koty, i wszystko - powiedziała. - Mój kuzyn ma konie. Dwa du e i jednego 

rebaczka. 

- Naprawd ? - Dziewczynka przykucn ła i zacz ła głaska   pi cego kota. - B d  mogła je 

zobaczy ? 

- To niedaleko st d, wi c mo e pojedziemy tam którego  dnia. Musimy tylko zapyta  twoich 

rodziców, czy ci pozwol . 

- Moja mama poszła do nieba. Jest teraz aniołem. 

Anie serce  cisn ło si  w piersi. Wyci gn ła r k  i pogłaskała dziewczynk  po l ni cej 

czuprynie. Na szcz cie nie odebrała wibracji bólu. W sercu dziecka były jedynie miłe 

wspomnienia. Dziewczynka podniosła na ni  oczy i u miechn ła si . 

- Nazywam si  Jessica. Ale mo e pani mówi  do mnie Jessie. 

- A ja si  nazywam Anastasia. - Wiedziona instynktem nachyliła si  i pocałowała zadarty nosek. - 

Mo esz mówi  do mnie Ana. 

Po tej prezentacji Jessie zasypała An  gradem pyta , dostarczaj c jej przy okazji szczegółowych 

informacji na własny temat. Niedawno miała urodziny. Sko czyła sze  lat. We wtorek pójdzie 

do pierwszej klasy w nowej szkole. Najbardziej lubi kolor czerwony i nie znosi fasolki. 

Czy Ana mo e jej pokaza , jak sadzi si  kwiaty? Czy jej kot ma jakie  imi ? Czy ma córeczk ? 

Czemu nie ma dzieci? 

Siedziały na sło cu - mały chochlik w ró owych ogrodniczkach i długonoga kobieta w 

uwalanych ziemi  szortach - a kocur Quigley ignorował przyjazne zaczepki Daisy. 

Ana miała długie włosy w kolorze dojrzałej pszenicy, które zwi zała w ko ski ogon. Kilka 

pasemek wysun ło si  z gumki i ta czyło wokół twarzy. Nie u y-wała kosmetyków. Jej delikatna 

uroda była równie naturalna jak jej moce i stanowiła kombinacj  celtyckiego ko ca, zamglonych 

oczu, szerokich, roman-tycznych ust Donovanów i jeszcze tego czego , co nieokre lone. A poza 

tym 

miała serce wypisane na twarzy. 

background image

Szczeniak pomaszerował do skalnego ogródka,  eby obw cha  zioła. Ana roze miała si  z 

czego , co powiedziała Jessica. 

- Jessie! - Gł boki, m ski głos pełen niepokoju niósł si  ponad krzakami ró . - Jessico Alice 

Sawyer! 

- Oho, u ył pełnego nazwiska! - Jessie poderwała si , ale w jej oczach zamigotały wesołe 

iskierki. Widocznie nie bała si  reprymendy. 

- Tu jestem, tatusiu! Jestem z An ! Chod  do nas! 

W chwil  pó niej nad ró ami wyrosła wysoka sylwetka m czyzny. Nie trzeba było mie  

adnego nadzwyczajnego daru,  eby wyczu  fale ulgi, przygn bienia i irytacji. Ana zamrugała 

powiekami, zdumiona,  e ten szorstki m czyzna jest ojcem małego elfa, podryguj cego u jej 

boku. 

Mo e to kilkudniowy zarost sprawiał,  e wygl dał tak gro nie. Ale chyba raczej nie. Pod cieniem 

zarostu skrywała si  twarz o ostrych rysach i pełnych, z gorycz  zaci ni tych ustach. Tylko oczy 

przypominały oczy córki. Były przejrzyste, ale ich jaskrawy bł kit zm cony był nut  niepokoju. 

Sło ce obudziło miedziane refleksy w jego ciemnych, zmierzwionych włosach, kiedy 

przeczesywał je palcami. 

Z dołu wygl dał jak olbrzym: atletycznie zbudowany, w podartym podkoszulku i spłowiałych 

d insach, pruj cych si  na szwach. 

Obdarzył An  długim, nieufnym spojrzeniem, a potem przeniósł wzrok na córk . 

- Jessico, nie mówiłem ci,  e masz si  bawi  na podwórku? 

- Chyba mówiłe . - Dziewczynka posłała mu ujmuj cy u miech. - Ale Daisy i ja usłyszały my 

piew Any. Zobaczyły my, jak motyl siada jej na r ce, a potem ona zaprosiła nas do swojego 

ogródka. Ana ma kota. Jej kuzyn ma konie. A kuzynka ma i kota, i psa. 

Ojciec, najwidoczniej przyzwyczajony do paplaniny córki, spokojnie j  przeczekał. 

- Kazałem ci zosta  na podwórku - powiedział, kiedy wreszcie sko czyli. - Nie było ci , wi c si  

zaniepokoiłem. 

Powiedział to niezbyt gło no, spokojnym tonem. Ana poczuła nagły przypływ szacunku do tego 

m czyzny, który nie musiał podnosi  głosu,  eby przekaza  swoje racje. 

- Przepraszam, tatusiu - mrukn ła Jessie, a usta wygi ły jej si  w podkówk . 

- To raczej ja powinnam pana przeprosi . - Ana wstała i poło yła Jessie r k  na ramieniu. W 

ko cu ona tak e miała w tym swój udział. - To ja j  tu zaprosiłam i tak nam si  dobrze 

rozmawiało,  e nawet nie przyszło mi do głowy,  e mo e si  pan niepokoi  o córk . 

Nie odpowiedział, tylko patrzył na ni  przez chwil  tymi swoimi bł kitnymi oczyma, a  poczuła 

si  jak skarcone dziecko, a potem znów przeniósł wzrok na Jessie. Wtedy u wiadomiła sobie,  e 

przez cały czas wstrzymywała oddech. 

- Przyjd  tu z Daisy. Trzeba j  nakarmi . 

- Dobrze. - Jessie wzi ła na r ce opieraj cego si  szczeniaka i ju  miała podej  do  ywopłotu, 

kiedy jej ojciec skin ł głow . 

- Podzi kuj pani... 

- Donovan. Nazywam si  Anastasia Donovan. 

- Podzi kuj pani Donovan za to,  e po wi ciła wam swój czas. 

- Dzi kuj ,  e nam po wi ciła  swój czas, Ana - powiedziała Jessica przesadnie uprzejmym 

tonem, po czym posłała jej porozumiewawczy u miech. - Czy b d  mogła znowu przyj  do 

ciebie? 

- Mam nadziej ,  e b dziesz przychodzi . Jessie promiennie u miechn ła si  do ojca. 

- Nie chciałam ci  zmartwi , tatusiu, naprawd . M czyzna nachylił si  i pstrykn ł j  w nos. 

- Łobuzica! - Ana usłyszała w jego głosie bezgraniczn  miło . 

background image

Jessie, chichocz c, pobiegła przez podwórko, a szczeniak wiercił jej si  w ramionach. Ana 

patrzyła na to z u miechem, który zamarł jej na twarzy, kiedy poczuła na sobie spojrzenie 

zimnych, niebieskich oczu. 

- To uroczy dzieciak - zacz ła i ku swemu zdumieniu poczuła,  e ma spocone dłonie. Szybko 

otarła je o szorty. - Przykro mi,  e si  pan niepokoił, ale mam nadziej ,  e pozwoli jej pan 

przychodzi  do mnie cz ciej. 

- To nie pani wina. - Jego ton był oboj tny, ani przyjazny, ani wrogi. Ana odniosła przykre 

wra enie,  e jest taksowana od stóp, obutych w pozieleniałe od trawy tenisówki, do potarganej 

głowy. - Jessie jest z natury ufna i ciekawa. Czasami nawet za bardzo. Ona jeszcze nie wie,  e s  

na  wiecie ludzie, którzy mogliby to wykorzysta . 

- Ma pan racj , panie Sawyer - Ana pochyliła głow . - Ale mog  pana zapewni ,  e nie po eram 

małych dziewczynek na  niadanie. 

W odpowiedzi u miechn ł si . Kiedy z jego twarzy znikn ła surowo , wydał 

si  Anie piekielnie seksowny. 

- Zdecydowanie nie odpowiada pani mojemu wyobra eniu wied my, panno Donovan. Teraz to ja 

chciałbym przeprosi  za moj  obcesowo . Ale Jessie nap dziła mi stracha. Jeszcze si  nie 

rozpakowałem, a ju  j  zgubiłem. 

- Na szcz cie si  znalazła, tyle  e nie na swoim miejscu. - Ana spróbowała si  u miechn . 

Popatrzyła na pi trowy drewniany budynek w s siedztwie i pomy lała,  e cho  zawsze ceniła 

sobie spokój, szczerze si  ucieszyła,  e znów kto  miał tam zamieszka . - Miło jest mie  w 

pobli u małe dziecko, zwłaszcza tak ujmuj ce jak Jessie. Mam nadziej ,  e pozwoli jej pan 

przychodzi . 

- Czasami zastanawiam si , czy moje pozwolenie w ogóle si  liczy. - Pogłaskał czerwon  

ró yczk . - Musiałaby pani posadzi  bardzo wysoki  ywopłot,  eby j  zniech ci . - Pomy lał,  e 

przynajmniej b dzie wiedział, gdzie jej szuka , kiedy znowu zniknie. 

- I niech si  pani nie waha odesła  j  do domu, kiedy b dzie siedziała za długo. - Schował r ce do 

kieszeni. - Pójd  sprawdzi , czy przypadkiem moja mała nie karmi Daisy naszym obiadem. 

- Panie Sawyer? - odezwała si  Ana, kiedy si  odwrócił. - Mam nadziej ,  e spodoba si  panu w 

Monterey. 

- Ja te . Dzi kuj . - Przeci ł trawnik i drewniany taras, i znikn ł we wn trzu domu. 

Ana przez dłu sz  chwil  nie ruszała si  z miejsca. W ko cu gł boko odetchn ła i zacz ła 

zbiera  narz dzia ogrodnicze, a Quigley mi kko ocierał jej si  o nogi. 

Nie mogła sobie przypomnie , kiedy po raz ostatni powietrze było tak naładowane energi . 

Z cał  pewno ci  nie potrafiła sobie te  przypomnie , kiedy po raz ostatni pociły jej si  dłonie, 

bo spojrzał na ni  jaki  m czyzna. 

A poza wszystkim nie pami tała,  eby kiedykolwiek kto  patrzył na ni  w taki sposób. Bo ten 

m czyzna nie tylko patrzył na ni , ale i w ni , i jakby poprzez ni  - i to jednocze nie. Niezły 

trik, my lała, odnosz c narz dzia do szklarni. 

Intryguj ca z nich para. Ojciec i córka. Popatrzyła na s siedni dom. Co w tym dziwnego,  e si  

nimi interesuje? W ko cu to jej najbli si s siedzi. Ale Ana, nauczona przykrymi 

do wiadczeniami, była równie  na tyle m dra i ostro na,  e nie pozwoliłaby ju  sobie na to, by 

ciekawo  zaprowadziła j  dalej, ni  wyma-gała tego zwykła s siedzka  yczliwo . 

Tylko nieliczni wybra cy otrzymali to, co nie było przeznaczone dla zwykłych  miertelników. 

Cen  za jej moce było czułe serce, które kiedy  ju  wiele wycierpiało, gdy zostało odrzucone. 

Ale teraz nie chciała do tego wraca . Na my l o ojcu i córce u miechn ła si . Ciekawe, jak 

zachowałby si  ten surowy m czyzna, gdyby mu powiedziała,  e wprawdzie nie jest wied m  - 

o, co to, to nie! - ale za to bez w tpienia jest wró k . 

background image

W zalanej sło cem i rozpaczliwie zabałaganionej kuchni Boone Sawyer póty grzebał w pudłach, 

póki nie znalazł rondla. Był przekonany,  e przeprowadzka do Kalifornii była słusznym krokiem 

- wci  to sobie powtarzał - ale zdecydowanie przeliczył si , je eli chodziło o czas, kłopoty i 

niewygody zwi zane ze zmian  miejsca zamieszkania. 

Co zabra ? Co zostawi ? Trzeba było wynaj  firm  transportow . Przesła  samochód. 

Przetransportowa  szczeniaka, w którym Jessie zakochała si  od pierwszego wejrzenia. 

Wytłumaczy  swoj  decyzj  zmartwionym dziadkom. Zapisa  córk  do szkoły i skompletowa  

szkoln  wyprawk . Bo e, czy b dzie musiał prze ywa  ten koszmar ka dej jesieni przez 

nast pnych jedena cie lat? 

Na szcz cie najgorsze miał ju  za sob . Tak  miał przynajmniej nadziej . Teraz pozostało mu 

tylko rozpakowa  si , poukłada  rzeczy na swoje miejsca i zamieni  obcy budynek we własny 

dom. 

Jessie była szcz liwa. A to dla niego najwa niejsze. Z drugiej strony, pomy lał, kroj c wołowin  

na obiad, Jessie wsz dzie była szcz liwa. Jej promienne usposobienie i zdumiewaj ca łatwo  

zawierania przyja ni stanowiły dla niego zarówno  ródło rado ci, jaki i zdumienia. Boone nie był 

w stanie poj , jak dziecko, które w wieku dwóch lat straciło matk , mogło by  tak pogodne, 

pewne siebie i.. . normalne. 

Wiedział jednak,  e gdyby nie lessie, po  mierci Alice postradałby zmysły. 

Teraz ju  nie my lał zbyt cz sto o Alice. Czasami nawet odczuwał z tego powodu wyrzuty 

sumienia. Kochał j  - i to jak! - a dziecko, które pocz li, było  ywym testamentem ich miło ci. Z 

Alice  ył jednak krócej ni  bez niej, wi c cho  na dowód nieprzemijalno ci ich uczucia próbował 

wytrwa  w bólu, jego miło  bladła z upływem czasu i w ród prozy  ycia. 

Alice odeszła, ale Jessie została. To dla dobra Jessie - i własnego - podj ł trudn  decyzj  o 

przeprowadzce do Monterey. W Indianie, w domu, który zbu- 

dowali, kiedy Alice nosiła lessie pod sercem, zbyt wiele ł czyło go z przeszło ci . Rodzice jego i 

Alice mieszkali w najbli szej okolicy, a lessie, jako jedyna wnuczka, znalazła si  w centrum 

uwagi, staj c si  przedmiotem subtelnej rywalizacji. 

Ze swojej strony Boone miał ju  do  ci głych poucze  oraz mniej lub bardziej łagodnej krytyki 

jego metod wychowawczych. Dopiekła mu te   wiadomo ,  e nieustannie go z kim  swatano. 

Dziecko potrzebuje matki. M czyzna potrzebuje  ony. Jego matka za cel  ycia postawiła sobie 

znalezienie mu idealnej partnerki. 

A poniewa  zaczynało go to powa nie denerwowa , a tak e poniewa  zdał sobie spraw ,  e je li 

zostanie w swoim starym domu, na zawsze ugrz nie we wspomnieniach, postanowił si  

przeprowadzi . 

Pracowa  mógł wsz dzie. Koniec ko ców jego wybór padł na Monterey, a to z powodu klimatu, 

stylu  ycia i dobrych szkół. A tak e dlatego,  e jaki  wewn trzny głos podpowiadał mu,  e to jest 

najlepsze miejsce. Dla niego i dla Jessie. 

Podobało mu si ,  e z okien wida  było morze i fantazyjnie ukształtowane cyprysy. Oraz to,  e 

miał niewielu s siadów. To Alice lubiła otacza  si  lud mi. Nie bez znaczenia pozostawał te  

fakt,  e odległo  od drogi była na tyle du a, by stłumi  odgłosy przeje d aj cych samochodów. 

Wygl dało na to,  e podj ł wła ciw  decyzj . Jessie ju  zacz ła zapuszcza  tu korzenie. 

Wprawdzie kiedy znikn ła mu z oczu, prze ył kilka chwil para-li uj cego l ku, ale powinien był 

wiedzie ,  e poszła poszuka  sobie kogo , z kim mogłaby porozmawia  i kogo mogłaby 

oczarowa . 

A ta kobieta! 

Marszcz c brwi, Boone nakrył rondel pokrywk ,  eby mi so mogło si  chwil  podusi . Dziwna 

osoba, pomy lał, nalewaj c sobie kubek kawy, któr  zamierzał wypi  na tarasie. Jeden rzut oka 

background image

wystarczył,  eby go uspokoi ,  e Jessie jest z ni  bezpieczna. W jej ciemnoszarych oczach 

malowała si  niesko czona dobro . To jego własna reakcja, naturalna, wr cz instynktowna, 

sprawiła,  e spi ł si , a jego głos stał si  szorstki. 

Po danie. Nagłe, bolesne i całkowicie nie na miejscu. Nie reagował tak na  adn  kobiet , 

odk d… 

U miechn ł si  gorzko. Od nigdy. Z Alice to zawsze były chwile słodkiej, wzniosłej komunii, 

które b dzie sobie cenił do ko ca  ycia. 

Tymczasem teraz poczuł si  jak pływak, zmierzaj cy do brzegu, porwany przez podwodny pr d. 

Min ło ju  tyle czasu, pomy lał, patrz c na kołuj ce nad wod  mewy. Zdrowa reakcja na widok 

pi knej kobiety. To całkiem zrozumiałe i wybaczalne. A ona była naprawd  pi kna, pi kna 

spokojn , klasyczn  urod , stanowi c  kra cowe przeciwie stwo jego gwałtownej reakcji. 

Poczuł do siebie wstr t. Nie miał czasu na takie głupstwa i nie  yczył sobie  adnych reakcji na 

widok  adnych kobiet. 

Miał dziecko. Miał o kim my le . 

Wyj ł z kieszeni papierosa i zapalił, mimowolnie spogl daj c w stron   ywopłotu z delikatnych 

ró . 

Anastasia, pomy lał. To imi  zdecydowanie do niej pasowało. Było staro wieckie, eleganckie i 

niecodzienne. 

- Tato! 

Boone podskoczył jak nastolatek, przyłapany na paleniu w toalecie. Chrz kn ł, a potem 

u miechn ł si  niepewnie do nad sanej córki. 

- Daj twojemu staremu po y , Jess. Ju  i tak ograniczyłem si  do połowy paczki dziennie. 

Jessie skrzy owała r ce na piersi. 

- Palenie szkodzi. Niszczysz sobie płuca. 

- Wiem. - Wyj ł z ust papierosa. Pod przenikliwym spojrzeniem tych m drych dzieci cych oczu 

nie potrafił si  nawet zaci gn  po raz ostatni. - Sama wiesz,  e staram si  rzuci  palenie. 

Jessie posłała mu u miech z rodzaju „ja wiem swoje”, a on wsun ł r ce do kieszeni i na laduj c 

Jamesa Cagneya, wychrypiał: 

- Daj spokój, szefie. Chyba mnie nie wsadzisz do pudła za jednego sztacha? 

Jessie zachichotała i podbiegła,  eby go u ciska  

- Jeste  niepowa ny, tato - powiedziała. 

- Jasne. - Podniósł j  za łokcie i dał jej siarczyste go całusa. - A ty jeste  mała. 

- Jeszcze b d  taka du a jak ty, zobaczysz. - Obj ła go nogami w pasie i zawisła głow  w dół. 

Była to jedna z jej ulubionych sztuczek. 

- Masz małe szanse. - Boone mocno trzymał córk . Jej włosy muskały deski tarasu. - Zawsze 

b d  od ciebie wi kszy. - Podci gn ł j  do góry, a ona rado nie zapiszczała. - I m drzejszy, i 

silniejszy. - Przycisn ł szorstki policzek do jej gładkiej buzi. Jessie zapiszczała i zacz ła si  

wyrywa . - I ładniejszy. 

- I zawsze b dziesz miał wi ksze łaskotki! - krzykn ła triumfalnie, kłuj c go 

palcem pod  ebro. 

Tu go miała! Ze  miechem opadł na ławk . 

- Dobrze ju , dobrze! - Zaczerpn ł tchu i przytulił do siebie córk . - Ty zawsze b dziesz 

sprytniejsza. 

Jessie, zarumieniona, usiadła mu na kolanach. 

- Podoba mi si  nasz nowy dom - powiedziała, a oczy jej l niły. 

- Tak? - Boone przygładził jej włosy. Lubił czu  pod r k  ich jedwabist  gładko . - Mnie te . 

- Pójdziemy po kolacji na pla ,  eby popatrze  na foki? 

background image

- Jasne. 

- Daisy te ? 

- Daisy te . - Przyzwyczajony do kału  na dywaniku i pogryzionych skarpetek, rozejrzał si  

wokoło. - Gdzie ona jest? 

-  pi. - Jessie oparła mu głow  na piersi. – Jest bardzo zm czona. 

- Nic dziwnego. To był ci ki dzie . – Całuj c córk , poczuł, jak dziecko wierci si  i ziewa. 

- To był cudowny dzie . Poznałam An . - Powieki zacz ły jej ci y . Zamkn ła oczy, ukołysana 

równym, spokojnym rytmem ojcowskiego serca. - Ona jest bardzo miła. Poka e mi, jak si  sadzi 

kwiaty. 

- Hm. 

- Ona zna nazwy wszystkich kwiatów. – Jessie znowu ziewn ła. - Daisy polizała j  po twarzy, a 

ona si  wcale nie pogniewała, tylko si   miała. Ona si  tak ładnie  mieje. Jak wró ka - 

wymruczała sennie i ju  po chwili spała. 

Boone znów si  u miechn ł. Ta jego córka to dopiero ma wyobra ni ! Lubił my le ,  e to po 

nim j  odziedziczyła. Obj ł mocniej  pi ce dziecko i popatrzył na nie czule. 

O zmierzchu Ana szła wzdłu  skalistej pla y. Czuła si  dziwnie poruszona i rozkojarzona. 

Dlatego nie była w stanie dłu ej pracowa  w ogrodzie pełnym kwiatów i ziół. 

Wiatr na pewno wywieje ze mnie ten niepokój, pomy lała, wystawiaj c twarz na jego wilgotne 

podmuchy. Po długim spacerze znów odzyska dobry humor i spokój, który był cz ci  jej natury. 

W innych okoliczno ciach zadzwoniłaby do którego  z kuzynostwa i zaproponowała wyj cie do 

miasta. Wyobraziła sobie jednak,  e Morgana sp dza 

spokojny wieczór z Nashem, bo w tym stadium ci y potrzebny jej wypoczynek. A Sebastian nie 

wrócił jeszcze do domu z podró y po lubnej. 

Zreszt  samotno  nigdy jej nie doskwierała. Lubiła pustk  skalistej pla y i szum fal 

rozbijaj cych si  o skały, a tak e krzyki mew. 

Podobn  rado  sprawiło jej tego popołudnia słuchanie  miechu dziecka oraz m czyzny. Był to 

miły d wi k i nie musiała  mia  si  wraz z nimi,  eby go polubi . 

Teraz, kiedy sło ce zbli ało si  do horyzontu, barwi c niebo wachlarzem kolorów, czuła, jak 

opuszcza j  ten dziwny niepokój. Mogła si  tylko cieszy , podziwiaj c gasn c  magi  dnia. 

W spi ła si  na drewniane kłody, wyrzucone przez morze. Rozbryzguj ce si  fale opryskały jej 

twarz i zmoczyły koszul . Machinalnie wyj ła z kieszeni kamie  i potarła go w palcach, patrz c 

na sło ce, zanurzaj ce si  w morzu płomieni. 

Kamyk rozgrzał si  w r ce. W półmroku spojrzała na mały, przejrzysty klejnot, na jego perłowy 

połysk. Ksi ycowy kamie , pomy lała rozbawiona. Ksi ycowe czary. Czuwa nad 

podró uj cymi noc  i pomaga człowiekowi odnale  samego siebie. No i oczywi cie talizman, 

cz sto stosowany, by wzbudzi  miło . 

Czego szukała tej nocy? 

miej c si  z samej siebie, schowała kamyk do kieszeni i wtedy usłyszała, jak kto  j  woła. 

To była Jessie. P dziła po pla y, a tłu ciutki szczeniak pl tał jej si  pod nogami. Kilka metrów za 

nimi szedł ojciec. Ana zadała sobie pytanie, czy naturalny wdzi k dziecka nie podkre la jeszcze 

bardziej jego rezerwy. 

Zeszła na piasek i wiedziona naturalnym odruchem, chwyciła lessie w obj cia. 

- Znowu si  widzimy, słoneczko. Szukacie z Daisy zaczarowanych muszelek? Tych, w których 

mieszkaj  wró ki? 

Jessie szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. 

- Zaczarowanych muszelek? A jak one wygl daj ? 

background image

- Dokładnie tak, jak sobie wyobra asz. Mo na je znale  tylko o wschodzie albo o zachodzie 

sło ca. 

- Mój tato mówi,  e wró ki mieszkaj  w lesie i chowaj  si  przed lud mi. 

- Twój tato ma racj . - Ana roze miała si . – Ale lubi  te  wod  i wzgórza. 

- Chciałabym kiedy  spotka  wró k , ale tatu  mówi,  e one rzadko rozmawiaj  z lud mi, bo ju  

nikt w nie, nie wierzy, oprócz dzieci. 

- To dlatego,  e dzieci s  bliskie magii. - Mówi c to, Ana podniosła wzrok. Boone podszedł 

bli ej. Zachodz ce za jego plecami sło ce rzucało cienie na jego twarz, która wygl dała teraz 

gro nie, a zarazem bardzo poci gaj co. - Rozmawiały my o wró kach - zwróciła si  do niego. 

- Słyszałem. - Poło ył r k  na ramieniu córki. Gest, cho  subtelny, wyra nie sygnalizował "ona 

jest moja" . 

- Ana mówi,  e na pla y s  czarodziejskie muszelki. Ale mo na je znale  tylko rano albo 

wieczorem. Mógłby  napisa  o nich ksi k ? 

- Kto wie? - U miech przeznaczony dla córki był łagodny i czuły. Ale kiedy zwrócił wzrok na 

An , poczuła niemiły dreszcz. - Przeszkodzili my pani w spacerze. 

- Nie. - Wzruszyła ramionami. Zrozumiała,  e to raczej ona im przerwała. - Chciałam tylko na 

chwil  popatrze  na morze. I tak miałam ju  wraca  do do-mu, bo robi si  zimno. 

- Pomo esz mi szuka  czarodziejskich muszelek? - wtr ciła si  Jessie. 

- Mo e kiedy . - Kiedy nie b dzie przy tym jej ojca, który przeszywał j  wzrokiem na wskro . - 

Robi si  ju  zbyt ciemno. Musz  wraca . - Leciutko pstrykn ła lessie w nos. - Dobranoc. - Ojcu 

zimno skin ła głow  na po egnanie. 

Kiedy odchodziła, Boone patrzył za ni . Pomy lał,  e z pewno ci  nie zmarzłaby, gdyby miała na 

sobie co , co zakryłoby jej nogi. Prychn ł ze zniecierpliwieniem. 

- Chod , Jessie. My te  musimy ju  wraca .  cigamy si , kto pierwszy do domu? 

ROZDZIAŁ DRUGI 

- Chciałabym go pozna . 

Ana zerkn ła na Morgan  znad misy suszonych płatków, z których wła nie przygotowywała 

potpouni. 

- Ale kogo? 

- Ojca tej dziewczynki, która tak ci  oczarowała. 

- Morgana kolistym ruchem pogładziła swój bardzo ju  zaokr glony brzuch. - Tak wiele mówisz 

o niej, za to podejrzanie mało na temat jej ojca. 

- Bo on mnie nie interesuje - odparła Ana, wzruszaj c ramionami. Do misy, wypełnionej 

pachn cymi listkami i płatkami, dodała cytryny na wzmocnienie. Widziała, jak bardzo Morgana 

jest zm czona. - Jest w takim samym stopniu zamkni ty w sobie, jak jego córka otwarta i 

przyjazna. Gdyby nie jego rzucaj ca si  w oczy miło  do dziecka, pewnie bym go nie polubiła, a 

tak, mam mieszane uczucia. 

- Czy jest chocia  przystojny? 

Ana uniosła brwi. 

- W porównaniu z kim? 

- Z ropuch  - roze miała si  Morgana. - Ano, nie b d  taka tajemnicza! 

- Szczerze mówi c, brzydki to on nie jest. - Ana odstawiła mis  i zacz ła szuka  olejku w szafce. 

Pewnie zaliczyłaby  go do typu m czyzn o surowym wygl dzie. Ma atletyczn  budow , ale nie 

jak ci arowiec... - zawahała si , patrz c na dwie fiolki olejków. - Powiedziałabym,  e ma raczej 

sylwetk  długodystansowca. Smukł  i niesłychanie zgrabn . 

Morgana podparła r kami podbródek. 

- Poprosz  o jeszcze. 

background image

- I to ma by  m atka, która lada moment spodziewa si  bli ni t? 

- A co? Co  ci si  nie podoba? 

Ana roze miała si  i wybrała olejek ró any, dla elegancji. 

- No wi c, je eli ju  musz  powiedzie  o nim co  miłego, ma wyj tkowo pi kne oczy. Bardzo 

jasne i bardzo niebieskie. Kiedy patrzy na Jessie, robi  si  cudowne. A kiedy patrzy na mnie, 

podejrzliwe. 

- A o co miałby ci  podejrzewa ? 

- Nie mam poj cia. 

Morgana tylko potrz sn ła głow . 

- Anastasio, na pewno zaintrygowało ci  to na tyle,  e chciałaby  si  dowiedzie . Wystarczy 

zajrze ... 

Ana precyzyjnym ruchem dodała do przygotowywanej mieszanki kilka kropli wonnego olejku. 

- Wiesz,  e nie lubi  by  intruzem. 

- O, czy by? 

- Poza tym, nawet gdybym była ciekawa - dodała, u miechaj c si  ukradkiem na widok 

zawiedzionej miny kuzynki - raczej nie próbowałabym zobaczy , co dzieje si  w sercu pana 

Sawyera. Odnosz  wra enie,  e lepiej si  z nim nie ł czy , nawet na kilka minut. 

- Skoro tak uwa asz... - Morgana wzruszyła ramionami. - W ko cu sama wiesz najlepiej. Ale 

gdyby tu był Sebastian, zaraz by ci powiedział, co temu facetowi chodzi po głowie. - Upiła łyk 

relaksuj cego eliksiru, który przyrz dziła jej Ana. - Je eli chcesz, mog  to dla ciebie zrobi . Od 

tygodni nie miałam pretekstu,  eby u y  mojego czarodziejskiego lusterka albo kryształowej 

kuli. Boj  si ,  e mog  wyj  z wprawy. 

- Nie! -Ana wychyliła si  i pocałowała kuzynk  w policzek. - Dzi kuj . A teraz posłuchaj. - 

Wsypała mieszank  ziół do woreczka. - Chc ,  eby  zawsze nosiła to przy sobie, a reszt  wsyp 

do miseczek i porozstawiaj w domu i w sklepie. Pracujesz teraz tylko przez dwa dni w tygodniu, 

tak? 

- Dwa, czasami trzy. - Morgana u miechn ła si . - Obiecuj  ci, kochana,  e nie b d  si  

przem cza . Nash mi na to nie pozwoli. 

Ana z roztargnieniem pokiwała głow , po czym mocno zawi zała woreczek. 

- Pijesz herbat , któr  ci przyrz dziłam? 

- Codziennie. I u ywam twoich olejków. Nosz  te  chryzolit przeciwko napi ciom 

emocjonalnym, topaz przeciwko stresom płyn cym z zewn trz, cyrkon na pozytywne 

nastawienie do  wiata oraz bursztyn,  eby podnie  si  na duchu. - U cisn ła An  za r k . - Jak 

widzisz, jestem zabezpieczona z ka dej strony. 

- Mam prawo si  niepokoi . - Ana poło yła woreczek z potpourri obok torebki Morgany, a potem 

nagle zmieniła zdanie i wło yła jej go do torebki. W ko cu to nasze pierwsze dziecko. 

- Dzieci - poprawiła j  Morgana. 

- Tym wi kszy powód do niepokoju. Bli ni ta cz sto rodz  si  przed terminem. 

Morgana z westchnieniem zamkn ła oczy. 

- Mam nadziej ,  e w moim przypadku tak b dzie. Nie mog  ju  ani wsta , ani usi

,  eby nie 

łapały mnie skurcze. 

- Wi cej odpoczynku - zaleciła jej Ana. - I troch  łagodnych  wicze . Ale to nie znaczy,  e masz 

nosi  ci kie pudła i przez cały dzie  by  na nogach w sklepie. 

- Tak jest, pani doktor. 

- A teraz troch  sobie popatrz . - Ana ostro nie poło yła rozpostarte dłonie na brzuchu kuzynki, 

otwieraj c si  na cud, który rozwijał si  w jego wn trzu. 

background image

Morgana natychmiast poczuła, jak opuszcza j  zm czenie, a w jego miejsce przychodzi dobre 

samopoczucie, i to zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Przez półprzymkni te powieki dostrzegła, 

jak oczy Any przybieraj  odcie  ołowiu, koncentruj c si  na wizji, któr  tylko ona mogła 

zobaczy . 

Wodz c r kami po brzuchu kuzynki, Ana czuła jego brzemi , a przez jeden krótki moment 

poczuła nawet pulsuj ce w nim nowe  ycie. Czuła te   miertelne zm czenie Morgany, straszn  

niewygod , ale te  jej błogie zadowolenie narastaj ce podniecenie i zachwyt,  e nosi pod sercem 

dwie male kie istotki. Ciało j  bolało, ale serce w niej rosło. 

Ana u miechn ła si  i na krótk  chwil  sama stała si  tymi istotkami - najpierw jedn , a potem 

drug . To ona pływała w ciepłym, ciemnym brzuchu, karmiona i chroniona przez matk , póki nie 

przyjdzie pora, by przyj  na ten  wiat. Dwa małe, zdrowe serduszka, bij ce mocno i równo pod 

sercem matki. Drobne, poruszaj ce si  paluszki, wierzgaj ce stópki. Radosne objawy  ycia. 

Ana wycofała si . Znów była sama. 

- Wszystko w porz dku. Z tob  i z dzie mi. 

- Wiem. - Morgana chwyciła kuzynk  za r k . 

- Ale czuj  si  lepiej, kiedy mi to mówisz. Tak jak czuj  si  pewniej, wiedz c,  e b dziesz przy 

mnie, kiedy przyjdzie mój czas. 

- A gdzie indziej mogłabym by ? - Ana przytuliła do policzka ich splecione dłonie. - Ale co na to 

Nash? Akceptuje mnie w roli akuszerki? 

- Ufa ci, tak samo jak ja. 

Wzrok Any złagodniał. 

- Masz szcz cie, Morgano,  e trafiła  na m czyzn , który kocha ci , rozumie i ceni za to,  e 

jeste , kim jeste . 

- Wiem. Ju  samo to,  e znalazłam miło , jest wystarczaj co cennym darem, 

i to tym wi kszym,  e pokochałam Nasha. - U miech znikn ł jej z twarzy. 

- Ano, kochanie, przesta  wreszcie o tym my le . Robert ju  dawno znikn ł z twojego  ycia. 

- Nie my l  o nim. To znaczy, je eli ju , to nie tyle o nim, co o złym kierunku, obranym na 

szczególnie niebezpiecznej drodze. 

Morgana spojrzała na ni  z oburzeniem. 

- Robert był głupcem. On nie był ciebie wart. 

- Nigdy go nie lubiła  - zauwa yła Ana. – Nie spodobał ci si  od pierwszego wejrzenia. 

- To prawda. - Morgana z pos pn  min  machn ła r k . - O ile pami tasz, Sebastian te  go nie 

lubił. 

- Pami tam. I pami tam te ,  e pocz tkowo miał pewne obiekcje co do Nasha. 

- To było zupełnie co innego. Było - podkre liła, widz c u mieszek Any. - W obecno ci Nasha 

Sebastian zachowywał si  bardzo opieku czo. Natomiast Roberta ledwie tolerował, traktuj c go z 

najbardziej obra liw  uprzejmo ci . 

- Pami tam. - Ana wzruszyła ramionami. - Co w du ym stopniu wpłyn ło na moje poczucie 

własnej warto ci. Có , byłam wtedy bardzo młoda - dodała, machn wszy r k . - I na tyle naiwna, 

eby s dzi ,  e je li ju  kogo  pokocham, to z wzajemno ci . A tak e na tyle głupia,  eby wpa  

w rozpacz, kiedy ta moja naiwno  spotkała si  z nieufno ci , a potem wr cz z odmow . 

- Wiem,  e bardzo to prze ywała , ale nie miała  wpływu na to, co si  stało. 

- I to najmniejszego - przyznała Ana, która miała swoj  dum . - Niektórzy z nas nie powinni 

ł czy  si  z lud mi spoza naszej kasty. 

W głosie Morgany przygn bienie mieszało si  ze wzburzeniem. 

- Wielu m czyzn interesowało si  tob , kuzynko. I to zarówno tacy, którzy mieli nasz  krew, jak 

i tacy, którzy jej nie mieli. 

background image

- Tylko  e ja si  nimi nie interesowałam - roze miała si  Ana. - Jestem straszliwie wybredna, 

Morgano. Poza tym, lubi  moje  ycie. 

- Niestety wiem,  e to prawda. Gdyby tak nie było, kusiłoby mnie,  eby rzuci  na ciebie miłosne 

zakl cie. Oczywi cie nie chodziłoby mi o nic wi

cego - dorzuciła Morgana z błyskiem w oku. - 

Tylko mały romansik,  eby ci  troch  rozerwa . 

- Dzi kuj  ci, ale sama potrafi  sobie znale  stosowne rozrywki. 

- To te  wiem. Jak równie  to,  e byłaby  w ciekła, gdybym próbowała si  wtr ca  w twoje 

ycie. 

Morgana odsun ła si  od stołu. Wstała i na moment zat skniła za swoj  dawn  lekko ci  i 

wdzi kiem. Chod my si  troch  przej , a potem musz  wraca  do domu. 

- Pod warunkiem,  e po powrocie pole ysz godzin  z nogami na poduszce. 

- U mowa stoi. 

Sło ce mocno przygrzewało, wiał balsamiczny wiatr. Ana pomy lała,  e obie te rzeczy powinny 

pomóc Morganie bardziej ni  drzemka, do której po powrocie do domu b dzie nakłaniał j  Nash. 

Obejrzały pó no kwitn ce nasturcje, gwia dziste astry i wielkie, barwne cynie. Obie kuzynki 

kochały przyrod . Miło  do niej miały we krwi. Zostały te  tak wychowane. 

- Masz jakie  plany na Halloween? – zapytała Morgana. 

- Nic konkretnego. 

- Mieli my nadziej   e wpadniesz, cho by tylko na cz

 wieczoru. Nash nie mo e si  doczeka , 

kiedy dzieci s siadów w maskach przyjd  nas straszy . Przygotował ju  dla nich cał  fur  

słodyczy. 

Ana u miechn ła si  wyrozumiale. 

- Kto , kto  yje z pisania scenariuszy horrorów, musi to lubi . Bardzo chc  to zobaczy . 

- Dobrze. Mo e pó niej Sebastian do nas doł czy. Posiedzimy sobie razem. - Nachylona nad 

grz dk  werbeny, Morgana zauwa yła nagle dziecko i psa, prze lizguj cych si  przez szczelin  

mi dzy krzakami ró . 

Wyprostowała si . 

- Oho, mamy go ci! 

- Jessie! - Ana z niepokojem spojrzała na s siedni dom. - Czy twój tata wie, gdzie jeste ? 

- Powiedział,  e mog  do ciebie pój , o ile jeste  na dworze i nie jeste  bardzo zaj ta. Ale nie 

jeste  bardzo zaj ta, prawda? 

- Nie. - Ana nachyliła si  i pocałowała lessie w policzek. - To moja kuzynka, Morgana. Ju  jej 

mówiłam,  e jeste  moj  now  s siadk . 

- Pani ma psa i kota, prawda? Ana mi opowiadała - powiedziała z o ywieniem Jessie. A potem jej 

wzrok padł na wydatny brzuch Morgany. - Czy pani ma tam dzidziusia? 

- O tak. Nawet dwoje. 

- Dwoje? - Jessie otworzyła szeroko oczy. – Sk d pani wie? 

- Ana mi powiedziała. - Morgana roze miała si  i poło yła r k  na brzuchu. - A poza tym za 

du o wierc  si  i kopi ,  eby to mogło by  jedno dziecko. 

- Mama mojej kole anki, pani Lopez, miała tylko jedno dziecko w brzuchu, a była taka gruba,  e 

ledwo mogła chodzi . I pozwalała mi poczu , jak ono kopie. - lessie z nadziej  spojrzała na 

Morgan . 

Morgana, któr  lessie ju  zd yła podbi  swoim wdzi kiem, wzi ła dło  dziewczynki i 

przyło yła do swego brzucha. Ana w tym czasie usiłowała po-wstrzyma  Daisy przed dewastacj  

grz dki. 

- Czujesz? 

Jessie, chichocz c, skin ła głow . 

background image

- Ale kopi ! Czy to boli? 

- Nie. 

- My li pani,  e one ju  niedługo wyjd  z brzucha? 

- Mam nadziej . 

- Tatu  mówi,  e dzieci wiedz , kiedy maj  wyj , bo aniołek szepcze im to do ucha. 

Mo e ten Sawyer i jest do  ozi bły, pomy lała Morgana, ale musi te  by  m dry i miły. 

- My l ,  e twój tata ma racj  - zwróciła si  do Jessie. 

- Tatu  mówi te ,  e potem ten anioł zostaje z dzieckiem na zawsze, jako jego anioł stró  - 

ci gn ła Jessie, z policzkiem przyci ni tym do brzucha Morgany, w nadziei,  e usłyszy jakie  

odgłosy ze  rodka. - je eli człowiek odwróci si  bardzo szybko, mo e mu si  uda zobaczy  

kawałek skrzydła. Ja próbowałam du o razy, ale mi si  nie udało. Widocznie nie jestem do  

szybka. - Podniosła oczy na Morgan . - Wie pani, anioły s  bardzo nie miałe. 

- Tak słyszałam. 

- Ale ja nie. - Jessie cmokn ła Morgan  w brzuch, a potem odskoczyła. - Nie ma we mnie za 

grosz nie miało ci. Babcia Sawyer zawsze tak mówiła. 

- Twoja babcia Sawyer musi by  bystrym obserwatorem - zauwa yła Ana. Schyliła si  i 

usiłowała wzi  na r ce wyrywaj c  si  Daisy, która wła nie próbowała przerwa  kotu 

poobiedni  drzemk . 

Potem cała trójka zacz ła si  przechadza  w ród grz dek - to znaczy Ana i Morgana szły, a lessie 

biegała, podskakiwała i fikała koziołki. 

Kiedy wreszcie podeszły pod dom, przed którym stał samochód Morgany, lessie wzi ła An  za 

r k . 

- Ja nie mam  adnych kuzynów. Dobrze jest mie  kuzyna albo kuzynk ? 

- O tak, bardzo dobrze. Morgana, Sebastain i ja wychowywali my si  razem, jak rodze stwo. 

- Wiem, sk d bierze si  rodze stwo. Tatu  mi powiedział. Ale sk d si  bior  kuzyni? 

- Je eli które  z twoich rodziców ma rodze stwo i kto  z nich ma dzieci, to te dzieci s  twoimi 

kuzynami. 

Marszcz c brwi, Jessie przyswoiła sobie t  informacj . 

- A jak to jest u was? 

- To dosy  skomplikowane - roze miała si  Morgana. - Nasi ojcowie s  bra mi. To znaczy ojciec 

Any, Sebastiana i mój. A nasze matki s  siostrami. Dlatego jeste my ze sob  podwójnie 

spokrewnieni. 

- Ale fajnie! Niestety, ja nie mam kuzynów. Mo e mogłabym mie  brata albo siostr ... Ale tata 

mówi,  e sama wystarcz  za cał  gromadk . 

- My l ,  e on ma racj  - przyznała Morgana, a Ana roze miała si  cicho. 

Morgana odrzuciła włosy do tyłu i spojrzała w gór . W jednym z okien na pi -trze s siedniego 

domu stał m czyzna. Niew tpliwie musiał to by  ojciec lessie. 

Patrz c na niego, pomy lała,  e Ana dobrze go opisała, cho  był zdecydowanie bardziej m ski i 

atrakcyjny, ni by to wynikało ze słów kuzynki. Podniosła z u miechem r k  i pomachała mu. 

Boone zawahał si , a potem tak e wykonał gest pozdrowienia. 

- To mój tatu . - Jessie rado nie zamachała r kami. - Pracuje w pokoju na górze, ale jeszcze nie 

rozpakowali my wszystkich pudeł. 

- A co on robi? - zapytała Morgana, widz c,  e Ana nie ma zamiaru tego zrobi . 

- Pisze ksi ki. Bardzo ciekawe. O czarownicach, wró kach, smokach i czarodziejskich  ródłach. 

Czasami mu pomagam. Ale teraz musz  ju  i , bo jutro zaczyna si  szkoła i tatu  kazał mi 

wcze nie wróci . Chyba nie siedziałam za długo? 

- Nie. - Anapochyliła si  i pocałowała j  w policzek. - Mo esz przychodzi , kiedy tylko zechcesz. 

background image

- Pa, pa! - Jessie pu ciła si  biegiem, a pies pop dził za ni  w podskokach. 

- Dawno si  tak nie ubawiłam i dawno nie byłam taka zm czona - powiedziała z westchnieniem 

Morgana, wsiadaj c do samochodu. - Co to za urocze,  ywe dziecko. - Wkładaj c kluczyk do 

stacyjki, zerkn ła na An . - A i tatu  niczego 

sobie. 

- My l ,  e niełatwo jest m czy nie samotnie wychowywa  córk . 

- Z tego, co widziałam, jasno wynika,  e nie le sobie z tym radzi. - Przekr ciła kluczyk. - To 

ciekawe,  e on pisze ksi ki. I to o wró kach i czarach. Sawyer, powiadasz? 

- Tak. - Ana odgarn ła włosy. - To chyba jest Boone Sawyer. 

- Mo e go zaciekawi fakt,  e jeste  siostrzenic  Bryny Donovan. Przecie  działaj  w tej samej 

bran y. O ile, oczywi cie, chcesz,  eby si  tob  zaintere-sował. 

- Nie chc  - kategorycznym tonem o wiadczyła Ana. 

- Mo e ju  si  tob  zainteresował... – Morgana wrzuciła wsteczny bieg. - Z Bogiem, kuzynko. 

Ana w zamy leniu długo patrzyła za odje d aj cym samochodem. 

Nast pnego dnia, po porannej wizycie w stajniach Sebastiana, wi ksz  cz

 przedpołudnia Ana 

sp dziła na rozwo eniu potpourri, olejków aromatycznych, nalewek i ziół. Spor  parti  

zapakowała do pudełek,  eby wysła  poczt . Miała kilku miejscowych odbiorców, w tym sklep 

Morgany, ale wi kszo  klienteli pochodziła z dalszych stron. 

Interes, który zacz ła przed sze ciu laty, szedł dobrze. Sprawiał jej du  satysfakcj , w pełni 

zaspokajał potrzeby i ambicje oraz stwarzał ten luksus,  e mogła pracowa  w domu. Pieni dze 

nie miały tu znaczenia. Fortuna Donovanów pozwalała całej rodzinie  y  na wysokiej stopie. Ale 

Ana, podobnie jak Morgana prowadz ca swój sklep i Sebastian rozliczne interesy, chciała 

pracowa  i czu  si  potrzebna. 

Była uzdrowicielk . Ale oczywi cie nie wszystkich da si  uleczy . Wiele lat temu nauczyła si , 

e nie nale y bra  na siebie wszystkich cierpie  i bol czek tego  wiata. Cz ci  ceny za jej dar 

była  wiadomo ,  e istnieje ból, którego nie potrafi uleczy . Nie odrzuciła jednak swojego daru, 

tylko postanowiła u ywa  go najlepiej, jak potrafiła. 

Zawsze fascynowało j  ziołolecznictwo, przekonała si  te ,  e potrafi leczy  dotykiem. Przed 

wiekami mogłaby by  wiejsk  babk  i fakt ten nieustannie j   mieszył. W dzisiejszym  wiecie 

była po prostu kobiet  interesu, która potrafiła sporz dzi  zarówno olejek k pielowy, jak i 

czarodziejski napój. 

A je li dodawała troch  czarów, robiła to od siebie. I była szcz liwa, bardzo 

szcz liwa z przeznaczenia, które zostało jej narzucone, a tak e z  ycia, które wiodła. 

A nawet gdyby czuła si  nieszcz liwa, dzisiejszy dzie  podniósłby j  na duchu. Promienne 

sło ce, pieszczotliwy wietrzyk, w powietrzu delikatny przed-smak deszczu, który jeszcze przez 

wiele godzin nie spadnie, a kiedy ju  zacznie pada , to łagodnie. 

Pragn c jak najlepiej wykorzysta  ten pi kny dzie , postanowiła popracowa  w ogrodzie i 

wysia  troch  nowych ziół. 

Znów j  podgl dał. Co za brzydki obyczaj, pomy lał Boone, krzywi c si . Stał w oknie z 

papierosem w r ku i spogl dał w dół. Pokonywanie złych nawyków sprawiało mu spore 

trudno ci. A odk d wyjrzał przez okno i zobaczył j  w ogrodzie, nie szła mu nawet praca. 

Pomy lał,  e zawsze wygl dała tak... elegancko. Miała w sobie t  wewn trzna elegancj , której 

nie umniejszały poplamione traw . szorty i podkoszulek. Elegancja kryła si  w jej ruchach, w 

dumnej postawie. 

Pomy lał,  e zaczyna si  robi  sentymentalny, a ten rodzaj uczu  powinien zachowa  na u ytek 

swoich ksi ek. 

background image

Mo e to wszystko dlatego,  e wygl da jak jedna z tych czarodziejek, które tak cz sto opisywał? 

Otaczała j  eteryczna aura, jakby nie z tego  wiata. A ta dziwna moc w jej wzroku. .. Boone 

nigdy nie wierzył,  e czarodziejki mog  by  uległe i słabe. 

Ona jednak miała bardzo delikatn  budow . Jej ciało... - po co znowu zacz ł my le  o jej ciele? 

Nie była krucha, ale miała w sobie łagodn  kobieco , która musiała robi  wra enie na 

m czy nie z krwi i ko ci. 

A Boone Sawyer za takiego wła nie si  uwa ał. Co ona tam robi? Zgniótł papierosa w palcach i 

podszedł bli ej do okna. Znikn ła w szopie, a potem wyszła z niej z nar czem doniczek. 

Typowa kobieta - lubi nosi  ci ary ponad swoj  miar . 

Ledwo zd ył to pomy le  - nie bez uczucia m owskiej wy szo ci - zobaczył, jak Daisy  ciga 

po trawniku szarego kota. 

Ju  miał otworzy  okno i gwizdn  na psa, ale okazało si ,  e jest za pó no. 

Na zwolnionym filmie wygl dałoby to pewnie jak jaki  skomplikowany układ choreograficzny. 

Kot przemkn ł mi dzy nogami Any, która si  zachwiała. Gliniane doniczki zadr ały jej w 

dłoniach. Boone zakl ł, a potem odetchn ł z 

ulg , kiedy Ana si  wyprostowała. Niestety, rado  była przedwczesna. Daisy wpadła na An  z 

impetem, który zniszczył chwilow  równowag . Tym razem Ana straciła grunt pod nogami i 

run ła jak długa, a doniczki wypadły jej z r k. 

Boone zakl ł. Zbiegaj c na dół, usłyszał gło ny brz k. 

Kiedy do niej dobiegł, mruczała co , co w jego uszach brzmiało jak egzotyczne przekle stwa. 

Prawd  mówi c, wcale jej si  nie dziwił. Kot siedział na drzewie, w ciekle prychaj c na 

ujadaj cego psa, a doniczki zmieniły si  w kup  skorup. 

Boone wzdrygn ł si , chrz kn ł, a potem zapytał: - Nic si  pani nie stało? Jak si  pani czuje? 

Skulona na czworakach, odgarn ła włosy z twarzy i rzuciła mu powłóczyste spojrzenie. 

- Fantastycznie. 

- Stałem w oknie. - W takim momencie raczej nie wypadało si  __________przyznawa ,  e j  

podgl dał. - To znaczy, przechodziłem obok okna - poprawił si  - i zoba-czyłem, jak pies goni 

kota, a potem jak pani upadła. - Przykucn ł i zacz ł zbiera  potłuczone doniczki. Przepraszam za 

nasz  Daisy. Jest u nas dopiero od kilku dni i na razie nie udało nam si  jej wytresowa . 

- Przecie  to jeszcze szczeniak. Nie mo na wini  psa,  e robi to, co jest zgodne z jego natur . 

- Odkupi  pani te doniczki - powiedział zgn biony. 

- Nie trzeba, mam pełno doniczek. – Poniewa  szczekanie i prychanie stawało si  coraz bardziej 

rozpaczliwe, Ana przysiadła na pi tach. - Daisy! - Komenda była spokojna, lecz stanowcza i 

natychmiast poskutkowała. Piesek podbiegł, machaj c rado nie ogonem, i zacz ł liza  j  po 

r kach i twarzy. - Siad! - powiedziała, a Daisy posłusznie usiadła. - A teraz b d  grzeczna. - 

Popiskuj c  ało nie, Daisy oparła głow  na wyci gni tych łapkach. 

Boone ze zdumieniem pokr cił głow . - Jak pani to zrobiła? 

- Czary - odpowiedziała krótko. - Mo na powiedzie ,  e zawsze miałam dobr  r k  do zwierz t. 

Daisy jest szcz liwa i podniecona i strasznie chce si  bawi . Musi pan da  jej do zrozumienia, 

e pewne zachowania s  niewła ciwe. - Pogłaskała psa po głowie, otrzymuj c w zamian 

spojrzenie pełne psiego uwielbienia. 

- Próbowałem j  przekupi . 

- To te  dobry sposób. - Ana zanurkowała pod krzakiem fioletowego powojnika, szukaj c 

potłuczonych doniczek. Wtedy wła nie Boone zauwa ył 

długie zadrapanie na jej ramieniu. 

- Skaleczyła si  pani. 

Uda tak e miała podrapane. 

background image

- To nie do unikni cia, kiedy na człowieka spadaj  doniczki - odparła. 

Poderwał si , chwycił An  za r k  i pomógł jej wsta . 

- Przecie  pytałem, czy nic si  pani nie stało. 

- Prawd  mówi c, ja. .. 

- Trzeba to przemy ... - Zobaczył stru k  krwi spływaj c  jej po nodze i zareagował tak, jakby 

chodziło o Jessie. Po prostu wpadł w panik . - O Bo e! - Chwycił zdumion  An  na r ce i ruszył 

w stron  najbli szych drzwi. 

- Naprawd , nie ma potrzeby.. . 

- Wszystko b dzie dobrze, moje dziecko. Zaraz si  tym zajmiemy. 

Na wpół rozbawiona, na wpół zniecierpliwiona, 

Ana gło no prychn ła, kiedy pchn ł drzwi do kuchni. 

- Skoro tak, to odwołam karetk . Gdyby pan mógł mnie... - przerwała, bo Boone posadził j  na 

jednym z wy ciełanych krzeseł przy stole. - No wła nie, o to mi chodziło. 

Roztrz siony, Boone podskoczył do zlewu. Pierwsze, co przychodziło mu na my l w takich 

sytuacjach, to skuteczno , szybko  i u miech. Mocz c  cierecz-k , parokrotnie odetchn ł,  eby 

si  uspokoi . 

- To nie b dzie wygl dało tak  le, kiedy si  obmyje. Zobaczy pani. - Z przyklejonym do twarzy 

u miechem wrócił i ukl kł przed An . - I nie b dzie bolało. - Zacz ł ostro nie  ciera  czerwone 

stru ki na jej łydce. - Zaraz wszystko opatrz . Prosz  zamkn  oczy i odpr y  si . - Znowu 

wzi ł gł boki oddech. - Pewnego razu  ył sobie człowiek, który mieszkał w Briarwood... - zacz ł 

improwizowa  bajk , tak jak to zawsze robił dla swojej córki. - Był tam zaczarowany zamek. . . 

Ana, która ju  miała mu kategorycznie powiedzie ,  e sama potrafi o siebie zadba , rzeczywi cie 

poczuła,  e wst puje w ni  spokój. 

- Mury zamku porastało dzikie pn cze o długich, ostrych kolcach. Nikt nie odwiedzał zamku od 

ponad stu lat, bo nie było  miałka, który chciałby zaryzykowa  spotkanie z tymi kolcami. Ale ten 

samotny biedak był ciekawy, wi c codziennie chodził pod mur zamczyska i wspinał si  na palce, 

eby zobaczy , jak sło ce odbija si  od najwy szych wie . 

Wypłukał  ciereczk  i zacz ł ociera  skaleczenia. 

- Człowiek ten nie potrafił nikomu wytłumaczy , co działo si  w jego sercu, kiedy tak wystawał 

pod murami zamku. A on rozpaczliwie pragn ł wspi  si  na te mury. Nocami, kiedy le ał w 

łó ku, wyobra ał to sobie. Powstrzymywał go strach przed kolcami. A  którego  dnia, w  rodku 

lata, kiedy zapach kwiatów był wyj tkowo upajaj cy, poczuł,  e widok samych wie  ju  mu nie 

wystarcza. Serce powiedziało mu,  e to, czego najbardziej pragnie, znajduje si  za tymi murami. 

Wi c zacz ł si  na nie wspina . Raz po raz spadał na ziemi , krwawi c, ale znów próbował je 

sforsowa . 

Głos Boone'a brzmiał koj co, za to dotyk, cho  delikatny, wcale jej nie uspokajał. Poczuła 

dziwny ból, powoli promieniuj cy z jej wn trza. Boone mu-skał teraz jej uda, w miejscu gdzie 

ostra kraw d skorupy rozci ła jej skór . Zacisn ła pi ci, czuj c, jak jednocze nie kurczy jej si  

oł dek. 

Poczuła,  e musi co  zrobi ,  eby przestał. A zarazem chciała,  eby nie przestawał. Ani na 

chwil . 

- Przez cały dzie  próbował - ci gn ł Boone tym swoim hipnotyzuj cym głosem. - Pot mieszał 

si  z krwi , ale on nie ustawał. Nie mógł si  podda , bo wiedział,  e jego marzenia, jego 

przyszło  i przeznaczenie le  po drugiej stronie murów. Wi c mimo poranionych r k wspi ł si  

a  na sam  gór . Wyczerpany i obolały zeskoczył na g sta muraw , porastaj c  teren mi dzy 

murem a czarodziejskim zamkiem. Ksi yc stał wysoko na niebie. Ostatkiem sił powlókł si  

przez ł k  i przez zwodzony most wszedł do zamku, który od dzie-ci stwa nawiedzał go w 

background image

snach. Kiedy przekroczył jego progi, zal niły  wiatła tysi ca pochodni. W tej samej chwili 

znikn ły wszystkie rany. W kr gu płomieni, rzucaj cych  wiatła i cienie na  ciany z białego 

marmuru, stała najpi kniejsza kobieta, jak  w  yciu widział. Włosy miała złote jak sło ce, a oczy 

siwe jak dym. Nim zd yła si  odezwa , nim jej cudowne usta rozchyliły si  w powitalnym 

u miechu, poj ł,  e to dla niej nara ał  ycie. A ona podeszła bli ej i podała mu r k , mówi c: 

"Czekałam na ciebie". 

Boone urwał i podniósł oczy na An . Był równie oszołomiony i zdezorientowany jak człowiek z 

jego opowie ci. W którym momencie serce zacz ło mu tak mocno bi ? Jak mógł w ogóle my le , 

kiedy krew uderzała mu do głowy i l d wi? Nie spuszczaj c z niej wzroku, spróbował si  

opanowa . 

Włosy złote jak sło ce. Oczy siwe jak dym. Nagle u wiadomił sobie,  e kl czy mi dzy nogami 

Any, z r k  opart  na jej biodrze, a drug  gotow  dotkn  jej złotych włosów. 

W stał tak szybko,  e omal nie przewrócił stołu. 

- Przepraszam - powiedział, bo nic innego nie przyszło mu do głowy. A kiedy wci  patrzyła na 

niego w milczeniu, tylko  yłka na szyi pulsowała jej coraz szybciej, dorzucił: - Przeraziłem si , 

kiedy zobaczyłem,  e pani krwawi. Nie najlepIej radziłem sobie ze skaleczeniami Jessie. - Nagle 

wydało mu si ,  e paple bez sensu. Rzucił Anie  ciereczk . - Chyba pani zrobi to lepiej. 

Pokiwała głow  bez słowa. Potrzebowała troch  czasu,  eby wzi  si  w gar . Jak to mo liwe, 

e ten człowiek tak gł boko j  poruszył, i to za pomoc  wymy lonej na poczekaniu bajki? A 

potem kazał jej sobie radzi  samej. 

To moja wina, pomy lała, zbyt mocno tr c skaleczenie na ramieniu. To dar, a zarazem 

przekle stwo,  e jestem taka wra liwa. 

- To raczej pan wygl da, jakby potrzebował pan usi

 - powiedziała ze sztucznym o ywieniem. 

Wstała i podeszła do szafki z lekarstwami. - Napije si  pan czego  zimnego? 

- Nie... to znaczy tak. - Nawet morze lodowatej wody nie ugasi po aru, który trawił jego wn trze. 

- Na widok krwi wpadam w panik . 

- W panice czy nie, działa pan bardzo skutecznie. - Nalała mu szklank  lemoniady z dzbanka, 

który trzymała w lodówce. - Poza tym to była bardzo ładna bajka. - U miechn ła si , wyra nie 

rozlu niona. 

- Bajka zawsze pomaga mnie i Jessie prze y  sesj  z jodyn . 

- Jodyna piecze. - Ana polała skaleczenia brunatnym płynem z apteczki. - Mog  panu da  co , co 

nie piecze. N a wszelki wypadek. 

- Co to jest? - Boone z podejrzliw  min  pow chał buteleczk . - Pachnie kwiatami. 

Tak jak ona, pomy lał. 

- Bo to nalewka ro linna. Z ziół, kwiatów i ró nych innych rzeczy. - Zakorkowała buteleczk  i 

odstawiła j  na bok. - To taki naturalny antyseptyk. Jestem zielark . 

- Ach tak. 

Widz c jego sceptyczn  min , Ana roze miała si . 

- Ludzie na ogół wierz  w leki, które mo na kupi  w aptece. Zapominaj ,  e przez całe wieki 

całkiem nie le radzono sobie za pomoc   rodków danych przez natur . 

- Ale niektórzy umierali na t ca od zadrapania zardzewiałym gwo dziem. 

- To prawda - przyznała. - O ile w pobli u nie było dobrego znachora. - Nie 

miała zamiaru przekonywa  go, dlatego zmieniła temat. - Jessie poszła dzi  po raz pierwszy do 

szkoły? 

- Tak. Nie mogła ju  si  doczeka . To raczej ja byłem cały w nerwach. - U miech rozja nił jego 

twarz. - Chciałbym pani podzi kowa  za wyrozumia-ło . Wiem,  e Jessie lubi si  zasiedzie  u 

kogo  i nie przychodzi jej do głowy,  e ten kto  mo e mie  jej do . 

background image

- Ach nie, to takie zajmuj ce dziecko. - Ana podsun ła mu talerzyk z ciasteczkami. - Jessie 

zawsze b dzie tu mile widziana. Jest urocza, bystra i nie zapomina o dobrych manierach. 

Wspaniale j  pan wychowuje. 

- Musz  przyzna ,  e Jessie bardzo mi ułatwia t  robot . 

- A jednak, chocia  to taka udana dziewczynka, musi panu by  ci ko. My l ,  e nawet dwójka 

rodziców miałaby co robi  przy takim  ywym dziecku jak Jessie. I tak inteligentnym. - Ana 

si gn ła po ciasteczko. - Pewnie odziedziczyła wyobra ni  po panu. To cudowne mie  ojca, 

który układa takie ciekawe ba nie. 

- Sk d pani wie, co robi ? - zapytał ostro. 

Zdumiała si , mimo to odpowiedziała z u miechem: 

- Jestem zagorzał  fank  Boone'a Sawyera. 

- Nie przypominam sobie,  ebym mówił pani, jak mam na imi . 

- Rzeczywi cie, nie powiedział pan - przyznała ze spokojem. - Czy zawsze jest pan taki 

podejrzliwy, kiedy słyszy pan komplement? 

- Mam swoje powody, dla których si  tu osiedliłem. I nie chc  rozgłosu. - Odstawił hała liwie 

szklank . - Nie  ycz  sobie,  eby s siedzi wypytywali moj  córk  i grzebali w moich sprawach. 

- Wypytywali? - Ana omal nie zakrztusiła si  na tym słowie. - Ja miałabym wypytywa  Jessie? A 

po co? 

-  eby si  dowiedzie  czego  wi cej o bogatym wdowcu z s siedztwa. 

An  po prostu zatkało. 

- Pan jest wyj tkowo bezczelny! Lubi  towarzystwo Jessie i wcale nie musz  rozmawia  z ni  o 

panu. 

Jej jawne oburzenie wcale go nie zaskoczyło. Miał ju  do czynienia z podobn  kobiet . 

Sko czyło si  to  le, a najbardziej ucierpiała na tym Jessie. 

- No to sk d pani zna moje imi , zawód i stan cywilny? 

Ana niecz sto wpadała w zło . Nie le ało to w jej naturze. Teraz jednak z trudem 

powstrzymywała gniew. 

- Wie pan, nie jestem nawet pewna, czy zasługuje pan na to,  eby si  przed 

panem tłumaczy , ale zrobi  to, bo jestem ciekawa, jak si  b dzie pan usprawiedliwiał. - 

Odwróciła si . - Prosz  za mn . 

- Nie chc . . . 

- Powiedziałam, prosz  za mn . - Wyszła z kuchni, pewna,  e Boone pójdzie za ni . 

Poszedł, cho  niech tnie, tłumi c przypływ irytacji. Przeszli do zalanego sło cem salonu, 

urz dzonego białymi meblami z wikliny. Na półkach i stolikach l niły kryształy. Było te  wiele 

figurek elfów, wró ek i czarodziejów. Za kolejnymi łukowatymi drzwiami mie ciła si  przytulna 

biblioteka z kominkiem i bardziej tajemniczymi figurkami. 

Stała tam te  ró owa sofa, wr cz zapraszaj ca do poobiedniej drzemki, w oknach dr ały 

poruszane wiatrem koronkowe firanki, a zapach ksi ek mieszał si  z woni  kwiatów. 

Ana podeszła do półki i wspi ła si  na palce,  eby dosi gn  ksi ek. 

- "Marzenie pasterki" - czytała gło no, wyjmuj c kolejne tomy. - " aba, sowa i lis", "Trzecie 

yczenie Mirandy". - Obrzuciła Boone'a wymownym spojrzeniem, cho  tak naprawd  miała 

ochot  waln  go tymi ksi kami. - Przykro mi,  e musz  panu mówi , jak bardzo podobaj  mi 

si  pa skie ksi ki. 

Speszony, wsun ł r ce do kieszeni. Teraz wiedział ju ,  e  le trafił, i zastanawiał si , jak to 

naprawi . 

- Dorosłe kobiety rzadko czytuj  ba nie dla przyjemno ci. 

background image

- A szkoda! Wprawdzie nie zasługuje pan na pochwał , ale powiem panu,  e pa skie ksi ki s  

bardzo wzruszaj ce i jest w nich warto ciowe przesłanie nie tylko dla dzieci, ale i dla dorosłych. 

Wci  zagniewana, odło yła dwie ksi ki na półk . - Zreszt , mam t  tematyk  we krwi. Cz sto 

zasypiałam przy bajkach jednej z moich ciotek, Bryny Donovan - dorzuciła i z satysfakcj  

zauwa yła,  e zrobiło to na nim pewne wra enie. - Musiał pan o niej słysze . 

- Wi c to pani ciotka?! - Boone z uznaniem pokr cił głow . - Spojrzał na półki i obok swoich 

bajek dostrzegł kilka tomików opowiada  Bryny o magii i zakl tych krainach. - 

Korespondowali my przez jaki  czas. Od lat byłem miło nikiem jej twórczo ci. 

- Podobnie jak ja. A kiedy Jessie wspomniała mi,  e jej ojciec pisze ksi ki o zakl tych 

królewnach i smokach, doszłam do wniosku,  e nasz nowy s siad, pan Sawyer, to musi by  ten 

sławny Boone Sawyer. 

Nie musiałam w tym celu przypieka  na ro nie sze cioletniej dziewczynki. 

- Przepraszam. Przykro mi,  e tak si  zachowałem. - Prawd  mówi c, było mu raczej wstyd ni  

przykro. - Nie tak dawno miałem do  niemił  przygod , dlatego stałem si  troch  

przewra liwiony. - Wzi ł do r ki misternie wyrze bion  figurk  wró ki i obracaj c j  w palcach. 

mówił dalej: - To była wychowawczyni Jessie z przedszkola. Wyci gn ła z Jessie wszelkie 

informacje na mój temat, co nie było trudne, bo Jessie jest bardzo otwarta i ufna. 

Z westchnieniem odstawił figurk . Sam fakt,  e próbował si  tłumaczy , wprawiał go w jeszcze 

wi ksze za enowanie. 

- Ta kobieta po prostu manipulowała uczuciami mojej córki i jej potrzeb  posiadania matki. 

Okazywała jej szczególne wzgl dy, wzywała mnie na .osobne spotkania, by wspólnie 

przedyskutowa  nadzwyczajne zdolno ci Jessie. Posun ła si  nawet do tego,  e zaprosiła mnie na 

kolacj , podczas której... No có , wystarczy, jak powiem,  e bardziej interesował j  samotny 

m czyzna z wypchanym portfelem ni  dobro jego dziecka. 

- Musiało to by  przykre prze ycie dla was obojga - zauwa yła Ana, chowaj c ksi k  na półk . 

- Ale mog  pana zapewni ,  e nie szukam m a. A nawet gdybym miała takie zamiary, nie 

uciekałabym si  do podobnych wybiegów. Obawiam si ,  e za bardzo indoktrynowano mnie 

l1istoriami z rodzaju " yli dłu-go i szcz liwie". 

- Jeszcze raz przepraszam. 

Mina Any powiedziała mu,  e nie do ko ca mu wybaczono. 

- Wystarczy,  e si  zrozumieli my. A teraz pewnie musi pan wraca  do pracy. Ja te  mam jeszcze 

du o do zrobienia. - Wyszła do holu i otworzyła frontowe drzwi. - Prosz  powtórzy  Jessie,  eby 

do mnie wpadła. Jestem bardzo ciekawa, jak jej min ł pierwszy dzie  w szkole. 

Boone poczuł si  niemal jak odprawiony konkurent. 

- Powtórz  - powiedział. - Prosz  uwa a  na skaleczenia - dorzucił, ale ona ju  zamkn ła mu 

drzwi przed nosem 

ROZDZIAŁ TRZECI 

Nie le si  popisałe , Sawyer! Potrz saj c głow , Boone zasiadł przy komputerze. Najpierw jego 

własny pies przewrócił t  pi kn  s siadk  na jej własnym podwórku, a potem on sam, 

nieproszony, wtargn ł do jej domu i głaskał j  po nogach. A na domiar wszystkiego uraził jej 

godno , sugeruj c,  e chciała posłu y  si  jego córk ,  eby zwabi  go w pułapk . 

A stało si  to jednego popołudnia, pomy lał z niesmakiem. To cud,  e nie wyrzuciła go z domu i 

ograniczyła si  tylko do zatrza ni cia mu drzwi przed nosem. 

A co było powodem,  e zachował si  tak idiotycznie? Przykre do wiadczenia, to prawda, ale nie 

w tym tkwił s k. 

Hormony, pomy lał za miał si  cicho. Burza hormonów, która bardziej przystoi nastolatkowi 

ni  dojrzałemu m czy nie. 

background image

Kiedy patrzył na ni  w tej pełnej sło ca kuchni, maj c pod r k  jej ciepłe ciało i wdychaj c jej 

zmysłowy zapach, czuł, jak budzi si  w nim po danie. Pragn ł jej. Przez jeden o lepiaj cy 

moment z niezwykł  jasno ci  wyobraził sobie, jak by to było, gdyby  ci gn ł j  z tego 

miesznego krzesełka i wpił si  w te jej słodkie usta. Chciałby wtedy zobaczy  wyraz 

zaskoczenia na jej twarzy. 

Nagły przypływ po dania był tak silny i tak pora aj cy,  e musiał chyba zosta  zaplanowany 

przez jakie  siły wy sze albo nadprzyrodzone moce. 

Łatwiej było mu uwierzy ,  e padł ofiar  czarów. I zrzuci  cał  win  na tajemnicz  s siadk . 

W innych warunkach mo e i próbowałby o tym zapomnie . Ale kiedy spojrzał jej w oczy, 

zobaczył w nich skrywane pragnienia, równie silne jak jego własne. 

Wyobra nia oczywi cie nie była tu bez znaczenia. Jednak to, co zobaczył, a tak e to, co poczuł, 

było jak najbardziej prawdziwe. 

Przez moment, jeden króciutki moment, pomieszczenie wibrowało od tych wszystkich pragnie  

jak napi ta struna. A potem on si  wycofał - tak jak powi-nien. Jaki miałby w tym interes,  eby 

uwodzi  s siadk  w jej kuchni? 

Ale tak czy owak, pewnie zaprzepa cił wszelkie szanse na to,  eby pozna  j  bli ej. I to w chwili 

kiedy wreszcie zrozumiał,  e bardzo chce zawrze  bli sz  znajomo  z pann  Anastasi  

Donovan. 

Zapalaj c papierosa, rozmy lał nad ró nymi sposobami przebłagania jej. A  wreszcie wpadł na 

pomysł, i to  miesznie prosty. Gdyby szukał drogi do serca 

jakiej  młodej damy - a tak przecie  nie było - nie mógłby nic lepszego wymy li . 

Zadowolony z siebie zasiadł do pracy i pisał, póki nie przyszła pora,  eby odebra  Jessie ze 

szkoły. 

Zarozumiały kretyn! Ana wyładowywała swoj  zło , mia d c tłuczkiem w mo dzierzu Bogu 

ducha winne zioła. Nie do wiary! Jak on  miał my le ,  e ona chciała go... poderwa ? Pewnie 

uwa ał,  e nikt nie jest w stanie mu si  oprze . Mo e nawet pos dzał j  o to,  e wystaje z nosem 

przytkni tym do szyby i czeka na ksi cia z bajki. 

Co za niebywała pewno  siebie! 

Ale przynajmniej mogła mie  t  satysfakcj ,  e utarła mu nosa. Nawet je eli zatrzaskiwanie 

przed kim  drzwi nie le ało w jej naturze, tym razem sprawiło jej to niekłaman  satysfakcj . 

Prawd  mówi c, ch tnie zrobiłaby to jeszcze raz. 

Z drugiej strony szkoda,  e ten facet jest taki utalentowany. Poza tym jest takim dobrym ojcem. 

Pewne jego zalety wzbudzały w niej mimowolny podziw. Nie mogła te  zaprzeczy ,  e był 

atrakcyjny, poci gaj cy, zdecydowanie m ski, a zarazem jakby nie miały. 

A te jego oczy - niesamowite. Ich spojrzenie wr cz zapierało dech. 

Gniewnie marszcz c brwi, Ana mocniej  cisn ła w dłoni tłuczek. Pomy lała,  e to i tak bez 

znaczenia, bo ten człowiek jej po prostu nie interesuje. 

Była oczywi cie taka chwila, wtedy, w kuchni, kiedy była niemal gotowa mu ulec. On dotykał jej 

tak delikatnie i hipnotyzował głosem. 

Obudził w niej podniecenie, ale w ko cu to nie grzech. 

Na szcz cie zaraz si  wycofał, co jej bardzo odpowiadało. 

Od tej pory b dzie ju  o nim my lała tylko jako o ojcu Jessie. B dzie zachowywała si  z rezerw , 

nawet gdyby miało j  to zabi . B dzie tylko na tyle przyjazna, by utrzyma  dobry kontakt z 

dzieckiem. 

Pojawienie si  Jessie w jej  yciu potraktowała jako miły dar losu. I nie zamierzała zrezygnowa  z 

niego tylko dlatego,  e nie lubi jej ojca. 

- Cze ! 

background image

Za a urowymi drzwiami ukazała si  roze miana twarzyczka dziewczynki. Na jej widok Anie 

zaraz poprawił si  humor. 

Odstawiła mo dzierz i tłuczek i u miechn ła si  do małej. Co za szcz cie,  e Boone mimo 

wszystko pozwolił, by Jessie do niej przychodziła. 

- Widz ,  e jako  prze yła  pierwszy dzie  szkoły, jak było? 

- Fajnie. Moja pani nazywa si  Farrell. Ma siwe włosy i strasznie du e stopy, ale jest miła. 

Poznałam Marcie, Toda, Lydi , Franka i du o innych dzieci. Rano. 

- Chwileczk ! - Ana ze  miechem podniosła r ce do góry. - Wejd  i usi d . A potem opowiesz 

mi, jak min ł dzie . 

- Ale ja nie mog  otworzy  drzwi. R ce mam zaj te. 

- Ach, tak. - Ana wpu ciła j  do  rodka. - Co tam masz? 

- Prezenty. - Jessie poło yła paczk  na stole i podniosła wykonany kredkami obrazek. - Dzisiaj 

rysowali my, a ja zrobiłam dwa rysunki jeden dla taty, drugi dla ciebie. 

- Dla mnie? - Ana ze wzruszeniem wzi ła z r k Jessie kolorowy obrazek na grubym kremowym 

papierze. Nagle przypomniały jej si  dawne, szkolne czasy - jest  liczny, słonko. 

- Zobacz, tu jeste  ty. - Jessie wskazała na figurk  ze złotymi włosami. - A to twój kot. A tu 

kwiaty. Ró e, stokrotki i te inne. Nie pami tam wszystkich nazw. Ale nauczysz mnie, prawda? 

- Oczywi cie. I bardzo ci dzi kuj , Jessie. 

- Tacie narysowałam nasz nowy dom. I jego, jak stoi na balkonie, bo on najbardziej lubi swój 

balkon. Przykleił mój rysunek na drzwiach od lodówki. 

- To  wietny pomysł. - Ana podeszła do lodówki i przyczepiła kartk  magnesami. 

- Lubi  rysowa . Tata te  ładnie rysuje. Mówi,  e najładniej rysowała mama. Wi c mam to po 

rodzicach. - Jessie chwyciła An  za r k  - jeste  na mnie w ciekła? 

- Nie, kochanie. Czemu miałabym by  na ciebie w ciekła? 

- Tatu  powiedział,  e Daisy podci ła ci , a ty si  przewróciła , potłukła  doniczki i pokaleczyła  

sobie r ce i nogi. - Obejrzała zadrapanie na r ku Any i pocałowała j  w to miejsce. - 

Przepraszam. 

- Nic takiego si  nie stało. To nie była wina Daisy. 

Ona wcale tego nie chciała. 

- Nie chciała te  pogry  tacie butów. Tata okropnie si  na ni  zło cił. 

- Na pewno nie chciała. 

- Krzyczał na Daisy, a ona si  tak strasznie zdenerwowała,  e nasiusiała na dywan. A potem tata 

gonił j  dookoła domu i to tak  miesznie wygl dało,  e nie mogłam si  powstrzyma  od  miechu. 

W ko cu on te  zacz ł si   mia . 

Powiedział,  e zrobi bud  dla Daisy i ka e nam obu w niej zamieszka . 

Ana tak e nie mogła powstrzyma  si  od  miechu. 

- My l ,  e dobrze b dzie wam si  mieszkało w budzie. Ale je eli chcesz,  eby twój tata miał 

całe buty, pozwól mi troch  popracowa  z Daisy. 

- Mogłaby  j  nauczy  ró nych sztuczek? 

- Chyba tak. Popatrz. - Ana posadziła sobie Jessie na biodrze i obudziła drzemi cego pod stołem 

Quigleya. Kot niech tnie otworzył jedno oko i przeci gn ł si , ziewaj c. - Siad! - Quigley usiadł, 

posapuj c. - Wsta ! - Kot stan ł na tylnych łapach. - A teraz salto. Jak b dziesz grzeczny, 

otworz  ci puszk  tu czyka na kolacj . 

Kocur wygl dał, jakby si  wahał. Widocznie jednak uznał,  e salto to małe piwo w porównaniu z 

tu czykiem. Skoczył do góry, wywin ł w powietrzu ko-ziołka i wyl dował mi kko na czterech 

łapach. Jessie wybuchn ła  miechem i zacz ła bi  brawo. Quigley wyci gn ł si  na podłodze i 

zacz ł liza  sobie łapy. 

background image

- Nie wiedziałam,  e koty potrafi  robi  sztuczki. - Quigley to wyj tkowy kot. - Ana pogłaskała 

go, a on zacz ł mrucze  jak lokomotywa i ociera  si  jej o nogi. - Ma rodzin  w Irlandii, tak jak 

ja. 

- Czy nie jest mu czasami smutno? 

Ana z u miechem połaskotała go pod brod . 

- Mamy siebie. A teraz usi d  i opowiedz mi, jak było w szkole. Chcesz kanapk ? 

Jessie zawahała si . 

- Chyba nie mog , bo niedługo b dzie kolacja. A tatu . .. och, byłabym zapomniała! - Podbiegła 

do stołu i chwyciła paczk  owini t  w pr kowany papier. 

- To dla ciebie, od taty. 

- Od... - Ana bezwiednie zało yła r ce do tyłu. 

- Co to jest? 

- Wiem, ale nie powiem. - Jessie za wieciły si  oczy. - To ma by  niespodzianka. Otwórz, to 

zobaczysz. - Podała jej paczk . - Nie lubisz prezentów? - zapytała, gdy Ana wci  trzymała r ce 

za plecami. - Ja uwielbiam dostawa  prezenty. A tatu  daje najładniejsze. 

- Jestem pewna,  e tak, ale... 

- Nie lubisz mojego taty? - Jessie posmutniała. 

- Jeste  na niego zła, bo Daisy potłukła doniczki? 

- Nie, nie jestem na niego zła. - A w ka dym razie nie z powodu doniczek. - To nie była jego 

wina. Lubi  twojego tat . To znaczy, mało go znam i... - u miechn ła si  - nie spodziewałam si  

prezentów bez  adnej okazji. - Wzi ła z r k Jessie paczk  i potrz sn ła ni . - Nie stuka - 

powiedziała, a Jessie klasn ła w r ce i roze miała si . 

- Zgadnij! Zgadnij co to jest? 

- Puzon...? 

- Nie! Puzony s  du e. - Dziewczynka zacz ła podskakiwa , podniecona. - Otwórz! 

Reakcja dziecka sprawiła,  e i Anie szybciej zabiło serce.  eby sprawi  Jessie przyjemno , 

rozerwała kolorowy papier i… 

- Ach! 

Była to ksi ka - du a ksi ka dla dzieci. Ze  nie nobiałej okładki spogl dała na An  złotowłosa 

wró ka w koronie i zwiewnej bł kitnej szacie. 

- "Królowa wró ek" - przeczytała Ana. – Napisał Boone Sawyer. 

- Jest całkiem nowa - odezwała si  Jessie. - Nie mo na jej jeszcze kupi , ale tatusiowi ju  

przysłali. - Delikatnie pogładziła obrazek na okładce. - Powie-działam mu,  e ona wygl da 

zupełnie jak ty. 

- To pi kny prezent - westchn ła Ana. I sprytny, pomy lała. Teraz nie mogła si  ju  gniewa  na 

Boone'a. 

- W  rodku jest co  napisane. - Zbyt niecierpliwa, by czeka , Jessie otworzyła ksi k . - Widzisz, 

o, . tutaj. 

,,Anastasii, w nadziei  e bajki s  równie skuteczne jak biała flaga. Boone" 

Ana u miechn ła si . Czy mo na odrzuci  z takim wdzi kiem sformułowan  propozycj  

zawarcia pokoju? 

Boone oczywi cie na to liczył. Odsun ł nog  kolejne nie rozpakowane jeszcze pudło i spojrzał 

przez okno na s siedni dom. 

Podejrzewał,  e Ana b dzie potrzebowała kilku dni,  eby si  uspokoi , mimo to był przekonany, 

e podj ł wła ciwe kroki. Nie chciał przecie   adnych konfliktów z now  przyjaciółk  Jessie. 

Odwrócił si  do kuchenki, zmniejszył gaz pod mi sem, a potem zabrał si  do przygotowywania 

ziemniaczanego puree. 

background image

Ulubiona potrawa Jessie, pomy lał, wł czaj c mikser. Mogła j  je  nawet codziennie. Ale 

oczywi cie ustalanie menu nale ało do niego. A Boone bardzo 

dbał,  eby jego córka co wieczór zjadła zdrowy, kaloryczny posiłek. 

Dolał troch  mleka i skrzywił si . Chc c nie chc c, musiał przyzna ,  e gdyby miał z czego  

zrezygnowa , ch tnie przerzuciłby na cudze barki ci ar co-dziennego decydowania, co b d  

jedli na kolacj . 

Nie chodziło mu nawet o samo gotowanie, ale o konieczno  m cz cego wyboru pomi dzy 

zapiekank , pieczonym kurczakiem, wieprzowym kotletem i tak dalej. Plus dobór stosownych 

dodatków. Zdesperowany, zacz ł nawet wycina  z gazet przepisy,  eby troch  urozmaici  menu 

swojej małej rodziny. 

Przez jaki  czas powa nie zastanawiał si  nad przyj ciem gosposi. Matka i te ciowa zgodnie 

nalegały,  eby to zrobił. A potem obie zacz ły si  prze ciga  w poszukiwaniach najwła ciwszej 

osoby na to miejsce. Zniech ciła go wizja obcej osoby kr c cej si  po domu, która z czasem 

mogłaby próbowa  zdoby  wzgl dy jego córki. 

Bo Jessie nale ała do niego i tylko do niego. W stu procentach. I tak miało pozosta . Dlatego 

godził si  na codzienne zakupy i układanie menu. 

Kiedy dodawał do puree ły k  masła, usłyszał kroki Jessie na tarasie. 

- W sam  por ,  abko. Wła nie miałem na ciebie zagwizda . - Odwrócił si , oblizuj c palec, i 

zobaczył w progu An  z Jessie. Serce podskoczyło mu do  oł dka. - O, dobry wieczór! 

- Nie chciałam panu przeszkadza  - zacz ła Ana. - Przyszłam,  eby podzi kowa  za ksi k . 

- Ciesz  si ,  e si  pani podobała. - Boone nagle przypomniał sobie,  e ma zawi zany w pasie 

lniany r cznik, wi c go szybko zdj ł. - To była najlepsza propozycja pokojowa, jak  byłem w 

stanie wymy li . 

- Okazała si  skuteczna. - Ana z u miechem patrzyła, jak Boone kr ci si  po kuchni. - Dzi kuj , 

e pan o mnie pomy lał. A teraz lepiej ju  sobie pójd ,  eby pan mógł w spokoju przygotowa  

kolacj . 

- Ona mo e wej , prawda? - Jessie poci gn ła An  za r k . - Zgadzasz si , tato? 

- Oczywi cie. Prosz  bardzo. - Boone odsun ł kolejne pudło. - jeszcze nie zd yłem si  

rozpakowa . To zajmuje znacznie wi cej czasu, ni  s dziłem. 

Ana zdecydowała si  wej . Po cz ci z uprzejmo ci, a po cz ci z ciekawo ci. W oknach nie 

było jeszcze zasłon, a kilka kartonowych pudeł le ało na pod-łodze z kolorowych kafelków. Za 

to na granatowym kuchennym blacie stał biały ceramiczny pojemnik na słodycze w kształcie 

Królika z ,,Alicji w krainie 

czarów", czajniczek w kształcie Szalonego Kapelusznika i cukiernica w kształcie Myszy. Na 

mosi nych haczykach wisiały  ciereczki do naczy , obr bione dzieci c  r k . Drzwi lodówki 

zdobiły rysunki Jessie, a w k cie drzemał szczeniak. 

Nie było tu mo e ani specjalnie czysto, ani porz dnie, ale na pewno był to ju  przytulny dom. 

- To du y dom - odezwała si  Ana. - Wcale si  nie zdziwiłam,  e tak szybko został sprzedany. 

- Chcesz zobaczy  mój pokój? - Jessie znów poci gn ła An  za r k . - Mam łó ko z daszkiem i 

du o wypchanych zwierz t. 

- Pó niej zaprosisz An  na gór  - wtr cił si  Boone. - A teraz id  umy  r ce. 

- Dobrze. - Jessie błagalnie spojrzała na An . - Ale nie odchod . 

- Mo e kieliszek wina? - zaproponował Boone po wyj ciu córki. -  eby przypiecz towa  pokój. 

- Dobrze - powiedziała Ana. Kiedy otwierał lodówk , rysunki Jessie zatrz sły si  na drzwiach. 

Jessie to mała artystka. To takie miłe z jej strony,  e zrobiła dla mnie rysunek. 

- Obawiam si ,  e niedługo b dzie pani miała całe  ciany wytapetowane jej rysunkami. - 

Zawahał si  z butelk  w r ku, zastanawiaj c si , gdzie schował kieliszki i czy w ogóle je 

background image

rozpakował. Szybki przegl d szafek uzmysłowił mu,  e jeszcze tego nie zrobił. - Mo e by  

chardonnay w szklance z królikiem Bugsem? 

Ana roze miała si . 

- Oczywi cie. - Zaczekała, a  naleje jej i sobie. 

- Witamy w Monterey - powiedziała, unosz c szklank . 

- Dzi ki. - Popatrzył na jej u miechni te usta i poczuł,  e zgubił w tek. - ja... Od dawna pani tu 

mieszka? 

- Przez całe  ycie i jeszcze wcze niej. - Zapach sma onego kurczaka i radosny bałagan w kuchni 

były tak znajome,  e Ana si  odpr yła. - Moi rodzice mieli jeden dom tutaj, a drugi w Irlandii. 

Teraz w zasadzie mieszkaj  w Irlandii, za to moi kuzyni i ja zostali my w Monterey. Morgana 

urodziła si  w tym domu, w którym teraz mieszka, a Sebastian i ja urodzili my si  w Irlandii, w 

zamku Donovanów. 

- W zamku Donovanów? 

Ana roze miała si . 

- Mo e to brzmi do  pretensjonalnie, ale to rzeczywi cie jest zamek. Stary, pi kny i poło ony na 

uboczu. Od wieków nale ał do rodziny Donovanów. 

- Wi c urodziła si  pani na zamku w Irlandii - powiedział Boone. - Pewnie to dlatego kiedy 

zobaczyłem pani  po raz pierwszy, pomy lałem,  e w s siednim domu, w ród ró , mieszka 

królowa wró ek. - Nagle przestał si  u miecha  i bez namysłu paln ł: 

- Na pani widok zaparło mi dech w piersi. 

Szklanka zatrzymała si  w pół drogi do jej ust. Ana rozchyliła je, dziwnie zmieszana. 

- Ja... - Upiła łyk,  eby mie  czas na zastanowienie. - My l ,  e cz

 pa skiego talentu opiera si  

na tym,  e widzi pan wró ki pod krzakami, elfy w ogrodzie i czarnoksi ników na drzewach. 

- Mo e i tak. - Pachniała pi knie jak powiew, który wpadł przez otwarte okno, przynosz c aromat 

kwiatów z ogrodu i słony zapach morza. Podszedł bli ej i nie bez satysfakcji zauwa ył,  e w jej 

oczach mign ł niepokój. - Jak tam skaleczenia, s siadko? - Delikatnie obj ł palcami jej r k  i 

wyczuł przyspieszony puls w zgi ciu łokcia. To dziwne,  e w pewnych sytuacjach reagowali w 

ten sam sposób. U miechn ł si . 

- Boli? 

- Nie. 

Jej lekko stłumiony głos podniecił go. 

- Nie, ani troch . 

- Wci  pachnie pani kwiatami. 

- Woda kwiatowa... 

- Nie. 

Woln  r k  odwrócił ku sobie jej twarz. 

- Zawsze pachnie pani kwiatami. Polnymi kwiatami i morsk  pian . 

Jak to si  stało,  e nagle wyl dowała oparta plecami o kuchenny blat? Jego ciało napierało na jej 

ciało, a usta były tak kusz co blisko jej ust,  e a  si  prosiło,  eby ich spróbowa . 

A ona chciała tego. Pragn ła zatraci  si  w pocałunku, z niespotykan  sił , która wyparła 

wszystko inne z jej głowy. Powoli, z oczyma utkwionymi w jego oczach, poło yła mu dło  na 

piersi, w miejscu gdzie bije serce. A serce biło mu nami tnie i dziko. 

Pomy lała,  e pewnie taki sam b dzie ich pocałunek. Dziki i nami tny od 

pierwszej chwili. 

Jakby czytaj c w jej my lach, Boone chwycił j  za włosy. Były gor ce, tak jak przypuszczał. 

Gor ce jak sło ce, od których wzi ły swój blask. Przez moment cały skoncentrował si  na 

pocałunku, który miał nast pi , i spodziewanych rozkoszach. Ju  tylko oddech dzielił jego usta 

background image

od jej ust, a jej westchnienie wypełniało mu płuca, kiedy na schodach rozległ si  t tent kroków 

Jessie. 

Boone odskoczył jak oparzony. Popatrzyli na siebie oniemiali, zaskoczeni sił , która ich ku sobie 

po pchn ła. 

Co on najlepszego wyprawiał? Rzucał si  na go cia w swojej własnej kuchni, gdzie kurczak 

sma ył si  na piecu, kartofle stygły, a jego córeczka mogła w ka dej chwili wróci  z łazienki. 

- Musz  ju  i . - Ana szybko odstawiła szklank , z obawy by nie wypadła jej z dr cych r k. - 

Przyszłam tylko na chwilk . 

- Ano... - Boone zast pił jej drog . - Mam wra enie,  e to, co zaszło mi dzy nami, nie le y w 

naszych zwyczajach. Nie uwa a pani,  e to dziwne? 

W odpowiedzi podniosła na niego te swoje powa ne, Ciemnoszare oczy. 

- Nie znam pa skich zwyczajów. 

- No, wi c nie mam zwyczaju uwodzi  kobiet w mojej kuchni, kiedy moja córka jest w domu. I 

nie le y te  w moim zwyczaju pragn  dziko kobiety od pierwszego wejrzenia. 

Po co odstawiała szklank ? Nagle zaschło jej w gardle. 

- Pewnie pan si  spodziewa,  e uwierz  panu na słowo? Nie zrobi  tego. 

W jego oczach błysn ł gniew. 

- Mam to udowodni ? 

- Nie, pan... 

- Umyłam r ce, umyłam r ce, umyłam. – Jessie wpadła jak burza do kuchni. - A tak w ogóle, 

czemu trzeba my  r ce? Przecie  nie jemy palcami. 

Boone cofn ł si  i pstrykn ł córk  w czubek nosa. - Ale zarazki mogłyby przej  z twoich r k na 

talerz. 

- Aha - mrukn ła Jessie, a potem nagle powiedziała:n- Tato bardzo dobrze gotuje. Chcesz 

spróbowa ? Czy Ana mo e zje  z nami kolacj ? - zwróciła si  do ojca. 

- Ja naprawd ... 

- Oczywi cie,  e mo e. - Boone spojrzał na An  z uprzejmym u miechem, ale wzrok miał 

dziwnie niepokoj cy. - B dzie nam bardzo miło. Poza tym to 

wietna okazja,  eby si  lepiej pozna . Na pocz tek. 

Nie musiała pyta  - na pocz tek czego. Było to zupełnie jasne. Poczuła l k, a zarazem 

podniecenie". 

- To miło z pana strony - odparła z wymuszonym spokojem. -  ałuj , ale nie mog . Musz  

zajrze  do stajni kuzyna - dodała, widz c zawiedzion  min  Jessie. - Pod jego nieobecno  

zajmuj  si  ko mi. 

- We miesz mnie kiedy  ze sob ,  ebym mogła je obejrze ? 

- Je eli twój tata nie b dzie miał nic przeciwko temu. - Ana nachyliła si  i ucałowała nad san  

buzi . - Dzi ki za obrazek, słonko. Jest pi kny. - Cofn ła si  i spojrzała na Boone'a. - I dzi kuj  

za ksi k . Na pewno mi si  spodoba. Do widzenia. 

Nie wybiegła z domu, chocia  jej wyj cie tak naprawd  było ucieczk . Po powrocie do siebie 

otworzyła kotu obiecan  puszk  tu czyka i przed wyjazdem do stajni Sebastiana przebrała si  w 

spodnie i d insow  koszul . 

Wci gaj c buty do konnej jazdy, doszła do wniosku,  e kilka spraw wymaga powa nego 

przemy lenia. B dzie musiała rozwa y  wszystkie za i przeciw, a tak e wzi  pod uwag  

ewentualne konsekwencje. Morgana na pewno b dzie si  z niej  miała, kiedy si  o wszystkim 

dowie. I znów powie jej,  e jest typow  Wag . 

Mo e to wła nie jej zodiakalny znak był po cz ci odpowiedzialny za to,  e zawsze musiała 

spojrze  na ka dy problem z obu stron. A to równie cz sto kom-plikowało sprawy, jak pomagało 

background image

je rozwi za . W tym wypadku była jednak absolutnie pewna,  e wolna głowa i chwila rozwagi s  

absolutnie konieczne. 

Mo e Boone jej si  po prostu podobał bardziej ni  inni? Mo e to tylko poci g fizyczny silniejszy 

ni  zwykle? To uczucie nie było jej obce, ale nigdy nie do wiadczyła go z tak  moc . A taka moc 

oznaczała pó niej bolesne rany. 

Tak, miała si  nad czym zastanowi . Marszcz c brwi, chwyciła kurtk  i zbiegła po schodach. 

Pomy lała,  e przecie  jest dorosła, wolna i bez zobowi za , wi c w zasadzie mogłaby sobie 

pozwoli  na zwi zek z wolnym, dojrzałym m czyzn . 

Z drugiej strony doskonale pami tała, jak toksyczny mo e okaza  si  taki zwi zek, je li partnerzy 

nie s w stanie nawzajem si  zaakceptowa . 

Wci  niezdecydowana, wybiegła z domu. Oczywi cie nie musi si  przed Boone'em z niczego 

tłumaczy . Nie ma obowi zku wtajemnicza  go w swoje sekrety i wynikaj ce z nich obci enia, 

co przed laty na pró no usiłowała 

wytłumaczy  Robertowi. Nawet je li zaczn  si  spotyka , nie b dzie musiała mu o tym mówi . 

W siadła do samochodu i ruszyła sprzed domu, a jej my li wci  kr yły wokół tego, co zaszło 

mi dzy ni  i Boone'em. 

Pewna rezerwa nie powinna by  uznawana za zdrad . To raczej odruch obronny. Tego nauczyło 

j  do wiadczenie. Wi c dlaczego zastanawia si  nad takimi sprawami, skoro nawet nie podj ła 

decyzji, czy chce si  zaanga owa ? 

Nie, to nie do ko ca prawda. Przecie  chciała tego zwi zku. Chodziło raczej o to, by podj  

decyzj , czy mo e sobie na to pozwoli . 

Boone był w ko cu jej s siadem. Wi c gdyby co  poszło nie tak, mieszkanie w bezpo redniej 

blisko ci mogłoby si  okaza  bardzo kr puj ce. 

Była te  oczywi cie Jessie. Dziewczynka, któr  ju  prawie pokochała. Nie chciałaby ryzykowa  

tej przyja ni i uczucia po to tylko, by zaspokoi  swoje własne potrzeby. I to potrzeby natury 

czysto fizycznej - powtarzała sobie, jad c kr t  drog  wzdłu  wybrze a. 

Była pewna,  e Boone byłby w stanie da  jej fizyczn  przyjemno . Nie miała co do tego 

w tpliwo ci. Jednak cena za to mogłaby si  okaza  zbyt wysoka dla obu stron. 

Dlatego b dzie najlepiej dla wszystkich, je li pozostanie przyjaciółk  Jessie, zachowuj c 

jednocze nie rozs dny dystans w stosunkach z jej ojcem. 

Kolacja min ła, naczynie zostały pozmywane. Odbyła si  te  niezbyt skuteczna lekcja z Daisy, 

cho  suczka zacz ła wreszcie siada , kiedy naciskało si  jej pup . Potem była k piel w wannie i 

jeszcze kilka chwil zabawy ze  wie o wyk pan  córk . A potem trzeba było jeszcze opowiedzie  

bajk  na dobranoc i przynie  szklank  wody. 

Kiedy Jessie wreszcie zasn ła i dom pogr ył si  w ciszy, Boone zasiadł na balkonie ze 

szklaneczk  brandy. Na biurku czekał go stos formularzy - zadanie domowe dla rodziców - które 

trzeba było wypełni  w zwi zku w pój ciem Jessie do szkoły. 

Pomy lał,  e wypełni je pó niej. Bo ta cicha godzina po zmroku, kiedy ksi yc pi ł si  po niebie, 

nale ała wył cznie do niego. 

Patrzył na chmury sun ce nad głow  i zwiastuj ce deszcz, słuchał hipnotycznego szumu fal, 

rozbijaj cych si  o skały,  wierkania  wierszczy w trawie, któr  wkrótce b dzie musiał skosi , i 

wdychał zapach kwiatów nocy. 

Nic dziwnego,  e ten dom urzekł go ju  od pierwszego wejrzenia. Nigdzie indziej nie potrafił tak 

odpoczywa , nigdzie nie czuł takiego spokoju. Nigdzie te  nie znalazł takiej po ywki dla swojej 

wyobra ni. Tajemniczo ukształtowane cyprysy, magiczne ro liny porastaj ce nadbrze ne skały, 

puste pla e. 

Nie mówi c ju  o tej zjawiskowo pi knej kobiecie, zamieszkuj cej s siedni dom. 

background image

U miechn ł si  do siebie. Jak na kogo , na kim kobiety od dawna nie robiły wi kszego wra enia, 

teraz do wiadczył tego wra enia a  w nadmiarze. 

Po  mierci Alice długo nie mógł doj  do siebie. 

Pó niej, cho  nie uwa ał si  za kawalera do wzi cia, nie  ył jednak jak mnich. W jego  yciu nie 

było pustki i kiedy ju  zagoiły si  rany, pogodził si  z faktem,  e musi nadal  y . 

Siedział na balkonie, s cz c brandy i delektuj c si  urokami nocy, kiedy usłyszał samochód Any. 

Oczywi cie wcale na ni  nie czekał, zapewnił sam siebie, zerkaj c na zegarek. A jednak 

wiadomo ,  e wróciła tak wcze nie - czyli nie mogła by  na randce - sprawiła mu niekłaman  

przyjemno . 

Oczywi cie nic mu do jej  ycia towarzyskiego. 

Z balkonu nie widział podjazdu, usłyszał za to hałas zatrzaskiwanych drzwi. A po chwili 

usłyszał, jak otwieraj  si  i zamykaj  drzwi jej domu. 

Opieraj c stopy o balustrad , spróbował sobie wyobrazi  An , jak chodzi po domu. Najpierw 

pójdzie do kuchni. Tak, miał racj , w kuchni zapaliło si   wia-tło i zobaczył cie  Any w oknie. 

Pewnie parzy sobie herbat  albo nalewa wina. 

Po chwili  wiatło zgasło, a on znów ruszył za ni  w my lach. N a gór . Wi cej  wiateł, 

wygl daj cych jego zdaniem bardziej na  wiece ni  lampy. Kilka chwil pó niej doszły go ciche 

d wi ki muzyki. Harfa. Porywaj ca, romantyczna i jakby smutna. 

Przez moment mign ła mu w oknie sylwetka Any. Kiedy zdejmowała koszul , zobaczył 

wyra nie jej smukłe kształty. 

Przełkn ł brandy i szybko odwrócił wzrok. Wprawdzie pokusa była silna, ale nie zni y si  do 

tego,  eby podgl da . Rozpaczliwie zachciało mu si  za to zapali . Przeprosił w my lach córk  i 

si gn ł po papierosa. 

Dym nasycił powietrze, koj c jego nerwy Boone z przyjemno ci  wsłuchał si  w d wi ki harfy. 

Niepr dko wrócił do domu, by zasn  przy akompaniamencie kropel deszczu, b bni cych o dach, 

i płyn cej z daleka tajemniczej muzyce. 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Nadbrze ny bulwar t tnił  yciem. Ana lubiła ten gwar i tłum, tak jak lubiła cisz  i spokój 

swojego własnego ogrodu. 

Teraz cierpliwie posuwała si  wraz ze strumieniem innych samochodów, przybyłych do 

Monterey na weekend. Przeje d aj c obok sklepu Morgany, za-uwa yła,  e wszystkie miejsca na 

parkingu s  zaj te. Wobec tego zamiast denerwowa  si  i szuka  wolnego miejsca na ulicy, 

zaparkowała trzy przecznice dalej. 

Kiedy wysiadła,  eby otworzy  baga nik, usłyszała płacz dziecka i gderanie zm czonych 

rodziców. 

- Przesta , bo nic nie dostaniesz! Ja nie  artuj , Timothy. Ju  dosy  nakupili my. A teraz ruszaj! 

W odpowiedzi dziecko bezwładnie osun ło si  na ziemi . Matka bezskutecznie usiłowała je 

podnie , ci gn c za r k . Ana przygryzła wargi, tłumi c  miech. Rodzice dziecka zdawali si  

nie dostrzega  komizmu sytuacji. R ce mieli pełne pakunków, a twarze pos pne. 

Wygl dało na to,  e Timothy zaraz dostanie w skór , cho  w tpliwe, czy po tym b dzie bardziej 

posłuszny. Jego tata wcisn ł swoje paczki mamie i z zaci t  min  nachylił si  nad chłopcem. 

To taki drobiazg, pomy lała Ana. A oni s  tacy zm czeni i nieszcz liwi. Najpierw poł czyła si  

z ojcem. Poczuła miło , gniew i za enowanie. Potem z dzieckiem - odebrała zm czenie i 

rozpacz z powodu wielkiego słonia, którego chłopczyk zobaczył na wystawie i którego mu 

odmówiono. 

Zamkn ła oczy. Ojciec zamachn ł si ,  eby wymierzy  klapsa w wypchan  pieluszkami pup  

synka. Chłopczyk wstrzymał oddech, gotowy wyda  roz-paczliwy krzyk upokorzenia. 

background image

Nagle m czyzna westchn ł i opu cił r k . Timothy spojrzał w gór . Buzi  miał rozpalon  i 

zalan  łzami. 

Ojciec przykucn ł i wyci gn ł r ce. 

- Zm czyli my si , prawda? 

Timothy czkn ł, zaszlochał, a potem wtulił si  w ramiona taty i oparł mu ci k  głow  na 

ramieniu. - Pi ! 

- Dobrze, stary. - Ojciec delikatnie poklepał synka po pupie i posłał bliskiej łez  onie krzepi cy 

u miech. - Chod my si  napi  czego  zimnego. Małemu 

trzeba zmieni  pieluch . 

Odeszli zm czeni, ale pogodzeni. 

Ana u miechn ła si  do siebie i otworzyła baga nik. Rodzinne wakacje to nie tylko sama zabawa 

i przyjemno ci. Kiedy nast pnym razem b d  chcieli na siebie warcze , nie b dzie jej w pobli u, 

eby im pomóc. Mogła tylko mie  nadziej ,  e jako  poradz  sobie bez niej. 

Zarzuciła torebk  na rami  i zacz ła wypakowywa  pudełka przygotowane dla Morgany. Było 

ich półtuzina, a zawierały mieszanki ziół, buteleczki z olejkami, kremy, pachn ce saszetki, 

atłasowe poduszeczki na sen oraz miesi czny zapas specjalnych zamówie , od toników po 

perfumy specjalnie dobierane dla konkretnych osób. 

W pierwszej chwili pomy lała,  e musi obróci  dwa razy, ale potem doszła do wniosku,  e je li 

nale ycie wywa y ładunek, na pewno uda jej si  zanie  wszystko za jednym zamachem. 

Ustawiła pryzm  pudełek, wzi ła j  na r ce, a potem łokciem zamkn ła baga nik i ruszyła przed 

siebie. Gdzie  w połowie drogi zacz ła si  zastanawia , dlaczego zawsze popełnia ten sam bł d. 

Znacznie łatwiej byłoby obróci  dwa razy. I nie chodziło tylko o to,  e pudełka były takie 

ci kie. Rzecz w tym,  e ładunek był niewygodny, a chodnik strasznie zatłoczony. Na domiar 

wszystkiego włosy ci gle opadały jej na oczy. Uskoczyła i w ostatniej chwili unikn ła zderzenia 

z par  nastolatków. 

- Mo e ci pomóc? 

Zła na siebie i na cały  wiat odwróciła si . To był Boone. W lu nych spodniach i podkoszulku 

wygl dał piekielnie poci gaj co. Niósł Jessie na barana, a ona  miała si  i klaskała z rado ci. 

- Przejechali my si  na karuzeli, poszli my na lody i nagle zobaczyli my ciebie - zawołała. 

- Chyba lubisz nosi  ci ary - zauwa ył Boone. 

- To wcale nie jest ci kie. 

Boone poklepał Jessie po nodze, a ona szybko ze lizgn ła si  po jego plecach na ziemi . 

- Pomo emy ci. 

- Nie trzeba. - To nonsens odrzuca  pomoc, której naprawd  potrzebowała, ale wolała zosta  

sama. W ko cu udawało jej si  unika  Boone' a przez ponad pół tygodnia. Udało jej si  te , cho  

z nieco gorszym skutkiem, unika  my lenia o 

nim. 

- Nie chc  wam psu  planów. 

- Nie mamy  adnych konkretnych planów, prawda, Jessie? 

- Aha. Tak sobie tylko spacerujemy. Mamy dzi  wolny dzie . 

Ana u miechn ła si , ale kiedy spojrzała na Boone'a, spowa niała. Patrzył na ni  tym swoim 

deprymuj cym wzrokiem, a w jego u miechu kryło si  wyzwanie. 

- To niedaleko - zacz ła, poprawiaj c paczk , która zaczynała si  zsuwa . - Mog ... 

- To si  dobrze składa - przerwał jej Boone. Wzi ł z jej r k pudełka i spojrzał w oczy. - Po to ma 

si  s siadów. 

- Ja wezm  jedno - zaproponowała Jessie. – Dam sobie rad . 

- Dzi kuj . - Ana wr czyła jej najl ejsze pudełko. - Id  do sklepu mojej kuzynki. 

background image

- Czy dzieci ju  si  urodziły? - zapytała Jessie, kiedy ruszyli przed siebie. 

- Jeszcze nie. 

- Pytałam tatusia, jak to si  stało,  e ona ma w brzuchu dwoje dzieci, a on mi powiedział,  e 

czasami jest dwa razy wi cej miło ci. 

Jak mo na si  broni  przed takim człowiekiem, pomy lała Ana. Ciepło spojrzała Boone'owi w 

oczy. 

- Czasami tak bywa. Zawsze potrafisz znale  stosown  odpowied ? - spytała cicho. 

- Nie zawsze. - Sam nie wiedział, czy to dobrze,  e ma zaj te r ce, czy  le. Bo gdyby miał wolne 

r ce, kusiłoby go,  eby jej dotkn . - Po prostu staram si  znale  najlepsz  w danych 

okoliczno ciach. Gdzie si  ukrywała , Anastasio? 

- Ja si  ukrywałam? - Ciepły blask znikn ł z jej oczu. 

- Nie widziałem ci  na podwórku od wielu dni. A przecie  nie wygl dasz mi na osob , któr  

łatwo przestraszy . 

- Nie wiem, o co ci chodzi. Miałam du o pracy. - Ze wzgl du na Jessie, która biegła przodem, 

starała si  mówi  spokojnie. - Nawet bardzo du o. - Skin ła w stron  pudełek. - Wła nie niesiesz 

to, co robiłam przez ten czas. 

- Czy by? Wobec tego dobrze,  e nie zapukałem do twoich drzwi pod pretekstem po yczenia 

szklanki cukru. Mało brakowało, ale koniec ko ców wydało mi si  to zbyt banalne. 

- Doceniam twoj  pow ci gliwo . 

- Bo i powinna . 

Nie odpowiedziała, tylko odrzuciła włosy z czoła i zawołała do Jessie: 

- Pójdziemy t dy,  eby wej  do sklepu od tyłu. W soboty na ogół jest du y ruch - wyja niła. - 

Nie lubi  przechodzi  z pudełkami przez cały sklep i przeszkadza  klientom. 

- A co twoja kuzynka sprzedaje? 

- Och... - Ana znowu si  u miechn ła. – To i owo. My l ,  e zainteresuje ci  jej towar. 

Wchodzimy! - W skazała na w ski ganek, zastawiony doniczkami z czerwonym geranium. - 

Mo esz otworzy , Jessie? 

- Dobrze. - Zaciekawiona dziewczynka pchn ła drzwi i wydała przejmuj cy pisk. - Och, tato, 

patrz! 

Odstawiła pakunek i rzuciła si  w stron  drzemi cego na stole olbrzymiego białego kota. 

- Jessico! - Ju  sam ton Boone'a wystarczył,  eby jego córka zatrzymała si  w pół kroku. - Chyba 

ci mówiłem,  e nie nale y si  zbli a  do obcych zwierz t. 

- Ale tatusiu, on jest taki  liczny. 

- Ona - poprawiła j  Ana, kład c pudełka na blacie. - Poza tym twój tatu  ma racj . Nie wszystkie 

zwierz ta lubi  małe dziewczynki. 

- A ona lubi? - zapytała Jessica. 

Palce  wierzbiły j ,  eby pogłaska  g ste białe futerko. 

- Czasami Luna nie lubi nikogo. - Ana ze  miechem podrapała kotk  mi dzy uszami. - Ale je eli 

b dziesz grzeczna i b dziesz j  głaska  tylko wtedy, kiedy ci na to łaskawie pozwoli, mo e ci  

polubi. Ona nie drapie - zwróciła si  do Boone'a. - Kiedy ma dosy , po prostu odchodzi. 

Tym razem jednak Luna musiała by  w dobrym humorze. Podeszła do kraw dzi stołu i zacz ła 

si  ociera  o wyci gni t  r k  Jessie. 

- Lubi mnie! - Jessie u miechn ła si  od ucha do ucha. - Widzisz, tatusiu, ona mnie lubi! 

- Widz . 

- Morgana zawsze ma co  zimnego do picia. – Ana otworzyła mał  lodówk . - Napijecie si  

czego ? 

background image

- Ch tnie. - Prawd  mówi c, wcale nie chciało mu si  pi , ale była to dobra okazja,  eby jeszcze 

troch  poby  w jej towarzystwie. Oparł si  o blat i czekał, a  Ana wyjmie szklanki. - Sklep jest 

tam? - Wskazał na drzwi. 

Skin ła głow . 

- Tak. A tam jest magazyn. Morgana sprzedaje w zasadzie pojedyncze egzemplarze, wi c nie 

trzyma wi kszych zapasów. 

Boone si gn ł ponad r k  Any i dotkn ł listków rozmarynu na parapecie. 

- Ona te  si  zajmuje takimi rzeczami? 

Udała,  e nie czuje,  e si  przy tym o ni  otarł. Pachniał wiatrem i słon  wod . Pewnie byli z 

Jessie nad morzem i karmili mewy. 

- Jakimi rzeczami? - zapytała. 

- Ziołami i tak dalej... 

- Co  w tym rodzaju. - Odwróciła si  i poniewa  stał zbyt blisko, stukn ła go szklank  w pier . - 

Piwo korzenne. 

- Fantastycznie. - Czuł,  e to nie fair, ale wzi ł z jej r k szklank  i nie cofn ł si  ani o krok. 

Musiała przechyli  głow ,  eby spojrze  mu w oczy. - To mogłoby by  niezłe hobby dla mnie i 

Jessie. Nauczysz nas, jak hodowa  zioła? 

- Dokładnie tak samo jak wszystko, co  yje - powiedziała, sil c si  na spokój. - Z trosk , uwag  i 

miło ci . Stoisz mi na drodze, Boone. 

- Mam nadziej . - Spojrzał na ni  przenikliwie i dotkn ł jej policzka. - Anastasio, uwa am,  e 

powinni my... 

- Umowa jest umow , kochanie! - Drzwi nagle si  otworzyły. - Kwadrans odpoczynku po dwóch 

godzinach pracy. 

- Nie b d   mieszny! Zachowujesz si , jakbym była jedyn  kobiet  przy nadziei na całym 

wiecie. - Morgana z westchnieniem weszła na zaplecze. Na widok go ci, a raczej obcego 

m czyzny, który przypierał jej kuzynk  do  ciany, uniosła brwi. 

- Bo jeste  jedyn  kobiet  przy nadziei w moim  wiecie - o wiadczył Nash. - O, cze , Ano! 

Zjawiła  si  w sam  por . Musisz przekona  Morgan ,  eby si  oszcz dzała. A skoro ju  tu 

jeste , mog ... - Spojrzał na m czyzn  stoj cego obok kuzynki i nagle si  rozpromienił. - 

Boone?! Niech mnie wszyscy diabli! Boone Sawyer! Ty stary skurczy... - Przerwał, bo Morgana 

tr ciła go łokciem w  ebra. Przy stole, wytrzeszczaj c oczy, stała mała dziewczynka. - ... byku - 

doko czył, przeszedł przez pokój, wyci gn ł r k  do Boone'a i klepn ł go w plecy. - Co ty tu 

robisz? 

- Dostarczam towar. - Boone z u miechem u cisn ł mu r k . - A ty? 

- Próbuj  przemówi   onie do rozs dku. Bo e, ile to ju  czasu? Cztery lata? 

- Co  koło tego. 

Morgana splotła r ce na brzuchu. 

- Widz ,  e si  znacie. 

- Jasne,  e tak. Poznali my si  na zje dzie pisarzy. To musiało by  jakie  dziesi  lat temu. Nie 

widzieli my si  od... od pogrzebu Alice - przypomniał sobie Nash. Przypomniał sobie te  rozpacz 

i niedowierzanie w oczach Boone'a, kiedy stał nad grobem  ony.- Co u ciebie? 

- W porz dku - u miechn ł si  Boone. 

- To dobrze. - Nash u ciskał go, a potem zwrócił si  do Jessie. - A ty musisz by  Jessica? 

- Aha. - Dziewczynka rozpromieniła si . Lubiła poznawa  nowych ludzi. - Kim pan jest? 

- Jestem Nash. - Nash podszedł do niej i przykucn ł. Z wyj tkiem oczu, odziedziczonych po ojcu, 

mała była kopi  AliceBystra, ładna, istny chochlik. Podał jej r k . - Miło mi ci  pozna . 

Jessica zachichotała. 

background image

- Czy to pan wło ył Morganie dzieci do brzucha? 

Trzeba było przyzna  Nashowi,  e zamurowało go tylko na chwil . 

- Tak, przyznaj  si  do winy. - Ze  miechem podniósł Jessic . - Za to Ana b dzie musiała je 

wyj . A co wy robicie w Monterey? 

- Teraz tu mieszkamy - odparła Jessie. – Jeste my s siadami Any. 

-  artujesz?! - Nash spojrzał na Boone'a. – Od kiedy? 

- Od ponad tygodnia. Słyszałem,  e i ty tu mieszkasz, wi c miałem zamiar ci  odszuka , kiedy 

ju  si  rozlokujemy. Nie wiedziałem,  e o eniłe  si  z kuzynk  mojej s siadki. 

- Ale ten  wiat jest mały - zauwa yła Morgana i spojrzała na An , która nie odezwała si , odk d 

weszli do pokoju. - Chyba nikt nie zamierza mnie przedstawi , wi c musz  to zrobi  sama. 

Jestem Morgana. 

- Przepraszam. - Nash podsadził sobie Jessie na biodro. - Usi d , Morgano. 

- Nic mi nie... 

- Siadaj! - odezwała si  Ana, podsuwaj c krzesło. 

- Widz ,  e zostałam przegłosowana – westchn ła Morgana i usiadła. - Jak wam si  podoba w 

Monterey? 

- Bardzo - odparł Boone, a jego wzrok spocz ł na Anie. - Bardziej ni  si  spodziewałem. 

- Musimy si  spotka  - powiedziała Morgana. 

Mo e wtedy dowiem si  ró nych rzeczy, które Nash przede mn  ukrywa. 

- Bardzo ch tnie. 

- Ale  kotku, ja jestem jak otwarta ksi ga. – Nash cmokn ł  on  w czoło, mrugaj c przy tym do 

Any. - Czy to jest towar zamówiony przez Morgan ? 

- Tak. Zaraz wszystko rozpakuj . Chciałabym,  eby  wypróbowała ten nowy fiołkowy balsam do 

ciała, zanim go wystawisz. Przyniosłam te  troch  wi cej mydlanego szamponu. 

- To dobrze, bo ju  sprzedałam cały zapas. - Morgana wzi ła z r k Any butelk  i otworzyła j . - 

Ładnie pachnie. - Roztarła na dłoni kilka kropel. - I ma przyjemn  konsystencj . 

- Słodkie fiołki i irlandzki mech, przysłany przez tat . - Ana podniosła wzrok znad pudełek. - 

Nash, mo e by  oprowadził Jessie i Boone'a po naszym sklepie? 

- To dobry pomysł. My l ,  e znajdziesz tu mas  rzeczy z twojej działki - zwrócił si  Nash do 

Boone' a, kiedy szli do drzwi. 

W progu Boone obejrzał si . 

- Anastasio! - Poczekał, a  spojrzy na niego, a potem powiedział z naciskiem: - Tylko mi nie 

ucieknij. 

- No, no... - Morgana u miechn ła si , kr c c głow . - Chcesz mi o tym opowiedzie ? - zwróciła 

si  do Any, kiedy m czy ni i Jessie znikn li za drzwiami. 

- O czym? - Ana mocniej ni  to było potrzebne szarpn ła ta m  klej c  pudełka. 

- O tobie i o tym przystojniaku z s siedztwa, oczywi cie. 

- Nie ma o czym mówi . 

- Moja droga, ja ci  dobrze znam. Kiedy tu weszłam, była  nim tak zaabsorbowana,  e nawet 

gdybym wywołała tornado, nie zwróciłaby  na to uwagi. 

Ana zacz ła pospiesznie rozpakowywa  buteleczki. 

- Nie b d   mieszna! Nie spowodowała  tornada od czasów, kiedy po raz pierwszy obejrzały my 

„Czarnoksi nika z Krainy Oz”. 

- Ana! - powiedziała z naciskiem kuzynka.- Wiesz,  e ci  kocham. 

- Wiem. I ja te  ci  kocham. 

- Znam ci . Rzadko si  denerwujesz. Dlatego tak mnie to fascynuje, a zarazem niepokoi,  e jeste  

teraz strasznie zdenerwowana. 

background image

- Wcale nie jestem zdenerwowana. - Ana skrzywiła si . - No dobrze, niech ci b dzie. Nie mog  

zaprzeczy ,  e denerwuj  si  w jego obecno ci. Dlatego,  e on 

mi si  tak bardzo podoba. Musz  si  nad tym zastanowi . 

- Nad czym chcesz si  zastanawia ? 

- Co z tym zrobi . To znaczy z nim. Nie zamierzam popełni  kolejnego bł du, tym bardziej  e w 

gr  wchodzi równie  Jessie. 

- Czy ty si  aby w nim nie zakochała ? 

- Co za absurd! – Ana zbyt pó no zdała sobie spraw ,  e jej energiczny protest mógł wzbudzi  

podejrzenia. - Jestem po prostu rozdra niona, to wszystko.  aden m czyzna nie działał tak na 

mnie, fizycznie, od... - nigdy, pomy lała, nigdy dot d i, jak si  obawiała, nigdy wi cej - od 

dłu szego czasu. Musz  si  nad tym zastanowi  - powtórzyła. 

- Ana. - Morgana wyci gn ła do niej r ce. - Sebastian i Mel za par  dni wracaj  z podró y 

po lubnej. Popro  Sebastiana,  eby spojrzał w przyszło . B dziesz znacznie spokojniejsza, je eli 

dowiesz si , jak rozwinie si  wasza znajomo . 

- Nie! - Ana potrz sn ła głow . - Musz  przyzna ,  e przez chwil  o tym my lałam, ale potem 

doszłam do wniosku,  e co ma by , to b dzie. Chc  startowa  na równych zasadach. Gdybym 

wszystko z góry wiedziała, byłoby to nie fair wzgl dem Boone' a. Mam wra enie,  e wyrównane 

szanse s  szczególnie wa ne dla nas obojga. 

- Ty wiesz najlepiej. Ale powiem ci co  jako kobieta. - Morgana u miechn ła si . - Jako wró ka. 

To czy wiesz, czy nie, nie ma  adnego znaczenia, kiedy jaki  m czyzna zapadnie ci w serce. 

Najmniejszego znaczenia. 

Ana skin ła głow . 

- Musz  wobec tego dopilnowa ,  eby nie zapadł mi w serce, póki nie b d  na to gotowa. 

- To niesamowite - powtarzał Boone, zwiedzaj c sklep. - Wprost niesamowite. 

- Ja te  tak pomy lałem, kiedy po raz pierwszy tu wszedłem. - Nash si gn ł po kryształow  

ró d k , zako czon  ostrzem z ametystu. - Ludzie z naszej bran y musz  wariowa  za takimi 

rzeczami. 

- Owszem - przyznał Boone, bior c ró d k . - Autorzy bajek albo okulty ci. Mi dzy tymi dwoma 

gatunkami jest w tła granica. Twój ostatni film zmroził mi krew, nawet je li mnie roz mieszył. 

- Humor w horrorze - u miechn ł si  Nash. 

- Nikt nie potrafiłby zrobi  tego lepiej. – Borne zerkn ł na córk . Wła nie 

podziwiała miniaturowy srebrny zamek, otoczony fos  z t czowego szkła. -Obawiam si ,  e nie 

wyjd  st d z pustymi r kami. 

- Ona jest  liczna - powiedział Nash, a jego my li znów pow drowały ku jego własnym dzieciom, 

które ju  wkrótce miały si  urodzi . 

- Wygl da zupełnie jak jej matka. - Boone spostrzegł nieme pytanie i trosk  w oczach 

przyjaciela. - Ból przemija, Nash, czy nam si  to podoba, czy nie. Alice była w moim  yciu 

czym  cudownym. Jestem wdzi czny losowi za ka d  sp dzon  z ni  chwil . - Odło ył ró d k . 

- A teraz chciałbym si  dowiedzie , jak do tego doszło,  e taki  elazny kawaler jak ty o enił si  i 

ma zosta  ojcem bli ni t. 

- Zbierałem materiały - wyja nił ze  miechem Nash. - Chciałem si  wyprowadzi  z Los Angeles i 

zamieszka  gdzie  pod miastem, sk d mógłbym doje d a  do pracy. Niedługo po przyje dzie 

zorientowałem si ,  e potrzebne mi s  pewne materiały do scenariusza. W szedłem do tego 

sklepu i zobaczyłem Morgan . 

Zobaczył znacznie wi cej, ale nie zamierzał opowiada  teraz Boone'owi o dziedzictwie 

Donovanów. Bo nawet Boone by mu nie uwierzył. 

- A ty jak ju  decydujesz si  na skok, to tylko na gł bok  wod  - stwierdził Boone. 

background image

- Ty te . Indiana le y daleko st d. 

- Ja nie chciałem by  w zasi gu r ki. – Borne skrzywił si . - Chciałem uciec od rodziców, moich 

i Alice, bo nagle u wiadomiłem sobie,  e stali my si  z Jessie tre ci  ich  ycia. Poza tym 

zapragn łem odmiany. 

- I w ten sposób wyl dowałe  obok Anastasii? 

- Nash zmru ył oczy. - To ten drewniany dom z balkonami i mas  okien? 

- Tak. 

- Dobrze wybrałe . - Nash znów zerkn ł na Jessie. Obeszła cały sklep i po raz kolejny zmierzała 

w stron  srebrnego zamku. Ani razu o niego nie poprosiła, ale zachwyt w jej oczach był bardziej 

wymowny ni  słowa. - Je eli ty jej go nie kupisz, ja to zrobi  - powiedział do przyjaciela. 

Kiedy Ana wyłoniła si  z zaplecza,  eby poustawia  towar na półkach, zobaczyła na ladzie nie 

tylko miniaturowy zamek, ale tak e metrowej wysoko ci rze b  skrzydlatej wró ki, która 

niedawno wpadła jej w oko, kryształow  figurk  jednoro ca, mosi nego czarnoksi nika, 

trzymaj cego kryształow  

kul  o wielu płaszczyznach, oraz globus wielko ci piłki no nej. 

- Ulegli my słabo ci - wyznał Boone z za enowaniem. - Kompletny brak silnej woli. 

- Masz za to pierwszorz dny gust. – Pogłaskała skrzydło wró ki. - Pi kna, prawda? 

- Jedna z naj ładniej szych, jakie widziałem. Chyba j  sobie postawi  w gabinecie, jako  ródło 

natchnienia. 

- To dobry pomysł. - Ana nachyliła si  nad gablot  z amuletami. - Malachit na jasne my lenie. - 

Brała w palce gładkie kamienie, ogl dała je i odkładała. - Sodalit przeciwko dezorientacji, 

kamie  ksi ycowy na wra liwo . Ametyst oczywi cie na intuicj . 

- Oczywi cie. 

Udała,  e go nie słyszy. 

- Kryształ na dobre pr dy. - Przyjrzała mu si  spod oka. - Jessie mówi,  e próbujesz rzuci  

palenie. 

- Na razie staram si  ograniczy . - Boone wzruszył ramionami. 

Wr czyła mu kryształ. 

- No  go przy sobie. To na koszt firmy. - Kiedy si  odwróciła, Boone wzi ł kamie  i potarł go w 

palcach. 

To na pewno nie zaszkodzi. 

Boone nie wierzył w magiczn  sił  amuletów czy kamieni, uwa ał za to,  e mog  by   ródłem 

natchnienia. Uznał te ,  e b d  si  ładnie prezentowa  w szklanej czarce na jego biurku. Takie 

rzeczy pomagaj  stworzy  odpowiedni  atmosfer . Podobnie jak globus, którego zamierzał 

u ywa  jako przycisku do papierów. 

W sumie popołudnie okazało si  całkiem udane i miało kilka plusów. Sp dził mas  czasu z Jessie 

i doskonale bawili si  na karuzeli, pograli w gry elektroniczne, przeszli si  po nabrze u. 

Spotkanie z Anastasi  tak e mo na było zaliczy  na plus. A spotkanie z Nashem, który, jak si  

okazało, mieszkał w tej samej miejscowo ci, to przecie  istny cud! 

Pomy lał,  e brakowało mu m skiego towarzystwa. Do tej pory nie zdawał sobie z tego sprawy, 

zaj ty przygotowaniami do przeprowadzki, a potem sam  przeprowadzk . A Nash, cho  ich 

przyja  latami ograniczała si  do korespondencji, był wła nie takim kumplem, jakiego było mu 

trzeba. 

Bezpo rednim, lojalnym, obdarzonym wyobra ni . 

Miło b dzie móc udzieli  mu kilku ojcowskich porad, kiedy ju  przyjd  na  wiat jego bli ni ta. 

Trzymaj c w dłoni kamie  ksi ycowy, pomy lał,  e ten  wiat jest rzeczywi cie mały, lecz 

fascynuj cy. 

background image

Jeden z jego najdawniejszych przyjaciół o enił si  z kuzynk  ich s siadki. Anastasia nie b dzie 

ju  mogła tak łatwo go unika . 

Bo bez wzgl du na to, co mówiła, czuł,  e starała si  go unika . Odnosił te  wra enie,  e 

denerwuje t   liczn  s siadk , co, szczerze mówi c, sprawiało mu pewn  satysfakcj . 

Ju  prawie zapomniał, jak to jest zbli a  si  do kobiety, która reaguje rumie cem, zmieszaniem i 

przyspieszonym t tnem. Kobiety, z którymi si  za-dawał w ostatnich latach, były na ogół 

atrakcyjne i do wiadczone. A tak e zupełnie niegro ne, pomy lał, wzruszaj c ramionami. Lubił 

ich towarzystwo, bo nigdy tak do ko ca nie przestał lubi  kobiet. Ale nie było w tym nic 

nadzwyczajnego,  adnej tajemnicy,  adnej magii. 

Widocznie nale ał do tego rodzaju m czyzn, których poci gaj  kobiety bardziej staro wieckie. 

Ró ano-ksi ycowy typ, pomy lał ze  miechem. A potem zobaczył An  i  miech uwi zł mu w 

gardle. 

Była w ogrodzie; szła, a wła ciwie sun ła w srebrzystej po wiacie, a towarzysz cy jej szary kot 

to znikał, to wyłaniał si  z cienia. Rozpuszczone włosy opadały jej na ramiona i bladoniebiesk  

koszul  jak złoty płaszcz. Niosła koszyk, do którego wrzucała  ci te kwiaty. Zdawało mu si  te , 

e  piewała. 

Bo rzeczywi cie  piewała stare zakl cia, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Było ju  

dobrze po północy i Ana s dziła,  e jest sama i nikt jej nie widzi. 

Pierwsza noc jesiennej pełni to pora  niw, tak jak pierwsza noc wiosennej pełni była por  siewu. 

Zakre liła ju  kr g, oczyszczaj c teren. 

W oczach miała magi . I magi  miała we krwi. 

- Pod ksi ycem,  wiatłem, mrokiem wybieram dotykiem, wzrokiem. Na moje zawołanie, co 

zechc , niech si  stanie. 

Wykopała korze  mandragory, wybrała bukwic  i heliotrop, wrotycz i niecierpka, 

krwistoczerwone ró e na wzmocnienie sił i bylic  na m dro . Kosz stawał si  coraz ci szy i 

coraz bardziej pachn cy. 

- Dzisiaj  niwa, jutro siewy, zbieraj plony, wyrzu  plewy. Po to przyszło si  

rodzi , by pomaga , nie szkodzi . 

Nachyliła si  nad kwiatami, wdychaj c ich dojrzały zapach. 

- Zastanawiałem si , czy to ty, czy jaka  zjawa. 

Poderwała si  i zobaczyła go, a raczej cie  nad  ywopłotem. Cie  przenikn ł przez płot, wszedł 

do jej ogrodu i stał si  m czyzn . 

Serce podskoczyło jej do gardła. 

- Przestraszyłe  mnie. 

- Przepraszam. - To ksi yc musiał sprawi ,  e wygl dała tak... czarownie. - Pracowałem do 

północy, a kiedy wyjrzałem przez okno, zobaczyłem ciebie. Czy nie jest za pó no,  eby zrywa  

kwiaty? 

- Ksi yc  wieci do  jasno. - Ana u miechn ła si . Boone nie zobaczył nic, czego nie powinien 

widzie . - Powiniene  wiedzie ,  e wszystko, co si zbiera przy ksi ycu, jest zaczarowane. 

- Rzadko opieram si  czarom. - Boone wyci gn ł r k  i chwycił pasmo jej włosów. Zobaczył, jak 

z jej oczu znika u miech, a w jego miejsce pojawia si  co , od czego krew zawrzała mu w  yłach. 

- Wracaj lepiej do domu - powiedziała. - Jessie jest sama. 

- Jessie  pi. - Podszedł jeszcze bli ej, jakby jej włosy, które owin ł sobie wokół palców, były 

lin , przyci gaj c  go do Any. Był teraz w zakre lonym przez ni  magicznym kr gu. - Okna s  

otwarte, wi c gdyby mnie wołała, usłysz . 

- Jest ju  pó no. - Ana chwyciła kosz tak mocno,  e uchwyt wpił jej si  w r k . - Musz ... 

Boone delikatnie odebrał jej koszyk i postawił na ziemi. 

background image

- Ja te  musz . - Zanurzył drug  r k  w jej włosach. - I to bardzo. 

Kiedy zbli ył usta ku jej ustom, zadr ała i po raz ostatni spróbowała zapanowa  nad sytuacj . 

- Boone, to mo e nam wszystkim bardzo skomplikowa   ycie. 

- A mo e mam ju  do  prostych sytuacji - powiedział, ale odwrócił lekko głow , tak  e jego usta 

musn ły policzek Any tu  przy skroni. - Powinna  wiedzie ,  e je li m czyzna spotyka kobiet  

zbieraj c  kwiaty przy ksi ycu, nie ma innego wyj cia, tylko musi j  pocałowa . 

Poczuła,  e mi kn  pod ni  kolana. Osun ła si  w jego ramiona. 

- Ona tak e nie ma wyboru. Musi go pragn . 

Odchyliła głow  i podała mu usta. Postanowił sobie,  e b dzie delikatny. Taka 

noc sama prosiła si  o to, przesycona aromatem ziół i muzyk  fal rozbijaj cych si  o skały. 

Kobieta w jego ramionach była smukła jak trzcina, a pod chłodn , jedwabn  koszul  kryło si  

gor ce ciało. 

Ale kiedy zaton ł w tych mi kkich, pon tnych ustach, kiedy owion ł go czarowny zapach jej 

perfum, przyci gn ł j  mocno i dał si  ponie  zmysłom. 

Tak silnych odczu  nie dało si  wytłumaczy  logicznie. Nigdy dot d nie reagował w taki sposób 

na  adn  kobiet . Pragnienie było ostre i bolesne, niemal zwierz ce, a j k, jaki wydarł mu si  z 

ust, oznaczał nie tylko rozkosz, ale i ból. 

Tysi ce sztyletów przeszywały mu ciało. A on nie mógł si  od niej oderwa , nie potrafił 

utrzyma  ust z dala od jej ust. Bał si ,  e je li wypu ci j  z u cisku, Ana zniknie, a on ju  nigdy 

w  yciu nie zazna podobnej nami tno ci. 

Nie potrafiła da  mu ukojenia. Chciała go pogłaska , chciała zapewni ,  e wszystko b dzie 

dobrze, ale nie mogła, bo kompletnie zatraciła si  w jego ramionach. 

Dobrze wiedziała,  e to pierwsze zetkni cie b dzie niepohamowane i dzikie. Pragn ła tego, 

mimo i  si  bała. Teraz pokonała strach. I podobnie jak Boone, czuła tylko ból i obezwładniaj c  

rozkosz. 

Dr cymi r kami głaskała go po twarzy, po włosach, a jej rozpalone ciało tuliło si  do jego ciała. 

Resztkami tchu wyszeptała jego imi . 

Ale on i tak j  usłyszał. Poprzez oszalały szum krwi usłyszał ten cichy, dr cy szept. Czy to ona 

dr ała, czy on? I w ko cu ta niepewno , które z nich jest bardziej oszołomione, kazała mu si  

wycofa . 

Nie wypuszczaj c Any z obj  patrzył jej w twarz. W ksi ycowej po wiacie wygl dała jak 

uwi ziona w morzu bł kitu. Uwi ziona przez niego. 

- Boone... 

Jeszcze nie. - Potrzebował dłu szej chwili,  eby si  opanowa . Mało brakowało, a byłby si  

zapomniał. - Jeszcze nie. – Musn ł jej usta w lekkim po-całunku, którym ostatecznie j  rozbroił. - 

Nie chciałem ci  dotkn . 

- Nie dotkn łe  mnie. - Wargi jej dr ały. - Ty mnie ugodziłe . 

- S dziłem,  e ju  do tego dojrzałem. - Pu cił j . - Nie wiem, czy którekolwiek z nas jest ju  

gotowe. - Bał si  jej dotkn , wi c schował r ce do kieszeni. - Mo e to ten ksi yc, a mo e ty. 

Chc  by  z tob  szczery, Anastasio. Nie wiem, co z tym wszystkim pocz . 

- No có  - westchn ła bezradnie. - Wida ,  e oboje mamy podobne rozterki. 

- Gdyby nie Jessie, nie wróciłaby  sama do domu tej nocy. A ja nie, traktuj  lekko intymnych 

zbli e . 

Ana skin ła głow . 

- Gdyby nie Jessie, zaprosiłabym ci ,  eby  został u mnie na noc. - Zaczerpn ła tchu - Czuła,  e 

szczero  ma tu wielkie znaczenie. - Byłby  moim pierwszym m czyzn . 

background image

- Twoim... - Boone na moment zaniemówił. Na my l ojej niewinno ci poczuł l k, a zarazem 

niebywałe podniecenie. - O Bo e! 

- Nie wstydz  si  tego - powiedziała, dumnie unosz c głow . 

- Nie to chciałem powiedzie ... - Speszony, przeci gn ł r k  po włosach. Wi c ona jest czysta! 

Złotowłosa dziewica w zwiewnej bł kitnej szacie z kwiatami u stóp. A on musiał jej si  oprze , 

musiał odej  sam. - Pewnie nie wiesz, co to znaczy dla m czyzny. 

- Raczej nie. Przecie  nie jestem m czyzn . - Schyliła si  po koszyk. - Wiem za to, co znaczy 

dla kobiety  wiadomo ,  e wkrótce odda si  komu  po raz pierwszy. Dlatego wydaje mi si ,  e 

powinni my si  oboje nad tym powa nie zastanowi . - Spróbowała si  u miechn . - A trudno 

si  nad czym  powa nie zastanawia  po północy, kiedy jest pełnia, a kwiaty dojrzały do 

zerwania. Dobranoc, Boone. 

- Ano! - Dotkn ł jej r ki. - Nic si  nie zdarzy, póki nie b dziesz gotowa. 

Anastasia potrz sn ła głow . 

- Wiele si  wydarzy, ale nie wcze niej, ni  jest to nam pisane. 

Odwróciła si  i pobiegła w stron  domu. 

ROZDZIAŁ PI TY 

Sen długo nie chciał przyj . Boone przez wiele godzin le ał na wznak, wpatruj c si  w sufit. Nie 

spał jeszcze, gdy  wiatło ksi yca przechodziło w gł bok  czer , tu  przed  witem. 

Teraz sło ce jasnymi pasmami kładło si  na po cieli, a on spał jak kamie , z twarz  wtulon  w 

poduszk . W swoim  nie chwycił wła nie An  w ramiona i po białych marmurowych schodach 

zaniósł na gór , tam gdzie nad skł bionymi chmurami królowało olbrzymie ło e w kaskadach 

białego atłasu. Setki cienkich białych  wiec rozsiewały wokół ciepł  po wiat . Czuł słodki 

aromat wanilii i tajemnicz  wo  ja minu. A tak e dra ni cy zmysły zapach, który towarzyszył 

Anie wsz dzie, gdziekolwiek była. 

U miechn ła si . Włosy miała złote jak sło ce, a oczy siwe jak dym. Kiedy poło ył j  na łó ku, 

zapadli si  gł boko, jakby w chmury. Słyszał sm tne d wi ki harfy i szept, cichy jak oddech 

obłoków. 

Kiedy obj ła go ramionami, popłyn li jak duchy w fantastyczny  wiat, zł czeni wspólnym 

pragnieniem, wspóln  m dro ci  i niebia sk  słodycz  pierwszego, niespiesznego pocałunku. 

Pod dotykiem jego ust jej uległe usta wyszeptały. . . 

- Tato! 

Boone obudził si , gdy córka z impetem wyl dowała mu na plecach, a jego nieprzytomny 

pomruk niestosownie j  roz mieszył. Gło no chichocz c, cmokn ła go w zaro ni ty policzek. 

- Zbud  si , tato!  niadanie gotowe! 

-  niadanie? - burkn ł w poduszk , próbuj c oczy ci  gardło ze snu, a głow  i ciało z marze . - 

Która godzina? 

- Mała wskazówka jest na dziesi tce, a du a na trójce. Zrobiłam grzanki z cynamonem i nalałam 

soku pomara czowego do szklaneczek. 

Chrz kaj c, przewrócił si  na wznak i przez zapuchni te od snu powieki spojrzał na Jessie. Była 

promienna jak sło ce, w jaskrawo-ró owej bluzeczce i szortach. Guziki zapi ła krzywo, za to 

starannie rozczesała włosy. 

- Dawno wstała ? 

- Strasznie dawno. Wypu ciłam Daisy na dwór i dałam jej je . Ubrałam si , wyczy ciłam z by i 

obejrzałam poranek VI telewizji. A kiedy zgłodniałam, zrobiłam  niadanie. 

- Napracowała  si  od rana. 

- Aha. Starałam si  te  nie hałasowa ,  eby  mógł dłu ej pospa  w ten dzie , kiedy nie idziesz do 

pracy. 

background image

- Rzeczywi cie, zachowywała  si  bardzo cicho przyznał Boone i si gn ł,  eby poprawi  jej 

krzywo zapi t  bluzk . - My l ,  e zasłu yła  sobie na nagrod . 

Jessie za wieciły si  oczy. 

- A co dostan ? 

- Łaskotki w brzuch. - Boone przewrócił córeczk  na łó ko i zacz li si  ze  miechem mocowa . 

Oczywi cie pozwolił jej wygra , udaj c,  e jest kompletnie wyczerpany. - Jeste  dla mnie za 

silna. 

- Bo jem jarzyny, a ty nie. 

- Niektóre jem. 

- O, nieprawda. Wcale ich nie jesz. 

- Jak b dziesz miała trzydzie ci trzy lata, nie b dziesz ju  musiała je  brukselki. 

- Ale ja lubi  brukselk . 

- Tylko dlatego,  e tak dobrze gotuj  – o wiadczył z satysfakcj  Boone. - Moja mama była za to 

okropn  kuchark . 

- Teraz te  nie lubi gotowa . - Jessie palcem wypisała mu na plecach swoje imi . - Zawsze z 

dziadkiem jedli obiad w mie cie. 

- Bo dziadek nie jest głupi. - Boone zauwa ył,  e córka wci  ma kłopoty z liter  S. B d  musieli 

nad tym popracowa . 

- Mówiłe ,  e mogliby my dzi  zadzwoni  do dziadków Sawyerów. I do Nany i Popa. 

- Dobrze, ale dopiero za kilka godzin. – Odwrócił si  i spojrzał córce w oczy. - T sknisz za nimi, 

kotku? 

- Tak. - Przygryzaj c j zyk, zacz ła mu pisa  na piersi „Sawyer”. - To takie dziwne,  e ich tu nie 

ma. Czy oni przyjad  nas odwiedzi ? 

- Oczywi cie,  e tak. - Odezwało si  w nim poczucie winy, nieodł czny atrybut ojcostwa. - 

Wolałaby ,  eby my zostali w Indianie? 

- Za nic na  wiecie! - wykrzykn ła Jessie. - Tam nie ma pla y i fok, nie ma karuzeli, i Ana tam 

nie mieszka. Tu jest najlepsze miejsce, jakie znam. 

- Mnie te  si  tu podoba. - Boone usiadł i pocałował j  w czoło. - A teraz zmykaj,  ebym mógł 

si  ubra . 

- Ale zejdziesz zaraz na  niadanie? - zapytała, zsuwaj c si  z łó ka. 

- Jasne,  e tak. Umieram z głodu i marz  o grzankach z cynamonem. 

Jessie uszcz liwiona pobiegła do drzwi. 

- No to zrobi  jeszcze jedn  porcj . 

Przeczuwaj c,  e Jessie gotowa pokroi  cały bochenek, Boone szybko wzi ł prysznic, 

zrezygnował z golenia, po czym nało ył szorty i podkoszulek, który ju  od dawna nadawał si  

tylko do wyrzucenia. 

Starał si  nie my le  o przerwanym  nie. W ko cu łatwo było go zinterpretowa . Pragn ł Any, 

nie była to  adna nowo . A ta wszechogarniaj ca biel to symbol jej niewinno ci. 

Niewinno ci, która  miertelnie go przera ała. Zastał Jessie w kuchni, pracowicie smaruj c  

grzanki masłem. Obok stał cały talerz na wpół spalonych kromek Wokół unosił si  zapach 

spalonego chleba i cynamonu. 

Nastawił kaw  i dopiero potem si gn ł po grzank . Była zimna, twarda i pokryta grudkami cukru 

z cynamonem. Widocznie Jessie odziedziczyła talenty kulinarne po babce. 

- Pyszne - powiedział, gło no przełykaj c prze uty k s. - Moje ulubione niedzielne  niadanie. 

- Czy Daisy te  mo e troch  spróbowa ? 

Boone znów spojrzał na pi trz cy si  przed nim stos grzanek, a potem na Daisy, która stała obok 

stołu z wywieszonym j zykiem. 

background image

- My l ,  e tak - stwierdził. - Nachylił si  i dał psu grzank  do pow chania. - Siad! - 

zakomenderował pewnym głosem, zgodnie z zaleceniami podr czników do tresury. 

Ale Daisy nadal wystawiała j zyk i merdała ogonem. 

- Daisy, siad! – Klepn ł j  po pupie. Daisy przysiadła a potem nagle skoczyła na niego. - 

Przesta ! – Uniósł r k  z grzank  i powtórzył polecenie. Po pi ciu przygn biaj cych minutach, 

podczas których starał si  nie my le  o tym, jakie to było proste dla Any, udało mu si  zmusi  

wreszcie psa, by usiadł. Daisy chwyciła kawałek chleba, bardzo z siebie zadowolona. 

- Zrobiła to w ko cu, tato! 

- Co  jakby. - Boone wstał,  eby sobie nala  kawy. 

- Zaraz we miemy j  na spacer, na prawdziw  lekcj . 

- Dobrze. - Jessie z zadowoleniem chrupała grzank . - Mo e go  Any ju  sobie pójdzie i Ana 

b dzie nam mogła pomóc. 

- Jaki go ? - zapytał Boone, si gaj c po dzbanek. 

- Widziałam j  przed domem z jakim  panem.  ciskała go i całowała, i tak dalej. 

- Co?! - Dzbanek wy lizgn ł mu si  z r k i stukn ł o blat. 

- Dziurawe r ce! - roze miała si  Jessie. 

- Masz racj . - Boone odwrócił si  tyłem i nalał sobie kawy. - Jak on wygl dał? - rzucił jakby 

nigdy nic, ale gardło miał  ci ni te. 

- Był bardzo du y i miał czarne włosy.  miali si  i trzymali za r ce. I całowali. Mo e to jej 

chłopak. 

- Chłopak... - powtórzył Boone przez zaci ni te z by. 

- O co ci chodzi, tatusiu? 

- O nic. Kawa mi wystygnie. - Poci gn ł mały łyczek. Trzymali si  za r ce, pomy lał. I całowali. 

Musi sobie obejrze  faceta. - Wyjd my na taras, Jess. Mo e uda nam si  namówi  Daisy,  eby 

znowu usiadła. 

- Dobrze. - Pod piewuj c rado nie, Jessie wzi ła talerz z grzankami. - Lubi  je  na dworze. Tam 

jest bardzo ładnie. 

- Tak, bardzo ładnie. - Kiedy wyszli na taras, Boone nie usiadł, tylko z kubkiem w r ku stan ł 

przy balustradzie. W s siednim ogrodzie nie było nikogo i to go jeszcze bardziej zaniepokoiło. 

Oczyma duszy widział ju , co Ana robi w domu z tym swoim wysokim, czarnowłosym 

chłopakiem. 

Zjadł jeszcze trzy grzanki, popił je kaw , nie przestaj c my le  o tym, co powie pannie Anastasii 

Donovan, kiedy j  znowu zobaczy. 

Je eli ona sobie wyobra a,  e mo e w nocy całowa  si  z jednym, doprowadzaj c go niemal do 

szale stwa, a rano w najlepsze flirtowa  z innym, to si  grubo myli. 

Ju  on jej powie, co o tym my li. Jak tylko j  dorwie. . . 

Nagle w drzwiach do ogrodu ukazała si  Ana. Wołała co  do kogo  w gł bi domu. 

- Ana! - Jessie poderwała si  i zacz ła wymachiwa  r kami. - Cze , Ana! 

Ana spojrzała w ich stron . Boone'owi wydało,  e si  zawahała, a jej u miech był jakby 

nerwowy. 

Nic dziwnego, pomy lał, pij c kolejny łyk kawy. Ja te  byłbym zdenerwowany, gdyby w moim 

domu był obcy m czyzna. 

- Mog  i  jej powiedzie ,  e Daisy usiadła? Mog , tato? 

- Tak. - Z ponur  min  odstawił kubek. - Oczywi cie, id ! 

Jessie chwyciła w biegu grzank  i wołaj c Daisy, pop dziła do ogrodu Any. 

Boone czekał tak długo, póki z domu nie wyłonił si  znajomy Any. Rzeczywi cie, był bardzo 

wysoki. Musi mie  dobrze ponad metr osiemdziesi t, pomy lał z niech ci , mimowolnie 

background image

prostuj c plecy. Włosy miał czarne, g ste i na tyle długie,  e mogły układa  si  na kołnierzu w 

romantyczne fale. Tak pewnie my lały wszystkie kobiety. 

Był opalony, postawny i elegancki. Podszedł do Any i obj ł j  gestem posiadacza. Boone sykn ł 

przez zaci ni te z by. 

Ju  ja mu poka , pomy lał i bez namysłu ruszył w stron  domu Any, zaciskaj c pi ci. Ju  ja si  

z nim policz . 

Kiedy doszedł do  ywopłotu, Jessie opowiadała z przej ciem o Daisy, a Ana  miała si , 

obejmuj c nieznajomego. 

- Ja te  bym usiadł, gdyby kto  mi zaproponował grzanki z cynamonem - odezwał si  m czyzna, 

mrugaj c porozumiewawczo do Any. 

- Ty by  usiadł, gdyby kto  zaproponował ci cokolwiek do jedzenia. - Ana u cisn ła go i dopiero 

potem zauwa yła Boone'a za płotem. - Och... - oblała si  rumie cem. - Dzie  dobry. 

- Jak leci? - Boone sucho skin ł głow , a potem przeniósł podejrzliwy wzrok na stoj cego obok 

niej m czyzn . - Widz ,  e masz go ci. Nie chcieli my ci przeszkadza ... 

- Nie przeszkadzacie mi. Ja... - urwała, zbita z tropu, wyczuwaj c napi t  atmosfer . - Boone, 

poznaj mojego kuzyna, Sebastiana. Sebastianie - to ojciec Jessie, Boone Sawyer. 

- Wi c to twój kuzyn? - zdumiał si  Boone. 

Sebastian nie mógł powstrzyma  znacz cego u miechu. 

- Dobrze,  e od razu nas sobie przedstawiła , Ano - zwrócił si  do kuzynki. - W przeciwnym 

wypadku pewnie ju  bym miał podbite oko. - Wyci gn ł r k . - Miło mi pana pozna . Ana 

opowiadała mi,  e ma nowych s siadów. 

- To ten kuzyn, co ma konie, tato. 

- Tak, pami tam. 

U cisk dłoni Sebastiana był mocny i zdecydowany. 

Boone byłby zaakceptował kuzyna Any, gdyby nie dostrzegł rozbawienia w jego wzroku. 

- Słyszałem,  e pan si  niedawno o enił? 

- Tak. Moja... - Trzasn ły siatkowe drzwi. Sebastian odwrócił si . - O, wła nie 

tu idzie.  wiatło mojego  ycia. 

Z domu wyszła wysoka, szczupła kobieta z krótkimi włosami, w zakurzonych butach do konnej 

jazdy. 

- Daj spokój, Donovan. 

- Oto moja spłoniona  oneczka. - Było jasne,  e para z siebie  artuje. Sebastian pocałował  on  w 

r k . - To nowi s siedzi Any, Boone i Jessie Sawyer. A to moja miło , Mary Ellen. 

- Mel - szybko poprawiła kobieta. - Tylko Donovan jest na tyle bezczelny,  eby mnie nazywa  

Mary Ellen. 

Ł adny dom - dodała, wskazuj c na s siedni budynek.. 

- O ile wiem, pan Sawyer pisze bajki i ksi ki dla dzieci, w stylu ciotki Bryny. 

- Ach tak? To dobrze. - Mel u miechn ła si  do Jessie. - Zało  si ,  e je lubisz. 

- Tatu  wymy la najlepsze bajki na  wiecie. A to Daisy. Nauczyli my j  robi  siad. Mog  kiedy  

przyj  i obejrze  wasze konie? 

- Jasne. - Mel przykucn ła,  eby pogłaska  psa. 

Podczas gdy Mel rozmawiała z Jessie o koniach i psach, Sebastian spojrzał na Boone'a. 

- Ma pan pi kny dom - powiedział. Prawd  mówi c, kiedy  sam nosił si  z zamiarem jego kupna. 

W jego oczach znów pojawił si  błysk rozbawienia. - To  wietna lokalizacja. 

- Rzeczywi cie, ta lokalizacja bardzo mi odpowiada. - Boone nie zamierzał udawa ,  e nie 

rozumie aluzji. - Nawet bardzo. - Wyci gn ł r k  i obwiódł palcem policzek Any. - Jeste  dzi  

strasznie blada, Anastasio. 

background image

- Nic mi nie jest. - Ana starała si , by jej głos brzmiał naturalnie, ale doskonale wiedziała,  e 

Sebastian, je li tylko zechce, mo e czyta  w niej jak w otwartej ksi dze. Ju  teraz czuła, jak 

delikatnie podgl da my li Boone'a. - Przepraszam na chwil . ale obiecałam Sebastianowi głóg. 

- Nie narwała  głogu tej nocy? 

Ana spojrzała mu w oczy. 

- Ten głóg jest mi potrzebny do czego  innego. 

- Nie b dziemy wam przeszkadza . Chod , Jess - Boone wzi ł córk  za r k . - Miło mi było was 

pozna . Do zobaczenia, Ano. 

Sebastian taktownie milczał, póki Boone nie znikn ł im z oczu. 

- No, no... - odezwał si  w ko cu. – Wystarczy,  e wyjad  na kilka tygodni, a 

ty zaraz pakujesz si  w kłopoty. 

- Nie b d   mieszny! - Ana odwróciła si  i ruszyła w stron  rabatki z ziołami. - Nie mam 

adnych kłopotów. 

- Moja najdro sza Ano, twój s siad i przyjaciel gotów był mi skoczy  do gardła, póki si  nie 

dowiedział,  e jestem twoim kuzynem. 

- Ja bym ci  obroniła - odezwała si  z powag  Mel. 

- Moja ty bohaterko! 

- Poza tym - ci gn ła dalej Mel - moim zdaniem on miał wi ksz  ochot  wytarga  An  za włosy, 

ni  zabra  si  za ciebie. 

- Co za bzdury! - burkn ła Ana, tn c głóg. – To bardzo sympatyczny człowiek. 

- O, jestem tego pewny - mrukn ł Sebastian. – Ale jako m czyzna rozumiem, co to własne 

terytorium. Oczywi cie to poj cie jest kobietom zupełnie obce. 

- Daj spokój! - Mel dziabn ła go łokciem pod  ebro. 

- Moja droga Mary Ellen, prawda wygl da tak,  e wtargn łem na jego terytorium. Tak mu si  

przynajmniej zdawało. Gdyby nie zareagował, miałbym go za nic. 

- Oczywi cie - sucho odparła Mel. 

- Ana, powiedz mi, czy to co  powa nego? 

- To nie twoja sprawa! - Ana podniosła si . - I była bym ci wdzi czna, kuzynie, gdyby  zechciał 

trzyma  si  od tego z daleka. Ju  i tak wiem,  e nas podgl dałe . 

- Ach, to dlatego mnie zablokowała . Ale twojemu s siadowi to si  nie udało. 

- To bardzo nieładnie - mrukn ła. - To naprawd  nieładnie grzeba  ludziom w głowach pod byle 

pretekstem. 

- On lubi si  popisywa  - powiedziała ze współczuciem Mel. 

- Jeste cie niesprawiedliwe. - Sebastian pokr cił głow . - Ja nie grzebi  ludziom w głowach pod 

byle pretekstem. Zawsze mam po temu powa ne powody. A w tym przypadku jako jedyny 

m czyzna w rodzinie, przynajmniej w Ameryce, uwa am to za swój obowi zek. Przecie  musz  

wiedzie , co tu jest grane. 

Mel wzniosła oczy do nieba. Ana  achn ła si . 

- Naprawd ? - D gn ła go palcem w pier . - Wyja nijmy to sobie od razu. To,  e jestem kobiet , 

nie oznacza automatycznie,  e potrzebna mi pomoc i rady 

jakiegokolwiek m czyzny, nawet je eli jest on moim jedynym krewnym. Mam dwadzie cia 

sze  lat i jako  sobie dot d radziłam. 

- Za miesi c b dziesz miała dwadzie cia siedem -  yczliwie podpowiedział Sebastian. 

- I nadal b d  sobie radzi  sama. Sprawy mi dzy Boone'em a mn ... 

- No widzisz! - Sebastian triumfalnie uniósł palec. - Sama przyznała ,  e jest co  mi dzy wami. 

- Odczep si , Sebastian! 

background image

- Ona tylko tak mówi, kiedy uda mi si  zap dzi  j  w kozi róg - powiedział Sebastian do Mel. - 

Bo na ogół jest bardzo łagodna i dobrze wychowana. 

- Uwa aj, bo ka  Mel wla  ci do zupy taki napój,  e przez tydzie  nie b dziesz mówił. 

- Naprawd ? - zainteresowała si  Mel. - Mogłaby  mi da  co  takiego? 

- Co by ci z tego przyszło? - roze miał si  Sebastian. - Przecie  i tak to ja gotuj . - A potem 

u ciskał An . - Chod  tu, kochanie, nie zło  si  na mnie. Musz  si  o ciebie martwi . Ju  taki 

mój los. 

- Nie ma si  czym martwi  - burkn ła Ana, ale rysy jej złagodniały. 

- Kochasz si  w nim? 

- Wiesz co, Sebastianie! - obruszyła si  Ana. - Przecie  znam go dopiero od tygodnia. 

- A co to za ró nica? - Ponad jej głow  Sebastian spojrzał na Mel. - Ja nie potrzebowałem a  tyle 

czasu,  eby zrozumie ,  e Mel tak bardzo działała mi na nerwy, bo za ni  szalałem. Jej zaj ło to 

znacznie dłu ej. Ale w ko cu zrozumiała,  e wpadła po uszy. Ona jest strasznie oporna. 

- Bior  ten napój! - zadecydowała Mel. Ignoruj c jej złowieszczy ton, Sebastian cofn ł si  

i spojrzał uwa nie na An . 

- Pytam, bo widz ,  e on interesuje si  tob  nie tylko jako s siad. Je eli mam by  szczery, to... 

- Dosy  tego! Swoj  wiedz  zatrzymaj dla siebie. Mówi  powa nie, Sebastianie. Wol  

post powa  po mojemu. 

- Skoro tak sobie  yczysz... - westchn ł Sebastian. 

- Tak sobie  ycz . A teraz zabieraj swój głóg i id  do domu bawi  si  w młodego  onkosia. 

- To najlepszy pomysł, jaki dzi  słyszałam. Zostaw j  w spokoju, Donovan. - 

Mel poci gn ła m a za r k . - Ana sama  wietnie poradzi sobie ze swoimi problemami. 

- Je li b dzie miała jakie  problemy, powinna wiedzie ,  e... 

- Wynocha! - Ana ze  miechem zacz ła wygania  go z podwórka. - Ju  ci  tu nie ma! Mam mas  

pracy. A jak b d  potrzebowała wró ki, to ci  zawołam. 

- No to do zobaczenia. - Sebastian pocałował j , po czym, odchodz c, zwrócił si  do  ony: - 

Zajrzyjmy po drodze do Nasha i Morgany. 

- Dobrze. - Mel po raz ostatni zerkn ła przez rami . - Ch tnie posłucham, co s dz  o tym facecie. 

Przez nast pnych kilka dni Ana pracowała w domu. I to nie dlatego,  eby starała si  unika  

Boone'a. Miała po prostu mas  pracy. Jej zapasy były ju  znacznie uszczuplone. Tego dnia rano 

miała telefon od klienta, któremu sko czył si  eliksir na reumatyzm. Na szcz cie znalazła 

jeszcze kilka buteleczek, wi c mogła mu wysła  zamówione lekarstwo, ale było jasne,  e b dzie 

musiała jak najpr dzej przygotowa  nowe zapasy. Ju  teraz na piecu dymił napar z ziół. 

W pokoiku przylegaj cym do kuchenki trzymała słoje do destylacji, skraplacze, palniki i butelki. 

Obok nich stały fiolki, srebrne czarki i  wieczki, przygotowane na ten dzie . Dla niewprawnego 

oka pokój wygl dał jak małe laboratorium. Jednak mi dzy chemi a alchemi  jest kolosalna 

ró nica. W alchemii liczył si  rytuał i precyzyjne przestrzeganie astrologicznego czasu. 

Wszystkie kwiaty, korzenie i zioła, jakie zebrała przy ksi ycu, zostały starannie obmyte w 

porannej rosie. Te zebrane podczas innej fazy ksi yca ju  zostaly przygotowane zgodnie z 

przeznaczeniem. 

Makowy syrop czekał na destylacj , hyzop miał zosta  zasuszony i u yty do syropu na kaszel. 

Potrzebny był olejek z szałwi, do specjalnej mikstury, któr  musiała uzupełni  rumiankiem, na 

dobre trawienie. Musiała te  przygotowa  napary i wywary, a tak e olejki i pachnidła. 

Jest co robi , my lała Ana. Lubiła swoj  prac  - zapachy wypełniaj ce kuchni , ró owe listki 

kwitn cego majeranku, ciemn  purpur  naparstnicy, sło-neczny odcie  nagietka. 

background image

Były takie pi kne; nigdy nie mogła si  oprze  pokusie, by cz

 z nich porozmieszcza  w 

wazonach w całym domu. Wła nie krzywi c si , próbowała gorzki roztwór gencjany, kiedy 

Boone zapukał w a urowe drzwi. 

- Tym razem naprawd  przychodz  po yczy  troch  cukru - powiedział z u miechem, od którego 

szybciej zabiło jej serce. - Jutro mam by  „ dy urn  mam ”  i musz  upiec trzy tuziny ciasteczek. 

Ana przyjrzała mu si  spod oka. 

- Przecie  mo esz je kupi . 

-  adna szanuj ca si  matka nie poda pierwszakom kupnych ciastek. 

Wizja Boone'a piek cego ciastka wywołała u miech na twarzy Any. 

- Wejd  - powiedziała. - Ale musisz poczeka , a  sko cz . 

- Jak tu ładnie pachnie. - Boone nachylił si  nad rondlem na piecu. - Co to jest? - zapytał i ju  

miał zamoczy  palec w szklanym rondlu, w którym studził si  ciemny płyn. 

- Nie! - wykrzykn ła Ana. - To belladonna. Nie do u ytku wewn trznego. 

- Belladonna?! - zdumiał si  Boone. - Przygotowujesz trucizn ? 

- Sporz dzam łagodz cy płyn na neuralgi  i reumatyzm. Poza tym to nie jest trucizna, je eli tylko 

zostanie wła ciwie przygotowana. To  rodek uspokajaj cy. 

Boone zajrzał do pokoiku z aparatur  chemiczn  i bulgocz cymi naparami. 

- Nie musisz mie  na to licencji? 

- Jestem wykwalifikowan  zielark  i dyplomowan  farmaceutk , o ile ci  to uspokoi. - Odsun ła 

jego r k  od garnka. - To nie jest zaj cie dla laików. 

- Masz co  na bezsenno ? Oczywi cie poza belladonn ? Pytam powa nie. 

-  le sypiasz? - z miejsca zaniepokoiła si  Ana. - Mierzyłe  sobie gor czk ? - Dotkn ła jego 

czoła i zamarła, kiedy Boone wzi ł j  za r k . 

- Odpowied  na oba pytania brzmi „ tak” . - Dotkn ł ustami jej dłoni. - Mo e i jestem „ dy urn  

mam ” , ale to nie znaczy,  e przestałem by  m czyzn , Ano. Ci gle o tobie my l . 

- Przykro mi,  e przeze mnie nie sypiasz. - Naprawd ? - Boone uniósł brwi. 

- Przynajmniej si  staram. - Ana u miechn ła si . - Prawd  mówi c, to mi nawet pochlebia. Nie 

wiem, co z tym zrobi . - Odwróciła si  i zgasiła palnik. - Sama te  jestem do  niespokojna. - 

Kiedy poło ył jej r ce na ramionach, zamkn ła oczy. 

- Kochaj si  ze mn , Ano. - Boone musn ł wargami jej szyj . - Nie zrobi  ci krzywdy. 

Umy lnie na pewno nie, pomy lała. Miał w sobie tyle łagodno ci i dobroci. Ale czy nie 

skrzywdz  si  nawzajem, je li ulegnie swoim pragnieniom i odda mu si , zachowuj c w 

tajemnicy t  cz stk  swojej natury, która sprawiała,  e 

była tym, kim była? 

- To dla mnie wa ny krok, Boone. 

- Dla mnie te . - Delikatnie odwrócił ku sobie jej twarz. - Od  mierci Alice nikt si  dla mnie nie 

liczył. Miałem wprawdzie kilka kobiet, ale chodziło mi tylko o wypełnienie fizycznej pustki. Z 

adn  z nich nie chciałem by  na dłu ej, nie chciało mi si  nawet z nimi rozmawia . A na tobie 

mi naprawd  zale y. - Zbli ył usta do jej ust. - Sam nie wiem, jak to si  stało,  e w tak krótkim 

czasie tak bardzo si  zaanga owałem, ale tak jest. Mam nadziej ,  e mi wierzysz. 

Nie musiała si  z nim ł czy ,  eby wyczu ,  e to prawda. A to w pewnym sensie wszystko 

komplikowało. 

- Wierz  ci. 

- Du o o tym my lałem. Nie mogłem spa , wi c miałem mas  czasu. - Machinalnym ruchem 

poprawił jej spink  we włosach. - Tej nocy, kiedy próbowałem wywrze  na ciebie presj ... 

pewnie ci  przestraszyłem.. . 

background image

- Nie. - Ana cofn ła si , wzruszyła ramionami, a potem zacz ła nalewa  mikstur  do jednej z 

opisanych buteleczek. - To znaczy, tak. 

- Gdybym wiedział,  e jeste ... Gdybym podejrzewał,  e nigdy. . . 

Ana z westchnieniem zakorkowała buteleczk . 

- Jestem dziewic  z wyboru i nie czuj  si  z tym  le. 

- Nie to chciałem powiedzie ... - Boone potarł czoło. - Ci gle o tym my l . 

Ana si gn ła po kolejn  butelk . 

- Czemu jeste  taki zdenerwowany? 

Boone z przykro ci  zauwa ył,  e r ce jej nawet nie drgn ły, kiedy napełniała nast pn  

buteleczk . 

- Raczej przera ony. Byłem brutalny, a nie powinienem. Z wielu powodów. A to,  e nie masz 

do wiadczenia, to tylko jeden z nich. 

- Nie byłe  brutalny - zaprzeczyła, staraj c si  nie okazywa  zdenerwowania. Co za szcz cie,  e 

miała zaj te r ce. - Jeste  po prostu impulsywnym człowie-kiem. Czemu miałby  za to 

przeprasza ? 

- Przepraszam,  e próbowałem wywrze  na ciebie presj . A tak e za to,  e tu dzi  przyszedłem w 

dobrych zamiarach, a potem znów zacz łem na ciebie naciska . 

Ana z u miechem podeszła do zlewu,  eby obmy  garnek. 

- Naprawd  to robiłe ? 

- Obiecywałem sobie,  e nie b d  ci  prosił,  eby  poszła ze mn  do łó ka, 

mimo i  miałem na to ochot . Chciałem ci  tylko poprosi ,  eby  po wi ciła mi troch  czasu. Na 

przykład zjadła ze mn  kolacj  albo gdzie  si  ze mn  wybrała, jak to robi  ludzie, którzy chc  

si  bli ej pozna . 

- Ch tnie zjem z tob  kolacj  albo si  gdzie  wybior . 

- To dobrze. - Boone pomy lał,  e to wcale nie było takie trudne. - Mo e pod koniec tygodnia? W 

pi tek wieczorem? Znajd  kogo , kto posiedzi z Jessie. - Wzrok mu spochmurniał. - Kogo , 

komu b d  mógł zaufa . 

- My lałam,  e to ty przygotujesz kolacj  dla mnie i Jessie. 

Kamie  spadł mu z serca. 

- Nie b dziesz miała nic przeciwko temu? 

- My l ,  e b dzie bardzo przyjemnie. 

- To  wietnie. - Boone otoczył r kami jej twarz. - Ciesz  si . - Ich pocałunek był niespieszny i 

słodki. - Wobec tego jeste my umówieni na pi tek. 

- Przynios  wino - powiedziała Ana z u miechem. - Dobrze. - Chciał j  jeszcze raz pocałowa , 

ale bał si ,  e j  przestraszy. - No to do zobaczenia. - Odwrócił si . 

- Boone! - zawołała za nim Ana. - Nie chcesz cukru? 

- Skłamałem - przyznał z łobuzerskim u miechem. 

- Wi c nie masz dy uru i nie musisz upiec ciasteczek?! 

- To akurat była prawda. Natomiast je eli chodzi o cukier, mam dziesi  kilo w spi ami. Nie le 

to sobie wykombinowałem! - Boone, pogwizduj c, ruszył ku drzwiom. 

ROZDZIAŁ  SZÓSTY 

- Czemu Any jeszcze nie ma? Kiedy ona wreszcie przyjdzie? 

- Ju  niedługo - po raz dziesi ty powtórzył Boone. 

Niestety, o wiele za pr dko, pomy lał. Był ze wszystkim spó niony, a w kuchni panował 

straszliwy rozgardiasz. Przede wszystkim u ył za du o garnków - ale przecie  zawsze tak robił. 

Poza tym nie mógł zrozumie , jak mo na gotowa , nie u ywaj c wszystkich rondli, misek i 

patelni, jakie były pod r k . 

background image

Potrawka z kurczaka pachniała wprawdzie smakowicie, ale wcale nie miał pewno ci, czy si  

udała. To idiotyczny pomysł,  eby w takich okoliczno ciach si ga  po nie sprawdzony przepis. 

Ale przecie  Ana zasługuje na co  wi cej ni  tylko pi tkowe mielone kotlety. 

Jessie tym razem doprowadzała go do szału, co zdarzało jej si  raczej rzadko. Była bardzo 

podekscytowana perspektyw  wspólnej kolacji i nie dawała mu spokoju, odk d po szkole 

przywiózł j  do domu. 

Daisy wybrała sobie akurat ten wieczór,  eby pogry  poduszki, wi c stracił mas  czasu, goni c 

j  i zamiataj c pierze. Wcze niej zepsuła si  pralka, za-lewaj c cał  pralni , a on uznał,  e 

poradzi sobie bez hydraulika, wi c sam j  rozkr cił, a potem z powrotem zło ył. 

Był zreszt  pewny,  e udało mu si  j  naprawi . Agent z Hollywood zadzwonił,  eby 

powiedzie ,  e jedna z wi kszych wytwórni pragnie kupi  prawa do realizacji filmu 

animowanego na podstawie jego ksi ki Trzecie  yczenie Mirandy. Byłaby to  wietna wiadomo  

o ka dej innej porze, ale teraz perspektywa wyjazdu do Los Angeles wcale go nie cieszyła. 

Jessie zdecydowała,  e chce zosta  harcerk  i wielkodusznie zaproponowała jego kandydatur  na 

dro ynowego. 

Na sam  my l o tym,  e miałby uczy  sze cioletnie dziewczynki, jak robi  szkatułki na bi uteri  

z pojemników na jajka, przeszedł go zimny dreszcz. 

Mo e z pewn  doz  pomysłowo ci i tchórzostwa uda mu si  jako  wykr ci  od tej zaszczytnej 

funkcji. 

- Jeste  pewny,  e ona przyjdzie, tato? 

- Jessico! - powiedział ostrzegawczym tonem. - Wiesz, co si  dzieje z małymi dziewczynkami, 

które w kółko zadaj  to samo pytanie? 

- Nie wiem. 

- No to si  zastanów. Id  i sprawd , czy Daisy nie obgryza mebli. 

- Jeste  na ni  w ciekły? 

- Tak. A ty b dziesz nast pna w kolejce. - Poklepał j  dobrotliwie po plecach. - Id  i zrób, co 

mówi , bo inaczej ugotuj  ci   ywcem i podam na kolacj . 

Dwie minuty pó niej usłyszał jazgot, który  wiadczył o tym,  e Jessica przyłapała Daisy na 

gor cym uczynku i teraz na miejscu przest pstwa rozgrywała si  regularna bitwa. Przera liwe 

krzyki i piski sprawiły,  e uporczywy ból głowy zacz ł przeradza  si  w migren . 

Pomy lał,  e przydałaby mu si  aspiryna, dwie godziny spokoju i wakacje na Hawajach. 

Ju  miał rykn ,  eby uciszy  córk  i psa, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. 

- Dobry wieczór. Co za smakowite zapachy. 

Miał nadziej ,  e to prawda. Ana wygl dała pi kniej ni  zazwyczaj. Nie widział jej dot d w 

sukience, a ta kreacja z blado-turkusowego jedwabiu cudownie podkre lała jej smukł  figur  i 

odsłaniała białe ramiona. Na szyi Any dyskretnie połyskiwał złoty amulet, który spoczywał 

mi dzy jej piersiami. Nało yła te  kryształowe kolczyki. 

- Zaprosiłe  mnie na pi tek, prawda? – zapytała z u miechem. 

- Tak. Na pi tek. 

- No, to chyba mog  wej ? 

- Och, przepraszam! - Boone poczuł si  jak ostatnia niezdara. - Jestem troch  rozkojarzony. 

- Widz . - Ana jednym spojrzeniem ogarn ła kuchni  i pokiwała głow . - Mo e ci pomóc? 

- Nie, dzi kuj . Panuj  nad wszystkim. - Wzi ł butelk , któr  mu podała, i zauwa ył,  e jest bez 

etykiety, za to ozdobiona wytrawionymi w szkle mono-gramami. - Domowej roboty? 

- Tak, mój ojciec robi domowe wino. Ma... - w jej oczach błysn ły iskierki - ...ma czarodziejsk  

r k . 

- Le akowane w piwnicach zamku Donovanów? 

background image

- Szczerze mówi c, tak. - Gdy Boone si gn ł po kieliszki, Ana podeszła do kuchenki. - Tym 

razem nie b dziemy pili ze szklaneczek z królikiem Bugsem? 

- Niestety, Bugs miał tragiczny w skutkach wypadek w zmywarce. - Boone rozlał złoty napój do 

kryształowych kieliszków. 

Ana roze miała si  i uniosła kieliszek. 

- Zdrowie s siadów! 

- Zdrowie s siadów! - powtórzył. Kryształ stukn ł o kryształ. Boone poci gn ł łyk i uniósł brwi. 

- Nast pny toast b dzie za twojego ojca. To wino jest fan-tastyczne. 

- Mo na powiedzie ,  e to jedno z jego licznych hobby. 

- Z czego ono jest? 

- Z jabłek, kapryfolium, gwiezdnego pyłu. Ju  wkrótce b dziesz mógł wyrazi  mu swoje uznanie. 

Razem z reszt  rodziny wybiera si  tu na wigili  Wszystkich  wi tych. Czyli na Halloween. 

- Wiem, co to jest. Jessica nie mo e si  zdecydowa , czy przebra  si  za wró k , czy za 

gwiazd rockow . Wi c twoi rodzice przyje d aj  na Halloween a  z Irlandii? 

- Zazwyczaj tak. To rodzinna tradycja. - Ana podniosła pokrywk  i pow chała. - No, no, jestem 

pod wra eniem. 

- O to mi wła nie chodziło. - Boone chwycił pasmo jej włosów. - Pami tasz t  historyjk , któr  

opowiadałem ci tego dnia, kiedy Daisy przewróciła ci  i potłukła doniczki? Postanowiłem j  

spisa . Ten pomysł tak bardzo mi si  spodobał,  e odło yłem wszystkie inne prace. 

- To była pi kna bajka. 

- Gdyby wszystko szło normalnym trybem, musiałaby zaczeka . Ale ja chc  si  dowiedzie , 

dlaczego ta kobieta była uwi ziona w zamku przez te wszystkie lata. Czy to wina czarów? A 

mo e jej własne zakl cia? Co to za siła kazała temu młodemu człowiekowi wspi  si  na mur i 

odnale  ksi niczk ? 

- Decyzja nale y do ciebie. 

- Nie, ja chc  si  tylko tego dowiedzie . 

- Boone... - Ana uj ła go nagle za r k . - Co ci si  stało? 

- Nic takiego. Otarłem sobie kostki. – Wzruszył ramionami. - Naprawiałem pralk . 

- Trzeba było przyj  do mnie, tobym ci opatrzyła skaleczenie. - Powiodła palcami po rozci tej 

skórze, z nadziej   e potrafi j  zagoi . - Boli? 

W pierwszej chwili chciał zaprzeczy , ale zaraz u wiadomił sobie swój bł d. 

- Kiedy Jessie co  boli, całuj  j  w to miejsce. 

- Pocałunek czyni cuda - przyznała, dotykaj c ustami jego otartych kostek. Zaryzykowała te  

krótki kontakt,  eby si  upewni ,  e ból nie jest zbyt dotkliwy i Boone'owi nie grozi zaka enie. 

Okazało si ,  e wprawdzie skaleczenia nie były gro ne, za to Boone cierpi na straszny ból głowy, 

wywołany nadmiernym 

stresem. Tu akurat mogła mu pomóc. 

Z u miechem odgarn ła mu włosy z czoła. 

- Jeste  przepracowany. Miałe  ostatnio tyle roboty z przeprowadzk , mas  pisania, martwiłe  si  

te , czy podj łe  wła ciw  decyzj . 

- Nie wiedziałem,  e jestem przezroczysty. 

- Nietrudno to zobaczy . - Zacz ła delikatnie masowa  mu skronie. - A na domiar wszystkiego 

miałe  tyle kłopotów z przygotowaniem dla mnie kolacji. 

- Chciałem... 

- Wiem. - Czuła teraz m cz cy go ból.  eby odwróci  jego uwag , przytkn ła usta do jego ust i 

starała si  uleczy  migren . - Gotowe. Dzi kuj . 

- Cała przyjemno  po mojej stronie - mrukn ł, przygarniaj c j  mocniej do siebie. 

background image

Oparła mu r ce na ramionach. Trudniej było jej poradzi  sobie z pulsuj cym bólem, który nagle 

rozszedł si  po jej ciele. 

- Boone... - Wysun ła si  z jego obj . – Nie przyspieszajmy biegu rzeczy. 

- Przecie  ci mówiłem,  e nie b d  tego robił. Ale to nie oznacza,  e nie b d  próbował ci  

pocałowa , kiedy nadarzy si  taka okazja. - Podał Anie kieliszek. 

- Nie posun  si  dalej, póki sobie tego nie za yczysz. 

- Sama nie wiem, czy powinnam ci za to dzi kowa , czy nie, cho  czuj ,  e powinnam. 

- Nie. Nie musisz mi za to dzi kowa . Ani za to,  e ci  pragn . Widocznie tak musi by . Czasami 

my l  o tym, co b dzie, jak Jessie doro nie. I wiem,  e gdyby jaki  m czyzna próbował zmusi  

j  do czego , na co jeszcze nie byłaby gotowa, zabiłbym go własnymi r kami. - Skrzywił si  i 

upił łyk wina. - Oczywi cie je eli zacznie jej si  wydawa ,  e jest ju  wystarczaj co gotowa

powiedzmy przed... czterdziestk , zamkn  j  w domu, póki jej to nie przejdzie. 

Ana roze miała si . Patrz c na przej tego Boone' a, który stał oparty o brudn  kuchenk , ze 

cierk  zawi zan  w pasie, u wiadomiła sobie,  e jest gotowa si  w nim zakocha . 

- Mówisz jak paranoiczny ojciec. 

- Paranoja i ojcostwo to synonimy. Masz na to moje słowo. Poczekaj tylko, jak Nash b dzie miał 

te swoje bli ni ta. Zacznie my le  o ubezpieczeniu, hi-gienie jamy ustnej i tak dalej... Jedno 

kichni cie w  rodku nocy b dzie w nim budziło panik . 

- Morgana mu na to nie pozwoli. Paranoiczny ojciec potrzebuje sensownej 

matki... - poniewczasie ugryzła si  w j zyk. - Przepraszam. 

- Nie ma za co. O pewnych sprawach lepiej mówi  otwarcie. Alice nie  yje ju  od czterech lat. 

Rany goj  si , zwłaszcza je eli ma si  miłe wspomnienia. - W s siednim pokoju co  hukn ło, 

potem rozległy si  szybkie kroki. - I sze cioletni  córk , która trzyma ci  przy  yciu. 

W tym samym momencie Jessica wpadła do kuchni i rzuciła si  Anie na szyj . 

- Nareszcie! My lałam,  e ju  nigdy nie przyjdziesz! 

- Oczywi cie,  e przyszłam. Jak mogłabym odrzuci  zaproszenie moich najmilszych s siadów? 

Patrz c na nie obie, Boone u wiadomił sobie,  e ból głowy gdzie  si  ulotnił. To dziwne, 

pomy lał, nakrywaj c do stołu, przecie  nawet nie zd yłem za y  aspiryny. 

Nie była to spokojna, romantyczna kolacja. Boone zapalił  wiece i udekorował stół kwiatami, 

które zostały w ogrodzie po poprzednim wła cicielu. Nakrył we wn ce z wielkim, półokr głym 

oknem, zza którego dochodził szum morza i  piew ptaków. Wymarzona sceneria na romantyczny 

wieczór. 

Ale nie było ani wyznawanych tajemnic, ani składanych szeptem obietnic. Zamiast tego były 

miechy i radosny, dziecinny głosik. Nie było mowy o tym, jak blask  wiec pozłaca skór  Any i 

pogł bia barw  jej oczu. Mówiono o szkole Jessie, o tym, co tego dnia robiła, a tak e o nowej 

bajce, która zrodziła si  w głowie Boone'a. 

Po kolacji Ana wysłuchała opowie ci o szkolnych sukcesach Jessie, a tak e o nowej kole ance 

Lydii, po czym zaproponowała,  e razem z Jessie pozmywaj  naczynia. 

- Nie, zrobi  to pó niej. - Boone czuł si   wietnie w zalanej sło cem jadalni. Zbyt dobrze 

pami tał te  bałagan pozostawiony w kuchni. - Brudne naczynia nie uciekn . 

- Ale ty gotowałe . - Ana wstała i ju  zacz ła zbiera  talerze ze stołu. - Kiedy mój ojciec gotuje, 

mama zmywa. I vice versa. Zasada Donovanów. Poza tym kuchnia to dobre miejsce na babskie 

rozmowy. Prawda, Jessie? 

Tego Jessie nie wiedziała, ale natychmiast obudziła si  w niej ciekawo . 

- Pomog  ci. Prawie nie tłuk  naczy . 

- M czyznom nie wolno wchodzi  do kuchni podczas babskich rozmów. - Ana nachyliła si  ku 

Jessie. - Bo tylko przeszkadzaj . - Spojrzała wymownie na 

background image

Boone'a. - Mógłby  w tym czasie przej  si  z Daisy po pla y. 

- Ja nie... - Spacerowa  po pla y? Samemu? - Tak uwa asz? 

- Tak. Odetchnij troch . Wiesz co, Jessie, kiedy byłam ostatnio w mie cie, widziałam prze liczn  

sukienk . Była niebieska jak twoje oczy i miała atłasowa kokard . - Ana przystan ła z piramid  

talerzy w r kach i spojrzała na Boone'a. - Jeszcze tu jeste ? 

- Ju  wychodz . 

Kiedy wychodził w zapadaj cy mrok, z Daisy pl cz c  mu si  pod nogami, słyszał kobiece 

miechy, dobiegaj ce przez okno. 

- Tata mówi,  e urodziła  si  na zamku – mówiła Jessie, układaj c naczynia w zmywarce. 

- Tak. W Irlandii. 

- W prawdziwym zamku? 

- Jak najprawdziwszym, nad morzem. Takim co ma wie e, mury, potajemne przej cia i most 

zwodzony. 

- Zupełnie jak w ksi kach taty. 

- Tak, bardzo podobnie. To zakl ty zamek. - Słuchaj c szumu zmywarki, Ana my lała o 

olbrzymiej zamkowej kuchni ton cej w blasku ognia, rozbrzmie-waj cej gwarem i  miechem, 

przesyconej zapachem  wie ego chleba. - Mój ojciec i jego bracia tam si  urodzili. I ojciec jego 

ojca, i tak dalej... 

- Gdybym ja si  urodziła na zamku, chciałabym tam zawsze mieszka . - Jessie przysun ła si  do 

Any. - Czemu stamt d wyjechała ? 

- To wci  jest mój dom, ale czasami trzeba wyjecha  i poszuka  sobie swojego własnego domu. 

- Tak jak my z tat ? 

- Tak. - Ana zamkn ła zmywark  i zacz ła napełnia  zlew gor c  wod ,  eby pozmywa  garnki i 

patelnie. - Podoba ci si  w Monterey? 

- Bardzo. Ale Nana mówi,  e po jakim  czasie mog  zat skni  za dawnym domem. 

- Je eli zaczniesz t skni , pomy l sobie,  e najlepiej jest tam, gdzie wła nie jeste . 

- Najbardziej lubi  by  z tat . Nawet gdyby chciał mnie zabra  do Timbuktu. 

- Nie rozumiem. 

- Babcia Sawyer mówi,  e równie dobrze mogliby my si  przeprowadzi  do Timbuktu. - Jessie 

wzi ła od Any czysty garnek i zacz ła go w skupieniu 

wyciera . - Czy to jakie  prawdziwe miejsce? - zapytała. 

- Tak. Ale to te  takie wyra enie na okre lenie miejsca, które jest bardzo daleko. My l ,  e twoi 

dziadkowie ogromnie za tob  t skni . 

- Ja za nimi te , ale rozmawiam z nimi przez telefon, a tatu  pomógł mi napisa  list na swoim 

komputerze. My lisz,  e mogłaby  wyj  za tat ? Wtedy babcia Sawyer dałaby mu wreszcie 

wi ty spokój. 

Patelnia, któr  Ana wła nie zmywała, wy lizgn ła jej si  z r k, rozpryskuj c pian . 

- Raczej nie. 

- Słyszałam, jak mówił babci Sawyer,  e przez cały czas siedzi mu na karku i szuka  ony,  eby 

nie był sam, a dziecko nie chowało si  bez ojca. Był w ciekły, jak wtedy kiedy Daisy pogryzła 

poduszki. Powiedział te ,  e za  adne skarby  wiata nie da si  uwi za  tylko po,  eby wszyscy 

si  od niego odczepili. 

- Rozumiem. - Ana zacisn ła usta, próbuj c zachowa  powag . - My l ,  e lepiej,  eby  tego 

nikomu nie powtarzała, Jessie. 

- My lisz,  e tata czuje si  samotny? 

- Nie. My l ,  e jest mu bardzo dobrze z tob  i Daisy. I je eli zdecyduje si  o eni  po raz drugi, 

to tylko dlatego,  e znalazł kogo , kogo wszyscy razem pokochali cie. 

background image

- Ale ja ci  kocham. 

- Och, moje słoneczko. - Nie zwa aj c na namydlone r ce, Ana mocno przytuliła Jessie i 

u ciskała j . - Ja te  ci  kocham. 

- A kochasz tat ? 

Sama nie wiem, pomy lała Ana, a gło no powiedziała: 

- To zupełnie co innego. - Czuła,  e porusza si  po  liskim gruncie. - Kiedy jest si  dorosłym, 

miło  oznacza troch  co  innego. Ale jestem szcz liwa,  e si  tu przeprowadzili cie i  e si  

zaprzyja nili my. 

- Tatu  nigdy przedtem nie zaprosił  adnej pani na kolacj . 

- Ale mieszkacie tu dopiero od paru tygodni. 

- Tam w Indianie te  nie. Wi c pomy lałam sobie,  e mo e to znaczy,  e wyjdziesz za tat  i 

zamieszkasz z nami. Wtedy babcia Sawyer dałaby mu wreszcie  wi ty spokój, a ja nie 

chowałabym si  bez matki. 

- Nie. - Ana z trudem powstrzymała si  od  miechu. - To znaczy tylko,  e si  lubimy i chcemy 

zje razem kolacj . - Zerkn ła w stron  okna,  eby si upewni ,  e Boone jeszcze nie wraca. - 

Czy on zawsze tak gotuje? 

- Zawsze robi straszny bałagan, a czasami mówi brzydkie słowa, no wiesz. . . 

- Wiem. 

- Mówi je, jak ma posprz ta . A dzisiaj był naprawd  w okropnym humorze, bo Daisy pogryzła 

poduszk  i rozsypała pióra, pralka' wybuchła, a do tego chyba b dzie musiał wyjecha . 

- To rzeczywi cie du o jak na jeden dzie . - Ana zagryzła wargi. Nie chciała wypytywa  Jessie, 

ale była bardzo ciekawa. - Gdzie twój tatu  wyje d a? 

- Do takiego miasta, gdzie robi  filmy, bo chc  zrobi  film według jednej z jego ksi ek. 

- To wspaniale! 

- Tata musi si  jeszcze zastanowi . On zawsze tak mówi, kiedy nie chce powiedzie  „ tak” , ale 

pewnie w ko cu pojedzie. 

Tym razem Ana nawet nie próbowała ukrywa  u miechu. 

- Widz ,  e dobrze go znasz, Jessie. 

Kiedy sko czyły sprz ta  w kuchni, Jessie zacz ła ziewa . 

- Chod  zobaczy  mój pokój. Ł adnie posprz tałam na go ci. 

- Bardzo ch tnie. 

Kiedy przeszły do salonu z otwartym balkonem i kr conymi schodami, Ana zauwa yła,  e pudła 

znikn ły. Meble sprawiały wra enie wygodnych, a kolorowe pokrycia były na tyle mocne, by 

wytrzyma  ataki dzieci cych r k i nóg. 

Przydałoby si  wprawdzie troch  kwiatów na oknach i kilka pachn cych  wiec na kominku. I 

mo e jeszcze par  wypchanych poduszek, porozrzucanych tu i ówdzie. Domow  atmosfer  

stwarzały porozstawiane fotografie i gło no tykaj cy stary zegar. Było te  par  zabawnych 

przedmiotów, jak mosi ne gło-wy smoka przy palenisku oraz stoj cy w k cie pokoju jednoro ec 

na biegunach. 

Nawet je eli meble były troch  zakurzone, dodawało to tylko czaru temu wn trzu. 

- Musz  sobie wybra  nowe łó ko - powiedziała Jessie. - A kiedy ju  si  na dobre rozlokujemy, 

wybior  te  tapet . - O, tu  pi tatu . - Wskazała pokój po prawej stronie, z du ym łó kiem 

przykrytym bladozielon  kap , bez poduszek, pogryzionych przez Daisy, z ładn  komod  i 

resztkami pierza na podłodze. 

- Tata ma te  swoj  łazienk  z du  wann  i szklanym prysznicem. A w mojej łazience s  dwie 

umywalki i co  takiego, co wygl da jak muszla, ale to nie jest muszla. 

- Bidet? 

background image

- Chyba tak. Tata mówi,  e to jest dla pa . A to mój pokój. 

Pokój wygl dał jak' marzenie małej dziewczynki, spełnione przez człowieka, który dobrze 

rozumiał,  e dzieci stwo trwa zbyt krótko i jest bezcenne. Biało-ró owy, z łó kiem pod 

baldachimem, półkami pełnymi lalek, ksi ek i kolorowych zabawek,  nie nobiał  toaletk  z 

okr głym lustrem oraz małym biu-reczkiem, na którym le ały kredki i  cinki kolorowego 

papieru. 

Na  cianach wisiały ilustracje z bajek. Kopciuszek zbiegał po schodach srebrnego zamku, 

zostawiaj c za sob  pantofelek. Ksi niczka, wystawiaj ca złote włosy z okna wie y, pod któr  

stał jej ksi

. Sprytny duszek z jednej z ksi ek Boone'a i - ku zdumieniu Any - ilustracja z 

jednej z ksi ek jej ciotki. 

- To ze ,,Złotej kuli” . 

- Ta pani, która to napisała, przysłała tacie ten obrazek, kiedy byłam mała. Lubi  jej bajki zaraz 

po bajkach taty. 

- Nie wiedziałam o tym - mrukn ła Ana. Wszyscy wiedzieli,  e Bryna nigdy nie rozstawała si  ze 

swoimi rysunkami, chyba  e chodziło o kogo  z najbli szej rodziny. 

- Tata narysował elfa - pokazała Jessie - a mama cał  reszt . 

- Obrazki twojej mamy s  pi kne - powiedziała Ana. Były nie tylko dobre i pomysłowe jak 

Boone'a czy eleganckie jak rysunki ciotki Bryny, ale pełne wdzi ku i odzwierciedlaj ce ducha 

bajki. 

- Narysowała je dla mnie, kiedy byłam malutka. Nana mówiła,  e tatu  powinien je zdj ,  eby 

mi nie było smutno, kiedy na nie patrz . Ale mi nie jest smutno. Lubi  na nie patrze . 

- To cudowne,  e mama zostawiła ci na pami tk  takie  liczne obrazki. 

Jessie potarła oczy i ziewn ła. 

- Mam te  lalki, ale rzadko si  nimi bawi . Babcie cz sto dawały mi lalki, ale ja wol  morsy, 

które dostałam od tatusia. Podoba ci si  mój pokój? 

- Jest  liczny, Jessie. 

- Z okna widz  morze i twoje podwórko. - Rozsun ła zasłony. - A to łó ko Daisy, ale ona woli 

spa  ze mn . - Jessie wskazała legowisko psa z ró ow  po-duszk . 

- Mo e chciałaby  si  ju  poło y  i poczeka , a  Daisy wróci ze spaceru? 

- Mo e. Ale wcale nie jestem zm czona. Znasz jakie  bajki? 

- Mo e i tak. - Ana posadziła Jessie na łó ku. - A jak  by  chciała? 

- O czarach. 

- Czyli najlepsz . - Ana zamy liła si  na chwil , a potem si  u miechn ła. - Irlandia to stary kraj - 

zacz ła, otaczaj c dziewczynk  ramieniem. - Jest w niej mnóstwo tajemniczych miejsc, 

pos pnych wzgórz i zielonych pól, a woda jest tak niebieska,  e a  oczy bol . To zaczarowana 

kraina. Dlatego mieszka tam tyle wró ek, elfów i czarownic. 

- Dobrych czy złych? 

- I takich, i takich, ale zawsze było tam wi cej dobra ni  zła. 

- Dobre wró ki s  ładne - powiedziała Jessie, głaszcz c j  po r ce. - Po tym mo na je pozna . 

Czy to b dzie bajka o dobrej wró ce? 

- Oczywi cie. Bardzo dobrej i bardzo pi knej, a tak e o bardzo dobrym i bardzo przystojnym 

wró u. 

- M czy ni nie mog  by  wró kami - zachichotała Jessie - tylko czarodziejami. 

- Przepraszam, ale kto tu opowiada bajk ? - Ana pocałowała Jessie w czubek głowy. - No wi c, 

pewnego dnia, nie tak wiele lat temu, pi kna młoda wró ka pojechała z dwiema siostrami 

odwiedzi  dziadka. Dziadek był bardzo pot nym czarnoksi nikiem, ale si  ju  zestarzał. 

Niedaleko jego domu był zamek. W zamku mieszkało trzech braci - trojaczków. Oni tak e byli 

background image

czarodziejami. Przez całe lata stary czarownik i trzej bracia toczyli mi dzy sob  wojn . Nikt ju  

nie pami tał, z jakiego powodu, ale wa  wci  trwała. A obie rodziny od lat ze sob  nie 

rozmawiały. 

Ana posadziła sobie Jessie na kolanach i głaszcz c j  po głowie, ci gn ła dalej: 

- Młoda wró ka była nie tylko pi kna, ale i uparta. I bardzo ciekawa. Którego  letniego dnia 

wymkn ła si  z domu dziadka i poszła przez pola i ł ki do zamku wroga. Po drodze napotkała 

staw, przy którym zatrzymała si ,  eby obmy  nogi i obejrze  sobie zamek z daleka. Kiedy tak 

siedziała z nogami w wodzie i włosami spływaj cymi na ramiona, zobaczyła  ab , która do niej 

przemówiła: ,,Pi kna panienko, co robisz na mojej ziemi?”  Młoda wró ka wcale si  nie zdziwiła 

na widok mówi cej  aby. Znała przecie  czary i podejrzewała jaki  podst p. „ To ma by  twoja 

ziemia? - zapytała. - Zabom wystarczy woda i błoto. Mog  sobie chodzi , gdzie mi si  podoba” . 

,,Ale trzymasz nogi w mojej wodzie. Dlatego musisz zapłaci  myto” . Ale wró ka tylko si  

roze miała i powiedziała,  e nic nie jest  abie winna.  aba bardzo si  zdziwiła. Niecz sto 

zdarzało jej si  

spotka  i rozmawia  z pi kn  kobiet . Spodziewała si  okrzyków strachu albo chocia  objawów 

szacunku. Lubiła sztuczki i była gł boko zawiedziona,  e tym razem wszystko poszło inaczej, ni  

sobie wyobra ała. Wobec tego powiedziała,  e nie jest zwykł   ab  i je eli nie dostanie okupu, 

b dzie musiała ukara  dziewczyn . A jakiego okupu si  spodziewała? Oczywi cie pocałunku, bo 

dziewczyna była młoda i pi kna. Na to dziewczyna odpowiedziała,  e nawet gdyby j  

pocałowała, w tpliwe,  eby  aba zamieniła si  w ksi cia, dlatego oszcz dzi sobie trudu.  aba 

rozgniewała si . U yła czarów, wywołuj c wicher i potrz saj c li mi drzew, ale dziewczyna 

tylko ziewn ła, znudzona. Na koniec  aba skoczyła jej na kolana i zacz ła j  beszta .  eby da  

jej nauczk , dziewczyna wrzuciła  ab  do wody. Kiedy  aba dotkn ła powierzchni stawu, 

zamieniła si  w młodego m czyzn , mokrego i w ciekłego,  e je go  art obrócił si  przeciwko 

niemu. Kiedy dopłyn ł do brzegu, stan ł naprzeciw pi knej dziewczyny i zacz li na siebie 

krzycze . Rzucali zakl cia, miotali błyskawice i wywoływali grzmoty. Ale cho  zagroziła mu 

demonami z piekła rodem, on powiedział,  e musi dosta  okup, bo to jego ziemia i jego prawo. I 

pocałował j  z całych sił. Jeden pocałunek wystarczył,  eby zmieni  zło  w jej sercu w miło , a 

jego w ciekło  w nami tno . Bo nawet wró ki i czarodzieje padaj  czasem ofiar  tego 

najpot niejszego ze wszystkich czarów. Tak jak stali, przysi gli sobie miło  i po miesi cu 

wzi li  lub nad brzegiem stawu. I odt d  yli długo i szcz liwie. A wró ka, cho  nie jest ju  

młoda, ka dego lata idzie nad staw i moczy w nim nogi, czekaj c, a  pojawi si  rozzłoszczona 

aba. 

Ana podniosła  pi c  dziewczynk . Koniec bajki opowiedziała ju  tylko sobie samej, tak jej si  

przynajmniej zdawało. Jednak kiedy odwijała ró ow  kap , poczuła, jak r ka Boone'a zamyka si  

na jej dłoni. 

- Jak na amatork , to bardzo ładna bajka. Pewnie irlandzka? 

- To stara rodzinna opowie  - odparła, my l c o tym, ile razy słyszała histori  poznania si  jej 

rodziców. 

Boone zr cznie rozwi zał buty Jessie. 

- Uwa aj, bo ci j  ukradn . 

Kiedy otulał Jessie kołdr , Daisy rozp dziła si  i wskoczyła na łó ko. 

- Dobrze było na spacerze? 

- Tak, kiedy przestałem mie  wyrzuty sumienia,  e zostawiłem was z całym bałaganem w kuchni, 

czyli gdzie  tak po dwóch minutach. - Boone odgarn ł Jessie włosy z czoła i pocałował j  na 

dobranoc. - Czego najbardziej dzieciom 

zazdroszcz , to tej umiej tno ci szybkiego zasypiania. 

background image

- Nadal masz kłopoty z za ni ciem? 

- Mam za du o na głowie. - Boone wzi ł An  za r k  i wyprowadził z pokoju, zostawiaj c jak 

zwykle otwarte drzwi. - Przede wszystkim ciebie, ale te  i par  innych spraw. 

- Dzi ki za szczero , ale to niezbyt mi pochlebia. - Przystan ła na szczycie schodów. - Mówi  

powa nie, Boone. Mogłabym ci co  na to da ... - przerwała i widz c błysk w jego oku, spłon ła 

rumie cem. - Jaki  łagodny  rodek ziołowy. 

- Wolałbym seks. 

Potrz sn ła głow  i zacz ła schodzi  na dół. 

- Nie traktujesz mnie powa nie. 

- Wr cz przeciwnie. 

- Jako zielarki, oczywi cie. 

- Nie znam si  na tym, ale oczywi cie tego nie krytykuj . - Nie miał najmniejszej ochoty bra  od 

niej czegokolwiek na sen. - Czemu si  tym zaj ła ? 

- Bo zawsze si  tym interesowałam. W mojej rodzinie od pokole  byli uzdrowiciele. 

- Lekarze? 

- Niezupełnie. 

Boone wzi ł butelk  i dwa kieliszki. Wyszli na taras. 

- Nie chciała  zosta  lekark ? 

- Nie mam po temu odpowiednich kwalifikacji. 

- To brzmi co najmniej dziwnie w ustach kobiety nowoczesnej i niezale nej. 

- Jedno nie ma z drugim nic wspólnego. - Ana wzi ła z jego r k kieliszek. - Nie wszystkich da si  

uleczy . Poza tym. .. ci ko mi patrze  na cudze cier-pienie. To, co robi , zaspokaja moje 

potr eby, a zarazem chroni mnie przed nadmiernym bólem. – Tyle mogła mu powiedzie . - Poza 

tym lubi  pracowa  sama. 

- Znam to uczucie. Moi rodzice uwa ali,  e jestem stukni ty. To znaczy, nie mieli nic przeciwko 

mojemu pisaniu, ale spodziewali si ,  e napisz  co najmniej jak  wielk  ameryka sk  epopej . 

Na pocz tku trudno im było pogodzi  si  z tym,  e pisz  bajki. 

- Ale teraz musz  by  z ciebie dumni. 

- Na swój sposób. To mili, dobrzy ludzie - powiedział i nagle u wiadomił sobie,  e nigdy dot d 

nie rozmawiał o nich z nikim prócz Alice. - Zawsze mnie 

kochali. Bóg jeden wie, ile nadziei pokładaj  w Jessie. Ale trudno im zrozumie ,  e mog  chcie  

czego  innego ni  oni. To znaczy domu pod miastem, gry w golfa i oddanej  ony. 

-  adna z tych rzeczy nie jest zła. 

- Nie, i ju  raz to wszystko miałem, poza golfem. 

Nie chciałbym sp dza  reszty  ycia na przekonywaniu ich,  e jestem zadowolony z istniej cego 

stanu rzeczy. - Owin ł sobie kosmyk włosów Any wokół palca. - Nie masz takich problemów ze 

swoimi rodzicami? „ Kiedy si  wreszcie ustatkujesz, Anastasio? Kiedy wyjdziesz za jakiego  

miłego chłopaka i b dziesz miała dzieci?”  

- Nie - roze miała si  Ana. - Absolutnie nie. - Na my l o tym,  e jej rodzice mogliby nawet 

pomy le  co  takiego, nie mogła powstrzyma  si  od  miechu. - Moi rodzice s  do ... 

ekscentryczni. - Rozsiadła si  wygodnie w fotelu i zapatrzyła w gwiazdy. - Nie wiem, czy byliby 

zachwyceni, gdybym si  z kim  zwi zała na stałe. Nie mówiłe  mi,  e masz jedn  z ilustracji 

ciotki Bryny. 

- Na pocz tku wydawało mi si  to niestosowne, a potem po prostu zapomniałem. 

- Ona musi ci  bardzo ceni . Dot d dała tylko jeden rysunek Nashowi, zaraz po  lubie, a on 

chwali si  tym od lat. 

background image

- Tak? Postaram si  utrze  mu nosa, kiedy go znowu zobacz . - Boone uj ł w dłonie twarz Any i 

odwrócił ku sobie. - Ju  tak długo nie całowałem ci  na tarasie. Musz  sprawdzi , czy nadal mnie 

to poci ga. 

Musn ł ustami jej usta raz, dwa, trzy razy, póki jej wargi nie rozchyliły si  w oczekiwaniu. 

Wtedy odstawił jej kieliszek i zacz ł j  całowa . 

Była taka słodka i ciepła, a jej pocałunek podniecał go, a zarazem przynosił mu ukojenie. A  

nagle buchn ł płomie . Ale Boone nie zachował si  jak roztrz siony nastolatek. Był w stanie 

zapanowa  nad rozbudzonymi zmysłami. Skoro nie mógł jeszcze ofiarowa  jej całej swojej 

nami tno ci, mógł przynajmniej ofiarowa  swoje do wiadczenie. 

Kiedy si  ju  nasycił pocałunkiem, obdarzył j  pieszczotami, od których dr ała w bezradnej 

m ce. 

Chciała,  eby zawsze tak j  trzymał w ramionach, z tak  czuło ci , a zarazem  dz . W naj 

mielszych snach nie potrafiła sobie czego  takiego wyobrazi . Jego j zyk badał wn trze jej ust, 

a dłonie w drowały po ciele. Kiedy oderwał usta od jej warg i dotkn ł szyi, wygi ła si  w łuk, 

pragn c, by nigdy nie przery- 

wał tej pieszczoty. 

Boone czuł jej oddanie, tak jak czuł na skórze zimny powiew wiatru. Wiedział,  e balansuje na 

skraju przepa ci, mimo to uległ pokusie i dotkn ł Any. 

Była drobna i tak cudownie mi kka. A jej serce rozpaczliwie trzepotało pod jego r k . Mógł 

sobie wyobrazi , jak  ma gładk , jedwabist  skór . Niemal czuł na wargach jej smak. Co za 

tortura nie móc rozerwa  stanika jej sukni i posmakowa  jej ciała do woli. 

Kiedy poczuł pod jedwabiem sukni napr one sutki, j kn ł i wrócił ustami do ust Any. 

Jej wargi były rozchylone i rozpaczliwie chwytały powietrze. A r ce bł dziły po jego ciele z nie 

skrywanym zapałem. Wiedziała,  e teraz nie mog  si  jeszcze kocha . Nie tutaj, na tarasie, pod 

gwiazdami, w pobli u okna dziecka, które mogłoby si  nagle obudzi  i zacz  szuka  ojca. 

Ale wiedziała te ,  e nie ma ju  odwrotu. Zakochała si . I to na dobre. Nie potrafi ju  wyrzec si  

tego uczucia, tak jak nie potrafiłaby wyrzec si  krwi, która kr yła jej w  yłach. 

Dlatego była pewna,  e przyjdzie taki czas, i to ju  wkrótce, kiedy ofiaruje Boone'owi to, czego 

nie dała nikomu. 

Oszołomiona, ukryła twarz na jego ramieniu. 

- Nie masz poj cia co si  ze mn  dzieje. 

- No to mi powiedz. - Chwycił z bami płatek jej ucha. - Chc  to usłysze . 

- Sprawiasz mi ból. I budzisz pragnienie. - I nadziej , pomy lała, zaciskaj c powieki. - Nikomu 

si  to dot d nie udało. - Cofn ła si  z westchnieniem. - Tego si  wła nie oboje boimy. 

- Nie mog  zaprzeczy . - Oczy Boone'a w przy mionym  wietle miały odcie  kobaltu. - I nie 

mog  te  zaprzeczy ,  e chciałbym wzi  ci  teraz na r ce i zanie  do sypialni. 

Na my l o tym serce głucho załomotało jej w piersi. 

- Wierzysz w moc przeznaczenia, Boone? 

- Musz . 

- Ja te . - Ana pokiwała głow . - Wierz  w przeznaczenie, w fatum, w to, co ludzie zwykli 

nazywa palcem bo ym. I kiedy patrz  na ciebie, wiem,  e to przeznaczenie. - W stała i oparła mu 

dłonie na ramionach,  eby nie wstawał. - Potrafisz pogodzi  si  z tym,  e mam swoje tajemnice, 

których nie mog  ci 

wyjawi ? Ze pewnej cz stki mnie samej nie b d  mogła z tob  dzieli ? Nie odpowiadaj teraz... 

Musisz to sobie przemy le ,  eby si  upewni . Tak jak ja. 

Nachyliła si ,  eby go pocałowa , i na moment si  z nim zł czyła. Nim si  cofn ła, poczuła, jak 

drgn ł zaskoczony. 

background image

-  pij dobrze - powiedziała, wiedz c,  e b dzie dobrze spał tej nocy. Czego nie mogła 

powiedzie  o sobie. 

ROZDZIAŁ  SIÓDMY 

Ana zwykła dawa  sobie na urodziny wolny dzie . Mogła wtedy leniuchowa  do woli albo - je li 

miała ochot  - uwija  si  jak pszczółka. Mogła wsta  o  wicie i je  na  niadanie lody albo 

wylegiwa  si  w łó ku do południa, ogl daj c w telewizji stare filmy. 

Na ten jeden, jedyny dzie  w roku, który nale ał tylko do niej, najlepszym planem był kompletny 

brak planu. 

Tego dnia wstała wcze nie i przygotowała aromatyczn  k piel z ulubionymi olejkami oraz 

ziołami, specjalnie dobranymi dla ich wła ciwo ci odpr aj cych. Nało yła maseczk  z ziół, 

jogurtu i glinki kaolinowej, po czym nastawiła płyt  z koncertem na harf  i zanurzyła si  w 

wannie ze szklank  mro onego soku. 

Potem, z włosami jeszcze wilgotnymi i pachn cymi rumiankowym szamponem, skropiła si  

perfumami i narzuciła jedwabny szlafrok w kolorze promieni ksi yca. 

W drodze do sypialni zastanawiała si , czy jeszcze uci  sobie drzemk . Ale po rodku pokoju, w 

którym jeszcze przed chwil  nie było nic prócz starej maty modlitewnej, stała teraz du a 

drewniana skrzynia. 

Z okrzykiem rado ci podbiegła i pogłaskała rze bione drewno, wypolerowane na wysoki połysk. 

Skrzynia pachniała woskiem i rozmarynem i była gładka jak jedwab. 

Była stara, liczyła sobie dobrych par  wieków. Ana podziwiała j  jeszcze jako dziecko, kiedy 

mieszkała na zamku Donovanów. Nale ała niegdy  do czarownika, który jakoby mieszkał na 

zamku Camelot, przekazanym Merlinowi przez młodego Artura. 

Ana ze  miechem przykucn ła obok skrzyni. Zawsze udawało im si  zrobi  jej mił  

niespodziank . Rodzicom, ciotkom i wujom... przynajmniej jak dot d. 

Poł czona moc sze ciu czarnoksi ników i wró ek przesłała skrzyni  z Irlandii, poprzez 

przestrze  i czas,  rodkami mniej wi cej konwencjonalnymi. 

Powoli uniosła wieko. Z wn trza buchn ła wo  dawnych wspomnie , odwiecznych czarów i 

magicznych zakl . Zapach był suchy i aromatyczny, jak pokruszone na pył płatki kwiatów, 

przesycone dymem z ogniska, jakie czarnoksi nicy zwykli rozpala  noc . 

Ukl kła i wyci gn ła r ce ku górze. 

Oto moc, któr  trzeba przyj  i uszanowa . Wymawiała przy tym słowa w 

staro ytnym j zyku m drców, a wezwany przez ni  wiatr szarpał kotarami i rozwiewał jej włosy. 

Powietrze rozbrzmiewało muzyk  harf, a potem nagle zapadła cisza. 

Ana opu ciła r ce i zanurzyła je w skrzyni. Na widok amuletu z krwawnika, którego kamienne 

serce odcinało si  jaskraw  czerwieni  od gł bokiej zieleni, westchn ła gł boko. Kamie  nale ał 

do jej matki od wielu pokole  i posiadał niezwykł  uzdrowicielsk  moc. Kiedy u wiadomiła 

sobie,  e wła nie został jej przekazany w dowód uznania dla uzdrowicielki najwy szej klasy, łzy 

napłyn ły jej do oczu. 

Oto mój dar, pomy lała, wodz c palcami po kamieniu, wygładzonym na przestrzeni wieków 

przez tyle innych palców. Oto moje dziedzictwo. 

Delikatnie odło yła go z powrotem do skrzyni i wyj ła kolejny prezent - kul  z chalcedonu, 

której niemal całkowicie przezroczysta powierzchnia po zwalała zajrze  w gł b wszech wiata, 

gdyby miała na to ochot . To od rodziców Sebastiana. Była tego pewna, bo poczuła ich, kiedy 

zamkn ła kul  w dłoniach. Nast pna była owcza skóra zapisana runami. Była to bajka stara jak 

wiat i słodka jak dzie  jutrzejszy. 

Podarunek od ciotki Bryny i wuja Matthew, pomy lała, odkładaj c skór  do skrzyni. 

background image

Amulet był od matki i Ana była pewna,  e w skrzyni znajdzie si  jeszcze co  szczególnego od 

ojca. I nie myliła si . Po chwili natrafiła na  abk , misternie wyrze bion  z jadeitu. 

- Wygl da zupełnie jak ty, papo - powiedziała ze  miechem. Zamkn ła skrzyni  i wstała. W 

Irlandii było teraz popołudnie.. Sze  osób oczekuje na po-twierdzenie,  e otrzymała przesyłk . 

Ruszyła w stron  telefonu, kiedy usłyszała puka nie do drzwi. Serce podskoczyło jej w piersi, a 

potem znów si  uspokoiło. Irlandia b dzie musiała poczeka . 

Boone trzymał swój prezent za plecami. W domu miał dla Any jeszcze jeden podarunek, który 

wybrali razem z Jessie, ale ten chciał jej wr czy  osobi cie. I bez  wiadków. 

Na d wi k jej kroków u miechn ł si . Słowa powitania miał ju  na ko cu j zyka, ale na jej 

widok omal si  nie zadławił. 

Ana promieniała, a kaskada złotych włosów opadała jej na srebrzyst  szat . 

Oczy miała ciemniejsze i bardziej przepastne. Przejrzyste jak to  jeziora, a jednak zdawały si  

skrywa  tysi ce sekretów. Otaczaj cy j  zapach zmysłowej kobieco ci omal nie powalił Boone'a 

na kolana. 

Kiedy kot otarł mu si  o nogi na powitanie, podskoczył jak oparzony. 

- Boone! - Ana ze  miechem poło yła dło  na siatkowych drzwiach. - Dobrze si  czujesz? 

- Tak, tak. Ja... Obudziłem ci ? 

- Nie. - Z udanym spokojem otworzyła drzwi. – Ju  dawno wstałam i leniuchuj  sobie - 

powiedziała, a widz c,  e Boone nadal stoi w progu, zapytała - Nie chcesz wej ? 

- Chc . - Wszedł, ale stan ł w bezpiecznej odległo ci. 

Przez ostatnie tygodnie wci  toczył ze sob  walk , próbuj c unika  zbyt cz stego sam na sam. A 

je li ju  byli razem, starał si  utrzyma  lekki, pogodny nastrój. Teraz zrozumiał,  e robił to, 

maj c na uwadze nie tylko swoje, ale i jej dobro. 

Ale tego ranka, kiedy tak stali naprzeciw siebie, a jej tajemnicze perfumy torturowały jego 

zmysły, bał si ,  e b dzie to ponad jego siły. 

- Co  si  stało? - zapytała, ale u miechała si , jakby ju  wiedziała. 

- Nie, nic... Jak si  czujesz? 

- Dobrze. A ty? 

-  wietnie. - Był tak napi ty,  e jeszcze chwila, a zamieni si  w kamie . - Doskonale. 

- Miałam wła nie zaparzy  herbat . Niestety nie mam kawy, ale mo e napijesz si  ze mn  

herbaty? 

- Herbata? - Boone odetchn ł. - Tak, tak, ch tnie. - Patrzył, jak Ana podchodzi do kuchenki, a 

szary kocur ociera si  o jej nogi. Nastawiła czajnik, a potem nalała kotu mleka do miski. Kiedy 

zacz ł pi , przykucn ła i pogłaskała puszyste futro. Poła szlafroka odchyliła si , odsłaniaj c 

zgrabn  nog . 

- Czy marzanna i hyzop przyj ły si ? 

- Czy si  przyj ły... 

- Te sadzonki, które ci dałam,  eby  je posadził za domem. 

- Ach, te. Tak, wygl daj  w porz dku. 

- Mam w szklarni troch  bazylii i tymianku w doniczkach. We  je i postaw na parapecie. 

Przydadz  ci si  w kuchni. - W stała, bo czajnik zabulgotał. – S  lepsze ni  przyprawy ze sklepu. 

- Dzi kuj . - Boone zdołał ju  si  nieco rozlu ni . Miło było patrze , jak Ana zaparza herbat , 

rozgrzewaj c czajniczek i sypi c do niego gar  aromatycznych listków. Nie mógł poj , jak 

kobieta mo e by  jednocze nie tak spokojna i tak uwodzicielska. - Jessie zasiała margerytki i 

siedzi teraz nad nimi jak kura na jajkach. 

- Niech ich za cz sto nie podlewa. - Ana odwróciła si  - No, czekam... 

Boone zamrugał gwałtownie. 

background image

- Na co czekasz? 

-  eby  mi wreszcie pokazał, co tam trzymasz za plecami. 

- Ciebie si  nie da oszuka . - Boone wyci gn ł przed siebie pudełko owini te w jaskrawo-

niebieski papier. - Wszystkiego najlepszego! 

- Sk d wiedziałe ,  e dzi  mam urodziny? - Nash mi powiedział. Nie otworzysz? 

- Ale  oczywi cie. - Rozdarła papier. Pudełko pochodziło ze sklepu Morgany. - Dobry wybór - 

powiedziała. - Ona ma takie ładne rzeczy. - Podniosła po-krywk  i z westchnieniem wyj ła 

delikatn  figurk wró ki wyrze bion  w bursztynie. 

Z odrzucon  do tyłu głow , złotymi włosami opadaj cymi na plecy i uniesionymi r kami, wró ka 

stała w pozie, jak  ona sama przybrała tego ranka. W jednej dłoni trzymała połyskuj c  perł , a 

w drugiej srebrn  ró d k . 

- Cudo! - wyszeptała Ana. - Istne cudo! 

- Zajrzałem do sklepu w zeszłym tygodniu. Morgana wła nie j  dostała. Kiedy j  zobaczyłem, od 

razu pomy lałem o tobie. 

- Dzi kuj . - Ana dotkn ła jego policzka. - Nie mogłe  mi ofiarowa  nic pi kniejszego. 

W spi ła si  na palce i dotkn ła ustami jego ust. Wiedziała, co robi, tak e i wtedy, gdy oddawał 

jej pocałunek. Poczuła, jak wst puje w ni  moc, orze wiaj ca jak krople deszczu. 

Na to wła nie czekała. To dlatego cały ranek po wi ciła na ten starodawny kobiecy rytuał 

olejków, kremów i perfum. 

To wszystko dla niego. Dla niej. Na ten pierwszy raz. 

oł dek miał skurczony, a krew huczała mu w głowie. A cho  ich wargi ledwo si  stykały, smak 

Any doprowadzał go do szale stwa. Chciał si  cofn , ale oplotły go jej ramiona. 

- Ana... 

... - wyszeptała z ustami przy jego ustach. 

- Pocałuj mnie. 

Jak mógłby jej nie pocałowa , kiedy jej usta rozchylały si  tak blisko jego ust? Otoczył dło mi 

jej twarz, powtarzaj c sobie,  e nie wolno mu posun  si  za daleko. 

Kiedy zadzwonił telefon, z jego piersi wydarł si  j k zawodu, a zarazem ulgi. 

- Lepiej ju  pójd . 

- Nie! - Ana z u miechem wysun ła si  z jego obj . - Zosta , prosz . Nalej herbaty, a ja 

tymczasem odbior . 

Nalej herbaty, pomy lał. Dobrze b dzie, je eli uda mu si  unie  czajnik. Roztrz siony ruszył w 

stron  kuchenki. 

Ana podniosła słuchawk . 

- Mama! - W jej  miechu zabrzmiała czysta rado . - Dzi kuj ! Bardzo wam wszystkim dzi kuj ! 

Tak, przyszła dzi  rano. Co za cudowna niespodzianka! - Znowu si  roze miała, słuchaj c matki. 

- Oczywi cie. Tak, wszystko w porz dku. Czuj  si   wietnie. Ja... Papa! - zachłysn ła si , kiedy 

jej ojciec wtr cił si  do rozmowy. - Tak, wiem, co oznacza  aba. Uwielbiam j . Ciebie te  

uwielbiam. Nie, wol  j  od prawdziwej, dzi kuj . - U miechn ła si  do Boone'a, który podał jej 

fili ank  herbaty. - Ciocia Bryna? To była urocza bajka. Tak. Morgana czuje si   wietnie, 

bli ni ta te . To ju  niedługo. Tak, zd ycie na czas. 

Boone kr ył po pokoju, popijaj c herbat , która okazała si  wyj tkowo dobra. Co ona takiego 

do niej dodała? I co jemu zadała,  e ju  na sam d wi k jej głosu robiło mu si  gor co? 

Ale potrafi sobie z tym poradzi . Wypij  grzecznie herbat , a on b dzie trzyma  r ce przy sobie. 

A potem ucieknie i zagrzebie si  w pracy na reszt  dnia,  eby tak e my li zaj  czym  innym. 

Najnowsza bajka była mniej wi cej sko czona i był ju  gotów wzi  si  za ilustracje. Wiedział 

te , czego chce. 

background image

Any. 

Potrz sn ł głow  i wypił kolejny łyk. Pomy lał,  e Ana rozmawia chyba z ka dym członkiem 

rodziny po kolei. To zreszt  w porz dku. B dzie miał wi cej czasu,  eby si  uspokoi . 

- Tak, ja te  za tob  t skni . Za wami wszystkimi. Zobaczymy si  za kilka tygodni. Z Bogiem. 

Kiedy odło yła słuchawk , w oczach miała łzy, mimo to u miechn ła si  do Boone'a. 

- To moja rodzina - wyja niła. 

- Tak te  sobie pomy lałem. 

- Dzi  rano przyszła od nich przesyłka. Cała skrzynia prezentów. A ja nie miałam jeszcze okazji, 

eby im podzi kowa . 

- To miłe. Posłuchaj, ja... Dzi  rano? - powiedział, marszcz c brwi. - Nie widziałem furgonetki 

pocztowej. 

- Przesyłka nadeszła bardzo wcze nie. - Ana odstawiła fili ank . - Mo na powiedzie , specjaln  

poczt . Nie mog  si  ju  doczeka  ko ca miesi ca, kiedy si  spotkamy. 

- Pewnie si  cieszysz,  e ich zobaczysz. 

- O, tak. W padli tu na krótko w lecie, ale nagłe zar czyny i  lub Sebastiana sprawiły,  e nie było 

zbyt wiele czasu na spokojne rozmowy. - Podeszła do drzwi i wypu ciła kota. - Chcesz jeszcze 

herbaty? 

- Nie, naprawd  dzi kuj . Musz  ju  i . Mam du o pracy. - Ruszył do wyj cia. - Wszystkiego 

najlepszego, Ano. 

- Boone! - Poło yła mu r k  na ramieniu. - Co roku na moje urodziny daj  sobie jaki  prezent. To 

bardzo proste. Jeden dzie , w którym mog  robi , co mi si  podoba. I co uwa am za słuszne. - 

Zamkn ła drzwi i stan ła pomi dzy nimi a Boone'em. - Dzisiaj wybrałam ciebie. O ile nadal 

mnie chcesz. 

Popatrzył na ni , a jej słowa głucho d wi czały mu w uszach. Była taka spokojna, taka 

opanowana, jakby rozmawiali o pogodzie. 

- Dobrze wiesz,  e ci  pragn . 

- To prawda - u miechn ła si . Była spokojna jak oko cyklonu. - Wiem. - Kiedy zrobiła krok w 

jego stron , cofn ł si  mimowolnie. Czy tak wygl da uwo-dzenie, pomy lała, nie spuszczaj c z 

niego wzroku. - Widz  to, kiedy na ciebie patrz , i czuj , kiedy mnie dotykasz. Byłe  bardzo 

cierpliwy i bardzo miły. Do-trzymałe  słowa,  e do niczego mi dzy nami nie dojdzie, póki sama 

o tym nie zadecyduj . 

- Przynajmniej si  starałem. - Cofn ł si  o jeszcze jeden niepewny krok. - Ale nie było to łatwe. 

- Dla mnie te  nie. - Ana nie ruszała si  z miejsca, a jej srebrzysta szata l niła w blasku sło ca. - 

Musisz mnie tylko zaakceptowa . Musisz uwierzy ,  e daj  ci wszystko, co mog . I to ci musi 

wystarczy . 

- O co mnie wła ciwie prosisz? 

-  eby  był moim pierwszym - odpowiedziała. 

- I  eby  mi pokazał, czym mo e by  miło . 

Wzruszony, o mielił si  dotkn  jej włosów. 

- Jeste  tego pewna? 

- Tak, absolutnie pewna. - Spojrzała mu w oczy. 

- Zaniesiesz mnie do łó ka i zostaniesz moim kochankiem? 

Co mógł na to odpowiedzie ? Nie było słów, którymi dałoby si  opisa , co si  z nim teraz działo. 

Wi c nie trac c czasu na słowa, wzi ł j  po prostu na r ce. 

Niósł j  tak ostro nie, jakby była kruch  bursztynow  czarodziejk , któr  jej ofiarował. Za tak  j  

te  uwa ał i l kiem napawała go my l,  e mógłby okaza  si  nie do  delikatny. 

background image

Kiedy znalazł si  u stóp schodów i zacz ł wchodzi  na gór , serce zabiło mu w trwo liwym 

oczekiwaniu. 

Ze wzgl du na An  wolałby,  eby to była noc, wypełniona blaskiem  wiec, cich  muzyk  i 

po wiat  ksi yca. Z drugiej strony wydawało si  słuszne,  e po raz pierwszy b d  si  kocha  o 

poranku, kiedy sło ce  wieci na bł kitnym niebie, a ptaki rado nie  piewaj  w ogrodzie. 

- Gdzie? - zapytał, a ona wskazała na drzwi sypialni. 

W pokoju unosił si  jej zapach - mieszanina delikatnych perfum i pudrów - i jeszcze co , czego 

nie potrafił opisa . Co  jakby dym i kwiaty. Sło ce wpadało przez okna i o wietlało olbrzymie 

ło e o rze bionym wezgłowiu. 

Omin ł skrzyni , oczarowany t czowym  wiatłem, rozsiewanym przez zawieszone w oknach 

kryształy. 

T cze zamiast ksi ycowej po wiaty, pomy lał, kład c j  na łó ku. 

To głupie,  e jestem taka zdenerwowana, pomy lała Ana, a kiedy go przytuliła, r ce jej dr ały. 

Przecie  sama tego chciała. Pragn ła go. A jednak w ostatnim momencie ta spokojna pewno  

znikn ła. 

Boone widział w jej oczach pragnienie i l k. Były odzwierciedleniem jego własnych pragnie  i 

l ków. Czy Ana to zrozumie? Była taka delikatna i eteryczna.  wie a nieskalana jak biała lilia. I 

miała nale e  tylko do niego. Dlatego, wbrew własnym zmysłom, b dzie musiał j  wzi  

delikatnie i czule. 

- Anastasio. - Wtulił usta w jej dło . - Nie skrzywdz  ci , obiecuj . 

- Wiem. - Pomy lała,  e chciałaby wiedzie , czy l k, jaki odczuwała, był wła ciwy wszystkim 

kobietom w takiej sytuacji. A mo e była to obawa przed 

przytłaczaj c  sił  miło ci, jak  do niego  ywiła? 

Po ród rozedrganych t czy dotkn ł ustami jej ust i obdarzył j  pocałunkiem koj cym, a zarazem 

podniecaj cym. Czas nagle stan ł w miejscu. Zostały tylko ich zł czone usta. 

Dotkn ł jej włosów, przeczesał je palcami, podziwiaj c ich mi kko  i złocisty blask. A potem 

rozpostarł je na poduszce, jak złoty pył na irlandzkim płótnie. 

Oderwał usta od ust Any i tak długo wodził nimi po jej twarzy, póki nie poczuł,  e dr y w jego 

obj ciach, ale ju  nie z l ku, tylko z pragnienia. Mimo to nie spieszył si , jakby mieli przed sob  

cał  wieczno . 

Mruczał cicho czułe słówka,  eby j  uspokoi ; składał szeptem rozkoszne obietnice. Jego 

przytłumiony głos upajał j . 

Powinna była wiedzie ,  e z nim tak b dzie. Słodko i cudownie a  do bólu. W jego obj ciach 

czuła si  kochana, bezpieczna i upragniona. Kiedy zsun ł jej z ramion szlafrok, nie zl kła si , 

tylko z rado ci  powitała dotyk jego ust na nagim ciele. Zacz ła mu rozpina  koszul , a on 

pomógł jej po chwili wahania. 

Kiedy dotkn ła jego nagich pleców, zadr ał i delikatnie rozchylił poły jej szlafroka. 

Jej skóra miała pi kny kremowy odcie . Była mi kka i gładka, nasycona olejkami. Upajała jak 

nektar, kusiła,  eby jej spróbowa . Kiedy dotkn ł ustami piersi Any, j kn ła cicho, a jej j k odbił 

si  zwielokrotnionym echem w jego głowie. 

Delikatnymi pieszczotami doprowadził j  do kolejnego stadium rozkoszy, lekcewa c swoje 

własne  dze, które domagały si  natychmiastowego speł-nienia. 

Powieki miała tak ci kie,  e nie mogła otworzy  oczu. Sk d on wiedział, gdzie powinien jej 

dotyka , gdzie całowa , jak przyspiesza  bicie serca? A jednak wiedział. I chciał j  wszystkiego 

nauczy . 

Ciche szepty, czułe pieszczoty. Zapach lawendy i ró . Gładkie prze cieradła, rozgrzane od ich 

ciał, i skóra wilgotna od potu. T czowe refleksy na opusz-czonych powiekach Any. 

background image

Unosiła si  na magicznej fali, któr  wspólnie tworzyli, a w miar  jak Boone pomagał jej wspi  

si  na szczyt, jej oddech stawał si  coraz szybszy. 

A potem przyszła fala gor ca. Wybuchła w niej jak wulkan, tak gwałtownie,  e a  krzykn ła: 

- Nie! Nie, Boone! Ja... - A potem błyskawica i spazm rozkoszy, po którym le ała osłabła i 

dr ca. 

- Ana... - Musiał wbi  pi ci w materac,  eby okiełzna  nami tno , która domagała si , by 

wszedł w ni  natychmiast, bez zwłoki. - Moja słodka. - Po-całował j  w dysz ce usta. - Moja 

najsłodsza. Nie bój si . 

- Ja si  nie boj . - Poruszona do gł bi swojego jestestwa przytuliła go jeszcze mocniej. - Poka  

mi. Poka  mi wszystko. 

Ponaglony, zdarł z niej powłóczyst  szat , a widok jej nagiego ciała w blasku sło ca omal nie 

przyprawił go o utrat  zmysłów. Patrzyła na niego szeroko otwartymi, pociemniałymi oczyma. 

Prócz pasji dostrzegł w nich tak e ufno , która sprawiła,  e poczuł si  bardzo mały. 

A potem uczynił j  kobiet . 

Prysły l ki. Nie było ju  dla nich miejsca, kiedy jej ciało wibrowało tysi cem dozna . A kiedy 

znów wprowadził j  na szczyt, po raz drugi doznała miłosnego ol nienia. 

Sam powstrzymywał si , czerpi c rozkosz z jej rozkoszy, poruszony spontaniczno ci , z jak  

reagowała na ka dy jego pocałunek, ka d  pieszczot , składaj c mu w darze swoj  niewinno . I 

w ko cu z j kiem, który rozrywał mu płuca, z sercem eksploduj cym w piersi, wszedł w ni  i 

usłyszał, jak gło no krzykn ła. Wtedy zatrzymał si , cho  wszystko w nim domagało si  

spełnienia. 

Ale Ana nie cofn ła si , tylko wykrzykn ła jego imi , obejmuj c go ramionami. Krótki ból był 

niczym w porównaniu z niewyobra aln  rozkosz , jaka po nim nast piła. 

Teraz wreszcie nale  do niego, pomy lała. Jestem jego. I zacz ła si  z nim porusza  w 

odwiecznym rytmie miło ci. 

Wchodził w ni  coraz gł biej i gł biej, a kiedy znów krzykn ła, dr c spazmatycznie, ukrył twarz 

w jej włosach i nareszcie pod ył za ni  do ko ca. 

Boone patrzył, jak  wiatła ta cz  na  cianie, i wsłuchiwał si  w miarowy rytm serca Any. Le ała 

pod nim, obejmuj c go i gładz c czule po głowie. 

Nie wiedział,  e mo e by  a  tak cudownie. To dziwne, bo przecie  miał w  yciu kilka kobiet. 

Co wi cej, zdarzyło mu si  te  kocha , i to gł boko i szczerze. A jednak tym razem było zupełnie 

inaczej. Prze ył i otrzymał znacznie wi cej, ni  był to sobie w stanie wyobrazi . 

Nie potrafił tego wytłumaczy  Anie, bo sam nie był w stanie tego zrozumie . 

Pocałował j  w rami , a potem uniósł si  lekko,  eby na ni  popatrze . Miała zamkni te oczy, a 

twarz zarumienion  i odpr on . Ciekawe, czy wiedziała, jak wiele si  tego ranka zmieniło, i to 

dla nich obojga. 

- Dobrze si  czujesz? 

Potrz sn ła głow , a on si  przeraził. Uniósł si  na łokciach,  eby uwolni  j  od swojego ci aru. 

Otworzyła oczy. Były siwe jak dym. 

- Nie czuj  si  dobrze - powiedziała gardłowym tonem. - Czuj  si  cudownie. Ty te  jeste  

cudowny. - Posłała mu słodki u miech. - Wszystko jest cudowne. 

- Przestraszyła  mnie. - Odgarn ł jej z policzka wilgotne pasemko. - Chyba nigdy w  yciu tak si  

nie denerwowałem. - Kiedy nachylił si ,  eby j  pocałowa , jej usta ju  na niego czekały. - 

Chyba nie  ałujesz? 

Ana uniosła brwi. 

- Czy wygl dam na osob , która czegokolwiek  ałuje? 

background image

- Nie. - Obwiódł palcem kontur jej twarzy. - Wygl dasz na osob  bardzo z siebie zadowolon . - 

Prawd  mówi c, sprawiło mu to wielk  satysfakcj . 

- Bo jestem z siebie zadowolona. I mam ochot  poleniuchowa . - Przeci gn ła si , a potem 

oparła mu głow  na ramieniu. 

- Wszystkiego najlepszego! - powiedział. 

Ana za miała si  cicho. 

- To był najbardziej... niezwykły prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. 

- Rzecz w tym,  e b dziesz mogła u ywa  go wiecznie. 

- Albo jeszcze dłu ej. - Spojrzała mu powa nie w oczy. - Byłe  dla mnie bardzo dobry, Boone. 

- Nie nazwałbym tego aktem altruizmu. Pragn łem ci  od chwili, kiedy ci  po raz pierwszy 

ujrzałem. 

- Wiem. I to mnie przera ało, a zarazem poci gało. - Poło yła mu dło  na piersi.  ałowała,  e nie 

mog  tak zosta  na wieczno , sk pani w słonecznym blasku. 

- To wiele zmienia. 

R ka na jego piersi nagle zesztywniała. 

- Tylko o ile tego chcesz. 

- Chc . - Usiadł i przyci gn ł j  do siebie. - Chc ,  eby  stała si  cz ci  mego  ycia. Chc  by  z 

tob  tak cz sto, jak to mo liwe. 

Poczuła, jak budzi si  w niej dawny l k. Gdyby j  teraz odepchn ł, chyba by tego nie prze yła. 

- Jestem cz ci  twojego  ycia. I odt d zawsze b d ... 

W jej oczach dostrzegł napi cie, które zacz ło narasta  wokół nich. 

- Ale co? - zapytał. 

- Nie ma  adnych ale - odparła, zarzucaj c mu r ce na szyj . - Jest tylko to. - Pocałowała go, 

wkładaj c w to niemal cał  dusz . Czuła,  e zatajaj c przed nim pewne sprawy, oszukuje ich 

oboje. Bała si  jednak,  e je li powie mu o wszystkim, Boone mo e j  odtr ci . - B d  przy 

tobie, kiedy zechcesz i jak długo zechcesz. Obiecuj  ci. 

Czy miał prawo spodziewa  si ,  e pokochała go tylko dlatego,  e mu si  oddała? Nie był nawet 

pewny swoich własnych uczu . Wszystko wydarzyło si  zbyt szybko, w porywie chwili. Potem 

przypomniał sobie,  e jest jeszcze kto , o kim nie wolno mu zapomina . 

Jessie. 

To, co zaszło miedzy nim a An , b dzie miało wielki wpływ na  ycie jego córki. Dlatego nie 

mogło tu by   adnej pomyłki,  adnych impulsywnych działa  i  adnych zobowi za , póki nie 

b dzie absolutnie pewny. 

- Nie spieszmy si  - powiedział i poczuł,  e Ana si  odpr yła. - Ale je eli jaki  inny facet pojawi 

si  u twoich drzwi z prezentami albo pro b  o szklank  cukru... 

- Nie wpuszcz  nikogo. - Ana mocno go u ciskała. - Nie istniej  dla mnie inni faceci. - Dotkn ła 

ustami jego szyi. - Z tob  jestem szcz liwa. 

- Postaram si ,  eby  była jeszcze bardziej szcz liwa. 

- Naprawd ? - roze miała si  Ana. 

- Ale nie tak. - Boone musn ł ustami jej usta. 

- I jeszcze nie teraz. Pomy lałem,  e powinienem zej  do kuchni i przygotowa  lunch, a ty pole  

sobie i czekaj na mnie. A potem znowu b dziemy si  kocha . I znowu. 

- No có . .. - Kusz ca propozycja, ale Ana przypomniała sobie, jak wygl dała kuchnia po jego 

gotowaniu. Poza tym miała za du o słoików i butelek, których mógłby u y  niezgodnie z 

przeznaczeniem. – Mo e zróbmy inaczej - ty poczekaj, a ja przygotuj  lunch. 

- Przecie  to twoje urodziny. 

background image

- No wła nie. - Pocałowała go, nim wy lizgn ła si  z łó ka. - Dlatego dzi  wszystko musi by  

tak, jak sobie  ycz . Wracam za chwil . 

Tylko głupiec nie skorzystałby z takiej oferty, pomy lał Boone, wyci gaj c si  

wygodnie na poduszkach. Słuchaj c szumu wody w łazience, próbował sobie wyobrazi , jak to 

b dzie sp dzi  rozkoszne popołudnie w łó ku. 

Schodz c na dół, Ana zawi zała pasek szlafroka. Pomy lała,  e miło  cudownie wpływa na 

samopoczucie. Lepiej ni  którykolwiek z przyrz dzanych przez ni  napojów. Mo e z czasem, 

je li nadal b d  si  tak kocha , b dzie mogła otworzy  przed nim swoja dusz . 

Ale przecie  Boone to nie Robert. Poczuła wstyd,  e w ogóle ich kiedykolwiek porównywała. 

Nawet przez chwil . Ale ryzyko było tak du e, a dzie  tak wspaniały. . . 

Pod piewuj c, ruszyła do kuchni. Kanapki byłyby najlepsze, pomy lała. Wprawdzie niezbyt 

eleganckie, za to wygodne do jedzenia w łó ku. Kanapki, a do tego wino jej ojca. Podeszła do 

lodówki, której drzwi zdobiła cała kolekcja prac Jessie. 

- Jeszcze si  nie ubrała  - odezwała si  Morgana od drzwi. - Tego mo na było si  spodziewa . 

Ana odwróciła si , z udkiem indyka w r ku. Za siatkowymi drzwiami stała Morgana w 

towarzystwie Nasha, Sebastiana i Mel. 

- Och! - Ana spłon ła rumie cem. - Nie słyszałam, jak podje d ali cie. 

- Pewnie była  zbyt zaj ta  wi towaniem swoich urodzin - stwierdził sarkastycznie Sebastian. 

Weszli do kuchni i zacz li  ciska  i całowa  An . Wszyscy przynie li kolorowe pudełka, 

przewi zane kokardkami. Nash ju  otwierał butelk  szampana. 

- Poszukaj kieliszków, Mel. Zaczynamy przyj cie. - Mrugn ł do  ony, która z westchnieniem 

opadła na krzesło. - Dla ciebie sok jabłkowy, kotku. 

- Jestem za gruba,  eby si  kłóci . – Morgana spróbowała przybra  wygodniejsz  pozycj . - Były 

jakie  wiadomo ci z Irlandii? 

- Dzi  rano przyszła skrzynia z prezentami. Jest przepi kna. Kieliszki s  w nast pnej szafce - 

powiedziała Ana do Mel - Rozmawiałam z nimi... – Tu  przed tym, jak poszła na gór  kocha  si  

z Boone'em. Znowu si  zarumieniła. - Ach... musz ... - zacz ła, ale Mel ju  wcisn ła jej do r ki 

kieliszek pienistego szampana. 

- Musz  si  napi  - doko czył za ni  Sebastian. - Anastasio, kochanie, wygl dasz ol niewaj co. 

Dwadzie cia siedem lat pasuje do ciebie jak ulał. 

- Przesta  mi grzeba  w głowie - mrukn ła Ana i upiła łyk,  eby da  sobie 

troch  czasu na wymy lenie jakiego  drobnego kłamstwa. - Nie wiem, jak wam dzi kowa  za to, 

e wpadli cie tak nieoczekiwanie. Ale teraz musz  was na moment przeprosi ... 

- Dla nas nie musisz si  przebiera . - Nash rozlał reszt  szampana. - Sebastian ma racj . 

Wygl dasz fantastycznie. 

- Tak, ale ja naprawd  musz ... 

- Mam lepszy pomysł, Ano - rozległ si  z holu głos Boone' a. - Mo e by my tak... - Bosy i bez 

koszuli, z potarganymi włosami, wszedł do kuchni i zastygł w pół kroku. 

- A to ci niespodzianka! - prychn ła Mel, kryj c u miech. 

- No wła nie. - Sebastian spojrzał na Boone'a przez zmru one powieki. - A pan wpadł z s siedzk  

wizyt , tak? 

- Cicho b d , Sebastianie! - Morgana z u miechem poło yła r ce na brzuchu. - Zdaje si ,  e wam 

przeszkodzili my. 

- Byłoby tak, gdyby my przyszli troch  wcze niej - mrukn ł Nash, a Mel zakrztusiła si  

szampanem. 

Ana spiorunowała go wzrokiem, a potem zwróciła si  do Boone'a: 

background image

- Moja rodzina wpadła z wizyt  i wydaje si  rozbawiona faktem,  e mog  mie  swoje prywatne 

ycie. - Spojrzała znacz co przez rami . - Które ich nie dotyczy. 

- Ona zawsze była w ciekła, kiedy kto  j  wyci gn ł z łó ka - powiedział Sebastian, gotów 

zaakceptowa  Boone' a. Przynajmniej na razie. - Mel, kochanie, nalej jeszcze jeden kieliszek. 

- Ju  to zrobiłam. - Mel z u miechem podeszła do Boone' a. - Je eli nie mo esz ich pokona ... - 

powiedziała półgłosem, a on pokiwał głow . 

- Zdrowie! - Boone upił łyk szampana, po czym westchn ł. Było jasne,  e jego plany na 

dzisiejszy dzie  musiały ulec zmianie. 

- A mo e by tak rozpakowa  tort? - Morgana ze  miechem skin ła w stron  pudła z cukierni. - 

Nash, podaj Anie nó ,  eby mogła ukroi  pierwszy kawałek.  wieczki mo emy sobie darowa . 

Wygl da mi na to,  e jej  yczenie ju  si  spełniło. 

ROZDZIAŁ  ÓSMY 

Ana była za bardzo przyzwyczajona do swojej rodziny,  eby si  ni  długo przejmowa  albo jej 

wstydzi . Była te  zbyt szcz liwa z Boone'em,  eby mie  do nich pretensje. Dni mijały, a oni 

powoli i ostro nie cementowali swój zwi zek. 

Ufała ju  Boone'owi na tyle,  eby ofiarowa  mu serce i ciało, ale jeszcze nie do  mocno, by 

powierzy  mu swoje sekrety. 

Cho  jej uczucie dojrzało i przerodziło si  w miło , jakiej ju  pewnie nigdy wi cej nie zazna, 

wci  nie mogła si  zdoby  na ten ostatni krok, który miał ich na zawsze poł czy . 

A w centrum wszystkiego było jeszcze dziecko, którego  adne z nich nie chciało skrzywdzi . 

Je eli udawało im si  skra  dla siebie kilka godzin w deszczowe poranki, ten czas nale ał tylko 

do nich. Nocami, le c samotnie w swoim łó ku, Ana zastanawiała si , jak długo potrwa to 

czarowne interludium. 

Przed zbli aj cym si   wi tem Halloween oboje z Boone' em pogr yli si  w przygotowaniach 

do tego dnia. Od czasu do czasu Ana przyłapywała si  na tym,  e z dr eniem serca my li o 

spotkaniu kochanka z jej rodzin . A czasami  miała si  z siebie,  e zachowuje si  jak podlotek, 

który ma przedstawi  rodzicom swo-jego pierwszego chłopca. 

Trzydziestego pierwszego pa dziernika ju  w południe była u kuzynki Morgany,  eby pomóc jej 

w przygotowaniach. 

- Mogłam kaza  Nashowi,  eby to zrobił. - Morgana przycisn ła dłonie do obolałego krzy a, a 

potem usiadła przy kuchennym stole,  eby zagnie  ciasto. 

- Wystarczy,  e go poprosisz. - Ana kroiła w kostk  jagni cin  na tradycyjn  irlandzk  

zapiekank . Ale on cieszy si  jak mały chłopiec, przygotowuj c efekty specjalne. 

- Jak ka demu laikowi, wydaje mu si ,  e potrafi przewy szy  fachowców. - Morgana nagle 

skrzywiła si  i cicho j kn ła. 

- Kochanie? - zaniepokoiła si  Ana. 

- Nie, nie, to jeszcze nie to, chocia  chciałabym,  eby ju  było po wszystkim. Jest mi ju  tak 

niewygodnie w ka dej pozycji. Poza tym nie znosz  narzekania. 

- Narzekaj sobie, ile chcesz. Jeste my tu tylko we dwie. Masz. - Ana wr czyła Morganie kubek z 

jakim  napojem. - Wypij to. 

- Ju  i tak czuj  si , jakbym miała odpłyn . Jak łód  Kleopatry. Na Boga, ale  jestem gruba. - 

Morgana wypiła do dna, obracaj c w palcach zawieszony na szyi kryształ. 

- Masz ju  dwóch pasa erów - odezwała si  Ana, chc c j  roz mieszy . 

- Mówmy o czym innym. - Morgana znowu zabrała si  za ciasto. - O czymkolwiek, co pozwoli 

mi zapomnie ,  e jestem taka niezdarna i gruba. 

background image

- Nie jeste  a  taka gruba i nie taka znów strasznie niezdarna. - Ana gor czkowo szukała w 

my lach nowego tematu. - Słyszała ,  e Sebastian i Mel pracuj  wspólnie nad nowym 

przypadkiem? 

- Nie, nic o tym nie wiem. To mnie dziwi, bo Mel zwykła si  zarzeka ,  e zawsze b dzie 

pracowa  sama. 

- Tym razem spu ciła z tonu. Chodzi o dwunastolatka, który uciekł z domu. Jego rodzice s  w 

rozpaczy. Kiedy z ni  wczoraj rozmawiałam, powiedziała,  e maj  pewien  lad, i prosiła,  eby 

ci  przeprosi ,  e nie mo e ci dzisiaj pomóc. 

- Mo e to i lepiej, bo Mel porusza si  w kuchni jak sło  w składzie porcelany. - W głosie 

Morgany zabrzmiała gł boka sympatia. - Ona tak dobrze rozumie si  z Sebastianem, prawda? 

- Tak. - Ana u miechn ła si  do siebie i uło yła na mi sie warstw  ziemniaków i cebuli. - Jest 

twarda, rozumna i ma dobre serce. Dokładnie takiej kobiety było mu trzeba. 

- A czy ty jeste  zadowolona z tego, co masz? Ana w milczeniu sypała zioła do brytfanny. 

Dawno przeczuwała,  e pr dzej czy pó niej Morgana poruszy ten temat. 

- Jestem bardzo szcz liwa - odpowiedziała po chwili. 

- Lubi  go - powiedziała Morgana. - Od pocz tku mi si  podobał. 

- Miło mi to słysze . 

- Sebastian te  go lubi, chocia  ma pewne zastrze enia. -  ci gn ła brwi, ale ton jej si  nie 

zmienił. - Zwłaszcza po tym jak przyparł Boone'a do muru i poszperał w jego głowie. 

Ana zacisn ła usta. 

- Jeszcze mu tego nie wybaczyłam. 

- No có  - westchn ła Morgana. - Boone i tak si  o tym nie dowie, a Sebastian troch  si  

udobruchał. Prawd  mówi c, nie był zachwycony, kiedy w dniu swoich urodzin powitała  go, 

wychodz c z łó ka. 

- To nie jego sprawa. 

- On ci  kocha. - Morgana  cisn ła An  za r k . 

I martwi si  o ciebie bardziej ni  o mnie, bo jeste  najmłodsza. A poza tym twój dar oznacza 

szczególn  wra liwo . 

- Potrafi  si  obroni . Mam te  swój rozum. 

- Wiem, kochanie. Ja... - Morgana szybko otarła oczy. - To był twój pierwszy raz. Nie chciałam 

ci tego mówi , ale... o Bo e, dawniej nie byłam taka senty-mentalna. 

- Mo e po prostu dawniej potrafiła  to lepiej ukrywa . - Ana odstawiła brytfann  i obj ła 

Morgan . To było cudowne prze ycie, a Boone był taki delikatny. Zawsze wiedziałam,  e jest 

jaki  powód, dla którego powinnam z tym poczeka . Teraz wiem,  e chodziło o niego. - Cofn ła 

si  z u miechem. – Boone dał mi wi cej, ni  mogłam sobie wymarzy . 

Morgana z westchnieniem dotkn ła jej twarzy. 

- Jeste  w nim zakochana? 

- Tak, i to bardzo. 

- A on w tobie? 

- Nie wiem. - Ana spu ciła wzrok. 

- Och, Ano! 

- Nie poł cz  si  z nim w ten sposób. – Spojrzała Morganie w oczy. - To byłoby nieuczciwe, 

skoro nie powiedziałam mu, kim jestem, i nie mam odwagi przyzna  si , co czuj . Ale wiem,  e 

mu na mnie zale y. Nie potrzebuj  do tego  adnych szczególnych mocy. I to mi wystarczy. 

Kiedy dojdzie do wniosku,  e czuje do mnie co  wi cej, na pewno mi powie. 

- Twój upór nigdy nie przestanie mnie zadziwia . 

- Nale  do rodziny Donovanów - obruszyła si  Ana. - A to jest bardzo istotne. 

background image

- Zgadzam si . Powinna  mu powiedzie . - Morgana chwyciła An  za r ce. - Sama nie lubi , jak 

kto  daje mi rady, o które nie prosz . Ale musisz zapomnie  o przeszło ci i spojrze  w 

przyszło . 

- Ja patrz  w przyszło . I chciałabym widzie  w niej Boone'a. Ale potrzebuj  jeszcze troch  

czasu. - Głos jej si  załamał. - Ja go  wietnie znam, Morgano, to dobry człowiek. Ma serce, 

wyobra ni  i wielkoduszno , której sobie nawet nie u wiadamia. Ma tak e dziecko. 

Kiedy Ana odwróciła si , Morgana uchwyciła si  kraw dzi stołu. 

- Czy tego si  boisz? Ze b dziesz musiała zaakceptowa  cudze dziecko? 

- Ach, nie! Kocham Jessie. Jak mo na jej nie kocha ? Ona jest p pkiem jego  wiata i tak by  

powinno. I nie ma takiej rzeczy, której bym dla nich nie zrobiła. 

- No to spróbuj mi to wyja ni . 

Ana opłukała ugotowane jajka. 

- Masz troch   wie ego kopru? Wiesz, jak wuj Douglas lubi jajka na twardo w sosie 

koperkowym. Morgana postawiła przed ni  słoiczek. 

- Czekam na wyja nienie. 

Ana, wzburzona, otworzyła słoik. 

- Nawet nie wiesz, jakie to szcz cie,  e spotkała  Nasha, który kocha ci  bez wzgl du na 

wszystko. 

- Oczywi cie,  e wiem - powiedziała cicho Morgana. - Ale co Nash ma z tym wspólnego? 

- Powiedz mi, ilu m czyzn potrafiłoby nas zaakceptowa  tak całkowicie i bez reszty? Ilu 

chciałoby si  z nami o eni  albo wzi  czarownic  jako matk  swojego dziecka? 

- Przesta , Anastasio! - wybuchn ła Morgana. Mówisz, jakby my były wied mami lataj cymi na 

miotle i odbieraj cymi krowom mleko. 

- A czy wi kszo  ludzi nie my li o nas w ten sposób? - zapytała bez u miechu Ana. - Robert... 

- Niech go wszyscy diabli! 

- Dobrze, nie mówmy ju  o nim. - Ana machn ła r k . - Ile razy na przestrzeni wieków 

urz dzano na nas polowania, prze ladowano, bano si  i odtr cano nas tylko za to,  e takie ju  si  

urodziły my? Ale ja si  nie wstydz  mojej krwi. I nie  ałuj  posiadania ani mojego dziedzictwa, 

ani daru. Ale nie zniosłabym tego, gdybym mu wszystko wyznała, a on popatrzyłby na mnie, 

jakbym... - roze miała si  - jakbym miała w piwnicy dymi cy kocioł z ropuchami. 

- Je eli ci  kocha... 

- Je eli - powtórzyła Ana. - Zobaczymy. A teraz uwa am,  e powinna  si  poło y  na godzink  

- Prosz , nie zmieniaj tematu - zacz ła Morgana. W tym momencie do kuchni wpadł Nash. We 

włosach miał paj czyny - na szcz cie sztuczne - a w oczach błysk. 

- Musicie to zobaczy ! To niewiarygodne! Udało si ! Jestem taki dobry,  e a  sam si  

przestraszyłem. - Chwycił ze stołu łodyg  selera i zacz ł j  chrupa . - 

Chod cie, nie sied cie w kuchni. 

- Amatorzy - westchn ła Morgana i z trudem podniosła si  z krzesła. Wyszły do holu i zacz ły 

podziwia  hologramowe duchy Nasha. I wtedy Ana usłyszała warkot samochodu. 

- Ju  s ! - Podniecona perspektyw  ujrzenia rodziny, skoczyła w stron  drzwi i zamarła w pół 

kroku. Kiedy si  odwróciła, zobaczyła,  e Morgana ci ko opiera si  o Nasha. 

- Kochanie? - Nash zrobił si  blady jak jego duchy. - Czy ty...? O Bo e! 

- Nic mi nie jest. - Morgana gł boko odetchn ła, kiedy Ana wzi ła j  pod r k . - To tylko mały 

skurcz. - Opieraj c si  o Nasha, u miechn ła si  do Any. - My l ,  e to w bardzo dobrym gu cie 

urodzi  bli ni ta w noc Halloween. 

- Nie ma si  czym denerwowa  - zapewniał Nasha Douglas Donovan. Był wysoki, podobnie jak 

syn, a jego g sta czarna czupryna była tylko z lekka przyprószona siwizn . Na dzisiejsz  okazj  

background image

nało ył frak z muszk , a do tego fluorescencyjne pomara czowe tenisówki, które, ku jego 

rado ci,  wieciły jaskrawo w ciemno ciach. - Có  to w ko cu jest poród? Najnaturalniejsza rzecz 

pod sło cem. I to jeszcze w tak  noc! 

- Racja. - Nash z trudem przełkn ł  lin . Gardło miał całkiem  ci ni te. Jego dom był pełen ludzi, 

to znaczy wró ek i czarnoksi ników, a jego  ona siedziała na sofie z min  jakby nigdy nic, 

mimo i  poród zacz ł si  ju  dobre trzy godziny temu. - Mo e to był fałszywy alarm. 

Camilla, w balowej sukni z cekinami, uderzyła go w rami  wachlarzem ze strusich piór. 

- Zostaw to Anie, drogi chłopcze. Ju  ona si  wszystkim zajmie. Sebastiana rodziłam trzyna cie 

godzin.  miali my si  pó niej z tego, pami tasz, Douglas? 

- Dopiero po tym jak przestała  mnie przeklina , moje serce. 

- To całkiem zrozumiałe. - Camilla poszła do kuchni,  eby zajrze  do zapiekanki. Jej zdaniem 

Ana zawsze dodawała za mało szałwi. 

- Gdyby nie to,  e była zaj ta czym innym, zamieniłaby mnie w je ozwierza - wyznał Nashowi 

Douglas. 

- Dzi ki. Zaraz si  lepiej poczułem – mrukn ł Nash. 

Douglas poklepał go serdecznie po plecach. 

- Po to tu jeste my, Dash. 

- Nash. 

- Rzeczywi cie. - Douglas u miechn ł si  dobrotliwie. 

- Mamo! - Morgana  cisn ła matk  za r k . - Id  i ratuj Nasha przed wujem Douglasem. Biedak 

min  ma niet g . 

Bryna odło yła szkicownik. 

- Mam poprosi  tat ,  eby wzi ł go na spacer? 

-  wietny pomysł. - Morgana westchn ła z wdzi czno ci , kiedy Ana zacz ła jej masowa  

ramiona. - Na razie nic tu po nim. 

Ojciec Any, Padrick, opadł na zwolnione przez Bryn  krzesło. 

- Jak si  miewa nasza dziewczynka? 

- Całkiem dobrze. Na razie. Ale my l ,  e niedługo ju  si  zacznie. - Morgana nachyliła si  i 

pocałowała go w pulchny policzek. - Ciesz  si ,  e tu jeste cie. 

- Nie mógłbym by  nigdzie indziej. - Padrick koj cym gestem poło ył jej r k  na brzuchu, po 

czym u miechn ł si  do Any. - A jak ty si  miewasz, moje male stwo? Jeste   liczna jak z 

obrazka. To po tatusiu, prawda? 

- Oczywi cie,  e tak. - Ana zorientowała si ,  e Morgana zaczyna mie  skurcze, i chwyciła j  

mocno za ramiona. - Oddychaj gł boko, kochanie. 

- Mo e da  jej ziółka? - zapytał Padrick. 

- Jeszcze nie. Na razie radzi sobie całkiem nie le. Mógłby  mi za to poda  mój woreczek. 

Potrzebne mi kryształy. 

- Ju  si  robi. - Padrick wstał, machn ł r k  i zademonstrował łody k  fioletowych wrzosów. - 

Sk d to si  wzi ło? Potrzymaj to przez moment, bo ja mam co innego do roboty. 

Morgana przytuliła wrzosy do policzka. 

- Padrick to najmilszy człowiek na  wiecie. 

- B dzie rozpieszczał twoje maluchy jak nikt. Papa uwielbia dzieci. - Ana wyczuła,  e bóle 

Morgany zaczynaj  si  nasila . - My l ,  e niedługo powinna  i  na gór . 

- Jeszcze nie. - Morgana chwyciła j  za r k . – Tak mi tu z wami dobrze. - Gdzie ciocia 

Maureen? 

- Mama jest w kuchni. Pewnie kłóci si  z cioci  Camill  nad zapiekank . 

Morgana j kn ła i zamkn ła oczy. 

background image

- Bo e, mogłabym zje  całe tony. 

- Pó niej - obiecała jej Ana i podniosła oczy. Od drzwi słycha  było szcz k ła cuchów i 

pot pie cze j ki. 

- Kto  przyszedł. 

- Biedny Nash. Nie miał okazji nacieszy  si  swoimi pomysłami. Czy to Sebastian? 

Ana odwróciła głow . 

- Aha. Razem z Mel krytykuj  hologramy. A teraz  miej  si  z maszynki do puszczania dymu i 

nietoperzy. 

Sebastian energicznie wkroczył do pokoju. 

- Amatorzy! 

- A Lydia tak si  przestraszyła,  e krzyczała bez ko ca - opowiadała Jessie o zbudowanym w 

szkole nawiedzonym zamczysku. - A potem Frankie zjadł tak du o ciastek,  e a  zwymiotował. 

- To dopiero historia. -  eby zapobiec podobnym przygodom, Boone ju  wcze niej schował 

połow  słodyczy, które Jessie uzbierała do torby, odwiedzaj c w przebraniu s siadów. 

- Mój kostium był najładniejszy. - Kiedy wysiedli z samochodu przed domem Morgany, Jessie 

okr ciła si  na pi cie tak,  e ró owy materiał zawirował wokół jej drobnej figurki. Zadowolony z 

siebie, Boone przykucn ł,  eby przypi  jej skrzydła z aluminiowej folii. Przygotowanie 

kostiumu zaj ło mu prawie dwa dni. Ale patrz c na córk , uznał,  e było warto. 

Jessie uderzyła go w rami  tekturow  ró d k . 

- Teraz jeste  moim ksi ciem z bajki. 

- A przedtem kim byłem? 

- Brzydk  ropuch . - Jessie zapiszczała, kiedy uszczypn ł j  w czubek nosa. - Jak my lisz, co 

powie Ana? Czy pozna,  e to ja? 

- Na pewno nie. Ja sam ciebie nie poznaj . - Po wspólnej naradzie zrezygnowali z maski i Boone 

pomalował jej policzki na ró owo, usta na czerwono, a powieki na złoto. 

- Poznamy cał  rodzin  - przypomniała mu Jessie, jakby potrafił o tym zapomnie . Od tygodnia 

perspektywa tego spotkania napawała go l kiem. - A ja znowu zobacz  psa i kota Morgany. 

- Tak. - Boone próbował udawa ,  e pies go nie niepokoi. Wprawdzie Pan wygl dał jak 

prawdziwy wilk, ale podczas ostatniej wizyty był bardzo przyjazny i łagodny. 

- To b dzie najlepsze przyj cie na Halloween, jakie miałam. - Jessie wspi ła si  na palce i 

nacisn ła dzwonek. Zza drzwi rozległy si  j ki i szcz k ła cucha. 

Drzwi otworzył starszawy, łysiej cy jegomo  o wesołych oczach. Spojrzał na Jessie i zahuczał: 

- Witaj w nawiedzonym zamczysku. Wej cie na własne ryzyko. 

Jessie miała oczy wielkie jak spodki. 

- Naprawd  jest nawiedzony? 

- Wejd ... je li masz do  odwagi. – Przykucn ł i nagle wyci gn ł z r kawa puszystego 

wypchanego królika. 

- Och! - Jessie, zachwycona, przytuliła go do policzka. - Czy pan jest magikiem? 

- Oczywi cie,  e tak. Jak wszyscy. 

- Ja jestem dobr  wró k . 

- To ładnie. A to twój narzeczony? – M czyzna podniósł oczy na Boone'a. 

- Nie - zachichotała Jessie. - To mój tatu . A ja, tak naprawd , jestem Jessie. 

- A ja, tak naprawd , jestem Padrick. 

Padrick wyprostował si  i cho  oczy miał nadal pełne rado ci, Boone był pewny,  e starannie go 

taksuj . 

- A pan? 

- Nazywam si  Sawyer. - Boone wyci gn ł r k . 

background image

- Boone Sawyer. Jeste my s siadami Anastasii. 

- Powiadasz, s siadami? Ale to chyba nie wszystko. Wejd cie, prosz . - Uj ł Jessie za r k . - 

Chod , zobaczymy, co my tu dla ciebie mamy. 

- Duchy! - wykrzykn ła nagle Jessie. – Zobacz tato, duchy! 

- Całkiem niezła robota jak na amatora - stwierdził Padrick. - A tak przy okazji, Ana wła nie 

zabrała Morgan  i Nasha na gór . Dzi  w nocy urodz  si  nam bli ni ta. Maureen, kwiatuszku, 

poznaj s siadów Any. 

Postawna amazonka w szkarłatnym turbanie wyłoniła si  z kuchni i ruszyła w ich stron . 

- Pewnie masz ochot  si  napi , chłopcze - zwrócił si  Padrick do Boone'a. 

- O, tak. - Boone gł boko odetchn ł. – Bardzo ch tnie. 

Po dłu szym wahaniu Mel zapukała do drzwi Morgany, po czym wsun ła głow ; Nie potrafiła 

powiedzie , czego si  spodziewała - czy klinicznej i jej zdaniem przera aj cej atmosfery 

wła ciwej porodówkom, czy mistycznej aury magicznego kr gu. Tymczasem  adne z jej 

przewidywa  si  nie spełniło. 

Morgana le ała na wielkim, wygodnym łó ku, otoczona kwiatami i  wiecami. 

W pokoju rozbrzmiewały d wi ki fletu i harfy. Była lekko zarumieniona, za to Nash był blady 

jak  ciana, ale poza tym wszystko wygl dało zupełnie normalnie. 

- Wejd , Mel - odezwała si  Ana. -Ty powinna  by  tu ekspertem. W ko cu to ty pomogła  nam 

odebra   rebaki kilka miesi cy temu. 

- Rzeczywi cie, czuj  si  jak ko  - mrukn ła Morgana - ale nie powiem,  eby to porównanie mi 

pochlebiało. 

- Nie chc  wam przerywa  i przeszkadza ... o rany. .. - szepn ła Mel, kiedy Morgana odrzuciła 

głow . do tyłu i zacz ła sapa  jak lokomotywa. 

- Dobrze ju , dobrze. - Nash chwycił  on  za r k  i zerkn ł na stoper. - Zaraz b dzie nast pny 

skurcz. Dobrze nam idzie. 

- Nam? - sykn ła Morgana. - Chciałabym ci  widzie ... 

- Oddychaj - rozległ si  łagodny głos. Ana poło yła jej na brzuchu kryształy, które zacz ły 

rozsiewa  nieziemski blask. 

Mel zdumiała si , ale zaraz przypomniała sobie,  e od dwóch miesi cy jest  on  czarnoksi nika. 

- Wszystko w porz dku, kochanie. - Nash przycisn ł usta do dłoni Morgany, modl c si  w duchu, 

eby ból ust pił. - Zaraz b dzie po wszystkim. 

- Nie odchod ! - Kurczowo chwyciła go za r k . 

- Nie odchod ! 

- Jestem przy tobie. Jeste  cudowna. - Zgodnie z instrukcj  Any, zwil onym r cznikiem otarł 

onie twarz. - Kocham ci , moja  liczna. 

- Nie masz wyj cia. - Morgana u miechn ła si  z wysiłkiem i zrobiła gł boki, oczyszczaj cy 

wydech, a potem zamkn ła oczy. - Jak mi idzie, Ano? 

-  wietnie. Jeszcze tylko kilka godzin. 

- Kilka godzin?! - przeraził si  Nash. - To cudownie - dodał szybko z kwa nym u miechem. 

Mel gło no chrz kn ła. Ana spojrzała na ni . 

- Przepraszam. Mieli my tu troch  roboty. 

- Nic nie szkodzi. Chciałam tylko powiedzie ,  e przyszedł Boone Borne Jessie. 

- Och! - Ana otarła czoło. - Zapomniałam. Ju  id . Mo esz powiedzie  ciotce Brynie,  eby 

przyszłana gór ? 

- Jasne. Jak si  czujesz, Morgano? 

Morgana u miechn ła si  blado. 

- Doskonale. Mo e chcesz si  zamieni ? 

background image

- Dzi kuj , mo e innym razem. - Mel ruszyła dodrzwi. - Nie b d  wam przeszkadza . 

Nash spojrzał błagalnie na An . 

- Wrócisz niedługo, prawda? 

- Za minutk . A ciotka Bryna tak e zna si  na rzeczy. Poza tym przyda nam si  troch  brandy. 

- Brandy? Przecie  jej nie wolno pi ! 

- Dla ciebie - powiedziała Ana, po czym wymkn ła si  z pokoju. 

Kiedy Ana zeszła na dół, zauwa yła,  e Jessie jest w centrum uwagi. Matka Any zanosiła si  od 

miechu, słuchaj c opowie ci dziewczynki o szkolnych obchodach Halloween. A poniewa  

Jessie tuliła do siebie dwa pluszowe zwierzaki, Ana wywnioskowała,  e jej ojciec zacz ł ju  

demonstrowa  swoje sztuczki. 

Miała tylko nadziej ,  e ojciec był dyskretny. 

- Jak tam idzie na górze? - zapytała cicho Bryna, kiedy Ana weszła do salonu. 

-  wietnie. Jeszcze przed północ  zostaniesz babci . - Niech ci  Bóg błogosławi, Anastasio. – 

Bryna pocałowała j  w policzek. - Powiem ci te ,  e podoba mi si  ten twój młody człowiek. 

- On nie jest... - zacz ła Ana, ale Bryna ju  pospieszyła na gór . 

Przy kominku stał Boone, popijaj c jedn  z nalewek jej ojca, i słuchał jak urzeczony jednej z 

historyjek wuja Douglasa. 

- No wi c oczywi cie przyj li my go na noc, bo rozp tała si  burza. A on rano wyleciał jak z 

procy, krzycz c co  o zjawach i duchach. Musiał by  biedak stukni ty - mówił Douglas, pukaj c 

si  w czoło ocienione rondem pomara czowego kapelusza. - To bardzo smutna historia. 

- Mo e to dlatego,  e biegałe  po zamku w starej zbroi - wtr cił si  Matthew Donovan, 

ogrzewaj c w dłoniach kieliszek brandy. 

- Nie, nie, przecie  zbroja nie przypomina ducha. My l ,  e to kot Maureen piszczał przez cał  

noc. 

- Moje koty nie piszcz  - obraziła si  Maureen. - S  bardzo dobrze wychowane. 

- A ja mam psa - wtr ciła si  Jessie. - Ale koty te  lubi . 

- Naprawd ? - Jak na zawołanie, Padrick wyj ł spomi dzy skrzydeł jej kostiumu pr gowanego 

pluszowego kotka. - A ten ci si  podoba? 

- Och! - Jessie ukryła twarz w mi kkim futerku, a potem wspi ła si  Padrickowi na kolana i 

pocałowała go w rumiany policzek. 

- Papa! - Ana nachyliła si  nad sof  i przycisn ła usta do łysiny ojca. - Ty si  nigdy nie zmienisz. 

- Ana! - Jessie usiłowała obj  cał  swoj  mena eri . - Twój tata to najzabawniejszy człowiek na 

wiecie! 

- Ja te  go lubi . - Ana spojrzała z ukosa na dziewczynk . - A kim ty jeste ? 

- Jestem Jessie. - Mała, chichocz c, ze lizgn ła si  z kolan Padricka i obróciła na pi cie. 

- Naprawd ? 

- Słowo. Tatu  zrobił mi kostium wró ki na Halloween. 

- Rzeczywi cie, masz głos Jessie. - Ana przykucn ła. - Pocałuj mnie, to zobaczymy. 

Jessie przycisn ła umalowane usteczka do twarzy Any, zachwycona,  e jej kostium odniósł taki 

sukces. 

- Naprawd  mnie nie poznała ? 

- Ale mnie nabrała ! Byłam pewna,  e to prawdziwa wró ka. 

- Twój tata powiedział,  e była  jego zaczarowan  ksi niczk , bo twoja mama była królow . 

Maureen parskn ła  miechem i mrugaj c do m a, wykrzykn ła 

- Moja ty  abko! 

- Przepraszam, ale nie mog  dłu ej zosta ,  eby z tob  porozmawia  - zwróciła si  Ana do Jessie. 

- Wiem. Pomagasz Morganie urodzi  dzieci. Czy one wyjd  naraz, czy po kolei? 

background image

- Po kolei, mam nadziej . - Ana ze  miechem pogładziła czuprynk  Jessie i spojrzała na Boone'a. 

- Mo ecie tu zosta , jak długo chcecie. Mamy mas  jedzenia. 

- Nami si  nie przejmuj. Powiedz lepiej, jak tam Morgana? 

- Bardzo dobrze. Prawd  mówi c, zeszłam na dół po brandy dla Nasha. Biedak jest kompletnie 

roztrz siony. 

Matthew pokiwał głow  ze współczuciem i wr czył jej karafk  i kieliszek. 

- Doskonale go rozumiem. 

Ana poczuła uderzenie jego mocy i zrozumiała,  e mimo pozornego spokoju całym sercem i 

my lami był na górze, przy rodz cej córce. 

- B d  spokojny, wuju. Wszystko pójdzie dobrze. - Wiem. Nie mogła by  w lepszych r kach. - 

Popatrzył jej w oczy, a potem dotkn ł krwawnika, który miała na szyi. - A znałem wiele. - 

U miechn ł si . - Boone, mo e by  odprowadził Anastasi  na gór . 

- Z przyjemno ci . - Kiedy stan li u stóp schodów, Boone zacz ł 

- Twoja rodzina... 

- Tak? - Ana nagle zesztywniała. 

- Co za niewiarygodni ludzie! Nie co dzie  człowiek trafia w sam  rodek grupy nieznajomych do 

domu, gdzie jest kobieta, która lada chwila ma urodzi  bli ni ta, pod stołem w kuchni le y wilk, 

bo dam głow ,  e to nie jest  aden pies, obgryzaj cy co , co przypomina mamuci  ko , a do 

tego nad głow  lataj  mu nakr cane nietoperze. Ach, byłbym zapomniał o duchach w sieni. 

- Przecie  to Halloween. 

- To chyba ma niewiele wspólnego z tym  wi tem. 

- Przystan ł na szczycie schodów. - Nie pami tam, kiedy ostatnio tak dobrze si  bawiłem. Oni s  

fantastyczni, Ano. A te genialne sztuczki twojego ojca! Nie mam poj cia, jak on to robi. 

- Ma po prostu talent. 

- Mógłby zbi  na tym fortun . Tak si  ciesz ,  e tu przyszedłem. - Obj ł j  za szyj . - Brakuje mi 

tylko ciebie. 

- Bałam si ,  e nie b dziesz si  tu dobrze czuł. 

- Dlaczego? Miałem wprawdzie plan,  e zwabi  ci  do jakiego  ciemnego k ta i opowiem ci tak  

okropn  histori ,  e b dziesz si  trz sła z strachu, ale i tak jestem zachwycony. 

- Nie tak łatwo mnie przestraszy . - Ana obj ła go z u miechem. - W ko cu wychowałam si  na 

historiach mro cych krew w  yłach. 

- W ród wujków, którzy po nocach tłukli si  w starych zbrojach - mrukn ł, muskaj c ustami jej 

usta. 

- Och, to najmniej gro ne. Cz sto bawili my si  w lochach. A ja sp dziłam cał  noc w wie y, w 

której straszyło, bo Sebastian mi kazał. 

- Dzielna dziewczynka! 

- Nie, uparta. I głupia. Nigdy w  yciu nie było mi tak niewygodnie. - Zatraciła si  w pocałunku. – 

Dopiero pó niej Morgana wyczarowała mi poduszk  i koc. 

- Wyczarowała? - roze miał si  Boone. 

- Podrzuciła - poprawiła si  Ana i znowu zacz ła go całowa , tak  e 

zapomniał o bo ym  wiecie. 

Kiedy za ich plecami otworzyły si  drzwi, drgn li jak para dzieciaków przyłapanych na gor cym 

uczynku. Bryna uniosła brwi, przyjrzała im si  i na koniec u miechn ła wyrozumiale. 

- Przepraszam,  e wam przeszkadzam, ale Boone jest nam bardzo potrzebny. 

Boone mocniej  cisn ł karafk . 

- Ja? Tam? 

Bryna roze miała si . 

background image

- Nie. Poczekaj tutaj, a ja przy l  ci Nasha. Przyda mu si  kilka chwil m skiej rozmowy. 

- Ale najwy ej par  minut - dodała Ana. - Morgana go potrzebuje. 

Zanim Boone zd ył cokolwiek powiedzie . Ana znikn ła za drzwiami. Zrezygnowany, nalał 

kieliszek brandy, wychylił go do dna, po czym nalał nast pny dla Nasha. 

- Masz, stary, strzel sobie jednego. 

- Nie wiedziałem,  e to tak długo potrwa. – Nash wzi ł gł boki oddech, a potem napił si  brandy. 

- I  e to tak boli. Jak ju  przez to przebrniemy, przysi gam,  e jej nigdy wi cej nie dotkn . 

- Na pewno. 

- Mówi  powa nie. - Nash zacz ł nerwowo kr y  po korytarzu. 

- Nash, nie chciałbym si  wtr ca , ale czy nie czułby  si  lepiej, to znaczy pewniej, gdyby 

Morgana rodziła w szpitalu, gdzie miałaby zagwarantowan  opiek  medyczn ? 

- W szpitalu? Nie. - Nash potarł z westchnieniem czoło. - Morgana urodziła si  w tym samym 

łó ku. Nie zgodziłaby si  na  aden szpital. Ja chyba te  nie. 

- To mo e chocia  wezwa  doktora? 

- Ana jest najlepsza. - N a my l o tym Nash lekko si  odpr ył. - Mo esz mi wierzy , Morgana 

jest w najlepszych r kach. 

- Słyszałem,  e poło ne s  bardzo dobre i bardziej naturalne. - Boone wzruszył ramionami. W 

ko cu to nie jego problem. Skoro N ashowi odpowiada taka sytuacja, czym si  tu martwi . - 

Rozumiem,  e ona ju  to wcze niej robiła. 

- Nie, to pierwszy poród Morgany. 

- Miałem na my li An  - roze miał si  Boone i odbieranie porodu. 

- O, tak, oczywi cie. Ona zna si  na rzeczy. Szczerze mówi c, oszalałbym, gdyby jej przy tym 

nie było. Ale... - zrobił kolejne kółko i upił łyk brandy - to 

ju  trwa tyle godzin. Nie wiem, jak ona mo e to znie . Jak w ogóle kobiety mog  co  takiego 

znosi ? A przecie  mogłaby co  z tym zrobi . Jak by nie było, to czarownica! 

Boone zagryzł wargi, tłumi c  miech, a potem przyja nie poklepał Nasha po plecach. 

- N ash, to nie jest dobra pora,  eby j  przezywa . 

Rodz ca kobieta ma prawo by  niemiła. 

- Nie, nie to chciałem powiedzie ... - Nash ugryzł si  w j zyk. - Musz  si  po prostu wzi  w 

gar . 

- Jasne. 

- Wiem,  e wszystko b dzie dobrze. Ju  Ana tego dopilnuje. Ale tak mi ci ko patrze  na 

cierpienia Morgany. 

- Masz racj . Kiedy si  kogo  kocha, to najtrudniejsza rzecz na  wiecie. Ale czasem nie ma si  

wyboru i trzeba przez to przej . A je eli chodzi o ciebie, b dziesz z tego miał co  

fantastycznego! 

- Nigdy nie my lałem,  e b d  w stanie prze ywa  co  takiego. 

Pokrzepiony na duchu, Nash oddał Boone'owi kieliszek. 

- Czy tak samo jest z An ? 

- My l ,  e mo e tak by . Ona jest osob  niezwykł . 

- O, tak. - Nash zawahał si , a kiedy znów zacz ł mówi , starał si  ostro nie dobiera  słowa. - 

My l ,  e powiniene  j  zrozumie , Boone. Ty, z twoj  wyobra ni  i rozumieniem spraw 

wykraczaj cych poza ludzki rozum. To bardzo szczególna osoba, obdarzona umiej tno ciami, 

jakich nie miał nikt spo ród twoich dotychczasowych znajomych. Je eli j  kochasz i chcesz,  eby 

stała si  cz ci   ycia twojego i twojej córki, niech ci  te cechy nie przera aj . 

Boone zas pił si . 

- Chyba nie do ko ca ci  rozumiem. 

background image

- Wystarczy,  e zapami tasz, co ci powiedziałem. Dzi ki za kielicha. - Zaczerpn ł tchu, a potem 

poszedł do  ony. 

ROZDZIAŁ  DZIEWI TY 

- Oddychaj gł boko, oddychaj gł boko, kochanie! 

- Przecie  oddycham - wydyszała Morgana pomi dzy kolejnymi skurczami. - A co ja innego 

robi ? 

Nash doszedł do wniosku,  e je eli chodzi o niego, najgorsze miał ju  za sob . Morgana 

obrzuciła go ju  wszelkimi istniej cymi epitetami, a tak e wymy liła kilka nowych. Na szcz cie 

Ana powiedziała,  e koniec jest ju  bliski, i Nash czepiał si  tej my li tak kurczowo, jak Morgana 

jego r ki. Dlatego te  u miechn ł si  po prostu do swojej zlanej potem  ony i mokr  chustk  otarł 

jej czoło. 

- Chyba nie chcesz zamieni  mnie w  limaka albo dwugłow  jaszczurk ? - zapytał. 

Morgana roze miała si , j kn ła i gło no wydmuchała powietrze. 

- Mam kilka lepszych pomysłów. Mog  usi

 wy ej, Ano? 

- Nash, usi d  za ni  na łó ku i podeprzyj jej plecy. To ju  nie potrwa długo. - Ana po raz ostatni 

sprawdziła, czy wszystko gotowe. Były koce zagrzane przy kominku, gor ca woda, 

wysterylizowane kleszcze i no yczki oraz l ni ce kryształy, pulsuj ce moc . 

Bryna stała u boku córki, a w jej wzroku malowały si  troska i współczucie. Przed oczyma 

stan ła jej podobna chwila sprzed lat, kiedy wydawała na  wiat Morgan . W tym samym łó ku 

jej własne dziecko cierpiało teraz ostatnie bóle. 

- Nie przyj, póki ci nie powiem. Oddychaj, oddychaj - powtarzała Ana, czuj c narastaj ce w niej 

samej napi cie, słodkie, a zarazem straszne, od którego jej skóra okryła si   wie ym potem. 

Morgana posłusznie wykonywała jej polecenia. - Dobrze, dobrze. Ju  prawie koniec. Obiecuj  ci, 

kochanie. Wybrali cie ju  imiona? 

- Mnie si  podoba Cudy i Moe - powiedział N ash, dysz c razem z Morgan , póki nie tr ciła go 

łokciem. 

- Dobrze ju , dobrze, Ozzie i Harriet, ale tylko je eli to b dzie parka. 

- Nie roz mieszaj mnie, idioto. - Mimo to Morgana roze miała si , a ból zel ał. - Chc  prze . 

Musz  prze . 

- Je eli to b d  dziewczynki - ci gn ł dalej Nash - nazwiemy je Lucy i Ethel. - Przytulił policzek 

do jej rozgrzanego policzka. 

- A je eli dwaj chłopcy, to Boris i Bela. - Morgana roze miała si  histerycznie 

i zarzuciła Nashowi r ce na szyj . - O Bo e, Ana, musz ... 

- Przyj! - wykrzykn ła Ana. - Teraz, przyj! 

Morgana odrzuciła głow  do tyłu i zacz ła prze ,  eby wyda  nowe  ycie na ten  wiat. 

- O Bo e! - Za oknami błysn ło, hukn ł grom z jasnego nieba. 

- Dobra robota, kotku - zacz ł Nash i nagle zbladł. - Patrzcie! O Bo e! Popatrzcie tylko na to! 

W nogach łó ka Ana delikatnie odwróciła ciemn  główk . 

- Wstrzymaj si , kochanie. Wiem,  e to trudne, ale wstrzymaj si  tylko na minutk . Oddychaj. 

Tak, wła nie tak. 

- Ono ma włoski - słabym głosem odezwał si  Nash. Twarz miał zalan  potem i łzami. - Popatrz 

na to! Co to jest? 

- Nie wiem. Jeszcze nie wida  drugiego ko ca. - Ana u miechn ła si  do kuzynki. - No, zaraz 

b dzie po wszystkim. Poprzyj jeszcze raz, kochanie, i zoba-czymy, czy to Ozzie, czy Harriet. 

Morgana zebrała siły i ze  miechem urodziła dziecko prosto w rozpostarte dłonie Any. Kiedy 

pierwszy zwiastuj cy  ycie krzyk odbił si  echem od  cian pokoju, Nash ukrył twarz w 

spl tanych włosach  ony. 

background image

- Morgano. Dobry Bo e, Morgano. Nasze dziecko! 

- Nasze. - Morgana ju  zapomniała o bólu i z ogniem w oczach wyci gn ła r ce,  eby Ana mogła 

zło y  w nie małe, wierc ce si  zawini tko. Dotykaj c czule dziecka, zacz ła mu nuci  powitaln  

pie  w j zyku przodków. 

- Chłopiec czy dziewczynka? - Nash dr c  r k  dotkn ł male kiej główki. - Zapomniałem 

sprawdzi . 

- Masz syna - powiedziała mu Ana. 

Na pierwszy krzyk dziecka rozmowy w salonie ucichły. Wszystkie oczy skierowały si  w stron  

schodów. Na górze zapadła cisza. Boone ze wzruszeniem popatrzył na własn  córk , która spała 

smacznie na sofie, z głow  na kolanach Padricka. 

Poczuł dr enie podłogi pod stopami. Wino zafalowało w kieliszku. Nim zd ył co  powiedzie , 

Douglas zdj ł cylinder i klepn ł Matthew w plecy. 

- Nowy Donovan - powiedział, unosz c kieliszek. - Za nowe dziedzictwo! 

Camilla ze łzami w oczach podeszła do szwagra i pocałowała go w policzek. 

- Bogu niech b d  dzi ki. 

Boone ju  miał im pogratulowa , kiedy do salonu wkroczył Sebastian. Zapalił biał   wieczk , a 

potem złot . Wzi ł now  butelk  wina, złamał piecz  i przelał bladozłoty płyn do misternie 

rze bionego srebrnego kielicha. 

- Gwiazda wzeszła po ród nocy. Krew z krwi doda jej swej mocy. Dzi ki miło ci si  zrodził, 

b dzie po tej ziemi chodził. Krew z naszej krwi, ko  z ko ci, przejmie po nas dar m dro ci. Czar 

ksi yca, sło ca moc, przyjmij dobro, oddal zło. 

Sebastian podał kielich Matthew, by jako pierwszy upił łyk złocistego napoju. Boone patrzył jak 

urzeczony, jak Donovanowie przekazuj  sobie kielich z r k do r k. Zacz ł si  zastanawia , czy to 

jaka  irlandzka tradycja. Było to znacznie bardziej wzruszaj ceJ symboliczne ni  podawanie 

sobie cygara. 

Kiedy wr czono mu kielich, poczuł si  wzruszony i zaszczycony. Podniósł go do ust, upił nieco 

wina i wtedy z góry dobiegł kolejny krzyk, zwiastuj cy ko-lejne nowe  ycie. 

- Dwie gwiazdy - powiedział z dum  Matthew. - Dwa dary. 

Wzniosły nastrój prysł, gdy Padrick wyczarował kolorowe girlandy i zasypał wszystkich 

barwnym deszczem konfetti. Kiedy zatr bił na kolorowej tr bce, jego  ona wybuchn ła 

miechem. 

- Szcz liwego Nowego Roku! - wykrzykn ła, wskazuj c na zegar, który wła nie zacz ł wybija  

północ. - To najlepsza noc Halloween, odk d Padrick przyprawił  winiom skrzydła. - 

U miechn ła si  do Boone'a. - Straszny z niego kawalarz. 

-  winie... - zacz ł Boone, ale wszyscy jak na komend  zwrócili si  w stron  drzwi. Do salonu 

wkroczyła Bryna. Podeszła do m a, który chwycił j  w obj cia. 

- Wszyscy maj  si  dobrze. - Otarła łzy rado ci. - Takie  liczne dzieci. Mamy wnuka i wnuczk , 

kochany. Nasza córka zaprasza na gór ,  eby cie mogli ich powita . 

Kiedy wszyscy ruszyli w stron  schodów, Boone cofn ł si ,  eby nie przeszkadza . Sebastian 

przystan ł w progu i spojrzał na niego znacz co. 

- A ty nie idziesz? 

- My lałem,  e rodzina... 

- Zostałe  zaakceptowany przez nasz  rodzin  - powiedział Sebastian. Sam wci  miał mieszane 

uczucia. Nie mógł zapomnie , jak gł boko Ana została kiedy  zraniona. 

- Dziwne,  e akurat ty to mówisz - odparł ze spokojem Boone, cho  krew uderzyła mu do głowy. 

– Przecie  jeste  innego zdania. 

background image

- Mimo to - W oczach Sebastiana odmalowało si  wyzwanie i ostrze enie. Ale gdy spojrzał w 

stron  sofy, wzrok mu złagodniał. - My l ,  e Jessie byłaby gł boko rozczarowana, gdyby  jej 

nie obudził i gdyby nie mogła popatrze  na dzieci. 

- Ale ty wolałby ,  ebym tego nie robił? 

- Tak, ale Ana wolałaby,  eby  to zrobił – odci ł si  Sebastian. - A to jest znacznie wa niejsze. - 

Podszedł do drzwi, a potem przystan ł. - Sprawisz jej ból. Anastasia nie płacze, ale przez ciebie 

b dzie płaka . A ja, poniewa  j  kocham, b d  ci to musiał wybaczy . 

- Nie rozumiem... 

- Nie rozumiesz. - Sebastian skin ł głow . – Ale ja rozumiem. Przyprowad  dziecko, Sawyer, i 

doł cz do nas. To noc dobroci i drobnych cudów. 

Boone nie potrafił powiedzie , czemu słowa Sebastiana tak bardzo go ubodły. Patrzył na puste 

drzwi i my lał,  e chyba nie ma obowi zku tłumaczy  si  przed jakim  nadopieku czym, 

w cibskim kuzynem Any. Kiedy Jessie zamrugała sennie oczami, zapomniał o Sebastianie. 

- Tatusiu? 

- Jestem przy tobie,  abciu. - Nachylił si  i wzi ł j  na r ce. - Mam co  wa nego. 

Jessie potarła oczy. 

- Chce mi si  spa . 

- Niedługo pójdziemy do domu, ale najpierw chciałbym ci co  pokaza . - Wzi ł j  na r ce i 

zaniósł na gór . 

W pokoju na pi trze wszyscy zgromadzili si  wokół łó ka Morgany, a hałas, jaki robili, zdaniem 

Boone'a przekraczał wszelkie normy, nawet jak na domow  sal  porodow . Nash siedział na 

brzegu łó ka obok Morgany i z łzawym u miechem spogl dał na trzymane w r kach zawini tko. 

- Nie uwa acie,  e wygl da zupełnie jak ja? - pytał w kółko. - Nos! On ma mój nos! 

- Przecie  to Allysia - poinformowała go Morgana, przytulaj c policzek do główki synka. - To ja 

mam Donovana. 

- W porz dku. Wobec tego to ona ma mój nos. - Nash zerkn ł na syna. - A on ma moj  brod . 

- To broda Donovanów - sprostował Douglas. - Przecie  to jasne jak sło ce. 

- Ha! - odezwała si  Maureen. - To wykapani Corriganowie! Nasza rodzina zawsze miała silne 

geny. 

Podczas gdy doro li dyskutowali zawzi cie nad podobie stwem, Jessie ockn ła si  nagle ze snu. 

- Czy dzieci ju  si  urodziły? Mog  je zobaczy ? 

- Przepu cie mał . - Padrick łokciem odsun ł brata. - Niech sobie popatrzy. 

Trzymaj c ojca za szyj , Jessie wychyliła si  do przodu. 

- Och! - Rozpromienionym wzrokiem popatrzyła na male stwa, które Ana wzi ła na r ce i 

uniosła,  eby jej pokaza . - Wygl daj  jak małe elfy. - Deli-katnie dotkn ła palcem ich 

policzków. 

- Bo to s  małe elfy. - Padrick pocałował Jessie w nos. - Ksi

 i ksi niczka elfów. 

- Przecie  nie maj  skrzydeł - zachichotała Jessie. 

- Niektóre elfy nie potrzebuj  skrzydeł – Padrick mrugn ł do córki - bo maj  skrzydlate serca. 

- Teraz te małe”  elfy potrzebuj  spokoju, poniewa  musz  odpocz . - Ana odwróciła si  i oddała 

dzieci Morganie. - Podobnie jak ich mama. 

- Ale ja czuj  si   wietnie. 

- Mimo to... - Ana wymownie spojrzała na rodzin , która zacz ła posłusznie opuszcza  pokój. 

- Boone! - zawołała Morgana. - Mo esz poczeka  na An  i odwie  j  do domu? Jest bardzo 

wyczerpana. 

- Nic mi nie jest. Boone powinien... 

- Oczywi cie,  e j  odwioz . - Boone przytulił ziewaj c  Jessie. - Czekamy na dole. 

background image

Ana potrzebowała jeszcze pi tnastu minut,  eby si  upewni ,  e Nash zapami tał wszystkie 

instrukcje. Morgana ju  zasypiała, kiedy Ana zamkn ła za sob  drzwi, zostawiaj c now  rodzin  

w komplecie. Przez dwana cie godzin przechodziła wraz z kuzynk  przez wszystkie fazy porodu, 

zł czona z ni  tak  ci le, jak tylko było to mo liwe. Ciało i umysł miała oci ałe ze zm czenia na 

skutek długotrwałej empatycznej wi zi. 

U szczytu schodów potkn ła si , ale zaraz si  wyprostowała i chwyciła amulet z krwawnika, 

eby wyci gn  z niego resztk  sił. Kiedy zeszła do salonu, czuła 

si  ju  troch  lepiej. W fotelu przy kominku drzemał Boone, z Jessie skulon  na piersi. Otworzył 

oczy i u miechn ł si . 

- Hej! Musz  przyzna ,  e cho  to wszystko było troch  dziwaczne,  wietnie si  spisała . 

- Sprowadzanie nowego  ycia na ten  wiat zawsze mnie fascynowało. Nie musiałe  na mnie 

czeka . 

- Ale chciałem. - Roone pocałował Jessie w czoło. - Ona te . Zakasuje cał  szkoł , kiedy opowie 

to wszystko w poniedziałek. 

- To była dla niej długa noc i na pewno jej nie zapomni. - Ana potarła oczy zupełnie jak Jessie i 

rozejrzała si  nieprzytomnie wokoło. - Gdzie s  wszyscy? 

- W kuchni. Opró niaj  lodówk  i daj  sobie w szyj . Ja ju  sobie odpu ciłem, bo i tak wypiłem 

za du o wina. - U miechn ł si , zmieszany. - W którym  mo-mencie zacz ło mi si  wydawa ,  e 

dom trz sie si  w posadach, wi c przerzuciłem si  na kaw . 

- I teraz nie b dziesz mógł zmru y  oka. Pójd  im powiedzie ,  e wracam do domu, a ty id  ju  z 

Jessie do samochodu. 

Po wyj ciu na dwór Boone nabrał w płuca spory haust chłodnego powietrza. Ana miała racj , był 

kompletnie trze wy. B dzie musiał popracowa  przez kilka godzin, zanim kofeina wyparuje z 

jego krwi, a jutro to sobie ode pi. Ale warto było po wi ci  jedn noc. Spojrzał przez rami  na 

dom i jarz ce si  okna pokoju Morgany. 

Przerzucił Jessie przez rami  skrzydła kostiumu i poło ył j  na tylnym siedzeniu. 

- Pi kna noc - odezwała si  cicho Ana za jego plecami. - Chyba wszystkie gwiazdy wyszły na 

niebo. 

- I jeszcze dwie nowe. - Boone otworzył jej drzwi. - Tak wła nie powiedział Matthew. To było 

takie miłe. Sebastian wzniósł toast za  ycie, dary i gwiazdy, i wszyscy podali sobie kielich wina. 

Czy to irlandzki obyczaj? 

- W pewnym sensie. - Ana oparła głow  o fotel i po kilku sekundach ju  spała. 

Kiedy Boone zatrzymał si  przed swoim domem, zacz ł si  zastanawia , jak uda mu si  zanie  

obie panie do łó ek. Kiedy otworzył drzwi, Ana ju  si  obudziła. 

- Zanios  tylko Jessie do łó ka i wróc ,  eby ci pomóc. 

- Nie trzeba. - Ana, na wpół przytomna, wysiadła z samochodu. - To raczej ja ci pomog . - 

Pozbierała ze  miechem pluszowe zwierzaki. - Papa jak zwykle 

troch  przesadził. Mam nadziej ,  e nie masz nic przeciwko temu. 

- Chyba  artujesz! On tak wspaniale zabawiał Jessie. Chod my, kochanie. - Wzi ł  pi c  córk  

na r ce. - Jessie była zachwycona twoj  mam  i cał  reszt , ale twój ojciec stał si  jej bohaterem 

numer jeden. Jestem pewny,  e b dzie mi teraz codziennie wierci  dziur  w brzuchu,  eby my 

pojechali do Irlandii, od-wiedzi  go w jego zamku. 

- Papa b dzie szcz liwy. - Ana wzi ła srebrne skrzydła wró ki i poszła za Boone'em do domu. 

- Połó  je byle gdzie. Napijesz si  brandy? 

- Nie, dzi kuj . - Poło yła zwierzaki i skrzydła na sofie, po czym zacz ła sobie masowa  obolałe 

ramiona. - Ch tnie bym si  za to napiła herbaty. Nastawi  czajnik, a ty połó  mał  do łó ka. 

- Dobrze. Zaraz wracam. 

background image

Kiedy wniósł Jessie do pokoju, spod łó ka rozległo si  gło ne warczenie. 

- Grzeczny piesek, pilnuje domu. Ale to tylko my, głuptasie. 

Daisy wypełzła spod łó ka, merdaj c ogonem. Poczekała, a  Boone zdejmie Jessie buty i 

kostium, a potem wskoczyła na łó ko i uło yła si  w nogach. 

- Tylko mnie nie bud  o szóstej, bo ci  zamorduj ! Daisy znów pomerdała ogonem i zamkn ła 

oczy. 

- Nie rozumiem, czemu nie kupili my sobie jakiego  m drzejszego psa, skoro ju  musieli my to 

robi - narzekał Boone, id c do kuchni. - To nie byłoby... - zacz ł i umilkł. 

Czajnik stał na kuchence. Z dzióbka buchała para. Obok stał przygotowany czajniczek i fili anki. 

A Ana smacznie spała, z głow  opart  na kuchennym stole. 

Jej długie rz sy rzucały cienie na policzki, a cera, w ostrym  wietle lampy, była tak blada,  e 

niemal przezroczysta. Włosy rozsypały si  na ramionach. Usta miała lekko rozchylone. 

Przypominała królewn  pogr on  we  nie, z którego mo e j  obudzi  dopiero pocałunek 

zakochanego ksi cia. 

- Anastasio, jeste  taka pi kna. - Boone dotkn ł jej włosów i nagle zapragn ł mie  j  w swoim 

łó ku, tak by rano mógł j  zobaczy , gdy tylko otworzy oczy. - Co ja mam z tob  pocz ? 

Podszedł z westchnieniem do kuchenki i zgasił gaz, a potem wzi ł An  na r ce, jak Jessie, i 

zaniósł na gór , do swojej sypialni. 

- Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałem mie  ci  tutaj - szepn ł, zdejmuj c jej buty. - W nocy, w 

moim łó ku. Przez cał  noc. - Nakrył j  kołdr , a ona mru-cz c co  przez sen, wtuliła twarz w 

poduszki. 

Raz jeszcze spojrzał na ni , a potem nachylił si  i dotkn ł ustami jej ust. 

- Dobranoc,  pi ca królewno. 

Jessie wkroczyła do sypialni przed  witem. Miała zły sen o nawiedzonym zamczysku i chciała, 

eby ojciec j  uspokoił. 

Bo on zawsze potrafił odegna  wszystkie złe potwory. 

W lizgn ła si  do łó ka i chciała do niego przytuli , i dopiero wtedy zorientowała si ,  e to nie 

jej tata, tylko Ana. 

Zdumiona, przysun ła si  bli ej i zacz ła bawi  si  jej włosami. Ana mrukn ła co  przez sen i 

przyci gn ła j  do siebie. Fala dziwnych dozna  zaatakowała dziewczynk . Inne zapachy, inny 

dotyk, a mimo to czuła si  równie dobrze i bezpiecznie jak w obj ciach ojca. Z ufno ci  oparła 

głow  na ramieniu Any i zasn ła. 

Kiedy Ana obudziła si , poczuła,  e obejmuj  j  drobne ramiona. Zdezorientowana spojrzała na 

Jessie, a potem rozejrzała si  po pokoju. 

To nie był jej pokój. I nie pokój Jessie. Była w sypialni Boone'a! 

Tul c do siebie dziewczynk , próbowała przypomnie  sobie, co si  stało. 

Pami tała tylko,  e nastawiła wod  na herbat  i usiadła przy stole. Czuła si  wtedy taka 

zm czona. 

Na moment oparła głow ... i wtedy musiała zasn . 

Ale wobec tego gdzie jest Boone? 

Odwróciła ostro nie głow , niepewna, jak zareaguje, je li nie b dzie go w łó ku. Byłoby to 

niezbyt stosowne, zwa ywszy na okoliczno ci, a jednak miło byłoby móc przytuli  si  do niego, 

nawet ze  pi c  obok Jessie. 

Kiedy si  odwróciła.. powitały j  szeroko otwarte oczy małej. 

- Miałam zły sen - powiedziała dziewczynka zaspanym głosem. -  nił mi si  je dziec bez głowy. 

miał si  i gonił mnie. 

Ana przysun ła si  i pocałowała Jessie w czoło. 

background image

- Zało  si ,  e ci  nie złapał. 

- Aha. Obudziłam si  i przybiegłam do taty. On zawsze odgania potwory. Te w szafie, pod 

łó kiem, w oknie i w ogóle wsz dzie. 

- Tatusiowie s  w tym bardzo dobrzy. - Ana u miechn ła si  i przypomniała sobie, jak jej własny 

ojciec przep dzał je czarodziejsk  miotł , kiedy miała sze  lat. 

- Tymczasem zamiast taty zastałam ciebie, ale ciebie te  si  nie boj . Czy b dziesz teraz sypia  w 

łó ku taty? 

- Nie. - Ana pogłaskała Jessie po głowie. - My l ,  e obie zasn ły my i twój tatu  musiał nas 

poło y  do łó ka. 

- Ale to du e łó ko - powiedziała Jessie. - Jest w nim do  miejsca. Ja  pi  z Daisy, a tata musi 

spa  sam. Czy twój kot z tob   pi? 

- Czasami - odparła Ana, rada,  e Jessie zmieniła temat. - Pewnie si  teraz zastanawia, gdzie 

jestem. 

- My l ,  e wie - odezwał si  od drzwi Boone. Był zaspany i potargany i miał na sobie tylko 

d insy. Szary kocur ocierał mu si  o nogi. - Miauczał i drapał w drzwi, póki go nie wpu ciłem. 

- Och. - Ana przygładziła włosy i usiadła. - Przepraszam, pewnie ci  obudził. 

- Zgadła . - Kot wskoczył na łó ko i zacz ł si  skar y  swojej pani. Boone wsun ł zaci ni te 

pi ci do kieszeni. Jak mógł wyja ni  Anie, co poczuł, kiedy zobaczył j  z Jessie w swoim 

wielkim, mi kkim łó ku. - Jessie, co ty tu robisz? 

- Miałam zły sen. - Jessie oparła głow  na ramieniu Any i zacz ła głaska  kota. - Dlatego 

przyszłam do ciebie, ale w twoim łó ku zastałam An . Ona te  potrafi odgania  potwory. - Kot 

miaukn ł wymownie, a Jessie zachichotała. - Jest głodny. Biedny kiciu . Mog  wzi  go na dół i 

da  mu  niadanie? 

- Oczywi cie. 

Zanim Ana sko czyła mówi , Jessie wyskoczyła z łó ka, wołaj c kota. 

- Przepraszam,  e ci  obudziła. - Boone zawahał si , a potem podszedł i usiadł na brzegu łó ka. 

- Wcale mnie nie obudziła. W lizgn ła si  do łó ka i spała dalej. To ja powinnam ci  przeprosi  

za to,  e sprawiłam ci tyle kłopotu. Trzeba było mn  potrz sn  i odesła  mnie do domu. 

- Była  wyko czona. - Boone wyci gn ł r k  i dotkn ł jej włosów. - Niewiarygodnie pi kna i 

kompletnie wyko czona. 

- Przyjmowanie dzieci na ten  wiat to bardzo m cz ca robota. - Ana u miechn ła si . - A ty gdzie 

spałe ? 

- W pokoju go cinnym. - Skrzywił si , bo nagle chrupn ło mu w plecach. - Musz  natychmiast 

kupi  porz dne łó ko. 

Ana poło yła mu dłonie na plecach i zacz ła je masowa . 

- Trzeba było mnie tam poło y . Spałam tak mocno,  e nie zauwa yłabym ró nicy mi dzy 

łó kiem a goł  desk . 

- Chciałem,  eby  spała w moim łó ku. – Boone spojrzał jej w oczy. - Bardzo. - Przygarn ł j  do 

siebie. - I nadal tego chc . 

Jego usta nie były ju  wcale takie cierpliwe i delikatne. Ana poczuła dreszcz podniecenia, kiedy 

przycisn ł j  do poduszek. 

- Boone... 

- Tylko na minutk  - powiedział zdesperowanym tonem. - Chc  poby  z tob  przez minut . 

Dotkn ł ustami jej piersi, okrytej cienkim jedwabiem bluzki. Podczas gdy jego dłonie bł dziły po 

jej ciele, usta brały i brały, połykaj c jej stłumione j ki. 

Pragn ł czu  j  przy sobie, chciał j  mocno do siebie przycisn  i wzi  gwałtownie, nawet 

dziko, to, co mogła mu ofiarowa . 

background image

- Ana! - Zamkn ł j  w stalowym u cisku. Czuł,  e to nie fair w stosunku do nich obojga, dlatego 

próbował si  wycofa . 

- Ile czasu potrwa karmienie tego kota? 

- Za krótko. - Ana ze  miechem oparła mu głow  na ramieniu. - Troch  za krótko. 

- Tego si  wła nie obawiałem. - Boone odsun ł si . - Jessie prosiła,  ebym jej pozwolił 

zanocowa  u Lydii. Czy je li wszystko załatwi , zostaniesz ze mn ? Tutaj? 

- Tak. - Przycisn ła jego dło  do policzka. - Kiedy tylko zechcesz. 

- Dzi  w nocy. - Pu cił j , cho  wcale nie miał na to ochoty. - Dzi  w nocy - powtórzył. - 

Zadzwoni  do matki Lydii i b d  j  błagał, je li zajdzie potrzeba. - Zaczerpn ł tchu,  eby si  

uspokoi . - Obiecałem Jessie,  e pójdziemy na lody i zjemy lunch na molo. Pójdziesz z nami? 

Je eli wszystko wypali, mogliby my zawie  Jessie do Lydii, a potem wybra  si  na kolacj . 

Ana podniosła si  z łó ka i zacz ła machinalnie wygładza  pogniecione spodnie i bluzk . 

- To brzmi całkiem przyjemnie. 

- Ciesz  si . Przepraszam,  e poło yłem ci  w ubraniu do łó ka, ale zabrakło mi odwagi,  eby ci  

rozebra . 

Na my l o tym,  e mógłby rozpi  guziki jej bluzki, poczuła lekki dreszcz podniecenia. Na 

pewno robiłby to bardzo powoli, tylko oczy by mu płon ły. 

- Nic nie szkodzi. To trzeba tylko wyprasowa . Pójd  si  przebra , a potem musz  zajrze  do 

Morgany i bli ni t. 

- Mógłbym ci  zawie . 

- Nie trzeba. Ojciec po mnie przyjedzie, a wróc  własnym wozem. O której chcesz wyjecha ? 

- Za kilka godzin, koło południa. 

- Dobrze. Spotkamy si  u ciebie. 

W drodze do drzwi zatrzymał j  i raz jeszcze mocno pocałował. 

- Mogliby my kupi  co  na wynos i przywie  do domu. 

- To te  brzmi całkiem przyjemnie - mrukn ła. A mo e po prostu zadzwonimy po pizz , kiedy 

zgłodniejemy? 

- Tak b dzie lepiej. Znacznie lepiej. 

O czwartej po południu Jessie stała przed domem Lydii i machała wesoło na po egnanie. Jej 

ró owy plecak p kał w szwach od ró nych rzeczy, niezb dnych, by sze ciolatka mogła sp dzi  

noc u kole anki. A na domiar szcz cia Daisy tak e została zaproszona na przyj cie. 

- Powiedz mi,  ebym nie czuł si  winny – poprosił Boone, zerkaj c po raz ostatni we wsteczne 

lusterko. - Z jakiego powodu? 

- Bo chc  si  pozby  mojej córki z domu na t  noc. 

- Boone. - Ana wychyliła si  i pocałowała go w policzek. - Dobrze wiesz,  e Jessie nie mogła ju  

si  doczeka  wizyty u Lydii. 

- Tak, ale... Chodzi mi nie tyle o to,  eby si  jej pozby , ale o te motywy. 

Na my l o motywach Ana poczuła lekki skurcz  oł dka. 

- Nie b dzie si  przez to gorzej bawi . Zwłaszcza  e obiecałe ,  e jej przyjaciółki b d  mogły u 

was nocowa  za kilka tygodni. Je eli ci gle masz wyrzuty sumienia, pomy l, jak b dziesz si  

czuł, maj c przez cał  noc na głowie tabun małych dziewczynek. 

Boone zerkn ł na ni  z ukosa. 

- Pomy lałem sobie,  e mi pomo esz, bo ty te  miała  swoje powody. 

- Naprawd  tak sobie pomy lałe ? - zapytała uradowana,  e Boone j  o to poprosił. - Mo e ci 

pomog . - Poło yła dło  na jego r ce. - Jak na paranoicz-nego ojca, n kanego wyrzutami 

sumienia, robisz  wietn  robot . 

- Tak trzymaj. Zaraz si  lepiej poczułem. 

background image

- Za du o pochlebstw nie wychodzi nikomu na dobre. 

- Wła nie dlatego ci nie powiem, ilu facetów omal nie skr ciło sobie karku, ogl daj c si  za tob , 

kiedy spacerowali my na molo. 

- Ach, tak? - Ana odrzuciła włosy do tyłu. – Du o ich było? 

- To zale y, co uwa a si  za du o. Poza tym nadmiar komplementów tobie tak e nie wyszedłby 

na dobre. Mógłbym za to powiedzie ,  e nie spodziewałem si ,  e kto  mo e tak  wietnie 

wygl da  po takiej ci kiej nocy. 

- To dlatego,  e spałam jak suseł. - Ana przeci gn ła si . - Bransoletka z agatów zal niła na jej 

przegubie. - To raczej Morgana jest niesamowita. Kiedy zaszłam do niej dzi  rano, karmiła 

bli ni ta i wygl dała, jakby wła nie wróciła z urlopu w jakim  ekskluzywnym kurorcie. 

- Dzieci dobrze si  czuj ? 

- S  fantastyczne. Zdrowe i pełne energii. A Nash ju  zd ył nabra  wprawy w zmienianiu 

pieluch. Twierdzi,  e maluchy si  do niego u miechaj . 

Boone dobrze znał to uczucie i nagle za nim zat sknił. 

- To dobry chłopak - dodała Ana. 

- Musz  przyzna ,  e mnie zatkało, kiedy si  dowiedziałem,  e si  o enił. Nash nigdy nie miał 

takich ci got. 

- Miło  zmienia ludzi - mrukn ła Ana, staraj c si , by w jej głosie nie było  alu. - Ciotka Bryna 

nazywa to najczystsz  form  magii. 

- Trafne okre lenie. Kiedy ci  to dotyka, zaczyna ci si  wydawa ,  e nie ma rzeczy 

niemo liwych. Była  kiedy  zakochana? 

- Raz. - Ana odwróciła wzrok. - Dawno temu. Ale okazało si ,  e ta magia nie była do  silna. A 

potem przekonałam si ,  e moje  ycie na tym si  nie ko czy i  e mog  by  szcz liwa,  yj c 

samotnie. Dlatego kupiłam sobie dom nad wod  - powiedziała z u miechem. Urz dziłam ogród i 

zacz łam wszystko od nowa. 

- Ze mn  było chyba tak samo. - Boone zamy lił si . - Czy to,  e jeste  szcz liwa,  yj c 

samotnie, oznacza,  e nie mo esz by  szcz liwa z kim ? 

Niepewno  i nadzieja wst piły w jej serce. 

- To chyba znaczy,  e mogłabym by  szcz liwa tak jak jest, póki nie znajd  kogo , kto nie tylko 

da mi magi , ale j  zrozumie. 

Boone skr cił na podjazd i wył czył silnik. 

- Mamy ze sob  wiele wspólnego, Ano. 

- Wiem. 

- Po  mierci  ony my lałem,  e nigdy ju  nie zaznam równie gł bokich uczu . Ale teraz czuj  

co  zupełnie innego ni  wtedy i sam nie wiem, co to ma 

oznacza . Zreszt  nie wiem nawet, czy chciałbym to wiedzie . 

- To nie ma znaczenia. - Ana wzi ła go za r k . - Czasami trzeba si  zadowoli  dzisiejszym 

dniem. 

- Ale mnie to nie zadowala. - Boone spojrzał na ni  pociemniałymi oczyma. - Nie w twoim 

przypadku. 

Ana zaczerpn ła tchu. 

- Nie jestem tym, kim my lisz. Ani tym, za kogo chciałby  mnie uwa a . Boone... 

- Jeste  dokładnie taka, jak sobie wymarzyłem. - Przyci gn ł j  do siebie, a jego natarczywe usta 

stłumiły jej j ki. 

ROZDZIAŁ  DZIESI TY 

Boone jednym szarpni ciem rozpi ł pasy i posadził sobie An  na kolanach. Jego r ce  ciskały 

j mocno, a usta parzyły. To nie był ten Boone, który kochał si  z ni  tak delikatnie, tak słodko, 

background image

cierpliwymi dło mi i ustami szepcz cymi czułe słówka. Kochanek spokojnych poranków i 

leniwych wieczorów stał si  nagle  ródłem obcej, gro nej siły, której nie potrafiła si  oprze . 

Czuła, jak pod jego niecierpliwymi r kami krew wrze jej w  yłach. Była to dzika nami tno , 

której ju  kiedy  do wiadczyła w o wietlonym ksi ycem ogrodzie, w ród odurzaj co 

pachn cych kwiatów. 

Rozpalona, przywarła do Boone' a, gotowa dotrzyma  mu kroku na ka dej  cie ce, któr  

zamierzało bra . 

Zadr ała, kiedy zacz ł mia d y  ustami jej usta, a jego palce wbiły si  bole nie w ramiona. Przez 

głow  przemkn ła jej my l,  e mógłby j  wzi  tutaj, w samochodzie, zanim zdołaj  si  

opami ta . 

Jednym szarpni ciem rozerwał jej bluzk . Odgłos rozdzieranego materiału poprzedził cichy j k, 

kiedy jego wargi dotkn ły jej szyi. Pod głodnymi ustami Boone'a puls Any rozpocz ł dziki galop. 

Zalała j  fala gor ca. 

Boone zakl ł, otworzył drzwi, wyci gn ł j  z samochodu i na wpół zaniósł, na wpół powlókł 

przez trawnik. 

- Boone! - Potykaj c si , próbowała odzyska  równowag , ale zgubiła przy tym buty. - Boone, 

twój wóz. Zostawiłe  kluczyki... 

Chwycił j  za włosy i przegi ł do tyłu, tak by patrzyli sobie w oczy. Jego oczy! Bo e, te jego 

oczy, pomy lała, dr c, ale nie ze strachu. Ich  ar dosi gn ł jej duszy. 

- Do diabła z samochodem! - Znowu wpił si  w usta Any, a  zawirowało jej w głowie, a ziemia 

zacz ła ucieka  spod nóg. - Wiesz, co ty ze mn  wyrabiasz? - wydyszał. - Za ka dym razem, 

kiedy ci  widz ? - Zacz ł j  ci gn  na gór , nie przestaj c jej dotyka . - Tak  spokojn  i 

łagodn , z płomieniem ukrytym w oczach? 

Popchn ł j  pod drzwi, mia d c przez cały czas jej usta. W oczach Any dostrzegł teraz co  

nowego. Strach. I podniecenie. Oboje nagle zdali sobie spra-w ,  e bestia, któr  trzymał na 

uwi zi przez całe tygodnie, została nagle wypuszczona na wolno . 

Ci ko dysz c, obj ł r kami jej twarz. 

- Ano, powiedz mi,  e mnie chcesz. Teraz. I tak, jak ja chc . 

Bała si ,  e nie zdoła wydoby  z siebie głosu. W gardle jej zaschło, w głowie miała m tlik. 

- Chc  ci  - powiedziała schrypni tym głosem, który szarpał mu zmysły. - Teraz. I w taki sposób, 

jak chcesz. 

Jednym szarpni ciem zdj ł z niej podart  bluzk , a potem kopniakiem otworzył drzwi. 

- Boone, prosz  ci  - zaszlochała, cho  sama nie wiedziała, o co go prosi, chyba  e o wi cej. 

Owładni ty pasj , zacz ł j  ci gn  na gór , a kiedy znale li si  na pode cie, krzykn ł 

- Tutaj! - Poci gn ł j  na podłog . - Wła nie tutaj! 

Rzucił si  na ni , pij c do woli z jej ust i napawaj c si  jej ciałem. Zapomniał o czym  takim jak 

cierpliwo , jak samokontrola, jak wzgl d na jej krucho . Kobieta wij ca si  pod nim z rozkoszy 

wcale nie była krucha. Jej obejmuj ce go r ce były silne, a usta równie zachłanne jak jego usta. 

Ana poczuła si  nie miertelna i wreszcie wyzwolona. Ciało jej było pobudzone jak nigdy dot d, a 

w  yłach t tniła rozpalona krew.  wiat wirował wokoło, kolory zlewały si  w jedno, a  wreszcie 

musiała uchwyci  si  por czy,  eby nie wzlecie  ponad ziemi . 

Boone zdarł z niej spodnie, a potem cienkie koronkowe majteczki. Jego oszalałe, chciwe usta 

były ju  teraz wsz dzie. Kiedy posłał j  w rozpalon  przepa  bez dna, stłumiła okrzyk. 

Mruczała co  w j zyku, którego nie rozumiał, ale domy lił si ,  e pomógł jej przekroczy  

wszelkie granice rozs dku. Chciał,  eby tam była, razem z nim, kiedy katapultowali w 

szale stwo zwierz cej, bezrozumnej pasji. 

background image

Czekał, a  si  doczekał. Teraz jej blade, smukłe ciało wibrowało w oczekiwaniu. Była jak klacz 

pełnej krwi, gotowa, by j  uje d a . Dr c jak ogier, dosiadł jej i zanurzył si  w wilgotny, 

oczekuj cy  ar. Wygi ła si  w łuk, aby si  z nim lepiej poł czy , i poruszaj c biodrami, 

pogalopowała z nim w rozszalał  ciemno . 

Osłabłe r ce Any ze lizgn ły si  ze spoconych pleców Boone'a. Była zbyt oszołomiona,  eby 

czu  ból, kiedy osun li si  na schody. Chciała zatrzyma  ukochanego przy sobie, ale zabrakło jej 

sił. Nie mogła sobie przypomnie , co si  wydarzyło. Pami tała tylko nagłe, o lepiaj ce doznania 

i wybuchy nami tno ci. 

Je eli to miała by  ta mroczna strona miło ci, nie była na ni  przygotowana. Je li ta 

obezwładniaj ca  dza  yła w nim od zawsze, jak to mo liwe,  e tak długo trzymał j  na uwi zi? 

To ze wzgl du na ni . Wtuliła wilgotn  twarz w jego szyj . To wszystko dla niej. 

Le ała bezwładna pod jego wci  dygocz cym ciałem. Wreszcie Boone oprzytomniał i pomy lał, 

e powinien zmieni  pozycj . Po tym wszystkim, co zrobił Anie, pewnie j  całkiem zmia d ył. 

Ale kiedy chciał si  unie , j kn ła cicho. 

- Kochanie, zaraz ci pomog . 

Odsun ł si  i pozbierał podarte kawałki jej bluzki,  eby j  okry , a potem zakl ł i odrzucił je. 

Ana przewróciła si  na bok, szukaj c wygodniejszej pozycji. Co ja najlepszego zrobiłem? - 

pomy lał zdegustowany. Wzi łem j  jak dziwk  na schodach! Na schodach!! 

- Ana! - Znalazł swoj  koszul  i narzucił jej na ramiona. - Anastasio, nie wiem, jak mam si  

usprawiedliwi . 

- Usprawiedliwi ? - powtórzyła ledwo dosłyszalnym szeptem. Gardło miała suche jak pieprz. 

- Na to nie ma usprawiedliwienia... Chod , pomog  ci. - Leciała mu przez r ce jak kukła. - 

Przynios  ci co  do ubrania, albo... A niech to... 

- Nie mog  wsta . - Oblizała usta i poczuła jego smak. - Nie b dzie ci przeszkadza ,  e tu 

zostan ? 

I to na kilka dni, zanim dojd  do siebie. 

Marszcz c brwi, próbował zinterpretowa  jej słowa. Nie słyszał w nich gniewu. Arii 

przygn bienia. 

Raczej gł bokie zadowolenie. 

- Nie jeste  przygn biona? 

- A powinnam? 

- No... przecie  tak naprawd  rzuciłem si  na ciebie. Zaatakowałem ci  na przednim siedzeniu 

samochodu, zdarłem z ciebie ubranie, a potem zaci gn łem ci  do domu i niemal zgwałciłem na 

schodach. 

Nie otwieraj c oczu, Ana wzi ła gł boki oddech, a potem si  u miechn ła. 

- To wszystko prawda. Od dzi  za ka dym razem kiedy b d  szła po schodach, b d  zmuszona o 

tym my le . 

Boone westchn ł. 

- My lałem,  e uda mi si  doci gn  ci  do sypialni. 

- Spokojnie, tam te  zd ymy. - Ana uj ła go za r k . - Czym si  tak przejmujesz, Boone? Boisz 

si ,  e mog  by  przygn biona, bo mnie tak bardzo pragniesz? 

- Bałem si ,  e ci  przeraziłem, bo nie przywykła  do czego  takiego. 

Ana usiadła, krzywi c si  z bólu. Oczyma duszy ju  widziała liczne siniaki, które wkrótce poka  

si  na jej r kach i nogach. 

- Nie jestem ze szkła. Mo emy si  kocha  na wszystkie sposoby i nie ma w tym nic 

niewła ciwego. Ale... - zarzuciła mu r ce na szyj  - pod warunkiem,  e jednak zd ymy do 

domu. 

background image

Boone obj ł j . 

- Widz ,  e moja s siadka jest bardzo tolerancyjna. 

- Ju  to słyszałam. Na szcz cie mój s siad rozumie, co to nami tno ci. Nic nie jest w stanie go 

zaszokowa . Nawet gdybym mu opowiedziała, co o nim my l , kiedy nocami le  sama w łó ku. 

- Naprawd ? - Boone poczuł,  e znów budzi si  w ni~ po danie. - A co takiego my lisz? 

-  e przychodzi do mnie - wyszeptała - do mojego łó ka, kiedy na dworze szaleje burza. Widz  

jego oczy, kobaltowo-niebieskie, w  wietle błyskawic, i wiem,  e pragnie mnie jak nikt nigdy i 

nigdzie. 

Boone pomy lał,  e je eli teraz si  nie zdecyduje, znów zaczn  si  kocha  na schodach. Szybko 

wstał i poci gn ł An  za r k . 

- Nie mog  ci obieca  błyskawic - westchn ł. Kiedy wnosił j  na gór , u miechn ła si . 

- Błyskawice ju  były. 

Wiele godzin pó niej kl czeli na skł bionym łó ku, jedz c pizz  przy  wiecach. Ana kompletnie 

straciła rachub  czasu. Było jej wszystko jedno, czy to dopiero północ, czy ju   wit. Kochali si , 

miali i rozmawiali, a potem znowu kochali. Nie prze yła dot d równie cudownej nocy. Czas nie 

miał najmniejszego znaczenia. 

- Ginewra nie była heroin . - Ana zlizała sos z palców. Rozmawiali o poezji epickiej, 

współczesnej animacji, staro ytnych legendach, folklorze i klasycz-nych horrorach. Nie potrafiła 

powiedzie , jak to si stało,  e cofn li si  a  do króla Artura, ale kiedy rozmowa zeszła na jego 

królow , zademonstrowała 

nieprzejednane stanowisko. - I z cał  pewno ci  nie była postaci  tragiczn . 

- S dziłem,  e kobieta, zwłaszcza tak współczuj ca jak ty, b dzie miała wi cej zrozumienia dla 

kogo  w jej poło eniu. - Boone zamy lił si  nad ostatnim kawałkiem pizzy w pudełku, które 

poło yli na  rodku łó ka. 

- Ale dlaczego? - Ana uprzedziła go. - Przecie  ona zdradziła m a i to przez ni  upadło 

królestwo. A wszystko dlatego,  e była słaba i samolubna. 

- Była zakochana. 

- Miło  nie tłumaczy wszystkiego. - Ana przyjrzała mu si  uwa nie w migocz cym  wietle 

wiec. Boone wygl dał cudownie m sko w samych tylko gimnastycznych spodenkach, z 

potarganymi włosami i cieniem zarostu na twarzy. - Mówisz jak typowy m czyzna. Próbujesz 

usprawiedliwi  kobiec  niewierno , tylko dlatego  e została przedstawiona w sposób 

romantyczny. 

Nie potraktował tego jak bezpo redni zarzut, jednak poczuł si  do  niepewnie. 

- My l ,  e ona nie mogła temu zaradzi . Nie miała  adnego wpływu na to, co si  stało. 

- Oczywi cie,  e miała. I dokonała złego wyboru. Podobnie jak Lancelot. A te wszystkie peany 

na temat rycersko ci, heroizmu i lojalno ci, te próby rozgrze-szenia ich zdrady w stosunku do 

człowieka, który kochał ich oboje, próby usprawiedliwienia wszystkiego brakiem samokontroli? 

Przecie  to czysta bzdura! 

Boone roze miał si . 

- Zaskakujesz mnie. My lałem,  e jeste  romantyczk . Kobieta, która zrywa kwiaty przy  wietle 

ksi yca, która kolekcjonuje figurki wró ek i czarno-ksi ników, taka kobieta pot pia Ginewr  

za to,  e si  niem drze zakochała? 

- Biedna Ginewra... - wybuchn ła Ana. 

- Poczekaj. - Boone  wietnie si  bawił. Nie przyszło mu nawet do głowy,  e kłóc  si  o jedn  z 

najsłynniejszych miłosnych historii. - Nie zapominajmy o innych bohaterach. Medin miał si  

podobno temu wszystkiemu przygl da . Czemu on nic nie zrobił? 

Ana strzepn ła okruchy z nóg. 

background image

-  aden czarownik nie powinien działa  wbrew przeznaczeniu. 

- O czym my mówimy? Jedno małe zakl cie i wszystko mogło zosta  naprawione. 

- To by znaczyło,  e losy setek ludzi uległyby zmianie - zauwa yła Ana, 

gestykuluj c kieliszkiem. - Zmieniłby si  te  bieg historii. Nie, nie mógłby tego zrobi , nawet dla 

Artura. Ludzie, i to zarówno czarodzieje i królowie, jak zwykli  miertelnicy, s  kowalami 

własnego losu. 

- Przecie  Merlin nie miał najmniejszego problemu z zaplanowaniem biegu wydarze  tak,  eby 

Igraine mogła pocz  Artura. 

- Bo takie było przeznaczenie - cierpliwie tłumaczyła mu Ana, jakby był dzieckiem. - To było 

celem samym w sobie. Medin, jakkolwiek pot ne byłyby jego moce, miał jedno główne zadanie 

powoła  Artura na ten  wiat. 

- To mi wygl da na dzielenie włosa na czworo. - Boone przełkn ł ostatni k s pizzy. - Dlaczego 

jedne zakl cia s  w porz dku, a inne nie? 

- Kiedy otrzymujesz jaki  dar, musisz wiedzie , jak i kiedy wolno go u y . Na tym polega 

odpowiedzialno . Mo esz sobie wyobrazi , jak on cierpiał, patrz c na upadek tych, których 

kochał? Przecie  ju  w chwili narodzin Artura wiedział, jak si  to sko czy. Magia nie uwalnia od 

emocji i bólu i rzadko chroni tych, którzy j  posiedli. 

- Chyba masz racj . - W swoich bajkach cz sto opisywał cierpienia wró ek i czarowników. 

Nadawało im to bardziej ludzki wymiar i sprawiało,  e stawali mu si  bardziej bliscy. - Kiedy 

byłem dzieckiem, wyobra ałem sobie,  e sam  yj  w tamtych czasach. 

- I ratujesz pi kne dziewice przed smokiem? 

- Oczywi cie. Brałem udział w krucjatach, wyzywałem na pojedynek Czarnego Rycerza i tak 

dalej. 

- Tak te  sobie my lałam. 

- A potem dorosłem i u wiadomiłem sobie,  e mog  czerpa  z obu  wiatów to, co najlepsze. 

Pisz c, przenosiłem si  w zamierzchłe czasy, a zarazem mogłem korzysta  ze wszystkich 

komfortów nowoczesno ci. 

- Takich jak pizza. 

- No wła nie, jak pizza - zgodził si  Boone. - Komputer zamiast g siego pióra, bawełniana 

bielizna. Ciepła i zimna bie ca woda. A je eli ju  o tym mowa... - Jednym ruchem przerzucił 

sobie An  przez rami  i wyskoczył z łó ka. 

- Co ty wyprawiasz? - wykrzykn ła ze  miechem. 

- Gor ca bie ca woda - powtórzył. - Czas,  ebym ci zademonstrował, co potrafi  robi  pod 

prysznicem. 

- B dziesz  piewa ? 

- Mo e pó niej. - W łazience otworzył szklane drzwi kabiny i odkr cił 

wszystkie kurki. - Mam nadziej ,  e lubisz gor c  k piel. 

- Ja... - Wci  wisiał a mu na ramieniu, kiedy wnosił j  do  rodka. W jednej chwili przemokła do 

suchej nitki. - Boone! Chcesz mnie utopi ? 

- Przepraszam. - Boone chwycił mydło. - Wiesz,  e ten dom kupiłem głównie z powodu tej 

łazienki? Jest tu tyle miejsca. - Namydlił jej łydk . - Czy to nie  wietny wynalazek, dwie głowice 

prysznica? 

- Trudno mi to oceni  z tej pozycji - stwierdziła Ana. Kiedy odgarn ła mokre włosy z twarzy, 

zauwa yła,  e podłoga wyło ona jest lustrzanymi kafelkami. - O Bo e! 

Boone u miechn ł si  i zacz ł powoli namydla  jej uda. 

- A widziała  sufit? 

Spojrzała w gór . 

background image

- Czy te okna nie zachodz  par ? 

- To specjalne szkło. Mo e si  troch  zaparowa , je eli łazienka jest u ywana dosy  długo. - A 

on zamierzał tam zabawi  bardzo długo. Zacz ł powoli opuszcza  An  na podłog . - Ale to tylko 

podkr ca atmosfer . - Przycisn ł j  do  ciany, obejmuj c jej piersi, obklejone mokrym 

materiałem. - Chcesz posłucha , co mi si  marzy? 

- To... och... - przerwała, bo Boone zacz ł pie ci  jej sutki - ch tnie posłucham. 

- Mam lepszy pomysł. - Musn ł ustami jej usta. - Zaraz ci poka . - Zdj ł z niej mokry 

podkoszulek i rzucił na podłog . - No wi c, zaczn  st d. – Zacz ł jej mydli  ramiona. - A dojd  

a  do palców nóg. 

Chwyciła go w pasie i odgi ła si  do tyłu, kiedy mokrymi,  liskimi od mydła r kami zakre lał 

koła wokół jej piersi. 

Para. Gor ca para wokół niej. I w niej. Jak ci ko oddycha  w tropikalnym powietrzu. Dwa 

liskie ciała, ocieraj ce si  o siebie. Jej r ce w pianie, na jego plecach i piersi. Jego zaborcze usta 

i dr cy oddech. Jej  miech, zmysłowy i triumfalny. 

Płon ła i on tak e płon ł. Dwie pot ne siły  cierały si  ze sob . Nie było ju  w tpliwo ci,  e 

potrafiła odwzajemni  t  dzik , szalon  rozkosz, jak  j  obda-rzał. Rozkosz tym słodsz  i 

bogatsz ,  e pochodz c  zarazem z miło ci i pasji. 

Zacz ła wodzi  dło mi po jego ciele - po muskularnych ramionach, szerokim torsie. Kiedy 

dotkn ła płaskiego brzucha, westchn ł gł boko. 

Potrz sn ł głow ,  eby troch  oprzytomnie . Spodziewał si ,  e b dzie An  

uwodził, tymczasem to on był uwodzony. Jej delikatne dłonie, bł dz ce po jego  liskiej skórze, 

słały dra ni ce impulsy do najdalszych zak tków ciała. 

- Zaczekaj! - Chwycił j  za r ce. Czuł,  e je li Ana nie przestanie go teraz dotyka , za chwil  

b dzie za pó no. - Pozwól mi…  

- Nie - powiedziała stanowczo, uzbrojona w now , cudown  wiedz . - To ty mi pozwól. 

Zacz ła go pie ci , wsłuchuj c si  w coraz szybszy, coraz bardziej urywany oddech Boone'a. 

Kiedy poczuła, jak zadr ał spazmatycznie, ogarn ła j  dzika rado . A potem zapragn ła mie  go 

w sobie. 

- Ano... - Wydało mu si ,  e traci resztki poczucia rzeczywisto ci. - Ano, ja nie mog ... 

- Przecie  mnie pragniesz. - Upojona now , nieznan  dot d sił , spojrzała mu wyzywaj co w 

oczy. - No to mnie we . Teraz! 

Wygl dała jak boginka, wynurzaj ca si  z morskich odm tów. Mokre włosy opadały jej ciemno 

złot  fal  na ramiona, a skóra ja niała nieziemskim bla-skiem. W oczach miała tajemnic , 

mroczny sekret, do którego nikt nie ma dost pu. 

Była cudowna. Wspaniała. I nale ała tylko do niego. 

- Trzymaj si  mocno. - Boone oparł j  o  cian  i uniósł jej biodra. 

Obj ła go za szyj , patrz c mu prosto w oczy. Wzi ł j  tak, jak stali, wchodz c w ni  w 

tryskaj cych z góry strumieniach wody. Odrzucaj c głow  do tyłu, wykrzyczała jego imi . 

Poprzez mgł  dostrzegł w lustrze ich odbicie - dwa ciała zł czone tak  ci le,  e niemal tworz ce 

zro ni t  jedno . 

J cz c z rozkoszy, oparła mu głow  na ramieniu. Była zgubiona. Zgubiona - i dzi kowała za to 

Bogu. 

- Kocham ci . - Nie potrafiła powiedzie , czy te słowa tylko d wi czały jej w głowie, czy te  

wymówiły je jej osłabłe wargi. Powtarzała je jednak bez ko ca, a  ciało zadr ało w 

nieprzytomnym spazmie. 

Kiedy i Boone doznał spełnienia, oparł si  o  cian , czuj c,  e uszły ze  wszystkie siły. Krew 

wci  huczała mu w uszach. Wzi ł An  w ramiona. 

background image

- Teraz mi powiedz. 

U miechn ła si  niepewnie i podniosła na niego zamglone oczy. 

- Co mam ci powiedzie ? 

Boone  cisn ł j  jeszcze mocniej. 

-  e mnie kochasz. Powiedz mi to teraz. 

- Ja... Nie uwa asz,  e powinni my si  wysuszy ? Jeste my w wodzie od dłu szego czasu. 

Niecierpliwym gestem zakr cił prysznic. 

- Chc  patrze  na ciebie, kiedy b dziesz to mówiła. I chc  by  przynajmniej cz ciowo 

przytomny. Zostaniemy tu tak długo, póki mi tego nie powiesz. 

Zawahała si . Boone nie mógł wiedzie ,  e zmuszał j  w tej chwili do podj cia kolejnego kroku. 

Przeznaczenie, pomy lała. Konieczno  dokonania wyboru. Pora, by wzi  los we własne r ce. 

- Kocham ci . Gdybym ci  nie kochała, nie byłoby mnie tutaj w tej chwili. 

Boone spojrzał na ni  pociemniałymi oczyma. Jego u cisk zel ał, a twarz złagodniała. 

- Mam wra enie, jakbym czekał całe lata,  eby to usłysze . 

Odgarn ła mu z czoła wilgotne włosy. 

- Wystarczyło zapyta . 

- Ale ty nie musisz mnie pyta . - Uj ł jej dłonie i poczuł,  e dr y, wi c wyprowadził j  z kabiny i 

okrył r cznikiem. A potem obj ł j  i mocno przytulił,  eby mogła si  rozgrza . - Anastasio. - 

Przepełniony czuło ci , dotkn ł ustami jej włosów, policzka, a w ko cu ust. - Kocham ci . Dała  

mi co , co jak s dziłem, utraciłem bezpowrotnie. My lałem te ,  e nigdy wi cej nie b d  tego 

pragn ł. 

Z westchnieniem wtuliła twarz w jego pier . A wi c to prawda, pomy lała. Boone nale ał do niej. 

A ona postara si  go przy sobie utrzyma . 

- Jeste  uciele nieniem moich marze , Boone. Kochaj mnie! Obiecaj,  e nigdy nie przestaniesz 

mnie kocha . 

- Nie mógłbym przesta  ci  kocha . - Odsun ł j . - Nie płacz. 

- Ja nie płacz . - Ł zy zal niły jej na rz sach. – Nie płacz . 

,,Anastasia nigdy nie płacze, ale przez ciebie b dzie płaka ” . 

Słowa Sebastiana zad wi czały Boone'owi w głowie, ale natychmiast postarał si  wymaza  je z 

pami ci. Przecie  to  mieszne! Nigdy nie skrzywdzi Anastasii! Otworzył usta, ale si  rozmy lił. 

Ł azienka, pełna pary, nie była stosownym miejscem na o wiadczyny. Poza tym wcze niej chciał 

omówi  z An  kilka spraw. 

- Chod my si  przebra . Musimy porozmawia . Była zbyt szcz liwa,  eby zwróci  uwag  na 

lekk  nut  niepewno ci w jego głosie.  miała si , kiedy niósł j  do sypialni, i potem, kiedy 

naci gał jej przez głow  swoj  czyst  koszul . 

Rozmarzona, nalała do dwóch kieliszków wina, a Boone w tym czasie próbował si  ubra . 

- Pójdziesz ze mn ? - Wyci gn ł r k , a ona j  ochoczo uj ła. 

- Dok d idziemy? 

- Chc  ci co  pokaza . - Poprowadził j  ton cym w mroku korytarzem do swojego gabinetu. 

- To tu pracujesz? - zapytała, rozgl daj c si  wokoło. 

Pokój miał szerokie, pozbawione zasłon okna. Ramy z wi niowego drewna były rze bione w 

misterne wzory. Na podłodze le ały wyblakłe dywaniki. Przez podwójny  wietlik wpadała 

ksi ycowa po wiata. O tym,  e było to miejsce pracy,  wiadczył spracowany komputer, ryzy 

czystego papieru i rz dy ksi ek na półkach. Ale gabinet nosił te  osobiste pi tno wła ciciela. Na 

cianach wisiały jego urocze ilustracje, a na półkach i biurku prezentowała si  kolekcja smoków i 

rycerzy. Na wysokim rze bionym postumencie rozpo cierała skrzydła bursztynowa wró ka, 

kupiona w sklepie Morgany. 

background image

- Przydałoby si  tu troch  ro lin – powiedziała Ana i pomy lała o narcyzach i  onkilach ze swojej 

szklarni. - Pewnie sp dzasz tu wiele godzin dziennie. - Zerkn ła na pust  popielniczk  przy 

komputerze. 

Boone popatrzył w  lad za jej wzrokiem i zmarszczył brwi. To dziwne, pomy lał. Nie palił od 

wielu dni. Zupełnie zapomniał o papierosach. B dzie mu-siał sobie pó niej tego pogratulowa . 

- Czasami patrz  na ciebie przez okno, kiedy jeste  w ogrodzie. Trudno mi si  wtedy 

skoncentrowa . 

Roze miała si  i przysiadła na brzegu biurka. 

- Trzeba b dzie powiesi  w oknach zasłony. 

- Wykluczone. - U miechn ł si , ale r ce ukrył nerwowo w kieszeni. - Ano, musz  ci 

opowiedzie  o Alice. 

- Boone. - Pełna współczucia, wyci gn ła r ce. - Ja wszystko rozumiem. Wiem,  e to bolesna 

sprawa. Niczego nie musisz mi wyja nia . 

- Musz . - Uj ł j  za r k  i wskazał na obrazek na  cianie. Przedstawiał  liczn , młod  

dziewczyn , kl cz c  nad stawem, zanurzaj c  złote wiadro w srebrnej wodzie. - Alice 

narysowała to jeszcze przed urodzeniem Jessie. Dała mi to w pierwsz  rocznic  naszego  lubu. 

- Pi kny obrazek. Alice miała du y talent. 

- Tak. Była bardzo utalentowana i wyj tkowa. - Boone poci gn ł łyk wina w 

mimowolnym toa cie za utracon  miło . - Znałem j  niemal od zawsze. Prze liczn  Alice 

Reeder. 

Skoro chciał o niej rozmawia , wysłucha go. 

- Zacz li cie ze sob  chodzi  w liceum? 

- Nie. - Boone roze miał si . - Alice była czirliderk , przewodnicz c  samorz du studenckiego, 

atrakcyjn  dziewczyn , a przy tym najlepsz  uczennic . Obracali my si  w ró nych kr gach, 

poza tym była o kilka lat młodsza. Ja w tym czasie prze ywałem obowi zkowy okres buntu. 

Rozrabiałem w szkole, chodziłem na wagary i udawałem twardziela. 

Ana z u miechem pogładziła go po szorstkim po liczku. 

- Chciałabym to widzie . 

- Ja paliłem w szkolnej toalecie, a Alice malowała dekoracje do szkolnych przedstawie . 

Znali my si , ale to wszystko. Potem poszedłem do college'u i wyl dowałem w Nowym Jorku. 

Uznałem to za słuszne, skoro chciałem zosta  pisarzem. Wynaj łem sobie garsonier  i zacz łem 

przymiera  głodem. 

Ana obj ła go opieku czym gestem i czekała, by mógł zebra  my li. 

- Którego  ranka wyskoczyłem do piekarni za rogiem i tam natkn łem si  na ni , jak kupowała 

rogaliki. Zacz li my rozmawia . Sama wiesz... o tym, co robimy, o starych znajomych, o 

szkolnych czasach i tak dalej. To było takie miłe, a zarazem ekscytuj ce. Dwójka dzieciaków z 

małego miasteczka spotyka si  Nowym Jorku. 

Los zetkn ł ich z sob , pomy lała Ana. W mie cie licz cym miliony mieszka ców. 

- Studiowała sztuk  - ci gn ł dalej Boone. - Wynajmowała z kole ankami mieszkanie kilka 

przecznic dalej. Odprowadziłem j  do metra. Odt d spotykali -my si  cz sto, przesiadywali my 

w parku, porównywali my nasze rysunki i całymi godzinami rozmawiali my. Alice była taka 

pełna  ycia, pełna energii i nowych pomysłów. To nie była miło  od pierwszego wejrzenia, ale 

raczej spokojny, długotrwały proces. - Spojrzał na obrazek i wzrok mu złagodniał. - Bardzo 

powolny i bardzo słodki. Pobrali my si  tu  przed tym, jak udało mi si  sprzeda  moj  pierwsz  

ksi k . Alice była jeszcze wtedy na studiach. 

background image

Musiał przerwa , bo wspomnienia napłyn ły ze zdwojon  sił . Mimowolnie  cisn ł An  za r k . 

Poł czyła si  z nim,  eby przekaza  mu sił  i wsparcie, jakich bardzo w tym momencie 

potrzebował. 

- Wszystko zdawało si  układa  tak dobrze. Byli my młodzi, szcz liwi, 

zakochani. Alice dostała zamówienie na obraz. W1edy okazało si ,  e jest w ci y. Wobec tego 

postanowili my wróci  do domu i wychowywa  nasze dziecko w miłej, podmiejskiej dzielnicy, 

w pobli u rodziny. Kiedy urodziła si  Jessie, byli my w siódmym niebie. Tylko Alice jako  

dziwnie nie mogła odzyska  sił po porodzie. Wszyscy mówili,  e to normalne.  e jest zm czona 

dzieckiem i prac . Kiedy zacz ła chudn , mówiłem  artem,  e niknie w oczach i jeszcze gotowa 

si  rozpłyn . - Zamkn ł na moment oczy. - I tak si  wła nie stało. Po jakim  czasie zacz li my 

si  niepokoi . Alice zrobiła sobie badania, ale w laboratorium był straszny bałagan i wyniki 

przyszły za pó no. Kiedy si  dowiedzieli my,  e to rak, nie mo na było ju  nic zrobi . 

- Och, Boone, tak strasznie mi przykro. 

- Alice bardzo cierpiała. To było najgorsze. A ja nie mogłem nic na to poradzi . Patrzyłem na jej 

powoln   mier  i sam chciałem umrze . Ale była przecie  Jessie. Alice miała tylko dwadzie cia 

pi  lat, kiedy j  pochowałem. A Jessie niewiele wcze niej sko czyła dwa lata. - Zaczerpn ł tchu 

i zwrócił si  do Any. - Kochałem Alice. I zawsze b d  j  kochał. 

- Wiem. Takiej miło ci si  nie zapomina. Ona zawsze b dzie obecna w twoim  yciu. 

- Po  mierci Alice przestałem wierzy  w „ yli długo i szcz liwie” , no, chyba  e w ksi kach. I 

nie chciałem si  ju  nigdy wi cej zakocha . Z obawy przed kolejnym cierpieniem, a tak e przez 

wzgl d na Jessie. Tymczasem znów si  zakochałem. Moje uczucia do ciebie s  tak gł bokie,  e 

przywracaj  mi wiar . Ale to nie to samo co przedtem, chocia  wcale nie kocham ci  mniej... Po 

prostu... jeste my tylko my. 

Dotkn ła jego policzka. Wydawało jej si ,  e go rozumie. 

- Boone, czy bałe  si ,  e ka  ci o niej zapomnie ?  e mog  by  o ni  zazdrosna? O wasz  

miło ? Wła nie tym bardziej ci  kocham. Alice dała ci szcz cie. Dała ci Jessie. Mog  tylko 

ałowa ,  e nie było mi dane jej pozna . 

Gł boko wzruszony, zbli ył twarz do jej twarzy. 

- Wyjd  za mnie, Ano - poprosił cicho. 

ROZDZIAŁ  JEDENASTY 

Ana zastygła bez ruchu. R ce, si gaj ce, by przytuli  Boone'a, zamarły w pół gestu. Oddech 

uwi zł jej w płucach. Nawet serce, nagle przepełnione nadziej , nakazywało jej czeka . 

Wpu ciła go z obj . 

- Boone, wydaje mi si ... 

- Tylko mi nie mów,  e ci  pop dzam. - Teraz, kiedy wreszcie odwa ył si  na ten krok - krok, na 

który tak naprawd  zdecydował si  ju  znacznie wcze niej - był dziwnie spokojny. - Mo e i 

działam zbyt pospiesznie, ale jeste  mi potrzebna, Ano. Chc ,  eby  stała si  cz ci  mojego 

ycia. 

- Przecie  ju  tak si  stało. - U miechn ła si , próbuj c utrzyma  lekki ton. - Ju  ci to mówiłam. 

- Było mi ci ko kiedy ci  tylko pragn łem, ale potem, kiedy zacz ło mi na tobie zale e , było 

jeszcze gorzej. A kiedy ci  pokochałem, nasza sytuacja stała si  nie do zniesienia. Nie chc  by  

tylko twoim s siadem. - Chwycił j  mocno za r ce. - Nie chc  wysyła  dziecka z domu,  eby 

móc sp dzi  z tob  noc. Mówi-ła ,  e mnie kochasz. 

- Bo kocham. - Impulsywnie przytuliła si  do niego. - Wiesz,  e ci  kocham. I to bardziej, ni  

s dziłam,  e potrafi . A na pewno bardziej, ni  chciałam. Ale mał e stwo to... 

- Racja. - Pogłaskał j  po wilgotnych włosach. - To prawda. Ale kiedy  ju  ci powiedziałem,  e 

nie traktuj  lekko intymno ci, i nie miałem na my li tylko seksu. - Cofn ł si  i spojrzał jej w 

background image

twarz. - Chodzi mi o to, co czuj , ilekro  na ciebie patrz . Zanim ci  poznałem, byłem całkiem 

zadowolony z  ycia. Ale teraz przestało mi to wystarcza . Nie mam zamiaru przedziera  si  

przez  ywopłot,  eby z tob  poby  przez chwil . Chc ,  eby my zawsze byli razem, Ano. Ty, ja i 

Jessie. 

- Boone, gdyby to mogło by  takie proste... - zawahała si , szukaj c wła ciwych słów. 

- To mo e by  bardzo proste. - Boone poczuł,  e ogarnia go panika. - Kiedy dzi  rano wszedłem 

do sypialni i zobaczyłem ci  w moim łó ku, z Jessie... nie umiem tego opisa ... Nagle 

u wiadomiłem sobie,  e tego wła nie pragn łem.  eby  tam była zawsze.  ebym mógł z tob  

dzieli  si  Jessie, bo wiem,  e j  pokochasz.  eby my mogli mie  wi cej dzieci. I wspóln  

przyszło . 

Zamkn ła oczy,  eby jak najdłu ej zatrzyma  pod powiekami t  tak słodk  wizj . Dlaczego 

próbowała odebra  im obojgu t  szans ? Ze strachu? 

- Gdybym teraz powiedziała „ tak” , zanim mnie zrozumiesz, zanim mnie poznasz, to byłoby nie w 

porz dku. 

- Przecie  ci  dobrze znam. - Otoczył j  ramionami. - Wiem,  e masz swoje pasje,  e jeste  

bardzo uczuciowa, lojalna, szczodra i otwarta. Ze kochasz rodzin ,  e lubisz romantyczn  

muzyk  i jabłkowe wino. Znam twój  miech, znam zapach twojej skóry. I wiem,  e potrafi  da  

ci szcz cie, je eli mi tylko na to pozwolisz. 

- Jestem z tob  szcz liwa, Boone. A waham si  dlatego,  e sama te  chciałabym ci da  

szcz cie. - Zacz ła kr y  po pokoju. - Nie wiedziałam,  e to si  stanie tak szybko, zanim si  

upewni . Gdybym wiedziała,  e my lisz o mał e stwie... 

By  jego  on , pomy lała. Zwi zan  z nim na zawsze. Na dobre i złe. O niczym bardziej nie 

marzyła. 

Dlatego musi mu o wszystkim powiedzie .  eby miał wybór.  eby mógł j  zaakceptowa  albo... 

odrzuci . 

- Byłe  w stosunku do mnie znacznie bardziej szczery ni  ja w stosunku do ciebie. 

- O czym ty mówisz? 

- O tym, kim si  jest. - Zamkn ła oczy. – Jestem tchórzem. Przykre prze ycia mnie załamuj . 

Panicznie boj  si  bólu, i to zarówno fizycznego, jak psy-chicznego. Reaguj  zbyt mocno na 

sprawy, których inni nawet nie dostrzegaj . 

- Nie wiem, o czym mówisz, Ano. 

- To prawda, nie wiesz. - Zacisn ła wargi. – Czy jeste  w stanie zrozumie ,  e niektórzy ludzie s  

bardziej wra liwi ni  inni?  e niektórzy musz  rozwin  w sobie system samoobrony,  eby nie 

przyjmowa  na siebie zbyt wielu emocji pochodz cych z zewn trz? My to musimy, Boone, bo 

inaczej by my tego nie prze yli. 

Machn ł r k , zniecierpliwiony, ale spróbował si  u miechn . 

- Masz na my li tak zwane sprawy tajemne? 

Roze miała si  i zakryła oczy. 

- Nie wiesz nawet połowy rzeczy. Próbuj  ci to wyja ni , ale nie bardzo mi to wychodzi. 

Gdybym mogła... - Ju  miała mu wszystko powiedzie . Odwróciła si , str caj c przy tym z 

biurka szkicownik. Machinalnie pochyliła si ,  eby go 

podnie . 

Mo e to fatum, ale szkicownik upadł obrazkiem do góry. To  wietny rysunek, stwierdziła, 

przygl daj c mu si  z uwag . Z kartonu spogl dały na ni  złe, pło-n ce oczy wied my w czarnej 

pelerynie. Zło, pomy lała. Zło w najczystszej postaci. Tak doskonale uchwycone  miałymi 

kreskami. 

- Nic si  nie stało. - Boone próbował jej odebra  rysunek, ale ona potrz sn ła głow . 

background image

- Czy to ilustracja do twojej bajki? 

- Tak. Do „ Srebrnego zamczyska” . Prosz , nie zmieniajmy tematu. 

- Wcale go nie zmieniamy - mrukn ła. - Poczekaj chwileczk  - powiedziała. - Opowiedz mi co  

wi cej o tym rysunku. 

- Nie o tym teraz rozmawiamy, Ano! 

- Ale ja prosz . 

Zdesperowany, przeci gn ł r k  po włosach. 

- Jest na nim dokładnie to, co widzisz. Zła czarownica, która rzuciła zakl cie na królewn  i 

zamek. Doszedłem do wniosku,  e musiało by  jakie  zakl cie, które nie pozwalało nikomu 

wchodzi  i wychodzi  poza obr b zamku. 

- I ty uznałe ,  e to robota czarownicy? 

- Przecie  to oczywiste. Zła wied ma, zazdrosna o pi kn  i dobr  królewn , rzuca na ni  czar, 

odcinaj c j  od  wiata. I od miło ci. A potem, kiedy prawdzi-wa miło  zwyci a, czar pryska i 

czarownica znika. A oni  yj  długo i szcz liwie. 

- Czy mam rozumie ,  e twoim zdaniem czarownice s  wyrachowane i złe? - Wyrachowane, 

pomy lała. To wła nie słowo Robert cisn ł jej w twarz. To i wiele innych, znacznie gorszych. 

- To zale y. Władza rodzi korupcj , prawda? Ana odło yła rysunek. 

- Niektórzy tak my l . - To tylko rysunek, powiedziała sobie. Ilustracja do bajki, któr  wymy lił. 

A jednak ten wła nie rysunek u wiadomił jej, jak wielka dzieli ich przepa . - Boone, chciałabym 

ci  o co  poprosi  tej nocy. 

- Tej nocy mo esz mnie prosi , o co zechcesz. 

- Wi c prosz  ci  o czas. I zaufanie. Kocham ci , Boone, i tylko z tob  chc  i  przez  ycie. Ale 

potrzebuj  troch  czasu, podobnie jak ty. Daj mi tydzie - powiedziała, uprzedzaj c jego protesty. 

- Tylko jeden tydzie . Do pełni ksi yca. A potem powiem ci o kilku sprawach. I je eli nadal 

b dziesz chciał,  ebym została twoj   on , powiem „ tak” . 

- Powiedz „ tak” . Teraz. - Przyci gn ł j  do siebie i zamkn ł jej usta pocałunkiem. - Czy ten 

tydzie  ma dla ciebie a  takie znaczenie? 

- Tak - wyszeptała, tul c si  do niego. - Zasadnicze znaczenie. 

Nie chciał czeka . W miar  jak upływały dni, był coraz bardziej niecierpliwy i rozdra niony. 

Jeden dzie , drugi, a potem trzeci.  eby si  pocieszy , zacz ł my le  o tym, jak odmieni si  jego 

ycie, kiedy ten m cz cy tydzie  dobiegnie ko ca. 

Koniec samotnych nocy. Ju  niedługo, nawet je li nie b dzie mógł zasn , b dzie spokojniejszy, 

maj c An  u boku. Dom b dzie pełen pi knych zapachów, aromatu olejków i ziół. A w długie, 

spokojne wieczory b d  mogli posiedzie  na tarasie i porozmawia  o minionym dniu, a tak e o 

dniu jutrzejszym. 

A mo e Ana b dzie wolała,  eby si  do niej przeprowadzi ? W sumie to bez znaczenia. B d  

mogli przechadza  si  po jej ogrodzie, a ona b dzie ich uczyła nazw kwiatów i ziół. 

Mogliby te  pojecha  do Irlandii, gdzie pokazałaby im ciekawe miejsca zwi zane z jej 

dzieci stwem. Mogłaby mu opowiedzie  bajki, na przykład t  o wró ce i  abie, a on mógłby je 

pó niej spisa . 

Po jakim  czasie pewnie pojawi  si  dzieci. B dzie mógł wtedy patrze , jak Ana trzyma na 

r kach ich dziecko, tak jak trzymała bli ni ta Morgany i Nasha. 

Wi cej dzieci... Na my l o tym o ywił si  i spojrzał na Jessie, u miechaj c  si  do niego z 

fotografii na biurku. 

Jego córka. Jedynaczka ju  od tylu lat. A przecie  chciał mie  wi cej dzieci, cho  dot d nie 

zdawał sobie sprawy, jak bardzo. Ojcostwo zawsze sprawiało mu rado . Czuł,  e jest stworzony 

na ojca. 

background image

Teraz, kiedy o tym my lał, widział ju  siebie kołysz cego w nocy jak  mał  istotk , tak jak to 

robił z Jessie. Widział, jak pomaga maluchowi stawia pierwsze, niepewne kroki. Jak gra z 

dzieckiem w piłk  i uczy je je dzi  na rowerze. 

Syn. To byłoby niesamowite mie  syna! Albo jeszcze jedn  córk . Rodze stwo dla Jessie. Ona 

te  byłaby szcz liwa, pomy lał z u miechem. A co dopiero on! 

Oczywi cie nie pytał dot d Any, co s dzi o powi kszeniu rodziny. B d  musieli o tym 

porozmawia .  eby tylko nie wyszło na to,  e znowu j  pop dza. 

Ale zaraz przypomniał sobie, jak wygl dała, kiedy spała w jego łó ku, tul c 

do siebie Jessie. I jak jej twarz ja niała, kiedy podnosiła do góry male stwa Morgany,  eby Jessie 

mogła je sobie obejrze . 

Nie, pomy lał. Za dobrze j  znał. B dzie jej zale ało tak samo jak jemu, by ich miło  jak 

najpr dzej wydała owoce. 

Podj ł decyzj . Pod koniec tygodnia zaczn  wspólnie układa  plany na przyszło . 

W przeciwie stwie do niego, Ana odnosiła wra enie,  e czas płynie zdecydowanie zbyt szybko. 

Całymi godzinami zastanawiała si , jak powiedzie  Boone'owi o wszystkim. A kiedy jej si  

wydawało,  e ju  wie, nagle zmieniała zdanie i wracała do punktu wyj cia. 

Mogła to zrobi  szorstko i bez ogródek. Wyobraziła sobie, jak siedzi z nim w kuchni, popijaj c 

herbat . „ A tak przy okazji, Boone”  - powiedziałaby - jestem czarownic . Je eli ci to nie 

przeszkadza, mo emy ju  planowa   lub. 

Były te  bardziej subtelne sposoby. 

Siedzieliby na patio, pod drzewem. Popijaj c wino i patrz c na zachód sło ca, rozmawialiby o 

swoim dzieci stwie. 

„ Dzieci stwo w Irlandii ró ni si  troch  od dzieci stwa w Indianie” , powiedziałaby Boone'owi. 

„ Irlandczycy uwa aj  s siedztwo czarownic za co  zupełnie normalnego” . A potem 

u miechn łaby si . „ Dola  ci jeszcze wina, kochany?”  

A mo e wybra  sposób intelektualny? 

„ Zgodzisz si  pewnie ze mn , Boone,  e wi kszo  legend opiera si  na faktach” . Rozmowa ta 

miałaby miejsce na pla y. W tle byłoby słycha  szum morza i krzyki mew. „ Twoje ksi ki 

przepojone s  zrozumieniem i szacunkiem dla spraw, które wi kszo  ludzi uwa a za folklor 

b d  mit. Sama b d c czarownic , doceniam twój pozytywny stosunek do magii i czarów. Na 

szczególne uznanie zasługuje sposób, w jaki poprowadziłe  posta  czarodziejki w Trzecim 

yczeniu Mirandy”. 

Ana mogła tylko mie  nadziej ,  e wystarczy jej poczucia humoru,  eby pó niej  mia  si  z tych 

ałosnych scenariuszy. B dzie musiała naprawd  co  wymy li , bo pozostała jej ju  tylko doba. 

Boone ju  i tak okazał si  wyj tkowo cierpliwy. Nie było powodu, dla którego miałaby kaza  mu 

czeka  dłu ej. 

Na szcz cie tego wieczoru mogła liczy  na moralne wsparcie. Morgana i 

Sebastian z rodzinami byli ju  w drodze na pi tkow  kolacj  na  wie ym powietrzu le eli to nie 

pomo e jej w wymy leniu scenariusza rozmowy z Boone'em, która ma si  odby  nast pnego 

dnia, to ju  nic nie pomo e. Id c na patio, obróciła w palcach zawieszony na szyi przejrzysty 

cyrkon. 

Jessie musiała by  w pogotowiu, bo ju  przedzierała si  przez szczelin  w  ywopłocie, 

prowadz c ze sob  Daisy. Na widok psa Quigley ostentacyjnie za-cz ł czy ci  sobie futerko. 

- Idziemy do was na piknik - o wiadczyła Jessie. - Dzieci te  b d  i mo e b d  mogła je troch  

potrzyma . Ale musz  uwa a . 

- My l ,  e to si  da załatwi . - Ana mimowolnie rozejrzała si , szukaj c Boone'a. - Jak było dzi  

w szkole słonko? 

background image

- Całkiem fajnie. Umiem ju  napisa  moje imi , taty, i twoje. Umiem te  napisa  Daisy, ale 

Quigley nie umiem, wi c napisałam po prostu „ kot” . A potem wymieniłam cał  nasz  rodzin , 

tak jak nam kazała nasza pani. - Przerwała i po raz pierwszy odk d Ana j  poznała, zmieszała si . 

- Powiedziałam,  e jeste  moj  rodzin . Nie gniewasz si ? 

- Ciesz  si ,  e tak powiedziała . - Ana przykl kła i u ciskała Jessie. O, tak, pomy lała, 

zaciskaj c powieki, tego wła nie chc , tego potrzebuj . Mogłabym by   on  Boone'a i matk  

jego dziecka. Bo e, pomó  mi znale  drog ,  eby to stało si  mo liwe. - Kocham ci , Jessie. 

- I nie odejdziesz, prawda? 

- Nie, dziecinko. - Ana instynktownie wyczuła,  e dziewczynka my li o matce. Odsun ła si  i 

zacz ła mówi , ostro nie dobieraj c słowa: - Gdyby to zale ało tylko ode mnie, nigdy nie 

chciałabym odej . Ale gdybym musiała, gdybym nie miała innego wyj cia, nadal pozostałabym 

blisko ciebie. 

- Ale jak mogłaby  odej  i by  blisko? 

- Zatrzymałabym ci  w moim sercu. Masz, to dla ciebie. - Zdj ła ła cuszek z cyrkonem i zało yła 

go Jessie na szyj . 

- Och, jak to si   licznie błyszczy! 

- To bardzo szczególny kamie . Kiedy b dzie ci smutno albo poczujesz si  samotna, potrzymaj 

go i pomy l o mnie. B d  o tym wiedziała i sprawi ,  e znowu poczujesz si  szcz liwa. 

Jessie z zachwytem obróciła w palcach kryształ, który eksplodował feeri  kolorów. 

- Czy to czary? 

- Tak. 

Jessie przyj ła odpowied  z dzieci c  ufno ci . 

- Musz  to pokaza  tatusiowi. - Ju  miała pobiec do ojca, ale przypomniała sobie o dobrych 

manierach. 

- Dzi kuj ! 

- Nie ma za co. Czy... czy Boone jest w domu? 

- Nie. Jest na dachu. 

- A co on robi na dachu? 

- Za miesi c s   wi ta, wi c liczy, ile lampek trzeba b dzie kupi . Cały dom ma by  o wietlony. 

Tata mówi,  e to b d  szczególne  wi ta. 

- Mam nadziej . - Ana osłoniła oczy od sło ca i spojrzała w gór . Boone siedział na dachu i 

patrzył na ni . Jak zwykle na jego widok serce podskoczyło jej w piersi. Mimo zdenerwowania 

u miechn ła si  i pomachała mu, drug  r k  trzymaj c na ramieniu Jessie. 

Wszystko b dzie dobrze, powiedziała sobie. Wszystko b dzie dobrze. Musi by  dobrze. 

Boone zapomniał na chwil  o girlandzie lampek i patrzył, jak Jessie biegnie przez podwórko, a za 

ni  wchodzi do domu Ana. 

Wszystko b dzie dobrze, powiedział sobie. B dzie dobrze. 

Sebastian wzi ł z półmiska oliwk . 

- Kiedy zaczniemy je ? 

- Ju  zacz li my - zauwa yła Mel. 

- Chodzi mi o prawdziwe jedzenie. – Sebastian mrugn ł do Jessie. - Czyli o hot dogi. 

- Kurczaki w ziołach - poprawiła go Ana, obracaj c na ruszcie skwiercz ce mi so. 

Wszyscy zgromadzili si  na patio. Jessie siedziała na  elaznym krze le, kołysz c w ramionach 

male k  Allysi . Boone i Nash wymieniali uwagi o piel gnacji noworodków. Morgana, z 

Donovanem przy piersi, słuchała relacji z udanej akcji, któr  Mel przeprowadziła wspólnie z 

Sebastianem. 

background image

- Dzieciak był w okropnym stanie - mówiła Mel. -  ałował,  e uciekł, ale bał si  wraca . Kiedy 

go znale li my - zmarzni tego, załamanego i głodnego - i powiedzieli my mu,  e jego rodzice 

nie s  w ciekli, tylko przera eni, nie mógł si  doczeka , kiedy wróci do domu. - Zaczekała, a  

Morgana podniesie dziecko, 

eby mu si  odbiło. R ce  wierzbiły j ,  eby dotkn  male stwa. - Mog  go wzi  na r ce? 

- Jasne. - Morgana przyjrzała jej si  uwa nie. - Nie my lała  o tym,  eby mie  własne? Jedno 

albo dwoje? 

- Szczerze mówi c - Mel poczuła specyficzny zapach dziecka i ugi ły si  pod ni  kolana - mam 

wra enie... - Zerkn ła przez rami  i zobaczyła,  e Sebastian jest zaj ty droczeniem si  z Jessie. - 

To jeszcze nie jest pewne, ale wydaje mi si ,  e mog  by  w ci y. 

- Och, Mel! To... 

. - Mel nachyliła si . - Nie chc ,  eby Sebastian co  podejrzewał, bo zacznie u ywa  swoich 

czarów,  eby si  dowiedzie . A ja chc  mu sama o tym powiedzie . - U miechn ła si . - Ta 

wiadomo  zwali go ·z nóg. - Ostro nie poło yła dziecko do bli niaczego wózka. 

- Allysia te  ju   pi - odezwała si  Jessie, dotykaj c palcem policzka malutkiej. 

- Chcesz j  poło y  obok braciszka? - Sebastian pomógł Jessie wsta  z dzieckiem na r kach. - O, 

wła nie tak. - Podło ył r ce pod jej r ce, kiedy kładła Allysi  do wózka. - B dziesz kiedy  bardzo 

dobr  mam . 

- Mo e te  b d  mogła mie  bli ni ta. - Jessie odwróciła si , bo Daisy zacz ła szczeka . - Cicho! 

- wyszeptała. - Bo zbudzisz dzieci! 

Ale Daisy ju  p dziła za Quigleyem, który przemkn ł przez szczelin  w  ywopłocie do 

s siedniego ogrodu. 

- Przyprowadz  go! - Jessie pobiegła za zwierz tami. Przeci ła podwórko i obiegła dokoła dom, a 

kiedy wreszcie udało jej si  dogoni  Daisy, z surow  min  uj ła si  pod boki. 

- Musicie by  przyjaciółmi. Ana nie b dzie zadowolona, je eli b dziesz dra ni  jej kota. 

Daisy uderzyła ogonkiem o ziemi  i zaszczekała. W połowie drabiny, któr  Boone przystawił do 

domu,  eby wej  na dach, rozw cieczony Quigley je ył futro, syczał i pluł. 

- On tego nie lubi, Daisy. - Jessie przykucn ła z westchnieniem,  eby pogłaska  psa. - On nie 

wie,  e to tylko zabawa i  e nie chcesz mu zrobi  krzywdy. Popatrz, co zrobiła ! Przestraszyła  

go. - Spojrzała w gór . - Chod , kotku. Ju  wszystko w porz dku. Mo esz zej . 

Quigley prychn ł, zmru ył oczy, a potem zacz ł si  wspina  w gór  po 

drabinie, na co Daisy odpowiedziała histerycznym szczekaniem. 

- Och, Daisy, co ty narobiła ! - Jessie zawahała si . Ojciec kategorycznie zabraniał jej zbli a  si  

do drabiny. Ale nie mógł przecie  wiedzie ,  e Quigley tak si  przestraszy. Co b dzie, je eli kot 

Any spadnie z dachu i si  zabije? Cofn ła si  i ju  miała i  po ojca, kiedy usłyszała rozpaczliwe 

miauczenie Quigleya. 

To wszystko przeze mnie, pomy lała. Miałam przecie  pilnowa  Daisy. Je eli teraz co  stanie si  

Quigleyowi, to b dzie moja wina. 

- Ju  id . Nie bój si , kotku! - Zagryzaj c wargi, zacz ła wchodzi  po drabinie. Widziała, jak 

ojciec to robił, to wcale nie było trudne. To tak jakby wspina  si  po drabinkach w szkole na 

gimnastyce albo wchodzi  na du  zje d alni  na boisku. 

- Kici, kici! - wołała i zachichotała, kiedy Quigley wystawił głow  znad kraw dzi dachu. - Ty 

głuptasie! Daisy chciała si  tylko pobawi . Zaraz ci  zdej-m . Nie bój si . 

Bytaju  prawie na samej górze, kiedy stopa omskn ła si  jej na kolejnym szczeblu. 

- Mmm, pachnie cudownie - mrukn ł Boone, w chaj c nie kurczaka na talerzu, tylko szyj  Any. - 

Mog  ju  zaczyna ? 

background image

- Je eli chcecie si  całowa  - odezwał si  Nash, si gaj c po talerz - odejd cie gdzie  na bok. My 

chcemy je . 

- Dobrze. - Boone obj ł zarumienion  An  i zamkn ł jej usta długim pocałunkiem. - Czas ju  

prawie min ł - powiedział półgłosem. - Mo esz zako czy  moje cierpienia, albo... 

Słowa zamarły mu na ustach, kiedy powietrze przeszył przera liwy krzyk Jessie. Z sercem w 

gardle pop dził przez podwórko, krzycz c jak oszalały: 

- O Bo e! O mój Bo e! 

Kiedy j  zobaczył, skulon  na ziemi, z nienaturalnie wykrzywion  r k , krew zastygła mu w 

yłach. 

- Jessie! - W panice ukl kł obok córki. Była spokojna. Zbyt spokojna. Nawet jego 

rozgor czkowany umysł zarejestrował ten złowieszczy fakt. A kiedy si  nachylił,  eby j  

podnie , zobaczył krew. 

- Nie ruszaj jej! - krzykn ła Ana, przykl kaj c obok. Oddychała ci ko, ogarni ta trwog , ale jej 

r ce pewnie  ciskały nadgarstki Boone'a. - Nie 

wiadomo, jakie odniosła obra enia. Je eli j  ruszysz, mo esz jej zaszkodzi . 

- Ona krwawi! - Boone uj ł w dłonie twarz córki. - Jessie! Posłuchaj mnie, Jessie! - Dr cymi 

palcami próbował wyczu  puls na szyi. - Nie rób mi tego! Bo e, tylko nie to! Trzeba wezwa  

karetk ! 

- Ja zadzwoni  - odezwała si  z tyłu Mel. Ana potrz sn ła tylko głow . 

- Boone! - Kiedy zrozumiała, co ma robi , wst pił w ni  spokój. - Boone, posłuchaj mnie. - 

Trzymała go mocno za r ce, cho  próbował j  odepchn . - Musisz si  odsun . Ja j  obejrz . 

Chc  jej pomóc. 

- Zobacz, ona nie oddycha! - Boone nie mógł oderwa  wzroku od córki. - Nie widz ,  eby 

oddychała. I chyba złamała r k ! 

To jeszcze nie wszystko. Ana nie musiała si  ł czy  z nieprzytomnym dzieckiem,  eby wiedzie , 

e obra enia s  znacznie powa niejsze. I nie ma ju  czasu na karetk . 

- Mog  jej pomóc, ale musisz si  odsun . 

- Ona potrzebuje doktora! Na miło  bosk , niech kto  wezwie pogotowie! 

- Sebastianie - powiedziała ze spokojem Ana, a jej kuzyn wyst pił do przodu i chwycił Boone'a 

za r ce. 

- Pu  mnie! - Boone zacz ł si  wyrywa , podczas gdy Sebastian i Nash odci gali go od dziecka. 

- Co wy robicie! Trzeba j  zawie  do szpitala! 

- Niech Ana robi, co mo e! - powiedział Nash, przytrzymuj c przyjaciela i walcz c z narastaj c  

panik . - Musisz jej zaufa ! Tu chodzi o  ycie Jessie! 

- Ano. - Morgana, blada i wstrz ni ta, podała jedno z bli ni t Mel. - Mo e ju  by  za pó no. 

Wiesz, co si  stanie, je eli... 

- Wiem, ale musz  spróbowa . 

Delikatnie oparła r ce po obu stronach głowy Jessie i poczekała, a  jej własny oddech si  

uspokoi. Trudno było zablokowa  gwałtowne uczucia Boone'a ale teraz musiała si  skupi  na 

dziecku. Tylko na dziecku. Musiała si  otworzy . 

Ból. Ostry, piek cy ból przeszywał jej głow . Zbyt wielki ból jak na takie małe dziecko. Ana 

wchłon ła jej ból. A kiedy nadmiar m ki groził naruszeniem spokoju, potrzebnego do tak 

delikatnej roboty, czekała, a  ból nieco zel eje. A potem próbowała dalej. 

Tyle obra e , my lała, wodz c r kami po ciele Jessie. Tyle szczebli w dół. Przed oczyma stan ł 

jej obraz zbli aj cej si  ziemi. Poczuła bezradny strach, a potem ogłuszaj cy impet upadku. 

Palce jej dotkn ły gł bokiej rany na ramieniu dziewczynki. Taka sama rana 

ukazała si  na jej r ce, a potem obie rany powoli zabli niły si  i znikn ły. 

background image

- Mój Bo e! - Boone nagle osłabł i przestał si  szarpa . Co si  dzieje? Jak ona to zrobiła? 

- Jej potrzebny jest spokój - mrukn ł Sebastian. 

Odsun ł si  od Boone'a i wzi ł Morgan  za r k . Nie mogli ju  nic zrobi . Teraz pozostało im 

tylko czeka . 

Obra enia wewn trzne były bardzo powa ne. Na czole Any perliły si  kropelki potu, kiedy 

badała, wchłaniała, leczyła. Mruczała przy tym ciche zakl -cia, czuj c,  e musi wprawi  si  w 

gł bszy trans,  eby ocali  dziecko i siebie. 

Bo e, co za ból! Palił ogniem jej ciało, tak  e dr ała jak w febrze. Przez moment poczuła 

instynktowne pragnienie,  eby si  wycofa . Kurczowo zacisn ła palce na kryształowym 

wisiorku, który Jessie miała na szyi, a potem poło yła go jej na sercu. 

Kiedy podniosła głow , oczy miała koloru gradowej chmury, lecz przezroczyste jak szkło. 

wiatło! Jaskrawe, o lepiaj ce  wiatło! Ledwie widziała le ce przed ni  dziecko. Zacz ła woła , 

krzycze , czuj c,  e jeden fałszywy krok b dzie oznaczał koniec dla nich obu. 

Spojrzała pod  wiatło i poczuła,  e Jessie wymyka jej si  z r k. 

- W dniu narodzin przyj łam ten dar - zacz ła. Jej głos nabrzmiewał cierpieniem i sił . - Dziecka 

ból przyjm  bez skarg. Niech na moje zawołanie tu i teraz to si  stanie. 

A potem krzykn ła z bólu, bo wielka była cena, jak  przyszło jej zapłaci  za oszukanie  mierci. 

Po czuła, jak opuszczaj  j  siły i powoli uchodzi z niej  ycie, gdy nagle pod jej r k  serce Jessie 

drgn ło, a potem zacz ło bi  regularnym tempem. 

Ostatkiem sił podj ła walk  za Jessie i za siebie, odwołuj c si  do wszystkich mo liwych mocy. 

Boone zobaczył,  e jego córka poruszyła si  i zamrugała oczami. 

- Jess! Jessie? - Podskoczył,  eby j  porwa  w ramiona. - Moja kochana, nic ci nie jest? 

- To ty, tatusiu? - Zamglone oczy dziewczynki odzyskały blask. - Czy ja spadłam z drabiny? 

- Tak. - Osłabły z rado ci, przytulił j  i zacz ł kołysa . - Tak. 

- Nie płacz, tatusiu. - Jessie poklepała go po plecach. - Zobacz, nic mi si  nie 

stało. 

Boone zaczerpn ł tchu, a potem powiódł r kami po ciele córki. Nie było krwi. Ani  adnych, 

nawet najmniejszych skalecze . Znów j  przytulił, patrz c na An , której Sebastian pomagał 

wsta . 

- Boli ci  co , Jessie? 

- Nie. - Dziewczynka ziewn ła i oparła mu głow  na ramieniu. - Szłam do mamy. Była taka 

liczna, cała w złotym  wietle. Ale kiedy mnie zobaczyła, wy-gl dała, jakby si  miała rozpłaka . 

A potem przyszła Ana i wzi ła mnie za r k . A mama bardzo si  ucieszyła i pomachała nam na 

po egnanie. Strasznie mi si  chce spa , tatusiu. 

Z sercem w gardle, schrypni tym głosem powiedział: 

- Zaraz ci  poło , kochanie. 

- Ja si  ni  zajm  - odezwał si  Nash, a widz c wahanie Boone'a,  ciszył głos. - Z ni  ju  

wszystko w porz dku, a z An  nie. - Wzi ł na r ce drzemi ce dziecko. - Rozum nie ma tu nic do 

rzeczy, bracie - dodał, nios c Jessie do domu. 

- Chc  wiedzie , co tu si  stało. - Boone starał si  mówi  spokojnie. - Musz  wiedzie , co si  

stało. 

- Dobrze - Ana spojrzała na swoj  rodzin . - Mogliby cie nas zostawi  na chwil ? Chciałabym... 

- urwała i zachwiała si .  wiat poszarzał jej przed oczyma. Boone zerwał si  i z krzykiem 

chwycił j  w ramiona. 

- Co si  dzieje? - zapytał podniesionym głosem. - Co ona zrobiła Jessie? - Z przera eniem 

zauwa ył,  e Ana jest niemal przezroczysta. - Co ona sobie zrobiła? 

- Uratowała  ycie twojej córki - odezwał si  Sebastian - ryzykuj c własne. 

background image

- Daj spokój, Sebastianie - mrukn ła Morgana. - On ju  i tak do  du o przeszedł. - Poło yła r k  

na ramieniu kuzyna. - Boone, Ana musi teraz odpocz . Potrzebny jej spokój. Je li chcesz, 

mo esz j  zanie  do domu. A jedno z nas zostanie przy niej,  eby si  ni  opiekowa . 

- Nie, ona zostanie u mnie. - Boone odwrócił si  i wniósł An  pod swój dach. 

Dryfowała w przestrzeni pozbawionej koloru. Nie czuła bólu. Nic nie czuła. Była bezcielesna jak 

mgła. Raz czy dwa słyszała, jak Sebastian i Morgana zagl -daj  w jej gł boko u piony umysł, 

eby zaoferowa  pomoc. Potem przył czyli si  do nich inni - jej rodzice, wujowie i ciotki. 

W ko cu zacz ła wraca  do siebie po długiej, niesko czenie długiej podró y. 

Bezbarwny  wiat z wolna zacz ł nas cza  si  kolorami. Skóra zacz ła odbiera  pierwsze drobne 

bod ce. Westchn ła - i był to pierwszy odgłos, jaki wydała w ci gu ostatniej doby - a potem 

otworzyła oczy. 

Widz c to, Boone wstał z fotela,  eby jej poda  lekarstwo, które zostawiła Morgana. 

- Masz. - Podsun ł jej kubek do ust. - Musisz to wypi . 

Posłuchała go, bo rozpoznała zapach i smak. 

- Co z Jessie? 

- Wszystko w porz dku. Nash i Morgana wzi li j  do siebie na noc. 

Pokiwała głow  i wypiła kolejny łyk. 

- Jak długo spałam? 

- Spała ? - prychn ł. Co za okre lenie! – Była  w  pi czce przez dwadzie cia sze  godzin. - 

Zerkn ł na zegarek. - I trzydzie ci minut. 

Najdłu sza podró , jak  kiedykolwiek przedsi wzi ła. 

- Musz  zadzwoni  do rodziny,  eby im powiedzie ,  e ju  wszystko w porz dku. 

- Ja to zrobi . Jeste  głodna? 

- Nie. - Udawała,  e nie poczuła si  dotkni ta jego oboj tnym tonem. - Nic mi na razie nie trzeba. 

- Wobec tego zaraz wracam. 

Kiedy wyszedł, ukryła twarz w dłoniach. To jej wina. Zdradziła przed nim swój sekret. Nie 

przygotowała go na to, a potem los wmieszał si  mi dzy nich. 

Z westchnieniem wstała z łó ka i zacz ła si  ubiera . 

- Co ty wyprawiasz, na Boga?! - krzykn ł Boone, staj c w progu. - Masz odpoczywa . 

- Ju  dosy  odpocz łam. - Spu ciła wzrok i zacz ła zapina  bluzk . - A zreszt  wol  sta , kiedy 

b dziemy o tym rozmawia . 

Roztrz siony, pokiwał głow . 

- Jak sobie  yczysz. 

- Mo emy wyj  na dwór? Chc  odetchn   wie ym powietrzem. 

- Dobrze. - Wzi ł j  za r k  i sprowadził po schodach na taras. Kiedy posadził j  w fotelu, wyj ł 

papierosa i zapałki. Odk d zaniósł An  na gór , nie zmru ył oka. Przy  yciu trzymały go tylko 

tyto  i kofeina. - Je eli czujesz si  na siłach, chciałbym usłysze  twoje wyja nienia. 

- Ch tnie spróbuj  ci wszystko wyja ni . Przepraszam,  e nie powiedziałam ci 

wcze niej. - Ana splotła r ce. - Chciałam, ale nie wiedziałam, jak. 

- Mów szczerze - powiedział, zaci gaj c si  dymem. 

- Pochodz  z bardzo specyficznego rodu, po ojcu i matce. Z innej kultury, je li chcesz. Wiesz, co 

to wikka? 

Boone drgn ł, jakby kto  dotkn ł go zimn  r k , ale to było tylko chłodne nocne powietrze. 

- Czary? 

- Prawdziwe znaczenie tego słowa to „ m drzec” . Ale mo e by  te  czarownik. Albo czarownica. 

- Jej szare przejrzyste oczy spotkały si  z jego zm czonymi, podkr onymi oczyma. - Jestem 

background image

czarownic . Odziedziczyłam krew po przodkach. Przy urodzeniu otrzymałam dar empatii, 

pozwalaj cy mi ł czy  si  psychicznie i fizycznie z innymi. Potrafi  te  leczy . 

Boone znów zaci gn ł si  dymem. 

- Masz czelno  tak siedzie  i mówi  mi prosto w oczy,  e jeste  czarownic ? 

- Tak. 

Odrzucił z w ciekło ci  papierosa. 

- Co za gry ze mn  uprawiasz, Ano? Nie uwa asz,  e po tym, co zdarzyło si  ubiegłej nocy, 

zasługuj  na jakie  rozs dne wyja nienie? 

- My l ,  e zasługujesz na prawd . Cho  w twoich oczach mo e ona mie  mało wspólnego z 

rozs dkiem. - Podniosła r k , zanim zd ył si  odezwa . - Powiedz mi, jak ty wyja niłby  to, co 

si  wydarzyło? 

Boone otworzył usta, ale si  rozmy lił. Od dwudziestu czterech godzin zastanawiał si  nad tym, 

ale nie udało mu si  wymy li  zadowalaj cego wytłumaczenia. 

- Nie potrafi  tego wytłumaczy . Ale to nie znaczy,  e kupi  t  twoj  historyjk . 

- Poczekaj - powiedziała Ana. - Wstała i poło yła mu r k  na piersi. - Jeste  zm czony. Mało 

spałe . Boli ci  gł__________owa i  oł dek. 

- Nie musisz by  czarownic ,  eby si  tego domy li . 

- Nie. - Nim zd ył si  cofn , poło yła mu jedn  r k  na czole, a drug  na  oł dku. - Lepiej ci? - 

zapytała. 

Poczuł,  e musi usi

, ale bał si ,  e ju  potem nie wstanie. Ana tylko go dotkn ła, a ból znikn ł 

bez  ladu. 

- Co to jest? Hipnoza? 

- Nie. Spójrz na mnie, Boone. 

Podniósł na ni  oczy i zobaczył obc  kobiet , której spl tane włosy rozwiewał wiatr. 

Bursztynowa czarodziejka, pomy lał w osłupieniu. Nic dziwnego,  e tamta figurka tak bardzo 

przypominała mu An . 

Dostrzegła na jego twarzy szok i cie  zrozumienia. 

- Kiedy mi si  o wiadczyłe , poprosiłam,  eby  dał mi troch  czasu. Chciałam si  zastanowi , jak 

ci o tym wszystkim powiedzie . Bałam si ... - Opu ciła r ce. - Bałam si ,  e popatrzysz na mnie 

dokładnie tak jak teraz. Jakby  mnie nie znał. 

- To jaka  bzdura. Sam pisz  takie historie i potrafi  odró ni  prawd  od fikcji. 

- Moje magiczne zdolno ci s  bardzo ograniczone. - Si gn ła do kieszeni, w której zawsze nosiła 

kilka kryształów. Trzymaj c je w otwartej dłoni, spojrzała Boone'owi w oczy. Kamienie zal niły 

nieziemsk  po wiat . Fiolet ametystu pogł bił si , ró  kwarcu stał si  bardziej jaskrawy, a ziele  

malachitu gł boko soczysta. A potem kamienie uniosły si  nad jej dło  i zacz ły wirowa  w 

powietrzu, rozsiewaj c tajemniczy blask. - Morgana jest pod tym wzgl dem bardziej 

utalentowana. 

Boone patrzył na lewituj ce kryształy i próbował znale  logiczne wytłumaczenie tego, co 

widział. 

- Morgana te  jest czarownic ? 

- Jest moja kuzynk . 

- Czyli Sebastian te ... 

- Sebastian otrzymał dar widzenia. 

Nie chciał w to uwierzy , ale przecie  musiał wierzy  własnym oczom. 

- Twoja rodzina... - zacz ł. - Te magiczne sztuczki twojego ojca... 

- To najczystsze czary. - Ana zebrała kryształy i schowała je do kieszeni. - Jak ci ju  mówiłam, 

ojciec to bardzo utalentowany człowiek. Podobnie jak reszta rodziny, ka dy na swój sposób. 

background image

Wszyscy jeste my czarodziejami. - Wyci gn ła r k , ale Boone cofn ł si . - Przepraszam ci , 

Boone. 

- Ty mnie przepraszasz? - Boone był wstrz ni ty. Czy to jawa, czy sen? Przecie  stoi na swoim 

własnym tarasie, czuje powiew wiatru i słyszy szum morza. To chyba jaki  koszmar! - To 

wietnie. Fantastycznie. Ty mnie przepraszasz. A za co, Ano? Za to,  e jeste , kim jeste , czy 

mo e za to,  e nie uznała  za stosowne,  eby mi o tym bodaj wspomnie ? 

- Nie przepraszam za to,  e jestem, kim jestem. Ana wyprostowała si  dumnie. - Tylko za to,  e 

ci o tym nie powiedziałam. Jest mi poza tym strasznie przykro, 

e nie potrafisz na mnie patrze  tak jak dot d. 

- A czego si  spodziewała ? Ze przejd  nad tym do porz dku dziennego i wszystko b dzie tak jak 

przedtem? Mam pogodzi  si  z faktem,  e kobieta, któr  kocham, jest jak bohaterka moich bajek 

i uwa a,  e to nie ma znaczenia? 

- Jestem, kim jestem. Taka byłam wczoraj i taka b d  jutro. 

- Jeste  czarownic . 

- Tak. - Ana splotła r ce. - Czarownic , urodzon  po to,  eby doskonali  swój dar. Nie podaj  

zatrutych jabłek i nie zwabiam dzieci do domku z piernika. 

- I to ma mnie uspokoi ? 

- Nawet ja nie potrafi  uspokoi  twojego sumienia. Jak ci ju  mówiłam, człowiek jest kowalem 

własnego losu. To ty musisz dokona  wyboru. Nikt tego za ciebie nie zrobi. 

Boone starał si  j  zrozumie , ale nie potrafił. 

- Potrzebowała  czasu,  eby mi o tym powiedzie . Teraz ja potrzebuj  troch  czasu,  eby to sobie 

przemy le . - Zacz ł kr y  nerwowo po tarasie. Nagle stan ł jak wryty. - Jessie! Jessie jest u 

Morgany! 

Ana miała wra enie,  e zaraz p knie jej serce. 

- Rzeczywi cie. A moja kuzynka te  jest czarownic . - Pojedyncza łza potoczyła jej si  po 

policzku. - Czego si  boisz?  e j  zamieni w jaszczurk ? Albo zamknie w wie y? 

- Sam ju  nie wiem, co robi . Znalazłem si  w samym  rodku bajki! Co mam o tym my le ? 

- My l sobie, co chcesz - znu onym tonem powiedziała Ana. - Nie potrafi  si  zmieni , i nie 

chc . Nawet dla ciebie. Nie zamierzam te  sta  tu dłu ej. Nie b dziesz patrzył na mnie jak na 

jakiego  potwora. 

- Ja nie... 

- Mam ci powiedzie , co czujesz? - zapytała, ocieraj c kolejn  łz . - Czujesz si  oszukany, 

zraniony i zły. I boisz si  mnie. Boisz si  tego, kim jestem, co robi  i co mog  jeszcze zrobi . 

- Moje uczucia to moja sprawa - odci ł si  Boone. Był wstrz ni ty. - Nie  ycz  sobie,  eby  

wchodziła w moj  dusz . 

- Wiem. Wiem te ,  e gdybym teraz wyci gn ła do ciebie r ce, odsun łby  si  ode mnie. A tego 

wol  nam obojgu oszcz dzi . Dlatego mówi  ci dobranoc, Boone. 

Zeszła z tarasu i znikn ła w mroku. A on patrzył za ni  i nie potrafił przywoła  jej z powrotem. 

ROZDZIAŁ  DWUNASTY 

- Mam wra enie,  e ci gle jeste  troch  oszołomiony. 

Nash oparł si  o balustrad  i poci gn ł łyk piwa. Był miły, chłodny wieczór. Siedzieli na tarasie u 

Boone'a. 

- Nigdy nie byłem troch  oszołomiony - powiedział Boone. - Mo e i jestem ograniczonym 

facetem, Nash, ale kiedy si  dowiedziałem,  e moja s siadka jest czarownic , po prostu  ci ło 

mnie z nóg. 

- Zwłaszcza  e byłe  zakochany w tej s siadce. 

background image

- Tak. Kto by w to uwierzył? Ja sam nie mog  w to uwierzy . Ale przecie  widziałem na własne 

oczy, co zrobiła z Jessie. A potem wszystkie fragmenty zacz ły si  układa  w jedn  cało . - 

Roze miał si  gorzko. - Czasami budz  si  w  rodku nocy i my l ,  e mi si  to wszystko 

przy niło. - Podszedł do balustrady, wychylił si  i zasłuchał w szum fal. - To nieprawda! To nie 

mo e by  prawda! 

- Czemu nie? Boone, posłuchaj, w naszym własnym interesie musimy by  troch  bardziej 

elastyczni. 

- Tak. Ale dot d robili my to dla dobra naszej twórczo ci, dla ksi ek i kina. Dla rozrywki, Nash. 

A tutaj chodzi o  ycie. 

- To jest tak e moje  ycie, Boone. 

Boone prychn ł, zdesperowany. 

- Pewnie tak. Ale czy nigdy... czy nigdy nie miałe  jakich  pyta ? Nigdy ci  to nie niepokoiło? 

- Ale  tak. My lałem,  e Morgana  artuje. Póki nie uniosła mnie w powietrze i nie kazała 

lewitowa  nad ziemi . - Na my l o tym u miechn ł si . - Morgana nie jest taka subtelna jak Ana. 

Kiedy ju  wpadłem, to na całego. To było czyste szale stwo. 

- Czyste szale stwo - z westchnieniem powtórzył Boone. 

- Tak. Przewa aj c  cz

  ycia sp dziłem na wymy laniu tego rodzaju historii, a na koniec 

wyl dowałem jako m  czarownicy, w której  yłach płynie czarodziejska krew celtyckich 

m drców. 

- Czarodziejska krew... - zaniepokoił si  Boone. - To ci  nie przera a? 

- A czemu miałoby mnie przera a ? To dzi ki niej Morgana, jest jaka jest, i tak  j  pokochałem. 

Musz  przyzna ,  e miałem pewne w tpliwo ci co do dzieci. Kiedy i one zaczn  uprawia  swoje 

czary, znajd  si  w mniejszo ci. 

- Bli ni ta! Chcesz mi powiedzie ,  e te male stwa s ...  e one b d ... 

- Mog  si  o to zało y . Daj spokój, Boone, przecie  one nie wyrosn  na jakie  gnomy. 

Odziedzicz  tylko po matce pewne dodatkowe zdolno ci. Słyszałe ,  e Mel jest przy nadziei? To 

ju  pewne. To najbardziej rzeczowa kobieta, jak  znam, a radzi sobie z Sebastianem, jakby od 

urodzenia chowała si  w towarzystwie jasnowidzów. 

- Dlatego ty mówisz mi teraz: „ Odpr  si , Boone. Co ci  gn bi?”  

Nash przysiadł na ławce. 

- Wiem,  e to nie takie proste. 

- Pozwól,  e zadam ci jedno pytanie... jak dalece byłe  zaanga owany, kiedy Morgana 

powiedziała ci o jej... jak by to powiedzie ... dziedzictwie? 

- Byłem wtedy wolny jak ptak. Robiłem dokumentacj  scenariusza i kto  mi o niej powiedział. 

Ludzie ci gle donosz  mi o takich rzeczach. 

- Wiem. 

- Nie powiem,  ebym w to uwierzył, ale pomy lałem sobie,  e to dobry materiał na wywiad. 

Wi c... 

- A Mel i Sebastian? 

- Nie jestem pewny, ale wiem,  e ona go poznała, kiedy jej klientka za yczyła sobie wizyty u 

jasnowidza. Czyli te  wiedziała o wszystkim od pocz tku. - Nash zas pił si . - Wiem, do czego 

zmierzasz, i w pewnym sensie masz racj . Mo e Ana powinna od pocz tku by  z tob  szczera. 

- Mo e? - prychn ł drwi co Boone. 

- No dobrze. Powinna by  szczera. Ale nie wiesz o wszystkim. Morgana opowiadała mi,  e Ana 

była kiedy  strasznie zakochana w jednym facecie. Miała tylko dwadzie cia lat i nie widziała 

poza nim  wiata. On był lekarzem w jakim  szpitalu, a ona sobie wymy liła,  e mogliby 

pracowa  razem,  e b dzie mu pomaga . Wi c powiedziała mu o wszystkim i wtedy on z ni  

background image

zerwał. I to brutalnie. Z jej nadwra liwo ci  bardzo to prze yła i długo nie mogła doj  do siebie. 

A w ko cu zdecydowała si  na samotne  ycie. - Boone milczał, wi c Nash zacz ł mówi  dalej. - 

Posłuchaj, nie mog  ci powiedzie , co masz robi  i co czu . Ale zapewniam ci ,  e Ana nigdy w 

yciu nie skrzywdziłaby ani ciebie, ani Jessie. Ona nie jest zdolna do czego  takiego. 

Boone popatrzył na s siedni dom. Okna były martwe i ciemne, jak przez cały ubiegły tydzie . 

- Gdzie ona jest? 

- Chciała wyjecha  na jaki  czas.  eby zej  wszystkim z oczu. 

- Nie widziałem jej od dnia, w którym mi o wszystkim powiedziała. Wtedy po raz pierwszy 

pomy lałem,  e lepiej  ebym trzymał si  z daleka. Jessie te  trzymałem z dala od niej - dodał w 

nagłym poczuciu winy. A potem, jaki  tydzie  temu, Ana wyjechała. 

- Pojechała do Irlandii, ale obiecała,  e wróci na Gwiazdk . 

Boone, skołowany, pokiwał tylko głow . 

- Pomy lałem,  e przed  wi tami wybior  si  z Jessie do Indiany. Tylko na par  dni. Mo e kiedy 

wszyscy znowu tu zjedziemy, b d  ju  wiedział, co robi . 

- Wigilia. - Padrick spróbował piwa własnej roboty, po czym westchn ł. - Najpi kniejsza noc w 

roku. - Napełnił kufel i podał go córce. - To ci doda rumie ca, kochanie. 

- I roznieci ogie  w  yłach. - Ana z u miechem umoczyła usta. - To nie do wiary, jak szybko 

rosn  te bli ni ta. 

- Tak. - Padrick nie dał si  nabra  na jej o ywiony ton. - Nie mog  patrze , jak moja królewna 

jest taka smutna. 

- Wcale nie jestem smutna. - Ana  cisn ła go za r k . - Nic mi nie jest, papo. Naprawd . 

- Wiesz,  e mog  go zamieni  w dudka. Dla ciebie zrobiłbym to z przyjemno ci , córeczko. 

- Nie. - Ana cmokn ła go w czubek nosa. – Poza tym obiecałe ,  e kiedy wszyscy si  tu zejd , 

nie b dziemy o tym rozmawia . 

- Tak, ale... 

- Obiecałe  - powtórzyła, po czym podeszła do pieca,  eby pomóc matce. 

Cieszyła si ,  e jej dom był pełen ludzi, których kochała. Wsz dzie unosiły si  zapachy, które 

nieodł cznie kojarzyły jej si  ze  wi tami. Cynamon, gałka muszkatołowa, wanilia,  ywica. 

Kiedy przed kilkoma dniami wróciła do domu, z miejsca rzuciła si  w wir przygotowa  

wi tecznych. Ubieranie choinki, pakowanie prezentów, pieczenie ciast. Wszystko, byle tylko nie 

my le  o tym,  e Boone wyjechał. 

e nie rozmawiali ze sob  od ponad miesi ca. 

Ale ona jako  to prze yje. Wiedziała ju , co robi , i postanowiła,  e nie dopu ci do tego,  eby jej 

własne nieszcz cie popsuło wszystkim rado  z rodzinnych  wi t. 

- B dziemy si  cieszy , je eli wrócisz z nami do Irlandii, Ano. - Maureen pocałowała córk  w 

policzek. - O ile oczywi cie tego wła nie chcesz. 

- St skniłam si  za Irlandi  - odpowiedziała Ana. - G  jest ju  chyba gotowa. - Otworzyła 

piekarnik, pow chała i pokiwała głow . - Jeszcze dziesi  minut - stwierdziła. - Pójd  sprawdzi , 

czy na stole niczego nie brakuje. 

- Ona nie chce o tym mówi  - powiedziała Maureen do m a, kiedy Ana znikn ła za drzwiami. 

- Powiem ci, czego bym chciał, goł beczko. Chciałbym wysła  tego młodego człowieka na 

biegun północny. Ale tylko na dzie  albo dwa. 

- Gdyby Ana nie była taka przewra liwiona na tym punkcie, mogłabym przygotowa  napój, który 

by go tu sprowadził. 

Padrick poklepał  on  po po ladku. 

- Masz tak  delikatn  r czk , Reenie. Chłopak ani by si  obejrzał, a ju  by tu był. Co byłoby 

najlepszym wyj ciem i dla niego, i dla tej jego rozkosznej dzie-wuszki. - Westchn ł i pocałował 

background image

on  w rami . - Ale Ana nigdy by nam tego nie wybaczyła. Dlatego musimy jej pozwoli ,  eby 

rozegrała to wszystko po swo-jemu. 

Zm czony i sfrustrowany, po dniu pełnym spó nie  i odwoływanych lotów, Boone zatrzasn ł 

drzwi samochodu. Marzył ju  tylko o jednym - o gor cej k pieli. Przed sob  miał perspektyw  

długiej nocy, pełnej kłopotów z powodu braku wspólnika. 

Je eli  wi ty Mikołaj miał si  pojawi  jeszcze przed  witem, Boone Sawyer b dzie si  musiał 

nie le natrudzi . 

- Chod , Jess. - Potarł zm czone oczy. Sp dzili w podró y ponad dwana cie godzin, w tym sze  

na lotnisku, podczas których nudził si  jak mops. 

- Trzeba wnie  baga e do domu. 

- Tato, popatrz na dom Any! - Jessie poci gn ła go za r kaw. Odwrócił si . Dom jarzył si  

wiatłami. - Jest samochód Morgany i Sebastiana, i ten du y czarny te . Wszyscy s  u niej na 

wi ta. 

- Widz . - Serce szybciej zabiło mu w piersi, ale zaraz zamarło, bo jego wzrok padł na tabliczk  

„ Na sprzeda ” . 

- Mo emy i  do niej i zło y  jej  yczenia? Prosz  ci , tatusiu. St skniłam si  za An . - Jessie 

cisn ła w palcach cyrkon, który dostała od Any. - Chod my  yczy  jej wesołych  wi t. 

- Dobrze. - Patrz c na tabliczk ,  cisn ł r k  córki. - Pójdziemy. I to zaraz. 

A wi c ona chce si  wyprowadzi ? - my lał, przemierzaj c trawnik wielkimi krokami. Jeszcze 

czego! Chciała sprzeda  dom pod jego nieobecno ? Nigdy w  yciu! Ju  on jej to wybije z 

głowy! 

- Tatusiu, czemu tak p dzisz? - Jessie próbowała dotrzyma  mu kroku. - I nie  ciskaj mnie tak 

mocno! To boli! 

- Przepraszam. - Zaczerpn ł tchu, a potem powoli wypu cił powietrze z płuc. U stóp schodów 

wzi ł Jessie na r ce i wszedł na gór , po dwa stopnie naraz. A kiedy zapukał do drzwi Any, 

zabrzmiało to nie jak pro ba, ale jak rozkaz. 

Otworzył Padrick, z biał  sztuczn  brod  i w długiej czerwonej czapce. Na widok Boone'a 

przestał si  u miecha . 

- No, no, kogo ja widz ? Nie boisz si  stawi  czoła nam wszystkim, chłopcze? Nie jeste my tacy 

mili jak Ana. 

- Chciałbym si  z ni  zobaczy . 

- Chciałby , tak? Poczekaj chwil . - Wzi ł z jego r k Jessie. - Widz ,  e tym razem trafiłem na 

prawdziwego elfa. Wiesz, co ci powiem, córciu? Biegnij pod choink  i poszukaj, czy nie ma tam 

czego  dla ciebie. 

- Mog ? - Jessie u ciskała Padricka, a potem odwróciła si  do ojca. - Mog , tato? 

- Jasne - powiedział z u miechem, który przerodził si  w grymas, gdy tylko dziewczynka 

znikn ła w salonie. - Przyszedłem,  eby si  zobaczy  z An , panie Donovan. 

- Tymczasem zobaczyłe  mnie. Ciekawe, co by  ty zrobił, gdyby kto  zabrał serce Jessie, a potem 

wycisn ł je jak cytryn ? - Cho  był o głow  ni szy od Boone'a, zbli ył si , wymachuj c 

pi ciami. - Porachuj  si  z tob  gołymi r kami. Masz na to moje słowo czarownika. No, chod  

ze mn  walczy ! 

Boone nie wiedział, czy  mia  si , czy ucieka . 

- Panie Donovan... 

- No, prosz , uderz pierwszy! - Padrick wygl dał zupełnie jak obra ony  wi ty Mikołaj. - 

Spuszcz  ci niezłe lanie, bo na to zasłu yłe . Słyszałem, jak ona przez ciebie płakała w nocy, i 

krew si  we mnie zagotowała. Wtedy powiedziałem sobie: Padrick, musisz zniszczy  tego 

n dznego gada. To sprawa honoru. - Wzi ł du y rozmach, a jego zaci ni ta pi

 trafiła w 

background image

powietrze tu  obok Boone'a. - Nie pozwoliła mi si  policzy  z tamtym ulizanym szczurem, który 

złamał jej serce, ale ciebie dopadłem. 

- Panie Donovan... - Boone próbował unikn  kolejnych ciosów. - Nie chc  si  z panem bi ! 

- Co ty mo esz mi zrobi ? - Padrick podrygiwał jak spr yna. Mikołajowa czapka zsun ła mu si  

na oczy. - Bo ja mog  ci poprzewraca  flaki albo przy-prawi  głow  chomika. Mógłbym... 

- Papo! - Ana ostro przerwała t  litani   miesznych gró b. 

- Wracaj do salonu, królewno, to m ska sprawa. 

- Nie b dziecie si  bi  w Wigili  na progu mojego domu. Macie zaraz przesta ! 

- Pozwól mi wysła  go na biegun północny. Tylko na godzin  czy dwie. To mu dobrze zrobi. 

- Nie pozwalam. - Ana poło yła ojcu r k  na ramieniu. - A teraz wejd  do domu i zachowuj si  

przyzwoicie, bo powiem Morganie,  eby si  tob  zaj ła. 

- Ha! Poradz  sobie z ni  bez trudu. Jest ode mnie dwa razy młodsza. 

- Morgana jest bardzo sprytna. - Ana pocałowała go w policzek. - Prosz  ci , papo, zrób to dla 

mnie. 

- Nigdy nie potrafiłem ci niczego odmówi  - mrukn ł Padrick, a potem przeniósł wzrok na 

Boone'a. - A ty uwa aj, kole . - D gn ł go w pier  pulchnym palcem. - Kto podpadł jednemu z 

Donovanów, podpadł nam wszystkim. - Prychn ł gniewnie i pomaszerował do salonu. 

- Przepraszam - zacz ła Ana, próbuj c si  u miechn . - Papa jest troch  nadopieku czy. 

- Tak mi si  te  wydaje. - Skoro ju  nikt nie kazał mu si  bi , Boone schował r ce do kieszeni. - 

Chciałem... chcieli my  yczy  wam wszystkim Wesołych  wi t. 

- Jessie ju  to zrobiła. - Na chwil  zapadła m cz ca cisza. - Wejd  i napij si  z nami piwa. 

- Nie chciałbym przeszkadza . Twoja rodzina... - u miechn ł si  krzywo - nie chciałbym te  

ryzykowa   ycia. 

Ostatni cie  u miechu znikn ł z oczu Any. 

- On by ci nic nie zrobił. My nie krzywdzimy ludzi. 

- Nie to miałem na my li... - Co miał jej powiedzie ? - Nie mam mu tego za złe,  e był 

zdenerwowany, nie chc  te  stwarza  kr puj cych sytuacji. Wolał-bym... - Odwrócił si  i jego 

wzrok padł na tabliczk  ,,Na sprzeda ” . Krew uderzyła mu do głowy. - Co to ma znaczy ? 

- To chyba oczywiste. Sprzedaj  dom. Postanowiłam wróci  do Irlandii. 

- Do Irlandii? My lisz,  e mo esz tak po prostu spakowa  si  i przeprowadzi  na drugi koniec 

wiata? 

- Tak wła nie my l , Boone. A teraz przepraszam, ale wszyscy czekaj  przy stole i musz  

wraca . Oczywi cie b dzie nam miło, je eli si  do nas przył czysz. 

- Przesta  by  taka cholernie uprzejma! Ja... - urwał. - Nie przyszedłem tu na kolacj  - 

powiedział przez zaci ni te z by. - Chc  z tob  pomówi . 

- Teraz nie czas na to. 

- To zale y tylko od nas. 

Chwycił j  za r k , ale w tej samej chwili za plecami Any wyrósł Sebastian. 

- Masz jakie  problemy, Anastasio? - zapytał, kład c jej r k  na ramieniu i patrz c ostrzegawczo 

na Boone'a. 

- Nie. Zaprosiłam Boone'a i Jessie na kolacj , ale Boone nie mo e si  do nas przył czy . 

- Szkoda. - Sebastian u miechn ł si  złowieszczo. - Wobec tego przepraszam, Sawyer, ale 

musimy wraca  do go ci. 

Boone z hukiem zatrzasn ł za sob  drzwi. Gwar umilkł jak no em uci ł. Kilka par oczu zwróciło 

si  w jego stron , ale Boone był zbyt w ciekły,  eby za-uwa y ,  e Sebastian przygl da mu si  

teraz wyra nie rozbawionym wzrokiem. 

background image

- Zejd cie mi z drogi! - powiedział cicho Boone. - Wszyscy razem i ka dy z osobna. Nie dbam o 

to, kim i czym jeste cie. - Gotów stawi  czoło całej armii skrzydlatych smoków, chwycił An  za 

r k . - A ty pójdziesz teraz ze mn ! 

- Ale moja rodzina... 

- Mo e sobie poczeka . - Wyci gn ł j  na dwór. 

Jessie patrzyła na nich spod choinki szeroko otwartymi oczyma. 

- Czy tatu  jest w ciekły na An ? 

- Nie. - Uszcz liwiona Maureen serdecznie u ciskała dziewczynk . - My l ,  e poszli po jeszcze 

jeden gwiazdkowy prezent dla ciebie. Taki, który ci si  najbardziej spodoba. 

Kiedy znale li si  na dworze, Ana zacz ła si  wyrywa . 

- Przesta  mnie ci gn , Boone! 

- Ja ci  wcale nie ci gn  - powiedział, prowadz c j  przez podwórko. 

- Nie chc  i  z tob . - Poczuła wzbieraj ce pod powiekami łzy. - Nie mam 

ochoty prze ywa  tego samego po raz drugi. 

- My lisz,  e ten głupi szyld przed domem rozwi e wszystkie twoje problemy? - Boone 

poci gn ł An  w stron  kamiennych schodków prowadz cych na pla . - Podrzucasz mi tak  

bomb , a potem chcesz uciec do Irlandii? 

- Mog  sobie robi , co mi si  podoba. 

- Wied ma czy nie, zastanów si  raz jeszcze. 

- Nie chciałe  ze mn  rozmawia . 

- Ale teraz mówi  do ciebie. 

- Tak, ale teraz ja nie mam ju  ochoty na rozmow . - Wyrwała si  i zacz ła si  wspina  z 

powrotem na gór . 

- Nie chcesz rozmawia , no to mnie wysłuchasz. - Boone chwycił j  w talii i przerzucił sobie 

przez rami . - I zrobimy to na tyle daleko od domu,  eby twoja rodzina nie siedziała mi na karku. 

- Kiedy zszedł na pla , postawił An  na piasku. - Jeden krok - ostrzegł j  - a znowu ci  złapi . 

- Nie dam ci tej satysfakcji - powiedziała, powstrzymuj c łzy. - Słyszałam,  e masz mi co  do 

powiedzenia. No, to mów. Ja te  powiem, co mi le y na sercu. Godz  si  z twoj  decyzj  co do 

naszego zwi zku. Jest mi tylko bardzo przykro,  e postanowiłe  odizolowa  mnie od Jessie. 

- Ja nigdy... 

- Nawet nie próbuj zaprzecza . Przed moim wyjazdem do Irlandii trzymałe  j  w domu przez tyle 

dni! - Podniosła gar  kamyków i cisn ła je do wody. - Nie chciałe ,  eby twoja ukochana 

córeczka kr ciła si  w pobli u czarownicy.- Odwróciła si  do niego. - Czego si  bałe , Boone? 

Ze zaczaruj  j  i jej psa? 

Usta Boone' a drgn ły. Wyci gn ł r ce, ale Ana uchyliła si . 

- Ano, b d  dla mnie bardziej wyrozumiała. 

- Byłam. Ale ty si  ode mnie odwróciłe . Wiedziałam,  e tak b dzie. 

- Wiedziała ? - Boone zaczynał ju  by  tym wszystkim bardzo zm czony. - Sk d wiedziała , jak 

zareaguj ? Zajrzała  w kryształow  kul  czy mo e poprosiła  twojego kuzyna jasnowidza,  eby 

mi pogrzebał w głowie? 

- Ani jedno, ani drugie - odparła, trac c resztki cierpliwo ci. - Nie pozwoliłam Sebastianowi, 

chocia  chciał to zrobi . A sama te  nie patrzyłam, bo wydało mi si  to nie fair. Wiedziałam,  e 

si  ode mnie odwrócisz, bo... 

- Bo kto  ju  raz to zrobił? 

- Niewa ne. To w niczym nie zmienia faktu,  e si  ode mnie odwróciłe . 

- Musiałem sobie to wszystko przemy le . 

background image

- Pami tam, jak wtedy na mnie patrzyłe . – Ana zamkn ła oczy. - Widziałam ju  przedtem takie 

spojrzenie. Oczywi cie nie byłe  tak okrutny jak Robert. Nie było obelg i oskar e , ale sens był 

taki sam: trzymaj si  z daleka ode mnie i od tego, co moje. Nie akceptuj  ci . Nie tak było? - 

zako czyła, krzy uj c r ce na piersi. 

- Nie zamierzam przeprasza  za to, co moim zdaniem było tylko zdrow  reakcj . Poza tym byłem 

miertelnie zm czony i roztrz siony. Czuwałem przy twoim łó ku przez tyle godzin, nie wiedz c, 

czy prze yjesz. A kiedy odzyskała  przytomno , nie wiedziałem, jak ci  traktowa …  A ty mnie 

pocz stowała  takimi rewelacjami. 

Ana spróbowała si  opanowa . 

- To nie była pora na takie rozmowy. Byłam zbyt osłabiona,  eby sobie poradzi  z twoimi 

negatywnymi uczuciami. 

- Gdyby  mi powiedziała wcze niej... 

- To co? Zareagowałby  inaczej? - Podniosła na niego oczy. - Nie, nie s dz . Ale masz racj . 

Powinnam była ci  uprzedzi , zanim sprawy zaszły za daleko. To była moja wina. Moja słabo . 

I mój strach. 

- Nie wkładaj słów w moje usta, Ano. Chyba  e, jak to okre lasz, poł czyła  si  ze mn . Bo je eli 

nie, to nie masz poj cia, co czuj . Najbardziej zabolał mnie twój brak zaufania. 

Ana pokiwała głow  i otarła łz . 

- Wiem. Przepraszam. 

- Bała  si ? 

- Mówiłam ci,  e jestem tchórzem. 

Marszcz c brwi, popatrzył, jak wiatr rozwiewa jej włosy. 

- Mówiła , to prawda. Tej nocy, kiedy znalazła  mój rysunek. Ten z wied m . Wtedy si  

przestraszyła . 

Ana wzruszyła ramionami. 

- Czasami bywam przewra liwiona. Wtedy akurat byłam w takim nastroju. Chciałam... 

- Chciała  mi powiedzie , a potem przestraszyła  si  tego rysunku. 

- To nie był dobry moment,  eby mówi  takie rzeczy. 

- Dlatego,  e była  tchórzem - powiedział spokojnie, nie spuszczaj c z niej wzroku. - Pozwól,  e 

ci o co  zapytam, Ano. Co konkretnie zrobiła  Jessie 

tamtego dnia? 

- Zł czyłam si  z ni . Mówiłam ci,  e mam dar empatii. 

- Bolało ci . Sam to widziałem. - Wzi ł j  za r k  i odwrócił ku sobie. - Raz nawet krzykn ła , 

jakby ból był nie do zniesienia. Potem zemdlała , a pó niej spała  jak zabita przez cał  dob . 

- To cena, jak  płac  za mój dar. - Próbowała oswobodzi  r k . Dotyk Boone'a sprawiał jej ból. - 

Tak si  zdarza, kiedy obra enia s  bardzo powa ne. 

- Rozumiem.. Pytałem Morgany. Powiedziała,  e mogła  umrze . Ze ryzyko było bardzo 

powa ne, bo Jessie... - słowa z trudem przechodziły mu przez usta - bo Jessie o mały włos nie 

umarła. A ty nie tylko nastawiła  złamane ko ci, ale praktycznie wyrwała  j  z obj   mierci. 

Granica mi dzy  yciem i  mierci  jest bardzo w tła i łatwo j  przekroczy . Cz sto uzdrowiciel 

staje si  ofiar . 

- A co miałam zrobi ? Pozwoli  jej umrze ? 

- Tchórz pozwoliłby na to. My l ,  e nasze definicje si  ró ni . To,  e si  boisz, nie czyni z 

ciebie tchórza. Mogła  ocali  siebie i pozwoli  jej odej . 

- Przecie  ja j  kocham. 

- Ja te . Ty mi j  zwróciła . A ja ci nawet nie podzi kowałem. 

background image

- My lisz,  e chc  twojej wdzi czno ci? - To zbyt wiele, pomy lała. Za chwil  ofiaruje jej swoj  

lito . - Nie chc . Zrobiłam to z własnej woli, bo nie mogłam znie  my li,  e j  utrac . I nie 

mogłam znie  my li,  e ty... 

- Zrobiła  to dla mnie? - zapytał cicho. 

- Tak. Nie mogłam do tego dopu ci ,  eby  stracił ukochane dziecko. Nie dzi kuj mi za to. To 

mój dar. 

- Robiła  to przedtem? To, co zrobiła  z Jessie? 

- Jestem uzdrowicielk . Uzdrawiam. Ona była... 

- Wci  trudno jej było o tym my le . - Ona ju  nas opuszczała. U yłam wszystkich mocy,  eby 

j  tu zatrzyma . 

- To nie takie proste. - Jego r ce delikatnie gładziły jej ramiona. - Nawet dla ciebie. Czujesz 

wi cej ni  inni. To te  Morgana mi powiedziała. Gł biej prze y-wasz ból i wszystkie emocje. 

Dlatego nie płaczesz. - Otarł łz  z jej policzka. - Ale teraz płaczesz. 

- Wiesz ju  wszystko, co chciałe  wiedzie . Wi c czego chcesz jeszcze? 

- Chc  jeszcze raz cofn  si  do nocy, kiedy mi to próbowała  wyja ni .  eby  jeszcze raz 

spróbowała si  przede mn  otworzy . 

- Za wiele  dasz - wyszlochała, a potem ukryła twarz w dłoniach. - Zostaw 

mnie w spokoju. Nie widzisz, jak mnie to boli? 

- Widz . - Wzi ł j  w obj cia, mimo i  próbowała mu si  wyrwa . - Schudła . Jeste  blada. 

Kiedy patrz  ci w oczy, widz  ból, który ci zadałem. Nie wiem, jak to cofn . Dziwi  si  te ,  e 

twój ojciec nie u ył przeciwko mnie całego arsenału swoich czarów. 

- Nie wolno nam u ywa  naszych mocy w złych intencjach. To przeciwne naszej naturze. A teraz 

prosz  ci , pozwól mi odej . 

- Nie mog . Przez chwil  wydawało mi si ,  e potrafi . Okłamała  mnie. Zawiodła  moje 

zaufanie. Nie była  szczera. - Trzymaj c j  mocno za ramiona, odsun ł od siebie. - Ale to nie ma 

najmniejszego znaczenia. Nawet je eli to magia i czary, nie chc  tego straci . Ciebie te  nie chc  

utraci . Kocham ci , Ano. Tak , jaka jeste . - Dotkn ł ustami jej ust i poczuł słony smak łez. - 

Prosz  ci , wró  do mnie. 

W sercu Any zakiełkowała nadzieja. 

- Chciałabym ci uwierzy . 

- Ja te  chc  wierzy . - Otoczył dło mi jej twarz i znowu j  pocałował. - I wierz . Wierz  w 

ciebie. W nas. Je eli to ma by  moja bajka, chc  doprowadzi  j  do ko ca. 

Podniosła na niego oczy. 

- My lisz,  e b dziesz w stanie zaakceptowa  wszystko i wszystkich? Cał  moj  rodzin ? 

- Wydaje mi si ,  e jako autor bajek doskonale zrozumiem si  z twoj  rodzin . Oczywi cie to 

jeszcze troch  potrwa, zanim uda mi si  przekona  twojego ojca,  eby nie przyprawiał mi głowy 

chomika. - Obwiódł palcem jej usta, które drgn ły w u miechu. Nie wiedziałem, czy jeszcze 

kiedy  u miechniesz si do mnie. Powiedz mi,  e mnie nadal kochasz. 

- Kocham ci . - Usta Any zadr ały pod jego ustami. - Zawsze b d  ci  kocha . 

- Nigdy wi cej nie sprawi  ci bólu. - Boone otarł jej łzy. - I postaram si  wynagrodzi  ci 

wszystkie przykro ci. 

Chwyciła go za r ce. 

- Mamy na to du o czasu. Cał  przyszło . 

- Nigdy wi cej nie b dziesz płaka  przeze mnie. 

U miechn ła si , ocieraj c mokre policzki. 

- Przecie  wiesz,  e ja nigdy nie płacz . 

Boone ucałował jej mokre dłonie. 

background image

- Powiedziała  mi wtedy,  e mam ci  znowu zapyta . Wprawdzie min ł ju  ponad tydzie , ale 

mam nadziej ,  e nie zapomniała , jaka miała by  odpowied . 

- Nie zapomniałam. 

- Połó  r k  tutaj. - Przycisn ł jej dło  do swego serca. - Chc ,  eby  wiedziała, co czuj . - Uj ł 

j  za drug  r k . - Niedługo b dzie pełnia. Po raz pierwszy pocałowałem ci  w blasku ksi yca. 

Byłem zachwycony, oczarowany, urzeczony. I zawsze b d . Jeste  mi potrzebna, Ano. 

Poczuła, jak jego miło  zaczyna kr y  w jej  yłach. 

- Jestem twoja. 

- Chc ,  eby  za mnie wyszła.  eby my wspólnie wychowywali dziecko, które mi zwróciła . Jest 

teraz tak samo twoje jak moje. Chc ,  eby my mieli wi cej dzieci. Kocham ci  tak , jaka jeste , i 

b d  ci  kochał do ko ca  ycia, Anastasio. 

W po wiacie ksi yca wyci gn ła do niego r ce. Włosy miała złote jak sło ce. Oczy siwe jak 

dym. 

- Czekałam na ciebie. 

EPILOG 

N a wysokiej samotnej skale nad wzburzonym morzem wznosi si  staro ytny zamek 

Donovanów. Tej nocy błyskawice raz po raz rozdzierały atramentowe niebo, a wiatr wprawiał w 

dr enie okienne witra e. 

W komnatach ogie  płon ł na kominkach. Czarodziejki i czarodzieje, a tak e zwykli  miertelnicy 

zgromadzili si  przy ogniu i czekali na pierwszy krzyk, zwiastuj cy nowe  ycie. 

- Czy ty oszukujesz, dziadku? - zapytała Jessie, która grała z Padrickiem w karty. 

- Ja oszukuj ?! - Padrick wybuchn ł  miechem. 

- Oczywi cie,  e tak. Prosz , ci gnij. 

Jessie zachichotała i wzi ła now  kart . 

- Babcia Maureen mówi,  e ty zawsze oszukujesz. 

- Zerkn ła na niego spod oka. - Czy to prawda,  e byłe   ab ? 

- Prawda, kochanie. Byłem  liczn , zielon   ab . 

Jessie uwierzyła mu, tak jak uwierzyła w pozostałe czary, wi

ce si  z  yciem w ród 

Donovanów. Pogłaskała pochrapuj c  Daisy, która spała z łbem na jej kolanach. 

- A mo esz kiedy  znowu zamieni  si  w  ab ,  ebym mogła to sobie obejrze ? 

- Mo e kiedy  zrobi  ci niespodziank . – Padrick mrugn ł i karty w r ku dziewczynki zamieniły 

si  w p k t czowych lizaków. 

- Och, dziadku! - roze miała si  Jessie. 

- Sebastianie! - Mel zbiegła po schodach do holu, gdzie jej m  s czył brandy i kibicował 

graj cym w karty. - Shawn i Keely obudzili si  i płacz . Zajmij si  nimi, bo ja pomagam Anie. 

- Ju  id . - Dumny ojciec trzymiesi cznych bli niaków odstawił kieliszek i poszedł na gór ,  eby 

zmieni  dzieciom pieluszki. 

Nash zabawiał roczn  Allysi , a Donovan siedział na kolanach Matthew i bawił si  jego 

kieszonkowym zegarkiem. 

- Uwa aj,  eby go nie połkn ł - powiedział Nash. - Albo zrób tak,  eby znikn ł. Trudno utrzyma  

w ryzach naszego chłopaka. 

- Mały musi rozwin  skrzydła. 

- Skoro tak twierdzisz... Ale którego  dnia poszedłem,  eby go obudzi , a jego 

łó eczko było pełne królików. I to prawdziwych. 

- Ma to po matce - stwierdził z dum  Matthew. 

Allysia oparła si  o ojca i roze miała. Daisy obudziła si  nagle i podeszła do nich. Po chwili do 

komnaty zbiegły si  wszystkie zwierz ta, jakie tylko  yły na zamku. 

background image

- Ally? - westchn ł Nash. - Pami tasz, co mówiłem? Nie wszystkie naraz! 

- Hau-hau! - Ally zacz ła ci gn  za uszy wielkiego srebrzystego wilczura Matthew. - Kicie. 

- Nast pnym razem ma by  tylko jeden, pami taj! 

Nash zdj ł z ramienia kota i str cił drugiego z oparcia fotela. 

- Kilka tygodni temu Ally kazała wy  wszystkim psom w promieniu dziesi ciu mil. Chod cie, 

moje kochane potwory. - W stał i wzi ł roze miane, wierzgaj ce bli ni ta pod pach . - Czas do 

łó ka. 

- Bajka! - zacz ł si  domaga  Donovan. – Wujku Boone! 

- Wujek jest bardzo zaj ty - powiedział Nash. - Dzi  wieczorem musi ci wystarczy  bajka taty. 

Boone był rzeczywi cie bardzo zaj ty, obserwuj c odwieczny cud narodzin. W komnacie 

pachniało woskiem i ziołami. Ogie  płon ł na kominku. Boone trzymał w ramionach An , kiedy 

wydawała na  wiat ich syna. 

A potem córk . 

A potem jeszcze jednego syna. 

- Trojaczki - powtarzał z niedowierzaniem, kiedy Bryna podawała mu dzieci. - Trojaczki! - 

Mówili mu,  e b dzie trójka, ale on do ko ca w to nie wierzył. 

- To u nas dziedziczne. - Ana, zm czona, lecz szcz liwa, wzi ła z r k Morgany kolejne 

zawini tko. Przycisn ła usta do jedwabistego policzka. - Teraz mamy dwie dziewczynki i dwóch 

chłopców. 

Boone u miechn ł si  do  ony, kiedy Mel kładła obok niej trzecie dziecko. 

- Potrzebny nam b dzie wi kszy dom. 

- Rozbudujemy stary. 

- Czy reszta rodziny mo e przyj  na gór ? - zapytała cicho Bryna. - A mo e wolisz troch  

odpocz ? 

- Nie, popro  ich. - Ana oparła głow  na ramieniu Boone'a. 

Po chwili w komnacie zrobiło si  gwarno i tłoczno. Ana poprosiła Jessie,  eby usiadła obok niej, 

a potem zło yła w jej ramiona jedno z trojaczków. 

- To twój braciszek Trevor. To twoja siostra Mauve. A to drugi braciszek 

Kyle. 

- B d  si  nimi opiekowa . Zawsze. Patrz, dziadku, jak  mamy teraz wielk  rodzin ! 

- To prawda, moje jagni tko. - Padrick wytarł nos w olbrzymi  chustk , otarł oczy i spojrzał 

zamglonym wzrokiem na Boone'a. - Dobrze,  e ci  nie zmia d yłem, synu, kiedy była okazja. 

- Masz! - Boone podał mu piszcz cego noworodka. - Potrzymaj swojego wnuka. 

- Maureen, mój p czuszku, popatrz tylko na niego. Ma moje oczy! 

- Nie, mój  abi królu, moje. 

Po chwili wszyscy Donovanowie pogr yli si  w za artej dyskusji na temat podobie stwa całej 

trójki. 

Boone obj ł  on  i z u miechem patrzył, jak jego pierworodny poznaje smak matczynego 

pokannu. Błyskawice rozdzierały niebo, wył wiatr, a ogie  na kominku buchał wysoko. 

W gł bi borów i lasów, po ród ł k i wzgórz elfy i wró ki ta czyły w radosnym korowodzie. 

A oni  yli długo i szcz liwie.