LINDSAY ARMSTRONG
Œlub w Australii
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lot do Cairns w północno-wschodniej Australii
w piękny, bezchmurny dzień przypominał podróz˙ w kra-
inę czarów. Olśniona widokiem, Caiti Galloway nie
mogła oderwać oczuod okna odrzutowca, który powoli
zaczynał schodzić do lądowania nad Morzem Koralo-
wym. Głęboki szafir wody usiany był plamkami złota
i turkusu tam, gdzie rafy koralowe wyłaniały się z morza
niczym delikatnie nakrapiane skorupki ptasich jajek.
Chociaz˙ wiele juz˙ razy odbywała tę podróz˙ do
rodzinnego miasta, widok ten nigdy nie przestawał jej
fascynować.
Samolot przekroczył wnet linię brzegową i zamiast
morza widać pod nim było płaską mozaikę pól trzciny
cukrowej otoczoną ciemnozielonym pasmem okalają-
cych miasto gór.
Jednak gdy koła maszyny dotknęły lądowiska, Caiti
przymknęła oczy. Powrót do Cairns zawsze był dla
niej magicznym momentem, ale tym razem wiązał się
z wyjątkowymi wspomnieniami. O tym, jak zakochała
się w męz˙czyźnie, który jej pragnął, ale nie pokochał.
Otworzyła oczy dopiero wtedy, kiedy odrzutowiec
z hukiem silników zaczął hamować i zwalniać. Doko-
łował wreszcie do terminalui pasaz˙erowie z podręcz-
nymi bagaz˙ami znaleźli się w tropikalnej i wilgotnej
atmosferze północnego Queenslandu.
Był juz˙ maj, więc szczęśliwie panował upał mniejszy
niz˙ w środkuaustralijskiego lata. Mimo to Caiti, która
wystartowała ze znacznie chłodniejszej Canberry, było
za ciepło w dz˙insach i bluzce z długimi rękawami.
Dochodząc do taśmociągubagaz˙owego, zaczęła się
rozglądać za swą kuzynką Marion, która miała jej wy-
jechać na spotkanie. Nalez˙ała ona do osób, które wo-
lały raczej być przed czasem, niz˙ się spóźnić.
To właśnie ze względuna Marion Caiti zjawiła się
znów w Cairns. Za dwa tygodnie Marion miała wyjść
za mąz˙ i poprosiła Caiti, aby była jej pierwszą druhną.
Nie mogąc dostrzec Marion, Caiti skupiła wzrok na
przesuwającej się taśmie z bagaz˙ami. Pochłonięta tym
zadaniem, nie zauwaz˙yła przechodzącego tuz˙ obok
wysokiego męz˙czyzny, który na jej widok nagle przy-
stanął i zaczął się jej bacznie przyglądać.
W tłumie innych osób Rob Leicester zawsze zwra-
cał na siebie uwagę nie tylko wzrostem. Był bardzo
wysokim, ciemnowłosym, barczystym i opalonym
męz˙czyzną o nieco melancholijnych, orzechowych
oczach i mocno zarysowanych ustach. Przyglądał się
z uwagą, jak Caiti zdejmowała z taśmy swoją walizkę.
Nic się nie zmieniła. Wciąz˙ miała długie, kruczo-
czarne włosy o granatowym odcieniu, które przypomi-
nały musurowy jedwab i dziś były splecione w war-
kocz. Skórę miała jak zawsze gładką, złocistą, sylwet-
kę szczupłą i zgrabną. Wyglądała elegancko, choć
4
LINDSAY ARMSTRONG
ubrana była w zwyczajne dz˙insy, prostą białą bluzkę
i sportowe buty.
Skąd ten szyk? Moz˙e w lekkim podniesieniukoł-
nierzyka? A moz˙e w fantazyjnym, skórzanym pasku
okalającym jej cienką talię?
Gdy odwróciła się w jego stronę, Rob wstrzymał na
chwilę oddech, ciekawy, co ujrzy w jej lawendowych
oczach ocienionych długimi, czarnymi rzęsami, kiedy
Caiti go rozpozna.
Dopiero po chwili ludzie oddzielający ich od siebie
rozeszli się, tak z˙e Caiti mogła spojrzeć wprost na
Roba. Oczy jej zrobiły się okrągłe ze zdumienia, twarz
zrazupobladła, ale wnet na policzki wypłynął rumie-
niec. Z wraz˙enia upuściła walizkę i stała jak wryta.
A więc mimo osiemnastumiesięcy rozłąki wciąz˙
robię na tobie wraz˙enie, pomyślał Rob z satysfakcją,
podchodząc do niej i podnosząc walizkę.
– Caiti, co za niespodzianka! Czyz˙byś postanowiła
do mnie wrócić?
Przełknęła ślinę i połoz˙yła dłoń na sercu.
– Rob... – wykrztusiła. – Co ty tu robisz? Bo ja
czekam na moją siostrę cioteczną Marion... – Mówiąc
to pobladła znowu, a jej piersi unosiły się w pospiesz-
nym oddechu.
– Chyba powinnaś się czegoś napić – zauwaz˙ył
Rob. Ujął ją za łokieć i poprowadził w stronę baru.
– Alez˙ nie... – zaprotestowała.
– Daj spokój – powiedział cicho. – Wyglądasz tak,
jakbyś miała zaraz zemdleć.
Znalazł dla nich stolik w zacisznym naroz˙nikusali
5
ŚLUB W AUSTRALII
za wielką palmą w donicy, podsunął jej krzesło, a sam
ruszył do baru, by zamówić drinki.
Caiti przyglądała musię z ręką na wciąz˙ mocno
bijącym sercu, które usiłowała uspokoić. Osiemnaście
miesięcy temuuciekła od Roba Leicestera, poniewaz˙
gorąco go pokochała po to tylko, by się przekonać, z˙e
całkiem się pomyliła co do jego uczuć wobec siebie.
Sprawiło jej to ogromny ból i wtrąciło w rozpacz
i przygnębienie.
Wiele razy zadawała sobie pytanie, jak mogła tak
zupełnie stracić głowę dla tego męz˙czyzny. Dlacze-
go dopiero z perspektywy czasupotrafiła dostrzec
róz˙ne drobne sygnały wskazujące, z˙e on pragnął jej,
ale nie miał najmniejszego zamiarusię w niej zako-
chać?
Dopiero niedawno z największym wysiłkiem wy-
dobyła się z tej otchłani z˙alui odsunęła przeszłość
w niepamięć. Ośmieliła się nawet przyjąć zaproszenie
Marion na jej ślub i przyjechać do Cairns, ale teraz,
patrząc na Roba, uświadomiła sobie ze zdumieniem,
z˙e przeszłość nadal jest w niej z˙ywa, a przesłaniająca
ją mgiełka natychmiast się rozproszyła na jego widok.
Niełatwo było rozszyfrować Roba Leicestera. Z pe-
wnością był człowiekiem o skomplikowanej psychice.
Czasami sprawiał wraz˙enie twardego, wręcz cynicz-
nego i szorstkiego, bywał tez˙ jednak niefrasobliwy,
pełen szalonych pomysłów, miał ujmujący wdzięk
i poczucie humoru. I był cudownym kochankiem,
przypomniała sobie Caiti, której serce znów mocniej
zabiło na myśl o tych chwilach wspólnych uniesień.
6
LINDSAY ARMSTRONG
Z zadumy wyrwał ją Rob, który postawił na stoliku
dwa kieliszki brandy i usiadł naprzeciw niej.
– Napij się, Caiti, zobaczysz, zaraz się lepiej po-
czujesz.
– Przepraszam cię – powiedziała. – Nie spodzie-
wałam się, z˙e się tuspotkamy.
Rob przez chwilę wpatrywał się w nią w milczeniu,
po czym zauwaz˙ył:
– Jeśli tak ci zalez˙ało, z˙eby się ze mną nie spotkać,
to nie bardzo rozumiem, dlaczego tu jesteś.
– Przyjechałam na ślub Marion. Nie pamiętam, czy
ci wspominałam o mojej kuzynce? Nasi ojcowie byli
braćmi. Dłuz˙szy czas przebywała za granicą ze swoim
przyjacielem, kiedy my... kiedy my...
– Tak, wspominałaś mi o niej.
– Więc – powiedziała Caiti, rzucając mu przelotne
spojrzenie – kiedyś byłyśmy sobie bardzo bliskie.
Marion mieszkała nawet unas przez pewien czas po
śmierci swoich rodziców, ale potem długo pracowała za
granicą. Teraz oboje wrócili do krajui za dwa tygodnie
Marion i Derek biorą ślub. Ja mam być druhną.
– Wiem.
Caiti zamrugała.
– Jak to? Nie rozumiem?
– Wiem, z˙e będziesz druhną.
– Jakim cudem...?
– Wyobraź sobie, z˙e ja, na swoje nieszczęście,
mam być druz˙bą pana młodego.
– Ty znasz... Dereka Handy’ego? – zapytała z nie-
dowierzaniem. – I moz˙e znasz tez˙ Marion?
7
ŚLUB W AUSTRALII
– Marion jeszcze nie poznałem, ale z Derekiem
byliśmy razem w szkole i w internacie. Znamy się od
lat. Moz˙e uwaz˙asz, z˙e nie nadaję się na druz˙bę?
– Nie wiem – wyjąkała, spoglądając na niego.
– I pewnie trudno ci zrozumieć, jak coś podobnego
mogło ci się przydarzyć – zauwaz˙ył Rob z lekkim
rozbawieniem.
– To prawda – odrzekła, biorąc głęboki oddech.
Po dłuz˙szej chwili niezręcznego milczenia Rob
zagadnął ją nieco szorstkim tonem:
– Więc nie przyjechałaś do Cairns takz˙e i po to,
z˙eby się ze mną spotkać?
– No cóz˙ – odpowiedziała, rozkładając ręce – moz˙e
i tak, ale dopiero po ślubie Marion. Powiedz mi,
dlaczego uwaz˙asz, z˙e będziesz druz˙bą Dereka na swo-
je nieszczęście?
– Bo nie wydaje mi się, by to była odpowiednia dla
mnie rola – wzruszył ramionami Rob – i pewnie jakoś
bym się z tego wykręcił, gdyby Derek nie wspomniał,
z˙e ty będziesz druhną panny młodej.
Gdyby tylko Marion mnie uprzedziła, kto będzie
druz˙bą – pomyślała Caiti. Powinnam ją była zapytać.
Ale czy to by coś zmieniło? Przeciez˙ w z˙adnym
wypadkunie mogłabym jej odmówić...
– Ciekaw jestem, gdzie się podziewałaś przez te
półtora roku, Caiti? – zapytał Rob, wlepiając w nią
wzrok. – Wydałem sporo forsy, z˙eby cię odnaleźć,
szukałem cię nawet na Nowej Kaledonii.
Caiti wzdrygnęła się. Jej matka, Francuzka, po-
chodziła z Nowej Kaledonii. Wkrótce przed tym, jak
8
LINDSAY ARMSTRONG
poznała Roba, jej rodzice się rozstali i matka po-
wróciła na rodzinną wyspę. Caiti bardzo mocno od-
czuła ich separację, gdyz˙ uwielbiała oboje. Często
miała wraz˙enie, z˙e właśnie z powoduich rozstania tak
łatwo uległa Robowi...
– Moja mama powróciła do panieńskiego nazwis-
ka – wyjaśniła, chcąc uniknąć dalszych pytań. – A jak
się ma twój brat Steve?
– Teraz juz˙ dobrze, ale rekonwalescencja trwała
bardzo długo.
– Czyli... wróciłeś do Camp Ondine?
– Tak. Właśnie przyleciałem z Cooktown.
– Rob...
– Posłuchaj, Caiti – wtrącił, spoglądając na nią
z nieukrywaną ironią. – Dość tej zabawy w ciuciubab-
kę. Powiedzmy sobie jasno: poślubiłaś mnie i po
dwóch dniach uciekłaś. Czy nie powinniśmy o tym
porozmawiać? Przeciez˙ ja...
W tym momencie przerwał munadany przez głoś-
niki komunikat wzywający pannę Caitlin Galloway do
punktu informacyjnego.
– To na pewno wiadomość od Marion – powiedzia-
ła Caiti. – Pewnie coś ją zatrzymało.
– Pójdę się dowiedzieć – zaofiarował się Rob.
Wrócił po paruminutach i podał jej kartkę z infor-
macją, z˙e Marion uczestniczyła w niezbyt powaz˙nym
wypadkudrogowym. Nic się jej nie stało, ale nie mogła
stamtąd odjechać przed przybyciem policji. Prosiła ku-
zynkę, by wzięła taksówkę i pojechała do niej do domu
– klucz miał być w tym samym miejscu co zawsze.
9
ŚLUB W AUSTRALII
– Posłuchaj, Rob – powiedziała Caiti. – Marion nie
ma w ogóle pojęcia, co się między nami stało, nie
widziałam jej od dwóch lat. Czy Derek coś wie?
– Nie – odparł powoli Rob. – Pomyślałem, z˙e lepiej
zrobię, jeśli najpierw to z tobą uzgodnię.
– Nie mogę zaskoczyć Marion tym wszystkim, co
się między nami wydarzyło – powiedziała Caiti, wyraź-
nie zdenerwowana.
– Być moz˙e – przyznał Rob z sardonicznym uśmie-
chem.
– Powinieneś był się wymigać od udziału w tym
ślubie – oznajmiła z przyganą w głosie.
– To kwestia do dyskusji.
– Nie! Przeciez˙ nasza sytuacja rzuci cień na całą
uroczystość. Ty mogłeś mu odmówić, ja, jako kuzynka
Marion, jestem w trudniejszej sytuacji...
– Tak czy owak – wtrącił Rob – wszyscy by
zauwaz˙yli, z˙e nie załatwiliśmy jeszcze do końca na-
szych spraw, więc...
– Mogło być inaczej – przerwała mu. – Mogłeś
wszcząć procedurę rozwodową i porozumieć się z mo-
im adwokatem, tak jak cię o to prosiłam wkrótce po
moim wyjeździe.
– Z twoim adwokatem – powtórzył za nią cierpko.
– Czy naprawdę sądziłaś, z˙e będę chciał się z tobą
porozumiewać za pośrednictwem adwokata?
– Nie wiem – przyznała, ujmując głowę w dłonie.
– Sama nie wiem, co o tym teraz sądzić.
– Im szybciej powiesz o wszystkim Marion, tym
lepiej.
10
LINDSAY ARMSTRONG
– Łatwo ci mówić – zaprotestowała. – Będzie jej
przykro, z˙e jej nie powiadomiłam o tym, co się wyda-
rzyło. Ale po prostunie potrafiłam jej o tym napisać
w liście, bałam się, z˙e moz˙e z tego powoduzechcieć
wcześniej wrócić do kraju.
– Ale zamierzałaś chyba wyznać jej prawdę pod-
czas tego spotkania? – Rob obrzucił ją krytycznym
spojrzeniem. – Czy moz˙e postanowiłaś po prostuwy-
mazać wszystko z pamięci?
– Oczywiście, z˙e nie!
– Więc im szybciej uznasz, z˙e sprawy między nami
jeszcze się nie zakończyły, tym lepiej dla nas obojga,
Caiti – powiedział z naciskiem.
– Jakie znów sprawy? – powtórzyła.
Rob oparł się wygodnie w krześle i obrzucił ją
ironicznym spojrzeniem.
– Chyba to niespodziewane spotkanie ze mną tu,
na lotnisku, nie byłoby dla ciebie takim wstrząsem,
gdybym juz˙ nic dla ciebie nie znaczył?
Caiti przygryzła wargę. I po chwili milczenia zapy-
tała:
– Na jak długo przyjechałeś do Cairns?
– Na kilka dni. Jestem tutakz˙e w interesach. O ile mi
wiadomo, za parę dni odbędzie się spotkanie z udziałem
przyszłych państwa młodych, druhen, druz˙by, matki
Dereka, jego siostry i jej przyjaciela. I to by było na tyle.
A teraz podwiozę cię do domuMarion.
– Dziękuję ci – rzekła po krótkiej chwili wahania.
Szczęśliwie jazda do domuku
zynki nie trwała
11
ŚLUB W AUSTRALII
długo. Po dziesięciu minutach Rob wprowadził swego
range-rovera na podjazd.
Po drodze milczał, Caiti zaś, wyglądając przez
okno, zauwaz˙yła, z˙e od czasujej ostatniego pobytu
w Cairns niewiele się tuzmieniło. Tak jak dawniej
mogła podziwiać bujne zielone listowie i kwiaty,
i tak typowe dla tego regionunawoływanie się
ptaków.
Zatrzymawszy samochód, Rob zwrócił się do niej:
– Nie zrobisz chyba nowego głupstwa i znowu stąd
nie zwiejesz?
Caiti zaczerpnęła głęboko powietrza i gniewnie
spojrzała muw oczy.
– Przedtem tez˙ nie zrobiłam głupstwa – wypaliła.
– Ale zgadzasz się, z˙e wtedy zwiałaś?
– Zgadzam się tylko z tym, z˙e przedtem mylnie
oceniłam sytuację i doszłam do przekonania, z˙e w ta-
kich okolicznościach nie mogę ciągnąć dalej naszego
związku. Ale nie, nie ucieknę znowu, Rob, dopóki nie
załatwimy jakoś tej sprawy, bo naturalnie tak dalej być
nie moz˙e.
Otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu, Rob
takz˙e wysiadł i zaniósł jej pod drzwi walizkę.
– A więc do zobaczenia na przyjęciu, a tymczasem
weź to na wypadek, gdybyś chciała się ze mną skon-
taktować – powiedział i sięgnąwszy do kieszeni, podał
jej wizytówkę.
Nawet na nią nie spojrzała.
– Z pewnością nie będę chciała – odrzekła, dumnie
unosząc głowę.
12
LINDSAY ARMSTRONG
– No to na razie – rzekł Rob, usiadł za kierownicą
i szybko odjechał.
Caiti zdąz˙yła wejść do domu, kiedy po chwili
nadjechała Marion, której samochód miał pokaźne
wgniecenie w przednim zderzaku.
Kuzynki padły sobie w ramiona.
Marion Galloway była młodą kobietą niewielkie-
go wzrostui krągłych kształtów, o kręconych brązo-
wych włosach, osobą ciepłą i otwartą. Dwudziesto-
pięcioletnia, o dwa lata starsza od Caiti, z zawodu
była specjalistką w dziedzinie audiologii. Mimo z˙e
jako nastolatka straciła oboje rodziców, potrafiła do-
brze zorganizować sobie z˙ycie i jej kilkuletni zwią-
zek z Derekiem Handym był udany i bezkonflik-
towy.
– Tak bardzo się za tobą stęskniłam! – wykrzyk-
nęła, mocno obejmując Caiti, która z entuzjazmem
odwzajemniła jej uścisk.
– A ja za tobą – powiedziała Caiti. – Jak wam tam
było za ,,wielką wodą’’? Mam nadzieję, z˙e cudownie!
Musisz mi wszystko opowiedzieć!
– Najpierw napijemy się herbaty. Ufff! Co za po-
południe – westchnęła Marion, ocierając czoło z potu.
Wkrótce potem, gdy juz˙ obie usiadły przy herbacie
na ładnej, ocienionej pnączami werandzie, Marion
zaczęła snuć opowieść o swojej zagranicznej podróz˙y.
– Ale wiesz, cudownie jest być znowu w domu
– powiedziała wreszcie. – Wróciłam sześć tygodni
temui wciąz˙ nie mogę się nacieszyć, z˙e tujestem.
Szkoda tylko, z˙e wcześniej nie mogłyśmy się spotkać.
13
ŚLUB W AUSTRALII
– Moz˙e to i lepiej – powiedziała Caiti. – Wyobraź
sobie, z˙e mam teraz cały miesiąc wakacji.
– To wspaniale! Teraz ty musisz mi wszystko
opowiedzieć. Praca w ambasadzie francuskiej w Can-
berze musi być fascynująca. Masz szczęście, z˙e twoja
mama jest Francuzką. À propos, czy jest jakaś szansa,
z˙eby twoi rodzice znów się zeszli?
– Nie – westchnęła z z˙alem Caiti. – Wiesz, wciąz˙
trudno mi uwierzyć, z˙e do tego doszło. Mama ma
nowego przyjaciela, który zupełnie mi się nie podoba.
Ojciec podróz˙uje po Ameryce Południowej – teraz
akurat jest w Patagonii – i jestem pewna, z˙e czuje się
bardzo osamotniony. Byli przeciez˙ małz˙eństwem
przez dwadzieścia pięć lat.
– Pomówmy teraz o tobie, Caiti – uśmiechnęła się
do niej Marion. – Z
˙
ycie w stolicy musi mieć wiele
uroków i twoja praca tłumaczki jest z pewnością
bardzo ciekawa. Ale powiedz mi, dlaczego zrezyg-
nowałaś z nauczania?
Caiti zawahała się. Jak wytłumaczyć Marion, z˙e
uczenie znudzonych licealistów języka francuskiego
zaczęło jej ciąz˙yć w trudnych chwilach, gdy rozpadało
się małz˙eństwo jej rodziców, i z˙e wreszcie zaczęła
pilotować wycieczki i ta praca popchnęła ją w ramiona
Roba Leicestera?
– Chyba miałam po prostudosyć tego nuz˙ącego
zajęcia – wyznała.
– Jeśli mam być szczera, to moim zdaniem masz
zbyt artystyczną duszę, z˙eby zadowoliło cię nauczanie
języków – powiedziała Marion.
14
LINDSAY ARMSTRONG
– W ciąguostatniego rokupobytuw Canberze
miałam okazję zaspokoić zainteresowania. Zapisałam
się na kurs literatury francuskiej na uniwersytecie,
a takz˙e na warsztaty przygotowujące do słuchania
muzyki klasycznej. Ale, Marion, nie mogę się docze-
kać, z˙ebyś mi opowiedziała o waszym ślubie i weselu!
– Szczerze mówiąc, wszystko dzieje się w duz˙ym
pośpiechu– wyznała Marion.
– No tak, dwa miesiące to niewiele czasuna przy-
gotowania.
– Właśnie. Ale kiedy wracaliśmy do Australii,
doszłam do wniosku, z˙e nadszedł odpowiedni mo-
ment, by to załatwić.
Caiti przemknęło przez myśl, czy moz˙e Marion,
która była z Derekiem od przynajmniej czterech lat,
nie uznała, z˙e jeśli nie teraz, to moz˙e nigdy? Moz˙e
zaczęła naciskać, aby ich ślub wreszcie się odbył?
– Ale myślę, z˙e sytuacja jest pod kontrolą – ciąg-
nęła beztrosko Marion. – Chociaz˙ bywają tez˙ trudne
momenty. Matka Dereka jest osobą o bardzo zdecydo-
wanych poglądach, a poniewaz˙ wie, z˙e jestem sierotą,
najwyraźniej postanowiła mi matkować. A ja nie za-
wsze się z nią zgadzam.
– Na przykład? – zagadnęła Caiti.
– Ona ma bzika na punkcie róz˙owego koloru. Więc
musi być róz˙owy dym, mają być róz˙owe synogarlice,
róz˙owe suknie druhen, a chłopcy w chórze mają wy-
glądać jak aniołki z róz˙owymi skrzydełkami.
– Nie wierzę własnym uszom – zaśmiała się bez-
radnie Caiti.
15
ŚLUB W AUSTRALII
– Poczekaj, az˙ ją poznasz – pokiwała głową Ma-
rion. – Ale nic się nie martw, uparłam się, z˙e ty, Eloise,
siostra Dereka, i jeszcze jedna druhna wystąpicie nie
w tych ohydnych, niemowlęcych róz˙ach, ale w grana-
towych sukniach.
– Wielkie dzięki, Marion! – wykrzyknęła Caiti.
– W róz˙owym wyglądam tak, jakbym miała z˙ółtaczkę.
– Resztę tez˙ jakoś udało się poskładać, a Derek jest
zachwycony, z˙e facet, którego sobie upatrzył na druz˙-
bę, zechce muwyświadczyć tę przysługę. Naprawdę
musię udało, bo czasuzostało bardzo niewiele, a Rob
Leicester bardzo duz˙o podróz˙uje. Czy słyszałaś o o-
środkach wypoczynkowych Leicester Camps? – zapy-
tała Marion, słodząc sobie herbatę.
– Tak – wycedziła Caiti niepewnie, jakby usiłowa-
ła skojarzyć sobie to nazwisko, lecz w gruncie rzeczy
nerwowo zastanawiała się, jak tuwyjawić Marion, z˙e
została z˙oną załoz˙yciela tych ośrodków, po czym od
niego uciekła.
– Ta rodzina ma kilka cieszących się duz˙ym wzię-
ciem ekokurortów, połoz˙onych w mało dostępnych
miejscach, w samym środkudziewiczej natury – wyjaś-
niła Marion. – Właściwie nie tyle rodzina, ile sam Rob.
Jego bliscy krewni są właścicielami wielkich pastwisk
w Cape York. Jednak Rob, młodszy z dwóch synów,
postanowił działać w innej branz˙y. Camp Ondine, na
północ od Daintree, był pierwszym ośrodkiem, który
Rob urządził i otworzył. Podobno przebywanie w lesie
deszczowym i wycieczki do raf koralowych są niezrów-
nanym doświadczeniem. – Moz˙e jeszcze ciasteczko?
16
LINDSAY ARMSTRONG
Caiti pokręciła głową.
– No więc było to tak, z˙e Derek i Rob przyjaźnili
się w szkole. Nie jestem pewna, dlaczego Derek za-
wsze darzył Roba takim podziwem. Tak czy owak, jest
zachwycony, z˙e on zgodził się być jego druz˙bą. – Ma-
rion przerwała na chwilę, zmarszczyła lekko brwi, po
czym zauwaz˙yła: – Wiesz, czasami mam wraz˙enie, z˙e
to jest jedyny szczegół tego ślubu, który Derek ap-
robuje bez zastrzez˙eń.
– Co masz na myśli? – zaniepokoiła się Caiti.
Marion potrząsnęła tylko głową i roześmiała się.
– Właściwie nic takiego. Cóz˙, biednemuDerekowi
nie było ostatnio łatwo, kiedy czasami darłyśmy koty
z jego matką. Jest jej jedynym synem, a ona nie tak
dawno straciła męz˙a. Nie wiem sama – ale mam takie
wraz˙enie, jakby Derek w gruncie rzeczy oczekiwał, z˙e
Rob pomoz˙e muprzez to wszystko przebrnąć. Jeszcze
go nie poznałam, ale mam nadzieję, z˙e rzeczywiście
Derek będzie miał w nim oparcie. À propos, za parę dni
planujemy wspólne spotkanie, tak z˙e wszyscy będziemy
mieli okazję poznać słynnego Roba Leicestera.
– Marion...
Ale kuzynka nie pozwoliła jej dokończyć.
– Kochanie, wyglądasz na zmęczoną – powiedzia-
ła z troską w oczach. – Spędziłaś cały dzień w podróz˙y,
a ja tupaplę o druz˙bie Dereka! Radzę ci pójść do
łazienki i wziąć długą, relaksującą kąpiel, a ja tym-
czasem przygotuję kolację, co ty na to?
17
ŚLUB W AUSTRALII
ROZDZIAŁ DRUGI
Czekając, az˙ wanna napełni się wodą z lawen-
dowym płynem do kąpieli, Caiti przysiadła na stołecz-
kui oddała się rozmyślaniom. Czy moz˙e jest przewraz˙-
liwiona, wyczuwając, z˙e między Marion a Derekiem
nie wszystko układa się najlepiej? Czy Derek zaczął
mieć wątpliwości? Moz˙e Marion wywiera na niego
presję, a jemu wcale nie spieszno do ślubu? Czyz˙by
kuzynka tez˙ miała kłopoty?
Bo sama Caiti z pewnością je miała...
Zakręciła kran i z uczuciem rozkoszy zanurzyła się
w wodzie z wonną pianką, ale myśli o jej własnej
sytuacji nie dawały spokoju.
Po rozstaniusię rodziców, aby nie pogrąz˙yć się
w smutku, zrezygnowała z pracy nauczycielki i znala-
zła sobie zajęcie, które było dla niej większym wyzwa-
niem. Mimo brakudoświadczenia, przyjęto ją do pracy
w charakterze tłumaczki i pilotki wycieczek w biurze
podróz˙y specjalizującym się w obsłudze francuskich
turystów w okolicach Cairns i tropikalnych rejonach
Queenslandu. Dzięki tej pracy poznała Roba.
Biuro podróz˙y, które ją zatrudniło, oferowało mię-
dzy innymi w ramach dłuz˙szej wycieczki dwudniowy
pobyt w połoz˙onym w lesie deszczowym luksusowym
ośrodkunalez˙ącym do Leicester Camps, firmy, która
zdąz˙yła juz˙ zasłynąć jako organizator atrakcyjnego
wypoczynkuw wyjątkowo pięknych okolicach.
W tym okresie Rob osobiście zarządzał kurortem
Camp Ondine. Połoz˙ony na północ od Cairns, tuz˙ przy
ujściu rzeki, oferował turystom fantastyczne doświad-
czenie, jakim jest pobyt w lesie deszczowym, a na
dodatek wyprawy motorówką na pobliskie wysepki
Wielkiej Rafy Koralowej i wędkowanie. Ten luksuso-
wy ośrodek mógł pomieścić nie więcej niz˙ trzydzieści
osób, panowała więc w nim kameralna atmosfera.
Szczególną wagę przykładano do znakomitej obsługi
i wybornej kuchni.
Na Caiti to miejsce wywarło wielkie wraz˙enie.
Wkrótce po przyjeździe poznała człowieka, który kie-
rował Camp Ondine. Gdy tylko go ujrzała, poczuła,
jakby przebiegł przez nią prąd.
Trzydziestoletni wówczas Rob był od niej starszy
o dziewięć lat. Czuła się przy nim jak smarkula. Ale
nie dość na tym; Rob z miejsca uznał, z˙e Caiti jest
gąską, która z niczym sobie nie umie poradzić – i wy-
garnął jej to prosto w oczy.
Wyciągnięta w wannie, Caiti pozwoliła sobie na
chwilę wspomnień, włącznie z ich pierwszym spot-
kaniem.
Człowiek, który przed nią stanął, był wysoki, mę-
ski, o gęstych, ciemnych, nieco zwichrzonych wło-
sach. Miał na sobie dz˙insy i niebieską bawełnianą
19
ŚLUB W AUSTRALII
koszulę z długimi rękawami. Mimo z˙e był właścicie-
lem i zarządcą Camp Ondine, nie chciał się wyróz˙niać
spośród pracowników. Jednak juz˙ sama jego męska
sylwetka i emanująca zeń siła sprawiały, z˙e spog-
lądano na niego z respektem. Jego orzechowe oczy
o nieco bezczelnym wejrzeniuzdawały się przewier-
cać Caiti na wylot.
Duz˙y, złośliwy i podły – pomyślała wtedy.
Ale nie zamierzała mubyć dłuz˙na.
– A pan moz˙e sobie iść do diabła, panie Leicester
– rzuciła.
W orzechowych oczach Roba błysnęła iskierka
zainteresowania,
– Rozumiem. Jest pani takz˙e buntowniczką bez
powodu.
– To mój pierwszy tydzień w tej pracy – powie-
działa. – Potrzebuję trochę czasu, z˙eby podszlifować
swoje umiejętności.
– Potrzebuje pani przede wszystkim asystenta, wy-
kwalifikowanego przewodnika turystycznego, kogoś,
kto by czuwał nad bagaz˙ami klientów, ich z˙yczeniami
w kwestiach diety, kogoś, kto znałby tę pracę od
podszewki. Wtedy – mówiąc to, obrzucił ją przeciąg-
łym spojrzeniem – będzie pani mogła poprzestać na
olśniewaniu nas swoją urodą i francuszczyzną.
– Nie lubię pana – syknęła Caiti.
Rob pokazał w drwiącym uśmiechu rząd białych
zębów.
– Wcale pani nie musi mnie lubić, panno Gal-
loway, podobnie jak ja nie muszę lubić pani. Faktem
20
LINDSAY ARMSTRONG
jednak pozostaje, z˙e wczoraj na kolację przygotowali-
śmy dwanaście niewegetariańskich posiłków dla dwu-
nastuobywateli słodkiej Francji, którzy są wegetaria-
nami, a wszystko dlatego, z˙e p a n i postawiła krzyz˙yk
w niewłaściwej kratce.
Caiti oblała się rumieńcem.
– Czy moz˙e sobie pani wyobrazić chaos, jaki zapa-
nował w kuchni, kiedy odkryto tę pomyłkę?
– Bardzo mi przykro – odparła sztywno. – Mój błąd
był wynikiem pośpiechu. Pozwolę sobie zauwaz˙yć, z˙e
pańska kuchnia znakomicie się z tym uporała. Dziś
rano słyszałam od gości same komplementy.
Rob Leicester skrzyz˙ował ręce na piersi i przez
chwilę w milczeniusię jej przyglądał.
– To zadziwiające – odezwał się wreszcie – co
potrafi zdziałać para lawendowych oczuw połączeniu
z włosami niczym czarny jedwab i zgrabną figurą.
Caiti miała juz˙ na końcujęzyka ostrą replikę, ale
postanowiła zareagować z godnością – unosząc wyso-
ko głowę, odwróciła się na pięcie i odeszła do swoich
zajęć.
Kiedy przyjechała do Camp Ondine po raz drugi,
wychodziła z siebie, z˙eby wszystko poszło jak po
maśle, ale tak pechowo się złoz˙yło, z˙e wycieczkowy
samochód z napędem na cztery koła musiał się zepsuć
w samym środkulasów Daintree podczas wyjątkowo
rzęsistej ulewy. Udało się jej wraz z kierowcą zor-
ganizować inny pojazd, ale powrót do obozunastąpił
cztery godziny po planowanym czasie i w rezultacie
21
ŚLUB W AUSTRALII
dziesiątka zmordowanych i przemoczonych turystów
spóźniła się na kolację.
Grupę powitał Rob Leicester, który obrzucił Caiti
wielce wymownym spojrzeniem. Dopiero gdy goście
po kolacji udali się na spoczynek, Caiti miała okazję
powiedzieć coś na swoją obronę.
Utrudzona całym dniem, przechodziła przez hol
w drodze do swojego domku, gdy natknęła się na
Roba.
– Nie moz˙e pan mieć do mnie pretensji o to, z˙e się
zepsuł dyferencjał – powiedziała, przechodząc od razu
do ataku.
– Mówi się, z˙e kłopoty rodzą kłopoty. – Wzruszył
ramionami. – Moz˙e zaproszę panią na drinka? Miała
pani trudny dzień i widzę, z˙e jest pani zmęczona.
– Na drinka? Chyba pan zapomniał, z˙e my się nie
lubimy. – Spojrzała na niego chłodno.
– To się moz˙e jeszcze zmienić. I ja nigdy nie
powiedziałem, z˙e pani nie lubię – powiedział Rob,
sięgając do lodówki i wyjmując butelkę schłodzonego
wina i puszkę piwa. – Powiedziałem tylko, z˙e nie
musimy się lubić. A to nie całkiem to samo.
Zręcznie otworzył wino, napełnił kieliszek i podał
Caiti, zapraszając ją, by usiadła.
Hol miał dach kryty strzechą, oparty na sękatych
pniach drzew. Na kamiennej posadzce lez˙ały grube,
wielobarwne dywany. Ustawiono tuwygodne kanap-
ki, stoliki i lampy rzucające łagodne światło. Za prze-
szklonymi ścianami z widokiem na otaczający las
z dachulały się struz˙ki wody, potęgując jeszcze wraz˙e-
22
LINDSAY ARMSTRONG
nie przytulności i bezpieczeństwa, jakie stwarzało to
wnętrze.
– Czy jest jakiś sposób na te z˙aby? Kiedy stanęliś-
my w lesie, były dosłownie wszędzie – wzdrygnęła się
Caiti.
Rob w odpowiedzi rozłoz˙ył tylko ręce i obrzucił ją
uwaz˙nym spojrzeniem, sącząc powoli piwo.
Skonstatował, z˙e choć ta dziewczyna nie jest moz˙e
klasyczną pięknością, to ma urodę niezwykłą i pocią-
gającą, twarz wąską, owalną, przykuwające uwagę
lawendowe oczy, skórę gładką i złocistą, a jej wspania-
łe włosy, ułoz˙one teraz w elegancki węzeł, stanowiły
idealną oprawę twarzy i szczupłej, długiej szyi. W śliw-
kowej, dopasowanej, jedwabnej bluzce i spodniach
w tym samym kolorze wyglądała bardzo szykownie.
– Jak udało się pani dostać tę pracę? – zagadnął.
– To ze względuna znajomość francuskiego. Spę-
dziłam tez˙ kiedyś rok we Francji.
– A skąd te francuskie powiązania? – zaciekawił się.
– Moja matka jest Francuzką, pochodzi z Nowej
Kaledonii. Ale ja urodziłam się w Port Douglas, nie-
zbyt daleko od Camp Ondine. Moz˙e to takz˙e mi
pomogło, z˙e pochodzę z tych stron. Poza tym cokol-
wiek by pan o mnie myślał, panie Leicester, nie jestem
idiotką. A teraz powiem juz˙ panudobranoc.
Gdy oboje wstali, Rob spojrzał na nią spod zmruz˙o-
nych powiek i powiedział:
– Dobranoc, panno Galloway. Aha, nie odpowie-
działem na pani pytanie. Cóz˙, nie zawsze się nam udaje
ustrzec przed z˙abami i innymi stworzeniami.
23
ŚLUB W AUSTRALII
Gdy zobaczył przeraz˙enie w oczach Caiti, dodał:
– Czy chciałaby pani, z˙ebym sprawdził domek,
zanim uda się pani na spoczynek?
Caiti przemknęło przez głowę, z˙e to całkiem kuszą-
ca propozycja. Poczuła, z˙e między nią a tym męz˙czyz-
ną przebiega jakiś tajemniczy prąd, który ją do niego
przyciąga. Nagle serce zaczęło jej mocno bić, a w myś-
lach zapanował chaos. Najwyraźniej, wbrew własnej
woli, znalazła się pod silnym wraz˙eniem męskiej oso-
bowości Roba Leicestera. I nie miała wątpliwości, do
czego mogłoby dojść, gdyby go wpuściła do swojego
domku.
– Dziękuję, ale... jakoś sama sobie poradzę – od-
rzekła wreszcie, dumnie unosząc głowę.
– Jak sobie pani z˙yczy – mruknął. – Tak czy owak,
będę tuz˙ za ścianą, gdyby moja pomoc okazała się
jednak potrzebna. Z
˙
yczę pani dobrej nocy, panno
Galloway. – Mówiąc to, odwrócił się i opuścił hol.
Całe szczęście, z˙e sobie poszedł – przemknęło jej
przez głowę. Myśl o tym, z˙e będzie spała tuz˙ koło
niego, bardzo ją poruszyła. Tym razem przydzielono
jej połowę podwójnego domku, z własną sypialnią
i łazienką, lecz wspólną werandą. Oba domki od-
dzielała od siebie tylko ściana...
Caiti rozebrała się, odgarnęła lekką kołdrę, zasunę-
ła moskitierę i ułoz˙yła się do snu.
Przenigdy nie uda mi się zasnąć – pomyślała z roz-
paczą, lecz zaraz zesztywniała, słysząc na zewnątrz
kroki i delikatne stukanie do drzwi, a potem cichy głos
Roba Leicestera:
24
LINDSAY ARMSTRONG
– Czy wszystko w porządku, panno Galloway?
– Tak, panie Leicester. Bardzo panudziękuję – od-
rzekła.
– A więc proszę spać spokojnie – powiedział, po
czym Caiti usłyszała, jak otwierają się, a potem zamy-
kają drzwi jego domku.
Poszła za jego radą i spała znakomicie.
Jednak dobre stosunki między nimi nie trwały
długo.
Rano wraz z grupą sześciu męz˙czyzn Rob popłynął
szybką motorówką na wyspy Hope. Zabrał tez˙ Caiti,
która miała słuz˙yć jako tłumaczka. Rob miał pieczę
nad gośćmi, kiedy zatrzymali się na połów ryb, a takz˙e
gdy wysiedli na ląd, Caiti zaś zajęła się wydaniem
lunchu w formie pikniku.
Po wczorajszym deszczudzień był cudowny, mo-
rze spokojne, błękitne i lśniące, w dali widać było
wspaniałą scenerię porośniętych zielenią gór. Ryby
brały, wszyscy byli szczęśliwi.
Rob zręcznie prowadził motorówkę, świetnie znał
się na łowieniuryb, wiedział, gdzie ich szukać, a po-
tem jak je oczyścić. Gdy szybkim ruchem wypatroszył
duz˙y okaz, rzucił Caiti przelotne, pytające spojrzenie.
Nie wiedział jednak, z˙e nic, co dotyczyło ryb, nie
było jej obce. Rodzice Caiti przez wiele lat prowadzili
restaurację w Port Douglas i nauczyli ją wszystkiego.
Umiała je łowić, patroszyć, kupować na bazarze
i przyrządzać.
Nie ze mną takie numery – pomyślała. Wybrała
25
ŚLUB W AUSTRALII
duz˙ą, pozbawioną juz˙ głowy rybę, poz˙yczonym noz˙em
zgrabnie podzieliła na filety, które ułoz˙yła w wypeł-
nionej lodem skrzynce. Wycieczkowicze nagrodzili ją
oklaskami, ale Rob nie zwrócił na nią najmniejszej
uwagi.
Gdy przybili do ślicznej wysepki, zwanej Hope,
kolistej, z bielutką plaz˙ą i koroną gęstych krzewów
i drzew, Rob szybko poinstruował Caiti, gdzie i jak ma
podać lunch, a swoich gości zabrał na zwiedzanie
wyspy, oglądanie korali i kąpiel w morzu.
Mam pana w nosie, panie Leicester – pomyślała
Caiti, rozebrała się do bikini w ametystowym kolorze
i zanurzyła w kryształowej wodzie. Chwilę popływała,
po czym wytarła się ręcznikiem i włoz˙yła białe szorty,
pozostając w stanikuod bikini. Rozpuściła włosy, aby
szybciej wyschły, przygotowała lunch i ze skromną
minką czekała na gości, którzy w entuzjastycznych
nastrojach powrócili z wyprawy. Od razuzasypali
Caiti gradem pytań, których nie mogli zadać niemó-
wiącemupo francuskuRobowi.
Jeszcze jeden plus na moim koncie, panie Leicester
– pomyślała znów Caiti z zadowoleniem i, nie mogąc
sobie odmówić tej satysfakcji, powiedziała, zerkając
na Roba:
– Jak pan widzi, nie do końca jestem gąską, za jaką
mnie pan uwaz˙ał, panie Leicester.
– Jedna jaskółka nie czyni wiosny. Zostanę przy
swoim zdaniu– odrzekł, zbierając naczynia po pik-
niku.
Wrócili do obozuokoło wpół do piątej, Caiti miała
26
LINDSAY ARMSTRONG
jeszcze godzinę czasuprzed wspólnym pieczeniem
złowionych tego dnia ryb.
Z przyjemnością weszła do swojego domku, gdyz˙
nagle poczuła, jak bardzo jest zmęczona po pełnym
stresów wczorajszym dniuoraz wielugodzinach spę-
dzonych na słońcui świez˙ym, morskim powietrzu.
Trzeba mieć końskie siły, z˙eby być pilotem wycieczek
– pomyślała, uśmiechając się do siebie.
Wzięła prysznic, narzuciła bawełnianą podomkę,
zrobiła sobie herbatę, ale po chwili doszła do wniosku,
z˙e nie oprze się pokusie wyciągnięcia się w śniez˙-
nobiałej pościeli. Kładąc się, obiecała sobie, z˙e tylko
króciutko się zdrzemnie. Najwyz˙ej dwadzieścia minut.
Po półtorej godzinie, słysząc stukanie do drzwi,
zerwała się z łóz˙ka z bijącym sercem, nie wiedząc,
gdzie się znajduje. Było juz˙ ciemno i nagle zdała sobie
sprawę, z˙e zaspała.
Podbiegła do drzwi, w których stał oczywiście Rob
Leicester.
– Och nie! Spóźniłam się, prawda? Połoz˙yłam się
tylko na chwilę, ale widać zapadłam w twardy sen...
– mamrotała nieskładnie, zawijając się w podomkę
i przeczesując palcami włosy. – Bardzo przepraszam...
– Niech się pani nie przejmuje, panno Galloway.
Gdyby to ode mnie zalez˙ało, dałbym pani spać do
oporu– powiedział Rob. – Ale nasi goście proszą, z˙eby
pani do nich dołączyła. Świętują przy grillu ostatni
wieczór w Camp Ondine i chcieliby jeszcze skorzystać
z pani usług.
– Naprawdę, czuję się okropnie...
27
ŚLUB W AUSTRALII
– To tylko drobne zaniedbanie obowiązków – za-
uwaz˙ył z lekkim uśmiechem. – Za bardzo bym się tym
nie przejmował.
– Ale ja czuję się okropnie nie tylko dlatego – wy-
znała cicho Caiti. – Zupełnie nie mogę oprzytomnieć,
mam wraz˙enie, jakbym miała nogi z ołowiu, a oczy
wciąz˙ mi się zamykają...
– Myślę, z˙e znajdę na to lekarstwo – oznajmił.
– Proszę na mnie zaczekać, zaraz wrócę.
Po chwili zjawił się i podał jej wysoką, oszronioną
szklankę.
– Co to takiego? – zapytała podejrzliwie.
– Niech pani nie pyta. Proszę to wypić, wziąć
prysznic i przebrać się. Gwarantuję, z˙e poczuje
się pani fantastycznie. Daję pani pół godziny na
pozbieranie się, a tymczasem sam będę zabawiał
gości.
Gdy zamknął za sobą drzwi, Caiti umoczyła wargi
w tajemniczym napoju. Cokolwiek w nim było, prócz
sokuz mango i innych soków owocowych na tłuczo-
nym lodzie z plasterkami limonek, smakował znako-
micie.
Gdy tylko pociągnęła duz˙y łyk, od razupoczuła się
jak nowo narodzona.
Wzięła szybki prysznic, ubrała się w srebrzysty top
i granatowe, obcisłe spodnie, włoz˙yła srebrne sandałki
na niebotycznych obcasach, włosy zaś spięła z tyłu
srebrną klamrą ozdobioną barwnym, emaliowanym
motylem. Popijając ów czarodziejski napój, siadła
przy toaletce i nałoz˙yła delikatny makijaz˙. Poczuła
28
LINDSAY ARMSTRONG
w sobie niezwykłą energię, a świat wokół niej nabrał
rumieńców. Przeglądając się w duz˙ym lustrze, z przy-
jemnością stwierdziła, z˙e świetnie się prezentuje.
Ze zdziwieniem spojrzała na opróz˙nioną do poło-
wy szklankę stojącą na toaletce. Nie był to chyba
napój tak niewinny, jak sugerował Leicester, skoro
po wypiciukilkuzaledwie łyków jej nastrój i samo-
poczucie zmieniły się tak szybko i diametralnie? Na
wszelki wypadek resztę wylała do umywalki, uśmiech-
nęła się do lustra i z podniesioną głową ruszyła
w stronę basenu, przy którym ryby właśnie dopieka-
ły się na grillu.
Powitały ją entuzjastyczne okrzyki gości. Caiti
przeprosiła za spóźnienie i starała się usprawiedliwić,
ale biesiadnicy w ogóle nie chcieli o tym słuchać
i traktowali ją wręcz jak honorowego gościa.
Rob Leicester czuwał nad pieczeniem ryb, a barw-
nie ubrane kelnerki z kwiatami we włosach podawały
do stołu. Wina smakowały znakomicie i uczta była
godna reputacji, jaką cieszył się Camp Ondine. Caiti
bawiła gości, którzy byli zachwyceni dosłownie wszyst-
kim, włącznie z rozgwiez˙dz˙onym niebem i iskrami,
sypiącymi się z paleniska.
Rozbawieni zaczęli śpiewać ,,Marsyliankę’’. Caiti
z entuzjazmem się do nich przyłączyła, a potem uzna-
ła, z˙e – skoro są w Australii – powinni przynajmniej
nauczyć się śpiewać popularną tu starą piosenkę ,,Wal-
cująca Matylda’’, co po półgodzinie całkiem nieźle się
im udało. Do śpiewów przyłączyły się takz˙e kelnerki,
a na końcudołączył tez˙ Rob.
29
ŚLUB W AUSTRALII
Dobrze po północy Caiti przypomniała gościom, z˙e
niestety pora udać się na spoczynek, gdyz˙ wczesnym
rankiem muszą wyruszyć w drogę powrotną.
– To był bardzo udany wieczór, panno Galloway.
Caiti podniosła wzrok znad papierów, które spraw-
dzała w recepcji. Chciała, aby wszystkie vouchery
były w porządku, zanim opuści obóz ze swoimi pod-
opiecznymi.
– To pana zasługa, panie Leicester, i tej pysznej
kolacji – oznajmiła oficjalnie. – No i Camp Ondine jest
rzeczywiście uroczym miejscem.
– Pani osobisty urok tez˙ odegrał pewną rolę – po-
wiedział Rob.
– Dziękuję, ale jakoś trudno mi uwierzyć w pana
szczerość. Prawdę mówiąc, mam juz˙ powyz˙ej uszu
pańskiej dezaprobaty.
– Mój stosunek do pani nie ogranicza się do dez-
aprobaty, panno Galloway – rzekł Rob, postępując
parę kroków w jej stronę.
Caiti cofnęła się.
– O nie, tylko nie to, panie Leicester!
Rob zatrzymał się i zaśmiał cicho.
Zmieszana Caiti zamrugała.
– To wcale nie jest śmieszne! Niech pan sobie idzie
i przestanie mnie wreszcie dręczyć!
– Jasne – zgodził się Rob bez wahania. – Ale z˙eby
nie było nieporozumień, muszę pani wyznać, panno
Galloway, z˙e chociaz˙ nie do końca pochwalam pani
postępowanie, to jednak – mówiąc to, pochylił się nad
30
LINDSAY ARMSTRONG
biurkiem i lekko ujął ją pod brodę – wpadła mi pani
w oko.
Caiti spiorunowała go wzrokiem, cofnęła się, po-
śpiesznie zapakowała swoje papiery do teczki i juz˙
miała wyjść z recepcji, kiedy usłyszała:
– Moz˙e nie jest pani klasyczną pięknością, ale
ślicznie i lekko się pani porusza, jest pani uosobieniem
elegancji i ma wyjątkowo piękne ręce, włosy i oczy
oraz interesującą osobowość, której nie sposób się
oprzeć. Kiedy zawita pani znowudo Camp Ondine?
– Hm... O ile się nie mylę, to za dwa tygodnie.
– Moz˙e wtedy będziemy mieli okazję trochę lepiej
się poznać? – uśmiechnął się do niej.
– Co ma pan właściwie na myśli?
– Chciałbym panią uwieść – oznajmił, nie mrug-
nąwszy okiem.
– Tego się obawiałam, ale muszę pana uprzedzić,
z˙e niełatwo mnie uwieść.
– Bardzo się cieszę – powiedział Rob, unosząc
lekko brew. – Tak mi się tylko wymknęło, bo wy-
glądała pani na... nieco wystraszoną. Ale w gruncie
rzeczy pomyślałem, z˙e moglibyśmy znaleźć jakąś wol-
ną chwilę na drinka i rozmowę. I ogłosić zawieszenie
broni? Co pani na to?
– Szczerze mówiąc – odrzekła niepewnie – nadal
czuję się lekko speszona.
Rob pomilczał chwilę, po czym powiedział:
– Wobec tego do zobaczenia za dwa tygodnie.
A tymczasem niech pani na siebie uwaz˙a, panno
Galloway.
31
ŚLUB W AUSTRALII
– Dziękuję za dobrą radę. I mam nadzieję, z˙e do
tego czasu opanuję juz˙ wszystkie tajniki pracy pilotki
wycieczek.
Z rozmyślań i wspomnień wyrwało ją pukanie do
drzwi.
– Wszystko w porządku? – zawołała Marion.
Caiti wyskoczyła z wanny i sięgnęła po ręcznik.
– Tak, przepraszam, zaraz będę gotowa.
– Nie spiesz się, kochanie, pomyślałam tylko, z˙e
moz˙e zasnęłaś. Za chwilę wróci Derek.
32
LINDSAY ARMSTRONG
ROZDZIAŁ TRZECI
Kiedy Caiti zeszła wreszcie na dół, Derek Handy
powitał ją nieco serdeczniej niz˙ zwykle.
Siedzieli oboje z Marion na werandzie, popijając
drinki i pogryzając małe kanapeczki. Na jej widok
Derek podniósł się, aby ją uściskać.
– Dawno cię nie widziałem, Caiti, ale muszę po-
wiedzieć, z˙e zupełnie się nie zmieniłaś – odezwał się
ciepło i przysunął jej trzcinowy fotel wyłoz˙ony mięk-
ką, kolorową poduszką.
– Ty równiez˙ – odpowiedziała z uśmiechem, po
czym westchnęła z wyraźną przyjemnością, kiedy jej
podał szklankę z dz˙inem i tonikiem. – Nie macie
pojęcia, jak miło jest być znów w tropikach i popijać
dz˙in z tonikiem! Polubiłam Canberrę, ale chyba nigdy
nie przywyknę do tamtejszego chłodu.
Gdy tak siedzieli i gwarzyli na luzie przez następne
pół godziny, Caiti kątem oka obserwowała Dereka,
chcąc się zorientować, co w trawie piszczy.
Nigdy nie potrafiła go całkiem rozgryźć. Nie miała
wątpliwości, z˙e Derek Handy jest bardzo inteligentny
i z˙e on i Marion mają z sobą wiele wspólnego. Ale nie
był człowiekiem łatwym w obejściui miał chyba
jakieś kompleksy, choć Caiti nie wiedziała z jakiego
powodu.
Teraz, gdy ujrzała go po dwuletniej przerwie, nagle
przyszło jej do głowy, z˙e moz˙e martwi go jego wygląd,
grube soczewki okularów, powiększająca się łysina
nad czołem, średni wzrost i brak swobody w towarzys-
twie.
Ale czy to mogłoby tłumaczyć jego ewentualne
zastrzez˙enia co do ślubu? A moz˙e nie odpowiadało mu
pewne odwrócenie ról? Dotychczas Marion była bar-
dzo uległą partnerką, ale kto wie, czy to się nie
zmieniło? Ach, pewnie wszystko jest w porządku
i tylko moja wyobraźnia płata mi figle – pomyślała
wreszcie.
Gdy zasiadali do kolacji, Derek po raz pierwszy
poruszył temat swojego druz˙by:
– Za kilka dni planujemy niewielką imprezę. Bę-
dziesz miała okazję poznać moją mamę, siostrę i Roba.
Czy Marion juz˙ ci o nim wspomniała?
– Oczywiście, z˙e tak, kochanie – powiedziała Ma-
rion. – Przeciez˙ Rob jest twoim rycerzem w lśniącej
zbroi.
Derek, zaskoczony, zwrócił się do swojej przyszłej
z˙ony:
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Z
˙
e został ci zesłany prosto z nieba – zaryzykowała
Marion. – Mam nadzieję, z˙e się na nim nie zawiedziesz
i z˙e Rob spełni wielkie nadzieje, jakie w nim pokładasz.
Caiti wstrzymała oddech, czując, z˙e miła dotąd
atmosfera staje się nieco cięz˙ka.
34
LINDSAY ARMSTRONG
– Marion – rzucił Derek, wstając od stołu – nie
wiem dlaczego, ale od czasu, kiedy wymieniłem na-
zwisko Roba, ciągle wtrącasz na jego temat jakieś
złośliwe uwagi. Mam tego dość – uciął, szybko zbiegł
po schodkach, wsiadł do samochodui odjechał z pis-
kiem opon.
Caiti przygryzła wargę i wstrzymała oddech, po
czym zwróciła się do Marion, której łzy potoczyły się
po policzkach:
– Kochanie – zapytała łagodnie – co się właściwie
dzieje?
– Sama nie wiem... – odparła Marion. – On się
jakoś zmienił, ale nie wiem dlaczego i to mnie strasz-
nie boli.
Caiti wstała i otoczyła ramieniem kuzynkę.
– A czy t y tez˙ się zmieniłaś? Chcę zapytać, czy
wciąz˙ chcesz poślubić Dereka?
– Tak! – odpowiedziała zdecydowanie Marion
przez łzy. – Od wielulat tego pragnę. Wiem, z˙e ty
miałaś do niego pewne zastrzez˙enia, Caiti. Potrafi być
draz˙liwy i trudny w towarzystwie, ale kiedy jesteśmy
sami we dwoje, świetnie się z sobą zgadzamy.
Głaszcząc Marion po włosach, Caiti zastanawiała
się, czy zasugerować kuzynce, z˙e moz˙e trochę zanad-
to parła do tego ślubu i w efekcie Derek poczuł, iz˙
pozbawiła go w ten sposób inicjatywy, czy tez˙ powin-
na odwołać się do zdrowego rozsądkui spróbować
wyciszyć emocje. W rezultacie wybrała to drugie
wyjście.
– Wiesz – rzekła, wracając na swój fotel – chyba
35
ŚLUB W AUSTRALII
przed kaz˙dym ślubem atmosfera bywa trochę napięta,
a kiedy przygotowania odbywają się nieco pospiesz-
nie, to jeszcze pogarsza sprawę. Musimy wszystko
urządzić tak, z˙ebyście mogli oboje się odpręz˙yć i wspól-
nie cieszyć paroma tygodniami, które jeszcze zostały.
– Ale jak to zrobić?
– Po pierwsze – uśmiechnęła się Caiti – masz tu
teraz mnie. Z pewnością moz˙emy wiele rzeczy robić
razem. I nie mówię tylko o przygotowaniach do ślubu.
Mogłybyśmy na przykład wyskoczyć na lunch do
Palm Cove, pokręcić się po bazarach w Port Douglas,
pójść do kosmetyczki, na wystawę, do kina. Po pros-
tuspędzić mile trochę czasui przy okazji się zre-
laksować.
– Och, Caiti, chyba anioł mi ciebie zesłał! Jednak
wiesz, myślę, z˙e będę jednak musiała pokonać swoją
niechęć do Roba Leicestera. Nie mam pojęcia dlacze-
go – przerwała na chwilę i zmarszczyła brwi – ale
rzeczywiście czuję do niego jakąś antypatię, choć
przeciez˙ nawet go nie widziałam.
– A moz˙e... jesteś o niego troszkę zazdrosna? – za-
sugerowała z wahaniem Caiti.
Marion wyprostowała się w fotelui wzru
szyła
ramionami.
– Moz˙e masz rację.
Caiti zamilkła niepewna, jak ma teraz postąpić.
Jeśli się przyzna do swojego związkuz druz˙bą pana
młodego, to pogorszy i tak juz˙ bardzo trudną sytuację
i w rezultacie Marion moz˙e jeszcze bardziej znielubić
Roba...
36
LINDSAY ARMSTRONG
– Posłuchaj – zwróciła się do niej pospiesznie
– moz˙e spróbuj teraz pogadać i pogodzić się z Dere-
kiem? Nie martw się o mnie, znajdę sobie jakieś
zajęcie. A jutro zaczniemy robić plany na następne dni.
Co ty na to?
Po krótkiej chwili wahania Marion wstała i pocało-
wała Caiti w czubek głowy.
– Masz rację, zaraz tak zrobię. Jesteś naprawdę
cudowną przyjaciółką.
– I nie bądź dla niego zbyt surowa – poradziła
Caiti. – Pamiętaj, z˙e męz˙czyźni na ogół lubią sobie
wyobraz˙ać, z˙e to oni panują nad sytuacją.
– I są delikatni jak mimoza – zaz˙artowała Marion.
Gdy tylko Marion odjechała, Caiti zrzuciła pychę
z serca i wyjęła z torebki wizytówkę, którą dał jej Rob.
Doszła do przekonania, z˙e musi mu opowiedzieć, co
w trawie piszczy. Wystukała jego numer i chwilę
czekała na odpowiedź.
– Leicester.
– Rob, tuCaiti. Słuchaj, czy moglibyśmy poroz-
mawiać? Sprawy trochę się komplikują.
– Powiedziałaś o nas Marion?
– Nie. Właśnie o tym chciałabym pogadać.
– Zgoda. Gdzie chcesz, z˙ebyśmy się spotkali?
– Tam, gdzie moglibyśmy najpierw odbyć szybki
spacer, dobrze? Chciałabym się trochę zrelaksować.
– Okej. Przyjadę po ciebie za pół godziny.
Caiti przebrała się w szorty i zostawiła Marion
kartkę, w której napisała, z˙e postanowiła odwiedzić
37
ŚLUB W AUSTRALII
starą przyjaciółkę. Potem, czekając na Roba, usiadła
na werandzie i znów oddała się wspomnieniom...
Rob dotrzymał słowa i przy okazji kilkunastępnych
odwiedzin Caiti w Camp Ondine zachowywał się
nienagannie. Przed pójściem spać przywykli popijać
drinka na werandzie i prowadzić ciekawe rozmowy.
W pracy łączyły ich kolez˙eńskie stosunki, tak z˙e
stopniowo Caiti zaczęła darzyć zaufaniem tego nie-
wątpliwie atrakcyjnego, lecz zagadkowego i czasami
humorzastego męz˙czyznę.
Z czasem poznała go trochę bliz˙ej, chociaz˙ Rob
pozostał powściągliwy w ujawnianiu faktów o swoim
z˙yciu. Caiti dowiedziała się, z˙e Leicesterowie posiada-
li olbrzymie pastwiska na półwyspie Cape York, z˙e
Rob był młodszym z dwóch braci i z˙e najwidoczniej
postanowił doprowadzić do dywersyfikacji rodzinnej
fortuny, angaz˙ując się w działalność turystyczną.
Nigdy nie brakowało im tematów do rozmowy.
Okazało się, z˙e łączy ich zamiłowanie do muzyki, Rob
podzielał tez˙ zainteresowanie Caiti sztuką, a poza tym
oboje mieli podobne poczucie humoru.
Caiti często wyobraz˙ała sobie, z˙e w tym egzotycz-
nym otoczeniuCamp Ondine wyhodowali razem z Ro-
bem coś, co jej przypominało cenny i wyjątkowy
kwiat. I z˙e kwiat ten rozkwitał jeszcze piękniej pod-
czas okresów rozłąki.
Była jednak świadoma, z˙e Rob często jest bardzo
dokładny i wymagający w pracy do tego stopnia, z˙e
czasami potrafi doprowadzić do łez swoje mniej do-
38
LINDSAY ARMSTRONG
świadczone pracowniczki, ale bywa tez˙ rozluźniony,
wesoły, swobodniejszy, jakby młodszy i wtedy jest
najmilszym z kompanów.
A potem ich romans zaczął się rozwijać w tempie,
którego nie potrafiła juz˙ opanować. Po prostuprzez˙y-
wała tortury, kiedy Roba nie było w pobliz˙u.
Nigdy tez˙ nie miała zapomnieć nocy, kiedy doszło
do ich pierwszego zbliz˙enia...
Była juz˙ prawie północ, kiedy członkowie jej grupy
udali się wreszcie na spoczynek. Wędrując powoli do
swego domkurozświetloną przez księz˙yc ściez˙ką,
Caiti zerwała z pnia drzewa maleńką orchideę w kszta-
łcie gwiazdy i wsunęła ją sobie za ucho.
Rob nie powitał ich w obozie, kiedy grupa tam
przyjechała, musiał bowiem pojechać do Cock Town,
aby naprawić silnik jednej z motorówek, i Caiti sądzi-
ła, z˙e jeszcze nie wrócił. Mimo to ubrała się specjalnie
dla niego w długą, jasnoniebieską spódnicę i dobrany
kolorem top bez ramiączek, na który włoz˙yła śliczną,
półprzeźroczystą bluzeczkę w kwiatki.
Czuła się trochę niespokojna, bo nie widziała Roba
juz˙ od dziesięciudni i nie była pewna, czy ujrzy go
jeszcze tego wieczoru.
Jednak gdy podchodziła do ich podwójnego domku,
zauwaz˙yła łagodne światło na werandzie. Serce zabiło
jej mocniej i przyspieszyła kroku.
Na werandzie czekał na nią Rob, na stolikupaliła
się świeca i stał srebrny kubełek, w którym chłodził się
szampan.
Gdy Caiti zawahała się upodnóz˙a schodów, Rob
39
ŚLUB W AUSTRALII
wstał i wyciągnął do niej rękę. Caiti szybko weszła po
stopniach i pozwoliła, by ujął jej dłoń.
– Jak... miło cię znowuzobaczyć – odezwała się,
trochę onieśmielona.
– A mnie nawet bardziej niz˙ miło, panno Galloway
– powiedział, przyciskając jej rękę do warg.
Juz˙ samo przebywanie w jego towarzystwie budziło
w niej tak silne emocje, z˙e gdy oparta o balustradę
werandy popijała szampana, którym napełnił jej kieli-
szek, nie mogła opanować drz˙enia ręki i kilka kropli
wina wylało się na bluzkę.
Rob odstawił kieliszek i wziął ją w ramiona.
– Co się stało?
– Bałam się, z˙e tym razem cię nie zobaczę – wy-
znała cicho.
Rob zdjął Caiti mokrą bluzkę, pogładził ją po
nagich ramionach i zapytał:
– I to cię martwiło?
– Tak – szepnęła. – Ostatnio martwi mnie kaz˙da
chwila, kiedy cię nie widzę.
– Ja czuję to samo – wymamrotał. – Do tego
stopnia, z˙e widzę teraz przed sobą dwa wyjścia. Jez˙eli
mam trzymać się od ciebie z daleka, będę musiał
znowugdzieś wyjechać. W przeciwnym wypadku...
– Przerwał, ale gdy zajrzał w jej lawendowe oczy, Caiti
nie miała wątpliwości, co miał na myśli.
– Chybabym uschła z tęsknoty. Proszę cię, Rob,
nie wyjez˙dz˙aj.
– Jesteś pewna? – zawahał się.
W jej oczach wyczytał odpowiedź.
40
LINDSAY ARMSTRONG
Porwał ją na ręce i zaniósł do swojej sypialni. Tam
zaczął ją powoli rozbierać, całując obnaz˙one miejsca
i przyprawiając o drz˙enie. Po chwili Caiti zaczęła
rozpinać guziki jego koszuli. Rob westchnął głęboko,
pochylił się nad nią i mocno przylgnął ustami do jej
warg, po czym sam szybko się rozebrał i zaniósł ją
na łóz˙ko. Oboje pragnęli siebie az˙ do bólu, w wy-
czuwalnym niemal fizycznie napięciu między nimi
słychać było tylko ich przyspieszone oddechy. Rob
zaczął całować Caiti najpierw delikatnie i czule, mus-
kając wargami jej szyję, a potem piersi, wkrótce jed-
nak jego pocałunki i pieszczoty stały się śmielsze,
bardziej namiętne i natarczywe. Wreszcie obydwoje
porwał wir namiętności, który połączył ich w jedno,
tak jakby na świecie nie istniało nic, poza ich idealnym
spełnieniem.
– Wiesz, przemknęło mi w tej chwili przez myśl
– odezwała się Caiti, gdy przytuleni do siebie lez˙eli
potem dłuz˙szą chwilę w ciszy – z˙e to, co się teraz
wydarzyło, mogłabym tylko przyrównać do muzyki.
Czułam się tak, jakby płynęła przeze mnie muzyka. To
było cudowne, nie znajduję słów, by to opisać.
– A ja nie znajduję słów, z˙eby opisać panią, panno
Galloway – powiedział Rob, podziwiając w nikłym
blaskuświecy zarys jej ciała i bogactwo rozrzuconych
na poduszce czarnych włosów. – Ale dlaczego mi nie
powiedziałaś?
– Z
˙
e to mój pierwszy raz? – zapytała po chwili
milczenia.
– Tak.
41
ŚLUB W AUSTRALII
– Przeciez˙ nie musiałam. Nie przyszło mi to nawet
do głowy. A czy to by coś zmieniło?
– Kto wie... – odparł cicho, po czym przygarnął ją
do siebie i przykrył cienką kołdrą.
Nie powiedział jej wtedy tego, co miał juz˙ dosłow-
nie na końcujęzyka. Dopiero potem w sposób bardzo
bolesny Caiti dowiedziała się, z˙e Rob Leicester nigdy
by się z nią nie kochał, gdyby wiedział, z˙e jest dziewi-
cą...
Po kilkudniach, zanim mieli okazję porozmawiać
o przyszłości, wydarzyły się dwie rzeczy. Biuro po-
dróz˙y, w którym pracowała Caiti, z dnia na dzień
zaprzestało działania w Australii i dziewczyna została
bez pracy. A dzień przedtem Steve’a, starszego brata
Roba, byk poturbował tak mocno, z˙e jego z˙ycie było
w niebezpieczeństwie.
Gdy zadzwoniła do niego, z˙eby muprzekazać wia-
domość o swoim zwolnieniu, okazało się, z˙e Rob
przyleciał niedawno do Cairns, aby czuwać przy bracie
w szpitalu, do którego go przewieziono. Wieczorem
spotkali się na kolacji.
Chociaz˙ był zmartwiony stanem swego brata, Rob
od razuzauwaz˙ył, z˙e Caiti az˙ promienieje z radości na
jego widok. Przytulił ją do siebie i powiedział, całując
we włosy:
– Caiti, wyglądasz jak ktoś, komupodarowano
księz˙yc.
– I tak właśnie się czuję – wyznała. – Ale od czasu,
kiedy księz˙yc wylądował mi na kolanach, minęły
cztery dni, sześć godzin i trzydzieści pięć minut, więc
42
LINDSAY ARMSTRONG
tak się składa, z˙e jednocześnie ogromnie się za tobą
stęskniłam.
Rob odsunął się od niej na krok i spojrzał jej
głęboko w oczy. O tym, z˙e właśnie w tej chwili podjął
doniosłą decyzję, Caiti dowiedziała się dopiero na-
stępnego ranka, kiedy zaprosił ją na kawę i zapytał, czy
zechce zostać jego z˙oną.
Miała wraz˙enie, z˙e kawiarnia, do której ją zabrał,
zawirowała jej przed oczyma.
– Mówisz... mówisz powaz˙nie?
– Jak najpowaz˙niej – odparł. – Muszę cię jednak
ostrzec, z˙e są w mojej przeszłości pewne sprawy,
o których powinienem ci powiedzieć. Ale jeśli idzie
o przyszłość, to muszę ci wyznać, Caiti Galloway, z˙e
potrzebuję ciebie. Czy słusznie się domyślam, z˙e ty tez˙
mnie potrzebujesz?
Caiti w tej chwili nie przyszło nawet do głowy, z˙e
jego słowa uznała za eufemizm, którym się posłuz˙ył,
zamiast jej powiedzieć, z˙e ją kocha. Zaraz potem
zaczął jej wyjaśniać, z˙e na jakiś czas będzie musiał
opuścić Leicester Camps i zastąpić Steve’a w prowa-
dzeniurodzinnych interesów.
Caiti poczuła się tak, jakby nagle znalazła się
w raju. Była pewna, z˙e kocha Roba Leicestera całym
sercem, mimo z˙e od ich zbliz˙enia upłynęło tak niewiele
czasu. Logika wskazywała, z˙e związek oparty na miło-
ści powinien w naturalny sposób prowadzić do ołtarza.
To, z˙e Rob najwyraźniej był tego samego zdania,
uczyniło ją najszczęśliwszą kobietą na całej planecie.
Nie myślała nawet o tych murach, którymi jak to
43
ŚLUB W AUSTRALII
wyczuwała, Rob nadal się otaczał. Zdawała sobie
sprawę, z˙e jest człowiekiem zamkniętym w sobie i z˙e
niełatwo będzie poznać go do końca. Odpowiedziała
więc ,,tak’’.
– Caiti, jeśli chodzi o te sprawy z przeszłości...
– Rob, przeszłość nie jest dla mnie waz˙na. To, co
się liczy, to przyszłość.
Jednak dopiero po kilkudniach odkryła, dlaczego
poprosił ją o rękę. Kiedy się tego dowiedziała, świat
usunął jej się spod nóg i natychmiast opuściła człowie-
ka, którego tak bardzo pokochała.
Przez następnych kilka miesięcy dręczyła się tym,
z˙e mniej lub bardziej świadomie ignorowała ciche
dzwoneczki alarmowe.
Dlaczego nie pomyślała, z˙e taki męz˙czyzna jak Rob
Leicester nie pozwoliłby sobie stracić głowy dla kobie-
ty, nawet gdyby jej bardzo poz˙ądał? Dlaczego go
powstrzymała, kiedy chciał jej opowiedzieć o swojej
przeszłości? Dlaczego nie przyszło jej wtedy w ogóle do
głowy, z˙e p o t r z e b a i m i ł o ś ć to całkiem róz˙ne
sprawy?
Gdy go opuściła, postanowiła schronić się u matki
w Nowej Kaledonii, tak by Rob nie mógł jej odnaleźć.
Te odwiedziny nie bardzo się udały, poniewaz˙ Caiti
nie potrafiła zaufać matce na tyle, z˙eby podzielić się
z nią swoim zmartwieniem. Ale w tym czasie zdała
sobie sprawę, z˙e nie sposób dłuz˙ej pędzić tak na oślep,
przez˙ywać nieustanną huśtawkę uczuciową, od miło-
ści poprzez nienawiść, gniew, rozpacz i brak szacunku
do samej siebie – czyli z˙e musi zacząć z˙ycie od nowa.
44
LINDSAY ARMSTRONG
Wtedy właśnie pojawiła się oferta pracy w am-
basadzie francuskiej. Caiti przeprowadziła się do Can-
berry. Z
˙
ycie w tym kosmopolitycznym mieście, inte-
resujące, wartkie, okazało się dla niej zbawienne.
Teraz, siedząc na werandzie domu, uświadomiła
sobie, z˙e – mimo wszelkich uroków tego z˙ycia – nie
przestała kochać Roba Leicestera. Uwaz˙ając, z˙e ma
juz˙ tę sprawę za sobą, sama siebie oszukiwała.
Gdy tylko przemknęło jej to przez myśl, na podjazd
wtoczył się range-rover Roba.
45
ŚLUB W AUSTRALII
ROZDZIAŁ CZWARTY
– Przepraszam cię, przejazd przez miasto zajął mi
trochę dłuz˙ej, niz˙ się spodziewałem – powiedział,
czekając na Caiti upodnóz˙a schodów. Ubrany był
bardziej oficjalnie niz˙ zwykle, w koszulę z długimi
rękawami w biało-szare paski, krawat, czarne spodnie
i czarne buty.
– Czy... moz˙e oderwałam cię od jakichś waz˙nych
spraw? – zapytała Caiti.
– Kiedy zadzwoniłaś, wybierałem się na kolację
w sprawach biznesowych, ale jakoś udało mi się
wywinąć.
– Przykro mi, z˙e miałeś z mego powodukłopot.
– Nie ma sprawy – powiedział Rob, zatrzaskując
za nią drzwi samochodu.
– A gdzie Marion? – zagadnął, cofając range-rove-
ra z podjazdu.
– Pojechała na spotkanie z Derekiem. Trochę się
posprzeczali.
– Z naszego powodu?
– Niezupełnie – odparła Caiti. – Ale posłuchaj, czy
w tym czasie, jaki jeszcze pozostał do ślubu, nie
moglibyśmy udawać, z˙e się nie znamy?
– Nie sądzę, z˙eby to był dobry pomysł – rzekł Rob,
rzucając jej ironiczne spojrzenie. – Nie sposób przewi-
dzieć, na kogo moz˙emy się natknąć w ciągutych
dwóch tygodni. Co by sobie pomyślała Marion, gdyby
się o nas dowiedziała od osób postronnych?
– Pewnie masz rację – pokiwała głową Caiti po
chwili zastanowienia.
Rob tymczasem zatrzymał samochód na parkingu
przy molo. Niedaleko hotelu, centrum handlowego,
przystani i restauracji z widokiem na niewielką zatokę,
rozciągał się park.
– Nadal masz ochotę na spacer?
– Tak, bardzo chętnie się przejdę, i to szybkim
krokiem, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Po kwadransie ostrego marszudotarli do ławki i,
lekko zdyszani, z przyjemnością na niej usiedli.
– Więc o czym chciałaś porozmawiać? – zagadnął
ją Rob.
Najlepiej jak tylko umiała, Caiti zrelacjonowała
muto, co się ostatnio wydarzyło, opatrując własnym
komentarzem pewne napięcie, jakie wyczuwała mię-
dzy narzeczonymi.
– Więc uwaz˙asz, z˙e Marion prze do ślubu, a Derek
nie jest do tego całkiem przekonany. Prócz tego
Marion nie jest w najlepszych stosunkach z matką
Dereka, a poza tym jest zazdrosna o mnie, mimo z˙e
mnie nigdy nie widziała, ale sądzi, z˙e ja wywieram na
niego niekorzystny wpływ. Zadaję sobie pytanie, czy
oni w ogóle powinni brać ten ślub?
– Są ju z˙ razem tyle lat... Sama nie wiem... Pode-
47
ŚLUB W AUSTRALII
jrzewam tez˙, z˙e Marion będzie ci jeszcze bardziej
niechętna, kiedy pozna prawdę o nas, a kto wie, czy
Derek nie odwoła ślubu, jeśli ty nie byłbyś jego druz˙bą.
– No i co my z tym wszystkim poczniemy? – zapy-
tał Rob, wyciągając przed siebie nogi i splatając dłonie
na szyi.
– Mam wraz˙enie, z˙e nie bardzo się tym przejmujesz
– stwierdziła Caiti z nutką z˙aluw głosie. – Widzisz,
Marion jest ogromnie kochaną i kochającą osobą, ale
kiedy coś jej zalezie za skórę, potrafi ostro się postawić.
– Caiti – powiedział Rob, prostując się – kiedy
ciebie słucham, odnoszę wraz˙enie, z˙e ci dwoje mają
powaz˙ne problemy, które tylko oni sami mogą roz-
wiązać.
– Ale Marion jest moją kuzynką i martwię się
o nią...
– Posłuchaj, moz˙esz się o nią martwić, ile chcesz,
ale my musimy im powiedzieć prawdę o tym, co nas
łączy, i obiecać, z˙e podczas ślubu i wesela nie damy po
sobie niczego poznać, oczywiście, jeśli oni nadal będą
pragnęli naszego udziału.
– Tak, ale...
– Caiti – przerwał jej – daj mi skończyć. Nie uda ci
się zamieść tego wszystkiego pod dywan i udawać, z˙e
nic się nie wydarzyło. Jesteśmy małz˙eństwem. Po-
braliśmy się, a ty po dwóch dniach wzięłaś nogi za pas
i gdzieś przepadłaś...
– A ty świetnie wiesz, dlaczego to zrobiłam – od-
parowała. – Gdybyś mi wówczas powiedział, z˙e nie
przespałbyś się ze mną, gdybyś wiedział, z˙e jestem
48
LINDSAY ARMSTRONG
dziewicą – co uwaz˙ałabym za podziwugodne za-
chowanie, gdybym to nie ja była ową dziewicą – wszyst-
kiego tego moz˙na by było uniknąć.
– Przeciez˙ się z tobą oz˙eniłem.
– Gdybyś mi powiedział, z˙e jest ci wygodnie oz˙e-
nić się tak, byś mógł wrócić do domu, do Leicester
Downs, z z˙oną, z pewnością bym za ciebie nie wyszła.
– Mea culpa – rzekł Rob. – Ale skąd masz pew-
ność, z˙e twoje oskarz˙enia mają podstawy?
– Usłyszałam przypadkiem, jak rozmawiałeś z ja-
kąś kobietą, która jak mi potem powiedziałeś, jest
twoją macochą, pamiętasz? Pytała cię, skąd ci nagle
strzeliło do głowy, z˙eby się z˙enić, a ty odparłeś, z˙e
rzeczywiście popełniłeś błąd, ale nie zwykłeś uwodzić
dziewic, by je potem porzucić.
– Sama jesteś sobie winna. Trzeba było nie pod-
słuchiwać.
– Wiesz, z˙e nie chciałam, po prostunie umiałam
jeszcze obsługiwać centralki telefonicznej i poplątały
mi się linie. Powiedziałeś jeszcze swojej macosze, z˙e
potrzebna ci jest z˙ona, abyś mógł trzymać na dystans
swoją szwagierkę, jeślibyś musiał przejąć Leicester
Downs, gdyby Steve nie mógł zarządzać majątkiem.
Jak sądzisz, jak ja się wtedy poczułam? Wtedy dopiero
zrozumiałam, z˙e rzeczywiście potrzebna ci była z˙ona,
abyś mógł wrócić do rodzinnego domu.
– Caiti...
Ona jednak nie dała sobie przerwać i ciągnęła dalej:
– Dopiero wtedy zrozumiałam, jaka jest róz˙nica
między tym, gdy p o t r z e b uj e s i ę z˙ony, a tym,
49
ŚLUB W AUSTRALII
gdy się ją k o c h a. A ty właśnie to powiedziałeś –
z˙e mnie potrzebujesz.
– Tak – odezwał się po chwili milczenia – ale kiedy
zaproponowałem ci małz˙eństwo, powiedziałem tez˙, z˙e
są sprawy z mojej przeszłości, o których powinnaś
wiedzieć. Otóz˙ moja szwagierka rzuciła mnie w swoim
czasie dla mego brata, ale potem zaczęła tego z˙ałować.
Głównie ze względuna nią chciałem stamtąd wyjechać.
Ale ty upierałaś się, z˙e waz˙na jest tylko przyszłość.
Moz˙e wtedy rzeczywiście wybrałem łatwiejsze wyjście,
nie obstając przy swoim, a moz˙e źle cię oceniłem.
– Co masz na myśli? – zapytała szeptem Caiti.
– Nie przyszło mi w ogóle do głowy, z˙e moz˙esz być
dziewicą. Podobnie jak nie podejrzewałem, z˙e fakty
z mojej przeszłości mogą się okazać tak... katastrofalne
dla ciebie. – Przerwał na chwilę, potrząsnął głową
i z widoczną irytacją włoz˙ył ręce do kieszeni. – Wiem,
z˙e to mnie nie usprawiedliwia, ale byłem w tym czasie
w du z˙ym stresie, za wiele się na mnie zwaliło.
Caiti rozłoz˙yła ręce.
– Tak... rozumiem... wszystko działo się tak nagle,
ale jednak...
Pamiętała az˙ nadto wyraźnie, jak sama powiedziała
Robowi, z˙e jego przeszłość nie ma dla niej najmniej-
szego znaczenia i z˙e nie chce o niej słyszeć. Była tak
rozradowana jego oświadczynami i potem przygoto-
waniami do ślubu, z˙e bujała w obłokach.
Teraz musiała przyznać, z˙e nie tylko on niewłaś-
ciwie ją ocenił, ale z˙e ona sama tez˙ niezbyt dobrze
znała samą siebie. Zakochała się po uszy, mając dwa-
50
LINDSAY ARMSTRONG
dzieścia jeden lat, ale czy nie była w tych sprawach
tak naiwna i niedojrzała jak siedemnastoletnia pen-
sjonarka? Czy właśnie to Rob miał na myśli – z˙e
nie spodziewał się, z˙e Caiti zachowa się tak niedoj-
rzale?
Wolnego, pomyślała. Czy wina lez˙y wyłącznie po
mojej stronie? Przeszłość moz˙na wprawdzie ignorować,
ale nalez˙y wziąć pod uwagę ślady, jakie pozostawia.
A przeciez˙ przeszłość Roba była nierozerwalnie związa-
na z czasem teraźniejszym. Kobieta, która była przyczy-
ną tego wszystkiego, wciąz˙ jest jego szwagierką, nadal
mieszka w jego rodzinnym domu, jako z˙ona brata.
– Dlaczego nie wszcząłeś sprawy o rozwód? – za-
pytała Caiti zduszonym głosem.
– Caiti, musi być jakiś sposób, z˙ebyśmy...
– Pogodzili się? – dokończyła z ironią i dodała:
– Jedno jest pewne. Tak dalej być nie moz˙e. Coś trzeba
wreszcie postanowić.
– Na przykład zamieszkać znów razem?
Caiti pokręciła głową.
– Więc chcesz rozwodu. Dlaczego? Czyz˙byś zno-
wuchciała wyjść za mąz˙?
– To nie twoja sprawa, Rob.
– Owszem, moja. Kim on jest?
Caiti szybko podniosła się z ławki i podeszła do
stawu. Oczywiście, nie było w jej z˙yciunikogo innego,
ale przemknęło jej przez myśl, z˙e moz˙e lepiej zrobi,
nie wyprowadzając go z błędu. Moz˙e w ten sposób
sama stanie się bardziej odporna na ból, jaki Rob wciąz˙
jeszcze mógł jej zadać.
51
ŚLUB W AUSTRALII
Tymczasem zorientowała się, z˙e Rob stanął za jej
plecami.
– Ciekaw jestem, czy będąc z nim, czujesz to samo,
co ze mną – odezwał się cicho, kładąc jej ręce na
ramionach.
– Rob, proszę cię, przestań! – powiedziała, próbu-
jąc się uwolnić. – To niczego nie rozwiąz˙e.
– Doprawdy? – zapytał, jeszcze bardziej się do niej
zbliz˙ając. – Powiedz mi, czy jemutez˙ mówiłaś, jak
przepływa przez ciebie muzyka?
– Nie rozumiem, dlaczego tak mnie dręczysz – za-
protestowała.
Dopiero kiedy wrócili ze spacerui wsiedli do
samochodu, Rob popatrzył na nią przeciągle i powie-
dział cicho:
– Och, Caiti, stęskniłem się za tobą...
Dziewczyna zadrz˙ała. Najłatwiej byłoby znów wto-
pić się w jego ramiona, poczuć to wszystko, co było
takie cudowne, jego bliskość, czułość, bezpieczeń-
stwo. Przymknęła oczy i pozwoliła, by rozsypał jej
włosy na ramionach. Jego palce zaczęły ją gładzić po
włosach, policzkach, po szyi, lecz kiedy poczuła, z˙e
Rob zaczyna dotykać jej piersi, zebrała ostatnie siły
i odsunęła się od niego.
– Rob, przepraszam cię, jestem na ostatnich no-
gach, to wszystko mnie po prostuprzerasta, nie po-
trafię jasno myśleć.
Zapalił silnik i, przejechawszy w milczeniuparę
kilometrów, zapytał:
– Kim on jest?
52
LINDSAY ARMSTRONG
– Kto? – zdziwiła się.
– Ten męz˙czyzna, dla którego chcesz się ze mną
rozwieść.
Gdy zbyła to pytanie milczeniem, zauwaz˙ył nie bez
ironii:
– Mam wraz˙enie, z˙e on nie do końca zadowala cię
fizycznie. A więc moz˙e przebywanie z nim sprawia ci
satysfakcję intelektualną?
– Rob, to naprawdę nie twoja sprawa. Proszę cię,
odwieź mnie teraz do domu.
– Jak sobie z˙yczysz – rzucił chłodno i prowadził
dalej samochód w milczeniu.
Gdy zatrzymał się na podjeździe domuMarion,
odezwał się bez cienia emocji:
– Caiti, lepiej powiedz o nas Marion. Ja w kaz˙-
dym razie powiadomię jutro Dereka. – Powiedziaw-
szy to, włączył bieg i ruszył spod domu, nie ogląda-
jąc się.
Caiti postała chwilę na chodniku, śledząc wzrokiem
tylne lampy jego samochodu, az˙ zniknęły jej z oczu.
Kiedy weszła do domu, okazało się, z˙e Marion jeszcze
nie wróciła.
Nie wiedząc, co z sobą począć, weszła po schod-
kach na werandę i zagłębiła się w fotelu. Niebo było
zachmurzone i w powietrzu czuło się tropikalną wil-
goć, choć był dopiero maj. Z ogrodów docierał zapach
kwitnących krzewów i muzyka cykad.
Zamknęła oczy i wspomniała inny zapach – zapach
morskiej soli.
*
53
ŚLUB W AUSTRALII
W dniu, kiedy odeszła od Roba, wiał wicher i zano-
siło się na burzę. Pogoda tego dnia była jakby zgodna
z jej uczuciami.
Przez dwie doby po ich skromnym, pośpiesznym
ślubie, w którym uczestniczył tylko personel obozu
oraz pomocnik Roba, Clint Walker, jego druz˙ba i zara-
zem męz˙czyzna zastępujący jej ojca, Caiti była w siód-
mym niebie. Ceremonii ślubnej przewodził duchowny
przybyły z Cairns.
Caiti miała na sobie długą, zwiewną suknię w swo-
im ulubionym lawendowym kolorze, we włosy wplot-
ła sznurki maleńkich, połyskujących, srebrnych kora-
lików. Rob włoz˙ył śniez˙nobiałą koszulę i ciemno-
szary, lekki garnitur, całości zaś dopełniał spokojny,
perłowy krawat. Gdy wsunął jej na palec wysadzaną
diamentami obrączkę z białego złota, Caiti poczuła się
szczęśliwa jak nigdy w z˙yciu.
Dwa dni później mieli wyjechać do Leicester
Downs. Z powodutego wyjazduoraz czasu, jaki Rob
spędzał w szpitaluuswojego brata, w obozie zapano-
wał pewien chaos. Caiti zaproponowała, z˙e będzie
obsługiwać recepcję wraz z centralką telefoniczną.
Właśnie wtedy, kiedy poplątały jej się linie, ze zgrozą
usłyszała, jak jakaś kobieta pytała, co Robowi strzeliło
do głowy, z˙eby tak nagle się oz˙enić.
Rob odpowiedział jej dokładnie tak, jak muto Caiti
niedawno powtórzyła. Zapomniała tylko dodać, z˙e
owa kobieta, która jak się okazało, jest jego macochą,
powiedziała równiez˙, z˙e jego ojciec wpadł w furię, gdy
się dowiedział o ślubie syna.
54
LINDSAY ARMSTRONG
Caiti poczuła się tak, jakby ktoś wymierzył jej cios
w samo serce. Jak poraz˙ona wyszła z recepcji, na
chwilę zajrzała do swego domku, a potem poszła na
plaz˙ę. Tam znalazł ją godzinę potem Rob. Siedziała na
drewnianej ławeczce ze wzrokiem utkwionym w sza-
lejące, ołowianoszare morze. Fale pędzonego wiatrem
piaskuuderzały ją w plecy.
Miała na głowie bejsbolówkę i załoz˙yła ciemne
okulary. Jej luźna, biała lniana bluzka furkotała na
wietrze, a bose nogi tkwiły zanurzone w piasku.
Kiedy Rob podszedł do niej, zobaczył, z˙e Caiti
wpatruje się w swoją obrączkę, którą zdjęła z palca
i połoz˙yła w zagłębieniudłoni.
– Caiti? – zagadnął ją z niepokojem.
Zaskoczona poderwała się z ławki, a obrączka
upadła na piasek.
Rob pochylił się i podniósł ją.
– Co się stało?
– Rob, z kim niedawno rozmawiałeś przez telefon?
– zapytała zduszonym głosem.
– Z moją macochą – odparł, mruz˙ąc oczy. – A dla-
czego pytasz?
– Bo ja wszystko słyszałam – szepnęła, połykając
łzy. – Kiedy obsługiwałam centralkę, poplątały mi się
kable i gdy usłyszałam twój głos i to, co mówiłeś, nie
potrafiłam się przełamać i słuchałam dalej... Więc to
dlatego się ze mną oz˙eniłeś? Bo byłam dziewicą,
której po prostunie mogłeś porzucić?
– Caiti, zdawałem sobie sprawę, z˙e jesteś sama, z˙e
twoi rodzice...
55
ŚLUB W AUSTRALII
– To nie ma nic do rzeczy – ucięła. – A poza tym
chciałam się dowiedzieć, czy dla ciebie miałam być
czymś w rodzajutarczy ochronnej przed twoją szwa-
gierką. Nie mam pojęcia, kim ona właściwie jest dla
ciebie.
– Przeciez˙ sama powiedziałaś, z˙e moja przeszłość
nie ma dla ciebie znaczenia – zauwaz˙ył, chowając jej
obrączkę do kieszonki koszuli.
– To prawda, ale nie przyszło mi w ogóle do głowy,
z˙e w tym właśnie momencie było ci po prostuwygod-
nie oz˙enić się ze mną, z˙e zrobiłeś to ze względów
praktycznych. Opowiedz mi o tej kobiecie.
– Cóz˙ – powiedział Rob, któremuzadrgał nerwo-
wo mięsień na policzku. – Kiedyś byliśmy kochan-
kami. Potem ona poznała Steve’a, mojego brata, i wy-
dawało się, z˙e szaleńczo się w nim zakochała. Dopiero
po ich ślubie zorientowałem się, z˙e ona nie chce
zrezygnować ze związkuze mną...
– Jak to?! Nadal chce być twoją kochanką, mimo z˙e
została z˙oną twego brata?! – Caiti poczuła się tak, jakby
jej świat nagle rozpadł się, a ziemia usunęła się spod nóg.
– To dla ciebie bardzo niezręczna sytuacja... – dodała.
– Wiesz, w tej chwili bardziej się martwię o Ste-
ve’a, który walczy teraz o z˙ycie.
Caiti zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech.
– Więc dla ciebie było to po prostumałz˙eństwo
z rozsądku?
– Czy kiedy jesteś w moich ramionach, w moim
łóz˙ku, masz wraz˙enie, z˙e kieruję się ,,rozsądkiem’’?
Gwałtownie zerwała się z ławki.
56
LINDSAY ARMSTRONG
– Ale powiedz mi, czy poprosiłbyś, z˙ebym została
twoją z˙oną, gdyby to wszystko się nie wydarzyło? Czy
w ogóle kochałbyś się ze mną, gdybyś wiedział, z˙e to
mój pierwszy raz?
– Moz˙e nie, ale...
– Ano właśnie. Wiesz, Rob, mam wraz˙enie, z˙e tak
naprawdę to ty nie chcesz się zakochać ani we mnie,
ani w nikim innym.
– Nonsens. Niby dlaczego?
– Ju z˙ raz się sparzyłeś na miłości, prawda? Moz˙e
dlatego otaczasz się murem, który wyczuwałam wokół
twego serca, ale który w swojej głupocie postanowi-
łam zignorować.
Rob wsunął ręce do kieszeni i spojrzał jej w oczy,
w których wyczytał z˙al, a zarazem oskarz˙enie.
– Nawet jeśli otaczam się przed tobą murem, Caiti,
to chcę zrobić wszystko, z˙eby nasze małz˙eństwo było
udane. Musisz przyznać, z˙e pod wieloma względami
jesteśmy bardzo dobrze dobrani...
– Nie, Rob – przerwała mu. – To fakt, z˙e wiele nas
łączy, ale przeciez˙ ja właśnie zdałam sobie sprawę, z˙e
tak naprawdę to nic o tobie nie wiem. Wszystko działo
się tak szybko, z niesamowitym przyspieszeniem!
– I co zamierzasz w tej sytuacji zrobić? – zapytał
zimno Rob.
– Sama nie wiem... doprawdy... Wiem tylko, z˙e nie
potrafię tak dalej z˙yć.
– Zgoda – powiedział, wziął ją za rękę i włoz˙ył jej
w dłoń obrączkę, którą wyjął z kieszeni. – Kiedy się
zdecydujesz, daj mi łaskawie znać, poniewaz˙ w oczach
57
ŚLUB W AUSTRALII
prawa nadal jesteśmy małz˙eństwem. – Odwrócił się na
pięcie i ruszył przez plaz˙ę w kierunku obozu.
Patrząc na swoją obrączkę, Caiti wiedziała tylko
jedno: z˙e szaleństwem byłoby pozwolić, aby Rob dalej
ją ranił...
Teraz, pogrąz˙ona w rozmyślaniach na werandzie
domuMarion, poczęła z bólem serca zastanawiać się,
czy dobrze postąpiła owego dnia w Camp Ondine.
Moz˙e powinna była uwzględnić fakt, z˙e oboje są
w gorącej wodzie kąpani? Moz˙e powinna była pomyś-
leć trochę dłuz˙ej i rozsądniej, zanim wymknęła się po
cichuz obozui weszła na pokład barki, która późnym
popołudniem przywiozła dostawy z Cairns, a potem
wracała do miasta?
Czy powinna była w ten sposób uciec z jego z˙ycia,
nie dając Robowi szansy wytłumaczenia się i zapropo-
nowania jakiegoś wyjścia z sytuacji?
Owego dnia była tak wstrząśnięta i obolała, z˙e nie
potrafiła uczynić nic więcej, ale teraz, z pewnego
dystansu, nie była pewna, czy postąpiła właściwie.
Te trzy krótkie słowa – tęskniłem za tobą – sprawi-
ły, z˙e poczuła się tak, jakby znów była w jego ramio-
nach i jakby nigdy ich nie opuściła.
58
LINDSAY ARMSTRONG
ROZDZIAŁ PIĄTY
Marion nie wróciła do domudo czasu, kiedy Caiti,
zupełnie wykończona wydarzeniami tego dnia, padła
wreszcie na łóz˙ko.
Spała źle i kiedy wstała nazajutrz rano, musiała
uz˙yć podkładu, aby ukryć sińce pod oczami.
Marion natomiast, którą Caiti zastała przy smaz˙e-
niunaleśników, wyglądała znakomicie i wprost pro-
mieniała radością.
Caiti usiadła przy stole kuchennym i nalała sobie
szklankę sokupomarańczowego.
– Pogodziłaś się z Derekiem? – zapytała.
– Tak! – odrzekła Marion, zsuwając naleśniki z patel-
ni na talerze. – Ale nie obyło się bez pewnych ustępstw
z mojej strony – dodała i podeszła do kontuaru, aby nalać
z ekspresukawę, której aromat wypełniał całą kuchnię.
– Jakich?
– Na przykład obiecałam, z˙e postaram się postępo-
wać bardziej ugodowo wobec jego matki.
– Czy to będzie takie trudne? – zapytała Caiti,
polewając syropem swój naleśnik.
– Pewnie nie. – Marion wzruszyła ramionami.
– Sprzeczałyśmy się dotąd właściwie o wszystko, co
dotyczyło ślubu, i chyba jedyną sprawą, która nas łączy,
jest to, z˙e pani Handy takz˙e pragnie, z˙ebyśmy się pobrali.
Wydaje mi się, z˙e byłaby rada, gdybyśmy załatwili te
formalności juz˙ pół rokupo tym, jak się poznaliśmy.
– Widocznie się jej spodobałaś.
– Och, jej się mało co podoba – zmarszczyła nos
Marion. – Sama zrozumiesz, co mam na myśli, kiedy ją
poznasz. Nigdy nie spotkałam osoby tak krytycznej
i podejrzliwej jak ona. Ale to jego matka, więc muszę
się nauczyć jakoś z tym z˙yć. – Marion wniosła oczy do
nieba i oświadczyła uroczyście: – Dałam tez˙ słowo, z˙e
uprzejmie potraktuję Roba Leicestera, nie będę robiła
złośliwych uwag na jego temat i tak dalej.
Caiti przekroiła naleśnik na cztery części i przy-
glądała musię dłuz˙szą chwilę, czując, z˙e stanąłby jej
w gardle, gdyby spróbowała choć jeden kęs.
– Marion... – odezwała się wreszcie nieswoim gło-
sem – muszę ci coś wyznać.
– No to strzelaj! – Marion napełniła filiz˙anki kawą
i postawiła je przy ich nakryciach.
– Dzięki – mruknęła Caiti, zastanawiając się, jak
złagodzić efekt tego, co musi wyjawić swojej kuzynce.
Nie widząc innego sposobu, wypaliła po prostu: – Rob
Leicester i ja jesteśmy małz˙eństwem.
Przez chwilę Marion nie mogła uwierzyć własnym
uszom. Wreszcie wybąkała:
– Ty chyba nie mówisz powaz˙nie...
Caiti zamknęła oczy i w odpowiedzi bezradnie
rozłoz˙yła ręce
– Dlaczego mi wczoraj nie powiedziałaś?
– Byłam taka wstrząśnięta, z˙e nie potrafiłam ze-
60
LINDSAY ARMSTRONG
brać myśli. Widzisz, niespodziewanie wpadłam na
niego na lotnisku.
– Ale... co się właściwie stało?
– Odkryłam, z˙e on się oz˙enił z rozsądku. Powin-
nam była to zrozumieć wcześniej, ale nie umiałam,
między nami wszystko działo się tak szybko... Kiedy
się o tym dowiedziałam, przez˙yłam prawdziwy szok
i po prostuod niego uciekłam.
Marion wciąz˙ wyglądała tak, jakby jej ktoś wylał
kubeł zimnej wody na głowę.
– Kiedy to było?
– Półtora rokutemu.
– A więc nie myliłam się co do tego faceta!
– Alez˙ nie, Marion, to nie tak! – wykrzyknęła
zdesperowana Caiti. – Przeciez˙ nie mogłaś o tym
wszystkim wiedzieć i nie ma powodu, dlaczego nie
mielibyśmy dalej postępować zgodnie z planem. Jes-
tem pewna, z˙e Rob i ja będziemy potrafili... zachować
się przyzwoicie i nikt z gości niczego się nie domyśli.
Ale tobie musiałam to wyznać, prawda prędzej czy
później wyszłaby na jaw.
– Są wszelkie powody, abyśmy nie postępowali
zgodnie z planem – oświadczyła z ponurą miną Ma-
rion. – Po prostuDerek będzie sobie musiał znaleźć
innego druz˙bę. Opowiedz mi wszystko.
Caiti nie mogła nie spełnić tej prośby i pokrótce
zrelacjonowała kuzynce przebieg wydarzeń. Kiedy
skończyła, Marion przez dłuz˙szą chwilę spoglądała na
nią w milczeniu. Wreszcie zadała pytanie, które sięga-
ło sedna sprawy:
61
ŚLUB W AUSTRALII
– Czy ty go wciąz˙ kochasz?
– Nie wiem... Myślałam, z˙e mam to juz˙ za sobą.
I pewnie tak jest, tylko z˙e teraz przez˙yłam szok, kiedy
go znienacka ujrzałam na lotnisku.
– A czego on chce?
– Chce, z˙ebyśmy... spróbowali od nowa.
Marion oparła łokcie na stole i ujęła twarz w dłonie.
– A co ty o tym myślisz?
– Sama nie wiem – westchnęła Caiti. – Ale w tej
chwili waz˙niejszy jest wasz ślub. Posłuchaj, ani ty, ani
Derek nie powinniście się tą sprawą w ogóle prze-
jmować. Rob naprawdę jest fajnym facetem i...
– Zapomnij na chwilę o moim ślubie – przerwała
jej Marion. – Ja się teraz martwię o ciebie. Powinnaś
była do mnie napisać, przyjechałabym do domui jakoś
cię wsparła. Przeciez˙ ty teraz nie masz nikogo!
– Właśnie dlatego do ciebie nie pisałam – uśmiech-
nęła się z trudem Caiti. – I tak nie mogłabyś mi wiele
pomóc. Poza tym uwierz mi, proszę, trudno to wy-
tłumaczyć, ale Rob jest w zasadzie bardzo... no, jakby
to powiedzieć? On jest w porządku, nie powinnaś się
sugerować tym, co się między nami dzieje. To są dwie
róz˙ne sprawy. A sama wiesz, jak bardzo Derek lubi
i ceni Roba, i z pewnością nie bez racji.
– Spróbuję spojrzeć na to z dystansu – powiedziała
Marion bez przekonania.
W tym momencie usłyszały trzaśnięcie drzwi sa-
mochodui kroki na schodach. Gdy w drzwiach ukazał
się Derek, Marion wykrzyknęła radośnie:
– Kochanie, co za niespodzianka!
62
LINDSAY ARMSTRONG
Derek cmoknął ją w policzek, usiadł na krześle
i spojrzał niepewnie na Caiti, która od razuzorientowała
się, z˙e Rob dotrzymał słowa i wszystko muopowiedział.
– Dzień dobry – zwrócił się do nich obui z wdzięcz-
nością przyjął filiz˙ankę kawy, którą podała muprzy-
szła z˙ona. – Mamy, jak mi się zdaje, pewną komplika-
cję. Właśnie dzwonił do mnie Rob.
– A więc się przyznał! – zawołała dramatycznym
głosem Marion.
– No, moz˙e niezupełnie. Wyjaśnił, z˙e po tym,
kiedy się pobrali i Caiti od niego uciekła, robił wszyst-
ko, z˙eby ją odszukać. Dlatego kiedy poprosiłem go,
z˙eby był moim druz˙bą, i wspomniałem, kto będzie
pierwszą druhną, nic nie powiedział o waszym mał-
z˙eństwie w obawie, z˙eby cię nie wystraszyć, Caiti.
– To brzmi rozsądnie – zauwaz˙yła Marion. – Ale
jakie on teraz widzi wyjście?
– Zaproponował, z˙e wycofa się z udziału w na-
szym ślubie, jeśli Caiti będzie sobie tego z˙yczyła.
Zapadło pełne napięcia milczenie. Marion i Derek
czekali na reakcję Caiti.
– Nie ma takiej potrzeby – powiedziała. – Jestem
pewna, z˙e Rob i ja sprostamy sytuacji. Poza tym,
szczerze mówiąc, trochę z˙ałuję, z˙e wtedy tak pospiesz-
nie uciekłam. Widzisz, Marion, nie miałam jeszcze
okazji ci tego powiedzieć, ale gdy wczoraj wieczorem
wyszłaś z domu, zadzwoniłam do Roba. Spotkaliśmy
się i odbyliśmy długą rozmowę. Jeszcze niczego nie
postanowiliśmy, ale zobaczymy, jak się sprawy poto-
czą. Musimy dać sobie trochę czasu.
63
ŚLUB W AUSTRALII
– Rob wystąpił takz˙e z inną propozycją na wypa-
dek, gdyby Caiti zgodziła się, aby wszystko odbyło się
zgodnie z planem.
– Z jaką? – zaciekawiła się Marion
– Podobno w Camp Ondine nie ma obecnie wielu
gości. Więc Rob zaproponował, z˙ebyśmy zamiast
urządzać jutro wieczór zapoznawczy tutaj, pojechali
wszyscy na kilka dni do jego ośrodka.
– Wszyscy? To znaczy kto? – zapytała Marion.
– Moja mama, Eloise i jej przyjaciel, ty, ja i Caiti.
Zbliz˙a się weekend, więc zakładam, z˙e wszyscy będziemy
wolni. Myślę, z˙e to dobry pomysł. Mama będzie za-
chwycona taką wyprawą, sama wiesz, Marion, jak bardzo
się zaangaz˙owała w sprawę ochrony lasów deszczowych.
Jestem pewien, z˙e Eloise i Ritchie tez˙ chętnie tam pojadą.
Caiti takz˙e uwaz˙ała, z˙e to świetny pomysł, chociaz˙
zdawała sobie sprawę, z˙e Rob sprytnie to wymyślił.
Gdy ściągnie znów Caiti do Camp Ondine, z pewnoś-
cią powrócą szczęśliwe wspomnienia...
– Uwaz˙am, z˙e świetnie to wymyślił – powiedziała
i zwróciła się do Dereka: – Naprawdę bardzo się
cieszę, z˙e poznam twoją mamę i siostrę.
– Dzięki, Caiti! – wykrzyknął Derek z wyraźną
ulgą i radością.
Kiedy odjechał, równiez˙ Marion podziękowała Ca-
iti za pomoc i z˙yczliwość.
– Wiesz – powiedziała Caiti – w Camp Ondine
panuje niepowtarzalna atmosfera. Z pewnością wszys-
cy tam odetchniemy.
*
64
LINDSAY ARMSTRONG
Grace Handy była drobną, szczupłą kobietą o gęs-
tych siwych włosach i bystrych, niebieskich oczach.
Caiti spotkała się z nią po raz pierwszy na weran-
dzie uMarion, kiedy wszyscy zebrali się następnego
ranka przed wyjazdem do Camp Ondine.
Grace obrzuciła Caiti uwaz˙nym spojrzeniem, po
czym zauwaz˙yła:
– Rzeczywiście wyglądasz na Francuzkę. – Ton
jej głosunie wskazywał, aby miał to być komple-
ment.
– Ona jest tylko pół-Francuzką – wyjaśniła Marion
i dodała, udając, z˙e nie zrozumiała lekko ironicznej
uwagi przyszłej teściowej: – Ale wiem, co masz na
myśli. Chciałabym wyglądać choć w połowie tak
stylowo, jak Caiti. Ona nawet w workubyłaby ele-
gancka. A teraz, Caiti, chciałabym, z˙ebyś poznała
Eloise i Ritchiego.
Eloise była sarniooką blondynką tuz˙ po dwudziest-
ce, a Ritchie bardzo wysokim, szczerym młodym
człowiekiem o ujmującym uśmiechu.
– Bardzo mi miło ciebie poznać, Caiti – powiedział
i z entuzjazmem potrząsnął jej ręką.
Eloise uniosła lekko brew i odezwała się dość
przyjaźnie:
– Wszyscy nie mogliśmy się doczekać, z˙eby cię
poznać. – Po chwili jednak popsuła dobre wraz˙enie,
dodając: – Dziewczyna, która odtrąciła Roba Leices-
tera, musi być niezwykłą osobą.
– Eloise, kochanie – upomniał ją Derek – przeciez˙
nie mieliśmy o tym wspominać, prawda?
65
ŚLUB W AUSTRALII
– Przepraszam, tak mi się wymknęło – powiedziała
nonszalancko jego siostra.
W tym momencie na podjeździe pojawił się mini-
bus z napędem na cztery koła i napisem ,,Camp
Ondine’’. W ogólnym zamieszaniu, gdy wszyscy za-
jmowali miejsca, niezręczny incydent został szybko
zapomniany.
Caiti jednak nie potrafiła pozbyć się dyskomfortu
psychicznego. Nie wszystko układało się tak gładko,
jak powinno. Zastanawiała się, co moz˙e być tego
przyczyną. A moz˙e rodziny panny młodej i pana
młodego nie bardzo do siebie pasowały? Moz˙e Derek
wziął po matce jej rezerwę i nieco trudny styl zachowa-
nia? Jakiś kompleks niz˙szości? Moz˙e... A moz˙e to po
prostumnie się tak wydaje... – pomyślała.
Ritchie umilał im drogę do obozu. Zabrał z sobą
gitarę – okazało się, z˙e ten młody człowiek nie tylko da
się lubić, ale jest równiez˙ utalentowanym muzykiem
– i wkrótce wszyscy wesoło śpiewali, tak z˙e podróz˙ się
im nie dłuz˙yła. Przyjechali do Camp Ondine w lepszej
komitywie, niz˙ kiedy wyruszali z Cairns.
Na miejscuoczekiwał ich Rob. Caiti zobaczyła go
teraz pierwszy raz od owego wieczoru, kiedy się
spotkali po jej przyjeździe. Wyczuła pewne napięcie
między nimi, ale oboje starali się nie dać niczego po
sobie poznać.
Clint Walker, pomocnik Roba, bardzo serdecznie,
a nawet entuzjastycznie powitał Caiti, która dzięki
niemumogła nieco swobodniej odetchnąć.
Rob zaproponował, z˙e najpierw oprowadzi gości,
66
LINDSAY ARMSTRONG
a potem wszyscy będą mieli czas wolny az˙ do wieczo-
ra, kiedy zbiorą się przy basenie na drinki i na grilla.
Caiti posłusznie towarzyszyła całej grupie, chociaz˙
znała obóz jak własną kieszeń. Przez˙yła potem mały
wstrząs, gdy się przekonała, z˙e Rob przydzielił jej ten
sam domek co zawsze.
– Nie martw się, Caiti – uspokoił ją, uśmiechając
się lekko. – Wprawdzie będę jak dawniej twoim sąsia-
dem, ale dzieli nas solidna ściana. No i zawsze moz˙esz
zamknąć się na klucz – dodał, po czym zbiegł po
schodkach werandy i oddalił się, pogwizdując wesoło.
Ona tymczasem zamknęła za sobą drzwi i oparła się
o nie, próbując zebrać myśli. Stanowczo to miejsce
obfitowało w zbyt wiele wspomnień. Teraz zdała sobie
sprawę, z˙e pokochała je jak własny dom. Kiedyś
chciała nawet zaproponować Robowi, z˙e pośród tej
pięknej, dzikiej przyrody mogłaby organizować róz˙ne
imprezy kulturalne, koncerty, wystawy, występy grup
teatralnych... Przestań natychmiast, nakazała sobie.
Właśnie wzięła prysznic i zastanawiała się, co na
siebie włoz˙yć, kiedy do jej drzwi zapukała Marion.
Prezentowała się znakomicie. Miała na sobie ele-
gancką, wyszczuplającą, długą czarną suknię, odsła-
niającą jedno ramię, włosy zaczesane w przeciwną
stronę, a w uchu wiszący kolczyk w czerwone i z˙ółte
emaliowane kwiatki.
– Oho! – wykrzyknęła na jej widok Caiti. – Wy-
glądasz odjazdowo!
Marion promieniała.
– Właściwie to chciałam zachować tę suknię na
67
ŚLUB W AUSTRALII
podróz˙ poślubną, ale złamałam się, jak widzisz. Po
prostunie wytrzymałam. A w co ty się ubierzesz?
– Nie mam pojęcia. Jeszcze się nie rozpakowałam.
Marion poszperała w walizce Caiti, wyjęła parę
białych biodrówek i krótki top z jasnoszarej dzianiny
z naszywanymi perełkami.
– To, i tylko to – oznajmiła stanowczo.
– Marion – roześmiała się Caiti – twoja teściowa
i tak juz˙ mnie podejrzewa o Bóg wie co. Pomyśl tylko,
jak by zareagowała, gdybym zaczęła się obnosić z pęp-
kiem na wierzchu!
– Po pierwsze, ona jeszcze nie jest moją teściową,
a po drugie z taką figurą byłby grzech go nie pokazać!
To teraz takie modne. Nie masz pojęcia, co bym dała,
z˙eby móc tak się ubrać – westchnęła z z˙alem.
– A poza tym to on naprawdę jest super – dodała,
pozornie zupełnie bez związku.
– Chyba masz rację – mruknęła Caiti, która właś-
nie usiadła przy toaletce, z˙eby wyszczotkować włosy.
– Sama jestem zaskoczona, przeciez˙ przyjechałam
tuprzygotowana na to, z˙e go znienawidzę, ale wcale
tak się nie stało.
– Próbowałam ci powiedzieć, z˙e on jest w porządku.
– Taaak... – powiedziała przeciągle Marion.
– Szczerze mówiąc, to moim zdaniem bardzo do siebie
pasujecie.
– Czy nie za wcześnie na taki osąd? – zapytała
Caiti, odwracając się od lustra. – Przeciez˙ dopiero go
poznałaś.
– Wdałam się z nim w długą pogawędkę.
68
LINDSAY ARMSTRONG
– O czym? O nas? O nas dwojgu? – zdumiała się
Caiti.
– Caiti – zaczęła Marion, przysiadając na brzegu
łóz˙ka – skoro Rob Leicester odgrywa w tej chwili
waz˙ną rolę w twoim z˙yciu, ale takz˙e i w moim,
uznałam, z˙e powinnam z nim porozmawiać, by to
i owo wyjaśnić. Nie zagłębiając się w szczegóły,
powiedziałam mu, ile dla mnie znaczysz i z˙e nie mogę
patrzeć, jak dzieje ci się krzywda. Rob powiedział, z˙e
świetnie mnie rozumie i z˙e, chociaz˙ moz˙e trudno mi
w to uwierzyć, jemu naprawdę lez˙y na sercutwoje
dobro. I ja... ja muuwierzyłam.
– Marion – odezwała się Caiti chropawym głosem.
– Czy wyszłabyś za męz˙czyznę, któremulez˙y na sercu
twoje dobro?
– Wiem, co masz na myśli – odparła Marion po
chwili zastanowienia. – Ale mogłaś trafić o wiele
gorzej. Czujesz się zawiedziona, moz˙e jednak powin-
naś go wysłuchać. Nie będę ci więcej prawić kazań,
ale moz˙e będzie ci trochę łatwiej, kiedy powiem, z˙e źle
oceniłam Roba i z˙e teraz myślę o nim zupełnie inaczej.
Słysząc to, Caiti nie mogła powstrzymać uśmiechu.
Marion zauwaz˙yła to i ucałowała ją lekko w czubek
głowy.
– A teraz dam ci spokój i pozwolę się ubrać, ale nie
marudź długo. Chcę, z˙eby obie panny Galloway powa-
liły wszystkich na kolana!
Gdy została sama, Caiti postanowiła jednak włoz˙yć
top, który nie odsłaniał brzucha.
69
ŚLUB W AUSTRALII
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Panna Marion Galloway najwyraźniej zadziwiła nie
tylko swoją kuzynkę, ale równiez˙ narzeczonego.
Z obawy przed uszczypliwymi uwagami Marion
i Derek zamieszkali w osobnych domkach, tak więc
narzeczony Marion po raz pierwszy ujrzał ją wystrojoną
w nową, elegancką czarną suknię dopiero w chwili, gdy
pojawiła się przy grillu. Przez chwilę stał jak osłupiały.
Takz˙e jego matka nie mogła uwierzyć własnym oczom.
– Nigdy przedtem nie widziałem tej sukni, Marion!
– wykrzyknął Derek takim tonem, jakby miał do niej
o to z˙al.
– Czyz˙by ci się nie podobała? – zapytała zalotnie
Marion i okręciła się wokoło, tak z˙e rozkloszowana
spódnica zawirowała wokół niej.
– Ona jest... – wybąkał Derek, nie znajdując od-
powiednich słów.
– Moim zdaniem ta suknia jest olśniewająca
– oświadczył Ritchie, zerkając na Eloise i czekając, z˙e
się z nim zgodzi.
– Ja tez˙ tak uwaz˙am – oznajmił Rob, otwierając
butelkę szampana. – W ogóle uwaz˙am, z˙e wszystkie
panie wyglądają olśniewająco – dodał, omiatając je
wzrokiem i zatrzymując spojrzenie na Caiti, która
dojrzała w nim coś, czego nie umiałaby sprecyzować.
Nalał szampana do stojących na srebrnej tacy wyso-
kich, kryształowych kieliszków i podał je gościom.
– Wydaje mi się, Derek, z˙e pora wznieść toast, nie
sądzisz?
– Ja... Tak, oczywiście! Zdrowie wszystkich na-
szych uroczych pań! – powiedział Derek, wznosząc
uroczyście kieliszek.
Zaległa krótka chwila pełnej oczekiwania ciszy.
– Ale przede wszystkim zdrowie mojej narzeczo-
nej! – dodał.
Wszyscy trącili się kieliszkami i Caiti odetchnęła
wreszcie pełną piersią.
Wieczór minął bez z˙adnych incydentów. Zdaniem
Caiti, było to zasługą Roba, Ritchiego i Marion, którzy
robili wszystko, aby rozładować atmosferę. Jedynie
matka Dereka obrzucała czasem Caiti dziwnym, pode-
jrzliwym spojrzeniem.
Wreszcie Grace ziewnęła i przeprosiła towarzyst-
wo, wymawiając się zmęczeniem, po niej na spoczy-
nek udali się Eloise i Ritchie, a wkrótce po nich Marion
i Derek, zostawiając Caiti i Roba samych.
Ogień pod grillem powoli wygasał, ale drobiny
koksujeszcze się z˙arzyły na tle granatowego nieba.
– Udany wieczór? – zagadnął Rob.
– Tak – odrzekła. – Myślę, z˙e bardzo udany. Pew-
nie zaplanowałeś juz˙ jakieś atrakcje na jutro?
– Pomyślałem, z˙e jeśli pogoda dopisze, moglibyś-
my się wyprawić na wyspy Hope.
71
ŚLUB W AUSTRALII
– Świetny pomysł – powiedziała Caiti z udanym
entuzjazmem. – Ale czy nie spodziewasz się gości
w ten weekend?
– Nie. Nie mam z˙adnych zgłoszeń. Normalnie jest
tutłoczno, ale tak się akurat złoz˙yło, z˙e grupa z Anglii
nie zdąz˙yła dojechać.
– Moz˙na powiedzieć, z˙e złoz˙yło się szczęśliwie...
– powiedziała Caiti. – I chcę ci bardzo podziękować za
twój pomysł. Marion jest jak nowo narodzona.
– Cieszę się.
– A teraz wybacz, ale pójdę się juz˙ połoz˙yć.
– Jasne. Pozwól tylko, z˙e ci się do czegoś przy-
znam. Zapraszając was tutaj, myślałem nie tylko o Ma-
rion. Był to zarazem jedyny sposób, z˙eby cię tutaj
ściągnąć, Caiti. A poza tym, jak sądzisz, dlaczego
przydzieliłem ci twój dawny domek?
– Dlaczego?
– Bo chciałem wzbudzić w tobie jak najwięcej
wspomnień. I właśnie dlatego jutro wybieramy się na
wyspy Hope.
– Bardzo sprytny zamysł – przyznała. – Doprawdy,
niełatwo mi było w ogóle tuprzyjechać, a ty jeszcze mi
wszystko utrudniasz...
– Czyz˙by trudno ci było o mnie zapomnieć? – za-
pytał cicho Rob, muskając palcem jej policzek. – Wi-
dzisz, jeśli miałbym próbować jakoś wszystko na-
prawić, to przynajmniej to muszę wiedzieć.
– Z
˙
ebyśmy ciągnęli nadal nasze małz˙eństwo z roz-
sądku?
Rob zawahał się i opuścił rękę.
72
LINDSAY ARMSTRONG
– Czy nie moglibyśmy ruszyć choć krok z tego
miejsca, w którym utknęliśmy?
– W stronę innych kobiet w twoim z˙yciu? – zapyta-
ła Caiti z gorzką ironią. – Owszem, moglibyśmy, ale
nie w tej chwili.
– Chyba nie jesteś zmęczona? – zagadnął Rob,
unosząc lekko brew. – Zawsze miałaś w sobie mnóst-
wo energii.
– Nie, nie jestem zmęczona, po prostuw tej chwili
nie mam nastroju.
– Wobec tego proponuję, z˙ebyś napiła się kawy,
a ja pokaz˙ę ci plany lokalizacji, budowy i urządzenia
ośrodka Camp Caiti.
– Camp Caiti?
– Właśnie tak. Caiti to zdrobnienie od Caitlin.
– Nazwałeś ośrodek... moim imieniem?
Rob skinął głową.
– Ale dlaczego?
– Po prostuto jest bardzo piękne miejsce, które
jakoś mi ciebie przypomina. Przyjdź i sama się prze-
konaj.
Na ścianie jego biura wisiało duz˙e powiększenie
wykonanego z powietrza zdjęcia obozu, połoz˙onego
w głuszy nad skalistym brzegiem rzeki. W całość
wkomponowano mniejsze fotografie, mapę Kimberly,
zachodniej Australii, wybrzez˙a, a w jednym roguna
proporczykuwidniał napis kursywą: Camp Caiti.
Caiti, z kubkiem kawy w ręku, oszołomiona wpat-
rywała się w zdjęcie.
Właściwie niewiele moz˙na było na nim zobaczyć,
73
ŚLUB W AUSTRALII
jeśli idzie o samo urządzenie obozu, ale niedaleko za
nim widniała rzadkiej urody laguna porośnięta liliami
wodnymi, wokół której rosły eukaliptusy, kwitnące
krzewy, róz˙ne pnącza i egzotyczne palmy, których
Caiti nigdy przedtem nie widziała.
Rzeka wiła się pośród niskich, kamienistych i po-
krytych zielenią brzegów, takz˙e porośniętych kępami
nieznanych jej palm. Swoje ujście znajdowała w ol-
brzymiej zatoce, a płynęła z głębi lądu, naznaczona
kamienistymi rozlewiskami i wodospadami, uniemoz˙-
liwiającymi nawigację.
– Tutaj – Rob wskazał palcem obszar poniz˙ej wo-
dospadów – barramundy oczekują pory monsunów,
kiedy podnosi się poziom wody, i wówczas migrują
w górę rzeki na tarło w świez˙ych wodach.
– Czy moz˙na łowić ryby z brzegurzeki?
– Tak, moz˙na zarzucić wędkę ze skalistego brzegu,
ale głównie łowi się z łódek dingi. Nie nalez˙y zapusz-
czać się na niski brzeg z uwagi na krokodyle. Czy
zdarzyło ci się kiedyś złowić barramundę?
– Nie – potrząsnęła głową – to musi być niesamo-
wita przygoda.
– Tak. Te stworzenia walczą jak szalone.
– Bardzo chciałabym spróbować – powiedziała
z entuzjazmem Caiti, ale zaraz zmarszczyła brwi.
– Ale jak dotrą tam twoi goście? To miejsce odleg-
łe i trudno dostępne.
– Wodolotem z Kununurry.
– To nie będzie tania impreza...
– Masz rację. Wszystko trzeba będzie dowozić
74
LINDSAY ARMSTRONG
wodolotem. Ale niemało męz˙czyzn tylko marzy o zło-
wieniubarramundy. To jest naprawdę niezwykła przy-
goda.
– Masz fantastyczne pomysły, Rob. Ale wciąz˙ nie
mogę uwierzyć, z˙e nazwałeś to miejsce moim imieniem.
– Jest dość niezwykłe, z˙eby przyciągnąć uwagę.
– Więc o to ci chodziło – skrzywiła się.
– Przeciez˙ ty sama jesteś niezwykłą osobą, Caiti
– powiedział Rob, ale zaraz zmienił temat: – Jak
myślisz, czy uda się nam doprowadzić Marion i Dere-
ka do ołtarza?
– Dlaczegóz˙ by nie? Moz˙e wiesz coś, o czym ja nie
wiem?
– Nic konkretnego, myślę tylko, z˙e oni juz˙ od kilku
lat są razem.
– To chyba... przemawia na ich korzyść?
– Nie jestem pewien, prawdę mówiąc, czy takie
odwracanie kolejności jest właściwe. Wiesz... takie
długotrwałe nieformalne związki, a potem nagle wiel-
kie zamieszanie ze ślubem. I zastanawiam się, czy
właśnie nie na tym polega problem.
– Alez˙, Rob, w kaz˙dy ślub wpisane jest jakieś
zamieszanie. Moz˙e to wszystko jest waz˙niejsze dla
kobiety, to jest jej wielki dzień, ale chyba i dla męz˙-
czyzny jest to uroczyste, oficjalne przypieczętowanie
miłości, nie uwaz˙asz?
– Albo zatrzaśnięcie bramy więzienia – powiedział
cicho Rob.
– Moz˙e ty nie wierzysz w małz˙eństwo? – zapytała
zdumiona Caiti.
75
ŚLUB W AUSTRALII
– Nie w tym rzecz, po prostuwidziałem kilka par,
które najpierw z˙yły z sobą przez dłuz˙szy czas, a potem
nie mogły się zdecydować na ostateczny krok.
– Mam nadzieję, z˙e w tym wypadkusię mylisz
– zaprotestowała Caiti.
– Widzisz – odezwał się po chwili Rob – moz˙e
rzecz w tym, z˙e Derek tak długo miał wszystko podane
na tacy...
– To brzmi bardzo cynicznie.
Rob rozłoz˙ył tylko bezradnie ręce. Caiti spojrzała
na niego z ukosa i zauwaz˙yła:
– Moz˙e lepiej postąpić tak jak oni, niz˙ brać po-
spiesznie ślub, a potem z˙ałować?
Cios okazał się celny.
– Tak było w twoim przypadku?
– Tak. Ale czuję, z˙e zostałam w to wrobiona.
Ich spojrzenia skrzyz˙owały się i Rob odezwał się
powaz˙nym głosem:
– Wiesz co, Caiti, moz˙esz oczywiście nadal czuć
się rozgoryczona i mieć do mnie z˙al, ale mogłabyś tez˙
spróbować inaczej do tego podejść. Wszystko zalez˙y
od ciebie.
– Zastanowię się nad tym – powiedziała po chwili
milczenia i spojrzała muprosto w oczy.
Stali blisko i oboje czuli, jak przyciąga ich do siebie
jakaś potęz˙na siła. Rob postąpił kuniej krok, a Caiti
skorzystała z jedynego moz˙liwego wyjścia z sytuacji:
okręciła się na pięcie i wybiegła z pokoju.
– Ach jak tubosko – westchnęła z rozkoszą Ma-
76
LINDSAY ARMSTRONG
rion, kiedy obie z Caiti opalały się na piaszczystej
plaz˙y.
Caiti na swoje szczęście nie musiała wziąć udziału
w nostalgicznej podróz˙y na wyspy Hope, gdyz˙ w nocy
zerwał się silny wiatr z południowego wschodu, który
uniemoz˙liwił tę wycieczkę. Wszyscy wybrali się jed-
nak do zacisznej, turkusowej zatoczki osłoniętej od
wiatruprzez topole amerykańskie.
Część towarzystwa pluskała się w morzu, część
spacerowała po plaz˙y.
Caiti, spoglądając na Dereka, który w pewnej od-
ległości od nich penetrował przybrzez˙ne skałki, po-
grąz˙yła się w zadumie. Czy rzeczywiście obawiał się,
z˙e małz˙eństwo będzie dla niego oznaczało zamknięcie
w więzieniu? Moz˙e tylko męz˙czyzna potrafi zrozu-
mieć drugiego męz˙czyznę?
– Grosik za twoje myśli? – zagadnęła ją Marion
wesoło, smarując nogi i ręce kremem z filtrem. Wy-
glądała bardzo ładnie w białym kostiumie kąpielowym
usianym egzotycznymi kwiatami.
– Wspominam czas, kiedy byłam tupo raz pierw-
szy – Caiti wymigała się od szczerej odpowiedzi. Gdy
zobaczyła, z˙e Rob przyłączył się do Dereka, powstała
jej w głowie pewna myśl. – Słuchaj, Marion, czy Derek
dobrze zna brata Roba, Steve’a?
– Wiem, z˙e spotkał go kilka razy, ale to wystar-
czyło, by doszedł do przekonania, z˙e Rob i Steve są
sobie bardzo bliscy. Zdaje mi się, z˙e rozstali się,
kiedy rozwiedli się ich rodzice – czy coś o tym
słyszałaś?
77
ŚLUB W AUSTRALII
– Właściwie to wiem tylko, z˙e Rob ma macochę.
– Okazuje się, z˙e Steve został z ojcem – wyjaśniła
Marion. – Po kilkulatach Rob wrócił do domu, ale
Derek odniósł wraz˙enie, z˙e nie była to łatwa sytuacja
dla wszystkich zainteresowanych, a na dodatek ich
ojciec oz˙enił się z kobietą o wiele od niego młodszą
i ma z nią córkę.
Caiti zamrugała.
– Czyz˙byś o tym wszystkim nie wiedziała, kiedy
wychodziłaś za Roba?
– Nie, ale to takz˙e moja wina. Uwaz˙ałam, z˙e liczy
się tylko przyszłość. Więc Derek nigdy nie wspominał
o z˙onie Steve’a?
– O tej, która najpierw romansowała z Robem,
potem zmieniła zdanie, a potem jeszcze raz je zmieni-
ła? – zapytała trzeźwo Marion. – Nie, dopiero od ciebie
się tego dowiedziałam, ale, Caiti, przeciez˙ to ju z˙
pewnie się skończyło raz na zawsze. O ile mi wiado-
mo, to ona nadal jest ze Steve’em.
Caiti, ubrana w jaskraworóz˙owe bikini z białą la-
mówką, poderwała się z piaskui zawołała:
– Chodźmy popływać!
Grace Handy była w siódmym niebie, radując się
dziką przyrodą nieskaz˙oną przez cywilizację. Eloise
i Ritchie nie tylko popływali sobie dowoli, ale pograli
tez˙ w krykieta, a Derek i Marion wybrali się na długi
spacer i zniknęli za cyplem.
Caiti, uradowana, z˙e wszyscy mile spędzają czas,
zaczęła rozpakowywać kosze, w których przywie-
78
LINDSAY ARMSTRONG
ziono lunch. Z pomocą przyszedł jej Rob, który za-
jął się rozkładaniem campingowych stolików i fo-
telików.
Ustawili na stołach trzy rodzaje sałatek w drew-
nianych misach i ułoz˙yli na półmiskach kawałki pie-
czonych kurcząt i świez˙o wędzonej szynki.
Caiti rozłoz˙yła przy nakryciach szafirowe serwet-
ki i ustawiła kieliszki do wina, a pośrodku postawiła
niski wazon z kwiatami w bajecznych kolorach.
– No, wygląda to nie najgorzej. Mimo trudnych
początków, daliśmy sobie nieźle radę – zauwaz˙ył,
oceniając efekt z odległości parukroków.
Potem przeniósł wzrok na Caiti, która po kąpieli
owinęła się biało-róz˙owym pareo, a włosy zaplotła
w gruby warkocz. Wyglądała prześlicznie.
Po chwili wrócili ze spaceruDerek i Marion, która
wyraziła głośno zachwyt na widok elegancko przygo-
towanego lunchu.
Miłe słowa padły tez˙ z ust Grace Handy, która
usadowiła się wygodnie na rozkładanym foteliku:
– Słyszałam, z˙e bardzo dbacie tuo gości – powie-
działa – ale teraz mogę się o tym przekonać na własne
oczy.
– Dzięki, Grace – odpowiedział Rob na tę po-
chwałę, otwierając butelkę wina. – Muszę powiedzieć,
z˙e zawsze liczyłem na Caiti, która ma dar oz˙ywiania
towarzystwa i świetny gust.
– Wyobraz˙am sobie – zauwaz˙yła Grace uszczyp-
liwie.
– Mamo – mruknął ostrzegawczo Derek.
79
ŚLUB W AUSTRALII
Caiti wzdrygnęła się. Zjednanie sobie sympatii
matki Dereka z pewnością nie przyjdzie jej łatwo...
Tymczasem do stołupodeszli Eloise i Ritchie,
którzy usłyszeli uwagę Grace. Ritchie uśmiechnął się
szeroko i powiedział jak gdyby nigdy nic:
– Jestem pewien, z˙e Caiti świetnie sobie poradzi
w kaz˙dej sytuacji.
– Caiti najwidoczniej odziedziczyła po swojej ma-
tce francuski szyk i elegancję, a poza tym jest jedną
z najbardziej pracowitych i najmilszych osób, jakie
znam – oznajmiła Marion, przysuwając sobie fotelik
do stołu.
– Bycie pół-Francuzką nie zawsze ma same plusy
– odezwała się Caiti, pragnąc załagodzić sytuację.
– Na przykład pewnego razuposłuz˙yłam się francusz-
czyzną, z˙eby powiedzieć memupracodawcy, co o nim
myślę. Wygarnęłam mubez ogródek, z˙e zachowuje się
jak świntuch. W ogóle nie przyszło mi do głowy, z˙e
jego z˙ona moz˙e znać francuski...
– A co to była za praca? – zaciekawiła się Grace.
– Byłam guwernantką pary bliźniąt podczas waka-
cji. Dzieci były naprawdę z piekła rodem, a ten facet
był ich ojcem.
– Pewnie cię podrywał, przyznaj się? – drąz˙yła
dalej Grace, kierując się bezbłędnym instynktem.
– Tak... to prawda – odparła Caiti, mierząc ją
spojrzeniem lawendowych oczu. – I co z tego?
Grace wzruszyła lekcewaz˙ąco ramionami.
– Męz˙czyźni lubią robić z siebie idiotów wobec
n i e k t ó r y c h kobiet.
80
LINDSAY ARMSTRONG
Caiti spuściła wzrok na talerz, na który nałoz˙yła
sobie właśnie sałatkę ziemniaczaną, zieloną sałatę
i du z˙y plaster szynki. Błyskawicznym ruchem ręki
strąciła go, tak z˙e wylądował na piasku, tuz˙ ustóp
Grace.
– Radź sobie z tym, jak potrafisz, ty stara wiedźmo
– rzuciła po francusku i odeszła od stołu.
Po chwili wzięła głęboki oddech i ruszyła biegiem
po twardym, wilgotnym piasku, az˙ wreszcie zniknęła
za cyplem. I tam właśnie dogonił ją Rob.
– Proszę cię, zostaw mnie samą – poprosiła. – Mu-
szę się jakoś uspokoić.
– Caiti, nie przejmuj się niemądrymi uwagami
Grace. Usiądźmy tuna chwilę i porozmawiajmy.
Dłuz˙szy czas trwali w milczeniu, az˙ wreszcie Rob
odezwał się:
– Posłuchaj, w pełni doceniam to, co robisz dla
Marion, ale twoje pole działania jest ograniczone.
Musi sama sobie poradzić z przyszłym męz˙em i teś-
ciową. To jej z˙ycie. À propos, jak nazwałaś panią
Handy?
– Starą wiedźmą – powiedziała Caiti z wyraźną
przyjemnością, po czym westchnęła, spuszczając
oczy: – Marion ostrzegała mnie przed nią, ale szczerze
mówiąc, nigdy nie przypuszczałam, z˙e będzie tak
trudna i mało z˙yczliwa. Przeciez˙ nigdy nie sprawiłam
jej najmniejszej przykrości, w ogóle jej przedtem nie
znałam. Nie mam pojęcia, dlaczego ona się mnie
czepia.
– Ja tez˙ nie, ale staraj się juz˙ o tym nie myśleć.
81
ŚLUB W AUSTRALII
Wiesz, kiedy odeszłaś, Ritchie przyszedł ci na ratunek.
Widocznie Grace czuje do niego miętę, bo kiedy
zasugerował, z˙e była wobec ciebie za ostra, pomyślała
chwilę, a potem się z nim zgodziła. Prawdę powiedzia-
wszy, zostałem upowaz˙niony, z˙eby cię przeprosić
i sprowadzić z powrotem na lunch.
– Okej, nie ma o czym mówić – uśmiechnęła się.
– Ju z˙ mi lepiej.
– Wiedziałem, z˙e nie będziesz się długo dąsać
– powiedział z zadowoleniem Rob. – Masz klasę,
dziewczyno! – dodał, przyciągnął ją do siebie i zaczął
całować.
Caiti przylgnęła do niego, ukojona i uszczęśliwio-
na jego wytęsknioną bliskością, ale kiedy Rob poło-
z˙ył dłoń na jej piersi i zaczął ją pieścić, nagle ze-
sztywniała. Niby nic się nie zmieniło, ale nie po-
słyszała muzyki, która zawsze towarzyszyła ich zbli-
z˙eniu.
– Caiti? – Rob cofnął dłoń i objął ją ramieniem.
– O czym myślisz?
– Ja... – Zagryzła wargę. – Sama nie wiem. O ni-
czym waz˙nym. Tylko z˙e... ktoś moz˙e tuprzyjść.
– Masz rację – zgodził się po chwili milczenia,
delikatnie pocałował ją w usta i uwolnił z uścisku.
– Myślę, z˙e dobrze by nam zrobiło, gdybyśmy się
trochę ochłodzili w morzu– zaproponowała Caiti,
zdejmując swoje pareo.
– Świetny pomysł – mruknął.
Kiedy wyszli z wody i osuszyli się na słońcu, wziął
ją za rękę, a Caiti otworzyła usta, z˙eby coś powiedzieć.
82
LINDSAY ARMSTRONG
On jednak najpierw obrzucił spojrzeniem całą jej
postać, a potem zajrzał głęboko w oczy.
– Nie – powiedział.
– Co: nie?
– Nie mów nic. Myślę, z˙e słowa w tym momencie
nie byłyby odpowiednie.
Caiti cofnęła rękę i obwiązała się swoim pareo.
– Moz˙e masz rację – przyznała.
– No to wracamy na pole walki – zadeklarował
Rob, w jego oczach zabłysły wesołe iskierki.
Okazało się jednak, z˙e walki nie było. Grace Han-
dy, choć nieco sztywno, przeprosiła jednak Caiti za
swoje uwagi.
83
ŚLUB W AUSTRALII
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Tego wieczorukolację podano w głównej jadalni.
Do obozudotarli goście, którzy w ostatniej chwili
poprosili o rezerwację – dwie pary około trzydziestu
lat. Byli zachwyceni, mogąc się przyłączyć do grupy
osób przybyłych tuz okazji zbliz˙ającego się ślubu.
Kolacja przemieniła się wkrótce w prawdziwy wieczór
taneczny, wesoły i gwarny. Wszyscy bawili się znako-
micie.
Jednak koło jedenastej Caiti ziewnęła wymownie
i przeprosiła Marion, z˙e musi się połoz˙yć, bo morzy ją
sen. Z błogosławieństwem kuzynki opuściła jadalnię i,
upewniwszy się, z˙e Rob pozostał z gośćmi, zamiast do
swego domkuwymknęła się na plaz˙ę.
Niemal natychmiast zdała sobie sprawę, z˙e nie był
to dobry pomysł, gdyz˙ od razuzalała ją fala bolesnych
wspomnień związanych z owym dniem, kiedy opuś-
ciła Roba. Otarła łzy, które potoczyły jej się po policz-
kach i juz˙ chciała wrócić do swego domku, kiedy nagle
od szpalerudrzew oderwał się wysoki cień. Rob.
Caiti przystanęła i zamknęła oczy, a on podszedł do
niej i grzbietem dłoni delikatnie pogładził po policzku.
– Caiti, gdybym cię musiał porwać, zrobię to,
zapewniam cię. Choćby teraz, w tej chwili – szepnął,
otaczając ją ramieniem. – Moz˙esz iść sama, jeśli
zechcesz, albo wezmę cię na ręce, ale muszę z tobą
porozmawiać.
– Pójdę sama.
Zaprowadził ją do biblioteki tuz˙ przy głównym
holu. Było to pięknie urządzone pomieszczenie z wy-
godnymi, głębokimi fotelami obitymi kremową skórą.
Na podłodze lez˙ał dywan w śliwkowym kolorze,
w ściany wbudowane były regały z ksiąz˙kami, pod
oknem stało piękne dębowe biurko w rustykalnym
stylu, z szufladami na papeterię.
Rob wskazał Caiti fotel, a sam przeprosił ją na
chwilę.
Często wypijali tudrinka na dobranoc, kiedy wszy-
scy goście udali się juz˙ na spoczynek. Rozmawiali
o ksiąz˙kach, słuchali muzyki, relaksowali się po dłu-
gim dniupełnym zajęć, a raz nawet kochali się na
puszystym dywanie...
Rob wniósł na tacy dwie kawy po irlandzkui za-
mknął za sobą drzwi, podał jej filiz˙ankę, a sam usiadł
w fotelunaprzeciwko. Pociągnął łyk kawy, odstawił
filiz˙ankę na niski stolik i rzekł:
– Wybacz mi, Caiti. Miałaś rację. W owym czasie
nasze małz˙eństwo rzeczywiście wydawało mi się pra-
ktycznym wyjściem, ale nie chodziło tylko o to.
Caiti siedziała przez chwilę bez ruchu, a potem
zapytała:
– Więc to prawda, z˙e się we mnie nie zakochałeś?
– Dokładniej mówiąc, po moich doświadczeniach
85
ŚLUB W AUSTRALII
nie miałem zamiarujuz˙ w nikim się zakochać. Ale
wszystko tak się potoczyło...
– Chcesz powiedzieć – przerwała mu– z˙e przeko-
nałeś się, z˙e uwiodłeś dziewicę, która szaleńczo się
w tobie zakochała dokładnie wtedy, kiedy miałeś
wrócić do rodzinnego domui spojrzeć w oczy brato-
wej, która wciąz˙ cię poz˙ąda? Przepraszam, jeśli się
powtarzam, ale przeciez˙ tak właśnie było, prawda?
– Czy wolałabyś, z˙ebym powiedział: ,,Posłuchaj,
Caiti, fajnie mi było z tobą, ale teraz będzie lepiej, jak
się rozstaniemy?’’ Czy takie słowa mniej by cię zabo-
lały?
Caiti przymknęła oczy i głęboko westchnęła.
– Nie – szepnęła. – Ale przynajmniej nie musiała-
bym tuwracać i występować o rozwód.
Rob upił trochę kawy i podniósł na nią wzrok.
– Caiti, moja bratowa nie odgrywa tuz˙adnej roli.
Moje uczucia do niej juz˙ dawno wygasły i jej awanse
nic mnie nie obchodzą. Posiadłość Leicester Downs
świetnie sobie radzi beze mnie, tak z˙e w tej chwili
nie istnieje z˙aden powód, abyśmy nadal byli mał-
z˙eństwem.
Podniosła się z fotela i spojrzała muprosto w oczy.
– Moz˙e tak jest, ale ten romans nie przeminął bez
śladu, prawda? Właśnie przed chwilą mi powiedziałeś,
z˙e nie miałeś zamiarujuz˙ w nikim się zakochać. Czy
myślisz, z˙e to moz˙e się kiedyś zmienić?
– Jedno na pewno się nie zmieniło – odparł Rob.
– Moz˙e sama to zauwaz˙yłaś. Wciąz˙ coś nas do siebie
ciągnie.
86
LINDSAY ARMSTRONG
Caiti przyłoz˙yła dłonie do rozpalonych policzków.
– I co ty na to? – zapytał Rob, unosząc brew. Gdy
nie odpowiadała, ciągnął dalej: – Chciałbym tez˙ wie-
dzieć coś więcej o tym męz˙czyźnie, którego zamie-
rzasz poślubić. Kim on jest, gdzie mieszka i czy ma
rzeczywiście powaz˙ne zamiary.
Caiti z wysiłkiem przełknęła ślinę.
– Bo kiedy trzymam cię w ramionach, nie wyda-
je mi się, z˙eby on stanowił powaz˙ne zagroz˙enie
– dodał Rob, lustrując wzrokiem całą jej postać,
ukrytą pod lekką, długą suknią, kremową w ametys-
towe kwiaty. Caiti miała wraz˙enie, z˙e on w myśli ją
rozbiera. – Z pewnością nie było go między nami,
kiedy całowaliśmy się dzisiaj na plaz˙y – dodał ironicz-
nie. – Jeśli chcesz, moz˙esz iść do łóz˙ka sama, Caiti.
Ale wiem, z˙e wolałabyś być razem ze mną. A ja
z tobą. À propos – rzucił, rozglądając się po pokoju
– czy pamiętasz pewien wieczór, który tuspędzi-
liśmy?
– To nie fair...
– Znowucios poniz˙ej pasa? Ale widzę, z˙e mam
rację, wciąz˙ coś iskrzy między nami, i to mocno.
Caiti ukryła twarz w dłoniach.
– Rob, proszę cię...
– No dobrze – przerwał jej. – Pewnie masz trochę
racji. Przeszłość pozostawiła we mnie ślad, o którym
nie jest mi łatwo mówić. I moz˙e rzeczywiście od-
nosiłem się ostatnio dość cynicznie do miłości, mał-
z˙eństwa, szczęścia rodzinnego i tak dalej. Ale od
naszego rozstania minęło juz˙ półtora rokui jeśli nadal
87
ŚLUB W AUSTRALII
czujemy do siebie to, co czuliśmy, jeśli potrzebujemy
wzajemnie swojej bliskości, rozmów, jeśli łączą nas
wciąz˙ te same zainteresowania i upodobania, a nie
tylko sama namiętność, to jest to chyba jakiś spraw-
dzian tego, co dla siebie znaczymy.
– Co masz na myśli? – szepnęła.
– Pragnę cię dziś nie mniej niz˙ dawniej, Caiti,
a nawet jeszcze bardziej. O wiele bardziej. Nie tylko
w łóz˙ku, ale w całym moim z˙yciu. I mam wraz˙enie, z˙e
ty w gruncie rzeczy czujesz podobnie, tylko moz˙e
sama nie chcesz się do tego przyznać.
Caiti złoz˙yła dłonie i chciała coś odpowiedzieć, ale
nie potrafiła dobyć głosu.
– Mówi się, z˙e wzgardzona kobieta gorsza jest od
diabła – odezwał się Rob łagodnie. – I wydaje mi się,
z˙e tak właśnie się czułaś, słusznie czy niesłusznie.
Powiedz mi, czy chodzi ci o zemstę?
– O zemstę? – zdumiała się.
– Czy chcesz się na mnie zemścić, poślubiając
innego męz˙czyznę?
Caiti zrobiła okrągłe oczy, nie wiedząc, co od-
powiedzieć. Szczęśliwie uratował ją dzwonek telefonu
w recepcji.
– No, tym razem ci się upiekło – powiedział Rob.
Caiti dotarła do swojego domku. Rob był trudnym
przeciwnikiem, zwykle przegrywała z nim w słow-
nych utarczkach. Ale z pewnością miał rację, mówiąc,
z˙e iskrzenie między nimi bynajmniej nie ustało.
Wprost przeciwnie, było jeszcze silniejsze niz˙ daw-
88
LINDSAY ARMSTRONG
niej. Ale czy miała rację, uwaz˙ając, z˙e inne rzeczy tez˙
się nie zmieniły?
Na przykład jego cynizm? Fakt, z˙e nadal sądził, z˙e
jej nie kocha lub nie umie jej wyznać swoich uczuć, bo
wmówił sobie, z˙e nie wierzy w miłość?
A moz˙e naprawdę tej miłości nie ma w sercui nigdy
nie będzie miał? – pomyślała, i łzy potoczyły się jej po
policzkach. Moz˙e w porównaniuz tym, co czuł dla
innej kobiety, jego uczucie dla Caiti było mizerne?
Moz˙e musię tylko zdaje, z˙e nie kocha juz˙ swojej
bratowej? A moz˙e w jego przeszłości kryje się jeszcze
jakaś inna tajemnica?
Tych pytań bez odpowiedzi było wiele. Caiti roz-
paczliwie starała się dociec, kim jest właściwie Rob.
Chyba coś musiało być nie w porządku z jego uczucia-
mi, jez˙eli teraz oskarz˙ał ją o to, z˙e z zemsty chce wyjść
za mąz˙ za innego?
Najwidoczniej jednak myślał o niej od czasu, kiedy
go opuściła. W przeciwnym razie nie nazwałby nowe-
go obozujej imieniem ani tez˙ nie pragnąłby jej tak
bardzo, jak to okazywał. Caiti zaczęła się zastanawiać,
czy nie postępuje głupio, gardząc wszystkim, co jej
ofiarowywał tylko dlatego, z˙e on nie umie powiedzieć
,,kocham cię’’?
Następnego ranka sprawy przybrały inny obrót.
Nawet ślepy by zauwaz˙ył, z˙e Marion i Derek po-
kłócili się nie na z˙arty. Widząc przy śniadaniubladą,
ściągniętą twarz swojej kuzynki, Caiti skorzystała
z pierwszej okazji, z˙eby ją odciągnąć na bok.
89
ŚLUB W AUSTRALII
– Co się stało? – zapytała, kiedy szły drewnianą
kładką w stronę deszczowego lasu. – Widzę po twojej
minie, z˙e coś niedobrego.
– Nie zamierzam wyjść za Dereka – oznajmiła
Marion podenerwowanym głosem. – I jeśli sądzisz, z˙e
się tym przejmuję, to się głęboko mylisz.
– Marion, jestem pewna, z˙e się przejmujesz! – za-
protestowała Caiti. – Ale co się właściwie stało?
Chyba moz˙na to naprawić?
Marion przystanęła i spojrzała Caiti prosto w oczy.
– Nie, nie moz˙na! Ostatnio wszystko robię źle.
A na dodatek wygląda teraz na to, z˙e Derek nie chce
mieć dzieci!
Marion ruszyła przed siebie tak szybko, z˙e Caiti
ledwie udało się ją dogonić. Gdy zobaczyły przed sobą
ławkę, Caiti zaproponowała:
– Słuchaj, usiądźmy tu na chwilę i rozwaz˙my
wszystko po kolei. Na przykład, co takiego jego zda-
niem robisz źle?
Marion szła jednak dalej szybkim krokiem i rzuciła
tylko przez ramię:
– Uwaz˙a, z˙e nie powinnam nosić przed ślubem
ubrań przeznaczonych na podróz˙ poślubną. Poza tym
mówi, z˙e wydałam na nie za duz˙o pieniędzy. Twierdzi
nawet, z˙e nasza podróz˙ poślubna kosztuje zbyt drogo.
– Och...
– A potem miał czelność powiedzieć mi, z˙e nie
zachowywałam się wczoraj wieczorem jak na przyszłą
męz˙atkę przystało.
– Co takiego?
90
LINDSAY ARMSTRONG
– Zatańczyłam z dwoma innymi męz˙czyznami.
Przeciez˙ wszyscy tańczyli ze wszystkimi, z wyjątkiem
Dereka.
– No dobrze – starała się ją uspokoić Caiti, prowa-
dząc kuzynkę z powrotem w stronę ławki. – Dlaczego
sądzisz, z˙e on nie chce mieć dzieci?
– Wczoraj wieczorem, przed całą tą awanturą, po-
wiedziałam mu, z˙e byłoby miło wrócić do Camp
Ondine za rok, na obchody naszej pierwszej rocznicy
ślubu, połączonej z przyjęciem z okazji chrzcin. I z˙e
jeśli ty i Rob nadal będziecie razem, bylibyście cudow-
nymi rodzicami chrzestnymi.
Oczy Caiti, która na chwilę zaniemówiła, zrobiły
się okrągłe jak talerzyki.
– To prawda – ciągnęła Marion – z˙e wypiłam
parę kieliszków wina i czułam się taka szczęśliwa
i... no i, wiesz, jak to jest, kiedy coś nagle przy-
chodzi ci do głowy i bez zastanowienia o tym mó-
wisz?
Caiti ze zrozumieniem pokiwała głową.
– I wtedy on powiedział: ,,Nie mówmy jeszcze
o dzieciach, mamy przed sobą wiele lat, zanim się na
nie zdecydujemy’’. Caiti, szczerze mówiąc, to ja juz˙
dawno pragnęłam, z˙ebyśmy się pobrali. Ale teraz
wiem, z˙e Derekowi było dotąd wygodnie. Miał to, co
chciał, i nie musiał się wysilać! Nie wiem, moz˙e nawet
zanadto muto ułatwiałam, ale teraz jednego jestem
pewna: ten ślub cieszy tylko mnie.
– Ale... – Caiti przerwała, gdyz˙ w tej chwili przy-
pomniała sobie, z˙e Rob podobnie oceniał sytuację.
91
ŚLUB W AUSTRALII
– Prócz tego – powiedziała Marion – Derek się
myli, jeśli sądzi, z˙e ja nie wiem, dlaczego on się mnie
czepia. Po prostuchce mnie sprowokować, z˙ebym się
zirytowała i odwołała nasz ślub, a on będzie wtedy
stroną pokrzywdzoną.
– Kochanie – szepnęła smutnym głosem Caiti – co
masz zamiar zrobić?
Marion wytarła nos i otarła oczy z łez.
– Zamierzam odwołać ślub.
– Ale... czy ty kochasz Dereka?
– Nie wiem. Moz˙e po prostuprzyzwyczaiłam się
do myśli, z˙e go kocham. Przychodzi mi nawet do
głowy, z˙e zmarnowałam parę lat z˙ycia, i to jest okro-
pne. W tej chwili trudno mi jasno myśleć, ale wiem na
pewno, z˙e mam juz˙ dość robienia wszystkiego według
jego z˙yczeń!
– Marion... – powiedziała łagodnie Caiti, obejmu-
jąc kuzynkę ramieniem. – Tak mi przykro. Nie wiem,
co powiedzieć. Chyba tylko ty sama moz˙esz podjąć tę
decyzję.
– A co będzie z wami, z tobą i z Robem? – zapytała
Marion, pociągając nosem.
– Hm... jeszcze niczego nie postanowiliśmy – od-
rzekła Caiti, ściągając brwi.
– Ale rozmawiacie ze sobą?
Caiti skinęła głową i zmieniła temat.
– Powiedziałaś Derekowi, z˙e zamierzasz odwołać
ślub?
– Jeszcze nie. Poczekam, az˙ wrócimy do domu.
Nie z˙yczę sobie, z˙eby w tej rozmowie uczestniczyły
92
LINDSAY ARMSTRONG
jego matka i siostra. Posłuchaj, Caiti, moz˙e byś została
tutaj jeszcze parę dni?
– Ach, nie! To znaczy... nikt mnie o to nie prosił,
a poza tym ty...
– Kocham cię i dziękuję ci za wsparcie, ale na-
prawdę nie musisz mnie trzymać za rękę – powiedziała
Marion. – Wiem, co robię. A kiedy juz˙ będzie po
wszystkim, wskoczę do samolotui polecę na kilka dni
do Brisbane.
W głosie Marion Caiti posłyszała rzadką uniej
determinację.
– No cóz˙...
– Pomyśl tylko – rzekła Marion, wstając z ławki.
– Rob przynajmniej nie zwodził cię przez cztery
lata, z˙eby potem powiedzieć, z˙e nie jest gotów do
małz˙eństwa!
– Moz˙e Derek nie zdawał sobie sprawy... – szep-
nęła Caiti bezradnie.
– Nie ma o czym mówić.
– Ale zanim zerwiesz z nim ostatecznie, powiedz
muprzynajmniej to wszystko, co powiedziałaś mnie.
Kto wie, moz˙e on cię jeszcze mile zaskoczy?
Marion podniosła tylko brew na znak, z˙e ze strony
Dereka nic jej juz˙ nie zadziwi.
– Ale czy dasz radę udawać, z˙e wszystko jest
w porządkudo czasupowrotudo domu?
– Och, Derek wie, z˙e nie jest w porządku– odrzek-
ła Marion. – Ritchie pomoz˙e nam jakoś dotrwać tudo
końca. Ale potem nie chciałabym cię naraz˙ać na
uczestniczenie w tej niezręcznej sytuacji.
93
ŚLUB W AUSTRALII
Zanim Caiti zdołała odpowiedzieć, w holu, do
którego właśnie weszły, natknęły się na Roba.
– O, właśnie ciebie szukałam – ucieszyła się Ma-
rion. – Czy nie mógłbyś zatrzymać tuCaiti jeszcze na
kilka dni?
– Marion! Rob, ja... – Caiti zabrakło słów.
Rob najpierw rzucił jej badawcze spojrzenie, ale
zaraz potem rzekł:
– Z przyjemnością, jeśli tylko nie będzie ci po-
trzebna w Cairns.
– Nie, dam sobie świetnie radę – zapewniła go
Marion. – Dotychczas po prostuwychodziła z siebie,
z˙eby mi pomóc. I dlatego myślę, z˙e nalez˙y się jej
chwila odpoczynkuod nas – dodała konspiracyjnym
szeptem. – Muszę lecieć się pakować! Na razie, kocha-
ni! – zawołała przez ramię, odchodząc w stronę swego
domku.
– Az˙ się boję zapytać, co się dzieje – odezwał się
Rob z wahaniem.
– Miałeś rację. Cóz˙, Marion sama jest juz˙ przeko-
nana, z˙e Derek nie pali się do tego małz˙eństwa, więc
postanowiła odwołać ślub. Nie mogę w to uwierzyć!
– Lepiej teraz niz˙ później.
– Tydzień przed ślubem to juz˙ jest dostatecznie
późno, ale tak, wiem, co masz na myśli. Och, ledwie
z˙yję po tych emocjach – jęknęła Caiti. – I proszę cię,
zachowaj to w tajemnicy. A co do przedłuz˙enia moje-
go pobytu...
– Spróbuj tylko teraz wyjechać, Caiti. My sami
mamy jeszcze sporo do omówienia. Musisz zostać.
94
LINDSAY ARMSTRONG
Teraz na chwilę cię przeproszę, bo mam coś do załat-
wienia w biurze, ale niech ci nie wpadnie do głowy
znowustąd dać drapaka!
– Jak ci na imię?
Późnym popołudniem Caiti siedziała na duz˙ym
kamieniuna plaz˙y, zatopiona w rozmyślaniach o róz˙-
nych tajemnicach, w jakie obfituje z˙ycie. Marion,
Derek i ich goście wyjechali parę godzin temuw wyra-
źnie minorowych nastrojach.
Gdy podniosła wzrok, ujrzała nieduz˙ą, moz˙e sześ-
cioletnią dziewczynkę w bikini z falbaneczkami. Mała
miała kręcone jasne włoski, niebieskie oczy i sprawia-
ła wraz˙enie, z˙e nie zna dobrze tych stron.
– Hej, witam cię. Mam na imię Caiti. A ty jak się
nazywasz?
– Miranda – odparło dziecko, podchodząc bliz˙ej.
– Czy ty tumieszkasz?
– Nie, jestem tylko gościem. A ty?
– Ja chyba tez˙. Mamusia powiedziała, z˙e ma
juz˙ dość pastwisk i krów, więc postanowiła, z˙e tu
przyjedziemy, czy się to komuś podoba, czy nie
– wyjawiła Miranda. – Powiedz mi, czy wierzysz
w elfy?
– Tak, oczywiście – odparła Caiti zdecydowanym
głosem.
– Bo bardzo wieluludzi nie wierzy – rzekła mała
z lekką dezaprobatą.
– Pewnie uwaz˙ają, z˙e dorosłym nie wypada w nie
wierzyć.
95
ŚLUB W AUSTRALII
W tym momencie na plaz˙y pojawiła się nagle
jasnowłosa kobieta, wyglądała na bardzo zatroskaną.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się lekko do Caiti, po
czym zwróciła się do małej: – Mirando, ile razy ci
powtarzałam, z˙e nie wolno ci samej się oddalać?
– Ale ja wcale nie jestem sama, mamo – odpowie-
działo rezolutnie dziecko. – Jestem z tą panią. Ma na
imię Caiti.
Caiti wyciągnęła rękę.
– Nazywam się Caiti Galloway. Dzień dobry.
– To pani? Pani naprawdę jest Caiti Galloway?
– Tak – odparła Caiti z bladym uśmiechem. – Czy
moz˙e coś spsociłam?
– Alez˙ nie, skąd! O mój Boz˙e... – westchnęła
kobieta, unosząc oczy do nieba. – Przepraszam, to nie
jest mój dobry dzień. Nazywam się Alexandra Leices-
ter, ale proszę mi mówić Lex. Jestem macochą Roba.
Caiti, czy ty do niego wróciłaś?
96
LINDSAY ARMSTRONG
ROZDZIAŁ ÓSMY
– Wszystko nam się sypie – powiedziała Caiti do
Roba.
Po raz pierwszy tego dnia znalazła się z nim sam na
sam. Najpierw niczym grom z jasnego nieba zjawiła
się tujego macocha z przyrodnią małą siostrzyczką
Roba, a potem grupa dziesięciorga gości.
Jednak teraz, kiedy wszyscy brali prysznic i prze-
bierali się przed kolacją, Rob miał wolną godzinę,
więc zaprowadził Caiti do zacisznego zakątka na tara-
sie, osłoniętego kwitnącymi pnączami, z widokiem na
ujście rzeki. Gdy usiedli, podał jej kieliszek z koktaj-
lem. Wyciągnął przed siebie długie nogi, westchnął
głęboko i powiedział:
– Faktycznie, zaczynam się zastanawiać, czy to
miejsce nie przyciąga problemów. Musisz wiedzieć,
z˙e Lex juz˙ kilka razy opuszczała mego ojca, ale zawsze
do niego wracała.
– Czy wiesz, dlaczego odchodziła?
Rob wyjął ze swego kieliszka wisienkę na patyczku
i włoz˙ył ją do ust.
– Większość kobiet ma podobne problemy z męz˙-
czyznami z mojej rodziny. Mój tata lubi dominować,
ma bzika na punkcie pracy, nie potrafi zrozumieć, z˙e
dla kobiety z˙ycie na takim odludziu nie jest łatwe.
Powiedz mi – zwrócił się do Caiti – czy marzyłaś
kiedyś o z˙yciuna bezludnej wyspie?
– Ciekawa perspektywa – powiedziała, spogląda-
jąc na niego z ukosa. – Ale właściwie dlaczego ona
przyjechała tutaj, do ciebie?
– A dlaczego pytasz? Kim ja twoim zdaniem jes-
tem? Jakimś potworem?
– Tego nie powiedziałam, ale przeciez˙ ona w ja-
kimś sensie pozbawiła cię matki...
– Wcale nie. Między rodzicami wszystko było
skończone na długo przedtem, zanim w naszym z˙yciu
pojawiła się Lex.
– A jak się czujesz, mając sześcioletnią przyrodnią
siostrę?
– Czasami przy niej czuję się jak staruszek, ale tak
naprawdę to bardzo polubiłem Lex.
– Boguniech będą dzięki, z˙e ktoś jeszcze mnie lubi
– westchnęła Lex, która nagle wychynęła zza pnączy
z kieliszkiem w rękui opadła na trzcinowy fotel.
– Lex – odezwał się Rob, wstając z miejsca. – Sko-
ro mowa o twojej córce i jej skłonności do samowol-
nego oddalania się, to gdzie ona teraz jest?
– Pilnuje jej jedna z pokojówek. Uprzedziłam ją,
z˙eby nie spuszczała Mirandy z oczu.
– W porządku– powiedział Rob. – A teraz muszę
was przeprosić i coś załatwić. Zobaczymy się na kolacji.
– Zmykaj, Rob, a ja w tym czasie poznam się bliz˙ej
z Caiti.
98
LINDSAY ARMSTRONG
Kiedy zniknął im z oczu, Lex szepnęła, osłaniając
usta dłonią:
– Wiesz, czasami z˙ałuję, z˙e nie wyszłam za Roba,
tylko za Franka, jego ojca...
Caiti spojrzała na nią zaskoczona.
– Czy... miałaś taką okazję?
– Ja tylko z˙artowałam! – Lex roześmiała się.
– A teraz, proszę, opowiedz mi więcej o sobie.
Przyglądając się z˙onie Franka Leicestera, Caiti
zastanawiała się, jak to wszystko rozegrać. Lex wy-
glądała na kobietę przed czterdziestką, była wysoka
i szczupła, jasnowłosa jak jej córeczka i, jak ona,
niebieskooka. Zdecydowanie atrakcyjna, zarazem
sprawiała wraz˙enie szczerej i otwartej.
– Krótko mówiąc, Rob chce, z˙ebyśmy pozostali
małz˙eństwem, ale ja mam powaz˙ne zastrzez˙enia.
Lex obrzuciła ją badawczym spojrzeniem i zapytała
wprost:
– Dlaczego?
– Pewnie wiesz o wszystkim znacznie więcej niz˙ ja
– westchnęła Caiti.
– Masz na myśli Steve’a, a przede wszystkim Stel-
lę? To sprawa zamknięta raz na zawsze – oznajmiła
Lex autorytatywnie.
Caiti wzruszyła tylko ramionami.
– Moz˙e masz rację, z˙e Rob powinien o tym przeko-
nać ciebie, a nie mnie – pokiwała głową Lex – ale
dziewięć kobiet na dziesięć uznałoby, z˙e postradałaś
zmysły.
– A co ty o tym sądzisz?
99
ŚLUB W AUSTRALII
– No cóz˙, muszę przyznać, z˙e wszyscy Leices-
terowie są trudni.
– Z Frankiem włącznie?
– On tez˙ bywa trudny – powiedziała Lex, sącząc
drinka. – Bo widzisz, to jest tak: kiedy człowiek musi
zmagać się z dziką naturą, walczyć z suszą, powodzią
i nierzadko nieznośnym upałem, nie wspominając
o kłopotach z cenami bydła, chorobami i tak dalej,
wtedy często staje się zbyt twardy. Na dodatek Rob
miał własne problemy, nie był do końca pewien, czyim
jest właściwie synem, no a potem rozpadło się małz˙eń-
stwo jego rodziców. Wszystko to pozostawiło na nim
pewien ślad.
Caiti znieruchomiała, słysząc te słowa, i wpatrywa-
ła się w Lex szeroko otwartymi oczami. Lex, nie
zauwaz˙ywszy jej zdumienia, ciągnęła dalej:
– Czasami jednak myślę, z˙e z całej tej trójki Rob
jest najnormalniejszy, a w kaz˙dym razie najbardziej
dalekowzroczny. Dywersyfikacja to był jego pomysł
i muszę powiedzieć, z˙e Leicester Camps okazały się
z˙yłą złota. I Rob jest pewnie jedyny, który moz˙e z˙yć
bez Leicester Downs. Więc nie byłabyś skazana na
z˙ycie w gospodarstwie hodowlanym, które wierz mi,
nie jest najłatwiejsze. Ale oto wraca do nas Rob.
Odwróciwszy głowę, Caiti ujrzała, jak Rob zbliz˙a
się do niej razem z Mirandą, która z bardzo powaz˙ną
minką coś do niego mówiła. On odpowiedział jej
z równą powagą, ale jego słowa tak ją rozbawiły,
z˙e głośno się roześmiała i spojrzała na niego z za-
chwytem.
100
LINDSAY ARMSTRONG
Caiti ze zdziwieniem obserwowała Roba, który
w tej chwili wydawał się jej innym człowiekiem niz˙
ten, jakiego znała. Ilurzeczy jeszcze nie wiedziała
o tym męz˙czyźnie?
Trzy dni później Caiti wciąz˙ jeszcze była w Camp
Ondine, podobnie jak Lex i Miranda, chociaz˙ Frank
Leicester usiłował się skontaktować z z˙oną i ją prze-
błagać, a ona zastanawiała się, co dalej począć.
Marion nie odwołała jeszcze ślubu, ale nadal nie
była pewna, czy tego nie zrobi.
– Przeciez˙ zostało juz˙ tylko pięć dni! – obruszyła
się Caiti, przekazując tę wiadomość Robowi.
– To prawda, z˙e zwlekają z decyzją do ostatniej
chwili – przyznał Rob. – Derek pewnie doznał szoku,
kiedy zrozumiał, z˙e moz˙e stracić Marion, i robi wszys-
tko, by do tego nie dopuścić.
Caiti pomyślała przez chwilę o swojej własnej
sytuacji. Rob z pewnością nie robił wszystkiego, aby ją
przekonać o tym, z˙e ją kocha i nie chce jej stracić...
Przeciwnie, zaprzągł ją do pracy, kiedy w obozie
wystąpiły problemy z personelem. Zapytał ją równiez˙,
czy zechciałaby go zastąpić i oprowadzić grupę gości
po lesie deszczowym. Caiti z przyjemnością się zgo-
dziła.
W końcunie tylko towarzyszyła turystom podczas
wycieczek, ale takz˙e pomagała od czasudo czasu
w recepcji. Nie popełniała juz˙ błędów przy obsłudze
centralki telefonicznej, okazała się tez˙ znakomitą prze-
wodniczką po lesie.
101
ŚLUB W AUSTRALII
– Widzę, z˙e świetnie sobie radzisz – pochwalił ją
Rob. – Jest pani prawdziwym skarbem, panno Gal-
loway – dodał. – A moz˙e powinienem powiedzieć:
pani Leicester?
Caiti wstrzymała oddech, ale nic nie odpowiedzia-
ła. W ostatnich dniach z˙adne z nich nie podejmowało
tematudalszego trwania ich małz˙eństwa.
Pod koniec długiego dnia pracy Caiti z ulgą wróciła
do swojego domku. Tym razem w obozie nie tylko
wszystkie miejsca były zajęte, ale tez˙ goście okazali
się wyjątkowo wymagający. Aby wszystkiemuspros-
tać, Rob prawie bez przerwy wisiał na telefonie,
a prócz tego zdawał się wyjątkowo czymś zatroskany.
Caiti podeszła do okna. Ona takz˙e była zaabsor-
bowana własnymi myślami. Usiłowała sobie wyob-
razić, co musiał czuć mały chłopiec, którego ojciec
nie miał pewności, czyim dzieckiem jest jego syn.
Zrozumiała takz˙e, z˙e Rob jest człowiekiem o wiele
bardziej skomplikowanym, niz˙ jej się to dotąd wy-
dawało.
W towarzystwie Lex i Mirandy był weselszy i miał
świetne podejście do swojej przyrodniej siostry, która
go wprost uwielbiała. Caiti ten bardziej skomplikowa-
ny Rob jeszcze bardziej się podobał, ale... czy az˙ do
tego stopnia, aby mumogła wybaczyć? Uwierzyć
w niego?
Na to pytanie nie zdąz˙yła sobie odpowiedzieć, gdyz˙
w chwili, kiedy wychyliła się przez okno, by zaczerp-
nąć nocnego, wonnego powietrza, coś wskoczyło na
parapet tuz˙ przy jej dłoni. Caiti zatrzasnęła okno
102
LINDSAY ARMSTRONG
i wypadła ze swego pokojuna werandę, prosto w ra-
miona Roba.
– Hej, spokojnie, co się stało? – zapytał.
– To była z˙aba – wzdrygnęła się. – Miałam na-
dzieję, z˙e do nich przywykłam, ale się myliłam. Fuj!
Miranda ma rację, trudno je polubić. To stworzenie
omal nie przyprawiło mnie o atak serca.
– Faktycznie, serce mocno ci bije – powiedział
Rob, przyciskając ją do siebie.
Caiti oparła głowę na jego ramieniui trwała tak
przez chwilę.
– Bardzo mi głupio – wyznała wreszcie, podnosząc
głowę i cofając się o krok.
– Caiti – odezwał się Rob zduszonym głosem.
– Nie wiem jak ty, ale ja czuję, z˙e teraz nadszedł dla
nas waz˙ny moment.
Zadrz˙ała, gdyz˙ ona takz˙e była tego świadoma,
napięcie między nimi było niemal namacalne, a siła
przyciągania nie do pokonania.
– Rob, ja... nie...
– Caiti – głos Roba zabrzmiał teraz szorstko
– odejdź, jeśli chcesz. Jeśli tego nie zrobisz zaraz, nie
będę w stanie się opanować. Musisz się zdecydować.
– Rob, ja muszę wiedzieć o tobie coś więcej, nie
potrafię być z tobą, kiedy coś waz˙nego przede mną
ukrywasz.
– A więc dobrze – rzucił przez zęby. – Jestem
rozczarowanym cynikiem, stosunki między moimi ro-
dzicami były koszmarne, obecna z˙ona mojego brata
zadała mi wiele bólu– co jeszcze chciałabyś wiedzieć?
103
ŚLUB W AUSTRALII
– Czy naprawdę ją kochałeś?
Rob wydał z siebie głębokie westchnienie.
– W swoim czasie uwaz˙ałem, z˙e tak. Ona mnie
zafascynowała, ale potem okazało się, z˙e działała na
obie strony i... – nagle urwał i zacisnął zęby. – Ale to
juz˙ skończone. Raz na zawsze.
Jednak wciąz˙ nie moz˙esz się zdobyć, z˙eby mi się
zwierzyć z trapiącej cię niepewności, czy jesteś synem
tego, którego uwaz˙asz za swego ojca – pomyślała Caiti.
– A co sądzisz o nas dwojgu? – zagadnęła.
– Nie mam najmniejszej wątpliwości – odrzekł,
lustrując ją wzrokiem od stóp do głów – z˙e pragnę, aby
znów popłynęła w nas muzyka.
– Więc pamiętasz... – zdumiała się. – Ale – powie-
działa stłumionym ze wzruszenia głosem – wciąz˙ jest
tyle rzeczy, których nie rozumiem i gubię się juz˙ we
własnych uczuciach. Sama nie wiem, czy kieruje mną
współczucie, czy duma...
– Caiti, przeciez˙ nie moz˙emy tak dalej z˙yć. Chcę
usłyszeć, czego ty pragniesz.
Długo milczała.
Clint Walker pracował dla Roba, gdy ten zakładał
Camp Ondine i dwa inne ośrodki, a potem prowadził
Ondine, kiedy Rob musiał wyjechać na pewien czas
i pomóc ojcuw zarządzaniuLeicester Downs.
Darzył swego szefa ogromnym szacunkiem, wi-
dząc, z˙e pracuje równie cięz˙ko, jak wszyscy i z˙e ma
mnóstwo pomysłów na przyszłość, i nie przeszkadzało
mu, kiedy bywał czasami twardy i autokratyczny.
104
LINDSAY ARMSTRONG
Dlatego tez˙ poczuł się na rozdroz˙u, kiedy Caiti
Galloway przyszła do niego tego wieczoruz prośbą,
aby jej pomógł szybko wyjechać z obozu.
Clint lubił Caiti. To on był jej świadkiem i druz˙bą
Roba na ich ślubie półtora roku temu. Wciąz˙ nie
wiedział, co się między nimi wydarzyło po dwóch
dniach, ale nadal się tym martwił. Uwaz˙ał, z˙e Caiti
i Rob stanowili dobraną parę i kiedy Caiti znów
zawitała do Camp Ondine, trzymał kciuki w nadziei,
z˙e znów się połączą.
Gdy odszukała go w pralni, od razu było dla niego
jasne, z˙e jest nieszczęśliwa. Miała podkrąz˙one oczy.
– Caiti – powiedział Clint, spoglądając na zegarek.
– W tej chwili nic nie mogę zrobić. Nie tylko muszę
naprawić tę przeklętą maszynę, ale mam jeszcze moc
innych spraw na głowie. A czy ty w ogóle rozmawiałaś
o tym z szefem?
– Clint, ja chcę uciec od ,,szefa’’!
– Chyba nie zrobisz tego jeszcze raz! – zmartwił
się szczerze Clint. – Posłuchaj, nie wiem, jakie macie
problemy, ale nie powinnaś o nim źle myśleć, on jest
naprawdę w porządku. Wybacz, z˙e się wtrącam, ale
moz˙e jednak się nad tym zastanowisz i zostaniesz na
noc? Do Port Douglas jest kawał drogi.
Caiti policzyła do trzech, po czym odpowiedziała
ze skruszoną miną:
– Przepraszam, nie powinnam cię była o to prosić.
Clint poklepał ją po ramieniu.
– Połóz˙ się spać. Nocą wszystko zawsze wygląda
gorzej, niz˙ jest w rzeczywistości.
105
ŚLUB W AUSTRALII
Trzy godziny później Clint, powaz˙nie zaniepokojo-
ny, zapukał do drzwi swojego szefa. Po chwili w jego
domkuzapaliło się światło i w drzwiach ukazał się
zaspany Rob ze zmierzwioną czupryną.
Obrzucił swego zastępcę niechętnym spojrzeniem.
– Miałem koszmarny dzień. Co się jeszcze wyda-
rzyło?
– Nic strasznego, Rob. Po prostuzniknął jeden
z samochodów.
– Co?! – wykrzyknął Rob, wznosząc do góry oczy.
– Ten z napędem na cztery koła.
– Więc jeden z naszych gości jest niepoczytalnym
złodziejem? Przeciez˙ w nocy na tych drogach moz˙e
być naprawdę niebezpiecznie!
Clint, ogromnie zakłopotany, zaczął murelacjono-
wać swoją rozmowę z Caiti. Rob słuchał go z ros-
nącym niedowierzaniem, a w końcupowiedział:
– Mylisz się, Clint. Ona śpi spokojnie za ścianą.
– Podszedł do drzwi Caiti i zastukał. – Caiti, otwórz!
– zawołał.
Kiedy nie było odpowiedzi, zastukał znowu, a po-
tem nacisnął klamkę drzwi, które kujego zaskoczeniu
otworzyły się. Gdy zapalił światło, ujrzał pokój pusty
i w absolutnym porządku. Łóz˙ko było posłane, nie
znalazł niczego, co by świadczyło o tym, z˙e ktoś tu
mieszkał.
– Z pewnością nie udało się jej odjechać daleko
– powiedział Clint. – Jestem pewien, z˙e samochód był
tam jeszcze pół godziny temu, kiedy przechodziłem
przez garaz˙.
106
LINDSAY ARMSTRONG
Kilka minut później Rob siedział juz˙ w drugim
terenowym samochodzie i jechał po wertepach prowa-
dzących do drogi do Cape Tribulation.
Caiti jeździła tędy wiele razy, ale zawsze prowadził
wtedy ktoś inny. Prócz tego, nigdy przedtem nie sie-
działa za kierownicą samochoduz napędem na cztery
koła. Miała teraz wraz˙enie, z˙e w tak trudnych warun-
kach terenowych powinna inaczej niz˙ zwykle posługi-
wać się biegami.
Starała się więc z maksymalną ostroz˙nością po-
konywać wyboje, dziury, wystające korzenie i ka-
mienie. Po obustronach drogi górował las i od czasu
do czasuCaiti dostrzegała czerwieniejące w blasku
reflektorów oczy kangurów i walabii. Zadrz˙ała na
myśl, jakie stworzenia kryje jeszcze wszechobecny
las.
Pocieszała się tym, z˙e do rana nikt nie zauwaz˙y jej
nieobecności w obozie. Garaz˙e przylegały do pomie-
szczenia, w którym znajdował się generator, a więc
moz˙liwie jak najdalej od domków, aby hałas nie za-
kłócał spokojugości. Caiti miała nadzieję, z˙e w tym
jednostajnym buczeniu nikt nie usłyszy warkotu zapa-
lonego silnika.
Gdy tak jechała dłuz˙szą chwilę powoli i ostroz˙nie,
nagle z niemiłym zaskoczeniem spostrzegła we wstecz-
nym lusterku zbliz˙ające się szybko światła jakiegoś
samochodu.
– A niech to diabli! – mruknęła pod nosem, modląc
się w duchu, aby to był tylko Clint.
107
ŚLUB W AUSTRALII
Ale naturalnie jej z˙yczenie się nie spełniło. Jadący
za nią samochód wyprzedził ją i stanął w poprzek
drogi, tak z˙e Caiti musiała mocno nacisnąć na ha-
mulec.
Wciąz˙ dygotała z emocji, kiedy Rob wyskoczył
z auta i otworzył drzwi jej samochodu.
– Znowuuciekasz, Caiti?
Ona zaś zacisnęła ręce na kierownicy i mocno
przygryzła wargę, nieomal do krwi.
– Tak! – wykrzyknęła z irytacją w głosie. – Nie
jestem jeńcem w twoim obozie... A w ogóle to cię
nienawidzę... – Załkała i łzy wielkie jak groch poto-
czyły się jej po policzkach. – I nie chcę być twoją z˙oną,
a teraz omal nie umarłam przez ciebie ze strachu.
Rob nachylił się, wyciągnął rękę i zgasił silnik w jej
aucie.
– To wszystko cię nie usprawiedliwia. Prowadziłaś
tukiedyś samochód?
– Nie! Ale zapewniam cię, z˙e jakoś dojechałabym
do celu!
– Albo byś się po drodze zabiła.
Caiti skrzyz˙owała ręce na kierownicy, oparła na
nich czoło i zaczęła cicho szlochać. Rob przez chwilę
patrzył na jej ramiona wstrząsane płaczem, po czym
z westchnieniem wrócił do swojego samochodu, spro-
wadził go na bok drogi i zamknął drzwi na klucz.
Caiti nawet nie zauwaz˙yła, z˙e na moment się od-
dalił. Kiedy delikatnie wziął ją na ręce i, okrąz˙ywszy
auto, przeniósł na miejsce dla pasaz˙era, nie miała ani
energii, ani ochoty, by z nim walczyć. Potem otworzył
108
LINDSAY ARMSTRONG
skrytkę umieszczoną z tyłu oparcia jednego z foteli
i coś z niej wydobył.
– Napij się, proszę.
Kiedy otarła łzy grzbietem ręki, zobaczyła, z˙e Rob
trzyma w rękupiersiówkę.
– Co to takiego?
– Tylko brandy. Zobaczysz, zaraz się lepiej po-
czujesz.
Przyłoz˙ył buteleczkę do jej warg, a ona posłusznie
połknęła łyk, a potem drugi. Po niedługiej chwili
zaczęła się uspokajać, a jej oddech się wyrównał.
Rob odłoz˙ył piersiówkę, otoczył Caiti ramieniem,
dotknął ustami jej włosów i szepnął ledwie słyszalnym
głosem:
– I co my z tym wszystkim zrobimy?
– Doprawdy... nie wiem... – wyjąkała.
– Naprawdę mnie nienawidzisz?
Przymknęła oczy.
– Nie, Rob, ale naprawdę boję się... znowuciebie
pokochać.
– Moz˙e – szepnął Rob, scałowując jej łzy z powiek
– to moja wina. Czy przynajmniej mógłbym spróbo-
wać jeszcze raz?
Caiti otworzyła oczy i zatrzepotała rzęsami.
– Niby jak? – zapytała cicho.
– Chyba... – zawahał się – powinienem zacząć od
początku. Od mojego początku. Ale nie w tej chwili.
Teraz musisz przede wszystkim dobrze się wyspać.
Ale czy mi pozwolisz?
Caiti westchnęła parę razy, po czym skinęła głową.
109
ŚLUB W AUSTRALII
Rob dotrzymał słowa.
Kiedy dojechali do obozu, wziął ją na ręce i połoz˙ył
do łóz˙ka. Caiti zasnęła, gdy tylko jej głowa dotknęła
poduszki, ale on został przy niej jeszcze chwilę, aby się
upewnić, z˙e śpi, i dopiero wtedy przeszedł do swojego
domku, cicho zamykając za sobą drzwi.
Gdy się rano obudziła, nie miała nawet dość energii,
z˙eby wstać z łóz˙ka i siedziała w nim wciąz˙, wsparta na
poduszkach, kiedy Rob zapukał lekko do drzwi
i wszedł do pokojuz tacą w ręku. Razem z nim wbiegła
Miranda.
– Caiti! – wykrzyknęła radośnie i wdrapała się na
łóz˙ko, aby ją uścisnąć. – Tak dawno cię nie widziałam!
Juz˙ się za tobą stęskniłam. – Przytuliła główkę do
ramienia Caiti. – Pobawisz się dzisiaj ze mną?
Zanim Caiti zdąz˙yła odpowiedzieć, Rob postawił
tacę na nocnym stolikui zapytał:
– Jak się czujesz?
– Dobrze – odparła szybko, zbierając włosy roz-
rzucone na poduszce. – Chyba lepiej, niz˙ wyglądam.
– Wyglądasz... – zaczął Rob, ale przerwał. – Czy
zjesz ze mną lunch, tylko we dwoje?
– Jak to: we dwoje?
– Postanowiłem dziś wybrać się na ryby. Zapaku-
jemy lunch do kosza i popłyniemy motorówką w górę
rzeki.
– My z mamusią nie moz˙emy z wami popłynąć
– wyjaśniła rezolutnie Miranda – bo tatuś ma przyje-
chać dziś nas odwiedzić.
110
LINDSAY ARMSTRONG
Caiti zrobiła okrągłe oczy i spojrzała przelotnie na
Roba, który kiwnął głową, a potem powiedział z pew-
nym wahaniem:
– Jest tez˙ inna wiadomość, juz˙ nie tak dobra.
Dzwoniła Marion. Ślubu nie będzie.
– Och! – szepnęła Caiti, prostując się i chwytając
za gardło. – Jak ona się czuje? Co teraz robi?
– Leci właśnie do Brisbane. Moz˙e opowiem ci
o wszystkim podczas lunchu?
– Okej – zgodziła się Caiti, opadając znów na
poduszki.
– A tymczasem odpocznij sobie – zalecił Rob i po-
stawił jej na kolanach tacę ze śniadaniem. – Spotkamy
się na molo o dwunastej, zgoda? – Wyszedł, zabierając
z sobą Mirandę.
Caiti spojrzała na tacę, na której lez˙ała pośrodku
piękna, kremowa orchidea. Z trudem powstrzymała
łzy wzruszenia na jej widok.
111
ŚLUB W AUSTRALII
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Łódź, którą popłynęli, była niewielka, ale bardzo
wygodna – miała sporo miejsca na pokładzie.
Parę minut po dwunastej Caiti pomachała Lex
i Mirandzie i zwolniła linę cumującą motorówkę do
słupka przy molo. Rob skierował ją na środek rzeki
i dodał gazu. Dzień był wprost idealny, ciepły, bezchmur-
ny, w rzece gładkiej jak lustro odbijał się błękit nieba.
Frank Leicester jeszcze nie przyjechał, więc Lex,
z wyrazem niepokojuna twarzy, została na molo,
trzymając za rękę Mirandę, nieświadomą napięć mię-
dzy rodzicami i pełną radosnego oczekiwania.
– Moz˙e powinniśmy byli zabrać z sobą Mirandę
– odezwała się głośno Caiti, przekrzykując hałas silnika.
– To bardzo chwalebne, z˙e starasz się naprawiać
wszelkie małz˙eńskie problemy – rzucił jej przez ramię
Rob – ale z niczym nie nalez˙y przesadzać. To nie nasza
sprawa. Zabieram cię w takie miejsce, gdzie jest moc
ryb. Poza mną nikt tam nie bywa.
– To brzmi zachęcająco.
– Ale roi się tam tez˙ od krokodyli, tak z˙e nie
będziemy mogli popływać.
Po półgodzinie zakotwiczyli łódź w zakolurzeki.
Było to miejsce doprawdy przecudne. Brzegi porastały
palmy, a wodę w małej zatoczce pokrywały róz˙owe
lilie wodne. Słychać było tylko nawoływania ptaków
i od czasu do czasu chlupot ryb wyskakujących na
powierzchnię.
Oboje zarzucili wędki i Rob podał Caiti kieliszek
białego wina, a sam otworzył puszkę piwa. Słońce,
idealny spokój i niedawno przez˙yte emocje sprawiły,
z˙e Caiti zdrzemnęła się na moment. Po chwili jednak
poczuła nagłe szarpnięcie z˙yłki.
– Co mam teraz zrobić? – zawołała, pełna pod-
niecenia.
– Po prostupowoli nawijaj z˙yłkę na kołowrotek
– powiedział, odstawiając piwo i sięgając po siatkę.
– Niech cięz˙ar spoczywa na końcówce wędziska,
a kiedy poczujesz, z˙e ryba odpływa, trochę poluzuj jej
z˙yłkę. Nie za bardzo, bo inaczej popruje wprost na te
kamienie przy brzegu. Myślisz, z˙e to duz˙a ryba?
– To chyba wieloryb – jęknęła Caiti, z największym
wysiłkiem nawijając z˙yłkę. – Nie mogę jej utrzymać.
– Moz˙esz, wszystko będzie w porządku. Rób tylko,
co ci mówię – teraz trochę popuść.
– Dobrze, ale...
– A teraz znów ją podciągnij, tylko spokojnie!
Caiti mocowała się z kołowrotkiem, tak z˙e z bólu
mdlały jej ręce, a koniec wędziska wbijał się w brzuch.
Wtem ryba niczym rakieta wyskoczyła z wody i na-
tychmiast znów dała nura, o mały włos nie pociągając
za sobą Caiti.
Rob stanął za nią i mocno przytrzymał za biodra.
113
ŚLUB W AUSTRALII
– Zwijaj, nie bój się, utrzymam cię.
– Czy to barramunda? – zapytała Caiti, z trudem
łapiąc oddech, czerwona na twarzy.
– Nie.
– Szkoda! – Caiti była wyraźnie rozczarowana.
– Nie wiem, czy mi uwierzysz, ale to coś jeszcze
lepszego – jak mi się zdaje, to bardzo rzadki gatunek
łososia. Fantastycznie smakuje. No dobrze – powie-
dział pełnym emocji głosem – teraz uwaga, jeszcze
chwila, a będziemy go mieli. Zwijaj z˙yłkę i nie
pozwól muwpłynąć pod łódź, bo ją przetnie o śru-
bę.
Caiti zwijała z całej siły z˙yłkę na kołowrotek,
chociaz˙ miała wraz˙enie, z˙e lada moment jej ręce nie
wytrzymają, az˙ wreszcie tuz˙ pod powierzchnią wody
ujrzała srebrzysty kształt.
– Teraz musisz sobie przez chwilę radzić sama!
– zawołał Rob, błyskawicznie się od niej odsunął,
zanurzył siatkę w wodzie i wyciągnął rybę.
Caiti, ledwie z˙ywa, usiadła na pokładzie, cięz˙ko
oddychając.
– O rety! – krzyknął Rob. – To najwspanialszy
łosoś, jakiego kiedykolwiek widziałem! – Mówiąc to,
podniósł rybę wysoko za skrzela. – Gratuluję, pani
Leicester! Złowić taką rybę, to nie lada sukces! Jak się
czujesz? Wszystko w porządku? – zapytał, wreszcie
zwracając na nią uwagę.
Caiti z trudem się podniosła i stanęła obok niego.
– Prawie wszystko, z wyjątkiem parusiniaków
– powiedziała, śmiejąc się. – Jak to moz˙liwe, z˙e
114
LINDSAY ARMSTRONG
męz˙czyźni zapominają o całym świecie, kiedy łowią
ryby?
Rob wpuścił rybę do duz˙ego pojemnika z wodą, po
czym objął Caiti ramieniem.
– No jak? – zapytał cicho. – Trochę lepiej?
Przytaknęła.
Gdy wypuścił ją z objęć, w których czuła się tak
wspaniale, Caiti nagle zrozumiała, z˙e kocha Roba
całym sercem, czy się jej to podoba, czy nie, czy to ją
przeraz˙a, czy nie i bez względuna to, czy on będzie
mógł równie mocno ją pokochać. I o niczym innym nie
marzyła, jak tylko o tym, z˙eby być z nim w łódce
i łowić ryby, tak jak właśnie teraz. Mogłaby być
gdziekolwiek, byle razem z nim, we dwoje.
– Rob – wykrztusiła wreszcie. – Nie oczekuję
z˙adnych obietnic ani deklaracji, bo w tej chwili po
prostupragnę tylko ciebie. Co ty na to?
– Co ja na to? Gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo
ja ciebie pragnę...
Rob bez słowa wziął ją na ręce i zaniósł na niewiel-
ki tapczanik.
– Rob, znowu słyszałam tę cudowną muzykę...
Szybką, zachwycającą, podniecającą az˙ do utraty tchu,
a zarazem triumfalną – wyznała szeptem, gdy od-
poczywali, przytuleni do siebie.
– To ciekawe, bo ja mam nieco inne odczucia
– odparł. – To, co jest między nami, kojarzy mi się
raczej z odpaleniem rakiety...
W Caiti było coś tajemniczego. Kiedy juz˙ się Ro-
bowi zdawało, z˙e poznał ją na wylot, znów go zaska-
115
ŚLUB W AUSTRALII
kiwała. Teraz wpatrując się w migoczące na suficie
kabiny refleksy wodne, zasnęła nagle, zupełnie jak
dziecko, w jego ramionach.
Po niedługim czasie Rob delikatnie wysunął się
z jej objęć, wstał, nakrył ją narzutą i poszedł wziąć
szybki prysznic. Potem naostrzył nóz˙ i zajął się czysz-
czeniem i filetowaniem ryby, którą złowiła.
Kiedy skończył pracę, sprzątnął bałagan, umieścił
filety w kryształkach lodu, przeciągnął się i ziewnął.
Miał ogromną chęć wyciągnąć się znów przy swojej
z˙onie... Przez chwilę wpatrywał się w lilie wodne
w zatoczce, a potem uległ jednak pokusie.
Caiti nawet się nie poruszyła, kiedy przygarnął ją
do siebie i z rozkoszą wdychał zapach jej skóry. Ani
kiedy delikatnie przeczesał palcami jej włosy. Lez˙ąc
tak blisko niej, zdał sobie sprawę, z˙e z˙adna kobieta
nigdy nie umiała wzbudzić w nim takiego wzruszenia.
Przebudzili się dopiero późnym popołudniem.
Caiti poruszyła się w ramionach Roba, on zaś
podniósł powieki i ujrzał jej śmiejące się do niego
lawendowe oczy. Wsparł głowę na łokciui zapytał:
– Z czego się pani śmieje, pani Leicester?
– Mam wraz˙enie, panie Leicester, z˙e dopuścił się
pan powaz˙nego zaniedbania swoich obowiązków.
– Czyz˙by? Starałem się, jak mogłem...
– Ach tak, oczywiście – wybuchnęła śmiechem.
– Nie to miałam na myśli. Powiedziałeś, z˙e zapraszasz
mnie na lunch..
– Przeciez˙ przyniosłem ci śniadanie do łóz˙ka!
– To prawda, ale od tego czasuwiele się wydarzy-
116
LINDSAY ARMSTRONG
ło. Dosłownie umieram z głodu i z pragnienia, i ty
pewnie tez˙.
– Co do pragnienia, to mam tylko jedno – szepnął jej
do ucha i natychmiast dowiódł szczerości swoich słów...
Słońce zaczynało chylić się kuzachodowi, kiedy
odświez˙eni prysznicem wyszli wreszcie na pokład.
Gdy Caiti usiadła na rozkładanym foteliku, Rob
przyniósł jej wysoką szklankę wody mineralnej, a po-
tem kieliszek wina. Otworzył następnie przenośną
lodówkę zasilaną z pokładowego akumulatora i zaczął
ustawiać na stoliku przywiezione smakołyki, składają-
ce się na ucztę.
Najpierw pojawił się krab, jeszcze w skorupie, ale
juz˙ odpowiednio podzielony na części, a obok misecz-
ka z pikantnym sosem. Dalej były nóz˙ki pieczonego
kurczęcia na zimno, połówki awokado wypełnione
owocami morza i szynką, a potem sałatka z owoców
mango i papai z kremem kokosowym, popruszona
lekko pieprzem. Na deser przygotowano truskawki
maczane w czekoladzie.
– Coś niesłychanego! – wykrzyknęła z zachwytem
Caiti. – Moz˙na by pomyśleć, z˙e jesteśmy w restauracji
uRitza!
– Zamówiłem to, co najlepsze – przyznał nieskrom-
nie Rob i podał jej talerzyk z krabem. – Ale gdybym
wiedział, z˙e złowisz najlepszą rybę, jaką złapano
w tych stronach od lat, sam bym ją przyrządził.
– Och, zupełnie o niej zapomniałam.
– Naprawdę? – Rob spojrzał na nią pytająco.
117
ŚLUB W AUSTRALII
– Czasami zdarza się coś, co sprawia, z˙e człowiek
moz˙e zapomnieć – odparła z figlarnym uśmiechem
Caiti.
– To prawda – zgodził się. – I chyba coś takiego się
zdarzyło... Czy chciałabyś, z˙ebyśmy zostali tuna noc?
– A moglibyśmy? – zapytała, otwierając szeroko
oczy.
Rob z rozbawieniem wzruszył ramionami.
– Oczywiście. Jestem pewien, z˙e Clint świetnie da
sobie radę sam. I podejrzewam, z˙e będzie nawet z tego
zadowolony.
– Zadowolony? Dlaczego?
– Mam wraz˙enie, z˙e on wiele by dał, aby nas
znowupołączyć – powiedział powaz˙nie Rob, wpa-
trując się w twarz Caiti, która spuściła wzrok.
– A ty nie chciałabyś tego?
Dopiero po dłuz˙szej chwili podniosła na niego
oczy. W jej spojrzeniuwyczytał powagę, ale i spokój.
– Ja chciałabym na razie z˙yć po prostudniem
dzisiejszym, Rob. To wszystko.
Jak moz˙esz tak mówić po tym, co się teraz między
nami wydarzyło? – chciał zapytać Rob, ale zmilczał
i zamiast tego mruknął, niezbyt oryginalnie:
– Aha, rozumiem.
– Ale bardzo chętnie zostałabym tuna noc – dodała
Caiti.
Rob pomyślał, z˙e stała się bardzo ostroz˙na, ale
czego się mógł spodziewać? Z
˙
e ją odzyska po miłos-
nym zbliz˙eniu? I zaraz sam sobie odpowiedział: tak,
tego właśnie się spodziewałem.
118
LINDSAY ARMSTRONG
Potem nasunęło mu się następne pytanie. Czy on
sam wciąz˙ ucieka przed swoimi problemami uczucio-
wymi? Bo przeciez˙ wciąz˙ ma opory przed uporaniem
się z własną przeszłością. A moz˙e w skrytości ducha
boi się, z˙e nie będzie umiał się zmienić?
– Okej – rzekł. – Zadzwonię tylko przez krótko-
falówkę do Clinta i go uprzedzę.
Wstał, włączył radio, wziął do ręki mikrofon i po-
wiedział:
– Camp Ondine, Camp Ondine, tułódź numer dwa,
słyszysz mnie, Clint?
Po chwili dały się słyszeć trzaski, przez które
z trudem przebił się głos Clinta.
– TuOndine. Rob, chwała Bogu, z˙e zadzwoniłeś.
Miranda gdzieś przepadła!
Caiti zamarła, słysząc te słowa.
Gdy tylko Rob skończył rozmowę z Clintem, na-
tychmiast ją objął i zaczął usilnie przepraszać.
– Przestań, Rob – uspokoiła go. – Przeciez˙ to
oczywiste, z˙e wracamy.
– Wiem, ale...
Tymczasem podnosił juz˙ kotwicę i po chwili uru-
chomił silnik.
Na molo czekała na nich Lex, ogromnie zdener-
wowana. Chwyciła linę, którą rzuciła jej Caiti.
– Przysięgam, z˙e spuściliśmy ją z oka tylko na
kilka minut – powiedziała łamiącym się głosem.
– A teraz jest juz˙ ciemno...
– Mogłabyś zaopiekować się Lex? – powiedział Rob
do Caiti. – W tym stanie niewiele z niej będzie poz˙ytku.
119
ŚLUB W AUSTRALII
– Oczywiście.
– Twój ojciec jest wściekły, Rob – paplała dalej
Lex. – Złości się na mnie, a wszystko juz˙ szło tak
dobrze...
– I co się teraz dzieje? – zapytał chłodno Rob.
– Cały obóz jej szuka. Ja przyszłam na molo, bo
sobie pomyślałam, z˙e Miranda moz˙e zechce tutaj
czekać na wasz powrót.
– Dobrze zrobiłaś. Moz˙e razem z Caiti przeszuka-
cie brzegi rzeki? – Wyjął z kabiny łodzi duz˙ą, mocną
latarkę i kamizelkę ratu nkową i podał je Caiti. – W środ-
kujest gwizdek – powiedział. – Zagwiz˙dz˙ trzy razy,
jeśli ją znajdziecie.
Nachylił się i pocałował Caiti w policzek.
– Uwaz˙ajcie na siebie.
Dopiero po kilkugodzinach rozpaczliwych poszu-
kiwań odnaleziono Mirandę w kamienistym z˙lebie
jakiś kilometr od obozu, całą i zdrową, ale bardzo
wystraszoną.
Znalazł ją Rob i drogą radiową przekazał tę wiado-
mość.
Tymczasem Caiti zapoznała się z Frankiem Leiceste-
rem w niełatwych dla siebie okolicznościach. Przywitał
się z nią, podejrzliwie lustrując ją wzrokiem, i warknął:
– No, no, oto panna młoda, która uciekła od męz˙a
zaraz po ślubie! Ciekaw jestem, co ma pani do powie-
dzenia w tej sprawie?
– Frank, co to ma teraz do rzeczy? – zapytała Lex,
ocierając dłonią łzy.
120
LINDSAY ARMSTRONG
Ojciec Roba był męz˙czyzną silnym, postawnym,
o szpakowatych włosach. Jednak w tej chwili w jego
oczach Caiti wyczytała olbrzymie napięcie, i dlatego
postanowiła nie odpowiedzieć mupięknym za na-
dobne.
– Tak, to ja jestem Caiti Galloway.
W tej samej chwili dostali wiadomość, z˙e Miranda
się odnalazła, a pół godziny potem nadszedł Rob,
niosąc małą owiniętą w koc.
Rodzinne spotkanie było przepełnione taką radoś-
cią, z˙e Rob, który przekazał Mirandę w ręce ojca
i matki, usunął się, aby im nie przeszkadzać, i spoglądał
na całą trójkę nieprzeniknionym wzrokiem. Potem Lex
serdecznie mupodziękowała, a wreszcie ojciec spo-
jrzał na Roba, wyciągnął do niego rękę i powiedział:
– Synu, nie wiem, jak ci dziękować.
Rob uścisnął mu dłoń i rzekł:
– Czy pozwolisz, z˙ebym ci coś podpowiedział?
Opiekuj się o b y d w i e m a, one naprawdę są wyjąt-
kowe i na to zasługują.
Frank otoczył ramieniem Lex, a w drugiej ręce
trzymał mocno rączkę Mirandy.
Caiti odwróciła się na moment, aby ukryć łzy, które
zakręciły się jej w oczach. Gdy uspokojona podniosła
głowę, Roba juz˙ nie było przy niej. Zanim poszła go
poszukać, wstąpiła do swojego domku i wyjęła z barku
dwa kieliszki, które napełniła sporą ilością brandy.
Rob siedział na ławce na plaz˙y, w tym samym
miejscu, gdzie go zostawiła półtora roku temu. Nie
przebrał się jeszcze, był podrapany i pokryty kurzem,
121
ŚLUB W AUSTRALII
koszulę miał podartą i plamy błota na dz˙insach. I do-
piero kiedy Caiti pojawiła się w jego poluwidzenia,
zdał sobie sprawę z jej obecności.
– Hej – odezwała się i podała mukieliszek. – Teraz
moja kolej, z˙eby ci pomóc.
– Dzięki – odparł, spoglądając na kieliszek. – Wy-
obraź sobie, z˙e Miranda zobaczyła walabię i postano-
wiła za nią pobiec.
– Moz˙e powinna mieć taką bransoletkę z małym
nadajniczkiem, jaką zakłada się dzieciom, które po-
trafią przepadać bez wieści?
– Ju z˙ zaczynałem myśleć... No, róz˙ne myśli przy-
chodziły mi do głowy.
– Wiem, Rob, nam wszystkim tez˙... – westchnęła
Caiti i usiadła obok niego.
– Róz˙ne myśli, i to nie tylko na temat Mirandy
– zwrócił się do niej. – Czy potrafisz mi kiedyś
wybaczyć, z˙e byłem takim... tchórzem i idiotą?
Caiti zrobiła wielkie oczy.
– Nie rozumiem.
– Ja tez˙ tego nie rozumiałem, no, w kaz˙dym razie
nie do końca. Przez długi czas czułem się jakby poza
nawiasem, ale nie potrafiłem się do tego przyznać ani
przed sobą samym, ani przed innymi. Jeszcze tego
popołudnia na łodzi nie byłem pewien, czy zdołam
wejrzeć w siebie dość głęboko, z˙eby umieć ci to
wytłumaczyć.
Caiti wstrzymała na chwilę oddech, a potem po-
starała się rozluźnić.
– Ale ten dzisiejszy wypadek, lęk, z˙e Mirandzie się
122
LINDSAY ARMSTRONG
coś stało, a potem tak widoczna wzajemna miłość
i radość tych trojga, gdy wreszcie znów byli razem,
uświadomiły mi, jak źle postępuję z samym sobą
– i z tobą.
– Mów dalej – szepnęła Caiti, w której sercunagle
zaświtała nadzieja. Miała zamiar powiedzieć, z˙e wy-
darzenia dzisiejszego dnia pozwoliły jej lepiej go
zrozumieć, ale przeciez˙ waz˙niejsze było, z˙eby on sam
się przed nią otworzył.
– Mój ojciec – zaczął, zwracając wzrok w stronę
morza – przez długi czas nie wierzył, z˙e jestem jego
synem, a moja matka tez˙ nie była tego zupełnie pewna.
– Jak to się mogło stać? – zapytała cicho Caiti.
– Normalnie – skrzywił się Rob. – Ich małz˙eństwo
przez˙ywało kryzys i mama miała romans, ale potem
wróciła do ojca. I wreszcie ja przyszedłem na świat.
Albo trochę przedwcześnie, albo tez˙ nie byłem jego
synem. Rodzice kłócili się o to do czasu, kiedy miałem
sześć czy siedem lat, a potem się rozstali. Juz˙ wtedy
czułem, z˙e w oczach mego ojca nigdy nie dorównam
Steve’owi, i nawet jeśli nie rozumiałem, o co moi
rodzice się kłócili, zdawałem sobie sprawę, z˙e w jakiś
sposób to ja jestem tego przyczyną.
Caiti przymknęła oczy i z z˙alem myślała o tym, jak
moz˙na było wyrządzić dzieckutaką krzywdę.
– Aby było jeszcze trudniej, Steve jest podobny do
ojca jak dwie krople wody, ja zaś do rodziny matki.
– Co się stało z twoją matką?
– W jakiś czas po rozwodzie powtórnie wyszła za
mąz˙ i przeniosła się do Perth. Mieszkałem z nią osiem
123
ŚLUB W AUSTRALII
lat, z dala od Leicester Downs, i właśnie tam zaintere-
sowałem się ośrodkami turystycznymi. Rodzina mamy
miała sieć hoteli połoz˙onych z dala wielkich miast, na
łonie natury.
– No tak, to wiele wyjaśnia – uśmiechnęła się do
niego Caiti. – Więc dlaczego stamtąd wyjechałeś?
– Nie znosiłem męz˙czyzny, za którego wyszła. Ale
wtedy byłem juz˙ na tyle dorosły, z˙eby wyjaśnić, czyim
synem właściwie jestem. Nie mam pojęcia, dlaczego
oni sami wcześniej o tym nie pomyśleli, ale w tamtych
czasach, kiedy nie porównywano jeszcze DNA, moz˙na
było tylko udowodnić, z˙e ktoś nie jest twoim ojcem,
ale niekoniecznie, z˙e nim jest.
– Ale przeciez˙ okazało się, z˙e jednak jesteś jego
synem. Czy powitał cię wtedy z otwartymi ramionami?
– Starał się ze wszystkich sił, ale za duz˙o zgroma-
dziło się między nami nieporozumień, a poza tym
ojciec i Steve byli sobie naprawdę bardzo bliscy. Mimo
to czułem się z nimi bardzo dobrze do czasu, kiedy...
– Pojawiła się Stella – podpowiedziała muCaiti.
– Tak. Trudno o lepszy przykład kobiety, która
potrafiłaby tak umiejętnie jak ona wykorzystywać swoją
urodę i wdzięk. Na pewien czas zamieniła moje z˙ycie
w piekło. Studiowałem wtedy na uniwersytecie, z dala
od domu, i tam ją poznałem. Pewnego razu zabrałem ją
do Leicester Downs na długi weekend i tam, chociaz˙ ja
nie miałem wówczas o tym pojęcia, bezbłędnie oceniła
sytuację. Steve był starszym z dwóch braci, prawdopo-
dobnie ulubieńcem ojca, tym, który odziedziczy lwią
część jego fortuny. I wtedy rzuciła mnie dla niego.
124
LINDSAY ARMSTRONG
– I Steve nie miał z tego powodu wyrzutów su-
mienia?
– Nie miał najmniejszej szansy – westchnął Rob.
– Nigdy o niczym innym nie marzył, jak tylko o tym,
z˙eby prowadzić Leicester Downs, Steve jest hodowcą
bydła z krwi i kości. Nie chcę przez to powiedzieć, z˙e
jest ograniczony, ale nie miał wielkiego doświadcze-
nia z kobietami, a ona... ona go po prostuoczarowała.
Miałem jeszcze przed sobą dwa lata studiów, więc bez
trudu mogłem trzymać się z dala od niej. Oczywiście
przyszedł moment, kiedy musiałem wrócić do domu,
ale do tego czasuoni byli juz˙ po ślubie. Mieli tez˙ swój
własny dom, do pewnego stopnia własne z˙ycie, a tata
wziął w dzierz˙awę jeszcze jedno wielkie pastwisko,
nad którym ja musiałem czuwać. Tak więc nasze
kontakty nie były częste. – Rob przerwał na moment
i znów spojrzał w stronę morza. – Nie miałem tez˙
wówczas z˙adnego powodu, z˙eby przypuszczać, z˙e
Stella tak naprawdę nie pokochała Steve’a – powie-
dział. – Ale wkrótce się przekonałem, z˙e jest inaczej.
Musiałem stamtąd wyjechać. I wówczas wpadłem na
pomysł, z˙eby załoz˙yć te ośrodki turystyczne. Wtedy
się zorientowałem, jaka z niej przebiegła kobieta...
Znowutak wyszło, z˙e zostałem outsiderem, kimś
jakby spoza rodziny, i to był dla mnie jeszcze większy
cios niz˙ zawód miłosny.
– A kiedy na scenę wkroczyła Lex?
– Mniej więcej w tym samym czasie. Tak czy
owak, zdecydowałem się wreszcie z tym skończyć.
Powiedziałem sobie, z˙e oni mogą do woli odgrywać
125
ŚLUB W AUSTRALII
rolę szczęśliwych rodzin, ale ja skupię się na budowa-
niuwłasnego przedsiębiorstwa.
– I wtedy otoczyłeś się murem... – szepnęła Caiti.
– Teraz widzę, z˙e tak było, ale nigdy nie przypu-
szczałem, z˙e on wyrośnie poza moją rodzinę, ani
tez˙, z˙e stanę się tak nieufny wobec miłości i mał-
z˙eństwa.
– To prawdziwy cud, z˙e nie jesteś jeszcze więk-
szym cynikiem...
– Moz˙e masz rację – uśmiechnął się ze smutkiem
w oczach. – Potem Steve miał ten wypadek, a potem...
chyba nie uwierzysz, co się stało... – Potrząsnął z nie-
dowierzaniem głową. – Nagle poczułem, z˙e powinie-
nem wrócić i poprowadzić Leicester Downs takz˙e i po
to, z˙eby raz na zawsze dowieść memuojcu, z˙e mimo
wszystko jestem godny być jego synem. To trochę
dziwne, prawda?
– Czuć się tak wobec własnego ojca, który nieomal
się ciebie wyrzekł?
Rob odstawił kieliszek i potarł palcami brodę, roz-
waz˙ając jej słowa.
– Czasami bardziej obwiniam matkę niz˙ ojca. To
ona była muniewierna. Ona była... – tuprzerwał
i głęboko westchnął – oni obydwoje stali się taką
wybuchową mieszanką miłości i nienawiści...
– Wiesz, co myślę? – wtrąciła Caiti. – Czasami tak
się właśnie dzieje między dwojgiem ludzi, którzy są
bezsilni i nie mogą nic na to poradzić. Ale ona mimo
wszystko pozostaje twoją matką, a on twoim ojcem
i tego nie sposób zmienić.
126
LINDSAY ARMSTRONG
– Tak czy owak, coś mi kazało wrócić do domu
i przejąć zarząd nad Leicester Downs, ale...
– I w tym momencie sprawy przybierają interesu-
jący obrót – przerwała muCaiti. – Pojawiła się kom-
plikacja w mojej osobie...
– Nigdy sobie nie daruję tego, co powiedziałem
tamtego dnia w rozmowie telefonicznej z Lex, ale
byłem wtedy taki... sfrustrowany, bo tata parę godzin
przedtem odrzucił moją ofertę powrotu.
Caiti wydała stłumiony okrzyk.
– Nic o tym nie wiedziałam! Dlaczego to zrobił?
– Moz˙e się to wydawać dziwne, ale poszło o ciebie.
Ojciec uwaz˙ał, z˙e źle zrobiłem, z˙eniąc się z tobą. Był
po prostuna mnie wściekły.
Caiti zamrugała, przypominając sobie, co jeszcze
Lex powiedziała tego pamiętnego dnia Robowi o ojcu
i jego gniewie. Rob tymczasem ciągnął dalej:
– Oskarz˙ył mnie, z˙e oz˙eniłem się z pierwszą lepszą
dziewczyną, jaką spotkałem, co mogło tylko jeszcze
bardziej skomplikować i tak juz˙ trudną sytuację. Pró-
bowałem mu to wytłumaczyć, ale on nie chciał słu-
chać. Wówczas włączyła się Lex – zadzwoniła do
mnie. I właśnie wtedy zostałem doprowadzony do
tego, z˙e nagadałem głupstw, całkowicie upraszczając
sprawę po to tylko, z˙eby się jakoś usprawiedliwić.
– Ale dlaczego twój ojciec uznał, z˙e źle zrobiłeś?
– Stella nie była wprawdzie wzorem dyskrecji, ale
tak się jakoś dziwnie złoz˙yło, z˙e Steve nie wiedział
– albo udawał, z˙e nie wie – co się święci. Tata jednak
świetnie się orientował i wymógł na mnie obietnicę, z˙e
127
ŚLUB W AUSTRALII
nie zrobię niczego, co by mogło zaszkodzić ich mał-
z˙eństwu. Czy potrafisz sobie wyobrazić, jak ja się
czułem?
Caiti skinęła głową.
– Więc mupowiedziałem, z˙e nie tylko nigdy nie
zbliz˙ę się do Stelli, ale równiez˙, z˙e nie przyjadę do
Leicester Downs bez własnej z˙ony. Tak to było i zdaję
sobie sprawę, z˙e rzeczywiście w twoich oczach wszyst-
ko świadczy przeciwko mnie.
Caiti milczała, Rob zaś wstał z ławki i zaczął się
przechadzać brzegiem morza. Półtora rokutemuwiał
wicher i morze było wzburzone, a w powietrzu czuło
się wyraźny zapach soli. Tego wieczoruw przyrodzie
panował zupełny spokój, a pośród rozgwiez˙dz˙onego
nieba świecił słabo księz˙yc w nowiu.
Caiti czekała spokojnie, az˙ Rob wróci i usiądzie
przy niej.
– Domyślam się, z˙e teraz przyszedł czas, z˙ebyśmy
porozmawiali o nas dwojgu, prawda? – zagadnęła
niepewnym głosem.
– Tak. I o tym, z˙e chociaz˙ nie byłem gotów przy-
znać, z˙e się w tobie zakochałem, nie mogłem tez˙
pozwolić ci odejść.
Caiti spojrzała muw oczy.
– Ale wciąz˙ nie potrafisz mi tego powiedzieć, Rob,
choć moz˙e teraz lepiej rozumiem dlaczego.
– Owszem, potrafię. Kochałem cię wtedy, kocham
teraz i zawsze będę kochał. Niestety, i tumogę mieć
pretensję tylko do siebie – kiedy mnie opuściłaś,
wzniosłem wokół siebie jeszcze wyz˙szy mur, a kiedy
128
LINDSAY ARMSTRONG
tuprzyjechałaś, z˙eby zaz˙ądać rozwodu, jeszcze go
umocniłem.
– No cóz˙, myślę, z˙e to chyba zrozumiałe i z˙e to po
części takz˙e moja wina.
– Zrozumiałe? – Uśmiechnął się, jednak bez śla-
durozbawienia. – Mnie się to teraz wydaje zupełnym
szaleństwem. Nie potrafiłem znieść myśli, z˙e cię mo-
gę znowuutracić. Nie mogłem tez˙ znieść, z˙e moz˙esz
być z innym męz˙czyzną, ale mimo to nie byłem
w stanie...
– Byłeś wściekły, kiedy odkryłeś, z˙e nie ma w mo-
im z˙yciuinnego męz˙czyzny.
– To dlatego, z˙e przeszedłem takie męki na myśl
o tym, z˙e jesteś z kimś innym. I dlatego, z˙e miałem
wraz˙enie, z˙e według ciebie powinniśmy się rozstać.
– Ja sama nie wiedziałam, co robić, działałam bez
z˙adnego planu.
– Wiem, ale dzisiaj, kiedy patrzyłem na ojca, Lex
i Mirandę, nagle pojąłem, na czym naprawdę polega
mój problem.
Caiti spojrzała na niego pytająco.
– To był po prostubrak odwagi. Zgoda, miałem
wprawdzie w z˙yciupewne problemy, ale w końcunie
ja jeden. Dziś wydaje mi się to nie do pomyślenia, z˙e
właśnie dlatego wciąz˙ zachowywałem wobec ciebie
dystans. Gdybym z˙ył tak dalej, jak rozgoryczony sa-
motnik, wiedząc, z˙e ty mnie kochasz i z˙e to jest
najcudowniejsza rzecz, jaka mogła mi się przydarzyć,
nie tylko okazałbym się tchórzem, ale równiez˙ sank-
cjonowałbym to wszystko, co się działo przedtem.
129
ŚLUB W AUSTRALII
Przerwał na chwilę i poszukał wzrokiem jej oczu.
– Nie wiem, czy to cokolwiek dla ciebie znaczy,
Caiti, ale ja nie tylko ciebie kocham, ale odkąd ode
mnie uciekłaś, nie byłem w stanie nawet spojrzeć na
z˙adną inną kobietę. Jesteś dla mnie wszystkim.
Oczy Caiti nabrzmiały łzami radości, ale zdołała je
powstrzymać.
– Ja czuję do ciebie to samo – szepnęła zduszonym
głosem.
– A więc?
Pytanie zawisło w powietrzu.
– Rob, jest coś, czego jeszcze nie zauwaz˙yłeś, ale
ja przyszłam tu, z˙eby cię odszukać i dowieść ci, z˙e
kocham cię bez względuna to, co się wydarzyło
w twojej przeszłości i czy zechcesz o tym mówić, czy
nie. – Mówiąc to, wyciągnęła do niego rękę.
Gdy na nią spojrzał, ujrzał na jej serdecznym palcu
połyskującą obrączkę wysadzaną brylancikami.
– Myślę, z˙e czas zacząć na nowo, Rob. A co ty
o tym sądzisz?
– Kochanie... – Przez chwilę wydawał się zbyt
wstrząśnięty, aby wydusić z siebie słowo, ale zaraz
potem objął ją, mocno do siebie przytulił i powiedział,
z˙e juz˙ nigdy nie pozwoli jej odejść.
130
LINDSAY ARMSTRONG
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– Jest jeszcze coś, czego nie rozumiem – powie-
działa Caiti, siadając prosto.
Mieszkali teraz w apartamencie dla nowoz˙eńców,
o wiele bardziej okazałym niz˙ ich dotychczasowe
domki.
Ten, kto go urządzał, nie szczędził kosztów, aby
wyczarować tuatmosferę deszczowego lasuw połą-
czeniu ze szczytami luksusu. Ściany i dywan były
w kolorze eukaliptusowej zieleni, łóz˙ko ogromne,
osłonięte białymi, zwiewnymi zasłonami, a bielizna
pościelowa w kolorach australijskiego buszu – róz˙o-
wym, czerwonym i z˙ółtym.
W alkowie o szklanej ścianie z widokiem na las
znajdował się basenik wyłoz˙ony z˙ółtawym marmu-
rem. Caiti i Rob właśnie się w nim pławili, w kłębach
białej piany, popijając szampana. W pobliz˙upaliły się
świeczki rzucające wokół łagodne światło i nasycające
powietrze wonnym, kwietnym aromatem.
– Co takiego? – zapytał Rob, przyglądając się, jak
banieczki piany ześlizgnęły się jej z ciała, odsłaniając
róz˙ową, aksamitną skórę.
– Powiedziałeś, z˙e ojciec nie chciał się zgodzić na
twoją propozycję powrotui poprowadzenia gospodar-
stwa, ale ty jednak tam pojechałeś, prawda?
– No tak.
– Co spowodowało, z˙e zmienił zdanie?
– Moz˙e tego jeszcze nie zauwaz˙yłaś, Caiti – u-
śmiechnął się lekko Rob – ale ja potrafię być naprawdę
wredny.
– Co takiego zrobiłeś?
– Narzuciłem mu swoją wolę. Powiedziałem, z˙e
nie ma większego głupca od starego głupca, z˙e sam
sobie z gospodarstwem nie poradzi, z˙e mam go powy-
z˙ej uszu i nie będę marnował przez niego z˙ycia.
Powiedziałem tez˙, z˙e to przez niego, choć moz˙e nie-
bezpośrednio, uciekłaś ode mnie, ale z˙e nie spocznę,
dopóki cię nie odzyskam. I z˙e tymczasem musi się
z tym jakoś pogodzić, bo teraz ja przejmuję ster.
Caiti zadrz˙ała.
Rob wziął ją znowuw ramiona i powiedział:
– Tak, to nie było przyjemne, ale w końcuwszyst-
ko dobrze się ułoz˙yło. Obydwaj zaczęliśmy znacznie
lepiej się rozumieć i mam wraz˙enie, z˙e naprawdę mu
się spodobały pewne moje pomysły. Posłuchaj, Caiti,
on zawsze będzie trudny, po prostu taki ma charakter,
ale wydaje mi się, z˙e zdołałem się z tym pogodzić
i oswoić.
– Ogromnie się cieszę ze względuna ciebie – mruk-
nęła. – A jak wyglądają sprawy między... Steve’em
a Stellą?
Rob pocałował ją w czubek głowy i uśmiechnął się
szeroko.
132
LINDSAY ARMSTRONG
– Lubisz, z˙eby wszystko układało się jak w zegar-
ku, prawda? Steve przez prawie rok przebywał w szpi-
talu, trochę w domu, a pozostały czas w ośrodku
rehabilitacyjnym w Cairns. Stella przeniosła się do
Cairns, aby być bliz˙ej niego. Nie wiem, moz˙e sprawił
to szok, jaki przez˙yła, i lęk przed tym, z˙e go moz˙e
stracić, ale teraz wygląda na bardziej zadowoloną ze
swojego małz˙eństwa. I moz˙e dosyć teraz na ten temat.
Nie sądzisz, z˙e moglibyśmy dla odmiany porozma-
wiać o nas?
– Oczywiście. A o czym konkretnie chciałbyś
mówić?
Rob usiadł wygodnie obok niej i powiedział:
– O naszych planach na przyszłość. Na przykład,
gdzie chciałabyś zamieszkać i o tym wszystkim, czego
nie zdąz˙yliśmy omówić półtora rokutemu.
Caiti uśmiechnęła się z rozmarzeniem.
– Mówi się, z˙e dom jest tam, gdzie jest nasze serce,
prawda? No więc, moje jest przy tobie.
Rob ucałował ją mocno, po czym rzekł:
– Kochana jesteś, Caiti. Mimo to nie moz˙emy
spędzić reszty z˙ycia w obozowych domkach dla gości.
Przyszedł mi więc do głowy pewien pomysł, ale chcę,
z˙ebyś powiedziała, co o tym myślisz. Poniewaz˙ On-
dine jest moją główną siedzibą, czy moglibyśmy tutaj
właśnie zbudować nasz dom?
– Ach, Rob, byłabym zachwycona!
– Przy okazji, chciałbym tez˙ zaproponować ci pra-
cę. Albo, dokładniej, partnerstwo.
Caiti zawahała się przez moment.
133
ŚLUB W AUSTRALII
– Nie musisz tego robić – powiedziała.
– Muszę. Naprawdę cię potrzebuję. Moz˙e nie zda-
jesz sobie z tego sprawy, ale kiedy tujesteś, ośrodek
kipi z˙yciem, a goście znacznie chętniej angaz˙ują się
w róz˙ne pomysły i wycieczki.
– Rzeczywiście tak myślisz?
– Tak. – Rob pocałował ją w czoło. – Naturalnie
nie oczekuję, z˙e będziesz się tuzaharowywała na
śmierć, ale jeśli na przykład zechciałabyś pokierować
sekcją rozrywek dla gości, byłbym zachwycony. Nikt
nie nadaje się do tego lepiej niz˙ ty.
– To zabawne – odrzekła powoli Caiti. – Bo ja tez˙
kiedyś o tym właśnie myślałam.
Rob spojrzał na nią ciekawie.
Caiti przygryzła wargę, po czym odwaz˙yła się
wystąpić z własną propozycją.
– Wiesz, przyszło mi do głowy, z˙e tujest fantas-
tyczna sceneria, w której mogłyby odbywać się róz˙ne
imprezy kulturalne – powiedziała nieśmiało. – Moz˙e
doroczny festiwal muzyczny? Moz˙e warsztaty z litera-
tury prowadzone przez popularnego pisarza? Targi
sztuki, nieograniczające się tylko do malarstwa, w tym
regionie kwitnie przeciez˙ rzemiosło artystyczne, spo-
tyka się cudowne tkaniny i wyroby ceramiczne. A mo-
z˙e kurs gotowania wyszukanych potraw? Festiwale
kultury i muzyki aborygenów?
– Dość juz˙ – wtrącił cicho Rob i zanurzył palce
w jedwabiujej włosów.
– Nie podoba ci się mój pomysł.
– Przeciwnie. Uwaz˙am, z˙e jesteś genialna.
134
LINDSAY ARMSTRONG
Caiti zaniemówiła uszczęśliwiona, z˙e jej plany mo-
gą nabrać w przyszłości kształtu. Po chwili milczenia
odezwała się, jakby nagle coś przemknęło jej przez
myśl:
– Gdyby tylko Marion mogła wiedzieć, jaki spra-
wy przybrały obrót... – Przerwała i przyłoz˙yła rękę do
ust. – Marion! Zupełnie zapomniałam! Myślałam
o niej przez cały ranek, ale potem...
– Caiti – powiedział Rob, spoglądając na nią z ła-
godnym uśmiechem. – Zrobiłaś wszystko, co mogłaś.
– Ale ona będzie...
– Odniosłem wraz˙enie, z˙e jej ulz˙yło. Powiedziała
mi, z˙e nie zdawała sobie przedtem sprawy, jak dalece
ulegała Derekowi. I chociaz˙ w tej chwili jej z˙ycie nie
układa się szczęśliwie, w jakimś sensie cięz˙ar spadł jej
z serca. À propos, prosiła tez˙, z˙ebym ci coś przekazał,
ale ja wolałem tego nie robić.
– Jak to? – Caiti zrobiła wielkie oczy.
– Teraz widzę, z˙e zupełnie nie miałem racji.
– Więc co mi miałeś przekazać?
– Powiedz Caiti – poprosiła mnie Marion – z˙e była
dla mnie prawdziwą inspiracją.
– Nie rozumiem...
– Chodziło jej o to, z˙e potrafiłaś się postawić i nie
zgodzić na trwanie w małz˙eństwie zawartym tylko
z rozsądku.
Caiti zadrz˙ała, Rob zaś odstawił kieliszek i znów
mocno ją objął.
– Ale to juz˙ przeszłość, kochanie – szepnął.
– Wiem. Jednak wciąz˙ mi jest przykro z powodu
135
ŚLUB W AUSTRALII
Marion. Jak na ironię, wszystko wypadło jakoś opacz-
nie. Robiłam, co mogłam, z˙eby usunąć przeszkody na
jej drodze do ołtarza, a wyszło odwrotnie.
– Więc moz˙e to cię trochę pocieszy. Dzwonił do
mnie tez˙ Derek. Pojechał za nią. Przez˙ył największy
szok w swoim z˙yciui teraz absolutnie nie chce stracić
Marion, mimo z˙e ślub został odwołany.
Caiti troszkę się rozluźniła.
– No cóz˙, co będzie, to będzie – powiedziała.
– Czy chciałabyś w jakiś sposób uczcić nasze
pojednanie? – zapytał ją Rob nazajutrz rano, kiedy
przy późnym śniadaniudopijali niespiesznie kawę.
– A o czym myślisz? Chyba nie o powtórnym
ślubie?
– O nie! Co myślisz o safari i chrzcinach?
Caiti odstawiła filiz˙ankę i zamrugała.
– Przeciez˙ jeszcze nie mamy dziecka...
– Wszystko dzieje się tak szybko – uśmiechnął się
Rob, lustrując wzrokiem jej kształty skryte pod wielo-
barwnym, wzorzystym jedwabiem. – Ale nie, myś-
lałem o poświęceniuCamp Caiti z udziałem twoich
rodziców oraz mojego ojca i Lex.
– Mój ojciec jest w Patagonii.
– Mylisz się, on jest tutaj. Oboje, on i twoja matka,
przyjechali tudziś rano, z˙eby cię odszukać. Jeszcze ich
nie widziałem, Clint przekazał mi tę wiadomość. Zare-
jestrowali się jako państwo Galloway, najzwyklejsza
para małz˙eńska, i zamieszkali w jednym domku.
– Nie wierzę – powiedziała Caiti zupełnie oszoło-
136
LINDSAY ARMSTRONG
miona. Po chwili jednak podskoczyła i zawołała:
– Rob, to przeciez˙ znaczy, z˙e oni znów są razem!
– Na to wygląda. Trzy pary znów się połączyły.
Twoi rodzice, mój tata i Lex, ty i ja. Do pełni szczęścia
potrzeba tylko, z˙eby Derekowi udało się jakimś cudem
przekonać Marion i odwrócić ten fatalny bieg wyda-
rzeń.
– Tak bardzo bym chciała, z˙eby Marion była
szczęśliwa. Naprawdę na to zasłuz˙yła!
– Miejmy nadzieję, z˙e Derek pójdzie po rozum do
głowy i z˙e serce mupodyktuje właściwe słowa. No,
a teraz powiedz mi, co myślisz o mojej propozycji?
Caiti pogłaskała Roba po policzkui zajrzała mu
w oczy.
– A czy Camp Caiti wytrzyma taki najazd?
– Wreszcie wszystko zostało tam ukończone. Po-
stanowiłem wprowadzić pewne udoskonalenia, z˙ebyś
czuła się bardziej komfortowo.
– Dziękuję ci – powiedziała Caiti cicho. – To
będzie cudowny sposób, abyśmy się wszyscy dobrze
poznali i zaprzyjaźnili. Juz˙ nie mogę się tego do-
czekać!
Rob pocałował ją, a potem niechętnie wypuścił
z objęć.
– Z pewnością wszyscy tylko marzą, z˙eby cię
zobaczyć.
Caiti odrzuciła jedwabne pareo i ruszyła przez
pokój tanecznym krokiem.
– No, teraz to ja nie mogę się czegoś doczekać
– zauwaz˙ył Rob, popatrując na nią figlarnie. Wstał,
137
ŚLUB W AUSTRALII
podszedł do niej, ale zamiast jej dotknąć, patrzył
zachwyconym wzrokiem na falę jej włosów opadają-
cych na nagie ramię i jeszcze niz˙ej. – Z
˙
ebym mógł
oglądać cię taką przez resztę z˙ycia – powiedział prawie
niedosłyszalnym głosem.
Caiti wspięła się na palce, połoz˙yła muręce na
ramionach i spoglądając muz miłością w oczy, szep-
nęła tylko:
– O niczym innym nie marzę.
138
LINDSAY ARMSTRONG