Alessandro Pronzato
Rozwa ania na piasku
„W drodze”
Pozna 1989
Moim wspania ym towarzyszom przygody
Od wydawcy
„Rozwa ania na piasku” powsta y pod wp ywem pielgrzymki Autora na Sahar , do
grobu brata Karola de Foucauld w Tamanrasset. Jest to cykl refleksji na tematy
dzi bardzo aktualne: pustynia jako ród o istnienia, kontemplacja jako dusza
dzia ania, milczenie jako gleba dla s owa, a tak e uwielbienie, bezinteresowno
i odrzucenie jako obszary dzia ania Bo ego. Jest to pój cie w poszukiwaniu
mistycznego sensu pustyni ladem jej pokornego mieszka ca, brata Karola, który
pisa niegdy : „Trzeba przej
przez pustyni i przebywa na niej, by otrzyma
ask Bo
. Tu mo na si uwolni od siebie, tu mo na odsun
od siebie wszystko,
co nie jest Bogiem, tu si opró nia ca kowicie ma y domek swej duszy, aby w nim
pozostawi miejsce wy
cznie Bogu Samemu”.
cz c w asne do wiadczenia z odwo aniami do biblijnego Wyj cia, wydarzenia
pustyni piaszczystej i pustyni wewn trznej, prze ycia osobiste z pytaniami
szczególnie dzi istotnymi dla chrze cija stwa, Autor proponuje czytelnikowi
ksi
atw w odbiorze, a zarazem zobowi zuj
, która czasem jest
przypomnieniem, czasem jest przypomnieniem, czasem wyznaniem, zach
, pociech ,
przewodnikiem i rachunkiem sumienia.
Alessandro Pronzato, kap an diecezjalny, dziennikarz, nauczyciel i od wielu lat
kierownik duchowy domu rekolekcyjnego Pineta di Sorenna w Lombardii, jest
autorem licznych ksi
ek z zakresu duchowo ci, w tym kilku wznawianych
wielokrotnie we W oszech i t umaczonych na j zyki obce. Dzi ki swym ró norodnym
zaanga owaniom zgromadzi do wiadczenia duchowe, pozwalaj ce mu odpowiedzie na
potrzeby wielu. Dowodem s w
nie „Rozwa ania na piasku”. G
boka prostota
duchowa przeradza si tu w przyjacielski, ciep y i przekonywuj cy dialog z kim ,
kto pragnie uczyni ze swej pustyni Pustyni , na której spotyka si Boga twarz
w twarz.
Wst p
Pustynia: piasek sk aniaj cy do modlitwy
Stronice te zrodzi y si na pustyni. Mog jednak zapewni , e nie narodzi y si
jako ksi
ka.
Wracaj c z Sahary nie mia em przy sobie nawet jednej notatki. Zawsze te
wiadcza em tym, którzy zach cali mnie do pisania na temat pustyni, e nie
zrobi tego, poniewa mia em wra enie, i pustynia staje si tematem zanadto
zu ytym.
Chcia em, by ta niezwyk a podró znalaz a si wy
cznie w poufnym notatniku
najg
bszych do wiadcze . Co najwy ej czerpa em z archiwum pami ci, by prze
powtórnie niektóre epizody z towarzyszami tej przygody.
Nieoczekiwanie po up ywie trzech lat moje przej cie przez pustyni zacz
o
ujawnia si w refleksjach, intuicyjnych odczuciach, w obrazach coraz to
bardziej przynaglaj cych.
Przede wszystkim odczu em gwa town potrzeb przekazania innym tego, co tam
odkry em, ale dopiero po oczyszczeniu, po przefiltrowaniu wszystkiego przez
szeroki kontakt z rzeczywisto ci .
Poza tym moja obecno
w o rodku ycia wewn trznego, gdzie mam szcz
cie spotka
bardzo wiele osób, które odczuwaj potrzeb „pustyni”, ale s zmuszone liczy
si z nieub aganym asfaltem miejskim, pozwoli a mi zweryfikowa autentyczno
tego do wiadczenia. Zweryfikowa mo liwo ci przeniesienia go daleko od wydm
piaskowych, tysi ce kilometrów od Sahary, w og uszaj cy zgie k miast, w wir
naszego codziennego zabiegania.
A wi c pustynia - nie jako miejsce geograficzne - ale jako konieczny punkt
odniesienia dla zdezorientowanego ycia, któremu zagra a rozpad, zag ada,
którego ja owy niepokój pozbawia tre ci.
Pustynia to wielki temat ukazuj cy nieomal naocznie, jaka powinna by
egzystencja, by mo na by o odnale
jedno
, jaka winna by droga, by nie
spowodowa a mierci z pragnienia.
Gdy cz owiek zrozumie t lekcj pustyni, zaczyna zdawa sobie spraw , e mo na
by pustelnikiem, koczownikiem równie bez pustyni.
Dlatego nie szukam ju pustyni na mapie.
Bezkresna Sahara (jej nazwa pochodzi od czasownika sahira, który oznacza:
by koloru p owego, rdzawego) przygarnia mnie w jakim k cie domu, nawet na
autostradzie, na placu, na zat oczonej ulicy, ilekro postanawiam wyrwa si z
niewoli tego, co przypadkowe, iluzoryczne, z szanta u konieczno ci, z
uwarunkowa pozorów, z totalitaryzmu czynno ci, z dyktatury zewn trzno ci.
Pustynia nie jest ju rzeczywisto ci zbudowan z piasku, ale przestrzeni
yciow , w której „oddycha si Duchem”.
W ksi
ce tej - rzecz jasna - cz sto mowa b dzie o pustyni.
Trzeba jednak pami ta , e nie istnieje tylko jedna pustynia. Istniej
niesko czone pustynie i niesko czone oblicza tej samej pustyni.
Pustynia jest miejscem przera liwym, ja owym, suchym, gdzie wszystko mówi o
mierci. I jest równocze nie miejscem odpoczynku, s odyczy, ycia.
Intymno
i wrogo
. Udr ka i szcz
liwo
. zy i ol nienie. Szcz
cie i
do wiadczenie.
Ziemia b ogos awie stwa i ziemia przekle stwa.
„Tremendum et fascinans”.
Pustynia jest twarda, bezlitosna.
Mo esz na niej zgin
z pragnienia. Ale ryzykujesz równie
mier topielca,
je eli przypadkiem zacznie pada .
Przyroda tutaj sk ada si ze skrajno ci. Nieprawdopodobna yzno
i okrutna
ja owo
.
Mo esz ca ymi latami oczekiwa na kropl deszczu i gdy nagle nadchodzi potop,
„wadi” (suche
yska rzek) w zastraszaj cy sposób zmieniaj wszystko.
Spotykasz oazy pe ne tryumfu zieleni i ycia, i tu tu - zapuszczasz si w
opustosza e obszary, gdzie wydaje ci si , e jeste skazany na szale stwo.
Pustynia mo e by grobem i ko ysk . Miejscem zatracenia i wyzwolenia. mierci
i zmartwychwstaniem. Wyja owionym terenem i ogrodem. Przedsionkiem piek a i
odbiciem nieba.
Rozumiesz wi c teraz, dlaczego w j zyku arabskim istnieje oko o czterystu
okre le , które mog posiada znaczenie przeciwstawne albo dwojakie. Na przyk ad
to samo s owo mo e oznacza daleko
i blisko
, to co odkryte i to co
zas oni te.
Tak wi c na pustyni znajdujesz Boga obecnego-nieobecnego, bliskiego-dalekiego,
widzialnego-niewidzialnego, jawnego-ukrytego. Boga najczulszych spotka i Boga,
który do wiadcza ci ukrzy owuj
samotno ci . Boga, który pociesza i Boga,
który ci dr czy. Boga uzdrawiaj cego i torturuj cego. Boga, który przemawia do
ciebie i który nie udziela ci odpowiedzi.
Do pustyni mo na odnie
równie to, co Nicolao di Flue mówi o modlitwie: „Bóg
mo e sprawi , e modlitwa jest tak mi
dla cz owieka, i idzie on na ni jak na
ta ce. A mo e sprawi , e b dzie dla niego walk ”.
Taniec i walka równocze nie.
Ta w
nie dwoisto
pustyni pozwala zdefiniowa to do wiadczenie, doprowadzane
do ko ca, jako spraw nadzwyczaj „powa
”.
Mog o wiadczy z ca ym spokojem, e nie mia em adnych romantycznych wizji
pustyni.
Nie by a ona dla mnie ucieczk od rzeczywisto ci ani rodzajem oazy intymno ci,
schronieniem w indywidualizm czy powrotem do prywatno ci. Przeciwnie, sta a si
dla mnie szko
wiadomo ci, odpowiedzialno ci, wspólnoty.
I jeszcze jedna obserwacja. Spostrzegam, e rozwa aj c to do wiadczenie, wiele
stron pozostawi em poza ksi
. Nie chcia em, by by a ona zbyt obszerna, ale by
sta a si rodzajem kieszonkowego, dyskretnego przewodnika. Wiele spraw
pozostaje jeszcze do powiedzenia. Przede wszystkim o pustyni, jak stara em si
sobie stworzy w ród asfaltu po powrocie z Sahary.
My
wi c, by podj
ten temat w dwóch dalszych seriach refleksji:
„Rozwa ania na kraw dzi studni” i „Rozwa ania na asfalcie”.
yczy bym sobie naturalnie, by przy
czy w drodze, poza tymi trzema, którzy
towarzyszyli mi na Saharze, wielu jeszcze przyjació .
Mog zapewni , e si nie rozczaruj .
Pustynia bowiem nie rozczarowuje. Szczególnie je eli j zaakceptujesz w jej
podwójnej rzeczywisto ci: mierci i ycia, nieobecno ci i obecno ci.
I nie rozczarowuje Ten, który wzywa ci na pustyni , by móg zawo
: „O beata
solitudo!” - O b ogos awiona samotno ci! - i który nie pozwala, by by samotny.
Niektórzy twierdz , e do wiadczenie pustyni jest „propedeutyk Spotkania”.
Rzeczywi cie, urok tej przygody jest urokiem Obecno ci.
Pustynia jest miejscem wyj cia.
Nie jest stworzona po to, by w niej zamieszka , by tam si zadomowi .
Przechodzi si przez pustyni , by pój
dalej.
Cz owiek ryzykuje podj cie tej drogi, gdy Duch wi ty popycha go ku Ziemi
obiecanej temu, kto gotowy jest mie w ustach piasek przez czterdzie ci lat, nie
zapominaj c, e jest wezwany na wi to.
„Nie zabraknie nigdy bezkresnej przestrzeni dla tego, który biegnie do Pana”
(Grzegorz z Nyssy).
Pineta di Sorenna
26 stycznia 1981
Pustynia otwiera si jedynie przed tym, kto rezygnuje z jej
zdobycia.
Pierwszym s owem, które us ysza em u progu pustyni by o: „Attendez!” - Czekaj!
Od razu poj
em, e musz zdj
nog z peda u gazu.
Nie ma sensu pieszy si , protestowa , krzycze , e je eli przyjdziesz za
pó no, nie znajdziesz miejsca do spania w oazie.
- Attendez!
Musisz poczeka . Paszport mo e zostanie ci zwrócony za dziesi
sekund lub za
dwie godziny, za pó dnia czy nawet dopiero jutro.
A je eli jest pi tek, wi ty dzie muzu manów - jeste zmuszony podporz dkowa
twoje plany wymogom religijnym innych.
- Attendez!
Setki razy s ysze b
jeszcze to s owo. Na placówkach policji. W hotelach.
Nawet u pasterzy wielb
dów, których pyta em o informacj .
Najpilniejsz spraw na pustyni jest... oczekiwanie.
Nic nie za atwia si tu natychmiast. Nic nie przychodzi na czas. Mam tu na my li
czas przez ciebie okre lony.
Jedynie co masz do dyspozycji - to mo liwo
oczekiwania.
Zostaniesz przyj ty przez pustyni , je eli nie potrafisz czeka .
Zdj
em z r ki zegarek. Dla kogo jak ja, udr czonego mentalno ci zachodni ,
sta by si narz dziem tortur.
Zdecydowa em, e nie ma sensu przestrzeganie programów i planów wyprawy.
Pierwsz praktyk ascetyczn , jak nak ada pustynia, jest oczyszczenie siebie z
po piechu, niepokoju, niecierpliwo ci, tyranii terminów.
Tutaj musisz koniecznie odrzuci „kompleks kapitana statku”.
W trakcie oczekiwania czujesz si ma y, nie znacz cy, skulony na jakim sto ku,
gdy tymczasem nikt nie martwi si o twe sprawy. Twoje nazwisko nic nikomu nie
mówi. Twoje pilne obowi zki nie maj tu znaczenia. I zdajesz sobie spraw , e
wiat idzie naprzód nawet bez twego mozolnego po piechu.
Twój niepokój tyle samo znaczy, co ich spokój, raczej nawet troch mniej.
Mo esz co uzyska nie tyle wal c pi
ciami czy depcz c po nogach, ale okazuj c
to, co w tych stronach ma ogromn warto
: umiej tno
wyczekiwania.
Na pustyni wkraczasz w inny wymiar czasu, gdzie na miejscu wskazówek zegara
znajduj si cierpliwo
i kamienny spokój.
Twój organizm musi przystosowa si nie tyle do innego rozk adu czasu, ile do
innego rytmu, wr cz do innego sensu ycia.
Je eli si nie przystosujesz - czeka ci wyczerpanie nerwowe. Je eli natomiast
uda ci si w
czy do tego nowego wymiaru, znajdziesz w sobie nieoczekiwany
spokój, poczucie wolno ci nigdy przedtem nie do wiadczane, zadziwiaj
umiej tno
zdumiewania si .
Pustynia nie lubi ludzi, którzy podchodz do niej gwa townie, narzucaj c w asne
terminy i naginaj c j do w asnych programów. Szybko m ci si i ka e sobie drogo
aci za zarozumia
.
Pustynia otwiera si dla tych, którzy zzuwaj sanda y po piechu i boso w druj
powoli, pozwalaj c, by piasek parzy i g adzi ich stopy.
Je eli rezygnujesz ze zdobycia pustyni, je eli nie czujesz si jej panem, je eli
umiesz spokojnie oczekiwa na co , co ci si nale y - wówczas pustynia nie
dzie traktowa ci jako intruza i dopu ci ci do swych tajemnic.
- Attendez!
Musisz udowodni , e niepokój podyktowany my
o osi gni ciu celu zast pi a
umiej tno
czekania.
W przeciwnym razie nie otrzymasz wizy wjazdowej.
Gdy przestajesz nerwowo spogl da na zegarek, zaczynasz co dostrzega ...
Modlitwa jako forma czasownika „oczekiwa ”
Nauczy em si równie osobi cie odmienia czasownik „oczekiwa ”.
wiczenie to jest bardzo trudne.
Rozpocz
em je ju pierwszego dnia, w Beni Abbes.
Wyjazd nast pi wcze nie rano. Bochenek chleba pod pach (zdobyty w m cz cej
kolejce - w tych stronach atwiej jest dosta benzyn ni chleb), manierka z
wod . Trzech kwadransów potrzeba na dojazd do wydm Wielkiego Ergu.
atwo to powiedzie . Spróbujcie jednak wyobrazi sobie dzie , sp dzony na górze
piachu, gdy smaga ci wiatr, w s
cu. które niczym m ot mog cy og uszy bizona
wali ci w g ow po ród naprzykrzaj cych si much.
Bez ksi
ki, bez o ówka, bez kogokolwiek, z kim mo na by si porozumie .
Mózg jeszcze bardziej pusty ni zazwyczaj.
Co mam robi ? Nic. Czeka i koniec.
Brat Ermete przed wyjazdem powtarza mi nieustannie: modlitwa jest stanem
oczekiwania.
I trwa em tam jak kamie . Osch y, oboj tny.
Wystawiony na s
ce i wiatr.
Nie do wiadcza em niczego. Nic nie czu em, poza coraz bardziej nasilaj cymi si
md
ciami.
Mia em wra enie, e oszalej .
Czas by okrutnie powolny. Nie mija . Co wi cej, wydawa o si , e przyklei si
do mnie, e mnie mia
y z zamiarem zadr czenia.
Podejrzenie, e wszystko jest pomy
.
Czy warto by o zrobi sze
tysi cy kilometrów, by znale
si w tym stanie
rozpaczliwego ubóstwa, og upienia, bezw adu?
Modlitwa wydawa a mi si niemo liwa. A je eli to jednak by o modlitw , to
modlitw skamienia
.
Po co dalej traci czas?
Trwa em jednak z uporem, jakby chodzi o o zak ad. Trudno przyzna si przed
wszystkimi do fiaska, stwierdzi , e to by a kolosalna pomy ka.
Potem, dzie po dniu, zacz
em odczuwa , e ogarnia mnie pewien spokój, zacz
em
do wiadcza dziwnej ciszy.
Nie, nie mia em wizji daj cych pewno
. Nie odczuwa em pociechy. Nadal
pozostawa niepokoj cy l k, e nic tu nie wykombinuj .
A jednak zdawa em sobie spraw , e co si dzia o. Nie potrafi bym powiedzie
dok adnie, co. Pewnych zjawisk nie da si opisa , a nawet wyt umaczy .
By o to jednak co wi cej ni tylko wra enie. By a to pewno
, e w moim wn trzu
powsta a równowaga. Drog torowa sobie odmienny sposób widzenia rzeczywisto ci.
Nie by em ju tym, co poprzednio, chocia na zewn trz nic nie mo na by o
dostrze . Chocia nie odczuwa em te
adnej satysfakcji.
Ta modlitwa niemocy mia a mo e na celu doprowadzenie mnie, pozbawionego
wszelkiej pomocy, gotowego jedynie do udost pnienia sobie nieznanej sile - do
kra cowego punktu mej s abo ci.
Trzeba wypala si w oczekiwaniu. Trzeba nie tylko wyeliminowa obron , ale
zniszczy równie warty i wie e obserwacyjne.
Zaiste bowiem si a, która wyzwala si z modlitwy niemocy, ujawnia si wówczas
dopiero, gdy nie ma innych si w akcji, a przede wszystkim gdy wyeliminuje si
ch
kontroli nad tym, co si dokonuje.
Dopiero wówczas, gdy nie masz ju nawet ch ci, by spyta siebie, co w
ciwie
kombinujesz, mo esz by pewien, e wewn trz ciebie Kto dokonuje decyduj cych
operacji. I by mo e najtrudniejsze do pokonania s w
nie nasze pretensje, by
móc zmierzy dzia anie Ducha.
Trzeba przesta zastanawia si nad tym, do jakiego punktu si dosz o.
Skulony na czerwonawej wydmie piaskowej - nie martwi em si ju wi cej o to,
dok d doszed em. By oby nawet mieszne zamartwia si tym. Trwa em tam
niezmiennie nieruchomo.
Wa ne by o, by czeka na Kogo , kto nadchodzi z daleka. By odda Mu ca y swój
czas.
Oczekiwanie nie jest czym pustym. Oznacza skierowanie si ku czemu . Jest to
postawa dynamiczna, której nie charakteryzuje ani oboj tno
, ani zach anno
,
ale mi
...
Przeczyta em z ksi gi rodzaju w t umaczeniu A. Chouraqui epizod z Noem i
powracaj cej do arki go
bicy wys anej na zwiady - znak ewidentny, e woda
jeszcze nie ust pi a na ziemi. „Przeczekawszy jeszcze siedem dni znów wypu ci
go
bic ” - czytamy w naszych t umaczeniach. Chouraqui t umaczy zadziwiaj co:
„Il espere encore sept autres jours” (8,10). Ma nadziej jeszcze na dalszych
siedem dni.
Zatem oczekiwa to mie nadziej .
Oczekiwanie mierzy wielko
naszej nadziei.
Jedynie wówczas potrafi d ugo oczekiwa w modlitwie, nie ulegaj c zniech ceniu
czy rozczarowaniu, gdy spodziewam si czego wa nego. Gdy spodziewam si Kogo .
Nie porzucaj swego zydla, nie dezerteruj z twej góry piachu. Wytrzymaj jak
najd
ej. Zno upa zewn trzny i ch ód wewn trzny, trud bezczynno ci i gorycz
wywo an brakiem jakiegokolwiek rezultatu, który móg by zapisa na twoim
koncie.
Nie pytaj siebie, co w
ciwie tu robisz. Nie jest wa ne, co ty robisz.
Zdaj sobie spraw , e twoja najbardziej niezwyk a czynno
- to pozwoli
przemija czasowi, który jakby nigdy nie up ywa , gdy si modlisz. Tak. Zmu go
do „przemijania” w nadziei. Tam jest jego prawdziwe miejsce.
Równie czas musi bra udzia w „wyj ciu”.
Trzeba przechodzi z niewolnictwa po piechu i monotonii do Ziemi Obiecanej
nadziei.
Oto cel modlitwy. Opró ni czas z nadmiaru spraw, z przesadnej ruchliwo ci, z
sza u skuteczno ci, z manii czynu, z niecierpliwo ci - i wype ni go
oczekiwaniem.
Niebezpiecze stwo! Modlitwa
Gdy po raz pierwszy zauwa
em ten napis, szybko go sfotografowa em. To dziwne
ostrze enie przed niebezpiecze stwem, napisane w j zyku francuskim i arabskim
brzmia o: „danger! sable” (Niebezpiecze stwo! piasek).
Piach le
pos usznie po obu stronach traktu. P aski obszar, niczym spokojne
morze wstrz sane jedynie lekkimi dreszczami. Tu i tam wydmy, znajduj ce si w
nale ytej odleg
ci, jako element dekoracyjny tego specyficznego pejza u.
Zebra o mi si nawet na artobliwe uwagi pod adresem moich towarzyszy przygody.
wyobra cie sobie wiadomo
w gazetach: „Nieszcz
liwy wypadek na saharyjskim
trakcie. Kilka ziarenek piasku uderza w samochód i przewraca go...”
A by to powód do artów. Przyzwyczajony do górskich dróg, do napisów
ostrzegaj cych przed lawinami czy przed osuwaniem si kamieni, nie potrafi em
sobie wyobrazi „niebezpiecze stwa piaskowego”.
Odechcia o mi si
artów na tych dwustu siedemdziesi ciu kilometrach mi dzy
Ghardaia i El Golea.
owiane, przyt aczaj ce niebo o s
cu, które nagle zosta o przy mione, nie
lun
o na nas deszczem, tak jak tego spodziewali my si i pragn li.
Pierwszy silny powiew wiatru uderzy w auto z nag
furi . Nie wiem, jak uda o
mu si pozosta na trakcie.
Podmuchy stawa y si coraz natarczywsze, gwa towniejsze, i zarzuca y nas
zabójczymi masami piasku. Wydawa o si , e o szyby uderza grad.
Przywar em ze wszystkich si do kierownicy, aby w jaki sposób zapanowa nad
oszcz
si maszyn , któr zarzuca o to tu, to tam, niczym jak
kartk
papieru, i która stawa a w poprzek w najbardziej nieoczekiwanych pozycjach.
Wydawa o si , e cz owiek p dzi na
wach. Przed oczyma czarny, nieprzenikniony
mur. Po obu stronach dwie ciemne ciany. Orientacja niemo liwa. W porównaniu z
sytuacj najg stsza mg a nad dolin Padu wydawa a si zabawk .
To nie by ju strach. Byli my dos ownie sterroryzowani. Nie my leli my ju o
wiadomo ciach w gazetach. ka dy w duchu wzywa swych wi tych od nieustaj cej
pomocy.
Trudno ustali , czy bardziej przera
o rozdzieraj ce wycie wiatru, czy czarny
tuman, czy te bezlitosne uderzenia piasku o szyb .
Zatrzymanie si by o niemo liwe. Grozi o zmia
eniem przez ci
arówk (w tym
rejonie istniej szyby naftowe) lub zasypaniem w druj
wydm piaskow .
Trzeba by o po ród tej apokalipsy posuwa si naprzód, na o lep, i znosi
ciek y atak oszala ej nawa nicy piaskowej.
Mia o si wra enie, e pustynia wypluwa na intruza ca
sw w ciek
, e
policzkuje ci za zniewag , e ka e ci p aci za zuchwa
, e u wiadamia ci,
nie ujdziesz st d z yciem.
Pustynia ukaza a si nam w swym najbardziej przera aj cym aspekcie.
Trwa o to ca ymi godzinami.
Gdy wreszcie furia cichnie, zatrzymujesz si . Nogi ci dr
. Patrzysz woko o z
uczuciem przera enia.
Wszystko si zmieni o. Wydmy znajduj si tam, gdzie ich by nie powinno.
Te poprzednie s sp aszczone, bezkszta tne lub w ogóle nie istniej .
Nic nie wygl da tak jak poprzednio. Mo na by powiedzie , e nawa nica
przeprowadzi a korekt mapy. Straci
orientacj . Droga zawalona jest górami
piachu. Trzeba wytyczy now drog .
By o to przera aj ce do wiadczenie.
Równie i tutaj pustynia s
y jako „ilustracja”.
Ilustracja niebezpiecze stwa modlitwy.
Wydaje ci si , e przejdziesz spokojnie „poprzez”... e modlitwa, która ci
towarzyszy, wyznaczy ci drog . e istniej dobroczynne przystanki. Mo liwo
podziwiania uspokajaj cego, duchowego pejza u. Programy ci le okre lone. Jaka
wycieczka w rejony jeszcze nie odwiedzane, ale z dok adnymi punktami odniesienia
i z obozem-baz , który przyjmuje ci po powrocie i pozwala odnale
si po ród
zwyk ych spraw.
Widocznie nie na serio przyj
ostrze enie: „Niebezpiecze stwo!
Modlitwa”.
Gdy tylko opuszczasz spokojn oaz , nieuchronnie wpadasz w nawa nic .
Modlitwa nie oszcz dza ci .
To nie ty przechodzisz przez jej rodek. To modlitwa brutalnie przechodzi przez
twoj drog , wstrz sa tob , powoduje, e si zataczasz, przesuwa ci .
Spostrzegasz, e to ju nie ty trzymasz w r ku kierownic . Twoje ycie wydane
jest na dzia anie si y, której nie potrafisz si oprze .
Modlitwa gmatwa twoje sprawy, przekre la twoje plany, niweczy spotkania,
uniemo liwia realizacj uprzednich zamiarów, niszczy twój obóz-baz .
Modlitwa nim stanie si
wiat em, jest zam tem, si
druzgoc
, g st
ciemno ci .
Nie mo esz si odnale
. Zgubi
zwyk e punkty odniesienia. Nie wiesz ju nic.
(„Nie wiem ju , co wiem” - mawia
w. Jan od Krzy a.) Nic nie rozumiesz. Czujesz
si dos ownie „zdezorientowany”. Mapy wyznaczone przez najbardziej miarodajnych
mistrzów duchowych okazuj si nieprzydatne.
Modlitwa przekre la twoj poprzedni wiedz . Kontestuje twoje do wiadczenie.
miesza ksi
ki, bez których nie umia
si oby .
Zauwa asz, e wszystko po takiej modlitwie ulega zmianie. Musisz zgodzi si z
tym, e sytuacja si odmieni a. Musisz zacz
liczy si z rzeczywisto ci , z
któr nie mia
dot d do czynienia. Jeste zmuszony odnale
inn równowag .
Gdy mija l k wywo any zagubieniem drogi - wpadasz w pop och, poniewa
stwierdzasz, e znana ci droga jest nieprzejezdna.
Nie. Modlitwa nie wskazuje ci drogi.
Ona zmusza ci do poszukiwa .
Dobrze b dzie, je eli ustawisz na widoku, w ró nych miejscach modlitwy, to
ostrze enie: „Niebezpiecze stwo! Modlitwa”.
Gdy drapie nik dostrzega zdobycz...
Przeczyta em na jakiej kartce dziwne sformu owanie: „mu ni cie Ducha wi tego”.
Na pustyni nie dane mi by o do wiadczy tego w
nie „mu ni cia”.
Duch wi ty ju przed dwoma tysi cami lat mia zwyczaj pojawia si nagle,
zapowiadany szumem, „jakby uderzeniem gwa townego wichru” (Dz 2,2).
Jeden z uczestników tej przygody, gdy dziki wist huraganu rani nasze uszy,
wyzna niewinnie: „I pomy le , e gdy znajdowa em si bezpieczny w celi,
ysz c, jak na zewn trz wy wiatr, oddawa em si poetyckim wyobra eniom...
Wmawia em sobie, e jest to muzyka... Naprawd dopatrywa em si w tym muzycznej
frazy...”
Tymczasem gdy znajdujesz si bezbronny po rodku nawa nicy, wiatr sugeruje ci
zgo a inne obrazy.
Do wiadczenia pustynne zmuszaj ci do skontrolowania w asnych opinii na temat
Ducha wi tego.
Duch wi ty nie muska ciebie, nie dokonuje efektownych przesuni
na twoim
horyzoncie duchowym. Nie prowadzi wicze z pi knej kaligrafii w dzienniku twej
podró y.
Duch jest wichrem, ogniem, a nie jakim ozdobnikiem. Jego dzia anie w adnym
wypadku nie jest oboj tne. Przewraca, rozdziera, rozwiewa twoje starannie
one karteczki, gubi je gdzie daleko. Twe notatki pozostawia w strz pach,
nie stawia na nich wykrzykników...
Gdy wieje wiatr, skóra ci cierpnie, masz ochot krzycze , a nie wzdycha .
Stajemy si
wiadkami najbrutalniejszej ruiny, a nie estetycznych prze
.
Zapowiada si prze om.
„G os si rozlega: „Drog dla Pana
przygotujcie na pustyni,
wyrównajcie na pustkowiu
go ciniec naszemu Bogu!
Niech si podnios wszystkie doliny,
a wszystkie góry i wzgórza obni
;
równin niechaj si stan urwiska,
a strome zbocza nizin g adk ”” (Iz 40,3-4).
Kto kto ma zamiar modli si , akceptuje ten radykalny kataklizm na ziemi, po
której si porusza.
Kto kto si modli, nie odnajduje ju w asnej pewno ci w znanych dobrze
formu kach, w skodyfikowanych zwyczajach, w mechanicznym powtarzaniu. Znajduje
w g
bi w asnego bycia w Duchu.
Gdy Duch wi ty wtargnie do naszego ycia, nie respektuje niczego, zmienia
wszystko, przewraca ustalony porz dek, rozbija ukochane przez nas schematy.
Ca a bieda polega na tym, e cz sto tracimy czas, by zatyka szpary, poprzez
które ten orze wiaj cy wicher móg by si przecisn
...
Nie. Nie potrafi wyobrazi sobie Ducha wi tego dotykaj cego mu ni ciem mojej
owy.
Widz go w postawie drapie nej - i musz wyzna - boj si tego.
Orze , gdy zauwa y up, nie rozpo ciera skrzyde . Wprost przeciwnie, nabiera
kulistego kszta tu i spada jak kamie , maj c szpony skulone pod ogonem, zgodnie
z wymogami aerodynamiki.
„Wpierw pikuje, potem atakuje w locie kosz cym. A wszystko dokonuje si , jakby w
ogóle nie mija czas, jakby czas zosta zniesiony. Orze nie spada wprost na
zdobycz, spada w pewnej odleg
ci od niej. Jego spadanie dokonuje si w
mgnieniu oka. Sk ada skrzyd a i p dzi w dó ze wistem, podobnym do wistu kuli;
je li obraz ten zd
y dotrze do oczu ofiary, nie dotrze ju do jej mózgu, by
mog a poj
, co si dzieje. Potem drapie nik jak b yskawica muskaj c ziemi
spada na zdobycz i porywa j ...”
A gdy podrywa si ku górze, mocno trzyma ofiar w pazurach.
Powracam te my
do klasycznego obrazu w. Hieronima: „S ucha S owa - to
wystawia
agle na wiatr Ducha, nie wiedz c, do jakich brzegów cz owiek dobije”.
Jedno jest pewne: wiatr ten nie ogranicza si jedynie do muskania agli.
Straszliwy jest jego p d. Je eli nie uczepi si por czy - znajd si w
binach morza.
„Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego s yszysz, lecz nie wiesz, sk d
pochodzi i dok d pod
a. Tak jest z ka dym, który narodzi si z Ducha” (J 3,8).
Gdy do akcji wkracza Duch-wicher gwa towny, nie masz nawet czasu zapyta siebie,
co si dzieje. Nie rozumiesz ju nic.
Zdajesz sobie po prostu spraw , e co si wydarzy o, gdy zostajesz si
wyrzucony...
Duch przeciera pustynne szlaki
Czu em si wa ny.
Uda o mi si - nie bez trudno ci - dotrze do malutkiej oazy, która nie by a
nawet oznaczona na mapie. Wprost idealne miejsce na modlitw .
Zacz
em w drowa po ród pogmatwanych zarysów czerwonych wydm Wielkiego Ergu.
Towarzyszy temu ogromny wysi ek, niekiedy l k, b
dzenie, momenty zniech cenia,
a nawet pokusa zaniechania wszystkiego.
Teraz w drodze powrotnej pouczy em dwie francuskie dziewczyny, które te
pragn
y tam dotrze .
Ponad godzin szczegó owych informacji.
Nie mog y zab
dzi . Wystarczy o pój
po moich ladach, by dotrze do
niedost pnej oazy.
Czeka em na nie z pewn niecierpliwo ci .
- By to niewiarygodny wprost dzie modlitwy. Cudowna sprawa. Dzi ki za
skierowanie nas w
nie tam... - zakomunikowa y mi z rado ci .
Ale okaza o si , e dotar y do oazy zupe nie inn drog .
lady pozostawione przez moje stopy, zawia nocny wiatr. Musia y wi c radzi
sobie same.
Znalaz y miejsce do kontemplacji jeszcze bardziej odpowiednie od mojego.
By o mi g upio.
Trudno jest pozby si ch ci górowania, kontrolowania innych, równie w
modlitwie.
Nie brak nam tupetu, by naucza bli niego, jak si ma modli .
Chcieliby my, by wszyscy trzymali si naszych schematów, by na ladowali nasze
drogi, nasze czasy i nasze postawy.
Na szcz
cie „podmuch Ducha” bierze na siebie zadanie zasypania ladów.
Zaprasza ka dego do prze ycia przygody, do dokonania odkrycia, wynalazku.
Nie mo na nauczy modlitwy.
Mo na jedynie ukaza jej sens, urok, smak, zasygnalizowa ryzyko, wskaza na
mo liwo ci, zachowuj c przy tym maksymaln dyskrecj .
Nikt nie mo e powiedzie drugiemu: „Módl si tak jak ja, a b dzie ci dobrze”.
Mo na jedynie o wiadczy : „Ja tam by em...” I doda po cichu: „Warto próbowa ”.
Osobi cie ch tnie czytam ksi
ki na temat modlitwy. Napisane przez tych, którzy
cz sto przemierzaj ten niezmierzony kontynent. Interesuj mnie ró ne drogi.
Entuzjazmuj si nowymi odkryciami.
to jednak jedynie ksi
ki, z których nie robi
adnych notatek. Nie zda yby
si na nic.
By upewni si o przydatno ci tych ksi
ek, wystarcza mi odczuwanie dziwnej
niecierpliwo ci, ch ci popróbowania.
Zdaj sobie spraw , e aby zaspokoi g ód, nie wystarcza przeczytanie spisu
potraw na karcie.
Wiem te , e gdy tylko rozpoczn w drówk , Kto we mie na siebie trud ukazania
mi drogi, nie zapisanej w adnej ksi
ce.
Tak. Coraz bardziej przekonuj si o tym, e ksi
ki, e mistrzowie nie mog
nauczy modlitwy. Mog poinformowa , e istnieje oaza, gdzie wody jest pod
dostatkiem. Ale oaza ta staje si nieosi galna, je eli postanawiasz i
po
ladach innych.
Zgadzam si z alpinistami, którzy pokonuj c cian wyci gaj za sob wszystkie
haki, aby uniemo liwi innym wykorzystanie ich trudu.
To nie jest egoizm. To jest szacunek dla twórczych mo liwo ci innych.
Równie w modlitwie powinno by tak.
Wystarcza wiedzie , e kto tam dociera... I e powraca odmienny.
Jedynie wówczas, gdy cz owiek nie ro ci sobie pretensji do u atwiania drogi
innym, umo liwia im dokonanie odkry .
Tylko wówczas, gdy usuwamy si w cie sami, do akcji wkracza Duch.
Nie izolacja - ale wspó uczestnictwo
Przed wyjazdem zdawa em sobie spraw , w przybli eniu przynajmniej, z ryzyka.
Wzi
em pod uwag równie korzy ci. W ród tych ostatnich by a jedna, nie
wyznana, któr móg bym okre li nast puj co: „Wreszcie przez kilka tygodni nikt
nie b dzie mi si pl ta pod nogami...”
Z pewno ci nie by a to my l szlachetna, nawet nie usprawiedliwia y jej
mordercze obowi zki ostatniego okresu, które doprowadzi y mnie do granic
wytrzyma
ci.
Pustynia ju od pierwszego z ni kontaktu postara a si o to, bym zmieni zdanie
i bym u wiadomi sobie zasadnicz ró nic istniej
pomi dzy samotno ci a
izolacj .
Sta o si to po straszliwej burzy, w czasie której znów rozszala si „simoun”.
Po w skiej wst dze traktu naciera a na mnie ogromna chmura piachu, która
znajdowa a si tam, gdzie by nie powinna. Wydawa o mi si , e z lewej strony
powinno mi si uda przejecha . Nacisn
em na gaz, by przedrze si przez
pozornie cienk warstw piasku.
Gdy ju wydawa o si , e pokona em przeszkod , rozw cieczone ko a zacz
y si
lizga , a auto, zrobiwszy mro
cy krew w
ach piruet, zary o w sam rodek
wydmy.
Zabrali my si do odkopywania pojazdu. Podobni byli my do czterech kretów. Co
jaki czas wynurzali my si , maj c twarze oblepione piachem i olejem, by
odetchn
troch i otrze sobie pot.
Co najmniej dziesi
razy próbowa em uruchomi wóz. Na pró no. Maszyna nie
chcia a mnie s ucha . Trzeba by o znów zabiera si do odkopywania.
W pewnym momencie zrozpaczony zawo
em: „Czy to mo liwe, eby nikt nie
przeje
t nieszcz sn drog ?”
Musia em przyzna w g
bi duszy, e urzeczywistnia o si w
nie pragnienie z
okresu wyjazdu, by nikt mi si nie pl ta pod nogami.
Pustynia od razu zmusi a mnie do wyrzeczenia si tej niecnej my li.
Musia em przyzna , e równie na pustyni cz owiek potrzebuje innych ludzi, e
nie mo na oby si bez bli nich.
Gdy ju pogodzili my si z my
, e trzeba b dzie czeka - mo e nawet kilka dni
- na przyjazd p ugu piaskowego (b
cego saharyjskim odpowiednikiem p ugu
nie nego), nadjecha a z cha asem wielka ci
arówka. Zesz o z niej kilku
robotników, którzy zd
ali do jednego z szybów naftowych. Zjawili si równie ,
nie wiadomo sk d, dwaj pasterze.
Nie zapomn nigdy tej sceny: peugeot zosta przez tych ludzi uniesiony w gór i
przeniesiony na odleg
wielu metrów, gdy tymczasem dromadery ciekawie
obserwowa y niezwyk e widowisko.
Gdy operacja dobieg a ko ca, zacz
em wyci ga z kieszeni portfel. Ludzie
zareagowali gwa townie, jak gdyby ujrzeli co bezwstydnego i zakryli sobie r
oczy.
Nie zna em jeszcze wówczas prawa pustyni, które jest prawem solidarno ci.
Dzisiaj ty potrzebujesz pomocy, jutro ja mog znale
si w biedzie i ty mi
pomo esz wydosta si z tarapatów. A pieni dze nie powinny kala tych prostych
stosunków mi dzyludzkich.
Gdy ruszyli my, przez ponad godzin w aucie panowa o milczenie.
Stara em si rozwik
k
bek pogmatwanych my li. Mia em wra enie, e to ja - a
nie auto - zary em si w wydm . Teraz dopiero, dzi ki opatrzno ciowemu zbiegowi
okoliczno ci, zacz
em korygowa swe poj cia.
Tak, samotno
jest s usznym wymogiem.
Izolacja natomiast oznacza egoistyczn ucieczk .
Dzi ki samotno ci znajdujesz si w
czno ci z lud mi.
Izolacja jest zamkni ciem si , odrzuceniem
czno ci.
Mnisi id na pustyni nie dlatego, by odseparowa si od bli nich, ale by
czy si z Bogiem.
Stara formu a zachowuje sw wa no
: solidarny samotnik.
Brat Daniel Ange wymy li znacz ce okre lenie: „Samotno
oddziela od innych, by
cz owiek móg si sta bratem ka dego”.
Izaak Syryjski nie przestawa napomina pustelników, by byli uwra liwieni na
krzyk cierpi cych. I nie waha si twierdzi , e „wielkie s owo samotno
”
zostaje znies awione, sprofanowane zlekcewa eniem nieszcz
cia bli niego.
Opowiada si , e pewien stary mnich, po wielu latach zupe nej samotno ci,
zdecydowa si uda do miasta, by b aga ksi cia o ask uwolnienia opryszków,
którzy spl drowali jego pustelni .
A inny samotnik, gdy uda si na targ, by sprzeda owoce pracy swych r k,
natkn
si na cudzoziemca powa nie chorego i opuszczonego przez wszystkich.
Wynaj
dla niego pokój i przez cztery miesi ce opiekowa si nim. Dopiero gdy
chory wyzdrowia , samotnik powróci do swej groty.
Pustelnicy odkryli, e jedynym sposobem rzeczywistej obecno ci w wiecie jest
trwanie w Bogu.
Dzi ki temu mnisi s rzeczywi cie oczyma Ko cio a. I jego sercem.
„Mo na by s dzi , e zakonnicy z powodu klauzury s oddzieleni od wiata, e s
poza Ko cio em. W rzeczywisto ci znajduj si w centrum Ko cio a” (Pawe VI).
Samotnik nie odseparowuje si , nie jest kim , kto postanowi
osobno. Jest
natomiast wspó uczestnikiem. Albo lepiej: jest cz owiekiem, który yje w
odosobnieniu, by lepiej wspó uczestniczy .
Ewagriusz pozostawi nam tak definicj : „Mnich to cz owiek, który odseparowa
si od wszystkiego, by by z
czonym ze wszystkimi”.
Mnich ucieka od t umu, by sta si darem dla wielu.
Realizuje wezwanie Izajasza:
„Rozszerz przestrze twego namiotu, rozci gnij p ótna twego mieszkania, nie
kr puj si , wyd
twe sznury, wbij mocno twe paliki! Bo si rozprzestrzenisz na
prawo i lewo...” (54,2-3).
Serafin z Sarowa by
wiadom tej „publicznej funkcji” kontemplacji:
„Posi
Pokój Wewn trzny - a tysi ce dusz znajd przy tobie Zbawienie”.
Wtóruje mu wspó czesna nam zakonnica: „Zapu cisz twe korzenie w milczeniu. I to
milczenie zwi
e ci z bra mi w sposób o wiele silniejszy od s ów”.
Jedn spraw jest ucieczka od wiata, od jego ducha (raczej od braku tego
ducha), od jego idoli, od jego mody. A zupe nie inn spraw jest ucieczka od
konfliktów, trosk i cierpie ludzkich. W tym wypadku pustynia staje si pewnego
rodzaju alibi, wymówk .
Thomas Merton przestrzega przed niebezpiecze stwem szukania samotno ci jedynie
po to, by by samym.
M. Carrouge powiedzia o Karolu de Foucauld, e jego klauzura stanowi a „barier
przed wiatem, ale nie przed mi
ci ”.
Cela mnisza musi by wype niona po brzegi. Musi w niej znale
miejsce
zdeformowana twarz dziecka, na której nikt nie z
poca unku; lodowata
samotno
starca, który w ha asie miasta skazany jest na milczenie; rozpacz
wdowy patrz cej na cia o m
a, przeszyte kulami przed bram w asnego domu;
gwa towny kryzys narkomana; zal knione spojrzenie cz owieka zagro onego rakiem;
rozpadaj ce si cia o tr dowatego; krzyk torturowanego...
Cela nie zape niona po brzegi obliczami cierpienia ludzkiego nie jest pusta.
Cz owiek si w niej dusi.
Je eli serce samotnika nie jest wystarczaj co wielkie, by pomie ci w sobie zy
i krew wiata, nie zdo a otworzy si te dla Boga. B dzie sercem nieczu ym,
zbezczeszczonym.
Je eli spojrzenie mnicha nie wyra a wspó czucia na widok ludzkiej n dzy, mo na
by pewnym, e jego oczy nie kontempluj Boga.
Bez wzgl du na to, jak ma a by aby cela, musi w niej si znale
miejsce na
spotkanie, musi si sta mo liwa powszechna koncelebra.
Najbardziej cis a klauzura jest klauzur najbardziej otwart na cierpienia
braci.
Samotno
jest wówczas prawdziwa, gdy jest „zamieszkana”.
Istnieje jeden tylko sposób, by „ludzie nie pl tali si pod nogami”.
Wystarcza przesun
ich do serca.
Prawdziwy zakonnik nie jest wy
cznie fanatykiem pokory i ukrycia. Jest równie
fanatykiem braterstwa.
Pustynia i nadzy ludzie
Tak na oko by o tego chyba ze 100 kg ró nych rzeczy. Czy starczy nam na miesi c?
Byli my spokojni, cho
adunek zmniejsza si w mgnieniu oka, a torby opró nia y
si .
Nie. Niczego nam nie zabrak o. Nie mieli my wprawdzie do wiadczenia, ale
przewidzieli my wszystko.
Nie przewidzieli my jedynie, e wiele z tych „nieodzownych” rzeczy s
b dzie
innym.
Wszystko si przydawa o. ywno
i lekarstwa. Plastry i cukierki. Keksy i
strzykawki. Wszystko okazywa o si przydatne. Ale nie dla nas.
Po kilku dniach ten kwintal zapasów prawie e „wyparowa ”. Dzi ki temu nie
trzeba by o ju zostawia jednego z nas w charakterze stra nika, gdy
zatrzymywali my si w jakiej oazie. Teraz, gdy wszystko rozdali my, aden
ch opak nie my la ju o dobraniu si do baga y w aucie i mogli my spokojnie
drowa po okolicy.
Zapomnieli my jedynie o papierosach. Nikt z naszej grupy nie pali .
Nie mogli my przewidzie , e w rodku pustyni niektórzy pasterze, o cia ach
wysuszonych przez s
ce, ubrani w ci
kie opo cze, cierpliwie stan wszy przy
wielb
dach, cichym g osem zapytaj nas b agalnie:
- Tabac?
Dzi jeszcze prze laduje mnie jakie uczucie winy, wywo ane spojrzeniem
niektórych beduinów, szczególnie m odych, gdy us yszeli nasz negatywn
odpowied .
Pomijaj c te papierosy, do wiadczyli my pierwszego paradoksu pustyni:
poczucie bezpiecze stwa jest odwrotnie proporcjonalne do stanu posiadania.
Mo esz prze
, je li rado nie wyrzekniesz si czego , co uznawa
za
niezb dne. Zauwa asz, e nie zbywa ci na niczym, je eli starasz si dzieli z
tymi, których napotykasz na twej drodze.
By mo e jest to po prostu prawo ycia.
Tego rzeczywi cie nie przewidzieli my, e na pustyni przyjdzie nam powtórzy
podstawowe, elementarne, a cz sto zapomniane lekcje ycia.
W ka dym razie faktem jest, e pustynia narzuca ci ubóstwo. Je eli nie zgodzisz
si na to zubo enie, czujesz si tam nie na miejscu, niechciany, czujesz si
go ciem niepo
danym, wprost miesznym.
Racj mia
w. Hieronim: „Nudos amat eremus”. Pustynia mi uje ludzi nagich.
Wymaga ogo ocenia.
Gdy pozb dziesz si wszystkiego, gdy nie b dziesz posiada ju nic do dania,
zrozumiesz, e osi gn
dopiero pierwsz faz tego ogo ocenia. Musisz posun
si dalej. Musisz ogo oci si z siebie samego, z twej woli, z twych programów,
z w asnych punktów widzenia. Wówczas b dziesz móg darowa w asne ycie. Zamiast
rzeczy ofiarujesz twoje jestestwo na pokarm.
Tak. „Nudos amat eremus”.
Nie wolno ci pomyli „exodusu” z wycieczk .
„Nie takiego ograbienia pragn ...”
„A jednak jest to naród z upiony i ograbiony” (Iz 42,22).
Zawsze istnieje ryzyko, e pozwolimy si ograbi w sposób niew
ciwy.
Wielu ludzi pozwoli o si ograbi nie z tego, co posiadali, ale z tego, czym
byli.
W zamian za w adz pozwolili si ograbi z wolno ci i z sumienia.
W zamian za twarz pozwolili urwa sobie g ow .
Ma si wra enie, e Bóg protestuje: „Nie takiego ograbienia pragn ”.
Widzi bowiem przed sob jednostki objuczone rzeczami, ale okradzione z warto ci.
Cz sto takie ograbienie leczy si innym ogo oceniem.
Na pustyni Bóg czeka na cz owieka, by go ogo oci .
Zrywa z niego niepotrzebne rzeczy i odsy a go ubogaconego w warto ci, o których
braku zainteresowany nawet nie wiedzia .
Cz owiek jednak musi wyrazi zgod na tak zamian .
Jedynie wówczas, gdy zgodzi si na odrzucenie wszystkiego, co rzeczywi cie go
zubo a, w ca kowitym ogo oceniu znajdzie Boga, który nie potrafi oprze si
sercu czystemu i dwojgu pustych r k.
Bóg pomaga nie
ci
ar, ale nie mieci
„S ysz j zyk nieznany:
„Uwolni em od brzemienia jego barki:
jego r ce porzuci y kosze”” (Ps 81,6-7).
Dot d interpretowa em ten „j zyk nieznany” w jednej tylko perspektywie:
kosze zawiera y moje nieszcz
cia, przeciwno ci, rzeczy nieprzyjemne. Ci
ar -
wed ug mnie - wywo any by tylko krzy em codziennym, który niekiedy wydawa mi
si nie do zniesienia.
Nie wymaga em, by Bóg uwolni mnie od niego ca kowicie. Wystarcza o, by mi
pomaga go nie
.
Na pustyni zda em sobie spraw , e taka interpretacja jest zbyt uproszczona.
W rzeczywisto ci do tego kosza napcha em mnóstwo rzeczy niepotrzebnych. Jest
tak ci
ki, gdy znalaz o si w nim wiele obj to ciowych pakunków, które
upiera em si wlec za sob .
Adam wyp dzony z Raju w druje i zbiera wszystko, na co natrafia. udzi si , e
gromadz c marno
, zrekompensuje zasadniczg warto
, której si pozbawi .
Nie zdaje sobie sprawy z tego, e gromadzi niepotrzebne ci
ary.
udzenie trwa. Cz owiek zgubi Kogo i stara si zaradzi temu, gromadz c co .
Wierzy, e wype ni pustk istnienia mnogo ci rzeczy.
Otó w
nie. W modlitwie przychodzi do mnie Bóg i spogl da na mój kosz. Chce
zrobi „inwentur ” tych wszystkich wiecide ek, które do niego wrzuci em.
Aby modli si , trzeba podda si temu wst pnemu, k opotliwemu oszacowaniu dóbr
„nie nadaj cych si do niesienia”.
Bóg interesuje si wpierw moimi mieciami, a potem dopiero moimi darami.
Interesuje si moimi niepotrzebnymi, g upimi rzeczami, aby je wyrzuci daleko,
by mnie od nich uwolni .
Modlitwa staje si w ten sposób operacj ogo ocenia.
Cz owiek modlitwy nie jest cz owiekiem, który pragnie „mie ”. Jest sk onny
traci .
Bóg ukazuje mi nie to, czego mi brak, ale to, czego mam w nadmiarze.
Gdy modl si , staj si
wiadom tego, czego nie potrzebuj .
ce, nim stan si zdolne do otrzymywania, musz wspó pracowa z Bogiem w
opró nianiu koszyka. „Jego r ce porzuci y kosze”. I opró ni y je, by uczyni je
„pojemnymi”.
Gdy rankiem opuszcza em Beni Abbes, by dotrze w okolice wydm piaskowych,
mija em przera liwe cmentarzysko elastwa, wraków ci
arówek, opon, ró nych
puszek, przedziurawionych i zgniecionych blaszanych pojemników. By to nieomylny
przedsionek pustyni.
Brutalna „pami
” codzienna o tym wszystkim, co ju nie jest przydatne, o tych
wszystkich rupieciach, które trzeba porzuci .
Zbyt cz sto w drujemy zgarbieni pod ci
arem rzeczy nieprzydatnych.
Kosz, z którym najtrudniej jest nam si rozsta , to w
nie kosz wype niony po
brzegi rzeczami niepotrzebnymi i przyt aczaj cymi.
Mamy wrodzony kult rzeczy nieprzydatnych.
Dobrze b dzie rozwia iluzje. W modlitwie cz owiek odnajduje siebie samego, to
jest u wiadamia sobie, jaki jest, za cen wyzbycia si tego, co posiada, tego co
czyni z niego niewolnika.
Je eli zabrniesz na pustyni z koszem wype nionym, musisz prze
napa
Bo ego
Gwa townika, który pozbawi ci twych zdobyczy.
„Pewien cz owiek schodzi z Jerozolimy do Jerycha i wpad w r ce zbójców. Ci
nie tylko, e go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pó
umar ego, odeszli” ( k 10,30).
Je eli niezupe nie „na wpó umar y”, na pewno czujesz si wytr cony z równowagi.
Potem z wolna zdajesz sobie spraw , e zaczynasz
pe ni
ycia, w
nie
dzi ki temu, co straci
. Ten pusty kosz staje si twoim wielkim bogactwem.
A Gwa townik nie ucieka. Stoi przy tobie. Gotów jest odda ci wszystko to, co
wzi
od ciebie, ale przemienione. Zamiast ci
aru daje ci pe ni , zamiast
niewolnictwa - wolno
, zamiast po
dania - dar.
Teraz posiadam rzeczywi cie ten kosz, „oddany” mi jako dar. W
ciwie,
pierwotnie tego kosza nie posiada em. To on mnie posiada .
Ruchome góry
Mówi , e piasek jest „chorob pustyni”. Dla mnie by najwspanialszym odkryciem,
jakiego kiedykolwiek dokona em.
Nie przecz , piasek jest równie chorob , z gwa townymi kryzysami. Wystarczy
pomy le o burzach, gdy rozszala e wiry py u i kolumny piachu wznosz si na
dziesi tki metrów. Chmury koloru brudnopomara czowego
cz si i tworz
kurtyn , która w miar jak si przybli a, staje si coraz ciemniejsza i coraz
bardziej przyt aczaj ca.
Beduini w ród szalonego ryku grzmotów biedz si nad umacnianiem ko ków
namiotów.
Zal knione zwierz ta staj jak skamienia e. Beczenie i ryk wtóruj grzmotom.
Nad obozowiskiem nagle opada czarna kurtyna. Zapanowuje ca kowita ciemno
,
nawet w samo po udnie. Podmuchy wichru rozdzieraj zas ony.
Te burze wesz y ju do legendy Sahary. Opowiada si nie tylko o stadach
zwierz t, ale o ca ych oddzia ach wojska zasypanych przez piasek.
W czasie tych burz zawsze kilka studzien ulega zasypaniu, a niektóre trakty
przestaj istnie .
Gdy burza ustaje, ukazuje si zadziwiaj cy widok.
Pustynia staje si przedziwnym morzem piasku o falistych zakolach („ripple”).
Przygod saharyjsk mo na wyrazi terminami marynarskimi. Nieprzypadkowo
wielb
dy nazywa si „okr tami pustyni”. A kto , kto w druje z jednej oazy do
drugiej, ma wra enie, e podnosi kotwic z zacisznego portu i wezwawszy pomocy
Boga udaje si w niebezpieczny rejs.
Wydmy zaskakuj ci swym kolorytem. Istniej wydmy bielusie kie, szare, ró owe,
fioletowe, niebieskawe, czerwone...
Zadziwiaj ci swym kszta tem, swymi w
owymi wygi ciami, eleganckimi
parabolami, regularnymi formami»geometrycznymi, harmonijnymi liniami.
Niewiarygodnym wprost nast powaniem po sobie grzyw i wkl
ci, stromych cian
i lekkich zboczy, zawrotnych pochy
ci i agodnych stoków.
Wielki Erg Zachodni upodabnia si do ksi
ycowego krajobrazu.
Szczególnie rano i wieczorem cienie nadaj mu tonacj , wprowadzaj
w zachwyt
ka dego artyst .
Wydmy mog wydawa si komu , kto po raz pierwszy si z nimi styka, po prostu
zwa ami piasku, podobnymi do tych, jakie tworzy sól czy w giel.
Ale to nieprawda. Wydmy maj swoj histori , swoje ycie, swój ruch.
Badanie ich intryguje fachowca (...) i entuzjazmuje dyletanta.
Wydmy s owocem wspó pracy dwóch pot
nych sprzymierze ców: czasu i wiatru.
Wiatr wyrywa z dna osuszonych jezior ziarnka piasku i miota nimi niczym
pociskami w ska y piaskowca, które poddane temu d ugotrwa emu bombardowaniu,
bezlitosnemu omotaniu, powoli si rozsypuj .
Ten proces rozpadu, roztarcia, oczyszczenia trwa wieki ca e.
A jego rezultatem jest ten mia ki, ruchliwy piasek, który zach ca do zdj cia
obuwia.
Nie wszystkie wydmy s identyczne. Istniej „barcane” w kszta cie pó ksi
yca.
Nast pnie „sif” czyli wydmy przypominaj ce szpad . Potem te o rybiej usce
(„akle”) i jeszcze formacje gwia dziste („rhourds”). W ko cu najs ynniejsze:
„draha”, które mog osi gn
nawet trzysta metrów wysoko ci.
Wydmy po eraj wszystko: skór , kamienie, drewno, elazo, skorupy. Poch aniaj
wszystko, na co natrafiaj . Maj straszny
dek. Wszystko trawi , przerabiaj ,
przemieniaj w piasek.
Wydmy rodz si , wzrastaj powoli, asymiluj napotkane rzeczy, nawet wydaj
odg osy.
Tak. Istnieje g os wydm.
Czasem nocami, gdy cichnie wiatr i powraca spokój, daje si s ysze jaki
uporczywy szmer, nieustanne skrzypienie.
Wed ug legend beduinów jest to d wi k dzwonów klasztoru, zasypanego przez
piasek.
W rzeczywisto ci ten chrz st to odg os selekcji dokonuj cej si wewn trz wydmy.
To wydma porz dkuje si sama. Selekcjonuje ró nej wielko ci ziarenka.
Najtwardsze pozostaj na powierzchni, inne, mniej wytrzyma e i l ejsze
przesypuj si w dó , wzd
wewn trznej osi wydmy.
Przede wszystkim jednak wydmy przesuwaj si przy wspó udziale swego wiernego
sprzymierze ca - wiatru.
Pustynny piasek przyrówna mo na do niezmierzonego, ruchomego dywanu.
W ruchu tym uczestnicz w ró ny sposób, spe niaj c ró
rol , ró norodne
ziarenka.
Najbardziej aktywne s te redniej wielko ci, nazywane „skoczkami”; maj one za
zadanie odbijanie si od twardej powierzchni i unoszenie w powietrze cz stek
ejszych, które zostaj zawieszone i z góry ledz dynamizm towarzyszek.
Ale równie ziarnka wi ksze nie s oszcz dzane przez kolegów „skoczków” i s
popychane do przodu tu przy ziemi. Naukowcy nazywaj to „ lizganiem si
powierzchni”.
W ten sposób powstaj nast puj ce po sobie fale cz steczek, z których jedne
szybuj w powietrzu, inne lizgaj si , a jeszcze inne nie daj nikomu spokoju i
odbijaj c si dzia aj jak kolce.
Pr dko
jest oczywi cie ró na. „Barcane” przemieszczaj si
rednio z
pr dko ci dwudziestu metrów w ci gu roku. Majestatyczna „draha” posuwa si pi
centymetrów rocznie. Nie piesz si .
Gdy wydmy napotykaj do y wype nione piaskiem, ziarenka „skacz ce” nie mog ju
odbija si dobrze. I zaczynaj si gromadzi .
Ale nie trzeba zapomina o piasku, który tworzy cie sze warstwy. Jest to
prawdziwy „ruchomy dywan” pustyni. Tu pr dko
jest znaczna. Mo esz nagle
ugrz zn
w takiej piaskowej rzece.
Z pewno ci jest czym przera aj cym, pomin wszy element widowiskowy,
obserwowanie pejza u, który si przesuwa,
cucha „barcane”, które potrafi
zablokowa jakie wadi, tworz c rodzaj wa u nie do przebycia, lub przeci
trakt.
Znany uczony Ralph Bagnold zauwa a: „W niektórych miejscach ogromne zwa y piasku
o ci
arze milionów ton posuwaj si naprzód nieub aganie i w porz dku po
terenie, rosn c, zachowuj c swój kszta t, nawet pewien charakter i groteskowe
pozory ycia, które wstrz saj ”.
Wydmy powstaj z ruchu i wzrastaj dzi ki ruchowi.
Nie s bezw adnymi masami.
Je eli istniej i s tym czym s , dzieje si tak, poniewa tworz je cz steczki,
które nie przestaj si porusza , lizga , skaka .
Równie wydmy w pewnym sensie s nieustannie „zasiewane” malutkimi ziarenkami,
które nie potrafi sta w miejscu.
Zastanówmy si nad pierwszym wielkim sprzymierze cem wydm: czasem.
ycie wewn trzne, by by rzeczywi cie wewn trznym, musi odznacza si dwoma
cechami charakterystycznymi. G
bi i cierpliwo ci .
Wszystko, co podporz dkowuje si zmianom zewn trznym, powierzchownym
do wiadczeniom, b yskotliwo ci form, jest - u ywaj c okre lenia J. Sulivana -
cyrkiem, a nie przemian .
ycie wewn trzne to przede wszystkim schodzenie w g
b, to upodobanie do
usilnych wierce poprzez twarde warstwy kamieni, nieko cz ce si strefy
ciemno ci, pok ady milczenia. Nie wystarczaj zadrapania powierzchni paznokciem,
by przy pierwszej rysie zrezygnowa z najmniejszego wysi ku.
Konieczna jest cierpliwo
, zgoda na d ugie okresy pracy. Pozwalaj one na
uporczywe atakowanie naszej najbardziej zacietrzewionej obrony, na nieustanne
niwelowanie naszych niebotycznych konstrukcji, na nieuniknion erozj naszych
zuchwa ych pewno ci, na rozwianie naszych nieust pliwych przyzwyczaje .
Modlitwa jest powolnym procesem proszkowania, rozbijania, selekcji.
Modlitwa nie zmienia od razu, jak za dotkni ciem czarodziejskiej ró
ki, twego
ycia. Wywo uje przesuni cia niezauwa alne, zmienia po cichu równowag ,
cierpliwie modyfikuje struktury.
A wszystko zaczyna si od tego pierwszego ziarenka, rzuconego przez wiatr o tw
kamienist powierzchni .
Je eli pozwolisz si uderzy tym male kim pociskiem, twoja góra znajdzie si w
niebezpiecze stwie, straci sw twardo
.
Pierwszy fragment, który odpada, nie jest widoczny go ym okiem. Jest py kiem.
A jednak to on w
nie jest pocz tkiem czego nowego.
Uleg
Twierdzi si , e wydma jest kapry na, chwiejna. Zmienia si bowiem nieustannie.
Przyjmuje nowe kszta ty. Przybiera coraz to inne postaci.
Wydma nie poddaje si monotonii pustyni.
Dzi ki temu e jest rodzaju
skiego, reprezentuje... „sta
zmienn ”.
Nie zdo
aby jednak zaspokoi w asnych kaprysów, gdyby nie poddawa a si
dzia aniu wiatru.
Równie
ycie duchowe przebiega w pogoni za nieustann odnow . I to nie tylko
form zewn trznych.
Wydaje mi si , e wydmy ujawniaj nam tajemnic , dzi ki której mo liwa jest ta
radykalna przemiana.
- Chodzi o to, by by na wzór najbardziej mia kiego piasku. Piasku, który nie
stawia oporu, który jest uleg y, który pozwala si rozbija , ciera . Który
godzi si stawa coraz drobniejszy. Który traci sw twardo
, by pozyska
mia ko
. Który zdecydowany jest znikn
.
- Chodzi przede wszystkim o to, by podda si tchnieniu Ducha wi tego.
Gwa townemu, nieprzewidzianemu.
Piasek nie ma w asnej si y, w asnego planu. Zawierza dynamizmowi wiatru,
towarzyszy jego trajektoriom.
Nie narzuca si . Wystawia si na dzia anie.
Wydma nie tworzy si sama. Ona pozwala si tworzy .
Miliony ton piasku staj si mas , której nie mo na zatrzyma , która burzy swym
ruchem - a wszystko to dzi ki temu, e jest uleg a wiatrowi.
Na pustyni, w kontakcie z yciem wydm, z ich zaskakuj cymi przemianami, odkry em
element bierno ci w poszukiwaniu duchowym.
Tak. Nauczy em si odmienia wszystkie czasowniki w stronie biernej:
- by znalezionym
- by dawanym
- by pouczonym
- by przenoszonym.
- Przede wszystkim: by uleg ym.
To nie ja jestem protagonist . ycie w Duchu musi mie jako jedynego mistrza -
protagonist absolutnego - Ducha Bo ego. Musz by po prostu do dyspozycji.
To nie ja jestem twórc mej osobowo ci. Musz raczej ofiarowa Duchowi mo liwo
kszta towania mnie wed ug Jego projektu. Moja osobowo
nale y do mnie dzi ki
temu, e j przyjmuj .
Bierno
, o której mówi , prowadzi mnie do ufnego oddania si w r ce Boga i do
otrzymywania siebie od Niego, dzie po dniu. Prowadzi do przyzwolenia, by Duch
mn zaw adn
.
Na tym polega wed ug mnie ubóstwo. Na tym polega pos usze stwo.
Zbyt wiele formacji duchowych k adzie nacisk na czyn i podkre la prawie
wy
cznie wysi ek ludzki. Ryzykuje si tym samym ukszta towanie osób napi tych,
ogarni tych obsesj w asnej doskona
ci. Jednostek traktuj cych si straszliwie
„na serio” i to w sposób mieszny, ci gle zatroskanych odmierzaniem, do jakiego
punktu dosz y w swym „wspinaniu si ” na wy yny (nigdy nie mówi one o
schodzeniu, zawsze o wchodzeniu do góry, o zdobywaniu, o osi ganiu szczytów;
zyk kenotyczny, który wyra a opró nianie, strat , nie mie ci si w ich
owniku); jednostek zaj tych odwa aniem osi gni
, kontrolowaniem
zrealizowanych spraw.
Nieuchronnie stawiaj ci pytanie: „Wobec tego co mam czyni ?”
I s zawiedzeni, gdy mówisz im, e to ich zatroskanie jest niew
ciwe,
odwrócili bowiem role.
Brak im zupe nie wymiaru bierno ci, która równoznaczna jest z umiej tno ci
przyjmowania.
Cokolwiek by si powiedzia o, atwiej jest dawa ni „pozwoli darowa sobie”.
atwiej co poruszy , ni pozwoli poruszy sob . atwiej co robi , ni tylko
zostawia drzwi otworem.
Wiem, e niektórzy nie omieszkaj tu postraszy mnie kwietyzmem. Nie robi on na
mnie wra enia. Wydaje mi si , e ich znam. Przeczyta em tysi ce m drych stron na
ten temat.
Osobi cie nie znam osób bardziej oboj tnych, bezw adnych, wygodnych i oci
ych
ni te, które próbuj zast pi moc Ducha wi tego w asnym podnieceniem.
Gdy jaka osoba w modlitwie odkrywa, e podstawowym problemem jest „pozwoli
dzia
” Duchowi, „pozwoli ukszta towa si ” Jego przynaglaj cym dzia aniem,
zostaje wyrwana z bezw adu w asnego dzia ania i jako bezbronna - „wystawiona” na
dzia anie nie daj ce spokoju. Staje si „skazana” na ruch. Staje si synem
wiatru.
Trzeba prze
cho kilka tygodni w kontakcie z wydmami, by przekona si , jak
aktywna jest bierno
.
Uczy my cz owieka?
Pono Bóg, radzi si anio ów w zwi zku z projektem pt. „cz owiek i prosi o
zaopiniowanie go. (A wi c to nie my wynale li my kolegialno
...)
Mówi nam o tym „Midraszim”, w sugestywnym opowiadaniu. Sprawy mia y podobno
wygl da mniej wi cej tak:
Anio y Mi
ci („hesed”) bez najmniejszego wahania wyda y opini przychyln .
Cz owiek mia by zdolny do mi
ci. Nale
o wi c go stworzy .
Zupe nie innego zdania by y anio y Prawdy („emet”):
- Cz owiek b dzie tylko fabryk k amstw i fa szerstw wprowadzi zam t w wiecie.
Lepiej wi c zaniecha tej idei.
Anio y Sprawiedliwo ci („cedeq”) powiedzia y tymczasem, e by oby dobrze
umie ci w wiecie istot , która mia aby zami owanie do sprawiedliwo ci i która
by aby w stanie j realizowa .
Ale anio y Pokoju („szalom”) pospieszy y z wyra eniem swej dezaprobaty:
- Stworzenie to b dzie k ótliwe i zasmakuje w sianiu niezgody i rozp tywaniu
wojen.
Podsumujmy: dwa g osy za i dwa przeciwne.
Mi
i Sprawiedliwo
nalegaj na stworzenie cz owieka.
Prawda i Pokój zdecydowanie przeciwstawiaj si , podkre laj c, e ryzyko jest
zbyt powa ne i e sko czy si na zak óceniu harmonii ca ego wiata.
Pomi dzy anio ami wybucha bardzo d uga i o ywiona dyskusja. Zostaj wysuni te
liczne argumenty, tak pozytywne, jak i negatywne.
W pewnym momencie Bóg wydaje si zm czony t debat , gro
przeci ganiem si w
niesko czono
, i oddala si zamy lony. Gdy powraca, Jego doradcy nie doszli
jeszcze do porozumienia i dok adnie rozwa aj wszystkie „pro” i „contra”. Bóg
nakazuje wi c milczenie i obwieszcza:
- Dalsza dyskusja nie ma sensu. Cz owiek zosta ju stworzony. Adam jest tutaj.
Bóg wi c osobi cie przyj
odpowiedzialno
za stworzenie cz owieka.
Pewien pisarz ydowski tak komentuje:
„Tak, cz owiek jest istot niemo liw , niewyt umaczaln . A jednak ta istota
niemo liwa istnieje. Znajduje si oto tutaj, podczas gdy ja zastanawiam si , czy
zas uguje na istnienie. Je eli chodzi o cz owieka, jego istnienie wyprzedza
udowodnienie s uszno ci tego istnienia. Jestem tu i nie wiem dlaczego ani dla
czyjej zas ugi. Znaczenie mojego istnienia zamiast wyprzedzi mnie, ujawni si
pó niej”.
To w
ciwie ja sam musz usprawiedliwi w asn egzystencj . Musz wykaza , czy
Bóg uczyni dobrze czy le, stwarzaj c cz owieka. To ja musz uwierzytelni
ryzyko Bo e.
To ja jestem powo any do przyznania Bogu racji.
Wi
e si z tym przepi kna interpretacja rabinacka, która t umaczy, e liczba
mnoga „uczy my cz owieka” (Rdz 1,26) nie jest ani „pluralis maiestatis”, ani te
nie dotyczy anio ów doradców - których pogl dy nie by y zgodne - ale e dotyczy
samego cz owieka. Bóg mówi jakby do niego: pomó mi w realizacji tego projektu.
Wspó pracuj. Uda si nam zatem wykaza nies uszno
opinii ekspertów, którzy
snuli ponure prognozy.
Cz owiek staje si zatem wspó pracownikiem Boga przy realizacji projektu, który
dotyczy jego samego.
W pewnym sensie Stwórca musi wspólnie z cz owiekiem pracowa nad nim, by
arcydzie o si uda o.
Rozmy la em nad tymi sprawami, gdy grz
em w piasku wydm.
Badaj c siebie, nie znajdywa em przekonywaj cych motywów, by przyzna racj
Bogu. Nie, nie mog em uczciwie przyzna , e dzie o si uda o.
Ale zawsze istnia a pewna mo liwo
.
Tam przed sob mia em ogromn ilo
oryginalnego materia u budowlanego.
Marcel Jousse po omówieniu antropologii prochu, szkicuje jego teologi .
Pustynia jest miejscem najbardziej w
ciwym, by poj
to wszystko.
Tam w
nie nietrudno by o mi wykonywa wielokrotnie „metanie” - to jest
bokie, a do ziemi, pok ony.
Nie oznacza y jednak one dla mnie wy
cznie gestów pokory, uznania, e sam
jestem prochem.
W moim rozumieniu te „metanie” - to zbieranie ziemi i powierzanie jej Twórcy z
aganiem:
„Panie, na wieki trwa Twoja aska, nie porzucaj dzie a r k Twoich” (Ps 138,8).
Dziewica prostaczków
Modlitwa Shantidasa (s ugi pokoju) Lanza del Vastolo jest dla mnie zawsze
wstrz saj cym prze yciem.
„Um czona wiat em, Dziewico my licieli,
miej lito
nad ich oczyma, wypalonymi
w pogoni za mira ami, przez kamieniste cie ki
i ja owe stronice.
Miej lito
nad nimi.
Wywo aj zam t na ich drodze. Zawstyd ich.
Zaprowad do „oazy autentycznej ignorancji”.
Spraw, by zap akali. Maryjo, spraw, by zap akali!”
Modlitwa ta nie daje mi spokoju.
A jednak boj si tej „autentycznej ignorancji”.
Pustynia nie nauczy a mnie jeszcze wszystkiego. Nie potrafi pozwoli , by kurz
pokry moje ksi
ki.
Trudno mi oderwa oczy od ja owych kart, by przy
g ow i przytkn
ucho -
jak mówi Jacques Maritain - „do ziemi, by móc us ysze szmer ukrytych róde i
niewidocznego kie kowania”.
Kto jest osob „otwart ”?
„To jest ksi dz otwarty...” By powiedzie nowoczesny, przyst pny, nad
aj cy za
dniem dzisiejszym, nonkonformista, zdolny do zrozumienia problemów wspó czesnego
cz owieka i umiej cy zaproponowa rozwi zania „do przyj cia”.
Niekiedy etykietk „otwarty” obdarzano równie i mnie wywo uj c tym pewne
zadowolenie.
Na pustyni jednak odkry em, jacy ludzie s rzeczywi cie lud mi otwartymi.
dz , e zrozumia em, czym jest prawdziwe otwarcie.
Nazywa si ono ubóstwem. Albo pokor . Ubóstwem i pokor , które stawiaj
stworzenie przed Bogiem w postawie otwarcia”.
Pokorna nie jest ta osoba, która mówi: „jestem pustym workiem”. Nie interesuje
mnie, czy jeste pustym workiem. Problem polega na tym, czy ten worek jest
zapiecz towany, zamkni ty w sobie samym (zamkni ty i zadowolony ze swej w asnej
pokory), czy te jest otwarty - na o cie ku niebu.
Biedny to ten, kto godz c si wpierw na ogo ocenie, jest potem sk onny pozwoli
na wzbogacenie siebie.
Na pustyni cz owiek uczy si stawa prawdziwym, uczy si wzbogaca , id c drog
ogo ocenia, zubo enia, roz
ki.
„Od czego jednak mamy si uwolni , z czego ogo oci ? Z pewno ci nie z Twoich
darów, o Panie, ale z naszej zach anno ci, która powoduje, e korzystamy z nich
powierzchownie, nie anga uj c si w pe ni, nie id c na ca ego. Ogo oci si
trzeba z pró no ci, z marnotrawstwa, z alienacji. Ogo oci z pustki, gdy Ty
nie ehcesz, by my byli pu ci, ale wype nieni Tob , Twoimi darami, wype nieni
Tob i sob , tym prawdziwym, g
bokim „ja”, które osi ga si jedynie na drodze
ogo ocenia, przy równoczesnym ubogaceniu. Ogo oceni z pustki, by móc nape ni
si pe ni .
Gdy mówimy, e sta
si podobny do nas we wszystkim z wyj tkiem grzechu,
mówimy, e sta
si podobny do nas we wszystkim z wyj tkiem nico ci, gdy
grzech jest miar naszego nieistnienia, naszej rezygnacji z ycia. Jest ubóstwem
pustym, którego Ty nie chcesz. Ty pragniesz ubóstwa pe nego, które ogo aca z
nico ci, by wype ni si Tob , a wype nia si Tob , by wype ni si wszystkim.”
W modlitwie staj si biedny w takim stopniu, w jakim rezygnuj c ze wszystkiego,
tworz c pró ni w sobie - nie potrafi ju jednak znie
tej pró ni ani nie
zamierzam wype ni jej moimi rzeczami, ale otrzymuj siebie, minuta po minucie,
od Boga.
I wszystko otrzymuj od Niego.
Roz
ka stanowi jedynie pierwszy etap, nie jest punktem docelowym.
Punktem docelowym jest ubogacenie si , odbiór.
Nie. Nie chodzi o „odebranie” tego, czego si przedtem cz owiek wyrzek . Chodzi
o „otrzymanie siebie” od Boga. Trzeba zagubi si , by odnale
si w Nim. „Kto
straci swe ycie z powodu Mnie... zachowa je” (Mk 8,35).
Teraz, gdy s ysz , e kto mówi mi o „osobie otwartej”, staj si podejrzliwy,
bardziej wymagaj cy. Pragn upewni si wpierw, z czego dana osoba si
ogo oci a.
Jedynie od kogo , kto ogo oci si ze wszystkiego, kto oderwa si od samego
siebie - mog oczekiwa wszystkiego.
Jedynie osoba, która ogo oci a si z pró no ci, pychy (równie z pró no ci i
pychy z powodu postu, pokuty, wyrzeczenia si , ubóstwa, cnoty, w asnej inno ci)
ma prawo nazywa si osob otwart .
Chcia bym powiedzie - brzmi to jak paradoks - e pragn jedynie spotka osob ,
która zgodzi a si „znikn
”.
Nie. Nie zwracam si do faryzeusza, który przelicza swoje dokonania religijne
k18,9 i nast.). Zbli am si natomiast do celnika, który „otwiera si ” na dar.
Na dobr spraw modlitwa staje si zamkni ciem - zw aszcza wtedy, gdy cz owiek
wylicza swe zas ugi, ale i wówczas, gdy ci gle wylicza grzechy. (Istnieje
sposób nieustannego liczenia grzechów, który mo e by pochylaniem si nad sob -
a wi c zamkni ciem. Celnik nie liczy w asnych grzechów, uznaje si po prostu za
grzesznika, a wi c otwiera si na przebaczenie.)
Modlitwa staje si natomiast otwarciem, gdy uczy mnie zliczania darów Bo ych.
Modlitwa zmusza do miechu
Jednym z owoców modlitwy, nie wymienianym, jak mi si wydaje, w tekstach
oficjalnych, jest miech. Osobi cie wielokrotnie si z nim zetkn
em.
Moja modlitwa cz sto ko czy si
miechem. Nie, nie chodzi tu o zwyk y u miech,
opanowany, pobo nie ekstatyczny. Chodzi o prawdziwy, g
ny wybuch miechu.
Modlitwa jest lustrem ukazuj cym mi mój w asny obraz, wobec którego bardziej ni
uczucie niesmaku opanowuje mnie uczucie mieszno ci.
miej si , gdy traktuj siebie zbyt serio.
miej si , gdy uwa am siebie za centrum wiata.
Poniewa my
, e wszystko zale y od mojego dzia ania.
Poniewa jestem pijany niesta
ci .
miej si z mojej domy lno ci, z mojej czelno ci dawania rad nawet Najwy szemu,
z mojego zatroskania o opinii innych o mnie samym.
miej si , poniewa mam wra enie, e nale y mi si
wiadectwo wa no ci.
miej si wreszcie, poniewa odkrywam, e na szcz
cie tak nie jest.
Na szcz
cie nie jestem o rodkiem wiata.
Na szcz
cie B6g nie potrzebuje moich wskazówek.
Na szcz
cie nikt nie uwa a mnie za kogo wa nego.
Na szcz
cie ziemia sama nadal si porusza i nie potrzebuje mojej pomocy.
Na szcz
cie Królestwo Bo e trwa pomimo mojego dzia ania.
Nie niszcz tego lustra. Wydaje mi si , e gdzie z jego g
bi Kto u miecha si
do mnie. U miecha si z czu
ci i zrozumieniem, poniewa wreszcie widzi, i ja
sam miej si z mych miesznostek. Poniewa uda o mi si uwolni
mieszno
od
powagi, w jak j ubiera em.
Mam wra enie, e dzi ki tym przerywnikom wywo anym miechem modlitwa zaczyna
stawa si powa
spraw w moim yciu.
miech likwiduje bowiem scen mych wyst pów. Powoduje zawalenie si wszystkich
„monumentalnych” rusztowa , na które si wdrapa em.
Po takim gwa townym zawaleniu si mo na zacz
tworzy co , co nie jest
prowizork . I to dzi ki u miechowi Tego, Który od tak dawna oczekiwa na ten
moment.
Panie, na szcz
cie Ty mnie rozumiesz.
I kiedy nagle w czasie modlitwy s yszysz mój miech, nie gorszysz si nim.
Wiesz bowiem, e wreszcie zaczynam i ja co rozumie .
W krainie pragnienia wody jest pod dostatkiem, ale wszystko
zale y od korzeni...
Pustynia jest krain pragnienia.
Na pustyni cz owiek uczy si pragn
.
Najbardziej naturaln postaw opisuje Psalm 143,6: „moja dusza pragnie Ciebie
jak zesch a ziemia”.
O wod mog prosi jedynie Boga.
Przys owie koczowników powiada: „Domagaj si mleka od swej wielb
dzicy, syna od
swej kobiety, ale o wod pro tylko Boga”. Rzek a do Niego niewiasta: „Daj mi
tej wody, abym ju nie pragn
a” (J 4,15).
Nie chodzi o to, by po prostu prosi Boga o wod . Trzeba, by Bóg sta si wod ,
która gasi nasze pragnienie. Trzeba „zabiega ” o wod , która jest Bogiem.
„Ciebie pragnie moja dusza, za Tob t skni moje cia o, jak ziemia zesch a,
spragniona, bez wody”. (Ps 63,2)
Powszechnie twierdzi si , e na pustyni brakuje wody.
Na pustyni wody nie brakuje, jest ona jedynie ukryta.
Po deszczach woda wnika, wciska si w teren, toruje sobie nieoczekiwanie drogi,
organizuje sobie pomieszczenia, by uciec przed skwarem s onecznym, by nie zosta
wysuszona przez wiatr.
Nawet gdy wadi (sucha dolina) jest pozbawiona wody - a tak przez setki
kilometrów wygl da a w
nie Saoura, „szkielet rzek” - woda znajduje si jednak
pod powierzchni .
O tym, e wody nie brakuje, wiedz doskonale ro liny. Rzeczywi cie szukaj jej
tam, gdzie jest ukryta.
Korzenie niektórych krzewów kolczastych przenikaj w g
b na ponad 3 metry.
Najbardziej znany jest przyk ad drzewa w Tenere, na „pustyni pusty ”, na
absolutnej pustyni: jest to unikatowy egzemplarz akacji, któr spotka zaszczyt
odnotowania na mapach. Drzewo to, maj ce odwag
w regionie najbardziej
niemo liwym, korzeniami dociera na g
boko
36 metrów i tam czerpie wod !
Inne ro liny natomiast rozwijaj swe korzenie horyzontalnie, tworz c
niewiarygodn gmatwanin , niezwykle g st sie na do
du ej powierzchni i
dzi ki temu zawiaduj ca ym terenem i wy apuj ka dy lad wilgoci. Obliczono,
e korzenie niektórych ro lin osi gaj w sumie 80 kilometrów d ugo ci.
A poza tym istniej studnie. Niektóre maj nawet 60 metrów g
boko ci. W Ouargla
znajduje si studnia artezyjska, która czerpie wod z g
boko ci 1250 metrów.
Nie dziwi wi c nas, e w tej oazie naliczy mo na pi
set tysi cy palm
daktylowych.
W okolicach Beni Abbes lubi em ws uchiwa si w muzyk licznych studzien,
maj cych d ug
erd z g azem na jednym ko cu, z wiadrem skórzanym na drugim.
Otó to: Na pustyni odkrywasz elementarn dla przetrwania prawd . Woda istnieje
i to nawet w du ych ilo ciach, ale jest ukryta.
Ty umierasz z pragnienia, ale powiniene wiedzie , e woda gdzie istnieje. W
ka dym razie nie ma jej na powierzchni.
Wiedz o tym ro liny. One to podpowiadaj ci, e twoim, e ich w asnym równie
problemem jest problem korzeni.
Mycie si piaskiem
Arabowie, gdy brakuje wody, myj si piaskiem.
Równie i ja stwierdzi em, e piasek jest czynnikiem oczyszczenia. Mo e
ciwiej by oby powiedzie : piasek poddawa mnie przymusowej k pieli
oczyszczaj cej. By to pewnego rodzaju chrzest piaskowy.
To nie ja go wybiera em. Osacza mnie bezlito nie. Nie mog em go dozowa , jak
ynu do k pieli z pomoc zakr tki od butelki. Piasek wchodzi mi do oczu,
przenika do kieszeni, wkr ca si do uszu, drapa gard o, szorowa mój kark.
Czu em, jak przeoruje mi plecy i jak bezlito nie oczyszcza mi r ce i nogi. Nie
oszcz dza niczego.
Mia em wra enie, e poddawano mnie energicznemu i ca
ciowemu dzia aniu papieru
ciernego. Czemu przykremu, a zarazem nieodzownemu, nieuniknionemu.
Na my l przychodzi a przepowiednia Malachiasza:
„Albowiem On jest jak ogie z otnika i jak ug farbiarzy. Usi dzie wi c, jakby
mia przetapia i oczyszcza srebro, i oczy ci synów Lewiego, i przecedzi ich
jak z oto i srebro, a wtedy b
sk ada Panu ofiary sprawiedliwe. Wtedy b dzie
mi a Panu ofiara Judy i Jeruzalem...” (M13,2-4).
Na pustyni Pan pos uguje si w swym dziele oczyszczenia piaskiem.
Zostajesz zmuszony do czysto ci.
Zmuszony do najbardziej bezlitosnej szczero ci wobec siebie.
Po umyciu si piaskiem, który ciera wszelkie nalecia
ci, który zdrapuje
blichtr, ukazujesz si taki, jakim jeste naprawd , oczyszczony ze wszystkich
konwenansów, obmyty z ról przyklejonych zazwyczaj do twej twarzy.
Równie ojcowie pustyni mówi o autentyzmie, ale nie w znaczeniu
psychologicznym. Je eli ju , to - jak zobaczymy - w znaczeniu... ubioru. Dla
nich pustynia jest najmozolniejsz szko
autentyzmu.
Sylwanus mawia : „Biada cz owiekowi, który nosi imi wi ksze od w asnych dzie ”.
Trzeba wyeliminowa fa sz.
Nowy Adam rodzi si w prawdzie.
Istniej jedynie dwie mo liwo ci dla cz owieka przechodz cego przez chrzest
piasku. Wychodzi z niego - albo jako „nosiciel Boga” - albo jako nosiciel
stroju.
Piasek jest okrutny. Nie uznaje innych alternatyw.
Muzu manie maj racj
Maj racj mistycy muzu ma scy, którzy twierdz , e pustynia stwarza mo liwo ci
rozwoju „kultu w asnego jestestwa wewn trznego”.
Przemierzanie tych obszarów samotno ci uwalnia cz owieka od ch ci przypodobania
si ludziom, od dostosowywania w asnego oblicza i w asnych gestów do gustów
widowni.
W zwyczajnym yciu cz owiek nie mo e unikn
ob udnego popisywania si sob
samym („ri’a’”). Cz sto dostosowuje si do tej roli, odgrywa fikcyjn aktywno
spo eczn , wystawia na pokaz swe „ja” iluzoryczne.
Zbyt cz sto zamiast
autentycznie, cz owiek przep dza swe ycie „wystawiaj c
si na pokaz”.
Pustynia stanowi antyscen .
Na pustyni wkracza si wówczas, gdy ko czy si gra.
Pustynia jest miejscem, w którym odrzuca si maski. Cz owiek odnajduje
najbardziej przezroczyst szczero
(„ikhlas”). Odnajduje rado
bycia
prawdziwym.
A jest to rado
zmuszaj ca do krzyku.
Maski tak silnie by y przyklejone, e aby je usun
, zedrze równie trzeba
strz py cia a. Gesty „obowi zkowe”, zwyczaje konwencjonalne tak bardzo sta y si
codzienne, e zaniechanie ich wywo uje wra enie szoku.
Przy braku samotno ci operacja ta jest prawie niemo liwa do przeprowadzenia.
Przed publiczno ci wk ada si mask bez trudu, ale jedynie w ciemno ci cz owiek
ma odwag zedrze j z siebie.
Stoj c przed widowni cz owiek wydaje si swobodny, pewny siebie, cyniczny. Ale
jedynie w samotno ci potrafi zaczerwieni si ze wstydu.
W ka dym razie s to operacje, które wymagaj czasu.
Mniej czasu potrzeba na opanowanie swej roli ni na jej zapomnienie.
Szybciej mo na ucharakteryzowa si ni odzyska w asne oblicze.
atwiej co na ladowa , zrobi karykatur czego , ni post powa spontanicznie.
Obcowanie z g bi
W czasie nie ko cz cych si dni, sp dzanych na wydmach piaskowych, wzrok prawie
e instynktownie bieg daleko i ogarnia jak najszerszy kr g horyzontu. By to
widok niewiarygodny: zwielokrotnianie si w niesko czono
doskona ych form,
zawrotne nast pstwo ró norodnej tonacji kolorów o najdziwniejszych kombinacjach
od b
kitu nieba po p omienn czerwie piasku.
Ale chwilowy stan zachwytu ust powa szybko miejsca znudzeniu, wobec monotonii
tego pi kna, które nie ma sobie równego. I tak oczy powoli by y zmuszone do
zmniejszenia pola widzenia, do skoncentrowania uwagi na przestrzeni bardziej
ograniczonej. Do porzucenia powierzchni i do wnikania w g
b.
Panorama zewn trzna ol niewa ci , a nawet ci rani. W pewnym momencie nie mo esz
ju jej znie
. Zaczynasz podejrzewa , e to co znajduje si pod powierzchni
jest bardziej interesuj ce od tego, co jest widoczne. e to prawdziwe
poszukiwanie jest poszukiwaniem g
binowym. e we wn trzu tego bajecznego,
wysch ego obszaru, znajduj si skarby, nie wykorzystane pok ady, ycie, które
czeka na ujawnienie i „wyzwolenie”.
Otó modlitwa jest zaproszeniem do zej cia do g
bin w asnego jestestwa.
Modlitwa jest poszukiwaniem tej cz stki samego siebie, której jeszcze nie znasz.
Jest umiej tno ci spogl dania w g
b, by zauwa
rzeczywisto
i warto ci,
których istnienia nie podejrzewa
. Jest ledzeniem zlekcewa onego obszaru
twego jestestwa, obszaru, który mo e kry w sobie najbardziej zadziwaj ce
niespodzianki.
J. Sulivan pisa na krótko przed sw
mierci : „Tragiczne jest nie to, e jaki
cz owiek umiera, e noc poch ania jakie jedyne spojrzenie, jakie s owo
wykarmione do wiadczeniem yciowym. Tragiczny jest fakt, e cz owiek mo e umrze
nie zaznawszy, nie do wiadczywszy, w najmniejszym nawet stopniu, nies ychanych
bogactw niesko czono ci swego wn trza”.
Na pustyni mo esz zdepta sobie nogi chodz c po piasku, mo esz pokaleczy je o
kamienie. Ale „cz owiekiem pustyni” stajesz si dopiero wtedy, gdy zaczynasz
obcowa z g
bi .
Monotonia ust puje wówczas miejsca zdziwieniu. Nieobecno
ludzi przygotowuje
spotkanie.
Tak. Spotkanie z sob samym. Znikn
bowiem sobie z oczu, nie podejrzewasz, e
taki mo esz by .
Pustynia zmusza ciebie do zej cia do dziewiczych otch ani twego serca, gdzie
jedynym ryzykiem jest
prawdziwie.
Kto porusza si na powierzchni siebie samego, muska tylko ycie, czasem je
depcze. Z pewno ci nie zauwa a, e prawdziwe ycie znajduje si gdzie indziej.
Ale komu chce si „zdj
sanda y z nóg” (Wj 3,5), gdy miejsce, na którym stoi,
jest wi te - i zacz
wreszcie wiercenie g
binowe?
Osi gni cia astronautów s podniecaj ce.
Ale to „intronauci”, to jest ludzie badaj cy g
biny w asnego jestestwa,
wykrywaj wielkie obszary, w których mo liwe jest ycie.
Studnia jest g boka, a ty nie posiadasz sznura
Kto skar y si : nie umiem si modli . Albo: teraz nie jestem w stanie si
modli .
Uspokajam go: Nie martw si . Doprowad do ostateczno ci t nieumiej tno
, niech
stanie si niemo no ci .
w. Pawe u ywa okre lenia lekarskiego: „astheneia” (dos ownie: „bez si ”), z
którego wywodzi si „astenia”, s owo oznaczaj ce w
nie kra cowe wyczerpanie,
bezsilno
.
Cz owiek sam nie jest w stanie modli si .
Otó wtedy w
nie „...Duch przychodzi z pomoc naszej s abo ci („astheneia”).
Gdy bowiem nie umiemy si modli tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia si za
nami w b aganiach, których nie mo na wyrazi s owami” (Rz 8,26).
Je eli chodzi o modlitw , cz owiek jest istot , która nie wie.
Nie wie, o co prosi .
Nie wie te , jak prosi .
I gdy do wiadcza tej swojej „niewiedzy”, Duch wi ty wkracza, by nim kierowa ,
wieca , podpowiada , podtrzymywa .
Duch wi ty „stwarza” modlitw w sercu wierz cego.
Modlitwa wtedy jest chrze cija ska, gdy wyp ywa i zostaje ukszta towana przez
Ducha Bo ego.
w. Pawe stwierdza kategorycznie: „nikt... nie mo e powiedzie bez pomocy Ducha
wi tego: „Panem jest Jezus”” (1 Kor 12,3).
Na pustyni spotka em si z takim powiedzeniem arabskim: „Woda pi na dnie bardzo
bokiej studni. Nieszcz sny, kto nie ma wystarczaj co d ugiego sznura”.
Chrze cijanin nie twierdzi, i ma „sznur” potrzebny do zaczerpni cia wody z
bokiej studni modlitwy, ten sznur zostaje mu podarowany.
Duch wi ty nie ogranicza si jedynie do dostarczenia tego „sznura”. Nie
ogranicza si do spowodowania, podpowiedzenia modlitwy. Modli si w nas, „w
aganiach, których nie mo na wyrazi s owami” (Rz 8,26). w. Pawe mówi
jeszcze: „Bóg wys
do serc naszych Ducha Syna swego, który wo a: „Abba”,
Ojcze!” (Ga 4,6).
Cz owiek wówczas odkrywa modlitw , gdy uznaje sw niemo no
modlenia si .
mieli bym si powiedzie , e trzeba tak d ugo si modli , a nie dojdzie si
do u wiadomienia sobie swej niezdolno ci do modlitwy.
Modlitwa jest nie tyle osi gni ciem, co raczej umo liwieniem Duchowi wi temu
modlenia si w nas, ludziach dotkni tych „astheneia”.
Jasne, modl si . A jednak to ju nie ja si modl . To Duch modli si we mnie.
Gdy Bogu mówi si „Ty”
W zwi zku z powszechnymi przejawami „zwrotu ku Wschodowi” - a z tym wi
si
konsekwencje pozytywne, ale i w tpliwe, sprawy powa ne i ezoteryzmy w tpliwej
warto ci - warto podkre li specyfik modlitwy chrze cija skiej.
W przeciwie stwie do ró nych mistycyzmów, które wyrzucaj ci w rozrzedzon
atmosfer , modlitwa chrze cija ska przygwa
a twe nogi do ziemi. Nie pozwala,
by odrywa si od rzeczywistych problemów, od konkretnych sytuacji, od ludzkich
uwarunkowa .
Cz owiek oddany kontemplacji mieszka „w niebie na ziemi” (tak twierdzi w. Jan
Klimak), a jego g owa nie znajduje si w chmurach. Raczej zmusza on niebo do
zni enia si a do naszej skorupy ziemskiej (dlatego laury - z grec. zau ek,
przej cie, st d nazwa osiedli mnichów w ko ciele wschodnim; por. ros. awra -
maj kopu y pomalowane na niebiesko!).
Kontemplatyk to cz owiek, który umieszcza swe serce w sercu wiata.
W odró nieniu od rozmaitych mistycyzmów, które niszcz osobowo
, modlitwa
chrze cija ska jest osobista i na wskro osobowa.
Jest dialogiem syna z Ojcem. Jest komuni .
Modlitwa wówczas jest chrze cija ska, gdy wzywaj c Boga mówi do Niego - Ty.
ciwa postawa
Nie jest wcale spraw drugorz dn przyj cie w
ciwej postawy w czasie modlitwy.
Postawa cia a ujawnia bowiem postaw wewn trzn .
Przypominam sobie Siostry z Betlejem w Notre Dame des Voirons. Na „Chwa a Ojcu”
wstawa y bezszelestnie nast pnie pochyla y si g
boko, prawie dotykaj c czo em
posadzki. „Pami ta y” w dobitny sposób o wielko ci Boga.
Równie postawa kl cz ca albo le enie na ziemi wydaj mi si w
ciw form
wyra ania uwielbienia. W obliczu Absolutu Bo ego s uznaniem ma
ci, ale
równie wolno ci stworzenia.
Peguy uwa a, e nic na wiecie nie dorównuje wolnemu cz owiekowi, kl cz cemu na
ziemi.
Nie potrafi wznosi r k pionowo ku górze. Mo e si myl , ale widz w tym ge cie
danie wydarcia czego niebu. Nie potrzeba nic wydziera niebu od chwili, gdy
Dawca pragnie jedynie znajdowa ludzi zdecydowanych na przyj cie Jego darów.
Wol ju r ce opuszczone równolegle do cia a, o d oniach otwartych na zewn trz,
na wysoko ci kolan. Albo te gdy ramiona zgi te s pod k tem prostym, a d onie
otwarte ku górze.
W tym ge cie widz gotowo
i to w dwojakim aspekcie: gotowo
do przyj cia i
gotowo
do czynu. Rodzaj poddania si ufnego i czujnego.
Lubi wyobra
sobie Maryj w takiej w
nie postawie w momencie Zwiastowania.
Ufno
pozbawiona domy lno ci. Gotowo
, ale bez niepokoju. Pokora, a zarazem
godno
.
Stworzenie otwarte ku górze. Pojemne. To jest mog ce w sobie wiele pomie ci .
Gotowe do przyj cia.
Nie podoba mi si natomiast, co wi cej, roz miesza mnie troch , postawa osoby,
która modli si trzymaj c g ow w d oniach. Wydawa by si mog o, e ta g owa
jest jakim globem, wewn trz którego nagromadzone s wszystkie problemy
ludzko ci i e cz owiek musi je rozwi za .
Wydaje mi si , e taka osoba bierze siebie zbyt na serio. I boj si wr cz
takiej ofiary, która rodzi si w tej my
cej g owie, w tej zas pionej twarzy.
owa jest jakim ograniczeniem. Nie mo na zmusza Boga, by wszystko w niej
zmie ci .
Lepsza jest postawa, która wyra a obok wiadomo ci i odpowiedzialno ci, równie
pogod ducha.
O wiele lepiej wyra aj to r ce ni g owa.
owa d
y do zamkni cia w sobie, do administrowania darami Bo ymi, to jest do
zubo enia ich. R ce tymczasem pozostawiaj otwart przestrze , dar nie jest
„wymuszony”, zobligowany, ale pozostaje nienaruszony we wszystkich swych
mo liwo ciach, zawarty w nieograniczonej przestrzeni wspania omy lno ci.
Ci, którzy modl si ukrywaj c g ow w d oniach, wywo uj we mnie podejrzenie.
Jestem przekonany, e wi ksza cz
, wszystko co lepsze, pozostaje poza t
obr cz -globem. A to co trafia do wewn trz, zostaje potem przedestylowane przez
alembiki, które powoduj zanik oryginalnego zapachu.
Wol r ce o otwartych d oniach. One to sk adaj w ofierze wiat Temu, który zna
tajemnic tworzenia.
Za ich po rednictwem cz owiek otrzymuje siebie z wysoko ci, dzie po dniu,
chwila po chwili.
A wi c nie g owa-laboratorium, ale r ce-miejsce wymiany.
Nie trzeba r koma „podtrzymywa ” g owy-globu. Im bardziej je otwieram w ge cie
przyj cia, tym bardziej g owa zajmuje bezpieczne miejsce.
Gdy kto mówi, e pragnie modli si za mnie, ogarnia mnie niepokój. Zawsze si
boj , e prosi b dzie o rzeczy, których sam pragnie, a nie o to, czego Bóg
pragnie dla mnie.
Gdy kto twierdzi, e modli si w intencji rozwik ania problemów wiatowych,
czuj si nieswojo. Boj si , e
da rozwi za , które wyp ywaj z jego g owy-
globu.
Ufam raczej r kom. S bardziej podatne na poddanie si szczodrobliwo ci Boga.
Modlitwa zagubionego
Pustynia zmusza cz owieka do prze ywania sytuacji kra cowych. Dochodzi on do
miejsc, które granicz z rozpacz .
Grozi mu mier g odowa lub z pragnienia. Mo e oszale z powodu samotno ci.
Nie chodzi tu tylko o przeciwno ci, zwi zane z brakiem ró nych rzeczy, o to e
cz owiek pozbawiony jest komfortu, e ma trudno ci, e piasek przeszkadza mu w
widzeniu.
Czuje si dos ownie - zagubiony.
W takim to ekstremalnym stanie i jedynie w takiej kra cowej sytuacji modlitwa
staje si pro
o niemo liwe.
do ostatniej kropli
Nie mam wi cej z udze . Na pró no by kto przychodzi i opowiada mi
pocieszaj ce historie.
Istnieje modlitwa, która domaga si cudu i wymusza go. I jest te modlitwa,
która boi si cudu i zawraca, gdy tylko co uzyskuje.
Istnieje modlitwa-krzyk. I istnieje modlitwa j k.
Istnieje modlitwa, która dociera do granic niemo liwo ci, pal c za sob
wszystko. I modlitwa, która przedostaje si zuchwale do rejonu
niebezpiecze stwa, ale zawsze ma na oku drog powrotn w przypadku gdyby...
owem, istnieje modlitwa b
ca powa
, dramatyczn przygod wiary.
I modlitwa symuluj ca t przygod , pozbawiona powa nego ryzyka. Troch na wzór
manewrów wojskowych. Albo pewnych pielgrzymek, w których turystyka miesza si z
pobo no ci , a zabawa z religi .
Odczytuj wstrz saj
stronic powtórnego wyp dzenia Hagar: „Nazajutrz rano
wzi
Abraham chleb oraz buk ak z wod i da Hagar, wk adaj c jej na barki, i
wydali j wraz z dzieckiem. Ona za posz a i b
ka a si po pustyni Beer-Szeby.
A gdy zabrak o wody w buk aku, u
a dziecko pod jednym krzewem, po czym
odesz a i usiad a opodal tak daleko, jak uk doniesie, mówi c: „Nie b
patrza a na mier dziecka”. I tak siedz c opodal, zacz
a g
no p aka . Ale
Bóg us ysza j k ch opca... Bóg otworzy jej oczy i ujrza a studni z wod ...”
(Rdz 21,14-19)
Panie, zbyt cz sto w mojej modlitwie udawa em rol Hagar. Podoba a mi si ta
rola, podnieca a mnie. Rola osoby porzuconej, niezrozumianej, ofiary
najokrutniejszej niesprawiedliwo ci, rola osoby usuni tej, pomimo wielu zas ug,
wymanewrowanej w sposób najbardziej n dzny i obrzydliwy.
By móc uczepi si Ciebie. Jedynie Ciebie. Nie posiada innego wsparcia.
Nie oczekiwa nic wi cej od nikogo. „Wystarczy, e Ty mnie rozumiesz”.
„Potrzebuj Twego potwierdzenia, zrozumienia, a wdzi czno
innych mnie nic nie
obchodzi”. „Ufam wy
cznie Tobie”. „Wiem, e mnie nie zawiedziesz, nie opu cisz
mnie”. I tak dalej...
Niestety nigdy nie dotar em do granic wytrzyma
ci, jak Hagar.
Czu em si zagubiony, ale w kieszeni mia em map na wszelki wypadek...
Ucieka em na pustyni pozbawiony wszystkiego, ale by em zaopatrzony w pewne
rezerwy, na wypadek gdyby...
Zbli
em si do Ciebie, ale nie omieszka em odmierza odleg
ci do
najbli szego sza asu, na wypadek gdyby...
owem nigdy nie widzia em ostatniej kropli wody w buk akach. Nie dopu ci em do
tego. Pod wiadomie wiedzia em, e gdyby obni
si poziom poza granic
rozs dku, uda bym si na poszukiwanie jakiej studni, któr dostrzega em z
daleka.
Samotno
, zgoda. Ale gdyby sta a si nie do zniesienia, aby nie ulec udr ce,
wykr ci bym znane numery telefonów i przyjaciele postaraliby si o dostarczenie
mi nieodzownych s ów pociechy.
Otó to. Moja modlitwa by a rodzajem „rozrywki turystycznej”, symulowan
niebezpieczn sytuacj .
Moja pustynia by a bez w tpienia otwarta na Spotkanie, ale nie by a te
zamkni ta z ty u na inne spotkania. Zgoda na Ziemi Obiecan , nie pomijaj c
ewentualnie Egiptu. By em sk onny od ywia si mlekiem i miodem, ale nie
zapomnia em o rozwi zaniu dodatkowym (mo e jaki garnek z mi sem, wisz cy nad
ogniem).
Oczekiwa em wszystkiego od Ciebie, ale gdyby spó nia si z odpowiedzi ,
wiedzia em, gdzie móg bym sobie zapewni minimum konieczne do prze ycia.
Alternatywa istnia a nie pomi dzy Spotkaniem a mierci , a mi dzy Spotkaniem a
odwrotem ku pewnym pociechom, b
cym w zasi gu r ki.
Moja wiara dosz a nawet do tego, e nie mia em grosza w kieszeni. e porzuci em
rzeczy, do których by em przywi zany, aby udowodni , e Ty stanowisz jedyne
zabezpieczenie finansowe. Och, pozostawi em wprawdzie skromne konto w banku,
jednak szczerze mówi c - pragn
em gor co, bym nie musia ucieka si do niego i
bym móg liczy wy
cznie na Opatrzno
.
Co za fikcja!
Hagar, ale z buk akiem zawsze (lub prawie zawsze) pe nym wody... I z lekarzem w
pobli u, dla dziecka...
W takiej sytuacji modlitwa mo e by szeptem, skarg , gadanin , westchnieniem.
Ale nie krzykiem.
Modlitwa staje si krzykiem, jedynie wówczas gdy buk ak jest pusty i gdy zosta y
zerwane za tob wszystkie mosty.
Oczy staj si zdolne do zauwa enia cudu (studni, któr Ty wska esz) jedynie
wówczas gdy potrafi y znie
widok ostatniej kropli na dnie dzbana.
Panie, wstydz si mojej ob udy.
Czuj si winnym do wiadczania pustyni jako wycieczki - mo e troch
niebezpiecznej, o pewnym ryzyku, z dreszczykiem - ale brak mi by o odwagi, by
do wiadczy zasadniczego ryzyka: ostatniej kropli wody.
Rozumiem, dlaczego moja modlitwa nie dotrze nigdy do cudu.
Chyba e zdecyduj si na prze ycie zaniku ostatniej kropli wody. Albo wprost na
rozbicie nieszcz snego buk aka niezawodnych rezerw.
Gdy nie pozostanie mi nic poza g osem, by móc krzycze (a mo e nawet i jego
zabraknie, gdy uwi
nie w gardle) lub poza cisz , by zauwa
t moj
rozpaczliw sytuacj - jedynie wówczas dokonam powa nego do wiadczenia. Tego
które daje prawo do oczekiwania niemo liwego.
Bóg staje si wszystkim, jedynie wówczas gdy cz owiek nie posiada nic, nawet
ez, które by „sta y si dla mnie chlebem we dnie i w nocy” (Ps 42,4).
Panie, przypominaj mi nieustannie, e Ty znajdujesz si na ostatnim kra cu
pustyni, w rejonie, z którego nie ma powrotu.
Nie dozwól, bym jeszcze raz wybra si na przechadzk po pustyni, zaopatrzony w
koszyk podró ny w asnych zasobów.
Pozwól mi zrozumie , e do wiadczenie niemo liwego rozpoczyna si dok adnie w
minut po zaniku ostatniej kropli moich mo liwo ci.
Je eli w modlitwie nie pokonam tej bariery, pozostan cz owiekiem wyrachowania,
a nie wiary.
Przysz
znajduje si poza biwakiem
„Odezwa si znowu Pan do Moj esza tymi s owami: „Po lij ludzi, aby zbadali kraj
Kanaan, który chc da synom Izraela...” Moj esz pos
ich celem zbadania ziemi
Kanaan, rzek do nich: „Id cie przez Negeb, a nast pnie wst pcie na góry.
Zobaczcie, jaki jest kraj, a mianowicie jaki lud w nim mieszka, czy jest silny
czy te s aby, czy jest liczny czy te jest go ma o. Jaki jest kraj, w którym on
mieszka: dobry czy z y, i jakie miasta, w których on mieszka: obronne czy bez
murów? Dalej, jaka jest ziemia: urodzajna czy nie, zalesiona czy bez drzew?
cie odwa ni i przynie cie co z owoców tej ziemi”. A by to w
nie czas
dojrzewania winogron” (Lb 13,1-20).
Motyw „zbadania” albo równoznaczny z nim motyw „wywiadowców” doskonale wi
e si
z dynamik modlitwy.
Pomi dzy wyj ciem z Egiptu a wej ciem do Ziemi Obiecanej znajduje si pustynia
nie zamieszkana, wroga. Aby przezwyci
t przeszkod , potrzebne by y wie ci z
Ziemi Obiecanej. Mia y wstrz sn
bezw adem, egzorcyzmowa nieufno
i
przywróci odwag .
Iskra decyzji zostaje rozniecona urokiem celu, „pami ci ” wyprzedzaj
.
Meta, cho odleg a, mo e zosta przybli ona dzi ki rozpoznaniu. Dane zebrane
przez wywiadowców przygotowuj zdobycie.
Co podobnego zdarza si w modlitwie.
Ci gle jest to sprawa spojrzenia.
Tym razem oczy, poza penetrowaniem g
bi w asnego jestestwa, s zobowi zane do
spogl dania ponad wszystko, do zobaczenia tego, co znajduje si ponad.
Modlitwa nie pozwala mi zamkn
si w tera niejszo ci, w drowa w ród granic
horyzontu rodzinnego, obozowa w przestrzeni przyzwyczajenia.
Modlitwa jest jakby szczelin w wie y-wi zieniu aktualnej sytuacji, szpar ,
poprzez któr mog dostrzec horyzonty, nieznane tereny, przyobiecane mojej
mia
ci.
Mam przyjaciela, który z maniakalnym uporem chce zawsze wiedzie , „co znajduje
si poza...” Towarzyszenie mu w w drówce po górach staje si dla mnie wymagaj
prób . Gdy docieramy do ko ca jakiej doliny, on pragnie wspi
si na szczyt
pagórka, gdy ciekaw jest, co kryje si „poza nim”. Nieuchronnie, poniewa
horyzont zatarasowany jest jak
gór czy grzbietem górskim, on znów nie mo e
oprze si pokusie pój cia dalej, by stwierdzi , co znajduje si „tam dalej”.
Na szcz
cie nie towarzyszy mi na pustyni. To nies ychane powtarzanie si wydm
piaskowych przyci ga oby go niczym pot
ny magnes i nie zobaczy bym go wi cej...
A wi c modlitwa daje mi mo no
zapuszczenia si w przysz
. Zach ca mnie, bym
porzuci obozowisko i bym wtargn
do tajemniczego obszaru moich mo liwo ci.
Modlitwa jest nieustannym przesuwaniem granic. Nieustannym „wyj ciem” z op otków
niewolnictwa w kierunku „ziemi yznej i przestronnej” (Wj 3,8).
Modlitwa nie pozwala ani na nostalgiczne pochylanie si nad przesz
ci , ani na
zadowalanie si tera niejszo ci . Jest napi ciem „ukierunkowanym”. Jest
antybezw adem. Jest drog wolno ci, gdy cz owiek w zgodzie ze sw wol mo e i
tam, dok d jest wezwany. Dzi ki temu modlitwa sprz ga si z dynamicznym sensem
powo ania.
Na pustyni grozi cz owiekowi niebezpiecze stwo obracania si za siebie i
op akiwania tego, co pozostawi . Ale istnieje te niebezpiecze stwo o wiele
powa niejsze, e uzna tymczasowe obozowisko za definitywne mieszkanie. Czyli e
uzna pustyni (cho by to by a pustynia dosy wygodna) za Ziemi Obiecan .
Modlitwa dzi ki swej przemo nej pokusie poszukiwania tego, co znajduje si poza
ow dobrze strze on fos , przekre la t ewentualno
i przywraca yciu
duchowemu jego p d do posuwania si naprzód.
Mog istnie dwa rodzaje modlitwy.
Modlitwa na kszta t patrolu. Regularny i dok adny przegl d podbitej ziemi. Kroki
miarowe, gesty atwe do przewidzenia i troch niezdarne, z lekka znudzone
spojrzenia... Upewnianie siebie, e wszystko jest w porz dku, e wszystko
funkcjonuje regularnie. Wa ne jest, by nie wychyli si poza norm , by nie
wystawi si na niebezpiecze stwo, by nie przekroczy zasieków, by unika
ryzykownych przygód.
W sumie postawa obronna. Podejrzliwo
wobec tego, co si porusza.
Cenzura wobec tego, co nie posiada normalnej przepustki.
Takiej modlitwy nie waha bym si nazwa duchow
az
.
Ale istnieje te inny typ modlitwy. Modlitwa - zwiadowca. Kroki lekkie, gesty
szybkie. Odwaga polegaj ca na porzucaniu zwyk ych tras „normalnego obchodu”,
ognia na biwaku, zabezpiecze przed s ot .
Konieczno
unikania wytyczonych dróg, a „wymy lanie” nowych szlaków.
adnej ochrony. Cz owiek zdaje si na busol nadziei.
Brak wszelkich listów uwierzytelniaj cych.
Nikt nigdzie na niego nie czeka. Trudno liczy na ugoszczenie.
Niczym nieprzyjaciel szpiegujesz krain , która do ciebie nale y, która tobie
zosta a przyobiecana. Ale wiesz dobrze, e musisz j zdobywa pi
po pi dzi.
Badanie czegokolwiek nie oznacza jeszcze posiadania.
y - mo na by powiedzie - jako przedsmak posiadania, zach ca do zdobycia.
Zwiadowca ma za zadanie umo liwi ci poznanie kraju, który nale y do ciebie, ale
o którym nic nie wiesz, od którego dzieli a ci du a odleg
.
Równie i ta modlitwa jest naznaczona nieufno ci .
Nie chodzi tu jednak o obaw przed czym , co grozi ustalonemu porz dkowi.
Chodzi o obaw , e stoj c w miejscu nie dojdzie si ... A przypuszcza si , e co
wspania ego znajduje si poza...
Zwiadowca wyrusza w drog w
nie dlatego, e podejrzewa istnienie
rzeczywisto ci, która nie pokrywa si z domowym horyzontem, co wi cej, zaczyna
si w
nie tam, gdzie ko czy si ogrodzenie.
Powracaj cy patrol zapewnia: „Wszystko jest w porz dku”. Mo na spa spokojnie.
Zwiadowcy po powrocie siej niepokój: „Tutaj nie jest nasze miejsce”. I sen
staje si win .
Modlitwa, rzecz jasna, nie jest odrzuceniem tera niejszo ci, ucieczk przed
tera niejszo ci . Stwarza raczej wiadomo
, e tera niejszo
nie wystarcza.
Tera niejszo
musi jeszcze zosta zap odniona nasieniem przysz
ci.
A wszystko to nie stwarza „stanu oczekiwania”.
Osoba, która si modli rzeczywi cie (modlitw rozpoznania), nie zadowala si
oczekiwaniem.
Zdobywa pewno
, e gdzie dalej jest Ziemia, e jest tam Kto , Kto czeka.
Odpowied staje si tylko kwesti kroków.
Niestrawno
z braku po ywienia
„Przybyli a do doliny Eszkol. Tam odci li ga
krzewu winnego razem z
winogronami i ponie li j we dwóch na dr gu; do tego (zabrali) jeszcze nieco
jab ek granatu i fig” (Lb 13,23).
Co za tortura. Czuli si ju
le, gdy brakowa o im po ywienia, które
pozostawili w Egipcie: brakowa o ryb, ogórków, melonów, porów, cebuli i czosnku
(Lb 11,5). Z alem wspominali czasy, gdy „zasiadali przed garnkami mi sa i
jadali chleb do syto ci” (Wj 16,3).
A teraz przychodz zwiadowcy, przynosz c winogrona, jab ka granatu i figi. W
efekcie straszna niestrawno
wywo ana brakiem odpowiedniego po ywienia.
Izraelici cierpi , gdy nie maj . ywno ci egipskiej, z której zrezygnowali, a
czuj si te niedobrze z powodu owoców przyniesionych z Ziemi Obiecanej, której
jeszcze nie posiedli. I nie wiadomo, co jest powodem najbole niejszych skurczów
dka.
Na pustyni prze ywasz podobn sytuacj .
Pozostawi
za sob co , co dot d trzyma o ci przy yciu, bez czego nie mog
si oby . Zdecydowany skosztowa i zobaczy , jak dobry jest Pan (Ps34,9).
Wybra
owoce Ziemi Obiecanej.
Mo e si jednak zdarzy , e trafisz na rejon ogo ocony, na opuszczon ,
piaszczyst równin , gdzie zauwa ysz jedynie braki. Brak tego, czego ju nie
posiadasz. I brak tego, czego jeszcze nie osi gn
.
Jest to okrutne, a równocze nie zbawcze dzia anie Boga. On to pozwala ci
zrozumie , e twoje z e samopoczucie spowodowane jest zbyt wielk ... pustk ,
wywo an tym, czego nie posiadasz, czym nie jeste .
Zachorowa
z powodu wyrzeczenia si . Wyrzek
si jednak równie tego, co
znajduje si „poza”.
Modlitwa nie przynosi ci do domu owoców. Uczy ci jedynie pragn
tego, co ci
si nale y, tego co Bóg przyrzek ci, przekre laj c definitywnie pami
o
sprawach, które pozostawi
.
Modlitwa, podobnie jak wywiadowcy, przynosi ci wie
: owoce istniej . Pokój
jest mo liwy. Mo liwa jest rado
, prostota, wolno
. A winogrona zaczynaj
nie dojrzewa (Lb 13,20), w
nie w chwili, w której zaczynasz ich szuka .
Zbyt cz sto w modlitwie trac czas al c si , e dary Bo e opó niaj si .
I nie zdaj sobie sprawy, e to ja opó niam moje wyj cie.
Gdy powrócili zwiadowcy i gdy pokazali przepi kne owoce tego kraju, Izraelici
zacz li gor co dyskutowa . Potem „p aka lud owej nocy” (Lb 14,1).
Obie postawy s b
dne.
Nale
o uczyni tylko jedno: wyruszy w drog .
Po modlitwie-rozpoznaniu nie interesuje mnie ju , czy udzia em moim b dzie
pociecha czy l k, euforia czy przygn bienie. To co liczy si naprawd , to
podj cie zasadniczej decyzji: decyzji o wymarszu.
Kiedy wreszcie przestan si wyrzeka darów przyobiecanych mi przez Boga?
Szara cza po era olbrzymów?
„Wtedy próbowa Kaleb uspokoi lud, który szemra przeciw Moj eszowi, i rzek :
„Trzeba ruszy i zdoby kraj - na pewno zdo amy go zaj
”. Lecz m
owie, którzy
razem z nim byli, rzekli: „Nie mo emy wyruszy przeciw temu ludowi, bo jest
silniejszy od nas”, (...) „Widzieli my tam nawet olbrzymów (...) - a w
porównaniu z nimi wydali my si sobie jak szara cza i takimi byli my w ich
oczach”” (Lb 13,30 i nast.).
Zbadali ten sam kraj, zaobserwowali te same rzeczy, poznali te same osoby, ale
ich wnioski s zupe nie ró ne: natychmiastowa mobilizacja, a z drugiej strony -
rezygnacja.
Uwaga: nie wystarcza uwolnienie si od Egiptu. Teraz nale y uwolni równie
Ziemi Obiecan od ludzi silnych, którzy j zajmuj .
Wyj cie, przej cie przez pustyni jest w gruncie rzeczy do wiadczaniem wolno ci.
Ale równie przygotowaniem do zdobycia.
Istniej jednak dwa sprzeczne wiadectwa. Jedno oparte na ogromnym gronie
winnym. Drugie na obecno ci straszliwych olbrzymów.
Jedni twierdz , e warto spróbowa , drudzy, e jest to przedsi wzi cie
niemo liwe. Lepiej porzuci ten zamiar.
W ka dym z nas wspó istniej te dwa rodzaje zwiadowców. I ten, który zach ca do
walki, i niestety równie ten który namawia ci do rezygnacji. Ten ostatni
ukazuje ci twój obraz: przypominasz w drown szara cz i nie ma sensu, by
napada na olbrzymów, ryzykuj c zmia
enie.
Zgód si by szara cz . Nie brak jej ma ych perspektyw: pi kne, beztroskie
skoki, bezmy lna zabawa i atwo dost pne po ywienie. Nie warto w drowa tak
daleko, by w ko cu doj
do przera aj cego kraju. Zadowól si malutkimi,
codziennymi napadami.
Bieda polega na tym, e olbrzymy nie znajduj si daleko. Znajduj si w tobie.
Oto ich imiona: pycha, chciwo
, k amstwo, egoizm, pod
...
Dzi ki modlitwie te olbrzymy oczywi cie nie znikaj , nie staj si mniejsze,
zdatne do po arcia przez szara cz .
Ty te nie zmienisz si w olbrzyma dzi ki intensywnej kuracji przy pomocy
hormonów duchowych.
W modlitwie pozostajesz ma ym, kruchym stworzeniem, ze swymi l kami i
ograniczeniami.
W modlitwie nieprzyjaciele, których go cisz od dawna, pozostaj twymi
nieprzyjació mi. Nie staj si osobnikami mile widzianymi.
Jednak dociera do ciebie wo anie: „Ruszajmy natychmiast... uda nam si na
pewno”.
Dopóki nie zdecydujemy si zaatakowa olbrzymów, którzy pragn liby widzie nas
zawsze ma ymi, biednymi, zrezygnowanymi - nie zdo amy nigdy przekona si , e „u
Boga wszystko jest mo liwe” (Mk 10,27).
Powrót do Egiptu
Dziwna ta moja przygoda pustynna.
Równie i ja, podobnie jak Izraelici, zosta em wydarty wielu sprawom, które mnie
zniewala y (zaj cia, po piech, niepokój, posiadanie, rozproszenie, ba wochwalcze
podchodzenie do wielu niewa nych spraw, powierzchowno
), by móc potem przej
do Ziemi Obiecanej.
I zaczynam podejrzewa , e punktem ko cowym tej m cz cej w drówki jest...
Egipt, który porzuci em.
Egipt uwolniony od tych nieprzyjació , którzy przekre lali moj wolno
:
oto moja Ziemia Obiecana.
Nieprzyjaciele ci nie uton li w odm tach Morza Sitowia. Po powrocie, nie mam
udze , odnajd ich znowu. I b
musia walczy . Tym razem nie po to, by móc
„wyj
”, ale by „wej
” i zaw adn
tym, co do mnie nale y.
Pustynia nie zapewnia odpoczynku. Przygotowuje ci do walki. Ziemia Obiecana
jest miejscem spoczynku („menuah”), ale i walki. Osoba, która si modli, nie
zaznaje wy
cznie pokoju. U wiadamia sobie, e ycie chrze cija skie jest walk .
Pustynia w tej perspektywie jest w drówk ci gle naprzód, a cz owiek dojdzie do
punktu wyj cia, do zwyk ych spraw, do normalnej pracy, do swego rodowiska. Ale
tym razem jako cz owiek wolny.
Jordan staje si synonimem Morza Sitowia. Cz owiek przeprawia si ju nie jako
uciekinier, ale jako zdobywca.
Pustynia nie obdarowuje mnie idealn Ziemi Obiecan .
Zwraca mnie mojemu staremu krajowi. Ale w inny sposób. Pustynia godzi mnie z
Egiptem, który nie jest ju odt d ziemi niewoli.
Ode mnie wy
cznie zale y, by ponownie ni nie zosta .
Cz owiek czuje si
le we „w asnej skórze”
My
o tytule pewnej ksi
ki, która zawiera rady, jak urz dzi w asne ycie w
sposób przyjemny: „Jak czu si dobrze we w asnej skórze”.
Nic z tych przyjemno ci na pustyni. Wprost przeciwnie, tam raczej cz owiek
wiadamia sobie, e czuje si
le, strasznie le we w asnej skórze.
Uczy mnie tego w
nie modlitwa. Co wi cej, wydaje mi si , e to ona zmusza mnie
do odczuwania tego stanu. I nie tylko w odniesieniu do skóry.
Czuj si równie podle moje serce, oczy, g owa, nogi, r ce. Nie mog ju znie
siebie. Wszystko co moje sprawia mi przykro
.
Dokuczaj mi moje my li, uczucia, idee, projekty, sprawy, którymi normalnie si
zajmuj .
Jestem st oczony w sobie, dusz si .
Boj si , e gdy b
si dalej modli , ta moja sztywna pow oka p knie.
Dlaczego do niedawna jeszcze ta w
nie pow oka wydawa a mi si wystarczaj co
obszerna i umo liwia a mi swobod ruchów?
Mo e w miar , jak zapuszczam si coraz dalej, ro nie co „wewn trz”? I ta
pierwotna pow oka nie tylko mi zawadza ale staje si przyczyn bólu, wywo uje
uczucie duszenia si .
Albo mo e niezgodno
pomi dzy tymi dwoma pow okami - dawn i obecn - istnia a
zawsze, ale nie dawa a zna o sobie w formie niewygody, cierpienia, z ego
samopoczucia. By a mo e odpowiednio znieczulona brakiem modlitwy, to jest
brakiem wiadomo ci.
Twierdzi si , e modlitwa dzia a jak narkotyk. Któ wymy li takie brednie?
To w
nie wówczas, gdy zaczynasz modli si , ko czy si narkotyczne dzia anie
ycia roztrwonionego, ycia nie na miar pierwotnego planu, i zaczynasz odczuwa
wszystkie te cierpienia, konwulsje sytuacji nie do zniesienia.
Dopóki si nie modlisz, ka dy mo e wydrze pazurami z twego wn trza
najcenniejsze warto ci. Co wi cej, czujesz si nawet wówczas dobrze we w asnej
skórze, opró nionej »z zawarto ci.
Spróbuj stan
przed Nim. Poczujesz szarpni cia. Ka dy ruch wywo a rozdzieraj cy
krzyk i zy.
dziesz zmuszony zawo
: „Bo e mój, jak krzywd mi wyrz dzasz!”
Dobrze to sobie zapami taj: nie mo na równocze nie rozkoszowa si Bogiem i sob
samym (to jest czu si dobrze we w asnej skórze).
Bóg nim umo liwi ci „wyj cie” (tak zdarzy o si Abramowi) z twojej ziemi,
sprawia, e twoja pow oka staje si dla ciebie nie do zniesienia.
Gdy tylko odbierzesz pierwszy promyk wiat a Bo ego, zauwa asz rany, siniaki,
co co si w tobie za amuje. Bóg pozwala ci zrozumie , e dopóki tkwisz w tym
wi zieniu, musi ci brakowa powietrza, wiat a. To naturalne, e si dusisz.
Musisz wyj
na zewn trz. Rozwali te mury.
Cz owiek nie mo e poprzesta na byciu tylko cz owiekiem.
Cz owiek jest wi kszy od cz owieka.
Dopóki jest zamkni ty w sobie, dopóki przylega do w asnej skóry, musi cierpie ,
brak mu tchu.
Rozwi zanie tego problemu nie polega na stosowaniu» rodków uspokajaj cych,
rozrywek, jak to si cz sto zdarza. Polega na odwadze wyj cia. Na rozerwaniu
skorupy (podobnej do pancerza
wia), która bezprawnie ogranicza cz owieka.
Wybawienie osi ga si nie tyle dzi ki wstrzymywaniu oddechu, ile dzi ki
zwielokrotnieniu go.
Jedynie wchodz c w Boga cz owiek mo e czu si ca kowicie dobrze.
Bóg jest jedyn Wielko ci godn cz owieka.
Teraz rozumiem w. Paw a: „Bo cie zwlekli z siebie dawnego cz owieka z jego
uczynkami, a przyoblekli nowego, który wci
si odnawia ku g
bszemu poznaniu
(Boga) wed ug obrazu tego, który go stworzy ” (Kol 3,9-10).
Stary cz owiek to ten, który ci uwiera, który wywo uje duszno ci, nie pozwala
si porusza .
Nowy cz owiek wcale nie jest wi kszy. Po prostu jest „oryginalnym” obrazem,
wreszcie odnalezionym.
Je eli Bóg nie daje ci odczu trudno ci z dawn skór , nale y w tpi , czy
rzeczywi cie spotka
Go w czasie swej modlitwy.
Na pustyni cz owiek nie posiada lustra, by si sobie przyjrze (by zacz
podziwia siebie czy si znienawidzi - obie postawy jednako niew
ciwe).
Mo e najwy ej znale
pierwotny „obraz i podobie stwo”.
I od tego momentu, przyjacielu, nie miej z udze . B dziesz styka si nie z
pociechami, ale z udr
Bo
.
Zreszt dobrze, e tak w
nie jest.
Przecie dotychczas to On by zmuszony
w tym d awi cym piasku, podczas gdy
ty czu
si dobrze w twej skórze...
Pustynia i ch
powtórnych narodzin
Na pustyni niemo liwe jest rutyniarstwo.
Ka dy gest jest zupe nie czym innym.
drujesz przez wydmy piaskowe i na przestrzeni dziesi ciu kroków twoje nogi
natrafiaj na twardy grunt. Potem nagle zapadasz si a po pas.
Wytyczasz szlak, pozostawiaj c dobrze widoczne lady na piasku. Ale nast pnego
dnia ju tej drogi nie odnajdujesz. Wiatr zatar wszelki lad.
Zapalasz ogie w miejscu os oni tym, po uprzednim uwa nym zbadaniu kierunku
wiatru. Po kilku minutach wiatr zmienia si i dmucha wprost w twoje zacisze.
Znasz dobrze pewien trakt. Poruszasz si po nim pewnie, ale po burzy piaskowej
napotykasz ruchome wydmy, które przekre laj twój plan w drówki i zupe nie nie
mo esz si po apa w sytuacji.
Spa o ci si do
dobrze w tym sza asie. Nast pnej nocy zmuszony jeste go
opu ci albo si zgodzi na towarzystwo nie bardzo sympatycznych zwierz tek.
Wydawa by si mog o, e nic tu si nie dzieje. Ci gle ta sama panorama.
adnego wydarzenia godnego uwagi. Ten sam chleb, ten sam kubek mleka, ten sam
kurz.
A jednak ka dego dnia jeste zmuszony do improwizowania drogi, do podj cia
ryzykownej, zupe nie nowej decyzji, do wype nienia innego zadania, do
zastosowania w
ciwego rozwi zania nowego zagadnienia. Chcia oby si
powiedzie , e ka dego dnia zmuszony jeste do wymy lania na nowo swego ycia.
Podobnie sprawa przedstawia si z modlitw .
Ci
a walka z przyzwyczajeniem, z rutyniarstwem.
Kto powiedzia , e „modlitwa nas odzwyczaja. Faktycznie.
Cz owiek modlitwy nie jest cz owiekiem torów kolejowych. Jest cz owiekiem
improwizacji, odkry . Jest cz owiekiem skazanym na wymy lanie dla siebie nowego
mózgu, nowego serca. Albo lepiej: jest skazany na przyjmowanie ich ci gle na
nowo.
Na pustyni wy yje ten, kto potrafi stawi czo o najrozmaitszym i zmieniaj cym
si ci gle sytuacjom. Jedynym ratunkiem przed popadni ciem w rutyn jest ci
a
nowo
.
Pewien zakonnik - G. Lafont - wyznaje w jednej ze swych ksi
ek, e zachowa si
wobec wspó brata w okre lonej sytuacji zupe nie tak samo, jak zachowa si jako
dziecko w podobnych okoliczno ciach. W murach klasztoru zareagowa po wielu
latach w identyczny sposób, niejako na laduj c postaw dziecka.
Przywi zani jeste my rzeczywi cie do naszych powtórek. Zale y nam na powrocie do
nich. Czujemy potrzeb poruszania si zawsze w tej samej scenerii, powtarzania
identycznego scenariusza, wykorzystywania tych samych gestów.
Bronimy si wszelkimi sposobami przed podj ciem ryzyka innego ycia.
Na pustyni wszystko to jest niemo liwe. Znika znana sceneria. Sufler zaczyna si
ka .
Ogarnia ci ch
... narodzenia si na nowo.
By dzie mi
„...Czy brakowa o grobów w Egipcie, e nas tu przyprowadzi
, aby my pomarli
na pustyni?” (Wj 14,11)
Powinni byli o tym wiedzie . Na pustyni wyrusza si , aby umrze .
Wszyscy chcieliby my spróbowa „niemo liwych narodzin”. Ale nie zawsze sk onni
jeste my przej
przez konieczn
mier .
Pustynia ka e ci umrze .
Umrze dla ró nych form niewolnictwa. Dla konformizmu. Dla pró no ci. Dla
ahostek.
Na pustyni umiera cz owiek dawny (Rz 6,6) i rodzi si cz owiek nowy, stworzony
wed ug Boga (Ef 4,24). Cz owiek który wyrzek si powierzchowno ci, pozorów,
pustki, aby moc Ducha wi tego sta si cz owiekiem wewn trznym (Ef 3,16).
Pewien ceniony i uznany autorytet wspó czesny twierdzi: „G ównym zadaniem
cz owieka jest wyda na wiat siebie samego” (E. Fromm).
Cz owiek wierz cy wie, e jest to niemo liwe. Zrozumia to te Nikodem:
„Jak
mo e si cz owiek narodzi , b
c starcem? Czy mo e powtórnie wej
do
ona swej matki i narodzi si ?” (J 3,4)
Cz owiek sam nie jest w stanie wyda siebie na wiat. Musi zgodzi si na
„narodziny z Ducha” (J 3,5).
Ludzie pustyni nie boj si umrze , aby w zamian otrzyma „niemo liwe narodziny”
z Ducha.
Na pustyni umiera cz owiek ekonomii, a rodzi si poeta. Umiera cz owiek rozs dny
- a rodzi si szaleniec. Umiera cz owiek zakotwiczony w przyzwyczajeniach, a
rodzi si koczownik, gotowy na ka
przygod . Umiera wykorzystywacz, cz owiek
wyrachowany, a rodzi si cz owiek pie ni, uwielbienia, zdumienia.
Umiera cz owiek maj tku, agresywno ci, bezprawnego przyw aszczania - a rodzi si
brat, cz owiek daru i wspó udzia u, istota yj ca w harmonii ze wszystkim i z
wszystkimi. Umiera profanator, uporczywie gromadz cy wszystko - a rodzi si
cz owiek kontemplacji, wolny w drowiec.
Umiera chciwiec, który ci gle co sobie przyw aszcza i pozostaje, na powierzchni
wszystkiego - a rodzi si cz owiek komunii i porozumienia, który odkrywa w
ubóstwie g
bok prawd , który nie dysponuje bogactwami, ale w zamian za to jest
panem siebie samego. Umiera cz owiek, który zestarza si w rutynie, a rodzi si
dziecko, gotowe do pój cia drogami serca swego i za tym, co oczy jego poci ga
(Koh 11, 9). Umiera cz owiek strachu i rodzi si „syn”, który o miela si
wyj ka : „”Abba!” Ojcze!” (Rz 8,15)
Mia em szcz
cie spotka kilku autentycznych mnichów (tych pozornych rozpoznasz
od razu, gdy nie przestaj podkre la , e s mnichami). Nikt bardziej od nich
nie ukaza mi postawy „dziecka”, zaproponowanej przez Chrystusa, jako wzoru
przyj cia Królestwa (Mk 10,14).
Nikt lepiej od nich nie wyt umaczy mi, bez s ów, co oznacza „duch dzieci ctwa”,
cy i przeciwie stwem infantylizmu i szczytem dojrza
ci chrze cija skiej.
Naprawd ludziom tym „uda o si ” by dzie mi, dzi ki cierpliwej pracy, maj cej
na celu prostot i zjednoczenie.
Brak w nich jakichkolwiek
da . Brak pragnienia zwrócenia na siebie uwagi.
Tak jak dzieci. Nie maj nic do zaprezentowania, nic do odzyskania, nie mog
pochwali si
adnym spektakularnym dokonaniem. „Podobni do pustej d oni
ebraka” (E. Schweizer).
Nie d
do zdobycia si
tego, co otrzymuj w darze. Wiedz , e Królestwo jest
darem i jako dar musi by przyj te, a nie zdobywane. S . gwa townikami
nieprzyw aszczania sobie.
atwo mo na stwierdzi , e pozbawieni s wielu rzeczy. W ich yciu brak
obliczenia, komplikacji, presti u, przywilejów, b aze stwa, podejrzliwej
ostro no ci, chytrych pretensji do manipulowania innymi, do ich kontrolowania,
brak dwuznaczno ci, interesu.
Za to w ich domu spotka mo na wiele spontaniczno ci, naturalno ci, uleg
ci,
bezpo rednio ci, wolno ci, poczucia wspólnoty, pokoju, wra liwo ci.
I gdy skierowuj na ciebie swe agodne oczy, gdy patrz na ciebie bezbronnym
wzrokiem, ogarnia ci dziwne pragnienie czysto ci, autentyczno ci.
Oni nie przyzwyczaili si do ycia.
Zachowali uczucie zadziwienia, zdumienia.
przeciwie stwem pewnych „doros ych” (nieuleczalnych dzieci), którzy wszystko
ju wiedz , wszystko widzieli, niczego nie musz si uczy od nikogo.
Cz owiek zaczyna starze si nie wtedy, gdy zaczyna ysie (lub gdy jego w osy
staj si siwe), nawet nie wtedy, gdy traci pami
, ale w dniu, w którym traci
zdolno
zdumiewania si .
Patrz c na tych mnichów ma si wra enie, e ka dego dnia podchodz do ycia jako
debiutanci. Jeszcze nie przyzwyczaili si do ycia, mimo up ywu tylu lat.
Zachowali nienaruszon zdolno
zdumiewania si .
Istnieje oczywista wi
pomi dzy otwarto ci na dar, uczuciem zdumienia i
dzia aniem aski.
Z tego punktu widzenia modlitwa ( piew, uwielbienie adoracja) jest
przeciwie stwem staro ci.
Im uda o si by dzie mi. Odzyskali podstawowe warto ci dzieci stwa. Warto ci,
które nie pozwalaj cz owiekowi sta si karykatur siebie samego.
Oni nie cofn li si . Oni poszli naprzód, aby w ko cu dotkn
... narodzin.
„Prawdziwy pocz tek znajduje si na ko cu” (E. Bloch).
Kto
artobliwie ali si : szkoda bardzo, e m odo
znajduje si na pocz tku
ycia, a nie na ko cu. (Dzi ki temu mogliby j zniszczy po raz drugi...)
Mnisi, zamiast si
ali , pomy leli o tym, by
m odo ci a do ko ca.
Pustynia oczekuje równie ciebie. Chce ofiarowa ci mo liwo
odrzucenia
staro ci.
Uciekinierzy czy znalazcy?
„Mnisi uciekaj na pustyni ”.
Zdanie, które wesz o ju do potocznego j zyka.
Trzeba wreszcie odwróci pytanie: kto w
ciwie ucieka? Mnisi czy ci, którzy
pozostaj w wiecie?
Czy przypadkiem to nie my uciekamy nieustannie od centrum naszego jestestwa, czy
to nie my porzucamy nasz g
bi , wyprowadzamy si z autentyzmu, by schroni si
w pozory, czy to nie my oddalamy si od nas samych?
To w
nie my jeste my prawdziwymi „uciekinierami”.
Mnisi te uciekaj , ma si rozumie , uciekaj od rozproszenia, odurzenia, od
azenady i udawania, od pustki.
Uciekaj od tego, co nie jest.
W rzeczywisto ci ludzie pustyni s naprawd obecni.
Obecni dla Boga, ale i dla siebie.
tymi, którzy znale li.
Tymi, którzy odnale li siebie.
krokiem Bo ym
Niektórzy maj czelno
upiera si , e ludzie pustyni uchylaj si od pe nienia
obowi zków apostolskich.
Osobi cie nigdy nie pozna em osób bardziej od nich aktywnych.
Id na pustyni , aby dzia
, pracowa , tworzy .
Zrezygnowali z efektów. Postawili na skuteczno
.
Samotnik bowiem nie odrzuca obowi zków apostolskich.
Jest jak najbardziej „zaanga owany”.
Zda sobie bowiem spraw , e „aposto owa ” oznacza „zanosi Boga”, „dawa Boga”
innym. Zrozumia , e jedynie Bóg mo e dawa Boga i wyci gn
z tego w
ciwe
wnioski.
Cz owiek nie jest w stanie sam zanosi Boga, udziela Go.
Samotnik wi c, aby unikn
zb dnych prób, poddaje si bezpo redniemu dzia aniu
samego Boga.
Jego aktywno
jest tym bardziej skuteczna, im mniej jest jego w asna.
Spo ród dwóch osób - nowoczesnego aposto a, zapracowanego, niespokojnego, który
nie mo e zatrzyma si ani na chwil , gdy
wiatu grozi oby zawalenie si - i
samotnika, który sp dza d ugie godziny w swej celi - nie mam w tpliwo ci, e ten
ostatni jest bardziej aktywny.
Gdy widz zabieganego aposto a, zawsze boj si .
Podejrzewam, e w wirze wszystkich swoich dzie i realizacji, w swym niepokoju,
pozostawi w domu Dar, na który czekam i który mi si nale y.
Cz owiek Bo y nie spieszy si . On idzie krokiem Bo ym.
Gdy dociera do mnie, nie przychodzi sam.
Roz ka czy przywi zanie
Nazywaj ich lud mi wyrzeczenia.
A s tymczasem lud mi, którzy wiele posiadaj .
Pozostawiaj co , by otrzyma Wszystko.
Porzucaj to, co przemija, by osi gn
to, co jest wieczne.
Nazywaj ich lud mi roz
ki. A s lud mi najbardziej zaci tego przywi zania.
Odrywaj si od czego czy kogo , by silniej przylgn
do Absolutu.
Nikt bardziej od nich nie jest przywi zany do Jedynej Konieczno ci.
Wydaje si , e s dalecy, a tymczasem s blisko ród a.
Uwa a si ich za dezerterów. A tymczasem s pionierami dla dobra wszystkich:
Twierdzi si , e yj „w ciemno ci”.
A groty ich s pe ne wiat
ci.
Uwa amy ich za ludzi niepotrzebnych.
A tymczasem bez nich wiat by si zatraci .
Mówi si o nich jako o ludziach postu. Postu s ów, obecno ci, po ywienia.
A s tymczasem biesiadnikami, którzy spo ywaj chleb w rado ci.
I nigdy nie s sami.
Surowi? By mo e. Grecki odpowiednik tego s owa oznacza co twardego,
szorstkiego, chropowatego.
Surowo
sugeruje ograniczenia, które zostaj na
one.
W tym sensie eremici s surowi. Szorstcy, twardzi. Bezlito ni, je eli chodzi o
porzucanie spraw ubocznych, by ograniczy si do spraw zasadniczych.
My tymczasem nie wybieramy surowo ci. Nie tolerujemy ogranicze . Jeste my
osobami „otwartymi”, nie ograniczonymi.
Chcemy posiada wszystkie rzeczy niepotrzebne, które nam si nale
.
Cz owiek modlitwy - cz owiek niepoznawalny
Na pustyni znajdujesz Boga pocz tków, a nie Boga dokona czy upi ksze .
Aby dobrze si zrozumie : znajdujesz Boga Stwórc , a nie dekoratora.
dzi em przez d ugi czas, e modlitwa jest pewnego rodzaju kosmetyk duchow ,
uporz dkowaniem najlepszej cz
ci mojego jestestwa.
My la em, e wyjd z niej przypudrowany kontemplacj , nat uszczony dobrymi
uczuciami, pokryty py em wiat a nadprzyrodzonego.
Troch lepszy, troch pokorniejszy, pos uszniejszy, czystszy, wra liwszy,
szlachetniejszy. Troch bardziej chrze cija ski. Z twarz oczyszczon z wad - a
wi c sympatyczniejszy dla innych.
Zrozumia em tymczasem, e prawdziwa modlitwa nie ma nigdy charakteru retuszu,
politury, odrestaurowania.
Je eli poddajesz si oczyszczaj cemu dzia aniu modlitwy, musisz zgodzi si na
dzia anie niszcz ce, na okrutn akcj burzenia.
Je eli pozwolisz dzia
Bogu w modlitwie, ko czy si to tym, e wychodzisz z
niej wcale nie upi kszony, bardziej reprezentatywny, ale dos ownie „nie do
poznania”.
Chc powiedzie , e z r k Boskiego Chirurga nie wychodzi ulepszona kopia
dotychczasowego osobnika.
Wy ania si nowy zupe nie egzemplarz, nigdy dot d nie widziany.
Twoje „ja” nie zostaje poprawione. Znika.
Nie zostaje nic z tego, na czym ci zale
o.
Bóg nie ma w r ce stiuku czy lakieru. Czeka na ciebie z d utem i ogniem.
dziesz potrzebowa troch czasu, by oswoi si z now istot . Bieda polega na
tym, e taka operacja powtórzy si ju nast pnego dnia. Zawsze trzeba zaczyna
wszystko „da capo”.
Stwierdzam, e zbyt d ugo moja modlitwa by a prób w asnej obrony przed Bogiem,
aby zmusi Go do dzia
estetycznych, do wyposa enia mojego sztucznego gmachu
duchowego.
Mo e wreszcie zrozumia em (cho cz
ciowo), e Bóg nie nadaje si do tych
upi kszaj cych operacji. On nie godzi si pracowa nad „konstrukcjami
duchowymi”. Pracuje nad cz owiekiem i nie zaczyna swej pracy od twarzy. Chyba
e twarz dostosuje si do tego przeorania, „przeistoczenia”, jakie dokonuje si
wewn trz.
Jasne, e i teraz Jego uderzenia napawaj mnie l kiem. Ale przynajmniej wi
modlitw z tymi osch ymi i przeszywaj cymi uderzeniami - a nie z g askaniem czy
odkimi lamentami.
Zdaj sobie spraw , e z modlitwy nie wychodzi cz owiek oczyszczony i
uperfumowany duchowo, wzmocniony witaminami niebieskimi.
Musi wyj
inny.
Komentarzem nie mo e by stwierdzenie: „Jak on si poprawi !” Ale: „Któ to
jest?”
Sukces modlitwy polega w
nie na tym, e cz owiek staje si „nie do poznania”.
Gdy kto zawierza dynamizmowi modlitwy, godzi si na to, e nie zostanie
rozpoznany przez ludzi. Ale to jedyny sposób uznania przez Boga i udowodnienia
sukcesu Jego dzie a.
Je eli wychodzisz z modlitwy zadowolony, od wie ony, ró owy niczym dziecko z
pieli, nale y przypuszcza , e Bóg nie by zatrudniony w tej akcji.
Panie, pozwól mi zrozumie , e pewne plamy w moim yciu s brzydkie. Ale gdy
pragn „upi kszy ” je, polakierowa w modlitwie, staj si wr cz wstr tne.
Cz owiek modlitwy jest ekscentrykiem
Dzisiaj mówi si o „odkrywaniu w asnej to samo ci”.
Od dawna H. Cox ostrzega przed niebezpiecze stwem tej operacji twierdz c, e
„tak zwana to samo
mo e zredukowa si do zestawu elementów, których jednostka
uczy si od kultury, w jakiej yje i które sobie przyswaja. Staje si w ten
sposób produktem ko cowym ca ej seru trudnych rokowa pomi dzy ma ym ja, które
próbuje potwierdzi si i które nienawidzi wszelkich form kontroli, a formami
spo ecznymi, narzuconymi przez instytucje spo ecze stwa temu, kto osi gn
pewien etap rozwoju. To samo
jest tylko samozrozumieniem si spo ecze stwa.
Jest stworzona i uwieczniona przez swoje grupy uprzywilejowanych i mie ci si
faktycznie tylko w ich g owie.
Teologia opieraj ca si na poszukiwaniu to samo ci mo e by tylko zachowawcza.
Brakuje jej bowiem elementu mieszno ci, nowo ci, czego nieoczekiwanego,
wywodz cego si ze wiata transcendentnego. Wiara nie ukazuje nam Boga, który
chroni hierarchie spo eczne, ale Boga, który czasami je druzgocze i
przewraca...”
To samo
tego rodzaju jest to samo ci narzucon z zewn trz. Jest czym
prefabrykowanym, sta ym, do czego musisz si dostosowa .
Znajdujesz sw to samo
, je eli „upodabniasz si ” do modelu, który zosta ju
przygotowany dla ciebie.
W tym przypadku poszukiwanie w asnej to samo ci ko czy si nie wyzwoleniem, ale
przymusem niewolnictwa.
Stajesz si nie tym, czym masz by , nie tym czym mo esz by , nie tym, do czego
zosta
powo any, ale tym, o czym zadecydowa o plemi .
Nie znalaz
swej to samo ci. Znalaz
jedynie twoj przegródk , miejsce, w
którym umie cili ci inni.
Modlitwa z punktu widzenia poszukiwania to samo ci nie jest si
integruj
,
ale przewrotn .
W modlitwie jednostka, aby pos
si jeszcze sformu owaniem H. Coxa
przechodzi od sposobu ycia koncentrycznego, wyznaczonego wysi kiem, by
upodobni si coraz bardziej do siebie samego i do modelu albo definicji
narzuconych z zewn trz (st d gesty, które sprowadzaj si do pozy, dzia ania
mo liwe do przewidzenia, sztywno
i skleroza, „rodzaj ekwiwalentu duchowego
wczesnej staro ci”), do sposobu ycia ekscentrycznego, nie w sensie dziwnego,
kapry nego (cho w odczuciu niektórych osób mo e pojawi si to okre lenie), ale
„czego , co posiada centrum poza sob ”.
Cz owiek modlitwy jest stworzeniem ekscentrycznym, gdy pozwala, by dotkn
go
element nowy, nieoczekiwany, co , co pochodzi nie z zewn trz, ale z Góry.
Cz owiek modlitwy dopuszcza si wykroczenia, gdy pokonuje kr g konformizmów,
uwarunkowa . Przerywa lini , która go zamyka w wiecie jego mo liwo ci,
schematów prefabrykowanych, aby wej
do wiata transcendencji. Poprzez wyrw
uczynion w tym kr gu wchodzi wiat aski, zaskoczenia nieoczekiwanego.
Takie prawdziwe nawrócenie wywo uje modlitwa.
Mówi o tym w swej ksi
ce wydanej po miertnie, a zatytu owanej proroczo Wyj cie
J. Sulivan: „Ka de ws uchanie si , ka da przemiana, zak adaj pewne odkrycie:
dramat sfabrykowanego sumienia. Sumienie sfabrykowane jest owocem kompromisu
pomi dzy S owem a wiatem. Wychowanie, które winno prowadzi ka
istot ludzk
do odkrycia w asnej to samo ci i suwerenno ci, staje si formacj , poprzez któr
sumienie zostaje poddane sumieniu zbiorowemu i ostatecznie wiedzy
instytucjonalnej, która d
y do funkcjonowania poza yciem wewn trznym ludzi
wolnych”.
Równie i dla tego prawdziwego poszukiwania to samo ci wkracza si na pole spraw
niewyobra alnych, nieprzewidywalnych, na uprzywilejowane miejsca dzia ania
Ducha.
Wszystko to jednak nie dokonuje si z pomini ciem „przej cia bolesnego”. Jest
to w
nie Wyj cie. Jest to pustynia, równocze nie fascynuj ca i straszliwa, ze
swymi nocami zmys ów i ducha, ze sw obietnic Ziemi, która zostanie dana
wy
cznie ludziom zdolnym do „wyj cia”.
Tak jak mówi mistycy muzu ma scy: Od Wyj cia do Ekstazy.
Ludzie wiat a
Na pustyni zdobywa si zmys orientacji.
Chodzi o to, by zwróci si ku wschodowi, tam gdzie rodzi si
wiat o.
Chodzi o to, by zwróci si ku Jerozolimie, w kierunku owego grobu, gdzie
ciemno ci zosta y definitywnie pokonane.
Chodzi o zwrócenie si ku w asnemu wschodowi wewn trznemu.
Na pustyni rodz si w ten sposób ludzie wiat a.
Stworzenia, w których Duch dokona wy omu. I teraz promieniuj Bo ym wiat em i
wszystkich mog nim obdarza .
Przeszed szy przez jasno
Boga, przechodz po ród ludzi jako wiadkowie
wiat a, niczym Jan, który przyszed , „aby za wiadczy o wiat
ci” (J 1,7).
„Istnieje wiat o wewn trz cz owieka wiat a i o wieca ca y wiat” (Ewangelia wg
Tomasza, log. 23).
Cz owiekiem wiat a jest ten, kto porzuciwszy pozory, sta si przejrzysty.
Podczas gdy ludzie rozsiewaj nieuchronnie wokó siebie cie cia a i swego
ci
aru, stworzenia wiat a rozsiewaj blask Ducha.
Przechodz c zostawiaj bruzdy wiat a. I ka dy mo e w tych bruzdach zasiewa
nadziej .
W pierwszych wiekach chrze cija stwa niezliczona ilo
ludzi wiat a zaludnia a
pustynie, groty. Sama ich obecno
wyrwa a innych ludzi z ich ciemno ci.
Napawa a t sknot za wiat em. Rodzi a inne dzieci wiat a.
druj c zboczami góry Synaj, Tabor czy Qaf lub Athos, ludzie wiat a ofiaruj
wszystkim dar swego przemienienia. Gotowi s na ka de, najbardziej bolesne
oczyszczenie, byle tylko otrzyma
wiat o, pochodz ce od Boga.
Ubrani w „l ni ce tuniki” - dar Ducha, mieszkaj w domu Boga, ale czuj potrzeb
wskazywania innym wiat
ci niedost pnej, w której zamieszkuje Bóg” (por. 1 Tm
6,16).
biedni. Ich bogactwem jest jedynie blask. Ale mog dzieli si tym darem
wiat a, b
cym „uczestnictwem w Zmartwychwstaniu Chrystusa, w wi to ci
Ko cio a, w wi to ci ka dego cz owieka „szalonego Bogiem”” (J.-P. Renneteau).
milcz cy. A jednak masz wra enie, e to wiat o, którego s nosicielami,
posiada g os.
Tak. Je eli chodzi o tych ludzi, wiat o obdarzone jest g osem. A s owo pe ne
jest wiat a. I ty s uchasz wiat a i widzisz wiat o.
Gdy istnieje wiat o, ka da rzecz staje si nowa.
Ludzie wiat a. Przechodz obok ciebie nic nie mówi c. Ale dzi ki nim rozumiesz,
e najbardziej absurdaln rzecz jest taki sposób ycia, który gasi wiat o,
ce w tobie.
Niemo no
ucieczki
Dialektyka „szukania-znalezienia” na pustyni jest rozwi zana w sposób
szczególny.
Poszukiwanie posiada wyj cie zaskakuj ce. Nie umia bym powiedzie uczciwie, czy
znalaz em. Mog jedynie za wiadczy , e zosta em dosi gni ty.
Dosi gni ty przez g os, dotkni ty S owem, otoczony Obecno ci .
Nie mog udokumentowa tego, co osi gn
em, co zdoby em. Mam tylko wiadomo
,
e zosta em dosi gni ty przez Kogo .
Patrz c na te niezmierzone przestrzenie, pocz tkowo masz wra enie, e mo esz
, gdzie chcesz. Ale od momentu, gdy pozwoli
si znale
, intuicyjnie
czujesz, e Kto „poprowadzi ci , dok d nie chcesz” (J 21,18).
Pustynia stanowi najbardziej paradoksalne wyzwanie.
Ukazuje ci niezmierzone terytorium, z mo liwo ci ucieczki prawie e
nieograniczonej, aby wystawi na prób twoj odwag : odwag przyzwolenia na
pojmanie i heroizm poddania si bezwarunkowego.
Wydaje mi si , e modlitwa jest w
nie przedziwnym obdarowaniem przestrzeni .
Nikt nie ma tyle terenu do dyspozycji, co cz owiek modlitwy. Ale ta przestrze
ofiarowana jest po to, by cz owiek nie ucieka , by uniemo liwi mu ucieczk .
Nie pytajcie si cz owieka modlitwy o to, co znalaz . Nie umia by na to pytanie
odpowiedzie . Móg by powiedzie wam co najwy ej, e odczuwa „niemo no
ucieczki”.
A wy powinni cie uwierzy , e to jest w
nie najszcz
liwsze rozwi zanie. I e
on nigdy nie czu si tak wolny jak wówczas, gdy poczu , e Czyja r ka spocz
a
na jego ramieniu i przygwo dzi a go.
„Ty ogarniasz mnie zewsz d i k adziesz na mnie sw r
” (Ps 139,5).
Oto obraz ryzyka modlitwy: nie posiada ju drogi odwrotu.
Tak. Modlitwa jest wolno ci w momencie, w którym spostrzegasz z rado ci , e
zosta
wykryty.
I uznajesz, e pi knie jest „wpa
w r ce Boga yj cego” (Hbr 10,31).
Ludzie, którzy pragn
Bóg nie udziela si doskona ym, „czystym”.
Nie daje si znale
tym, którzy maj papiery w porz dku.
Nie ofiaruje swej obecno ci jako nagrody dla zas uguj cego.
Bóg pozwala si znale
wy
cznie tym, którzy s g odni i spragnieni.
Jego dar jest proporcjonalny do intensywno ci pragnienia.
Odzyskanie pami ci
Nazywaj ich „lud mi pami ci” albo „przestrogi”.
Cz owiek udaje si na pustyni nie po to, by zapomnie , ale by odzyska pami
.
um narzuca ci krótk pami
, ograniczon do ostatnich wiadomo ci, do has a
dnia. Pami
typu „listy codziennych zakupów”.
Na pustyni pami
uwolniona od nat oku kroniki bie
cej, od sensacji,
praktycznych zastosowa , powraca do ród a, do wydarze zamierzch ych, do
zasadniczych warto ci.
Na publicznym placu stajesz si obiektem propagandy, reklamy, pouczania.
Na pustyni dosi ga ci „wspomnienie”.
Cz owiek speszony t umem staje si nieuchronnie cz owiekiem roztargnionym. Jest
dobrze poinformowany, ale atwo zapomina. Zna wszystkie nowo ci, ale ni jego
pami ci zrywa si , gdy tylko przekracza granic dnia wczorajszego. Wie, gdzie
si znajduje, ale nie wie, sk d przychodzi, dok d idzie i dlaczego idzie.
Cz owiek pustyni jest pozbawiony informacji, nie zale y mu te na ostatnich
wiadomo ciach. Wystarcza mu powróci do pierwszych, gdy te w
nie pozwalaj mu
zorientowa si w dniu dzisiejszym. Pozornie jest spó niony, ale zawsze obecny.
Wyrzucony za burt ? Nie. Po prostu znajduje si gdzie indziej.
Nie musi biec. Znajduje si we w
ciwym miejscu.
Jest cz owiekiem prawdy, a nie nowo ci.
W zgie ku targowiska mo esz sobie przypomnie to, co masz czyni . Ale jedynie na
pustyni odzyskujesz pami
o tym, czym masz by .
Gdy jeste w t umie, stajesz si numerem. S
ysz do odliczania. Na pustyni
odnajdujesz imi (Ap 2,17). Mo esz zosta wezwany.
Biurokracja jest opanowana przez komputer, który nie potrzebuje twojego imienia,
ale jedynie numer twego kodu. Wydruk przypomina ci o tym, co musisz zap aci ,
zu
, wyprodukowa , to wszystko, czego oczekuj od ciebie. Przedstawia ci
cyfry, terminy p atno ci. Na pustyni biurokracja ust puje miejsca wezwaniu.
I gdy zabrzmi twoje imi , odzyskujesz pami
o tym, kim jeste .
Wydruk mówi ci o tym, co musisz zrobi .
Imi sugeruje ci to, co mo esz zrobi .
Ma si rozumie , e o wiele niebezpieczniejsze jest imi .
Wa na jest ich nieobecno
Obserwuj tych, którzy si modl . Którzy czyni z modlitwy cel swego ycia.
I yczy bym sobie nie zobaczy ich nigdy przed mikrofonem czy w wietle
reflektorów telewizyjnych.
Mam nadziej , e nie dadz si skusi przez nikogo do uczestniczenia w jakich
obradach, do zabrania g osu w jakiej dyskusji, nawet na temat modlitwy.
Ich zadaniem bowiem jest o wieca , nie b yszcze .
Znaj sprawy, które mo na przekazywa jedynie w ciszy i nie za pomoc s ów.
Znajduj si po rodku ycia, zag
bieni w historii, w centrum Ko cio a i nie
mog wej
na scen pró no ci, zamaskowanej „problematyk religijn ”.
Wiedz tylko jedno. S lud mi tylko jednej prawdy. I nie wolno ich myli z tymi,
którzy wiedz wszystko o wszystkim.
Buduj Królestwo. I biada je eli przerywaj sw prac , aby ukaza si w
towarzystwie osób wa nych, które sp dzaj swój czas, zabawiaj c si
pseudoproblemami.
Posiadaj bezcenn per
i nie mog by wykorzystywani dla reklamy i propagandy.
Nie s lud mi nowoczesnymi (dnia bie
cego), gdy w
czeni s w wieczno
.
Nie znaj ostatniego prawa wypoconego przez uczonych, gdy rozwa aj S owo,
zawsze to samo i zawsze nowe.
Nie by oby w
ciwe zaproszenie ich do okr
ych sto ów, na zjazdy. Nie nale
do kategorii ekspertów. Brak im specjalizacji z wyj tkiem pewnej za
ci ze
sprawami nieba, która pozwala im jasno widzie sprawy ziemi, ale przecie
ludziom potrzeba czego wi cej, zagadnienia nie s takie proste, problemy nale y
uj
w odpowiednie ramy, w
czy do pewnego kontekstu, rozwi za - i tak dalej,
i tak dalej...
Có wiedz oni o z
ono ci aktualnych problemów? Oni, którzy zadowalaj si
prostot ?
naiwni. Pozbawieni wszystkiego. Nie martwi si nawet tym, e pomijaj
ideologie, mody, porz dek dnia, grupy dzia ania. Nie maj poparcia, nie nale
do „kr gu”.
A jednak jest mi potrzebne ich milczenie. Nie mog oby si bez ich ukrycia.
Je eli nie rozumiem ich milczenia, nie mog
udzi si , e rozumiem ich s owa.
Je eli nie doceniam ich ukrywania si , na nic zdadz mi si ich wyst pienia
publiczne.
lud mi kontemplacji, wystawionymi na wiat o Bo e. I nie mog by wystawiani
na podziw i ciekawo
publiczno ci, ogarni tej mani egzotyki duchowej.
Mnie wystarcza, e tam s . Tam, gdzie na szcz
cie nie docieraj mikrofony,
kamery telewizyjne, notesy reporterów.
Wystarcza mi, e istniej . Nieosi galni, nie zgadzaj cy si na udzia w
widowisku.
I gdy w
czam telewizor lub gdy wchodz na sal konferencyjn , oddycham z ulg ,
nie widz c ich przy stole uczonych.
Potrafi
ledzi z wystarczaj
rezerw te dyskusje. Mog nawet zdrzemn
si .
to bowiem tylko polemiki pozwalaj ce uciec od zagadnienia zasadniczego.
Sk d o tym wiem?
Po prostu „oni” s tam nieobecni.
Pozwólmy, by uczeni dyskutowali, by swoj wiedz ofiarowali widowni, by
dostarczali nam najbardziej skomplikowane recepty, pisane j zykiem
wtajemniczonych.
Zaczekajmy, a kamery telewizyjne sko cz rejestrowa pierwszoplanowe oblicza,
ce wymachuj ce w ge cie upominania i os dzania, usta ziej ce doktryn .
Gdy wreszcie zgasn
wiat a, gdy zapragniemy ozdrowie , zwrócimy si do tych,
których tu nie by o.
Dok d dociera cz owiek kontemplacji?
Kto zapewnia, e w Alpach Szwajcarskich znaleziono czerwony piasek saharyjski,
przygnany a tutaj przez wiatr.
Ja sam widzia em której zimy w Valmalenco nad jeziorem Palu, w okolicy
zasypanej niegiem, widoczne lady
tego pustynnego piasku.
Zjawisko wprawdzie zaskakuj ce, jest jednak ca kowicie naturalne.
Tak jak naturalnym jest, e dzi ki modlitwie przebiega si niewyobra alne
przestrzenie.
Znam osoby, które chcia yby osi gn
wszystko. Znam te inne, które udz si ,
e mog dotrze wsz dzie.
I na szcz
cie spotykam jednostki, które nie ruszaj si ze swej ma ej
powierzchni adoracji, ze swej chusty kontemplacyjnej.
Ci ostatni nie marz nawet o doj ciu do wszystkiego.
Zadowalaj si dotarciem do sto ka, do usypiska piachu i tam kl kaj . I stamt d
staraj si przekaza co bardzo daleko.
Gdy widz „zadufanego w sobie”, mam ochot zapyta :
- Dok d chcesz dotrze ?
Ale gdy widz cz owieka kontemplacji, zatopionego w Bogu, mam pewno
, e i mnie
co si dostanie.
My
o ojcach pustyni.
My
o drodze brata Karola de Foucauld poprzez przera aj ce odludzia Hoggaru.
Nie wystarczy powiedzie , e jego kroki pozostawi y lad.
Z tych kroków wszyscy my czerpali si y.
Pochwa a prostoty
„Ukrywasz ich pod os on Twego oblicza od spisku m
ów...” (Ps 31,21)
Równie wydmy stanowi os on . Przeszukuj c je uwa nie, odkrywa si rodzaj
kraterów, w których mo na ukry si przed wzrokiem innych.
Nigdy nie stara em si ukrywa . Wprost przeciwnie, z regu y sadowi em si w
miejscach najwy szych, dobrze widocznych.
A jednak w pewnych momentach mia em wra enie, e jestem os oni ty, e znajduj
si w jakich okopach lub wr cz w schronie opancerzonym.
Do wiadcza em s uszno ci tego wersetu, który dawniej zawsze wydawa mi si
nieprawdopodobny: „Ukrywasz ich pod os on Twego oblicza”.
Nie ma rzeczywi cie nic bardziej nieos oni tego od twarzy. Nic bardziej
bezbronnego. A tymczasem gdy stajesz w wietle oblicza Boga, czujesz si
os oni ty. Jeste pod ochron i pod opiek . Z dala od intryg, od wszystkiego, co
stanowi zagro enie.
Pokonujesz odleg
ci, cho najbardziej podst pne zasadzki s tu , tu .
Bezbronny, a jednak nietykalny.
Gdy modlitwa stawia ci w zasi gu wiat a Bo ego, staje si ono twoj
najpewniejsz kryjówk .
Tam, w strefie otwartej, nieos oni tej nic i nikt nie mo e ci dosi gn
.
Pod warunkiem, e masz odwag pozosta nieos oni ty i zaufasz tej pozycji.
Cz owiek modlitwy, pod os on oblicza Boga, odnajduje zasadnicz cech :
prostot .
W rozumieniu ludzkim staje si ogo ocony.
Wyzwala si z wszelkiej przebieg
ci, z wszelkich chytrych kalkulacji, z
taktyk, z przymilania si mo nym, ze sztucznego ukrywania wad, z ulegania modom
dnia, ze zmowy z mamon .
Wychodzi bezbronny, nieczu y na obmowy, „daleki” od intryg. Z absurdaln
czelno ci okre lania rzeczy i osób, z pomini ciem istniej cych ju etykietek.
Bezpieczny w wietle oblicza Boga, nie martwi si o ocalenie w asnej twarzy.
Jest przezorny, ale nie boja liwy.
Szczery, ale nie g upi.
Daleki od intryg.
Odporny na pochlebstwa.
Naturalny w ruchach.
Wolny w dzia aniu.
Pe en szacunku dla wszystkich, nie wyró nia „wielkich”.
Nie traci czasu na szukanie kontaktów z tymi, którzy mogliby go wprowadzi do
okre lonych rodowisk, gdy nie ma najmniejszego zamiaru si tam dosta .
Gotów jest spotka si z ka dym, ale nie szuka ludzi licz cych si .
Trzyma si z dala od miejsc, w których celebruje si rytua bez warto ci.
Nie interesuje go, by by „w kr gu”, gdy zale y mu bardzo, by móc si porusza
po szerokim terytorium.
Je eli pewne drogi s zbyt zat oczone lub gdy trzeba zdobywa sobie miejsce za
cen pok onów, wybiera raczej cie ki dzikie i opustosza e. I zaczyna piewa .
Pochyla si pokornie, adoruj c Jedynego, który obdarzy go smakiem wolno ci i
rado ci
piewu.
Jest agodny - a wi c nie wysuwa
da , nie konkuruje z nikim, nie domaga si
niczego, nikogo nie próbuje prze cign
. Nie wysuwa pretensji, nie zagarnia
miejsc, nie ubiega si o przywileje. Nie prosi o wzgl dy. Nie szuka poparcia,
nie ebrze o wyró nienia. Nie zabiega o to, by o nim mówiono. Co wi cej - cieszy
si , gdy mo e przej
niezauwa ony. Raduje si , gdy si o nim zapomina. Nie dba
o zrozumienie. Oboj tny jest na podziw innych. Nic nie robi sobie z poklasku
„wa nych”. Gdy kto prosi, by przemówi , nie ubiera si w tog upstrzon m drymi
cytatami. Nie chodzi mu o to, by inni dowiedzieli si , e on wie, e jest na
bie
co, e znajduje si w centrum debaty kulturalnej.
Ma odwag w asnego nagiego s owa, pozbawionego szat ideologii, dalekiego od
skrz cych si konstrukcji teoretycznych.
Ma odwag pos ugiwa si s owami ubogimi, które nie wchodz do adnego schematu,
wymy lonego przez mistrzów chwili, ale wywodz si z jego cia a, z jego krwi, z
jego milczenia. Biedne s owo, równie jak on bezbronne, wszyscy mog wy mia , ale
jego w asne, dojrza e w owej smudze wiat a, z dala od intelektualnych pracowni.
Pod os on oblicza Boga jego g owa zaczyna pracowa samodzielnie, nie martwi c
si o dostrojenie si do innych.
Cz owiek prosty, naiwny.
Dziecko.
Niepokoj ce intrygantów, gdy stanowi zbyt atwy cel.
Gdy nie zachowuje ostro no ci, nie ucieka si do obronnych posuni
, nie liczy
si z...
Czy jest sens zastawia pu apk na cz owieka ogo oconego, id cego w wietle
ca przez otwart przestrze ?
Trzeba zrezygnowa z werbowania do wielkiej orkiestry jednostki, która pos uszna
jest wy
cznie w asnej wewn trznej muzyce i nie respektuje partytury
rozdzielonej wszystkim uczestnikom.
Cz owiek, który si modli, nigdy nie mo e sta si przebieg y. Gdyby by chytry,
nie by by cz owiekiem modlitwy.
Modlitwa jest szko
m dro ci, a nie przebieg
ci.
Modlitwa uczy pokonywania ka dej przeszkody, zrównywania z ziemi murów
obronnych, wprowadza ludzi zdumionych i szcz
liwych w wiat
oblicza Boga. W
miejsce najbezpieczniejsze, gdy najbardziej ods oni te.
Pochwa a bezinteresowno ci
Na wiecie istniej równie istoty bezinteresowne.
Jedn z najwymowniejszych pochwa tych osób wypowiedzia Rene Habachi, kieruj cy
dzia em filozofii UNESCO, w przemówieniu do prze
onych zakonów we Francji.
Warto przytoczy tu jego s owa: „Trzeba, by te bezinteresowne istoty spala y si
za darmo, by p on
y za pi kno wiata, za wejrzenie Boga. Musz istnie rezerwy
milczenia, wzajemnej, bezinteresownej pomocy, ca kowitego wyzwolenia,
solidarno ci w Cierpieniu i piewów dzi kczynnych.
Najbardziej pal
potrzeb dnia dzisiejszego jest bezinteresowno
. Oka e si
ona skuteczniejsza od zobowi za politycznych, od przewidywa ekonomicznych, od
rewolucji strukturalnych. Skuteczniejsza, gdy le y u podstaw wszystkich innych
przejawów dzia ania i rodzi si z ogo ocenia najubo szych istot ziemi.
Bezinteresowno
zaopatrzy ludzi w jedyne zwierciad o w którym b
mogli
rozpozna si i za jego po rednictwem odcyfrowa transcendencj , zdoln o wieci
ich oblicze.
Nie chodzi o mówienie o Bogu. Trzeba Nim
.”
W wiecie zdominowanym ilo ci , produkcj , wydajno ci oni wybrali
bezinteresowno
.
Wszyscy pytaj : „Do czego to s
y?”, albo „Co to daje?”
Oni wybrali dzia alno
nieproduktywn .
Ich egzystencja jest czyst strat .
Wszyscy pragn co osi gn
, by u ytecznymi. Niektórzy nawet uwa aj si za
niezast pionych. Oni zaakceptowali nieprzydatno
.
Wszyscy mówi o dzie ach, o realizacjach. Oni nie maj nic do zaofiarowania
wiatu poza w asn obecno ci .
Wszyscy pchaj si naprzód. Oni stoj na uboczu.
Maj nawet patronk w Ewangelii. Kobiet , ze sceny namaszczenia w Betanii (por.
Mk 14,3-9). Kobiet , której imi nie zosta o zapisane i której ani jednego s owa
nie uwieczniono. Widzowie ówcze ni oburzaj si na ten „flakonik alabastrowy
prawdziwego olejku nardowego, bardzo drogiego”, który zostaje rozbity, by
nama ci g ow Jezusa. Obliczaj , oskar aj o marnotrawstwo, odwo uj si do
potrzeb spo ecznych.
Jezus zabiera g os, by stan
w obronie kobiety, sprawczyni tego marnotrawstwa.
„Dobry uczynek („kalon ergon”) spe ni a wzgl dem Mnie”.
Jezus staje w obronie nierozs dnego gestu. Docenia czyn niepotrzebny.
Wychwala bezinteresowno
. Cieszy si z daru ca kowitego.
Jezus kocha te istoty „niepotrzebne”, które rezygnuj z w asnego ycia, które
nie s zdolne do s usznych oblicze i nieroztropnie administruj w asnym darem.
Biada, gdyby w wiecie mia o zabrakn
tych niepotrzebnych jednostek, które nie
wydajne, które nie produkuj , nie konsumuj .
Gdyby zanikli ci specjali ci od trwonienia, ci marnotrawcy olejków, wszyscy
umarliby my z g odu.
Gdyby zagas ich niepotrzebny p omie , na ziemi sp yn
by mrok i wszyscy
szcz kaliby z zimna.
Gdyby zamar
piew i gdyby s ycha by o jedynie tykanie kalkulatorów -
nast pi by naprawd koniec wiata.
(Równie i moje ycie dopóty jest bezpieczne, dopóki warto ci bezinteresowne
mia y przewag nad warto ciami skalkulowanymi.)
Zapomnie o chlebie, ale pami ta o piewie
„Miriam prorokini, siostra Aarona, wzi
a b benek do r ki, a wszystkie kobiety
sz y za ni w pl sach i uderza y w b benki. A Miriam przy piewywa a im:
piewajmy pie
chwa , na cze
Pana, bo sw pot
okaza ”” (Wj 15,20-21).
Wszyscy my leli o rzeczach nieodzownych dla prze ycia na pustyni. Wlok wi c za
sob trzod i stada. Zgromadzili znaczne ilo ci srebra i z ota. Pomy lano
równie o ubraniu. Niektórzy nawet w drowali uginaj c si pod ci
arem dzie y
wype nionej ciastem (por. Wj 12).
A ta trzpiotka zatroszczy a si o rzecz zb dn .
Wzi
a ze sob instrument muzyczny, gdy pozostali zachowali si przezornie.
Nierozwa na Miriam, bujaj ca w ob okach, zrobi a spis rzeczy niepotrzebnych. I
to nie po to, by zostawi je w Egipcie, ale by wlec je ze sob w czasie
drówki.
Reali ci wiedz , e na pustyni trzeba uwolni si od t umoków i nie
jedynie
rzeczy konieczne.
Tymczasem naiwna Miriam nie omieszka a zaopatrzy si w... b benki.
Osoby rozs dne uwa aj , e na pustyni artyku ami pierwszej potrzeby s chleb i
woda.
Naiwna Miriam uwa a, e na pustyni przede wszystkim wa ny jest piew.
I racj ma w
nie ona. Wyczu a, e w czasie tej przygody b dzie wiele powodów
do dzi kczynienia.
Oto zaraz potem, gdy w drowcy stali si
wiadkami dzia ania Jahwe w czasie
przej cia przez Morze Sitowia, przedmioty, które wydawa y si zawad - staj si
przydatne. W
nie b benki.
piew pochwalny staje si artyku em pierwszej potrzeby.
Na pustyni nie mo e zabrakn
dzi kczynienia.
Jasne, marsz nie mo e by utrudniony zbytnimi i nadmiernymi ci
arami. Trzeba
mie odwag zredukowa je do zasadniczych rzeczy. Ale do nich nale y koniecznie
zaliczy dzi kczynny piew.
Gdy czujesz na karku oddech nieprzyjació , musisz sta si „nierozwa ny”,
wyci gaj c b benek.
Gdy gard o masz spieczone pragnieniem, gdy opadasz z si , nie uratujesz si
oszcz dzaj c energi , ale w
nie trwoni c j w ta cu.
„Pan jest moj moc i ród em m stwa” (Wj 15,2).
Mo na by spokojnie doda : moim pokarmem jest uwielbienie.
Rabini mówi o „owocu warg otwartych na chwa
Pana”. Ten owoc warg jednak nie
tylko jest mi y Temu, do którego jest adresowany. Staje si po ywieniem ust,
które go wydaj .
Na pustyni mo e zabrakn
wszystkiego. Nigdy jednak nie mo e zabrakn
ch ci
zaintonowania hymnu pochwalnego na cze
Boga.
Nie chodzi tylko o „dzi kczynienie” po zakosztowaniu „cudownych rzeczy”,
dokonanych przez Jahwe.
Pochwa a mo e równie uprzedza wydarzenia.
Zdumienie wcale nie musi objawi si jedynie wobec faktu dokonanego. Mo e
wyprzedza interwencj Bo
, sprowokowa fakty nieoczekiwane.
„Dobrze jest dzi kowa Panu i piewa imieniu Twemu, o Najwy szy: g osi z rana
Twoj
askawo
, a wierno
Twoj nocami” (Ps 92,2-3).
Warto podkre li to g oszenie. O mieli bym si zmieni je na „przepowiadanie” z
rana mi
ci Boga. Na „opowiadanie” - nim zaistniej - o cudach, które Pan
uczyni dla swych stworze .
„Za piewam i zagram.
Zbud si , duszo moja,
zbud , harfo i cytro!
Chc obudzi jutrzenk ” (Ps 57,8-9).
Zawsze napawa mnie otuch
piew mnichów w nocy. Ta ich naiwna próba
przebudzenia jutrzenki (po zbudzeniu w asnego serca), „wymuszenia” dnia,
uprzedzenia wiat a!
Musz i ja nauczy si cudownej nieprzezorno ci Miriam.
Musz czuwa w ciemno ci, uzbrojony jedynie w harf , cytr i b benek.
Bóg nie mo e oprze si temu wyzwaniu nieprzezorno ci.
Nie mo e dopu ci do niewykorzystania moich instrumentów muzycznych. Nie mo e
przekre li mojej potrzeby dzi kczynienia.
Bez w tpienia Bóg nie posk pi sercu, które pragnie Go wielbi , powodów do pie ni
pochwalnych.
Pozwól, by zaw adn o tob S owo
Zdaj sobie spraw z tego, e w moim yciu duchowym pope ni em mnóstwo b
dów,
c niewolnikiem pewnej iluzji, pewnej obsesji: manii „wyci gania wniosków”.
Nie by o kazania bez praktycznych wniosków. Rozwa ania bez postanowie .
Lektury jakiej stronicy bez konkretnych zastosowa .
A wynikiem tego nieporozumienia - ca y
cuch prze wiadcze :
- e ka dy dobry uczynek musi mie natychmiastowy odzew,
- e gorliwe zaanga owanie musi dawa widoczne rezultaty,
- e dzia anie apostolskie musi zaowocowa obficie.
St d dwie negatywne konsekwencje. Zniech cenie, gdy co nie udaje si , a przede
wszystkim s abo
, niepewno
, brak szerokiego oddechu.
Smutek ogarnia, gdy przegl da si pewne „programy ycia” czy „projekty odnowy”.
Iskrz ce si formu ki, skrupulatne podzia y, dok adne definicje, cytaty, które
przekre laj ka
trudno
, zdecydowane konkluzje. Ma si wra enie, e chodzi o
„matematyk duchow ”.
Wydaje si , e pewne dokumenty zosta y opracowane przez jakiego „managera”,
zobowi zanego do uzyskania maksymalnej wydajno ci z duchowego przemys u, którym
kieruje.
Nie znam nic bardziej odleg ego od ewangelicznego obrazu ziarna ni te papierowe
dokumenty.
Czyta si w nich mi dzy wersami przys ówek „niezawodnie”. Albo „koniecznie”.
Wystarczy post powa , my le w okre lony sposób, mówi , pos uguj c si tak
nie terminologi , realizowa okre lone dyspozycje, stosowa skrupulatnie
takie wypróbowane techniki - a rezultat jest pewny, Niezawodny.
Chcia oby si w ten sposób przeskoczy podziemn faz g
bi, powolnego up ywu
czasu, spraw nieprzewidzianych, jednym s owem: faz braku konkluzji.
Niestety (albo na szcz
cie) papier nie staje si
yciem.
Dokumenty nie rodz ducha religijnego ani post powania chrze cija skiego.
Formu ki nie produkuj osób.
A to z tej prostej przyczyny, e nie mo na zasiewa papieru.
owo tak. S owo mo na posia .
Ale trzeba mu pozwoli , by odby o sw w drówk , by zagubi o si w ciemno ci, by
drowa o nieprzewidzianymi drogami, by nie musia o dociera do celów uprzednio
przez nas ustalonych.
Na pustyni odkry em wa no
pracy ukrytej. Jaki g os w asnych korzeni,
mieszanin nastrojów, wspó dzia ania ukrytych ofiar, decyduj ce oddzia ywanie
niepowodze , wzrost tego, co jest s abe, wa no
tego, co si nie liczy,
znaczenie tego, co jest ma o wa ne.
Obserwujesz kropl , która spada i zostaje wch oni ta przez nienasycon sucho
.
Nie ma znaczenia, jaki by jej koniec. Wiesz, e skorupa ziemi w jakim miejscu
a, iskra ycia zosta a rozniecona w tej panoramie mierci.
Na pustyni jeste powo any do wyboru pomi dzy tym, co widoczne jest na zewn trz,
a tym co dzieje si w g
bi.
Pomi dzy rachunkowo ci a yciem przenikni tym nadziej .
Pomi dzy ustawianiem w kolumny cyfr a upieraniem si przy cierpliwo ci.
(Arabowie mówi dosadnie, e trzeba „umrze z cierpliwo ci”.)
Na pustyni nie s mo liwe statystyki.
Mo na jedynie obserwowa to, co powierzono g
biom.
Spojrzenie nie kieruje si ku temu, co jest widoczne na powierzchni i w ca ej
swej rozci
ci, ale ku temu, co znika.
Mo e wyda si to dziwne. Ale najprawdziwszy obraz ywotno ci znalaz em w El
Golea, w postaci grobu Karola de Foucauld. Ten samotny grób, przy którym nie
czuwali „synowie”, zagubiony w bezmiarze pustyni, napastowany przez wiatr, da
mi najbardziej namacalny obraz ycia.
Pozwól, e powiem ci to, przyjacielu. Nie piesz si z „wyci ganiem wniosków”.
Pozwól, by S owo przenikn
o w g
b ciebie.
Nie przywo uj go natychmiast, by wyrzuci na stacji twych pospiesznych konkluzji
i niespokojnych postanowie , twych wygodnych przeznacze .
Nie wykorzystuj go natychmiast w praktycznych zastosowaniach.
Przesta dopytywa siebie: „Na co mi si ono przyda?”
Cz sto S owo poch oni te z wielkim po piechem, nagi te do natychmiastowych
wymogów, zu ytkowane w sposób pragmatyczny, jest s owem o warto ci obni onej,
wykorzystanym jedynie w malutkim stopniu w stosunku do swych mo liwo ci.
Chcia oby si powiedzie , e zamiast wyda owoce, obumiera.
Pozwól, by ziarno przesz o swoj drog . Nie przeszkadzaj mu, nie zwielokrotniaj
kontroli, pomiarów. Pozwól, by S owo znik o ci z oczu. Nie narzucaj mu twoich
rytmów i twoich terminów, wymogów chwili. Zrozum, e nie nale y do ciebie. Nie
musisz go sobie „na nowo przyw aszcza ” - jak to si dzi mówi. To Ono ciebie
posiada.
Pozwól wi c, by swobodnie zarzuci o sieci swego dzia ania tam gdzie zechce, jak
zechce, w czasie, który nie jest twoim czasem.
By mo e w
nie wówczas, gdy o nim zapomnisz, gdy uznasz, e nie pos
o ci
do niczego, e nic si nie zmieni o, w ja owym i kamienistym zak tku utworzy si
szczelina „niewyt umaczalna”, zwiastun kie ka...
Otó to. Nie piesz si z uzyskaniem wyników.
Zawierz S owu.
To nie ty musisz doj
do wyników. To s owo musi „spe ni ” pos annictwo, dla
którego Bóg je pos
. („Tak s owo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do
Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chcia em, i nie spe ni
pomy lnie swego pos annictwa” (Iz 55,11).)
Cz owiek pustyni nie jest cz owiekiem niecierpliwym, cz owiekiem szybkich
wyników. Jest cz owiekiem umiej cym „umrze z cierpliwo ci”. Jest cz owiekiem
pos uguj cym si map
ycia podziemnego.
To nieprawda, e jego orientacj wyznaczaj wy
cznie gwiazdy. On potrafi
równie odgadn
to, co znajduje si we wn trzno ciach ziemi.
Nie gubi si , chocia na powierzchni brak znaków „pocieszenia”.
Nie uspokaja go to, co zbiera. Czuje si natomiast w porz dku, spokojny, my
c
o tym, co zasia , co przenikn
o w g
b, co znik o w ciemno ci.
Nie buduje spichrzów. Nie yje z procentów. yje oczekiwaniem.
Gdy mówi mu, e wyrós kwiat w miejscu, w którym nikt si tego nie spodziewa ,
nie musi biec, by to sprawdzi .
Wiedzia o tym.
Ziarno „obumar e” nie mog o zawie
.
Zaczynam w tpi , e...
Dzi rano na wydmach nie mog uwolni si od ca ej serii pyta , które mnie
zdradziecko osaczy y. Teraz znajduj je w sobie, intryguj mnie.
Rozumiem, e nie mog uwolni si od nich z atwo ci . Musz stan
z nimi oko w
oko.
Trzy s owa dr cz mnie usilnie. Trzy rzeczywisto ci, które widz st d w wietle
zupe nie innym ni zazwyczaj. I ogarniaj mnie w tpliwo ci. Zakradaj si
podejrzenia coraz bardziej uzasadnione.
1.
Wspólnota.
Zapytuj siebie, czy w pewnych spo eczno ciach mo e dlatego brak porozumienia,
e zbyt wiele tam s ów, a nie umie si przemawia milczeniem. Nie ma si
zaufania do milczenia jako do rodka porozumiewania si . Cz owiek udzi si , e
wystarczy zbli
namioty, umie ci osoby obok siebie, by przybli
serca.
Nie podejrzewa si , e jedynie stwarzaj c pewien dystans, zapewniaj c przestrze
intymno ci dla jednostek, gwarantuj c wymiar samotno ci, ludzie zaczynaj
tworzy wspólnot .
Chodzi o do wiadczenie wspólnoty poprzez g
bi .
Ta inna, powierzchowna nie jest wspólnot . Jest obco ci .
Leonardo mawia : „Je eli b dziesz samotny, b dziesz ca y twój”. Ja doda bym
jeszcze: Poza tym, e b dziesz ca y twój, b dziesz równie ca y innych.
Samotno
stwarza osoby rzeczywi cie zdolne do nienale enia do siebie.
Zdolne do dawania siebie.
2.
Autorealizacja.
Podejrzewam, e pewne formy autorealizacji, dzi tak okrzyczane, zdradzaj
nieu wiadomion form egoizmu. I to w
nie wówczas, gdy autorealizacja dokonuje
si poprzez otwarcie si na innych, poprzez wymian , stosunki mi dzyosobowe.
Znaczy to, e autorealizacja jest celem sama w sobie. Inni staj si narz dziem,
a wi c zostaj uprzedmiotowieni.
Ja inwestuj kapita mi
ci, dobroci, szlachetno ci, ale roszcz sobie prawo do
uzyskania procentu, do zainkasowania dywidendy od tej operacji: do
samorealizacji w
nie.
Wydaje mi si , e na pustyni odkry em, i mi
do drugiej osoby przechodzi
drog wyrzeczenia, ofiary, a nie autorealizacji.
Cz owiek troszcz c si o realizacj w asnej osobowo ci jest jeszcze cz owiekiem
„pochylonym nad sob ”, o jakim mówi Luter, a wi c nie umiej cym otworzy si
rzeczywi cie na innych. Jest cz owiekiem, który pomimo deklarowanego otwarcia
si w rzeczywisto ci nie wychodzi poza siebie. Nie wchodzi w wiat innych. Ale
zmusza innych, by stali si cz
ci jego w asnego wiata.
To jedynie poprzez „ofiar z siebie”, poprzez afirmacj nie-siebie jednostka
staje si zdolna do darowania. Co wi cej, sama si staje darem.
Ewangelia, wydaje mi si , uczy „zaparcia si siebie”, to jest dos ownie
niepoznawania siebie, by nie mie do czynienia z w asnym ja-w adc i ja-
handlarzem.
Inni mog wszystko uzyska od osób, które nie martwi si o sw autorealizacj .
Nikt, s dz , nie chce sta si ceg
w konstrukcji mojej ludzkiej i duchowej
osobowo ci.
Ten, kto burzy gmach w asnego ja, zapominaj c o sobie, jest w stanie odda
asne ycie w darze.
3.
Medytacja.
Uczono mnie zawsze uznawa medytacj za praktyk , która ma na celu gromadzenie
idei, rozwini cie my li. Tutaj zaczynam podejrzewa , e medytacja polega na
wyeliminowaniu my li. Na obdarzeniu umys u wolno ci , na opró nieniu go, a wi c
na przygotowaniu na przyj cie nie nowej idei, ale czego ca kowicie innego.
Medytacja na pustyni przypomina sobot . Medytowa znaczy „ wi ci sobot ”, czyli
wed ug etymologii s owa - zaniecha , przerwa ni rozumowania. Przesta my le .
Zaprzesta pracy umys owej. Nie robi nic.
Medytacja nie jest kluczem, wprowadzaj cym mnie do bogatej biblioteki. Jest
kluczem, który otwiera drzwi prowadz ce do nowego sposobu bycia. Do nowego
nieoczekiwanego wymiaru ycia.
Medytacja nie nape nia mi mózgu, nie wyposa a umys u do zmierzenia si ze
wiatem.
Opró nia natomiast moje walizki. Czyni mnie ogo oconym.
Medytacja czyni mnie nieprzygotowanym na sprawy nieoczekiwane.
Jedynie wówczas, gdy medytacja pozwoli ci ogo oci si ze wszystkich idei na
temat Boga, mo e wydarzy si rzecz najbardziej niewiarygodna.
Tak. Mo e zdarzy ci si Bóg.
Poddanie si rzeczom nieprawdopodobnym
„I przemówi Pan do Moj esza: „...Wyprowad wod ze ska y i daj pi ludowi oraz
jego byd u”” (Lb 20,7-8).
Pustynia, miejsce paradoksu. Miejsce, gdzie Bóg nakazuje rzeczy
nieprawdopodobne. Masz wra enie, e naigrawa si z ciebie.
Zach ca ci do szukania owoców na terenach najbardziej nieurodzajnych.
Przyrzeka, e ci ubogaci. A tymczasem ogo aca ci , nie pozostawia ci nic.
Zaprasza ci do swej blisko ci. A natrafiasz na przera aj
rozpacz. By mo e
po to, by zda sobie spraw , e ta intymna wi
wi
e si z wiar , a nie z
wra liwo ci .
Zapewnia ci ycie. A tymczasem ci gle poruszasz si w miejscach, w których
króluje mier .
Gwarantuje ci wiat o, ale ka e ci zgasi twoj zakurzon lamp .
Ukazuje si jako Bóg zbawienia. A wyrzuca ci na miejsca najbardziej
przera aj ce, jakie tylko mo na sobie wyobrazi .
Mówi o stole zastawionym. A doprowadza ci do g odu.
Nic dziwnego, e lud czuje si oszukany i szemrze. Nie akceptuje rzeczy
nieprawdopodobnych. Uwa a je za makabryczny art.
„Mówili przeciw Bogu, rzekli:
„Czy Bóg potrafi nakry stó w pustyni?”” (Ps 78,19)
Szemranie jest odmow na wej cie do krainy obietnic nieprawdopodobnych.
ogos awie stwo interpretuje si jako przekle stwo.
usznie powiedziano, e „szemranie przygotowuje antywyj cie”.
Panie, dlaczego z uporem domagasz si rzeczy absurdalnych?
Równie i ja mam pragnienie, chc wody. Ale nie ryzykuj i nie szukam jej w
posusze. A Ty chcesz, bym uderzy w kamie .
Równie i ja jestem g odny, chc chleba. Ale nie czuj si na si ach, by szuka
go tam, gdzie nie ro nie nawet
o trawy.
Równie i ja potrzebuj
wiat a. Ale chcia bym zgasi moj lampk dopiero wtedy,
gdy rozb
nie na moim horyzoncie Twoje wiat o, nie pr dzej.
Równie i ja pragn m dro ci z nieba. Ale nie chc szuka jej tam, gdzie nie ma
ksi
ek i nauczycieli.
Panie, b
rozs dny, po lij mnie na poszukiwanie wody tam, gdzie istniej
ród a, gdzie istnieje mo liwo
znalezienia jej.
„Przemów (...) do ska y, a ona wyda z siebie wod ” (Lb 20,8).
Z Tob nie mo na rozmawia rozs dnie. Któ widzia , by g az dostarczy wody?
„Roz upa ska y w pustyni i jak wielk otch ani obficie ich napoi .
Wydoby ze ska y strumienie i wyla wod jak rzek ” (Pa 78,15-16).
Nie ma innej drogi wyj cia. Na pustyni
mog jedynie ludzie wiary, którzy
akceptuj nieprawdopodobie stwo.
Dziewi
dziesi t dziewi
imion to za ma o
Podczas gdy spo ywam codzienn dawk piasku i modlitwy, staram si powtórnie
przebiec my
niektóre z owych 99 „wspania ych Imion Boga”, strze onych przez
tradycj muzu ma sk .
Mawia mistyk al-Gunayd: „Boga zna tylko Bóg Wspania y. Dlatego nie da On
najwy szemu ze swych stworze nic poza imionami, za którymi si ukry ...”
Pozostaje problem, czy 99 wspania ych Imion s
y do odkrycia Boga czy do
os oni cia Go. A mo e s
y jednemu i drugiemu.
Oczywi cie nie mog przytoczy ich wszystkich.
Powtarzam kilka z nich, które podobaj mi si w szczególny sposób:
askawy, Mi osierny, Pe en Pokoju, Wierny, Twórca, Najpob
liwszy, ywiciel,
Wys uchuj cy, Obecny, yj cy.
Podoba mi si przede wszystkim ostatnie imi : Najcierpliwszy.
A jednak wydaje mi si , e adne z tych 99 wspania ych Imion nie odpowiada
sytuacji, jak prze ywam na pustyni.
Musi istnie jeszcze jedno imi i wydaje mi si , e wynalaz em je:
Trudny.
Na pustyni, nie wiadomo dlaczego, ci gle mam do czynienia z Bogiem Trudnym.
Cho Abu Hurayra twierdzi, e „ktokolwiek pozna 99 wspania ych Imion, wejdzie do
raju”, podejrzewam, e do raju wejdzie ten, kto zna imi setne.
Do raju dostaje si cz owiek poprzez „w sk bram ” Trudnego.
Musz zosta niezrównowa ony
Nie przyszed em na pustyni , by szuka równowagi. atwiej j mo na znale
przebywaj c mi dzy lud mi.
Równowaga, jak zauwa a G. Thibon, jest spraw ci
aru. Czasami oci
ci.
Przywo uje obraz dwóch szalek wagi.
Równowaga dotyczy ilo ci, stosunku si y. Natomiast harmonia „dotyczy jako ci i
zbie no ci tych jako ci ku jednemu wspólnemu celowi. Nawet z o mo e stanowi
element równowagi, pod warunkiem, e zostaje zrównowa one obecno ci podobnego
a o przeciwnym dzia aniu. Nigdy nie mog oby si co podobnego przydarzy z
dobrem. Mówi si o równowadze terroru. Ale któ o mieli by si mówi o harmonii
terroru?”
Ju V. Hugo twierdzi : „Ponad równowag istnieje harmonia. Ponad wag jest
cytra”.
Na pustyni nie szukam wi c równowagi. Nie chc o niej s ysze . Nie chc
absolutnie by poddany dzia aniu dwóch si , które si wzajemnie znosz .
Szukam raczej braku równowagi.
Musz by pozbawiony równowagi. Jedna z szalek wagi musi opa
pod ci
arem
adoracji, kontemplacji, samotno ci, milczenia, poszukiwania Boga.
Musz koniecznie dostosowa si do pustyni, na której nic nie jest zrównowa one.
Wszystko jest nadmierne, bezgraniczne, nieproporcjonalne, nienormalne.
Na pustyni bezmiar jest wielko ci zwyk
. Niezwyk
jest normalno
.
Równie i ja chc by przesadny, chc zak óci równowag , która mnie parali uje.
Chc by przesadny, je eli chodzi o czas po wi cony modlitwie. Przesadny w
uchaniu, czuwaniu, zag
bianiu si . Przesadny w zakorzenianiu si . Przesadny
w sprawach istotnych. Przesadny wiar . Przesadny przejrzysto ci .
Je eli odwa
si na brak równowagi, je eli porzuc m dre dozowanie, by
kultywowa nierówno
(to jest wolno
), je eli przestan kalkulowa , pozwalaj c
kierowa si bezinteresowno ci , wtedy jedynie mam szans znalezienia harmonii.
Ludzie pustyni nie s lud mi równowagi. S artystami harmonii.
Nie mo na odwa
ich rezultatów. Chodzi o prac , która przypomina symfoni .
Jedno
w wielo ci. Ró ne d wi ki, które nie przeszkadzaj sobie, ale
przyczyniaj si do stworzenia niepowtarzalnej frazy muzycznej.
Dzi ki równowadze znajdujesz miejsce w wiecie, zostajesz zaakceptowany przez
podobnych tobie, za skromn cen amputacji twoich „nierówno ci”.
Z harmoni prawdopodobnie b dziesz zawsze kim „nie na miejscu”, kim , kogo nie
wiadomo gdzie ulokowa . W zamian za to twoje ycie staje si dzie em sztuki.
Poszukiwanie równowagi przekszta ca ci w ko cu w ekwilibryst . Harmonia daje ci
smak wolno ci.
Dzi ki równowadze stajesz si w wiecie numerem, znakiem, pionkiem.
Dzi ki harmonii - posiadasz twarz, jeste osob , dusz .
Zachowuj c równowag - nie przeszkadzasz. Ale je eli odnajdziesz harmoni , akord
w sobie samym, obdarujesz innych pi knem twej niepowtarzalno ci.
Oczy sowy...
Pewien samotnik, przeszukuj c grot , która wydawa a mu si odpowiednia dla ycia
ukrytego, znajduje w niej lwa. Ten nie jest absolutnie rad z obecno ci cz owieka
i wyra a swoje niezadowolenie rykiem mro
cym krew w
ach.
Pustelnik, wcale nie zal kniony, tak mówi do niego:
- Niepotrzebnie tak si w ciekasz, zgrzytasz z bami i robisz tyle ha asu.
Wydaje mi si , e jest tu miejsce i dla ciebie, i dla mnie. Ale je eli jeste
niezadowolony, mo esz równie wsta i pój
sobie... Wynocha!
Bestia onie mielona zbli a si do wyj cia i znika.
Dla ojców pustyni takie epizody by y raczej normalne.
Istnia o prze wiadczenie, e ycie pustelnicze w poszukiwaniu wierno ci, zapa u
i czysto ci serca jest jakby powrotem do warunków rajskich, gdy Adam
w
zgodzie równie ze zwierz tami.
By oby rzecz interesuj
opisa zwierzyniec mnichów: pantery, lwy, krokodyle,
e, skorpiony, mije... Wszystkie nieszkodliwe, co wi cej, w wielu wypadkach
stawa y si przyjació mi mnichów i nierzadko wiadczy y im us ugi.
Wydaje si jednak, e mnisi szczególnie upodobali sobie sowy i puchacze. W tych
ptakach, które w nas wywo uj jak
odraz , a których nocny krzyk przeszywa
nieprzyjemnym dreszczem, ludzie oddaj cy si kontemplacji dopatruj si symbolu
asnego ycia. Przede wszystkim z powodu oczu, ogromnych, zdolnych do
przewiercenia muru nocy.
Zwierz ta te nie tylko maj wielkie oczy, ale zdaj si by samymi oczyma.
Sowa widzi przy wietle sto razy s abszym od wiat a potrzebnego cz owiekowi.
„...Czy nie widzicie, o m drcy, czy nie widzicie, o roztropni, o oczach
kaprawych, wy, m
czy ni i kobiety o oczkach w skich i pó przymkni tych, e Bóg
stworzy oczy sów i puchaczów tak ogromnymi, aby widzia y w nocy, gdy rzeczy s
tym czym s i niczym innym? Aby przenikn
ciemno
, trzeba posiada oczy
przeogromne, oczy Boga samego. Wówczas noc staje si
wiat em”. Tego
do wiadczaj kontemplatycy. „Popatrzcie na nich: upieraj si , by swymi
okr
ymi oczyma przenikn
noc, noc rzeczy, noc Boga, ob ok Niepoznawalnego,
który pozwala wreszcie si pozna . Trwaj tam niczym wartownicy na czatach,
cierpliwie przykucni ci na swych kruchych nogach, dopóki nie wzejdzie inne
ce. Jedynie oni mog nas wyrwa z udr k naszej z ej nocy, któr z uporem
chcemy nazywa dniem i któr czynimy jeszcze bardziej nieprzeniknion ,
pos uguj c si naszymi neonami i innymi fa szywymi wiat ami.
Oczy nasze zafascynowane rzeczami bliskimi, widocznymi, b yszcz cymi,
narzucaj cymi si uwadze, zamykaj si powoli i zmniejszaj do wymiarów n dznych
przedmiotów, które znajduj si w zasi gu d oni.
Oczy samotników, podobnie jak oczy sów, nie boj si nocy. Roszcz sobie prawo
do patrzenia poprzez noc. Pragn uchwyci rzeczywisto ci okryte tajemnic ,
rzeczy, które si nie narzucaj . Dlatego oczy te powi kszaj si i staj si
ogromne, zdolne do zobaczenia Pi kna i Prawdy, znajduj cych si poza wymiarem
rzeczy.
Gdy si modlisz, nie l kaj si i pozwól otworzy sobie oczy. Sta si samymi
oczyma.
W ten sposób noc nawet najciemniejsza mo e sta si
ród em twego o wiecenia.
wiat o zasiane w nocy
A kto powiedzia , e wiat o musi zrodzi si ze wiat a?
Oto inne z udzenie, rozwiane bezlito nie przez pustyni : e trzeba czeka i
szuka
wiat a w wietle.
Bóg cz sto udziela tym, których kocha, ask pozbawienia ich wiat a.
„Zostawia ich w nocy. I to noc staje si
wiat em. „Et nox illuminatio mea in
deliciis meis”.
Prawdziwe wiat o wieci w ciemno ciach. Ale trzeba przyzwyczai si do
znajdywania go tam. Pocz tkowo cz owiek jest przera ony: wiat o jest czym tak
przyjemnym i koniecznym! Potem z wolna wstaje dzie ...”
„Wschodzi w ciemno ci jako wiat o dla prawych” (Ps 112,4).
Ale przez d ugi czas wiat o pozostaje pogrzebane w nocy.
Psalm 97,11 zapewnia: „ wiat o wschodzi dla sprawiedliwego”. Werset ten jednak
dos ownie powinien by przet umaczony nast puj co: „ wiat o zasiane jest dla
sprawiedliwego”.
Chcieliby my mie
wiat o natychmiast, w pe nym wymiarze, definitywnie.
I trudno nam przyj
wiat o „zasiane” w nocy, nie wiadomo gdzie.
wiat o, które wzejdzie nie wiadomo kiedy.
Trudno nam uzna , e nie jest to jeszcze „czas wiat a”, gdy nie zag
bili my
si jeszcze wystarczaj co w ciemno ci nocy.
Nie atwo nam zgodzi si , e dar wiat a nie nadejdzie dopóty, dopóki nie
dziemy mieli odwagi prosi o ask ciemno ci.
Kiedy zdo am wreszcie powtórzy z przekonaniem:
„Niech mnie przynajmniej ciemno ci okryj i noc mnie otoczy jak wiat o” (Ps
139,11).
„Niech si stan ciemno ci...”
Do wiadczenie modlitwy na pustyni pozwala ci zrozumie , e to co nazywasz
zazwyczaj wiat em i co przyzywasz, jest twoim wiat em i nie ma nic wspólnego
ze wiat em Bo ym.
Gdy Bóg roz wietla wiat
ci swe oblicze, Jego wiat o nie mo e rozjarzy
naszych op akanych wiate , ale rozja nia nasze ciemno ci.
Na pustyni musi w
nie zanikn
twoje wiat o, musi zgasn
twój wyblak y
omyczek.
Oko twoje staje si bezu yteczne.
„Niech si stan ciemno ci!” Równie i to jest „przej ciem” przez pustyni .
Nie mo esz wymaga , by mie
wiat o, je eli wpierw nie nauczysz si dostrzega
go, chcia bym powiedzie znosi go (gdy
wiat o Bo e, podobnie jak blask Jego
chwa y, jest „przyt aczaj ce”) spojrzeniem nowym, które rodzi si w mroku i
przyzwyczaja si do niego, to jest do braku wszelkiego wiat a ludzkiego.
„W Twej wiat
ci ogl damy wiat
” (Ps 36,10).
Mniemanie, e widzi si Jego wiat
przy naszym wietle, oznacza w
nie
wyrzeczenie si
wiat a.
Wszyscy jeste my sk onni wo
: „Rabbuni, ebym przejrza !” (Mk 10,51)
Nikt jednak nie chcia by przygotowa si do przyj cia wiat a poprzez bolesn
drog o lepienia.
„Szawe podniós si z ziemi, a kiedy otworzy oczy, nic nie widzia ” (Dz 9,8).
Tak cz owiek przygotowuje si do zobaczenia Boga.
W Ewangelii to lepi widz . Ci natomiast, co posiadaj sprawne oczy, nie widz
nic.
Jezus mówi wyra nie: „Przyszed em na ten wiat... aby ci, którzy nie widz ,
przejrzeli, a ci, którzy widz , stali si niewidomymi” (J 9,39).
Ju Izajasz powiedzia : „Niewidomi, nat
cie wzrok, by widzie !” (Iz 42,18)
wiat o jest mo liwo ci ofiarowan temu, kto godzi si by doprowadzony do
ciemno ci.
Teraz dotknie ci r ka Pa ska: b dziesz niewidomy...” (Dz 13,11)
Niekoniecznie jest to kara.
Mo e to by pocz tek uzdrowienia.
Bóg przychodzi poprzez nieprzydatno
zmys ów
Nie jest to wy
cznie kwestia oczu.
Musz sta si „nieprzydatne” równie inne zmys y.
„Zatward serce tego ludu, znieczul jego uszy, za lep jego oczy, i by oczami nie
widzia ani uszami nie s ysza , i serce jego by nie poj
o...” (Iz 6,10)
Dziwne. Bóg powierza swój przekaz prorokowi. I wydaje si , e ten ma spowodowa
lepienie, g uchot , nieczu
audytorium.
dz , e teraz rozumiem.
Spraw najpilniejsz jest uniemo liwienie normalnego funkcjonowania oczu, uszu,
serca, umys u.
Zmys y wobec S owa i Spotkania musz przesta dzia
normalnie.
Chodzi o to, by widzie , s ysze , rozumie „inaczej”.
Zbyt cz sto próbujemy nawi zywa rozmowy z Bogiem nacechowane m dro ci ludzk .
Wówczas Bóg nie ma nam nic do powiedzenia. Nie umo liwia nam zrozumienia
czegokolwiek.
Trzeba tymczasem doj
do nieprzydatno ci.
Dzi ki nieprzydatno ci normalnych rodków zrozumienia mo na ufa , e przekaz
dotrze a do nas.
Zreszt wiara jest najwy szym wyrazem nieprzydatno ci zmys ów. I w
nie dlatego
pozwala nam dotrze do tajemnicy.
Gdy nic ju nie funkcjonuje tak jak dawniej, gdy oczy, uszy, serce, inteligencja
nie s
do niczego, wówczas otwieramy si na objawienie.
Pustynia bezradno ci
Pewien mistyk muzu ma ski mówi o „pustyni bezradno ci”. Opisuje j na
przyk adzie przygody pewnego podró nika, który si zagubi . Po wyczerpaniu
zapasów traci nawet mu a. Nie jest w stanie zorientowa si w rozpaczliwej
piaszczystej równinie. Nie wie, dok d zd
a. Zagubiony w
nie w pustyni
bezradno ci.
Jest to do wiadczenie znane wszystkim mistykom. Noc ciemna. Chwila, w której
cz owieka dopada udr ka, poczucie przera enia bliskie rozpaczy. Cz owiek nie
wie, gdzie si znajduje. Czy idzie ku Bogu, czy od Niego si oddala. Czy
post puje naprzód, czy te uderza o nieprzebyty mur. Czy modli si , czy te
traci czas. Czy otwiera sobie przej cie, czy te kr ci si w kó ko. Czy to
poszukiwanie ma jaki sens, czy jest absurdalne. Czy to jest ycie, czy
mier ...
A jednak to w
nie ten cz owiek, zagubiony, zrozpaczony jest przedmiotem uwagi
Boga, Jego daru mi osierdzia.
Ale tymczasem Bóg przeprowadza ci przez pustyni bezradno ci. Przez wzbudzaj cy
k obszar wrogo ci, gdzie jedynym znakiem Jego obecno ci jest nieobecno
.
Aby dostrzega to, co si widzi
Nasze spojrzenie, poprzez za
z Jego „ wiat
ci niedost pn ” (1 Tm 6,16),
nabywa zdolno ci widzenia, „zbli enia si ” do wiat a.
Nie chodzi jednak o umiej tno
przenikania jedynie wymiaru nadprzyrodzonego.
Wydaje mi si , e w modlitwie realizuje si dziwny paradoks: przebywaj c w
wiecie niewidzialnym, oko potrafi sta si przydatne w wiecie widzialnym.
Pozostaj c d ugo w przestrzeni transcendencji, cz owiek oddaj cy si
kontemplacji „wypróbowuje” niejako w asny wzrok, aby potem umia on zmierzy si
z przestrzeni tymczasowo ci.
Musimy zda sobie spraw , e najtrudniej jest zobaczy rzeczy, które mamy przed
oczyma, te które nas dotykaj , które potr caj nas.
Samotnik przyzwyczaja si do „znoszenia” wiat a Bo ego, nie tylko jako zadatku
i zapowiedzi wieczno ci, ale jako odkrycia wspó czesnych rzeczywisto ci.
Powiedziano s usznie, e „trudno zobaczy t um, stoj c po rodku niego”.
Samotnik ucieka od t umu nie dlatego, e nie chce go ju wi cej widzie , ale by
go lepiej widzie .
Prawdziwy kontemplatyk pragnie widzie jedynie Boga, nic poza Bogiem, gdy chce
nauczy si dostrzega brata, skupia si na jego twarzy.
Mistyk nie waha si skierowa oczu ku „ wiat
ci niedost pnej”, by pozwoli je
sobie o lepi przed najbardziej niewygodn rzeczywisto ci ziemi.
Mistyk nie grymasi, nie jest estet pi kno ci niebieskich. Jest z pewno ci
zakochany w pi knie, które jednak otwiera oczy na wszystko, co jest odra aj ce,
nie do przyj cia, zniekszta cone, niesprawiedliwe, nieprzyjemne, co przedstawia
ycie na tej „kuli achmanów i grzechów”.
Je eli kto idzie na pustyni , by nie widzie wi cej nikogo, by nie mie do
czynienia ci gle z tymi samymi niezno nymi osobami, z tymi samymi nieprzyjemnymi
problemami, z tymi samymi banalnymi sprawami codziennymi, musi liczy si z
lepni ciem.
Na pustyni idzie si , by widzie wi cej, by widzie lepiej. Przede wszystkim by
skierowa nasze oczy ku rzeczom i osobom, których woleliby my nie widzie , by
spojrze na sytuacje, w których woleliby my nie uczestniczy , na zagadnienia,
których pragn liby my unikn
, na spotkania, które chcieliby my omin
.
Kontemplatyk to taki cz owiek, który zda sobie spraw , e aby „dostrzec” brata,
którego... widzi, który przechodzi obok, który mo e nawet depcze po nogach lub
uderza okciem w autobusie, musi wpierw poszuka Boga niewidzialnego.
Nie wchodzi do rzeczywisto ci niebieskich, wychodz c od rzeczywisto ci
wyczuwanych zmys ami. Post puje odwrotnie. Od niewidzialnego do widzialnego. Od
Boga do brata.
Aby. dotrze do bli niego, idzie wpierw do Boga. Jest pewien, e stamt d dojdzie
do brata. A je eli nie dochodzi, to dlatego, e nie zbli
si wystarczaj co do
Boga.
Zatrzymuje si w „innym wiecie” na tyle, na ile potrzeba, by odkry „tutejszy
wiat”.
Pragnie usilnie tak d ugo szuka oblicza Boga, dopóki nie objawi mu si oblicze
cz owiecze.
A je eli Bóg pozwoli mu osi gn
szczyt przemienienia, wie, e aska ta zostaje
mu udzielona, by móg na powrót bez zw oki zej
na nizin , gdzie czeka go kto
zeszpecony.
Mam zaufanie do wzroku cz owieka modlitwy. Nie o mielam si przeszkadza mu, gdy
trwa w kontemplacji Jedynego. Wiem, e gdy przechodzi obok mnie pogr
ony w
my lach, jednak mnie widzi.
Boj si raczej cz owieka zabieganego, wsz dobylskiego, cz owieka, który
poklepuje mnie po ramieniu, przygl da si szczegó om mego ubioru, stwierdza, e
dobrze wygl dam. Cz owieka, którego uwadze nic nie uchodzi. Ale jestem pewien,
e ten cz owiek mnie nie widzi.
Mia bym ochot powiedzie mu:
- Jak mo esz dostrzega mnie, je eli nigdy nie zamykasz oczu? Jak mo esz nie
spuszcza mnie z oczu, je eli nigdy nie odchodzisz? Jak to mo liwe, by
interesowa si mn , je eli Bóg nie poch ania ciebie ca kowicie?
Uszy lisa
Na pustyni nie spotka em ani lwów, ani panter, ani nawet sów.
Za to widzia em z bliska „fennec” - ma ego lisa pustynnego. Z apa o go, nie wiem
jak, kilku ch opców ze wsi w okolicach Beni Abbes. Chodzili z nim tryumfalnie
doko a, prowadz c na sznurku.
Obserwowa em go uwa nie. Bia y, wyd
ony pyszczek, orzechowa sier
, szczup a
budowa cia a, ruchy szybkie i zwinne. Ale to co uderza o przede wszystkim, to
jego uszy. Szerokie, d ugie, bardzo ruchliwe.
„Fennec” pos uguje si nimi równie jako wentylatorami, poruszaj c w sposób
wirowy. Broni si nimi przed straszliwym upa em.
Ale uszy s
ma emu liskowi szczególnie do wychwycenia, na odleg
kilometrów, kroku zbli aj cego si nieprzyjaciela.
one nadzwyczajnymi antenami, które s ysz niewyczuwalny szmer.
Zawierzaj c swym uszom, „fennec” wychodzi przede wszystkim w nocy i ws uchuje
si w cisz pustyni.
Mo na by powiedzie , e bardziej mu s
uszy ni oczy.
Bez wahania obra em sobie ma ego liska za ulubione zwierz na okres mego pobytu
na pustyni.
Modlitwa nie tyle polega na mówieniu, ile na trwaniu i ws uchiwaniu si .
Trzeba rejestrowa kroki przychodz ce z daleka.
Domy la si obecno ci, g osu.
I opiera si pokusie ucieczki.
os pozwala zobaczy
Pustynia kszta tuje widzenie, a przede wszystkim s uchanie.
Wzrok zostaje oczyszczony z matowo ci, a s uch z og uszenia.
Oba zmys y wyzwalaj si z zamieszania i skierowuj si ku Temu, który jest
Wizerunkiem Ojca i Jego S owem.
Oczy i uszy nawracaj si wi c. Skierowuj si w jedn stron .
Rzek bym, e na pustyni wi ksze znaczenie ma przygotowanie do ws uchiwania si .
Chodzi o wychwycenie g osu, który jest zaproszeniem, rozkazem, wezwaniem,
wyznaniem mi
ci, propozycj przyja ni.
A to zak ada pog
bienie wi zów
cz cych Tego, który wzywa i tego, który jest
wzywany. Im silniejsza i bardziej wy
czna jest wi
, tym atwiejsze staje si
„rozpoznanie” g osu.
Ukochana Pie ni nad Pie niami we wszystkim s yszy g os „umi owanego”.
„Cicho! Ukochany mój!
Oto on! Oto nadchodzi!
Biegnie przez góry,
skacze po pagórkach” (Pnp 2,8).
os nieuchwytny, który jednak zostaje zarejestrowany przez serce, równie
podczas snu:
„Ja pi , lecz serce me czuwa.
Cicho! Oto mi y mój puka!” (Pnp 5,2)
Gdy pyta si stra ników, czy widzieli „mi ego mej duszy” (Pnp 3,3) spotyka j
rozczarowanie. Oczy nie s w stanie dostarczy upragnionej informacji.
Lepiej zawierzy g osowi:
„O daj mi us ysze twój g os!” (Pnp 8,13)
W nocy owcom w zagrodzie mo e si wydawa , e zgubi y pasterza. Odnajduj go
rano, nie wtedy, gdy go widz , ale gdy „s uchaj jego g osu” (J 10,3).
Wówczas nast puje spotkanie, wzajemne poznanie dzi ki tej specjalnej „liturgii
osu”.
„Wo a on swoje owce po imieniu i wyprowadza je... staje na ich czele, a owce
post puj za nim, poniewa g os jego znaj ” (J 10,3-4).
To g os pozwala odró ni pasterza od obcych. G os zwraca to, co zosta o zabrane
oczom.
Maria Magdalena w poranek Wielkanocny, gdy zawierza „wzrokowi”, zaczyna p aka ,
zdaje sobie bowiem spraw , co jej zabrano. „Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie
Go po
ono” (J 20,13).
Odnajduje Go na d wi k g osu:
- „Mario!”
- „Rabbuni!”
Oczy nie pozwoli y jej rozpozna Pana. Wzi
a Go bowiem za ogrodnika. Ale g os
nie zwodzi. Barwa, ton, imi wypowiedziane w szczególny sposób wzniecaj iskr
„rozpoznania”.
Równie i ona, jak owce w zagrodzie, rozpoznaje Pasterza. „Wo a on swoje owce po
imieniu” (J 10,3).
Trzeba mie odwag , by pój
za Janem Chrzcicielem na pustyni , na miejsca,
gdzie nie widzi si nigdy nikogo.
Samotnik zgadza si na zamkni cie oczu. Odrzuca poznanie, które przychodzi od
strony oczu.
Ale nagle „doznaje najwy szej rado ci na g os oblubie ca” (J 3,29).
Cz owiek pustyni, który zmusi siebie do milczenia, odnajduje w sobie w asny
os, wydobywaj cy si gwa townie na zewn trz. G os odwa nie odpowiada na
wezwanie innego g osu i biegnie naprzeciw szybciej od kroków:
„Przyjd , Panie Jezu!” (Ap 22,20)
Jest to wi c g os, który umo liwia objawienie.
Ustanawia kontakt.
Uprzedza spotkanie.
awi posiadanie.
Chleb, który staje si kamieniem
Dzi rano zaopatrzony w zwyk
racj chleba, skuli em si na wierzcho ku jakiej
wydmy piaskowej, upatrzonej od dawna i przebadanej na wszelkie sposoby.
Wzi
em ze sob wiersz 11 Psalmu 81:
„Ja jestem Pan, twój Bóg,
który ci wyprowadzi z ziemi egipskiej;
otwórz szeroko usta, abym je nape ni ”.
Staram si czyta go powoli, jeden, dziesi
razy.
Potem ograniczam si do powtarzania:
„Otwórz szeroko usta, abym je nape ni ”.
Czuj si nieswojo. Zaczynam w tpi , czuj si zak opotany. Co nie funkcjonuje.
Dzi rano nie mog prze kn
kawa ka chleba. Mam wra enie, e z by natrafiaj na
kamie . Próbuj jeszcze raz. S ysz jaki zgrzyt. To jest wir, a nie S owo.
Otó to. Nie atwo jest otworzy usta i pozwoli je sobie nape ni . Moje usta
bowiem pe ne s s ów bezu ytecznych, daremnej gadaniny, pustych przemówie ,
yskotliwych zda , interesuj cych wiadomo ci.
A nie s to tylko moje s owa. S tam równie s owa innych. Moje usta maj bowiem
zwyczaj go ci , a przede wszystkim powtarza równie i to, co mówi inni:
pochwa y i krytyki, pochlebne s dy i z
liwe obserwacje, zach ty i straszliwe
pot pienia.
Jak trudno jest mie usta otwarte, przygotowane na dar.
A poza tym, musz wyzna , boj si . Tak. Boj si chleba. Zbyt przyzwyczajony do
pojadania apetycznych okruchów, s odyczy, wiem, e Bóg ma mi do zaofiarowania
jedynie chleb. I boj si
jedynie chlebem.
Co najwy ej wi c udaje mi si rozchyli na chwil usta, zostawiaj c szpark .
Gotów jestem przyj
po ywienie, ale w ilo ciach odmierzonych, okre lonych
przeze mnie.
A Bóg tymczasem wymaga ust szeroko otwartych. Opró nionych, oczyszczonych.
Wolnych.
Jego S owo pragnie wype ni moje usta, posi
je ca kowicie. Nie zamierza
czeka na sw kolejk , tym bardziej nie zadowala si wspólnym zamieszkaniem.
Jego S owo, b
ce chlebem, staje si kamieniem, gdy wchodzi do ust, w których
rozbrzmiewaj wszystkie odg osy placu targowego.
Jest to S owo, które nie lubi s ów.
Gdy jednak nape ni twoje usta, mo esz powiedzie rzecz najwa niejsz :
„Jestem Panem, Twoim Bogiem”. W ustach-targowisku to zdanie by oby
blu nierstwem.
ucha milczenia Boga
Nie piesz si .
Gdy przychodzisz na pustyni , nie wymagaj natychmiastowego zrozumienia S owa.
Musisz milcze . Nads uchuj. To s uchanie nie jest wy
cznie spraw s uchu. Ca e
twoje jestestwo musi by w stanie nas uchiwania.
Na pustyni nie s potrzebne ksi
ki. Co wi cej, lepiej zostawi je daleko.
Chodzi o to, by - jak mówi Arabowie - „czyta przy pomocy uszu”.
Przygotuj si wi c do s uchania.
Ale miej na uwadze, e „aby zrozumie g os S owa, trzeba umie s ucha Jego
milczenia” (P. Evdokimov).
Na pustyni Bóg przemawia swym milczeniem, tak jak swym S owem.
W ka dym razie musisz uciszy inne g osy. G osy, które rozbrzmiewaj w tobie:
os pychy, chciwo ci, atwizny, hipokryzji, zysków, egoizmu, pró no ci.
Ale musz zamilkn
równie g osy wewn trzne.
Pami taj o ostrze eniu J. Sulivana: „Gdy ludzie z Waszego klanu nie maj wam ju
nic do powiedzenia, gdy nic ju nie mówi wam niczego, wtedy w
nie, wierz cy
wszelkich ras, agnostycy, atei ci: inne s owo szuka drogi do Was”.
Milczenie jest wiat em
owa autentyczne, prawdziwe rzadko s yszy si na placach.
Tam rozbrzmiewaj s owa ha
liwe. Na pustyni tymczasem wychwytuje si s owa,
które po cichu zmieniaj ciebie.
owa, które s yszysz na placach, dzia aj podniecaj co, entuzjazmuj , zach caj
do mówienia, komentowania, dyskutowania. S owo, które rozbrzmiewa na pustyni,
zmusza ci do milczenia.
W obliczu do wiadczania Boga i Jego chwa y Izajasz wypowiada niezapomniane
zdanie: „Biada mi! Jestem zgubiony! Wszak jestem m
em o nieczystych wargach”
(Iz 6,5).
Niektórzy uczeni utrzymuj , e wo anie: „Jestem zgubiony” równoznaczne jest z
jestem zmuszony do milczenia.
Prorok zostaje zmuszony do milczenia w zwi zku z tym, co widzia , s ysza ,
do wiadczy , przeczu . Uznaje, e nie mo e wi cej mówi , gdy tymczasem jego
misja polega a w
nie na mówieniu.
Izajasz spotka „Boga, o którym nigdy nie mówi si tak dobrze, jak wówczas, gdy
si milczy. Boga, o którego istnieniu nigdy nie jest si tak przekonanym jak
wówczas, gdy wszystkie argumenty wypadaj z r k, gdy nic nie znacz ” (E.
Balducci).
Prorok jest wielki przede wszystkim swym milczeniem, którym adoruje tajemnic
Boga, wyra a Jego niedosi
, inno
, wi to
.
Milczenie jest prawdziwym oczyszczeniem.
Istnieje s owo, które wyra a pustk .
Istnieje milczenie, które wyra a pe ni .
Niektórzy stali si wielkimi mówcami, przezwyci
aj c j kanie za pomoc kamyków,
które wk adali sobie do ust.
Abba Agaton przez trzy lata trzyma kamyki w ustach nie po to, by zosta mówc ,
ale by nauczy si milczenia.
owo cz sto nie pozwala widzie .
Milczenie jest wiat em.
Tyle potrzeba s ów, by nic nie powiedzie lub by powiedzie akurat odwrotno
tego, co si my li. Ale wystarcza milczenie, by wyrazi wszystko.
Prawdziwy kontemplatyk nie jest nigdy gadatliwy. Zawierza milczeniu, by u atwi
spotkanie. I gdy us yszy S owo, nie znajduje ju s ów.
Milczenie wi c stanowi warunek, ale równie nieuniknion konsekwencj Spotkania.
A wszystko dokonuje si w kontek cie mi
ci.
To mi
t umaczy milczenie, niemo no
mówienia.
„Mi
jest s owem, które staje si milczeniem. Mo e lepiej: jest zjednoczeniem
owa z milczeniem, poca unkiem, u ciskiem, wzajemnym darem” (Dom A.
Guillerand).
Powiedzie sobie wszystko w milczeniu
Prze
em do wiadczenie pustyni w grupie.
Gromadzili my si razem wieczorem, na mszy w.
Ale cz sto odczuwali my potrzeb bycia razem, by wspólnie milcze .
Przychodzi a wtedy na my l redniowieczna sentencja: „Silentium pulcherrima
caeremonia”. Milczenie jest wspania
ceremoni .
Nie zazna em nigdy nic bardziej wymownego nad te godziny wspólnego milczenia.
Milczenie nie kr powa o nas. Nie czuli my si zak opotani. Co wi cej, czuli my
si doskonale w
nie milcz c.
A gdy podnosili my si z kl czek, mieli my wra enie, e powiedzieli my sobie
wszystko, co by o do powiedzenia. W milczeniu.
Nie bola a ju nas roz
ka.
Do wiadczali my s uszno ci arabskiego napomnienia: „Odsu cie wasze namioty,
zbli cie wasze serca”.
Bóg oczekuje na twoj odpowied z pustyni
Przyby em na pustyni nafaszerowany pytaniami. Mo e b
móg o nich mówi ,
dyskutowa ze spokojem. Mo e b
mia mo no
wreszcie wyja ni pewne kwestie.
Uparcie pokutuje w nas poj cie Boga „Dawcy odpowiedzi”.
W rzeczywisto ci nie da On nigdy mo liwo ci wydobycia na wiat o dzienne pyta ,
które od dawna mnie dr czy y.
Powróci em z pustyni z ogromn liczb pyta . Ale to by y Jego pytania. A moje?
Znikn
y. Nawet ich sobie nie przypominam.
W ka dym razie wydawa y mi si dziecinnie proste w porównaniu z odpowiedziami,
które teraz jestem zmuszony dawa .
Nie przychodzi si na Spotkanie z „platform ” dla rozmowy czy z opracowanym
uprzednio schematem dyskusji. Nie mo na „ukierunkowa ” z góry rozmowy z Bogiem.
On nie trzyma si tematu. Wysuwa prawdziwe problemy, te, których normalnie
unikasz, gdy zbyt jeste poch oni ty sprawami drugorz dnymi.
Z Bogiem nie mo na ustali „porz dku dnia”. On nieuchronnie przesuwa ci na
teren starannie unikany.
Role wi c odwracaj si . Teraz On oczekuje od ciebie odpowiedzi...
Panie, kiedy przekonam si wreszcie, e w moim yciu wszystko stanie si
ja niejsze, w miar jak zdecyduj si udzieli Ci „wyja nie ”, których
dasz
ode mnie w czasie modlitwy? e mam prawo do wiat a jedynie w takim stopniu, w
jakim pozwalam Tobie „uczyni
wiat
” w chaosie mego ycia?
Pozwól sobie co powiedzie
Równie i ja niestety zachowuj si cz sto jak faryzeusz Szymon (por. k 7,36 i
nast.). Ci
e zag
bianie si w w tpliwo ciach, bezradno ci i pytaniach,
wywo anych Twym dziwnym zachowaniem si , Panie.
Wydaje mi si , e Ty, który prowadzisz mnie na ubocze, gotów jeste udzieli mi
wszelkich odpowiedzi, rozwia nieporozumienia:
- Szymonie, mam ci co powiedzie .
- Powiedz, Nauczycielu.
Niestety, Twoje s owa nie s odpowiedzi . S seri nagl cych pyta . Moje
zachowanie si wobec Ciebie zostaje poddane dyskusji.
Teraz Ty masz co do powiedzenia (i to jakie rzeczy!) na mój temat.
Zaczynam rozumie . Je eli ja zadaj pytania, zmuszam Ciebie do wej cia w moje
schematy.
Je li natomiast pozwalam ci „co ” powiedzie , zostaj rzucony w Twoj
perspektyw .
Panie, czy modlitwa nie b dzie zaniechaniem moich zarozumia ych pyta , aby Ty
móg mi „co ” powiedzie ?
Bóg oczekuje na pustyni
Sahara jest najwi ksz pustyni
wiata. Stanowi jedn czwart cz
Afryki. Ma
powierzchni 8 milionów km(2) i mniej ni 2 miliony mieszka ców.
Arabowie utrzymuj , e „pustynia jest ogrodem Allaha. Pan Wiernych usun
stamt d wszelkie zb dne zwierz ta i istoty ludzkie, aby móg tam przechadza si
w pokoju”.
Ja s dz natomiast, e Bóg stworzy pustyni , aby przywo
tam niektórych
ludzi. Aby móc tam spotka jednostki „niepotrzebne”, sk onne wyczekiwa , gotowe
do o lepienia sobie oczu ci
ym spogl daniem poza
cuchy wydm.
Pustynia pozwala na podj cie dialogu przerwanego w ogrodzie Edenu.
Po odej ciu Adama Bóg nigdy nie zgodzi si by tylko Bogiem kwiatów, nieba,
gwiazd.
Pragnie by Bogiem cz owieka.
...I daj nam ch
rozpoczynania od nowa
By o to po egnanie, które wprowadzi o mnie w os upienie.
Brat Ermete d ugo wpatrywa si we mnie swoim dobrotliwym wzrokiem, a potem
zarzuciwszy mi r ce na szyj (naturalnie jego r ce pozostawi y lady zaprawy
murarskiej), doda g osem spokojnym, g
bokim:
- Wracaj szybko... By oby pi knie, gdyby móg zatrzyma si na d
ej, by „by
cz owiekiem pustyni”... Teraz, gdy zda
sobie spraw , czym jest pustynia,
musisz si zdecydowa ... To b dzie interesuj ce, zobaczysz.
I tak nieko cz ce si dni samotno ci, ogromnie d ugie godziny modlitwy, tony,
po kni tego piasku, czas sp dzony na adoracji, by y jedynie powierzchownym
zetkni ciem si , „prób ” nawet nie specjalnie zobowi zuj
...
Musn
em zaledwie pustyni . Po prostu j zobaczy em. A powinienem ni
.
Obnosi em w sobie przez jaki czas te surowe s owa z uczuciem jakiego gniewu,
irytacji z powodu doznanej niesprawiedliwo ci.
Mia em ochot powróci . Wyt umaczy , usprawiedliwi si , opowiedzie ,
sprecyzowa .
Jednak po och oni ciu z pierwszego nieprzyjemnego wra enia musia em przyzna
racj bratu Ermate.
Nie nauczy em si jeszcze modli . Udzielona mi zosta a aska zdania sobie
sprawy, czym mo e by , czym musi by modlitwa, samotno
, milczenie.
Pustynia by a dla mnie jedynie „ilustracj ”. Obrazem tego, co powinienem
realizowa w codziennym do wiadczeniu.
Podejrzewam, e modlitwa w gruncie rzeczy nie jest nigdy czym „dokonanym”.
Cz owiek odkrywa modlitw , gdy dochodzi do stwierdzenia, mo e po latach wiernego
modlenia si : „Musz zacz
modli si . Trzeba, bym nauczy si modli ”.
W wyniku pewnych zobowi zuj cych i prowadzonych raczej serio do wiadcze
cz owiek odkrywa pustyni jako mo liwo
, jako projekt do zrealizowania.
Oto rezultat najbardziej zaskakuj cy: odkry we w asnym yciu mo liwo
modlitwy.
I tym razem masz racj , drogi Ermete. Na pustyni nie istniej punkty ko cowe,
ale jedynie punkty wyj ciowe.
Jedynym punktem docelowym jest ten, który obliguje ci do ponownego wyruszenia.
Dom Bo y jest jedynym miejscem zamieszkania cz owieka
„Wtedy rzek : „Wyjd , aby stan
na górze wobec Pana!” A oto Pan przechodzi .
Gwa towna wichura rozwalaj ca góry i druzgoc ca ska y [sz a] przed Panem; ale
Pan nie by w wichurze. A po wichurze - trz sienie ziemi:
Pan nie by w trz sieniu ziemi. Po trz sieniu ziemi powsta ogie : Pan nie by w
ogniu. A po tym ogniu - szmer agodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go us ysza ,
zas oniwszy twarz p aszczem, wyszed i stan
przy wej ciu do groty...” (1 Krl
19,11-13)
Wszyscy wielcy poszukiwacze Boga zgodnie twierdz , e Boga nie mo na znale
ród ha asu, niepokoju i zam tu.
Ucieczka z miasta stanowi zerwanie ze wszystkim, co przeszkadza spotkaniu.
Trzeba wi c zapu ci si w przestrze samotno ci, milczenia, spokoju. One to
tworz atmosfer spotkania.
Typow drog jest droga mnicha Arseniusza, charakteryzuj ca si trzema etapami.
- „Arseniuszu, uciekaj od ludzi” (fuge);
- „Arseniuszu, milcz” (tace);
- „Arseniuszu, uspokój si ” (quiesce - esychaze);
„Istnieje przes anie od Boga, którego nie mo na przyj
bez odizolowania si ,
istnieje aska intymno ci udzielana jedynie tym, którzy milcz i rzeczywi cie
oddzielili si od wiata na jaki czas czy definitywnie” (Dom L. Leloir).
„Kto wst pi na gór Pana,
kto stanie w Jego wi tym miejscu?
Cz owiek o r kach nieskalanych i o czystym sercu...” (Ps 24,3-4)
Chodzi o to, by mie serce oczyszczone z gadulstwa, rozproszenia, mnogo ci,
nawo ywa z placów, g osów z targowisk.
Niestety musimy wyzna :
„Zbyt d ugo mieszka a moja dusza z tymi, co nienawidz pokoju” (Ps 120,6).
Psalm 68,7 ukazuje nam Boga zatroskanego o mieszkanie dla cz owieka samotnego:
„Bóg przygotowuje dom dla opuszczonych”.
Inne t umaczenie mówi o „odizolowanych”. Jeszcze inne mówi o „porzuconych”. Nic
nie przeszkadza wybra tekst mówi cy, e Bóg przyjmuje do domu tych, którzy
odizolowali si dobrowolnie.
„Rabbi! - to znaczy: Nauczycielu - gdzie mieszkasz?” (J 1,38)
Aby tam doj
, trzeba zostawi za sob zam t, troski, ha asy.
Wydaje mi si , e niewystarczaj co podkre lone jest to, co uznaj za spraw
zasadnicz . Nie wystarcza powiedzie , gdzie Bóg si nie znajduje.
„Pan nie by w wichurze... Pan nie by w trz sieniu ziemi... Pan nie by w
ogniu...”
Trzeba sprecyzowa , e tam, gdzie nie ma Boga, nie ma te cz owieka. Albo
znajduje si cz owiek szalony, rozbity, robot.
Tam gdzie nie objawi si Bóg, równie cz owiek nie mo e si odnale
, rozpozna
siebie.
Wszystko to, co uniemo liwia spotkanie z Bogiem, uniemo liwia równie spotkanie
z sob samym.
Atmosfera, nie nadaj ca si na rozmow z Bogiem, jest równie atmosfer , któr
cz owiek nie mo e oddycha .
I odwrotnie. Milczenie, samotno
, pokój wewn trzny, skupienie s nie tylko
warunkiem spotkania Boga. S nie tylko miejscem, w którym mieszka Bóg, a wi c
miejscem, gdzie mo na go spotka .
równie miejscem, gdzie cz owiek znajduje siebie samego.
Milczenie i samotno
, ubóstwo i pokora staj si domem, w którym mo e mieszka
cz owiek. Atmosfer , która umo liwia ycie.
Skorpion zak óca spokój pustyni
Ju w czasach seminarium zapisa em t nazw w notesie podró y
nieprawdopodobnych. El Golea. Przeczyta em, e tam na stra y pustyni znajduje
si grób Karola de Foucauld.
Po przybyciu do Ghardaia nabra em pewno ci, e dawne marzenie wreszcie si
zi ci.
Ale dzieli o mnie jeszcze 270 kilometrów. 270 kilometrów paniki w ród burzy
piaskowej.
Przejechawszy bez uszczerbku przez apokalips , w pobli u El Golea zatrzyma em
wóz.
Wiedzia em, e w okolicy znajduje si ma a wioska o nazwie Saint-Joseph i e
nie tam znajduje si grób Karola de Foucauld.
W przewodniku by a mowa o wspania ej oazie, z
onej ze 180 000 palm i z
niezliczonych drzew owocowych.
Historia przypomina a, e tutaj w
nie komendant Laperrine na s
bie
francuskiej zwerbowa pierwszych
nierzy na dromaderach, aby podbi dumne ludy
Sahary.
Podanie mówi równie o studni, g
bokiej na 120 metrów, gdzie pono wrzucono
ynn kobiet -wojownika, Karkaoua, ludo erczyni , która sama odpar a legendarne
obl
enie Tuaregów.
Ale mnie interesowa wy
cznie ten grób. By o to spotkanie upragnione, z którego
nie mog em zrezygnowa .
Odszukanie grobu nie by o jednak proste. Grupka ch opaków wskaza a kierunek
bli ej nieokre lonym gestem, zdziwiona moim zainteresowaniem.
Na kamienistym placu, który jednak nie pozbawiony by piaszczystych zasadzek,
wóz odmówi mi pos usze stwa. Id wi c dalej pieszo. Wyd
aj si wieczorne
cienie.
W pobli u znajduje si ko ció . Wa ny - jest to bowiem pierwszy ko ció na
Saharze, konsekrowany w 1938 roku. Troch dalej wreszcie spostrzegam grób brata
Karola, za nim bezkresny horyzont pustyni.
De Foucauld zosta zamordowany 1 grudnia 1916 roku w Tamanrasset.
W 1929 roku, w przewidywaniu procesu beatyfikacyjnego, cia o „marabuta” (asceta
mahometa ski), z wyj tkiem serca, które pozosta o po ród iglic Hoggaru, zosta o
przewiezione do El-Golea. Podró ta trwa a cztery dni.
Rzucam si na kolana i modl si , towarzyszy mi wycie wiatru i piasek, który
drapie mnie po twarzy.
Nagle czuj szarpni cie za koszul . To jeden z ch opców przed chwil spotkanych:
- Chod do mojego domu. Poka
ci skorpiona... Nie widzia
nigdy skorpiona?...
Mam jednego. Chod . Masz pieni dze?
Staram si uwolni od natr ta. Ale nie ma rady. Wydaje mu si niemo liwe, bym
traci czas przy grobie i bym nie zainteresowa si jego skorpionem.
Nadal zadr cza mnie, niewzruszony:
- Chod do mojego domu. Jest blisko. Zobaczysz skorpiona. Ty mi dasz „de
l’argent”, a ja ci poka
skorpiona. „D’accord?”...
Epizod bez w tpienia spodoba by si bratu Karolowi.
Przecie on w swym yciu zgodzi si , by mu przeszkadza Inny i niesko czone
zast py innych.
Jego drogi prowadzi y go z regu y... gdzie indziej.
Dlatego zawsze czu si w centrum wiata. Równie po rodku Sahary.
Cz sto wracam my
do ch opaka, który mnie molestowa przy grobie brata Karola.
Przychodzi mi on na my l przede wszystkim wtedy, gdy zdaje mi si , e w pewnych
momentach mojego ycia nie ma idealnych warunków, by „
pustyni ”.
Musz sobie wybi z g owy, e istniej „idealne” warunki dla modlitwy.
Nawet na pustyni nie znalaz em warunków idealnych.
Trzeba by o znosi wiatr, s
ce, pragnienie i zm czenie.
Trzeba by o znosi muchy, które przykleja y si setkami do pleców i dawa y ci
krótkie wytchnienie jedynie w po udnie. (Nigdy nie zdo
em sobie wyt umaczy
tego dziwnego zjawiska...)
Trzeba by o znosi piasek, który wciska si mi dzy w osy, do nosa, gard a,
wsz dzie.
Na wydmach nigdy nie zdarzy o mi si zawo
jak Piotr: „Rabbi, dobrze, e tu
jeste my!” (Mk 9,5)
Natomiast nieraz protestowa em:
Jak trudno, o Panie, tu pozosta . Ju nie mog d
ej.
Nie. Pustynia nie jest miejscem chronionym, nie zak ócanym przez nikogo,
przeznaczonym wy
cznie na spotkanie z Bogiem.
Istnieje wola pustyni, nieust pliwe zobowi zanie do samotno ci, oczekiwanie
pe ne uporu, zdolno
znoszenia wszelkich opó nie , nami tne poszukiwanie g
bi
duszy, pragnienie prawdy.
Je eli czeka b dziesz, by zrealizowa y si optymalne warunki dla modlitwy,
nigdy nie b dziesz si modli .
Zamiast warunków idealnych, istniej warunki realne dla modlitwy. Elementy
konkretne, z którymi nale y si liczy , odrzucaj c niebezpieczne iluzje.
Miejsce musisz znale
sobie tam, gdzie si znajdujesz, gdzie pracujesz, gdzie
normalnie yjesz. Maj c okre lony plan dnia, okre lone obowi zki,
odpowiedzialno
.
Miejsce to musisz wydrze ha asowi, roztargnieniom, sprawom pilnym,
daniom
targowisk.
Pustynia nie zostaje ci ofiarowana jak mata czy dywanik modlitewny.
Musisz si o ni postara , musisz jej broni , ci gle zdobywa na nowo.
Ka da chwila mo e posiada
ask pustyni. Ale ty ze swej strony musisz zbuntowa
si przeciwko niewolnictwu zegarka, musisz wyrzec si pró no ci, musisz
przebywa z dala od targowisk, wyrzec si powierzchowno ci, gadulstwa, musisz
ka si pustki.
ciwie w El Golea mia em szcz
cie. Tylko jeden ch opczyk mi przeszkadza .
Teraz jest niesko czenie wielu natr tów i to z argumentami wa niejszymi od
skorpiona.
A jednak musz by zawsze cz owiekiem pustyni.
W zat oczonym autobusie, w kolejce do wjazdu na autostrad , czekaj c na stacji
metra, w chaosie miejskiego ruchu, a tak e w domu, gdy telewizor s siada nie
daje ci spokoju, a nad g ow u pa stwa z góry ta czy tabun dzieci, gdy na ulicy
szalej motocykle, a na parterze dwóch sportowców dyskutuje z zapa em, gdy
telefon dzwoni, by powiadomi ci , e kto pomyli numer... A jednak uwa aj,
takie a nie inne s realne warunki twej pustyni.
Nie uciekaj. Nie denerwuj si . Nie przesuwaj na jutro.
Ukl knij.
Zag
b si w tej samotno ci pe nej przeszkód.
Pozwól, by twoje milczenie oplecione zosta o tym ha asem.
Pustynia wtedy si zaczyna, gdy pozostaj c na swoim miejscu, decydujesz si by
gdzie indziej.
Pustynia nie tworzy pi knoduchów
„...Zaraz te Duch wyprowadzi Go na pustyni ” (Mk 1,12).
Zawsze robi y na mnie wra enie s owa Marka, mówi ce o dzia aniu Ducha wi tego
po chrzcie Jezusa. Chrystus zosta wyprowadzony, wypchni ty na pustyni , by
stoczy walk .
Duch nie trzyma wierz cego w cieple, nie zapewnia mu „sprzyjaj cego” klimatu,
nie ochrania jego wiary.
Nie jest urz dzeniem klimatyzacyjnym, jest podmuchem, który popycha ku wiatu,
gdzie moce z a przeciwstawiaj si planom Boga.
Wyp dza z ciepe ka wygodnej pobo no ci o wypróbowanych schematach,
wykluczaj cych jak kolwiek przygod , ze struktur, w których funkcjonowanie
zajmuje miejsce ycia - by wyrzuci na pustyni , gdzie prze ywa si ryzyko wiary
i gdzie cz owieka policzkuje surowo
rzeczywistego ycia.
Duch nie ochrania, ka e wyj
na miejsce nie os oni te. Nie zwalnia z trudno ci,
ale rzuca ci w
nie w sam ich rodek.
Po zanurzeniu w wodzie Duch zanurza nas w w tpliwo ciach, sprzeczno ciach,
niebezpiecze stwach codziennego ycia.
Jest to chrzest w cz owiecze stwie.
Jest udzia em w walkach ludzi.
Sam Duch czyni nas dzie mi Boga i bra mi wszystkich ludzi,
czy nas z niebem i
ziemi .
Pustynia - miejsce próby, walki, a nie ucieczki, staje si punktem spotkania
dwóch wymiarów: boskiego i ludzkiego.
ycie w Duchu nie tworzy pi knoduchów, ale chrze cijan, którzy ucz si zawodu
cz owieczego po ród ludzi.
ycie w Duchu nie jest odpoczynkiem, nie jest gniazdem, ale w drówk , drog ,
któr trzeba wymy la dzie po dniu.
Chrze cijanin, który „znajduje si pod os on ”, wcale nie jest w bezpiecznym
miejscu. Jest tym, który uciek przed Duchem, uszed przed „tchnieniem”.
Jakie pi kne s r ce zabrudzone zapraw murarsk
Zawsze podziwia em r ce brata Ermete.
Gdy powraca z pracy, utrudzony ponad si y, odurzony s
cem, z oczyma
zaognionymi od kurzu, pozwala sobie na godzin odpoczynku, na od wie enie.
Potem widywa em go w ko ciele, z g ow pochylon , kl cz cego na piasku, który
stanowi pod og , zaj tego prze ywaniem nieko cz cych si godzin adoracji.
Obserwowa em jego r ce. Wida by o jeszcze na nich lady zaprawy. Równie jego
odzie (typowo arabska) przenikni ta by a jej zapachem. Bo czym innym móg
pachnie taki murarz jak on?
Dzi s usznie z ró nych stron sygnalizuje si niebezpiecze stwo duchowo ci,
cej ucieczk od najbardziej niewygodnych obowi zków. Reprezentuj j ludzie
delikatni, którzy l kaj si ubrudzi sobie r ce i którzy u ywaj ich jedynie do
modlitwy, boj c si zanurzy je w rzeczywisto ci typowej dla wi kszo ci ludzi.
Brat Ermete pozostaje dla mnie najlepszym przyk adem w
ciwej proporcji
pomi dzy modlitw i prac , pomi dzy pustyni a yciem.
On szed modli si z r koma nosz cymi jeszcze lady twardego rzemios a i w
odzie y przesi kni tej mozo em.
Przy ko cu d ugiej adoracji mia em wra enie, e tych plam od zaprawy ju nie
by o.
Brat Ermete wstawa , u miecha si do mnie mile, cho u miech ten nie potrafi w
pe ni pokry jego zm czenia.
By znów gotów do pracy.
Modlitwa przywróci a mu si y potrzebne do ponownego usmarowania sobie r k.
Lubi nazywa siebie wyrobnikiem.
Nigdy nie doszed em do tego, czy mia na my li prac murarza, czy te t inn
wykonywan w ko ciele.
Dawa Bogu czas, którego si nie posiada
Mnich benedykty ski Ghislain Lafont utrzymuje, e modli si oznacza g ównie
„dawa czas Bogu”. I dodaje: „czas, czyli trwanie odmierzane na zegarku, gdy
uwa am, e czas jest yciem”.
umacz c, e wykorzystanie czasu nie tylko wyra a osobowo
, ale j kszta tuje,
dochodzi do takiej konkluzji: gdy cz owiek wykorzystuje czas na modlitw ,
ofiaruj c Bogu cztery czy pi
godzin - otó taki cz owiek znalaz sposób na
darowanie w asnego ycia, czyli utracenia go dla Boga.
Mówi c potem o klasztorze wypowiada zaskakuj ce zdanie: „Tutaj modlitwa zjada
cz owieka.
Równie i ja sp dza em ca e godziny i dni na pustyni, nie wiedz c, co faktycznie
robi em.
Nie jestem pewien, czy to by a modlitwa.
Zadowala em si dawaniem Bogu mego czasu. Mia em go tam tyle. I sprawa ta cho
trudna, nie wymaga a szczególnych wyrzecze .
Teraz pogr
ony w aktywno ci, przyt oczony obowi zkami i terminami, staram si
prze ywa modlitw w tej samej perspektywie: dawania Bogu czasu.
Na pustyni jednak ofiarowywa em czas, którego mia em w nadmiarze.
Tutaj musz dawa czas, którego nie posiadam.
Prawdopodobnie jest to ubóstwo najtrudniejsze do zrealizowania w modlitwie.
Stan
przed Nim i trwa d ugo, jako „ubogi w czas”.
Panie mia bym tyle innych rzeczy do ofiarowania Tobie.
Ale pragn Ci da to, czego nie mam, to, czego mi ci gle brakuje: czas.
Pustynia: asfalt sk aniaj cy do modlitwy
Nie powróci em na pustyni .
Ofiarowano mi t mo liwo
po trzech latach.
Przyrzek em ten powrót moim wspania ym towarzyszom tej przygody. Pozwoli em im
jednak odjecha samym. Z bólem, z którego oni mo e nie zdawali sobie sprawy.
Czu em si jak dezerter i w ich oczach musia em za takiego uchodzi . Ale
równocze nie nie mog em post pi inaczej.
Musia em pozosta wierny sobie samemu oraz zobowi zaniu, które przyj
em na
siebie po powrocie z Sahary.
Czy by o to zobowi zanie, czy zak ad - nie jestem jeszcze w stanie tego
okre li .
W ka dym razie postanowi em stworzy - jak to nazywa Caterina de Hueck Doherty i
brat Carlo Canetto - pustyni w mie cie, pustyni na placu publicznym.
Postanowi em znale
samotno
w t umie. Otworzy sobie schronisko milczenia
ród og uszaj cego bombardowania decybeli. Uciec nie oddalaj c si . By gdzie
indziej, cho pozostaj c na miejscu.
Oprze si tutaj pokusie zape nienia pustki, utworzonej przez obni enie poziomu
bycia, przy pomocy posiadania.
Wyzwoli si tutaj z niewolnictwa aktywno ci, która ma mi wynagrodzi
wyw aszczenie z istnienia.
Nie twierdz , e mi si to uda o.
Jednak teraz, gdy s ysz o pustyni, nie pokazuj jakiego miejsca na mapie.
Ogl dam si wokó siebie. Badam moje wn trze.
Nie my
o miejscu. Odnosz si do podstawowego wymiaru ycia, do stanu
zwyczajnego dla chrze cijanina.
Odczuwam jeszcze bardziej nie daj
si zag uszy potrzeb modlitwy. Ale nie
potrzebuj ju piasku, aby si modli . Tak jak nie potrzebuj ju wi cej wydm
piaszczystych, by rozmy la .
Nie mog oczywi cie nie oddycha . Ale zaczynam podejrzewa , e jest mo liwe
oddychanie równie ... przy pomocy rur wydechowych.
Jednym s owem pustynia pozostaje dla mnie czym fascynuj cym i koniecznym. Ale
to nie jest pustynia Saharyjska. Ale pustynia, któr trzeba codziennie sobie
tworzy czy poprawia . Pustynia, w której cisza nie czeka ju na ciebie, nie
jest do twej dyspozycji. Ale gdzie trzeba wpierw wyt umi ha asy.
Wszystko to, co wydarte marnotrawstwu, rozrzutno ci, gadulstwu, niewoli
aktywno ci, ha asowi, targowisku, ba wochwalstwu, a co zostaje po wi cone
Jedynemu Panu - jest prawdziw pustyni .
Gdy kto odnajduje sposób przeciwstawienia si b ahostkom, ska eniu g upot ,
truciznom kompromisu i rezygnacji, obrz dom pró no ci, szanta om wygody - staje
si cz owiekiem pustyni.
Tutaj, gdzie mieszkam, odleg
ci wyra one s w kilometrach, a nie jak na
Saharze odst pem pomi dzy jedn a drug studni . A jednak i tutaj musz
respektowa moje pragnienie.
Tutaj nigdy nie mam czasu na czekanie. Ale i tu musz nauczy si zatrzymywa .
Z ut sknieniem czekam na powrót przyjació z pustyni. Wiem, e przywioz mi
oik czerwonego piasku. Tyle b dziemy mieli sobie do powiedzenia, g adz c
delikatnie cudown ró
pustyni.
d ugo s ucha ich opowie ci. Cierpie b
z t sknoty, s ysz c pewne
nazwiska, przypominaj c sobie pewne trakty.
Ze swej strony powiadomi ich tylko o moim projekcie utworzenia pustyni na
asfalcie. O projekcie w
czenia cel do banalnych mieszka w blokach.
Zrealizowania wewn trznego stanu zakonnego. Zainstalowania pustyni po rodku
placu.
Mo e Bóg nie robi ró nicy pomi dzy piaskiem a asfaltem. Pomi dzy sza asem a
drapaczami chmur.
To co Jego interesuje, gdy „przechadza si po pustyni”, to znalezienie „miejsc
bi”. Wytropienie osób wolnych, które z uporem spogl daj poza kraty swych
wi zie . Jednostek, które nosz zegarek na r ce, ale nie potrzebuj na niego
spogl da , gdy zbli aj si do nich znajome kroki.
Ludzi, którzy zast pili po piech - czujno ci . Niepokój - nadziej .
Maskowanie si - w asn twarz .
„...Gdy za m
czyzna i jego ona us yszeli kroki Pana Boga przechadzaj cego si
po ogrodzie, w porze kiedy by powiew wiatru, skryli si przed Panem Bogiem
ród drzew ogrodu. Pan Bóg zawo
na m
czyzn i zapyta go: „Gdzie jeste ?”
On odpowiedzia : „Us ysza em Twój g os w ogrodzie, przestraszy em si , bo jestem
nagi, i ukry em si ”” (Rdz 3,8-10).
Bóg Jahwe nie zatraci zwyczaju „przechadzania si ”. I czy to b dzie ogród, czy
pustynia, piasek czy asfalt, gdy Bóg „przechadza si ”, zawsze kogo szuka.
Cz owiek powo any jest do nieukrywania si .
Czy pustynia nie jest przypadkiem miejscem, na którym ucz si nieukrywania
si , znoszenia tak obecno ci, jak i nieobecno ci, wyzbywania si strachu przed
odg osem kroków, gdzie nie wstydz si kocha ?
Bóg nie zaskakuje Adama i Ewy „na gor cym uczynku”.
Przychodzi potem. Dyskretnie. Zapowiada si g osem.
Mieli czas, by zauwa
sw nago
i by zawstydzi si .
„Gdzie jeste ?” (Po hebrajsku mówi si jednym s owem: Ayeka.)
Nie pyta: „Co zrobi
?”, ale: „Gdzie jeste ?” Mo na by powiedzie , e Bogu
chodzi o to, przed stwierdzeniem faktów, by winny zda sobie spraw , dok d
zabrn
.
Równie do Kaina zwróci si z podobnym pytaniem: „Gdzie jest brat twój, Abel?”
(Rdz 4,9) Potem dopiero przygwa
a go oskar eniem: „Có
uczyni ?” (Rdz 4,10)
Otó to. Na asfaltowej pustyni jestem powo any do okre lenia mego po
enia,
odpowiadaj c na te dwa najprostsze pytania:
- Gdzie jestem.
- Gdzie jest mój brat?
Gdzie jeste ?” (Ayeha) Nie zapominajmy, e jest to pierwsze pytanie, jakie Bóg
stawia cz owiekowi w jego historii...
Modlitwa jest zasadniczo przyzwoleniem na zadawanie sobie tego zasadniczego
pytania.
Gdy Bóg pyta mnie: „Gdzie jeste ?” - niekoniecznie poddaje mnie przes uchaniu.
„Gdzie jeste ?” - mo e znaczy :
- Gdzie mieszkasz?
- Panie, je eli nie boisz si asfaltu, przyjd i zobacz. Opowiem ci równie o
moim bracie.