AMANDAQUICK
PODSTĘP
Prolog
-Powiedzjej,żebystrzegłasię„Obrońcy".-ArtemisWingfieldnachyliłsiępoprzezpoczerniałyod
starościtawernianystółkuswojemurozmówcy.Jegojasnoniebieskieoczylśniłyintensywnymblaskiem
podgęstymisiwymibrwiami.-Zrozumiałeśmnie,Chillhurst?Onamusistrzecsię„Obrońcy".
Jared Ryder, wicehrabia Chillhurst, oparł łokcie na stole, zetknął dłonie czubkami palców i swym
jedynymokiemwpatrywałsięwkompana.Pomyślał,żeWingfield,podwudniowejznajomości,wydaje
sięjużniezauważaćczarnejaksamitnejopaskizakrywającejmudrugie,niewidząceoko.
Oczywistebyło,żeWingfieldzaakceptowałJaredadostrzegającwnim,zresztąsłusznie,odważnego
Anglika,którygdytylkodobiegłakońcawojnazNapoleonem,podobniejakon,zdecydowałsięruszyćw
podróż.
Ostatnie dwa wieczory spędzili razem w nędznej gospodzie w małym, brudnym miasteczku
portowymnawybrzeżuFrancji,czekającnastatki,którezawieźćichmiałydomiejscprzeznaczenia.
Był ciepły późnowiosenny wieczór. W zatłoczonej tawernie powietrze nasycone było dymem
tytoniowym.Wingfieldwyraźnieźleznosiłupał.Potpokrywałmuczoło.Jareduważał,żejegotowarzysz
w znacznym stopniu sam jest winien swoim udrękom. Niemłody już mężczyzna miał bowiem na sobie
obcisłą kamizelkę, świetnie skrojoną marynarkę, a pod wysokim kołnierzykiem elegancko zawiązany
krawat.Tenmodnystrójniepasowałanidogorącejnocy,anidootoczenia.Wingfieldnależałjednakdo
tego typu Anglików, którzy wyżej cenili stosowny wygląd niż osobistą wygodę. Jared podejrzewał, że
jego nowy znajomy codziennie w czasie podróży przebiera się do obiadu, nawet jeśli zdarza mu się
spożywaćtenposiłekwsamotnościidotegopodnamiotem.
- Zrozumiałem pańskie słowa, sir, ale chciałbym usłyszeć wyjaśnienie ich znaczenia. Kim jest,
zdaniempana,ten„Obrońca"?
- Jeśli mam być szczery, to nie widzę w tym żadnego sensu - skrzywił się Wingfield. - Okruchy
jakiejśstarejlegendyzwiązanejzpamiętnikiem,którywysyłammojejbratanicydoAnglii.Staryhrabia,
odktóregokupiłemtęksięgę,wrazzniąprzekazałmitoostrzeżenie.
-Rozumiem.-Jaredskinąłgłową.-Strzeżsię„Obrońcy",tak?Interesujące.
- Jak już wspomniałem, jest to element jakiejś starej legendy związanej z pamiętnikiem. Niemniej
ubiegłejnocyzdarzyłosięcoś,comniezaniepokoiło.
-Cotakiego?
- Wydaje mi się, że ktoś zakradł się do mojego pokoju, tutaj w gospodzie - powiedział Wingfield
przymrużywszyoczy.
-Nicpanotymniewspomniałprzyśniadaniu-zdziwiłsięJared.
- Nie byłem pewny, zresztą uznałem, że nie warto się tym przejmować. Później jednak, przez cały
dzieńmiałemwrażenie,żejestemśledzony.
-Tobardzoniemiłe.
- Istotnie. Boję się, że ma to związek z pamiętnikiem. Martwi mnie to, bo nie chciałbym narazić
bratanicynajakieśniebezpieczeństwo.
Jaredwypiłłykpiwaizapytał:
-Czymożemipanpowiedzieć,cotozaksięgęwysyłapanswejbratanicy?
-Wiemtylko,żejesttopamiętnikpewnejdamyonazwiskuClaireLightbourne.Zapiskisązresztą
prawiezupełnieniezrozumiałe.
-Dlaczego?
-Odnoszęwrażenie,żenapisanyjestmieszaninągreki,łacinyiangielskiego.Wyglądatonarodzaj
szyfru. Moja bratanica uważa, że pamiętnik lady Lightbourne zawiera informacje o jakimś bajecznym
skarbie.-Wingfieldroześmiałsię.
PROLOG
-Panoczywiścieniewierzywtakieopowieści?
-Wnajmniejszymstopniu,jeślijestpanciekaw,aleOlimpiabędziemiaławielezabawypróbując
rozszyfrowaćtezapiski.Onauwielbiategorodzajuzajęcia.
-Domyślamsię,żejestraczejniezwykłąkobietą.
Wingfieldzachichotał.
- O tak, ale to nie jej wina. Wychowywały ją wyjątkowo ekscentryczne damy: ciotka i jej
przyjaciółka.Nieznamzbytdobrzetejgałęzimojejrodziny,alewiem,żetedwiepaniesamezajęłysię
edukacjąOlimpiiiwbijałyjejwgłowęmnóstwoprzedziwnychidei.
-Cóżtozaidee?
-Och,wielebyotymmówić,dośćżewrezultacietakiegowychowaniabratanicazanicmadobre
maniery.Niechmniepanźleniezrozumie,onajestładnąmłodądamąonieskazitelnejreputacji,tyleże
niewykazujezainteresowaniatym,czympowinnyzajmowaćsięmłodekobiety.
-Toznaczy?
-No...choćbymodą.Zupełnienieobchodząjejstroje.Ciotkanienauczyłajejwielupożytecznych
rzeczy, które młoda dama znać powinna. Nie umie tańczyć, flirtować... - Wingfield potrząsnął głową. -
Bardzodziwnewychowanie.Obawiamsię,żeonanigdynieznajdziesobiemęża.
-Czymsięwobectegointeresuje?
- Fascynuje ją wszystko, co ma związek z obyczajami i starymi legendami egzotycznych krajów.
Działa aktywnie w Towarzystwie Podróżniczo- Badawczym, chociaż, rozumie pan, do tej pory nie
wyjechałanawetpozahrabstwoDorset.
-JakżemożebyćaktywnawtymTowarzystwie,skoronigdyniepodróżowała?-Jaredzrosnącym
zainteresowaniemspojrzałnarozmówcę.
-Studiujestareksięgi,gazety,listy,wktórychopisanesąpodróżeiodkrycia,apotemspisujeswoje
wnioski.WciąguostatnichtrzechlatopublikowałakilkaartykułówwkwartalnikuTowarzystwa.
-Naprawdę?-Jaredcorazbardziejzaintrygowanybyłtązadziwiającąkobietą.
- Naturalnie. - Wyraz dumy błysnął w oczach Wingfielda. - Jej prace cieszyły się dużym
zainteresowaniem,bozawieraływieleinformacjioobyczajachpanującychwmałoznanychkrajach.
-AwjakisposóbwpadłanaśladpamiętnikaladyLightbourne?-zapytałJared.
Wingfieldwzruszyłramionami.
- Wysłała w tej sprawie mnóstwo listów. Zajęło jej to prawie rok, ale ustaliła, że znajduje się on
tutaj, w małym miasteczku na francuskim wybrzeżu. Pochodził z rozproszonego w czasie wojny dużego
zbioruksiążek.
-Czypanprzyjechałtuspecjalniepoto,byzdobyćtezapiskidlabratanicy?
-Wstąpiłemtutajpodrodze-odparłWingfield.-JestemwtrakciepodróżydoWioch.Pamiętnikw
ciągu ostatnich paru lat przeszedł przez wiele rąk. Sprzedał mi go pewien staruszek, który bardzo
potrzebowałpieniędzyibyłuszczęśliwiony,żeznalazłnaniegonabywcę,aprzyokazjinakilkainnych
książek.
-Gdzieterazznajdujesiętenztakimtrudemzdobytyskarb?
- O, jest bezpieczny. - Wingfield sprawiał wrażenie zadowolonego. - Wczoraj, pod moim okiem,
zostałumieszczonywładowni„SeaFlame",razemzinnymitowarami,którewysyłamOlimpii.
-Jestpanspokojnywiedząc,żejestjużnastatku?
- Ależ tak! „Sea Flame" należy do floty Flamecrestów. Świetna reputacja. Niezawodna załoga i
doświadczony,godnyzaufaniakapitan.Mojetowarysąwpełnibezpieczne,dopókiznajdująsięnastatku.
-Toznaczy,żeniejestpanpewny,czybędąrówniebezpiecznenaangielskichdrogach?
- Teraz, kiedy wiem, że pan zajmie się dostarczeniem ich do Upper Tudway w Dorset, czuję się
znaczniespokojniejszy.
-Widzę,żezyskałemsobiepanazaufanie.
-Tak,sir.Mojabratanicabędziezachwycona,kiedyzobaczypamiętnik.
Jareddoszedłdowniosku,żeOlimpiaWingfieldmusibyćistotniezadziwiającąosobą.Nieznaczy
to,żeniespotkałsięztegotypuludźmi.Onrównieżwychowałsięwrodziniedziwakówiwyjątkowych
ekscentryków.
Wingfield oparł się o ścianę i rozglądał po tawernie. Jego wzrok spoczął na siedzącym przy
sąsiednimstoliku,ponurowyglądającym,potężniezbudowanymmężczyźnieotwarzypokrytejbliznami.
Jegowyglądiprzypiętydopasasztyletskutecznieodstraszałykażdego,ktochciałbydzielićznimstolik.
Niewyróżniałsięjednakszczególniepośródinnychbywalcówtawerny.
-Groźniewyglądająciludziewokół,prawda?-zauważyłniespokojnieWingfield.
-Połowatychmężczyzntutajtotypynielepszeniżpiraci-powiedziałJared.-Żołnierze,którzynie
mają co ze sobą zrobić po klęsce Napoleona, marynarze czekający na zaokrętowanie, włóczędzy
poszukującyprostytuteklubdobrejbójki.Typoweportoweszumowiny.
-Adrugapołowa?
-Drugapołowatoprawdopodobniepiraci.-Jareduśmiechnąłsię.
-Myślę,żewtrakcieswoichpodróżywidziałpanniejednotakiemiejsce,sir,inauczyłsiępandbać
oswojebezpieczeństwo.
-Jakpanwidzi,udałomisięjakośprzeżyć.
WingfieldznaczącospojrzałnaczarnąprzepaskęzakrywającąokoJareda.
-Notak,alejednakniewyszedłpancałkiembezszwanku-powiedział.
-Toprawda.-Jareduśmiechnąłsiękwaśno.
Zdawał sobie sprawę, że jego wygląd nie wzbudza zaufania i to nie tylko z powodu przepaski na
oku.Nawetwtedygdyubranybyłelegancko,gdywłosymiałstosownieprzycięteiuczesane,członkowie
jegowłasnejrodzinyrównieżuważali,żeprzypominapirata.
Największym jednak ich zmartwieniem było to, że nie postępuje jak pirat. Jared zdawał sobie
sprawę, że jest po prostu człowiekiem interesu, a nie barwną postacią, pełnym temperamentu
awanturnikiem,poktórymoczekiwano,żebędziekontynuowałrodzinnetradycje.
Wingfieldzaniepokojonyjegowyglądempoczątkowoodnosiłsiędoniegozrezerwą,dopierodobre
manieryisposóbwysławianiasięprzekonałystarszegoczłowieka,żemadoczynieniazdżentelmenem.
-Proszęwybaczyćmojepytanie,alewjakisposóbstraciłpanoko?
-Todługahistoria-odparłJared-iraczejprzykra.Wołałbymterazdotegoniewracać.
- Oczywiście, oczywiście. - Wingfield poczuł się niezręcznie. - Proszę mi wybaczyć moją
niestosownąciekawość.
-Niechpansięnieprzejmuje.Przywykłemdotegorodzajupytań.
-Towszystkoprzezto,żeciąglejestemniespokojny.Odetchnędopiero,gdy„SeaFlame"wypłynie
jutroranowmorze.Ogromnąpociechąjestdlamnieświadomość,żepanbędzieeskortowałmojetowary
ażdoUpperTudway.Jeszczerazchcępanupodziękowaćzatęuprzejmość.
-TakczyinaczejjestemwdrodzedoDorset,więccieszęsię,żemogępanupomóc.
- Pańska pomoc pozwala mi ponadto uniknąć wielu wydatków - wyznał Wingfield. - Nie będę
musiał wynająć ludzi, którzy dostarczyliby towary z Weymouth do domu Olimpii, a jest to bardzo
kosztowne.
-Takieusługizawszesądrogie.
-Otak.AprzytymOlimpianiepotrafiuzyskaćzesprzedażytowarówtakichsum,jakichmożnaby
oczekiwać.Możetymrazempowiedziejejsiętrochęlepiej.
-Towaryimportowaneniezawszesprzedajesiędobrze-stwierdziłJared.-Czypańskabratanica
znasięnainteresach?
- Mój Boże, nie! - Wingfield roześmiał się. - Ona nie ma głowy do interesów. Jest bystra i
inteligentna, ale zupełnie nie zna się na sprawach finansowych. Obawiam się, że odziedziczyła to po
swoimojcu.Marzytylkoopodróżach,alezrealizowanietychmarzeńjestoczywiścieniemożliwe.
-Kobieciesamotnejzpewnościąniejestłatwopodróżowaćpoświecie.
-Jejniepowstrzymałybyżadnetrudności.Mówiłemjużpanu,żeniejesttypowąangielskąpanienką.
Ma już dwadzieścia pięć lat i sporo oleju w głowie. Na pewno ruszyłaby w świat, gdyby miała na to
środki, no i gdyby nie była związana obecnością tych trzech wcielonych diabłów, których nazywa
bratankami.
-Wychowujeswoichbratanków?
-Takonichmówi,aoninazywająjąciociąOlimpią-skrzywiłsięWingfield-alepokrewieństwo
jest znacznie dalsze. Chłopcy są synami kuzyna, który parę lat temu razem z żoną zginął w wypadku
drogowym.
-Jaktosięstało,żetedzieciznalazłysiępodopiekąpanabratanicy?
- Ach, wie pan, jak to bywa. Po śmierci rodziców odsyłano chłopców od jednych krewnych do
drugich,ażwreszciesześćmiesięcytemuznaleźlisięwdomuOlimpii,noaonaprzygarnęłaich.
-Todużykłopotdlasamotnejmłodejkobiety.
-Zwłaszczadlatakiej,którąpochłaniająbadaniaegzotycznychkrajówistarychlegend.-Wingfield
pochylił w zamyśleniu głowę. - Ci chłopcy są kompletnie rozpuszczeni. Roznieśli na strzępy trzech
kolejnychnauczycieli.Miłedzieciaki,alestraszniepsocą.Wdomutrwanieustającyharmider.
-Rozumiem-powiedziałJared.Dom,wktórymsięwychowywał,teżnienależałdospokojnych,i
możedlategoceniłsobiespokójiporządek.
-Próbuję,oczywiście,pomagaćOlimpii.Robię,comogę,kiedyjestemwAnglii.
No tak, pomyślał Jared, ale przebywasz tam zbyt krótko, żeby mocną ręką trzymać tych trzech
chłopców.
-Cojeszczewysyłapanbratanicy,pozapamiętnikiemladyLightbourne?
-Materiałynaubrania,przyprawyitrochębiżuterii.Noioczywiścieksiążki.
-ItowszystkoOlimpiamasprzedaćwLondynie?
- Wszystko poza książkami, które przeznaczone są do jej biblioteki. Część pieniędzy idzie na jej
utrzymanie, a reszta na moje podróże. Ten system jakoś działa, chociaż jak wspomniałem, dochody są
mniejsze,niżoczekiwaliśmy.
-Trudnorobićdobreinteresy,jeśliniepilnujesięichosobiście-zauważyłoschleJared.
Mówiąctomiałrównieżnamyśliswojewłasneproblemy,którepojawiłysięwostatnimczasie.Nie
ulegałowątpliwości,żewciąguubiegłychsześciumiesięcyfinansoweimperiumFlamecrestówzubożone
zostałoodobrychparętysięcyfuntów.Niebyłatodlaniegowielkasuma,aleniemiałzamiarudawaćsię
oszukiwać.
Wszystkopokolei,powiedziałsobiewmyślach.Terazmuszęzająćsiępamiętnikiem.
- Ma pan rację, sir, że o interesy należy dbać - powiedział Wingfield - ale faktem jest, że ani
Olimpia,anijanielubimyzajmowaćsiętakiminudnymisprawami.Askorojużotymmowa,toczynie
mamipanzazłe,żeobarczamgotakimikłopotami?
- Ależ nie! - Jared spojrzał przez okno na pogrążony w mroku port. Z daleka widział ciemną
sylwetkęstojącegonakotwicystatku„SeaFlame",czekającegonaporannyprzypływ.
-Bardzosięcieszę,sir,imuszępowiedzieć,żemiałemogromneszczęściespotykającpanatutaj,na
francuskimwybrzeżu,zwłaszczażepłyniepandoAngliinapokładzie„SeaFlame".
- To prawda. Wyjątkowo dobrze się złożyło. - Jared uśmiechnął się lekko. Zastanowił się, co
powiedziałbyWingfield,gdybydowiedziałsię,żenietylko„SeaFlame",alecałaflotyllaFlamecrestdw
jestwłasnościąjegorodziny.
-Ochtak.Jestemcałkowiciespokojny,żetakpamiętnik,jakiwszystkietowarybezpieczniedotrądo
mojejbratanicy.Terazmogębezobawruszyćwdalsząpodróż.
-Oilesięniemylę,jedziepandoWłoch.
- A potem do Indii. - Oczy Wingfielda rozbłysły entuzjazmem. - Od dawna marzyłem, żeby tam
pojechać.
-Życzęwięcpanuprzyjemnejpodróży-powiedziałJared.
-Jarównieżijeszczerazserdeczniedziękuję.
-Cieszęsię,żemogępanupomóc.-Jaredrzuciłokiemnawyjętyzkieszenizłotyzegarek.-Muszę
panaterazpożegnać.-Schowałzegarekiwstał.
-Udajesiępannaspoczynek?
-Jeszczenie.Przedsnemwybioręsięnakrótkispacerpoporcie.
-Niechpanuważanasiebie-powiedziałWingfieldprzyciszonymgłosem.-Wystarczyspojrzećna
tychludzitutaj,niemówiącotych,którzykręcąsięnazewnątrz.
-Proszęsięomnieniemartwić,sir.-Jaredskłoniłsięuprzejmieiruszyłkudrzwiom.
Siedzącywtawerniemężczyźniprzyglądalimusięuważnie.Szczególnezainteresowaniewzbudzały
eleganckiebutyJareda,aleniemniejszesztylettkwiącyujegobokuiczarnaopaskanatwarzy.
Żadenmężczyznaniepodniósłsię,żebypójśćzanim.
Silny wiatr wiejący od morza rozwiewał długie włosy Jareda. W przeciwieństwie do Wingfielda
miał na sobie strój odpowiedni dla ciepłego klimatu. Nigdy zresztą nie nosił krawata ani chustki
zawiązanejpodszyją.Kołnierzykubawełnianejkoszulimiałrozpięty,rękawypodwinięte.
Idąc wolno kamienną keją rozmyślał o interesach, ale jego zmysły były wyostrzone. Mężczyzna,
którystraciłoko,miałdostateczniedużopowodów,żebyzachowaćczujność.
Na odległym krańcu kei dostrzegł błysk latarni. Kiedy podszedł bliżej, z cienia wyłonili się dwaj
mężczyźni. Obaj dobrze zbudowani, o szerokich ramionach, wzrostem dorównywali prawie Jaredowi.
Ich surowe twarze okalały bokobrody i gęste siwe włosy. Poruszali się sprężystym krokiem, chociaż
wyglądalinaludziposześćdziesiątce.Dwajpodstarzaliposzukiwaczeprzygód,pomyślałJaredniebez
wzruszenia.
Jeden z mężczyzn zatrzymał go. Jared dostrzegł w półmroku błysk jego rozjaśnionych uśmiechem
oczu.Koloroczudrugiegomężczyznyrozpływałsięwksiężycowejpoświacie,aleJareddobrzeznałten
niezwykłyodcieńszarości.Codziennieoglądałgowlustrzeprzygoleniu.
- Dobry wieczór, sir - Jared grzecznie przywitał ojca, a potem skłonił się drugiemu mężczyźnie. -
Witamstryja.Pięknąmamynoc,nieprawdaż?
- Tak długo kazałeś na siebie czekać - Magnus, hrabia Flamecrest ściągnął brwi - że zaczęliśmy
podejrzewać,czyprzypadkiemtwójnowyznajomyniezamierzaspędzićztobącałejnocy.
-Wingfieldistotnielubisobiepogadać.StryjThaddeuspodniósłwyżejlatarnię.
- No dobrze, chłopcze. Czego się dowiedziałeś? Jared skończył już trzydzieści cztery lata i od
dawnanie
uważałsięzachłopca.Częstonawetczułsięznaczniestarszyniżpozostaliczłonkowierodziny,ale
niewidziałpotrzebykorygowaćsłówstryja.
-Wingfieldjestprzekonany,żeodnalazłpamiętnikClaireLightbourne-powiedziałspokojnie.
- Do diabła! - W świetle latarni dostrzec można było wyraz satysfakcji malujący się na twarzy
Magnusa.-Awięctoprawda!Wreszciepotrzechlatachdziennikzostałodnaleziony.
-Jak,ulicha,tenWingfieldwpadłnajegotrop?-zapytałThaddeus.
-Wydajesię,żedokonałategobratanicaWingfielda-odparłJared.-Okazałosię,żetaksięgabyła
tutaj,weFrancji.MoikuzyninajwyraźniejmarnowaliczasienergięuganiającsięzaniąwHiszpanii.
- Powinieneś zrozumieć - Magnus stanął w obronie swych bratanków - że mieli powody, by
przypuszczać, że została tam wywieziona w czasie wojny, a ty zapewne masz do nich żal, bo dali się
złapaćtymcholernymbandytom.
-Toistotnieprzykrasprawa,niemówiącotym,żekosztowałomnietoprawiedwatysiącefuntów
orazmnóstwoczasuienergii.Nawielednimusiałemsięoderwaćodswoichinteresów.
-Dodiabła,synu!-zirytowałsięMagnus.-Czytyzawszemusiszmyślećointeresach?Wtwoich
żyłachpłyniekrewkorsarzy,ale,naBoga,maszserceiduszęhandlarza!
- Wiem, że jesteście mną rozczarowani, ale o tym wielokrotnie już rozmawialiśmy i nie widzę
potrzeby,żebyznówwracaćdotegotematu.
- On ma rację, Magnus - zgodził się skwapliwie Thaddeus. - Mamy pilniejsze sprawy na głowie.
Pamiętnikjestprawiewnaszychrękach.Możnapowiedzieć,żejużgomamy.
-Któryzwaspróbowałzdobyćgowczorajwnocy?-zapytałJaredunoszącjednąbrew.-Wingfield
wspomniał,żektośprzeszukiwałjegopokój.
-Wartobyłospróbować-powiedziałniespeszonyThaddeus.
- Chcieliśmy się tylko rozejrzeć - dodał Magnus. Jared powstrzymał się przed dalszymi
komentarzami.
- Od wczorajszego popołudnia pamiętnik znajduje się w ładowni „Sea Flame". Musielibyśmy
opróżnićstatek,żebysiędoniegodostać.
-Szkoda-mruknąłzmartwionyThaddeus.
- Zresztą - ciągnął Jared - dziennik należy do panny Olimpii Wingfield mieszkającej w Upper
TudwaywhrabstwieDorset.Kupiłagoigodziwiezaniegozapłaciła.
-Och!Pamiętnikjestnasz-stwierdziłstanowczoMagnus.-Todziedzictwonaszejrodziny.Onanie
madoniegożadnychpraw.
-Chciałemzwrócićwamuwagę,żenawetgdybyśmyweszliwjegoposiadanie,niepotrafilibyśmy
go odcyfrować. Jednakże... - Jared przerwał i czekał, aż cała uwaga ojca i stryja skupi się na tym, co
zamierzałpowiedzieć.
-Cojednakże?-powtórzyłMagnus.
- Artemis Wingfield jest przekonany, że jego bratanica potrafi złamać szyfr, którym posłużyła się
autorkapamiętnika.Tadziewczynacelujewrozwiązywaniutegorodzajuzagadek.
-Wtakimrazie,mójchłopcze-Thaddeusznówpromieniałradością-wieszdoskonale,comusisz
teraz zrobić, prawda? Powinieneś dopilnować, by pamiętnik dotarł do miejsca przeznaczenia. Potem
wkradnieszsięwlaskipannyWingfield,aonazdradziciwszystko,czegodowiesięzlekturytejksięgi.
-Świetnypomysł-ucieszyłsięMagnus.-Oczarujjąsynu,uwiedźją.Kiedyjużzmiękniewtwoich
rękach,dowiedzsięwszystkiego,awtedywykradniemypamiętnik.
Jaredwestchnął.Rolajedynegorozsądnegoczłowiekawrodzinieniebyłałatwa.
W poszukiwaniu pamiętnika lady Lightbourne zaangażowane były trzy generacje Flamecrestów,
oczywiście poza Jaredem. Jego ojciec, stryj i kuzyni ciągle wracali do tej sprawy. Podobnie było
wcześniej, gdyż problemem tym żył dziadek i jego bracia. Perspektywa odnalezienia skarbu pobudzała
wyobraźniępotomkówsławnegokorsarza.
Jednakżecozanadto,toniezdrowo.Parętygodnitemuniewielebrakowało,bydwajkuzyniJareda
stracili życie z powodu pamiętnika. Jared doszedł do wniosku, że należy zakończyć tę bezsensowną
zabawę. Niestety, jedyną drogą, żeby tego dokonać, było odnalezienie tej księgi i przekonanie się, czy
istotniezawieraonatajemnicęukrytegoskarbu.
Nikt z rodziny nie protestował, kiedy Jared stwierdził, że wreszcie nadeszła pora, by on zajął się
sprawą odzyskania legendarnej fortuny utraconej przed prawie stu laty. Przeciwnie - wszyscy, a
zwłaszczaojciec,ucieszylisięogromnie,żetoonprzejmiesprawęwswojeręce.
Jared był świadom, że rodzina docenia jego talent do interesów, ale opinia taka nie znaczyła zbyt
wielewoczachgwałtownychikrewkichmężczyzn.
Przede wszystkim widzieli w nim człowieka wyjątkowo nudnego. Twierdzili, że brakuje mu ognia
Flamecrestów. On z kolei uważał swoich krewnych za ludzi pozbawionych zdrowego rozsądku i
zdolnościpanowanianadsobą.Niemógłteżniezauważyć,żepomimowszystkoskwapliwieprzybiegali
doniego,gdytylkoznaleźlisięwkłopotachalbobrakowałoimpieniędzy.
Jaredzacząłzajmowaćsięwszelkimiprzyziemnymi,nudnymiproblemamiżyciaFlamecrestów,gdy
skończyłdziewiętnaścielatiniktniemógłzaprzeczyć,żeradziłsobiewyjątkowodobrze.Doszedłjednak
downiosku,żewciągutychkilkunastulatstaleratowałzopresjitojednego,todrugiegoczłonkarodziny.
Często, kiedy późnym wieczorem siedział przy biurku notując w swoim kalendarzu terminy
przewidzianychnanajbliższednispotkań,zastanawiałsię,czyktośjemupośpieszyłbynaratunek,gdyby
zaszłatakapotrzeba.
- Dobrze wam mówić o uwodzeniu i oczarowaniu - powiedział - ale przecież wiecie, że nie
odziedziczyłempoprzodkachtalentówwtymkierunku.
- O... - Magnus machnął ręką. - Ty po prostu nigdy poważnie nie spróbowałeś swoich sił na tym
polu.
- Tego bym nie powiedział - wtrącił Thaddeus. - Chyba się mylisz, Magnus. Przecież znamy jego
kłopotysprzedtrzechlat,kiedynaszchłopakpróbowałznaleźćsobieżonę.
Jaredspojrzałniechętnienastryja.
-Darujsobielepiejrozmowęnatentemat.Powiemtyle,żeniezamierzamuwodzićpannyWingfield
wzamianzatajemnicezawartewpamiętniku.
-Jakwobectegowydobędzieszodniejtesekrety?-zapytałThaddeus.
-Spróbujęjekupić-odparłJared.
- Co takiego? - Magnus sprawiał wrażenie wstrząśniętego. - Myślisz, że tego rodzaju informacje
możnauzyskaćwyłączniezapieniądze?
- Z doświadczenia wiem, że kupić można prawie wszystko - powiedział Jared. - Proste handlowe
podejściejestskuteczniejszewkażdejniemalsytuacji.
-Chłopczedrogi!Comymamyztobązrobić!-jęknąłThaddeus.
-Pozwólciemidziałaćwedługwłasnegouznania.Postawmysprawęjasno:zdobędępamiętnik,ale
najpierwdaciemisłowohonoru,żebędziecieprzestrzegaćnaszejumowy.
-Jakiejumowy?-zapytałMagnusniespokojnie.
-Tej,żejeślijadziałam,wytrzymaciesięnauboczuiniewtrącaciesiędomoichspraw.
-Dodiabła,synu,rodzinneinteresyprowadziłemrazemzbratem,kiedyciebieniebyłojeszczena
świecie!
-Tak,sir,wiemotym.Obajdoprowadziliściemajątekdokompletnejruiny.
-Tonienaszawina,żenienajlepiejnamsięwiodło-oburzyłsięMagnus.-Tamtelatabyłytrudne
dlainteresów.
Jaredzdecydowałsięniepodtrzymywaćrozmowynatendrażliwytemat.Wszyscywiedzieli,żebrak
handlowych umiejętności obydwu braci doprowadził do całkowitego roztrwonienia resztek fortuny
Flamecrestów.
Dopiero Jared, kiedy osiągnął wiek dziewiętnastu lat, zajął się interesami i nastąpiło to w samą
porę, by uratować od sprzedania ostatni, rozpadający się zresztą, statek, który pozostał jeszcze w
posiadaniu rodziny. Żeby zdobyć pieniądze, Jared musiał pozbyć się drogocennego naszyjnika, który
ofiarowała mu matka wyrażając nadzieję, że ozdobi on szyję synowej. Cała rodzina, nie wyłączając
matki, nie potrafiła mu wybaczyć tego rażącego braku uczuć rodzinnych. Ostatni raz matka wypomniała
mutouchybieniedwalatatemu,nałożuśmierci.Jaredzbytbyłzrozpaczony,byprzypomniećjej,żetak
ona,jakicałarodzinaprzezlatajużkorzystazowocówjegopostępku.
Zaczynającodtegojednegostatku,JaredodbudowałrodzinnymajątekTerazmiałszczerąnadzieję,
żeniebędziemusiałpowtarzaćswoichdawnychwyczynów.
- Trudno wprost uwierzyć, że utracona na tak długo fortuna Flamecrestów jest niemal w zasięgu
naszychrąk-stwierdziłztriumfującymuśmiechemThaddeus.
- Fortunę już posiadamy - przypomniał Jared. - Nie potrzebne nam są te zrabowane skarby, które
kapitanJackijegowspólnikEdwardYorkeukryliprzedstulatynatejprzeklętejwysepce.
-Toniebyłyzrabowaneskarby!-oburzyłsięMagnus.
-Wartopamiętać,sir,żemójpradziadekdziałającnaterenieIndiiZachodnichbyłpoprostupiratem.
-Jareduniósłbrew.-Jestwysocenieprawdopodobne,byteskarbyzdobytezostaływuczciwysposób.
-KapitanJackniebyłpiratem-stwierdziłstanowczoMagnus.-ByłlojalnymAnglikiempełniącym
tamswojeobowiązki.Skarbyzostałylegalniezabranezhiszpańskiegostatku.
-Chętnieusłyszałbymhiszpańskąwersjętejhistorii-zauważyłJared.
-Jasne,żetoHiszpanieponosząwinęzacałątęsytuację-włączyłsięThaddeus.-Gdybynieruszyli
wpościg,tokapitanJackiYorkeniemusielibyzakopaćłupównajakiejśwysepce,amyniebylibyśmy
zmuszenistaćtutajizastanawiaćsię,jakjeodzyskać.
-Otak,sir-zgodziłsięJared.Takąopinięsłyszałjużwielokrotnie.
-JedynymprawdziwympiratembyłEdwardYorke-ciągnąłMagnus.-Tenkłamca,nikczemnyłotri
mordercazdradziłtwojegopradziadkaitylkozboskąpomocąudałomusięumknąćzpułapki.
-Towszystkozdarzyłosięprawiestolattemuiniemamypewności,żetoYorkezdradziłkapitana
Jacka-powiedziałspokojnieJared.-Takczyinaczejterazniematojużżadnegoznaczenia.
-Awłaśnieżemaznaczenie!-zaperzyłsięMagnus.-Terazty,synu,musiszpostępowaćzgodniez
tradycją. Twoim obowiązkiem jest odszukanie utraconych skarbów. One należą do nas. Mamy do nich
pełneprawa.
-Pozawszystkim-dodałpoważnieThaddeus-tychłopczejesteśteraz„Obrońcą".
-Dodiabła!-syknąłJaredprzezzaciśniętezęby.-Tojestjeszczejednabzduraisamidobrzeotym
wiecie.
- To nie żadna bzdura - upierał się Thaddeus. - Zyskałeś prawo do tego tytułu, kiedy przed laty
użyłeś sztyletu kapitana Jacka, by uwolnić swoich kuzynów z rąk przemytników. Czyżbyś o tym już
zapomniał?
-Trudnomizapomniećotymincydencie,bokosztowałmnieutratęoka,sir-mruknąłJared.Niemiał
zamiaru dyskutować o jeszcze jednej idiotycznej rodzinnej legendzie. Dość już miał kłopotów z
opowieściamioukrytymskarbie.
- Nie ulega wątpliwości, że jesteś nowym „Obrońcą" - powiedział Magnus. - To ty unurzałeś ten
sztyletwekrwi.PozatymwyglądaszdokładnietakjakkapitanJackwswoichmłodychlatach.
-Wystarczy!-Jaredwyciągnąłzkieszenizegarekiwświetlelatarnisprawdził,którajestgodzina.-
Jestjużpóźno,ajamuszęjutrowcześniewstać.
-Ach,tentwójcholernyzegarek-mruknąłThaddeus.-Założęsię,żeswójkalendarzteżmaszprzy
sobie.
-Oczywiście-zapewniłgochłodnoJared.-Wiesz,żezawszenanimpolegam.
Zegarek i terminarz były przedmiotami, które miały poważne znaczenie w codziennych działaniach
Jareda.Odlatpozwalałymuwprowadzićjakiśporządekiładwpełnechaosu,nieustabilizowaneżycie
rodzinne.
- Nie mogę wprost uwierzyć - Magnus ze smutkiem potrząsnął głową - wkrótce wyruszysz na
poszukiwanie wielkiego skarbu, a ty zerkasz na zegarek i zaglądasz do terminarza, jak nudny człowiek
interesów.
-Bojajestemnudnymczłowiekieminteresu-potwierdziłJared.
-Itowystarczy,żebydoprowadzićojcadorozpaczy-jęknąłMagnus.
-SpróbujwykrzesaćzsiebietrochęogniaFlamecre-stów,chłopcze-nalegałThaddeus.
- Jesteśmy o krok od odzyskania naszego utraconego dziedzictwa, mój synu. - Magnus oparł się o
kamienny mur ograniczający keję i wpatrywał się w morze. Sprawiał wrażenie człowieka, który
wzrokiemsięgapozahoryzont.-Czujętowyraźnie.WreszciepodługichlatachskarbFlamecrestówjest
wzasięgunaszychrąk.Iciebiewłaśniespotkałtenzaszczyt,żeodzyskaszgodlarodziny.
-Zapewniamcię,sir-powiedziałuprzejmieJared-żenasamąmyślotymmojewzruszenieniema
granic.
1
-Mamtutajpewnąksiążkę,któramogłabypanazainteresować,panieDraycott.-OlimpiaWingfield,
stojąc jedną nogą na drabinie, a drugą opierając się o regal, zdjęła grubą księgę leżącą na najwyższej
półce. - W niej również są pewne fascynujące informacje o legendarnej Złotej Wyspie. No i warto
przejrzećjeszczetamtąpozycję.
- Błagam panią, proszę uważać, panno Wingfield. - Reginald Draycott mocno uchwycił drabinę,
którazachwiałasię,gdyOlimpiasięgnęłapowskazanąksiążkę.-Obawiamsię,żemożepanispaść.
- Wykluczone. Jestem przyzwyczajona do takich wspinaczek. Tę książkę gorąco panu polecam.
Korzystałam z niej pisząc ostatni artykuł do kwartalnika Towarzystwa Podróżniczo-Badawczego.
Zawiera niesłychanie ciekawy opis niezwykłych obyczajów ludzi zamieszkujących pewne wyspy na
morzachpołudniowych.
-Bardzotodlamnieinteresujące,alejeszczebardziejniepokoimniepanipozycjanatejdrabinie-
powiedziałDraycottpatrzącwgóręnaOlimpię.
-Proszęsięnieobawiać.-Olimpiauśmiechnęłasiędoswegogościa,alezauważyłajakiśdziwny,
niepokojącywyrazjegotwarzy.Patrzyłnawpółprzytomniebladoniebieskimioczami,ustamiałotwarte.
-Czyźlepansiępoczuł,panieDraycott?-zapytała.
-Nie,nie.Absolutnienie,mojadroga.-Draycottzwilżyłjęzykiemwargiinadalwpatrywałsięw
Olimpię.
-Jestpanpewny?Możedampanuteksiążkiinnymrazem?
-Och,nie.Przysięgam,żeczujęsiędobrze.Wolałbymzabraćjedzisiaj,tymbardziejżepotym,co
panipowiedziała,nabrałemochotynawszelkieinformacjeolegendachzwiązanychzeZłotąWyspą.Nie
mogęstądwyjśćbeztychmateriałów.
-Nodobrze,skorojestpanpewny.TowłaśniewtejksiążcesątelegendyzeZłotejWyspy.Mnieteż
zawszefascynowałyopisyobyczajówmieszkańcówdalekichkrajów.
-Doprawdy?
- O, tak. Jako kobieta światowa uważam takie sprawy za wyjątkowo stymulujące. Choćby rytuał
nocy poślubnej u mieszkańców Złotej Wyspy. - Olimpia przerzuciła kilka kartek starej księgi, a potem
znówspojrzałazgórynaDraycotta.
Cośtujestniewporządku,pomyślała.Znówzaniepokoiłjąwyraztwarzygościa.Nienapotkawszy
jegowzroku,zorientowałasię,żeoczymaskierowanenieconiżej.
-Mówiłapaniorytualenocypoślubnej,pannoWingfield?
- Tak. Całkiem niezwykłe obyczaje. Małżonek ofiarowuje pannie młodej duży złoty przedmiot w
kształciefallusa.
-Powiedziałapanifallusa,pannoWingfield?-GłosDraycottazabrzmiałtak,jakbyktośścisnąłgo
zagardło.
DoOlimpiidotarłowreszcie,żestojącustópdrabinyDraycottmaznakomitąokazję,byzaglądaćjej
podspódnicę.
- Wielkie nieba! - Olimpia straciła równowagę, ale w ostatniej chwili chwyciła się najwyższego
szczebladrabiny.Jednaztrzymanychwrękuksiążekspadłanapodłogę.
-Czycośsięstało,mojadroga?-zapytałDraycott.Przerażonamyślą,żezademonstrowałagościowi
conajmniejswojedługienogi,odparłaszybko:
- Nic takiego, panie Draycott. Znalazłam już wszystkie potrzebne panu książki i schodzę na dół.
Proszęsięodsunąć.
-Pomogępanizejść.-SzorstkiedłonieDraycottadotknęłyłydekOlimpii.
- Dziękuję, dziękuję. Poradzę sobie sama - zawołała. Żaden mężczyzna dotąd nie dotykał jej nóg.
DotknięcierąkDraycottaprzyprawiłojąoniemiłydreszcz.
Spróbowała wspiąć się wyżej na drabinę, żeby uniknąć niemiłego dotknięcia, ale palce Draycotta
zacisnęłysięwokółjejkostki.
-Jeślipansięodsunie,samabezpieczniezejdęzdrabiny-powiedziałacorazbardziejzakłopotana
Olimpiapróbującuwolnićnogę.
-Niemogępozwolićpaninatakieryzyko.-PalceDraycottapowędrowaływyżej.
- Nie potrzebuję żadnej pomocy. - Następna książka wysunęła się z rąk Olimpii. - Proszę mnie
puścić,sir.
-Próbujęcitylkopomóc,mojadroga.
Olimpia była oburzona. Znała Reginalda Draycotta od tylu lat i nigdy nie sądziła, że może się tak
zachować.Żebysięuwolnić,energiczniemachnęłanogąikopnęłagowramię.
-Uch...-Draycottcofnąłsięokrokispojrzałnaniązezłością.
Olimpianiezwróciłauwaginajegoobrażonespojrzenie.Szeleszczącjedwabiemzbiegłazdrabiny.
Spadłjejprzytymzgłowyczepekirozwiązałsięwęzeł,wktóryupiętemiaławłosy.
Wmomenciegdystopamidotknęłapodłogi,poczuła,żeręceDraycottazamknęłysięodtyłuwokół
jejtalii.
-MojadrogaOlimpio,niemogłemjużdłużejtłumićswoichuczuć.
-Wystarczy,panieDraycott-zawołałaiporzucającwysiłki,byzachowaćsięjakdama,zcałejsiły
uderzyłagołokciemwklatkępiersiową.
Draycott jęknął, ale nie uwolnił jej. Nachylił się ku niej. Poczuła tak silny zapach cebuli w jego
oddechu,żezrobiłojejsięniedobrze.
-Olimpio, moja droga- szeptał jejprosto w ucho. -Jesteś dojrzałą kobietą,a nie panienką, która
dopiero ukończyła szkołę. Nie możesz utknąć na całe życie samotnie w Upper Tudway. Musisz doznać
radości,jakądajenamiętnamiłość.Musisznauczyćsiękorzystaćzżycia.
-Proszęmnienatychmiastpuścić,panieDraycott,bozacznękrzyczeć.
- Nie bądź śmieszna, kochanie. Rozumiem, że jesteś nieco zdenerwowana, gdyż nie wiesz, jaką
przyjemnośćdajefizycznepożądanie.Aleniebójsię,jacięwszystkiegonauczę.
-Proszępozwolićmiodejść!-Olimpiaupuściłaostatniąksiążkęipróbowałasięuwolnić.
-Jesteśpięknąkobietą,któranigdyniezaznałasmakumiłości.Niewolnociodmawiaćsobietego
rodzajuzmysłowychdoświadczeń.
-Powtarzam,panieDraycott,jeślimniepannieuwolni,zacznękrzyczeć.
-Nikogoniemawdomu,mojadroga.-Draycottzacząłciągnąćjąwkierunkusofy.-Bratankowiesą
pozadomem.
-PaniBirdjestgdzieśwokolicy.
- Twoja gospodyni pracuje w ogrodzie. - Draycott zaczął całować jej szyję. - Nie bój się, moja
słodka,jesteśmysami.
-PanieDraycott!Proszęsięopanować,sir.Panniezdajesobiesprawyztego,corobi.
-MówdomnieReggie,kochanie.
Olimpia próbowała sięgnąć ręką do stojącej na biurku srebrnej statuetki przedstawiającej konia
trojańskiego,alechybiła.
Naglekujejzdumieniuusłyszała,jakDraycottjęknąłipuściłjązeswychobjęć.
-Dodiabła!-usłyszałajegogłos.
Niespodziewanieuwolnionastraciłarównowagęiniewielebrakowało,byupadła,alenaszczęście
oparłasięobiurko.JeszczerazusłyszałapodniesionygłosDraycotta:
-Kimpanjest,udiabła!
Potemrozległosięgłośneplaśnięcieigłuchyodgłosupadającegociała.
Olimpiaodwróciłasię.Rozsunęłapasmawłosówzasłaniającejejoczyizezdumieniemzobaczyła
bezwładnieleżącegonapodłodzeDraycotta.Potemjejwzrokpowędrowałkuczarnymwysokimbutom,
któreniewiadomoskądwyrosłynadywanieobokniego.Powoliuniosłagłowę.
Stałatwarząwtwarzzmężczyzną,któryzpowodzeniemmógłprzybyćtuwprostzlegendoukrytych
skarbach, tajemniczych wyspach i nie znanych morzach. Wszystko w jego wyglądzie pobudzało
wyobraźnię:twarzokolonazmierzwionymiprzezwiatrdługimiczarnymiwłosami,czarnaopaskanaoku,
sztyletprzypasanydobiodra...
Olimpia chyba nigdy nie widziała tak potężnie prezentującego się mężczyzny. Wysoki, szeroki w
ramionach,aprzytymszczupły,promieniowałsiłąimęskimurokiem.
Rysyjegotwarzyprzypominałyrzeźbęstworzonąpewnąrękąutalentowanegoartysty.
-CzymammożeprzyjemnośćspotkaćpannęOlimpięWingfield?-zapytałnieznajomytakspokojnie,
jakbywidokleżącegonapodłodzenieprzytomnegoczłowiekabyłdlaniegoczymścodziennym.
- Tak - odparła szeptem Olimpia, potem odchrząknęła i powiedziała: - Tak, to ja. A pan jak się
nazywa?
-Chillhurst.
-Achtak.-Spojrzałananiegoniepewnie.Nigdyniespotkałasięztymnazwiskiem.-Dzieńdobry,
panieChillhurst
Podróżnapelerynaibryczesydoskonalepasowałydowyglądugościa,alenawetOlimpia,chociaż
mieszkałanawsi,niemiaławątpliwości,żetenstrójmawyjątkowoniemodnyfason.Zapewnetojakiś
bardzo ubogi człowiek, pomyślała. Nie stać go nawet na krawat - koszulę rozpiętą miał pod szyją.
Zdawało jej się, że dostrzega coś dzikiego, prymitywnego w wyglądzie jego nagiej szyi. W rozcięciu
koszulidostrzegłafragmentowłosionejpiersipokrytejczarnymikręconymiwłosami.
Mężczyznastojącywjejbibliotecewyglądałgroźnie.Groźnieifascynująco,pomyślała.
Dreszcz przebiegł jej po plecach, ale nie był to ten niemiły dreszcz, którego doznała pod
dotknięciemdłoniDraycotta.Tendreszczbyłekscytujący.
-Wydajemisię,żenieznamnikogo,ktonositonazwisko-powiedziałauprzejmie.
-Przysłałmniepanistryj,ArtemisWingfield.
-StryjArtemis?-odczuławyraźnąulgę.-Poznałgopanwczasiepodróży?Jakonsięczuje?
-Zupełniedobrze,pannoWingfield.SpotkałemgoweFrancji.
- To wspaniale. Nie mogłam się już doczekać wiadomości od niego. Zawsze spotyka go tyle
interesujących przygód. Bardzo mu zazdroszczę. Zje pan z nami obiad, panie Chillhurst i opowie nam
wszystko.
-Czynicsiępaniniestało,pannoWingfield?
- Nie rozumiem...? - Olimpia spojrzała na niego zaskoczona. - Oczywiście, że nic. Dlaczego pan
pyta?Jestemzdrowajakzawsze.Dziękujępanu.
-Miałemnamyślipaniprzeżycieztymmężczyzną,któryleżytunapodłodze-powiedziałChillhurst
unoszącbrewnadswymjedynymokiem.
- Och rozumiem! - Olimpia przypomniała sobie nagle o obecności Draycotta. - Wielkie nieba!
Prawieonimzapomniałam.
Spojrzała na leżącego i zauważyła, że powieki drgnęły mu lekko. Nie bardzo wiedziała co dalej
robić.Ciotkinienauczyłyjej,jakmasięzachowywaćwtrudnychtowarzyskichsytuacjach.
-TojestpanDraycott-powiedziała-sąsiad.Znamgoodlat.
-Czydojegozwyczajównależynapastowaniemłodychdamwichwłasnymdomu?-zapytałoschle
Chillhurst.
-Cotakiego?Och,nie.Niesądzę,bytakbyło.Wydajemisię,żeonzemdlał.Czynieuważapan,że
powinnamzawołaćgospodynię,żebypodałamusoletrzeźwiące?
-Proszęnierobićsobiekłopotów.Onsięzarazocknie.
-Takpansądzi?Niemamdoświadczeniawratowaniuofiarbokserskichpojedynków,natomiastmoi
bratankowie żywo interesują się sportem. - Olimpia zmierzyła wzrokiem gościa. - Wygląda pan na
człowieka,któryznasięnatym.Czymożepobierałpannaukiwktórejśzlondyńskichakademii?
-Nie.
-Amniewydawałosię,żetak.Proszęsięnieprzejmować.-SpojrzałaznównaDraycotta.-Żalmi
go,alesamjestsobiewinien.Mamnadzieję,żetalekcjawyjdziemunakorzyść.Powiempanu,żejeśli
jeszczeraztaksięzachowa,toniepozwolęmukorzystaćzmojejbiblioteki.
Chillhurstprzyglądałsięjej,jakbybyłaosobąniecoszaloną.
- Panno Wingfield, proszę pozwolić mi zauważyć, że ten człowiek pod żadnym pozorem nie
powinien być wpuszczany do pani domu. Poza tym kobieta w pani wieku musi wiedzieć, że nie należy
samotnieprzyjmowaćgościwswojejbibliotece.
-Proszęnieżartować.Mamdwadzieściapięćlatiniewidzępowodu,byobawiaćsięswoichgości.
Jestemzresztąkobietąświatowąiwiem,corobićnawetwniezwykłychokolicznościach.
-Czynapewno,pannoWingfield?
-Oczywiście.Przypuszczam,żebiednypanDraycottbyłpoprostuzbytniointelektualniepobudzony,
co się często zdarza przy studiowaniu starych legend. Wszystkie te opowieści o dziwnych obyczajach,
ukrytychskarbachdziałająniezwyklesilnienazmysłypewnychludzi.
-Czynapanizmysłyteżtaksilniedziałają,pannoWingfield?-zapytałChillhurstprzyglądającsię
jejuważnie.
-Oczywiście,że...-OlimpiaprzerwałaboDraycottporuszyłsię.-Proszęspojrzeć:otworzyłoczy.
Jakpansądzi,czybędziegobolałagłowapotymciosie,któryotrzymał?
-Mamnadzieję,żetak-mruknąłChillhurst.
- U licha, co to się stało? - Draycott nieprzytomnie patrzył na Chillhursta. Potem w jego oczach
pojawiłosiębezgranicznezdumienie.-Kimpanjest,udiabła?
-Przyjacielemrodziny-odparłChillhurstspoglądającnaniegozgóry.
- Jak pan śmiał mnie zaatakować! - Draycott ostrożnie dotknął swojej szczęki. - Zażądam, aby
postawionopanazatoprzedsądem!
- Nie zrobi pan tego, panie Draycott - włączyła się do rozmowy Olimpia. - Zachował się pan
wyjątkowoniestosownieisampanotymdoskonalewie.Proszęnatychmiastopuścićmójdom.
-Onnajpierwpaniąprzeprosi,pannoWingfield-powiedziałspokojnieChillhurst.
-Takpansądzi?-zdziwiłasięOlimpia.
-Tak.
- Do diabła! Nie zrobiłem nic złego - powiedział Draycott tonem człowieka niesłusznie
oskarżonego. - Próbowałem tylko pomóc pannie Wingfield przy schodzeniu z drabiny i tak mi za to
podziękowano.
Chillhurstnachyliłsię,złapałDraycottazakrawatipomógłmustanąćnanogach.
-Terazpanjąprzeprosi,apotemzostawinassamych-powiedziałstanowczo.
Draycottzamrugałkilkarazy,awreszciejegooczynapotkaływzrokChillhursta.
-Tak,oczywiście.Tobyłapomyłka.Przepraszam-wyszeptałniepewnie.
Chillhurst uwolnił go bez ostrzeżenia. Draycott zachwiał się i cofnął o krok. Ze skruszoną miną
zwróciłsiędoOlimpii:
- Przykro mi bardzo, panno Wingfield, że doszło między nami do takiego nieporozumienia. Mam
nadzieję,żeniebędziesiępanigniewać.
- Ależ nie. - Olimpia nie mogła pozbyć się myśli, że Draycott stojąc obok Chillhursta wygląda na
malutkiegoinieszkodliwego.Zdziwiłasię,żechwilęwcześniejmogłojązaniepokoićjegozachowanie.-
Sądzę,żenajlepiejbędzie,jeśliobojezapomnimyotymdrobnymincydencie.
-Jakpanisobieżyczy.-DraycottspojrzałjeszczeraznaChillhursta,poprawiłkrawatipelerynę,a
potem dodał: - Teraz oddalę się, jeśli państwo pozwolicie. Proszę nie wołać służącej. Sam trafię do
drzwi.
PowyjściuDraycottawbibliotecezapadłacisza.OlimpiapatrzyłanaChillhursta,onteżprzyglądał
się jej z nie- odgadnionym wyrazem twarzy. Żadne z nich nie odezwało się ani słowem, dopóki nie
usłyszelitrzaśnięciadrzwiwejściowychzaoddalającymsięgościem.WtedyOlimpiauśmiechnęłasięi
powiedziała:
-Jestempanuwdzięcznazato,żepośpieszyłmipannaratunek.Tobyłobardzoeleganckiezpana
strony.Niktmnienigdydotejporynieratował.Wyjątkowociekawedoświadczenie.
- To drobiazg, panno Wingfield. Cieszę się, że mogłem służyć pani pomocą. - Chillhurst
dystyngowanieskinąłgłową.
-Bardzodziękuję,chociażwątpię,czypanDraycottpokusiłbysięocoświęcejniżtylkoskradziony
pocałunek.
-Takpanisądzi?
OlimpięzdziwiłanutasceptycyzmuwgłosieChillhursta.
-Toniejestzłyczłowiek.Znamgoodczasu,gdyzamieszkałamwUpperTudway.Sześćmiesięcy
temu zmarła jego żona i od tej pory zachowuje się raczej dziwnie. Ostatnio, na przykład, zaczął
studiowaćstarelegendy,ataksięskłada,żejazajmujęsiętymoddawna.
-Wcalemnietoniedziwi.
-To,żezajmujęsięstarymilegendami?
-Nie.Miałemnamyślifakt,żeDraycottwykazujepodobnezainteresowania.Nieulegawątpliwości,
żezamierzałpaniąuwieść-stwierdziłzponurąminąChillhurst.
-Wielkienieba!-Olimpiasprawiaławrażeniewstrząśniętej.-Chybanieprzypuszczapan,żeto,co
zaszłotutaj,zostałozgóryzaplanowane!
-Podejrzewam,żebyłotocelowe,przemyślanedziałanie.
-Nieprzyszłomitodogłowy-powiedziałapochwilizastanowienia.
- Ale teraz powinna pani wykazać tyle rozsądku, by nie przyjmować go w domu, zwłaszcza kiedy
jestpanisama.
- Tak, tak. Ale to nieważne. Zupełnie zapomniałam o dobrych manierach. Mam nadzieję, że napije
siępanherbaty,prawda?Napewnojestpanzmęczonypopodróży.Zarazzawołammojągosposię.
ZanimOlimpiazdążyłazadzwonićnapaniąBird,rozległsięłoskototwieranychdrzwiwejściowych.
Z holu dobiegło ich głośne szczekanie, a potem odgłos skrobania psich łap o drzwi biblioteki.
Towarzyszyłtemutupotbutównakorytarzuichórmłodychgłosów.
-CiociuOlimpio!CiociuOlimpio,gdziejesteś?
-Wróciliśmyjuż!
- Moi bratankowie wrócili z wyprawy na ryby. Na pewno ucieszy ich pana obecność. Są bardzo
przywiązanidostryjaArtemisaizchęciąwysłuchająopowieściowaszymspotkaniu.Mógłbypanimteż
wspomniećoswoichbokserskichumiejętnościach.Bardzointeresująsięsportem.
Wtymmomenciedobibliotekiwpadłogromny,kudłatypiesnieokreślonejrasy.Zaszczekałgłośno
naChillhursta,apotempodbiegłdoOlimpii.Piesbyłkompletniemokry,ajegołapyzostawiałybłotniste
śladynadywanie.
- Och, Boże! Minotaur znów nie jest na smyczy. - Olimpia cofnęła się. - Siadaj! Minotaur, siad!
Dobrypies.
Minotaur z językiem zwisającym z pyska nie zamierzał słuchać polecenia. Olimpia usiłowała
wcisnąćsięzabiurko.
-Ethan!Hugh!Zawołajciepsa.
-Minotaur,donogi-zawołałzholuEthan.-Chodźtutaj!
-Domnie,Minotaur.Wracaj-wtórowałmuHugh.
Minotaur oczywiście nie reagował. Nic nie mogło przeszkodzić jego zamiarom czułego powitania
Olimpii. Było to wyjątkowo przyjacielskie zwierzę i Olimpia przywiązała się do niego od samego
początku, od chwili kiedy bratankowie znaleźli go i przyprowadzili do domu. Niestety, zwierzę było
zupełnienieułożone.
Psisko podbiegło do niej i stojąc na tylnych łapach próbowało jęzorem dosięgnąć jej twarzy.
Olimpiausiłowałagoodepchnąć,alejejwysiłkiokazałysiębezskuteczne.
-Siadaj,piesku,siadaj.Proszęcięsiadaj-broniłasiębezprzekonania:
Minotaur popiskiwał radośnie zadowolony ze zwycięstwa. Jego brudne łapy zostawiły wyraźne
śladynasukniOlimpii.
-Dośćtego-powiedziałChillhurst.-Nielubięźleułożonychpsów.
Kątem oka Olimpia zobaczyła, jak Chillhurst podszedł do psa, energicznie złapał go za obrożę i
zmusił,byponowniejegoczterymokrełapyznalazłysięnadywanie.
-Spokój!-rozkazał.-Siad!
Minotaurspojrzałnamężczyznęzwyrazembezgranicznegozdumieniawpsichoczach.Przezmoment
patrzylinasiebie,apotemkuzdumieniuOlimpiipiesposłusznieusiadł.
- Nadzwyczajne - zdziwiła się. - Jak pan to zrobił? Minotaur jeszcze nigdy nie wykonał żadnego
polecenia.
-Onpoprostupotrzebujetwardejręki.
- Ciociu Olimpio! Jesteś w bibliotece? - W drzwiach stanął Ethan, ośmioletni chłopiec o jasnych
włosach. Jego ubranie było równie brudne i zabłocone jak sierść Minotaura. - Przed domem stoi jakiś
dziwnypowózcaływyładowanykuframi.CzytoprzyjechałstryjArtemis?
-Nie.-Olimpiawłaśniemiałazapytaćbratanka,dlaczegokąpałsięwubraniu,gdydopokojuwpadł
Hugh,bliźniaczybratEthana.Ubraniemiałtaksamomokrejakbratiponadtorozdartąkoszulę.
-CiociuOlimpio,czymamygości?-Wniebieskichoczachchłopcabłyszczałentuzjazm.
Obaj chłopcy znieruchomieli, gdy zauważyli Chillhursta. Patrzyli na niego z przejęciem, a błoto i
wodakapałyzichubrańnadywan.
-Kimpanjest?-zapytałHugh.
-CzyprzyjechałpanzLondynu?-wtórowałmuEthan.-Copanmawtychkufrach?
-Czycośsiępanustałowoko?-domagałsięwyjaśnieńHugh.
- Hugh, Ethan! Chyba zapomnieliście o dobrych manierach. - Olimpia spojrzała karcąco na
chłopców. - Czy tak należy witać gościa? Proszę natychmiast pójść na górę i przebrać się. Obaj
wyglądacie,jakbyściewpadlidostrumienia.
-Ethanmniepopchnął,apotemjajego-wyjaśniłHugh.-NakońcuMinotaurwskoczyłzanami.
-Wcalecięniezepchnąłemdowody-zaprotestowałEthan.
-Awłaśnie,żetak!
-Nie,tonieprawda.
-Wepchnąłeś!
- To nieważne. - Olimpia przerwała spór. - Biegnijcie na górę, a jak już będziecie normalnie
wyglądać,przedstawięwaspanuChillhurstowi.
-Och,ciociuOlimpio-powiedziałEthan.-Niebądźtakasurowaipowiedznam,kimjesttenfacet.
Olimpiazastanowiłasię,skądEthanznatakienieeleganckiesłowa.
- Wyjaśnię wam wszystko później, teraz idźcie się przebrać. Pani Bird będzie bardzo
niezadowolona,gdyzobaczyśladybłotanadywanie.
-DodiabłazpaniąBird!-burknąłHugh.
-Hugh!-zdenerwowałasięOlimpia.
- No dobrze, dobrze, ona zawsze na coś narzeka. Wiesz o tym dobrze, ciociu. - Chłopiec spojrzał
teraznaChillhurstaizapytał:-Czypanjestpiratem?
Chillhurstnieodpowiedział,zapewnedlatego,żezholuznówdobiegłstraszliwyhałas,apotemdo
pokojuwpadłydwaspaniele,radosnymszczekaniemoznajmiającswojeprzybycie.Podbiegłynastępnie
doMinotaura,zdumionezapewnetym,żeciąglegrzeczniesiedziprzynodzeChillhursta.
-Cosiędzieje,ciociuOlimpio?Jakiśdziwnypowózstoiprzeddomem.Ktotoprzyjechał?
Wdrzwiachbibliotekistanąłtrzecichłopiec,Robert,odwalatastarszyodbliźniaków.Włosymiał
ciemniejsze niż bracia, ale oczy w tym samym jasnobłękitnym kolorze. Nie był aż tak przemoczony jak
młodsi chłopcy, ale miał zabłocone buty i ślady mułu na rękach i twarzy. Na ramieniu niósł ogromny
latawiec,któregobrudnyogonciągnąłsiępopodłodze.Wdrugiejręcetrzymałlinkę,naktórejzwisały
trzy niewielkie rybki. Gdy zobaczył Chillhursta, zatrzymał się i patrzył na niego szeroko otwartymi
oczami.
-Dzieńdobry.Kimpanjest,sir?-zapytał.-Czytopanapowózstoiprzeddomem?
Chillhurstzignorowałmiotającesięwokółspaniele,spojrzałnaoczekującegoodpowiedzichłopcai
powiedział:
-NazywamsięChillhurst.Przysłałmniewaszstryj.
-Naprawdę?-ucieszyłsięHugh.-GdziepanpoznałstryjkaArtemisa?
-Spotkaliśmysięniedawno-odparłChillhurst.-Ponieważwiedział,żejadędoAnglii,prosiłmnie,
żebymzatrzymałsięwUpperTudway.
-O!Toznaczy,żeprawdopodobnieprzysłałdlanaspodarunki-ucieszyłsięRobert.-Czyonesąw
powozie?
-StryjArtemiszawszeprzysyłanamprezenty-wyjaśniłHugh.
-Toprawda-potwierdziłEthan.-Gdzieonesą?
-Ethan,postępujeszniegrzeczniedomagającsięprezentów,zanimnaszgośćzdążyłchoćbyodpocząć
popodróży.
-Mapanirację,pannoWingfield-powiedziałspokojnieChillhurst,apotemzwróciłsiędoEthana.
-Muszęcipowiedzieć,żepozaupominkamistryjprzysłałrównieżmnie.
-Pana?-Ethanbyłzaskoczony.-Dlaczegopana?
-Będęwaszymnowymnauczycielem-odpowiedziałChillhurst.
W bibliotece zapadła cisza. Olimpia zauważyła, jak wyraz twarzy bratanków zmienia się od
radosnegooczekiwaniadopełnegoprzerażenia.Wpatrywalisięuważniewgościa.
-Dodiabła!-szepnąłwreszcieHugh.
-Niechcemyżadnegonauczyciela.-Ethanskrzywiłsięniechętnie.-Tenostatnibyłokropnienudny.
Zamęczałnasłacinąigreką.
-Wcaleniepotrzebujemynauczyciela-zapewniłChillhurstaHugh.-Czyniemamracji,Robercie?
-Tak,tak-zgodziłsięskwapliwiestarszybrat.-CiociaOlimpiapotrafinauczyćnaswszystkiego.
Ciociu,powiedztemupanu,żeniejestnampotrzebny.
-Zupełnietegonierozumiem,panieChillhurst.-Olimpiazniepokojempatrzyłanapiratastojącego
wjejbibliotece.-Jestemprzekonana,żestryjniezatrudniłbynikogobezporozumieniasięzemną.
- Ale tak właśnie postąpił, panno Wingfield. Mam nadzieję, że nie stanowi to poważniejszego
problemu.Obiecałemmu,żezajmęsięedukacjąpanibratankówiprzypuszczam,żepanirównieżdoceni
mojewysiłki.
- Nie jestem pewna, czy stać mnie teraz na zaangażowanie następnego nauczyciela - powiedziała
Olimpiazwahaniem.
-Omojewynagrodzenieniemusisiępanimartwić.Zostałemopłaconyzgóry.
-Rozumiem...-Olimpianiewiedziała,jakpowinnazareagowaćnato,cousłyszała.
Chillhurst odwrócił się w stronę trzech chłopców, którzy ciągle przyglądali mu się z obawą i
niechęcią.
-Robert,zabierztetrzyślicznerybkidokuchniioczyśćje.
-ZrobitopaniBird-oznajmiłRobert.
- Ty je złowiłeś, więc ty je powinieneś oczyścić - stwierdził spokojnie Chillhurst. - Ethan, Hugh,
wyprowadźciewszystkiepsynapodwórko.
- Ale im zawsze wolno wchodzić do domu - zaprotestował Ethan - w każdym razie Minotaurowi.
Spanielenależądosąsiadów.
-OddzisiajżadenpiespozaMinotauremniezostaniewpuszczonydodomu,aiontylkowtedy,gdy
będzieczystyisuchy.Odprowadźciespanieledoichwłaściciela,apotemzajmijciesięwłasnympsem.
-Ale,panieChillhurst...-zacząłEthanzakłopotanymgłosem.
-Żadnychjękówiprotestów.Tomniedenerwuje.-Chillhurstwyjąłzkieszenizegarek.-Maciepół
godzinynato,żebysięwykąpaćiprzebrać.
-Dolicha-szepnąłRobert.-Tojestszalonyczłowiek,naprawdę.
EthaniHughwpatrywalisięwgościazwyrazemprzerażenianatwarzach.
-Czyzrozumieliścieto,copowiedziałem?-zapytałChillhursttonemspokojnym,alestanowczym.
Chłopcyrównocześniespojrzelinasztylettkwiącyprzybokugościa.
-Tak,sir-wyszeptałszybkoEthan.
-Tak,sir-powtórzyłHugh.
RobertspojrzałponuronaChillhurstaipowiedział:
-Tak,sir.
-Możecieodejść.
Trzej chłopcy odwrócili się i ruszyli ku drzwiom. Psy pobiegły za nimi. Przez chwilę słychać
jeszczebyłozadrzwiamijakieśhałasy,aleionewkrótceucichły.
Wbibliotecezapanowałacisza.
-Toabsolutnieniewiarygodne.Angażujępana,panieChillhurst.
-Dziękuję,pannoWingfield.Postaramsiędobrzewywiązywaćzeswoichobowiązków.
2
-Muszębyćzpanemszczera,panieChillhurst.-Olimpiastałazdłońmiopartymiobiurkoipatrzyła
na Jareda. - W ciągu ostatnich sześciu miesięcy zatrudniłam już trzech nauczycieli. Żaden z nich nie
wytrwałdłużejniżdwatygodnie.
-Zapewniampanią,pannoWingfield,żezostanętakdługo,jakbędzietopotrzebne.-Jaredusiadł,
oparłłokcienaporęczachkrzesłaiponadsplecionymidłońmiprzyglądałsięOlimpii.
Dodiabła,pomyślał,zupełnieniemogęoderwaćodniejwzroku.Dziewczynazafascynowałagood
momentu, gdy przekroczył próg biblioteki. Nie. Ta fascynacja zaczęła się wcześniej, tej nocy, kiedy w
obskurnej portowej tawernie na francuskim wybrzeżu Artemis Wingfield opisał mu swą niezwykłą
bratanicę.
Przez całą podróż przez kanał rozmyślał o tej zdumiewającej kobiecie, która potrafiła odnaleźć
pamiętnik lady Lightbourne. Sztuka ta nie powiodła się nikomu z jego rodziny, chociaż niejedna osoba
całe lata spędziła na nieudanych poszukiwaniach. Cóż to musi być za kobieta, że zdołała ich pokonać,
zastanawiałsię.Niecierpliwieoczekiwałspotkaniaznią.
Ta zrozumiała ciekawość nie tłumaczyła jednak oburzenia, jakiego doznał, kiedy zobaczył ją
napastowaną przez Draycotta. Uczucia, jakie w tym momencie nim zawładnęły, a których nie potrafił
zrozumieć,byływyjątkowomocne,poruszające,niemaldzikiewswejintensywności.
Było to tak, jak gdyby wchodząc do pokoju zastał ukochaną kobietę molestowaną przez innego
mężczyznę. Miał ochotę udusić Draycotta, a równocześnie oburzony był brakiem rozsądku wykazanym
przezOlimpię.Pragnąłzłapaćjązaramiona,potrząsnąćnią,apotemkochaćsięzniąnadywanie.
Jared zdumiony był siłą swoich uczuć. Porównał je do tych, jakim uległ tego dnia, kiedy w
niedwuznacznejsytuacjizastałswojąnarzeczonąDemetrięSeaton.Jegoreakcjawówczasniebyłanawet
wczęścitakgwałtownajakta,którejdoświadczyłdzisiaj.
Towszystkoniemiałosensu.Pozbawionebyłowszelkiejlogiki.Świadomośćtanieprzeszkadzała
jednak Jaredowi w powzięciu szaleńczej decyzji: postanowił zdecydowanie zaniechać realizacji
przygotowanych wcześniej, znakomicie logicznych planów dotyczących zdobycia zawartych w
pamiętnikutajemnic.
Wykazując zupełnie dla niego niezwykły brak zdrowego rozsądku machnął ręką na dziennik lady
Lightbourne.Niemógłznieśćmyśli,żemógłbysięwdaćwjakieśskomplikowaneprzetargizOlimpią.
Pragnąłwyłączniejej.Poprostutylkojej.
W chwili gdy uświadomił sobie to pragnienie, najważniejsze stało się dla niego znalezienie
sposobu, by pozostać w pobliżu tej czarującej syreny. Pragnął za wszelką cenę pójść za głosem
przemożnego,obudzonegonagłepożądania.
Wszystkie inne problemy, takie jak zdobycie pamiętnika, prowadzenie interesów rodzinnych, czy
nawetwytropienieoszusta,któryuszczuplałodpewnegoczasujegomajątek,straciłydlaniegoznaczenie.
Rodzinaiinteresyprzestałygoobchodzić.Porazpierwszywżyciuzamierzałrobićto,czegosam
pragnął,niebaczącnapoczucieodpowiedzialności.
Z właściwą sobie inteligencją szybko znalazł proste rozwiązanie: przedstawił się jako nowy
nauczyciel bratanków Olimpii. Propozycja została dziwnie łatwo przyjęta. Los, tym razem, podał mu
pomocnądłoń.
Teraz, kiedy wszystko już zostało ustalone, Jared zaczął zastanawiać się, czy przypadkiem
podejmując pod wpływem impulsu tak ważną decyzję nie zachował się lekkomyślnie, ale nie potrafił
wzbudzić w sobie skruchy z powodu tego nieprzemyślanego kroku. Zdawał sobie sprawę, że nagły
przypływpożądaniazagroziłjegozdolnościpanowanianadsobą,alezjakichśpowodówanitrochęsię
tymnieprzejmował.
Tautratazdrowegorozsądkubyłatymbardziejzadziwiająca,żecechami,któreJarednajbardziejw
sobiecenił,zawszebyłyopanowanie,spokójikierowaniesięwewszystkichsprawachzimnąlogiką.W
rodzinie,którejczłonkowiezbytłatwoulegalichwilowymnamiętnościomizachciankom,opanowaniei
powściągliwośćzapewniałymuspokójipoczucieładu.Kontrolowałswojeemocjetakskrupulatnie,że
niepamiętał,bykiedyśstraciłpanowanienadsobą.
DopieroterazOlimpiaWingfieldudowodniłamu,żejesttomożliwe.Toonawabimniejakmityczna
syrena,pomyślał.Toonajestnieznającąswojejmocykusicielką.
Cociekawe,tonieurodaskruszyłapancerz,zaktórymtakdługoukrywałsięJared.Demetriabyła
przecież znacznie piękniejsza. Jednak Olimpia, ze swymi ciemnorudymi, swobodnie rozpuszczonymi
włosami i oczami koloru cienistej laguny, miała coś więcej niż urodę. Wydała mu się ekscytująca i
intrygująca.Niewinnyurok,któryjąotaczał,byłniewyobrażalniepociągający.
Nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że jej smukłe, pięknie ukształtowane ciało ukryte pod skromną
jedwabnąsukniąpromieniejedyskretnązmysłowością.Jaredniemiałwątpliwości,żenamiętniepragnie
Olimpiiiniechce,żebyjakikolwiekmężczyzna,żadenReginaldDraycott,stanąłpomiędzynimi.
Przy tym wszystkim, pomimo pełnego oczarowania, zaciekawienia i fascynacji, Jared nie mógł nie
zauważyć atmosfery nieporządku i rozgardiaszu panującego wokół Olimpii. Zmierzwione włosy,
zwisającyzramieniaczepek,pończochy,którezsunęłyjejsięażdokostek,dopełniałyobrazuuroczego
nieładuwjejstroju.Sprawiaławrażenieosobymiotającejsiępomiędzyrealiamiotaczającegojąświata
abajecznymikrajobrazami,którepotrafiładostrzectylkoona.
Musiałazdawaćsobiesprawę,żejejintelektualnemożliwościnigdyniezostanąwykorzystane,ale
wszystko wskazywało na to, że potrafiła pogodzić się z losem. Jared nie miał wątpliwości, że
zdecydowała się na staropanieństwo. Rozumiał, że niewielu jest mężczyzn, którzy potrafiliby ją
zrozumiećidzielićzniąbogactwowewnętrznychprzeżyć.
-Bardzosięcieszę,żezdecydowałsiępanzostaćijestempewna,żemapanjaknajlepszeintencje-
powiedziałaOlimpia.-Problempolegajednaknatym,żekierowaniemoimibratankaminiejestłatwe.
Rozumiepan,onijeszczenieprzystosowalisięwpełnidopobytuwtymdomu.
-Proszęsięniemartwić,pannoWingfield.Napewnosobieporadzę-stwierdziłJared.
Po długich latach kontaktów z ludźmi interesu, bezwzględnymi kapitanami okrętów, a niekiedy i
piratami, no a poza tym z członkami swojej rodziny, perspektywa zajęcia się trzema rozpuszczonymi
chłopcaminieprzerażałago.
-WzielonobłękitnychoczachOlimpiinajpierwpojawiłsięwyrazulgi,alezarazpotemniepokoju:
-Mamnadzieję,żeniemapanzamiaruwymuszaćdyscyplinyrózgą,panieChillhurst.Niepozwolę
nastosowanietakichmetod.Chłopcyjużdostateczniedużowycierpielipostracieswoichrodziców.
-Moimzdaniemanidziećmi,anikoniemniedasięrządzićzapomocąbata,pannoWingfield.-Jared
uświadomiłsobiezezdziwieniem,żepowtórzyłusłyszaneprzedlatysłowaswegoojca.-Takiemetody
prowadząniechybniedozłamaniacharakterualbowyrobieniaudzieckanajgorszychcech.
- Jestem dokładnie tego samego zdania. - Twarz Olimpii rozjaśniła się. - Wiem, że wiele osób
hołdujetakimmetodomwychowawczym,alenigdysięzniminiezgadzałam.Zresztąmoibratankowieto
naprawdędobredzieci.
-Rozumiem.
- U mnie przebywają dopiero od sześciu miesięcy - mówiła dalej. - Wcześniej odsyłano ich od
jednychkrewnychdodrugich.Kiedyznaleźlisięwreszciepodmojąopieką,bylipsychiczniewbardzo
złymstanie.Hughzresztąnadalodczasudoczasumiewanocnekoszmary.
-Rozumiem.
- Wiem, że są nieco niezdyscyplinowani, ale na pewno w ciągu tych paru miesięcy odzyskali
dziecięcąpogodę.Wpierwszychtygodniachpobytuumniebylizpewnościązbytspokojni.Myślę,żeich
obecnydobrynastrójświadczyotym,żesąszczęśliwi.
-Napewnosąszczęśliwi-potwierdziłJared.
-Rozumiemdoskonale,jakmusielisięczućtegodnia,kiedywujostwozYorkshirezostawiliichu
mnie.Samadoświadczyłamtegookropnegouczuciasamotnościiodepchnięcia,gdyzostałamodesłanado
ciociSophy.
-Ilelatmiałapaniwówczas?
- Dziesięć. Po utracie rodziców, którzy zginęli na morzu, również odsyłana byłam od jednych
krewnychdodrugich,takjakmoibratankowie.Nikttaknaprawdęniechciałsięmnąopiekować,chociaż
niektórzypróbowaliwywiązaćsięzeswychobowiązków.
-Obowiązeknigdyniezastąpiuczucia.
- To prawda, sir, i dzieci doskonale to wyczuwają. Trafiłam wreszcie do cioci Sophy i cioci Idy.
Obydwie były już po sześćdziesiątce, ale przygarnęły mnie i u nich znalazłam prawdziwy dom. Teraz
czujęsięzobowiązanapostąpićtaksamowstosunkudomoichbratanków.
-Bardzotochwalebne,pannoWingfield.
-Niestety,nieumiemwychowywaćmłodychchłopców.Niechcętraktowaćichsurowo,bojącsię,
byniepoczulisięniechcianiiodtrąceni.
- Rozsądna dyscyplina wcale nie musi do tego prowadzić - stwierdził spokojnie Jared - a nawet
skłonnybyłbymtwierdzić,żetakiepostępowaniebardziejichzpaniązwiąże.
-Takpanuważa?
- Moim zdaniem wprowadzenie pewnych rygorów, przestrzeganie rozkładu zajęć i kierowanie ich
aktywnościkuwłaściwymzajęciomwpłynienanichdodatnio.
- Cieszyłabym się bardzo, gdyby udało się panu wprowadzić w tym domu trochę porządku -
westchnęła Olimpia. - W tym hałasie i bałaganie bardzo trudno pracować. Od paru miesięcy nie
napisałamżadnegoartykułu,aostatniosytuacjastałasiępoprostukrytyczna.
-Krytyczna?
- W niedzielę Ethan zaniósł do kościoła żabę. Może pan sobie wyobrazić, co się tam działo.
Przedwczoraj Robert próbował ujeżdżać młodego konia sąsiada. Oczywiście spadł na ziemię. Sąsiad
wpadłwfurię,gdyżRobertdosiadłźrebakabezjegopozwolenia,ajaprzeraziłamsię,bochłopiecmógł
doznać poważnej kontuzji. Wczoraj Hugh pobił się z Charlesem Bristowem i jego matka zrobiła mi
strasznąawanturę.
-Ocosiępobił?-zainteresowałsięJared.
-Niemampojęcia.Hughniechciałminicpowiedzieć.Leciałamukrewznosa.Bałamsię,żebynie
byłotocośgorszego.
-Widaćztego,żezostałpokonany.
-Tak,aletoniemanicdorzeczy.Ważne,żewogólesiępobił.Jestemtymbardzozaniepokojona.
PaniBirdpowiedziała,żepowinienjeszczedostaćodemnielanie,aleoczywiścieniezrobiłamtego.No
iwidzipan,tojestpróbkatego,codziejesiętuodparumiesięcy.
-Hmm.
-Noitenstrasznyhałaswokół-skarżyłasiędalej.-Czasemprzypominatodomwariatów.Muszę
przyznać,żetrochęmnietomęczy.
- Proszę się nie przejmować, panno Wingfield. Ustalę taki rozkład zajęć dla chłopców, że będzie
panimogłapracować.Jeślijużotymmowa,towielkiewrażeniewywarłanamniepanibiblioteka.
-Dziękuję.-KomplementwywołałrumieńcenatwarzyOlimpii.Rozejrzałasięzdumąpopokoju.-
Większośćksiążekodziedziczyłampociociijejprzyjaciółce.Onewmłodościwielepodróżowałyiprzy
tej okazji zgromadziły piękną kolekcję książek i manuskryptów. W tym pokoju znajduje się wiele
skarbów.
JaredzdołałoderwaćwzrokodOlimpiiibliżejprzyjrzałsięksiążkom.Doszedłdowniosku,żeten
pokój jest równie intrygujący, jak znajdująca się w nim kobieta. Biblioteka przypominała pracownię
uczonego zapełnioną księgami, mapami, globusami. Nie było tu miejsca na koszyk do ręcznych robótek
czyzielnikzzasuszonymikwiatami.Duże,ciężkiemahoniowebiurkoOlimpiiwniczymnieprzypominało
delikatnegosekretarzykaużywanegoprzezwiększośćdam,przywodziłoraczejJaredowinamyślbiurko
wjegowłasnymgabinecie.
-Jeślichodziopana-powiedziałaniepewnieOlimpia-towydajemisię,żepowinnampoprosićo
referencje. Pani Milton, moja sąsiadka, mówiła, że nie powinno się zatrudniać nauczyciela bez
doskonałychreferencjizconajmniejdwóchmiejsc.
- Przysłał mnie pani stryj. - Jared spojrzał znów na Olimpię. - Myślę, że jest to najlepsza
rekomendacja.
-Och,tak!-uradowałasię.-Oczywiście.Niemożebyćlepszychreferencji.
-Cieszęsię,żetakpaniuważa.
- Wszystko jest więc ustalone. - Olimpia z ulgą przyjęła fakt, że nie musi troszczyć się o takie
drobiazgi jak referencje nauczyciela. - O ile się nie mylę, stryja Artemisa poznał pan we Francji,
prawda?
-Tak.WczasiemojejpodróżyzHiszpaniidoAnglii.
- Był pan w Hiszpanii? - zainteresowała się Olimpia. - Zawsze marzyłam, żeby pojechać do
Hiszpanii,FrancjiidoGrecji.
- Tak się złożyło, że miałem okazję zwiedzać wszystkie te kraje. Byłem też w Ameryce i Indiach
Zachodnich.-JaredobserwowałreakcjęOlimpiinateinformacje.
-Nadzwyczajne!Jakjapanuzazdroszczę!Ach,pantojestnaprawdęczłowiekiemświatowym.
-Niektórzytakuważają-zgodziłsięJared.Niemógłopanowaćuczuciazadowoleniawidzącbłysk
zachwytuwjejoczach.Byłwkońcutylkomężczyzną.
-Wyobrażamsobie,ilemusipanwiedziećoobyczajachmieszkańcówtychdalekichkrain.
-Oczywiście,dokonałemwieluobserwacji-potwierdziłJared.
-Uważamsiebiezakobietęświatowązewzględunawszechstronnąedukację,jakąotrzymałamod
moichciotek-powiedziałaOlimpia.-Niestetynigdyniemiałamokazjipodróżować.Ciotkiwstarszym
wiekunieczułysięnajlepiej,apóźniejbrakowałomiśrodkównasfinansowaniepodróży.
- Rozumiem. - Jared uśmiechnął się słysząc stwierdzenie Olimpii, że jest kobietą światową. - Są
jeszczedwiedrobnesprawyzwiązanezmoimpobytemtutaj,októrychchciałbymzpaniąporozmawiać,
pannoWingfield.
-Cośjeszczemusimyustalić?
-Obawiamsię,żetak.
- Myślałam, że już wszystko omówiliśmy. - Olimpia westchnęła w taki sposób, że u innej kobiety
mogłobytozostaćpoczytanezawyrazzmysłowości.-Nigdyniespotkałammężczyzny,którypodróżował
takdaleko.Chętniezasypałabympanapytaniami,żebysprawdzićpewnefaktyznanemitylkozksiążek.
Jared zauważył, że Olimpia patrzy na niego, jakby był najbardziej przystojnym, fascynującym i
godnympożądaniamężczyznąnaświecie.Nigdyżadnakobietaniepatrzyłananiegoztakimpodziwem.
Nieuważałsięzaczłowiekabiegłegowsztuceuwodzenia.Odchwiligdyskończyłdziewiętnaście
lat,byłzawszetakzajęty,żeniemiałczasunatakiesprawyNajwyraź-niej,copodkreślałjegoojciec,
brakowałomuogniaFlame-crestów.
Nie znaczy to oczywiście, że nie odczuwał pociągu do kobiet, właściwego młodym mężczyznom.
Niejedenraz,wczasiebezsennychnocy,pragnąłbliskościkochającejkobiety.Problempolegałnatym,
żenieleżałowjegonaturzewplątywaniesięwpłytkieromanse.Nielicznekontaktyzkobietami,których
nie uniknął w ciągu ostatnich lat, pozostawiły mu uczucie niedosytu i rozczarowania. Podejrzewał
zresztą,żejegopartnerkipodobnieoceniająteznajomości.MożeniecoinaczejbyłozDemetrią,aleito
niejestpewne.
Tym razem jednak prawdziwy męski instynkt podpowiadał mu, że Olimpia Wingfield należy do
zupełnie innej kategorii kobiet. Zdobycie jej powinno przyjść mu z łatwością. Wiedział, że nie będzie
wymagaławierszy,bukietówiuwodzicielskichspojrzeń.Wystarcząpodróżniczeopowieści.
Zastanowiłsię,jakpowinienpostępować.Niewątpliwiepierwszeobjawysympatiiwywołająjego
opowieści o przygodach w Rzymie i Neapolu. Relacja z wyprawy do Ameryki sprawi, że Olimpia
zmiękniejakwosk.Otym,cosięstanie,gdyszczegółowoopiszejejswepodróżepoIndiachZachodnich,
lepiejniemówić.Nasamąmyślotympoczułpodniecenie.
Jaredodetchnąłgłębokokilkarazy.Zawszetakrobił,kiedywydawałomusię,żetracikontrolęnad
sobą. Potem sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyjął swój terminarz. Olimpia z
zainteresowaniempatrzyła,jakotworzyłgonastroniezawierającejzapiskinadzieńdzisiejszy.
-Musimynajpierwustalić,corobimyztowarami,któreprzysłałpanistryj-powiedziałJared.
-Oczywiście.Jestempanubardzowdzięcznazaprzywiezienieichtutaj.Stryjmówiłpanuzapewne,
że wypracowaliśmy sobie bardzo korzystny sposób zarabiania. On w trakcie swoich podróży kupuje
pewneposzukiwanenarynkutowaryiprzesyłajedomnie,ajasprzedajęjelondyńskimkupcom.
JaredpróbowałbezpowodzeniawyobrazićsobieOlimpięwroliosobyhandlującejimportowanymi
towarami.
-Czywolnomizapytać,pannoWingfield,jakznajdujepanikupców?
-O,tojestcałkiemproste.-Olimpiauśmiechnęłasiędoniego.-Jedenzmoichsąsiadów,dziedzic
Pettigrew,jestnatyleuprzejmy,żesłużymipomocąwtychsprawach.Robitozewzględunasympatię,
jakądarzyłmojązmarłąciocię,którejsąsiadembyłprzezlata.
-WjakisposóbpanPettigrewsprzedajetetowary?
-Wydajemisię,żemaswojegozaufanegoczłowiekawLondynie,którywszystkomuzałatwia.
-Jestpaniprzekonana,żetenpośrednikuzyskujegodziweceny?-dopytywałsięJared.
Olimpiaroześmiałasię.NachyliłasiękuJaredowiikonfidencjonalnymtonempowiedziała:
-Zaostatnitransportdostaliśmyprawiedwieściefuntów!
-Uważapani,żetylesięnależało?
- Oczywiście. To była wyjątkowo duża partia towarów. Stryj Artemis przysłał parę kuponów
jedwabiuikoronek,mnóstwodrogichprzyprawitrochęinnychdrobiazgów.Wątpię,czytymrazemuda
sięnamuzyskaćtakącenę.
Jared pomyślał, że towary, które eskortował z Francji, warte są około trzech tysięcy funtów. Żeby
bezpieczniedostarczyćjenamiejsce,wynająłwporcieWeymouthdwóchstrażników.Zeswegonotatnika
wyjąłzłożonąkartkępapieruipodałjąOlimpii.
-Tojestspistowarów,którestryjtymrazemprzesyła-powiedział.-Jaktowyglądawporównaniu
ztymostatnimtransportem?
Olimpiabezzbytniegozainteresowaniaprzejrzałalistę.
-Niepamiętamdokładnie,cobyłowtamtejpartii,alechybatymrazemjestmniejkoronki,noinie
widzętychwłoskichwachlarzy,którestryjpoprzednioprzysłał.
-Możejestzatowięcejjedwabiuiaksamitu-podpowiedziałJared.
Olimpiawzruszyłaramionami.
-PanPettigrewmówił,żeniestetycenyjedwabiuiaksamituostatniospadły,więcchybanieudasię
zarobićtyle,ilepoprzednio.Cieszmysięjednaktym,comamy,jakmówiąmoibratankowie.
Jaredzastanawiałsię,odjakdawnatenPettigrewoszukujeOlimpię.
-PannoWingfield,mampewnedoświadczeniewhandlu,więc...
-Czyżby?-OlimpiapatrzyłanaJaredazwyrazemzdziwienianatwarzy.
-Tak.-Jaredpomyślałotowarachwartychsetkitysięcyfuntów,którenastatkachFlamecrestówco
roku docierają do Anglii. - Jeśli pani pozwoli, to mogę zająć się sprzedażą tych rzeczy, które właśnie
paniotrzymała.
-Och,tobardzouprzejmezpanastrony-Olimpiasprawiaławrażeniezaskoczonej-aleczyjestpan
pewny, że nie jest to zbyt trudne przedsięwzięcie? Dziedzic Pettigrew twierdzi, że takie interesy
pochłaniająwieleczasu.Uważa,żenieustannienależystrzecsięoszustów.
-Myślę,żeonwie,oczymmówi,jestemjednakprzekonany,żepotrafięzałatwićtoniegorzejniż
on,amożeilepiej.
-Oczywiścieoczekujepanzatostosownegowynagrodzenia.
- To nie jest konieczne. - Jared szybko przemyślał całą sprawę. Postanowił powierzyć towary
swemupełnomocnikowiwLondynie,FelixowiHartwellowi.Przyokazjiprzekonasię,czyFelixposunął
się naprzód w wyjaśnieniu sprawy oszustw, jakich dopuszcza się ktoś z ludzi zatrudnionych w
przedsiębiorstwieżeglugowymFlamecrestów.
-Potraktujętojakofragmentmoichobowiązkównauczyciela.
- Naprawdę? - Olimpia była coraz bardziej zdumiona. - To dziwne, żaden z dotychczasowych
nauczycielinieproponowałrozszerzeniaswoichobowiązkówpozacodziennelekcje.
-Mamnadzieję,żemojąpomocuznapanizapożyteczną-powiedziałJared.
Drzwibibliotekiotworzyłysięnagleistanęławnichtęga,energicznakobietawczepkunagłowie.
Wzniszczonychpracądłoniachtrzymałatacęzprzyboramidoherbaty.
-Cojasłyszę?Coznacząterozmowydziecionowymnauczycielu?-Kobietapatrzyłabadawczona
Olimpię. - Pani ma jeszcze nadzieję, że znajdzie się jakiś nieszczęśnik, który zechce zająć się tymi
małymipotworami?
-Moibratankowieniesąpotworami.-Olimpiaspojrzałakarcąconastarąsłużącą.-PaniBird,to
jestpanChillhurst.PrzysłałgostryjArtemisimamnadzieję,żebędzienamwyjątkowopomocny.Panie
Chillhurst,tojestpaniBird,mojagospodyni.
PaniBirdniesprawiaławrażeniasubtelnejistoty.Byłatoprosta,krzepkakobietaosurowejtwarzy
z ogromnym nosem, wyglądająca na osobę, która całe życie ciężko pracowała. Jared dostrzegł wyraz
niepokojuwjejbladoniebieskichoczach.
-Dobrze,dobrze.-PaniBirdpostawiłazłoskotemtacęnabiurku.Nalewającherbatęniespokojnie
zerkałanaJareda.-Tetrzydiablątkamiałyrację.Panbardziejwyglądanapirataniżnanauczyciela.
- Naprawdę tak pani sądzi? - Jared uniósł brew. Zdziwiło go bezceremonialne zachowanie
gospodyni, ale Olimpia najwyraźniej nie widziała w tym nic niestosownego. Z chłodną uprzejmością
wziąłpodanąmufiliżankę.
-Możetoidobrze.-PaniBirdjeszczerazprzyjrzałasięJaredowi.-Chybabezpistoletuisztyletu
nieutrzymasięwryzachtychurwisów.Szybkopotrafilizałatwićwszystkichtrzechnauczycieli,cotoich
zatrudniłapannaOlimpia.
OlimpiarzuciłaniespokojnespojrzenienaJareda.
-Naprawdę,paniBird,niemusipanistraszyćpanaChillhursta.
-Aczemunie-oburzyłasięgospodyni.-Samwkrótcepoznaprawdę.Ciekawe,jakdługowytrzyma.
Czymamgoulokowaćwdomkugajowego,jakpoprzednich?
- Pani Bird mówi o małym domku stojącym na skraju ogrodu przy drodze - powiedziała Olimpia
uśmiechającsiędoJareda.-Możezauważyłpangojadąctutaj?
-Tak.Wyglądacałkiemładnie.
-Toświetnie.-Olimpiasprawiaławrażenieodprężonej.-Oczymtojeszczemamyporozmawiać?
Achtak!Posiłkibędziepanjadłrazemznami.Nagórzejestwygodnypokój,wktórymmogąodbywać
sięlekcje.Oczywiściemożepanswobodniekorzystaćzmojejbiblioteki.-Pochwilizastanowiłasię,czy
oczymśniezapomniała.-Pracęmożepanzacząćjużjutrorano.
- A co z jego pensją? - Pani Bird spojrzała niechętnie na Jareda. - Musi pan wiedzieć, że panna
Olimpia nie jest mocna w rachunkach, i będzie pan jej musiał przypominać o wypłacie. Proszę się nie
krępować.
- Wystarczy, pani Bird. Traktuje mnie pani jak idiotkę - oburzyła się Olimpia. - A zresztą tak się
składa,żepanChillhurstzostałjużzgóryopłaconyprzezstryjaArtemisa.Niemylęsię,prawda?
-Niemusisiępanikłopotaćmoimwynagrodzeniem,pannoWingfield-powiedziałuprzejmieJared.
-Noproszę,samapaniwidzi.-Olimpiarzuciłatriumfującespojrzeniegospodyni.
Pani Bird mruknęła coś pod nosem. Nie sprawiała wrażenia w pełni usatysfakcjonowanej, ale nie
podtrzymałatematu.
-Skoromapanjadaćznamiposiłki,todobrze,żebypanwiedział,żewinoisherrysąwpiwnicy.
-Dziękuję-powiedziałJared.
- Panna Sophy i panna Ida zawsze wypijały do obiadu kieliszek wina, a przed snem parę łyków
brandy.Wiepan,todobrzerobinatrawienieipannaOlimpiapodtrzymujetętradycję.
- Dziękuję pani. - Jared uśmiechnął się. - Z przyjemnością wypiję kieliszek wina jeszcze przed
obiadem.Jestemzmęczonypodługiejpodróży.
-Nomyślę.-PaniBirdwolnoruszyłakudrzwiom.-Ciekawe,jakdługopanwytrzyma?-mruknęła.
- Wystarczająco długo - stwierdził Jared. - Aha, jeszcze jedno, pani Bird. O której podawany jest
obiad?
- A skąd ja mam wiedzieć? Wszystko zależy od tego, na którą panna Wingfield zdoła ściągnąć do
stołutychtrzechłobuzów.Zawszesięspóźniająizawszeuchodziimtonasucho.
- Rozumiem - powiedział Jared. - Wobec tego, pani Bird, od dzisiaj obiad proszę podawać o
szóstej.Jeśliktośniepojawisięotejporzeprzystole,niebędziejadł.Czytojasne?
-Wystarczającojasne.-GospodynispojrzałanaJaredawyraźniezaskoczona.
-Toświetnie.Możepaniterazodejść.
-Hmm.-PaniBirdpatrzyłaniechętnienaJareda.-Chciałabymtylkowiedzieć,ktoterazbędzietutaj
rządził.
-Dopókiniezmienięzdania,ja-stwierdziłchłodnoJared.Zauważył,żeoczyOlimpiirozszerzyło
zdumienie.-Oczywiściewimieniumojejchlebodawczyni-dodał.
-Ciekawe,jakdługotopotrwa.-PaniBirdopuściłapokój.
Olimpiaprzygryzławargę.
- Proszę nie zwracać na nią uwagi, panie Chillhurst. Jest nieco szorstka, ale ma dobre serce. Nie
wiem,jakporadziłabymsobiebezniej.RazemzeswymzmarłymmężempracowałauciociSophyprzez
lata,apotemzostałazemną.Jestemjejzatowdzięczna.Wiepan,niktniechciałbyumniepracować.W
UpperTudwayuważająmniezaniecodziwną.
-MieszkańcyUpperTudwayzapewneniechętniewidząpośródsiebiekobietęświatową.
Olimpiauśmiechnęłasięsmutno.
-Toprawda-powiedziała.-CiociaSophyiciociaIdateżbyłypodobnegozdania.
- Proszę się nie martwić, panno Wingfield. Jestem pewny, że stosunki pomiędzy mną a panią Bird
ułożąsiędobrze.-Jaredwypiłłykherbaty.-Jeszczeojednejsprawiechciałbymzpaniąporozmawiać.
- Czyżbym o czymś zapomniała? Obawiam się, że pani Bird ma rację. Często zdarza mi się
zapominaćopewnychdrobiazgach,którewydająmisięmałoistotne,adlaosóbpostronnych,ztakichczy
innychpowodów,mająogromneznaczenie.
-Oniczymważnymniezapomniałapani-uspokoiłjąJared.
-DziękiBogu.-Olimpiawygodniejusiadłanakrześle.
- Pani stryj prosił mnie, żebym panią poinformował, że poza towarami przeznaczonymi do
sprzedaniaprzesyłarównieżparęksiążek,apośródnichpewienstarypamiętnik.
WyrazroztargnieniazniknąłnagleztwarzyOlimpii.Jejoczywyrażałyterazżywezainteresowanie.
-Czywiepanonimcoświęcej?
-JesttoksiążkaznanajakopamiętnikladyLightbourne.ReakcjaOlimpiibyłanatychmiastowa.
- Znalazł go! - Zerwała się z krzesła. Twarz płonęła jej podnieceniem. Oczy błyszczały dziwnym
blaskiem.-StryjArtemisodnalazłdziennikladyLightbourne?
-Takmipowiedział.
-Gdzieonjest?-niecierpliwiłasięOlimpia.
-Wjednejzprzywiezionychskrzyń.Niejestempewnywktórej.
Nieznaczyto,żeJaredniemiałochotyspojrzećnatęposzukiwanąodlatksięgę.Kłopotpolegałna
tym,żeniemiałokazji,byodszukaćpamiętnikwczasiepodróży,apotemnastąpiłwyładunekzestatkui
całonocnajazdazWeymouthdoUpperTudway.Wolałniezatrzymywaćsięwjakichśzajazdach,żebynie
ryzykowaćspotkaniazezłodziejami.
- Musimy natychmiast rozpakować pański powóz. Tak bym chciała choćby rzucić okiem na ten
pamiętnik.-PodniecenieOlimpiirosło.
Okrążyłabiurkoipodtrzymującspódnicępodbiegładodrzwi.
Jaredpatrzyłnaniązrozbawieniem.Doszedłdowniosku,żejeślimazamiarzamieszkaćnadłuższy
czas w tym domu, musi zaprowadzić tutaj porządek i wymagać przestrzegania zasad, które zamierzał
ustalić.Niebyłoinnegowyjścia.
Wypił do końca herbatę, odstawił filiżankę i spojrzał na zegarek. Do wyznaczonej pory powrotu
chłopcówmiałjeszczedziesięćminut.
Wstałzkrzesłairuszyłkudrzwiom.
3
Któregośranka,wparędnipóźniej,dobibliotekiwtoczyłasiępaniBird.
-Niepodobamisię,żeostatniowtymdomujesttakcicho-powiedziała,stawiająctacęnabiurku
Olimpii.-Tobardzo,bardzodziwne.
Olimpia z ociąganiem oderwała wzrok od skomplikowanego tekstu pamiętnika lady Claire
Lightbourne.
-Niewidzępowodudozmartwienia.Taciszajestcałkiemprzyjemna.Cośtakiegozdarzyłosiępo
razpierwszyodprzyjazdumoichbratanków.
Kilka ostatnich dni było dla Olimpii okresem niczym nie zmąconego szczęścia. Nie mogła wprost
uwierzyć,żeJaredChillhurstpotrafiłwtakkrótkimczasiedokonaćtakichzmianwżyciudomowym.
W holu nie leżały już zabłocone buty, nie znajdowała żab w szufladach swojego biurka, nie
dobiegałydoniejnieustającekrzyki.Wszyscytrzejchłopcypunktualniezjawialisięnakażdymposiłku,a
codziwniejszebyligrzeczniiczyści.
-Toniejestnormalne.-PaniBirdnapełniłafiliżankęherbatą.-Jasiępytam,cotenpiratrobiztymi
biednymichłopcamitamnagórze?
-PanChillhurstniejestpiratem-stwierdziłacierpkoOlimpia.-Proszęsięonimwtensposóbnie
wyrażać.Jestnauczycielemitoznakomitym,jakmisięwydaje.
- Aha! Jestem pewna, że on tam na górze torturuje tych nieszczęsnych chłopców. Oto co robi. Na
pewnogroziim,żebędąmusieliiśćzzawiązanymioczamipodescewystawionejzaburtę,jeśliniebędą
sięgrzeczniezachowywać.
Olimpiaroześmiałasię.
-Nieznajdujemysięprzecieżnapirackimokręcie.
-O,tonapewnostraszyichdziewięciorzemiennymbatem.
-Jestemprzekonana,żeRobertnatychmiastprzybiegłbydomnie,gdybypanChillhurstpróbowałich
straszyć.
-Chybażepiratobiecałpoderżnąćmugardło,jeślisięwygada.
- Och, na litość boską, pani Bird, przecież ciągle powtarzała pani, że chłopcy potrzebują mocnej
ręki!
- Ale nigdy nie mówiłam, że trzeba ich zastraszyć, żeby byli posłuszni. Przecież to są naprawdę
dobredzieciaki.
Olimpiaodłożyłagęsiepióronabiurko.
-Czynaprawdęuważapani,żepanChillhurstgroźbamiwymuszananichposłuszeństwo?
-Tylkostrachemmożnauzyskaćtakierezultatywtakkrótkimczasie.-PaniBirdznaczącospojrzała
nasufit.
Wzrok Olimpii również powędrował w tym kierunku. Z pierwszego piętra nie docierały żadne
odgłosy.Taniezwykłaciszabyłajednakniepokojąca.
-Pójdęizobaczę,cotamsiędzieje.-Olimpiawstałazkrzesłaizamknęłapamiętnik.
- Musi pani być przebiegła - ostrzegła ją gospodyni. - Pan Chillhurst robi wszystko, żeby się pani
przypodobać. Boi się stracić posadę. Jeśli zorientuje się, że jest obserwowany, będzie się poprawnie
zachowywał.
-Będęuważać.-Olimpiawypiłałykgorącejherbatyizdeterminacjąruszyłakudrzwiom.
- Jeszcze jedno, póki pamiętam - zawołała za nią pani Bird. - Pan dziedzic Pettigrew przysłał
wiadomość,żewróciłjużzLondynuidzisiajpopołudniuodwiedzipanią.Pewnoznówzechcepomócw
sprzedażyprzysłanychtowarów.
Olimpiazatrzymałasię.
-OchBoże!Zupełniezapomniałamzawiadomićgo,żeniebędziemipotrzebnajegopomoc.
-Dlaczegonie?-zdziwiłasiępaniBird.
-PanChillhurstobiecałzałatwićtesprawy.
WyraztwarzypaniBirdzmieniłsięoddezaprobatydopełnegoprzerażenia.
-Copaniopowiada!-zawołała.
-To,copaniusłyszała.PanChillhurstuprzejmiepodjąłsięzałatwićwszystkiesprawyzwiązaneze
sprzedażąostatniegotransportutowarówodstryjaArtemisa.
-Jabymtamnieprzyjęłatejoferty.Acobędzie,jeśliChillhurstzniknieztymitowarami?
-Nonsens!Gdybychciałjeukraść,tonieprzywoziłbyichtutaj,tylkosprzedałjezarazpoprzybyciu
doWeymouth.
-Amożechcetylkopaniąoszukać?-PaniBirdniedawałazawygraną.Ijakpanisprawdzi,czytego
nie zrobił? Co z tego, że obiecał uzyskać możliwie najwyższe ceny? Mówiłam już, że ten człowiek
wyglądajakpirat.LepiejżebydziedzicPettigrewzająłsiętąsprzedażą,takjaktobyłodotychczas.
Olimpiastraciławreszciecierpliwość.
- Jestem pewna, że możemy zaufać panu Chillhurstowi. Zresztą zaufał mu stryj Artemis -
powiedziałainieczekającnaodpowiedźwyszłazbiblioteki.
Kiedy znalazła się w holu, uniosła lekko swą jedwabną spódnicę i szybko wbiegła na schody.
Zatrzymałasięnakorytarzupierwszegopiętra,aleituniedosłyszałażadnychodgłosówdobiegającychz
pokojuprzeznaczonegonaszkolnąklasę.
Napalcachpodeszładodrzwiiprzezchwilęnadsłuchiwałauważnie.Przezgrubedrewnianedrzwi
dobiegłjągłosJareda:
- Cały plan od samego początku był błędny - mówił nauczyciel. - Kapitan Jack łatwo jednak
poddawał się szalonym pomysłom. Potem zresztą okazało się, że takie skłonności mieli również jego
potomkowie.
-Czytoznaczy,żewrodziniekapitanaJackabyliteżinnipiraci?-zapytałEthan.
-KapitanJackwolał,żebymówićonim„poszukiwaczprzygód",aniepirat-sprostowałJared-a
jeśli chodzi o rodzinę, to wydaje mi się, że tak barwnych postaci już w niej później nie było, chociaż
podejrzewam,żeniektórzypotomkowiezajmowalisięwolnymhandlem.
-Cotojestwolnyhandel?-zainteresowałsięHugh.
-Przemyt-wyjaśniłsuchoJared.-SiedzibąrodzinyJackabyłaIsleofFlame.WyspaOgnista.Jestto
wyjątkowopięknemiejsce,aleniecoodległe.Robert,pokażmi,gdzieznajdujesięIsleofFlame.
-Tutaj-beznamysłuwskazałRobert.-TenmalutkipunkciknapołudnieodwybrzeżyDewonu?
-Bardzodobrze,Robercie-pochwaliłgoJared.-Samiwidzicie,żejesttomiejsce,któreświetnie
nadaje się na siedzibę dla przemytników. Znajduje się stosunkowo blisko wybrzeży Francji, a
równocześniepozazasięgiemstrażyprzybrzeżnej.Strażnicyzaglądajątambardzorzadko,amieszkańcy
wyspytrzymająjęzykzazębami.
-Proszęnamopowiedziećoprzemytnikach-domagałsięEthan.
- Nie, wolałbym najpierw usłyszeć, jak kapitan Jack planował przekroczyć Przesmyk Panamski -
sprzeciwiłsięRobert.
- O tak, niech nam pan opowie, jak korsarze chcieli porwać hiszpański galeon. Przemytników
przełóżmynajutro.-HughprzychyliłsiędoprośbyRoberta.
-Dobrze-zgodziłsięJared.-Najpierwjednakmuszęwampowiedzieć,żepomysłtenbyłnietylko
nierozsądny, ale i ogromnie niebezpieczny. Przesmyk Panamski to wyjątkowo zdradliwy obszar.
Porośniętyjestgęstymlasem,wktórymżyjemocdziwnychigroźnychzwierząt.Wieluśmiałkówstraciło
życiepróbującdotrzećdomorzapodrugiejstroniePrzesmyku.
- Dlaczego więc kapitan Jack ze swoją załogą próbowali go przekroczyć? - zapytał Ethan. -
DlaczegoniezostaliwZachodnichIndiach?
- Złoto - odparł krótko Jared. - Kapitan Jack miał w tym czasie wspólnika. Obaj nasłuchali się
opowieści o legendarnych skarbach, które Hiszpanie regularnie wywożą ze swych kolonii w Ameryce.
Doszli do wniosku, że z grupą zdecydowanych na wszystko zbójów przekradną się przez Przesmyk
Panamski,anastępnieopanująjedenlubdwahiszpańskiestatkiiwejdąwposiadaniefortuny.
-Dolicha!-szepnąłprzejętyRobert.-Cozawspaniałaprzygoda!Jakaszkoda,żeniemogłembyćz
kapitanem,kiedypodjąłsiętegozadania.
Olimpia nie mogła się już dłużej opanować. Słowa „legendarne skarby" podziałały na jej
wyobraźnię.OpowieściąJaredabyłaprzejętaniemniejniżjejbratankowie.Otworzyładrzwiicichutko
wślizgnęłasiędopokoju.
Ethan, Hugh i Robert tłoczyli się obok ogromnego globusa stojącego pod oknem. Żaden z nich nie
zauważyłwejściaOlimpii.Całaichuwagaskoncentrowanabyłanatym,copokazywałimnauczyciel.
Jared stał obok nich. Jedną ręką opierał się o globus, w drugiej trzymał sztylet. Jego ostrze
skierowanebyłonaIndieZachodnie.
NawidoksztyletuOlimpiadrgnęła.Niewidziałagowciągudwóchostatnichdni.Jarednienosiłgo
już przytroczonego do biodra, jak w dniu przybycia do Upper Tudway. Przypuszczała, że schował tę
niebezpieczną broń do jednego ze swych kufrów, teraz okazało się, że zabrał ją ze sobą na lekcję i
posługujesięnimzpełnąswobodą.
Wygląda jeszcze groźniej niż zwykle, pomyślała, patrząc na jego potężną sylwetkę. Ten człowiek
musi budzić respekt u tych, którzy nie znają go dobrze. Olimpia uważała jednak, że poznała go już
dostatecznie,gdyżwciągutychparudninabrałzwyczajutowarzyszeniajejpoobiedziewbibliotece.
Codziennie przed udaniem się na spoczynek do domku gajowego wypijał w jej towarzystwie
kieliszek brandy. Ubiegłego wieczoru, na przykład, najpierw zajął się jakąś lekturą, a potem długo
rozmawialiojegopodróżach.
-Czywielunauczycieli,podobniejakpan,podróżujepoświecie?-zapytałago.
-Ochnie.Mniewyjątkowoposzczęściłosiępodtymwzględem.Pracowałemupewnegoczłowieka,
którymusiałwielepodróżowaćwinteresach,amiałzwyczajzabieraćzesobąrodzinę.
- A pan, jako nauczyciel jego dzieci, towarzyszył im w tych długich podróżach. Miał pan dużo
szczęściaznajdującsobietakąpracę.
-Dopieroostatniozacząłemtodoceniać.-Jaredpodniósłsięzkrzesłaidolałbrandydokieliszka
Olimpii.-Widzę,żemapanitutaj,naścianie,pięknąmapęMórzPołudniowych.
- Od dłuższego czasu zajmuję się badaniem legend powstałych w tej części świata - powiedziała
Olimpia.
Zapewne pod wpływem brandy oraz interesującego towarzystwa czuła się wyjątkowo odprężona i
zadowolona.Kobietaświatowarozmawiazeświatowymmężczyzną,pomyślałazsatysfakcją.
Jarednapełniłterazswójkieliszekpłynemwkolorzebursztynuiodstawiłkarafkę.
-Wczasiejednejzmoichszczególnieinteresującychpodróżymiałemokazjępoznaćszeregwyspw
tymrejonie-powiedziałizwyrazemzadumynatwarzyusiadłwfotelu.
-Naprawdę?-Olimpiapatrzyłananiegozpodziwem.-Tomusiałobyćfascynujące.
-Otak!Ztejczęściświata,jakpanidobrzewie,pochodziwieleinteresującychlegend.Jednaznich
szczególniemniezaintrygowała.
- Jakże chciałabym ją usłyszeć - westchnęła. Wydało jej się nagle, że biblioteka razem z nią i
Jaredemprzeniosłasięwkrainęmarzeń.
-Legendamówiodwojgukochanków,którzyniemoglisiępobrać,bosprzeciwiałsiętemuojciec
dziewczyny.
-Ach,jakietosmutne.-Olimpiawypiłałykbrandy.-Jakpotoczyłysięichdalszelosy?
-Ichmiłośćbyłatakgorąca,żeniemogliżyćbezsiebie-powiedziałJared.-Postanowilispotykać
sięnocąnabrzegumorzawmaleńkiej,położonejnauboczu,zatoczce.
-Rozmawializapewnedoświtu.-Niepotrafiłaukryć,jakbardzojestprzejęta.-Napewnoszeptali
sobiedouchasłowapoezji,zwierzalisięznajskrytszychtajemnic.Marzyliowspólnejprzyszłości.
-Aprzedewszystkimnamiętniesiękochali-uzupełniłJared.
-Naplaży?-Olimpiazamrugałaoczami.
-Tak.
- Ale czy nie było to nieco niewygodne? Mam na myśli piasek, i w ogóle... - przerwała i
odchrząknęławyraźniezakłopotana.
Jareduśmiechnąłsięlekko.
-Cóżznaczytrochępiaskudlakochanków,którzynamiętniesiebiepragną.
- O tak, oczywiście - potwierdziła bez wahania. Miała nadzieję, że nie wydała się Jaredowi zbyt
naiwna.
-Apozatymbyłatoszczególnaplażapoświęconapewnejmiejscowejbogini,któraopiekowałasię
kochankami.
Olimpia nadal nie była przekonana, że uprawianie miłości na piasku jest rozsądne, ale nie
zamierzałasięspierać.
-Proszęopowiadaćdalej,sir.Ciekawajestemdalszegociągulegendy.
-Którejśnocyrozwścieczonyojciecdziewczynywytropiłkochankówizabiłmłodegoczłowieka.
-Jakietostraszne!Cosięstałozdziewczyną?
-Nieprzytomnazrozpaczyrzuciłasięwmorzeizniknęła.Boginiopiekującasięzatokąpoczułasię
obrażona.Żebyukaraćokrutnegoojca,całypiaseknaplażyzamieniławperły.
-Itobyłakara?-zapytałazaskoczonaOlimpia.
-Tak.-Jareduśmiechnąłsię.-Mężczyznatakbyłpodekscytowanywidokiemplażypełnejpereł,że
pobiegł do domu, by sprowadzić swoją rodzinę. Bóstwo uczyniło jednak zatoczkę niewidzialną dla
ludzkiegooka
-Awięctaplażanigdyniezostałaodnaleziona?Jaredpotrząsnąłgłową.
- Mieszkańcy wyspy ciągle jej szukają, ciągle o niej mówią, jednakże nikt jej nigdy nie widział.
Legenda głosi, że zostanie odkryta przez parę kochanków, którzy potrafią się kochać równie namiętnie,
jaktadziewczynaichłopak,spotykającysiętamprzyblaskuksiężyca.
Olimpiawestchnęła.
-Wyobrażamsobie,żemożnawszystkozaryzykowaćdlamiłości-oznajmiłapochwili.
-Jateżzaczynamwierzyć,żewielkanamiętnośćjestjakwielkalegenda-powiedziałcichoJared.-
Wartajestkażdegoryzyka.
Ciałem Olimpii wstrząsnął dreszcz. Najpierw poczuła gorąco, a potem, niespodziewanie, nagły
chłód.
-Zpewnościąmapanrację,sir.Bardzodziękujęzatęciekawąopowieść.Nigdyjejniesłyszałam,a
jesttobardzopięknalegenda.
JaredspojrzałgłębokowoczyOlimpii.Cościemnegoiporuszającegobyłowjegowzroku.
-Tak-powiedział.-Bardzopiękna.
Przez moment pomyślała, że on mówi o niej, a nie o legendzie. Poczuła dziwne podniecenie,
podobne do tego, którego doznała słuchając legendy, ale teraz było ono silniejsze, przyprawiające o
zawrótgłowy.
-PanieChillhurst...
Jaredwyjąłzkieszenizegarek.
-Jestjużbardzopóźno-powiedziałzwyraźnymżalem.-Pora,bymwróciłdomojegodomku.Może
jutrobędęmiałokazjęopowiedziećoinnych,raczejniezwykłych,obyczajachpraktykowanychnajeszcze
jednejwyspie,którąudałomisięodwiedzić.
-Posłuchamznajwiększąprzyjemnością-ucieszyłasięOlimpia.
-Dobranoc,pannoWingfield.Spotkamysięjutroprzyśniadaniu.
-DobranocpanieChillhurst.
Z niejasnym uczuciem smutku Olimpia odprowadziła Jareda do drzwi i długo patrzyła za nim, aż
jegosylwetkarozpłynęłasięwmroku.
Potemleżącwłóżkuśniła,żeJaredcałujejąnapokrytejperłamiplaży.
Teraz,wświetledniaprzysłuchującsięprowadzonejprzezniegolekcji,uświadomiłasobie,żeten
człowiek stał się ważną częścią jej domowego życia. Wydało jej się, że bardzo dużo wie o tym
mężczyźnie z twarzą pirata, i doszła do wniosku, że darzy go sympatią. Może nawet zbyt wielką,
pomyślała.
Wiedziała,żeniewolnojejzapominać,żektóregośdniaJaredwyjedzie,aonaznówzostaniesama
w swej bibliotece i nie będzie przy niej nikogo, z kim mogłaby dzielić się myślami i czerpać z tego
intelektualnąprzyjemność.
W tym momencie Jared odwrócił się i zobaczył ją stojącą przy drzwiach. Jego twarz ożywił
uśmiech.
-Dzieńdobry,pannoWingfield.Czymmogępanisłużyć?
- Proszę sobie nie przeszkadzać - powiedziała Olimpia. - Chciałam tylko zorientować się, jak
przebiegalekcja.
-Proszęwięcbliżej.Akuratmamylekcjęgeografii.-Jaredwskazałrękąglobus.
-Tak.Właśniewidzę.-Olimpiapodeszładoniego.
-UczymysięoIndiachZachodnich,ciociuOlimpio-zawołałEthan.
-Iopiracie,którynazywałsiękapitanJack-dodałRobert.
Jaredchrząknąłznacząco.
-Chciałemzauważyć,żekapitanJackbyłkorsarzem,aniepiratem.
-Acotozaróżnica?-zdziwiłsięHugh.
- W istocie niewielka - odparł chłodno Jared - ale dla wielu ludzi to rozróżnienie nie jest bez
znaczenia.Korsarzedziałalizazgodąwładz.UpoważnienibyliprzezkrólalublokalnewładzewIndiach
Zachodnich do atakowania statków należących do wrogów. Postępowanie zgodne z tą zasadą nie było
jednakproste.Powiedznam,Robercie,cotwoimzdaniemmogłobyćtegoprzyczyną?
-Przypuszczam,sir,żezbytwielekrajówmiałoswekoloniewIndiachZachodnich-odpowiedział
prostującsięRobert.
-Słusznie.-Jareduśmiechnąłsięaprobująco.-WczasachkapitanaJackawtymrejoniepojawiały
sięokrętyangielskie,francuskie,holenderskie,noihiszpańskie.
-Właśnie!-zawołałEthan.-Korsarzenienapadalinaokrętyimiastanależącedoichkraju,alena
przykład Anglicy atakowali Francuzów, Hiszpanów, Holendrów, a Francuzi walczyli z Anglikami,
HiszpanamiiHolendrami.
-Istotnie,sytuacjabyłaraczejskomplikowana-stwierdziłaOlimpia.Postanowiłanieudawaćdłużej
zainteresowaniametodamipedagogicznymiJaredaizapytała:-Czymógłbypanpowiedziećcoświęcejo
tejpróbieprzedarciasięprzezPrzesmykPanamskiwposzukiwaniuskarbów?
Jareduśmiechnąłsiętajemniczo.
-Proszęusiąśćrazemznami,ajadokończęopowieść-powiedział.
-Dziękuję.Bardzochętniewysłuchamtejhistorii.Pasjonująmnietakiesprawy.
-Rozumiem.Proszęzająćmiejscetutaj,trochębliżej,pannoWingfield.Niechciałbym,żebystraciła
panicokolwiekzmojejopowieści.
Dziedzic Pettigrew przybył o trzeciej po południu. Olimpia znów siedząc w bibliotece usłyszała
turkot kół bryczki wjeżdżającej na dziedziniec. Po chwili przez okno ujrzała sąsiada idącego w stronę
drzwiwejściowych.
Pettigrew był tęgim mężczyzną pod pięćdziesiątkę. Uważano go za przystojnego, a on zachowywał
siętak,jakbyniepotrafiłamusięoprzećżadnakobietawsąsiedztwie.Olimpiajednaknierozumiała,co
możesięwnimpodobać.
Prawda polegała na tym, że Pettigrew wydawał jej się śmiertelnie nudny, ale zbyt dobrze była
wychowana, by przyznać to nawet przed sobą. Zresztą nie uważała się za autorytet w tej kwestii. Poza
wszystkimżadnegozmężczyznmieszkającychwUpperTudwayniemogłauznaćzagodnegouwagi.Ich
zajęciaizainteresowanianiemiałynicwspólnegoztym,colubiłarobić.Szczególnieirytowałojąto,że
często próbowali ją pouczać, a Pettigrew nie należał tu do wyjątków. Cała jego aktywność, na ile się
orientowała,koncentrowałasięnapolowaniuiprowadzeniugospodarstwa.
Zdawała sobie jednakże sprawę, że winna mu jest wdzięczność za regularne zajmowanie się
sprzedażąokresowoprzysyłanychprzezstryjatowarów.
DrzwiotworzyłysięiPettigrewwkroczyłdobiblioteki.Poczułasilnyzapachwodykolońskiej.
Pettigrew często bywał w Londynie i skwapliwie wykorzystywał każdą okazję, by nadążać za
najświeższą modą. Tego popołudnia miał na sobie wymyślnie skrojone spodnie, obcisły surdut
dopasowany w talii, z tyłu ozdobiony dwoma długimi ogonami sięgającymi kolan. Pod surdut włożył
pięknieplisowanąkoszulę,przewiązanąpodszyjąwysokim,sztywnymfularem.
-Dzieńdobry,pannoWingfield.-PettigrewobdarowałOlimpięuśmiechem,któryzapewneuważał
zaczarujący.-Piękniepanidzisiajwygląda.
-Dziękuję.Proszęusiąść,sir.Mamdlapanapewneinteresująceinformacje.
-Czyżby?-Pettigrewzgrabnieodchyliłnabokiogonysurdutaiusiadł.-Przypuszczam,żechcemnie
panizawiadomićonadejściunowegotransportutowarówodpanistryja.Proszęsięnieobawiać,moja
droga,wiemjużotymijakzawszegotówjestempanipomóc.
-Tobardzomiłozpanastrony,aletaksiędobrzeskłada,żeniebędęjużmusiałaobciążaćpanatymi
sprawami.
Pettigrew drgnął i zamrugał nerwowo powiekami, jakby coś wpadło mu do oka. Potem
znieruchomiałiwydukał:
-Proszęwybaczyć...Nierozumiem?
Olimpiauśmiechnęłasięciepło.
-Jestempanuogromniewdzięcznazadotychczasowąpomoc,aleniemogęnadalsprawiaćpanutylu
kłopotów.
- Ależ panno Wingfield! - zawołał Pettigrew. - Nigdy pomagania pani nie uważałem za kłopot,
traktowałemtozawszejakoobowiązek.Będącsąsiademiprzyjacielemniemogłemprzecieżpozwolić,
by wpadła pani w sidła jakichś pozbawionych skrupułów oszustów, którzy nie zawahają się przed
wykorzystaniemniewinnejosobytakiejjakpani.
- Nie musi się pan lękać o pannę Wingfield - odezwał się Jared, który chwilę wcześniej stanął w
progubiblioteki.-Onamajużterazstosownąopiekę.
-Coudiabła!-PettigrewodwróciłsięwstronędrzwiispojrzałnaJareda.-Kimpanjest,sir?O
czympanmówi?
-NazywamsięChillhurst.
Olimpiawyczułanapięcienarastającepomiędzydwomamężczyznami.Postanowiłajezałagodzić.
-PanChillhurstjestnowymnauczycielemmoichbratanków.Przebywaznamidopieroodkilkudni,
alejużdokonałcudów.Chłopcycodziennieranoucząsięgeografiiiprzypuszczam,żejużterazwiedząo
Indiach Zachodnich więcej niż ktokolwiek w Upper Tudway. Panie Chillhurst, pozwoli pan, że
przedstawiępanumojegosąsiada.TojestpandziedzicPettigrew.
Jaredzamknąłzasobądrzwiipodszedłdobiurka.
-PaniBirdpowiedziałami,żetenpanprzyjechał-poinformowałJared.
PettigrewprzezchwilęniemógłoderwaćwzrokuodaksamitnejprzepaskizasłaniającejokoJareda,
potemspojrzałnajegonagąszyjęwidocznąspodrozpiętegokołnierzykakoszuli.
-Dodiabła,człowieku!Panwcaleniewyglądananauczyciela,awidziałemjużwżyciuniejednego.
Ocotuchodzi?
-PanChillhurstjestzcałąpewnościąnauczycielem-powiedziaławyraźniezirytowanaOlimpia.-I
tobardzodobrym.PrzysłałgostryjArtemis.
-PrzysłałgopanWingfield?-zapytałzniedowierzaniemPettigrew.-Jestpanipewna?
- Tak. Jestem pewna. A poza tym tak się składa, że pan Chillhurst jest biegły w sprawach
finansowych i będzie pełnił rolę mojego pełnomocnika. Właśnie dlatego nie będę już dłużej obciążać
panakłopotamizwiązanymizesprzedażątowarówprzysyłanychprzezstryja.
-Onmasiętymzająć?-Pettigrewsprawiałwrażeniewstrząśniętego.-Proszęposłuchać.Paninie
potrzebujeżadnegopełnomocnika.Tojazajmujęsiępanifinansamiiinnymisprawami.
Jaredusiadł.Oparłłokcienakolanachisplótłprzedsobądłonie.
-Chybasłyszałpan,copowiedziałapannaWingfield.Pańskapomocniebędziejużpotrzebna.
Pettigrewrzuciłmupełnenienawiścispojrzenie,apotemzwróciłsiędoOlimpii:
-PannoWingfield,nierazmówiłem,jakniebezpiecznesąkontaktyzludźmi,októrychnicniewiemy.
-PanChillhurstjestosobągodnązaufania-stwierdziłastanowczoOlimpia.-Stryjniezatrudniłby
człowieka,októrymniebyłbyprzekonany,żemanieskazitelnycharakter.
PettigrewspojrzałlekceważąconaJareda.
-Aczysprawdziłapanijegoreferencje,pannoWingfield?-zapytał.
-Tąsprawązająłsięmójstryj-odparłaOlimpia.Jareduśmiechnąłsięchłodnodogościa.
- Zapewniam pana, sir, że nie ma powodu do obaw. Postaram się, żeby panna Wingfield uzyskała
godziwydochódzesprzedażywysłanychjejprzezstryjatowarów.
-Askądbędziewiedzieć,jakidochódjestgodziwy?Nawetsięniezorientuje,jeślijąpanoszuka.
Będziemusiałapolegaćwyłącznienapanasłowie.
-Podobniejakdotejporymusiałapolegaćnapańskim-powiedziałspokojnieJared.
- Czy pan mnie o coś posądza? - Pettigrew zerwał się z krzesła. - Jeśli tak, to pragnę pana
poinformować,żeniebędętegotolerował.
- Ależ nie. Panna Wingfield poinformowała mnie, że ze sprzedaży poprzedniej partii towarów
uzyskaładwieściefuntów.
-Toprawdaibyłabardzozadowolona,żeotrzymałaażtyle.GdybyniemojekontaktywLondynie,
niedostałabywięcejniżsto,stopięćdziesiątfuntów.
-Ciekawe,czymnieudałobysięrówniedobrzeprzeprowadzićtętransakcję-powiedziałJared.-A
możejauzyskałbymlepszerezultaty?
-Nieobchodząmnieterozważania.
-Isłusznie.Pańskaopinianiematunicdorzeczy-zauważyłchłodnoJared.-Zapewniampana,żez
całąuwagązajmęsięinteresamipannyWingfield.Panchybawie,jakbardzopotrzebnejejsąpieniądze.
Samotnakobietaopiekującasiętrzemachłopcami...
Pettigrewpoczerwieniał.
-Proszęposłuchać,sir.Niepozwolę,żebypan,ottaksobie,zabrałtowarypannyWingfield.Jeszcze
panzniknierazemznimi...
- Jeśli już o tym mowa, to towary już zniknęły - wtrąciła Olimpia. - Pan Chillhurst wysłał je do
Londynudzisiajrano.
- Jak pani mogła, panno Wingfield, pozwolić, by ten człowiek wywiózł je z Upper Tudway! -
zawołałPettigrewniemogącopanowaćfurii.
Jaredspokojniepatrzyłnaniego.
- One są zupełnie bezpieczne, Pettigrew. Wysłałem je pod eskortą, a w Londynie odbierze je mój
zaufanyprzyjacielizajmiesięsprzedażą.
-DobryBoże!Człowieku,cotyzrobiłeś!-PettigrewgwałtownieodwróciłsiędoJareda.-Tojest
poprostukradzież!Muszęnatychmiastpowiadomićotymsędziego.
Olimpiazerwałasięnarównenogi.
- Wystarczy, panie Pettigrew! Cieszę się, że pan Chillhurst zajął się moimi interesami. Nie
chciałabym być nieuprzejma, ale nie życzę sobie, żeby pan zwracał się do niego w ten sposób. Pan
Chillhurstmógłbypoczućsięobrażony.
-Tak,toprawda-wtrąciłJaredspokojnie,jakbyrozważająctakąmożliwość.
Pettigrewporuszałprzezchwilęustami,aleniemógłwydobyćzsiebieanisłowa.Wreszciewstałi
patrzącnaOlimpiępowiedział:
-Niechtakbędzie.Skorowolipanizaufaćobcemuczłowiekowi,aniesąsiadowi,któregoznapani
od lat, to proszę bardzo. Obawiam się jednak, że będzie pani żałować tego nieprzemyślanego kroku.
Faktemjest,żetennowynauczycielcośzabardzoprzypominamicholernegopirata.
Olimpiabyłaoburzona.BądźcobądźJaredzostałprzezniązatrudnionywcharakterzenauczyciela.
Uznałazastosownestanąćenergiczniewjegoobronie.
-Doprawdy,paniePettigrew,posunąłsiępanzbytdaleko.Niepozwolę,bywtensposóbwyrażano
sięokimkolwiekzmoichznajomych.Żegnampana,sir.
-Dowidzenia,pannoWingfield.-Pettigrewruszyłkudrzwiom.-Mamtylkonadzieję,żeniestraci
panizbytwieleufająctemu...temuczłowiekowi.
Olimpiazaczekała,ażzamknąsiędrzwizagościem,apotemodważyłasięzerknąćnaJareda,który
siedziałspokojniezesplecionymiprzedsobądłońmi.Miałanadzieję,żetenjegospokójniewróżynic
złego.
-Bardzopanaprzepraszamzatęniemiłąscenę-powiedziała.-Pettigrewzpewnościąniemiałnic
złegonamyśli.Poczułsiępoprostuniecodotkniętytym,żepowierzyłamtowaryotrzymaneodstryjanie
jemu,akomuśinnemu.
-Nazwałmniepiratem.
-Notak,aleproszęnieczućsięobrażonym.Niemożnamiećmuzazłe,żepozwoliłsobienatakie
określenie.ZresztąjużpaniBirdzwróciławcześniejuwagęnategorodzajupodobieństwo.Jestwpanu,
sir,cośtakiego,żeprzywodzinamyślsłowo„pirat".
Jareduśmiechnąłsięniewyraźnie.
-Cieszęsię,żepanipotrafiładojrzećwemniecoświęcejpozazewnętrznymwyglądem.
-Mojeciotkizawszeuczyłymnie,bynieoceniaćludzinapodstawieichpowierzchowności.
- Mam nadzieję, że nie rozczaruje pani człowiek, którego dojrzała pani pod powierzchownością
pirata-powiedziałJaredztajemniczymwyrazemtwarzy.
-Ochnie-szepnęła.-Toniemożliwe,żebymsięrozczarowała.
WieczoremnastępnegodniaOlimpiasiedziałaprzyswymbiurkuiprzyglądałasięgęstym,czarnymi
długim włosom Jareda, opadającym aż na ramiona. Niewątpliwie nie było to modne uczesanie i
nadawało mu wygląd nieco barbarzyński. Nie zniechęcało jej to jednak. Przeciwnie, odczuwała
nieprzepartąchęć,bydotknąćdłoniątejbujnejczupryny.
Nigdydotądniemiałaochotydotykaćwłosówżadnegomężczyzny.
Jared siedział w fotelu przed kominkiem, nogi w wysokich butach wyciągnął przed siebie. Czytał
jakąśksiążkę,którąwybrałznajbliższejpółki.
Blaskognianadawałjegosylwetcejeszczebardziejostrekontury.Jaredpoobiedziepozbywałsię
wierzchniegookryciaipozostawałwsamejkoszuli.Olimpiaprzywykłajużdobrakukrawata,alenadal
przebywaniewjednympokojuztakubranymmężczyznąbyłodlaniejniecokrępujące.
Niepokojąceuczucieintymnościsprawiało,żebyłalekkopodniecona,aprzytymwydawałojejsię,
żeJaredinaczejodbieratęsytuację:jestpoprostuzmęczonypocałymdniupracy.
Dochodziłapółnoc,aonciągleniezamierzałodejść.PaniBirdjużdawnoudałasięnaspoczynek,
chłopcyspaliodparugodzin.Minotaurułożyłsiędosnuwkuchni.
PrzebywaniesamnasamzJaredemprzyprawiałoOlimpięodziwnyniepokój,któryzkażdymdniem
przybierałnasile,chociażmiaławrażenie,żeteintymnewieczoryspędzanewspólniewbiblioteceJared
przyjmujeznaczniespokojniejniżona.
Nabrałanaglechęci,byznimporozmawiać.Wahałasięprzezchwilę,apotemzhałasemzamknęła
pamiętnikladyLightbourne.
Jaredoderwałwzrokodksiążkiiuśmiechnąłsiępytająco.
-Jakpostępy,pannoWingfield?
- Całkiem niezłe - odparła. - W większości zapiski są zupełnie banalne: opisy codziennych,
drobnychzdarzeńrodzinnych.Zorientowałamsię,żedotycząokresunarze-czeństwaladyLightbournei
pierwszychmiesięcyjejmałżeństwazczłowiekiemonazwiskuRyder.
-ZpanemRyderem?-TwarzJaredaprzybrałatajemniczywyraz.
-Wyglądanato,żebyłaznimbardzoszczęśliwa.-Olimpiauśmiechnęłasię.-Częstopiszeonim
„kochanypanRyder".
-Rozumiem.
-Prawdęmówiąccałyczaswtensposóbonimpisze.Nawetkiedyzostałjużjejmężem.Toraczej
dziwne,alewydajesięzrozumiałe.Musiałatobyćwyjątkowodystyngowanadama.
-Natowygląda.
OlimpiawyczułajakiśdziwnytonwgłosieJareda.Odniosławrażenie,żedoznałulgi.
- Jak już wspomniałam, na ogół pamiętnik wydaje się całkiem zwyczajny, z tym że pisany jest
mieszaniną angielskiego, łaciny i greki. Na niektórych stronach napotkałam jednakże na całe serie cyfr
występujących na przemian ze słowami, które razem nie układają się w żadne sensowne zdania.
Podejrzewam,żewtychsłowachicyfrachkryjesięjakaśzagadka.
-Przypuszczapani,żemożetobyćjakiśrodzajskomplikowanegokodu.
- Tak, tak - zgodziła się Olimpia, ale postanowiła zmienić temat rozmowy, gdyż w tonie Jareda
wyczułabrakzainteresowaniadziennikiem.
Zaczęła sobie uświadamiać, że z jakichś powodów tajemnica pamiętnika lady Lightbourne nie
interesujeJareda.Odnosiławrażenie,żenudzigokażdawzmiankanatentemat.Byłatymrozczarowana,
gdyżzwyjątkowąradościąprzedyskutowałabyznimswojeodkrycia.
Niemiałajednakpowodów,bynarzekać,Jaredchętnierozmawiałzniąnakażdyinnytemat.
-Czyzłatwościąposługujesiępaniłacinąigreką?-zapytał.
-Otak.CiociaSophyuczyłamnietychjęzyków.
-Tęsknipanizapewnezaswoimiciotkami,prawda?
- Bardzo. Ciocia Ida zmarła przed trzema laty, a ciocia Sophy w trzy miesiące później. One były
jedynymibliskimimiczłonkamirodziny,dopókinieprzybylitumoibratankowie.
-Przezdłuższyczasżyłapanitutajsamotnie.
-Tak.-Olimpiazawahałasię.-Najbardziejbrakowałomiwieczornychrozmów,którecodziennie
prowadziłamznimi.Niewiem,czypanzdajesobiesprawę,jaktoprzykroniemiećnikogo,zkimmożna
byporozmawiać.
-Rozumiempaniąbardzodobrze,pannoWingfield-powiedziałcichoJared.-Jateżbardzoczęsto
odczuwałembrakkogośbliskiego.
Olimpia napotkała jego smutny wzrok i zrozumiała, że pozwolił jej zerknąć w głąb swojej duszy.
Cóżzamiłyrewanżzamojąszczerość,pomyślała.Drżącąrękąpodniosłakieliszekiwypiłałykbrandy.
-Tutaj,wUpperTudway,niktnieinteresujesięzwyczajamiilegendamizdalekichkrajów.Nawet,
jaksięwydaje,panDraycott,chociażprzezchwilęmiałamnadzieję...-Głosjejsięzałamał.
Jaredmocniejścisnąłwdłoniswójkieliszek.
-Draycottistotnietymsięnieinteresuje,alemnietesprawysąbardzobliskie.
-Odrazutowyczułam,sir.Panjestprawdziwieświatowymczłowiekiem.-Olimpiawbiławzrokw
swójkieliszek,alepotemuniosłagłowęipowiedziała:-Wczorajwspomniałpanopewnymniezwykłym
obyczaju,zktórymzetknąłsiępannajednejzwyspnaMorzachPołudniowych.
- Ach tak. - Jared odłożył książkę i wpatrywał się w ogień na kominku. - To bardzo interesujący,
romantycznyobyczaj.
-Obiecałmipanopowiedziećwszystkoszczegółowo,więcmożeteraz...
-Oczywiście.-Jaredwypiłłykbrandy,zamyśliłsię,alepochwilizacząłopowiadać.-Mieszkaniec
wyspypragnącypoślubićmłodądziewczynęzabierajądodżungli,wmiejsceuważanezamagiczne,tam
gdziedopięknejlaguny,zeskalnejściany,spływaogromnywodospad.
-Och,tobardzointeresujące!Codziejesiępóźniej?
- Jeśli dziewczyna odwzajemnia uczucia młodzieńca, pozwala pocałować się pod wodospadem.
Chłopakdajewtensposóbdowódswoichuczuć.Legendamówi,żekażdyzwiązek,któryzaczynasięw
tensposób,jestharmonijnyitrwały.
-Pięknalegenda-szepnęłaOlimpia.
Zastanawiałasię,cobysięstało,gdybyJaredjąpocałował.Wydawałjejsiętakisilny,wspaniały.
Mógłbynapewnozłatwościąunieśćjąwramionach...Jakczułabysięwówczas?
Gdybyprzytuliłjądosiebie.
Gdybydotknąłjejwargswymiustami.
Nagleuświadomiłasobiezniepokojem,wjakimkierunkupowędrowałyjejmyśli.Rękajejdrgnęła,
parękropelbrandyrozprysłosięnapowierzchnibiurka.
-Czycośsięstało,pannoWingfield?
- Ależ nie, nic. - Olimpia szybko odstawiła kieliszek. Zaniepokojona swoją słabością, wytarła
chusteczkąbiurkoizaczęłanerwowoposzukiwaćwmyślachjakiegośinteresującegotematurozmowy.
- Jeśli już mowa o dowodach miłości, to czytałam niedawno o innym ciekawym zwyczaju
praktykowanymwtamtejczęściświata.
-Opowiemipaniotym,pannoWingfield?
-Wśródmieszkańcówtejwyspyprzyjęłosię,żenarzeczonyofiarowujeswojejwybrancedużyzłoty
przedmiotwkształciefallusa.
Zapadła cisza. Zerknęła na Jareda, zastanawiając się, czy dosłyszał jej słowa, ale doszła do
wniosku,żetak,ipoczułasiędziwniewidzącwyrazjegotwarzy.
-Złotyfallus?-zapytałJared.
-No...tak.-Odłożyłachusteczkęnabiurko.-Bardzodziwnyzwyczaj,niesądzipan?Jakpanmyśli,
comożnazrobićzdużymzłotymfallusem?
- Nie potrafię odpowiedzieć, ale sądzę, że istnieje jakieś bardzo interesujące wyjaśnienie tej
kwestii.
-Niewątpliwie.-Olimpiawestchnęła.-Janiestetynapewnoniepoznamnigdytejodpowiedzi,bo
prawdopodobnienieudamisięodbyćpodróżypoMorzachPołudniowych.
Jaredodstawiłkieliszekipodniósłsięzfotela.
-Samapanipowiedziała,pannoWingfield,żeniekoniecznietrzebapodróżować,żebypoznaćświat.
-Toprawda.-ZniepokojemprzyglądałasięJaredowi,którypowolizbliżałsiędoniej.-Czycoś
jestniewporządku,panieChillhurst?
-Nie.-Podszedłdoniejomijającbiurko,ująłjązaramionaipomógłjejwstać.-Chciałemtylko
zadaćpewnepytanie,naktóretylkopaniznaodpowiedź.
- Panie Chillhurst! - Olimpia oddychała z trudem. Ogarnęło ją dziwne uczucie podekscytowania.
Zrobiłojejsięgorąco.-Cotozapytanie,sir?
- Czy pozwoli się pani pocałować, panno Wingfield? Olimpia była tak wstrząśnięta, że nie mogła
znaleźć stosownych słów. Postąpiła więc w jedyny możliwy sposób: zarzuciła mu ramiona na szyję,
uniosłagłowęirozchyliłaustawmilczącymprzyzwoleniu.
Zrozumiałanaglezabsolutnąpewnością,żecałeżycieczekałanatęchwilę.
-Mojasyreno...-RamionaJaredaoplotłyjąmocno,aichustazetknęłysięwgorącympocałunku.
4
PłomieńszalonejnamiętnościogarnąłOlimpię.Obezwładniłją,azarazemożywił.
Usta Jareda były gorące, pobudzające i wymagające. Pieściły ją i pokonywały, przymilały się i
żądały.Drżałapodichdotknięciem.
Czułaciepłojegociałaisiłęjegoramion.Opanowałwszystkiejejzmysły,alenieodczuwałalęku,
tylko bezgraniczną przyjemność. Mocniej zacisnęła ręce na jego szyi, podczas gdy on zanurzał ją coraz
głębiejwmorzuzmysłowości.
Jaredjęknąłcicho,kiedyrozchyliłaniecowargipoddelikatnymnaciskiemjegoust.
-Niemogęsięjużdoczekać,byusłyszećtwąpieśń,mojasłodkasyreno-szepnął,apotemjęzykiem
dotknąłjejjęzyka.
Olimpiainstynktowniechciałasięcofnąć,aleniepozwoliłjej.
-Jeszczenie-szepnął.-Chcępoczućtwójsmak.
-Mójsmak?-zniedowierzaniemspytałaOlimpia.
-Nowłaśnie.-Jaredznówdotknąłwargamijejust.-O,tak!MójBoże,działasznamniemocniej
niżbrandy.
Odchyliłagłowędotyłuiprzymknęłaoczy.ZrosnącympodnieceniemprzeżywałapocałunekJareda.
W pewnym momencie jedna jego ręka znalazła się pod jej kolanami, a druga mocniej objęła jej
ramiona. Krzyknęła cicho, gdy Jared uniósł ją i poniósł przez pokój, a potem ułożył na aksamitnych
poduszkachsofy.Otworzyłaoczy.Najegotwarzydojrzałagorącepożądanie.Uświadomiłasobie,żejej
ciałoodpowiadatymsamym.Nigdyjeszczeniebyłatakpodniecona.
-Tobardzodziwne.-Dotknęładłoniąjegopoliczka.
Olimpiadrżaławniepokojuoczekiwaniarozdartapomiędzynieprzepartąchęcią,byosłonićswoją
nagośćprzedwzrokiemmężczyzny,aprzyjemnością,jakąsprawiałjejfakt,żewydałamusięatrakcyjna.
Nigdynieuważałasięzakobietępiękną,alewidzącpodziwwspojrzeniuJaredaczułasięwspaniale.
-Czytywiesz,jakjaciebiepragnę?-Jareddotykałpalcamijejpiersi.-Nawetniezdajeszsobiez
tegosprawy.
-Cieszęsię.Bardzosięztegocieszę.-Olimpiawygięłasiępodjegodotknięciem.Czuła,jaksutki
jejpiersinabrzmiewają.
-Doprowadzaszmniedoszaleństwa.Tanaszapodróżjestrozkoszna.-DłońJaredapowędrowaław
dół,dojejkostek,apotempowolizaczęłasięprzesuwaćpodsukienkąkugórze.
Pod dotknięciem jego palców, gdzieś w głębi swego ciała, Olimpia poczuła silne pulsowanie.
Wypełniłojąwilgotneciepło.Zapragnęłanagledotykaćgorównieintymnie,jakondotykałjej.
Rozpięła guziki przy jego koszuli i rozchyliła ją na boki. Widok czarnych kręconych włosów na
piersi Jareda fascynował ją. Dłonią powiodła po jego ramieniu i wyczuła mocne, twarde mięśnie pod
skórą.
-Wiedziałam,żejesteśwłaśnietaki-szepnęła-gorący,potężny,silny.
-Olimpio...mojasyreno...
Jaredznówcałowałjejpiersi,adłoniądotykałwewnętrznejstronyjejud,tużponadpodwiązkami.
Nagle krótki ostry okrzyk pełen lęku i bólu przerwał ciszę i przedarł się przez obłok pożądania,
któryichotaczał.Olimpiadrgnęła,jakbyktośwtrąciłjądozimnegostrumienia.
Jaredgwałtownieuniósłgłowę.
-Cotobyło,naBoga?
-ToHugh.-Olimpiausiadłaszybko.Drżącymipalcamipróbowałazawiązaćtasiemkiprzysukni.-
Mówiłampanu,żeonczasemmiewastrasznesny.Muszęnatychmiastiśćdoniego.
Jaredpodniósłsiępowoli.Patrzył,jakOlimpiapróbujedoprowadzićswojągarderobędoporządku.
-Pomogępani-powiedział.
-Czujęsiętak,jakbymrozpoczęłatajemnicząpodróżponieznanymlądzie.
- Czuję się podobnie. - Uśmiech Jareda był boleśnie zmysłowy- Ukląkł na podłodze obok sofy. -
Musimywspólnieodbyćtępodróż,mojaukochanasyreno.
Olimpia, niezdolna wymówić ani słowa, ujęła jego dłoń i przycisnęła ją do ust. Z uczuciem
zachwytucałowałajegopalce.
-MójBoże!Niezdajeszsobiesprawyztego,cojaczuję.
-Jareddotknąłjejszyi,apotempowoliprzesunąłswądłońkujejpiersiom.
Przyglądałamusięspodopuszczonychpowiek.
-Towłaśniejestnamiętność,prawdaJaredzie?
-TakOlimpio,tojestnamiętność.
-Niewiedziałam,żemożebyćtakpotężnąsiłą-szepnęła.-Terazrozumiem,dlaczegomówiąoniej
licznelegendy.
-Przyciągnęłagomocniejdosiebie.Ichustaspotkałysię.
Jaredcałującjądelikatniedotykałjejpiersi.CałeciałoOlimpiidrżałowpodnieceniu.Poruszyłasię
nasofiewoczekiwaniunajeszczebardziejintymnepieszczoty.Jaredzacząłrozwiązywaćtasiemkiprzy
jejsukni.
-Czyjestcitaksamogorącojakmnie?
-Nietylkogorąco,mojasłodka.Japłonę!
-Och,Jaredzie.Jaczujęsiępodobnie.
-Obawiamsię,żeimdalejposuniemysięwnaszejpodróży,tymtrudniejbędziezniejpowrócić.-
Jaredzsunąłstanikjejsukniażdotalii.
Olimpiadrgnęła,gdyustamidotknąłjejpiersi.
-Wcaleniechcęwracać-szepnęła.
-Jateżniechcę.-Uniósłgłowęispojrzałjejgłębokowoczy.-Alechociażbardzociępragnę,nie
posunę się dalej, niż ty mi na to pozwolisz. Jeśli chcesz, żebym przestał, to powiedz mi teraz, póki
jeszczejestemwstaniezapanowaćnadsobą.
- Mam dwadzieścia pięć lat, Jaredzie. - Olimpia dotknęła dłonią jego policzka. - Jestem kobietą
światową,anieniedoświadczonąuczennicą.Przywykłamsamodzielniepodejmowaćdecyzje,niebacząc
naotoczenie.
- Wiedziałem, że jesteś niezwykłą kobietą. - Jared uśmiechnął się, a potem spojrzał na jej nagie
piersi.-Nieprzypuszczałemjednak,żejesteśażtakpiękna.
WstałaiskwapliwieskorzystałazpomocyJareda.
-Proszęsiępośpieszyć.Onsiębardzoboi.
- Już gotowe - powiedział cofając się o krok. Pobiegła do drzwi, a potem przez hol do
prowadzących
nagórędrzwi.Jaredruszyłzanią.Obejrzałasięprzezramięizobaczyła,żespokojniezapinaswoją
koszulę.
Napiętrzepodeszłaszybkododrzwipokoju,wktórymspałHugh.Wtymmomencieotworzyłysię
drzwipolewejstronieiukazałsięwnichRobertubranywnocnąkoszulę.
-CiociuOlimpio-zaspanyRobertprzecierałpięściamioczy-wydajemisię,żeHughkrzyczał.
- Tak, to prawda. - Olimpia dotknęła jego ramienia. - Na pewno znów jakieś senne koszmary.
Wracajdołóżka,Robercie.Jasięnimzajmę.
Robertskinąłgłowąizamierzałwrócićdoswejsypialni,gdynaglezauważyłJareda.
-PanChillhurst?Copantutajrobi,sir?
-Byłemwbiblioteceztwojąciotką,gdyusłyszeliśmykrzyktwojegobraciszka.
-Och,Hughczęstomiewatakiekoszmary.
-Dlaczego?-zapytałJared.
-Onsięboi,żeznównasodeślądonastępnychkrewnych,którzyniebędąnaslubić.Ethanteżsię
boi.Mówiłemim,żepowinnibyćodważni,aleonisązamłodzi.Niepotrafiątegozrozumieć.
- Mówiłam ci już, Robercie, że nie zamierzam was nigdzie odsyłać - stwierdziła stanowczo
Olimpia.
-Tak,ciociu-powiedziałRobertzwymuszonągrzecznością.
Olimpia westchnęła. Wiedziała, że Robert jej nie dowierza, chociaż w ciągu ostatnich sześciu
miesięcy wielokrotnie przekonywała go o tym. Teraz jednak nie było czasu, żeby o tych sprawach
rozmawiać. Przede wszystkim musiała się zająć jego młodszym bratem. Z sypialni dobiegał stłumiony
szlochchłopca.
Otworzyła drzwi i weszła do tonącego w półmroku pokoju. W bladym świetle księżyca zobaczyła
drobnąsylwetkęHugha,którysiedziałskulonynałóżku.
-Hugh?Hugh,toja,twojaciocia.-Podeszładoniegoiusiadłanakrawędziłóżka.Dłoniepołożyła
na drżących ramionach dziecka. - Już wszystko dobrze, kochanie. Nic się nie stało. Jestem tutaj, przy
tobie.
- Ciociu Olimpio! - Chłopiec patrzył na nią przez chwilę, a potem szlochając rzucił się w jej
objęcia.-Znowumiałemstrasznysen.
-Wiem,kochanie,alejestjużpowszystkim.Tobyłtylkosen.-Przytuliłagoidelikatniekołysaław
ramionach.-Jesteśbezpiecznytutaj,zemną.Niktcięstądnieodeśle.Tojesttwójprawdziwydom.
Rozległsięcichyszelestwpokoju.ToJaredzapaliłświecę.Hughuniósłgłowęispojrzałnaniego
sponadramieniaOlimpii.
-O,panChillhurst!-Zamrugałoczami,apotempochyliłgłowęwyraźniezakłopotanytym,żezostał
przyłapanywtakiejsytuacji.-Niewiedziałem,żejestpanjeszczetutaj.
- Byliśmy na dole w bibliotece, kiedy miałeś ten okropny sen - powiedział spokojnie Jared. -
Czujeszsięjużlepiej?
-Tak,sir.-Hughobtarłoczyrękawemkoszuli.-Ethanmówi,żejestemstrasznymbeksą.
-Cotypowiesz?-Jareduniósłbrew.-Muszęmuwobectegoprzypomniećotym,żeionwczoraj
płakał,kiedyspadłzdrzewa.
-Nowłaśnie!Beczał,prawda?-ucieszyłsięHugh.OlimpiaspojrzałasurowonaJareda.
-Niktminiepowiedział,żeEthanzleciałzdrzewa.
-Nicsobieniezrobił-uspokoiłjąJared.-Skończyłosięnalekkimzadrapaniu.
- Pan Chillhurst uważał, że nie ma potrzeby mówić cioci o tym - wyjaśnił Hugh. - Powiedział, że
kobietyłatwomdlejąnawidokkrwi.
- Naprawdę tak powiedział? - Olimpia rzuciła Jaredowi karcące spojrzenie. - Z tego widać, jak
niewielepanChillhurstwieokobietach.
-Uważapani,pannoWingfield,żeniemamodpowiedniejwiedzywtejmaterii?-Jareduśmiechnął
siędwuznacznie.
-Takwłaśniesądzę,panieChillhurst.
- Wobec tego powinienem się zająć studiowaniem tego problemu. Jako nauczyciel zobowiązany
jestempogłębiaćswąwiedzę.Tylko,widzipani,potrzebnymibędziedoświadczalnyegzemplarzkobiety
domoichstudiów.Czypanipodejmiesiępełnićtakąrolę?
Olimpiapoczułasięzakłopotana.Wiedziała,żeJaredżartuje,aleniebyłapewna,coteżartyznaczą.
Zastanawiałasię,czypotym,jakznalazłasiępółnagawjegoramionach,niezaczniejejlekceważyć.
Ciocia Sophy i ciocia Ida ostrzegały ją niejednokrotnie, że mężczyźni najczęściej odnoszą się z
dezaprobatądosamodzielniemyślących,światowychkobiet,chociażintymnekontaktyznimibardzoim
odpowiadają.
Przez moment z przerażeniem pomyślała, że pomyliła się w ocenie Jareda. Być może nie jest on
takimczłowiekiem,zajakiegogouważała.MożenieróżnisięniczymodRegi-naldaDraycottaiinnych
mężczyznzUpperTudway?Zrobiłojejsięgorąco,apotempoczułachłód.Cieszyłasię,żetylkojedna
świecaoświetlapokój.
-Czycośsięstało,ciociu?-zapytałzaniepokojonyHugh.
-Ależnie.-Olimpiaszybkootrząsnęłasięzponurychmyśli.-Ajaktysięczujesz?
-Jestmiprzykro,żewasprzestraszyłem.-Hughwytarłnosrękawemkoszuli.
-Nieprzejmujsię.Każdemuzdarzająsięnocnekoszmary-powiedziałJared.
-Nawetpanu?-Hughzamrugałoczami.
-Nawetmnie.
-Ajakietosąsny?-dopytywałsięchłopiec.
JaredspojrzałnaOlimpię,którasiedziałaztwarząodwróconądoniego.
-Miewamczasemjedenpowtarzającysięsen.Śnimisię,żejestemnabezludnejwyspieiwoddali
widzężaglestatkustojącegonakotwicywmałejzatoce.
-Icosiędziejedalej?-Hughpatrzyłnaniegoszerokootwartymioczami.
- Wiem, że ten statek zaraz odpłynie i że muszę znaleźć się na nim, by nie pozostać samotnie na
wyspie, ale nie mogę do niego dotrzeć. Zdaję sobie sprawę, że co bym nie zrobił, sam nie potrafię
przedrzećsięprzezdżunglęidojśćdobrzegu.Jeśliniktnieprzyjdziemizpomocą,pozostanęnawyspie
zupełniesam.
-Jateżmiewampodobnesny-szepnęłanagleOlimpia.-Wydajemisię,żezawszebędęsamotna,i
ogromniedręczymnietaświadomość.
-Tak,tobardzoprzykreuczucie.-Jaredpatrzyłnaniąwzrokiemwyrażającymbólosamotnienia,a
równocześniegłębokiepragnieniebliskości.
WtymmomencieOlimpiazrozumiała,żejednakniepomyliłasięwocenieJareda.Zrozumiała,że
łączyichcoś,cotrudnowyrazićsłowami.Zastanawiałasiętylko,czyonrówniejasnotorozumie.
-Totylkosen,ciociuOlimpio-pocieszyłjąHugh.
- Masz rację. - Uśmiechnęła się do niego. - To tylko sen. Myślę, że wystarczy już rozmów na ten
temat. - Podniosła się z łóżka i dodała: - Jeśli jesteś pewny, że potrafisz znów zasnąć, to my już
pójdziemy.
-Wszystkobędziedobrze,ciociu.-Hughułożyłgłowęnapoduszce.
-Notoświetnie.-Olimpiapochyliłasięipocałowałagowczoło.Chłopiecskrzywiłsięjakzwykle
wtakiejsytuacji,alenieodwróciłsię.-Zobaczymysięprzyśniadaniu.
Wzięłaświecęiruszyłakudrzwiom.
-CiociuOlimpio!-zawołałnagleHugh.
-Tak,kochanie?-Olimpiaodwróciłasięispojrzałananiego.
-Robertmówił,żeEthanijapowinniśmybyćdzielni,ponieważtynapewnowkrótcebędziesznas
miała dosyć i odeślesz nas do krewnych w Yorkshire. Ja tylko chciałem cię zapytać, ile jeszcze minie
czasu,zanimbędziesznasmiaładosyć.
ŁzynapłynęłyOlimpiidooczu.
-Nigdyniebędęmiaławasdosyć-powiedziała.-Nawetniewyobrażamsobie,jakmogłabymbez
wastutajmieszkać.
-Naprawdę?-Hughzapytałzniedowierzaniem.
- Ależ tak. To prawda. Moje życie było bardzo nudne przed waszym przybyciem. Nie chcę nawet
myślećotym,żemoglibyściemnieopuścić.
-Jesteśtegopewna,ciociu?-dopytywałsięnadalHugh.
- Przysięgam ci, że jeśli ty, Ethan i Robert mielibyście mnie opuścić, wkrótce stałabym się
dziwaczką,któratylkowksiążkachszukaprzyjemności.
-Tonieprawda-zaprzeczyłgwałtowniechłopiec.-Ciociawcaleniejestdziwaczką.JakCharles
Bristowpowiedziałcośtakiego,togouderzyłem,botonieprawda.Tyjesteśwspaniała,ciociu!Olimpia
byławstrząśnięta.
-TodlategopobiłeśsięzCharlesemBristowem?Dlatego,żeonnazwałmniedziwaczką?
HughnaglezawstydzonyzerknąłnaJareda.
-Niepotrzebniesięwygadałem.PanChillhurstpowiedziałmi,żemiałemracjęnicciniemówiąco
tejbójce.
- To prawda - potwierdził Jared. - Dżentelmen, który zaangażował się w pojedynek w obronie
honorudamy,nierozmawiazniąotymaniprzed,anipowalce.
- Nie pozwolę, żeby ktokolwiek wdawał się w walkę z mojego powodu. Czy to jest jasne? -
zawołałaoburzonaOlimpia.
Hughwestchnął.
- To nie ma znaczenia. Przegrałem, ale pan Chillhurst mówił, że nauczy mnie sztuczek, które
następnymrazemokażąsiępomocne.
-Naprawdętakpowiedział?-OlimpiaspojrzałanaJareda.
-Proszęsięniekłopotaćtakimisprawami,pannoWingfield.-Jaredpróbowałjąuspokoić.
- Zaczynam się zastanawiać, czy nie powinnam bliżej zapoznać się z tym, czego uczy pan moich
bratanków.
Jareduniósłbrew.
-Możelepiejbędzie,jeśliwedwojeomówimytesprawy,pannoWingfield.DobranocHugh.
Olimpiawyszłanakorytarz,Jaredposzedłzaniąidelikatniezamknąłdrzwisypialni.
-Doprawdy,panieChillhurst-powiedziałapółgłosem-niepozwolę,byzachęcałpanchłopcówdo
wdawaniasięwbójki.
- Nie zamierzam robić nic takiego. Musi mi pani zaufać, panno Wingfield. Zawsze uważałem, że
inteligentnymężczyznapowinienunikaćprzemocy,gdytylkojesttomożliwe.
-Czyżbynapewnobyłpantakiegozdania?-Olimpiazerknęłananiegozniedowierzaniem.
- Z całą pewnością. Niestety zdarzają się na tym świecie trudne sytuacje, a i miejsca nieco mniej
spokojneniżUpperTudway,toteżmężczyznamusiumiećobronićsiebiei...
-Hmmm.
-...ihonorkobiety-dokończyłJared.
- Jest to przestarzały pogląd, którego nie aprobuję - stwierdziła chłodno Olimpia. - Moje ciotki
nauczyłymnie,żekobietasamamusistawaćwobronieswojegohonoru.
- Pomimo to mam nadzieję, że nadal będzie pani miała zaufanie do moich umiejętności
pedagogicznych.-Jaredwziąłjązarękęizmusił,bysięzatrzymała.-Idomnie-dodał.
Patrzyłaprzezchwilęnajegosłabowidocznąwpółmrokutwarzipoczuła,żezłośćpowolijejmija.
-Ufampanu,paniChillhurst-szepnęła.Jareduśmiechnąłsię.
- Znakomicie. Wobec tego pożegnam panią, panno Wingfield. Dobranoc. - Nachylił się i mocno,
gorącopocałowałjąwusta.
Pocałunek był krótki. Zanim zdołała zareagować, Jared zbiegł po schodach i zniknął w drzwiach
wyjściowych.
Olimpia powoli zeszła na dół. Próbowała uporać się z zamętem panującym w jej myślach, ale
wysiłki okazały się bezowocne. Doznała dzisiaj tylu nowych i dziwnych wrażeń. Wszystko to było
poruszające,niepokojące,amożenawettrochęniebezpieczne.
Czułasięjakbohaterkaspecjalniedlaniejwymyślonejlegendy.
Uśmiechając się w zadumie zasunęła duży żelazny rygiel u drzwi wejściowych, potem poszła do
bibliotekiiwzięławrękępamiętnikladyLightbourne.Stałaprzezchwilęnieruchomopośrodkupokoju
pieszcząc w pamięci wspomnienie o uściskach Jareda. Uznała, że dobrze się stało, że miejscem, w
którympocałowałjąporazpierwszy,byłabiblioteka.
Przypomniałasobiemoment,gdywielelattemuznalazłasiętutaj.Byłtociemnydeszczowydzień.
Zmarzniętąiprzerażonązostawionojąuciotek.Jejjedynympragnieniembyłowówczas,byniepokazać
posobielęku.
W ciągu dwóch lat poprzedzających ten dzień przekazywano ją od jednych krewnych do drugich.
Przeżyciaztymzwiązaneniepozostałybezśladu.Olimpiabyładziewczynkązbytcichą,zbytszczupłą,
skrajnieznerwicowaną,przeżywającąciężkiesennekoszmary.
Niektóre z nich miały źródło w doznanych przeżyciach, jak choćby to związane z osobą stryja
Dunstana. Gdy tylko zamieszkała w jego domu, zauważyła, że mężczyzna ten przy każdej okazji
przyglądał się jej z dziwnym w oczach. Któregoś dnia wszedł do jej pokoju i zamknął za sobą drzwi.
Najpierw powiedział, że jest śliczna, że bardzo mu się podoba, a potem objął ją swymi tłustymi,
spoconymirękami.
Olimpiazaczęłakrzyczeć.WujDunstanpuściłjąnatychmiastibłagał,żebysięuspokoiła,aleonanie
mogła przestać. Krzyczała, dopóki w pokoju nie pojawiła się ciocia Lilian, która zresztą natychmiast
zorientowała się w sytuacji. Nie powiedziała nic, ale następnego dnia Olimpia była już w drodze do
kolejnychkrewnych.
Potem był kuzyn Elmer, złośliwy chłopak o trzy lata od niej starszy. Największą przyjemność
sprawiałomustraszenieOlimpiiprzykażdejokazji.Wyskakiwałzkrzykiemzciemnegokątakorytarza,
kiedyprzechodziłaobok,podpaliłjejjedyną,ukochanąlalkę,groził,żezamkniejąwpiwnicy.Olimpia
zaczęłabaćsięwszystkiego;każdynagłyruch,każdycieńprzyprawiałjąolęk.Doktorrozpoznałwniej
nerwowąchorobę,costałosięwystarczającympowodem,byodesłaćjądonastępnychkrewnych.
Szczęśliwie tą następną krewną okazała się ciotka Sophy. Pierwszego dnia razem z ciocią Idą
zabrały ją do biblioteki, podały jej filiżankę gorącej czekolady i zapewniły, że od dzisiaj ma już stały
dom. Olimpia początkowo nie dowierzała im, ale była na tyle dobrze wychowana, że nie dawała tego
poznaćposobie.
Obydwie ciotki wymieniły między sobą spojrzenia, a potem ciocia Sophy wzięła ją za rękę i
podprowadziładoogromnegoglobusa.
-Możeszprzychodzićdobiblioteki,kiedytylkozechcesz,Olimpio-powiedziałałagodnie.-Tutaj
powinnaśczućsięswobodnie.Możeszzwiedzaćdalekiekraje,możeszmarzyć,oczymtylkozapragniesz.
Wtympokoju,mojedziecko,jestcałyświationnależydociebie.
Trzeba było długiego czasu, całych miesięcy, zanim Olimpia zaczęła korzystać z udzielonego jej
przez ciocię Sophy pozwolenia. Wtedy doceniła je. W miarę jak czuła się bardziej swobodnie i
bezpieczniewnowymdomu,corazwięcejgodzinspędzaławbibliotece.
Biblioteka stała się jej ulubionym pokojem. Znajdował się tu jej własny prywatny świat. Było to
miejsce,gdziewszystkomogłosięzdarzyć,gdzielegendamogłaokazaćsięprawdą.Tutajniedokuczała
jejsamotność.
- Czy można było znaleźć lepsze miejsce, by doświadczyć pocałunku pirata? - powiedziała do
siebie.
Trzymając w ramionach pamiętnik Olimpia powoli wyszła z biblioteki, by dokonać wieczornego
obchodudomu.Sprawdziłazamkiprzyoknach,zgasiłaświeceiposzłanagórędoswejsypialni.
Noc była piękna. Jared nie potrafił przypomnieć sobie piękniejszej. Świecił księżyc w pełni. W
ciepłympowietrzuunosiłsięzapachpóźnowiosennychkwiatów.
Wtakąnoc,przeznaczonądlaczułychszeptówisłodkichwestchnieńpożądania,poczućmożnabyło
pełnięswejmęskości.Takiejnocywszystkomogłosięzdarzyć.
Wtakąnocmężczyznamógłuwieśćsyrenę.
Istotnie, gdyby Hugh nie zburzył swym krzykiem pełnego zmysłowości nastroju, Olimpia byłaby
moja,pomyślałJared.
Obraz tej kobiety leżącej na sofie, oświetlonej blaskiem ognia z kominka, drżącej z pożądania,
boleśnietkwiłwjegowyobraźniiniemalprzyprawiałgooszaleństwo.
Jej włosy rozsypane na poduszce przypominały rzekę ognia. Piersi miała jędrne, przepięknie
ukształtowane, ozdobione sutkami barwy różowego koralu. Jej ciepła skóra była miękka jak jedwab, a
ustasłodkiejakmiód.Jaredciągleczułwnozdrzachjejzapach.
Ionapragnęłamnie,chciałabyćmoja,myślał.
Poczuł przypływ satysfakcji. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mu się mieć całkowitą pewność, że
kobietapragniegodlaniegosamego.WkońcudlaOlimpiiWingfieldbyłtylkonauczycielem.
Jareduśmiechnąłsię.Awięcuważamniezainteresującego.Podmoimdotknięciemstałasięuległa.
Jejspojrzeniewyrażałosłodycziszczerepożądanie.
Niewyczuwałwniejchłodu,jakidostrzegałwDemetrii.Noimiałabsolutnąpewność,żewżyciu
Olimpiiniebyłoinnychkochanków.Przynajmniejwtymmomencie.
Niewiedziałoczywiście,jakwyglądałajejprzeszłość.
Określałasięjakokobietaświatowa.Wynikałoztego,żeniebyładziewica,Jaredodnosiłjednakże
wrażenie, że ta kobieta nigdy wcześniej nie doświadczyła tak wielkiej namiętności jak tej nocy, nawet
jeśliwprzeszłościposiadłjąinnymężczyzna.
Zauważył zdziwienie i niepewność w jej oczach, wyczuł je w jej dotknięciu. Wiedział, że jest
pierwszym mężczyzną, który wzbudził w niej tak wielkie uczucia. Jeśli nawet był w jej życiu jakiś
mężczyzna,pomyślałJared,topotrafięsprawić,byonimzapomniała.
„Strzeż się śmiertelnego pocałunku «Obrońcy», gdy już zajrzysz w głąb jego serca i odnajdziesz
klucz".
Olimpia powoli, po raz kolejny, odczytywała zdanie, które udało jej się z największym trudem
rozszyfrować. Nie rozumiała go, ale przeświadczona była, że odkryła pierwszą istotną informację
zawartąwpamiętniku.
Przepisała zdanie na arkusz papieru. Ziewnęła. Było już późno, dochodziła druga po północy. Nie
mogłazasnąćporozstaniuzJaredem,więczpasjązajęłasiędziennikiem.
„Strzeż się śmiertelnego pocałunku «Obrońcy», gdy już zajrzysz w głąb jego serca i odnajdziesz
klucz".
Niemiałapojęcia,cooznaczajątesłowa,awyczuwała,żesąważne.Odwróciłakartkępamiętnika,
byspojrzećnanastępnąstronę,gdynagleusłyszałaodstronykuchnistłumioneszczeknięciepsa.
CośzaniepokoiłoMinotaura.
Odłożyłaszybkoksięgęiwyskoczyłazłóżka.Podeszładokominkaiwzięławrękęciężkimetalowy
pogrzebacz.Potemnarzuciłanasiebieszlafrok.
Podeszładodrzwiiotworzyłajeostrożnie.
Wdomupanowałacisza.Minotaurprzestałszczekać,widocznienicgojużnieniepokoiło.Możeto
jakiśkotalboinnezwierzątkozakradłosiędokuchniwposzukiwaniujadła?
PomimotoOlimpiawyczuła,żecośjestniewporządku.
Z pogrzebaczem w dłoni powoli ruszyła schodami w dół. Zanim znalazła się w holu, owionął ją
strumieńchłodnegonocnegopowietrza,którepłynęłowyraźnieodstronybiblioteki.
Podeszła do drzwi uchylonych tak, jak je zostawiła. Posługując się pogrzebaczem otworzyła je
szeroko.
Poczułanaglesilnyzapachbrandy.Zaniepokojona,powoliweszładopokoju.
Wświetleksiężycazauważyła,żezasłonyswobodniepowiewająnawietrze.Zdziwiłasię.Przecież
z całą pewnością nie zostawiła otwartego okna. Zawsze przed pójściem spać dokładnie sprawdzała
wszystkiezamkiudrzwiiokiennaparterze.
Oczywiście,dzisiejszanocbyłainna.Kiedyznalazłasięnagórze,jejmyślikrążyływokółJareda,
łatwomogławięczapomniećosprawdzeniuoknawbibliotece.
Wmiaręjakzbliżałasiędookna,zapachbrandystawałsięcorazsilniejszy,aledopierogdystopami
wyczuławilgoćnadywanie,zaniepokoiłasięprawdziwie.
Szybko podeszła do biurka i zapaliła stojącą na nim lampę. Uspokoiła się, gdy zobaczyła, że w
pokojuniemanikogopozanią.
Zorientowała się natychmiast, co znaczy mokra plama na podłodze. Z przewróconej karafki na
dywanwylałasiębrandy.
Olimpiawstrzymałaoddech.Zrozumiała,żeprzedchwiląktośbuszowałwbibliotece.
5
-Proszępana,oczymbędziemysięuczyćdzisiajrano?-zapytałEthansmarującdżememgrzankę.
Jaredotworzyłswójkalendarzleżącyoboktalerzaispojrzałnacałodniowyrozkładzajęć.
-Będziemymiećlekcjęgeometrii.
-Geometrii...-Ethanjęknąłboleśnie.
Jaredzignorowałjegoreakcjęizamknąłnotatnik.ZerknąłnaOlimpię,którasiedziałaprzyśniadaniu
ze skupionym, nieodgadnionym wyrazem twarzy. Domyślał się, że coś jest nie w porządku. Doznał
przykregouczucia,gdyuświadomiłsobie,żemożeOlimpiażałujetego,cozaszłoubiegłegowieczoru.
Działałem zbyt szybko, pomyślał. Powinienem dać jej więcej czasu, by przywykła do ognia
namiętności, który nagle wybuchnął pomiędzy nami. Nie mogę zmarnować wszystkiego działając zbyt
pochopnie,zbytpośpiesznie.
-Nielubięmatematyki-oświadczyłHugh.
-Azwłaszczageometrii-dodałRobert.-Będziemytkwićwdomuprzezcałeprzedpołudnie.
- Nie. Lekcja odbędzie się poza domem - Jared odpowiedział spokojnie, a potem zwrócił się do
paniBird:-Czymożepaninalaćmijeszczekawy?
- Proszę bardzo, sir. - Pani Bird podeszła do stołu i napełniła filiżankę Jareda. - A ty, Ethan, co
zrobiłeśztymkawałkiemkiełbasy?-zapytałanagle.
-Nic-odpowiedziałEthanzanielskimwyrazemtwarzy.
-Niedałeśgoprzypadkiempsu?
-Ależskąd.
-Awłaśnieżedałeś-wtrąciłHugh.-Dobrzewidziałem.
-Nieudowodniszmitego.
-Niemuszęciudowadniać.Wszyscywiedzą,żetoprawda.
Olimpiawyrwanazzamyśleniaskarciłachłopców:
-Znowusiękłócicie!Proszęsięuspokoić.
- Koniec tych sporów - powiedział Jared i spojrzał groźnie na bliźniaków. Chłopcy natychmiast
zamilkli.-PaniBird,możedobrzebyłoby,gdybypaniwyprowadziłaMinotaurazpokoju.
-Bardzosłusznie,sir.Piesniepowinienkręcićsiępocałymdomu.-PaniBirdzawołałaMinotaurai
ruszyładokuchni.
Psisko ociągając się wypełzło spod stołu, spojrzało jeszcze raz z nadzieją na Ethana, a potem
powlokłosiękudrzwiom.
-Jakmożemyuczyćsięgeometriipozadomem,panieChillhurst?-zapytałRobert.
- Na początek zmierzymy odległość do drzewa rosnącego po drugiej stronie strumienia nie
przekraczającgo-odparłJared.PotemspojrzałnaOlimpię,któraznówpopadławzamyślenie.
-Potrafimyzrobićcośtakiego?Wjakisposób?-zdziwiłsięEthan.
-Pokażęwam,apotemopowiem,jakkapitanJackposługującsięgeometriązdołałwydostaćsięz
dżungli.
-ZdżunglinaPrzesmykuPanamskim?
-Nie,tobyładżunglanajednejzwyspwIndiachZachodnich.-Jareduśmiechnąłsię,gdyzauważył,
że wzmianka o Indiach Zachodnich wzbudziła zainteresowanie Olimpii. Dobry stary kapitan Jack,
pomyślałzrozbawieniem.
-AcokapitanJackrobiłwtejdżungli?-zapytałEthan.
-Wybrałsiętam,żebyukryćskrzynięzeskarbami-odparłJared.
OczyOlimpiirozbłysłyzaciekawieniem.
-Czywróciłpotemnawyspę,byodzyskaćukryteskarby?-zapytała.
-Oilewiem,tonigdytamjużniewrócił-powiedziałJared.
-Inaprawdęgeometriapomogłamuwydostaćsięzwyspy?-dopytywałsięRobert.
-Tak.Zcałąpewnością.
Jared wypił łyk kawy i spojrzał na Olimpię. Siedziała znów zatopiona w myślach. Wzmianka o
kapitanieJackutylkonachwilęwyrwałajązzamyślenia.Niewątpił,żecośjestniewporządku.
- Czy kapitan Jack poderżnął gardło swojemu towarzyszowi i zostawił jego ciało na skrzyni ze
skarbami,żebyostrzeckażdego,ktochciałbyjewykraść?-Hughzażądałbliższychwyjaśnień.
Niewielebrakowało,byJaredzakrztusiłsiękawą.
-Skądulichaprzyszedłcidogłowytakipomysł?
-Słyszałem,żepiracizawszetakrobili-wyjaśniłHugh.
- Mówiłem wam, że kapitan Jack był korsarzem, a nie piratem. - Jared wyjął z kieszeni zegarek i
sprawdził,którajestgodzina.-Jeśliskończyliście,możeciewstaćodstołu.Chcęporozmawiaćzwaszą
ciotką.Pobiegnijcienagórę,przygotujcieołówkiikilkakartekpapieru.Zaparęminutprzyjdędowas.
-Tak,sir-powiedziałzpełnągotowościąRobert.Krzesłazaskrzypiałygłośno.Chłopcywstaliod
stołu
ichcieliruszyćkudrzwiom,aleJaredzatrzymałich:
-Zaczekajciemoment-powiedziałspokojnie.Wszyscytrzejposłusznieodwrócilisięwjegostronę.
-Czyzapomniałpanoczymś,panieChillhurst?-zapytałRobert.
- Nie. To wy zapomnieliście. Czy nie uważacie, że należało poprosić ciocię, by pozwoliła wam
odejść?
-Achtak,sir.Przepraszam.-Robertukłoniłsięgrzecznie.-CiociuOlimpio,czymożemyodejść?
-Proszęwybaczyć,ciociu,musimyjużpójść-powiedziałHugh.
-Ciociu,czymożemywyjść,żebyprzygotowaćsiędolekcji?-zapytałgrzecznieEthan.
-Ależoczywiście,bardzoproszę.-Olimpiazamrugałazezdziwieniaoczamiiuśmiechnęłasiędo
chłopców.-Bawciesiędobrze.
Chłopcyszybkoopuścilipokój.Jaredcierpliwieodczekał,ażzamknąsięzanimidrzwi,ispojrzał
poprzezstółnaOlimpię.
Wyglądała pięknie oświetlona ciepłymi promieniami słońca wpadającymi przez okna. Szyję jej
otaczał wysoki, ozdobiony falbankami kołnierzyk białej batystowej bluzki. Kolor jasnożółtej sukni
podkreślałbarwęjejkasztanowychwłosów,opadającychluźnospodbiałegokoronkowegoczepka.
Fakt,żewspólniezasiedlidoporannegoposiłku,stałsiędlaJaredaźródłemzaskakującegouczucia
intymności. Zastanawiał się, jak zareagowałaby, gdyby wstał, podszedł do niej i pocałował ją. Powoli
myśli te wywołały w jego wyobraźni obraz Olimpii leżącej na stole pomiędzy talerzami, filiżankami i
sztućcami, z włosami rozrzuconymi wokół głowy... Wyobrażał sobie siebie stojącego przy niej i
pieszczącegojejdługiezgrabnenogi.Zwysiłkiemzapanowałnadsobą.
- Wydaje mi się, że jest pani czymś zmartwiona, panno Wingfield. Czy mogę zapytać, co to za
kłopot?
Olimpia rzuciła krótkie spojrzenie w stronę drzwi kuchennych, potem zerknęła na drzwi, którymi
wyszlibratankowie,nachyliłasięwstronęChillhurstaipowiedziałaprzyciszonymgłosem:
-Muszęzpanemporozmawiać,panieChillhurst.Jaredpomyślałprzelotnie,żeOlimpianadalbędzie
się
doniegozwracaćponazwisku,nawetpoprzekroczeniuwstępnegoproguintymności.
-Jesteśmysami.Proszępowiedzieć,copaniądręczy.Olimpiawzamyśleniuściągnęłabrwi.
-Cośdziwnegozdarzyłosięwczorajwnocywbibliotece.
Jaredpoczułuciskwokolicyserca,alespokojnymgłosempowiedział:
-Możebyłotocośniecodziennego,pannoWingfield,alenienazwałbymtegodziwnym.Wkońcudo
tegorodzajukontaktówpomiędzykobietąamężczyznądochodziodczasówAdamaiEwy.
-Oczymulichapanmówi?-Olimpiapatrzyłananiegozwyrazemzdumienianatwarzy.
Jared pomyślał, że już wcześniej powinien był zorientować się, że jego syrena obdarzona jest
umysłemzdolnymkoncentrowaćsięwyłącznienajednejkwestii.Zulgąuświadomiłsobie,żeprzyczyną
zmartwienia Olimpii nie jest gwałtowny wybuch namiętności, która ubiegłego wieczoru zapłonęła
pomiędzynimi.
-Proszęniezwracaćuwaginato,comówiłem,pannoWingfield.Pomyślałemoczymśnieistotnym.
-Rozumiem.-Olimpiajeszczerazzerknęłakudrzwiom.-Ostatniejnocy...
-Tak?
-...okołodrugiejMinotaurzacząłszczekać.Zeszłamnadół,żebysprawdzić,cogozaniepokoiło,i
znalazłamprzewróconąkarafkębrandy!
-Mówipaniotej,którabyławbibliotece?
- Tak. Oczywiście. To jedyna karafka, jaką mam. Należała do cioci Sophy. Zawsze stała w
bibliotece.
-Proszęopowiadaćdalej.
-Właśniezamierzałam,alepanmiprzerwał.
-Przepraszam.-Jaredsplótłdłonienapiersi.
- Nie tylko znalazłam przewróconą karafkę, ale także stwierdziłam, że okno w bibliotece jest
otwarte.
-Niemylisiępani?Niewydajemisię,żebyśmyzostawilitamotwarteokno.
-Toprawda.Oknabyłyzamknięte.
-Amożeprzeciągstrąciłkarafkę-zastanowiłsięJared.
- Niemożliwe. Karafka jest bardzo ciężka. Podejrzewam, że ktoś musiał nocą zakraść się do
biblioteki.
-Muszęprzyznać,pannoWingfield,żebardzomisiętoniepodoba.
-Imnierównież.-Olimpiabyłabardzoporuszona.-Nigdydotądniezdarzyłosiętutajcośtakiego.
Jesttowyjątkowoniepokojące.
Jaredsiedziałprzezchwilęwzamyśleniuwpatrującsięwswojesplecionedłonie.
-Ztego,cousłyszałem,wynika,żezeszłapaninadół,bysprawdzić,cosiętamdzieje.Dlaczegonie
obudziłapanigospodynialboniewypuściłapsa?
-Och,toniemaznaczenia.Miałamzesobąpogrzebacz,azresztąkiedyweszłamdobiblioteki,nie
byłojużtamnikogo.IntruzaspłoszyłozapewneszczekanieMinotaura.
- Pogrzebacz? Na Boga... - Brak zdrowego rozsądku u Olimpii przyprawił Jareda niemal o furię.
Zerwał się z krzesła, rzucił jej wściekłe spojrzenie, ale opanował się po chwili. - Pozwoli pani, że
osobiścieobejrzętooknowbibliotece.
- Pójdę z panem. - Olimpia również wstała od stołu. Wyszli razem do holu. Wyprzedziła Jareda i
weszładobiblioteki.Kiedyonrównieżznalazłsiętam,zastałjąsprawdzającąjednozokien.
- Proszę spojrzeć tutaj - powiedziała. - Zamek został wyłamany. Ktoś w nocy musiał otworzyć to
okno.
Jaredprzyjrzałsięzbliskazamkowi.Istotnie,starymetalowyrygielzostałwygięty.
-Czytenzamekniebyłjużwcześniejwtakimstanie?
-Zcałąpewnościąnie.Napewnozauważyłabymto.Cowieczórsprawdzamzamknięciawszystkich
drzwiiokien.
-Czyczegośtutajbrakuje?-Jaredrozejrzałsiępopokoju.
Olimpiapodeszładobiurkaisprawdziłazamknięciaszuflad.
-Chybanie,chociażpowyłamaniuoknadobiurkamożnasięłatwodostać.
-Przypuszczapani,żektośwłamałsiępoto,bywłaśniestądcośzabrać?
-Oczywiście.Jedynącennąrzeczą,któramogłazginąć,jestpamiętnikladyLightbourne.
Jaredpatrzyłnaniązaskoczony.
-Przecieżniktniewie,żejestonwpaniposiadaniu-powiedział,apotempomyślał„pozamną".
-Niemożemybyćtegopewni.ProsiłamstryjaArtemisa,żebyniemówiłnikomuopamiętniku,ale
przecieżktośmógłsiędowiedzieć,żezostałwysłanydomnie.
-Wydajemisiętomałoprawdopodobne,bypanistryjmówiłotymkomuś.
-Panuprzecieżpowiedział,nieprawdaż?
-Notak-zgodziłsięJared.
-Zrobiłtak,oczywiście,bowierzył,żemożepanuzaufać.Sąjednakinneosoby,którewiedzą,że
stryjnabyłtenpamiętnik.
-Kogomapaninamyśli,pannoWingfield?
- No choćby tego starego Francuza, który sprzedał pamiętnik stryjowi. Na przykład, człowiek ten
dowiedziałsię,żeksięgamazostaćwysłanadoAnglii,ipoinformowałotyminneosoby.
Olimpiamiałarację.Gdybyznałacałąprawdę,pomyślałJared,niechybniezaczęłabypodejrzewać
nowegonauczycielaswoichbratanków,chociażtenspędziłnocnarozmyślaniachjakuwieśćtę„syrenę",
aniejakwykraśćpamiętnikzbiblioteki.
Jaredpróbowałstłumićrosnącyniepokój.Przedlatyróżniludziestaralisięzdobyćpamiętniklady
Lightbourne,aleobecnie,nailebyłzorientowany,jedynymiosobami,którewiedziały,gdziesięznajduje,
byliczłonkowiejegorodziny.
Zanimsamzająłsiętymcennymmanuskryptem,surowopoleciłswoimkrewnym,bytrzymalisięz
dala od tej sprawy. Jared zastanawiał się jednak, czy któryś z szalonych Ryderów nie złamał danej mu
obietnicy. Na myśl o tym, że ktoś z jego klanu włamał się do domu Olimpii, by wykraść pamiętnik,
zacisnąłzezłościązęby.Drogomizatozapłacą,
pomyślał.
Pochwilidoszedłdowniosku,żesąinnebardziejlogicznewyjaśnieniatego,cozaszło.
- Panno Wingfield, moim zdaniem, jest wysoce prawdopodobne, że człowiek, który zakradł się do
biblioteki, szukał czegoś cenniejszego niż pamiętnik. Ot, choćby ta karafką z brandy. Złodziej miałby z
niejnapewnowięcejpożytku.
Olimpiapokręciłaprzeczącogłową.
-Wątpię,czyktośwłamałbysiępokarafkę,świecznikczypodobnyprzedmiot.Cośtakiegonigdynie
zdarzyło się w naszej okolicy. Nie. Przemyślałam wszystko i doszłam do wniosku, że ma to związek z
ostrzeżeniem,któreznalazłamwpamiętniku.
-Dodiabła!-zawołałJaredtkniętystrasznymprzeczuciem.-Cotozaostrzeżenie?
OczyOlimpiizabłysłypodnieceniem.
-Wczorajwnocyzrozumiałampierwszezaszyfrowanezdaniezpamiętnika.Brzmiono:„Strzeżsię
śmiertelnegopocałunku«Obrońcy»,gdyjużzajrzyszwgłąbjegosercaiodnajdzieszklucz".
-Jestpanipewna?
- Absolutnie. „Obrońca", kimkolwiek jest, może być wyjątkowo groźny. Musimy zachować
szczególnąostrożność.
DobryBoże!Przecieżmuszęnatychmiastrozwiaćjejobawy,pomyślałJared.
-Proszęposłuchać,pannoWingfield.Janaprawdęniewierzę,żepowinniśmysięażtakprzejmować
tąstarąlegendą.Jeśliten„Obrońca"rzeczywiściekiedyśistniał,tozpewnościąoddawnanieżyje.
-Wiemzwłasnegodoświadczenia,żewkażdejlegendziekryjesięziarenkoprawdy.Niewątpię,że
powinnam kontynuować pracę nad pamiętnikiem, i być może znajdę jakieś następne wskazówki o
„Obrońcy",którepozwoląmizrozumieć,kimonjest.
-Wątpię-mruknąłJared.
-Takczyinaczejmuszędobrzepilnowaćtejksięgi.Całeszczęście,żewczorajzabrałamjąnagórę.
-Olimpiawzamyśleniurozejrzałasiępobibliotece.
Ciszęprzerwałoskrobaniepsichpazurówodrzwiiodgłoskrokówdobiegającychzholu.Pochwili
wdrzwiachstanęlitrzejchłopcy,aMinotaurwpadłdopokoju.
-Jesteśmygotowidolekcji-oznajmiłRobert.Jaredzawahałsię,alewkońcuskinąłgłową.
-Bardzodobrze-powiedział,apotemzwróciłsiędoOlimpii.-Pozwolipani,żenasząrozmowę
dokończymypóźniej,pannoWingfield.
- Tak, oczywiście - zgodziła się Olimpia. Zajęta była obmyślaniem miejsc, w których mogłaby
przechowywaćpamiętnik.
Jared wraz z chłopcami opuścił bibliotekę. Sprawy się komplikują, pomyślał, ta kobieta
zdecydowanajestdzielniebronićisiebie,ipamiętnikaprzedspadkobiercąstarejlegendy.
Onzaśniemarzyłoniczyminnymjaktylkootym,bynamiętniekochaćsięznią,aleterazpostanowił
niemyślećotymwięcejizająćsięsprawamibardziejprozaicznymi.
Na początek zamierzał sprawdzić wszystkie zamki i zasuwki w drzwiach i oknach domu oraz
dopilnować,byuszkodzonyrygielzostałszybkonaprawiony.
Uznałzaoczywiste,żewłamywaczzamierzałukraśćzbibliotekijakiśwartościowyprzedmiot,który
łatwomożnasprzedać.UciekłspłoszonyszczekaniemMinotauraibyłomałoprawdopodobne,bypragnął
tuwrócićjeszczeraz.
Jaredpostanowiłjednakniedaćmutejszansy.
Minęła już trzecia po południu, gdy pracę Olimpii nad pamiętnikiem przerwał turkot kół powozu.
Nadsłuchiwałaprzezchwilęmającnadzieję,żenieproszenigościeodjadą,gdypaniBirdoznajmiim,że
jejpanijestzajęta.
-PannaWingfieldnieprzyjmujedzisiaj-gospodynipróbowałaodprawićintruzów.
-Nonsens!Znaminapewnosięspotka.
Olimpia skrzywiła się na dźwięk znajomych kobiecych głosów. Odłożyła pamiętnik. W tym
momenciepaniBirdotworzyładrzwidobiblioteki.
- Co tam się dzieje, pani Bird? - zapytała przybierając wyniosły ton. - Mówiłam już pani, że nie
życzęsobie,bymiprzeszkadzano.Jestembardzozajęta.
-PaniPettigrewipaniNorburykonieczniechcąsięzpaniąwidzieć-oznajmiłagospodyni.-Muszę
dodać,żewyjątkowogwałtownienalegają,byjeprzyjąć.
Olimpiazdawałasobiesprawę,żeniemajuższansnauniknięcietejwizyty.Możnabysobiejeszcze
poradzićzpaniąNorbury,żonąmiejscowegoproboszcza.Tabied-nakobietaprzywykładotego,żemusi
ulegać innym. Nauczył ją tego wyjątkowo apodyktyczny mąż. Żadna jednak siła nie była w stanie
powstrzymaćpaniPettigrew,osobyprzywykłejdowydawaniapoleceńwswoimzamożnymdomu.
- Dzień dobry. - Olimpia zmusiła się do uśmiechu, gdy w drzwiach biblioteki pojawiły się dwie
kobiety.-Cóżzamiłaniespodzianka.Napijąsiępanieherbaty?
-Naturalnie.-PaniPettigrew,potężnaniewiastawrówniepokaźnychrozmiarówkapeluszu,usiadła
nakrześle.
Olimpia uważała zawsze, że pani Pettigrew świetnie pasuje do swego męża. Jako żona
najzamożniejszego w okolicy właściciela ziemskiego, dobrze zdawała sobie sprawę ze swej
towarzyskiej pozycji. Poza tym, zdaniem Olimpii, zbyt wiele uwagi poświęcała wszystkim osobom z
sąsiedztwa. Nie mogła nie zgodzić się ze swymi bratankami, którzy nazwali ją kiedyś starą wścibską
plotkarą.
PrzedlatyciociaSophyiciociaIdawyraziłyoniejidentycznąopinię.
Pani Norbury nieśmiało skinęła głową i również usiadła na stojącym z boku niewielkim krześle.
Położyłanakolanachtorebkęizacisnęłananiejdłonie.Takobietaprzypominałaszarąmyszkę,kryjącą
siępokątachwposzukiwaniubezpiecznejnorki.
Olimpię zaniepokoił fakt, że pani Pettigrew zabrała na tę wizytę żonę pastora. To nie wróżyło
dobrze.
-Zarazpodamherbatę-mruknęłapaniBird.
- Bardzo dziękuję. - Olimpia nabrała powietrza w płuca i zwróciła się do gości: - Piękny mamy
dzień,nieprawdaż?
PaniPettigrewzignorowałatęuwagę.
- Przyszłyśmy tutaj w poważnej sprawie - powiedziała rzucając przy tym swojej towarzyszce
pytającespojrzenie.
-Czymamrację,paniNorbury?
-Tak,tak-skwapliwiepotwierdziłażonapastora.
-Cóżtozapoważnasprawa?
- Wydaje mi się, że zostały naruszone pewne zasady dobrego obyczaju - stwierdziła surowo pani
Pettigrew. - Jeśli mam być szczera, to zaskoczona jestem tym, co dzieje się w pani domu, panno
Wingfield. Do tej pory pani zachowaniu, chociaż wysoce ekscentrycznemu i niekiedy co najmniej
dziwnemu,rzadkobrakowałostosownychform.
-Czyżbyostatniozmieniłosięcośwmoichobyczajach?
-zapytałaOlimpia.
-Najwyraźniejtak,pannoWingfield-stwierdziłapaniPettigrewinachwilęzamilkładlalepszego
efektu.-Przedewszystkimzatrudniłapaninieodpowiedniegonauczycieladlaswychbratanków.
-Nieodpowiedniego?-oburzyłasięOlimpia.-OczymnaBoga,panimówi.Nauczycielchłopców
jestnadzwyczajdobrymwychowawcą.Świetniesobieradzizeswymiobowiązkami.
-Słyszałyśmy,żetenpanChillhurstmawyjątkowogroźnywyglądiżeniejestczłowiekiem,któremu
możnazaufać.
- W poszukiwaniu wsparcia pani Pettigrew zerknęła na swą towarzyszkę. - Czyż nie tak, pani
Norbury?
PaniNorburymocniejścisnęłaswątorebkęipowiedziała:
-Tak,paniPettigrew.Wyjątkowogroźny.Mówią,żewyglądajakpirat.
- Wydaje mi się, że on nie tylko wygląda na niebezpiecznego człowieka, ale i temperament ma
niesłychaniegwałtowny.
-Gwałtowny?Ależtośmieszne!-OlimpiarzuciłapaniPettigrewoburzonespojrzenie.
-PodobnouderzyłpanaDraycotta-powiedziałapaniNorbury.-PanDraycottdodzisiajmasiniak
podokiem.
- Och, mówi pani o tym drobnym incydencie w mojej bibliotece. - Olimpia uśmiechnęła się
uspokajająco.-Todrobiazg.Poprostumałenieporozumienie.
-Nieporozumienie!-zawołałapaniPettigrew.-Tenczłowiekzagrażacałemuotoczeniu!
-Nonsens!-Olimpiaprzestałasięuśmiechać.-Panichybatrochęprzesadziła.
-Onjestniebezpiecznynietylkodlanaswszystkich-upierałasiępaniPettigrew-alejaktwierdzi
mójmąż,on,równiedobrzemożewyciągnąćpewnekorzyścizpaninaiwności,pannoWingfield.
- Zapewniam panią, że pan Chillhurst nie wykorzystuje mnie w żaden sposób. - Olimpia spojrzała
groźnienaswąrozmówczynię.
-Prawdopodobniezagarnąłjużtowary,któreotrzymałapaniodswegostryja.-PaniPettigrewnie
dawałazawygraną.
-Tonieprawda!-Olimpiazerwałasięzkrzesła.-Przy-kromi,drogiepanie,alemuszępoprosić,
żebyściezostawiłymniesamą.Mamdzisiajwielepracyiniemogępozwolićsobienamarnowanieczasu.
- Domyślam się, że do tej pory pani nie wie, co dzieje się z tymi towarami, ani nie dostała pani
pieniędzy.Czytoprawda?-zapytałachłodnopaniPettigrew.
-Istotnie,jeszczenie,aletrzebatrochęczasu,żebytowszystkosprzedaćiprzekazaćpieniądze.
- Mój mąż uważa, że prawdopodobnie wcale ich pani nie zobaczy - stwierdziła stanowczo pani
Pettigrew-aleinnesprawymartwiąmniebardziejniżpanisytuacjafinan-sowa.
Olimpiaoparłasiędłońmiobiurkoizapytała:
-Acóżpaniątakmartwi?
-Panireputacja,pannoWingfield.Olimpiaspojrzałananiązniedowierzaniem.
-Mojareputacja?Czyżbybyłaonawjakiśsposóbzagrożona?
PaniNorburyuznała,żeteraznadszedłwłaściwymoment,bymogłaodegraćswojąrolę:
- Jesteśmy zdania, że młoda, samotna kobieta, taka jak pani, nie powinna utrzymywać bliskich
kontaktówzczłowiekiemtakimjakpanChillhurst.
- To prawda. - Pani Pettigrew spojrzała z aprobatą na żonę pastora, a potem zwróciła się do
Olimpii:-Musipaninatychmiastzwolnićtegonauczyciela.
-Proszęposłuchać.-Olimpiapatrzyłanaobiepaniespodopuszczonychpowiek.-Tojazatrudniłam
panaChillhurstawmoimdomujakonauczyciela.Taksięskłada,żejestbardzodobrymwychowawcąi
niemamzamiarugozwalniać.Ponadtoniktniemaprawarozsiewaćonimzłośliwych,nieprawdziwych
plotek.
-Acozpanireputacją?-dopytywałasiępaniNorbury.KątemokaOlimpiazauważyłajakiśruch.
OdwróciłagłowęiujrzałaJaredastojącegowotwartychdrzwiachbiblioteki.Uśmiechnąłsiędoniej.
- Moja reputacja jest wyłącznie moją sprawą, pani Norbury - stwierdziła stanowczo Olimpia. -
Proszęsięoniąniemartwić.Niktsięoniąnietroszczyłprzezostatniesiedemlatiniczłegosięniestało.
- Przykro mi, że muszę to powiedzieć, ale jeśli nie spełni pani naszej prośby, będziemy musiały
uciecsiędopoważniejszychdziałań.
-Acóżtozadziałaniezamierzająpaniepodjąć?-Olimpiaspojrzałananiezniechęcią.
- Mamy obowiązek dbać o dobro tych trzech niewinnych chłopców, którzy znajdują się pod pani
opieką-oznajmiłachłodnopaniPettigrew.-Jeśliuznamy,żepanidomniejestdlanichodpowiedni,mój
mążpodejmieniezbędnekroki,byichstądzabrać.
GniewiprzerażenieogarnęłyOlimpię.
-Niemacieprawazabraćmoichbratankówzmojegodomu!-zawołała.
PaniPettigrewuśmiechnęłasięironicznie.
-Jestempewna,żejeślimójmążskontaktujesięzkrewnymichłopcówipoinformujeichosytuacji,
jaka zaistniała w tym domu, na pewno zjawi się ktoś, kto weźmie na siebie odpowiedzialność za
przyszłośćtychdzieci.
-Oniznaleźlisięwnimwłaśniedlatego,żeniktniechciałsięnimizająć-wybuchnęłaOlimpia.
-Sytuacjamożesięzmienić,jeślirodzinadowiesię,żechłopcywychowywanisąprzezkobietęo
wątpliwejreputacji.Jestempewna,żemążznajdziekogoś,ktodasięotymprzekonać,zwłaszczajeśli
zaoferujepewnąsumę,któraumożliwiumieszczeniedzieciwszkolnyminternacie.
- Jesteście gotowi zapłacić, żeby tylko zabrać bratanków ode mnie i umieścić ich w szkole? -
Olimpiapłonęłagniewem.
PaniPettigrewskinęłagłową.
-Jeślitobędziekonieczne,tak.Dlaichdobra.Olimpianiemogłajużdłużejznieśćtejrozmowy.
- Proszę natychmiast wyjść, pani Pettigrew! - zawołała. Potem spojrzała na żonę pastora ciągle
siedzącąnieruchomonakrześle.-Panirównież,paniNorbury.Iproszętutajniewracać.Nieżyczęsobie
waszychwizyt.Czytojasne?
- Posłuchaj, młoda kobieto... - zaczęła pani Pettigrew, ale przerwał jej ostry okrzyk pani Norbury,
którawstałazkrzesłaizamierzałaruszyćkudrzwiom.
-Nalitośćboską,tochybaon!-zawołałaigestem;przerażeniazłapałasięzaszyję.-Miałapani
rację,paniPettigrew.Tenczłowiekwyglądajakmorderca,krwawypirat!
PaniPettigrewodwróciłasięgwałtownie.
-Istotnietopirat.Wprzyzwoitymdomuniemadlatakiegoczłowiekamiejsca.
- Dobry wieczór paniom. - Jared skinął głową w uprzejmym ukłonie. - Wydaje mi się, że nie
zostaliśmysobiejeszczeprzedstawieni.NazywamsięChillhurst.
PaniPettigrewruszyłakudrzwiom.
-Nierozmawiamztegotypuosobnikami.Jeślimapanodrobinękultury,tonatychmiastopuścipan
tendom.WyrządzapanwielkąkrzywdępannieWingfieldniszczącjejreputację.Zresztąktowie,jakich
już spustoszeń dokonał pan w głowach jej bratanków. O krzywdach finansowych doznanych przez tę
kobietęnawetniewspomnę.
-Jużpanieodchodzą?-JaredwyprostowałsięizrobiłprzejściedlapaniPettigrew.
- Z takimi jak pan rozmawiać może jedynie mój mąż. - Pani Pettigrew wyszła do holu. - Chodź,
Cecily,idziemy.
PaniNorburynerwowozerknęłanaaksamitnąprzepaskęnaokuJareda.
-Przepraszam,sir-mruknęła.-Mamnadzieję,żeniepoczułsiępandotknięty.
-Czujęsiędotknięty-odpowiedziałspokojnieJared.-Głębokodotknięty.
PaniNorburypatrzyła,jakbyprzemówiłdoniejsamdiabeł.
-OchBoże!-jęknęła.
Jareduśmiechnąłsiędoniej,apotempodszedłdodrzwiwejściowychiotworzyłjeszeroko.
-Pośpieszsię,Cecily-ponaglałaswątowarzyszkępaniPettigrew.
-Tak,tak.Jużidę.-PaniNorburyjakośopanowałasięipodbiegłakudrzwiom.
WtymmomencieodstronykuchniukazałasiępaniBird.
- Co tu się dzieje? - zapytała. - Herbata już gotowa. Olimpia wyszła z biblioteki i stanęła obok
Jareda.
-Nasigościeniezostanądzisiajnaherbacie.
-Noitak-mruknęłagospodyni.-Człowiekmatyleroboty,apotemniktniepije.Ludzienieszanują
cudzejpracy.
OlimpiastałaobokJaredaipatrzyła,jakstangretzeskoczyłzkozłaipomagaobydwupaniomzająć
miejscawnowym,eleganckimpowozie.Podwójnabudapojazdubyłauniesionapomimoładnejpogody.
Pani Pettigrew rozsiadła się na miękkim siedzeniu, a jej towarzyszka naprzeciwko niej. Stangret
zamknąłdrzwiczki.
Naglerozległsięgłośnykrzyk.
-OBoże!-krzyczałapaniNorbury.-Tucośjest.Otwórzdrzwiczki.Otwierajszybko!
- Pomóż nam wyjść, ty tumanie! - wołała pani Pettigrew. Stangret otworzył wreszcie drzwiczki,
paniebłyskawiczniewyskoczyłyzpowozu.
Olimpia usłyszała głośne kumkanie żab, a w otwartym powozie dostrzegła co najmniej pół tuzina
tychstworzeńskaczącychpopoduszkach.
-George,zabierzstądtestrasznepotwory.Złapjenatychmiastalbozarazcięzwalniam-poleciła
stangretowipaniPettigrew.
-Tak,madame.-Georgewpośpiechuzdjąłzgłowykapeluszipomagającnimsobiezacząłłapać
skacząceżaby.
Olimpiazrosnącymniepokojempatrzyłanascenęrozgrywającąsięnapodjeździe.Kumkająceżaby,
przeklinającystangret,pokrzykującezodraządwiekobiety...Wyczułanadcigającekłopoty.
Jarednatomiastpatrzyłnawszystkozespokojnymuśmiechem.
Kiedy ostatnia żaba została złowiona i pani Pettigrew z żoną pastora ponownie zajęły miejsca w
powozie,OlimpiaspojrzałanaJareda.
-Cozwasząlekcjągeometrii?
-Przerwaliśmyjąipostanowiliśmyprzeprowadzićlekcjęprzyrody.
-Cowasdotegoskłoniło?
-ChłopcyzauważylipowózpaniPettigrewwjeżdżającynapodjazd.
-Takwłaśniemyślałam-powiedziałaOlimpia.
-Nicsięniestało-uspokoiłjąJared.-Przypuszczam,żewszystkieżabyprzeżyłytęprzygodęibez
truduznajdąsobiedrogędosadzawki.
-PanieChillhurst,panchybaniezdajesobiesprawyztego,cozaszło.Jestgorzejniżźle.-Olimpia
odwróciłasięizgnębionaposzładobiblioteki.
6
ZaskoczonyponurymwyrazemtwarzyOlimpiiJaredruszyłzanią.
-Cosięstało,pannoWingfield?Naprawdęniepowinnasiępanitakbardzoprzejmowaćżabamiw
powoziepaniPettigrew.
-Natendowcipzżabamiwybraliściesobienajgorszyzmożliwychmomentów.-Olimpiaspojrzała
naniegozniechęcią.
-Dlaczego?-Jaredpatrzyłjejwoczy.-Czyżbyuważałapani,żestającwmojejobroniepopełniła
panibłąd?
-Ależnie.Jestpanumniezatrudnionyimoimobowiązkiemjestbronićpana.-Podeszładooknai
przezchwilęstałanieruchomowpatrzonawogród.-PaniPettigrewtowyjątkowoniemiłaosoba,która
przy tym lubi się wtrącać w nie swoje sprawy, Ani przez chwilę nie żałowałam tego, że bronię pana
obecnościwdomu.
-Dziękuję.Chybanigdydotądnikttakenergicznienieująłsięzamną.
-Och,todrobiazg.-Olimpiawzruszyłaramionami.
-Aleniedlamnie,pannoWingfield.-Jareduśmiechnąłsięlekko.
-PaniPettigrewniemiałaprawaatakowaćpanawtensposób.AnipaniNorbury,chociażtęmożna
jakośusprawiedliwić.Onaniejestsilnąkobietą.
-Takąjakpani-powiedziałJared.-Jednakżenawetsilnakobietamusidbaćoswojąopinię.Ztego,
cousłyszałemprzedchwilą,zrozumiałem,żepaniPettigrewjestgłębokozaniepokojonapanireputacją.
-Najwyraźniej.-Olimpiaciąglestałaodwróconatyłemdopokoju.
-Acopaniotymmyśli?
Jaredruszyłwjejstronę,alepokilkukrokachzatrzymałsię.Niewiedział,corobićlubpowiedzieć.
Niezdarzyłomusięnigdydotąd,byswoimpostępowaniemnaraziłnaszwankdobreimięjakiejśkobiety.
Nudny,nieciekawyczłowiekinteresów,takijakon,rzadkomaokazjęwplątaćsięwmiłosneafery.
- Nic mnie nie obchodzi, co o mnie myślą. - Olimpia splotła ręce na piersiach. - Ciocia Sophy
zwykłamawiać,żereputacjatonicinnegojaktylkopowierzchownaopiniaśrodowiska,atakieopiniesą
najczęściej mylne. Najważniejszą rzeczą jest honor, a jej zdaniem jest to sprawa własnego sumienia.
OpiniapaniPettigrewniemadlamnieżadnegoznaczenia.
- Rozumiem. - Jared doznał pewnego rodzaju ulgi słysząc, że Olimpia nie obwinia go o
nadszarpnięcieswejreputacji,aleciąglejeszczeniepozbyłsięuczucianiepokoju.-Skoronieprzejmuje
siępaniopiniątejkobiety,tonaczympolegaproblem,pannoWingfield?-zapytał.
-Niesłyszałpan,coonamówiła.Groziła,żezabiorąodemniebratanków-szepnęła.-Powiedziała,
żejejmążgotówjestzapłacićdalszymkrewnym,żebywzięlichłopców,gdyżwmoimdomunarażenisą
nazłewpływy.
-Atowiedźma-mruknąłJared.
-Słucham?
-Nic,nic,pannoWingfield.Wyglądanato,żePettigrewjestbardziejzawzięty,niżprzypuszczałem.
-Otak.Niesądziłam,żepanPettigrewijegożonaażtaktroszcząsięomnie.-Olimpiaodwróciła
się twarzą do Jareda. W wyrazie jej oczu widać było zdecydowanie. - Najlepiej byłoby, gdybym na
pewienczaswywiozłachłopcówzUpperTudway.Jakpansądzi,czyposprzedażytowarówbędziemy
mielidośćpieniędzy,żebywyjechaćnadmorze?
-Tak.Jestemzupełniepewny,żewystarczypieniędzynatakiwyjazd.
- To świetnie - ucieszyła się Olimpia. - Jak pan myśli, kiedy możemy spodziewać się jakichś
wiadomościodpanaznajomegozLondynu?
-Wkażdejchwili.Możejutroalbopojutrze.
Jared przypuszczał, że sprzedaż towarów nie zajęła Felixowi Hartwellowi wiele czasu, a zwłoka
spowodowana jest realizacją drugiego zadania, które równocześnie powierzył przyjacielowi. Prosił go
mianowicieoprzeprowadzenieśledztwadotyczącegooszustwdokonywanychwjegoprzedsiębiorstwie.
Spodziewał się, że jakieś informacje w tej sprawie dotrą równocześnie z wiadomością o sprzedaniu
towarówpannyWingfield.
- Bardzo się cieszę - powiedziała Olimpia. - Jeśli wyjedziemy z Upper Tudway na dwa, trzy
tygodnie, to może pani Pettigrew uspokoi się. Liczę też na to, że jej mąż bez entuzjazmu odnosi się do
pomysłupłaceniakomuśzazabranieodemniechłopców.Wiem,żejestczłowiekiemraczejoszczędnym.
Jaredprzezchwilęrozważałcałąsytuację.
-PannoWingfield,paniplanwywiezieniachłopcówniejestzły,alemyślę,żeniebędziekonieczny.
-Dlaczegopantakuważa?
- Już wcześniej zamierzałem złożyć wizytę panu Pettigrew. Teraz kiedy jego żona zaczęła pani
grozić,niebędęodkładałtejrozmowy.Wybioręsiędoniegojutro.
- Nie rozumiem, panie Chillhurst. Dlaczego chce pan z nim rozmawiać? Co ma mu pan do
powiedzenia?-OlimpiapatrzyłanaJaredazwyrazemzdziwienianatwarzy.
-Spróbujęmuwyjaśnić,żeanion,anijegożonaniemająprawapanigrozićiwtrącaćsiędopani
spraw.
- Jared... to znaczy panie Chillhurst, proszę tylko nie robić czegoś, co mogłoby panu przysporzyć
kłopotów. - Podeszła do Jareda i położyła dłoń na jego ramieniu. - Musi pan brać pod uwagę własną
reputację.
-Mojąreputację?-zdziwiłsię.
- Ależ tak. Nauczyciel musi być wyjątkowo ostrożny. Będę oczywiście szczęśliwa dając panu w
odpowiednimczasiedoskonałereferencje,alejeślidziedzicPettigrewbędzierozgłaszał,żemapanzły
wpływnamłodzież,możepanmiećpoważnekłopotyzuzyskaniemnastępnejposady.
Jarednakryłswojądłoniąjejdłoń.
-Naprawdęniemusisiępanimartwićomojąreputację,pannoWingfield.Zapewniampanią,żenie
będęmiałnigdykłopotówzeznalezieniemdobrejposady.
-Jestpantegocałkowiciepewny?-Olimpiaspojrzałananiegozatroskanymwzrokiem.
-Oczywiście.
-Takczyinaczej,nadaluważam,żepowinniśmynajakiśczaswyjechaćzUpperTudway.
-Jakpanisobieżyczy.-Jaredzawahałsięprzezchwilę.
-Rozumiem,żezabierzemniepanizesobą.
Olimpiabyławyraźniezaskoczona.
-Oczywiście!Przecieżjestpanumniezatrudniony.Zresztąnieporadziłabymsobiebezpana.
-Dziękuję,pannoWingfield.-Jaredlekkoskłoniłgłowę.
-Zawszestaramsię,żebybyłapanizadowolona.
-Zpełnympowodzeniem,panieChillhurst.
ListodFelixaprzyszedłzporannąpocztą.PaniBirdpodałagoJaredowiprzyśniadaniu.
-Dziękujępani-powiedział.
-Listyrzadkodonasprzychodzą-powiedziałapaniBirdiwyraźnieniezamierzałaodejść.
Jared zorientował się, że gospodyni ciekawa jest treści listu. Zauważył, że Olimpia i bratankowie
również przyglądają mu się wyczekująco. Nawet Minotaur wydawał się zainteresowany W Upper
Tudwaywiadomościzeświatatraktowanoznajwiększąpowagą.
-CzyjesttolistzLondynuodpańskiegoprzyjaciela?-zapytałaOlimpia.
-Tak,istotnie.-Jaredzłamałpieczęćirozłożyłpojedynczyarkuszpapieru.
-CzypanHartwellsprzedałwszystkietowary?-zainteresowałsięEthan.
-Założęsię,żepanaznajomyotrzymałtylesamopieniędzy,copanPettigrewzapoprzednitransport
-powiedziałRobert.
-Ajazałożęsię,żewięcej-stwierdziłHugh.Jaredrzuciłokiemnalist.
-Maszrację,Hugh-powiedział.
-Naprawdę?-Olimpiarozpromieniłasię.-Czywystarczynato,żebyśmymogliwyjechaćnadwa
tygodnienadmorze?
-Wystarczy.-Jaredznówspojrzałnalistizacząłgłośnoczytać:
Chillhurst,
Zgodnieztwoimpoleceniemsprzedałemtęraczejdziwnąmieszankętowarów,któremiprzysłałeś.
Jeśli mogę tak powiedzieć, nie był to interes w twoim, stylu. Tak czy inaczej sprawa załatwiona. Na
rachunekpannyOlimpiiWingfieldwpłaciłemsumętrzechtysięcyfantów.Proszęcię,dajmiznać,jeśli
będęmógłcibyćwczymśpomocny...
-Trzytysiącefuntów!-Robertpodskoczyłnakrześle.
- Trzy tysiące funtów! - jak echo powtórzył Hugh. Olimpia siedziała z ustami otwartymi ze
zdumienia.HałasuniemożliwiłJaredowiodczytanielistu,zresztądalsząjegoczęściązainteresowanybył
wyłącznieon.
Jeśli chodzi o drugą sprawę, o którą mnie prosiłeś, to z żalem muszę cię poinformować, że nie
udałomisięwieleosiągnąć.Przypuszczam,żepieniądzezagarnąłjedenzkapitanówtwoichokrętów,
aleniepotrafimymutegoudowodnić.Radzęgopoprostuzwolnić.Dajmiznać,cootymsądzisz,aja
będędziałałzgodniezinstrukcjami
TwójFelix
Jared zamyślił się i złożył list. Postanowił zawiadomić Felixa, żeby na razie nie podejmował
żadnychkrokówprzeciwkokapitanowi.
Położył list obok swojego talerza i czekał, aż przy stole minie zamieszanie wywołane
niespodziewanąwiadomością.
Na razie jednak Hugh i Ethan radośnie podskakiwali na krzesłach, Robert próbował podsunąć
Olimpii szereg propozycji dotyczących wydawania pieniędzy, a Minotaurowi jakimś cudem udało się
porwaćzpółmiskanajwiększąkiełbasę.
-Tocidopierofortuna,nono-powtarzałaktóryśjużrazpaniBird.-Alecholernafortuna...
Olimpięogarnęłysprzeczneuczucialękuiradości.
-PanieChillhurst,czyjestpanpewien,żeniezaszłajakaśpomyłka?
-Niemażadnejpomyłki.-Jaredwróciłdoprzerwanegoposiłku.-Zapewniampanią,żeHartwell
nigdysięniemyli,jeślichodziopieniądze.
Oznaczałoto,żeFelixmiałteżzapewneracjępisząc,żetokapitanjednegozestatkówFlamecrestów
odpowiedzialnyjestzazniknięciesporychsumwciąguostatnichkilkulat.Jaredniebyłjednakdokońca
przekonany.Wolałmiećdowody.
- To chyba jest jednak pomyłka - upierała się Olimpia. - Może pan Hartwell miał na myśli sumę
trzystufuntów,chociażitabyłabydużawporównaniuzsumąuzyskanązapoprzednitransport.
- Widocznie w ostatnim czasie ceny na towary importowane znacznie wzrosły - zauważył Jared z
ironiąwgłosie,-Jeślipanipozwoli,todzisiejszelekcjerozpocznęzgodzinnymopóźnieniem-dodał.
-Dlaczego?-zaprotestowałHugh.-Mieliśmydzisiajuczyćsięochmurachiwietrze.
- Tak - poparł go Ethan. - Miał nam pan opowiedzieć, jak kapitan Jack wymknął się hiszpańskim
okrętom,ponieważlepiejznałsięnameteorologiiniżHiszpanie.
-Opowiemwamwszystkopóźniej.-Jaredpodniósłsięzkrzesłaizerknąłnazegarek.-Najpierw
muszęzałatwićparęważnychspraw.
Olimpiarównieżwstałaodstołuiwyszłazanimdoholu.
- Panie Chillhurst, czy jest pan pewien, że nie narazi się pan na niebezpieczeństwo udając się
samotniedodziedzicaPettigrew?
-Zupełniepewien.Jaredzdjąłzwieszakaswójpłaszcz.Czułciężarsztyletu,
którytkwiłwpochwieprzymocowanejdyskretniedowewnętrznejstronyjednejpoły.
-Możepowinnampojechaćzpanem?-zapytała.
-Toniejestkonieczne-odparł.Poczułsiędziwniewzruszonytym,żeOlimpiatroszczysięojego
bezpieczeństwo.-Zapewniampanią,żebędębardzoostrożny-dodał.
- Tak, ja wiem, ale pracuje pan u mnie i czuję się za pana odpowiedzialna. Nie chciałabym, żeby
spotkałopanacośzłego.
-Dziękuję,pannoWingfield.-Jareddotknąłdłoniąjejpoliczkaidelikatniepocałowałjąwusta.-
Zapewniampanią,żenicminiegrozizestronypanaPettigrew.-Uśmiechnąłsię.-Jestteraztylkojedna
rzecz,którejnaprawdęsięobawiam.
-Cóżtakiego?-zaniepokoiłasię.
-Bojęsię,żeniepotrafięzapanowaćnadswymiuczuciamiwstosunkudopani.
-PanieChillhurst...-TwarzOlimpiipokryłrumieniec,ajejoczybłyszczałypodnieceniem.
-Później,mojasłodkasyreno.-JaredzostawiłOlimpięstojącąnieruchomowholuipogwizdując
cichowyszedłprzeddom.
-Proszęzaczekać,panieChillhurst.-Olimpiawybiegłanaschody.
-Słuchampanią?-Jaredodwróciłsięzuśmiechem.
-Będziepanostrożny,prawda?
-Tak,pannoWingfield.Będębardzoostrożny.
ZzarogudomuwybiegłMinotaur.PomerdałogonemiznadziejąpopatrzyłnaJareda.
-Niestety,piesku,niemożeszdzisiajpójśćzemną-powiedziałJared.-Zostańtutajipilnujdomu.
Niedługowrócę.
Minotaur usiadł na schodach i ciężko oparł się o nogę Olimpii. Był wyraźnie rozczarowany, ale
podszedłdosprawyzfilozoficznymspokojem.
Do domu dziedzica było stosunkowo blisko. Prowadziła tam ścieżka biegnąca przez łąkę, a potem
poddrzewamirosnącyminadstrumieniem.
Jared szedł wolno rozmyślając o dziwnej zmianie, jaka zaszła w jego życiu. Przypomniał sobie
scenę,jakiejbyłświadkiempoprzedniegodniawbibliotece.UwagipaniPettigreworeputacjiOlimpii
można by uważać za zabawne, ale Jared zdawał sobie sprawę, że nie są one całkowicie pozbawione
podstaw.Wiedział,żeto,corobią,jestigraniemzjejreputacją.
Namiętnośćtopiękneuczucie,pomyślał.Teraz,kiedydoświadczyłpierwszegojejdotknięcia,zdał
sobie sprawę z jej siły. Był jednak dżentelmenem i nie mógł sobie pozwolić na zniszczenie reputacji
kobiety,nawetjeślionanieprzejmowałasiętymzbytnio.
Kiedy przybył na miejsce, przywitało go głośne ujadanie sfory myśliwskich psów. Z
zainteresowaniemrozejrzałsięwokół.Farmasprawiaławrażeniedostatniej.Jaredowiprzyszłonamyśl,
że niewątpliwie w znacznym stopniu źródłem tej zamożności są pieniądze skradzione Olimpii i jej
stryjowi.
Wszedłnaschodyigłośnozapukałdodrzwiwejściowych.Pochwilipojawiłasięsłużąca,kobieta
w średnim wieku ubrana w szarą suknię przepasaną fartuchem i biały czepek. Spojrzała na gościa i
zawołała:
-O!TopanjesttymnowymnauczycielemupannyWingfield,októrymwszyscymówią.
-NazywamsięChillhurst.ProszępowiedziećpanuPettigrew,żechcęznimrozmawiać.
-Niemagotu-szybkoodpowiedziałasłużąca.-Toznaczyniemagowtejchwiliwdomu.
-Agdziejest?
-Gdzieśtam,wstajniach.-Służącaciągleprzyglądałasięzzainteresowaniemgościowi.-Jeślipan
chce,topójdęponiego.
-Dziękuję,samgoznajdę.
Jared zszedł ze schodów. Kiedy minął róg domu, zobaczył z daleka duże, świeżo odmalowane
stajnie. Przechodząc obok drzwi kuchennych usłyszał ostry, wysoki głos służącej, która rozmawiała z
kimśwgłębidomu.
-Mówięci,żetoon.Tennowynauczyciel.Opowiadają,żejestpiratemiconoc,odprzyjazdudo
UpperTudway,gwałcipannęWingfield.
- Słyszałem, że mieszka w starym domku gajowego, przy drodze, tak jak poprzedni nauczyciel -
odpowiedziałjakiśmężczyzna.
-O,ktotamwie,gdzieonspędzanoce.-Służącaniedawałazawygraną.-BiednapannaWingfield.
Niewiadomo,doczegodojdzie.
-Niejestempewny,czymamypowód,żebysięnadniąużalać.
-Jakmożeszmówićcośtakiego.Tobardzoprzyzwoitapanna.Możejesttrochędziwna,aletoniejej
wina.Wychowałyjątedwieciotki,dziwaczki.
- Nie mówiłem, że nie jest przyzwoita, ale ma już dwadzieścia pięć lat, a o małżeństwie nic nie
słychać. Zwłaszcza od czasu, gdy wzięła tych trzech młodych potworów z piekła rodem. To, że pirat
gwałcijąkażdejnocy,niejestnajgorszeztego,comogłojejsięzdarzyć.Założęsię,żesprawiajejto
dużąprzyjemność.
-PannieWingfield?Onie!-Głossłużącejzabrzmiałoburzeniem.-Dobrzewiesz,żeniktnigdynie
powiedziałoniejzłegosłowa.Założęsię,żetencholernypiratwykorzystujeją.Bógjedenwie,coon
tamzniąrobi.
-Mamnadzieję,żecoś,cojejsiępodoba.
Jareddośćmiałjużtejrozmowy,przyśpieszyłkrokuiposzedłwstronęzabudowaństajennych.
W miarę jak zbliżał się do nich, czuł coraz silniejszy zapach siana i nawozu. Po chwili stanął w
wejściudoniskiegobudynku.Piękny,dobrzeutrzymanygniadywałachwychyliłłebzjednegozboksówi
zarżał.Jaredzdziwiłsięwidząctutajtakdrogiegowierzchowca.
Zodległego,tonącegowpółmroku,krańcastajnidobiegłgogłosdziedzica:
- Załatwiłem już z Henningtonem, że jego nowy ogier pokryje naszą klacz. Będzie mnie to sporo
kosztować,alewartowydaćtrochępieniędzy.Tokońpełnejkrwi.
-Tak,sir.
-Czyzmieniłeśjużpodkowęnaprawejnodzegniadego?
-ZktóregośzboksówwyszedłPettigrewzeszpicrutąwręce.Towarzyszyłmuniski,młodystajenny.
-Wczorajbyłemznimukowala-odparłstajenny.-Końjestwświetnejformie.
- W przyszłym tygodniu pojadę na nim na polowanie. - Pettigrew rytmicznie uderzał szpicrutą o
nogę.-Zobaczymyteraz,cotamwpsiarni.-Odwróciłsięwstronędrzwiiujrzałsylwetkęstojącegow
nichJareda.-Ktoto?Ktotamjest?-zawołałpodchodzącbliżej.
-Chillhurst.
-Chillhurst?Copantu,udiabła,robi?
-Chciałemzamienićzpanemparęsłów,Pettigrew.
-Niemampanunicdopowiedzenia.Proszęsięwynosić.
-Dobrze,tylkonajpierwmuszęzpanemporozmawiać.
-Jaredspojrzałwymownienastajennego.-Możelepiejbyłoby,gdybyśmyzostalisami.
-Cozacholerny,bezczelnynauczyciel!-wykrzyknąłzezłościąPettigrew,alemachnięciemszpicruty
dałznakstajennemu,bysięoddalił.
Jaredzaczekał,ażchłopakzniknąłwgłębistajni,ipowiedział:
-Niezabiorępanuwieleczasu.Sądwiesprawy,zktórymitutajprzyszedłem.Popierwsze:proszę
zaprzestaćrzucaniagróźbpodadresempannyWingfield.
-Jakpanśmieposądzaćmnieocośtakiego!NigdyniegroziłempannieWingfield.
- Wiem, wiem. Wykorzystał pan do tego swoją żonę, ale to nie ma znaczenia. Powinien pan sobie
zapamiętać,żegroźbyniemogąsięwięcejpowtórzyć,atymbardziejnieradziłbymichrealizować.
-Dodiabła!Pozwalapansobienazbytwiele.Iwogóleocotuchodzi?
-Dobrzepanwie,oczymmówię,Pettigrew.PańskażonazagroziłapannieWingfield,żejeślimnie
niezwolni,panpostarasię,byzabranojejbratanków.
-PannaWingfieldpowinnapanawyrzucićitonatychmiast-wybuchnąłPettigrew.-Wszyscywiemy,
jakizływpływmożepanmiećnachłopców,żeniewspomnęotejmłodejkobiecie.
- Panna Wingfield, o ile mi wiadomo, nie zamierza mnie zwolnić, a jeśli ktoś spróbuje zabrać od
niejbratanków,gorzkotegopożałuje.
-ZnampannęWingfieldodlat.Jejciotkiuważałymniezaprzyjaciela,więcczujęsięzobowiązany
robić wszystko, co mogę, dla jej dobra. I proszę nie próbować mnie straszyć - powiedział ze złością
Pettigrew.
- Ja nie straszę. - Jared uśmiechnął się. - Chcę tylko poinformować, że jeśli podejmie pan
jakiekolwiekkrokiwsprawiechłopców,wszyscydowiedząsięotym,żesystematycznieoszukiwałpan
pannęWingfield.
Pettigrewzaniemówił.Żywyrumieniecpojawiłsięnajegonalanejtwarzy.
-Jakpanśmieoskarżaćmnieooszustwo!-wybuchnąłwreszcie.
-Mamkutemupodstawy.
-Toobrzydliwekłamstwo!
-Nie.Toprawda.Wiemdobrze,cozawierałypoprzednietransportytowarów,któresprzedawałpan
dlapannyWingfield.Zawierałypodobnyzestawartykułówjaktenostatni,którymjasięzająłem,awięc
spodziewamsię,żeuzyskałpanzaniepodobnesumy,wprzybliżeniutrzytysiącefuntówzakażdąpartię.
-Tokłamstwo!-ryknąłPettigrew.
-Panukradłtepieniądze.
-Nieudowodniszmitego,draniu!
- O, udowodnię i to łatwo. Mam w Londynie współpracownika, który może w każdej chwili
sprawdzić wszystkie fakty. I poproszę go, żeby to zrobił, jeśli nie wyrówna pan strat, jakie poniosła
pannaWingfield.
- Już ci mówiłem, żebyś mi nie groził, ty przeklęty draniu. - Pettigrew zamachnął się szpicrutą na
Jareda.
Jared szybkim ruchem ręki zablokował cios. Wyrwał szpicrutę z dłoni przeciwnika i odrzucił ją.
Potembłyskawiczniewyciągnąłspodpłaszczasztylet.Popchnąłzaskoczonegofarmeratak,żetenoparł
sięodrzwistajni,iprzytknąłmuostrzedogardła.
Pettigrewniemógłoderwaćoczuodsztyletu.Zbielałymizestrachuwargamiszepnął:
-Niezrobipantego.Staniepanprzedsądem,będziepanwisiał,Chillhurst.
- Wątpię. Może pan zawiadomić sędziego, tyle że wcześniej panna Wingfield musi otrzymać
pieniądzezadwaostatnietransportytowarów.
-Niemamich.Wszystkowydałem-wyznałzrozpaczą
Pettigrew.
-Naco?
-Pantegoniezrozumie.Pieniądzepotrzebnemibyły,żebyzapłacićhonorowydług.
-PrzegrałpanwkartypieniądzepannyWingfield?
- Nie, nie. Już wcześniej przegrałem tę cholerną fortunę. - Pot wystąpił mu na czoło. - Byłem
skończony. Zrujnowany i wtedy przyszła panna Olimpia prosić mnie o radę, co zrobić z towarami
przysłanymijejprzezstryja.Zupełniejakbywysłuchanezostałymodlitwy...
-Panamodlitwy,niejej-powiedziałJared.
-Miałemzamiaroddaćwszystko,gdyminąkłopoty.-PettigrewbłagalniepatrzyłnaJareda.-Potem
przyszedłdrugitransportipomyślałemsobie,żetakwielemożnabyulepszyćwgospodarstwie...
-Więcznówzdecydowałsiępanukraśćtetowary.-Jareduśmiechnąłsięironicznie.-Itopanmiał
czelnośćnazwaćmniepiratem.
- Dzięki tym ulepszeniom farma będzie przynosić większe dochody i bardzo szybko zwrócę
pieniądzepannieWingfield.
Jaredruchemgłowywskazałrasowegowałacha:
-Czytengniadosztowłaśniejednoztychulepszeń?
-Mężczyznamusimiećdobregokoniadopolowania-powiedziałPettigrewrozdrażnionymtonem.
-Acopanpowieotymnowympowozie,którymprzyjechałapanażona?
-Onamusimiećpowózstosownydojejpozycji.Niechpanposłucha,Chillhurst.Zwrócęwszystko
pannieWingfieldwciągurokulubdwóch.Przysięgam.
-Panzwrócijejtepieniądzenatychmiast.
-Dodiabła,człowieku!Przecieżjaniemamgotówki!
-Napocząteksprzedapanwałacha.Dostaniepanzaniegoczterysta,możepięćsetgwinei.
-Sprzedaćgniadosza?Chybapanoszalał!Właśnieniedawnogokupiłem.
-Niechpannatychmiastzacznieszukaćkupca-stwierdziłJared.-Posprzedaniukoniabędzieczas
na to, by pozbyć się powozu. Według moich obliczeń jest pan winien pannie Wingfield około sześciu
tysięcyfuntów.
-Sześćtysięcyfuntów?-Pettigrewbyłprzerażony.
-Mapandwamiesiące,żebyzebraćtepieniądze.
Jareduwolniłswąofiarę,schowałsztyletdopochwyiwyszedłzestajni.Zauważyłstajennego,który
stał przy wejściu do psiarni i przyglądał mu się. W tym momencie przyszła mu do głowy pewna myśl.
Zawahałsię,apotempodszedłdochłopaka.Stanąłprzednimipowiedziałspokojnie:
-WczorajwnocyzabrudziłeśbucioramidywanpannyWingfield.Iprzewróciłeśkarafkęzbrandy.
Będziesz musiał zwrócić za uszkodzony zamek Zmuszę cię do tego, tak jak zmuszę twojego pana, żeby
oddałukradzionepieniądze.
Przerażenie pojawiło się w oczach stajennego. Patrzył przez chwilę na Jareda, a potem zaczął
szybkobełkotać:
- Nie, nie. Proszę posłuchać. Ja nie wiem, o czym pan mówi. Nie byłem w bibliotece panny
Wingfieldtamtejnocy,nigdyniebyłem.Przysięgam.Niewiem,copandziedzicmówił,ale...
-Aczyjacipowiedziałem,żezabłoconydywaniprzewróconakarafkabyływbibliotece?-zapytał
Jared.
Stajennyzezgrozązorientowałsię,żesamwpędziłsięwpułapkę.
-Toniemojawina!-zawołał.-Robiłemto,comikazałdziedzic.Nikomuniezrobiłemkrzywdy.
Nigdynikogonieskrzywdziłem.Dziedzictylkokazałposzukaćmiczegośipowiedział,żemniezwolni,
jeślitegoniezrobię.
-Czegokazałciszukać?Możelistów?
-Papierów-odpowiedziałstajenny.-Kazałmizabraćzbiurkawszystkiepapiery,listy,notatki,na
których będą jakieś cyfry, wyliczenia. Ale nie miałem okazji nic znaleźć. Pies zaczął szczekać,
usłyszałemkrokinagórzeiuciekłem.
-Posłuchaj,człowieku.Trzymajsięodtegozdaleka-powiedziałJared.-Następnymrazemmożesz
siętampotknąćomnie,anieokarafkę.
-Tak,sir.Będęzdalekaomijałtendom.
Wyglądpirataprzynosiniekiedypewnekorzyści,pomyślałJaredwracającdodomu.Ludzietraktują
ciępoważnie.
Kiedy Jared otworzył drzwi domu, zdumiał go panujący tu hałas i zamieszanie. Wystarczy, że
wyszedłemnagodzinę,pomyślał,żebyznówwszystkowróciłododawnegostanu.Pracanauczycielanie
jestłatwa
WholuprzywitałgoszczekaniemMinotaur.EthaniHughgłośnopokrzykująctaszczyliposchodach
zakurzonykufer.DyrygowałnimistojącynapodeścieRobert.NawidokJaredarozpromieniłsię.
- Jak to dobrze, że pan już wrócił. Ciocia powiedziała, że dzisiaj nie będziemy mieli lekcji.
Przygotowujemysiędopodróży.
- Czyżby wasza ciocia zdecydowała się przyśpieszyć ten wyjazd nad morze? - zdziwił się Jared.
WidocznieOlimpiazaniepokoiłasięcałkiempoważniegroźbamisąsiada,pomyślał.
-Nie,panieChillhurst.Wcaleniejedziemynadmorze
-zawołałEthan.-JedziemydoLondynu.
-DoLondynu?-zaskoczenieJaredabyłokompletne.
-Tak!Czytoniewspaniale!-Hughpodskakiwałzradości.
-Ciociapowiedziała,żeskoromamypieniądze,powinniśmywydaćjenapodróżdostolicy.Nigdy
tamniebyliśmy.
- Ciocia uważa, że ta podróż będzie dla nas bardzo pożyteczna - wyjaśnił Robert. - Wiele się
nauczymy.BędziemyzwiedzaćmuzeaizobaczymyOgrodyVauxhallimnóstwoinnychrzeczy.
-CiociaOlimpiamówiła,żenapewnoudanamsiępójśćnapokazsztucznychogni,będziemyjeść
lody,oglądaćlotybalonami-uzupełniłEthan.
- Mówiła też, że pójdziemy do teatru, który nazywa się Astley. Występują tam magicy, akrobaci i
tresowanekonie-dodałHugh.-Czytałaotymwgazetach.
-Rozumiem.-Jareduniósłbrew.WholupojawiłasiępaniBirdznaręczembielizny.-Gdziejest
pannaWingfield?-zapytał.
-Wbibliotece.-PaniBirdspojrzałananiegoponuro.-Ipoconamtewariactwa?Czyniemożemy
mieszkaćtuspokojnie,jaknormalniludzie,anieszwendaćsięgdzieśpoLondynie?
Jared zignorował te uwagi. Wszedł do biblioteki i zamknął za sobą drzwi. Olimpia siedziała przy
biurku,przedniąleżałajakaślondyńskagazeta.SłysząckrokiJaredauniosłagłowę.
-Jared...toznaczypanChillhurst-ucieszyłasię.-Jużpanwrócił!Czywszystkoposzłodobrze?
-PanPettigrewniebędziejużnasniepokoił.Wyjaśniętopanipóźniej.Coznaczytanagładecyzja
wyjazdudoLondynu?
- Świetny pomysł, prawda? - Olimpia uśmiechnęła się radośnie. - Doszłam do wniosku, że
dysponująctrzematysiącamifuntów,możemypozwolićsobienatakąwycieczkę.Dlachłopcówbędzieto
wspaniałe przeżycie, a ja wykorzystam czas na przeprowadzenie pewnych poszukiwań związanych z
pamiętnikiem.
-Poszukiwań?
- Tak. Chciałabym obejrzeć pewne mapy Indii Zachodnich będące w posiadaniu Towarzystwa
Podróżniczo-Badawczego.Wpamiętnikujestmowaowyspie,którejniemogęznaleźćnażadnejzmoich
maptegoregionu.
Jaredzacząłzastanawiaćsięnadproblemami,którepojawiąsięzapewnewzwiązkuzpodróżądo
Londynu.
-Gdziechcesiępanizatrzymać?
-Myślę,żenajprościejbędzie,jeśliwynajmęnamiesiącjakiśdom.
-Nie-stwierdziłstanowczoJared.Olimpiazamrugałaoczami.
-Dlaczego?
Jared zorientował się, że na moment zapomniał, jaka jest jego pozycja w tym domu. Polecenia
powinienotrzymywać,aniewydawać.Ztrudemprzychodziłomupozbyciesięstarychnawyków.
-WobecnymstanierzeczypropozycjawyjazdudoLondynuwydajemisięprzedsięwzięciemniezbyt
rozsądnym,pannoWingfield-powiedziałspokojnie.
-Dlaczegopantakuważa?
- Po pierwsze: ja też będę musiał poszukać sobie mieszkania, a jest mało prawdopodobne, żeby
udałomisięznaleźćcośbliskowynajętegoprzezpaniądomu.Tymczasemniemogępozwolić,żebypanii
chłopcypozostawalicałenocebezopieki,zwłaszczapotym,cozdarzyłosięprzedwczoraj.
-Mówipanotymwłamaniudobiblioteki?-Olimpiazaniepokoiłasię.
-Właśnieotym.Niemożepaniryzykować,pannoWingfield.Tutaj,nawsi,mieszkamtakblisko,że
usłyszałbympaniwołanieopomoc.
Totylkodrobnypodstęp,pomyślałJared,uspokajającwtensposóbswojesumienie.Powinienbył
powiedzieć jej, że włamywaczem był stajenny pana Pettigrew, ale na razie czuł, że postąpi właściwiej
wykorzystującobawyOlimpiipoto,bypowstrzymaćjąodwyjazdu.
-Jestprostewyjścieztejsytuacji-oznajmiłazzadowoleniemOlimpiapokrótkiejchwilinamysłu.-
Zamieszkapanrazemznami.
-Razemzwami?Toznaczywtymsamymdomu?-zapytałzaskoczonyJared.
- Oczywiście. Nie widzę powodu, żeby ponosić dodatkowe koszty związane z wynajmowaniem
mieszkania dla pana. Poza tym, skoro musimy już stosować pewne środki ostrożności w obawie przed
tajemniczym„Obrońcą",lepiej,żebypanbyłprzezcałyczaspodręką.
-Podręką?-powtórzyłJared.
-Tak.Toznaczypodtymsamymdachem-wyjaśniłaznadziejąwgłosie.
-Rozumiem.
Podtymsamymdachem!Pomysł,byspędzaćnocepodtymsamymdachemzukochanąsyreną,wydał
się Jaredowi wprost niewiarygodnie atrakcyjny. Na pewno zajmę sypialnię sąsiadującą z jej pokojem,
pomyślał.Będęsłyszał,jakubierasięranoirozbierawieczorem.
W jego umyśle pojawiły się dziesiątki fascynujących obrazów. Wyobrażał sobie, jak spotyka na
korytarzuOlimpięidącąranodołazienki.Towarzyszyłjejnaschodach,gdypóźnymwieczoremschodzi
nadół,bywypićprzedsnemfiliżankęherbaty.Widziałsiebiewjejtowarzystwierano,wpołudnie,nocą.
Chyba oszaleję, pomyślał. Ta namiętność mnie zniszczy. Nie potrafię obronić się przed głosem
wzywającejmniesyreny.
MieszkaniepodjednymdachemzOlimpiąbędzieniebem.
Albopiekłem.
-Czymapanjakieśzastrzeżeniadomoichplanów,panieChillhurst?
- Chyba tak. - Jared po raz pierwszy w życiu nie był w stanie zmusić się do trzeźwego, jasnego
myślenia.-Tak.Jestpewienproblem.
-Cóżtozaproblem?-Olimpiapytającoprzechyliłagłowę.
Jaredodetchnąłgłębokoipowiedział:
- Panno Wingfield, czy mogę przypomnieć, że pani reputacja, zdaniem sąsiadów, wisi na włosku?
JeślipojadęwrazzpaniądoLondynuizamieszkamypodjednymdachem,toniepozostaniezniejnic.
- Nie martwi mnie moja reputacja, sir, ale świadoma jestem, że muszę dbać o pańską. Jak już
wspomniałamwcześniej,niemożnadopuścićdotego,byzłośliweplotkiuniemożliwiłypanuznalezienie
następnejpracy.
SpieraniesięwtejkwestiizOlimpiąJareduznałzabezcelowe.
-Mapanirację,pannoWingfield-zgodziłsię.-Plotkisązawszebardzoszkodliwedlanauczyciela.
-Proszęsięnieobawiać,sir.Niepozwolę,bynaraziłpanswojąreputację.-Olimpiauśmiechnęła
sięuspokajająco.-Niewidzętujednakżadnegoniebezpieczeństwa.PrzecieżniktwUpperTudwaynie
będziewiedział,żewLondyniezamieszkamywjednymdomu.
-No,tak.Toprawda.Jednakże...
- W Londynie nikt pana nie zna, poza współpracownikiem, który zajął się towarami przysłanymi
przezstryjaArtemisa.Niesądzęjednak,żebyonrozsiewałplotki.
-Ach...Nodobrze...
-Niebędziemyprzecieżprowadzićżyciatowarzyskiego.
W dużym mieście łatwo zachować pełną anonimowość. Kto nas zauważy? Kto będzie o nas
plotkował?
Jaredmimowszystkopostanowiłwprowadzićdorozmowyodrobinęzdrowegorozsądku.
- Może właściciel wynajętego przez nas domu? Albo ci członkowie Towarzystwa, z którymi
zamierzasiępanispotkać?Różniludziemogąonasmówić,pannoWingfield.
-Hmmm.-Olimpiawzamyśleniustukałapalcemobiurko.
-Proszęwybaczyć,alemłodakobietawpanisytuacjiniepowinna...
-Mam!-przerwałamunagle.
-Cotakiego?
- Znakomite wyjście. Jeśli pana reputacja zostanie zagrożona, będziemy udawać, że jesteśmy
małżeństwem.
Jaredzaniemówił.ZdumionymwzrokiempatrzyłnaOlimpię.
-Noico,sir?Copanotymmyśli?-zapytała.Niemogącdoczekaćsięodpowiedzidodała:-Czy
nieuważapan,żetoznakomitypomysł?
-Ach...tak...
- Wydaje mi się, panie Chillhurst, że takie rozwiązanie ma sens zarówno ze względu na
bezpieczeństwo,jakifinanse.Trudnobyłobyznaleźćrównierozsądnewyjścieztejsytuacji.
Jaredchciałpowiedzieć,żewtejsprawiebrakujeprzedewszystkimrozsądku,aleniemógłznaleźć
stosownychsłów.Myślotym,żenietylkozamieszkapodjednymdachem,alewdodatkubędzieuchodził
zajejmęża,przyprawiałagoodreszczniepokoju.
Śpiewsyrenyporaziłgodogranicszaleństwa.
- Co powiemy pani bratankom? - zapytał wreszcie. Olimpia ściągnęła w zamyśleniu brwi, ale po
chwili
uśmiechwróciłnajejtwarz.
-Niemusimyimoniczymmówić-powiedziała.-Wydajemisięmałoprawdopodobne,byktośz
dorosłychpytałichocharakternaszychkontaktów.Panjestnauczycielemitowszystko.Zgadzasiępanze
mną?
-Raczejtak-odparłzwahaniemJared.-Dorośliistotnierzadkorozmawiajązdziećmi.
- Nie będziemy zapraszać gości, więc nie powinno być z tej strony żadnych problemów -
kontynuowałazentuzjazmemOlimpia.
-Zmierzamyprostokukatastrofie-mruknąłcichoJared.
-Mówiłpancoś,panieChilhurst?
-Nic,pannoWingfield.Zupełnienic.
No tak, tyle mi zostało z kultywowanego od tylu lat zdrowego rozsądku, zmysłu praktycznego i
umiejętności zimnej kalkulacji, pomyślał. Już nie jestem tym samym mężczyzną, co parę dni temu.
Zrównoważonym, pozbawionym wyobraźni człowiekiem interesu, który postanowił zdobyć ten głupi
pamiętnikpoto,byspełnićżyczenieswojejrodziny.Zamiasttegostałemsięmężczyznąpożeranymprzez
namiętności, mężczyzną, który wpadł w pułapkę pożądania. Stałem się romantyczny, marzycielski,
poetyczny...
Stałemsięidiotą.
Wszystko byłoby znacznie prostsze, gdybym nie posłuchał głosu syreny i zajął się tym, czym
powinienem,toznaczyzdobyciempamiętnika.
Jaredspojrzałnaśliczną,rozjaśnionąoczekiwaniemtwarzOlimpii.Wwyobraźniwidziałbezkresne
morzeisłyszałłoskotfaluderzającychoskały.Postanowiłpoddaćsięlosowi.
- Nie widzę żadnych powodów, żeby ten plan miał się nie powieść, panno Wingfield. Rozwiązuje
wszystkie problemy, a równocześnie dzięki niemu pani bratankowie będą mieli zapewnioną ciągłą
opiekę.
-Wiedziałam,żedocenipantenpomysł.
- I miała pani rację. Jeszcze jedno. Proszę się nie kłopotać znalezieniem domu do wynajęcia.
Postaramsięzałatwićdlanasodpowiedniąrezydencję.
-Bardzodziękuję,panieChillhurst.Naprawdęniewiem,cobymbezpanazrobiła.
7
Sala wykładowa w siedzibie Towarzystwa Podróżniczo-Badawczego, w której pan Blanchard
wygłaszałodczytoswoichpodróżachpoIndiachZachodnich,zapełnionabyłaniewięcejniżwpołowie.
-Ach,gdybypaniwiedziała,jakipanowałtutłoknaspotkaniuzpanemElkinsempojegopodróżyna
MorzaPołudniowe-szepnęławuchoOlimpiisiedzącaoboktęgakobieta.-Nicdziwnego,Blanchardnie
możerównaćsięznim,jeślichodziosposóbmówienia.
Olimpiazgadzałasięzopiniąsąsiadki.PanBlanchardniewątpliwieodbyłinteresującepodróże,był
człowiekiem obdarzonym wyjątkową zdolnością obserwacji, ale brakowało mu bardzo istotnej
umiejętności:niepotrafiłzainteresowaćsłuchaczy.
Na odczyt wybrała się z nadzieją na uzyskanie nowych informacji o Indiach Zachodnich. Z
dotychczasowej lektury pamiętnika lady Lightbourne wywnioskowała, że jednym z ważniejszych
problemów na drodze do rozwiązania zagadki będzie zlokalizowanie wysepki, o której pisze autorka:
maleńkiegookruchulądupołożonegonapółnocodJamajki.
Zamierzała o tym porozmawiać z Jaredem, kiedy ubiegłego wieczoru wspólnie delektowali się
brandy,aleon,jakzwykle,zmieniłtematrozmowy.
Olimpia,JarediresztadomownikówłączniezMinotauremmieszkalijużwLondynieodtrzechdni.
Dzisiejszy odczyt był pierwszą imprezą organizowaną przez Towarzystwo Podróżniczo-Badawcze, w
którejuczestniczyłaiktórejzresztąniecierpliwieoczekiwała.
Niestety, nudny referat pana Blancharda nie był w stanie przyciągnąć jej uwagi. Zerknęła na
niewielkizegarek,którynosiłaprzypiętydostanika,izorientowałasię,żejużzapółgodzinyprzyjdziepo
niąJaredwrazzchłopcami.
Jared! W ten sposób nazywała go w myślach. Intymna więź, jaka w jej odczuciu ciągle narastała
pomiędzynimi,osiągnęłajużtakistopień,żeniemogłamyślećonimjakoopanuChillhurście.Jednakże
w rozmowie starannie unikała zwracania się do niego po imieniu. Utrzymanie formalnych stosunków z
Jaredem wymagało od niej znacznego wysiłku. Ilekroć spotykała go na korytarzu lub na schodach, z
trudem opierała się pragnieniu, by rzucić mu się w ramiona. Napięcie, jakie towarzyszyło wspólnie
spędzanymwieczoromwjejmałymgabinecie,byłoprawieniedozniesienia.Olimpiaobawiałasię,że
niepotrafijużdłużejpanowaćnadsobą.
Dodatkowo jej niepokój potęgowała świadomość, że ilekroć znajdują się razem, Jared z nie
mniejszymniżonawysiłkiemopanowujesweuczucia.
Właśniedzisiejszegorankadoszłodotakiegopodniecającegospotkaniaprzeddrzwiamijejsypialni.
Olimpia w pośpiechu wyszła z pokoju, by udać się na dół, na śniadanie. Dźwigała ze sobą globus i
naręczegazet,coograniczałojejpolewidzenia.WtymsamymmomencienakorytarzuzjawiłsięJared.
Zderzenie,doktóregodoszło,byłojejzdaniemzrządzeniemlosu,chociażprzezmomentpomyślała,
żebyćmoże,nawpółświadomie,zaplanowałatenincydent.Dobrzeprzecieżwiedziała,ojakiejporze
Jared opuszcza swoją sypialnię. Był to mężczyzna wysoko ceniący sobie punktualność i rutynę w
działaniu. Po trzech dniach zamieszkiwania w sąsiednich pokojach wiedziała, że Jared dokładnie o
siódmejschodzinaśniadanie.
-Wielkienieba!Przepraszam!-zawołała.
Globuswysunąłjejsięzrąk.ReakcjaJaredabyłazdecydowana.Szybkimruchemzłapałglobus,a
potemukłoniłsięuprzejmieipowiedziałzuśmiechem:
-Tojaprzepraszam,pannoWingfield.Czydobrzepanispała?
Olimpia tak była poruszona jego bliskością, że nie potrafiła od razu odpowiedzieć na to proste
pytanie. Patrzyła tylko na niego i rozpaczliwie zastanawiała się, czy Jared skorzysta z okazji, by ją
pocałować.
-Tak,spałambardzodobrze,panieChillhurst-powiedziaławreszcierozczarowananiecobrakiem
jakiejśwyraźnejakcjizjegostrony.-Apan?-zapytałazastanawiającsięprzytym,jakzniesieprzezcały
miesiąctegorodzajuporannespotkania.
-Ostatnioniesypiamdobrze.-Jaredwpatrywałsięwjejusta.-Pocałychnocachmyślęotobie,
syreno.
- Och, Jaredzie! - westchnęła Olimpia. - To znaczy, panie Chillhurst. - Bolesna fala pożądania
sprawiła,żepoczułasiędziwniesłaba.-Jateżnocamimyślęotobie.
Jareduśmiechnąłsię.
- Którejś nocy będziemy musieli zająć się poważnie tym wspólnym problemem, gdyż inaczej w
ogóleprzestaniemysypiać.
-Tak,tak,oczywiście.-OlimpiaspojrzałanaJaredawzrokiemwyrażającympełnezrozumienie.-
Wiem, że wprowadzam nieco zamętu w pana uporządkowane życie. Zakłócam codzienną rutynę, sir.
Wiem,jakbardzojestonadlapanaważna.Anocnyodpoczynekjestkoniecznydlazdrowia.
-Jakośtoprzeżyję,pannoWingfield.
Apotempocałowałją.Właśnietam,nakorytarzu,obejrzawszysięwcześniej,bysięupewnić,czy
któryśzchłopcówniewyglądazeswojejsypialni.Byłtoszybki,skradzionypocałunek,poktórymJared
spokojniezaniósłjejglobusdojadalni.
Teraz Olimpii wydawało się, że jej usta ciągle jeszcze płoną. Wyprostowała się na krześle i
usiłowałaskupićmyślinareferacie.
NachylonynadnotatkamipanBlanchardzdołałuśpićjużkilkusłuchaczy.
-PozacukremzIndiiZachodnicheksportujesięwieleróżnychtowarów,wtymdrewno,kawę,tytoń,
muszle. Z kolei mieszkańcy wysp sprowadzać muszą wszystkie artykuły niezbędne w cywilizowanym
życiu.
Myśli Olimpii znów zaczęły wędrować daleko od tematu odczytu. Przyszła tu, by posłuchać o
zagubionych lądach, legendach, a nie o imporcie i eksporcie. Z nudów zaczęła przyglądać się ludziom
siedzącym wokół niej. W większości byli to członkowie Towarzystwa, które zorganizowało odczyt.
Zastanawiałasię,jakpowykładzienawiązaćznimirozmowę.
-Czybywałapaninainnychwykładachzostatniejserii?-zapytałajątęgakobietazasłaniającsobie
ustadłonią.
- Nie - odparła półgłosem Olimpia. - Jestem członkiem Towarzystwa, ale dopiero niedawno
przyjechałamdoLondynu.Niemiałamdotądokazjiwysłuchaćżadnegowykładu.
-Szkoda,żezaczęłapaniodtegowłaśnie.OdczytpanaDuncananatematImperiumOsmańskiegobył
wprostfascynujący.
-Nadzisiejszywykładprzyszłamdlatego,żeposzukujępewnychinformacjioIndiachZachodnich.
-Naprawdę?-KobietanachyliłasiębardziejkuOlimpii.-MusiwięcpanipoznaćpanaTorbertai
lordaAldridge'a.Oniteżsiętymzajmują.
-Bardzocieszyłabymsięmogącichspotkać.CzytałamichartykuływkwartalnikuTowarzystwa.
- Są tutaj obaj. Usiedli oczywiście daleko od siebie. - Kobieta zachichotała. - To dwaj zaciekli
rywale.Odlatzwalczająsięwzajemnie.
-Tociekawe...
- Z przyjemnością przedstawię ich pani, ale najpierw proszę pozwolić, że sama się przedstawię.
NazywamsięGloriaDalton.
-A ja jestempanną Wingfield zUpper Tudway w Dorset- powiedziała Olimpia.- Miło mi panią
poznać.
PaniDaltonpatrzyłananiązwyrazemradosnegozaskoczenia.
-CzyżbytąpannąWingfield,którapisujeteniezwykleinteresująceartykułyolegendarnychskarbach
iniezwykłychobyczajachmieszkańcówdalekichkrajów?
TwarzOlimpiispłonęłarumieńcem.Prawdęmówiącporazpierwszyusłyszałakomplementnatemat
swojejpracy.WUpperTudwayniktnawetniepotrudziłsię,byzajrzećdokwartalnika.
-Istotnie,tojanapisałamparęartykułównatentemat-odparłaskromnie.
-Mojadroga,cóżtozamiławiadomośćitonietylkodlamnie.GdytylkopanBlanchardzakończy
wykład,przedstawiępaniąwszystkim.
-Tobardzouprzejmezpanistrony.
- Och, panno Wingfield, jest pani dla nas swego rodzaju legendą. Panowie Torbert i Aldridge
twierdzą,żenieprzy-szłobyimdogłowy,byopuszczającAnglięniezabraćzesobąwpodróżjednego
czydwóchpaniartykułówpoto,bysłużyłyimzaprzewodnik.
- Udajesz nauczyciela? Zdumiewające! Cóż to za piekielną intrygę rozgrywasz, Chillhurst? - Felix
HartwellpatrzyłnaJaredazrozbawieniem,aleilekkimniepokojem.
-Niejestempewien,czysamdobrzewiem,ocotutajchodzi.-Jareduśmiechnąłsiękwaśno.Nie
odrywał wzroku od bratanków Olimpii, którzy usiłowali zmusić nowy latawiec do wzbicia się w
powietrze.
Latawiec został kupiony zaraz po tym, jak Jared odprowadził Olimpię do Towarzystwa
Podróżniczego. Gdy upewnił się, że bezpiecznie dotarła na miejsce, zabrał chłopców do pobliskiego
parkuistamtądwysłałposłańcadoFelixa.
Przyjacielpojawiłsięwciąguparuminut.Jaredwysokoceniłpunktualność,aFelix,jegozaufany
człowiekodinteresów,potrafiłsprostaćtymwymaganiom.WspółpracowalizesobąodwielulatiJared
uważałgozajedynegoczłowieka,któremuwpełnimożezaufać.
Istotnie, ci dwaj mężczyźni podobni byli do siebie pod wieloma względami. Obaj mieli spokojne,
chłodne, można by powiedzieć nudne usposobienie. Łączyło ich logiczne, pragmatyczne podejście
zarówno do spraw handlowych, jak i osobistych. Dwaj mężczyźni o duszach handlarzy, zwykł o nich
mówićojciecJareda.
Ostatnio jednakże sytuacja uległa zmianie. Jared zastanawiał się, jak Felix przyjmie wiadomość o
tym,żejegoszefstałsiębezsilnąofiarąnamiętności.
Felixroześmiałsię.
- Znam cię zbyt dobrze, Chillhurst, żeby uwierzyć, że nie wiesz, co robisz. Twoje działania są
zawszeprzemyślaneizaplanowane.Wtwojejnaturzenieleżyuleganienastrojomizachciankom.
-Widziszprzedsobączłowiekacałkowicieodmienionego.-Jareduśmiechnąłsięznacząco.
Felixpatrzyłzdumionynaprzyjaciela,cozresztąwcaleJaredaniezdziwiło.Wkońcuonsamciągle
niemógłzrozumiećtychnowychcechswojejosobowości.Nicdziwnego,żeprzyjacielbyłzaskoczonyi
niecozaniepokojonytąjegonagląprzemianą.
Ze swym pełnomocnikiem nie widział się od kilku miesięcy, porozumiewali się tylko
korespondencyjnie. Ostatni raz spotkali się w rodzinnej siedzibie Jareda na Isle of Flame, gdzie Felix
spędziłdwatygodniepoświęconepracynadplanamidziałaniafirmyFlamecrestów.
W Londynie Jared bywał rzadko. Bardziej odpowiadały mu uroki dzikiego krajobrazu rodzinnej
wyspy niż blichtr dużego miasta. Może właśnie dlatego, że nie widzieli się od tak dawna, odniósł
wrażenie,żeFelixzmieniłsięnieco.Zwyglądujegowypielęgnowanychdłoniikrojumodnegopłaszcza
widaćbyło,żejesttoczłowiekmieszkającywmieście.Spojrzenieoczuirysyjegotwarzyświadczyłyo
inteligencji,którąJaredzawszewysokocenił.
-Tysięodmieniłeś?-roześmiałsięFelix.-Toniemożliwe.Nigdywżyciuniespotkałemczłowieka
o bardziej ugruntowanych poglądach. Praca dla ciebie przypomina grę z wytrawnym szachistą. Nie
zawszepotrafięprzewidziećtwójruch,alewiem,żezawszepanujesznadsytuacją.
- Tym razem nie jest to gra w szachy. - Jared z zadowoleniem zauważył, że kolorowy latawiec
oderwałsięwreszcieodziemi.EthaniHughpokrzykującradośniebieglizaRobertem,którytrzymałw
ręku sznurek. - Los uczynił sobie ze mnie bezsilną zabawkę. W tej chwili przypominam raczej ten
latawiec,popychanyprzypadkowymipodmuchamiwiatru.
-Nierozumiem?
-MuszęciwyznaćFelixie,żeuległemprzemożnejsiledzikiejnamiętności.
-Dzikiejnamiętności?Chillhurst,rozmawiaszzemną,FelixemHartwellem,oddziesięciulattwoim
agentem w Londynie. Więcej niż ktokolwiek wiem o twoich interesach i sposobie ich prowadzenia.
Przypuszczam,żeiotobiewiembardzodużo,bomamyprzecieżpodobneusposobienia.
-Całkowiciesięztobązgadzam.
- No właśnie. I to dlatego jestem absolutnie pewny, że nie należysz do mężczyzn, którymi mogą
rządzićjakiekolwieknamiętności.Jesteśuosobieniemopanowania.
- Może nie zawsze? - W pamięci Jareda odżył pocałunek, który tego ranka skradł Olimpii na
korytarzu przed drzwiami jej sypialni. Wspomnienie wywołało w nim przyjemny dreszcz. Pomyślał, że
mieszkaniepodjednymdachemzobiektemswegopożądaniajestwyjątkowosłodkątorturą.Tymbardziej
słodką,że-jakpodejrzewał-przeżywająrównieżOlimpia.-Usłyszałemzewsyrenyijestemzgubiony.
-Syreny?
-SkądinądznanejjakopannaOlimpiaWingfield.
-Sir,chybażartujeszsobiezemnie,bonieprzypuszczam,byśuważałmniezaczłowiekaniespełna
rozumu.
Jared zdecydował się pokrótce wyjaśnić Felixowi całą złożoność sytuacji. Nie wspomniał tylko o
tym, że pamiętnik lady Lihgtbourne był przyczyną, dla której poznał Olimpię. Zresztą teraz ten fakt nie
miałżadnegoznaczenia.
- Czy ty wiesz, przyjacielu - powiedział - że po raz pierwszy w życiu rozumiem postępowanie
członkówmojejrodziny?
-Wybacz,alemuszęcipowiedzieć,Chillhurst,żetego,cowyprawiatwojarodzina,niktniepotrafi
zrozumieć. Nie obraź się, ale jesteś pośród nich jedyną racjonalnie myślącą osobą i sam o tym dobrze
wiesz.Zresztąnierazmiotymmówiłeś.
- Odezwała się widocznie we mnie krew przodków. - Jared uśmiechnął się. - Nie można działać
racjonalnieizwyrachowaniem,jeślirządzączłowiekiemtrudnedoopanowanianamiętności.
Felixprzechyliłgłowęispojrzałnaprzyjacielazurażonąminą.
- Milordzie, ja nic z tego nie rozumiem, a już na pewno nie uwierzę, że udajesz nauczyciela, żeby
uwieść tę ekscentryczną pannę Wingfield. Nie jesteś w końcu człowiekiem ulegającym nie
kontrolowanymnamiętnościom.
-Muszęcicośwyjaśnić,Felixie-powiedziałJaredpoważnie.-Otym,cocimówiłem,niemożesię
niktdowiedzieć.ChodzitutajoreputacjępannyWingfield.
FelixrzuciłJaredowikrótkiespojrzenie,apotemodezwałsięzwyrzutemwgłosie:
- Mogę mieć chyba nadzieję, że po tylu latach współpracy zasługuję na twoje zaufanie i nie masz
wątpliwościcodomojejdyskrecji.
-Ależoczywiście-odparłJared.-Gdybymcinieufał,niedoszłobydotejrozmowy.Chciałbymcię
jeszcze prosić, żebyś nie tylko nie rozgłaszał faktu, że jestem zatrudniony jako nauczyciel bratanków
pannyWingfield,aleitego,żejestemwLondynie.
- Ach, teraz rozumiem. - Wyraz twarzy Felixa wskazywał, że wszystko stało się dla niego jasne i
doznałwzwiązkuztymogromnejulgi.-Tacałasprawajestelementemgry,którąprowadzisz.Czynie
mamracji?
Jaredniewidziałpowodu,bysiętłumaczyć.Romantyczneuczuciebyłowkońcujegosprawą.
-Obiecajmi,żemojąobecnośćwmieściebędziesztrzymałwtajemnicy.
-Obiecuję.Przyjdziemitotymłatwiej,żeniktniebędzieociebiepytał.RzadkobywaszwLondynie
inieprowadziszżyciatowarzyskiego,nawetjeślitujesteś.
-Nowłaśnie.Dlategoprzypuszczam,żeniewieleosóbrozpoznamnieprzypadkowo.
- Istotnie, ryzyko jest niewielkie. Nie zamierzasz zapewne pokazywać się w kręgach swoich
znajomych,aniktzwyższychsferniebędziecięposzukiwałwtymmałymdomuprzyIbbertonStreet.
-Wtakimwłaśnieskromnymdomuchciałemzamieszkać.Jesttomieszkaniewpełniodpowiadające
potrzebom niezbyt zamożnej rodziny przybyłej z prowincji. Dopóki będę unikał wizyt w klubach i
salonach,mogęanonimowoporuszaćsiępoLondynie.
-WtowarzystwietychtrzechchłopcówmożeszpokazaćsięnawetwHydeParku-zachichotałFelix.
-Ludziezazwyczajwidząto,cochcązobaczyć,amogęcięzapewnić,żeniktniespodziewasięujrzeć
wicehrabiegoChillhurstapełniącegorolęnauczyciela.
-Nowłaśnie.-Jareducieszyłsię,żepragmatycznyiinteligentnyFelixdostrzegłpewnąlogikęwtym
szalonymplanie.Miałświadomość,żewobecnymstanieniemożewpełnizaufaćtrzeźwościwłasnych
sądów.-Nicnamwtejsytuacjiniegrozi-dokończył.
-Acomiałobynamgrozić?-zapytałzaskoczonyFelix.
-No...komplikacje.
-Jakiekomplikacje?
- Wynikające z tego, że ktoś może mnie rozpoznać - odparł Jared. - Zawsze istnieje groźba
zdemaskowaniamniewtejsytuacji,atopociągnęłobyzasobąpewnekonsekwencje,naktórejestjeszcze
zbytwcześnie.Wyglądałonato,żeFelixznównicnierozumie.
-Zbytwcześnie,milordzie?-zapytałniepewnie.
-Tak.Pójściezagłosemsyrenykryjewsobieryzyko,zwłaszczadlaludziniemającychwiększego
doświadczeniawkontaktachztegorodzajuistotami,niechcęwięc,żebyomoichplanachzaczętomówić,
zanimzostanąodpowiedniodopracowane.
Felixwestchnąłciężko.
-Gdybymcięnieznałtakdobrze,sir,tomusiałbymstwierdzić,żestajeszsiętaksamoekscentryczny
jakresztatwojejrodziny.
Jaredroześmiałsięipoklepałgoporamieniu.
-Interesującespostrzeżenie.
-Iprawdziwe.Nieobraźsię,milordzie...
- Nie przejmuj się, przyjacielu. Nigdy się nie obrażam słysząc prawdę. Nikt zresztą nie może
zaprzeczyć, że jeśli chodzi o wydawanie na świat oryginałów, moja rodzina ma nieźle ugruntowaną
reputację.
- O tak! - Felix zamyślił się, a potem powiedział z wahaniem: - Wydaje mi się, że powinienem
poinformowaćcięojeszczejednejsprawie.
-Cóżtotakiego?
-DemetriaSeatonjestwLondynie.Jakwiesz,nazywasięterazladyBeaumont.
-Tak,wiem-odparłniechętnieJared.
- Słyszałem, że lord Beaumont wybrał się do Londynu w poszukiwaniu skutecznego leku na swą
drobną,aleraczejuporczywądolegliwość.
-Domyślamsię,żeproblempoleganabrakupotomkaispadkobiercy,prawda?
- Zawsze mnie zdumiewa, jak dobrze jesteś poinformowany, mimo że rzadko bywasz w Londynie.
Tym razem też masz rację. Podobno Beaumont nie jest w stanie skonsumować swego ostatniego
małżeństwa.
- Naprawdę? - wyraził zdziwienie Jared, a potem pomyślał, że Demetria nie jest zapewne zbyt
zmartwionatymfaktem.
-WidocznienawetobecnośćwłóżkupięknejladyBeaumontniejestwystarczającymlekarstwemna
jegoimpotencję-mruknąłFelix.
-Toprzykre.Podejrzewamjednak,żeladyBeaumontniebardzocierpiztegopowodu-zauważył
Jared.
-Irymrazemmaszrację.-Felixprzezchwilęśledziłlotlatawcaszybującegonadichgłowami,a
potem dodał: - Jeśli Beaumont nie wywiąże się ze swych małżeńskich obowiązków i nie spłodzi
potomka,całymajątekodziedziczyponimladyBeaumont.
-Zcałąpewnością-potwierdziłJared.
Nie ulega wątpliwości, pomyślał, że znaczna część tej fortuny znajdzie się w rękach jej braciszka
Gifforda. Mając nieograniczony dostęp do pieniędzy ten młodzieniec stanie się jeszcze bardziej
nieznośny.
Gifford był jedynym krewnym Demetrii i stałym przedmiotem jej troski. Zdaniem Jareda,
nadopiekuńczy stosunek do młodszego brata powodował, że młodzieniec ten stał się pewny siebie,
aroganckiiporywczy.
Jaredskrzywiłsięnawspomnieniepewnegowieczoruprzedtrzemalaty,kiedyGiffordwyzwałgo
napojedynek.Nastąpiłotowniespełnagodzinępotym,jakzerwałzaręczynyzDemetrią.
Giffordszalałzwściekłości.Stwierdził,żeChillhurstupokorzyłsiostrę,iżądałsatysfakcji.
Jared oczywiście odmówił. Był w końcu mężczyzną działającym rozważnie i zgodnie z logiką, a
więctakwłaśniemusiałzareagować.Niewidziałnajmniejszegopowodu,byryzykowaćżycieswojelub
Giffordawpojedynku,którynierozwiązywałniczego.
Odmowastanięciadoproponowanejwalkinapistoletyjeszczebardziejrozwścieczyłamłodzieńca.
OdtejporyGiffordprzykażdejokazjioskarżałJaredaotchórzostwo.
-Beaumontmaprawiesiedemdziesiątlat-powiedziałFelix-więcladymożewkażdejchwilistać
siębogatąkobietą.
-Zwłaszczajeślijejmałżonekzdecydujepoddaćsięryzykownejkuracji.
-Ciekawe,czywogóleznajdzielekarstwonaswojedolegliwości.-Felixuśmiechnąłsięironicznie.
-Życzęmujaknajlepiej-powiedziałJared.
-Czyżby?-FelixspojrzałnaJaredazeźleskrywanymzaskoczeniem.-Niezdziwiłbymsię,gdyby
zainteresowałcięfakt,żeladyBeaumontmożeznówbyćkobietąwolną.
Jaredwzruszyłramionami.
-To,czyjestwolnaczynie,przestałomiećdlamnieznaczenie.
-Tak?Wyglądapodobnopiękniejniżkiedykolwiek,aplotkiojejromansiedawnojużwygasły.
-Nicdziwnego.Minęłyjużtrzylata.
NatematromansuDemetriinigdynierozmawiałzFeli-xem.Prawdęmówiącnierozmawiałotymz
nikim.
Wiedział, że nagłe zerwanie zaręczyn dało powód do licznych komentarzy i spekulacji, ale Jared
nigdynieinteresowałsięplotkami.
-JeślinawetDemetriawplątałasięwjakiśromans,towszystkoodbyłosięwyjątkowodyskretnie.
- To oczywiste. Musiała tak postępować - stwierdził chłodno Jared. - Beaumont nie tolerowałby
romansuswojejżonywsytuacji,kiedysamniejestwstaniespłodzićpotomka.
-Maszrację-zgodziłsięFelix.Zamilkł,apochwilipowiedział:-Porozmawiajmyterazoinnych
sprawach.
-Domyślamsię,żeniewykryłeśnicnowego.
-Toprawda.Niezdobyłemżadnychistotnychinformacji.-Felixpotrząsnąłgłową.-Tepieniądze
musiałzagarnąćkapitanstatku.Tylkoonmógłtozrobić.
-Wolałbymmiećwrękudowody,zanimgozwolnię.Felixwzruszyłramionami.
- Rozumiem cię, sir, ale w takich sprawach zdobycie dowodów jest prawie niemożliwe. Wykazać
tegorodzajuoszustwojestbardzotrudno.
-Natowygląda.-Jaredprzezchwilęobserwowałszybującylatawiecisłuchałokrzykówchłopców.
- Poczekajmy jeszcze trochę - powiedział wreszcie. - Jeszcze nie jestem gotów do podjęcia akcji
przeciwkokapitanowi.
-Jaksobieżyczysz,sir.
-Dodiabła!-powiedziałzezłościąJared.-Jakjanielubię,kiedyktośmnieoszukuje.Nieznoszę,
gdypróbujesięrobićzemniegłupca.
Zapadło milczenie. Obaj mężczyźni obserwowali bawiących się latawcem chłopców. Jared
wyciągnąłwreszciezkieszenizegarekisprawdził,którajestgodzina.
- Wybacz Felixie, ale mam umówione spotkanie, a trochę czasu zabierze mi przekonanie moich
podopiecznych,byściągnęlilatawiecnaziemię.
- Bywaj więc zdrów, Chillhurst. Pamiętaj, że gdybyś mnie potrzebował, zawsze jestem do twojej
dyspozycji.
- Nie wiem, co zrobiłbym bez ciebie, Fełixie. - Jared skinął na pożegnanie głową i ruszył przez
trawnikwstronęchłopców.
Dochodziłaczwarta,najwyższapora,byodebraćOlimpięzTowarzystwaPodróżniczo-Badawczego.
Minęło dwadzieścia minut, zanim zdołał ulokować w dorożce chłopców i latawiec. Teraz powoli
przeciskali się przez zatłoczone ulice. Jared co pewien czas niespokojnie zerkał na zegarek. Robert
oderwałwzrokodoknadorożki,przezktóreoglądałfascynującemiejskiewidoki.
-Czyobawiasiępan,żeprzyjedziemyzapóźno?
-Mamnadzieję,żezdążymynaczas.Takieodczytytrwajązazwyczajdłużej,niżprzewidywano.
-Aczywybierzemysięnalody,kiedyjużspotkamysięzciociąOlimpią?-zapytałEthanstukając
przytympiętamiopodstawęsiedzeniadorożki.
-Przecieżjedliściejużdzisiajlody-powiedziałJared.
-Tak,wiem,aletobyłoparęgodzintemu,amniejestznówgorąco.
-Założęsię,żeciociaOlimpiauwielbialody,sir-powiedziałHughzniewinnąminą,któramiała
wprowadzićwbłądJareda.
-Taksądzisz?-zapytałudając,żeniedomyślasię,cokryjesięzatymstwierdzeniem.
-Ochtak,sir-stwierdziłznadziejąwgłosieHugh.-Jestemtegopewien.
- Zaraz dowiemy się, co ona o tym sądzi. - Jared wyjrzał przez okno. - Jesteśmy na miejscu. Czy
widzicieswojąciocię?
Ethannachyliłsiędookna.
-O,jesttam!Rozmawiazjakimiśludźmi.Zawołamją.
-Nie,nie-powstrzymałgoJared.-Niemożnawtensposóbprzywoływaćdamy.Robertpójdziei
przyprowadzijądopowozu.
-Jużidę,sir.-Robertotworzyłdrzwiczkiiwyskoczyłnachodnik.-Zamomentbędęzpowrotem.
Jared wygodnie usiadł oparty o poduszki i patrzył, jak Robert przeciska się przez gromadkę ludzi
zebranychprzedwejściemdosalwykładowychTowarzystwa.
Felixmiałrację,pomyślał.Ludziewidząto,cochcązobaczyćizapewneżadnazobecnychtamosób
nie rozpoznałaby we mnie wicehrabiego Chillhursta. Zresztą, na ile się orientował, nikt z członków
TowarzystwaPodróżniczo-Badawczegoniebyłjegoznajomym.Postanowiłjednakzachowaćostrożność.
-Niewiedziałem,żeciociaOlimpiamawLondynietyluprzyjaciół-powiedziałEthan.
-Jateżniewiedziałem-mruknąłJared.
Uważnie obserwował dwóch mężczyzn stojących obok Olimpii. Jeden z nich był tak tęgi, że
wydawało się, jakby za chwilę miał pęknąć, natomiast drugi, niebywale szczupły, sprawiał wrażenie
człowieka,któryodkilkumiesięcyniemiałnicwustach.ObajwpatrywalisięwOlimpięiznajwyższą
uwagąsłuchalikażdegojejsłowa.
-Czycośjestniewporządku,sir?-zaniepokoiłsięHugh.
- Nie, wszystko jest w najlepszym porządku - odparł Jared spokojnym głosem. Nie miał
wątpliwości,żeHughciągleniemożepozbyćsięlęku,żecośmożezakłócićichspokojneżycieuboku
ciociOlimpii.
Jared musiał jednak przyjąć do wiadomości fakt, że Olimpia z ogromnym zainteresowaniem
rozmawiazeswyminowymiznajomymi.KiedypodszedłdoniejRobert,odwróciłasięwstronępowozu.
Jared zauważył, że jej twarz płonie entuzjazmem, i poczuł ukłucie zazdrości. Niewątpliwie ten wyraz
zadowoleniamiałzwiązekzrozmowązdwomastojącymiobokniejmężczyznami.
Awięctakprzejawiasięzazdrość,pomyślałzpewnymzaskoczeniem.
Towyjątkowonieprzyjemneuczucie.
Próbowałfilozoficzniepodejśćdocałejsprawy.Wkońcumężczyzna,któryświadomierzucasięw
odmętynamiętności,powinienzdawaćsobiesprawęzciemnejstronytakiejpodróży.
-O,jużwracają!-Ethanpodskakiwałnapoduszkachsiedzenia.-Jakpanmyśli,czyciociabędzie
miałaochotęnalody?
- Nie mam pojęcia, ale zaraz ją o to zapytamy. - Jared otworzył drzwiczki i z zainteresowaniem
przyglądałsię,jakRobert,nadalćwiczącsięwdobrychmanierach,pomagaOlimpiiwejśćdopowozu.
- Dziękuję ci, Robercie - powiedziała Olimpia i usiadła obok Jareda. Oczy ciągle błyszczały jej
podnieceniem.-Mamnadzieję,żemiłospędziliściepopołudnie.
-Puszczaliśmywparkulatawiec.Tobyłaświetnazabawa-zapewniłjąEthan.
- Ciociu, czy masz ochotę na zimne, smaczne lody? - zapytał Hugh. - Myślę, że będą ci bardzo
smakowaćwtakigorącydzień.
-Lody?Todoskonałypomysł.Wsaliwykładowejbyłobardzogorąco.
ChłopcyspojrzelinaJareda.
- Widzę, że w tej sprawie mamy do czynienia z pełną jednomyślnością. - Jared uchylił klapę w
dachupowozuipoleciłstangretowipodjechaćpodnajbliższąprzyzwoitącukiernię.
-Jestemniesłychaniepodekscytowanatym,czegosiędzisiajdowiedziałam-powiedziałaOlimpia,
gdyJaredponownieusiadłobokniej.-Niemogęsięjużdoczekaćmomentu,kiedyznajdęsięwswoim
gabinecieiznówwezmęwrękępamiętnik.
-Achtak-mruknąłJared,starającsię,byzabrzmiałotowystarczającogrzecznie.
Ten cholerny pamiętnik, pomyślał. Wolałbym teraz dowiedzieć się, czy przypadkiem nie za bardzo
podobająsięOlimpiicidwajnowiprzyjaciele.
Pełnej relacji Olimpii Jared wysłuchał dopiero późnym wieczorem, przede wszystkim dlatego, że
trudnobyłoprzerwaćchłopcomniekończącąsięopowieśćolondyńskichprzygodach.
Pocieszał się, że na rozmowę będzie dość czasu, kiedy pani Bird uda się na spoczynek, a chłopcy
zniknąwswoichsypialniach.
Przyjemność, jaką dawały mu wieczory spędzane wspólnie z Olimpią, była równie wielka jak
niepokój towarzyszący rozmyślaniom, jak to wszystko się skończy. Nie sądził, żeby ta kobieta była w
stanieoprzećsięprzemożnejsilenamiętności,którapojawiłasiępomiędzynimi.Wiedział,żeonsamz
pewnościątegoniepotrafi.
Kiedy w domu zapanowała wreszcie nocna cisza, Jared zamknął Minotaura w kuchni i ruszył na
poszukiwanieOlimpii.Wiedział,gdziemożnająznaleźćwtymniedużymdomu.
Gdy wszedł do gabinetu, uniosła głowę znad pamiętnika lady Lightbourne. Oczy miała błyszczące,
jejuśmiechpełenbyłciepła,któresprawiało,żekrewzaczęłaszybciejkrążyćwjegożyłach.Myśl,że
niewielebrakowało,aprzezcałesweżycieniedoświadczyłbytakichgorącychuczuć,przyprawiłagoo
dreszcz.
- Cieszę się, że pan przyszedł, panie Chillhurst. - Olimpia włożyła pomiędzy kartki pamiętnika
ozdobną zakładkę. - Wreszcie mamy chwilę spokoju. Naprawdę nie wiem, jak poradziłabym sobie bez
pana.
-Problempoleganatym,żewpanidomubrakowałościsłychregułpostępowania,pannoWingfield.
- Jared podszedł do stolika, na którym stała karafka z brandy, i napełnił dwa kieliszki. - Teraz, kiedy
ustalonyzostałsztywnyporządekcodziennychzajęć,wszystkojestpodnasząkontrolą.
-Panniedoceniaswoichzasług,sir.Zrobiłpanznaczniewięcejniżtylkoustalenieporządkudnia.-
OlimpiaspojrzałazpodziwemnaJaredaiwzięłapodanyjejkieliszek.
- Jakoś muszę zapracować na swoją pensję. - Jared wypił łyk brandy i pomyślał, że oczy tej
dziewczyny kolorem przypominają lagunę, w której byłby gotów utonąć. - Czy na dzisiejszym odczycie
dowiedziałasiępaniczegośszczególnieinteresującego?-zapytał.
Olimpia spojrzała na niego z roztargnieniem, jakby jej myśli błądziły gdzie indziej, ale szybko się
opanowała.
-Wiem,żenieinteresujesiępanzbytniomojąpracąnadpamiętnikiem,sir.
-Hmm-mruknąłJared.
-Mówiłampanu,żeprzydatnebyłybydlamniepewnenowemapy.
-Tak,wspomniałapani.
-Właśniedzisiajuzyskałamdostępdotakichźródeł.-OczyOlimpiiznówrozbłysłyentuzjazmem.-I
to nie tylko do ogromnych zbiorów w bibliotece Towarzystwa, ale i do prywatnych kolekcji map
pewnychjegoczłonków.
Jaredtegosięwłaśnieobawiał.CiąglemiałwpamięcidwóchmężczyzntowarzyszącychOlimpiipo
odczycie.
-KimsąciczłonkowieTowarzystwa?-zapytał.
-TopanTorbertilordAldridge.ObajwswoichzbiorachmająwielemapIndiiZachodnich.
-Czymówiłaimpanioswoichposzukiwaniach?
-Nie,oczywiście,żenie.Powiedziałamimtylko,żejestemzainteresowanageografiątychrejonów.
-Zapewnewiedzą,żepasjonująpaniąstarelegendy-stwierdziłJared.
- Tak, ale na pewno nie przyjdzie im do głowy, że zajmuję się poszukiwaniami skarbu, o którym
mowa w pamiętniku lady Lightbourne - zapewniła go Olimpia. - Nikomu nie opowiadałam o swym
zainteresowaniutąwłaśnielegendą.
-Rozumiem.
- Panie Chillhurst, wiem, że nie lubi pan rozmawiać na ten temat, ale chciałabym dzisiaj poruszyć
pewienistotnyproblem.
-Słucham,pannoWingfield.
- Trudno ująć to słowami. - Olimpia wstała od biurka i podeszła do stojącego na postumencie
globusa.-Obawiamsię,żeuznamniepanzakobietęszalonąichybabędziemiałpanrację.
- Nigdy nie uważałem pani za osobę niezrównoważoną, panno Wingfield. - Jared z niepokojem
czekałnadalszesłowaOlimpii.
- Po pierwsze chciałabym podziękować panu za to, że umożliwił mi pan studia nad pamiętnikiem
ladyLightbourne.-Olimpiadotknęłapalcamiglobusaizaczęłagopowoliobracać.
-Niewielemamztymwspólnego.
- To nieprawda. Bez pana pomocy w sprzedaży towarów przysłanych mi przez stryja nigdy nie
mogłabym sobie pozwolić na wyjazd do Londynu. Gdyby pan nie porozmawiał z panem Pettigrew,
musiałabym zaniechać swoich badań i wyjechać gdzieś na odludzie, żeby uchronić przed nim moich
bratanków.Niezależnie od tego,co pan otym myśli, to właśniedzięki panu jestemw Londynie i mogę
poświęcićsięmojejulubionejpracy.
-Mamnadzieję,żeznajdzietupanimateriałyniezbędnedodalszychstudiów.
GlobuspchniętyrękąOlimpiizacząłwirowaćszybciej.
-Jeślinawetnierozwiążętajemnicyskarbów,októrychwspominaautorkapamiętnika,toniebędę
żałować.Dziękipanujużznalazłamwięcej,niżmogłamsobiewyśnić.
Jaredznieruchomiał.Niewiedział,comapowiedzieć.
-Naprawdę?-zapytałniepewnie.
- Tak. - Olimpia nie patrzyła na niego. Całą swą uwagę skoncentrowała na wirującym globusie. -
Panjestczłowiekiemświatowym,sir.Wielepanpodróżowałipoznałobyczajewieluludów.
-Toprawda.Dużowswoimżyciuwidziałem.
- Jak już wielokrotnie podkreślałam - Olimpia odetchnęła dyskretnie - ja również jestem kobietą
światową,sir.
Jaredodstawiłkieliszekizapytał:
- Co chce pani przez to powiedzieć, panno Wingfield? Olimpia oderwała wzrok od wirującego
globusa.Jejoczylśniłyzmysłowymblaskiem.
-Jakokobietaświatowachciałabymzadaćpanupytanie,naktóremamnadziejęusłyszećodpowiedź
człowiekarównieświatowego.
-Zrobięwszystko,żebyodpowiedziećwtakiwłaśniesposób-zapewniłjąJared.
- Panie Chillhurst - głos Olimpii łamał się nieco. - Dał mi pan pewne powody, bym mogła
przypuszczać,żeniejestpanuobcamyśl,bybędącnauczycielemwtymdomunawiązaćzemnądyskretny
romans.Czysięniemylę?
Jared czuł, że resztki jego samokontroli w ogniu szalejącej w nim namiętności obracają się w
popiół.Drżącymidłońmioparłsięobiurko.
-Nie,Olimpio.Niemyliszsię.Imyślę,żetenromansbędziemożliwy,podwarunkiem,żezaczniesz
zwracaćsiędomniepoimieniu.
- Jaredzie! - Olimpia zostawiła szaleńczo wirujący globus, przebiegła przez pokój i rzuciła się
prostowramionaświatowegomężczyzny.
8
Tak się bałam, że uznasz mnie za szaloną - szepnęła Olimpia z twarzą wtuloną w przód koszuli
Jareda.Odczuwałazarazemradosnąulgęisilnepodniecenie.-Wiem,żejesteśwzoremdżentelmena,i
bałamsię,żemożeszpoczućsięurażonymoimpytaniem.
Jaredpocałowałjąwczubekgłowyipowiedział:
-Mojasłodkasyreno,wcaleniejestemwzoremdżentelmena.
-Ależtak.-Uniosłagłowęiuśmiechnęłasiędoniegoczule.-Aprzynajmniejstaraszsięnimbyć.
To nie twoja wina, że namiętność jest silniejsza od ciebie. Zdaję sobie sprawę, że to ja celowo
wywołałamwtobietenstan.Niewątpię,żetaksięzachowującpostępujęnieładnie.
-Nie,Olimpio.-Jareddotknąłczuledłońmijejtwarzy.-Niewydajemisię,żebycośzłegokryło
sięwtwychuczuciach,ajeślinawettak,toniedbamoto.
-Cieszęsię,żetakuważasz.Spodziewałamsięusłyszećodciebietakiesłowa.-Olimpiaprzytuliła
sięmocnodoJareda.Wyczułasiłęitwardośćjegomięśni.-Jesteśmybardzodosiebiepodobni,prawda?
Naszedoświadczeniaistudiapozwoliłynamdobrzepoznaćludzkąnaturę.
-Taksądzisz?
-O,tak!Ludzieświatowi,tacyjakmy,niepowinnibyćkrępowanitowarzyskimikonwenansami.
JaredująłdłońmitwarzOlimpiiipatrzącjejgłębokowoczypowiedział:
-Niewiesznawet,jakmocnonamniedziałasz.
-Mamnadzieję,żepodobniejaktynamnie-szepnęła.
-Podejrzewam,żestorazymocniej.-UstaJaredaznajdowałysiętużnadjejustami.-Gdybytwoje
uczuciapodobnebyłydomoich,ogarnąłbyciępłomień.
-Jajużpłonę.
Jared szepnął coś, czego nie zrozumiała. Sama również nie mogła nic powiedzieć, gdyż jego usta
dotknęłynaglejejustiwtedywiedziałajużdokładnie,cochciałpowiedzieć.Wiedziała,żeJaredpożąda
jejznamiętnościąrównąjejuczuciom,namiętnością,któraspalaichdusze.
Z szalonym uczuciem szczęścia Olimpia odwzajemniła pocałunek. Przytuliła się mocno do niego
szukając w nim siły i żaru. Jared stał oparty o biurko, a ona znalazła się jak w pułapce pomiędzy jego
muskularnyminogami.
JaredwplótłdłoniewewłosyOlimpiiiuwolniłjezprzytrzymującychjespinek.
-Takiedelikatne.Takniezwykłedelikatne.
Kątem oka, spod na wpół przymkniętych powiek, Olimpia zauważyła, jak jej mały biały czepek
spadanapodłogę.Widoktenwypełniłjąniezwykłymuczuciemcałkowitego,niepohamowanegooddania.
- Och, Jaredzie, to jest takie nieodparte - szepnęła próbując dać wyraz emocjom, które ją
opanowały.
-Tak,mojasłodkasyreno-odparłJaredgłosemmatowym,ochrypłymodpożądania.-Absolutnie
nieodparte.
Całował ją teraz w szyję, coraz niżej. Olimpia odchyliła głowę do tyłu i oparła ją o jego ramię.
Kiedydotarłustamidofalbanekotaczającychdekoltjejbluzki,mruknąłcośniecierpliwie.
-Niezniosęjużdłużejtychtortur-powiedziałiszarpnąłzazapięciejejsukni.-Jeśliniebędęcię
miałitozaraz,mojaukochana,toskończęwszpitaludlawariatów.
-Rozumiemcię.-Olimpiazaczęłarozpinaćjegokoszulę.-Jateżczujęsiętak,jakbymmiałazaraz
oszaleć.
Jareduśmiechnąłsiędoniejwymownieizsunąłjejsuknięażdotalii.
-Niemamywięcwyboru,prawda?Musimywzajemnieratowaćsięodszaleństwa.
OlimpiarozchyliłakoszulęJaredaipatrzyłanajegonagitors.Potrząsnęłalekkogłowąiszepnęła:
-Niewiem,czyzdołamysięuratować.Wydajemisię,żejużjesteśmyzgubieni.
-Niechwięctakbędzie.
Odpiął ramiączka stanika Olimpii i pozwolił mu opaść na podłogę obok białego koronkowego
czepka.Znieruchomiałpatrzącwdółnajejpiersi.
Olimpia stała zawstydzona jego spojrzeniem, ale nie wykonała żadnego gestu, by się osłonić.
Świadomość,żeJaredpożądajejtakbardzo,onieśmielałają.Dotknęłapalcamijegopiersi,uniosłaręce
iobjęłagozaszyję.
Jaredodetchnąłgłęboko,apotemzcichymjękiempochyliłgłowęizacząłcałowaćjejpięknepełne
piersi.Onatymczasempieściładłońmijegoramionaiplecy.
-Jakietopiękne-szepnął.Zamknąłoczyimocnoprzytuliłjądosiebie.
-Takmyślisz?Jateżczujęsiętakwspaniale...
-MójBoże,Olimpio!
Nie potrafił już dłużej panować nad sobą. Zacisnął ręce wokół jej talii, uniósł ją i posadził na
brzegubiurka.
-Jaredzie?-Spojrzałapytająconaniego.
-Zaśpiewajdlamnieswojąsłodkąpieśń,mojaukochanasyreno.-JaredpodwinąłsuknięOlimpii
powyżejkolan,rozchyliłjejnogiistanąłpomiędzynimi.-Chcę,byśdoprowadziłamniedozguby.
-Jaredzie!
Olimpianiemogłaopanowaćniezwykłegouczucia,jakiegodoznała,gdyznalazłsiętakbliskonieji
dotknąłwewnętrznejstronyjejud.Trzymałagozaramionainiespokojniepatrzyłananiego,niewiedząc,
jakzareagować.
-Niebójsię,mojapięknasyreno.-Jaredcałowałjejszyjęiramiona.-Powiedzmi,kiedybędziesz
gotowa.
Zanim zdążyła zapytać, co znaczą te słowa, dłonie Jareda powędrowały wyżej i wyżej aż do
delikatnych,intymnychczęścijejciała,którenaglestałysiędlaniegodostępne.
Wstrzymała oddech, kiedy poczuła dotknięcie jego palców. Dręczące uczucie pożądania
promieniowałozmiejsca,gdziejegodłońpieściładelikatnąskórę.
-Jesteśjużgotowa-powiedział.-Gorąca,wilgotnaiłagodnajakpołudniowemorze.-Cofnąłrękę
ipalcamidotknąłswychust.-Nawetmaszwsobiesmakmorza.
-Naprawdę?-Olimpiamocnościskałagozaramiona,jakbyodtegozależałojejżycie.Wydawało
jejsię,żepowinnawiedzieć,coterazzrobićczypowiedzieć,aleczułasięcałkowiciezagubiona.
-Tak.Ekscytujący.Trochęsłony.Niezwykłe...
RękaJaredaznówwróciłapomiędzyjejudaTerazdotykałjejjeszcześmielej.Olimpiadrgnęła.
-Jaredzie,niewiem,coterazpowiedzieć...
-Niemusisznicmówić,mojasłodkasyreno,skorojużjesteśgotowa,byzaśpiewaćdlamnie.
Nierozumiałajegosłów,aleniemiaładośćsiłyaniprzytomności,byprosićowyjaśnienia.Czuła
dotknięcie jego palca gdzieś wewnątrz niej i było to tak dziwne i wspaniałe, że nie mogła opanować
drżenia.Instynktowniezacisnęłanogiwokółniego.
-Chodź!Śpiewajdlamnie,mojapięknasyreno.-Cofnąłrękęipatrzyłnajejtwarz.Olimpiajęknęła
cicho.-Otak!Właśniewtensposób.Zaśpiewajznów,mojanajdroższa.
Jaredkciukiemdotknąłjejrazjeszcze.Olimpiazadrżała.Zjejustwydobyłsięstłumionyjęk.
-Dodiabła,jakapięknajesttapieśń!-Jaredwolnowyjąłręcespomiędzyjejud.
Uchyliła powieki i zdziwiła się, dlaczego przestał ją tak intymnie pieścić. Pragnęła nadal czuć
dotknięciejegorąkwtychsekretnychmiejscach.Byłapewna,żenicinnegoniepotrafiwyzwolićwniej
takpotężnych,ażbolesnychuczuć,jakichprzedchwilądoświadczyła.
-Jaredzie?-Spojrzaławdółizobaczyła,żerozpinaspodnie.-Chcę,żebyśmniejeszczedotykał.
- Teraz już nic mnie od tego nie powstrzyma - powiedział Jared z uśmiechem. - Nawet gdyby
wszystkiepiekielnesiłysprzysięgłysięprzeciwkomnie.
ZwyrazemzdumienianatwarzydostrzegłanagleimponującąmęskośćJareda,którawyłoniłasięz
rozpiętychspodni.
-PanieChillhurst!
Jarednachyliłsięiczołemoparłojejczoło.Najegoustachpojawiłsięleciutkiuśmiech.
-Czyżbyśpomyślałaterazotymniezwykłymobyczajupanującymnajednejzpołudniowychwysp,o
którym wspomniałaś kiedyś? Muszę się przyznać, że ten fallus nie jest ze złota, ale niestety nie mam
innego.
Olimpia pomimo szoku przypomniała sobie rozmowę o złotym fallusie. Nie wiedziała, czy
roześmiaćsięczypoddaćzawstydzeniu,jakieodczuwała.
- Może to dobrze, że nie jest ze złota, sir - odezwała się wreszcie. - Jest tak duży, że musiałby
kosztowaćfortunęiktośmógłbyspróbowaćgoukraść.
Jaredzachichotałgardłowo.
-Proszęnieżartować,botosięmożeźleskończyć,mojasyreno-powiedział.
Olimpiazwilżyławargiispojrzałananiegospodopuszczonychpowiek.
-Naprawdę?
-Tak.
Jaredrozsunąłjejnogiizbliżyłsięokrok.
Teraz,kiedyswymczłonkiemdotknąłjejodsłoniętychintymności,Olimpia-ciąglejeszczewszoku
-zamarławbezruchu.Równocześniepomyślała,żewłaśnietegonajbardziejpragnęła.
-Tak,proszę-szepnęłaimocniejścisnęłagozaramiona.
-MójBoże!-jęknąłJared.DłonieoparłnapośladkachOlimpiiitrzymającjąmocnozacząłpowoli
zagłębiaćsięwnią.
Olimpiazamknęłaoczy.Ogarnęłojądziwneuczucie,gdytakstopniowojąwypełniał.Podnieceniu
towarzyszyłolekkie,wywołaneniepokojemdrżenie.Niewierzyła,żejejciałozdołapogodzićsięztym
wtargnięciem,aletakwłaśniesięstało.
Dreszcz rozkoszy, który wstrząsnął jej ciałem, nie potrafił jednak zatrzeć wrażenia lekkiego bólu i
uczucianiewygody.
-Dolicha!-Jaredznieruchomiałnagle.
- Czy coś jest nie w porządku? - Olimpia otworzyła oczy i spojrzała na zesztywniałą, kamienną
twarzJareda.Pomyślała,żenigdydotądniewidziałakamieniapokrytegopotem.Podpalcamiczułajego
muskułytwardejakstal.-Niccisięniestało?-szepnęła.
-Olimpio!Powiedziałaśmi,żejesteśkobietąświatową!-Jaredpatrzyłnaniązwyrazemniepokoju
natwarzy.
-Jestem,sir.-Uśmiechnęłasię.
-Myślałem,żemaszpewnedoświadczeniewtychsprawach.
- Nie mam osobistych doświadczeń. - Delikatnie dotykała palcami jego policzka. - Czekałam na
ciebie.Tymniewszystkiegonauczysz.Jesteśwkońcudoświadczonympedagogiem.
-Jestem,madame.-JaredzprzejęciempatrzyłnaOlimpięizapytał:-Czyjesteśabsolutniepewna,
żepragniesztego?
-Bardziejniżczegokolwiek-szepnęła.
-Zaufajmi,aja,pomimosztormu,znajdębezpiecznądrogędoportu.
Olimpia czuła, że pod wpływem tych gorących słów ogarnia ją szalona czułość. Nic nie
powiedziała,tylkomocniejobjęłagoramionamiiprzyciągnęłabliżejdosiebie.
Palce Jareda zacisnęły się na delikatnej krzywiźnie jej pośladków. Trzymając ją w silnym,
uspokajającymuściskuzdecydowanymruchemzagłębiłsięwjejdelikatnąmiękkość.
Drgnęłaiotworzyłaustadokrzyku,aleJaredzamknąłjepocałunkieminamomentznieruchomiał.Po
chwiliuniósłlekkogłowęizapytał:
-Czynicciniejest,kochanie?
- Nie. Myślę, że nie. - Olimpia przełknęła ślinę i rozluźniła uścisk, którym odruchowo
przytrzymywałajegoramiona.
Jaredzacząłporuszaćsięwewnątrzniejbardzopowoli.
Powracające, silne podniecenie zatarło chwilowe uczucie bólu. Przywarła mocno do niego, a on
wciągałjągłębiejigłębiejwburzliwewodynamiętności.
Narastałowniejbolesnewręczuczuciepożądania.Czuła,żezbliżasiędopunktukulminacyjnego.
ZmienionymgłosembłagałaJareda,bydoprowadziłjądowyzwolenia,któregoniepotrafiłaokreślić.
-Zaraz,mojasyreno,jużzaraz-szepnąłcicho.
-Teraz,Jaredzie.Już.Musiszcośzrobić!
Jared ciągle jeszcze czekał. Zdawało się, że cieszą go prośby Olimpii, a nawet robi wszystko, by
zachęcićjądonich.Rozbudziłjejpodnieceniedotakiegostopnia,żeczułasięjakmechanicznazabawka,
którejsprężynanaciągniętajestdogranicwytrzymałości.
Potem Jared wsunął dłoń pomiędzy ich splecione ciała i dotknął jej szczególnie wrażliwego
miejsca.
Tegobyłojużzawiele.Sprężynapękła!
Nie przypuszczała nawet, że można doznać tego rodzaju wrażeń. Dreszcze rozkoszy przebiegały
przezniąfalazafalą.Chciałakrzyczećzradości,aleJarednakryłjejustaswoimi.
Poczuła, że jeszcze raz zagłębia się w niej, potem drgnął. Mocniej przycisnęła usta do jego ust
czując,żeterazonatłumijegookrzyk,takjakonprzedchwiląstłumiłjejjękrozkoszy.
Kiedybyłojużpowszystkim,JaredzaniósłOlimpięnasofęirazemopadlinapoduszki.
Minęładłuższachwila,zanimbyłwstanieunieśćgłowęispojrzećnaOlimpię.Leżałaprzytulonado
niego,twarzrozjaśniałjejuśmiechkobiecejsatysfakcji.Uśmiechsyreny,którapoznaławreszcieswoją
siłę,pomyślał.
Iwiedział,żetoonjesttymmężczyzną,którypozwoliłjejpoznaćcałyogromtejsiły.
-Jestpanmężczyznąoniepohamowanejnamiętności,panieChillhurst-powiedziaławreszcie.
- Na to wygląda, panno Wingfield. - Jared roześmiał się cicho. Był kompletnie wyczerpany.
Wyczerpany a zarazem rozradowany. - Muszę jednak zauważyć, że pani namiętność jest równie
niepohamowana.
OlimpiawdzięczniezarzuciłaJaredowiramionanaszyjęiszepnęła:
-Tobyłotakwyjątkowoekscytujące.Nigdyniedoświadczyłamczegośtakiego.
-Jestemtegoświadomy,Olimpio.-Nachyliłsięiczulepocałowałjejkształtnepiersi.Owładnęło
nimuczuciegłę-bokiejtkliwości.
Opinia Olimpii o właściwej jego charakterowi niezwykłej zmysłowości niezupełnie odpowiadała
prawdzie.Nieliczneromanse,któredotychczsprzeżył,zawszepodlegałyścisłymregułompodobnymdo
tych, jakie stosował w swoich interesach. Wszystko musiało być dokładnie przewidziane i
uporządkowane.Nigdyniewdałsięwromanszdziewicą.
Powinienem się chyba wstydzić, pomyślał, ale jedynym uczuciem, jakiego w tej chwili doznawał,
było uczucie głębokiego zadowolenia i satysfakcji. Olimpia powiedziała przecież, że nie jest młodą
panienką, która dopiero co opuściła szkolną klasę. Ma dwadzieścia pięć lat i mówi o sobie, że jest
kobietąświatową.
Nie, nie powinienem się oszukiwać, rozważał. Ona jest niewinną dziewczyną, która całe życie
spędziławodosobnieniu,ajająwykorzystałem.
Aleprzecieżtakichprzeżyćniedoświadczyłemnigdy.
Jared pomyślał o lubieżnych zalotach Draycotta, których był świadkiem w bibliotece Olimpii.
Zastanawiał się, dla ilu innych mężczyzn z Upper Tudway była obiektem pożądania i ilu z nich czyniło
zakusynajejcnotę.
Olimpiaczekałajednak,byzaśpiewaćswąsyreniąpieśńwłaśniedlamnie,pomyślał.
Za gardło ścisnęło go uczucie radości na myśl o tym, że wybrała właśnie jego, że to jemu oddała
siebie.
- Olimpio! - szepnął. - Chciałbym, żebyś wiedziała, że bardzo sobie cenię skarb, którym mnie
obdarzyłaś.Będęgotroskliwiestrzegł.
- Przecież ty już od dłuższego czasu troszczysz się o mnie. - Dotknęła palcami jego policzka i
uśmiechnęłasię.-Mamtylkonadzieję,żenadługopozostanieszwtymdomu.
-Jakonauczycielikochanek?Olimpiaspłonęłarumieńcem.
-Tak,oczywiście.Akimjeszczemógłbyśbyć?
- No właśnie? Kim jeszcze... - Jared zamilkł i siedział nieruchomo podparłszy ręką czoło.
Powinienem jej teraz wyznać prawdę, pomyślał, ale gdybym to zrobił, wszystko uległoby zmianie.
Olimpianiewątpliwieczułabysiędotkniętamoimpodstępem.
Gdybymtojawpodobnejsytuacjidowiedziałsię,żezostałemoszukany,rozważał,ogarnęłabymnie
furia. Byłbym co najmniej tak samo zły jak wówczas, kiedy przyłapałem Demetrię w niedwuznacznej
sytuacji.
Przypomniałsobiewłasnesłowa,jakichużyłwdzisiejszejrozmowiezFelixem:„Nielubię,kiedy
ktośrobizemniegłupca".
Gdyby Olimpia poznała prawdę, niewątpliwie pomyślałaby, że zakpiłem sobie z niej, że bawiłem
sięjejkosztem,rozważał.
Zastanawiałsię,czywprzypadkuodkryciapodstępujejreakcjabyłabytakasamajakjego,gdytrzy
lata temu ujawnił oszustwo Demetrii. Co będzie, jeśli ona usunie mnie ze swego życia, tak jak ja
postąpiłemzDemetrią?
Cobędzie,jeśliodwrócisięodemnieiodejdzie?
Tamyślzmroziłagowewnętrznie.
Niewiedział,jakmapostąpić,aprzytymniepotrafilogiczniemyślećocałejsytuacji.
Jednego tylko był pewien: zbyt mocno zaangażował się uczuciowo, żeby teraz ryzykować
zniweczeniewszystkiego..
Zbyt wiele utraciłbym wyznając jej prawdę, pomyślał. Z całą pewnością nie darowałaby takiego
oszustwamężczyźnie,któremuoddałasiebie.GdybyOlimpiaterazpoznałaprawdę,nigdybymijużnie
zawierzyła.
Niemógłznieśćmyśliotym,żemogłabyodwrócićsięodniego,zwłaszczateraz,kiedydopieroco
odnalazłjądlasiebie.
Jakietowszystkojestcholernieskomplikowane,irytowałsię.
Takajestcena,którąmuszępłacićzaswojąnamiętność.
Nigdydotądnieznalazłsięwpodobnejsytuacji.Wyczuwałinstynktownie,żepomócmumożeupływ
czasu.Trochęwięcejczasu,rozmyślał.Onamusiprzywiązaćsiędomnienatyle,bymmógłbezryzyka
wyznaćjejprawdę.
Tak, tylko czas może przynieść tu rozwiązanie, uznał zadowolony, że znalazł praktyczne,
najwyraźniejlogicznewyjścieztejsytuacji.
Zzamyśleniawyrwałogodobiegającezdołustłumioneszczekaniepsa.
-Coulicha?-zapytałpodnoszącgłowę.
-ToMinotaur-odparławyraźniezaskoczonaOlimpia.
-Tencholernypiesobudzicałydom.-Jaredpodniósłsięzsofyiszybkouporządkowałgarderobę.
Myślotym,żedogabinetumożewejśćpaniBird,azaniątrzejchłopcy,wydałamusięwięcejniż
niepokojąca.
-Ubierzsię-polecił.-Szybko.Jazajmęsiępsem.-Wziąłświecęiruszyłwstronędrzwi.
- Mam wrażenie, że Minotaur tak samo szczekał tej nocy, kiedy ktoś włamał się do biblioteki w
UpperTudway.-Olimpiaściągnęłabrwi.-Byćmożeznówusłyszałjakiegośintruza-dodałaiszybko
uporządkowałaswojeubranie.
-Wątpię.Przypuszczam,żepiesusłyszałjakiśhałasdobiegającyzulicy.Niejestprzyzwyczajonydo
miejskichzapachówihałasów.-Jaredzatrzymałsięprzydrzwiachiprzezchwilępatrzył,jakOlimpia
kończysięubierać.Byłtopodniecającywidok.
StaniczekOlimpiiciągleleżałnadywanieobokkoronkowegoczepka.Jegobraksprawiał,żedekolt
sukienkiwydawałsięznaczniewiększy,acałystrójcudownieodmieniony.Stałsięwyraźniemodniejszy,
anawetprowokujący.CiałoJaredazareagowałoniezwłocznie.
Olimpianiepewnieruszyławjegostronę.Zwyrazujejtwarzywyczuł,żejestzakłopotana,alenic
niepowiedziała.Szybkoopanowałasię,uśmiechnęłaiśmiałopodeszładodrzwi.
Jaredznacznymwysiłkiemzmusiłsię,bypowrócićdorzeczywistości.
-Zaczekajtutaj-poprosił.-Pójdęsprawdzić,cozaniepokoiłoMinotaura.-Jeszczerazspojrzałna
Olimpięijejzaróżowionepoliczki,rozpuszczonewłosyisłodkozaokrąglonekształty,apotemwyszedł
nakorytarz.
-Proszęzaczekać,panieChillhurst.-Olimpiawybiegłazanim.-Będępanutowarzyszyć.
-PanieChillhurst?-Jareduniósłbrewudajączdziwienie.
- Lepiej jeśli utrzymamy zwyczaj oficjalnego zwracania się do siebie - stwierdziła z powagą
Olimpia.-MusimyprzecieżzachowaćpozorywobecnościpaniBirdichłopców.
-Jakpanisobieżyczy,pannoWingfield-powiedziałJaredściszającgłos,kiedyweszlinaschody.-
Aleostrzegam,żerezerwujęsobieprawozwracaniasiędopanipoimieniu,ilekroćudamisięwsunąć
rękępodpanispódnicę.
-PanieChillhurst!
-Pomiędzykobietąimężczyzną,jeślisąludźmiświatowymi,takapoufałośćjestczymśnormalnym-
poinformowałjążartobliwieJared.Jakośpozbyłsiępoczuciawinyiterazodczuwałjedynieradość.
Wypełniłogouczuciepełnejsatysfakcji.Zdawałsobiesprawę,żejestIkaremlatającymzbytblisko
słońca,aleuznał,żeto,cozyskał,wartejestryzyka.Oddzisiajstałsięinnymczłowiekiem.
-Tosązupełnieniestosowneżarty,sir-oburzyłasięOlimpia,aleniezdołałanicwięcejdodać,gdyż
z dołu dobiegło znów szczekanie psa. - Minotaur jest czymś bardzo zdenerwowany. Może jak co nocy
wywożąśmiecizsąsiedniejposesji.
-Może.
Jared otworzył drzwi do kuchni i wpadł na Minotaura, który niecierpliwie czekał pod drzwiami.
PiesprzebiegłobokniegoizatrzymałsięprzedOlimpią.
-Cosięstało,piesku?-Poklepałagopogłowie.-Nikogopozanaminiemawdomu.
Minotaurzaskowyczałcichoipodbiegłdodrzwiwejściowych.
-Możeonpoprostuchcewyjśćnadwór-powiedziałaOlimpia.-Wypuszczęgonaparęminut.
-Jatozrobię.
Jaredrozejrzałsiępokuchni.Niezauważyłnic,comogłobyzaniepokoićpsa.Oknowychodzącena
ulicębyłozamknięte.Poszedłwstronędrzwiwejściowych.RazemzOlimpiąminęliholizatrzymalisię
przytylnymwyjściu.Minotaurczekałtamjużnanichkręcącsięniecierpliwie.
-Cośjestniewporządku-stwierdziła.-Nigdyniezachowujesięwtensposób.
- Chyba masz rację. - Jared odsunął rygiel zamka. Minotaur z impetem wyskoczył przez uchylone
drzwidoniewielkiego,otoczonegomuremogródka.
-Jeśliznówzacznieszczekać,sąsiedzizrobiąnamawanturę-zaniepokoiłasięOlimpia.
-Naszczęściejakdotądniemieliśmyokazjiichpoznać.-JaredwręczyłświecęOlimpii.-Zostań
tutaj,ajazobaczę,coznalazłMinotaur-powiedziałstanowczymtonem.
Zbiegłposchodkachdoogrodu.Przekonanybył,żeOlimpiaposłuchajegopolecenia,gdyżzawsze
gosłuchano,gdymówiłtakimtonem.
Minotaur kręcił się w najbardziej odległym krańcu ogrodu i niecierpliwie obwąchiwał ziemię i
cegłyniewysokiegomuru.
Przedzierając się przez zarośla Jared dotarł do miejsca, gdzie znajdował się pies. Zerknął ponad
muremnawidocznąpozanimwsłabymświetlewąską,brukowanąuliczkę.Byłapusta.Niedostrzegłnic
podejrzanegowogródkachsąsiednichdomów.Niezauważyłteż,bykręcilisiętamludziezajmującysię
wywozemnieczystości,chociażbyłatopora,októrejzazwyczajdokonywanotegorodzajuporządków.
-Nikogotuniema-JaredprzemówiłdoMinotaura.-Tyzresztąteżotymwiesz,prawda?
MinotaurspojrzałnaJaredainadalobwąchiwałmur.
-Zauważyłeścoś?
JaredobejrzałsięizobaczyłstojącązanimOlimpię.Zignorowałajegopolecenie.Zostawiłaświecę
wdomuiwybiegładoogrodu.Wświetleksiężycajejoczyzdawałysięogromne.Głęboki,fascynujący
cieńrysowałsiępomiędzyjejpiersiami.
Uczucie irytacji wywołane brakiem posłuszeństwa Olimpii zostało złagodzone wspomnieniem, jak
miękkieidelikatnewdotykubyłytepiersi.
-Nie-powiedział.-Niewidzęnikogoaniwogrodzie,aninaulicy.Możeprzedchwiląktośtędy
przeszedłitozaalarmowałoMinotaura.
Olimpiazerknęłanadrugąstronęmuru.
-Mieszkamytujużodparudniipiesnigdyniereagowałnaprzechodzącychulicąludzi.
-Wiemotym.-Jaredwziąłjąpodrękę.-Wracajmydodomu.Niemasensustaćtudłużej.
OlimpiaspojrzałanaJaredawyraźniezaniepokojonaintonacjąjegogłosu.
-Czycośjestniewporządku?-zapytała.
Jared zastanawiał się, jak nauczyciel może dać swej chlebodawczyni do zrozumienia, że jeśli
wydaje jej stanowcze, uzasadnione polecenie, to powinien oczekiwać bezwzględnego posłuszeństwa.
Zanimjednakzdołałobmyślićstosowneargumenty,którymimógłbysięposłużyćnieujawniającprawdyo
sobie,Olimpiazatrzymałasięnagleizawołała:
-Wielkienieba!Cotojest?-Patrzyłanajakiśbiałyprzedmiotleżącynatrawie.-Czyzgubiłpan
chusteczkę,panieChillhurst?
- Nie. - Jared pochylił się i podniósł prostokątny kawałek białego płótna. Poczuł silny zapach
perfum.
Olimpiarównieżzwróciłauwagęnaobcąwoń.SpojrzałanaJareda,ajejwzrokwyrażałpoważne
zaniepokojenie.
-Awięcjednakbyłktośwogrodzie-powiedziała.
-Natowygląda-zgodziłsięJared.
Minotaurpodbiegłdonichiwęszyłnatrawiewmiejscu,gdzieleżałaprzedchwiląchusteczka.
-Obawiałamsiętego,panieChillhurst,aterazniemamjużżadnychwątpliwości.Sytuacjastałasię
naprawdępoważna.
-Poważna?
- Ostrzeżenie, które znalazłam w pamiętniku, należy potraktować serio. Niewątpliwie ktoś chce
wejśćwposiadanieinformacjioukrytymskarbie.Tylkojaktenczłowiekzdobyłmójadres?
Jaredzacisnąłusta.Wjegoumyślepojawiłosiępewneniemiłeprzypuszczenie.
-Czypoinformowałaśkogośonaszympobyciewmieście?-zapytał.
-Nie.Oczywiście,żenie.Byłamwyjątkowodyskretnawtejsprawie.Zależymibardzonatwojej
reputacji.
- Podejrzewam, że któryś z twoich nowych znajomych z Towarzystwa Podróżniczego mógł śledzić
naswdrodzepowrotnejdodomualbowynająłkogośwtymcelu.
- Tak, istnieje taka możliwość - zgodziła się Olimpia. - Może ten człowiek jest w jakiś sposób
powiązanyz„Obrońcą"?
A może był to ktoś, kto płonie żądzą zdobycia skarbów? - pomyślał Jared. Obserwując własną
rodzinę wiedział, do czego zdolni są ludzie w pogoni za fortuną. Przecież wszyscy członkowie
Towarzystwawiedzą,żepannaOlimpiaWingfieldspecjalizujesięwposzukiwaniuukrytychskarbówi
utraconychfortun.
9
Zaraz po przebudzeniu, Jared przypomniał sobie o staniku i białym koronkowym czepku, które
niewątpliwienadalleżałynadywaniewgabinecieOlimpii,pozostawionetamubiegłejnocy.
-Cholera!-zaklął,apotemsięgnąłpoaksamitnąprzepaskęnaokoleżącąnastolikuprzyłóżku.
Namiętnyromansprzysparza,okazujesię,więcejkłopotów,niżmożnabyprzypuszczać.Zastanawiał
się, jak notoryczni uwodziciele z wyższych sfer radzą sobie z takimi problemami. Sypiają przecież z
różnymidamami,nieszkodzącprzytymichreputacji.Zupełnietegonierozumiał.Wydawałomusię,że
jużtenjegopozorniełatwyromanszjednąkobietąniesiezesobąsporeryzyko.
Widocznieniejestemczłowiekiemtegopokroju,pomyślał.Zdrugiejstronyto,cozaszłoubiegłego
wieczoru,uważałzajednoznajważniejszychwydarzeńwswymżyciu.Możenawetnajważniejsze.
Teraz jednak zbliżał się świt i wraz z nadchodzącym dniem należało stawić czoło uciążliwym
drobiazgom,któretowarzysząnawetnajbardziejniezwykłymprzeżyciom.Powinienemzacząćodtego,co
najważniejsze,powiedziałdosiebieiwstałzłóżkaMuszęukryćstanikiczepek,zanimodnajdziejepani
Birdlubktóryśzchłopców.
Szybkoubrałsięwbawełnianąkoszulęispodnie.Żebynietracićczasu,zrezygnowałzzakładania
butówipostanowiłpójśćdogabinetuboso.
Otworzył drzwi sypialni i rozejrzał się po korytarzu. Zerknął jeszcze na zegarek i stwierdził, że
dochodziwpółdoszóstej.
PaniBirdzapewneśpialbojestwkuchni,pomyślał.
Schodząc na dół przypomniał sobie o jeszcze jednym problemie: tajemniczej chustce do nosa
znalezionejwogrodzie.
Nie ulegało wątpliwości, że zakradł się tam ktoś obcy. Najprawdopodobniej jakiś złodziejaszek
albowłamywaczszukałokazji,bydostaćsiędodomu,chociażOlimpianiechciałanawetsłyszećotakim
prozaicznymwyjaśnieniu.
Jaredzakląłcicho.Zdawałsobiesprawę,żerosnącezaangażowanieOlimpiiwrozwiązaniezagadki
legendarnego„Obrońcy"możeprzysporzyćmukłopotów.
Westchnął z ulgą, kiedy otworzywszy drzwi gabinetu zobaczył stanik i czepek leżące na podłodze
obokbiurka,dokładniewtymsamymmiejscu,gdzieporzuconezostałyubiegłejwspaniałejnocy.Krew
znówzaczęłamocniejkrążyćwjegożyłach.Wiedział,żetego,costałosiętutaj,niezapomnidokońca
życia.
Schyliłsię,żebypodnieśćleżącenapodłodzeczęścigarderobyOlimpii,iwtedyzauważyłjeszcze
trzyspinki,którezapewneupadływchwili,gdyrozplotławłosy.
-Zgubiłpancośtutaj,sir?-usłyszałnagledobiegającyoddrzwigłospaniBird.
-Dodiabła-mruknął.Wrękutrzymałstanikiczepek.-Cośwcześniepanidzisiajwstała,paniBird
-powiedziałuśmiechającsięchłodno.
PaniBirdnajwyraźniejniemiałaochotywycofaćsię.Podparłasiępodbokiizezłościąpatrzyłana
Jareda.
- Jeśli przyłapie się na czymś takim mężczyznę uważającego się za dżentelmena, to on wynosi się
tam,skądprzyszedł.Czypanjestczłowiekiemtegorodzaju?-zapytała.
-Niezamierzamrezygnowaćzeswojejposady,paniBird,jeślitomiałapaninamyśli.
-Lepiej,żebypantozrobił.Imdłużejpantubędzie,tymbardziejpannaOlimpiaprzywiążesiędo
pana.
-Takpaniuważa?-Jaredspojrzałnaniązzainteresowaniem.
TwarzpaniBirdzrobiłasięczerwonazwściekłości.
-Posłuchaj,tycholernypiracie.Niepozwolę,żebyśzłamałjejserce.PannaOlimpiajestprzyzwoitą
kobietą, pomimo tego, co zrobiłeś jej tej nocy. Postąpiłeś nieuczciwie wykorzystując jej niewinną,
prostodusznąnaturę.
Jaredprzypomniałsobienagleotajemniczejchusteczceizacząłrozważaćpewnąmożliwość,która
wcześniejnieprzyszłamudogłowy.
-Proszęmipowiedzieć,paniBird,skądpaniwietakwieleotym,cozdarzyłosiętutejnocy?Czy
przypadkiemnieszpiegowałanaspaniipodglądałaodstronyogrodu?
-Szpiegowałam?-oburzyłasiępaniBird.-Nicpodobnego!Janiejestemżadnymszpiegiem!
Jareduświadomiłsobie,żezapachperfum,któryrozsiewałachusteczka,wżadensposóbniemógł
być skojarzony z panią Bird. Gospodyni pachniała przypalonym olejem, szarym mydłem i od czasu do
czasudżinem.
-Przepraszampanią-powiedział.
PaniBirdniedawałasięłatwoprzebłagać.
-Jamamoczyiuszy.Słyszałamtehałasywogrodzie.Otworzyłamoknoiwiem,cosiętamdziało.
Widziałam,jakrozmawialiście,apotempanpocałowałpannęOlimpię.
-Naprawdępaniwidziała?-Jaredprzypomniałsobie,żepocałowałOlimpię,żebyuspokoićjąpo
tym,cousłyszałnatemat„Obrońcy".Niebyłzresztąpewien,czytolekarstwookazałosięskuteczne.
-Atak!Byłonatylejasno,żemogłamteżzauważyć,żepannaOlimpianiemastanikapodsukienką.
Każdydomyśliłbysię,żetopangozniejzdjął.
-Jestpanibardzospostrzegawcza.
- Byłam czujna, bo domyślałam się, że chce pan ją uwieść. Po tym, co zobaczyłam w ogrodzie,
postanowiłamsięrozejrzećpodomu,zanimwszyscywstaną,ikiedyznalazłamtejejrzeczynapodłodze,
wiedziałamjuż,cosięstało.
-Bardzomądrze,paniBird.
- Właśnie miałam je podnieść, kiedy usłyszałam, że wychodzi pan z pokoju. Teraz już wiem na
pewno,żejestpanwinny.
- Gratuluję pani udanego śledztwa i umiejętności dedukcji. - Jared przerwał na chwilę, by mieć
pewność,żegospodynisłuchagozcałąuwagą.-Ztakimitalentaminapewnołatwoznajdziepanisobie
pracędetektywa,kiedyzostaniepanizwolnionaztegodomu.
WoczachpaniBirdpojawiłsięniepokój,alenatychmiastgroźniespojrzałanaJareda.
-Niechpanminiepróbujegrozić!Obojedobrzewiemy,żepannaOlimpiamnieniezwolni.
- Czyżby? Chyba pani zauważyła, że panna Wingfield słucha moich rad we wszystkich domowych
sprawach.
-Onamnieniewyrzuci-stwierdziłapaniBird.-Mazbytdobreserce.Toraczejpanazwolni,gdy
dowiesię,żepanmigroził.
-Napanimiejscuwolałbymniepoddawaćpróbiejejdobregoserca,zwłaszczakiedydowiesię,że
byłaszpiegowana.
-Docholery!Jawcalejejnieszpieguję!
- To skąd pani wie, co zdarzyło się tutaj tej nocy? Niech pani posłucha mojej rady: we własnym
interesiepowinnapanitrzymaćjęzykzazębami.
-Panjestdiabłem!Wiemotym-powiedziałapaniBirdztwarząwykrzywionązłością.-Przyszedł
pantuprostozpiekłaiwszystkoprzewróciłdogórynogami!Rzuciłpanuroknatychmalcówidlategosą
tacyposłuszni.Pstryknąłpanpalcamiinaglezjawiłysiępieniądze.Trzytysiącefuntów!Aterazzgwałcił
panpannęOlimpię!
-Wtejostatniejsprawiejestpaniwbłędzie.-Jaredpowoliruszyłwstronędrzwi.
-Panjąnapewnozgwałcił.-PaniBirdzaniepokojonawyrazemtwarzyJaredacofnęłasięokrok,by
umożliwićmuopuszczeniepokoju.-Wiem,żepantozrobił.
-Widzęztego,żepanizupełnienierozumiesytuacji.-JaredominąłpaniąBirdiposzedłwkierunku
schodów.
-Oczympan,docholery,mówi?-zawołałapaniBird.
- To ja zostałem zgwałcony - odparł spokojnie Jared. Przeskakując po dwa stopnie wspiął się po
schodachnagórę.Nieobejrzałsięnawet,chociażsłyszałzasobąniechętnepomrukiwaniagospodyni.
Będziemy mieć trochę kłopotów z tą starą wiedźmą, pomyślał, ale nie są to problemy nie do
rozwiązania.Samsięniązajmę,postanowił.
Zatrzymał się pod drzwiami sypialni Olimpii i zapukał delikatnie. Usłyszał jakiś szelest z wnętrza
pokoju,apotemdrzwisięotworzyły.
-Dzieńdobry,pannoWingfield-uśmiechnąłsięnawidokOlimpiiubranejwbiałąnocnąkoszulę,na
którąwpośpiechuzarzuciłaperkalowyszlafroczek.
Chmura kasztanowych włosów otaczała jej intrygującą twarz. Na widok Jareda uśmiechnęła się
lekko.Wbladymświetleprzedśwituwydawałamusięwyjątkowopociągająca.
Wgłębipokojuwidziałzapraszającoskłębionąpościelnałóżku.
- Co pan tutaj robi o takiej porze, panie Chillhurst? - Olimpia rozejrzała się po korytarzu. - Ktoś
możepanazobaczyć.
- Przyszedłem, żeby odnieść pani kilka osobistych drobiazgów, o których zapomniała pani
wczorajszegowieczoru.-Jaredwręczyłjejstaniczekiczepek.
- O Boże! - Oczy Olimpii rozszerzyły się z przerażenia. - Cieszę, że pamiętał pan o tym, żeby je
zabrać.
-Niestety,paniBirdznalazłaterzeczy,zanimzdążyłemzejśćnadół.
- No tak! - Olimpia westchnęła. - I na pewno była wstrząśnięta. Od początku jest wyjątkowo
niezadowolonazpanaobecnościwmoimdomu,aterazzapewnewyobrażasobiewszystko,conajgorsze.
-Istotniemyśli,żestałosięcośstrasznego,alemamnadzieję,żematylerozsądku,bytepodejrzenia
zachowaćdlasiebie.-JaredpochyliłgłowęigorącoucałowałOlimpię.-Zobaczymysięnaśniadaniu,
pannoWingfield.
Cofnął się o krok i zostawił spłoszoną Olimpię samą. Pogwizdując cicho poszedł do swojej
sypialni.
-Dzieńdobry,ciociuOlimpio.
-Ślicznieciociadziśwygląda.
-Dzieńdobry,ciociu,pięknymamydzisiajporanek,nieprawdaż?
Olimpia uśmiechnęła się do chłopców, którzy gdy weszła do jadalni, zerwali się z krzeseł na jej
powitanie.
- Dzień dobry, kochani. - Zaczekała chwilę, aż Ethan odsunie jej krzesło. Nie była jeszcze
przyzwyczajonadoświeżonabytychdobrychmanierchłopców.-Dziękujęci,Ethan.
Ethan zerknął na Jareda oczekując pochwały. Jared skinął lekko głową, chłopiec uśmiechnął się z
zadowoleniemiwróciłnaswojemiejsce.
OlimpiaiJaredpoprzezdługistółwymienilispojrzenia.Ciepłeuczucieszczęścia,któregodoznała
ubiegłejnocy,wypełniłojąrazjeszcze.Palcedrżałyjejlekko,kiedysięgnęłapołyżeczkę.
Czujęsięjakosobazakochana,pomyślała.Prawdętęuświadomiłasobieubiegłejnocy.Nieulegało
wątpliwości,żejejuczuciedoJaredawykraczadalekopozazwykłąnamiętność.
Miłość! Od dłuższego czasu przypuszczała, że nigdy nie doświadczy tego uczucia.
Dwudziestopięcioletniakobietaświatowamusiprzecieżbyćrealistką.
Miłość!
To uczucie wydawało jej się daleko bardziej ekscytujące niż odkrywanie tajemnic tkwiących w
starychlegendachistudiowaniedziwnychobyczajówmieszkańcówdalekichkrajów.
Miłość!
Jej życie dzisiejszego ranka zdawało się czarą wypełnioną po brzegi. Uczucie samotności, które
towarzyszyło jej od śmierci ciotek, zniknęło bez śladu. Znalazła mężczyznę, którego dusza doskonale
współgrałazjejduszą.
Nagleuświadomiłasobie,żeprzecieżniepozostanieonprzyniejnadługo.Parętygodni,miesięcy,
wnajlepszymprzypadkumożerokczydwa,jeśliszczęściebędziejejsprzyjać.Nieulegałowątpliwości,
że pewnego dnia Jared opuści ją, by podjąć pracę w innym domu. Takie jest życie nauczyciela. Dzieci
dorastają,nauczycieleodchodzą.
Ale zanim to nastąpi, pomyślała, ulegnę tej wielkiej, wszechogarniającej namiętnej miłości, która
spłynęłanamniezasprawączłowiekaotwarzypirata.
-Jakiemacieplanynadzisiaj?-spytałastarającsię,byjejgłosbrzmiałspokojniewbrewtemu,co
przeżywała. Nie potrafi jednak ukryć swoich uczuć przed Jaredem. Jego spojrzenie mówiło jej, że on
dobrzewie,cosiędziejewjejsercu.
-WybieramysiędoMuzeumTechniki-pośpieszyłzinformacjąRobert.
-Podobnojesttamogromnymechanicznypająk,któryporuszasiętakjakprawdziwy-powiedziałz
przejęciemHugh.-Kobietybardzosięgoboją,alemnieonnieprzestraszy.
-Słyszałem,żejesttammechanicznyniedźwiedźiptaki...-dodałEthan.
-Tomusibyćbardzociekawe-stwierdziła.
- Tak mówią. - Jared spokojnie nakładał dżem na grzankę. Olimpia zamyśliła się przez chwilę.
Nagleokazałosię,żesamaniewie,czybardziejzainteresowanajestswoimiplanaminadzisiejszydzień,
czyteżprzeważawniejchęćtowarzyszeniachłopcomwzwiedzaniumuzeum.
-Chętnieposzłabymzwamidotegomuzeum-powiedziała.
-Będziemysiębardzocieszyć.-Jaredwbiłzębywgrzankę.
-Tak,ciociuOlimpio!Chodźznami!-zawołałRobert.-Tobędziebardzociekawe.
-Ipouczające-dodałrozsądnieEthan.
-Jestemtegopewna-zgodziłasięOlimpia.Tawycieczkabędzienietylkopouczająca,alepozwoli
mi spędzić z Jaredem całe popołudnie, pomyślała. - A więc dobrze. Wybiorę się z wami. O której
wychodziciedomuzeum?
-Otrzeciej-odparłJared.
- To świetnie. Umówiona jestem w Towarzystwie Podróżniczym, by obejrzeć tam parę map, ale
zdążętozrobićprzedtrzecią.
WątpięczywzbiorachTowarzystwaznajdziepanicośinteresującego,pannoWingfield-powiedział
Roland Torbert nachylając się nad Olimpią. - Mają tutaj bardzo skromny wybór map Indii Zachodnich.
Wspaniałąkolekcjętakichmapmamwswojejbibliotece.
- Chętnie zapoznałabym się z nią, panie Torbert. - Olimpia dyskretnie odsunęła się od swego
rozmówcy.Dolatywałaodniegowońzatęchłychubrań,potuisilnychperfumużytychzapewnepoto,by
osłabićtamtezapachy.-NaraziejednakchcęprzejrzećzbioryTowarzystwa.
-Oczywiście.-Torbertznówprzysunąłsiębliżejistojączrękamisplecionymiztyłuzerkałprzez
ramięOlimpiinarozwijanyprzezniąarkusz.-Czymożnawiedzieć,czegopaniszukanatychmapach?
- Próbuję zapoznać się z geografią Indii Zachodnich - odparła Olimpia celowo nie wdając się w
szczegóły. Wołała na tym etapie swych poszukiwań nie zwierzać się nikomu poza Jaredem. -
Zauważyłam,żeistniejewielenieścisłościwopisietychobszarów.
- Rozumiem. Wynika to z trudności w dokładnym poznaniu wszystkich wysp i archipelagów -
powiedziałTorbert,przybierającwielceuczonyton.
-Tak,oczywiście.-Olimpiapochyliłasięnadstołemizuwagąporównywaładwieleżącenanim
mapy.
Ani na jednej, ani na drugiej nie została zaznaczona tajemnicza wysepka leżąca na północ od
Jamajki.Olimpiananowychmapachdoszukałasięwielutegorodzajuokruchówlądu,ależadenznich
nieleżałwbezpośredniejbliskościtejdużejwyspy.
-Bardzobymsięcieszył,gdybyodwiedziłamniepanidziśpopołudniu.-Torbertprzyglądałsię,jak
Olimpiazwijawrulonjednązmapiodkładająnabok.-Udostępniępanicałemojezbiory.
-Bardzodziękuję,aledzisiajjestemzajęta.-Olimpiarozwinęłakolejnąmapę.-Możeinnegodnia
wtymtygodniu,jeślitopanuodpowiada?
- Oczywiście, oczywiście. - Torbert stojąc za Olimpią kołysał się na piętach. - Panno Wingfield,
wydajemisię,żezamierzapanirównieżzapoznaćsięzkolekcjąpanaAldridge'a.
-Tak.Byłontakuprzejmy,żerównieżzaproponowałmiwizytęusiebie.-Olimpiazezmarszczonym
czołemwpatrywałasięwkolejnąmapę.
-Myślę,żepowinienemskorzystaćzokazjiidaćpanipewnąradę.
-Słuchampana.-Olimpianieodrywaławzrokuodrozłożonegonastolearkusza.
Torbertodchrząknąłgłośnoipowiedział:
- Czuję się w obowiązku ostrzec panią: proszę zachować wyjątkową ostrożność informując lorda
Aldridge'aorezultatachswoichdociekań.
-Naprawdę?-OlimpiaspojrzałazaskoczonanaTorberta.-Copanmanamyśli?
Torbert rozejrzał się po bibliotece, by sprawdzić, czy nie ma tam nikogo poza wiekowym
bibliotekarzem,apotemnachyliłsiędouchaOlimpii:
-Aldridgeniemiałbynicprzeciwkotemu,żebypaniąwykorzystać,pannoWingfield.
-Wykorzystać?-Skrzywiłasię,gdydobiegładoniejsilnafalazapachuperfum.-Mnie?
Torbertsprawiałwrażeniewzburzonego.Wyprostowałsięnagle.
-Niepaniąosobiście-mruknął-alepanipracę.
-Rozumiem.
Cośmitenzapachperfumprzypomina,pomyślała.
- Droga pani. Wszyscy wiedzą, że specjalizuje się pani w badaniach starych legend i obyczajów
ludów zamieszkujących dalekie kraje. - Torbert zachichotał konspiracyjnie. - Faktem jest, że w swoich
artykułach opublikowanych w kwartalniku Towarzystwa wspomniała pani raz czy dwa o ukrytych
skarbach.
- To prawda. - Olimpia wzruszyła ramionami i wróciła do studiowania mapy. - Nigdy jednak nie
słyszałam o tym, by ktoś naprawdę odnalazł jakiś skarb, sir. Całą nagrodą jest przyjemność płynąca z
takichbadań.
- Ale tylko dla tych, którzy potrafią docenić takie wartości - powiedział Torbert. - Wielu innym
blask złota i drogich kamieni przysłania bardziej wyrafinowane radości płynące z prowadzenia
poszukiwań.
-Byćmożemapanrację,alewątpię,czytegorodzajuludziezostajączłonkamitakichorganizacjijak
TowarzystwoPodróżniczo-Badawcze.
- Przykro mi, ale prawdopodobnie myli się pani. - Torbert uśmiechnął się smutno. - Nie zna pani
ludzkiej natury. Obawiam się, że i wśród nas może się znaleźć człowiek tego pokroju. Z żalem muszę
stwierdzić,żeAldridgejestjednymznich.
-Wezmępanaostrzeżeniepoduwagę.-Olimpiadrgnęła,gdyznówdobiegłjąmocnyzapachperfum.
Terazwydałyjejsięjeszczebardziejznajome.Musiałagdzieśspotkaćsięztymzapachemitoniedawno.
Całkiemniedawno.
Tak.Minionejnocy!
-Bardzodzisiajgorąco,prawda?-Torbertwyjąłzkieszenichustkęiwytarłniąspoconeczoło.
Olimpia spojrzała na kawałek białego płótna. Był dokładnie taki sam jak ten, który znaleźli w
ogrodzie.
Ogromny mechaniczny pająk szybko posuwał się pod szklanym kloszem. Jego nienaturalnie
gwałtowneruchyfascynowaływidzów.
Olimpia wraz z bratankami przysunęła się bliżej do szklanej osłony. Z uwagą przyglądali się
niezwykłemuwidowisku.StojącyobokJaredpatrzyłnapająkabezzbytniegozainteresowania.
-Mówiłem,żejestogromny,prawda?-EthanspojrzałwyczekująconaOlimpię.-Czyciociabardzo
sięboi?
- Ależ nie. - Dostrzegła wyraz rozczarowania w oczach chłopca. - Dlaczego miałabym się bać?
Przecież wiem, że wszyscy trzej obronilibyście mnie przed tą bestią. Ethan uśmiechnął się wyraźnie
zadowolony.
- Nie zapominaj, ciociu, o naszym nauczycielu - powiedział. - On również stanąłby w twojej
obronie.Czyżnietak,panieChillhurst?
-Zrobiłbymwszystko,cowmojejmocy-stwierdziłstanowczoJared.
-Toprzecieżtylkomechanicznypająk-powiedziałRobertzwyższościądziesięcioletniegochłopca.
-Onniemożezrobićnikomukrzywdy,prawdapanieChillhurst?
-Prawdopodobnienie,alenigdyniewiadomo...
-Toprawda-stwierdziłEthan.-Nigdynicniewiadomo.Gdyby,naprzykład,zdołałsięuwolnić,to
założęsię,żemógłbynarobićnamkłopotów.
Robert spojrzał na przeciwległy róg sali, gdzie inni widzowie oglądali mechanicznego
niedźwiedzia.
-Wyobraźsobie,cozrobiłabystojącatamdama,gdybypająkzłapałjązakolano.
- Założę się, że krzyczałaby głośno - stwierdził Hugh i wyraźnie zainteresował się zasuwką
zamykającąjednąześcianekklosza.
Jaredgroźnieuniósłbrew.
-Nawetniewspominajcietuotakichpomysłach!-powiedziałsurowo.
Chłopcyjęknęlizżalemipowrócilidoobserwowaniapająka.
Olimpiarozejrzałasięwokół,apotemstanęłaobokJa-reda.Wreszciemiałaokazjęzamienićznim
parę słów. Nie mogła już się doczekać, by powiedzieć mu o swoim odkryciu związanym z chustką
Torberta.
-Muszęzpanemporozmawiać,panieChillhurst.
-Jestemdopaniusług,pannoWingfield.-Jareduśmiechnąłsię.
- Na osobności. - Olimpia ruszyła w stronę sąsiedniego pokoju pełnego innych mechanicznych
dziwów.
Jared wolno poszedł za nią. Zatrzymali się przed gablotą, w której poruszał się mechaniczny
żołnierz.
-Słuchampanią.-Jarednacisnąłdźwignięupodstawygablotyiżołnierzznieruchomiał.-Oczym
chcepanizemnąporozmawiać?
Olimpia rzuciła mu triumfujące spojrzenie, a potem przez chwilę udawała, że obserwuje figurkę
żołnierza.Wreszciepowiedziała:
-Zidentyfikowałamnocnegointruza.Byćmożejesttonawetsam„Obrońca".
DłońJaredaznieruchomiałanadźwigni.
-Naprawdęzidentyfikowałagopani?-zapytałobojętnymtonem.
-Tak.-Nachyliłasięudając,żeoglądajakieśszczegółymechanicznejzabawki.-Niedomyśliłbysię
pan,żejestnimmójnowyznajomy,panTorbert.
-Torbert?-Jaredspojrzałnanią.-Oczym,dolicha,panimówi?
-Jestemabsolutniepewna,żechustkadonosa,którąznaleźliśmyubiegłejnocy,należydoniego.-
Olimpiazauważyła,żemechanicznyżołnierzpowoliunosiswójkarabin.-Takiejsamejużywałdzisiajw
biblioteceTowarzystwa.
-Wszystkiechustkisądosiebiepodobne-powiedziałoschleJared.
-Tak,aletapachniaładokładnietaksamojakchustkaznalezionaprzeznas.
-Jestpanipewna?
-Zupełniepewna.-Olimpiapatrzyłanadalnażołnierza,któryterazwycelowałkarabinwjejstronę.
-Istniejejednakinne,prawdopodobnewyjaśnienie.
-Jakie?
- Torbert i Aldridge zaciekle z sobą rywalizują. Torbert ostrzegł mnie dzisiaj rano przed swym
rywalem.Niemożnawykluczyć,żetotenostatnipodrzuciłchustkęwogrodzie.
-Pocóżmiałbyto,ulicha,robić?
OlimpiaobrzuciłaJaredaniecierpliwymspojrzeniem.
-Oczywiściepoto,żebymzaczęłaposądzaćTorbertaonajgorsze.
-Musiałbymiećpewność,żezidentyfikujepanitęchustkę-zauważyłJared.
-Tak,wiem.Iwłaśnietozrobiłam.
- Nie sądzę, żeby Aldridge mógł mieć nadzieję, że przyjdzie to pani tak łatwo. Nie. Poważnie
wątpię,czymiałonztymcokolwiekwspólnego.-JaredodwróciłsięwstronęOlimpiiispojrzałnaniąz
troską.-Olimpio,niechcę,żebyśwplątałasięwjakieśprzykresprawy.
-Ale,panieChillhurst...
-Zostawtomnie.
-Niemogętegozrobić.Mamobowiązekchronićpamiętnikprzed„Obrońcą"czykimkolwiekinnym
próbującym wykraść tajemnicę skarbu. - W zamyśleniu przygryzła dolną wargę. - Chociaż muszę
przyznać, że nie widzę pana Torberta w roli bohatera tej legendy. Nie sądzę, żeby był w jakiś sposób
związanyz„Obrońcą".
- Cholerna dziewczyna - mruknął Jared przez zaciśnięte zęby. - Jeśli będzie potrzebna ci pomoc,
obronięcięprzedTorbertem,„Obrońcą"iwszelkimiinnymiintruzami.
Olimpiabyłazaskoczona.Spojrzałananiegoizapytała:
-Niewiem,copanprzeztorozumie,sir.Oczywiściemusimybyćostrożni,ale...
-PannoWingfield,proszęmipowierzyćsprawęchustki.Postaramsię,żebypanTorbertzrozumiał,
żepostąpiłniestosownieubiegłejnocy.
-Porozmawiapanznim?
-Proszęsięniemartwić.Wszystkobędziezałatwione.
-Nodobrze,sir.Zostawiampanutęsprawę-ustąpiłaOlimpia.
-Dziękuję,pannoWingfield.Ateraz...
Jared nie dokończył zdania. Przerwał mu kobiecy głos, który przebił się przez szczękanie
mechanizmów.
-Chillhurst!Cotytu,ulicha,robisz?
Jaredpatrzyłnakogoś,ktostałzaplecamiOlimpii.
-Dodiabła!-mruknął.
Olimpiazauważyłatylko,żetwarzJaredaprzybrałatajemniczywyraz.Kobietaodezwałasięjeszcze
raz:
-Toty,Chillhurst?Niemylęsięprzypadkiem?
Olimpia odwróciła się i zobaczyła uderzająco piękną kobietę zmierzającą w ich kierunku. Dama
zatrzymałasięprzedJaredemichłodnouśmiechałasiędoniego.
Przez dłuższą chwilę Olimpia przyglądała się pięknej nieznajomej. Kobieta miała jasne włosy,
kunsztownieupiętepodeleganckimniebieskimkapeluszem.Ubranabyławjasnoniebieskąpopołudniową
suknięzzarzuconymnaniąspenceremwciemniejszymniecoodcieniu.Narękachmiaładobranekolorem
dostrojurękawiczki.Olimpiapomyślała,żesąonezapewnedroższeniżcałyjejstrój.
Kobieta nie była sama. Towarzyszyła jej równie elegancka dama, tyle że ubrana na żółto. Nie
dorównywałaurodąblondynce,alerozsiewaławokółsiebieatmosferęegzotycznejatrakcyjności.Swym
wyglądem znakomicie kontrastowała z przyjaciółką. Włosy miała koloru ciemnobrązowego, na głowie
ozdobionypióramikapelusz,oczyciemne,afigurępełniejsząniżjejszczupłaprzyjaciółka.
-Wpierwszejchwiliniemogłamuwierzyć,żetoty-powiedziałablondynka.-Słyszałamotwoim
przyjeździedoLondynu,aletraktowałamtojakoplotkę.Rzadkobywaszwmieście.
-Dzieńdobry,Demetrio...Och,powinienemmożepowiedziećladyBeaumont.-Jaredukłoniłsięz
chłodnąuprzejmością.
- Mów mi nadal po imieniu. - Kobieta spojrzała na swą towarzyszkę. - Na pewno pamiętasz
Constance,prawda?
-Doskonalepamiętam.-Jareduśmiechnąłsięironicznie.-LadyKirkdale,oilesięniemylę.
ConstanceKirkdaleskłoniłauprzejmiegłowę.JejwzrokpowędrowałwstronęOlimpii.
-Akimjesttwojaprzyjaciółka,Chillhurst?-SpojrzenieDemetriirównieżspoczęłonaOlimpii.-W
mieściemówią,żemieszkaszzjakąśmłodąkobietąwwynajętymdomuprzyIbbertonStreet,alejawto
niewierzę.Toniepodobnedociebie,żebyśwplątałsięwtegorodzajuromans.
- Lady Beaumont, lady Kirkdale, pozwolą panie, że przedstawię im moją żonę. - Głos Jareda
brzmiałspokojnie,jakzawsze,alespojrzenierzuconeOlimpiizawierałoostrzeżenie.
„Mojążonę"!
Olimpiadopieropochwiliuświadomiłasobie,żestoizotwartymiustami.Szybkoopanowałasięi
postanowiłaspokojniestawićczołozaistniałejsytuacji.Towkońcubyłjejpomysł,żebyprzedstawićsię
jakożonaJareda,wprzypadkugdybysytuacjategowymagała.ReputacjaJaredabyłazbytważna.
Ten biedny człowiek wykonuje tylko moje polecenie, pomyślała. Nie mam innego wyboru tylko
przyłączyćsiędotejgry.
-Miłomipaniepoznać-powiedziała.
-Tofascynującahistoria.-DemetriaprzyglądałasięOlimpii,jakbybyłaonajednymzeksponatów
wmuzeum.-AwięcChillhurstwywiązałsięwreszciezobowiązkówwobecswejrodzinyiznalazłsobie
wicehrabinę!
10
- Wicehrabia? - zawołała Olimpia wchodząc po upływie pół godziny do swego gabinetu. Zdjęła z
głowy kapelusik i odwróciła się, żeby stanąć twarzą w twarz z Jaredem. Dopiero teraz mogła
porozmawiaćznimwczteryoczy.Jejoburzenieniemiałogranic.-Tyjesteświcehrabią?
-Przykromi,żemusiałaśsięotymdowiedziećwtakichokolicznościach,Olimpio.-Jaredzamknął
zasobądrzwiistałnieruchomoztymsamymnieodgadnionymwyrazemtwarzy,jakimiałwmomencie,
gdyprzedstawiałjąjakoswojążonę.-Zdajęsobiesprawę,żenależącisięzmojejstronywyjaśnienia.
- Ja też tak myślę. Jest pan u mnie zatrudniony, panie Chillhurst... to znaczy milordzie. Do licha!
Wyglądanato,żeistotniepowinnamżądaćodpanareferencji.Podejrzewam,żeistryjowinieprzedłożył
panżadnych.
-Wzasadziemapanirację.Nie.Nieprzedłożyłem.Panistryjwcaleichnieżądał,rozumiepani.
- Zaangażował pana jako nauczyciela i nie poprosił o referencje? - zapytała z niedowierzaniem
Olimpia.
-Boonwłaściwiewcaleniezatrudniłmniejakonauczyciela-powiedziałspokojnieJared.
-Wobectegowjakimcharakterzepojawiłsiępanwmoimdomu,milordzie?
- Pani stryj w ogóle mnie nie angażował. Prosił tylko, bym zrobił mu uprzejmość i eskortował
towarywysłanedoUpperTudway.-JaredspojrzałnaOlimpię.-Musipaniprzyznać,żeztegozadania
wywiązałemsiębardzodobrze.
- Coś podobnego! - Olimpia cisnęła kapelusz na sofę i podeszła do biurka. Zawsze czuła się
silniejszaibezpieczniejsza,kiedysiedziałazabiurkiem.Opadłanakrzesłoizezłościąprzypatrywałasię
Jaredowi.-Proszęmiwszystkoopowiedzieć,sir.Wolałabymdłużejnieodgrywaćrolinaiwnejidiotki.
DostrzegłajakiśdziwnybłyskwokuJareda.Mogłotobyćrozbawienie,alemógłteżbyćgniew.Nie
mogłasięzorientować.Takczyinaczej,dreszczprzebiegłjejpoplecach.
Jared usiadł powoli naprzeciwko niej i wyciągnął przed siebie nogi. Łokcie oparł na poręczach
mahoniowegokrzesłaisplótłprzedsobądłonie.Wpatrywałsięwniąuważnie.
-Sprawajestraczejzłożona-powiedział.
- Nie musi pan wdawać się w szczegóły. - Olimpia uśmiechnęła się. Powiedziała sobie, że
bezwzględniepowinnazachowaćspokójichłód.-Jestemchybanatyleinteligentna,byuchwycićistotę
tejsprawy.
-Niewątpię.Odczegomamzacząć?
-Naturalnieodpoczątku.Proszępowiedzieć,dlaczegoudawałpannauczyciela?
Jaredzawahałsię.Najwyraźniejszukałwłaściwychsłów.
-Wszystko,copowiedziałemospotkaniuzpanistryjem,byłoprawdą.PoznaliśmysięweFrancjii
podjąłemsiędostarczeniatowarówdopanidomu.
-Czemupantozrobił,skoronieszukałpanposadynauczyciela?
-PamiętnikladyLightbourne-odparłJared.
PorazdrugitegodniaOlimpiaznieruchomiałazotwartymiustami.
-Pamiętnik?Panwiedziałonim?
-Tak.Jateżgoposzukiwałem.
- Wielkie nieba! - Poczuła się zdruzgotana. Odchyliła się na oparcie krzesła i próbowała zebrać
myśli.-Oczywiście.Towyjaśniawszystko.
-Niezupełnie.
-Byłpannatropiepamiętnika,alestryjArtemisubiegłpana,awięcpostarałsiępannawiązaćznim
znajomość.Czymamrację?
-Tak.Jednakże...
- Zorientował się pan, że pamiętnik znajduje się na statku wraz z innymi towarami, które miały
zostaćwysłanedoAnglii.Wtedyzdecydowałsiępaneskortowaćcałytentransport.
Jaredpochyliłgłowę.
-Paniinteligencjazawszemniezdumiewała.
Olimpia próbowała zignorować komplement. Wiedziała, że nie może sobie pozwolić na chwilę
słabości, którą mogłyby wywołać słodkie słówka ukochanego mężczyzny. Musiała ciągle pamiętać, że
Jaredrozmyślniewprowadziłjąwbłąd.
-Poprzyjeździedomojegodomu-ciągnęła-znalazłpansposób,żebyzostaćnadłużej.Zorientował
siępan,żeposzukujęnauczyciela.
-Tenpomysłprzyszedłmidogłowywtrakcierozmowyzpanistryjem.Powiedziałmi,żewciągu
ostatnichsześciumiesięcyprzezpanidomprzewinęłosiętrzechnauczycieli.
-Skorzystałwięcpanzokazji,żebypozostaćbliskopamiętnika.
-Rozumiem,żemożetowydawaćsiępaniwystarczającympowodem,żebydopuścićsięoszustwa-
powiedziałJaredwpatrującsięwścianęnadgłowąOlimpii.
-Przypuszczam,żeobawiałsiępantrudnościzrozszyfrowaniemcałegotekstuiliczyłpannato,że
zdradzętajemnicezawartewpamiętniku.
-Wiem,żetaktowygląda.
- Dlaczego interesuje się pan tym pamiętnikiem, panie Chillhurst... to znaczy wasza lordowska
mość?
-WystarczyJared-powiedziałcicho.-Powodem,dlaktóregowszcząłemposzukiwaniadziennika,
jestto,żeonnależydomojejrodziny.
Olimpiazamarła.
-Cotoznaczy,należydopańskiejrodziny?
-ClaireLightbournebyłamojąprababką.
-Cośpodobnego!-Niewielebrakowało,byOlimpiazleciałazkrzesła.-Panaprababką?Hrabiną?
Otymtytuleniemażadnejwzmiankiwpamiętniku.
- Jack Ryder poślubiając prababkę był jeszcze zwykłym kapitanem Jackiem. Dopiero później, po
powrocie do Anglii z Indii Zachodnich, został lordem Flamecrest. Rodzina wolała nic na ten temat nie
mówić,boprawdawyglądatak,żetytułtenzostałnabytyzapieniądze.
-Wielkienieba!
- W tych czasach nie było trudno kupić tytuł - powiedział Jared. - Należało tylko mieć sporo
pieniędzyiwpływowychznajomych.JackRyderdysponowałzarównojednym,jakidrugim.
- Tak, oczywiście. - Olimpia przypomniała sobie teraz pewne fragmenty pamiętnika, na które nie
zwróciławcześniejwiększejuwagi.JackRyderwróciłzIndiiZachodnichjakoczłowiekbogaty,apotem
jeszczewAngliipomnożyłswąfortunę.
- Po uzyskaniu tytułu lorda - mówił dalej Jared - pradziadek postarał się o drugą godność, a
mianowicie tytuł wicehrabiego Chillhurst, używany przez spadkobierców Flamecrestów. Teraz
przysługujeonmnie.
Olimpiaciągleniemogłaprzyjśćdosiebie.
- Jest pan spadkobiercą tytułu lordowskiego? Pana pradziadkiem był Jack Ryder, ukochany Claire
Lightbourne?
-Tak.
Z każdą kolejną rewelacją narastało przygnębienie Olimpii. Od początku świadoma była, że pan
Chillhurstniepozostaniedługowjejdomu,alewgłębisercażywiłanadzieję,żeokrestentrwaćbędzie
dłużejniżparętygodni.
Niestety,senskończyłsięzbytszybko.Zastanawiałasię,cozrobić,byprzedłużyćgochoćbyokrótką
chwilę.
Acobędzieznami?-myślałaznarastającymuczuciemrozpaczy.Niemogławprostuwierzyć,byto,
copomiędzynimizaszło,ichwielkanamiętność,nicdlaniegonieznaczyło.Żeoszukiwałnawetwtedy,
gdytrzymałjąwramionach.Możeniebyłatomiłość,aleprzecieżnapewnogorącojejpragnął.Miałaco
dotegocałkowitąpewność.
-Niewątpię,panieChillhurst,żezależałopanunazdobyciupamiętnika-powiedziałazmuszającsię
dologicznegomyślenia.-Poszukiwałgopanodlat.Musiałpanbyćbardzozirytowany,gdyokazałosię,
żeubiegłampana.
-Jeślijużniemożeszzwracaćsiędomniepoimieniu,tomówdomnie„Chillhurst".
- W obecnej jednak sytuacji - Olimpia zmusiła się do czarującego uśmiechu - otwierają się przed
namizupełnienowemożliwości,jeślichodziopracęnadpamiętnikiem.
-Czyżby?-Jaredspojrzałnaniązwyrazemzaskoczenianatwarzy.
-Oczywiście.
Wstała z krzesła i podeszła do okna. Splotła ręce za plecami i wpatrywała się w ogród.
Zdecydowałasiępodjąćpewneryzykoiwiedziała,żemusibyćbardzoostrożna.
-Nierozumiemcię,Olimpio.
-Znajomośćhistoriirodzinymożeokazaćsiębardzopomocna,sir.Możeułatwićmirozszyfrowanie
pewnychfragmentówpamiętnika.
-Wątpię.CałamojawiedzaograniczasiędoznajomościrodzinnychopowieściokapitanieJackui
jegoniezwykłychpodróżach.
Olimpia zacisnęła dłonie tak mocno, że aż poczuła ból. Postanowiła przekonać Jareda, że
kontynuowanie wspólnej pracy nad pamiętnikiem jest celowe. Tylko w ten sposób mogła zatrzymać go
przysobiechociażtrochędłużej.
- Nigdy nie wiadomo, sir. Może jakieś informacje zawarte w tych opowieściach pozwolą mi
zrozumiećpewnezagadkowefragmentydziennika.
-Takuważasz?-zapytałJaredznutąpowątpiewaniawgłosie.
- Jestem tego pewna. - Olimpia odwróciła się twarzą do Jareda. - Bardzo bym chciała nadal
zajmować się tą sprawą i chętnie dzieliłabym się rezultatami z panem. Rozumiem oczywiście, że
tajemnicaukrytychskarbówjestwłasnościąwaszejrodziny.
-Nieobchodząmniezupełnietajemnicezawartewpamiętniku.Chciałbym,żebyśtozrozumiała.
-Nigdywtonieuwierzę-zaprotestowałaOlimpia.-Tyletruduzadałpansobie,żebygoodszukać,
apotemznaleźćsięwmoimdomu,bypoznaćzawartewnimsekrety.Chcę,żebypanwiedział,żewpełni
rozumiemmotywy,jakimipansiękierowałpróbującmnieoszukać.
-Naprawdę?
- Tak. Muszę też przyznać, że pana pomysł był bardzo mądry, sir. Wszystko układałoby się
znakomicie,gdybydzisiajpopołudniuniespotkałpanladyBeaumont.
-Maszprawoczynićmiwymówkizamojezachowanie,Olimpio...
- Jakie wymówki, sir! Teraz, kiedy oceniam całą tę akcję, muszę przyznać, że została świetnie
pomyślana.
- Powinnaś tylko zastanowić się, czemu nie poprzestałem na roli nauczyciela - powiedział cicho
Jared.-Niewątpliwiezapytujeszsiebie,dlaczegocięuwiodłem.
- Nie, panie Chillhurst. Nie zadaję sobie takich pytań - 1 stwierdziła stanowczo Olimpia unosząc
głowę.
-Dlaczegonie?-Jaredpodniósłsięzkrzesła.-Większośćkobietwtwojejsytuacjizastanawiałaby
sięnadtym.
-Jaznamodpowiedź.
- Jak więc brzmi ta odpowiedź? Jak wyjaśnisz moje postępowanie? Oboje wiemy dobrze, że nie
zachowałemsięjakdżentelmen.Możnabypowiedzieć,żepoprostuwykorzystałemcię.
-Tonieprawda,sir.-Olimpiaspojrzałamuwoczy.-Wykorzystaliśmysięwzajemnie.
-Czyżby?-Jareduśmiechnąłsięgorzko.
-Tak.Obojewiedzieliśmy,corobimy.Jeślijużkogośmamyoskarżaćoto,cozaszłomiędzynami,to
właśniemnie.
-Ciebie?-Jaredpatrzyłnaniązaskoczony.Olimpiazarumieniłasię,alewytrzymałajegowzrok.
- Pan jest dżentelmenem, sir, ale ja od razu wyczułam, że jest pan mężczyzną o niezwykłym
temperamencie.Obawiamsię,żewłaśnietenfaktwykorzystałam.
-Mężczyznąoniezwykłymtemperamencie?-Jaredodchrząknąłwzakłopotaniu.
-Najwyraźniejtocecharodzinna.JestpanpotomkiempanaRydera,aztego,coonimprzeczytałam,
wynika,żeniewątpliwiebyłonczłowiekiemulegającymsilnymnamiętnościom.
- Pozwól mi poinformować cię, że jesteś chyba jedyną osobą na świecie, która widzi we mnie
mężczyznę o dużym temperamencie. - Jared uśmiechnął się ponuro. - Na ogół uważany jestem za
nudziarza.
-Nonsens.Takierzeczymożejedyniemówićktoś,ktonieznapanadobrze,sir.
-Całamojarodzinataksądzi.Inietylkooni.TaksamomyśliomnieladyBeaumont.
- O, właśnie - powiedziała Olimpia - to jest jeszcze jedna sprawa, o której chciałam z panem
pomówić.KimjestladyBeaumont?Panadawnąprzyjaciółką?
JaredbezsłowapodszedłdobiurkaOlimpii.Przezchwilęstałzrękamiskrzyżowanyminapiersi.
-LadyBeaumontjeszczeniedawnonazywałasięDemetriaSeaton-powiedziałbezcieniaemocji.-
Przedtrzemalatybyłem,nakrótko,zaręczonyznią.
- Zaręczony? - Nie wiadomo dlaczego ta informacja zrobiła na Olimpii większe wrażenie niż
wszystko,cowkontaktachzJaredemzdarzyłosiędotąd.-Ach,rozumiem.
-Czynapewno?
-Onajestbardzopiękna.-Olimpiapróbowałaopanowaćnarastająceuczucielęku.
Świadomość,żeJaredkochałkiedyśpięknąDemetrię,byładlaniejniedozniesienia.Dotejpory
nie brała pod uwagę faktu, że w jego życiu mogły być inne kobiety. Domyślała się, że ma on pewne
doświadczeniawtychsprawach,alewolałaniemyślećotym,żekochałinnąkobietę.Itokochałnatyle
mocno,bysięzniązaręczyć.
- Z pewnych powodów, o których wolałbym teraz nie mówić, doszliśmy do wniosku, że nie
pasujemydosiebie-powiedziałJared.
-Och!-Olimpianiepotrafiławydobyćzsiebiejakiejśsensownejuwagi.
-Zaręczynyzostałyzerwanewkrótcepoichogłoszeniu.Plotkiszybkoucichły,gdyżcałezdarzenie
miałomiejscewmojejrodzinnejposiadłościnaIsleofFlame,aniewLondynie.PrzedrokiemDemetria
wyszłazaBeaumontaitowszystko.
- Och! - Znów nie potrafiła powiedzieć nic rozsądnego. Instynktownie wyczuwała, że nie poznała
całej historii, ale wiedziała, że nie ma prawa domagać się wyjaśnień. - Nie ma to dla nas większego
znaczenia-oznajmiławreszcie.
-Toprawda.
- Jednakże z związku z tym, że lady Beaumont rozpoznała pana, zostaliśmy postawieni w raczej
niezręcznejsytuacji.
-Nienazwałbymjejniezręczną-stwierdziłJared-araczej,wpewnymsensie,przymusową.
-Takczyinaczej,musimysobiejakośzniąporadzić.
-Mampewienpomysł.-JaredspojrzałOlimpiiwoczy.
- Ja również. - Olimpia zaczęła szybkim krokiem przemierzać niewielki gabinet. - Rozwiązanie
wydajemisięoczywiste.
-Słucham.
-MusimynatychmiastspakowaćswojerzeczyiwracaćdoUpperTudway.
- Jeśli sobie tego życzysz, to oczywiście możemy wracać. Jednakże wyjazd z miasta niczego nie
rozwiąże.
- Ależ tak! - Olimpia rzuciła Jaredowi gniewne spojrzenie. - Jeśli się pośpieszymy, unikniemy
dalszychspotkańzpanaznajomymi.WUpperTudwaymożepannadaluchodzićzanauczycielachłopców.
-Niesądzę...
-Ajabędęmogłakontynuowaćpracęnadpamiętnikiem.Wszystkowrócidotakiegostanujakprzed
naszymwyjazdem.
-Chciałemciprzypomnieć,żetotywpadłaśnapomysł,bywraziepotrzebyudawaćmałżeństwo.
-Zdajęsobiesprawę,żepopełniłambłąd,sir.-NatwarzyOlimpiiwykwitłrumieniec.-Chciałam
tylko zauważyć, że wszystko działałoby bez zarzutu, gdyby był pan tym, za kogo się podawał, czyli
dżentelmenem ze średnich sfer. Fakt, że okazał się pan wicehrabią i spadkobiercą tytułu lordowskiego,
spowodowałcałetozamieszanie.
-Wiem-zgodziłsięJared.
- Gdyby nie to, nikogo nie obchodziłyby nasze wzajemne związki. Jednakże teraz, ze względu na
panapozycjęwwyższychsferach,zacznąopanuplotkować.
-Zdajęsobieztegosprawęiczujęsięodpowiedzialnyzato,cozaszło-powiedziałprzepraszająco
Jared.
Olimpiawestchnęła.
-Proszęnierobićsobiewyrzutów,sir.To,cosięzdarzyło,byłoprawdopodobnienieuniknione,jeśli
weźmiesiępoduwagępańskicharakteritemperament.Tegorodzajumężczyźniczęstostająsięobiektem
plotek.Myślęjednak,żejeślinatychmiastwyjedziemydoUpperTudway,toplotkiszybkoucichną.
-Obawiamsię,żetonicnieda-stwierdziłJared.-PrzedstawiliśmysięjakolordiladyChillhurst.
Trudnooczekiwać,żebytainformacjarozpłynęłasię,ottak,wpowietrzu.
-Taksięstanie,jeśliwczasienastępnegopobytuwLondyniepowiepan,żebyłtotylkożart.
-Chcesz,żebymtowszystkopotraktowałjakożart?
-Możnaitak.Wytłumaczypanwszystkim,żebyłpanwtowarzystwieprzyjaciółki.
-Przyjaciółki?
-O,możepanpowiedzieć,żejestemkochanką,czykimśwtymrodzaju.Przecieżwiem,żewśród
dżentelmenów,tutaj,wmieście,niejesttorzadkością.
-Dolicha,acoztwojąreputacją.Olimpio?
- Nikt mnie w Londynie nie zna i jest wysoce nieprawdopodobne, by informacje o tym, co tutaj
zaszło,dotarłydoUpperTudway.-OlimpiazatrzymałasięipatrzącnaJaredadodała:-Pozatymnawet
gdybydotarły,wcaleniebędęsięprzejmować.Wiepan,żeniedbam,coomniemówią.
-Acozemną?-zapytałcichoJared.-Jarównieżcieszęsięjakąśreputacją.
Olimpiaspojrzałananiegoniepewnie.
- Mam nadzieję, że potrafi pan przejść przez to wszystko bez uszczerbku dla pańskiego dobrego
imienia.
-Taksądzisz?
-Sytuacjajestotyleprostsza,żeniebędziepanmusiałwprzyszłościszukaćposadynauczyciela-
powiedziała Olimpia - i nikogo nie będą obchodziły pańskie kontakty z jakąś kobietą. Ja przecież nie
należę do pana sfery. Wystarczy, że przez parę miesięcy nie będzie się pan pokazywał w Londynie i
wszystkoprzycichnie.
-Chciałbymzaproponowaćinnerozwiązanie,Olimpio.
-Ciekawejakie?
-Możemysprawić,żebyto,cozostałopowiedziane,stałosięfaktem.Proponuję,żebyśmydyskretnie
wzięliślub.Niktniebędziewiedział,kiedytonastąpiło.
-Ślub?-Olimpiizaschłowustach.-Zpanem?
-Dlaczegonie?Byłobytologicznerozwiązanienaszychproblemów.
- Niemożliwe! - Olimpia opanowała się, energicznie podeszła do biurka, usiadła na krześle i
pochyliła się do przodu. Odetchnęła głęboko i spokojnie dokończyła: - To jest absolutnie wykluczone,
panieChillhurst...chciałampowiedziećmilordzie.
Jared wyprostował się i zwrócił twarzą do niej. Oparł dłonie na blacie biurka i z kamiennym
wyrazemtwarzyzapytał:
-Dlaczego?
-Zjednego,alepoważnegopowodu:panjestwicehrabią.
-Icoztego?
-Nienadajęsięnażonęwicehrabiego.
-Chybadomnienależyosądwtejsprawie.
Olimpia wyraźnie poruszona tą odpowiedzią spojrzała na Jareda spod opuszczonych powiek i
powiedziała:
-Panchcesięożenićzemnątylkodlatego,żeznaleźliśmysięwniezręcznejsytuacji.
-Nieprawda.Ibeztegoprosiłbymcięorękę,Olimpio.
-Miłomitosłyszeć,milordzie,aleproszęniemiećmizazłe,kiedypowiem,żeabsolutniepanunie
wierzę.
-Nazywamniepanikłamcą,pannoWingfield?
- No, niezupełnie. Chciałam tylko powiedzieć, że zachowuje się pan jak szlachetny dżentelmen,
którymzresztąpanjest.
-Dodiabła!-mruknąłJared.
-Możnasiębyłotegospodziewać.Jednakżeniepozwolę,żebywpadłpanwpułapkęprzymusowego
małżeństwa.Niewidzępowodu,żebysięażtakpoświęcać.
-Zapewniampanią,pannoWingfield,żenaprawdępragnętegomałżeństwa.Paniobecnośćwmoim
domuisypialniskompensujeznadwyżkąmojepoświęcenie.
TwarzOlimpiioblałrumieniec.
- I znów przemawia przez pana skrywana zmysłowość. Nie mam nic przeciwko porywom
namiętności,aleniesąonewystarczającympowodemdozawarciamałżeństwa.
-Niezgadzamsięzpanią,pannoWingfield.
JaredwyciągnąłręceiująłwswedłonietwarzOlimpii.Potemnachyliłsięigorącopocałowałjąw
usta.
Byłatymtakzaskoczona,żeniezdołałanicpowiedzieć.Rozchyliławargipoddotknięciemjegousti
drżałajakzawszewtedy,gdyjącałował.Falaciepłaogarnęłajejciało,jęknęłacicho.
Jareduwolniłjąicofnąłsięokrokciąglepatrzącnamiętniewjejoczy.
-Jestempewien,pannoWingfield,żenaszymizmysłowymicharakteramijesteśmyświetniedosiebie
dobrani-powiedział,apotemodwróciłsięiruszyłwstronędrzwi.
-Proszęzaczekać,sir.Dokądsiępanwybiera?-zawołałazanimodzyskującwreszciegłos.
- Muszę załatwić parę spraw związanych z naszym rychłym, dyskretnym ślubem, a pani najlepiej
zrobiprzygotowującsiędonocypoślubnej.
- Proszę posłuchać, panie Chillhurst... to znaczy lordzie Chillhurst. Radzę wziąć pod uwagę, że
ściśle biorąc jest pan moim pracownikiem i nie ma pan prawa podejmować żadnych decyzji bez
uzgodnieniazemną.
Jaredotworzyłdrzwi,apotemobejrzałsię.
- Nie wiem, czy zauważyła pani, panno Wingfield, że od dnia mojego przybycia zajmuję się
prowadzeniempanidomu.Cowięcej,okazałosię,żemamdużytalentwtymkierunku.
-Jestemtegoświadoma,sir,jednakże...
-Niewidzęnajmniejszegopowodu,żebypanizajmowałasiętakimidrobiazgamijaktenślub,panno
Wingfield.Proszętesprawyzostawićmnie.
Jaredwyszedłienergiczniezamknąłdrzwizasobą.
Olimpiawpierwszymodruchuchciałapobieczanim,alepowstrzymałasięiopadłazpowrotemna
krzesło.NigdydotądniebyłaświadkiemtakiegozdecydowanegoigwałtownegozachowaniaJareda,ale
wiedziała, że nie powinna być zaskoczona swym odkryciem. Takie postępowanie nie mogło dziwić u
mężczyznyowyjątkowymtemperamencie.
Niemniej uważała, że nie może pozwolić na zrealizowanie niebezpiecznego pomysłu Jareda, by
natychmiast doprowadzić do ślubu. Zdawała sobie sprawę, że kieruje nim nie miłość do niej, ale
namiętnośćipoczuciehonoru.
Nieulegawątpliwości,żeJaredwpewnymmomenciezacznieżałowaćpochopnejdecyzji,myślała.
Znienawidzimnie,ajazostanęzezłamanymsercem.Muszębronićgoprzedjegowłasnąnamiętnością,
powiedziała sobie. Zbyt mocno go kocham, by pozwolić mu skomplikować sobie życie przez to
małżeństwo.
Poza wszystkim, analizując rzecz na trzeźwo, widać wyraźnie, że całe to zamieszanie wynikło z
mojejwiny.Tylkojamogędoprowadzićdouporządkowaniatychspraw.
Nazajutrz, wkrótce po południowym posiłku Jared usłyszał pukanie do drzwi swojej sypialni.
Siedziałwłaśnieprzystolikuizabierałsiędopisanialistudoojca.
-Proszęwejść!-zawołał.
Obejrzał się i zobaczył Roberta, Ethana i Hugha wkraczających do pokoju. Niewielką kolumnę
zamykałMinotaur.
Jaredspojrzałnazasępionetwarzechłopcówiodłożyłpióro.
-Proszęwybaczyć,sir.-Robertukłoniłsięgrzecznie.
-Czychceciemicośważnegozakomunikować?
-Tak,sir.-Robertnabrałgłębokopowietrzawpłuca.-Przyszliśmysięzapytać,czyprawdąjestto,
comówipaniBird.
-Cóżonatakiegopowiedziała?-Jaredwstrzymałoddech.
-Powiedziała,żepanjestwicehrabią,sir.Żeniejestpannauczycielem.-OczyEthanabłyszczały
podnieceniem.
Jaredprzyglądałmusięprzezchwilę.
-PaniBirdtylkowpołowiemarację.Toprawda,żejestemwicehrabią,alerównocześniepracuję
jakonauczycielwdomuwaszejciotki.
Ethanwyraźniezmieszanyspojrzałnaswoichbraci.
-Notak,sir.Ijestpanbardzodobrymnauczycielem-stwierdził.
-Dziękujęci.-Jareduprzejmieskłoniłgłowę.
-Chodzinamoto-włączyłsiędorozmowyHugh-czybędziepannasuczył,teraz,kiedyokazało
się,żejestpanwicehrabią.
-Bardzochciałbymnadalzajmowaćsięwasząedukacją-powiedziałJared.
-Toznakomicie,sir.-Hughwydawałsięuspokojony.
- Ja również uważam, że to dobra wiadomość. - Ethan uśmiechnął się. - Nie chcielibyśmy mieć
innegonauczyciela.
Robertkarcącospojrzałnabraci.
-Uspokójciesię.Przyszliśmytu,żebyporozmawiaćoczymśinnym.
-Ojakichsprawachchcecierozmawiać?-zapytałspokojnieJared.
Robert milczał przez chwilę. Stał nieruchomo z dłońmi zaciśniętymi w pięści, aż wreszcie zaczął
szybkomówić:
- Pani Bird powiedziała, że romansował pan z ciocią Olimpią i że dostał pan to, co pan chciał, i
terazkiedywszyscywmieściewiedzą,kimpannaprawdęjest,topanzniknie,żebyuniknąćskandalu,gdy
wkrótcewydasię,żeniejestpanmężemciociOlimpii.
-Przepraszam,sir-zapytałEthan,zanimJaredzdążyłodpowiedziećRobertowi-alecotoznaczy,
żeromansowałpanzciociąOlimpią?
-Uspokójsię,idioto-skarciłgoRobert
-Jatylkopytałem-mruknąłEthan.
- Pani Bird mówiła, że pan zrujnował ciocię Olimpię - Hugh zwrócił się do Jareda - ale ja przed
chwiląspytałemją,czyczujesięzrujnowana,aonastwierdziła,żemasięcałkiemdobrze.
-Bardzosięztegocieszę.-Jareduśmiechnąłsię.
-Jestjeszczejednasprawa,sir-zacząłniepewnieRobert.-PaniBirdtwierdzi,żenajlepiejbyłoby,
gdybypanożeniłsięzciociąOlimpią,aleuważa,żejesttomałoprawdopodobne.
-Sądzę,żeiwtejsprawiepaniBirdsięmyli-powiedziałJared.-Poprosiłemjużwasząciocię,
żebyzostałamojążoną.
-Naprawdę?-Robertwydawałsięzaskoczony,alejegooczyrozbłysłynadzieją.-My,proszępana,
niezupełniewiemy,ocotuchodzi,aleniechcemy,żebycośzłegospotkałociocięOlimpię.Onajestdla
nastakamiła...
-Dlamnierównieżjestbardzomiła.-Jareduśmiechnąłsię.-Ijestemprzekonany,żeniespotkajej
niczłego.
-O,jeślipansiębędzieoniątroszczył,tonapewnowszystkobędziedobrze.-Robertodzyskałjuż
spokój.
-Jesttylkojednatrudność,zktórątrzebasiębędzieuporać,zanimwszystkosięułoży-powiedział
Jared.
- Co to za trudność, sir? - Na twarzy Roberta znów pojawiło się napięcie. - Może my będziemy
moglipomóc.
-Tak,pomożemypanu-wyraziłswągotowośćHugh.
-Proszęnampowiedzieć,comamyrobić-dodałEthan.Jaredodchyliłsięnaoparciekrzesła,oparł
łokciena
poręczachisplótłdłonieprzedsobą.
- Widzicie, chłopcy, poprosiłem waszą ciocię, żeby została moją żoną, ale ona do tej pory nie
wyraziłanatozgodyiwzwiązkuztymnicniejestjeszczedokońcaustalone.
Ethan,HughiRobertwymienilizakłopotanespojrzenia.
-Cogorsza,wnaszejsytuacjimusimysięśpieszyć-mówiłdalejJared.-Waszaciociapowinnasię
zdecydowaćtakszybko,jaktylkojesttomożliwe.
-Porozmawiamyznią-oznajmiłHugh.
-Tak-zgodziłsięEthan.-Zcałąpewnościąprzekonamyją,żepowinnawyjśćzamążzapana.Pani
Birduważa,żetylkoszalonakobietaodrzuciłabyoświadczynywtakiejsytuacji.
- Ciocia Olimpia na pewno nie jest szalona - powiedział Robert - Może tylko niekiedy trochę
roztrzepana.Panwie,żejestosobąbardzomądrą,ijestempewny,żezgodzisięwyjśćzapana.
-Nowłaśnie.Ruszajciewięcdoakcji.Spotkamysięprzyobiedzie.
-Tak,sir.-Robertukłoniłsięiskierowałkudrzwiom.
-Załatwimytodlapana,sir-stwierdziłstanowczoEthaniposzedłzaRobertem.
- Proszę się nie martwić, sir - oznajmił konfidencjonalnym tonem Hugh. - Ciocia Olimpia jest
rozsądnąosobą.Jestempewny,żepotrafimyjąprzekonać.
-Dziękujęci,Hugh.Doceniamwaszestarania-powiedziałpoważnieJared.
Minotaurpodniósłsięzpodłogi,entuzjastyczniepomerdałogonemipobiegłzachłopcami.
Jaredzaczekał,ażzamknąsiędrzwizagromadkądzielnychpomocników,iwróciłdopisanialistu.
DrogiOjcze!
Zanim otrzymasz ten list, będę już zapewne mężem Olimpii Wingfield z Upper Tudway. Nie
potrafięcijejszczegółowoopisać,powiemtylkotyle,żenapewnobędzieodpowiedniądlamnieżoną.
Żałuję,żeniemogęodłożyćślubu,byśmógłwnimuczestniczyć.Niecierpliwieczekammomentu,
kiedybędęcimógłprzedstawićmojąwybrankę.
ZawszeTwójJared
Zanimzdążyłzakleićkopertę,rozległosięnastępnepukaniedodrzwi.
-Proszęwejść.
DrzwiotworzyłysięidopokojuweszłapaniBird.Przyjmującwojownicząpostawęstanęłaprzed
Jaredem.
-Przyszłam,żebyosobiściestwierdzić,ocowtymwszystkimchodzi.
-Copaniąniepokoi?
-Czytoprawda,comówiąchłopcy?CzyoświadczyłsiępanpannieOlimpii?
-Tak,oświadczyłemsię,aletoniejestpanisprawa,paniBird.
Gospodynisprawiaławrażeniezaskoczonej.Pochwilizapytałazniedowierzaniem:
-Jeślipanjąpoprosiłorękę,todlaczegoonaniezachowujesięjakkobietatużprzedślubem?
-Prawdopodobniedlatego,żeodrzuciłamojeoświadczyny.
-Dałapanukosza?-PaniBirdpatrzyłanaJaredazwyrazemnajwyższegozdumienia.
-Obawiamsię,żetak.
-No,niewiem...-Gospodynipotrząsnęłagłową.-Tamłodadamanigdyniewykazywałarozsądku
wtakichsprawach.Tozresztąniejejwina.PannaSophyipannaIdazawszewbijałyjejdogłowyjakieś
dziwacznezasady.Jakbyniebyło,trzebająjakośprzekonać.
-Liczęnapaniąwtejsprawie.-Jareduśmiechnąłsię,apotempodałjejlist-Przyokazjiproszę,
żebypaniwysłałatenlistznajbliższejpoczty.
PaniBirdniechętniewzięłalistzrękiJareda.
-Czypanjestprawdziwymwicehrabią?-zapytała.
-Tak,jestem.
-WtakimraziepannaOlimpiapowinnasięszybkozdecydować,zanimzmienipanzdanie.Chybanie
udajejsięznaleźćkogoślepszegoniżwicehrabia.
-Cieszęsię,żetakpaniuważa.
11
Olimpia odłożyła pióro i w zamyśleniu wpatrywała się w zagadkowe zdanie, które udało jej się
rozszyfrować:„Wyjaśnieniatajemnicyszukajzawzburzonymmorzem,poktórymżeglujeSiryn".
Niemiałotosensu,taksamojakostrzeżeniedotyczące„Obrońcy".Mimotopewnabyła,żejestto
kolejny,ważnyfragmentukładanki.
Zanim jednak zdążyła się zagłębić w rozważania nad tym trudnym problemem, ktoś zapukał do
drzwi.
- Proszę - zawołała, ale jej uwaga ciągle była jeszcze skupiona na zagadkowym fragmencie
pamiętnika.
Do gabinetu wkroczyli trzej chłopcy i pani Bird. Kolumnę, która zatrzymała się przed biurkiem
Olimpii,zamykałMinotaur.
Uniosła głowę znad pamiętnika i jej wzrok napotkał rząd zatroskanych twarzy. Patrzyła na nie z
rozbawieniem.
-Czyżbypojawiłsięjakiśpoważnyproblem?-spytała.
-Anotak-odezwałasiępaniBird.-Będzie,będzieproblem.
Robert,EthaniHughpokiwalipotakującogłowami.
-Możelepiejbyłoby,gdybyściesięudalidopanaChillhursta.Onświetniesobieradziztrudnymi
sprawami.
-Niechpaniniezapomina,żeonjestterazhrabiąChillhurst-stwierdziłaszorstkopaniBird.
-Tak-dodałEthan.-Terazciociamusigotytułować„Waszalordowskamość".
- Ach tak. Macie rację. Znów o tym zapomniałam. Idźcie więc ze swymi kłopotami do lorda
Chillhursta.-Olimpiauśmiechnęłasię.-Jestempewna,żeonsobieznimiporadzi.Zawszetakbyło.
Robertwysunąłsięniecozszeregu:
-Bardzoprzepraszam,ciociuOlimpio,aletenproblemdotyczywłaśniecioci.
- Mnie? - Olimpia spojrzała na panią Bird w oczekiwaniu dalszych wyjaśnień. - O co tu w ogóle
chodzi?
PaniBirdpodparłasiępodbokiiprzezzaciśniętezębypowiedziała:
-Tencholernypirattwierdzi,żepoprosiłpaniąorękę.
-Noicoztego?-zapytałaOlimpia.
-Jaktoco?Ondotegotwierdzi,żepaniodrzuciłajegopropozycję.
Olimpiauśmiechnęłasiębezradnie.
-Przecieżniemogęzostaćżonąwicehrabiego,prawda?
-Dlaczegonie?-zdziwiłsięRobert.
-Nowłaśnie,dlaczegonie?-wtórowałmuEthan.
-Przecieżonjestwicehrabią-broniłasięOlimpia.-Któregośdniazostaniehrabią.Takiczłowiek
musimiećodpowiedniążonę,aniekogośtakiegojakja.
-Czyciociczegośbrakuje?-zapytałHugh.-Ciociabardzomisiępodoba,właśnietaka,jakajest.
-Tak.Ciocianależydowyjątkowomiłychkobiet-poparłgoRobert.
-Apozatymjegolordowskamośćzrujnowałpanią,pannoOlimpio-mruknęłapaniBird.-Itopani
powinnazażądaćmałżeństwa.
- Ja już wyjaśniłem panu Chillhurstowi... chciałem powiedzieć lordowi Chillhurstowi, że ciocia
wcaleniezostałazrujnowanaiczujesięcałkiemdobrze-aleonpomimotochcesięzciociąożenić-
oznajmiłEthan.
-Toprawda-dodałHugh.-Naszymzdaniemciociapowinnawyjśćzaniego.Jeślitaksięniestanie,
toonmożezdecydowaćsięodejśćitrzebabędzieszukaćnowegonauczyciela,aniełatwobędzieznaleźć
kogoś, kto by tyle wiedział o kapitanie Jacku i potrafiłby zmierzyć odległość od drzewa rosnącego za
strumieniem nie przekraczając go, no i takiego, który wiedziałby, dlaczego latawiec wznosi się w
powietrze.
-Tuwchodziwgręsprawahonoru-powiedziałpoważnieRobert.
Po raz kolejny tego dnia Olimpia odczuła dreszcz przebiegający jej po plecach. Prawdą było, że
jakokobietaświatowanieuważałazastosownezbytniotroszczyćsięoswąreputację,rozumiałajednak,
że Jared jest człowiekiem dumnym i honor może wiele dla niego znaczyć. Jeśli będzie czuł się w
obowiązkupoślubićmnietylkodlatego,żetaknakazujemupoczuciehonoru,tonaprawdęniewiem,co
zrobić,zastanawiałasię.
-Ktocipowiedział,żejesttosprawahonoru-zwróciłasiędoRoberta.-CzymożepanChillhurst
taksięwyraził?
-TojawspomniałamotymRobertowi-powiedziałapaniBird-alesamapaniwie,pannoOlimpio,
żetojestfakt.
Olimpiaspojrzałanabratanków.Ichtwarzewyrażałyoczekiwanie.
-Możeotychsprawachporozmawiamysobienaosobności,paniBird.
-Nie-zaprotestowałRobert.-PowiedziałempanuChillhurstowi,żemywszyscyrazemspróbujemy
ciocięprzekonać.
-Obiecaliściemuporozmawiaćzemną?
-Tak,ibyłbardzozadowolony,żechcemymupomóc.
- Rozumiem. - Olimpia wyprostowała się. To że Jared ucieka się do takich sposobów, może
oznaczać,żejestzdecydowanyuzyskaćmojązgodę,pomyślała.
PaniBirdzorientowałasię,żesprawyzaczynająprzybieraćniecoinnyobrót.ZerknęłanaOlimpię,a
potemzwróciłasiędochłopców.
-Powiedzieliściejużwszystko,terazbiegnijcienagórę,ajaporozmawiamjeszczezwasząciocią.
Robertbyłwyraźniezadowolony.
-Proszęnaszawołać,gdybyśmybylipotrzebni-powiedział.
-Tak,tak.Zawołamwas,aterazidźciejuż.
Chłopcyukłonilisięiwyszlizpokoju.Minotaurpoczłapałzanimi.Pochwilisłychaćbyłoodgłosy
ich kroków i skrobanie pazurów na schodach, a potem na korytarzu pierwszego piętra. Bratankowie
zachowywalisięgłośno,conigdysięniezdarzało,gdyJaredznajdowałsięwpobliżu.
-Wydajemisię,żejegolordowskiejmościniemawdomu,prawda?-Olimpiazwróciłasiędopani
Bird.
-Wyszedłwczesnympopołudniem-odparłagospodyni.-Powiedział,żemadozałatwieniaważne
sprawy.Niedziwiłabymsię,gdybytomiałozwiązekześlubem.
-Och, Boże! -Olimpia zamknęła pamiętniki opadła na oparciekrzesła. - Coja mam zrobić, pani
Bird?
-Wyjśćzaniego.
-Niemogę!
-Bopanisobiemyśli,żeniebędzieodpowiedniąwicehrabiną,tak?
- Ach nie. Wiem, że potrafiłabym nauczyć się wszystkiego co trzeba, żeby być żoną lorda. To na
pewnoniejesttakietrudne.
-Notoczemuniechcepaniwyjśćzaniego?
Olimpiamilczałaprzezchwilę.Wzamyśleniuwpatrywałasięwokno.
-Prawdziwympowodemjestto,żeonmnieniekocha.
-Notak!Bałamsię,żetomożebyćcośtakiego.Niechpaniposłucha,pannoOlimpio.Miłośćnie
jestnajważniejszawmałżeństwie.
-Niezgadzamsięzpanią,paniBird-powiedziałaoschleOlimpia.-Niepotrafiłabymwyjśćzamąż
zaczłowieka,którymnieniekocha.
- Ale romans to mogła pani mieć - odpaliła pani Bird. Olimpia skrzywiła się. Zdawała sobie
sprawę,żewtychsłowachjestwieleprawdy.
-Nicpaninierozumie-mruknęła.
-Rozumiem,rozumiem.Kiedywreszcienauczysiępanipostępowaćrozsądnie?Wiepani,naczym
całyproblempolega?-paniBirdnachyliłasiędoOlimpii.-Zbytwielelatspędziłapaninadksiążkami,
niezajmującsięniczyminnymjaktylkodziwacznymilegendami,toteżnienauczyłasiępanipraktycznie
myślećoważnychrzeczach.
Olimpia potarła dłonią czoło. Bolała ją dzisiaj głowa, chociaż nigdy dotąd nie dokuczała jej ta
dolegliwość.
-Poprosiłmnieorękętylkodlatego,żewczorajwmuzeumzobaczyłanasrazemjegonarzeczona.
- Narzeczona? - pani Bird wzrokiem pełnym oburzenia spojrzała na Olimpię. - To ten nikczemny
pirat ma narzeczoną? Mieszka z panią pod jednym dachem, uwodzi, a równocześnie gdzieś tam ma
narzeczoną!
- Nie, nie! To jego dawna narzeczona. Ona jest teraz żoną lorda Beaumonta. Zaręczyny zostały
zerwaneokołotrzechlattemu.
-Zjakiegopowodu?-zapytałapaniBird.
-Niepasowalidosiebie.
-Achtak!Założęsię,żedużomożnabyotymmówić-paniBirdprzybraławielcetajemnicząminę-
alelepiejniezastanawiaćsięnadtym,cotrzylatatemuzaszłopomiędzyjegolordowskąmościąajego
narzeczoną.
-Słusznie.Toniemojasprawa.
-Niebyłabymtegopewna.Gdybymniektośpytał,topowiedziałabym,żepanChillhurstjestraczej
dziwnymmężczyzną.Oczywiściearystokraciczęstomająświra,aletakiegocudakajaklordChillhurstto
janigdyniespotkałam.
- Tak wielu arystokratów to pani znów nie zna, pani Bird, więc co pani może wiedzieć o ich
zachowaniu?
-Ato,żewłaśniejedenznichudajenauczyciela,chociażwcalenimniejest-odcięłasiępaniBird.
-PanChillhurstmiałswojepowody.
-O,napewno...-PaniBirdzniepokojemspojrzałanaOlimpię,któraznówpotarładłoniączoło.-
Cośpanidolega?Bolipaniągłowa?-zapytała.
-Tak.Pójdęchybanagóręiodpocznęprzezchwilę.
-Zarazprzyniosępanimojąmieszaninękamforyzamoniakiem.Działacudownie.
-Dziękuję.
Lepsze to niż dalsza rozmowa na temat mojego małżeństwa z Jaredem, pomyślała Olimpia. Nie
miała ochoty dłużej słuchać jej wywodów. I bez tego była dostatecznie mocno rozdzierana licznymi
wątpliwościami.Podniosłasięzkrzesła.
Zanimzdołaławyjśćzzabiurka,rozległsięostrydźwiękmosiężnejkołatkiudrzwiwejściowych,a
zarazpotemusłyszałaszczekanieMinotaura.
-Tonapewnojegolordowskamość.Noproszę,terazkiedyjestjużwicehrabią,niemożesobiesam
otworzyćdrzwi-mruknęłapaniBirdiruszyładoholu.-Tacysąarystokraci-dodała.
Olimpiapomyślała,żejeślisiępośpieszy,todotrzedoschodówizdążyukryćsięwswoimpokoju,
zanimJaredwejdziedodomu.
Była już przy drzwiach, gdy z dołu dotarły do niej głosy dwóch lub trzech osób. Zamarła, kiedy
rozpoznała jeden z nich, a potem usłyszała panią Bird, która odezwała się pełnym wyniosłości tonem,
jakiegonigdywcześniejuniejniesłyszała:
-Zarazzobaczę,czyjejlordowskamośćjestwdomu.
WchwilępóźniejpaniBirdpojawiłasięwdrzwiachgabinetu.Twarzpłonęłajejpodnieceniem.
- Dwie damy i jeden dżentelmen przyszli z wizytą - syknęła. - Pytają o wicehrabinę Chillhurst.
Myślą,żepanijestjużpoślubie.
-Wiem.Dodiabła!Musiałodotegodojść.
-Zaprosiłamichdosalonu.
-Proszęimpowiedzieć,żejestemchora.
PaniBirdznówwzięłasiępodbokiwyrażająctymgotowośćdostoczeniabatalii.
-Musipaniichprzyjąć,boBógwiecosobiepomyślą.Jakośsobieporadzimy.
-AleniebezChillhursta.
-Poradzimysobie.Będziemyudawać,żejestpaniwice-hrabiną.Niezorientująsię.
-DobryBoże!Cozahistoria.Jakjasobieztymporadzę?
-Niechsiępaniniemartwi.Jazajmęsięwszystkim.Aha,tendżentelmendałmijakieświzytówki.
-Proszęmipokazać.-Olimpiawzięławizytówki,zerknęłananieijęknęła:-LadyBeaumont,lady
KirkdaleimężczyznanazywającysięGiffordSeaton.
-Podamherbatę-powiedziałapaniBird.-Niechpanisięnieboi.Przygościachbędęsięzwracać
dopani„waszalordowskamość".
Wyszłazpokoju,zanimOlimpiazdołałajązatrzymać.
Pełnalękuirozpaczy,Olimpiaprzeszłaprzezholdosalonu.Marzyłaotym,bystałsięcudizjawił
sięJared.Onpotrafiłbyporadzićsobiewtejsytuacji.Zawszepotrafił.
Pomyślała nagle, że jeśli nie zdoła sprawić, by nadal trwał ich romans, Jared prawdopodobnie
opuścijejdomisamabędziemusiałaborykaćsięzdziesiątkamidrobnych,męczącychspraw.
Zresztą zajmowanie się problemami życia codziennego przestanie wówczas mieć dla mnie
jakiekolwiekznaczenie,pomyślałazesmutkiem.OdejścieJaredazłamiemiserceinaprawdęniewiem,
jaksięztymuporam.
Demetria i Constance siedziały na przeciwległych krańcach sofy, pierwsza z nich ubrana na
niebiesko,druganażółto.Obokoknastałprzystojnymężczyzna,młodszyzapewneodOlimpiiokilkalat.
Włosy miał jasne, takie same jak Demetria. Ubrany był modnie w przymarszczone spodnie i dobrze
skrojony,wciętywtaliisurdut.Podszyjąmiałwymyślniezawiązanyfular.
- Lady Chillhurst - Demetria uśmiechnęła się, ale jej oczy wyrażały chłodną ciekawość. - Moją
przyjaciółkę, lady Kirkdale, poznała pani wczoraj. Proszę pozwolić przedstawić sobie mojego brata.
GiffordSeaton.
-Miłomi,panieSeaton.-Olimpiaskinęłagłowąwsposób,jakizaobserwowałauJareda.
-LadyChillhurst.-GiffordzuprzejmymuśmiechempodszedłdoOlimpiiipocałowałjąwrękę.-
Cieszęsię,żemogłempaniąpoznać.
-Giffordnalegałnatęwizytę-powiedziałaDemetria.-Zdecydowałyśmysiętowarzyszyćmu.
-Panijestzupełnieinna,niżwynikałotozopisumojejsiostry-stwierdziłGiffordwpatrującsięw
Olimpię.
-Noicoztego?
Olimpiaenergiczniecofnęłarękę.Zapewnebólgłowysprawił,żewszystkojąirytowało.Wolałaby,
żebytoeleganckietowarzystwowyniosłosięizostawiłojąsamą.
-Niechciałempanidotknąć,madame-pośpieszyłzwyjaśnieniemGifford.-Chodziłomioto,że
zdaniemDemetriisprawiapaniwrażenieniecoprowincjonalne,więcspodziewałemsięspotkaćtuosobę
oraczejwiejskimwyglądzie.Nieprzypuszczałem,żejestpanitakurocza.
-Dziękuję.-Olimpianiebardzowiedziała,jakzareagowaćnakomplement.-Proszęusiąść,panie
Seaton-powiedziała.-Służącazarazpodaherbatę.
-Niezabierzemypaniwieleczasu-odezwałasięConstance.-Rozumiepani,wpadliśmytutajtylko
tak,otzciekawości.
-Zciekawości?
Demetriaroześmiałasięperliście.
-Musipanichybawiedzieć,mojadroga,żebyłamkiedyśzaręczonazChillhurstem.Kiedymójbrat
dowiedziałsięwczoraj,żejegolordowskamośćznalazłsobiewreszcieżonę,niemógłoprzećsięchęci
poznaniapani.
UśmiechzgasłnatwarzyGifforda.
-Jegolordowskamośćjestczłowiekiemwymagającym,więcciekawbyłem,jakwyglądakobieta,
któraspełniatejegoszczególnewymagania.
-Niewiem,oczympanmówi-stwierdziłaobojętnieOlimpia.
Giffordusiadłprzyoknie.ByłwyraźniezafascynowanyOlimpią.
- Zanim wejdzie pani do towarzystwa, powinna pani poznać pewne fakty. Dla nikogo nie jest
tajemnicą, że Chillhurst zerwał zaręczyny z moją siostrą w momencie, gdy przekonał się o stanie jej
finansów.Wcześniejmylnieprzypuszczał,żejestonaspadkobierczyniąsporejfortuny.Rozumiepani...
- Nie, nie rozumiem. - Olimpia czuła się jak mysz rzucona na pastwę trzem tłustym kotom, które
skłonnesąpoigraćznią,zanimjąostatecznierozszarpią.
- Chillhurst swoim postępowaniem przed trzema laty dowiódł, że ożenić się może tylko z kobietą,
któraotrzymawposagufortunę.
- Proszę cię, Gifford. - Demetria spojrzała karcąco na brata, a potem kwaśno uśmiechnęła się do
Olimpii.-Chillhurstnosiszlacheckitytuł,alenawetjegorodzinaprzyznaje,żemaduszękupca.
-Ztymczłowiekiemwszystkiesprawysprowadzająsiędointeresów-dodałGifford.
-Och,Gifford,jestempewna,żeladyChillhurstświetniepasujedoniego-powiedziałaConstance.
-Sprawiawrażenieosobywyjątkowopraktycznej.
Giffordskrzywiłsię.
- Ależ to jest oczywiste. Pani musi być zamożna, inaczej Chillhurst na pewno nie zainteresowałby
się panią. On dba o finanse. Sam też jest bogaty, ale mimo to wynajął dla pani dom w tej niezbyt
eleganckiejdzielnicy.Pozatymwidzę,żepaniteżjestoszczędna.-Giffordpowiódłwzrokiempoprostej
sukniOlimpii.-Zpewnościąniewydajepanizbytwielepieniędzynastroje.
- Chillhurst niewątpliwie potrafi to docenić - powiedziała z uśmiechem Demetria. - Jestem
przekonana,żejeślichodziomnie,toobawiałsię,żedoprowadzęgodoruiny.Niewykluczonezresztą,
żemiałrację.Muszęprzyznać,żelubięsięładnieubierać.
Constanceroześmiałasię.
-Otak,temuniemożnazaprzeczyć,apięknestrojebywająkosztowne.
-Alewartesąwszystkichpieniędzy-stwierdziłaDemetria.
WoczachGiffordazabłysłyzłeogniki.
-Chillhurstmamnóstwoforsy.JestbogatyjakKrezus.Niemusiałszukaćbogatejżony-wybuchnął.
Olimpiajużotworzyłausta,żebyzaprotestować,alepowstrzymałasię,gdyzobaczyła,żeDemetriai
Constancewymieniłyniespokojnespojrzenia.
W błysku intuicji zrozumiała powód, dla którego atmosfera od początku wydała jej się napięta.
Demetriaijejprzyjaciółkawcaleniechciałytejwizyty.Znalazłysiętutylkopoto,byutrzymaćkontrolę
nad Giffordem. Ten sfrustrowany młody mężczyzna pałał nienawiścią wyraźnie skierowaną przeciwko
Jaredowi.
Demetriapróbowałaterazzłagodzićniecozbytostrąwypowiedźbrata.
- Proszę mu wybaczyć - powiedziała. - Gifford ciągle, mimo upływu lat, nie może wybaczyć
Chillhurstowi,żenieprzyjąłjegowyzwanianapojedynek.
OlimpiazamarłaPrzezchwilęwmilczeniupatrzyłanaDemetrię,apotemzwróciłasiędoGifforda:
-PanwyzwałChillhurstanapojedynek?
-Proszęsięnieobrazić,madame,aleniemiałemwyboru.-Giffordpodniósłsięzkrzesłaistanął
przyoknie.-Onpotraktowałmojąsiostręwsposóbnikczemny.Byłemzmuszonyzażądaćsatysfakcji.
- Och, Gifford. - Demetria spojrzała błagalnie na brata. - Po co wracać do tych starych spraw.
Minęłyjużtrzylataijestemszczęśliwążonąinnegomężczyzny.
- Olimpia patrzyła przez chwilę na stojącego sztywno przy oknie Gifforda, a potem spokojnie
zwróciłasiędoniego:
-Jestempewna,panieSeaton,żezatym,copanmipowiedział,kryjesięcoświęcej.
- Zapewniam panią, że nie. - Gifford wzruszył ramionami. - Chillhurst zerwał zaręczyny, ja
wyzwałemgonapojedynek,gdyżmoimzdaniempoważnieobraziłDemetrię.
Demetriawestchnęłaciężko.Constanceuspokajającymgestemdotknęłajejramienia.
-JakzareagowałChillhurst,kiedyoskarżyłgopanoznieważeniesiostry?-zapytałaOlimpia.
-Gotówbyłwyrazićubolewanie-wtrąciłaDemetria.-Czyżniemamracji,braciszku?
- Tak, do diabła. Istotnie tak postąpił. Obiecał przeprosić siostrę i odmówił spotkania. Przeklęty
tchórz!Otokimjest.
-Gifford,niepowinieneśmówićtakichrzeczywobecnościladyChillhurst-skarciłagoDemetria.
-Posłuchajswojejsiostry-mruknęłaConstance.
-Powiedziałemprawdę!-wybuchnąłGifford.-Onapowinnawiedzieć,zakogowyszłazamąż.
-Panchybaoszalał.-OlimpiagroźniepatrzyłanaGifforda.-Mójmążniejesttchórzem.
-Oczywiście,żeniejest-poparłająnatychmiastDemetria.-NiktniemożeoskarżaćChillhurstao
tchórzostwo.
-Awłaśnie,żejesttchórzem-warknąłGiffordprzezzaciśniętezęby.
- Mówiłam ci, Demetrio, że postępujemy nierozsądnie towarzysząc twojemu bratu w czasie tej
wizyty-jęknęłaConstance.
-Acomiałamzrobić?-powiedziałaDemetria.-Uparłsię,żebyprzyjśćtuwłaśniedzisiaj.
Olimpiaczułanarastającybólgłowy.
-Myślę,żemożnabyzakończyćjużtęzabawnąwizytę-powiedziała.-Niemiałabymnicprzeciwko
temu,gdybypaństwopożegnalisię.
-Proszęwybaczyćmojemubratu-odezwałasięDemetria.-Onjesttakiwybuchowyizbytniosię
mnąprzejmuje.Gifford,obiecałeś,żeniezrobiszżadnejsceny.PrzeprośterazladyChillhurst.
Giffordściągnąłbrwi.
-Niebędęprzepraszałzato,żepowiedziałemprawdę.
-Jeślijużnieztegopowodu,toprzeprośzewzględunaswojąsiostrę-zażądałachłodnoConstance.
- Na pewno nikt z nas nie życzy sobie, by odżyły stare plotki. Byłoby to przykre dla wszystkich
zainteresowanych.Beaumontteżniebyłbyztegozadowolony.
Olimpia zauważyła, że ostatnie zdanie wywarło na Giffordzie wrażenie. Spojrzał niepewnie na
siostrę,apotemzwróciłsiędoOlimpiiilekkoskłoniwszygłowępowiedział:
-Przepraszam,madame.
Olimpiamiałajużdośćwszystkiego.
- Nie zależy mi na pańskich przeprosinach - powiedziała. - Tak się składa, że dzisiejszego
popołudniajestemzajęta,więcjeśliniemaciepaństwonicprzeciwkotemu...
-Proszęniemyślećonasźle,ladyChillhurst-przerwałajejDemetria.-To,cozdarzyłosiękiedyś,
istotniebyłoniemiłe,alenierazpowtarzam,żewyszłonamnadobre.Czyniemamracji,Constance?
- W zupełności - zgodziła się Constance. - Gdyby Chillhurst nie zerwał zaręczyn, Demetria nie
wyszłaby za Beaumonta, a jestem przekonana, że jest z nim daleko bardziej szczęśliwa, niż byłaby z
Chillhurstem.
- Nie wątpię. - Demetria spojrzała na Olimpię. - Beaumont jest dla mnie bardzo dobry, madame.
Dokonałam świetnego wyboru. Nie przypuszczam, żeby pani podejrzewała, że usycham z tęsknoty za
Chillhurstem.Cośtakiegonawetnieprzyszłobymidogłowy.
Giffordzakląłcicho.
Głowa bolała Olimpię coraz bardziej. Zastanawiała się, co zrobiłaby prawdziwa wicehrabina, by
pozbyćsięnieproszonychgości.Marzyłaotym,żebywróciłJared.Onwiedziałby,jakpostąpić.
- Herbata, madame - oznajmiła donośnym głosem pani Bird stając w drzwiach salonu. - Czy mam
podać?
-Dziękuję,paniBird.-Olimpiaucieszyłasię,żeprzerwanezostałoniezręcznemilczenie.
Pani Bird wkroczyła do salonu niosąc tacę załadowaną czymś, co przypominało stary komplet do
herbaty.Słabszakobietaniewątpliwiezałamałabysiępodciężaremtejantycznejzastawy.
Ustawiłatacęnastolikuienergiczniezabrałasiędodziełapobrzękującspodeczkami,filiżankamii
łyżeczkami.
Demetria i Constance ze zdziwieniem przyglądały się tym czynnościom. Gifford nie ukrywał
ironicznegouśmiechu.
Olimpiapodjęłajeszczejednąpróbę,byuwolnićsięodintruzów.
-Czujęsiędzisiajniezbytdobrze-oznajmiłazrozpaczliwądeterminacją.-Proszęmiwybaczyć,że
pójdęnagórę,żebysiępołożyć.
Gościespojrzelinaniąwyraźniezaskoczeni.
- No tak, a ja właśnie przyniosłam herbatę - powiedziała ze złością pani Bird. - Nikt stąd nie
wyjdzie,dopókijejniewypijecie.
-Niemamyczasunaherbatę.Bardzosięśpieszymy-powiedziałaDemetriaipodniosłasięzsofy.
-Nowłaśnie.-Constancerównieżwstała.-Bardzosięśpieszymy.
-Pocotenpośpiech?Wszystkojestjużgotowe.-PaniBirdpodałaDemetriinapełnionąfiliżankę.-
Proszębardzo.
Demetriaautomatyczniesięgnęłapofiliżankę,alezanimzdołaładobrzeuchwycićuszko,paniBird
cofnęłarękę.Filiżankaprzewróciłasięzbrzękiem,herbatarozlałasięnapięknąniebieskąsuknię.
-OBoże!-jęknęłaOlimpia.
- To zupełnie nowa suknia. Dopiero wczoraj odebrałam ją od krawcowej! - Demetria ze złością
wycierałachusteczkąmokrąplamę.-Kosztowałamnóstwopieniędzy.
- Nie przejmuj się. - Constance posługując się koronkową chusteczką pomagała przyjaciółce. -
Beaumontkupicituzinnowychsukni.
DemetriazniechęciąspojrzałanapaniąBird,apotemzwróciłasiędoOlimpii:
-LadyChillhurst,dlaczegotolerujepaniwswoimdomutękobietę.Onanienadajesiędosłużby.
-PaniBirdjestznakomitągospodynią.
-Oczywiście,żejestem!-PaniBirdwymachiwałaniebezpieczniedzbankiempełnymherbaty.-W
końcupracujęwdomuwicehrabiego.-Strumieńherbatypopłynąłnadywan.
-DobryBoże!-zawołałazrozbawieniemConstance.-Tojestrzeczywiścienadzwyczajne.Niktnam
nieuwierzy,jakopowiemy,cosiętutajdziało.
-Niemacieprawaplotkowaćonas!-oburzyłasięOlimpia.
Odstronyholudobiegłynagległośneokrzyki.Hughstojącyuszczytuschodówwołał:
-Wracaj,Minotaur!Domnie.Wracaj!
Potemrozległosięprzeraźliwegwizdnięcie,nakoniecOlimpiausłyszałaskrobaniepsichpazurówo
drzwi i do salonu wpadł Minotaur. Natychmiast rzucił się ku swojej pani chcąc się przywitać, a po
drodzestrąciłogonemdwiefiliżanki.
-Jasnacholera!-zaklęłapaniBird.-Terazmuszęszukaćnastępnychfiliżanek.
-Proszęnierobićsobiekłopotu-próbowałająpowstrzymaćDemetria.
TymczasemMinotaurradośniepodbiegłkusiedzącejnasofieConstance.
- Zabierzcie stąd tę bestię! - zawołała przerażona dama. Gifford ruszył w jej kierunku z zamiarem
złapania psa za obrożę, ale Minotaur zaczął radośnie poszczekiwać, najwyraźniej przypuszczając, że
nieznajomymężczyznachcesięznimbawić.
WtymmomencieOlimpiausłyszała,jakotwierająsiędrzwiwejściowe.Odwróciłasięizobaczyła
Jaredawchodzącegodoholu.Wybiegłamunaprzeciw.
-Jestpanwreszcie,sir.Najwyższyczas-powiedziałazirytowana.
-Czycośsięstało?-zapytałuprzejmieJared.Olimpiawskazałamuscenęrozgrywającąsięzajej
plecami.
- Mam nadzieję, że zrobi pan coś z tymi ludźmi. Jared podszedł do drzwi salonu i z chłodnym
zainteresowaniemrozejrzałsiępopokoju.
-Minotaur!-powiedziałspokojnie.
Pies wyrwał się trzymającemu go za obrożę Giffordowi i podbiegł do Jareda. Usiadł przed nim i
czekałnapochwałę.Jaredpoklepałgopogłowie.
-Nagórę,Minotaur!-rozkazał.
Piesposłuszniepodniósłsięiwybiegłzsalonu.
-Proszęzabraćnakrycia-JaredzwróciłsiędopaniBird.
-Ależonijeszczeniewypiliherbaty-zaprotestowałagospodyni.
-Jestempewien,żenasigościebardzosięśpieszą.Właśniemieliściewyjść,prawda,panieSeaton?
GiffordrzuciłJaredowiniechętnespojrzenie.Strzepnąłdłoniązrękawapsiąsierść.
-Tak,wistociemieliśmywyjść.Mamyjużdośćpanującegotuzamętu.
-Dowidzenia,ladyChillhurst-DemetriaskinęłagłowąiruszyłarazemzConstancedowyjścia.Za
nimikroczyłGifford.
Olimpiazauważyła,żeDemetriazatrzymałasięnaprogusalonuikpiącospojrzałanaJareda.
-Zawszebyłeśekscentrycznymczłowiekiem,Chillhurst-powiedziała-aletendomjestabsolutnie
niezwykły,nawetjaknaczłonkatakcudacznejrodziny.Cotowszystkoznaczy,milordzie?
-Zwyczajepanującewmoimdomuniepowinnypaniobchodzić,madame-odparłJared.-Proszę
nieprzychodzićtutajbezzaproszenia.
-Drań-mruknąłGiffordwychodzącdoholu.-Mamtylkonadzieję,żetwojanieszczęsnażonawie,
wcosięwplątaławychodzączaciebie.
- Uspokój się, Giffordzie - Demetria próbowała załagodzić sytuację. - Pośpiesz się. Na dzisiejsze
popołudniemamyjeszczewplanieparęwizyt.
-Wątpię,czybędątakzabawnejakta-powiedziałapółgłosemConstance.
Jared zamknął za gośćmi drzwi wejściowe nie czekając, aż wsiądą do swojego powozu. Potem
zwróciłsiędoOlimpii:
-Proszęnigdynieprzyjmowaćżadnejztychosób.Czytojasne?
Tego Olimpia nie mogła już znieść. Stanęła na wprost Jareda z rękami opartymi o biodra i
wybuchnęła:
- Proszę nie wydawać mi poleceń, Chillhurst, i nie zapominać, że to ja zatrudniłam pana w
charakterze nauczyciela. Proszę pamiętać, jakie jest pańskie miejsce w tym domu i zachowywać się
stosowniedotego.
-Olimpio,chciałbymztobąporozmawiać-powiedziałJaredignorującjejwybuch.
-Nieteraz,sir.Miałambardzociężkidzieńiwłaśniezamierzałampójśćdosypialni,żebyodpocząć
przedobiadem.-Ruszyłanagórę,alewpołowieschodówzatrzymałasięispojrzałanaJareda.-Jeszcze
jedno,sir.Czynaprawdęupadłpantaknisko,żebyzmuszaćmoichbratankówipaniąBirddowywierania
namnienaciskówwsprawiemałżeństwa?
Jaredpodszedłdoschodówioparłsięoporęcz.
-Tak,Olimpio-powiedział.
-Powiniensiępanwstydzić,sir.
- Jestem w rozpaczy, moja droga. - Uśmiechnął się smutno. - Gotów jestem zrobić wszystko,
powiedziećwszystko,uciecsiędokażdegopodstępu,żebytylkoskłonićciędomałżeństwazemną.
A więc on naprawdę tego chce, pomyślała Olimpia. Pomimo złego samopoczucia i bólu głowy
poczuładreszczpodniecenia.Resztkijejoporustopiłysięjakwoskwogniu.
- Nie musi się pan uciekać do takich sztuczek - powiedziała ciągle jeszcze zła na niego, ale
równocześnieświadomaryzyka,jakiepodejmuje.-Zdecydowałamsiępoślubićpana.
DłonieJaredazacisnęłysięmocnonarzeźbionejporęczyschodów.
-Naprawdę?
-Tak.
-Dziękujęci,Olimpio.Zrobięwszystko,żebyśnieżałowałaswojejdecyzji.
-Prawdopodobniebędężałować-stwierdziłaniemogącopanowaćrozdrażnienia-alenicnatonie
mogęporadzić.Proszęterazzostawićmniesamą.
-Olimpio,zaczekajchwileczkę.-Jaredpodszedłdoniejisięgnąłrękamidojejtwarzy.-Czymogę
cię,kochanie,zapytać,dlaczegozmieniłaśzdanie?
-Nie.-Ruszyłaschodamiwgórę.
-Olimpio,proszęcię.Muszęznaćodpowiedź.Czytochłopcyprzekonalicię,żepowinnaśwyjśćza
mnie?
-Nie.
-TomożepaniBird?Onabardzodbaotwojąreputację,chociażtynieprzywiązujeszdotegowagi.
- Pani Bird nie miała żadnego wpływu na moją decyzję. - Olimpia zbliżyła się już do szczytu
schodów.
-Wobectegodlaczegozdecydowałaśsięzostaćmojążoną?-zawołałJared.
Zatrzymałasię,spojrzałananiegochłodnoipowiedziała:
- Zmieniłam zdanie, sir, ponieważ doszłam do wniosku, że znakomicie wywiązuje się pan z
obowiązkówzwiązanychzprowadzeniemdomu.
-Cotakiego?-zapytałgroźnieJared.
-Tocałkiemproste,sir.Niechciałabympanastracić.Sampanwie,jaktrudnoodobregozarządcęi
nauczyciela.
Jaredpatrzyłnaniązrozbawieniem.
- Olimpio, to niemożliwe, żebyś chciała wyjść za mnie wyłącznie dlatego, że potrzebny ci jest
człowiekdoprowadzeniadomu.
-Moimzdaniemjesttoznakomiteuzasadnieniemałżeństwa.Aha,jestjeszczejednarzecz,sir.
-Tak?-Jaredczekałniespokojnie.
-Czymożewiepan,cooznaczasłowo„Siryn"?Jaredzamrugałoczami.
-Syrenatomitycznapostać,półkobieta,półryba,któraswoimśpiewemuwodziłażeglarzy.
- Nie chodzi mi o syrenę - zniecierpliwiła się Olimpia. - Chodzi mi o słowo „Siryn": „i" zamiast
„y",a„y"zamiast"e".
- Ach, „Siryn". W dawnym języku słowo oznaczające syrenę, a poza tym jest to nazwa okrętu, na
którym pływał kapitan Jack rozpoczynając swoją karierę korsarza w rejonie Indii Zachodnich -
powiedziałJared.-Dlaczegopytasz?
Olimpiamocnotrzymałasięporęczy.
-Jestpantegopewny?
-Wiemotymodojca.-Jaredwzruszyłramionami.
-Rysunkinaokładkach...-szepnęłaOlimpia.
-Oczymtymówisz?-zdziwiłsię.
-Rysunkinawewnętrznychpowierzchniachokładekpamiętnikaprzedstawiająstareokrętyżeglujące
po wzburzonym morzu. Jeden z nich ma figurę dziobową w postaci kobiety. Jest to prawdopodobnie
syrena.
-Ojciecopowiadałmi,żeokrętkapitanaJackabyłozdobionywłaśnietakąfigurą.
W tym momencie Olimpia zapomniała o bólu głowy. Uniosła w palcach spódnicę i zbiegła ze
schodów.
-Zaczekaj!Dokądtakpędzisz?-zawołałJared,kiedyprzemknęłaobokniego.
-Idędogabinetu-odparłaniezatrzymującsię.-Przezpewienczasbędębardzozajęta,więcproszę
minieprzeszkadzać.
- Oczywiście, panno Wingfield. Jako wynajęty przez panią sługa zastosuję się do polecenia -
powiedziałJaredmarszczącbrew.
Olimpia zamknęła mu drzwi przed nosem. Podeszła do biurka i otworzyła pamiętnik lady
Lightbourne.Staładługowpatrującsięwrysunekzdobiącywewnętrznąstronętytułowejokładki.Potem
wzięławrękęnóżdoprzycinaniagęsichpiór.
Ostrożnie,powoliodchyliłarysunekizobaczyłamapęukrytąpodnim.
Byłtoszkicwyspy.Wyspy,któraniezostałaumieszczonanażadnejzmapIndiiZachodnich.Niestety
sporządzonaodręczniemapkaprzedartazostałanapół.
Drugiejczęścibrakowało.
U dołu znalezionego fragmentu mapy widniał napis: „Siryn i Serpent muszą się połączyć. Dwie
połówkicałości.Zamek,któryczekanaklucz".
Olimpiaszybkosięgnęładokońcowejokładkidziennika.
Naklejony na niej rysunek przedstawiał okręt żeglujący po wzburzonym morzu. Nie ulegało
wątpliwości,żefiguradziobowamapostaćwęża.Serpent.Wążmorski!
Niecierpliwieoderwałarysunek.Drugiejpołowymapyniebyło.
12
Zasiadając do śniadania, Jared położył swój terminarz po lewej stronie talerzyka. Ten przedmiot
zawsze dodawał mu pewności siebie. Terminarz daje człowiekowi poczucie wpływu na własny los,
pomyślał.Niewątpliwiebyłotozłudzenie,alemężczyzna,którystałsięofiarąniezwykłychnamiętności,
miałprawożywićpewnezłudzenia.
- Lekcje, jak zwykle, zaczynamy o ósmej - powiedział. - Dzisiaj będziemy uczyć się geografii i
matematyki.
- Czy na lekcji geografii opowie nam pan jakąś nową historię o kapitanie Jacku? - zapytał Hugh
wymawiającniewyraźniesłowa.
-Nienależymówićwczasiejedzenia-Jaredskarciłchłopca.
Hughszybkoprzełknąłto,comiałwustach,uśmiechnąłsięipowiedział:
-Przepraszam,sir.Jużskończyłem.AcobędziezopowieściąokapitanieJacku?
- No właśnie, proszę pana... to znaczy milordzie - odezwał się Robert. - Czy usłyszymy jakąś
następnąhistorię?
- Ja chciałbym, żeby opowiedział nam pan o tym, jak kapitan Jack wynalazł specjalny zegar, żeby
określaćnamorzudługośćgeograficzną-zaproponowałEthan.
-Znamyjużtęhistorię-sprzeciwiłsięRobert.
-Chciałbymusłyszećjąjeszczeraz.
Jared ukradkiem zerkał na Olimpię, która obojętnie chrupała grzankę posmarowaną dżemem
jagodowym. Niepokoił go wyraz jej twarzy. Od chwili, gdy zeszła na śniadanie, sprawiała wrażenie
osobynieobecnejmyślami,zajętejjakimiśważnymisprawami.
Dzisiejszegoporankaniedoszłodo„przypadkowego"spotkanianakorytarzu,niebyłowymownych
spojrzeń, skradzionych pocałunków i nagłych rumieńców. Raczej niepomyślnie zaczyna się ten ważny
dzień,pomyślał.
- Dzisiaj opowiem wam o morskiej podróży do Bostonu, w czasie której kapitan Jack wykonał
obliczeniadługościgeograficznej-powiedziałJared.Potemznówspojrzałnaswójterminarzidodał:-
Polekcjach,odziesiątejodwiozęwasząciociędobibliotekiTowarzystwaPodróżniczo-Badawczego.
TymrazemOlimpiaożywiłasię.
-Znakomicie.Właśniechciałamsprawdzićparęszczegółównamapachznajdującychsięwzbiorach
Towarzystwa.
Nikomunieprzyszłobydogłowy,żedzisiajjestdzieńjejślubu,pomyślałJared.Wyraźniebardziej
podekscytowanajestperspektywąudaniasiędobibliotekiigrzebaniawstarychmapachniżmyśląotym,
żezostaniemojążoną.
- W tym czasie, kiedy będzie pani pracować w bibliotece, ja spotkam się z Felixem Hartwellem.
Mamypewnesprawydoomówienia.Chłopcymogąsięzabawiaćpuszczaniemlatawcawparku.Potem
zjemypołudniowyposiłek.
-Acobędziemyrobićpopołudniu?-zapytałEthanstukającrównocześniewpoprzeczkękrzesła.
-Bądźtakdobryinieniszczkrzesła-powiedziałspokojnieJared.
-Tak,sir.
Jaredprzezchwilęwpatrywałsięwswójnotatnik.Dręczyłgocorazwiększyniepokój.Cobędzie,
jeśliOlimpiazmienizadanie?
Nie!Niemożemitegozrobić,odpowiedziałsobiewmyślach.
Nieteraz,kiedyjestemokrokodzdobyciatejpięknej,mojejwłasnejsyreny!
Nieteraz,kiedykobieta,którejpożądamztakąmocąjaknikogodotąd,stałamisiętakbliska.Nie
teraz!
- Po posiłku - powiedział siląc się, by jego głos brzmiał spokojnie - muszę wybrać się z waszą
ciocią do miasta po to, by załatwić pewne formalności związane z naszym małżeństwem. Ponieważ
wszystkojestprzygotowane,niezajmienamtowieleczasu.Popowrocie...
Zprzeciwległegokrańcastołurozległsiębrzęktłuczonejporcelany.
-OBoże!-mruknęłaOlimpia.
Jared spojrzał w jej stronę w samą porę, by zobaczyć, jak miseczka z dżemem toczy się na skraj
stołu,atkwiącawniejuprzedniołyżeczkależywśródokruchówstłuczonegotalerza.
Olimpiazerwałasięzkrzesłaischyliła,żebyserwetązebraćdżemzdywanu.
-Proszętozostawić-powiedziałJared.-ZajmiesiętympaniBird.
Olimpiapopatrzyłananiegoniepewnie,potemspuściławzrokiusiadła.
Awięcsprawamałżeństwaniejestjejażtakobojętna,Jareddoznałwyraźnejulgi.Oparłłokciena
stole,splótłdłonieizagłębiłsięwstudiowaniuswegoterminarza.
-Obiadzostaniedzisiajpodanywcześniejniżzwykle-kontynuował-gdyżwieczoremwybieramy
siędoVauxhallGardensnapokazsztucznychogni.
Robert,HughiEthanprzyjęlitępropozycjęentuzjastycznie,cozresztąbyłodoprzewidzenia.
-Jakitowspaniałypomysł,sir.-TwarzRobertawyrażałaradośćioczekiwanie.
-Nigdyjeszczeniewidzieliśmysztucznychogni-powiedziałEthan.
-Czybędzietamprzygrywaćorkiestra?-dopytywałsięHugh.
-Sądzę,żetak.
-Awybierzemysięnalody?
-Tobardzoprawdopodobne.
Jared przyglądał się Olimpii, usiłując odgadnąć, jak zostanie przez nią przyjęta perspektywa
spędzenia weselnego wieczoru w Ogrodach Vauxhall. Niejasno przeczuwał, że prawie każda kobieta
mogłabyczućsiętakąpropozycjądotknięta.
OczyOlimpiibłyszczałyjednakradością.
-Wspaniałypomysł-zawołała.-Uwielbiamoglądaniesztucznychogni.
Jaredodetchnąłzulgą.Noproszę,pomyślał,atwierdzą,żeniemawemnieanikrztyfantazji.
-CzybędziemymogliwVauxhallwybraćsięnaspacerCiemnąAleją?-zapytałRobertzudawaną
obojętnością.
-AcotywieszoCiemnejAlei?-zdziwiłsięJared.
-Wczorajwparkujedenchłopiecopowiedziałnamoniej-wyjaśniłEthan.-Podobnochodzenietą
alejąjestbardzoniebezpieczne.
-Toprawda-potwierdziłRobert.-Mówił,żemożnajużstamtądniewrócić.Czymyślipan,żeto
prawda?
-Niesądzę-odparłJared.
-Aleinnychłopiec,któregopoznaliśmy,mówił,żesłużącazjegodomuzniknęławCiemnejAleii
niktjejpotymniewidział-upierałsięRobert.
-Uciekłapewnozestangretem.-Jaredzamknąłswójterminarz.
-Bardzobymchciałsięprzejśćtąaleją-westchnąłRobert.
- Chciałbyś, bo ten chłopak w parku powiedział ci, że nigdy byś się nie odważył tego zrobić -
zauważył Hugh. - Najlepiej byłoby, gdybyśmy poszli tam wszyscy. Lord Chillhurst poradziłby sobie z
porywaczami.
- To prawda - dodał triumfalnie Ethan. - Żaden porywacz nie ośmieliłby się podejść do ciebie,
gdybyś tam był razem z lordem Chillhurstem i nami. Żeby jednak udowodnić temu chłopcu, że się nie
boisz,musiałbyśsamprzejśćprzezCiemnąAleję,alezałożęsię,żenieodważyszsięnato.
-Tak-potwierdziłHugh.-Bałbyśsięsamotniepójśćdotejalei.
-Wcalesięnieboję.-Robertgroźniespojrzałnabrata.
-Awłaśnieżetak-upierałsięHugh.Jaredzmarszczyłbrew.
- Wystarczy - powiedział. - Człowiek inteligentny nie daje się sprowokować nierozsądnymi
uwagamijakiegośchłopaka.NiepowinieneśRoberciebraćpoduwagętakichbzdur,akierowaćwłasnym
rozsądkiemilogiką.Jeślizjedliściejużśniadanie,tomożeciepójśćprzygotowaćsiędolekcji.
- Tak, sir. - Hugh zeskoczył z krzesła, ale nie mógł odmówić sobie przyjemności rzucenia
pogardliwegospojrzeniaRobertowi.
Ethanzachichotałiteżzerwałsięnanogi.Robertzignorowałzaczepkibraciieleganckoskłoniłsię
Olimpii.
Jaredzaczekał,ażchłopcywyjdązpokoju.PotemspojrzałnaOlimpięizapytał:
-Czyodpowiadaci,kochanie,program,jakiułożyłemnadzisiaj?
-Tak.Tak,oczywiście.Świetnieradziszsobieztegorodzajusprawami.Przysięgam,żezawszebędę
podtymwzględempolegaćnatobie.
-Dziękuję.Postaramsięzasłużyćnatwojeuznanie.Olimpiarzuciłamukrótkie,gniewnespojrzenie.
-Kpiszsobiezemnie,Chillhurst?
-Niekochanie.Toraczejjaostatnionarażamsięnaśmieszność.
WoczachOlimpiipojawiłsiębłyskniepokoju.
-Dlaczegoztakąironiątraktujeszswojeuczucia?Czytodlatego,żeboiszsięprzyznać,żezdolny
jesteśdowielkichnamiętności?
- Z własnego doświadczenia wiem, że wielkie uczucia mają zgubny wpływ na życie mężczyzny.
Często stają się przyczyną głupich wybryków, niebezpiecznych przygód i różnych nierozważnych
zachowań.
-Dotakichzłychskutkówprowadzitylkobrakkontrolinadnimi-powiedziałaOlimpia.-Tyzawsze
panujesznadswymiuczuciami,sir.No,chybażezdarzacisięwyjątkoworomantycznaprzygoda.
- Tak, wówczas gdy kocham się z tobą. - Jared spojrzał jej głęboko w oczy. Jesteś moją wielką
słabością,moimnajsłabszympunktem,mojąpiętąAchillesa,mojasyreno,pomyślał.Potemwypiłostatni
łykkawyizdecydowanymruchemodstawiłfiliżankę.-Wybacz,Olimpio,aleczekająnamnieuczniowie.
- Zaczekaj. Chciałam ci powiedzieć coś ważnego. To ma związek z moim ostatnim odkryciem,
jakiegodokonałampracującnadpamiętnikiemladyLightbourne.
- Kochanie, jedyna rzecz, o jakiej nie chciałbym rozmawiać w dniu mojego ślubu, to ten cholerny
pamiętnik. Sama wiesz, jak on mnie irytuje. Nie chcę o nim więcej słyszeć. - Jared podszedł do niej
nachyliłsięipocałowałjąwusta.
-Ale,Jaredzie...
- Spróbuj teraz pomyśleć o nocy poślubnej, którą mamy przed sobą, syreno - powiedział czule. -
Możebędziedlaciebierównieinteresującajaktenpamiętnik-dodałiwyszedłzjadalni.
Życzyszsobie,żebymprzygotowałtwójdom?-Felixnachyliłsięprzezbiurko,bynapełnićwinem
swójkieliszek.-Chętnietozrobię.Oczywiściepotrzebnacibędziesłużba.
-Tak,alenieszukajosobyzarządzającejdomem.Mamyjużtaką.
FelixspojrzałzniedowierzaniemnaJareda.
-Czytotagospodyni,którąprzywiozłeśzsobązUpperTudway?Niewydajemisię,żebypotrafiła
prowadzićdomdladżentelmena,tutaj,wmieście.Bojęsię,żebrakjejdoświadczenia.
-Pomożemyjej.
Felixwzruszyłramionami.
-Jaksobieżyczysz.Nalaćciwina?
-Nie,dziękuję.
-Trudno.Pozwólwięcwznieśćtoastzatwojeprzyszłemałżeństwo.-Felixwypiłsporyłykwinai
odstawiłkieliszek.-Muszęprzyznać,żezałatwiłeśtowszystkowdośćniezwykłysposób.Podejrzewam,
żejednakodziedziczyłeśposwoichprzodkachpewnąskłonnośćdoekscentryczności.
-Ktowie.
Felixzachichotał.
-Niemożesznawetwgazecieogłosićotymradosnymzdarzeniu,bocałetowarzystwoprzekonane
jest,żejesteśjużżonaty.Czypozwolisz,żecięzapytam:jakzamierzaszuczcićtenuroczystymoment?
-ZabierzemybratankównarzeczonejdoVauxhallnapokazsztucznychogni.
-Vauxhall!DobryBoże!-Felixskrzywiłsię.-Copannamłodasądziotychplanach?
-Zawszewtakichsprawachzgadzasięzmoimidecyzjami.Pomówmyterazoczymśinnym.
-Słucham?
JaredsięgnąłdokieszeniiwyjąłzniejchustkędonosaTorberta.
-Chciałbym,żebytenprzedmiotwróciłdopanaRolandaTorbertawrazzpewnąwiadomością.
-Jakąwiadomośćmammuprzekazać?-Felixzzainteresowaniempatrzyłnachustkę.
-Powieszmu,żejeślijeszczerazdopuścisiępodobnegowybrykujakten,wczasiektóregozgubił
chustkęwogrodzieladyChillhurst,tobędziemiałdoczynieniazjejmężem.
Felixwziąłchustkęipowiedział:
-Świetnie,alewątpię,czymożeszsięspodziewaćzestronyTorbertakolejnychwyczynów.Tonie
jestmężczyzna,któryczęstozakradasiędocudzychogrodów.
-Toprawda,żeraczejniemuszęsięnimprzejmować.-Jaredpoprawiłsięnakrześleizwróciłsię
do starego przyjaciela. - Jeszcze o jednej sprawie chciałem z tobą pomówić. Czy udało ci się
porozmawiaćzagentamiubezpieczeniowymi?
-Tak,alebezwiększychrezultatów.-Felixwstałizacząłprzemierzaćpokójwyraźniezakłopotany.
-Chybabędzieszmusiałpogodzićsięzfaktem,żeosobą,którakryjesięzatymsprytnymoszustwem,jest
kapitanRichards.Poprostuniemainnegowyjaśnienia.
-Richardspracujeumniebardzodługo.Prawietaksamodługojakty,Felixie.
- Wiem o tym, sir. - Felix potrząsnął głową. - Przykro mi, że muszę ci przekazywać takie niemiłe
wiadomości. Wiem, ile dla ciebie znaczy lojalność i uczciwość. Domyślam się, jak musisz się czuć
widząc,żeoszukujecięktoś,kogoprzezlatadarzyłeśzaufaniem.
-Powiedziałemcijużktóregośdnia,żenielubię,jakrobisięzemniegłupca.
PółgodzinypóźniejprzedwejściemdookazałegodomulordaBeaumontazatrzymałasiędorożka.
-Proszęnamniezaczekać-powiedziałJareddostangretawysiadając.-Toniepotrwadługo.
-Tak,milordzie.
Jaredwyciągnąłzkieszenizłotyzegarek,sprawdził,którajestgodzina,iwszedłnaschody.Musiał
sięśpieszyć.ChłopcównaczaswizytyuDemetriizostawiłpodopiekąpaniBird,pozatymwkrótcemiał
odebraćOlimpięzbiblioteki.RozmowazDemetriąniepowinnawięctrwaćdługo.
DrzwiotworzyłlokajiwzrokiempełnymdezaprobatyobrzuciłnietylkoJareda,aleiniestosowny
pojazd, którym ten przybył. Goście korzystali zazwyczaj z własnych eleganckich powozów, a nie
wynajętychdorożek.
-ProszępowiedziećladyBeaumont,żechcezniąrozmawiaćChillhurst-powiedziałJared.
Lokajspojrzałnaniegokrytycznie.
-Panawizytówka,sir?
-Niemamwizytówki.
-LadyBeaumontnieprzyjmujegościprzedtrzeciąpopołudniu.
-Jeślinatychmiastniezostanęzaanonsowany,tosamtozrobię.
Lokajpoczerwieniałzezłości,alerozsądnieruszyłwgłąbdomu,byspełnićpolecenie.Jaredczekał
naschodach,dopókidrzwinieotworzyłysięponownie.
-LadyBeaumontprzyjmiepanawsalonie.
Jarednieodpowiedział.Wszedłdoholuipozwoliłzaprowadzićsiędosalonu.Demetriaczekałana
niegowprzeciwległymkrańcupokojusiedzącnasofie.Ubranabyławjasnoniebieskąjedwabnąsuknię,
dopasowanąkoloremdoobićmebli.Uśmiechałasięchłodno.
Zauważył,żeonazawszepatrzynaniegoztymsamymobojętnymwyrazemtwarzy.Przedtrzemalaty
popełniłbłądbiorącjejzachowaniezawyrazopanowaniaisamokontroli,któretocechypragnąłwidzieć
uswojejprzyszłejżony.
Późniejzorientowałsię,żeto,couznałzaprzejawopanowania,byłopoprostuwyrazemniechęcido
niego.
-Dzieńdobry,Chillhurst.Zaskoczonajestemtwojąwizytą.
-Czyżby?
Jared rozejrzał się po bogato urządzonym salonie. Ściany pokryte były błękitnym jedwabiem,
kominekobramowanybiałymmarmurem.Ciężkieniebieskiekotaryudrapowanebyłynawysokichoknach
o klasycznych proporcjach, wychodzących na duży ogród. Atmosfera chłodnego przepychu podkreślała
bogactwoBeaumonta.
-Dobrzesięurządziłaś,Demetrio.
-Czyżbyśwątpił,żezdolnajestemdotego?-Demetriaprzechyliłanabokgłowę.
-Nie,aniprzezmoment.-Jaredprzyglądałsięswejbyłejnarzeczonej.Pomyślał,żetakobietajest
naswoimmiejscuwtymbogatoumeblowanympokoju.NiktpatrzącyteraznaDemetrięnieprzypuściłby,
żenietakdawnobrakowałojejśrodkówdożycia.-Zawszebyłaśosobąwyjątkowopraktyczną.
- Jeśli ktoś nie urodził się bogaczem, musi albo nauczyć się postępować zdecydowanie, albo
pogodzićzbiedą.Tyniepotrafiszzrozumiećtegorodzajuproblemów,prawda?
-Prawdopodobnieniepotrafię.
Niewidziałpowodu,byopowiadaćjejotym,żetegorodzajulekcjęprzerobiłjużdawnotemu.Nie
sądził, żeby Demetria miała ochotę słuchać opowieści o jego dzieciństwie, które naznaczyły zarówno
brakmaterialnegobezpieczeństwa,jakizamętuczuciowywywołanyprzezekscentrycznąrodzinę.
Jareduświadomiłsobie,żenigdynierozmawiałzDemetriąoswejprzeszłości.Nieinteresowałyjej
takiesprawy.Zajętabyławyłącznieprzyszłościąswojąibrata.
-Przypuszczam,żecośbardzoważnegosprowadzaciędomnieotakwczesnejporze.
-Oczywiście.
- Wiem, wiem. Nigdy niczego nie zrobiłeś bez ważnego powodu - powiedziała z gorzką ironią. -
Całym twoim życiem kieruje rozsądek, zegarek i ten przeklęty terminarz. Powiedz mi, po co tutaj
przyszedłeś?
-Chciałemsiędowiedzieć,dlaczegoty,twójbratiladyKirkdalezłożyliściewczorajwizytęmojej
żonie.
-Skądtodziwnepytanie?-zdumiałasięDemetria.-PoprostuchcieliśmyjąprzywitaćwLondynie.
-Zostawtekłamstwadlaswojegomęża.Jestwtakimwieku,żeniewątpliwiewniewierzy.
-Niemaszprawa,Chillhurst,wyrażaćsiętakomoimmężu.Nicniewieszonaszymmałżeństwie.
-Domyślamsię,żejestrezultatemtwojejchciwości,azestronyBeaumontapragnieniemposiadania
następcyispadkobiercy.
- Posłuchaj, Chillhurst. Oboje wiemy, że chciwość i potrzeba spadkobiercy są tymi czynnikami,
którebardzoczęstoprowadządozawarciamałżeństwa.-DemetriapatrzyłanaJaredaspodopuszczonych
powiek. - Ja też nie uwierzę, gdybyś próbował mnie przekonać, że twoje małżeństwo z tą raczej
ekscentrycznąkobietą,którąukrywaszprzyIbbertonStreet,opierasięnabardziejszlachetnychuczuciach.
-Nieprzyszedłem,żebyrozmawiaćztobąomoimmałżeństwie.
-Wtakimraziepocoprzyszedłeś?
- Chciałem ostrzec ciebie i twojego wysoce irytującego braciszka, żebyście się trzymali z dala od
mojejżony.Niepozwolę,żebyktórekolwiekzwaszabawiałosięjejkosztem.Czymniezrozumiałaś?
-Najakiejpodstawieuważasz,żeodwiedziliśmyjąpoto,żebysięrozerwać?Możebyliśmytylko
ciekawi,jakiegotorodzajukobietasprostałatwoimwymaganiom.
-Musiałaśsięchybaostatniobardzonudzić,skorozajęłaśsięOlimpią.
- Czyżby ona też była nudna? - Demetria spojrzała na Jareda z kpiącym uśmiechem. - To wielka
szkoda.Jakmyślisz,czydługozdoławzbudzaćwtobiezainteresowanie?Amożetanudna,przemądrzała
pannaświetnieodpowiadatwoimgustom?
-Wystarczy,Demetrio.
- Powiedz, czy dostałeś to, czego pragnąłeś, Chillhurst? - Oczy Demetrii wyrażały chłodną
nienawiść. - Kobietę, która dostosuje się do narzuconego jej porządku? Taką, która nie wie, co to
namiętność,iwzwiązkuztymniezauważytwoichbrakównatympolu.
- Nie musisz się zajmować moimi prywatnymi sprawami. - Jared ruszył w stronę wyjścia, ale
zatrzymałsięidodał:-Osiągnęłaśto,czegochciałaś.Uważaj,żebytegoniestracić.
-Czytomabyćgroźba?
-Możesztotakpotraktować.
-Ach,tybezczelnydraniu!-DłonieDemetriispoczywającenaoparciusofyzacisnęłysięwpięści.-
Łatwocimówićtakierzeczy,boodpoczątkumiałeśwszystko:tytułipieniądze.Zawszeuważałeśsięza
lepszegoodinnych.Alewieszco?Jaciwcaleniezazdroszczę.
-Bardzomnietocieszy.-Jareduśmiechnąłsię.
-Nie.Niezazdroszczęcianitrochę,milordzie.-OczyDemetriipłonęły.-Jesteśskazanynato,by
przeżyćcałesweżycienieznającuczucianamiętności,którerozpalakrew.Niedowieszsięnigdy,coto
znaczypoddaćsięnastrojowigwałtownychemocjizdolnychprzysłonićcicałyświat.
-Demetrio...
-Nigdyniezaznaszsłodyczy,jakądajekontaktzdrugąosobą,któracałymsercemoddanajesttobie.
Ty, z twoją duszą kupca, nigdy nie dowiesz się, co to znaczy mieć w sobie siłę, która sprawia, że
wzbudzićpotrafiszburzęnamiętnościwkimśdrugim.
Jared napotkał jej wzrok i wiedział, że w jej pamięci odżył ten sam dzień, o którym on w tym
momenciepomyślał.Byłtodzień,kiedypocałowałjąnadziedzińcuprzedstajniamiwswojejrodzinnej
posiadłościnaWyspieOgnistej.
Niebyłtozdawkowypocałunekjakinne.Wyrażałosięwnimdesperackiepragnienie,bywywołać
wniejzmysłowąreakcję.Pocałunekzaskoczyłichoboje,aleJaredniedoczekałsięzjejstronyreakcji.
Obojejednakżetegodniapoznaliprawdę:namiętnośćnigdyniepojawisiępomiędzynimi.Wtedy
właśnie zrozumiał po raz pierwszy, że namiętność i pożądanie jest dla niego nieodzownym warunkiem
udanego małżeństwa. Teraz nawet wdzięczny był Demetrii, że uświadomiła mu ten fakt, który w owej
chwiliokreślałjakoswojąsłabość.
-Jakośpotrafięsobieztymporadzić-skwitowałjejwywód.-Aterazżegnamiproszęnigdynie
niepokoićmojejżony.Noiporadźswemubraciszkowi,żebytrzymałsięzdalaodemnie.
-Dlaczego?-Demetriazaniepokoiłasięwyraźnie.-Nieodważyszsięzrobićmukrzywdy.Mójmąż
jestbogatymiwpływowymczłowiekiem.Potrafi,jeślizajdziepotrzeba,obronićGiffordaprzedtobą.
Jareduniósłbrew.
- Twój mąż bardziej zajęty jest poszukiwaniem lekarstwa na swą przykrą dolegliwość niż
ochranianiemtwojegodurnegobrata.Pozawszystkim,jeślichceszsięprzysłużyćSeatonowi,toprzestań
gociągleosłaniać.Majużdwadzieściatrzylatainajwyższyczas,żebystałsięmężczyzną.
-Onjestprawdziwymmężczyzną!
-Jestchłopcem.Itorozpieszczonymchłopcemniepotrafiącympanowaćnadswymiemocjami.Ma
nierówne usposobienie i wybuchowy temperament. Przyzwyczaił się, że to ty kierujesz każdym jego
krokiem.Jeślichcesz,żebywydoroślał,musiszpozwolićmunauczyćsięodpowiadaćzawłasneczyny.
- Całe życie opiekowałam się bratem i niepotrzebne mi są twoje rady - powiedziała ze złością
Demetria.
Jaredwzruszyłramionami.
-Jaksobieżyczysz.AlejeśliSeatonwejdziemiwdrogę,tonieoczekuj,żeponowniebędęgrałrolę
dżentelmena.Raztozrobiłem,jakdobrzepamiętasz,itowystarczy.
-Tynicnierozumiesz-syknęłaDemetria-inigdyniezrozumiesz.Idźjużsobielepiej,Chillhurst,
bobędęmusiałacięwyrzucić.
-Niekłopoczsię.Jestemszczęśliwy,żemogęsięztobąrozstać.
NieoglądającsięzasiebieJaredwyszedłdoholu.Lokajgdzieśzniknął,alezamiastnaniego,tużza
drzwiamisalonunatknąłsięnaGifforda.Jegotwarzbyłabladazhamowanejfurii.
-Copanturobi,Chillhurst?
-Odwiedziłemtwojączarującąsiostrzyczkę,alechciałemzauważyć,żeniejesttopańskasprawa.-
JaredominąłGiffordairuszyłkudrzwiomwyjściowym.
-Copanjejpowiedział?
Jaredzatrzymałsięzrękąnaklamce.
-Powtórzępanudokładnieto,cojejoznajmiłem:trzymajciesięzdalaodmojejżony.
PrzystojnątwarzGiffordawykrzywiłgrymasgniewu.
-Obajdobrzewiemy,żesątotylkoczczepogróżki.Nicniemożemipanzrobić.Beaumontjestzbyt
potężny,nawetdlawicehrabiegoChillhursta.
-NapanamiejscunieliczyłbymzbytnionaprotekcjęBeaumonta.-Jaredotworzyłdrzwi.-Anina
pomocsiostry.
Giffordwykonałkrokdoprzodu.
-Copan,udiabła,powiedział,Chillhurst?
- Powiedziałem, że jeśli obrazi mnie pan ponownie nachodząc moją żonę, to może się to źle
skończyć.
- Chyba nie grozi mi pan pojedynkiem? - Gifford uśmiechnął się ironicznie. - Obaj wiemy, że jest
pannatozbytrozsądny,zbytpraktyczny,aprzedewszystkimzbytwielkimtchórzem,żebyzaryzykować
spotkaniezemną.
- Nie mam zamiaru rozmawiać więcej na ten temat. Proszę pamiętać, że ostrzegłem pana. - Jared
wyszedłnaschodyispokojniezamknąłzasobądrzwi.Dorożkaciągleczekałananiegonaulicy.
- Do biblioteki Towarzystwa Podróżniczego - polecił stangretowi. - Tylko proszę się pośpieszyć,
mampilnespotkanie.-Otworzyłdrzwiczkiiwszedłdopowozu.
- Tak, sir. - Stangret westchnął ciężko i szarpnął lejce. Jared usiadł wygodnie i pogrążył się w
myślach.Demetriamyliłasięgłęboko,uważającgozaczłowiekaniezdolnegodoprzeżywaniawielkich
emocji.Choćbyterazdręczyłygowewnętrznerozterkiwstopniuwiększymniżkiedykolwiekdotąd.
Dzisiaj, w dniu swego ślubu, powinien odczuwać miły spokój wynikający z bliskiego momentu
zrealizowaniaważnychplanów.Olimpiazostaniejegożoną,zgodniezprawemboskimiludzkim.Mimo
tojużranoobudziłsięzuczuciemgłębokiegoniepokojuidotądniepotrafiłsięgopozbyć.Nierozumiał
przyczyn tego stanu. Przecież poślubiając tę kobietę postępował zgodnie ze swoim najszczerszym
pragnieniem.
Jednegotylkoniewiedział:dlaczegoonaprzyjęłateoświadczyny?
Początkowoniezgodziłasiępoślubićgo,jednakpóźniej,powczorajszejwizycieDemetrii,zmieniła
zdanie.
Jared obojętnym wzrokiem patrzył na zatłoczoną ulicę. Przecież Olimpia nie dlatego zgodziła się
wyjśćzamnie,rozmyślał,żepotrafiędobrzeprowadzićdom.Wiedział,żetoniewszystko,żemusibyć
inny,ważniejszypowód.
Uświadomił sobie, że ona przecież go pragnie. Najlepszym przykładem była jej reakcja na jego
pieszczoty, ale to nie wystarczało, by go przekonać. Z tego, co Olimpia mówiła, wynikało z całą
pewnością,żesamopożądanieczyteżratowanieswojejreputacjiniestanowiłydostatecznychpowodów
do zawarcia małżeństwa. Uważała się za kobietę światową, takie sprawy, jej zdaniem, nie miały tutaj
większegoznaczenia.
Dlaczego więc postanowiła mnie poślubić? - zadawał sobie pytanie. Ten problem dręczył go od
wczoraj. Przekonany był, że Demetria musiała coś zrobić lub powiedzieć w czasie swojej wizyty, co
skłoniłoOlimpiędozaakceptowaniajegopropozycji.Aletoprzecieżniemiałosensu!
ChybażewizytaDemetriiuświadomiłajej,żepowinnawyjśćzamąż,byuniknąćskandalu.
Przede wszystkim, pomyślał Jared, inne znaczenie ma oszustwo polegające na tym, że przy jakiejś
tam okazji wspomina się o zawarciu małżeństwa, a co innego odgrywanie całkiem na poważnie roli
małżonki.Olimpia,niewinnadziewczynazgłuchejprowincji,pomimodeklarowaniaswejświatowości
niemiałapojęcia,jakieskutkimożeprzynieśćfałszywepodawaniesięzaosobęzamężną.
Oczywiście, w momencie kiedy sama podsunęła myśl o tym podstępie, nie przypuszczała, że
znajdziesięwsytuacji,kiedybędziemusiałaodgrywaćrolężonywicehrabiego.Niewykluczonezresztą,
że jej plan okazałby się skuteczny, gdyby nie została oszukana na początku ich znajomości i faktycznie
miaładoczynieniaznauczycielem.
Jaredzdawałsobiesprawę,żewtejniezręcznejsytuacjiznalazłsięzwłasnejwiny.Niewątpliwie
zasłużyłsobienato,żedręczągowątpliwości,żeczujesięjakczłowiekbalansującynakrawędzinadziei
irozpaczy.
Takiesąkonsekwencjeszalonychnamiętności,pomyślał.
Aleniechjużtakbędzie,uśmiechnąłsięsmutno.Rozumiałteraz,żenicniejestoczywisteipewne,
jeśliczłowiekpoddasięniekontrolowanymuczuciomirzucisięwnurtpożądania.Wszystko,comoże
wówczaszrobić,towalczyć,byutrzymaćsięnapowierzchniwzburzonychwód.
Przedsobąmiałnocpoślubną.Niczegobardziejniepragnął.Późnymwieczorem,kiedyznajdąsięw
łóżku,Olimpiabędziejużjegożoną.Zaznasłodyczymiłości,wiedząc,żemadoniejprawo.
Pomimobrakupewnościcodomotywówjejnagłejzgodynamałżeństwoniemiałwątpliwości,że
Olimpiapragniegorówniemocno,jakonpragniejej.Niewystarczałoto,byodczuwaćpełnąsatysfakcję,
aleitakbyłotonieporównaniewięcej,niżniegdyśzdołałosiągnąćzDemetrią.
Sztuczne ognie rozjaśniające niebo nad ogrodami Vauxhall okazały się tak piękne, że Olimpia
zaczynałazapominaćodręczącymjąniepokoju.
Byłajużkobietązamężną.
Ciąglejeszczeniemogłazmusićsiędozaakceptowaniamyślioswymnowymstanie.
PoślubiłaJareda.
Wydawało jej się to wprost niemożliwe. Skromna uroczystość przed pastorem w niewielkim
kościółkunaprzedmieściachLondynumiaławsobiejakiśelementnierzeczywi-stości.
Zostalizwiązanizesobąnazawsze.
A co będzie, jeśli okaże się to fatalną pomyłką? - zastanowiła się w nagłym przypływie lęku. Co
będzie,jeśliJarednigdyniepokochamnietak,jakjakochamjego?
Nie wątpiła, że jest obiektem jego pożądania, ale czy może na tym fundamencie budować coś
więcej?
Muszętojakośwykorzystać,pomyślała.
Namiętność to jednakże nie miłość. Była kobietą światową. Ciocia Sophy i ciocia Ida często
podkreślały znaczenie czułości, uczyły ją, czym jest miłość. Olimpia doskonale wiedziała, na czym
polega różnica pomiędzy fizycznym pociągiem a głęboką, prawdziwą więzią pomiędzy mężczyzną a
kobietą.
KochałaJaredacałymsercem,aleniewiedziała,czyonjąpokocha.Tenmężczyznaniedowierzał
silnymuczuciom.Kpiłzeswychwłasnychizawszetrzymałjenauwięzi.
Zwyjątkiemtejkrótkiejchwili,kiedykochałsięzemną,pomyślała.
Przycisnęładosiebietorebkęiobserwowałakolejnąeksplozjęświatełnacichymniebie.
Zwyjątkiemtejchwili,kiedykochałsięzemną,powtórzyławmyślach.
Dzisiejszego wieczoru czuła się jak zuchwały poszukiwacz przygód stojący u progu odkrycia
legendarnegoskarbu.Wiedziała,żemusizaryzykowaćizrobićwszystko,bypożądanieJaredazmieniło
sięwczułość.
-Och,spójrzcie!-zawołałEthan,gdystrumieńkolorowychognizacząłkaskadąspływaćwdółpo
niebie.SpojrzałnastojącegoobokJareda.-Czywidziałpankiedyścośtakpięknego,sir?
-Nie-odparłJared,alewzrokskierowanymiałnatwarzOlimpii,anienaniebo.-Chybanigdynie
widziałem.
Kątem oka Olimpia dostrzegła krótki błysk w oku Jareda. Nigdy nie wyglądał tak tajemniczo. To
spojrzeniewyzwoliłowjejduszyprawdziwąeksplozjęświatła,bardziejoślepiającegoniżognienadich
głowami.Kiedypatrzyłnaniąwtensposób,czułasięnaprawdępiękna,jakbohaterkastarejlegendy.
-Jakjalubięmuzykę-zachwycałsięHugh.-Nieuważasz,ciociu,żetaorkiestrapiękniegra?
-O,tak-szepnęła.Zauważyła,żeustaJaredaprzybrałyznanyjejwyraz.Onwiedział,żejejmyśli
krążąwokółczekającejichnocypoślubnej,aniemuzyki.-Tojestnaprawdęporywające.
-Śpiewsyreny-szepnąłjejdouchaJared.-Ajaniepotrafięmusięoprzeć.
Olimpia zaryzykowała jeszcze jedno spojrzenie na jego twardy, męski profil i poczuła się bliska
omdlenianawidokzmysłowegooczekiwania,któredostrzegławwyraziejegotwarzy.
Jaredwziąłjąpodrękę.Nadrozległymiogrodamirozbrzmiewałapięknamuzyka.
-Chybasetkiludziprzyszłytutajdzisiejszejnocy-zauważyłRobert.
- Przynajmniej dwa lub trzy tysiące - powiedział Jared - a to znaczy, że łatwo można się w takim
tłumiezgubić.-Spojrzałnaprzejętetwarzechłopcówidodał:-Chciałbym,żebyściedalimisłowo,że
żadenzwasnieoddalisięodemnie.
-Tak,sir...-Robertprzerwał,bokolejnystrumieńogniaprzeciąłniebo.
- Tak, sir. - Ethan entuzjastycznie klaskał w dłonie oglądając kolejny element kolorowego
widowiska.
Hughprzyglądałsięgrającejopodalorkiestrze.
-Tak,sir.Chybabardzotrudnojestnauczyćsięgraćnajakimśinstrumencie,prawda?
JarediOlimpiawymienilispojrzenia.
-O,tak.Towymagawieleczasuiwysiłku-potwierdziłJared-alepotemczłowiekzyskujewiele
radości.Jeśliktośnaprawdęgorącopragnieosiągnąćcel,musibyćgotowywpełnipoświęcićsiętemu
zadaniu.
Olimpia wiedziała, że Jared nie mówi o nauce gry na instrumencie muzycznym. On zwracał się
bezpośredniodoniej.Nierozumiaławpełnijegosłów,alewyczuławnichswegorodzajuzapewnienie.
Uśmiechnęłasięnieśmiało.Czułanapalcuciężarzłotejobrączki,którązałożyłjejprzedParugodzinami.
-Acopansądzioperkusji,sir?Możegranienabębnachniejesttakietrudne?-dopytywałsięHugh.
-Możeitak,alefortepiandajenapewnowięcejsatysfakcji.
-Takpanuważa?-HughspojrzałnaJaredazpoważnymwyrazemtwarzy.
-Tak-uśmiechnąłsięJared.-Jeślinaprawdęchciałbyśuczyćsięmuzyki,torozejrzęsięzajakimś
nauczycielemdlaciebie.
Hughrozpromieniłsię.
-Bardzobymchciał-zawołał.OlimpiadotknęłarękiJareda.
-Jestpandlanasbardzodobry,milordzie.
-Sprawiamitoprawdziwąprzyjemność.
-GdziejestRobert?-zapytałnagleEthan.
- Był tutaj przed chwilą - poinformował Hugh. - Może poszedł na lody. Ja też bym się chętnie
wybrał.
Olimpia natychmiast oprzytomniała. Rozejrzała się wokół, ale nigdzie wśród otaczających ją
podekscytowanychludziniedostrzegłaRoberta.
-Niemagowpobliżu,milordzie.Obiecał,żesięnieoddali,aleniewidzęgo-powiedziała.
-CiemnaAleja-mruknąłJarediuwolniłjejrękę.
-Nierozumiem?-Olimpiaspojrzałananiego.
-Podejrzewam,żeRobertnieoparłsięchęci,byprzejśćsięCiemnąAleją.
- Ach, tak. Coś mówił o tym dzisiaj rano. - Olimpię zaniepokoił poważny wyraz twarzy Jareda. -
CzyCiemnaAlejajestnaprawdętakbardzoniebezpieczna?
-Niewtymrzecz.Robertdałmisłowo,żesięnieoddali,ajednakzniknął.
-Czyspuścimupanlanie,sir?-zapytałniepewnieEthan.
- To wszystko przez tego chłopaka, który twierdził, że Robert nie odważy się tam pójść - wtrącił
Hugh.-Todlategoontamposzedł.
-Powódniejestistotny-powiedziałspokojnieJared.-Ważnejestto,żezłamałdanesłowo.Aleto
jestsprawapomiędzyRobertemamną.TerazmuszęzostawićciocięOlimpiępodwasząopieką,asam
pójdęgoposzukać.Czekajcienamniedokładnietu,gdziejesteśmy.
-Tak,sir-szepnąłEthan.
-Będziemypilnowaćcioci-obiecałHugh.JaredspojrzałnaOlimpię.
-Nieprzejmujsię,kochanie,Robertowinicniegrozi.Zachwilęprzyprowadzęgotutaj.
-Tak,oczywiście.-WzięłazarękęHugha,adrugąwyciągnęławstronęEthana.-Będziemyczekać.
Jaredodwróciłsięiodszedł.Poparusekundachzniknąłwtłumie.
HughmocnotrzymałdłońOlimpii.Wargimudrżały.
-Myślę,żepanChillhurst...toznaczyjegolordowskamośćjestbardzo,bardzozłynaRoberta.
-Ach,nie-uspokoiłagoOlimpia-jesttylkotrochęzirytowany.
-OnbędziezłynanaswszystkichzpowoduRoberta-powiedziałzgnębionyHugh.-Możedojśćdo
wniosku,żeprzysparzamymuzbytwielekłopotów.
Olimpianachyliłasiękubratankowi.
- Nie przejmuj się, Hugh. Chillhurst na pewno nie zechce porzucić was z powodu Roberta ani z
żadnegoinnegopowodu.
-Niemożeteraztegozrobić,prawda?-powiedziałradosnymtonemEthan.-Ożeniłsięprzecieżz
tobą,ciociu,ijestznamimocnozwiązany.
OlimpiaspojrzałanaEthana.
-Maszrację.Jestmocnoznamizwiązany.
Było to wyjątkowo trafne spostrzeżenie. Ponury nastrój Olimpii, nastrój oczekiwania i niepokoju
nagle zniknął. Trzeźwo patrząc na całą sytuację musiała przyznać, że przyczyną, dla której Chillhurst
ożeniłsięznią,byłazapewnenamiętność,noipoczuciehonoru.
Aleterazjestzemnąmocnozwiązany,pomyślała.
13
Powinienem był się domyślić, że Robert nie oprze się chęci zademonstrowania swej odwagi,
rozmyślałJared.Popełniłembłądspuszczającgozoka.Skoncentrowałemsięnaswojejnocypoślubnej,
anienaobowiązkach.Moimumysłemprzezcałydzieńrządziłanamiętnośćiotosąkonsekwencje.
WmiaręjakzbliżałsiędoCiemnejAlei,blaskseteklampionówrozjaśniającychogrodystawałsię
corazsłabszy.Drogęoświetlałksiężyc.Corazsłabiejsłychaćbyłomuzykęigwar.
Aleję zaciemniały grube drzewa rosnące po jej obydwu stronach. Od czasu do czasu Jared
dostrzegał w ciemnym gąszczu jakieś postacie ludzi szukających odosobnienia w celach raczej
oczywistych. Mijając szczególnie mocno zacieniony zakątek usłyszał gardłowy kobiecy śmiech, a po
chwilikrótkie,urywanesłowamężczyzny.
Robertanigdzieniebyło.
Jareduważnierozglądałsięnabokiobawiającsię,żemożeniezauważyćchłopca.Zastanawiałsię,
czydobrzezrobiłszukającgotutaj.AjeśliRobertwcalenieposzedłdoCiemnejAlei?Wówczasmoże
sięokazać,żesytuacjajestjeszczebardziejskomplikowana.
Wizjawspaniałejnocypoślubnejrozpływałasięwoddali.Dobrzebędzie,jeślinadranemudami
siędoprowadzićdodomucałetowarzystwowkomplecie,pomyślał.
Przemyślanywnajdrobniejszychszczegółachprogramdzisiejszegowieczoruległnaglewgruzach.
Zbokuścieżkizaszeleściłyliście,potemktościchozakasłał.
-Mhm.Topanjesttymbogatymjegomościem?NazywasiępanChillhurst?-zapytałpółgłosemjakiś
mężczyzna.
Jaredzatrzymałsięispojrzałwstronęgęstychzaroślipolewejstroniealei.
-Tak,toja.
- Tak mi się zdawało. Ten facet wspomniał, że będzie pan miał opaskę na oku. „Wygląda jak
cholernypirat",powiedział.
-Ktotomówił?
- No, ten, co mnie wynajął. - Spomiędzy krzewów wyszedł niski, chudy człeczyna w brudnym
kapeluszunagłowie,poplamionejkoszuliiobszarpanych,luźnychspodniach.UśmiechnąłsiędoJareda
ukazującniekompletneuzębienie.-Dobrywieczór,sir.Pięknanocdozrobieniadobregointeresu,nie?
-Zobaczymy.Kimtyjesteś?-zapytałJared.Nieznajomyzawahałsięnamoment,podrapałwbrodęi
powiedział:
-PrzyjacielenazywająmnieTomPodróżnik.-Uśmiechnąłsię.-Panteżmożemnietaknazywać.
- Dziękuję. Teraz kiedy się już znamy, możemy przystąpić do rzeczy. Nie mam dzisiaj zbyt wiele
czasu.Jestemumówiony.
TomPodróżnikskinąłgłową.
- Ten mały nicpoń mówił, że pan zawsze trzyma się planu. Mnie się to podoba. Ja też jestem
człowiekiem interesu tak jak pan i ten facet, co mnie wynajął. Człowiek interesu musi mieć głowę na
karku.Niemożeniepamiętać,żesięumówił.
-Racja,racja.
- My, ludzie biznesu, wiemy, jak ze sobą rozmawiać. - Tom Podróżnik potrząsnął smutno głową. -
Nietakjakinni.
-Jacyinni?-dopytywałsięcierpliwieJared.
-No,tacynierozumnicudacy.Panwienapewno,okimmówię.Otakichcotopowariackudziałają
w prostych sprawach: wymachują pistoletem, rzucają śmieszne groźby zamiast po prostu pomówić o
interesach.
-Otak,znamtakichludzi.
-Naszczęściesąjeszczepoważnifaceci,podobnidonas,milordzie.Tacycomająchłodnągłowęi
o interesach potrafią spokojnie myśleć. My potrafimy się opanować rozmawiając nawet w poważnych
sprawach.
-Zcałąpewnością-zgodziłsięJared.-Aczymogęzapytać,gdziejesttenmałynicpoń?
-Jestbezpieczny,pozaogrodem.Jeślichcegopanzobaczyć,amyślężetak,toproponuję,żebyśmy
przystąpilidointeresu.
-Jestemgotowy.
Jared trzymał nerwy na wodzy. Starał się przy tym nie wykazywać większego zainteresowania
Robertem.Okazywaniezdenerwowanianiewyszłobynadobre.WtejsprawieTomPodróżnikmiałrację.
Dladobrachłopcacałasprawamusibyćtraktowanajakzwykłahandlowatransakcja.
Przedparomamiesiącami,wHiszpanii,Jaredprzeżyłpodobnezdarzenie.Musiałwymócwtedyna
górskichrozbójnikachuwolnienieswoichdwóchkuzynów.
Możnabysądzić,żejegoprzeznaczeniembyłoratowanieinnychzopresji,wktórejznaleźlisięw
rezultacieswojejlekkomyślności.
Aktobędziemnieratował,jeślizajdzietakapotrzeba?-pomyślał.
Otrząsnąłsięztychponurychmyśliipostanowiłskoncentrowaćcałąuwagęnaaktualnejsprawie.
Czuł ciężar sztyletu ukrytego pod płaszczem, ale wolałby z niego nie korzystać. Z własnego
doświadczeniawiedział,żeposługiwaniesięprzemocąrzadkodajedobrerezultaty,naogółjestoznaką
klęski w negocjacjach. Znał lepsze metody rozwiązywania problemów. Spokojniejsze, bezpieczniejsze,
znaczniebardziejskuteczne.
- To dobrze, że jest pan gotowy. - Tom Podróżnik uśmiechnął się i przybrał minę, która miała
świadczyć, że obaj - jako ludzie interesu - świetnie się rozumieją. - Sprawa jest prosta. Mój
zleceniodawcachceczegośodpana,awzamianoddapanutegomałegonicponia.
-Czegotwójzleceniodawcachceodemnie?
-Narazienicminiepowiedział,alemówiącmiędzynami,topewnochodziodużepieniądze.Mnie
poleciłtylkozłapaćtegonieborakaiprzekazaćpanuwiadomość.Resztamiałamnienieobchodzić.
-Cotozawiadomość?
TomPodróżnikprzybrałbardzopoważnąminę.
-Jutrodostaniepanlist.Będziewnimwyznaczone
miejscespotkania,noiinformacja,comusipanzesobąprzynieść.
-Itowszystko?
-Boję się, żetak. - Mężczyznawzruszył ramionami. - Jakjuż mówiłem, mójudział w tej sprawie
jestograniczony.
-Aczymogęzapytać,iledostanieszzadzisiejszywieczór?-zapytałJared.
TomPodróżnikspojrzałnaniegozwyraźnymzainteresowaniem.
-O,tobardzotrafnepytanie,milordzie.Naprawdębardzotrafne.Taksięskłada,żemoimzdaniem
niezostałemwystarczającowynagrodzonyzawszystkiekłopotyistratęczasu.
-Wcalemnietoniedziwi.Mówiłeś,żewynająłcięczłowiekinteresu,atacyzawszedbająoswoje
zyski.
-Nowłaśnie.Tojestdlanichtaknaturalnejakoddychanie.
- Jestem przekonany, że człowiek tak utalentowany jak ty musi sobie cenić swój czas. - Jared
wyciągnął z kieszeni zegarek i uważnie mu się przyglądał. Było zbyt ciemno, żeby odczytać, która jest
godzina,aleksiężycświeciłnatylejasno,żemożnabyłodostrzecbłyskzłota.
- O tak, sir. - Tom Podróżnik nie odrywał wzroku od cennego zegarka. - Czas to pieniądz dla
człowiekainteresu.
- Dla ludzi tak zajętych jak my najważniejsza jest punktualność. - Jared nadal trzymał w ręku
zegarek. - Jeśli transakcję załatwia się w ciągu kilku minut, a nie godzin, to jednego wieczoru można
zrobićkilkadobrychinteresów.
-Jestpan,sir,wyjątkoworozsądnymczłowiekiem,jeśliwolnomipowiedzieć.
- Dziękuję. - Jared poruszył zegarkiem, tak aby błysk złota był lepiej widoczny. - Myślę, że
zaoszczędzimysobiekłopotów,jeśliodrazu,tutaj,dobijemytargu.
-Możliwe,sir,możliwe.-Mężczyznaniemógłoderwaćwzrokuodzegarka.
-Jakiewynagrodzeniebędziecisięnależałozadzisiejsząusługę?-TomPodróżnikzmarszczyłbrwi.
-Czterdzieścifuntów.Dwadzieściazgóry,aresztępodostarczeniutowaru.
Kłamie,pomyślałJared.Napewnoniedostanieanipensaponaddwadzieściafuntów.Złotyzegarek
wartjestznaczniewięcej.
-Notojak?Załatwimysprawę?-Jaredzamknąłzegarekwdłoni.-Jakwspomniałem,mamważne
spotkanie. Dostaniesz ten zegarek za tego małego nicponia. Nie będziesz musiał czekać do jutra na
zapłatę.
- Zegarek? Tak? - Tom Podróżnik udał, że jeszcze się zastanawia. - Ale ja tracę drugą połowę
wynagrodzeniaodmojegozleceniodawcy,prawda?
-Notak.Chybażewiesz,ktotojest,ipotrafiszmigowskazać.
-Anijagonieznam,anionmnie.Rozumiepan,wolętakiesprawyzałatwiaćprzezpośrednika.Tak
jestdlawszystkichbezpieczniej.
-Bardzorozsądnie.
Jaredstłumiłswojeniezadowolenie.Wszystkobyłobyprostsze,gdybydowiedziałsię,ktozleciłto
porwanie.Terazbędziemusiałstracićwieleczasunaustalenie,kimjesttenczłowiek.
-Zawszejestemostrożnywswojejpracy.Ajeślichodziozegarek...
- Dobrej próby złoto i do tego piękna robota. Łańcuszek też cenny. Całość warta sto pięćdziesiąt
funtów,alemożeszgosobieschowaćnapamiątkę.
-Napamiątkę,tak?Moiprzyjacielebędąmizazdrościć,prawda?-Mężczyznapodciągnąłspodnie.
-Wzamianchcepanodzyskaćtegomałegonicponia,czytak?
-Tak,itozaraz.-JaredspojrzałgroźnienaTomaPodróżnika.-Jutromaminneważnesprawyna
głowie.
- Rozumiem, sir. - Porywacz uśmiechnął się pokazując przerwy pomiędzy nielicznymi zębami. -
Niechpanpójdziezemną,milordzie,tozałatwimywszystkowparęminut.
Odwróciłsięiruszyłwstronęgęstychzarośli.
Jaredschowałzegarekdokieszeniiwsunąłrękępodpłaszcz.Zacisnąłdłońnarękojeścisztyletu,ale
niewyjąłgozukrytejpochwy.
Minęło parę minut, zanim znaleźli się na ulicy przylegającej do ogrodów. Tom Podróżnik przeciął
rząd czekających tam powozów i zagłębił się w wąski, ciemny zaułek. Stała tam mała obdrapana
dorożka.
Na koźle kiwał się stary woźnica w brudnym kapeluszu na głowie. Ożywił się na widok Jareda.
Trzymanąwrękubutelkęzdżinemwetknąłpodsiedzenie.
-Hej,ocotuchodzi?-zawołałzwracającsiędoTomaPodróżnika.-Niemówiłeś,żemaznami
jechaćjeszczejedenfacet.
-Onznaminiejedzie-uspokoiłgoTom.-Onmatylkointeresdozałatwieniazemną.Oddamymu
tegomałegonicponia.
-Cozatodostaniemy?-Woźnicadomagałsięwyjaśnień.
-Zegarek,warttrzyrazywięcej,niżmieliśmydostać.
WoźnicauważnieprzyjrzałsięJaredowi,wsuwającprzytymrękępodpelerynę.
-No,anielepiejbyłobymiećizegarek,inicponia?
JaredwykonałjedenkrokwkierunkuTomaPodróżnikaiodtyłuszybkimruchemzacisnąłramięna
jegoszyi.Potemwyjąłsztyletiprzystawiłmuostrzedogardła.
- Wolałbym, żebyśmy trzymali się umowy - powiedział spokojnie - ale możemy, jeśli chcecie,
załatwićtoniecoinaczej.
- Proszę się nie denerwować, milordzie. - Tom Podróżnik odezwał się drżącym głosem. - Mój
kolegajestniecozbytszybkiinietakopanowanyjakpanczyja,aleonpracujedlamnieizrobito,comu
każę.
-Więcpowiedzmu,żebyrzuciłpistoletnaziemię.
-Zrób,cocipanpowiedział,Davy.Nieróbtrudności.Mamydzisiajokazjęnieźlezarobić.-Tom
uważniepatrzyłnawoźnicę.
-Jesteśpewny,żemożeszmuwierzyć?-Davyniewydawałsięprzekonany.
-Cozaupartyczłowiek-mruknąłTomPodróżnik.-Nawettenfacet,conaswynajął,mówił,żeon
zawszedotrzymujesłowa.
-Nodobrze,jeślijesteśpewny...
- Jestem pewny, że nie chcę mieć poderżniętego gardła - wysapał Tom. - Wyprowadź małego z
dorożkiiuwolnijgo.
Woźnicazawahałsięnamoment,alezeskoczyłzkozła,potemotworzyłdrzwidorożki,sięgnąłdojej
wnętrzaiwyciągnąłRoberta.Chłopiecmiałskrępowaneręceizakneblowaneusta.
-Notomaciego-warknął.-Terazchciałbymzobaczyćtenobiecanyzegarek.-PopchnąłRobertaw
stronęJareda.
Zanimchłopieczdążyłtozauważyć,JaredcofnąłostrzesztyletuodgardłaToma.
-Podejdźdomnie,Robercie!-powiedział.
RobertnadźwiękgłosuJaredawydałzsiebiestłumionykneblemokrzyk.Wyrazprzerażeniazniknął
zjegooczu,zastąpiłogospojrzeniepełneulgi.
Jaredwsunąłsztyletdopochwy,cofnąłsięokrokiwyciągnąłzegarekzkieszeni.Potempopchnął
porywaczawstronędorożki.
-Sprawazałatwiona,zmykajcie-powiedział.
-Amójzegarek?-jęknąłTomPodróżnik.
Jaredwysokimłukiemrzuciłzegarekwjegostronę.Wświetleksiężycabłysnęłazłotakoperta.Tom
zgrabniezłapałzdobyczizpomrukiemzadowoleniawsunąłjądokieszeni.
-Przyjemnierobićzpaneminteresy,sir-stwierdził.
Jared nie odpowiedział. Złapał Roberta za ramię i szybko wyprowadził go z zaułka na względnie
bezpieczną,ruchliwąulicę.Wdrodzewyciągnąłmuknebelzust.
-Niccisięniestało,Robercie?
-Zupełnienic,sir-odparłniecodrżącymgłosemchłopiec.
JaredrozplatałsznurekkrępującyręceRoberta.
-Jesteśwolny.Terazmusimysięśpieszyć.Twojaciociaibraciaczekająnanasinapewnojużsię
niepokoją.
-Dałimpanswójzegarek?-RobertpatrzyłnaJaredazniedowierzaniem.
- A ty dałeś mi słowo honoru, że nie oddalisz się ode mnie. - Jared prowadził Roberta między
powozamiwstronęogrodu.
- Bardzo mi przykro, sir. Ja tylko chciałem sam przejść przez Ciemną Aleję. Rozumie pan, to był
zakład.
- Zakład był ważniejszy niż twoje słowo honoru? - Przeciskali się teraz przez rozbawiony tłum w
kierunkujasnooświetlonegoterenu,gdzieJaredzostawiłOlimpięibliźniaków.
-Myślałem,żeudamisięwrócić,zanimzauważypanmojąnieobecność.
-Porozmawiamyotymrano.RobertjeszczerazzerknąłnaJareda.
-Przypuszczam,żejestpannamniebardzozły.
-Jestemrozżalony,atojestpewnaróżnica.
-Tak,sir-powiedziałRobertizamilkł.
Pokaz sztucznych ogni już się zakończył, ale orkiestra nadal dziarsko przygrywała. Olimpia
wytrwaleczekałauspokajającniecierpliwychibardzojużznudzonychchłopców.KiedyzobaczyłaJareda
iRoberta,odetchnęłazulgą.
-Jesteście!-powiedziałazradością.-WłaśniemieliśmyiśćiszukaćwaswCiemnejAlei.
-Toprawda-zawołałEthan.-CiociaOlimpiauważa,żebylibyśmycałkiembezpieczni,gdybyśmy
wszyscyrazemposzliwasszukać.
Jared ze zgrozą pomyślał o tym, co by się działo, gdyby Olimpia i chłopcy zjawili się w czasie
negocjacjizporywaczem.Niebyłjużwstanieopanowaćdługotłumionejirytacji.
- Powiedziałem ci, że masz zaczekać tutaj. Wydając polecenie zawsze oczekuję, że zostanie ściśle
spełnione,madame.
Olimpia w pierwszym momencie poczuła się tak, jakby została uderzona. Potem w jej oczach
pojawiłsięwyrazzrozumienia.
-Tak,milordzie-powiedziałaspokojnieizwróciłasiędoRoberta:-Cosięztobądziało?Gdziety
byłeś?
-ZostałemwCiemnejAleiporwanyprzezbandytę-powiedziałRobertniebezodrobinydumyw
głosie,potemspojrzałnaJaredaiwyrazpodnieceniawjegooczachprzygasłnieco.-Uprowadziłmnie
pozaogródipowiedział,żebędziemniewięziłdojutra.
-Oszukujesznas!-oświadczyłEthan.
Hugh patrzył na brata z wyrazem twarzy, który był mieszaniną niedowierzania i podziwu. Potem
zwróciłsięopotwierdzeniedoJareda.
-Towszystkobujda,prawdasir?Niktgonieporwał.Onsobietowszystkowymyślił.
-Obawiamsię,żeRobertmówiprawdę.-JaredwziąłOlimpiępodrękęiruszyłwstronęwyjścia.
-Cotyopowiadasz?-Olimpiauwolniłasięgwałtownie,złapałaRobertazaramionaiprzyciągnęła
godosiebie.-Robercie,czytoprawda?Ktościęporwał?
Chłopiecskinąłpotakującogłową,apotemponurymtonempowiedział:
-NiepowinienempójśćdoCiemnejAlei.
-MójBoże!-Olimpiapochwyciłagowobjęcia.-Czyniccisięniestało?
- Nic, zupełnie nic. - Robert wysunął się z objęć Olimpii. - Wiedziałem, że pan Chillhurst...
chciałempowiedziećjegolordowskamośćbędziemnieszukał.Niewiedziałem,czyjeszczedzisiaj,czy
jutro,alebyłempewny,żemnieznajdzie.
- Ale dlaczego ktoś cię porwał? - zastanawiała się Olimpia. Potem spojrzała na Jareda. - Nie
rozumiem.Czegożądałporywacz?
- Nie wiem - powiedział Jared. Znów podał Olimpii ramię i wyprowadził całą grupkę na ulicę. -
Muszęprzyznać,żenarazieniepróbowałemodkryćmotywówdziałaniaporywaczy.
-Wielkienieba!-szepnęłaOlimpia.-Myślę,żemożebyćtylkojedenpowódporwania.
-Jaki?-zapytałogromnieprzejętyHugh.
-TomusimiećzwiązekzpamiętnikiemladyLightbourne-stwierdziłastanowczoOlimpia.
-Dodiabła!-mruknąłJared.
- Ktokolwiek by to był, na pewno zażądałby okupu za uwolnienie Roberta - wyjaśniła Olimpia. -
Tymokupembyłbypamiętnik.Natakąnikczemnośćzdobyćsięmógłtylkojedenczłowiek...
Jaredzorientowałsię,dokądprowadzitorozumowanie.
-Posłuchaj,Olimpio...-przerwałjej.
- To „Obrońca" - stwierdziła ponurym głosem Olimpia. - Nie rozumiesz? To na pewno był on.
Musimy go powstrzymać, zanim dojdzie do czegoś strasznego. Może powinniśmy wynająć detektywa,
żebygowytropił?Cootymsądzisz,milordzie?
Jaredmiałjużtegodosyć.
- Do licha, Olimpio. Przestań wreszcie pleść o tym „Obrońcy". Nie ma takiego człowieka. Jeśli
kiedykolwiekistniał, to jużod dawna nieżyje. Poza tym niesądzę, aby tobyło odpowiednie miejsce i
czasnasnucietychtwoichbezsensownychrozważań.
Olimpia zaniemówiła z wrażenia. Wszyscy trzej chłopcy patrzyli na niego z milczącym wyrzutem.
Jaredzakląłcicho.
Zdawał sobie sprawę, że zły jest przede wszystkim na siebie. To on nie wywiązał się ze swoich
obowiązków.PowinienbyłpilnowaćRoberta,aniewdawaćsięwrozważaniaonocypoślubnej.
Świadomość,żesamjestsobiewinien,pogłębiałajegozłynastrój.Niemógłpozbyćsięmyśli,że
znaleźlisiędzisiajokrokodnieszczęściaiżeniewielebrakowało,bysytuacjastałasięjeszczebardziej
dramatyczna,gdybyOlimpiaudałasięnaposzukiwaniejegoiRoberta.
Dotegocałatasprawaz„Obrońcą".Żeteżwnocpoślubnąmusiałyzwalićmisięnagłowętakie
idiotyczneproblemy,pomyślał,zatrzymującdorożkę.
Icogorsza,samjestemzatoodpowiedzialny.
-WjakisposóbodebrałpanRobertaporywaczom?-zapytałEthanjakzwykleniezdolnyopanować
swejciekawości.
- No właśnie, sir - włączył się Hugh, gdy tylko ulokowali się w dorożce. - Jak pan uratował
Roberta?
NapytanieodpowiedziałsamRobert.ZerknąłnaJaredaioznajmił:
-Jegolordowskamośćdałbandytomzamnieswójzegarek.
-Zegarek?-oczyEthanazrobiłysięokrągłe.
Wciemnejdorożce,którawmiędzyczasieruszyłazatłoczonąulicą,wszystkiespojrzeniaskierowane
byłynaJareda.
-OmójBoże!-mruknęłaOlimpia.
-Dodiabła!-szepnąłEthan.
-Niewierzę-stwierdziłHugh.-Tenpięknyzegarek?ZapłaciłpannimzaRoberta?
Robertsiedziałwyprostowanyzponurąminą.
-Takbyło,milordzie,prawda?Dałpanporywaczomzamnieswójzegarek.
WzrokJaredapowędrowałodjednejtwarzydodrugiej,awreszciezatrzymałsięnatwarzyRoberta.
-Porozmawiamyotymjutroogodziniedziewiątejrano.Aterazniechciałbymjużsłyszećanisłowa
natentemat.
Wdorożceznówzapadłacisza.
Zadowolony, że udało mu się opanować sytuację, Jared wygodniej rozparł się na poduszkach
dorożkiiwzamyśleniupatrzyłwokno.
Zastanawiałsię,dlaczegoodpewnegoczasunicwjegożyciuniedziejesięzgodniezplanem.
W półtorej godziny później Olimpia ubrana w nocną koszulę i perkalowy szlafrok niespokojnie,
nerwowym krokiem przemierzała swą niewielką sypialnię. Co pewien czas zerkała na stojący na
komodziezegar.ZsypialniJaredaciągleniedobiegałżadenodgłos.
Odgodzinywcałymdomupanowałacisza.Wszyscy,pozaJaredem,udalisięnaspoczynek.Nawet
Minotaurzniknąłwkuchni.
Po wysłaniu chłopców na górę Jared zamknął się w gabinecie z butelką brandy i do tej pory tam
przebywał.
Olimpiaprzestałajużznadziejąiniecierpliwościąmyślećoczekającejjąnocypoślubnej.Niebyła
w ogóle pewna, czy coś takiego nastąpi. Ponury nastrój Jareda udzielił się wszystkim domownikom.
ZachowanieJaredaniebyłojednakdlaniejwpełnizrozumiałe.ZcałąpewnościąincydentzRobertem
wyprowadził go z równowagi. Pertraktacje z porywaczami niewątpliwie obfitowały w nieprzyjemne
momenty.Wreszcieniebezznaczeniabyłfakt,żepozbyłsięswegocennegozegarka.
Wszystko to mogło wyprowadzić z równowagi nawet tak opanowanego człowieka jak Jared,
niemniejjednakwnocpoślubnąpowiniensięzachowywaćinaczej,pomyślała.
Tknięta nagłym uczuciem niepokoju zatrzymała się w rogu swej małej sypialni i oparła plecami o
ścianę.
Cobędzie,jeślipodzisiejszymniefortunnymdniuJaredzaczniezastanawiaćsięnadsensemswego
małżeństwa?-rozważała.Cobędzie,jeślijużterazżałujetego,cozrobił?Możedoszedłdowniosku,że
tanowasytuacjajestdlaniegozbyttrudna,żezbytwielekłopotówprzysporzymudopierocopoślubiona
żonaibratankowie?
A może Jared tam na dole, w gabinecie, pije brandy, żeby zapomnieć, że związał się z całą
przebywającąnagórzegromadką?
Olimpiapodeszładotoaletkiispojrzałanaswojeodbiciewwiszącymnadniąlustrze.Tonietylko
mojawina,żeJaredpoczułsięzobowiązanyożenićzemną,pomyślała.Toonuruchomiłtenciągzdarzeń,
kiedypodstępemznalazłsięwmoimdomujakonauczyciel.
Oszukał mnie na samym początku. Rozumiała zresztą jego motywy, ale trudno byłoby go
usprawiedliwić.
Pozatym,zatrudniłamgojakonauczycielaidotądniezrezygnowałzposady.Jakomójpracowniknie
ma prawa tak mnie traktować, zwłaszcza w noc poślubną, rozważała w myślach. Poprawiła czepek na
głowie,mocniejzacisnęłapasekodszlafrokairuszyławstronędrzwi.
Stojąc u wierzchołka schodów zauważyła smugę światła sączącego się spod drzwi gabinetu.
Wyprostowałaramiona,zbiegłanadółposchodachiprzecięłaniewielkihol.
Uniosła już rękę, żeby zapukać do drzwi, ale zmieniła zdanie. Bez pukania weszła z podniesioną
głowądopokojuizamknęłazasobądrzwi.
Jared siedział rozparty w fotelu z miną odpoczywającego drapieżnika. Nogi nonszalancko oparł o
biurko,zachowywałsię,jakbygabinetnależałdoniego.
Nie miał na sobie surduta. W świetle rzucanym przez pojedynczą świecę Olimpia zauważyła, że
koszulęmarozpiętądopołowypiersi.Wrękutrzymałnapółopróżnionykieliszekbrandy.
Czarna aksamitna opaska na twarzy sprawiała, że ostry błysk w jego oku wydawał się jeszcze
bardziejgroźny.
-Dobrywieczór,Olimpio.Byłempewny,żejużśpisz.Zignorowałaniemiłytonjegogłosu.
-Przyszłamnadół,żebyzpanemporozmawiać,panieChillhurst.
-PanieChillhurst?-Jareduniósłbrew.
- Wasza lordowska mość - poprawiła się zniecierpliwiona. - Chciałabym omówić z panem pewne
sprawy.
-Naprawdę?Nieradzę,madame.Niedzisiaj.Jakwidzisz,niejestemwnajlepszymnastroju.
- Rozumiem. - Olimpia uśmiechnęła się. - Ma pan za sobą ciężki dzień. Dla mężczyzny o tak
ogromnejwrażliwościteprzeżyciamusiałybyćnapewnotrudne.Potrzebujepansporoczasu,bydojść
dosiebie.
- Niewątpliwie. - Jared uniósł kieliszek i wypił spory łyk brandy. Nie uśmiechał się, ale w jego
wzroku widać było rozbawienie. - Mężczyzna o tak ogromnej wrażliwości i zapalczywym charakterze
musiniecozbytemocjonalniezareagowaćnatakąsytuacjęjaknaprzykładporwanie.
-Proszęsobieniestroićżartównatematmojegoczypańskiegocharakteru.Musimypogodzićsięz
tym, jacy jesteśmy - powiedziała spokojnie Olimpia. Potem głęboko odetchnęła i zdobywając się na
odwagędodała:-Wydajemisię,żetosamodotyczynaszegomałżeństwa,milordzie.
-Takuważasz?-Jaredspojrzałnaniązniedowierzaniem.Olimpiapodeszłaokrokbliżejisplotła
ręcenapiersi.
-Problempoleganatym,sir,żeterazjesteśmyjużzesobązwiązani,jeślipanrozumie,comamna
myśli.
-Związanizesobą.Cozamiłespostrzeżenie.
- Przypuszczam, że pan nieco odmiennie ocenia sens naszego małżeństwa, i jest mi naprawdę
przykroztegopowodu,alechybapamiętapan,żepróbowałamniedopuścićdotegobłędu.
-O,nawetzbytdobrzepamiętam,madame.
-Niestety,terazjużnicniemożemyzrobić.Pozostajenamtylkopogodzićsięzfaktami.
Jared oparł łokcie na poręczach krzesła i splótł dłonie przed sobą. Z nieodgadnionym wyrazem
twarzyprzyglądałsięOlimpii.
-Aczytydobrzezastanowiłaśsięnadnaszymmałżeństwem,Olimpio?
-Żałuję,żepoczułsiępanzobowiązanypoślubićmnie,milordzie-powiedziałapokrótkimwahaniu.
-Niktmniedotegoniezmuszał.
-Ajednakbyłpanzmuszony.
-Czyniemogłabyśprzestaćsięzemnąspierać?Ożeniłemsięztobą,bochciałemtozrobić.
- Och! - Olimpię zaskoczyło to stanowcze stwierdzenie, ale równocześnie sprawiło jej radość. -
Miło mi słyszeć takie zapewnienie, milordzie. Rozumie pan, że miałam pewne wątpliwości. Żadna
kobietanielubiżyćwświadomości,żezostałapoślubiona,gdyżniebyłoinnegohonorowegowyjścia.
- Jak dobrze wiesz, zerwałem kiedyś zaręczyny i gdyby mi na tym zależało mogłem zrobić to
ponownie.
-Rozumiem.
-Podobniejakty,niebojęsięplotekiskandalu.Olimpiazbliżyłasiędobiurkajeszczeojedenkrok.
-Cieszęsięsłyszącto,milordzie.
Jaredpochyliłnabokgłowęizkpiącymuśmiechemzapytał:
-Czyniemogłabyśjednakzwracaćsiędomniepoimieniu?Niematutajnikogopozanami,noijak
przedchwilątrafniezauważyłaś,jesteśmyjużmałżeństwem.
Olimpiazarumieniłasię.
-Tak,Jaredzie.Oczywiście.
-Dlaczegowyszłaśzamnie,Olimpio?
-Słucham?
-Zapytałemcię,dlaczegowyszłaśzamnie.Czytylkodlatego,żetwoimzdaniemmogęprzydaćcisię
wdomu?
-Jaredzie!
-Cośwtymrodzajupowiedziałaśwczoraj,kiedyoznajmiłaśmi,żeprzyjmujeszmojeoświadczyny.
Dałaśmidozrozumienia,żeceniszmniegłówniedlatego,żepotrafiłemzaprowadzićładwtwoimdomu.
Olimpięogarnęłoprzerażenie.
- Powiedziałam tak, ponieważ bolała mnie głowa i byłam rozdrażniona całą tą sceną w salonie z
udziałem lady Beaumont, lady Kirkdale i pana Seatona. Jest wiele innych powodów, dla których
zgodziłamsięzostaćtwojążoną.
- Jesteś pewna? Muszę ci przypomnieć, że dzisiaj okazało się, że nie jestem aż tak przydatny, jak
tegooczekiwałaś.Niewielebrakowało,azgubiłbymRoberta.
-Onsamsięzgubił!-Olimpiabyłacorazbardziejzrozpaczona.-Tygouratowałeś.Nigdycitego
niezapomnę.
-Czywłaśniedlategozeszłaśtutajnadół?ChciałaśmipodziękowaćzauratowanieRobertapotym,
jakgozgubiłem?
-Dośćtego!-OlimpiapodeszłaszybkimkrokiemdobiurkaistanęłanawprostJareda.-Odnoszę
wrażenie,żecelowodrażniszsięzemną,sir.
-Możliwe.Jestemwkiepskimnastroju.
- Co więcej, zaczynam podejrzewać, że wywołałeś tę kłótnię celowo, po to, żeby wyprowadzić
mniezrównowagi.
- To nie ja rozpocząłem kłótnię. - Jared zdjął nogi z biurka, wstał i stanął obok Olimpii. - Ty ją
rozpoczęłaś.
-Wcalenie.
-Tak.Właśniety.Jasiedziałemsobietutajsamotnieirozmyślałemnadważnymisprawami,kiedy
naglewpadłaśprzezteotodrzwi.
-Tojestnaszanocpoślubna-powiedziałaOlimpiaprzezzaciśniętezęby.-Powinieneśbyćtam,na
górze,razemzemną,anieczekać,ażzejdęnadółiznajdęcięwgabinecie.
Jaredoparłdłonieobiurkoinachyliłsiękuniej.
-Powiedzmi,Olimpio,dlaczegozgodziłaśsięzostaćmojążoną?
-Samznaszdobrzeodpowiedźnatopytanie.-ZmysłowydreszczwstrząsnąłOlimpią.-Wyszłamza
ciebie, bo jesteś jedynym mężczyzną, którego pragnę. Jedynym mężczyzną, którego dotknięcie budzi we
mniepożądanie.Jedynymmężczyzną,którymnierozumie,nieuważamniezaekscentryczkę.Jaredzie,to
tytchnąłeśżyciewmojenajskrytszemarzenia.Jakżemogłabymniechciećwyjśćzaciebie,typrzeklęty
piracie?
W pokoju zapadła pełna napięcia cisza. Olimpia czuła się tak, jakby stała na wysokim moście
rozpiętymnadwzburzonymmorzem.
-Awięctotak-szepnąłJarediwyciągnąłkuniejramiona.
14
Jaredwyczuwał,żepodjegodotknięciemgniewOlimpiizamieniasięwwielkąnamiętność.
„...tchnąłeśżyciewmojenajskrytszemarzenia".
Odżadnejkobietynieusłyszałemtakichsłów,pomyślał.Żadnakobietaniepragnęłamnieażtak.
Nic nie było w stanie zachwiać jej uczuciami do mnie. Pragnęła mnie wówczas, gdy była
przekonana, że jestem zwykłym nauczycielem, nie zmieniło się nic, gdy odkryła moją prawdziwą
tożsamość. Nie przestała mnie pragnąć nawet wtedy, gdy miała wszelkie podstawy, by sądzić, że
zainteresowany jestem wyłącznie tajemnicą pamiętnika lady Lightbourne. Nie obchodziły jej ani moje
tytuły,anifortuna.
Poprostupragnęłamnie.
Nigdyniemarzyłnawetoczymśtakim,alewyczuwał,żetoniewszystko.Wiedział,żeprawdziwy
skarb, którego nie potrafił nazwać, ciągle jest poza jego zasięgiem, chociaż nigdy jeszcze nie był tak
blisko.Rozsądnymężczyznapowinienbraćto,cojestmożliwe,iuważaćsięzaszczęśliwca.
Prawdziwypiratzagarniato,coznajdziesięwzasięguręki,inietroszczysięoprzyszłość.
Trzymając ciągle Olimpię w ramionach Jared usiadł w fotelu. Przytuliła się do niego ciepła,
pachnącaidrżącawoczekiwaniurozkoszy.
-Jaredzie!-szepnęła,oplotłaramionamijegoszyjęiustamiposzukałajegowarg.Niski,zmysłowy
pomrukwydobyłsięzjejgardła.
Jared dotknął jej łagodnie zaokrąglonego kolana, które wysunęło się spod koszulki nocnej i
szlafroka. Nieoczekiwanie w jego pamięci odżył moment, kiedy pierwszy raz zobaczył Olimpię w
bibliotecebroniącąsięprzedniechcianymipieszczotamiDraycotta.
Olimpianieżyczyłasobie,żebydotykałjejjakiśinnymężczyzna,pomyślał.Tylkoon.
Tylkoon!
Czuł,jakustaOlimpiirozchylająsięzapraszająco.Drżała.Jejjęzykdotknąłjegojęzykaiporuszył
sięniecierpliwie.
Zacisnął palce wokół jej kolana, a potem jego dłoń powędrowała wzdłuż uda. Jej delikatna skóra
przywodziłanamyślpłatkiróży.
Odczuł narastające w nim podniecenie. Był gotów posiąść ją natychmiast. Ręce drżały mu z
pożądania.
WsunąłdłońpomiędzyudaOlimpii.Jęknęłacichoioderwałaustaodjegoust,apotemukryłatwarz
najegoramieniuilekkorozchyliłanogi.
- O tak! - mruknął. Dotknął ciepłego, wilgotnego miejsca. Poruszyła się niespokojnie i znów
przywarłaustamidojegowarg.
Jejzmysłowośćoszałamiałago,przyciągaładoniejzmagicznąsiłą.
-Syreno-szepnął.
Krzyknęła cicho, gdy znalazł tę małą perłę ukrytą w najbardziej intymnym miejscu. Palce mocniej
zacisnęłanajegoramionach.
JaredrozchyliłszlafroczekOlimpii,rozpiąłguzikiprzynocnejkoszuli,odsłoniłjejpiersiidotknął
ichdelikatnie.
- Nie zniosę tego dłużej - szepnęła. Potem wycisnęła na ustach Jareda pocałunek. Dziki, namiętny
pocałunek. Dłoń wsunęła pod jego koszulę i wplotła ją we włosy na jego piersi. Potem całowała jego
szyjęidotykałajejjęzykiem.Jejdłońwędrowałacorazniżej.
Jaredpoczułwpewnymmomencie,żeześlizgujesięzjegokolan.Przytrzymałjąmocniej,alewtedy
zorientowałsię,żeOlimpiapróbujerozpiąćmuspodnie.
Pomógł jej i po chwili był wolny. Usłyszał ciche pełne podniecenia mruknięcie Olimpii, kiedy
poczułnasobieciepłąkobiecądłoń.
-Jakjalubięciędotykać-szepnęła.-Onjesttakimocnyidumny.
Jaredbliskibyłszaleństwa.Zamknąłoczyipróbowałsięopanować,bywszystkoniezakończyłosię
zbytszybko.Porazpierwszydotykałagotakintymnie.Zdawałomusię,żeniebędziewstanieznieśćtego
dłużej.
Poczuł,żeOlimpiazsunęłasięjeszczeniżej.Klęknęłaterazprzednimwciśniętapomiędzyjegouda.
Uniósłpowiekiispojrzałnanią.Wpatrywałasięwjegomęskość.
-Olimpio?
Nieusłyszałago.Jejpalcedotykałygodelikatnie.
-Jesteśtakiwspaniały,Jaredzie,takipodniecający.Jakpotężnybohaterzestarejlegendy.
-Dolicha-szepnął.-Zaczynampodtwoimdotknięciemrzeczywiścieczućsięjakbohater.-Wplótł
dłoniewjejwłosy.Nawetniezauważył,jakkoronkowyczepekspadłnapodłogę.
Olimpiapochyliłagłowęipocałowałagowwewnętrznąstronęuda.
-Dośćjuż!-Jaredczuł,żeniejestwstanieznieśćdalszychpieszczot.
Podniósłsięzfotelaipołożyłnadywanie.SilnymruchemrękipociągnąłzasobąOlimpię.
- Jaredzie, ja nic nie rozumiem... - Oparła dłonie o jego nagą pierś. Patrzyła na niego z
zakłopotaniem,arównocześnierosnącympodnieceniem.
Ułożyłjejnogiwzdłużswychbioder,takżeprzyjęłapozycjęjeźdźca.
- Ten zwyczaj znany jest wśród mieszkańców pewnych... - Jared przerwał i przygryzł wargi.
Wilgotne ciepłe miejsce jej ciała znalazło się w kontakcie z jego ciałem - ...wśród mieszkańców
pewnychegzotycznychwysp-dokończył.
Olimpia zamrugała oczami, a potem jej uśmiech zaczął wyrażać pełne zrozumienie. Poruszyła się
ostrożnie,takbyprzyjąćnajlepsząpozycjęnaczekającejąspotkanie.
- Jak nazywają się te wyspy, panie Chillhurst? Pan wie, że zawsze ciekawa jestem wszystkich
nowości.
Jaredpodniósłwzrokidojrzałwjejoczachzmysłowerozbawienie.Uśmiechnąłsię.
-Proszęmipóźniejotymprzypomnieć,tosporządzęodpowiedniąlistę,pannoWingfield.
-Czyniesprawitopanuzbytwielekłopotu?
-Ochnie.Jestemnauczycielem,jeślidobrzepamiętam.
Zacisnął dłonie na jej biodrach i zdecydowanym ruchem, który zaskoczył Olimpię, uniósł się ku
górze.
- Jaredzie! - Oczy Olimpii rozszerzyły się, a potem opuściła powieki z wyrazem najwyższego
podniecenia.-Toniezwykleinteresującyzwyczaj-szepnęła.
-Wiedziałem,żecisięspodoba.-Jareddłońmipieściłjejuda.-Jateżtolubię.
Niepotrafiłpowiedziećnicwięcej.Całejegociałowodpowiedzinapieśńsyrenyogarnęłodzikie
podniecenie.Olimpiabyłagorącaiwilgotna.Zdawałomusię,żewchłonęłagocałego,żestałsięczęścią
jejciała.
W ciągu tych paru niezwykłych minut wiedział, że nie jest samotny. Była przy nim ta jedyna na
świecieistota,którapotrafiładotrzećdownętrzajegoduszy.Tajedyna,któramogławyprowadzićgoz
bezludnejwyspy.
- Moja najdroższa syreno. Moja żono! - wyszeptał. Olimpia krzyknęła głośno. Wstrząsnął nią
dreszcz.CałymciałemprzywarładoJareda.
Potemzaśpiewałaswąsłodkąsyreniąpieśń,pieśń,któraprzeznaczonabyłatylkodlaniego.
-Eksplozja-mruknąłJared.
Olimpiaporuszyłasię.Leżałaobokniego,ichnogibyłysplecione,jejrudewłosykaskadąspływały
najegopierś.
-Copowiedziałeś?
- Kochać się z tobą to jak znaleźć się tam, wysoko na niebie, gdzie eksplodują sztuczne ognie. -
Jaredwblaskuświecyprzyglądałsięjejlśniącymwłosom.Uśmiechałsię.-Jesteśsyrenąoniezwykłych
talentach-szepnął.-Potrafiszuwieśćmnienawetwczasiekłótni.
Olimpiaroześmiałasię.
-Nieobraźsię,milordzie,alejesteśobiektemwyjątkowołatwymdouwiedzenia.
-Aletylkodlaciebie-powiedziałjużbezuśmiechu.
Zaskoczyła ją ta nagła zmiana nastroju, prawdopodobnie dlatego, że sama była zadowolona i
odprężona. Napotkała jego wzrok i nagle odniosła wrażenie, że jakaś wewnętrzna zasłona, za którą
skrywałsięJared,zostałazerwana.Wydałojejsię,żedostrzegato,cokryjesięzapozornymspokojem,
żewidziburzliwągłębięjegonamiętnejduszy.
- Cieszę się, że czujesz to samo co ja - powiedziała. - Jesteś jedynym mężczyzną, jakiego
kiedykolwiekpragnęłam.
- Teraz już naprawdę jesteśmy sobie poślubieni - stwierdził, jak gdyby przypieczętowując w ten
sposóbniepisanyukład.-Żadneznasjużsięniewycofa.
-Rozumiem.Właśnietochciałamciwcześniejoznajmić.
- Ach, tak. To tego dotyczyć miał ten krótki wykład o tym, że jesteśmy ze sobą związani i dlatego
musimypogodzićsięzzaistniałąsytuacją.
-Chciałamtylkouświadomićcipraktycznąstronęcałejsprawy.-Zirytowałająniecokpinawjego
głosie.
-Zostawmniesprawypraktyczne.Mamdoświadczeniewradzeniusobieznimi.
-Totrochędziwne,prawda?
-Cotakiego?-zapytałJared.
- Że tak świetnie radzisz sobie z codziennymi kłopotami, podczas gdy niewątpliwie jesteś
człowiekiem zdolnym do przeżywania wielkich emocji. Zdumiewa mnie twoja łatwość panowania nad
sobą,milordzie.
-Dziękujęci.Istotniezawszestaramsięrządzićswoimiuczuciami.
-Tak,toprawda.Aleczyzawszecisiętoudaje?
-Maszwątpliwości?
OlimpiadotknęłaczarnejopaskizakrywającejokoJareda.
-Nigdyniepowiedziałeśmi,jakstraciłeśoko.
-Niejesttozbytbudującaopowieść.
-Mimotochciałabymjejwysłuchać.Chcęwiedziećotobiewszystko.
Jaredwplótłpalcewjejwłosy.
-Mamdwóchkuzynów,WilliamaiCharlesa,którzyprowadzążyciepotwierdzającereputacjęmojej
rodziny.
-Cochceszprzeztopowiedzieć?
-Sącałkiemsympatyczni,aleprzytymwyjątkowolekkomyślniicholerniekłopotliwi.Kiedyjedenz
nich miał czternaście, a drugi szesnaście lat, wplątali się w jakąś aferę przemytniczą. Związali się z
pewnymdrabem,któryhandlowałnielegalniezFrancuzami.
-Icosięstało?
-Dowiedziałemsięoichplanachnocąwostatniejchwili,kiedymieliwłaśniedokonaćnielegalnej
transakcji. Mój ojciec i stryj przebywali akurat we Włoszech. Przybiegła do mnie stryjenka i błagała
mnie,żebymratowałchłopców.
-Ilemiałeśwtedylat?
-Dziewiętnaście.
-Więcty...Czystałosięcośzłegotamtejnocy?-zapytałaniepewnieOlimpia.
Jareduśmiechnąłsiękwaśno.
- Musiało się stać. Sprawy zawsze przybierają fatalny obrót, gdy ktoś z mojej rodziny zaczyna
realizować swoje idiotyczne plany. W tym przypadku kłopotów narobił nam kapitan statku, który
przywiózłzFrancjiszmuglowanetowary.
-Cozrobił?
-Kiedykuzynirozładowalistatekiulokowalitowarywbezpiecznymschowkunawybrzeżu,kapitan
uznał,żeichdalszapomocniejestmujużpotrzebna.Nietylkopostanowiłzagarnąćcałyładunek,alei
pozbyćsięniewygodnychświadków.
-Chciałichzabić?-OlimpiapatrzyłazprzerażeniemnaJareda.
- Zjawiłem się akurat w momencie, gdy zamierzał zastrzelić Charlesa. Kuzyni nie mieli broni. Ja
nosiłemprzysobiezawszesztyletojca.-Jaredprzerwałnamoment.-Naszczęście-podjąłpochwili-
potrafiłem się nim posługiwać, tyle że kapitan wykazał więcej doświadczenia w walce na noże.
Pierwszymciosempozbawiłmnieoka.
-Bożedrogi!-szepnęłaOlimpia.-Tostraszne.Mógłcięprzecieżzabić.
-Jakwidzisz,niezrobiłtego.-Jaredoderwałwzrokodjejwłosówispojrzałjejwoczy.-Ocaleli
teżkuzyni.Wszystkodobre,cosiędobrzekończy,mojasyreno.
-Niedopuszczędotego,żebyśkiedykolwiekznalazłsięwtakiejsytuacji.-Olimpiaprzytuliłasię
doniegoczule.
- Zapewniam cię, że nie gustuję w tego rodzaju rozrywkach - mruknął. - Na pewno wolałbym ich
unikać.
-Jaredzie,gdytylkowyobrażęsobie,coprzeżyłeśtamtejnocy...
-Niemyślotym.Rozumieszmnie?Niemyślinieporuszajjużnigdytegotematu.
-AleJaredzie...
-Wystarczy.Tobyłopiętnaścielattemu.Pierwszyrazodtejporyrozmawiamotyminiechciałbym
dotegowięcejwracać.
OlimpiadotknęłapoliczkaJaredaizapytała:
-Onzginął,prawda?Byłeśzmuszonyzabićczłowieka,którychciałpozbawićżyciatwoichkuzynów.
Todlategoniechceszmówićotym,cozdarzyłosiętamtejnocy,prawda?
JaredpołożyłpalecnaustachOlimpii.
-Anisłowawięcej,syreno.Nicdobregoztegoniewyniknie.Niktniepotrafizmienićtego,cosię
stało.Towszystkonależydoprzeszłościiniechwniejpozostanie.
-Tak,kochanie.
Olimpiazamilkła.OparłagłowęnaramieniuJaredairozmyślałaotym,jakstrasznamusiałabyćdla
niegotanoc.Człowiekinteligentny,wrażliwyjakon,niemożewyjśćbezszwankuztegorodzajutragedii.
Najcięższeranyzawszepozostajągłębokoukryte.
-JeślichodzioRoberta...-Jaredporuszyłsię.
- No właśnie. Biedny Robert. - Olimpia szybko wróciła myślami do teraźniejszości. - Może teraz
powinniśmyporozmawiaćotym,cozdarzyłosięwogrodachVauxhall.
-Właściwieniemaoczymmówić.
- Wręcz przeciwnie. Musimy ustalić, kto go porwał i dlaczego. Wiem, że nie podoba ci się moja
teoria o tym, że sprawcą jest „Obrońca" usiłujący zdobyć pamiętnik lady Lightbourne, ale wolałabym,
żebyśrozważyłitęmożliwość.
- Do licha! - Jared usiadł, poprawił spodnie i oparł jedną rękę na podciągniętym kolanie. - Co ty
sobiewyobrażasz?Czytynaprawdęwierzysz,żekręcisiękołonasjakiśduchzczasówkapitanaJackai
poszukujeskarbu?
- Nie bądź śmieszny. - Odrzuciła włosy opadające jej na oczy i zaczęła mocować się ze swym
szlafrokiem. - Oczywiście nie wierzę w duchy, ale z doświadczenia wiem, że w każdej legendzie jest
okruchprawdy.
-Nikogopozatobąnieinteresujetajemnicategopamiętnika.
-ApanTorbert?
-Torbertwiezapewne,żezajmujeszsiębadaniamistarychlegend,aleniemapojęcia,nadjakąwtej
chwilipracujesz.Pozatymnieprzypuszczam,byuciekałsiędokidnapingu.Jemuniebrakujepieniędzy.
Noizcałąpewnościąniejest„Obrońcą".
Olimpiazamyśliłasięnamoment.
-Nodobrze-powiedziałapochwili.-Zgadzamsięztobą,żeniejesttoczłowiek,któregomożnaby
wiązaćzlegendą.
-Interesującespostrzeżenie-zauważyłironicznieJared.
-Człowiek,któryporwałRoberta,musiałmiećprzecieżjakiśpowód.
-Oczywiście,żemiałpowóditoniewątpliwiebardzoprosty.Pieniądze.
- Pieniądze? - Olimpia z niedowierzaniem spojrzała na Jareda. - Myślisz, że zrobił to ktoś, kto
dowiedziałsięotrzechtysiącachfuntów,któredostałamzatowaryprzysłaneprzezstryjaArtemisa?
- Nie - odparł stanowczo Jared. - Nie sądzę. - Wstał i pomógł podnieść się Olimpii. Stojąc na
wprostniejdodał:
- Nie wierzę, że porywaczowi chodziło o twoje trzy tysiące funtów, tak samo jak nie wierzę, że
chciałzdobyćpamiętnik.
-WobectegodlaczegoporwałRoberta?Przecieżonniemabogatejrodziny.
-Terazma-odpowiedziałspokojnieJared.
Olimpiazaskoczonazamilkła,alepochwiliopanowałasię.
-Twojąrodzinę?
- Fortuna Flamecrestów jest, dzięki Bogu, całkiem pokaźna, nawet bez ukrytych skarbów kapitana
Jacka.Jestwięcejniżprawdopodobne,żeRobertzostałporwany,bywymusićnamnieogromnyokup.
-Wielkienieba!-Olimpiapodeszładofotelaiusiadła.
- Nie pomyślałam o tym. Nie przyszło mi do głowy, że ktoś może uważać, że będziesz się czuł
odpowiedzialnyzaRoberta,terazkiedyzostałeśzmuszonyożenićsięzemną.
- Ostrzegam cię Olimpio, jeśli jeszcze raz usłyszę, że zostałem zmuszony do małżeństwa, to
prawdopodobniestracęcierpliwość.Ożeniłemsięztobą,ponieważtegochciałem.Czyjesttodlaciebie
jasne?
-Tak,milordzie.
-Toświetnie.-Jaredsięgnąłpozegarekicichozaklął,kiedyzorientowałsię,żekieszeńjestpusta.
Spojrzałnazegarwiszącynaścianie.-Proponuję,żebyśmyposzlinagórę.Czekanasdługanociwydaje
misię,żepowinniśmypójśćdołóżka.
-Tak,oczywiście.
Olimpiapoczułasiędziwnieznużona.Radosnynastrój,którytowarzyszyłjejjeszczeprzedchwilą,
zniknąłbezśladu.Wmilczeniuwzięłazbiurkaświecęiodwróciłasięwstronędrzwi.
-Olimpio-odezwałsięJared.-Jesteśmojążoną,aletoniezmieniniczegownaszychwzajemnych
stosunkach. Czy dobrze mnie rozumiesz? Nadal będę zajmował się sprawami domowymi i pilnował
chłopców.Niemusiszsięprzejmowaćżadnymidrobnymikłopotami.Będęsięwamiopiekował.
-Tak,Jaredzie.-Olimpiauśmiechnęłasięzwdzięcznością.Stanęłanapalcachipocałowałagow
policzek.-Jednątylkorzeczmusimyzmienić.
-Cotakiego?-Jareduniósłbrew.Zarumieniłasię,alewytrzymałajegowzrok.
-Mamnamyśliinneurządzenienaszychsypialni.Przyszłomidogłowy,żeniemasensu,żebyśmy
korzystalizgabinetuwtakisposób,jakzdarzałosięnamdotejpory.
TwarzJaredarozjaśniłprawdziwiekorsarskiuśmiech.
- O tak, madame. Ja też nie widzę powodu, żebyśmy się ukrywali w twoim gabinecie. Najwyższy
czas,bypoeksperymentowaćztradycyjnymi,angielskimisposobamiuprawianiamiłościwłóżku.
Potemwziąłjąnaręceiponiósłschodaminagórę.
„Władca«Syreny»musizawrzećpokójzwładcą«Węża»iwtedydopierodwiepołówkipołącząsię
iutworzącałość".
Olimpia zamyśliła się głęboko nad ostatnim rozszyfrowanym zdaniem pamiętnika. Wiedziała, że
władca„Syreny",właścicielstatkuotejnazwie,tokapitanJack,natomiastwzmiankaowładcy„Węża"
mogładotyczyćnajprawdopodobniejówczesnegoprzyjacielaiwspólnika,EdwardaYorke.
ClaireLightbournenajwyraźniejniewiedziałazbytwieleonieporozumieniach,jakiepodzieliłytych
dwóchmężczyzn.DoszłodonichdalekoodAnglii,wIndiachZachodnich,nawielelatprzedjejślubemz
panemRyderem.Musiałajednakzauważyć,żemążnigdyniemiałżadnychkontaktówzeswymdawnym
wspólnikiemijegorodziną.
Niebyłowięcokazji,bymoglisięspotkaćizawrzećpokój.
Dwiepołówkimapyniemogłyzostaćpołączone.
-Dolicha!-szepnęła.
Wyczuła, że bliska jest rozwiązania zagadki. Musiała tylko odszukać brakującą połowę mapy.
Zastanawiała się, czy nie dziedziczą jej potomkowie rodu Yorke, tak jak Jared dziedziczy połówkę
będącąwposiadaniurodzinyFlamecrestów.
Jakznaleźćpotomkówzmarłegoprzedniemalstulatykorsarza?
Olimpia odłożyła pióro. Żałowała, że Jared wykazuje tak mało zainteresowania poszukiwaniami
utraconegoskarbu.Bardzochciałabyznimporozmawiaćnatentemat,aleniestety,wtejsprawiepozostał
nieugięty.Absolutnieniechciałwłączyćsiędoposzukiwań.
Chwilami wydawało jej się, że demonstrowanie obojętności dla tej sprawy miało na celu
wykazanie,żenieożeniłsięzniąpoto,bypoznaćtajemnicezawartewpamiętniku.Takczyinaczejstało
siętopoważnymutrudnieniemwbadaniach.
Rozmyślaniaprzerwałojejpukaniedodrzwi.
-Proszęwejść-zawołałazniecierpliwionymgłosem.Dopokojuwkroczyłorszakskładającysięz
Ethana,
Hugha, pani Bird i Minotaura. Olimpia zauważyła, że nawet Minotaur sprawia wrażenie
przygnębionego.
-Czycośsięstało?-zapytałazaniepokojona.Hughwysunąłsięokrokdoprzodu.
-Robertkosztowałzbytdużo.
-Słucham?
- Obawiamy się, że cena za Roberta była zbyt wysoka - wyjaśnił Ethan. - Lord Chillhurst dał za
niego swój piękny złoty zegarek. Teraz Robert dostaje w jadalni straszliwe lanie, a potem my wszyscy
będziemymusieliopuścićdom.
-Och,niesądzę,żebypanChillhurstchciałzbićRobertazato,cosięstałowczoraj-powiedziała
spokojnieOlimpia.-Noinapewnoniebędziemymusieliopuścićdomu.
-Niektórzytegonieunikną.-PaniBirdwyglądałanazgnębioną,aleizbuntowaną.-Samlordmito
powiedział.
-Naprawdę?-Olimpiabyłazaskoczona.
-Anotak.Powiedział,żejutroprzeprowadzamysiędoinnego,dużegodomu.Mówił,żeweźmiemy
służbę. - Wojowniczość pani Bird załamała się nagle. - On chce zatrudnić lokaja, panno Olimpio -
szepnęła drżącym głosem. - Prawdziwego lokaja. A co będzie ze mną, ja się pytam? Jego lordowskiej
mościniepotrzebnabędziezwykłagospodyni,kiedywynajmiemiejskąsłużbę.
-Inasteżniebędziechciałmiećprzysobie-stwierdziłHugh.-Zwłaszczapotym,jakmusiałdać
zegarekzaRoberta.WyślenasdonaszychkrewnychwYorkshire.
TymrazemdoprzoduwysunąłsięEthan.
-Jakciociamyśli,czymoglibyśmyodkupićjegolordowskiejmościzegarek?Jamamsześćpensów
-powiedział.
Hughspojrzałnaniegolekceważąco.
-Niebądźgłupi,Ethan.Zasześćpensówniekupisztakiegozegarka,jakilordoddałzaRoberta.
PaniBirdgłośnowytarłanos.
Olimpiapoważniejużzirytowanazerwałasięnarównenogi.
-Wystarczy.Niechcęnadalsłuchaćtychnonsensów.Nicniewiemotejprzeprowadzcedodużego
domu, ale ona niczego nie zmieni ani na jotę. Wszystko pozostanie, tak jak było. Jego lordowska mość
sammitopowiedziałwczorajwieczór.
-Toznaczy,żeznówpaniąoszukał,pannoOlimpio.-PaniBirdrzuciłaOlimpiizbolałespojrzenie.-
Naszeżyciecałkiemsięzmieniteraz,gdyzostałapanijegożoną.
- Nieprawda! Powiedział mi, że wszystko będzie tak jak dotychczas. Chillhurst wcale nie zbije
Roberta,niezwolnipanianinikogonieodeśledoYorkshire,
- Skąd pani wie, panno Olimpio? - upierała się gospodyni. Głos jej nadal brzmiał ponuro, ale w
oczachdostrzecmożnabyłoiskierkęnadziei.
-Ponieważwiem,żeondotrzymujedanegosłowaPozatymnależyciedomojejrodzinyiChillhurst
zdajesobieztegosprawę.Nigdyniespróbujenasrozdzielić.Wie,żeniepozwoliłabymnato.
BłysknadzieizgasłwoczachpaniBird.
-Takpanimówi,jakbyonciąglebyłtunauczycielem.Tojużniepani,pannoOlimpio,wydajetutaj
polecenia.ZostałapaniżonąChillhursta,atowszystkozmienia.Terazonjestpanemwtymdomu.Może
robić,cochce.
MinotaurzaskowyczałcichoiwsunąłswójwielkiłebpoddłońOlimpii.
-Bardzoprzepraszamzato,cozrobiłemwczorajwieczorem,sir.-Robertstałwyprostowanyprzed
Jaredemzewzrokiemwbitymwścianępozanim.
Jaredoparłłokcienastoleisplótłprzedsobądłonie.PatrzyłnaRobertaiwidział,jakchłopiecrobi
wszystko,żebypowstrzymaćdrżeniedolnejwargi.
-Czyrozumiesz,dlaczegojestemzciebieniezadowolony?
-Tak,sir.-Robertzamrugałkilkakrotnie.
-Więcwiesz,żeniedlatego,żewpędziłeśsięwkłopotyiniedlatego,żewyciągnięciecięznich
kosztowałomniepięknyzegarek.
RobertrzuciłJaredowikrótkiespojrzenie,aleszybkoskierowałjeznówwprostprzedsiebie.
-Jestmibardzoprzykrozpowodutegozegarka,sir.
-Zapomnijotym.Zegarekniejestnicwartwporównaniuzhonoremmężczyzny.
-Tak,milordzie.
-Kiedydaszkomuśsłowo,musiszzrobićwszystkocowtwojejmocy,żebygodotrzymać.Nicnie
możecięusprawiedliwić.Tojestsprawahonoru.
Robertgłośnopociągnąłnosem.
-Obiecuję,sir,żewprzyszłościzawszebędędbałoswójhonor.
-Cieszęsię,żetosłyszę.
-Chciałbympoprosićpanaojedno,milordzie.-RobertzprzejęciempatrzyłnaJareda.-Wiem,że
niezasłużyłemnato,aleobiecuję,żegotówjestemwzamianzrobićwszystko...
-Ocochceszmnieprosić?
-Żebypanniekarałinnychzato,cozrobiłem.EthaniHughsąjeszczemali.Onibojąsię,żeodeśle
naspandoYorkshire.Wiem,żeciociOlimpiibyłobysmutno,gdybyśmyzostaliodesłani.Onajestdonas
przywiązana.Tęskniłabyzanami.
Jaredwestchnąłciężko.
- Nikt nie zostanie odesłany, Robercie. Ty, twoi bracia i wasza ciocia jesteście teraz pod moją
opieką.Możeciebyćpewni,żeczujęsięzawasodpowiedzialny.Mamnadzieję,żewprzyszłościbędę
swojeobowiązkiwypełniałlepiejniżwczorajszegowieczoru.
-Zato,cosięstało,tylkojajestemodpowiedzialny-zaprotestowałRobert.
- Sądzę, że wina jest tu wspólna. Powinienem cię lepiej pilnować. Mogłem się domyślić, że
będziesz bardzo chciał przespacerować się Ciemną Aleją po tej rozmowie z nieznajomym chłopcem w
parku.
-Dlaczegopantaksądzi,sir?
-Bojateżbyłemkiedyśwtwoimwieku.
Robertpatrzyłnaniegozezdziwieniem.
- Tak, wiem, że trudno w to uwierzyć. - Jared zdjął ręce ze stołu i opadł na oparcie krzesła. -
Pomówmyoczymśinnym.
- Milordzie... - Robert zawahał się. - Sir, jeśli wolno zapytać... Chciałbym wiedzieć, jak zostanę
ukaranyzato,cozrobiłem?
-Powiedziałemcijuż,żesprawajestzakończona.Rozumiem,żejużsamukarałeśsiebiezato,cosię
stało,itomiwystarczy.
-Naprawdę?
-Oczywiście.Dlamniejesttooznaka,żestajeszsięmężczyzną.-Jareduśmiechnąłsię.-Jestemz
ciebie zadowolony, Robercie. Widzę, że zmieniłeś się w honorowego młodego człowieka, na którego
słowiemożnapolegać,adlanauczycielajesttonajwyższanagroda.
Jared z pewnym zaskoczeniem stwierdził, że w tych słowach nie ma ani odrobiny przesady.
Dostrzegł nagle, jak wiele satysfakcji może dać praca nauczyciela. Trudniej znaleźć bardziej
wartościowyzawód.Kształtująccharakterymłodychludzikształtujesięprzyszłość.
-Tak,sir.Będęsiębardzostarał,żebynigdypananiezawieść.-Robertstałwyprostowany,aleteraz
nie unikał już wzroku Jareda. - Czy to znaczy, że nadal będzie pan nas uczył, mimo że jest pan mężem
ciociOlimpii?-zapytał.
- Tak. Spodobało mi się to zajęcie. Ale teraz pomówmy o czymś innym. Chciałbym, żebyś sięgnął
pamięcią do wczorajszego wieczoru i bardzo dokładnie opowiedział mi, co się wydarzyło. Chciałbym
wiedziećwszystkootychporywaczach,azwłaszczaoczymprzytobierozmawiali.
-Tak,sir,alemówiłpan,żetojużsprawazamknięta.
-Jeślichodziociebie-powiedziałJared.-Natomiastdlamniepozostałyjeszczedorozwiązania
pewnedrobneszczegóły.
-Jakiegorodzaju,sir?
-Muszęsiędowiedzieć,ktowynająłtychporywaczy.
RobertpatrzyłnaJaredaszerokootwartymioczami.
-Chcegopanodszukać?
-Ztwojąpomocą,Robercie.
-Zrobięwszystko,comogę,aleniewiem,czyudamisiępanupomóc.Jedyne,copamiętam,toich
stwierdzenie,żetenmężczyzna,któryichwynajął,jestczłowiekieminteresu,kimśtakimjakpan.
- Jak sądzę, wie pani o tym, że krążyły wtedy jakieś plotki o kochanku. - Lady Aldridge rzuciła
Olimpii znaczące spojrzenie, wręczając jej filiżankę z herbatą. - Mówiono, że lord Chillhurst zastał
swojąnarzeczonąwniedwuznacznejsytuacjiinatychmiastzerwałzaręczyny.Niktzzainteresowanychnie
potwierdziłoczywiścietychpogłosekisprawaucichła.
Olimpiazwyrazemniezadowoleniaściągnęłabrwi.
- Naprawdę wątpię, czy w tych plotkach jest choć trochę prawdy. Zresztą wolałabym o tym nie
rozmawiać-powiedziała.
Niebyłazsiebiezadowolona.PrzyjęłazaproszenieladyAldridge,bopoprostuniemiaławyjścia.
Podwugodzinnympobyciewbibliotecejejmężaczułasiędotegozobowiązana,chociażwzbiorzemap
nie znalazła niczego interesującego. Teraz jeszcze miała się przekonać, że lady Aldridge była zawziętą
plotkarką.
- Ma pani rację, lady Chillhurst, ja również wątpię, czy coś się za tym kryje - stwierdziła lady
Aldridge,alewyrazjejtwarzywskazywał,żeniejesttoszczeraopinia.
-Wobectegonajlepiejbędzie,jeślizmienimytematrozmowy.
-Ależoczywiście,madame.Chybanieczujesiępanidotknięta.Rozumiepani,żenietylemiałamna
myślirodzinępanimęża,copięknąladyBeaumont.
-Oniejteżwolałabymnierozmawiać.
- O czym wy tak plotkujecie? - zapytał lord Aldridge wchodząc do salonu. Zjawił się tu z
kilkuminutowym opóźnieniem, bo zatrzymał się w bibliotece, by uporządkować zbiory po wizycie
Olimpii. - Co lady Beaumont ma wspólnego z mapami Indii Zachodnich, którymi interesuje się lady
Chillhurst?
-Nic,mójdrogi.-LadyAldridgeuśmiechałasiędobrodusznie.-Opowiadałamtylkostareplotkio
tym,jakprzedtrzemalatydoszłodozerwaniazaręczynpomiędzyChill-hurstemaladyBeaumont.
-O,wieleotymmówiono.-Aldridgepodszedłdostolikainalałsobiekieliszekbrandy.-Chillhurst
miałracjęzrywajączaręczyny.Człowiekzjegosferyniemożepozwolićsobienamałżeństwozkobietą,
którajeszczeprzedślubemwplątujesięwjakieśromanse.
-Oczywiście,żenie-mruknęłaladyAldridgerzucającprzytymOlimpiiwymownespojrzenie.
- Taki człowiek musi dbać o swój honor - ciągnął Aldridge. - W rodzie Flamecrestów jest wielu
oryginałów,alewszyscyonisąwyjątkowowrażliwinatympunkcie.
LadyAldridgeuśmiechnęłasięchłodno.
- Jeśli Chillhurst tak bardzo ceni sobie honor, sir, to dlaczego nie wyzwał na pojedynek kochanka
narzeczonej, skoro przyłapał ich w niedwuznacznej sytuacji? Słyszałam, że został wyzwany przez brata
ladyBeaumont,aleodmówiłudzieleniamusatysfakcji.
- Przypuszczalnie dlatego, że jest zbyt mądry, by pozwolić się zabić z powodu kobiety. - Lord
Aldridgeprzełknąłsporyłykbrandy.-Wszyscyzresztąwiemy,żeChillhurstniejestczłowiekiemgorącej
krwi.Inniczłonkowietejrodzinysąniesłychaniewybuchowi,aonnie.Jestzawszechłodnyiopanowany.
- Czy prowadził pan jakieś interesy z moim mężem? - Olimpia podjęła rozpaczliwą próbę zmiany
tematurozmowy.
-Naturalnie.Nawetsporoprzytymzarobiłem.-LordAldridgeuśmiechnąłsięzzadowoleniem.
-Niewiedziałam,żeznapanmojegomęża-powiedziałaOlimpia.
-Niepoznałemgoosobiście.Nigdyniekontaktowałemsiębezpośrednioznim.Wszystkieinteresy
załatwiałemprzezjegoagenta.
-PanaHartwella?
- No właśnie. Felix Hartwełl od lat prowadzi interesy pani męża, ale oczywiście powszechnie
wiadomo, że wszystkim kieruje Chillhurst. To zdolny człowiek. Sam odbudował fortunę Flamecrestów,
roztrwonionąprzezdziadkaiojca.Interesywtejrodziniezazwyczajszłyrazlepiej,razgorzej,aleodkąd
zająłsięnimiChillhurst,idąznakomicie.
- Mój mąż jest wyjątkowo utalentowany, jeśli chodzi o prowadzenie spraw finansowych -
stwierdziłazdumąOlimpia.
-Widzę,żejestpanibardzooddanążoną.-LadyAldridgewzięławrękęfiliżankę.-Wydajemisię
toniecodziwnewtejsytuacji.
-Oczympanimówi?
Olimpię ogarniała coraz większa irytacja. Jeśli do obowiązków wicehrabiny należeć będzie
uprzejmezachowaniewstosunkudotakichludzi,pomyślała,toczekająmnieciężkiechwile.
- Mówił mi mąż, że Chillhurst ma opinię człowieka całkowicie pozbawionego zdolności
przeżywania mocnych uczuć. Mówią, że zupełnie pozbawiony jest temperamentu. Zastanawiano się
nawet,czytoniedlategoladyBeaumontdopuściłasięzdradyjeszczewczasietrwanianarzeczeństwa.
Olimpiaenergicznieodstawiłafiliżankęnaspodeczek.
- Mój mąż jest człowiekiem niezwykłym pod każdym względem. Na pewno nie brakuje mu też
temperamentu.
-Naprawdę?-ZłośliwyuśmiechpojawiłsięnatwarzyladyAldridge.-Dziwięsięwobectego,że
niewyzwałnapojedynekkochankaswejnarzeczonej,anawetodmówiłudzieleniasatysfakcjijejbratu.
Olimpiazerwałasięnarównenogi.
-Decyzjemegomężasąwyłączniejegosprawąiniepowinnypaniobchodzić,ladyAldridge.Teraz
proszęmiwybaczyć,alezegarwybiłwłaśnieczwartąimuszęjużwyjść.Umówiłamsięzmężemwłaśnie
otejporze,aonjestzawszepunktualny.
Aldridgeodstawiłswąszklankęzbrandy.
-Odprowadzępaniądodrzwi,ladyChillhurst.
-Dziękuję.-Olimpianieczekającwyszłazsalonu.Aldridgedogoniłjąwholu.
-Żałuję,żeniemogłemtowarzyszyćpanidzisiajrano.
-Proszęsiętymnieprzejmować.
Olimpiaprawdęmówiącstraciłajużnadzieję,żeudajejsięznaleźćmapę,zpomocąktórejmogłaby
zlokalizowaćwyspęopisanąwpamiętnikuladyLightbourne.Dysponowałapołowąszkicuwyspyiciągle
niemiałapojęcia,gdzieznajdujesiętenskraweklądu.
-LadyChillhurst,proszępamiętaćomoichostrzeżeniachwzwiązkuzTorbertem.-Aldridgezerknął
na nią niespokojnie. - Temu człowiekowi nie można ufać. Proszę obiecać, że będzie pani ostrożna w
kontaktachznim.
-Zapewniampana,żebędęostrożna
Lokajotworzyłdrzwi.ZobaczyłaJaredaczekającegonaniąwdorożcestojącejupodnóżaschodów.
TowarzyszylimuRobert,HughiEthan.
Uśmiechnęłasięzulgąizbiegłazeschodów,byznaleźćsięrazemznimi.Zeswojąrodziną.
15
-Orany-szepnąłHugh,kiedyJaredotworzyłdrzwiuszczytuschodóww.rezydencjiFlamecrestów.
-Patrzcie!
-Tojestnajlepszyzewszystkichpokoi.Tyleturóżnychinteresującychrzeczy-powiedziałEthani
wcisnął się za swoim bratem do pomieszczenia zastawionego niezliczoną ilością kufrów, skrzyń i
okrytychpokrowcamimebli.-Założęsię,żewktórejśztychskrzyńukrytyjestbajecznyskarb.
-Wcaleniebyłabymzaskoczona.
Olimpiatrzymającświecęwysokonadgłowązajrzaładownętrzaponadgłowamichłopców.Pasma
pajęczynyporuszoneprzeciągiemdrżaływsłabymświetlejakpostrzępionefiranki.
Ethan ma rację, pomyślała. Ten pokój, przeznaczony do przechowywania zbędnych mebli i
przedmiotów,byłjednymzbardziejintrygującychmiejsc,jakieJaredpokazałimwswejstarejrodzinnej
rezydencji,chociażnamianonajbardziejniezwykłegopomieszczeniazasłużyłasobiegaleriaznajdująca
się piętro niżej. Zbudowano w niej schody prowadzące donikąd. Po prostu kończyły się w połowie
wysokościkamiennejściany.Jednakżepokój,wktórymznajdowalisięteraz,niebyłgorszy.Zapełniały
goszczególnieinteresująceprzedmioty.
-Lepiejnawetniemyśleć,comożnabytuznaleźć-powiedziałaOlimpia.
- Na pewno ducha - stwierdził Robert. - To jest niesamowite miejsce. Wygląda jak komnata w
nawiedzanymprzezupioryzamku.Właśnieczytamksiążkęotakimmiejscu.
-Ducha?-powtórzyłHugh.Głosłamałmusięzprzejęciaigrozy.-Naprawdęmyślisz,żemożetutaj
mieszkaćduch?
-ItosamegokapitanaJacka-powiedziałcichoEthan.
-Napewnopotrafiprzenikaćprzezścianyinocąprzemykasięnadółtymischodamiwgalerii.
-Tocałkieminteresującypomysł.-Olimpiazmarszczyłabrwi.-DuchkapitanaJacka.
- Kapitan Jack zmarł spokojnie w swoim własnym łóżku - oznajmił Jared. - Miał wtedy
osiemdziesiątdwalata.ZostałpochowanynaIsleofFlame,ategodomuwtedyjeszczeniebyło.
-Ktowobectegowybudowałtęwspaniałąrezydencję?-zapytałHugh.
-SynkapitanaJacka,kapitanHarry.
-Zbudowałjąpanadziadek?-HughpatrzyłnaJaredaokrągłymizpodziwuoczami.-O,myślę,że
onbyłbardzomądrymczłowiekiem.
-Maszrację.Byłbardzomądry-potwierdziłJared.-Świetnieumiałwydawaćpieniądze.Tendom
jestprzykłademnato,jakpotrafiłroztrwonićznacznączęśćrodzinnejfortuny.
-Acosięstałozresztąpieniędzy?-zapytałEthan.
-Pozostałączęściązajęlisięmójojciecistryj.Gdybyniemojamatka,wszyscyżylibyśmyterazw
nędzy.
-Acozrobiłapanamatka,żebyuratowaćresztkęmajątku?-zainteresowałsięRobert.
- Dała mi swój naszyjnik. - Jared napotkał wzrok Olimpii. - Otrzymała go w spadku po swojej
matce,któraodziedziczyłagopomojejprababce.
-ClaireLightbourne?-zapytałaOliwia.
-Tak.Naszyjnikbyłpiękny,wysadzanydiamentamiirubinami.Miałogromnąwartość.Matkadała
migonasiedemnasteurodzinyiprosiła,żebymofiarowałgokobiecie,zktórąsiękiedyśożenię.Chciała,
żeby nadal przekazywany był przez kolejnych spadkobierców tytułu wicehrabiego Flamecrest. Jak
widzicie,mojamatkabyłaosobąoromantycznymusposobieniu.
- Ciocia Olimpia jest kobietą, którą pan w końcu poślubił - powiedział Robert. - Czy dał jej pan
naszyjnik?
-Nowłaśnie,czydałpannaszyjnikciociOlimpii?-niecierpliwiłsięHugh.
- Nie - odparł Jared bez cienia emocji w głosie. - Sprzedałem go w dniu swoich dziewiętnastych
urodzin.
-Sprzedałpan?-Ethanskrzywiłsięzdezaprobatą.
-Tochybaniemożliwe,sir-stwierdziłRobertzbityztropu.
-Sprzedałpanpięknynaszyjnikprababci?-HughspojrzałnaJareda.-Jakpanmógłtozrobić,skoro
przeznaczonybyłdlapanaprzyszłejżony.
-Dziękipieniądzomuzyskanymzanaszyjnikmogłemodremontowaćostatnistateknależącydomojej
rodziny. - Jared patrzył ciągle prosto w oczy Olimpii. - Ten statek pozwolił mi odbudować fortunę
Flamecrestów.
Olimpia wyczuła zdenerwowanie w głosie Jareda i domyśliła się, ile musiało kosztować go
podjęciedecyzjiosprzedaniuotrzymanegoodmatkinaszyjnika.
- Postąpiłeś słusznie, milordzie - powiedziała. - Jestem pewna, że matka była dumna z tego
postępku.
- Nie wydaje mi się - stwierdził chłodno Jared. - Matka była osobą mało praktyczną, jak zresztą
wszyscywmojejrodzinie.Płakała,kiedydowiedziałasię,wjakisposóbsfinansowałemremontstatku.
Nieprzeszkadzałojejtozresztącieszyćsięowocamimoichdziałań.
-Nierozumiem-powiedziałHugh.
-Matkabardzolubiławydawaćwspaniałeprzyjęcia,otu,wtymwłaśniedomu.Bawiłasięczęstoi
mnóstwopieniędzywydawałanabaleiwieczorkiurządzanewswoichsalonach.Pamiętam,jakkiedyśz
okazji wielkiego balu kazała w jednym z pokoi zbudować jeziorko, do którego spływał wodospadem
prawdziwyszampan.
-Orany!Wodospadzszampana!-szepnąłHugh.
-Aczyspróbowałpanodkupićnaszyjnik,kiedywreszciestałsiępanbogaty?-zapytałRobert.
-Próbowałemtozrobić,alebyłojużzapóźno.Jubilerpociąłnaszyjniknaczęściidrogiekamienie
ozdobiłylicznepierścienie,bransolety,broszki...Wszystkieteprzedmiotytrafiłydowieluróżnychludzi.
Odzyskanieichipołączeniewjednącałośćokazałosięniemożliwe.
-Awięcnaszyjnikzostałstraconynazawsze-powiedziałHughiciężkowestchnął.
-Obawiamsię,żetak.-Jaredskinąłgłową.
-Jestempewna,żepostąpiłeśwłaściwie,sir-stwierdziłaOlimpia.-Kierowałeśsięrozsądkiemi
wtamtejsytuacjiniemogłeśpostąpićinaczej.Podejrzewam,żecałarodzinaskryciecieszyłasię,żetak
właśniezrobiłeś.
Jaredwzruszyłramionamiirozejrzałsiępotonącymwmrokupokoju.Wrękutrzymałciężkiżelazny
klucz,którymotworzyłpomieszczenie.
-Terazniematojużznaczenia.Stałosię-powiedział.
-Ajeślichodzioduchy,towątpię,czyjetuspotkacie.Zresztąnieznajdziecietunicinteresującego
pozazakurzonymimeblamiiparuzapleśniałymirodzinnymiportretami.
-Portrety?-ożywiłasięOlimpia.-MożeznajdziesięjakiśportretClaireLightbourne.Albosamego
kapitanaJacka?
-Niewykluczone.-Jaredjeszczerazrozejrzałsiępopokoju.-Jeślizechcesz,tomożeszposzukać
ichinnymrazem.Terazjestjużzbytpóźno.Zbliżasięporaobiadu.-Odruchowosięgnąłrękądokieszeni,
wktórejnosiłzegarek.
Olimpia skrzywiła się. Chłopcy wstrzymali oddechy. Jared uśmiechnął się ponuro, gdy jego palce
dotknęłypustejkieszeni.Bezsłowaodwróciłsięwstronędrzwi.
-Chodźmy-powiedział.-Straciliśmyjużwystarczającodużoczasunatozwiedzanie.
Chłopcyposłusznieruszylizanim.Olimpiazżalemobejrzałasięnazagraconypokój.Pocieszyłasię
myślą,żewprzyszłościbędziemiaławystarczającodużoczasu,bygodokładniespenetrować.
Jared splótł dłonie i w milczeniu przyglądał się swemu nowemu kamerdynerowi. Zatrudnił go
osobiście.PoinformowałwcześniejFelixa,żebyniezajmowałsięznalezieniemczłowieka,którybędzie
pełniłtęwłaśniefunkcję.
Felixbyłtymzaskoczony.
- Nigdy nie przypuszczałem, Chillhurst, że sam będziesz chciał wybrać sobie kamerdynera -
powiedział.
-Tymrazemuważam,żepowinienemtozrobićosobiście
- powiedział Jared. - Rozumiesz chyba, że w mojej nowej sytuacji z tą posadą wiązać się muszą
szczególnekwalifikacje.
-Dlaczego?-Felixzdawałsięnierozumiećjegomotywów.
- Ponieważ ten człowiek będzie zmuszony współpracować z moją obecną gospodynią, a jest to
raczejniezwykłakobieta.
-Mówiłemci,żebyśjązwolnił,anajejmiejsceznajdęinną,lepiejprzygotowanąosobę-mruknął
Felix.
-Niemogętegozrobić.MojażonaniechcesłyszećozastąpieniupaniBirdkimśinnym.Jestdoniej
bardzoprzywiązana.
-Pozwalaszswojejżonie,żebydecydowałaotakichsprawach?-zdziwiłsięFelix.
Jaredrozłożyłręcewgeścierezygnacji.
-Powiedzmy,żejestemszczęśliwyspełniającżyczeniaświeżopoślubionejmałżonki.
Felixroześmiałsięgłośno.
-Widoczniemówiłeśprawdętwierdząc,żejesteśwplątanywsiecinamiętności.Toniepodobnedo
ciebie,przyjacielu.Możepowinieneśporadzićsięlekarza?
-Takmyślisz?
- Tak. Tylko raczej unikaj tego medyka, który leczy Beaumonta. Wszystko wskazuje na to, że jego
kuracjaniejestskuteczna.
Jaredowi przypomniała się teraz pierwsza rozmowa z panem Gravesem, którego poprzednio
zatrudniał jako detektywa. Był to mężczyzna wysoki, przygarbiony i przeraźliwie chudy. Jego twarz
wyrażałanieustanniegłębokismutek,jakbyzajmowałsięprowadzeniemzakładupogrzebowego.Wybrał
gojednakspośródinnychkandydatówzewzględunabłyskinteligencji,jakidostrzegłwjegowzroku.
- Czy zrozumiał pan, jakie spoczywać będą na panu obowiązki, teraz, gdy przyjął pan posadę w
moimdomu?-zapytałJared.
-Otak,milordzie.Myślę,żezrozumiałem.-Graveswyraźnieczułsięnienajlepiejwswojejnowej,
czarnej liberii. Nie był przyzwyczajony do tego rodzaju stroju. - Muszę mieć oko na wszystkich
mieszkańcówtegodomuiniepozwolić,żebybezpanawiedzykontaktowalisięznieznajomymi.
- Musisz też zwracać uwagę na wszystkie niezwykłe albo podejrzane zdarzenia. Chcę, żebyś mi
codzienniemeldowałotym,codziałosięwczasiemojejnieobecności.Czytojasne?
-Tak,milordzie.Gravesbezskutecznieusiłowałwyprostowaćzgarbioneplecy.-Możepannamnie
polegać,sir.Panwie,żepotrafiędobrzepracować.
- Tak, Graves, wiem. Razem z twoim przyjacielem Foxem wykonaliście kawał dobrej roboty,
zbierającdowodynapoparciepewnejmojejteorii.
-Obajbardzosięcieszymy,żejestpanznaszadowolony,sir.
- Jak już wspomniałem, niedawno ktoś chciał porwać bratanka mojej żony. Poza tym próbowano
włamaćsiędodomuprzyIbbertonStreet,gdytammieszkaliśmy.Musiszwięcbyćczujny.Nietylechodzi
mioto,żebynasktośnieokradł,coobezpieczeństwomojejrodziny.
-Rozumiem,waszalordowskamość.
- Doskonale. Możesz więc niezwłocznie przystąpić do pełnienia swych obowiązków. - Jared
zmarszczyłbrwi.-Jeszczetylkojednarzecz,Graves.
-Słucham,milordzie?
-Zróbwszystko,żebydobrzeułożyłysiętwojestosunkiznaszągospodynią,paniąBird.Wolałbym
niebyćzmuszonyingerowaćwnieporozumieniamiędzywami.
WoczachGravesapojawiłsiębłyskożywienia.
-ZpaniąBirdtojajużzawarłemznajomość.Całkiemmiłaosoba,jeśliwolnomipowiedzieć,sir.
Bardzoenergiczna.Zawszepodobałymisiękobietypełneżycia.
Jareduśmiechnąłsię.
-Widzęwięc,żeniemuszęsięmartwićtymisprawami.Możeszodejść,Graves.
-Takjest,milordzie.
Jaredzaczekał,ażnowysłużącyopuścigabinet,potemwstał,wyszedłzzabiurkaistanąłprzyoknie.
Ogrodywciążjeszczebyływkiepskimstanie,alewnętrzedomu,odlatniezamieszkanego,zmieniłosię
teraz nie do poznania. Wszystkie pomieszczenia zostały odkurzone, meble wypolerowane na wysoki
połysk.Szybyokienlśniłyczystością.Stara,ponurarezydencjazmieniłasięwpełenżyciadom.
Jared uświadomił sobie nagle, że wie, jakie są źródła tego cudu. To Olimpia i trzej chłopcy
zamienilitęmartwąbudowlęwprzytulnydom.
Po chwili wrócił na swoje miejsce przy biurku. Otworzył szufladę i wyjął terminarz. Zadumał się
nadnotatkamisporządzonymiwciąguostatnichkilkumiesięcy.
Nie mogę już dłużej unikać podjęcia ostatecznej decyzji, pomyślał. Dowody są zbyt mocne, by
możnajebyłozignorować.Jużitakzbytdługoodkładałto,conieuniknione.Niemiałwzwyczajuwahać
sięwtakichsprawach.
Od początku domyślał się, kto popełnił oszustwo, ale ciągle miał nadzieję, że te przypuszczenia
okażąsiębezpodstawne.
Teraz jednakże nadszedł czas, by podjąć praktyczne działania. Zbyt długo pozwalał robić z siebie
głupca.
Wiadomośćotym,żeOlimpiajestżonąwicehrabiegoChillhursta,obiegłamiastolotembłyskawicy.
Olimpia nie była tym zachwycona. Wcale nie jest przyjemnie być wicehrabiną, pomyślała,
wysiadajączzabytkowegopowozuFlamecrestów.Niemożnabyćsobą,mająctytuł.
Starypowóz,napolecenieJareda,zostałwyciągniętyzszopy,odczyszczonyizaprzęgniętodoniego
parędzielnychsiwków.Olimpii,gdyopuszczałarezydencję,towarzyszyćmusiał,zgodniezdecyzjąmęża,
stangretisłużąca.
Właśnie teraz nowa służąca, miła, siedemnastoletnia dziewczyna, pomogła jej wysiąść z powozu i
pośpieszyłazaniąposchodachprowadzącychdosiedzibyTowarzystwaPodróżniczego.
-Zaczekajnamnienajednejztychławek,Lucy.-Olimpiawskazałaciężkiedrewnianeławystojące
wholuprzedwejściemdobiblioteki.-Wrócęmniejwięcejzagodzinę.
-Tak,madame.-Lucydygnęłagrzecznie.
Olimpiaweszładoogromnejsali.Starybibliotekarzpowitałjąuprzejmymukłonem.
-Dzieńdobry,ladyChillhurst.Proszęwybaczyć,jeśliwprzeszłościniebyłemdlapanidostatecznie
uprzejmy.
-Dzieńdobry,panieBoggs.-Olimpiazdjęłarękawiczkiiuśmiechnęłasiędobibliotekarza.-Nie
wiem,oczympanmówi.Zawszebyłpandlamniebardzomiły.
-Zprzykrościąmuszęprzyznać,żeniewiedziałem,żejestpaniwicehrabinąChillhurst.
-Ach,otochodzi.-Olimpiamachnęłaręką.WcześniejzJaredemustalili,jakmasięzachowywać
w takiej sytuacji. - Zrozumiałe, że nic pan nie wiedział. Mąż ceni sobie prywatność, więc
postanowiliśmy zachować anonimowość w czasie naszego krótkiego pobytu w mieście. Zostaliśmy
jednakrozpoznani,więcniebyłosensudalejsięukrywać.
Boggs wyraźnie nie potrafił zrozumieć, dlaczego ktoś posiadający tak znakomity tytuł pragnie
zachowaćanonimowość,alebyłnatyledobrzewychowany,bypowstrzymaćsięodkomentarzy.
-Achtak,madame.
- Czy nie będzie pan miał nic przeciwko temu, jeśli jeszcze raz sięgnę do zbiorów map Indii
Zachodnich?
-Ależnie,madame.-Boggsgestemwskazałdrzwidojednegozgabinetów.-Pokójjestjużotwarty.
PrzebywawnimjedenzczłonkównaszegoTowarzystwa.
-Tak?-Olimpiaściągnęłabrwi.-PanTorbertczylordAldridge?
-Nie.PanGiffordSeaton.
-PanSeaton?-Byłatymtakzaskoczona,żeniewielebrakowało,atorebkawypadłabyjejzręki.-
Niewiedziałam,żeonjestczłonkiemTowarzystwa.
- Nic dziwnego. Wstąpił do niego dopiero wtedy, kiedy jego siostra wyszła za lorda Beaumonta.
OstatniosporoczasuspędzanaprzeglądaniumapIndiiZachodnich.
-Rozumiem.
Olimpiaweszładogabinetuirozejrzałasięwokół.
Gifford stał przy ogromnym mahoniowym stole i wpatrywał się w rozłożoną na nim mapę. W
pewnymmomencieodwróciłgłowę,spojrzałnaOlimpięiuśmiechnąłsięchłodno.
-Dzieńdobry,ladyChillhurst-przywitałsię.Przytrzymującjednąrękąbrzegmapyuprzejmieskinął
głową.-Miłomipaniąwidzieć.Słyszałem,żeczęstokorzystapaniztejbiblioteki.
- Dzień dobry, panie Seaton. Nie wiedziałam, że jest pan członkiem Towarzystwa Podróżniczo-
Badawczego.
-CzytałemwszystkiepaniartykułyzamieszczonewkwartalnikuTowarzystwa-powiedziałGifford.
-Moimzdaniembardzointeresujące.
- Dziękuję. - Komplement sprawił Olimpii przyjemność. Niechęć, z jaką przyjęła informację o
obecnościGiffordawbibliotece,minęłabezśladu.Podeszłabliżejdostołuispojrzałanamapę.-Widzę,
żestudiujepangeografięIndiiZachodnich.Zamierzapannapisaćjakiśartykułczyplanujepanpodróż?
- Wszystko jest możliwe. - Gifford popatrzył uważnie na Olimpię. - Słyszałem, że pani również
interesujesiętymiregionami.Boggsmówił,żestudiujepaniwszelkieszkiceimapytychobszarów.
- To prawda. - Olimpia przyglądała się rozwiniętej przez Gifforda mapie. - Chociaż tej mapy nie
miałamokazjiobejrzeć.Jestchybabardzostara.
-Tak.Znalazłemjąniedawnoiodłożyłemnaosobnąpółkę,żebymiećdoniejłatwydostęp.
-Naprawdę?Topewnodlategonienatknęłamsięjeszczenanią.
-Niewątpliwie.-Giffordzawahałsię,apotemgestemwskazałmapę.-Proszębardzo.Możejąpani
przejrzećteraz,jeślipanisobieżyczy.Zainteresowałemsięniądlatego,żenaniesionotutajparęmałych
wysepek,którychnieznalazłemnainnychmapachznajdującychsięwzbiorachTowarzystwa.
-Toszalenieciekawe.-Olimpiaodłożyłatorebkęinachyliłasięnadmapą.
-Domyślamsię,żeinteresująpaniąniezbadanebliżejwyspywrejonieIndiiZachodnich.
- Istotnie, tak. - Olimpia uważnie oglądała mapę bezskutecznie poszukując jakichś znanych jej,
charakterystycznych szczegółów. Mapa na pierwszy rzut oka wyglądała niezachęcająco. - Jest to raczej
dośćniezwykłeprzedstawienietegorejonu.Mapasprawiawrażenieprymitywnej,niedopracowanejtak
jakinne.
-PodobnozostałasporządzonaprzezkorsarzadziałającegowIndiachZachodnichstolattemu.
- Przez korsarza? - Olimpia podniosła głowę i zauważyła, że Gifford przygląda jej się uważnie. -
Naprawdę?
- Tak twierdzi Boggs. - Gifford wzruszył ramionami. - W takich sprawach nigdy nie można mieć
pewności.Mapaniejestpodpisana,więcniemożnastwierdzić,ktojestjejautorem.
-Fascynujące!-Olimpiaznównachyliłasięnadstołem.-Istotnie,wyglądanastarą.
-Tak.-Giffordprzysunąłsiębliżej,takżeionmógłwidziećmapę.-LadyChillhurst-powiedział-
chciałbymprzeprosićpaniązamojezachowanietamtegopopołudnia.Bardzomiprzykro.
- Proszę się nie przejmować, sir. - Olimpia wpatrywała się w maleńki punkcik, którym
prawdopodobnie zaznaczono położenie wysepki nie naniesionej na innych mapach. - Wydaje mi się, że
pańskienazbytemocjonalnezachowaniejestrezultatemjakichśprzykrychprzeżyć-dodałapochwili.
-Mojasiostraijaoddawnajesteśmysamotninaświecie.Pozatym,dopierokiedyDemetriawyszła
zamążzaBeaumonta,naszasytuacjafinansowapoprawiłasię.Wcześniejbyłychwile,kiedyobawiałem
się,żeskończymyobojewprzytułkualbowwięzieniuzadługi.
Olimpia potrafiła go zrozumieć. Sama na szczęście uniknęła podobnych lęków dzięki skromnemu
spadkowi,któryzostawiłyjejciotki.SpojrzałazewspółczuciemnaGifforda.
- To musiało być dla was straszne - powiedziała. - Nie macie żadnych krewnych, do których
moglibyściesięzwrócić?
- Żadnych. - Gifford uśmiechnął się smutno. - Byliśmy zdani sami na siebie i z przykrością muszę
stwierdzić,żenaogółzwszystkimitrudnościamiborykaćsięmusiałamojasiostra.Przezwielelatbyłem
zbytmłody,byjejpomóc.Dopókiniewyszłazamąż,samawalczyłazewszystkim.
-Rozumiem.
-Naszarodzinaniezawszebyłatakabiedna.Dopieroojciecprzezswójkompletnybraktalentóww
sprawachfinansowychsprowadziłnanastakiekłopoty.Cogorsza,miałjeszczezamiłowaniedohazardu.
Zastrzeliłsię,kiedyprzegrałresztkimajątku.
Olimpiazapomniałaoleżącejprzedniąmapie.Poruszyłjąból,którydostrzegławoczachGifforda.
-Jakietookropne-szepnęła.
-Niewiepanizapewne,żemojababciabyłabardzobogatąkobietą.
-Tak?
-Popradziadkuodziedziczyłafirmężeglugowąiprzezlatakierowałaniąniegorzejniżmężczyzna-
wyjaśniłGifford.Wyrazjegotwarzyświadczyłotym,żepatrzyterazwodległą,pięknąprzeszłość.
-Musiałabyćprzytymbardzoutalentowana-powiedziałaOlimpia.
- Uważano ją za wyjątkowo bystrą osobę. Jej statki pływały do najbardziej odległych zakątków
świataiprzywoziłydoAmerykijedwab,przyprawy,herbatę...
-DoAmeryki?
-Tak.PradziadekzałożyłswojąfirmężeglugowąwBostonie.Tamurodziłasięiwychowałamoja
babka.Tamteżwyszłazamążzakapitanajednegozestatków.NazywałsięPeterSeaton.
-Panadziadek?Giffordskinąłgłową.
-Nigdyniepoznałemanibabki,anidziadka.Mójojciecbyłichjedynymdzieckiem.Poichśmierci
odziedziczył firmę. Sprzedał statki i przeprowadził się do Anglii. - Gifford zacisnął dłonie w pięści. -
Ożeniłsię,apotemprzepuściłcałąfortunę.
-Acostałosięzpanamatką?
Giffordstałzopuszczonągłowąiwpatrywałsięwzaciśniętepięści.
-Zmarławkrótcepomoimurodzeniu.
-Iterazniemapannikogopozasiostrą.
- I ona ma tylko mnie. Rozumie pani chyba, dlaczego ogarnął mnie gniew, kiedy Chillhurst zerwał
zaręczyny. Siostra tak bardzo się starała, żeby zabezpieczyć nam przyszłość. Sprzedała resztki biżuterii
pomatceikupiłasobienowąsukniępoto,bytamtegolatawywrzećnanimjaknajlepszewrażenie.
OlimpiadotknęłaramieniaGifforda.
- Panie Seaton, z prawdziwym smutkiem słucham o przykrej sytuacji pana rodziny, ale proszę nie
obwiniaćmojegomężaoto,cosięstało.Znamgonatyledobrze,bywiedzieć,żeniezerwałzaręczynz
powoduzłejsytuacjifinansowejpanasiostry.
-Demetriapowiedziałamiwszystkoimampodstawy,bywierzyćraczejjej,anieChillhurstowi.-
Giffordodwróciłsięraptownieodstołu.-Towszystkojesttakcholernieniesprawiedliwe.
-Aleprzecieżpanasiostrawyszłaświetniezamążisprawiawrażeniezadowolonej.Panteżodniósł
korzyścizezwiązaniasięzrodzinąlordaBeaumonta,dlaczegowięcniecieszysiępantakjakona?
GiffordznówstanąłnawprostOlimpii.Twarzmiałściągniętągniewemirozpaczą.
-Botojestniesprawiedliwe.Rozumiepani?Niesprawiedliwejestto,żeChillhurstmawszystko,a
mynic.Nic!
- Panie Seaton, naprawdę nie rozumiem. Wydaje mi się, że pan również ma wszystko, czego pan
pragnął.
Giffordznajwiększymwysiłkiempróbowałodzyskaćpanowanienadsobą.Zamknąłnamomentoczy
igłębokoodetchnął.
-Przepraszam,ladyChillhurst.Samniewiem,comisięstało.
Olimpiauśmiechnęłasięniepewnie.
-Możepowinniśmyzmienićtematrozmowy.Spróbujmyrazemprzestudiowaćtęmapę.
-Raczejinnymrazem.-Giffordwyciągnąłzkieszenizegarek.-Akuratjestemumówiony.
- Ach tak. - Olimpia spojrzała na zegarek i przypomniał jej się ten, który posłużył jako okup za
Roberta.-Bardzopięknyzegarek.Czymógłbymipanpowiedzieć,gdziemogłabymkupićpodobny?
-NabyłemgowmałymsklepikuprzyBondStreet.Przyokazjizamówiłemsobiedoniegospecjalny
łańcuszekzbrelokiem.
- Widzę, że na kopercie zegarka wygrawerowany jest jakiś ciekawy motyw. Czy to jakiś rodzaj
węża?
- Wąż morski. - Gifford wsunął zegarek z powrotem do kieszeni. - Rozumie pani, mityczny,
legendarnystwór.-Uśmiechnąłsię,aleoczywciążmiałpoważne.-Jesttosymbolczasów,kiedymoja
rodzinazajmowałaodpowiedniemiejscewświecie.Proszęmiwybaczyć,alemuszęjużpójść.
-Dowidzenia,panieSeaton.
OlimpiawzamyśleniupatrzyłanaodchodzącegoGifforda.Kiedyzostałasama,nachyliłasięznów
nadstarąmapą,alejejmyślibłądziłygdzieindziej.
Uwagę je pochłonął dziwny wzór, którym ozdobiona była koperta i brelok zegarka Gifforda.
Wydawałjejsięjakośznajomy.
- Witam panią w domu, madame. - Graves otworzył drzwi rezydencji Flamecrestów i czekał, aż
Olimpiapokonaprowadzącedowejściaschody.-Mamygości.
-Achtak.-Olimpiazatrzymałasięispojrzałananowegokamerdynera.-CzypaniBirdwiejużo
tym?
-Oczywiście.Inawetzaczęławzwiązkuztymodpowiedniodziałać.-Graveszachichotał.
WtymmomenciepojawiłasięwholupaniBird.
- Ach, to pani, panno Olimpio - zawołała. - Najwyższy już czas, żeby wrócić do domu. Jego
lordowskamośćpowiedział,żenaobiedziebędądwiedodatkoweosoby,noidotegomamprzygotować
dwiesypialnie.Ciekawajestem,czytakienagłewizytybędąsiętutajczęstozdarzać?
-Trudnomipowiedzieć-odparłaOlimpia.-Niemampojęcia,iluprzyjaciółzamierzaprzyjmować
mójmąż.
-Toniesąprzyjaciele,abliscykrewni:ojciecjegolordowskiejmościistryj.-PaniBirdzniżyła
głosdoszeptuidodała:-Ojciecjegolordowskiejmościjesthrabią.
-Wiemotym.-Olimpiarozwiązałatasiemkiprzytrzymującejejkapelusz.-Myślę,żeporadzisobie
panizprzygotowaniemwszystkiegocotrzebadlanaszychgości.
- Och, pani Bird na pewno sobie poradzi - wtrącił Graves, uśmiechając się przy tym miło do
gospodyni.-Jestemtuodniedawna,alejużzdążyłemsięzorientować,żejestonaosobąowyjątkowych
zdolnościach.
TwarzpaniBirdspłonęłagorącymrumieńcem.
- Chciałam tylko wiedzieć, jak często trzeba będzie przyjmować gości. Rozumie pan, po to, żeby
wszystkodobrzezaplanować.
- Proszę się nie krępować i zawsze zwracać się do mnie o pomoc, jeśli będzie to potrzebne, pani
Bird.Razemporadzimysobiezewszystkimikłopotami-powiedziałGraves.
PaniBirdskromniespuściłaoczy.
-Otak,razemzawszenambędziełatwiej.
-Niewątpię-potwierdziłstanowczoGraves.
Olimpiazniedowierzaniempatrzyłatonanią,tonaniego.
-Gdziesąnasigościeimójmąż?
- Jego lordowska mość przebywa w bibliotece - odparł Graves - a goście są na górze z młodymi
dżentelmenami.Oiledobrzewiem,hrabiaijegobratopowiadająpaniczomjakieściekawehistorie.
-Cóżtozahistorie?-Olimpiazatrzymałasięprzeddrzwiamibiblioteki.
-Jeślidobrzeusłyszałem,toojakimśczłowieku,którynazywałsiękapitanJack,madame.
-Ach,tak.Jestempewna,żemoimbratankombardzopodobająsięteopowieści.
Olimpiasięgnęładoklamki.
-Proszępozwolić,madame.-Gravesuprzedziłjąiotworzyłprzedniądrzwi.
-Dziękuję-powiedziałazaskoczonatąnieoczekiwanąusługą.-Czyzawszebędziepantorobił?-
zapytała.
-Tak,madame.Tonależydomoichobowiązków.-GravesukłoniłsięipozwoliłOlimpiiwejśćdo
biblioteki.
NawidokżonyJaredwstałzzabiurkaizawołał:
-Dzieńdobry,kochanie.Cieszęsię,żejesteśjużwdomu.Mamygości.Przyjechałmójojciecistryj.
-Tak,jużwiem.
Jared zaczekał, aż kamerdyner zamknie za nią drzwi, a potem uśmiechając się wyciągnął
zapraszającoręce.
Olimpiaprzebiegłaprzezpokój,rzuciłasięwramionamężaipodsunęłaustadopocałunku.
-Wydajemisię,żecałkiemprzyjemniejestbyćżonatym-powiedział,kiedypochwiliuniósłgłowę.
- Ja też tak myślę. - Olimpia cofnęła się o krok. - Posłuchaj, Jaredzie. Odbyłam dzisiaj raczej
niezwykłąrozmowęzGiffordemSeatonem.Chciałamwzwiązkuztymzapytać...
TwarzJaredazmieniłasięnagle.Zamiastzmysłowegozadowoleniawyrażałaterazgniew.
-Cotypowiedziałaś?
Olimpiazmarszczyłabrwi.
-Niewidzępowodu,żebyśmusiałpodnosićgłos,milordzie.Słuchmamdobry.Chciałamciętylko
poinformować,żemiałaminteresującąrozmowęzpanemSeatonem.
-Giffordrozmawiałztobą?
-Właśnietochciałamcizakomunikować.SpotkaliśmysięwbiblioteceTowarzystwaTomożebrzmi
zabawnie,sir,alewydajemisię,żełączynaswspólnezainteresowanieIndiamiZachodnimi.
-Atodrań!-wykrzyknąłJared.Wjegogłosiezabrzmiałagroźba.-Uprzedzałemgo,żebytrzymał
sięzdalaodciebie.
- Nie powinieneś się tak o nim wyrażać. Pan Seaton jest człowiekiem, który ma za sobą bardzo
trudneżycie.
- Seaton jest rozpuszczonym cholernym draniem i intrygantem. Wyraźnie zabroniłem mu
kontaktowaniasięztobą.
-Nalitośćboską,Jaredzie!Przecieżtoniejegowina,żespotkaliśmysięwbibliotece.
-Natwoimmiejscuniebyłbymtakipewny.Seatonprawdopodobniedobrzewiedział,żespędzasz
tamwieleczasu,icelowodoprowadziłdospotkania.
- Naprawdę, posuwasz się za daleko. Moim zdaniem pan Seaton szczerze interesuje się Indiami
Zachodnimi.Udostępniłminawetbardzociekawąmapę,którąodkryłwzbiorachbiblioteki.
-Założęsię,żemiałwtymjakiśukrytycel.-Jaredzponurąminąusiadłzabiurkiem.-Nodobrze.
Zajmęsiętąsprawą.Narazieproszęunikaćkontaktówznim.Czytojasne,madame?
-Wystarczy,sir.-OlimpiagroźniespojrzałanaJareda.
-Wystarczy?Jeszczeniezacząłem.DamtemuSeatonowitakąnauczkę,żenadługomniepopamięta.
- Nie mam zamiaru wysłuchiwać podobnych uwag. Chyba nie sądzisz, że możesz mi wydawać
bezsensownepoleceniaiwygłaszaćtegorodzajustwierdzeniatylkodlatego,żejesteśmoimmężem.
Jaredpatrzyłnaniąlodowatymwzrokiem.
-Wiemdoskonale,mojadroga,żewoliszniezajmowaćsięcodziennymidrobiazgamiinaogółmogę
się z tobą w tej kwestii zgodzić. Jednakże w związku z tym, że jesteś moją żoną, jest pewna drobna
sprawa,którąchciałbym,żebyśsobiewpełniuświadomiła.
-Cóżtozadrobnasprawa?
Jaredoparłłokcienabiurku,splótłdłonieiintensywniewpatrywałsięwOlimpię.
-Jajestempanemtegodomu-powiedział.-Będępostępowałtak,jakuważamzastosowne,itoja
będępodejmowałodpowiedniedecyzje.Ty,madame,musiszsiętymdecyzjompodporządkować.
- Nie zrobię tego! Nie zrobię, jeśli uznam, że się z nimi nie zgadzam, podobnie jak nie akceptuję
twoichpoleceńwsprawiepanaSeatona.
-Dolicha,Olimpio!Jestemtwoimmężem.Musiszrobićto,cocikażę.
- Będę postępować tak, jak ja sobie życzę. Zawsze tak postępowałam - wybuchnęła Olimpia.
Usłyszałaskrzypnięcieotwieranychdrzwi,aleniezareagowałanato.-Proszęuważnieposłuchać,panie
Chillhurst:niechpanniezapomina,żezatrudniłampanawcharakterzenauczyciela.Proszępamiętać,że
wciążjestpanmoimpracownikiem,pomimotego,conastąpiłopóźniej
-Cotyopowiadasz?-Jaredodchyliłsięnaoparciekrzesła.-Jesteśmojążoną,aniepracodawcą!
-Zależyjaknatopatrzeć.Jeślichodziomnie,touważam,żenicsiętuniezmieniłoinaszaumowa
nadalpozostajewmocy.
-Wszystkosięzmieniło-wycedziłJaredprzezzaciśniętezęby-ito,madame,niezależnieodpunktu
widzenia.Jesttozagadnienieczystoprawne.
-Cośpodobnego!-Dorozmowywłączyłsięjakiśobcygłos,zanimOlimpiazdążyłaodpowiedzieć.
- Co się tutaj dzieje? - Inny głos dobiegł ją od strony drzwi. - Czyżbyśmy trafili na kłótnię
małżeńską?Jakcisięzdaje,Thaddeus?
-Natowygląda-zgodziłsięwłaścicielpierwszegogłosu.
-Nigdynieprzypuszczałem,żetwójsyn,Magnusie,możesięzdenerwować.Amożetomałżeństwo
takdobrzenaniegowpłynęło?
-Dodiabła!-mruknąłJaredispojrzałwstronędrzwi.-Madame,chciałbymprzedstawićcimojego
ojca,lordaFlamecrestistryjaThaddeusaRydera.Panowie,tomojażona.
Olimpiaodwróciłasięistanęłatwarząwtwarzzdwomadziarskimimężczyznami.Przystojni,siwi,
ubranijakzigły,uśmiechalisiędoniejwsposób,któryniewątpliwiepodbiłjużniejednokobieceserce.
- Flamecrest, do usług - powiedział wyższy mężczyzna z eleganckim ukłonem. - Miło mi panią
poznać,madame.
- Thaddeus Ryder. - Drugi mężczyzna uśmiechnął się jeszcze bardziej czarująco. - Cieszę się, że
Jaredspełniłwreszcieswójobowiązekwobecrodziny.Wtejsytuacjiniesądzę,żebywystarczyłopani
czasunaznalezieniekluczadotajemnicyskarbukapitanaJacka,nieprawdaż?
-Dolicha,czyniemógłbystryjwykazaćniecowięcejtaktuidyskrecji.-Jaredzwyrzutemspojrzał
nakrewnego.
Thaddeussprawiałwrażeniezaskoczonego.
- Nie widzę potrzeby zachowania dyskrecji, chłopcze. Przecież ona jest teraz członkiem naszej
rodziny.
-Jesttonajlepsze,comogłonasspotkać-stwierdziłMagnuspatrzącnaOlimpię.-Niebędziemyjuż
musieliskradaćsięwokółniejnocąjakzłodzieje,żebyzdobyćsekret.Onasamazradościąopowienam
wszystko,czegodowiedziałasięnatematskarbu,prawda,mojadroga?
Olimpiazzainteresowaniemprzyglądałasięobumężczyznom.
- Z największą przyjemnością podzielę się z panami tym, co już wiem, ale myślę, że obaj
powinniściezdawaćsobiesprawę,żetajemnicąskarbuinteresujesięjeszczektośinny.
- No właśnie - mruknął ze złością Magnus. - Tego się obawiałem. - Spojrzał na brata. - Nie
mówiłemci,żeczujętowkościach?
Thaddeusprzybrałponurąminę.
-Mówiłeś,Magnus,mówiłeś.Awnaszejrodzinieprzeczuciaczęstosięsprawdzają.Wiemyotym
dobrze.-Thaddeusprzerwał,apochwilizwróciłsiędoOlimpii.-Niewiepani,kimjesttenczłowiek,
któryrównieżposzukujenaszegorodzinnegoskarbu?
Olimpia z ogromną ulgą uświadomiła sobie, że wreszcie rozmawia z ludźmi, którzy rozumieją jej
problemyiniebędąkpićzjejobaw.
-Mojepodejrzeniacodotejosobymogąsięwydaćpanomraczejnieprawdopodobne.Chillhurstz
pewnościąniechciałbynawetotymsłyszeć.
Magnusskrzywiłsię.
-Mójsynjestbardzomądrymczłowiekiem,nierazdałtegodowody,alejestkompletniepozbawiony
wyobraźni.Proszęniezwracaćnaniegouwagi.Powiedznam,dziewczyno,cowymyśliłaś.
KątemokaOlimpiazauważyła,jakJaredzacisnąłzęby.
Zignorowałato.
- Podejrzewam, że skarbem kapitana Jacka interesuje się ktoś, kto ukrywa się pod imieniem
„Obrońca".
-Obrońca?-NatwarzyMagnusapojawiłsięwyrazrozbawienia.
Thaddeusrównieżsprawiałwrażeniezaskoczonego,aprzytymniecozmieszanego.
-Obrońca?Tak?
-Znalazłamwpamiętnikuwyraźneostrzeżenieprzedkimś,ktotaksięwłaśnienazywa.
MagnusiThaddeusspojrzelinasiebie,apotemobajzaczęliprzyglądaćsięOlimpii.
- No dobrze. Jeśli o to chodzi, to może się pani wcale nie przejmować - powiedział spokojnie
Magnus.
-Tak,tak.Proszęsięniemartwić-dodałThaddeus.
-Możezakończymyjużrozmowęnatentemat-odezwałsięJaredwyraźniezirytowany.
-Ależdlaczego?Copanwienatemat„Obrońcy"?-Olimpiazwróciłasiędoteścia.
Magnusuniósłbrwiwsposób,którywydałsięOlimpiidziwnieznajomy.
- Moja droga... „Obrońca" to twój mąż. Czyżby mój syn nie powiedział ci o tym, że uzyskał ten
zaszczytnytytuł,gdymiałdziewiętnaściełat?
- Nosi to imię od tej nocy, kiedy uratował moich dwóch chłopaków od niechybnej śmierci z rąk
przemytników-powiedziałThaddeus.
Olimpianiewierzyławłasnymuszom.Zaniemówiłazwrażenia.Pochwiliodwróciłasięwstronę
Jaredaipowiedziała:
-Nie,niezadałsobietrudu,żebypoinformowaćmnieotymdrobnymfakcie.
Jaredoparłdłonienaporęczachkrzesłaizamierzałwstać.
-PosłuchajOlimpio.Mogęciwyjaśnić...
Ogarnęłająprawdziwafuria.
-PanieChillhurst!Oszukiwałmniepanodsamegopoczątku,jakniewjednejsprawie,towinnej.
Usprawiedliwiałam to pańskim temperamentem, ale teraz posunął się pan zbyt daleko. Dlaczego nie
zostałampoinformowana,żetopanjesttym„Obrońcą"?
- Do licha, Olimpio. Ciągle mówiłaś o jakimś tajemniczym duchu, który poszukuje skarbu. Ja nie
jestemaniduchem,anibohateremlegendy,apozatymnicmnienieobchodzitencholernyskarb!
-PanieChillhurst,muszępowiedzieć,żewcałejtejsprawienieuzyskałamodpanażadnejpomocy.
Przeciwnie,nakażdymkrokuutrudniałmipanpracęodmawiającjakichkolwiekwyjaśnień.Jestempanem
głębokorozczarowana.
-Alepowiedz,cobysięzmieniło,gdybyśdowiedziałasię,żeojciecobdarzyłmnietymidiotycznym
tytułem,kiedymiałemdziewiętnaścielat?Przecieżtainformacjananicbycisięnieprzydała?
-Jeszczezobaczymy,panieChillhurst.-Olimpiaenergicznieruszyławkierunkudrzwi.
-Olimpio,zaczekaj...
Nie miała zamiaru czekać. Odnalazł się kolejny kawałek układanki. Musiała teraz przemyśleć
wszystko.Wybiegłazbibliotekinieoglądającsięzasiebie.
16
MagnuszironicznymuśmiechempatrzyłnaJareda.
-PanieChillhurst?
-Mojażonaczasamizapomina,żeniejestemjużjejpłatnympracownikiem.
-Pracownikiem?-zachichotałThaddeus.-Cotoznaczy?Cojejprzyszłodogłowy?
- To długa historia, sir. - Jared wyszedł zza biurka. - Nie mam teraz czasu, żeby wam to
wytłumaczyć. Chciałbym niezwłocznie porozmawiać z żoną. Jak sami widzicie, jest niewiastą o raczej
żywymtemperamencie.
-Jakjasięcieszę,mójchłopcze,żeznalazłeśsobietakąinteresującąkobietę.-Magnusklepnąłsię
dłońmiwuda.
-Nieobraźsię,jeślicipowiem,żepoważnieobawiałemsię,czynieznajdzieszsobiejakiejśnudnej
osóbki,przyktórejstanieszsięjeszczespokojniejszy.
-Twojejżoniewydajesię,żejesteśmężczyznąoogromnymtemperamencie-zachichotałThaddeus.
-Skądjej,udiabła,cośpodobnegoprzyszłodogłowy?
-Zarazwrócę-poinformowałJaredzrękąnaklamce.
-MuszęcośpilniewyjaśnićladyChillhurst.
- Idź, idź synu - powiedział z uśmiechem Magnus. - My zajmiemy się w tym czasie twoją brandy.
Mamnadzieję,żemaszturównieżdobrefrancuskietrunki,prawda?
-Tak-odparłJared.-Najlepsze.Tylkoniewypijciewszystkiegoprzedmoimpowrotem.
-Nieśpieszsię,chłopcze,nieśpieszsię.-Thaddeuspomachałnapożegnanieręką.
Jared wyszedł z biblioteki i przez hol wyłożony marmurowymi płytkami skierował się ku
prowadzącymnagóręschodom.
DrzwiodsypialniOlimpiibyłyzamknięte.Jaredzacisnąłzębyigłośnozapukał.
-Jestemzajęta-dobiegłgostłumionygłosżony.
-Olimpio!Muszęztobąporozmawiać.
-Niemamczasunarozmowyorym,ktorządzidomem,panieChillhurst.Mamterazzbytdużopracy.
-Dolicha,kobieto,przestańmnietraktować,jakbymnależałdotwojejsłużby.
Złapałzaklamkęigwałtowniejąnacisnąłnawpółoczekując,żedrzwisązamkniętenaklucz.
Kujegozaskoczeniuotworzyłysięitodalekobardziejenergicznie,niżzamierzał.
-Mówiłamci,żejestemzajęta,sir.-OlimpiaspojrzałanaJaredaniewstającodsekretarzyka.
-Zbytzajęta,żebyporozmawiaćzeswoimmężem?-Jaredzamknąłdrzwiiruszyłwjejstronę.
Olimpiagroźnieściągnęłabrwi.
-Niemamwtejchwiliochotynarozmowęztobą,milordzie.Wprostniemogęuwierzyć,żeznów
mnieokłamałeś.
-Niechtodiabli,Olimpio!Jużodlatstaramsięzapomniećotychbezsensownychopowieściach.O
tym,żejestem„Obrońcą".
Wyrazjejtwarzyzłagodniałnieco,gdyspojrzałanaaksamitnąopaskęnaokuJareda.
-Rozumiem,żetentytułwywołujeuciebieprzykrewspomnienia,alejesttoważnyelementmojej
układanki.Onmożebyćnawetkluczemdocałejzagadki.
- To nie jest żaden klucz! Jak coś takiego może być kluczem? To prawda, że w rodzinie nazywają
mnie „Obrońcą", ale mnie kompletnie nie obchodzi ani ten pamiętnik, ani skarby. Ostrzeżenie przed
„Obrońcą"tojakaśbzdura.Niepowinnaśbraćtegopoważnie.
- Dlaczego więc od początku nie powiedziałeś mi prawdy? Czy bałeś się, że mogę niewłaściwie
zinterpretowaćtoostrzeżenie?Obawiałeśsię,żestracędociebiezaufanie?
- Nie chciałem, żebyś drżała na samą myśl o mnie. Do diabła, madame, ja nie jestem duchem
kapitanaJacka!
-Nigdynietwierdziłam,żenimjesteś.Zresztąniewierzęwduchy,milordzie.
-Wobectego,jakmogęmiećcośwspólnegoztątajemnicązawartąwpamiętniku?
Olimpiazamyśliłasię.
- Jest to właśnie problem, który próbuję rozwiązać - powiedziała po chwili. - Muszę znaleźć
związek pomiędzy ostrzeżeniem, władcą „Syreny" i wszystkim innym, czego dowiedziałam się z
pamiętnika.Bądźtakdobryizostawmniesamą.Wiem,żetesprawycięnieinteresują,ajaniemogęsię
skoncentrować,kiedystoisztuikrzyczysznamnie.
-Wcalenaciebieniekrzyczę.
- Krzyczysz! Doprawdy, Jaredzie, twoje emocjonalne zachowanie staje się przyczyną wielu
kłopotów.Rozumiemtodoskonale,alemuszęcięprosić,żebyśzostawiłmniesamą.
Jaredpoczułsięgłębokodotknięty.
-Nieważsięwyrzucaćmniezeswojejsypialni,madame-powiedziałgroźnie.
- A dlaczego nie? - Olimpia przymrużyła oczy. - To jest moja sypialnia i nie życzę sobie twojej
obecnościtutaj.
-Tak?-Jarednachyliłsięijednymruchempodniósłjązkrzesła.-Wobectegopójdziemydomojej
sypialni.
- Panie Chillhurst, proszę mnie natychmiast zostawić w spokoju! - Olimpia przytrzymała ręką
czepek,któryzacząłjejsięzsuwaćzgłowy.-Mamjeszczewieledozrobienia.
- To prawda. Najwyższy więc czas, żebyś spełniła małżeńskie obowiązki. - Jared pchnął drzwi
łączące ich sypialnie. Podszedł do wielkiego, stojącego pośrodku łoża i ułożył Olimpię na miękkiej
pościeli. Czepek zsunął się jej z głowy, a lśniące rude włosy rozsypały się na poduszkach. Podwinięta
powyżejkolansukniaodsłoniłajejzgrabnenogiażdopodwiązek.
-Syreno!-szepnąłJared.Ogarnęłagopotężnafalaniepohamowanegopożądania.
Przycisnąłjądołóżkaciężaremswegociała.Czułogieńwżyłach.Olimpiapatrzyłananiegooczami
szerokimizezdumienia.
-Wielkienieba,panieChillhurst.Jestdopieropołudnie!
- Ośmielę się poinformować panią, madame, że w pewnych krajach istnieje zwyczaj, żeby kochać
sięakuratwsamopołudnie.
-Naprawdę?Przypełnymdziennymświetle?
-Oczywiścietakipomysłpewnymnudnym,ograniczonymludziommożewydaćsięszokujący,alemy
przecieżjesteśmycałkieminni,prawda?
- Tak, tak. - Uśmiech Olimpii stał się teraz łagodny i czuły. Jej oczy wypełniło zmysłowe
oczekiwanie.-Niewątpliwiejesteśmyinni,sir.
Pocałowałjąwszyję,aonawplotłapalcewjegowłosyiprzytuliłasiędoniego.
UczucieradościogarnęłoJareda.SzczeraodpowiedźciałaOlimpiinajegopieszczotęożywiłajego
pożądanie.Onanależydomnie,pomyślał.Niepotrafimisięoprzeć,nawetjeślijestnamniezła.
Onachybamniekocha.Musimniekochać.
Wnagłymprzebłyskuświadomościzrozumiał,żewłaśnienatesłowaczeka.Dlaczegonigdyichnie
wymówiła?
Przecieżnapewnomniekocha.
Odłożyłterozważanianapóźniej.Terazprzyszłakolejnamowęzmysłów.
Olimpiaczuleuśmiechnęłasiędoniego.
- Jakie to szczęście, że odnaleźliśmy się, milordzie. Nie ma chyba na całym świecie drugiego
mężczyzny,którybyłbymitakbliskijakty.
- Jakże się cieszę słysząc te słowa. - Jared pieścił dłońmi jej piersi. - Wiem, że nie ma na całym
świeciedrugiejkobiety,którarozumiałabymnietakdobrzejakty.
Minęładłuższachwila,zanimJaredcałkiemjużodprężonypołożyłsięnapoduszkachobokOlimpiii
zrękązałożonąpodgłowąwpatrywałsięwsufit.
Olimpiaporuszyłasięiprzytuliładoniego.
- Uprawianie miłości w ciągu dnia to całkiem miły zwyczaj, prawda, sir? Musimy wkrótce znów
powtórzyćteneksperyment.
- Zrobimy to na pewno. - Jared mocno przycisnął ją do swego boku. - Mam nadzieję, że w
najbliższejprzyszłościniebędzieszpróbowaławyrzucićmniezeswejsypialni.
-Przemyślętosobie-odparłacałkiempoważnieOlimpia.
-Podtrzymujęto,cowcześniejpowiedziałem,mojasyreno.Możeszczarowaćmnieswoimisłodkimi
uśmiechami i spojrzeniami, ale nie będziesz wydawać mi poleceń, jakbym był nadal twoim
pracownikiem. Chcę być panem w swoim domu, tak jak jestem nim w swojej firmie. I będę władcą
swojejżony.Czytojestjasne?
-Nowłaśnie.-Olimpiausiadłanałóżkuniedbającoswojąnagość.-Władcaswojejżony!
-Cieszęsię,żezgadzaszsięzemną-Jaredprzyglądałsięjejpiękniezaokrąglonympiersiom-bo
podtymwzględembędęstanowczy.
-Władcaswojejżony!Jaredzie,zawszenazywałeśmniesyreną.
-Nazywałem-Jareddotknąłpalcamijejsutki-dlatego,żejesteśsyreną.
-Czytyjeszczenierozumiesz,sir?-Olimpiauklękłaobokniegonaskłębionejpościeli.-Nazwałeś
siebie„władcąsyreny".KapitanJackbyłwładcą„Syreny",atyjesteśjegospadkobiercą.Terazwięcty
jesteś„WładcąSyreny".
Jaredztrudemnadążałzajejrozumowaniem.
-Olimpio,chybaprzesadziłaśztymnaciąganiemfaktów-jęknął.
-Wcalenieprzesadziłam.-Olimpiazeskoczyłazłóżka.-Muszęnatychmiastwrócićdomojejpracy,
atymożeszsobiejużpójść.Rozpraszaszmnie.
-Madame,taksięskłada,żejestemwswojejwłasnejsypialni.
- Ach tak, rzeczywiście. Wobec tego muszę cię przeprosić i pójść do siebie. - Odwróciła się i
wybiegłaprzezotwartedrzwi.
Zanimzniknęła,zprzyjemnościąpatrzyłnajejsłodkozaokrąglonekształty.Potemwestchnąłiusiadł
na łóżku. Wokół niego i na dywanie leżały porozrzucane części garderoby. Podniósł mały biały czepek
Olimpiiiuśmiechnąłsię.
Zmarszczył czoło, kiedy jego wzrok padł na stojący na komodzie zegar. Dochodziła pierwsza, a
kwadransprzeddrugąpowinienbyćwporcie,gdziemiałumówionespotkanie.
-Dodiabła!-mruknąłisięgnąłpokoszulę.
Małżeństwowprowadzapoważnezakłóceniawrozkładziecodziennychzajęć,pomyślał.
W czterdzieści pięć minut później Jared wysiadł z dorożki, przeciął ruchliwą uliczkę i wszedł do
niewielkiejtawerny.Czekałtamnaniegoczłowiek,któregowynajął,bymiałokonato,codziejesięw
dokach.
Jaredusiadłprzystolikuiwymownymgestemodprawiłnapastującągoportowądziwkę.
-Noicotam,Fox,czegosiędowiedziałeś?
Foxwytarłustarękawemkoszuli.
- Potwierdziło się to, co pan przypuszczał, milordzie. Z tym facetem jeszcze pół roku temu było
całkiemmarnie.Wszyscyuważali,żeniewybrniezkłopotów,alejakośspłaciłdługi.Tosamozdarzyło
sięprzedtrzemamiesiącami.Straciłwszystko,apotemnagleznalazłpieniądzeipokryłstraty.
-Rozumiem.-Jaredzadumałsięnachwilę.-Domyślamsię,ocochodzi,tylkoniemiałempojęcia,
dlaczegodotegodoszło.Terazjużwiem.
Hazard.Wyglądanato,żekażdymajakąśskrywanąnamiętność,pomyślałJared.
-Zwykłasprawa,milordzie.-Foxzezrozumieniempokiwałgłową.-Wpadafacetwsidłahazardui
jużponim.Smutne,aleczęstotaksięzdarza.Tymrazembyłootyleinaczej,żeuratowałsię,zanimbyło
zbytpóźno.Miałszczęście,co?
-Otak.Udałomusię.-Jaredwstał.-Gravesprzekażepanuwynagrodzeniedzisiajpopołudniu,tak
jaksięumówiliśmy.Dziękujęzadobrąrobotę.
- Zawsze do usług, milordzie. - Fox wypił kolejny łyk piwa. - Zawsze może się pan ze mną
skontaktowaćprzezGravesa.
Jared wyszedł z tawerny i na moment przystanął na chodniku z zamiarem zatrzymania dorożki, ale
szybkozmieniłzdanie.Musiałprzemyślećto,czegosięprzedchwilądowiedział.
Ruszyłprzedsiebiebezcelu.Niezwracającnanicuwagimijałkawiarnieiknajpy,mimowczesnej
poryzapełnionemarynarzami,robotnikamiportowymi,złodziejamikieszonkowymi,dziwkami...Poczucie
bezpieczeństwazapewniałmuukrytypodpłaszczemsztylet,któregociężarucałyczasbyłświadomy.
Idąc, porządkował w myślach wszystkie fakty, o których usłyszał. Teraz miał już motyw
sprzeniewierzenia,któregoofiarąpadłojegoprzedsiębiorstwo,alenieułatwiałotoniczego.
Nadszedł czas, by poważnie rozmówić się z osobą, która zawiodła jego zaufanie. Postanowił nie
śpieszyćsięztym.Niemiałwkońcuzbytwieluprzyjaciół.
Z wąskiego zaułka bezszelestnie wyłonił się mężczyzna z nożem w ręku. Jared zauważył najpierw
jegocieńnaceglanejścianie.Toostrzeżeniewystarczyło,byodskoczyłnabok.Ostrzesztyletunapastnika
przecięłopowietrze.
Mężczyznazachwiałsiępróbującodzyskaćrównowagę,alezamomentzaatakowałponownie.
Tym razem Jared był już gotowy. Uniósł ramię, by powstrzymać cios i równocześnie wyciągnął
sztyletzpochwy.Promieniesłońcazabłysłynaostrzuześwietnejhiszpańskiejstali.
Mężczyznazakląłcicho.
-Niepowiedziałmidrań,żetentypbędziesiębronił-syknąłprzezzaciśniętezęby.
Jared nie zadał sobie trudu, by odpowiedzieć. Ze sztyletem w dłoni ruszył w stronę napastnika.
Kiedybyłjużpewny,żecałajegouwagaskoncentrowanajestnaostrzu,zcałejsiłykopnąłgowudo.
Cios sprawił, że mężczyzna skulił się z bólu, ale gdy Jared ruszył na niego, usiłował cofnąć się o
krok.Straciłprzytymrównowagęirunąłnabruk.
Jaredwytrąciłmunóżzręki,apotemnachyliłsięiprzytknąłmudoszyiostrzeswegosztyletu.
-Ktocięwynajął?-zapytał.
-Niewiem.-MężczyznaniespuszczałwzrokuzdłoniJareda.-Nigdyniewidziałemfaceta,który
miałmizapłacić.Wszystkobyłozałatwioneprzezpośrednika.
Jaredwyprostowałsięischowałsztyletdopochwy.
-Uciekajstąd-warknął.
Mężczyźnie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zerwał się na nogi i spróbował sięgnąć po swój
nóż.
-Zostawto!-poleciłJared.
-Takjest,sir.Jakpankaże.
Napastnikszybkooddaliłsięiwkrótcezniknąłzarogiem.
Jaredspojrzałnanóż,któryzostałnaulicy.
Nie,powiedziałdosiebie.Niemogęjużdłużejodkładaćostatecznegozałatwieniatejsprawy.
W godzinę później Jared wspinał się po schodach prowadzących do mieszkania zajmowanego od
ponad dziesięciu lat przez Felixa Hartwella. Uczucie przygnębienia ogarnęło go, gdy otworzył drzwi
niewielkiego przedpokoju. Nie wiedział, co w tej sytuacji ma powiedzieć swemu najbliższemu
współpracownikowi.
Szukanie właściwych słów okazało się niepotrzebne. Kiedy otworzył drzwi do pomieszczenia
pełniącegorolębiura,okazałosię,żeprzybyłzapóźno.
Felixaniebyło.
NabiurkuleżałlistzaadresowanydoJaredainapisanyniewątpliwiewnajwyższympośpiechu.
Chillhurst!
Zorientowałem się, że wiesz już wszystko. Zresztą od dawna zdawałem sobie sprawę, że jest to
tylkokwestiaczasu:zawszebyłeścholerniebystry.Domyślamsię,żebędzieszmiałparępytańityle
przynajmniejmogędlaciebiezrobić,żeuczciwienanieodpowiem.
To ja rozpuściłem wiadomość, że jesteś w mieście i związałeś się w przedziwny sposób z panną
Wingfield. Miałem nadzieję, że w tej sytuacji szybko wrócisz na wieś. Wolałem, żebyś był daleko,
Chillhurst.
KiedyjednakzdecydowałeśsięzostaćwLondynie,postanowiłemspróbowaćzdobyćpotrzebnemi
pieniądzeporywającjednegoztwoichpodopiecznychChciałbym,żebyświedział,żeniezamierzałem
zrobić chłopcu krzywdy, liczyłem tylko, że dostanę za niego wysoki okup. Niestety, znów mnie
wystrychnąłeśnadudka.Cóż,jesteśdiabelniesprytny.
Niewątpliwie będziesz dążył do tego, by sprawiedliwości stało się zadość, ale mam nadzieję, że
nie znajdziesz mnie w najbliższym czasie, a potem opuszczą Anglię. Byłem na to przygotowany od
miesięcy,bowiedziałem,żetakidzieńmusiwkońcunadejść.
Żałujętego,cosięstało.Nigdynieprzypuszczałem,żesprawyzajdątakdaleko.Jedynymdlamnie
usprawiedliwieniemjestto,żeniemiałemwyboru.
TwójF.H.
P.S.Wiem,żewtonieuwierzysz,alecieszęsię,żedzisiejszegopopołudniaocalałeś.Byłtoczyn
zdesperowanegoczłowiekaizacząłemżałowaćgozarazpotym,jakwydałempolecenie.Przynajmniej
niemamtwojejśmiercinasumieniu.
Jaredzgniótłlistwdłoni.
-Felixie,dlaczegoniepoprosiłeśmnieopomoc.Przecieżbyliśmyprzyjaciółmi-szepnął.
PrzezdłuższąchwilęstałwpatrującsięwbiurkoHartwella,potemwyszedłnaulicę.
Jedyne, na co miał w tym momencie ochotę, to porozmawiać z Olimpią. Ona by mnie zrozumiała,
pomyślał.
-Takmiprzykro,Jaredzie.-Olimpiawyskoczyłazłóżkaipodeszładomęża,którystałprzyokniei
wpatrywałsięwnoc.-Niewiedziałam,żełączyławasprzyjaźń,alerozumiem,jakmusiszsięczuć.
-Zawszemiałemdoniegozaufanie.Przezlataprowadziłmojesprawy,znałjerówniedobrzejakja.
Dodiabła,niepopełniamzwykletakichpomyłek.
-Niepowinieneśobwiniaćsięzato,żezaufałeśnieodpowiedniemuczłowiekowi.-ObjęłaJareda
odtyłuiprzytuliłasiędoniego.-Człowiekotakbogatymżyciuwewnętrznymjaktyczęstoulegagłosowi
serca,anierozumu.
Jaredoparłsięrękamioramęokienną.
-MojaprzyjaźńzHartwellemprzeszłapróbęczasu.Onznałmnielepiejniżktokolwiek.Przezniego
poznałemDemetrię.
-Niewydajemisię,bywyrządziłciwtensposóbwielkąprzysługę.
-Nierozumieszmnie.Niktbardziejniżonnieprzeżyłtego,costałosiępóźniej.
-Skorotakmówisz,Jaredzie.
Olimpia zaraz po powrocie męża do domu domyśliła się, że stało się coś naprawdę złego.
Próbowałaporozmawiaćznimwcześniej,aleonunikałjej,dopókiwszyscydomownicynieudalisięna
spoczynek.
-Przeprowadziłemtakieprywatneśledztwoiterazwiem,jaksiętozaczęło.-Jaredwypiłsporyłyk
brandyzkieliszka,którytrzymałwdłoni.-Felixzacząłuprawiaćhazard.Początkowonawetwygrywał.
-Apotemszczęściegoopuściło?
- Tak zwykle bywa. Pierwsze straty pokrył z pieniędzy, które wpłacił jeden z naszych klientów, a
potembrakującąsumęuzupełniłzinnychźródeł.Tegorodzajusystemfunkcjonowałprzezpewienczas...
-Dopókinieprzegrałzbytdużo.
-Maszrację.Przegrywałcorazwięcej.Stratyfirmyrosły.Półrokutemuzorientowałemsię,żecoś
jest nie w porządku i postanowiłem zbadać sprawę. Oczywiście poprosiłem, żeby zajął się tym mój
zaufanypracownik.
-Onmusiałbyćwyjątkowosprytny,jeśliudawałomusiętakdługoukrywaćfaktdefraudacjitwoich
pieniędzy.
-Tojestmądryczłowiek,dlategoumniepracował.
-Zastanawiamsię,kiedyHartwellzorientowałsię,żeodkryłeśjegooszustwa.
-Pewnościnabrałzapewnedzisiajpopołudniu,kiedywynajętemuprzezniegoczłowiekowinieudał
sięzamachnamnie.
-Cotypowiedziałeś?-Olimpiagwałtowniezłapałagozaramionaiodwróciłatwarządosiebie.-
Ktośpróbowałcięzabić?
Jareduśmiechnąłsięlekkonawidokprzerażonejtwarzyżony.
-Uspokójsię,kochanie.Teraztojużniemaznaczenia.Jakwidzisz,temuczłowiekowinieudałosię
zrealizowaćswegozamiaru.
-Dlamniejesttoszalenieważne,sir.Musimynatychmiastcośzrobić.
-Coproponujesz?-zapytałuprzejmieJared.
- Trzeba zawiadomić policję. - Olimpia zaczęła nerwowo spacerować po pokoju. - Wynająć
detektywa.Musimyodszukaćtegoszaleńcaidoprowadzićdouwięzieniago.
- Wątpię, czy jest to możliwe. W momencie gdy Hartwell zorientował się, że wiem wszystko, już
byłozapóźno.Zostawiłlist,wktóryminformujemnie,żewkrótceopuściAnglię.
-Myślisz,żetozrobi?Jesteśpewny,żeumkniewtensposób?
-Zcałąpewnością.-Jaredprzełknąłostatniłykbrandy.-Jesttonajrozsądniejszewyjściezsytuacji.
Hartwell zawsze kieruje się logiką. - Jared uśmiechnął się kwaśno. - Podobnie jak ja. Dlatego go
zatrudniłem.
-Towcaleniejestzabawne.Tenczłowiekpowinienzapłacićzato,żechciałcięzamordować.On
musibyćbezwzględnympotworem.
- Nie. Jest po prostu głęboko zdesperowanym człowiekiem. Prawdopodobnie gnębili go
wierzyciele.Grozilimu.
-Och,jesteśzbytpobłażliwy,milordzie.Topotwór.Chybaniezmrużęokadzisiejszejnocypotym,
cousłyszałam.DziękiBoguuciekłeś.
OczyJaredarozbłysłyrozbawieniem.
-Doceniamtwojątroskęomnie.
- Tobie zapewne wydaje się, że mówię to wszystko z uprzejmości. Czy nie rozumiesz, że jestem
przerażonatymincydentem?
-Dobrażonamusipokazać,żesięprzejmuje,kiedymążinformujeją,żebyłowłosodśmierci.
-Jaredzie,kpiszsobiezemniealbozsiebie.
RozbawieniewoczachJaredaprzygasło.
-Anito,anito.Zastanawiamsiętylko,jakgłębokiejesttwojezainteresowanietąsprawą?
-Tobardzogłupiepytanie,Chillhurst-oburzyłasięOlimpia.
- Naprawdę? Musisz mi wybaczyć. Nie jestem dzisiaj w najlepszej formie. To niewątpliwie te
przeżycia.
-Jakmożeszchoćprzezchwilęwątpić,żeszczerzeprzejmujęsiętobą.
-Jesteśbardzouprzejmadlaludzi,którychzatrudniasz,madame.
-Tyjesteśkimświęcejniżmoimpracownikiem.Jesteśmoimmężem!
-Ach,tak.Więcjednaktenfaktmadlaciebieznaczenie,prawda?
Jaredodstawiłkieliszekiwyciągnąłkuniejramiona.
17
Pani Bird postawiła na stole dzbanek z kawą i niechętnym wzrokiem obrzuciła towarzystwo
siedząceprzyśniadaniu.
-Waszalordowskamość,kucharkachciałabywiedzieć,ileosóbbędziedzisiajnaobiedzie.Onateż,
podobniejakja,nielubi,kiedybezuprzedzeniazjawiasięcałagromadagości.
- Proszę powiedzieć kucharce, że ja dokładnie wiem, ile ona i cała służba zarabia. Jeśli chodzi o
panią, pani Bird, to ze względu na nowe obowiązki pani dochody również znacznie wzrosły. Nikt w
całymmieścietakdobrzesłużbieniepłaci,mamwięcprawooczekiwaćusługnanajwyższympoziomie.
Proszępoinformowaćkucharkę,żenaobiedziebędziemywszyscywkomplecie.
-Dobrze,dobrze,waszalordowskamość,aleonajesttrochęnerwowa.Proszęniemiećjejzazłe,
jeślizupabędzietrochęprzypalona.
Jareduniósłbrew.
- Jeśli dzisiaj wieczorem poda nam przypaloną zupę, to jutro rano będzie sobie szukać nowej
posady.Tosamodotyczywszystkich,którzyniepotrafiądostosowaćsiędoobowiązującychwtymdomu
obyczajów.
Gospodynimruknęłacośpodnosemiodwróciłasię,bywyjśćdokuchni.
-Proszęzabraćzesobąpsa.
PaniBirdzatrzymałasię.
-Jasiępytam,pocotacałasłużba,kiedyitaksamamuszęsięwszystkimzajmować-powiedziałai
strzeliłapalcaminapsa.-Wychodź,typrzeklętypotworze.Niedostanieszjużnastępnejparówki.
Minotauroblizującsięposmakowitymkąskuzociąganiemwyszedłspodstołu.
EthanzniewinnąminąspojrzałnaJareda.
-Janiedałemmukiełbasy,sir.Słowohonoru.
- Wiem, kto to zrobił. - Jared rzucił wymowne spojrzenie ojcu. - Staramy się odzwyczaić psa od
łasowaniaprzystole,sir.Prosiłbym,żebyśnieniweczyłnaszychwysiłków.
- Masz rację, synu. Powiedz mi tylko, skąd wziąłeś taką gospodynię? Pyskata baba. Nie ma zbyt
wielerespektudlaswojegopana.
-Zjawiłasięturazemzewszystkimi-odpowiedziałenigmatycznieJared.
Olimpiaoderwaławzrokodtalerzaispojrzałanateścia.
-Proszęjejwybaczyć.Onaodbardzodawnazajmujesięmoimdomem.Niewiem,jakporadziłabym
sobiebezniej.
-Możnabyzatrudnićinnągospodynię-odezwałsięThaddeus.-Taką,któraniekrzyczałabyjużod
rananagości.
-Och,niemogęzwolnićpaniBird-zaprotestowałaOlimpia.
Jaredoparłłokcienastoleisplótłdłonie.Zwyrazemskupieniapatrzyłnaojca.
-NiemusiszsięprzejmowaćpaniąBird,ojcze-powiedziałchłodno.-Jakośsobiezniąporadzę.
Muszęjednakprzyznać,żeporuszyładzisiajdośćistotnytemat.Jateżchciałbymwiedzieć,jakdługotyi
stryjThaddeuszamierzacieunasgościć?
-Chciałbyśsięjużnaspozbyć,synu?-oburzyłsięMagnus.-Przecieżdopierocoprzyjechaliśmy.
- Nie martw się o nas, chłopcze - powiedział Thaddeus. - Twój ojciec i ja nie ruszymy się stąd,
dopóki nie pomożemy twojej żonie rozwiązać tajemnicy pamiętnika lady Lightbourne, a to może trochę
potrwać.
- Tego się obawiałem. - Jared spojrzał poprzez stół na Olimpię. - Mam nadzieję, kochanie, że
uporasz się szybko z tą zagadką, bo inaczej nasi nieproszeni goście będą nam siedzieć na głowie nie
wiadomojakdługo.
-Zrobię,cowmojejmocy,milordzie.
Olimpiazarumieniłasięlekko.Poczułasięniecozakłopotanazachowaniemmęża,alezauważyła,że
anihrabiaFlamecrest,aniThaddeusniesprawialiwrażeniaobrażonych.
-Doskonale.Wobectegotobiezostawiamtesprawy.-Jaredsięgnąłpozegarekiskrzywiłsię,kiedy
nie znalazł go na swoim miejscu. - Muszę sobie kupić nowy - mruknął i spojrzał na wysoki szafkowy
zegarstojącywjadalni.Potemzwróciłsiędochłopców.-Poranawaszelekcje.Dzisiajbędziegeografia
imatematyka.
-Jakietookropne-jęknąłThaddeus.
- No właśnie, mój chłopcze. Mamy taką piękną pogodę, a ty im całe przedpołudnie marnujesz na
jakieśnudneprzedmioty.
RobertspojrzałwyczekująconaJareda.
- Sir, mieliśmy nadzieję, że zostaniemy zwolnieni z dzisiejszych lekcji - powiedział. - Jego
lordowskamość,hrabia,uważa,żechłopcywnaszymwiekupowinnitakiepiękneletniednispędzaćnad
rzeką,nałowieniuryb.
-Toprawda-poparłgoEthan.-StryjThaddeuspowiedziałnam,żekiedybyłchłopcem,bawiłsię
puszczaniemłódekwstrumieniu.
-Iuczyłsięwalczyćprawdziwąszpadą-dodałHugh.
-Jesteściejużpośniadaniu-oznajmiłspokojnieJared.-Maciepięćminutnato,żebypójśćnagórę
iprzygotowaćsiędolekcji.
-Tak,milordzie.-Robertwstałiukłoniłsięgrzecznie.
-Tak,milordzie.-Ethanzeskoczyłzkrzesła,ukłoniłsięiruszyłwstronędrzwi.
- Tak, milordzie. - Hugh bez wahania zrobił to co bracia. Jared zaczekał, aż chłopcy znikną za
drzwiami,apotemzpoważnąminązwróciłsiędoojcaistryja:
- Ten dom prowadzony jest w oparciu o kilka prostych, ale absolutnie niepodważalnych zasad:
pierwszązasadąjestto,żejaustalamzasady.Zjednejzpozostałychwynika,żechłopcycodziennierano
mająlekcje,chybażezadecydujęinaczej.Będęwdzięczny,jeśliprzestanieciesięwtrącać.
Olimpiabyłaprzerażona.
-Chillhurst,przecieżtyrozmawiaszzestarszymi-zawołała.
Magnusuśmiechnąłsięzzadowoleniem.
-Dolicha!Onamarację,synu.Musiszokazaćnamwięcejszacunku.
Thaddeuszachichotałradośnie.
-Słuszniemówisz,dziewczyno.Niepozwólmusiętakzachowywać.
JaredwstałispojrzałnaOlimpię.
-Niepowinnaśprzejmowaćsięmoimzachowaniem,madame.Zapewniamcię,żeznamtychpanów
dostatecznie dobrze, by wiedzieć, że jeśli nie ustalę pewnych reguł od samego początku, to wkrótce
obrócąmójdomwmenażerię.
-Niewydajemisię...-próbowałazaprotestowaćOlimpia.
-Uwierzmi-przerwałjejJared.-Znamichznacznielepiejniżty.Dowidzenia,kochanie.Spotkamy
sięwpołudnie.Terazbędęzchłopcaminagórze.-Ukłoniłsięojcuistryjowi.-Dowidzenia.
-Idź,idź,synu-powiedziałspokojnieMagnus.-Zastaniesznastupopowrocie.
- Tego się właśnie obawiam - mruknął Jared od drzwi. Wyszedł, zostawiając żonę z Magnusem i
Thaddeusem.
Olimpiajeszczerazzogromnąulgądoszładowniosku,żeniesprawiająwrażeniaobrażonych.
-Chillhurstlubi,gdywdomupanujeporządek-powiedziała.
- Nie musisz nam nic tłumaczyć, moja droga. - Magnus uśmiechnął się. - Ten chłopiec zawsze był
trochędziwaczny.Nierazzjegomatkąubolewaliśmynadtym.
-Tobardzodobrychłopak-uspokoiłjąThaddeus-aletrochęinnyniżresztarodziny.
-Podjakimwzględem?
-Brakujemutemperamentu-stwierdziłzesmutkiemMagnus.-NiemawnimogniaFlamecrestów,
jeśliwiesz,oczymmówię.Zawszepunktualny,zawszezzegarkiemwręku.Utonąłzupełniewsprawach
handlowych. Żadnych gwałtownych zrywów, żadnych namiętności... Krótko mówiąc zupełnie
nienormalnyczłoneknaszejrodziny.
-Och,panowie-obruszyłasięOlimpia.-Wydajemisię,żepoprostunierozumiecieChillhursta.
-Toprawda-zgodziłsięThaddeus.-Onnasteżnierozumie.
- Mój mąż jest człowiekiem o wyrafinowanych uczuciach, przeżywającym głębokie namiętności -
broniłagoOlimpia.
- Ech, co tam. Wiem, że jest dobrym chłopakiem, ale kto by poznał, że w jego żyłach płynie krew
korsarzy?-ubolewałThaddeus.-Aha,acosięstałozjegozegarkiem?
-TenpięknyzegarekChillhurstoddałjakookupzamojegobratanka-wyjaśniłaOlimpia.
- Coś takiego! - Magnus patrzył na Olimpię z niedowierzaniem. - To on wykupił chłopca oddając
zegarek, zamiast odbić go posługując się sztyletem i pistoletami? Dusza kupca! Jak myślisz, kto chciał
porwaćchłopca?
- Chillhurst podejrzewa swego zaufanego współpracownika, który rzekomo opuścił już Anglię, ja
jednakżeniejestemzupełniepewna,czytakistotniesięstało.
-Możesznampowiedzieć,skądsiębiorątwojewątpliwości?-zainteresowałsięThaddeus.
Olimpiazerknęławstronędrzwichcącsięupewnić,czyJaredniewrócił,ipowiedziała:
- Mam poważne podejrzenia, że Roberta porwał ktoś zainteresowany zdobyciem pamiętnika lady
Lightbourne.
-Achtak!-Magnusuderzyłdłoniąwstółtakmocno,żezabrzęczałysrebrnenakrycia.-Zgadzamsię
ztobą.Tonapewnopamiętnikjestprzyczynątychwszystkichkłopotów.Widoczniejesteśmyjużblisko
rozwiązaniatejtajemnicy.Czuję,żetakjest.Zgadzaszsięzemną,Thaddeus?
OczyThaddeusabłyszczałypodnieceniem.
-Powiedznam,dziewczyno,czegosiędotejporydowiedziałaś,tomożebędziemymoglicipomóc-
zaproponował.
-Towspaniale!-zawołałaentuzjastycznieOlimpia.-Bardzosięztegocieszę.Muszęstwierdzić,że
Chillhurstobojętnieodnosisiędotejsprawy.
Magnuswestchnąłciężko.
- No właśnie, to jest cały mój syn. Zimny jak ryba. Wróćmy do sprawy. Jak daleko jesteś
zaawansowanawstudiowaniupamiętnika?
- Jestem już bliska końca. - Olimpia odsunęła talerz i oparła o stół splecione dłonie. Intensywnie
wpatrywałasięwswoichrozmówców.-Udałomisięprzetłumaczyćwszystkiezaszyfrowane,tajemnicze
zdania,aleniepotrafięzrozumiećichznaczenia.
-Możemyspróbujemy-powiedziałMagnus.
- Jest tam powiedziane, że władca „Syreny" powinien zawrzeć pokój z władcą „Węża". Z tekstu
wynika,żezdanietoodnosisiędokapitanaJackaikapitanaYorke'a.
-Trochęzapóźno,żebyzażegnaćspór-zauważyłThaddeus.-Obajnieżyjąodbardzodawna.
-Tak,wiemotym,aledoszłamdowniosku,żemożetodotyczyćspadkobiercówtychdwóchrodzin.
To oni muszą się spotkać, żeby zagadka mogła zostać rozwiązana - wyjaśniła Olimpia. - Znalazłam
połowę mapy, na której prawdopodobnie zaznaczono miejsce ukrycia skarbu. Przypuszczam, że drugą
połowęmaktośzrodzinyYorke.
-Jeślitoprawda,tonigdynieodzyskamyskarbu-stwierdziłponurymgłosemMagnus.
- Do diabła! - Thaddeus ze złością uderzył pięścią w stół. - Tyle nas to kosztowało wysiłku i
wszystkopoto,żebydowiedziećsię,żejesteśmybezszans.
-Aledlaczegotakuważacie?-Olimpiapatrzyłazdziwionatonajednego,tonadrugiego.
- Nie uda nam się nigdy odszukać żadnego ze spadkobierców Edwarda Yorke'a - powiedział ze
smutkiemThaddeus.-Onniemiałsyna.Oilewiem,jegorodzinawymarła.
Olimpiawłaśniemiałaodpowiedzieć,gdyoddrzwiprzemówiłGraves.
-Bardzoprzepraszam,madame.Przyszłaporannapoczta.
Nasrebrnejtacy,którątrzymałwręku,leżałastertakopert,kartwizytowychizaproszeń.
- Proszę to przekazać jego lordowskiej mości. - Olimpia niecierpliwie machnęła ręką. - To on
zajmujesiętymisprawami.
-Tak,madame.-Gravesukłoniłsięicofnąłdowyjścia.
-Zaczekajchwilkę-powstrzymałgoMagnus.-Zarazzobaczymy,cotytuprzyniosłeś.
- To zaproszenia na różne towarzyskie spotkania - powiedziała lekko zirytowana Olimpia. -
Przychodziichmnóstwo,odkądwszyscywiedzą,żeChillhurstjestwLondynie.
-Tociekawe-zainteresowałsięThaddeus.-Noico,chodzicienatakieprzyjęciaiwieczorki?
-Ach,nie.Chillhurstzwyklewyrzucawiększośćtychzaproszeń.
- To do niego podobne - jęknął Magnus. - Ten chłopak nie potrafi się bawić. Zerknijmy na kilka
takich zaproszeń. Zobaczymy, co się dzieje w towarzystwie. Może i dla nas znajdzie się coś
interesującego?
-Maszrację.-ThaddeusskinąłrękąnaGravesa,bypodałtacęOlimpii.
-Naprawdę,niesądzę...-próbowałaprzeszkodzićimOlimpia.
- Musimy nauczyć cię, jak cieszyć się życiem, jeśli masz je spędzić z Chillhurstem - powiedział
Magnus. - Otwórz parę tych kopert i zobaczymy, jak można się będzie rozerwać w najbliższych
tygodniach.
-Skorotaknalegacie.-Olimpianiechętnieustąpiła.Wzięławrękęniewielkązalakowanąkopertę.-
Czyktóryśzpanówmógłbypodaćmicośostrego,czymmogłabymrozciąćtępieczęć?
Usłyszała szelest i nagle ku jej zdumieniu w dłoniach obydwóch mężczyzn zabłysły sztylety. Z
zainteresowaniemprzyjrzałasięozdobnymostrzom,gdyżwydałyjejsięidentycznejakte,którewidziała
uJaredawdniujegoprzybyciadoUpperTudway.
-CzywszyscymężczyźnizroduFlamecrestówmająwzwyczajuzawszenosićprzysobiesztylet?
-Rodzinnatradycja-wyjaśniłThaddeus.-Myślę,żeimójbratanekstosujesiędoniej.
-Chillhurstmaoczywiścieinny,specjalnysztylet-powiedziałzdumąMagnus.-Samużywałemgo
przezlata,apotemprzekazałemjemu.Jesttotensamsztylet,którynosiłkapitanJack.
-Naprawdę?-Olimpiazapomniałaoleżącejprzedniąsterciekorespondencji.-Niewiedziałam,że
sztyletJaredanależałkiedyśdojegopradziadka.
- Cholernie ładny kawałek stali - powiedział Magnus. - Niejeden raz uratował życie kapitanowi
Jackowi.Jaredowiteż,aprzyokazjiichłopcomThaddeusa.KapitanJacknazywałtensztylet„Obrońcą".
-„Obrońcą"?Przecież„Obrońcą"nazwaliścieJareda?
-Notak.-Magnusuniósłbrwi.-Tojeszczejednarodzinnatradycja.Mężczyzna,któryotrzymujeten
sztylet,zyskujetensamtytuł.
-Wielkienieba!-Olimpiazerwałasięzkrzesła.-Żeteżjaotymniewiedziałam!
-Ocochodzi,dziewczyno?-zapytałThaddeus.
-Możeonic,amożeowszystko.Jednozzagadkowychzdańwdziennikubrzminastępująco:„Strzeż
się śmiertelnego pocałunku «Obrońcy», gdy już zajrzysz w głąb jego serca i odnajdziesz klucz". Muszę
natychmiastzobaczyćtensztylet.
Kiedyruszyłakudrzwiom,usłyszałazasobąhałasodsuwanychodstołukrzeseł.
-Ocochodzi?Dlaczegoonawybiegła?Tadziewczynacoświe-mruknąłThaddeus.
- Chodźmy za nią, człowieku - powiedział Magnus. Olimpia nie czekała na nich. Przebiegła przez
holiprzeskakującpodwastopniepopędziłaschodaminagórę.
Po chwili była już na korytarzu drugiego piętra i skierowała się w stronę pokoju, w którym
odbywałysięlekcje.Nacisnęłaklamkęienergiczniepchnęładrzwi,takżezłoskotemuderzyłyościanę.
Ethan,HughiRobertzaskoczeniodwrócilisięodglobusa.
JaredspojrzałnaOlimpięinatychmiastzauważyłjejwzburzenie.
-Czycośsięstało,kochanie?
- Tak. Nie. Nie wiem. - Olimpia usłyszała kroki Magnusa i Thaddeusa, którzy przybiegli za nią. -
Chillhurst,czymógłbyśpokazaćmiswójsztylet?
PonadgłowąOlimpiiJaredspojrzałnastojącychzaniąojcaistryja.
-Ocotutajchodzi?-spytał.
-Ba,żebymtojawiedział.-Magnusrozłożyłręce.-Dziewczynazłapaławiatrwżagle.Mytylko
podążamyjejśladem.
JaredkarcącospojrzałnaOlimpię.
-Jeślitwojewtargnięcietutajmajakiśzwiązekzpamiętnikiem,tomyślę,mojadroga,żemożeszz
tymzaczekaćdopopołudnia.Wiesz,żenielubię,jeśliktośprzeszkadzamiwlekcjach.
-Tak,wiem,alesprawajestniesłychanieważna,milordzie.Czymogłabymobejrzećsztylet?
Jaredzawahałsięnamoment,apotemmachnąłrękązrezygnacją.Podszedłdowieszaka,naktórym
wisiałjegopłaszcz.Sięgnąłpodlewąpołę,wyjąłsztyletzpochwyibezsłowapodałOlimpii.
Olimpiawzięłagodorękiiostrożniedotknęłaostrza.
- Strzeż się śmiertelnego pocałunku „Obrońcy" - szepnęła. Uważnie przyglądała się
wygrawerowanym na rękojeści wzorom. - Twój ojciec powiedział, że ten sztylet należał do twojego
pradziadkaiżenazywanyjest„Obrońcą".
Jareduśmiechnąłsięironicznie.
-Jeszczejednabezsensownarodzinnalegenda.
-Czymożnawjakiśsposóbodłączyćrękojeśćodostrza?-zapytałaOlimpia.
-Możnatozrobić-odparłJared.-Alecochceszprzeztouzyskać?
-Muszezajrzećwsamoserce„Obrońcy"-powiedziałazprzejęciemOlimpia.
Jaredwziąłodniejsztylet.
-Nodobrze-zgodziłsiępatrzącjejwoczy.-Widzę,żeniemainnegosposobu,byzaspokoićtwoją
ciekawość.
Olimpiauśmiechnęłasię.
-Dziękuję,sir.
PochwiliJaredodłączyłrękojeśćodostrzaizajrzałdownętrzarękojeści.
-Dodiabła!-mruknął.
-Cotamjest?-dopytywałsięniecierpliwieRobert.-Copantamzobaczył,sir?
-Nowłaśnie,cotamjest?-EthaniHughprzysunęlisiębliżejJareda.
- Myślę, że ten zaszczyt należy do damy mego serca. - Jared spojrzał na Olimpię i uśmiechnął się
tajemniczo.
Olimpiawzięłaodniegorękojeśćizerknęławodsłoniętywniejotwór.
-Tamcośjest.
-Dodiabła!-mruknąłThaddeus.
-Wyjaśnijtoszybko,dziewczyno,boumręnaatakserca.Taniepewnośćmniezabije!-wykrzyknął
Magnus.
Drżącymi palcami Olimpia wyjęła z otworu rękojeści pożółkły kawałek papieru. Rozwinęła go
ostrożnieiprzezchwilępatrzyłanańuważnie.
- Wydaje mi się - powiedziała po chwili - że są tu zapisane współrzędne geograficzne wyspy, na
którejzostałukrytyskarb.
Jaredpołożyłrękęnaglobusie.
-Podajmije-poprosił.
Olimpiaodczytałagłośnoszeregcyfr.
-TomusibyćgdzieśwIndiachZachodnich.
-Tak.-Jareduważnieprzyglądałsięmaleńkiemupunkcikowinapowierzchniglobusa,położonemu
na północ od Jamajki. - Widać, że kapitan Jack był nadzwyczajnym matematykiem. Potrafił z ogromną
dokładnościąobliczyćszerokośćidługośćgeograficznątegopunktu.
- Na Boga, synu! - zawołał drżącym głosem Magnus. - Ta twoja żona jest nadzwyczajna. Ona to
odkryła.Znalazłakluczdotajemnicyskarbu.
-Natowygląda-powiedziałspokojnieJared.
-Niezupełnie-wtrąciłaOlimpia.Wszyscyobecnispojrzelinanią.
- Jak to? - zaprotestował Thaddeus. - Jesteśmy w posiadaniu dokładnych informacji
wystarczających,żebydopłynąćnatęcholernąwyspę,naktórejkapitanJackukryłskarb.
- Tak, ale dysponujemy tylko połówką mapy tej wyspy - powiedziała Olimpia. - Druga część
zaginęła,chociażciągleprzypuszczam,żejestwposiadaniuspadkobiercówkapitanaYorke'a.
- A więc wszystko stracone. - Magnus smętnie pokiwał głową. - Przecież nie ma tych cholernych
spadkobierców.
Jaredspojrzałnaniegozpolitowaniem.
- Zakładając nawet, że uda nam się znaleźć wyspę, to prawdopodobieństwo, że odszukamy skarb
kopiąctaknaślepo,jestznikomy.
-Mymożemypanupomóc-zgłosiłsięochoczoRobert.
-Jesteśmybardzodobrzywkopaniu-poparłgoHugh.
-NoiMinotaur-dodałEthan.
- Wystarczy. - Jared uniósł rękę, by uspokoić chłopców. - Olimpia ma rację. Jeszcze nie mamy
wszystkichelementówukładanki.Poszukiwanianależykontynuować.
Olimpiawzamyśleniuwpatrywałasięwskrawekpapieruwydobytyzrękojeścisztyletu.
-Trzebasprawdzić,czyżyjejeszczektośzrodzinyYorke.
-Mówiłemcijuż,żetenródwymarł.KapitanYorkeniemiałsynaioilewiem,niktnienosijużtego
nazwiska.
-Możemiałcórkę?-spytałacichoOlimpia.Wpokojuzapadłomilczenie.
-Dodiabła!-mruknąłwreszcieThaddeus.-Otymniepomyśleliśmy.
- Córka mogła równie dobrze jak syn odziedziczyć tajemnicę skarbu rodzinnego - stwierdziła
Olimpia. - Chociażby wczoraj pan Seaton opowiedział mi, jak to jego babka prowadziła
przedsiębiorstwożeglugoweprzekazanejejwspadkupoojcu.
-Nieżyczęsobie,żebySeatonzwiązanybyłwjakiśsposóbztąsprawą.Czytojasne,Olimpio?-
powiedziałJaredpatrzącchłodnonażonę.
- Tak, oczywiście. Proszę mi wybaczyć. - Olimpia skierowała się ku drzwiom. - Muszę wrócić
jeszczedopamiętnika.Chcęsprawdzićparęszczegółów.
-Możemyprzydamysięnacoś?-zaproponowałMagnus.
-Narazienie-odparłaOlimpia.-Damwamznać,jeśliodkryjęcośnowego.
- No dobrze. Wobec tego musimy poszukać sobie innego zajęcia - stwierdził Thaddeus, a potem
spojrzałnaJareda:-Czegouczyszdzisiajtychchłopców?
- Niczego, co mogłoby was zainteresować, a poza tym nie pozwolę sobie dużej przeszkadzać w
lekcjach.
- Ten mój syn zawsze był ponurakiem - szepnął Magnus przytrzymując równocześnie drzwi dla
Olimpii.-Wraziepotrzebyproszęnaszawołać-dodał.
-Cozamierzacieterazrobić?-spytałaOlimpia.
Dwajmężczyźniwymienilispojrzenia,apotemMagnusuśmiechnąłsięuroczodosynowej.
-Przejrzymyparętychzaproszeń,któreprzedchwilądostaliście.Obawiamsię,żemójsynniezadał
sobietrudu,bywprowadzićcięweleganckiświat.
Jaredzakląłcicho.
-Olimpiinieinteresujeżycietowarzyskie-stwierdził.
- A skąd ty o tym wiesz? - oburzył się Magnus. - Widzę, że nie miała nawet okazji zetknąć się z
ludźmizwyższychsfer.Wracajsynudoswoichlekcji,ażycietowarzyskieżonyzostawnam.
Olimpianiespokojniepatrzyłatonajednego,tonadrugiegomężczyznę.
-Rzeczwtym-powiedziałaniepewnie-żejawłaściwieniemamsięwcoubrać.
Magnuspoojcowskupoklepałjąporamieniu.
-ZostawtesprawymnieiThaddeusowi,mojadroga.Obajbyliśmybardzoszykowniwmłodości,a
nasze żony, niech im Bóg da wieczny odpoczynek, zawsze błyszczały jak diamenty pierwszej wody.
Mieliśmydobrygust,prawdabracie?
- O tak, mieliśmy! - potwierdził Thaddeus. Potem obejrzał się w drzwiach i rzucił w kierunku
Jareda:-Aty,chłopcze,zamówsobienadzisiejszywieczórfryzjera,żebynieprzynieśćwstyduswojej
żonie.
-Dodiabła,stryju...-zacząłJared.
ThaddeuszamknąłdrzwiiuśmiechnąłsiędoOlimpii.
- Wracaj do swojego pamiętnika, moja droga, a ja tymczasem wyślę kogoś po krawcową i próbki
materiałów.Wkrótcebędzieszmiałakilkazacnychsukni.
-Dziękujębardzo.Aterazproszęmiwybaczyć,alemuszępilniewrócićdomojejpracy.
Olimpiaściskaławdłoniskrawekpapieruwyjętyzrękojeścisztyletu.Wjejumyślerodziłsięnowy
pomysł.
Następnego dnia o dziesiątej wieczorem, wbrew ustalonym zwyczajom, Jared ubrany w czarny
surdut, eleganckie spodnie i wymyślnie zawiązany fular czekał cierpliwie w holu rezydencji
Flamecrestów.Ciężkistarypowózstojącyprzeddrzwiamiwyjściowymizawieźćgomiałwrazzrodziną
nabalwydanyprzezlordailadyHuntingtonów.
Jared nie znał tych ludzi, ale Magnus zapewniał go, że lady Huntington jest jego starą znajomą z
czasów,kiedyadorowałswojąprzyszłążonę,matkęJareda.
-OnaznawszystkichwLondynieikażdy,ktocośznaczy,będzienatymbalu.Trudnoznaleźćlepszą
okazjędowprowadzeniaOlimpiiwwielkiświat.
- Nie widzę powodu, żeby ciągnąć gdzieś moją żonę - narzekał Jared. - Ona jest całkiem
zadowolonazeswegokręguznajomychiniesądzę,żebyjąbawiłykontaktyzinnymiludźmi.
-Widaćztego,jakmałowieszokobietach,mójsynu.-Magnuspotrząsnąłgłowązdezaprobatą.-
Niemampojęcia,jaktosięstało,żeznalazłeśsobietakążonęjakOlimpia.
-Rozumiem,żejesteśzadowolonyzsynowej.
-Onaświetniepasujedonaszejrodziny-stwierdziłMagnus.
Jared uśmiechnął się kwaśno na wspomnienie tej rozmowy z ojcem. Niecierpliwie spoglądał na
zegar.CiąglejeszczeniepojawilisięMagnusiThaddeus,aOlimpiiniewidziałodpołudnia.
Z lekkim niepokojem czekał na jej przybycie. Wiedział, że poprzedniego dnia ojciec i stryj wiele
godzinspędzilizamknięcizkrawcowąijejpomocnicami.Sukniazostaładostarczonadzisiajpopołudniu
razemzwielomatajemniczymipakunkami,aleniemiałpojęcia,czegomaoczekiwać.
Jeślisukniażonybędziezbytwyzywająca,każeOlimpiipozostaćwdomu.Mężczyznawpewnych
sprawachpowinienbyćstanowczy.
WholupojawiłsięGraveszminąjeszczebardziejponurąniżzwykle.
-Bardzoprzepraszam,milordzie,aleprzedchwiląktośprzezkuchennewejściedostarczyłlistdla
pana.-GraveswręczyłJaredowizalakowanąkopertę.
Jaredprzyjrzałsiękoperciezaadresowanejniewprawnympismem.
-Cotomożebyć,ulicha.
-Niewiem,milordzie.Posłaniecmówił,żetopilne,dlategoodrazuprzyniosłempanutenlist.
-Cholera!-mruknąłJared.Rozdarłkopertęirzuciłokiemnalist.
Sir!
Przykromi,aletendżentelmennieopuściłkraju.Mójczłowiekwidziałgoprzedgodziną.Szedłw
stronęswojegodawnegobiura.Myślę,żebędziepanchciałniezwłoczniespotkaćsięzemną.Czekamw
uliczcezatymlokalem.
PańskiFox
Jaredjeszczerazspojrzałwstronęschodówizgniótłlistwręce.
-Ciągletasamasprawa,Graves.Niemówotymliściemojejżonie.Powiedzjej,żespotkamysięu
Huntingtonów.
-Mapanrację,sir.-Gravesotworzyłdrzwiwyjściowe.-Możepowinienempanutowarzyszyć?
-Niemapotrzeby.BędzietamFox.
Jared wyszedł na zewnątrz i zbiegł ze schodów. Cały czas zastanawiał się, co zrobi, gdy Felix
Hartwellwpadniemuwręce.
18
-Tegosięobawiałem.-Thaddeusuważnierozglądałsięposalibalowej.-Wyglądanato,Magnus,
żetwójsynwcaleniezamierzasiętupokazać.
- Niech go piorun! - Magnus wziął z tacy, którą niósł przechodzący obok lokaj, kieliszek z
szampanem i jednym łykiem wypił całą jego zawartość. - Wiem, że nie był z tego zadowolony, ale
przypuszczałem,żeokażesięnatyledżentelmenem,byoszczędzićOlimpiiupokorzenia.
- Wcale nie czuję się upokorzona - stwierdziła stanowczo Olimpia. - Jestem pewna, że Chillhurst
miał naprawdę ważny powód, żeby wyjść z domu. Słyszeliście, co mówił Graves: dostał jakąś pilną
wiadomość.
- O, Jared za ważne uważa jedynie informacje dotyczące interesów - mruknął Thaddeus. Potem
wzrokiemzmierzyłOlimpięodstópdogłowyidodał:-Onniewienawet,costracił.MałyRobertmiał
rację.Tynaprawdęwyglądaszdzisiajjakksiężniczkazbajki.Nopopatrz,Magnus,czyjaniemamracji?
-Otak,wyglądapięknie.-TwarzMagnusarozjaśniłczarującyuśmiechpirata.-Tobrylantczystej
wody. Zrobisz dzisiaj furorę, madame. Ta cholerna krawcowa miała rację ubierając cię w kolor
szmaragdowozielony.
Olimpiauśmiechnęłasię.
-Cieszęsię,żejestpanzadowolonyzeswojegodzieła,milordzie.Ajeślichodziomnie,toczujęsię
nieswojo,jakbymbyłakimśinnym.
Wistocie,Olimpiiwydawałosię,żeprzebywawjakimśnierealnymświecie.Nigdydotądniemiała
nasobietakpięknegostroju.Długadokostek,mocnowciętawtaliijedwabnasuknia,zdawałasięunosić
wokół niej w powietrzu. Dekolt wycięty był głębiej, niż mogła sobie wyobrazić. Ramiona miała
odsłonięte.
Włosy, rozdzielone pośrodku przedziałkiem, upięte były w elegancki węzeł. Małe, w sposób
naturalny skręcone loczki spływały jej na uszy. Atłasowe pantofelki i długie rękawiczki miały ten sam
kolorcosuknia.
Thaddeus,Magnusikrawcowazgodnibylicodotego,żezbiżuteriijedynymelementem,jakimożna
tu zaakceptować, są szmaragdowe kolczyki. Olimpia na próżno próbowała im wytłumaczyć, że nie ma
niczegotakiego.
-Więcjasiętymzajmę-powiedziałThaddeus.
Na krótko przed wyjściem z domu na bal wręczył jej parę pięknych, ozdobionych brylantami i
szmaragdamikolczyków.Olimpiabyłaprzerażona.
-Gdziepanzdobyłcośtakpięknego?-spytała.
-Toprezentdlaciebie.
-Nie,nie.Niemogęprzyjmowaćtakcennychprezentów.
-Tonieodnasdostałaśtekolczyki-zapewniłjąThaddeus.-Kupiłjetwójmąż.
-Chillhurstkupiłjedlamnie?-Olimpiazniedowierzaniempatrzyłanaklejnoty.Zdumionabyła,że
pomimotyluinnychzajęćznalazłczas,bydokonaćtakiegozakupu.-Samjewybrał?
- No, można raczej powiedzieć, że uzgodnił wszystko z nami. - Thaddeus próbował niepewnie
wyjaśnićokolicznościzakupu.-Taknaprawdęniewybrałich,alezapewniamcię,żezapłaciliśmyjego
pieniędzmi.
-Ach,tak.-Olimpiastraciłazainteresowaniekolczykami.
-Aleprzecieżtonajednowychodzi,dziewczyno.Rzeczwtym,żeChillhurstjestbardzomiły,ale
zupełnieniemagustu.
-Toprawda.-Magnuspoparłwywodybrata.-Nieznasięteżnamodzie,aleodczasówkapitana
Jackajestwnaszejrodziniepierwszymmężczyzną,którypotrafirobićpieniądze.
Thaddeusskinąłpotakującogłową.
- Tak, tak. Nie da się ukryć, że Magnus, ja i cała nasza rodzina w ten czy inny sposób korzysta z
pieniędzyChillhursta.
- Wobec tego należałoby się spodziewać, że będziecie traktować mojego męża z należnym mu
szacunkiem-powiedziałaOlimpia.
-Och,myjesteśmydotegochłopcaogromnieprzywiązani-broniłsięThaddeus.-Codotegonie
maniktwątpliwości,trudnojednakzaprzeczyć,żejestonulepionyzinnejglinyniżmy.
Robert,HughiEthanzamarli,kiedyOlimpiaukazałasięuszczytuschodów.
-Orany,jakciociapiękniewygląda!
-Najpiękniejszadamanaświecie!-dodałEthan.
-Jakksiężniczkazbajki!-podsumowałRobert.
SłowapodziwuwywarłynaOlimpiiwrażenie.Zrównoważyłyniecouczucierozczarowania,jakiego
doznała,gdystwierdziła,żenieczekananiąJared,bybyćświadkiemjejtransformacji.
To uczucie rozczarowania uświadomiło jej, że z niepokojem oczekiwała jego reakcji na swe
przeobrażenie.
Niestety musiał wyjść z domu, a co gorsza, nie było go i tutaj, wśród tłumu gości wypełniających
salębalowąwpałacuHuntingtonów.
-Dolicha,nadciągaParkerville-oznajmiłMagnus.-Napewnobędziechciał,żebygoprzedstawić,
no i poprosi cię do tańca. - Potem spojrzał na Olimpię i spytał: - Ty rzeczywiście nie masz ochoty na
tańce?
-Mówiłamwamjuż,żenieumiemtańczyć-odparła.Ciotkinieuważałynaukitańcazaniezbędny
elementedukacjimłodejdamy.Wolałyraczejuczyćjągreki,łacinyigeografii.
-Musimysamizająćsiętąsprawą-szepnąłThaddeus.-Jużjutrozaangażujęcinauczyciela.
- Na razie ja zajmę się tym starym rozpustnikiem Parkervillem - mruknął Magnus. Potem skinął
głowąwstronęnadchodzącegomężczyznyizawołał:-Dobrywieczór,Par-kerville.Niewidzieliśmysię
odlat.Jaksięmiewatwojapięknażona?
- Dziękuję, umarła. - Parkerville zerknął na Olimpię. - Słyszałem, że masz wreszcie długo
oczekiwaną synową. Mówią, że twój syn trzymał ją w ukryciu. Teraz kiedy ją zobaczyłem, rozumiem
dlaczego.Przedstawiszmnie,prawda?
- Oczywiście. - Magnus dokonał oficjalnej prezentacji. Lord Parkerville przytrzymał dłużej, niż
wypadało,dłoń
Olimpii,apotemspytał:
-Pięknadamo,czymogęprosićpaniądotańca?
-Nie,dziękujęsir-odparłaOlimpia.Parkervillebyłwyraźnierozczarowany.
-Możepóźniej?-nierezygnował.
-Wątpię-powiedziałMagnus.-Mojasynowajestbardzowymagająca,jeślichodziopartnerówdo
tańca.
-Czyżby?-Parkervillespojrzałnaniegoniechętnie.
-Oczywiście.Chybazauważyłeś,żejeszczeznikimdotądniezatańczyła.-Magnusuśmiechnąłsię
łagodnie.
-Zauważyłem,zauważyłem.Wszyscyzauważyli.Teraztylkoczekamy,kogospotkatenzaszczyt.
Olimpianieprzejęłasięironicznymtonemjegogłosu.
-Sir,janie...
- Lady Chillhurst! - Z tłumu wyłonił się lord Aldridge i stanął przed Olimpią. - Jakże się cieszę
widzącpaniątutaj.
MagnuswyraźniezaniepokojonyprzysunąłsiędoOlimpii.
-Czytyznasztegopana,mojadroga?-spytał.
-Otak.-OlimpiauśmiechnęłasiędoAldridge'a.-Bardzomimiłospotkaćpana.Czytowarzyszy
panumałżonka?
-Jestgdzieśtutaj.-AldridgeodwzajemniłuśmiechOlimpii,apotemznadziejąwgłosiezapytał:-
Czymogępaniąpoprosićdotańca,madame?Byłbytodlamniewielkizaszczyt,gdybymjakopierwszy
poprowadziłpaniąnaparkiet.
-Nie,dziękuję.Rozumiepan,janie...
-Olimpio...ToznaczyladyChillhurst.-GiffordSeatonprzecisnąłsięprzeztłumistanąłprzyboku
Olimpii.-Przedchwilądowiedziałemsię,żejestpanitutaj.Wszyscyotymmówią.-Przyjrzałsięjejz
wyrazem zdumienia i podziwu. - Nie mogę się powstrzymać, madame, by nie powiedzieć, że wygląda
paniczarująco.
-CzytopanjesttymmłodymSeatonem?Poznałempanawtedy,gdypańskasiostrabyłazaręczonaz
moimsynem-włączyłsiędorozmowyMagnus.
-Tak,tak.Jateżgopamiętam-potwierdziłThaddeus.
-Wątpię,żebyChillhurstmiałochotęprzedstawićpanaswojejżonie.Imyteżsiędotegoniepalimy.
Lepiejbędzie,jeślisięszybkorozstaniemy.
Giffordspojrzałnaniegozniechęcią.
- Nie musi mnie pan przedstawiać. Lady Chillhurst i ja znamy się już od dawna. Mamy wspólne
zainteresowania-powiedział,apotemzwróciłsiędoOlimpii:-Czynietak,madame?
-Tak,toprawda.-Olimpiawyczułanapiętąatmosferę.
-Bardzoproszę,panowie,niestawiajciemniewniezręcznejsytuacjiwywołująctutajjakieśzbędne
kłótnie.PanSeatonjestmoimznajomym.
-Skorotakmówisz...-mruknąłMagnus.-Dziwne,żeChillhurstpozwoliłnatęznajomość.
-Chillhurstniemiałnicdotego.-Gifforduśmiechnąłsięironicznie.-Mówiłemjużpanu,żełączą
mnie z lady Chillhurst wspólne zainteresowania. Oboje jesteśmy członkami Towarzystwa Podróżniczo-
Badawczego.
Magnusskrzywiłsię,Thaddeusnadalpatrzyłgroźnie.Olimpiaspojrzałananichsurowo.
-Proszęsięuspokoić,panowie.PanSeatonmatakiesamopraworozmawiaćzemnąjakkażdyztu
obecnych.
Gifforduśmiechnąłsiędoniej.
-Dziękuję,madame.Żywięnadzieję,żerównieżmamprawopoprosićpaniądotańca.
-Oczywiście-Olimpiauśmiechnęłasię-aleniestetybędęmusiałapanuodmówić-powiedziała.
Potem spojrzała na grawerowany brelok przy zegarku Gifforda i dodała: - Jeśli można, chciałabym z
panemporozmawiaćprzezchwilę.
Seatonuśmiechnąłsiętriumfująco.
-Znajwiększąprzyjemnością,madame.Jeślipanipozwoli,zaprowadzępaniądosąsiedniejsali.
Olimpiaskorzystałazpodanegojejramienia.Zauważyła,żeMagnuszacisnąłzęby;Thaddeuspatrzył
jeszczebardziejgroźnie.
-Wrócęniebawem,milordzie-zwróciłasiędoMagnusa.
-Proszęmiwybaczyć,alechciałabymomówićzpanemSeatonemcośbardzoważnego.
-No,no-mruknąłzaoddalającymisięlordParkerville.-Ciekawasytuacja,nieprawdaż?
MagnusiThaddeusodwrócilisięwjegostronę.Wyrazichtwarzyniewróżyłnicdobrego.
OlimpiazignorowałacałątęscenęipociągnęłaGiffordazasobą.
-Chodźmy,sir.Chcęzpanempomówić.Muszępanuzadaćparępytań.
-Cóżtozapytania?-Giffordprowadziłjąprzezsalęwypełnionąwspanialewystrojonymigośćmi.
-Natematpańskiegozegarka.
Giffordspojrzałnaniązaskoczony.
-Cotumadorzeczymójzegarek?
-Bardzochciałabymwiedzieć,dlaczegokazałgopanozdobićmotywemwężamorskiego.
-Dodiabła!-Giffordzatrzymałsięnaglewpobliżudrzwiprowadzącychnatarasipełnymnapięcia
wzrokiemwpatrywałsięwtwarzOlimpii.-Panijużwie,prawda?
-Takmisięwydaje-odparłauprzejmieOlimpia.-JestpanprawnukiemkapitanaEdwardaYorke'a.
Giffordprzygładziłswąkunsztownieułożonąfryzurę.
-Dopioruna!Podejrzewałem,żedomyślasiępaniprawdy.Odpoczątkuprzeczuwałem,żetopani
potrafiposkładaćwszystkieelementyiuzyskaćpełnyobraz.
-Niemapanpowodudoniepokoju,panieSeaton.Możemyprzecieżwspólniezająćsięcałąsprawą.
Aczymogęzapytać,dlaczegoukrywałpanswojątożsamość?
- Nigdy jej nie ukrywałem - oburzył się Gifford. - Ani ja, ani Demetria. Seaton to nasze rodowe
nazwisko.MytylkoniepowiedzieliśmyChillhurstowi,kimbyłnaszpradziadek.
-Aledlaczego?
- Bo kapitan Jack Ryder był przysięgłym wrogiem mojego pradziadka. Właśnie dlatego! - Gifford
wybuchnął gniewem. - Ryder uważał, że Yorke zdradził go w bitwie z Hiszpanami, ale to nieprawda.
Ktoś inny okazał się zdrajcą. Ryder zresztą jakimś cudem wymknął się hiszpańskim okrętom i w końcu
wróciłdoAngliijakoczłowiekbogaty.
-PanieSeaton,proszęsięuspokoić!
Giffordzawstydziłsię.Szybkorozejrzałsięwokół,bystwierdzić,czyktośbyłświadkiemtejsceny.
- Lady Chillhurst, może wyjdziemy do ogrodu. Nie chciałbym, żeby goście byli świadkami naszej
rozmowy.
- Tak, oczywiście. - Olimpia, widząc, jak bardzo wzburzony jest jej rozmówca, pozwoliła
wyprowadzićsięnataras.-Rozumiempańskiezainteresowanieskarbem,aleniepojmuję,dlaczegojest
pantaktajemniczy.PrzecieżtenspórpomiędzypańskimpradziadkiemapradziadkiemChillhurstanależy
doodległejprzeszłości.
-Panisięmyli,madame.Tenspórnigdyniezostałrozstrzygnięty.LordFlamecrestpoprzysiągłmojej
rodziniezemstę.Przysiągł,żenigdyniedopuści,byEdwardYorkewszedłwposiadaniepołowyskarbu,
który wspólnie ukryli na tej przeklętej wyspie. Zobowiązał ponadto swoich spadkobierców do
przestrzeganiatejprzysięgipodgroźbąutratyhonoru.
-Skądpanwieotymwszystkim?
-Mojababkazostawiłaopistychwydarzeńwrazzpołowąmapy,któranależaładopradziadka.
-Awięctopanmadrugąpołowęmapy?-zapytałazentuzjazmemOlimpia.
- Oczywiście. Babka zostawiła ją ojcu, a potem ten skrawek papieru, jako jedyny spadek, stał się
własnością moją i Demetrii. Ojciec zapewne i to by sprzedał, gdyby ktokolwiek chciał kupić kawałek
odręcznegoszkicu.
-Czegojeszczedowiedziałsiępanzopisupozostawionegoprzezbabkę?
- Niewiele więcej. Babka najwyraźniej starała się porozumieć z Flamecrestami po śmierci swego
ojca,alepróbyteniepowiodłysię.Nalegałanasyna,byrazjeszczespróbowałtouczynić,wimięstarej
przyjaźni,którakiedyśłączyłaRyderaiYorke'a.
OlimpiawpatrywałasięwpółmrokuwtwarzGiffordapróbującodgadnąćjegouczucia.
-Pragnęładoprowadzićdozgody?
- Kobiety często podejmują się beznadziejnych zadań. Rodzina Flamecrestów nigdy nie chciała
zakończyćtegosporu.Harry,synkapitanaJacka,przysłałmojejbabcelist,wktórympoinformowałją,że
zobowiązany przysięgą swego ojca nie może się zgodzić, by część skarbu wpadła w ręce potomków
kapitanaYorke'a.Uważał,żejesttosprawahonorurodziny.
-TacysąFlamecrestowie.Zawsze,jakwidać,podchodzilizbytemocjonalniedotakichspraw.
- Nie miałbym im tego za złe, gdyby nie to, że rodzina Flamecrestów świetnie prosperowała, a
Demetriaijaniemieliśmynic.Dosłownienic-szepnąłGifford.
- W podobnej sytuacji był obecny lord Flamecrest, dopóki nie przekazał interesów w ręce syna -
powiedziała Olimpia. - Jest jeszcze jedna sprawa, sir, której nie potrafię zrozumieć. Skoro tak
nienawidzi pan rodziny mojego męża, to dlaczego, u licha, pańska siostra zgodziła się wyjść za
Chillhursta?
-Onawcaleniemiałatakiegozamiaru.Początkowonawetsprzeciwiałasięzaręczynom.
-Nierozumiem.
-Tojanalegałem,żebynawiązałaznimznajomość.Wiedzieliśmy,żeChillhurstpragniesięożenić.
Demetriaznalazłaczłowieka,którymógłbyułatwićjejzawarcietejznajomości.
-ByłnimFelixHartwell.
- Tak. Dowiedziała się, że Hartwell prowadzi interesy Chillhursta i cieszy się jego zaufaniem.
Poznałago.Demetriajestbardzopiękna-powiedziałGiffordzdumąwgłosie.-Żadenmężczyznanie
potrafisięjejoprzeć.
-AwięcpanHartwellzadbałoto,żebyDemetriazostałazaproszonadosiedzibyFlamecrestówna
IsleofFlame.
-Tak.Ja,oczywiście,jakojejbratrównieżzostałemzaproszony.Pomyślałemsobie,żejeśliudami
sięprzeszukaćichrodzinnyzamek,tobyćmożeznajdębrakującąpołowęmapy.
-Icodalej?
Giffordroześmiałsięgorzko.
-MinęłoparędniiChillhurstoświadczyłsięDemetrii.Niemieliśmymapy,więcpowiedziałemjej,
żepotrzebujęjeszczekilkudniiDemetriaprzyjęłaoświadczyny.
- Wielkie nieba! - szepnęła Olimpia. - Nigdy bym nie przypuszczała, że Chillhurst mógł w tak
chłodnyipraktycznysposóbtraktowaćsprawęswojegomałżeństwa.Tocałkiemdoniegoniepodobne.
- Przeciwnie. Na ile go znam, jest to typowe dla niego postępowanie. Ten człowiek jest zupełnie
pozbawionytemperamentu.
-Tonieprawda.Przypuszczam,żezrobiłomusiężalpanasiostry-powiedziałaOlimpia.-Inaczej
nigdynieoświadczyłbysięjej.
Giffordspojrzałnaniąjaknaosobęniesłychanienaiwną,aleniepodjąłsporu.
- Nie wiem, jak było, ale faktem jest, że oświadczył się, dzięki czemu zyskałem czas na
poszukiwaniamapy.
- I nigdy pan jej nie znalazł - stwierdziła Olimpia z chłodną satysfakcją. - Dobrze panu tak, jeśli
wolnomipowiedzieć.Niepowinienpanjejszukaćwtakpodstępnysposób.
- Nie miałem wyboru. Jack Ryder odmówił mojemu pradziadkowi prawa do należnej mu części
skarbuiwszyscyjegopotomkowieokazalisięrówniezawzięci.
-Wyglądanato,żecałasprawarozgrywałasiępomiędzydwiemapostępującymizbytemocjonalnie
rodzinami.Myślę,żenadszedłjużczas,byzawrzećpokój.Zgadzasiępanzemną,panieSeaton?
- Zawrzeć pokój? Nigdy! - Oczy Gifforda rozbłysły gniewem. - Nie po tym, jak Chillhurst
potraktowałmojąsiostrę.Nigdymutegoniewybaczęaniniezapomnę.
- Na litość boską, panie Seaton! Przecież sam pan przyznał, że pańska siostra nie miała zamiaru
wyjśćzaChillhursta.Przecieżtopanwykorzystałjąijejzaręczynyjakopretekstdospenetrowaniazamku
Flamecrestów.Niebardzomożepanodgrywaćwtymsporzerolęstronyobrażonej.
-AjednaktoChillhurstjąznieważył.Zerwałzaręczyny,gdydowiedziałsię,żeDemetrianieotrzyma
nicwspadku.Żałujętylko,żeokazałsiętchórzeminieprzyjąłmojegowyzwanianapojedynek.
OlimpiadotknęłaramieniaGifforda.
- Rozumiem, że jest to sprawa, do której podchodzi pan bardzo emocjonalnie, ale proszę mi
uwierzyć:Chillhurstniezerwałzaręczynztegopowodu,żepanasiostranieodziedziczymajątku.
-Och,wiem,wiem.Ontwierdzi,żezerwałzaręczyny,gdyżniepasowalidosiebie,aletokłamstwo.
Ja znam prawdę. Przez wiele dni Chillhurst był zachwycony narzeczoną, a potem nagle, któregoś dnia,
bezostrzeżeniazerwałzaręczyny.
-Zupełniebezuprzedzenia?
-PoprostupoleciłDemetrii,mnieiladyKirkdaleopuścićwyspęwciągukilkugodzin.
Olimpiaspojrzałananiegozaskoczona.
-LadyKirkdalebyłazwaminaIsleofFlame?
-Tak,oczywiście-odparłzezłościąGifford.-Chillhurstzaprosiłtamwielugości.LadyKirkdale
przybyła jako przyjaciółka Demetrii. Przyjaźniły się zresztą od lat. Potem właśnie lady Kirkdale
przedstawiłaDemetrięBeaumontowi.
-Rozumiem.
-Madame,panilojalnośćwstosunkudoChillhurstagodnajestpodziwu,alejestemprzekonany,że
mylisiępanigłębokowjegoocenie.Zprzykrościąmuszęstwierdzić,opierającsięnatym,cowiem,że
niewydajemisięmożliwe,bypoślubiłpaniąkierującsięgłębszymiuczuciami.
-Nieżyczęsobierozmawiaćzpanemoswoichosobistychsprawach.
Giffordspojrzałnaniąwspółczująco.
-Biedna,naiwnakobieto.Copani,niewinnaosoba,któracałeżyciespędziłanawsi,możewiedzieć
oczłowiekutakimjakChillhurst?
- Zapewniam pana, że nie jestem tak naiwna, jak pan sądzi. Otrzymałam dobre, gruntowne
wykształcenie dzięki moim ciotkom, a potem sama kierowałam swoją edukacją. Jestem kobietą, można
powiedzieć,światową.
-Wtakimraziepowinnasiępanidomyślić,żeChillhurstpoślubiłpaniąwyłączniepoto,bywejśćw
posiadanietajemnicyzawartejwpamiętnikuladyLightbourne.
-Nonsens!Mójmążnigdynieożeniłbysięztakprozaicznegopowodu.Zresztąwcalenieinteresuje
gotenzagubionyskarb.Niejestmupotrzebny.Maogromnymajątek.
-Paninicnierozumie.Pieniądzetojedynarzecz,jakagointeresuje.Takiczłowiekjakonnigdynie
maichzawiele.
-Najakiejpodstawiepantaksądzi?
- Ponieważ spędziłem miesiąc w jego domu. Wiele dowiedziałem się o nim w tym czasie, a
najważniejsze jest to, że nie ma w nim żadnych uczuć ani ciepła. Istnieje dla niego tylko interes. Jest
zimnyjakryba.
- Chillhurst nie jest zimny jak ryba i proszę go nie obrażać. Zapewniam pana, że nie ożenił się ze
mną po to, by zdobyć tajemnicę pamiętnika. Byłabym zobowiązana, gdyby zaprzestał pan rozsiewania
takichplotek.
-Musiałbyćprzecieżjakiśpowód,dlaktóregopaniąpoślubił.Dlaczegomężczyznatakkochający
pieniądzejakonmiałbysiężenićzkobietąbezmajątku?
-PanieSeaton,proszęniemówićnicwięcej.Jestempewna,żebędziepantegożałował.
Seatonschwyciłjązaramionaizwyrazemnajwyższegoprzejęciapatrzyłjejwoczy.
-LadyChillhurst...-zaczął,aleprzerwał.Pochwilimówiłdalejgłosemochrypłymzpodniecenia.-
MojadrogaOlimpio!Wiem,cotymusiszprzeżywać.Stałaśsięniewinnąofiarątegonikczemnika.Będę
szczęśliwyizaszczycony,jeśliwjakiśsposóbpotrafięprzyjśćcizpomocą.
-Nieważsiędotykaćmojejżony-głosJaredabyłtakchłodnyjakostrzejegosztyletu-bozabijęcię
tutaj,nieszukającbardziejstosownegomiejsca.
-Chillhurst?-GifforduwolniłOlimpięiodwróciłsięwstronęJareda.
-Och,Jaredzie!Zdecydowałeśsięjednakprzyjśćnatenbal.Jakjasięcieszę!-zawołałaOlimpia.
Jaredniezwracałnaniąuwagi.
-OstrzegałemcięSeaton,żebyśtrzymałsięzdalaodmojejżony-powiedziałdobitnie.
-Tycholernydraniu!-GłosGiffordapałałnienawiścią.-Awięcjednakzdecydowałeśsiępojawić
tutaj. Wszyscy zastanawiali się, czy zdobędziesz się na to. Widocznie doszedłeś do wniosku, że twoja
żonazostałajużdostatecznieupokorzonatwojąnieobecnością.
-Tonieprawda-powiedziałaOlimpia.-Niebyłamnawetzakłopotana.
Obajmężczyźniniezwracalinaniąuwagi.JaredpatrzyłnaGiffordazzimnąpogardą,aleOlimpia
dostrzegławjegookuniebezpiecznybłysk.
-Rozprawięsięztobąpóźniej,Seaton-powiedziałJarediwziąłOlimpiępodrękę.
-Czekamniecierpliwie.-Gifforduśmiechnąłsiędrwiąco.-Obajdoskonalewiemy,żenieznajdzie
panwswoimterminarzuodpowiedniegoczasunaspotkaniezemną.Takjaknieznalazłpanpoprzednim
razem.
Olimpiazdawałasobiesprawę,żecierpliwośćJaredabliskajestwyczerpania.
- Panie Seaton! Proszę się uspokoić. Mego męża trudno wyprowadzić z równowagi, ale obawiam
się,żemożeprzestaćpanowaćnadsobą.
- Proszę się o mnie nie obawiać, lady Chillhurst. - Twarz Seatona wyrażała teraz pogardę. - Nie
grozi nam pojedynek. Pani mąż nie jest skłonny do podejmowania tego rodzaju ryzyka w imię honoru,
prawdaChillhurst?
Olimpiabyłajużprzerażona.
-PanieSeaton,panniewie,nacosiępannaraża!
- Myślę, że on bardzo dobrze wie - powiedział Jared. - Chodź, moja droga. Ta rozmowa zaczyna
mnienudzić.-Trzymającżonępodrękęruszyłwkierunkusalibalowej.
Olimpia doznała ogromnej ulgi, że nie doszło do najgorszego, czyli wyzwania na pojedynek.
Nieomalbiegiempodążyławkierunkutańczącychpar.
-Czyżbyśsiętakbardzośpieszyła,żebyzemnązatańczyć,madame?Todlamniewielkizaszczyt-
powiedziałrozbawionyJared.
- Och, Jaredzie! Przez chwilę drżałam ze strachu, że dasz się sprowokować i dojdzie do jakiegoś
idiotycznegopojedynku.Bardzosiębałam.
-Niepowinnaśprzejmowaćsiętakimisprawami,mojadroga.
- Dzięki Bogu. Muszę przyznać, że nigdy nie przestanę podziwiać twojego spokoju i zdolności
panowanianadswoimiuczuciami.Jesttozadziwiające.
-Dziękuję.Staramsię,jakmogę.
-Obawiałamsię,żebędzieszdotkniętytyminonsensownymiuwagami,naktórepozwoliłsobiepan
Seaton.
-Aczymogęcięzapytać,corobiłaśznimwogrodzie?
- Wielkie nieba! Już prawie zapomniałam. Wyszliśmy tam, bo pan Seaton chciał ze mną
porozmawiaćtak...bardziejprywatnie.
-Takteżmyślałem.-Jaredzatrzymałsięprzedwejściemdosali.-Bardzowieleobecnychtuosób
doszło do podobnego wniosku i zapewne dlatego, kiedy się zjawiłem, przywitały mnie drwiące
spojrzeniaiszepty.
-Och,mójdrogi...
-Myślę,żepoinformujeszmnieotreścitejprywatnejrozmowy.
-Tak,oczywiście-zawołałaentuzjastycznieOlimpia.-Jaredzie,nigdybyśnieuwierzył,czegosię
dowiedziałam!GiffordSeatonijegosiostrasąpotomkamikapitanaEdwardaYorke'aidrugaczęśćmapy
jestwichposiadaniu.
-WielkiBoże!-Jaredzcałąpewnościąspodziewałsięusłyszećcośzupełnieinnego.Patrzyłteraz
naOlimpiępełnymzdumieniawzrokiem.-Jesteśpewna?
- Absolutnie pewna. - Olimpia uśmiechnęła się dumnie. - Kiedy poznałam w skrócie historię ich
rodzinyidowiedziałamsię,żeSeatoninteresujesiępodobniejakjamapamiIndiiZachodnich,pojawiły
się u mnie pewne podejrzenia. Potem miałam okazję zobaczyć jego zegarek i rozpoznałam motyw
wykorzystanydoozdobieniakopertyibreloka.
-Cóżtozamotyw?
-Wizerunekwężamorskiego.-Olimpianiepotrafiłaopanowaćnutytriumfuwswoimgłosie.-Taki
sammotywpowtarzasięnafigurzedziobowejokrętunarysowanegonaostatniejstroniepamiętnikalady
Lightbourne.
-GodłookrętukapitanaYorke'a?
- Właśnie tak. Wymieniliśmy informacje i Gifford przyznał, że jest prawnukiem kapitana. O tym
właśnierozmawialiśmywogrodzie.
-Dodiabła!
-OniDemetriasąpotomkamicórkikapitanaidlategonosząinnenazwisko.
Jaredzamyśliłsię.
-Awięcistotniecałyczasktośposzukiwałtejmapy.
-Tak.-Olimpiadotknęłajegoramienia.-NieobraźsięJaredzie,alemuszęcipowiedzieć,żeprzed
trzema laty poznałeś Demetrię tylko dlatego, że jej brat chciał koniecznie przeszukać twoją rodową
siedzibę,wnadziei,żeznajdzietammapę.
-AwięctoonaskłoniłaHartwella,żebypoznałnaszesobąwyłączniepoto,bytenidiota,jejbrat,
mógłodszukaćlegendarnąmapę.-Jaredbyłwyraźniezdegustowany.
-Jestempewna,żeHartwellnieznałjejprawdziwychintencji.
-Amożeznałizamierzałwykorzystaćtenfaktwprzyszłości?Możezresztąujęłagojejurodatakjak
wieluinnychmężczyzn?Terazniematojużznaczenia.
-Maszrację-zgodziłasięszybko.Niechciała,byJaredzbytdługorozmyślałourodzieDemetrii.-
Tojużnależydoprzeszłości,milordzie.
-Wybacz,żeniemogłemtowarzyszyćcituodpoczątku.-Jaredprzyjrzałsięjejuważnie.
Olimpiawyczułapodziwwjegowzroku.
-Nieprzejmujsiętym.Wiem,żedostałeśjakąśpilnąwiadomość.PowiedziałmiotymGraves.
-Tobyłainformacja,żeHartwellciągleprzebywawLondynie.
Olimpiabyławstrząśnięta.
-Izamierzałeśgoodszukać?
-Tak.Poinformowanomnie,żemożebyćwswoimdawnymmieszkaniu,aleniezastałemgotam,ani
żadnegośladuświadczącegootym,żewrócił.Jestemprzekonany,żetainformacjabyłafałszywa.
- Dzięki Bogu! - Olimpia odetchnęła. - Cieszę się, że to słyszę. Mam nadzieję, że ten straszny
człowiekwyjedziezAngliinazawsze.
-Jateżnatoliczę.Ateraz,skorojużjestemtutaj,mamnadzieję,żezatańczyszzemnąwalca.
Olimpiawestchnęłaciężko.
-Bardzobymchciała,alejanieumiemtańczyć.
-Alejaumiem.
-Naprawdę?
- Przed trzema laty, kiedy miałem się ożenić, zadałem sobie wiele trudu, by nauczyć się tańczyć.
Nigdy nie zrobiłem użytku z tej umiejętności i nawet nie wiem, czy do tej pory nie zapomniałem
wszystkiego.
- Rozumiem. - Nauczył się tańczyć ze względu na Demetrię, pomyślała z żalem Olimpia. - Może
jakośpotrafiędotrzymaćcikroku-powiedziała.-Walcwydajemisięwyjątkowoekscytującymtańcem.
-Zarazobojeprzekonamysię,czytoprawda.
-Jaredzie,amożezrezygnujemy?Niechciałabympostawićcięwkłopotliwejsytuacji.
- Olimpio, nigdy nie sprawiasz mi kłopotu. A teraz uważaj i posłusznie wykonuj moje polecenia.
Jestembądźcobądźnauczycielem.
-Otak.-Olimpiauśmiechnęłasię.-Tyistotniemaszrzadkospotykanytalentpedagogiczny.
List od Demetrii doręczony został Olimpii następnego ranka, kiedy właśnie przystąpić miała do
pracynadpamiętnikiem.
Madame!
Muszęporozmawiaćzpaniąwsprawieniezwyklepilnej.Proszęnikomuniemówićotymliście,a
nadewszystkoproszęnieinformowaćmęża,żezamierzapanispotkaćsięzemną.Tachodziożycie.
LadyB.
ZimnydreszczwstrząsnąłOlimpią.Zerwałasięzkrzesłaiwybiegłazpokoju.
19
- Jest pani pewna, że te wiadomości są prawdziwe? - zapytała Olimpia. Siedziała w salonie
Demetrii na obitej błękitnym materiałem sofie, zszokowana tym, co usłyszała od niej. Zszokowana, ale
nieprzesadniezaskoczona.
-Pogłoskidotarłydomniezwieluźródeł.Sprawdziłamjekilkakrotnie.-Lękiniepokójwyzierałyz
pięknych oczu Demetrii. - Nie mam najmniejszych wątpliwości. Chillhurst wyzwał mojego brata na
pojedynek.
-Wielkienieba!-szepnęłaOlimpia.-Obawiałamsiętego.
-Paniniemapowodu,żebysięobawiać.-Demetriagwałtownieodwróciłasięodwychodzącegona
ogródokna.-Tojajestemprzerażona.Chillhurstzabijemojegobrata.
-Demetrio,uspokójsię.-Constancenapełniłafiliżankiherbatąisięgnęłapocukier.Widaćbyło,że
wsalonieDemetriiczujesięjakusiebiewdomu.-Niepowinnaśwpadaćwpanikę.
-Tobiełatwotakmówić,Constance.Tonietwojemubratugroziśmierć.
-Zdajęsobieztegosprawę-ConstancespojrzaławymownienaOlimpię-aleprzecieżsytuacjanie
jest bez wyjścia. Lady Chillhurst jest nie mniej niż ty zaniepokojona tą sprawą i jestem przekonana, że
zechcenampomóc.
- Jeśli prawdą jest to, co od pani usłyszałam, musimy znaleźć jakiś sposób, by nie dopuścić do
pojedynku-powiedziałaOlimpia.Opanowałasięjużipróbowałamyślećlogicznie.
-Jakmożemyichpowstrzymać?-Demetriaprzebiegładodrugiegookna,jakdzikiegzotycznyptak
uwięziony w luksusowej klatce. - Nie udało mi się nawet dowiedzieć, gdzie i kiedy ma się odbyć
pojedynek.Takiesprawyzainteresowanitrzymająwścisłejtajemnicy.
- Spróbuję zdobyć informacje na ten temat. - Olimpia wstała z sofy i przeszła w przeciwległy róg
pokoju.Jejmózgintensywnieanalizowałusłyszaneinformacje.
A więc Jared zdecydował się zaryzykować swoje życie w pojedynku i to z mojego powodu,
pomyślała.
-Czymożnajeszczemiećnadzieję,żeudasiępanipoznaćterminimiejscepojedynku,wsytuacji
kiedywszystkiemojeźródłazawiodły?-zapytałaDemetria.
- To nie powinno być zbyt trudne - uspokoiła ją Olimpia. - Mój mąż należy do ludzi, których tryb
życiapodlegazgóryustalonymregułom.
- O, tak - zgodziła się skwapliwie Demetria. - On działa jak te mechaniczne zabawki w Muzeum
Techniki.
- Myli się pani - stwierdziła chłodno Olimpia - On po prostu docenia znaczenie właściwego
zaplanowaniazajęć.Spotkaniezpanibratemteżzapewnezanotowałwswoimterminarzu.
-DobryBoże!Onamarację,Demetrio.Wszyscywiemy,żeChillhurstuwielbiaporządekizawsze
postępujezgodniezeswymizwyczajami.Napewnozapisałdatępojedynkuwterminarzu.
-Aczyudasiępanizajrzećdojegonotatek?-DemetrianiespokojniewpatrywałasięwOlimpię.
- Najprawdopodobniej, ale nie to stanowi największą trudność. - Olimpia zamyśliła się. -
Prawdziwyproblempoleganatym,jakniedopuścićdopojedynku.
-Mogłybyśmypowiadomićwładze-powiedziałazociąganiemConstance.-Pojedynkisąwkońcu
zabronione.TakaakcjamożejednakdoprowadzićdouwięzieniaGiffordaiChillhursta,noiwrezultacie
wywołaćogromnyskandal.
-OBoże!-jęknęłaDemetria.-Beaumontwpadniewfurię,jeśliwybuchnieskandalwjegorodzinie.
WefekcietegoGiffordzostaniebezgrosza.
- Chillhurst też zapewne nie będzie zachwycony, jeśli przeze mnie trafi do więzienia - stwierdziła
Olimpia. - Musimy znaleźć jakiś inny sposób. Czy próbowała pani porozmawiać z Giffordem i
wyperswadowaćmucałątęaferę?
- Oczywiście, próbowałam. - Demetria powiewając połami biało- niebieskiego szlafroczka
przebiegładonastępnegookna.-Nieprzyznałsiędoplanowanegopojedynku,chociażstraszyłamgo,że
Chillhurstnajprawdopodobniejwsadzimukulęwserce.
- Mój mąż z pewnością nie zamierza zabić pani brata - powiedziała szorstko Olimpia. -
Przypuszczam,żebędziesiętylkobronił.Bardziejobawiamsiętego,żebratpanimożezabićChillhursta.
-Mójbratnieliczysięjakoprzeciwnikpanimęża-szepnęłaDemetria.-Wpojedynkunajczęściej
zwyciężająludzieopanowani,mającypewnąrękę.Zwyciężazimnakrew,anietemperament.Chillhurst
toczłowiekkompletniebeztemperamentu.
-Tonieprawda-zaprotestowałastanowczoOlimpia.
- Znam dobrze Chillhursta i wiem, że nawet nie mrugnąłby okiem, gdyby przyszło mu zasiąść do
obiaduzsamymdiabłem.-Demetriaznówprzebiegłaprzezpokój.-Giffordtegonierozumie.Onpragnie
tego pojedynku. Ciągle uważa, że powinien bronić mojego honoru. Nigdy nie wybaczył Chillhurstowi
tego,cosięstałotrzylatatemu.
Olimpiawestchnęłaciężko.
-Panibratzbytnioulegaemocjom,taksamozresztąjakiinneosobywplątanewtęsprawę.
- Poza wszystkim, podejrzewam - ciągnęła Demetria - że oprócz obrony mego honoru Gifford ma
jeszcze jedno uzasadnienie tego pojedynku: jest przekonany, że wyrządzi pani ogromną przysługę
zabijającjejmęża.
- Tym człowiekiem kierują wyłącznie emocje. - Olimpia spojrzała wymownie na Demetrię. -
Niewątpliwiejesttocecharodzinna.
-Panijużwie,żejesteśmypotomkamiEdwardaYorke'a.Giffordpowiedziałmiotym.
-Tak.
Constanceuniosłapiękniezarysowanebrwi.
-Wykazałapaniwieleinteligencjiodkrywająctęprawdę.
-Dziękuję-mruknęłaOlimpia.-Wróćmyraczejdonaszychspraw.Napoczątekpostaramsiępoznać
datęimiejscepojedynku,apotemmuszęznaleźćsposób,byprzeszkodzićtemuspotkaniu.
-Niewieletoda,nawetjeślipowiodąsiępaniplany-powiedziałaspokojnieConstance.-Giffordi
Chillhurstustaląinnytermin.
- Jeśli potrafimy zapobiec pierwszemu spotkaniu, zaplanowanemu zapewne na gorąco, pod
wpływem chwilowego impulsu, zyskamy trochę czasu - stwierdziła Olimpia. - Ten czas musimy
wykorzystaćnazałagodzenieemocji.
-Jakmamytozrobić?-Demetriazałamałaręce.
-MusipaniporozmawiaćzGiffordem,ajazajmęsięChillhurstem.
-Tonicnieda.-Demetriazasępiłasię.-Gifforduważa,żeChillhurstjesttchórzem,gdyżtrzylata
temu nie przyjął jego wyzwania. Ale ja znam prawdziwy powód, dla którego Chillhurst odmówił
pojedynkuiniematonicwspólnegoztchórzostwem.
-Wiemotym.-Olimpiauśmiechnęłasię.DemetriaiConstancewymieniłyspojrzenia.
-Czynapewno?-zapytałaDemetria.
-Naturalnie.Dlamniejestcałkiemoczywiste,żetodlapanidobraChillhurstodrzuciłtowyzwanie.
-Dlamojegodobra?-Demetrianiewydawałasięprzekonana.
ConstancezerknęłasponadfiliżankinaDemetrię,apotemzapytała:
-Jestpanitegopewna,ladyChillhurst?
-Tak-odparłaOlimpia.-Chillhurstniepodjąłwyzwania,gdyżwiedział,jakbardzoladyBeaumont
przywiązanajestdobrata.Niechciałnarazićjejnaprzykrości,jakiemógłwywołaćpojedynek.
-Och,onwcalesięmnąnieprzejmował-zaprotestowałaDemetria.-Małżeństwozemnątraktował
jakjeszczejedenzeswoichinteresów.Najwyraźniejnieznapaniprawdy.
-Niezgadzamsięzpanią.Przemyślałamtowszystkoidoszłamdopewnychkonkluzji.
DemetriaodwróciłasięwstronęOlimpii.
-Zarazpaniwszystkowyjaśnię.ChillhurstnieprzyjąłprzedtrzemalatywyzwaniaGifforda,gdyżnie
chciał,bywyszłynajawpewnefakty,którewywołałybyskandalipostawiłygowniezręcznejsytuacji.
- Domyślam się, że ma pani na myśli pogłoski, jakoby Chillhurst zastał panią w niedwuznacznej
sytuacji,prawda?
Wsalonienamomentzapadłomilczenie.WreszcieConstanceodstawiłafiliżankęipowiedziała:
-Słyszałapani,jakwidzę,otychopowieściach,którekrążyłypozerwaniuzaręczyn.
-Tak.Iniebyłytotylkobezpodstawneplotki,prawda?
- No tak - przyznała Demetria - ale ja mówiłam wszystkim znajomym, a również Giffordowi, że
Chillhurstzerwałzaręczyny,gdydowiedziałsię,żenieposiadamżadnegomajątku.Chillhurstzaskoczony
byłtakąwersją.
-Aogłoszeniejejleżałowinteresienaswszystkich-dodałaConstance.-Ujawnienieprawdymogło
miećdalekoidącekonsekwencje.
-Gifforduważapanimężazatchórzanietylkodlatego,żeodrzuciłjegowyzwanie,aledlatego,że
nie wyzwał na pojedynek mojego kochanka - oznajmiła Demetria przyglądając się przy tym uważnie
Olimpiiwoczekiwaniunajejreakcję.
-Tylkożeonniemógłtegozrobić,prawda?-zapytałaspokojnieOlimpia.-Dżentelmenniemoże
wyzwaćdamynapojedynek-dodała.
Demetria i Constance wymieniły spojrzenia, a potem milczały przez dłuższą chwilę. Pierwsza
otrząsnęłasięConstance.
-Awięciotympaniwie.-Jejwzrokwyrażałzaniepokojenie.-CzytoChillhurstpanipowiedział?
Zaskoczona jestem, że zdecydował się wyznać prawdę. Dla mężczyzny widok swojej wybranki w
niejasnejsytuacjizinnymmężczyznąjestprawdziwymwstrząsem,acodopierojeślizastajejązkobietą?
- Chillhurst nic mi o tym nie mówił - oświadczyła Olimpia. - Jest dżentelmenem i nigdy nie
pozwoliłbysobienaplotkiokobiecie,zktórąbyłzaręczony.
-Istotnie,niesądzę,żebyzdradziłkomuśprawdę-zgodziłasięConstance.-Alewobectegoskąd
paniwie,żetojabyłamtąkobietą,którąChillhurstzastałtegodniazDemetrią?
-Och,mogłamsiętegobeztrududomyślić.-Olimpiawzruszyłaramionami.-Dowiedziałamsię,że
towarzyszyłapaniDemetriiwczasietejpodróżynaIsleofFlame.Odpoczątkubyłodlamniejasne,że
łączy was szczególna przyjaźń, podobnie jak niegdyś moje ciotki. Wystarczyło tylko skojarzyć te dwa
fakty.
-Paniciotki?-zdumiałasięDemetria.
-CiociaSophybyłamojąprawdziwąkrewną-wyjaśniłaOlimpia.-Jejbardzobliskaprzyjaciółkai
towarzyszkanazywałasięIdaijąteżnazywałamciocią.
-Znałajepanidobrze?-zainteresowałasięConstance.
-Bardzodobrze.Opiekowałysięmnąoddnia,kiedyjakodziesięcioletniadziewczynkatrafiłamdo
ichdomu.Zajęłysięmną,kiedyniktzrodzinyniechciałbraćsobienagłowętegokłopotu.Byłydlamnie
bardzodobre.
- Rozumiem. - Constance rzuciła Demetrii wymowne spojrzenie. - Lady Chillhurst nie jest, jak
widać,takąnaiwnąwiejskągąską,jaknamsięwydawało,mojadroga.
-O,tak.-Demetriauśmiechnęłasięsmutno.-Proszęmiwybaczyć,madame.Zrozumiałamteraz,że
jestpaniwznaczniewiększymstopniukobietąświatową,niżdotychczassądziłam.
-WłaśnieciągletopowtarzamChillhurstowi.
Olimpia osłoniła dłonią płomień świecy i przeczytała krótką notatkę w terminarzu Jareda:
„Czwartek,5rano,ChalkFarm".
Natychmiastodgadła,żeChalkFarmtomiejscepojedynku.Zuczuciemgrozyzamknęłaterminarzi
zgasiłaświecę.
Czwartek,godzinapiątarano.
Wciągujednegozaledwiedniamusiałaznaleźćsposóbnato,byodwieśćJaredaodzamierzonego
pojedynkuzGiffordem.Nieulegałowątpliwości,żepotrzebnabędziejejpomoc.
-Olimpio?-Jaredporuszyłsię,gdywróciładołóżka.-Czycośsięstało?
-Nie,wstałamtylko,żebynapićsięwody.
-Jesteśzupełniezimna.-Przytuliłjądosiebie.
-Nocesąchłodne-szepnęła.
-Myślę,żeznajdziemyjakiśsposób,żebysięogrzać.
Usta Jareda dotknęły jej warg. Jego dłonie poszukały jej piersi. Oplotła jego twarde muskularne
ciałoramionamiiprzywarładoniegotak,jakbymogłagouratowaćtrzymającbezprzerwywobjęciach.
Nazywa mnie swą syreną, pomyślała, ale nie pozwolę, by jego okręt rozbił się o skały. Znajdę
sposób,bygouratować.
- Chcesz, żebyśmy ci pomogli uratować mojego syna? - Magnus patrzył na Olimpię z wyrazem
rozbawienia i zdumienia zarazem. Potem powiódł okiem po całej gromadce skupionej przy biurku w
gabinecieOlimpii.
-Potrzebnajestmipanapomoc,sir-powiedziałaOlimpia,apotemprzeniosławzrokzhrabiegona
Thaddeusa,Roberta,EthanaiHugha.-Wszyscymusiciemipomóc.Bezwasmójplansięniepowiedzie.
-Jaciocipomogę-oświadczyłskwapliwieHugh.
-Ijapomogę-jakechozabrzmiałgłosEthana.
-Napewnomożeciocianamnieliczyć-powiedziałRobertprostującsię.
-Świetnie-ucieszyłasięOlimpia.
-Zaczekajciechwilkę.-Thaddeusściągnąłbrwi.-Aktomówi,żetrzebanaszegochłopcaratować?
-Thaddeusmarację.Mójsynsampotrafisięratować.-Magnusuśmiechnąłsiędumnie.-Samgo
nauczyłem posługiwać się pistoletem. Nie musimy się przejmować taką drobną sprawą jak pojedynek.
Jaredwyjdziezniegozwycięsko.
- Oczywiście. - Thaddeus splótł dłonie na brzuchu. - Ma dobre oko i pewną rękę. Nigdy nie
widziałemfacetatakopanowanegowtrudnychsytuacjachjakon.Poradzisobie.
Olimpiabliskabyłafurii.
- Widzę, że nic nie rozumiecie, panowie. Nie chcę, żeby mój mąż ryzykował życie w pojedynku z
powodutakgłupiejsprawyjakmójhonor.
- Nie ma w tym nic głupiego - zaprotestował Magnus. _ Honor kobiety to niesłychanie ważna
sprawa,mojadroga.JakbyłemwwiekuJareda,topojedynkowałemsiętrzyczyczteryrazywobronie
honorumojejżony.
-Alejanatoniepozwolę-stwierdziłaOlimpia.
-Wątpię,czyudacisięgopowstrzymać.-Magnusgładziłbrodę.-Awogóletojestemzaskoczony,
żewmoimsynuobudziłsiętakiduch.Wyglądanato,żejednakmacośzFlamecrestów.
- On przynosi zaszczyt rodzinie - powiedział ciepło Thaddeus. - Będziesz jeszcze z niego dumny,
mójbracie.
- Wystarczy tych nonsensów. - Olimpia zerwała się z krzesła i stanęła z dłońmi opartymi o stół. -
Pan, sir, nigdy nie rozumiał swojego syna. A pan również nie zna go dobrze - dodała pod adresem
Thaddeusa.
-No...jarozumiem...-próbowałsiębronićThaddeus.
-Niechcęwięcejsłyszećwaszychrozmówotym,jaktobrakujemuogniaFlamecrestów.Chillhurst
mawsobiewięcejognia,niżwymieliściekiedykolwiek,tylkożeonpotrafipanowaćnadtymogniemi
przezcałeżyciemanadnimkontrolę,gdyżjestczłowiekiemodpowiedzialnym.
-Oczymtymówisz,dziewczyno?-zaprotestowałMagnus.
- Chillhurst nie mógł sobie pozwolić, by ulegać namiętnościom, tak jak reszta rodziny, ponieważ
musiałtroszczyćsięowaswszystkich.Zawszemusiałratowaćzopresjiktóregośzwas.
-Oj,chybaposuwaszsięzbytdaleko-mruknąłMagnus.
-Czyżby?-Olimpiaspojrzałananiegoigroźniezmarszczyłabrwi.-Chybapanniezaprzeczy,żew
młodościspadłonaniegoogromnebrzemięodpowiedzialności.
-Przecieżniezostawiliśmygosamego.Zawszemiałmniepodbokiem.Czyniemamracji,bracie?
- Ależ tak. Zawsze byłeś przy nim i ja też. - Thaddeus skwapliwie poparł Magnusa. - Co prawda
żaden z nas nie miał głowy do interesów, musisz to przyznać. Tylko twój syn znał się na finansach i
ekonomii.
-Awyobajzradościąkorzystaliścieztychjegotalentów.-Olimpiapatrzyłatonajednego,tona
drugiego.
-No,właściwie...-zacząłMagnus.
- Tak! - przerwała mu Olimpia. - Wy dwaj i pozostali członkowie rodziny chętnie wydajecie
pieniądze,któreonzarabia,alerównocześniepotępiacietecechyjegocharakteru,któreumożliwiająmu
takiedziałanie.
- To nie jest dokładnie tak. - Magnus niespokojnie kręcił się na krześle. - Robienie pieniędzy to
dobraipożytecznasprawa,alewżyłachFlamecrestówpowinnapłynąćognistakrew,aniewoda.
- Jared jest inny niż my wszyscy, Olimpio - westchnął Thaddeus. - Dopiero ostatnio zaczął się
zmieniać.Niechciałbym,żebyśmyzaczęligohamować,teraz,kiedyzapłonąłwnimogieńFlamecrestów.
-Mymusimygouratować,anietłumićjegodziałania-powiedziałatwardoOlimpia.-Awymiw
tympomożecie.
-My?-Magnuspokręciłzpowątpiewaniemgłową.
-Wobectegospróbujęinaczej-powiedziałaOlimpialodowatymtonem.-Zapewniamwas,żejeśli
nie pomożecie mi w tej sprawie, żaden z was nie dowie się, gdzie został ukryty skarb Flamecrestów.
OsobiściezniszczępamiętnikladyLightbournerazemzwszystkimizawartymiwnimtajemnicami.
-WielkiBoże!-szepnąłThaddeus.
Obajmężczyźniwymienilitrwożnespojrzenia,apotemMagnuszwróciłsiędoOlimpiizczarującym
uśmiechem:
-Skorotakstawiaszsprawę,mojadroga,tomyślę,żeokażemycipomoc.
-Zprzyjemnościązrobimyto,codonasnależy-zapewniłThaddeus.
-Acociociachce,żebyśmyzrobili?-odezwałsięRobertOlimpiapowoliusiadłaznównaswoim
krześleisplotłaprzedsobądłonie.
-Mampewienplan,który,jaksądzę,okażesięskuteczny.Chillhurstniebędziezniegozadowolony,
alejestempewna,żewysłuchanasiuznanaszeracje,gdytylkoodzyskaspokój.
Jareduniósłwyżejświecęirozejrzałsiępozagraconympokojunanajwyższympiętrzerezydencji.
-Comamcistądwydobyć,Olimpio?
-Jedenzportretów.-Olimpiaubranawszlafrok,naktórynarzuciłafartuch,mocowałasięzciężkim
kufrem.-Jestupchanywłaśniezatymkolosem.
-Czyniemożemyzaczekaćztymdojutra?Dochodzijużdziewiąta.
-Bardzomizależynatym,żebypilnieobejrzećtenobraz.Mamnadzieję,żejesttoportrettwojego
pradziadka.
- W porządku. Stań tutaj z boku, a ja spróbuję przesunąć kufer. - Uśmiechnął się na widok
niesfornychlokówOlimpii,którewysunęłysięspodczepeczka.-Skądtwojeprzypuszczenie,żejestto
portretkapitanaJacka?
Olimpiaotrzepałaręcezkurzu.
-Zobaczyłamkiedyśfragmenttegoobrazuiwiem,żemężczyznanaportreciejestpodobnydociebie:
opaskanaokuinietylko.
-Raczejwątpię,alepostaramsięwyjąćdlaciebietomalowidło.Przytrzymajświecę.
-Proszębardzo.-OlimpiazuroczymuśmiechemwyjęłalichtarzzrękiJareda.-Jestemciogromnie
wdzięcznazapomoc.
ZjakiegośpowoduuśmiechOlimpiizaniepokoiłJareda.
-Czycośjestniewporządku?-zapytał.
-Nie,nie.Oczywiście,żenie.-Świecadrżałalekkowjejdłoni.-Chciałabymobejrzećtenportret,
bojeśliistotnieprzedstawiaonkapitanaJacka,tomożenanimbyćnapismającyzwiązekzzaginionym
skarbem.
-Achtak!Tenprzeklętyskarb!-Jaredzłapałzamosiężnąrączkękufraiodsunąłgonabok.Blask
świecyprzygasłnieco,gdypodniósłnastępnyzagradzającymudrogęprzedmiot:ciężkiedębowekrzesło
zaksamitnymobiciem.-Olimpio,zbliżsiętrochęztąświecą-zawołał.
- Bardzo mi przykro - odezwała się Olimpia stojąca już przy drzwiach. Głos miała nienaturalnie
wysokiidrżący.-Obawiamsię,żeniemogętegozrobić.
Jared odsunął krzesło i odwrócił się w samą porę, by zobaczyć, jak Olimpia zamyka drzwi z
łoskotem,którywstrząsnąłcałympokojem.Podmuchzgasiłstojącąnapodłodzeświecę.
Znalazłsięnaglewabsolutnychciemnościach.Usłyszał,jakciężkiżelaznykluczobracasięwzamku
podrugiejstroniedrzwi.
-Wiem,mójdrogi,żeprzezpewienczasbędziesznamniebardzozły.-GłosOlimpiidobiegający
przez grube dębowe drzwi był ledwo słyszalny. - Naprawdę bardzo mi przykro, ale zrobiłam to dla
twojegodobra.
Jaredwykonałkrokdoprzodu,aleczubkiembutauderzyłwkufer.Skrzywiłsięizwyciągniętąręką
ruszyłostrożnieprzedsiebie.
-Otwórzdrzwi,Olimpio!
-Otworzęjerano.Dajęcisłowohonoru,sir.
-Októrejgodzinie?-zapytał.
-Sądzę,żeokołoszóstejlubsiódmej.
- Do ciężkiej cholery! - zaklął. Mądra żona może niekiedy sprawiać sporo kłopotów, pomyślał. -
Podejrzewam,żedowiedziałaśsięomoimporannymspotkaniu,madame.
-Tak,wiemonim.-GłosOlimpiibrzmiałjużniecopewniej.-Byłamprzekonana,żeniemasensu
rozmawiaćztobąnatentematwmomencie,gdyjesteśwszponachtaksilnychemocji,więcuciekłamsię
dobardziejdrastycznychśrodków.
-Olimpio,zapewniamcię,żewcaleniebyłotopotrzebne.-Jaredwykonałjeszczejedenkrokdo
przoduimocnouderzyłsięwgoleńostojąceprzednimkrzesło.-Dodiabła!-zaklął.
-Nicciniejest,Jaredzie?-zapytałatroskliwieOlimpia.
-Ciemnotujakwpiwnicy.
-Zostawiłamciprzecieżświecę.
-Zgasłaodprzeciągu,kiedyzamykałaśdrzwi.
-Och!-Olimpiazawahałasię.-Obokdrzwizostawiłamcihubkęzkrzesiwemizapasoweświece.
Przyniosłamjetamwcześniej.Maszteżprzygotowanązimnąkolację.Stoinatacy,wrogu.
-Dziękuję.-Jaredrozcierałstłuczonąnogę.
- Pani Bird zrobiła dla ciebie pieczeń z jagnięcia i cielęcinę. Masz też świeży chleb upieczony
dzisiajranoikawałeksera.
-Widzę,żepomyślałaśowszystkim,mojadroga.-Jaredprzesuwałsiępowoliwstronędrzwi.
-Mamnadzieję.Podjednymzkrzesełstoinocnik.Muszęprzyznać,żetoRobertprzypomniałmio
tym.
-Tobardzointeligentnychłopak.-Jareddotknąłwreszcierękądrzwi.Schyliłsięiznalazłświecę.
-Jaredzie,jestjeszczecoś,oczymmuszęcipowiedzieć.Nadzisiejsząnoczwolniłamcałąsłużbę.
Wrócądopierorano,więcnietrudźsięwołaniemopomoc.
-Niemamzamiarunikogowzywać.-Jaredpokilkunieudanychpróbachzapaliłwreszcieświecę.-
Zresztąwątpię,czyktośusłyszałbymojewołanieztegopokoju.
- To prawda. - Olimpia uspokoiła się wyraźnie. - Twój ojciec i stryj zabrali chłopców do teatru.
Wrócąbardzopóźno.Noiprzysięglimi,żecięnieuwolnią.
-Rozumiem.-Jareduniósłświecęiuważnieprzyglądałsięścianompokoju.
-Jaredzie?
-Tak,Olimpio?
- Mam nadzieję, że będziesz w stanie wybaczyć mi to, co zrobiłam. Domyślam się, że teraz jesteś
bliskifurii,alemusiszzrozumieć,żeniemogłampozwolić,żebyśryzykowałżyciewpojedynku.
-Idźspać,Olimpio.Porozmawiamyotymrano.
-Rozumiem,żejesteśbardzozły,milordzie,alenaprawdęniemiałaminnegowyjścia.Potrzebnybył
ciczas,żebyśochłonąłijeszczerazwszystkorozważył.Terazjesteśrozdartyprzezemocjeinamiętności.
-Niewątpliwie.
-Dobranoc.
-Dobranoc,mojadroga.
Przez chwilę słyszał jej cichnące w oddali kroki. Był dziesięcioletnim chłopcem, kiedy po raz
ostatnimiałokazjębuszowaćwtympokoju.Niebędziemiłatwo,pomyślał,znaleźćtoukryteprzejście
prowadzącenakończącesięśleposchodywgalerii,naniższympiętrze.
Musiałodsunąćparękufrówiskrzyńzagradzającychdostępdościany,apotemwieleczasuzajęło
mu odszukanie ukrytej sprężyny, która umożliwiała otwarcie tajemnego przejścia. Warstwa kurzu
pokrywałaznakiułatwiająceposzukiwania.
Jared uśmiechnął się do siebie, gdy pomyślał, ile trudu zadała sobie Olimpia, by zapobiec jego
udziałowiwpojedynku.
Przez całe życie stawiał sobie pytanie, kto zechce go w razie potrzeby ratować. Teraz znał już
odpowiedź.
Odszukanie ukrytego przejścia zajęło Jaredowi ponad godzinę. Kiedy wreszcie wyczuł palcami
wąskąszparępomiędzycegłami,odetchnąłzulgą.Potemwyciągnąłzpochwy„Obrońcę"iwsunąłostrze
wszczelinę.
Stary mechanizm zazgrzytał, ale zamaskowany fragment ściany drgnął i po chwili przejście stało
przed nim otworem. Jared wsunął sztylet do pochwy, wziął świecę i ruszył w dół schodami, które
zbudowałszalonykapitanHarry.
To prawda, że lordowie Flamecrest byli nieco ekscentryczni, ale nikt nigdy nie odmówił im
bystrości umysłu. W tym, co robili, zawsze był jakiś sens, chociaż ludzie patrzący z boku nie zawsze
potrafiligodostrzec.
Gościeodwiedzającytendomsądzilizapewne,żeprowadzącedonikądschodywgaleriinadrugim
piętrze są jeszcze jednym przejawem dziwactwa Flamecrestów. Dziadek Harry uważał jednak, że
powinienmiećzapewnionądrogęucieczkizkażdegopomieszczenia.
Jaredzdziwiłsię,żenacałymdrugimpiętrzejestzupełnieciemno.Zszedłniżejizorientowałsię,że
pierwszepiętrorównieżpogrążonejestwmroku.ZapewneOlimpiazdecydowałasięzaczekaćnapowrót
pozostałychdomownikówwbibliotece.
Ostatniodośćczęstokochałsięzniąwtymwłaśniepokoju.Kierującsiękuschodomprowadzącym
naparter,pomyślał,żeidziśniemiałbynicprzeciwkotemu.
Zdziwiłsięnieco,kiedyokazałosię,żeholrównieżjestnieoświetlony,aleuśmiechnąłsię,widząc
snopświatłasączącegosięspoddrzwibiblioteki.
Ruszył w tamtą stronę i nagle potknął się o coś dużego i ciężkiego. Na podłodze leżał człowiek.
Zamarł,kiedypomyślał,żetomożeOlimpiawciemnościspadłazeschodów.
Jednakżekiedyschyliłsię,natychmiastwleżącymrozpoznałGravesa.
Jaredukląkłnajednokolanoidotknąłszyimężczyzny.Wyczułsilnypuls.AwięcGravesspadającze
schodów nie skręcił sobie karku, pomyślał. Nagle spostrzegł niewielką plamę krwi na podłodze obok
głowymężczyzny,aopodalciężkisrebrnylichtarz.
Gravesniespadłzeschodów!Otrzymałsilnycioswgłowę.
Jaredzrosnącymniepokojemspojrzałnazamkniętedrzwibiblioteki.Podniósłsięicichoprzeszedł
przez hol. Stojąc z ręką na klamce znów wyjął sztylet z pochwy i wsunął go w rękaw koszuli. Potem
zgasiłświecęiotworzyłdrzwi.
W słabym blasku stojącej na biurku świecy zobaczył Olimpię. Z oczami szeroko otwartymi ze
strachustałaprzyoknie.
FeliksHartwelljednąrękęzaciśniętąmiałwokółjejszyi,wdrugiejtrzymałpistolet.
-Dobrywieczór,Felixie-powiedziałspokojnieJared.-Jakwidzę,słusznieobawiałemsię,żenie
będzieszmiałtylezdrowegorozsądku,bywyjechaćzkraju.
-Niezbliżajsię,Chillhurst,boprzysięgam,żejązabiję-powiedziałgroźnieFelix.
OczyOlimpiirozbłysłynawidokJareda.
- Powiedział mi, że obserwował dom i tylko czekał na stosowną okazję, żeby tu wtargnąć. - Głos
Olimpiibrzmiałwyjątkowospokojnie.-Obawiamsię,żemójpomysł,byzamknąćcięwtejgraciarnii
wysłaćwszystkichzdomu,ułatwiłmudziałanie.Sądził,żedomjestpusty.
-Powinnaśbyłapoprosićmnieoradę,mojadroga.Odrazupowiedziałbymci,żetwójplanmakilka
słabychpunktów-stwierdziłJaredniespuszczającprzytymwzrokuzFelixa.
-Zamknijsię,Chillhurst-poleciłFelix.-Muszęmiećdziesięćtysięcyfuntów.Itozaraz.
-Onoszalał-szepnęłaOlimpia.-Jużmumówiłam,żewdomuniemanic,comogłobymiećtaką
wartość.
-Imaszrację-potwierdziłJared.-Niemanictakiego,aprzynajmniejnic,cobyłobyniewielkiei
przenośne.MógłbyśmożezabraćjakieśmebleFelixie.
-Niekpijsobiezemnie,Chillhurst,ostrzegamcię.Nietylkotychcesz,żebymwyjechałzAnglii.Ja
teżotymmarzę,alemoiwierzycielesąbezwzględni.Dowiedzielisię,żezamierzamopuścićkraj,igrożą
mi,żemniezabiją,jeśliniezwrócędługów.Muszęichspłacić,żebystaćsięwolnymczłowiekiem.
- No tak, są jakieś srebra - zastanawiał się Jared - ale żeby wywieźć z domu rzeczy o wartości
dziesięciutysięcyfuntów,potrzebnybyłbycisporywóz.Sprawajestraczejbeznadziejna.
-Przecieżmusibyćwdomujakaśbiżuteria.-Felixsprawiałwrażeniecałkiemzdesperowanego.-
Masz teraz żonę. Dałeś jej na pewno jakiś cenny klejnot. Człowiek tak bogaty jak ty nie mógł nie
obdarowaćswojejmłodejmałżonki.
-Klejnot?-Jaredzrobiłkrokdoprzodu.Szkoda,żezmarnowałemszansę,pomyślał.-Wątpię.
Olimpiaodchrząknęłagłośno.
-Sąkolczykizeszmaragdami.Te,któremiałamnabaluuHuntingtonów.
-Ach,tak!-ucieszyłsięJared.-Kolczyki!Oczywiście!
-Wiedziałem,żecośmusiciemieć-stwierdziłFelixzuczuciemulgi,azarazemtriumfuwgłosie.-
Gdzieonesą,ladyChillhurst?
-Nagórze,wpudełkunamojejtoaletce-odparłaOlimpia.
- Świetnie. - Felix uwolnił ją i lekko popchnął do przodu. Pistolet trzymał wciąż wycelowany w
Jareda.-Pójdziepaninagórę,madame,iprzyniesieje.Dajęnatopięćminut.Jeśliniewrócipaniwtym
czasie,toprzysięgam,żezabijęChillhursta.Czyjesttowystarczającojasne?
- Tak. - Olimpia ruszyła w stronę drzwi. - Proszę się nie niepokoić, sir. Za chwilę wrócę z
kolczykami.
-Nieśpieszsiętakbardzo-powiedziałJared.-Potrzebnabędzieciświeca.Zapalsobienastępną
odtej,którastoinabiurku.
-Pośpieszsię-rozkazałFelix.
-Robię,comogę,sir.-Olimpiawzięłazapasowąświecęisięgnęłapotę,którastałazapalonana
biurku.SpojrzaławstronęJareda.
Patrzył jej w oczy i uśmiechał się lekko. Olimpia nie zastanawiając się dłużej zgasiła świecę
palcami.Pokójpogrążyłsięwciemnościach.
-Dodiabła!-ryknąłFelix.
Rozległsięhuk.Błyskwystrzałurozjaśniłnamomentpokój.
„Obrońca"znalazłsięnaglewdłoniJareda,apotemześwistemprzeciąłpowietrzerzuconypewną
rękąwmiejsce,gdziestałFelix.Ciszęprzerwałprzeraźliwyokrzyklęku,bóluigniewu,apotemłoskot
upadającegonapodłogęciała.
- Jaredzie? - W ciemności dały się słyszeć jakieś chrobotania, szelesty, a potem świeca w rękach
Olimpiiznówzapłonęła.-Jaredzie?Czyniccisięniestało?
- Wszystko w porządku, moja droga. Myślę tylko, że następnym razem, zanim zamkniesz mnie na
poddaszu,zastanowiszsię,czyprzypadkiemniemogęcisięnacośprzydać.
LeżącynapodłodzeFelixjęknąłcicho.OtworzyłoczyispojrzałnaJareda.
-Znowuokazałeśsięcholerniemądry.
-Tyteżniebyłeśgłupi,Felixie.
-Wiem,żewtonieuwierzysz,alejestminaprawdęprzykro,żedotegodoszło.
-Mnieteż.-JaredprzeszedłprzezpokójiukląkłobokFelixa.Dotknąłrękojeścisztyletuwbitegow
jegoramię.-Nicciniebędzie,Hartwell.Będzieszżył.
-Tożadnapociecha,sir-szepnąłFelix.-Wcaleniemamochotyskończyćnaszubienicy.Szkoda,że
mnieniezabiłeś,jeślijużtakniewielebrakowało.
- Nie pójdziesz do więzienia. Spłacę twoich wierzycieli, a ty w zamian na dobre wyjedziesz z
Anglii.
- Naprawdę tak zrobisz? Nie rozumiem cię, Chillhurst. Zresztą nigdy cię tak do końca nie
rozumiałem.
-Tojasne.-JaredspojrzałnastojącąoboknichOlimpię.-Jesttylkojednaosobanaświecie,która
mnierozumie.
W drzwiach biblioteki pojawił się Graves. Ręką trzymał się za tył głowy, ale sprawiał wrażenie
całkiemprzytomnego.
-Milordzie,zdajesię,żeprzyszedłemzbytpóźno-powiedział.
-Wszystkowporządku,Graves.Jaksięczujesz?
-Jakośżyję.Dziękuję,sir.
-Graves,jesteśranny?-zaniepokoiłasięOlimpia.
-Niemasięczymprzejmować,madame.Niepierwszyrazwmojejkarierzeoberwałempogłowie,
alezawszewychodziłemztakichopresjicało.-Gravesuśmiechnąłsięniewyraźnie.-Tylkoproszęnie
mówićpaniBird,żejestemtakiodporny.Spróbujętrochęwykorzystaćjejwspółczucie,rozumieciemnie
państwo,prawda?
-O,onanapewnobardzosięprzejmie-zapewniłagoOlimpia.
GravesspojrzałnaJaredaiuśmiechzniknąłzjegotwarzy.
- Bardzo mi przykro, że tak się stało, sir. Wróciłem oczywiście do domu po tym, jak madame
zwolniła mnie na noc razem z całą służbą, ale zjawiłem się za późno. On już tu był. Nie zauważyłem,
kiedyzaatakowałmniewciemnościach.
-Wszystkowporządku,Graves.Jakośprzeżyliśmytenwieczór,ajutro...
GłośnestukaniedodrzwiwejściowychniepozwoliłoJaredowidokończyćzdania.
-Zobacz,Graves,ktotamprzyszedł.
- Ja to zrobię - wtrąciła Olimpia. - Graves jest w takim stanie, że chwilowo nie powinien pełnić
swoichobowiązków.-Zapaliładrugąświecęiwyszładoholu.
Gravesprotestującbezwiększegoprzekonaniapodążyłzanią.
JareddotknąłzranionegoramieniaFelixa.Felixjęknąłcichoizemdlał.
- Demetria! Constance! - rozległ się w holu głos Olimpii. - Co panie tu robicie? Skąd ta wizyta o
takiej porze? Pan Seaton? Jeśli chce pan rozmawiać o pojedynku, to sprawa jest już nieaktualna. Czy
dobrzemniepanzrozumiał?
- Może pani uwolnić Chillhursta - powiedziała Constance. - Demetria wyznała wszystko bratu.
GiffordpragnieprzeprosićJaredaiodwołaćpojedynek.
-Nowłaśnie-odezwałsięłagodnymgłosemGifford.-Proszępowiedziećmężowi,żechciałbymz
nimporozmawiać.
-Jestemtutaj,Seaton-zawołałJaredwstronęholu-alezanimmnieprzeprosisz,bądźtakdobryi
wezwijlekarza.
- Do czego ci, na Boga, potrzebny doktor? - Gifford stanął w otwartych drzwiach i niespokojnie
patrzył na Jareda. Potem zauważył leżącego na podłodze Felixa. - Do diabła! Kto to jest? Skąd tu na
podłodzetylekrwi?
OlimpiastającnapalcachzerknęławgłąbbibliotekiprzezramięGifforda
-TojestpanHartwell.Próbowałzrabowaćmojekolczykizeszmaragdami.O,tamnapodłodzeleży
jegopistolet.Groził,żezastrzeliJareda.
- Ale co się stało, że leży tam na podłodze nieprzytomny? - Gifford zdumiony przyglądał się
Felixowi.
-Chillhurstnasuratował.-OczyOlimpiiskrzyłysiędumą.-Rzuciłwniegosztyletemwmomencie,
gdyHartwellwypaliłzpistoletu.
-Chillhurstposłużyłsięsztyletem?-zapytałzdziwionyGifford.
-Tak.Onzawszemagoprzysobie.Najdziwniejszejestto,żecaławalkaodbyłasięwkompletnej
ciemności.Jazgasiłamświecęi...
Gifford wydał z siebie jakiś dziwny dźwięk, gdy Jared zgrabnym ruchem wyciągnął sztylet z
ramieniaFelixa.Popłynęłakrew,awtedyJaredprzewiązałranęfularemrannego.
-MójBoże!-TwarzGiffordastałasiękredowobiała.-Nigdyniewidziałemczłowiekaztkwiącym
wnimsztyletem.
- To niezbyt miły widok, ale ciesz się, że nie widziałeś mężczyzny z kulą w piersi. To dlatego
właśnewmoimliściezwróciłemciuwagę,żebyśzapewniłsobieobecnośćlekarzawmiejscunaszego
spotkania.
-Tyjednakmimowszystkojesteścholernympiratem.-Giffordzbladłjeszczebardziejizemdlony
osunąłsięnapodłogę.
20
- Muszę przyznać, że bardzo sprytnie wydostałeś się z tego strychu. - Olimpia przytuliła się do
gorącegociałaJareda.-Nigdynieprzestanieszmniezadziwiać,milordzie.
-Cieszęsię,żenadalmojezdolnościwywierająnatobieażtakiewrażenie.-Jaredwplótłpalcewe
włosyOlimpii.
Dochodziłatrzecianadranem.Wdomupanowałacisza.Wszyscyjużdawnoudalisięnaspoczynek.
PomimozmęczeniaOlimpianiemogłazasnąć.Zbytświeżebyływydarzeniadzisiejszegowieczoru.
-Zawszepodziwiałamtwojelicznetalenty,sir.-Ustamidotknęłajegoramienia.-Bardzosięcieszę,
żeniegniewaszsięnamniezato,żezamknęłamcięwtejgraciarni.
- Moja kochana syreno - szepnął Jared. - Nie potrafię się na ciebie gniewać. Kiedy przekręciłaś
kluczwzamku,zrozumiałem,żemniekochasz.
-Zczegoto,ulicha,wywnioskowałeś?
-Niktdotejporynawetniezadałsobietrudu,byratowaćmniezcięższychnawetopresji.-Jaredw
ciemnościdotknąłdłoniąjejtwarzy.-Nopowiedz,czysięmylę?Kochaszmnie?
- Jaredzie! Kocham cię od tego dnia, kiedy wszedłeś do mojej biblioteki i uwolniłeś mnie od
niewczesnychzalotówpanaDraycotta.
-Dlaczegomiotymniepowiedziałaś?
-Niechciałam,żebyśczułsięzobowiązanyodwzajemnićmojeuczucie-powiedziałaOlimpia.-Tak
wielejużodciebieotrzymałam.Miałamnadzieję,żemniekochasz,aleniechciałamnaciebienaciskać.
Prawdęmówiącniebyłomiłatwo.Pragnęłamtwojejmiłościbardziejniżczegokolwieknaświecie.
-Miałaśjąprzecieżoddnia,kiedyciępoznałem.-Jareddelikatniedotknąłwargamijejust.-Muszę
przyznać, że nie od razu wiedziałem, że to miłość. Zbyt wiele miałem kłopotów, żeby uporać się z
szalonympożądaniem,którewemniewzbudziłaś.
-Ochtak,namiętność!-Olimpiauśmiechnęłasię.-Jesttocośpięknego,prawdasir?
-Napewnotak.-Jaredpocałowałjąwczubeknosa.-Alemiłośćteżtambyła.Nigdyniezaznałem
takichuczućwstosunkudokogośinnego.
-Cieszęsię,sir.
-Poznałemciępoto,żebyznaleźćzaginioneskarby,aleszybkozrozumiałem,żejedynymskarbem,
któregonaprawdępragnę,jesteśty.
- Milordzie, te słowa mnie obezwładniają. - Oplotła ramionami jego szyję i przyciągnęła go do
siebie. - Chodź tutaj, bliżej mnie i opowiadaj piękne legendy. Chcę usłyszeć o dziwnych, dalekich
wyspach,gdziekochankowiespotykająsięnaplażachusłanychbezcennymiperłami.
Jaredniepotrzebowałdalszychzachęt.Przytuliłjąmocnodosiebieiustamiposzukałjejust.
Olimpia zadrżała w jego mocnym, zmysłowym uścisku. Jared był już gotowy. Jego pożądanie
spotkałosięzrównienamiętnąodpowiedziązjejstrony.Wbiłapaznokciewjegoramiona.
Apotem,kiedyjużcałyświatprzestałdlanichistnieć,Jaredszepnąłjejcichodoucha:
-Zaśpiewajdlamnie,mojasłodkasyreno.
-Tylkodlaciebie-przysięgłaOlimpia.
Czyuważałaś,żemiałemzamiarzabićSeatona?-odezwałsięJaredpodłuższejchwili.
- Ależ nie! Nigdy nie byłbyś zdolny rozmyślnie kogoś zabić, tyle że w czasie pojedynku wszystko
możesięzdarzyć.-OlimpiamocniejścisnęładłońJareda.-Mogłeśzginąć.
-Niesądzę,bytenpojedynekmógłsiętakzakończyć.-Uśmiechnąłsię.-Doszedłemdowniosku,że
ktośmusiwreszciedaćnauczkęSeatonowi.Stałsięzbytbezczelny.
-Comiałeśzamiarzrobić?
- Wiedziałem, że Seaton uważa mnie za tchórza dlatego, że nie przyjąłem jego wyzwania.
Przypuszczałem,żebędzieogromniezdenerwowany,kiedyspotkamysięwChalkFarm.
-Czegooczekiwałeś?-zapytałaOlimpia.
- To miał być jego pierwszy pojedynek. Pierwsze zetknięcie z realnym niebezpieczeństwem. Nie
miałem wątpliwości, że w tej sytuacji ręka mu zadrży i jego strzał nie będzie celny. Zamierzałem
pozwolić, żeby wystrzelił pierwszy, a potem chciałem dać mu minutę lub dwie dla przemyślenia całej
sytuacjiiwypalićwpowietrze.
- Honor byłby uratowany, a Gifford otrzymałby należną mu nauczkę - podsumowała spokojnie
Olimpia.
-Nowłaśnie.Niebyłowięcpotrzebyzamykaćmniewtympełnymstarychgratówpokoju.-Jared
przytuliłjąmocniej.-Alecieszęsię,żetozrobiłaś.
-Skądmogłamwiedzieć,żemasztakiplan?Acobybyło,gdybycośnieposzłopotwojejmyśli?
Naprawdę,musiszwprzyszłościkonsultowaćsięzemnąwtakichsprawach.
ŚmiechJaredarozbrzmiewałprzezdłuższyczaswciemnejsypialni.
Wdwadnipóźniejwdomowejbibliotecepanowałnieopisanychaos.Zgromadzilisiętamwszyscy
pozaJaredem,którywtymczasiezazamkniętymidrzwiamigabineturozmawiałzmłodymczłowiekiem,
mającymzająćmiejsceFelixaHartwella.
Hałas w bibliotece wynikał stąd, że wszyscy mówili równocześnie. W rogu pokoju Magnus i
ThaddeusdebatowalinadnależącądoGiffordapołówkąmapy.Giffordzkoleizadawałniezliczonąilość
pytańnatematpołówkibędącejwposiadaniurodzinyFlamecrestów.
Robert,HughiEthanpodniecenidonajwyższychgranicwpatrywalisięnieprzytomnymwzrokiemw
obydwiemapyiwysuwalicoraztonowepropozycjedotycząceoperacjiwykopywaniaskarbu.
Minotaurmerdającogonemiwęszącniespokojnieprzepychałsiępomiędzyzebranymi.
W przeciwległym rogu pokoju Demetria wyjaśniała Olimpii, jak doszło do tego, że uznała za
stosownewyznaćbratucałąprawdęotym,cowydarzyłosięprzedtrzemalaty.
-Odśmiercinaszejmatkinieustannieopiekowałamsięnim.Niemogłamterazdopuścićdotego,by
pozwoliłsięzabićzmojegopowodu.
-Rozumiem-zgodziłasięOlimpia.-Tenchłopakpowinienczućsięszczęśliwy,żematakąsiostrę.
-Chillhurstmiałracjęmówiąc,żenadszedłjużczas,byDemetriaprzestałaochraniaćswegobrata.I
takzrobiłajużdlaniegozbytwiele-stwierdziłaConstance.
- Gifford przez lata pielęgnował w sobie tę niechęć do rodziny pani męża, gdyż to potęgowało u
niegopoczuciewłasnejwartości,nadawałosenstemu,corobi-powiedziałaDemetria.
- Oczywiście nigdy nie oczekiwałyśmy, że on odnajdzie brakującą połówkę mapy - dodała
Constance - ale przed trzema laty, kiedy poinformował Demetrię o swoich planach, nie widziałyśmy
innegowyjścia,jaktylkopoprzećjegodziałania.
-Itakotojednasprawaprowadzidonastępnej-ciągnęłaDemetria.-Nigdyniespodziewałamsię,
że Chillhurst poprosi mnie o rękę. Byłam zaskoczona, ale doszłam do wniosku, że małżeństwo z nim
wcaleniejestzłymrozwiązaniem.
- Pomyślała sobie, że w ten sposób zyska pozycję i bezpieczeństwo finansowe, o czym tak
desperackomarzyłGifford-Constanceuzupełniławywodyprzyjaciółki.
Demetriauśmiechnęłasiękwaśno.
-Chillhurstniewyglądałnamężczyznę,którybędziezbytwielewymagałodżony.Rozumiepani,nie
sądziłam, że ma temperament. Tylko raz zaskoczył mnie swymi awansami, ale gdy nie doczekał się z
mojej strony stosownej reakcji, nie ponawiał prób. Zrozumiałam, że cały ten romans jest mu zupełnie
obojętny.
- To ja pierwsza doszłam do wniosku, że z tych planów małżeństwa nic nie wyjdzie - mruknęła
Constance.-Dlamniebyłooczywiste,żeChillhurstniezamierzaspędzaćzbytwieleczasuwLondynie.
Nieinteresowałogomiejskieżycie.Pozatymdrżałamnamyśl,żenadługozostanęodsuniętaodmojej
drogiejprzyjaciółki.
- A potem, któregoś popołudnia, zastał nas razem i nastąpił koniec całej tej historii - zakończyła
spokojnieDemetria.
Olimpia wyczuła podświadomie obecność Jareda. Odwróciła się i zobaczyła go w drzwiach
biblioteki.Sercepodskoczyłojejwpiersi,jakzawszenajegowidok.
Wygląda dokładnie tak samo jak tego dnia, kiedy zobaczyłam go na progu swojej biblioteki,
pomyślała.Byłgroźnyiekscytujący.Mężczyzna,którywyszedłprostozkartstarejlegendy.
Ichspojrzeniaspotkałysię.Jareduśmiechnąłsię,apotempowiedział:
-Dzieńdobrypaństwu.-Niepodniósłgłosu,alewszyscyobecninatychmiastumilkliizwrócilisię
wjegostronę.
Przeszedł przez pokój i zasiadł za biurkiem. Potem otworzył swój terminarz i przez chwilę
studiowałgouważnie.Napięciewpokojurosło.
-Nodobrze,synu-odezwałsięwreszcieMagnus.-czyjużcośustaliłeś?
- Podjąłem decyzję, która, jak sądzę, zainteresuje was wszystkich. - Odwrócił kolejną kartkę w
terminarzu.-ZadwatygodniedużystatekzflotylliFlamecrestówpopłyniedoIndiiZachodnich.
-No,no-mruknąłThaddeus.
- Statkiem dowodzić będzie jeden z moich najbardziej doświadczonych i godnych zaufania ludzi,
kapitan Richards. Popłynąć mogą wszyscy zainteresowani odszukaniem skarbu - mówił dalej Jared. -
Domyślamsię,żewskładtejgrupywejdą:Seaton,moikuzyniinajprawdopodobniejojciecorazstryj.
-No,janapewno-powiedziałMagnus.
-Jateżzpewnościąznajdęsięnapokładzie-stwierdziłThaddeus.-Wypłyniemynaotwartemorze,
coMagnus?
Twarz Gifforda promieniała radością. Olimpia zauważyła, że w ciągu tych kilku dni zniknął z niej
wyrazgniewuirozżalenia.
-Dziękuję,Chillhurst-powiedział.-Tojestnaprawdębardzomiłeztwojejstrony.
- Nie macie powodu, żeby mi dziękować - oświadczył Jared. - Jestem szczęśliwy, że mogę was
wysłaćdoIndiiZachodnich.Wreszciewróciwmojeżycieładiporządek.
-Czytoznaczy,żepanniepopłynienaposzukiwanieskarbu,sir?-zapytałRobert.
- Właśnie to chciałem powiedzieć. Zostaję w domu. Zajmę się swymi interesami, a ponadto będę
wypełniałobowiązkimężainauczyciela.
Robertwyraźnieuspokoiłsię.
HughiEthanwymieniliuśmiechy.
- A teraz - Jared zamknął terminarz - uważam nasze spotkanie za zakończone. Mój nowy
współpracownikczekawholu.Zajmiesięwszystkimiprzygotowaniamidopodróży.
Magnus,ThaddeusiGiffordruszyliwstronędrzwi.Kiedywyszlijużzpokoju,Demetriaspojrzała
naJareda.
-Dziękujęci,Chillhurst-powiedziała.Jaredspojrzałnazegarioznajmił:
-Wybaczcie,alemamjeszczedzisiajparęważnychspotkańiniemogęsięspóźnić.
- Ależ tak. - Demetria uśmiechnęła się ironicznie i wstała. - Nie powinnyśmy już dłużej zakłócać
ustalonegoporządkudnia,milordzie.
- To prawda. - Constance sprawiała wrażenie rozbawionej. Uprzejmie ukłoniła się Olimpii. - Do
widzenia,madame.
- Do widzenia - odpowiedziała Olimpia. Zaczekała, aż Demetria i Constance znikną, i dopiero
wtedydyskretnieskinęłanaRoberta.
RobertzarumieniłsięispojrzałnaJareda.
-Sir,jeślimożna,tojaimoibraciachcielibyśmypanuofiarowaćpewienprezent.
-Prezent?-Jareduniósłbrew.-Czymożnawiedziećjaki?
Robertpodszedłdobiurka,wyjąłzkieszenimałeobwiniętewkolorowypapierpudełkoiwręczyłje
Jaredowi.
- Nie jest tak piękny jak ten, który dał pan jako okup za mnie, ale mamy nadzieję, że spodoba się
panu.
- Tam w środku jest napis - pośpieszył z informacją Hugh. - Ciocia Olimpia kazała go
wygrawerować.
Ethanszturchnąłgołokciemwżebra.
-Uspokójsię,idioto-szepnął.-Onjeszczenawetnieotworzyłpudełka.
Jared powoli rozpakował upominek. W pokoju zapadła cisza. Ostrożnie wyjął nowy zegarek z
pudełka i przez dłuższą chwilę przyglądał się wygrawerowanej sentencji: „Najwspanialszemu
nauczycielowi".
Kiedy po chwili uniósł głowę, w jego wzroku można było dostrzec jakiś dziwny, zupełnie nowy
wyraz.
-Myliszsię,Robercie-powiedziałcicho.-Tenzegarekjestznaczniepiękniejszyniżtamten,który
dałemporywaczom.Dziękujęwambardzo.
-Czynaprawdępodobasiępanu?-zapytałEthan.
- Od czasu dzieciństwa nie dostałem tak pięknego prezentu. Zresztą jest to jedyny podarek, jaki
otrzymałemoddniamoichsiedemnastychurodzin.
Robert,HughiEthanuśmiechalisiędosiebie.TylkoOlimpianiemogłapowstrzymaćłez.
Jaredprzerwałpodniosłynastrójwsuwajączegarekdokieszeni.Spojrzałnachłopcówipowiedział
poważnie:
-Moidrodzy.Wydajemisię,żenadeszłapora,byprzystąpićdonastępnegopunktuwdzisiejszym
rozkładziednia.
-Mamnadzieję,żeniebędzietolekcjałaciny-nieśmiałoszepnąłRobert.
- To nie będzie łacina. - Jared uśmiechnął się. - W kuchni czeka na was pani Bird z herbatą i
ciastkami.
-Towspaniale,sir-ucieszyłsięRobert.Hughroześmiałsięradośnie.
-Orany!Ajajestemtakigłodny.Mamnadzieję,żebędziepiernik.
-Jaliczęnaciastozjagodami-zawołałEthanpodskakujączradości.
- Wolałbym placek ze śliwkami - powiedział po namyśle Robert. Potem ukłonił się Olimpii i
wyprowadziłbracizpokoju.
-Jużmisięwydawało,żenigdyniezostaniemysami.-JaredspojrzałnaOlimpię.
- O tak. Mieliśmy tu dzisiaj straszliwy zamęt. - Olimpia wyciągnęła rękę i dotknęła dłonią jego
policzka.-Czyjesteśabsolutniepewny,żeniemaszochotyudaćsięnaposzukiwanieskarbu?
-Absolutniepewny,madame.-Jaredzdjąłsurdutizawiesiłgonaoparciukrzesła.Potempodszedł
dodrzwi.-Mamtuważniejszesprawyniżuganianiesięzaskarbem,którywcaleniejestmipotrzebny.
-Cóżtozasprawy,milordzie?-Olimpiazauważyła,żeJaredprzekręciłkluczwzamku.
Potempowolipodszedłdoniej.Jegowzrokwyrażałpożądanie.
-Pierwszypunktwspisietychważnychsprawbrzmi:kochaćsięzeswojążoną-powiedział.
PotemporwałOlimpięwramionaiponiósłjąwstronęsofy.
Objęłagozaszyjęiprzyglądałamusięspodopuszczonychpowiek.
- Ale, panie Chillhurst, co będzie z tymi wyznaczonymi na dziś spotkaniami? Takie postępowanie
możezakłócićpańskiharmonogram.
-Niechdiabliwezmąmojespotkania,madame.Mężczyznaotakimtemperamenciejakmójniemoże
byćniewolnikiemrozkładuzajęć.
NamiętnypocałunekpiratastłumiłgłośnyśmiechOlimpii.