WałękaRafał
Tożsamośćszaleństwa
Odredakcji:
Czymjestszaleństwo?Czymożemyjejakośsprecyzować,nazwać?
Jakpoznaćjegotożsamość?
Każdeszaleństwomainneoblicze.Wkońcukażdyznasmawłasnewariacje,zboczenia,pasje
iskrzywienia.Nailejednakszalonymusibyćczłowiek,byprzekroczyćcienkąliniędzielącądobrood
zła?Możetorodzajusprawiedliwieniaprzedsamymsobą?Amożeszaleństwojestpoprostuwygodne?
Wkońcuniepoczytalnyprzestępcaotrzymalżejsząkaręniżosobaświadomaswoichzbrodni.
NajnowszapowieśćRafała,podobniejak„Więzieńzemsty”,pisanajestwsposóbniechronologiczny.
Pozwalatojeszczebardziejwytężyćumysłwielbicielakryminałuisensacji.Należybowiemszczególną
uwagęzwracaćnadatyposzczególnychzdarzeń,byposkładaćhistorięwjednącałość.
Wszystkozaczynasięwmomenciezaginięciaznanegopsychiatry,doktoraPiotraWrześnia.Jest
ondyrektoremzakładudlapsychiczniechorych.Jegozniknięciejestowianeaurątajemnicy.Wkręgu
podejrzanychznajdująsięzarównobylipacjenci,jakiprzeciwnicyoryginalnychmetodleczeniawtymże
szpitalu.KomunaraziłsięWrzesień?Możepoprostuzniknął,byskryćsięprzedwrogami?Ci,jak
wiadomo,czająsięwszędzie,taknaprawdęniemożnanikomuufać.Wieotymsamażonadoktora,
MałgorzataWrzesień.Niemożeonawierzyćaniwspółpracownikommałżonka,anipolicjiczyznajomym.
Kobietarozpoczynawięcposzukiwaniamężanawłasnąrękę.Majejwtympomócprywatnydetektyw,
RafałMalecki,oistnieniuktóregoMałgorzatadowiadujesięprzeszukującrzeczymęża.Czuje,że
znajdziewnichjakiśtropiniemylisię.Zawierzaswojemuinstynktowi.Reputacjadetektywajestdla
niejtajemnicą,aleniemawyboru.Zrobiwszystko,bydowiedziećsięprawdyozniknięciudoktoraPiotra
Września.
Małgorzata,kopiąccoraztogłębiejigłębiej,nimsięobejrzy,znajdziesięwsytuacji,zktórej
niesposóbwyjść.Każdybowiemmatutajswojegotrupawszafie.Pytanietylko:ktoodważysiędoowej
szafyzajrzeć?
Jakwiemy,szaleństwowielematwarzy,więcMałgorzataWrzesieńniejestjedynąbohaterką
„Tożsamościszaleństwa”.Wcałejtejzwariowanejpartiiżyciowychszachówważnymifiguramiokażą
siętakżezrzędliwy,próbującyrzucićpaleniekomisarzWinylijegomłodypartner,eleganckioraz
niezwykleinteligentnybyłystudentprawa,obecniepolicjant,PiotrKorzeński.
Wszyscybohaterowieprzekonająsię,żeniektóretajemnicezprzeszłościnigdyniepowinny
ujrzećświatładziennego.GdybowiemrazotworzysiępuszkęPandory,niemaodwrotu...
PanoszącesiępoświeciesiedemGrzechówGłównych:pycha,gniew,nieczystość,zazdrość,
nieumiarkowanie,gniewilenistwozmusząludzidostrasznychdecyzjiiwyborów.Strachmawielkie
oczy,kłamstwokrótkienogi,aśmierćdługieręce.Temogąciędosięgnąćnawetzzagrobu.
Spróbujmyodkryćtożsamośćtegoszaleństwa...
RafałWałęka—urodziłsię8marca1988rokuwSzczecinie.
Gdymiałroczek,jegorodzinaprzeprowadziłasięnaŚląsk,doKuźniRaciborskiej.Tamteż
ukończyłwszystkiekolejneszkoły,aliceumoprofilusportowym—jużwpobliskimRaciborzu.Po
maturzewybrałszkołępolicealnąwRybnikuoprofilufototechnicznym.Choćfotografiawciążpozostaje
jednymzjegohobby,tojednakpodwóchsemestrachwewspomnianejszkolezmieniłzdanieiwybrał
studia.PostanowiłwyprowadzićsiędoOpolaikształcićsięnatamtejszejPolitechniceOpolskiej,na
WydzialeWychowaniaFizycznego,naprofilu:Turystykairekreacja.Wtymrokurozpocząłtakże
edukacjęnaUniwersytecieOpolskim,będzietamstudiowaćjęzykiobcewturystyce.
Autortraktujeswojepisarstwojakhobbyigimnastykęumysłu.Zacząłpisywaćjeszczew
gimnazjum.SwojąprzygodęzksiążkązawdzięczapanuMarkowiCzogalikowi,nauczycielowijęzyka
polskiego,któryrozbudziłwmłodymRafalepokładywyobraźnipisarskiej.Pisanieartykułów
dziennikarskich,książekczyinnychtekstówużytkowychstałosiędlaniegoprzyjemnością,pasjąimiłym
sposobemnawypełnieniewolnegoczasu.
Jakoe-bookiwGoneta.netpojawiłysięjużdwieksiążkiRafałaWałęki:„Więzieńzemsty”(marzec
2010) oraz „Skazany” (wydanie 1., sierpień 2011 i wydanie 2., poprawione, luty 2012). Na wydanie
czekająkolejne.
Prolog
Racibórz—KampusAWF
Środa,15maja2002—godzina14:45
MaciejiBeatabylistudentamitrzeciegorokunaAkademiiWychowaniaFizycznegow
Raciborzu.Znalisiękilkamiesięcy,azaniecoponad30dnimielipodchodzićdoegzaminu
licencjackiego.Jednakhormony,wiosnaimłodzieńczezauroczeniewygrałyzpragmatyzmemżycia.
Młodzizakochanizdawalisięniemyślećonadchodzącymegzaminie.Widzielitylkosiebie.Studiowali
natymsamymkierunkuiroku,aleczasspędzonyrazemnazajęciachniebyłwystarczający.
Gdytylkonadarzałasięokazja,wprzerwiemiędzykolejnymizajęciamisiadalinaswojej
ulubionej,dębowejławceprzytylnymwejściugłównegobudynkuuczelni.TymrazemMaciej
zaniepokoiłBeatęswoimspóźnieniem.Siedziałajednakcierpliwie,ażwkońcudoczekałasięswojego
rycerza,któryniespodziewaniepodjechałsamochodem.Wysiadłizczerwonąróżąpopędziłdo
ukochanejdziewczyny.
—Skądmasztensamochód?—zapytałaBeatajużpotym,jakMaciekobdarowałjąróżąi
soczystympocałunkiem.Uwielbiałjejpomalowanenaczerwonopełne,wąskieusta.
—Toodrodziców.Mieliztymczekaćdozdanialicencjatu,aleniewytrzymali.Nienarzekam
więc.
—Jestsuper!Naprawdęjesttwój?—zapytałatotalniezszokowana.
—Wybacz,żesięspóźniłem,alewiesz...Dziśzabieramcięnawycieczkęmoimnowiutkimautem.
—Aleprzecieżzajęcia...MamyćwiczeniazDarłowskimi...—ZajęciazDarłowskim
toniemłodość,nieuciekną—wpadłjejwsłowoMaciek,uśmiechającsięzawadiacko,cozawsze
przyprawiałojegodziewczynęoszybszebicieserca.
—Jesteśpewien?—zapytałaniecosceptycznadziewczyna,poprawiającswojerude,kręcone
włosysięgająceramion.
—Tak!Zdecydowanie.Pięknydzień,pięknaty,nowiutkieauto.
Skoczymynadjeziorko,pokażeszmiswójnowystrój...
—Kusisz,mójdrogi...Nodobra,alejakcoś,wszystkospadnienaciebie.
—Niepanikuj.Conibymiałobysięstać?Tendzieńjestzbytdobry,bycośmogłogopopsuć,
niesądzisz?—zapytałMaciekretorycznie,poczymująłdziewczynęzarękęizacząłciągnąćdelikatnie
wstronęsamochodu.
Gdybylijużokrokodauta,naglenajegodachuwylądowałoludzkieciało.
Impetuderzeniaroztrzaskałwszystkieszybyispowodowałsporowgnieceńwniebieskim
SeacieIbiza.Młodziodruchowoodskoczyliwtył,choćmogłotowyglądaćnaupadek.Szoktopotężny
bodziec.Początkowoparaniepotrafiławydobyćzsiebiesłowa.Wpatrywałasiętylkowleżąceplecami
dogóryzwłokimłodegomężczyzny,wokółktóregoplamakrwipowiększałasięcorazbardziej.Dookoła
zaczęligromadzićsięstudenci,niektórzyfilmowaliciałokomórkami,innirobilizdjęcia.Internetsprzeda
dziśwszystko.
NagleuwagęwszystkichzwróciłtakżestraszliwypiskBeaty:—Przecieżtentrupto
Paweł—stwierdziłjedenzgapiów.—Zadzwońciepopolicję.
Kilkanaścieminutpóźniejnamiejscuzbrodnibyłojużpełnofunkcjonariuszy,terenzostał
zabezpieczony.SprawąmielizająćsiękomisarzWinylipodkomisarzKorzeński.Pierwszybył
podstarzałymgliną,niecozmęczonymswoimzawodem,alejednakcośwciążkazałomurobićto,corobi.
Uważał,żektośmusibabraćsięwbrudach,byinnimogliżyćspokojnie.Chociażpoczuciemisjiz
wiekiemstawałosięmniejsze,wciążjednaktliłosięwmotywacjiWinyla.Najegopalcuwidniałazłota
obrączka.Byładlaniegoważna,gdyżdawałanadziejęnato,żeżyciezawodoweniezawszejestskazane
nawyłącznośćprzezbrakżyciaprywatnego.Byłtoraczejzamkniętywsobie,okołopięćdziesięcioletni
osobnik.Uporczywiegryzłmarchewkę,cokłóciłosięniecozwizerunkiemtwardzielawprochowcu
rodemzestarychkryminałów.Szacunekistrach,tonajczęściejwzbudzałwkryminalistachstojącychmu
nadrodze.JegopartnerembyłmłodyPiotrKorzeński:eleganckoubrany,przystojnymężczyznapo
studiachprawniczych.
Dlaczegoniezostałprawnikiem?Otóż:pozostawałuzależnionyodadrenalinyiuważał,że
pracaśledczegodamuwiększepoledopopisu.Ryzykozapewniałmuteżhazard,któremubyłbezreszty
oddany.Tylkojemubyłwierny.Wysiadajączwozuzostawiłmarynarkę,podwinąłrękawykoszuli,po
czymwestchnąłiprzetarłczołozpotu.
—Komusię,cholera,chcemordowaćwtakąpogodę?—Korzeńskirzuciłwprzestrzeń
pytanie.
—Akomusięchcezadawaćgłupiepytania?—odparłWinyl.—Znówniewsosie,
partnerze?MożejakbyśzdjąłtenpłaszcziprzestałbawićsięwHumphreyaBogartaz„Casablanki”,to
byśniebyłtakniemiły.Upałszkodzi,wiesz?
—OdczepsięodtegoBogarthai„Casablanki”.Odtygodniasięczepiasz—odparłWinyli
choćrzeczywiściebyłomugorąco,touparcieikonsekwentniepłaszczaniezdjął.Nienawidził
przyznawaćsiędobłędów.
—Botodno.
—Waszepokolenienieznasięnafilmach.Idziecienajakąśrozpierduchęjak„Transnormerst”i
śleposięgapicie...Zeroklimatui...
—...mówisię:„Transformers”—poprawiłKorzeński.
—Jakgównonazwieszambrozją,toitakpozostaniegównem.—Tonibycopowinnosię
oglądać?Cotyostatniowidziałeś,szefie?
—„Prawdziwyromans”.Tojestdobryfilm.
—Zromantykatotymaszjedyniekońcówkę:„antyk”.Dobre,nie?Antyk,bomaszswojelata.
—Jedziesznamójwiek,arzucaszgłupimikawałamiStrasburgera.
—Niesągłupie,poprostuniekażdyjerozumie.Takjakjanierozumiem,jakmożeszuważać
„Prawdziwyromans”zaarcydzieło.—Comnie,kurwa,podkusiło,byzaczynaćztobątęgadkę?
—Bowiesz,żemamrację.Filmsięogląda,byoglądać,anieczytaćprzydługawedialogiiopisy.To
nieksiążka.
—Awksiążkachniemaprzydługawychdialogów?Zrzędzeniaoniczym.
—Anaszdialogniejestprzypadkiemprzydługawy?
—Przydługawytojesttwójjęzyk.Nadawałbyśsięnapapugę.
—Powieszwkońcu,coztym„Prawdziwymromansem”?
—Później.Zmęczyłamnietapaplanina,azarazdojeżdżamy.
Weźsięlepiejzarobotę.
—Założymysię,żedziśtojarozwiążęsprawę?Pięćdych?
—Stoi.
Policjancidotarlinamiejscewezwania,zaparkowalinaparkingudlawykładowcówipodeszli
dodośćotyłego,umundurowanegofunkcjonariusza.Uścisnęlimudłońiprzedstawilisię,krótkomachając
odznakami.
—Cotumamy?—zapytałKorzeński,uprzedzającpartnera,którynadzwyczajtegonielubił.
—Cóż,tentutajmartwytoniejakiPawełGrochowski,studenttrzeciegorokuWychowania
Fizycznego.Skoczek-samobójca?—Hmm...—westchnąłWinylizbadałwzrokiem
trzypiętrowybudynekuczelni.
—Jacyśświadkowie?—zapytałKorzeński.
—Właściwietoprawiesetka.Niedamyradyprzesłuchaćwszystkich...samistudenci—
odpowiedziałpolicjant.
—Aktobyłnajbliżej?Czyjtosamochód?
—MaciejaMalowskiego.Studenttutejszejturystyki.Byłatuteżjegodziewczyna,Beata
Brzoza.
—Gdzieonisą?—zapytałWinyl,licząc,żepolicjantwskażemuparępalcem.
—Przesłuchujeichnaszafunkcjonariuszka.
—Co,dokurwyjasnej!?Wieczniesięktośmirobotymusiwpierdalać?—grzmiałWinyl—
Prowadzićdonich,itojuż!—dodałwściekły,ażrzuciłmarchewkąwprzestraszonegopolicjanta,który
wiedziałjuż,żeniemawyboru,musiwykonaćpolecenie.
—Proszęzamną—rzuciłstrachliwiefunkcjonariusz.
—Korzeń,weźsięrozejrzyjipilnuj,byniczegoniespieprzyli.
Niepotrzebnamitufuszerkaamatorów—rozkazałkomisarz,a
Korzeńskizabrałsięzaoględzinyzwłokisamochodu.
Tymczasemwklasienumer15...
Niska blondynka w mundurze przesłuchiwała Beatę i Maćka. Nagle do pomieszczenia wpadł
Winyl.Niczymburza,zachmurzonatwarzzwiastowałapioruny.
—Wypad—powiedziałkrótko,machającodznaką.
—Niemożepantaktutajwpadać.Przesłuchujęświadków,którzysąwszokui...—tłumaczyła
policjantka.
—Wszokutojestemja,żemisięjakiśamatorwpieprzawkompetencje.Wypad,powiedziałem
—rozkazałWinylnieznoszącymsprzeciwutonem.
—Anibyjakiebłędypopełniłam?Takipancwany,aktosięspóźniałi...
—Popatrz,jakagębaniewyparzona,aniewie,żeświadkówprzesłuchujesięosobno?
—Aleja...—odparłapolicjantkaizauważyłaswójbłąd.—Jużzapóźno...Wy-pad—
sylabizowałWinylipochwilibyłjużsamnasamzeświadkami.
Podszedłdonichpowoli,zdjąłpłaszcziusiadł.Nicniemówił.
Badałichtylkowzrokiem.
—Kimpanjest?Kiedybędziemymogliwkońcuiśćdodomu?
—zapytałMaciek.
—JestemkomisarzWinyl.Czytotwójsamochód?
—Tak...
—Skądgomasz,chłopcze?
—Dostałemdziśodrodziców.
—Rozumiem.Znaliścietegochłopaka?Dlaczegozginął?—Zostałzepchniętyzdachu.
On...On—powiedziaładziewczyna,urywającwpółzdania.
—Ion?Coon?Sądziłem,żetosamobójstwo.Dlaczegomyślicieinaczej?
—Niewiem.Takmisiępowiedziało.
Takcisiępowiedziało.Lepiejuważajnato,comówisz.A
więc:kimbyłdlawasPawełGrochowski?
—Studiowaliśmyrazem,aleztegocowiem—słabomuszło.Miałteżproblemywdomu...
Możejednaksięzabił?Towymusicietoustalić.Możemyjużiść?—mówiłzniecierpliwionyMaciek,a
Winylzauważył,żechłopakchcesięjaknajszybciejulotnićzpomieszczenia.Strach?Wyrzutysumienia?
TymczasemBeatasiedziaładośćspokojnie.Wręcznienaturalnie.Czyżbyinnyrodzajszoku?Amożema
cośdoukrycia?TegowłaśniemiałsiędowiedziećkomisarzWinyl.
Tymczasemnazewnątrz...
Korzeńskipodchodziłdoautaiciałazkażdejmożliwejstrony.Tokucał,byspojrzećna
podwozie,tostawałnapalcach,bylepiejwidziećleżącenabrzuchuzwłoki.
—Ruszałtuktoścoś?—zapytałpolicjantów.
—Nie,czekamynagościzlaboratorium.
—Atam,jakchcesięzbadaćkomuśtyłek,totrzebawsadzićrękęwdupę—stwierdził
przemądrzaleKorzeńskiinaglestoczyłciałoleżącenabrzuchunaziemię.Czasemtrzebasiępobrudzić.
—Copanwyrabia!?Takniemożna!—grzmiałjedenzpolicjantów,aleKorzeńskiniezwracał
naniegouwagi.
ZaprzykłademWinylakroczyłpewnymidrogaminaswójwłasnysposób.Jegouwagęprzykuły
zatoranykłutewklatcepiersiowejikępkarudychwłosówwgarścidenata.
—No,tomamymorderstwo—stwierdziłKorzeński,zabezpieczyłdowodyijużwiedział,że
badaniaDNApowiedząim,kimbyłmorderca.Poznajątożsamośćtegoszaleństwa.
Tymczasemwklasienumer15...
Winylzakończyłjużprzesłuchiwaniestudentów.Obojewłaśnieopuszczalipokójigdy
bylijużprawieprzydrzwiach,zadzwoniłtelefonkomisarza.Melodiaz„Ojcachrzestnego”mogłanie
pasowaćdopolicjanta,alecóż,miałsłabośćdomuzykipoważnej.
—Winyl,słucham.
—Jakprzesłuchanie?
—Skończyłem,ajakuciebie?
—Toniebyłosamobójstwo.Ktośgozepchnął.
„Takwłaśniesądziłem.GdybyPawełchciałsięzabić,wybrałbywyższybudynek”—pomyślał
Winyl,wyobrażającsobiejednak,żewprzeciwieństwiedoniegoniekażdymyślilogicznie.
—Słuchaj...Jakikolorwłosówmataświadek,Beata?—zapytałKorzeński.
—Rudy,czemupytasz?
—Tak?Gdzieichmasz?Muszęznimipogadać.
—Właśnieichpuściłem,boco?Gównowiedzą—odparłWinyl.
—Onajestpodejrzana!
—Ej!Stójcie!—zawołałkomisarzdoznikającejzarogiemkorytarzapary.
Spojrzeliwjegostronęinaglezaczęliuciekać.
—Cholera,nienawidzębiegać—stwierdziłWinyliruszyłwpościg.
PiotrKorzeńskizagryzałjabłko,siedzącnaławce.PokilkunastuminutachzasapanyispoconyWinyl
przyprowadziłskutychkajdankamiBeatęiMaćka.
—Siadać,docholery.Aresztujęwaszaopórprzy...—dukałkomisarz,próbujączłapać
oddech.
—Ooo,widzę,żezdjąłeśpłaszcz—zażartowałjegomłodszypartner.
—Zamknijsięiichogarnij.Jamuszęsięnapićwody—przyznałzdyszanykomisarz.
Korzeńskiztrudempowstrzymałsięodporuszaniapewnejkwestii.Ciekawiłogo,jakWinyl
dogoniłdwójkęstudentówwydziałuwychowaniafizycznego.Uznał,żezapytaotopóźniej.Terazmiał
zamiarrozwiązaćsprawęiwygraćzakład.
—Studenciki,terazpogadaciezemną.Prędzejstrzelęwamwnogęniżbędęzawamibiegł,
więclepiejdarujciesobieucieczkę.
—Todlaczegotamtenniestrzelał?—zapytałMaciek.
Majużswojelata,wzrokjużnieten.Powiedzciemi,czemu
chcieliściezwiać?
—Nicniepowiemybezadwokata.
—Dajspokój.Niebawimysięwdobregoizłegoglinę...Toniejestjakiśtanifilm.Chcętylko
pogadać.
—Oczym?Wszystkocowiemy,powiedzieliśmyjużtamtemunarwańcowi—odparłaBeata.
—Wiesz,comówiąorudych?
—Żejesteśmyfałszywe,otopanuchodzi?—odparłazprzekąsemdziewczyna.
—Takibrzydkistereotyp,anielubimystereotypów,nie?Więcmożeniebędępostępowałtak,
jaksiępowinno.Wieciedlaczego?
—Bo?
—Bojestemsprytniejszyodtegotamdrągala.Wiecie,żejeśliwezwiemywamadwokata,to
będziemymusieliwasoskarżyć.Apókigoniema?Jesteścieciąglejeszczetylkoświadkami.
„Oskarżony”brzmiałobyniezbytfajniewwaszymCV,conie?—drążyłKorzeński.MaciekiBeata
spojrzelinasiebiebadawczo,jakbypróbowalicośuzgodnić.
—Tojak?Pogadamy?
—Nodobrze,powiemy.
—Cóż...Beato,znaleźliśmywgarściPawłapękrudychwłosów.TestyDNApotrwająkilka
dni,alemożesięokazać,żesątwoje.Wtedypójdzieszsiedziećbezdwóchzdań...
—Przecieżonabyłazemną,gdytengośćskoczył—zauważyłMaciek,poirytowanyteorią,
jakobyjegodziewczynamiałabymiećcośwspólnegoześmierciąmłodegostudenta.
—Kiepskateoria,paniewładzo—zauważyłaBeata.—Ażesamaraczejjesteśzbytwątła,
byudałocisięzadźgaćizepchnąćdorosłegofacetazdachu,tostrzelam,żepomógłciwtymtwój
chłopak.Ciekawateoria,nie?—fantazjowałKorzeński,chcącniecoprzytłoczyćdwójkęmłodychludzi.
Wiedziałdobrze,żegdyPawełbyłzrzucanyzdachu—onigrzeczniesiedzielinaławce.
—Toniemygozepchnęliśmy,tomożebyć...
—Mów...
Nie,bowtedylicencjat,egzamin...Chcemyzdać,anie...
—Powiedz,przyznajeciesię?Prawdawtejsprawietokwestiaczasu.Kawałzemniedobregogliny.
Dobrzewamradzę.Całeżycieprzedwami.
—Maciek,powiedzmu.Powiedz.
—Oszalałaś?Wiesz,conasczeka?
—Nieważne...
Racibórz—Dworzeckolejowy
Środa,15maja2002—godzina17:40
Ubranynasportowoczterdziestopięcioletni,wysokimężczyznaw
zielonejczapcezesporymplecakiemzestelażemnaplecachobserwowałrozkładjazdy.Po
upewnieniusię,żezachwilębędzienadjeżdżałjegopociąg,udałsięnajpierwdokasypobilet,a
następnienaperon.
—Jedynka,widzęobiekt.Wchodzić?—zapytałubranypocywilnemupolicjantdourządzenia
łącznościowegoukrytegowrękawie.
—Nie,obserwowaćiczekaćnarozkaz—poleciłkomisarzWinyl,koordynującyakcjąz
dużegosamochoduzaparkowanegonieopodaldworcakolejowego.
—Nacoczekamy?Bierzmygo—stwierdziłKorzeński.—Jakiśtyniecierpliwy.Nie
dorwiemygoprzecieżnaperonie,bojestzadużoludzi.Wpociąguniebędziemiałdokądzwiać—
odparłWinyl.
—Przynieśćcikawy?—zagadnąłpodkomisarz.
—Hmm...Nodobra,skocz,aletaknajednejnodze.Korzeńskiwyszedłzpunktu
dowodzeniaiudałsiędownętrzastacji.Kłamałzkawą.Chciałobserwowaćakcjęnawłasneoczy.
Częstodziałałsamowolnie.Miałdziwnypęddobyciabohaterem.Zawszechciałbłyszczeć.Egoista,
któryztrudemprzestawiasięnapracęzespołową.
—Centrala,obiektodszedłodkasy.Naktóryperonidzie?
—Jedynka—czekaj,dwójka—biegiemdokasy,wktórejbył.
Zapytajnajakipociągkupiłbilet.Migiem.
Przyjąłem—odpowiedziałpolicjantiprzepchnąłsięprzez
kolejkęludzistojącychdokasy.
Pochwilidocentraliprzyszławiadomość.
—Wrocław-Berlin,peronczwarty,pociągpośpieszny.—Przyjąłem.Wsiadacieza
nimdopociągu,tamzgarniemyskurwiela—rozkazałWinyl,kierującyakcjąaresztowania.
Wspomnianywcześniejubranynasportowoobiektszedłwkierunkuperonunumercztery.
—Centrala,Korzeńskiidzietużzanim—zgłosiłpolicjantopseudonimieJedynka.
—Coonodpierdala?Pocotampolazł?!Zabijętegodzieciaka!
—grzmiałwulgarnieWinyl.Nigdynieszczędziłprzekleństw.
TymczasemKorzeńskibyłjakieśdwametryzaobiektem.
Mężczyznawczapceiplecakuzestelażemobróciłsię,czując,żemożebyćśledzony.Spojrzał
badawczonaPiotra,alenajwyraźniejniezauważyłnicpodejrzanego.GdyKorzeńskibyłjużokrokod
celu,zagadnęłogodwóchbarczystych,ubranychwdresymężczyzn.
—Goguś,dawajjakiśgrosz—zażądaligłośno.
—Spadać!—warknąłpodkomisarz,niechcącwdawaćsiędyskusję.
—Grzeczniej,gnoju!—zawołałjedenzagresywnychmężczyzniniespodziewanieuderzył
podkomisarza,któryupadłnaziemięizachwilęotrzymałsolidnegokopniakawbrzuch.
Niebyłoczasunaceregiele.Wyjąłbrońistrzeliłjednemuwnogę.Kilkaosóbzaczęłouciekać
wpanice,słysząchukwystrzału.Widzącto,obiekt,którymieliaresztowaćpolicjanci,takżezaczął
uciekać.Zrzuciłplecakipobiegłnaperonposchodach.—Centrala,obiektucieka!Gonięgo!—
zgłosiłKorzeński.—Niechtocholera!Wszyscywchodzimy!—ogłosiłWinyliwybiegłz
samochodudowodzeniawrazzresztąpolicjantów.Nieminęłachwila,gdyKorzeńskiznalazłsię
naperonie.Wypatrzyłwtłumieswójcel.Właśnienadjeżdżałpociąg.Niechcącznówspłoszyć
ściganego,podkomisarzostrożniezacząłprzeciskaćsięprzeztłum.Gdyjednaknadjeżdżałpociąg,
nagledałosięsłyszećprzerażonepiskiiwrzaski.Wystarczyło,żepodkomisarznamomentstracił
obiektzzasięguwzroku...
Ściganymężczyznawylądowałnaszynach,tużprzedlokomotywą.Niebyłoczegozbierać.
Kilkatygodnipóźniej...
KomendagłównawRaciborzu
—PrzyszływynikibadańDNA—przyznałKorzeński,wręczającpartnerowikopertęformatu
A4.
—Ico?—zapytałWinyl.
—Potwierdzone,toon.
—AwięctoprofesorDanielDembińskizabiłtegodzieciaka?
—Tak,zamykamysprawę.
—Conabazgrałeśwraporcie?
—Wypytaliśmykilkoroświadków.Samisięzgłosili,bochcielipomóc.Wszyscytostudenci.
Jaksięokazało,kilkoroznichDembińskimolestował—odparłWinyl.
—Biednedziewczyny...
—Nie,tuniechodziodziewczyny.
—Pedał?Ojasny...
—Notak.Szantażowałich,żeniedopuściichdoegzaminulicencjackiego,jeśliniebędąmu,
nowiesz.
—Dobra,darujsobieszczegóły.
—No,aPawełponoćbyłjegoulubieńcem.Sambyłgejem,mieliromans.Chciałtoogłosić,bo
miałdość,awtedyprofesoreksięwystraszyłigozałatwił.
—Onmiałmotyw,mymamydowody,aprasabędziemiałaniezłytematprzeztenbajzel.
Profesorekzaplanowałpodróżjużkilkadniwcześniej.
—Wysłaćtakiegodopierdla,tobyjeszczedziękował.
—Cieszyszsię,żezdechł?
—Cieszęsię,żesprawiedliwośćmajeszczecośdopowiedzenianatymświecie.
—Powinieneśpisaćwiersze,szefie—zażartowałKorzeński.—Nieliżmitudupy.
Sprawazamknięta—odparłszorstkoWinyl.
—Szefie...—zagadnąłjeszczemłodypodkomisarz.—Dlaczego...?Możewiesz,dlaczegonie
wszczętowmojejsprawiepostępowania?Powinienemwyleciećzaniesubordynację.
Dyscyplinarka...—drążyłmłodypodkomisarz.
—Mamyjeszczetrochęwtyk,młody,alepowiemszczerze.
Jeszczerazcośtakiegoisamwykopięcięnazielonątrawkę.
—Konieckońców:dorwałemgościa.
—Gdybyściganybyłniewinny,tobyśsięniewygrzebał.
Pierdziałbyśzestrachuwdrewnianystołek.
—Ale...
—Alebył...anienawidzęludziwykorzystującychwładzę,bysterowaćinnymi.No,chyba,że
robiętoja.Tamtenprofesorekbyłchorąciotą,anienawidzętakich...śmieci...
—Itylkodlatego?—ciągnąłKorzeński.
—Wielelatrobięjakoglinaijeszczenauczyszsię,żeabybronićprawaizasad,czasemtrzeba
stanąćponadpraweminagiąćzasady.Czasamijenawetzłamać...—pouczałWinyl.—Pozatym,ktoś
musiwypełniaćzamnieraportyprzeznastępnepółroku.
—Amojepięćdych?—zagadnąłKorzeńskinieśmiało.—Młody...nieprzeginajpały—
odpowiedziałkomisarzWinylidalejchrupałswojąmarchewkę.
—Toprofesorekprzeginałpałę—rzuciłKorzeńskiżartem.—Młody,tetwoje
kawałysąjakniedzielneobiadyumojejteściowej.
—Niesmaczne?
—Poprostuzbytczęste.
W tym samym czasie w jednym z raciborskich lasów czworo studentów oblewało swój
sukces...
—Brawo.Pozbyliśmysiętegośmiecia.Dembińskiprzeszedłdohistorii.Zanas!—wzniósł
toastjedenzestudentów.
—Jużmyślałem,żeżadnegoznasniedopuścidoegzaminu.
—Trzebabyłosięuczyć,matole—zażartowałinny.
WśródświętującychbyliBeataiMaciek.
—Brawodlawszystkich.Naszplanzwrobieniemprofesorawzabójstwo,pedalstwoijeszcze
Piotrekzakcjąnaperonie...no,majstersztyk.Brawo.
—Spoko,trochęmniekosztowałoznalezienietakichdresówizepchnięcieDembińskiego,ale...
Cobyniemówić,zemstasmakujesuper—powiedziałPiotrek,popijającpiwo.
—Studencirzeczywiściesąkreatywni—żartowali.
—SzkodatylkoPawła,planowałtęakcjęznami...—stwierdziłaBeata.
—Cóż,niewiedziałtylko,jakabędziejegorola.
—GdybyBeatanieprzespałasięztymrudzielcem,Dembińskim,toniezdobylibyśmyjego
włosów.Dobryteżmieliściepomysłzudawanąucieczką.Brawo!
—Niechżyjelicencjat!Światstoiprzednamiotworem,zawieramypakt.Nigdynikomuotym
niepowiemy...
Takotostudenciturystykiirekreacjirozpoczęlinowyetapwswoimżyciu.
Wkońcuwykształceniewyższetrzebaumiećzdobyć.
RozdziałI
Racibórz,8kwietnia2006—godzina21:15
Byłdeszczowy,wiosennywieczór.Pomimociepłejporyrokuczarnechmuryskutecznie
sprawiły,żenadworzepanowałwszechobecnymrok,szczególniewokolicach,gdziebrakowało
sprawnychlatarni.Tymimrocznymi,zapomnianymiprzezświatulicamikroczyłaatrakcyjnakobieta.Jej
aparycjawtymponurymotoczeniewręczraziła.Takobieta,choćwybitnieniepasującadopanującego
dookołakrajobrazunędzyidestrukcyjnejrękiczasu,nieprzykuwałaniczyjejuwagi,pozajednym,
zazdrosnymspojrzeniemprzejeżdżającejnarowerzestaruszki.Wszędziepanowałbrud.Niedziwito,
gdyżwiększośćmieszkańbyłaopustoszałainiemiałktozadbaćotomiejsce.Zrujnowaneosiedle
czekało.Albonawyrokwpostaciwyburzenia,albonawybawienie,czyliremontgeneralny.Kilkoro
przypadkowychprzechodniówbardziejszukałoschronieniaprzedulewnymdeszczem,niżrozglądałosię
pookolicy.Kroczącejmiędzystarymi,częściowozrujnowanymibudynkamikobieciebyłotonarękę.Nie
chciałazwracaćniczyjejuwagi.Byławystarczającozdenerwowanaostatnimidniami,którebyły
cholerniedalekieodsielanki.
Emanującezaniedbaniemidośćniskie,najwyżejjednopiętrowebudynkiświeciłypustkami.
Generalnyremontbyłbytutajwielcepożądanymgościem.
„Klimatjakwstarychkryminałach”—pomyślałaMałgorzata.Wysoka,zielonooka
blondynkawczarnejminiiciemnymżakiecienormalniezwróciłabyuwagęniejednegomężczyzny,ale
dziśniebyłowokolicymęskiegookachętnegodopodziwianiajejurody.
Momentamibrakowałojakiegokolwiekoka.
Wstrugachzłośliwieopadającegozniebadeszczudotarładobudynku,któregoszukała.Wyjęła
ztorebkimałąkarteczkęzadresem,byupewnićsię,czydobrzetrafiła.Spojrzałanamałyświstekpapieru
izpewnąnutążalumusiałaprzyznaćprzedsamąsobą,żedotarłanamiejsce.Choćszukałategobudynku,
toliczyławduchu,żeniebędzietakistraszny.
„Totutaj,niestety”—pomyślałanawidokjednopiętrowegodomuopłaskim,dziurawymdachuiz
powybijanymiczęściowooknami.
Wszystkowyglądałotak,jakbymiałosięwkażdejchwilizawalić.Małgorzatamiała,jaksięokazało,
złudnąnadzieję,żepomimocałegoniezbytprzyjemnegoklimatutegomiejsca,trafijejsięcoślepszego.
Dałabywielezaodstępstwoodnormy.Zbliżyłasiępowolidodrzwifrontowychiwyciągnęłaniepewnie
rękę,byzapukać.„Niezbytdobrawizytówka”—stwierdziła,spoglądającnawiszącąnajednym
gwoździutabliczkę,prawdopodobniezjakimśnazwiskiem.Spróbowałajeodczytać,aleniebyław
stanierozszyfrowaćstaregonapisu.Zawahałasięprzezchwilęprzełykającślinę,poczułanapływ
adrenaliny.JeśliMałgorzataprzedpojawieniemsiętutajmiałajeszczepojęcie,czymjestrozsądeklub
instynktsamozachowawczy,tozkażdąchwilątepojęciawydawałyjejsięcorazodleglejsze.Ulatniały
sięniczymsenoporanku.
„Zpewnościąmiewałamjużbezpieczniejszeimądrzejszepomysły”—zganiłasięwduchu,
zdającsobiesprawę,żeporaiklimatnatakąwizytęniebyłnajodpowiedniejszy.Czasjednakzmuszał
paniąMałgorzatęWrzesieńdoodważniejszychzachowań.Niemogłaczekać,anapewnoniewtedy,gdy
jestjużtakbliskoosiągnięciacelu.Pochwiliwahaniaprzełamałasię.Zapukała.Zgodniez
przewidywaniaminiktnieotworzył.
„Możepowinnamsobiepójśćiwrócićinnymrazem?Nikogoniema”—pomyślałaprzezmoment.
—Nonie,niedamsięzastraszyć.Czasnagli—mruknęłapodnosemipodbudowananieco
własnąodwagąnacisnęłapokrytąrdząklamkę,poczymweszładośrodka,otwierającszare,podrapane
drzwi.Zaskrzypiałyzłowieszczo.Będącjużwśrodku,Małgorzatazłożyłaparasolitrzymającgowręce
jakjakąśbroń,zaczęłaszukaćwłącznikaświatła.Stara,pokrytadeskamipodłoga,uginającsiępod
stopamiMałgorzaty,wydawaładziwneiniemiłedlauchaodgłosy.Niemającpodrękąlatarki,kobieta
użyławyświetlaczatelefonu,byrozjaśnićciemnekorytarzebudynku.Nowemodelekomóreknieźlesięw
tymsprawdzały.Trzymającwjednejdłonitelefon,awdrugiejparasolkęprzygotowanądoobronyprzed
jakimśnieokiełznanymstworzeniem,możeczłowiekiem,Małgosiakroczyłaostrożnieprzedsiebie.
Przeleciałojejprzezmyślpytanie:dlaczegoakurattomiejscewybrał?Kimonjest?Czydobrzezrobiła,
godzącsięnapodążaniezaanonimowymiinstrukcjami,jakichudzielałjejceljejwizyty—Malecki?
Wkrótcemiałasięotymprzekonać.
Idąc,bałasięcorazbardziej.Wciążjednakwytrwalebadałapozostającywpółmrokukorytarzi
jegopokrytegrzybemściany.
Nieprzerwanietargałyniąwątpliwościorazniepokój.
„Możeniepowinnambyćsama?—rozmyślała—Powinnamprzyjśćzkimś...”.
Nietakiebyłyjednakinstrukcje.
—Jesttuktoś?!—zawołaławkońcu.
Cisza.Nadziejanaznalezienieżywejduszywtymstrasznymdomuokazałasięzłudna.Zero
odzewu,tylkowiatrprzechadzałsiępokorytarzu,wydająccichyświst.Wszechobecnaciszapotęgowała
uczuciastrachuiniepokoju.Małgorzatęmęczyłnatłokmyśli:„Cojaturobię?Ktośtużyje?Możemnie
oszukano?”.
Cośsięczaiłowciemnościach,aleniepotrafiłastwierdzić:co.Ponoćciekawośćtopierwszy
stopieńdopiekła,aGosiamusiałapokonaćcałeschody.Brnęławięcdalejwmrok.Musiałacorazto
głębiejzanurzyćsięwciemnościachtegoupiornegomiejsca.Skierowałasięnastare,drewnianeschody,
którebyłytakniepewnejbudowy,jakniepewnaswojegolosubyłakobieta.Światłotelefonu,pomimo
tego,żeoświetlałonawetsporąprzestrzeńwtychegipskichciemnościach,wciążjednakbyło
niewystarczające.Takbardzozresztąnasiąknęłajużstrachem,żeniewyzbyłabysięgo,nawettrzymając
wielkąlatarnięwdłoni.Wkońcukobietadotarładoupragnionychdrzwi.
„Upragnione?!Przecieżjaniechcętubyć!”—wykrzyknęławduchu.—Lepszetojednakniż
dalszełażeniepotymdziwnymkorytarzu”.
Spojrzałanadrzwi,zdającesiębyćdlaniejniczymświatełkowtunelu.Widniejącananich
tabliczkaznapisem:„RafałMalecki,prywatnydetektyw”dawnoniewąchałaszmaty.Zresztąpodobnie
jakcałybudynek,wyglądającynabardzozapuszczony,awręcznaruderę.
„Jakmożnapracowaćwtakichwarunkach?Prywatnydetektyw,
alebudynekniczympublicznatoaleta”—pomyślałaMałgorzata,krzywiąctwarzzodrazą.Jakodość
majętnakobietanieprzywykładotakiegootoczenia.JeszczeniespotkaładetektywaMaleckiego,ajuż
odczuwaładoniegoniechęć.Pedantycznaczęśćjejosobowościnajchętniejwybiegłabystądzpłaczem.
Pochwiliznęcaniasięnadswoimpoczuciemestetyki,przypomniałasobie,pocotuprzybyła.Zapukała,a
szorstkimęskigłosnakazałwejście.Dobiegałjakbyzewsząd.
„Dziwneuczucie...”—myśljakbłyskawica.
KobietaostrożnienacisnęłaklamkęiotworzyładrzwidogabinetuMaleckiego.
Niepewnymkrokiemprzekroczyłaprógciemnegopokoju.
Poomackuszukaławłącznikaświatła.Znalazła,aleniedziałał.
—Możemywłączyćświatło?—zapytała,choćniezbytwiedziała,dokogokierujeswójgłos.
—Nie—odparłkrótko.
RzeczowośćMaleckiegoodebrałakobiecieochotęnajakiekolwiekdyskusje.
„Każdymaswojeskrzywienia.Tenewidentniegustujewciemności”—pomyślała,
przekonującwewnętrzniesamąsiebie,bymuzaufać.
Niemającwyboru,musiałapodporządkowaćsięregułomtejswegorodzajugry.Pozostałojej
wciążtkwićwciemnościach.Poczuła,żestrachjednakpowraca,jakuporczywamucha,któraniechce
odlecieć,choćbyśniewiemjakjąodganiał.
„Niechcośpowie,docholery!”—powtarzałaintensywniewduchu,odczuwającnapięcie.
Ciszapotęgowałajejwyobcowanie.Napięcieniepozwalałonalogiczneprzemyśleniesytuacji.
Przychodzitusama,doobcegoczłowieka,ipoprostutańczywrytmachgranejprzezniegomuzyki.Jeśli
jednakokażesię,żeznalazłaodpowiedniegoczłowiekawodpowiednimczasie,tocaływysiłekzostanie
wynagrodzony.
Wkońcugłoszkońcapomieszczeniakazałjejusiąść.Praktyczniepoomackuznalazłakrzesłoi
spełniłabardziejrozkazniżprośbę.„Spokojnie,bądźspokojna”—wmawiałasobie,głęboko
oddychając.
—Boisiępaniczegoś?
„Tak!Ciebie,tycholernydziwaku!Zapalświatło!”—wykrzyczałamentalnie,aległośno
odpowiedziałajedynie:
—Nie,wszystkookej.Cieszęsię,żeznalazłpandlamnieczas.Znównastałacisza,a
kobietaczuła,żezaczynategowręcznienawidzić.Tęskniłazajakimikolwiekdźwiękami,bonie
podobałosięjejswegorodzajuzawieszeniewpróżni.Próbowaławzrokiemprzebićsięprzezmrok
pomieszczenia.Zdawałasobiesprawęztego,żewidzącwięcej,poczułabysięznacznielepiej,może
pewniej.Wpomieszczeniuczaiłosięcośzłowieszczego.Coświsiałowpowietrzuizpewnościąniebył
totylkozaduchdawnoniesprzątanegoizaniedbanegobiura.Jednymzniewieluźródełświatłabył
wpadającyprzezoknoksiężyc.Dziśpełnia,czaswilkołaków.Noc.Porapotworów.Wyobraźniapani
Wrzesieńpracowałanawysokichobrotach.„Wszystkichklientówtaktraktuje,czymożetylkomnie
spotkałtenwątpliwyzaszczyt?Cojamówię,kiedyonmiałostatniegogościa?”—zastanawiałasię,
siedzącnachwiejnym,drewnianymkrześle.Małgorzatauporczywiewpatrywałasięteżwpostać
znajdującąsięnakońcupomieszczeniazabiurkiem.Próbowaładojrzećtwarzdetektywa.Napróżno.
Widziałajednakdłonie.Spoczywałynabiurkubezjakiegokolwiekgłosu.Tentakżeniebyłzbyt
przyjemny.Chrapliwy,jakbymechaniczny.PaniąWrzesieńjednakwychowanozbytdobrze,byośmieliła
sięwypytywaćotakierzeczy.Niebyłatakżewnastrojunapogaduszki.Chciałazłożyćzlecenie,
dowiedziećsięczegośizniknąć.„Ofiarapalenia”—pomyślaławkońcu,apochwili
przestraszyłojąnagłeprzerwanieciszy.Lekkopodskoczyłaistłumiłapisk,gdypozostającawbezruchu
postaćodezwałasięgłosem,któryzapewniałodczucieniepokojuidyskomfortuosobiesiedzącej
naprzeciw.Gwarantowałbrakbezpieczeństwa.Otomuchodzi.Strachjestniczymberło,aonjestkrólem
sytuacji.
—Witampanią—wypaliłkrótko.
—Mogłabymzapalićświatło?Poczułabymsiępewniej—zapytałanieśmiało.
Jużmówiłem,żenie.
—Ale...
—Teciemnościtowynikawariiinstalacji.Wszystkodziśsiadło,więcniepozwólmy,byi
naszarozmowasiadła.
„Otochodzi,dziwaku”—pomyślała.
—Mamofertę.Bardzociekawąofertę—powiedziała.—Otymjazadecyduję.
Rozumiem,żetozpaniąrozmawiałemprzeztelefon?
—Tak,umawialiśmysięnadziś—odparłakobietatakwyraźnie,jaktylkopozwalałojejnato
ściśniętestrachemgardło.
—Tajemniczazpaniosóbka.Dlaczegopodałamipanitakzdawkowepersonalia?Zawsze
zachowujemysiętak,gdysięboimy.Wtedynieujawniamyzadużo,gdyżmamycośdoukrycia.Jakjestz
panią?—zapytałdetektyw,awjegogłosiedałosięwyczućpodejrzliwość.Ztegojednakżyje.
—Myślałam,żetylewystarczy.Znałpanmojegomęża?
Znalazłampananumerwjegonotesie.NazywasięRafał...—...Malecki.Jużsobie
wyjaśniliśmy,kimjesteśmy.Pytaniebrzmi:czegochcemy?
„Chcęstądwyjść”—pomyślałakobieta,bogierkisłownedetektywaijegodziwnaskłonność
dofilozofiiniebyłatym,czegoszuka.
Za wiele jednak najadła się strachu, zbyt dużo kosztowało ją, by dotrzeć tu gdzie jest. Nie była
boginiąodwagi,alenigdyniebrakowałojejuporu.
—Byliściezmoimmężemprzyjaciółmi?
—Aprzychodzipanidomniejakodoprzyjacielaczydodetektywa?
—Cotozaróżnica?Takczyowak,panazadaniembyłobyodnalezieniego—mówiłacoraz
odważniejkobieta.Wzrokprzyzwyczaiłsiędociemności,alewrazieczegotrzymaławtorebce
przygotowanygazpieprzowy.
Nawszelkiwypadek.
—Przyjacielnieweźmiezatopieniędzy.Jajestemdetektywem.Ilejestdlapaniwarteżycie
męża?Dużo?Dużomożepaniznieść?—kontynuowałMalecki.
„Przecieżtooczywiste.Pocoonmnietakdziwniewypytuje?”—zastanawiałasię.
—Tomojasprawa.Potrafigopanznaleźć?—Każdegodasięznaleźć.Jeśli
oczywiściechcebyćodnaleziony.
—Comapannamyśli?
—Nieważne.Przejdźmydorzeczy.Przygotowałapaniszczegółysprawy,którąmamsięzająć?
ChoćmrocznystylMaleckiegozpewnościąnieprzysparzałmuwieluprzyjaciół,tojednaknie
tobyłonajważniejsze.Pomimowidocznegozaniedbaniajegobiuramożnabyłopomyśleć,żekiepsko
zarabia,więcdostajeniezbytwielezleceń.
—Niewiem,czywtychciemnościachpancośzobaczy,aleprzygotowałamtutajteczkę.
Zostawiętopanudoanalizy,terazchciałabymjuż...—detektywprzerwałjednak.
—Szybkosiępanipoddaje.Mążniebyłbyzadowolony.—Niepoddałamsię,tylkotutaj
jesttak,tak...Ciemno,przerażamniepan—wypaliławkońcukobieta.
Tachwilaszczerościniemogłajużdłużejskrywaćsięwjejpsychice.Ulżyłojej,alenie
wiedziałaczybyłotorozsądne.Czydetektywstracinadsobąpanowanie?
—Możetokolejnyświrczyhającynapiękneblondidiotki?—pomyślałaistrachznów
zagościłwjejgłowie,asercezabiłomocniej.—Niemamczasunabzdety.Wmoimżyciukrólują
awarie,aleczynaprawdęniepotopanituprzyszła?Niechciałasiępaniprzetestować,iletaknaprawdę
możeznieśćdlamęża?—mówiłdetektywniecoszybciej.Jegouwagijednakbyłybardzocelne.Gosia
musiałaprzyznaćmurację.
Pomiędzyniąajejmężemniebyłoostatnionajlepiej.
Zimny,rzeczowytondetektywaorazcelnespostrzeżeniautwierdziłykobietę,żemado
czynieniazprofesjonalistą.Geniuszebywajądziwni.
—Jakjużpanwie,szukamswojegomęża.NazywałsięPiotrWrzesień.
Nazywałsię?Czyżtonieznak,żezostałspisanynastraty?—
zauważyłMalecki.
Próbowałsiędroczyćzklientką,jaktoczęstomiałwzwyczaju.Byłznaturyupierdliwy,
sarkastycznyiczepiałsięsłów.Latawzawodziedetektywatakgoukształtowały.Rozkładałsłowana
czynnikipierwsze,wnadziei,żedadząmurozwiązanie.Takieprzynajmniejkrążyłyonimopinie.
Nieścisłościbyłyjakranyuzwierzyny,naktórąpolował.Pomagałysięjejwykrwawić,wtedyspokojnie
mógłofiarędobićipożreć.
—Przepraszam,nazywasięPiotrWrzesień—poprawiłasiękobieta.—Zaginąłtydzieńtemu
—dodałaszybko.
—Kiedyostatnirazgopaniwidziała?—drążyłdetektyw,wciążpozostającwbezruchu.Brak
jakiejkolwiekgestykulacjiMaleckiegodziałałparaliżująconarozmówczynię.Trzebajednakprzyznać,że
byłnadzwyczajopanowany.Tosięchwaliwzawodziedetektywa.Nieweźmienógzapas,gdyusłyszy
odgłosotwieranejbutelkizszampanem.
Niespanikuje,biorąctozawystrzałzpistoletu.
—Wczwartek.Wyszedłdopracy,wtedywidziałamgoporazostatni.Późniejsłuchponim
zaginął.
—Aczymzajmujesięmążijakimamydziśdzień?—zapytałdetektyw.
Drugiepytaniebyłoniecozbijająceztropu,wydawałosięzupełnienienatemat.
—Jestdyrektoremszpitaladlaobłąkanych.Dziśmamyponiedziałek,acóżtozapytanie?
—Widzę,żeniezbytpaniązmartwiłozniknięciemęża,skorozgłaszasiępanidomnie
dopieropotyludniach.Skądtazwłoka?—Tochybaniemazwiązkuzesprawą.Miałamswoje
powody
—odparłazirytacją.
Małgorzatęzaczynałydenerwowaćuszczypliweuwaginatematjejżyciaprywatnego.
Powstrzymałasięjednakoddalszejreakcji.Uspokoiłasięiodpowiedziałaudawanymzimnymgłosem,
którybyłnieudolnąpróbą„odbiciapiłeczki”.ChciałaupodobnićsiędoMaleckiego,zagraćwjegogręi
pokazać,żeuszczypliwośćjestinstrumentem,naktórymonatakżepotrafizagrać.
Niemapanzbytdużejilościzleceń.
—Tochybalepiej,będęmógłskupićsięnapracydlapani.
Uważapani,żemiędzypaniąamężembyłodobrze?
—Częstoznikał,gdysiękłóciliśmy...
—Skoroczęstosiękłóciliście,tomożedobrze,żeterazwreszciezniknąłnadłużej?
—PanieMalecki,mamdośćtegosarkazmu.Toniemazwiązkuzesprawą—powiedziała
kobieta,niewytrzymującnapięcia.—Tojajestemdetektywemiznamsięnatejrobocie.
Zawszemożepaniodejść.
—Nie,niemogę.Przepraszam,mamostatniociężkiedni.Towszystkojesttakie
przytłaczające.
—Wszystkichnasżycieprzygniata.Pytaniebrzmi,czychcemytenciężarpodnieść,czyodrazu
siępoddajemy.
—Jachcęjedynie,byodnalazłpanmojegomęża.Tomójciężar.—Ciężaremjestjegozniknięcie,
czykoniecznośćpróbyjegoodnalezienia?
„Człowieku...Jatuprzeżywamdramat,niemalsikampokostkachzestrachuwtwojejdziwnej
ciemni,gdziejedynymźródłemświatłajestzasranyksiężyc,atobiesiębierzenafilozofię!?”—
krzyczaławmyślachkobieta.Nazewnątrzjednakudawałosięjejzachowaćpozoryspokoju.Ciemność
stałasięrównieżjejkotarąbezpieczeństwa.
—Kłótniebywająoczyszczające.Wszyscynosimyswojekrzyżetakdługo,ażchcemyobarczyć
nimikogośinnego.
—Zawszepantakfilozofuje?—zapytaławkońcukobieta,zmęczonajużgierkamidetektywa.
—Dlaczegotakinteresująpananaszerelacje,kłótnie?
—Zgłębiamtajnikiludzkiejgłowy.Tamzwykleznajdujęodpowiedź.Czegodotyczyłykłótnie?
—zapytałwciążzadziwiającospokojnydetektyw.
Wjegobrakuemocjibyłocośtajemniczego,możenawetinteresującego.Małgorzatamusiała
przyznaćracjęMaleckiemu,żetoonjestdetektywemionzadajepytania.Jestpanemsytuacji.
WkońcupaniWrzesieńpękła.Potoksłówwytoczyłsięniczymlawazwulkanu.
Chodziłoonaszdom.Narzekał,żeźlesiętamczuje.Często
wracałpijany,powtarzał,żetopozwalamusięwyciszyćiodprężyć.Czasamitraciłpanowanienad
sobą...Pomimotego,żebyliśmymałżeństwem,czasamiczułamsięjakbymnie...Jakbymnie...gwałcił.
Jakbymuprawiałasekszkimśinnym.Onsambywałchorobliwiezazdrosny.Kiedyśpobiłsąsiadazato,
żetensięnamniegapił.Tobyłochore.Byłwyczulonynasłowo:chory.Raznawetmnieuderzył...Wtedy
zaproponowałamwizytęuterapeuty...Mieliśmytamiśćrazem,alezacząłsięnamniewydzierać,żenie
jestwariatem,żeniejestchory.—ZnapanibajkęoJasiuiMałgosi?—zapytałnagleMalecki.
—Tak,znam—odparłakrótkoMałgorzata,porazkolejnyzbitaztropudziwnympytaniemdetektywa.
Niemiałasiłnadywagacje.Chciałajaknajszybciejmówićdalej,miećtozasobą.
—Takwięcmójmąż...—próbowaładokończyćopowieść.
—Byłtamchybatakżejakiśdomnakurzejstópce...
—Tak,alecotomadorzeczy?
—Parabohaterów,złaczarownica,strasznydom.Pytanie:którezwasjestczarownicą?
—Wciążnierozumiem.
—Nieufamipani.Skoronieufapanimnie,toczyufawłasnemumężowi?
—Zaczynamniemęczyćtarozmowa.Przyjścietutajmogłobyćbłędem.
—Toniebyłbłąd.Topoczątek.
—To,żetujestembyłochybawystarczającymobjawemnadziei,jakiepokładamwpanu,
detektywie.
—Rozumiem,rozumiem.Aczyzaginionymążczytałbajki?
—Niewiem,możliwe.
—Jaknawielelatmałżeństwa,tojakośmałopanionimwie.—Tawizytazamieniasięw
analizępsychoanalityczną.Badamniepan,detektywie?
—Skrzywieniezawodowe.Panijednakpragniekonkretów.Jakie
byłyostatniesłowazaginionego?—zapytałMalecki,jakbyniewzruszonynarastającymoburzeniem
Małgorzaty.
Jejopowieśćtakżenierobiłananimnajmniejszegowrażenia,wysłuchałjużwswoimżyciu
setkitakichhistorii.
—Ostatniesłowa?Cotomadorzeczy?—spytałapoirytowana.—Bardzowiele.Słowo
nierazprowadzidoczynu.Znającskutek,poznamyprzyczynę.Niechpanizaczniewspółpracować.—
Nodobrze.Podejrzewał,żegozdradzam.Brednie...—odpowiedziałaszczerzeMałgorzata,choćnie
podobałojej,żeobcyfacetwchodzizbutamiwjejprywatność.
—Azdradzałapani?—zapytałbezceremonialnie,wręczbezczelniedetektyw,wciążsiedząc
sztywnowciemnościach.—Toprzecieżmojasprawa,prawda?—zapytałaretorycznie.—
Niechcesiępaniprzyznaćdogrzechu?—kontynuowałdetektyw.
—Zaraz,tospowiedź?
—Cośwtymrodzaju.Każdypotrzebujeodkupienia.„Odkupienia?”—pomyślała
Małgorzataistwierdziła,żezbytdługosiedziwciemnympokojuzniespełnarozumumężczyzną.
Dałasięwciągnąćwdziwnągrę.
—Chybaźlewybrałam...—stwierdziła,zrywającsiędowyjścia,aleMaleckijązatrzymał.
—Małgorzato,stój!—rzuciłwkońcu,niespodziewaniewjegozachrypniętymgłosiepojawiły
sięemocje.
Kobietaodwróciłasiępowoli.Przełknęłaślinęizapytała:—Rozumiem,żeszukapan
odpowiedzi,alewydajemisię,żekopiepanzbytgłęboko.Tozaczynawyglądaćjakwtykaniegłowy
wnieswojesprawy.
—Cosprawiłoby,żeczułabysiępanipewniej?Ważniejszejestznalezieniepanimężaczy
dobresamopoczucie?
Gosiamusiałaprzyznać,żetorzeczywiściedobrepytanie.—Poprostuchciałabym
zobaczyćpanatwarz.Dlaczegoniemogęjejzobaczyć?—zapytała,próbującdojrzećcośw
ciemnościach.
—Bojejniemam.
—Nierozumiem,przecieżnapisnadrzwiach...CzyRafałMaleckitopan?—spytała
zaniepokojonakobieta,którejnadobreprzestałysiępodobaćpodchodynieznajomego.
Mężczyznanicnieodpowiedział.Grobowąciszęzakłócałotylkoskrzypieniestarejpodłogipod
ostrożnymikrokamiMałgorzaty,zmierzającejwstronęnieruchomejpostaci.Mającdośćgierek
detektywa,włączyłatelefonkomórkowy,znówużyłagojakolatarki.Sercepodchodziłojejdogardła,a
strachponownieobejmowałjąswoimrękoma.Maleckiniereagował,jakbyczekał.Wkońcuzobaczyła
tegotajemniczegomężczyznę.
Małgorzatęzalałamieszankastrachu,zaskoczeniaiszoku.Poczułamdłości,jakbyktośtańczył
wjejżołądku.Nogiugięłysiępodkobietąiinstynktowniezrobiłakrokdotyłu.Zaczęławrzeszczećjak
opętana.Potknęłasięiupadła,upuszczająctakżetelefon.Zgasłiznówbyłociemno.Zwymiotowała
obficienadrewnianą,zakurzonąpodłogę...
Cotakiegozobaczyła?
Jejwrażliwym,kobiecymoczomukazałsięmakabrycznywidok.Żart,któryniemiałprawa
nikogorozśmieszyć.ObrzydliwenawiązaniedoHalooween,botakzpewnościąmożnabyłoopisaćten
nieprzyjemnywidok.Nigdynierozumiałategoświęta.
Ciałojakiegośmężczyznywszarym,pasiastymgarniturzebyłousadowionenakrześle.
Brakowałomugłowy,którązastępowaładyniazwyciętymioczamiiuśmiechem...Jeśliktośchciał
śmiertelnieprzestraszyćMałgorzatęWrzesień,toudałosięmutokoncertowo.Kobietadługoleżała
napodłodze.Nicnierozumiałaztego,cojąspotkało.Wzięłakilkagłębokichoddechów,podniosłasięi
postanowiłarazjeszczespojrzećnaciało,byprzekonaćsię,czyto,cowidziała,tobyłaprawda,czy
przywidzeniespowodowanestrachem.„Zkimjarozmawiałam?Odbijami?”—pomyślała
zaniepokojonanienażarty.
Ponowniepoświeciłasobiewyświetlaczemtelefonukomórkowego.Niemyślałalogicznie,nie
szukaławłącznikaświatła,któryitakraczejzostałspecjalniepopsuty,byspotęgowaćatmosferę
makabrycznejscenerii.
Małgorzatazdobyłasięnazbliżeniesiędozbezczeszczonychzwłok.Przyjrzałasię
nieruchomemuciałuzponownymodruchemwymiotnym.Jejuwagęprzyciągnęłokilkaszczegółów.
Zauważyła,żetrupmiałtakiesamoubranie,jakjejmąż,gdywidziałagoostatniraz.Doskonaleto
pamiętała,choćwtedyniewiedziałajeszcze,gdziegotozaprowadzi.Spojrzałanadłońdenata.
Rozpoznałaobrączkęmęża.Dobrzuchamiałprzyczepionąbiałąkartkę,naktórejkrwiąbyłowypisane
zdanie:„PRAWDARANI,KŁAMSTWOZABIJA”.
Zapiszczałaprzerażonaizaczęłarozpaczliwierozglądaćsiępopomieszczeniu.Zobaczyła
krzyż,któregowcześniejniewidziała.Chrapliwygłosodezwałsięponownie.Małgorzataupuściła
telefon.
—Zadaniewykonane.Znalazłempanimęża—powiedziałponurogłoszciemności.
—Nieotomichodziło!Zabiłeśgo!—krzyczałaprzerażona,miotającsiępopomieszczeniu.
—Nie,totygozabiłaś.Aterazuciekaj,bozabijeszisiebie.
Uśmiercałaśwasobojeoddłuższegoczasu.
Kobietarozglądałasięrozpaczliwie,szukającźródładźwięku.Tenjednakniebrzmiałjak
wcześniejodstronysiedzeniatrupazdyniązamiastgłowy,tymrazemzdawałsiędochodzićzewsządi
docierałwszędzie.Przeszywałjązimnydreszcz.Chciałastamtądjaknajszybciejuciec.Wycofującsięw
panice,omalniewylądowałaponownienapodłodze.Ztrudemutrzymałarównowagę,potykającsięo
przedmiotyzdającesięwyrastaćprzedniązłośliwie.Nagleprzezdrzwiwpadłozhukiemtrzech
policjantów.NiczymwatahawilkówruszylibłyskawiczniewstronęoniemiałejMałgorzatyWrzesień.
—Policja!Nieruszaćsię!—wołaliwymachującbroniąiświecąckobiecielatarkąpooczach.
Mogłazapomniećotaryfieulgowej,gdyżpolicjanciniemielidlaniejzagroszdelikatności.
Choćzwyklekobietętraktujesięjakdelikatnykwiat,toterazGosiabyłauznanaraczejzachwast,który
należywyrwać.Funkcjonariuszepolicji,mającczęstedoświadczeniezszumowinaminajróżniejszej
maści,częstouczylisięzostawiaćprzyzwoitośćwdomu.Niepotrzebnybagażkurtuazjiczychwila
zawahaniamogłobyichkosztowaćżycia.Kobietaczynie,topoprostuobiektdoaresztowania.Rozkaz,
którytrzebawykonać.Małgorzatazostałaobezwładnionaiskuta.Niktniemiałzamiarunawetsłuchaćjej
wyjaśnień.Wszystkodziałosiętakszybko...PaniWrzesieńbyławtotalnymszoku,próbowałasię
uwolnićzrąktrzymającychjądwóchpolicjantów.Szarpałasięiwiłajakoszalała,wyzywając
wszystkichdookoła.Wkońcudopokojuwszedłśredniegowzrostumężczyzna,wwiekuokoło
pięćdziesięciulat.Emanowałspokojem,wręczswegorodzajumelancholią.Wswoimmokrympłaszczui
kapeluszuprzypominałklasycznychdetektywówrodemzestarychkryminałów.Policjantgłośnopogryzał
marchewkę.Robiłtowręczostentacyjnieidenerwująco,aleniktniebyłnatyległupiczyodważny,by
zwracaćmuuwagę,jakirytującejesttomlaskanie.Gołymokiemwidaćbyło,żestarszystopniem
policjantstanowidlapozostałychautorytet.Władczymtonemrozkazał:
—Zwijamylalunięnadołek.Drugioddziałzabezpieczytęruderę,ekhm...znaczy...miejsce
zbrodni.Totalny,kurwa,burdel.Następniewgeścietriumfukolejnyrazugryzłswojąmarchewkę,by
pochwilicisnąćjązirytacjąnapodłogę.
—Tarobotarobisięcorazgorsza,ajanawetfajkizapalićniemogę...
Racibórz—KomendaGłównaPolicji
8kwietnia2006—godzina22:00
PonagłymaresztowaniuMałgorzataWrzesieńwylądowaławsurowympokojuprzesłuchań.
Eleganckoubrana,atrakcyjnadługowłosablondynkaniepasowałazupełniedootoczenia,które
przywykłodoprzeróżnejmaścikryminalistówipopaprańcówodstraszającychsamymwyglądem.Blade
ścianyciasnegopomieszczeniaozdobionotylkogłośnotykającymzegarem.Pośrodkustałdrewnianystół
idwakrzesła.NajednymznichsiedziałaMałgorzata,anadrugimmiałzachwilęspocząćpolicjant,
któryzpewnościąjużjąobserwujeprzezlustroweneckie.ChoćpaniWrzesieńzdążyłajużnieco
ochłonąć,towciążbyłajakbynieobecnaizdezorientowana.Przedoczamiwciążmiaładynię
przytwierdzonądoszyimartwegociałajejmęża.Byłaprzekonana,żetoon.Wspomnienie
makabrycznegowidokuwywoływałouniejmdłości.Kuwłasnemuzdziwieniu—niepłakałajednak.Nie
uroniłaanijednajłzy,choćprzedchwilązobaczyłamartwegomałżonka.Samabyłazdziwionaswoim
zachowaniem.Czułanatomiastnarastającygniew.
„Zatrzymanomniejakzwierzę.Psiarniaichmać!”—pomyślałazirytacją.Terazjużwie,dlaczego
takwieleosóbtraktujepolicjantówzpogardą.Czułasięjakofiaraatakuwściekłychpsów.Naszczekano
naniąbezpowodu,aprzebywaniesamotniewmałym,ciemnympokojubyłomentalnymgryzieniemjej
skołatanejpsychikiorazzszarganychnerwów.Czaswlókłsięniemiłosierniedługo.Specyficznyrodzaj
torturjużzacząłirytowaćMałgorzatę.Drażniłjątykającyzegarilustroweneckie.Miałapewność,że
ktośjąobserwujezdrugiejstrony,alecelowobyłaignorowana.
Zachwilęsporaczęśćpolicjantówmiałausłyszećkrzykipieklącejsiękobiety.
—Niechsięktośmnązajmie!—wołała,szarpiącstół,doktóregobyłaprzykuta.Gdybyniebył
przytwierdzonydopodłogi,topewniedawnojużwyszłabysamaztegoniecoklaustrofobicznegopokoju.
—Kurwamać!
Wkońcudopokojuwszedłznanyjejwcześniejpolicjant,irytującochrupiącysurową
marchewkę.
—Spokojnie,paniusiu.—Proszęmnierozkuć!
—Zapaczkęfajek—odparłkrótkomężczyzna,uśmiechającsięszeroko.
—Słucham?—zapytałazdezorientowanaMałgorzata,zastanawiającsię,czysięczasemnie
przesłyszała.
—No...fajki,szlugi,wiepani...
—Niemam,niepalę.
—Cośsięchyba,cholerajasna,zmówiliście—stwierdziłpolicjantijakgdybynigdynic
rozkułaresztowaną.
Kobietazaczęłamasowaćobolałenadgarstki.—Nicniepowiembezadwokata.Jestem
oburzonatakimtraktowaniem—powiedziałaMałgorzatadopolicjantaznieodłącznąmarchewką.
—Napewnożadnychpapierosów?—zapytałznadziejąwgłosie.
—Nie,niepalę...—odparłajeszczebardziejpoirytowana.
Jateżnie...—stwierdziłpodnosemicichozaklął.
—Wyjaśnimipan,cotutajrobięicosięstałoprzedkilkunastomaminutami?!
—Paniwybaczy,alemamypewneprocedury.Zacznijmyodtego,żenazywamsiękomisarz
Winyl.
—MożeszpanbyćiMisiemYogim.Pozwęwastakczyowak.Zatrzymaliściemniebezsłowa
wytłumaczeniaczypostawieniazarzutu—zaatakowaławerbalnieWinyla,alenanimnierobiłoto
wrażenia.
Tylerazysłyszałjużpodobnegroźby.
—Mówiłemjużpani...procedury—zaczął,aleMałgorzataniepozwoliłamuskończyć
wypowiedzi.Niemiałaochotysłuchaćpokrętnychtłumaczeń.Chciałasięstądwyrwać,poukładaćmyśli.
—Gdziemójadwokat?
—Aco?Potrzebnybędzie?—zapytałpodchwytliwiekomisarzWinyl.
Małgorzatadopieroterazzauważyła,żeprzecieżżądającadwokatasamastawiasięwkręgu
podejrzeń.Pogryzającymarchewkępolicjantwyczuł,żekobietamożemiećcośnasumieniu.Dopieroco
widziałamartwegomęża,awogóleniepłakała.Przezwielelatsłużbykomisarzoglądałwielereakcjina
śmierćbliskiejosoby,alenigdyczegośtakiego.
—Proszęsięniemartwić.Adwokatprzydzielonypanizurzęduzarazbędzie—zakomunikował
Winylipodszedłdodrzwi.Otworzyłje,wyjrzałzsaliprzesłuchańizawołał:
—Baśka,dawajtutegopapugę!
„Głośniej,niechcałykomisariatwie.Cozaidiota.PieprzonyKrólikBugszodznaką”—
pomyślałazezłościąMałgorzata.PokilkuminutachWinylwyszedłzsaliprzesłuchań,adosurowego
pomieszczeniazlustremweneckimwkroczyłeleganckoubrany,przystojnymężczyzna.Wyglądałna
dwadzieściapięć,możetrzydzieścilat.Młody,wykształcony,dobrzezarabiający.Słowem,człowiek
sukcesu.PrzywitałsięzMałgorzatąipodałjejkubekparującejkawynaskołatanenerwy.Samzaczął
przeglądaćjakieśteczki,którekomisarzWinylrzuciłodniechcenianastół.Kobietęzastanawiało,
dlaczegoadwokatniezwracananiąuwagi.
„Niewidzialnadziśjestem?”—pomyślała.
Owszem,kawasmakowałaznakomicie,alenieprzybyładosaliprzesłuchań,bynapićsięmałej
czarnejzjakimśprzystojniakiem.Mężczyznapogrążonybyłwlekturzedokumentównatematsprawy,
traktującMałgorzatęjakpowietrze.Zatoonazlustrowałagodokładnie.Byłwysoki,miałnieźle
zbudowaneciało,któreidealniemieściłosięwskrojonymnamiaręgarniturze.Wyglądał,jakbysięw
nimurodził.Okularywciemnych,grubychoprawkachtylkododawałymuuroku.Wnormalnych
okolicznościachzpewnościąbysięnimzainteresowała,jednakobecnachwilabyładalekaodszeroko
pojętejnormalności.WkońcumężczyznamiłoiserdecznieuśmiechnąłsiędoMałgorzaty.Brakowałojej
tego.Wkońcuktośżyczliwy,ktośktojejwysłuchaiwyjaśnitocałenieporozumienie.Przysurowych,
niemiłychtwarzachpolicjantów,jegowidokbyłmiłąodmianą.
—NazywamsięPiotrKorzeński,jestempaniadwokatem.—MałgorzataWrzesień—
przedstawiłasięrównieżkrótkokobieta,poczymupiłakolejnyłykkawy.
Tojąuspokajało,podobniejaktowarzystwoKorzeńskiego.
ZupełnieinaczejdziałałWinyl.
—Czyżyczypanisobie,bydokogośzadzwonić?Rodzina,przyjaciele?—zapytał.
—Nie,dziękuję—odparłakobieta.
„Tegomijeszczebrakuje.Rozgłosuwśródznajomych”—pomyślała.
—Proszęojedno,niechonwyjdzie—powiedziałaGosia,mierząckomisarzaWinyla
pogardliwymspojrzeniem.—Chybasobie,paniusiu,jajarobisz—stwierdziłfunkcjonariusz.
—Paniekomisarzu,jestemzmuszonyprosićpanaowyjście.
—Papuga,tomójtereni...
—Aletomojaklientkainapodstawieprawakarnegomamprawodowidzeniasięzklientem
samnasam.
—Wszystkichwaspojebało—przekląłkomisarziopuściłpokój,trzaskającdrzwiamiz
hukiem.
—Dziękuję.Kawałbucaztegoczłowieka.
Madośćosobliwąopinię,alecóż,jestemtudlapani.
—Takczyowak,ktośżyczliwytoostatniodlamnienowość.—Więciniechpanibędzie
życzliwadlasiebieidlamnie.Mamkilkapytań.Dobrzepaniątraktowano?
—Raczejmniewogólenietraktowano.
—Nierozumiem...?
—Policjancimnieignorująiza...Nieważne,chcęstądwyjść.
—Rozumiem,załatwimytotakszybko,jaktylkosięda.
Aresztowaniepanibyłobłędemistrasznąpomyłką.
—Zabitomojegomęża,apanmituwyjeżdżazpomyłkączybłędem?
—Przepraszam.Niechciałem.
—Dobra,skończmyztym.Mogęjużiść?Chcęsiępołożyć.
—Tak,jaktylkoodpowiepaninakilkapytańkomisarza.—Byleszybko.
—Śpieszysiępanigdzieś?Możejestcoś,cochcemipanipowiedzieć,azataićprzed
policjantami?—spytałPiotrKorzeńskiściszonygłosem.
—Toznaczy?Podejrzewaciemnie?
—Nie,nie.Janiejestemodtego,byoceniaćklientów.Mampanibronić.Czytopanizabiłalub
miałajakiśudziałwśmierciPiotraWrześnia?
—Posrałowaswszystkich!Niezabiłamswojegomęża!Dajciemispokój!—wykrzyczała
Małgorzatawściekle.Miaładosyćbezsensownegomarnowaniaczasuprzezpolicjantów.
—Siedzętuisłuchambzdurnychteoriiczyzarzutów,amordercamojegomężaspacerujena
wolności.
—Rozumiem,skontaktujęsięzpaniąjutro.Jedenzpolicjantówzawieziepaniądodomu.
KomisarzWinylzachwilętuwróci,proszęsięniedenerwowaćiniezwracaćuwagęnazaczepki.Kilka
odpowiedziibędziepaniwolna.
—Chcępoprostuspać—przyznałazrezygnowana.Pragnęłajużtylkomiećtowszystkoza
sobą.
SławomirWinylwróciłdopokojuznowąmarchewką.
Niechbędziepaniszczerazkomisarzem,amypogadamyjutro
—powiedziaładwokatdokobiety,ściskającjejdłońimrugającporozumiewawczo.
—Dobra,dobra.Mytuniezbyttrawimytakichadwokacikówjakty,Korzeński.Psujecienaszą
pracę,myłapiemywinnych,aprzezwaswychodzą—powiedziałWinylzłośliwie.
—Paniekomisarzu,darujmysobieteuszczypliwości.Jestemtu,abypomócmojejklientce.Nie
będęprowadziłwojensłownych—odparłspokojneKorzeńskiiwyszedłzpokojuprzesłuchań.
Kobietapoczułażal,żejedynaosoba,którajejsłuchała,właśniezostawiłająsamnasamz
KrólikiemBugsemzodznaką.
—Komisarzu,zacojestemzatrzymana?!Właśniedowiedziałamsię,żemójmążnieżyje.Jakja
sięmamczuć?—pytałakobieta.
—Tonastoprocentpanimąż?Skądtapewność?—zapytałkomisarzpodejrzliwie.
—Popierwsze,umiempoznaćwłasnegomęża,apodrugie,miałswojąobrączkęślubnąna
palcu,noipotrzecie,byłubranyjakmójmążwchwili,gdyostatnirazgowidziałam.Miałteżtatuażna
lewejdłoni.
—Aha,zaginięciapanimówi...
—Tak,mążzaginąłtydzieńtemu.
—Dlaczegoniezgłosiłapanitegonapolicję?—zapytałzdziwionykomisarz.
—Boszczerzewątpięwpolicjantów,awaszeobecnedziałaniatylkoutwierdzająmniew
słusznościmojegopostępowania.
—Czybyłktoś,ktomógłźleżyczyćpanimężowi?Miałjakichśwrogów?
—Niesądzę.Możebyłgdzieśjakiśwariat,aleniepotrafiłabymnikogowskazać.
—Rozumiem.Musipanijeszczezidentyfikowaćciałomęża.
—Komisarzu,proszę,dziśjużniemamsiły.
—Dobrze,załatwimytopóźniej.WynikitestuDNAprzyjdązakilkadni,możetygodni,
odezwiemysię.
—Róbcie,róbcie.Jajestemtegopewna.Dalejmarnujcieczas,amordercamojegomężaprzyjdzie
pomnie—stwierdziłasarkastycznieMałgorzata.
Spokojnie,niechpaniprzezkilkadniniewychodzizdomu.
Przydzielimykogoś,byobserwowałpanimiejscezamieszkania.
—Mambyćprzynętą?Pięknie...
—Wszystkomamypodkontrolą,proszęsięniemartwić.
—Maciejakichśpodejrzanych?
„Ciebie”—pomyślałWinyl,alestwierdził,żemożnaiśćtropemRafałaMaleckiego.
—Tendetektyw?
—Tak.Byłypolicjantwydalonyzesłużbyprzezproblemyosobiste.Byłpacjentempanimęża.
—Leczyłsię?Chcemipanpowiedzieć,żekażdywariatdostajeodznakęibrońdoręki?
—Podkreślam,byłypolicjant.Obecniemyślimy,żetoMaleckichciałsięzemścićnapani
mężu.
—Nacochorowałtenczłowiek?
—Rozdwojeniejaźni,zespółagresjiuśpionejitakietamróżnerzeczy,naktórychsięnieznam.
Mamtowpapierach.
„WariatchcącywyrównaćrachunkizPiotrem...Mówiłammu,żekiedyśtapracago
wykończy...”—pomyślałaMałgorzata.
—Jakpanidoniegotrafiła?
—Myślałam,żemogęmuzaufać.
—Skądtenwniosek?Ktogopolecił?—kontynuowałwypytywanieWinyl.
—Poprostu,gdymążzaginął,przejrzałamjegorzeczy.
Myślałam,żemożeznajdęjakiśślad.Trop,którybymnieuspokoił.Znalazłamprywatnynotesmęża.
Zwyklenosiłgoprzysobie.Miałtamzapisaneważnekontaktyinumery.Trafiłamnaadresinumer
telefonudetektywaRafałaMaleckiego.Miaładnotacjęonim.
—Jakbrzmiała?
—„Zaufanaosoba,wraziekłopotówskontaktowaćsię”.Pomyślałam,żetomożebyćdobry
trop.Skoromążgoznał,toakurattendetektywmógłgołatwiejodnaleźć.Prosteidozrozumienia,nawet
dlapolicjantazmarchewką.
—Będącwpanipołożeniu,odradzamobrażaniepolicjantanasłużbie—wtrąciłWinyl.
Grozimipan?Jestempodejrzana?—oburzyłasięMałgorzata.
Taksięskłada,żeMaleckiegoobserwujemyjużodpewnegoczasu.Byłyznimproblemy.Mieliśmy
nakazaresztowaniaiprzesłuchaniawpewnejsprawie.
—Jakiejsprawie?
—Interesujetopanią?Obawiamsię,żeniemogęotymmówić.
Poprostumiałsięspotkaćzpewnąposzukiwanąosobą.
—Acojamamztymwspólnego?
—Taosobamiałabyćkobietą.Sprawahandlunarkotykami...—Cozaśredniowiecze...To
jużzasamobyciekobietąaresztujecie?Feministkizjadłybypanażywcem.
WinyljednakpozostawałgłuchynadocinkiMałgorzaty.—Nowięcobserwowaliśmydomi
wtedyprzyszłapani.Dlategowkroczyliśmy.Wzięliśmypaniązatędilerkę.Jakpanijużwie,natrafiliśmy
nazwłokipanimęża,apaniznalazłasięwnieodpowiednimmiejscuiniewłaściwymczasie.
—Niepowinniścieraczejszukaćmordercy?Proszęmnieodwieźćdodomu—nalegała.
—Jużzachwilę.
—Maciejakiśtropwogóle,czyjesteścienatozbyttępi?
—Jużmówiłem,żeidziemytropemMaleckiego,ainnytrop...—Innytrop?Proszę
dokończyć—ponagliłaMałgorzata,gdykomisarznagleurwałwypowiedź.
—Proszęjużiść,niechpaniodpocznie—powiedziałWinyl,wyraźnieunikającodpowiedzi.
—Niewyjdę,dopókimipanniepowieodrugimtropie.Mamprawowiedzieć.
—Dobrze,samapanitegochciała.Toniebędziemiłe,ale...
—Ale?
—Wszelkieposzlakiwskazująna...napanią...
—Co?
—Drugimtropemjestwłaśniepomysł,żetopanizabiławłasnegomęża.Niezgłaszającjego
zaginięcianapolicjętylkopogorszyłapaniswojąsytuację.Tomogłowyglądaćtak,jakbypaninie
chciałazostaćodkryta.ByćmożezrzuciłapaniwinęnaMaleckiego,amożenawetdziałaliścierazem?—
wyjawiłWinyl.
Co za brednie!!! — wrzasnęła oburzona kobieta. — Co za bezczelność! — wołała wściekła,
wylewająckawęnaspodniekomisarzaWinyla.
Odskoczył,aleniedośćszybko.Zawartośćkubkaznalazłasięnajegoodzieniu.
—Ocipiałaś?Tonowegacie!—krzyknąłkomisarz,dziękującjednakBogu,żekawaniebyła
jużgorąca.—Przecieżuprzedzałem,żetoniebędziemiłe,apanisamanalegała—dodał.
—Jesteścieidiotamiiseksistami!
—Proszęsięuspokoić,zarazprzyślękogoś,ktopaniąodwieziedodomu—powiedział
Winyliwyszedłzpokojuprzesłuchań.Udałsiędosąsiedniegopokoju,skądmożnabyło
obserwowaćMałgorzatęWrzesieńprzezlustroweneckie.
ZastałtamPiotraKorzeńskiego.
—Widziałeścipę?Wackabymipoparzyła—powiedziałWinyl,wskazującplamępokawiena
spodniach.
—Cieszsię,żeautomatnakorytarzuznówszwankuje,bobyśmiałjajanatwardo—
zażartowałKorzeński.
—Bardzośmieszne.Cootymmyślisz?
PiotrzmarszczyłczołoiwpatrywałsięprzezchwilęwMałgorzatęsiedzącąwpokoju
przesłuchań.
—Myślę,żejestładna—odparłrozbrajającoszczerzePiotrKorzeński.
—Przestańmyślećfiutem,Korzeń!A,ileciszmidychę.—No,niemyślałem,że
łyknienumerzpapugą.Wyglądanainteligentną.
—Nobojest.Noidotegojestteżdośćwyszczekana,choćwyglądanaeleganckąpaniusięz
dobregodomu,cotosobienigdyrączekniechcepobrudzić.
—Myślisz,żewtymwypadkupobrudziła?—zapytałKorzeński.—Niewiem,niewiem,
alecośmiwniejniepasuje.Przypominamimojąpierwszążonę.
—Annę?Dajspokój,napewnoniezwyglądu.
—Zdupytotakafajnaniebyła,alewieszcołączywszystkiesuki?
Co?
—Wszystkiepodobnieszczekają.
—Tyitetwojezłotemyśli.Corobimy?
—Jaidęsięnapić.Podrzucimyjejogonizobaczymy,coztegowyniknie.
—Myślisz,żetoona,czyraczejMalecki?
—Czortwie,Korzeń,szczerze.Stawiamjednaknaniego.Niezłyburdelmawpapierach...były
pies,świr,detektyw.
—Odwiozęją—stwierdziłKorzeński.
—Poco?MożemywysłaćzniąIrkaWołnika,przynajmniejbydupęruszyłsprzedkomputera.
—Wiem,żelubisobiepojeździć,aleniechspokojnieklikacomaklikać.Jasięzajmępanią
Wrzesień.
—Dalejchceszciągnąćtęhecęzudawaniemadwokata?Dajemyjejdługąsmyczizobaczymy,
coztegowyjdzie.Koniec.
—Dajspokój,możenaosobnościcośjeszczewyciągnę.
—Młody,tysięchybazadużoWałękinaczytałeś.
—Sampożyczałeś„Więźniazemsty”,toterazniepierdziel.—Dobra,dobra.Chodzi
oto,żejakbędzieszblisko,tosiękapnie,żeśglina.Sukazawszepsawyczuje.
—Założyszsię?—zaproponowałKorzeński.
—Tyweźsięmłodyleczztegohazardu.
—Boiszsięodychę?Dajsięodegrać.
—Nodobra,jedźznią.Tylkowyłączfiuta,młody.
—No,twójtojużjestwyłączonypermanentnie,co,dziadku?—Niezaczynajznów.Z
tamtąrudątobyłotylkoraz,bozadużowypiłem—tłumaczyłsięWinyl.—Tak,tak.Wszyscysię
starzejemy.
—Młody,tysiękiedyśdoigrasz.Jakbyśmidychynieleciał,tobyśmógłterazzginąć.
—Niestrasz,niestraszbosię...—powiedziałKorzeński,uśmiechającsięszeroko.
Bitwysłownemiędzytymidwomabyłynaporządkudziennym.—Dobra,młody,jakjuż
odwieziesznasząpaniusię,towieszgdziemnieznaleźć—powiedziałWinyliwyszedł,rozmyślającpo
drodze,jaktomłodziludzienieszanująstarszych.
„Starszych?Przecieżjamamdopieropięćdziesiątlat!—skarciłsamsiebieWinyl.—Wołnik
nabankmafajki,muszęzajarać...”.PiotrKorzeńskiwróciłdopokojuprzesłuchańiwyprowadził
MałgorzatęWrzesieńzkomisariatu.Podrodzetłumaczył,żepolicjaniemananiążadnychdowodówi
sprawastoiwmiejscu.
—JakiekolwiekzarzutytotylkoiwyłączniepomysłykomisarzaWinyla.Wszystkowyjaśnisię
wciągukilkunajbliższychdni...
Racibórz—domMałgorzatyiPiotraWrześniów
8kwietnia2006—godzina23:00
KorzeńskiodwiózłMałgorzatępodwskazanyadres.Podrodzeniedowiedziałsięniczego,co
byłobywarteuwagiWinyla.
„Tenpewniejużwyzywabarmana”—pomyślał.
Młodypolicjantzobaczyłduży,jednopiętrowydomzogrodem.„Zadużyjaknadwoje.Na
biedęzpewnościąnienarzekają...”.Następniemłodypolicjantodjechał,czując,żewzbudziłzaufanie
Małgorzaty.
Wkońcupototacałahecazudawaniemadwokata.PostanowiłdołączyćdoSławomiraWinyla
wbarowymposiedzeniu.CałądrogęmyślałjednakopaniWrzesień.Czarnawdowaczyofiara?
Zastanawiałsię,jaktakaatrakcyjnaimiłakobietamogłazabićkogokolwiek,niemówiącjużowłasnym
mężu...
„TomusibyćMalecki!Tomusibyćtenświr!”.
TymczasemMałgorzataWrzesieńrelaksowałasiępodczaskąpieliichciałajaknajszybciej
zapomniećotymokropnymdniu.Popijałamocnegodrinka,którymiałjejpomócwyrzucićzgłowywidok
zwłokmężaisprawęczającegosiębyćmożegdzieśRafałaMaleckiego.Zastanawiałasięteż,kiedy
skontaktujesięzniąatrakcyjny,troskliwypolicjant,awjejmniemaniuadwokat,PiotrKorzeński...
RozdziałII
DziennikMałgorzatyWrzesień
„9kwietnia2006
Zaczęłampisaćdziennik.Możepamiętnik?Niewidzęróżnicy...Możetotestamentnawypadek
gdybydorwałmnieMalecki?Cojamówię...Samaniewiem,pocotopiszę.Cotunapisać?Nigdynie
grzeszyłamzdolnościamiliterackimi.Tojednakponoćpomaga.Przeczytałamgdzieś,żedzięki
spisywaniuswoichmyślimożnałatwiejjepoukładać,atojestmipotrzebnejaknigdywcześniej.
Czasamizastanawiamsię,czysamapodświadomieniechciałam,bymójmążzniknął.Kochałamgo,ale...
zmieniłsię...Nieżyczyłammuźle,nigdy.Eh,chciałabym,bywrócił.Możewtedywszystkobyłoby
inaczej?Możedałobysięwszystkonaprawić...
DziśbyłumniePiotrKorzeński,mójadwokat.Ontwierdzi,żechcemipomóc.Niewiem,czy
potrzebujęgobardziejjakoadwokata,czyjakoprzyjaciela.CzasamiprzypominamimojegoPiotra.Nie
chodzitutylkooimię.Onjestjakmójmążzdawnych,tychlepszychczasów...
10
kwietnia2006
DziśznówodwiedziłmniePiotrWrzesień...weśnie,aPiotrKorzeńskinażywo...Tymrazem
mójadwo...ekhm...mójprzyjaciel,tymrazemniebyłsam.PrzyprowadziłdoktorAlicjęBrońską.Na
początkupoczułammałąnutkęzazdrości.Samaniewiemdlaczego...Nieważne...Niechcęotymmyśleć.
Piotrzapewniłmnie,żemogęjejufać,aBrońskamusituzamieszkaćdoodwołaniaisprawowaćopiekę
nademną.Nakazsądu,zalecenieadwokata?Ufammu,muszętakpostąpić.Pozatymjużdosyćtej
samotności.PonoćAlicjasamasięzgłosiła,znałamojegomężaichciałapomóc.Czymogęjejzaufać?
Niewiem.Aczymogęwogólekomukolwiekzaufać?Latatemuuwierzyłammężowi,aleonteraznie
żyje,ajajestemnanajlepszejdrodzedospotkaniaznim.Dlaczegoja?Przyciągamwariatów?
Maleckiemuzaufałam.Gdzieonjest?Niechnietorturujemnietymczekaniem,niechspojrzymiwoczyi
powie,dlaczegozabiłmimęża...Eh,kiedyśpowiedziałabym,żeukochanego,miłośćżyciaitakdalej.
Aleostatnimiczasystałsiępoprostumoimmężem...Tylkomężem...RozmawiałamzAlicją.Miła
dziewczyna.Wciążjeszczenieskażonaegoizmemiwariactwem.Corazczęściejbolimniegłowa.Nie
wiem,czyrzeczywiścietabletkiprzeciwbólowepomogąmipozbieraćsiępotymwszystkim,alenarazie
musząwystarczyć.Dobrze,żemamzesobąAlicję...Ktowie,możegdybynieona,tojużdawnobym
przedawkowała.Oszczędziłabymwieluludziomproblemów...Jużwiem,dlaczegopiszętendziennik.
Chcęposkładaćmyśliwcałość.PanidoktorAlicjaBrońskapopieramójpomysł.Zapomniałam,że
mówimysobiepoimieniu.Stwierdziła,żenazywaniejejpaniądoktorniejestnajlepszympomysłem,
bowiemwyglądatotak,jakbymbyłapacjentką.Aonategoniechciała,wiedziała,żewolę,bybyłamoją
przyjaciółką.Niemiałamochotypoczućsięjakkolejnywariat,któregoleczymłodadoktorBrońska.
Ododnalezieniazwłokmojegomężaminęłydwadni.Sekcjazwłokodwlekanajestprzezjakieś
głupieformalności.Pieprzonabiurokracja...
11
kwietnia2006
RozmowyzAlicjąpomagają.ProzakiCistoltakże.Dobrze,żeAlicjamijedostarcza.Te
tabletkipomagająmisięodprężyć,zapomnieć.Głowajużmnienieboli.PiotrKorzeńskidziśmnienie
odwiedził.Szkoda...Niemogłamspać.Wciemnościachtendomwydajesięjakiśstraszny.Zaczynam
zauważaćrzeczy,októrychmówiłmójmąż.Onteżsiębał.Niewierzyłammu.
Widywałdziwnerzeczy.Teraznieżyje...Możetakwyglądazapowiedźśmierci?Czygdy
przychodzikostuchaniepowinniśmysiębać?Przynosiukojenie?Oknatrzaskająiskrzypią,podobniejak
drzwi.Ranoznajdujęrzeczywinnychmiejscachniżzostawiłamjedzieńwcześniej.Mamlukiwpamięci.
Możetotenalkohol...ChoćAlicjachciałamiprzemówićdorozsądku,towciążchowambutelkęJack’a
Daniels’awszufladzienocnejszafki.Zabieliznąitymdziennikiem,botamniesprawdza.Eh,chybaza
dużosięnaoglądałamfilmów...Dawnonigdzieniewychodziłam.Siedzętutajiwariuję,agdzieśna
zewnątrzczaisięMalecki...Tchórz...Nadziśkoniecpisania,senmniewkońcudorwał...
12
kwietnia2006
Zaczynamwierzyć,żewmoimdomustraszy.Wysyłałammężanaterapię,bomówiłmiprawdę?
Byłamgłupia...Odbijami?Nie,toniedziejesięnaprawdę!Dziświdziałamjakąśniewyraźnąpostać
dziewczynki.Żywcemwyciągniętaztychjapońskichhorrorów.Machaławmoimkierunku.Miałamoje
włosy.Wołałamją,aonauciekła.Lekkoskręciłamnogę,goniącją.Alicjapomogłamiwrócićdołóżka,
aleniestetyznalazłateżmojąbutelkę.Zabrałamiją,ajaugrzęzłamwłóżku.Niewiemnajakdługo.A
jeśliprzyjdzieMalecki?Najednejnodzedalekonieucieknę.Możetakajestwoladuchów?Umarli
specjalniewysłaliposłańca,bymniemogłauciec?Corazczęściejmyślę,żeśmierćmapoczuciehumoru.
Wyjątkowochore,alejednak...
Bojęsię,żemiałamracjęcododuchów.Spacerują,wydajądziwneodgłosy...Oneżyjąwmoim
domu!Onjestzły?Boże,cojapiszę!Jakieznowuduchy?
Muszęsięstądwyrwać.PiotrKorzeńskispotkałsiędziśzAlicją,słyszałamjakrozmawiali
przeztelefon.Tasukamigonieodbierze!Jeślispróbuje,zabijęją...
13
kwietnia2006
Mojenerwysąnawyczerpaniu.Muszęwytrzymaćjeszczekilkadni.Wkońcurozprawa.Wiem
corazmniej...Czekaćnawynikisekcji...Maleckitobyłypolicjant,zpewnościąużyłswoichznajomościi
maczałwtympalce.Jestempewna.Bolimnieręka...Literyzmieniająsię,każdywyrazsprawiamiból.
Muszęjednakpisać,dzienniktomójnajlepszyprzyjacielipowiernik.Tylkoonmnieniezdradzi...
Tyleczekaniapośmiercimojegomęża?Niemamkiedygoopłakiwać.PrzecieżWrzesieńjest
martwy,ajajestem...byłamjegoukochanążoną.Pieniądzemisięnależą!Bozczegobędężyć?Nie
zostanęwtymdomu,onie!Mążiteduchyprzestanąmnienawiedzać,gdysięstądwyniosę.Znówmam
halucynacje.Zaczynamgadaćsamadosiebie...
14
kwietnia2006
Boże,Piotr,kochamcię,tęsknię.Dlaczegocięniema?Bądźzemną!Potrzebujęcię!
15
kwietnia2006
Okłamywałamsamąsiebie,żepiszętendziennikpoto,żebyzbieraćmyśli.Poprostusiębałam,
zresztąnadalsięboję.Bocopomniezostanie?Piotrnieżyje,Piotraniema.Mnieniema!
Mamdość.Tomogąbyćmojeostatniesłowa.Cośczaisięzadrzwiami,czujęto.Zawszeto
czułam.Możezachwilętuwejdzie?Śmierciniebędęsięsprzeciwiać.Mamdość!Mójmążnieżyje,a
mniesięzdaje,żecodzienniegowidzę...Widujęgowdomu,zaoknem,tochorydom.Nawiedzony...To
mojeprzekleństwo...Byłamzłążoną...Żadnepieniądzeniesąwartecierpienia,jakiemitowarzyszy.
Niechtosięskończy.Drzwiotwierająsię.Zjawawchodziwczarnympłaszczu.Śmierćwpostacimojego
męża.Pozwalamipisaćiprzyglądamisię.Toona!Śmierć.Jestcorazzimniej.Karamusi...”
OstatniesłowawdziennikuMałgorzatyWrzesieńzostałyzapisanechwiejnączcionką,ręką
przestraszonejkobiety,któratopiłasięwodmętachwłasnegoszaleństwa:
„Jestgodzina23:00”.
RozdziałIII
Racibórz—KomendaGłównaPolicjiwRaciborzu
15kwietnia2006—godzina22:30
PiotrKorzeńskisiedziałprzedkomputerem,przeglądającaktasprawyWrześniów.Zatrzymał
siędłużejnazdjęciuMałgorzaty.Nagledoniemalcałkowicieopuszczonegokomisariatuwpadłkomisarz
Winyl.PrzerwałpracęKorzeńskiemu,wymachującjakimiśpapierami.Mówiłchaotycznieinieskładnie.
ZmieszanyPiotrszybkozminimalizowałzdjęciekobiety.
—Cojest,wygrałeśwtotka?
—Lepiej—odparłzdyszanyiwyraźniepodnieconyWinyl.
—Uspokójsięimów.
—MamyMaleckiego!Wiemy,gdziejest!
—Co?Alegdzieon...
—Niepierdol,bierzdupęwtrokiizwijamygościa—wykrzyczałkomisarz,poczymobajw
pośpiechuopuścilikomisariat,byruszyćwkierunkudomupaństwaWrześniów.
—Niepowinniśmyzawiadomićreszty?—zapytałKorzeńskistarszegokolegę,aleten
wydawałsięgoniesłuchać.
Byłzbytprzejęty.
—Winyl!
—Czego?
—Słyszałeśmojepytanie?
—Tak,młody,słyszałem.
—Odpowiesz?
—Zamknijsię.Samigodorwiemy—odparłpodekscytowanyidumnyzsiebiekomisarzWinyl,
którynajwyraźniejwyczułsukces.Starzałsięimiałjużdosyćcorazszybciejznikającychlat,podczas
którychwielokrotniepomijanogowkwestiiawansu.Liczył,żegdypojmieMaleckiego,staniesię
bohaterem.Skalpmordercymiałbyćkolejnymszczeblemnadrabincestanowiskpolicyjnych,aktowie,
możeiczymświęcej.
—Wystarczygodorwać,jesteśmyblisko—warknąłtylko.
Młodszypolicjantwiedział,żelepiejsięnieodzywać,gdywidaćcharakterystycznybłyskw
okukomisarzaWinyla.Milczałzatemipędziłsamochodem,niemalniezdejmującnogizpedaługazu,
naruszającprzytymwieleprzepisówdrogowych.
„Celuświęcaśrodki”—powtarzałsobiewmyślach.
Nigdytakbardzoniepożądałsukcesujakterazinigdyniebyłtakbliskotriumfu,którymoże
przynieśćmusławę.Potylulatachbrudnej,policyjnejharówy...
Racibórz—DomMałgorzatyiPiotraWrześniów
15kwietnia2006—godzina22:45
MłodadoktorAlicjaBrońskaprzygotowywałakolejnąporcjęproszkówitabletekdla
MałgorzatyWrzesień.Podniosłatacęzlekamiijużmiałazanieśćjepacjentce,gdyjakiśmężczyznastanął
uprogudrzwi.ZaskoczonaAlicjaniezdążyłazareagować.Upuściłatacęinimzdążyławydaćzsiebie
jakiśdźwięk,mężczyznabezsłowaiśladulitościzadźgałnaśmierćpaniądoktor.Gdyżycieopuściłojuż
ciałomłodejkobiety,mordercadlapewnościjeszczesprawdziłjejpuls.Niemógłsobiepozwolićna
fuszerkę.
„Nieżyje.Cichaśmierćjestpiękna”—pomyślał.
Następniewytarłsplamionykrwiąnóżoswójczarnypłaszcz.Poprzecinałkablewliniach
telefonicznych—zestacjonarnegoniktniezadzwoni.Prądtakżewyłączony.
„Nociciemnośćsąmoimsprzymierzeńcem”.
ZarzuciłnieruchomeciałoAlicjiBrońskiejnaswojebarki.Byłalekka.Powoliruszyłnapiętro
razemzezwłokami.Ostrożniestawiałkrokinaschodach,próbującbyćtakcicho,jaktylkopotrafił.
Dopókiniedowiesię,gdziejestjegocel,boniechceżadnychpostronnychofiar,wszystkomusiiść
zgodniezplanem.
„Taaak...jestzatymidrzwiami.No,toczasnashow”.Małgorzatasłyszałaczyjeśkroki,
alebyłazbytzajętapisaniem,byzwrócićnatouwagę.
„Tośmierć,śmierćpomnieprzychodzi”—pisaławłaśnie,gdymężczyznawszedłdopokoju,
jakgdybynigdynic.TrzymałnarękachciałoAlicjiBrońskiejipatrzyłnaznieruchomiałązestrachu
Małgorzatę.Powolipołożyłzwłokinapodłodze,asparaliżowanastrachemkobietapatrzyłatona
zakapturzonąpostać,tonazabitąAlicję.MężczyznazbliżyłsiędoprzerażonejpaniWrzesień.
„Tokoniec”—pomyślałaiprzerwałapisanie.
Niepróbowałasiębronić.Zamknęłaoczywoczekiwaniunawyrok.Miaładość,nadszedłjej
czas.
PoczułaukłucieipochwilileżałajużnapodłodzeobokAlicji.„Wszystkojakwzegarku.
Czaszemstytoporaodkupienia”—pomyślałzakapturzonymężczyznaiprzeszedłdokolejnegoetapu
realizacjiswojegoplanu.
Niebędziehappyendu.Niebędziechwały,sławy,awansu.Niezabrzmiąfanfaryzwycięstwa.
Toniebajka,dobroniemożewiecznietriumfować.PrzystojnypodkomisarzKorzeńskiizajadłykomisarz
Winylspóźnilisię.
Tępotyczkęprzegrali...
Racibórz—godzina23:25
PiotrKorzeńskipróbowałdodzwonićsiędoMałgorzaty.
—Głucho,komórkiteżnieodbiera.
—No,toruszmywreszcienaszetyłki—stwierdziłWinyl,przyśpieszającjeszczebardziej.
—Żebyśmychociażżywidojechali...
Gdydotarlinamiejsce,sprawdzilizaparkowanywpobliżusamochód.Wśrodkuznaleźli
dwóchmartwychpolicjantówzdziuramiwgłowach.
—Totadwójkaprzydzielonadoochronydomu?—zapytałKorzeński.
—Ajakcisię,kurwa,wydaje?—warknąłtylkowściekłykomisarzWinyl.
Odepchnąłmłodszegokolegęiwyjąłbrońzkabury.
—Czekaj,trzebatozgłosić.
—Niemaczasu,młody—odparłżądnykrwikomisarziruszyłszybkowkierunkudomu
MałgorzatyWrzesień.Drzwibyłyotwarte.
Niebyłoczasunaostrożność.
—Uważaj,Maleckigdzieśsiętukryje—ostrzegłKorzeńskiitakżewyjąłbroń.
Starszykolegamiałjednakwłasnykodekspostępowaniawtakiejsytuacji.
—Zabijęskurwiela—mruknąłpodnosem.
Wiedział,żetoMaleckizabiłdwóchpolicjantów.Samichwyznaczył.Czułsięwinnyich
śmierci.
„Dlaczegoniewyznaczyłemkogośstarszego?”.Argument,bymłodzizamiastbalować
wnocyzbieralidoświadczeniewłatwymzadaniu,wydawałsięterazśmiesznyiidiotyczny.
Dwójkapolicjantówprzeszukiwaładom.Korzeńskiniemógłwżadensposóbpowstrzymać
wściekłegojakpitbullkomisarza.Zbytdobrzezdążyłgopoznać,aprzynajmniejtakmusięwydawało.
Jedynecomógłzrobić,tozgłosićwszystkodocentrali.
„Powinniśmytozrobićwcześniej.Możetamcipolicjancijeszczebyżyli...Pieprzonaduma
Winyla!”—pomyślałPiotrzgłaszającysytuacjęprzeztelefon.
—Jużjedziemy!Nieruszajcieniczego.
—Korzeń!—zawołałkomisarzzpiętra,apodkomisarzpopędziłnagórę.ZastałtamWinyla
klęczącegonadmartwymciałemAlicjiBrońskiej.ObokniejleżałapółprzytomnaMałgorzataWrzesień.
Korzeńskischowałbrońizacząłcucićnafaszerowanąnarkotykamikobietę.Majaczyła.
—Odpoczątkuwiedziałem,żeztązdzirąjestcośnietak—stwierdziłWinyl.
—Niepierdol,wezwijkaretkę.
—Ta...Samsobiewzywaj,jamuszęzapalić...
—Cotusiędocholerystało?!—zastanawiałsięPiotr.—Wszystkosięstało.Mówiłem
ciprzecież,żewszystkiesukisątakiesame.Zagryzłajednadrugą.
—Broniłamsię!Broniłamsię!—krzyczałaMałgorzata,trzęsącsięiprzewracającdziwnie
oczami.
—Spokojnie,jużpowszystkim—mówiłłagodnieKorzeński,próbująctymsamymuspokoić
roztrzęsionąkobietę.
—Towariatka,zostawjąboiciebiezadźga—stwierdziłWinyl,wzywająckaretkę.
—Zamknijsię!—odparłpodkomisarz.
—Toon,toonjązabił!Mnieteżzabił!—wydzierałasięroztrzęsionakobieta.Mówiła
chaotycznieibezsensu.NiespodziewanieugryzłaKorzeńskiegowszyję.
Odepchnąłkobietę,atazpianąnaustachusunęłasięwkątiskuliła.
—Topsychopatka.Cieszsię,żecifiutanieodgryzła—powiedziałWinyl,zbliżającsięz
kajdankamidorozdygotanejkobiety.Podchodziłostrożniezwyciągniętymirękami,niczymhycelto
wściekłegowilczura.
TymczasemPiotrKorzeński,gładzącszyjęwmiejscuugryzienia,zobaczyłcoś,coprzyciągnęło
jegouwagę.ZkieszeniAlicjiwystawałnotes.Wyciągnąłgoiprzeczytałnagłosstronęoznaczonądatą:
piętnastykwietnia:„...mamdośćtejzdziry!DziśdopełnisięmojazemstanaWrześniach!Zabijęszmatę!
Zemsta,tak...Smakujewspaniale...”.
—Cotamznalazłeś,Korzeń?—zapytałzaintrygowanyWinyl—Czytajdalej.„Odebrałami
go,pizdajedna!Jeślijaniemogęgomieć,toniktniebędziemiał...”.
—Osztywdekiel!—stwierdziłkomisarz,skuwającjużniecouspokojonąMałgorzatę.
Zdworudobiegałyodgłosyświadcząceozbliżającymsięwsparciu.
—Dowód.Mamymordercę.TojestpamiętnikAlicjiBrońskiej.Jesttuwszystko—powiedział
Korzeński,wertującstrony.—Notowaławszystkoodjakichśdwóchtygodni.
Wkońcunatrafiłnastronę,gdziezapisanebyłomiejsceprzetrzymywaniaPiotraWrześnia.
—Winyl!Wrzesieńżyje!Mamygo!—wykrzyczałKorzeńskiiruszyłnadół.Korzeńskizabrał
zesobątakżeznalezionydziennikMałgorzatyWrzesień.
Schowałgodokieszeni,uznając,żewchwiliobecnejniemaczasunapokazywaniego
Winylowi.Zrobitopóźniej...
Racibórz—DomAlicjiBrońskiej
15kwietnia2006—godzina23:55.
GrupauderzeniowasiłATwywarzyładrzwiwejściowe.Głośnoiszybkoruszyładośrodka.
Nienapotkałaoporu.ZaniądodomuAlicjiweszliWinyliKorzeński.Wszyscybłyskawiczniezabralisię
zaprzeszukiwaniedomu.Wkońcuwpiwnicyodnalezionoprzykutegokajdankamidoruryi
zakneblowanegoPiotraWrześnia.Byłprzestraszony,wycieńczonyirozebranydosamychbokserek.Z
pewnościąbyłtuprzetrzymywanykilkadni.Byłwszoku,alebezwiększegouszczerbkunazdrowiu,
przynajmniejtakiesprawiałwrażenie.Policjauwolniłagoiwyprowadziłanazewnątrz.—Czy
panPiotrWrzesień?Cotusięstało?—zapytałWinyl.—Tawariatka,ona...Onamnieporwała,
groziła,żezabije...Cozmojążoną?Jestcałaizdrowa?—pytałroztrzęsionyPiotrWrzesień.—Jest
cała—odparłkomisarzwymijająco,unikającwzrokuuratowanego.
Niedokońcawiedział,comapowiedzieć.Żeco?Żejegożonażyje,aleześwirowałai
zadźgałajegoasystentkę?„Nie,zawcześnienato”—pomyślał.
—Zabierzciemniedoniej!Chcęjązobaczyć!—żądałWrzesień.
—Toobecnieniemożliwe.
—Niemożliwe!?
—Najpierwmusipanaobejrzećlekarz...Noimamykilkapytań...
—Róbciecomusicie,byleszybko!
—Spokojnie,pańskażonajestbezpieczna—zapewniłWinyl.PiotrWrzesieńniemiał
wyboru,musiałzaufaćpolicjantom.
RozdziałIV
Jeszczetejsamejnocy...
SzpitalrejonowywRaciborzu
PodczasgdykomisarzWinyldokonywałoględzindomu
Wrześniów,PiotrKorzeńskiwspecjalniewydzielonejsaliprzesłuchiwałPiotraWrześnia.Do
niedawnajeszczeporwanymężczyznazdążyłsięjużuspokoićipokilkurutynowychbadaniach
wykonanychprzezlekarzabyłgotówdorozmowy.
Byłzdrowy,choćwciążniecozagubiony.Przybliżyłpodkomisarzowiskrótowoostatnie
wydarzenia,mówiłtyle,ilepamiętał.Chciałmiećtezeznaniazasobą,bymócwreszciezobaczyćsięz
żoną.Stęskniłsięzaniąjaknigdydotąd.Niedoceniałtego,comiał,dopókitegoniestracił.
—Alicja...Ona...Cóż,powiempanu,żeoddawnaprzejawiaładziwnezachowania.
Przynajmniejjeślichodziomnie.Słyszałemoniejróżneopinie,alepostanowiłemdaćjejszansę.
Zatrudniłemjąwmoimszpitalu...Niestety,chybamylnietozinterpretowała.Wydajemisię,żemusiała
sięwemniepodkochiwać.—Czylimieliścieromans,tak?
—Romans?Wżyciu.Niejestemwielbicielemtegorodzajuprzygód,zapewniam.
—AlebyłocośmiędzypanemaAlicjąBrońską.
—Nie,poprostubyłamojąasystentką.
—Nicpozatym?
—Cóż,ponoćniewypadaźlemówićozmarłych,ale...
—Proszęmówić.
—NowięcAlicja,czylipaniBrońska,molestowałamnieseksualnie.Tobyłocorazbardziej
natarczywe.Mówiłemjej,żesobietegonieżyczę,alebezskutku.Poinformowałemjąwkońcu
niedawno,żemamzamiarjązwolnić.Miałemtegodość.Byładobrąpracownicąiasystentką,wiecnie
chciałemnagłaśniaćsprawy.Chciałemtozałatwićpocichu,bytamłodakobietamiałaczystow
papierach...
—Jaktoprzyjęła?
—Cóż,nienajlepiej.Mówiła,żewykorzystałemjąitakdalej.
Groziłami,aleniebrałemtegopoważnie.
—Dlaczego?
—Proszępana,jestemdyrektoremzakładudlapsychiczniechorych,atakżepsychologiem.Wiele
sięnasłuchałemodpacjentów.
Bywaliilepsi,igorsi.Takapraca.
—AdoktórychnależałaAlicja?Byłapańskąpacjentką?—Nie,skądże.Jużmówiłem,że
byłamojąasystentką.Ostatnimiczasybyłemzawalonypracą,pomagałami.Zawodowoniemiałemsiędo
czegoprzyczepić.
—Jakpanwylądowałwjejpiwnicy?
—Pewnegodniapopracyzaprosiłamniedodomu.
—Niewydałosiętopanupodejrzane?
—Nie.Nodobra,możetrochę.Liczyłemjednak,żewszystkosobiewyjaśnimyidałemjej
ostatniąszansę.
—TowjakimceluspotkaliściesięwdomuAlicjiBrońskiej?—Mieliśmy
przedyskutowaćprzypadekpewnegopacjenta,MariuszaBorowskiego.
—MariuszaBorowskiego?
—Tak,ciekawyprzypadek.Twierdzi,żejestznanymraperem,aWidzewŁódźjestmistrzem
Polski.Naprawdędziwny...„Niewidzęwtymnicdziwnego”—pomyślałpodkomisarzKorzeński.
— Źle się wyraziłem. Borowski po prostu uważa, że Łódź jest Arką polskiej piłki, a on nowym
Noe...Rapujeotym.Twierdzi,żegłosiSłowoBoże...
—Tak,jakbyBógbyłraperem?
—Myśliteż,żejestczarnyi...
—Nodobrze...wróćmydoBrońskiej.Cotamsięwydarzyło?—pytałdociekliwieKorzeński.
Nagrywałoczywiściecałąrozmowęnamałydyktafonukrytywkieszeni.Powolizaczynał
jednakczuć,żetasprawawcaleniejesttakąciekawą,jaksięwydawałoWinylowi.Ot,smutnahistoria
miłosnajakichtysiące.Pewniedlategoteżgotuwysłał,bymłodyzająłsięnudnymprzesłuchaniem,
tymczasemWinylpoprowadziprawdziweśledztwo.„Starykrętacz,cholera,dychęmileci”—pomyślał
Korzeńskiprzezchwilę,uciekającmyślamiodnudyzdoktoremWrześniem.
—Nowięc...Pamiętam,żepiliśmykawę—zacząłdoktor.—Chciałemjużwychodzić,gdy
naglepoczułem,żekręcimisięgłowieijestminiedobrze.Pewniemiczegośdosypaładopicia.Nie
wiemzupełnie,gdziejamiałemrozum.Niepotrzebnietamszedłem.Zaufałemjej,ale...Nieważne,
skończmytojuż.Cozmojążoną?Obiecałpan,żebędęmógłsięzniązobaczyć—zmieniłtemat
Wrzesień.—JeszczechciałbymzapytaćoRafałaMaleckiego.—Eh,wszystkojestw
papierach.Leczyłemgokiedyś,ciężkiprzypadek.Byłypolicjant,niezbytdobrydetektyw.Niepowiem
anisłowa,dopókiniezobaczęsięzżoną.
—Cóż,tomożebyćdlapanatrudne...
—Copanniepowie,ostatniospotykająmniesametrudnerzeczy...Chcęjązobaczyćikoniec
—rzuciłostroprzesłuchiwany,apodkomisarzzrozumiał,żetejnocynicjużniewyciągniezdoktora
Września.
Korzeńskiwykonałjedentelefon.Dwóchsanitariuszyprzywiozłonawózkuinwalidzkim
półprzytomnąMałgorzatęWrzesień.Zwyklenajejurodziwejtwarzymalowałsięuśmiech.Terazmożna
byłozobaczyćtylkoobojętność.Wyglądałaokropnie.Poplamionykaftankrępującyjejręce,
rozczochrane,brudnewłosy.Nieprzypominałaeleganckiej,atrakcyjnejkobiety.Wrzesieńnigdynie
widziałjejwtakimstanie.Byłacała,aleniezdrowa.Oczymusięzaszkliły,jakbygotowedopłaczu.Nie
uroniłjednakanijednejłzy.Niewiedział,comazrobić.Winiłsięzajejstan...
—Kochanie—powiedziałWrzesień,aMałgorzatapowolipodniosłagłowę,byzobaczyć,kto
doniejmówi.Jejwzrokbyłpusty.
—Niepoznajepana?—zapytałKorzeński.
—Niewiem,ona...chybapoznaje...
GdyMałgorzatazobaczyłaswojegomęża,wzdrygnęłasięzobrzydzeniem.Nietakiejreakcji
wszyscysięspodziewali.Kobietaspojrzałananiego,anatwarzystopniowomalowałosięcorazwiększe
przerażenie.Wrzesieńchciałjąprzytulić.Kobietajednakzaczęłakrzyczećiszarpaćsięjakszalona.
Sanitariuszemusielijąuspokajać.—Kochanie,toja—mówiłdelikatniePiotrWrzesieńznadzieją,że
gorozpozna.
—Nie!Tynieżyjesz!Jateżnieżyję!Nienawiedzajmnie!—wydzierałasięMałgorzata,
wijącsięjednocześniejakopętana.NatwarzyWrześniawidniałstrachizdziwienie.Gdy
Korzeńskinakazałwyprowadzeniejej,Wrzesieńusiadł.
—Widzipan,ostrzegałem.
—To...toniemożliwe...
—Przykromi.Prawdopodobniejestpoddziałaniemjakichśnarkotyków.
—Narkotyków?Onaniczegoniebierze!
—AlicjaBrońskafaszerowałajączymśprzezwieledni...Tomogłowywołaćpewnestałe
zmianywmózgu.
—Co?Aletominie,prawda?
—Niejestemspecjalistą,widziałpan,cosięzniądzieje...Musiminąćkilkadni,nimbędziemy
moglicośpowiedzieć.
—Chcepanpowiedzieć,żezwariowała?—dokończyłWrzesień.
—Niewiem.Topanjestspecjalistą.
—Tak,ja...Specjalistą,awyodczegojesteściespecjalistami?
Wieciecokolwiek?—ironizowałdoktorPiotrWrzesień.
—Cóż,śledztwotrwa.Mamykilkadowodów,poszlak...Ale...
—Aletobardziejetapteorii,znamto...
—Cóż,robimycownaszejmocy...
—Tozamało.Acowogólewiecie?
—Ustaliliśmy,żepańskawspółpracowniczka,AlicjaBrońska,zabiładetektywa,Rafała
Maleckiego,pozorującpańskąśmierć.
—Czyli?CozMaleckim?
—ZnalezionogozobciętągłowąwjegogabinecienaStarymMieście.
—NaStarymMieście?Tu?WRaciborzu?
—Tak,dokładnie.On...
—...Nieprzypominamsobie,bymiałtambiuro...Chybawycofałsięzpracydetektywa...
—Tak?Totylkopotwierdzanaszątezę,żeMaleckibyłtylkopionkiem,awszystkimkierowała
AlicjaBrońska.Możliwe,żemiaławspólnika.Ktowie...
—Obciętagłowa,naBoga...Jauważałemtękobietęzanormalną,miłą,serdecznąosobę,atu
takaniespodzianka...Niedowiary...—Tak,wszystkichnaszwiodła.Niewiemyjeszcze,jakto
dokońcawyglądało:czytoMalecki,czyBrońskasprowadziliwpułapkępańskążonę.Onajaknarazie
nienadajesiędoprzesłuchania.
—ZnałpanMaleckiego?
—Tak,byłpodmojąkomendą.
—Nicpozatym?
—Cóż,pozatym,żemiałproblemyzsamymsobą,tobyłbardzointeligentnymfacetem.Szkoda,
żetakskończył...
—AcozBrońską?Cozmojążoną?
—AlicjaBrońska...cóż...sądwiewersje.Zemsta,zazdrość,ktowie...Możechciałaprzejąć
pańskąposadędyrektorazakładuPsychiatrycznegowRaciborzu.Byćmożeniemogłatakżeznieść
odrzucenia.Tego,żekochapanswojążonę,anieją?
—Naprawdęniewiem,jakmogłemnatopozwolić,dopuścićdotego?
—Proszęsięniezałamywać.Wszystkobędziedobrze.
—Ajakajestdrugateza?
—Cóż,byćmożewswymchorymumyśleAlicjauknuławłaśnieplanzemsty.Chciaławrobić
pańskążonęwmorderstwomęża,anastępniezabić.Wkońcu,przykromitomówić,aledoprowadziłają
doruinypsychicznej.AlicjazakozłaofiarnegoobrałasobiewłaśnieMaleckiego,bynieskupićzarzutów
nasobie.
—Prawieudałosięjejwaszwieść...
—Tak,przepraszam,ale...
—Jakmogliściemyśleć,żeciałobezgłowytoja,anieMalecki?
—Hm...pańskażonatopotwierdziła,widziałapewneszczegóły.
Brońskanieźlesięnapracowała.
—PrzecieżistniejecośtakiegojaktestyDNA?
—Są,aletoniefilm.Nawynikiczekasiękilkadni,czasamiitygodni.Pozatym...
—Pozatymco?
—Problemybiurokratyczneipewnezawirowaniawsprawiebadańpowodowałyopóźnienia.
—Mieliściezdrajcęwpolicji?KtośwspółpracowałzBrońską?
—Niemogęzdradzaćszczegółówśledztwa.
—Niemożepan?Aczyjaiżonaniejesteśmyobiektamiśledztwa?
—Nie,pan,doktorze,jestofiarą,podobniejakiMałgorzata.
Biednakobieta...
—Tak,wiem,wieleprzeszła.Tomojawina,dlategomamprośbę.Muszętonaprawićjak
najszybciej.Widziałem,cosięstałozmojążoną.Tołamiemiserce,alecozniąbędzie?
—Cóż,jakbyniepatrzeć,zabiłaAlicjęBrońską.Tomorderstwo.
—Alewsamoobronie,czyżnie?
—No,nibytak.Proszęsiętymniemartwić.Gorszejestcośinnego...
—Myślipanotymsamym?
—Cóż,niewiemdoprawdy,jaktopanupowiedzieć,doktorze.Żadensędzianiewypuści
pańskiejżonyspodobserwacjiwjakimśzakładziedlapsychiczniechorych,przynajmniejnieprzed
zakończeniemśledztwa.
—Co!?Niemacieprawa!
—Takijestsystem,chorytaknawiasemmówiąc.Wiem,bostudiowałemprawo.Tylemogę
panupowiedzieć.
—Czyniemogłabychociażbyćpodmojąobserwacją?
—Toznaczy?
—Jakpandobrzewie,jestemnietylkojejmężem,aletakżedyrektoremszpitala
psychiatrycznego.
—Jestpanrodzinąoskarżonej,anatosędzianiepójdzie...—Alewedługprawa,któreteż
trochęznam,niemogęleczyćosobiściewłasnejżonyjakoterapeuta.Natomiastwmoimszpitalumoże
przebywać.Proszę,chcęjąmiećblisko,ajednocześniechcę,bywyzdrowiała.
—Tochybadasięzałatwić.
—Dziękuję,ratujemipanżycie.Małgorzata...Będęprzyniej.
Mamnadzieję,żeszybkowrócidozdrowia.
—Jarównieżbymtegochciał.Tobardzomiłakobieta,ona...—urwałKorzeński,widząc
załamanegoWrześnia,któryschowałtwarzwdłoniach.
Doszedłdowniosku,żenajlepiejbędziezostawićbiednegodoktorawspokoju.Takwiele
przeszedł...
„Lepiejbędzie,jeślizniknę.Czekamniejeszczesporopracy.OględzinywdomuBrońskiej,
kupieniefajekdlaWinyla...awalićgo,mówił,żeznówrzuca...Raport!Cholera.PogadamzWojnikiem,
onlubiklikać,tozakilkapiwekzpewnościąsięnatakiukładzgodzi.Możeisamsięnapiję?Tobył
cholerniemęczącywieczór...”—rozmyślałPiotrKorzeński,gdyopuszczałSzpitalRejonowyw
Raciborzu.
RozdziałV
Branice—SzpitaldlaNerwowoiPsychiczniechorych
31marca2006—godzina22:00
Zazamkniętyminakluczdrzwiamiztabliczką:„DrPiotrWrzesień—Dyrektor”rozlegałsię
natarczywydźwiękdzwonkatelefonu.Ktośupartywydzwaniałnakomórkędoktora.Tennajwyraźniejbył
zajętyiliczył,żeprędzejczypóźniejtelefonprzestaniedzwonić.Wkońcujednakzrozumiał,żetaksię
niestanie.Wyciągnąłrękęwposzukiwaniuurządzenia.Najwyraźniejchciałzbyćnatrętakilkoma
słowami.Najczęściejtłumaczyłsiępracą.Jednaktymrazembyłatojegożona.Wrzesieńmomentalnie
spoważniałinakazałmilczenietowarzyszcezgabinetu.Gdyzobaczyłnawyświetlaczuktodzwoni,
szybkowstałzzabiurkaiautomatyczniepoprawiłkrawat.Samniewiedział,dlaczegozawszetorobi,
gdydzwoniMałgorzata.Działałniczymosoba,którazpewnościąmacośdoukrycia.
Bałsięujawnienia,niechciałwzbudzaćwyglądempodejrzeń,nawetjeślirozmawiałprzez
telefon,aniewtakzwaneczteryoczy.Dziwne,alepracującwielelatzpsychiczniechorymimożnasię
nabawićróżnychdefektówzachowawczych.
Wrzesieńprzełknąłślinęiwkońcuodebrał,drugąrękąposzukującokularówniemalpo
omacku.
—Tak,Gosiu,słucham?—odezwałsięWrzesieńudawanym,życzliwymgłosem.
—Kiedybędzieszwdomu?Martwięsię—spytałatroskliwieżonadoktora.
—Yyy...—zajęczał,szukającwymówki.—Dziśpracamisięprzedłużyła—skłamał
bezczelniemężczyzna,podczasgdyatrakcyjna,rudowłosakobietazaczęłamumasowaćuda.
—Alekiedywrócisz?—zapytaładociekliwieMałgorzata.
Piotrmiałdosyćjejnatarczywości.
—Niestety,alechybabardzopóźno...—odparł,arudowłosakobietazaczęłazrzucaćzsiebie
resztkiubrania.Robiłatonatylehipnotyzującoiseksownie,żePiotrnachwilęzaniemówił,aźrenice
rozszerzyłymusiępodwpływempodniecenia.Wustachpoczułdziwnąsuchość,oblizałwargi.Pokilku
sekundachciszyżonasprowadziłagojednaknaziemięzwykłym:
—Halo?
— Yyy... Rano, wrócę rano — odparł Wrzesień, uśmiechając się na widok urodziwej kobiety
robiącejdlaniegoprywatnystriptiz.Poczuł,żerobimusięgorąco.
—Szkoda,zrobiłampysznąkolację.Toco...
—Kochanie,niemogęterazrozmawiać.Wynagrodzęcito.
Obiecuję.
—Pamiętaj,zawszepowtarzam,żekiedyśzapracujeszsięnaśmierć.
—Skarbie,jaktylkotasprawasięskończy,towyjedziemynadługiurlop.Tylkowedwoje,
należysięnam.
—Ciągletopowtarzasz...
—Ależobiecujęidobrzewiesz,żedotrzymamsłowa.Kochamcię.Pa...muszękończyć.
—Szkoda.Wtakimraziemożeurządzęsobiebabskiwieczór.
Skorochatawolna.
—Bawsiędobrze—uciąłWrzesień,chcącjaknajszybciejzakończyćrozmowę.—„Bojana
pewnobędę”—dokończyłwmyślachirozłączyłsię.
—Oj,Alicja,niedaszmipogadaćzżoną.Robiszmibałaganwgłowie—powiedział
Wrzesieńdorudowłosejkobiety,którastałaprzednimwsamejbieliźnie.
—Wkońcujestemdobrąasystentką,paniedyrektorze—powiedziałaAlicjaBrońska,kładąc
sięwwyzywającejpozienakanapie.Doskonalewiedziała,codziałanaPiotra.Zbytdobrze
poznałajegofantazjeseksualne,byłaichspełnieniem.
—Jestempoto,bysłużyćpanudyrektorowi—dodała,czekającnaruchWrześnia.
TenwreszcieruszyłwstronęAlicjiniczymwygłodniałylewnawidokzwierzyny.Zaczęli
całowaćswerozpaloneciała,aichnamiętnośćmiałazachwilęeksplodować.Erupcjęseksualności
przerwałjednakporazkolejnydzwonektelefonu,tymrazemAlicji.Słyszącznajomąmelodię,
momentalniezeszłazPiotra,przerywającmiłosneuniesienia,ipobiegładobiurka,byodebrać.
—Halo...Wolniej...ja...
—Cojest,Alu?—zapytałPiotr,zaniepokojonyzmartwionąniecotwarząkochanki.
Tajednakpołożyłapalecwskazującynaswojeusta,nakazującWrześniowimilczenie.
ZrozumiałizaczynałpowolinienawidzićAleksandraGrahamaBella.
„Gdybybyłowięcejludzitakichjakon,towkońcuprzestalibysięrozmnażać”—stwierdziłz
irytacjąPiotr,mającnamyśliBrytyjczyka,którywynalazłtelefon.
—Niemogęteraz,jestemzajęta—tłumaczyłapokrętnieAlicja.
—Tak—dodałapochwili.
Osobapodrugiejstronieliniimusiałazpewnościąmówićwięcejniżona.
—Mamterazdyżur,ale...Co?Nie,niemainnych?!Oniteżmająrodziny,pojechalidodomu—
mówiławyraźnierozdrażnionaAlicja,jednocześniewciągającnasiebieubrania.Piotrobserwowałcałą
sytuacjęzrozbawieniem.
—Dobra,tylkospokojnie—mówiłakobieta,jakbypróbowałauspokoićrozmówcę.
—Chociaż...No,okej,spróbuję.Dozobaczenia,pa—rzuciłaAlicja,poszukującwzrokiem
resztyswojejgarderoby.
—Cosięstało?—spytałzaniepokojonyPiotr,gdyrozmowazostałazakończona.
—Mojamatka...Jestwszpitalu,źleznią.Siostradzwoniła.
Muszęjechać.
—Przykromi.
—Nadrobimyto,spokojnie.Acotybędzieszrobił?Wracaszdodomu?
—Nie,żonajużwymyśliłababskiwieczór,niebędęimpotrzebny.Posiedzętutajzbutelką
whiskyitelewizorem.
—Przydacisięodpoczynek,alejesteśpewien,żeniewracaszdziśdożony?
—Czyżbyśbyłazazdrosna?
—Nie,ja...Kiedyjejonaspowiesz?
—Wiesz,żenaraziemamyciężkiczas,terazniemogę.Bądźcierpliwa.
—Wieszco,kochamcię,aleczasamimniedrażnisz.Zrobiszcośdlamnie?
—Wszystko.
—Tak,tak,słyszałamtojużgdzieś.Napijsię,prześpijsięzdalaoddomuiżony.
—Takimamdziśplan.
—Zobaczysz,czymożeszbezniejżyć,bokiedyśprzecieżwkońcuodniejodejdziesz.
—Obiecuję,kochanie—skłamałWrzesieńizbliżyłsiędoAlicji.
Przytuliłjączuleipocałowałwpoliczek.
—Poprostuniechcęsiętobądzielić.
—Anijatobą.Będziemyrazem,jestnamzesobątakdobrze.
—AMałgorzata?
—Tomałżeństwotofikcja,pogorzelisko.
—Przemyślto,copowiedziałam.Pa—pożegnałasięBrońskaipocałowałanamiętnie
Września.
—Topoto,byśomnieniezapomniał.
—Zpewnościąbędępamiętał—odparłipuściłoczko.Jużwychodziła,gdy
przypomniałasobie,żejednakwciążtutajpracuje,anietylkosypiazdyrektorem.
—Piotr,mójdyżur...weźmieszgozamnie?
—Niemartwsię,kochanie.Zostanęzaciebie.Itakniemaminnychplanów—odpowiedziałz
troskąwgłosie,nacoAlicjasięuśmiechnęła.
—Jesteśkochany.
—Wiem.
Alicjawyszłazgabinetu,aPiotrpoczułżal,żeniespędzątegowieczorutakmiło,jak
zazwyczaj.Postanowiłjednakwziąćsobiesłowakochankidoserca.
ZjednejstronyAlicjatakbardzogopociągała.Różniłasiębardzoodjegożony.Byładzika,
ognista,czasaminieprzewidywalna.Możeiciutszalona.Małgorzatanatomiastzmieniłasię.Czasami
byławręcznudnaztąswojądoskonałością.Wrzesieńzaczynałsięzastanawiać,czyjeszczedoniej
pasuje.Naswójdziwnysposóbwciążjąkocha,choćrobijejświństwowpostaciniewierności,
kłamstwaczyobojętności.„Odejdęodniej,alenieteraz.Terazniemogę...Jestemświnią,alenie
natyle,byzostawićjąteraz,taknagle.Gdybytylkoniebyłatakwkurzającodoskonała,gdybypopełniała
błędy.Gdybymniezdradzała,kłamała...Wtedybyłobyprościej.Cholera,kochamMałgorzatę,kocham
Alicję,kochamjeobie”—rozmyślałPiotrWrzesień,popijającsamotnieWhiskywswoimgabinecie.
Niezdawałsobiesprawy,żenajprawdopodobniejkochałtylkosiebie...
Typegoisty,którynieprzyznajesiędotegoprzedsamymsobą,atacysąnajgorsi.
Branice—SzpitaldlaNerwowoiPsychiczniechorych
31marca2006—godzina22:45
DoktorPiotrWrzesieńwsamotnościopróżniłjużponadpołowębutelkiwhisky,która
smakowałamujaknigdydotychczas.Spożytailośćalkoholudawałajużosobieznać.
„Znudziłomniesiedzenie,przejdęsię.Wkońcutomójszpital,docholery!”—pomyślałi
wyszedłwposzukiwaniurozrywkinaniemalcałkowicieopuszczonymobiekcie.
Tuiówdziesłychaćbyłopacjentówmówiącychdosiebie,śpiewającychlub
przeklinającychnieobecnypersonel.„Hm...samnasamzszaleństwemtegoświata”.
Wrzesieńlubiłtrzymaćchorychpsychicznietwardąręką.Niebałsięużywaćsiły.Czasami
żałowałtego,żestaraszkołagdzieśzniknęła.
Uważałjązaskuteczniejszą.
—Wysypwariatów.Dziśkażdymożebyćświrem.Kiedyśludziesiętegobali.Balisię
chorowaćpsychicznie.Strachjestpotężnąbronią—mruczałpodnosemdoktorWrzesień.Torturowania
niektórychpacjentównieuważałzaprzejawskłonnościsadystycznych.Uważał,żewtensposóboddaje
hołdtakzwanejstarejszkole.—Terazcholernabiurokracjatakkrytyczniepodchodzido
elektrowstrząsówiprochów.
Aletomójszpital,mój!
Ośrodekbyłopustoszały.Idealnewarunkidowyżyciasię,zczegoWrzesieńmiałzamiar
skorzystać.Zautomatyzowanywdużejczęściszpitalograniczyłzatrudnieniepersoneluniemaldo
minimum.Poniegdysiejszychwydarzeniachwydawałosiętobezpieczniejsze.Wrzesieńjednakwiedział,
żepacjentówniewylecząmaszynyiżecałkowitaautomatyzacjaleczeniaibrakpersonelutylkoi
wyłączniewzmocnipoczuciealienacjiupacjentów.
„Cholera,akceleracjaobjawów”—myślał.
Wbrewpozoromtoniepostęptechnikizmusiłszpitaltodużejautomatyzacji.Ludziepoprostu
balisiępracowaćwszpitalachdlaobłąkanychprzezwydarzenia,jakiemiałymiejscekilkalattemu.
Piotrprzetrwał,dlategozostałdyrektorem.
Wśródludzipanowałteżmit,żeprzebywajączchorymipsychicznieosobami,możnasięod
nichzarazićichszaleństwem.Niefizycznie,tylkoniecoinaczej...Ludzkiemyśliniesąrzecząmaterialną,
niemananieszczepionki...Zkimprzystajesz,takimsięstajesz?ByćmożePiotrWrzesieńpowielu
latachspędzonychwśródchorychsamzaczynałtracićzmysły?
„Możecałyświatjestszalony?”—błysnęłakolejnamyślwgłowiedoktora.
Wnocetakiejakta,gdychciałsięwyładować,odreagować,cieszyłsięzpustekwszpitalu.
Pacjentówbyłowystarczająco,byzkażdymmógłsięnaswójchorysposóbpobawić,
poeksperymentować.„Wimięnauki,rzeczjasna”—twierdziłPiotr,przekonany,żelepiej
poświęcićkilkuświrów,byuratowaćprzedszaleństwemjednąnormalnąosobę.
PacjenciszpitalabalisiędoktoraWrześnia.Milkliimodlilisię,gdyprzechadzałsię
korytarzem.Robiłtozawszenatyległośno,bywiedzieli,żeidzie.
„Idziepanwaszegolosu”—grałowduszydoktora.
Uwielbiałtopoczuciewładzy.Rosłownimoddawna,zatruwałojegoserceiumysł.Niedbał
jednakoto.Przezlatapraktykizmieniłsię...Gdypacjencichowalisiępokątachprzeddyrektorem
Wrześniem,jakbypaniczniesięgobali,odczuwałwówczasdumę,smaktriumfu.„Bojąsię,więcmają
jakiśkontaktzrzeczywistością,przynajmniejmyślą”—gratulowałsobiewduchuPiotrnowatorstwaw
lecznictwiechorychpsychicznie.
CijednakpoprostupodświadomiechcieliuniknąćsadystycznychkarWrześnia,adotegonie
trzebabyłomyślenia,wystarczyłwrodzonyinstynktsamozachowawczy.CzytoprzeznichPiotrstawałsię
tym,kimsięstawał?Możetowłaśnieonbyłszalony,anieoni?Tomogłabyćpodświadomachęćzemsty.
Możnaichwinić?Kontaktzchorymipsychicznieniewątpliwiemógłmiećwpływnajegostanzdrowia.
Strasznieposiwiałwciąguostatnichlat.
„Takźleskończyłpoprzednidyrektor...Zdechłnimzdążyłjeszczecałkowicieosiwieć...”—
znowuprzebłyskmyśli.DoktorWrzesieńpowielulatachspędzonychwśródosóbzzaburzeniami
psychicznymi,zacząłcorazczęściejpić.Walkoholutłumiłswegorodzajuwyrzutysumieniaiznieczulał
sięnawrzaskipacjentów,czyliwariatów-krzykaczy,jakichnazywał.Niemiałochotystaćsięjednymz
„krzykaczy”.
Podpitegodoktoranaszłaochotanadalszepicieinakobietę.—Cholernetelefony,cholernajej
matka.Cholernabutelka...—mruczałzły.
NiezostałzaspokojonyprzezAlicję,więcwupojeniualkoholowympostanowił„skorzystać”z
żony.Przynajmniejwie,gdziejest.
„Walićdyżur,jadędomojejkochanejMałgosi.Onajednamniezrozumie...”—rozmyślałpijany
Piotr.
Włożyłgłowępodkranipuściłzimnąwodę,bytrochęotrzeźwieć.Natyle,byprowadzić
samochód...Choćwciążniemyślałlogicznie,towsiadłdoautairuszyłwkierunkuswojegodomu,
swojejukochanejżony...
Miałszczęście,żeniezatrzymałagopolicja.Udałomusiędojechaćwjednymkawałku.Może
jednaklepiejbybyło,gdybyktośgozatrzymał?Wszystkomogłobybyćinaczej...
JakieżwielkiebyłozdziwieniePiotraWrześnia,gdypodotarciupodbramęswojegodomu
zobaczyłnaparkingupewiensamochód,któryrozpoznałnatychmiast.Taksięskłada,żenależałdoAlicji
Brońskiej,jegokochankiiasystentki...
Racibórz—domMałgorzatyiPiotraWrześniów
31marca2006—godzina22:15
MałgorzataWrzesieńszykowałasobiewłaśniekąpielzbąbelkami.Potrzebowałarelaksu,ato
uspokajałojąjaknicinnego.
Jednocześnierozmawiałaprzeztelefonzmężem.
—Alekiedywrócisz?—zapytaładociekliwieMałgorzata.—Niestety,alechyba
bardzopóźno...—odparłjejmąż.„Ciągletopowtarzasz.Mamdosyćtegopieprzenia”—
pomyślała.
PokilkusekundachciszyGosiapostanowiłasprowadzićmężanaziemięzwykłym:
—Halo?
„Słuchaszmniewogóle?Nie,tynigdymnieniesłuchasz...Ciągletapracaipraca.Trzebabyło
ożenićsięzpracą”—mówiławmyślach,powstrzymującprzytymwybuchirytacjiidalejsłuchała
wymówekmęża.
—Yyy...rano,wrócęrano—odparłWrzesień.
„Takjaksięspodziewałam,pewniemasztamjakąśpanienkę”—pomyślała.
—Szkoda,zrobiłampysznąkolację.Toco...
—Kochanie,niemogęterazrozmawiać.Wynagrodzęcito.
Obiecuję!
—Kiedyśzapracujeszsięnaśmierć—odparła.
„Kochaszpracębardziejniżmnie...”—dodaławmyśli.—Skarbie,jaktylkota
sprawasięskończy,towyjedziemynadługiurlop.Tylkowedwoje,należysięnam.
—Ciągletopowtarzasz...
—Obiecuję,awiesz,żedotrzymujęsłowa.Kochamcię.Muszękończyć.
„Jateżciękocham”—powiedziaławmyślachMałgorzata,aleniewypowiedziałatychsłów
nagłos.Chciała,byPiotrpoczułtodelikatne,mentalneukłuciewserce.
—Szkoda,nodobrze...tomożeurządzęsobiebabskiwieczór.
Skorochatawolna...
—Bawsiędobrze—powiedziałWrzesień.Małgosiaprzeczuwała,żemążchcejąjak
najszybciejzbyć.
„Napewnobędę”—pomyślała,gdymężczyznasięrozłączył.Kąpielbyłaprzygotowana.
Małgorzatazrzuciłazsiebieszlafrokipochwilijejpiękne,nagieciałorelaksowałosięwwannie
wypełnionejgorącąwodąipianą.
Momentalniewpadłajednaknapewienpomysł.
„Kąpielniewystarczy,potrzebujękogoś...”—stwierdziła.Takbardzopotrzebowała
bliskości,delikatności.Poprostukogoś,dokogomogłabysięprzytulić.Okrytatylkopianąwyszłaz
wannyisięgnęłapotelefon.Przerzuciłaskrzynkękontaktówiwybrałaposzukiwanynumer.Przyłożyła
komórkędouchaiwróciładowannywoczekiwaniunapołączenie.
—Cześć,Ala.Mojegomężaniebędziedziścałąnoc.Potrzebujęcię.
—Halo...Wolniej...ja...—odparłazaskoczonaAlicja.
—Niemarudź,stęskniłamsięzatobą.Weźteprochycozawsze.
Zapłacęekstra.
—Niemogęteraz,jestemzajęta—tłumaczyłapokrętnieAlicja.—Ala,niepieprz.Zkimtam
jesteś,co?Pamiętasznaszmałysekret...?
—Tak.
—Nowięcchybaniemuszęprzypominaćci,cobybyło,gdybympowiedziałamężowiotwojej
przeszłości...
—Mamterazdyżur,ale...Co?Nie,niemainnych?Oniteżmająrodziny,pojechalidodomu.
—Wiesz,żemogępowiedziećPiotrowi,żekiedyśleczyłaśsięwjegoszpitalu.Znajdzietow
papierachipa,pakariero...
—Dobra,tylkospokojnie.
—Azato,żedostarczaszmiprochybezreceptymożeszpójśćdopierdla,czyżnie?—
szantażowaładalejMałgorzata.—Przepraszam,poprostujestemnagłodzie...Proszę,przyjedź,
wynagrodzęcito.
—Chociaż...Okej,spróbuję.Dozobaczenia,pa.
PotychsłowachMałgorzatarozłączyłasię.Zdałasobiesprawę,żenaprawdęjestrozdrażnionai
potrzebujeukojenia.TaknaskoczyłanaAlicję,którabyłanietylkojejdealerską,alewgłównejmierze
przyjaciółką.Niewiedziałajednak,żeBrońskamaromanszjejmężem.—Dozobaczenia,
kochaneproszeczki—wymruczaładosiebieMałgorzata.Odłożyłatelefoniwróciładorelaksuw
wannie.Uśmiechnieschodziłjejztwarzynasamąmyślokolejnymnarkotycznymodlocie.
—Tobędzieprawdziwyrelaks...Zabawimysię...
31marca2006—godzina22:40
AlicjadotarładodomuWrześniów.PrzywejściuczekałananiąMałgorzata.Byłapachnąca,
wykąpanaiubranawseksowną,czarnąpidżamę.WpuściłaAlicję,rozglądającsiędookołapodejrzliwie.
Jakbysiękogośbała.Cmoknęłysięwpoliczkinaprzywitanie.
—Ładniedziśwyglądasz—pochwaliłaAlicja.Ponowniepocałowałysięwpoliczki.
—Dzięki,masz„zabaweczki”?—Małgorzataodrazuprzeszładokonkretów.Byłaniecierpliwa.
—Tak,tak—odparłaBrońskaiwręczyłakobieciemałypakunek.Przyjaciółce?Klientce?
Zdałasobiesprawę,żesamaniewie,kimnaprawdędlasiebiesą.PaniWrzesieńsprawdziła,czyw
paczceznajdujesięwszystko,cozamówiła.Miałaswójulubionyzestawinielubiłazmian.Następnie
zaprosiłaAlicjędosalonu.Tamobieprzygotowałyrytuał.TakMałgosianazywałaswójnarkotycznystan
upojenia.Niedopuszczaładosiebienazwtakichjaknarkotykiczyużywki.Miałanatoinneokreślenie:
katharsis—oczyszczenie.TakjakMałgorzatanienazywałasięnarkomanką,takAlicjanie
uważałasięzadilera.Wolałamyśleć,żepomagapotrzebującejkobieciezapomniećotroskach
codzienności.AlicjaBrońskatymrazempostanowiłaasystowaćMałgorzacieprzy„dawaniuwżyłę”.
Choćsamanigdyprzedtemniebrała,tymrazemmiałaochotęzrobićwyjątek...Strzykawkiposzływ
ruch.Mijałyminuty,adziałaniezażywanychspecyfikówwywołałojużpożądaneskutki.
—Talekkość,tenspokój.Uwielbiamto.
Pokilkunastuminutachkobietybyłyjużodurzone.Alicjabyłaznudzonagłupotamipłynącymiz
ustklientki,alesamateżniemiałaochotymówić.
„Jestnudna,monotematyczna.Egoistka.Jakmożebyćżonątakiegowspaniałegofaceta?—
zastanawiałasięAlicja,udając,żesłuchazwierzeńpokrzywdzonejkobiety.—Niezasługujenaniego.
Coonwniejwidzi?Jakonasmakuje?—kontynuowałaAlicja,wpadającwpętlęwłasnychrozważań.
Jednakniedawałaposobietegopoznać.Wkońcudostarczanienarkotykówbyłodośćopłacalnym
zajęciem.
GdybyjednakPiotrwiedział,żesięspotykają,toktowie,jakbyzareagował.
„Doniósłbynamnie?Przecieżmniekocha...—wolałajednakniesprawdzać.Zbytdużeryzyko.
Alicjauważała,żezprzyjacielemtrzebabyćblisko,alezwrogiemjeszczebliżej.—Przyjaciel?Wróg?
Możetotylkointeres?—zastanawiałasięAlicja.Niszczącjąnarkotykami,zniszczytakżeichzwiązek,a
Piotrbędziewolny,dowzięcia.—Zpewnościąnatymskorzystam.Wszystkowswoimczasie.Na
wojnieomiłośćniebierzesięjeńców”.
NagleAlicjazapragnęławiedzieć,coczułPiotr,całująctękobietę.ZbliżyłasiędoGosina
intymnąodległość.Tawiedziała,cosięświęci,alenieprotestowała.Teżbyłaciekawa.Aladelikatnym
ruchemrękiodgarnęławciążjeszczewilgotnewłosyzpoliczkaswojejprzyjaciółki.Cisza.Całkowita
cisza.Jakprzedburzą.Kobietyzbliżyłysiędosiebiejeszczebardziej.Powoli,jakbypróbowały
wybadać,cozrobidrugastrona.
Wkońcuichustazetknęłysię...Początkowodelikatnybuziakdwóchprzyjaciółekprzerodziłsię
wnamiętnąwymianęognistychpocałunków.Zarównojednajakidrugaprzesyconabyłaciekawością.
Odurzonekobietyotrząsnęłysięnaraziodskoczyłyodsiebiejakoparzone.Wiedziały,cowłaśnie
zrobiły.Przekroczyłygranicę.Niepotrafiłynasiebiespojrzeć.Tastagnacjapołączonazniezręcznąciszą
trwaładobrekilkadziesiątsekund.
—Przepraszam,niewiemco...—próbowałatłumaczyćswojezachowanieAlicja.
—Nie,toja...Janiejestem...Toprzezniego...—bąkałaMałgorzata,siadajączpowrotemna
kanapie.
—Przezniego?
—Tencholernyegoistawogólemnieniewspiera.
—Chodziotwojegomęża?—zapytałaBrońska,choćdoskonalewiedziała,okogochodzi.
Udawałazatroskanąizdziwioną.Osiągnęłaswójcel.Zasiaławirusawoboziewroga.
„Tazarazazniszczyjąodśrodka.WtedyPiotrbędziemój”—mówiładosiebieAlicjaw
myślach,gratulującsobieprzebiegłości.—Piotr,mójmąż.Onniejesttaki,jakimgowszyscy
widzicie...„Niktniejest”—odpowiedziałajejwmyślachBrońska,siadającobokzasmuconej
„przyjaciółki”.
—Mamgodość—powiedziałakrótkoGosia.
Wjejoczachmożnabyłozauważyćdziwnybłysk.
—Comasznamyśli?—zaciekawionaAlicjakontynuowałaswojąniebezpiecznągrę.
Czując,żezachwilęwydarzysięcośwartegouwagi,wykorzystującnieuwagęMałgorzaty,
włączyłaukradkiemdyktafonwswoimtelefonie.Zbliżyłasiędogospodynidomu,byjakośćnagranianie
pozostawiałazłudzeń,żejestprawdziwe.
—Hm...możemogłabyśmiwtympomóc...—zasugerowałaGosiaWrzesień.
Wjejoczachniebyłojużsmutku.Jegomiejscezająłgniew.Zemstanajlepiejsmakujenazimno.
Nienawiśćdoczłowieka,któregoniegdyśkochała,zostałauwolnionaipragnęłaofiary.
WciągunastępnychkilkuminutMałgorzata,pewna,żeznalazłasojuszniczkę,opowiedziała
swójplan.AlicjaBrońskadopieroterazmogłabyprzysiąc,żepoznajeprawdziweobliczeGosi
Wrzesień.
„Hm...Ciekawakobieta...”.
31marca2006—godzina23:35
AlicjapośpiesznieopuściładomWrześniów.Małgorzatapożegnałasięzprzyjaciółkąizasnęła
zmęczona.Brońskanigdyniebędziejużtąsamąkobietą.ZmianaGosiwymusiłatransformacjętakżew
niej.Mimowolnie.ŻonaPiotrazaczęłająprzerażać,alejednocześnieintrygować.
„Zboczeniezawodowe?Czyżbyodprzebywaniazwariatamisamemumożnasfiksować?—
zastanawiałasięBrońska,wychodząc.Rozejrzałasięwokoło.Byłopusto,ciemno,deszczowo.—Nie
lubiędeszczu.Tojakbyniebopłakało”.
Czującjakiśwewnętrznyniepokój,chciałajaknajszybciejodjechaćztegomiejsca.Nie
wiedziała,cozrobi,alewiedziałajedno:„Muszęsobietopoukładaćnaspokojnie...Wsiąśćdo
samochoduiodjechaćstądjaknajdalej.”
Wyciągnęłakluczykiztorebki.
„Czemuzawszenoszęjewtorebce?Facecinosząwkieszeni,ajawieczniemuszęgrzebaćw
torebce—pomyślałaAlicja,stojącjużprzyswoimsamochodzieinerwowopróbującwydobyćkluczez
bocznejkieszonkitorby.—Sąwreszcietepieprzoneklucze!”—stwierdziłazradością.Włożyłajew
zamek,przekręciławlewoiotworzyładrzwi.Jużmiaławsiadać,gdypoczułanaswoimcieleczyjeś
dłonie.Niebyłytodłoniekobiety.Poczułaszokibezsilność.
„Takmuszączućsięofiarygwałtu.Nie!”.
KtośzłapałAlicjęznienackaibrutalniewepchnąłdoauta.Niezdążyłanawetzareagować.
Upadłanabrzuch.Wajchazmianybiegówuwierałająwbok.Bólnasiliłsię,gdymężczyznazwaliłsię
nanią.—Aułaa!To...—krzyknęłatylko,alewięcejsłówniezdołaławydobyć.
Napastnikzasłoniłjejustaręką.Drugądłoniąchwyciłjejwłosyibrutalniepociągnął.
„Tylerazymówiłemkobietom,jakradzićsobiewprzypadkugwałtu.Terazbędęmusiałaleczyć
samąsiebie?”.
—Coturobisz?—zapytałmężczyznatrzymającygłowętużprzyjejuchu.—Gadaj!—
ponowiłrozkaz,aledopieropochwilizorientowałsię,żejegoofiaraniemożemówić,bomazasłonięte
usta.
Zdjąłwięcrękęiznówzapytał:—Cotyturobisz?Mów!
—Puśćmnie,proszę.Gwałtnierozwiążetwoichproblemówz...
—Moichproblemówz...?Wpsychologasiębawiszwtakiejchwili?
—Najważniejszetoniedaćsięzastraszyć.Niebojęsięciebie.—No,nieźle...
Profesjonalnaofiaragwałtu.Niepomyślałaś,żetespokojnesątakciche,żemożnaspokojnieje
zgwałcić?
—Piotr?Czytoty?—stwierdziłazniedowierzaniemAlicja.Rozpoznałaswojegoszefa,
jegocharakterystycznysposóbmyśleniaigłos.Puściłkobietęileżeliterazwciasnymaucieprawieobok
siebie.On,wciążpodwpływemznacznejilościalkoholu,aona—podwpływemnarkotyków.Oboje
bylisiebiewarci.—Cotywyprawiasz?Myślałam,żechceszmnie...
—Jeszczerazzapytam:coturobisz?—twarzPiotraWrześniawyrażaławściekłość,alemimo
tomężczyznaniekrzyczał.
—Nodobrze,wiem,jaktowygląda,okłamałamcię,ale...
—Aleco?
—Nietutaj,boonazobaczy.
—Dlaczegokłamałaś?
—Proszę,usiądźmyiodjedźmystąd.Opowiemciwszystko.
—Dlaczegonibymiałbymciterazzaufać,tykłamliwazdziro?—Bojesteśzbytciekawy,
comamdopowiedzeniaotwojejżonie—stwierdziłaAlicjaipomachałamuprzednosemtelefonem
komórkowym.
Usiadłanamiejscukierowcy.Wiedziała,żeWrzesieńdołączydoniej.Zbytdobrzeznałajego
wrodzonądociekliwość,wręczwścibskość.
Zboczeniezawodowe.Takteżzrobił.Pochwilisiedziałtużprzyniej.
Wyczuwałaodniegowońalkoholu,choćwyglądałnatrzeźwego.—Jakmogłeśprowadzić
wtakimstanie?—zapytałazwyrzutem.
Nieodpowiedział.Alicjauruchomiłasamochód.Jechalitakbezceluokołodziesięciuminut.
Wrzesieńmilczał,choćprzychodziłomutoztrudem.Alkoholrobiłswoje.Zaczynałczućsięsenny.
„Niezasnę,dopókinieuzyskamodpowiedzi”—pomyślał,poczymniewytrzymałi
wybuchnął:
—Stójimów!
Alicjazaparkowałananajbliższymopustoszałymparkingu.
—Zrobiłamtodlaciebie...dlanas...—powiedziałaiuruchomiłanagranieztelefonu.
Wrzesieńsłuchałjakzaczarowany.WyraztwarzyPiotrazmieniałsięstopniowo,a
zaciekawienieprzerodziłosięwzłość.Fragmentynagraniakrążyłymupogłowie.Zdradzał,awkońcu
samzostałzdradzony:Poznałamkogoś,ktojestlepszywłóżku,niemarudzitakjakon.Zresztą,wiesz,
żePiotrjestubezpieczonynażycienadośćokrągłąsumkę?Muszęsięgopozbyć.Pieniądzezpolisy
mojegomężapomogąmizacząćnanowo...Mamdość,musizginąć...—słowazustMałgorzatypłynęły
zgłośnikaurządzenia.
Niewydusiłsłowa.Oszukałago.Knułazajegoplecami.Zrobiławkoniawielkiego,
inteligentnegodoktoraPiotraW.Znanyiprzebiegłyumysłnieprzegrałzwielomaznanymipsychopatami,
przestępcami,chorymiludźmi,aponiósłporażkęzwłasnążoną.
Żmijawyhodowananawłasnymłonie...
Odrzuciłmnie,zabijamniecodzienniepotrochu.Udaję,żewszystkojestwporządku,ale
niejest...Jestcholerniedalekood„wporządku”!Nienawidzęgo!Jegozapachu,jegowyglądu,jego
głosu.Nienawidzęgo.Pomóżmiproszę,podzielimysiępieniędzmi.Tomusizostaćmiedzynami.
Niewieluosobommogęufać,awłaściwietotylkotobie—mówiłgłosMałgorzatywtelefonie
komórkowym.Pomonologu,jakiwygłosiłażonaPiotra,dałosięsłyszećwypowiedźAlicji:
Jestem...niewiemgdziejestem...Szoktomałopowiedziane...Ja...Czyonjestnaprawdęażtakizły?
Naprawdęgoniekochasz?Chceszgozabićdlapieniędzy?Niepotrafiszmuwybaczyć?
Głosdoktorowejbyłwyraźnyjaknigdyprzedtem:
Nie,musizginąć,atymipomożesz.Czytegochcesz,czynie.
PiotrWrzesieńwkońcuniewytrzymał.WyrwałtelefonzdłoniAlicji,wybiegłzsamochodu.
Wydzierającsięwniebogłosy,roztrzaskałoasfaltkomórkę.Skakałpojejszczątkachiklął.Gdytego
byłomało,podbiegłdosamochoduizacząłwścieklewalićpięściamiodach.—Szmata!Zdzira!
Żmija!—krzyczałprzykażdymuderzeniu.
Zacząłsięuspokajaćdopierowówczas,gdystanęłaprzynim
Alicja.Delikatnieujęłagozaramiona.Jejdotykdziałałkojąco.Imjejciałobliższebyłojego
rozdygotanego,tymwalenieodachbyłocorazwolniejszeiwolniejsze.Wkońcuustało.Alicjaprzytuliła
siędoniego.
Wiedziała,żeosiągnęłaswójcel.Piotrzpewnościąodejdzieodżonyibędzieznią.Zdrugiejjednak
strony,zdawałasobiesprawę,żegdybydoktorWrzesieńniekochałswojejżony,niezareagowałbywten
sposóbnawieśćojejzdradzie...Tymczasemgołymokiembyłowidać,żezdradzonyPiotrprzeżywa
potwornekatusze.
—Miłośćciwszystko,kurwa,wybaczy—wycedziłcichopodnosem.
—Więcwybaczmi,żecięokłamałam...Kochamcię,Piotrek...—sączyławuchodoktorowi
Alicja,próbującwniknąćgłębiejwserceukochanego,ajednocześnieukoićból,jakisamamu
dostarczyła.Leczenieczęstojestbolesne,aletakczasamitrzeba,bybyłoskuteczne.Tak
usprawiedliwiałaswojezachowanie,swojąprzebiegłość.Zawszeuważała,żemiłośćtowojna,naktórej
niebierzesięjeńców.
—Cojejodpowiedziałaś?—zapytałwkońcuWrzesieńpodłuższejchwilimilczenia.
Uspokoiłsięnieco.Nadszedłczasnaracjonalnemyślenie.Wtymzawszebyłdobry.Emocjerzadko
gościływogrodziejegozachowań,ażdoteraz.
—Wiedziałam,żemuszęcitopowiedzieć.Udałam,żemnietointeresuje.Powiedziałam,że
pogadamyrano...Powiedziałam,żesięzgadzam...Tomiałobyćmojezabezpieczenie...—tłumaczyła
Alicja.—Zabezpieczenie?Przedczym?Przedemną?—spytałPiotr.Brońskąprzeszył
dreszcz.Teraznawetonazaczynałasiębaćtegonienaturalnegochłodu.Byłownimcośniepokojącego.
DuszęWrześniaspowijałmrok.Ciemnastronaowładnęłazdradzonymmężczyzną.TegochciałaAlicja.
Zdradzonaosobaposzukujepocieszenia,agdziejeznajdzie,jeślinieuukochanej,wiernejasystentki,
kochankiijednocześniemiłości?...Tejprawdziwej,rzeczjasna.
„Terazbędzietylkomój...!—pomyślałaztriumfem.—Będziecierpiał,alebędziemój”.
Alicjamyślała,żenicterazniepowstrzymagoprzedrzuceniemżony.OdejdzieodMałgorzatyi
wyjadąrazem,bynacieszyćsięwspólnymszczęściem.JednakAlicjaniejestgłupiutkąAlicjązkrainy
czarów.Wie,żetutajrządząinneprawa,niejakaśtammagia.TwarzWrześnianiekryłajużgniewu,tylko
cośnieodgadnionego.
—Skądwogóleznaszmoją...moją...Skądjąznasz?—zapytałWrzesień,zdającsobiesprawę,
żejużdawnopowinienotozapytać.
—Ja,ja...Byłamjejdealerką.Naszaaptekawszpitalu...podkradałamlekii...Onaczasami
szprycowałasięnimi.
—Byładziśnaćpana?—zapytałchłodno.
—Ona...—zająknęłasięAlicja,zdającsobiesprawę,żejeśliPiotrstwierdzi,żenarkotyczny
odlotjegożonyzmusiłjądomówieniataknieprawdopodobnychrzeczy,togotowyjestwziąćtoza
metaforęjejcierpienia,ajegopostaćzapersonifikacjęciężkichprzeżyć.
—Cobrała?
—DziśpentotalsoduzdomieszkąLSD.
—Rozumiem—odparłspokojnieWrzesień,wyszukującwgłowiewczesnezastosowanietej
substancji.
ByłaużywanaprzezrządyUSAwewczesnychlatach60...i70.XXwieku.Używanotego
środkadoprzesłuchańjakoswegorodzajuserumprawdy.Alicjazastygławoczekiwaniunareakcję
Piotra.
—Coterazzrobimy?—zapytaławkońcu.
—Przystaniesznajejpropozycję.
—Co?
—Muszęzginąć,kochanie—powiedziałspokojnieipocałowałją.
Wciążniewielerozumiała.WrzesieńprzytuliłAlicję,awjejgłowiewciążkołatałysięsłowa
ukochanego:
„Muszęzginąć,muszęzginąć...”.Pogodziłsięzlosem?Uznał,żezasłużyłnaśmierć,czymoże
takbardzokochałMałgorzatę,żeniechciałżyćbezjejmiłości?
Rozwiązańbyłotakwiele,jakwielespadłokroplideszczutegomrocznegowieczoru.Obudziły
siędrzemiącewludziachbestie.Szaleństwozostałonazwane...
RozdziałVI
Branice—SzpitaldlaNerwowoiPsychiczniechorych
31marca2006roku—godzina23:59
PlanzemstynabierałwgłowiePiotrakonkretnychkształtów.Urzeźbiłgoznienawiści,adobre
wspomnieniawyrzuciłnamentalnyśmietnik.Zaszławnimprzemiana,którejniedałosięjużcofnąć.Nie
chciałjednakzabijać,bojakmawiałwduchu:„przecieżniejestemmordercą”.Wiedział,żesągorsze
rzeczyaniżeliśmierć...Pierwsząrzeczą,jakąmusiałzrobić,byłozabiciesamegosiebie,comogłobyć
trudniejszeniżpozbawienieżyciainnejosoby.
Byłotoduchowesamobójstwo,alekiedyśjużtozrobił.Tymrazemwyrzutysumienia,
moralnośćietykajużniewyzdrowieją.Zniknąnazawsze.
—Niezbędnajestofiaranajwyższegopoświęcenia—zawszetopowtarzał.—Tomojamantra.
Piotrodrazuzabrałsiędopracy.Pogodzinieprzeglądaniapapierówdanychpacjentóww
archiwachszpitala,wkońcuznalazłodpowiedniegokandydata.RafałMalecki.Demonprzeszłości,
mającyzapewnićodpowiedniąprzyszłość.
„Wybraniec”byłfizyczniepodobnydodoktoraWrześnia.Piotr,jakodyrektorszpitalaw
Branicachmiałnieograniczonydostępdowszystkichdanychiwładzęabsolutnąwplacówce
psychiatrycznejwBranicach.Posiadałkluczdowszystkichzamków.
BędącyodpewnegoczasunawolnościMaleckiniemalzapomniałoWrześniuiich
porachunkach.Wygraławnimczęśćosobowości,któraniepamiętałamorderstwawłasnejukochanej,co
wywołałownimszaleństwoirozpadosobowościowy.Częśćwnętrza,którapanowałateraznad
Maleckim,wyparłazdarzeniazprzeszłości.Pamięćselektywna,schorzenieczydar?DlaRafaładoktor
Wrzesieńbyłterazlekarzem,przyjacielem,wybawcą,któryswegoczasuwyleczyłgozpsychicznych
schorzeńipozwoliłwrócićdospołeczeństwa.Wręczucieszyłsię,gdydowiedziałsię,żeWrzesień
chcesięznimspotkać...Niecierpliwiłsięnatospotkanie...Piotr,swegoczasupsychologopiekuńczy
Maleckiego,podrobiłjegohistorięchorobyiudającdobregodruhaoznajmiłmu,żejestwolny.Udałosię
przekonaćkilkuinnychlekarzy,tych,którzyjeszczeżyli...
Zpoczątkuzdziwionemupacjentowipowrótdoprzeszłościwydałsiędziwny,takjakniegdyś
całyotaczającygoświat.Maleckiczułsięobco.Zczasemjednakradośćprzesłoniłalogikę.Był
szczęśliwy,choćzpewnościąniezdrowy.Miałzostaćwykorzystanyporazostatni.Wkońcuspotkalisię
wumówionymmiejscu.Mostnaobrzeżachmiasta.Idealnemiejscenasekretnerendezvous.Gdytylko
Rafałprzywitałsięzdawnymopiekunem,tenrozpocząłswojągrę.Wmawiałmu,jakimbyłdlaniego
wspaniałympacjentem,żebyłwyjątkowy,niepowtarzalny,innyodwszystkich.Zabiegitakiezdały
egzamin,boMaleckiznówmuzaufał,cozresztąbyłobłędem.Rozmawialitakjeszczechwilę,ażznaleźli
sięrazemwauciedoktora.
—Mamdlaciebiemieszkanie.Niejestsuper,alewystarczy,byśsiętamurządziłnapoczątku
nowegożycia.Zawiozęciętam,Rafał—mówiłWrzesieńdobyłegojużpacjenta.
—Dlaczegomipanpomaga?
—Nowyprogrampomocybyłympacjentom.
—Alejajużmammieszkanie—odparłnaglepodejrzliwyMalecki.
—Dobra,przejrzałeśmnie,tocośinnego.Niespodzianka.
—Niewiem,czylubięniespodzianki...
—Jeślicisięspodoba,weźmieszją.Jeślinie,totrudno.Zresztą,samzdecydujesz...
Godzina3:00wnocy
PiotrwprowadziłRafaładostaregobudynkunaulicyŁąkowej.
PacjentdoktoraWrześnianiepamiętałswojejdawnejsiedziby.Obserwowałwszystko,jakbybył
tutajpierwszyraz.Aprzecieżbyłoinaczej,wielerazytubył.
—Wiesz,gdzieterazjesteś?—zapytałpowoliiniepewniePiotr,jakbybałsięodpowiedzi.
Wkieszenimiałnawszelkiwypadekprzygotowanąbroń.NatwarzyMaleckiegowidoczne
było,iżmyśli.Intensywnie.Wysilasię.
—Ja,czytutaj...?Nie,niewiem...
—Tak,tutaj.
—Alecotutaj,doktorze?Byłemtutaj,jestempewien.Niewiemtylkokiedyidlaczego.
„Mózgsiębudzi,niedobrze.Muszęszybkomyśleć”—stwierdziłPiotr,zdającsobiesprawę,że
byćmożepopełniłbłąd,którymożeprzypłacićżyciem.Jegopacjentmiałdéjàvu.
—Czyjatuwcześniejmieszkałem?Pracowałem?Pocomniepantutajzabrał?—drążyłRafał,
jakbynanowoobudziłsięwniminstynktdetektywa,któryswegoczasupogrzebałnaśmietniku
osobowości.
—Tutaj...Tutajcięzłapaliśmy.
—Tutaj?Cozrobiłem?Chodziotamtąkobietę?Tak?
—Yyy,tak.Musiszsięzkimśzobaczyć.
—Zkim?
—Wszystkowswoimczasie.Chodźmynagórę.
—Wchodzićdotejrudery?Tobezpieczne?
—Tak,tak.Wszystkosprawdzone.Czekająnaciebie.
—Ktoczeka?
—Kasia,twojaKasia.
—Ale,zaraz.Toonażyje?Niezabiłemjej?
—Nie.Czekanagórze.Toostatnikroknaszejterapii.
—Dlaczegomyślałem,żejązabiłem?To...To...
—...toschizofrenia...Chciałeśjąwyprzećzumysłu.Onażyjeimusiszsięzniąspotkać.
—Toniemożliwe,ja...
—Pogadamynagórze,razemzKasią.Ufaszmi?—kontynuowałWrzesień.Maleckiwahałsię.
Zaczynałbyćwobecdoktoradziwniepodejrzliwy.Zgodziłsięjednakpochwili:
—Chodźmyzatem.
NiemógłsiędoczekaćwidokuswojejKasi.Dotychczasuważał,żesamzabiłjąkilkalattemu.
Wierzyłwto,aletenjedenjedynyrazniezrównanydetektywRafałMaleckichciałsięmylić.Pragnął
znówujrzećukochaną.Weszlirazemdopokojunapierwszympiętrze.DoktorWrzesieńotworzył
Rafałowidrzwiipuściłgoprzodem.TamczekałajużAlicjaBrońska.
—Ty,tyniejesteśKasia...Cośtuniegra...—stwierdziłMalecki,naglepadającnaziemięjak
rażonygromem.Chwyciłsięzagłową.WidzącswójdawnygabinetorazdoktorBrońską,przypomniał
sobiewszystko.Jegomózgzalałafalainformacji.
Przerażonakobietacofnęłasię.PodobniezrobiłWrzesień.—Rafał,cocijest?—zapytałz
udawanątroską,wyciągającrękęprzedsiebie.
Gdytylkospoczęłanaramieniupacjenta,Piotrusłyszałtylko:
—Pamiętamwszystko,doktorze.Wkońcu...
NastępnieRafałzłapałrękęWrześniaopartąnajegobarkuizcałejsiłyprzerzuciłnadsobą.
Doktorwylądowałnastarymstole,łamiącgo,byposekundziezaskoczonyiobolałyznaleźćsięna
podłodze.Gdytylkozrozumiał,cosięstało,zobaczył,żezbliżasięwściekłyidyszącyRafał.Miałchory
wyraztwarzy,zupełniejakniegdyś...Szaleństwowróciło.
Maleckikilkarazykopnąłwżebrależącego,ażtensplunąłkrwią.
—Kopanieleżącego.Twojaspecjalność,doktorku,nieprawda?Terazzdechniesz,krętaczu—
mówiłoszalałyzgniewudetektyw,któremuznienackawróciłapamięć.
Następniejegowzrokpowędrowałpopomieszczeniuwposzukiwaniuczegośostrego.
Spostrzegawczeokodetektywazauważyłozłamanąnogęodstołu.Gdytylkoschyliłsięponarzędzie,na
jegoplecachwylądowałaBrońska,gryzącgowszyjęażdokrwi.Detektywkrzyknąłzbóluiupuścił
ułamanąbelkę.BezskuteczniepróbowałzrzucićatakującągoAlicję.Wkońcudziewczynadałaza
wygraną.Maleckijuż-jużmiałrzucićsięnakobietę,alewporęopanowałsię.Przypomniałsobie,że
niegdyśwłaśnieprzeztakibrakopanowaniazabiłKasię,swojąukochaną.Topociągnęłołańcuch
straszliwychzdarzeń,cowyprowadziłonienawiśćnawolność.Jejchwilowakumulacjatrwałakrótko,
alekosztowaławiele.Zbytwiele...Maleckiprzypomniałsobie,ktogowykorzystałitutaj
przywlókł.Sprawcajegonieszczęść,PiotrWrzesień.Rafałobróciłsięnapięcie,alewmiejscu,gdzie
jeszczeprzedchwiląleżałdoktor,pozostałytylkoresztkipołamanegostołu.
—Gdziejesteś,doktorku?
—Tutaj—powiedziałWrzesień,pojawiającsięnagle,jakbyznikąd.
UderzyłwtwarzMaleckiegostarą,żelaznąlampą.Stłuczonażarówkarozcięłaprawypoliczek.
Otumanionydetektywzatoczyłsię,alenieupadł.Sekundępóźniejjednakleżałjużnaziemi,aPiotr
masakrowałjegogłowę.Niebyłojużbólu,niebyłorządzyzemsty.Detektywwyzionąłducha.Brutalność
znalazłaujściewtępymnarzędziuizmiażdżonejczaszceRafała.
—Onnieżyje,Piotr.Zostaw—powiedziałaAlicja,przerażonafuriąwoczachoprawcy.
Najejsłowatenopanowałsięwkońcu.Spojrzałposobie.Byłcaływekrwi.
—Zkimprzystajesz,takimsięstajesz...—stwierdziłfilozoficznie.—Obłąkaniejest
zaraźliwe.
Pochwili,właściwiedlaformalności,upewniłsię,żedetektywjestmartwy.
Brakbyłopulsuipołowyczaszki.Wrzesień,dopieroprzebudzonyzmorderczegoamoku,
przytuliłroztrzęsionąAlicję.
—Musieliśmy.Nieżałujgo.Byłchory...
—Amy?
—Wieszprzecież,żekiedyśtoonzabił.Sprawiedliwościstałosięzadość—pocieszałją
nieudolnie.
—Ależkochanie...zabiłeśczłowieka...—mówiła,wciążciężkodysząc,Alicja.
—Tyzabiłaśgozemną.
—Ja...Ale...—mamrotała.—Coteraz?
—Nicniestanienadrodzenaszemuszczęściu.Kochamcię.
„Gdyzabijasz,robiszsięsentymentalny”—pomyślałWrzesień.—Maszto,ocosię
prosiłem?—zapytał,czując,żewracamuumiejętnośćszybkiegoilogicznegomyślenia.
—Tak,mam,choćtwójnagłytelefonmniezaskoczył—mówiłaAlicja,zbierającsięwgarść
potym,cozobaczyła.
PodłuższejchwiliPiotriAlicjazabralisiędopracy.Wrzesieńtłumaczyłkobiecieswójplan,a
właściwiedopowiadałszczegóły.Całestarepomieszczenieucharakteryzowalinawciążużywanebiuro
nierozgarniętegodetektywa.
Wkilkumiejscachrozmieścilimikrofony,bysłyszećwszystkoimówićto,cotrzeba.Dwie
kameryspokojniewystarczyły,bywidziećśredniooświetlonepomieszczenie.Mrokudodawałyspecjalne
zasłony.PiotrpozbawiłMaleckiegogłowy,azamiastniejusadowiłdynięjakosymbolokrutnegożartu.
Przebrałofiaręwewłasne,wcześniejprzygotowaneciuchy,asamubrałsięwrzeczyprzewiezioneprzez
Alicję.Gdywszystkobyłogotowe,obojeudalisiędodomuAlicjiBrońskiej.Dwomaautami,takjak
byłoumówione.SamochódWrześniastałzaparkowanywgarażu,natomiastdrugipojazdznajdowałsię
przeddomem.
—Ala,jakjużmówiłem,tahecazdetektywemMaleckimjestpoto,bywrobićMałgorzatęw
mojemorderstwo,awkonsekwencjiwpędzićwszaleństwo.Skorosprzedajesznarkotykimojejżonie,to
odterazbędzieszjejpodawaćlekiiśrodkiwskazaneprzezemnie.
—Cozpolicją?
—Powieszim,żejakomojaasystentkazeszpitalachceszsprawowaćopiekęnadGośką,na
czasposzukiwańdoktora,czylimnie.Użyjeszznajomościiurokuosobistego.Mojażonanapewno
nakłonipolicjędozgody.Obdarzyłacięzaufaniem.Otomójnotes.Zapisujętutajadresdetektywa
Maleckiego.Podsuńjejpomysł,bywłaśniedoniegosięzgłosiławsprawieposzukiwań,niechnie
wybierapolicji.Wymyśliszcoś.Onawie,żepotrzynastudniachodmojegozaginięciaubezpieczalnia
stwierdzizgoniwypłacijejpieniądzezmojejpolisynażycie.Musisięudaćdotegodetektywa,bynie
wzbudzićniczyichpodejrzeń.Jeśliwynajmiedetektywa,niktniebędziemiałpretensji.Przekonajją,że
tendetektywjesttotalnąniedołęgąichoćbybardzosięstarał,toitakmnienieznajdzie.Gdyonawkońcu
spotkasięzówMaleckimtutaj,tozadzwonięnapolicję.
—AcozgłosemMaleckiego?
—Syntezatormowy.MamwypowiedziMaleckiego.Poradziszsobie.Ciałodetektywajesttak
spreparowane,żeutrudnilubwręczuniemożliwiimdokładnąsekcjęzwłok.Przynajmniejnajakiśczas...
Podrzuciłemkilkadowodów,którepodsunąpsompomysł,żetomojeciało.Sągłupi,takjakmoja
żona,icóż,nieukrywajmy...RafałMalecki.Onsamznówbędzieściganyzawspółudziałwmorderstwie
PiotraWrześnia,amojążonępewnieuznajązasprawczynię.Polisa...Zdrowojejnabrużdżę.Tobędzie
mojazemsta...—takswójplanprzedstawiłPiotrWrzesień.
Wiedział,żejegodominozbrodnizdaegzamin.Planbyłgenialnyidopiętynaostatniguzik.
Pozostałogotylkowyegzekwować.
Racibórz,domMałgorzatyiPiotraWrześniów.
15kwietnia2006—godzina22:40
PiotrWrzesieńzbliżałsiędowłasnegodomuniczymzłodziej.Wiedział,żejegodominozbrodni
zbliżasiękukońcowi.Otworzyłdrzwikluczem,podczasgdyAlicjaBrońskaprzygotowywałakolejną
porcjęproszkówitabletekdlaMałgorzaty,mającychpowodowaćpogłębieniesięchorobypsychicznej
orazróżnegorodzajuzwidylubomamy.Gdypodniosłatacęijużmiałazanieśćlekipacjentce,Piotr
Wrzesieństanąłuprogudrzwi.ZaskoczonaAlicjaniezdążyłazareagować.Wrzesieńbezsłowaiśladu
wahaniazadźgałnaśmierćpaniądoktor,poczymzałożyłkominiarkęipodniósłciałozamordowanej.
Ruszyłdogórypostarych,skrzypiącychschodach.TamzastałpiszącącośprzybiurkuMałgorzatę
Wrzesień.Zrzuciłciałozplecówiszybkozbliżyłsiędoprzerażonejżony.Tapróbowałasiębronićprzed
zamaskowanymmężczyzną,alepadłanieprzytomna,rażonakilkomaciosaminapastnika.Mordercazrobił
jejkilkazastrzyków,poczympodłożyłdokieszenimartwejAlicjipodrobionyjejcharakterempisma
skrawekkartki,naktórejnapisałuprzednio:
„...mamjejdość!DziśdopełnisięmojazemstanaWrześniach!
Zabijęją!Zemsta,takwspanialesmakuje...”.
DalszatreśćujawniałamiejsceprzetrzymywaniaWrześniaiskróconąopowiastkę,zjakiego
powoduAlicjaBrońskagoporwałaorazkilkasłówwyjaśnień—międzyinnymiwjakisposób
spreparowaładowodyzabójstwaWrześniaichciałapozbyćsięjegożony.Dowodywskazywałynanią
takżewsprawiewypuszczenianiegdyśnawolnośćRafałaMaleckiego,któryrzekomopoporwaniu
Wrześniazniknął,gdyplanzacząłsięsypać.Śpiewkaotym,jaktodoktorBrońskagowykorzystałai
zdradziłaidealniepasowaładocałokształtutejpokręconejzbrodni.
TymczasemPiotrkończyłrealizacjęswojegochytregoplanu.Wytarłkrewwkuchni,zamknąłna
doledrzwinaklucziwróciłdodomuAlicjiBrońskiej,gdzierzekomomiałbyćprzetrzymywany.Tamteż
czekałnapolicję.Wiedział,żedziśposekcjizwłokodkryją,żetociałoMaleckiego,aocałezłoposądzą
AlicjęBrońską...
„Zbrodniadoskonała”—pomyślałzadowolonyzsiebieizacząłsięrozbierać.
Gdyusłyszałwkońcusyrenypolicyjne,zamknąłsięwpiwnicyiprzykułkajdankamidorury,
oczekującnawtargnięciefunkcjonariuszypolicji.Takteżsięstało...
„Zbawienie?Poczująsiębohaterami,głupiebarany...”—pomyślałPiotriniezwykle
zadowolonyzsiebieuśmiechnąłsiępodnosem.NaglegrupauderzeniowasiłATwywarzyładrzwi.
Głośnoiszybkoruszyładośrodka.Nienapotkałaoporu.Zatoznalazłazaginionego.Obecnitunie
zdawalisobiesprawy,żedoktorWrzesieńtaknaprawdęwcaleniezaginął.
RozdziałVII
Branice—SzpitaldlaNerwowoiPsychiczniechorych
16kwietnia2006—godzina17:00
Fanfarynacześćbohatera.Wystrzeliłykorkiodszampana,korytarzeprzystrojonokolorowymi
balonikami,aprzestrzeńprzeddoktoremWrześniemwypełniłasiępełnymiżyczliwościpacjentamii
personelem.Gratulowalimupowrotudozdrowia,gratulowalisukcesuorazukaranianiewiernejizłej
żony...
Nie,totylkomaranocna.Złudnewyobrażenie,jakieprzyśniłosięPiotrowinadzieńprzed
powrotemdopracy.Miałdostaćurlop,alenalegał,byszybkowrócićdopracy.Mówiłwszystkim
dookoła,żetopomożemuzapomniećoostatnich,jakżeciężkichwydarzeniach,ocałejtejtraumiepo
porwaniu.Niezapomniałteżwspomniećotym,żetojedynysposób,bybyćprzyukochanejżonie,
Małgorzacie.
PiotrWrzesieńzostałmiłopowitanyprzezpersonelszpitala,aleniebyłoszampanaiwiwatów.
Większośćniewiedziała,jaksięmazachować.Poklepaćporamieniu,porozmawiaćszczerze?
Pocieszać?
Nie,wszyscyzgodnieuznali,żerutynabędzietym,czegodoktorWrzesieńoczekujeipotrzebuje.
Wszystkimbyłogożal.Idealnamachinaplotek,domysłówiniedopowiedzeńzdałaegzamin,tworzącdla
doktoraWrześniaidealnąmaskę,zasłonęprzedkonsekwencjamizłychczynów,którychsiędopuścił.Jak
tozwyklemiałwzwyczaju,zaparkowałswójsamochódnasłużbowymparkingu.Tużprzedbramą
szpitalazatrzymałsięnachwilę.Choćbyłototrudnewobliczutakiego„zwycięstwa”,postarałsię,by
uśmiechzniknąłmuztwarzy.Następniewziąłgłębokioddechiwszedłdośrodka.
„Zaczynamyprzedstawienie”.
Częśćpersoneluunikałajegowzroku.NiektóreosobyspoglądałyzżalemnaPiotra,
przygarbionegociężaremostatnichwydarzeń.Większośćrozmówzaczynałaikończyłasięzwykłym:
„dzieńdobry”.Ażdorecepcji.TamdoktorWrzesieńusłyszałkilkazdańotym,cosiędziałowostatnich
dniachpodczasjegonieobecności.Następniedostał,jakzawszezresztą,teczkęzdokumentamido
podpisu.
„Pracadomowa—pomyślał.—Obowiązkiwzywają”.—DoktorBałobranprosiłao
spotkaniewjakichśważnychiniecierpiącychzwłokisprawach—raportowałarecepcjonistka,starając
sięnadaćswojemugłosowisłużbowyton.
—Przełóżto.Mampriorytetowegopacjenta—odparłWrzesień,akobietazrozumiała,że
doktormimotragicznychwydarzeńnicsięniezmieniłiniemasensuznimdyskutować.Domyślałasię
bowiem,ojakiegopacjentachodzi.
—Gdzieonajest?
—Pokójnumertrzynaście.
—Dziękuję,niełączmniedziśznikim—powiedziałiudałsięwewskazanemiejsce.
Piotrstanąłprzedlustremweneckim,zaktórymleżałazwiniętawkłębekiubranawkaftan
MałgorzataWrzesień.Niewyglądałajużtakpięknie,jakcodzień.Przetłuszczoneiposkręcanew
nieładziewłosy,brakmakijażuinieobecnywzrokwlepionywścianę.Szeptałacośdosiebie.Nagle
wstałaizbliżyłasiędolustra.PrzezmomentPiotrowiwydawałosię,żejejoczyprzebijająlustro
weneckieiwidzigojaknadłoni.Stałanieruchomo.
Przechylałagłowętowprawo,towlewo.Wkońcuwyciągnęłarękęprzedsiebieidotknęła
zimnegoszkłalustra.Piotrpróbowałjązrozumieć,aleniebyłwstaniepojąćjejzachowania.Także
wyciągnąłrękęiprzyłożyłdodłoniMałgorzatypodrugiejstronie.Patrzyłnaniązafascynowany.Jakby
znówcośpoczuł...
Małgorzatazbliżyłaustadoszybyizaczęłajądelikatniecałować.Piotr,choćwiedział,żeto
irracjonalne,teżzbliżyłswojątwarzdoszyby,bybyćbliżejobliczażony.Terazdzieliłaichniezbyt
gruba,choćmocnaszyba.NaglejednakwpaniąWrzesieńcośwstąpiło.Zaczęławściekleuderzaćw
szybęiwykrzykiwać:
—Wypuściciemnie!Aaaaa!Zabijęgo!
Niebyłojużśladupołagodnej,zagubionejkobieciesprzedkilkuchwil.Pozostałczysty,
nieokiełznanygniew.Dopokojuwpadłodwóchpielęgniarzyiobezwładniliszalejącąkobietę,podając
jejśrodkiuspokajające,poczymułożylinałóżku.Gosiazostałaprzypiętadoniegospecjalnymi
uprzężami,bypoprzebudzeniuniezrobiłasobiekrzywdy.Miałabyćpoddanakolejnymobserwacjom
męża,któryuwięziłjątutajdlazaspokojeniawłasnychdewiacjiichoregopoczuciasprawiedliwości.
Całaresztaświatażyławnieświadomości,wprzekonaniu,żetenchcejejpomóc,wyleczyć.Wszyscy
żałowalidoktorkaidziękowaliBogu,żeniemuszącierpiećtakjakon.Dlakilkuosóbbyłteraz
jeszczewiększymprzykłademprofesjonalizmu,anawetwręczbohaterem.
DoktorWrzesieńzpoczuciemtriumfugratulowałsobiewmyślach.
„Mamciętutajnatakdługo,jaktylkozechcę.Wyleczęcięzchciwości,zdrady,nienawiści,
obłudyicałejgamyzła,jakiewtobiezakiełkowało.Kiedyściękochałem,alezepsułaśto.Zepsuliśmyto
oboje...Dorwęteżtwojegokochanka...Jeślijacięniemogęmieć,toniebędziecięmiałnikt.Jestemtu
Bogiem,atyzostanieszmojąEwą.
Będzieszmoja,tylkomojawmoimwłasnymRaju...
Racibórz—Droganumer13
22kwietnia2006—godzina23:00
PiotrWrzesieńwracałzpracydodomu.Wśrodkulasunadrodzenumertrzynaściecośstrzeliło
podmaskąauta.Samochództrudemzjechałnapoboczeitamzahamował.
„Omaływłos—pomyślał.—Sarnajakaś?Możejeż?”.Piotrotworzyłdrzwiipowoli
wysiadł.Ostrożnieprzykucnąłizacząłbadaćwzrokiempodwozie,szukającwpobliżujakiegoś
martwegozwierzęcia.Naglespojrzałwprawoiniezdążyłwżadensposóbzareagować.Nadjeżdżającyz
ogromnąprędkościąsamochóduderzyłwPiotraWrześnia,ajegomartweciałowylądowałokilka
metrówdalejwkałużykrwi...Nieopodalwylądowaływyrwanezzawiasówdrzwisamochodu.Pojazd,
którywjechałwdoktoraWrześnianawetniepróbowałhamować.Takszybkojaksiępojawił,zniknąłz
miejscawypadku...Czyabynapewnobyłtonieszczęśliwywypadek?
Branice—SzpitaldlaNerwowoiPsychiczniechorych
22kwietnia2006—godzina22:30
Pewienzakapturzonymężczyznapodszedłdopozostawionegonasłużbowymparkingu
samochodudoktoraPiotraWrześnia.Poupewnieniusię,żenikogowpobliżuniema,tajemniczy
mężczyznaotworzyłmaskęsamochoduiuszkodziłodpowiednieczęścitak,jakzakładałjegoplan.
Następniewróciłdoswojegoautaicierpliwieczekałnawracającądodomuprzyszłąofiarę.Postanowił
jechaćzanią,ażsamochódśledzonegoodmówiposłuszeństwa.Tajemniczymężczyznawkońcusię
doczekał...
PiotrWrzesieńwyszedłzeszpitala,podrzucającdlazabawykluczykiipodśpiewującpod
nosem.
„Zerowyrzutów...Ależonjestirytujący...Psychopata...—pomyślałmężczyzna,obserwując
Piotra,gdytenwsiadałdoauta.Śledzonydoktorniezdawałsobiesprawyzczyhającego
niebezpieczeństwa.Oprawcatylkoczekałnaodpowiednimoment.Wkońcunadarzyłasięokazja.Na
drodzenumertrzynaścieautoWrześniaodmówiłoposłuszeństwaizahamowałonapoboczuzpiskiem
opon.GdytylkoPiotrwysiadł,tajemniczymężczyznagwałtowanieprzyspieszyłibezcienialitości
dosłowniewjechałzimpetemwzaskoczonegoWrześnia,skuteczniepozbawiającgożycia...
—Zobaczymysięwpiekle—wysyczałpółgłosemtajemniczymężczyzna,gdyzdałsobie
sprawę,żejegomisjazakończyłasięsukcesem...
RozdziałVIII
Branice—SzpitaldlaNerwowoiPsychiczniechorych
18kwietnia2006roku.Początek:godzina10:00
MałgorzataWrzesieńztrudemotworzyłaoczy.Jejpowiekibyłyjakzołowiu.
„Złysen?Gdziejajestem?—myślałaznadzieją,żesurowe,skrzypiącełóżkoszpitalnebędzie
tylkokoszmarem.—Muszę,poprostumuszęsięobudzić—powtarzaławduchu.—Rusztyłek—
popędzałasięGosia.—MożetoefektdziałanianarkotykówdostarczonychprzezAlicję?Totylko
kolejnyodlot...Wytrzeźwieję,przejdziemi.Zawszeprzechodzi...”—wmawiałasobieMałgorzata.
Pragnęłatylko,bywszystkookazałosięsnem,sennąmarą.Czymś,coprzeminie,coniedziejesię
naprawdę.
Jejrozmyślaniaprzerwałgłosstrażnikaotwierającegoskrzypiącedrzwisurowej,białej
izolatki,wktórejbyłaprzetrzymywana.
—Wrzesień!—wykrzyczałpielęgniarz.—Maszgościa—dodał,poczymodwiązałpacjentkę
izpomocądrugiegomężczyznyubrałwkaftan.
Następnie,ulokowananawózkuinwalidzkim,zostaładowiezionadoniemalpustegopokoju.
Jedynymprzedmiotemwdziwnym,całkowiciebiałympomieszczeniu,byłostojącenaśrodkukrzesło.
„Dlakogotokrzesło?”—zastanawiałasię,czując,żeniejestwstanieutrzymaćrównowagi.
Zrezygnowaławięczpróbydźwignięciasięnanogiipozostałanawózku.
Ścianabiałejjaktrupsalirozsunęłasię,ukazującwielkąszybę.Spostrzegładrugie,niemal
bliźniaczepomieszczenie,gdziewprowadzonogościa.Podłuższejchwili,gdyoczyMałgorzatywróciły
donormalnegowidzenia,stwierdziła,żetoniejestjejwłasneodbicie.„Ktośjestpodrugiejstronie—
pomyślała.—Widzęcorazwyraźniej.Widzę...”.
—Cześć,mamo...—powiedziałciemnowłosychłopiecwwiekuokołoośmiulat.Stał
nieruchomopodrugiejstronieszyby.
—Mamo?Kimjesteś?—zapytałaMałgorzatazezdziwionąminą.
Niepodobałojejsiętowszystko.
„Topomyłka?”—pytałasamąsiebie.—Amożejawariuję?”.—Tataostrzegał,żemożeszmnie
niepoznawać.Mówi,żejesteśchora...
Niemalpozbawionyemocjichłopiecsprawiałwrażenie...pustego.Zkamiennąminąwpatrywał
sięwMałgorzatę,jakbywcaleniezaskoczyłogoto,żematkagoniepoznaje.
„Takdługotujestem?—pytała.—Straciłamrachubęczasu...”.
—Mamo.Przytulmnie.
—Janiejestemchora!Wypuściemniestąd!Towszystkojakiśspisek!—wykrzyczała
Małgorzata,podrywającsięnaglezwózka.Uszłajednaktylkokilkakrokówipadłanaziemię.Chłopiec
natychmiastznalazłsiętużprzedMałgorzatąichoćwciążpozostawałniewzruszony,wyciągnąłprzed
siebierękę...
—Mamo.Przytulmnie,zimnomi.
—Niejesteśmoimsynem!
—Przytul,zimno...—tesłowaniemaldudniływgłowiekobiety.
—Kochanie,jesteśchora.Niewidzisztego?—zapytałdoktorPiotrWrzesień,
niespodziewanieobjawiającsiętużzaośmioletnimchłopcemobrązowychwłosachioczach,odzianym
wbiałeszatki.—Totyjesteśchory!Jesteśświrem!Jesteśsadystą!Wypuśćmnie!—krzyczała,
próbującwstać.
Wkońcuudałosięjejustaćnanogach.Doczłapaładochłopcaiprzytuliłago.
—Zimno,mamo.
—Jestem,synku,nieopuszczęcię—powiedziała,ajejwściekłośćniespodziewaniezniknęła.
Ustąpiłamiejscaukojeniu.Stałatakchwilę,gdynaglechłopczykdosłowniezmieniłsięw
popiół,rozsypałsię.Małgorzatarozpaczliwiepróbowałautrzymaćchłopca,alewdłoniachpozostał
tylkopył,którypochwiliniesionyprzezwiatrzacząłniemaltańczyćposterylnejbiałejsali.Pyłokrążył
Małgorzatę.
—Kochanie,todlatwojegodobra—mówiłgłosdoktora
Września,którytakżezmieniłsięwwirującypył.—Wypuszczęcię,
gdytylkobędzieszzdrowa...
—Zostawgo...—powiedziałaMałgorzata.—Zostaw!—krzyczała.
—Mamo,chcębyćtakijaktata—dobiegłjąjakbyzoddaligłoschłopczyka.
TańczącepopiołyPiotraichłopcazaczęłysięłączyćiwirować.—Mamo,będępomagał
ludziom,zupełniejaktata,będęleczyłchorych,teżjaktata—mówiłodziecko,któregogłosmieszałsię
terazzgłosemPiotraWrześnia.
—Nie!Onjestzły!—krzyczała,zatykającsobieuszy.
Napróżno.Wciążwszystkosłyszała.
—Totwojawina,mamo!Byłaśzła!Przezciebietowszystko!Patrz,kimprzezciebiesię
stałem!—wołałchłopiec,płaczącjednocześnie.
NatłokstrasznychodgłosównękałMałgosięiniepozwalałsięjejobudzić.Chciałaumrzeć.
—Niechtosięskończy!Proszę!—wykrzykiwała.Pyłwpomieszczeniuszalałniczym
huragan.CiałoGosiprzeszywałogromnyból,odktóregotoniesposóbbyłouciec.Płaczilamenty
dzieckabyłycoraztrudniejszedozniesienia.
—Przytul,zimno...
—Cóżsobieuczyniłaś?Zraniszibliźnich...
Małgorzataczuła,żezachwilęjejmózgeksploduje.Niemogłaznieśćtegopyłu,któryteraz
zacząłjąrozrywaćnakawałki...
—Nieeeeeeee!
Iwtedysięobudziła.
Branice—SzpitaldlaNerwowoiPsychiczniechorych
19kwietnia2006—godzina15:10
MałgorzataWrzesieńzostaławypuszczonazizolatki.Niebyłajednakwolna,jedynie
dopuszczonadoresztypacjentównaoddzialeotwartym.Przytłoczonaostatnimidramatamiżyciowymi,
chętnieporozmawiałabyzinnymiludźmi...AlepensjonariuszeSzpitaladlaNerwowoiPsychicznie
Chorychniebylizbytdobrymikandydatamidoprowadzeniadialoguczyjakiejkolwiekrozsądnej
konwersacji.Podświadomieczuła,żemożeniebyćtambezpieczna.Zdrugiejjednakstronywiedziała,że
wariujejużodtejsamotności...
—Kilkuświrków,niemuszęznimigadać,alepoprostuniechbędą.Toteżludzie...—
wmawiałasobieGosia,któramiaładośćtowarzystwawyłączniewłasnychmyśli.
Wprowadzonojądoświetlicy,gdziemiałaterazwiększośćdniaspędzaćwrazzinnymi
pacjentami.Niebyłotozbytwielkiepomieszczenieinieróżniłosięwłaściwieniczymodzwykłych
świetlic.No,możepozakratamiwoknachitądziwną,wszechobecnąbielą.Niewiadomowłaściwie,
dlaczegopokojeisalewszpitaludlachorychumysłowozawszesąniemalsterylniebiałe.Tozielonyjest
kolorem,któryuspokaja.Białykojarzysięzczystością,sterylnością,asterylnośćtoodosobnienie...
„Dlaczego,docholery,jesttutakbiało!?—zastanawiałasięGosia.
WedługdoktoraPiotraWrześnia,którypreferowałdośćagresywnemetodyleczenia,bieli
sterylnośćmiałyprzyspieszyćpowracaniedoświadomości.
—Leczeniestrachemniejestzłe,jeślijestskuteczne,botylkoskutecznemetodysądobre—
zwykłmawiaćpodczasswoichwystąpieńnasympozjachdoktorWrzesień.
Choćjegometodybyływwieluwypadkachkontrowersyjne,towswoimśrodowiskucieszyłsię
opiniądoskonałegopsychologaidobregoczłowieka.Dlaniektórychbyłnawetidolem.Niekażdy
wiedziałojegotajemnicachidziwnychskłonnościach...Amożeludziepoprostuniechcieliwiedzieć?
Tozburzyłobyidealnyobrazbohatera.Ludziesąuzależnieniodnadziei,odbohaterów,chcąwierzyćw
istnieniedobra,atoakuratwieluznimdawałPiotrWrzesień.OpróczMałgorzatywświetlicy
przebywałotakżeokołodwudziestuinnychpacjentów.Różnilisięodsiebie,alewszystkichłączyłojedno
—chorobaumysłowa.Większośćmiałaswójwłasnyświat,doktóregonieczęstokogośdopuszczała.
Jednitworzyliwgłowiewłasne,sterylneświetlice,ainniwzajemnieprzenikalidocudzychświetlicw
umyśle.Niektórzypacjenci,wwieluwypadkachodurzenilekamiizwiązkamichemicznymi,nie
wiedzieli,cozesobąpocząć.Pewienłysymężczyznabawiłsięklockaminiczymdziecko.Układał
domek,którysymbolizowałtęsknotę,chęćpowrotuwtomiejsce...Zkoleirudowłosa,nadzwyczaj
drobnakobieta,zawszebacznieobserwowałacałyprocesbudowyigdybudowlabyłagotowa,niszczyła
ją.Tozkoleiwpływświadomości,żezostałaopuszczonaprzezbliskich.Niestety,niktjejnieodwiedzał.
Gdytylkobudowlaulegałazniszczeniu,wspomnianyłysymężczyznaznówzabierałsiędopracy,aona
znówjąniszczyła.Wkółkotosamo.Działosiętozaprzyzwoleniemobojga.Dziwnyobrzędstałsięich
pomostemporozumienia.Obojezaczymśtęsknili...Siwowłosy,grubymężczyznawokularachstałna
środkusali.Tamodgrywałwłasneprzedstawienie,któremożemyspokojniezinterpretowaćjako
okazywaniepogardydlafałszuludzkiego,kłamstwaifaktu,żekażdymmożnasterować.Używałswoich
własnychrąkjakokukiełek.Irytowałtymswoichwidzów.Dopuszczanidojego„umysłowejświetlicy”,
choćpozornieniechcieliwniejbyć,tojednakdobrowolnietamprzesiadywali.Widzowiekukiełkowego
przedstawieniadenerwowalisięiprzeklinaliwymachującegorękamiczłowieka,bypochwilitenznów
zaczynałodnowa,wcalenieprzejmującsięnegatywnymikomentarzamiidrwinami.Totakżeobjaw
tęsknotyzajakimikolwiekreakcjamiemocjonalnyminajegozachowania.Choćbybyłyskrajne,tojednak
wkażdymczłowiekutkwipotrzebawalkizsamotnością.Takiukładkolejnejidiotycznejzabawy
wyglądał,jakbymógłtrwaćwiecznie.Nieprzerwanykrągchoroby,zktóregociężkobyłokomukolwiek
sięwydostać.Większośćpacjentówstanowiłajedenchoryorganizm,któryoddychałwspólnymfetorem
szaleństwa.Podświadomiepróbowaliswoimidziwnymizabawamizabićczasnadzieiioczekiwaniana
wyleczeniezpsychicznychproblemów.WśródobłąkanychMałgorzatamusiałaodnaleźćswojemiejsce.
„Tobędzieodterazmójdom?”—zastanawiałasię.
Usadowiłasięnaziemizbokusali.Pomimowszelkichpróbwalkicorazbardziejprzegrywałaz
przerażającąświadomością,żemożetuspędzićresztężycia.
„Możerzeczywiściejestemwariatką?Możetujestmojemiejsce?”—zastanawiałasię,czując,
żewariująccorazbardziejzkażdymdniem,pokutujezaswojegrzechy.Niechciałajednakpoddaćsię
bezwalki.Izolowałasięodresztypacjentów,bydaćsięwchłonąćprzezchoryorganizm,jakitworzą
wszyscyzamknięcitupacjenci.Powietrzewypełniałjednaksmródszaleństwa.Zapachtenkażdy
pojedynczyczłowiekwchłaniałpodświadomie.Możnaoddychaćwolniej,płycej,alejednakprędzejczy
późniejpowietrzemusidostaćsiędonaszychpłuc.Takbyłozwirusemumysłowym.Prędzejczypóźniej
zakorzenisięwgłowiekażdego...
Pookołotrzydziestuminutachtakiegoniemalnieruchomegosiedzenia,pielęgniarze
wprowadzilidopomieszczeniagroźnieitajemniczowyglądającegomężczyznęiusadowiligowkącie
sali.Zdalaodreszty.Gołymokiembyłowidać,żewzbudzamieszankęstrachu,aleipogardy.Mężczyzna
miałnatwarzykaganiec,aręceskutomukajdankami.Częśćpacjentówzaprzestałajakichkolwiekzabaw,
jakbyprzestraszyłasięniecodziennegowidokumężczyzny.Pomimoochronywpostacidwóch
pielęgniarzy,przebywającywświetlicyludzienieczulisiębezpieczni.Nietylkopacjenci,aleipersonel
równieżodczuwałjakiśdyskomfort.Człowiekwkagańcuwpatrywałsiębezśladuemocjiwścianę
naprzeciwko,bypokilkuminutachprzenieśćwzroknaMałgorzatę.Tazkażdąchwilączułasięcoraz
bardziejnieswojo.Niepokójstopniowoprzeradzałsięwprzerażenie.Niemiaładokąduciec.
—Darekcięobserwuje...Jużpotobie—zwróciłsiędoGosijedenzpacjentów,szerokosię
uśmiechając.Niebyłtojednakkojącyuśmiechprzychylnejnamosoby.Niesposóbbyłozauważyćw
resztkachzębówczypoharatanejtwarzyjakichkolwiekoznakciepła.
WkońcuspojrzeniaMałgorzatyiDarkaspotkałysię.Zciemnychoczumężczyznypróbowała
wyczytaćjegozamiary.
„Cokryjesięwoczachtegopsychopaty?”—zastanawiałasię,czując,żewkażdejchwilimoże
jązaatakować.Pytanietylko:kiedyijak?
Onaiczłowiekwkagańcuwpatrywalisięwsiebieoddłuższejchwili.Małgorzatamiała
dziwneuczucie,jakbyDarekchciałjejcośpowiedzieć.Wjegospojrzeniuczaiłasięjednaktakże
wrogość.Możetobyłoostrzeżenieprzednimsamym?
Niespodziewanietechwilebadaniasięwzrokiemprzerwałyjakieśkrzykiiwrzaski.Pacjenci
obserwowalizzainteresowaniem,jaktrójkapielęgniarzywprowadzanasalęwścieklewijącąsię
oszalałądziewczynę.Miałaczarnewłosydoramiomiciemnejakwęgieloczy.Klęłairzucałamięsemna
wszystkodookoła.Wyzywaławszystkichpielęgniarzy,jednegoopluła,adrugiegougryzła.Trzeci,chcąc
jąuspokoić,potraktowałdziewczynęprądemzpastucha,którywyjąłzzapasa.Rażonasporądawką
Voltówdziewczynapadłanaziemię,poczymwycofałasięprzestraszonapodstół.Ucichłaispotulniała,
niemówiącjużoprotestowaniu.
—TojestEwa,waszanowakoleżanka,świry!—przedstawiłprzybyłąpielęgniarzZenon,
poczymzsaliwyprowadzonoDarka.—Czasnaleki,moimili—zawołałaotyłapielęgniarkaz
tacąpełnąkolorowychpastylek.
Racibórz,droganumer13
23kwietnia2006—godzina5:00rano
PiotrKorzeńskiikomisarzWinyldotarliwłaśnienamiejscezbrodni,adokładnienamiejsce
śmierciPiotraWrześnia.Gdyzaparkowalisamochód,trwaływzmożoneoględziny.
—Wieczniespóźnieni.Ostatnirazporzucamyjakąślaskę.Przezciebie,młody,znówsię
spóźniliśmy—stwierdziłWinylzwidocznymwyrzutem.
Samnietrawiłniepunktualności,więcitegowymagałodwspółpracowników.
—Dajspokój,widziałem,jaksięnaniągapiłeś—odparłKorzeński.
—Acomiałemnieoglądać,jakteswojecyckinapółświatamiała.
—Przestań,mogłabybyćtwojącórką.
—Niemamcórki.
—Nowłaśnie...
—Ale,żeco?Żeładna,tojużniemogłabybyćmojącórką?
—Yyy...nie,napewnobyłabyładna.Pomatce.Wiesz,przeciwieństwasięprzyciągają.
Korzeńskidocinałstarszemukoledze.Tenwyjąłmarchewkęiugryzłją,puszczającmimouszu
uwagipartnera.Starszyidoświadczonykomisarzznałswojegokompanaiwiedział,żenicnierozdrażni
gobardziej,niżzignorowanieobelgdelikatniewplecionychwnapozórniewinnewypowiedzi.
„Tozawszedziała”—pomyślałzzadowoleniem,widzącgasnącyuśmiechKorzeńskiego.
—No,czasdoroboty—stwierdził,witającsięzmłodymmundurowymaspirantemonazwisku
Łenka.
Młodypolicjantniewyglądałgroźnie,agrubeokularyicieniutkiewąsywręczczyniłygo
karykaturąpolicjanta.Wniczymnieprzypominałobrońcyprawa.Wydawałosię,żejedynymprawem,
jakiegomożebronićaspirantŁenka,jestprawodośmiechu...
—Łenka—zagadnąłWinyl,ściskającdłońmłodegopolicjanta.
—Powiedzcie,cotusięstało?
—Yyy...—zajęczałmłodzieniecniecozbityztropu.
Korzeńskidoskonalewiedział,corobijegostarszypartner.Byłtojegowłasny,swoistyobrzęd.
Testowałmłodychpolicjantów.Jeślipowie:„Przecieżwidać”,tojestuWinylaskreślonyzabezczelność
ibrakszacunkudlastarszychpolicjantów.Jeślipowie:„Dopierotoustalamy”—będzieskarconyza
brakwiedzyiopieszałość.Jeślizaśpowiecośwstylu:„Jużopowiadam,jużpokazuję”—toWinylda
muspokój.
—Więcdowiemsię,cotusięstało?—zapytałKorzeński,któremuzrobiłosięniecożal
wyraźniezakłopotanegoaspirantaŁenki.—Jużpanompokazuję.Proszęzamną—odpowiedział
młodypolicjant,aWinyluśmiechnąłsiędelikatniepodnosem.
Całatrójkazbliżyłasiędoleżącegonadrodzeciaławczarnymworkuiresztybadających
miejscefunkcjonariuszy.Zbieraliodłamki,robilizdjęcia.Całytengwarbyłtym,coWinylceniłwswojej
pracy.Lubił,gdywidaćbyło,żepolicjajestpotrzebna,gdyichpracabyławidoczna,niezbędna...
—Paniekomisarzu,tentutajtoniejakiPiotrWrzesień—wyjaśniłŁenka,wskazującczarny
worek.
Korzeńskipochyliłsięirozsunąłsuwak,jakbychciałsięupewnić,czytonaprawdęWrzesień.
—Tak,toon—potwierdziłKorzeń.—Cotusięstało,aspirancie,jaktosięnazywałeś?
—Łenka—przypomniałmłodzieniec.
—Gadaj,młody,niemaczasunalizaniesiępoodznakach—dorzuciłWinyl,zagryzającresztki
swojejmarchewki.
—Takwięc,dopieroustalamy...—Winylspojrzałkrzywonachłopaka.
—Całośćjednakwyglądanawypadek—dodałpośpieszniepolicjant.—Sprawcauderzyłw
wysiadającegoPiotraWrześnia.Byłociemno,możegoniewidział.
— Może, może — powtórzył poirytowany Winyl. — To nie jest praca kreatywna, nie jesteś w
jakiejśagencjireklamowej.Interesująnasfakty.
—Sprawcauciekłzmiejscazdarzenia.Pozwoliłmutuumrzeć.—Wypadekmówicie?
Jacyśświadkowie?—zapytałWinylaspirantaŁenki.
—Opróczkilkusetdrzew,leśnychstworzeńiasfaltuniemamychybakogoprzesłuchiwać—
rzuciłKorzeńskiwswoimmniemaniudowcipnie.
—Tymitu,Korzeń,niedowcipkuj,aty...
—Łenka,Łenka—dokończyłmłodypolicjantlekkopoirytowanytym,żedwóchkomisarzynie
potrafizapamiętaćjegonazwiska—„Możerobiątospecjalnie?”—pomyślał.
—Tak,tak.WeźtoŁenkaogarnij.Sprzątnąćmitenbajzel,dopókisięjeszczepismakinie
zjechały.Zewszystkiegosensacjęmogązrobić—rozkazałWinyl,zagryzającostatnikawałek
marchewki.
—Ja?
—Tak,ty.Jakbyco,topowołujsięnakomisarzaWinyla.
—Komisarzu,ajataksobiemyślę...Możetoniebyłwypadek?
—wysnułnieśmiaływniosekaspirantŁenka.
—Adlaczegotakmyślisz,hę?Rozmawiaszzezwierzętami?—drążyłKorzeński,alemłodzian
niedałsięsprowokować.
—Cóż,nie,ale...tużprzedautemWrześnianiewidaćśladówhamowania.Sątylkokilkaset
metrówdalej.
—Icowzwiązkuztym?—kontynuowałKorzeński,któryśpieszyłsiędokądśichciałmiećtę
sprawęzgłowy.
Pozatymczekałananiegopartyjkapokera,wieczornaucieczkaoddziennejrutynypolicjanta.
—Taksobiemyślę...Pomimociemnościświatłapowinnypozwolićzauważyćisamochód,i
człowieka.Tymczasemjadąceautonawetniezwolniło,anitrochę.UderzyłoweWrześnia,azahamowało
kawałekdalej...Jakbytenktośchciałsięupewnić,żedoktorWrzesieńnieżyje...
—Bzdurnateoria—stwierdziłKorzeński.—Comyślisz,Winyl?
—Myślę,żeŁenkatopowinienkryminałypisać.Tobyłwypadek!Nicwięcej!Młody
przesadzazwyobraźniąichybadawnopolesiewnocyniejeździł.Posprzątajcietenburdel,bozaczyna
śmierdzieć.Zarazsięzjadąjakieśgapiealbopasożytyzbrukowców—stwierdziłkomisarzWinyl.
Gdykończyłamusięmarchewka,stawałsięnerwowy,nachodziłagodrażniącaochotana
papierosa.
—Ruszcietyłek,Łenka!—skarciłmłodegopolicjantakomisarzKorzeński.
Aspirant wyglądał na nieco zmieszanego, ale ciesząc się otrzymanymi uprawnieniami,
wróciłdokierowaniagrupązabezpieczającąmiejscewypadku.
TymczasemWinyliKorzeńskiwrócilidoswojegosamochodu.—Cootymmyślisz?
Wpadek,czytyteżmaszjakieśswojeteorie?—zapytałpartneraKorzeński,nawiązującniecodowcipnie
dopociesznegoŁenki.
—Proponujęnarazieuznaćtozawypadek,ale...Cośmituniegra...—głośnomyślałWinyl.
—Jakiśkonkret?
—Konkretnietojabymsobiezapalił...
—Jeślipowiemy,żetomorderstwo,tomaszjakiśpomysłnasprawcę?
—Hm,pamiętasz,jakgadaliśmyotymubezpieczeniuWrześnianawypadekśmierci?—zapytał
WinylPiotra.
—Kojarzę,sporakasa...Okołopięciusetczysześciusettysięcyeuro?Niepamiętamdokładnie.
Myślisz,żeMałgorzataWrzesieńmaztymcośwspólnego?Uciekłazeszpitala,zabiłamężaiwróciła
niepostrzeżeniedozakładu,byniewzbudzaćpodejrzeń?
—Sama?Niemieliśmyzgłoszenia—stwierdziłKorzeń.
—Możedałakomuśwłapę?Sporakasa,sporechęci...
—Czylitusięzgadzamy,samabytegoniezrobiła.
—Wielkieumysłymyśląpodobnie.
—Amożetopoprostujakiśbyłypacjent?Wkońculeczyłświrów.Słyszałemróżnehistorie...
—Zemstajakiegośwariatazazbytdługieprzetrzymywaniewpsychiatrykuczycośwtym
sensie?No,samniewiem...—myślałgłośnoWinyl.—Takietrochęnaciągane.
—Taa...aleucieczkachorejbabkizwariatkowatonormalniezżyciawzięte—ironizował
Korzeński.—Maszcośinnego?
—Kochanek—stwierdziłkrótkoWinyl.
—Kochanek?Niejesteśwmoimtypie.
—Korzeń,jamaminnąteorię.Sądzę,żeonamiałaromans...
Przecieżniezagadadobylepielęgniarzaczylekarzawwariatkowie:„Idźizabijmojegomęża,a
sporozarobisz”.Potrzebowałakogośzaufanego,akomuufająpięknekobiety?
—Przystojnymfacetom?
—Taa...Romantyczkicholerne.Lecąnaładnebuzie,wielkieptakiikasę.Wielkąkasę...
—Aleonajestprzecieżchora.Porąbałosięjejwtejślicznejgłówce—stwierdziłKorzeński.
—Aniepomyślałeś,głąbie,żemożeudawać,bytacyjaktydalisięnabraćiwykluczylijąz
kręgupodejrzanych,co?Oj,takabiedna,pokrzywdzonaprzezlos...Straciłamęża,aledostaniebidulka
pięćsettysiweuro.Młoda,ładna,bogata,wolna.Czegochciećwięcej?
—Maszjakiśplan?—rzuciłKorzeński.
—Myślę,żeonawjakiśsposóbskontaktowałasięztymswoimkochankiem.Albotobyłjego
pomysł.ChciałzabićWrześniapozorującwypadek...Wtensposóbmógłwyłudzićpieniądzeod
ubezpieczyciela.—Alepocojejnagletakakasa?
—Wolnośćkosztuje.Przekupićkogotrzebaijestwolna...Odmężaiodszpitala.Karaibyz
kochankiem,noweżycie...Niktniejestnieprzekupny,wszystkojestkwestiąceny.
—Ciekawemaszteorie,amożetotypowinieneśpisaćkryminały,co?Założęsię,żenieźleby
ciszło.
—Mambrzydkicharakterpisma,nawetnawydrukukomputerowym.
—Tocorobimy?Mampowęszyćwsprawiejejkochanka?—dopytywałKorzeński.
—Japowęszęposwojemu...Zobaczymy,cowykażesekcjazwłokibadaniaauta.Możeto
rzeczywiściewypadek,ajamambujnąwyobraźnię?
—Tomów.
—Maszsięwcielićwrolęadwokata.Nieźlecitoszło.Chybadodziśmyśli,żenimjesteś.
Glinomraczejniezaufa.Tobieufałaipewniedalejufa...Maszładnągębę,toniechsiędoczegośw
końcuprzyda.—Nodobrze,niechitakbędzie.Wsumietonawetlubiętengarniturekiokularki.
Możemisięwygada,kimjesttenjejkochanek.
Damznać,jeśliczegośsiędowiem—zapewniłKorzeński.
—Korzeński,pamiętaj,żetonieoficjalneśledztwo...
Przynajmniejnarazierobimytonawłasnąrękę.Japowęszętuitamizajmęsięwszystkim.Pogram
naczaszcałymtymburdelemWrześniaijegośmiercią.
—Górasięniedowie?
—PobawsięwJamesaBonda,agóręzostawmnie.Mamswojesposoby.
—Starywyjadaczwie,gdziesięwkręcićnasuperwyżerkę,co?
—rzuciłdowcipnieKorzeński.
—Nieskomentujętego,Korzeń,botwojaślicznabuziajestnamakuratpotrzebna.
MłodszypartnerWinylaniepolemizował.Wiedział,żeniewartodrażnićgłodnegowilka,
nawetjeślitenwilkjadamarchewkę.
RozdziałIX
Branice—SzpitaldlaNerwowoiPsychiczniechorych
18kwietnia2006—godzina10:05
MałgorzataWrzesieńotworzyłaoczy.Potspłynąłjejpoczole.„Totylkosen”—pomyślała,
czująculgę,żetenkoszmarjużsięskończył.Zastanawiałasię,dlaczegośniłojejsię,żemasyna?
Doskonalezdawałasobieprzecieżsprawę,żenigdyzWrześniemniemiałażadnegosyna,aiterazniema
nawetzamiaruniczymsięzmężemdzielić,choćbymiałotobyćtylkowspólnepowietrzewtymsamym
pomieszczeniu.
Jejzamyślenieprzerwałgłosstrażnikaotwierającegoskrzypiącedrzwiizolatki,wktórejbyła
przetrzymywana.
—Wrzesień!Maszgościa!—wykrzyczałpielęgniarz,poczymubrałpacjentkęwkaftaniwraz
zkolegązaprowadziłMałgorzatędopustegopokojuzjednymkrzesłemnaśrodkumałejsali.Rozejrzała
siędookoła.Wszystkobyłobardzopodobnedopokojuzjejsnu.Usadowionojąnawspominanym
krześle,adodrugiego,odgrodzonegoszybąpomieszczenia,wprowadzonogościa.
—Cześć,Małgorzato—przywitałjąmęski,znajomygłos.—Mamnadzieję,żemnie
pamiętasz.Jestemtwoimadwokatem.NazywamsięKorzeński,PiotrKorzeński.
—Tak,Piotrze,pamiętamcię.Niejestemwariatką,zaktórąsięmnieuważa.Maszzamiarmnie
stądwyciągnąć?Niewytrzymamdługowtowarzystwietychpsycholi.
—Właśniedlategotujestem.Przychodzę,bycipomóc.
—Topomóż.Tylejużmiobiecywałeś...
—Otóż,jestpewienproblem.
—Mów.
—Panimążniechcewydaćoświadczenia,żejestpanizdrowa.—Tospisek!Toon
wszystkouknuł!Toonmnietuwsadził!ToonzabiłAlicję!!!—krzyknęławzburzonaMałgorzata.
—Małgosiu,proszęsięuspokoić.Wszystkocodziejesięwtejsali,jestnagrywane,więcto,co
powieszmożebyćużyteprzeciwkotobie.Proszę,uspokójsię—próbowałjąuspokoićspokojnym,
ciepłymgłosem.
—Sąprocedury—powiedziałdoktorWrzesień,którywłaśniewszedłdopokoju.
—WidziPan,PanieKorzeński,narazieniemogęjejwypuścić,boniewątpliwiejestchora.
Towszystkodlajejdobra.—Cóż,widzętodokładnie...Niestety...Możepoczekamy,uspokoi
się—proponowałKorzeński,zżalemprzypatrującsięszalejącejwpokojuMałgorzacie.
Wyzywałaswojegomęża,krzyczała,żegozabije.DoktorWrzesień,chociażukrytywcieniu,nie
dałradyukryćsięprzedjejwzrokiem.Zgodziłsięjednaknawizytykomisarza-adwokataKorzeńskiego
wyłączniewswojejobecności.
—Dośćtego,jeszczezrobisobiekrzywdę.Zenon,Kamil,dosaliwidzeń,migiem!—rozkazał
Wrzesieńdokrótkofalówki.
WezwanipielęgniarzedopadlirozjuszonąMałgorzatę.Wiłasięwściekleiszarpała,alenie
miałaszanswstarciuzpotężnymiramionamidwóchmężczyznikrępującymjąkaftanem
bezpieczeństwa.—Zabierzciejądoizolatkiiuspokójcie!—rozkazałdoktor.—Kochanie,
pomóżmi!—krzyczałaMałgorzataWrzesień.—Kochamcię!Piotr!Piotr!Zabierzmniestąd!Pioootr!
—Przecieżchcęcipomóc!Teżciękocham!—uspokajałżonęPiotrWrzesień.Pielęgniarz
ZenonwstrzyknąłwszyjęGosiśrodeknasenny.Kobietamomentalniezaczęłasłabnąć,ażwkońcu
zasnęławizolatce.Dlawzględówbezpieczeństwaprzypiętojąpasamidołóżka.Korzeńskiwyglądałna
zszokowanego.Byłcałyblady,przestraszony.—Dobrzesiępanczuje?—spytałWrzesień,
widzącwyraztwarzyKorzenia.
—Ja,ja...Tobyłostraszne—stwierdziłKorzeński,awmyślidodał:—„Opanujsię.
Przecieżonniczegoniepodejrzewa”.—Widzipan,mojażonacierpinamaniakalnąpsychozę
połączonązelementamidepresji.Narazieniemogęjejwypuścić,bomogłabybyćgroźnadla
otoczenia.Dlasiebie...ZabiłaAlicję...
—Musipanbardzocierpieć.Przykromi...
—Nawetpanniezdajesobiesprawy,jakbardzo.Chcęjejpomóc—mówiłWrzesień.—Jest
wszystkim,comam.
—Rozumiem,paniedoktorze,alecodośmierciAlicji...Żonadziałaławsamoobronie.
—Akurat!Wsamoobronie?AmożewPiS,co?—rzuciłzuśmiechemWrzesień,stosując
gierkisłowne.
—Przepraszam,aleniezrozumiałemdowcipu—zakomunikowałKorzeński,poprawiając
okularynanosie.
Zdziwiłsięteż,żedoktorjesttakiskorydożartów.
—Eh,nieważne...—westchnąłzrezygnowanyWrzesień,jakbysamzauważyłswójbłąd.
—Słyszałem,doktorze,żetrzymająpanciąglewizolatce.
Dlaczego?—zapytałKorzeński.
—Jakbytopowiedzieć...toniewdzięcznapraca.Pomagamtymludziomwrócićdo
równowagipsychicznej,alewiększośćznichtegonierozumie.Myślą,żetrzymamichtujakw
więzieniu.Dlategosądzę,żecośmogłobysięmojejkochanejmałżoncestać,gdybyktóryśzpacjentów
dowiedziałsię,żejestmojążoną.Mogłabyposłużyćktóremuśzniewdzięcznikówdozemsty.
Niesłusznejzresztą.—Mapanrację,toniemożewyjśćpozanaszegremium.Rozumiem,obaj
chcemyjejpomóc,alemożedobrzebyłobypozwolićjejnakontaktzresztąpacjentów?Wnoszęoto
jakojejadwokat.Wsamotnościmożesiępogrążyć.MiałemkiedyśwujkaleczonegowRybniku.
Popełniłsamobójstwo—mówiłKorzeński.
—Rozumiem,aleona...Niemogętegozrobić.Musipozostaćwodosobnieniu...—trzymałsię
swojegoWrzesień.
—Przykromi,alewnoszęotosłużbowo.Doczasuzakończeniaprocesumaprawo
kontaktowaćsięzinnymipacjentami.Wnoszęospecjalnetraktowaniemojejklientkiiochronęprzez
personelszpitalanamocyparagrafu15.,kodeksuprawpacjentanumer4.—Słuchajno,
Korzeński.Adwokacie,policjancie,czyczymkolwiektamjesteś.Niktniewieotym,żeznią
rozmawiasz.Onawciążmyśli,żejesteśadwokatem.Mywiemy,żejesteśtylkopolicjantem.Zjakiegoś
powoduciufa...Niewiemczemu.Godzęsięnatwojewizyty,byjejpomóc.Dopókiniktztwoich
zwierzchnikówotymniewie,tojestdobrze.Gorzejdlaciebie,gdybycałasprawawyszłanajaw.
—Aleja...
—Tojatujestemlekarzempsychiatriiijejmężem.Takżeróbmyto,codotychczas,abędzie
dobrze—kontynuowałdoktorWrzesień.—Pacjentkapotrzebujekontaktuzinnymi.Mampomysł.
Onamusikomuśzaufać.Mymożemyniewystarczyć...
—Cóż...Wy,biurokraci...Nierozumieciepewnychspraw.Niemartwiciesięomojążonę.
Chodziwamtylkoopieniądze.
—Nierobiętegodlapieniędzy,ja...
—Co:ty?
—Jachcęjejpomóc.Wsamotnościmożesobiecośzrobić.Niechcę,byskończyłatak,jakmój
wujek...
—Rozumiem.Tozespółempatiiwyimaginowanej.
—Słucham?
—PanieKorzeński,niechcepanpomócmojejżonie,tylkosobie.
Winisiępan,żeniepomógłniegdyśwujkowi,przezcotenumarł.—Tak,pewniemapanrację,
doktorze.Tomożebyćto...Proszęjednakorozważeniemojegowniosku—nakłaniałKorzeń,nie
poddającsię.Nazwyklezimnej,pozbawionejemocjitwarzydoktoraWrześniaodmalowałasięcała
gamaodczuć.WkońcujednakpostanowiłprzenieśćMałgorzatęnaoddziałwolny.Obiecałzmniejszyćteż
dawkęleków.
—Zrobięto,alemamnadzieję,żeniebędziemymiećnaswoichrękachkrwi.Jeślicośsię
stanie...Zabijępana...—stwierdziłspokojnieibezentuzjazmuWrzesień.
—Rozumiem—odparłKorzeń,aichspojrzeniaspotkałysię.Przezchwilętoczyliwalkę,który
pierwszyodwróciwzrok.Gdybydaćimarenę,zpewnościąbyłabytociekawapotyczka.Piotrprzeciw
Piotrowi.KtóryznichtaknaprawdęchcepomócMałgorzacie,aktórychceuszczknąćjaknajwięcejdla
siebie,żerującnajejnieszczęściu?Ktojestjejwrogiem,aktoprzyjacielem?Ktowtejgrzejesttak
naprawdęwykorzystywany?
—Tak,niktniemożesiędowiedzieć,kimnaprawdęjestMałgorzata.Niechdoktorprzekaże
swoimpodwładnymodpowiedniewytyczne—nakazałKorzeński,aPiotrWrzesieńskinąłgłową...
—Żegnam,Piotrze.
—Dozobaczenia,Piotrze.
Dwójkamężczyznstanęładogrywpartiiżyciowychszachówiżadenznichniemiałzamiaru
odpuścić...
Branice—SzpitaldlaNerwowoiPsychiczniechorych
20kwietnia2006—Godzina16:00
MałgorzataWrzesieńzostaławprowadzonadoszpitalnejświetlicy.Większośćobecnychtam
pacjentówmiałajużswojezabawy.
Nieznałasłówtakichjakrutynaczyznudzenie.
NiktniezwracałspecjalnejuwaginaGosię.Pozajednympacjentem.Dziwnymężczyznaz
kagańcemnatwarzysiedziałzdalaodreszty,zatowasyściedwóchpielęgniarzy.Niewiadomo,czyto
byłaochronadlaniegoprzedresztąpacjentów,czywręczodwrotnie.Darekwpatrywałsięw
Małgorzatę,jakbybyłatojegoulubionarozrywka.PoczątkowoGosiaunikałajegowzroku,czułasię
nieswojo.Próbowałazająćmyśliczymśinnym.Zawszelkącenęstarałasięnieuchwycićjegospojrzenia,
alewciążczułanasobiejegowzrok.Zauważyła,żeczarnowłosadziewczyna,którąwczorajwrzuconona
oddział,stoizbokuinajwyraźniejtakjakMałgorzataniechcedołączyćdo„chorejwspólnoty
wariatów”.Obieizolowałysięodreszty.NiczymodbicielustrzaneMałgorzatystałaspokojnie,
obserwującwszystkichdookoła.Jakbyobiekobietyczuły,żeznajdująsiępośródniewłaściwychludzi.
Nieodpowiedniemiejsce,nieodpowiedniczas.Drobnakobietawkońcuwyczułanasobiespojrzenie
GosiWrzesień.Nieoczekiwaniepodeszłabliżejiprzemówiła:
—JestemEwa,aty?
—Ja...yyy...Gosia...—wyjąkałaniecozaskoczonaMałgorzata.—Widzę,żeniedałaś
sięnaraziewciągnąćwgierkitychczubków.Koleśwkąciecałyczassięnaciebiegapi.Znaszgo?—
zapytałaEwa,patrzącnawspomnianegoosobnikawkącieświetlicy.
—Wiem.Cholerniemnieprzerażaiirytuje.
—Darek...Hmm...Wyglądawtymkagańcujakpiesek...—stwierdziłaEwa,pokazującmu
środkowypalec,cojednakniewywołałouniegożadnejreakcji.
—Lepiejgoniewkurzaj.Wyglądagroźnie...—stwierdziłaGosia.
—On?Pokażęcicoś—powiedziałaEwainagleznówodwróciłatwarzwkierunkugroźnie
wyglądającegoDarka.
—Dariusz!Przestańsięgapić,bowsadząciędobudy!—krzyknęła,aówosobnikspotulniał,
skuliłsięwsobieiwpatrzyłwpodłogę.
—Jeszczeraznaniąspojrzysz,todostanieszpogębie!—zawołałaEwa.
—Ewa!Spokój!—krzyknąłjedenzlekarzy,aEwaucichłaiwykonałagestmającywyrażać
skruchę.
TowszystkowyraźniezaimponowałoMałgorzacie.Poczuła,żeubokunowopoznanejkobiety
będziebezpieczna.
„Bratniadusza?Bezprzesady.Alechybasiędogadamy”—pomyślała.
—Czuję,żewcałymtymdomuwariatówtylkomydwiejesteśmynormalne...Trzymajmysię
razem,przynajmniejniezwariujemy,takjakresztatychświrów—zaproponowałaEwa,aGosiawgłębi
sercaczuła,żetatajemnicza,alesympatycznaczarnowłosakobietamarację.
—Niedamysięwariatomilekarzom.Towszystkospisek.—Tak...Zdecydowanieprzydami
siętowarzystwo—odparłaMałgorzata.
NaglespokójprzerwałDarek.Rzuciłsięnajednegozpielęgniarzy.Pochwiliszarpaniai
krzykówuspokoiłsięiotrzymałmałądawkęprąduorazgłośnąreprymendęsłowną.Został
wyprowadzonyześwietlicy.
Niewzbudziłotojednaksensacjiwśródpacjentów,którzykontynuowaliswojeróżnorodnei
niewątpliwieniecodzienne,dziwacznezabawy.
—Widzisz?Spisek,jedenwielkispisek...—stwierdziłaEwa.
RozdziałX
Branice—SzpitaldlaNerwowoiPsychiczniechorych
24kwietnia2006—godzina10:00
PiotrKorzeńskidotarłdoszpitalawBranicach,poczymudałsiędopokojuwidzeń,gdziemiał
rozmawiaćzMałgorzatąWrzesień.Dwajpielęgniarzeprzyprowadzilijądopomieszczeniaiusadowili
nakrześle,tymrazemniecobliżejszyby.
—Witampanią,paniMałgorzato—przywitałsięKorzeński.
—Czegochcesz?—odparłachłodnoGosia.
—Mamdlapanismutnąwiadomość.Panimąż...zginąłwwypadku—zakomunikowałPiotr
najdelikatniej,jaktylkoumiał.—Nieżyje?Ktotozrobił?!Azresztą...Itakdostanęinnego
cerbera-opiekunaidalejbędętutkwić—stwierdziłaobojętnymtonemświeżoupieczonawdowa.
—Niejestpanismutno?Onbył...
—Onbyłmoimmężem...wielelattemu.Terazjesttylkokimś,ktodostałto,nacozasłużył.
—Cóż,niemniewnikaćwwaszeosobisterelacje.Niemniejjednakprawniewciążbyłpani
mężem.Umowyzawarteteżobowiązują.
—Ocochodzi?Mów,człowieku.
—ZgodniezzawartymporozumieniempomiędzyPiotrem
Wrześniemafirmąubezpieczeniową...Yyy...panitragiczniezmarłymążbyłubezpieczonynażycie.
—Toznaczy?Nicotymniewiedziałam...
—Toznaczy,żepolisa,którejekwiwalentwartościwynosinadzieńdzisiejszyokołosześćset
tysięcyeuromusizostaćwypłaconaosobie,naktórąbyłatasumaprzepisana.Wumowiewidniejepani
imięinazwiskojakożony,osobynajbliższej—tłumaczyłKorzeński.—Itojanibydostanęte
pieniądze?Niemiałampojęciaotym,żePiotrubezpieczyłsięnażycie...—kłamałaMałgorzata,udając
zaskoczenie.
—Cóż,powinnapanijedostać,ale...
—Jestjakieś„ale”?Janaprawdęgokochałam.Tobyłmójmąż
—łgałaGosia,przerywającrozmówcy.
—Niechodzioaspektuczuciowy,aleprawny...Panistosunekprywatnydoniegoniemanicdo
rzeczy.
—Więcocochodzi?
—Jestpanipacjentkąszpitalapsychiatrycznego,aprawoubezpieczycielazabraniawypłacania
odszkodowańosobomniepoczytalnym.
—Co!?Niejestemniepoczytalna...Jużtłumaczyłam,dlaczegosiętuznalazłam...Tepieniądze
więcprzepadną,tak?!—drążyłatematMałgorzata,próbującnieokazywaćzdenerwowania.
—Cóż...Jestpewiensposób.Możemniepanijakoadwokatauczynićswoimpełnomocnikiem.
Wystarczyjedenpodpis,apieniądzezostanąprzelanenawskazanekonto.Będęmógłjeodebraći
trzymaćdoczasuodzyskaniaprzezpaniązdrowia...czylidomomentupaniopuszczeniategoprzybytku—
mówiłspokojniePiotr.
—Awinnymwypadku?
—Winnymwypadku,jeśliniezostanąodebranewciągumiesiąca—przepadną.Mogę?—
Korzeńskizaczepiłjednegozpielęgniarzy,machającjakimiśkartkami.
Znudzonyswojąpracąpielęgniarzskinąłgłowąnaznakpozwolenia.PiotrpodsunąłGosi
dokumentyprzezspecjalnyotwór,znajdującysiępodszybą.
—Otoumowa,niechpanisięzniązapoznaizdecyduje.Jeżelisiępaniniezgodzi,to
oczywiściezrozumiemiwtedyznajdziemyinnewyjście—tłumaczyłpodkomisarz,wciążpodszywający
siępodadwokata.
PaniWrzesieńwzięładorąkkartkiizaczęłaczytać.Byłatamspecjalnieukrytawiadomość
tylkodlajejoczu.Wczasiegdyczytałanotkę,Piotrzacząłrozmawiaćzpielęgniarzemowczorajszym
meczu.SprytnieudałomusięodwrócićuwagęodnadzorowaniaGosi.Mogłaspokojnieprzeczytać
ważnąinformację.Kameryniebyływstaniezarejestrowaćtreściwiadomości.Nawetjeślibytoimsię
udało,byłobytodziałaniewbrewprawu,ustawieoochroniedanychosobowychipoufnościaktów
formalno-prawnych.
Treśćnotatkibrzmiałanastępująco:„Kochanie...Wiesz,żewszpitaluwszystkojest
monitorowane.Dalejmusiszudawać,zejestemtwoimadwokatem.PozbyłemsięWrześnia,bo
zrozumiałem,żetoonciętuumieściłidopókiżył,niebyłomożliwewydostaniecięstąd.Tochory
człowiek,alejegonaszczęściejużniema.Udałomisiędogadaćznowymdyrektorem,którywkrótcema
przybyćizająćmiejsceWrześnia.NazywasięPawełOnczek.Poszperałemwjegoaktachitrochę
popytałem.Odrazusprawiałwrażeniełasegonapieniądze.Trochęsięwzbraniał,alewkońcudałem
radę.Dogadałemsięteżzsędzią.Obajjednakwiedzą,żeniełatwocięwydostać.Wsumiechcąstu
tysięcyeuro.NaszczęściedziękiśmierciPiotramożemycięwydostać!Będzieszwolnairazem
zaczniemynoweżycie.Podpiszuprawnieniaiwszystkobędziedobrze.Wciągukilkudnibędziemyjuż
razem,nazawsze.Kochamcię.Zniszcztęwiadomośćpoprzeczytaniu,aumowęzwróćjużpodpisaną.
Odwrócęuwagęstrażnika,nicniezauważy”.
Małgorzataniespostrzeżeniewłożyłanotkędobuziipołknęłają.
Pochwilizapukaławszybę,przerywającdialogpielęgniarzaiadwokata.—Cóż,Panie
Korzeński,widzę,żeniemamwyboruimuszępodpisać—stwierdziłapozapoznaniusięzwiadomością
przekazanąprzezjejkochanka,podszywającegosiępodadwokata.
Udałoimsię,oszukaliwszystkich...
PaniWrzesieńzłożyłapodpisioddałaumowękochankowiprzezszparępodszybą.
—Dziękujębardzo.Wkrótcesięzgłoszę—powiedziałKorzeńskidoMałgorzaty.
Wymieniliprzytymporozumiewawczespojrzenia.WdowaWrzesieńopuściłapokójwidzeńw
podejrzaniedobrymhumorze.Wracaładocelizeświadomością,żewreszciebędziewolna.Już
niedługo...Odpsychopatycznegomęża,któregoniekochałaiodtegochorego,brudnegoszpitala,który
takżeszczerzejużznienawidziła...
Będziebogata,wolnaiznówpiękna.
„Aconajważniejsze...Znówbędęsiękochaćzukochanym,prawdziwymukochanym,który
mnienieopuścił...”—ztakimimyślamizasnęłaporazpierwszyoddawna—spokojnieibłogo.Dawno
najejtwarzyniepojawiłsiętakiuśmiech,jakitowarzyszyłjejdzisiejszegodnia.
„Losbywaprzewrotny...Dziękicałemuzłu,jakiewyrządziłmimąż,dostanęjeszczewiększą
dawkędobraodżycia...Widocznieczasamitrzebasięnacierpieć,bypotempławićsięwszczęściu.Mój
limitpechawkońcusięskończył.Czasnabycieszczęśliwą!”.
Branice—SzpitaldlaNerwowoiPsychiczniechorych
25kwietnia2006—godzina12:00
MałgorzataWrzesień,jakkażdegodnia,wasyściepielęgniarzaopuściłaswojącelęiudałasię
doświetlicy.Tamokazałosię,żeniestetyznówbędziesama.Jejniedawnopoznanaprzyjaciółka,Ewa,
zostałaprzeniesionadozakładuwRybniku.TojednakniezmąciłowesołegonastrojuMałgorzaty.Mając
świadomość,żewkrótceopuściszpitalbogataiszczęśliwiezakochana,niemiałazamiaruprzejmować
sięlosemdopierocopoznanejkobiety,którabyłanadodatekwariatką.Zniecierpliwościąwyczekiwała
nawieściodPiotraKorzeńskiego.„Jeszczekilkadni,ignorowanaprzezresztępacjentów
odsiedzęswoje.Damradę!”—podtrzymywałasięnaduchuwmyśliMałgorzata.Jednakniewszystko
miałopójśćzgodniezjejplanem.Poczułasięjakośinaczejniżzwykle.Normalniebyłaignorowanaprzez
zajętychsobąwspółwięźniówszpitaladlapsychiczniechorych.Dziśbyłoinaczej.Dziesięciuspośród
piętnastupacjentówpatrzyłonaniązeswegorodzajuwrogościąwoczach.
—No,widzę,żesamapanidyrektorowazaszczyciłanasswojąobecnością...—stwierdził
jedenzobserwującychjąpacjentów.—Ocochodzi?—spytałazaskoczona,cofającsięzlękiem.
Wyczuwała,żemożezrobićsięgorąco.„Jaksiędowiedzieli?”—zastanawiałasię.
—No,toterazsięodkujemy.
—Zaraz,mójmążnieżyje.Zamknąłmnietutajtakjakiwas.Wszyscyjesteśmyofiarami.
—Skoronieżyje,totrudno,niejestnamprzykro.WkażdymbądźraziektóreśzWrześniów
musiodpowiedziećzanaszekrzywdy—powiedziałjedenzpacjentów,powolizbliżającsiędo
Małgosi.
Dwóchpielęgniarzy,widząccosiędzieje,włączyłoalarm.
Mężczyźnipróbowalizałagodzićsytuację.Pokojoweprośbyisłownereprymendyniebyłyjednak
skuteczne.NapierającyiżądnyzemstytłumbyłcoraztobliżejzapędzonejwkątMałgorzaty.Dwójka
pielęgniarzysięgnęłapotakzwanepastuchy,czyliurządzeniadorażeniaprądem.—Normalnieboimy
siętychprądokopów,aleniedziś.Dziśsmakujemyzemsty!—krzyknąłjedenzatakującychiwyskoczył
przedszereg,rzucającsięnapielęgniarza.
—Potrzebnewsparcienaświetlicy!Pilnie!Ochrona!—wzywałpomocprzezradiojedenz
pielęgniarzy.
Tłumzachowywałsięniczymzombiezjakiegośtaniegofilmu.Kroczącpowolizwysuniętymi
przedsiebierękami,chcielidorwaćwswojeszponyGosięWrzesień.
—Cofnąćsię!Wszyscyskończyciewizolatkach,ostrzegam!—wołałpielęgniarz.
Krzykidawnojednaknierobiłyjużwrażenianapokrętnychumysłachpacjentówoddziału
psychiatrycznego.Odpędzanieichniemogłotrwaćwiecznie,aochronawciążsięniepojawiała.W
końcuchorzywywołalitotalnychaos.Pacjenciatakowalisiebienawzajem,pielęgniarzestalisięich
celem,ajednazpacjentekzaczęładusićbezradnąMałgorzatę.Wkońcuprzybyłyposiłkiwpostaci
trzechfunkcjonariuszyochronyszpitala.Najwyraźniejniespodziewanosięażtakgroźnychzamieszeki
nieprzewidzianopowagisytuacji.Totalnybunt.OchronaistrażnicyzapomnielioMałgorzacie,bo
musieliwalczyćowłasneżycie,opanowujączamieszkiwświetlicy.—Marek,strzelaj!—
zawołałjedenzochroniarzyisięgnąłpopistoletnabitygumowymikulami.
Strzeliłdokilkupacjentów,alenanicsiętozdało.Resztanieprzestałanapierać.
—Pomocy!—wołałaGosia.
—Strzelajzostrej!Wpowietrze!Toichrozpędzi!—krzyczałkolejnyzochroniarzy,próbując
zrzucićjednegozpacjentówzpleców.Szaleniecgryzłgowszyję.Nagledotychczastrzymającysię
zbokuDarekwykorzystałmomentnieuwagistrażników.Wyrwałbrońzkaburyjednegozochroniarzyi
przestrzeliłłańcuchkajdanek,uwalniającręce.NastępniestrzeliłwnogękobietyduszącejGosię.Ta
złapałasięzanogęizaczęławyćwniebogłosyzbólu.Tłumpacjentów,widząckrewibroń,cofnąłsię
razemzochroniarzami.Dopieroterazwszyscydostrzegli,żeDarekobejmujeGosię.
—Puśćją,Dariusz,spokojnie—negocjowałjedenzpielęgniarzy.
DariuszjednakzasłaniałsięMałgorzatąitrzymałpistoletprzystawionydojejgłowy.Drugą
rękązdjąłztwarzykaganiec.Odsłoniłtymsamymdotychczaszakrytączęśćtwarzy.Policzkiiwargimiał
całewbliznach.
—Jestemjakwściekłypies!Niezbliżaćsię!—wykrzyczałDarekimocniejprzycisnąłdo
siebieprzerażonąkobietę.
—Puśćmnie,błagam—prosiłaGosiazpistoletemprzyskroni.
—Darek,toślepaki,niezabijeszjej.
—Ztejodległościtoślepakrozwalijejłeb—odparłzadziwiającologicznie.
—Dzikusie,oddajjąnam!
—Nie!Wyświry!Samsięzniąporachuję!Zasłużyłemnato!
Jestemtutajdłużej,niżktórekolwiekzwas!—krzyczałDarek.
—Myteżchcemykawałek.Chcemy,bycierpiała!—wołałjedenzpacjentów.
—Zapomnieliście,ktofaszerujewasprochamiiniepozwalawyjść?Odebralinam
telewizję!Tamstoją!Nanichsięmścijcie!—krzyknąłDarek,cofającsięzubezwłasnowolnioną
Gosią.Tłumpacjentówspojrzałnapozbawionychbroni,wpółżywychochroniarzyipielęgniarzy.
—Marację!—krzyknąłjedenzpacjentówirzuciłsięnapielęgniarza.
Zanimruszyłareszta.Chaosibuntrozgorzałnanowo.
TymczasemDarek,wciążtrzymającGosię,wyszedłześwietlicy.—Dokądmnie
zabierasz?Wypuśćmnie!—wołała.
—Stulryj,bocięzabiję,suko!—krzyknąłwściekle,nacoprzestraszonakobietamomentalnie
ucichła.
PochwiliobojeznaleźlisięwgabineciePiotraWrześnia.Sławekniemalwrzuciłkobietędo
środka.Upadła,czekającnawyrok.TymczasemporywaczwdowypodoktorzeWrześniuzaczął
barykadowaćpomieszczenie.
„Coonwyprawia?—pomyślała.—Zaraz,przecieżtowariat...”.—Słuchajuważnie!
Mamymałoczasu,nimtuwejdą,nimnasznajdą...Muszęcicośpowiedzieć...Toważne!—wypalił
nagleDarek,odkładającbroń.
—Niezabijeszmnie?
—Gdybymchciałcięzabić,tozostawiłbymciętamtymświrom.
KlubOSONwRaciborzu
8marca1996—godzina22:07
DariuszKania,dyrektorszpitaladlaobłąkanychwBranicach,hucznieobchodził
dziesięcioleciepracy.Towarzyszyłmuniedawnoprzyjętyasystent,PiotrWrzesień.Zgościpozostałjuż
tylkoon,gdyżresztapersoneluwróciładodomu.Tymczasemdwójkapijącychmężczyzndzieliłasię
samotnością.
—Piotruś,wiesz,myitenaszeświry...Kiedyśmniezastąpisz...
—mówiłpijanymgłosemDariusz.
—Aaa...smęcisz,Daruś...yhy...Jatobymtychświrówprądemibatempodupskach...Bysię
imodechciałoświrowaćiwariować—odpowiadałrówniepijanyPiotrWrzesień.
Gołymokiembyłowidać,żejeszczeniedawnouczestniczyliwhucznejisutozakrapianej
alkoholemimprezie.Terazsiedzieliprzyladzieniemalopustoszałegojużklubu.Dziśwyjątkowo
zamykaliwcześniej.Zewzględunaznikomąilośćgościiświętonarodowe.
—Eeetam...takniemożna...
—Dlaczegonie?
—Botozłe...—odparłDariusz.
—Aleskorojestskuteczne,todlaczegomówisz,żezłe?Przecieżnasząmisjąjestleczenie
pacjentów,więctylkoskutecznemetodysądobre—tłumaczyłPiotrWrzesień.
—Nieżyjemywśredniowieczu.
—Alemymamymisję,Darunio,mordotymoja...
—Pijanyjesteś.
—Aty...pijaniejszy,pijańszy...jaktosięmówipoprawnie?—zapytałWrzesień.
—Weselszy!—stwierdziłKaniaiuśmiechnąłsięszeroko.—Niegadajmyopracy.Jakżonka?
Miałeśmijąpokazać.
—Anieukradnieszmijej?
—Eeetam,zastaryjestemnapodboje.Tymłodyjesteś,pełenwerwy...żonęmasz...ajak
dzieciaki?Nicniemówiłeś.
—Nooostary,mojaukochanawciążyjest...
—Kiedytermin?
—Najedenastegomarca.NazwiemygoRafałalboDariusz...—opowiadałPiotr,pokazując
Dariuszowizdjęcieswojejżony.—Togratulacje...Iżony,idziecka.Widzę,żeśzadowolony.
—Popatrznanią.Jaktuniebyćzadowolonym?—odparłWrzesień.
—Wiesz,ajajakośnigdyniechciałemdzieci.Aledoceniamtrudiodwagę...Pijmyzato!
—Zatrudiodwagę!
—Zatrudnośćleczeniaiodwagęwyleczenia!—zawołałWrzesieńistuknąłswoim
kieliszkiemoszkłoDariusza.Gdyichoczomukazałosiednobutelki,uznali,żetrzebaby
otworzyćnastępną.
—Ależmymamydziśformę!—stwierdziłzzadowoleniemDarek.
—Powi...powinienemjuż...iść—wybełkotałWrzesień.
—Oj,niebądźbaba.Chodź,pijemy.
Potychsłowachpochłonęlijeszczekilkadrinków,wtymkamikadze.
—Stary...Mampomysł!Cościpokażę...Aleci...chosza...kupiłemauto.Nowe...
Oszczędziłemnaubezpieczeniu,pośrednikachitakdalej—tłumaczyłDarekkompanowi.
—Nielegalnysamochódmasz?Nawetrejestracjibrak?—zapytałzainteresowanyPiotr.—
Gdzietomasz?
—Taaa...Odź...nadwór...zarazcipokasze...Jesteśpierwsząosobą,któragozobaszy...Tylko
tobie...druhu...mogęufać.Nikomuanisłowa...Jesz...szeniejestzarej...zarej...estrowa-nany...—
wydukałDariuszKania,poczymobajchwiejnymkrokiemudalisięnaparking,bypodziwiaćnielegalnie
zdobytysamochóddyrektoraszpitalawBranicach.
PiotrdokładnieiznieukrywanympodziwemobejrzałnowegofordaEscortaosmukłym
kształcieiczerwonejbarwie.
—Ładnatabryczka...Alesta...sta...ry,trzeba...dodomu...jechać.Tobietesztaryfe
zamówię...—mówiłWrzesień,ztrudempróbującwybraćnumerdoradiotaksi.
—Nie...Comypos...pos...pólswo,bysięwozićjakimśtamtaksi?Jesteśmyelitątegozapy...
zia...łegokraju!Pojadęnowąfurą...Jeszszejejdobrzeniepróbo...ałem—bełkotałDariusz,szukając
kluczykówodczerwonegofordaEscorta.
—Dajpokój...dośćpopili...śmy...Obajesteśmypijani...nawalenijakstodoły!Nie
powinniśmyprowadzić.Dajspokój,ktoś...to...autkojutro...—tłumaczyłWrzesień,alenagleprzerwałi
zwymiotowałnaasfalt.
—Żyjesz?
—Taa...—odparłWrzesień,wycierającustawrękaw.—Jakjużmówiłem,jeźmytaksófką.
Ktośteautood...odho...kurde...jutrowrócimypoauto.—Wrzesieńztrudempróbowałobudzićw
przyjacieluresztkizdrowegorozsądku.
—Spieralaj!Niebedzieszmimatkował.Chcesz,tozapieralajdożonkitaksófką.Jajadęmoim
rumakiem!—wykrzykiwałniespodziewaniewściekłyKania.
—Szekaj...Poga...poga-dajmy—powiedziałWrzesieńdorówniepijanegokolegiichwycił
gozaramię.
Dariuszjednaknagleobróciłsięiuderzyłkompanawtwarz.
DoktorWrzesieńpadłnaziemię.
—Pos-tszy...majmnie!Nochodź!Uszyjtejswojejsiły,sku-tecznejmetody—wołałKania.
—Jeseśnachlany,niebedesieztobąbił—stwierdziłWrzesień.—Oooo,panszla...
chetny?Zawszebyłeśtakifair?Pierdolonyryceszwlsi...lisi...niącejzbroi...Nochodź!Postszymaj
mnie!—Spieralaj!Mamciedość,tyzapy...zapy...ziałybucu.—Niepows...powszymaszmie?
Tylepieszy...piepszyłeśoskutecznychmetodach.
—Nie,niebedesieztobąbił.
—Widze,żetwojesłowatotylkosło-wa.Zapamiętajsobiejedno,chseszbyćpotężny,to
musiszszasamitesłowawczyny...prze...prze-mie-nić.
—Pieprzenie...
—Możeitak,alenauczsiędzia...działać.Przesańtylemyśleć.Niebójsiędzia-łać.Teraz
twójprzyjacielwsią...wsiądziedoautaipojedziewpizdu.Niepowsszymaszmnie—kontynuował
DariuszKania.
—Pogadamyjakwycze...źwie-jesz.Mamciedość!—wrzasnąłWrzesieńipowolipodniósł
sięzziemi.
Tymczasemjegokompanodkieliszka,szefiprzyjacielwjednym,wsiadłdoswojego
samochoduiodjechałzpiskiemopon.
—Kre...kre-tyn...
Myślenieotym,comożesięstaćDariuszowi,przerwałnagledzwonekwtelefonie.Zaczął
głośnograćiwibrować.
Pochwiliszukaniakomórki,Piotrwkońcująznalazłiudałomusięnawetodebrać.
—Cojest?—wybełkotał.
—CzytopanPiotrWrzesień?—pytałgłospodrugiejstronie.—No,ja...Wkońcumój
telefon,nie?Cojest?—odparłWrzesień,wypatrująctaksówki.
—NazywamsięMariuszBorowski.Jestemlekarzem.Dzwoniędopanazkaretki,pańskiej
żoniewłaśnieodeszływody...—tłumaczyłlekarz.
—Żonypomyli...lili...liście...Przecieżterminmanajede...
jede...jedenastegomarca!—wykrzyczałPiotr,jakbynagletrzeźwiejącpodwpływemstresui
adrenaliny.
—Tobędziewcześniak.WieziemyjądoszpitalarejonowegowRaciborzu.Będzierodzić—
tłumaczyłlekarz.
PiotrWrzesieńpodskoczyłzradości,rozłączającsięzlekarzem.Niemogącdoczekaćsię
taksówki,zamówiłwkońcuprzezradiotaksi.Najegoszczęściejednabyłaakuratwokolicy.Pokilku
minutachwsiadłdoautaizagadnąłkierowcę:
—GazemdorejonowegoszpitalawRaciborzu...żonkarodzi!—rzuciłPiotrtaksówkarzowi,aten
ruszyłzpiskiemoponwkierunkuwskazanymprzezchwiejącegosięklienta.
„Wcześniezacząłświętować—pomyślałtaksówkarz.—No,aletotakijużmęskiobyczaj”.
—Tobędziewcześniak...wieziemypacjentkęrejonowegow
Raciborzu.Będzierodzić...ale...onajużrodzi!—tłumaczyłdoktorMariuszBorowskiPiotrowi.—
PaniWrzesień,mążjużjedziedoszpitala.Zdążymy—tłumaczyłlekarzMałgorzacieWrzesień,chowając
telefondokieszeni.
—Dawajgotu!Chybamnierozerwie...kurrrrr...czemutotakboli?!—wrzeszczałaPaniWrzesień.
—Czytenbaranniepotrafijechaćszybciej?
—Spokojnie,spokojnie,proszępani—powiedziałkierowca.—Robię,comogę.
—Jacidamspokojnie!Chceszsięzamienić!?—wrzasnęłakobieta.
—Naszkierowcajedzienajszybciejjakpotrafi.DanielCzewiktonajlepszykierowcaw
pogotowiuraciborskim.Mamyszczęście—uspokajałGosięlekarz,ztroskąodgarniającjejwłosyze
spoconegoczoła.
DzieckopaństwaWrzesieńjakwidaćpilniepchałosięnaświat...
RozdziałXI
Branice—SzpitaldlaNerwowoiPsychiczniechorych
25kwietnia2006—godzina12:20
MałgorzataWrzesieństałajakwrytapowysłuchaniuopowieściDariusza.
—Tobyłeśty?Wtedy...zabiłeśmojedziecko...—wyszeptałaMałgorzatazwyrzutem,apojej
policzkachspłynęłyłzy.
Wciążniezbytwiedziała,corobić.NiemowpatrywałasięwpełnąblizntwarzDarkaKani,
dawnegodyrektoraszpitala.Jemutakżełamałsięgłos.Gołymokiemwidaćbyło,żespowiedźnie
przyszłamułatwo.—Niechciałem.Byłeminnymczłowiekiem.Naprawdę...Przeztewszystkielata
niemarzyłemoniczyminnym,jak...Chciałemcięprosićowybaczenie.
—Rozpoznałeśmnie?
—Niedokońca.Patrzyłemnaciebie,boczułem,żeniejesteśmiobca.
—Niemogłeśzemnąrozmawiać?
—Nie.Jakwidziałaś,wciążpilnowałomniedwojeludzi.Miałemteżkaganiecnatwarzy,by
niemócznikimrozmawiać.Zezdjęcia,któreniegdyśpokazałmitwójmąż,pamiętałemjakwyglądasz...
Trochęsięzmieniłaś...
—Jaktutrafiłeś?
—Todługahistoria,aniemamydużoczasu.
—Mów!Niewiemsama,dlaczegocięsłucham.Wypuśćmniealbozabij.
—Niedanenambyłosięspotkać,aleterazwkońcumamszansęnaodkupienie.
—Odkupienie?Mamciwybaczyć?Naprawdę,pasujesztu,jeślimyślisz,żeciwybaczę...Po
prostuzwariowałeś!
—Twójmążniepozwoliłmi...
—Mójmąż...?Onjużniejestmoimmężem.Terazjestdlamnietylkozłymwspomnieniem,
którechcęjaknajszybciejwymazaćzeswojejpamięci—zakomunikowałaMałgorzata.—Aty?Tynie
jesteślepszyodniego...
—Niesądziłem,żeotrzymamwybaczenie...Tego,cozrobiłem,niedasiętakłatwo
wybaczyć...Chciałemciętylkopoprosić,byśspróbowała.Czekałemnaodpowiedniąokazję,bymócz
tobąporozmawiać.Cościpokazać—tłumaczyłDarekKania,poprawiającbarykadędrzwi.—
Czekałemnakogośtakiegojakty,toznak.—Znak?Naprawdęjesteśszalony.Dlaczegotakpo
prostu...—Niewszystkojesttakie,najakiewyglądainiekażdytutajjestchory.
—Nierozumiem...
—Zrozumiesz...musisz.
—Mówjaśniej.Cojestażtakważne,żeryzykujeszdlategożycienietylkoswoje,aletakżei
moje?
—Niewiem,skądwszyscysiędowiedzieli,kimjesteś.
Właściwietocięuratowałem.
—Uratowałeś?Przystawiającmipistoletdogłowyiporywając?
Naprawdę,jesteśzdrowoporąbany.
—Aniezastanawiałocię,dlaczegopacjencipałajądociebieażtakąnienawiścią?Dlaczego
taknienawidząpersoneluszpitala?Przecieżsątutajleczeni...
—Niewiem,ja...Skorotakchciałeśwyjaśnić...śmierć...mojegodziecka,todlaczegonigdy
mnienieodnalazłeś?Niekontaktowałeśsię?
Nieprzyznałeśdowiny?!
—Twójmąż...DoktorWrzesień...stałsięprzezemniezłymczłowiekiem.Obudziłemwnimmrok,
którygłębokownimdrzemał.
—Onbyłzły,zawszebyłzły.Tojego...
—Wina?Onchciałcipomóc!Kochałcię...
—Bredzisz,lepiejniżtyznałamswojegomęża!
—Tonietak...Piotrwidział,jakcierpiszpostraciedziecka.
Załamałaśsię,zaczęłaśćpać.Cóż,brałaśpoto,byzapomnieć,itojestcałatwojawina.Tyjesteśtak
samowinna,jakija.
—Kimjesteś,bymnieosądzać,ty...ty...morderco?
—Nie,tobyłwypadek,ja...Teżjestemzłymczłowiekiem...
Uciekłemwtedy,ósmegomarcazmiejscawypadku.TylkoPiotr
Wrzesieńwidziałmojeniezarejestrowanejeszczeauto.CzerwonegofordaEscorta.Wiedział,żetoja
spowodowałemtenwypadek.Tylkoonmógłmniezidentyfikować.Niewydałmnie.Postanowiłsię
zemścić.Chciał,bymojarodzinatakżecierpiałazpowodustratybliskiejosoby.Niezabiłmniejednak.
Wymyśliłcośinnego.Podrobiłdokumentację,zaaranżowałpewienincydent,przekupiłkilkulekarzyi
podrobiłwynikibadań.Zostałemjegopierwsząofiarą...
—Pierwsząofiarą?
—Pierwszązwielu.Umieściłmnietutaj,wtymszpitalu,anastępnietrzymałjakzwierzątko
doświadczalne,codziennieodnowaupajającsięsmakiemzemsty.
—Ainni?
—Abyli,byliteżiinni.Niektórzywciążtusą—zakomunikowałDariusz.
Strażnicypróbowaliwyważyćdrzwi.
—Niemamydużoczasu,niewiem,ilezdążęciopowiedziećNiedługopomnietrafiłtutajtakże
lekarz,którybyłwtedyztobąwkaretce.NazywałsięMariuszBorowski.Ontakżeprzeżyłtenwypadek.
Niedawno,jakiśmiesiąctemu,popełniłsamobójstwo.Powiesiłsięnaprześcieradle.Byćmożektośmu
wtympomógł—opowiadałpośpiesznieKania.
—Zamykałtunormalnych,zdrowychludzi?—spytałazezdziwieniemMałgorzata.
—Tak.Robiłznimitak,jakzemną,zBorowskim...ztobą.Zdrowiludziepodłuższym
kontakcieiprzebywaniuzchorymipsychiczniestająsięrówniechorzy.Oczywiściewspomagałcały
procespodawaniemspecjalistycznychleków.Jeszczeniezwariowałem,bowidziałaś,żeWrzesień
trzymałmnieodosobnionego.Separacjaodresztyuchroniłamnieprzedtotalnąfiksacją.Wielelattu
pracowałem,wiedziałem,którychlekówniewolnomibraćijakjeukryć.Przydzieliłmiteżstrażników,
bymnierozmawiałznikim.Groziłtakżemojejrodzinie.
—Ateraz?
—Terazmamdość...Onnieżyje,czasnamojeodkupienie.Ktośmusitoprzerwać!
—Itonibymambyćja?Dlaczegomiałabymcipomóc?
—Pomóżsobie.Jajestemnieważny.Wrzesieńzauważył,żenatakimprocederzemożnazarobić
sporepieniądze.Przejąłtakżemojestanowiskodyrektora.Odwielurodzinwyłudzałsporąkasęzadobre
traktowaniebliskich,aczasaminawetwypuszczenieichnawolność.Wszystkierodzinymilczały,
zastraszaneprzezdoktoraWrześnia—kontynuowałopowieśćKaniazdziwnymwyrazemnienawiścina
twarzy.
—Inicmunieudowodniono?
—Nie,byłnatozasprytny.
—Żyłamzdiabłem,kochałamdiabła...Jakmogłambyćtak...—Wszystkichnasoszukał.
Złobywazaraźliwe...Onjednakkochałcięnaswójchorysposób.Pośmierciwaszegodziecka,potym,
jakwidział,cosięztobądzieje,zrozumiał,żejestsam...Niemiałnikogo,ajakniemasięwsparcia
bliskich,łatwopopaśćwobłęd.Dałsięomotaćzłu...
—Igdziewtymwszystkimjestmiejscenamiłośćdomnie?—Imbardziejkogoś
kochasz,tymbardziejcierpisz,gdytęosobętracisz...Wieszotym...
—Tak,ja...
—Pamiętasz,jakcierpiałaśpostraciedziecka?Byłaśegoistką,zaczęłaśćpaćipogrążaćsię
wrozpaczy.Odsunęłaśsięodniego.—Ja...—zająknęłasięMałgorzata,zaczynającpomału
dostrzegaćswójwcześniejszyegoizm.
—Cozakobietakażecierpiećukochanejosobiezadwoje?Ontakżestraciłdziecko.Ajeszcze
iprzyjaciela,żonę...Towszystkozniszczyłogoodśrodka.Jakwirus,trawiącygoodśrodkaprzezwiele
lat.
—Aleczemunigdy...
—Bałsięociebie.Wiedział,żekiedyśjegoplanmożeniezadziałać.Możecośmusięstać...
Ubezpieczyłswojeżycienapewnąsumę,byśwraziejegośmiercidałasobieradę.Naprywatnych
rozmowach,naktórePiotrzabierałmniedopomieszczeńbezmonitoringu,opowiadałmiowszystkim.
Byłemjedynąosobą,zktórąmógłsiętympodzielić.Musiał.Mówiłotym,jakpośmiercidziecka
oddalaliściesięodsiebie.Otym,żegoignorujesz,żenajprawdopodobniejmaszromans.Otym,żeon
ma...Otwoimuzależnieniuodnarkotyków,zatracaniusię...Takżeotym,cocizrobił...Mogętozeznać,
wtedybędzieszwolna...Jatakżewyrządziłemwielezła,którechciałbymteraznaprawić.Musimydziałać
razem...—mówiłDariuszKania,alenaglecośsprawiło,żezamilkł.
Padłopięćstrzałów.Pociskiprzebiłydrewnianedrzwi.UtkwiływcieleDarka.Padłnaziemię
martwy.DopokojuwdarlisiępielęgniarzeiwstrzyknęliGosiśrodeknasenny.Czuła,żesłabnie.
Zaskoczona,skołowanacałąsytuacjąinagłąśmierciąDariuszaKani,zobaczyłatylkoswojąnową
koleżankęzoddziału.Ewastałazwyciągniętympistoletem.Zastygławbezruchu,alegotowadoataku
niczymdrapieżnapuma.Bezasystypielęgniarzy,bezkaftana.
Branice—SzpitaldlaNerwowoiPsychiczniechorych
25kwietnia2006—godzina18:00
MałgorzataWrzesieńprzebudziłasiępozastrzykunasennym.
Wciążleżaławszpitaluswojegomęża,PiotraWrześnia.„Czytowszystkoznówbyło
snem?Czyjasięjużnigdynieobudzę?”—myślała.
ZaskoczyłjąjednakwidokkomisarzaWinyla.Siedziałbliskoniej,chrupiącmarchewkęi
oczekującnajejprzebudzenie.
—Jaksięczujesz?—zapytałWinylztroską.
—Ajakmamsięczuć?Głowamnieboli.Czegopanchce?—zapytałaWrzesień,powoli
podnoszącsięzłóżka.
—Cóż,zabieramcięjutronawycieczkę...o15:00,napogrzebPiotraWrześnia—powiadomił
jąkomisarzWinyl.—Przydacisiętrochęruchu.
—Dlaczegosądzipan,żepowinnamiść?Iskądtapewność,żewogólechcęiść?
—Notak,dobrepytanie.Radziłbymjednakpojechać.Musimyporozmawiać.
—Mamyoczym?—zapytała.
—Sądzę,żemamy.Doniczegoniemogęcięzmusić,alechybajednaknaprawdęwarto
pożegnaćmałżonka...—nakłaniałWinyl.
—Anieboisiępan,żeucieknę?
—Nie.Zastaryjestemnaucieczkiiścigania.Będęciępilnowałosobiście...Azapewniam,że
niktmijeszczeniespierdolił...Pogadamy?
—Winylmiałnieodgadnionywyraztwarzy.
—Pogadamy—westchnęłaGosiaizgodziłasięnawyjściezkomisarzem.
BankspółdzielczywRaciborzu
25kwietnia2006—godzina10:55
PiotrKorzeńskipodszedłdookienkawbanku,poczympozałatwieniukilkuformalnościpodjął
sześćsettysięcyeurozkontaMałgorzatyWrzesień.Włożyłjedospecjalnego,czarnegonesesera.Pomimo
wypłaceniapokaźnejkwoty,zakazałprzydzieleniasobieochrony.Niewzbudziłteżniczyichpodejrzeń.
Wszystkoodbyłosięszybkoibezzarzutu.Piotrzneseseremwręceopuściłbankiudałsięnadworzec
kolejowy.
DworzeckolejowywRaciborzu
25kwietnia2006—godzina11:20
PiotrKorzeńskizauważył,żektośgośledzi.
„Możetotylkomojeurojenia?”—zastanawiałsię.Zachowałjednakzimnąkrew,miał
doświadczeniewgubieniu„ogona”.Obejrzałsięzasiebieiniecoprzyśpieszyłkroku.Śledzącygo
mężczyznazatrzymałsięiumknąłwzrokiemwbok,byoszukaćKorzenia.Tenbyłjednaknatozasprytny,
aśledzącynajwyraźniejmiałzbytmałodoświadczenia.Niemająclepszegopomysłu,przykucnąłizaczął
wiązaćbuty.Opuściłwzrok,bypochwilipowoligopodnieść.Wzasięgujegowzrokuniebyłojednak
Korzeńskiego.Zniknął.Rozpaczliwiezacząłszukaćswojegocelu,którynaglezniknąłzarogiem.Wtedy
przerażającysmródwykrzywiłtwarzśledzącego.
—Fuj,alewali—stwierdził,łapiącsięzanos.
Leżącywkartonachbezdomnytakśmierdział,żeaższczypałowoczy.Śledzącywalczyłz
samymsobą.Zbliżałsię,byspojrzeć,kimjestśpiącymężczyzna.Wtymmomencie,wodległościokoło
dwudziestumetrów,zauważyłKorzeńskiegowsiadającegodopociągu.Popędziłzanim.Niezdążył
jednak.Drzwizasunęłymusiętużprzednosem.Wtedyczłowiek,któregouznawałzaPiotra
Korzeńskiego,odwróciłsię.„Jasnacholera,tonieon!Totylkojegoubranieiczapka!”—
stwierdziłzprzerażeniem.Oszukanogo.
Niezdążyłsięracjonalniezastanowić,botyłjegogłowyprzeszyłból.Poczułtylkoznajomy
smródiuderzenieciężkimneseserem.Padłnaziemięnieprzytomny.
—Czasemtrzebazagraćvabanque,frajerze—powiedziałtriumfalniezadowolonyzsiebie
PiotrKorzeński.
Gdytylkopozbyłsięśmierdzącychubrań,naktórezamieniłsięznapotkanymbezdomnym,
zobaczyłswójpociąg.Nadworcuniebyłoświadków.
—Życiejestjakgrawpokera,ajadziśmamszczęście—stwierdziłfilozoficznieKorzeń,
jakbygratulującsamsobiegeniuszu.Następnie,poupewnieniusię,żepociągjesttym,któregoszuka,
wsiadłdośrodka.Chwilępóźniejpojazdruszyłwtrasę.Piotrodsapnął,alezdawałsobiejednocześnie
sprawę,żetoniekoniecjegomisjiiniebezpieczeństwa.
„Jestemjużtakblisko,jużtylkochwilaibędziemeta.Kartynastółisprawdzamy.Dziśnie
mogęprzegrać”—rozmyślałKorzeń.Ostatnimetapemjegodzisiejszegoplanubyłospotkaniez
tajemniczymmężczyznąnatyłachniemalcałkowicieopustoszałegopociąguosobowego.
—Oddamtepieniądzeibędęwolny.Nigdywięcejkart!—obiecywałsobiePiotr.—Czas
zacząćsięleczyć...
Korzeńskibowiembyłwinienpewnemumafiosowisporąsumępieniędzy,którąprzegrałw
pokeraizakładybukmacherskie.Długurósłdoniebotycznychrozmiarów.
Uzależnionyodpokerapolicjantniezamierzałjednaktracićzimnejkrwiipalców.Choćdawno
minąłterminoddaniapieniędzy,dziękiMałgorzacieWrzesieńpojawiłasiędlaniegoszansanawyjściez
opresjiiuregulowaniadługu.Niewartobyłouciekać,bowtejsytuacjinigdzieniebyłbybezpieczny.
„Nieno,muszęsięodlać”—stwierdziłiudałsięzapotrzebądoubikacji.Kurczowotrzymałwręku
walizkę.Korzeńskirozejrzałsiędookoła.Gdypoczułsiębezpieczny,rozpocząłsikanie.Pochwili,jakby
znikąd,zzaplecówPiotrawyrósłkomisarzWinyl.Jednymciosempozbawiłpartneraprzytomności.
Zabrałneseserzpieniędzmiipośpieszniewysiadłnanajbliższejstacji.Niewzbudziłniczyichpodejrzeń,
niebyłoświadków.
„Czysta,prostarobota—stwierdziłWinyl,czując,żefortunawkońcusiędoniego
uśmiechnęła.—Nadeszławcześniejszaemerytura,którawynagrodzimitęwieloletnią,niewdzięczną
mordęgęwrolipsa”—mówiłwmyślach,niemogącpowstrzymaćuśmiechu.
Tymczasem,gdypociągbyłjużwKędzierzynie,PiotrKorzeńskiodzyskałprzytomność.Z
przerażeniemzauważyłbrakwalizki.—Stój!Czekaj!Znajdękasę,ja...Ukradlimi,miałemtutaj!
—tłumaczyłsięKorzeński,któremuśmierćzaglądaławoczy.—Czasminął—oświadczył
pochylającysięnadPiotremmężczyznailewąrękązatkałustaPiotrowiszmatkązchloroformem.
Korzeńskiczuł,żesłabnie.Gdyleżałjużnieprzytomnywtoalecie,mężczyznapoderżnąłpolicjantowi
gardło,poczymwyszedłistaranniezamknąłzasobądrzwi.Piotrwykrwawiłsię.Życiezniegouciekło.
Śmierć,którawielokrotniezaglądałamuwoczy,tymrazemniespuściławzroku.
Mordercatymczasemniepostrzeżenieopuściłdworzec.CiałoKorzeniaznalazłkilkanaście
minutpóźniejjedenzkonduktorów.Jegouwagęzwróciłakrewwypływającaspoddrzwitoalety.
Niedługopóźniejnamiejscubyłajużpolicja,awrazzniąkomisarzWinyl.Zżalempatrzyłnamartwego
kompana.Choćczuł,żechłopakzasłużyłnakarę,tonigdywżyciubygoniezabił.Niedałjednakniczego
posobiepoznać.Zagryzałmarchewkęikalkulowałchłodno,jaknaprofesjonalistęprzystało.
RozdziałXII
Racibórz,Cmentarz
26kwietnia2006—godzina15:00
—Zprochupowstałeśiwprochsięobrócisz...
PotychsłowachksiędzaKowadatrumnazciałemPiotraWrześniazostałaopuszczonawdół
przezgrabarzy.Ciałodoktoranazawszespoczęłowziemi.Nieliczninapogrzebiegościepragnący
pożegnaćzmarłego,zgodnieztradycjąubranibylinaczarno.Odwiekówbyłtosymbolprzygnębieniai
smutku.Takiteżpanowałnastrój.Każdyzprzybyłychludzitrzymałwrękuparasol.Padałotakobficie,że
ktośmógłbypomyśleć,żeniebopłaczezpowoduodejściakolejnegoczłowieka.Pytanietylko,czytołzy
szczęścia,czyżalu?Każdaosobapodchodziłakolejnodotrumnyirzucałananiągarśćziemi,
czyniąctymsamymostatniepożegnanieihołdzmarłemudoktorowiPiotrowiWrześniowi.Stopniowo
zebranirozchodzilisię,ażwkońcunadgrobemzostalitylkoMałgosiaikomisarzWinyl,którytymrazem
niezajadałmarchewki.Uznał,żewyglądałobytozbytgroteskowo.Walczyłzprzemożnąchęciązapalenia
papierosa.ZzamyśleniawyrwałagoMałgorzata.
—Pocopanmnietuprzywlekł,komisarzu?—zapytała,przerywającciszę.
—Pozaoczywistymfaktem,żechowanyjesttutajtwójmąż?
—Tak.
—Nocóż,myślałem,żeprzedtakdługąodsiadkąwśródtychwszystkichwariatówzechceszsię
przejść—odparłWinylzuśmiechem.Niemógłsiępowstrzymaćodswoichtekstów.Stwierdził,żealbo
ulegnietejsłabościalboinnej.Skoroodrzuciłchęćzapaleniapapierosa,topozostałomumówienietego,
nacomaakuratochotę.Nigdynieposiadałczegośtakiego,jakogładatowarzyska.
—Niejestemwnastrojudożartów—odparławdowapoWrześniuispojrzałazamyślonaw
zachmurzoneniebo.
—Niewydajemisię,bymdługozabawiłaztymiświrami.Mamchybaasawrękawie.Dzięki
niemunadniachopuszczętenszpital—dodałapochwili.
—Oj,tak,będzieszbogata,wolnaiszczęśliwiezakochana.Brzmijakbajka.Ztym,żebajki
mająróżnezakończenia,wiesz?
—Co?Skądpan...skądwiesz?Takawróżkazciebie?
—Choćnieumiemczarować,toumiemrozczarować.Jeślimyślałaś,żePiotrKorzeńskicię
wyciągnie,togrubosięmylisz—stwierdziłznieukrywanąsatysfakcjąWinyl.
—Ocotuchodzi?Niechciałam—odparłaszczerzezaskoczonawiedząWinylaMałgorzata
Wrzesień.
—Hmm...Wczoraj,niedługopopodjęciuprzezPiotraKorzeńskiegopewnejsporejsumyz
ubezpieczalni...Samadałaśmuupoważnienie,pamiętasz?Wbankuniemieliwyboru,więcdali
Korzeniowitepieniądze.Dostałto,pocoprzyszedł.Zabrałwalizkęiudałsięnadworzec.Autow
warsztacie,ktośmuniedawnokołapowykręcał.Biedakmusiałkorzystaćztransportupublicznego.Nie
wiem,dokądchciałjechać,aleszczerzewątpię,bymiałzamiarwracaćpociebie,czydzielićsię,jaksię
domyślam,twoimipieniędzmizpolisyWrześnia.
—Niemożliwe,on...Skądwiesz,żemy...razem?—wdowająkałasięzbitaztropu.
—Mamswojesposoby.
—Onnie...
—Onniejesttaki?Wielekobiettakmówiło.Wierzmi,wiemcomówię.Jateżsięnanim
przejechałem.Cóż,możepocieszęciętym,żenieznanysprawcazabiłPiotraKorzeńskiego.
—Tostraszne...—przyznałaMałgosia.Zastanawiałasięjednak,czyniepowinnasięcieszyć.
Kolejnyrazzostałazdradzona,porzucona,oszukana.MimotobyłojejżalKorzeńskiego.
—Niemartwsię,chciałuciecispotkałagokara.Niestety,ten,ktogozabił,zrabowałteż
neseserzgotówką,którąprzewoziłPiotr.Cóż,pieniądzeprzepadły.Wątpię,byśmykiedykolwiekje
znaleźli.—Co?Chceszmipowiedzieć,żepróbowałuciec?—dotarłowreszciedootumanionego
umysłuGosito,coodkilkuminutpróbowałprzekazaćjejkomisarz.
—Natowygląda—odparłspokojniemężczyzna.—Miałsporedługikarciane.Byłcholernym
hazardzistą.Wyglądanato,żetymrazemprzegrałswojeżycie.
—Kolejny...Wierzyłammu,tymczasemokazałsiętakimsamymłajdakiem...Ach...Niechcęo
tymrozmawiać.Możeszmipowiedzieć,kimjestEwa?Tamojaznajomazoddziału.Napewnowiesz—
zapytałaGosia.
—Adlaczegomiałbymcipowiedzieć?—odparłzagadkowoWinyl.
—Wymianainformacji.
—Ewa...EwatonieEwa.TaknaprawdęnazywasięSonia
Pleczyńska.Jestpolicjantkązmojegowydziału.Przykromitomówić,alePiotrKorzeńskidziałałw
dużymstopniubezmojejwiedzy.Zbytniomuufałem,alejednaknosmnieniezawiódł.Wiedziałem,że
jesteśwniebezpieczeństwie.Oddawnagomonitorowaliśmy.Tobyłbrudnyglina,alejednakszkoda
chłopaka.Czasamigolubiłem.Mógłbyćbardzodobry.
—CotomawspólnegozemnąitącałąEwą?
—Gdybyktóryśzpacjentówspróbowałcięzaatakować,tadobrzewyszkolonapolicjantka
miałazazadaniecięochronić.TobyłpomysłmójiKorzeńskiego.Obajmieliśmydobreprzeczucie.Gdy
porwałciętenbyłydyrektor,DariuszKania,wówczasEwa...ekhm...
Soniazastrzeliłago,ratującciżycie—tłumaczyłWinyl.
—Przecieżmogłatrafićwemnie!
—Niesądzę,tostrzelecwyborowy.Wsunęłalusterkopoddrzwi,wiedziałagdziestoisz.
CelowaławKanięi,jakwidać,udałojejsię.—Mogłapoprostu...noniewiem...może
negocjować?—Należydotych,cotonajpierwdziałają,apotemmyśląipytają.Młodajest,
wyrobisię.Niepozwolę,byskończyłajakinnymłodyglina.
—APiotrKorzeński...Oiletojegoprawdziwenazwisko...Twierdzisz,żetoonukradłmoje
pieniądze?—zapytałazasmuconaGosia.—Wykorzystałmnie?
—Tak.Odpewnegoczasuwiedziałem,żemaztobąromans.Niejestemślepy.Wszystko
ukartował,bywyciągnąćodciebietesześćsettysięcyeuro.Toonprawdopodobniezabiłtwojegomęża.
Taknaprawdęzacząłemgopodejrzewaćwmomencie,gdytakbardzozainteresowałizająłsięwaszą
sprawą.Odporwaniapotwójpobytwszpitalu.Tostałosięjegoobsesją.Kopałgłęboko,naprawdę
głęboko,ażwpadłdotejdziury,zktórejniepotrafiłwyjść.
—Onbyłdlamnietaki...
—Kochany?Zrozum,wykorzystałcię.Musisznaprzyszłośćlepiejdobieraćfacetów—
skwitowałWinyl,któryniemiałwzwyczajubyciasubtelnymczydelikatnym.
Brakwyrazu„grzeczność”wjegoprywatnymsłownikunieprzysparzałomuzbytdużejilości
przyjaciół.Byłzatodobrywswoimfachu.
—Wiedzącoodszkodowaniu,Korzeńudawaładwokata,byniewzbudzićpodejrzeńtwojego
mężaikilkuinnychosób.Sammunakazałem,bycięodwiedzał,gdyjużdomyśliłemsię,żetorobi.
Dałemmupozwolenie,chciałem,bypoczułsiębezkarny,straciłczujność.Sprawdzałemgo.Stałsięmoją
osobistąsprawąkryminalną.Myślał,żejestemzbytzajętyśledztwem,aleniedałemsięprzechytrzyć.
—Tobyłtest?
—Cośwtymrodzaju.Musiałemsięupewnić.Śledziłemwszystkiejegokroki,począwszyod
rozmówztobąażpojegowycieczkidobankówiubezpieczalni.Nawetznajomyhakerpomógłmiw
pewnychsprawach,bojatosięnatychelektronicznychustrojstwachnieznam.
—Acozemną?
—Wszystko,coudałonamsięzebrać,oczyszczacięzjakichkolwiekpodejrzeńozwiązekze
śmierciąWrześnia.Wszyscywiemy,żekłamał,mówiąc,żechcecięwyciągnąćzeszpitala...—Aco
zmoimipieniędzmi?Kiedyopuszczęszpital?—spytałaMałgorzata.
—Cóż,tojestwiększyproblem...Korzeńskizostałzamordowanyprzezjakichśzłodziei,a
pieniądzezniknęły.Wtymmiejscuśladsięurywa.Codotwojegowyjścia...
—Nowłaśnie.
—Ewa...yyy...Soniamawieledopowiedzenia.Myślała,żedziaławdobrejwierze...Piotr
Korzeńskijednakprzejąłzniąkontakt.
GdyprzestałaśbyćKorzeniowipotrzebna,rozkazałEwie,byzdradzićpacjentom,kimtaknaprawdę
jesteś.Wiedział,żewtensposóbmożecięzadźgaćjakiśświr.Pomimosprzeciwówwykonałarozkaz,bo
byłjejprzełożonym.Stądtenwczorajszyataknaciebie.GdySoniauratowałacięzrąkDariuszaKani,a
potemgdybyłaśuśpiona,EwazapytałaochronęszpitalaonagraniezzajściawgabinecieWrześnia.Tam
gdzietrzymałcięDarek.Okazałosię,żenagranianiema,atengabinettojedynepomieszczeniew
szpitalunieobjętemonitoringiem.WszystkiekameryzostałyusuniętenapoleceniedoktoraWrześnia.
Sonia,zaintrygowanasprawą,przejrzałaarchiwa,dokumentacjęiprzeróżneteczkizgabinetuWrześnia.
Uzyskałaciekaweodpowiedzi,aleinarodziłosięsporopytań...Tokolejnatrudnawiadomość,aletwój
mąż...
—Wiem,corobił...—przerwałaGosiakomisarzowiWinylowi.
—Skąd?—zapytałniecozaskoczonyWinyl.
—Wtedy,wgabinecie...DariuszKaniaopowiedziałmiwielenatentemat...Niezdążyłco
prawdawyznaćwszystkiego,boSoniapoczęstowałagoołowiem—tłumaczyłaGosia.
—Działaławdobrejwierze,uwierzmi.Cobyśzrobiłanajejmiejscu?Miałacięchronić.
Wracającdomeritum,niebędęwięcmusiałstrzępićjęzykanapróżno,skorojużwiesz,ocowtym
wszystkimbiega.Wkrótcepowinnabyćpaniwolna,paniWrzesieńibędziepanimogłazacząćnowe
życie.
—Dziękujępanu,paniekomisarzu—uradowanaMałgorzatarzuciłasięnaszyjęwiekowego
komisarza.
Tennajwyraźniejniebyłprzygotowanynauściski.
—Aleitakpewniebędziemycięmusielitrochęprzesłuchać.Twojezeznanianapewno
pomogąwujęciuwinnychtegocałegowariatkowa.
—Proszębardzo.Jestemtowinnasobieiinnymofiaromtejcałejhistorii.
—Noidobrze...Alewieszco?
—Słucham.
—Ostrożniejdobierajfacetów...—stwierdziłWinyl,uśmiechającsięfiluternie.
Małgorzatawreszciemogłaodetchnąć.Wkońcuuwolniłasięodzdradzającychjąmężczyzn,
dwóchzdradliwychPiotrów.
Nareszciewolna...
1maja2006
KilkadnipóźniejwtelewizjizostaławyemitowanatransmisjazodznaczeniaSoniiPleczyńskiej
orazkomisarzaWinyla.NagrodąbyłmedalzarozwikłaniesprawymalwersacjiitajemnicdoktoraPiotra
Wrześniawjegoszpitalu.
Aferawstrząsnęłacałymkrajem.SzpitalwBranicachzostałzamknięty,aczęśćpacjentów
przeniesionadoinnychoddziałówwPolsce.Kilkoroznichodzyskałowolność.Śledztwonadal
trwa,alewładzebyłyjużnatropiewinnych.Wrzesieńniedziałałsam...PiotrKorzeński,gdyby
niezginął,zostałbyoskarżonyozabójstwoPiotraWrześniaorazkradzieższeściusettysięcyeuro.
MałgorzataWrzesieńnatomiastodzyskaławolność.
ZostałajednymzgłównychświadkówwsprawietajemnicszpitalawBranicach.
KomisarzWinyl,wpodziękowaniuzazasługi,nawłasnąprośbęmógłodejśćnawcześniejszą
emeryturę,zczegozresztąpostanowiłskorzystać.Jegodecyzjawzbudziłasporezdziwienie.Tłumaczyłją
tym,żechoćemeryturaniezawysoka,tochceodejśćwgloriichwałybohateraizająćsięzaniedbaną
przezpracęrodziną.
SoniaPleczyńskazajęłajegomiejsceiawansowałanakomisarzakomendywRaciborzu,ajej
karieranabierałarozpędu.
MałgorzataWrzesieńwróciładopanieńskiegonazwiska,którebrzmiałoKalińska,poczym
postanowiłaułożyćsobieżycieodnowa.Myślałaopogodzeniusięzmatkąiojcem,zktórymirozstała
sięprzedwielomalatywniezbytmiłejatmosferze.Takteżzrobiła.
Małgorzataczułasięinaczej,poczułasięoczyszczonaiwolna.Niebyłojejtakdobrzeod
dawna,bardzodawna.Wreszciepoczuła,żeżyje,żeoddycha.Postanowiłajużnigdyniezaufaćżadnemu
innemumężczyźnie,próczojcarzeczjasna.Chciałapoprostużyćszczęśliwie,niekonieczniedługo.
RozdziałXIII
Racibórz,domMałgorzatyWrzesień
7maja2006—godzina20:00
MałgorzataWrzesieńwłaśniewyszłazwanny.Gorącąkąpielzawszebyładlaniejrelaksem.
Odprężona,pośródobłokówparyubrałaswójjedwabny,czerwonyszlafroksięgającykolan.
—Cholerniemitegobrakowało—odetchnęłaMałgosia.Poopuszczeniułazienkizaparzyła
sobiekawęiotworzyłapaczkęulubionychczekoladowychciasteczekzrodzynkami.
„Nicmiwięcejterazniepotrzeba,towzupełnościwystarczy”—pomyślałaiułożyłasię
wygodnienałóżkuprzedtelewizorem.Włączyłaodbiornikznadziejąnajakiśodmóżdżającyserial
pozbawionygłębszejtreści.Częstozasypiałaprzytegotyputelewizyjnychsesjach.Jakzwykłamawiać:
—„Relaks,spokojnysen—tegomipotrzeba”.Zawiodłasię.Skaczącpokanałachnatrafiłana
wieczornewiadomości.Zaczynałamiećtegowszystkiegodość.Wtelewizjiporazkolejnyomawiano
„AferęWrześniową”.SprawaSzpitalaDlaNerwowoiPsychicznieChorychwBranicachimatactwa
PiotraWrześniabyławciążnatopie.Trąbionootymwszędzie,gdzietylkobyłotomożliwe.Dodajmy
jeszczedotegotajemnicześmiercidwóchPiotrów—WrześniaiKorzeńskiego,tomamyhistorięrodem
zkryminałów.„Jakmogłambyćtakgłupia,takdaćsięomotać?Itoprzezjednegoidrugiego
Piotra?—zastanawiałasięzezłościąGosianawidokdwóchzdjęć:jejmężaikochanka.Obajmartwi,
obajjąoszukaliiwykorzystalidlawłasnychcelów.—Egoiści,mająto,nacozasłużyli—pomyślała
Małgorzata.—Zaraz,cojabredzę?—skarciłasamąsiebiepochwili,gdyzdałasobiesprawę,jak
bardzosięzmieniła.—MożeDariuszKaniaimójmążmielirację?Stałamsięzładoszpikukości,skoro
życzękomuśśmierci?Możetojananiązasługuję?Człowiekbezlitościprzestajebyćczłowiekiem...
Kimjajestem,bestią?Nie,oniwszyscynieżyją.Japrzeciwnie,dopierozaczynamżyć—rozmyślając,
Małgorzatapodjęłapróbęodseparowaniasięodtegoproblemu,zaprzestanianieustannejwalkiz
własnymimyślami.—Lostakchciał,ajadostałamdrugąszansę.Napewnojejniezmarnuję”—
stwierdziłazzaciętościąiwróciładoteraźniejszości.
Wolałasięodtegowszystkiegoodciąć,próbującstworzyćwłasnąsielankę.
„Kawa,ciastka,sen.Nicwięcej—powtarzaławmyślachiwyłączyłatelewizor.Poczuła
znużenie.—Czasspać,jutroranobędzienowydzień”.
Poczułasiębłogo,austasameskładałysięwuśmiechu.Odpływaładokrainysnu.Nie
wiedziałajeszcze,żezachwilęzostaniezniejbrutalniewyrwana.
NagleMałgorzatęobudziłstraszliwyhukitrzaskwyłamanychdrzwi.Dojejsypialniwbiegło
trzechrosłychpielęgniarzy,którychtwarzeznałajużzczasówpobytuwszpitaludlachorychumysłowo.
NajwyższyznichzłapałGosiędłońmimocnymijakimadło,unieruchamiająckobietęcałkowicie.
Czułasiębezbronnaiwiedziała,żesięniewyrwie.Próbowałajednakwalczyć.Wiłasięjak
oszalała,krzyczącprzytymnacałegardło.ŁysyigrubypielęgniarzwstrzyknąłGosijakiśzielony
specyfik.Byłtośrodekusypiający.
„Możetotrucizna?”.
Cokolwiektobyło,zaczęłodziałaćbłyskawicznie.Małgorzataczuła,żeopadazsił.Jejwalka
stałasięjeszczebardziejbezcelowa.Przegrała.Wtedywysokipielęgniarzzałożyłjejkaftan,dokładnie
takisam,jakimiaławszpitalu.
„Gdziejajestem?Czytoznowujakiśkoszmarnysen?”—nasunęłasięmyślzjejresztek
świadomości.Pokójzacząłsięrozmywać.Nicniebyłojużprawdziwe.Wszystkostałosięsnem.Nim
totalnieopłynęła,usłyszałaprzerażająceoświadczenie:
—Wracaszdonaszegoszpitala,laleczko.Drugiraznamnieuciekniesz,wariatko.
Odleciała...
Racibórz,okolicedomuMałgorzatyWrzesień,supermarket
6maja2006—godzina12:00
MałgorzataWrzesieńudałasiędosklepusamoobsługowego.—Powrótdosamodzielności,
tegomuszęsięteraznauczyć—mówiłasobie.—Iprzebywaniawśródnormalnychludzi.
Gdytakprzechadzałasięposklepie,wybierajączpółekpotrzebnerzeczy,czułasięznówjak
częśćspołeczeństwa.Jejspokójduchazostałjednakniespodziewaniezakłóconyprzezmałą,około
pięcioletniądziewczynkę.UbranenaczerwonodzieckozbliżyłosiędoMałgorzaty.Tapoczątkowo
próbowałaniezwracaćuwaginauparciegapiącąsięnaniądziewczynkęwczerwieni.Dzieckostało
nieruchomo,ajejwzrok,choćsłodki,stawałsięcorazbardziejnatarczywy.PaniWrzesieńwiedziała
jednak,żemusizachowaćcierpliwośćispokój.
—Proszępani—powiedziaławkońcunieśmiałodziewczynkawczerwieni.
—Tak,dziecko?Jakmasznaimię?—zapytałaGosianajmilejjakumiała.
—Anitka,mamnaimięAnitka—przedstawiłosięgrzeczniedzieckocieniutkim,delikatnym
głosikiem.
Bawiłasięprzytymswoimiblondwarkoczami.
„Wyglądauroczo”—pomyślałaGosia,agłośnopowiedziała:
—Bardzoładnie,ajamamnaimięMałgosia.
—JakzbajkioJasiuiMałgosi?
— Tak. Gdzie twoja mamusia? — zapytała Małgorzata, która dopiero teraz zauważyła, że
dzieckostoisamo,ściskającwrączkachmaskotkę.
—Cotamtaktulisz?—zapytałaPaniWrzesień,wskazującpluszaka,któregomaładzierżyław
dłoniach,jakbybojącsię,żektośnaglejejzabawkęwyrwie.
AmożebałasięGosi?
—Tojestmójmisio,nazywasięKamiś—odparłodziecko.—Teżładnie.Agdziejest
twojamamusia,kochanie?—powtórzyłapytanie,bomałolatkanajwyraźniejnicnierobiłasobiez
tego,żesięzgubiła.
—Gdzieśtujest.Zakupyrobi.Bawięsięzniąwchowanego—odparłarezolutnieAnitka.
Notochodź,poszukamyjejrazem,cotynato?—zagadnęła
serdecznieGosia,wyciągającrękędodziewczynki.Anitkaskinęłagłowąinieśmiałozłapaładłońtej
miłej,ładnejpani.
„Cotozakobieta,któraniezauważyłazniknięciadziecka?Jużjasobiezniąporozmawiam”—
pomyślałaGosiazezłością.PokilkunastuminutachposzukiwańMałgosiauznała,żenieodnajdzie
matkiwtakdużymmarkecie.
„Zdrugiejstrony,ilemożebyćtakichzamotanychmatekwsklepie?”—pomyślałabezwiednie.
Postanowiłaudaćsiędopomieszczeniaochroniarzy.Któryśmusipomóc.
„Takbędzieszybciej”—stwierdziła.
Gdybyłajużniedalekowyjścia,nagleusłyszałakrzyk:
—Mojedziecko!Takobietamamojedziecko!
Małgosiaobróciłasięizobaczyłabiegnącąwjejstronękobietę.—Proszęmijąoddać!—
zawołałanerwowo,gdyjużdotarładoMałgorzatyiAnitki.
—Ależ...spokojnie,proszępani.
—Zamknijsięioddajmojedziecko!—wołałakobieta,aGosiabyłaconajmniejzaskoczona
takniegrzecznymzachowaniemkobiety.Zdrugiejstrony,któżbysięspokojniezachowałwtej
sytuacji?.—Anitko,czytotwojamamusia?—skierowaładodziewczynkipytaniepaniWrzesień.
„Tylewariatekkrążypoświecie,możeporwałatedziecko?
Szalonaopiekunka?”—mówiłasobiewduchu,zachowującostrożność.
Dziewczynkanajwyraźniejnierozumiałapowagicałejsytuacji.
—Proszęoddaćmidziecko!—wydarłasięznowukobieta.—Proszęsięuspokoić!
—krzyknęłaGosia,którapowolizaczynałatracićcierpliwość,azdenerwowaniematkizaczęłosięjej
udzielać.
NiecoskołowanaAnitkazaczęłapłakać,kiedykobietyniemalwyrywałyjąsobiezrąkniczym
lalkę.Całezamieszanieprzyciągnęłouwagęsporejilościgapiów.
Dwójkamężczyznoglądałajednaktęsytuacjęzdużymrozbawieniem.
Comyślisz,Grzesiu?—zapytałjedenzmężczyznkolegi
stojącegotużobok.
—Fajnajest.
—Co?Niepytam,czyfajnedupy.Pytam,comyślisz?—Dwielaskiwyrywają
sobiedzieciakaidrąsięprzytymniemiłosiernie.Cowtymnowego?
—Nowłaśnie.Tojestmetaforatejichpłci.Potrafiązrobićzigływidły,anazakupachtracą
kompletniegłowę.
—Cociętaknafilozofięwzięło?
—Studiażyciaskończyłemityle.
—O,ochronaidzie,będziezadyma—stwierdziłnagleuradowanyGrzesiekiwskazałkoledze
onaturzefilozofanadbiegającądwójkęochroniarzy.
—Cosiętudzieje?—zapytałdobrzezbudowanypracownikochrony.
—Proszęprzestaćkrzyczeć—dodałdrugi,chcącuspokoićzajście.
—Onaporwałamidziecko—stwierdziłazdenerwowanakobieta.
—Niezmyślaj,kobieto,przybiegałaśtujakbynigdynicizaczęłaśkrzyczeć.
—Boporwałaśmi...
—Tak,jasne,cozciebiezamatka,skorogubiszcórkęwmarkecie?—przerwałajejGosia,a
kobietanajwyraźniejzrozumiałapowagęsytuacji.
—Mamusiu—powiedziałacichodziewczynka,aletowystarczyło.
—Proszęoddaćdzieckomatce—nalegałjedenzochroniarzy,akobietawyrwałaGosiAnitkę
zełzamiwoczach,niemyślącnawetotym,bychociażpodziękować.
—Totawariatka?—dochodziłygłosyztłumu.
—Ztelewizji...
—Wrzesień...
—Żonategoświra?
—Samabyławwariatkowie.
Porywadzieci?—dyskutowałtłum,aMałgorzataWrzesień
stałaoniemiała.Wtedyzdałasobiesprawęzespojrzeńludzi.Zauważyła,żegapiąsięnaniąi
wytykająpalcami.
„Ludziepotrafiąbyćokrutni”—pomyślała.
Tymczasemtłumszumiałcorazgłośniej.Niezdawalisobiesprawyztego,jakbezlitośnisą.
Możepowinnikomentowaćioceniaćkryjomu,amożewcale?MałgorzataWrzesieńczułasięzaszczuta.
Toksyczna.
—Proszęznami—powiedziałjedenzochroniarzy,łapiącjązaramię.Gosianiewyrywała
się.Miaładosyćzamieszania.
—Musimytowyjaśnić.
Niekończączakupów,Małgorzatapośpiesznieopuściłasklepwtowarzystwieochrony.Po
krótkimprzesłuchaniuwszystkobyłojużjasne.MatkaposzukującadzieckaprzeprosiłaGosięzaswoje
zachowanie.Podobniejakochroniarze.
—Przepraszamy,aletakiemamyprocedury—tłumaczyli.Małgorzataniemiała
ochotynadyskusje.Byłazmęczonaiwyciśnięta,jakjakaśgąbka.Chciałajużpoprostuzniknąć.
„Tezakupynadługopozostanąwmojejpamięci,niemaco...”Bezżadnychinnychprzygód
dotarłabezpieczniedodomuiusiadłanaprogu.
—Niemamjużsił—powiedziałacichosamadosiebie.Łzyspłynęłyjejpopoliczkach,
atwarzskryławdłoniach.Poparuminutachbezczynnegosiedzeniairozmyślanianadswoimlosem
zauważyłalistleżącynawycieraczce.
„Niedbalstwolistonosza,czystrachprzedkontaktemzwariatką?”—zastanawiałasię
Małgosia,chwytająckopertę.Spojrzałananadawcę.
—ElżbietaKalińskazNędzy—przeczytałanagłos.
Następnieotworzyłalistizabrałasiędoczytania...
Racibórz,domMałgorzatyWrzesień
7maja2006—godzina21:30
MałgorzataWrzesieńobudziłasięzlanapotem.Nerwoworozejrzałasiępopokoju.Pochwili
przyśpieszonegooddychaniawkońcusięuspokoiła.
—Uff...totylkozłysen—odetchnęła.
Czułaulgę,zdającsobiesprawę,żecałezajściewjejmieszkaniubyłtylkokoszmarem.Trójka
pielęgniarzy,którzymielisprowadzićjązpowrotemdoszpitalapsychiatrycznego,byłotylkozłudzeniem.
Małgorzatazażyładwieniebieskietabletki,popiłajewodąipołożyłasięznadzieją,żenareszcie
odpocznie.
Jednak,pomimoszczerychchęci,wierciłasięprzezpółnocy,niemogłazasnąć.Blokowałją
strach,żekoszmarypowrócą...Próbowałanaprawejstronie,nalewej,naplecach,nabrzuchu,
skulona,rozłożona.Żadnemożliweułożenieniepozwalałojejzasnąć.Tepróbymogłybyćmetaforą
jejżycia,botaksamojakszukałapozycjispoczynku,takposzukiwałaterazwświeciemiejscadla
siebie.
Wkońcujednakzasnęła...
8maja—godzina7:03
MałgorzatarazjeszczeprzeczytałalistodElżbietyKalińskiej.Pochwiliprzemyśleń
spakowałaswojątorbępodróżną,ubrałasięizamknęładomnawszystkiemożliwezamki.Następnie
wyruszyładowsiNędza,naspotkaniezElżbietąKalińską.
Podotarciupodwskazanyadreszaparkowałapoddomemiwyszłazauta.Zbliżyłasięostrożnie
dodrzwiurodziwegodomostwa.Byłtakiidylliczny.Murowany,ciemnożółteścianyjakpłatki
słonecznika,dotegotrójkątnyczerwonydach,awszystkotootoczoneogrodem.Gosiawcisnęładzwonek
kilkakrotniewoczekiwaniunajakąkolwiekreakcję.Napróżno.Małgorzatastwierdziła,żenikogonie
ma.
„Niepotrzebnieprzyjechałam”.
Naglenieboprzysłoniłychmuryizacząłpadaćulewnydeszcz.Małgorzatazostawiłatorbęna
tarasieiudałasięnatyłbudynku.Chciałasiędostaćdośrodkapiętrowegodomunaodludziu.Uwagę
kobietyzwróciłostaredrzewotużobokoknanapiętrzebudynku.Beztrudumożnabyłosiępotymstarym
dębiewspiąćiwejśćdośrodka.Takteżuczyniła.
„Kryzyswiekuśredniego?Chodzępodrzewach.Niewierzę”.
Wciążjednakbyławniezłejformiefizycznej.Pochwiliwspinaczkiudałosięjejwejśćprzez
uchyloneokno.
„Ha...wiedziałam,żedamradę”.
Znalazłasięwjakimśpokoju.Zpewnościąnależałondonastolatki.Plakatymłodzieżowych
boysbandów,takichjakBackstreetBoys,zdobiłyściany.Wokółłóżkawciążbyłopełnomaskotek.Kilka
lalek,zdecydowaniemniejksiążek.Pochwilioswajaniasięzpomieszczeniempogrążyłasięwjakimś
bezmyślnymotumanieniu,zamyśleniu.Wkońcucośwyrwałojązletargu.Usłyszałaczyjeśkroki.
Szybkoomiotławzrokiempokójwposzukiwaniudogodnejkryjówki.
Musiałasięschować,poczułasięjakzłodziej.
„Jest!”—pomyślała.
Pochwilijakiśmężczyznazkijembejsbolowymwdłoniwszedłdopokojupowolnym,wręcz
ostrożnymkrokiem.Ogarnąłbadawczymspojrzeniemwszystkiekątypokoju,prawdopodobnie
należącegodojakiejśmłodejdziewczyny.
Małgorzataostrożniewyjrzałazeswojejkryjówki,zdużej,drewnianejszafy,byzobaczyć
intruza.Nierozpoznałamężczyzny.
„Złodziej,pieprzonyzłodziej.Tosięwładowałaś,Gośka”.—Wyłaź.Wiem,żetujesteś...
Zrobimytopodobrocialbopomojemu—zagroziłsiwowłosymężczyznawwiekuokołopięćdziesięciu
lat.Gosiawiedziała,żeodnalezieniejejjesttylkokwestiączasu.„Tyidiotko,myśl”—zganiłasięw
duchu.
Człowiekzkijemmiałchrapliwygłos.Zpewnościąbyłnałogowymfanemnikotyny.Swąd
papierosówdocierałdonozdrzyukrytejkobiety.Zbliżyłsiędojednejzestarych,dużychszaf,czując,że
zachwilęznajdziezłodzieja—intruza,któregotrzebanauczyćpokory.
—Zatłukęcię,ty...—zawarczałmężczyzna,otwierającszafę.
Uniósłgroźniekij,alewśrodkuniebyłoniczegopozaubraniami.NagleMałgorzata
wyłoniłasięzzadługiej,czarnejsuknipowieszonejwsąsiedniej,równiedużejszafieprzyoknie.
Mężczyznazdążyłsiętylkoobrócić,bypochwili,wyjączbóluwniebogłosy,łapaćsięzatwarz.
Wypuściłkijzdłoni.Małgorzatapsiknęłamubowiemwtwarzgazemzmałegopojemniczka.
„Wiedziałam,żesiękiedyśprzyda”—pomyślałazsatysfakcją.
Mężczyznakrzyczał,przeklinałipoomackupróbowałdosięgnąćGośki.Tazwinnierobiłauniki.
Takaswoistazabawawciuciubabkę.
Tarłpotworniełzawiąceoczy.
—Kurwa!Kimjesteś,wariatko?Comizrobiłaś?!—wydzierałsięwniebogłosymężczyzna.
—Tozwykłygazłzawiący,alejeślipoprosisztodostanieszwięcej.Możesztrwaleoślepnąć
—pogroziła.
—Wariatka!—krzyknąłmężczyzna,cofającsię.
Potknąłsięojakieśpudłoiupadł.
—KimjesteśicozrobiłeśzElżbietąKalińską?!
—Jatutylko...
—Zamknijsię!Dzwonięnapolicję,zboczeńcu!Nieruszajsię!
—krzyknęłaMałgosiaidoskoczyładotarzającegosięmężczyzny.Dostałdodatkowąporcjęgazu
łzawiącego.Małgosiagotowabyłazrobićmukrzywdę,jeśliniedoczekasieodpowiedzi.
Nędza,domElżbietyKalińskiej
8maja2006—godzina10:05
—Złodziej!Zboczeniec!Tooduczycię,kurwa,łażeniapocudzychdomach!—krzyczała
MałgorzataWrzesień,psikającgazemw,jejmniemaniu,zwyrodnialca.
—Gosia!?Przestań!—krzyknąłdamskigłoswprogupokoju.Małgorzataodwróciławzrok
wkierunkuźródłatychsłów.Zobaczyłastojącąwdrzwiachdojrzałąokołopięćdziesięcioletniąkobietę.
Mimowiekuwciążmożnabyłojąuznaćzaatrakcyjną.Ciężkobyłozatemjednoznacznie
stwierdzić,żemiałapięćdziesiątpięćlat.Tojednaztychkobiet,przyktórychpowiedzenie:„Kobietysą
jakwino”nabierasensownegoznaczenia.Miaładużeniebieskieoczyikręcone,farbowane,rudewłosy
sięgająceramion.Toniebyłjejnaturalnykolor,aledodawałjejuroku.Kobietaupuściłatorbęz
zakupamiispojrzałaprzerażonanaodgrywającąsięwpokojuwalkę.
—Cosiętudzieje?—zapytałanadzwyczajspokojnymtonem.
Spojrzeniakobietspotkałysię.Przezmomentświatprzestał
istnieć.Liczyłysiętylkoone.Patrzyłynasiebiewmilczeniudłuższąchwilę.
—Możemitoktośwyjaśni?—zażądałmężczyzna,wciążtrącłzawiąceoczy.
Najwyraźniejchciałprzypomniećzajętymsobąkobietomoswoichistnieniu.
—Kochanie,wróciłaś,córeczko...—powiedziałakobietairozłożyłaramiona.
Gosiarzuciłasięnaszyjękobiety.Przytuliłysięczulewgeście,któregodawnojużniezaznały.
—Cześć,mamo.Przepraszamzawszystko—mówiłaGosiazełzamiwoczach.
—Spokojnie,Gosiu...Jateżprzepraszam...
—Przepraszamprzepraszającesiępanie,aleczegośtutajnierozumiem—ironizował
mężczyzna,kiedyjegooczyzaczęływracaćdosiebie.Nadaljednakstraszniepiekły.
—Mamo,janiewiemcowemniewstąpiło.Niebyłocięi...—Nicsięniezmieniło.
Weszłaśoknem,taksamo,jakwtedy,kiedywymykałaśsięwwiekuszesnastulatnaimprezy,potym
swoimdrzewie.Chociażbyłaśniegrzeczna,tatanigdyniepozwoliłnajegościęcie—wspominała
serdecznieuśmiechniętaElżbieta,matkaGosi.—PrzepraszampanieKalińskie,alejatuślepnę...
—rzuciłpoirytowanymężczyzna,którycałkiemsłusznieczułsięignorowany.MatkaGosiwyglądała,
jakbynagleocknęłasięzjakiegośgłębokiegosnu.Zostawiłacórkęipomogławstaćmężczyźnie.
—Zenon...Cotusięstało?—zapytałaElżbieta,opatrującztroskązałzawioneoczymężczyzny.
—Awięctotatwojacórka?Opowiemci,jakmiprzestanąłzawićoczy.
—Totylkogaz...
—Gosia,cocistrzeliłodogłowy?
—Nicsięniestało.Jeszczebędziemysięztegośmiać—powiedziałZenon,pocierajączalane
łzamioczy.
Próbowałsięprzytymuśmiechnąć.Chciałrozładowaćsytuację.
PodszedłdoMałgorzatyiztrudemotwierającoczywyciągnąłdłońnaprzywitanie.
—Tylkojużniepsikaj—zażartował.—Cześć.NazywamsięZenonJarzębski.
—Przepraszam—kajałasięzażenowanaMałgorzata.—Ano,jateż
przesadziłem.Mieszkamztwojąmatkąodpewnegoczasu.
—Alejak...?—zdębiałaGośka.
—Ano...spałemnakanapie,gdyusłyszałemjakieśhałasynagórze.Myślałem,żetozłodziej.
Ostatniobyłosporowłamańitakjakoś...Samniewiem,cośsobieubzdurałem—wyjaśniłZenon,
jednocześnieserdecznieuśmiechającsiędoGosi,kompletniezaskoczonejcałąsytuacją.
—Tosamopomyślałamopanu.Tojaprzepraszam,żetakwtargnęłam...Przezokno,jakzłodziej.
Zapomniałam,żeniejestemjużusiebie.
—Ojtam,ojtam,twójpokój,twójdom...Nicsięniestało...
—Nodobrze,dosyćjużtegoprzepraszania—wtrąciłaElżbieta.
—Napijmysięherbatki.
—Mamo,agdzieojciec?—spytałaMałgorzata.
NatopytanieuśmiechzniknąłztwarzyElżbiety.Zasępiłasięwręcz.Wiedziałajednak,żetej
chwiliniedasięodwlekaćwnieskończoność.
—Kochanie,wielesię,powiedzmy,wydarzyło.Odkiedysiępokłóciliśmy,gdywyjechałaś...
Todługahistoria.Powinnaśusiąść.Tobędzietrudne—tłumaczyłaztroskąwgłosieEla.
Zpewnościąsłowanieprzychodziłyjejtołatwo.
—Niechcęsiedzieć,chcęwiedzieć.Znówsiępożarliście?
Mamo,gdziejestojciec?—zapytałazniecierpliwionaGosia.
—Chodźzemną...
Nędza,cmentarz
8maja2006—godzina10:35
MałgorzataWrzesieńzbólemsercaspoglądałananagrobekmarmurowegogrobu.Przezgłowę
przelatywałyjejterazwszystkiewspomnieniazwiązanezojcem.Natablicywidniałnapis:„Zprochu
powstałeśiwprochsięobrócisz.Wiecznyodpoczynekraczmudać,Panie”.Przypominałokruchościi
ulotnościżycia.Dalejbyłowygrawerowanenazwiskoidaty:„StanisławKaliński,1948-2006”.—
Długomiałaśzamiarmilczeć?—zapytałaGosia,klękającprzedgrobem.Niespojrzałajednakna
Elżbietę.
—Myślałam,żewłaśniemilczeniaoczekujesz.
—Mamo...—Małgorzataniewiedziała,coodpowiedzieć.Jejmatkamiałajednakrację,coz
żalemmusiałaprzyznaćprzedsamąsobą.
—Skarbie,wieszjaktobyłomiędzynami.Niemiałyśmyzesobążadnegokontaktu.Niechcę
dotegowracać.
—Obiepotrzebujemyczasu...Aleopowiedzmi,jaktata...jakon...no,wiesz...
—Twójojcieczginąłitodosyćniedawno.Kilkatygodnitemu.
Małgorzatazaczynałasięczućjakprzeklęta.
—Gdziesięniepojawię,tampojawiasięśmierć.Mamo,wszyscyumierają.Tomojawina—
mówiłazełzamiwoczach...
Elżbietauklękłaobokniejiprzytuliłaczulecórkę.
—Niemówtak.Onbardzociękochał.
—Ajeślimamrację?Bojęsię,żetobieteżcośsięstanie.Mamjużtylkociebie!Może
powinnamwyjechać?
—Nie,niepozwolęciwierzyćwtezabobony.Tobzdury.
—Jużrazuciekłam.
—Iniewyszłoztegonicdobrego.Człowiekniejeststworzonydosamotności.
—Samaczasamisięzastanawiam,czyabynapewnojestemjeszczeczłowiekiem.Popełniłam
wielebłędów,mamo...
—To,żezgrzeszyłaś,potwierdzatylkoto,żejesteśczłowiekiemzkrwiikości.Niejesteśmy
istotaminieomylnymi,każdyznaspopełniabłędy.Jatakże...Najważniejsze,żejedostrzegaszipragniesz
naprawić.—Zagubiłamsięjużwtymwszystkim—łkałaGosia,azoczuponowniepopłynęłyjej
łzy.
Czułasięjakmaładziewczynka,którastarłakolanoiznalazłasięwbezpiecznych,matczynych
ramionach.
Zostawtozasobą.Obieponosimywinęzaprzeszłość,naszą
długoletniąrozłąkę,zabłędy.Tojużjestzanami,Gosiu.
—Mamo,cieszęsię,żesięodezwałaś.Tobyłodość...nagłe...
Niespodziewałamsię,alejestemciwdzięczna.
—Wiem,znalazłamcięi...
—Cieszęsię,żedomnienapisałaś,mamo,aledlaczegouważałaś,żeniepowinnambyćna
pogrzebieojca?
—Todziwne,aleojcieczawszemówił,żeniechce,byświdziałagomartwego.Gdybyłaśmała...
—Tak,pamiętammamo.Aleprzecieżbyłamwtedytylkomałymdzieckiem,któreniewie,czym
jestśmierćicosięzniąwiąże.
—Chciał,byśgozapamiętałajakożywegoiwesołegoczłowieka,aniemartwą,zimnąskorupę.
Takmówił.Takiebyłojegożyczenie.
Postanowiłamwięcjespełnić.
—Aleprzecieżwkońcuprzemogłaśsięinapisałaś—przerwałaGosia.
—Aleniebyłotoproste,wierzmi.OdkiedyuciekłaśzPiotrem...
Czułamsięwinna...
—Winnaczego?
—TenPiotr,byłaśznim...Pozwoliłam,bycięomotał...Aterazonnieżyjeitacałasytuacja.
Czytałamwgazetach,widziałamwdzienniku.
—Mamo,niemówmyonim,proszę.Dałamsięomamić.Terazchcęsięodciąćodprzeszłości.
Zacząćodnowa.Pomóżmi,błagam.
—Razemdamyradę,kochanie.
—Mamo,musiszmicośpowiedzieć.
—Możepóźniejkochanie.Terazjesteśzmęczona,ja...
—Proszę,powiedzmi,jakzginąłtataikimjesttencałyZenon?—naciskałaMałgosia,
uznając,żepotrzebujeinformacji.Suchychdanych,którewypchnęłybyzjejgłowydziwnemyśliotym,że
gdziesięniepojawi,tampojawiasięśmierć.Spojrzałamatcegłębokowoczy,atajużwiedziała,że
córkanieustąpi,dopókinieusłyszycałejprawdy.—Twójojcieczginąłwwypadku.Jechałna
zebraniezarząduklubusportowegoKolejarzNędza.Wcześniejwidzianogowbarze.Niebyłjednak
pijany,przynajmniejjawtowierzę.
Tatamiałproblemy,czyonjednak...Nieważne.Mówdalej,błagam—nalegałaGosia,choć
widziała,żejejmatcepowrótdoprzeszłościnieprzychodziłatwo.
—Byłpodwpływemnarkotyków,awbagażnikuznalezionodwakilogramykokainyiinnych,
równieszkodliwychsubstancji.
—Niewierzę.Tatanigdyniebrał.Ontylko...
—Tylkopił?Jakjużmówiłam,wielezmieniłosięodtwojegowyjazdu.Czasamimiałam
wrażenie,żepomimotego,żemamnie,tocierpizpowodusamotności.
—Przedawkował?—zapytałaGosia,terazrozumiejąc,żeodziedziczyłatęskłonnośćdo
używek.Niemiałajednakzamiaruużywaćgenetykidousprawiedliwianiawłasnychbłędów.—Jak
zginął?—Wypadek.Straciłpanowanienadsamochodemiuderzyłwdrzewo.Pieprzonedrzewo—
Elżbietaztrudemprzywoływaławspomnienia.
Otarłałzy,niechciałajużpłakać.Chciałabyćsilnymwsparciemdlacórki,anieosobą,która
samapotrzebujepomocy.
—Skądwziąłsiętenfacet,Zenon?Ten,któryteraz,nowiesz,mieszkauciebie—zapytała
Gosia.
—Mieszkazemną,nieumnie,skarbie.
—Tak,tak,alekimonjest?
—KilkadnipowypadkuZenonprzeczytałocałejsprawiewjakiejśgazecie...Jaksięokazało,
byłprzyjacielemojca,znalisięjeszczezczasówwojska.Pokazałmikilkafotografii,bylinanichrazem.
—Uwierzyłaśmu?
—Nieodrazu.Byłnapogrzebieojca,pozwoliłammuprzenocować.Przyjechałzdaleka.
Późniejzostałnadłużejizbliżyliśmysiędosiebie.
—Czytyznim...
—Kochanie,nadaljestemkobietą.Byłamsama,potrzebowałamwsparcia.Mamnadzieję,żego
polubisz,gdysiębliżejpoznacie.
—Takpoprostuztobązamieszkał?
—Wszyscyjesteśmyludźmi,aZenonbyłnadzwyczajmiły.Wyjawiłmi,żeczułsię
zobowiązanymipomóc,boterazniemamnikogoisamaniedamsobieradyzżalem,zcałymtym
życiem.
Cóż,poznaliśmysięwdośćdziwnychokolicznościach.—Niktniechcebyćsamnastarość.
Zobaczysz,żejestbardzosympatycznymiciepłymczłowiekiem.Lubisłuchać,rozmawiałamznimo
tobie.Chciałciępoznać.
—On?
—Ciężkomibyłoopowiadać,żedawnozesobąnierozmawiamy...Żemy...
—Namówiłcię,byśnapisała?
—Pomógłmisięprzemóc.Oddawnachciałamsięodezwać.AlePiotr,twójmąż,był,wiesz
sama,kimbył...
—Byłymąż,mamo...
—Oncięizolowałodotoczenia.Takieodnosiłamwrażenie.
Zenonjednakpomógłmisięprzełamać.
—Tęskniłam.
—Jateż,skarbie.Wszystkobędziedobrze—potychsłowachElżbietaiMałgosiapadłysobie
wramiona,rozpłakałysięnadobre.—Nadziśjużdosyćpytań,dosyćodpowiedzi.Obiesporo
przeszłyśmy.Niechcęjużbyćegoistką—stwierdziłaGośkaipostanowiłaprzywrócićswojeżyciena
torynormalności.
„Tenpociągwykoleiłsięprzezemnie!”—krzyknęławewnątrzduszy.
Postanowiłanaprawićbłędyprzeszłościlubprzynajmniejwymazaćczęśćszkód,którenarobiła
sobieimatce.Żałowałatylko,żenigdynieporozmawiajużzojcem.
Powrótdopracy,dorutyny,dozwykłegożycia.
Byznówbyłonormalnie.
RozdziałXIV
Nędza
9-16maja2006
MałgorzataWrzesieńpostanowiłazrezygnowaćznazwiskaWrzesień.
Wróciładopanieńskiego.Teraz,jakoMałgorzataKalińska,rozpocznienowyrozdziałwżyciu.
Tomiałabyćpierwszazwieluzaplanowanychzmian,któremiałypomócjejwymazaćzłewspomnieniaz
przeszłości.Przefarbowaławłosy.Zesłodkiejblondynkiprzeistoczyłasięwkruczoczarną,naturalnie
wyglądającądziewczynęzsąsiedztwa.Zaczęłaubieraćsięwygodniej,luźniej.Spódniczkiidekolty
poszływkąt,astaredżinsyiluźnebluzkiwyskoczyłyzszafy,którejmatkaGosinigdynieopróżniłapo
jejwyjeździe.Amożenależałobypowiedzieć:ucieczce?
„No,nieźle,wciążmamfiguręnastolatki—pomyślałauradowana.—Szkoda,żenie
możnacofnąćczasu”.Małgosiaznalazłasobiezajęcie—pracąwogrodzie.
„Całyojciec”—pomyślałaElżbieta,widząccórkębabrającąsięniezdarniewziemi.Zdawała
sobiesprawę,żepostracietatyMałgorzatapróbujesobieztymporadzićwłaśniewtakisposób.Wniej
samejtakżeodezwałosięwspomnienieukochanegomęża,którypotrafiłgodzinamisiedziećnawiadrze
zeszpadlemwręku,byletylkodorwaćjakiegośwrednegokreta.WkońcuMałgorzatauznała,żesam
ogródtozamało.Stwierdziła,żepowrótdopracyją„naprawi”.Uznała,żejestjużgotowawyjśćdo
ludzi,odrodzićsię.ZnalazłazatrudnieniewbankuwRaciborzu.Poczęścipoznajomości,apoczęści
dlatego,żemiałaszczęście.Niedawnozwolniłosięunichmiejsce.Kolejnedniupływałyjejwręcz
sielankowo.Nowymężczyznaubokumatki,Zenon,okazałsiębyćbardzomiłymisympatycznym
człowiekiem.Byłdlaniejbardzomiły,uprzejmy.Rzadkoostatniotakichspotykała.Gosiaczuła,żełapie
znimdobrykontakt,choćzpoczątkuobawiałasię,żenicztegoniewyjdzie,takjakwrelacjachz
MichałemTajskim,lokalnymlistonoszem,adawnymznajomymzdzieciństwa.
„Muszębardziejzaufaćludziom.Niewszyscysąźli”—przekonywałasiebiesamąwkońcu
szczęśliwaGosia.Michał,niecofajtłapowatyblondynwciutzadużymuniformielistonosza,sprawiał
wrażeniezagubionegowświecie.NajwyraźniejtowrażeniezagubieniapołączyłojegoiGosię.Ona
takżeczułasięczasami„obca”.Niebieskookimężczyznaprzybliższympoznaniuokazałsięsympatyczny,
azbiegiemczasunawetinteresujący.Gosiazauważyła,żecorazbardziejgolubi.
„Powoli,spokojnie.Niebądźtakakochliwa”—tonowaławtedysamąsobie,alemomentami
jegoniefrasobliwośćrozbrajałaMałgośkętak,żeniemogłaprzestaćsięuśmiechać.„Zatojestemmu
wdzięczna—powtarzałasobiewduchu.Ostatnioniemiałazbytwieluokazjidotegojakżeprzyjemnego
grymasunatwarzy.„Zapamiętaj,kochana,żeuśmiechjestjakpiwo,każdaokazjajestdobra”—
powtarzałMichał.NowapannaKalińska,astarapaniWrzesieńczuła,żeznalazłaznimwspólny
język.
—Nadajemynatychsamychfalach—stwierdziłakobieta.—Jesteśmyjakradio.
Każdegodasiędostroić—powiedziałpewnegodniaMichał.
—Takmyślisz?
—Yhy...áproposstrojenia...
„Wkońcujakiśkrok?—pomyślałazzadowoleniem,ajednocześnieobawą,żekolejny
mężczyznająskrzywdzi.—Nie,tymrazemnatoniepozwolę”.
Dnimijały,Małgorzaciecorazłatwiejprzychodziłozapominanieoprzeszłości...
Piętnastegomajanieśmiałylistonosz,MichałTajski,wkońcuzdobyłsięnaodwagęizaprosił
GosięnakolacjędoswojegomieszkaniawGórkachŚląskich.Sobotniwieczór,szesnastegomaja,mieli
spędzićrazem.ZaprosiłMałgorzatęnagodzinę19:00.Zgodziłasię,choćjeszczekilkadnitemuraczejby
odmówiła.Niebyłajednakzaskoczona,gdyżjużwcześniejwyczuwała,cosięświęci.
„My,kobiety,mamyszóstyzmysł,aleszkoda,żeczasamiszwankująnampozostałe”—
pomyślałaGośka,gdyzdałasobiesprawę,żeznówumawiasięzmężczyzną,któregonadobrąsprawę
nawetniezna,awcześniejprzecieżtylesobieobiecywała.„Nigdywięcejniedamsięzwieść”—
powtarzała.Uznałajednak,żedlawłasnegodobrapowinnaopuścićmurwłasnychobawiwyjśćdo
ludzi.Michałmiałwyjąćpierwszecegłyzjejfortecysamotnościirzucićjenadrogędoszczęścia.
MłodylistonoszoddawnachciałzaprosićKalińską,alezakażdymrazem,gdynieśmiały
chłopakpróbowałtozaproponować,naglecośstawałomunadrodzelubpoprostutchórzyłiszybko
zmieniałtemat.
„Nigdyniepotrafiłprzejśćdosedna.Myślałam,żeminiekilkamiesięcy,nimzaprosimnie
choćbynaspacer”—rozmyślałaniecozdziwionazachowaniemMichałanakolacji.Byłodważniejszy,
mniejfajtłapowaty.Jednymsłowem:bardziejmęskiijakbypewniejszynaswoimgruncie.
Okazałosię,żepotrafibyćnietylkorozbrajającymciamajdągubiącymlisty,aleiczarującym
młodymczłowiekiem.Wkońcu30lattojeszczeniestarość.Wszystkozależyodpunktuwidzenia.
Małgorzatawcalesięznimnienudziła.Gawędziliowszystkim,jakbynierozstawalisięodwielulat,a
przecieżledwopamiętalisięzdzieciństwa.
—Jakbymgadałazestarymprzyjacielem.
—Czylimnieniepamiętasz?—zapytałlistonosz.
—Yyy...anibyskąd?Czymy...?
—Byliśmykilkarazynaurodzinachuwspólnejznajomej,tej...
—Samniepamiętasz—zaśmiałasięGosia.
—Oczywiście,żewiem!UrodzinyCzuczmańskiej,uktórejzawszebyłataniedobrazupa.
—Ble,pamiętam.Tociebieprzyłapała,gdypróbowałeśsięjejpozbyćwylewajączawartość
talerzadodoniczki—przypomniałasobieGosia,zrozbawieniemprzywołującobrazzprzeszłości.
„Kolejnyplusdlategochłopaka.Jakwidać,sąwmojejprzeszłościjakieśpozytywnewspomnienia...”.
—Tylelatminęło.Zestarzeliśmysię—stwierdziłMichał,gładzącswojeczoło,jakbyobawiał
sięnieuchronnejutratywłosów.—Ojtam,ojtam—zlekceważyłauwagęizbliżyłasiędoniego.
ZnaturynieufnaMałgorzatawiedziała,żektojakkto,aleMichałjestwobecniejszczery.
Czasamiażdobólu.
„Niejesttym,kimbyliPiotrowie—WrzesieńiKorzeński.Niechajbędzieprzeklętetoimię...”
—dumałaMałgosia,popatrujączukosanaMichała.
Pomimowspanialespędzonegowieczoru,doniczegopoważnegoniedoszło.Michałbyłzbyt
nieśmiały,aGosiauznała,żeniemacosięśpieszyć,żetrzebamudaćczas.
PomiłospędzonejkolacjiTajskipostanowiłodstawićmłodąKalińskądojejdomu,doNędzy.
„Wsumietonawetszkoda,żeniezaproponowałnoclegu.Wiem,żeniewynikatozbraku
grzeczności,tylkośmiałości,aleniemaconaciskać.Będązniegoludzie”—stwierdziłaGosiaidałasię
odwieźć.SpokójnadrodzezakłóciłimjednakzielonysamochódmarkiTico.Wyjeżdżającz
naprzeciwka,zignorowałznakstopu,coomalnieskończyłosięwielkąkraksą.CzerwonySeatMichała
umknąłwostatniejchwili.Naszczęścieobyłosiębezofiar.MałastłuczkawydłużyłajednakpowrótGosi
dodomu.Karciłasięsamawduchu,alewgłębiduszycieszyłasię,żedłużejpobędziezMichałem.
—Cozabaran!Nicciniejest?—zaniepokoiłsięodziewczynęTajski.
—Jestokej,niemartwsię—odparła.
Młodylistonoszzacząłtracićpanowanienadsobąiwyszedłzauta.Kłótniamiędzydwoma
samcamirozgorzałanadobre.—Totwojawina,boroku!Jakojeździsztymzłomem?—zajeżdżał
gwarąkierowcazielonegoTico.
—Uspokójsię,gadzieślepy!
—Jojegad?!Tyśjehadziaj!—ryknąłcorazbardziejwściekłymężczyzna.—Aczasnyłcie
kiedyktowpysk?—dodałgroźnie.Michałnatomiast,gdytylkospojrzałnaGosię,uznał,żenie
wartotracićwjejoczach,dostającpotwarzyodszwarnego,narwanegoślązaka.
—Spokojnie,spokojnie.Pocotenerwy?—uspokajałosiłkaTajski,chcącogarnąćnieco
sytuację.—Totylkolekkiestłuczenie.
Dogadamysię.
—Pałychceszchopiewezwoć?
—Mogę,ale...—odparłMichał,alewidzącminęprzeciwnika,stwierdził,żeniebyłobyto
zbytrozsądne.
„Kradziony?—wpadłodogłowyTajskiemu.—Niebędęsiębiłzbandziorem”.
—Żodnepsy.Tafuraniejemoja,inoszwagra.Czekajno,zadzwoniakajś.
„Nie,tylkoniedzwońpobandziorów”—Michałprzeraziłsięnienażarty.
—Niedzwoń,człowieku,ja...—rzuciłTajski,czując,żeogarniagopanika.
—Kajmomnidzwoniać?Cichobyć,bociepiznawten...
—Zapłacę,tylkoniedzwoń.Proszę.
—Co?Nieno,chopie,jojehonorowyprzezsamo„h”.Dzwoniaposzwagraiciodrynkita
furanaprowi.
—Czekajnopanie,przecieżnicnieuszkodzone.
—Czekejiniemarudźchopie,bogrzecznytojoje,inokapkaniecierpliwy—odparłbarczysty
mężczyznazeŚląska,wybierającnumernakomórce.
Michałuznał,żeniemasensupolemizowaćztymchojrakiem.Gosianatomiastzaczęłasię
całkiemnieźlebawićprzycałejtejkłótniisytuacji.
„Słodkitchórzzniego.Spokojnyfacetitakiegomitrzeba—pomyślała...—Żadnegoseksuna
pralce,żadnychwyimaginowanychfantazji.Spokojneżyciewymagaspokojnegomężczyzny”.
Ślązakodszedłkilkametrówdalej,byMichałniesłyszałrozmowy.Zacząłzkimśżyworozmawiaćprzez
telefon.CojakiśczasspoglądałwstronęGośkiiTajskiego.Minęłojakieśdziesięćminut.Wkońcu
wróciłdoMichałaikujegozaskoczeniustwierdził,żeszwagierśpiitrzebabyczekaćdojutra.
Wymienilisięwięcnumeramiipostanowilidziśdaćsobiespokójiruszyćkażdewswojestrony.
Michałwidziałteż,żecierpliwośćGosimusibyćnawyczerpaniu.„Trzebająbezpiecznieodwieźć
dodomu”—stwierdził.Niemiałteżochotynadalszesprzeczkizniespełnarozumumężczyzną.
WspomnianyŚlązaktakżeruszyłwdrogę,uciekajączpiskiemopon.
Godzina23:40
MałgorzatawrazzMichałemdotarławkońcudoNędzy.Kuswojemuzdziwieniuzobaczyła,że
drzwidomostwasąotwartenaoścież.
—Mamazawszejedokładniezamyka—przyznałazaniepokojonaGosia.
Wśrodkudomugrałagłośna,heavymetalowamuzyka.
—Dziwne,mamanigdyczegośtakiegoniesłucha—dodała.
—Pójśćztobą?—zaproponowałMichał,aGosiaskinęłagłową.Przestraszonakobieta
odruchowoujęłagozaramię.Oboje,ostrożnymkrokiemweszlidośrodka.
Światłabyłyzapalone.Ichoczomukazałosięstraszniezaśmieconemieszkanie.Porozrzucane
papiery,wyrwaneszafki,potłuczonewazony.Demolka.
—Włamaniebyłoczyjak?—zastanawiałsięgłośnoMichałchoćsprawabyłaoczywista.To
niebyłaimprezastudencka.Wszystkobyłoporozwalane,porozrzucane.Zpewnościąktośtubyłi
niebylitogościejakiejśszalonejdomówkimamyGosiijejZenona.
—Dzwonimypopolicję?—zapytałMichał.—Mamo!—zawołałaGosia.
—Zenon!—dodałazprzerażeniem.
Pobiegłanagórę.Potemgokuchni.Wdomu,próczGosiiMichała,niebyłożywejduszy.
—Gosia,zobacz—Michałwskazałzapłakanejkobiecietelewizor.
Leżałnanimlist.Ostrożniepodeszładoodbiornikaiwzięładorękikopertęzaadresowanądo
„MałgorzatyWrzesień”:
„Witam...Nieważnekimjesteśmy.Ważnejestto,comamyiczegochcemy.PaniMałgorzato...
WrzesieńczyKalińska,jakzwałtakzwał.PorwaliśmyPanimatkę,Elżbietęorazjejtowarzysza,
Zenona.Wzwiązkuzniniejszymczynemprosimyorozpatrzenienaszegopodania.Powyższego
czynuniedokonaliśmyzprzyczynosobistych.
Uznajmy,żetotylkointeresy.Niejesteśmyniecierpliwiiznamysięnaswojejrobocie,więcdajemy
paniczasdodwudziestegopiątegomajanaznalezieniepieniędzynaokup.Życiepanimatkiijej
ukochanegoZenonawyceniamynapięćsettysięcyeurowgotówce,wnieoznaczonychbanknotachi
niskichnominałach.Oczywiścieproszęprzyjąćdowiadomości,żekażdykontaktzpolicjąbędziekończył
sięobcięciemtrzechpalcówpanimatkioraztrzechZenona.Jesteśmyzarównouprawnieniem.Proszęteż
nienegocjowaćkwoty.Wiemy,żetakznanaizamożnaosobazpewnościąnienarzekanabrakśrodków
finansowych.Mążcośnapewnozostawił,zresztą,słyszeliśmytuiówdzieoodszkodowaniuzajego
śmierć...Chylęczoła,sambymtegolepiejniewymyślił.Chcemyjednakratowaćpaniręceprzedtak
brudnymipieniędzmi.Czynspołecznyzaginąłdawno,aleniewśródnas.
Okradaćbogatych,panią,adawaćbiednym,czylinam.
Dokonkretów.Mapanidziewięćdninazdobyciepieniędzy.
Obokmiejsca,gdzieleżałtenlist,pozostawiamytelefonkomórkowy.Toprezentodnas.Jesttam
tylkojedennumer.Proszęniepróbowaćnasznaleźć,bobędziemygryźć.Dwudziestegopiątegomaja
zadzwonipanidonasnatennumeripowie,żemadlanaspieniądze.Mypodamypanimiejscespotkania.
Robimytoodlatiżadnausterkanamniestraszna.Jeśliwspomnianegodnianiezadzwonipani,wówczas
zkażdymdniemzwłokibędziemywysyłaćnapaniadrestrzykolejnepalcedziennie...Proszęwięc
obliczyć,nailednizwłokimożesobiepanipozwolić,choćzdecydowanieodradzamy.Razjeszcze
powtórzę.Niechpaniniepróbujekontaktowaćsięzkimkolwiekzpolicjilubzinnympracownikiem
służbspecjalnych.Komuśmożestaćsiękrzywda,ategobyśmyniechcieli.Zpewnościąmożemyzabić
jakoprzestrogęktóregośzzakładników,boniebezpowoduwzięliśmydwójkę.Porywacze”.Cóż,
porywaczomprzynajmniejniebrakujepoczuciahumoru...
Nędza
16maja2006—godzina23:58
9dnidozapłatyokupu
MałgorzatapokazałalistodporywaczyMichałowi.Po
zapoznaniusięzjegotreściąniemiałpojęcia,cozrobić.Dotychczasznałtakiesytuacjetylkoz
filmów.
„CzyzostawićMałgorzatęwspokoju,czyprzytulićztroską?”—rozważałwmyślach.Zawsze
miałdoniejsłabość,alenigdyniechciałwykorzystać.
Gosiaschowałatwarzwdłoniachiusiadłanapanelachdrewnianejpodłogi.Siedziałatak
nieruchomo,awkońcuzaczęłapłakać.DotychczasMichałmiałjązatwardąipewnąsiebiekobietę.
Terazpoznałjąodinnejstrony.
„Tyleprzeszła,takdobrzesiętrzymała”—powtarzałwmyślach,patrzącprzytymzżalemna
to,jaksiętacałaskoruparozsypała.
PodszedłdoGosiichciałjąprzytulić.
—Zostaw!—krzyknęłaiodepchnęłagoniespodziewanie.Cóż,nietakiejreakcji
oczekiwałijużmiałwyjść,gdyGosiazawołała:
—Zostań,ja...Przepraszam.Poprostuniewiem,comamrobić...
—Spokojnie.Wszystkobędziedobrze—uspokajałjąiprzytulił.
Znówzaczęłapłakać.
—Gdziesięniepojawię,dziejąsięzłerzeczy.Jestemchodzącąklątwą—łkała.
—Tonietwojawina.Połóżsięspać.Ranopomyślimy,codalej—powiedziałMichał,po
czymułożyłjąnakanapieiprzykryłkocem.—Zostaniesz?—zapytałaznadziejąwgłosie,
chwytającgozarękę.
—Śpij—odparłipocałowałjączulewczoło.
Pokilkuminutachzasnęła.
Minęłagodzina...
Małgorzatabudziłasiębardzopowoli.Takbardzochciała,bycałasprawaporwaniabyłatylko
kolejnymkoszmarem.
—Michał—wyszeptałaimięTajskiego,sprzątającegowłaśniebałaganwdomu.
—Przepraszam,zawszesprzątam,gdysiędenerwuję—odparł.
—Cościpodać?Pić,jeść?
„Zatarłeśślady,głupku”—pomyślała,agłośnopowiedziałajedynie:
—Szklankęwody.Albonie,czegośmocniejszego.
—Chceszpićwtakiejsytuacji?
—Acomipozostało?Zróbmidrinka,proszę—czuła,żezłastronajejosobowościzaczyna
braćgórę.
„Zmieniłamsię,jużtakaniejestem”—przekonywałasamąsiebieigrzecznie
podziękowała,gdyMichałzjawiłsięzwódkązmieszanązsokiempomarańczowym.Wypiła
drinkaniemaljednymłykiem.
—Niewiem,jakotozapytać,ale...—odezwałsięnieśmiałoMichałzwahaniem.
Zdanietypu:„Hej,tocozrobimyztwojąporwanąibyćmożejużmartwąmatką?”wydawało
sięmubezsensuinienamiejscu.—Musimyzacząćdziałać,myśleć.Proszę,zróbmijeszcze
jednegodrinka—powiedziała,aMichałazaskoczyłajejchłodnareakcjanacałątętrudnąprzecież
sytuację.
Drugiegodrinkawypiłajużwolniej.Układałamyśliwcałość.
—Idziemynapolicję?—zaproponowałnieśmiałoMichał.
—Nie—odparłakrótko.—Nieczytałeślistu?
—Tojakmogęcipomóc?Niewiem,corobić.
—Wiem,jakmożeszmipomóc.Jesteśmoimprzyjacielem,czyżnie?—stwierdziłaGosia,
patrzącmuwoczy,jakbyniechciałauznaćinnejodpowiedzi,niżtej,którejoczekiwała.
—...przyjacielem...taaak...jestem...jestemprzyjacielem—jąkałsięMichał,niecosztucznie
sięprzytymuśmiechając,gdyżzaskoczyłagotymokreśleniem.
Całyczaswydawałomusię,żesądlasiebiekimświęcej,nietylko„przyjaciółmi”.
—Michał,musiszdoranakogośdlamnieznaleźć.—Alekogo?Jestfacebook,nasza
klasaitakietaminnewinternecie—odparłMichałTajski,którytrochęnieporadniepróbował
wszystkozrozumieć.
—Niekażdyznasięnainternecie.Uwierz.Sąjeszczeludzie,którzypotrafiąbeztegożyć,
szczególniecistarejdaty—przekonywałaGosia.—Słyszałam,jakmamamówiła,żemaszpewne
wtyki.
—Naportalach?—zapytałzdezorientowanyTajski.
—Nie,dobazydanych.Napoczcie...daneosobowe.
—No...jedenwielkisystem,którypozwalapodłączyćsiędocentralii...zaraz,przecieżto
nielegalne....—stwierdziłMichałzobawą.—Aczyporwaniemoichrodzicówprzezjakichś
oprychówjestlegalne?—zapytałaretorycznie.
Tajskizamilkł,rozumiejącwlotswojągafęipowagęsytuacji.
—Toniebędzietakiełatwe,janiewiem,czyumiem...—Daszradę.Pomogęci
—powiedziałaipocałowałagowpoliczek.
—Dam.Radę.Damradę—przekonywałsiebie.
—Wiem,żecięnarażam,aletojedynaosoba,któramożemipomóc.
—Nampomóc.Nam.Jestemwtymztobą,pamiętaj.Ktototaki?—Niewiemjakie
informacjemająciporywaczeidlaczegomitorobią,alejatakichpieniędzyniemam.Niestaćmniena
okup.Akimjestnaszpomocnik?Staryznajomy.SławomirWinyl.KomisarzWinyl.—Komisarz?
Miałaśnieiśćnapolicję.Przecieżporywaczejasnodalidozrozumienia,żemaszniekontaktowaćsięz
policją.—Toemeryt,alejużdwarazypomógłmiwtrudnejsytuacji.—Dobra.Najlepiej
będzie,jakpojedzieszzemną.Porywaczemogąwrócić...Niemożesztusamazostać.Prześpiszsięu
mniewmieszkaniulubnapoczcie.
—Zostanętutaj.
—Oszalałaś?Mogąwrócić.
—Natoliczę.
—Przecieżmogącięzabić.Chodźzemną.
—Nie!Zróbto,ococięprosiłam,idajmispokój!Chcęzostaćsama—wydzierałasięGosia.
Procentyiostatniewydarzeniazrobiłyswoje.Michałspojrzałnaniązaskoczony.Pożegnałsię
zmieszanyiwyszedł,trzaskającdrzwiami.
—Przepraszam—powiedziałacicho,gdyTajskiegojużniebyło.Chciałasięzmienić,a
wydzierałasięnaprzyjaciela,którychcejejprzecieżpomóc.
Obawiałasiępowrotu„starejMałgorzatyWrzesień”.Niechciałatego.OdczekaiprzeprosiMichała.
Udowodnisobie,żeniejestjużzimnąsukązprzedmieścia,aleodmienionąkobietą.Zdeterminowaną,by
odzyskaćmatkę.
UrządpocztowywRaciborzu
17maja2006—godzina8:05
Małgorzatawstałazniezbytwygodnegosiedziskaprzedsporychrozmiarów,ceglanym
budynkiempocztywRaciborzu.Tegodniabyłowyjątkowopusto.Nieliczącnadpobudliwychludzi
sterczącychprzedgmachemjużodósmejrano,Gosiabyławśródnich,alezniecoinnychpobudek.
Czekałanaotwarcie.
„Nie,tymrazemniebędzieżadnychdziwactw.Mamnadzieję,żetosen.Byleniekoszmar.
Zarazsięobudzęibędziecacy.Nie,botorobisięśmieszneiegoistyczne—stwierdziłaMałgosiaw
myślachiweszładobudynku.Następnieudałasiętam,gdziekazałjejMichał.Maływydzielonypokój,
którysłużyłzamałąkanciapęlistonoszy,gdybycichcieliodpocząćprzedpracąlubpo.Takiukłonszefa
poczty.Małoktoztegokorzystał,aleMichałbyłtutajczęstymgościem.PaniWrzesieńostrożnie
otworzyładrzwiiweszładośrodka,bijącsiępodrodzezmyślami.
„Tycholernaegoistko,znówwyręczaszsiękimśinnym?Nicsięniezmieniłaś—zarzucała
sobiewmyślach.—Cóż,przynajmniejwiem,żerobięźle.Atojużzawszecoś...
Tajskispałprzywłączonymkomputerze.Najwyraźniejdopadłgosen.Małgorzatabezlitośnie
obudziłachłopaka,choćpróbowałatozrobićnajdelikatniej,jaktylkoumiała.
—Michał,znalazłeścoś?—zapytała,gdyzobaczyła,żetenotwieraoczyipróbujeogarniać
otaczającygoświat.
Zapomniałajednakoprzeprosinach.Jejprzyjacieljednakudawał,żenicsięniestało.
—Co?Aha...no...znalazłemtrzech,awłaściwietrojeWinylów—odparł,zakładającnanos
okulary.—EwaWinylzdziećmizamieszkaławeWrocławiu.RoksanaWinylzamieszkałazKatarzyną
WinylwPoznaniuorazSławomirWinyl,Rybnik,ulicaSławików,domnumer4,byłjeszczejeden...
—Michał,tojestto,ruszsię,jedziemydoRybnika!—zawołałauradowana.Jesteświelki.
„Tobyłoprostszeniżsądziłam”—pomyślała,niezdającsobienawetsprawyztego,coich
czeka.
Tajskizamknąłkolejnosystemikomputer,poczymusunąłwszelkieśladyużytkowania.
„Amówili,żetechnikuminformatycznemisięnieprzyda.Nerdteżumiewyrwać,ha!”—
pomyślałzsatysfakcją.
Opuścilibudynektylnymwyjściem,niechcącrzucaćsięwoczy.Podświadomieczuli,żektoś
możeichobserwować.Chcieliwtensposóbzgubićewentualnyogonizmylićtrop.Wsiedlido
samochodu.Doczerwonegogolfa,należącegodoMichała.Pojazdniebyłspełnieniemjego
motoryzacyjnychmarzeń,alespełniałswojąrolęznakomicie.
PochwilibylijużwdrodzedoRybnika.
Rybnik,ulicaSławików,domnumer4
17maja2006—godzina9:20
8dnidozapłatyokupu
MałgorzatawrazzMichałemdotarlidoRybnika,gdzieplanowalispotkaćsięzkomisarzem
Winylem.JeśliwierzyćinformacjomGosi,todomnumerczterynależałwłaśniedoniego.Mimogłośnych
uderzeńwdrewnianedrzwi,niktnieotwierał.Całydomekwyglądałzzewnątrznadośćzaniedbany.
Zardzewiałarynna,brudneokna,wyschniętatrawaizwiędłekwiatywogrodzie.Jeśliktokolwiektu
mieszka,zpewnościąniemaskłonnościpedantycznych.Nawetpięknieświecącetegodniasłońcenie
dodawałotemumiejscuuroku.
—Nieprościejbyłobyzadzwonić?—zapytałTajski.
—Próbowałam,alealbonieodbiera,albomawyłączonytelefon.
WkońcuGosianacisnęłaklamkę.
—Czekaj,cotyrobisz?Tosięnazywawłamanie—wycedziłprzerażonyMichał.
Okazałosię,żedrzwibyłyotwarte.
—Zostańtutaj—rozkazałaiostrożniewsunęłagłowędośrodka.—Winyl,halo,
możemyporozmawiać?—zawołała,alewodpowiedziałajejtylkocisza.
„Wcotysiępakujesz?—spytałMichałsamsiebieipochwilizawahaniaruszyłśladem
towarzyszki.
Znaleźlisięwzaśmieconymwnętrzudomu.Oknabyłypozasłanianeiwszędzieunosiłsię
niemiłyfetor.Niektórzytęmieszankęalkoholu,papierosówiBógwieczegojeszcze,nazwaliby„męskim
zapachem”.
„Jeślitakmawyglądaćzapach,toniechcęwiedzieć,jakpachniesmród.Zapachmężczyzny...?
Phi,zaczynamrozumiećlesbijki”—pomyślałaGosia,zakrywająctwarzirozglądającsiępo
zaniedbanymdomu.Wkońcustraszniezbladłaiwybiegłazdomu.Obawiałasię,żezwymiotuje.Tajski
wybiegłzanią.
—Nicciniejest?—krzyknął.
—Nie,nie.Dajmichwilę—odpowiedziałaMałgorzata,łapczywiełapiącświeżepowietrze.
Czuła,żezarazzwymiotuje.Tajskiwróciłdośrodkaikroczyłtakpowoli.Zatrzymałsięwkorytarzu,
patrzącnarodzinne,zakurzonezdjęciaSławomira.
—Misjadlaperfekcyjnejpanidomu—mówiłdosiebiepodnosem,kroczącprzedsiebie
międzybutelkami,opakowaniamipopizzyiinnych,wszelakich,niezidentyfikowanychśmieciach.Miał
dziwnewrażenie,żecośczaisięwtymdomu.Cośniedobrego...
„Comywyrabiamy?Nawetniejesteśmyuzbrojeni.Jakwyskoczyjakiśświrczybezdomny,
któryznalazłtulegowisko,tocozrobię?Nakrzyczęnaniego?!Gośkasięnaoglądałaamerykańskich
kryminałów.
Włam!Zwyczajnywłamitowbiałydzień!”—cośkrzyczałowduszyMichała,ostrzegało,kiedy
ostrożniestawiałkroki.Wszystkobyłozaśmieconeipanowałtutotalnychaos,jakbyoddłuższegoczasu
niktnieruszałtegobałaganu.
„Studenckieczasysięprzypominają”—pomyślałprawietrzydziestoletniblondynw
niebieskichjeansachigranatowejkoszulizdługimrękawem.Michałzwyklezapinałjąpodsamąszyję,
aletymrazem,zestresu,postanowiłjąpoluźnić.Zacząłsięteżpocić,awyobraźniarobiłaswoje.
StojącejnazewnątrzGosibyłojużlepiej,aletylkozżołądkiem,bojednakwgłowietłukłosię
jejmilionmyśli.
„Niewyglądanato,byWinyltubył.Wyprowadziłsię,czyuprowadziligocisamiludzieco
mojąmatkęiZenona?Nieszczęściakrążąwokółmniejakhieny.Tojakiśspisekalbonaprawdęjestem
pechowa”—mówiładosiebiewmyślach.
—Cozagość...Świrjakiśibałaganiarz.Mojamatkabygoustawiła.Takiktośmapomóc
Gośce?Jakbymjacholeraniewystarczyłi...—potychsłowachMichałnagleznieruchomiał,gdyż
usłyszałjakiśtrzaskpodnogą.
„Michał,cojest?Czemustanąłeś?—zapytałsamsiebiezaskoczony.Jakbyumysłoddzieliłsię
odznieruchomiałegociała.—Tenświrzabezpieczyłsięnawypadekczyjegośwęszenia?Pierdolony
militarysta”—stwierdziłMichał,przeklinającwłasnąnieuwagę.
PostanowiłostrzecGosię.
—Gośka!Niewchodźtu!—zawołał,alepochwilizdałsobiesprawę,żeterazniechybnie
przyjdzie.Jaktokobiety,zawszepchająsiętam,gdzienietrzeba.—Niepodchodź!—zagrzmiał
poważnie,gdyzobaczyłjąprzydrzwiach.
StaławdrzwiachipatrzyłanapoważnątwarzMichała.
—Co?Cosięstało?Nadepnąłeśnacoś?—zapytałazaniepokojona.
—Chybana...minę.Uciekajstąd!—poprosiłMichał,którybałsięwykonaćjakikolwiek
niepotrzebnyruch.—Mina?Skądtakipomysł,przecież...
—Topatrz!—krzyknąłzniecierpliwionyiodkryłpapierekspodstopy.
OczomGosiukazałosięcośnapodobieństwogrubego,zielonegotalerza.Widziałakiedyścoś
podobnegonafilmiewojennym.—Michał,torzeczywiście...mina—szepnęłazprzerażeniem,
ruszajączbielałymiwargami.
—No,wyłaźstąd,alejuż.
—Acoztobą?
—Wyłaźstąd,natychmiast!Bezsensubyśmyobojezginęli.
Schowajsięprzeddomem,aja...aja...odskoczę...—palnąłMichał.
—Odskoczysz?
—Odskoczę—zaparłsięMichał.
—Niezgrywajbohatera.Zadzwoniępopomoc.
—Nie.Przecieżsiętuwłamaliśmy.Zamknąnas!
—Woliszstracićnogę?
—Nie,znamteminy.Będęmiałkilkasekundnaucieczkę.Schowamsięnimwybuchnie—
ujawniłTajskiswójplan,choćsamniezbytwierzyłwjegopowodzenie.
—Jesteśpewien?
—Yyy...jestem—skłamał.
Stałtaknieruchomo,poszukującprzytymwzrokiemmiejsca,gdziemógłbywdwieczytrzy
sekundyuskoczyćijeszczesięschowaćprzedwybuchem.
—Michał,proszę.Wezwępomoc.Nieruszajsię,botocośwybuchnie—corazbardziej
zdenerwowanaGosiapróbowałanieudolnieuspokoićTajskiego.
—Proszęcięodwierzeczy.Niepróbujmnieuspokajać,boitakcitoniewychodzi.Apo
drugie—wyjdź!
—Ale...
—Niedyskutuj,bozaraznazłośćpodniosętęcholernąnogę!—krzyknąłMichałrozeźlonyjuż
nienażarty.
„Kochamcię”—powiedziała,gorączkowoszukająctelefonu.„Samochód”—podpowiedział
jej.Tamgozostawiła.Wtorebce,typowakobieta.WrzeczywistościjednakGosiaaninieznalazła
telefonu,aniniewyznałamiłościMichałowi.Wszystkotobowiemwydarzyłosiętylkowjegogłowie.
WyobrażeniezGosiąbyłoprodukcjąjegobujnejwyobraźni.Taknaprawdę,tawznaczniemniej
dramatycznejczyromantycznejscenerii,najnormalniejwświeciewymiotowałaprzeddomem,podczas
gdyonsamstałnieruchomo,rozmyślając,jakbytuuniknąćśmierci...
—Notoładnie,zachciałomisięprzygód.Jestemlistonosz,anieRambo.Gdziejamamniby
odskoczyć?Dowannyzadaleko.Szafęrozwali.Kurwa,urwieminogi.Możeijaja.Tyidioto!—głośno
myślałTajski.
Panikapodsuwałamukolejnedziwnepomysły.
Jegowewnętrznedywagacjeprzerwałodziwneuczucie.Jakbyktośprzystawiłmuzimne
żelazodogłowy.Tegosięobawiał.Dałsięzaskoczyćjakiemuśwariatowizbronią.WgłowieMichała
pojawiłsięobrazjegołbaimogącegowkażdejchwiliwystrzelićpistoletu.—Neuszajsię
ypie...bocijeeb...bocijeeeb...bociejeba...rozwalę...—wydukałjakiśmężczyzna,celującwgłowę
itakjużpotworniezestresowanegoMichała.
—Niezamierzamsięnigdzieruszać,panieporywaczu.Wdepnąłemwcoś—odparłTajski,
jeszczebardziejzastygającwbezruchu.
—Nowdepłeś,szynu,wniezłegófno,Cieodpuczewłażenietocycuchdomóf...—dukał
niewyraźniemężczyzna,stojącyzaTajskim.KątemokaMichałdojrzałczerwonąplamęna
brzuchuniebiesko-białegopodkoszulkazataczającegosięmężczyzny.—Chwiejesiępan.Chyba
jestpanranny.Mogępomóc—negocjowałMichał.
—Nocio,rannyptaszekestem—odparłmężczyzna,chichoczącprzytympijacko.
—Michał,cosiędzieje?Znalazłeścoś?—wołałaMałgorzatasprzeddomu.
—Oooo,koleżankaniechdołączydonasz.Cyckizawtszemilewydziane—zaproponował
pseudogrzeczniemężczyzna,wciążkpiąco.—Nie,niechpantrzymasięodniejzdaleka!—krzyknął
Tajski.—Ciiicho...tykurte...chujumały,łapywgórę—nakazałmężczyzna.
Następnieodwróciłswójwzrokwkierunkudrzwi.
—Atojasięprzywitam...yyy...Ne...zeee...achuj...—wydukałmężczyzna—Cotoja
miałemzrobić?—zastanawiałsiękompletniepijanybrodaczwpodkoszulku.
Stałtakzastanawiającsię.Michałkątemokazobaczył,jakstalowalufawędrujepogłowie
człowieka,którytrzymałgonamuszce.
Niemógłuwierzyć,żetenfacetdrapiesiępołbieodbezpieczonąbronią.Michałniemiałteż
zamiarupozwolićnaskrzywdzenieGosi.
Zachowałsięzupełnieniepodobniedosiebie.Zwykledośćnieśmiały,fajtłapowatylistonosz,
szybkim,zdecydowanymruchempróbowałwytrącićbrońzrękinapastnika,któryjeszczeprzedchwiląw
niegocelował.
—Tykurrrte...—wydukałmężczyzna,szukająclekkozamglonymwzrokiemswojegonarzędzia
niedoszłejzbrodni.
Chwiałsięizataczał,ażwkońcuupadł.Michałdopieropochwilizorientowałsię,cosię
wydarzyło.Podnagłymwpływemadrenalinyuderzyłmężczyznęwtwarz.Tenpadłnaziemię
nieprzytomny.Tajskicałytenczaspamiętał,bytrzymaćprawąstopęnaminie,uważając,bytanie
wybuchła.
—Gosia,chodźtuszybko!Dorwałemporywacza!—krzyczałdumnyzsiebieTajski.
Małgorzataniemalwbiegładodomu.Pochyliłasięnadnieruchomoleżącymmężczyzną.
—Chybajestranny,spójrznajegobrzuch.Tochybakrew,gdzieśpowinnabyćjegobroń—
mówiłMichał,czującsiębohateremitwardzielemwszechczasówwoczachtowarzyszki.
Pokonałczłowiekazbronią.„Jaknajakimśfilmie,kurde”.Gosiaprzyjrzałasiębadawczo
czerwonejplamienabrzuchumężczyzny.Powąchałają.Następnieskrzywiłasię.
—Toniekrew,tochybajakieświno—stwierdziła,poczymspojrzałanatwarz
zarośniętego,zaniedbanegomężczyzny.—Atojego„broń”—powiedziała,podnosząckrótką,
stalowąrurkę,którależałakołospitegomężczyzny.
Tajskispojrzałwsufitzzażenowaniem,gdyzdałsobiesprawę,iżniepistoletpsychopatymiał
przygłowie,leczzwykłąrurkętrzymanąprzezledwotrzymającegosięnanogachżula.Gosiaprzyglądała
siętwarzymężczyzny,bypotwierdzićjegotożsamość.Jegozarostzpewnościątoutrudniała.Przybrałteż
nawadzeodichostatniegospotkania.
—TojestkomisarzSławomirWinyl.Pijanyjakbela.Musiałwziąćnaszawłamywaczy,może
czegośsięboi.
—Trzeźwościsięboi!Tojesttentwójbohater?WielkiglinazbrodąjakMikołaj,comiśmierć
chciałdaćwprezencie?!—pytałrówniezaskoczony,jakiwkurzony.—Omałomnieniezabił!
—Niemarudź,tylkopodejdźipomóżmigoprzenieść—poprosiłapatrzącnapijakazdezaprobatą.
„Możejakwytrzeźwieje,tosięprzyda”—pomyślała.Michałpatrzyłjakzahipnotyzowanyna
odgarniającązauchoswojerozpuszczone,czarnewłosykobietę,próbującązłapaćWinylazanogi.
—Pomóżmi,no—powtórzyła.
Tajskizrobiłwięckrok,byposekundziezdaćsobiesprawęztego,cozrobił.Jegonoga
zmieniłapołożenie.
—Uciekaj!—krzyknąłprzerażonyirzuciłsięnaMałgosię,wypychającjąkawałekod
wspomnianejminy.—Uratujęcię!—zawołałwbiegu,następniepokryłjąswoimciałemiczekałna
egzekucję.
Leżelitaknapodłodze,każdenacośczekając:onnawybuch,onanawyjaśnienia.Nictakiego
jednakniemiałomiejsca.SkulonyMichałwkońcunieśmiałopodniósłgłowędogóry.Spoglądałtona
Małgosię,todotyłu,namiejscegdzietkwiłanieszczęsna„mina”.
—Czujęsiętrochęzażenowany—przyznałMichał.—Toniewypał.
—Nocoty.Możeszjużzemniezejść?
—Niewybuchło?—zapytałciąglezdziwiony,schodzączGosi.
Dziewczynazbliżyłasiędominy.
—Niedotykaj—poprosiłchłopak.
—Toatrapa.Zabawka.Raczejcośwrodzajuśmiesznejpułapkinaszczury.Michaś,Michaś,co
zciebiewyrośnie...
—Nieno,weź,mieliśmycośzrobićztymtwoimpijakiem—czerwonyzewstydu,jakburak,
Michałpróbowałzawszelkącenęzmienićtemat.
—Wtowdepnąłeś.Stądtentrzask.Maszbujnąwyobraźnię,
Michaś.Możenapiszeszjakiśkryminał?—trochęznęcałasięnadnimGosia,drwiączcałejtej
sytuacjizszerokimuśmiechemnaustach.
„Czuję się taki malutki” — pomyślał. Po chwili wstał, otrzepując się przy tym bardzo długo i
starannie,jakbyniewiadomo,wczymsięwytarzał.
—Mimowszystko,dziękuję.Naprawdęmyślałeś,żetobombaimnieuratujesz?—zapytała
kobieta,wduchuczując,żepowinnabyćwdzięczna,zabyłoniebyło,bohaterskiczyntowarzysza.
—Nieno,żarttaki,niedałemsięzrobićwkonia.Wogóleto...yyy...tocoztym,Winylemczy
jakmutam...?—dukałTajski,nadalczerwonyzewstydu.
Rozpaczliwieniechciałkontynuowaćjużwątkubombyiswojegozachowania.Skierował
wzroknanieprzytomnegomężczyznę.
—Padłpomoimsierpowym—przyznałlistonoszzdumą.
—Toraczejalkoholgoprzewrócił.
—Możetak,alejapomogłem,zresztą,coteraz?
—Porozmawiamyjaksięogarnie.Pomóżmizanieśćtegopijakadołazienki,zimnyprysznic
jestlepszyniżwytrzeźwiałka.
Taksiębowiemskłada,żeuratowaniematkiGosizależyterazodstanutrzeźwościWinyla.
RozdziałXV
Rybnik,ulicaSławików,domnr4
17maja2006—godzina10:15
8dnidozapłatyokupu
MałgorzatawrazzMichałemułożyłakomisarzawwannie,gdziezaczęlicucićgoprzypomocy
zimnejwodyzprysznica.PokilkutakichpróbachpobudkiWinylbyłcałyprzemoczony,alewkońcu
niecooprzytomniał.Gosiamiałanadzieję,żetymrazemnadłużejniżdwieminuty.Zmieszanyi
jednocześniezaskoczonyWinylspoglądałteraznanichprzekrwionymioczami.Pogładziłzaniedbaną
szczecinębrodyipochwilowymzastanowieniukrzyknąłprzerażony.
—Przedchwiląbyłaśmężczyzną,tysamicopiekielna!—czyliwciążbyłjeszczepijany.
Ułożyłsięwygodniewwannieipochwilidałosięsłyszećjużtylkochrapanie.
MichałztrudemwziąłgonabarkiizpomocąGosiudałomusięzanieśćkomisarzanałóżko,
którezresztąledwodostrzeglipodstertągazetiśmieci.
Tamułożylimamroczącegocośpodnosempijaka.
—Coteraz?—zapytałMichał,sadowiącsięzobrzydzeniemnajednymzeskrzypiących,
poplamionychfoteli.
—Zadużoopcjiniema.Czekamy,ażwytrzeźwieje—odparłaniecozrezygnowana.
Minęły2godziny...
Winylztrudemotworzyłnieconapuchniętepowieki.Rozejrzałsiędokołasmutnymioczamii
ziewnąłgłośnoniczympawianwokresiegodowym,przeciągającsięprzytym.Następniezwyraźnie
towarzyszącymgrymasembóluzłapałsięzagłowęijęknął.
—Ała,donastępnegopicianiepiję—zażartowałsamdosiebie,najwyraźniejwciąż
nieświadomobecnościgości.
Jegooczyodwykłyodwidokuludzi,szczególniewdomu,więc
dopieropokilkuchwilachdostrzegłwpatrującychsięwniegoMałgorzatęiMichała.Niezwracał
uwaginato,żecałyjestmokry.—Miło,żewkońcusięprzebudziłeś,komisarzu—powiedziała
Małgorzatauprzejmie,choćzdużąnutąironii.
—Toty?Tymisięśnisz,niejesteśprawdziwa—mamrotałWinyl.
—Niejestemprawdziwa?Zapewniam,żegdybymbyłatwoimsnem,tomiałabymdłuższenogi
iwiększecycki.
—Racja,iniemiałabyśnasobieubrania—stwierdziłpodnosemWinyl.
—Słucham?—zapytałaMałgosia,aleuznała,żesięprzesłyszała.
—Myślałem,żemisięśniłaś.Pozatym,niemówdomnie:komisarzu.Tojużprzeszłość
—wybrnąłWinylwciążzaspanymizachrypniętymniecogłosem.Zmieniłteżsprytnie
temat.
—Dlamniezawszebędzieszpanemkomisarzem.Jesteśprzecieżbohaterem.Nietylkomoim,
choćdwarazyuratowałeśmiżycie—mówiłaMałgorzata.
—Pan,panipan.Przestańztympanem,boniejestemżadentamPiotruśPan—stwierdził
komisarz,gładzącwygnieciony,poplamionypodkoszulek.—Atenmajtektokto?—zapytał.
—Tomójprzyjaciel,Mich...—kontynuowałaGosia,aleMichałwszedłjejwpółsłowa:
—Zaraz,zaraz.PanjestsłynnymkomisarzemWinylem...Chlubąraciborskiejpolicji?Ten
komisarz?Topanrozwikłałaferęztamtymskorumpowanymzakładempsychiatrycznyminauczycielem,
którymordowałstudentów?Topanrozwikłałtęzagadkęzezboczonymprofesorem-zabójcąwychowania
fizycznego?TopanrozprawiłsięzKlaunem?Topan...—gestykulowałwyraźniepodnieconyi
podekscytowanyMichał.
Niesądził,żekiedykolwiekspotkatakąosobistość.Owszem,Gosiareklamowałakomisarza,
aleMichałnawetwswoich
najśmielszychsnachniedomyśliłbysię,żetojesttensławnykomisarz
Winyl.Niegdyśnajpiękniejgrającapłytaraciborskiejpolicji,nabrzmieniektórejdrżeliwszyscy
kryminaliści.Terazjednakwyglądemprzypominałraczejzdartąpłytę.Wygnieciona,poplamiona
koszulka,niemilewyglądającebokserkiiogólnezaniedbaniebyłydalekieodideału.
—Tak,toja...pan,któryrozwikłał...babcikurwakłębekwełnyrozwikłałem.Przynieśliście
piwo?—oburknąłWinyl,jakbywstydziłsięswojejprzeszłości.
—Aletoprzecież,tenWinyl—stwierdziłaGosia,jakbychciaładodaćwiarypodstarzałemu,
zapuszczonemuglinie.
—Tak,ja,alebyłowiekitemu,gdyściejeszczewMikołajawierzyli.Naczytałeśsięzadużo
gazet,młodyczłowieku—odparłWinyl,któryniezbytdobrzeznosiłsławę,arozpoznawalnośćjużw
przeszłościzaszkodziłajegopracy.
Nigdynieczułsiędobrzewblaskufleszy,bowiedział,żewświetlewidaćwięcej.Dosyćwad
zobaczyłajużjegobyłażonaidzieciaki.Sławaobnażyłajegosłabości.
—Dopieroterazwiem,atakczułem,żeskądśznamtonazwisko.
Chybaprzeztenzarostniepoznałem—kontynuowałswójwywódMichał,któryniechciałdobijać
Winyla,mówiącmuprawdęnatematjegowygląda.Podobniezresztąjakjegodom...Młodegolistonosza
zbierałonawymioty,niewiedziałczyzesmrodu,czyzprzejęcia,żespotkałtakąosobistośćwtak
dziwnychokolicznościach.Winnymczasieimiejscupewniepoprosiłbyoautograf,aleniemógłtego
zrobićprzyGosi.Powagasytuacjiwymagałaodniegoprzynajmniejstwarzaniapozorówtwardego
mężczyzny,naktórymmożepolegaćkobieta.—Dajspokój,młody,żadenzemniebohater.Nie
widziciejakskończyłem?Takkończąbohaterowie?Raczejjakieśpierdoloneprzygasłegwiazdy.
Małgosiaspojrzałanazdjęciekobietyzdwójkądzieci,walającesięnapodłodze.Strzeliła,że
tożonakomisarzaijegodzieci.
—Aoni?Zadzwonićdotwojejżony?—zaproponowała.
—Byłejżony.Docholery,byłej.Jakwyściesiętuwłaściwiedostali?—zagrzmiałWinyl,
którynielubiłwchodzeniawbutachwjegożycieprywatne.
Wystarczająconadepnęlimujużnaodciskdziennikarze.
—Czytałemotym.Żonazdziećmiopuściłakomisarzakilkatygodnipotym,jakodszedłz
policji.Głośnobyłootym.Odeszłaprzez...—mówiłMichał,zupełnieniezważającnaswojesłowa.
Przerwałgdyzobaczyłgroźnespojrzeniekomisarza.Poczułsięjakidiota.
—Acotamgazetywiedzą?!Coty,gówniarzu,wiesz?!Mojarobotabyłabrudna,apewnych
rzeczyzrąkzmyćsięnieda!—zagrzmiałWinyl,zrywającsięnarównenogiichwytającmłodego
przyjacielaGosizaszyję.
Wściekłyzacząłgodusićiwydzieraćsię:
—Toniewaszasprawa!Wypierdalaćmistąd,hieny!—wołał.
—Wyjdę,jakmniepanpuści—wydukałduszącysięMichał.
Małgorzata,niecoprzestraszona,próbowałazałagodzićsytuację.—Onniechciał.Proszęgo
puścić.Chciałamtylkoprosićopomoc.Jesteśjedynąosobą,którejmogęzaufać—błagałaMałgosia.
PochwilizastanowieniaWinylzmiękłipuściłMichała.Tenzkoleizacząłłapczywiechwytać
powietrze.Zamroczyłogo.
—Wypadmistąd!Bozadzwoniępopsyalboprzestrzelędupska!Możeoba!—krzyczałwciąż
wściekłyWinylizacząłgrzebaćwsterciegazetnałóżku,gderającjednocześnieichwiejącsięprzytym:
—Gdzietenmójpistolet?Gnatzasrany!
—Cóż,możejednakludziesięzmieniają—przyznałazrezygnowanapaniWrzesień.—Ja
wciążjednakwciebiewierzę.Zostawiamtękartkę.Odezwijsię—dodała,kładącwspomnianybiały
świsteknastole.
—Idźciestąd...Poprostuspierdalajcieidajciemispokój—powiedziałcichoWinyl,
oglądającsięlekkozasiebie.—Mamdość—dodał.—Dośćżycia...Dośćwszystkiego.Nawetpilota
dotelewizoraniemogęznaleźć.
—Możemożemyjakośpomóc?—zaryzykowałaGosia,widzączrezygnowanego,siadającego
nafotelukomisarza.
—Możeciemipomóc,wychodzącstądimniewięcejniewkurwiać.Uprzejmieproszęmnienie
wkurwiać.
Małgorzatauznała,żejednaknaprawdęczasznikać.Jejbohater,przenikliwy,twardyi
inteligentnyniegdyśkomisarzWinyl,bohaterwielukadetówwstępującychdopolicji,zniknął
bezpowrotnie.Będziemusiałaszukaćpomocygdzieśindziej.Zabrałateżlist,którypoczątkowochciała
zostawićnastole,licząc,żejejbyłyherosprzeczytagoiwrócimuchęćdożycia.Napróżno.Zabrałaze
sobąrówniezrezygnowanegoizawiedzionegoMichała.Zżalemopuszczalidom,wktórymmieli
odnaleźćpomoc.Spotkałoichrozczarowanieiupadłyglina,którynawetniechciałzkolanpowstać.
—Takumieralegenda—stwierdziłponuroMichał.Kobietanieśmiałaodezwaćsięani
jednymsłowem.Poprostumusiałazgodzićsięztowarzyszem.ChoćWinylżył,tojegosmutna,powolna
agonianiegdysiejszegobohaterabyłafaktemniezaprzeczalnym.Jużbyliprzyaucie,gdyusłyszeli
wystrzałzdomuWinyla.Zpewnościąniebyłtokorekodszampana,tylkoodgłosbroni,którazagrzmiała
raz,aledonośnie.Padłstrzał,ajegoechowydobyłosięzdomuniczymzłowieszczewidmoznamionujące
śmierć.GosiaiMichałspojrzelinasiebiezprzerażeniemwoczach.—Myślisztosamo,co
ja?—zapytałmłodylistonosz,niedowierzającwłasnymuszomimyślom.
—Musimytosprawdzić—jegotowarzyszkaprzełknęłagłośnoślinę.
—Oszalałaś?Trzebawezwaćgliny,bobędzienanas.
—Nieprzesadzaj.
—Dajspokój,widziałaśgo,tostrzępczłowieka.Strzeliłsobiewłeb,skróciłmęki,koniec
historii.Wiejmystąd.Przecieżmusimyratowaćtwojąmatkę,zapomniałaś?—Michałwtakisposób
próbowałteżzagłuszyćrozczarowanieWinylem,któryokazałsiętchórzem.—Niemamsiędo
kogoudać.Onbyłmojąostatniądeskąratunku.
—Zapóźno.Martwyczyżywy,tożadnegozniegopożytku...—Nie—odparłaznadziejąGosiai
postanowiławrócićdodomuWinyla.
Musiałasięupewnić.Jejtowarzysznienależałdonajodważniejszychiczuł,żemogątego
wszystkiegożałować,alejednakpodążyłzanią.Niczymwiernypieszaswąpanią.
Gdyweszliostrożniedodomu,obawialisięwidokumartwegokomisarza,alejednocześnie
próbowalisięnatoprzygotować.Tymczasemmężczyznasiedziałcałyizdrowynałóżku,zabawiając
siępistoletem,niczymstaryrewolwerowiecobracającgonapalcuwokółjęzykaspustowego.
—Znalazłemswójpistolet—przyznałrozbrajającoWinyl,aGosiaspostrzegłazbitąszybęw
oknie.
Najwyraźniejbrońleżałaodbezpieczonawstarcieśmieci,aonnieopatrznienacisnąłnaspusti
tawystrzeliła.Kulanieraniłago,leczpoleciaławświat.Komisarzmiałszczęście,którebyłodawno
niewidzianymgościemwjegożyciu.
—Myśleliśmy,żepan...—wyjąkałMichał,aleGosiapalnęłagowbrzuch,nakazująctym
samymmilczenie.
—Bałaganomałomnieniezabił.Śmiesznetowszystko.Takiburdel.Wmieszkaniu,jakiw
życiu.Zupełnie,jakpolskapolityka.—Możejednaklosniechce,byśzginął?Byćmożeniewszystko
jeszczestracone?
—Toznak—dorzuciłMichał,alewidzącspojrzeniaGosiikomisarza,zmieszanypostanowił
sięzamknąć.
—Misja,powiadasz?Zastaryjestemnarozpierduchy,mała.
Pozatymtowszystkojesttakie...właśnie,takierozpierdzielone.—Byćmoże
przeznaczonecijestjeszczerozwikłanieostatniejsprawy.
—Ostatniasprawa,mówisz?Ostatniąsprawętojużmiałem.Byłanajważniejsza,wmoim
życiu.Spaprałemto,kurwa.Onapoprostuodeszła.Zpowodumojejgłupoty.Wkażdymrazie,
powiedziała,żejestemzerem.
—Żona?
—Tak,toznaczy:byłażona,aledzieci...Żonyczasamistająsiębyłymi,aledzieci.Dzieci
nigdyniemożnanazwaćbyłymi.Sąnazawsze.Wszystkoprzeztenbałagan,zasranyburdel.
—Możedasiętowszystkoposprzątać?Naprawićtotwojeżycie.—Nie,nazawsze
zapamiętamwzrokmoichdzieci.Patrzyłynamniezodrazą,jaknajakiegośrobaka.Jaknazero.Szkoda
gadać,lepiejsięnapić—tłumaczyłposępnymgłosemWinyl,coparęsłówłapczywiepopijającwodę,
którąpodałmuMichał.
Kacdawałosobieznać.Komisarzowitrzęsłysięręce,awzrokmiałzmęczonyitrochęnieobecny.
Chętniebytoukrył,aleniewiedziałjak.Wyraźniewstydziłsięswojegostanu.Małgosiauznałatoza
dobryznak.Czuła,żeprzestajebyćobojętnyizaczynamyśleć.
—Możemamsposóbbyżonaidzieciwróciłydociebie?Byśznówbyłichbohaterem,takjak
kiedyś,co?—mówiłaMałgorzata,sięgającdokieszenipolist,któryzostawilijejporywacze.
Winylprzetarłoczy,przeczytałuważniewiadomość,jakbychciałznaleźćodpowiedźpomiędzy
wersami.Małgorzataopowiedziałamujeszczekilkaszczegółówdotyczącychporwaniajejmatkii
Zenona.
—Czemuniepójdzieszztymnapolicję?
—Zabronilimi,samwidzisz,żejesttamnapisane.O,tutaj.—Normalka.Czylido
porwaniadoszłowczoraj,gdyniebyłocięwdomu.Możemyprzyjąć,żetaosobaniedziałałasama.Noi
nietybyłaścelem.Porywaczemusielicięteżodpewnegoczasuobserwować.Czekaliażzniknieszz
domunadłużej.Gdydowiedzielisię,żewybieraszsięnakolacjęzmężczyzną,wiedzieli,żeniebędzie
cięparęgodzin.Pewniewysłalizatobąprzylepę-czuja—tłumaczył,wracającydożyciaWinyl.
—Przylepę-czuja?—powtórzylichóremgościekomisarza.
—Totypowezagranieporywającychzdomuzgóryupatrzonąofiarę.Poprostuktośzawami
jechał.Śledzącwas,utrzymywałłącznośćzresztągrupy.Stądwiedzieli,żejesteśwGórkachnakolacji.
GdybyśopuściławcześniejdomMichała,wówczaszpewnościąpróbowalibyjakośopóźnićtwój
powrótdodomu...
—Spowodowaćwypadeklubstłuczkę?—dokończyłaGosia.—Tak,dokładnie.Tojeden
zesposobów.Nibyniechcący,alezyskalibysporoczasu.Jednaknajwyraźniejzmieścilisięwczasie.
—Coteraz?
—Pokażtentelefonodporywaczy—kontynuowałWinyl,aGosiawręczyłamustarąkomórkę
pozostawionąprzezporywaczy.
—Heh,ciekawe...—zamyśliłsięWinyl.
Rozwikłaniekilkuzagadekwlałowniegotrochęsił.Poczułsięjakdawniej.
—Cotakiego?Wymyśliłeścoś?
Możetospecjalnie,alewydajemisię,żeposzlinałatwiznę—
stwierdziłWinyl,dokładnieoglądająctelefon.
—Nałatwiznę?—zapytałzaciekawionyMichał.
—Totaniaparattelefoniczny,dośćstary.Makrotkąantenę,niemawięczbytszerokiego
zasięgu.Sądzę,żeporywaczemająswojąkryjówkętu,naŚląsku,niedalej—dodałWinyl.
—Dlaczegoniedalinamnormalnegotelefonu,tylkotakistaryrupieć?
—Tegoniewiem.Możechcą,byśmysięzastanawiali,amożemająwtymjakiśukrytycel.
—Możeszmipomócwuratowaniumatki?—zapytałaGosia.—Nienadajęsięjużdo
tego.Samawidzisz,żeniejestemjużgliną—wymawiałsięWinyl,oddającGositelefoniunikającjej
wzroku.
Wróciłjegobrakwiarywsiebie.
—Ale,naBoga,jesteśmężczyzną.Odznakaitakniewieletupomoże,boprzecieżniemogę
iśćnapolicję.Zagrozili,żemojamatkazginiejeśliniezapłacę,alejatakichpieniędzyniemam!
Pozwolisz,bymojejmatcecośsięstało?Mamtylkoją—mówiłazwyrzutemGosia,grająctymsamym
napoczuciuwinyiobowiązkuWinyla.Miałanadzieję,żetojegosłabypunkt.Choćostatnie
tragicznewydarzeniabardzojązmieniły,tozeswojąurodąiinteligencją,wciążpotrafiłamanipulować
mężczyznami.
—Przepraszam,niepotrafięzająćsięwłasnążonąidziećmi,amamścigaćbandziorów?Nie,
nawetgdybymchciał.Niemogę,przykromi,niepomogę—upierałsięWinyl.
—Wtakimraziemyliłamsięcodociebie.Twojażona,oprzepraszam,byłażonamarację...
Dzieciniechcątakiegoojca!Uważałamcięzabohatera,alewidzę,żeniepotrzebnie.Jesteśzwykłym
obibokiem,śmieciem,nikim.Jesteś...jesteśjakimśobszczymurem,małąniżnieznaczącąpiczą!—
wykrzyczałazełzamiwoczachMałgorzata,poczymrzuciłabutelkąwodywWinylaiwybiegłazdomu.
Michałspojrzałnaniegozwyrzutem:
—Przepraszam,skończyłemześciganiembandytów.Toprzeztostraciłemżonęidzieci,asam
gnijętubezsensu...
Każdyjestkowalemwłasnegolosu,alepanusiępoprostuniechcegokuć—stwierdziłMichał,
spojrzałnabyłegokomisarzazpogardąitakżewyszedł.
—Muszęsięnapić—westchnąłpodnosemWinyliotworzyłleżącąnapodłodzepuszkępiwa.
Pociągnąłłapczywiekilkałyków,przeklinającponosemMichałaTajskiegoiMałgorzatę
Wrzesień.
—Ciepłe,kurwa—przekląłsiarczyście,przyznającprzedsamymsobą,żedziśtonaweti
piwojestprzeciwniemu.—Pieprzonedzieciaki!Zawracająmidupsko,bonaczytalisiękomiksówi
bohaterasobiewymyślili.Byłemdobry,noowszembyłem.Nowłaśnie,byłem.Czasprzeszłyniezna
litości—dodałwrozmowiezsamymsobą.
Rybnik,ulicaSławików,domnr4
19maja2006—godzina14:30
6dnidozapłatyokupu
Małgorzata,wiedzącjuż,żeniemaczegoszukaćuWinyla,postanowiłarozważyćwszystkie
możliwościzdobyciapieniędzynazapłatęokupu.Niemiaławyboru.Kredyty,pożyczkiiinnesprawynie
pozwalałynaoptymizm.NawetzpomocąMichałaicałejwsinieuzbieratychnieszczęsnychpięciuset
tysięcyeuro.
—Tobezsensu.Tylekasy,niedamrady.Dzwonięnapolicję—jęknęłaponuroGosia.
Gdyjużpodnosiłasłuchawkę,Michałpowstrzymałjąjednymruchem.
—Niemożeszsiępoddać.Nietraćnadziei,jestempewien,żecośwymyślimy.Mamyjeszcze
całesześćdni—przekonywałMichałTajski.
—Tak,jasne,całesześćdniisprawasamasięrozwiąże.Albowtotkawygramy,jeszcze
lepiej—traciłacierpliwośćGosia,czując,żemożejużnigdyniezobaczyćswojejmatki.
Bezsilnośćpowodowałauniejgniewnasiebieiwszystkichdookoła.
Uspokójsię!Przecieżjeszczemożemywielei—Michałnieskończyłzdania,bowymianęzdań
przerwałoimstukaniedodrzwi.Ostrożnieotworzyli,aichoczomukazałsięniecoinny,bo
ogolonykomisarzWinylwswoimszarympłaszczuizsokiemmarchewkowymwdłoni.
—Dzieńdobry,zapomniałaśtorebki—przemówiłdoniecozaskoczonychjegowidokiem
MichałaiGosi.
—Nawetniezauważyłam,żejągdzieśzostawiłam.Toprzeztenbałagan.Ja...—jąkałasię
kobieta,odbierająctorebkęzrąkkomisarza.—Tak,jasne.Mogęwejść?—zapytałWinyl,
popijającłapczywiesok.
—Tak,tak,oczywiście.
—Postanowiłemwampomóc.Toznaczy,spróbowaćpomóc.
Uznałem,żejestemcitowinien.Niebyłołatwo,aleuruchomiłemkilkastarychkontaktów.Pokazałem
tuitamtelefonodporywaczy,któryzostawiłaśrazemzeswojątorebką.Uznam,żeniechcący.
—Czylizapomniałamztegowszystkiego.Terazgobędęnosićwkieszeni,aniewtorebce—
stwierdziłaGosia.
—Tak,tak,kobietyzawszeobiecują.Jeślizostawiłaśgoumniespecjalnie,towinszujęsprytu.
Odziwo,poruszyłamnietwojamowanatematbohaterskichczynówitympodobnych,dlategouznałem,
żetrzebasięwziąćzatenburdel,apomoctobiebędziemojąmiotłą...
—Miotłą?
—Nieważne.Takwięc,jakjużwspomniałem,popytałemnamieściewkilkusklepachz
telefonami.Pogadałemzestarymznajomym,którywysłałmniedo...
—Ico?—umierałzciekawościMichał.
—Inic...—odparłWinylniecozniesmaczony,bonienawidził,gdyktośmuwpadaw
słowo.—Nic?—zdziwiłasięGosia.
—Acoja,kurwa,niewyraźniemówię?—zapytałretorycznie
Winyl,aleuspokoiłsię.Dodałpochwili,jakbyzbierałogonawymioty.—O,jużlepiej.
Oczywiście,żeczegośsiędowiedziałem,inaczejbymnietuniebyło.Naprzyszłośćproszęmisięnie...
—Niewpierdalać?—rzuciłMichał,czując,żewie,cochce
powiedziećsłynącyzostregojęzykakomisarzWinyl.
Rozczarowałsięjednak.
—...niewtrącaćwwypowiedź,młodyczłowieku.Młodzijużtylkoprzeklinaćpotrafią?—
powiedziałzprzekąsemWinyl.—Przepraszam—rzuciłtylkonieśmiałoMichałiusunąłsię
zawstydzony.TakbardzochciałzyskaćwoczachGosijakotwardygość,niczymjejbohater—
Winyl.
—TentelefonzostałzakupionycałkiemniedawnowpewnymkomisiewRaciborzu.Mam
adres.Pojedziemytamizobaczymy,coudanamsieugrać—mówiącto,komisarzwyjąłstarąodznakęi
zaprezentowałją.
—Staryszeryfwróciłdomiasta—rzuciłponownieMichał.
—Ontakzawsze?—zapytałponowniepoirytowanyWinyl.—Tylkoprzytobie.Skąd
maszodznakę?—zaciekawiłasięGosia.
—Zdziwiłabyśsię,młodadamo,jakieinteresującerzeczymożnakupićnarybnickimtargu.
—Okej.Tochybaterazjużdorwieciekolesia.Gosiu,wybaczmi,alemuszędziśwkońcu
pokazaćsięwpracy.Zwolniłemsiędwadnitemu,alejeślisiędziśniezjawię,tomnieszefwywaliz
roboty.Jaktoogarnę,towracamdociebie—tłumaczyłMichał.
—Itakjużbardzomipomogłeś.Zkomisarzembędębezpieczna.
Dziękuję—powiedziałaipocałowałaMichaładelikatniewusta.Ten,choćzaskoczony,
uśmiechnąłsię,jakbyktośnaglewstrzyknąłmuhormonszczęścia.
—Miałeśdokądśiść,czyżnie?—stwierdziłWinyl,chcącprzywrócićmłodzianadożywych.
Działałmuteżnanerwy,ajegozniknięcieoznaczałospokójwitakjużobolałejgłowiebyłego
policjanta.
—Achtak,oczywiście.No,toidę.Powodzenia—rzuciłMichałitanecznymkrokiemwyszedł
zdomu.
—Czemutaknaglepolazł?—zapytałpaniWrzesień,bawiącsięodznaką.
—Pewniezauważył,żegadaostatnioodrzeczy.Zawstydzaszgo.
—Noniewiem,czyja.Nietrzebabyćdetektywem,bywidzieć,
żeonbycięchętnie...Nowiesz...—ciągnąłWinylnajdelikatniejjakmógł,aleogładatowarzyska
nigdyniebyłajegomocnąstroną.—Nie,niewiem—oburzyłasiękobietaiwyszłado
drugiegopokoju.
Winylwestchnąłidopiłdokońcaswójsokmarchewkowy,alewciążniepozbyłsięzust
niemiłegouczuciasuchości.Zamlaskał.—Maszcośdopicia?—zapytał,alenieotrzymał
odpowiedzi.„Królestwozafajkę”—pomyślałteżiudałsięzapaniąWrzesień.
Racibórz,ulicaOpawska,komistelefonówkomórkowych.
19maja2006—godzina15:05
MałgorzatawrazzWinylemweszładokomisu,mijającwprzejściuwychodzącegoklienta.
—Witam,czymmogęsłużyć?—zapytałgruby,ubranywczerwonąkoszulkęsprzedawca.
Przypominałnieconapęczniałybalon,którywkażdejchwilimożewybuchnąć.Zpewnościąnie
byłomuzbytwygodniewtejdośćmałejprzestrzenizaladą.
—Policja.KomisarzWróbel.Dzwoniłemdopanawsprawietelefonu.
—Adokładnie?—zapytałsprzedawca,poprawiającswojegabarytynazbytmałymdlaniego
krześle.
—AdokładniewsprawiewyciągówzesprzedażymodeluLP07—wytłumaczyłkomisarz
Winyl,machającodznakąilegitymacjąprzedoczamisprzedawcy.
Tenniedostrzegłbrakującegozdjęcia,gdyżWinylzręczniezakryłjekciukiem.
—Ktowasprzysłał?—zapytałpodejrzliwiesprzedawca.—LigaOchronyPrzyrody.
Gadajgrubasiealbozaczniemyprzeglądaćlegalnośćtychtwoichtelefoników—powiedziałostro
Winyl.
Byłjakdrapieżnik,którydawnoniepolował.Wyczułkrewiniemiałzamiarusiępatyczkować.
—Spokojnie,pocotenerwy.Niejestemgruby...
—Ajaniejestemcierpliwy—uciąłkomisarzzminąpokerzysty.
—Już,już.Niechcęproblemówzpolicją,działamylegalnie.
Przygotowałempanutękasetę.Wyciąggdzieśzapodziałem,ale...—Alelepiejzacznij
mówić—pogroziłWinyl,którynajwyraźniejzaczynałczućsięjakwswoimżywiole,odzyskującsiły
witalne.
—WciągutrzechtygodnisprzedałemtylkodwamodeletelefonuLP07.Tumapantowszystko
nagrane—odparłsprzedawca,podającWinylowipłytęCD.
—Dziękuję.Bardzopannampomógłwśledztwie.Odezwiemysię—skłamałWinylijuż
chciałwychodzić,gdysprzedawcajeszczegozagadnął:
—PanieWróbel,niechpantegopilnujejakokawgłowie.Mamstarysprzętitojedynapłytka,
niemamkopii.Wszystkonagrywasiębezpośrednionapłyty,bonakomputerzeniemamiejsca.Szef
przyoszczędził.
Winylskinąłgłowąiwyszedł.Kobietabyłapodwrażeniemlekkości,zjakąudałosięuzyskać
informacje.Samapewnieniedałabyrady.Niewidzisiebie,anitymbardziejMichaławtaksprytnym
działaniu.Płytęschowaładotorebki.
—No,paniWrzesień,obejrzymytowdomu.Myślę,żetonasdoczegośdoprowadzi.Gdy
dorwiemyjednegoporywacza,toznajdąsięipozostali.Będzieponich.Będziedobrze—stwierdził
Winylzpewnościąwgłosie.
Uśmiechnąłsięszeroko,czującsięjakdawnyWinyl,potrafiącyrozwikłaćkażdą,trudną
sprawę.Karzącybandytów,jakbytobyłojegohobby.Czuł,żewracadoniegdysiejszejformy.Dawno
tegoniesmakował.Upajałsiępoczuciemwyższościintelektualnejnadprzeciwnikiem.Czuł,żewkrótce
znówbędziegodzientytułowaniagokomisarzem.
RozdziałXVI
Racibórz,ulicaOpawska,komistelefonówkomórkowych.
19maja2006—godzina15:20
6dnidozapłatyokupu
Gdytakszliwśrodkudnia,naglezzaplecówMałgorzatywybiegłjakiśmężczyznaw
granatowymkapturzeisportowymubraniu.AniWinyl,aniGosianiezdążylizareagować,gdyzłodziej
złapałjejtorebkęibłyskawicznymruchemzerwałjązjejramienia,bynatychmiastrzucićsiędo
ucieczki.KomisarzWinylniemiałzamiarupozwolić,byzłodziejtakpoprostuzwiał.Gdytylkootrząsnął
sięzszoku,ruszyłzanimwpościg,alejakmożnabyłosiędomyśleć,pięćdziesięcioletnifacetzniszczony
pijaństwem,zzastałymimięśniami,niejestwstaniedogonićmłodego,zdrowegomężczyzny.
ZakapturzonapostaćnatlezasapanegoWinylapędziłaniczymUssainBoltnabieżni.Małgorzatai
komisarzmusielisiępogodzićzporażką.Nieuniknionybyłpowrótdodomuzpustymirękoma.Sprawa
nieruszyładoprzodu,azamiastodpowiedzipojawiłysiękolejnepytania.
Godzina21:04—Nędza
KomisarzWinyliMałgorzatabylinasiebiewściekli.Dalisiępodejśćjakdzieci.Podrzędny
złodziejtorebekwyrwałimjedynytrop,płytę.NiczymechowgłowieMałgorzatybrzmiałyterazjej
obietnice:„będęnosićwkieszeni,niewtorebce”.ÓwczesnepowątpiewanieWinylaokazałosię
prorocze.Wspólniemyśleliteraznadkolejnymkrokiemwśledztwie,gdydodomuMałgorzatywNędzy
wpadłzdyszanyMichałTajski.Miałlekkopodbitepraweokoiniecoopuchniętylewypoliczek.W
kącikuustbyławidocznazaschniętąkrew.
—Michał!MójBoże!Pobilicię?Okradli?—dopytywała
Małgorzata,którapoderwałasięzkanapyipodbiegładoTajskiego.
—Takjakby,dorwałomnieczterechzbirówwkominiarkach.
—Jakaśplaga,cholera—przekląłWinyl.
—Całkiemniedaleko.Myślałem,żechcąmnieokraść.
Wyciągnąłemportfel,atennic.Porazpierwszyspotkałemzłodzieja,którycośdaje,zamiastzabierać
—mówiąctoMichałwyjąłztorbykasetępłytęCDipodałjąMałgorzacie.
—Gośka,myślę,żetojakaśpoważniejszasprawaztymporwaniemtwojejmatkiiojczyma.To
możebyćjakaśsekta.Działająwsposóbprzemyślanyikonkretny.Wiemy,żemająwięcejniżsiedmiu
alboośmiuczłonków.Zaczynasięrobićniebezpiecznie—myślałgłośnoWinyl.
—Myślisz,żetotasamapłyta,którąnamukradli?—zapytałaGosia.
—Ukradli?Co?Wasteżnapadli?!—pytałzaskoczonyiprzestraszonyMichał.
Zdałsobiesprawę,żesącorazmniejbezpieczni,abandycisąwszędzie.
—Nie,tobyłobybezsensu.Tamtapłytabyłaniebieska.Tajestczerwona.Jakbychcieli
powiedzieć:zatrzymajsię.
—Napłycienapisanejest:„TowiadomośćodPORYWACZYdlaMałgośkiWrzesień-
Kalińskiej”—przeczytałanagłosGosia,poczymwłączyłatelewizor,odtwarzacziwłożyłapłytędo
środka...„Śmiejąsięnamwtwarz”—pomyślałWinyl,widzącpodpisnapłycieifakt,żeMichała
napadniętoniedalekodomu.Wszyscywnapięciuczekalinatocozawierawiadomość.Filmprzedstawiał
mężczyznęwkominiarceiczarnymubraniu.Głoszpewnościąbyłzmienionyelektronicznie.Ktośsię
przytymnapracowałiniebyłtoamator.
— Witaj, Małgorzato. Chcieliśmy zagrać w grę. My przestrzegaliśmy zasad, ty nie. Popełniłaś
brzydkifauliczekacięzatokartka.
—Jakakartka?Ocochodzi?—pytałMichał.
Winylspojrzałzukosananiego.
—Piłkinożnejnawetnieoglądasz?Żółtatoostrzeż...zresztą,nieważne—powiedział,
próbująctłumaczyć,comiałnamyśliporywacz,alewkońcuzrezygnował,widząctępą,obitątwarz
Michała.Człowiekwkominiarcecofnąłsiękilkakroków,aoczomwspomnianegoMichała,Winyla
orazGosiukazałysiędwiezakneblowane,przywiązanedodrewnianychkrzesełpostacie.
BylitoElżbietaKalińskaiZenon.
—Widzisz,Małgorzato?Togłównepostaciewnaszejgrze.Królikrólowa.Zenonitwoja
matka.Zastanówsię,czyrzeczywiściechceszichuratować.Niezrobisztego,nieprzestrzegającreguł.
Oszukiwałaś,więcmusiszzostaćukarana—tłumaczyłzamaskowanymężczyzna.Tymczasem
Zenonwiłsięjakoszalały.Próbowałkrzyczeć,alebyłzakneblowany.Jęczałtylkoszamoczącsię,lecz
więzybyłyzbytsilne.MatkaGosipłakałairównieżpróbowałacośzrobić.Niemogłajednakniczrobić.
Poobojguwidaćbyło,żebojąsięśmierci,atawłaśniezaglądałaimwoczy.Mężczyznawkominiarce
kopnąłZenona,przestraszonego,próbującegosięuwolnićstarszegoczłowiekaukresuswoichdni.Cios
byłtakmocny,żekrzesłoprzewróciłosiędotyłuwrazznim.
—Mordawkubeł,gdymówię!—krzyknąłmężczyznadoleżącegonaziemiZenona,poczym
odwróciłsiędokameryikontynuowałswojąprzemowędoMałgorzaty:
—Kontaktowałaśsięzpolicją,anietakabyłaumowa.Otokarazazłamaniereguł.Mężczyzna
wkominiarcewyciągnąłbrońioddałczterystrzaływkierunkuZenona.
Tenprzestałsięruszać,akrewzaczęłazalewaćpodłogęwokółniego.Siedzącatużobok
Elżbietawiłasięjakoszalała,bardziejniżwcześniej,wydającprzytymniewyraźnepomruki.Widok
Zenonawekrwizpewnościąniedodawałjejanispokojuanipewnościsiebie.
Właśniebyłaświadkiembezdusznegomordunaukochanym.
Mężczyznawkominiarcezbliżyłsiędokameryipowiedział:—Topierwszeiostatnie
ostrzeżenie.Żółtakartka.Następnymrazem,gdyspróbujeszzłamaćreguły,zabijemytwojąmatkę.Gra
będzieskończona.Niemyśl,żecięnieobserwujemy.Jestnaswielu,aniewiernibędąplonem!Mającrąk
tysiąc,tysiącciosówzadaćmożemy.Twójruch—zakończyłswojąenigmatycznąwypowiedź
zamaskowanyzabójca.
Wtymmomencienagraniezmorduurwałosię.Winyl,Tajskii
Gosiabyliwszoku.Właśnieprzekonalisię,jakbezlitośnisąporywacze.
Jeszczeboleśniejuświadomilisobiewtejchwiliwłasnąbezsilność.
Gosiu,tomojawina.Przepraszam...—powiedziałzżalemWinyl.
Małgorzata nie odezwała się ani słowem. Siedziała nieruchomo, wpatrzona gdzieś w dal i
zastanawiałanadkolejnymkrokiem.Jakbybiłasięzmyślami.
—Gośka,corobimy?Idziemynapolicję?—zapytałzakłopotanyswąbezradnościąMichał.—
Oniprzeanalizująnagranie.Możetojacyśterroryściczycoś.Towbrewregułom,alemożemyniemieć
wyboru.
—Młody,toniejestzabawa,atymaszjeszczemlekopodnosem.
Tosprawadlazawodowców.
—Będziemyprzestrzegaćreguł.Damyimpieniądzeiodzyskammatkę—odpowiedziała
spokojnieGosia.
—Ale,ale...przecieżniemasz...niemamytakichpieniędzy.Jaknibychceszjezdobyć?
Napadniesznabank?—dopytywałTajski,którypoczułobezwładniającąichwręczbezsilność.
—Napadnęnabank.
—Taa...Napadnijmynabank,nicprostszego.Coniedzielazrodzinątakrobimybysię
rozerwać—stwierdziłironiczniekomisarz.—Właśnietakzrobimy—zakomunikowała
zaskoczonymtowarzyszomMałgorzata.
Bylikompletniezbiciztropuidłuższąchwilęzastanawialisię,czymówipoważnie,czypoprostu
postradałajużodtegowszystkiegozmysły.
Losobijałjużjąniemiłosiernieoddłuższegoczasu.Cojednakniezabija,towzmacnia.
Nędza,ulicaŁąkowa
19maja2006—godzina21:30
6dnidozapłatyokupu
—Gosia,dajspokój,niemówiszpoważnie,prawda?—spytałWinyl,któryuważał,żemarnują
tylkoczasnajakieśbzdurneteorie.—Właśnie,żartowałaś?Jateżzrobiłemsobietakiżarcikztym
moimpytaniem.Chcesznapaśćnabankprzypomocylistonoszaiemeryta?—zadrwiłMichał.
Słuchajcie,samiwidzicie,żelegalniesięnieda.Widzieliście,cotenpotwórzrobiłZenonowi,nie
pozwolębytaksamoskończyłamojamatka.Tylkoonamizostała.Zrobięto,zwamiczybezwas.
Ukradniemywięcejniżpotrzeba,jeślichcecie.Pieniędzmisiępodzielimy.Jachcetylkoodzyskaćmatkę
—tłumaczyłaGosia,którejcośjakbypękłowśrodku.
Naglestałasięzimna,spokojna,szalenieopanowana,codałodomyśleniaMichałowii
Winylowi.Myśleli,żewstrząsspowodowanynagraniemporywaczyodniesieodwrotnyskutek.Sama
zainteresowananiepotrafiłategowytłumaczyć.Byćmożecośwniejumarło.—Niezabijąjej,bonie
dostanąpieniędzyprawda?—pytałMichał.Winylmiałjednakbardziejponurąteorię.
—Tozawodowcy.Jaknieta,toinna.Takdziałająporywacze,jakniedostająokuputo
pozbywająsięśladówi...—tutajkomisarzurwał,widzącMałgorzatę.
—Niepoddamsiębezwalki—powiedziała.
—Gosia!Zrozum,chcemycipomóc,alenietak.Toszaleństwo
—wściekałsięWinyl.
Wymianaargumentówtrwałamiędzynimiprzezdobrekilkanaścieminut.PomysłMałgorzaty
byłszalony,aleuparcieprzynimtrwała.
—Michał,samtowymyśliłeś.Jesteśmoimjedynymprzyjacielem.
—Gośka,mogęzrobićdlaciebiewiele,aletocośinnego.
Naprawdęwierzyszwpowodzenie?Toniefilm,torzeczywistość.—Gdybysprawanie
byłapoważna,nigdybymcięotonieprosiła.
—Obojepowariowaliście.Czaszgłosićsięnawatahępsów.
Sytuacjawymknęłasięspodkontroli—stwierdziłWinyliwyjąłtelefon.—Nie,czekaj!—
rzuciłsiędoniegonagleMichał.—Jeślizgłosimytonapolicję,tozabijąmatkęGosi—wyjaśnił.
—Tyteżzwariowałeś?To,kurwa,chybajestzaraźliwe.Nalejciemi,boniewytrzymam.Na
trzeźwonieidzietegopojąć—denerwowałsięWinyl,widząc,żeMichałowichodzipogłowie
realizacjaszalonegoplanuMałgorzaty.
Toniejesttakiegłupie,jeślisięmadobryplan.Gosiapracujewraciborskimbanku,znagojak
własnąkieszeń,aja...—rozwinąłskrzydłaswojejwyobraźnimówiłTajski.
— A ty kim jesteś, czy nie listonoszem przypadkiem? — żartował Winyl, otwierając butelkę z
winem,którewyjąłzdrewnianegobarkuwsalonie.
—Kiedyśpracowałemprzyalarmachzmoimojcem,więcconiecosięnatymznam—
opowiadałMichał,alewywołałtylkodrwiącyśmiechWinyla.
—Ta...Ato,żemnieojcieczabrałkiedyśnapolowaniemożeczynizemniewieloletniegołowcę
lubIndianęJonesa,co?—żachnąłsiękomisarz.
—Bezciebienedamyrady.Mówiłeśprzecież,żejesteśmicoświnien...—zaryzykowała
Gosia,czując,żetylkoonamożeprzekonaćupartegobyłegoglinę.
Tennaglespoważniał.Uśmiechustąpiłmiejscazasępieniu.—Nieważne—odparł
mrukliwie.—Powinienemwasobojearesztować,ja...
—Przecieżniejesteśjuzpolicjantem,tylkostrzępemczłowieka,któregosłowoniejestnic
warte—dokopałWinylowiTajski.—Obiecałempomóc,aledocholery,przecieżnienapadaćna
banki,jaknazasranymdzikimzachodzie!—krzyknąłWinyliupiłpotężnyłykwina.
—Bankjestubezpieczony.Wraziekłopotówpowiemy,żezostałeśprzeznaszmuszony.
—Nawetjeśli,to...azresztą,ktociwtouwierzy?Pozatym,dajciespokój,iletammożebyć
kasy?Tomałybank,anieżadenFortKnox.
—Myliszsię.Będzietyleiletrzeba.Wtymtygodniuakuratruszakonwójzkilkubanków.
Zbierajątowjednymwozieuznając,żetaktaniejwyjdzie.Jednymzmiejscnatrasiejestwłaśniebank,
wktórymjapracuję.
—Będziespecjalniechroniony.Przecieżniebędątakiejkasymaluchemwozić.Niemamyludzi
anibroni,byichzaatakować.
Sławku,niktniezginie.Nikogoniebędziemyatakować.Co
maszdostracenia?
—Wolność,docholery,wolnośćmamkurwadostracenia!—krzyczałWinyl.
—Widaćzapomniałeś,żeteżwtymsiedzisz?—westchnąłMichał.
—Cochceszprzeztopowiedzieć?—Winylzmarszczyłczoło,dopijającwino.
—Angażującsięwwalkęztymiporywaczami,twojarodzinateżmożestaćsięcelem.To
dziwnasekta,która...—fantazjowałMichałTajski,aleprzerwałwpółzdania,bodopadłdoniego
wściekłyWinyl.—Coświesz?!Tomówtunatychmiast,ktozatymstoi?!—ryczałkomisarz,
tarmoszącMichałowykołnierzodkoszuli.
—Wiemtyle,coiwy,choćchciałbymwięcej—bąknąłMichał,zaskoczonyreakcją
towarzysza.
Winylnieprzestał.Rzuciłmłodegomężczyznętak,żetenprzeleciałprzezstół,tłukąc
porcelanowązastawę.
—Winyl,stop!—wrzasnęłaGosia.
—Oncoświe!—grzmiałkomisarz.
—Przecieżsamiporywaczecośotymwspominali!—odparłMichał,wstającpowoli.
—Przestań!Kogojakkogo,aleMichałaniemaszpodstawpodejrzewać.Byłzemnązawszei
wszędzie,odpoczątku.
—Tenchłopakcoświe.
—Wiem,żechcępomócGośce.Jeszczekilkadnitemubyłemzwykłymlistonoszem.Terazmam
szansęzrobićcośważnego.Zapomniałeśjuż,cotoznaczyzrobićcoświelkiego.Pozawielkąkupą,czym
stałosiętwojeżycie.Niewieszjuż,jaktojestpomagaćinnym.Byłeśbohaterem,naszymbohaterem,a
terazjesteśzerem.Człowiekiembezhonoru,bezjaj.
—Bezhonoru...—powtórzyłjakoechozrezygnowanyWinyliopadłnakanapę,dopijając
resztkęwina.
ZdaniaMichałazabolałygozdecydowaniebardziej,niżmógłbysobietowyobrazić.DoWinyla
dotarło,jakjestpostrzeganyprzezinnych,kimsięstał.Byłwielkimpolicjantem,komisarzem,bohaterem,
adotegoszczęśliwymojcemimężem,astałsięzerem.Teraz,gdytrafiasięszansanaodzyskaniehonoru
iodkupieniewin,onodwracawzrokiniepodejmujerękawic.On!?WielkikomisarzSławomirWinyl!?
—Jeślijesteśznami,tozostańipomóż,jeślinie,tożegnam.
—Nie—powiedziałkrótkokomisarz.
—Nie?
—Niewyjdę.Pomogęwam,choćtozdrowoposranypomysł.Teżjednaksiedzęwtymgównie
popachy.Ktokolwiekzatymstoi,toterazrzeczywiściemożeznaleźćiporwaćmojążonę,dzieci.Nie
pozwolęnato.Pomogęwam,alemamjedenwarunek.
—Jaki?
—Gdyzapłacimyokup,zabierzeszmatkę,uciekniecie,aja...Niespocznę,pókiichniedorwę.
Wszystkich...Skończętoraznazawsze—powiedziałWinylzdziwnymbłyskiemwoku.
Jakbyzatańczyłwnichdiabeł.
—Zabijeszich?
—Śmierćbędzietym,ocobędąbłagać,jaksiędonichdobiorę—stwierdziłponuroWinyl.
—Masz,Gośka,tegoswojegoemerytailistonosza—zakomunikowałTajski,chcącrozluźnić
niecoatmosferę.
—WRaciborzujestkilkabankówwartychuwagi.—Małepytanko:który
weźmiemynacelownik?—zapytałWinyl.
Słowaciężkoprzechodziłymuprzezgardło.Wciążniedowierzał,żesięzgodził.
—Takjakmówiłam,wszystkie—odparłanonszalanckoMałgorzata.
—Cośpaplałaś,aletoniewykonalne.Kilkabankówwtrzyosoby?Toniedzikizachód!—
oburzyłsiękomisarz.
—Wogólemnieniesłuchacie.Obrobimykilka—tłumaczyładziwniespokojnaGosia,jakbynapad
nabankbyłpożyczkąodbabci.
—Kiedytozrobimy?—zapytałTajski.
—Dwudziestegopiątegomajakilkabankówzbierapieniądzezarobionenaodsetkach.Cholera,
mówiłamtojuż!—oburzałasięGosia.
Jajestempijany,mamprawowolniejprzyswajaćinformacje
—powiedziałWinyl,robiącminęniewiniątka.
Gosiaopanowałasięikontynuowaławywód.
—Więc,totakie,powiedzmy,małetournée.Przewożąjewniezwracającymuwagę
samochodzie,apotemtewszystkiepieniądzezabieranesąażdoWrocławianieoznakowanymfordem
Transitem.—Mojakoleżankamawtedyurodziny—palnąłMichał,alewidzącminyWinylai
Gosizaczerwieniłsię,gdyzrozumiał,najakiegoidiotęwyszedł.
Ponownie.Czasamimożnabyłopomyśleć,żetojegodrugieimię.—Tyleinformacji,aż
siębojęzapytać,skądjemasz—rzuciłkomisarz,szukającwzrokiemczegościekawegodopiciaito
konieczniezprocentami.
—Przespałamsięzprezesem,aochronato...—opowiadałaGosiazlekkimzażenowaniem.
—Niekończ—rzuciłzazdrosnyMichał,gdypomyślałoorgiizochroną.
—Aochronatomoiznajomi—dokończyłapaniWrzesień.—Nowidzę,żenie
próżnowałaśwpracy—rzuciłzazdrosnyMichał,aWinyltylkochrząknął.
Ucieszyłsię,widzącwoddaliwciążotwartybarek,awnimbutelkęWhisky.
—Wporządku...Miałemkilkasprawwprzeszłościzwiązanychznapadaminabank.Michał
znasięnazabezpieczeniachielektronice.Małgosiabędzienaszymczłowiekiemwewnątrz.Planmusibyć
perfekcyjny.Musimyzebraćjaknajwięcejinformacji.Czaslecinieubłaganie.Pamiętajcie,żedopiero
wtedy,kiedyuznamnaszpomysł,sorry,pomysłGośkizamożliwydorealizacji,tozdecydujemy,czy
naprawdętozrobimy.Narazietotylkoteoria.Zgoda?—spytałWinyl.
—Chceszgraćnaczas?
—Alborobimytopomojemu,albowcale—stwierdziłWinyl.Dopiąłswego.Zgodzilisię.
Niewiedzieli,jakiebóstwojestpatronemzłodzieinapadającychnabank,czywogóletakieistnieje,ale
jednegobylipewni:wypadałobysiędoniegopomodlić.
RozdziałXVII
20-24maja2006
Kolejnednimijałynaszejtrójcenaanalizachfilmówznapadaminabank,przeglądaniustarych
sprawprzyniesionychprzezWinylaigromadzeniuinformacjiocelu.Takrodziłsięplanogołocenia
skarbcawRaciborzu...
Wkońcunadszedłdzień,gdyplanmiałzostaćzrealizowany.Krokpokroku.Michał
powiadomiłkoleżankę,żeniewpadniedoniejnaurodziny,bodziśmaważnąrobotę.Stwierdził,że
złapałafocha,alektozrozumiekobiety.
—Niegniewajsię.Niedługosięspotkamy—tłumaczyłdotelefonuiznówzawstydziłsię,
widzącpełenpolitowaniawzrokkomisarza.
—Jacięproszę,młody,miejlitość.Lepiejpowiedzjej,codokładnierobisz,tociwskoczydo
łóżka—palnąłdomłodziana,sączącpiwo.
—Niejestemgłupi—obruszyłsięMichał.
Cisza.Milczącywyraztwarzykomisarzamówiłwszystko.
—Lepiejnicjużniemów—dopowiedziałMichał.
—Jeślimambyćmiły,torzeczywiścielepiejnie.
Godzina22:00
Bankbyłjużniemalpusty,boo20:00zamykanodrzwiwejściowedlaklientów,alewzwiązku
zezbiórkąpieniędzy,kilkoropracownikówmusiałozostaćpogodzinach.
MichałiWinylsiedzieliwsamochodziezaparkowanymnaprzeciwkobanku.Spowitywmroku
byłniedozauważenia.Michałubrałszarąbluzęzkapturemimaskę.Winylporazkolejnyspojrzałna
niegojaknaidiotę.
—DuszekKacper,co?—zakpiłWinyl,patrzącnamaskęTajskiego.
Widziałemtonafilmie.Wszyscysięgobali.
—Tak,pewniedlatego,żebyłbohaterembajekdladzieciiwszyscynazywaligo„przyjazny
duszek”.
—Niemarudź.Atycomasz?—zapytałMichał,akomisarzwyjąłztorbypończochęi
naciągnąłjąnagłowę.
—Jajasobierobisz?Totakieniehigieniczne.
—Wszyscynapadalinabankizpończochaminagłowie,idioto.
Odzawsze.
—Jasne,zrajtuzaminagłowie.Źlesięoddycha,wogóletochybaoczkociposzło—rzucił
Michałiwyszedłzauta.Wpobliżuautaniebyłożywejduszy.Cisza,błogispokój.Idylliczny
krajobraznanapad.Michałnaciągnąłnagłowęczapkęzdaszkiemiwszedłdobanku.Trzymałgłowę
nisko,takjaknakazałamuGosia,ponieważkamerysąumieszczonetylkopodsufitem,skierowanesąw
dół.DziękidżokejcezamaskowanatwarzMichałaniebyławidocznanaekranie,więcdyżurnynie
wszcząłalarmu.Wholuczekaliostatnipracownicybanku.
Opróczszefaochrony,wiekowegopanaGienka,któryjużzamiesiącodchodziłnaemeryturę,
obecnebyłytrzykasjerki:MałgorzataWrzesień-Kalińska,EwaKecieńiMagdaLenart.Pracownicy
pakowalipieniądzedoworkówiprzygotowywalijedotransportu.
Oknazasłoniętojużstalowymiroletami.Niemalwszystkobyłogotowedozamknięciaoddziału
bankupoprzekazaniupieniędzykonwojowi.GdyukazałsięimMichałijegomaska,zamarli.Byli
bardziejskołowaniniżprzestraszeni.
—Dawaćpieniądze—zakomenderowałTajskizmienionym,chrapliwymgłosem.Byłfanem
filmówz„Batmanem”.
—Tojakiśżart?—zapytałaMałgorzata.
DobankuwkroczyłtakżezamaskowanyWinyl.Odziwo,założyłmaskęprzyjaznegoducha.
Michałspojrzałnaniegoipodniósłuniesionykciuk.
—Anisłowa—odparłzmieszanyWinyl.Niktotymniewiedział,alebyłomustraszniegłupio
przyznaćracjęmłodszemutowarzyszowi.
ZatoTajskiodczułwewnętrznytriumf.NatargukupiłdwiemaskiduchaKacpraibyłpewien,
żetwarzWinyla,choćniewidoczna,
tozpewnościąpalisięzewstydu.
—Panwybaczy,alejużzamykamy—powiedziałaMałgorzatadoMichała,serdeczniesię
uśmiechając.
—Myślisz,żetożart?!—krzyknąłWinyl,wymachującbronią.
—Jadoprezesa.Jestemumówiony.Gdzieonjest?—zapytałTajski.
—Wswoimgabinecie.Zarazzamykamy—mówiłaGosia,
komisarzteatralniegroziłjejbronią,aWinylpilnował,byresztapersonelupotulniegosłuchała.
—Prowadźdoniego—rozkazałMałgosizamaskowanyMichał.—Ty,ochroniarz,
zwiążwszystkich.Masztusznur.Tylkozróbtodobrze,jakstarymarynarz.
—Ajeślitegoniezrobię?—zapytałwojowniczy,podstarzałyniecoochroniarz.
—Tostrzelęciwkolanoibędzieszkulał,jakstarypirat—odparłWinyl,awszyscypoczuli,
ktotutajrządzi.
Komisarzwręczyłprzestraszonemuiwiekowemuochroniarzowisznurprzyniesionyprzez
Tajskiego.
TymczasemMichałwrazzMałgorzatądotarlidopokojuprezesa.—Panieprezesie,ktośdopana
—powiedziałaGosia,otwierającdrzwigabinetu.
Powoliweszładośrodkaprzedzamaskowanymwspólnikiem.
—Nikogonieoczekuję—odparłwściekleprezes.
Kiedyjednakzobaczyłmierzącegodoniegozbroninapastnika,zbladł.Niezdołałdokończyć
zdania.Zamarł.Prezeszawszeosobiściepilnowałwręczaniapieniędzykonwojowi.Kochałkłaśćswoje
owłosionełapskanawielkichpieniądzach.Podniecałogoto.Gosiadobrzeotymwiedziała.
—Czegochcesz?—zapytałspokojnieprezes.
—ListężądańwysłałemdoŚwiętegoMikołaja.Dlaciebiemamcoinnego.
—Nieuciekniesz.Zaraz...—mówiłprezes,aleurwał.
—Wykonapankilkatelefonów,anicnikomusięniestanie.—Nicztego.Niedamsię
zastraszyć—ogłosiłdumnieprezes,alegdytylkoTajskipodszedłbliżejiprzyłożyłmupistoletdo
krocza,szefbankuspuściłztonu.
—Chceszmiećdzieci?—zapytałTajskiwmasceducha.—Niewiem—odparłcoraz
bardziejprzestraszonyurzędnikzwąsamiitupecikiemnagłowie.
—JakcistrzelęwWacka,topozbędzieszsiętakichdylematów.Fiutemnumeruwybieraćnie
będziesz,więc...dzwoń!—wrzasnąłnakońcuzniecierpliwionyMichał,któremuodziwocałkiemnieźle
wychodziłogranietwardziela.
Komisarzuległ.Nakazałzmienićtrasękonwoju,ajakotłumaczeniemiałpodaćinformację,że
załadunekjeszczeniejestgotowy,bomieliawarię.Wtensposóbtowłaśnietenobecnieobrabianybank
będzieostatnimprzystankiemnadrodzekonwoju,więcwszystkiepieniądzebędązgromadzonewjednym
miejscu.Jaktomówią:czastopieniądz.
„Więcczasnapieniądz”—pomyślałzsatysfakcjąTajski.
Małgorzataprzekonującoudawałaprzestraszonązakładniczkę.
25maja2006—godzina22:25
Granatowybustransportowyznapisem„Warzywa”podjechałnatyłbanku.Pochwiliwysiadłz
niegomężczyznawciemnychokularach.Byłpotężniezbudowanyiubranypocywilnemu.Pochwilido
tegopierwszegodołączyłdrugi.Pierwszyzkonwojentówpodszedłtostojącegoprzywejściuszefa
ochrony.
—PanieGienku,dobrywieczór—przywitałsięmężczyzna,alezamiastznajomegoochroniarza
zobaczyłczłowiekawmasceduszkaKacpra.
Zaskoczonyinstynktowniesięgnąłpobroń,aleniezdążył,boWinyluderzyłgopistoletemw
twarziposekundziemiałjużkonwojenta„namuszce”.
—Anisięważ,twardzielu—nakazałkomisarz.
Michałprzyprowadziłdrugiegoprzewoźnikapieniędzy.Całaczwórkaweszładobanku,gdzie
naśrodkusalileżelizwiązanipozostaliobecniwtejchwiliwbankupracownicy.
—Terazładniewszyscyzabieramysiędogłównegoskarbca—rozkazałWinyl,apochwili
wszyscyznaleźlisięwwyznaczonymmiejscuprzedwielkimi,grubymidrzwiamizzamkiemcyfrowym.
—Szefunciu,wpisujkod—nakazałMichałprezesowi.—Nie,zresztąitaknictamnie
da—odparłspoconyprezestakmocno,żeażzniegokapało.
„Tylkoniezemdlej”—błagaławmyślachMałgorzata.—Wpisuj,docholery!—
krzyknąłWinyl,zbliżającbrońdoskroniprezesa.
—Prezesie,proszęsięniebać.Niezastrzeląnikogo,potrzebująkodu.Itaknieucieknądaleko
—stwierdziłzpewnościąwgłosiejedenzkonwojentów.
—Taaak?—zapytałretorycznieWinylinieoczekiwaniestrzeliłwramięMałgorzaty.
Tapadłanaziemię,krwawiącipłacząc.Trzymającsięzapostrzelonąrękę,tarzałasięzbólui
wiła.
—OmójBoże,niestrzelać!Niestrzelać!Błagam!—prezesnajwyraźniejprzejąłsięjej
losem.
—Sokół,weźjądobusika.Zabieramyzabezpieczeniezesobą.Będziemymielizakładnika.A
tylkospróbujcienasścigać,topodziurawimyjąlepiejniżserszwajcarski!
—Azwłokibędąśmierdziećniemniej—dołożyłTajski,aWinylznówspojrzałnaniego.
Choćniebyłowidaćtwarzy,toMichałdomyśliłsięminytowarzysza.
—Nie,proszę!—wołałprezes.
—Wklepuj!—krzyknąłWinylitymrazemstrzeliłwnogęjednegozkonwojentów.—Odliczam.
—Wpisuję,tylkoniestrzelaj!—błagałprzerażonyprezes,wpisująckoddrżącymidłońmi.
TymczasemMichałwyszedłzrannąMałgosią,udając,żeprowadzijąjakozakładnika.
Winyltymczasemwprowadziłwszystkichdoskarbca.
—Coznamizrobisz?—zapytałjedenzpracowników.—Zamknęwastuzakarę.Macie
siedziećiprzemyślećswojezachowanie.Zajakieśtrzydzieściminutprzekażęwiadomość,gdziejestnasz
zakładnik.Niewzywajciepolicji,toprzeżyje.
—Jakmamynibywezwać?Zabrałeśnamtelefony.—Cokolwiek...Niewzywaćpolicji
ijuż—stwierdziłWinyl,widzącpewnąlukęwplanie.
Wyjąłjednakjedentelefon,dośćsporychrozmiarówjaknaobecneczasy,irzuciłprezesowi.
Tenzłapałgoizapytał:
—Cotojest?Poconamdajesztelefon?
—Tonietelefon,tozdalniesterowanymateriałwybuchowy.Nawypadekjakbyścienielubili
naszejzakładniczki,topewnielubiciewłasneżycie.Jedenmójruchipach,niemawas!—wytłumaczył
Winyl,gratulującsobiepomysłu.Szybkozamknąłwielkiewrotaskarbca,niebaczącnaprotesty
znajdującychsięwnimludzi.Nadszedłczas,byzniknąć.
Kilkanaścieminutpóźniejbusikzpieniędzmiijadącazanimszaratoyotazatrzymałasięw
Markowicachnanieoświetlonej,polnejdrodze.Wszyscywysiedlizeswoichsamochodów.
—Udałosię!Udałosię!—cieszylisięMałgorzataiMichał,podskakującradośnie.—Nie
sądziłem,żedamyradę!Tobyłojakwfilmie!—stwierdziłszerokouśmiechniętyMichał,całującze
szczęściaMałgorzatę,któracierpiałazpowodudopierocoopatrzonejrany.Sukcesjednakwynagradzał
jejkażdyból.Naglejednakzewsząddobiegłyodgłosysyrenpolicyjnych.
—Tonietakmiałobyć!—wołałWinyl.
—Nieweźmieciemnieżywcem!—wołałMichałizacząłstrzelaćdookoładootaczającychgo
policjantów.
TosamozaczęłarobićMałgosia.Strzelalinaoślep,chociażbylibezszanswstarciuzsiłami
prawa.Winylpatrzyłbezradnie,jakMałgosiaiTajskipadająmartwinaziemię.Jegosamegozaś
aresztowano.Kujegozaskoczeniu,naglestanęłyprzednimjegodzieciiżona.
—Kochani,towy?Przepraszamwas,niechciałem—tłumaczyłsiękomisarz.
—Niechcemycięznać.Tatajestkryminalistą—powtarzałydzieciniczymmantrę.
—Jesteśzerem—dołożyłaswojemałżonka.
Głosybyłycorazgłośniejsze,zaczęływypełniaćgłowękomisarza.Niemógłichznieść.Chciał
umrzeć.Takwyglądałojegopiekło?
Nagle...obudziłsięwdomuGosi...
Byłranek,25.maja,aobokniegoleżałokilkapustychbutelekpopiwie.SpojrzałnaMichałai
Gosię.Oglądalistarefilmyznapadamiizawzięcieoczymśrozmawiali.Wstałpowoli,nietyle
przytłoczonymałymkacem,cosnem,któryprzedchwilągonawiedził.„Tylerzeczymożepójśćźle,
tylemożeniewyjść.Toniewypali...Muszęimtouzmysłowić”—rozmyślałkomisarz,ubierającsię.
Choćwciążsięwahał,niezabardzowiedząc,jakichsłówczyargumentówużyje.Zastanawiałsię,jak
sięzachować.Zdawałsobiesprawęzjednejrzeczy—musibyćtwardy,musiimzdradzićswójsekret.
Wolnymkrokiemposzedłdopokoju.
—Posłuchaj,opracowaliśmynowyplan,któryjestlepszyodwczorajszego—opowiadał
wyraźniepodnieconyMichał.—Tak,terazprzeprowadzimysymulację.Czekaliśmytylkonaciebie.
Tymrazemsięuda—wtórowałapewnasiebieMałgosia.—Nie,nieudasię—stwierdził
ponuroWinylinakazałobojguusiąść.
—Ocochodzi?Znówmaszwątpliwości?
—Nienapadniemynabank—powiedziałWinyl,uciekającwzrokiemwbok.
—Jaktonie?Przecieżjużwszystkogotowe,niemożeszsięterazwycofać!
—Mamydobryplan,lepszyniżtamtei...
—Miałemsen.
—Komisarzu,zcałymszacunkiem,alesentoniewróżba,atyniejestprorokiem,czyjakąśtam
wróżką.
—Tonormalne,żesięstresujesz.Jatakżemałosypiam,aletonieznaczy,żemamysiępoddać
—przekonywałaGosia.
—Cholernedzieciaki!Tuniechodzinawetomojesny!Muszęwamcośpowiedzieć,więc
zamknąćryje!—Naprawdę,niemasięczegobać.
—Niemasięczegobać?Myślisz,żenapadnabanktojakaś
cholernazabawa?Wydajecisię,żetwojąmatkęporwalijacyśidioci?!Nienapadniemynabankani
teraz,aninigdy!—denerwowałsięWinyl.
—Wtakimrazieżegnamy.Zrobimytobezciebie—oświadczyłaGosiaiostentacyjniewstała.
—Siadaj!—krzyknąłwściekleWinyliwymierzyłwniąpistolet.
—Hej!Cotomaznaczyć?
—Onjestznimi,Gosiu.Zdradzałnasodpoczątku—powiedziałMichał,zbliżającsiędoniej
powoli.
—Jakmogłeś!?Ufałamci!Myślałam,żepomożesznamuratowaćmojąmatkę.Zdradziłeśnas!
—Zamknijsię!—wrzasnąłWinylistrzeliłwwazonstojącynaoknie.PrzestraszonyTajski
wrazzGosiąprzytulilisiędosiebie,zakryliodruchowouszyizamknęlioczy.
—Jesteśpijany.Prosimy,zostawnas.Przecieżwieszdoskonale,żeniemamypieniędzyna
okup—stwierdziłaGosia.Wiedziała,żeznówpochopniezaufałanieodpowiedniemumężczyźnie.
Zaczęłamyśleć,żetonaprawdęklątwa.Nienazwaneszaleństwo.Winylniemógłzaprzeczyć,żetrochę
procentówwsobiejeszczemiał,alepotrzebowałtego,bywydobyćzsiebiegłębokoukrytąprawdę.
—Tozaboliimnietakmocnojakwas,alemuszę.Tonaprawdęjedynewyjście—komisarz
zająknąłsię,jakbysłowaztrudemprzechodziłymuprzezgardło.
Stałtamzbroniąwrękuinieumiałodpowiednioubraćmyśliwjakiekolwiekwyznanie.
—Oszalałeś,chcesznasterazzabić?Potymwszystkim,coprzeszliśmyrazem?—zdumiałasię
Gosia,niedowierzającwto,cosiędzieje.
Znówoszukana.
—Pomyślojejmatce.Zabijąją,atyzostanieszbezpieniędzy.Napadniemynatenbank,
dostanieszswojądolęiznikniesz—MichałwtórowałMałgosi.
—Przestańciepieprzyć!Siadać!—rozkazał,wymachującpistoletem.
Spełnilijegopolecenieiniemalbezgłośniespoczęlinakanapie.
—Długonadtymmyślałem,pomogłemwamjakmogłem.
Wydawałomisię,żedotegoniedojdzie,ależyciepłataniespodzianki.—Spowiadaszsię
nam?Nagletakcięwzięło?!Jesteśoszustemikłamcą!—zarzucałgooskarżeniamiMichał.
Małgorzatanigdyniewidziałagotakwściekłego.Zrozumiała,żetaknaprawdęjestonjedynym
facetem,któremuzależynajejszczęściuiżyciu.Żałowała,żezrozumiałatotakpóźno,dopierowobliczu
śmiercizrąkswojegodawnegobohatera.
—PaniWrzesień...Gosiu...muszęcośwyznać.Powtarzałem,żeniejestembohaterem...
ostrzegałem...
—Miałeśtozrobićdlaswoichdzieci.Miałeśzłapaćporywaczyiodzyskaćglorięchwały,a
niedonichdołączać.Zawiodłamsięznowunatobie.Nieno,jamamdość.
—Cicho!Nieprzerywać!Właśnieotochodzi,żerobięcośdlaswoichdzieciidlażony.Ja
samzawiodłemsięnasobiejużdawnotemu...gdy...—słowaztrudemwychodziłyzust,próbując
wydobyćnajgłębiejskrywanysekret.
—...gdyco?—przerwałamująkanieGosia.
—...gdyukradłemtwojepieniądze...UkradłemjePiotrowiKorzeńskiemu,jakiśmiesiąctemu...
Toniejagozabiłemwpociągu,alezabrałemmutepieniądze.Miałemcijeoddać,aleskusiłamnie
perspektywałatwegozarobku.Wkońcubymcośzatokupiłmoimdzieciom,żonie.Miałemdość
narażaniażyciazamizernąpensjępolicjanta...Noiwłaśniezpowodutychcholernychpieniędzyopuściła
mnieżona.Gdydowiedziałasię,skądjemam.Stwierdziła,żeniezatakiegomężczyznęwyszła.Uznała,
żeniejestemwzoremdladzieci,żestałemsiętakijakci,którychścigałemiudupiałemprzezlata
ciężkiejharówy.Odeszła,aleniezgłosiłazajścianapolicję.Niepowiedziałanikomu.Terazchcę
uratowaćresztkimoralności,więcoddamcito,coukradłem.Użyjesztychpieniędzy,byzapłacićokup,a
jawkońcubędęwolnyodtegoprzekleństwa—stwierdziłWinyl,chowającbroń.Jegospowiedź
właśniedobiegłakońca.Terazpozostałomujużtylkooczekiwaćnarozgrzeszenie.
MichałTajskimilczał.
Gosiarównieżbyławciężkimszoku.Zpoczątkubyławściekła,
alerozumiała,żeniemaczasusiętargować,robićwyrzuty,karać.Miałatyledopowiedzenia,alenie
potrafiławyrzucićzsiebiesłowa.Łzykomisarzabyłydlaniejwystarczającymdowodemskruchy.Wtym
wypadkuraczejbyłyszczere.Wielki,twardyWinylpłakałjakdziecko.
—Przepraszam...—dukałzapłakany.
—Nieważne.Teraznajważniejszejesturatowaćmojąmatkę.Korzeńskibyłzłyimamnadzieję,
żetytakiniejesteś.Oszukaliściemniewszyscy,aleteraznietojestważne.Spraw,komisarzu,byniktnie
zginąłnadarmo.Przypomnijsobiedawnąchwałę.
—Kimsąporywacze,prowadźnasdonich.Wezwijmypolicjęidokopiemyim—recytował
wzniośleMichał,widzącszansęnadorwanieprzestępców.
Widział już w marzeniach medal na swojej klatce piersiowej. Poza tym pławił się w luksusie
sławy.Bezroweruinarowerzeztorbąpełnąlistów.
—Tylkożejanaprawdęniewspółpracujęznimi.Niewiemktostoizaporwaniem.
Przysięgam,naprawdęchciałemwampomóc—tłumaczyłpowoliSławomir,zbierającsięwsobie.
—Łżesz—zaatakowałgoMichał,sięgającpojegobroń.
—Michał!Jamuwierzę!
—Takpoprostumuwybaczasz?
—Tak,bezniegoniedamyrady.Mojamatkajestważniejsza.
—Przecieżtognida,sprzedałbynas.
—Aleniesprzedał.Jeśliufaszmi,tozaufajijemu.Błagam.—Nodobrze,skorotak.
Tobieufam,alejemu...jemunigdyniezaufam.Sprzedajnypiespołasiłsięnakość.Brzydzęsięnim.
—Musimyruszyćtyłki,oddamcipieniądzeidorwiemytych,którzyodebralicimatkę.
—Wtakimrazieniedzwonimynapolicję,oddajemykasęijesteśmywolni,tak?
—upewniałsięMichał.
—Tak—potwierdziłaGosia.
—Niesądzisz,żetozbytgładkiplan?Myślisz,żetakpoprostunaspuszczą?
—spytałMichał.
—Zmęczyłomnieplanowanie.Jestemzmęczona,chcęodzyskaćmatkę.Takpoprostu.
—Gosiu,janaprawdęniewiem,ktostoizaporwaniem.Oddamcipieniądzeinieproszęcięo
wybaczenie,aleproszęcięojedno...—mówiłWinyl,odbierającbrońzdłoniTajskiego,któryzamarłw
bezruchu.
—Chceszmnieocośprosić?
—Tak,pozwólmiichzabić.Wszystkich.Wręczymyimokupiobiecuję,żewrazzmatką
wyjdzieszstamtądbezszwanku.
—Acoztobą?—zapytałaGosia.
—Dlamniejestjużzapóźno.Zrobięto,coumiemnajlepiej,rozwiążęsprawęposwojemu.
—Zabijeszich?Żartujesz?Samniedaszrady.Lepiejoddaćpieniądzeiznikać.Niemaco
szukaćzemsty—stwierdziłMichał,niedowierzającwto,cosłyszy.
Zrozumiałjednak,żeniemasensuprotestować.Znówwidziałprzedsobątwardegoglinę,który
mategodiabławoczach.Dziwnąfurię.To,copozwalaludziomzabićbezmrugnięciaokiem.Jakbytaki
osobniknapawałsięwidokiemśmierciiszkodamubyłoczasunamruganie.Winylstraciłwyrzuty
sumieniajużdawnotemu.TeodnośniepieniędzyGosiWrzesieńbyływjegoduszyukrytetakgłęboko,że
zwątpił,czykiedykolwiekwogólejemiał.Znówzostanieczłowiekiem,alejeszczenieteraz.Tenostatni
razmusijeszczezmienićsięwbestię.
Niezawahasię,niepoczujelitości.Zabijewszystkichporywaczy.—Nodobrze,zemsta
należydociebie,tylkoproszę:uratujmojąmatkę.Wtedyciwszystkowybaczę—obiecałaGosiaipo
kilkuminutachcałatrójkabyłajużwdrodzedodomuWinyla.
PoniecałejgodziniedojechalidoRybnika,dodomukomisarza.TenzulgąprzekazałMałgorzacie
ukrytąwcześniejpodłóżkiem,wspecjalnymschowku,srebrnąwalizkęzzawartościąsześciusettysięcy
euro.
Gośkawiedziała,żetonielegalnepieniądzesplamionekrwią.Miałyjednakposłużyćdobremu
celowi.Wyjęładziwnytelefon,którydostałaodporywaczy.Wykręciłanumericzekałanapołączenie.
Przełknęłakilkarazyślinęzezdenerwowania.
—Halo,Gosiu,jakmiłocięsłyszeć.Czegochcesz?—odezwałsięgłoswsłuchawce.
Kidnapermiałzpewnościądziwnepoczuciehumoru.—Mamjeszczekilkagodzin,
alezdobyłamjużcałąsumę.Niechcęczekać—powiedziałaGosia.
—Naszklient,naszpan.Miłosięrobiztobąinteresy.Maszczasdopółnocy.CzekamwKuźni
RaciborskiejnaulicySosnowej,wstarymmagazynie.Bezpałoczywiście,psów,czyjaktamzwiesz
policję.Maszbyćsama,jeślichceszdostaćmatkęwjednymkawałku.Wiesz,żecięobserwujemy.Twój
ruch—rozkazałporywacz,poczymrozłączyłsię.
RozdziałXVIII
KuźniaRaciborska,ulicaSosnowa25maja—godzina22:04
Dzieńzapłatyokupu.
MichałTajskizaparkowałnaulicySosnowej,niedalekostaregomagazynumeblowego.
—Gosiu,chcesztamiśćsama?Jesteśpewna?—zapytałMichał,choćdomyślałsię,jaka
będzieodpowiedźupartejizdecydowanejtowarzyszki.
—Muszę.Niezaryzykujężyciamatki.
—Będziemycięobserwować.
—Pamiętajcie,niepodchodźciezbytblisko.Niktwasniemożezobaczyć.Sławku,jeśliwyjdę
bezmamylubwogóleniewyjdę,będzietoznak,żecośposzłonietak.
—Niemożepójśćźle.Choćmożetojapowinienempójśćztymokupem?—pytał
zaniepokojonyMichał.
Niepodobałmusiętenplan.Byłzbytryzykowny.Tylerzeczymogłopójśćnietak.Michałbał
sięojejżycie.
—Spokojnie.Onichcąpieniędzy,tylkopieniędzy—uspokajałaGosia.—Sławku,jeślicośmisię
stanie,towiesz,corobić?Proszę,niepozwól...
—Niewyjdąztegożywi,masztojakwbanku.Róbtylkoto,cocikażą—powiedział
komisarzzkamiennątwarzą.
MówiącdoMałgorzaty,sprawdzałswojąbroń.Wiedział,żetegowieczoruznówbędzie
zabijał.Czułzewkrwi.Możetowłaśniebyłatajegoosobistatożsamośćszaleństwa?Tymsiętowłaśnie
objawiało.—No,życzciemipowodzenia—westchnęłaGosia,poczymruszyławkierunku
magazynu,aWinyliMichałposzukalischronieniajaknajbliżejbudynku.Schowalisięwkrzakach,
oczekującnarozwójsytuacji...
Małgorzataszłaostrożnie,ściskającsrebrnąwalizkę,wktórejznajdowałosięsześćsettysięcy
eurookupu.Powoliprzestąpiłaprógstaregomagazynu.Jednopiętrowy,zapomnianybudynekoddawna
niebyłużytkowany.Królowałapustka,nielicząckilkustarychszafekidesek.Wkońcutostarymagazyn
mebli.Pieszkulawąnogątuniezaglądał,bysięwysikać.Takprzerażającewnętrzeodstraszałonawet
robactwo.Możetylkodlategobudynekjeszczestał.
KrokipaniWrzesieńrozchodziłysięechemiwracałydojejuszu.Gosia,stąpającnajostrożniej
jaktotylkomożliwe,wkońcuzobaczyłanaśrodkusaliswojąmatkę,Elżbietę.
Oświetlałająlampa,zwisającazsufitu.Resztazatopionabyławpółmroku.Małgorzata
podbiegładomatkiiuścisnęłają,chociażwiedziała,żetozbytproste.Czuła,jakbyodichostatniego
spotkaniaminęływieki.Zabrałasięzauwalnianiematkizwięzów.Zakneblowanakobietauśmiechałasię
oczamipełnymiulgi.Małgorzataodpowiedziałajejuśmiechem.NaglewyraztwarzyMałgosistężał.Nie
zdążyłasięnawetodwrócić,kiedypoczuławprawymramieniuzimnąigłę.Jakaśpostaćwstrzyknęłajej
cośdoorganizmu.PaniWrzesieńczuła,żesłabnie.Zasnęła.Takłatwodałasiępodejść.
Gdysięocknęła,odrazupoczułaprzeszywającyból,jakbyjejgłowamiałazachwilę
eksplodować.
Leżałanaziemiwjakimśklaustrofobiczniemałympomieszczeniu,którewzbudziłobylęku
każdego.Rozejrzałasięposwojejdziwnejceli,aleniezobaczyłażadnychokienczyrzeczy,która
pomogłabyrozwiązaćzagadkęjejpobytututaj.Spróbowaławięcwstać,bylepiejpojąćsytuację.Nogi
miałasłabe.Jakbyniechodziłatydzień,takmocnoodrętwiałe.
Gdychciałapodeprzećsięrękami,okazałosię,żejestubranawkaftan.Upadłaprzerażona.
Kopnęłazcałejsiływdrzwiipoczułaprzeszywającybólwstopie.Testniestetysięudał.Bólistnieje
tylkowprawdziwymświecie.Wiedziała,żetymrazemtoniejestsen.Naprawdębyłazamkniętawceli
bezokien,pozajednym,małymzasuwanym,wdrzwiach.Zdałasobiesprawę,gdziesięznajduje.
Szpitalpsychiatryczny...Byłatookrutnaprawdaimakabrycznyżartlosu.
„Boże,więcwszystkocoprzeżyłam...wszystkotobyłokoszmarem?Toznaczyżeja...nigdynie
opuściłamtegoszpitala?Tourojenie!?”—myślałazprzerażeniemMałgorzata,czującpotęgującysięw
niejstrachidezorientację.
—PacjentkaMałgorzataWrzesieńzostaniezabrananabadania.
Proszępodejśćdodrzwi—głoswydałsięMałgorzacieznajomy.
Zbliżyłasiędooknadrzwiiwyjrzałaprzeznie.
—Piotr?—zapytała,próbującdojrzećzbliżającąsiępostaćwbiałym,lekarskimkitlu.
Postaćzaśmiałasięposępnie.Dałosięodczućwjejgłosietriumf.Tąosobąjednaknie
byłPiotrWrzesień.Gosianieodczułajednakulgi,leczponownezaskoczenie.Ktowieczyniewiększe.
Zamałymoknemdrzwiachceliwpółmrokustałaznajomajejosoba...
Rozpoznałago.ToZenon,któryrzekomokilkadnitemuzginąłzrąkporywaczy.Byławszoku.
Przecieżwidziałanawłasneoczy,jakzostałzabity.
—Witaj,Gosiu,przyszywanacóreczko—odezwałsięzesztucznymuśmiechemZenon.
—Toniemożliwe!Widziałam,jakumierasz.Tokolejnyzwidlub
omam!—krzyczałaMałgorzata,zastanawiającsię,czytorzeczywistość,czysen.Miotałasię
myślami.
Uczuciedezorientacjipotęgowałpodanynarkotyk.Przypomniałasobieozastrzyku,próbując
trzymaćsięrzeczywistości.Tojedynysposób,byniepopaśćwobłęd.
—Wzrokbywaomylny.Gdybyonwystarczał,toBógniedałbynampozostałychzmysłów—
odparłZenon.
—Comidałeś?!—spytała,czując,żenogiznówodmawiająjejposłuszeństwa.
Miękkiełydkizmuszałyjądonieladawysiłku,byutrzymaćsięwpionie,stojącprzydrzwiach
celi.
—Uwolnijmnieimojąmatkę,błagam!—krzyknęłaGosia.—Cóż,dajmipomyśleć...
hmm...otóż:nie!—odparłZenonznieukrywanymtriumfem,jakidawałamuwładzanadżyciemobu
kobiet.
—Oszalałeśdoreszty?!Porąbańcu!
—Zastanówmysię...Znaszejdwójkitotybyłaśwzakładziepsychiatrycznym,więcsama
odpowiedzsobienapytanie,komutoodbiło.
—Dlaczegonamtorobisz?!Odpowiedz!—Małgorzata
próbowaławtensposóbzyskaćnaczasie,mająctylkonadzieję,żeWinyliMichałwkroczą,byją
uratować.Tojejjedynanadzieja.—Hmm,nocóż,toniebyłoproste,alezadałemsobietyle
trudu...Początkowodlazemsty,alezczasemdoszedłemdowniosku,żemogęprzytymteżnieźledorobić.
Dwiepieczenienajednymogniu.Widzę,żeprzyniosłaśpieniądze.Grzecznadziewczynka.Napadna
bank,brzminieźle,naprawdęnieźle.Niespodziewałemsię,żesięnatozdobędziesz...Inwestycjazwróci
misięznawiązką—tłumaczyłtriumfalnieZenon,stojącobokprzywiązanejdokrzesłaElżbiety.Głaskał
jąporudych,kręconychwłosach.PrzypominałaMałgosię,awłaściwieśmiałomożnabyjąuznaćza
starsząwersjęcórki.Obiepiękne,alerówniepechowe,jeślichodziodobórmężczyzn.Zenonstałw
odległościokołodziesięciumetrówoddrzwi,zaktórymiMałgorzata,przypominającsobieobrazyz
telewizji,adokładniesztuczkiHudiniegopokazywanewkanaleDiscoveryorazwskazówkipewnego
wariata,gdybyławBranicach,próbowałasięuwolnićzwęzłów.Udałosięjejrozluźnićkaftan,a
sadystycznypartnerjejmatki,zanurzającysięwewłasnymtriumfie,połknąłprzynętęizacząłopowiadać
Gosi,jakimtomajstersztykiemokazałsięjegoplanzemsty.Naglejednakspoważniałistanął
nieruchomo.
—Chodziłomioto,byśpoczuła,coznaczystracićnajważniejsząosobęwżyciu.Jedyną
pozostałąspokrewnionącząstkęsiebie.Przeżyćżonęjestźle,przeżyćcórkęjeszczegorzej...przeżyćje
obieizostaćsamemu,todramat...ZabiłaśAlicjęBrońską,mojącórkę—powiedziałZenonBroński.
WtedyGosiazamarła,aukładankazaczęłałączyćsięwcałość.Niczymdemonprzeszłości
wróciładoniejscena,gdyAlicjależymartwawjejdomu.Spoglądaławmyślachnatamteobrazy.Gosia
miałanarękachkrew.Pochwiliotrząsnęłasię,przypominającsobie,żeniemożeulecpsychicznemu
terrorowi.Tonarkotyki.Niemogłaulec.Tobyłbydlaniejkoniec.
—Słuchaj,Alicjaniebyłatakaświęta,jakcisięwydaje.Romansowałazmoimmężem.
Knułaibyłazdradliwąsuką.Zginęłaprzezwłasnągłupotę—mówiłaGosia,wciążgrającnaczas.
—ZAMKNIJSIĘ!!!—zawołałzfurią,poczymwyjąłbrońiwystrzeliłkilkarazywpowietrze.
Topozwoliłomusięuspokoić.Dyszałciężkoprzezchwilę,ażschowałpistoletiznówstałsię
zimny,opanowany.Pansytuacjipowrócił.
Gosiniepozostawałonicinnego,jakczekającnaratunekTajskiegoikomisarzaWinyla...
Pytaniebrzmi:czyzdążą?
NagleGosiapojęła.
—Zenon,skądwiedziałeś,żenapadłamnabank?Przecieżniemogłeświedzieć.Niktnie
wiedział.Pochwiliusłyszałaczyjeśkroki.
„Kolejnyporywacz?”—zastanawiałasię,anajejtwarzyznówmiałopojawićsię
zaskoczenie.
Zciemnościwyłoniłsięmężczyznawkominiarceipłaszczuprzeciwdeszczowym.Podszedł
spokojniedoZenonaiprzywitałsięznim.
—Czysto?—zapytałZenon.
—Tak,obstawazdjęta—odparłzamaskowanymężczyzna.—Gosiu.Tojesttaka
naszamałaniespodziankadlaciebie—powiedziałZenoninaglezdjąłmężczyźniekominiarkęzgłowy,
czegonajwyraźniejtensięniespodziewał.
—Cotyrobisz?!Oszalałeś?!—krzyczałzaskoczonyMichałTajski.
Próbowałwyrwaćtowarzyszowikominiarkę,jakdziecko,któremuktośzabrałulubioną
zabawkę.
—Oddaj!—wołałMichał,alezaniechałdalszychprób,gdyzobaczyłzaskoczonyi
rozczarowanywzrokMałgorzaty.
Musiałpogodzićsięztym,żezobaczyłajegotwarz.Niedostaniejednejznagród.
—Zdziwiona?Masztalentdonieodpowiednichmężczyzn,musiałemcitoudowodnić.Michał
Tajskibyłmibardzopotrzebnyipomocny.Znasięnakomputerach.Pomógłmizmontowaćmoje
podrobionezdjęciaztwoimojcem.Staruszekmusiałmizrobićmiejsce,boprzytwojejmatcebyłozbyt
tłoczno.Takaniedobranaparaztegotrójkąta.Znaliśmysięzwojska,alecóż,delikatniemówiąc,nie
byliśmyprzyjaciółmi.Zająłemmiejscetwojegostarego,bopomimomojegoplanuzemsty,uważamtwoją
matkęzafajnądupcię.Szkoda,żetaksiętokończy,boprzecieżprzeżyliśmysporofajnychchwil—
tłumaczyłZenon,puszczającokowstronęElżbiety.
Natwarzyobukobietmalowałosięterazobrzydzenie.—Sfingowałemporwanie
samegosiebieitwejmatki.Michałzabrałcięnakolację,bymbezprzeszkódwykonałplan,aleElżbieta
stawiałaopór,więcdałemznaćMichałowi,atencofającwtedywGórkachautemspecjalniewjechałw
samochódpewnegofaceta.Todałomidośćczasu.TotakżeonukradłwamwtedypłytęwRaciborzu,pod
komisem.Następnieudał,żezostałpobityiprzekazałwammojąwiadomośćnainnejpłycie.Ta
wcześniejszabyłaniewygodna.Niejesttosekstaśmaztwojąmatką,alewiesz,nieważne.Wcześniej
zarejestrowaliśmynafilmiemojąsfingowanąśmierć.Musiałemcięnastraszyć,botencałykomisarz
Winyl,choćemeryt,towciążniezłykawałskurwiela.Glinastarejdaty,powiedzmy,żemiałemkiedyśz
nimdoczynienia.Zbytniowęszył,starykundel.Niespodziewałemsię,żeruszytęstarądupęzdomu.Na
szczęścieMichałokazałsiębardzodobryminformatorem.
—Michał...ufałamci,jakmogłeś?—niemalszepnęłazwyrzutemGosiadoTajskiego,aleten
zręcznieunikałjejwzroku,wpatrzonywpodłogę.
—Biznesisbiznes.Zrobiłemtodlapieniędzy.Nicosobistego—odparłzimno.
—No,Michaś,tosobiepogawędziliśmy,aterazczasdoroboty.Tyzaś,Gosiu,zobaczyszteraz
zbliska,jakumieratwojamatka,apóźniejzajmiemysiętwojąosóbką.Będąpięknechwile.Mamostry
nożyk,możeprzezżołądekdoserca?Zapowiadasiędługazabawa—mówiłZenon,oblizującsię
obleśnie.
—Zenon!CotywyprawiaszNiepisałemsięnajakieśpsycho-gówna.Mieliśmytylkozabrać
kasęisięzwijać!—zawołałMichał,zaskoczonykolejnązmianąplanu.
—Widziałynaszetwarze,idioto.
—Trzebabyłominiezdejmowaćkominiarki,asobiecośzałatwić!Onenicniepowiedzą,
prawda,Gosiu?Znikniemyi...—trajkotałTajski,któremuniepodobałysięnagłezwrotywe
wcześniejszychustaleniach.
—Cotytakimarudny,hm?Chceszodpuścićtakązabawę?—spytałZenontowarzysza.
—Niejestemmordercą.Tomiałabyćłatwakasa.Wypuśćmyje,niktprzecieżimnieuwierzy,a
nawetjeśli,tonicnanasniemają.Ztakąkasąłatwobędzienamzniknąć.Zostawmyje—nalegał
Michał.—Nowidzisz,Michał,zapomniałbymsię.Jeszczechwilaimógłbymzrobićcoś
strasznego.Zbłądziłem,uratowałeśmojąduszę.Maszkluczeiidź,otwórztedrzwi—rozkazałZenon,
jakbyopamiętującsięirzucająckluczTajskiemu.
Tenpodszedłdodrzwiichciałjeotworzyć,gdyusłyszałtrzywystrzałyiprzeszywającekłucie
wplecach.Zamarł,podobniejakGosia.Czuł,żeumiera.Czułsięoszukany.Czułsięzdradzony.Czułsię
winny.Kaszlnąłkrwiąipowoliosuwałsiępodrzwiachnapodłogę.—Oszukałnasoboje...Prze...
pra...szam—wydusiłdoGosiiostatkiemsiłzłapałjązarękę,poczympuścił,bypochwiliwyzionąć
ducha.
Leżałterazmartwyizdradzony.ZabityprzezZenonaBrońskiego.
Ostatniamyśl,jakagonawiedziłaprzedśmierciąbrzmiała:„Nieodwracajsiędo
wrogaplecami,adoprzyjacielatymbardziej...”.
—Uhaha,uwielbiamfilmowezwrotyakcji.Skorojużpaplamjakwfilmie,toczemuniepójść
dalej,conie?—przemawiałZenonwszaleńczym,pokręconymtańcu.
Corazbardziejpogrążałsięwotmętachwłasnegoszaleństwa.Tobyłajegotożsamość
—Tywszarzu!Strzeliłeśmuwplecy!Jesteśgorszyodswojejcórki,tejzdziry!
—wykrzyczałaMałgorzata,którejmimowszystkobyłożalMichała.
Pomimoświadomości,żezostałazdradzona,niemogłaprzedsamąsobąukryć,żeprzywiązała
siędoniego.Byćmożenawetzaczynałacośczuć.
—Zamknijsię.Toniedziała,nierozumiesz?Nienamieszaszmiwgłowie.Zdradzęcisekret...
Jajużmamwniejnamieszane,hehehe!—wołałprzeskakującnoginanogę.
—Starygryzieglebę,aterazczasnajwyższynawas,naciebie—śpiewał.
—Zabiłeśmojegoojca?!—zapytałaGosia.Kolejnycios.—Ups?Nieno,jużcito
tłumaczyłem.Głuchajesteśczynaćpana?Ach,zapomniałem.Samcięnaćpałem.Takmiłosiętomówi.
Twójstaryprzeszkadzał,więcmusiałemsiępozbyćprzeszkody.Dobra,koniectejgadki.Terazczasna
party!
—powiedziałZenonizłapałElżbietęzaramię,siłązaprowadziłpoddrzwiceliGosi,
wyciągnąłbrońiwymierzyłwElżbietę.
—Odsuńsiępodścianę,tozostawięwasprzyżyciu.
—Przedchwiląmówiłeśinaczej,dlaczegomamcięsłuchać?
—Boniemaszwyboru,małakurewko.
Małgorzatamusiałasłuchaćrozkazówszaleńca.TenwrzuciłElżbietędoceli,gdziedołączyła
docórki.
—Mamo,mamo,nicciniejest?—zapytałaGosia,tulącmatkę.
—Przepraszam,towszystkomojawina.—Dajspokój,mamuś.Coś
wymyślimy.
—Możewybierzecie,którąmamzabićpierwszą?Nie,nie.Wtedyjednazwasprzeżyje,
więc...
—Mówiłeś,żenaszostawiszprzyżyciu.Bierzpieniądzeiznikaj—prosiłaGosia.
—Wieszco?Mówiłem,żezostawięwasprzyżyciu,aleniepowiedziałem,najakdługo.Mam
dlawascośspecjalnego—opowiadałZenonBroński,którywrolioprawcyisadystycznegopsychiatry
wbiałymkitluczułsięjakrybawwodzie.
Odsłoniłsześćkanistrówzbenzyną,któredotychczasprzykrytebyłyczarnąpłachtą.
—Tadaaaa.Niechcęprzecieżwyjśćnapotwora.Niejestemnieczuły.Postanowiłemnie
rozłączaćmatkiicórki.Dopierocoodnowiłyścieznajomość.Będzieciepatrzećwzajemnienawzajemną
powolnąibolesnąśmierćwpłomieniach.Kurde,jatojestemgenialny.Powinniomniefilmzrobićalbo
jakiśkryminałnapisać—chełpiłsięZenonwłasnymtriumfem,rozlewającpomagazyniekolejnekanistry
zbenzyną.
Następniezajrzałdowalizkiizuśmiechemstwierdził,żepieniądzesąprawdziwe.
—Sałatyjakukrólikawspiżarni.Kasawyglądaokej,więcbędziemysięchybamusielipowoli
pożegnać—powiedział,wyjmujączapalniczkęzippo,dokładnietaką,jakąmająwszyscytwardzielew
tanichfilmachklasyB.Jednympłynnymruchemkciukaodpaliłją.—Toterazchybapowinienem
walnąćjakąśpuentę.Nie,tobyło.Niechgrasię...Nie,omam!Tobędziegorącanoc,dziewczęta!—
powiedziałpochwili,bynadaćswejwypowiedzinutkępatosu.Trzymającpłonącązapalniczkęnagle
usłyszałzaplecamigłos:—Nawetniepróbuj,bociztyłkadurszlakzrobię—obiecałkomisarzWinyl,
trzymającwprawejręcewymierzonąwZenonabroń,alewąrękątrzymającsięzakrwawiącybrzuch.
—Noproszę,ktodonasdołączył.Wdzisiejszychczasachniemożnapolegaćnamłodych.
NawettoMichaśspierdolił.Noniemożnadziśnamłodychpolegać,naprawdę.Jakmożnaniemócuśpić
starego,kulawego,bezpańskiegokundla.
Noweź,piesku,odłóżbroń,toskrócętwojemęki—zaproponowałnietracącyzimnejkrwi
Zenon,wciążtrzymającpłonącązapalniczkę.
Wystarczy,żejąupuści,awszystkostaniewpłomieniach.Powoliodwróciłsiętwarządo
rannegokomisarza.Uśmiechnąłsię,jakbywciążczując,żemawszystkopodkontrolą.
—Wypuśćje,tobędziemynegocjować—zaproponowałWinyl,zbliżającsiępowolido
trzymanegonamuszceBrońskiego.
—Nienegocjujęzterrorystami.
—Jazeświramiteżnie,aledlaciebiezrobięwyjątek.—Oj,tobolało,alemam
lepszypomysł.Odłóżtępukawkę,towtedymożepogadamy.Naprzykładnatematyfinansowe.
—Odłóżzapalniczkęalbocięrozwalę.
—Jeślistrzelisz,tojąupuszczęiwszyscywylecimywpowietrze.Winyl,niewidząc
wyjściazsytuacji,położyłbrońnaziemiipodniósłrękędogóry,drugąwciążuciskająckrwawiącąranę
nabrzuchu.
—Teraztozgaś.Zabierajkasę,zostawnasiwszyscybędziemyzadowoleni—Winyluważnie
obserwowałzapalniczkęorazZenona,wciążbędącwgotowościdoataku.
—Kopnijjądomnie—nakazałZenon.
Niemającywyborukomisarzspełniłrozkaz,ztymżebrońniedotarłapodnogiBrońskiego,ale
jakieśtrzymetryodniego.Leżaładokładniemiędzynimi.
—Sorry,nigdyniebyłzemniedobrypiłkarz...Teraztyzgaśirzućmizapalniczkę.Wygrałeś,
możeszstądwiać.Niedługobędzietutajpolicja—powiedziałWinyl.
—Dałemsłowo,więcłap.Hahaha!—odpowiedziałBrońskiirzuciłkomisarzowi
zapalniczkę,śmiejącsięprzytymszaleńczo.Źródłoogniawirowałowlocie,wciążniegasnąc.
Czaszwolniłswójbieg.Komisarzskupiłwzroknaunoszącymsięwpowietrzupłomieniu,zapominająco
wszystkimdookoła.Jeślizapalniczkadotknieziemi,wszystkostaniewogniu.
Zenonnatomiastruszyłpopistolet.Winylowinieudałosięzłapaćzapalniczki.Upadłai
wszystkostanęłowpłomieniach.WtejsamejchwiliBrońskisięgnąłposwójrewolweriteraztomierzył
wkrwawiącegokomisarza,którywostatniejchwiliuskoczyłzadużą,drewnianąszafę,couratowałomu
życie.Zenonwystrzeliłtrzykrotnie,klnącnaprzeciwnika,alepłomienieutrudniałycelowanie.Robiłosię
straszniegorąco,ajęzykiogniabłyskawiczniepożerałybudynek.Winylledwouszedłkolejnym
pociskom.Brońskichciałstrzelaćdalej,alezdałsobiesprawę,żewrewolwerzeniemajużkul.Wtedy
zobaczyłpistoletkomisarza.Obajpomyśleliotymsamym:ktopierwszydotrzedobroni,tenwygrażycie.
Onijednakwolelimyśleć,żewygrywająśmierćprzeciwnika.KomisarzrzuciłwZenonależącąna
podłodzeszufladąipognałwkierunkupistoletu.
Pożarrozprzestrzeniałsiębłyskawicznie.Płonęłystaremeble,ściany,zasłony.Mężczyźniw
tymmorzuogniajednaknieskupialisięnaniebezpieczeństwie,lecznawrogu.Ogieńjeszczenimniebył.
Pókico,totylkodiabelskiwidzwalkidwóchdrapieżników.Winylpierwszydopadłpistoletu,alenim
zdążyłwycelowaćwnadbiegającegoBrońskiego,tenwytrąciłmubrońzręki.Rzucilisięteraznasiebie
zgołymirękami,bilisięiszarpaliniczymdwawściekłepsy.Tymczasempłomienieniebezpiecznie
zbliżałysiędopomieszczenia,wktórymwięzionebyłyGosiaiEla.Zdawałysobiesprawę,żejeśli
szybkosięniewydostaną—spłoną.Pomimocałegooszustwa,jakiegodopuściłsięwobecniejMichał
Tajski,niemiaławyboru,zawdzięczałamużycie.Wchwiligdyumierał,ostatkiemsiłzłapałjąza
rękęiprzekazałkluczdoceli.Próbowałajeotworzyć,choćniebyłotołatweprzezgryzącywoczyi
gardłodymczyzbliżającysięniebezpiecznieżarognia.Miałanadzieję,żeTajskidałjejwłaściwyklucz.
Mogłasiętylkomodlić,choćnigdyniebyłaprzesadniewierząca.Wtymczasiedwajmężczyźni,oddając
sięsamczyminstynktomuderzaliwsiebierazporaz,czymtylkosiędało.Pięści,szuflady,belki.Każdy
chwytbyłdozwolony.Gosiudałosięwkońcuotworzyćdrzwi.Pomogławstaćmatceirazemopuściły
celę.TymczasemkomisarzWinyldostałpotężnycioswtwarzipadłnaziemię.Osłabionykrwawieniemz
brzuchatakbardzopragnąłzasnąć,poddaćsię.Zenonsięgnąłposwójnóż,alenimzdołałdobić
przeciwnika,poczułbóliosunąłsięnapodłogę.Jaksięokazało,tozasługaMałgorzaty,którazadałamu
ciosporzuconąnieopodalwalizkązokupem.PochwiliGosiajednakzłapałasięzabrzuchizgrymasem
bólutakżepadłanaziemię.KomisarzWinylpodbiegłdoniej.
—Cocijest?Musimyuciekać!—krzyczał,próbującjąpodnieść.
—Niewiem,odjakiegośczasuboli.Boli,alezarazmi...ała...
przejdzie...Najpierwzabierzstądmojąmatkę—powiedziała,wskazującnaElżbietę.
—Niewyjdębezciebie—odparłaEla.
—Spróbujwstać.
—Ałaaa...nie...wróćpomniezachwilę.
KomisarzWinylsiłąodciągnąłmatkęodcórkiiprzykrywszyjąswoimpłaszczem,wyprowadził
zmagazynu.Pożarszalałjużwnajlepsze.Byłopiekielniegorąco.Winylwróciłdośrodka,omijającpo
drodzekawałkispadającegodachuipłomienie.SzukałterazGosi,mrużącprzytymoczy.Wysoka
temperaturasprawiła,żewszystkowydawałosięfalować.
Wkońcujednakjązobaczył.Wciążleżałainajwyraźniejcierpiała.Wymiotowała.Niedaleko
niejleżałwracającypowolidoprzytomnościZenon.WinylrzuciłsiębiegiemwkierunkuGosi,ale
zobaczyłogieńzbliżającysiędootwartejwalizkizpieniędzmi.Stanąłprzedwyborem.
Ratowaćmajątek,czyżycieMałgorzaty?
Pochwilinamysłuruszyłwkierunkuwalizkizpieniędzmi...
Nieuciekłzniąjednak,aprzyłożyłwstającemuBrońskiemu.
Pieniądzerozsypałysiędookoła,aniektórezaczęłyjużpłonąć.
GdyZenonupadłponownieotumaniony,Winylodskoczyłnabok,aspadającykawałekdachu
przygniótłBrońskiemunogę,czymunieruchomiłsadystęwyjącegoraczejzbezsilnościniżbólu.Dokońca
jednakniedawałzawygraną.Wiedziałjednak,żeporażkajestblisko.
Winylsplunąłnarozsypanepieniądze.
—Pieniądzeszczęścianiedają—potychsłowachkomisarzpodniósłjęczącąGosięiwyniósł
zpłonącego,walącegosięmagazynu.
Uratowałjąztegopiekła.
Brońskizostałuwięzionywcałkowicietrawionymjużprzezpłomieniebudynku.Zdałsobie
sprawę,żetokoniec.
—Nieumręwpłomieniach—mówiłdosiebieZenon,próbującdosięgnąćleżącegoniedaleko
rewolweru.
Gdytomusięwreszcieudało,przystawiłgosobiedogłowyisięgnąłpalcemspustu.
—Niedamwamwygrać.Niemałatwejśmierci.Jestszybkalubzła...—powiedziałdo
siebie.
Zamknąłoczyinacisnąłspust,alewciążbyłwśródżywych.Pistoletniewypalił,boniebyłow
nimprzecieżnaboi.ZenonrzuciłwścieklerewolweremwtrawioneprzezogieńciałomartwegoMichała
Tajskiego.
„Towszystkotwoja,kurwa,wina.Wcalemiciebienieżal.Marnaśmierć.Zginęprzez
matematykę,bosięprzeliczyłem”—pomyślałpogodzonyzlosemBroński.
—Śmierćmatematyka,przeliczyłemsię—powtórzyłgłośnoizacząłrechotaćzwłasnego
dowcipu.Próbowałtymzagłuszyćból,aletenstałsięzbytmocny.ZenonBrońskizacząłwyć,jakbysam
diabełobejmowałgopłomieniami.
Pokilkuchwilachpoczułjakogieńdobierasiędojegociała,aonniemożesięruszyć.
Płomieniestopnioworozłaziłysiępojegodłoniach,nogach,korpusie,zadającniesamowityból.Ogień
trawiłZenonapowoli,jakbyzakarę,chcącmusprawićbólnajwiększyzmożliwych.ZenonBroński
spłonąłżywcem,bojącsięśmierci,nieprzeprosiłjednakzanic.Nieżałował,poprostucierpiał.
Tymczasemprzedpłonącymmagazynemzpiskiemopon
zajechałakaretka,następniestrażpożarnaipolicja.Tłumgapiówoglądałpłonącybudynek.Coraz
większypożarprzypomniałmieszkańcomKuźniRaciborskiejpożarz1992roku.Odtegoczasupłomienie
kojarząsięimzezłem.Tymrazemzłojednakpozostałopodgruzamipłonącegobudynku.Przynajmniej
jegowcielenie,ZenonBroński.KomisarzWinyl,MałgorzataWrzesieńiElżbietaKalińskazrozumieli,że
tokoniecichkoszmaru,któregosprawcąbyłsadystaszukającywinnychzaśmierćcórki.Sambyłjednak
zaniąodpowiedzialny,wrównymstopniu,jakionasama.ZenonBroński,wciągającwtowszystko
łasegonapieniądzemłodegoczłowieka,MichałaTajskiego,zabrałzesobąkolejnąduszęztegoświata.
UśmierciłteżStanisławaKalińskiego,ojcaMałgorzaty.
Sprawiedliwościstałosięzadość?
SzpitalRejonowywRaciborzu
27maja2006
MałgorzataWrzesieńleżałanaśnieżnobiałym,szpitalnymłóżku,rozmawiajączeswojąmatką.
Cieszyłysięswoimtowarzystwem.DopokojuwszedłkulejącykomisarzWinylwrazzżonąEwąi
dziećmi,siedmioletnimPiotrusiemiośmioletnimKrzysiem.WszyscyprzywitalisięzGosią,adzieci
wręczyłyjejbukietkolorowychkwiatków.TymrazemkomisarzWinylbyłogolony,zadbanyi
rozpromieniony.Widaćbyło,żewkońcuzaczęłomusięukładać.—Dziękujęci,Gosiu,zawszystko.
Zwróciłaśmimęża,adzieciomojca...Musiałamciępoznać.Jesteśbohaterką,takjakon.Wiesz,comam
namyśli.Zrozumiał,żepieniądzeszczęścianiedają,żenajważniejszajestrodzinaifakt,żemamy
siebie.Zwróciłaśgonam.
Mnieimoimdzieciom.WróciłmójstarySławek—powiedziałaserdecznieEwaWinyldoGosi.
—Tojapowinnamdziękowaćpanimężowi.Gdybynieon,dziśbynastutajniebyło—
odparłaElżbieta,matkaMałgorzaty.—Gdyusłyszałamwdziennikureportażocałymzajściu,o
tym,żemójmążwyniósłwasobiezpłonącegobudynku...iotym,żepokonałporywaczaimordercę...
całySławek...niemógłusiedziećnamiejscu,żebykomuśniepomóc.Matowekrwi—opowiadała
Ewa,patrzącczulenamęża.
—Nawetzgłosilisiędomniezraciborskiejpolicji.Chcieli,bymwróciłizostał
komendantem.
—Zgodziłeśsię?—zapytałaMałgorzata.
—Nie,alemożekiedyś,ktowie.Naraziezmęczyłomnieganianiezatymibandziorami...
Chybazastaryjużjestem,amojemiejscejestprzyżonieidzieciach—Winylspojrzałnanichimrugnął.
DopokojuwszedłdoktorBujalski.
—Witam.NazywamsięMateuszBujalski,doktorBujalski.Przepraszam,żeprzeszkadzam,ale
mamywynikibadańMałgorzatyWrzesień.
—Kalińskiej,doktorze,Kalińskiej—poprawiłalekarzaMałgorzata.
—Tak,tak...
—Paniedoktorze,atebóle?Dlaczegowtedywmagazynietakparaliżującorozbolałmnie
brzuch?—spytałaGosia.
—Cóż...tonicpoważnego...Poprostunadmiarstresu,organizmsięzbuntował.Naszczęście
płódniejestzagrożony—odparłdoktor.—Płód?!—krzyknęliniemalwszyscywpomieszczeniu,
zaskoczeniwypowiedziąlekarza,któryniezdawałsobiesprawyzniewiedzyzgromadzonych.
—Jestpaniwciąży,proszęsiętakniedziwić.Zostaniepaniunasprzezkilkadnina
obserwacji.Wedługbadańdzieckozostałopoczętewokolicachdwudziestegopiątegokwietnia.Jestpani
wpierwszymmiesiącuciąży.DlaświętegospokojuzbadałemDNApanizmarłegomęża,któremieliśmy
zachowane...Pasuje...Ojcemjestpaniświętejpamięcimałżonek,PiotrWrzesień.
—Aleonojest...Niemożliwe.
Małgorzatabyławszoku,alezdawałasobiesprawę,żetylkoodniejzależy,czydzieckookaże
siębłogosławieństwem,czykarąwymierzonązzagrobuprzezPiotraWrześnia.Obiecałasobie,żebędzie
inna,żebędzielepszymczłowiekiem.PostanowiłanazwaćsynaPiotr,poojcu,którypomimocałegozła,
jakiejejiinnymludziomwyrządził,nieświadomiezmieniłjednakMałgorzatęnalepsze.Wygrał,choć
kosztowałogotowieleżyć,wtymjegowłasne.Piotrchciałuzdrowićcharakterżony,naprawićjej
złamanąprzezstratędzieckapsychikę.Zapłaciłzatonajwyższącenę,alekonieckońcówzwyciężył.
Pomógłjejpowstać,choćsamupadł.Takwielezłegomusiałosięwydarzyć,żebyMałgorzatamogła
docenićwkońcuwartośćżycia.
Człowiekuczysięnabłędach.Pieniądzeszczęścianiedają,awżyciunajważniejszajest
rodzina...Małgorzatazrozumiała,żetewszystkiegórnolotnewydawałobysięfrazesymogązawierać
jednakjakieśziarenkoprawdy.
Iwtedypomyślałaodziecku.Oswoimmałymcudzie,małejfasolce,którazaczynarosnąćwjej
łonie.Pragnęła,bynigdyniemusiałoprzechodzićtylecoona,bystaćsięmądrzejszymilepszym
człowiekiem.Pragnęławychowaćsynanadobrego,uczciwegomężczyznę.Zamknęłaoczyizuśmiechem
natwarzyprzypomniałasobiemądresłowaKarolaWojtyły:„Człowiekjestwielkinieprzezto,co
posiada,leczprzezto,kimjest.Nieprzezto,coma,leczprzezto,czymdzielisięzinnymi”.