Hart Jessica Dlaczego wrociles

background image

JESSICA HART

Dlaczego wróciłeś?

background image

- 1 -

PROLOG

Panna Jane Makepeace

Makepeace and Son

Penbury Road, Starbridge, Gloucestershire

Szanowna Panno Makepeace,

Niech mi wolno będzie tą drogą zwrócić Pani uwagę na fakt, iż w dniu

dzisiejszym rachunek zamknięcia wykazał, że z pani konta pobrano sumę w

wysokości 897 funtów szterlingów, co przekracza ustalony limit 500 funtów

szterlingów. Z przykrością muszę stwierdzić, że ostatnie rachunki przekonują o

nie najlepszej kondycji firmy Makepeace and Son. W tych okolicznościach

uważam, że celowym byłoby spotkać się, żeby omówić sytuację finansową Pani

firmy.

Gdyby jednak okazało się, że sytuacja ta nie rokuje nadziei na szybką

poprawę, nasz bank zmuszony będzie rozważyć możliwości dalszego

kredytowania Pani firmy.

Będę wdzięczny, jeżeli zechce Pani skontaktować się z moją sekretarką i

wyznaczyć termin naszego spotkania w jak najbliższym, dogodnym dla Pani

terminie. Pozostaję z szacunkiem

Derek Owen Kierownik Działu Kredytów

Prezes Rady Nadzorczej Multiplex Plc

Multiplex House, London EC 1

R S

background image

- 2 -

Szanowny Panie,

Z wielką przyjemnością zawiadamiamy Pana o naszej gotowości

wykonania wstępnych prac restauracyjnych w zamku Penbury. Mamy nadzieję,

że nasza oferta wyjdzie naprzeciw Pańskim oczekiwaniom.

Makepeace and Son jest dobrze osadzoną w realiach naszego hrabstwa

firmą, od lat znaną ze swej solidności, terminowości i rozsądnych cen na

oferowane przez nas usługi. Jesteśmy przekonani, że potrafi Pan docenić

korzyści płynące z zatrudnienia wysoko wykwalifikowanych fachowców,

gotowych rozpocząć pracę w możliwie najszybszym terminie.

Mamy do zaoferowania nadzwyczajną jakość naszych usług

budowlanych, co w połączeniu z rozsądną ceną stanowi nasz największy, trudny

do przebicia dla konkurencji atut. Ze swej strony, jako dyrektor firmy, pragnę

zapewnić Pana, że jeżeli to nam zdecyduje się Pan powierzyć wykonanie

wspomnianych prac, osobiście będę nadzorować ich wykonanie.

Mając nadzieję, że dojdzie do naszej współpracy przy renowacji tego

wspaniałego obiektu - pozostaję z szacunkiem.

Jane Makepeace Dyrektor

R S

background image

- 3 -

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Nadchodziła burza.

Nareszcie spadnie deszcz, pomyślała Jane. Na niebie zbierały się ciemne

chmury. Róże pachniały teraz niezwykle intensywnie. Ogród był już całkiem

wyschnięty, a i ludzie chcieli odpocząć od tego okropnego upału. Jakże ciężko

w taki czas było jej czekać na wiadomości. Burza, przesilenie - oto czego

naprawdę potrzebowała.

Rozległo się gruchnięcie pioruna. Przez chwilę słychać je było jeszcze z

oddali. Jane nie zamierzała uciekać. Uwielbiała takie chwile. Nawet myśli się jej

rozjaśniły. Kłopoty z Kitem, z firmą i gnębiące ją przez ostatnie tygodnie

pytanie: co będzie, jeśli nie dostanie kontraktu na odnowienie zamku? -

wszystko to gdzieś uleciało. Pogrążyła się w nierealnych rozważaniach. Co by

było, gdyby pani Partridge nie sprzedała zamku, gdyby żył jej ojciec, a Kit nie

był taki lekkomyślny... Co by było, gdyby dziesięć lat temu wyjechała z

Lyallem?

Zazwyczaj nie pozwalała sobie na myśli o Lyallu i nikomu by się do nich

nie przyznała. Jednak w chwilach takich jak ta, gdy była zbyt zmęczona, by

bronić się przed obrazami, które podsuwała jej nieposłuszna wyobraźnia,

przeszłość wracała z całą wyrazistością.

Lyall... czy nigdy się od niego nie uwolni?

Pochyliła się nad bukietem i starała się odgonić nie chciane wspomnienia,

wciągając głęboko odurzający aromat róż.

- Witaj, Jane!

Jane zastygła z twarzą ukrytą w kwiatach, bo głos, który usłyszała za

swoimi plecami, brzmiał jak głos Lyalla. Wyobraźnia płata mi głupie figle,

przemknęło jej przez głowę, bo przecież nawet najbardziej nierozważne wspo-

mnienia nie sprowadzają ludzi z przeszłości. To pewnie ta przedburzowa

R S

background image

- 4 -

pogoda, westchnęła. Minęło dziesięć lat od czasu, gdy po raz ostatni słyszała

jego niski, głęboki i leniwie pogodny głos, a dziewięć od momentu, gdy straciła

nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek go usłyszy. Wtedy właśnie postanowiła o nim

zapomnieć.

- Jane?

Podniosła głowę znad bukietu. Tylko Lyall w taki sposób wymawiał jej

imię, ale to przecież nie może być on! Kolana jej drżały, gdy powoli zaczęła się

odwracać.

Lyall Harding jak huragan wpadł w jej spokojne życie i wywrócił je do

góry nogami. Uczył ją miłości i radości życia, potem zniknął i pozostawił po

sobie pustkę i złamane serce. A teraz, jak gdyby nigdy nic, stał uśmiechnięty

pod drzewem na końcu ścieżki.

Jane, pewna, że to fatamorgana, przetarła oczy, ale nic się nie zmieniło.

On tam ciągle był i na dodatek wyglądał dokładnie tak, jak dziesięć lat temu.

Miał takie same błyszczące błękitne oczy, skore do śmiechu, usta i szerokie

ramiona.

- Pamiętasz mnie? - spytał z ujmującym uśmiechem. Czy go pamięta? Jak

mogła zapomnieć o swojej pierwszej i jedynej wielkiej miłości, o swoim

jedynym kochanku? Próbowała tysiące razy, ale bezskutecznie. Prócz

zdziwienia, czuła jednak wściekłość i żal, a jednocześnie, co tu kryć, niczym nie

usprawiedliwioną radość, że go widzi. Z trudem łapiąc oddech, wykrztusiła:

- Dzień dobry.

- A więc mnie poznajesz... - W jego głosie pobrzmiewało leciutkie

rozbawienie, a w oczach błyskały figlarne ogniki. - Wyglądałaś, jakbyś

zobaczyła ducha.

- Nie spodziewałam się ciebie - odparła, ściskając w jednej ręce kwiaty, a

w drugiej sekator.

R S

background image

- 5 -

- Ja widziałem cię już z daleka - rzekł. - Stałaś zamyślona wśród kwiatów,

z twarzą ukrytą w różach. Taką właśnie cię przez te wszystkie lata pamiętałem. -

A po chwili miękko dodał: - I nic się nie zmieniłaś.

- Zmieniłam się - zaprzeczyła, zdziwiona, jak spokojnie brzmi jej głos. -

Bardzo się zmieniłam. Nie mam już dziewiętnastu lat i...

- Nie zauważyłem - przerwał jej. - Twoje włosy ciągle są koloru miodu i

masz takie same jasnoszare oczy, a poza tym ciągle się peszysz, gdy cię coś

zaskoczy.

Jane spojrzała na niego z urazą. Nie musiał jej o tym przypominać. Lyall

był bardzo atrakcyjny. Miał taki typ urody, że prawie nikt nie zauważał, że nie

jest aż tak przystojny, jak to się w pierwszej chwili wydawało. Twarz miał zbyt

pociągłą, nos trochę za duży, ale jego urok osobisty działał na wszystkich, a

szczególnie silnie na kobiety. Powinna o tym pamiętać i mieć się na baczności!

- Wygląda, że i ty się nie zmieniłeś. Ciągle lubisz prawić komplementy -

powiedziała z przekąsem.

- Dawniej ci się to podobało - przypomniał jej.

Podobało jej się i to bardzo. Zaczerwieniła się, gdy przypomniała sobie,

jak bardzo to lubiła. Zanim go poznała, nie znosiła swoich włosów, były takie

proste i gładkie. Za to Lyall je uwielbiał, albo tylko tak mówił, uświadomiła

sobie z goryczą. Często bawił się nimi, przepuszczał między palcami i patrzył,

jak lśnią w słońcu.

Ocknęła się z zadumy, Para bardzo niebieskich oczu patrzyła na nią z

zaciekawieniem. Popołudniowe słońce z trudem przeciskało się przez czarne

chmury kłębiące się nad ich głowami. Starała się nie pokazywać, że jest wytrą-

cona z równowagi, ale obawiała się, że mimo jej starań, on to i tak zauważy.

- Wracasz niedługo do miasta? - Spojrzał z niepokojem na niebo.

Jane nie chciała przedłużać tego spotkania. Jego nagły przyjazd po

dziesięciu latach nie mógł oznaczać niczego dobrego. Bała się, że odnowią się

R S

background image

- 6 -

stare rany. Nie chciała wracać do przeszłości. Tu, wśród kwiatów, czuła się bez-

pieczna.

- Jeszcze nie wiem - starała się zyskać na czasie.

Jestem zbyt egzaltowana, pomyślała. Mam dwadzieścia dziewięć lat, a nie

dziewiętnaście i Lyall nic dla mnie nie znaczy! Postanowiła skończyć układać

bukiet. Ruszyła w stronę klombu z białymi różami, ale zaplątała się w dzikie

geranium. Potknęła się i pewnie by się przewróciła, gdyby Lyall nie złapał jej w

ostatniej chwili. Żeby utrzymać równowagę, mocno ją do siebie przycisnął.

Pod jego dotykiem przebiegł ją dreszcz. Jakże dawno nie trzymał jej w

ramionach. Pragnęła się do niego przytulić. Miał te same ręce, które kiedyś tak

czule ją pieściły, to samo mocne ciało. Bała się na niego spojrzeć, bo czuła, że te

wszystkie uczucia ma wypisane na twarzy. On nic dla mnie nie znaczy,

powtarzała sobie zapamiętale. Gdy w końcu odważyła się podnieść wzrok,

spostrzegła, że jego oczy mają nie znany jej wcześniej wyraz. W jego spojrzeniu

nie było drwiny, lecz jakaś powaga.

A jednak się zmienił. Teraz, gdy była tak blisko, widziała to wyraźnie.

Zamiast dawnej niefrasobliwości, czuła w nim solidność i siłę, a jego usta miały

władczy rys. Pospiesznie uwolniła się z jego objęć.

- Powinnam jednak wracać - powiedziała tak swobodnie, jak tylko

potrafiła. - Sądzę, że już się nie spotkamy, więc do widzenia - dodała.

- Nigdy nic nie wiadomo, życie jest pełne niespodzianek - z tajemniczym

uśmiechem rzekł Lyall. Oczy błysnęły mu i zawadiacko spojrzał na nią.

Instynkt jej podpowiadał, że coś może się kryć za tym uśmiechem.

- Ale nie wszystkie nas cieszą - odparowała, choć z trudem przyszło jej

nadać swemu głosowi naturalne brzmienie.

- Nie jesteś dla mnie przesadnie miła - ze stoickim spokojem stwierdził

Lyall.

- A powinnam? - nastroszyła się.

Lyall zmarszczył brwi, chwilę się zastanowił.

R S

background image

- 7 -

- Dlaczego nie? Przecież przeżyliśmy razem tyle wspaniałych chwil.

- Ja nie mam zbyt miłych wspomnień - odpowiedziała ponuro.

- To niemożliwe, było nam razem cudownie... - zaoponował.

- Masz bardzo wybiórczą pamięć, czyżbyś zapomniał, w jaki sposób się

rozstaliśmy? - spytała rozżalona i ruszyła powoli w stronę tarasu.

- Nie, nie zapomniałem. - Zrobił ruch, jakby chciał ją zatrzymać. - Wtedy

nie pozwoliłaś mi niczego wyjaśnić. Wiem, że pamiętasz, jak nam było ze sobą

dobrze - dodał miękko i poszedł za nią.

Pamiętała, nawet za dobrze. Gdy z nim była, świat wydawał się

piękniejszy, słońce świeciło jaśniej, a krew szybciej krążyła w żyłach.

- Staram się o tym nie myśleć - odpowiedziała ze smutkiem.

- Dlaczego?

Jane zacisnęła usta. Ależ to dla niego typowe! Nie, mój drogi, nie uda ci

się mnie przekonać, że mam za tobą płakać do końca życia, pomyślała ze

złością. Postanowiła skończyć ten niebezpieczny temat.

- Co tu właściwie robisz? - spytała, zatrzymując się trochę zbyt

gwałtownie.

- Nic specjalnego, chciałem znów zobaczyć to miejsce. - I jakby na

dowód prawdziwości swoich słów, rozejrzał się po ogrodzie. Uważniej

popatrzył na zamek Penbury.

Zamek był bardzo stary, pochodził z piętnastego wieku, a architekt, który

go projektował, musiał mieć dużo fantazji. W popołudniowym słońcu,

zmieszanym z dziwnym przedburzowym światłem, wyglądał trochę jak

zaczarowany zamek z bajki.

- W tym miejscu czas chyba się zatrzymał, nic się tu nie zmieniło -

uśmiechnął się nostalgicznie.

- To prawda - przyznała. - Ale pani Partridge nie była w stanie utrzymać

dłużej tej posiadłości i kupiło ją jakieś okropne, supernowoczesne

R S

background image

- 8 -

przedsiębiorstwo. Mają zamiar, po odpowiedniej przebudowie, zrobić tu biura.

A w ogrodzie różanym zbudują laboratorium - powiedziała z żalem.

- Tylko nie w ogrodzie różanym! - wykrzyknął, wznosząc ręce w

żartobliwym proteście.

- To wcale nie jest śmieszne! Na wyhodowanie takiego ogrodu potrzeba

wielu lat. Wystarczy odrobina troski i znowu byłby bardzo piękny, ale tego

przedsiębiorstwa nie interesuje piękno. Róże wyrwą, spalą i wyrównają teren!

- Ciągle ta sama stara Jane - z żartobliwym przekąsem podśmiewał się z

niej. - Zawsze bardziej troszczyłaś się o kwiaty niż o ludzi.

- To nieprawda! - zaperzyła się.

Z lekkim niepokojem spojrzała w niebo, bo niedaleko uderzył bardzo

głośno piorun, a chmury całkowicie przysłoniły słońce.

- Nieprawda? Często myślałem, że bardziej lubisz kwiaty niż mnie -

powiedział już poważnie.

- Na nich się przynajmniej nigdy nie zawiodłam!

- Co przez to rozumiesz?

Jane już żałowała, że dała się sprowokować i powiedziała więcej, niż

chciała. Pierwsze ciężkie krople deszczu zabębniły o taras. Postanowiła

skończyć tę rozmowę.

- Masz zamiar tu stać w deszczu i kłócić się o sprawy, które dawno

przestały mieć jakiekolwiek znaczenie? - spytała dumna ze swej samokontroli. -

Zaczyna padać, a ja nie mam ochoty zmoknąć, więc najlepsze, co możemy

zrobić, to przerwać tę bezsensowną kłótnię.

Gdy wypowiadała ostatnie słowa, jakby rozstąpiły się niebiosa i lunęło jak

z cebra.

- Do widzenia! - wykrzyknęła i szybko pobiegła w stronę samochodu.

Nie oglądała się za siebie. Ulewa była tak silna, że zanim zdążyła

wskoczyć do samochodu, była kompletnie przemoczona. Kwiaty położyła na

tylnym siedzeniu i zatrzasnęła drzwi, odgradzając się od deszczu i Lyalla.

R S

background image

- 9 -

Odetchnęła z ulgą, ale w tym samym momencie drzwi od strony pasażera

otworzyły się i obok niej usiadł Lyall.

- Nie przypominam sobie, żebym proponowała, że cię podwiozę -

stwierdziła chłodno, wycierając mokrą twarz wierzchem dłoni.

Lyall nie zareagował na tę drobną nieuprzejmość.

- Chyba nie myślałaś poważnie o tym, żeby mnie tu zostawić. - Spojrzał

wymownie na dach, o który bębnił deszcz z iście tropikalną furią.

- Dlaczego nie pojedziesz swoim samochodem, chyba nie przyjechałeś tu

autostopem? - zapytała zadziornie.

- Zostawiłem go w miasteczku i przyszedłem piechotą - wyjaśnił.

Mokra, bawełniana koszulka Lyalla przylegała do jego klatki piersiowej,

podkreślając silnie umięśnione ramiona. Po wyrazie jego twarzy poznała, że

również sukienka w podobny sposób podkreśla linie jej ciała. Zaczerwieniła się.

Tak łatwo potrafił ją speszyć.

- A w ogóle to nie powinieneś wchodzić do ogrodu, czyżbyś zapomniał,

że to teren prywatny - zaatakowała znienacka, by ukryć zmieszanie.

- Ty też tu weszłaś.

- Ale ja mam pozwolenie.

- Od tego „okropnego przedsiębiorstwa"? - chichotał.

- Od ich pośrednika. Dopóki nie zaczną prac budowlanych, mogę tu

przychodzić i zrywać kwiaty dla pani Partridge.

- W takim razie lepiej zabierz mnie do miasta. Przynajmniej będziesz

miała pewność, że nie buszuję po ogrodzie.

- No dobrze, skoro nie mam innego wyjścia... I tak jadę do Penbury -

odparła pogodzona z perspektywą spędzenia w towarzystwie Lyalla jeszcze

kilkunastu minut. Usadowiła się wygodniej i ruszyła.

Jane nieraz zastanawiała się, jak ułożyłoby się jej życie, gdyby tamtego

letniego dnia, przed dziesięciu laty, nie uciekł jej autobus i nie pojechałaby do

miasteczka na rowerze. Jechała powoli, a tu znienacka wpadł na nią rozpędzony

R S

background image

- 10 -

rowerzysta - oczywiście Lyall Harding. Już wtedy powinna wiedzieć, że jego

towarzystwo oznacza kłopoty.

Zanim w ogóle go poznała, słyszała o nim wiele. Wrócił do domu po

ośmiu latach nieobecności. Dziewczyny opowiadały, że to bardzo atrakcyjny

chłopak, ale straszny podrywacz. Gdy ojciec Jane dowiedział się, że go poznała,

namawiał ją do zerwania tej znajomości. Uważał, że jest to chłopak, który sam

nie wie, czego chce. Poza tym był zdania, że Lyall długo tu nie zabawi, bo nigdy

nie lubił tego miasta. Wierzyła ojcu. W swoim spokojnym, bezpiecznym, ale

trochę nudnym życiu, nigdy bowiem kogoś takiego nie spotkała. Jane była

rozsądną dziewczyną, każdy tak mówił, a rozsądne dziewczyny nie zadają się z

nieodpowiednimi chłopakami.

Z roweru spadła na miękką trawę i nic jej się nie stało. Lyall pomógł jej

wstać, a gdy zapytał, jak się nazywa, i usłyszał jej imię i nazwisko, zaczął się

śmiać.

- Ho, ho, wpadłem więc na najgrzeczniejszą pannę w mieście! - zawołał z

nutką kpiny. - Całe miasto trąbi o tym, jaka miła jest ta Jane Makepeace.

Opiekuje się młodszym bratem, pomaga staruszkom i nie sprawia tatusiowi

żadnych kłopotów. Ale chyba nie jesteś aż tak grzeczną i rozsądną dziewczynką,

jak mówią? - Chociaż jego słowa były dokuczliwe, to oczy wyrażały całkiem

coś innego...

- A cóż w tym złego, że jestem rozsądna? - obruszyła się.

- Nic, jeśli jesteś co najmniej w średnim wieku... - Patrzył na nią z coraz

większym zainteresowaniem. Przyglądał się jej puszystym włosom, miękko

opadającym na opalone ramiona, smukłym, długim nogom. - Musiałaś być małą

dziewczynką, gdy stąd wyjechałem, bo na pewno bym cię zapamiętał. Teraz

chyba masz z osiemnaście lat - dodał z miną świadczącą, że lustracja wypadła

pomyślnie.

- Dziewiętnaście - poprawiła go,

R S

background image

- 11 -

- O, to całkiem co innego, ale to i tak za mało, żeby być rozsądną. Chętnie

nauczę cię cieszyć się życiem! - zawołał, patrząc na nią roziskrzonymi oczami.

- Ja umiem cieszyć się życiem - broniła się nieśmiało.

Lyall miał wtedy dwadzieścia pięć, czy dwadzieścia sześć lat. Wydawał

się jej niezwykle dojrzałym mężczyzną.

- Tak? To jedziemy nad morze popływać! - Chwycił ją za rękę i pociągnął

w stronę roweru.

- Teraz? Ja nie mogę, muszę zrobić zakupy.

- Zrobimy je w drodze powrotnej!

- Ale nie mogę przecież zniknąć na cały dzień, będą się o mnie martwić.

- Zadzwoń do domu i powiedz, że wrócisz później - od razu znalazł

rozwiązanie. - Chyba że ty potrafisz cieszyć się życiem tylko wtedy, gdy

zaplanujesz to z tygodniowym wyprzedzeniem - podkpiwał sobie.

Oczywiście powinna była go wtedy zignorować. Powiedzieć mu, że nic ją

nie obchodzi, co on o niej myśli, a nie jechać z nim na plażę i po jednym dniu

zapominać o całym świecie.

Tak to się wtedy zaczęło. Była ciekawa, czy Lyall to pamięta. Ale w tej

chwili chyba jeszcze bardziej była ciekawa, co spowodowało, że wrócił tak

niespodziewanie.

- Dlaczego wróciłeś? - spytała, bo nagle milczenie zaczęło jej ciążyć.

- A nie powinienem wracać? - Odwrócił się do niej i przechylił głowę,

jakby chciał jej zajrzeć w oczy.

- Skoro przez dziesięć lat nie miałeś powodu, żeby wracać, to dziwię się,

co się teraz stało.

Wzruszył ramionami.

- Biznes - odpowiedział lakonicznie.

- W Penbury? Cóż ty będziesz robił w tej zapadłej dziurze, z ludźmi o tak

wąskich horyzontach? - wypomniała mu jego słowa sprzed lat.

R S

background image

- 12 -

- Być może mam nadzieję, że inni ludzie w tym mieście zmienili się

bardziej niż ty! - odciął się.

- To nie wyjaśnia, dlaczego kręciłeś się koło zamku Penbury...

- Nigdzie się nie kręciłem! - Był wyraźnie zdziwiony jej atakiem. - Nie

muszę ci się tłumaczyć z tego, co robię.

Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to ostatnio dużo myślałem o tym

miejscu i po prostu chciałem je znów zobaczyć - odparł chłodno.

Zamyślił się i patrzył przez okno na deszcz.

- Pamiętasz, jak powiedziałem, że kiedyś kupię go dla ciebie? - zapytał.

Jane oczywiście świetnie to pamiętała. Byli wtedy w lesie i patrzyli w dół

na zamek. Słońce migotało między koronami drzew. Tego dnia po raz pierwszy

się kochali. Lyall przysięgał wtedy, że znaczy dla niego więcej niż wszystkie

dziewczyny, które miał do tej pory. Gdy jej dotykał, miał takie pewne i gorące

ręce, a pocałunki... jakież one były podniecające!

- Gdzie zostawiłeś samochód? Nie zazdroszczę ci podróży w taką pogodę

- powiedziała, jakby nie dosłyszała poprzedniego pytania.

- Ja nigdzie dalej nie jadę, a teraz wybieram się do pubu.

Serce podskoczyło jej do gardła.

- Zostajesz tutaj? Jak długo? - dopytywała się coraz bardziej

zaniepokojona.

- To zależy - odpowiedział tajemniczo. - Teraz ty prowadzisz firmę

Makepeace and Son, prawda? - Patrzył z wahaniem, jakby chciał coś jeszcze

powiedzieć.

- Skąd wiesz? - spytała podejrzliwie.

- Wczorajszy wieczór też spędziłem w pubie - odpowiedział, jakby to

wszystko wyjaśniało. - Z tego, co słyszałem, ciągle jesteś miłą i rozsądną

dziewczyną, która odwiedza starsze panie i przynosi kwiaty do kościoła - dodał

złośliwie.

- Jak śmiesz o mnie wypytywać? - rozzłościła się.

R S

background image

- 13 -

- Nikogo nie wypytywałem. Wiesz przecież, jak ludzie lubią plotkować.

Wszyscy, którzy mnie pamiętali, lecieli na wyścigi, żeby mi opowiedzieć, jak

świetnie układa ci się beze mnie - rzekł z sarkazmem. - Ale dowiedziałem się

też czegoś, czego ty byś mi pewnie nie powiedziała...

- Czego? - przerwała mu pośpiesznie.

- Ponoć przerwałaś naukę w szkole ogrodniczej, nie skończyłaś nawet

pierwszego roku?

- Musiałam wrócić do domu, bo tata nie mógł sam dłużej prowadzić firmy

- odpowiedziała smutno.

- A ty, oczywiście, jako przykładna córeczka natychmiast rzuciłaś

wszystko, żeby mu pomóc?

- Przypuszczam, że gdyby twój ojciec miał atak serca, ty byś nawet

palcem nie kiwnął w jego stronę!

- Dlaczego to ty musiałaś wszystko poświęcić, co w tym czasie robił twój

brat?!

- Kit był za młody!

- Teraz już chyba nie jest za młody! On pojechał sobie do Ameryki

Południowej, a ty sama borykasz się z prowadzeniem firmy.

- Kit wprawdzie skończył już studia, ale nie czuł się jeszcze gotów, by tu

wrócić, chciał podróżować. Nie ma sensu, żebyśmy obydwoje rezygnowali z

naszych marzeń - dodała cicho.

- Zawsze go usprawiedliwiasz! To jedyna osoba na świecie, którą

traktujesz nierozsądnie.

Jane pamiętała, że i Lyalla kiedyś nie była w stanie traktować rozsądnie,

ale oczywiście nie powiedziała mu tego.

- Nigdy go nie lubiłeś i dlatego tak mówisz.

- To nieprawda, nie podobało mi się jedynie, że wykorzystywał twoje

dobre serce. Ciągle martwiłaś się, czy jadł obiad, prałaś i sprzątałaś za niego, a

nawet czyściłaś mu buty.

R S

background image

- 14 -

- Był małym chłopcem!

- Miał trzynaście lat, a to wystarczająco dużo, by choć trochę zająć się

swymi sprawami, a nie wszystko zwalać na ciebie!

Westchnęła. Dawniej często się o to kłócili. Uważała, że Lyall po prostu

nie rozumie, że ona jest bardzo zżyta ze swoją rodziną. Matka umarła, gdy Jane

miała zaledwie jedenaście lat, a Kit pięć. Musiała więc szybko dorosnąć i

zastąpić małemu bratu matkę.

Lyall spojrzał na nią uważnie.

- Dobrze pamiętam, że naprawdę szczęśliwa byłaś tylko w ogrodzie. A nie

przypominam sobie, żeby kiedykolwiek pociągało cię budownictwo... nie jest to

to, co chciałaś robić, prawda?

Jane od dzieciństwa marzyła, żeby skończyć szkołę ogrodniczą i

zajmować się projektowaniem ogrodów. Prowadzenie firmy budowlanej

niewiele miało z tym wspólnego.

- To prawda - przyznała, bo w tym wypadku żadne kłamstwa nie miały

sensu.

- To po co marnujesz sobie życie, robiąc co innego? Twój ojciec nie żyje,

zrobiłaś dla niego wszystko, co było w twojej mocy. Co cię teraz powstrzymuje

przed sprzedaniem firmy i zajęciem się ogrodami?

- To nie takie proste. Nie mogę przecież wyrzucić z pracy tylu ludzi, nie

znaleźliby w Penbury żadnego innego zajęcia.

- Ciągle myślisz o innych. A może boisz się zmienić cokolwiek w swoim

spokojnym, bezpiecznym życiu?

- Nieprawda!

- Skoro już nie możesz sprzedać firmy, to czemu nie zatrudnisz

menedżera, który mógłby ją poprowadzić, żebyś mogła się zająć tym, czym

chcesz?

- Sądzisz, że o tym nie myślałam? - zapytała ze łzami w oczach. - Łatwo

ci radzić, gdy sam nie musisz nic robić. Sytuacja finansowa firmy jest w tej

background image

- 15 -

chwili tak kiepska, że nie mogę sobie pozwolić na zatrudnienie dodatkowej oso-

by. A w ogóle, jeżeli nie podpiszę dużego kontraktu, który w najbliższych

dniach będę ostatecznie negocjować, to firma zbankrutuje!

- Duże masz szanse na ten kontrakt? - zapytał z wyraźnym

zainteresowaniem.

- Sama nie wiem. To ma być restauracja i przebudowa zamku Penbury -

powiedziała z wahaniem.

- Będziesz pracować dla tego „okropnego, supernowoczesnego

przedsiębiorstwa", które chce zniszczyć ogród różany?

- Tobie łatwo się śmiać, ale ja chyba nie mam wyjścia - westchnęła. -

Płakać mi się chce na myśl, że zamek zostanie przebudowany. Tyle że ten

kontrakt pozwoli mi choć przez chwilę nie martwić się o pieniądze - powiedzia-

ła ze smutkiem.

- Czy to znaczy, że jesteś związana na zawsze z Penbury? Nie możesz

powiedzieć, że nie miałaś szansy stąd się wyrwać - znów przypomniał

przeszłość.

Jane dobrze pamiętała, jak ją namawiał, żeby wyjechali do Londynu,

Ameryki albo gdziekolwiek, byle daleko stąd. Chciał, by razem znaleźli sobie

miejsce, w którym mogliby być szczęśliwi. W tym, co teraz mówił, słyszała

echo jego dawnych słów.

- Nie uważam tego, że mieszkam w Penbury za życiową pomyłkę -

powiedziała, starając się odgonić wspomnienia tych długich, nie przespanych

nocy, gdy wyobrażała sobie miejsca, w których mogliby być, gdyby wtedy z

nim wyjechała.

- A czy możesz powiedzieć z ręką na sercu, że jesteś tu szczęśliwa?

Jane zacisnęła zęby, trochę za ostro weszła w zakręt. On pewnie myśli, że

przez dziesięć lat nic innego nie robiła, tylko żałowała, że z nim nie wyjechała.

Nie da mu tej satysfakcji, postanowiła.

R S

background image

- 16 -

- Tak, jestem bardzo szczęśliwa - odpowiedziała trochę nienaturalnym

głosem.

- Z wyjątkiem tego jedynie, że twoja firma jest bliska bankructwa...

Nie dała po sobie poznać, jak zabolało ją to szyderstwo.

- Myślałam o życiu osobistym, a nie zawodowym!

- Więc dlaczego nie wyszłaś za mąż? W pubie mówili, że przez lata byłaś

sama i dopiero od niedawna jakiś Eric czy Adam kręci się koło ciebie.

- Alan - poprawiła go.

- Czy to on sprawia, że jesteś „bardzo szczęśliwa"?

- Między innymi on.

- To dlaczego się nie pobraliście, skoro tak wam dobrze razem?

- To nie twoja sprawa! - krzyknęła, nie hamując dłużej złości, ale nie

zrobiło to na nim żadnego wrażenia.

- A może ciągle boisz się wiązać i być z kimś naprawdę blisko?

- To ty się nigdy nie chciałeś wiązać!

- Ja nigdy nie mówiłem, że chcę się wiązać. Ty bez przerwy podkreślałaś,

jak ważne jest zaufanie i bliskość, ale jak przyszło co do czego, to bałaś się

podjąć ryzyko wspólnego życia.

Jane poczuła skurcz w żołądku, gdy przypomniała sobie, w jakiej sytuacji

Lyall chciał, żeby mu wierzyła i wyjechała z nim. Czyżby zapomniał o Judith i o

tym, co się stało tuż przed jego wyjazdem?

- Miałam swoje racje - powiedziała twardo.

- Tylko że błędne - zakończył.

Dojechali do Penbury. Było to typowe małe miasteczko - z pubem,

pocztą, piekarnią i ukrytym wśród wiekowych drzew czternastowiecznym

kościółkiem. Stare domy zbudowane z szarozłotawej gliny skupiały się przy

tych najważniejszych punktach miasta. A nowsze, murowane, niczym strażnicy

stały na obrzeżach miasteczka.

Jane zatrzymała samochód przed pubem.

R S

background image

- 17 -

- Chodź, pogadamy jeszcze, zapraszam cię na drinka - zaproponował

ugodowo.

- Nie mogę, obiecałam pani Partridge, że przyniosę jej kwiaty -

odpowiedziała sztywno.

- To może później? - Uśmiechał się uroczo, a w jego niebieskich oczach

widniała zachęta.

Jak zwykle pewnie myśli, że wystarczy jeden jego uśmiech i każdy będzie

robił to, na co on ma ochotę.

- Dziesięć lat temu powiedzieliśmy sobie wszystko, co mieliśmy do

powiedzenia i rozsądniej byłoby więcej do tego nie wracać - wyrzuciła z siebie.

- Ależ, Jane... moja rozsądna Jane, ty się w ogóle nie zmieniłaś. -

Pieszczotliwie przejechał palcem po jej policzku. - W każdym razie dziękuję za

podwiezienie - zakończył nagle.

Wysiadł, zatrzasnął drzwi i pobiegł na skróty przez trawnik w stronę

pubu. Jane siedziała nieruchomo, patrząc w deszcz, w głowie kłębiły jej się

wspomnienia, a na policzku wciąż czuła dotyk jego gorącej dłoni.

R S

background image

- 18 -

ROZDZIAŁ DRUGI

- Jeśli nie naprawisz mi dzisiaj ciepłej wody, to osobiście dopilnuję, żebyś

nigdy więcej nie dostał pracy w tej okolicy! Masz być u mnie punktualnie o

szóstej, bo inaczej tego pożałujesz, George! - Jane cisnęła słuchawkę, nie

czekając na odpowiedź. Nie miała najmniejszej ochoty na wysłuchiwanie

tłumaczeń George'a Smilesa.

Była w podłym nastroju. Wczorajsze spotkanie z Lyallem doprowadziło

ją do emocjonalnego wyczerpania. Nie powinien teraz wracać. Wiodła spokojne,

stabilne, w miarę szczęśliwe życie i nauczyła się żyć bez niego. Nie chciała,

żeby tu był, bo budził stare, głęboko drzemiące wspomnienia, uczucia i

pragnienia. Nie chciała pamiętać, jak niezwykłe i ekscytujące wydawało jej się

życie z nim, ani rozpamiętywać tego, co by było, gdyby wtedy nie zobaczyła go

z Judith. Udało jej się głęboko ukryć zranione uczucia pod maską osoby

rozsądnej i praktycznej. Powtarzała sobie, że lepiej się stało, iż dowiedziała się,

jaki on naprawdę jest, zanim narobiła więcej głupstw, na przykład... zanim

wyszła za niego. Dowiedziała się, co w ogóle warta jest miłość i przyrzekła

sobie, że drugi raz nie popełni tego samego błędu.

Ale teraz Lyall wrócił, a ona przez pół nocy czuła dotyk jego dłoni na

policzku.

Wieczorem okazało się, że nie działa bojler. George znany był z

nierzetelności, ale gdy nie udało jej się złapać żadnego innego hydraulika,

zadzwoniła do niego i umówiła się na ósmą rano następnego dnia.

Czekała na niego tak długo, jak tylko mogła, żeby się nie spóźnić do

pracy. Wzięła zimny prysznic i pognała do biura. Tam też nie czekało na nią nic

przyjemnego - miała w planie sesję z księgowym i spotkanie w banku, a to na

pewno nie były sprawy, które mogłyby poprawić jej humor.

R S

background image

- 19 -

Gdy Dorothy powiedziała jej, że dzwoni George, wyładowała na nim całą

złość, być może była trochę za ostra. George parę razy próbował jej przerwać,

ale nie dopuściła go do głosu.

Spojrzała na zegarek, musiała się pospieszyć, żeby zdążyć na spotkanie z

menedżerem z banku. Chwyciła torebkę, żakiet i ruszyła do wyjścia. Dorothy,

sekretarka i podpora firmy, a zarazem zaufana przyjaciółka, próbowała ją

zatrzymać:

- I co? - pytała z dziwnym zainteresowaniem.

- Nic, przyjdzie do mnie wieczorem. Muszę lecieć, do jutra, i trzymaj za

mnie kciuki.

- To świetnie! - zawołała za nią.

Jane nie miała czasu zastanowić się, dlaczego Dorothy uważa, że to

świetnie, iż wieczorem przychodzi do niej hydraulik...

Spotkanie z Derekiem Owenem, menedżerem z banku, nie wypadło

dobrze. Jane ubrała się na to spotkanie w swój najlepszy, wiśniowy kostium, w

którym wyglądała jak rasowa kobieta interesu, ale nie zrobiło to na nim

większego wrażenia.

Uważał, że firma Makepeace and Son nie ma wielkich szans na

podpisanie kontraktu na restaurację zamku Penbury. Jej nastrój jeszcze się

pogorszył.

Gdy wróciła do biura, Dorothy już nie było, pracowała bowiem tylko do

południa. Jane zasiadła nad rachunkami i starała się tak wszystko policzyć, żeby

sytuacja firmy nie przedstawiała się rozpaczliwie, ale kwadrans przed szóstą

ostatecznie się poddała. Musiała zdążyć do domu, gdzie miała nadzieję spotkać

czekającego już na nią George'a.

Gdy dojechała do domu, uważnie rozejrzała się, ale nigdzie nie widać

było samochodu George'a. To niemożliwe, żeby po tym, co mu powiedziała

rano, nie zjawił się! Pewnie zaparkował gdzieś dalej. W tym momencie zoba-

R S

background image

- 20 -

czyła jakąś postać na ganku. No jest! Jego szczęście, pomyślała z ulgą.

Wysiadła i żwawo ruszyła w stronę domu.

- George! - zawołała.

Jakież było jej zdziwienie, gdy spostrzegła, że w jej stronę najspokojniej

w świecie idzie Lyall.

- O nie! Tego już dziś nie wytrzymam - szepnęła do siebie. - Co ty tu

robisz? - zapytała, nie ukrywając swojej irytacji.

Lyall szarmancko otworzył przed nią furtkę.

- Nie rozumiem, czemu cię to tak bardzo dziwi, przecież chciałaś mnie

dziś wieczorem zobaczyć - oczy błyszczały mu rozbawieniem.

- Ja chciałam...? Co ty opowiadasz? - Patrzyła na niego, nie rozumiejąc,

co go tak bawi w sytuacji, która jej w ogóle nie wydawała się śmieszna.

- To dlaczego mi powiedziałaś, żebym był tu o szóstej? Jane już

otworzyła usta, aby zaprzeczyć, ale nagle dotarło do niej, co się stało!

- To znaczy, że to byłeś... ty ? - wydusiła.

- Tak, to byłem ja - przyznał się jak uczniak przyłapany na psocie. Twarz

miał poważną, ale oczy mu się śmiały.

Pamiętała dobrze to spojrzenie. Zawsze, gdy chciał jej dać do

zrozumienia, że jest zbyt rozsądna i zbyt serio wszystko traktuje, patrzył na nią

w taki właśnie sposób. W końcu zaczynała się śmiać, a on obejmował ją mocno

i mówił, że i tak ją kocha. Ale teraz wcale nie było jej do śmiechu.

- Myślałam, że to George Smiles - tłumaczyła się.

- Domyśliłem się - Lyall starał się zachować powagę.

- Powinieneś mi przerwać i powiedzieć, że to ty, a nie George.

- Próbowałem, ale przecież nie dałaś mi dojść do słowa - przypomniał.

- Nie próbuj mi wmówić, że nie potrafiłbyś mi przerwać, gdybyś tylko

chciał.

- Zaskoczyłaś mnie. Zawsze byłaś taka chłodna i wyważona. Nie

spodziewałem się, że potrafisz tak na kogoś krzyczeć i nie dać mu szansy

R S

background image

- 21 -

obrony. Jesteś dużo bardziej bezwzględna niż kiedyś - powiedział, wchodząc za

nią na ganek.

Jane pochyliła się, szukając klucza w torebce, zadowolona, że może

schować się choć na chwilę przed jego przenikliwym wzrokiem.

- Nauczyłam się być twarda - powiedziała z goryczą. Pomyślała o latach

walki o utrzymanie firmy i pierwszej nauczce, którą dostała na progu dorosłego

życia, czyli o zdradzie Lyalla.

- Czy naprawdę jesteś taka twarda, czy to tylko gra, tak jak z twoim

chłodem i opanowaniem? - spytał. - Zawsze bardzo się starałaś uchodzić za

rozsądną, a ja wiem, że naprawdę jesteś zupełnie inna. Jesteś spontaniczna, a

twoje uczucia są dużo silniejsze, niż to pokazujesz, a może nawet niż byś

chciała. Możesz wszystkich oszukać, ale nie mnie - zakończył.

- Po co tu przyjechałeś? - spytała, zostawiając bez komentarza to, co

powiedział.

- Naprawić twój bojler - znów zmienił ton na żartobliwy.

- Przecież się na tym nie znasz - pokręciła głową z dezaprobatą.

- Być może potrafię go naprawić, ale dopóki do niego nie zajrzę, nie

wiem...

Lyall był ubrany w jasnoniebieskie dżinsy i czarną bluzę. Podciągnięte

ponad łokcie rękawy odsłaniały muskularne ręce. Jego strój był prosty, ale

sprawiał wrażenie dobrego gatunkowo i drogiego.

- Czyżbyś był hydraulikiem? - zdziwiła się. Wyobrażała sobie różne

zawody, w których mógłby pracować, ale zawód hydraulika zdecydowanie do

nich nie należał.

- Nie - odpowiedział krótko. - Robiłem jednak w życiu różne rzeczy, Jeśli

nawet nie zreperuję bojlera, to sądzę, że będę mógł przynajmniej powiedzieć,

dlaczego nie działa.

Nie powinna się niczemu dziwić. Lyall nigdy nie wiedział, co chciałby

robić, a najchętniej pewnie w ogóle by nie pracował. Nigdy nie pociągało go

R S

background image

- 22 -

robienie kariery czy podjęcie stałej pracy, która ograniczałaby jego wolność.

Pewno pod tym względem wcale się nie zmienił, pracuje to tu... to tam,

pomyślała z dezaprobatą.

- Chyba musisz bardzo potrzebować pracy, skoro zdecydowałeś się

naprawić mój bojler... - powiedziała z lekką ironią.

Lyall wzruszył ramionami z wyraźnym zdziwieniem.

- Chyba nie tak bardzo jak ty gorącej wody. Ale jeżeli wolisz czekać na

George'a, to proszę - odwrócił się, jakby chciał odejść.

- Poczekaj! - zawołała, zanim zdążyła się zastanowić. Cały dzień marzyła,

żeby wejść pod gorący prysznic i zapomnieć o wszystkich kłopotach.

W błękitnych oczach Lyalla widziała skrywane rozbawienie, gdy

przystanął i znów zwrócił się w jej stronę.

- A więc... - zawiesił głos.

- Więc dobrze, spróbuj naprawić mój bojler - powiedziała ugodowo.

- No, to chodźmy. - Ruszył w stronę drzwi, widząc, że Jane uporała się z

kluczem. Podniósł pocztę i podał jej.

Kucnął przy bojlerze, sprawnie zdjął pokrywę i uważnie zajrzał do

środka.

Jane złapała się na tym, że przygląda się jego szerokim plecom i

umięśnionym udom w obcisłych dżinsach. Poczuła nagle ogromną ochotę

wsunąć rękę pod jego bluzę i przejechać dłonią po kręgosłupie, żeby przekonać

się, czy zareaguje tak jak kiedyś. Uwielbiała gładkość jego skóry... To prawda,

zburzył jej życie, ale gdy trzymał ją w ramionach, wszystko inne przestawało

być ważne.

Przestraszona, że ma te myśli wypisane na twarzy, szybko odwróciła się

tyłem do Lyalla. Tak, muszę udawać, że to Chris, John czy jakikolwiek inny

dobrze zbudowany mężczyzna zatrudniony w firmie, a którego ciało nigdy

jednak nie robiło na mnie wrażenia, postanowiła sobie.

Nie chciała, żeby Lyall zorientował się, jak silnie na nią działa.

R S

background image

- 23 -

- Napijesz się herbaty? - zaproponowała.

- Tak, poproszę - odrzekł, nie odwracając się.

Postanowiła skoncentrować się na czymś innym. Przejrzała pocztę i

znalazła kartkę od Kita. Wiadomość była krótka: „Buenos Aires jest cudowne,

jestem zakochany do szaleństwa, przyślij mi, proszę, trochę pieniędzy". Typowa

kartka od Kita. Jane przeczytała ją jeszcze raz. Wysłała mu już tyle pieniędzy,

ile mogła. Skąd wziąć więcej? - zastanawiała się.

Zamyślona, nie zauważyła, że Lyall wstał i bacznie się jej przygląda.

Włosy jak zwykle miała założone za uszy, była ubrana bardzo elegancko, ale

miała szare cienie pod oczami.

- Wyglądasz na zmęczoną. - Jego głos wyrwał ją z zadumy.

- Miałam dość męczący dzień, to wszystko. - Odwróciła się, by nalać

herbaty. Zdeprymowała ją troska w jego spojrzeniu. Podała mu herbatę, starając

się, by ich dłonie się nie zetknęły. - I co z moim bojlerem? - spytała, by zmienić

temat.

- Potrzebny mi będzie śrubokręt.

- Zaraz ci dam. - Wyjęła pudło z narzędziami ojca i rozłożyła na stole

kuchennym.

Lyall uniósł brwi, z podziwem patrząc na równiutko poukładane

narzędzia. Jej ojciec zawsze był bardzo pedantyczny.

- Całkiem ładny zestaw... To oczywiście na pewno własność twojego

ojca? - zapytał z leciutką ironią.

- Tak - odparła krótko, gdyż nie miała ochoty rozmawiać z nim o swoim

ojcu.

- Pewnie lubił takie skrzyneczki, wszystko w nich ma swoje miejsce -

ciągnął jednak ten temat Lyall. Wybrał odpowiedni śrubokręt. - Porządne i

poukładane, jak jego życie. Jeśli włożysz coś w niewłaściwą przegródkę, to od

razu widać.

R S

background image

- 24 -

- To nie w porządku... nie wolno ci kpić z mojego ojca - zaprotestowała,

musiała jednak przyznać w duchu, że to bardzo trafna uwaga.

Lyall spojrzał na nią ironicznie.

- On i ciebie traktował jak jedno z tych narzędzi!

- Bzdura - krzyknęła z furią. - Tata mnie kochał!

- Tak, kochał cię, ale tłamsił twoją osobowość i ograniczał wolność.

Zawsze musiał wiedzieć, gdzie jesteś i co robisz. Pewnie dlatego mnie nie lubił,

bo bał się, że zmienisz się pod moim wpływem i więcej nie pozwolisz wcisnąć

się w jego dobrze zorganizowany świat, gdzie każda rzecz ma swoje stałe

miejsce.

Jane zacisnęła usta.

- Nie możesz obwiniać ojca o to, że się troszczy o swoją córkę!

- Mogę, jeżeli nie pozwala dorosłej w końcu osobie mieć własnego życia!

- Może byś zmienił zdanie, gdybyś ty sam miał córkę - powiedziała ze

złością. - Albo nie, ty raczej pozwoliłbyś jej robić wszystko, na co miałaby

ochotę, żeby tylko sprawiało jej to przyjemność!

- Gdybym miał córkę, na pewno nie trzymałbym jej pod kloszem. Nie

próbowałbym zdominować jej osobowości i nie narzucałbym jej swojej woli, ale

też nie pozwalałbym na wszystko, jak to miało miejsce w przypadku twego

brata.

- Nie byłam zdominowana - żachnęła się.

Nagle przypomniała sobie identyczną kłótnię sprzed dziesięciu lat. Prawie

poczuła upał tamtego letniego dnia. Siedzieli wtedy nad strumieniem i machali

nogami, rozchlapując zimną wodę. Było to trzy dni po pierwszej szalonej

wyprawie nad morze. Przez te dni Lyall nie dawał znaku życia i już pomyślała,

że była dla niego tylko jednodniową rozrywką. Pracowała w ogrodzie, gdy nagle

wyrósł przed nią jak spod ziemi i zaczął namawiać na piknik. Jane początkowo

się nie zgadzała, wynajdywała przeróżne wymówki.

R S

background image

- 25 -

- Czemu jesteś taka spięta? - W głosie Lyalla brzmiało leniwe

rozbawienie. Poprawił jej niesforny kosmyk włosów, a ona zadrżała, czując

delikatne muśnięcie jego palców. - Boisz się mnie, a może tata ci nie pozwala?

- Mogę robić, co chcę, jestem dorosła - broniła się, speszona.

- Więc się mnie boisz?

- Oczywiście, że nie!

- To dobrze - śmiał się, a oczy mu błyszczały. - W takim razie na pewno

nie będziesz miała nic przeciwko temu, że cię pocałuję. - Nie czekając na

odpowiedź, pociągnął ją na miękką, pachnącą trawę. Od tej chwili Jane zupełnie

straciła głowę.

Patrzyła na niego bliska rozpaczy. Dlaczego ona pamięta wszystko ze

szczegółami, a on na pewno dawno już o tym zapomniał albo nie przywiązuje

do tego większej wagi?

- Po co się tu dzisiaj zjawiłeś? - przynajmniej tego postanowiła się

dowiedzieć. - Mogłeś przecież zadzwonić i powiedzieć Dorothy, że zaszła

pomyłka. Bo nie sądzę, żebyś przyjechał tu tylko po to, by mi uświadomić, jak

bardzo mam stłamszoną osobowość...

- Przyjechałem, bo pomyślałem, że źle się skończyło nasze wczorajsze

spotkanie. Byłaś zaskoczona moim pojawieniem się i chciałem cię przeprosić...

Nie tak to miało wyglądać - wyjaśnił łagodnie.

- Nie musisz mi za to naprawiać bojlera. - Jego ugodowa postawa

wyraźnie zbijała ją z tropu.

- Nie miałem nic lepszego do roboty. A poza tym, było oczywiste, że

stary George nie pojawi się tu. - Spojrzał na nią, jakby się nad czymś

zastanawiał. - Dawniej nie byłaś taka opryskliwa, chyba nigdy nie słyszałem,

żebyś tak na kogoś nakrzyczała.

- Też byłbyś w złym humorze, gdybyś miał taki dzień jak ja - broniła się. -

Zazwyczaj nie bywam, jak to nazwałeś, taka opryskliwa. Jestem zmęczona

R S

background image

- 26 -

czekaniem, aż ten cholerny Multiplex raczy się w końcu zdecydować, czy moja

firma dostanie kontrakt na przebudowę zamku Penbury, czy nie - przyznała się.

- Nic jeszcze nie wiesz? - zapytał, nie odrywając się od bojlera.

- Nikt nic nie wie, parę dni temu rozmawiałam z ich architektem, który

sam jest ciekaw, z kim będzie współpracował. Sekretarka powiedziała mi, że

wszystko zależy od szefa, który gdzieś wyjechał. Pewno gra sobie w golfa albo

objada się w drogich restauracjach, a ja muszę czekać, aż mu się znudzi -

zakończyła kąśliwie.

- Co wiesz o Multipleksie? - spytał obojętnym na pozór tonem, ale było w

jego głosie jakieś wahanie, jakby chciał jej coś jeszcze powiedzieć. Jane jednak

nie zwróciła na to uwagi.

- Głównie zajmuje się chyba elektroniką czy czymś takim. - Widać było,

że ma niejasne pojęcie na temat działalności potencjalnego kontrahenta.

- „Elektroniką czy czymś takim" - powtórzył z niedowierzaniem Lyall. -

Jane! Multiplex jest jedną z największych firm zajmujących się elektroniką. I

zapewniam cię, że takie przedsiębiorstwo nie może mieć szefa, który wyżej

stawia grę w golfa i smaczne obiady niż pracę!

Jane wzruszyła ramionami.

- To dlaczego nie podjął jeszcze decyzji w tej sprawie?

- Być może ma wiele innych spraw do załatwienia, ale zapewniam cię, że

na pewno nie próżnuje. Ja na twoim miejscu starałbym się dowiedzieć czegoś

więcej o firmie, z którą chcę współpracować.

- Mówisz tak, jakbyś coś wiedział na jej temat.

- To bardzo znana firma! Gdybyś wytknęła nos za Penbury, byłoby to dla

ciebie jasne.

Jane już otworzyła usta, żeby mu odpowiedzieć, ale powstrzymała się.

- Gdybyś czegoś potrzebował, zawołaj mnie, będę w ogrodzie - oznajmiła

i wycofała się z godnością.

R S

background image

- 27 -

Ogród odżył po deszczu. Jane pochyliła się nad sadzonkami geranium

przeznaczonymi do rozsady i odruchowo zaczęła wyrywać uschnięte roślinki.

Jak on może wytykać jej, że była opryskliwa w stosunku do George'a i straciła

nad sobą panowanie.

Pewnie uważa ją za pełną goryczy starą pannę, która nie radzi sobie z

prowadzeniem firmy. Ciekawe, jak on by sobie poradził. Im dłużej myślała o je-

go uwagach, tym bardziej czuła się wytrącona z równowagi. Nie wpadała w

złość bez powodu, ale Lyall potrafiłby rozzłościć nawet świętego. Pewno nie

wściekłaby się tak na George'a, gdyby nie spotkała wczoraj Lyalla. Wiedziała

też, że to nie wina Lyalla, że Multiplex zwleka z podpisaniem kontraktu, że

popsuł się bojler i że George jest nierzetelny, ale nie była w stanie myśleć

logicznie. Gdyby się tu tak nagle nie pojawił, poradziłaby sobie z tymi proble-

mami, nie tracąc charakterystycznego dla niej opanowania i chłodu. W

przeszłości radziła sobie z większymi trudnościami. A teraz była całkowicie

wytrącona z równowagi nieoczekiwanym zderzeniem z przeszłością i nic jej nie

wychodziło.

Wyszarpywała ze złością suche roślinki i chwasty, aż spostrzegła, że

wyrwała kilka dorodnych sadzonek. To też była wina Lyalla.

- Och, przepraszam - czule pogłaskała geranium.

- Dlaczego nigdy nie jesteś taka miła dla ludzi, jak dla kwiatów? - Lyall

stał na ganku i przyglądał się jej.

Jane aż podskoczyła z zaskoczenia i zaczerwieniła się po same uszy. No i

na dodatek złapał ją na rozmawianiu z kwiatami.

- Skończyłeś? - spytała ostrzej, niż zamierzała.

- Tak, czekam tylko, żeby sprawdzić, czy na pewno będzie działał.

Zawstydziła się trochę, przypominając sobie, że przecież wyświadcza jej

przysługę. Bezmyślnie zaczęła wycierać ubrudzone ziemią ręce w żakiet.

- Mmm... dziękuję - wymamrotała.

R S

background image

- 28 -

Lyall opierał się o framugę drzwi, popijał herbatę i patrzył na nią nieco

ironicznie. Jane speszyła się i nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.

- Czy mężczyzna, z którym widziałem cię wczoraj w pubie, to był właśnie

twój narzeczony?

Alana spotkała przypadkiem, gdy wracała od pani Partridge i on prawie

na siłę zaciągnął ją do pubu. Widziała Lyalla, ale na szczęście siedział w drugim

końcu pubu i miała nadzieję, że jej nie zauważył. Był w towarzystwie ładnej

blondynki, która robiła wokół swojej osoby dużo hałasu, jakby chciała zwrócić

na siebie uwagę wszystkich obecnych. Alan opowiadał jej o tym, co mu się

zdarzyło w pracy, a Jane tylko udawała, że go słucha.

- To on, prawda? - dopytywał się Lyall.

- Mówiłam ci już, że to nie twoja sprawa, ale skoro tak cię to interesuje, to

był Alan - odparła chłodno.

- Mężczyzna, który czyni cię tak szczęśliwą?

- Tak - wycedziła przez zaciśnięte zęby.

- Nie wyglądałaś na szczególnie zadowoloną i muszę przyznać, że byłem

zdziwiony, bo on w ogóle nie jest w twoim typie.

- A skąd ty możesz wiedzieć, kto jest w moim typie?

- Ja byłem, pamiętasz? - przypomniał jej miękko. Jane znów się

zaczerwieniła.

- To było dawno temu. - Odwróciła się tyłem do niego, by ukryć

zmieszanie. - Byłam wtedy młoda i głupia. Teraz cenię w mężczyznach zupełnie

inne cechy.

- A jakie? - dopytywał się.

- Odpowiedzialność, uprzejmość, poczucie bezpieczeństwa, co dla ciebie,

jak oboje pamiętamy, nie miało specjalnego znaczenia.

- Może ja też dorosłem?

- Być może, ale nie wygląda na to, żebyś się zmienił.

R S

background image

- 29 -

- Pozory mogą mylić. To na przykład była pierwsza rzecz, którą odkryłem

w tobie... na powierzchni chłodna i opanowana, a w środku jesteś... taka

namiętna.

- Ja mówię na podstawie doświadczenia, a nie wyglądu.

- Ach tak. - W kącikach ust Lyalla pojawił się uśmiech. - A czy Alan

Good jest tak miły i odpowiedzialny, na jakiego wygląda?

- Tak, jest bardzo miły - powiedziała zgodnie z prawdą.

Alan jej nigdy nie onieśmielał. Zawsze wiedziała, co zrobi, co powie,

zupełnie odwrotnie niż Lyall. Być może Alan nie był tak błyskotliwy jak Lyall i

życie z nim nie byłoby ekscytujące, ale przynajmniej można na nim polegać.

- Ty się boisz prawdziwego życia. Wolisz się zanudzić, niż odważyć się i

coś naprawdę zmienić - powiedział bardzo poważnie.

- To jest oczywiście tylko twoja opinia. Mówisz tak, bo nie byłam na tyle

głupia, żeby z tobą wyjechać!

- Byłaś na tyle głupia, żeby mi nie ufać - poprawił ją twardo.

Przypomniała sobie, jak zobaczyła Lyalla i Judith przytulonych do siebie

pod drzewem, pod... ich drzewem!

- To, że ci nie uwierzyłam, to jedyna rozsądna rzecz, jaką zrobiłam

tamtego lata - odpowiedziała posępnie.

Spojrzał na nią z politowaniem, ale Jane zdążyła się odwrócić, by nie

napotkać jego wzroku.

- Pójdę sprawdzić, czy jest ciepła woda - wycedził przez zaciśnięte zęby.

Był zły.

Jane patrzyła na ogród, ale myślami była daleko. Wierzyła Lyallowi, a on

ją zdradził. Ciągle jeszcze stawał jej przed oczami obraz Lyalla i Judith w jego

ramionach. Jakie on ma prawo, żeby być zły?

- Bojler działa - powiedział obojętnym już głosem, pojawiając się

bezszelestnie na ganku.

- Dziękuję - wyszeptała, odwracając się.

R S

background image

- 30 -

- Posłuchaj, to wszystko było tak dawno, czy jest sens spierać się o coś, co

zdarzyło się dziesięć lat temu? - zapytał i podszedł bliżej niej.

Miała świadomość bliskości jego mocnego ciała. Patrzyła na jego ręce

wciśnięte w kieszenie spodni i zdrożne myśli znów przyszły jej do głowy.

- Chodź, zapomnimy o przeszłości i zaczniemy naszą znajomość od nowa

- zaproponował nagle. - Będziemy traktować się tak, jakbyśmy się niedawno

poznali.

Jane wiedziała, że nie potrafi zapomnieć o przeszłości, przecież tyle razy

próbowała. Ale może Lyall ma rację? Jeżeli będą się traktować, jakby byli dla

siebie obcy, to łatwiej będzie jej nie myśleć o tym, jak było dawniej...

- Zgoda - powiedziała powoli. - Jeżeli ty nie będziesz wracał do

przeszłości, ja też się postaram.

Zaległa cisza, Jane czuła się niezręcznie. Lyall nie był skrępowany,

wyglądał jak leniwy kot, który wygrzewa się na słońcu. Patrzył na nią i

uśmiechał się leciutko.

- Dobrze... ile ci płacę za zreperowanie bojlera?

- Nic, to była przyjacielska przysługa - machnął ręką.

- Myślałam, że umówiliśmy się, że mamy traktować się jak obcy? -

przypomniała mu. - Zawsze płacę hydraulikom, jak zresztą wszystkim innym

pracownikom.

- Nie wezmę od ciebie pieniędzy - odparł stanowczo.

- Ale ja muszę ci coś za to dać.

- Tak myślisz? - W oczach pojawiły mu się wesołe chochliki.

- Oczywiście - powiedziała z godnością. - Może być czek?

- Nie, ja przyjmuję tylko w naturze. - Podszedł do niej i wziął ją w

ramiona.

Jane starała się cofnąć, ale było już za późno. Nie miała ochoty go

odepchnąć ani wyrwać się z jego objęć, choć czuła, że to właśnie powinna

zrobić.

R S

background image

- 31 -

Lyall gładził ją po plecach i ramionach. Od jego dotyku po całym jej ciele

rozchodził się dreszcz rozkoszy. Stała jak zaczarowana, nie mogła się ruszyć z

miejsca.

- Nie musisz mi niczego dawać - powiedział, patrząc w jej szeroko

otwarte oczy. - Ale jeżeli chcesz, to daj mi... - Nie skończył zdania, tylko

pochylił się i pocałował ją w usta.

Pocałunek stawał się coraz namiętniejszy. Jane czuła się, jakby znów

miała dziewiętnaście lat i nigdy się nie rozstawali. Dotyk jego gorących,

pewnych dłoni, bliskość silnego ciała sprawiły, że wszystko nagle przestało się

liczyć. Ważne było to, co działo się w tej chwili.

Nie zastanawiała się, co robi... Po prostu zarzuciła mu ręce na szyję i

przylgnęła do niego całym ciałem. Lyall szeptał jej imię i całował oczy, usta i

szyję, a dłońmi coraz namiętniej pieścił plecy i ramiona.

Jane drżała, namiętnie oddawała pocałunki, nie była w stanie myśleć ani

się opanować. Do tego właśnie tęskniła i tego najbardziej pragnęła przez

ostatnie dziesięć lat.

Lyall ściągnął jej żakiet i rozpiął guziki bluzki. Położył ręce na jej

piersiach i zaczął je delikatnie pieścić. Jane aż jęknęła, wsunęła ręce pod jego

sportową bluzę, przesunęła palcami po plecach.

Nagle Lyall odsunął się od niej, podniósł głowę i opuścił ramiona. W

pierwszym odruchu Jane spojrzała na niego w niemym proteście. Oboje byli

zaskoczeni tym nagłym wybuchem namiętności. Lyall był bardzo poważny. Pa-

trzył, jakby coś chciał jej powiedzieć, ale Jane nie była w stanie nawet próbować

zrozumieć, o co mu chodzi.

- To nam zawsze dobrze wychodziło, ale pójdę już, zanim uznasz, że

przepłaciłaś - zażartował, choć wyraz oczu ciągle miał poważny.

Jane milczała. Ściągnęła poły bluzki, ciągle była oszołomiona tym nagłym

powrotem do rzeczywistości. Patrzyła, jak idzie przez ogród w stronę

samochodu. Zniknął za drzewami i została sama.

R S

background image

- 32 -

ROZDZIAŁ TRZECI

- Dzięki niebiosom, że już jesteś! - wykrzyknęła Dorothy, gdy tylko Jane

przekroczyła próg swego biura następnego ranka. - Już się zastanawiałam, czy

coś ci się nie stało.

- Zaspałam. - Jane unikała pytającego wzroku Dorothy. - Miałam ciężką

noc, nie mogłam spać.

Długo nie mogła zasnąć. Wspomnienia mieszały się z wydarzeniami

ostatniego wieczoru. Łzy cisnęły jej się do oczu. Była wściekła na Lyalla, że ją

całował, ale jeszcze bardziej na siebie za swoje zachowanie. Jak mogła rzucić

mu się w ramiona, jakby przez dziesięć lat tylko na to czekała! Zranił ją,

zdradził, ale gdy zaczął całować, wszystko przestało się liczyć. Mogła jedynie

odpowiadać na jego pocałunki, jakby była ciągle w nim zakochana... jak wtedy!

Ale przecież nie była w nim zakochana! Nie może pozwolić, żeby sobie

pomyślał, że to cokolwiek zmieni. To było typowe dla niego zachowanie.

Najpierw, żeby osłabić jej czujność, proponuje, żeby zapomnieli o przeszłości, a

potem całuje, jakby nic się nie zmieniło. On nie ustanie, zanim nie zniszczy z

takim trudem budowanego poczucia bezpieczeństwa. Tym razem jednak

napotka twardy opór. Najlepszą obroną przed nim będzie jej chłód i

opanowanie. Jeśli jeszcze kiedyś się spotkają, będzie przygotowana i nie da się

zaskoczyć. Nawet nie odważy się pomyśleć, że mógłby ją znów pocałować!

Zasnęła, gdy się już robiło jasno. Ostry dźwięk budzika wyrwał ją z

bardzo głębokiego snu. Długo trwało, zanim się dobudziła i dotarła do biura.

Teraz stała przy biurku Dorothy, udając, że przegląda pocztę, i ciągle nie mogła

przestać myśleć o Lyallu. O tym, jak ją dotykał, całował i jak bardzo tego

pragnęła.

- Wiem, że osobiście chciałaś odebrać tę wiadomość... - powiedziała

Dorothy przepraszającym tonem.

R S

background image

- 33 -

- Jaką wiadomość? - Jane zatopiona w swoich myślach, nie wiedziała, o

co jej może chodzić.

- No jak to! O zamku Penbury! Michael White dzwonił przeszło godzinę

temu... Multiplex podjął ostateczną decyzję.

- I co? - spytała zaniepokojona. Lyall tak zajął jej myśli, że zapomniała

nawet o kontrakcie.

- Mamy ten kontrakt! - wykrzyknęła radośnie Dorothy.

To była wiadomość, jakiej potrzebowała. Już prawie straciła nadzieję, że

uda jej się utrzymać firmę. Teraz będzie musiała ostro wziąć się do pracy i

pokazać, co potrafi. Ten kontrakt trzeba zrealizować na piątkę, a gdzież tam, na

szóstkę! Ojciec wierzył, że potrafi poprowadzić Makepeace and Son. Nie

chciała zawieść jego zaufania, a także zaufania ludzi, którzy pracowali w firmie.

W jej życiu nie ma już miejsca dla Lyalla, teraz będzie się zajmowała jedynie

kontraktem i ratowaniem firmy.

Po długich, frustrujących tygodniach oczekiwania nagle było dużo spraw

do załatwienia. Na drugą Multiplex wyznaczył spotkanie wstępne. Wcześniej

Jane chciała osobiście przekazać tę radosną wiadomość swoim pracownikom.

- Twój ojciec byłby z ciebie dumny - powiedział Ray, a Jane zakręciły się

łzy w oczach. Ray pracował w firmie od dwudziestu lat i ojciec bardzo go cenił.

Do zamku przyjechała w bardzo dobrym humorze, pełna optymizmu. Nie

można powiedzieć, że całkiem zapomniała o Lyallu, ale przynajmniej zszedł na

drugi plan.

Nie chciała parkować starego, wysłużonego, firmowego vana wśród

nowoczesnych samochodów Multiplexu. Stały na parkingu tuż przed zamkiem,

niczym znak nadchodzących przemian. Jane posmutniała, gdy pomyślała o prze-

budowie zamku.

Weszła frontowymi drzwiami. Spotkanie miało się odbyć w sali jadalnej.

Podszedł do niej Michael White, architekt, z którym wstępnie omawiała sprawy

R S

background image

- 34 -

przebudowy. Przedstawił jej Dennisa Langa, głównego menedżera, i Dimity

Price, architekta wnętrz.

Dimity miała wielkie, zielone oczy i furę blond loków na głowie. Była

bardzo kobieca, mówiła cieniutkim głosikiem małej dziewczynki. Słodka

idiotka, pomyślała o niej niezbyt przychylnie Jane. Co prawda poczuła się nieco

nieswojo na widok jej eleganckiego kostiumu. Sama była ubrana w spodnie i

białą bluzkę.

- Czekamy tylko na szefa - powiedział Michael White i podał Jane

filiżankę kawy. - Jest bardzo punktualny, ale został odwołany do telefonu. W

naszej paryskiej filii mają jakieś kłopoty. Powiedział, że przyjedzie tak szybko,

jak tylko będzie mógł.

- Nie wiedziałam, że tu będzie. Zazwyczaj szefowie nie zajmują się

szczegółami kontraktów - zdziwiła się Jane.

- Ooo, nasz jest zupełnie inny. Interesuje się wszystkimi detalami - z

humorystyczną rezygnacją machnął ręką Dennis Lang.

- To jedna z tajemnic jego sukcesu. Poza tym ten projekt jest dla niego

bardzo ważny. Ma zamiar osobiście doglądać wszystkich etapów przebudowy -

dodał Michael.

- To cudowne, że tak przejmuje się swoją pracą. Jest niezwykle

czarującym mężczyzną, na pewno będziesz nim zachwycona - wtrąciła się

Dimity.

- Czyżby? - wyraziła swój sceptycyzm Jane.

- Zawsze podobał się kobietom, a zresztą możesz ocenić sama. Właśnie

nadchodzi...

Dwóch mężczyzn weszło jednocześnie do pokoju, ale z daleka było

widać, który z nich jest szefem. Świetnie skrojony szary garnitur, ale przede

wszystkim uderzająca pewność siebie i zdecydowanie. Wystarczyło na niego

spojrzeć, by wiedzieć, że ten człowiek jest w stanie zarządzać wielkim

przedsiębiorstwem, podejmować ryzykowne decyzje i zwyciężać. Jane nie

R S

background image

- 35 -

mogła dostrzec twarzy, był zwrócony do swojego rozmówcy, ale wydawał się

jej dziwnie znajomy... To był Lyall.

Jane zrobiło się słabo. Przypomniało jej się, co mówiła o „okropnym,

supernowoczesnym przedsiębiorstwie" i o „szefie grającym w golfa". Poczuła,

że się skompromitowała. On znów zabawił się jej kosztem! W jednej chwili cała

energia i optymizm uleciały z niej jak z przekłutego balonu.

Lyall zatrzymał się przy Michaelu, ale z przerażeniem zobaczyła, że

właśnie obaj idą w jej stronę. Poczuła, że robi się coraz bardziej wściekła. Jak

mógł zrobić z niej taką idiotkę? Miał parę dobrych okazji, żeby powiedzieć jej,

kim jest.

Michael przedstawił ich sobie, a Lyall jakby nigdy nic uścisnął jej rękę.

Widziała rozbawienie w jego oczach. Na dodatek, gdy tylko ich dłonie się

zetknęły, Jane zalała fala gorąca. Przypomniały jej się jego namiętne pocałunki.

Przecież to było zaledwie kilkanaście godzin temu! Ale dla tego zimnego drania

to pestka... stoi przed nią spokojny, opanowany i jeszcze dobrze się bawi,

pomyślała.

Nie była w stanie wykrztusić słowa. Na szczęście zrobiło się małe

zamieszanie, wszyscy zaczęli zajmować miejsca dookoła stołu. Jane usiadła

możliwie daleko od Lyalla, ale i tak na nim była skupiona cała jej uwaga.

Lyall wygłaszał właśnie tak zwane słowo wstępne. Jane w ogóle nie

słuchała o czym mówił, patrzyła, jak mówił. Zdała sobie sprawę, że nigdy

wcześniej nie widziała go w garniturze. Wyglądał poważniej i stateczniej niż

zwykle, ale przez to był jeszcze atrakcyjniejszy. Ręce mocno oparł na krześle,

był taki władczy... Nigdy nie podejrzewała, że będzie jej to imponować.

Och, jaka była głupia! Jak mogła nie zauważyć, że on tak bardzo się

zmienił? Praktycznie powiedział jej, kim jest, gdyby chwilę pomyślała,

wpadłaby na to. Jak ma się teraz z nim nie widywać, skoro jest głównym

klientem Makepeace and Son?

R S

background image

- 36 -

Lyall mówił o planach przebudowy zamku. Słuchacze wydawali okrzyki

zachwytu, takie jak: „to brzmi cudownie!", „wspaniały pomysł!", „niezwykle

nowatorskie!". Przodowała w nich Dimity, która siedziała tak blisko Lyalla, że

jeśliby usiadła odrobinę bliżej, wylądowałaby na jego kolanach.

Jane trzęsła się z bezsilnej wściekłości.

Rano była taka szczęśliwa, że podpisuje ten kontrakt, a on teraz popsuł

całą jej radość. Miała ochotę wydrapać mu te niebieskie, błyszczące ślepia!

Nagle zorientowała się, że wszyscy na nią patrzą, a na sali zaległa cisza.

Nie słyszała ani słowa z tego, co mówił i nie miała pojęcia, o co chodzi.

- Przepraszam, nie dosłyszałam pytania - starała się wybrnąć z trudnej

sytuacji.

- Pytałem, czy Makepeace and Son ma wystarczająco dużo pracowników,

by natychmiast rozpocząć prace? - powtórzył.

- Tak, oczywiście.

- To dobrze. - Jego głos nie zdradzał żadnych emocji, ale Jane wiedziała,

że bawi go ta sytuacja.

- Słyszałem plotki, że gram w golfa i objadam się w drogich restauracjach

zamiast pracować, ale zapewniam wszystkich państwa, że to nieprawda -

wyraźnie ją prowokował. - Jestem tu, i mam zamiar osobiście nadzorować

przebieg robót. Chcę, żeby prace rozpoczęły się od pierwszego piętra, gdzie, jak

widać na planach, będzie część mieszkalna. Życzę sobie, by powstał tam aparta-

ment, w którym będę mieszkał w czasie pobytów w Penbury. Mam nadzieję, że

jesteś przygotowana do rozpoczęcia intensywnych prac - zwrócił się poważnie

do Jane. - I chciałbym wiedzieć, co o tym wszystkim myślisz...

- A jakie to ma znaczenie, co ja myślę? - Jane rozwścieczyła jego

prowokacja i nie bardzo kontrolowała to, co mówi. Zapomniała, że ich rozmowy

słucha wiele osób.

- Czy to znaczy, że masz jakieś zastrzeżenia? - spytał lodowatym tonem.

R S

background image

- 37 -

- To nie ja stawiam tu warunki, ale nie podoba mi się, że chcesz cały czas

stać moim ludziom nad głową. To są dobrze wykwalifikowani fachowcy.

Wiedzą, co mają robić, o ile ktoś nie zmienia zdania w połowie roboty albo nie

krytykuje ich bez powodu - powiedziała ostro.

- Ja rzadko zmieniam zdanie - odpowiedział spokojnie, ale widać było, że

jest zły. - Nie mam zamiaru wtrącać się w pracę twoich ludzi, ale istotnie, to ja

decyduję, jak będzie wyglądał zamek po przebudowie i w jakiej kolejności prace

będą wykonywane.

- Widzę, że tylko tracę czas. - Jane zignorowała znaki, jakie dawał jej

Michael. Chodziło oczywiście o to, żeby już się nie odzywała. - Nie jestem w

stanie pracować, gdy ktoś wisi mi na karku, możesz sobie poszukać innego kon-

trahenta! - zawołała wściekła.

Na sali zaległa cisza. Wszyscy patrzyli na nią zdziwieni. Jane wstała i

szybko wyszła z sali. Wściekłość i upokorzenie wrzały w niej jeszcze, gdy

wsiadała do samochodu. Zaczęła walić rękami w kierownicę. Gdy się trochę

uspokoiła, z przerażającą jasnością dotarło do niej, co zrobiła. Zerwała kontrakt,

który ratował jej firmę! Firmę, którą jej ojciec z trudem budował tyle lat, która

istniała odkąd pamięta. Teraz ona pogrzebała ją własnymi rękami. Od tego

kontraktu zależał byt i praca wielu osób. Jak ona im powie, że rzuciła kontrakt w

twarz Lyallowi Hardingowi?

Przerażona bezmiarem swej głupoty zamknęła oczy, dłonie zacisnęła na

kierownicy. Co ja zrobiłam? - powtarzała zrozpaczona. Już nie powstrzymywała

łez napływających jej do oczu. Przypomniały jej się słowa Raya: „Twój tata

byłby z ciebie dumny".

Złapała się za głowę. Dobrze, że ojciec nie wie, w jak głupi sposób

odrzuciłam wspaniały kontrakt, pomyślała. Jakże bardzo byłby zawiedziony jej

postępowaniem.

Nagle podjęła postanowienie - musi to naprawić. To jedyne rozsądne

rozwiązanie, musi natychmiast wrócić i przeprosić Lyalla.

R S

background image

- 38 -

Spotkanie skończyło się niedługo po jej wyjściu. Prawie wszystkie

samochody odjechały, ale samochód Lyalla jeszcze stał. Weszła do holu, w

którym siedziała sekretarka.

- Chciałabym zobaczyć się z panem Hardingiem - powiedziała Jane

zdecydowanie.

Sekretarka, która też była na spotkaniu, z pewnym zdziwieniem, ale bez

komentarza, zaprowadziła ją do pokoju Lyalla.

Lyall stał przy oknie i rozmawiał z Dennisem Langiem, gdy sekretarka

zaanonsowała jej przyjście trochę przestraszonym tonem.

- Przepraszam cię, Dennis, czy możesz nas zostawić? - zwrócił się do

swego rozmówcy i poczekał, aż wyjdzie i zamknie drzwi. Dopiero wtedy

spojrzał na Jane. - Słucham - powiedział szorstko.

- Przyszłam cię przeprosić. Nie powinnam tak się zachowywać -

powiedziała cicho i podeszła parę kroków w jego stronę.

- Nie powinnaś. - Wyraz jego oczu był zimny i bezkompromisowy. -

Ośmieszyłaś mnie przed moimi pracownikami.

- Ja cię ośmieszyłam? - powtórzyła jak echo.

- Nie jestem przyzwyczajony, by ktoś urządzał mi awanturę w trakcie

oficjalnego spotkania. Ani też, by zrywać kontrakt z zupełnie idiotycznych

powodów. Udało ci się przekonać wszystkich, że źle wybrałem firmę. Przy-

znasz, że to nie buduje mojego autorytetu.

- Przepraszam - wyszeptała. Odwrócił się zniecierpliwiony do okna.

- Myślałem, że zależy ci na tym kontrakcie. List motywacyjny, który

przysłałaś wraz z ofertą, sprawiał wrażenie, że rozpaczliwie potrzebujesz tej

pracy. - Spojrzał na nią przez ramię.

- Tak było - przyznała i zaraz się poprawiła: - I tak jest.

- W dziwny sposób to okazujesz. Skoro ten kontrakt tak wiele dla ciebie

znaczył, to czemu go odrzuciłaś? - spytał ponuro.

R S

background image

- 39 -

- Powinieneś wiedzieć dlaczego - powiedziała z wyrzutem. - Czemu nie

powiedziałeś mi, kim jesteś?

Patrzył na nią zimno i z lekką wzgardą.

- Ty wiesz, kim jestem, Jane. Niewielu ludzi zna mnie lepiej od ciebie.

- Mogłeś mnie uprzedzić, że jesteś szefem Multiplexu.

- Sama mogłaś się tego dowiedzieć. Gdybyś choć w połowie była tak

rozsądna, jak ci się wydaje, to sprawdziłabyś, kim jest twój klient. Przy

odrobinie wysiłku trafiłabyś na moje nazwisko, a nie winiła mnie za swój brak

profesjonalizmu. Wiedziałabyś wtedy, kogo spotkasz.

- A czemu udawałeś hydraulika?

- Nie udawałem - poprawił ją. - Powiedziałem jedynie, że różne prace w

życiu wykonywałem i to prawda.

- I twoja obecna praca: szefa jednej z największych firm zajmujących się

elektroniką, to takie samo zajęcie jak poprzednie? - wpadła mu w słowo.

Lyall zignorował jej sarkazm.

- Nie, ale nawet gdybym ci powiedział, to i tak byś nie uwierzyła.

Przecież ty wiesz wszystko najlepiej.

Jane przypomniała się podobna scena sprzed dziesięciu lat.

- To nie było tak, jak myślisz, Jane! - Lyall zdążył ją złapać, zanim

zniknęła między drzewami.

- Zostaw mnie! - wołała z płaczem.

- Nie puszczę cię, dopóki mnie nie wysłuchasz - chwycił ją za ramiona,

ale wyrwała się.

- Już dość się nasłuchałam twoich kłamstw! - krzyczała, z trudem łapiąc

oddech wśród szlochu. - Powinnam się trzymać od ciebie z daleka, jak mi radził

tata. Każdy wie, jaki jesteś, tylko ja byłam taka głupia, żeby temu nie wierzyć!

Twarz Lyalla stężała.

- To ty wiesz, jaki jestem naprawdę! Czy ostatnie tygodnie nic dla ciebie

nie znaczyły?

R S

background image

- 40 -

- Dla ciebie nic nie znaczyły! Myślałam, że mnie kochasz, a ty przez cały

czas kombinowałeś za moimi plecami z tą puszczalską wywłoką!

- Nie masz prawa tak mówić o Judith! - podniósł głos, a Jane aż się

cofnęła. - Ona nie jest puszczalska i nic z nią nie kombinowałem!

- Czy naprawdę myślisz, że ci uwierzę?

Ta scena w lesie - Judith w ramionach Lyalla - odcisnęła się w pamięci

Jane na zawsze. Nie rozumiała, jak on śmie jeszcze zaprzeczać.

- Tak właśnie myślę. Spodziewam się, że uwierzysz mnie, a nie tym

wszystkim plotkarom.

- Wiem, co widziałam. - Jane nie mieściło się w głowie, jak może tak

kłamać w żywe oczy!

- Nie, nie wiesz, co widziałaś! Mam nadzieję, że będziesz miała na tyle

odwagi, by myśleć samodzielnie. A jeśli nie, to zostań w swoim bezpiecznym,

małym jak Penbury światku. Nie łudź się jednak, że i ja dam się tu zamknąć!

Teraz znowu stali naprzeciwko siebie, choć nie było to w lesie, a w starej

bibliotece. On znowu zarzucał jej, że mu nie zaufała. Patrzyli na siebie w

milczeniu. W końcu przerwał je Lyall.

- Jak na tak rozsądną osobę, zachowałaś się dość głupio. Bóg jeden wie, w

jaki sposób udało ci się tak długo utrzymać firmę. Czy podobnie się

zachowujesz wobec wszystkich klientów?

Jane podniosła głowę, ich spojrzenia się spotkały.

- A ty się tak zachowujesz w stosunku do wszystkich kontrahentów? -

odbiła piłeczkę.

W niebieskich, chmurnych oczach pojawiło się lekkie zdziwienie.

- To nie ja zerwałem kontrakt i wyszedłem ze spotkania - przypomniał jej.

- A kto mnie całował poprzedniego wieczora, może nie ty? - wypaliła.

Spojrzenie Lyalla złagodniało.

- Ja - przyznał, a w kącikach ust pojawił się uśmiech.

R S

background image

- 41 -

Jane starała się zachować chłód i spokój, ale zdradził ją rumieniec, który

niespodziewanie wypełzł na jej policzki.

- Ty dobrze wiedziałeś, że ja tu dzisiaj będę. A wczoraj, najpierw

zaproponowałeś mi, żebyśmy traktowali się jak obcy, a potem całowałeś mnie...

jakby nic się nie zmieniło przez te dziesięć lat... I po tym wszystkim mieliśmy

dziś omawiać szczegóły dużego kontraktu... jakby nigdy nic! Uważam, że to nie

było w porządku wobec mnie... I nie masz racji, zarzucając mi nieprofesjonalne

zachowanie. Lyall uśmiechnął się łagodnie.

- Nie planowałem takiego przebiegu wydarzeń. Pocałowałem cię pod

wpływem impulsu... ale myślę, że nie to teraz mamy ustalić.

- To prawda - zgodziła się.

- Trzeba ustalić, czy chcesz tę pracę, czy nie?

Jane chwyciła głęboki oddech.

- Tak - odpowiedziała krótko.

- Mieliśmy wiele ofert od różnych firm, które też starały się o ten

kontrakt. Wybrałem Makepeace and Son ze względu na dobrą opinię i wysoką

jakość usług. - Podszedł do okna i patrzył zamyślony na ogród.

- A nie dlatego, że... - przerwała w pół zdania.

- Że? - podniósł zdziwiony brwi.

- ...że się wcześniej znaliśmy - dokończyła nieśmiało.

- Nie, mówiłem ci już, że nie mieszam życia prywatnego z zawodowym.

To Dennis Lang badał oferty i sprawdzał referencje firm. On umieścił

Makepeace and Son na przedzie listy. Rozpoznałem znajome nazwisko, ale

myślałem, że to firma twojego ojca. Dopiero Dennis powiedział mi, że teraz ty

ją prowadzisz. Cieszycie się dobrą opinią w okolicy. Dennis opisywał cię jako

chłodną, wyważoną profesjonalistkę, ale chyba nikt, kto widział cię na dzisiej-

szym spotkaniu, w to już nie uwierzy.

- Nieczęsto zdarza mi się omawiać kontrakt z byłym kochankiem i to bez

uprzedzenia - broniła się. - Wiem, że zachowałam się porywczo i głupio, ale

R S

background image

- 42 -

zupełnie nie spodziewałam się, że się tak szybko spotkamy... Zazwyczaj

zachowuję się właśnie tak, jak opisał to Dennis. Nie dziwiłabym się, gdybyś

oddał ten kontrakt jakiejś innej firmie, ale będę ci bardzo wdzięczna, jeśli dasz

nam jeszcze jedną szansę.

Lyall nie odpowiedział od razu. Patrzył, jak na twarzy Jane miesza się

duma z upokorzeniem. Zamyślił się, widać było, że głęboko zastanawia się, jak

rozwiązać tę kłopotliwą sytuację. Jane wstrzymała oddech, od jego decyzji za-

leżała przyszłość jej firmy.

- Dobrze, ale pod dwoma warunkami - powiedział wreszcie. Jane o mało

nie podskoczyła z radości. - Po pierwsze, takie zachowanie więcej się nie

powtórzy. Poza tym, jeśli okaże się, że twoja firma nie jest należycie przygoto-

wana do prowadzenia takich prac, to kontrakt na następne etapy projektu

podpiszę z kimś innym.

- Na pewno będziesz zadowolony z naszej pracy. Moi robotnicy są

świetnymi fachowcami i są rzetelni. A jaki jest drugi warunek?

Lyall spojrzał w jej szeroko otwarte szare oczy i uśmiechnął się

łobuzersko.

- Pójdziesz ze mną na kolację.

R S

background image

- 43 -

ROZDZIAŁ CZWARTY

Jane aż potrząsnęła głową ze zdziwienia.

- Mówisz poważnie?

- Jak najpoważniej.

- To dość dziwny warunek, jak na osobę, która twierdzi, że nie miesza

życia zawodowego z prywatnym!

- A cóż może być bardziej zawodowego niż kolacja z kontrahentem? -

starał się ukryć rozbawienie.

- Czy ze wszystkimi kontrahentami umawiasz się na kolację? - spojrzała

na niego podejrzliwie.

- Przecież wyszłaś ze spotkania i nie zdążyliśmy omówić szczegółów

kontraktu - przypomniał jej niefortunne zachowanie.

Ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, to kolacja z nim sam na sam. Ale

on zawsze tak potrafił zamotać, że nie umiała znaleźć wyjścia.

- Gdybyś potrafiła dbać o swoje interesy, sama byś mnie zaprosiła na

kolację - dodał.

- Dlaczego miałabym cię zapraszać? - obruszyła się.

- To oczywiste - uniósł brwi w geście zdziwienia. - Gdybym to ja zrobił

wszystko, co w mojej mocy, żeby zrazić do siebie klienta, od którego zależy

przyszłość mojej firmy, stanąłbym na głowie, żeby to naprawić. A już na

pewno nie traktowałbym zaproszenia na kolację jak próby wzięcia do niewoli.

- Nie byłabym tego taka pewna - mruknęła pod nosem. - Gdybyś tak

dobrze znał tego klienta jak ja ciebie, to też byś się wahał. - Przez chwilę

pomyślała, że posunęła się za daleko, ale Lyall nagle zaczął się śmiać.

- Nigdy jeszcze nie spotkałem osoby, która dwa razy w ciągu jednego

dnia ryzykowałaby utratę kontraktu i to z powodu kolacji! Zaczynam się

zastanawiać, czy ty naprawdę chcesz podpisać ten kontrakt?

R S

background image

- 44 -

- Chcę - szybko przytaknęła, bo wyczuła groźbę zawartą w jego słowach.

- To dobrze, przyjadę po ciebie o siódmej.

- A zatem do zobaczenia - rzuciła chłodno Jane, po czym ruszyła do

wyjścia.

Lyall szarmancko otworzył jej drzwi.

- Ubierz się elegancko - szepnął, gdy przechodziła koło niego, a następnie

szybko zamknął drzwi, nie dając jej szansy na ripostę.

Jane odetchnęła głęboko, gdy znów znalazła się w ogrodzie. Teraz już

będzie mogła spokojnie spojrzeć w twarz Dorothy i innych pracowników. Nie,

zdecydowanie kolacja z Lyallem nie jest za to zbyt wysoką ceną. Niestety, Lyall

był jedyną osobą, której nie potrafiła traktować jak zwykłego klienta.

Był też jedynym człowiekiem, który potrafił przebić się przez jej pozorny

chłód i dotrzeć do jej wnętrza. Dlatego tak głęboko ją zranił. Gdy odszedł, Jane

przyrzekła sobie, że już nigdy nikomu nie pozwoli tak się do siebie zbliżyć.

Przez dziesięć lat bez większego trudu jej się to udawało.

Jej rodzina i przyjaciele byli zdumieni zmianą, jaka zaszła w niej tamtego

lata. Chłód i opanowanie pod wpływem Lyalla stopiły się jak wosk. Ich miejsce

zajęła radość i beztroska. Gdy po rozstaniu z Lyallem stała się znowu taka jak

wcześniej - chłodna i opanowana - wszyscy, łącznie z nią samą, uznali, że

widocznie taka jest ta prawdziwa Jane. I taka była przez ostatnie dziesięć lat - aż

do dziś, do jego powrotu. W towarzystwie Lyalla czuła się, jakby chodziła po

linie - jeden fałszywy krok i nie zdoła zachować równowagi. Kolacja z nim to

tak naprawdę poważna próba dla jej chłodu, opanowania i rozsądku.

Jane przewróciła całą szafę do góry nogami. Przymierzyła dosłownie

wszystko, zanim zdecydowała, w co ma się ubrać na tę kolację. Wybrała białą

bluzkę z delikatnego batystu z haftowanym kołnierzykiem i krótką, bordową

spódnicę z połyskliwej satyny. Talię podkreśliła szerokim, zamszowym

paskiem. Włożyła pantofle na niewysokim obcasie i stanęła przed lustrem.

Okręciła się parę razy, spódnica zawirowała wokół smukłych nóg. Była zadowo-

R S

background image

- 45 -

lona ze swojego stroju, choć przez moment zaniepokoiła się, czy nie jest zbyt

prowokujący. Nie chciała drażnić Lyalla, powiedział, żeby ubrała się elegancko,

więc tak zrobiła. Z drugiej jednak strony nie miała zamiaru go kusić.

Czemu jestem taka zdenerwowana? - zastanawiała się, czekając na niego.

Był ciepły, letni wieczór. Jaśmin pachniał tak intensywnie, że cały dom był

wypełniony jego aromatem, a ona nawet tego nie zauważyła. Siedziała przy

oknie i powtarzała sobie, że Lyall jest jedynie klientem.

Gdy jednak usłyszała dzwonek do drzwi, wiedziała, że nie na wiele się to

zdało. Żaden klient nie powodował u niej tak przyspieszonego bicia serca.

Chwyciła głęboki oddech i po raz kolejny obiecała sobie, że będzie się

zachowywać jak zwykle w takich sytuacjach - będzie chłodną i wyważoną Jane

Makepeace. Przybrała uprzejmy wyraz twarzy i otworzyła drzwi.

W drzwiach, jak się tego spodziewała, stał Lyall. W ciemnym garniturze i

w białej koszuli wyglądał niesłychanie atrakcyjnie. Nigdy nie widziała go w tak

wytwornym stroju. Wszystko w nim było pełne jakiejś nie znanej jej dotąd

godności i klasy. I te delikatne zmarszczki dokoła oczu, nieprzenikniony wyraz

twarzy i twarda linia ust... Jane poczuła, jakby nagle uszło z niej powietrze.

Lyall cofnął się krok i też nic nie mówił. Przez dłuższą chwilę stali i jak

zaczarowani wpatrywali się w siebie.

W końcu Lyall przerwał ciszę.

- Jesteś gotowa, Jane?

- Tak, tylko wezmę torebkę - ledwo zdołała wykrztusić. To tylko kolacja z

klientem, powtarzała sobie.

Lyall przyglądał się jej uważnie, gdy drżącymi palcami starała się

poradzić sobie z kluczem. Włosy wysunęły jej się zza uszu i zasłoniły twarz.

- Czy coś się stało? - spytał miękko.

- Nie, tylko... trochę mnie zaskoczyłeś. - Już wiedziała, że na nic się zdały

jej zaklęcia. To była kolacja z Lyallem, a nie z kontrahentem.

- Zaskoczyłem cię, przecież byliśmy umówieni? - zdziwił się.

R S

background image

- 46 -

Jane wolała nie odpowiadać, udawała, że szuka czegoś w torebce.

Lyall delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy. Znów jego dotyk przyprawił

ją o drżenie.

- Jedziemy? - łagodnie wziął ją pod ramię.

Samochód Lyalla wyglądał na drogi i luksusowy. Siedzenia były głębokie

i bardzo wygodne. Otworzył dach, w samochodzie rozszedł się zapach

koszonych łąk. Prowadził samochód szybko, ale pewnie i spokojnie. Jane obser-

wowała go kątem oka. Widziała jego profil, zdecydowaną linię ust i ręce mocno

oparte na kierownicy.

Mimo tego, co czuła, postanowiła dołożyć wszelkich starań, aby pokazać

mu, jak bardzo się różni od dziewczyny, którą kiedyś znał. Prowadzi własną

firmę i wie, czego chce. Rozpoczęła uprzejmą konwersację na temat pogody,

mijanych okolic i rozwoju regionu. Lyall równie grzecznie odpowiadał, ale

dawało się wyczuć rozbawienie w jego głosie, jakby przejrzał jej grę. Poczuła

się kompletnie zbita z tropu.

Zatrzymali się przed jedną z najlepszych i najbardziej znanych restauracji

w całym hrabstwie.

- Czy tu będziemy jedli kolację? - Nie umiała ukryć swojego zaskoczenia.

Lyall wyłączył silnik.

- Zarezerwowałem tu stolik, ale jeżeli ci się nie podoba, to możemy

oczywiście pojechać gdzie indziej.

- Ale... żeby zdobyć tu miejsca, trzeba je podobno rezerwować z dużym

wyprzedzeniem - znów nie umiała ukryć swojego zaskoczenia.

- To zależy od tego, kim jesteś - roześmiał się jak uczniak, któremu udał

się dobry kawał.

Gdy się śmiał w taki sposób, znów wyglądał jak dwudziestopięcioletni

chłopak - wojowniczy, pełen energii, ciekawy życia i przyszłości. W takim

właśnie bez pamięci się zakochała. Był tak różny od wszystkich znanych jej

ludzi. Powtarzał jej, że za Penbury jest wielki, piękny świat. Potrzeba tylko

R S

background image

- 47 -

odrobiny odwagi, żeby go podbić, zdobyć to, o czym się marzy. Skończyło się

tak, że ona została, a on wyjechał. A teraz wystarczyło jedno jego słowo, by

zarezerwować stolik w takiej jak ta restauracji.

Właściciel przywitał Lyalla jak stałego bywalca. Sam wskazał im stolik z

pięknym widokiem na rzekę.

- Powinieneś mi powiedzieć, dokąd idziemy - szepnęła z wyrzutem, gdy

prowadził ją w stronę stolika. - Nie jestem odpowiednio ubrana - dodała,

podziwiając wytworne toalety pań dokoła.

Usiedli, kelner wręczył im kartę.

- Ty zawsze jesteś odpowiednio ubrana, Jane. Nie dokładasz specjalnych

starań, a wyglądasz na lepiej ubraną od niejednej kobiety - skomplementował ją.

Jane ucieszyła się z tego komplementu. Zaczęła studiować kartę, gdy

nagle pojawił się kelner z szampanem.

- Pomyślałem, że taką okazję trzeba uczcić - wyjaśnił Lyall, widząc jej

zdziwione spojrzenie.

- A jaką okazję w zasadzie świętujemy? - spytała podejrzliwie.

- To, że znów jesteśmy razem - odparł z uśmiechem.

- To tylko kolacja z kontrahentem - przypomniała mu pospiesznie.

- Czy tak się zachowujesz, gdy chcesz być miła? - spytał z rezygnacją.

- Myślałam, że będziemy omawiać szczegóły kontraktu - nastroszyła się. -

Nie było mowy o tym, że muszę być miła.

- Miałem nadzieję porozmawiać z tobą w przyjacielskiej atmosferze. Ty

zaś zachowujesz się tak, jakbyś była na spotkaniu z jakimś nudnym facetem i

chciała już wyjść, zanim się naprawdę zaczęło!

- Traktuję cię jak każdego innego klienta. Nie mam zamiaru ci się

podlizywać - wypaliła, a jej szare oczy błyszczały oburzeniem. Chwyciła

kieliszek z szampanem, wypiła jednym haustem i z impetem odstawiła, patrząc

na niego zaczepnie.

R S

background image

- 48 -

Przez chwilę wydawało się, że przesadziła. Groźne błyski pojawiły się w

oczach Lyalla, ale rozpogodził się.

- To już lepiej, taką Jane pamiętam z dawnych lat - powiedział ze

śmiechem.

- Nie powinieneś tak mówić, przecież nie dalej jak wczoraj umówiliśmy

się, że będziemy się tak zachowywać, jakbyśmy się dopiero co poznali -

przypomniała mu. Była bardzo z siebie niezadowolona, że tak łatwo dała się

sprowokować.

- Nie o to mi tak naprawdę chodziło, chciałem tylko, żeby naszej

znajomości nie obciążał fakt, że byliśmy kiedyś kochankami.

- I najlepszą drogą do tego, by zmniejszyć ciężar przeszłości, było

całowanie mnie - dopowiedziała z nutą sarkazmu w głosie.

- Nie, muszę przyznać, że nie potrafiłem nad tym zapanować. Tak się

upierałaś, żeby mi zapłacić... ale chyba ci się podobało?

Jane zaczerwieniła się. Udała, że pilnie studiuje kartę, żeby Lyall tego nie

zauważył.

- Wolałabym, żeby to się więcej nie powtórzyło.

- Wiele osób cieszyłoby się, gdyby ktoś naprawił im bojler tak tanio -

zażartował.

- Gdybym wiedziała, że taka jest twoja cena, to wzięłabym kąpiel nawet

w Oceanie Lodowatym!

- Jane, ty zawsze tak ceniłaś szczerość. Spójrz mi w oczy i z ręką na sercu

powiedz, że ci się nie podobało!

Jane sprzedałaby w tej chwili duszę diabłu, żeby móc tak powiedzieć.

Wiedziała jednak, że w tym przypadku kłamstwo na nic się nie zda.

- Wykorzystałeś sytuację, że nie wiedziałam, kim jesteś - próbowała

zmienić strategię.

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że gdybyś wiedziała, że jestem szefem

Multiplexu, toby ci się podobało?

R S

background image

- 49 -

- Ja w ogóle nie chciałam być w takiej... sytuacji.

- Znów czuła się zapędzona w kozi róg.

- Nie chciałaś, żebym ci zreperował bojler? - Lyall wyraźnie dobrze się

bawił.

- Nie rozumiem, po co urządziłeś tę maskaradę, udając hydraulika, chyba

tylko po to, żeby mnie kompletnie ogłupić - oburzyła się.

- Nie bądź taka melodramatyczna. Niczego takiego nie planowałem.

Zadzwoniłem wczoraj do ciebie, żeby ci powiedzieć, kim jestem i że podjąłem

decyzję w sprawie zamku, a ty pomyliłaś mnie z George'em. Pomyślałem, że

jeżeli zadzwonię jeszcze raz i powiem ci, co się stało, to będzie jeszcze gorzej i

że lepiej takie sprawy załatwiać nie przez telefon. Dlatego do ciebie

przyjechałem. Potem sprawy przybrały nieoczekiwany obrót, także dla mnie.

- Nie zauważyłam, żebyś próbował mi coś wyjaśniać - powiedziała

porywczo.

- Z początku byłaś taka nieufna, ze w ogóle trudno było z tobą rozmawiać.

Chciałem powiedzieć ci wtedy, gdy zaproponowałem, żebyśmy zaczęli naszą

znajomość od nowa, ale ty wyskoczyłaś z tym płaceniem. Później zupełnie nie

miałem do tego głowy...

On nie miał głowy! To ona znów czuje się tak, jakby walił się cały jej

świat, a on po prostu zapomniał! Jane wpatrywała się w listę dań niewidzącymi

oczyma. Wpatrywała się w leżącą na stole rękę Lyalla i myślała, że tak

niedawno czuła jej dotyk.

Zmusiła się, żeby w końcu przestać myśleć o nim i wybrać coś, bo koło

stolika pojawił się kelner. Przyjął zamówienie i szybko się oddalił. Jane

postanowiła dowiedzieć się jednej rzeczy.

- Dlaczego wróciłeś do Penbury?

- Multiplex ma swoją główną siedzibę w centrum Londynu. Potrzebujemy

jednak miejsca, gdzie mogłyby się odbywać konferencje i spotkania z

naukowcami, na których przedstawialiby najnowsze osiągnięcia w dziedzinie

R S

background image

- 50 -

elektroniki. Jak wiesz, planujemy także budowę laboratorium, gdzie mogliby

prowadzić badania. Będą tu przyjeżdżać ludzie z całego świata, to może

całkowicie zmienić przyszłość Penbury.

- Ale to nie wyjaśnia, dlaczego ty jesteś tutaj - naciskała go. - Człowiek z

twoją pozycją na pewno nie musi być tam, gdzie nie chce. Gdy wyjeżdżałeś stąd

dziesięć lat temu, powiedziałeś, że nigdy tu nie wrócisz... Ciekawa jestem,

dlaczego zmieniłeś zdanie?

- Nie przyjechałem tu szukać moich korzeni, jeżeli to miałaś na myśli. -

W jego głosie słychać było gorycz. - Oderwałem się od nich już wiele lat temu.

Myślę o przyszłości, a nie o przeszłości.

Nagle uświadomiła sobie, jak niewiele o nim wie. Lyall nigdy nie mówił

o swojej rodzinie, a Jane, czując, że to dla niego drażliwy temat, nie dopytywała

się. Teraz żałowała, że tego nie zrobiła, ale wtedy wydawało jej się, że nie

można wkraczać na teren prywatny i zakazany.

- W takim razie, dlaczego akurat Penbury? - Starała się, żeby jej głos miał

naturalne brzmienie.

Lyall bawił się widelcem i widać było, że myślami przebywa w

przeszłości.

- To czysto biznesowa decyzja - odpowiedział jakby nigdy nic. - Dałem

listę potencjalnych lokalizacji Dennisowi, którego obowiązkiem było wszystko

sprawdzić i to on zaproponował to miejsce. Nie miałem wprawdzie zamiaru tu

wracać, ale, jak ci już mówiłem, oddzielam życie osobiste od zawodowego, a z

punktu widzenia interesów, Penbury wydawało się najlepszą lokalizacją.

- Nie musiałeś sam tu przyjeżdżać, mogłeś zlecić nadzór nad tym

projektem Dennisowi.

- Owszem, mogłem, ale chcę być wprowadzony we wszystkie szczegóły.

Nie można podejmować dobrych decyzji, siedząc w fotelu i nie wiedząc

dokładnie, co się dzieje. To ma być duży projekt, nowe centrum badawcze,

łączy się to ze zdobyciem nowych rynków i dalszym rozwojem firmy. Każdy,

R S

background image

- 51 -

kto z nami będzie współpracował, nie wyłączając ciebie, Jane, powinien sobie z

tego zdawać sprawę. Wszystkie prace muszą być wykonane perfekcyjnie.

- I wróciłeś tu, by mieć pieczę nad wszystkim?

- Tak, ale także z innych powodów. Wyjechałem z Penbury, najpierw do

Londynu, a później do Stanów i myślałem, że już nigdy tu nie wrócę. W Stanach

zacząłem pracować w Multipleksie i trochę czasu minęło, zanim zostałem

szefem tej firmy i udało mi się doprowadzić ją do jej dzisiejszej, europejskiej

pozycji. Nie marnowałem czasu na rozpamiętywanie przeszłości. Dopiero gdy w

pierwszym raporcie Dennisa zobaczyłem twoje nazwisko... - Przerwał i

spróbował wina, które właśnie przyniósł kelner, skinął głową z aprobatą i wrócił

do wspomnień. - Wtedy zdałem sobie sprawę, że pamiętam różne rzeczy, o

których wcześniej myślałem, że nie mają dla mnie żadnego znaczenia.

Pamiętam łowienie ryb w Pen, hale, na których pasą się owce, las koło zamku -

spojrzał jej prosto w oczy. - I pamiętam ciebie, Jane. Pamiętam, w jaki sposób

pochylasz głowę, gdy cię coś trapi, jak odbija się słońce w twoich włosach, i że

masz jasnoszare oczy.

Jane poczuła znajome mrowienie na skórze. Gdy tak mówił, wracała

najpiękniejsza przeszłość. Przez moment wydawało jej się, że znów czeka na

niego pod drzewem, serce bije jej szybciej na jego widok i wyciąga do niego

ramiona. Ale szybko wróciła do rzeczywistości.

- A pamiętasz, jak złamałeś mi serce? - spytała ze smutkiem.

Lyall potrząsnął przecząco głową.

- To ty sama je sobie złamałaś. Mnie o to nie powinnaś obwiniać.

- Nie powinnam cię obwiniać? - powtórzyła gorzko. - Ty tylko mnie

zostawiłeś i wyjechałeś, żeby tu nigdy nie wrócić.

- To nieprawda, wróciłem.

- Tak, teraz, kiedy nic już nas nie łączy.

- Nie, Jane, ja wróciłem po kilku miesiącach. Mój ojciec zmarł

niespodziewanie i przyjechałem uporządkować wszystkie sprawy i sprzedać

R S

background image

- 52 -

farmę. Chciałem się z tobą zobaczyć i wyjaśnić ci tamto nieporozumienie. Twój

ojciec powiedział mi, że wyjechałaś do szkoły ogrodniczej i nie masz ochoty

mnie nigdy więcej widzieć. Nie uwierzyłbym mu, gdybyś ty nie powiedziała mi

wcześniej tego samego. Wtedy zdecydowałem, że pójdę własną drogą i nigdy tu

nie wrócę.

- Nie powiedział mi o tym - szepnęła, spuszczając głowę. Przez wszystkie

te lata myślała, że Lyall nawet nie próbował się z nią skontaktować. Gdy

podniosła głowę, oczy miała pełne łez. - Powinien był mi o tym powiedzieć.

Patrzyli na siebie smutno, każde myślało o straconej szansie. Nastrój ten

przerwało przybycie kelnera, który przyniósł wspaniale wyglądającego łososia.

Jane wcale nie była głodna, ale żeby ukryć to, jak bardzo poruszyła ją ta

informacja, z entuzjazmem chwyciła za sztućce. Prawie nie wiedziała, co je...

Nie mogła pogodzić się z faktem, że jej ojciec nie przekazał jej jedynej

wiadomości, jaką wtedy pragnęła usłyszeć.

- Twój ojciec z pewnością chciał dla ciebie jak najlepiej - powiedział

Lyall, czytając w jej myślach. - Nie lubiłem go, tak jak i on nie lubił mnie, ale

chciał cię ochronić, a poza tym może tak było dla nas lepiej?

- Jestem przekonana, że tak było lepiej dla nas. - Podniosła głowę, nie

chciała bowiem, żeby pomyślał, że żałuje, iż nie są razem.

- Naprawdę? - zapytał ironicznie.

- Oczywiście - odparła spokojnie. - Myślę, że to byłaby okropna pomyłka,

gdybym z tobą wyjechała. Może byś wtedy nie pojechał do Stanów, nie został

szefem Multiplexu, a ja nie robiłabym tego, co chciałam robić...

- Przecież nie robisz tego, co chciałaś - zdziwił się.

- Ale żyję tak, jak chcę - odparła, patrząc chłodno.

- Czyżby? Raczej żyjesz tak, jak chciał twój ojciec. Był jedyną osobą,

która chciała, żebyś została w Penbury i prowadziła tę firmę.

- Może to ci się wyda dziwne, ale ja lubię życie między Penbury a

Starbridge. Dla mnie ważne jest, że stąd pochodzę, że tu są moje korzenie. Mam

R S

background image

- 53 -

ogród, przyjaciół, a gdybym z tobą wyjechała, nie miałabym żadnej z tych

rzeczy - powiedziała i przyjrzała mu się z uwagą. - To ty zawsze chciałeś stąd

wyjechać, spróbować czegoś nowego, coś zmienić w swoim życiu, choćby

dziewczynę. Z nikim ani z niczym nie chciałeś się wiązać.

- Związałem się z Multiplexem - odparł po namyśle. - A tego, że się z

nikim nie związałem nie powinnaś mi zarzucać, skoro sama nie wyszłaś za mąż.

- Być może niedługo się to stanie - odparowała.

- Może tak, a może nie. Jeśli tak gorące są twoje uczucia do Alana, to

szczerze mu współczuję.

- Małżeństwo to poważny krok i rozsądnie jest być pewnym swoich uczuć

- zignorowała jego ironię.

- Cóż tu rozsądek ma do rzeczy, jeżeli kogoś kochasz, to wiesz o tym i nie

ma się nad czym zastanawiać.

- Od kiedy to stałeś się zwolennikiem szybkiego pobierania się? - spytała

podejrzliwie.

- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Ja przynajmniej nie udaję innego,

niż jestem. To ty tyle mówisz o tym, jak ważni są dla ciebie inni ludzie i bliskie

z nimi związki, a tak naprawdę to trzymasz wszystkich na dystans i nie

pozwalasz się do siebie zbliżyć. Szczerze mówiąc, nie masz prawa mnie

pouczać.

- Jesteś po prostu samolubny i egoistyczny - zaperzyła się.

- Być może. Ale Multiplex przede wszystkim dlatego odniósł taki sukces,

że robiłem to, co chciałem i tak, jak chciałem. Wiążąc się z firmą, byłem

niezależny i tak samo postępowałem z kobietami. Nie proponowałem żadnej

małżeństwa, ale ciekawe i pełne niespodzianek życie dopóty, dopóki było nam

razem dobrze. Jeżeli którejś to nie wystarczało, to mówiliśmy sobie do

widzenia. To uczciwsze niż twój tak zwany rozsądek, a na pewno dużo przy-

jemniejsze. - Zawahał się. - Ciekawy jestem, czy dobrze się z nim bawisz?

R S

background image

- 54 -

Faktycznie nie bawiła się dobrze. Alan był dobrym i uprzejmym

człowiekiem, można było na nim polegać, ale nigdy nie potrafił jej rozśmieszyć

tak jak Lyall. Nigdy nie czuła się z nim beztrosko i wesoło. Serce nie biło jej

szybciej na jego widok i nie wpadał na tysiąc wspaniałych pomysłów spędzenia

wolnego czasu. Ale daje mi poczucie bezpieczeństwa i stałości - rozpaczliwie

zaczęła przypominać sobie jego zalety - i nigdy nie złamie mi serca...

Ale nigdy nie będę go kochała jak Lyalla, podsumowała ze smutkiem.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Jane była bliska załamania, nie mogła dłużej rozmawiać o sprawach

osobistych.

- Mieliśmy spróbować zapomnieć o przeszłości - zaproponowała resztką

sił.

- Ale to nie takie proste, prawda?

- Tak, ale mimo to powinniśmy spróbować, bo nie ma sensu jeszcze raz

przez to przechodzić.

- Dobrze, o czym więc chcesz rozmawiać? Jane miała pustkę w głowie.

- Opowiedz mi, jak rozpocząłeś pracę w branży elektronicznej -

powiedziała po dłuższym namyśle. Żaden lepszy temat nie przyszedł jej do

głowy.

Lyall uśmiechnął się ironicznie, ale po chwili opowiedział jej, jak przez

zaledwie dziesięć lat udało mu się przemienić małą, podupadającą fabryczkę w

międzynarodowe przedsiębiorstwo, które produkowało dosłownie wszystko.

Począwszy od wyposażenia satelitów, poprzez sprzęt medyczny, a skończywszy

na zmyślnych robotach ułatwiających pracę gospodyniom domowym.

R S

background image

- 55 -

- Prowadzimy interesy głównie w Ameryce i Europie, ale mamy filie

prawie na całym świecie. Jestem w trakcie negocjowania kontraktu z Japonią, co

umocniłoby naszą pozycję na Dalekim Wschodzie - zakończył.

Rzeczywiście zrobił zawrotną karierę. Jego relacja wywarła duże

wrażenie na Jane, ale postanowiła nie pokazywać tego po sobie. Poczuła się

przy nim jak prowincjonalna gąska. Przeszedł długą drogę od wyjazdu z

Penbury.

- Z tego, co mówisz, wygląda, jakbyś całe życie spędzał w podróży... nie

masz własnego domu? - spytała.

- Mam, nawet kilka - odpowiedział z nutką gorzkiej ironii w głosie. - Nie

lubię hoteli. Multiplex kupił w różnych miejscach świata luksusowe

apartamenty i mieszkam w nich w czasie podróży.

- Apartament, nawet najbardziej luksusowy, to nie to samo co własny dom

- powiedziała.

Lyall wzruszył ramionami.

- Chyba przeceniasz wagę posiadania domu - powiedział z namysłem. -

Do siedemnastego roku życia miałem dom i nie wspominam go ani często, ani

miło. Najwięcej czasu spędzam w mieszkaniu londyńskim, ale to też jest tylko

miejsce do spania. Nie chcę się wiązać z żadnym miejscem.

- Dziwię się zatem, że chcesz mieć własny apartament w zamku Penbury.

- Muszę się gdzieś zatrzymać, gdy będę tu przyjeżdżał, a nie ma przecież

sensu kupować dodatkowego mieszkania.

- No tak, pewnie masz rację - zgodziła się z nim. Lyall przyglądał się jej

uważnie, a ona zamyślona wyglądała przez okno.

- Rozmarzyłaś się?

- Myślałam o zamku i o tym, jak tam się wszystko pozmienia. Gdybym ja

była jego właścicielką, nigdy bym nie urządziła w nim centrum badawczego.

- Tak, ty pewnie spędzałabyś cały czas w ogrodzie i nie pozwoliłabyś

nikomu się do niego zbliżyć - uśmiechnął się ze zrozumieniem.

R S

background image

- 56 -

- Myślę, że najlepiej by było, gdyby mieszkała tam jakaś rodzina

naprawdę kochająca to miejsce - odparła.

- Tego nie mogę ci zapewnić, ale zrobiłem pewne zmiany, które powinny

cię ucieszyć... - Zawiesił na chwilę głos. - Laboratorium nie będzie w ogrodzie

różanym...

Jane rozjaśniła się na samo wspomnienie swego ulubionego miejsca.

- Bardzo się cieszę! - Aż nie mogła w to uwierzyć. - Zmieniłeś więc

zdanie? - zainteresowała się.

- To nie było najlepsze miejsce na laboratorium - odparł, ale gdy spojrzał

na nią, wiedziała, dlaczego to zrobił.

- Dziękuję - szepnęła.

W milczeniu patrzyli na siebie. Jane wydawało się, że są w jakimś

odizolowanym od reszty świata miejscu, jakby wszyscy ludzie nagle zniknęli z

restauracji. Czuła się jak zahipnotyzowana, nie mogła powiedzieć słowa ani

ruszyć się. Zapomniała, że to on złamał jej serce. Mogła jedynie zatopić się w

jego głębokich błękitnych oczach i myśleć, jak cudownie było, gdy trzymał ją w

ramionach i całował.

Z trudem wróciła do rzeczywistości. Ogród różany nic nie znaczy dla

Lyalla. Ile razy wymawiał jej, że bardziej troszczy się o kwiaty niż o ludzi? Czy

dla niej zmienił miejsce budowy laboratorium, czy faktycznie tamta lokalizacja

była nie najlepsza? Jane bardzo chciała to wiedzieć, ale nie wypadało jej się

dopytywać.

Skończyli deser i w milczeniu, żegnani ukłonami obsługi, ruszyli do

samochodu.

Wieczór był ciepły, niebo miało ciemnoniebieski kolor. Światła

restauracji odbijały się w rzece. Jane była niezwykle świadoma bliskości Lyalla.

Miała ogromną ochotę go dotknąć, znów przypomniało jej się, jak twarde są

jego muskuły i jak gładka skóra.

R S

background image

- 57 -

Prawie musiała trzymać własne ręce, które same wyciągały się w jego

stronę. Otuliła się ramionami, jakby zrobiło jej się zimno w ten ciepły wieczór.

Nie mogła przestać myśleć o tym, jak po raz ostami kochali się w lesie koło

zamku. Pamiętała jego pieszczoty, namiętność i czułość. Znów poczuła dotyk

jego dłoni na swoim ramieniu. Nagle została wyrwana ze wspomnień. Lyall

faktycznie położył rękę na jej ramieniu i coś do niej mówił, w końcu dotarło do

niej pytanie.

- Zimno ci? - zdziwiony patrzył z bardzo bliska.

- Tak, trochę - wymamrotała, nadal nie rozumiejąc, co się z nią dzieje.

Droga powrotna do Penbury upłynęła w milczeniu. Jane próbowała

wymyślić jakiś temat do rozmowy, ale jej myśli krążyły uparcie wokół Lyalla,

jego pocałunków, silnych ramion i spotkań w lesie koło zamku. Lyall również

milczał i nie mogła rozszyfrować, o czym myśli. Gdy dojechali do Penbury,

zatrzymał samochód tuż przed jej domem i wysiadł, by się pożegnać.

- Dziękuję za wyśmienitą kolację. - Jane zdawała sobie sprawę, że jej głos

nie brzmi zbyt naturalnie.

- To ja dziękuję za miłe towarzystwo - zabrzmiało to niezwykle

formalnie. Stali blisko siebie, ale dzieliła ich furtka. Było ciemno i nie widziała

jego twarzy, ale miała wrażenie, że uśmiecha się zwycięsko. Podejrzewała, że

rozgryzł ją i wie, iż nie jest jej obojętny.

- No to... dobranoc - powiedziała i chciała odejść. Nie zdążyła jednak, bo

Lyall przełożył ramię nad niską furtką i objął ją w talii.

- Dobranoc, Jane - wyszeptał i pocałował ją prosto w usta.

Nie była w stanie go odepchnąć, przecież właśnie o tym marzyła przez

ostatnią godzinę. Przytuliła się do niego, nie bacząc na furtkę wbijającą się jej

boleśnie w brzuch. Zachłannie odpowiadała na jego pocałunki. Nagle dotarło do

niej, że się pogrąża i za chwilę nie będzie mogła nad sobą zapanować, a jemu

pewnie tylko o to chodzi. Odepchnęła go i bez słowa weszła na ganek. Nie starał

się jej zatrzymać, ale ciągle stał przy furtce. Trzęsącymi się rękami szukała

R S

background image

- 58 -

klucza w torebce. Żeby się tylko nie domyślił, jak bardzo chciałabym wrócić w

jego ramiona, myślała zrozpaczona.

- Czy zawsze całujesz nowych kontrahentów po wspólnej kolacji ? -

spytała, gdy w końcu uporała się z kluczem.

Roześmiał się.

- Nie, chyba że mają tak gładką skórę i takie duże, szare oczy. Dobranoc,

Jane, pewnie zobaczymy się niedługo. - Odwrócił się, wsiadł do samochodu i

odjechał.

Kochana Jane!

Mam wspaniałe nowiny! Pobraliśmy się z Carmelitą tydzień temu! Jestem

pewien, że się cieszysz razem z nami. Tu jest cudownie, tylko czy mogłabyś

przysłać mi trochę pieniędzy? Życie małżeńskie jest bardzo drogie.

Ściskam Cię mocno Kit.

Jane przeczytała tę kartkę chyba z pięć razy, zanim ją odłożyła. Mój mały

braciszek ożenił się! Nie mogła uwierzyć, że jest tak dorosły. Gdy umarła ich

matka, ona musiała mu ją zastąpić. Robiła mu śniadania, dbała o ubrania,

sprawdzała, czy odrobił lekcje. Był lekkomyślny i uwielbiał nowości. Gdy

dorósł, świetnie rozumiała dziewczyny, które szukały u niej wytłumaczenia,

dlaczego Kit zniknął bez słowa. Starała się je pocieszać, choć nie umiała uspra-

wiedliwić takiego zachowania. Miała tylko nadzieję, że nie będą tak długo

cierpiały jak ona po odejściu Lyalla.

Teraz wydaje się, że Kit się ustatkował. Wspominał o Carmelicie w

swoich listach, ale nie wyglądało to poważniej niż z innymi dziewczynami. Nie

bardzo wiedziała, co o tym sądzić.

Gdy Jane jechała do zamku, nie mogła przestać myśleć o Kicie. Czuła się

dotknięta tym, że nie zadał sobie trudu, żeby w inny sposób poinformować ją o

małżeństwie. Kilka słów obok prośby o pieniądze, to stanowczo za mało! On

R S

background image

- 59 -

traktował Makepeace and Son jak swój prywatny bank, z którego można w

każdej chwili wziąć pieniądze. Nigdy nie interesował się sytuacją firmy.

Ale musi zdobyć skądś pieniądze. Ich ojciec na pewno dałby Kitowi jakąś

sumkę na dobry początek. Może teraz, gdy ma kontrakt z Multiplexem, mogłaby

dostać jakąś pożyczkę w banku, zastanawiała się. Prace w zamku trwały dopiero

od trzech tygodni i pierwszy etap prac, po którym dostaną pieniądze, nieprędko

się skończy.

Myśli o Kicie nagle uleciały jej z głowy. Gdy parkowała samochód przed

zamkiem, zobaczyła Lyalla i wdzięczącą się do niego Dimity.

A więc już wrócił, pomyślała. Nie widzieli się od pamiętnej kolacji. Serce

znów zaczęło jej bić szybciej, ale tym razem postanowiła nie dać się zaskoczyć.

Pokaże mu, jaka potrafi być chłodna i opanowana. Niech sobie nie myśli, że

jego pożegnalne pocałunki zrobiły na niej jakiekolwiek wrażenie.

Weszła do holu i znów ich zobaczyła. Stali koło półki z książkami w

bibliotece, naprzeciwko otwartych drzwi. Lyall coś jej pokazywał, a ona się

głośno śmiała. On też się do niej uśmiechał. Poczuła ukłucie zazdrości.

Odwróciła się i poszła na piętro poszukać Raya, który nadzorował prace

budowlane.

Nic mnie to nie obchodzi, że do innych kobiet uśmiecha się tak samo jak

do mnie. Raya znalazła w łazience, gdzie Lyall chciał zainstalować ogrzewanie

podłogowe. W związku z tym trzeba było łazienkę prawie całkiem

przebudować. Ray nie był pewien, gdzie powinny być przeprowadzone przewo-

dy wentylacyjne, a gdzie rury kanalizacyjne.

- Trzeba spytać pana Hardinga - zdecydowała Jane.

- Spytać mnie o co?

Jane i Ray odwrócili się gwałtownie. W drzwiach stał Lyall. Był ubrany w

sportową marynarkę i wygodne, welwetowe spodnie.

- Nie jesteśmy pewni, czy chcesz, żeby rury zostały przeprowadzone w

tym samym miejscu - odpowiedziała Jane.

R S

background image

- 60 -

- Na czym polega różnica? - spytał, a potem wysłuchał uważnie wyjaśnień

Raya. - Ty tu jesteś ekspertem, wybierz najlepsze twoim zdaniem rozwiązanie -

zaproponował Lyall. - Nie musisz pytać mnie o rzeczy, które ty sama potrafisz

lepiej rozwiązać ode mnie - dodał.

- Przecież chciałeś wiedzieć o wszystkich szczegółach prac, czyżby się

coś zmieniło? - wtrąciła Jane.

- To nie znaczy, że musicie mnie pytać o rozwiązania fachowe. Chcę

wiedzieć, czy prace posuwają się zgodnie z planem i mieć pieczę nad całością -

odparł.

Jane postanowiła sprawdzić, czy inni pracownicy nie mają jakichś

problemów. Obeszła wszystkie pokoje, prace przebiegały pomyślnie. Każdy

wiedział, co ma robić. Na schodach dogonił ją Lyall.

- Może pójdziemy na lunch? - zaproponował.

- Nie mam czasu - odpowiedziała, nie zatrzymując się nawet.

- Chyba powinnaś znaleźć chwilkę dla swojego głównego klienta?

- Wspólne lunche, o ile pamiętam, nie są wpisane do kontraktu?

- Mogłabyś być trochę sympatyczniejsza dla mnie.

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że podpisanie kontraktu na kolejny etap

prac zależeć będzie od tego, czy będę na każde twoje zawołanie?

- Nie, Jane. Chciałem jedynie powiedzieć, że możemy omówić postępy

prac jak dwoje cywilizowanych ludzi.

- Tak jak podczas ostatniej naszej kolacji? - Nie mogła powstrzymać się

od sarkazmu.

- A co było nie tak? - Wydawał się szczerze zdziwiony. - Zjedliśmy

smaczną kolację i odwiozłem cię do domu. Wolałabyś wracać taksówką?

- Wolałabym nie być całowana - odpowiedziała oschle.

- Dobrze, a jeżeli obiecam, że nie będę cię całować, to znajdziesz dla

mnie czas? - Wydawał się bardzo rozbawiony tą sytuacją i uśmiechał się w taki

sposób, który zawsze ją rozbrajał. Ale tym razem wcale nie było jej do śmiechu.

R S

background image

- 61 -

Przypominał jej Kita. Obaj nie zastanawiali się nad uczuciami innych ludzi i

robili to, co im sprawiało przyjemność.

- Naprawdę nie mam czasu - powiedziała spokojnie. - Jeżeli interesujesz

się postępem prac, to przeczytaj raport z ostatniego tygodnia. Wysłałam go do

twojego biura. Poza tym nie potrzebuję całego lunchu, żeby ci powiedzieć, że

wszystko przebiega planowo.

- Trudno, to była tylko propozycja. Ale w takim razie udziel mi chociaż

kilku fachowych porad.

- O co chodzi? - spytała podejrzliwie.

- Dimity dała mi kilka wstępnych propozycji urządzenia mojego

apartamentu, ale chciałbym, żebyś i ty rzuciła na to okiem.

- Przecież to praca dla architekta - broniła się.

- Tak, ale Michael zajmuje się teraz czymś innym, a nie jestem pewien,

czy propozycja Dimity do końca mi odpowiada. Myślę, że ty będziesz świetnie

potrafiła ocenić, jakie rozwiązania są praktyczne, a jakie nie.

- Dobrze, pójdę tylko sprawdzić, czy robotnicy, na dachu czegoś nie

potrzebują - zgodziła się.

- Tylko się pospiesz, bo ja naprawdę jestem głodny i marzę o lunchu.

Na dachu prace przebiegały bez problemów, więc szybko wróciła. Lyalla

i Dimity znalazła w galerii. Dimity wyglądała bardzo ładnie i kobieco. Była

ubrana w kwiecistą spódnicę i obcisłą bluzkę z dużym dekoltem. Jane z nie-

chęcią pomyślała o swoich luźnych spodniach i niezwykle praktycznej,

granatowej bluzie.

Dimity nie wyglądała na bardzo zadowoloną, gdy dowiedziała się, po co

Jane przyszła. Humor trochę jej się poprawił, gdy Lyall dodał, że chodzi o

praktyczne rady.

- To zdumiewające, że potrafisz być tak praktyczna - powiedziała,

obrzucając przy tym strój Jane spojrzeniem zdradzającym dezaprobatę. - Gdy ja

R S

background image

- 62 -

coś projektuję, to faktycznie nie zawracam sobie głowy takimi nudnymi rze-

czami jak rury czy przewody - dodała.

Gdy już udało jej się zredukować Jane do poziomu równie nieciekawej

kategorii ludzi jak hydraulik czy elektryk, uśmiechnęła się uroczo do Lyalla.

- Czy czujesz ducha tego miejsca?! - wykrzykiwała w egzaltowanym

zachwycie. - Jak to cudownie, że przywrócimy do życia ten stary, cudowny

zamek!

Jane dobrze pamiętała, jak cicho i spokojnie było tu za czasów, gdy

mieszkała w zamku pani Partridge. Patrzyła z niesmakiem na miotającą się

Dimity.

- To niesamowite, że Jane tak chłodno i beznamiętnie podchodzi do

sprawy, prawda, Lyall? - Dimity chciała wciągnąć Lyalla w swoje gierki. On

jednak ją zignorował.

Gdy znaleźli się w sypialni, Dimity natychmiast wpadła na pomysł.

- Widzę ten pokój jako symfonię błękitu i zieleni! - zawołała.

- A co ty o tym myślisz, Jane? - spytał Lyall spokojnie. Widać było, że

był rozbawiony kontrastem między zachowaniem obu dziewczyn.

- Trzeba wymienić zbutwiałe okna, przegniłe deski w podłodze i

kaloryfery. Dopiero potem można zacząć się zastanawiać nad jakąkolwiek

symfonią. - Jane nie miała zamiaru ścigać się z Dimity w oryginalnych

pomysłach.

Dimity spojrzała na Jane wymownie. Jakie to prozaiczne i

nieromantyczne, zupełnie jak ty, mówiło jej spojrzenie. Ale Lyall słuchał jej z

uwagą.

- Myślałem, że znasz się na ogrodnictwie, a nie na budownictwie?

- To prawda, ale nie trzeba być geniuszem, żeby zauważyć, co tu trzeba

zrobić. To tak oczywiste, że nawet w ślicznej główce Dimity powinna się

pojawić ta myśl - nie mogła się powstrzymać od złośliwości.

R S

background image

- 63 -

Dimity wzruszyła ramionami i posłała Jane nienawistne spojrzenie. Nic

jednak nie powiedziała, bo zauważyła, że Lyall uważa to za ważne.

- Gdyby wyburzyć tę ścianę i zrobić w tym miejscu wejście do łazienki,

dałoby to wrażenie przestrzeni. Łazienka też byłaby oczywiście błękitno-zielona

- nie dała jednak za wygraną Dimity.

- Przecież to ściana podporowa! Pod żadnym pozorem nie można jej

burzyć! - zawołała Jane. - Drzwi przysłoniłyby okno i albo pokój byłby ciemny,

albo trzeba by było wybić nowe. To zaburzyłoby symetrię budynku od ze-

wnątrz. - Jane popatrzyła na Dimity z politowaniem.

- Och, psujesz całą moją koncepcję. Jesteś taka przyziemna - starała się

ratować swój plan obrażona Dimity.

- Po to tu jestem, prawda? - zwróciła się do Lyalla.

- Między innymi. - Uśmiechał się i tak na nią patrzył, że chyba się

zaczerwieniła.

- Nie chcę tu spędzić całego dnia. Czy chcesz, żebym coś jeszcze

obejrzała? - spytała obojętnie.

- Tak, chodźmy do mojego gabinetu.

W następnym pokoju Jane stanęła pod oknem i przyglądała się uważnie

wnętrzu. Dimity jakby niczego się nie nauczyła, stanęła na środku i znów się

rozpromieniła.

- To powinien być bardzo męski pokój, żeby dobrze oddawał twoją

osobowość. - Mrużyła swe kocie oczy i mówiła tylko do Lyalla, jakby Jane w

ogóle tu nie było.

- Widzę ten pokój w kolorach ciemnych i dramatycznych - zakończyła i

spojrzała triumfalnie na Jane.

- Jakieś zastrzeżenia do „kolorów ciemnych i dramatycznych"? - znów

zwrócił się do Jane Lyall.

R S

background image

- 64 -

Jane zamyśliła się. Patrzyła na pokój i Lyalla. Jakże byłoby pięknie,

gdyby urządzali mieszkanie dla siebie, przemknęło jej przez głowę. Stał tak

blisko niej, znów trudno jej było się skupić.

- Och, zostawiłam chusteczkę w bibliotece - zawołała Dimity i wybiegła.

Widać było, że nie ma ochoty słuchać uwag Jane.

- Okna w tym pokoju wychodzą na wschód - powiedziała Jane powoli. -

Szkoda byłoby stracić poranne słońce przez zbytnie jego zaciemnienie.

- To prawda - przyznał jej rację Lyall. - Gdzie jest teraz słońce? -

Otworzył okno, usiadł na parapecie i zrobił ruch, jakby chciał wyskoczyć na

dach.

- Nie rób tego! - krzyknęła Jane i chwyciła go za połę marynarki.

- Co się stało? - Zatrzymał się na parapecie i patrzył zdziwiony na Jane.

Ciągle go trzymała. - Nie powiesz chyba, że się o mnie boisz? - spytał łagodnie.

Jane zaczerwieniła się i speszona puściła jego marynarkę.

- Mogłeś wypaść - wyszeptała.

- Chciałem tylko wyjść na dach i sprawdzić, czy okna są na pewno na

wschód.

- To głupie i niepotrzebne ryzyko, mógł się zdarzyć wypadek. Przecież

można sprawdzić na planie, na którą stronę wychodzą.

- Jestem niecierpliwy, jak wiesz. Poza tym nie boję się ryzyka, zawsze

żyłem ryzykownie. No tak, ale zapomniałem, że ty chyba nigdy tego nie

polubisz.

R S

background image

- 65 -

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Jane charakterystycznym dla siebie gestem poprawiła włosy, które

wysunęły się jej zza uszu.

- To prawda, nie lubię bezsensownego ryzyka - przytaknęła, ale zaraz

dodała zaczepnym tonem: - Naprawdę tak natychmiast musiałeś się tego

dowiedzieć?

- Natychmiast! Nie wypadłem jednak i udało mi się to sprawdzić -

uśmiechnął się rozbrajająco, zupełnie jak mały chłopiec. - Okna wychodzą na

wschód, więc możesz mi teraz powiedzieć, jak ty byś urządziła ten pokój.

- Przecież chcesz zawsze sam podejmować decyzje.

- Tak, ale w przeciwieństwie do ciebie, lubię słuchać dobrych rad.

Udzieliłaś mi już kilku dobrych, praktycznych rad z zakresu budownictwa.

Teraz popuść wodze fantazji... Dobrze wiem, że nie jesteś taka praktyczna, jeśli

nie musisz... No, więc powiedz mi, co myślisz o tym pokoju.

Jane dała za wygraną. Rozejrzała się uważnie, oceniła wielkość pokoju i

jego oświetlenie. Było już południe, a do pokoju nadal wpadało światło

słoneczne. To taki rodzaj pokoju, w którym świetnie się odpoczywa, pomyślała,

a rano światło wpada przez obydwa okna.

- Myślę, że cudownie byłoby budzić się w tym pokoju i raczej tu

zrobiłabym sypialnię, a nie gabinet - powiedziała po namyśle.

Wyobraźnia podsunęła jej obraz wielkiego łoża, w którym budzi się obok

silnego, muskularnego mężczyzny i patrzy prosto w jego roześmiane, błękitne

oczy.

- Czy w takim właśnie pokoju miałabyś ochotę się kochać? - spytał, jakby

dokładnie czytał w jej myślach.

- Zapytaj o to Dimity, nie mnie - powiedziała ostro, niezadowolona z

siebie, że znów nie udało jej się zapanować nad wyobraźnią.

R S

background image

- 66 -

- O co chcesz mnie spytać? - zainteresowała się Dimity, która właśnie

wróciła z biblioteki.

- Jane jest zajęta, ale może ty masz ochotę na lunch? - sprytnie wybrnął z

niezręcznej sytuacji Lyall.

- Świetny pomysł! - zawołała i posłała Lyallowi jeden ze swych

wspaniałych uśmiechów. - Muszę tylko zabrać torebkę z galerii.

Jane pomyślała, że Lyallowi nie sprawia to specjalnej różnicy, z którą z

nich pójdzie na lunch. Stał z rękami w kieszeniach, oparty o drzwi i czekał na

powrót Dimity.

- Nie pracuj zbyt ciężko - powiedział do Jane i ruszył w stronę Dimity.

Bez niego ten jasny i ciepły pokój wydał się Jane przeraźliwie pusty.

Powinna być zadowolona, że tak łatwo uniknęła lunchu w jego towarzystwie.

Tak jednak nie było. Patrzyła przez okno, jak Lyall pomaga Dimity wsiąść do

samochodu, prawie że słyszała jej perlisty śmiech i wcale nie była zadowolona.

Poza tym była głodna.

I na przekór temu, co powiedziała Lyallowi, nie miała tu nic do roboty!

Żaden z pracowników nie potrzebował jej pomocy, a poza tym za parę minut i

tak wszyscy zrobią przerwę na lunch.

Zazwyczaj Jane nic nie jadła w środku dnia. Ale dziś, gdy wydawało się,

że wszyscy prócz niej mają taki zamiar, poczuła się głodna jak wilk.

Zeszła do samochodu. Pomyślała, że może pojechać do Starbridge, do

biura i tam zjeść kanapkę. Ten pomysł rozdrażnił ją jeszcze bardziej. Pod

wpływem nagłego impulsu postanowiła pojechać do biura Alana.

Ucieszył się, że ją widzi, choć nie ukrywał zaskoczenia jej propozycją.

- Myślałem, że nie jadasz lunchu?

- Zazwyczaj nie, ale pomyślałam, że to będzie miła odmiana... gdy zjemy

lunch razem.

Alan wziął jej przyjazd za dobry znak. Normalnie nie znosił nie

zaplanowanych sytuacji, ale teraz był bardzo zadowolony. Nie zważał na

R S

background image

- 67 -

protesty Jane, która chciała pójść po prostu do pubu. Postanowił, że zaprosi ją

do hotelu „Starbridge".

Hotel był jednym z największych i najbardziej ekskluzywnych w okolicy.

Jane nie czuła się najlepiej w jego drogich wnętrzach. Na szczęście poszli nie do

wielkiej restauracji, lecz do mniejszego i przytulniejszego bistro.

- Musimy tu częściej przychodzić - Alan był bardzo zadowolony z siebie.

Nagle Jane poczuła, że nogi się pod nią uginają. Przy stoliku w rogu

zobaczyła Lyalla i Dimity.

- Będziemy spędzali ze sobą więcej czasu, jeżeli codziennie uda ci się

zrobić małą przerwę. - Alan w ogóle nie zauważył jej zmieszania. Zaczął

opowiadać, co wydarzyło się w pracy. Wdawał się w nudne detale. Jane myśla-

ła, że nigdy nie skończy.

Nie słuchała, co mówił. Rozglądała się dokoła. Dostrzegła kolegę ze

szkoły podstawowej, który teraz bardzo dostojnie prezentował się w garniturze.

Nadal błądziła wzrokiem po twarzach obcych ludzi, kiedy nagle zorientowała

się, że Lyall cały czas patrzy prosto na nią. Przez chwilę ona również popatrzyła

na niego. Ze złością odwróciła wzrok. Była zła na Alana. Między innymi i za to,

że nie poszli do pubu. A teraz mówił bez przerwy i bardzo był z siebie

zadowolony. Nagle zrozumiała, że chyba jest zazdrosna o Dimity. Zaczęła się

uśmiechać do Alana, udawać duże zainteresowanie jego opowieścią. Niech

Lyall zobaczy, jaka potrafię być miła dla Alana, pomyślała mściwie. Niestety,

widocznie Alan uznał nagłe zainteresowanie Jane jego karierą za objaw jej

uczuć do niego, bo wziął ją za rękę i powiedział:

- Znamy się już tak długo, Jane, czy nie sądzisz, że nadszedł czas, by

pomyśleć o małżeństwie? Nie chcę cię ponaglać, ale moglibyśmy się zaręczyć!

Wiesz przecież, że bardzo mi na tobie zależy - zakończył.

- Pomyślę o tym - odpowiedziała machinalnie, bo w tym momencie cała

jej uwaga znowu była skupiona na Lyallu.

- To świetnie! - ucieszył się. - Obiecujesz?

R S

background image

- 68 -

Nagle dotarło do niej, co Alan powiedział i co ona zrobiła!

- Niczego nie obiecuję! - zawołała przerażona i wyrwała rękę z jego

uścisku. Ostatnia rzecz, na którą teraz miała ochotę, to zaręczyć się z Alanem!

- Rozumiem, że potrzebujesz czasu, ale pomyślisz o tym, prawda? - znów

wziął ją za rękę.

- Ach, kogo my tu widzimy - słodki głosik Dimity rozległ się tuż nad ich

głowami. Była wyraźnie zainteresowana towarzyszem Jane.

Lyall patrzył z ironicznym uśmiechem na dłoń Jane uwięzioną w uścisku

Alana. Nie powiedział słowa, ale wiedziała, co myśli o niej i Alanie.

Zaczerwieniła się.

- Witam - powiedziała Jane chłodno.

- Dziwię się, że spotykamy cię w takim miejscu... Hotel „Starbridge", to

chyba nie twój styl? - wetknęła jej szpileczkę Dimity.

- Ja się też dziwię, myślałem, że jesteś zajęta - wpadł jej w słowo Lyall.

- Nigdy nie jestem aż tak zajęta, żeby nie móc zobaczyć się z Alanem -

Jane ciągnęła swoją grę.

Alan znów się rozpromienił.

- Nie przedstawisz nas? - spytał Lyall, choć świetnie wiedział, kim jest

Alan.

- Jane mi wszystko o tobie opowiedziała, wydaje mi się, jakbym Cię znał

- powiedział przyjaźnie Alan, ściskając rękę Lyalla.

- Naprawdę? Wszystko? - Lyall patrzył na Jane prowokująco.

- Tak, o Multipleksie i o naszej współpracy przy renowacji zamku -

odpowiedziała sztywno.

Nigdy nawet nie pisnęła słówka Alanowi o tym, co ich łączyło dziesięć lat

temu. Na pewno by tego nie zrozumiał. To byłoby prawie tak głupie, jak teraz

opowiedzieć o tym Dimity, pomyślała. Lyall przecież świetnie zdaje sobie z te-

go sprawę!

R S

background image

- 69 -

- Podobno powstanie tu nowe centrum badawcze? - dopytywał się Alan,

który w końcu wyczuł napięcie między Jane i Lyallem. Patrzył raz na jedno, raz

na drugie i nie rozumiał, co się między nimi dzieje. - Pewnie nie będziesz

spędzał w Penbury wiele czasu? - wyraźnie jednak coś podejrzewał.

- To Jane nic ci nie mówiła? - udał zdziwienie Lyall.

- Właśnie kończymy mój prywatny apartament i myślę, że będę tu

częstym gościem.

- Przecież miałeś przyjeżdżać tylko w czasie konferencji - zaniepokoiła

się Jane.

- Naprawdę? No, to właśnie zmieniłem zdanie. Dużo więcej mnie tu

zatrzymuje, niż poprzednio myślałem - odpowiedział tajemniczo. Wziął Dimity

pod rękę i szybko się pożegnał.

- Nie podoba mi się sposób, w jaki on na ciebie patrzy - powiedział lekko

zdenerwowany Alan.

- Co przez to rozumiesz? - Jane udawała, że nie wie, o co chodzi.

- Nie wiem... ale miałem wrażenie, że on mnie nie lubi. Nic was nie łączy,

prawda? - spojrzał uważnie na Jane.

- Nie, oczywiście, że nie - odparła chłodno. - Poza tym on się interesuje

Dimity Price... Jak myślisz, dlaczego chce spędzać tu więcej czasu?

- Sądzisz, że mu na niej zależy? - zastanowił się. - Ona faktycznie jest

bardzo ładna! Ale nie sądzę, żeby taka słodka i miła dziewczyna chciała się

wiązać z takim aroganckim typem... - Przerwał, bo nagle zdał sobie sprawę, że

jego zachwyty nad Dimity są zbyt entuzjastyczne. Znów chwycił Jane za ręce. -

Ale cóż mnie to obchodzi, póki nie interesuje się tobą! Widzisz, kochanie, jaki

jestem o ciebie zazdrosny?

Jane uśmiechnęła się z wysiłkiem i próbowała uwolnić swoje ręce.

- Naprawdę muszę już iść. - Czuła, że nie jest zupełnie w porządku w

stosunku do Alana. Zła była też na Lyalla. Wiedziała, że specjalnie

R S

background image

- 70 -

sprowokował tę sytuację. Na dodatek Alan nie dawał za wygraną, nie puścił jej

rąk, zaglądał przymilnie w oczy.

- Pomyśl, jacy będziemy szczęśliwi, gdy się już pobierzemy - starał się

obudzić w niej entuzjazm dla swojego pomysłu.

Cóż mu mogła na to odpowiedzieć? Że jej zachowanie było tylko

przedstawieniem dla Lyalla?

- Dobrze, zastanowię się nad tym - obiecała.

Jane zawsze dotrzymywała obietnic. Nie chciała zranić Alana, ale jej

uczucia do niego dalekie były od miłości. Zaczęła sobie wyobrażać, jak by

wyglądało jej małżeństwo z Alanem. Zawsze sprawdzałby olej w samochodzie,

płacił na czas rachunki, nie spóźniał się na obiad. Mogłaby na nim polegać w

każdej praktycznie sprawie. Nigdy by się nie musiała zastanawiać, gdzie jest i

co robi, Na pewno nie wpadłby na żaden głupi pomysł. Byłby idealnym mężem.

Tylko że... gdy ją całował, nigdy nie doprowadzał do zmysłowego zauroczenia.

Gdy zamykała oczy, widziała błyszczące, błękitne oczy Lyalla. Zdała sobie

sprawę, że nawet nie wie, w jakim kolorze są oczy Alana. Nie był Lyallem i to,

niestety, była jego największa wada!

Gdy spotkała Alana kilka dni później, starała się bardzo delikatnie mu

wytłumaczyć, że lepiej będzie, gdy zostaną tylko przyjaciółmi.

Zrozumiał ją jednak opacznie i doszedł do wniosku, że powinien jak

najszybciej kupić jej pierścionek zaręczynowy. Protesty Jane brał za dobrą

monetę, uważał, że przemawia przez nią tylko skromność i panieńskie

zmieszanie. Powiedział jej, że doskonale rozumie ją i wie, że każda kobieta

potrzebuje trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do myśli o małżeństwie...

Czuła się jak w pułapce, nie miała jednak odwagi powiedzieć mu prawdy,

która na pewno musiałaby go zranić.

Jane poszła na spacer do lasu koło zamku, gdzie chciała jeszcze raz

przemyśleć swoją sytuację. Zawsze tu przychodziła, gdy miała jakieś kłopoty.

Przyszła także wtedy, gdy Lyall odszedł, i wówczas, gdy umarł jej ojciec, i gdy

R S

background image

- 71 -

miała problemy z firmą. A teraz ciągle martwiła się nie tylko Alanem, ale i

Kitem. Znów przysłał kartkę z prośbą o pieniądze. Większą kwotę mogła

uzyskać jedynie ze sprzedaży domu. To rozwiązanie wydawało jej się tak

straszne, że już wolała myśleć o Alanie.

Od wielu dni nie było deszczu, ale w. cienistych, leśnych zakątkach było

całkiem wilgotno. Szła uważnie, żeby nie przemoczyć butów. Układała sobie w

myśli, co powie Alanowi, jak mu wyjaśni, że nie może zostać jego żoną. Uświa-

domiła sobie, że prawda jest taka: otóż nie może zostać żoną Alana z powodu

Lyalla. Czuła, jakby jej zmysły nie należały do niej. Na samo wspomnienie

pocałunków Lyalla dostawała gęsiej skórki. Nie mogła myśleć o innym

mężczyźnie.

Dlaczego on wrócił? Obudził tak mocno uśpione uczucia! Jej życie znów

się niebezpiecznie skomplikowało. Jane, zamyślona, nie zwracała uwagi, dokąd

idzie. Zdziwiła się trochę, gdy doszła na skraj lasu, do skarpy, z której był

piękny widok na zamek Penbury.

Często przychodzili tu z Lyallem. To było ich miejsce. Tu planowali

swoją przyszłość, tu się kochali po raz pierwszy... Jane nagle poczuła się tak,

jakby znów miała dziewiętnaście lat i czekała tu na niego. Pamiętała, jak biegł

do niej, jak brał ją stęskniony w ramiona...

Gdy usłyszała, jak woła ją po imieniu, wcale się nie zdziwiła. Te

wspomnienia były tak realne, że zupełnie naturalne wydawało się, że on tu jest.

Znów serce zabiło jej szybciej. Nagle zdała sobie sprawę, że on tu naprawdę

jest. Stoi pod drzewem... jak dziesięć lat temu.

- Jak długo tu jesteś? Co tu robisz? - spytała speszona.

- Spaceruję i rozmyślam - odparł spokojnie. - A ty? - spojrzał na nią

uważnie.

- To samo, co ty.

R S

background image

- 72 -

- Wydaje mi się, Jane, że nie jesteś taka zapracowana, jak mówiłaś. Rano

długie lunche z Alanem, spacery po południu... Kiedy masz czas pisać te

raporty, które przysyłasz mi tak regularnie?

- O to samo mogę ciebie zapytać. Przecież masz na głowie prowadzenie

ogromnego przedsiębiorstwa! - Miała nadzieję, że nie zauważył jej zmieszania.

- O to się nie martw. Moja firma jest w dobrych rękach.

- Jak to możliwe? Przecież ty musisz wiedzieć o wszystkim.

Nieproporcjonalnie dużo czasu poświęcasz Penbury. Jak na osobę, która chce

odciąć się od swoich korzeni... przyznasz, że to dziwne - ironizowała.

- Faktycznie tak kiedyś myślałem, ale teraz mnie tu coś przyciąga.

- Sądzę, że to para dużych, zielonych oczu - wypaliła, zanim zdążyła

pomyśleć.

- Jesteś o mnie zazdrosna! - roześmiał się i podszedł do niej bliżej.

- Ależ skąd! - obruszyła się. - Tylko trochę się dziwię, jak możesz

wytrzymać z tą szczebioczącą i ćwierkającą istotką.

- A to dobre! Wolę już zadawać się z Dimity niż z Alanem! On nie jest

wprawdzie „szczebioczący i ćwierkający", jak to ujęłaś, ale za to gnuśny i

skwaśniały albo raczej pompatyczny i pretensjonalny.

- Nieprawda! Alan jest bardzo miły - broniła go, ale nie brzmiało to

przekonująco.

- Ciągle to powtarzasz. Czy to prawda, że masz zamiar wyjść za niego? -

spytał ponuro.

- Skąd o tym wiesz? - Jane poczuła chłód na całym ciele.

- Dimity spotkała go na wernisażu, rozpoznali się i miło poplotkowali o

waszych planach małżeńskich.

Wiedziała o tym wernisażu. Alan namawiał ją, żeby poszła z nim, ale

wymówiła się brakiem czasu. Zacisnęła usta. Po co on powiedział o tym Dimity!

- A ona szybko przyleciała do ciebie, aby ci to powiedzieć? - Patrzyła na

niego chłodno.

R S

background image

- 73 -

- Czy to prawda?

- Dlaczego cię to tak dziwi? Ty sam radziłeś mi nie zastanawiać się zbyt

długo nad taką decyzją - przypomniała mu ich rozmowę w czasie kolacji.

- Tylko wtedy, gdy się kogoś kocha nie warto się zastanawiać!

- Dlaczego uważasz, że go nie kocham?

- Bo widziałem was razem. Widziałem, jak się z nim nudziłaś! Możesz

powtarzać, jaki jest miły, ale to pretensjonalny nudziarz i ty dobrze o tym wiesz.

A co najważniejsze, nie kochasz go!

- Kocham go! - skłamała.

- Nie, nie kochasz! Mogę się założyć, że tylko dlatego poszłaś z nim na

lunch, bo ja zaprosiłem Dimity.

Jego zarozumialstwo jest nie do wytrzymania, pomyślała z oburzeniem.

Ogarnęła ją taka wściekłość, że nawet nie była w stanie przyznać, iż ma rację.

- Myślisz, że mnie cokolwiek obchodzi, co i z kim robisz? - Jej głos był

pełen furii. - Jak dla mnie, to... to możesz sobie urządzić orgię na stoliku w

restauracji hotelu „Starbridge" i nic mnie to nie ruszy! - nie panowała nad sobą.

- Myślę, że cię to obchodzi - zignorował jej wybuch.

- Wiem, że pamiętasz przeszłość równie dobrze jak ja.

- Podszedł do niej jeszcze bliżej.

- Nie pamiętam - cofnęła się pod drzewo.

- Nie wierzę ci, dużo nas łączyło i łączy nadal.

- Nic nas już nie łączy - wypierała się.

Zapadła cisza. To oczywiste, że jej nie uwierzył, dobrze wiedział, że

kłamała.

- Pamiętasz, co tu się wydarzyło? - spytał nagle.

- Nie pamiętam - znowu skłamała.

- Ja pamiętam bardzo dobrze, jak to było. Umówiliśmy się i ja się trochę

spóźniłem. Gdy przyszedłem, stałaś pod tym drzewem, dokładnie tu, gdzie

teraz...

R S

background image

- 74 -

Jane chciała się cofnąć, ale ją przytrzymał.

- Stałaś tu i uśmiechałaś się do mnie.

- Nap... naprawdę?

- Byłaś ubrana w dżinsy i białą bluzkę. Słońce przeświecało przez liście i

oświetlało ci twarz... o, tak jak teraz. - Głos Lyalla był głęboki i ciepły. - Od

chwili gdy ujrzałem cię po raz pierwszy, chciałem się z tobą kochać. A ty byłaś

grzeczną dziewczynką, a grzeczne dziewczynki nie zadają się z Hardingami.

Byłaś dla mnie wyzwaniem... Nigdy żadnej kobiety nie pragnąłem tak bardzo

jak ciebie. Wszystkie dziewczyny, które przed tobą znałem, robiły tyle szumu,

stroiły się, wdzięczyły, malowały. Ty byłaś inna. Chłodna i piękna. Masz naj-

ładniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. Gdy się wtedy do mnie

uśmiechnęłaś, wiedziałem, że będziesz moja.

Jane czuła, że robi jej się słabo. Oparła się o pień drzewa, wbiła paznokcie

w szorstką korę jak w deskę ratunkową. Jego głos, a przede wszystkim to, co

mówił, budziło stare wspomnienia i uczucia. Chciała go odepchnąć i uciec, ale

była jak zahipnotyzowana.

- Pamiętasz, co się potem stało, Jane? - Podszedł jeszcze bliżej.

Jane nie mogła wykrztusić słowa. Potrząsnęła głową, podjęła ostatnią

próbę zaprzeczenia temu, co dla obojga było oczywiste.

- Myślę, że pamiętasz dobrze. Wtedy podszedłem do ciebie tak jak dziś.

Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Zacząłem powoli rozpinać guziki twojej

białej bluzki. - Gdy to mówił, podniósł rękę i zaczął rozpinać guziki jej niebie-

skiej bluzki. Powoli, tak jak wtedy, jakby celebrował jakąś uroczystość.

Jane zamknęła oczy, nie chciała, żeby widział, co czuje.

- Nie rób tego - wyszeptała, ale nie miała siły go odepchnąć.

Dotykał jej szyi i ramion. Gdy poczuła jego mocne i gorące dłonie na

piersiach, wstrząsnął nią dreszcz, jęknęła cicho. Czuła, jakby w jej wnętrzu

wybuchł pożar, który może ugasić tylko Lyall.

Opuszkami palców dotykał jej sutek i czuł, jak drżała z rozkoszy.

R S

background image

- 75 -

- A teraz pamiętasz, Jane? - szepnął namiętnie, przesunął dłońmi po jej

plecach, oplótł rękoma jej talię i mocno ją do siebie przyciągnął. - Widzę, co się

z tobą dzieje, gdy cię dotykam, nie oszukasz mnie, Jane. Wiem, że pragniesz

mnie tak bardzo jak ja ciebie.

- Nie, nie... to nieprawda - rozpaczliwie starała się zaprzeczyć, ale nawet

jej samej trudno byłoby w tej chwili w to uwierzyć.

- Marzyliśmy oboje o tej chwili, od kiedy się znów spotkaliśmy... i nie

próbuj mnie oszukać. - Dotykał jej coraz namiętniej. - To nie przypadek

sprowadził nas w to miejsce o tej samej porze... nasze marzenia to sprawiły.

Oboje pamiętaliśmy o lesie, o tym drzewie i o tym, co się tu zdarzyło. - Pochylił

się nad nią i pocałował ją delikatnie, przedłużał jej oczekiwanie, aż sam nie

wytrzymał i pocałował ją namiętnie.

Jane była zgubiona. Była zgubiona od momentu, gdy jej dotknął. A nawet

wcześniej, gdy się spotkali w tym miejscu. Tu nie było przeszłości, przyszłości

ani teraźniejszości. To było ich zaczarowane miejsce i nic nie miało znaczenia

prócz tego, że się pragnęli. A jego pocałunek był jak czarodziejski napój, który

powodował, że nie mogła stąd uciec.

Zarzuciła mu ręce na szyję, przyciągnęła bliżej. Gładziła jego plecy,

dotykała stęskniona muskularnych ramion. On poddawał się pieszczotom,

szeptał jej imię. Obydwoje stracili nad sobą kontrolę. Całowali, dotykali, tulili

się coraz mocniej. Padli na trawę, Lyall całował jak oszalały jej usta, szyję,

piersi, potem znów wrócił do ust.

- A teraz pamiętasz, co się wtedy działo? Nie zapomniałaś, co się stało

później? - mruczał.

R S

background image

- 76 -

ROZDZIAŁ SIÓDMY

To pytanie obudziło w Jane złe wspomnienia.

- Chcę zapomnieć o tym, co się później stało - powiedziała gorzko. Jej

oczy świeciły jak dwie latarnie w pobladłej twarzy. Usiadła i zaczęła trzęsącymi

się rękami zapinać bluzkę. Lyall pogładził ją po policzku i próbował delikatnie

przyciągnąć do siebie. Odepchnęła go.

- Dlaczego udajesz, że wszystko się między nami skończyło?

- Bo tak jest - szepnęła z uporem, choć wiedziała, że nie oszuka ani jego,

ani siebie, jednak bała się powiedzieć to głośno.

- To nieprawda, Jane. Ja też tak myślałem. Gdy zobaczyłem twoje

nazwisko, czytając ofertę przebudowy zamku, myślałem, że już nic dla mnie nie

znaczysz. Byłem pewien, że gdy się spotkamy, będę cię traktował po prostu jak

starą znajomą. Ale gdy wróciłem i zobaczyłem cię stojącą wśród kwiatów,

wiedziałem, że nic się nie zmieniło. Jesteś ciągle taka sama...

Jane zerwała się na równe nogi. Była na siebie zła, że tak łatwo mu uległa.

- Nie jestem taka sama, wręcz przeciwnie, bardzo się zmieniłam! -

krzyknęła rozgoryczona. - Wtedy byłam małą, głupią nastolatką, ale już

dorosłam! Zaczęłam dorastać od dnia, kiedy wyjechałeś z Judith do Londynu i

każdy w tym mieście widział, jaką zrobiłeś ze mnie idiotkę!

- Mogłaś jechać ze mną. Prosiłem cię, błagałem, żebyś ze mną wyjechała

- odparł, podnosząc się.

- Chyba nie wyobrażałeś sobie, że pojechałabym z tobą i Judith?

- Starałem się wytłumaczyć ci, co się działo z Judith, ale ty nie chciałaś

słuchać! - zawołał w bezsilnej złości. - Myślałem, że jak ci dam trochę czasu, to

ochłoniesz i trzeźwo spojrzysz na to, co widziałaś w lesie. Wierzyłem, że

uczucie, które nas łączy jest tak silne, że przetrwamy to nieporozumienie. Ale ty

R S

background image

- 77 -

nawet nie chciałaś się ze mną zobaczyć. Musiałem wdzierać się do twojego

domu, forsując barykadę w postaci twojego ojca.

Och, jak dobrze pamiętała tamten straszny dzień! Lód ścinający jej serce,

wściekły głos ojca i Lyall, który wpadł jak burza. On naprawdę oczekiwał, że po

tym wszystkim rzuci mu się w ramiona. „Wyjedź ze mną, Judith nic dla mnie

nie znaczy - namawiał ją. - W Londynie zaczniemy nowe życie, tam będzie

inaczej. W tym ciasnym, małym miasteczku nie ma dla nas przyszłości".

Ale Jane była głucha na jego prośby. Teraz patrzył na nią tak jak wtedy.

Był zły i rozgoryczony, że sprawy nie toczą się tak, jak by chciał. Dziwił się,

dlaczego ona nie rzuca się w jego ramiona.

- Czy chcesz powiedzieć, że to, co było między nami nie było prawdziwe,

że mnie okłamywałaś? Nigdy nie chciałaś ze mną być ani ze mną wyjechać? -

spytał.

- Dlaczego tak trudno ci w to uwierzyć?

- Bo pamiętam, jak czyste i jasne były twoje oczy, gdy mówiłaś, że mnie

kochasz. I nie wierzę, że chciałaś tu spędzić resztę życia samotnie.

- Dla ciebie to nie do wyobrażenia, że ktoś chciałby tu mieszkać, bo ty

zawsze chciałeś stąd uciekać!

- Ja mówię o tobie, Jane. Nie pojechałaś ze mną, bo jesteś tchórzem!

- Jak śmiesz mnie tak nazywać? - Ze złością wepchnęła potargane włosy

za uszy. - Czy nigdy nie pomyślałeś, co ja przeżyłam przez te dziesięć lat? Jak

upokarzająca była świadomość, że wszyscy prócz mnie mieli rację? Tłuma-

czyłam cię, mówiłam, że cię nie rozumieją, że się zmieniłeś. I jak się to

skończyło? Wyjechałeś z największą latawicą w miasteczku. Jeszcze

oczekiwałeś, że będę na tyle głupia, żeby wyjechać razem z wami? W głowie mi

się to nie mieści! - Tupnęła nogą z bezsilnej złości. - Mówisz, że mój ojciec

chciał mnie tu na siłę zatrzymać, ale nie masz pojęcia, jaki on był szczęśliwy,

gdy wyjechałam do szkoły ogrodniczej. - Spojrzała na niego wyzywająco.

R S

background image

- 78 -

- Ale nie na tyle szczęśliwy, by pozwolić ci tę szkołę skończyć - mruknął

ironicznie.

- Może jeszcze powiesz, że specjalnie dostał ataku serca? Musiałam

wrócić do domu. Gdybyś to ty był w takiej sytuacji, pewnie pozwoliłbyś

zapracować się własnemu ojcu na śmierć! Ale ja nie mogłam się na to zgodzić.

Rzuciłam szkołę ogrodniczą, nauczyłam się księgowości. Nawet nie wiesz, ile

nocy spędziłam nad księgami rachunkowymi, jak starałam się zmniejszyć

koszty, a zwiększyć wpływy. Przede wszystkim nie mogłam dopuścić, żeby

ojciec dowiedział się, jak zła była wtedy sytuacja firmy! Myślisz, że łatwo mi

było rozstać się z marzeniami o ogrodnictwie... albo znaleźć pieniądze na studia

Kita? A tata i tak umarł...

Łzy ciekły jej po policzkach, ocierała je wierzchem dłoni.

- Nie było ci łatwo - odpowiedział w końcu.

- Więc nie nazywaj mnie tchórzem!

Wszystkie napięcia i kłopoty ostatnich tygodni zwiększyły jeszcze jej

rozżalenie.

- To ty jesteś tchórzem. Tak lubisz mówić o swej niezależności i

wolności. Ale to tylko ubrane w ładne piórka tchórzostwo, strach przed tym, by

się z kimś związać na dobre i na złe. Byłam z tobą szczęśliwa przez trzy miesią-

ce! Jak długo Judith była szczęśliwa? Miesiąc? Dwa? Dopóki się nie znudziłeś i

nie znalazłeś innej, żeby tylko nie naruszyć swojej wolności! To, co czuje i

czego pragnie druga osoba jest nieważne! Dla ciebie liczy się jedynie to, czego

ty chcesz!

Lyall otworzył usta, by jej odpowiedzieć, ale Jane nie chciała go słuchać.

Nie chciała się kłócić, chciała tylko mu wszystko powiedzieć... całą prawdę o

nim i o sobie.

- Myślę, że bawi cię wspominanie przeszłości. Nie wydaje ci się możliwe,

że nie chcę cię widzieć i że byłam bez ciebie szczęśliwa! Ty się tu nudzisz i

potrzebujesz rozrywki, tak jak dziesięć lat temu! Chcesz sprawdzić, na ile

R S

background image

- 79 -

potrafisz znów mnie omotać. Ale teraz jestem o dziesięć lat starsza i nie

pozwolę ci wywrócić mojego życia do góry nogami. Jesteś samolubny,

arogancki i nieodpowiedzialny i nie chcę mięć z tobą nic wspólnego! Wyjedź

stąd i więcej nie wracaj! Zostaw w spokoju mnie i Penbury!

Słuchał i patrzył na nią jak skamieniały. Usta miał zaciśnięte, twarz

pobladłą. W końcu nie wytrzymał i powiedział:

- Dobrze. Na pewno to zrobię, to dużo rozsądniejsze, niż wysłuchiwanie,

jakim to jestem samolubem... i to od osoby, którą tak naprawdę nic nie

obchodzi, co czuję czy co wtedy czułem. Nigdy się mną tak naprawdę nie

interesowałaś. Nudziło cię życie grzecznej dziewczynki i czekałaś na kogoś, kto

cię trochę rozerwie. Tylko przez przypadek to byłem ja. Byłem twoją chwilą

szaleństwa, przygodą czy buntem przeciw ojcu, ale takie bunty nie trwają długo.

Gdybyś nie widziała mnie wtedy z Judith, znalazłabyś inną wymówkę, żeby

wrócić do tatusia i do spokojnego życia - zaśmiał się gorzko. - Możesz sobie

wyjść za Alana. Jesteście siebie warci! Będziesz miała swoje bezpieczne, nudne

życie. On na pewno nie wyskoczy z czymś nieprzewidzianym, o to nie musisz

się martwić. Nigdy nie wytknie nosa poza Penbury, a ty razem z nim.

Zobaczysz, jaka będziesz szczęśliwa! A ja nie chcę mieć z wami więcej do

czynienia - zakończył.

- Bardzo dobrze! - krzyknęła. Rozżalona i zrozpaczona zarazem, patrzyła,

jak odwrócił się i odszedł. - Bardzo dobrze - powtórzyła, gdy zniknął i została

sama. Las wydał jej się pusty i zimny. Skuliła się i wpatrywała w miejsce, gdzie

zniknął.

Gdy następnego ranka Lyall zadzwonił do jej biura, powiedziała Dorothy,

że nie chce z nim rozmawiać.

- Lyall prosił, żeby ci przekazać, że chce cię tylko przeprosić. - Dorothy

patrzyła na nią zdziwiona, ale nie zapytała o nic.

- Nie obchodzi mnie to, nie chcę z nim rozmawiać - twardo odpowiedziała

Jane.

R S

background image

- 80 -

Wczoraj powiedziała mu wszystko, co miała do powiedzenia. Będę mu

posyłała co tydzień raporty z postępu prac, ale nie ma żadnego powodu, żebym

musiała się z nim spotykać, pomyślała. Moi pracownicy dobrze wywiązują się z

wszystkich robót i nie może zerwać kontraktu dotyczącego pierwszego etapu

prac. Jeśli zmieni zdanie co do następnych etapów, to będę się o to martwiła

później.

Te przemyślenia powinny jej poprawić humor, ale ciągle była smutna. Nie

potrafiła zapomnieć tego, co jej wczoraj powiedział. Czy on naprawdę uważa, że

był dla niej tylko rozrywką? Powiedział jej, że była samolubna, tchórzliwa i

głupia. Czy tak o niej myśli? Czy ona taka była?

Te pytania nie dawały jej spokoju i nie potrafiła sobie na nie

odpowiedzieć. Zabrała się więc do pracy, żeby o tym nie myśleć. Doprowadziła

do idealnego porządku księgi rachunkowe, uzupełniła faktury i wysłała

zamówienia. Biuro pod koniec dnia było o wiele lepiej zorganizowane,

natomiast ona miała ciągle te same rozterki co rankiem. Słowa Lyalla jak echo

pobrzmiewały w jej głowie. A prócz tego martwiła się Alanem. Nie dała mu na

razie żadnej odpowiedzi, unikała go. Wymigiwała się od spotkań, zostawała w

biurze po godzinach, ale nie można było tego ciągnąć w nieskończoność. Musi

mu dać w końcu jakąś odpowiedź. Czuła się nie w porządku w stosunku do

niego. Kłopotów z Kitem również nie udało jej się rozwiązać. Wiedziała, że

czeka na pieniądze od niej. Bank odmówił jej pożyczki, co oznaczało, że będzie

musiała sprzedać dom. Wszystko to razem wzięte powodowało, że miała

zupełnie dosyć mężczyzn.

Lyall nie pomagał jej o sobie zapomnieć, dzwonił codziennie. Za każdym

razem Dorothy pytała Jane, czy podejdzie do telefonu, a Jane odmawiała.

- Dlaczego nie chcesz z nim rozmawiać? - spytała po paru tygodniach

Dorothy. - Wydaje się taki miły, aż trudno uwierzyć, że to ten sam Lyall.

- Zapewniam cię, że nic się nie zmienił - odpowiedziała Jane gorzko.

- Jako młody chłopak był trochę... dziki i arogancki.

R S

background image

- 81 -

- Dorothy pokręciła głową ze smutkiem. - Wygląda na to, że wciąż nie

jest specjalnie szczęśliwy. Znałam jego matkę. Była piękna, ale nie dość silna,

by przeciwstawić się mężowi. Joe Harding to był bardzo konfliktowy człowiek.

Myślę, że na swój sposób kochał Mary, ale był strasznie o nią zazdrosny.

Zmienił jej życie w piekło. Syna też nie traktował najlepiej. Lyall bardzo starał

się chronić matkę, ,ale niewiele mógł zrobić. Nie dziwię się, że sprawiał dużo

kłopotów i był tak niepokorny. Ludzie go nie lubili, bo wciągał ich synów w

różne awantury i łamał serca ich córkom. Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy uciekł

z domu.

Dorothy zamyśliła się.

- Widziałam Mary niedługo po tym, jak wyjechał. Wyglądała okropnie.

Lyall miał tylko siedemnaście lat i bardzo martwiła się o niego. Powiedziała mi,

że zdaje sobie sprawę, iż to ona była jedynym powodem nieporozumień między

synem a ojcem. Lyall wrócił do domu tylko z jej powodu. Była wtedy już ciężko

chora i wkrótce po jego powrocie zmarła... - Dorothy przyjrzała się Jane

uważnie.

- Ale pewnie nie potrzebuję ci tego wszystkiego mówić. Ty znałaś go

lepiej niż ktokolwiek inny.

Czy naprawdę? Jane spuściła głowę. Nie wiedziała o problemach Lyalla

w domu. Nie wiedziała, że przyjechał zobaczyć się z umierającą matką. Nie

miała pojęcia, co wtedy czuł. „Nigdy się mną tak naprawdę nie interesowałaś",

przypomniała sobie jego słowa. Miał rację. Tak zajęta była sobą i swoimi

problemami, że nie zastanawiała się, co czuje Lyall. Był tyle lat od niej starszy.

Zawsze wydawał się taki silny, pełen życia i energii, że nigdy nie przyszło jej do

głowy, że on też może potrzebować pomocy.

- Nie jestem pewna, czy zdawałam sobie z tego wszystkiego sprawę -

powiedziała powoli. - Nigdy mi nie mówił o swoich rodzicach. Ale skoro tak

nienawidził ojca, to czemu nie wyjechał po śmierci matki?

R S

background image

- 82 -

- Joe załamał się po śmierci żony. Myślę, że Lyall uważał, iż powinien mu

pomóc odzyskać równowagę. To jednak nie był główny powód tego, że tu

został.

- To co było powodem?

- Ty, oczywiście! - Dorothy spojrzała na Jane z niedowierzaniem. - No

tak, rozumiem... Skąd mogłaś wiedzieć. Nie znałaś go wcześniej, byłaś małą

dziewczynką, gdy pierwszy raz stąd wyjechał. Co tydzień zmieniał dziewczyny,

a tego lata byłaś tylko ty!

I Judith, i może jeszcze wiele innych, o których nie miała pojęcia.

Odwróciła się tyłem, żeby Dorothy nie widziała jej twarzy. Przypomniało jej się,

jak Lyall flirtował z Dimity.

- Jednak nie zmienił się tak bardzo, jak ci się wydaje - powiedziała ze

smutkiem.

Poszła do swojego pokoju, starała się zająć pracą. Nie mogła jednak

zapomnieć o tym, co usłyszała od Dorothy.

Faktycznie chyba była zbyt skoncentrowana na sobie. To prawda, była

młoda, ale powinna dołożyć więcej starań, żeby, się o nim czegoś dowiedzieć,

żeby go zrozumieć. Nie zmieniało to tego, co o nim myślała, ale postanowiła, że

porozmawia z nim, gdy zadzwoni i przeprosi go za te nieprzyjemne rzeczy,

które mu nagadała.

Ale Lyall nie zadzwonił więcej. Jane starała się sobie wytłumaczyć, że tak

jest lepiej, ale tęskniła za tymi telefonami. Chciała, żeby o niej myślał. Dzwonił

telefon, a ona czuła się rozczarowana, gdy okazywało się, że to nie on.

Postanowiła w czasie weekendu odwiedzić znajomych w Bristolu. Uznała

też, że najwyższy już czas porozmawiać z Alanem. Zaproponowała mu, żeby z

nią pojechał.

- Możemy odwiedzić w powrotnej drodze moich rodziców. Powinni cię

poznać! - zawołał uradowany.

R S

background image

- 83 -

- Nie! - Jane chwyciła głęboki oddech, po czym oświadczyła, że

małżeństwo w ogóle nie wchodzi w rachubę. Gdy skończyła mówić, wyglądał

jak zbity pies. Czuła się strasznie. Zrobiło jej się jeszcze smutniej, gdy zdała

sobie sprawę, co to oznacza. Znowu zostanie sama. - Przykro mi bardzo, mam

nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi - próbowała go pocieszać.

Jednak nie pojechał z nią w piątek do Bristolu. Była z tego zadowolona,

Postanowiła nie myśleć w czasie tego weekendu ani o Lyallu, ani o Kicie, ani o

Alanie. Miała dość mężczyzn.

Miło było zobaczyć znów Toma i Beth. Rozmawiali wesoło, wspominali

wspólne wyprawy w góry, ale co chwila myślami wracała do Penbury.

Zastanawiała się, czy dzwonił Lyall. Mógł zostawić jakąś wiadomość na

automatycznej sekretarce.

Gdy wróciła do domu, pierwsze kroki skierowała wprost do aparatu

telefonicznego. Przesłuchała taśmę, ale żadnej wiadomości nie było. Dlaczego

przestał dzwonić? - zastanawiała się. Może wyjechał albo znalazł inny obiekt

zainteresowań? I tak się tego nie dowiem, nie ma sensu o tym myśleć, skarciła

się w duchu.

W poniedziałek pojechała do zamku. Część mieszkalna była prawie

skończona. Zastanawiała się, czy Lyall w niej zamieszka.

- O, Jane, jak miło cię widzieć! - zawołała na jej widok Dimity i cała

rozpromieniona ruszyła w jej stronę.

Co jej się nagle stało? Czyżby chciała zostać moją najlepszą przyjaciółką?

- pomyślała podejrzliwie.

- Jak spędziłaś weekend? - spytała Dimity ze słodkim uśmiechem.

- Dziękuję, dobrze, a ty? - grzecznie odpowiedziała Jane, zdziwiona jej

zainteresowaniem.

- Cudownie! Lyall wrócił w piątek i... och, on jest taki miły!

- Tak, kiedy chce, potrafi być miły - rzuciła Jane z przekąsem.

R S

background image

- 84 -

- Dla mnie jest zawsze bardzo miły - wdzięczyła się Dimity. - Pierwszy

raz udało nam się naprawdę szczerze pogadać. Wiesz pewnie, jakie to uczucie,

gdy rozmawiasz z kimś i wydaje ci się, że znacie się od lat?

- Nie - odparła chłodno Jane.

- Tak było ze mną i Lyallem. Miał w przeszłości wiele kobiet, ale teraz

powiedział, że chciałby to zmienić.

- Naprawdę? - Jane zastanawiała się, czy i ją włączył do tych „wielu

kobiet".

- On jest... lepiej już nic nie będę mówić. Myślę, że jestem jedyną osobą,

która zna jego plany! Obdarzył mnie takim zaufaniem, że... - Spojrzała

triumfalnie na Jane.

- To czemu już zaczynasz o tym paplać?

Widać było, że Dimity chce jej coś jeszcze powiedzieć, ale urażona jest

jej krytyczną uwagą i nieprzychylną postawą. W końcu nie wytrzymała jednak i

dodała:

- Spotkaliśmy w sobotę w pubie Alana. Był zdruzgotany, ale zrobiłam

wszystko, żeby go pocieszyć. - Patrzyła na Jane prowokująca. - Musisz uważać,

bo go stracisz. Tacy mężczyźni nie rosną na drzewach! - Odwróciła się i

zostawiła zaskoczoną Jane.

Co ona miała na myśli, mówiąc o planach Lyalla? To bardziej ją

zainteresowało niż wieści o Alanie. Czy Dimity naprawdę uważa, że zdoła

usidlić Lyalla? Chyba że jest jeszcze głupsza, niż na to wygląda.

Gdy Jane wchodziła do biura, usłyszała telefon.

- O, jak miło cię słyszeć - mówiła do słuchawki Dorothy. - Ja czuję się

świetnie... a ona... No cóż, jak zwykle za dużo pracuje... To samo jej

powiedziałam...

Potem była długa pauza i Dorothy coś notowała.

- Z kim rozmawiałaś? - spytała Jane, gdy Dorothy odłożyła słuchawkę.

- Z Lyallem Hardingiem.

R S

background image

- 85 -

- Nie chciał ze mną rozmawiać?

- Powiedział, że nie ma sensu prosić cię do telefonu, bo na pewno nie

masz ochoty z nim rozmawiać. Zostawił tylko wiadomość.

- Jaka to wiadomość?

- W ostatnim swoim raporcie proponowałaś kominki w gościnnych

pokojach. Lyall zamówił dokładnie takie, jak chciałaś. Musisz tylko jutro

wysłać po nie do Londynu ciężarówkę.

Jane zaczęła przeglądać plan z rozpisanymi pracami na następny dzień.

Wyglądało na to, że żaden z pracowników nie będzie mógł pojechać. Pomyślała,

że chyba będzie musiała sama po nie jechać, ale jednocześnie bardzo by nie

chciała spotkać w londyńskim biurze Lyalla.

- Czy powiedział, gdzie dokładnie trzeba odebrać te kominki?

- Nie, ale zostawi wszystkie informacje sekretarce, bo jutro cały dzień nie

będzie go w biurze.

- Więc chyba ja pojadę - zdecydowała. - Jutro mam tylko jedno spotkanie

rano. Zdążę wrócić wieczorem.

- To długa droga - Dorothy spojrzała na nią z troską.

- Ależ skąd - zaoponowała.

Dzień poza biurem wydał jej się nagle miłą odmianą. Lyalla nie będzie w

biurze, więc na pewno go nie spotka.

Następnego dnia prześladował ją pech. Spotkanie przeciągnęło się, na

autostradzie był wypadek i parę godzin stała w korku, a na koniec długo błądziła

po Londynie, zanim znalazła biuro Lyalla,

Budynki biur Multiplexu były bardzo nowoczesne. One tak różnią się od

zamku Penbury, jak ja od Lyalla, pomyślała. Spokojna, że go tu nie spotka,

weszła do środka. Poczuła się nieswojo w tym nowoczesnym i ekskluzywnym

wnętrzu.

Jej strój - sfatygowane dżinsy - był odpowiedni do wożenia kominków,

ale nie do wizyt w takim biurze. Podeszła do recepcji i wyjaśniła, w jakiej

R S

background image

- 86 -

sprawie przyjechała. Recepcjonistka zadzwoniła po asystentkę Lyalla i poprosiła

Jane, by usiadła i poczekała.

Jane usadowiła się w wielkim, wygodnym fotelu i przyglądała się

starannie wypielęgnowanym kwiatom, które stały tu w dużych donicach.

Widocznie jest tu także osoba, która dba o kwiaty, pomyślała. Jak to możliwe,

że ten dziki, młody chłopak osiągnął to wszystko? Patrzyła na mężczyzn w

drogich garniturach i modnie ubrane kobiety, kręcące się po holu. Ci wszyscy

ludzie to byli jego podwładni!

Nagle automatyczne drzwi wejściowe otworzyły się i wszedł Lyall w

towarzystwie kilku mężczyzn. Natychmiast atmosfera zmieniła się. Uwaga

wszystkich obecnych skupiła się na Lyallu. Nawet z daleka Jane widziała

różnicę między nim a innymi. Było w nim coś władczego, był jak lew, który

samym swoim wyglądem zyskuje posłuch i jest niekwestionowanym królem.

Jane chwyciła gazetę i szybko schowała się za nią, miała nadzieję, że jej

nie zobaczy. Zza gazety dyskretnie obserwowała Lyalla, który właśnie żegnał

się ze swoimi towarzyszami. Bała się, że się odwróci, więc podniosła gazetę i

zasłoniła się nią całkiem. Gdy ponownie ją opuściła, zobaczyła przed sobą

Lyalla, który z trudem powstrzymywał się od śmiechu.

- Nie wiedziałem, że potrafisz czytać gazetę do góry nogami.

Jane dostrzegła swoją pomyłkę i zawstydzona odłożyła gazetę na sąsiedni

fotel.

- Miało cię nie być cały dzień w biurze - powiedziała z wyrzutem, jakby

to wszystko wyjaśniało.

- Nie było mnie przed południem, myślałem, że przyślesz ciężarówkę

dużo wcześniej. Zostawiłem instrukcje mojej asystentce. Ale co ty tu robisz? -

spytał chłodno.

- Przyjechałam po kominki - wyjaśniła.

R S

background image

- 87 -

- Wyglądasz na zmęczoną. Dorothy mówiła, że bardzo dużo pracujesz.

Nie powinnaś wybierać się sama w taką męczącą podróż po zatłoczonej

autostradzie.

- Życzyłeś sobie przecież, żeby odebrać dzisiaj kominki. Nikt poza mną

nie miał na to czasu. Nie mogę zmieniać moim ludziom planu pracy z dnia na

dzień.

- Lepiej jednak byłoby, gdybyś posłuchała mojej rady i przysłała kogoś.

Ale ty nigdy nie byłaś zbyt dobra w słuchaniu, prawda, Jane?

Mierzyli się wzrokiem z wyraźną niechęcią. Lyall zorientował się, że

wszyscy obecni przyglądają się im z zainteresowaniem.

- Skoro już tu jesteś, to chodź to mojego biura, dam ci instrukcje -

zaproponował.

- Nie musisz sobie robić kłopotu, twoja asystentka zaraz zejdzie -

odpowiedziała chłodno.

Lyall rozejrzał się, coś go na chwilę zafrasowało.

- O, już idzie. - Podniósł rękę i zamachał. W ich stronę szła młoda kobieta

w eleganckim kostiumie. - Zostawiam cię w dobrych rękach - dodał, po czym

skłonił się chłodno i odszedł.

Asystentka Lyalla podeszła do Jane.

- Dzień dobry! - powiedziała i uśmiechnęła się.

Jane nie wierzyła własnym oczom. To była Judith!

R S

background image

- 88 -

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Pewnie mnie nie poznajesz? - zapytała Judith, ale błędnie

zinterpretowała reakcję Jane.

- Przeciwnie... poznaję cię - odparła zaskoczona Jane, bowiem Judith była

ostatnią osobą, którą spodziewała się tu spotkać. Czy ona naprawdę była jego

asystentką? Dlaczego nic jej nie powiedział, nie ostrzegł jej? - Zmieniłaś się -

wykrztusiła z trudem. W tej uprzejmej, zrównoważonej kobiecie rzeczywiście

niełatwo było rozpoznać tamtą dawną, dziką Judith.

- Mam taką nadzieję - odparła Judith. - Jeżeli to prawda, to wszystko

dzięki Lyallowi. To jemu wszystko zawdzięczam.

- Lyall nie powiedział, że jesteś jego asystentką - rzuciła Jane.

- Odnoszę wrażenie, że jest mnóstwo rzeczy, o których Lyall nic ci nie

powiedział. - Spojrzała przez ramię, żeby sprawdzić, czy nie ma go w pobliżu,

po czym zapytała: - Czy możemy porozmawiać? Podejrzewam, że Lyall nie

byłby zadowolony, że się mieszam, mimo to uważam, że powinnaś poznać

prawdę o tym, co wydarzyło się tamtego lata.

- Jak to... prawdę? - zapytała zdumiona Jane.

- Między nami niczego nie było, byliśmy jedynie przyjaciółmi, musisz mi

uwierzyć, Jane.

- Kiedy was zobaczyłam, nie wyglądaliście na przyjaciół... - odparła Jane

z przekąsem.

- Byłam w strasznym stanie, bo... - Zawahała się i nie dokończyła.

Zauważyła jednak, że Jane nie wygląda na przekonaną, postanowiła więc dalej

ciągnąć swą opowieść.

- Lyall wtedy naprawdę mnie tylko pocieszał. Chodziliśmy razem do

szkoły. Lyall był co prawda parę lat ode mnie starszy, ale razem się

R S

background image

- 89 -

wychowywaliśmy. Zawsze rozumieliśmy się znakomicie. Jego rodzice niewiele

się nim zajmowali, a moi... - Judith zagłębiła się we wspomnieniach.

- No cóż, powiedzmy tylko, że nie zdobyliby żadnej nagrody w konkursie

na najtroskliwszego rodzica. Robiłam mnóstwo szalonych rzeczy, a im bardziej

ludzie wytykali mnie palcami, tym mocniej postanawiałam dorosnąć do mojej

reputacji. Tylko Lyall traktował mnie tak, jak powinnam była być traktowana, to

znaczy jak małą, przestraszoną dziewczynkę!

Jane spuściła wzrok. Ona także wiedziała, co mówiło się o Judith i nigdy

nie przyszło jej do głowy, żeby zastanowić się, skąd w tej dziewczynie było aż

tyle agresji.

- Przepraszam - powiedziała, czuła jednak, jak niestosownie to teraz

brzmiało.

Judith skinęła głową na znak, że przyjmuje przeprosiny.

- Muszę przyznać, że nikomu, kto chciał mi pomóc, nie ułatwiałam

zadania. Lyall był całkowicie zajęty tobą tamtego lata, a mimo to zauważył, że

ze mną coś było nie tak. Był jedyną osobą, która odnosiła się do mnie po ludzku.

Z początku nie chciałam mu o niczym mówić, ale nikomu innemu nie mogłam

zaufać. Byłam w ciąży, a żeby być szczerą do końca, nie byłam pewna z kim -

westchnęła.

- Ale to było nieważne. Wszystko się nagle zmieniło. Wiedziałam z całą

pewnością, że chcę urodzić to dziecko. Nie chciałam jednak, żeby miało takie

dzieciństwo jak ja. Wiedziałam także doskonale, co by się stało, gdyby

dowiedział się o tym mój ojciec.

Judith spojrzała na Jane. Była pewna, że jej słuchała.

- Tego dnia, kiedy zobaczyłaś nas w lesie, powiedziałam Lyallowi, co się

stało. Udawałam mądrą, mówiłam szybko i dużo, ale prawda była taka, że nie

miałam zielonego pojęcia, jak sobie poradzę z maleństwem. Byłam naprawdę w

strasznym stanie. Zaczęłam płakać. Lyall zachował się cudownie. Wziął mnie w

ramiona, mocno do siebie przytulił i pozwolił się wypłakać. I wtedy pojawiłaś

R S

background image

- 90 -

się ty. Oczywiście pobiegł za tobą, ale wrócił po chwili i powiedział, że nie

chciałaś słuchać żadnych wyjaśnień. Następnego dnia, po tym, jak oznajmiłaś

mu, że między wami wszystko, skończone, znów do mnie przyszedł i powie-

dział, że wyjeżdża. Nigdy nie widziałam go w takim stanie, ani przedtem, ani

potem. Wydaje mi się, że do tamtej chwili nie całkiem sobie zdawał sprawę, ile

dla niego znaczyłaś. Sugerowałam, że powinien spróbować jeszcze raz z tobą

porozmawiać, ale nie zrobił tego. Był zbyt dumny, żeby się przyznać, jak mu

było źle. Powiedział tylko, że wyjeżdża i że jeżeli chcę, mogę jechać razem z

nim. „Druga taka szansa ci się nie zdarzy" - mówił. Więc pojechałam.

Ponownie spojrzała na Jane, która słuchała ją z uwagą.

- Sądzę, że on potrzebował kogoś, o kogo mógłby się troszczyć. Dzięki

temu mniej czasu poświęcał na myślenie o tobie. Był po prostu cudowny. Po

przyjeździe do Londynu wszystko załatwił. Znalazł dla mnie mieszkanie i za-

dbał, bym mogła opiekować się dzieckiem. Znalazł mi nawet pracę, a po

powrocie ze Stanów zatrudnił jako swoją asystentkę w Multipleksie.

Pracowałam tylko na pół etatu, żeby mieć czas dla Jonathana, mojego synka, ale

ta praca dawała mi poczucie, że jestem coś warta. Poza tym to wspaniały szef i

najlepszy przyjaciel, jakiego kiedykolwiek miałam w życiu.

Jane zwilżyła wargi. Dlaczego nie pozwoliła mu wtedy niczego wyjaśnić?

Czy aby nie dlatego, że była dziecinnie uparta, jak twierdził?

- Żałuję, że go nie wysłuchałam - szepnęła z trudnością. - Powiedział, że

jestem zbyt tchórzliwa, żeby mu uwierzyć. Wygląda na to, że miał rację...

- Byłaś po prostu bardzo młoda - pocieszyła ją Judith. - Na twoim miejscu

byłabym tak samo podejrzliwa. A Lyall, ile on miał wtedy lat? Dwadzieścia

pięć? W każdym razie wystarczająco dużo, żeby się domyśleć, co musiałaś czuć.

A wiesz przecież, jaki z niego uparciuch.

- Znasz go pewnie lepiej ode mnie - stwierdziła Jane. Jedna rzecz ciągle

jednak nie dawała jej spokoju.

- Czy ty... czy wy byliście...

R S

background image

- 91 -

- Kochankami? - przerwała jej. - Nie! Nie powiem, że nigdy tego nie

chciałam... Jednak, po pierwsze, byłam zbyt zaabsorbowana Jonathanem, a po

drugie, Lyall po tej całej historii z tobą nie chciał wiązać się z żadną inną.

Interesowały go wyłącznie kobiety, które znały jego reguły gry i nie chciały ich

łamać. Nie, Jane, byliśmy tylko przyjaciółmi i nadal nimi jesteśmy. Sześć lat

temu szczęśliwie wyszłam za mąż i Lyall bardzo cieszył się z mojego szczęścia.

Tak bardzo chciałabym, żeby i jego ono spotkało.

Jane zrobiło się okropnie głupio. Tyle razy powtarzała mu, że jest

samolubny, arogancki i nieodpowiedzialny. Teraz, w porównaniu z nim, czuła

się po prostu jak mała, głupia egoistka.

- Dzięki, że mi to powiedziałaś - wydusiła w końcu.

- Naprawdę nie miałam o tym pojęcia. Tak mi przykro, przepraszam, że

cię tak niesprawiedliwie osądziłam.

- Niepotrzebnie, zresztą w moim życiu w końcu wszystko się ułożyło. A

jeżeli już koniecznie chcesz kogoś przeprosić, to przeproś Lyalla.

- Zrobię to.

Judith powiedziała jej, gdzie ma odebrać kominki. Ulice ciągle były

zatłoczone i zajęło to Jane trochę czasu. Kiedy ponownie zjawiła się w siedzibie

Multiplexu, w firmie prawie nikogo nie było. Wsiadła do windy i pojechała na

dwunaste piętro. W drzwiach spotkała ją Judith.

- Lyall jest na zebraniu, nie wiem, kiedy będzie wolny. Jesteś pewna, że

chcesz z nim porozmawiać?

- Najzupełniej - odparła bez namysłu. W ciągu ostatnich paru godzin

przypomniała sobie wszystko, co powiedziała Lyallowi i jak najprędzej chciała

go za to przeprosić.

- Poczekam na niego.

Judith spojrzała na zegarek.

- Muszę odebrać Jonathana. Ale ty możesz zostać tutaj, w moim biurze.

Usłyszysz, kiedy skończą.

R S

background image

- 92 -

Była prawie siódma, gdy Jane usłyszała, że otwierają się drzwi do

gabinetu Lyalla. Zastukała cichutko i popchnęła drzwi. Lyall pisał coś na

komputerze. Chociaż marynarka wisiała na oparciu krzesła, a krawat miał

rozluźniony, nadal wyglądał świeżo i władczo. Na nosie miał okulary w

rogowych oprawkach, co dodatkowo przydawało mu powagi, a na Jane robiło

wrażenie.

Nie odrywając wzroku od ekranu komputera, zapytał:

- Judith, jeszcze nie wyszłaś?

- To nie Judith - powiedziała Jane. - To ja.

- To ty?! - zapytał z niedowierzaniem, ale to pytanie nie zabrzmiało

przyjaźnie. Odwrócił się do niej twarzą, na której malował się wyraz niemiłego

zaskoczenia.

- Tak - zdołała jedynie wykrztusić, bo całe przygotowane wcześniej

przemówienie jakoś wyleciało jej z głowy.

- Nie dostałaś kominków?

- Dostałam.

- To o co chodzi?

- Przyszłam, żeby cię przeprosić za wszystko, co ci tam w lesie

powiedziałam... Judith opowiedziała mi, co naprawdę zdarzyło się tamtego lata.

- Mówiłem jej, żeby tego nie robiła! - rzucił ze złością i odwrócił się do

okna. Widziała tylko jego plecy.

- Dlaczego?

- Mówiąc szczerze, uważałem, że nie warto. Po tym, jak mnie

potraktowałaś, uznałem, że nie ma sensu narażać jej na to samo. I tak nie jest jej

łatwo mówić o tamtych sprawach.

- Ależ ja się cieszę, że mi to powiedziała. Szkoda, że wcześniej jej nie

spotkałam. Szkoda, że nie chciałam cię słuchać, kiedy próbowałeś mi to

wyjaśnić. Szkoda... - nie dokończyła. Z pleców Lyalla niczego nie mogła

wyczytać. Nie wiedziała nawet, czy jej słucha. - Zresztą nieważne... Chciałam ci

R S

background image

- 93 -

tylko powiedzieć, że przykro mi z tego powodu i że nie miałam racji, mówiąc,

że nigdy o nikogo nie dbałeś. To, co zrobiłeś dla Judith z pewnością dowodzi, że

się myliłam.

Jej słowa zdawały się trafiać w całkowitą próżnię. Lyall nawet się nie

poruszył.

- No cóż, pójdę już sobie - powiedziała i ruszyła w stronę drzwi.

- A dokąd się wybierasz? - zapytał, odwróciwszy się.

- Wracam do Penbury.

- Teraz?

- Dlaczego nie?

- Jesteś bardzo zmęczona - odrzekł i pospiesznie zaczął porządkować

papiery na biurku.

- Czuję się świetnie - zaprotestowała, chociaż na samą myśl o tym, że po

całym dniu za kierownicą ma jeszcze spędzić kilka godzin w aucie, robiło jej się

słabo.

- Wcale nie czujesz się świetnie - nie ustępował, jednocześnie łapiąc

spadające kartki. - Z tymi sińcami pod oczami wyglądasz jak panda.

- Dzięki za komplement.

- Cały dzień siedziałaś za kółkiem - zignorował jej sarkazm. - To idiotyzm

pakować się na autostradę, kiedy jest się tak zmęczonym.

- Nie stać mnie na hotel - odpowiedziała zmieszana, wszystkiego się

bowiem spodziewała, że nie zechce jej wysłuchać, że się wścieknie, ale nie tego,

że się będzie nad nią litował.

- Wcale nie sugeruję, żebyś zatrzymała się w hotelu. Możesz zatrzymać

się u mnie.

- Ależ nie mogę... - wymamrotała zaskoczona.

- Nie ma powodu do obaw. Zapewniam, że nie planuję uwiedzenia cię.

Jutro rano lecę do Frankfurtu i muszę wstać o piątej. Dzisiaj zamierzam iść

wcześnie spać.

R S

background image

- 94 -

Jane nie wiedziała, co powiedzieć. Najpierw w ogóle jej nie słucha, a

zaraz potem nalega, żeby zatrzymała się u niego. O co mu chodzi? Milczała

więc, zakłopotana.

- Przepraszam, Jane - Lyall przerwał tę kłopotliwą chwilę milczenia. -

Wiem, że niełatwo ci było przyjść tutaj i powiedzieć mi: przepraszam. Już nie

spodziewałem się ciebie i zacząłem sobie nawet wmawiać, że tego właśnie chcę.

Wybacz więc, że nie odebrałem twych przeprosin tak, jak byś chciała. Ale czy

nie byłoby lepiej, żebyśmy oboje w końcu przyznali, że popełniliśmy błędy i

zostawili całą przeszłość za sobą? W tej chwili ty jesteś zmęczona i ja również.

Proponuję, żebyśmy spędzili spokojny wieczór przy dobrej kolacji, z odrobiną

starego wina, a potem każde z nas pójdzie spać. Chyba że następnych kilka

godzin wolisz spędzić w korku na autostradzie.

- No dobrze, a co z kominkami?

- Parking jest strzeżony całą noc, bądź spokojna, nic im się nie stanie.

Obiecuję, dostaniesz pokój gościnny... słowo skauta. - Lyall podniósł dwa palce

do góry, a w oczach znów miał te swoje wesołe ogniki.

- Ale ja niczego ze sobą nie mam - broniła się coraz słabiej.

Znakomicie! Pełna determinacji postanowiła wygłosić swoją kwestię i

odejść z godnością, ale wystarczył jego jeden maleńki uśmiech i już porzuciła tę

koturnową pozę.

Lyall leciutko objął ją ramieniem i oboje wyszli z gabinetu. I choć puścił

ją, gdy wsiadali do windy, czuła jego dotyk jeszcze dłuższą chwilę.

Wsiedli do luksusowej limuzyny. Usadowili się wygodnie w fotelach.

Lyall powiedział coś do kierowcy. Potem już nie odzywał się, ale milczenie mu

chyba odpowiadało. Przymknął oczy, jego myśli zdawały się być gdzieś daleko.

Przyjrzała mu się ostrożnie. Faktycznie, wyglądał na zmęczonego. Wokół ust i

pod oczami widać było niewielkie zmarszczki. Na skroniach srebrzyły się

pierwsze siwe włosy. Nigdy go takim wcześniej nie widziała.

R S

background image

- 95 -

Oto siedział obok niej prawdziwy Lyall. Zwykły człowiek ze zwykłymi,

codziennymi troskami i kłopotami, który marzy o spokojnym, domowym

wieczorze. Przez te wszystkie lata nosiła w wyobraźni obraz lekkomyślnego,

niebezpiecznego młodego wilka, którego kiedyś kochała. Ale on się zmienił,

dojrzał i zostawił ją daleko w tyle, ciągle tę samą, kilkunastoletnią dziewczynę,

zakłopotaną najmniejszym dotknięciem jego ręki.

Lyall otworzył oczy. Jane przyglądała mu się tak, jakby go nigdy

przedtem nie widziała. W jej oczach dostrzegł żal za tym wszystkim, co

bezpowrotnie stracone. Niczego nie mówił, ale długie spojrzenie, jakie między

sobą wymienili, mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa. Jane poczuła, że

wszystkie wątpliwości, nieporozumienia, oskarżenia i gorzkie słowa odchodzą

w niepamięć, znikają niczym poranna mgła w świetle wschodzącego słońca. Jej

serce rozpromieniła uszczęśliwiająca świadomość, że go kocha, że zawsze go

kochała i że nigdy nie przestanie go kochać.

Samochód zatrzymał się. Lyall mieszkał w eleganckiej dzielnicy

Londynu, niedaleko Belgravii. Jego mieszkanie okazało się luksusowym

apartamentem na ostatnim piętrze wysokiego budynku, z wyjściem na

znajdujący się na dachu taras. Stały tam doniczki, a w nich rosła maciejka.

Zerwała jeden kwiatek i powąchała go. Uwielbiała ten moment, kiedy w letnie

wieczory otwierały kielichy i rozsnuwały swą delikatną woń.

- Proszę. - Lyall zjawił się w przeszklonych drzwiach otwierających się na

taras i wręczył jej kieliszek wina.

- Usiądźmy.

Usiedli obok siebie na rzeźbionej ławeczce. Ich ramiona nie dotykały się

wprawdzie, mimo to Jane doskonale czuła jego bezpośrednią bliskość i

przeszkadzało jej to.

- Wyglądasz na zmęczoną - przerwał milczenie. - Źle spałaś?

R S

background image

- 96 -

- Dobrze spałam - zaprzeczyła natychmiast, choć sama nie wiedziała,

dlaczego właściwie kłamie. - No... rzeczywiście nie najlepiej - przyznała po

chwili.

- Dlaczego?

Jane powąchała kwiatek. Nie chciała kłamać, ale też nie miała, ochoty

przyznać się do tego, że nieraz zdarzyło jej się nie spać w nocy i myśleć o ich

ostatniej kłótni, i o tym, jak bardzo by chciała, żeby wszystko potoczyło się

inaczej.

- Ostatnimi czasy mam wiele spraw do przemyśleń - odparła wymijająco.

- Sądziłem, że wygranie kontraktu na remont zamku Penbury położyło

kres kłopotom. O ile mi wiadomo, twoja firma świetnie sobie radzi. W czym

zatem problem?

- To nie praca jest przyczyną moich zmartwień.

- Więc co?

- Och, mnóstwo różnych spraw - tłumaczyła się nerwowo. - Chodzi

głównie o Kita - wybrnęła w końcu, zresztą było w tym sporo prawdy.

- Tak myślałem, ale powiedz, czy kiedykolwiek nie martwiłaś się o niego?

- Masz rację - uśmiechnęła się. - Ale teraz... to tak naprawdę Kit chyba

już mnie nie potrzebuje. Właśnie ożenił się w Buenos Aires i jest szaleńczo

szczęśliwy.

- A więc, o co chodzi?

- Potrzebuje pieniędzy. Ojciec zostawił firmę nam obojgu, wiem, że

życzyłby sobie, żebym spłaciła jego udział. Jednak kondycja firmy była w

ostatnich latach na tyle trudna, że nie mam żadnych odłożonych pieniędzy. W

banku powiedzieli mi, że wszystko, co mogę zrobić, to sprzedać dom. Ale przy

obecnej sytuacji na rynku nieruchomości, trwałoby to latami.

Lyall spojrzał na nią z niedowierzaniem połączonym ze

zniecierpliwieniem.

R S

background image

- 97 -

- Czy chcesz powiedzieć, że masz zamiar sprzedać jedyny dom, jaki w

życiu miałaś, po to tylko, żeby dać pieniądze twemu nieodpowiedzialnemu

bratu?

- Nie chcę, ale czy mam inne wyjście?

- Możesz mu przecież powiedzieć, żeby poczekał, albo jeszcze lepiej,

żeby zaczął wreszcie na siebie zarabiać!

- Nie mogę!

- Ale dlaczego? - nie ustępował.

Jane odwróciła się i spojrzała na dachy w oddali.

- Bo widziałam jego twarz, kiedy umarła nasza mama - odpowiedziała

cicho, święcie przekonana, że Lyall i tak tego nie zrozumie. - Był malutkim

chłopcem, miał wtedy zaledwie pięć lat.

- A ty byłaś małą dziewczynką! Ile miałaś lat? Dziesięć? Jedenaście?

Zrezygnowałaś dla Kita ze swego dzieciństwa, nie rezygnuj więc ze swego

domu, Jane! Kit jest dorosłym mężczyzną i potrafi sam zadbać o swoje sprawy.

Miał oczywiście rację, jednak Jane wiedziała również, że nigdy nie zdobędzie

się na to, żeby powiedzieć Kitowi, że nie może już na nią liczyć. Był przecież jej

bratem, i o ile to tylko będzie w jej mocy, zawsze będzie mu pomagać.

Jednocześnie ogarniała ją rozpacz na myśl o tym, że musiałaby sprzedać dom.

- Jest jeszcze inna możliwość - rzekł Lyall po chwili.

- Jaka? - zapytała z nadzieją.

- Mógłbym pożyczyć ci te pieniądze.

- Nie, to niemożliwe - odparła zmieszana. - Nie mogłabym cię o to prosić.

- Nie prosisz mnie o nic, to ja wystąpiłem z tą propozycją.

- Mimo to... nie - powiedziała zupełnie już zrezygnowana - po prostu nie

mogę przyjąć tej propozycji.

- Potraktuj to jako zaliczkę - nalegał.

- Zaliczkę? - ożywiła się.

R S

background image

- 98 -

- Czemu nie? W kontrakcie jest powiedziane, że Multiplex zapłaci ci po

wykonaniu i przyjęciu pierwszego etapu prac. Jestem zadowolony z ich

dotychczasowego przebiegu, niech to zatem będzie zapłata za to, co już zostało

zrobione. W końcu zarobiłaś te pieniądze, Jane.

- Naprawdę nie wiem, czy powinnam... - odparła Jane głosem pełnym

wątpliwości.

Teraz ruch należał do niego.

- Och, Jane, nie zawracaj głowy - powiedział drwiąco. - Myślałem, że z

radością przyjmiesz każdą sensowną propozycję. Miałem cię za osobę

racjonalną. Czyżbym się mylił?

- Ależ nie, jestem racjonalna - odparła błyskawicznie, dostrzegając

rodzący się na jego twarzy uśmiech.

- Skoro tak, to uśmiechnij się i ładnie podziękuj.

- Pięknie dziękuję - rzekła z uśmiechem, który zawsze, nie tylko wówczas

gdy trzeba było podziękować, był odpowiedzią na jego uśmiech.

Spojrzała na Lyalla. Ciągle się uśmiechał, ale nie był to już ten lekko

bezczelny uśmieszek, który tak ją denerwował. W wyrazie jego twarzy było coś

znacznie intensywniejszego, cieplejszego, coś, co zobaczyła już w samochodzie,

w chwili gdy poczuła, że go kocha.

Pomaszerowała za nim do kuchni. Sprawdził zawartość lodówki i

zadecydował, że zrobi dwa omlety. Jane, która spodziewała się jakiegoś

gotowego dania z mikrofalówki, z podziwem przyglądała się, jak zgrabnie

rozbija jajka.

- Nie wiedziałam, że potrafisz gotować. - Ciekawe, czego jeszcze nie

wiem o Lyallu, dodała w duchu.

- W tej dziedzinie niewiele mam w zanadrzu - przyznał się. - Prawdę

mówiąc, zazwyczaj moja pomoc domowa zostawia mi jakieś małe co nieco, ale

teraz jest na urlopie, Nie robiłem większych zakupów, bo już jutro wylatuję z

Londynu.

R S

background image

- 99 -

- Mówiłeś, że dokąd się wybierasz?

- Śniadanie jem we Frankfurcie, a potem lecę do Japonii. W ostatnim

czasie poświęciliśmy mnóstwo pracy, żeby doprowadzić do podpisania

wielkiego kontraktu z Japończykami. Potrzebny jest tylko mój podpis. Ta

umowa jest dla nas tym, czym dla Makepeace and Son umowa dotycząca zamku

Penbury.

- Pewnie ci to lepiej wyszło niż mnie, co? - zapytała skruszona.

- Powiedzmy, że negocjacje z Japończykami były o niebo nudniejsze, niż

robienie interesów z tobą.

Zjedli omlety, a na deser Lyall podał winogrona. Skubiąc owoce, wesoło

sobie gawędzili. Jane dawno już zapomniała, jak miło się z nim rozmawiało, jak

często się przy nim śmiała. Umówili się, że nie będą rozmawiać o przeszłości,

mimo to tkwiła między nimi jak coś namacalnego, niemego, ale obecnego i

niemożliwego do zlekceważenia.

Potem przygotował kawę i zabrali ją ze sobą do salonu. Zasiedli na dwóch

krańcach sofy. Lyall zapalił małą, stołową lampkę. Miła, przyjazna atmosfera

zaczęła nagle gdzieś się ulatniać i przeradzać się stopniowo w trudne do

zniesienia napięcie. Jane nie widziała w półmroku jego twarzy, a jednak

wyczuwała jego obecność z wyrazistością, której nie doznawała w pełnym

świetle w kuchni. Kłębiły się w niej jakieś ciemne, niedobre myśli i

podszeptywały coś w dziwnym, niezrozumiałym języku. Oboje już zbyt długo

siedzieli, milcząc i chyba dlatego powietrze aż drgało z napięcia. Jane spróbo-

wała przełamać to nieznośne milczenie:

- Na jak długo wyjeżdżasz?

- Na kilka tygodni - odparł. - Może trzy.

Udawała, że interesuje ją kubek z kawą, ale im bardziej starała się nie

patrzeć na Lyalla, tym częściej jej głowa zwracała się w jego stronę. Znowu

zaległo milczenie.

- Naprawdę chcesz wyjść za Alana Gooda? - zapytał niespodziewanie.

R S

background image

- 100 -

Jane odwróciła się w jego stronę, ale nie zdołała z jego twarzy niczego

wyczytać. Za późno na udawanie.

- Nie.

- To dobrze - odparł i odstawił swój kubek na podłogę.

- Skoro tak, to chyba nie zezłości cię wiadomość, że z powodu twojej

nieobecności w ostatni weekend pocieszała go Dimity?

- Dimity? Sądziłam, że spędziła ostatni weekend z tobą - odpaliła w

nagłym przypływie śmiałości.

- Ze mną? - Teraz on musiał wyglądać na zdziwionego. - Dlaczego ci to

przyszło do głowy?

- Bo tak powiedziała - odparła spokojnie. Lyall ściągnął brwi.

- Owszem, widzieliśmy się. Koniecznie chciała omówić ze mną parę

projektów, umówiłem się z nią na sobotę rano w zamku. A że zrobiła się pora

lunchu, poszliśmy coś przekąsić do pubu. Ale czy wobec tego można

powiedzieć, że spędziłem z nią cały weekend, ja bym tego nie powiedział.

- Chcesz powiedzieć, że nie widziałeś się z nią wieczorem?

- Właśnie to chcę powiedzieć. Postanowiłem wrócić do Londynu. Gdy

wyjeżdżałem, Dimity umawiała się właśnie na wieczór z Alanem. Jest ci

przykro z tego powodu? - zapytał po krótkim wahaniu.

- Z powodu Alana? Skąd - odparła, w rzeczywistości czując wielką ulgę. -

A tobie?

- Dlaczego u licha miałoby mi być przykro? - Na szczęście jego

odpowiedź jej nie zaskoczyła.

- Dimity jest bardzo ładna - stwierdziła.

- To prawda, ale przecież doskonale wiesz, że nie jest w moim typie.

I znowu nastąpiła chwila nieznośnego milczenia. Jane zwilżyła wargi i

wymamrotała:

- Chyba już pójdę spać.

R S

background image

- 101 -

Gdy wstała, okazało się, że nogi ma jak z waty. Lyall także wstał.

Spojrzeli na siebie, ich twarze rozświetlało skąpe światło lampy. Dostrzegła

napięcie w jego twarzy.

- Dziękuję za pyszny omlet - zdobyła się na uśmiech.

Lyall cofnął się nieco, żeby mogła wyjść z pokoju. Nie dotknął jej.

Niskim, zduszonym głosem wymówił tylko jej imię.

- Jane?

- Tak?

- Nie chciałabyś wiedzieć, dlaczego nie zostałem w Penbury w zeszły

weekend?

- Dlaczego? - zapytała ze ściśniętym gardłem.

- Dlatego, że ciebie tam nie było. Pojechałem do Penbury w nadziei, że

ciebie zobaczę. Nie chciałaś ze mną rozmawiać przez telefon, pomyślałem więc,

że większe szanse będę miał w rozmowie na żywo. Kiedy jednak przybyłem,

ciebie już nie było, postanowiłem więc, że wrócę do Londynu i nie będę tracił

więcej czasu na myślenie o tobie. A dziś zjawiłaś się ty...

R S

background image

- 102 -

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- A dziś zjawiłaś się ty - powtórzył. - I zdałem sobie sprawę, że nie

potrafię przestać o tobie myśleć.

Jane zaniemówiła, nie mogła wykonać najmniejszego ruchu. Mogła tylko

na niego patrzeć.

- Tak bardzo chciałbym pocałować cię na dobranoc, ale po ostatnim razie

powiedziałem sobie, że nie zrobię tego, chyba że ty pocałujesz mnie pierwsza.

Nagle wszystko zrobiło się proste. Puściły więzy, które ją dotąd

krępowały i nie pozwalały pójść za głosem serca. Uległa... bezsilna wobec

uczucia. Nie było w tym jednak niczego wstydliwego czy niepokojącego.

Przeciwnie, miała wrażenie, że wszystko jest jak najbardziej naturalne. Napięcie

znikło, uwolniona Jane poczuła się nareszcie szczęśliwa.

- Aha - odparła z promiennym uśmiechem, zbliżyła się do niego i

położyła mu dłonie na torsie. - Czy to oznacza, że chcesz, żebym cię

pocałowała?

- Tak - odparł niepewnie.

Powoli przesunęła palcami po jego policzku, podbródku, dotknęła jego

szyi. Sięgnęła ręką do jego włosów, po czym przysunęła jego głowę do swojej.

Spojrzała mu głęboko w oczy. Za chwilę, za jedną maleńką chwilę ich wargi

miały się spotkać. Jane rozkoszowała się swoim nienasyceniem, nie miało ono

przecież trwać długo.

Poczuła ciepło jego warg, było bardzo miłe. Ale Lyall nie zrobił

najmniejszego ruchu. Czyżby nie czuł dreszczu, który przebiegał ją za każdym

razem, kiedy ich ciała dotykały się?

Ogarnęły ją wątpliwości. A jeżeli jemu naprawdę chodziło jedynie o

pocałunek na dobranoc?

Zaczęła się wycofywać, natrafiła jednak na opór jego silnych ramion.

R S

background image

- 103 -

- Naprawdę uwierzyłaś, że pozwolę ci teraz odejść? - przekomarzał się.

- Och, ty! - Twarz Jane wyrażała zarazem ulgę i oburzenie, ale oczywiście

nie gniewała się o to. Pozwoliła mu się przytulić.

Lyall pociągnął ją na sofę, powtarzając jej imię niczym słowa tajemnego

zaklęcia. Jane oplotła go ramionami i z rozkoszą oddawała mu kolejne

pocałunki. Czuła, że namiętność wzbiera w niej z każdą chwilą.

Jego palce zwinnie zaczęły rozpinać guziczki jej bluzki. Rozpalona,

pomagała mu ją z siebie zdjąć. Lyall zrzucił z siebie koszulę. Jego dłonie

dotykały jej skóry. Ich dotyk sprawiał, że doznała gwałtownego, szarpiącego

uczucia podniecenia. Delikatnie i pewnie muskał jej piersi, jej brzuch, wygięła

się w łuk, by być bliżej niego. Przenikało ją wibrujące uczucie rozkoszy. Oplotła

wokół palców kosmyk jego włosów, trzymała go tak mocno, jakby bała się, że

Lyall znów jej się wymknie, że znów go utraci.

Byli coraz bardziej siebie spragnieni, całowali się z szaleńczym uczuciem,

rozpalającym każdy, najmniejszy nawet kawałeczek ich ciał.

Zaczerpnąwszy wreszcie oddechu, Jane zapytała:

- Myślałam, że chciałeś się położyć wcześnie spać?

- Tak byłoby z całą pewnością rozsądniej - przyznał załamującym się ze

wzruszenia głosem - teraz jednak nie mam zamiaru kierować się rozsądkiem, a

ty?

- Ja też nie - odparła, a jej ciało drżało.

Lyall pieścił jej piersi. Nagle wstał i uciszając pocałunkami jej nieśmiałe

protesty, poprowadził ją do swojej sypialni.

- Wiesz, że nigdy nie kochaliśmy się w łóżku? - powiedział,

błyskawicznie zdejmując z niej resztki ubrania.

- Naprawdę? - odpowiedziała pytaniem, całkiem nieprzytomna, bowiem

całą jej uwagę pochłaniały guziki jego spodni.

R S

background image

- 104 -

- Tak. - Położył ją na łóżku, po czym obsypał gradem pocałunków.

Całował łagodną krągłość jej ramion, potem jej piersi. - Pamiętam dokładnie

każdy raz, a ty?

Nie mogłaby teraz skłamać. Jego dotyk, jego pocałunki, wszystko to

sprawiało, że Jane miała wrażenie, jak gdyby istniała jedynie ta chwila. Nic się

nie liczyło, ważne było tylko to, że teraz byli razem.

- Tak, ja również je pamiętam - szepnęła.

Usłyszawszy to, Lyall spojrzał jej głęboko w oczy. Nie powiedział nic, ale

nie musiał nic mówić. Wystarczyło jej samo spojrzenie. Pochylił się nad nią, a

ich usta znowu się spotkały, jakby na potwierdzenie tego, że bardzo się teraz

pragnęli.

Jane dotykała teraz Lyalla, a jego mięśnie napinały się pod jej dotykiem,

jej dłoń sunęła po jego karku, plecach, biodrach...

Boże, pomyślała, jakże ja marzyłam o tej chwili.

- Lyall... - szepnęła Jane. - Lyall... - powtórzyła, przynaglając go.

- Za chwilę - odrzekł, ustami muskając jej piersi. - Za chwilę - szepnął raz

jeszcze, prosto do jej ucha, rozniecając najwyższą rozkosz, a potem wszedł w

nią gwałtownie.

Jane oplotła go rękoma i nogami, instynktownie pogłębiając ich

połączenie, po czym oboje unieśli się na wzbierającej fali rozkoszy, unosząc się,

to znów opadając, poza czasem albo w innym czasie, w którym każda chwila

znaczyła tyle co wieczność. Zatopili się w sobie, zanurzyli, sięgając wreszcie

samej krawędzi rozkoszy, gdzie nie było już Lyalla i Jane, gdzie było Jedno,

cudownie zjednoczone w akcie najwyższej ekstazy.

Opadli wreszcie uszczęśliwieni. Ich gorące, przyspieszone oddechy

przypomniały im o sobie, i o tym, że znajdują się w skąpo oświetlonej sypialni

Lyalla. Jane poczuła, że po policzku spływają jej łzy.

R S

background image

- 105 -

- Co to, moja miła? - zapytał Lyall, gdy to spostrzegł. Niezdolna

wypowiedzieć choćby słowa, Jane potrząsnęła tylko głową i uśmiechnęła się do

niego poprzez łzy.

Przytulił ją do siebie, a ona położyła mu głowę na piersi. Czyż nie było to

miejsce specjalnie dla niej stworzone, czy nie czuła się najszczęśliwszą kobietą

na świecie, mogąc słuchać jego oddechu?

- Jane? - zapytał, gładząc delikatnie jej ramię.

- Mhm?

- Po prostu Jane - westchnął cichutko, a ona usnęła wsłuchana w bicie

jego serca.

Całując ją na dzień dobry, Lyall był już całkiem ubrany.

- Samochód czeka na dole - powiedział.

Jane przeciągała się i uśmiechała do niego, choć chyba jeszcze spała. Po

chwili obudziła się do reszty i zrobiło jej się bardzo smutno.

- Nie miej takiej miny, bo nie polecę do Frankfurtu.

- Tak bym chciała, żebyś nie musiał tam lecieć.

- To poleć ze mną. - Lyall pochylił się i pocałował ją, a ona oplotła go

rękoma, nie chcąc go wypuścić.

- Mówię poważnie, leć ze mną, Jane.

- Nie mogę - odparła, chociaż pokusa była ogromna.

- Poza tym niczego ze sobą nie mam.

- Kupimy wszystko, czego potrzebujesz - nalegał.

- Nie można kupić paszportu, a nawet gdyby to było możliwe, nie mogę

po prostu tak ni z tego, ni z owego wyjechać i zostawić firmy. Tak się składa, że

mamy zobowiązania, z których musimy się wywiązać.

- To się z nich nie wywiążesz! - żartował. - Jest tyle spraw, o których

chciałbym ci powiedzieć - dodał poważniej. - Nie będzie mnie przez kilka

tygodni - zasępił się.

R S

background image

- 106 -

- Odwołałbym ten wyjazd, ale doprowadzenie do finalizacji tego

kontraktu kosztowało nas kilka lat ciężkiej pracy. Nie mogę, zawiódłbym wielu

ludzi.

Jane położyła dłoń na jego policzku.

- Oczywiście, że nie możesz. Pogadamy, kiedy wrócisz, wiesz przecież,

gdzie mnie znaleźć - dodała i pocałowała go czule.

- Mam nadzieję - odparł i odgarnął jej włosy z twarzy. Pocałował ją po raz

ostatni i powoli, bardzo niechętnie wyswobodził się z uścisku. - Lepiej będzie,

jak już pójdę.

Judith przyjedzie tu po kilka dokumentów, a więc będziesz się mogła z

nią zabrać do biura, a potem na parking po twój samochód. Ale teraz możesz

sobie jeszcze pospać, Judith przyjedzie tu dopiero za parę godzin. - Ostatnie

czułe dotknięcie jej włosów i już go nie było.

Jane wyciągnęła się wygodnie na łóżku. Zapomniała już, że w ogóle

można czuć aż taką błogość, takie spełnienie. Zanurzona we wspomnieniach

ostatniej nocy prawie już zasypiała, kiedy w sąsiednim pokoju zadzwonił tele-

fon. W pierwszej chwili pomyślała, że to na pewno Lyall dzwoni z samochodu,

któż inny dzwoniłby o tak wczesnej porze. Poczuła, jak bardzo pragnie choćby

tylko usłyszeć brzmienie jego głosu, narzuciła więc płaszcz kąpielowy, który

wisiał na drzwiach i wybiegła do drugiego pokoju, ale gdy dopadła telefonu,

przestał już dzwonić. Okazało się jednak, że po paru sygnałach samoczynnie

przestawił się na faks. Przyszło jej do głowy, żeby przeczytać tę wiadomość, bo

może zdążyłaby jeszcze zawiadomić Lyalla? Może w ostatniej chwili coś go

jeszcze zatrzyma?

Faks był wysłany z Australii i niestety nie był pilny. Odłożyła go na

stosik, na którym leżały inne, wcześniej przesłane wiadomości. Już odchodziła,

kiedy na kartce leżącej pod spodem dostrzegła słowo „Penbury". Wyciągnęła tę

kartkę i zaczęła czytać:

R S

background image

- 107 -

„Dzwonił Dennis Lang i chce koniecznie z tobą rozmawiać przed twoim

wyjazdem do Japonii. Obejrzał kilka posiadłości, które lepiej mogłyby się nadać

do naszych celów niż zamek w Penbury. Dwie z nich wydają się świetne

(szczegóły prześle ci później). Chce wiedzieć, czy w związku z tym prace w

Penbury przerwać już teraz, czy po zakończeniu ich wstępnej fazy".

Pod spodem były uwagi Lyalla dla Judith:

„Rozmawiałem z Dennisem dziś po południu. Podejmie rozmowy w

sprawie Dilston House, a potem się do ciebie zgłosi. Gdy zdobędziemy tę

posiadłość, odrzucę osoby biorące dotąd udział w realizacji kontraktu w

Penbury. Do tego czasu sprawę zmiany planów zachowaj w dyskrecji".

Jane przeczytała tę notatkę dwukrotnie, następnie odłożyła ją na kupkę,

starając się, żeby wszystko wyglądało tak samo. Zmiana planów? Dlaczego nic

jej nie powiedział? I w dodatku ta „osoba biorąca udział w realizacji kontraktu,

którą trzeba odrzucić"?

Niemożliwe, żeby tak chciał ją potraktować. Przypomniała sobie wyraz

jego twarzy, kiedy wychodził i zrobiło jej się raźniej na duchu. Cała sprawa

jednak nie dawała jej spokoju. Wzięła prysznic, ubrała się i wyszła z domu, nie

czekając na przyjazd Judith.

Jadąc samochodem, cały czas o tym myślała. Dlaczego Lyall zmienił

zdanie w sprawie zamku Penbury?

Wiedział przecież, czym dla Makepeace and Son jest ten kontrakt.

Czyżby chciał się w ten sposób zemścić za tę ostatnią kłótnię, skorzystać z tego,

że powiedziała, by zostawił Penbury i ją w spokoju?

Próbowała odgonić złe myśli, przywołując wspomnienie ostatniej nocy,

ale na nic to się nie zdało. Nie mogła przecież powiedzieć swoim ludziom, że

złe perspektywy, które się przed nimi rysowały, to już przeszłość, dopóki sam

Lyall nie raczy jej o tym powiedzieć, ale nie mogła też przed nimi udawać, że

wszystko jest w porządku.

R S

background image

- 108 -

Przyszła jej do głowy jeszcze gorsza myśl: jak miała traktować tę

zaliczkę? Czy nie był to przypadkiem sposób na to, żeby pozbyć się wyrzutów

sumienia, rodzaj odszkodowania za czas, w którym ani ona, ani Makepeace and

Son nie będą już nic znaczyły w jego życiu? A skoro tak, to co myśleć o

ostatniej nocy?

Pojechała prosto do zamku, gdzie jej ludzie rozładowali kominki.

Chodząc po wszystkich komnatach, sprawdzała, jak postępują prace, aż

wreszcie doszła do sypialni Lyalla. Przypomniała sobie, jak tu stali, a on

zapytał, czy chciałaby się kochać w takim pokoju. Uczucie jego obecności było

tak silne, że w pewnym momencie odwróciła się nawet, żeby sprawdzić, czy nie

stoi za nią. W jej oczach pojawiły się łzy. Tęsknota za nim sprawiała jej prawie

fizyczny ból. Gdyby mógł tu teraz być, objąć ją ramionami i spokojnie

wytłumaczyć, że to wszystko to jakaś fatalna pomyłka.

To była pomyłka, to musiała być pomyłka. Zupełnie nie zrozumiała tej

notatki, a w ogóle to niepotrzebnie wsadza nos w nie swoje sprawy. Tym razem

postanowiła zaufać Lyallowi.

Ze schodów właśnie schodziła Dimity.

- Cześć! - zawołała. Tylko Dimity potrafiła pięć liter rozciągnąć do

osiemnastu sylab.

Jane nie odpowiedziała na powitanie. Pomimo wyjaśnień Lyalla,

osobiście była przekonana, że ta dama nawiedza zamek w nadziei zobaczenia

jego samego.

- Znowu tutaj? Jesteś bardzo sumienną pracowniczką.

- Przyszłam się trochę rozejrzeć - wyjaśniła Dimity z nutą przesadnej

tęsknoty w głosie.

- To znaczy? - zapytała Jane najzwyczajniej w świecie.

- Lyall nie wspominał ci o zmianie planów? - zapytała Dymity, siląc się

na naturalność.

- Nie znam żadnych szczegółów - odparła Jane.

R S

background image

- 109 -

- Wobec tego będzie lepiej, jeżeli nic więcej nie powiem.

- Domyślam się, że ta zmiana planów oznacza, że Multiplex przestał być

zainteresowany Penbury - powiedziała Jane.

- Myślałam, że Lyall sam ci o tym powie - powiedziała słodkim głosikiem

Dimity.

- Masz rację, bardziej elegancko byłoby mnie o tym poinformować.

- Wiesz - powiedziała Dimity z uśmieszkiem samozadowolenia -

początkowo byłam oczywiście przerażona, słysząc, że jest inna, bardziej

odpowiednia nieruchomość, ale Lyall zapewnił mnie, że uwzględnił mnie w

nowych planach. Dilston House wygląda wprawdzie wspaniale, ale w zamku

Penbury jest przecież coś szczególnego, nieprawdaż?

- Owszem - przytaknęła Jane z kamiennym wyrazem twarzy. - Czy... z

tego wynika, że będziesz projektowała wnętrza do nowej siedziby?

- Ależ oczywiście - oparła Dimity takim tonem, jakby z góry to było

wiadomo. - Rzecz jasna, moja praca tutaj pójdzie na marne, tym niemniej Lyall

obiecał mi to wynagrodzić. Domyślam się, moja droga - dodała konfidencjo-

nalnym tonem - że ma zamiar wykorzystać te same osoby, które brały udział w

realizacji tego kontraktu, co niestety chyba nie dotyczy ciebie. Dilston leży

niedaleko Oxfordu, twoi robotnicy nie będą przecież codziennie dojeżdżać taki

kawał do pracy. Taka szkoda, naprawdę odwalili tutaj kawał dobrej roboty. Ale

może nowi właściciele zechcą wynająć twoją firmę, żeby dokończyć prace?

- Może - odparła cicho, po czym z trudem zdobyła się na słowa

pożegnania.

Poszła do samochodu i spędziła w nim długie minuty, patrząc tępo przed

siebie.

A więc to była prawda. Lyall opuszczał Penbury równie szybko, jak się w

nim zjawił i w dodatku nie zadał sobie trudu, żeby ją o tym powiadomić.

Zadzwonił następnego dnia rano, dokładnie w momencie, kiedy Jane

wybierała się do biura. Wiedziała, że to on, zanim podniosła słuchawkę.

R S

background image

- 110 -

- Nareszcie! - Jego głos promieniował ciepłem. - Już myślałem, że nigdy

nie uda mi się do ciebie dodzwonić. Jak się masz?

- Świetnie - odparła, od niepamiętnych czasów nie czując się gorzej.

- Na pewno? Masz jakiś dziwny głos, zupełnie inny niż ten, który

słyszałem wczoraj rano.

- Myślę, że powinniśmy zapomnieć o poprzedniej nocy - powiedziała

Jane, z całej siły ściskając słuchawkę.

Zaległa ciężka cisza.

- Zapomnieć?! O czym ty mówisz? Jak mógłbym zapomnieć o takiej

nocy? - W jego głosie słychać było niedowierzanie.

- Udawać, że nic się nie stało.

- Ale dlaczego? Co się stało? Czy coś jest nie tak? Wszystko było nie tak.

- Ależ nic się nie stało - powiedziała Jane, a gardło miała tak ściśnięte, że

nie zdołała powiedzieć nic więcej.

- Proszę, nie postępuj ze mną w ten sposób. Najpierw całujesz mnie na

pożegnanie i zachowujesz się tak, jakbyś wcale nie chciała, żebym odchodził, a

teraz traktujesz mnie jak kogoś zupełnie obcego. Dlaczego nagle usiłujesz uda-

wać, że ta noc nic dla ciebie nie znaczyła?

- Niczego nie usiłuję udawać - odparła zdziwiona agresją, z jaką o to

pytał. Nie mogła przecież zapytać go wprost o przyczynę nagłej zmiany planów.

Zresztą nie widziała takiej potrzeby, wszystkich niezbędnych informacji udzie-

liła jej Dimity.

- No dobrze, dlaczego więc poszłaś ze mną do łóżka? - zapytał gniewnie

Lyall. - Przecież nie musiałaś.

- A czego się spodziewałeś po tym, jak zaproponowałeś mi tę zaliczkę?

Wypowiedziawszy ostatnie słowo, Jane poczuła, że posunęła się za

daleko.

- Jak możesz tak mówić? Doskonale zdajesz sobie przecież sprawę, że z

tym, co wydarzyło się między nami, pieniądze nie mają nic wspólnego.

R S

background image

- 111 -

- Dla mnie mają - obstawała przy swoim Jane, uparcie przekonana, że

jedyny sposób na to, żeby wybrnąć z tej sytuacji, to dać mu do zrozumienia, że

go nie kocha.

- Cały czas mówiłaś, że się zmieniłaś, ale nie wiedziałem, że aż tak.

Zrobiło jej się słabo, ale nie zrobiła najmniejszego wysiłku, żeby mu

cokolwiek wytłumaczyć.

- No, to już wiesz - powiedziała.

- Jestem zaskoczony, że nie zażądałaś pieniędzy, zanim wyjechałem -

szydził. - Jutro każę Dennisowi przysłać ci czek, chyba że dziewczyny twojego

pokroju wolą gotówkę?

- Może być czek - powiedziała bezdźwięcznym głosem.

- Od Alana także bierzesz pieniądze za to, co robi z twoim rewelacyjnym

ciałem? Ciekawe, czy ode mnie wzięłaś tyle samo, czy może przysługuje mi

zniżka jako staremu klientowi? - ciągnął, a jego głos omal nie odmroził jej ucha.

Jane była zdruzgotana, musiała jednak brnąć dalej.

- Alan jest mężczyzną, który nie musi płacić za miłość - odparła, nie

mogąc się nadziwić, jak cynicznie zabrzmiała jej odpowiedź.

- A więc kłamałaś mówiąc, że go nie poślubisz? - zapytał i zaśmiał się z

własnej naiwności. - Zresztą nie musisz odpowiadać, i tak wiem, że kłamałaś.

- Powiedziałam mu, że za niego nie wyjdę, ale zmieniłam zdanie. Jego

dobroć, prawość i bezinteresowną życzliwość traktowałam jak coś oczywistego,

ale teraz patrzę na to inaczej.

- I co, masz zamiar wyrwać go ze szponów Dimity?

- Jeżeli będzie trzeba, tak.

- Ale czy nie wydaje ci się, że ten poczciwy Alan zasługuje na równie

fajną jak on dziewczynę? Już lepiej, żeby został z Dimity niż z kimś tak

pozbawionym skrupułów jak ty. Nie interesowałaś się w życiu nikim poza sobą

samą i taka już będziesz zawsze, Jane.

R S

background image

- 112 -

- Troszczę się o moich ludzi - broniła się heroicznie, chociaż

beznadziejnie, a było jej tak strasznie przykro, że z trudem powstrzymywała łzy.

- Po prostu tylko ty mnie nic nie obchodzisz - dorzuciła.

- Rozumiem - jego głos brzmiał obojętnie - w tej sytuacji nie mamy chyba

o czym ze sobą rozmawiać?

- Nie mamy - potwierdziła, starając się, by nie usłyszał, że płacze.

Jej serce, niczym drogocenny, kruchy przedmiot rozprysło się na tysiąc

kawałków.

Następne tygodnie były po prostu koszmarne. Zaczęła chudnąć i

wyglądała naprawdę szpetnie, a w jej jasnym spojrzeniu pojawił się jakiś nowy,

niepokojący wyraz. Za wszelką cenę starała się zachowywać normalnie, mimo

to Dorothy zauważyła odmianę. Ucinała jednak wszelkie próby rozmowy na ten

temat.

Za dnia było jeszcze jako tako. Rutynowe zajęcia: praca, dom, praca,

dom, pozwalały jej nie myśleć o tej rozmowie. Jednak noce były straszne. Po

wielokroć przypominała sobie kontrakt, stracone nadzieje. Gniew, który

towarzyszył tym wspomnieniom ustępował jednak wraz z nadejściem innych,

lepszych wspomnień. Muskularne ciało Lyalla, jego silne, pewne ramiona i ten

czar, który nimi zawładnął tamtego wieczora. Co noc przeżywała każdy

pocałunek, każde dotknięcie i za każdym razem nawiedzała ją ta sama, upiorna

myśl, że już nigdy nie doświadczy takiego szczęścia.

Tak jak powiedział, Lyall przysłał jej czek. Wraz z nim króciutką

adnotację: „Zapłata za wykonane usługi". Podarła go na kawałki.

Następnego dnia przyszedł list od Kita. Tym razem nie była to kolejna

kartka pocztowa, jakie miał w zwyczaju jej przysyłać, lecz list. Jane przeczytała

go trzy razy od początku do końca, po czym schowała twarz w dłoniach.

- Co się z tobą dzieje na miłość boską, Jane? - zawołała pełnym troski

głosem Dorothy, wchodząc do pokoju. - Czy to Lyall?

R S

background image

- 113 -

Jane potrząsnęła głową, chociaż na dźwięk tego imienia ciągle robiło jej

się gorąco.

- Nie, to Kit - odparła. - Carmelita jest w ciąży. Kit poczuł się nareszcie

odpowiedzialny za swoje życie. Postanowił osiedlić się w Argentynie i rozkręcić

tam jakiś biznes. Potrzebuje pieniędzy, o czym jak zwykle donosi na

samiuteńkim końcu, w postscriptum.

- Dasz radę go spłacić? - zapytała przytomnie, ale Jane zdążyła już o tym

wcześniej pomyśleć.

- W żaden sposób. Nawet gdybym sprzedała dom, nie starczyłoby na

połowę udziałów w firmie. A jeżeli stracimy ten kapitał, będziemy zrujnowani.

- Nie możesz powiedzieć mu, że to chwilowo niemożliwe?

- Odziedziczył ten udział, nie mam prawa mu odmówić. Poza tym

faktycznie potrzebuje pieniędzy, jeżeli chce zająć się własnym biznesem, zanim

urodzi się dziecko.

- Co więc masz zamiar zrobić?

- Nie mam pojęcia - Jane potrząsnęła ramionami. - Mogłabym pójść do

banku i wystąpić o nowy kredyt, ale obawiam się, że zażądaliby spłaty starego.

Mogłabym też spróbować sprzedać udział Kita, ale nikt przy zdrowych

zmysłach nie zainwestuje teraz w przedsiębiorstwo budowlane.

Mogłaby dodać, że nawet gdyby ktoś chciał kupić jej firmę, zmieniłby

zdanie, gdyby dowiedział się, że Multiplex wycofał się z kontraktu. Dorothy

miała jednak już dość zmartwień jak na jeden raz.

- Wygląda na to, że będę musiała wystawić wszystko na sprzedaż.

W tym momencie zdała sobie sprawę z tego, ile znaczyła dla niej firma.

Po śmierci ojca wzięła na swe barki całą za nią odpowiedzialność. Lata mijały, a

perspektywa zajęcia się ogrodnictwem stawała się już tylko marzeniem. Widoki

na realizację kontraktu na remont zamku Penbury zmieniały praktycznie

wszystko. Nagle okazało się, że mogłaby zatrudnić menedżera, a sama zająć się

tym, co naprawdę lubi. Sprzedanie Makepeace and Son oznaczało wprawdzie to

R S

background image

- 114 -

samo: życiową niezależność, swobodę działania, ale cóż po wolności, skoro nie

było Lyalla? Wolność oznaczała dla niej teraz nie tyle możność rozpoczęcia ka-

riery w ogrodnictwie, co zwykłą, życiową pustkę. Makepeace and Son było

wszystkim, co miała do stracenia, i nie zamierzała tego utracić bez walki.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Następnego dnia włożyła swój najlepszy, wiśniowy kostium i udała się na

spotkanie z przedstawicielem banku. To co miał do powiedzenia było tak

zniechęcające, jak przewidywała, w końcu jednak zgodził się powiadomić ją, w

razie gdyby ktoś interesował się kupnem firmy budowlanej. Póki co, musiało jej

to wystarczyć.

Wyszła z banku bardzo przygnębiona. Idąc do samochodu, po drugiej

stronie ulicy zobaczyła Alana. Zatrzymała się, żeby z nim porozmawiać. Nie

widzieli się od tamtego weekendu i miała nadzieję, że nie ma już do niej żalu.

Jednak Alan nawet jej nie zauważył. Wyciągnął ręce przed siebie, a gdy się

odwróciła, Jane zobaczyła biegnącą w jego stronę Dimity, która rzuciła się w

jego ramiona, po czym na środku chodnika zaczęli się namiętnie całować.

Jane uśmiechnęła się lekko i ruszyła do samochodu. Najwyraźniej Alan

nie miał nic przeciwko temu, żeby być pocieszanym. Wydawali się

najdziwniejszą parą pod słońcem... Skoro jednak Dimity potrafiła sprawić, że

stateczny Alan zapomniał o całym świecie, widocznie byli sobie pisani.

Powiadają, że przeciwieństwa się przyciągają... Fakt, wystarczyło tylko spojrzeć

na nią i Lyalla, byli tacy różni, a jednak, kiedy się kochali, nic innego nie miało

znaczenia.

Myśl o Lyallu sprawiła jej ból, próbowała więc myśleć o czymś innym. Z

ponurą miną weszła do biura.

R S

background image

- 115 -

- Nie daje wielkich nadziei - odparła, gdy Dorothy zapytała ją o wynik

rozmowy z Derekiem Owenem, przedstawicielem banku.

- Wszystko się odmieni - pocieszyła ją Dorothy, a Jane nie miała siły

zaprotestować, chociaż nie bardzo rozumiała, skąd w głosie jej sekretarki tyle

optymizmu. Nic się nie mogło odmienić!

Myliła się. Dwa dni później bankowiec zadzwonił i powiedział, że ma dla

niej interesującą propozycję. Starała się nie obiecywać sobie zbyt wiele. Ku jej

zdziwieniu, pan Owen powitał ją cały w uśmiechach. Jej zaskoczenie prze-

rodziło się w podejrzenie, gdyż nie miał on zwyczaju tak się zachowywać.

- Proszę, droga panno Makepeace, niech pani wejdzie - umizgiwał się. -

Myślę, że nasze problemy możemy uznać za rozwiązane.

- Czy chce pan przez to powiedzieć, że zgodziliście się udzielić mi

nowego kredytu?

- Nie... niezupełnie to miałem na myśli, droga panno Makepeace. Ktoś

wyraził zainteresowanie kupnem połowy udziałów pani firmy.

- Kto? - Jane aż usiadła z wrażenia.

- Obawiam się, że nie mogę pani tego powiedzieć. Ta oferta pochodzi od

kupca, który pragnie zachować pełną anonimowość.

- Ale w końcu będzie musiał się ujawnić, prawda?

- Niekoniecznie. Wszelkie uzgodnienia będą prowadzone przez bank.

Nasz klient nie jest zainteresowany codziennym doglądaniem firmy. Będzie to

w całości pani zadanie.

- Nie rozumiem, jaki sens ma kupno firmy, z którą nie chce się nic robić?

- zapytała.

- Nasz klient patrzy na to wyłącznie w kategoriach inwestycji - wyjaśnił

spokojnie.

Jane nie mogła się otrząsnąć z osłupienia.

- Czy jest pan pewien, że to poważna propozycja? Brzmi to zbyt pięknie,

żeby było prawdą!

R S

background image

- 116 -

- Czy uważa pani, że marnowałbym pani i swój czas na niepoważne

propozycje? - oburzył się. - Oczywiście decyzja należy do pani - dodał

pompatycznym tonem. - Powinienem panią jednak ostrzec, że druga taka szansa

może się pani nie przytrafić.

- Oczywiście, zdaję sobie z tego sprawę. Proszę mi choć podać jakąś

wskazówkę, kim jest ten wspaniałomyślny kupiec, chciałabym mu jednak jakoś

podziękować.

- Niestety, nie mogę tego zrobić. To sprzeczne z instrukcjami, jakich

udzielił nam nasz klient. Wracając do sedna sprawy, czy potrzebuje pani czasu

do namysłu?

- Tonący brzytwy się chwyta, prawda?

- Czy mam przez to rozumieć, że decyduje się pani już teraz?

- Tak, decyduję się już teraz.

Wszystko to jest bardzo dziwne, myślała Jane, pędem wracając do biura,

żeby jak najszybciej przekazać dobrą nowinę Dorothy. Tymczasem Dorothy nie

wyglądała na zbytnio zaskoczoną.

- Mówiłam ci, że wszystko się odmieni. Może teraz, kiedy już nie musisz

martwić się Kitem, będziesz mogła skupić się na... innych sprawach.

Jane nie chciała myśleć o „innych sprawach". Bo cóż to oznaczało?

Bezsenne noce i tęsknotę za Lyallem. Ból w sercu za każdym razem, kiedy

zjawiała się w zamku albo kiedy przypominała sobie jego uśmiech. Dlaczego

była taka głupia i zakochała się w nim po raz drugi? Przecież wiedziała, jaki

był! Przeklinała dzień, w którym spotkała Judith. Gdyby nie to spotkanie, nie

dałaby się nabrać ten drugi raz. W niczym nie zmieniało to faktu, że każdy tele-

fon stawiał ją na równe nogi i że w każdym samochodzie podjeżdżającym pod

jej dom widziała Lyalla. Przypuszczała, że musiał już być w kraju co najmniej

od tygodnia.

Nic to, dodawała sobie otuchy, jeszcze mu pokażę, Makepeace and Son

nie podda się tak łatwo tylko z tego powodu, że pan Harding raczył zmienić

R S

background image

- 117 -

plany. Zaczęła rozglądać się za możliwościami nowych zamówień. W rzeczy-

wistości jednak nie mogła podjąć żadnej decyzji, zanim Lyall nie powiadomi jej

o zmianie planów. Postanowiła w końcu, że weźmie byka za rogi i sama

zadzwoni do Dennisa.

W pierwszej chwili był ujmujący, gdy jednak zapytała go o plany

Multiplexu w odniesieniu do zamku, zaczął się wykręcać, tłumacząc, że umowa

opiewała tylko na wstępną fazę prac. „O tym, co będzie potem, porozmawiamy

wówczas, kiedy ten etap prac dobiegnie końca, nie wcześniej" - zakończył

rozmowę.

Zawiedziona, odłożyła słuchawkę. Faza wstępna dobiegała już końca.

Pozostawały prace sztukatorskie, ale one nie miały zająć dużo czasu. Jane

pocieszała się myślą, że nowy współwłaściciel jej firmy wytrzyma szok

związany z brakiem dalszych zamówień, a więc i wpływów.

Udział Kita należał już do kogoś zupełnie obcego. Umowa z bankiem

została podpisana, a pieniądze przesłane do Argentyny. Czy mogła mieć

pretensje do losu, skoro tak życzliwie ją potraktował? W końcu nie musiała

sprzedawać rodzinnego domu. W rzeczywistości jednak nie była to żadna

pociecha. Każdy dzień był koszmarem! Robiło jej się niedobrze, kiedy musiała

rozmawiać z ludźmi, uśmiechać się do nich. Ale długie, bezsenne noce czyniły

w jej duszy jeszcze większe spustoszenie. Zapadała się w sobie, doznawała we-

wnętrznej pustki. Łapała się nawet na tym, że świadomie przywołuje

wspomnienie błękitnych oczu Lyalla, żeby upewnić się, że coś ją jeszcze potrafi

poruszyć, że nie umarła.

Z rosnącym niepokojem przyglądała się postępowi prac. Co dalej? -

dręczyła się pytaniem.

W dniu, w którym robotnicy położyli ostatni stiuk, sprawdziła czy

wszyscy opuścili zamek, zaryglowała wrota i pojechała do biura. Koniec.

Kropka. Firma zawiesza działalność.

R S

background image

- 118 -

Dorothy z trudem tłumiła podniecenie, kiedy Jane zapytała ją, czy były

jakieś wiadomości.

- Jedna! - odparła Dorothy z miną wieszcza.

- Jaka? - zapytała zniecierpliwiona Jane.

- Twój tajemniczy wspólnik chce się z tobą dzisiaj spotkać. Umówiłam

cię na czwartą - dodała Dorothy zachwycona wrażeniem, jakie zrobiła na Jane.

- Na czwartą? Na miłość boską! Przecież już jest za dziesięć czwarta! Nie

zdążę się przygotować przed jego przyjściem. To facet, prawda?

- W słuchawce słyszałam zdecydowanie męski głos.

- Dobrze - złapała oddech. - Nie mogę dać po sobie poznać, że jestem

podekscytowana. Boże, w firmie panuje teraz taki bałagan, a on pewnie będzie

chciał się zaraz we wszystko wtrącać!

- Weź to - Dorothy podała jej wielkie księgi rachunkowe. - Udawaj, że

jesteś zajęta.

Jane wzięła księgi i otworzyła je na byle jakiej stronie. Przed chwilą

całkiem załamała się, widząc swoje odbicie w lusterku. Czym prędzej poprawiła

makijaż, nie chciała, żeby ów tajemniczy ktoś zobaczył sińce pod oczami. Ob-

ciągnęła spódnicę. Z całą pewnością wyglądała teraz na bardziej przemęczoną

pracą businesswomen niż kiedykolwiek wcześniej.

Bezmyślnie odwracała strony księgi rachunkowej. Co go sprowadza

właśnie teraz? Czy będzie chciał dokonać jakichś zmian? Jak zareaguje na

wiadomość o wygaśnięciu umowy z Lyallem? Dlaczego u licha wszystko

zawsze wraca do Lyalla?

Pochłonięta niewesołymi myślami i przeświadczona, że Dorothy uprzedzi

ją o nadejściu tajemniczego wspólnika, nie zauważyła, kiedy w drzwiach stanął

Lyall.

Osłupiała na jego widok. Przestała oddychać, a jej serce zamarło w

bezruchu. To on! Naprawdę on! Ogarnęło ją nieopisane szczęście. Wysoki,

ciemnowłosy, z tymi swoimi błękitnymi oczami stał trzy metry przed nią.

R S

background image

- 119 -

Dopiero po chwili, gdy rozum zanalizował sytuację, zaczęła normalnie

oddychać. Lyall dostrzegł na jej twarzy wyraz spontanicznej radości i postąpił

krok naprzód.

Jane przypomniała sobie o tym, co on jej zrobił, a raczej, czego nie chciał

robić, i gwałtownie cofnęła się razem z krzesłem do tyłu.

- Czego chcesz? - zapytała, przerażona, że jej ciało zdradziło jej uczucia.

- Chciałem cię zobaczyć - odparł, jak gdyby to była najbardziej naturalna

rzecz na świecie.

- Dorothy nie powinna cię była wpuścić. - Starała się, by jej głos brzmiał

możliwie spokojnie, choć serce cały czas kołatało jej w piersiach.

- Przekonałem ją, mówiąc, że na pewno będziesz chciała mnie zobaczyć.

- Ale ja wcale nie chcę cię widzieć. Tak się składa, że spodziewam się

bardzo ważnego gościa, może przyjść w każdej chwili. Proszę więc, wyjdź.

- Czuję się zaszczycony, słysząc, że jestem kimś aż tak ważnym - rzekł

Lyall i uśmiechnął się w sposób, który zawsze robił na niej wrażenie.

- O czym ty mówisz? - zapytała przejęta.

- A jak myślisz, dlaczego tu jestem?

- Nie mam pojęcia.... - Przerwała, gdyż właśnie w tym momencie coś

zaczynało jej świtać. - To ty jesteś współwłaścicielem mojej firmy?

- A któż by inny?

- Ale... ale... - Jane zastanawiała się, czy to aby nie sen. - Ale jak to?

Najpierw robisz wszystko, żeby doprowadzić nas do ruiny, a potem kupujesz

pół zrujnowanej firmy? Nic nie rozumiem?

- Co masz na myśli, mówiąc o doprowadzeniu do ruiny? - dociekał

cierpliwie. - Dlaczego, do licha, miałbym chcieć to zrobić?

- Ależ oczywiście, że nie chciałeś! - krzyknęła z furią.

- Ale to zrobiłeś i doskonale zdajesz sobie sprawę, co chcę powiedzieć! A

może zaprzeczysz, że masz zamiar przenieść swoją siedzibę do innego

hrabstwa?

R S

background image

- 120 -

Nie zrobił najmniejszego gestu, żeby zaprzeczyć.

- Więc już wiesz?

- Domyślam się, że nie życzyłeś sobie, żebym się dowiedziała. I

dowiedziałam się o tym jako ostatnia! - syknęła ze złością.

- Istniał pewien szczególny powód, dla którego nie powiedziałem ci... -

rozpoczął, ale Jane nie pozwoliła mu skończyć.

- Tak, w dodatku wiem, jaki to powód! - mówiła podniesionym głosem.

- Naprawdę? - zapytał z podejrzanym błyskiem w oku.

- Nietrudno było zgadnąć. Miałam niczego nie wiedzieć, bo w

przeciwnym razie mogłabym wycofać moich ludzi. Tobie jednak zależało na jak

najszybszym zakończeniu prac, żeby móc dobrze sprzedać zamek, prawda? - po-

wiedziała wojowniczym tonem.

Tymczasem Lyallowi wcale nie zrzedła mina. Przeciwnie, wydawał się

coraz bardziej rozbawiony.

- Wygląda na to, że masz znakomite informacje, Jane.

- Spotkałam w zamku Dimity - wyjaśniła rzeczowo.

- Nie omieszkała mi wspomnieć o tym, jak ważną rolę ma do spełnienia w

twoich nowych planach.

- Masz rację, to przebojowa dziewczyna - odparł po krótkim

zastanowieniu. - Możesz nie lubić Dimity, ale to bardzo utalentowana

projektantka wnętrz.

- Moje gratulacje! Domyślam się, że to jej talent sprawił, iż powiadomiłeś

ją szczegółowo o swoich zamierzeniach? - ironizowała.

- Nie było sensu marnować jej czasu w zamku Penbury - wyjaśnił

spokojnie.

- Ale sensowne było marnowanie mojego? - zapytała z furią. - Byłam nic

nie znaczącym „uczestnikiem kontraktu", którego trzeba było „odrzucić",

prawda?

- Nigdy tak o tobie nie myślałem.

R S

background image

- 121 -

- Czyżby? A twoje polecenie dla Judith?

- Słucham? Kiedy coś takiego powiedziałem? - Lyall był już znacznie

mniej rozbawiony.

- Widziałam notatkę, którą zostawiłeś dla niej tamtego poranka, potem

jak... - Nie chciała powiedzieć: potem jak kochaliśmy się. - Potem... jak

wyjechałeś. Wiem, że nie miałam prawa tego czytać, ale zaraz po twoim

wyjściu przyszedł faks, który odłożyłam na stos papierów i wtedy kątem oka

zobaczyłam notatkę leżącą pod spodem... Była tam mowa o zamku w Penbury...

więc ją przeczytałam.

- A więc o to chodziło! Czy dlatego udawałaś, że poszłaś ze mną do łóżka

dla pieniędzy?

- Tak.

Lyall wziął ją w ramiona i mocno przytulił. Próbowała mu się wyrwać,

ale uścisk był zbyt silny.

- Jane? - zapytał z mieszaniną śmiechu i rozpaczy w głosie. - Jak myślisz,

dlaczego anonimowo kupiłem udziały w twojej firmie?

- Nie mam pojęcia - odparła, czując, że obejmuje dłońmi jej ramiona;

świadoma, że wystarczyłoby kilkanaście centymetrów, żeby ich usta się

spotkały. - Po co zawracać sobie głowę kupowaniem firmy, skoro sprzedanie

zamku byłoby najprostszą metodą usunięcia mnie ze swojego życia?

- Nie mam zamiaru sprzedać zamku - odparł nieoczekiwanie.

Podniosła wzrok i uwiedziona błękitem jego oczu, zanurzyła się w nim

cała.

- A co chcesz z nim zrobić? - Czuła, że coraz trudniej będzie jej pamiętać

o swoim oburzeniu na niego.

- To zależy od ciebie - odparł, a w kącikach jego ust znowu pojawił się

uśmiech.

- Ode mnie?

R S

background image

- 122 -

- Myślałem, że moglibyśmy w nim zamieszkać. Dziesięć lat temu

powiedziałaś, że byłoby to dobre miejsce do założenia rodziny. Nie znalazłem

lepszego. A co o tym dzisiaj myślisz?

Jane nie była w stanie odpowiedzieć, nie była nawet w stanie myśleć.

Wszystko, na co ją teraz było stać, to patrzeć w te błękitne oczy i pozwolić sercu

powolutku napełniać się nadzieją.

- Oczywiście, gdyby prawdą okazało się, że cię nic nie obchodzę, to

sprzedam zamek - kontynuował, bo Jane się nie odzywała. Nagle przestał się

Uśmiechać, a jego twarz nabrała poważnego wyrazu. Zacisnął dłoń na jej

ramieniu i powiedział: - Nie mógłbym żyć w nim bez ciebie.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Chcę powiedzieć, że cię kocham, Jane, i że nie chcę cię znowu utracić.

Chcę być z tobą w nocy i co rano widzieć twój uśmiech. Chcę wiedzieć, że gdy

wracam wieczorem do domu, ty w nim jesteś. Chcę, byś wyszła za mnie, Jane.

- Ale... zawsze powtarzałeś, że nigdy się nie ożenisz - szepnęła, ciągle nie

w pełni dowierzając temu, co się wokół niej działo.

- Zmieniłem zdanie - odparł, po czym uniósł jej dłoń i pocałował. -

Zmieniłem zdanie w wielu sprawach, odkąd wróciłem do Penbury.

Zrozumiałem, że przeszłość zawsze będzie cząstką nas i nie możemy tego

zmienić. Myślałem, że opuszczając rodzinne strony, zostawiłem przeszłość za

sobą. Myliłem się. Próbowałem o niej zapomnieć, tak jak próbowałem

zapomnieć o tobie. Prawie mi się udało. Prawie, ale nie całkiem. Bo zawsze, gdy

spotykałem jakąś dziewczynę, odkrywałem, że jej spojrzenie nie było tak jasne

jak twoje, że jej włosy nie były tak miękkie jak twoje, a jej uśmiech taki

promienny jak twój. Mówiłem o wolności, bo tak było łatwiej. Nawet przed

samym sobą niełatwo przyszło mi przyznać się, że bałem się małżeństwa. Wi-

działem przecież tylko małżeństwo moich rodziców. Tak samo bałem się zostać

tutaj i podjąć walkę o jedyną dziewczynę, na której mi naprawdę zależało.

Delikatnie odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy.

R S

background image

- 123 -

- Za najcenniejszą rzecz w moim życiu uważałem niezależność, ale

powrót do Penbury zmienił i to. Nagle zdałem sobie sprawę, że należę do tego

miejsca, że tu jest mój dom. Im więcej o tym myślałem, tym mocniej sobie

uświadamiałem, jak ważna w tych planach byłaś ty. To dlatego poprosiłem

Dennisa, żeby rozejrzał się za nową lokalizacją dla naszego centrum

badawczego. Chciałem, by Penbury było naszym domem. Ale potem doszło do

tej awantury w lesie, po której nie chciałaś ze mną rozmawiać, zacząłem więc

myśleć, że tracę czas na nierealne marzenia. I wtedy zjawiłaś się w Londynie i

moje marzenie się ziściło.

Jego oczy nabrały nie znanego jej dotąd wyrazu.

- Czy to możliwe, że to tylko moje chciejstwo? Czy ta noc naprawdę nic

dla ciebie nie znaczyła, Jane?

- Znaczyła... wiele znaczyła.

- I kochasz mnie, Jane? - Chciał, by powiedziała to głośno, żeby go

przekonać.

- Kocham cię do szaleństwa. - Jane czuła radość, że znowu mogła mówić

prawdę.

- I wyjdziesz za mnie?

- Tak! - zawołała radośnie i wyciągnęła do niego ręce.

- Tak! Tak! Tak!

Lyall objął jej kibić, a ona zarzuciła mu ręce na szyję. Ich usta złączyły

się we wspaniałym, namiętnym pocałunku. Och, jak cudnie było znów go

całować, być tak blisko niego, dotykać go, czuć jego zapach i wiedzieć, że jest

się kochaną!

Oszołomiona tym nagłym wydostaniem się z samego dna rozpaczy, Jane

walczyła z resztkami niepewności.

- Kochasz mnie, najmilszy? Na pewno mnie kochasz? - pytała co chwila,

między pocałunkami.

R S

background image

- 124 -

Słysząc to, Lyall podniósł głowę, spojrzał jej w oczy i powiedział bardzo

mocno i zdecydowanie:

- Tak, kocham cię. Naprawdę cię kocham. Musisz w to uwierzyć, Jane.

- Teraz już wierzę ci. Zawsze będę w to wierzyć.

Lyall przytulił swój policzek do jej włosów i gładził ją po plecach, ani na

chwilę nie wypuszczając jej z ramion, jakby w obawie, że czar nagle pryśnie,

Jane zniknie, a on obudzi się ze snu i znów będzie sam.

- Zrozumiałem, jak bardzo cię kocham, gdy ujrzałem cię pośród róż w

ogrodzie zamku Penbury. Czułem się tak, jakby tych dziesięciu lat w ogóle nie

było. Nie rozumiałem, jak mogłem udawać, że o tobie zapomniałem. Chciałem

zbliżyć się do ciebie i natychmiast wszystko wyjaśnić, ale nie ułatwiałaś mi

zadania.

- Bałam się - przyznała. - Doskonale wiedziałam, jak łatwo byłoby mi się

znów w tobie zakochać i robiłam wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Nic nie

pomogło. Tak naprawdę, to chyba nigdy nie przestałam cię kochać... tylko że też

nie zdawałam sobie z tego sprawy.

- Wierzyłem w to tylko dzięki twoim pocałunkom. Po tej naszej kłótni w

lesie zacząłem podejrzewać, że robię z siebie durnia. Tak bardzo upierałaś się,

że chcesz być z Alanem. Dzwoniłem do ciebie tyle razy, aż wreszcie, po

przybyciu w tamten weekend do zamku, zrozumiałem, że nienawidziłbym

każdego dnia spędzonego w nim bez ciebie. Postanowiłem więc, że go sprzedam

i zapomnę o tobie. I wtedy przyjechałaś do Londynu, a ja dopiero wówczas

nabrałem pewności, że mnie kochasz.

- Dlaczego wobec tego nic nie powiedziałeś? - zapytała Jane.

- Nie chciałem niczego przyspieszać. Sądziłem, że to był mój błąd przed

laty. Myślałem, że będziemy potrzebowali czasu, żeby się na nowo poznać.

Wszystko tak pięknie się układało, chciałem oświadczyć ci się zaraz po po-

wrocie z Japonii. I wtedy... ten nieszczęsny telefon. Nie mogłem uwierzyć w to,

co mówiłaś, byłem kompletnie zdruzgotany.

R S

background image

- 125 -

- Przepraszam cię, byłam przekonana, że chcesz wycofać się z kontraktu.

Nie chodziło tylko o to, że poczułam się wykorzystana, ale także o to, że moi

ludzie znaleźliby się bez pracy.

- Powinienem ci był od razu powiedzieć - westchnął ciężko. - Myślę, że

oboje odebraliśmy niezłą lekcję, nie uważasz?

- Zmarnowaliśmy mnóstwo czasu! - rzekła Jane i wtuliła się mocniej w

ramiona Lyalla.

- Nie martw się. nadrobimy tę stratę - odparł Lyall, po czym wymienili

gorący pocałunek, żeby przypieczętować złożoną sobie obietnicę.

- No dobrze, ale skąd wiedziałeś, że potrzebuję wspólnika - zapytała Jane

po zaczerpnięciu oddechu.

- Od Dorothy.

- Dorothy? - nie mogła wyjść ze zdziwienia.

- Kiedy doszedłem już trochę do siebie, uznałem, że z jakiegoś powodu

mówiłaś jednak nieprawdę - wyjaśnił. - Wystarczyło jedno wspomnienie naszej

nocy, a już miałem tę pewność. Wiedziałem też, że nigdy nie poszłabyś ze mną

do łóżka dla pieniędzy. Zrozumiałem, że coś się z tobą stało. Nie wiedziałem

tylko co. Zadzwoniłem więc do Dorothy. Nie potrafiła mi powiedzieć, w czym

rzecz, uspokoiła mnie jednak, gdy powiedziała, że wyglądasz na kompletnie

załamaną, bo i ja tak się czułem. Potem, gdy wyszła ta sprawa z pieniędzmi dla

Kita, zadzwoniła do mnie. Wiedziałem, że bardzo ci zależy na firmie,

skontaktowałem się zatem z bankiem... Resztę już wiesz:.. Tak bardzo chciałem

cię zobaczyć...

- Ale dlaczego koniecznie chciałeś zachować anonimowość?

- Bałem się, że w przeciwnym razie nie przyjmiesz tej oferty. Nie

zapominaj ponadto, że zżerała mnie zazdrość o Alana. Na szczęście pojawiła się

Dimity i wyznała mi, że zaręczyła się z Alanem. Dzięki temu uwierzyłem, że

wszystko jeszcze może się odmienić. Postanowiłem zaczekać do końca

pierwszej fazy robót, a potem zjawić się i zapytać cię, co dalej. Gdybyś nie

R S

background image

- 126 -

chciała mnie więcej widzieć, wystawiłbym zamek na sprzedaż. Wierzyłem jed-

nak, że będzie inaczej i razem dokończymy przebudowę oraz urządzimy go tak,

by mógł stać się naszą siedzibą. I naszych dzieci, rzecz jasna.

Jane ogarnęła całkowita błogość. Uszczęśliwiona, opadła w jego ramiona.

- Czy wobec tego Makepeace and Son może liczyć na przedłużenie

kontraktu? - zapytała bardzo poważnym głosem.

- Tak, pod warunkiem jednak, że dyrektor tej firmy zatrudni menedżera. Z

osobą pani dyrektor łączą się bowiem nowe, bardzo poważne plany - odparł

Lyall z nie mniejszą powagą.

- Jeżeli zatem przyjmę pańskie warunki, to na jak długo będzie opiewał

nasz nowy kontrakt? - zapytała Jane, po czym złożyła najczulszy pocałunek na

jego szyi. Jej wargi pieściły teraz jego podbródek, policzki, ucho. Ich usta spot-

kały się w końcu. Jane wyczuła, że Lyall znów się radośnie uśmiecha.

- Na zawsze - obiecał.

R S


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hart Jessica Serce wie najlepiej
Hart Jessica Serce nie sługa
Hart Jessica Harlequin Romans 1032 Słodkie życie
R254 Hart Jessica Debbie czy Debora
880 Hart Jessica Gwiazdkowi nowozency
496 Hart Jessica Serce wie najlepiej
0691 Hart Jessica Słodkie kłopoty
38 Hart Jessica Pechowa dziewczyna
894 Hart Jessica Podwójne oświadczyny
Hart Jessica Romans Duo 1067 Ślub jak z bajki
Hart Jessica Harlequin Romans 1008 Ślub w tropikach
Hart Jessica Tylko jeden pocalunek
749 Hart Jessica Uroki przyjazni W wielkim mieście3
Hart Jessica Słodkie kłopoty(1)
Hart Jessica Gwiazdkowi nowozency
Hart Jessica Tylko jeden pocałunek
889 Hart Jessica Zwykły przypadek Marsz weselny 2
Hart Jessica Zwykła księżniczka

więcej podobnych podstron