Cathy Williams
Pamiętny koncert
aa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Bruno miał przylecieć z Nowego Jorku i tym
razem Katy nie widziała sposobu, by uniknąć z nim
spotkania. W normalnych warunkach zazwyczaj
jej się to udawało.
Bruno Giannella po prostu ją przeraz˙ał. Spot-
kała go po raz pierwszy osiemnaście miesięcy
wcześniej, kiedy została poddana przesłuchaniu,
w którym starał się dowiedzieć czegoś o niej,
rozwaz˙ając, czy nadaje się do roli, jaką miałaby
spełniać w z˙yciu jego ojca chrzestnego. Trwało to
ponad półtorej godziny i rozmowa była tak wy-
czerpująca, z˙e Katy ledwie ją przetrwała. Nie ule-
gało wątpliwości, z˙e jedynym sposobem na to, by
mogła poradzić sobie z tym męz˙czyzną, było uni-
kanie go za wszelką cenę.
Od tego czasu radziła sobie wyśmienicie. Jego
wizyty u chrzestnego były przelotne, rzadkie i za-
planowane. Bruno Giannella, jak sądziła na pod-
stawie obserwacji, nie potrafił działać spontanicz-
nie. Kierowanie się impulsem nie lez˙ało w jego
naturze. Widać było, z˙e wszystko jest u niego
zaprogramowane co do minuty. Dzięki temu miała
duz˙e moz˙liwości manewrowania, by osiągnąć
swój cel.
Teraz jednak wiedziała, z˙e taki unik nie będzie
łatwy. Pocieszała się jedynie myślą, z˙e jego wizyta
nie będzie długa.
Joseph, jego ojciec chrzestny, został wczoraj
przewieziony do szpitala z podejrzeniem zawału
serca. Był to ogromny szok równiez˙ dla niej i kiedy
tylko doszła w miarę do siebie, postanowiła za-
dzwonić do Brunona, z˙eby powiadomić go o tym,
co się stało. Najpierw musiała wykręcić koło tu-
zina numerów, zanim złapała go w końcu w jego
biurze w Nowym Jorku. Natychmiast poczuła
zmieszanie, które niezmiennie towarzyszyło jej
w kontaktach z Brunonem. Zanim zdąz˙yła po-
wiedzieć, z jakim trudem go odnalazła, przerwał
jej w połowie zdania i poinformował, iz˙ natych-
miast wraca do Anglii i spodziewa się, z˙e zastanie
ją w domu Josepha. Po chwili usłyszała kliknięcie
w słuchawce i rozmowa została przerwana. Uświa-
domiła sobie kolejny raz, z˙e wie dokładnie, dla-
czego nie lubi tego męz˙czyzny.
Teraz siedziała na krześle z oczami utkwionymi
w drogę dojazdową i czuła się tak nieszczęśliwa,
jakby za chwilę kat miał załoz˙yć jej pętlę na szyję.
Godzinę wcześniej biegała wokół domu, sądząc,
z˙e wysiłek fizyczny uspokoi jej stargane nerwy.
Była to płonna nadzieja.
Wszystkie zabiegi na nic się zdały w chwili,
gdy zobaczyła taksówkę. Ostatki odwagi wypa-
4
CATHY WILLIAMS
rowały z niej całkowicie i poczuła bolesny skurcz
z˙ołądka.
W swych sporadycznych kontaktach z Bruno-
nem Giannellą dochodziła zawsze do jednej kon-
kluzji. Uwaz˙ała, z˙e jest to wysoce niesprawied-
liwe, z˙e jego potęga, bogactwo i inteligencja połą-
czone były z doskonałym wyglądem. Miał czarne
lśniące włosy, tego samego koloru co oczy, pełne
zmysłowe usta i rysy twarzy jak wyrzeźbione
zdolną ręką artysty. A według niej nie zasługiwał
na to. Była pewna, z˙e jedno jego spojrzenie moz˙e
zawrócić w głowie kaz˙dej kobiecie, ale nie jej,
uwaz˙ała bowiem, z˙e jego piękną twarz szpeci
oziębłość, która zawsze była na niej widoczna.
Joseph powiedział jej kiedyś, z ledwie ukry-
waną dumą, z˙e jego chrześniak ma wielkie po-
wodzenie u płci odmiennej. Katy nie skomen-
towała tej informacji, zastanawiając się tylko,
czy jest jedyną kobietą odporną na jego rzekomy
czar.
Obserwując go teraz z daleka, widząc jak płaci
za taksówkę, dziwiła się, z˙e jest prawdziwym
męz˙czyzną z krwi i kości. Poruszał się, mówił,
zarabiał góry pieniędzy i był szanowanym praco-
dawcą. A do tego uwielbiał swego chrzestnego, bo
wielokrotnie widziała to w jego oczach. Czy mógł
więc być złym człowiekiem?
Po chwili usłyszała natarczywy dzwonek
u drzwi i zdenerwowana podbiegła do nich i otwo-
rzyła. Kiedy tylko spojrzała na niego, natychmiast
5
PAMIĘTNY KONCERT
poczuła się niezdarna, niezgrabna, nieładna i za-
niedbana.
– Proszę, wejdź, Bruno. Cóz˙... Miło cię wi-
dzieć. – Stanęła do niego plecami, bojąc się, by nie
spojrzał w jej kierunku. – Jaką miałeś podróz˙?
Dobrą? – mówiąc to zamknęła drzwi i oparła się
o nie.
Bruno wkroczył do holu i przez chwilę wchła-
niał atmosferę domu. Rozejrzał się wokół i do-
strzegł przy drzwiach skurczoną postać Katy.
Jedyną rzeczą, której nie znosił i która doprowa-
dzała go do furii, był widok kogoś, kto kulił się
przed nim ze strachu, a Katy właśnie tak się
zachowywała. Głowę miała zwieszoną, a jej brązo-
we loki zakrywały prawie całkowicie twarz. Ręce
trzymała za sobą i cała jej postać wyraz˙ała chęć
panicznej ucieczki.
– Musimy porozmawiać – powiedział stanow-
czym tonem, nawykłym do wydawania poleceń.
– Nie mam zamiaru stać tutaj i prowadzić roz-
mowy, kiedy stoisz, jakbyś była przyklejona do
drzwi. Moz˙e lepiej przygotowałabyś filiz˙ankę her-
baty?
Joseph wychwalał ją pod niebiosa od chwili gdy
zaczęła u niego pracować, a Bruno nie mógł zro-
zumieć dlaczego. Dziewczyna prawie zawsze mil-
czała, a jeśli była bystra i inteligentna, to nad-
zwyczaj starannie ukrywała to przed nim. Pstryk-
nął palcami z irytacją. Katy prześlizgnęła się koło
niego i poszła w kierunku kuchni.
6
CATHY WILLIAMS
– Więc – powiedział, gdy tylko wszedł tam za
nią – powiedz mi, co się zdarzyło, i tylko nie
zapomnij o niczym. – Usiadł cięz˙ko na kuchennym
krześle i patrzył, jak wstawia wodę na herbatę
i wyjmuje dwa kubki.
Czuł się jakoś obco, wiedząc, z˙e w domu nie ma
Josepha. Nie lubił tego. Jego aktywne z˙ycie zawo-
dowe zmuszało go do przemieszczania się z jed-
nego końca świata na drugi i wymagało posiadania
mieszkania w Paryz˙u, Londynie i Nowym Jorku.
Ale tylko ten dom reprezentował coś stałego w je-
go z˙yciu, a ojciec chrzestny był tego integralną
częścią. Kiedy pomyślał, z˙e Joseph moz˙e być
powaz˙nie chory albo mógłby umrzeć, poczuł, jak
dreszcz przeraz˙enia przebiega mu przez plecy.
Myśli te nie usposobiły go przychylnie do dzie-
wczyny, zajętej teraz przyrządzaniem herbaty.
– Kiedy dokładnie to... się stało?
– Powiedziałam ci przez telefon. Wczoraj – od-
parła, nie widząc potrzeby spojrzenia na niego.
– Mogłabyś patrzeć na mnie, kiedy rozmawia-
my? Niemoz˙liwa jest rozmowa z kimś, kto wpat-
ruje się w kubki do herbaty!
Katy spojrzała na niego zgodnie z z˙yczeniem
i natychmiast poczuła się niepewnie.
– Skończył pić herbatę...
– Co?
– Powiedziałam, z˙e właśnie skończył pić her-
batę...
– Nie, nie, nie – Bruno machnął ręką niecierp-
7
PAMIĘTNY KONCERT
liwie. – Chcę wiedzieć, co robił podczas picia
herbaty. Wszystko, co mogło wywołać ten... za-
wał. Czy oni są pewni, z˙e to jest zawał serca? Mo-
z˙e coś innego? Moz˙e na przykład zatrucie pokar-
mowe?
– Oczywiście, z˙e są pewni! Są przeciez˙ leka-
rzami!
– To wcale nie znaczy, z˙e są bogami. Kaz˙dy
moz˙e się pomylić. – Wypił łyk herbaty i ze zdener-
wowaniem zaczął rozluźniać węzeł krawata. Zdjął
go, po czym rozpiął dwa górne guziki przy koszuli.
Katy patrzyła na niego z chorobliwą fascynacją
kogoś, kto obserwuje coś bardzo niebezpiecznego
i nieprzewidywalnego. Na przykład kobrę.
– To nie było zatrucie pokarmowe – powie-
działa. – Zjadł tylko kawałek chleba, który wcześ-
niej upiekłyśmy z Maggie, i wypił do tego filiz˙ankę
herbaty. Czuł się dobrze podczas jedzenia, a po
tym powiedział, z˙e zrobiło mu się jakoś dziwnie
i z˙e musi się połoz˙yć. – Oczy Katy wypełniły się
łzami na to wspomnienie, a ze ściśniętego gardła
nie mogła wydobyć głosu.
– Na miłość boską, nie płacz! Juz˙ i tak jest dość
kłopotów, bez twoich szlochów.
– Przepraszam – wyjąkała. – Tak się przerazi-
łam, kiedy... kiedy to się stało. To było takie
niespodziewane... Wiem, z˙e Joseph ma siedem-
dziesiąt lat, ale nie jest przeciez˙ stary, jak na
obecne czasy. – Odstawiła herbatę, na którą nie
miała właściwie ochoty, zacisnęła dłonie i oparła
8
CATHY WILLIAMS
o kolana. – I nie było wcześniej z˙adnych oznak...
niczego. Poprzedniego dnia poszliśmy na spacer
do ogrodu. Do cieplarni. Jest bardzo dumny ze
swoich orchidei. Sprawdza je codziennie i opowia-
da o nich czasami.
– Wiem – potwierdził Bruno szorstko. Chrzest-
ny pisał do niego regularnie, co tydzień, zawsze na
adres londyński, skąd jego listy odsyłane były
natychmiast do Brunona, niezalez˙nie od tego,
w której części świata przebywał aktualnie. Cho-
ciaz˙ starał się wszelkimi siłami przekonać go, z˙e
w dobie komputerów moz˙na doskonale wykorzys-
tywać do kontaktów pocztę elektroniczną, to nigdy
nie udało mu się go przekonać. Joseph z pobłaz˙-
liwością przyznawał komputerom ogromne moz˙-
liwości, ale listy pisał w sposób tradycyjny. Bruno
kiedyś zaryzykował i kupił mu nawet komputer,
który nigdy nie uz˙ywany stał do tej pory gdzieś
w kącie i zbierał kurz.
Bruno wszystko wiedział o orchideach Josepha,
jak równiez˙ o tym, co działo się w domu i najbliz˙-
szej okolicy. Wiedział tez˙ wszystko o Katy West
i o tym, jak w ciągu osiemnastu miesięcy swej
pracy u Josepha stała się dlań nieocenioną osobą.
– Musiały być jakieś oznaki... – upierał się.
Energicznie odstawił na bok kubek, wytrącając ją
znów z równowagi.
– Nic nie było. Przeciez˙ bym ci powiedziała.
Nie było nic takiego, co moz˙na by przyjąć jako
ostrzez˙enie...
9
PAMIĘTNY KONCERT
– Dostrzegłabyś to? – troska o chrzestnego
nadała jego głosowi cyniczną ostrość. Bruno
Giannella niełatwo wpadał w panikę. Róz˙ne sytua-
cje z˙yciowe juz˙ od wczesnego wieku nauczyły go,
z˙e kontrola nad sobą to jedyna moz˙liwość osiąg-
nięcia sukcesu. Stosował ją równiez˙ w z˙yciu
prywatnym.
– Co masz na myśli? – spytała Katy.
– Myślę, z˙e nie zalałaś mnie potokiem infor-
macji o tym, co mój ojciec chrzestny robił tuz˙
przed chorobą – powiedział, wstając od stołu i cho-
dząc po kuchni, jak tygrys zamknięty w klatce.
– Chyba to przyznasz. Chociaz˙ – zatrzymał się
i przechylił na bok głowę, jakby się nad czymś
zastanawiał – nigdy wcześniej nie uzyskałem od
ciebie az˙ tak duz˙o informacji co dzisiaj. A pamię-
tasz, z˙e jednym z warunków zatrudnienia cię tutaj
był obowiązek informowania mnie na biez˙ąco
o wszystkim, co było związane z Josephem!
– To nie fair! – Nagły poryw gniewu na jego
oskarz˙enie rozpalił rumieńce na policzkach Katy.
– Pracowałam dla Josepha i nie... nie uwaz˙ałam za
słuszne, z˙eby za jego plecami opowiadać ci jakieś
historie.
Spodziewała się, z˙e dalej będzie prawił jej kaza-
nie, ale zamiast tego usłyszała tylko chrząknięcie
i jeszcze szybciej zaczął krąz˙yć po kuchni. Katy
pomyślała, z˙e za chwilę dostanie jakiegoś ataku
nerwowego i ją równiez˙ będzie trzeba odwieźć do
szpitala.
10
CATHY WILLIAMS
– Jaki jest ten szpital? – spytał tak nagle, z˙e
przez chwilę zapomniała o swych nadszarpniętych
nerwach.
– Jest bardzo dobry, Bruno. Byłam tam dziś
rano i powiedzieli mi, z˙e nie mogę go jeszcze
zobaczyć, ale jego stan jest stabilny.
– Przypuszczam, z˙e dobre i to. Jak daleko jest
szpital?
– Około czterdziestu minut jazdy samocho-
dem. Zalez˙y to od ruchu w centrum miasta. Powie-
dzieli mi, z˙e będzie moz˙na odwiedzić go później.
– Wyjedziemy więc do niego o wpół do piątej.
Katy skinęła głową, zastanawiając się, czy to
odpowiedni czas, z˙eby zapytać go, jak długo za-
mierza zostać.
Zanim się zdobyła na zapytanie go o to, Bruno
juz˙ wyszedł z kuchni. Katy pobiegła za nim do
holu.
– Więc... – powiedziała, patrząc, jak sięga po
torbę podróz˙ną.
– Tak? – uniósł brwi spoglądając na jej wy-
czekującą postać.
– Będziesz... Będziesz w tym pokoju co za-
wsze. Wiesz, w którym? Tym na lewo w końcu
korytarza. Ja... ja połoz˙yłam tam czysty ręcznik....
– Wykrztuś w końcu, co chcesz mi powiedzieć.
– No, rzecz w tym... to znaczy, Maggie i ja
chcemy wiedzieć, jak długo masz zamiar zostać.
To znaczy... z˙e byłoby to pomocne dla Maggie ze
względu... no wiesz, na gotowanie tego, co lubisz.
11
PAMIĘTNY KONCERT
– Czuła jak jej twarz robi się coraz bardziej czer-
wona.
– Nie potrzebujesz troszczyć się o mnie – poin-
formował ją oschle Bruno. Odwrócił się i zaczął
wchodzić po schodach, podczas gdy Katy patrzy-
ła za nim, zdając sobie sprawę, z˙e nie uzyskała
odpowiedzi na pytanie, które było dla niej takie
waz˙ne.
W porywie niebywałej odwagi poszła w ślad za
nim. Stanęła w drzwiach jego sypialni, w momencie
kiedy stawiał na łóz˙ku torbę i zdejmował krawat.
– Tak? – z oznaką zniecierpliwienia odwrócił
się do niej i zaczął rozpinać guziki koszuli.
Katy patrzyła mu prosto w twarz, ale kątem oka
widziała jego opalony tors.
– Chodzi mi o to... – odchrząknęła i spojrzała
w dół na czubki swych butów... – z˙e jeśli zamie-
rzasz tu zostać... to moz˙e byłoby lepiej, gdybyś
powiedział mi, czego ode mnie oczekujesz...?
– W martwej ciszy, jaka zapadła, zdała sobie nagle
sprawę w jak niezręczny sposób sformułowała
pytanie. – Mam na myśli przyrządzanie posiłków
– dodała szybko. – Joseph i ja jedliśmy zawsze
razem śniadanie i lunch. Ja...
– Dlaczego to robisz?
– Słucham? – Rzuciła mu ukradkowe spojrze-
nie i skonsternowana zobaczyła, z˙e zdjął juz˙ pod-
koszulek.
– Dlaczego zachowujesz się, jak wynajęta po-
moc domowa?
12
CATHY WILLIAMS
– Bo jestem wynajętą pomocą domową – po-
wiedziała, krzyz˙ując ramiona i starając się opano-
wać lęk przed nim, który wprost ją dusił.
– Bardzo ścisła definicja, ale jesteś równiez˙
towarzyszką Josepha i oczywiście bardzo waz˙ną
częścią jego z˙ycia. Mimo moich początkowych...
no, powiedzmy, obaw, wydaje mi się, z˙e przerosłaś
moje oczekiwania w pozytywnym sensie. Jeśli nie
chcesz spaść do kategorii słuz˙ącej, to nie zachowuj
się jak ona. Nie musisz zaprzątać sobie głowy
posiłkami dla mnie – mówił takim głosem, z˙e
miała ochotę zasalutować mu grzecznie. – Potrafię
sam zadbać o siebie.
– Ale Joseph byłby zbulwersowany, gdyby
wiedział, z˙e... z˙e ty przerywasz pracę przez niego
– oznajmiła Katy. Nie powiedziała głośno, z˙e jego
ojciec chrzestny czuł respekt przed utalentowanym
i charyzmatycznym męz˙czyzną, którego wycho-
wywał od chłopięcych lat.
– Uwaz˙am, z˙e byłby raczej zbulwersowany
wówczas, gdyby się dowiedział, iz˙ nie potrafiłem
wygospodarować czasu w momencie, gdy mnie
najbardziej potrzebował. Czy masz jeszcze jakąś
sprawę?
– Nie – mruknęła, oblewając się rumieńcem,
gdy zobaczyła, jak zaczyna rozpinać pasek przy
spodniach. Chyba nie zamierzał zdjąć ich przy
niej? Ciekawa była, jak daleko mógłby się posunąć
w rozbieraniu, zanimby poczuł skrępowanie jej
obecnością.
13
PAMIĘTNY KONCERT
Znajomość męz˙czyzn była u Katy bardzo ogra-
niczona. Jak do tej pory miała tylko dwóch chłop-
ców. Obaj byli miłymi młodymi męz˙czyznami
i obu darzyła duz˙ym uczuciem. Byli jej najlep-
szymi przyjaciółmi i do dzisiaj utrzymywała z nimi
kontakty. Nie wyobraz˙ała sobie jednak, z˙e któryś
z nich mógłby się przy niej rozbierać.
– Pamiętaj, z˙e chcę cię widzieć na dole dokład-
nie o wpół do piątej – usłyszała jego głos w mo-
mencie, gdy zamykała drzwi.
Bruno musiał przyznać, z˙e Katy doskonale wy-
wiązywała się ze swych obowiązków, chociaz˙ jej
sposób bycia nieprawdopodobnie go irytował.
Jego praca była tak absorbująca, z˙e nie mógł
poświęcać zbyt wiele czasu Josephowi, najbliz˙-
szej dla niego osobie na świecie. Bolał nad tym,
z˙e tak rzadko odwiedzał go w ostatnich latach.
Niestety, praca, jak najgorszy tyran, nie pozwa-
lała na wygospodarowanie odrobiny czasu wię-
cej. A teraz, co będzie? A jeśli, nie daj Boz˙e,
jego chrzestny umrze? Co robić? Teraz powi-
nien zostać na stałe w Londynie, ale musiałby
wtedy codziennie dojez˙dz˙ać do pracy. Przez˙uwał
ten problem podczas kąpieli. Nie pomyślał na-
wet o śnie, mimo iz˙ róz˙nica czasu dawała mu
się we znaki. Z zasady spał mało, poniewaz˙
uwaz˙ał, z˙e sen to strata cennego czasu. Łóz˙ko
było dla niego tylko wtedy atrakcyjne, gdy dzie-
lił je z kobietą.
Zanim się ubrał i przeczytał niektóre listy w kom-
14
CATHY WILLIAMS
puterze, juz˙ wypracował rozwiązanie biez˙ącego
problemu. Nie było ono idealne, z czego zdał sobie
sprawę, gdy półtorej godziny później schodził do
holu i zobaczył czekającą na niego Katy.
– Jimbo wyprowadził juz˙ range rovera z gara-
z˙u – poinformowała go pospiesznie, podczas gdy
nakładał marynarkę. Był maj. Świeciło słońce, ale
było chłodno i za wcześnie, z˙eby moz˙na było
chodzić z krótkimi rękawami. Katy pomyślała
z pewną dozą niechęci, z˙e Bruno ubrał się od-
powiednio jak na taką pogodę, a do tego modnie
i z nie rzucającą się w oczy elegancją. Jak on to
robił? Wyglądał jednocześnie surowo i bardzo
wytwornie.
Poczuła znajome uczucie skrępowania, kiedy
brała do ręki własny szary z˙akiet. Dlaczego zawsze
czuła się przy nim speszona?
– Jimbo? – spytał ze zmarszczonymi brwiami.
– Jim Parks, człowiek, który opiekuje się ogro-
dem i wykonuje róz˙ne prace wokół domu. Juz˙ go
kiedyś poznałeś.
– Skoro tak mówisz, to wierzę ci na słowo.
– W kaz˙dym razie samochód stoi pod domem.
Jeśli chcesz, to ja mogę poprowadzić. – Ku jej
zdziwieniu skinął przyzwalająco głową.
Katy była dobrym kierowcą i przywykła do
prowadzenia samochodu Josepha. Regularnie, co
tydzień, w swoje wolne popołudnia, jeździła nim
do miasta i zawsze słuz˙yła za kierowcę Josephowi,
kiedy ten musiał gdzieś pojechać. Wiele razy
15
PAMIĘTNY KONCERT
jeździła równiez˙ samochodem do Kornwalii, by
spędzić weekend z rodzicami.
Ani trochę nie minęło jej zdenerwowanie, kiedy
włączyła silnik i zaczęła zjez˙dz˙ać drogą dojaz-
dową do szosy. Czuła na sobie ciemne oczy Bruno-
na, które śledziły kaz˙dy jej ruch. Było to jeszcze
gorsze niz˙ jej egzamin na prawo jazdy. Wtedy
miała przynajmniej miłego egzaminatora, pogod-
nego męz˙czyznę po pięćdziesiątce, który w subtel-
ny sposób zwracał uwagę, gdy popełniła jakiś błąd.
Ledwie mogła się skoncentrować na rozmowie,
kiedy pytał ją o ruch uliczny w mieście albo co
porabia w swoje wolne dni.
Westchnęła z ulgą, gdy zobaczyła z daleka
budynek szpitalny i wtedy Bruno zaszokował ją
sensacyjną informacją.
– Myślałem o tym, co mi powiedziałaś. O tym,
z˙e Joseph nie byłby zadowolony z myśli, z˙e zanie-
dbuję pracę. Pomyślałby, z˙e robię to z litości.
Katy spojrzała na niego ukradkiem i szybko
odwróciła wzrok, skupiając się na wjeździe na
teren szpitala. Zadziwiające było to, z˙e poświęcił
swoje myśli temu, co mu powiedziała, i na dodatek
przyznał jej rację.
– Tak, rzeczywiście mógłby. – Westchnęła lek-
ko z ulgą. – Jak wiesz, jest strasznie dumny, nie
ścierpiałby myśli, z˙e... z˙e przez niego zaniedbujesz
pracę. Masz mieszkanie w Londynie, prawda?
– Oczywiście, z˙e mam – odpowiedział ziryto-
wany. – Patrz, gdzie zaparkować. Co najmniej
16
CATHY WILLIAMS
godzinę będziemy szukali wolnego miejsca. Po-
winnaś powiedzieć mi o takich trudnościach. Mog-
liśmy przyjechać taksówką.
– Znajdziemy miejsce – mruknęła Katy. – Tyl-
ko trochę cierpliwości.
– Przeceniana zaleta, cierpliwość. Zbyt długie
czekanie na coś moz˙e spowodować, z˙e w końcu
ucieknie ci spod ręki to, na co czekasz. Jeśli
czekałbym cierpliwie w interesach, nic bym nie
osiągnął.
– Ale nie rozmawiamy teraz o interesach, tylko
o wolnym miejscu na parkingu. – Rozglądała się
uwaz˙nie i na szczęście zobaczyła, z˙e jakiś samo-
chód wyjez˙dz˙a i zwalnia miejsce. – Widzisz, juz˙
moz˙emy zaparkować – powiedziała z triumfem.
– Mówiłam ci, z˙e coś znajdziemy.
– Zastanawiałem się nad tym, co mi powiedzia-
łaś. – Wrócił bez komentarza do poprzedniej roz-
mowy.
– Tak, ale moz˙e porozmawiamy o tym po wizy-
cie u Josepha? – Poczuła, jak odzyskuje dobre
samopoczucie, wiedząc, z˙e za chwilę zobaczy Jo-
sepha. Pokochała go. Był wspaniałym człowie-
kiem. Trochę nieśmiały, przy tym inteligentny
i delikatny. Oczarował ją juz˙ od pierwszego spot-
kania i do dzisiaj pozostawała pod urokiem jego
osobowości. Czuła się u niego jak we własnym
domu. Często prowadzili gorące dyskusje na inte-
resujące ich tematy, ale potrafili równiez˙ siedzieć
w milczeniu cały wieczór.
17
PAMIĘTNY KONCERT
Miała nadzieję, z˙e będzie mogła zobaczyć go
dzisiaj i być moz˙e porozmawiać nieco.
– Myślę, z˙e lepiej załatwić to teraz – stwierdził
Bruno. Otworzył szklane drzwi i przytrzymał je,
by przeszła pierwsza. – Chciałbym skoncentrować
się na Josephie, gdy go wreszcie zobaczę i dlatego
chcę przedtem być pewny, z˙e rozwiązałem wszyst-
kie problemy po swojej myśli. Powinna tu być
jakaś kawiarnia czy bufet – dodał, rozglądając się
po holu. Katy zrozumiała, z˙e nie ma wyboru i po-
prowadziła go do kawiarni, znajdującej się na tym
samym piętrze. Kawa była tu okropna, ale moz˙na
było spokojnie porozmawiać. Myślała, przekona-
na, z˙e powie jej, iz˙ wraca do Londynu, przyznając,
z˙e jest to najlepsze rozwiązanie.
– Co ci kupić? – spytał Bruno, biorąc do ręki
tacę. – Halo? – zdała sobie sprawę, z˙e mówi do
niej. – Czy jest tu ktoś? A moz˙e zdecydowałaś się
całkowicie zniknąć w obłokach?
– Przepraszam – powiedziała,
odwracając
wzrok. – Proszę kawę.
– A moz˙e coś zjesz?
– Nie. Dziękuję. – Przyglądał się jej przez
chwilę. – Ile ty jesz? Czy Joseph jest pewien, z˙e
odz˙ywiasz się odpowiednio? Moz˙e on nie jest
świadomy, ile kalorii potrzebuje do z˙ycia orga-
nizm? – Podszedł do ekspresu, nacisnął guzik
i nalał kawy do dwóch filiz˙anek. Katy, skonster-
nowana, zastanawiała się nad tym, co przed chwilą
powiedział.
18
CATHY WILLIAMS
– Oczywiście, z˙e jem – odparła.
– Ale wyglądasz, jakby w twoim ubraniu znaj-
dowały się same kości.
Swoim zwyczajem skuliła się pod wpływem
jego krytyki. Kiedy miała czternaście lat, obser-
wowała kolez˙anki. W przeciwieństwie do niej mia-
ły rozwinięte biodra i piersi i wszystko to, co
przyciągało uwagę chłopców. Katy natomiast by-
ła szczupła i miała chłopięcą figurę, co starała się
ukrywać. Workowate ubrania spełniały tę rolę
i z czasem stały się jej stylem. Nic nie pomagały
perswazje rodziców, którzy powtarzali jej, z˙e jest
piękna. Po prostu nie wierzyła w to.
Pomyślała, z˙e tę jego uwagę powinna przyjąć
z zimną pogardą i przywołać go do porządku, ale
nic nie przychodziło jej do głowy.
– Potrzebujesz nabrać trochę ciała.
– I zmienić siebie w co? W zapaśnika? – od-
powiedziała gniewnie, az˙ spojrzał na nią z zacieka-
wieniem i uniósł brew do góry. Zafascynował go
ostry ton, jakim mu odpowiedziała.
– Rzeczywiście, teraz nie jestem pewien, czy
mam rację, biorąc pod uwagę fakt, z˙e ukrywasz
swe ciało pod ubraniami, z których kaz˙da babcia
byłaby dumna – powiedział gładko i nagle poczuł,
z˙e jego plany dotyczące pracy, tu, na miejscu, nie
wydają się juz˙ tak bardzo przygnębiające.
– A teraz wypijemy kawę i powiem ci dokład-
nie, co wymyśliłem. Dlaczego nie pójdziesz zająć
stolika, podczas gdy będę płacił?
19
PAMIĘTNY KONCERT
Patrzył, jak Katy idzie w kierunku stolika sto-
jącego na uboczu. Nie przypuszczał, z˙eby mu
odmówiła. Prawdę powiedziawszy, nie miała wy-
boru.
Jego problemy nie zaczynały się ani kończyły
na pracy. Isobel Hutton Smith, z którą był aktual-
nie związany, mogła słuz˙yć doskonale za model
wyrozumiałości, kiedy chodziło o jego częste wy-
jazdy słuz˙bowe za granicę. Miał jednak wątpliwo-
ści, czy przyjmie równie spokojnie jego zaszycie
się na prowincji, w miejscu oddalonym od niej
o półtorej godziny jazdy samochodem.
Ostatnio czyniła liczne aluzje na temat osied-
lenia się gdzieś na stałe, ich wzajemnych relacji
i szybko przemijającego czasu.
Bruno wiedział, z˙e powinien być bardziej stano-
wczy w zbijaniu jej argumentów na temat zobo-
wiązań i zegara biologicznego, ale nigdy nie tęsk-
nił za stałym związkiem. Moz˙e właśnie choroba
Josepha była jakimś znakiem, z˙e juz˙ czas na uregu-
lowanie z˙ycia? Myślał o tym wszystkim, płacąc za
kawę i słodką bułeczkę, którą kupił dla siebie. Czy
Isobel była na pewno odpowiednią kandydatką na
z˙onę? Olśniewająco piękna, z dobrymi koneksjami
i pobłaz˙liwa. Ale tylko jeśli chodziło o jego pracę.
Spojrzał w kierunku Katy. Siedziała przy stoli-
ku i zbierała ręką okruszki z blatu stolika.
20
CATHY WILLIAMS
ROZDZIAŁ DRUGI
– W porządku. – Bruno usiadł i spojrzał na
brudny stolik z taką odrazą, z˙e Katy poczuła się
w obowiązku przypomnienia mu, z˙e bufet szpital-
ny to nie restauracja pięciogwiazdkowa.
– Próbowałam usunąć część okruchów – doda-
ła przepraszającym tonem, marszcząc jednocześ-
nie brwi.
– Dlaczego przepraszasz mnie za stan tego
miejsca? – z niecierpliwością spytał Bruno. – Kaz˙-
dy powinien wiedzieć, z˙e bufet w szpitalu nalez˙y
prowadzić jak pięciogwiazdkową restaurację, a ten
brud zbierał się pewnie przez wiele miesięcy.
Jak pracownicy wytrzymują tę jego dąz˙ność do
doskonałości, zastanawiała się. Jak wytrzymu-
je z nim delikatny i wraz˙liwy Joseph? Bruno tak
bardzo róz˙nił się od Josepha, jak dzień od nocy, ale
Katy wiedziała, z˙e jego z˙ycie nie było normalne.
Stracił ojca, kiedy miał trzy lata, a matka umarła
dziesięć lat później. W ciągu tych lat dwukrotnie
próbowała ułoz˙yć sobie z˙ycie. Po jej śmierci Bruno
nie miał nikogo poza dwoma ojczymami, którzy
zdecydowali wysłać go do szkoły z internatem. Był
jeszcze małym dzieckiem i wtedy zajął się nim
Joseph. Mimo młodego wieku Bruno był dziec-
kiem inteligentnym i bardzo rozwiniętym i jego
osobowość musiała być juz˙ ukształtowana.
Czytając między wierszami, Katy wyrobiła so-
bie obraz piekielnego nastolatka, mądrzejszego niz˙
większość nauczycieli, gwałtownego i wierzącego
we własne siły.
– Zamierzałeś mi coś powiedzieć – przypo-
mniała mu. – Czy dotyczy to twojej pracy?
– Tak. Nie wrócę do Nowego Jorku, zanim
Joseph nie stanie na własnych nogach. Mógłbym
zamieszkać w Londynie, ale to wiąz˙e się z dokucz-
liwymi dojazdami. Postanowiłem więc przenieść
swoje biuro do domu.
– Do domu? Jakiego domu?
– A o jakim domu mogę myśleć? – głos Bruna
brzmiał nienaturalnie spokojnie, jakby dostosowy-
wał swój bystry umysł do kogoś, kto myśli wyjąt-
kowo ocięz˙ale.
– Masz na myśli dom Josepha? – Poczuła, jak
z˙ołądek podskoczył jej do gardła. Całe szczęście, z˙e
siedziała, bo w przeciwnym razie chybaby upadła.
– Odgadłaś. A teraz wypij kawę, bo nie moz˙e-
my spędzić całego dnia na dyskusji.
Patrzyła na niego oczami wielkimi jak spodki.
Przewidywała, z˙e przez jakiś czas będzie mieszkał
u Josepha, ale on planował zostać na czas nieokreś-
lony.
– Co więcej – Bruno spojrzał na zegarek – bę-
dziesz dla mnie pracowała. Nie jest to optymalne
22
CATHY WILLIAMS
rozwiązanie, poniewaz˙ wolałbym osobę z więk-
szym doświadczeniem w biznesie, ale jesteś na
miejscu i musisz jakoś dać sobie radę. Nie mogę
prosić o przeprowadzenie się tutaj mojej sekretar-
ki, poniewaz˙ ma męz˙a i dwoje dzieci. Nie patrz na
mnie z takim przeraz˙eniem, Katy. Ja nie gryzę. –
Wstał i Katy wiedziała, z˙e rozmowa została skoń-
czona. Z
˙
eby to chociaz˙ była rozmowa. Poinformo-
wał ją po prostu o swojej decyzji i jej obowiązkach.
Szła za nim jak ślepa. Widziała, jak zauroczył
dyz˙urną pielęgniarkę, która wskazała im drogę do
pokoju Josepha. Czuła się jak w jakimś koszmar-
nym śnie. Musi wybić mu to z głowy. Nie moz˙e się
na to zgodzić.
Nawet radość ze spotkania z Josephem została
jej odebrana. Siedziała przy łóz˙ku, trzymała go za
rękę, a Bruno opowiadał mu o jej nowym
zadaniu.
– Nie sądzę, z˙eby to był odpowiedni czas...
– zaczęła niepewnie protestować, ale Bruno stłu-
mił jej protest spojrzeniem.
– Po prostu zapewniam mojego chrzestnego, z˙e
w najbliz˙szej przyszłości będę blisko niego.
– Nie musisz przerywać dla mnie pracy – po-
wiedział Joseph, jak zawsze pełen zrozumienia.
Ku jej konsternacji dodał: – Ale oczywiście miło
mi będzie mieć cię w domu ze świadomością, z˙e
opiekujesz się mną oraz moją drogą Katy...
Katy powstrzymała się przed prychnięciem.
– Ja nie potrzebuję opieki, Josephie – powie-
23
PAMIĘTNY KONCERT
działa z godnością, unikając oczu Brunona, który
patrzył na nią przenikliwie. – Mam prawie dwa-
dzieścia cztery lata! Uwaz˙am, z˙e jestem w stanie
troszczyć się o siebie sama i mogę cię zapewnić, z˙e
ze wszystkim dam sobie radę. Poza tym – dodała
z uczuciem – wrócisz do domu szybciej, niz˙ się
spodziewasz.
– Czy tak powiedział doktor?
– No, niezupełnie. Nie rozmawialiśmy z nim
jeszcze.
– To typowe dla lekarzy, z˙e jak są potrzebni, to
nie ma ich w pobliz˙u – dodał Bruno. – Powinien
pojawić się w szpitalu w ciągu godziny, dałem
więc ścisłe instrukcje pielęgniarce, z˙eby skontak-
tował się ze mną, zanim rozpocznie obchód.
Joseph i Katy spojrzeli na siebie porozumiewa-
wczo. Katy była ciekawa, czy rzeczywiście Bruno
nie zdaje sobie sprawy, ile obowiązków ma lekarz,
pracujący w szpitalu? On po prostu uwaz˙ał, z˙e
kaz˙de jego z˙yczenie powinno być spełnione tylko
dlatego, z˙e je wypowiedział.
Kiedy przyjdzie lekarz, Bruno przekona się, z˙e
w szpitalu są określone priorytety i będzie to dla
niego doskonała lekcja. Ta myśl zawładnęła cał-
kowicie jej wyobraźnią. Juz˙ widziała go, stojącego
w korytarzu, na końcu długiej kolejki, czekające-
go na rozmowę z lekarzem. Widziała jego oburze-
nie i frustrację i uśmiechnęła się do tego obrazu.
Dopiero głos Brunona przywołał ją do rzeczy-
wistości.
24
CATHY WILLIAMS
– Jesteś z nami? – spytał niezwykle uprzejmym
głosem.
– Właśnie myślałam...
– No dobrze, lepiej będzie, gdy juz˙ pójdziemy.
Joseph potrzebuje spokoju. – Oboje spojrzeli na
starego człowieka, któremu opadały powieki.
– Wygląda tak krucho – wyszeptała Katy z tro-
ską w głosie. Odwróciła się do Brunona i napotkała
jego zimne spojrzenie.
– A czego się spodziewałaś? – Wstał i skiero-
wał się w stronę drzwi i czekał tam na nią z niecierp-
liwością. – Miał zawał – mówił ostrym tonem
– spodziewałaś się, z˙e będzie po nim skakał?
– Nie... ale...
– I nie sądzę, z˙eby mu pomogło okazywanie
jakichkolwiek wątpliwości co do jego całkowitego
powrotu do zdrowia – kontynuował, wychodząc na
korytarz.
– Przeciez˙ nic takiego nie powiedziałam – sze-
ptem zaprotestowała Katy. – A poza tym widzia-
łeś, z˙e przysypiał! Oczywiście, z˙e nie chciałam,
z˙eby pomyślał... no...
– Gdzie jest doktor? – przerwał jej Bruno.
Lustrował wzrokiem korytarz. Katy widziała, jak
pielęgniarka zerka w ich stronę z zainteresowaniem.
– Nie sądzę, z˙eby juz˙ był. Jeszcze nie minęła
godzina – zauwaz˙yła sceptycznie. – Moz˙e powin-
niśmy usiąść i poczekać.
Spojrzał na nią, jakby siedzenie i czekanie było
rzeczą niespotykaną.
25
PAMIĘTNY KONCERT
– Stanie nie przyspieszy przyjścia lekarza – za-
uwaz˙yła niepewnie. – Nie mamy innego wyjścia.
Zanim miał czas na zrobienie kolejnej cierpkiej
uwagi, Katy podeszła do pielęgniarki siedzącej
w recepcji i poprosiła ją, by zechciała ich powiado-
mić, kiedy przyjdzie lekarz, poniewaz˙ chcieliby
zamienić z nim kilka słów.
– Jego chrześniak jest bardzo zaniepokojony
– poinformowała ją cicho, czując, z˙e Bruno stoi tuz˙
za nią.
– To prawda, z˙e jego chrześniak jest niespokoj-
ny i musi otrzymać kilka wyjaśnień – wtrącił
Bruno z niespotykaną u niego grzecznością, która
nie szła jednak w parze z wyrazem twarzy. – Gdy-
bym tak postępował, to juz˙ dawno wypadłbym
z biznesu – stwierdził, gdy szli w stronę krzeseł
ustawionych wzdłuz˙ korytarza.
Katy powstrzymała się przed komentarzem, nie
chcąc go denerwować. Miała przed sobą draz˙liwy
temat do rozmowy, a myśl o tym doprowadzała ją
do szaleństwa.
– Po prostu zostaw mnie rozmowę z lekarzem
– powiedział ostrym tonem. – Chodzenie na palusz-
kach wokół niego nie pozwoli mi uzyskać infor-
macji, których potrzebuję!
Katy spojrzała na niego ukradkiem i doszła do
wniosku, z˙e jego zachowanie, bardziej agresywne
niz˙ normalnie, wynika ze zdenerwowania i niepe-
wności o zdrowie i z˙ycie Josepha. Poczuła współ-
czucie i odruchowo połoz˙yła swą małą dłoń na
26
CATHY WILLIAMS
jego ręce, ale kiedy zobaczyła na jego twarzy
odrazę, szybko cofnęła rękę.
– Och, oszczędź mi współczucia, Katy.
– Czy ty nigdy nie pozwalasz sobie na słabość,
Bruno? – usłyszała swój głos i poniewczasie zdała
sobie sprawę, z˙e przekroczyła granicę. Tak osobis-
te pytanie, jak to, nie mogło być zaakceptowane
przez takiego męz˙czyznę jak Bruno.
– Przepraszam – powiedziała natychmiast.
– To nie mój interes. Obydwoje się martwimy.
Czekała, z˙e coś powie, ale nic takiego nie na-
stąpiło i Katy lekko westchnęła. Sądziła, z˙e zlek-
cewaz˙ył jej pytanie i zdziwiła się ogromnie, kiedy
powiedział niskim, pełnym smutku głosem:
– Joseph nigdy nie chorował. W kaz˙dym razie
na nic powaz˙nego. To dziwne, ale nigdy nie wyob-
raz˙asz sobie, z˙e ludzie, których kochasz, są podatni
na choroby. W głupi sposób myślisz, z˙e będą z˙yli
wiecznie.
Katy siedziała na brzez˙ku krzesła i az˙ wstrzymała
oddech. Poczuła napływającą falę sympatii do nie-
go. Obawiała się, z˙e jeśli przejdzie mu ten moment
słabości, będzie miał pretensję przede wszystkim
do niej, z˙e była świadkiem jego wzruszenia.
– Moz˙e moglibyśmy porozmawiać na temat
pracy... – zaczęła niepewnie.
Bruno pochylił się do przodu i spojrzał na nią
zwęz˙onymi oczami. Wykazała ogromną siłę woli,
z˙eby nie odwrócić wzroku i nie zirytować go. Czy
nie mówił jej, z˙e nie cierpi rozmawiać z osobą,
27
PAMIĘTNY KONCERT
która nie patrzy mu w oczy? Nie wie przeciez˙ o tym,
z˙e jego spojrzenie wprowadza ją w stan paniki.
– O czym chcesz rozmawiać? – spytał.
– Chciałam ci powiedzieć, z˙e ja... nie mam
odpowiednich kwalifikacji do pracy z tobą – jąkała
się. – Nigdy nie pracowałam jako zawodowa sek-
retarka...
– Przeciez˙ pomagasz Josephowi w pisaniu wspo-
mnień, prawda? – spytał unosząc brew do góry.
– Tak, ale...
– Popraw mnie, jeśli powiem coś źle. To zaję-
cie wymaga, między innymi, znajomości pisania
na maszynie.
– No, tak, umiem pisać, ale...
– Chyba byłaś na jakimś kursie?
– Na bardzo krótkim kursie – powiedziała szyb-
ko. – Przez cztery lata pracowałam jako niania
u Harrisonów, a kiedy musieli wyjechać za granicę,
pomogli mi w ten sposób, z˙e wysłali mnie na trzy-
miesięczny, skrócony kurs pisania na maszynie i dla-
tego mogę pomagać Josephowi. – Oblizała nerwowo
wargi i jak zahipnotyzowana patrzyła na jego szczup-
łą, silną twarz. Promienie słońca, wpadające przez
okno, ślizgały się po jego czarnych włosach.
– Dlaczego to zrobili? – spytał.
– Lubili mnie. Do tej pory utrzymuję z nimi
kontakt.
– I jako znak swej sympatii zdecydowali wy-
słać cię na kurs dla sekretarek? Chyba nie mówisz
wszystkiego, Katy.
28
CATHY WILLIAMS
– Wspomniałam im, z˙e chciałabym skończyć
z pracą w charakterze niani. Nie dlatego, z˙e mi się
nie podoba. Opiekowałam się dwojgiem kocha-
nych dzieciaków i rzeczywiście nie mogłam liczyć
na lepszy start w Londynie. Harrisonowie byli
wspaniałymi pracodawcami, podobnie jak Joseph
i byłam tam bardzo szczęśliwa...
– Katy – powiedział zdezorientowany Bruno.
– Do czego zmierzasz? Nie prosiłem cię, z˙ebyś
opowiedziała mi historię swojej pracy zawodowej.
Po prostu chcę wiedzieć, dlaczego nie chcesz pra-
cować dla mnie.
– Bo... bo... chcę ci powiedzieć, z˙e praca przy
wspomnieniach Josepha, to całkiem co innego niz˙
praca prawdziwej sekretarki. Piszę wolno pod dyk-
tando, ale mogę wszystko przepisać na maszynie,
kiedy Joseph idzie się zdrzemnąć.
Bruno uśmiechnął się ubawiony.
– Nie będę w stanie wytrzymać twojego tempa
i sądzę, z˙e nie będziesz miał cierpliwości, z˙eby
tolerować moje błędy. Robię duz˙o błędów. Spę-
dzam wieki, poprawiając je. Nie znam się równiez˙
na komputerach, ale to akurat nie ma znaczenia dla
Josepha.
– Powinnaś bardziej wierzyć w siebie – stwier-
dził Bruno – a poznanie komputera to wyłącznie
sprawa praktyki.
– Alez˙ wierzę w swoje siły – zaprzeczyła, wi-
dząc, z˙e argumenty dotyczące jej zawodowej nie-
kompetencji są po kolei zbijane.
29
PAMIĘTNY KONCERT
– Co wobec tego będziesz robiła przez cały
dzień? – spytał. – Będziesz brała pensję równiez˙
w czasie pobytu Josepha w szpitalu i nie będziesz
miała nic do roboty. Powinnaś podjąć wyzwanie
i zapełnić sobie długie godziny w pustym domu.
Wyzwanie? Czy nie jest to coś, czego człowiek
wyczekuje z niecierpliwością? Czy ten męz˙czyzna
zamieszkuje tę samą planetę, co reszta rodzaju
ludzkiego?
Zanim pomyślała, co ma na to odpowiedzieć,
przyszedł lekarz i następne pół godziny przysłu-
chiwała się ich rozmowie. Bruno zadawał najróz˙-
niejsze pytania, a lekarz ze zrozumieniem na nie
odpowiadał.
Uspokoił ich, z˙e po rekonwalescencji chory
moz˙e odzyskać dawną sprawność, ale po wyjściu
ze szpitala będzie musiał dbać o swoją kondycję
i wykonywać systematycznie lekkie ćwiczenia fi-
zyczne. Do domu będzie mógł wrócić dopiero za
parę tygodni. Podał Brunonowi swój telefon do-
mowy z przyzwoleniem, z˙e moz˙e dzwonić do
niego o kaz˙dej porze, jeśli zajdzie taka potrzeba.
– Ćwiczenia – mruknął Bruno do siebie, kiedy
szli w stronę samochodu. – Jedyną jego aktywnoś-
cią ruchową jest wolny spacer po ogrodzie. Czy
mam rację?
– A cóz˙ ma robić? Jeździć na rowerze wokół
klombu? Biegać po domu? Przeciez˙ coś moz˙e się
stać.
– Co masz na myśli – spytał ciekawie.
30
CATHY WILLIAMS
– Nie wiem dokładnie co... – odparła wymijają-
co – jakaś katastrofa.
– Myślisz moz˙e, z˙e dom się zawali?
Wyczuła w jego głosie rozbawienie.
– Zastanawiam się, czy nie ucierpią twoje inte-
resy pod nieobecność w biurze. Czasami nieodzo-
wny jest bezpośredni kontakt? – wróciła do dręczą-
cego ją tematu.
– Och, nie – powiedział uspokajająco, przecią-
gając sylaby. – Technika jest obecnie bardzo wyra-
finowana...
– To nie moja wina, z˙e nigdy nie nauczyłam się
obsługiwać komputera. Oczywiście mieliśmy lek-
cje w szkole, ale nie interesowałam się tym za
bardzo. Zawsze uwaz˙ałam, z˙e komputer jest bez-
osobowy.
Przypomniała sobie szkolne lata. Była wtedy
szczęśliwa. A teraz nie potrafiła wykrzesać z siebie
entuzjazmu na myśl o pracy z Brunonem. Do pracy
z szybkością trąby powietrznej. Juz˙ teraz z˙ołądek
skręcał się jej boleśnie. Gdyby nie czuła się tak
niezręcznie i głupio w jego obecności, to moz˙e
byłaby zdolna poradzić sobie na tyle, z˙eby swoją
niekompetencją nie doprowadzać go do wściekło-
ści. Czy on tego nie widział? Dlaczego irytował
się, kiedy mu mówiła, z˙e nie będzie w stanie
nadąz˙yć za nim w jego zwariowanej pracy. Ocza-
mi wyobraźni widziała, jak wyśmiewa kaz˙dą jej
pomyłkę, dopóki nie dojdzie do wniosku, z˙e nie ma
rady i musi zatrudnić kogoś innego na jej miejsce.
31
PAMIĘTNY KONCERT
– Moz˙e i są bezosobowe, ale są równiez˙ nieoce-
nione.
– Słucham?
– Komputery – odpowiedział, wzdychając cięz˙-
ko. – Rozmawialiśmy o komputerach. Lub raczej
ty o nich mówiłaś. Powiedziałaś, z˙e nigdy cię nie
interesowały.
– Och, tak, przepraszam.
– Masz okropny zwyczaj przepraszania za wszy-
stko – powiedział Bruno, jak nauczyciel, który jest
na skraju cierpliwości z powodu szczególnie tępego
ucznia. – Musisz odzwyczaić się od tego, kiedy
zaczniesz ze mną pracować. A jeśli chodzi o kompu-
tery, to przyjmij do wiadomości, iz˙ umoz˙liwiają mi
pracę w kaz˙dym miejscu. Zawsze mogę mieć kon-
takt z biurem za pomocą poczty elektronicznej.
– Nie mogę sobie tego wyobrazić – przyznała
Katy szczerze. Przebrnęli wreszcie przez zatłoczo-
ny odcinek drogi i odetchnęła z ulgą. – Właściwie,
to zupełnie nie wiem, co robisz. To musi być
bardzo stresujące.
– Lubię pracować pod presją.
Dziewczyna mruknęła powątpiewająco.
– W kaz˙dym razie przeniesienie biura na krótki
czas do Josepha na pewno zda egzamin. Praw-
dopodobnie będę spędzał dwa dni w Londynie,
a resztę dni tygodnia tutaj. Mam ze sobą laptopa,
więc nie będzie problemu z przekopiowaniem do-
kumentów na komputer Josepha.
Katy siedziała za kierownicą i wyobraz˙ała sobie
32
CATHY WILLIAMS
z˙ycie, jakie czekało ją w najbliz˙szych tygodniach.
Bruno zaczął juz˙ sporządzać listę cech, jakie po-
winna posiadać i nie miała wątpliwości, z˙e lista ta
będzie się coraz bardziej wydłuz˙ać.
W tej chwili zastanawiał się głośno nad for-
mami ćwiczeń dla Josepha, a kiedy wspomniał
o pływaniu, szybko spojrzała na niego.
– Joseph nie lubi pływania – oświadczyła.
– Kiedyś mi powiedział, z˙e nie uwaz˙a, by pływanie
było dobre dla człowieka, bo gdyby tak było, to
powinniśmy rodzić się ze skrzelami.
– Nie sugeruję, by przepływał kanał, ale spo-
kojne pływanie jest dobrą formą ćwiczeń.
– Ale basen jest zrujnowany – zauwaz˙yła.
– Bo nikt w nim nie pływa.
– Dziwię się, z˙e ty z niego nie korzystasz, kiedy
przyjez˙dz˙asz z wizytą do Josepha.
– Bo wymaga renowacji. Wymagał jej juz˙ wte-
dy, gdy Joseph kupił dom. Przez te wszystkie lata
popadł w jeszcze większą ruinę. Moz˙na zainstalo-
wać ogrzewanie i wynająć kogoś, kto by załatał
wszystkie pęknięcia.
– Sądzę, z˙e on wymaga więcej niz˙ odnowienia
– zauwaz˙yła Katy. – Na dnie, w szczelinach, rosną
chwasty. Joseph ostatnio go oglądał i powiedział,
z˙e moz˙na by nawieźć do niego trochę ziemi i zro-
bić tam szklarnię!
– Naprawdę to powiedział?
Katy skinęła głową. Zobaczyła, z˙e Bruno
uśmiecha się z rozbawieniem. Było to coś nie-
33
PAMIĘTNY KONCERT
bywałego, jak promień słońca, który przedarł się
przez chmury.
Po chwili jego twarz wyglądała tak, jak zawsze.
Twarz człowieka, który tylko potrafi wydawać
rozkazy.
– Wobec tego będziemy musieli zmienić jego
opinię o pływaniu i to będzie twoje pierwsze
zadanie na jutro, od samego rana. Pojadę na jeden
dzień do Londynu, z˙eby wziąć z biura potrzebne
rzeczy, a ty poszukasz robotników, zatrudnisz ich
i wszystko zorganizujesz.
– Uwaz˙asz, z˙e zdąz˙ę?
– J eśli się ma pieniądze, to moz˙na zrobić wszyst-
ko – zapewnił ją Bruno. – Zorganizuj tak, by
skończyli basen przed powrotem Josepha do do-
mu. Ostatnia rzecz, jaka jest nam potrzebna, to
robotnicy zakłócający mu spokój.
– Nie jestem pewna...
– Pierwsza zasada w biznesie, to zawsze być
pewnym – poinformował ją Bruno. – Druga zasada,
to ty musisz kierować pracą zatrudnionych ludzi.
– Nigdy dotąd nie kierowałam pracą innych
ludzi...
– Masz więc przed sobą następne wyzwanie!
A co do basenu, to musimy pomyśleć o jakichś
meblach, które nalez˙ałoby postawić obok niego.
– Jakiego rodzaju meble?
– Wygodne krzesła, fotel dla Josepha, z˙eby mógł
odpocząć po pływaniu. Wybór zostawiam tobie. I nic
mu o tym nie wspominaj. To będzie niespodzianka.
34
CATHY WILLIAMS
– Myślisz, z˙e jego serce zniesie to wszystko?
– Mówisz powaz˙nie?
– Nie – przyznała Katy. – Ale trzeba przygoto-
wać go stopniowo.
Przyjechali wreszcie do domu. Katy czuła zado-
wolenie, z˙e poradziła sobie z jazdą do City i z po-
wrotem, z Brunonem, jako pasaz˙erem.
Natychmiast po przyjeździe Bruno przedstawił
jej, czego od niej oczekuje. Normalna praca ma się
zacząć od pojutrza i Katy ma stanąć do niej gotowa
nie później niz˙ o wpół do dziewiątej rano, chociaz˙
on będzie na nogach juz˙ o siódmej. Będzie praco-
wała do wpół do szóstej i nawet w najbardziej
zajętym dniu będzie miała przerwę na lunch.
Katy powstrzymała się przed głośnym śmie-
chem, kiedy słuchała jego przemowy i gdy grzecz-
nie spytał ją, czy ma jakieś pytania, przecząco
potrząsnęła głową.
– To dobrze. Wobec tego jutro jadę do Lon-
dynu i nie czekaj na mnie z obiadem. Muszę
jeszcze przemyśleć to i owo i odbyć kilka rozmów
zagranicznych.
Katy skinęła głową, czując ogromną sympatię
dla jego biednej sekretarki.
Moz˙e dzięki niebiosom, Joseph nie będzie dłu-
go w szpitalu i jak tylko wróci do domu, wszystko
znów stanie się normalne.
35
PAMIĘTNY KONCERT
ROZDZIAŁ TRZECI
Bruno patrzył z okna salonu na Katy. Stała
przed ceglanym budynkiem gospodarczym, prze-
budowanym na basen przez pierwszego właścicie-
la domu, z rękami opartymi na biodrach i z rękawa-
mi luźnego z˙akietu podwiniętymi do łokci. Długa
spódnica sięgała jej az˙ do zielonych gumowców.
Brązowe loki zebrane miała do tyłu w koński ogon.
Było juz˙ po piątej i dopiero co wrócił ze szpita-
la. Joseph czuł się coraz lepiej.
– Jest tu okropne jedzenie – skarz˙ył mu się.
– Mdłe. – A potem dodał: – Nie zamierzasz chy-
ba nałoz˙yć na Katy swojego śmiesznego rozkładu
zajęć?
– Śmiesznego?
– No, sam wiesz, jakim jesteś pracoholikiem...
– W jego głosie czuło się delikatną nutę dez-
aprobaty.
– Nie mógłbym prowadzić z sukcesem inte-
resów, jeślibym spędzał czas na grze w golfa albo
robił sobie co parę dni wakacje. – Nigdy jeszcze
nie grał w golfa, a wakacje... mógł powiedzieć, z˙e
były ich tylko strzępki, wyrywane czasami z trwa-
jącej bez przerwy gorączkowej pracy. Ostatnim
razem, a było to pół roku temu, za namową Isobel
spędzili tydzień na Szeszelach. Po dwóch dniach
miał ochotę na powrót do pracy. Czy był praco-
holikiem?
– I nie będziesz jej tyranizował? – Joseph dopy-
tywał się niespokojnie.
Bruno ciągle obserwował Katy. Widział, jak
wskazuje coś komuś, kogo on z okna nie mógł
dojrzeć. Wyszedł na zewnątrz. Zdziwił się, ponie-
waz˙ nigdy nie słyszał jej mówiącej takim wesołym
i pewnym siebie głosem. Rozmawiała z robot-
nikami, których zatrudniła zgodnie z jego sugestią.
Gdy tylko lekkim kaszlnięciem zdradził swą obec-
ność, zauwaz˙ył natychmiastową zmianę na jej twa-
rzy, jakby nałoz˙yła na nią maskę.
– Wróciłeś – stwierdziła.
– A ty się przestraszyłaś – zauwaz˙ył, stając
obok niej. Po chwili poszedł dalej, a Katy podąz˙yła
za nim, wskazując te miejsca, gdzie robota została
juz˙ wykonana. Nie wszystko zostało zrobione we-
dług jego planu. O niektórych rzeczach zadecydo-
wała sama Katy. Zakończenie robót spodziewane
było przed powrotem Josepha, poniewaz˙ obiecała
robotnikom godziwą zapłatę.
– Dobrze to wygląda – pochwalił ją, kiedy
wracali do domu. Przeszli do kuchni. Bruno zdjął
marynarkę, powiesił ją na krześle stojącym przy
sosnowym stole i odwrócił się do Katy.
– Dziękuję. Nie byłam... nie byłam pewna, z˙e
ta praca zostanie wykonana na czas... ale...
37
PAMIĘTNY KONCERT
– Nie mówiłem ci, z˙e pieniądze są najlepszą
siłą napędową? – przypomniał jej z satysfakcją.
– Mówiłeś – zgodziła się Katy. – Czy napiłbyś
się kawy? Herbaty? A moz˙e coś mocniejszego?
Zdaje mi się, z˙e jest jakiś alkohol w kredensie
i chyba wino w lodówce.
– Filiz˙anka kawy wystarczy mi w zupełności.
– Maggie upiekła placek – mówiła, przygoto-
wując kawę. – Jest równiez˙ pieczony kurczak
z warzywami. Mogę ci podgrzać, jeśli sobie z˙y-
czysz. Maggie chciała zostać, by podać ci kolację,
ale powiedziałam jej, z˙e nie ma takiej potrzeby.
– Normalnie nie jadam o wpół do siódmej
wieczorem – poinformował ją Bruno z sarkazmem.
– Faktem jest, z˙e zazwyczaj pracuję do tej godziny.
– To prawidłowo. – Katy zaśmiała się nerwo-
wo. – My z Josephem tez˙ jemy duz˙o wcześniej.
– Postawiła przed nim filiz˙ankę kawy i usiadła po
drugiej stronie stołu. – Prawdopodobnie mój zegar
biologiczny nie jest dostosowany do twoich godzin
pracy – dodała.
Ze swą świez˙ą twarzą, potarganymi włosami
i niezdarnymi manierami wyglądała bardziej na
nastolatkę niz˙ na dziewczynę dwudziestocztero-
letnią. Ile kobiet w jej wieku zgodziłoby się na
zamknięcie w domu, mając za towarzystwo stare-
go człowieka, chociaz˙ niewątpliwie czarującego?
– Nigdy to ci nie przeszkadza? – poczuł irytację
na siebie, kiedy usłyszał swój nieprzyjemny głos.
– Słucham? – Katy uniosła głowę, odrywając
38
CATHY WILLIAMS
wzrok od filiz˙anki kawy, na której koncentrowała
swoją uwagę.
– To wszystko – zamachał ręką, wskazując całe
otoczenie. – Być cały czas z Josephem. Jadać z nim
obiady i wieść takie spokojne z˙ycie.
Katy zaczerwieniła się, słysząc w jego głosie
krytykę.
– A dlaczego miałoby? – Napotkała jego świd-
rujące czarne oczy i zadrz˙ała nieznacznie. – Nie
przepadam za przyjęciami, chociaz˙ niekiedy na nie
chodzę. Kiedy mam wolne dni spotykam się z gro-
nem moich przyjaciół, których mam w mieście.
Głównie nauczycieli.
– Męz˙czyzn?
Twarz Katy zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
– Naprawdę nie sądzę, z˙eby to był twój interes.
– Masz rację, to nie mój interes – powiedział
bez najmniejszego śladu prośby o wybaczenie.
– Byłem u Josepha, zanim przyjechałem do domu.
– Zmienił temat rozmowy, obserwując ją bacznie,
prawdziwie zafascynowany jej wyrazistą twarzą.
Nie znała zupełnie kobiecych sztuczek. Pomyślał
o Isobel, o jej chłodzie, wyrafinowaniu i olśniewa-
jącej piękności. Jakz˙e róz˙niły się od siebie.
– Czuje się dobrze, prawda? – powiedziała
radośnie. Jej twarz oz˙ywiła się, kiedy przypomnia-
ła sobie dzisiejszą wizytę u Josepha. – Lekarze
i pielęgniarki są zadowoleni z jego postępów.
– Gorzej, jeśli idzie o jedzenie – powiedział
Bruno przeciągając sylaby.
39
PAMIĘTNY KONCERT
– Biedaczysko – Katy roześmiała się słodkim
i miękkim śmiechem, a jej twarz wyraz˙ała wzru-
szenie. – Mam nadzieję, z˙e nie przypuścił frontal-
nego ataku, z˙eby zmiękczyć twoje serce. Wie
dobrze, z˙e tłusta dieta nie jest dla niego. Powie-
działam mu to całkiem jasno.
– Myślę, z˙e właśnie próbował to zrobić. – Bru-
no roześmiał się. – Mdłe, zdrowe jedzenie i basen.
Widzę juz˙ Josepha biorącego się za bary z nowym
stylem z˙ycia. – Ich roześmiane oczy spotkały się
na moment i Katy natychmiast speszyła się i szyb-
ko odwróciła spojrzenie.
Jest rzeczywiście oszałamiający i niebezpiecz-
ny, pomyślała. Sprawia, z˙e chyba kaz˙da kobieta
odczuwa przy nim zawrót głowy. Jest jak kuszący
owoc, który kryje w sobie śmiertelną truciznę.
Kiedy następnego dnia, o wpół do dziewiątej
rano, zeszła do gabinetu Josepha, zastała Brunona
nad laptopem z zawiniętymi do łokci rękawami
koszuli.
Spojrzał na nią przelotnie, gdy niezdecydowa-
nie stanęła przy drzwiach i z niecierpliwością
powiedział, z˙eby weszła i zamknęła je za sobą.
Czy mogłaby trafić na gorszego od niego praco-
dawcę? W ciągu dziesięciu minut powiedział jej,
czego od niej oczekuje, a następnie poinstruował,
jak uz˙ywać komputera i od razu zaczął dyktować
list. Kiedy w końcu westchnęła desperacko, Bruno
podszedł do komputera, pochylił się nad nią i za-
czął przeglądać list rojący się wprost od błędów.
40
CATHY WILLIAMS
– Myślałem, z˙e potrafisz pisać – powiedział
z cięz˙kim westchnieniem, siadając obok niej na
biurku.
– Ostrzegałam cię, z˙e to zły pomysł – mruknęła
z zaczerwienioną twarzą. – Naprawdę się starałam,
ale dyktujesz za szybko. Jak mogę nadąz˙yć za
tobą?
– Jest w nim pełno błędów ortograficznych.
– Wiem – przyznała ponuro. – Połowy tych
słów nie słyszałam nigdy w z˙yciu! Twoja sek-
retarka moz˙e pisać bardzo szybko i bez błędów,
poniewaz˙ zna fachowe słownictwo, ale ja nie!
Joseph nigdy nie dyktował mi biznesowych lis-
tów. Dyktował mi normalny tekst. – Słyszała, jak
drz˙y jej głos i miała chęć cisnąć mu laptopem
w głowę.
– Musisz to poprawić. Moz˙esz posłuz˙yć się
słownikiem, który znajdziesz na półce. – Zesko-
czył z biurka, pozwalając jej zebrać się w sobie.
Wzięła słownik z półki i zaczęła poprawiać błędy.
Czuła, z˙e cały czas jest pod obserwacją.
Ale przynajmniej przez ostatnie pół godziny nie
stał za nią jak tyran, pilnujący leniwego pracow-
nika. Siedział na skórzanym fotelu Josepha i roz-
mawiał przez telefon.
Gdy skończyła swą nieszczęsną pracę, Bruno
jeszcze rozmawiał, ale ostatnia rozmowa była in-
na niz˙ poprzednie. Odwrócił fotel tyłem do niej
i mówił do słuchawki niskim, ciepłym głosem.
Katy siedziała wpatrzona w tył jego głowy
41
PAMIĘTNY KONCERT
i nawet nie odwróciła wzroku, kiedy na nią spo-
jrzał.
– Skończyłaś? – spytał jedwabistym głosem
i Katy skinęła potakująco głową.
– Jeśli masz jakąś osobistą rozmowę, to nie
krępuj się i powiedz, z˙ebym wyszła z gabinetu
– oznajmiła i po chwili oblała się rumieńcem,
czując, z˙e popełniła gafę.
– Na jakiej podstawie uwaz˙asz, z˙e była to oso-
bista rozmowa? – spytał Bruno.
– To z˙aden mój interes – mruknęła zaz˙eno-
wana.
– Ale masz rację. Była to osobista rozmowa,
ale nie taka, z˙ebym potrzebował prywatności,
zapewniam cię.
– W porządku – powiedziała, ale pomyślała
sobie, z˙e gdyby ona chciała zadzwonić do męz˙-
czyzny, bo jak przypuszczała Bruno rozmawiał
z kobietą, to nie chciałaby mieć wtedy świadka.
Ale Bruno nie był przeciez˙ zwykłym człowiekiem.
– Czy Joseph mówił ci kiedykolwiek o moim
prywatnym z˙yciu?
– Właściwie to nic nie mówił – odpowiedziała.
– Co znaczy, ,,właściwie’’? Mówił, czy nie?
– Wspomniał raz czy dwa, z˙e... z˙e masz powo-
dzenie u kobiet.
– Czy uwaz˙a, z˙e to wykorzystuję?
– Tego nie powiedział – zaprzeczyła.
– Nie powiedział, ale prawdopodobnie tak my-
śli. I tego równiez˙ u mnie nie aprobuje. Nie zaprze-
42
CATHY WILLIAMS
czaj. Ale moz˙e będzie przyjemnie zaskoczony po
powrocie. Od dawna chce, bym się ustatkował, a ja
jeszcze nigdy nie przywiozłem do tego domu ko-
biety.
– Wiem – powiedziała mimo woli.
– Nigdy nie zaprosiłbym tu kobiety, co do
której nie miałbym powaz˙nych zamiarów. Ale tym
razem nadszedł chyba odpowiedni moment.
– Masz na myśli kogoś konkretnego? – spytała,
nie mogąc się oprzeć ciekawości. Uwaz˙ała jednak,
z˙e jeśli kochał jakąś kobietę i zamierzał ją przed-
stawić Josephowi, to powinien mówić o tym
z uczuciem, z pewnym romantyzmem, a nie roz-
waz˙ać, w jakim momencie będzie to najbardziej
sensowne.
Bruno spojrzał na nią z powagą.
– Widuję się z kimś od kilku miesięcy i myślę,
z˙e nadszedł juz˙ czas, bym załoz˙ył rodzinę.
– Czy dlatego, z˙e Joseph miał zawał i chcesz go
uspokoić oraz zapewnić mu dobre samopoczucie
podczas rekonwalescencji?
– Poniewaz˙ z biegiem lat nie staję się młodszy,
a poza tym Isobel będzie doskonałą z˙oną. – Uniósł
brwi i spojrzał na nią z powagą. – Joseph będzie
wzruszony.
– Jestem pewna, z˙e tak – zgodziła się Katy.
– Jaka ona jest? – dopytywała się ciekawie.
– Wysoka blondynka. Ekstra model. Jej ojciec
posiada największą w kraju firmę komputerową
i ciągle ją rozbudowuje.
43
PAMIĘTNY KONCERT
– Wygląda na to, z˙e... dokonałeś doskonałego
wyboru. Kiedy zamierzasz przedstawić ją Jose-
phowi?
– Jak tylko wyjdzie ze szpitala. Oczywiście, z˙e
nie zdradzę swego zamiaru od razu. Najpierw
muszę go do tego przygotować. Zbyt duz˙o wraz˙eń
moz˙e mu zaszkodzić, szczególnie po tak spokojnej
atmosferze, jaka panuje w szpitalu. No, ale dość
rozmów. Wracajmy do pracy.
Do czego to podobne, myślała Katy. Jedna
minuta rozmowy o czymś, co powinno być naj-
waz˙niejszą rzeczą w z˙yciu człowieka, i juz˙ w na-
stępnej powrót do pracy i precyzyjne, chłodne
myślenie.
Katy nie mogła się skoncentrować. Ciągle wra-
cała myślami do wysokiej blondynki, która miała
zostać z˙oną Brunona.
Kusząca była myśl porozmawiania o tym z Jo-
sephem, ale oczywiście nie mogła tego zrobić.
Poruszała z nim tyle innych tematów, moz˙e nawet
ciekawszych niz˙ prywatne z˙ycie Brunona.
Mimo z˙e miała jeszcze problemy z pisaniem
listów pod dyktando, to czuła, z˙e powoli zaczyna
nabierać coraz większej wprawy. Po tygodniu zda-
ła sobie nagle sprawę, z˙e przywykła juz˙ do takiego
rytmu z˙ycia.
Nie podskakiwała przestraszona, kiedy Bruno
podchodził do niej, z˙eby sprawdzić, co napisała.
Nauczyła się równiez˙ odgadywać bezbłędnie
jego nastroje. Nawet jego lapidarność miała róz˙-
44
CATHY WILLIAMS
ne odcienie, niedostrzegalne dla niewprawnego
oka.
Po ośmiu dniach pracy z Brunonem nie czuła
się juz˙ nieszczęśliwa. Martwił ją trochę fakt, z˙e
obiady, które spoz˙ywała w jego towarzystwie,
stały się waz˙nym elementem w jej z˙yciu. Bruno
duz˙o z nią dyskutował, dzięki czemu czuła, z˙e
darzy ją szacunkiem i nie traktuje jak zwykłej
sekretarki. Gdy kiedyś zapytał ją o rodzinę, nie
zamknęła się w sobie, jak zwykle to czyniła.
Patrzył na nią z rozbawieniem w oczach, kiedy
opowiadała mu o swoich najbardziej przygnębiają-
cych momentach w okresie, gdy była nastolatką.
Juz˙ nie kuliła się w jego obecności. Teraz
mogła patrzeć mu w oczy i nie uciekała spojrze-
niem w bok. Wyleczył ją z tego, gdy kiedyś
uniósł jej głowę do góry i trzymał tak długo,
dopóki ich oczy się nie spotkały. Przykazał jej
wtedy, z˙e podczas rozmowy musi mu zawsze
patrzeć w oczy.
Prace przy basenie postępowały naprzód. Katy
odczuwała duz˙ą satysfakcję, z˙e kontrola i prowa-
dzenie renowacji basenu zostało całkowicie jej
powierzone. Codziennie wieczorem Bruno ko-
mentował rezultaty jej wysiłków.
Któregoś dnia wracała ze szpitala, nucąc pod
nosem usłyszaną przez radio piosenkę. Wjechała na
podjazd
i
zobaczyła
zaparkowany
w
rogu
dziedzińca długi sportowy samochód. Na tle
czerwonej, choć juz˙ starej, ceglanej ściany budynku
45
PAMIĘTNY KONCERT
auto odbijało się ostrą czerwienią. Katy zatrzymała
range rovera. W głowie huczało jej tysiące pytań.
Kiedy weszła do domu, usłyszała rozmowę
dwóch osób, dochodzącą z salonu. Jeden głos
nalez˙ał oczywiście do Brunona, drugi, kobiecy,
musiał być Isobel, sądząc po kosztownym samocho-
dzie, zaparkowanym na dziedzińcu. Isobel, tajemni-
cza kobieta, która wkrótce miała zostać z˙oną Bruno-
na. Było to tak oczywiste, jak dwa dodać dwa równa
się cztery. Katy skierowała swe kroki w kierunku
głosów, czując nieprzyjemny skurcz z˙ołądka.
Drzwi do salonu były szeroko otwarte i przez
moment niezauwaz˙ona mogła obserwować scenę.
Bruno stał oparty o okno ze szklaneczką w ręku
i uśmiechał się do kobiety, która siedziała na
kanapie, tyłem do Katy. Męz˙czyzna pierwszy ją
zauwaz˙ył.
– Wróciłaś? Byłaś w szpitalu?
Katy weszła do pokoju.
– Joseph chciał, bym przywiozła mu kilka ksią-
z˙ek z biblioteki. Skarz˙ył się, z˙e się nudzi.
– Katy, to jest Isobel.
– Widziałam właśnie na dziedzińcu zaparko-
wany samochód... – Katy uśmiechnęła się z waha-
niem i przeszła kilka kroków do przodu, z˙eby
przywitać się z długonogą blondynką. Jej krótka
jedwabna spódniczka sięgała do pół uda, ukazując
nieprawdopodobnie długie nogi. Jasne włosy, się-
gające ramion, stanowiły interesującą mieszaninę
róz˙nych odcieni blondu.
46
CATHY WILLIAMS
– Ech, to mój mały samochód na krótkie dys-
tanse. – Głos miała chłodny i znudzony. – Więc to
ty jesteś sekretarką Brunona? – Niebieskie oczy
szybko zlustrowały Katy, a na twarzy odmalowało
się zadowolenie z tego, co zobaczyły. – Opowie-
dział mi wszystko o tobie.
– Tak? – powiedziała zdawkowo. Była przeko-
nana, z˙e nie było w tym wielu pochlebstw, zwaz˙y-
wszy na jej małą wydajność.
– Wiem, z˙e jego ojciec chrzestny jest absolut-
nie tobą zachwycony, moja droga. Podejdź tu
i usiądź koło mnie, z˙ebyśmy mogły sobie pogwa-
rzyć. Bruno, kochanie, dlaczego nie przyniesiesz
Kate...?
– Katy.
– No, tak, oczywiście. Dlaczego nie przynie-
siesz Katy czegoś do picia? My właśnie pijemy, ale
Bruno mi powiedział, z˙e zapasy alkoholu są na
wyczerpaniu – zwróciła się do dziewczyny. – Nie
mogę zrozumieć, jak moz˙esz obywać się bez jed-
nego czy dwóch kieliszków wina wieczorem! To
taka dobra rzecz.
Katy usiadła obok Isobel na sofie. Wydawało
się jej, z˙e uczestniczy w jakimś dziwacznym fil-
mie, w którym była zmuszona do komunikowania
się z cudzoziemką, uz˙ywającą wprawdzie angiels-
kiego, ale jakiejś dziwnej odmiany, której ona nie
rozumie.
Isobel była zrelaksowana i raz˙ąco demonst-
rowała fakt posiadania Brunona na własność.
47
PAMIĘTNY KONCERT
Opowiedziała kilka anegdot, które miały na celu
podkreślenie, jaką wspaniałą parę stanowili. Za-
chowywała się tak, jakby była tu stałą bywalczynią.
Bruno, jak nigdy, milczał i tylko słuchał z lekkim
rozbawieniem. Katy odczytała jego zachowanie
jako wyraz zdominowania go przez Isobel.
Z okazji tej wizyty Maggie przyrządziła wspa-
niałe potrawy. Zasiedli do stołu w jadalni, ponie-
waz˙ w kuchni stół okazał się za mały dla kogoś
z takimi koneksjami. Katy zastanawiała się, co
Bruno i Isobel robili w salonie, zanim wróciła do
domu. Była ciekawa, o czym mogli rozmawiać,
a w końcu doszła do wniosku, z˙e w towarzystwie
Isobel czuje się niezdarnie i nienaturalnie, jeszcze
bardziej niz˙ zwykle. Była pewna, z˙e w zestawieniu
z nią wygląda jak brązowa ćma, siedząca przy
błyskotliwym motylu.
Z zaskoczeniem odebrała fakt, z˙e Bruno nale-
gał, by Isobel wróciła do Londynu. Dla Katy był to
błogosławiony pomysł, poniewaz˙ nie wyobraz˙ała
sobie widoku kręcącej się po domu piękności owi-
niętej w ręcznik.
– Praca – rozłoz˙ył bezradnie ręce, a następnie
spojrzał na nią łagodnie i wyjaśnił, z˙e jej obecność
byłaby dla niego zbyt wielką pokusą.
Pokusa. Co ona by czuła, gdyby usłyszała od
męz˙czyzny, z˙e jest dla niego pokusą. W słowie tym
było coś frywolnego i seksownego, szczególnie
gdy wypowiadał je Bruno z roziskrzonym wzro-
kiem.
48
CATHY WILLIAMS
Katy wkładała juz˙ ostatnie naczynia do zmywar-
ki, kiedy Bruno stanął w drzwiach kuchni.
– Nie musisz tego robić – powiedział, marsz-
cząc brwi. – Maggie mogłaby zrobić to jutro rano.
– Wszedł do kuchni i usiadł na krześle.
– Przeciez˙ to z˙aden problem – odpowiedziała,
włączając zmywarkę. – Bez sensu byłoby zostawić
brudne naczynia przez noc. Zaschnięte są trudniej-
sze do mycia. – Przyszło jej na myśl, z˙e Isobel
nigdy by nie zrobiła nic takiego z obawy przed
zniszczeniem lakieru na paznokciach.
Poczuła, z˙e robi się czerwona.
– To nie nalez˙y do twoich obowiązków – wy-
tknął jej z irytacją. – Nie jesteś zatrudniona jako
pomoc domowa.
– Jeśli jest coś do zrobienia, to robię to – od-
powiedziała. Nie był w dobrym nastroju, jak na
kogoś, kto spędził wieczór z kobietą, którą miał
poślubić. – Czy potrzebujesz dzisiaj mojej pomo-
cy? Jestem zmęczona...
– Nie ma jeszcze dziewiątej. Dlaczego więc, do
diabła, jesteś zmęczona?
– Nie wyz˙ywaj się na mnie – powiedziała Katy
z narastającą złością. – Jeśli jesteś zdenerwowany,
bo Isobel wróciła do Londynu, to przeciez˙ nie moja
wina! Przeciez˙ mogła zostać tu na noc. Jestem
pewna, z˙e Joseph nie miałby nic przeciw temu.
– Nie bądź śmieszna. Oczywiście, z˙e nie jestem
zdenerwowany, dlatego z˙e Isobel wróciła do Lon-
dynu. Dlaczego miałbym być? Zapomniałaś, z˙e to
49
PAMIĘTNY KONCERT
ja na to nalegałem? Po prostu będę miał jutro
bardzo duz˙o pracy. Nie było sensu, z˙eby tu zo-
stawała i nudziła się lub oczekiwała, z˙e będę ją
zabawiał.
Brunonowi nie spodobał się wyraz jej twarzy.
Spojrzał na nią ponuro i zacisnął usta.
– Widzę, z˙e coś ci nie odpowiada. O co chodzi?
– No... bo uwaz˙am, z˙e nie nalez˙y mówić takich
rzeczy o kobiecie, którą się kocha i którą się
zamierza poślubić. Powinieneś marzyć o tym, by
spędzać z narzeczoną jak najwięcej czasu.
– Ona nie jest moją narzeczoną.
– Myślałam, z˙e powiedziałeś...
– Powiedziałem, z˙e juz˙ czas załoz˙yć rodzinę,
co powinno się uczynić w pewnym wieku. Isobel
byłaby dla mnie idealną z˙oną, ale nie jest to
równoznaczne z tym, z˙e rozmawiałem z nią o tym.
– Och...
Co jest złego w instytucji małz˙eńskiej, zastana-
wiała się Katy? Postępowanie Brunona mogło wy-
nikać z tego, z˙e wcześnie stracił matkę, a przed tą
tragedią miał dwóch ojczymów, dla których nic nie
znaczył.
– A co wobec tego z miłością? Urokiem roman-
su? Magią uczucia?
– Na litość boską, nie rozmawiamy przeciez˙
o kimś, kogo nie sprawdziłem! Nie mam zamiaru
związać się z kimś bez zastanowienia, aby później
przekonać się, z˙e jestem związany z Meduzą! A ty
jak ją oceniasz?
50
CATHY WILLIAMS
Katy zaczerwieniła się.
– Ona wydaje się bardzo... bardzo...
– Tak? No wykrztuś nareszcie.
– Bardzo elegancka, bardzo wyrobiona towa-
rzysko, no i oczywiście jest bardzo piękna i wy-
tworna.
– Elegancka, wyrobiona towarzysko, piękna,
wytworna – Bruno wyliczał na palcach. – Czy to
nie wystarczy, z˙eby oz˙enić się z taką kobietą?
– Nigdy czegoś takiego nie powiedziałam.
W kaz˙dym razie i tak nie liczy się moje zdanie.
– Jutro rano mam waz˙ną konferencję telefonicz-
ną – powiedział Bruno, spoglądając na zegarek.
– Będziesz musiała napisać wiele listów i zrobić
to szybko, z˙ebyśmy jeszcze zdąz˙yli pojechać do
Josepha. Po powrocie od niego wrócimy jeszcze
do pracy. Czy masz jakieś inne plany?
– Nie – odpowiedziała. Isobel nie była kobietą,
która siedziałaby w domu sześć dni w tygodniu,
czytała ksiąz˙ki i oglądała telewizję, pomyślała
Katy. Nie mogła się juz˙ doczekać powrotu Jo-
sepha. Marzyła, z˙eby ich z˙ycie wróciło do nor-
malności.
51
PAMIĘTNY KONCERT
ROZDZIAŁ CZWARTY
– Nieźle – oznajmił Bruno, przeglądając listy.
– Tylko pojedyncze błędy. Czy nie mówiłem ci, z˙e
mogłabyś juz˙ ich nie robić?
– Jest dopiero ósma. – Katy próbowała po-
wstrzymać ziewanie. Czuła, z˙e prawie przyrosła
do krzesła. – Mam duz˙o czasu na poprawienie
błędów.
– Jest to zła postawa. Szybko się uczysz i stać
cię na więcej.
Powstrzymała się od komentarza. Przez cztery
ostatnie dni pracowali codziennie do wpół do ós-
mej wieczorem z przerwą na wizytę u Josepha
w szpitalu. Spokojne dni przed jego chorobą, ich
wspólne spacery i rozmowy wydawały się jej bar-
dzo odległe.
– Czy skończyliśmy na dzisiaj? – spytała z na-
dzieją w głosie.
– Przeciez˙ nie jesteś zmęczona, prawda? – od-
powiedział, marszcząc brwi. – Mówiłem ci, z˙e to,
co robimy, jest niezwykle waz˙ne, a my jesteśmy
opóźnieni z robotą. Pamiętasz, z˙e jutro rano jadę
do Londynu? Następnym razem, jak będę się tam
wybierał, musisz pojechać ze mną. – oświadczył,
a po chwili dodał: – Być ze mną na spotkaniu
i notować.
– Nie! Nie, nie, nie! – wykrzyknęła z przeraz˙e-
niem. – Nie jestem twoją sekretarką...
– Jesteś. Pracujesz ze mną. Wysyłasz listy,
piszesz pod dyktando róz˙ne dokumenty i co, uwa-
z˙asz, z˙e nie są to obowiązki sekretarki?
– Pełnię tylko obowiązki sekretarki. Pomagam
ci jedynie czasowo z powodu wyjątkowej sytuacji.
Nie pojadę z tobą do Londynu!
Bruno był rozbawiony jej reakcją i ku swemu
zdziwieniu po raz wtóry stwierdził, z˙e zwykle
nieśmiała dziewczyna jest zdolna do szybkiej iry-
tacji.
– Spokojnie – powiedział, unosząc rękę do
góry. – Tak tylko sobie pomyślałem.
– To kiepsko to wymyśliłeś. – Jak nocna mara,
stanęła jej przed oczami wizja siebie, siedzącej
z nim na spotkaniu biznesowym. Waz˙ne spotkanie,
waz˙ni ludzie i ona gorączkowo poprawiająca swe
błędy, poniewaz˙ jej umiejętności są ciągle poniz˙ej
normy.
Bruno był przeraz˙ającym osobnikiem. Wystar-
czyło posłuchać jego rozmów telefonicznych.
Często dziękowała Bogu, z˙e to nie ona jest po
drugiej stronie linii.
– W takim razie dość juz˙ na dzisiaj. Jest późno.
– Jeśli chcesz, to mogę dokończyć pisanie tych
ostatnich listów – powiedziała Katy z poczuciem
53
PAMIĘTNY KONCERT
winy, świadoma, z˙e on mógłby pracować jeszcze
przez wiele godzin. Ona natomiast była zmęczona,
głodna i bolały ją oczy od komputera.
– Nie, jestem sprawiedliwym pracodawcą.
Katy spojrzała na niego sceptycznie.
– Musisz być głodna. Juz˙ od pół godziny twój
z˙ołądek domaga się jedzenia.
Katy spojrzała na niego zaz˙enowana i odrucho-
wo dotknęła brzucha.
– To... to nieelegancko mówić takie rzeczy!
– Ale to prawda. A teraz biegnij się przebrać.
Zabieram cię na obiad.
– Słucham?
– Nie słyszałaś? Obiad. Poza domem. Z tobą.
Pospiesz się. Sądzę, z˙e zechcesz wziąć prysznic
i ubrać się ładnie.
– Nie musimy nigdzie wychodzić! Maggie
przygotowała coś do jedzenia.
– To moz˙e zostać na później. Joseph wraca
pojutrze i musimy porozmawiać o tym przy obie-
dzie.
– Porozmawiać? – Katy uniosła się z krzesła
i oczami jak spodki spojrzała na czarnowłosego
męz˙czyznę.
Juz˙ przywykła do pracy z nim. Do jego sposo-
bu mówienia. Przyzwyczaiła się tez˙ do codzien-
nych wizyt w szpitalu. Podczas drogi duz˙o roz-
mawiali, przewaz˙nie o Josephie. Okazjonalnie
jedli razem obiady w kuchni. Ale obiad w re-
stauracji?
54
CATHY WILLIAMS
– No dobrze. Skończę tylko to, co mam do
zrobienia i spotkamy się na dole powiedzmy...
o ósmej piętnaście. Wystarczy ci czasu na przygo-
towanie? – Odwrócił się do biurka i zaczął prze-
glądać papiery, podczas gdy Katy stała niezdecy-
dowana.
– Tak? – Czarne oczy spojrzały na nią badaw-
czo. – Czy jeszcze coś?
– Nie. Och, nie. Myślę tylko, z˙e byłoby dla nas
wygodniej zjeść tutaj i porozmawiać... jeśli tego
chcesz.
– Czy to znaczy, iz˙ nie przyjmujesz mojego
zaproszenia na obiad? – spytał ze zmarszczonymi
brwiami.
– Oczywiście, z˙e nie. Tylko nie chcę, z˙ebyś się
czuł... czuł, z˙e... musisz...
– Z
˙
e co mam czuć?
– Rodzaj obowiązku, taki gest, poniewaz˙ pra-
cuję dla ciebie...
– Zaczynasz sprawdzać moją cierpliwość, Ka-
ty? Zupełnie nie pomyślałem nawet w ten sposób.
Pracujesz lepiej, niz˙ to przewidywałem. Moz˙esz
w to wierzyć lub nie. Lubię nagradzać dobrą pracę,
to lez˙y w mojej naturze.
– Dobrze! To znaczy... świetnie. Chciałam się
tylko upewnić – uśmiechnęła się do niego pro-
miennie. Będę na dole ósma piętnaście.
Uśmiech rozbawienia na twarzy Brunona to-
warzyszył jej cały czas, gdy brała prysznic i ubie-
rała się. Owinięta w ręcznik patrzyła bezradnie
55
PAMIĘTNY KONCERT
na swe odbicie w lustrze, a jeszcze większa bezrad-
ność ogarnęła ją, gdy przeglądała swoje ubrania
w szafie.
W końcu zdecydowała się na włoz˙enie luźnej
sukienki sięgającej do pół łydki, a na nią narzuciła
niebieski rozpinany sweter, spodziewając się, z˙e
na dworze moz˙e być chłodno.
Przypomniała sobie, jak kiedyś ubrała się w do-
pasowaną sukienkę i jak źle się w niej czuła i nawet
jej ówczesny chłopak odradził jej robienie z siebie
wampirzycy. Uwaz˙ał, z˙e taki styl nie pasuje do jej
anielskich rysów twarzy. Ale czy takie kobiety jak
ona mogą być interesujące? Przywołała na pamięć
Isobel i az˙ się potknęła, schodząc po schodach.
Brunona nie było na dole i oczywiście znalazła
go przy basenie. Sprawdzał wykonaną pracę. Led-
wie spojrzał na nią, gdy chrząknięciem dała mu do
zrozumienia, z˙e jest gotowa.
Kiedy odwrócił się do niej, zobaczyła, z˙e ubra-
ny jest na czarno. Czarne dz˙insy, długi czarny
pulower z rękawami a przez ramię przerzucona
marynarka. Kiedy zaczął iść w jej kierunku czuła,
z˙e jej serce obija się prawie o z˙ebra.
Co się z nią dzieje. Zachowuje się jak na-
stolatka. Podczas drogi paplała nerwowo na temat
basenu, uwaz˙ając, z˙e to najbezpieczniejszy temat,
ale ani razu nie podniosła oczu na siedzącego
obok niej męz˙czyznę.
– Więc, co byś chciała zjeść na obiad? – spytał,
gdy temat basenu został wyczerpany.
56
CATHY WILLIAMS
– Wszystko mi jedno. Nie jestem wybredna.
– To dziwne, spotkać kobietę, która nie jest
wybredna w sprawie jedzenia. – Bruno się uśmiech-
nął. – Znalazłem u Josepha przewodnik ,,Gdzie
moz˙na zjeść’’ i dowiedziałem się z niego, z˙e dwie
przecznice od szpitala znajduje się dobra włoska
restauracja. Odpowiada ci?
– Uwielbiam włoskie jedzenie.
– Pewnie juz˙ tam byłaś – powiedział Bruno od
niechcenia i Katy spojrzała na niego.
– Dlaczego tak sądzisz? – Nie mogła przypo-
mnieć sobie z˙adnej rozmowy na ten temat.
– No, wspomniałaś kiedyś, z˙e okazjonalnie
wychodzisz z przyjaciółmi, by coś zjeść, a to jest
bardzo dobre miejsce.
– Tak, ale zazwyczaj chodzimy do pizzerii.
Moz˙na tam szybko zjeść przed pójściem do kina.
Wielkie nieba, czy to jest restauracja? Nawet nie
wiedziałam, z˙e w pobliz˙u jest takie miejsce.
Restauracja wyglądała jak prywatna rezydencja
i Katy natychmiast poczuła się skrępowana z po-
wodu swojego ubrania.
– Strój jest tutaj nieobowiązujący – uspokoił ją
Bruno i Katy zarumieniła się. – Ja tez˙ nie jestem
wystrojony, nie uwaz˙asz?
– Moz˙e i nie, ale wyglądasz wspaniale – wy-
rzuciła z siebie i dokończyła cicho: – Myślę,
z˙e we wszystkim będziesz... będziesz wspaniale
wyglądać.
– Wspaniale? – powiedział z uśmiechem, a jej
57
PAMIĘTNY KONCERT
rumieniec się pogłębił. Czuła zakłopotanie, bo
zachowała się śmiesznie, a do tego zdawała sobie
sprawę, jak wielka jest róz˙nica między nią a narze-
czoną Bruna.
Restauracja była mała i przytulna, ale przepeł-
niona. Zostali poproszeni o poczekanie przy ma-
łym stoliku w pewnym oddaleniu od części jadal-
nej. Przez dłuz˙szą chwilę Bruno przyglądał się jej
badawczo.
– Co takiego? – spytała, czerwieniąc się. –
Dlaczego tak mi się przyglądasz. Czy to jest
grzeczne?
– Niegrzecznie jest patrzeć na kobietę? Inte-
resujące podejście do sprawy. Dlaczego jest to
niegrzeczne?
– Poniewaz˙... – Katy plątała się z odpowiedzią.
– Z pewnością spotykałaś się juz˙ wcześniej
z takimi spojrzeniami? Na przykład twoi chłopcy.
W chwilach poz˙ądania.
Poszukała schronienia przed jego wzrokiem,
wpatrując się w menu, i z westchnieniem ulgi
powitała zmianę tematu rozmowy. Zaczęli gawę-
dzić o pracach renowacyjnych przy basenie.
Basen był właściwie skończony. Bruno był za-
dowolony z wyniku. Dał jej całkowitą swobodę
w organizowaniu pracy i jej tempa oraz w wydat-
kach. Basen reprezentował teraz wysoki standard.
Jego dno zostało wyłoz˙one biało-czarnymi kafel-
kami przeciwślizgowymi. Wszystko było gotowe
na przyjazd Josepha. Ponadto kupiła trzy wygodne
58
CATHY WILLIAMS
wiklinowe fotele, które postawiła przy basenie
obok niskiego okrągłego stołu.
– Myślę, z˙e powinniśmy przygotować go do
faktu istnienia basenu w taki sposób, z˙eby odebrał
tę wiadomość z radością, jako wspaniałą niespo-
dziankę. I oczywiście powinnaś zawsze wchodzić
z nim do wody. Nie powinien sam pływać. Masz
kostium kąpielowy, prawda?
– Oczywiście, z˙e nie mam kostiumu kąpielo-
wego, Bruno! W kaz˙dym razie nie tutaj. Dlaczego
miałabym mieć?
– Musisz więc sobie kupić. I to im szybciej,
tym lepiej.
Katy milczała i rozwaz˙ała perspektywę pływa-
nia w basenie. Nigdy nie była zapaloną pływaczką.
Jako nastolatka czuła się skrępowana w kostiumie
kąpielowym, w którym wyglądała jeszcze szczup-
lej niz˙ normalnie. Przypomniała sobie obowiąz-
kowe lekcje pływania, podczas których jej kole-
z˙anki chętnie paradowały przed oczami chłopców
z klasy. To, z˙e Joseph nie będzie przyglądał się
jej niekształtnej figurze, było jedynym pociesze-
niem.
Zatopiona w myślach, nie zwróciła uwagi,
z˙e Bruno zmienił temat rozmowy. Zaczął mówić
o Isobel.
– Przepraszam – powiedziała, przerywając mu
w pół słowa. – Czy moz˙esz powtórzyć. Zamyśli-
łam się. Zawsze miałam z tym problem i doprowa-
dzałam tym do szału nauczycieli. Tłumaczyli na
59
PAMIĘTNY KONCERT
przykład jakieś równanie matematyczne, a ja od-
pływałam gdzieś myślami i...
Bruno uniósł jedną rękę do góry i posłał jej
cierpiętnicze spojrzenie.
– Nie ma potrzeby wchodzić w szczegóły. Wy-
starczy powiedzieć, z˙e nie słuchałaś. Nigdy nie
spotkałem kobiety, na którą działałbym w taki
sposób.
– To znaczy w jaki?
– Z
˙
eby usypiała ją rozmowa ze mną.
– Przeciez˙ nie spałam! – zaprotestowała Katy.
– Mówiłam ci, z˙e byłam...
– Dobrze, dobrze. Mam juz˙ ogólny obraz. Cóz˙,
reasumując – zaakcentował ostatni wyraz, nie zo-
stawiając jej wątpliwości, z˙e powtarzanie czegoś
po raz drugi komuś, kto nie zwraca uwagi, kiedy
on mówi, nie nalez˙y do przyjemności – mówiłem
o Isobel. Joseph wraca w sobotę. Pomyślałem
więc, z˙e mógłbym ją zaprosić na niedzielę. Dlacze-
go marszczysz brwi?
– Ja? Wielkie nieba! Nie. To znaczy, tak. Fan-
tastyczna myśl.
Katy próbowała wyobrazić sobie reakcję Jose-
pha na posągową blondynkę, ale nie mogła.
– O, tak. Fantastyczna myśl. Widać to po twojej
twarzy. W czym rzecz? Moz˙e nie lubisz Isobel, ale
zapewniam cię, z˙e Joseph będzie szczęśliwy, z˙e
jego chrześniak chce w końcu załoz˙yć rodzinę.
– Jestem pewna... z˙e tak... cóz˙ Joseph jest ro-
mantykiem. Śmieszne, z˙e nigdy się nie oz˙enił.
60
CATHY WILLIAMS
– Moz˙e właśnie dlatego – zauwaz˙ył Bruno.
Katy zastanawiała się, jak ktoś, kto ma tak
sceptyczne poglądy na małz˙eństwo, chce się z˙enić.
Pomyślała, z˙e bardzo róz˙ni się od swego ojca
chrzestnego, który wierzy w siłę miłości.
– Rzecz w tym, z˙e... – powiedziała zaniepoko-
jonym głosem – będziesz musiał zachowywać się
trochę inaczej w stosunku do Isobel. Jeśli nie,
Joseph moz˙e pomyśleć, z˙e poświęcasz się, by go
uszczęśliwić. On jest wyjątkowo bystry.
– Nie rozumiem. O czym ty mówisz? Nie łapię
sensu w tym twoim rozwlekłym wyjaśnianiu. Zostaw-
my to na razie. Pozwól, z˙e najpierw coś zamówię.
Katy obserwowała go, jak konsultował menu
z kelnerem. Nigdy nie miała okazji do spokojnej
obserwacji jego pełnej ekspresji twarzy. Stwier-
dziła teraz, z˙e jego arogancja miała bogactwo
odcieni i kaz˙dy z nich wywoływał u niej dreszcz
emocji. Dalej uwaz˙ała, z˙e nie jest to typ męz˙czyz-
ny, z˙eby z nim być na stałe, ale...
Spojrzał na nią z uniesionymi brwiami.
– A teraz powiedz mi, dlaczego uwaz˙asz, z˙e
powinienem zmienić swe zachowanie w stosunku
do Isobel, bo inaczej Joseph pomyśli, z˙e robię to
tylko dla niego.
– Bo nie zachowujesz się jak człowiek zako-
chany.
– Boz˙e drogi, nie zaczynaj od nowa!
– Zachowujesz się tak samo, kiedy jesteś z nią,
jak... no... jak... bez...
61
PAMIĘTNY KONCERT
– A co chciałabyś, z˙ebym robił? Klękał przed
nią – Bruno przerwał jej ostro, pochylając się w jej
stronę, az˙ Katy cofnęła się odruchowo.
– Nie bądź niemądry. Oczywiście, z˙e nie. – Za-
czerwieniła się i ze zdenerwowania zaczęła szyb-
ciej oddychać. – Ale Joseph będzie obserwować
i zaniepokoi się, kiedy spostrzez˙e, z˙e nie jesteś
zakochany w niej do szaleństwa. A kiedy doda dwa
do dwóch i wyjdzie mu, powiedzmy... nie cztery
a pięć albo jeszcze coś innego...
– Co ty sugerujesz? – spytał Bruno z praw-
dziwym zainteresowaniem.
Katy wzruszyła ramionami.
Bruno podniósł do ust kieliszek wina.
– Wzruszenie ramion, to nie odpowiedź. Po-
wiedz mi, jak powinien zachowywać się męz˙czyz-
na zakochany do szaleństwa?
– Nie wiem – odparła wymijająco.
– Czy dlatego, z˙e nie masz doświadczenia w tej
materii?
– Nie jesteś zainteresowany, kiedy ona coś
mówi...
– Czyli z˙e zachowuję się tak jak teraz?
– Bardzo śmieszne – mruknęła Katy. – Po
prostu... nie zabiegasz o nią.
– Bo nie jestem w niej zakochany do szaleń-
stwa.
– Och, Boz˙e. Nie moz˙esz tego powiedzieć Jo-
sephowi. Pękłoby mu serce. – Jej serce za to lekko
zatrzepotało. A więc ma zamiar poślubić kobietę,
62
CATHY WILLIAMS
której nie kocha. Jakaz˙ okropność. Niemniej jed-
nak poczuła niejaką satysfakcję, z˙e nie udało się
Isobel zdobyć jego serca.
Bruno dolał jej wina do kieliszka. Katy miała
zaróz˙owione policzki i błyszczące oczy. Rzeczy-
wiście miała niezwykłe oczy.
– Moz˙e powinnaś dać mi kilka lekcji, jak powi-
nienem się zachowywać w stosunku do Isobel.
Wytknij mi, w którym miejscu popełniam błędy...
Nie wiem, co powinien robić męz˙czyzna zakocha-
ny do szaleństwa, kiedy siedzi naprzeciwko swej
wybranki? – Wyciągnął rękę i nakrył nią dłoń
Katy, a później zaczął głaskać kciukiem jej we-
wnętrzną stronę.
Przez kilka sekund dziewczyna siedziała jak
skamieniała, a po chwili poczuła uderzenie gorąca
do głowy i przyjemne ciepło.
Wyrwała rękę niesamowicie skonfundowana.
– Zły sposób? – spytał, odczuwając dziwną
pustkę i chłód w miejscu, gdzie przed chwilą
znajdowała się jej ręka. Wyprostował się i spo-
jrzał na nią pytająco. – Czy było to wystarczająco
wyraziste? A moz˙e byłoby lepiej, gdybym popie-
ścił twój policzek? – Miał ochotę zapytać ją, czy
moz˙e spróbować. Czuł w sobie coś dziwnego,
czego nie potrafił zdefiniować, poniewaz˙ zdarzy-
ło mu się to po raz pierwszy w z˙yciu. Czuł tez˙
w sobie zbyt duz˙o energii seksualnej i zastana-
wiał się, czy nie powinien zaprosić Isobel na
dłuz˙ej niz˙ na jeden dzień.
63
PAMIĘTNY KONCERT
– Dość! – Głos Katy był wyjątkowo ostry. – To
nie jest zabawne, Bruno.
– Nie, nie jest – odpowiedział ochrypłym gło-
sem i ciemny rumieniec wypłynął mu na policzki.
– Przepraszam, jeśli naruszyłem twój kodeks moral-
ny, ale to nie powód, z˙eby wpadać od razu w panikę.
– Wcale nie wpadłam w panikę – krzyknęła, ale
zaraz zniz˙yła głos świadoma, z˙e mogą ją usłyszeć
inni goście. – Pamiętaj, z˙e jestem człowiekiem i tez˙
mam jakieś uczucia. Uwaz˙asz, z˙e wolno traktować
mnie jak pole treningowe. Chcesz uczyć się na
mnie, jak masz postępować ze swoją narzeczoną?
Uwaz˙am, z˙e to wcale nie jest zabawne.
Jeszcze nigdy nie został tak potraktowany przez
kobietę. Wręcz przeciwnie! Ale na twarzy Katy
malowało się prawdziwe oburzenie.
– W porządku. Masz rację. Przepraszam.
Zachowanie Brunona i wypowiedziane słowa
były dla niej takim zaskoczeniem, z˙e spojrzała na
niego i uśmiechnęła się niepewnie. Poczuła, z˙e jej
ciało powraca do normalności, bo przed chwilą
kaz˙de jej zakończenie nerwowe było maksymalnie
naelektryzowane.
Przyniesiono właśnie zamówione dania i oboje
skoncentrowali się na jedzeniu. Rozmawiali tro-
chę o Josephie, a później Bruno opowiadał jej
o swoim dzieciństwie i róz˙nych przygodach, jakie
przez˙ył w szkole z internatem. Katy była pierwszą
kobietą, którą zanudzał swymi historiami ze szcze-
nięcych lat.
64
CATHY WILLIAMS
– Wcale nie jestem znudzona – zaprzeczyła
z˙ywo, gdy Bruno wyraził głośno swoje wąt-
pliwości, a w duchu dodała, z˙e nic, co jego
dotyczy, nie jest dla niej nudne. – Nigdy nie
poznasz dokładnie człowieka, jeśli nie będziesz
znał jego przeszłości. Czy nie sądzisz, z˙e prze-
z˙ycia z młodości kształtują charakter człowieka?
– powiedziała z uśmiechem i wypiła łyk kawy,
która była tak samo wyśmienita jak reszta po-
siłku.
– A teraz ja opowiem ci o moich szczenięcych
latach – powiedziała, opierając ręce na stole. Pa-
trzyła przez chwilę na jego piękną twarz, długie
rzęsy okalające niesamowite oczy, które w jednej
sekundzie mogły mieć rozleniwiony, a w drugiej
myślący wyraz. – Gwarantuję ci, z˙e zaraz zaśniesz
mimo wypitej kawy.
– Szczęście nigdy nie jest nudne – powiedział
Bruno. – Miałaś szczęśliwe dzieciństwo z dwoj-
giem kochających cię rodziców. Dlatego jesteś
taka, jaka jesteś. – Spojrzał na nią dziwnie, a potem
spuścił wzrok na filiz˙ankę z kawą.
– To znaczy jaka... jestem? Nie, lepiej nie
mów. Nie sądzę, z˙ebym chciała wiedzieć.
– Dlaczego? – spytał.
– Poniewaz˙ jesteś bardzo krytyczny.
– A ty jesteś przeraz˙ająco szczera.
– Czy właśnie to miałeś mi powiedzieć?
– Nie tylko. Uwaz˙am, z˙e jesteś uczciwa i szcze-
ra i nie ma w tobie nic a nic cynizmu.
65
PAMIĘTNY KONCERT
– A dlaczego miałby być? – spytała zaskoczona
charakterystyką swojej osobowości.
– Masz rację. Dlaczego miałabyś być cynicz-
na? – zgodził się. Poprowadził ją w stronę wyjścia,
przy którym stał kierownik restauracji, z˙egnając
ich uprzejmie i polecając się na przyszłość.
Katy analizowała to, co powiedział o niej Bru-
no. Pomyślała sobie, z˙e w świecie biznesu, w któ-
rym się obracał, jego konkurenci krąz˙ą wokół
niego jak rekiny, czekając z poz˙arciem do popeł-
nienia przez niego pierwszego błędu.
– Biedny Bruno, z˙al mi ciebie! – powiedziała
impulsywnie i natychmiast poz˙ałowała tego, wi-
dząc jak sztywnieje. Czy nauczę się w końcu
trzymać język za zębami, kiedy z nim rozmawiam?
Nie powinna mówić takich głupot. – Przepraszam
– powiedziała szybko, idąc w kierunku zaparkowa-
nego samochodu. – Powiedziałam coś idiotycz-
nego.
– Dlaczego jest ci mnie z˙al?
– Bo nienawidzę w swym otoczeniu obłudni-
ków – stwierdziła. Otworzyła drzwiczki samocho-
du i wślizgnęła się na miejsce pasaz˙era. – W jaki
sposób rozpoznajesz w swym środowisku ludzi,
którzy cię lubią albo nie? – spytała, podczas gdy
Bruno wyjez˙dz˙ał wolno z parkingu. – Pewnie
zawsze musisz się kontrolować... – Od razu przy-
szła jej na myśl Isobel, kobieta, w której Bruno nie
kochał się szaleńczo, ale z pewnością był do niej
przywiązany i przy niej mógł czuć się swobodnie.
66
CATHY WILLIAMS
– To dobrze, z˙e masz Isobel – kontynuowała
– kogoś, przy kim moz˙esz być sobą – dodała
pokrzepiająco.
Bruno chrząknął, co Katy uznała, jako potwier-
dzenie tego, o czym mówiła.
– Czuję, z˙e powinnam cię przeprosić... – za-
częła.
– Znowu? Za co tym razem?
– Za to, z˙e w tak głupi sposób się zachowałam,
kiedy mi dokuczałeś. Kiedy trzymałeś moją rękę
i pytałeś, czy tak powinien zachowywać się męz˙-
czyzna zakochany do szaleństwa. Zareagowałam
zbyt gwałtownie. W kaz˙dym razie powinnam ci
powiedzieć, jak nalez˙y się zachowywać.
– Więc? – spytał, spoglądając na nią. – Nic
straconego. Jesteś skłonna udzielić mi kilku lekcji?
– Oczywiście, z˙e nie! – Znowu z˙artuje, pomyś-
lała Katy, ale tym razem nie potraktowała jego
pytania jako zniewagi.
Tymczasem Bruno z zadowoleniem przypo-
mniał sobie poranną rozmowę z Isobel. Zaprosił ją
na niedzielę, sugerując jednocześnie, z˙e mogłaby
spędzić choć jedną noc w domu Josepha.
67
PAMIĘTNY KONCERT
ROZDZIAŁ PIĄTY
– To jest... to jest wspaniałe.
Joseph opuszczał szpital w dobrym nastroju.
Siedział na fotelu na kółkach, a za nim stał Bruno
z Katy. Jego optymizm znacznie osłabł, kiedy po
przyjeździe do domu zobaczył basen.
– Chodź i usiądź na jednym z foteli – poprosiła
łagodnie Katy.
– Tak od razu, kochanie? Czy nie powinienem
wejść do środka i trochę odpocząć?
– Myśleliśmy, z˙e zjemy lunch na świez˙ym po-
wietrzu – powiedział Bruno. – Maggie przygoto-
wała coś lekkiego.
– To znaczy co? Juz˙ sobie wyobraz˙am, jakie
dietetyczne świństwo przyrządziła – narzekał, po-
zwalając się poprowadzić do fotela. – Męz˙czyzna
w moim wieku nie powinien jeść potraw bez soli
i przypraw. Co to będzie za z˙ycie, jeśli do końca
mych dni będę jadł tylko makaron i grillowaną
rybę?
– No, powiedz, czy nie jest tu wygodnie i przyje-
mnie? – spytała Katy, siadając obok Josepha. Kątem
oka zauwaz˙yła, z˙e Bruno zajmuje trzeci fotel.
– Nieźle – przyznał Joseph. – Mam nadzieję, z˙e
nie będziecie chcieli, z˙ebym wchodził do wody?
Nie jestem dobrym pływakiem i nigdy nie byłem.
Bardzo szybko marznę.
– Woda jest podgrzewana – poinformowała go
Katy, zerkając na Brunona, który rozsiadł się wy-
godnie w fotelu, wyciągnął swe długie nogi i pat-
rzył spod półprzymkniętych powiek.
– Wobec tego Katy będzie zawiedziona, jeśli
nie zechcesz pływać. Napracowała się bardzo przy
renowacji basenu i spieszyła się, z˙eby wszystko
było gotowe przed twoim powrotem ze szpitala.
Prawda? – zwrócił się do Katy.
– Tak, moja droga? – spytał Joseph z oz˙ywie-
niem.
– To prawda. Robiłam to wszystko z myślą
o tobie. Mam nadzieję, z˙e choć na chwilę zanu-
rzysz się w nim, dobrze? Rehabilitant powiedział,
z˙e musisz wykonywać lekkie ćwiczenia fizyczne.
Nie twierdzę, z˙e powinieneś zacząć od dzisiaj, ale
moz˙e jutro...?
– Jutro? Jak do licha mogę pływać jutro, kiedy
zamierzam odbyć rozmowę z... – skłonił się lekko
w kierunku Katy i nieśmiało spojrzał na chrześ-
niaka... – no, nie jestem pewny, jak ją nazywać, ale
musi to być coś powaz˙nego, poniewaz˙ jest pierw-
szą kobietą, którą Bruno zaprosił do domu...
Bruno patrzył na nich ze zmarszczonymi brwia-
mi. Podczas jazdy do domu, przez nieuwagę,
wygadali się, z˙e następnego dnia złoz˙y im wizytę
Isobel. Później Bruno wykazywał juz˙ duz˙ą po-
69
PAMIĘTNY KONCERT
wściągliwość w mówieniu na jej temat. Czym
więcej pytań zadawał mu Joseph, tym bardziej
Bruno odpowiadał monosylabami. Kiedy Joseph
poszedł na chwilę do kuchni na pogawędkę z Mag-
gie, która z niecierpliwością czekała na swego
chlebodawcę, Katy przypomniała Brunonowi, z˙e
powinien przedstawić Isobel jako swą przyszłą
z˙onę.
– Wiem o tym – odpowiedział jej z irytacją
w głosie.
– To dlaczego tak wszystko komplikujesz?
Dlaczego nie powiesz Josephowi, z˙e zamierzasz ją
poślubić? Unikasz odpowiedzi na jego pytania, co
powoduje, z˙e staje się jeszcze bardziej ciekaw
tego, co was łączy?
– Zostaw mnie moje prywatne sprawy, Katy.
– To było wszystko, co jej odpowiedział.
Brzmienie głosu było lodowate i świadczyło, z˙e
nie będzie dłuz˙ej tolerował rozmowy na ten
temat.
Joseph natomiast pytał, czy ma się wystroić na
przyjazd Isobel, czy moz˙e jest to typ dziewczyny,
która nie zwraca uwagi na takie rzeczy.
Katy dyskretnie dusiła śmiech, patrząc jedno-
cześnie na Brunona. Dopiero lunch odwrócił myśli
Josepha od czekającej ich wizyty.
– Potrzebuję twojej pomocy w biurze – powie-
dział Bruno do Katy, gdy Joseph poszedł odpo-
cząć.
– Przeciez˙ dziś jest sobota – zaprotestowała.
70
CATHY WILLIAMS
– Wiem, z˙e nie wróciłam jeszcze do rutynowych
zajęć z Josephem, ale...
– J uz˙ nie chcesz spełniać obowiązków mojej
sekretarki, mimo z˙e nie wszystko zostało przez
ciebie skończone.
– To prawda – przyznała, czerwieniejąc.
– Spotkamy się w biurze za pół godziny i nie
bój się, nie zatrzymam cię tam długo. Chcę tylko,
z˙ebyś wysłała te listy, nad którymi pracowałaś
wczoraj. Chcę równiez˙ napisać jeden nowy list
przed konferencją telefoniczną.
Odwrócił i poszedł do biura, a Katy zastanawia-
ła się, jak mógł zajmować się pracą w dniu powrotu
do domu Josepha i w przededniu wizyty Isobel.
– Nie wygląda na to, z˙e czeka na przyjazd
Isobel z wielkim entuzjazmem – rzekł Joseph,
kiedy Katy czytała mu ksiąz˙kę. – Nie jestem pe-
wien, czy podoba mi się, jak o niej mówi.
– Nic nie moz˙esz powiedzieć, Josephie. Je-
szcze jej nie widziałeś. – Poprowadziła go do
jego ulubionego fotela przy oknie, z którego miał
piękny widok na ogród oświetlony promieniami
słońca.
– Dlaczego jest taki niekomunikatywny, kiedy
zaczynam o niej rozmowę?
– Znasz go. Nie lubi pogawędek.
– Tak, chyba masz rację – przyznał Joseph,
opadając na fotel z westchnieniem ulgi. – Cieszę
się, z˙e wy jesteście w dobrych stosunkach. A teraz,
poczytaj mi, moje dziecko.
71
PAMIĘTNY KONCERT
– Nie mogę teraz. Bruno chce, z˙ebym pomogła
mu w pracy. Muszę dokończyć to, co wczoraj
zaczęliśmy.
– Wobec tego idź do niego.
– J uz˙ pędzę. Muszę nauczyć się pracować
w szybszym tempie – roześmiała się miękko. Po-
dała mu ksiąz˙kę i postawiła szklankę z wodą
w zasięgu ręki.
Bruno czekał juz˙ na nią, gdy dziesięć minut
później weszła do gabinetu.
Od razu siadła przy komputerze i jak zwykle
czekała na instrukcje. Ale dzisiaj czekała na próz˙-
no. Nawet nie odwrócił się do niej i Katy chrząk-
nęła, myśląc, z˙e nie zauwaz˙ył jej wejścia.
– Czy zaczniemy coś pisać, Bruno? Jeśli się
pospieszymy, to jeszcze przed obiadem będę mog-
ła zabrać Josepha na spacer do ogrodu. Wiem, z˙e
umiera z ciekawości, by zobaczyć swoje rośliny.
Nie wierzy mi, gdy go zapewniam, z˙e bardzo się
o nie troszczyłam.
– Za chwilę. – Odwrócił się do niej, zasłaniając
promienie słońca, wpadające przez okno. – Muszę
z tobą porozmawiać.
– O czym, czy zrobiłam coś złego? – Katy
zmarszczyła brwi, usiłując przypomnieć sobie, ja-
ki błąd mogła popełnić. Miała nadzieję, z˙e nie
zrobiła czegoś strasznego, jak na przykład skaso-
wanie waz˙nego dokumentu z pamięci komputera.
Unikała jak zarazy przycisku kasowania, ale...
– Nie musisz się tak denerwować – uspokoił ją
72
CATHY WILLIAMS
Bruno. – Zdobyłaś juz˙ wiele doświadczenia i po-
siadasz dość kompetencji, z˙eby być sekretarką.
– A więc, w czym rzecz?
– Początkowo myślałem, z˙e kiedy Joseph wró-
ci do domu, to ja będę mógł wyjechać do Londynu,
ale teraz uwaz˙am, z˙e nie powinienem jeszcze tego
robić.
– Dlaczego?
– Poniewaz˙ chcę być obecny przy jego rekon-
walescencji i mieć pewność, z˙e wraca do zdrowia.
– Sięgnął po pióro i zaczął nim stukać w biurko.
– A to znaczy, iz˙ będziesz musiała pracować dla
mnie trochę dłuz˙ej.
– Ale ja muszę zająć się Josephem...
– Jestem pewien, z˙e on zrozumie tę specyficz-
ną sytuację, i wierzę, z˙e w niedługim czasie wszys-
tko wróci do normalności. Musimy tak to urządzić,
z˙eby z˙adna sprawa nie ucierpiała.
– A jak dasz sobie radę, jeśli nie będziesz miał
ciągłej pomocy?
– To juz˙ zostaw mnie.
– Wobec tego, jaki będzie rozkład zajęć?
– Pomyślę nad tym. – Wstał i zaczął niespokoj-
nie krąz˙yć po pokoju. – Nie moz˙e być rozkładu
zajęć – powiedział po chwili, zatrzymując się
przed nią. – Musimy improwizować.
– Improwizować?
– Tak.
– Jesteś pewny, z˙e tak będzie dobrze? – Katy
nie mogła sobie tego wyobrazić. – Jeśli masz
73
PAMIĘTNY KONCERT
zamiar zostać tu dłuz˙ej, to moz˙e zatrudnisz kogoś
na cały etat? A moz˙e pomogłaby ci Isobel?
Sugestia ta była tak śmieszna, z˙e Bruno przysiadł
na biurku i spojrzał na Katy z niedowierzaniem.
– Isobel przez całe swe z˙ycie nie wykonała
z˙adnej pracy. Jej praca to podjęcie decyzji, jakim
kolorem lakieru powinna kazać pomalować sobie
paznokcie.
– Dlaczego chcesz się z nią oz˙enić, jeśli nie
aprobujesz jej stylu z˙ycia?
– A czy ja powiedziałem, z˙e nie aprobuję takie-
go stylu z˙ycia? – oświadczył, zastanawiając się
jednocześnie, dlaczego właściwie uwaz˙a, iz˙ Isobel
będzie idealną towarzyszką. Ale w tej chwili nie
mógł nic zrobić. Isobel została zaproszona, a Jo-
seph spodziewał się, z˙e coś waz˙nego wydarzy się
w jego z˙yciu.
Próbował sam siebie przekonać, z˙e Isobel jest
dobrą partią. Jest piękna i miło będzie pochwalić
się nią w towarzystwie.
Napotkał niebieskie oczy Katy i poczuł się
niezręcznie, znając jej opinię. To działało mu na
nerwy.
– Właściwie, to ona nie jest taka niezwykła
– niechętnie zmusił się do wypowiedzenia tego
głośno.
– Moz˙e nie.
– Ale mam nadzieję, z˙e Joseph ją zaakceptuje
– rzucił w kierunku Katy niepewne spojrzenie.
– Czy coś mówił...?
74
CATHY WILLIAMS
– Nie. – Katy spuściła oczy na klawiaturę kom-
putera. Nie sądziła, z˙eby Joseph zaczął od razu
adorować tę kobietę. Bruno uwaz˙ał, z˙e będzie
ona dla niego idealną towarzyszką z˙ycia. Obawiała
się, z˙e taką opinię będą podzielać jedynie Bruno
i Isobel.
Następnego ranka Katy pomogła Josephowi
ubrać się elegancko.
– Wyglądasz tak dobrze, z˙e mógłbyś wypić
herbatę z samą królową – zaz˙artowała Katy pod-
czas śniadania, które jedli w kuchni. Od samego
rana nie było z˙adnych oznak obecności Brunona.
Dołączył do nich dopiero o wpół do jedenastej.
Był piękny słoneczny dzień. W jasnym świetle
wczesnego lata wydał się Katy tak piękny, jak
królewicz z bajki. Ubrany był w kremową koszul-
kę polo i bez˙owe spodnie. Ciemne włosy błysz-
czały mu w słońcu, a twarz wydawała się wyrzeź-
biona ręką najlepszego artysty.
Nie powinnam być tutaj, pomyślała. Nie nalez˙ę
do tego świata. To ich sprawy rodzinne. Siedziała
milcząco, podczas gdy Joseph i Bruno gawędzili
spokojnie i nadsłuchiwali, czy nie nadjez˙dz˙a samo-
chód. Miała wielką ochotę wymknąć się do domu,
kiedy nikt nie będzie na nią patrzył.
W końcu usłyszeli zbliz˙ający się warkot i Katy
nie mogła juz˙ uciec, świadoma, z˙e Bruno patrzy na
nią ze zmarszczonymi brwiami, a Joseph czujnie
spogląda to na nią, to na swego chrześniaka.
– Mam nadzieję, z˙e będziesz uczestniczyła
75
PAMIĘTNY KONCERT
w rozmowie, kiedy wejdziemy do domu – mruknął
jej do ucha Bruno. Katy zamrugała powiekami
i spojrzała na niego.
– Dlaczego? – spytała, pragnąc za wszelką ce-
nę uciec od spojrzenia jego czarnych oczu.
– Poniewaz˙ stworzy to przyjemniejszą atmo-
sferę, a Joseph będzie spokojniejszy, jeśli nie bę-
dzie widział, z˙e jesteś nadąsana.
– Nie jestem nadąsana. Uwaz˙am tylko, z˙e nie
powinnam uczestniczyć w tym spotkaniu. To doty-
czy tylko was trojga.
– Przestań mówić głupstwa. To jest irytujące.
Zostawił ją i poszedł otworzyć frontowe drzwi.
Wkrótce pojawiła się w nich Isobel. W jednej ręce
trzymała skórzaną torbę podróz˙ną, a drugą pogłas-
kała Brunona po twarzy i na powitanie pocałowała
w usta. Była to kobieta, która wnosiła ze sobą
niepokój. Katy widziała kątem oka, z˙e Joseph
z oszołomieniem przygląda się tej wysokiej blon-
dynce, która od razu skupiła na sobie całą uwagę
Podczas lunchu, do którego wkrótce zasiedli, mó-
wiła wyłącznie ona i zachowywała się, jak narze-
czona Brunona. Katy była pewna, z˙e zdąz˙ył się jej
oświadczyć.
Katy siedziała z boku i czuła się jak widz
w teatrze. Zachowanie Isobel denerwowało ją i zu-
pełnie nie mogła zrozumieć dlaczego. Moz˙e dla-
tego, z˙e tak górowała nad wszystkimi. Ubrana
była w fantazyjną, bogatą suknię, a jej głos do-
cierał do kaz˙dego kąta salonu. Nie potrafiła od-
76
CATHY WILLIAMS
gadnąć, czy Josephowi podobał się taki styl bycia.
Był jak zawsze grzeczny. Słuchał z głową lekko
przechyloną na bok i wykazywał tyle zaintere-
sowania rozmową, ile było trzeba.
Katy zauwaz˙yła jednak w pewnym momencie,
z˙e Joseph wygląda na zmęczonego i zasugerowała
delikatnie, z˙e moz˙e poszedłby na górę i chwilę
odpoczął.
– Wielkie nieba! – wykrzyknęła Isobel. Od-
wróciła się od zaczerwienionej z zadowolenia
Maggie, której prawiła przed chwilą komplementy
za wspaniale przyrządzonego łososia, i zwróciła
się do Katy. – Och, moja droga, prawie zapom-
niałam, z˙e tu jesteś! Takie małe cichutkie biedac-
two. Prawda? – spojrzała na Brunona.
– Zawsze uwaz˙ałem – powiedział Joseph, za-
trzymując się w drodze do drzwi i spoglądając na
Isobel – z˙e spokój to najbardziej ponętna cecha
u kobiety. – Była to wyraźna krytyka skierowana
bezpośrednio do gościa.
Isobel, początkowo zaniemówiła, ale szybko
odzyskała rezon.
– Och, absolutnie! – wykrzyknęła i przytuliła
się do Brunona. – Tylko wielka szkoda, z˙e spokoj-
na kobieta w Londynie jest prawie niezauwaz˙alna,
prawda, kochanie? – Spojrzała na niego, szukając
potwierdzenia. – I zupełnie nie pasuje do rodzaju
z˙ycia, jakie prowadzimy. – Jej uśmiech mówił
jasno, z˙e ustaliła juz˙ swoje terytorium.
Bruno spojrzał ponad jej głową na Katy, a ona
77
PAMIĘTNY KONCERT
szybko odwróciła wzrok i tylko rumieniec okrył jej
policzki.
– W Londynie z˙yje się jak w gorączce, Josephie
– powiedziała Katy, stając przy nim. – Tam trzeba
być agresywnym – uśmiechnęła się z przymusem.
– A teraz chodźmy na górę na krótką drzemkę. Czy
chcesz, bym ci trochę poczytała? – Spojrzała na
Brunona i Isobel. Męz˙czyzna odsunął od siebie
Isobel i poszedł nalać sobie kieliszek wina.
– Joseph obiecał mi solennie, z˙e trochę później
zanurzy w basenie co najmniej jeden palec u nogi...
– zwrócił się do Katy. – A ty... gdzie zamierzasz
iść?
– Słucham?
– Chyba nie znikniesz? Przyłącz się do nas.
Popływamy razem. – Stał oparty o kredens i pa-
trzył na nią znad brzegu kieliszka. Mimo całej
długości pokoju Katy czuła siłę jego spojrzenia
i zmieszała się.
– Dziękuję... ale chyba lepiej...
– Przeciez˙ kupiłaś kostium kąpielowy, praw-
da?
Porzucona Isobel nie zwracała pozornie uwagi
na ich rozmowę. Szła wolno w kierunku Brunona.
– Oczywiście, z˙e kupiłam! – Katy zaczerwieni-
ła się i spojrzała w bok. Takie zachowanie chrześ-
niaka Josepha było nie do zniesienia, kiedy byli
sami, ale w obecności jego przyjaciółki było ono
niewybaczalne. Problem polegał na tym, z˙e nie
mogła mu tego powiedzieć.
78
CATHY WILLIAMS
– Nie męcz tej bidulki – zbeształa go Isobel.
– Nic nie szkodzi – zwróciła się do Katy, a jej oczy
były zimne jak dwie kostki lodu – jeśli nie kupiłaś
kostiumu. To nie koniec świata. Ja wzięłam parę
i mogę ci poz˙yczyć. – Jej oczy prześlizgnęły się po
figurze Katy. – Ale chyba z˙aden z nich nie będzie
na ciebie pasował. Mamy zupełnie inne figury.
Katy była świadoma, z˙e takie stwierdzenie na-
tychmiast nasuwało porównanie płaskiej klatki
piersiowej Katy z pełnymi piersiami Isobel, jej
wzrostem i postawą pełną dumy. W sukurs przy-
szedł jej Joseph, który szybko otworzył drzwi
i pociągnął ją za sobą.
– Co za wstrętna kobieta – wysapał, gdy tylko
znaleźli się w holu.
– Ale piękna – smętnie stwierdziła Katy. – Kie-
dy jest się tak pięknym, jest się tez˙ przez ludzi
rozpieszczanym.
– Nie wiem, co on w niej widzi – powiedział
Joseph ze wzburzeniem, wchodząc wolno po scho-
dach. – Problem z pięknymi ludźmi polega na tym,
z˙e są zarozumiali.
– Bruno jest piękny – zauwaz˙yła.
– Tak myślisz?
– To znaczy, biorąc obiektywnie... Oni oboje są
piękni. Stanowią bardzo atrakcyjną parę.
– Czy to jest rzeczywiście coś powaz˙nego? Coś
ci mówił? Wspominał coś?...
– Powinieneś sam go o to zapytać – zasugero-
wała Katy.
79
PAMIĘTNY KONCERT
– Pewnie to zrobię. A teraz, Katy, jesteś oczy-
wiście wolna. Nie musisz mi czytać. Moz˙e później
pójdę na basen. Wieczorem.
– To dobrze. Przeciez˙ wiesz doskonale, z˙e nikt
nie będzie od ciebie wymagał, byś przepłynął całą
jego długość.
– Ale ty popływasz ze mną, prawda? Kupiłaś
kostium kąpielowy?
– Tak, kupiłam.
– Pójdziemy tam, jak juz˙ ta z˙mija wyjdzie
z basenu.
– Niegrzecznie tak mówić, Josephie – powie-
działa, ledwie powstrzymując wybuch śmiechu na
tak trafne porównanie.
Kiedy zeszła na dół, słyszała, jak Bruno z Isobel
poszli na górę przebrać się w kostiumy i wydawało
się jej, z˙e długo to robili, a potem poszli na basen.
Katy wycofała się z ich pola widzenia i zaszyła się
w kąciku z ksiąz˙ką w ręku. Czytała wyjątkowo
interesującą biografię. W normalnych warunkach
mogłaby czytać nawet dwie godziny, zapominając
o boz˙ym świecie, ale dzisiaj spostrzegła ze zdzi-
wieniem, z˙e po półgodzinie przeczytała zaledwie
półtorej strony. Prawie cały czas myślała o Bruno-
nie i Isobel, zastanawiając się, co tez˙ tam robią.
Zamknęła ksiąz˙kę i przymknęła oczy. Wyobraźnia
podsuwała jej najrozmaitsze obrazy.
Kiedy usłyszała zbliz˙ające się głosy, wzdryg-
nęła się. Otworzyła oczy i zobaczyła zbliz˙ającą
się parę, jakby wyjętą z okładki kolorowego ma-
80
CATHY WILLIAMS
gazynu. Bruno miał na sobie odpiętą koszulę,
a Isobel prawie niczego nie miała na sobie z wyjąt-
kiem dwóch pasków materiału. Figurę miała posą-
gową.
– Właśnie czytałam – powiedziała szybko Ka-
ty. – Jak się pływało?
– Powinnaś do nas dołączyć – powiedział Bru-
no z wyrzutem. – To wstyd, z˙eby osoba, która
doprowadziła basen do uz˙ytku, nie chciała z niego
skorzystać. – Dlaczego nie idziesz się przebrać
– zwrócił się do Isobel. – Juz˙ prawie piąta. Spot-
kamy się koło siódmej w salonie, z˙eby wypić
razem drinka. Muszę trochę popracować.
– W niedzielę, Bruno? – Isobel wydęła usta.
– Maszyneria, dzięki której robi się wielkie
pieniądze, pracuje bez przerwy. A właściwie, dla-
czego nie pójdziesz na górę i nie poczekasz tam na
mnie. Postaram się pospieszyć z robotą.
Nie całkiem wiedząc, jak się zachować, Katy
siedziała w milczeniu, czekając, az˙ Bruno wyjdzie
z pokoju. Po chwili zaryzykowała podniesienie
głowy i napotkała jego spojrzenie.
– Robisz to znowu – powiedział do niej szorst-
ko. – Wyglądasz jak królik złapany w światła
reflektorów. Dlaczego tak się zachowujesz?
– Myślałam, z˙e poszedłeś juz˙ do biura.
– Mam tylko jeden list do wysłania. Nie zajmie
mi to więcej niz˙ kilka minut.
Katy zaczęła przerzucać kartki ksiąz˙ki.
– Masz zamiar czytać? Nie spodziewałem się,
81
PAMIĘTNY KONCERT
z˙e będziesz czytać, kiedy jestem w pokoju. – Po-
wiedział to z taką arogancją w głosie, z˙e prawie
zatkało ją z wraz˙enia.
– Czy mam iść na górę, z˙eby ci pomóc?
– Ona mu się nie spodobała, prawda?
Katy zamknęła ksiąz˙kę i spojrzała na niego.
– Wiem, z˙e mu się nie podoba, i był to poronio-
ny pomysł, z˙eby ją tu zapraszać. Co ci powiedział?
– dopytywał się.
– Myślę, z˙e Joseph uwaz˙a, z˙e ona jest... tro-
chę... przytłaczająca.
– Nie powiedziałaś mu chyba, z˙e myślałem
o małz˙eństwie?
– Oczywiście, z˙e nie! Zakazałeś mi mówić
cokolwiek. – Boz˙e, pomyślała z rozpaczą. Nie
martwię się wcale, z˙e Isobel nie zyskała akceptacji
Josepha. Nagle zdała sobie sprawę, co to oznacza.
Wstała ze zdecydowaniem na twarzy,
– Gdzie zamierzasz iść?
– Idę wysłać ci list, a później... – spojrzała na
zegarek – sądzę, z˙e Joseph będzie chciał popływać.
– Podejrzewam, z˙e basen kusi go bardziej, niz˙ to
pokazuje po sobie.
Kiedy pół godziny później Bruno zszedł na dół,
zobaczył, z˙e Joseph, ubrany w spodenki kąpielo-
we, siedzi na jednym z foteli z ksiąz˙ką na kolanach
i z zamkniętymi oczami, a Katy wychodzi właśnie
z basenu. Nie patrzyła w jego stronę, zajęta odgar-
nianiem włosów z twarzy. Na górze czekała na
niego Isobel, ale Bruno nie mógł oderwać wzroku
82
CATHY WILLIAMS
od Katy. Teraz widział wszystko, co ukrywała pod
swymi workowatymi ubraniami: wspaniałe długie
nogi, smukłą sylwetkę i małe sterczące piersi.
Stał bez ruchu, dopóki Katy nie odkryła jego
obecności.
83
PAMIĘTNY KONCERT
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy go spostrzegła, skurczyła się w sobie
i starała się zakryć ręcznikiem. Serce o mało nie
wyskoczyło jej z piersi. Widziała, jak szedł w jej
kierunku.
– Nie rób tego.
– Czego?
– Nie próbuj się zakrywać.
Katy zaczerwieniła się i z rozpaczą w oczach
spojrzała na niego.
– Joseph się zdrzemnął – zauwaz˙ył Bruno.
Zmienił celowo temat rozmowy, widząc jej za-
kłopotanie. – Nawet lekki wysiłek wyczerpał go
całkowicie – dodał. Ponownie jego oczy spoczęły
na Katy.
– Tak... ale czuł się wyśmienicie.
– Dlaczego tak się ubierasz? W takie luźne
rzeczy. Wszystko zakrywasz swoimi workowaty-
mi ubraniami. Nigdy nie przypuszczałem, z˙e twoje
ciało jest jak...
– Jak co? – wyszeptała Katy, zdając sobie spra-
wę, z˙e tego typu rozmowa nie powinna mieć
miejsca, chociaz˙ było to takie wspaniałe uczucie.
– Smukłe, gładkie jak jedwab – powiedział,
dotykając palcami jej skóry – i masz takie wspania-
łe zaokrąglenia w miejscach, gdzie powinny być.
– Nie! Nie. – Katy potrząsnęła głową. – Patrz,
zaczyna być mi zimno.
– Zimno ci – powiedział ochrypłym głosem.
– Czy to z zimna twoje brodawki są w stanie
pogotowia?
Katy, mimo z˙e znała go dobrze, nie była przygo-
towana na takie bezpośrednie pytanie. Była wprost
w szoku.
– Nie powinieneś tak się zachowywać – powie-
działa, drz˙ąc cała. – Ty... ty masz narzeczoną...
– To wszystko jest jeszcze w sferze rozwaz˙ań.
A ty nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Powiedz,
czy twoje ciało reaguje na zimno, czy na mnie?
– Bruno, który uwaz˙ał się zawsze za opanowanego
męz˙czyznę, czuł teraz nieznany mu niepokój. Nie
zastanawiając się nad konsekwencjami, dotknął
lekko jej brodawki, a kiedy poczuł, jak twardnieje
pod jego palcami, ledwie powstrzymał jęk. Usły-
szał, z˙e podobnie jak on, Katy z trudem łapie
powietrze. To nie ona, tylko jej ciało mówiło
prawdę, odpowiadało na jego pieszczotę.
– Ciągle w sferze rozwaz˙ań? – powtórzyła,
ignorując całkowicie drugie pytanie. Nie mogła
patrzeć mu w oczy, bo wciągały ją w nieznaną
dotąd sferę uczuć. Skoncentrowała wzrok na jego
klatce piersiowej, ale ten widok równiez˙ nie koił
jej napiętych nerwów.
Bruno wzruszył lekko ramionami.
85
PAMIĘTNY KONCERT
– Pomyślałem, z˙e nie ma sensu spieszyć się
z małz˙eństwem. Poza tym zastanawiam się teraz,
czy Isobel jest rzeczywiście najlepszą kandydatką
na towarzyszkę z˙ycia, chociaz˙ wcześniej tak mi się
wydawało.
– A ja myślałam... z˙e ona ma te wszystkie
podstawowe zalety, które są potrzebne, z˙eby być
idealną z˙oną.
– Nie wszystkie – powiedział Bruno. Włoz˙ył
ręce do kieszeni i ponad jej ramieniem spojrzał na
Josepha. Widząc, z˙e dalej drzemie, przeniósł po-
nownie wzrok na Katy. – Chcesz moz˙e zapytać
czego, według mnie, brakuje Isobel? Wiele.
Bruno nachylił się nad nią i Katy poczuła, z˙e
jakiś płomień rozpalił się nagle w jej wnętrzu,
a z ust wydobył się cichy jęk, ale nie była tego
pewna, poniewaz˙ czas się dla niej zatrzymał,
a wszystko, co ją otaczało, zniknęło. Byli tylko oni.
Jego ciemna głowa pochylona nad nią i jego gorące
wargi dotykające jej wygłodniałych ust. Bezwied-
nie przysunęła się do niego, a on objął ją i przycis-
nął do siebie.
Po chwili poczuła jego język penetrujący jej
usta i zapomniała o wszystkim. Zapomniała, gdzie
jest, zapomniała o Josephie siedzącym o parę kro-
ków od nich i o tym, z˙e Bruno nalez˙y do innej
kobiety. Zanurzyła rękę w jego ciemnych włosach
i przebierała w nich palcami.
W pewnym momencie usłyszeli odgłos otwiera-
nych drzwi i odsunęli się od siebie w popłochu.
86
CATHY WILLIAMS
W drzwiach stała Isobel i patrzyła na nich z dziką
furią w oczach.
Zanim zdąz˙yła otworzyć usta, Bruno podszedł
do niej szybko, a Katy natychmiast odzyskała
sprawność umysłu. Rozejrzała się wokół z de-
speracją. Zauwaz˙yła, z˙e Joseph nadal siedzi z za-
mkniętymi oczami, ale nie miała pewności, czy nie
obudził się w międzyczasie. Szybko nałoz˙yła
szlafrok i podeszła do niego.
– J uz˙ czas pójść do domu – powiedziała cicho.
Czy jej głos brzmiał naturalnie?
– Masz rację, moja droga. Wydaje mi się, z˙e
jesteś jakby... zaniepokojona. – Było mu trudno
utrzymać powagę, kiedy widział minę Katy. Był
bardzo zdziwiony, gdy w pewnym momencie obu-
dził się i zobaczył tych dwoje. Myśląc teraz o tym,
odczuwał dziwną radość. Bruno i Katy byli naj-
waz˙niejszymi osobami w jego z˙yciu i nie mógłby
marzyć o niczym bardziej niz˙ o tym, z˙eby byli
razem. Bruno nie pasował do Isobel. On tylko
wmówił to sobie.
– Zaniepokojona? – Katy roześmiała się ner-
wowo. – Nie mam powodu do niepokoju.
Joseph coś zamruczał na to stwierdzenie i po-
zwolił poprowadzić się w stronę domu, starając się
trzymać jak najdalej od salonu. Przypuszczał, z˙e
właśnie tam jego chrześniak dochodził do siebie po
tym incydencie i z˙e bez zwłoki wyśle tę z˙miję do
domu.
– Gdzie jest Bruno i... i...ta, no wiesz, kochanie,
87
PAMIĘTNY KONCERT
zapomniałem imienia tej damy... to chyba wszyst-
ko ze starości.
Katy spojrzała na niego ze zmarszczonymi
brwiami. Teraz była juz˙ o wiele spokojniejsza,
mając przy boku Josepha.
– Ma na imię Isobel, Josephie i dobrze to wiesz.
Pewnie są gdzieś w pobliz˙u. – Machnęła ręką,
wskazując dom.
– Moz˙e wypada iść do nich. Tak tylko grzecz-
nościowo.
– Och nie – zaprzeczyła pospiesznie Katy. – Są
prawdopodobnie zajęci. Zobaczymy się z nimi
później. – Wyobraziła sobie wielką wrzeszczącą
trąbę powietrzną i wzdrygnęła się. Wyraz twarzy
Isobel nie obiecywał spokojnej rozmowy. Nigdy
nie wyobraz˙ała sobie, z˙e moz˙e przypaść jej główna
rola w takiej, jak ta, sytuacji. Czuła się fatalnie.
Uwaz˙ała, z˙e to ona jest winna wszystkiemu. Po-
zwoliła, z˙eby Bruno ją pocałował, a ona oddała mu
pocałunek, podczas gdy powinna kazać mu odejść.
Poczucie winy rosło w niej z kaz˙dym krokiem.
Zaprowadziła Josepha do cieplarni, przyniosła mu
filiz˙ankę herbaty i gazetę. Przyszło jej do głowy, z˙e
zostawienie Brunona sam na sam ze wściekłą
Isobel, nie było z jej strony w porządku. Postano-
wiła naprawić swój błąd.
– Dokąd się wybierasz – spytał ją Joseph, kiedy
zobaczył, z˙e idzie w kierunku drzwi. – Zachowujesz
się dzisiaj jak kotka na blaszanym gorącym dachu.
– Idę się przebrać, bo mam jeszcze na sobie
88
CATHY WILLIAMS
kostium kąpielowy. Pomyślałam równiez˙, z˙e po-
winnam zapytać Brunona i Isobel, czy nie po-
trzebują czegoś. Na przykład herbaty.
– Herbaty? Normalni ludzie piją coś mocniej-
szego o tej porze dnia.
– Tak, rzeczywiście, chyba masz rację. Potrze-
ba im czegoś mocniejszego. Wina.
Joseph westchnął znacząco, widząc jak Katy
wychodzi z cieplarni.
Skierowała swe kroki bezpośrednio do salonu,
chociaz˙, po prawdzie, miała ogromną ochotę uciec
na górę. Rzeczywiście powinna wziąć prysznic
i się przebrać.
Zanim doszła do drzwi salonu, usłyszała ich
głosy, na szczęście nie były przynajmniej pod-
niesione. Po chwili zapanowało między nimi zło-
wieszcze milczenie. Moz˙e się całowali?
Jeśli tak, to problem jest rozwiązany, pomyś-
lała. Nie musiałaby niczego wyjaśniać. Wzięła
głęboki oddech, zapukała do drzwi i nie czekając
na zaproszenie weszła do środka.
Dwie pary oczu spojrzały na nią. Bruno wyglą-
dał niewiarygodnie spokojnie. Stał w nonszalanc-
kiej pozie przy oknie ze szklaneczką brandy w rę-
ku. Nie mogła wyczytać niczego z jego twarzy. Nie
miała natomiast z˙adnej wątpliwości co do Isobel.
Chociaz˙ ona równiez˙ milczała, to widać było, z˙e
jest bardzo zła. W oczach jej błyszczały kawałki
lodu, a usta były zaciśnięte w jedną cienką kreskę.
– Co, u diabła, tu robisz? – wyrzuciła z siebie,
89
PAMIĘTNY KONCERT
robiąc dwa kroki w kierunku Katy. Dziewczyna
zacisnęła rękę na klamce tak mocno, z˙e zbielały jej
kostki.
– Chciałam wyjaśnić...
– Nie ma potrzeby – powiedział spokojnie Bru-
no, nie ruszając się z miejsca. – To nie ma nic
wspólnego z tobą.
Katy poczuła się tak, jakby wymierzył jej poli-
czek. A więc był to tylko kaprys. Ten pocałunek
nic dla niego nie znaczył.
– To nie ma z nią nic wspólnego? – wysyczała
Isobel, patrząc zwęz˙onymi oczami na Brunona,
stojącego ciągle przy oknie. – Zaprosiłeś mnie
tutaj, z˙ebym poznała twego ojca chrzestnego. Ka-
załeś mi sądzić, z˙e myślisz powaz˙nie o naszym
związku, a potem przyłapuję cię ze słuz˙ącą?
Bruno spojrzał na nią lodowato.
– To koniec, Isobel. Uczciwie mówiąc, to nie
wiem, co jest jeszcze do powiedzenia w tym przed-
miocie.
Była to tak bezpośrednia odprawa, z˙e Katy
poczuła współczucie dla Isobel. Moz˙e nie była ona
Matką Teresą w przebraniu, ale cierpiała z powodu
człowieka, którego zobaczyła w ramionach innej
kobiety. Nieśmiało wkroczyła więc do pokoju,
owijając się szczelniej szlafrokiem i odkaszlnęła
znacząco.
– Chciałam właśnie wyjaśnić, Isobel, z˙e cho-
ciaz˙ byłaś świadkiem tego... incydentu, to uwierz
mi, z˙e to nic nie znaczyło.
90
CATHY WILLIAMS
– Czy ty rzeczywiście spodziewasz się, z˙e w to
uwierzę? – Isobel odwróciła się od niej i spojrzała
na Brunona.
Wyraz jego twarzy był lodowaty.
– To jest prawda! – krzyknęła Katy.
– Prawda? – powtórzyła Isobel kpiąco. – Sie-
dzieliście tutaj sami przez kilka tygodni i nic
między wami nie było i dopiero dzisiaj całowaliś-
cie się po raz pierwszy jak para nastolatków?
– zakończyła zdanie stłumionym szlochem.
– Ale właśnie tak było – zapewniła Katy.
– Nie mogę w to uwierzyć – spojrzała z wściek-
łością na Brunona. – Nie mogę w to uwierzyć, z˙e
okazałeś się takim draniem. Nie mogę uwierzyć, z˙e
kołowałeś mnie przez długie miesiące, a potem
wziąłeś w ramiona kogoś innego. I to kogo, na
litość boską? Pomoc domową.
– Nie mieszaj w to Katy – odpowiedział Bruno
ściszonym głosem.
– Jak mogę w to uwierzyć? Ty byś równiez˙ nie
wierzył! – Wstała i sięgnęła po torbę. – Nie myśl
nawet przez minutę, z˙e ot tak sobie odejdziesz! Nie
jestem byle kim, Brunonie Giannella. Mogłeś tak
postępować ze wszystkimi kobietami, które miałeś
przede mną, ale tym razem źle trafiłeś.
Katy oparła się o ścianę i słuchała z przeraz˙e-
niem. Cokolwiek by Bruno mówił, to i tak ona była
za wszystko odpowiedzialna. Po prostu nie potrafi
kontrolować samej siebie. Moz˙e Bruno doszedł juz˙
do wniosku, z˙e popełnił błąd. A nawet gdyby
91
PAMIĘTNY KONCERT
zdecydował się na zerwanie z Isobel, to ich roz-
stanie mogłoby być całkiem inne, spokojniejsze.
Gdyby nie zostali przyłapani in flagranti, Isobel
nie groziłaby mu tak strasznie.
– Naprawdę? – W głosie Brunona brzmiała
ciekawość. – I co masz zamiar zrobić?
Isobel milczała, nie mogąc opanować wściekło-
ści, którą miała wymalowaną na twarzy.
– Zaangaz˙ować zbira, z˙eby mnie zabił i urato-
wał przede mną resztę kobiecej populacji? – szy-
dził. – A moz˙e zakradniesz się do mojego miesz-
kania i obetniesz wszystkie rękawy u moich ko-
szul? Czy moz˙e opiszesz moje karygodne zacho-
wanie w prasie?
Katy z trudem oddychała, wyobraz˙ając sobie te
wszystkie moz˙liwości.
Isobel, bez słowa poszła w stronę drzwi z dziw-
nym półuśmiechem na ustach. W połowie drogi
odwróciła się.
– Jesteś głupcem, jeśli nie doceniasz zemsty
wzgardzonej kobiety. A tobie z˙yczę powodzenia
– zwróciła się do Katy. – Moz˙e on jest ogierem
w łóz˙ku, ale poza seksem nic nie jest wart.
Katy poczuła, z˙e cała drz˙y, kiedy Isobel wyszła
juz˙ z salonu. Została sama z Brunonem i ciągle
była w szlafroku, ale nie mogła teraz wyjść w oba-
wie, z˙e spotka po drodze Isobel. Przez chwilę stała
milcząco, a następnie wyszeptała:
– Jest mi przykro.
– Tobie? Interesujące. Z jakiego powodu?
92
CATHY WILLIAMS
– Ja...
– J uz˙ ci powiedziałem, z˙ebyś nie czuła się
winna. – Odszedł od okna i usiadł na jednym
z krzeseł. – Gdzie jest Joseph?
– W cieplarni. Byłeś bardzo niegrzeczny w sto-
sunku do Isobel, Bruno.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Ja? Niegrzeczny? O czym ty mówisz, do
diabła? I dlaczego nie usiądziesz, zanim zemdle-
jesz?
Katy usiadła i pochyliła się do przodu.
– A co będzie, jeśli spróbuje zrobić coś... z tych
rzeczy, o których mówiłeś? Nawet nie próbowałeś
jej uspokoić. To przeciez˙ musiało być dla niej...
no... duz˙e przez˙ycie.
– Gdybyś przyszła trochę wcześniej, to widzia-
łabyś, jak bardzo starałem się ją uspokoić. Ale ona
nie chciała słuchać moich wyjaśnień. Nie chciała
przyznać, z˙e ona sama nie zawsze była w porządku.
Ona po prostu potrzebowała kozła ofiarnego. Fak-
tem jest, z˙e kiedy przemyślałem wszystko, doszed-
łem do wniosku, z˙e zupełnie nie pasujemy do siebie
i nie udałoby się nam spędzić razem reszty z˙ycia.
– Więc az˙ tak się myliłeś?
– Ale przyznałem się do tego. – Uśmiechnął się
do niej, a ona zadrz˙ała pod jego spojrzeniem.
– Racja – powiedziała Katy. – Wstała nie pa-
trząc na niego. – Będzie lepiej, jak juz˙ pójdę
i pomyślę o obiedzie. Mam nadzieję, z˙e Isobel jest
juz˙ w drodze do Londynu.
93
PAMIĘTNY KONCERT
– Natomiast ja jestem pewny, z˙e nie wpadnie tu
i nie powie do widzenia.
– Jak moz˙esz być tak nieludzki? – oburzyła się
Katy. Jej dwa powaz˙niejsze związki zostały zakoń-
czone spokojnie, bez awantur, ale jej chłopcami
byli normalni ludzie, a Bruno nie był podobny do
zwykłych istot ludzkich.
– Uwaz˙am, z˙e zrywając z Isobel wyświadczy-
łem przysługę nie tylko sobie, ale równiez˙ jej. To,
czego ona potrzebuje, to uległy męz˙czyzna z mnó-
stwem pieniędzy. Gdybym chciał temu sprostać, to
musiałbym pracować prawie całą dobę, co by
wykluczało normalne z˙ycie małz˙eńskie.
– I nie obawiasz się jej zemsty?
– Nie ma nawet klucza do mojego mieszkania
– stwierdził Bruno, wyciągając przed siebie długie
nogi. – Nie moz˙e więc wejść i pociąć moich koszul
– dokończył z uśmiechem. – Prawdę mówiąc, nie
podejrzewam jej o taką mściwość.
– A co będzie, jeśli napisze do gazet...?
– No, tak, jestem osobą publiczną. – Oparł
głowę o oparcie krzesła i przymknął oczy. – Ale
nie musisz się martwić. Isobel mówiła to w złości.
Zanim dojedzie do Londynu, uspokoi się, a w na-
stępnym tygodniu będzie opowiadała przyjaciół-
kom, w jaki sposób uwolniła się od mojej osoby.
Joseph nie ukrywał faktu, z˙e jest zadowolony
z obrotu sprawy. Od początku uwaz˙ał, z˙e ten typ
kobiety nie jest odpowiednim materiałem na z˙onę
dla jego ukochanego chrześniaka. Naciskany przez
94
CATHY WILLIAMS
Brunona, z˙eby określił odpowiednią kobietę dla
niego, Joseph stawał się zadziwiająco małomó-
wny.
Katy nie brała udziału rozmowie. Oparła poli-
czek na ręce i zamyśliła się. Słyszała, co mówili,
jak przez mgłę. Wróciła wspomnieniami do sceny
nad basenem i do momentu, gdy spotkały się ich
usta. Rozum podpowiadał jej, z˙e dla Brunona nie
miało to z˙adnego znaczenia, ale serce nie chciało
przyjąć tego do wiadomości. Ocknęła się, gdy za-
padło milczenie. Poderwała się i z rumieńcem na
twarzy zaczęła sprzątać ze stołu.
– Zostaw to – zaz˙ądał Bruno. – Zostań z nami
w salonie i wypij drinka. Myślę, z˙e jest ci po-
trzebny.
Katy spojrzała na prawie pustą butelkę wina.
– Widzę, z˙e obaj wypiliście za duz˙o – stwierdzi-
ła. – A ty Josephie powinieneś pić sok owocowy...
– Moz˙e, ale jestem pewien, z˙e wino lepiej
działa na mój układ trawienny.
Katy impulsywnie podeszła do Josepha i poca-
łowała go w czubek głowy.
– Az˙ do tej pory nie wiedziałam, z˙e jesteś taki
dobry w medycynie.
Joseph chwycił jej rękę i uścisnął.
– Urocza jest, nieprawdaz˙? – powiedział z za-
dowoleniem.
Po chwili Katy wycofała się do kuchni, szczęś-
liwa, z˙e nie musi być w zasięgu spojrzeń Brunona.
Nie spieszyła się z powrotem do salonu. Wymyła
95
PAMIĘTNY KONCERT
naczynia i odstawiła wszystko na swoje miejsce,
cały czas rozmyślając nad zaistniałą sytuacją.
Była teraz gotowa wrócić do salonu. Przemyś-
lała dokładnie swoje uczucia i swoje reakcje. Do-
szła do wniosku, z˙e Bruno interesował ją tylko
fizycznie i wszystko, co do niego czuła, wynikało
z poz˙ądania, którego wcześniej nigdy nie doświad-
czyła. W salonie zastała tylko jego.
– Joseph był zmęczony, więc zaprowadziłem go
do łóz˙ka – wyjaśnił, odczytując jej nieme pytanie.
Lez˙ał na kanapie i nawet nie zapalił światła,
wobec czego pokój tonął w mroku, oświetlony
jedynie przez dwie stojące lampy.
– Dlaczego mnie nie zawołałeś?
– Poniewaz˙ uwaz˙ałem, z˙e jestem w stanie się
nim zająć sam. – Jego głos brzmiał zupełnie trzeź-
wo, chociaz˙ na stoliku obok stała na wpół opróz˙-
niona butelka whisky.
Tęskni za Isobel, zdecydowała Katy. Bardziej,
niz˙ się do tego przyznaje.
Widziała, jak Bruno przeczesuje palcami swoje
ciemne włosy, a ona, wbrew sobie, miała ochotę
podejść i je przygładzić, chociaz˙ rozum podpowia-
dał jej, z˙e powinna uciekać od niego, gdzie pieprz
rośnie. W rezultacie nie zdecydowała się na z˙adną
z tych moz˙liwości i jak przymurowana stała
w miejscu. Bruno patrzył na nią spod na wpół
przymkniętych powiek.
– Chyba mnie unikasz. Tak. Unikasz mnie
– powiedział. Bawił się szklaneczką, a później
96
CATHY WILLIAMS
wypił to, co w niej zostało. – Ale dlaczego mnie
unikasz? To tajemnica, prawda? Nie powiesz mi.
Chyba z˙e... no, oczywiście... to dlatego, z˙e cię
dotknąłem. Czy taka jest przyczyna, Katy?
Katy pragnęła w tej chwili zemdleć. Teraz juz˙
wiedziała, jak czuły się panny za czasów wik-
toriańskich. Szybkie bicie serca i drz˙ące nogi.
– Chodź tutaj i usiądź obok mnie – poprosił.
– Porozmawiamy.
– Powinieneś przestać pić.
– Nie dotknę cię nawet, jeśli tu usiądziesz.
– Podniósł ramiona i załoz˙ył je za głowę, nie
przestając na nią patrzeć.
Katy zrobiła kilka niepewnych kroków w jego
kierunku. Im bardziej się do niego zbliz˙ała, tym
bardziej przyciągał ją do siebie. Wreszcie stanęła
przed nim.
Bruno przesunął się trochę, robiąc jej miejsce.
– Usiądź – powiedział. – Tutaj. To miłe i ciepłe
miejsce.
Katy usiadła sztywno.
– Jest mi bardzo przykro z powodu Isobel...
– zaczęła.
– Dlaczego? Przeciez˙ jej nie lubiłaś.
– Nie mogę powiedzieć, z˙e jej nie lubiłam. Ona
była po prostu zupełnie inna niz˙ ja. I do tego taka
wysoka, z˙e czułam się przy niej jak Pigmejka.
– Ale dlaczego ci przykro z jej powodu?
– Zawsze jest przykro, kiedy związki między
ludźmi kończą się tak jak wasz. Oczywiście, ty nie
97
PAMIĘTNY KONCERT
odczuwasz tego w ten sposób, bo przez˙yłeś juz˙
tysiące takich związków.
– Dziękuję ci bardzo – powiedział Bruno mar-
kotnie. – Wiesz, Katy, z˙e to, co jest w tobie
najbardziej czarujące, to twoja prawdomówność.
A człowiek, który, jak mówisz, przez˙ył tak wiele
związków, powinien się uwaz˙ać za człowieka suk-
cesu – powiedział z sarkazmem.
– Przepraszam.
– Tak? Naprawdę?
– Przykro mi z powodu tego, co się zdarzyło,
i tego, co powiedziałam. – Było coś dziwnego
i ekscytującego w sposobie, w jaki na nią patrzył.
Moz˙e ten błysk w oczach pojawił się u niego po
alkoholu? Katy nie miała doświadczenia w tej
materii. Jej rodzice otwierali butelkę wina okazjo-
nalnie, gdy przyjmowali gości, a w święta Boz˙ego
Narodzenia pito w jej domu jedynie sherry.
– Wybaczam ci – wyciągnął rękę i dotknął
swymi długimi palcami jej nadgarstka. Katy po-
czuła, z˙e ponownie ogarnia ją poz˙ądanie. Wes-
tchnęła.
– Powinnam juz˙ pójść – usłyszała swój głos,
jakby z oddali.
Bruno usiadł tuz˙ obok niej, a ugięcie kanapy
spowodowało, z˙e ciało Katy przechyliło się w jego
kierunku.
– Chodź – wyszeptał jej do ucha. – Mam ogrom-
ną ochotę robić dalej to, co zaczęliśmy przy basenie.
98
CATHY WILLIAMS
ROZDZIAŁ SIÓDMY
– Co zaczęliśmy przy basenie? – powtórzyła
jak echo.
– Dlaczego ubrałaś się znowu w te swoje luźne
szatki? Za późno, z˙ebyś ukrywała przede mną ciało.
– Mówiąc to objął ją w tali i powędrował ręką
w górę pleców, az˙ do szyi, przyciągając do siebie.
– Bruno nie... poczekaj...
– Nic nie mów. Pocałuj mnie. Pocałuj mnie,
Katy.
Przez tyle miesięcy odwiedzał chrzestnego,
spotykał się z Katy i nie wiedział, z˙e jej usta są tak
bardzo miękkie i pełne, i takie słodkie. Delikatnie
rozchylił je językiem i poczuł, jak się rozkosznie
rozluźniają. Katy oddała mu pocałunek, tylko
w pierwszej chwili niepewny. Ich ciała doskonałe
pasowały do siebie.
– Wykorzystuję cię – szepnęła w przerwie po-
całunku.
O mało nie wybuchnął głośnym śmiechem, ale
zdołał utrzymać powagę.
– Jestem duz˙ym chłopcem Katy i nie pozwolił-
bym się wykorzystywać, gdybym nie chciał. Ale ja
chcę. Pragnę cię rozpaczliwie.
Rozpaczliwie? – Katy sądziła, z˙e się przesły-
szała.
– Za duz˙o dzisiaj wypiłeś i nie potrafisz się
kontrolować.
– Doskonale się kontroluję. Nie wiem nawet,
czy kiedykolwiek kontrolowałem swoje z˙ycie le-
piej niz˙ w tej chwili i wcale nie piłem duz˙o.
Wypiłem tylko jedną szklaneczkę, a ta butelka juz˙
dawniej była napoczęta. Nigdy nie topię swych
smutków w butelce. Czy ciągle jest ci mnie z˙al?
– Nie – odpowiedziała surowo.
– To dobrze. Nie chciałbym, z˙eby kobieta,
z którą chcę się kochać, robiła to z litości.
– Kochać się...?
– Ale nie tutaj. – Pogładził jej policzek
– Nie tutaj? – wyszeptała Katy.
– Sofa jest wygodna, ale mimo wszystko prefe-
ruję łóz˙ko o rozmiarach królewskich.
– Na litość boską, co ty wygadujesz!
– Czy to jest odpowiednia reakcja?
– Przeciez˙ Joseph jest na górze!
– Ale na szczęście jest w swojej sypialni. Czy
mogę cię zanieść na górę?
– Nie bądź głupi!
Wziął ją za rękę i poprowadził po schodach.
W domu panowała cisza, a z sypialni Josepha nie
dochodził z˙aden dźwięk.
Szli wzdłuz˙ ciemnego korytarza do jego sypial-
ni, która nie była dla niej obca. Kiedyś ją sprzątała
w zastępstwie Maggie, kiedy ta miała wychodne
100
CATHY WILLIAMS
i równiez˙ często zachodziła do niej, z˙eby spraw-
dzić, czy wszystko jest w porządku. Ale teraz
obecność jej w tym pokoju miała zupełnie inny
charakter.
Zafascynowana patrzyła, jak Bruno rozpina guzi-
ki przy swojej koszuli i poczuła rozkoszne ciepło,
rozlewające się po jej ciele i narastającą ocięz˙ałość.
– Słuchaj – powiedziała zmienionym głosem.
– Jest coś, co muszę ci powiedzieć.
Spostrzegła, jak Bruno zamarł na moment.
– Co takiego?
Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu.
– Spodziewam się, z˙e ty myślisz... z˙e ja... obra-
całam się w kręgach...
– Katy, co chcesz powiedzieć?
– Chcę powiedzieć, z˙e nie jestem podobna do
innych kobiet.
– Do innych kobiet? – spytał zdziwiony. – Co
masz na myśli?
– Mówię o kobietach, z którymi spałeś w prze-
szłości! O kobietach takich, jak Isobel! Wyrafino-
wanych i doświadczonych! Nie jestem taka jak
one, Bruno. Pewnie uznasz, z˙e to jest śmieszne, ale
ja jestem dziewicą!
Niewątpliwie po raz pierwszy w z˙yciu Bruno
Giannella zaniemówił. Czy jest jeszcze jakaś ko-
bieta, poza Katy, która w tym wieku nie spała
z męz˙czyzną?
– Absurdalne, prawda? – spytała Katy.
– Nie jestem pewien – powiedział Bruno niepe-
101
PAMIĘTNY KONCERT
wnym głosem. – Absurdalny jest ten świat. – Pod-
szedł i stanął tuz˙ przy niej.
– Więc, co na to powiesz, Bruno? Jak to na-
zwiesz? Z
˙
ałosne? Patetyczne? Niewiarygodne?
Nie powiesz mi, z˙e to nie ma dla ciebie z˙adnego
znaczenia. Męz˙czyzna taki jak ty...
Pochyliła głowę, ale on uniósł delikatnie jej
brodę i spojrzał w oczy.
– Nie potrzebujesz się bać. Będę bardzo, bar-
dzo delikatny.
– Czy moz˙emy zgasić światło?
– Absolutnie nie. – Zaczął powoli rozpinać
guziki przy jej bluzce, patrząc jej w oczy, a później
całował ją, dopóki nie poczuł, z˙e się rozluźniła. Po
kolei zdejmował z niej ubranie Zafascynowany
patrzył na jej wysmukłe ciało.
– Masz fantastyczne piersi – powiedział ochry-
płym głosem – i fantastyczne brodawki. – Pieścił je
delikatnie, az˙ Katy zajęczała z rozkoszy. Jej od-
dech przyspieszył, kiedy Bruno zdjął spodenki
i wolno oplótł ją ramionami. Poczuł, z˙e i ona go
obejmuje, a jej usta, podobnie jak jego, pragną
pocałunku.
Bruno otworzył jej ciało w sposób, o jakim
nawet nie marzyła. Dotarł tak głęboko, sięgnął do
tych wszystkich zmysłów, które do tej pory były
uśpione, a ona nie domyślała się nawet ich ist-
nienia. Poruszył jej całą duszę, wydobył z niej
pasję i poz˙ądanie, których dotąd nie znała.
Kiedy wróciła do przytomności i otworzyła
102
CATHY WILLIAMS
oczy, napotkała jego spojrzenie. Wpatrywał się
w nią z taką czułością, z˙e z radości zadrz˙ała.
– Czy oceniasz, z˙e wszystko było dobrze?
– spytała z typową dla niej szczerością. Bruno
uśmiechnął się i odgarnął włosy z jej twarzy.
– Cudownie. – I to była prawda. Nie mógłby
wyjaśnić, co się z nim stało, ale nigdy wcześniej
tak się nie czuł.
Przyciągnął ją do siebie, a Katy połoz˙yła mu
rękę na piersi.
– Mogłabym teraz zasnąć – wyznała.
– No to spróbuj – poradził Bruno.
– Nie mogę. Muszę wrócić do swojego pokoju.
Gdyby Joseph dowiedział się, co się tu wydarzyło,
to chybaby umarł.
– A co się tu wydarzyło, Katy? – spytał Bruno
ochrypłym głosem.
– Wiesz tak samo dobrze, jak ja. Kochaliśmy
się. – O Boz˙e, czy on się tego przestraszył? Pewnie
dlatego, z˙e oddała mu swoje dziewictwo i moz˙e
teraz nurtuje go myśl, z˙e uwikłał się w nowy
związek, który przyniesie mu nowe zobowiązania?
– Myślę, z˙e to, co stało się między nami, to było
tylko poz˙ądanie.
– Tylko poz˙ądanie?
– Tak – potwierdziła z oz˙ywieniem. – Kiedy
mnie dotykasz, staję się bezwolna i nie wiem, co
się ze mną dzieje. Dlatego nie musisz się martwić.
I zapamiętaj sobie, z˙e nie masz w stosunku do mnie
z˙adnych zobowiązań.
103
PAMIĘTNY KONCERT
Bruno tak długo milczał, z˙e Katy oparła się na
łokciu i z niepokojem spojrzała na niego.
– Musimy powaz˙nie porozmawiać – powie-
dział w końcu.
– Dlaczego?
Bruno załoz˙ył ręce pod głowę i poruszył temat,
który zawsze wywoływał u niej uderzenie gorąca
i niepokój.
– Jak to się stało, z˙e do tej pory nie byłaś
jeszcze z z˙adnym męz˙czyzną?
– Nie wiem – powiedziała zgodnie z prawdą.
– Miałam tylko dwóch chłopców i nigdy nie doszło
do zbliz˙enia.
– To znaczy, z˙e nigdy nie doznałaś uczucia
poz˙ądania?
– To były bardzo miłe związki! – zaprotes-
towała.
– Tak miłe, z˙e nigdy nie zapragnęłaś pójść do
łóz˙ka? – Uśmiechnął się do niej czule. – Przy
twoich odsłoniętych piersiach trudno jest prowa-
dzić powaz˙ne rozmowy – powiedział, przyciąga-
jąc ją do siebie. – Nie, nie, daj spokój, juz˙ za późno
na skromność – powstrzymał ją, widząc, z˙e chce
się zasłonić. Nie mógł powstrzymać się przed
pieszczotą.
– To nie fair – broniła się coraz słabiej.
– Powiedz mi, co było nie tak z tymi ofiarami
z˙yciowymi? – spytał, nie przerywając pieszczoty.
– Oni nie byli ofiarami z˙yciowymi. Zawsze
mieliśmy duz˙o tematów do rozmowy. Paula spot-
104
CATHY WILLIAMS
kałam, kiedy przyjechałam do Londynu... Bruno,
nie, nie mogę się skoncentrować...
– To dobrze. Przy mnie nie musisz się koncen-
trować, najdroz˙sza.
Tym razem ich miłość była wolna i zmysłowa.
Katy marzyła, by ten stan trwał wiecznie. Bruno
wprowadzał ją w arkana miłości i na nowo od-
krywał jej piękne ciało. Po długiej chwili, kiedy
spokojnie lez˙eli obok siebie, Katy pocałowała go
i pomyślała, z˙e juz˙ najwyz˙sza pora wracać do
swojego pokoju,
– Powinieneś mnie ostrzec, z˙e miłość zabiera
tak wiele energii – powiedziała, próbując wstać
z łóz˙ka.
– Jeszcze nie wiesz o niej wszystkiego, naj-
droz˙sza. Dokończ opowieść o swoim chłopaku,
zanim rozproszysz moją uwagę.
– Zanim rozproszę twoją uwagę? – powtórzyła,
przewracając się na brzuch. Zdecydowała, z˙e musi
od niego uciekać, zanim zaśnie i obudzi się rano
i... i...
Z niepokojem stwierdziła, z˙e jej imaginacja
nabiera tempa.
– Paul nie był zadowolony, z˙e poświęcam
mu tak mało czasu – wróciła do przerwanego
tematu. – A w tym czasie pracowałam jako au
pair i miałam niewiele wolnych godzin w tygo-
dniu.
– Wydaje mi się, z˙e unikasz odpowiedzi – za-
uwaz˙ył Bruno.
105
PAMIĘTNY KONCERT
– Bo chcę ci powiedzieć, z˙e to... co zrobiliś-
my...
Zeskoczyła zręcznie z łóz˙ka. Musi oprzytom-
nieć i utrzymać dystans między nimi. Postanowiła,
z˙e to będzie pierwszy krok. Ubierała się szybko,
nie patrząc na Brunona, chociaz˙ wiedziała, z˙e on
na nią patrzy.
– Oboje się poddaliśmy...
– Poz˙ądaniu – wpadł jej w słowo. – Wiem. Juz˙
mi to mówiłaś! I patrz na mnie, kiedy do ciebie
mówię.
Katy spojrzała na niego, teraz juz˙ bezpieczna,
bo w ubraniu.
– Postanowiłam, z˙e juz˙ nie pójdę z tobą do
łóz˙ka, Bruno. Moz˙esz mi wierzyć lub nie, ale nie
jestem tego rodzaju dziewczyną, z˙eby... moz˙na się
ze mną łatwo zabawić...
– Nigdy nie uganiałem się za kobietami dla
zabawy, Katy – zaprzeczył. Czy rzeczywiście?
A w przeszłości? Czy było tak, z˙e kiedy osiągnął
swój cel, wycofywał się?
– Oczywiście, z˙e tak – odpowiedziała. – Nie
masz co zaprzeczać, Bruno. Twoje małe eskapady
zawsze znajdowały oddźwięk w kolumnie towa-
rzyskiej w gazecie! Nigdy nie chciałeś mieć zobo-
wiązań. Chciałeś tylko rozrywki, ale to nie dla
mnie. – Wszystko co mówiła, dyktował jej rozum,
ale musiała to powiedzieć, bo inaczej mógłby
przypuszczać, z˙e będzie do jego dyspozycji, kiedy
tylko będzie miał na nią ochotę. Mieszkali w jed-
106
CATHY WILLIAMS
nym domu. Nie miał juz˙ Isobel, z którą mógł
wyzwalać swą energię seksualną. Teraz mógł łat-
wo zwrócić się do niej, naiwnej dziewczyny z pro-
wincji, która miała do niego słabość.
Bruno wstał z łóz˙ka, nałoz˙ył spodenki i stanął
przy drzwiach.
– To jest śmieszne uciekać ze strachu. Kochali-
śmy się i dlaczego nie moz˙emy kochać się nadal?
Pragniemy się wzajemnie i niczego złego w tym
nie widzę. Co jest w tym złego, Katy?
– Próbujesz wszystko skomplikować.
– Próbuję cię przekonać, z˙e to, co mówisz, jest
bezsensowne.
– Chcesz, z˙ebym przyjęła twój punkt widzenia!
– Twoje argumenty byłyby sensowne, gdybyś-
my nie spędzili razem trzech cudownych godzin!
– Nie chcę być twoją zabawką, Bruno. Mała
rozrywka w międzyczasie, coś co moz˙na odrzucić,
kiedy przyjdzie pora powrotu do Londynu, gdzie
czekają większe, piękniejsze i bardziej godne po-
dziwu zabawki!
– Czy ktoś ci kiedyś powiedział, z˙e tak po-
stępuję?
– Nikt nie musiał mi tego mówić! – Katy krzy-
czała z emocji. – Twoja historia mówi sama za
siebie! – Spojrzała na swe stopy próbując się
uspokoić. Kiedy uniosła głowę, jej głos był juz˙
spokojny. – Nie moz˙esz blokować tych drzwi
w nieskończoność. Czas, z˙ebym poszła do swojego
pokoju. Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia.
107
PAMIĘTNY KONCERT
– Z
˙
yjesz w niewłaściwej epoce, Katy – powiedział
szorstko. – Miłość, małz˙eństwo... oczekiwanie na
królewicza z bajki... to juz˙ dawno się skończyło.
– To nie moja sprawa, jaki styl z˙ycia wybrałeś
sobie, Bruno. Ja nie chcę rozmieniać się na drobne.
Bruno wolno odstąpił od drzwi. Oparł się o ścia-
nę i splótł ramiona na piersiach, jak ciemny Lu-
cyfer czekający na odpowiednią chwilę, by ją
zwabić.
– Z
˙
yjemy i umieramy zgodnie z naszymi wy-
borami, których dokonujemy w ciągu całego z˙ycia.
Pamiętaj o tym Katy – powiedział Bruno, kiedy
przechodziła obok niego. – Moz˙esz być cnotliwa
jak święta i czekać, az˙ znajdziesz męz˙czyznę,
który załoz˙y ci obrączkę na palec. Bądź jednak
ostroz˙na i nie marnotraw zbyt długo swojego z˙ycia
na daremne poszukiwania.
– Czy będziesz potrzebował mojej pomocy jut-
ro? – przerwała mu.
– Moz˙e, ale dopiero po południu. Rano mnie
nie będzie.
– Nie będzie? A gdzie będziesz? Jeśli powiesz
mi kiedy...
– Nie wiem jeszcze sam! – wybuchnął Bruno.
– Ma jakieś sprawy w Londynie – poinformo-
wał ją Joseph cztery godziny później, kiedy wspo-
mniała coś o nieobecności Brunona. – Dlaczego
pytasz?
– Tak bez powodu!
– Spodziewał się wrócić na lunch, ale dzwonił
108
CATHY WILLIAMS
wcześniej, z˙eby powiedzieć, z˙e nie zdąz˙y. Prawdo-
podobnie ma jakieś spotkanie. Myślę, z˙e będziesz
za nim tęskniła, kiedy wyjedzie stąd na stałe.
– Och nie! Wtedy ty i ja wrócimy do normal-
nego z˙ycia. Od wieków nie byliśmy w bibliotece.
Moz˙e pojedziemy tam pod koniec tygodnia. I teraz
jakość mojego pisania poprawiła się znacznie!
Moz˙emy pracować znacznie szybciej!
Była piękna słoneczna pogoda. Spacerowali po
ogrodzie i Joseph sprawdzał, jak rosną pomidory,
a później poszli obejrzeć jego ukochane orchidee.
Katy pogrąz˙ona była w myślach. Zastanawiała się,
co Bruno robi w Londynie.
– Bruno pewnie tęskni za Londynem – wróciła
do interesującego ją tematu. – Takie z˙ycie na
prowincji pewnie go dusi. Brak mu gorączkowej
pracy, podniecenia z nią związanego, brak telefo-
nów od waz˙nych ludzi, proszących go... o poradę
w sprawie finansów i w innych sprawach... Z
˙
ad-
nych klubów, ekskluzywnych restauracji, w któ-
rych moz˙na spotkać sławnych i pięknych ludzi.
– A mnie się wydaje, z˙e on lubi tu przebywać
– powiedział Joseph. – Prowincja ma swój urok
i daje moz˙liwość obcowania z naturą.
To dlatego tak bardzo lubiła Josepha. Był taki
wraz˙liwy. Jak mogłaby pozbawić go złudzeń, mó-
wiąc mu prawdę?
109
PAMIĘTNY KONCERT
ROZDZIAŁ ÓSMY
Przyjaciel Josepha Dave Harrington miał przy-
jechać po niego o wpół do dziewiątej rano. Mieli
dokładnie zaplanowany cały dzień. Pierwszym
punktem programu była wizyta w szpitalu, gdzie
Joseph miał w tym dniu rutynowe badania kontrol-
ne. Następnie byli umówieni na bridz˙a w eks-
kluzywnym klubie na peryferiach miasta, tam tez˙
mieli zjeść obiad.
– J utro moz˙esz pospać sobie dłuz˙ej, moja droga.
– Takie były ostatnie słowa Josepha przed połoz˙e-
niem się do łóz˙ka. – Zasługujesz na wypoczynek.
Cały tydzień cięz˙ko pracowałaś. Bruno nałoz˙ył na
ciebie duz˙o pracy i jest bardzo wymagający.
Katy protestowała z obowiązku, ale była zado-
wolona z takiego obrotu sprawy. Czuła się zmę-
czona, ale to nie miało z˙adnego związku z cięz˙ką
pracą. To, co działo się w jej głowie, było wyczer-
pujące. Zakochała się w Brunonie i nie miała
pojęcia, co z tym zrobić. Czy powinna stąd odejść?
Zwolnić się z pracy? Jeśli zostanie, to będzie
przez˙ywała męki za kaz˙dą jego wizytą u Josepha.
Takie jedno spotkanie spowoduje, z˙e zabliźnione
rany rozognią się na nowo i będzie musiała le-
czyć je do następnego spotkania. Czy wytrzyma
to wszystko?
Ale myśl o opuszczeniu tego domu i tęsknota za
Brunonem równiez˙ ją przeraz˙ały. Tak czy inaczej,
jej z˙ycie będzie teraz koszmarem. A moz˙e po
prostu powinna poddać się, mieć z nim romans
i cieszyć się tym, co daje los? Przeciągać czas
romansu, ile się tylko da, by jak najpóźniej zostać
ze złamanym sercem?
Było juz˙ po północy, kiedy zapadła w niespo-
kojny sen, przerywany męczącymi marzeniami
sennymi.
Dopiero po paru minutach zdała sobie sprawę,
z˙e ktoś puka do drzwi jej sypialni.
Był to Joseph. Przez chwilę przyglądał się jej
z sympatią w oczach. Katy miała zaczerwienione
oczy i potargane włosy.
– Która godzina? – spytała, mrugając powie-
kami.
– Ósma!
– Czy masz jakiś problem z Dawidem? – spyta-
ła. Jej mózg zaczynał funkcjonować normalnie.
Zauwaz˙yła, z˙e Joseph jest juz˙ całkowicie gotowy
do wyjścia. – Chcesz moz˙e, z˙ebym cię podwiozła?
Przepraszam. Normalnie wstaję wcześniej. Daj mi
parę minut.
– Mój ty mały diabełku!
– Słu...?
– Wiem o wszystkim. Przeczuwałem to. Moz˙e
111
PAMIĘTNY KONCERT
jestem stary, ale nie jestem głupi! – Mówił to
z promiennym wyrazem twarzy, a po plecach Katy
przeleciał alarmowy dreszcz.
O czym on do licha mówi?
– Uspokój się. Nie będę długo. Dawid powinien
być tutaj w ciągu paru minut, jeśli nie zaśpi. Wiesz,
jak to bywa ze starymi ludźmi. – Zachichotał i usiadł
w fotelu, stojącym przy kominku. – Cała ta rozmo-
wa o wyjeździe Brunona dała mi duz˙o do myślenia.
Powinnaś mi się przyznać! Domyślam się, z˙e się
martwisz, jak przyjmę tę wiadomość, ale, moja dro-
ga, nie musisz się o to niepokoić. Nie potrzebuję ci
mówić, jak bardzo jestem z tego zadowolony! Wczo-
raj miałaś nawet wypieki. Nie byłaś sobą. Czasami
jestem spostrzegawczy, musisz to przyznać.
Katy nie miała najmniejszego pojęcia, o czym
Joseph mówi. Włoz˙yła szlafrok i przysiadła na
skraju łóz˙ka.
– Zadowolony – powiedziała wolno. – Ja tez˙
jestem zadowolona, kiedy ty jesteś zadowolony.
– Ale z czego? – zastanawiała się, szukając szybko
w pamięci powodów jego zadowolenia.
– Oczywiście, z˙e będę okropnie za tobą tęsknił.
Nie mogę sobie wyobrazić, z˙e ktoś inny będzie
w stanie cię zastąpić, moja droga. A jeśli nawet, to
nie będzie juz˙ to samo.
– Zastąpić? – spytała. Poczuła się tak, jakby
przejechał po niej walec drogowy.
– Nie zamierzam cię opuścić, Josephie – zape-
wniła go. Nie mogła tylko zrozumieć, w jaki
112
CATHY WILLIAMS
sposób Joseph zdołał odczytać jej myśli? Czy
wczoraj się z czymś zdradziła?
– Oczywiście, z˙e nie w tej chwili. – Rozpro-
mieniony spojrzał na zegarek. – Boz˙e, zobacz,
która to juz˙ godzina! Muszę iść, moja droga, ale
chcę ci jeszcze raz powiedzieć, z˙e uczyniłaś mnie
bardzo szczęśliwym człowiekiem, naprawdę!
– Bo zamierzam cię opuścić? – spytała Katy,
cięz˙ko zraniona.
Jeseph wstał, podszedł do niej, wziął obie jej
ręce w swoje dłonie i uścisnął je serdecznie.
– Jesteś bardzo uczuciowa, wiem. A jest to czas
wielkich emocji. Ale tak powinno być. Tak to
wewnętrznie czuję! Ty i Bruno pasujecie do siebie!
Jestem taki szczęśliwy, z˙e zgodziłaś się go poślubić!
Prawie wybiegł z pokoju, zostawiając Katy,
patrzącą na drzwi w niemym szoku.
Poślubić Brunona? Skąd, na litość boską, przy-
szła mu do głowy taka myśl? Czy wystąpiły u nie-
go jakieś przedziwne komplikacje po zawale? Ha-
lucynacje?
Teraz rozbudziła się juz˙ całkowicie. Ubrała się
szybko, ledwie przyczesała włosy i dziesięć minut
później zeszła na dół i skierowała się prosto do
kuchni, gdzie przy stole kuchennym siedział Bruno
i przeglądał gazety. Naprzeciw niego stała filiz˙an-
ka kawy.
Zatrzymała się speszona. Bruno odsunął się od
stołu, z˙eby wyprostować swe długie nogi. Rękawy
koszuli miał podwinięte do łokci.
113
PAMIĘTNY KONCERT
– Kawy? – Wskazał na ekspres, stojący za nią.
– Właśnie zaparzyłem świez˙ą.
– Kiedy wróciłeś? – Była ciekawa, czy Bruno
zauwaz˙ył, z˙e jego chrzestny ma jakiś surrealistycz-
ny chaos w głowie. Jeśli nie, to powinna czekać
przy drzwiach na powrót Josepha, porwać go i po-
wiedzieć, oczywiście bardzo delikatnie, z˙e wszyst-
ko zrozumiał na opak.
Czuła się teraz nieco spokojniejsza, widząc, z˙e
Bruno zachowuje się najzupełniej normalnie. Była
pewna, z˙e nie spotkał się jeszcze z Josephem.
– Wróciłem dzisiaj, bardzo wcześnie.
– Ale nie widziałeś się chyba z Josephem? To
znaczy, zanim wyjechał z Dave’em Harringto-
nem? – Odwróciła się do niego plecami, z˙eby nalać
sobie kawy do kubka i na bezdechu czekała na
odpowiedź.
– Owszem, widziałem się z nim.
Chwilę panowała głucha cisza. A kiedy Katy
odwróciła się wreszcie, zobaczyła, z˙e Bruno patrzy
na nią.
– Uwaz˙am, z˙e powinnaś rzucić okiem na gaze-
tę – powiedział i nie spuszczając z niej wzroku,
wyciągnął jedną z nich w jej kierunku.
Katy wolno podeszła do stołu. Lez˙ały na nim
róz˙ne gazety, a było ich więcej niz˙ zwykle.
Spojrzała na pierwsza stronę i wolno odstawiła
na stół filiz˙ankę z kawą.
– Och nie, nie. – Jej twarz stawała się coraz
bledsza w miarę czytania. W rubryce towarzyskiej,
114
CATHY WILLIAMS
w lekkim plotkarskim tonie, znajdował się anons
o zaręczynach Katy West z Brunonem Giannellą.
Bruno został w nim przedstawiony jako kawaler
będący najlepszą partią w Londynie. Artykuł sym-
patyzował ze wszystkimi pannami, które zostały
pozbawione moz˙liwości poślubienia uderzająco
przystojnego i mądrego męz˙czyzny.
– To moje nazwisko – wyszeptała Katy, siada-
jąc cięz˙ko na krześle. Spojrzała na inne gazety
i zobaczyła, z˙e w większości z nich znajdują się
podobne informacje.
– I Joseph...?
– Uwaz˙ałem, z˙e nalez˙y go o tym poinformować,
by nie uczynił tego ktoś obcy.
– Bruno, to nie powinno się zdarzyć!
– Ale stało się. Masz przed sobą dowody.
– Jak moz˙esz być tak spokojny? – wykrzyknęła
z narastającą histerią.
– Miałem trochę więcej czasu niz˙ ty, z˙eby się
z tym oswoić. – Przysunął się znowu do stołu.
– Ostatniego wieczoru zadzwoniła do mnie Isobel
i poinformowała mnie, iz˙ powinienem być zainte-
resowany wiadomością, jaka ukaz˙e się następnego
dnia w gazetach. Było zbyt późno, bym mógł
zrobić z tym cokolwiek.
– Moi rodzice... – uświadomiła sobie śmier-
telnie blada Katy. – Ja... ja muszę do nich za-
dzwonić... powiedzieć im, z˙e jest to okropna po-
myłka... – Spojrzała na telefon. Rodzice z pe-
wnością zaz˙ądają wyjaśnień. Zapytają, jak mogło
115
PAMIĘTNY KONCERT
dojść do takiego nieporozumienia. A ona nie bę-
dzie mogła powiedzieć im prawdy. Będą chcieli
przyjechać, by się upewnić, czy z nią wszystko
w porządku. – Co zamierzasz z tym zrobić? – spy-
tała roztrzęsiona. – Powiedziałeś, z˙e ona nie po-
winna...
– Widać z tego, z˙e jest bardziej złośliwa, niz˙
mogłem przypuszczać.
– To wszystko twoja wina – stwierdziła Katy.
Nie mogła usiedzieć na miejscu i nerwowo chodzi-
ła po kuchni. – Musisz dać do gazety oświad-
czenie, z˙e to nieprawda. Na pewno masz tam wielu
kolegów! Powiedz im, z˙e popełnili błąd. Powiedz
im o Isobel... – Jest taki spokojny, pomyślała.
Moz˙e to i lepiej, bo dwoje rozszalałych ludzi nigdy
nie wróz˙y niczego dobrego. Natychmiast poczuła
do niego sympatię. Pewnie czuje się tak jak ja, ale
potrafi się kontrolować i dlatego nie okazuje zde-
nerwowania.
– Przykro mi, Bruno – wyszeptała Katy przez
łzy. – Nie powinnam obwiniać cię za to, co się
zdarzyło. – Wytarła oczy i spojrzała na niego,
ciągle zdumiona jego spokojem. Jest bardzo zdys-
cyplinowanym męz˙czyzną i pewnie rozmyśla juz˙
nad rozwiązaniem problemu.
– Sądzę, z˙e juz˙ coś wymyśliłeś, prawda? – spy-
tała z nadzieją w głosie.
– Jest to zbyt skomplikowane, z˙eby znaleźć
proste rozwiązanie.
– Zbyt skomplikowane?
116
CATHY WILLIAMS
– Najwaz˙niejszy problem to Joseph. Nie moz˙e-
my zapomnieć, z˙e jest on teraz w okresie rekon-
walescencji, po powaz˙nej chorobie. Jeśli powiemy
mu teraz, z˙e wszystko, co napisali w gazecie, jest
kłamstwem...
– Myślisz, z˙e moz˙e dostać drugiego zawału?
– Kto wie? Prawdopodobnie nie, ale czy moz˙e-
my nie brać takiego ryzyka pod uwagę? Następny
problem to twoi rodzice. Jeśli juz˙ przeczytali gaze-
tę, to przyjadą tu natychmiast. Nie znam ich, ale
z tego, co mówiłaś, wywnioskowałem, z˙e są bar-
dzo ci oddani i opiekuńczy. Będą mocno zranieni,
jeśli dowiedzą się, z˙e ich jedyna córka...
Katy chłonęła kaz˙de słowo, wychodzące z jego
ust. Przełknęła przez ściśnięte gardło ślinę i po-
wstrzymała szloch.
– I wreszcie moja pozycja zawodowa...
– Twoja pozycja zawodowa – powtórzyła jak
papuga.
– Mam dobrą reputację w City i moz˙esz mi
wierzyć lub nie, ale reputację opartą na zdolności
do zarabiania pieniędzy. A teraz zdobędę reputację
flirciarza.
– Bo jesteś flirciarzem.
– Jestem kawalerem i cieszyłem się po prostu
wolnością. Ale zawrócenie w głowie młodej nie-
winnej dziewczynie i następnie porzucenie jej, to
całkowicie inna sprawa.
– Oni nie wiedzą, z˙e jestem młoda i niewinna
– wyszeptała Katy.
117
PAMIĘTNY KONCERT
– Ale się dowiedzą. Nieduz˙o potrzeba, z˙eby
zjechali się tu z kamerami, by zrobić zdjęcia szczę-
śliwej parze.
– To okropne. I co teraz zrobimy?
– Ja widzę tylko jedno rozwiązanie – powie-
dział zamyślony. Sięgnął przez stół i nakrył dłonią
rękę Katy. – Będziemy udawali, z˙e zaręczyny są
prawdziwe i z˙e jesteśmy szczęśliwą parą.
– A co z Josephem? Moimi rodzicami?
– Przed nimi tez˙ będziemy udawali, a po jakimś
czasie powiemy im, z˙e była to okropna pomyłka.
– To chyba nie jest dobry pomysł – stwierdziła
oszołomiona.
– Powinnaś zadzwonić do rodziców. Jeśli ich
poznam, a niewątpliwie tak będzie, to nie chcę,
z˙eby przyjechali z niepochlebną opinią o mnie.
I tak myślą o mnie źle, bo nie zadzwoniłem do
nich, by poprosić ich o twoją rękę.
– Zadzwonię do rodziców – zdecydowała. Czu-
ła się jak kawał drewna, kiedy jąkając się roz-
mawiała z matką. Po rozmowie spojrzała z˙ałośnie
na Brunona i powiedziała:
– Ona uwaz˙a, z˙e jest to bardzo romantyczne.
Powiedziała, z˙e ona i tatuś zaręczyli się po dwóch
tygodniach znajomości. – Westchnęła cięz˙ko.
Przyjez˙dz˙ają jutro. Nie mogłam ich powstrzymać.
Bardzo chcą cię poznać.
– To zrozumiałe.
– Zatrzymają się w hotelu. To tylko pół godzi-
ny drogi samochodem.
118
CATHY WILLIAMS
– To nie jest dobry pomysł. Podobnie będzie
uwaz˙ał Joseph. Przeciez˙ w domu jest duz˙o miejsca.
Ale Katy nie brała pod uwagę takiego rozwiąza-
nia. Uwaz˙ała, z˙e rozmowa na neutralnym gruncie
będzie dla niej łatwiejsza. Powiedziała to Bruno-
nowi i czekała teraz na jego opinię.
– Nie zgadzam się na to. Byłoby to bardzo
niegościnne. Wiem, z˙e Joseph będzie tego samego
zdania. Tym bardziej z˙e on jest wyjątkowo go-
ścinny. Ponadto będzie to dla niego wspaniały
relaks i przyjemność, z˙e będzie gościł u siebie
twoich rodziców. Prawdopodobnie chciałby po-
kazać im nagrodę za swoje pierwsze wydanie
ksiąz˙ki i oczywiście swoje ukochane orchidee.
A więc chciał tego wszystkiego, czego się ona
obawiała. Otworzyła juz˙ usta, by mu to wyjaśnić,
ale powstrzymał ją, zanim zaczęła mówić.
– Nie moz˙emy zapominać, z˙e jest on jeszcze
w okresie rekonwalescencji. Dla jego zdrowia
i szczęścia będzie znacznie lepiej, kiedy spotka się
z nimi tutaj.
– Musisz być wściekły na mnie – powiedziała
ponuro.
– Nie martw się o mnie. Potrafię sam zatrosz-
czyć się o siebie.
– Rozmawiałeś z Isobel?
– Nie było takiej potrzeby. Juz˙ na wszystko jest
za późno. Teraz tylko nalez˙y rozegrać to rozsądnie.
– Myślisz, z˙e jak długo...
119
PAMIĘTNY KONCERT
– Co, jak długo?
– Ile potrzeba czasu, z˙ebyśmy uporali się z tą
farsą?
Bruno zacisnął usta i Katy zdała sobie sprawę,
jakie to musi być dla niego straszne.
– A co z twoją pracą? Pewnie wyjedziesz do
Londynu i będziesz wpadał tu tylko na weekendy?
Zawsze moz˙emy powiedzieć, z˙e właśnie dlatego
nam nie wyszło. – Taki scenariusz byłby dla niej
lepszy, bo z dala od niego łatwiej by się uporała ze
swym nieposłusznym sercem.
– Oczywiście, z˙e moz˙na wziąć pod uwagę taką
opcję – zamruczał Bruno. Odwrócił się do niej
i obserwował jej zaczerwienioną twarz.
– Ale póki co, potrzebujemy pierścionka.
– Pierścionka?
– Pierścionka zaręczynowego – wyjaśnił. – Jo-
seph będzie się spodziewał, z˙e kiedy wróci dziś do
domu, będziesz go miała na palcu. Jeśli teraz
wyjedziemy... – spojrzał na zegarek – za pół godzi-
ny będziemy w mieście.
Miała tylko czas na to, z˙eby zarzucić na siebie
lekki z˙akiet, zdecydowanie ignorując burczenie
w brzuchu.
Półtorej godziny później, po odwiedzeniu
dwóch jubilerów, u których, jak stwierdził Bruno,
nie znalazł niczego dość dobrego, pojechali do
trzeciego sklepu jubilerskiego. Katy kilkakrotnie
mówiła mu, z˙e nie ma większego znaczenia, jaki
będzie pierścionek.
120
CATHY WILLIAMS
Kiedy Bruno podał jej do przymierzenia pierś-
cionek z diamentami, Katy przełknęła ślinę i spyta-
ła go wyjątkowo spokojnym głosem.
– Czy nie uwaz˙asz, z˙e jest on zbyt drogi?
– Dla ciebie nic nie jest zbyt drogie – mruknął
Bruno. Wyciągnął rękę i pogłaskał jej szyję z taką
czułością, z˙e Katy zadrz˙ała i zaczerwieniła się.
Pół godziny później Katy miała na palcu skrom-
ny pierścionek z dwoma małymi diamentami
i z miejsca się w nim zakochała. Spoglądała na
niego co chwilę i z˙ałowała, z˙e to wszystko nie jest
prawdą i Bruno jej nie kocha.
– Dlaczego tak głośno wzdychasz? – spytał
Bruno.
– Ja wzdycham? – spojrzała na niego zdzi-
wiona.
– Nawet nie podziękowałem ci jeszcze – po-
wiedział, otwierając drzwi do kawiarni. – Zrobiłaś
mi grzeczność, godząc się na zaręczyny. – Zamó-
wił sobie czarną kawę, a dla niej kawę z mlekiem.
Kiedyś, wieki temu, powiedziała mu, z˙e lubi kawę
z mlekiem. Była zdziwiona, z˙e to zapamiętał
– Nie musiałaś godzić się na zaręczyny. Ale
i tak wszystko skrupi się na mnie.
– Ja tez˙ jestem winna temu, co się stało – mruk-
nęła Katy. – Poza tym nie mogłabym ot tak sobie
odejść. Jest przeciez˙ Joseph i moi rodzice.
– Ale musimy się liczyć, z˙e będzie bardziej
gorączkowo, niz˙ moz˙emy to sobie wyobrazić.
– Co masz na myśli? – spytała Katy.
121
PAMIĘTNY KONCERT
– Myślę, z˙e nie moz˙emy liczyć na to, iz˙ wiado-
mość o naszych zaręczynach nie wyjdzie poza krąg
przyjaciół i rodziny, mimo z˙e Joseph mieszka na
prowincji. Tak się składa, z˙e jestem publiczną
osobą. Juz˙ teraz otrzymałem bardzo duz˙o listów
z gratulacjami od moich partnerów biznesowych.
A na jutro wieczór jesteśmy zaproszeni przez mo-
jego klienta do Royal Albert Hall.
Katy pobladła.
– Ale... to jest śmieszne – wyjąkała.
– Będzie tam mnóstwo ludzi. Będą równiez˙
kamery.
Katy przełknęła nerwowo kilka łyków kawy.
– Musisz znaleźć jakąś wymówkę – powiedzia-
ła z desperacją.
– Jaką?
– Nie wiem! Wysil swoją wyobraźnię! Wiem,
z˙e jesteśmy w kłopotach, ale...
– Postaram się ograniczyć spotkania towarzys-
kie. Ale dobrze by było, gdybyś pomyślała o kup-
nie jakiejś garderoby, tak na wszelki wypadek
– powiedział, dopijając kawę.
Katy miała ochotę go uderzyć. Był taki aroganc-
ki, tak absolutnie pewny tego, z˙e jest w stanie
wszystko kontrolować. Była na niego wściekła.
Nie brał zupełnie pod uwagę jej uczuć. Powinna
ubrać się na przyjęcie, grać swoją rolę, a później
odejść, gdy przyjdzie na to pora.
– A co będzie, jeśli nie będę chciała kupić sobie
nowej garderoby?
122
CATHY WILLIAMS
Bruno wzruszył ramionami.
– Twoja sprawa. Ale Royal Albert Hall to dość
eleganckie miejsce. Jeśli będziesz czuła się swobod-
nie w tym, co masz teraz na sobie, to w porządku.
– Jesteś niegrzeczny i nienawidzę sposobu,
w jaki manipulujesz ludźmi – wyszeptała przez
zaciśnięte zęby.
– Czy tak to widzisz?
– Nie rozumiem, dlaczego mamy udawać az˙ do
tego stopnia. Nie pojadę z tobą do Londynu. Nie
chcę z˙adnych publicznych występów.
– To reporterzy przyjadą tutaj, zaczają się
w krzakach i będą oczekiwali godzinami na dobre
ujęcie. Będą deptać kwiaty. Nie wyobraz˙asz sobie
jacy oni potrafią być. A jeśli zobaczą cię w moich
ramionach i przekonają się, z˙e nie mamy nic do
ukrycia, to zrobią zdjęcia i znikną z pola widzenia.
– Nie powinniśmy nigdy zaczynać tej gry
– stwierdziła Katy.
– Masz na myśli to, z˙e nie powinniśmy całować
się przy basenie? Czy moz˙e to, z˙e przyłapała nas na
tym moja była przyjaciółka?
– Myślę, z˙e powinniśmy powiedzieć prawdę od
razu, zamiast...
– Nie ma sensu zastanawiać się teraz nad tym
– stwierdził Bruno.
Wstał, połoz˙ył na stoliku pieniądze za kawę
i cierpliwie czekał na Katy.
Jak mogła zabrnąć tak daleko w kłamstwo?
Pogrąz˙ona w myślach nie zauwaz˙yła nawet, z˙e
123
PAMIĘTNY KONCERT
doszli do centrum miasta i z˙e nagle znaleźli się
w eleganckim butiku.
Bruno od razu nawiązał rozmowę ze sprzedaw-
czynią. Wysoka brunetka o wyniosłym sposobie
bycia wskazała mu nową kolekcję, zaszczycając
Katy jednym, krótkim spojrzeniem.
Kiedy Bruno dał do zrozumienia, z˙e ma zamiar
poszaleć nieco z zakupami, Katy wzięła głęboki
oddech i powiedziała zdecydowanie.
– Chcę tylko jedną suknię na to jedno spot-
kanie. Tylko jedną – powtórzyła.
Ku jej zdziwieniu Bruno uśmiechnął się i pod-
szedł do niej.
– A ja myślałem, z˙e kobiety lubią robić zakupy
– wymruczał.
– Nie stój tak blisko mnie – wycedziła przez
zęby.
– Jesteśmy zaręczeni. Pamiętasz? Zaręczeni lu-
dzie chcą być blisko siebie. Co więcej, tego się
nawet od nich oczekuje. W kaz˙dym razie musimy
się do tego przyzwyczaić. Twoi rodzice i Joseph
byliby zaniepokojeni, gdybyśmy spędzili wieczór,
siedząc w dwóch róz˙nych kątach pokoju.
– Zgadzam się, ale teraz nie ma ani moich
rodziców, ani Josepha. Jest tylko ta snobistyczna
sprzedawczyni.
– Wykonuje tylko swoją pracę – powiedział
spokojnie Bruno. Usadowił się na krześle z zamia-
rem oglądania i oceny przymierzanych przez Katy
ubrań.
124
CATHY WILLIAMS
– Na początek kilka codziennych
sukien
– zwrócił się do sprzedawczyni – a później jedną
wytworną. Taką, w której wygoda połączona jest
z elegancją.
Katy podbiegła do niego ze wściekłością
w oczach.
– Zdaję sobie sprawę, z˙e jestem tu traktowana
jak konkretny rozmiar do obsłuz˙enia, ale tego juz˙
za wiele. Czy wiesz, ile to będzie kosztować?
Nie stać mnie na kupno takiej garderoby, rozu-
miesz?
Bruno zaciął usta i powiedział chłodno:
– Uwaz˙am, z˙e ta ostatnia uwaga była wyjąt-
kowo nie na miejscu. – Katy spostrzegła, z˙e jest
zdenerwowany i odczuła radość, z˙e potrafiła wy-
prowadzić go z równowagi, z˙e przebiła się przez
jego obojętność i zmusiła go do reakcji, przy czym
sama nie speszyła się pod spojrzeniem jego przeni-
kliwych, ciemnych oczu. Denerwowało ją, z˙e tylko
ona zz˙erana jest przez emocje, z˙e tylko ona dusi się
z powodu powstałej sytuacji, a on jest opanowany
i zadowolony z siebie.
– Wszystko jedno, ale to prawda. To będą stra-
cone pieniądze.
– Zatrzymasz sobie te cholerne ubrania razem
z pierścionkiem – powiedział ochrypłym głosem.
– Zapomnij o pieniądzach.
– Nawet nie przyszło mi do głowy, z˙ebym miała
je zatrzymywać, a szczególnie pierścionek. – Obró-
ciła go na swym smukłym palcu. – Pierścionek
125
PAMIĘTNY KONCERT
powinien coś znaczyć, a ten nie znaczy nic. Pierś-
cionek zaręczynowy będę nosiła wtedy, gdy będzie
on wyraz˙ał uczucie i je cementował.
– Widzę, z˙e sprzedawczyni staje się niespokoj-
na – zauwaz˙ył Bruno. – A ta rozmowa prowadzi
donikąd. Jeśli zdecydujesz, z˙e nie chcesz tych
ubrań, to zostaną one oddane na cel dobroczynny.
– Spojrzał na sprzedawczynię i dał jej znak, z˙e
moz˙e zaczynać.
A ona z miejsca przystąpiła do akcji.
Katy była wściekła. Oczywiście, z˙e nie moz˙e
zatrzymać tych ubrań. Zresztą nie były w jej stylu.
Poza jedną namiętną nocą spędzoną razem, nic dla
niego nie znaczyła. A ona...? Z nią było zupełnie
inaczej. To wszystko przez jej łatwowierne serce.
Po chwili poczuła rodzący się gniew. Jeśli to
wszystko jest grą, to dlaczego ona nie moz˙e się
zabawić, stosując się do reguł, które on ustalił?
Jakiś głos szeptał jej do ucha, z˙e powinna pokazać
mu, z˙e nie jest taką prowincjuszką, za jaką ją
uwaz˙a. Musi zobaczyć, z˙e ona tez˙ moz˙e wyglądać
seksownie... jeśli tylko zechce.
Katy poddała się działaniu chwili i stwierdziła,
z˙e przymierzanie sukien moz˙e być bardzo przyje-
mnym i podniecającym zajęciem i z˙e przychodzi
jej to znacznie łatwiej, niz˙ sobie wyobraz˙ała. Prze-
glądała się w lustrze, wybierała następne suknie,
przymierzała, okręcała się w kółko i nagle zdała
sobie sprawę, z˙e wcale nie ma chłopięcej figury,
o czym była do dzisiaj przekonana.
126
CATHY WILLIAMS
Tylko Bruno ją irytował. Siedział w milczeniu
i nie okazywał z˙adnego zainteresowania jej osobą.
Zachowywał się tak, jakby spełniał jedynie obo-
wiązek, jakby pilnował, by dokonała właściwego
wyboru. Starała się ignorować jego zachowanie,
ale była zła na niego i było jej przykro. Bruno
zapłacił nalez˙ność za wybrane przez nią suknie
i poinformował sprzedawczynię, iz˙ oczekuje, z˙e
zostaną one dostarczone pod wskazany adres
wczesnym popołudniem.
Po wyjściu ze sklepu Katy powiedziała nagle:
– Zmieniłam zdanie
– Na temat czego? – spytał Bruno nie patrząc
na nią i nie wykazując większego zainteresowa-
nia.
– Garderoby. Zwrócę ci pierścionek, ale resztę
zatrzymam. Pracuję jeszcze u Josepha, a kiedyś
moz˙e mi się przydać ładna suknia, gdy będę szła na
spotkanie z jakimś chłopcem. – Spojrzała na niego
szybko, spodziewając się reakcji z jego strony, ale
nie usłyszała z˙adnego komentarza.
127
PAMIĘTNY KONCERT
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Było juz˙ po północy i tylko księz˙yc oświetlał
pokój, ale Katy nie mogła zasnąć. Lez˙ała w łóz˙ku
i patrzyła w sufit..
Myślała o minionym dniu. Nie potrafiła ocenić,
czy był jej sukcesem, czy wręcz przeciwnie, sro-
motną poraz˙ką.
Rodzice przyjechali w porze picia herbaty. Byli
trochę zaskoczeni ogromem domu i ogrodu. Katy,
mimo kłopotów, jakie miała na głowie, była za-
chwycona, z˙e ich widzi. Zawsze dzwoniła do nich
regularnie, ale kontakty telefoniczne nigdy nie
mogły zastąpić jej bezpośredniego spotkania.
Oprowadziła rodziców wokół domu i po ogrodzie
i starała się ogólnikowo odpowiadać na pytania,
które dotyczyły Brunona. Wreszcie wrócił Joseph.
Przywitał się z nimi serdecznie i przeprosił, z˙e nie
było go w domu, kiedy przyjechali.
Herbatę wypili na zewnątrz. Mama Katy z oz˙y-
wieniem gawędziła z Josephem o orchideach, ale
to nie mogło trwać wiecznie. W końcu przyparła ją
do muru, zadając całą masę pytań. Niektóre z nich
były nawet dość złośliwe. Następnie zaczął pytać
ojciec, przepraszając jednocześnie za to przesłucha-
nie, ale chciał się upewnić, z˙e jego mała dziewczyn-
ka nie popełnia największego błędu w swoim z˙yciu.
Jaki charakter ma Bruno? Dlaczego taki po-
śpiech. Czy mieli czas poznać się wzajemnie? Jakim
człowiekiem jest Bruno? Kiedy planują ślub?
Joseph taktownie wycofał się, przepraszając, z˙e
musi porozmawiać z Maggie w sprawie obiadu. Po
jego odejściu Katy została poddana zmasowanemu
atakowi.
Pojawienie się Brunona powitała z ulgą. Czuła
się całkowicie wyczerpana i miała nadzieję, z˙e jego
obecność zapobiegnie zadawaniu następnych pytań
przez jej niespokojnych rodziców. Nie sądziła jed-
nak, z˙e Bruno będzie się zachowywał tak irytująco.
Grał rolę doskonałego dz˙entelmena. Był zabaw-
ny, zadawał bardzo duz˙o pytań dotyczących jej
rodziców, prowadził lekką rozmowę na tematy
interesujące jej ojca i był denerwująco czuły w sto-
sunku do niej.
Intymne spojrzenia, obejmowanie w talii, szyb-
kie cmoknięcia. Zz˙ymała się na siebie, poniewaz˙
kaz˙de jego dotknięcie sprawiało jej przyjemność.
To całe przedstawienie uprzytomniło jej, z˙e coraz
gorzej znosi rolę szczęśliwej narzeczonej. Czuła się
z tym źle, a sen nie przychodził. Następnego dnia
rano nie było lepiej, mimo z˙e dzień był słoneczny
i ciepły i cały pokój zalewały promienie słońca.
Podczas ubierania gorączkowo szukała jakiegoś
rozsądnego rozwiązania obecnej sytuacji. Włoz˙yła
129
PAMIĘTNY KONCERT
na siebie jedną z nowo kupionych sukien, w której
wyglądała bardzo ponętnie.
Zdecydowała nie dopuścić do tego, by rodzice
wyjechali z fałszywym przekonaniem, z˙e jest
szczęśliwą narzeczoną, a data ślubu będzie ustalo-
na nieco później.
Gotowa na wszystko zeszła na dół i stwierdziła,
z˙e jest tam całe towarzystwo. Maggie podała juz˙
śniadanie w jadalni. Przy akompaniamencie kil-
ku z˙artobliwych uwag Katy zajęła miejsce przy
stole.
– Jestem zaskoczona, kochanie, z˙e nie pracu-
jesz – zauwaz˙yła, patrząc na Brunona, który sie-
dział naprzeciw niej, między rodzicami. Zatrzęsła
się z oburzenia, gdy nie omieszkał powiedzieć, z˙e
wygląda wspaniale, chociaz˙ nie odezwał się ani
słowem w butiku, gdzie paradowała przed nim
równiez˙ w tej sukni. Do tego jeszcze złoz˙ył pocału-
nek na jej ustach. Rodzice i Joseph wymienili
spojrzenia z wyraźnym zadowoleniem na twa-
rzach. Ale oni nie wiedzieli tego co ona. To była
gra, zwykłe oszustwo. Całe to przedstawienie
wzmocniło jeszcze bardziej jej postanowienie.
– Mam wolny dzień – wycedził Bruno, spo-
glądając na nią i starając się, by nikt, poza nią, nie
słyszał jego odpowiedzi.
– Mmm – Katy westchnęła i uśmiechnęła się
uroczo. – Bruno zazwyczaj pracuje bardzo cięz˙ko
i długo, prawda?
– Pracuje jak diabeł – potwierdził jej słowa
130
CATHY WILLIAMS
Joseph. – Zawsze tak było. Trudno nawet powie-
dzieć, ile krajów odwiedza w ciągu roku.
– Wyobraz˙am sobie, z˙e setki! – Katy podjęła
wątek.
– No, niezupełnie. – Bruno odłoz˙ył nóz˙ i wide-
lec i spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– W których miejscach byłeś? – włączyła się do
rozmowy matka.
– W z˙adnym szczególnie ekscytującym. – Po
czym zaczął opisywać niektóre miejsca, które od-
wiedził. Opowiadał o panujących tam zwyczajach
i ciekawych, egzotycznych potrawach, których pró-
bował. Przez cały czas, gdy mówił czuła, z˙e bacz-
nie ją obserwuje. Gdy rodzice wstali od stołu
i przepraszając poszli szykować się do drogi po-
wrotnej, Bruno złapał Katy w rogu pokoju.
– O czym ty mówiłaś?
– O co ci chodzi?
– Wiesz dobrze o co, Katy. Ta twoja nagła fas-
cynacja setkami krajów, które odwiedzam w kaz˙-
dym roku.
Katy wzruszyła ramionami.
– Właśnie pomyślałam, z˙e powinniśmy zacząć
budować scenę dla uzasadnienia naszego przyszłe-
go rozstania. Przy szybkości, z jaką działasz, wkrót-
ce zaczną pytać nas o datę ślubu i co wtedy? Lepiej
juz˙ teraz zasiać ziarno wątpliwości. – Przez chwilę
jego twarz wyraz˙ała zawziętość, ale Katy nie od-
stąpiła od tematu.
– Mama z tatą będą prawdopodobnie pili herbatę
131
PAMIĘTNY KONCERT
przed wyjazdem i uwaz˙am, z˙e wtedy powinieneś
dać im do zrozumienia, z˙e to, iz˙ przez kilka tygodni
mieszkasz u chrzestnego wynika jedynie z wyjąt-
kowej sytuacji. Powiedz jeszcze, z˙e twoja praca
bardzo na tym ucierpiała.
– Dalszy postęp w kłamstwie.
– Ale jest to konieczne kłamstwo.
Czuła, z˙e obezwładnia ją rozpacz. Zdawała so-
bie sprawę, z˙e sama nic nie zdziała.
– Znam moją mamę – powiedziała niecierp-
liwie, przysiadając na parapecie okna. – Nie wiem,
jak to zrobiłeś, z˙e przekonałeś ją, z˙e będzie miała
wspaniałego zięcia. A właściwie wiem. Jesteś wiel-
kim ekspertem w oszukiwaniu i nie masz z˙adnych
hamulców moralnych.
Bruno połoz˙ył obie swe ręce na ramionach Katy
i zamknął ją jakby w klatce.
– Razem w to weszliśmy. Nie moz˙esz obwiniać
tylko mnie.
– W porządku. Popełniłam błąd i nie mogę go
teraz sama naprawić. Wszystko, czego potrzebuję,
to trochę współpracy z twojej strony!
– Dlaczego nagle tak bardzo ci się spieszy,
Katy? – spytał ją chłodno. – Jak do tej pory nie było
z˙adnej wzmianki o dacie ślubu.
– To nie ma znaczenia. Teraz, gdy przekonali
się, z˙e jesteś odpowiednim kandydatem na męz˙a,
zaczną sugerować, z˙e warto pomyśleć o zaprosze-
niu gości, wyborze kościoła i sukni ślubnej. – Katy
drz˙ała na myśl, z˙e ta farsa moz˙e trwać długi czas
132
CATHY WILLIAMS
i ona będzie zmuszona patrzeć na Brunona, prze-
bywać w jego towarzystwie, chodzić z nim na
przyjęcia, być przez niego dotykana, kiedy tylko
sytuacja będzie tego wymagała, wiedząc jednocze-
śnie, z˙e z˙adne dotknięcie nic dla niego nie znaczy,
podczas gdy dla niej znaczy wszystko. Kaz˙da
następna sekunda spędzona z nim wzmagała u niej
uczucie miłości. Czuła jego ciepło, które rozpalało
rumieńce na jej policzkach, jego bliskość wywoły-
wała u niej dreszcze, a kaz˙de zakończenie nerwo-
we ulegało pobudzeniu. – Moi rodzice są ludźmi
staroświeckimi – mówiła z desperacją w głosie.
– Nie będą uznawali zaręczyn, jeśli nie zostanie
ustalona data ślubu! Podobnie będzie z Josephem.
Wiem, z˙e mimo poprawy zdrowia nie wrócił jesz-
cze do stanu sprzed zawału. W takiej sytuacji
będzie wolał, by jego chrześniak związał się węz-
łem małz˙eńskim wcześniej, niz˙ później. Brałeś to
pod uwagę? – Spojrzała na niego i ze zdziwieniem
spostrzegła ciemny rumieniec na jego twarzy.
– Właśnie jestem w trakcie rozwaz˙ania wielu
spraw.
– Czy choć jedna z nich dotyczy tego, o czym
mówiłam przed chwilą? – spytała Katy nerwowo.
– Szukam związku między tym, co mówiłeś
wczoraj, a tym, co dzisiaj.
– Co? Co takiego usłyszałeś ode mnie wczoraj?
– O garderobie. Z
˙
e zdecydowałaś się ją zatrzy-
mać, poniewaz˙ moz˙e ci się przydać, gdy będziesz
szła na jakieś spotkanie. Nie pamiętasz?
133
PAMIĘTNY KONCERT
– Moz˙esz wziąć sobie te suknie!
– Dziwi mnie, Katy, z˙e tak szybko dokonało
się u ciebie przeobraz˙enie z niewinnej młodej
dziewczyny w dojrzałą kobietę. – Patrzył na jej
zaczerwienioną twarz i czuł wściekłą zazdrość na
myśl o męz˙czyźnie, którego mogłaby obdarzyć
zainteresowaniem. Nigdy przedtem nie doświad-
czył takiego uczucia. – Upewniłaś mnie w prze-
konaniu, z˙e jesteś przeraz˙ona perspektywą utraty
dziewictwa. Zastanawiam się teraz, czy rzeczy-
wiście byłaś przestraszona? Kto wie? Moz˙e za-
planowałaś to... czy tak, Katy? Chciałaś się mną
posłuz˙yć? Musisz przyznać, z˙e jestem atrakcyjną
zdobyczą...
– Planowałam posłuz˙yć się tobą? Dlaczego
miałabym to robić?
– Masz dwadzieścia cztery lata i moz˙e doszłaś
do wniosku, z˙e to juz˙ najwyz˙sza pora stracić
dziewictwo, a kto do tego byłby lepszym kan-
dydatem niz˙ wolny męz˙czyzna z pieniędzmi.
– Atakował ją i czuł, z˙e traci nad sobą kontrolę
i z˙e doprowadza go to do szaleństwa.
Odwrócił się i odszedł od niej, z˙eby się uspo-
koić.
– Nie wiem, o czym mówisz – wyszeptała Katy.
Podeszła do sofy, na której przysiadł Bruno. – Nie
mam pojęcia, o co mnie oskarz˙asz. Tak się złoz˙yło,
z˙e znaleźliśmy się w dziwnej sytuacji. Gdyby
nie Isobel i jej chęć rewanz˙u, nie doszłoby do
tego! Musimy wyjaśnić sobie wszystko. Nigdy
134
CATHY WILLIAMS
nie planowałam pójść z tobą do łóz˙ka... ale to
się stało i nie myślałam o tym, czy masz pieniądze,
czy ich nie masz. Twoje insynuacje są ciosem
poniz˙ej pasa. – Czuła, z˙e się za chwilę rozpłacze,
ale zdawała sobie sprawę, z˙e moz˙e go to zde-
nerwować.
– W porządku, przepraszam – powiedział z ciem-
nym rumieńcem na twarzy.
Jego przeprosiny spowodowały, z˙e rozpłakała
się na dobre. Czuła się bardzo nieszczęśliwa. Bru-
no przyciągnął ją do siebie. Jak ślepiec zaczął
gładzić jej włosy i szukać jej ust. Czuł jej delikatne
ciało i jędrność piersi. Sięgnął pod bluzkę, by ich
dotknąć.
– Co... my... co ty robisz? – wyszeptała Katy
drz˙ącym głosem.
– Co my robimy, chciałaś powiedzieć.
– Nie powinieneś dotykać mnie w taki sposób...
to nie nalez˙y do umowy...
– To dlaczego odpowiadasz na moje pieszczo-
ty? – Odsłonił jej piersi i spytał: – Chcesz, bym je
całował?
– Chcę... – Zapamiętali się w pieszczotach.
Po chwili oboje usłyszeli zbliz˙ające się kroki
i rozmowę. Katy zdąz˙yła doprowadzić się do po-
rządku, zanim rodzice weszli do salonu. Byli juz˙
spakowani i gotowi do podróz˙y, a Joseph powie-
dział im, iz˙ Jimbo zawiezie ich na stację. Matka
zauwaz˙yła czerwoną twarz Katy i spojrzała na nią
ze zrozumieniem w oczach.
135
PAMIĘTNY KONCERT
Katy, Joseph i Bruno stali przed domem, pa-
trząc, jak jej rodzice odjez˙dz˙ają range roverem.
Bruno oczywiście opasywał ją ręką w talii. Gdy
tylko samochód zniknął im z oczu, a starszy pan
wszedł do domu, Katy uwolniła się z jego uścisku.
Był prześliczny letni dzień, cichy i spokojny,
charakterystyczny dla tej okolicy. Nie dochodziły
tu z˙adne odgłosy ruchu ulicznego. Jedynymi dźwię-
kami był szum drzew i świergot ptaków.
– O której godzinie musimy wyjechać? – spyta-
ła Katy obojętnym głosem, starając się zachować
dystans miedzy nimi.
– Samochód przyjedzie o wpół do szóstej. No,
wyrzuć to z siebie.
Katy spojrzała na Brunona i zaczerwieniła się.
– Ten wieczór będzie całkowitym fiaskiem,
jeśli będziesz taka zamyślona i milcząca. Powiedz
mi lepiej teraz, co cię niepokoi.
– Dobrze wiesz, o czym myślę.
– Z
˙
e się znowu całowaliśmy? Mam rację?
Katy skinęła głową.
– Nie będę tracił czasu, z˙eby wybić ci z głowy
twoje poczucie winy. – Bruno spojrzał na nią
z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – Jeśli mnie
pamięć nie myli, to ty równiez˙ tego chciałaś. Ale to
się juz˙ nie powtórzy.
– Nie powtórzy?
– Nie.
– Czy to znaczy, z˙e nie będziesz juz˙ miał
więcej ochoty?
136
CATHY WILLIAMS
Bruno spojrzał na nią łakomie, ale utrzymał
odpowiedni dystans.
– Nigdy nie powiedziałem, z˙e tego nie zrobię.
Mówiłem, z˙e nigdy nie dotknę cię pierwszy, ale
jeśli ty zdecydujesz się zrobić ten ruch, będę tym
zachwycony.
Przypomniała sobie, jak się kochali, i o tym z˙e
nigdy nie będą razem. Bała się równiez˙, z˙e ona
moz˙e zerwać reguły gry.
– Spotykamy się na dole pięć po piątej? – po-
wiedziała, wycofując się z niewygodnego tematu.
– Czujesz się lepiej po tej rozmowie?
Katy wzruszyła ramionami.
– Będę czuła się lepiej, gdy skończy się dzisiej-
szy wieczór. Kiedy wracasz do Londynu, Bruno?
– spytała nagle.
– Będę musiał wyjechać rano i nawet nie wrócę
na lunch.
– A jaką masz tam sprawę? – spytała nagle,
zanim zdąz˙yła pomyśleć.
– Mam spotkanie z seksowną blondynką – od-
powiedział kpiąco.
Katy zacisnęła usta i dopiero po kilku sekun-
dach zdała sobie sprawę, z˙e Bruno draz˙ni się
z nią.
– Bardzo śmieszne.
– Zazdrosna?
– Na pewno nie! Moz˙esz robić wszystko, co
tylko chcesz.
– Wszystko, chociaz˙ jesteśmy zaręczeni?
137
PAMIĘTNY KONCERT
– Nie jesteśmy zaręczeni.
– Ale mimo to, chcę ci wyjaśnić, z˙e ta seksow-
na blondynka to prawnik około sześćdziesiątki.
– W porządku. – Katy czuła się niezręcznie
z powodu swojego głupiego zachowania. Chciała
się usprawiedliwić, ale nie wiedziała jak.
Później, kiedy szykowała się do wyjścia, po-
stanowiła, z˙e dzisiaj musi porozmawiać z nim na
serio i ustalić dokładnie, jak wyjść z tej głupiej
sytuacji. Rozwiązanie musi być praktyczne, zde-
cydowała, robiąc sobie makijaz˙. Trzeba przede
wszystkim myśleć o Josephie i rodzicach.
Pięć po piątej była gotowa. Stanęła przed lust-
rem i ze zdziwieniem stwierdziła, z˙e wcale nie jest
tak niska, jak sądziła do tej pory. Eleganckie
sandałki na wysokim obcasie dodały jej centymet-
rów, a jej figura, w długiej wytwornej sukni, była
smukła, ale miała wszystkie potrzebne okrągłości.
Włosy podpięła do góry, czego nigdy dotąd nie
robiła. Dzięki temu widać było jej zgrabne uszy
przyozdobione klipsami.
Joseph był nią zachwycony, czego nie omiesz-
kał skomentować. Wyraził równiez˙ nadzieję, z˙e
moz˙e teraz Bruno będzie chętniej przebywał w do-
mu niz˙ w Londynie.
– Mało prawdopodobne – rzekła Katy. Z lę-
kiem myślała, jak Joseph przyjmie wiadomość, z˙e
ich zaręczyny były zwykłą farsą.
Po chwili pojawił się Bruno. Wyglądał fanta-
stycznie.
138
CATHY WILLIAMS
– Och – powiedziała z zapartym tchem, patrząc
na niego. Wyglądał bajkowo. Jak zawsze.
– A ty tak ślicznie, z˙e moz˙esz jechać nawet na
bal – powiedział, podając jej ramię.
– A co będzie, jak wybije północ? – zaz˙ar-
towała Katy.
– Zgubisz sandałek, a ja podąz˙ę jego śladem.
Droga do Londynu minęła im w całkowitej
harmonii. Ona nie poruszała draz˙liwego tematu,
zostawiając go na później. On równiez˙ nie za-
czynał rozmowy.
Katy nie była przygotowana na zamieszanie,
jakie wywołał ich przyjazd do Royal Albert Hall.
Reporterzy juz˙ na nich czekali. Instynktownie
chwyciła swego towarzysza za rękę i poczuła się
znacznie lepiej, kiedy ścisnął ją uspokajająco.
Bruno Giannella był waz˙ną osobistością. Widać
było, z˙e jest powszechnie znany i kaz˙dy chciał
zamienić z nim choć słowo. Wszyscy byli bardzo
mili dla niego i tym samym dla niej.
– Nigdy nie sądziłam, z˙e jesteś taki waz˙ny...
– wyszeptała, kiedy w końcu usiedli.
Wszystko tego wieczoru było dla niej magicz-
ne i imponujące. Orkiestra grała cudownie. Katy
chłonęła muzykę i atmosferę tego miejsca, chcąc
na zawsze utrwalić te chwile w pamięci. Po skoń-
czonym koncercie, wśród tłumu opuszczającego
salę, Katy rozpoznała wiele sławnych osobistości.
Wszyscy zmierzali do wyjścia, by wsiąść do ocze-
kujących na nich limuzyn z szoferami.
139
PAMIĘTNY KONCERT
– Nie pasuję do tego miejsca – szepnęła.
– Na litość boską, dlaczego tak uwaz˙asz?
– Bo... – Katy popatrzyła na otaczający ich
tłum... – bo jest to prawda.
– Jesteś duz˙o lepsza i wyglądasz piękniej niz˙
większość tych ludzi – zapewnił ją Bruno.
– Mówisz tak, bo chcesz bym poczuła się le-
piej – odpowiedziała, przyznając przed sobą, z˙e
kocha go coraz bardziej. – Ale dziękuję ci za to.
– Uśmiechnęła się do niego. Czuła chłód nocy na
nagich ramionach i miała świadomość, z˙e są obser-
wowani przez reporterów, czyhających na korzyst-
ne ujęcie.
Nie zauwaz˙yła jednak wysokiej blondynki, zdą-
z˙ającej w ich kierunku, trzymającej pod rękę przy-
stojnego męz˙czyznę. Spostrzegła ją dopiero, gdy
usłyszała składane im gratulacje, głosem tak ost-
rym, z˙e mógłby ciąć szkło.
Isobel stała przed nimi i wpatrywała się w Katy
z szyderstwem w zimnych oczach. Zanim ta zdą-
z˙yła otworzyć usta, Bruno podziękował swej byłej
sympatii za gratulacje, cedząc wolno słowa.
Twarz Isobel wyraz˙ała czystą wściekłość.
– Znam cię na tyle dobrze, z˙eby wiedzieć, iz˙
zostałeś zmuszony do tak zwanych zaręczyn. – Ro-
ześmiała się. – Nie uwaz˙asz, z˙e zrobiłam z ciebie
półgłówka? Człowiek z twoją pozycją...
Katy czuła narastający gniew Brunona, ale z za-
skoczeniem stwierdziła, z˙e kiedy się odezwał, jego
głos był całkowicie spokojny.
140
CATHY WILLIAMS
– Nigdy nie myliłaś się bardziej niz˙ teraz, moja
droga. Zaręczyny są jak najbardziej prawdziwe.
– Czy wobec tego moz˙esz podać dokładną datę
ślubu? – spytała drwiącym głosem.
– Jak najbardziej mogę. – Zwrócił się do naj-
bliz˙ej stojących reporterów, podczas gdy Katy
stała skamieniała z wraz˙enia. – Panowie – po-
wiedział uroczyście – juz˙ dzisiaj chciałbym za-
prosić was na mój ślub... – sięgnął po rękę Katy
i podniósł ją do ust – który jest zaplanowany
na przyszły miesiąc. Przed końcem tego tygodnia
będę mógł podać wszystkie szczegóły. – W tej
chwili otaczał ich juz˙ tłum reporterów. Bruno
schylił się, objął mocno Katy i złoz˙ył na jej ustach
gorący pocałunek.
141
PAMIĘTNY KONCERT
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Przez następne pięć minut Katy była w szoku.
Ciągle miała przed oczami twarze reporterów, na
których malowało się zaskoczenie, a w uszach
dźwięczały jej zadawane przez nich pytania, doty-
czące oczywiście ich związku. Bruno, jak zwykle,
odpowiadał na nie z wdziękiem, a jego przystojna
twarz co chwila zbliz˙ała się do jej twarzy.
Dopiero gdy zatrzasnęły się drzwi ich samo-
chodu, zdała sobie sprawę, z˙e cała drz˙y. Spojrzała
na towarzysza.
– Mam nadzieję, z˙e był to tylko zły sen – po-
wiedziała z przeraz˙eniem w głosie.
– To nie był sen – zapewnił ją Bruno. – Jedź
prosto, Harry, dopóki nie powiem ci, z˙ebyś się
zatrzymał – powiedział szoferowi.
– Ale gdzie mam jechać, proszę pana?
– Gdzie tylko chcesz – odpowiedział i zasunął
szybę, dzielącą ich od szofera.
– Powiedz mi, z˙e to nieprawda – powiedziała
Katy z błaganiem w głosie. Zsunęła jeden san-
dałek, podwinęła nogę i spojrzała mu prosto
w twarz.
– Nie mogę.
– A czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo wszyst-
ko skomplikowałeś? Dlaczego to zrobiłeś? Jak
mogłeś?
Bruno patrzył na nią i widać było, z˙e coś roz-
waz˙a. Co teraz, pomyślała Katy. Właściwie nie
była juz˙ ciekawa rozwiązania. Męz˙czyzna, który
obok niej siedział, wplątał ich w sytuację, z której
ona nie widziała wyjścia.
– Nie histeryzuj – nakazał jej spokojnie, co
spowodowało, z˙e teraz naprawdę wpadła w histerię.
– Mam nie histeryzować? Co mam myśleć
o tym wszystkim, Bruno? Wielkie nieba. – Zakryła
twarz rękami i przez chwilę siedziała z zaciśnięty-
mi oczami. – Jak zamierzasz rozwikłać tę sytuację.
Juz˙ same zaręczyny były fatalnym pomysłem, ale
w końcu moz˙na było je jakoś odwołać. Ale mał-
z˙eństwo? Powiedziałeś nawet przybliz˙ony termin.
Mam tylko nadzieję, z˙e moz˙e po pewnym czasie
ludzie o tym zapomną. Jak mogłeś pozwolić, z˙eby
ta kobieta sprowokowała cię do powiedzenia cze-
goś takiego. Jak mogłeś?
– Nikt mnie nie sprowokował – powiedział
spokojnie Bruno.
– Nie dalej jak dziś rano rozmawialiśmy, jak
mamy powiadomić Josepha i moich rodziców o ze-
rwaniu zaręczyn.
– Przypuszczam, z˙e oczekujesz przeprosin
– zauwaz˙ył Bruno, a Katy spojrzała na niego
z niedowierzaniem.
– Przeprosin? Nie oczekuję przeprosin. Ocze-
143
PAMIĘTNY KONCERT
kuję wyjaśnienia! Skoczyliśmy właśnie z gorącej
patelni prosto do ognia, Bruno!
– Tak uwaz˙asz?
– Przeciez˙ takie są fakty!
Bruno odwrócił się od niej, załoz˙ył ręce za
głowę i wpatrzył się w jakiś punkt przed sobą.
– Dlaczego? – powiedział cichym głosem i Ka-
ty spojrzała na niego ze zdziwieniem, zastanawia-
jąc się, czy dobrze usłyszała.
– Co masz na myśli? – spytała. Przez długą
chwilę panowało między nimi milczenie.
– Jesteśmy zaręczeni. Więc dlaczego nie mieli-
byśmy się pobrać? – powiedział spokojnie.
Sugestia ta była tak szokująca, z˙e Katy zamarła.
– Myślę, z˙e pasujemy do siebie fizycznie,
a seks jest bardzo waz˙ną rzeczą w małz˙eństwie.
Dobry seks wróz˙y udany związek, a poza tym
Joseph i twoi rodzice będą bardzo szczęśliwi
– stwierdził, ciągle patrząc przed siebie.
Dopiero po kilku chwilach dotarło do niej to, co
powiedział. Bez z˙adnego zaangaz˙owania uczucio-
wego Bruno proponował jej dalszy ciąg koszmar-
nej farsy. Nie tak dawno powiedział jej, z˙e juz˙
najwyz˙sza pora, by się ustatkował, i planował
zrobić to z udziałem Isobel. Tym sposobem chciał
zadowolić Josepha. A teraz nie było Isobel, tylko
była ona w zasięgu ręki i ona miała przejąć tę rolę.
By zawrzeć małz˙eństwo, wystarczyło mu to, z˙e się
lubią. Nie było tu miejsca na miłość, bo po prostu
ona nie istniała.
144
CATHY WILLIAMS
W odpowiedzi na takie postawienie sprawy krew
uderzyła jej do głowy i wypłynęła złością na twarz.
– Wielokrotnie mówiłeś mi, z˙e cię denerwuję,
nie patrząc ci w oczy, gdy do mnie mówisz – wysa-
pała. – Będę ci więc bardzo wdzięczna, jeśli teraz
ty raczysz spojrzeć na mnie!
Przysunął się do niej irytująco blisko.
– Czy moz˙esz zrozumieć, z˙e nie muszę dzielić
z tobą poglądu, z˙e małz˙eństwo musi być roman-
tyczne?
– Ale ja nie chcę przysięgać miłości i wierności
człowiekowi, dla którego jestem, w tym właśnie
momencie, tylko atrakcyjna fizycznie. Nie chcę
takiego małz˙eństwa, które zawierane jest po to, by
zadowolić krewnych. Jak moz˙esz być tak aroganc-
ki i zarozumiały, uwaz˙ając, z˙e przystanę na to. Nie
jestem Isobel.
– Wiem – powiedział miękko. – W niczym nie
przypominasz Isobel. I nie jesteś podobna do z˙ad-
nej innej kobiety spośród tych, z którymi umawia-
łem się kiedyś na randki. Jesteś niepowtarzalna.
Nie wiedziałem nawet, z˙e taka jesteś, dopóki nie
zacząłem spędzać więcej czasu w twoim towarzys-
twie. Podoba mi się, w jaki sposób myślisz, mó-
wisz i uśmiechasz się.
– Nie próbuj mnie teraz ugłaskać.
– Nie próbuję. Mówię po prostu prawdę. – Po-
głaskał ją po policzku. – Spędziłem całe swoje
dorosłe z˙ycie, umawiając się z kobietami, które
wiedziały, co mówić i w co się ubrać w zalez˙ności
145
PAMIĘTNY KONCERT
od sytuacji. Kiedy Joseph zachorował, a ja musia-
łem przeprowadzić się do niego, myślałem, z˙e
długo tam nie wytrzymam. Byłem jednak w błę-
dzie. Zacząłem znajdować przyjemność, przeby-
wając w twojej obecności. Było to dla mnie nowe,
zadziwiające uczucie. Stwierdziłem, z˙e lubię, jak
się rumienisz, jak pracujesz i jak bardzo jesteś
świez˙a w swoich reakcjach.
– Dobrze, rozumiem, z˙e mnie lubisz. Ale dla
mnie małz˙eństwo nie moz˙e się opierać tylko na
tym, z˙e partnerzy się lubią. Powinni się kochać.
Nie widzisz róz˙nicy?
– Czy nie moz˙e być tak na początku? – spy-
tał szorstko. – Chcę przez to powiedzieć, z˙e
mogłabyś nauczyć się mnie kochać... Nie mog-
łabyś?
Wahanie w jego głosie wywołało nagłe zamie-
szanie w jej głowie.
– Do czego zmierzasz?
– Próbuję ci powiedzieć, z˙e... z˙e nie sądzę,
z˙eby nasze małz˙eństwo miało być formalne. Nie
mogłoby być takie. Przynajmniej nie dla mnie.
– Nie wiem, co chcesz przez to powiedzieć.
– Czy nic ci nie mówi twoja kobieca intuicja?
– Powiedz mi to jasno, przeciez˙ ty, Bruno
Giannella, jesteś uwaz˙any za nieustraszonego.
– Podobno – powiedział z wymuszonym
uśmiechem. – Ale teraz jestem trochę przestraszo-
ny, poniewaz˙ cię kocham i chcę się z tobą oz˙enić,
i chcę ci wytłumaczyć, z˙e jeśli nawet mnie nie
146
CATHY WILLIAMS
kochasz, to miłość przyjdzie później. Musisz tylko
dać sobie trochę czasu.
Chór aniołów zaśpiewał nagle w duszy Katy.
Bruno ją kochał. Uśmiechnęła się i patrzyła na
niego jak głupia.
– Powiedziałeś, z˙e mnie kochasz? – wyszeptała.
– Tak. Kocham cię. Uwielbiam cię. Nazwij to,
jak chcesz. Dopadło mnie to niespodziewanie.
W jednej chwili zastanawiałem się, czy będziesz
w stanie wykonać najprostszą pracę na kompute-
rze, a w następnej poczułem się szczęśliwy, z˙e
mogę być z tobą.
Wszystko, co mówił Bruno, było niebiańską mu-
zyką dla jej uszu. Katy uśmiechnęła się z zachwytem.
– Cały czas cię kochałam – wymruczała. – Cały
czas, kochając cię, cierpiałam. Myślałam, z˙e ty
nigdy nie będziesz w stanie mnie pokochać.
Bruno uśmiechnął się.
– Kochałaś mnie i chciałaś ode mnie odejść?
– Pieścił jej twarz i przytulił mocno do siebie,
szukając jej ust.
– Nigdy nie myślałam, z˙e mógłbyś pokochać
kogoś takiego jak ja. – Boz˙e, chyba zacznę płakać,
pomyślała.
– Moja chusteczka czeka w pogotowiu – po-
wiedział Bruno, widząc, z˙e zbiera się jej na płacz,
przy czym spojrzał na nią z taką miłością, z˙e łzy
natychmiast jej obeschły.
– Jestem ciekawa, co by było, gdyby Isobel nie
zrobiła tego, co zrobiła.
147
PAMIĘTNY KONCERT
– Tak – przyznał Bruno. – Los wybiera bardzo
dziwne drogi.
– Powinnam być zła na Isobel, ale nie jestem,
bo bardzo cię kocham, Bruno.
– Moja najdroz˙sza... Moz˙e powinniśmy wrócić
do hotelu? – spytał Bruno, pieszcząc jej ciało
i czując jej podniecenie.
– Ale ja nie jestem pewna, czy mogłabym tak
długo czekać – odpowiedziała Katy, chowając swą
zaczerwienioną twarz na jego piersi.
Po dłuz˙szej chwili, kiedy nasycili się sobą wza-
jemnie, Bruno spytał:
– Nawet nie odpowiedziałaś mi, czy wyjdziesz
za mnie i uczynisz mnie najszczęśliwszym czło-
wiekiem na świecie?
– Która dziewczyna mogłaby odrzucić taką
propozycję – wymruczała Katy.
– Będziesz doskonałą z˙oną – wyszeptał jej do
ucha – i matką – dodał.
Katy usiadła i spojrzała na niego.
– Bruno, ja mogę być w ciąz˙y!
– Miejmy nadzieję, ukochana. – Uśmiechnął
się do niej. – A jeśli nie jesteś, to przeciez˙ jutro jest
nowy dzień.
148
CATHY WILLIAMS