Jan Andrzej Morsztyn
Do swoich ksiek
Dokd si, moja lutni, napierasz skwapliwie?
Chcesz na wiat i drukarskiej chciaaby oliwie
Poda w nielutociwe swoje plotki prasy,
Wzgardziwszy sodkie mego kabinetu wczasy?
Ach, nie wiesz, czego– si chce! Róne w ludziach smaki,
I ciebie potka wilkum pewnie niejednaki.
Nie trzeba dymem mierdzie, kto si chce do dworu
Uda, jeszcze ty godna kuchennego szoru:
Jeden, co lepiej pisze, znajdzie w tobie sia,
Co by cierpliwsza gowa jeszcze przekrelia;
Drugi z zazdroci, która rednie mózgi ywi,
W oczy pochwali, ale z tyu gb skrzywi;
Inszy, cho z hipokreskiej nie pi nigdy bani,
eby si co zda, czego nie umie, pogani.
Tak, co j w ciszy miaa, utracisz powag
I pójdziesz za sukienk korzeniu na wag
Albo ci, wac konfekt, podciele na szali
Aptekarz i Szot tob tabak podpali,
Albo kiedy krystera czyci brzuch zawarty,
Coraz, co krok do stolca, jednej zbdziesz karty.
Ale ty przecie prosisz askawej odprawy,
Tak ci si moje przykrz kreski i poprawy,
I co go dozna moesz, nie powaasz sromu;
Id tedy — ale lepiej byo siedzie w domu.