MORGAN RAYE
MORGAN RAYE
MORGAN RAYE
MORGAN RAYE
PORZUCONA
PORZUCONA
PORZUCONA
PORZUCONA
NARZECZONA
NARZECZONA
NARZECZONA
NARZECZONA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gdzież on się podziewa?
Kendall McCormick obciągnęła długie koronkowe rękawy ślubnej
sukni i raz jeszcze spojrzała
nerwowo przez wizjer na zgromadzonych w kaplicy gości. Tego to już
naprawdę za wiele. Co
robić? Stanąć przed nimi i oświadczyć: Przykro mi, kochani, ale Darren
rozmyślil się i ślubu nie
będzie. Wracajcie do domu. Wszystko skończone.
Poczuła ucisk w dołku i znowu zaczęła przechadzać się nerwowo po
pokoju.
- Kendall! - W uchylonych drzwiach ukazała się zatroskana twarz Kim.
- Co się z mm dzieje? Organista spieszy Się na następny ślub po drugiej
stronie miasta.
Kendall uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Obawiam się, że Darren już nie przyjdzie - powiedziała, z trudem
panując nad głosem. - Zostałam
porzucona i to przed samym ołtarzem. Dobre, co?
- Mój ty Boże! - jęknęła Kim, zakrywając rękami twarz. - Nigdy w to
nie uwierzę. On się po prostu
spóźnia. Może złapał gumę. Może ... Nie przejmuj się za bardzo. Myślę,
ż
e jednak się zjawi. Nie
zamartwiaj się tak, kochanie.
- Na pewno, na pewno - mruknęła Kendall, chociaż była już zupełnie
pewna, że Darren wystrychnął
ją na dudka.
Kim opuściła pokój i zbiegła szybko na dół. Kendall obróciła się i
spojrzała w wysokie, zimne
lustro. Dług0 patrzyła na swoją wspaniałą, satynową suknię z białym
aksamitnym stanikiem
obszytym perełkami. Wysbko upięte kasztanowe włosy nadawały jej
wygląd modelek z obrazów
Toulouse-Lautreca. Wyglądała jak replika panny młodej z magazynów
mód.
- Dzięki ci, Boże - powiedziała nagle głośno i spokojnie, - Niech
będzie, jak chcesz. Uciekam
stąd.
Obróciła się gwałtownie, chwyciła leżący na stole bloczek i długopis, i
napisała kilka słów.
"Mamo, przykro mi, że zostawiam cię z tym całym bałaganem, ale
muszę wyjechać. Chcę być
sama przez pewien czas. Zadzwonię."
Położyła bloczek. na widocznym miejscu, zebrała spódnicę i wybiegła z
pokoju. Znalazła tylne
schody, minęła drzwi sanktuarium, drzwi sekretariatu i już po chwili
była na zalanym słońcem
dziedzińcu. Na parkingu zatrzymała się. Co robić dalej? Przypomniała
sobie, że przyjechała
wynajętą limuzyną. Jak wydostać się. stąd bez samochodu?
- Halo! - odezwał się tuż obok niej niski, lecz dźwięczny męski głos. -
Czy panna młoda?
Spojrzała na mówiącego. Siedział za kierownicą pięknego sportowego
wozu z otwieranym
dachem. Był zapewne jednym ,z przyjaciół Darrena, którego nigdy
przedtem nie widziała.
- Niedoszła panna młoda .... odpada bez uśmiechu. . - Teraz jestem po
prostu uciekinierką.
- Co takiego? - Mężczyzna zmarszczył ze zdziwienia brwi.
- Jeżeli przyjechał pan na ślub - powiedziała do niego - to może pan
wracać do domu. Ślub się
nie odbędzie.
U śmiechnęła się.
- Czy mogłabym się z panem zabrać?
- Niech pani siada - powiedział bez chwili zastanowienia. - Zawiezę
panią, gdzie pani tylko zechce.
Nieznajomy przechylił się i otworzył drzwiczki wozu.
Kendall wsunęła się na skórzane siedzenie i byle jak zgarnęła ,szeroką
spódnicę.
Ruszyli. Poczuła na twarzy powiew wiatru. Welon rozwinął się za nią
białą smugą.
- Czy mogłaby mi pani podać jakiś adres? Potrząsnęła przecząco głową,
po czym spojrzała w
kierunku morza. Mężczyzna popatrzył ze zrozumieniem i skręcił w
główną ulicę. Kendall
westchnęła głęboko i odprężyła się. Wiatr przewiewał ją na wskroś.
Pomyślała, że może wymiecie
jej z głowy wszystkie przykre myśli. I nagle poczuła się wspaniale.
- Zostawiam przeszłość za sobą - szepnęła niemal bezgłośnie. - Niech
się dzieje co chce.
W milczeniu sunęli przez Colorado Boulevard.
W pewnym momencie skręcili na Arroyo Parkway i wtedy mężczyźnie
udało się dokładnie
przyjrzeć Kendall. Zaskoczony, spojrzał na nią raz jeszcze przy
najbliższej okazji. Była zupełnie
inna, niż ją sobie wyobrażał.
No, ale właściwie, jak ją sobie wyobrażał?
Nigdy o niej nie słyszał aż do poprzedniego wieczoru, kiedy zadzwonił
do niego Darren.
- Hej, Rafe - powiedział. - Twój jedyny brat jutro się żeni. Przyjedź do
mnie i przyłącz się do stypy.
Rafe i Darren rzadko się ze sobą komunikowali.
Darren zgłaszał się do starszego brata wyłącznie, kiedy czegoś
potrzebował - przy czym były to na
ogół pieniądze. Toteż Rafe natychmiast uznał, że i tym razem młodszy
brat jest w finansowych
tarapatach.
Przyjęcie kawalerskie było już w toku, kiedy przyjechał pod wskazany
adres. W pokoju było
gwarno, duszno i tłoczno. A Darren miał już dobrze w czubie.
-To wspaniała dziewczyna - wymamrotał i sięgnął po kolejną porcję
whisky z lodem. - Na pewno
ci się spodoba.
To było wszystko, co potrafił powiedzieć.
Rafe zwrócił się do najbliższego przyjaciela brata.
- Jaka ona jest? - zapytał go.
- Bo ja wiem - mruknął Binko, kolega Darrena ze studiów. -, Nie mogę
sobie przypomnieć, czy
chodzi o tę wspaniałą opaloną blondynę, czy też o taką jedną Hawajkę z
cudownym pępuszkiem ...
Rafe zaczął wypytywać innych gości, ale dopiero po upływie pół
godziny natrafił na Dorchestera,
który pracował z Darrenem w klubie Border Cantina. Ten stwierdził, że
osobiście zna' pannę młodą.
- Jaka ona jest? - zapytał go Rafe raczej obcesowo.
- Jaka jest? - powtórzył Dorchester. - Powiem ci. Ma wspaniałe włosy,
gęste i puszyste jak bita
ś
mietana i bardzo, ale to bardzo długie. Nogi jak stąd dotąd ...
- Pytam cię, jaka jest - zdenerwował się Rafe.
Dorchester przewracał oczami; zdawał się zagubiony w rozkosznych
wspomnieniach.
- Ma chód jak gazela. Wspaniałą figurę. Na jej widok całe zastępy
robotników budowlanych
spadają z rusztowań. Wiją się u jej stóp i błagają o' łaskę. A ona tylko
odrzuca w tył włosy i...
W tym momencie Rafe dał za wygraną. Z opisu Dorchestera wynikało,
ż
e Kendall McCormick' jest
dokładną kopią innych dziewcząt, jakie uwodził Darren, od kiedy
wyrósł z pieluch. A były ich całe
zastępy. Musiała się jednakże różnić czymś od tamtych, skoro Darren
postanowił się z nią ożenić.
Rafe zawsze uważał, że małżeństwo to najbardziej upokarzająca rzecz;
jaka może przytrafić się
mężczyźnie. Zachowanie brata zdawało się świadczyć o tym, że i on
podziela to zdanie.
Rafe wzruszył ramionami i poszedł w kierunku drzwi. Miał dosyć tej
balangi.
Był już na korytarzu, kiedy zatrzymał go okrzyk Sama, kolegi Darrena
jeszcze z podstawówki.
- Dlaczego się zmywasz? Zaczekaj! Musisz mu pomóc! To przecież
twój rodzony brat, na litość
boską!
Rafe obrócił się i stwierdził, że Sam jest bliski płaczu. Na jego
upstrzonej piegami twarzy malował
się wyraz pijackiej rozpaczy.
- Pozbieraj się, Sam - rozzłościł się Rafe. - Darren jest dorosłym
człowiekiem i musi .sam kierować
swoim życiem.
Sam chwycił Rafe'a za poły marynarki.
-Ta kobieta rzuciła na niego urok. Mówię ci. Zupełnie go opanowała.
Nie możesz go opuścić. Ona
go zniszczy. Pomóż mu.
- Jak mógłbym mu pomóc?
-Ty jesteś powodem jego nieszczęścia. I tylko ty możesz go z tego
wyciągnąć.
Rafe zupełnie nie wiedział, o co chodzi Samowi, co więcej, nie chciał
wiedzieć. Powoli przesuwał
się ku drzwiom.
- Czego oczekujesz ode mnie? - zapytał.
- Pogadaj z nim. Wybij mu to z głowy.
Sam objął Rafe'a ramieniem.
-Wracaj do środka. Opowiem ci tę całą historię. Rafe niechętnie dał się
zaciągnąć w głąb
mieszkania.
Wiedział, że to błąd, ale nie było innego wyjścia. Wiedział też, że nie
wyśpi się tej nocy. Nie
podejrzewał jednakże, że znajdzie się z niedoszłą żoną młodszego brata
w samochodzie, w drodze
ku brzegowi oceanu.
Zerknął raz jeszcze na dziewczynę. I pomyślał sobie, że jest zupełnie
inna, niż ją sobie wyobrażał.
Spodziewał się osóbki raczej wyzywającej, może nawet nieco
wulgarnej i w każdym razie bardzo
zmartwionej. A tymczasem ...
Siedziała odchylona w fotelu, zrelaksowana, spokojna. Zadowolona z
siebie. Zadowolona z życia.
Co to mogło znaczyć? Przed chwilą zostawił ją narzeczony niemal
dosłownie przed ołtarzem.
Zdawałoby się, że powinna być jeżeli nie nieszczęśliwa, to
przynajmniej wściekła, nawet gdyby
duma nie pozwoliła jej płakać. Ale nic z tych rzeczy.
Poczuła na sobie jego wzrok, przechyliła głowę w jego stronę i
uśmiechnęła się szeroko.
- Hej, jest naprawdę wspaniale! - powiedziała wesoło.
Oderwał od niej oczy i skoncentrował się na prowadzeniu. Zmarszczył
brwi i usiłował skupić
myśli. Nic z tego nie rozumiał.
Kendall zawinęła sobie głowę welonem, przymknęła powieki i jeszcze
wygodniej umościła się w
fotelu. Wjeżdżali do Los Angeles. Wiatr był teraz- silniejszy i bardzo
orzeźwiający. Pomyślała
sobie, że wszystko układa się doskonale. Właściwie nie mogło być
lepiej.
Ale czy na pewno?
Poczu:ła lekkie ukłucie w sercu, ale' zaraz udało jej się odsunąć .od
siebie wszelkie wątpliwości.
Darren zrobił właściwie dokładnie to, co ona powinna była uczynić. Już
od pewnego czasu było
rzeczą jasną, że ich małżeństwo nie miałoby szans na przetrwanie. Po
co więc żałować czegoś, co
nie wróżyło nic dobrego. To nie miało sensu.
Przez pewien czas trzeba będzie może trochę poszaleć. To jedyna
odtrutka na taką porażkę. Czy ten
sympatyczny młody człowiek, który zaofiarował jej miejsce w swoim
samochodzie, zgodziłby się
trochę z nią pohulać?
Spojrzała na niego i natrafiła na jego wzrok.
- Zajedziemy do Marina del Rey? - zapytał.
- Doskonale - odparła.
Skinął głową, nie odrywając oczu od szosy. Kendall przyjrzała mu się
uważnie. Był muskularny,
choć szczupły, i chyba dość wysoki. Ciemne wizytowe ubranie leżało
na nim doskonale, ale na co
dzień ubierał się z pewnością znacznie mniej oficjalnie. Kołnierzyk
białej koszuli był rozpięty,
odsłaniając nasadę opalonej piersi i kępkę czarnych, kędzierzawych
włosów. Nie nosił obrączki.
Kosztowny, płaski, złoty zegarek na przegubie lewej ręki świadczył o
wybrednym guście.
Twarz miał znaczoną kilkoma zmarszczkami. Od uśmiechów czy od
grymasów? Wyglądał na człowieka
opanowanego, pewnego siebie, a nawet trochę niebezpiecznego. Był
dokładnym przeciwieństwem
Darrena, tego słonecznego, wesołego, wysportowanego I chłopca. Na
pewno nie uciekłby od
narzeczonej i to sprzed samego ołtarza. Nie oświadczyłby się kobiecie,
gdyby nie był pewny
swoich uczuć.
Co za łajdak z tego Darrena. Jak mógł jej coś takiego zrobić?
Zbliżali się do oceanu. Powietrze ochłodziło się nieco. Zjechali na
boczną drogę i po chwili znaleźli
się na parkingu, y.I odległości zaledwie kilku metrów od plaży.
Kendall wysiadła z wozu i rozprostowała się.
Zrzuciła z nóg jedwabne pantofelki i unosząc suknię aż po kolana,
pobiegła ku brzegowi.
Nie zwracała na nikogo uwagi.
Biegła coraz szybciej. Usłyszała za sobą czyjś szybki oądech, ale nie
odwróciła się. Nagłe
szarpnięcie zatrzymało ją w pół kroku. W mgnieniu oka znalazła się w
silnych męskich ramionach.
- Co pan robi? - krzyknęła. - Proszę mnie natychmiast puścić!
Ale Rafe trzymał ją mocno jak gdyby się obawiał, - że mu się wymknie.
Wiatr tarmosił jej szeroką
spódnicę, owijał ją dokoła ich nóg.
- Co pan robi? Nie podejrzewa pan chyba, że zamierzam się utopić?
Rafe nie rozluźniał uścisku swych ramion i patrzył na nią niemal ze
złością.
- Nie puszczę pani, dopóki pani nie przysięgnie.
- Co za bzdura - obruszyła się Kendall.
On naprawdę boi się·, że popełnię samobójstwo, powiedziała do siebie,
na pół zła, na pół
rozbawiona. No cóż, o zabawieniu się z nim lepiej zapomnieć. Jest
zupełnie pozbawiony poczucia
humoru.
- Zgoda - uśmiechnęła się. - Zapewniam pana z ręką na sercu, że nie
rzucę się w morską toń.
Rafe spojrzał głęboko w jej. ciemne oczy. Przytulił ją nieco mocniej,
ale tylko po to, by opuszczać
powoli, aż dotknęła stopami piasku. Jaka jest zgrabna i szczupła, a
jednocześnie muskularna,
pomyślał. Od wieków nie doznawał 'potrzeby takiej opiekuńczości w
stosunku do kobiety. No, ale
też od dawna nie miał tak silnej motywacji.
Kendall wyprostowała się, odrzuciła welon za siebie i uśmiechnęła się
do Rafe'a niemal
wyzywająco.
- Dobrze się pan czuje w roli zbawcy kobiet, co? Jeżeli kiedyś będzie
potrzebny mi znów ratownik,
dam panu znać. Przyrzekam.
- Droga Kendall- odparł. - Tobie nie jest potrzebny żaden ratownik, ale
po prostu opiekun.
Przynajmniej na pewien czas.
A więc znał jej imię. Właściwie nie należało się temu dziwić. Przecież
był zaproszony na jej ślub
..
- Czy myśmy się już kiedyś spotkali? - zapytała.
- Czy powinnam wiedzieć, kim jesteś?
- Nazywam się Rafe.
Jakoś nie chciał jej na razie powiedzieć, że jest bratem jej niedoszłego
męża.
-A więc jesteś przyjacielem Darrena- stwierdziła Kendall i pomyślała
sobie, że, jest zupełnie inny
od tych wszystkich młodych ludzi, których Darren jej przedstawiał.
Poważniejszy jakiś, starszy,
spokojniejszy, i na pewno inteligentniejszy.
Co tu dużo gadać, kumple Darrena byli po prostu durnymi
smarkaczami, nastawionymi wyłącznie
na flirty i zabawy. Dlaczego postanowiła sobie wmówić, że takich
właśnie lubi? że Darren to
mężczyzna jej życia? Co za idiotka ze mnie, pomyślała. Może
rzeczywiście powinnam się utopić.
- Nie mam żadnych skłonności samobójczych, zapewniam Cię -
powiedziała, rzucając mu
zawadiacki uśmiech. - Jestem może mściwa, ale nie mam skłonności do
histerii. Więc nie rzucaj się
na każdy granat, jaki widzisz na mojej drodze. To niewypały.
- Spróbuj sobie uzmysłowić, jak wyglądałaś. Kobieta w ślubnej sukni
pędząca jak szalona w
kit"trunku oceanu. Poza tym miałem świadomość, że zostałaś niemal
przed chwilą ...
- Porzucona. Czy to chciałeś powiedzieć?
Wzruszył ramionami. No tak, właśnie to. Po co udawać, że nie.
Kendall wpatrywała się vi niego intensywnie. Czuła, że dzieje się z nią
coś dziwnego. Targały nią
uczucia, których rzadko doznawała. Złość? Strach? Na dodatek z pewną
domieszką rozbawienia.
- No cóż - powiedziała krótko. - Przyjmij do wiadomości, że doskonale
pływam. Gdybyś nie
zatrzymał mnie na plaży, ale pozwolił mi dotrzeć do morza, nie
dogoniłbyś mnie tak łatwo.
Rafe nie odpowiedział na jej ostatnie słowa, więc ruszyła naprzód i
zaczęła przechadzać się po
twardym piasku, tuż poza zasięgiem piany rozpryskujących się fal.
Rafe podążył za nią zastanawiając się, dlaczego czuje tak wielką
odpowiedzialność za losy tej
dziewczyny. Była w końcu pełnoletnia. Sięgnęła po Darrena, ale to jej
się nie udało. Zresztą ten
problem był jej i tylko jej. Przywiózł ją nad ocean, na jej własną prośbę.
Teraz powinien się z nią
pożegnać, wsiąść do samochodu i zniknąć z jej życia. Jednakże nie
mógł się na to zdobyć.
Szli więc szybkim krokiem po mokrym piasku.
Rafe przyglądał się, jak Kendall walczy z wiatrem tarmoszącym jej
szeroką suknię.
- Może byś tak przynajmniej zdjęła welon - odezwał się po pewnym
czasie.
Obróciła się ku niemu.
-A po co? Czy krępuje cię, że ludzie się nam przyglądają?
- Mnie miałoby to krępować? Przecież oni nie gapią się na mnie, ale na
ciebie.
Rozejrzała się i stwierdziła, że Rafe ma rację. Była ośrodkiem
powszechnego zainteresowania.
Ludzie wyciągali szyje, uśmiechali się, zdejmowaF słoneczne okulary,
by móc ją lepiej widzieć.
- Oblubienica oceanu - roześmiała się Kendall i wykonała piruecik. - To
bardzo zabawne.' Może
powinnam zadzwonić do gazet. Niech przyślą reporterów. Szkoda, że
nie przybył oblubieniec
plaży. No, ale co robić?
Rafe rozpoznał w jej kpiarskim tonie lekką nutę żalu i zrobiło mu się
przykro. Ale był jednocześnie
zadowolony, że dziewczyna zaczyna normalnie reagować na swoją
sytuację
Gdy patrzył na nią, stojącą na tle spienionych fal, w tej wymiętej
ś
lubnej sukni, z rozwianym
białym welonem, włosami w nieładzie, rozchylonymi wilgotnymi
wargami, wydała mu się dziwnie
bezradna. Miał ochotę znów otoczyć ją ramieniem, przycisnąć do siebie
i jakoś osłonić od
przykrości, jakie niechybnie na nią czyhały.
- Jesteś bardzo piękną panną młodą - odezwał się wreszcie.
-Tak uważasz? Powinnam była sobie zrobić zdjęcie, zanim uciekłam.
Fotograf czekał w kaplicy.
Teraz wiem, że taka okazja nigdy się już nie powtórzy.
- Jesteś piękna i młoda. Masz przed sobą całe życie. KendaII zaśmiała
się cicho. Sympatyczny jest
ten Rafe i może nawet nie kłamie.
- Bardzo jesteś miły - powiedziała, odsuwając włosy z czoła.
- O nie, Kendall - odparł i spojrzał na nią 'spode łba. - Mylisz się co do
mnie.
Z niewiadomych powodów słowa te zdenerwowały Kendall.
Przyspieszyła kroku.
- Skąd wiesz, że zostałam wystawiona do wiatru przed ołtarzem? -
krzyknęła. - A może to ja
uciekłam, zanim zjawił się Darren, a on został tam sam jeden ku uciesze
zgromadzonych gości?
Zanim Rafe zdążył odpowiedzieć, Kendall uświadomiła sobie, że jej
pytanie nie ma sensu.
Zatrzymała się gwałtownie i spojrzała mu prosto w oczy.
-Ty go dobrze znasz, prawda? Wiedziałeś, że żadnego ślubu nie będzie.
Przyznaj się!
Nie zaprzeczał. To nie miało już żadnego sensu.
~ W takim razie powiedz mi, dlaczego on tak postąpił - zażądała
Kendall.
Stała w rozkroku z rękami na biodrach. Na jej policzkach zakwitły
ciemne rumieńce, w ciemnych
oczach iskrzył się gniew.
- Spróbuję zgadnąć - dorzuciła szybko. -;- Przypomniał sobie, że musi
umyć włosy. Porsche mu
nawaliło? Nie, nie, to musiało być coś znacznie ważniejszego. Jego
psychoanalityk powiedział mu,
ż
e potrzeba ,mu więcej czasu na zrozumienie własnej duszy, że ślub
może wytrącić go z
równowagi. Albo jeszcze lepiej. Jego przyboczny astrolog zawiadomił
go, że układ gwiazd jest mu
nieprzychylny. Jowisz znajduje się w kolizji z Marsem. Lada moment
może nastąpić zderzenie i
jeżeli natychmiast nie wyjedzie z miasta, może być zasypany
radioaktywnym pyłem. Która
koncepcja najlepiej ci odpowiada?
Położył jej ręce na ramionach i przytrzymał. Tak bardzo pragnął
przytulić ją do siebie, uspokoić, ale
instynkt mówił mu, że nie zostanie to dobrze przyjęte.
- Jeżeli tak o nim myślisz - powiedział spokojnie
- to dlaczego postanowiłaś wyjść za niego?
-To dobre pytanie - odparła Kendall, trochę jakby zawstydzona. - No,
ale miłość jest podobno
ś
lepa.
- Rozumiem. I nic tak dziewczyny nie otrzeźwia, jak ucieczka
narzeczonego sprzed ołtarza.
Kendall cofnęła się słysząc te słowa., Obróciła się szybko i znowu
puściła się biegiem.
Rafe ruszył za nią, tym razem już znacznie spokojniej. Zamierzał
doprowadzić ją do łez, gdyż był
przekonany, że płacz dobrze by jej zrobił.
Nagle opamiętał się. Do czego ja się właściwie mieszam, pomyślał.
Dlaczego próbuję jej pomóc,
pocieszyć ją? A w ogóle, co do jasnej cQ.olery, robię na tej plaży?
Gdybym mógł przewidziić, że
sprawy tak się potoczą, za nic nie pojechałbym do kościoła, żeby
zawiadomić Kendall, że Darren
nie zamierza się tam zjawić. W końcu Darr'en wcale go o to nie prosił.
Ani Darren, ani nikt inny. Przesiedział całą noc z bratem i grupą jego
przyjaciół, i przysłuchiwał się
jego lamentowaniu, jego pijackim szlochom, jego użalaniom się nad
sobą. Wreszcie zwrócił się do
Sama.
- Słuchaj. Dlaczego on jej przyrzekł małżeństwo?
- zapytał.
- Bo wycięła mu ten sam numer, co inne.
-Więc jest w ciąży?
- No bo niby jak? Czy inaczej udałoby jej się uziemić naszego
niebieskiego ptaka?
Rafe spojrzał raz jeszcze na swego nieszczęsnego braciszka.
- Nie jest już szczeniakiem. Zdawałoby się, że zdążył się czegoś
nauczyć.
- Kto? Darren? - zdziwił się Sam.
- Masz rację. Ostrożność nigdy nie była jego mocną stroną. I na pewno
już nigdy nie będzie.
- No to pogadaj z nim.
Rafe wiedział, o co chodzi Samowi, ale wolał. się do tego nie przyznać.
- O czym?
- Powiedz mu, że nie musi się z nią żenić. śe są inne sposoby
rozwiązywania takich problemów. śe
jako starszy brat nie będziesz miał mu za złe, jeżeli się wycofa.
- On to dobrze wie.
Sam potrząsnął energicznie głową.
- Nic podobnego. Przez cały tydzień mówił wyłącznie o tym, jaki
będziesz dumny z niego, kiedy
nareszcie ustatkuje się i założy rodzinę. śe wreszcie uznasz go
za,odpowiedzialnego, dorosłego
człowieka.
Sam westchnął ciężko.
- Musisz z nim porozmawiać, Rafe. Musisz go rozgrzeszyć. Pozwolić,
by wycofał się z tej historii
nawet w ostatniej chwili.
Pozwolić mu na wycofanie się z tak ważnego kontraktu? Zgodzić się,
by tak brutalnie potraktował
dziewczynę? No cóż, czemu nie? Nie było to w końcu rzeczą tak rzadką
i niezwykłą. Tak mu się
przynajmniej zdawało kilkanaście godzin temu. Ale było to, zanIm
poznał dziewczynę..- której to'
dotyczyło.
Kendall bynajmniej nie zamierzała płakać. Doskonale nad sobą
panowała. Przyjemne to nie było,
zdawała sobie z tego sprawę. Przyjemne nie było i nawęt trochę bolało.
Ale na pewno obróci się na
dobre. Trzeba się tylko przyzwyczaić do tego paskudnego uczucia
wewnętrznej pustki. I tyle. Z
czasem wszystko się ułoży.
Potknęła się o kępę mokrej, brunatnej trawy. Rafe wyciągnął rękę, by ją
podtrzymać, ale odsunęła
się. Nie potrzebowała niczyjej pomocy. Sama da sobie radę.
- Spójrz - zwróciła się do Rafe'a. - Jaki wspaniały zachód słońca.
-Tak zawsze jest na tym wybrzeżu.
Obróciła się szybko i pobiegła w stronę samochodu. - Jestem głodna jak
wilk!- krzyknęła przez
ramię.
- I nie mam przy sobie złamanego grosza. Czy mógłbyś mi postawić
kolację? - Spojrzała na duży,
przeszklony budynek, stojący na skraju plaży.
Rafe podążył oczami za jej wzrokiem. Patrzyła na jeden z
najekskluzywniejszych hoteli w Marina
deI Rey. Była tam znakomita restauracja, słynna z doskonałej kuchni.
- No więc? - upewniła się Kendall.
Mimo woli uśmiechnął się do niej. Jej entuzjazm był stanowczo
zaraźliwy. Odczuł przemożną
ochotę dogodzenia jej. Chciał, żeby była szczęśliiwa, żeby jej twarz
rozjaśniła się uśmiechem.
- No to idziemy - powiedział.
Kierownik sali nabrał powietrza w płuca i patrzał ze zdziwieniem na
wymiętą suknię Kendall i jej
bose stopy, z których strzepywała na podłogę sporo piasku. Rafe podał
jej pantofelki, które przyjęła
jak skarb wyłowiony przez niego z dna oceanu. Kierownikowi sali nie
podobała się ta dziwna para.
A już na pewno nie zachwycał go welon, którym Kendall owinęła sobie
szyję, jej rozczochrane
włosy i płonące policzki.
- Niech pan nam szybko da dobry stolik - poprosiła. - Jesteśmy bardzo
głodni.
Kierownik rozejrzał się bezradnym wzrokiem po sali. Zupełnie nie
wiedział, co robić. Nie chciał
narażać reputacji swojej ekskluzywnej restauracji.
- Niech pan się nie martwi - szepnęła Kendall.
- Jesteśmy naprawdę zupełnie normalnymi ludźmi.
Promienny uśmiech dziewczyny pokonał opory kierownika. Poddał się i
zaprowadził ich do stolika
pod oknem, skąd mieli widok na ocean.
Kelner przyniósł im kartę, ale spojrzawszy na Kendall, pospiesznie się
oddalił.
- Dlaczego wszyscy tak dziwnie się zachowują? - zapytała Kendall
niewinnym głosem. - Patrzą na
mnie jak na straszydło.
- Bo panny młode zazwyczaj wyglądają trochę inaczej - roześmiał się
Rafe.
- No tak, ale ja nie jestem panną młodą·
-Twój strój jakby na to wskazuje.
- Powiedzmy, że jestem panną młodą, tyle że niedoszłą·
Zamilkła i zamyśliła się.
- Inaczej to sobie wyobrażałam. Było nawet przyjemnie, ale szczęście
trwało krótko.
Nie zastanawiając się, Rafe wyciągnął rękę przez stół i położył ją na
drobnej dłoni Kendall. Nie
miał zwyczaju pocieszania ludzi i ten spontaniczny gest
samego go zdziwił.
Kendall nie cofnęła dłoni, spojrzała na niego, spodziewając się, że może
coś powie. Czuł, że
powinie,n to zrobić, ale milczał.
Mała, wesoła kelnerka podbiegła do ich stolika i zaczęła się przy nich
krzątać.
- Świeżo poślubiona para, co? - roześmiała się.
- Nawet gdyby pani nie miała na sobie ślubnej sukni, łatwo byłoby się
domyślić, że przyszliście tu
prosto od ołtarza. Powinniście się napić szampana. I to koniecznie.
Nazywam się Molly. Zaraz
wrócę·
Nie czekając na odpowiedź, oddaliła się szybkim krokiem.
-Widocznie stanowimy idealną parę! - roześmiała się Kendall - Czy ty
jesteś żonaty? - zapytała
nagle. - Byłem, ale dawno temu się rozwiodłem.
- Oboje nie mamy chyba szczęścia w miłości - stwierdziła Kendall
niemal wesoło. - Czasami wierzę
w przeznaczenie. Może nasze spotkanie nie jest przypadkowe.
Kelnerka powróciła, niosąc kubełek z dużą butelką szampana,
wypełniony kostkami lodu.
- Jaka dobrana z was para - roześmiała się. Korek strzelił wysoko w
górę.
- Będziecie mieli piękne życie - kontynuowała z entuzjazmem Molly. -
Zapamiętacie moje słowa.
Braliście ślub kościelny?
-Aha - potwierdziła Kendall. - Było pięknie. Cała kaplica w irysach i
tulipanach.
Kelnerka westchnęła, rzuciła im nostalgiczne spojrzenie i oddaliła się.
- Lekko przesadzasz - odezwał się Rafe nieco kwaśnym tonem. - Za
chwilę zażądasz, żebym
zamówił portret malowany na czarnym aksamicie. To ostatnio bardzo
modne.
-Wspaniały pomysł. Na pamiątkę dzisiejszego dnia!.
- Przykro mi, ale wolałbym z tego zrezygnować.
Kendall wzruszyła ramionami i wypiła łyk szampana.
Czyżby Rafe nie zrozumiał jej żartu? Poczuła ucisk w sercu. Dlaczego
mężczyźni przede mną
uciekają? - zapytała samą siebie. Darren pobił wszystkie rekordy.
Wykonał odwrót w ostatniej
chwili. A teraz ten nowo poznany okazywał wyraźne objawy
nerwowości. Czyżby się narzucała? A
może robiła wrażenie sfrustrowanej panny polującej na męża?
Wzdrygnęła się. Za nic w świecie nie chciała robić wrażenia kobiety
niezdolnej do samodzielnej
egzystencji, potrzebującej męskiej pomocy. Przecież dawała , sobie
doskonale radę.
Molly zjawiła się ponownie, by przyjąć ich zamówienie. Kendall
poprosiła o homara, a Rafe o
lososia . z wody i zieloną sałatę.
Kendall przyglądała się mężczyźnie znad kieliszka.
Kim właściwie jest ten obcy, tajemniczy brunet? Dlaczego mu
zawierzyła? Nigdy w życiu nie
czuła się bardziej bezbronna.
Usłyszała nagle znajomy głos, uniosła głowę i zobaczyła ... Darrena. A
więc wrócił! Zaraz jej
wszystko wytłumaczy i ...
- Darren! - krzyknęła, zerwała się z krzesła i śmiejąc się pobiegła ku
niemu. Jednocześnie rzuciła
Rafe'owi takie spojrzenie, jak gdyby chciała powiedzieć: Byłeś pewny,
ż
e on ode mnie uciekł, ale
pomyliłeś się!
- Darren! - zawołała. - Tu, tu jesteśmy!
Rafe także wstał, podszedł do niej i chwycił ją mocno za ramię.
-To nie jest Darren, Kendall - powiedział ostrym tonem.
Próbowała mu się wyrwać.
-Ależ tak - żachnęła się. - Przecież ...
Mężczyzna obrócił się twarzą do niej i wzruszył ramionami. Rafe miał
rację. To nie był Darren.
Kendall spuściła głowę, wzdrygnęła się i oparła
Rafe'a.
Objął ją opiekuńczym ramieniem. Rozejrzała się dokoła i spostrzegła,
ż
e ludzie się im przyglądają,
a szczególnie jej, z niekłamanym zdziwieniem. I nie bez powodu.
Wyglądała rzeczywiście jak
wariatka w tej swojej wymiętej, wybrudzonej sukni ślubnej i na domiar
złego zaczepiała obcych
mężczyzn. Co za widowisko! Kendall najchętniej wtuliłaby się jeszcze
mocniej w ramiona
Rafe'a,ale zmobilizowała się, wyprostowała, uniosła głowę i posłała
uśmiech gapią
cym się na nią ludziom. Po czym powróciła do stolika, usiadła na
krześle i dumnie się
wyprostowała.
-Więc co z tobą? - zapytał ją Rafe. - Już w porządku?
- Oczywiście. Przecież nic się nie stało. Trochę się zdenerwowałam i
już mi przeszło. Ale słuchaj, ja
przecież okropnie wyglądam. To wszystko nie ma sensu. Może byśmy
już poszli.
Zaczęła rozgrzebywc1ć widelcem sałatę. Straciła apetyt.
- Czy ciebie nie żenuje przebywanie ze mną w tej, bądź co bądź,
eleganckiej restauracji? Moja
suknia jest w strasznym stanie.
Rafe przyglądał jej się przez chwilę w milczeniu.
Wreszcie rzucił serwetkę na stół i odsunął krzesło. . - Zostań tu, wyjdę
na chwilę i zaraz wrócę.
Kupię ci jakąś suknię, przebierzesz się i będzie spokój.
- Co takiego?
-W holu hotelowym zauważyłem kilka butików z odzieżą. Podaj mi
swój rozmiar i powiedz, jaki
jest twój ulubiony kolo!;?
Roześmiała się i chwyciła go za rękę. - Nie musisz tego robić.
Naprawdę.
- Nie ruszaj się stąd ani na krok. Zaraz wracam - oświadczył i szybko
wyszedł z sali.
Rafe od dawna nie kupował damskich fatałaszków. Rozejrzał się po
rozstawionych w butiku
manekinach.
- Proszę mi to zapakować - oświadczył, wskazując na
jaskrawoczerwoną sukienkę. Uznał, że to
właśnie ten typ ubioru, w którym powinny gustować przyjaciółki
Darrena.
Czekając z kartą kredytową w ręku na paczkę, uśmiechał się mimo
woli. Zapomniał już, jaką
przyjemnością jest kupowanie prezentu dla kobiety. Miał nadzieję, że
trafił w gust lffedoszłej
bratowej. Miał też nadzieję, że zastanie ją tam, gdzie przed chwilą
pozostawił. .
Dziwna to była dziewczyna. Trudna do rozgryzienia.
Zdawała się zmieniać z minuty na minutę.
Kendall ciężko przeżywała swoją porażkę. Co do tego Rafe nie miał już
teraz żadnych wątpliwości.
Był też pewien, że poczucie klęski niebawem przemieni się w złość.
Myśl ta zmroziła go. Jak
zareagowałaby na wiadomość, że to on namówił Darrena do ucieczki?
Szybkim krokiem powrócił do restauracji.
Kendall zarumieniła się z radości, kiedy podał jej torbę z suknią.
- Pójdę do toalety i przebiorę się - oświadczyła. Wstała, musnęła
wargami policzek Rafe'a i
wymamrotała słowa podziękowania.
W toalecie nałożyła suknię przez głowę, spojrzała w lustro i
przestraszyła się. Cóż to była za
wyzywająca kiecka! Czyżby Rafe sobie z niej zażartował? Ale nic to.
Postanowiła udawać, że
wszystko jest w porządku. Jak zabawa to zabawa!
Wyjęła szpilki z wysoko upiętych włosów i pozwoliła im spłynąć na
plecy. Z trudem wcisnęła
ś
lubną suknię do plastikowej torby, w którą zapakowana była ta
czerwona, i powróciła do jadalni.
Krokiem pełnym zupełnie nowej determinacji.
Na jej widok Rafe uśmiechnął się od ucha do ucha.
Dopiero teraz zorientował się, co zrobił. Rzuciwszy torbę na krzesło
Kendall stanęła przed nim w
wyzywającej pozie.
- Jak ci się podobam? - zapytała.
Przyglądał jej się długo, uważnie i z niekłamaną przyjemnością. W
ś
lubnej szacie wyglądała jak
piękna, romantyczna dziewczyna, ale wyzywająca, szkarłatna suknia
przemieniła ją w kobietę z
krwi i kości, w istną uwodzicielkę. Miękki jedwab lgnął do jej stromych
piersi, uwypuklał krągłe
biodra. Co za boskie ciało! Rafe poczuł przyspieszone bicie pulsu.
- Bardzo mi się podobasz - powiedział wreszcie ,nieco zachrypłym
głosem. - Ale to bardzo.
Kendall uśmiechnęła się chłodno.
- Oczywiście. Kobiety w takich sukniach jak ta zawsze podobają się
mężczyznom. Każda szanująca
się prostytutka powinna mieć coś takiego w swojej szafie.
Ze zdumieniem zrozumiał, że nie jest zadowolona, ale nie bardzo
wiedział dlaczego.
- Czy sądzisz, że jest troohę zbyt ... - zaczął.
- Owszem, trochę zbyt - przerwała mu i próbowała podciągnąć nieco
dekolt, by choć częściowo
zasłonić piersi - zbyt wulgarna i to stanowczo ...
Zmarszczył brwi.
- Czy to znaczy, że nigdy nie ubierasz się w tym stylu? - zapytał ze
szczerym zdziwieniem.
Kendall westchnęła głęboko i zaczęła bębnić palcami po blacie stołu.
- Ubieram się przeważnie w dżinsy i stare, trykotowe koszulki. Do
pływania wkładam
jednoczęściowy kostium i kiedy wychodzę z wody, owijam się wielkim
ręcznikiem z wyblakłą
podobizną Jamesa Deana. Niewiele czasu spędzam na rogach ulic.
Jestem właścicielką szkoły
pływania - dodała mimochodem.
Rafe zatrzepotał powiekami.
- Prowadzisz własną szkołę? - zdziwił się.
Powoli zaczynało mu się rozjaśniać w głowie. Zdał sobie sprawę, że ma
do czynienia z zupełnie
inną osobą niż ta, za jaką dotychczas ją uważał. Co za dureń ze mnie,
pomyślał. Ta suknia .nie jest
dla niej. Nadaje się jednak doskonale dla kobiety, jaką opisywał mu
Darren poprzedniego wieczoru.
Kobiety coraz to mniej i mniej podobnej do tej, która teraz przed nim
siedziała.
Ale co tu ukrywać, wyglądała wspaniale w tej wyzywającej kiecce.
- Przykro mi, Kendall - powiedział. - Nie znam się na damskich
toaletach. Po prostu spodobał mi
się ten kolor. Jeżeli chcesz, to' odniosę ją do butiku.
- Nie, nie - odparła. - Nie komplikujmy sobie życia. Chociaż szczerze
mówiąc, wolałam, jak ludzie
gapili się na mnie, kiedy miałam na sobie ślubną suknię· Rozłożyła
serwetkę na kolanach i zabrała
się do pałaszowania wielkiego homara. Widać powrócił jej apetyt.
Przyglądał jej się z przyjemnością· Co za bezpośrednia, żywa,
inteligentna dziewczyna. Gdzie do
niej Darrenowi?
-Wiesz, co ci powiem - odezwał się nagle. ~ Myślę, . że dobrze się
stało, żeś się go pozbyła.
-Wiem, wiem. - Nie przerywając jedzenia, skinęła potakująco głową·
Rafe przyglądał się jej uważnie. Zależało mu bardzo na zrozumieniu jej
motywacji. .
-Więc dlaczego zgodziłaś się za niego wyjść? - zapytał.
Kendall zmrużyła oczy. Zastanawiała się przez chwilę·
-Trudno mi to wytłumaczyć. Ale czy ty naprawdę chcesz wiedzieć?
-O tak!
Kendall wsunęła do ust kawałek homara, uśmiechnęła się błogo, upiła
trochę białego wina i
westchnęła. - Spotkaliśmy się na kursie nurkowania głębinowego.
- Brałaś lekcje głębinowego nurkowania?
- Nie. Udzielałam ich.
No tak, to by się zgadzało z obrazem, jaki powoli krystalizował się w
wyobraźni Rafe'a. Zaczynał
rozumieć, co mogło łączyć tę niedobraną parę - Ken-
dall i Darrena. Jego brat uprawiał sporty, ale w grze, jaką jest życie,
odgrywał zawsze rolę pionka,
nie zaś przywódcy. Kochał podróże. Czasami pracował na jakiejś
posadzie. Ale nigdy nie uczył,
niczym nie zarządzał, niczym i nikim nie kiero'wał. Kepdall zaś ...
- Darren pobierał u mnie lekcje nurkowania
- opowiadała Kendall. Ale niezbyt dobrze mu szło.
Uśmiechnęła się na wspomnienie tamtych dni.
- Nie mogłam ani na 'chwilę puszczać go samego pod wodę. Musiałam
go przez cały czas
pilnować1 bo bałam się, że w ogóle nie wypłynie.
Sięgnęła po kieliszek.
-Ale umiał mnie rozśmieszać. Zaprosił mnie na przejażdżkę jachtem.
Bawiliśmy się doskonale.
Łyknęła trochę wina.
- Przez kilka tygodni rozmawialiśmy codziennie przez telefon. Miałam
mnóstwo pracy i nie byłam
pewna, czy chcę zaczynać z nim coś poważnego. Ale przecież go znasz.
Nie dawał za wygraną.
Więc zgodziłam się na jedno spotkanie, potem na drugie. Byłam pewna,
ż
e to się z czasem
rozejdzie po kościach. Jak wszystkie takie romansiki w dzisiejszych
czasach.
Spojrzała na Rafe'a przenikliwym wzrokiem. Zastanawiała się, jak on
zachowuje się w takich
sytuacjach.
-Większość facetów, z którymi się umawiałam, nie kwapiła się do
nawiązania trwałych stosunków
- ciągnęła dalej. - Zresztą gdy się osiąga moje lata, poznaje się na ogół
mężczyzn, którzy są świeżo
po rozwodzie i nie mają ochoty na nowe kajdany. Chcą się trochę
zabawić i szukać szczęścia gdzie
indziej.
Zorientowała się nagle, że pewnie robi wrażenie rozżalonej i
uśmiechnęła się.
- Zaczęłam się obawiać, że mój domowy ogródek zamienia się w
cmentarzysko byłych romansów zażartowała.
- Zastanawiałam się, czy to moja wina, czy też zwariowanych czasów,w
jakich
ż
yjemy.
Przerwała tyradę przestraszona, czy nie powiedziała za dużo.
Przez chwilę jedli w milczeniu. Wreszcie Kendall znów rzuciła okiem
na Rafe'a. Czuła przemożną
potrzebę wytłumaczenia mu tego, co się stało.
-Widzisz - powiedziała cicho - zaczynałam podejrzewać, że jestem
urodzonym. pechowcem. I
właśnie wtedy zjawił się Darren. Wesoł~, beztroski Darren. I ni stąd, ni
zowąd zaproponował mi
małżeństwo.
- Jednym słowem, zgodziłaś się za niego wyjśc tylko dlatego, że był od
długiego czasu pierwszym,
który cię o to poprosił?
W głosie Rafe'a zabrzmiała lekka nuta sarkazmu. Kendall odłożyła
widelec i sięgnęła po kieliszek ..
Rafe widać nie dawał za wygraną, ale postanowiła zachować spokój.
- Nic podobnego - zaprzeczyła. - Po prostu zakochałam się w nim.
Dlatego zgodziłam się na jego
propozycję. Poza tym świetnie bawiłam się w jego towarzystwie.
Pragnęłam być szczęśliwa dodała
cicho. - To nie jest chyba zbrodnia.
- Nie, Kendall - odparł Rafe z wyraźną sympatią·
-To na pewno nie jest zbrodnia.
Kendall opróżniła kieliszek, a Rafe napełnił go ponownie z
przyniesionej przez Molly świeżej
butelki. Ogarnęło go uczucie skruchy zmieszanej z lekkim
przerażeniem. Zdał sobie sprawę z tego,
ż
e popełnił straszny błąd. Nie miał prawa namówić Darrena do
zerwania z Kendall.
Zrobił to w pełnym przekonaniu, że ma rację· Wszystko wydawało mu
się wówczas jasne i proste.
Darren był niebieskim ptakiem, absolutnie nie nadawał się na męża. A
Kendall McCormick uznał
po prostu za jeszcze jedną z korowodu dziewczyn Darrena, która zaszła
podstępnie w ciążę, by
zmusić go do małżeństwa. Małżeństwa z góry skazanego na klęskę.
Darren na pewno nie chciał się
ż
enić, ale nie wiedział, jak się z tego wykręcić. W ostatniej chwili
pojawił się starszy brat, wziął
sprawy w swoje ręce i namówił go do wycofania się. Podjął się
załatwienia wszystkiego, nawet
zapłacenia dziewczynie ewentualnego odszkodowania za poniesione
straty moralne. Jednym
słowem poratował lekkomyślnego braciszka. Historia jak z głupiego
komiksu, pomyślał Rafe. Ale
nawet komiksy zawierają czasami niespodzianki. No cóż, starszy brat
pomylił się i to ,bardzo.
Trzeba będzie wyciągnąć z tego jakieś wnioski.
Kendall nie była tuzinkową dziewczyną, zwykłą tlirciarą z gatunku
tych, z którymi z reguły
zadawał . się Darren. Była piękną, czarującą kobietą, ze wszech miar
nadającą się na żonę dla
prawdziwego mężczyzny. Prawdopodobnie zrobiłaby z Darrena
człowieka.
Rafe zerwał się z krzesła i rzucił serwetkę na stół. - Bardzo przepraszam
- powiedział szybko. Muszę
zatelefonować. Zaczekaj na mnie.
-A dokąd miałabym pójść? - uśmiechnęła się Kendall i figlarnie uniosła
kieliszek.
Rafe spojrzał na nią uważnie. Mój ty Boże, pomyślał, co ja
wyprawiam? Upiłem ją. Jak idiota
dolewam jej szampana do kieliszka, li ona jest przecież w ciąży. Co się
ze mną dzisiaj dzieje?
Wyjął jej kieliszek z ręki tak energicznie, jakby ją ratował od ukąszenia
jadowitego węża, po czym
wrzucił go do pojemnika z kwiatami, który stał za jej krzesłem.
-W twoim stanie nie wolno pić alkoholu - mruknął.
- Czy ty tego nie wiesz? Czy nie czytałaś wyników ostatnich badań na
ten temat?
-W moim stanie? - zdziwiła się Kendall. - Hej, co t ty sobie
wyobrażasz? Przecież nie jestem
pijana. O co ci właściwie chodzi?
Rafe porwał butelkę ze stołu i wsunął ją do wiaderka z lodem.
- Nie waż się więcej pić. Zaczekaj tu. Zaraz wracam. Kendall patrzyła
za nim ze zdumieniem.
Kręciło jej się trochę w głowie i nie bardzo wiedziała, o co temu
człowiekowi chodzi: Lubiła
szampana. Może była nawet leciutko wstawiona. Ale co w tym złego?
Miała chyba prawo upić się
po takim dniu. Co on sobie właściwie wyobraża? śe je.st jej ojcem?
Pokaże mu, co potrafi. Sięgnęła po butelkę i uśmiechnęła się od ucha do
ucha. Napije się, żeby tam
nie wiem co. Powoli, ostrożnie, żeby nie uronić ani jednej kropelki,
przechyliła butelkę i trzymając
ją oburącz, piła z niej małymi łykami.
Darrena nie było w domu. Rafe czekał ponad pół minuty, ale nikt nie
podniósł słuchawki. Gdzie go
szukać? Gdzie mógł teraz być? Rafe chciał za wszelką cenę naprawić
swój błąd. Znaleźć brata,
chwycić go za kark i zawlec do ołtarza, w ostateczności Rod lufą
pistoletu. Tyle należało się od
niego tej nieszczęsnej Kendall.
Ale znalezienie Darrena nie będzie łatwe. Z tego zdawał sobie sprawę.
Rafe zastanowił się
pospiesznie nad wszystkimi ewentualnościami i postanowił zadzwonić
do przyjaciela brata. Sam
już po pierwszym sygnale podniósł słuchawkę.
- Gdzie, do cholery, jest Darren? - wrzasnął Rafe.
- Darren? - zająknął się Sam. - Czy to ty, Rafe?
- Gdzie, do diabła, jest mój brat? - powtórzył pytanie.
- Nie wiem. Chyba wyjechał.
- Jak to wyjechał? Dokąd?
- Przecież wiesz, że miał bilety na Hawaje. To miała być podróż
poślubna. Zamienił je na jeden
bilet do Australii ...
- I ty pozwoliłeś mu wyjechać?
- Dlaczego nie? Odleciał godzinę temu. Ale powiedz mi, jak ta jego
babka zareagowała?
- Nie mów o niej babka. Kendall McCormick to wspaniała kobieta. Czy
nie rozumiesz, draniu, że
pewnie zrujnowałeś jej życie?
- Ja? - oburzył się Sam. - Dlaczego ja? Przecież ja nic nie zrobiłem.
Rafe zamknął na chwilę oczy i zacisnął pięść na słuchawce. Muszę się
uspokoić, pomyślał. Sam ma
rację. On nic nie zrobił. Po prostu gadał trzy po trzy, powtarzał głupie
plotki, robił brzydkie aluzje,
jednym słowem zachowywał się tak jak zawsze. Rafe dobrze go znał. I
to w końcu nie Sam, ale on
namówił brata do ucieczki i to w ostatniej chwili, niemal sprzed ołtarza.
I to on, Rafe, podjął ~ię
zawiadomienia Kendall o odwołaniu ślubu, o tym, że mężczyzna,
którego kocha, ojciec jej nie
narodzonego dziecka, puścił ją w' trąbę. Byłoby miło, gdyby można to
wszystko zwalić na Sama,
ale Rafe dobrze wiedział, że mu się to nie uda.
- Zrobiłem głupstwo - powiedział cicho. - Gorzej, błąd. A ty się na niej
nie 'poznałeś.
Rzucił słuchawkę, wyprostował się i nabrał powietrza w płuca. Już
wiedział, co musi zrobie.
Pierwszym jego zadaniem okazało się doprowadzenie Kendall do stanu
trzeźwości.
Zastał ją siedzącą na krześle z podciągniętymi kolanami. Piła szampana
prosto z butelki i nuciła
jakąś melodyjkę. Przed nią stał talerz z nie dojedzonym homarem.
- Hej! - zawołała na jego widok. - Jesteś bardzo fajny, nawet mi się
podobasz. Wyszłabym chętnie
za fajnego faceta, takiego jak ty. Na pewno nie postąpiłbyś ze mną tak
jak Darren, no nie?
- Kendall - mruknął Rafe. - Opamiętaj się. Jesteś potwornie zalana.
- Niemożliwe - wymamrotała. - Ja nigdy nie piję. Podniósł pustą
butelkę i spojrzał groźnie na
dziewczynę·
-A to co jest? Lemoniada?
-To szampan - uśmiechnęła się cała szczęśliwa.
- Bardzo pyszny szampanik. Mam chyba prawo pić na własnym
weselu?
Rafe patrzał na nią i czuł się zagubiony. Kendall drażniła go swoim
zachowaniem, ale musiał
przyznać, że jest diablo czarująca. Co z nią zrobić? Przecież nie mógł
jej w tym stanie zawieźć do
domu swoim otwartym sportowym wozem. Trzeba jej będzie wynająć
pokój w hotelu. '
- Idziemy - powiedział stanowczo i rzucił na stół kilka banknotów. -
Wiem, że miałaś ciężki dzień szepnął.
- Jest mi bardzo, ale to bardzo przykro. W gruncie rzeczy' masz prawo
upić się jak bela.
Ale nie wolno ci tego robić. Ze względu na dziecko.
- Na dziecko? - zdziwiła się, rozglądając się dokoła.
- Jakie dziecko?
- No dobrze, chodźmy już, wynajmiemy pokój.
Próbowała się wyprostować, ale nogi ugięły się pod nią·
Rafe otoczył ją ramieniem. Oparła się o niego z uczuciem wielkiej ulgi.
Uniosła głowę, spojrzała
mu w oczy .
- No już, idziemy - powiedział lekko drżącym z podniecenia głollem. -
Weź się w garść,
dziewczyno. - Robię, co mogę - odparła. - Ale kręci mi się
trochę w głowie.
Zaprowadził ją do holu, asystował przy załatwieniu formalności
meldunkowych, co poszło jej
stosunkowo gładko i dopiero gdy czekali na windę, załamała się· Nogi
ugięły się pod nią, o mały
włos nie upadła. Rafe rozejrzał się dookoła i mimo obecności kilku
osób podniósł ją i po prostu
przerzucił sobie przez ramię.
Przez chwilę milczała, może nawet zasnęła. Ale tuż przed nadjechaniem
windy odezwała się nagle i
to tak
. głośno, że słychać ją było w całym holu.
- Dlaczego mnie dźwigasz, Rafe! - zawołała.
- Bo jesteś zalana - odparł rzeczowo.
Nadjechała winda, z której wysypała się spora grupa ludzi. Na ich
widok Kendall ożywiła się
jeszcze bardziej.
-Wcale nie jestem zalana - krzyknęła mi cały głos. - Pijani śpiewają
piosenki. Hej, Rafe, a może
zaśpiewałbyś coś ze mną?
- Nie teraz - powiedział, jak mógł najspokojniej.
- Zgoda, więc tylko pomacham tym miłym państwu - zgodziła się
Kendall.
Drzwi windy zsunęły się. Kendall i Rafe znaleźli się w niej w
towarzystwie niemłodego
małżeństwa, które przyglądało się im z niesmakiem.
- Hej. - Kendall uśmiechnęła się do nich.
- Czy pani źle się czuje? - zainteresowała się kobieta, wpatrując się w
Kendall badawczym
wzrokiem.
- Panie - zwróciła się po chwili do Rafe'a. - Co pan właściwie wyrabia z
tą dziewczyną?
Rafe westchnął głęboko. Tylko tego brakowało.
-Wiem, że to dziwnie wygląda - zaczął.
- Bardzo dziwnie - przerwała mu kobieta. - Wygląda na to, że pan ją
spił, a teraz niesie ją pan do
swojego .pokoju i to wbrew jej woli.
- Nic podobnego - tłumaczył się Rafe.
Winda zatrzymała się, drzwi rozsunęły się i, ku wściekłości Rafe'a,
okazało się, że wścibska bąba i
jej mąż wysiadają na tym samym piętrze.
- Niech się pan wstydzi - powfedziała kobieta, dotrzymując kroku
Rafe'owi,który ruszył korytarzem
niemal biegiem.
Zatrzymał się przed drzwiami jednego z pokojów, poszukał klucza i
zabrał się pospiesznie do
otwierania drzwi.
Pchnął je i postawił Kendall na nogi. Trzeba ją było jednak podtrzymać,
bo osuwała się i o mały
włos nie upadła.
- Niech pani wejdzie do środka - zapraszała swoją rozmówczynię. -
Opowiem pani całą moją
historię· Pewnie znajdzie się jeszcze trochę szampana.
- Może innym razem - przerwał jej Rafe i stanowczym ruchem zamknął
drzwi.
-A ja chciałam jej opowiedzieć o' moim ślubie - żaliła się Kendall
płaczliwie.
- Nie było żadnego ślubu - odparł Rafe zniecierpliwionym tonem. - Czy
ty już nic nie pamiętasz? .
Ciemne oczy Kendall napełniły się łzami i nieszczęsny Rafe
natychmiast pożałował swoich słów.
Znów narastało w nim współczucie dla tej dziewczyny. Obawiał się, że
jeżeli będzie musiał jej
dotknąć, to...
Nie miał jednakże wyboru. Kendall zatoczyła się gwałtownie, więc
ż
eby utrzymać ją na nQgach,
objął w talii. Ona zaś przylgnęła do niego i chwyciła go za klapy
marynarki.
- No już, nie gniewaj się - szepnął, wdychając zapach jej dyskretnie
uperfumowanych wspaniałych
włosów.
Przepraszał ją w duchu za to, że znalazła się w tej przykrej sytuacji, do
której się przyczynił, za to,
ż
e dopuścił, by się upiła. W ogóle za wszystko.
A Kendall szlochała cicho, tuliła się do niego jak dziecko, on zaś
głaskał ją po głowie i zastanawiał
się, jak ją pocieszyć.
Zaniósł ją na łóżko. Wypłakała się, pomyślał, to jej na pewno dobrze
zrobi i teraz szybciutko
zaśnie. Leżała rzeczywiście prawie nieruchomo, z zamkniętymi oczami,
i wyglądała bardzo
kusząco. Co za dureń z Darrena, żeby zrezygnować z takiej
dziewczyny. Ale to dobrze. Przecież nie
zasługiwał na nią, to pewne.
Zauważył, że czerwona suknia była stanowczo za ciasna w talii i ż
pewnością uciskała ją.
Wydawało mu się, że dziewczyna zbyt płytko oddycha, więc
postanowił zdjąć z niej sukienkę.
Sięgnął za jej plecy i szybkim ruchem rozsunął błyskawiczny zamek.
,Następnie ściągnął z niej
suknię i obrócił dziewczynę delikatnie na bok.
Rzucił jedwabną szatkę na fotel i nachylił się nad łóżkiem, by zakryć
Kendall kołdrą. I wtedy go
zamurowało. Widok jej nagiego ciała był jak cios pięścią w splot
słoneczny.
Bo też Kendall była niezwykle piękna. Długie, gęste włosy tworzyły
ramę wokół jej twarzy i
ramion. Powieki miała zamknięte, na ustach\ błogi uśmieszek, skórę
aksamitną, smagłą, tylko piersi
spętane koronkowym staniczkiem prześwitywały przezeń alabastrową
bielą. Miała krągłe biodra,
wąską talię, płaski brzuch, nie wykazujący najmniejszego śladu ciąży, i
długie, smukłe nogi.
Paznokcie palców jej stóp połyskiwały różowym lakierem.
Rafe dosłownie stracił oddech. Z wysiłkiem wciągnął powietrze w
płuca. Stał jeszcze przez minutę,
wpatrując się w cudowne ciało dziewczyny, wreszcie sięgnął po kołdrę
i nakrył ją starannie.
Otrząsnął się, podszedł do telefonu i połączył się z portiernią.
- Chciałbym zamówić samochód na jutro rano - powiedział, wyciągając
z kieszeni kartę kredytową.
- Na moje nazwisko. Ale odbierze go pani McCormick.
Następnie napisał karteczkę do Kendall, zawiadamiając ją, że ma do
dyspozycji samochód. Wyjął z
portfela kilka banknotów dwudziesto dolarowych i wsunął je pod
kartkę·
W tej samej chwili usłyszał ziewnięcie. Spojrzał w kierunku łóżka i
zobaczył, że Kendall już nie
ś
pi. Siedziała oparta o poduszki i przecierała oczy.
- Rafe? - zawołała.
Podszedł do niej i delikatnym ruchem poprawił jej kołdrę·
- Spróbuj zasnąć, Kendall - powiedział, gładząc jej policzek grzbietem
dłoni.
Nagle zarzuciła mu ręce na' szyję i przylgnęła do niego.
- Cały pokój wiruje - szepnęła. - Trzymaj mnie mocno.
- Nie, Kendall. Musisz się teraz przespać.
-Trzymaj mnie, proszę cię. Bardz? cię potrzebuję·
Rafe wiedział, że to, do czego dąży Kendall, jest dla nich obojga
zgubne, ale mimo że był silnym
mężczyzną, tak silnej pokusie oprzeć się nie zdołał. Przyjął więc to, co
mu ofiarowywała.
Zakosztował jej słodyczy, wchłonął w siebie jej namiętność, pieścił ją i
tulił do siebie, wreszcie
poddał się jej.
Cóż to 'była za dziewczyna. Miała smak rosy poranka i zapach dzikiej
róży. Była więcej niż
kobietą· Była wcieleniem kobiecości, pełnej nieokreślonego
niebezpieczeństwa i jeszcze czegoś, co
nie dawało się zdefiniować. Pragnął jej i bał się jej zarazem. Wiedział,
ż
e jej nigdy całkowicie nie
posiądzie, ale przynajmniej przez tę krótką chwilę mógł cieszyć się
tym, co mu dawała ...
Wsunęła ręce pod jego koszulę i przesuwała je po jego torsie.
- Kochaj mnie, Rafe - szeptała. - Bardzo cię pragnę. Kochaj mnie.
Był jak zahipnotyzowany. Wiedział, że powinien wstać i uciec jak
najdalej, ale nie starczało mu sił.
Jej dłonie parzyły mu skórę. Lgnęła do niego, przyciągała do siebie z
całych sił.
Nigdy w życiu nie miał takiej kobiety. Sięgała po niego śmiało i bez
najmniejszego wahania.
Ogarnęło go dzikie pożądanie. Serce waliło mu jak młotem, krew
szumiała w skroniach.
Wiedział, że powinien oderwać się od niej, że to, co robią, jest
szaleństwem. Przecież Kendall jest
kobietą Darrena. I na pewno wcale go nie pragnie, chce jedynie
zapomnieć o tym, co jej się
przytrafiło. Traktuje go jak narkotyk, jak odtrutkę na swoje
nieszczęście. Jak kielich szampana.
Poza tym, czy godzi się kochać z kobietą, która jest w ciąży z jego
bratem?
Ta ostatnia myśl dodała mu sił i pozwoliła mu oderwać się od niej.
Wysuwał się powoli. z ramion
Kendall, nie zważając na jej pomruki protestu. Przysunął krzesło do
łóżka, usiadł, zaczął ją
łagodnie głaskać po głowie i szeptać jej do ucha uspokajające słówka.
Już po chwili mruczała jak
kot i trochę pochlipywała, wreszcie usnęła jak zmęczone dziecko.
Jeszcze ponad godzinę siedział przy niej, głaszcząc po włosach, patrzył,
jak jej pierś unosi się w
rytmicznym oddechu, i rozmyślał nad sytuacją, w jakiej się znalazł.
Szaleństwo! To prawda, ale
jakoś nie mógł zdobyć się na skruchę. Wszystko, co mógł zrobić, to
przyrzec sobie solennie, że to,
co działo się tu przed chwifą, już nigdy się nie powtórzy.
ROZDZIAŁ DRUGI
-To mi wcale ne wygląda na Hawaje.
Kendall wypowidziała te słowa w kilka sekund po przebudzeniu się w
obcym pokoju, pełnym
obitych welurem mebli i oklach zasłoniętych ciężkimi storami z
brokatu.
Rozejrzała się wokół. Powoli zaczęła sobie wszystko przypominać.
A więc zaraz, jakto właściwie było? Długi, niski sportowy samochód.
Wysoki, przystojny, młody
mętczyzna. Typowy twardziel. Bieg przeż plażę. Szampan.
No i męskie ramima, otaczające jej talię, dłonie głaszczące jej włosy,
lsta muskające jej szyję,
skronie, policzki.
Czyżby stało się to co ... ?
Odrzuciła kołdrę, żeby stwierdzić, co ma na sobie. Okazało się, że
biustonosz i majteczki. To ją
trochę pocieszyło. Może jedlak sprawy nie posunęły się za daleko.
Głowa bolała ją okopnie. Z trudem przypomniała sobie imię tego
człowitra. Rafe. No tak. Ale
nazwisko? Nie miała pojęcia. Musiał być znajomym Darrena, skoro
przyjechał na ślub.
Był sympatyczny i szalenie opiekuńczy. Ale dlaczego się nią zajął,
dlaczeg( pomógł jej w
ucieczcze? No i gdzie podział się tel tajemniczy nieznajomy? Nie było
go w pokoju.
Zobaczyła na stolikujakieś papiery, wstała i zrobiła kilka ostrożnych
kroków. Cóż to takiego?
Pieniądze i karteczka z wiadomością, że został dla niej wynajęty
samochód.
Różne obrazy przebiegały jej przed oczami: męska dłoń na jej ramieni\l,
usta na jej policzku ...
Przymknęła powieki i zatkała sobie uszy. Nie! Nie będzie teraz o tym
myślała! Była niemal pewna,
ż
e nic naprawdę ważnego między nią a tym człowiekiem nie zaszło.
Trzeba tylko uważać, żeby taka
sytuacja się nie powtórzyła.
Poszła do łazienki i wzięła gorący prysznic. Umyła włosy i zaczęła się
zastapawiać nad tym, co na
siebie włożyć. Na ziemi leżała zmięta suknia ślubna, a na krześle ta
okropna szkarłatna kiecka,
którą Rafe kupił jej" w hotelowym butiku.
Cofając się w stronę łóżka, potknęła się o jakiś leżący na ziemi
przedmiot. Nachyliła się z trudem i
podniosła męski portfel. Był to portfel Rafe'a, zawierający prawo jazdy
ze zdjęciem.
Ucieszyła się nawet. Będzie miała pretekst do skontaktowania się z
nim.
Przejrzała zawartość portfela. Znalazła liczne wizytówki, jakieś
pokwitowania i sporo pieniędzy.
- Powinieneś być ostrożniejszy, bracie - wymamrotała. Raz jeszcze
obejrzała prawo jazdy i
przeczytała nazwisko. Raphael Tennyson.Jakśe to możliwe? Ach tak,
więc Rafe jest bratem
Darrena?
Darren nigdy nie przedstawił jej starszego brata i niewiele nim mówił.
Wydawało jej się, że trochę
się go boi. Jej niedoszły mąż nie miał właściwie żadnej stałej pracy, a
Raphael był już szefem dużej
korporacji. Darren zazdrościł bratu, ale jednocześnie był z niego
dumny.
Raphael Tennyson. Tak, to na pewno był on i na pewno także wiedział,
dokąd uciekł młodszy
braciszek.
Krew zagotowała się w niej na wspomnienie zwierzeń, jakie czyniła
temu człowiekowi, pełna
zaufania do niego. Płakała na jego ramieniu, upiła się jego szampanem.
Boże, co, za wstyd! A on
nie puszczał pary i teraz prawdopodobnie siedzi gdzieś z Darrenem i
opowiada mu dokładnie, jak
zareagowała na ten koszmarny numer, jaki jej wyciął. Co za łajdak!
Palce Kendall zacisnęły się na portfelu. Jej przepastne ciemne oczy
zmrużyły się jak "!l kota. O tak,
to wielki łajdak! I zapłaci za ws:z;ystko, co jej zrobił!
-Telefon do pana, na drugiej linii ...
Rafe przemierzał szybkim krokiem wielki, przeszklony hol, ozdobiony
nowoczesnymi
marmurowymi rzeźbatni." Oczy miał cżerwone z braku snu i zimne jak
stal, pięści zaciśnięte.
- No, no - powiedziała energiczna blondynka, kierowniczka hali
maszyn, do dziewczyny
obsługującej kopiarkę. - Nasz lew musiał wbić sobie cierń w łapę. Czy
znajdzie się ktoś na
ochotnika, kto mu go usunie?
- Grace, skreśl wszystkie moje spotkania na następną godzinę - polecił
sekretarce, gdy tylko wszedł
do swojego gabinetu. "7 Trzeba " będzie wykonać kilka telefonów.
- Słucham pana.
- Kogo mamy w Australii? - zapytał ją Rafe.
W półtorej godziny później musiał dać za wygraną.
Nikt nie miał pojęcia o miejscu pobytu Darrena. Znalezienie go było
najprawdopodobniej po prostu
niemożliwe. A tymczasem rada nadzorcza zebrała się w sali
konferencyjnej i jej członkowie z
niecierpliwością czekali na pana dyrektora.
Rafe pobieżnie przejrzał leżącą na jego biurku pocztę, ale myślami był
zupełnie gdzie indziej. Nie
opuszczał go obraz nieszczęsnej, samotnej Kendall, skulonej na
hotelowym łóżku. Tej smukłej,
kruchej dziewczyny, ubranej tylko w koronkowy staniczek i wąziutkie
bikini. Odczuwał nie znane
mu dotąd uczucie tkliwości.
Trzeba wziąć się w garść i zająć bieżącymi sprawami, powiedział sobie.
Opamiętaj się, człowieku.
Zatrzymał wzrok na dwóch fotografiach, stojących na jego biurku.
Jedna przedstawiała małą,
jasnowłosą dziewczynkę o nieśmiałym uśmiechu i różowych
policzkach. Druga, nieco młodszą,
smutną raczej, o ciemniejszych włosach i czarnych przepastnych
oczach. Były to jego córeczki,
sześcioletnia Cami i czteroletnia Tori.
Tyle kłopotów. śycie wydało mu się nagle strasznie skomplikowane.
Gdyby udało mu się odnaleźć
Darrena, mógłby przynajmniej pozbyć się jednego ze swoich
problemów, mianowicie problemu
Kendall.
- Panie Tennyson, czekają na pana - odezwała się Grace.
-Wiem, wiem - mruknął Rafe. - Proszę ich zawiadomić, że za chwilę
będę.
- Pani McReady bardzo się niecierpliwi.
- Proszę powiedzieć tej starej wiedźmie, żeby ...
- ... zaczekała na pana razem z innymi członkami rady.
- Proszę nie kończyć za mnie moich myśli - warknął Rafe.
Brutalność jego reakcji zaskoczyła Grace, ale nie dała tego po sobie
poznać. Skinęła wyniośle
głową i opuściła pokój. .
Rafe skrzywił się. śałował, że dał się ponieść temperamentowi. To nie
było w jego stylu. Ale wyda.
rzenia dwóch ostatnich nocy nadszarpnęły mu nerwy. Zrobił coś, co
było w rażącej sprzeczności z
jego żelaznymi zasadami. Dął się mianowicie wciągnąć w cudze
sprawy. Nie dopuścił do ślubu,
zrujnował życie dwojgu ludziom, wywołał wielkie zamieszanie. Od
dwóch dni nie był w firmie.
Ponadto zgubił gdzieś portfel. Przez cały ten czas spał najwyżej cztery
godziny.
Poza tym był zupełnie pewny, że nie odnajdzie spokoju, dopóki nie
rozmówi się z Darrenem i nic
ustali z nim jego dalszego postępowania w stosunku do Kendall.
W pół godziny później Grace oderwała wzrok od maszyny do pisania i
jej oczom ukazała się
dziwna postać. Stała przed nią młoda kobieta z ostrym makijażem na
twarzy, w białych jedwabnych
pantofelkach na nogach, wciśnięta w zbyt wąską i stanowczo zbyt
wydekoltowaną suknię.
Wyglądała na tancerkę z podrzędnego lokalu, na pewno nie na
interesantkę poważnych instytucji.
- Czy jest pan Tennyson? - zapytała.
- Pan Tennyson jest w tej chwili na zebraniu. Czy pani jest z nim
umówiona?
-Więc Rafe jest zajęty? - zmartwiła się dziewczyna. Grace zaczęła
gorączkowo zastanawiać się nad
sytuacją. Rafe Tennyson nie zwier:zal się nikomu. Miało to zapewne
coś wspólnego z jego dziećmi,
które po rozwodzie sąd przyznał matce. Stojąca przed nią ładna młoda
kobieta mogła stanowić
kłucz do zagadki, jaką było prywatne życie s/.efa. Należało się nią
zająć.
- Pan Tennysoń jest na posiedzeniu rady nadzorczej - powiedziała więc
do Kendall. ...l. Zechce pani
spocząć i zaczeka.ć. Być może uda mi się skontaktować panią z nim w
ciągu przerwy obiadowej.
- Nie mam czasu - odparła młoda kobieta, zmrużyła oczy i zerkntrła na
drzwi prowadzące do sałi
konferencyjnej.
- Czy tam odbywa się to zebranie? - zapytała. Grace w mig
zorientowała się w sytuacji i szybko
zerwała na nogi.
- O nie, tam pani nie wejdzie! - krzyknęła.
-Tak pani myśli?
Grace była wprawdzie szybka, ale nie doceniła Kendall. Ta podbiegła
do drzwi, pchnęła je
energicznie i wkroczyła na salę krokiem zwycięskiego gladiatora.
Rozejrzała się po obecnych i
skinęła im głową na powitanie.
- Kendall! - wykrzyknął Rafe na jej widok, przerywając przemówienie
w pół słowa.
-We własnej osobie - odparła Kendall z uśmiechem.
Stanęła przed stołem konferencyjnym w dość wyzywającej pozie,
podkreślonej jeszcze jej
przyciasną czerwoną suknią. Czte1,'ej siedzący tam mężczyźni
wpatrywali się w nią z nie
ukrywanym zainteresowaniem, zaś dwie kobiety z wyraźną
dezaprobatą. Właśnie tego spodziewała
się Kendall. Z przyjemnością przyglądała się speszonej twarzy Rafe'a,
który widać oczekiwał
najgorszego. .
Kendall przywitała się podaniem ręki z naj bliżej siedzącymi członkami
rady,
-Witam państwa. Nazywam się Kendall McCormick. Wiem, że jesteście
państwo bardzo zajęci,
toteż postaram się możliwie jak najszybciej załatwić sprawę, jaką mam
do waszego
przewodniczącego.
Pochyliła się i zniżyła głos, jak gdyby chciała powierzyć tym ludziom
jakąś tajemnicę.
- Jest to sprawa osobista, ale wiem, że wszyscy jesteście bliskimi
przyjaciółmi Rafe'a, więc chyba
mogę mówić szczerze. Nieprawdaż, Rafe?
Rafe był bardzo zdenerwowany. Mógł albo wezwać strażników i kazać
ją siłą usunąć., albo
przerzucić ją sobie przez ramię, tak jak poprzedniego wieczoru, i
wynieść na korytarz. żadne z tych
wyjść nie wydawało mu się dobre. Postanowił więc czekać i nic nie
robić.
- O co chodzi, Kendall? - odezwał się, przybierając marsową minę,
.która zazwyczaj wprowadzała
w panikę jego sekretarki, nie mówiąc o młodszym personelu. ..:. Czym
mogę ci służyć?
Uśmiechnęła się, ale to go wcale nie uspokoiło.
W jej oczach czaiło się coś, czego dotychczas nie zauważył.
- Kochanie ... - Uśmiechnęła się znowu, tym razem jeszcze przymilniej.
- Zostawiłeś w pokoju
hotelowym portfęl. Leżał pod łóżkiem. Musiał wypaść ci z kieszeni,
kiedy ... Nieważne.
Przyniosłam ci go jak najprędzej, bo myślę, że jest ci potrzebny.
Rzuciła portfel na stół.
- Dziękuję. - Rafe zdobył się na uprzejmość.
Ale Kendall nie zamierzała bynajmniej na tym skończyć.
- Jeżeli chodzi o pieniądze, które mi zostawiłeś ... - zaczęła.
Sięgnęła za dekolt, wyciągnęła plik banknotów i rzuciła je wysoko w
powietrze. Opadły na stół
niczym duże zielone konfetti.
- Rafe jest bardzo szczodry - zwróciła się do zebranych dokoła stołu
ludzi.
Milczeli zażenowani, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok.
- Kochanie - ciągnęła Kendall słodkim głosem.
- Nie musisz mi płacić za to, co robiliśmy w nocy. Byłeś w tym tak
dobry, że właściwie ja
powinnam cię wynagrodzić.
Popatrzyła znacząco na wszystkich obecnych.
- On potrafi nawet z pustej tubki wycisnąć mnóstwo pasty do zębów -
szepnęła.
Rafe spojrzał na nią jak na wariatkę·
- Kendall - jęknął.
- Już idę - powiedziała Kendall wesoło. - Nie odprowadzaj mnie. Sama
znajdę drogę·
Odwróciła się na pięcie i kołysząc biodrami opuściła salę·
Rafe spojrzał bezradnie na Grace. Ta zaś odczuła małą satysfakcję.
Pierwszy raz w życiu zobaczyła
w oczach szefa wyraz zakłopotania.
-Trzeba przyznać - powiedziała śmiało - że ta młoda osoba wie, jak
wykonuje się spektakularne
wejście. No i wyjście też - dodała: po chwili.
Rafe otworzył usta, żeby jej odpowiedzieć, ale zagłuszył go gwar
oburzonych głosów członków
rady, którzy jak gdyby obudzili się z hipnozy.
- Co za bezczelność ...
- Doprawdy, Rafe, z jakimi kobietami się zadajesz .....
- Co ona miała na myśli z tą pastą do zębów? Mów!
- Czy doszło do tego, że chodzisz do prostytutek? Twój ojciec
przewraca się w grobie ... a matka!
Nagle rozległ się, energiczny głos pani McReady i wszyscy inni
umilkli.
- Zamknijcie się, na litość boską. Czyście wszyscy zidiocieli? Ta
dziewczyna nie jest prostytutką.
Stuknęła laską w blat stołu.
- Ona mi się bardzo podoba. Jest to urocza młoda kobieta z wielkim
temperamentem i odwagą.
Zwróciła się do Rafe'a, grożąc mu palcem.
- Leć za nią, idioto. Nie daj jej odejść. Może ona cię nareszcie rozrusza.
Jesteś od dłUższego czasu
tak sztywny i nudny, że patrzeć na to nie można.
Rafe gąpił się przed siebie pustym wzrokiem. Nie słyszał nic, co do
niego mówiono. Myślał
wyłącznie o tym, że Kendall jest na niego wściekła i że nie ma pojęcia
dlaczego. Kobiety obrażają
się na mężczyzn o najdziwniejsze rzeczy. To fakt. Coś niecoś o tym
wiedział. Przysiągł sobie, że
odnajdzie ją i dowie się, co chodzi.
Westchnął głęboko i opuścił głowę na piersi. Wczoraj postanowił, że
będzie się trzymał od niej z
daleka, przynajmniej do chwili, kiedy uda mu się skłonić Darrena do
poślubienia jej. Teraz sytuacja
się zmieniła. Trzeba będzie odszukać tę zwariowaną dziewczynę i
wyjaśnić, o co jej chodzi.
zamknął posiedzenie i powrócił do swojego gabinetu. _ Grace -
powiedział do sekretarki. - Połącz
mnie ze szkołą pływania Kendall McCormick. Nie wiem, gdzie się
mieści, i nie znam numeru
telefonu. Ale zrób coś.
Grace z wysiłkiem powstrzymała się od okazania
swojego rozbawienia.
-Tak jest, szefie - odparła. - Zrobi się·
Kendall głęboko wdychała przesycone chlorem powietrze. Od ścian
basenu odbijały się wesołe
dziecięce głosy. Woda pluskała. Pompa huczała. Czuła się znowu w
swoiim żywiole.
_ Od dzisiaj zabieram się znów ostro do roboty _ powiedziała. -
Skończyłam z zabawą raz na
zawsze.
- Mogłabym zabić tego wstrętnego Darrena - oburzyła się Kim,
księgowa, kierowniczka zakładu i
najlepsza przyjaciółka Kendall, z trzaskiem zamykając księgę
rachunkową. - Zrobił ci okropne
ś
wiństwo.
W niecałe dwie godziny później przed biurkiem Kim stanął wysoki,
przystojny młody mężczyzna.
Najprawdopodobniej przyszedł, żeby zapisać swoje dzieciaki na lekcje
pływania - uznała i
uśmiechnęła się do niego uprzejmie.
- Czym mogę panu służyć? - zapytała.
Spojrzał na nią wyrazistymi niebieskimi oczami.
- Chciałbym się zobaczyć z panną Kendall McCormick - odparł
głębokim, melodyjnym głosem.
Kim z trudem przełknęła ślinę i opuściła powieki.
-W tej chwili nie mogę jej poprosić - wyjąkała z trudem. - Prowadzi
lekcję·
- Czy mogę tam wejść i popatrzeć? - zapytał uprzejmie.
- Oczywiście - odparła Kim. - Proszę za mną. Zerwała się szybko ze
stołka, przeprowadziła
mężczyznę przez krótki korytarz i otworzyła drzwi prowadzące na
'basen. Nie była to aż tak skomplikowana
droga, by wymagała przewodnika, ale Kim poczuła przemożną chęć
przysłużenia się
temu przystojnemu młodemu człowiekowi.
- Oto ona. - Kim wskazała na Kendall, która była zresztą jedyną
instruktorką na basenie. - Niech
pan przysiądzie na ławce i poczeka na koniec lekcji. To potrwa nie
dłużej niż dziesięć minut.
Młody człowiek podziękował jej, Kim opuściła go raczej niechętnie i
jeszcze ze trzy razy obejrzała
się, zanim zamknęła za sobą drzwi.
Rafe zaś skoncentrował się na widoku Kendall, która stała po pas w
wodzie, otoczona sześcioma
dzieciakami, chłonącymi kazde jej słowo. Włosy miała zaplecione w
gruby warkocz, którego
koniec był lekko zanurzony w wodzie niczym pędzelek w farbie.
Prowadziła w tej chwili ćwiczenia
oddechowe. Demonstrowała je rytmicznie wydymając i wciągając
policzki. Rozbawione tym
dzieciaki pękały ze śmiechu. Rafe chętnie zrobiłby to samo. Podziwiał
jej umiejętność obchodzenia
się z malcami. Robiła to doskonale.
Z przyjemnością przyglądał się jej wdzięcznym ruchom. Poruszała się
w wodzie jak syrena, jakby
była w swoim żywiole. Podziwiał jej piękne ramiona, smukłą szyję, a
gdy uniosła głowę i spojrzała
na niego, poczuł się jak rażony piorunem.
Kendall nie uśmiechnęła się, wydało mu się, że go nie poznała.
Zwróciła się znów ku dzieciom,
całkowicie ignorując jego obecność. Nie podobał mu się wyraz jej
twarzy. Miała trochę przeniżone
i raczej zmęczone oczy. Jakże miło byłoby wziąć ją w ramiona -
pomyślał - pocieszyć, całować do
utraty tchu. Jednakże instynktownie wiedział, że nie zostałoby to
przychylnie przyjęte.
Otrząsnął się więc i powiedział sobie, że nie ma do niej żadnych praw.
No, ale ponosi przecież
pewną odpowiedzialność za jej losy, co zawdzięczał swojemu
braGiszkowi, który zaszył się nie
wiadomo gdzie.
Patrzył więc Rafe na Kendall i oddawał się niewesołym myślom.
Będzie musiał dbać o to, żeby nie
stała się jej krzywda i jednocześnie trzymać się od niej z daleka.
Wiedział, że łatwo mu to nie
przyjdzie. Jej widok burzył jego wewnętrzny spokój. Nie był
I pewny, czy potrafi być blisko niej i nawet jej nie dotknąć.
Wreszcie lekcja skończyła się i dzieci pobiegły do szatni. Kendall
wyszła z wody i owinęła się
ręcznikiem. Powoli zbliżała się do ławki, na której siedział Rafe.
Stanęła o dwa stopnie niżej od niego, tak że patrzyli sobie prosto w
oczy. Zauważył gładkość jej
skóry, lekkie drżenie jędrnych mięśni. Za każdym razem, pomyślał,
wydaje mi się piękniejsza.
- Co tu robisz? - zapytała go chłodnym tonem.
- Przyglądam ci się - odparł.
Kendall cofnęła się o krok. Potrzebne mi są bariery a nie mosty,
pomyślała.
- Oddałam ci portfel. Czego jeszcze chcesz?
- Pokoju na całym świecie. Własnej drużyny futbolowej. Gwiazdki z
nieba.
Chciał dodać: I ciebie. Ale powstrzymał się· Kendall jednak jakby
domyśliła się tych nie. wypowiedzianych
słów, a może podziałało na nią jego przenikliwe spojrzen.ie, albowiem
nagle
zarumieniła się po nasadę włosów.
Spesżyło ją to potwornie. Co, się ze mną dzieje? - pomyślała. Nie
rumienię się od lat. Nachyliła
się, żeby coś podnieść z ziemi.
- Nic z tego nie mogę ci dać - powiedziała szybko.
-Więc idź sobie i rozejrzyj się gdzie indziej. Może ci się uda.
- Powiedz, jak się czujesz, Kendall? - zapytał nagle z wielką powagą.
- Ja? Doskonale. A co? Nie widać tego?
-Wyglądasz wspaniale - odparł cicho.
Boże, żeby się tylko znowu nie zarumienić. Kendall szybko usiadła
obok Rafe'a i owinęła się
ciasniej ręcznikiem.
-A więc ty i Darren rzeczywiście jesteście braćmi
- powiedziała, przyglądając mu się uważnie.
-Tak. Rzeczywiście. Ale nie przyszedłem tu po to, żeby o tym
rozmawiać.
Kendall przyglądała mu się z boku. Nie mogła go w żaden sposób
rozgryźć.
- Powiem ci szczerze - odezwała się wreszcie - że bardzo trudno mi w
to uwierzyć. Nie jesteście w
ogóle do siebie podobni. Zachowujecie się inaczej, wyglądacie maczej.
- Jesteśmy z· różnych matek - wyjaśnił Rafe krótko.
Jego oczy zgasły. Widać było, że nie jest zadowolony z obrotu, jaki
przyjęła rozmowa.
- Moja matka była pierwszą żoną ojca. Zakochali się w sobie jeszcze w
szkole średniej, a potem
ona pracowała, by umożliwić mu wyższe studia. Rozwiódł się z nią dla
matki Darrena.
- Która oczywiście była od niej młodsza.
- Oczywiście.
No tak, to tłumaczyło różnice ich osobowości i wyglądu. Kendall miała
ochotę na postawienie mu
wielu pytań, ale powstrzymała się. Nie chciała wytwarzać atmosfery
zażyłości pomiędzy sobą a
Rafe'em. Postanowiła sobie, że nie będzie się na. razie zadawała z
mężczyznami, co wydało jej się
w tej chwili łatwe do zrealizowania. Większość mężczyzn, jakich znała,
nie pociągała jej w
najmniejszym stopniu. Gdyby teraz zjawił się Darren, odrzuciłaby go
bez wahania. Jednakże
osobowość Rafe'a podważyła nieco to niezłomne postanowienie. Było
w nim coś bardzo
atrakcyjnego. To stanowcze spojrzenie niebieskich oczu, ta męska
twarz o wyrazistych
regularnych rysach. Całowała się z nim poprzedniego wieczoru i dobrze
to zapamiętała. A i on
chyba też nie zapomniał.
Trzeba mu się oprzeć za wszelką cenę, mówiła sobie stanowczo.
Interesowanie się jego życiowymi
problemami na pewno w tym nie pomoże. KendaII dodawała samej
sobie odwagi, jak mała
zabłąkana w ciemności dziewczynka.
Ten facet może się stać twoją zgubą, powtarzała sobie raz po raz. .
- Dlaczego tak się na mnie boczysz? - zapytał ją Rafe.
Czyżby czytał w jej myślach?
- Bo nie powiedziałeś mi, kim jesteś. Nabrałeś mnie. Łudziłam się, że
będę mogła się oprzeć na
tobie, zwierzyć ci się, poprosić o pomoc. A tymczasem okazałeś się
bratem Darrena ...
- Czy gdybyś od razu o tym wiedziała, postąpiłabyś inaczej? Czy
zmieniłoby to sytuację?
- Owszem. Zaczęłabym cię nienawidzić o dwadzieścia cztery godziny
wcześniej.
Roześmiał się krótko, ale szczerze.
- Nie możesz mnie nienawidzić tylko dlatego, że mam brata. To przeczy
wszystkim regułom gry.
Ale masz prawo gniewać się, jeżeli chcesz, na cały świat. I na mnie też,
jeżeli sprawia ci to ulgę.
- Jestem rzeczywiście bardzo zła. - Kendall postanowiła być z nim
szczera. - Gniewam się na ciebie
pewnie dlatego, że nie mam pod ręką Darrena.
Skinął głową na znak zrozumienia.
- Powiem ci prawdę - odezwała się znów po chwili. - Trochę żałuję, że
zrobiłam wczóraj tę scenę w
twoim biurze. Zemsta bywa słodka, ale czasami dziecinna.
- Nie peszę się łatwo - odparł Rafe - ale nie będę krył, że mnie
zaskoczyłaś. Zupełnie oniemiałem.
Słowa nie mogłem z siebie wydobyć. Jeszcze teraz wydaje mi się, że to
był sen.
-Ale przyznasz, że zabawny - roześmiała się Kendall. - Przypomnij
sobie miny tych ludzi.
Rafe uśmiechnął się mimo woli.
- Zniszczyłaś moją reputację.
- Doprawdy? No to się cieszę. Co za banda nadętych durniów. Na
pewno byli oburzeni.
Nagle spoważniała.
- Mam nadzieję, że nie stracisz przeze mnie posady? - zaniepokoiła się.
.
Rafe zapragnął nagle objąć ją mocno i przytulić. Wcale nie była taka
harda, za jaką pragnęła
uchodzić. .
- Nie, Kendall. Jestem tam szefem i mam bardzo mocną pozycję. Nie
mogliby się mnie pozbyć,
nawet gdyby tego bardzo chcieli. .
- No to świetnie.
Kendall natychmiat pożałowała, że wykazała troskę o jego posadę.
Oczy ich spotkały się. Ona
odwróciła się szybko. Nie chciała, żeby zadzierzgnęła się między nimi
nić sympatii. Nie chciała,
by zbliżyli się do siebie, znaleźli przyjemność w rozmowie.
- Kiedy wróciłam do domu, odtworzyłam nagraną wiadomość od
twojego brata.
- Co mówił?
- Spróbuję ci to dokładnie zacytować ... "Hej, mała, przykro mi, że
nawaliłem z tym ślubem.
Próbowałem się wywiązać, ale strach był silniejszy ode mnie. Teraz
uciekam daleko stąd. Muszę
pozbierać myśli. Jak wrócę, to zaraz zadzwonię. Aha, gdyby potrzebne
ci były pieniądze na
pokrycie wydatków za przyjęcie i takie różne, to skontaktuj się z moim
bratem, Raphaelem. Albo
po prostu wyślij mu wszystkie rachunki. On się tym zajmie. Ciao,
kochanie."
- Naprawdę to wszystko powiedział? - zdumiał się Rafe, chociaż dobrze
wiedział, że to prawda.
-Tak jest. Nie skasowałam taśmy. Możesz ją sobie przesłuchać.
Wierzył każdemu jej słowu. Ale coraz trudniej było mu zrozumieć,
dlaczego taka dziewczyna jak
Kendall mogła się zakochać w Darrenie.
- Posłuchaj, Kendall- powiedział poważnie. - Zapłacę wszystkie jego
należności. Co do grosza.
Powiedz mi tylko, ile to wynosi.
Kendall spojrzała na niego zimnym, twardym wzrokiem.
- Niepotrzebne mi pańskie pieniądze, panie Tennyson. Moi rodzice
pokryją wszystkie koszta.
Wstała i zaczęła zbierać się do wyjścia.
- Musisz już iść. Za chwilę mam następną grupę uczniów.
Rafe zobaczył po drugiej stronie basenu kilkoro dzieci i rodziców.
- Zjedz ze mną dzisiaj kolację - zaproponował.
- Chyba zwariowałeś!
Rafe podniósł na Kendall swoje przenikliwe jasne oczy. No tak. Na
pewno zwariował. Powinien się
przecież trzymać od niej z daleka. Powinien, w razie konieczności,
kontaktować się z nią wyłącznie
przez telefon. Jeżeli się z nią umówi, zaprosi na kolację, zostanie z nią
sam na sam ... Dobrze
wiedział, co się wtedy stanie. I ona to także wiedziała.
No, ale przecież zwariował. I nic na to nie mógł poradzić.
Bardzo cię proszę. Umów się ze mną, jeżeli masz wolny wieczór.
Musimy koniecznie porozmawiać:
.
- Już porozmawialiśmy. Wszystko jest chyba jasne.
Kendall obróciła się i ruszyła ku szatni. Serce waliło jej jak młotem.
Miała straszną ochotę na
kolacyjkę z Rafe'em, ale rozum mówił jej, że powinna unikać go za
wszelką cenę.
- Kendall, zaczekaj!
Rafe chwycił ją za ramię, obrócił ku sobie i zajrzał jej w oczy. Zobaczył
w nich ten sam lęk, który
zauważył pierwszego dnia.
- Jeżeli go znajdę i sprowadzę, to czy zgodzisz się wziąć z nim ślub? -
zapytał gniewnie.
Nie chciał znać odpowiedzi na to pytanie, ale musiał je postawić.
Kendall zdawała się bardzo zaskoczona.
- Co takiego?
- Czy dałabyś Darrenowi jeszcze jedną szansę?
- Rafe, o co ci właściwie chodzi? - zdenerwowała się Kendall.
- Rozpocząłem poszukiwania - oświadczył. - Wynająłem prywatnego
detektywa.
- Prywatnego detektywa? - Kendall chwyciła się za serce i odetchnęła
głęboko. Próbowała za
wszelką cenę odzyskać równowagę.
-Tak jest. A kiedy go odnajdzie, zamknę was w pokoju, przekręcę klucz
w zamku i ...
- O nie! - krzyknęła Kendall i cofnęła się o kilka kroków. - Za żadne
skarby świata nie zgodzę się
już nigdy rozmawiać z Darrenem Tennysonem.
Rafe zastąpił jej drogę.
-Ale powiedz, czy go jeszcze kochasz.
- Czy go kocham? - Kendall spojrzała na Rafe'a płonącymi oczami. Jej
nastrój zmienił się
całkowicie. W jej oczach nie było już lęku, tylko złość, naj
prawdziwsza złość. - Nie mówmy o
miłości. To bujda. Czyś ty na przykład choć raz w życiu kogoś
naprawąę kochał?
_ Uspokój się, Kendall. - Rafe był zaskoczony jej gwałtowną reakcją. -
Nie potrzebuję wykładów
na temat miłości.
_ A może jednak? - Kendall wydawała się być w swoim żywiole. - Czy
ty wiesz, co to jest miłość?
Czy ktokolwiek coś o niej wie? Czy można ją włożyć pod mikroskop i
dokładnie zbadać? Czy
można rzucić ją na ekran i przeanalizować?
Rafe słuchał słów dziewczyny, zafascynowany jej temperamentem.
Przypomniał sobie sytuacje, w
których to on przekonywał swoje partnerki w mniej więcej tych samych
słowach o nieokreślonej
naturze miłości. Zupełnie niedawno siedział w swoim srebrno-
błękitnym mercedesie w
towarzystwie uroczej blondynki i tłumaczył jej, że nikt nie jest pewien,
czy miłość istnieje. Zbijał
wszystkie jej argumenty. Wtedy zdawało mu się, że stosuje znakomitą
strategię· Teraz te same
opinie, wypowiadane ustami Kendall, przemieniły się w niemądrą
racjonalizację.
_ Miłość ma wiele wspólnego z rozczulaniem się nad sobą - ciągnęła
Kendall. - Jedno i drugie
osłabia człowieka i robi z niego szmatę·
_ Skończ z tym tematem - zaproponował Rafe.
- Przynajmniej na dziś.
_ No dobrze, ale powiedz mi tylko, czy jesteś w kimś zakochany.
Rafe westchnął. Cóż, trudno, trzeba będzie jej odpowiedzieć chociażby
po to, żeby jak najszybciej
skończyć tę rozmowę·
- Nie - odparł krótko.
-A czy kiedyś byłeś zakochany?
- Jeden raz. Tak mi się przynajmniej zdawało ..
-No i co?
Oczy Rafe'a pociemniały. Jakże niechętnie mówił swoich prywatnych
sprawach.
- KendalI - powiedział z irytacją. - Nie mam ochoty stać nad basenem i
opowiadać ci historii
mojego małżeństwa.
KendalI zorientowała się, że przeciągnęła strunę.
- Masz rację - odparła pospiesznie. - Przepraszam cię. Nie zamierzałam
wyciągać cię na
zwierzenia. Zastanawiałam się akurat w tej chwili nad istotą tego, co
nazywamy miłością. Myślę,
ż
e jest to często coś, co sobie po prostu wmawiamy. A jeszcze częściej
coś, co imputujemy innym.
Co za gorycz, ile cynizmu w tej dziewczynie, pomyślał Rafe. Pamiętał,
ż
e zaraz po swoim
rozwodzie był w podobnym nastroju. KendalI na pewno zupełnie
inaczej odnosiła się do tych
spraw, zanim Darren wyciął jej ten paskudny numer.
Ale w gruncie rzeczy nie Darren, ale on, Rafe, zrobił jej to. Trzeba
będzie wytłumaczyć jej to
wszystko, powiedzieć całą prawdę, ale przecież nie tutaj.
Wciągnął KendalI do budki ratownika, żeby choć przez chwilę być z
nią sam na sam.
- Słuchaj - powiedział pospiesznie - jest tyle spraw, które muszę z ~obą
omów~ć. Nie chciałbym,
ż
eby ci się coś złego stało.
- Nic złego mi się nie stanie - zapewniła go, patrząc nań ze
zdziwieniem.
- Czy ty się dobrze odżywiasz? Czy pijesz mleko?
- Co takiego?
- No bo musisz teraz na siebie uważać.
Dotknął przelotnie jej policzka.
- Będzie ci ciężko w najbliższych miesiącach. Chciałbym cię możliwie
jak najczęściej widywać.
KendalI przyglądała mu się z rosnącym zainteresowaniem. Ten dziwny
człowiek chciał jej
niewątpliwie dać coś do zrozumienia, ale co? Był podenerwowany.
Ostatecznie to, że jego brat
zostawił ją na lodzie, nie było jego winą. Nie powinien się czuć za to
odpowiedzialny. Była
przecież pełnoletnia i na, pewno da sobie radę bez jego pomocy.
- Na najbliższe miesiące - odparła - mam mnóstwo nowych planów. I
daruj mi, ale nie ma wśród
nich miejsca na żadnego z braci Tennysonów.
Rafe speszył się, ale natychmiast odzyskał pewność siebie. Był
przekonany, że KendalI robi dobrą
minę do złej gry i udaje bohaterkę. Pocieszał się, że ona niebawem
straci tę swoją sztuczną krzepę·
Wtedy będzie go potrzebowała, a on natychmiast przybiegnie z
'pomocą.
Dlaczego on na mnie tak dziwnie patrzy, zastanawiała się Kendall.
Zaczęła mieć tego serdecznie
dość. Obróciła się na pięcie i ruszyła ku drzwiom, lecz zatrzymała się
nagle. Przypomniało jej się,
ż
e ma do niego jeszcze jedną sprawę. Spojrzała mu śmiało w oczy.
- Przy okazji chciałabym cię zapytać, co właściwie robiliśmy tamtej
nocy w hotelu, bo nic a nic nie
pamiętam.
- Nic nie pamiętasz?
- No, prawie nic.
Nie mógł się oprzeć ochocie pożartowania sobie trochę·
- Czy to znaczy, że nie pamiętasz, jaki byłem dobry?
KendalI zbladła.
- Chyba nie ... ?
- ... kochaliśmy się, chciałaś powiedzieć, prawda?
I nagle zrobiło mu się przykro. Głupie żarty, pomyślał.
- Nie martw się, Kendall - powiedział szybko.
-Atakowałaś mnie wprawdzie bardzo energicznie, ale jakoś się
wybroniłem.
Speszyła się, że zawiodło ją poczucie humoru. Obróciła się na pięcie i
oddaliła pospiesznym
krokiem.
Kendall wróciła z werwą do pracy, tak że nawet nie zauważyła, kiedy
Rafe odszedł. Postanowiła
zapomnieć o tamtej nocy. Nie jestem w końcu podlotkiem, pomyślała,
muszę się pozbierać, ułożyć
sobie życie i skreślić ze swoich planów tego człowieka.
Na razie nie wiedziała jeszcze, co dalej zrobi ze sobą. Zastanawiała się
nad tym intensywnie przez
resztę dnia i cały wieczór. Małżeństwa w ogóle nie brała w rachubę.
Wszystkie przyjaźnie z
mężczyznami, jakie nawiązywała w minionych dziesięciu latach,
kończyły się niczym. Postanowiła
skreślić te sprawy raz na zawsze.
Zwątpiła w istnienie miłości.
- Nie chcę już żadnego mężczyzny w swoim życiu - powiedziała do
siebie samej półgłosem. Można
być całkiem szczęśliwą bez nich.
Zanim spotkała Darrena, była w końcu całkiem zadowolona ze swojej
egzystelłcji. Lubiła pracę,
miała wielu przyjaciół. Rozwijanie szkoły pływania, zdobywanie
nowych uczniów, prowadzenie
kursów dla dzieci, tworzenie zespołu zawodników zadowalało ją
całkowicie.
Znała wiele zamężnych młodych, kobiet, bardzo nieszczęśliwych z
wybranymi przez siebie
mężczyznami. A jej było dobrze samej. Można by mieć co 'prawda i
jedno, i drugie - przyjemną
pracę i dobrego, stałego partnera życiowego, ale na razie zadowoli się
tym, co ma. To powinno
wystarczyć.
Ale czy wystarczy?
W każdym razie postanowiła trzymać się z dala od braci Tennysonów.
To sobie solennie przyrzekła.
W kilka dni póżniej Kendall rozmawiała przez telefon z mężczyzną o
wyraźnym południowym
akcencie, który pragnął zaangażować ją do udzielania lekcji pływania
dwóm dziewczynkom w
jego prywatnym basenie kąpielowym. Zgodziła się przyjeżdżać tam
codziennie przez dwa
tygodnie o trzeciej godzinie i już notowała jego adres, kiedy nagle
odezwał się w niej dzwonek
alarmowy. Było coś w tym głosie ...
-A więc, panie Smith, ma pan dwie córeczki?
_ Tak jest. Nazywają się Cami i Tori. Cari ma sześć lat, Tori cztery i
ż
adna z nich nie potrafi się
nawet utrzymać na powierzchni wody.
Taak? Kendall spojrzała na wypisane VI, notesie nazwisko, które podał
jej klient. Zawracanie
głowy. Lipne nazwisko. Lipny akcent. Nagle wszystko stało się dla niej
jasne.
- Rafe Tennyson, przestań się wygłupiać! Nastąpiła chwilz: ciszy, po
czym rozmówca Kendall
odezwał się z jeszcze silniejszym niż przedtem południowym akcentem.
- O co pani chodzi?
_ Dajże już spokój, Rafe. Dlatego że nie chcę przyjąć twojego
zaproszenia na kolację, próbujesz
ś
ciągnąć mnie do swojego domu za pomocą głupiego kłamstwa o
dwóch małych dziewczynkach,
którym potrzebna jest nauka pływania?
_ Chwileczkę. Ta część jest prawdziwa. Ja rzeczywiście mam dwię
córeczki. I żadna z nich nie
umie pływać.
Kendall zamyśliła się. To prawda, że go unika, ale powinien dobrze
wiedzieć, że jedynym
sposobem na pokonanie dziwnej sympatii, jaką do siebie czuli, jest
niewidywanie się. Powinien po
prostu zapomnieć o jej istnieniu. Mało brakowało, a zostaliby
członkami rodziny, ale to się nie
udało, więc lepiej trzymać się z daleka. Dlaczego ten człowiek nie chce
się z tym pogodzić?
- Jest mnóstwo innych instruktorek pływania. Zwróć się d.o którejś z
nich.
- Kiedy ja chcę ciebie. Obserwowałem cię wczoraj z dzieciakami.
Właśnie takiej nauczycielki
potrzebują moje dzieci. Kilka miesięcy temu straciły matkę. Od
niedawna mieszkają ze mną. Mam
wielki basen za domem, a żadna z nich nie czuje się bezpiecznie w
wodzie. Mówię poważnie,
Kendall. Boję się o nie.
Kendall potrząsnęła głową. Kto go tam wie? Może próbuje po prostu
wzbudzić jej współczucie.
Powiedział jej, że jest rozwiedziony, ale nie wiedziała, że ma pod
opieką dzieci. Nie było w tym nic
nadzwyczajnego. Chociaż jeżeli ich matka rzeczywiście niedawno
umarła i pozostawiła mu te dwa
małe stworzenia, to sytuacja mogła być. skomplikowana.
-To ty naprawdę masz dwie córeczki?
- Daję ci słowo honoru. No i co, nauczysz je pływania?
- Zaproponuję ci coś. Przyjadę do was w poniedziałek, zrobię im próbną
lekcję i potem
zobaczymy? W porządku?
- Bardzo się cieszę, Kendall.
Nie ukrywany triumf w jego głosie zirytował ją.
Był zadowolony, że udało mu się wmanewrować ją w tę sprawę.
- Rafe - zdenerwowała się - jeżeli to ma SIę przyczynić do pogodzenia
mnie z Darrenem, to
ostrzegam ...
- Nie, nie - przerwał jej Rafe pospiesznie. - Nie mam nawet pojęcia,
gdzie on jest. Nie widziałem
go od ...
- Od dnia naszego niedoszłego ślubu? To dobrze. Ale uprzedzam cię, że
gdybym się zorientowała,
ż
e Darren . był u ciebie w ciągu ostatnich kilku dni, to mnie już nigdy
nie zobaczysz.
ROZDZIAŁ TRZECI
Nadszedł poniedziałek. W miarę zbliżania się do posesji oznaczonej
numerem, który podał Rafe,
Kendall jechała coraz to wolniej i wolniej. Musiała przyznać sama
przed sobą, że ponowne
spotkanie z tym człowiekiem napawało ją niepokojem. Szczerze
mówiąc, bała się go trochę.
Dom Rafe'a znajdował się na końcu ślepej uliczki.
Była to piękna rezydencja, otoczona starymi dębami. Trudno było na
pierwszy rzut oka zorientować
się, ile akrów obejmowała cała posiadłość, ale była raczej rozległa i
gęsto zalesiona. Kendall
zatrzymała samochód u stóp podjazdu.
Bardzo to imponujące, oceniła. ZamyśIila się trochę.
Prawdę mówiąc mobilizowała siły.
Wreszcie postanowiła wziąć byka za rogi - śmiało zajechała przed
wejściowe drzwi i wtedy kątem
oka zobaczyła małą jasnowłosą dziewczynkę, buszującą w gęstych
krzakach.
Kendall zorientowała się natychmiast, że mała obserwuje ją z
bezpiecznego, jak się jej zdaje,
ukrycia. .Udała więc, że jej nie zauważyła, podjechała kawałek drogą
pod górę i zatrzymała się za
zakrętem. Szybko wysiadła z wozu i ruszyła w dół, próbując wypatrzyć
kryjące się w krzakach
dziecko.
Natychmiast natknęła się nie na jedną dziewczynkę, lecz dwie. Obie
dźwigały kolorowe szkolne
plecaczki.
-Podwieić was? - zaproponowała.
Podskoczyły ze strachu, wrzasnęły na cały głos i objęły się mocno.
- Hej, uspokójcie się - uśmiechnęła się Kendall. - Przyjechałam na
zaproszenie waszego ojca. A wy
jesteście Cami i Tori. . .
Skinęły głowami i przyglądały się jej szeroko otwartymi oczami.
- Nazywam się Kendall McCormick. Możecie mówić do mnie Kendall.
Przyjechałam, żeby was
nauczyć pływania. Dlaczego przede mną uciekacie? Ładne te wasze
plecaczki. Co w nich macie?
Dziewczynki spojrzały po sobie z lękiem, po czym starsza z nich
podniosła wzrok na Kendall.
- Ubranie - powiedziała - i trochę herbatników.
-Ach tak? - Kendall pokiwała głową z powagą.
-Więc postanowiłyście uciec z domu.
Spuściły główki i milczały.
Kendall przygryzła górną wargę i udała, że zastanawia się nad sytuacją.
-Wiecie co? - odezwała się po chwili. - Skoro przyjechałam z tak daleka
na tę lekcję, to wróćcie ze
mną na górę. Uciekniecie sobie trochę później. Zgoda?
Starsza z dziewczynek podeszła nieco bliżej.
- Kiedy my nie chcemy lekcji pływania - powiedziała śmiało. - Tori boi
się, że pani każe jej
skoczyć do głębokiej wody. A ona boi się głębokiej wody.
Młodsza z dziewczynek wpatrywała się w Kendall wielkimi
przerażonymi oczami. Kendall
wyczuwała fizycznie barierę, jaką to dziecko się otoczyło." Niełcitwo
będzie ją sobie zjednać,
pomyślała, ale miała wprawę w obchodzeniu się z trudnymi dziećmi.
-Tori posiedzi sobie dzisiaj na schodkach i w ogóle nie wejdzie do
wody - oświadczyła. - Chyba że
sama to poprosi.
- Słowo honoru? - dopytywała się Cami i spojrzała na siostrzyczkę. -
Czy słyszałaś, co ona
powiedziała?
Ciemna główka Tori pochyliła się na znak zgody, ale jej oczy pozostały
poważne.
- No to chodźcie - zawołała Kendall i .wyciągnęła ręce do dziewczynek.
- Strasznie jestem ciekawa
waszego basenu.
Pobiegły z nią, podskakując co chwila, by dotrzymać jej kroku. .
- Mamy zjeżdżalnię i urządzenie do robienia fal - pochwaliła się Cami.
- Ja u siebie nic takiego nie mam. Szczęściary z was.
Wpuściła dziewczynki na tylne siedzenie i zanim zamknęła drzwiczki
samochodu, wsunęła głowę
do środka i uśmiechnęła się do nich wesoło i serdeczme.
- Powiedzcie prawdę, czy dlatego chciałyście uciec z domu, że Tori boi
się głębokiej wody?
Cami spojrzała na Tori, która skinęła głową·
- Uciekamy od taty - szepnęła Cami po chwili.
- My go nie lubimy.
Kendall poczuła się tak, jak gdyby otrzymała cios w głowę. Jakże to
możliwe, żeby dziewczynki
tak bardzo nie lubiły Rafe'a? Bywał wprawdzie dość denerwujący i
trochę zarozumiały, ale na
pewno nie zasługiwał na tak wrogie uozucia. Zrobiło jej się go bardzo
ż
al. Ale już po chwili
ogarnęła ją złość. Czym aż tak zraził sobie własne dzieci?
- Dlaczego go nie lubicie? - zapytała.
- Bo jest wstrętny - oświadczyła Cami.
Widać było, że zwierzenie się Kendall ze swoich zmartwień przynosi
jej ulgę·
- Każe nam ciągle siedzieć w domu. Wrzeszczy na nas. Tori nie chce
się kłąść do łóżka, dopóki jest
jasno, a on nas do tego zmusza. Ton chce spać w namiocie, a on jej nie
pozwala. Pani McReady
chciała nam podarować małego kotka, to jej zabronił.
Więc Tori postanowiła, że uciekniemy. .
Kendall spojrzała na milczącą Ton, która spokojnie słuchała żalów
siostry.Takie ładne dziewuszki,
pomyślała Kendall, ubrane w gustowne, uszyte z dobrych materiałów
sukienki, kupione zapewne w
najlepszych sklepach, mieszkające we wspaniałym domu, w
ekskluzywnej dzielnicy, a ich
zmartwienia są takie same, jak zmartwienia wszystkich innych
dzieciaków. Tyle że one mają
dodatkowy powód. Była niemal pewna, że w gruncie rzeczy w ogóle
nie znają swojego ojca.
- Dokąd zamierzałyście uciec? - zapytała jakby mimochodem.
Zapadło milczenie i Kendall pożałowała swojego pytania. Dziewczynki
naj prawdopodobniej nie
zastanawiały się jeszcze nad tą sprawą. Jedyna osoba, która dawała im
poczucie bezpieczeństwa i
która je kochała, odeszła na zawsze. Straciły matkę w jakże młodym
wieku, były całkowicie
bezbronne.
Ojciec powinien był dołożyć wszelkich starań, by wynagrodzić im tę
stratę. Kendall miała zamiar
porozmawiać z nim na ten temat. Na razie postanowiła wywiązać się ze.
swojego zadania.
Basen okazał się wspaniały. Miał kształt nerki, wypełniony był błękitną
wodą i wyłożony różnokolorowymi
kamykami. Mały wodospad nadawał mu charakter jeziorka,
wyłaniającego się z leśnej
dolinki. Nie był przystosowany do wyczynowego pływania ani nawet
do poważnego treningu, ale
wyglądał wspaniale.
Namówiła dziewczynki, żeby powoli weszły do basenu od jego płytkiej
strony i od razu
zorientowała się, że nie mają pojęcia, jak zachowywać się w wodzie.
Kaźała im łagodnie poruszać
rękami, rzuciła im kilka razy piłkę, aż przyzwyczaiły się do nowej
sytuacji. Po kilkunastu minutach
spostrzegła, że Rafe przygląda się im z drewnianej platformy.
Zasmucił ją widok tego człowieka tak obcego dla własnych dzieci, nie
znającego ich problemów,
ich marzeń. Czyżby go nie interesowały? Miała nadzieję, że tak nie jest.
W tej chwili Rafe rzeczywiście nie' myślał szczególnie intensywnie o
swoich dzieciach. Skupiał się
całkowicie na widoku Kendall.
Przypomniał sobie, jak wyglądała w świetle lampki nocnej, kiedy
rozbierał ją tamtej nocy, i
przeszedł go silny dreszcz. W tej kobiecie było coś szatańskiego. Co
ona ze mną robi, do stu tysiący
diabłów, pomyślał.
Wiele miał w swym życiu kobiet i to kobiet pięknych, seksownych,
dających mężczyźnie poczucie
władzy, przy których czuł się jak król życia. Ale wszystkie one działały
na jego ciało i nie
penetrowały jego duszy. Tylko Kendall, tylko ona jedna.
Działo się tak na pewno dlatego, że nie mógł jej mieć i to za żadną
cenę. Nosiła pod sercem dziecko
jego brata, co zamykało mu drogę do niej raz na zawsze.
Postanowił odnaleźć Darrena, sprowadzić go do kraju i zmusić do
poślubienia Kendall. Ale sama
myśl o tym, że Darren będzie ją trzymał w ramionach, przyprawiała
Rafe'a o szaleństwo.
Usłyszał jej śmiech i jęknął z cicha. Nie trzeba jej było zapraszać. Ale
przecież musiał ją mieć na
oku. To było absolutnie konieczne.
Oderwał się od barierki i poszedł w głąb domu.
Postanowił zabrać się do pracy, choć wcale nie był pewien, czy mu się
to uda.
Kiedy lekcja się skończyła, Kendall pomogła dziewczynkom wytrzeć
się i nałożyć podomki. Opowiadała
im przy tym zabawne anegdoty. Cami rozśmieszyła do żywego, ale na
buzi Tori wywołała
tylko blady uśmieszek.
- Czy pani będzie codziennie przychodziła? - zapytała Cami z nie
ukrywaną nadzieją.
- . Z wyjątkiem niedziel. W porządku? Cami skinęła entuzjastycznie
głową.
- No to na razie nie będziemy uciekały - przyrzekła.
- Może później - dodała po chwili.
-Więc do jutra - pożegnała się Kendall.
Ruszyła szybko w stronę domu. Muszę wywołać wilka z lasu,
pomyślała, nie ma. innego wyjścia;!
. Pokojówka zaprowadziła ją do gabinetu Rafe'a. Siedział za biurkiem i
przeglądał jakieś papiery.
Kiedy drzwi się otworzyły, uniósł głowę. Przez moment KendaU
pozostała na' progu i oboje
patrzyli sobie prosto w oczy.
-Więc przyszłaś - odezwał się wreszcie.
- Nie przypuszczałeś chyba, że nawalę?
Wolnym krokiem weszła do pokoju i zatrzymała się na środku dywanu.
- Obawiałem się, że przyśles?: kogoś w zastępstwie. Może trzeba było
to zrobić, pomyślała. Rafe
nie był łatwym kontrahentem, Napawał ją niepokojem. Na jego widok
jej puls zaczynał szaleć,
krew szybciej krążyć w żyłach, nie wiadomo dlacze.go ogarniała ją
złość i niezwykle silne
podniecenie. Pocieszała się, że to po prostu chemiczna reakpja. Ten
człowiek rozta.czał jakiś
zwierzęcy ma.gnetyzm.
Ogarnęła ją ,taka panika, że miała ochotę zawrócić i uciec jak najdalej.
Ale powstrzymała się. Musi
za wszelką cenę uporządkować swoje stosunki· z tym człowiekiem.
Nikt inny tego za nią nię zrobi.
Chociażby ze względu na jego córeczki, za które poczuła się nagle
odpowiedzialna.
Usiadła na brzegu krzesła, po drugiej stronie jego biurka i patrzyła mu
prosto w oczy.
- Dziewczynki są urocze - powiedziała - i bardzo zdolne.
-To świetnie.
- Nie wyobrażam sobie ciebie w roli ojca - dodała z uśmiechem.
- Ja siebie też nie.
Niebieskie oczy, Rafe'a nabrały odcienia hartowanej stali. Nie było w
nich cienia emocji.
-Ach tak. Więc dziewczynki nie mieszkały z tobą, kiedy ...
Przerwał jej ruchem ręki. Nie chciał mówić o tych sprawach. Nie lubił
wspominać swojego
małżeństwa, a zwłaszcza okresu jego rozpadu. Był czas, kiedy zdawało
mu się, że kocha swoją
ż
onę. I że ona odwzajemnia to uczucie. Nagle wszystko zaczęło się
psuć, przemieniało się w jego
oczach w proch i pył, a ukochana kobieta w potwora. Wtedy
znienawidził ją i wszystko, co było z
nią związane. Teraz wiedział, że jednocześnie skrzywdził swoje dzieci.
ś
ałował tego, ale zupełnie
nie umiał tego naprawić. Mógł tylko starać się o to, by miały wszystko,
na co go było stać, i ufać,
ż
e reszta jakoś się ułoży.
- Rozeszliśmy się z Marci, jeszcze zanim urodziła się Tori - powiedział
krótko, nie patrząc na
Kendall. -. A potem już było mi tru.dno grać rolę dobrego Ojca.
Kendall zastanawiała się nad tym, co powiedział.
Nie była pewna, czy dawał jej do zrozumienia, że nic nie robi sobie?
tego, że nie sprostał roli ojca,
czy też, że tego żałuje.
-Więc kiedy, zjawiły się w tym domu, byłeś dla nich praktycznie obcym
człowiekiem.
- Chyba tak. Ale co to ma do rzeczy?
- Historia twoich stosunków z dziewczynkami dużo wyjaśnia. To, że
prawie cię nie znają, jest
zapewne główną przyczyną próby ucieczki z domu. Zatrzymałam Je w
samą porę.
Jego twarz natychmiast zachmlłrzyła się i przybrała nieprzenikniony
wyraz, tak dobrze już Kendall
znany. Próbował pod nim ukryć swoje prawdziwe emocje.
- O czym ty właściwie mówisz? - mruknął.
- Spotkałam je na drodze. Dźwigały plecaki. Wyglądały jak para
więźniarek uciekających z obozu.
- Pleciesz - skrzywił się Rafe.
Jeżeli ona mówi prawdę, pomyślał, to trzeba jak najszybciej dojść do
sedna tej sprawy.
Wstał zza biurka i tuszył w stronę drzwi. Kendall zatrzymała go.
- Nie, nie - krzyknęła. - Nie wolno ci ich karcić. To naj gorsza rzecz,
jaką mógłbyś teraz zrobić.
Spojrzał ponownie na Kendall. W jego oczach malowała się tak
charakterystyczna dla niego determinacja,
ale także jakby lekka niepewność.
- Przyrzekam, że nie nakrzyczę na nie - powiedział spokojnie. - Muszę
się jednak dowiedzieć, co je
stąd wygania.
Kendall odetchnęła z ulgą. Lody zaczynają pękać, pomyślała. Rafe
naprawdę troszczy się o swoje
córeczki. Po prostu nie ma pojęcia, jak się wobec nich zachować.
- Myślę, że potrafię ci to wyjaśnić - odezwała się po chwili.
Usiłowała być łagodna i stanowcza zarazem.
- Po pierwsze, nie pozwalasz im trzymać kota. Nie pozwalasz im sypiać
w namiocie. To dwa.
Każesz im, się kłaść do łóżka przed zapadnięciem zmroku. To trzy. I za
często na nie wrzeszczysz.
Jednym słowem, nie jesteś dla nich dobry.
- Ja niedobry? - zdziwił się Rafe. - Ja jestem dla nich niedobry?
Kendall położyła mu rękę na ramieniu. Trochę współczuła temu
bezradnemu ojcu, trochę też
bawiła ją jego wyraźna frustracja.
- Czy ty z nimi kiedykolwiek rozmawiasz? - zapytała.
-Ależ oczywiście. Cały czas.
- Naprawdę? Nie mam na myśli upominania ich, żeby nie hałasowały,
ż
eby robiły to czy tamto. Ani
też strofowania ich, poprawiania ich manier, żądania, żeby się nie
spóźniały lub trzymały się z dala
od płonącego kominka. Nie o to mi chodzi. Pytam się, czy z nimi r o z
m a w i a s z jak z ludźmi?
Czy wypytujesz je o to, co robią przez cały dzień, jak reagują na to czy
tamto. Czy rozumiesz, o co
im chodzi?
Zmarszczył brwi i patrzył na nią bez słowa. To milczenie starczyło za
odpowiedź. Uśmiechnęła się
do niego przyjaźnie.
- Rafe, posłuchaj, to są małe, smutne kobietki.
Przeżyły wielki dramat. Jesteś iin potrzebny. Muszą czuć, że jesteś silny
i że mogą się na tobie
oprzeć. śe nadasz ich życiu kształt. Jestem pewna, że potrafisz to
doskonale zrobić. Poza tym
musisz koniecznie otworzyć się przed nimi, pokazać im swoje wnętrze,
przekonać je do siebie.
Muszą cię dobrze poznać. I wiedzieć, że są ci bardzo, ale to bardzo
bliskie.
Głos Kendall był teraz miękki, prawie czuły.
- Musisz je przekonać, że jeżeli są gotowe cię pokochać, to i ty jesteś
gotowy.
Wyraz twarzy Rafe'a może nieco złagodniał, ale w jego oczach wciąż
tliły się iskierki złości.
- Czy liczysz sobie oddzielnie za lekcje z zakresu psychologii dzieci? -
zapytał po chwili z lekką
ironią· Nagle spostrzegł, że Kendall położyła mu rękę na ramieniu, i
cofnął się odrobinę·
Kendall zarumieniła się i także cofnęła się jak oparzona. Serce
załomotało jej w piersi, puls zaczął
bić jak szalony. Nie musiał jej nawet dotykać, wystarczyło, żeby
spojrzał na nią tymi swoimi
jasnymi, zimnymi oczami.
- Nic sobie za to nie liczę - odparła pospiesznie.
-To jest bezpłatny dodatek do moich rutynowych usług.
Wyraz oczu Rafe'a nie zmienił się. Nic też już na to nie odpowiedział.
Kendall z trudem przełknęła
ś
linę, po czym obróciła się i ruszyła ku drzwiom.
Ale Rafe wyciągnął rękę, chwycił ją za warkocz i zmusił do cofnięcia o
kilka kroków.
-A jak jest z tobą, Kendall? - zapytał, próbując zajrzeć jej w oczy. -
Wszystko w porządku?
Przez chwilę nie rozumiała, o co mu chodzi, ale po chwili przypomniał
jej 'się Darren i związana z
nim historia. Rafe widać podejrzewał, że Kendall wciąż jeszcze cierpi z
tego powodu.
-W porządku - odparła. - O mnie się nie martw, naprawdę·
-Naprawdę?
Jakże pragnął, by tak rzeczywiście było. Wiedział jednak, że nawet
wtedy nie potrafiłby o niej
zapomnieć. O niej i jej wspaniałych bujnych włosach, o tym, jak
błyskawicznie wysuwała czubek
języka, by zwilżyć dolną wargę, o nasadzie jej piersi wyłaniających się
z turkusowego kostiumu
kąpielowego, o jej smukłej talii i o tym, jak rozpaczliwie pragnął objąć
ją i przytulić do siebie z
całej siły.
Pociągnął ją delikatnie' za warkocz. Jej głowa zbliżyła się do jego
twarzy. Poczuł zapach włosów,
sKóry, ciepło oddechu na swoim policzku. Usta miała rozchylone.
Wystarczyło, żeby prżesunął się
o kilka centymetrów i miałby ją w swojej mocy. Dreszcz przebiegł mu
po ciele. Zapragnął jej aż do
bólu ..
Wiedział, że i nią targają podobne uczucia. Ukrywała je dobrze, ale nie
do końca. Był pewien, że
czuje to samo co on. Pożądał jej całym swoim rozgorączkowanym,
pulsującym ciałem i wiedział,
ż
e ona pragnie go równie mocno, choć być może nie zdaje sobie z tego
sprawy.
Zachowujemy się jak para błaznów, pomyślał.
Przecież dobrze wiemy, że nasze marzenia nigdy się nie spełnią.
Cofnął się nagle i pchnął ją lekko ku drzwiom.
- Idź sobie już - powiedział zachrypłym głosem. Patrzyła na niego przez
chwilę, trochę przerażona
tym, co mogło się stać, gdyby się nie opanowali. Czego on się
właściwie po niej spodziewał?
.Czego od niej chce? Była pewna, że mu się podoba, ale dlaczego
odpycha ją od siebie, jak gdyby
się jej bał?
Złościło ją to i cieszyło zarazem. Nie chciała zaczynać nowego
romansu, a już na pewno nie z
Rafe'em. Wyrzekła się miłości raz na zawsze. A z Rafe'em nie chciała
mieć do czynienia za żadne
skarby świata chociażby dlatego, że był bratem Darrena. Przechodzenie
z ramion jednego brata w
ramiona drugiego miało w sobie coś niemiłego, zwłaszcza po tym, co
się stało.
Obróciła się szybko i starając się myśleć o czymś innym, ruszyła ku
drzwiom.
- Czy przyjdziesz jutro? - usłyszała głos,Rafe'a. Obróciła się raz jeszcze
i spojrzała na niego.
Wiedziała, że powinna uciec jak najdalej i jak najszybciej. Skinęła
głową na znak zgody.
-Tak. O tej samej porze - powiedziała i opuściła pokój energicznym
krokiem.
Nazajutrz dziewczynki czekały na Kendall przy basenie w asyście
pokojówki. Cami pobiegła jej na
spotkanie, a Tori prawie się :uśmiechnęła.
- Dzisiaj nauczę was leżeć na wodzie - oświadczyła Kendall.
- Na głębokiej wodzie? - przeraziła się Cami.
-Tori strasznie się boi głębokiej wody.
-Tuż przy schodach - uspokoiła ją Kendall. - Przecież wam mówiłam,
ż
e możecie sobie siedzieć na
schodkach, jak długo wam się podoba. Zaczekam, aż same poprosicie,
ż
ebym wam pozwoliła wejść
do wody.
To je wyraźnie uspokoiło i obydwie ostrożnie weszły do basenu.
Kendall zrzuciła z siebie ,sukienkę i wyjęła ręcznik z płóciennego
worka.
- Hej, panienki! - zawołała. - Czego was wczoraj uczyłam? Jaka jest
czynność numer jeden?
- Moczymy twarze - odparła Cami. Nabrała w dłonie wody i natarła nią
sobie buzię. Tori zrobiła to
samo.
Po chwili Kendall zauważyła, że dziewczynki wpatrują się intensywnie
vr okolicę jej pępka.
- O co chodzi, panienki? Czy może wyrastają mi kwiatki z brzucha?
Dziewczynki zachichotały, potrząsnęły główkami, ale nic nie
powiedziały. Kendall zaczęła
pokazywać im pewne ruchy, ale ku jej zdziwieniu raz jedna, raz druga
wciąż zerkały na jej brzuch.
Zaczęło ją to irytować. Sprawdziła, czy coś nie przykleiło się do jej
kostiumu. Był w tym zapewne
jakiś żart wymyślony przez dziewczynki, ale jaki, do licha!
- Czy rozmawiałyście dzisiaj z tatusiem? - zapytała je, gdy skończyły
ć
wiczenia nóg.
Obydwie spojrzały na nią wielkimi oczami, lecz milczały.
-To nie jest przecież skomplikowane pytanie. Czy tatuś rozmawiał
dzisiaj z wami chociaż trochę?
Była ciekawa, czy Rafe wziął sobie do serca jej rady.
-Tak - odezwała się wreszcie Cami. - A skąd pani wie? '
- Mam małego ptaszka, który donosi mi o takich sprawach -
uśmiechnęła się Kendall. - A o czym
była mowa? - dodała jakby mimochodem.
Nie chciała być wścibska, ale bardzo chciała zdobyć ich zaufanie.
Pragnęła, żeby nauczyły się
swobodnie rozmawiać i z ojcem, i z nią.
Jednakże reakcja Cami zaskoczyła ją. Dziewczynka milczała, jak gdyby
była zawstydzona lub
czuła się winna.
- Hej, nie musisz mi nic mówić, jeżeli nie chcesz - zawołała szybko. -
Możecie sobie rozmawiać z
tatusiem, o czym tylko chcecie, to naprawdę nie moja sprawa. Pytałam
po prostu z życzliwości.
- Rozmawiałyśmy z nim o pani - szepnęła wreszcie Cami i spuściła
powieki.
- O mnie? Jak to o mnie?
-Tatuś powiedział, żebyśmy uważały, żeby przypadkiem na panią nie
wpaść, nie uderzyć panią
głową w brzuszek.
-To bardzo miło z jego strony. A czy powiedział wam, dlaczego macie
się ze mną tak ostrożnie
obchodzić?
Cami skinęła poważnie głową·
- Powiedział, że pani ma dzidziusia.
Kendall zatrzepotała powiekami. Zaraz, zaraz. Co to za historia?
- Dzidziusia? - zdziwiła się, 'spoglądając to na jedną, to na drugą
dziewczynkę. - Gdzie?
-W brzuszku - oświadczyła Cami i palcem wskazała okolicę pępka
Kendall. - Czy to jest
chłopczyk, czy dziewczynka?
Kendall aż się wzdrygnęła z przerażenia. Mój ty Boże, Rafe jest
przekonany, że zaszła w ciążę z
Darrenem. Rafe, mężczyzna, który patrzył na nią tak, jak gdyby coś się
w nim paliło, coś, co' tylko
ona potrafiłaby ugasić, jest pewny, że nosi w sobie dziecko jego brata!
Potrząsnęła głową. Była zbyt zaszokowana, by móc od razu pojąć
konsekwencje tej rewelacji.
- Bardzo mi przykro, Cami - powiedziała nieco drżącym głosem - ale ja
ż
adnego dzidziusia w sobie
me mam.
Kontynuowała lekcję, a w jej głowie kłębiło się tysiące myśli.
Przypominały się jej różne dziwne
zachowania i powiedzenia Rafe'a,. których nie potrafiła sobie
wytłumaczyć. Chociażby to, że nie
pozwalał jej pić alkoholu, jego nieustanne dopytywanie się o jej
samopoczucie, naleganie na to,
ż
eby się dobrze odżywiała i piła dużo mleka. Wszystko to wydawało jej
się dotąd raczej zabawne,
ś
wiadczyło o jego sympatii. A on tymczasem był przekonany, że
Kendall jest w ciąży i stąd ta
nadmierna troska o nią.
Oznaczało to również, że jego zdaniem Darren przyrzekł jej
małżeństwo z tego właśnie powodu i
ż
e zbuntował się dopiero w ostatniej chwili, gdyż poczuł się nabran'y i
schwytany w pułapkę.
Nagle zrobiła się okropnie zła. Rafe dawał jej do zrozumienia, że mu na
niej zależy, troszczył się o
nią, był miły, usłużny i niemal czuły, a to wszystko dlatego, że sądził, iż
jest przyszłą matką dziecka
jego brata, Jak tylko nadarzy się okazja, powie mu kilka słów do słuchu.
Co chwila zerkała na
zegarek. Nie mogła się wprost doczekać nadejścia Rafe'a.
Kiedy dziewczynki i Kendall skończyły się wycierać i właśnie zbierały
swoje rzeczy, przed dom
zajechał duży, luksusowy samochód, z którego wysiadła elegancko
ubrana kobieta. Podeszła do
frontowych drzwi.
-To jest panna Wandergroven - skrzywiła się Cami. - Ona bardzo lubi
tatusia.
-A czy tatuś też ją lubi? - zapytała Kendall.
- Nie wiem. Raz widziałam, jak ją całował. Tori jej nie znosi.
- Dlaczego? - zapytała,Kendall, patrząc uważnie na młodszą z
dziewczynek. Ale ta, jak zwykle,
milczała. Cami natomiast doskonale rozumiała siostrzyczkę i bez
wahania wyjaśniła, o co chodzi.
-Tori nie lubi jej - powiedziała potrząsając mokrymi włosami - bo ona
jest niesympatyczna. U
ś
miecha się i głaszcze nas po głowach, ale jak tylko tatuś odjeżdża, robi
się paskudna. Raż uderzyła
Tori w rękę, kiedy ona sięgnęła po chrupki ziemniaczane.
-Naprawdę?
Czyżby panna Vandergroven była obecną towarzyszką życia Rafe'a,
zastanawiała się Kendall. To by
nawet było zabawne, pomyślała, gwałtownymi ruchami wpychając
ręczniki do torby.
- Popatrzycie sobie te:az na telewizję - zaproponowała dziewczynkom. -
Pójdę z wami do domu i
zapoznam się z tą panią.
Szybkim krokiem ruszyła do salonu. Miała na sobie kostium kąpielowy
z lycry koloru dojrzałego
pomidora, z głębokim dekoltem i tak skrojony, że jej
uda odsłonięte były prawie do bioder. Doskonale wiedziała, że bardzo
dobrze wygląda w tym
stroju, a dziś była gotowa do użycia każdej broni ze swojego arsenału.
Rafe i jego gość właśnie przechodzili z tarasu do jego gabinetu. Oboje
obrócili się i spojrzeli na
Kendall. Na jej widok Rafe uśmiechnął się. Jego oczy zabłysły
szczerym podziwem. Natomiast
panna Vandergroven zdawała się zgorszona. Zielonymi oczami
zmierzyła Kendall od stóp do głów
z wyrazem bezbrzeżnej pogardy.
- Hej - odezwała się Kendall, uśmiechając się uprzejmie. - Proszę mi
wybaczyć strój,. ale właśnie
wyszłam z basenu.
-Ależ nie ma o czym mówić - powiedział Rafe, starając się, by
zabrzmiało to obojętnie. - Pozwól,
Caroline, że przedstawię ci pannę Kendall McCormick. Jest
instruktorką pływania i zajęła się
dziewczynkami. - A także byłą narzeczoną jego brata - dodała Kendall.
- To ja jestem tą osobą,
którą Darren porzucił tuż przed ślubem. Chyba pani o tym słyszała. -
Miło mi panią poznać odparła
panna Vander-
groven chłodno.
Wyciągnęła rękę, którą Kendall mocno uścisnęła. - Cała przyjemność
po mojej stronie oświadczyła.
- Cami tyle mi o pani opowiedziała.
Zielone oczy damy zwęziły się.
- Czyżby? - zapytała.
Ignorując Kendall zwróciła się do Rafe'a.
- Kochanie - powiedziała - przyjechałam tu, żeby zabrać cię na wczesną
kolacyjkę w moim domu.
Nikogo więcej nie zaprosiłam. Będziemy sami, nastawimy sobie dobrą
muzykę i mam nadzieję, że
nikt nam nie przeszkodzi.
Wsunęła mu rękę pod ramię i uśmiechnęła się kusząco. Kendall
przestała istnieć dla panny Vandergroven,
to było jasne.
- Liczę na ciebie, mój drogi. Mam ci mnóstwo do powiedzenia.
- Co za zbieg okoliczności - przerwała jej Kendall donośnym głosem. -
Właśnie myślałam o tym,
ż
eby porwać Rafe'a na kilka godzin. Jest chyba wart grzechu, nie sądzi
pani?
Pociągnęła za wstążkę, którą wiązała włosy, potrząsnęła głową i
kaskada loków spadła jej na plecy.
Rafe i Caroline, zaszokowani jej słowami, spojrzeli na nią z
niedowierzaniem, lecz ona uśmiechała
się niewinnie
- Niestety, jest strasznie mrukliwy i lubi sobie powarczeć. Pani wie, o
co mi chodzi. Przy okazji
chciałabym panią zapytać, czy on naprawdę jest taki paskudny, za
jakiego pragnie uchodzić?
_ Kendall- obruszył się Rafe, który zdawał się nie wierzyć własnym
uszom.
Ale Kendall nadal grała swoją rolę .. Zauważywszy paczkę papierosów,
sterczącą z nie domkniętej
torebki . Caroline, wyjęła ją szybko i wyciągnęła z niej papierosa. _
Pani pozwoli, że się
poczęstuję - zawołała. _ Postanowiłam zacząć palić. Jest to podobno
zabójczy nałóg, ale co mi
tam.
Rafe podbiegł do niej i wyrwał jej z ręki papierosa.
Kendall roześmiała się·
_ To cały Rafe - zachichotała. - Ma jakieś dziwne, staroświeckie
obyczaje. Czy pani to zauważyła?
Dwa wieczory temu spił mnie szampanem, a pQtem uparł się, żeby grać
rolę dżentelmena, mimo że
ja mu się po prostu narzucałam. Może mi pani wierzyć lub nie.
_ Kendall! - krzyknął Rafe i spojrzał na nią groźnym wzrokiem.
Postanowiła jednak brnąć dalej.
Zasługiwał na to. .
_ Po wszystkim, co mi się ostatnio przytrafiło, uznałam, że należy mi
się odrobina przyjemności,
ale skoro Rafe jest taki zasadniczy w tych sprawach, to pójdę sobie i
znajdę jakichś chłopaków,
którzy umieją się bawić.
_ Przepraszam cię na chwilę, Caroline - odezwał się Rafe głosem nie
tolerującym sprzeciwu.
Chwycił Kendall mocno za ramię, wbijając przy tym paznokcie w jej
skórę. - Kendall i ja mamy
pewne sprawy do załatwienia. Zadzwonię do ciebie nieco później.
Caroline ruszyła ku wyjściowym drzwiom.
_ Co to wszystko ma znaczyć, do jasnej cholery? _ krzyknął, gdy tylko
Caroline zniknęła.
_ Ze ty, mój drogi, nie powinieneś wyciągać zbyt pochopnych
wniosków z wyimaginowanych
założeń - odparła Kendall chłodno.
_ Z jakich znowu założeń? - zdenerwował się·
- O czym ty właściwie mówisz?
-Więc dobrze. Co byś powiedział, gdybym ci oświadczyła, że
zamierzam palić, zabrać się zdrowo
do picia, znaleźć sobie kochanka, głodzić się dla osiągnięcia idealnej
figury i uprawiać
spadochroniarstwo w czasie weekendów?
- Powiedziałbym, że zwariowałaś - odparł zimno Rafe i spojrzał na nią
jak na wygłupiające się
dziecko. - Poza tym nie pozwoliłbym ci na to - dodał.
- Nie pozwoliłbyś mi? Kto daje ci prawo zabraniania mi czegokolwiek?
- Zdrowy rozsądek daje mi to prawo. Doskonale wiesz, że w twoim
stanie nie można sobie
pozwalać na takie rzeczy,
-A w jakim to ja jestem stanie, jeżeli wolno wiedzieć?
Rafe poczuł się nieswojo. To, że była w ciąży, sprawiało mu
niewątpliwą przykrość, ale nie chciał
pokazywać swoich uczuć.
- Doskonale wiesz, w jakim - mruknął,
-Wiem, wiem. Ale chcę, żebyś ty mi to powiedział.
- Nie mam ochoty o tym mówić - odparł i wzruszył ramionami,
- Jesteś przekonany, że jestem w ciąży, przyznaj się.
- Naturalnie.
Ogarnęła ją złość.
- Czy moja figura na to wskazuje?' - zapytała z ironią.
Spojrzał na jej smukłą··talię i przymknął na chwilę oczy.
- Przypuszczam, że jesteś w pierwszych tygodniach.
-Ty wszystko wiesz najlepiej - roześmiała się Kendall. - Ale z ciebie
zarozumialec!
Rozprostowała się, wciągnęła brzuch i stanęła na palcach. Jej uroda
podziałała na Rafe'a jak
smagnięcie pejczem po plec,ach ..
- Czy ty wiesz, co dzieje się z ciałem kobiety, kiedy zachodzi w ciążę? -
zagadnęła go Kendall. - Już
w pierwszych tygodniach? Dobrze, powiem ci. Jej piersi nabrzmiewają
i stają się bolesne. Biodra
poszerzają się. Dostaje wilczego apetytu i bez przerwy coś je.
- Doskonale to znam. Przecież moja żona urodziła mi dwie córki.
- Jeżeli tak jest, to przyjrzyj mi się i postaw diagnozę. Czy moja figura
wskazuje na najmniejsze
chociażby objawy ciąży?
Powiódł wzrokiem po jej smukłym ciele.
- Czy to znaczy, że się mylę?
- Rafe, ja jeszcze nigdy w życiu nie byłam w ciąży.
Rafe spuścił głowę. Wierzył jej. Oczywiście, że jej wierzył.
-Więc dlaczego okłamałaś Darrena? Nabrałaś go po to, żeby się z tobą
ożenił. Co z ciebie za
kobieta? - Dajże spokój. Jaki mężczyzna dałby się nabrać na taki stary
numer? Chyba tylko
skończony idiota. - Darren był przekonany, że nosisz jego dziecko.
- Ciekawe. W takim razie jest jeszcze głupszy, niż
myślałam. Czy możesz mi wytłumaczyć, jak mogłam zajść z nim w
ciążę, jeżeli ani razu z nim nie
spałam?
Słowa Kendall niemal ogłuszyły Rafe'a. Cofnął się kilka kroków.
- Chcesz powiedzieć, że ... no, że nigdy ...
Kendall westchnęła. Była nagle tym wszystkim potwornie zmęczona.
- Nie, nigdy - odparła'cicho.
Rafe zaklął mimo woli i odetchnął z olbrzymią ulgą. Przeniknęła go
ogromńa radość. A więc nie
była w ciąży za sprawą brata. Nawet nie przespała się z tym durniem.
To całkowicie zmieniało
sytuację.
Tymczasem Kendall mówiła dalej, więc znów zwrócił się ku niej.
- Zdawało mi się, że zachowuję się bardzo mądrze - mówiła, unikając
jego wzroku. - Przyglądałam
się kobietom, które posługują się seksem, by zdobyć miłość mężczyzny,
i spostrzegłam, że to
prawie nigdy nie daje rezultatu. Kiedy poznałam Darrena,
zorientowałam się natychmiast, że każdą
dziewczynę, która mu się podoba, wciąga natychmiast do łóżka, zaraz
potem przestaje się nią
interesować i sięga po następną.
Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się.
- Powiedziałam sobie wtedy, że nie ze mną takie numery. Stanowczo
odmówiłam przespania się z
nim. I wyobraź sobie, że dopiero to na niego podziałało jak afrodyzjak.
Zaczął za mną szaleć. Za
wszelką cenę chciał mnie mieć. Kiedy teraz o tym myślę, wydaje mi
się, że tylko dlatego mi się
oświadczył, chociaż wtedy nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli.
No, ale kiedy stanął w obliczu
ostatecznej decyzji, przestraszył się i pewnie uznał, że gra nie warta
ś
wieczki.
Rafe pomyślał o bracie i krew się w nim zagotowała.
Co za podłość, jak mógł tak potraktować tę dziewczynę· Był gotów za
bić go bez wahania, lecz
jednocześnie poczuł nieprawdopodobną ulgę. Teraz wolno mu sięgnąć
po Kendall. Zapragnął jej
tak silnie, jak żadnej dotąd kobiety. Instynktownie, prymitywnie. Cóż to
było za wspaniałe uczucie.
- Kendall ... - Podszedł do niej, położył jej rękę na ramieniu, ale
zakręciło mu się w głowie i
zapomniał, co chciał powiedzieć. - Kendall - powtórzył niemal
niedosłyszalnym szeptem.
Objął ją, przytulił do siebie, ustami dotknął jej ust. Nie spodziewała się
tego, ale nie opierała mu
się za bardzo. Nie miała na to sił. Ten człowiek przyciągał ją jak
magnes.
Jego usta były gorące i zaborcze. Nikt jej nigdy tak nie całował. Z takim
głodem, z tak wielką
namiętnością. Podniosła ręce, zarzuciła mu je na kark, przylgnęła
do niego całym ciałem. A on wsunął dłonie pod materiał jej kostiumu
kąpielowego i przesuwał je
po jej gładkiej skórze.
- Rafe - szepnęta - nie możemy ...
Zsunął ramiączka kostiumu i obnażył jej chłodne piersi.
- Dlaczego nie?
Kendall westchnęła głęboko. Pragnęła go tak samo jak on jej, ale
wiedziała, że nie powinni tego
robić, nie tu i nie teraz. A on pieścił jej piersi i patrzył jej w oczy, by
napawać się jej reakcją na
swoje pieszczoty. Słyszał pulsowanie krwi w jej skroniach, słyszał jej
przyspieszony oddech.
Marzył o tym, by ją posiąść, móc obserwować każdy jej odruch,
najlżejsze nawet drżenie,
doprowadzić ją do szczytowego momentu, na który ją przygotowywał. -
Ją i siebie. Wiedział, że oszaleje, jeżeli jej natychmiast nie posiądzie, że
wybuchnie jak granat,
rozpadnie się na tysiące kawałeczków.
- Poczekaj - szepnął, podniósł ją i ruszył w stronę kanapy .. - Tato?
Oboje zdrętwieli. Wstrzymali dech.
-Tato, czy Tori może wejść? Zostawiła tam swoją lalkę·
Za drzwiami stały dziewczynki. Na szczęście czekały na jego
pozwolenie. Kendall spojrzała na
Rafe'a. Wydawało się jej, że zbudziła się z koszmarnego snu. Co się tu
dzieje? Co ona tu robi?
Przecież to szaleństwo!
Rafe oprzytomniał pierwszy. Powoli opuścił ją na ziemię·
- Chwileczkę, Cami - powiedział zachrypłym głosem . ..: Zaraz otworzę
wam drzwi.
Kendall cofnęła się o kilka kroków.
- Powariowaliśmy - powiedziała cicho. - Aż mi się wierzyć nie chce.
- Kendall - szepnął Rafe i wyciągnął do niej rękę. Cofnęła się jeszcze
dalej.
- Muszę już iść - powiedziała i poprawiła na sobie kostium. - Za chwilę
mam jeszcze jedną grupę
uczniów.
Wciąż kręciło jej się w głowie. Potykając się, ruszyła ku drzwiom.
- Zadzwonię do ciebie - obiecał Rafe:
Potrząsnęła głową.
- Nie rób tego. Potrzebuję trochę czasu, żeby się pozbierać.
Jej ciemne oczy spojrzały na niego błagalnie.
- Proszę cię, nie przyciskaj mnie do muru. Chcę sobie to wszystko
dobrze przemyśleć.
Otworzyła drzwi i wpuściła dziewczynki.
- Halo - zawołała - wejdźcie i pocałujcie tatusia. . Skończyliśmy już
naszą rozmowę.
Chwyciła swoją torbę i szybko pobiegła do samochodu.
Rafe siedział w fotelu za biurkiem i niewidzącymi oczami patrzył na
leżący przed nim raport. Miał
straszliwy ból głowy i nie był w stanie pracować. Mógł myśleć
wyłącznie o Kendall. Rachunek
zysków i strat firmy był mu w tej chwili całkowicie obojętny.
- Proszę pana. - Grace uchyliła drzwi i wsunęła głowę. W jej oczach
tliły się iskierki zaciekawienia
i figlarności. - Zgłosiła się interesantka. Czy przyjmie ją pan?
Wzruszył ramionami. Czemu nie? Może ta wizyta odwiedzie go od
bolesnych myśli.
Grace otworzyła szerzej drzwi i Rafe zobaczył stojącą za nią Kendall. .
Skoczył na równe nogi i ruszył jej na spotkanie.
- Jakże się cieszę, że przyszłaś.
- Myślę, że to jest najlepsze miejsce na poważną rozmowę -
powiedziała, nie podając mu ręki. Jest
kilka spraw do wyjaśnienia.
- Mów, o co ci chodzi, Kendall.
- Przyszłam do twojego biura, bo myślę, że tu będzie bezpieczniej niż
gdzie indziej, i to dla nas
obojga - powiedziała bez uśmiechu.
- Bezpieczniej?
-Tak. Bo tu nie jesteśmy sami. Telefony, interesanci, sekretarka.
Rafe poczuł się dotknięty.
- Czyś ty sobie wyobrażała, że rzucę cię na ziemię i zgwałcę? -
mruknął.
- Myślę, że jesteś do tego zdolny - odparła sucho.
- Gdyby tak było, dawno bym to zrobił - powiedział.
- Ho, ho! - krzyknęła. - Udajemy brutala, co?
- Daj spokój - żachnął się·
Poczuł się bezradny. Zupełnie nie wiedział, co zrobić, żeby ta obojętna
teraz, siedząca przed nim
kobieta, przemieniła się w rozpaloną, namiętną dziewczynę, którą tak
niedawno trzymał w
ramionach.
- Posłuchaj, co ci chcę zaproponować - odezwała się Kendall chłodnym
tonem. - Gotowa jestem w
dalszym ciągu udzielać lekcji pływania twoim dziewczynkom, ale nie
mam zamiaru już nigdy być
z tobą sam na sam.
- Co ty pleciesz? - zdziwił się Rafe.
- Nie mogę się z tobą. spotykać. Zrozum to. Ilekroć pozostajemy sami,
dzieje się z nami coś
przerażającego.
_ To nic przerażającego, to po prostu wzajemna sympatia - przerwał jej
Rafe. Wyciągnął rękę i
musnął jej włosy. - Ja nie mam nic przeciwko temu.
Kendall poczuła lęk. Za żadne skarby świata nie chciała znowu ulec
temu człowiekowi!
Kiedy ja nie chcę mieć z tobą do czynienia - oświadozyła i
wyprostowała się jeszcze bardziej.
Rafe sięgnął po jej warkocz i obwijał go sobie dokoła ręki.
- Czasami nie ma się na to wpływu - powiedział cicho.
- Możemy się po prostu nie widywać sam na sam - oświadczyła - i
wtedy nic nam nie będzie
groziło. Od dzisiaj będę z tobą rozmawiała jedynie w obecności
dziewczynek.
-To niczego nie zmieni.
Kendall odsunęła się i jej warkocz wysunął mu się z ręki.
- Myślę, że zmieni.
-A ja wiem, że nie. Próbowałem cię unikać, kiedy myślałem, że. jest po
temu powód. Ale tego
powodu już nie ma. Teraz pragnę cię bardziej niż kiedykolwiek.
Przez krótką chwilę Kendall poczuła się pokonana.
Rafe był taki przystojny, taki pewny siebie. I patrzył na nią tymi swoimi
przepastnymi, namiętnymi
oczami. Usta miał kuszące, dłonie smukłe i silne zarazem.
Przypomniała sobie nagle uczucie,
jakiego doznała, gdy ich ciała były wtulone w siebie, i zaparło jej dech.
O Boże, jak wielką miała
ochotę odsunąć od siebie wszystkje skrupuły i rzucić mu się w ramiona.
Ale nie, nie mogła sobie na to pozwolić. Nie chciała być czyjąś
zabawką na jedną lub dwie noce, a
o wiązaniu się z kimś na stałe nie mogło być mowy., Nie była zresztą
pewna, co on w niej widzi.
Czy tylko porzuconą dziewczynę brata, której należy wynagrodzić
krzywdę, czy też kobietę, której
pragnie dla niej samej, niezależnie od wszelkich okoliczności. Zresztą,
po co się nad tym
zastanawiać? Nie miała ochoty na prielotny romans. Pragnęła stałego
związku. Seks bez uczucia
nigdy jej nie kusił. Marzyła o miłości, mimo że w gruncie rzeczy nie
wierzyła w jej trwałość.
Zmobilizowała wszystkie siły i narzuciła sobie spokój.
_ Zapominasz o jednym - powiedziała z pozorną determinacją. -
Zapominasz o tym, że ja ciebie
wcale nie chcę.
Rafe delikatnie pogłaskał ją po policzku.
- Kłamczuszka - szepnął.
- Nie wiem, jak cię przekonać, mój drogi - odparła zimno. - Pozwól, że
powiem ci prosto z mostu,
co myślę. Nie zamierzam być twoją kochanką. Nie uznaję takich
układów. Nie spałam z twoim
bratem, mimo że byłam z nim zaręczona i że mieliśmy się pobrać.
Nareszcie dotarło do niego, o co jej chodzi. Wzdrygnął się, zrobiło mu
się zimno.
A ona nie traciła ani sekundy. Nie chciała mu dać żadnej szansy.
Ruszyła szybkim krokiem ku
drzwiom.
_ Mówię zupełnie serio, Rafe - rzuciła mu na pożegnanie. - Nie
potrzebuję kochanka. A zwłaszcza
twoich zalotów, które mnie tylko złoszczą·
Rafe patrzył na nią nieruchomymi oczami. Kendall zawahała się. Była
rozczarowana. Spodziewała
się, że on ruszy za nią, że ją dogoni, zatrzyma. Ale nie. Może to i
dobrze. Wyszła na korytarz i
niemal biegiem rzuciła się ku windom.
Rafe siedział nieruchomo i wpatrywał się w zamknięte drzwi. Co za
idiota ze mnie! Wydawało mu
się, że pozbył się problemu. Ale łudził się, to jasne. To nie jej ciąża była
problemem. Główna
przeszkoda tkwiła od początku w czym innym. Widział to teraz bardzo
jasno i wyraźnie. Kendall
wciąż kochała Darrena. I dopóki tak jest, dopóty on, Rafe, nie
zdobędzie jej, dla siebie.
RozDZIAŁ CZWARTY
Rafe zwalił się bezsilnie na szezlong. Na stoliku obok leżało mnóstwo
papierów i dokumentów.
Jednak trudno mu było skoncentrować się na pracy. Zza ciemnych
okularów przyglądał się
Kendall, która udzielała jego córeczkom nauki pływania.
Od tygodnia stosował się do warunków, jakie mu postawiła. Nię
próbował być z nią sam na sam.
Widywał ją wyłącznie przy basenie w czasie lekcji, za to wtedy
wpatrywał się w nią bardzo
intensywnie.
Obserwowanie jej sprawiało mu wielką przyjemność. Wspaniale
rozumiała dzieci, miała
prawdziwy talent dydaktyczny, świetną metodę nauczania, w której
humor odgrywał niepoślednią
rolę. Cami i Tori uwielbiały ją. A on niemal całkowicie podzielał ich
uczucia.
Dziewczynki robiły wielkie postępy. Przemierzały basen niczym małe
holowniki, a Kendall rzucała
im od czasu do czasu .instrukcje lub słowa zachęty.
Jego stosunki z dziewczynkami poprawiały się systematycznie, lecz
bardzo powoli. Zgadzał się z
Kendall, że powinien się starać o ich względy, ale nie bardzo wiedział,
jak to robić.
Zabierał je na przejażdżki samochodem, zatrzymywał się w parku,
kupował im lody. 'Ale bez
większego rezultatu. Nie miał łatwego kontaktu z małymi dziećmi i tyle
..
Tegoż ranka próbował nawiązać z nimi przyjacielską rozmówkę.
Czekali na samochód, który miał
zawieźć dziewczynki na lekcję muzyki. Cami odpowiadała mu
monosylabami, a Tori po prostu
totalnie go Ignorowała.
Rafe poczuł się okropnie sfrustrowany, miał ochotę wrzasnąć na nią, ale
jakoś się powstrzymał.
_ Tori, czy nie mogłabyś się choć raz do mnie odezwać? - zapytał ją w
pewnym momencie.
Cami, jak zwykle w takich sytuacjach, wsunęła się pomiędzy ojca i
siostrę.
- Ona nie ma ci nic do powiedzenia - oświadczyła.
- Dlatego milczy.
-A z tobą rozmawia? - zapytał ostro.
- Ze mną tak.
Oczy dziecka patrzyły na niego beznamiętnie.
- Kiedy?
- Kiedy ma ochotę·
To była odpowiedź nie do odparowania. Jak na to zareagować? I w
ogóle, co robić dalej?
Doszedł wreszcie do wniosku, że takie sprawy powinny załatwiać
kobiety. One wszystkie mają
bzika, zdecydował. Są jakieś tajemnicze. No i kapryśne. Okazuje się,
pomyślał ze złością, że
objawia się to już w wieku czterech czy sześciu lat. Nic dziwnego, że
mężczyzna nie rozumie ich,
kiedy są dorosłe, a na dodatek piękne i ponętne.
Trudna rada. Trzeba się z tym pogodzić, pomyślał, i cieszyć się, że są.
Postanowił spędzić
większość lata w mieście. Gdyby tylko mógł przedłużyć te lekcje
pływania! Do czterech godzin
dziennie? A może pięciu?
Kendall wiedziała, do czego Rafe zmierza. Z początku ją to złościło.
Ale z czasem przyzwyczaiła
się do jego obecności, a nawet znajdowała w niej pewną przyjemność.
Musiała przyznać, że
zachowywał się dyskretnie i że nie wywierał na nią najmniejszego
nawet nacisku. Wciąż czuli do
siebie nieprzeparty pociąg, tego była pewna. Pewna była również tego,
ż
e podoba się Rafe'owi pod
każdym względem. Wdzięczna była mu jednak za to, że się do niej nie
zalecał.
Na razie cieszyła się swoją egzystencją, pracą wypełniającą jej dni.
Odzyskiwała spokój ducha i
równowagę. Weekendy spędzała II rodziców. Prowadzenie szkoły
pływania dawało jej satysfąkcję,
cieszyły ją postępy, jakie robiła ekipa, którą trenowała na zawody,
niemałą przyjemność sprawiało
jej uczenie córeczek Rafe'a. Tyle na razie. A dalej się zobaczy.
-Tato, tato, spójrz na Top. Ona próbuje przepłynąć basen wszerz, na
plecach. Rafe wstał z leżaka,
by popatrzeć, jak jego młodsza córka dzielnie przecina wodę,
rytmicznie wyrzucając za siebie
ramiom~. Buzię miała skrzywioną a oczy szczelnie zamknięte.
- Brawo, Tori!- krzyknął, gdy dotarła do drugiego brzegu. - Niech się
gwiazdy olimpijskie mają na
baczności! Wyrasta poważna konkurencja.
Kendall uśmiechnęła się. Była już pewna, że Rafe kocha swoje
dziewczynki tak samo, jak wszyscy
dobrzy ojcowie. I że stara się je sobie zjednać. Sprawy rozwijały się
niewątpliwie w dobrym
kierunku.
Niemal pod sam koniec lek:cji jakiś samochód pojawił się na
podjeździe. Był to stary, rozklekotany
łazik, pochodzący z demobilu. Kendall była przekonana, że należy do
ogrodnika. Okazało się
jednak, że jest własnością pani McReady.
Rafe speszył się.
- Nie zauważyłem, kiedy pani zajechała.
- Oczywiście, że nie - burknęła. - Jesteś zbyt zajęty gą,pieniem się na
inną osobę.
Zmierzyła Kendall od stóp do głów krytycznym wzrokiem.
- Pani McReady, Kendall McCormick - powiedział Rafe szybko.
- Ja ją już gdzieś widziałam - zauważyła pani McReady. - Oczywiście.
Już sobie przypominam. To
pani przerwała zebranie rady, udając zdzirę, żeby skompromitować
Rafe'a.
Roześmiała się krótko.
- Mnie pani nie nabrała. Z miejsca zorientowałam się, że pani się
zgrywa i że Rafe dobrze by
zrobił, gdyby się pani trzymał. Powiedziałam mu to.
Zwróciła się w jego stronę·
- Cieszę się, że poszedłeś za moją radą. Powinieneś to częściej robić.
Rafe uśmiechnął się, ale starsza pani nie dała mu dojść do słowa.
_ Zbierajcie się, dziewczynki - zwróciła się do Tori i Cami. - Obiecałam
zawieźć was na moją fermę
i pokazać nowe szczeniaki. Jazda do domu. Nałóżcie dżinsy i adidasy.
Trzeba będzie przejść przez
dość wyboisty teren.
Dziewczynki chwyciły ją za ręce i przytuliły się do niej. Były mokre,
ale pani McReady nie
zwracała na to uwagi. Bardzo je lubiła, to było jasne. I to z
wzajemnością.
- Jak mają się kotki? - dopytywała się Cami.
-Tori chce je koniecznie jeszcze raz zobaczyć.
_ Większość jest już rozdana - odparła pani McReady. - Chociaż jeden
jest chyba wciąż do wzięcia.
Jeżeli go znajdziemy. On bardzo lubi uciekać w góry.
Kiedy cała trójka zniknęła we wnętrzu domu, Rafe zwrócił się do
Kendall.
_ Daję ci słowo honoru, że tego nie zaplanowałem - powiedział.
Kendall przysiadła na skraju basenu, rozpryskując nogami wodę.
Powinnam się ubrać i czym
prędzej wrócić do siebie, . pomyślała. Ale ogarnęło ją obezwładniające
lenistwo, więc rytmicznie
poruszała stopami, robiła na wodzie małe fale i s'poglądała w niebo, na
którym rysowały się korony
dębów.
Rafe rozłożył się wygodniej na szezlongu i podziwiał niebieski kostium
kąpielowy, w którym było
jej tak do twatzy. Miękki, mokry materiał opinał jej strome piersi.
Przymknął oczy i zacisnął pięści.
- Przyznaj, że zachowuję się bezbłędnie - odezwał się cicho.
Uśmiechnęła się, nie przestając obserwować nieba.
- Owszem. Jesteś nadzwyczajny.
- Posłuszeństwo powinno być nagradzane:
-Tak powiadasz?
-Tak mówią ludzie.
- Hm.
- Czy w nagrodę dla mnie nie przyjęłabyś zaproszenia na kolację?
- Na kolację?
~ W miejscu publicznym - pqwiedział pospiesznie. - W restauracji.
Pełnej ludzi, takich samych,
jak ty j ja.
Uśmiechnęła się. Jakże dziecinnie usiłował przekonać ją o niewinności
swoich zamiarów.
- Niestety, nie mogę - powiedziała.
Rafe wiedział, że otrzyma kosza, mimo to skrzywił się i potrząsnął
smętnie głową.
- Dlaczego? - zapytał .. !
- Po prostu, nie mam na to ochoty ... nie chcę brnąć głębiej w ...
- O czym ty właściwie mówisz, Kendall? Przecież nie zrobiliśmy nic
złego ...
-Nie? .
Patrzył na nią zastanawiając się, o co jej chodzi. Ale zanim zdążył o to
zapytać, usłyszeli głosy
dziewczynek, które pędziły w kierunku łazika. Pani McReady
próbowała dotrzymać im kroku.
Cała trójka usadowiła się na przednim siedzeniu. Pani McReady
uruchomiła wóz.
- One chyba bardzo lubią tę panią - zauważyła Kendall.
- O tak - odparł Rafe.
- Ciebie też.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Po czym to poznajesz?
- Po ich oczach. Przez ostatnie dwa tygodnie zmieniły radykalnie swój
stosunek do ciebie.
- Ja tego jakoś nie widzę.
Rafe potrząsnąt głową z powątpiewaniem. Bardzo pragnął, żeby słowa
Kendall nie były jedynie
próbą pocieszenia go.
Przez chwilę milczeli.
- Hej, Rafe - odezwała się wreszcie Kendall. - Czy miałeś jakąś
wiadomość od Darrena?
Rafe zesztywniał. Już od pewnego czasu obawiał się tego pytania. Mógł
je zignorować, ale patrząc
Kendall w oczy, trudno ją było oszukiwać.
- Nie - odparł więc - ale wiem, gdzie go można znaleźć.
Znów zaległo milczenie. Rafe czekał z zapartym tchem na następne
pytanie Kendall. Jednakże
dziewczyna nie odzywała się.
- Czy podać ci jego adres? - zapytał Rafe po chwili. Kendall potrząsnęła
powoli głową.
- Nie - powiedziała cicho. - Zastanawiałam się tylko nad tym, czy
wiesz, jak się z nim w razie
czego porozumieć.
Skinął głową ze zrozumieniem. Znowu uświadomił sobie, że Kendall
nie zapomniała jeszcze ó
istnieniu . Darrena. I że chyba nigdy go nie zapomni. Powinien ją sobie
wybić z głowy. I to jak
najprędzej.
Ale to nie było możliwe. Z tej pr,ostej przyczyny, że w miarę upływu
czasu pragnął jej cąraz
goręcej. Nigdy w życiu nie pragnął żadnej kobiety z taką desperacką
siłą.
Lekcje pływania dawały świetne rezultaty i zostały przedłużone na
następne dwa tygodnie. Cami
uczyła się szybko i czuła się w wodzie doskonale. Tori musiała więcej
nad sobą pracować, ale
czyniła to z ochotą· Obydwie robiły szybkie postępy. Pokochały wodę·
KendaIl stała się ich
najlepszą przyjaciółką. Z niecierpliwością czekały na kaj;de jej.
przybycie i gdy nadchodziła pora
rozstania, czepiały się jej i nie pozwalały odejść. Zdawała sobie sprawę,
ż
e traktują ją jak zastępczą
matkę, ale' wcale jej to nie przeszkadzało.
Poza tym bardzo je polubiła. Cami była zawsze wesoła i promienna, a
zatroskana buzia Tori
budziła w KendaIl wielką sympatię.
- Cami, powiedz mi, dlaczego Ton nic nie mówi? - zapytała KendaIl
dziewczynkę, gdy jej
siostrzyczka pobiegła z ojcem na poszukiwanie swoich okularów.
Oczy Cami przygasły, jak zwykle, kiedy wypytywano ją o problemy
Tori.
- Nie wiem - odparła krótko. - Pewnie nie ma ochoty.
-A czy dawniej odzywała się częściej? - dopytywała się KendalI.
Cami skinęła głową.
-Tak. Dopóki mieszkałyśmy w naszym starym domu. Zanim
przeprowadziłyśmy się tutaj.
Rozmowę przerwał powrót Tori. KendaIl wznowiła lekcję·
Później długo zastanawiła się nad tą sprawą. Czyżby śmierć matki tak
na nią wpłynęła? A może
Rafe niechcący ją przestraszył i to odebrało jej chęć do odzywania się?
Trzeba będzie poruszyć tę sprawę z Rafe'em, trzeba pomóc temu
dziecku, być może nawet
zasięgnąć porady specjalisty. .
Obecność Rafe'a w czasie lekcji miała tę zaletę, że coraz lepiej
poznawał swoje córki, a one coraz
swobodniej czuły się w jego towarzystwie. KendaIl z przyjemnością
myślała, że przyczynia się do
tego stanu rzeczy. Osobiście było jej wszystko jedno, czy Rafe
obserwuje ją w czasie lekcji, czy
nie. Przynajmniej tak jej się zdawało.
W kilka dni poźniej Rafe nie zjawił się przy basenie.
Zamiast niego pojawiła się służąca~ rozstawiła na murawie stół i
zabrała się do nakrywania go na
dwie osoby. Rozkładała na nim piękne talerze, kryształowe kieliszki,
eleganckie srebrne sztućce.
Na środku postawiła niską chińską wazę wypełnioną czerwonymi
różami. Kendall przeszedł
radosny dreszczyk. A więc Rafe postanowił zaprosić ją na kolację tu, na
swoim terenie. No cóż, tym
razem chyba się zgodzi. W końcu niczym nie ryzykuje.
Rafe przyszedł do ogrodu pod sam koniec lekcji.
Kendall właśnie zwolniła dziewczynki i stała po pas w wodzie,
odpoczywając po wyczerpującym,
upalnym dniu. Podniosła wzrok i z przyjemnością stwierdziła, że Rafe
ubrał się wyjątkowo
starannie. Już miała się do niego uśmiechnąć, gdy zauważyła stojącą za
nim Caroline, wytworną, w
długiej, obcisłej, jedwabnej sukni.
W tym momencie Kendall miała ochotę po prostu zanurkować,
przepłynąć basen pod wodą i uciec
jak najdalej. Co za kretynka ze mnie, pomyślała ze złością. Jak mogłam
sobie wyobrazić, że stół
został nakryty dla mnie? Szybko spojrzała na Rafe'a, by stwierdzić, czy
,on orientuje się w sytuacji.
Wesoły uśmieszek na jego wargach przekonał ją o tym, że łajdak bawi
się jej kosztem i że z
pewnością wszystko to specjalnie zaaranżował, by zagrać KendaIl na
nosie.
Uniosła wysoko głowę, wyprostowała plecy i skinęła dystyngowanie
głową.
-Wieczór zapowiada się romantycznie - zauważyła. - śyczę państwu
smacznego.
- Nie wiem, czy wiesz, ale dziś jest pełnia księżyca - uśmiechnął się
Rafe. .
-W takim razie radzę, by Caroline miała się na baczności - odparła
wesoło Kendall. - Niektórzy
mężczyźni dostają od tego bzika.
Caroline podeszła do basenu.
- Halo, halo - zawołała i posłała dziewczynkom kilka pocałunków. -
Halo Cami, halo Tori. Jest też
panna Candy, o ile się nie mylę?
- Kendall.
- Oczywiście, Kendall.
Dziewczynki podpłynęły do Kendall i objęły ją z dwóch stron.
- Dlaczego trzeba się mieć na baczności przed pełnią księżyca? -
dopytywała się Cami.
- Bo wtedy z lasu wychodzą wilki, a wiedźmy pędzą na miotłach po
niebie - roześmiała się
Kendall. - Uważajcie, żeby was nie porwały.
Dziewczynki zaczęły piszczeć, udając, że się boją. Były zachwycone.
Rafe roześmiał się, ale Caroline się zgorszyła.
- Dobrze wiecie, że ona żartuje. Pełnia księżyca to romantyczne
zjawisko. Sprzyja zakochanym powiedziała.
- Jak można tak straszyć małe dzieci - dodała, patrząc oburzonym
wzrokiem na
Kendall. - A na dodatek nie własne, lecz cudze.
Kendall uniosła brwi. Czyżby wytworna dama rzuciła jej rękawicę?
Objęła dziewczynki, pomogła
im wyjść z basenu i stanęła z nimi na trawie. Lgnęły do niej jak małe
małpki do swojej mamy.
- Czy ty też uważasz, że źle zachowuję się wobec twoich pociech? -
zwróciła się Kendall do Rafe'a.
Rafe patrzył to na jedną, to na drugą kobietę. Widać było, że bawi się
doskonale.
- Kendall ma znacznie więcej doświadczenia z dziećmi niż ty i ja -
powiedział do Caroline. - Myślę,
ż
e należy jej w tych sprawach zaufać.
_ Czy możemy zjeść z wami kolację, tato? - zapytała nagle Cami.
Caroline chciała coś odpowiedzieć, ale ubiegł ją Rafe.
_ Oczywiście, że tak. Lećcie do domu i przebierzcie się w najładniejsze
sukienki.
Kendall z satysfakcją zobaczyła, że twarz Caroline wyraźnie się
wydłuża.
_ Czy KendaH też może zostać? - dowiadywała się Cami podnieconym
głosem.
Kendall skrzywiła się. Tylko tego brakowało! Miała już zamiar bardzo
stanowczo odmówić, gdy
zobaczyła minę Caroline i usłyszała jej cienki głosik.
- O nie, ona wszystko zamoczy! - Caroline zgarnęła swoją jedwabną
spódnicę i cofnęła się o kilka
kroków. - Jest cała mokra.
_ Niech zmoczy - rożeśmiał się Rafe. - To normalne na przyjęciach
koło basenów. Zapraszam cię,
Kendall - zwrócił się do niej. - Zostań z namI.
Kendall spojrzała na Caroline, która z trudem trzymała nerwy na
wodzy.
_ Bardzo dziękuję - odparła powoli. - Ale, niestety, mam jeszcze wiele
spraw do załatwienia.
_ Powiedziałaś nam, że odwołałaś dzisiejszy trening ekipy -
przypomniała jej Cami. - Błagam cię,
zostań. Tori tak się ucieszy!
- Zostań, Kendall - powiedział Rafe dziwnie serdecznie. - Bardzo cię o
to proszę·
Kendall zmiękła.
_ Mam w samochodzie sukienkę. Polecę i szybko się przebiorę·
_ Świetnie - ucieszył się Rafe. - Ale pospiesz się, bo zaczniemy bez
ciebie.
Cami zaczęła podskakiwać jak piłka, Tori uśmiechnęła się od ucha do
ucha, Caroline spuściła oczy,
Rafe roześmiał się na cały głos.
To jest nonsens, pomyślała Kendall. Nie powinnam tego robić. Caroline
przyszła tu, spodziewając
się kolacji w romantycznym nastroju. Sam na sam z Rafe'em. A
tymczasem czeka ją rodzinne
spotkanie i, na dodatek, moje towarzystwo. Duża przykrość dla tej
,wytwornej damy!
Ale po co Caroline udaje, że lubi dzieci, skoro w gruncie rzeczy ich nie
cierpi? Po c6 się zgrywa? A
w ogóle, czy ona zasługuje na takiego mężczyznę, jak Rafe? Kendall
usiłowała sobie uzmysłowić,
jakby to było, gdyby Caroline przeniosła się na stałe do tego domu,
zaczęła dyrygować dziećmi,
częstować Tori klapsami, i krew się w niej zagotowała. O nie, nie
wolno do tego dopuścić! Z
pomocą dziewczynek postara się o to, żeby Caroline raz na zawsze
znikła z życia ich ojca.
Kendall ubrała się w jasną, bawełnianą sukienkę, rozczesała wilgotne
włosy, pozwalając im
swobodnie opaść n~ plecy i powróciła na brzeg basenu. Powietrze było
łagodne i ciepłe, ostatnie
promienie zachodzącego słońca odbijały się w spokojnej wodzie.
Dziewczynki jeszcze nie zeszły
na dół, prawdopodobnie przebierały się w swoich pokojach, Rafe zaś z
Caroline tańczyli w takt
muzyki, płynącej ze stojącego w salonie adaptera.
Kendall utkwiła wzrok w nagich plecach Caroline, na których
spoczywała teraz smukła, smagła
dłoń Rafe'a. Ogarnęło ją paskudne uczucie zazdrości. Poczuła
nienawiść do tej kobiety, właściwie
bez konkretnej przyczyny. Zaskoczyło ją to. Nigdy w życiu nie zaznała
czegoś podobnego. W
mgnieniu oka, z przeraźliwą wręcz jasnością, zrozumiała, że bierze się
ono z jednego jedynego
powodu: chciała mieć Rafe'a dla siebie! O tak! Nie mogła dopuścić do
tego, by dostała go
Caroline.
Po chwili zastanowienia doszła jednak do wniosku, że jest to z
pewnością chwilowy kaprys, nagły
apetyt na,ciastko, oglądane przez szybę cukierni. Tak będzie na pewno i
z Rafe'em. Gdy tylko uda
jej się, przy pomocy dziewczynek, posłać Caroline na grzybki, znowu
Rafe stanie się jej obojętny.
Ogarnęła ją chęć ucieczki, ale było za późno.
Caroline zauważyła ją i zwróciła się do niej z kokieteryjnym chichotem.
- Och, Candy - zawołała - chodź i pomóż mi! Rafe jest strasznie
bezczelny. Robi rzeczy, od których
się rumienię·
- Nazywam się Kendall.
Caroline zachichotała jeszcze piskliwiej, a Rafe zaczął ją teraz łaskotać
po białych plecach.
- Nie rób tego, wstrętny człowieku - piszczała Caroline. - Candy,
przyjdź mi z pomocą. Cóż to za
Casanova! Cieszę się, że wróciłaś, bo nie daję sobie z nim rady.
Mizdrzenie się Caroline przyprawiło Kendall o ból zębów, jednakże
Rafe nie zwracał na nią uwagi.
Wyglądał jak kot, który najadł się spyrki i jeszcze nie oblizał sobie
wąsów.
- Candy, powiedz sama, czy on nie jest naj przystojniejszym mężczyzną
na świecie?
- Nazywam się Kendall, ale mniejsza z tym. Owszem, jest całkiem
przystojny. Ma ładne oczy. No,
ale może 'trochę zbyt cofnięty podbródek.
Kendall rozsiadła się wygodnie w jednym z fotelików i krytycznie się
przyglądała tańczącej parze.
Rafe zrobił do niej perskie oko.
- Zmiana partnerek - oświadczył. Odprowadził Caroline do krzesła i
wyciągnął rękę do Kendall. -
Czy mogę panią prosić o ten taniec? - zapytał i ukłonił się.
Caroline skrzywiła się, a Kendall skoczyła na równe nogi i wtuliła się w
ramiona Rafe'a. Zrobiła to
na złość głupiej babie, ale prawie natychmiast zorientowała się, że
nieco przesadziła. Nie zdawała
sobie bowiem sprawy z tego, jak wspaniale umięśnione było ciało
Rafe'a. Po kilku krokach poczuła,
ż
e uginają się pod nią kolana, zwłaszcza że trzymał'ją mocno i że jego·
ciepły oddech owiewał jej
skroń i ucho. Rafe prowadził ją wokół basenu, a' gdy dotarli do końca,
tam, gdzie woda była
najgłębsza, przechylił ją w tył i tak trwali przez dłuższą chwilę.
Spojrzała na niego, unosząc z trudem głowę, i skrzywiła się.
- Mogłeś sobie wybrać jakąś lepszą - szepnęła.
- Próbowałem; ale dostałem kosza ..
Przyciągnął ją mocniej do siebie i w rytmie walca wrócili do miejsca, w
którym siedziała Caroline.
Dziewczynki, ubrane w najlepsze sukienki i pięknie, uczesane, wyłoniły
się z domu. Tori nałożyła
lewy pantofelek na prawą nogę, co Caroline z miejsca zauważyła i
wyśmiała. KendaH wzięła
dziewczynkę na kolana, naprawiła błąd i zaprowadziła ją do stołu.
Kolacja była, doskonała. Fileciki z łososia; ryż, sałatka z cykorii.
Caroline bez przerwy !p-ówiła,
ale mimo to jadła dwa razy więcej niż inni. Coraz bardziej działała
wszystkim na nerwy, tylko
Rafe w ogóle na nią nie reagował. Być może dlatego, że bawi go
sytuacja, pomyślała Kendall.
Tymczasem Caroline stawała się agresywna. Spałaszowała dwie porcje
sernika i zabrała się do
systematycznego krytykowania dziewczynek.
-Tori, kochanie, dlaczego. zawsze patrzysz spode łba? Musisz
koniecznie odzywać się do lu(,izi.
Twoje milczenie jest po prostu śmieszne. A ty,Cami, musisz coś zrobić
z włosami. Ściągnij je
bardziej do tyłu. Wpadają·ci ciągle do oczu. To okropne! Przecież na
pewno chcesz, żeby twój
tatuś był z ciebie dumny!
Cami na pewno chciała jednego, a mianowicie, żeby pozwolono jej
uausić tę paskudną babę. Tego
Kendall była pewna. Sama chętnie by to zrobiła.
-Wiesz co - zwróciła się Caroline do Rafe'a. - Powinniśmy popłynąć
statkiem po Pacyfiku. We
dwoje. Tak, żeby nas nikt nie mógł znaleźć. Są takie wycieczki. Trwają
wiele tygodni. Można się
oderwać od wszystkiego - dodała, spoglądając z nie ukrywaną nifchęcią
na dziewczynki.
-To mogłoby być wspaniałe - odparł Rafe odruchowo. Nie zauważył, że
córki patrzą na niego z
przerażeniem w oczach.
Kertdall ogarnęła złość. Jak mógł tak bezmyślnie dokuczać swoim
dzieciom?! Czyżby zapomniał,
jak niedawno straciły matkę?
- M02!e Candy mogłaby zamieszkać z wami przez ten czas -
zasugerowała Caroline. - Ta
sprawiłoby wam przyjemność, nieprawdaż, dziewczynki?
Kendall kopnęła Rafe'a pod stołem z całych sił. Spojrzał na nią ze
zdziwieniem. Najwyraźniej nie
miał zielonego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi.
Zanim Kendall zdążyła go ponownie kopnąć, zjawiła się pokojówka.
-Telefon do pana.
- Dziękuję. Odbiorę go w gabinecie.
Rafe rzucił serwetkę na stół i pobiegł w głąb domu.
- Pospiesz się, kochanie - gruchała Caroline.
- Będziemy na ciebie czekały.
Zsunęła z przegubu ręki ciężką, złotą bransoletę.
Położyła ją obok szklanki z wodą i zwróciła się do dziewcząt głosem
tak .innym niż ten, którym
mówiła do Rafe'a, że Kendall aż się wzdrygnęła. Przypomniał jej się
film Egzorcysta.
-Słuchajcie, wy dwie, łokcie ze stołu, ale już - burknęła. Spojrzała na
Kendall.
- .Mogłaby je pani nauczyć choć trochę dobrych mamer.
- Nie jestem ich guwernantką, tylko instruktorką pływania.
Caroline zapaliła papierosa, zaciągnęła się głęboko i zaczęła coś
mruczeć na temat niesprawności
dzisiejszej służby. W pewnym momencie Kendall zauważyła, jak Cami
wyciąga swoją małą rączkę
i zręcznym ruchem zgarnia ze stołu bransoletkę Caroline. Myślała, że
dziewczynka chce się
przyjrzeć ładnej ozdobie, ale pomyliła się. Cami i Tori wstały od stołu i
szybko pobiegły do basenu.
Czyżby wykonywały jakiś dobrze opracowany plan?
- Mam nadzieję, że pani wkrótce pojedzie do domu - zauważyła
Caroline cierpkim tonem. - Rafe i
ja chcielibyśmy zostać sami. Ufam, że mnie pani rozumie.
Kendall skinęła głową, Przyglądała się intensywnie dziewczynkom. Co
one knują?
Rozległ się lekki plusk i zaraz potem Cami i Tori podbiegły do stołu.
- Ojejku! - krzyknęła Cami, zakrywając sobie oczy rączkami. -
Bransoletka Caroline wpadła do
wody. - Moja bransoletka! - zdenerwowała się Caroline, wodząc rękami
po obrusie. - O mój Boże!
Co za wstrętne bachory! Zrobiłyście to naumyślnie!
Pobiegła na skraj basenu i spojrzała w głąb wody.
Dziewczynki stanęły obok niej.
-Widzę ją. Leży na dnie - krzyknęła Caroline. Następne dźwięki, jakie
wydobyły się z jej krtani,
były raczej nieartykułowane. Machała dziko rękami, zupełnie jakby się
spodziewała, że niebo
ześle jej jakieś narzędzie do pomocy. Piszczała i gdakała jak zarzynana
kura. Wreszcie wpadła do
wody jak
wypełniony kamieniami worek.
Kendall bawiła się doskonale. Nie mogłaby przysiąc, ale zdawało jej
się, że dwie małe piąstki
podcięły kolana Caroline, przez co straciła równowagę i wylądowała w
basenie.
Kendall pochyliła się. Caroline leżała na dnie i łykała vyodę·
- Słuchajcie - zdenerwowała się Kendall. - Ona chyba nie umie pływać.
Bez chwili zast.;tnowienia zrzuciła z nóg sandały i skoczyła do wody.
Objęła Caroline wpół i
popłynęła z nią do schodków. Wszystko to trwało zaledwie chwilę.
Caroline krz.tusiła się, ale była
cała i zdrowa, chociaż bardzo mokra.
W sercu miała więcej złości niż wody w płucach.
Jeszcze zanim odzyskała normalny oddech, zaczęła wrzeszczeć na
dziewczynki i wygrażać im
pięścią·
- Coście zrobiły? Już ja wam pokażę!
Rafe powrócił do ogrodu. Na schodkach basenu ;zobaczył Caroline i
Kend.;tll. Miały mokre włosy,
suknie przyklejone do ciała.
- Odchodzę na chwilę i od razu się topicie - mruknął.
- Caroline wpadła do basenu - przerwała mu Cami, patrząc na ojca
lliewinnymi oczami. - Kendall
wskoczyła za nią i uratowała jej życie.
- Rafe, Rafe - popłakiwała Caroline.
Wyglądała żałośnie. Jej mokre włosy okalały pozbawioną makijażu
twarz.
Wstała i podeszła chwiejnym krokiem do Rafe'a, przylgnęła do· niego i
zmoczyła mu przód koszuli.
-Te twoje okropne dziewczyny wepchnęły mnie z premedytacją do
wody! Musisz je natychmiast
ukarać - zażądała.
- Co ty opowiadasz? Jesteś śmieszna.
Rafe otrząsnął się jak mokry buldog, odsl,lwając jednocześnie od siebie
Caroline.
- One to zrobiły! Przysięgam ci.
Rafe spojrzał w stronę Kendall, która siedziała na brzegu basenu i
machała nogami.
- Co tu się stało? - zapytał.
Kendall wzruszyła .ramionami, uśmiechnęła się szeroko, a potem
zanurkowała i wyciągnęła z dna
bransoletkę Caroline. Podała ją Rafe'owi. Była zadowolona. Caroline
najwyraźniej zbierała się do
wyjścia.
- Jeżeli ich nie ukarzesz ... jeżeli nie wyciągniesz konsekwencji. .. -
krzyczała - to nigdy ci tego nie
daruję! Ale co tam. Przecież widzę, że jesteś po ich stronie.
Rafe wydawał się nie tyle zgorszony, ile znudzony całą tą sprawą·
- Caroline - powiedział. - Przecież to są moje córki. Oczywiście, że
jestem po ich stronie. .
- Proszę, żebyś mnie odwiózł do domu - zażądała Caroline. - Nikt mnie
jeszcze nigdy tak podle nie
potraktował.
Rafe wzruszył ramionami.
- Ben cię odwiezie. Zaraz mu powiem, żeby wyprowadził samochód.
Idź na ganek.
Otrząsając się i prychając Caroline poszła do samochodu, a Kendall
wyskoczyła z basenu. Rafe
podał jej ręcznik i spojrzał na nią zdziwionym wzrokiem.
- Czy to ty sprawiłaś jej tę kąpiel? - zapytał podejrzliwie.
- Nie, to nie ja. Ale muszę przyznać, że sobie na nią zasłużyła.
- Rozumiem - odparł Rafe z powagą.
Gdy Caroline wreszcie odjechała, Rafe zwrócił się do swoich córek,
które siedziały grzecznie na
ławce ze spuszczonymi oczami.
- Miałyście dzisiaj dobry dzień, prawda? Teraz idźcie do swoich
pokojów i przygotujcie się do
spania. Przyjdę do was za chwilę i pogadamy sobie o tym, co się stało.
Wstały posłusznie i ruszyły w stronę domu, uśmiechając się
konspiracyjnie do Kendall.
- One ją popchnęły - zawiadomiła Kendall Rafe'a, kiedy znaleźli się
sami. - I to nie bez przyczyny.
Ale przypuszczam, że należy 'im uświadomić, że to mogło mieć przykre
konsekwencje.
- Biedna Caroline - uśmiechnął się Rafe. - Niezbyt dobrze
potraktowaliśmy ją dzisiaj.
- Jak już mówiłam, niestety zasłużyła sobie na to. Dlaczego ją
zaprosiłeś?
- Skoro odmawiasz mi swojego towarzystwa, muszę sobie jakoś radzić.
Mężczyzna już taki jest.
- I właśnie dlatego tyle kobiet przed nim ucieka - oświadczyła Kendall i
zaczęła rozglądać się za
swoimi rzeczami.
Rafe podszedł do niej szybkim krokiem i chwycił za przegub ręki.
- O nie - powiedział. -. Nie pojedziesz do domu w tych mokrych
ciuchach. Musisz wziąć gorący
prysznic. Znajdę ci jakieś suche rzeczy.
Zamilkł. Po chwili odezwał się, ale już cichszym głosem.
- Może byś została u nas na noc?
-Na noc?
- Słuchaj, w tym domu jest piętnaście sypialni. Wybierz sobie, którą
chcesz. Pokojówka ją
przygotuje. Jesteś w końcu bohaterką dnia. Należy ci się gorący
prysznic, miękki płaszcz
kąpielowy, piękny pokój ...
To brzmiało zachęcająco. Kendall stwierdziła, ku własnemu zdumieniu,
ż
e zaczyna zastanawiać się
nad propozycją Rafe'a.
ROZDZIAŁ PIĄTY
W godzinę później, otulona od stóp do głów miękką, białą podomką,
KendalI przekraczała
ogromny hol domu Rafe'a. Była po orzeźwiającej kąpieli w ciepłym
baseniku z podwodnym
masażem i czuła się znakomicie. Zajrzała przed chwilą do sypialni
dziewczynek, które spały jak
susły.
Zatrzymała się i raz jeszcze spojrzała w głąb holu. I Po raz trzeci. Ani
ś
ladu Rafe'a. Odważyła się
nawet zajrzeć do jego pokoju. Co to miało znaczyć? Czy nie zamierzał
jej nawet powiedzieć
dobranoc? Czyżby był szczery, gdy zapewniał ją, że nie ma się czego
obawiać z jego strony?
KendalI ruszyła na schody. Była zbyt zaintrygowana sytuacją, by móc
się położyć do łóżka.
Postanowiła poszukać czegoś do czytania.
Zeszła na dół. Po ciemku znalazła drzwi biblioteki.
Wodząc ręką po ścianie szukała wyłącznika. Natrafiła na coś miękkiego
.. i powiewnego.
Wzdrygnęła się. Była to prawdopodobnie jakaś zasłona, ale w
ciemnościach takie cienkie zasłony
bywają niepokojąco podobne do pajęczyn.
- Halo - rozległ się znajomy męski głos. KendalI podskoczyła i jęknęła
ze strachu.
-To tylko ja - odezwał się ponownie ten sam męski głos.
Przecież to Rafe, pomyślała. Jaka ja jestem niemądra!
Zabłysła niewielka lampa z zielonym kloszem, oświetlając głęboki,
skórzany fotel, w którym
rozsiadł się pan domu. Trzymał wysoką szklankę, wypełnioną
złocistym płynem.
- Rafe! - zawołała i przyłożyła sobie rękę do serca.
-Ale mnie przestraszyłeś! Co tu robisz?
Mógł odpowiedzieć, że na nią czeka, i byłoby to częściowo prawdziwe,
ale nie chciał jej
odstraszyć. Wskazał więc tylko ręką na stojący naprzeciwko wygodny
fotel. Pomyślał, że KendaIl
wygląda szalenie ponętnie w tym miękkim, białym stroju.
- Po prostu siedzę sobie po ciemku i zastanawiam się nad moim losem -
powiedział z udanym
smutkiem.
Postanowił sobie trochę pożartować, co tam.
- Myślałem o tym, jakby to było, gdybym się ożenił z Caroline. .
- Z Caroline? - KendalI spojrzała na niego ze szczerym zdziwieniem. -
Nie zrobisz chyba takiego
głupstwa - dodała.
- Sam nie wiem, moja droga. Widzisz, mam te dwie małe dziewczynki i
nie bardzo daję sobie z
nimi radę. Powinienem się chyba o~enić, chociażby po to, żeby ktoś się
nimi na serio zajął.
- Może ktoś, ale na pewno nie CaroIine - oburzyła się KendalI. - Ona
nie ma zielonego pojęcia o
tym, jak się obchodzić z dziećmi. .
-A mnie się zdawało, że każda kobieta instynktownie to umie.
- Nie ona. .
Rafe westchnął.
- Może masz rację - powiedział po chwili. - Prawdę mówiąc, nie
wyobrażam jej sobie, robiącej na
drutach malutkie pantofelki dla niemowląt.
KendaIl roześmiała się.
- Zwracam ci uwagę, że Cami i Tori już dawno wyrosły z takich
pantofelków.
-Trochę żałuję, że nie są chłopcami.
Rafe zasępił się i KendaIl zrobiło się go żal.
- Myślisz, że szłoby ci łatwiej z chłopcami? - zapytała. - Dlaczego?
- Dlaczego?! - Rafe był zaskoczony jej pytaniem.
- Dlatego, że chłopcy są znacznie łatwiejsi od dziewczynek. Mówią, co
myślą, kopią piłkę, rozbijają
sobie kolana. Kiedy klną, można im dać klapsa. Jak spadają z drzewa i
coś sobie łamią, wiezie się
ich do lekarza i zakłada gips. Gdy dochodzą do osiemnastu lat i stają się
bezczelni, wypycha ich się
z domu, żeby zaczęli sobie sami dawać radę. Tyle wiem o chłopcach, . i
to mi wystarczy.
KendaIl roześmiała się.
-Wydaje mi się, że to jeszcze nie wszystko.
I Rafe także się roześmiał.
- Chyba masz rację.
Łyknął trochę whisky i spoważniał.
- Prawdę mówiąc, martwię się o moje dziewczynki. Potrzebna im jest
matczyna ręka.
- Nie możesz się ożenić tylko po to, żeby im dać matkę·
- Czemu nie?
- Bo do tego potrzebna jest chociaż odrobina miłości. Bez niej może
być jeszcze gorzej.
- No cóż, to ty przekonywałaś mnie niedawno, że miłość w ogóle nie
istnieje.
KendaIl wzruszyła ramionami.
-Tak mi się zdawało, ale tylko przez krótką chwilę.
- Innymi słowy, zmieniłaś zdanie i znów wierzysz w istnienie tego
dziwnego zjawiska.
- Może - szepnęła i uśmiechnęła się blado.
Rafe zmarkotniał. No tak, przecież wiedział, że prędzej czy później
Kendall przestanie się gniewać
na Darrena, miał jednak nadzieję, że wtedy również przestanie go
kochać. Widać się mylił.
Duszkiem wypił swojego drinka. Co tam., pomyślał, trzeba wreszcie
zapomnieć o Darrenie.
Kendall jest wolną ,kobietą. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby się do
niej zalecać.
Kendall zorientowała się, że coś go trapi. Była pewna, że jest to myśl o
córkach, o całej tej skomplikowanej
sytuacji.
_ Dzieciom niełatwo jest przejść do porządku nad. śmiercią matki -
powiedziała szybko. - Daj im
jeszcze trochę czasu. .
- Myślę, że zrobiły już pewne postępy - odparł Rafe, odstawiając na
stolik pustą szklankę i
prostując plecy. - Szkoda, że ich nie widziałaś, kiedy tu przyjechały.
Były naprawdę w bardzo złej
formie. Marci była może niezbyt dobrą żoną, ale za to znakomitą
matką.
Ś
mierć Marci zatarła w nim niechęć, którą tak długo do niej żywił.
Potrafił myśleć o niej już tylko
jako o matce Cami i Tori, a nie jako o kobiecie, która niemal zniszczyła
mu życie ..
_ Były zupełnie zagubione. A ja umierałem ze strachu. Nie miałem
pojęcia, co robić.
Przypomniał sobie, jak wyglądały, jakie były blade i smutne, jak mocno
trzymały się za ręce, z
jakim przerażeniem na niego patrzyły, zupełnie jak gdyby się bały, że
zamknie je w klatkach. Co
Marci o nim naopowiadała? Nawet nie chciał wiedzieć.
-Ty też zrobiłeś duże postępy. Nauczyłeś się z nimi obchodzić -
pocieszała go KendaIl. - Dzisiaj,
na przykład, gdy zorientowałeś się, że popchnęły Caroline do wody,
nawet na nie nie nakrzycżałeś.
Usiłowałeś im tylko wytłumaczyć, dlaczego nie powinny były tego
zrobić. Myślę, że to najlepsza
metoda wychowawcza.
-Tak sądzisz? - Rafe był wyraźnie z siebie zadowolony.
- Cami powiedziała mi coś bardzo ciekawego - odezwała się Kendall po
chwili. - Otóż, zanim z
tobą zamieszkały, Tori zupełnie normalnie mówiła!
-To znaczy, że ja jestem winien temu, że prakty'cznie zaniemówiła. Czy
to możliwe? A ja
myślałem, że ona jest po prostu trochę zapóźniona w rozwoju i że to się
z czasem wyrówna. Ale,
jeżeli przedtem normalnie mówiła, to znaczy, że zrobiłem jakieś
straszne głupstwo.
Rafe był tak zmartwiony, że Kendall miała ochotę pogłaskać go po
głowie, szepnąć coś
pocieszającego do ucha, pocałować go czule.
- Czy przestraszyłeś ją czymś? - zapytała.
-Chyba nie.
Zamknął oczy i zamyślił się.
- Może po prostu wyczuła ... - szepnął i urwał w pół zdania.
- Co takiego?
- Nic, nic.
Kendall wstała i przyklękła przy jego fotelu. Położyła mu rękę na
kolanie i spojrzała głęboko w
oczy.'
- Co chciałeś powiedzieć? - zapytała.
-To nic takiego, Kendall. Nie powinienem był wypić tej whisky. Czuję
się zupełnie znokautowany.
Dotknął delikatnie jej policzka.
- Jestem do niczego - uśmiechnął się. - Nic mi się ostatnio nie udaje.
Nagle Rafe spoważniał. Ściemniały mu oczy.
- Powiedz mi prawdę. Czy chcesz iść ze mną do łóżka? .
Kendall wzdrygnęła się. Nie spodziewała się tak radykalnej zmiany
tematu.
-Ależ skąd!
-Tak też myślałem. - Rafe pokiwał głową ze smutkiem. - Wobec tego
powiem ci dobranoc.
Sięgnął po pustą szklankę i zaczął się podnosić z fotela.
- Zaczekaj - szepnęła Kendall pospiesznie.
Wyciągnęła rękę, by go zatrzymać.
- Na co? - zapytał krótko.
Kendall zawahała się. Nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Po
prostu nie chciała się ż nim
jeszćze rozstawać.
-Więc może pocałujesz mnie na dobranoc? - zapytał Rafe.
Skinęła głową. Wolała na niego nie patrzeć.
Usta Rafe'a były chłodne, pachniały whisky i tytoniem. Kendall liczyła
na przelotny, przyjacielski
pocałunek, taki, po którym można wziąć się za ręce i pomaszerować do
osobnych pokojów. Ale
intensywny, męski zapach Rafe'a oszołomił ją. Rozchyliła bezwiednie
wargi, poddała się jego
pieszczocie, a on objął ją twardym jak stal, delikatnym jak aksamit
ramieniem. Pociągnął ją ku
sobie, posadził na kolanach, wsunął rękę za białą podomkę i dotknął jej
piersi. Kendall poczuła się
jak pijana, siły ją opuściły, poddała mu się bez reszty. Mógł teraz robić
z nią, co tylko chciał.
Rafe tracił panowanie nad sobą, serce łomotało mu w piersi jak szalone,
przemożna siła ciągnęła go
ku tej wspaniałej dziewczynie, choć dobrze wiedział, że powinien
trzymać się od niej z daleka.
Ach, gdyby tylko mógł zagłuszyć wszystkie myśli, tzucić ,się na oślep
w tę otchłań pożądania ...
Kendall zamknęła oczy. Ona pewnie wyobraża sobie, że leży w
ramionach Darrena, pomyślał nagle
Rafe. Zimny dreszcz wstrząsnął jego ciałem, poczuł się tak, jak gdyby
oblano go kubłem zimnej
wody.
- Kendall - szepnął, zanurzając twarz w jej pachnących włosach. - O
Boże, Kendall, ty mnie doprowadzisz
do szaleństw.a.
Zsunął ją łagodnie ze swoich kolan na ziemię·
- Muszę uciec, zanim zrobimy coś, czego potem będziemy gorzko
ż
ałowali.
Pobiegł na schody, pozostawiając Kendall skuloną na dywanie.
Oddychała ciężko i patrzyła za nim
zdumionymi oczami. Zrobiło jej się nagle bardzo, ale to bardzo smutno.
Co się stało? Dlaczego
Rafe tak nagle z niej zrezygnował? Czyiby jej po prostu nie chciał? Nic
z tego nie rozumiała.
Odrzucił ją, to jedno jest pewne. A do tego powinna być
przyzwyczajona. Może było w niej coś
takiego, co w decydującej chwili zrażało mężczyzn?
Była przecież pewna, że Darren ją kocha, ale gdy przyszło podjąć
ż
yciową decyzję, okazało się, że
po prostu puścił ją kantem. IMoże nigdy nie był pewny swoich uczuć
do niej. A teraz co? Myślała,
ż
e Rafe ją autentycznie lubi i pragnie jej. Ale gdy doszło do zbliżenia,
zdezerterował. Czyżby nie
umiała już odczytywać miłosnych znaków? A może mężczyźni bali się
jej, z jakichś nie znanych jej
przyczyn?
Wstała i zaczęła powoli wchodzić na górę. Złość narastała w niej z
każdym krokiem. Ptzecież
zaprosił ją do swojego domu, więc dlaczego tak nagle odszedł?
Postanowiła zażądać wyjaśnień.
Nie pozwoli, żeby ją wciąż wystawiano do wiatru. Jeżeli Rafe doszedł
nagle do wniosku, że jej nie
chce, to niech się przynajmniej z tego wytłumaczy.
Nigdy nie kochała się z Darrenem i nagle zrozumiała, dlaczego. Po
prostu nie miała na to ochoty.
Lubiła go, wydawało jej się, że życie z nim będzie miłe i zabawne, i
dopiero w tej chwili pojęła, że
w gruncie rzeczy przede wszystkim pragnęła być mężatką, a dopiero
potem żoną Darrena. Nigdy
nie budził w niej tego, co Rafe, nigdy nie marzyła o tym, by być z nim
sam na sam, by zwierzać
mu się ze swoich intymnych myśli. Rafe przyciągał ją jak magnes,
chciała każdej nocy tulić go do
siebie, kochać go, zasypiać u jego boku, budzić się rano w jego
ramionach.
Minęła swoją sypialnię, poszła dalej l mocno zastukała do pokoju.
Rafe'a.
Otworzył drzwi. Stał przednią w samych spodniach, z nagim torsem.
Skórę miał gładką i opaloną.
Nie wydawał się zbytnio zachwycony jej widokiem. - Kendall... -
zaczął ostrzegawczo i oparł się
framugę drzwi.
Był tak piękny, że Kendall z wrażenia omal nie osunęła się na ziemię.
Ale opanowała się. Uniosła
głowę i spojrzała mu śmiało w oczy.
- Czy mogę wejść? - zapytała.
Po chwili wahania odsunął się i wpuścił ją do pokoju. Weszła
powolnym krokiem do środka i
rozejrzała się dyskretnie. Na oknach wisiały grube, błękitne zasłony,
niebieska narzuta zasłaniała
łóżko, zarzucone poduszkami w biało-niebieskie paski. W rogu stała
antyczna komoda, a na niej
kilka fotografii dziewczynek w srebrnych ramkach. Kendall
zastanawiała 'się przez chwilę, jak
wyglądała Marci. Cami była chyba do niej podobna. Nie wiadomo
dlaczego ogarnęło ją ciepłe
uczucie do 'pierwszej żony Rafe'a.
- Kendall - zaczął Rafe. Przerwała mu.
- Przyszłam tu nie bez powodu. Muszę wyjaśnić z tobą pewną sprawę.
Rafe zobaczył iskierki złości w jej oczach. Był zaintrygowany.
- Słucham cię.
- Oto, co chciałabym wiedzieć. - Kendall skrzyżowała ręce na piersiach,
nabrała powietrza. w płuca
i spojrzała Rafe'owi prosto w oczy.
- Co to za gra, którą uprawiają niektórzy mężczyźni w stosunku do
kobiet? Chciałabym znać jej
zasady, bo nic nie rozumiem.
- O czym ty mówisz, dziewczyno?
- Przyglądasz mi się od dłuższego czasu, jak smacznemu kęskowi na
cudzym talerzu. Przy tym
dajesz mi do zrozumienia, że w gruncie rzeczy gotów jesteś
spałaszować pełny posiłek. Rzucasz mi
gorące spojrzenia. Całujemy się, co podnosi temperaturę mojego ciała
do niebezpiecznej
wysokości. Podniecasz mnie z premedytacją. Rozgrzewasz.
Namawiasz. A gdy wreszcie mówię tak,
przyznaję się, że też tego chcę, ziewasz i idziesz do swojego łóżka. Co
tu jest grane?
Rafe patrzył na nią ze zdumieniem.
-Ty naprawdę nic nie rozumiesz.
- Masz rację, nic a nic nie rozumiem. Czy to jest rodzinna cecha
Tennysonów? Najpierw Darren
porzuca mnie w ostatniej chwili, potem ty zostawiasz mnie na , środku
pokoju jak kukłę. Co się
właściwie dzieje? Czy to ja robię jakiś błąd?
- Słuchaj, Kendall, to nie ma nic wspólnego z tobą. To ja mam w tej
chwili jakieś dziwne
zahamowania. Nie myśl ani przez chwilę, że ciebie nie pragnę.
- Na pewno? - zapytała cicho.
Niemal nie oddychając, wpatrywała się w kapę łóżk;a, gdyż nie miała
odwagi spojrzeć mu w oczy.
Czekała na jego odpowiedź.
-Tak, jak żadnej kobiety na świecie.
Drżał na całym ciele. Czyżby ona tego nie widziała?
-Wycofałem się, bo nie byłem pewny, czy jesteś już gotowa.
-Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - szepnęła i powoli rozwiązała
sznur podomki, która zsunęła
się po niej i opadła na podłogę z szumem, który w uszach Kendall
zabrzmiał jak szmer oceanu.
Stała teraz przed nim naga jak w dniu narodzin. Na jej policzkach
wykwitły dwa ciemne wypieki.
Wszystko zależało teraz od Rafe'a. Oddała się w jego ręce. Jeżeli ją
odrzuci, opuści ten dom i
nigdy jej noga tu nie postanie. Nie była całkiem pewna, jak doszło do
tej sytuacji. Sama ją chyba
sprowokowała.
Teraz wszystko zależało od niego. Usiłowała odczytać odpowiedź na to
dręczące pytanie z jego
oczu. Nadaremnie. Mogła więc tylko trwać nieruchomo i modlić się.
Zdawało jej się, że czas się zatrzymał. Rafe nie robił najmniejszego
ruchu, nie zbliżał się do niej.
Zamknęła oczy, nie chciała dłużej na niego patrzeć. Jakże się bała, że
odejdzie.
Nagle znalazł się tuż przy niej i chwycił ją za ramiona.
- Słuchaj, Kendall- powiedział zachrypłym głosem.
- Nie kuś mnie, jeżeli nie jesteś gotowa do poniesienia wszystkich
konsekwencji.
Otworzyła szeroko oczy i spojrzała na niego śmiało. Przecież właśnie o
te konsekwencje jej
chodziło.
Wyczytał z jej oczu zgodę i zrozumiał, że jest stracony. Nie mógł już
dłużej zastanawiać się nad
tym, kogo ona naprawdę pragnie, kogo kocha. Może uda mu się
przekonać ją do siebie, może stanie
się mężczyzną jej życia. Jeżeli teraz ją uszczęśliwi, to może zdobędzie
ją na zawsze.
Jakie piękne miała ciało. Piersi pełne, jędrne, sutki delikatne jak płatki
róży. O, jakże pragnął
zanurzyć się w niej cały, całować aż do utraty tchu!
Stanął przed nią i nie dotykając jej, pocałował ją w usta. Ujął jej twarz
w dłonie tak delikatnie i
ostrożnie, jak trzyma się kosztowne naczynia. Bliskość jej stromych
piersi, płaskiego brzucha,
wąskiej talii, smukłych nóg wprowadziła go w stan euforii. Był jak
zahipnotyzowany. Przesuwał
ręce po jej szyi, potem delikatnie po piersiach, aż zaczęła cicho mruczeć
z rozkoszy.
- Będę cię kochał, Kendall - szepnął jej do ucha, pocierając policzkiem
jej policzek. - Będę cię
kochał tak, jak nikt cię dotąd nie kochał.
Wiedział, że dotrzyma obietnicy. Nigdy w życiu nie był tak
podniecony, nigdy w życiu nie zaznał
takiego pożądania. Pieścił ją niespiesznie, z mistrzowską wprawą, chcąc
doprowadzić ją do takiego
stanu napięcia, by zaznała najwyższej, najwspanialszej,
wszechogarniającej ekstazy.
Kendall już dawno przestała myśleć. Wyłączyła się ze wszystkiego,
grały w niej już tylko zmysły.
Przylgnęła do niego, wparła koniuszki palców w jego muskularny tors
tak, jak gdyby to była jej
ostatnia ostoja. Słyszała gwałtowne, przerażające niemal bicie jego
serca. W ostatnim przebłysku
przytomności zastanawiała się, czy potrafi uczynić go szczęśliwym?
Ale nie było czasu do namysłu. Jakaś tajemnicza siła pociągnęła ją ku
niemu. Był jej jedynym, jej
wyłącznym celem. Chciała go mieć ...
Zaraz potem jego ciało przylgnęło do jej ciała. Jego usta nakryły jej
usta. Uniósł ją, rZaniósł na
łóżko i położył na jedwabnej kapie. Sięgnęła po niego i przyciągnęła go
do siebie. Powoli traciła
poczucie
. rzeczywistości, by wkroczyć w nową, cudowną krainę, w której nigdy
dotąd nie przebywała.
Zdawało jej się, że cała promieniuje jakimś nieziemskim ciepłem, że
owiewa ją tropikalna bryza, że
biją w nią fale oceanu i otula srebrzyste światło księżyca. A potem było
jej tak, jak gdyby dryfowała
na powierzchni chłodnego górskiego jeziora, potem znalazła się w
rwących strumieniach
wodospadu, przez chwilę była pod wodą, wreszcie wypłynęła na
wierzch. Otworzyła oczy.i
spojrzała na Rafe'a, na jego smagłe ciało. Wsunął ręce pod jej biodra i
powoli, łagodnie i delikatnie
przygotowywał się do momentu kulminacji. I zaraz znowu zaczęły
miotać nią wielkie fale i uniosły
ją tak, że sięgnęła ku gwiazdom i nie mogła już ani krzyczeć, ani
szeptać, ani nawet odqychać, i
opuściły ją wszystkie siły, więc spoczęła nieruchom o na skraju plaży,
na którą wyrzuciła ją ostatnia
fala.
Potem leżeli obok siebie wśród rozrzuconej pościeli.
Gdy Kendall wreszcie otworzyła oczy i spojrzała na Rafe'a, wybuchnęła
ś
miechem.
- Co cię tak bawi? - zdziwił się. - Czy śmiejesz się ze mnie?
-Ależ skąd.
Ujęła jego twarz w swoje ręce i częstowała go na oślep pocałunkami w
usta, policzki, nos.
- Jestem po prostu bezgranicznie szczęśliwa. Odchyliła się i przyjrzała
mu się uważnie.
- Czy ty to zawsze tak dobrze robisz? Nigdy nie przypuszczałam, że coś
takiego jest w ogóle
możliwe. . - To była dopiero zakąska - roześmiał się. - Przygotuj się na
główne danie.
Objął ją i przytulił do siebie bardzo delikatnie, a ona chłonęła w siebie
tę cudowną chwilę· Nie
miała już żadnych wątpliwości. Była po uszy zakochana.
Jak to się stało? Sama me była tego pewna. Wiedziała tylko, że Rafe
jest tym jednym, jedynym, jej
przeznaczonym mężczyzną. Na teraz i na całe życie.
Pory roku zmieniły się. Wiosna smutku i żalu przemieniła się w lato
szczęścia i radości.
Kendall spędzała każdą wolną chwilę dnia i wszystkie niemal noce w
domu Rafe'a. Nadal dawała
dziewczynkom lekcje pływania. Poza tym wraz z Rafe'em jeździła z
nimi na pikniki w góry albo
ż
aglówką do Cataliny. Spędzali całe dnie w Disneylandzie. Wmawiała
sobie, że to wszystko ma na
celu ułatwić Rafe'owi zaprzyjaźnienie się z dziewczynkami, 'ale
przecież wiedziała, że robi to, żeby
przebywać jak najczęściej w jego towarzystwie. Nie chciała go ani na
chwilę spuszczać z oczu,
pragnęła zatrzymać przy sobie za wszelką cenę·
Więc to jest miłość, myślała. Uczucie zupełnie inne niż to, jakie sobie
wyobrażała. Było jak
olbrzym, trzymający człowieka w kleszczach, jak ciepła kąpiel, jak
miękki, gronostajowy płaszcz,
dający poczucie luksusu i bezpieczeństwa. Ale było też jak film, na
którym widz się boi, jak jazda
diabelską kolejką, jak waniliowe lody polane gorącym, czekoladowym
sosem.
,Tak, miłość ta była pełna niespodzianek, tyle że Kendallnie miała
czasu na zastanawianie się nad
nimi.
Zresztą nie chciała tego robić. Wiedziała, że jeżeli będzie snuła plany,
wyznaczała daty, ustanawiała
priorytety, to zaczną ją ogarniać wątpliwości. Rafe też nie rozpoczynał
ż
adnych rozmów na ten
temat. Jeszcze nie wylizał ran po swoim burzliwym małżeństwie i
Kendall była pewn:;t, że na razie
nie chce się na stałe wiązać z żadną kobietą. To miał być romans
jednego lata. Wiedziała o tym i
akceptowała to. Sama też nie kwapiła się do trwałego związku. Ilekroć
zamierzała budować coś
solidnego, grunt usuwał jej się spod nóg. A uczucie, które przeżywała,
było zbyt piękne na to, by
narażać je na szwank.
Pani McReady przyszła pewnego wieczoru na kolację i bez wahania
podjęła drażliwy temat
stosunków pomiędzy Kendall i Rafe'em.
- Rafe ostatnio jakoś mało bywa w firmie - po-, wiedziała prosto z
mostu.
Pomagała Kendall nakrywać do stołu. Ustawiała dzbanki z mrożoną
herbatą i koktajlami na
obrusie w biało-czerwoną kratkę.
-Taak ... - Kendal uśmiechnęła się z pewnym zażenowaniem. Nie czuła
się jeszcze swobodnie w
obecności tej energicznej i pewnej siebie pani. - Myślę, że chce spędzać
jak najwięcej czasu z
dziewczynkami. Uczy się roli' ojca, a to wcale nie jest łatwe.
Pani McReady spojrzała na Kendall ze zdumieniem.
-Tak pani uważa? A ja myślałam, że on wagaruje z panią.
Kendall zarumieniła się po uszy.
-To także - przyznała.
Pani McReady spojrzała na taras, gdzie Rafe i Cami układali na grillu
hamburgery.
-Wygląda jak kot, któremu udało się ukraść spyrkę - powiedziała
wesoło. - To zabawne, ale po
mężczyźnie zawsze widać, kiedy mu się zdaje, że jest panem sytuacji.
- Nie znam się na kotach - odparła pogodnie Kendall - ale myślę, że
Rafe panuje nad każdą
sytuacją·
Pomyślała sobie, że w gruncie rzeczy bardzo jej to odpowiada. Niech
sobie baby mówią, co chcą,
ale co to za frajda znaleźć mężczyznę, na którym można się oprzeć!
- Z kotami jest tak - mówiła pani McReady. - Są koty domowe i
podwórzowe, czyli dzikie. Od kilku
lat, to jest od czasu, kiedy rozpadło się jego małżeństwo, Rafe należał
do drugiej kategorii. Był
chudym, wiecznie głodnym kocurem, takim, co to grzebie w
ś
mietnikach i wdaje się w bójki z
innymi kotami. Teraz nasz Rafe zmienił się nie do poznania - ciągnęła
dalej. - Stał się sytym,
zadowolonym, domowym kotem, który najchętniej wylegiwałby się,
mrucząc przy kominku. A to
wszystko dzięki pani.
KendaIl wcale nie była pewna, czy pani McReady uważa ten stan
rzeczy za pozytywny. .
-A co, pani zdaniem, ja jemu zawdzięczam? - zapytała z braku innego
pomysłu.
- Myślę, że poskromił panią, jeżeli sądzić po tym, jak zachowała się
pani tamtego dnia na zebraniu
rady - roześmiała się pani McReady. - Zgorszyła pani tych starych
durniów, nie ma co. Niektórzy
do tej pory jeszcze nie wyszli spod namiotu tlenowego.
Pani McReady przysiadła na ławce i przyciągnęła Kendall do siebie.
- U siądź ze mną, dziecko - poprosiła. - Muszę ci coś powiedzieć o
małżeństwie Rafe'a. Nie było,
niestety, udane. Marci była bar,dzo piękna i z początku wydawała się
łagodna i delikatna. Wszyscy
uważali ich za wspaniałą parę i myśleli" że będą bardzo szczęśliwi.
Rafe traktował ją jak królową.
Starsza pani zamilkła i zanurzyła się we wspomnieniach. Kendall także
milczała. Tak bardzó
pragnęła dowiedzieć się, co łączyło, a właściwie co rozłączyło Rafe'a z
jego piękną żoną.
- Może właśnie na tym polegał błąd - odezwała się po chwili pani
McReady. - Postawił ją na
piedestał, a ona chciała zejść na ziemię, poznać życie i jego brud,
wytarzać się w nim i przekonać,
jakie ono naprawdę jest. Zmieniła się wkrótce po urodzeniu Callii. Nie
wiem, dlaczego. Chciała koniecznie
przeżyć coś nowego. Więc zaczęła eksperymentować.
Czy to znaczy, że zdradzała Rafe'a? Kendall trudno było sobie
wyobrazić taką sytuację. Czyżby
Marci straciła rozum?
- Pamiętam takie dni, kiedy Rafe co chwila dzwonił z biura do domu,
ale Marci nigdy nie było.
Zostawiała dziecko z opiekunką i znikała na całe godziny. Bóg wie,
gdzie przebywała. Rafe'a
doprowadzało to do szału.
Kendall wpatrywała się w starszą panią z niedowierzaniem. Tego się
nie spodziewała.
- Próbował wszystkiego, by ją odzyskać - ciągnęła pani McReady. - Ale
w końcu musiał się z nią
rozstać. I zaraz potem okazało się, że ona jest w ciąży z Tori. Rafe był
zrozpaczony, sam nie
wiedział, co robić. Ale nie mógł już wrócić do domu. Zdawał sobie
sprawę, że ich małżeństwo już
nigdy się nie sklei. Więc zażądał rozwodą Ona zgodziła się
natychmiast. I tak się to skończyło.
Cała ta historia przyniosła Kendall więcej pytań niż odpowiedzi. Ale
nie chciała być zbyt wścibska.
Pragnęła jedynie dowiedzieć się czegoś więcej o Marci.
- Co było przyczyną śmierci Marci? - zapytała.
- Jechała z jakimś mężczyzną do Aspen, gdzie mieli spędzić kilka dni
na nartach. Samochód rozbił
się na górskiej drodze. Marci była zawsze w towarzystwie jakiegoś
mężczyzny. Zapytałam ją
kiedyś: "Co się z tobą dzieje? Czy ty wiesz, jaką krzywdę robisz swoim
dzieciom, swojemu
mężowi?" A ona roześmiała mi się w nos i powiedziała tylko, że jest za
młoda, żeby wiązać się z
jednym facetem, że życie jest na to za krótkie. Może miała jakieś
przeczucie? No, ale gdyby nie
była pijana, to prawdopodobnie żyłaby jeszcze do dziś. Ale' cóż, takie
było widać jej przezna,
czenie. Jak myślisz?
Kendall wiedziała, że musi coś powiedzieć.
- Nie mogę sobie wyobrazić kobiety, która byłaby tak głupia, żeby
Ibędąc żoną Rafe'a zadawać się
z innymi mężczyznami.
- Ona nie mogła się od tego powstrzymać i zrujnowała ich małżeństwo.
Kendall ogarnęło wielkie współczucie dla Rafela.
Chciała go wziąć w ramiona, pocieszyć go. Ale oczywiście nie teraz.
Jak mogła tak litować się nad sobą dlatego, że Darren wystawił ją do
wiatru, kiedy Rafe przeżył o
wiele gorsze chwile i nigdy się jej nie pożalił.
Trochę później wszyscy zasiedli do hamburgerów i prażonej
kukurydzy. Pani McReady opowiadała
zabawne historyjki i dziewczynki śmiały się do rozpuku. Nastrój był
doskonały.
Ale tej nocy, gdy Rafe przyszedł do jej sypialni, Kendall kochała go
namiętniej i intensywniej niż
kiedykolwiek.
- O Boże - westchnął Rafe, gdy później leżeli obok siebie, zlani potem i
bezgranicznie szczęśliwi. Jesteś
jak żywe srebro. Jak błyskawica. Nie mogę za tobą nadążyć.
-Tylko z tobą - szepnęła, patrząc na niego oczami pełnymi
największego uwielbienia. Czy on czuł
do niej to samo, co ona do niego? Czy był pewien swoich uczuć?
Dziewczynki kwitły. W niczym teraz nie przypominały owych dwóch
zahukanych, kryjących się po
krzakach stworzeń, jakie Kendall zastała, gdy po raz pierwszy
odwiedziła dom Rafe'a.
Jednakże Tori wciąż nie odzywała się ani słowem.
Poza tym Kendall zauważyła coś, co ją ogromnie zaniepokoiło. Otóż
Rafe stanowczo faworykował
Cami.
Był wprawdzie bardzo miły również dla Tori, uśmiechał się do niej,
obsypywał ją prezentami, ale
znacznie częściej zwracał się do Cami, z nią też bawił się i żartował. A
gdy szli gdzieś we czwórkę,
Rafe zawsze towarzyszył Cami, a Kendall Tori.
Kendall była pewna, że działo się to dlatego, że Cami żywiej na
wszystko reagowała. T ori zaś była
cicha, bardzo nieśmiała i poważna. Poza tym Rafe'a denerwowało jej
milczenie.
Kendall przypomniała sobie także coś, co Rafe' powiedział jej pierwszej
nocy spędzonej razem, a
mianowicie, że czuje się winny za ten stan rzeczy. Nigdy już nie wraca l
do tego tematu.
Usiłowała pomówić z nim jeszcze raz pewnegą wieczoru, gdy siedziała
przed toaletką i
szczotkowała swoje długie włosy. Rafe zaszedł ją od tyłu i pocałował w
kark. Kendall błogo
westchnęła, wparła się w niego plecami i uśmiechnęła się·
_ Przypominam ci, że w sobotę idziesz z dziewczynkami na balet.
Załatwiłam wam bilety.
-A co? Ty nie? - przestraszył się Rafe, który nie przepadał za baletem.
- Nie, nie mogę - odparła. - Jadę na zawody pływackie do Santa
Barbara. Nie będzie mnie przez
cały weekend. Musisz sobie sam dać radę·
- Balet - jęknął Rafe. - Boże drogi! Te chude dziewczyny w sztywnych
spódniczkach, skaczące bez
przerwy w górę i w dół, i te chłoptasie w rajstopach, poruszające się na
czubkach palców. Czy ty
naprawdę myślisz, że ja to wytrzymam?
- Uważaj, bo trzeba cię będzie zapisać na lekcje baletu dla tatusiów i
córeczek.
Wzięła z toaletki broszurkę i rzuciła mu ją·
- Obejrzyj sobie to. Takie kursy naprawdę istnieją· Cami przyniosła to
dzisiaj do domu. Ten pomysł
ogromnie jej się podoba. Popatrz na zdjęcia ojca w baletkach
tańczącego ze swoją córeczką· Cami
zamierza je wyciąć i powiesić ci nad łóżkiem.
Rafe jęknął.
_ Przyrzeknij, że wybronisz mnie przed tym okropieństwem. Jeżeli nie,
to tym razem ja ucieknę z
domu.
- Miło wiedzieć, że mamy na ciebie bicz - roześmiała się Kendall. -
Słuchajcie, Tennyson - dodała
głębokim basem. - My znamy wasze słabe strony. Uważajcie, żeby nie
zrobić jakiegoś głupstwa, bo
będzie z wami źle.
Rafe nie słuchał. Zupełnie nowy pomysł przyszedł mu do głowy.
-. Wiesz co - powiedział. - Wykupię tę szkółkę baletową.
Zorganizujemy tam kursy judo. Lekcje
judo dla tatusiów i ich córeczek. Zamiast baletu. Co ty na to? - Rafe ...
- Czy myślisz, że uda nam się to wszystko załatwić i zarejestrować w
nadchodzącym tygodniu?
Jestem przekonany, że dziewczynki będą wolały lekcje judo niż baletu.
Trzeba irp to tylko
zaproponować.
- Dajże spokój. Jesteś ojcem córek, a nie synów, i musisz się z tym
pogodzić.
- Bardzo kocham dziewczynki - tłumaczył się Rafe. Był rozdrażniony,
ale jakby zrezygnowany. -
Szkoda tylko, że lubią takie nudne zajęcia.
- No nic, powoli stajesz się typowym ojcem - roześmiała się Kendall.
- Chyba tak. To nie jest wcale takie trudne, jak mi się zdawało.
Kendall zastanawiała się przez chwilę, ale w końcu postanowiła
poruszyć drażliwą sprawę, która
nie dawała jej od pewnego czasu spokoju. .
- Nie wiem, czy zdajesz sobie, z tego sprawę
- powiedziała - ale ty nie traktujesz ich jednakowo.
- Nie rozumiem?
- Z Cami stale przekomarzasz się i żartujesz, a z Tori nigdy.
- Bo ona nie reaguje żartem na żart i boję się ją urazić.
-To prawda, ale nie wszystko polega na żartach. Robisz wrażenie, jak
gdybyś wolał towarzystwo
Cami niż Tori. Jak gdybyś ją bardziej kochał.
- Nie bądź śmieszna - powiedział cicho. - Mówisz po prostu głupstwa.
To czysty nonsens.
- Mam nadzieję, że tak jest. Zastanawiam się tylko nad tym, co o tym
myśli Tori.
- Cierpisz na nadmiar wyobraźni - oświadczył Rafe, odwrócił się od
niej i udawał, że czegoś szuka
w szufladzie komody. Nie chciał patrzeć jej w oczy.
Po chwili ruszył ku drzwiom pokoju. Kendall podążyła za nim.
Pomyślała sobie, że skoro wreszcie
zdobyła się na poruszenie tego trudnego tematu, to musi doprowadzić
rozmowę do końca.
- Martwię się tym, że Tori wciąż tak uparcie milczy. Może powinniśmy
zaprowadzić ją do psychologa.
- Nie wierzę w żadnych psychologów - żachnął się. - Miałem już z nimi
do czynienia. To zwykli
szarlatani.
- Czy to znaczy, że leczyłeś się u kogoś takiego?
- Nie, nie ja - odparł krótko.
I na tym skończyła się rozmowa. Tej nocy po raz pierwszy nie kochali
się, chociaż spali obok siebie
w tym samym, szerokim łóżku.
Kendall wiedziała, ,że jeżeli nie uda im się rozwiązać problemów Tori,
jej własne stosunki z
Rafe'em zaczną się psuć. Te obawy potwierdziły się. Przez następne
dwa dni obserwowała pilnie
Rafe'a i Cami. Rafe usiłował to maskować; ale było rzeczą jasną, że
woli towarzystwo starszej
córki. Tori też to rozumiała i gdy Kendall patrzyła na poważną
twarzyczkę dziewczynki, serce jej
się krajało.
Postanowiła działać. Przekonała się już, że bezpośrednie podejście nie
daje rezultatu. Pomyślała
więc, że gdyby lepiej znała stosunki rodzinne z okresu życia Marci,
ułatwiłoby to jej zadanie i
nasunęło jakieś pomysły.
Jednej z następnych nocy, kiedy kochali się szczególnie namiętnie, a
potem leżeli obok siebie,
szczęśliwi i spełnieni, Kendall uniosła się w pościeli, oparła na łokciu i
zaczęła wodzić palcami po
muskularnym torsie Rafe'a.
- Opowiedz mi o Marci - szepnęła.
- Nie chcę o niej mówić - żachnął się.
Kendall zaczęła go łagodnie głaskać po włosach.
- Rafe, czy ty kochasz Tori? - zapytała.
Rafe milczał, chyba trochę za długo, po czym zwrócił ku Kendall twarz
surową, poważną, zupełnie
jak wyciosaną w marmurze.
-Tak, kocham ją - odpowiedział wreszcie, może odrobinę niepewnie.
Kendall odczuła ulgę. Co poczęłaby, gdyby odpowiedź brzmiała
inaczej?!
- I chcesz jej pomóc, nieprawdaż?
- Oczywiście.
- Przedyskutujemy sobie, jak się do tego zabrać. Tylko że po to, by
mieć jakiś pogląd na tę sprawę,
muszę wiedzieć coś niecoś oMarci.
Rafe spochmurniał i zesztywniał. Przez chwilę Kendall bała się, że
rozzłości się i wybiegnie z
pokoju. Ale wkrótce zaczął się odprężać.
- Na pewno masz rację - odparł. - Ale niełatwo mi o niej mówić.
Nienawidzę wspominania tamtych
lat. Ale skoro ma to pomóc Tori, to spróbuję ci wszystko powiedzieć.
- Jest mi naprawdę przykro, że cię do tego zmuszam, kochanie. Wiem,
jak boli wspominanie
starych krzywd ...
- No' dobrze, powiem ci wszystko. Marci była motylem, który
p(zemienił się na powrót w
gąsienicę. Gdy się z nią żeniłem, myślałem, że będę w niej miał
kochankę i przyjaciela, ale okazało
się, że ta kobieta, wkrótce stała się potworem. Nigdy nie zrozumiałem,
dlaczego tak się stało. A
możesz mi wierzyć, że przez kilka lat nie myślałem o niczym innym.
Zamilkł i zamyślił się głęboko.
- Przez pierwszy rok małżeństwa byliśmy bardzo szczęśliwi -
powiedział wreszcie. - Marci nie
chciała pracować, a ja jej do tego nie namawiałem. Odpowiadała mi
ś
wiadomość tego, że ona siedzi
przez cały dzień w domu i ,czeka na mnie. A kiedy urodziła się Cami,
wyobrażałem sobie ...
Urwał w pół zdania, potrząsnął głową, wreszcie uśmiechnął się gorzko.
- Zresztą, obojętne, co sobie w.yobrażałem. Prawdą jest, że po porodzie
Marci zmieniła się
całkowicie, zupełnie, jak gdyby jej się coś w głowie przekręciło.
Zaczęła wychodzić z domu,
pozostawiając dziecko bez opieki. A potem, pewne gb dnia ...
Rafe znowu przerwał swoją opowieść i silnie uścisnął dłonie Kendall.
- ... pewnego dnia - ciągnął dąlej po chwili - wróciłem niespodziewanie
wcześniej do domu i
zastałem ją w łóżku z chłopcem, który nam czyścił basen.
Nastąpiła długa cisza. Wreszcie Rafe otrząsnął się. - Nadszedł dla nas
bardzo trudny czas. Z
początku byłem pewien, że zwariuję. Chciałem zabić wszystkich
mężczyzn, których
podejrzewałem o to, że z nią spali.
Spojrzał na Kendall niemal dzikim wzrokiem.
- Rozumiesz, co chcę powiedzieć? Chciałem każdego z nich powalić na
ziemię i udusić własnymi
rękami. Chwilami myślałem, żeby i ją zabić.
- Na szczęście do tego nie doszło.
- Nie. Tłumaczyłem sobie, że jest chora, że straciła rozum.
Prowadzałem ją do specjalistów,
umieściłem ją nawet w dobrej klinice. Nic nie pomagało. Wreszcie
zrozumiałem, że ona nie
współpracuje z lekarzami. Bo wiesz, co ci powiem? Ona lubiła swój
stan. Czuła się w nim
doskonale. A ja tego nie potrafiłem zrozumieć. To było takie
upokarzające. Dla niej, dla mnie, dla
Cami.
Rafe patrzał w oczy Kendall, jak gdyby spodziewał się, że znajdzie w
nich odpowiedź na dręczące
go pytania. Nie znalazłszy jej, zaczął bawić się jej włosami.
- Ostatecznym ciosem, jaki mi zadała, było zajście w ciążę. Z Tori,
oczywiście.
Kendall czekała z drżeniem serca na dalszy ciąg jego opowieści. Była
przerażona wyrazem jego
twarzy, bólem, jaki się na niej malował. No i tym zachrypłym z emocji
głosem.
-Wiedziałem, że to nie jest moje dziecko. Nie spałem z nią od miesięcy.
Kendall zamknęła oczy.
- Och, Rafe - powiedziała tylko.
- I pewnie dlatego traktuję Tori inaczej niż Cami - szepnął Rafe niemal
bezgłośnie. - Nie robię tego
ś
wiadomie. Lubię ją. Ale ilekroć na nią patrzę ...
Kendall objęła go, przytuliła jego głowę do swajej piersi i zaczęła go
lekko kołysać. Łzy płynęły jej
po policzkach. Trzeba to będzie jakoś przetrawić, myślała. Damy sobie
radę. Na pewno. Nie
obejdzie się bez wysiłku i na pewno to trochę potrwa, ale życie zawsze
się jakoś układa~ Myśl o
małej, milczącej dziewczynce, kryjącej się po kątach domu i czekającej
na nie wiadomo co, budziła
w Kendall bezbrzeżnewspółCZUCIe.
- Kendall! Popatrz!
Kendall odwróciła się, by spojrzeć na Gami, która pędziła na nartach
wodnych, cała 'w bryzgach
białej piany.
-Trzymaj się mocno. Nie chcemy, żeby nam tu ktoś wpadł do wody.
-Wszyscy umieją pływaćł- wrzasnęła Cami w odpowiedzi.
Kendall roześmiała się i spojrzała na Rafe'a, który siedział przy sterze
motorówki z Tori na
kolanach. Od czasu do czasu dawał jej do ręki gładką, wilgotną
kierownicę i szeptał komendy do
ucha. Kendall była zadowolona z Rafe'a. Naprawdę się starał.
No właśnie. Starał się. To było widać gołym okiem.
Na razie nie przychodziło mu to łatwo. Należało mu jednak przyznać,
ż
e robił wielki wysiłek.
Ś
wietny z niego facet, uznała Kendall. Im lepiej go poznawała, tym
bardziej kochała.
Lekcje pływania z dziewczynkami skończyły się. Zbliżał się koniec
lata. A wraz z nim stare,
znajome . lęki. Co czeka ją w przyszłości? Co będzie dalej? Nic się
właściwie nie wyjaśniło.
Powiedziała wreszcie Cami, że przestanie przychodzić każdego
popołudnia.
- Będziemy za tobą tęskniły - zasmuciła się dziewczynka, a oczy Tori
napełniły się łzami.
- Hej, nie martwcie się! .
Kendall uklękła przy nich i mocno je objęła.
-Wasz tata zapisze was do mojego zespołu młodzieżowego. Będziecie
codziennie przychodziły na
trening. .
Uzgodniła to wcześniej z Rafe'em.
-To im dobrze zrobi. Mam zespół złożony z samych początkujących
dzieciaków, mniej więcej w
ich wieku. Będą miały okazję do zawierania nowych przyjaźni.
Powinny być bardzo zadowolone.
- Będą zadowolone ze wszystkiego, co dla nich wymyślisz, zwłaszcza
jeżeli zapewni im to
codzienny kontakt z tobą - powiedział Rafe. - Poza tym to doskonały
pomysł. Cieszę się, że będę
wiedział, gdzie je znaleźć każdego popołudnia. Często biegają same po
lesie i jak wracam z pracy,
muszę je szukać po całym terenie.
Kendall zastanawiała się, czy to, co robi, jest bezinteresowne. Przyjęcie
dziewczynek do zespołu
oznaczało przecież stykanie się na co dzień z ich ojcem.
Tak więc lato zbliżało się do końca. Przygoda z Rafe'em była
prawdopodobnie typową przygodą
wakacyjną, taką, co to kończy się z nastaniem krótkich dili. Czy Rafe
znowu zacznie wyjeżdżać w
interesach na całe tygodnie? Przecież opowiadał jej o tych podróżach. I
czy nie zapomni zadzwonić
do niej po powrocie?
No, ale nic. Kendall wyprostowała się, stanęła pod wiatr i wystawiła
twarz na słońce. Postanowiła
nacieszyć się tą szybką jazdą, tą wspaniałą pogodą. Mogła to być w
końcu ostatnia okazja
przebywania z Rafe'em i jego córeczkami.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Rafe wpatrywał się w gładką powierzchnię swego wypolerowanego
biurka. Przyszedł do gabinetu,
by w ciszy i spokoju przemyśleć całą historię. Wiedział, że musi coś
postanowić w sprawie swojej i
Kendall.
- Panie Tennyson. - Grace uchyliła drzwi od sekretariatu i wsunęła
głowę w szparę. - Przepraszam,
ż
e przeszkadzam, ale mam na linii pana Clintona z Clinton Industries.
Są tak zmartwieni tym, że
odrzucił pan ich ofertę, że proponują panu przyjazd do Las Vegas na
najbliższy weekend. Pan
Clinton wyśle panu bilet pierwszej klasy na sobotni ranny lot i zamówi
apartament w najlepszym
hotelu. Chce przedyskutować z panem raz jeszcze swoją propozycję. Co
pan na to?
- Proszę powiedzieć Clintonowi, że przykro mi, ale w sobotę mam z
córkami lekcję baletu. Może
mnym razem.
- Ho, ho - zdziwiła się Grace i uniosła wysoko brwi. Pan Tennyson na
lekcji baletu z córeczkami!
To nie do wiary! .
-Tak jest, proszę pana - odparła i wyszła z pokoju. Po kilku minutach
drzwi jego gabinetu
otworzyły się ponownie i stanęła w nich piękna, ruda dziewczyna o
wydatnym biuście. Miała na
sobie spódniczkę tak obcisłą, że wyglądała jak spętana, i równie obcisłą
bluzkę, przez którą
prześwitywało coś całkiem ponętnego.
- Hej! Grace wyszła na chwilę, więc przemknęłam się przez sekretariat,
ż
eby zajrzeć do pana i
zapytać, czy panu czegoś nie potrzeba.
Uśmiechnęła się do Rafe'a zalotnie.
- Czy mi czegoś nie pottzeba? - zdziwił się Rafe i z wrażenia zakrztusił
się własną śliną. - Co to ma
znaczyć? .
Dziewczyna nachyliła się nad biurkiem Rafe'a, dając mu głębszy wgląd
w swój śmiały dekolt.
- Nazywam się Tracy. Jestem tu nowa. Przyjmuję zamówienia na lunch.
Przynoszę wszystko z
najbliższych delikatesów. Podobno zamawia pan stale sandwicze z
razowego chleba z rostbefem,
no ale pomyślałam sobie, że lepiej upewnić się, czy nie zmienił pan
zdania.
-W porządku. Rostbef na razowym chlebie bardzo mi odpowiada.
Tracy zamrugała długimi rzęsami.
-A nie chciałby pan czegoś specjalnego? - zapytała.
- Bo ja wszystko potrafię załatwić.
- Dziękuję, Tracy. Nic więcej dzisiaj nie potrzebuję.
- Czy aby na pewno?
Dziewczyna była bardzo zawiedziona.
- Na pewno. Mam lekcję baletu z moimi córeczkami.
Tracy wyszła, a Rafe zaczął nucić w takt płynącej z głośnika muzyki.
ś
ycie wcale nie jest takie złe,
pomyślał.
Ale gdzie, do diabła, podziała się Grace? Przecież jej zadaniem było,
między innymi, chronienie go
przed takimi wizytami.
Drzwi otworzyły się raz jeszcze i do gabinetu wszedł George Mooney.
- Hej, Rafe, pomyślałem sobie, że wpadnę i zaproponuję ci, żebyśmy w
sobotę poszli na mecz
Dodgersów. Mam bilety. Zjemy kolację, a potem udamy się na
przyjęcie. Pamiętasz nasze
całonocne gry w pokera sprzed kilku lat? Otóż wznawiamy je. Co na to
powiesz?
- George, bardzo bym chciał, ale widzisz, mam teraz te moje
dziewczynki i wieczorami...
- Masz dziewczynki? Doskonale. Przyprowadź je. Im więcej kobiet,
tym lepiej.
Rafe skrzywił się.
- Głupstwa gadasz, George, mówię o moich córkach.
-Taak?
George aż zesztywniał ze zdumienia.
- No, to może innym razem - powiedział szybko i wyszedł.
W chwilę później Grace znowu wsunęła głowę w drzwi.
- Już wróciłam.
- Dzięki Bogu. Nie wpuszczaj nikogo, dobrze? Snują się tu jakieś
dziwne typy.
- Oczywiście. Tylko że musi pan jeszcze porozmawiać z trzema
młodymi dziewczynami. Złożyły
podania i mają na dziś wyznaczone rozmowy. Są bardzo ładne - dodała
z uśmiechem.
Cóż to za dzień? Istny koszmar. Czyżby jakaś wyższa siła wystawiała
go na próbę? Rafe był zły, ale
jednocześnie trochę rozbawiony.
- Nie, teraz naprawdę nie mam dla nich czasu. Ty z nimi porozmawiaj i
przyjmij tę, która ci się
wyda najodpowiedniejsza. Mam do ciebie pełne zaufanie.
- Bardzo dobrze - zgodziła się Grace - ale pragnę panu zwrócić uwagę,
ż
e takie zadania należą do
asystentów administracyjnych, nie do sekretarek, a asystenci
administracyjni otrzymują znacznie
wyższe pensje. Chciałabym, żeby pan o tym pamiętał.
Grace uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami.· Rafe znowu zaczął
rozmyślać.
Trudna sprawa, pomyślał, trudniejsza niż mi się z początku zdawało.
Trzeba się skoncentrować i
zebrać myśli: A więc, przede wszystkim: jaki jest dokładnie mój
stosunek do Kendall? I czy jestem
pewien jej uczuć do mnie? A w ogóle, po jaką cholerę analizuję to
wszystko? Przysiągł sobie
kiedyś, że już nigdy nie zwiąże się na dobre z żadną kobietą i przez
cztery lata trzymał się tego
postanowienia. A teraz zadurzył się. W porządku, pragnął jej. I to
bardzo. Ale przecież ułożyli sobie
te sprawy. Był przekonany, że po kilku tygodniach miłosnych uniesień
wszystko znów spowszednieje
i można będzie przenieść swoje zainteresowania na następną
kandydatkę. Zawsze tak
dotychczas było.
Ale tym razem sprawy rozwijały się inaczej. Uczucie, jakie żywi do tej
dziewczyny, nie maleje.
Szczerze mówiąc, rośnie z tygodnia na tydzień. I właśnie dlatego trzeba
się koniecznie
zorientować, jakie są jej uczucia do niego.
Wstał i zaczął krążyć po pokoju. Kobiety! Któż je zrozumie? Nie chciał
dłużej o tym myśleć.
Głowa go od tego rozbolała.
Ach, ta Kendall ... jakież miała wspaniałę ciało, jak wspaniale pływała,
jak świetnie prowadziła
swoją szkołę! Dzieci ubóstwiały ją. Gdyby więcej ludzi wiedziało, co ta
dziewczyna potrafi, przed
jej szkołą ustawiałyby się długie kolejki... Hej, zaraz. Rafe zmarszczył
brwi. Miał pomysł.
Konkretny, możliwy do wykonania, wspaniały pomysł. Trzeba go
wypróbować. Na pewno się uda.
Podniósł słuchawkę telefonu i wystukał numer.
- Halo, Conan. Przyjdź tu zaraz, dobrze? Mam rewelacyjny pomysł.
Trzeba zdobyć koncesję na
szkółki pływania. To wspaniały interes. Szczęka ci opadnie, jak podam
ci szczegóły.
Rzucił słuchawkę, wziął kartkę papieru i zaczął wypisywać długie
kolumny cyfr. Był w swoim
ż
ywiole. śadne tam głupie rozwiązania na temat głębszych uczuć. To
nie w jego stylu. Co będzie,
to będzie.
Cieszył się ze swojego projektu. Kochał biznes,- tego nie dało się
ukryć. Nawet nie zauważył, że
Grace znowu wsunęła się do jego gabinetu.
_ To nadeszło przed chwilą - powiedziała i położyła przed nim
pocztówkę·
Przez chwilę dalej kalkulował, ale gdy spojrzał na znaczek pocztowy,
opadły mu ręce.
Pocztówka wysłana była z Brazylii. Mogła być wyłącznie od jednej
osoby. .
"Hej, Rafe, jak reci? Lato w Rio to piekiełko. Wracam na Boże
Narodzenie. Dzięki za wszystko.
Darren."
Rafe zgniótł zapisaną przez siebie kartkę papieru, zrobił twardą kulkę i
wrzucił ją do kosza.
Wszystko, co przed chwilą wymyślił, nagle przestało mieć jakikolwiek
sens.
Kendall podjechała po pracy do willi Rafe'a, ale nie zastała tam nikogo.
_ Pan Tennyson wrócił do biura - oświadczyła jej pokojówka - a
dziewczynki bawią się w
ogrodzie.
W ogrodzie dziewczynek nie było. Nie było ich także przy basenie.
Kendall spostrzegła cień
postaci, przebiegającej pomiędzy drzewami, w lasku znajdującym się
na tyłach posiadłości. Poszła
tam.
Dzień był gorący i duszny. Roje małych muszek fruwały w powietrzu.
Kendall już zamierzała się
wycofać, kiedy zauważyła postać dziecka pomiędzy sosnami. Była to
niewątpliwie Tori.
Chciała na nią krzyknąć, ale powstrzymała się· Pomyślała, że lepiej
będzie, jeżeli zorientuje się, co
dziewczynki tu robią·
Szła najostrożniej, jak mogła, unikając nadepnięcia na suchą gałązkę,
czy stertę suchych liści. l
nagle zobaczyła je. Kucały, pochylając się nad wiklinowym koszykiem
i wydawały z siebie dźwięki
podobne do gruchania. Czyżby znalazły w lesie niemowlę?
Kendall z premedytacją nastąpiła na grubszą gałąź. Przerażone
dziewczynki poderwały się i zaczęły
uciekać.
- Cami, Tori, stójcie, to ja, Kendall.
Podeszły do niej ze spuszczonymi głowami.
- Halo, Kendall - odezwała się Cami. - Co ty tu robisz?
- Zastanawiam się, co macie w tym koszyku. Czy pozwolicie mi
zajrzeć? .
Tori otworzyła wieko. W środku leżał malutki pasiasty kotek, łudząco
podobny do tygrysiątka.
Mógł mieć najwyżej dwa miesiące. Otworzył różowy pyszczek i
miauknął żałośnie.
- Cóż to za cudo!
Kendall wzięła go na ręce. Mruczał, jakby miał w środku elektryczną
maszynkę.
- Nazywa się Ricky-Ticky - powiedziała Cami, patrząc na Kendall
przerażonymi oczami. - Nie
mów nic tacie, bo on każe pozbyć się go. Proszę cię, Kendall.
- Skąd go macie?
- Znalazłyśmy go koło rzeczki.
- Może do kogoś należy?
- Nie. Był strasznie wychudzony i miał skaleczoną łapkę·
Teraz wydawał się być w doskonałym stanie. Jego futerko było gładkie
i błyszczące.
- Od jak dawna trzymacie go tutaj?
- Od tygodnia.
-A jak go karmicie?
-Wygrzebujemy coś ze śmietnika. Nie ukradłyśmy niczego z kuchni.
Słowo honoru.
- On powinien jeść prawdziwe pożywienie dla kotów.
- No tak, ale nie mamy na to pieniędzy.
Temu można łatwo zaradzić, pomyślała Kendall.
- Nic nie powiesz tacie, prawda? - błagała Cami.
- Przysięgnij.
Kendall przypomniała sobie, że niedawno Rafe nie zgodził się, by
trzymały w domu kota.
Delikatnie położyła zwierzątko do koszyka i przymknęła wieko. Sprawa
nie będzie łatwa,
pomyślała.
~ Przykro mi, dziewczynki, tego nie mogę wam obiecać. Ale pomogę
wam zdobyć dla niego
porządny pokarm.
To nie zadowoliło dziewczynek, ale trudna rada.
Kendall zaprowadziła je do domu. Były bardzo przygnębione.
Wiedziały, że z ojcem nie wygrają.
Kendall poszła do sklepu - po puszki z kocimi smakołykami. Na
szczęście zdążyła wrócić przed
powrotem do domu Rafe'a i pobiec z dziewczynkami do lasu. We trójkę
przyglądały się
zgłodniałemu stworzeniu, które z wielką energią rzuciło się na
smakowity posiłek.
Po najedzeniu się, kotek zaczął wesoło podskakiwać na nieco
sztywnych nóżkach. Był zabawny i
naprawdę szalenie sympatyczny. Trzeba go na wszelki wypadek
zawieźć do weterynarza,
pomyślała Kendall. Ale co powiedziałby na to Rafe?
Rafe powrócił do domu tuż przed kolacją. Kendall wyszła mu na
spotkanie uzbrojona. w najrozmaitsze
argumenty, mające mu udowodnić, że dzieci dużo zyskują w kontaktach
ze zwierzętami,
ale gdy spojrzała na jego ponurą twarz, zaniechała swojego zamiaru.
- Co się stało? - zapytała go z niepokojem.
Bez słowa sięgnął do kieszeni marynarki i podał jej pocztówkę od
Darrena.
Czując instynktownie, od kogo pochodzi, obracała ją przez chwilę w
rękach, po czym przeczytała
ją.
-To cały Darren - powiedziała wreszcie. Zorientowała się, że nie udało
jej się powstrzymać
lekkiego drżenia głosu. Wiedziała też, że zbladła. No cóż, ten człowiek
wywad piętno na jej życiu,
tego nie można było ukryć. Myśl o nim musiała wywołać emocjonalną
reakcję· Na to nie było rady.
Spojrzała znów na Rafe'a i przeraziła się na widok jego
rozwścieczonych oczu.
- Co się stało? - zawołała. - Mów!
Rafe obrócił się na pięcie i bez słowa pomaszerował do domu. Kendall
patrzyła za nim ze skrajnym
zdumieniem. Nie miała pojęcia, o co- mu chodzi.
Kolacja minęła w atmosferze wielkiego napięcia.
Cami i Tpri martwiły się o los Ricky-Ticky'ego, Rafe zaś był zły. To
musiało mieć jakiś związek z
Darrenem. Ale jaki? Tego nie była w stanie się domyślić.
Gdy dziewczynki, leżały już w łóżkach, Kendall udała się do swojego
pokoju, a Rafe pozostał na
dole, by załatwić kilka telefonów. Kiedy przyszedł do niej, siedziała w
łózku; czytając książkę.
Stanął w drzwiach i przyglądał jej się tak, jak gdyby zobaczył ją po raz
pierwszy w życiu.
- Co cię ugryzło? - zapytała, odkładając swoją lekturę·
Rafe wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
Przysiadł na skraju jej łóżka i przez długą chwilę nic nie mówił.
-Ty go wciąż kochasz, prawda? - zapytał wreszcie.
- Kogo? - zdenerwowała się Kendall. - Darrena? Rafe milczał ponuro.
- Słuchaj - roześmiała się Kendall. - Nie mówisz tego chyba poważnie.
Ja go od dawna nie
kocham. - Obserwowałem cię, kiedy czytałaś jego pocztówkę.
- Dajże spokój. Ja do tego stopnia o nim zapomniałam, że doznałam
szoku na widok charakteru
jego pisma. Przypomniałam sobie, że on rzeczywiście istnieje, że zrobił
mi potworne świństwo, że
wystawił mnie na pośmiewisko. Uświadomiłam sobie, że to nie był zły
sen, ale rzeczywistość. Taka
rzecz nie mija bez śladu. A jeżeli idzie o moje uczucia do Darrena, to
nie tylko go nie kocham, ale
nigdy go właściwie nie kochałam. Teraz to wiem.
- Słuchaj, ja cię dobrze znam - wszedł jej w słowo Rafe. - Nie
zgodziłabyś się wyjść za mąż za
człowieka, którego byś nie kochała. Nie jesteś tym typem kobiety.
-A jakim? - zapytała, chwytając go za połę koszuli.
- Nie rób ze mnie wzoru wszelkich cnót, błagam cię. Miałam powód,
ż
eby wyjść za Darrena. Nie
jestem z tego dumna, ale taka jest, niestety, prawda. Owszem, bardzo
go lubiłam, ale przede
wszystkim chciałam wreszcie zostać mężatką.
-A on cię zawiódł.
-Tak, zawiódł mnie.
-Więc dlaczego nie poszukałaś sobie innego kandydata na męża?
- Bo moje priorytety zmieniły się. Zrozumiałam, że małżeństwo nie jest
najważniejszą rzeczą w
ż
yciu. Dostałam dobrze po łapach i to mnie otrzeźwiło. Zrozumiałam
też, że są ludzie, którym
małżeństwo nie jest pisane. Ja zapewne do nich należę.
Rafe nie spuszczał z niej wzroku. Zmroziło ją to.
Odsunęła się od niego i obserwowała go. Trochę się go bała.
- Rafe - powiedziała po chw,ili. - Jak przekonać cię o tym, że nic nie
czuję do Darrena? śe nie chcę,
ż
eby wrócił?
- Chciałbym móc w to uwierzyć - odparł cicho. Powoli zdejmował z
siebie ubranie. Kendall
odsunęła kołdrę i przyjęła go do łóżka. Kochali się nie spiesznie i czule.
Kendall usiłowała
udowodnić mu swoim ciałem to, czego nie udało jej się udowodnić
słowami.
Rozmawiali potem jeszcze długo w ciemnym pokoju.
Rafe mówił o swoim dzieciństwie, o Darrenie jako małym chłopcu, o
łicznych sytuacjach, w
których Darren wpadał w tarapaty, a Rafe pomagał mu się z nich
wydostać.
- Darren zawsze budził we mnie poczucie winy - przyznał jej się na
koniec. - Wciąż wydaje mi się,
ż
e mu coś ukradłem.
- Czy to w związku z firmą?
Kendall przypomniała sobie, że Darren miał jakieś pretensje do brata,
związane z podziałem
majątku po rodzicach.
- No tak, ja przejąłem firmę, a Darren nie ma nic.
- Podobno wypłaciłeś mu dokładnie połowę jej wartości i zdeponowałeś
pieniądze na jego koncie
bankowym. Dlatego może sobie pozwolić na prowadzenie takiego
ż
ycia.
- No tak. Poza tym dałem mu możność pozostania udziałowcem firmy.
Ale od dziewiątej do piątej
to nie są godziny pracy dla mojego brata. Odmówił mi. Woli być
lekkoduchem. Ale niech ci się nie
zdaje, że jest szczęśliwy.
Kendall musiała przyznać Rafe'owi rację. Teraz dopiero widziała jasno,
jakim człowiekiem jest
Darren. - Wiem, o co ci chodzi - powiedziała cicho.
- Zawsze wiedziałem, że z nas dwóch ja zrobiłem
lepszy interes - zamyślił się Rafe.
-Więc o co chodzi? - uśmiechnęła się Kendall i przytuliła głowę Rafe'a.
- Czy chcesz ofiarować mu
mnie, żeby wynagrodzić mu krzywdy?
Rafe roześmiał się i pocałował ją w usta. - Głuptasie - powiedział.
- Darren jest dorosłym mężczyzną i odpowiada za swoje czyny. Nie
możesz brać na siebie
wszystkich jego kłopotów.
Kendall usiadła, wparła się w poduszki i głęboko westchnęła. Doszła do
wniosku, że nadeszła
chwila na załatwienie kilku spraw.
- Posłuchaj, chcę z tobą ó czymś pogadać - zaczęła. - Psychologowie
twierdzą, że dzieci powinny
mieć zwierzęta domowe. śe to dla nich bardzo ważne. Uczy
odpowiedzialności za inną istotę,
wytwarza insty,nkt opiekuńczy. Czy nie sądzisz, że byłoby dobre dla
dziewczynek, gdyby miały
kota?
- Kota? - Rafe był wciąż jeszcze myślami przy rozmowie, którą przed
chwilą prowadzili. - Nie dodał
po chwili.- Nie mam ochoty na trzymanie w domu zwierząt. Niszczą
meble i robią straszny
nieporządek.
- Ą. gdyby przyrzekły trzymać go z dala od ciebie, tak żebyś się nigdy z
nim nie stykał?
- O co chodzi, Kendall? - zapytał podejrzliwym tonem.
- No dobrze, powiem ci prawdę. One znalazły małego kotka i ukrywają
go w lasku. Zanoszą mu
resztki jedzenia. Uwielbiają go. Jest naprawdę rozkoszny. Myślę, że
powinieneś pozwolić, żeby go
przyniosły do domu.
- Byłaś z nimi w lesie i oglądałaś go? - zapytał, usiłując ukryć
zdenerwowanie.
- No tak, jest uroczy i taki malutki.
- Czy to znaczy, że pomagałaś im mnie oszukiwać?
- Skądże, było zupełnie inaczej. One nie powiedziały ci dotychczas o
tym kociaku, bo się ciebie
boją ..
-A ty uważasz, że mają rację? I, to wszystko .z powodu jakiegoś
przeklętego kota!
Wyskoczył z łóżka i podszedł do okna. Zobaczyła jego muskularną
sylwetkę na tle oświetlonej
księżycowym światłem zieleni ogrodu.
- Jutro rano zawiozę kocisko do przytułku dla zwierząt. Tam jest jego
miejsce! A ty wytłumaczysz
to dziewczynkom.
Po chwili wybiegł z pokoju .
Kendallleżała jeszcze bardzo długo i wpatrywała się w sufit szeroko
otwartymi oczami. Czekała na
Rafe'a, ale nadaremnie.
Kiedy wczesnym rankiem obudziła się, mIejsce przy niej było puste. Z
głębi domu dochodził czyjś
płacz. Kendall wyskoczyła z łóżka, szybko naciągnęła dżinsy i bluzkę,
przyczesała włosy i zbiegła
na dół. Dziewczynki czekały na nią na tarasie. Szlochały, jakby miały
im pęknąć serca.
- Powiedziałaś mu o kocie! - krzyknęła Cami. - Jak mogłaś?
- Co się tu dzieje?
-Tato poszedł do lasku po naszego kotka - roz płakała się Cami. .
Kendall przyklękła i przycisnęła do siebie dziewczynki. Cami wyrywała
się z jej ramion, Ton
zawodziła na cały głos.
- Uspokójcie się, tato nie zrobi kotkowi krzywdy
- przekonywała je Kendall. - Porozmawiamy z nim, może uda nam się
go zmiękczyć.
- On go udusi - wrzeszczała Catni. - On nienawidzi kotów. Słyszałam,
jak mówił, że trzeba by
wszystkie koty potopić.
- Kochanie, on na pewno żartował.
Kendall podniosła głowę i zobaczyła Rafe'a powracającego z lasku z
koszykiem w ręku. Wstała i
trzymając dziewczynki za ręce, wyszła mu na spotkanie. Na jego
twarzy malowała się autentyczna
złość.
- Błagam cię, tato - szlochała Cami. - Proszę cię ... Nagle Ton puściła
rękę Kendall i rzuciła się
naprzód.
Runęła na Rafe'a. Twarz miała zalaną łzami i skrzywioną strachem.
Zaczęła małymi piąstkami bić
go po nogach.
- Hej, mała, puść mnie - krzyknął Rafe i podniósł koszyk tak, by
dziecko nie mogło go dosięgnąć.
- Nie zabijaj go, tato! - wrzasnęła Tori - Nie zabijaj go!
Rafe spojrzał na Kendall ze zdumieniem.
-T ori - powiedział - odezwałaś się nareszcie. Postawił koszyk na
ziemię, przyklęknął, wziął Tori
w ramiona, przytulił do siebie i zaczął ją łagodnie kołysać. Gładził ją po
główce, po szczupłych
ramionkach, całował jej włosy, jej rozpaloną buzię, aż powoli, powoli
zaczęła się uspokajać.
-Tori, dziecinko, pie płacz - szeptał. - Słuchaj, jesteś mi potrzebna ... -
pdsunął ją od siebie i
spojrzał w jej rozpaloną twarz.
- Musisz mi powiedzieć, jak ten kotek się nazywa.
- Rrr-ricky-Ticky - wymamrotała mała.
- Świetnie. - Rafe spojrzał na Kendall uszczęśliwionym wzrokiem i
mrugnął do niej
porozumiewawczo. - A teraz powiedz mi, co chciałabyś zrobić z tym
swoim Ricky-Tickym.
- Chciałabym go zatrzymać w naszym domu. Rafe skinął głową na znak
zgody.
Kendall była zachwycona. Rafe prowadził romlowę z Tori po to, żeby
nie zapadła na powrót w
milczenie, by przyzwyczaiła się do nowej sytuacji. Powstrzymywała
Cami, która chciała koniecznie
pobiec do ojca. Wiedziała, że Tori musi mówić sama za siebie', że nie
wolno jej w tym
przeszkadzać.
- Gdzie chciałabyś, żeby zamieszkał?
-W moim pokoju.
-W twoim pokoju? Czy uważasz, że to jest dobre miejsce dla kotka?
Tori skinęła głową.
-Naprawdę?
- Naprawdę - odparło dziecko.
-Tori, kochanie.- Rafe objął dziewczynkę i mocno przycisnął ją do
piersi. - Możesz trzymać kotka
w swoim pokoju. Jest bardzo sympatyczny i ładny. Uważam, że na
niego zasługujesz.
Tori spojrzała na Rafe'a ze zdumieniem i niedowierzaniem.
-Więc jest mój?
-Twój.
Rafe spojrzał na Cami i zobaczył w jej oczach radość zmieszaną z
ż
alem.
- Będziemy musieli postarać się o jeszcze jednego kotka, który by mógł
zamieszkać w pokoju Cami
- powiedział z powagą. - Zgoda?
Cami wydała z siebie okrzyk radości i rzuciła mu się w ramiona.
- Dwa kotki w naszym domu? - zapytała z niedowlerzamem.
- Czemu nie? - roześmiał się Rafe. - Mam przecież dwie córeczki.
Cami podskoczyła z radości.
-Wolałabym mieć u siebie Ricky-Ticky'ego - powiedziała śmiało.
- Nic z tego, ciapku - odparł. - Tym razem Tori ma pierwszeństwo
wyboru.
Tori promieniowała szczęściem. Nie chciała puścić ojca, toteż dźwigał
ją przez dobrą godzinę,
trzymał na kolanach przy śniadaniu, po czym oboje poszli do jej
pokoju, by przygotować kącik dla
kota. Kendall przyglądała się temu wszystkiemu z zachwytem.
Wiedziała juź, że sprawy się ułożą.
Rafe miał niezwykłą zdolność szybkiego przystosowywania się do
okoliczności i do uznawania
cudzych racji, a to była tak rzadka cecha, tak cenna, tak ujmująca. Nic
dziwnego, że zakochałam się
w nim, pomyślała.
Gdy Tori wreszcie uspokoiła się i cała szczęśliwa bawiła ze swoim
kotkiem, Rafe podszedł do
Kendall, zaprowadził ją do jej pokoju i zamknął drzwi.
- Przepraszam cię za to, co było w nocy - zaczął. _ Ale musiałem sobie
wszystko spokojnie
przemyśleć. Mam ci coś do powiedzenia. .
- Jeszcze coś? Nie wiem, czy to zniosę·
_ To poważna sprawa. Okłamałem cię. Widzisz, oskarżam innych, a
sam ukrywałem przed tobą
prawdę, od chwili kiedy cię spotkałem.
Kendall zrobiło się nagle zimno. Przysiadła na łóżku. Trzymaj się,
mówiła sobie. Wiedziała, że
będzie to konieczne.
- O co chodzi? - zapytała .
_ Darren rzucił cię dlatego, że ja mu to poradziłem. Tego się nie
spodziewała. Była tak zaskoczona,
ż
e zabrakło jej słów.
_ To wszystko moja robota. Darren był gotów wywiązać się ze swojego
przyrzeczenia. Przyjaciele
urządzili mu wieczór kawalerski, zaprosił mnie także. Byłem nieco
zaskoczony. Nie rozmawiałem z
nim od dobrych kilku ląt. No i wtedy jego przyjaciel Sam powiedział
mi, że umyślnie zaszłaś w
ciążę, żeby zmusić Darreml do ślubu. Znając typ kobiet, z którymi się
zadawał, uwierzyłem
Samowi z miejsca. Poza tym Darren wydawał mi się naprawdę
przerażony perspektywą
małżeństwa.
Rafe zamilkł na chwilę i przysiadł obok Kendall.
_ Powiedziałem mu, żeby sobie dał z tobą spokój. Podjąłem się
wszystko załatwić. Pojechac do
kościoła, porozmawiać z tobą, wytłumaczyć ci, że to nie ma sensu.
Podziękował mi za to, że
pomogłem mu wybrnąć z trudnej sytuacji. No i pojechałem do kościoła,
ż
eby się z tobą
porozumieć.
Kendall była pewna, że wszystko to jest koszmarnym snem, z którego
już nigdy się nie obudzi.
- Nie mogę w to uwierzyć - powiedziała cicho .
_ Wiem. To było okropne, brutalne i strasznie nieodpowiedzialne.
Gdyby.m cię znał, nigdy bym
czegoś podobnego nie zasugerował.
To go wcale nie tłumaczy, myślała Kendall gorączkowo. Ja chyba w
ogóle nie znam tego
człowieka. Jaki on wł.aściwie jest?
Patrzyła na Rafe'a z przerażeniem w oczach.
,- Jak mogłeś zrobić coś takiego, nie mając pojęcia, kogo krzywdzisz?
A gdybym rzeczywiści~
spodziewała s.ię dziecka, co wtedy? Nawet gdybym była jedną z tych
lekkomyślnych dziewczyn
Darrena, to odpowiedzialność za dziecko spadałaby przecież ~a nas
oboje co najmniej w równej
mihze. Dlaczego o tym nie pomyślałeś?
- Sam nie wiem. Jest mi bardzo przykro. Z drugiej strony cieszę się, bo
gdyby sprawy potoczyły się
inaczej, byłabyś w tej chwili żoną Darrena.
- Nie mogę uwierzyć, że wziąłeś moje losy w swoje ręce i ukryłeś to
przede mną. To straszne!
-Teraz to rozumiem. Mój pogląd na różne sprawy bardzo się zmienił.
Byłem cyniczny w stosunku
do kobiet. Miałem ku temu powody. Ale teraz wstydzę się mojego
postępowania i chcę, żebyś
wiedziała, że jestem za wszystko odpowiedzialny.
Kendall obróciła się i ruszyła ku schodom.
Patrzyi za nią, ale nie śmiał jej zatrzymywać.
Wiedział, że nie wolno mil tego zrobić. - Dokąd idziesz? - zapytał
tylko.
- Odchodzę. Muszę być sama.,
- Zadzwonię do ciebie z rana - powiedział Rafe zduszonym głosem.
- Nie, nie, nie dzwoń. Potrzebuję trochę czasu na przemyślenie tego
wszystkiego. Nie wiem, czy
potrafię ci to zapomnieć. To jest jeszcze gorsze niż to, co zrobił Darren.
Jemu mogę od biedy
wybaczyć, bo nigdy nie spodziewałam się po nim zbyt wiele. Ale tobie?
Potrząsnęła głową·
- Ja z tego nic nie rozumiem, Rafe. Nie rozumiem, jak mogłeś to zrobić
i dlaczego mi tego
dotychczas nie wyznałeś.
Zniknęła na schodach, a Rafe stał nieruchomo i wsłuchiwał się w stukot
jej obcasów. To nie może
być koniec, myślał. Jutro wszystko wróci do normy. Nie dopuszczę do
tego, żeby odeszła ode mnie.
Nie mogę jej utracić. Znajdzie się z pewnością jakiś sposób na
odzyskanie tej wspaniałej
dziewczyny. A. na razie trzeba załatwić coś innego. Kupić Cami kota.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Słuchaj, Kim, myślę, że trzeba będzie wyłożyć ściany holu nową
tapetą. Przy okazji każę też
odmalować szyldy. I trzeba by zasadzić kilka krzewów przed domem.
Kim uniosła głowę znad księgi rachunkowej.
-Wróciłaś pełna animuszu - stwierdziła - Bardzo mnie to cieszy. Przez
dwa miesiące wpadałaś tu
jak po ogień. Nareszcie zabrałaś się do porządków i sprawdzania
urządzeń. Zachowujesz się jak
inspektor z wydziału zdrowia. To bardzo dobrze.
- Najwyższy czas, nie uważasz?
Kendall przyglądała się wiszącym na ścianie fotografiom szczeniaków.
- Zdejmiemy je. Znudziły mi się te pieski.
- Co chcesz powiesić na tym miejscu? Kotki?
- Nie, kotki też nie. Może dzieci. Tłuste, różowe niem')wlęta fikające
nóżkami, sięgające rączkami
po motyle. To też nie. Za żadne skarby świata.
- No dobrze, nie złość się - odparła Kim. - Widzę, że przestałaś być
wielbicielką zwierząt. A także
niemowlaków.
- Pejzaże - zdecydowała Kendall. - Sceny morskie, niebo, chmury,
drzewa.
- Świetnie. I oczywiście bez ludzkich postaci, prawda?
Kendall spojrzała uważnie na swojcr przyjaciółkę i współpracownicę.
- Dlaczego to mówisz?
- Bo od czasu zerwania z Rafe'em nie wykazujesz większej sympatii dla
rodzaju ludzkiego. Zrobiłaś
się bardzo szorstka. Dzieciaki często opuszczają lekcje ze łzami w
oczach.
- Nic podobnego.
-Ależ tak! Okropnie na nie wrzeszczysz.
- Nigdy na nikogo nie wrzeszczę·
- Powiedz to członkom ekipy pływackiej. Prosili mnie o kupienie im
zatyczek do uszu.
Kendall wzruszyła ramionami i poszła na basen, żeby sprawdzić
zawartość chloru w wodzie. Nie
chciała dłużej słuchać wyrzutów Kim. Była w podłym humorze.
Ogromnie brakowało jej Rafe'a.
Spotykali się wprawdzie od czasu do czasu, ale nie były to miłe okazje.
Kendall z trudem pogodziła
się już trochę z tym, że Rafe zapobiegł jej małżeństwu, i z pewnością
zapomniałaby o wszystkim,
gdyby nie to, że on bronił swojego ówczesnego stanowiska. Dlatego nie
zamierzał,a mu wybaczyć.
Chciała, żeby wykazał chociażby najmniejszą skruchę·
Tylko czasami, gdy przypominała sobie chwile spędzone z Rafe'em,
jego uroczy uśmiech, ciepło
jego muskularnych ramion, ściskało jej się serce .
Rafe znów przechadzał się po swoim gabinecie. Od jednej ściany do
drugiej, tam i z powrotem.
-Wydepcze pan dziury w dywanie - zauważyła Grace, ale to go nie
powstrzymało.
Nie mógł usiedzieć w miejscu. Dręczył go niepokój.
Kendall rzuciła go i wszystko wskazywało na to, że na zawsze.
- Panie Tennyson - odezwała się ponownie Grace. - Mam kilka
dokumentów i listów do podpisania.
Rafe zatrzymał śię i spojrzał na nią uważnie.
- Dlaczego mówisz do mnie panie Tennyson, kiedy ja mówię ci Grace?
- zapytał.
Spojrzała na niego, jak gdyby podejrzewała, że stracił zmysły.
- Dlatego, że pan się tak nazywa - odparła. - A ja nazywam się Grace.
Tak to już jest.
- Nie, nie. Jeżeli ja zwracam się do ciebie po imieniu, to możesz mówić
do mnie Rafe, nie uważasz?
- Ja nic nie uważam, panie Tennyson. Od myślenia są szefowie albo ich
asystenci. Ja otrzymuję
pensję sekretarki. Gdyby uznał pan za możliwe awansowanie mnie, to
zmieniłoby to stan rzeczy.
Myślę, że dałabym sobie radę, na przykład, jako asystentka i wtedy
mogłabym się do pana zwracać
po imieniu. Ale tak ...
Rafe uśmiechnął. się od ucha do ucha. Zrozumiał aluzję·
-W porządku, Grace - powiedział. - Zaraz zadzwonię do wydziału
personalnego i załatwię tę
sprawę. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że natychmiast
przekażę ci część moich
obowiązków. Będzie to oznaczało dodatkowe godziny i dodatkową
odpowiedzialność.
- Rozumiem i bardzo się cieszę.
- Dobrze; a teraz poprosiłbym o filiżankę kawy.
Grace roześmiała się. Od dawna nie parzyła już kawy dla szefa.
- Jeszcze jedno - powiedziała, wychodząc z gabinetu. - Będzie nam
potrzebna sekretarka. Czy mam
się w tej sprawie porozumieć z personalnym?
- Lubię twój ·styl, Grace - odparł Rafe, rozbawiony jej postawą. - Rób,
jak uważasz. Jeżeli mi się
coś nie
spodoba, mogę ci zawsze wymówić. .
- Oczywiście - zgodziła się z uśmiechem. - Ale, ci propos skoro już
jestem doradcą, to czy wolno
mi coś powiedzieć?
- Zdaje się, że stworzyłem potwora? - mruknął Rafe.
- Powiem prosto z mostu. Cały personel boi się ciebie jak ognia. Nie
znają cię, tak jak ja. Ja wiem,
co kryje się pod tą szorstką powłoką, i że ton, jakim przemawiasz do
ludzi, wcale nie odzwierciedla
twojego charakteru. Wiem też o twoich stosunkach z Kendall
McCormick ...
- Co takiego? - zdenerwował się.
- I wiem także, że ostatnio przestaliście się widywać.
To nie poprawia ci humoru. I powiem jeszcze coś. Nie poddawaj się.
Kendall jest wspaniałą
kobietą· Byłoby niedobrze, gdyby ktoś sprzątnął ci ją sprzed nosa.
Posłuchaj więc mojej rady... .
- Proszę cię, Grace, nie dawaj mi żądnych rad.
Bardzo tego nie lubię. Moźesz je sobie ...
- No, no, no. - Grace pokiwała mu ostrzegawczo palcem przed nosem. -
Lepiej tego nie mów. A
teraz polecę chyba do'wydziału personaJnego.
Wybiegła z gabinetu jak strzała, pozostawiając Rafe'a w głębokiej
zadumie. Miał niejasne
przeczucie, że w przyszłości z rozczuleniem wspominać będzie dawne,
dobre czasy, kiedy Grace
była miłą, cichą sekretarką·
Minęło dwa tygodnie, odkąd widzieli się po raz ostatni, i Rafe czuł, że
dłużej tego nie L:niesie.
Potrzebne było jakieś radykalne po:mnięcie. Przede wszystkim musi
odzyskać Kendall. Inaczej nie
da się żyć.
Pewnego dość późnego wieczora zebrał się w sobie, zmobilizował
wszystkie siły i podjechał pod
szkółkę Kendall.
Kiedy Kim właśnie nakrywała komputer, Rafe wszedł do jej pokoju.
- Hej, Rafe! - zawołała. - Kendall zamyka basen na noc. Jeżeli pan chce,
to może pan tam iść. Ja tu
zaraz kończę.
Rafe wyjął jej kluczyki z ręki.
- Zrobię to za panią. Niech pani idzie do domu - zaproponował.
Idąc na basen, Rafe pozamykał wszystko, co było trzeba. Kendall robiła
porządki i zwijała liny
wytyczające tory. Rafe zamknął ostrożnie drzwi i ruszył w jej stronę.
Mimo że poruszał się cicho jak kot, Kendall instynktownie wyczuła, że
nie jest sama. Uniosła
wzrok i zobaczyła go. Idąc ściągnął z siebie krawat i odrzucił go na
bok. Następnie zaczął rozpinać
guziki koszuli.
- Dobrze, że przyszedłeś - odezwała się Kendall nieco nerwowym
głosem. - Musimy porozmawiać.
- Nie przyszedłem tu na żadne rozmowy - oświadczył i sięgnął do
klamry paska.
Zdjął szybkim ruchem pasek i opuścił go na ziemię. - Przyszedłem, bo
nie mogłem inaczej.
Ken'ctall miała na sobie czarny kostium kąpielowy, który Rafe pamiętał
z czasów, kiedy skazany
był na przyglądanie się jej lekcjom pływania i kiedy jeszcze nie wolno
mu było jej 'dotykać.
Marzył o tym, żeby go z niej zedrzeć. Podszedł do niej, wsunął ręce pod
ramiączka kostiumu i
szarpnął go, obnażając jej wspaniałe piersi. Ich widok zawsze zapierał
mu dech. Ciało Kendall
było chłodne i wilgotne, dopiero przed chwilą wyszła z wody.
- Rafe, daj spokój - krzyknęła. - Kim jest...
- Kim poszła do domu. Widziałem, jak odjeżdżała. A ja zaryglowałem
wszystkie drzwi.
-Ale przecież nie możemy ...
- Czemu nie? Drżysz na całym ciele, ja boję się, że za chwilę
eksploduję, a ty mi powiadasz, że nie
możemy.
-Ależ Rafe..
Przycisnął ją do siebie z całych sił i pozwolił poczuć intensywność
swojego pożądania. Nogi
ugięły się pod nią.
Przestała protestować. Pragnęła go tak samo, jak on jej. Objęła go,
powiodła palcami po Jego muskularnych
plecach.
-Trzymaj mnie, Rafe, taki mi jesteś potrzebny ....
- Zaczekaj chwilę - mruczał pod nosem. - Nie śpiesz się, moja panno.
Chcę cię całą, cal po calu.
Chcę sobie przypońmieć wszystko to, czego mi tak długo brakowało.
Zsunęli się na ziemię. Kendall poczuła pod plecami chłodny cement
podłogi, ale było jej wszystko
jedno. - Teraz, Rafe, teraz - szeptała.
Wydawała z' siebie ochrypłe dźwięki, przyciskała go coraz to mocniej,
oddychała głośno i
łapczywie. - Kocham cię, moja Kendall.
Czy aby jej się to nie śniło? Rafe nie mógł powiedzieć tych słów! Ale
nie ,był to czas na
zastanawianie się. Kendall sięgała bram raju, unosiła się coraz to wyżej
i wyżej ku najdalszym z
gwiazd.
- Och - westchnęła wreszcie. - Jeżeli następnym razem będzie jeszcze
lepiej niż dziś, z pewnością
od tego umrę.
- Na pewno będzie lepiej - zapewniał ją. - I nie umrzesz od tego, ale
znajdziesz się w siódmym
niebie. - Ty łajdaku - uśmiechnęła się i uniosła na łokciu.
- Nie dałeś mi nawet szansy na zażądanie przeprosin.
- Nie miałem zamiaru przepraszać. Mogę przyklęnąć na jednym
kolanie, jeżeli ci to sprawi
przyjemność.
Uniósł się z trudem. Bolały go wszystkie mięśnie.
-Co robisz? .
- Próbuję klęknąć, czyli przybrać odpowiednią pozycję·
-Do czego?
- Do tego, by cię poprosić o rękę.
Kendall zamarła z wrażenia.
- Czy słyszałaś, co powiedziałem?
- Nie. Powtórz to.
- Czy zechcesz zostać moją żoną? - zapytał z wielką powagą·
A więc dobrze słyszała. Jakże trudno było jej w to uwierzyć!
- Kochanie - powiedziała wreszcie - zaskoczyłeś mme.
- Jak to? Przecież sypiamy ze sobą od tygodni.
- No tak, ale nigdy nie wspominałeś o małżeństwie.
- M usiałem być zupełnie pewien, że tego chcę.
Trzeba się obudzić, myślała Kendall, to jest na pewno sen!
Ujął jej głowę w swoje ręce, przeczesał palcami jej bujne włosy.
- Zgódź się, kochanie - szepnął jej do ucha. - To tylko formułka, ale dla
mnie bardzo ważna.
- Zgadzam się. - Kendall przylgnęła do niego z całej mocy. - O tak,
Rafe, zgadzam się, bo bardzo
cię kocham.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Przygotowania do ślubu odbywały się w szalonym tempie. Rafe'owi
spieszyło się. Chciał być
mężem Kendall przed powrotem Darrena.
Najchętniej porwałby ją i wziął ślub w jakimś małym miasteczku, ze
ś
wiadkami z ulicy. Ale ona nie
zgadzała się na to.
- Nonsens - mówiła - zaprosimy najbliższych przyjaciół. Poszukamy
małego, prowincjonalnego
kościółka.
W końcu postanowili, że ceremonia .odbędzie się w domu Rafe'a.
- Stamtąd trudno będzie ci uciec - żartowała Kendali. - Nie zechcesz
urządzić kawalerskiego
wieczoru? - Ależ skąd! Nawet mi się nie śni. Po prostu chciałbym,
ż
ebyśmy się jak najszybciej
pobrali.
Najstarszy i najlepszy przyjaciel Rafe'.fl zgodził się zostać drużbą, Kim
po raz drugi miała odegrać
rolę druhny.
- Mam nadzieję, że nie boisz się, że przynoszę pecha - roześmiała się
Kim.
- Pechowa jestem ja - odparła Kendall. - Musisz to dla mnie zrobić.
Cami i Tori były w siódmym niebie. Godzinami stały przed lustrem,
podczas gdy krawcowa
mierzyła im sukienki, będące miniaturami ślubnej sukni Kendall. Jedna
w kolorze żółtym, druga w
różowym.
- No, bo tak naprawdę, to my wszyscy pobieramy się między sobą -
oświadczyła Cami kll ogólnej
uciesze.
Suknia Kendall była prosta, lecz bardzo elegancka.
Uszyta z białego jedwabiu, wyszywana drobnymi perełkami, z długimi
rękawami i owalnym
dekoltem. Welon przymocowany był do włosów za pomocą klamerek w
kształcie pączków róży.
Gdy nadszedł weselny poranek, Rafe nie wierzył własnemu szczęściu.
Za chwilę Kendall będzie
jego żoną! Za niecałe dwie godziny! Za sześćdziesiąt minut! Zjawili się
pierwsi goście. Rafe
przechadzał się pomiędzy nimi, witał, z trudem przypominał sobie ich
nazwiska.
W pewnym momencie podeszła do niego pokojówka. - Panie Tennyson,
bardzo pana
przepraszam, ale w bibliotece czeka na pana jakiś mężczyzna. Mówi, że
musi z panem pomówić.
Ze to pilne.
-Aha.
Rafe ruszył w głąb domu, otworzył ciężkie mahoniowe drzwi i znalazł
się twarzą w twarz z
bratem.
Oprzytomniał błyskawicznie.
-Ach, to ty, Darren - powiedział chłodno. - Więc wróciłeś.
Piękny, jasnowłosy Darren patrzył Rafe'owi prosto w oczy.
-W samą porę - odparł.
- Czy przyjechałeś na mój ślub?
Gdzie jest Kendall? Czy widziała go?
Darren nie odpowiedział na pytanie brata, tylko uśmiechnął się
ironicznie.
- Pragnę wyjaśnić tylko jedną rzecz, drogi braciszku - powiedział. - Ozy
dlatego odwiodłeś mnie od
małżeństwa z Kendall, żeby się sam z nią ożenić?
- Człowieku, przecież dobrze wiesz, że ja jej wtedy w ogóle nie znałen!.
Wyobrażałem sobie ...
- Coś sobie wyobrażał?
- Przecież nie chciałeś się z nią żenić. Błagałeś mnie, żeby ci pomóc
wykręcić się z tego.
- No tak, ale pomysł był twój. Ciekawe, co ona powie, kiedy się dowie
całej prawdy.
Rafe spojrzał na brata z pogardą. Jest nie tylko zwykłym durniem,
pomyślał, ale na dodatek mitomanem.
- Nigdy jej nie kochałeś - powiedział stanowczym tonem. - Gdybyś
miał dla niej choć trochę
uczucia, nie zostawiłbyś jej w tak upokarzającej sytuacji.
- Nienawidzę cię, Rafe - burknął. - Ty za,wsze, stawiasz na swoim. Ale
tym razem popsuję ci szyki.
Kendall powróci do mnie.
Darren wybiegł z biblioteki i ruszył na schody.
Rafe nie usiłował go zatrzymać. Serce podeszło mu do gardła i waliło
jak młotem.
Słyszał, jak Darren żartuje z kimś, kogo spotkał na schodach, po czym
puka do drzwi pokoju
Kendall. Drzwi otwierają się. Darren mówi coś, śmieje się· Wchodzi do
ś
rodka.
- Gdzie się podziewałeś? - dopytywał drużba, chwytając Rafe'a mocno
za ramię. - Musimy przejść
równo między rzędami krzeseł i zająć swoje miejsca.
Rafe potrząsnął nieprzytomnie głową· Rozglądał się za Darrenem,
ale,nie widział go. Czyżby był
wciąż w pokoju Kendall? A może oboje uciekli i tym razem jego
wystawili do wiatru?
Niech się dzieje co chce. Przejdzie pomiędzy gośćmi, zajmie swoje
miejsce i będzie czekał. Może
nadaremnie!
Muzyka nabrała rozmachu. Drużba trzymał ramię Rafe'a w żelaznym
uścisku i prowadził go przed
oblicze czekającego przed zaimprowizowanym ołtarzem pastora
Petersena. Rafe szedł jak manekin,
nie odwracając oczu od ołtarza, ozdobionego masą chryzantem i
goździków.
Pastor otworzył' Biblię na odpowiedniej stronie.
Zabrzmiały tony pieśni: "Oto nadchodzi oblubienica". Goście obrócili
się w stronę drzwi,
niecierpliwie czekając na pojawienie się Kendall.
Rafe drżał na całym ciele. Walczył z chęcią puszczenia się w pościg za
Darrenem i wyrwania
swojej dziewczyny z jego szponów.
I właśnie wtedy pojawiła się w całej krasie. Zamknął oczy, a gdy je
otworzył, okazało się, że to nie
sen, że oto stoi przy nim jego urodziwa Kendall, piękniejsza niż
kiedykolwiek.
- Przepraszam - szepnęła. - No, ale już jestem. - Gdzie Darren? - zapytał
również szeptem.
- Odjechał. Co za bezczelny bęcwał. Streścił mi waszą rozmowę. Aż mi
się wierzyć nie chciało!
Rafe objął ją, ku zgorszeniu zebranych gości.
-Tak się bałem ... - zaczął, ale nie mógł skończyć zdania.
Kendall wysunęła się z jego ramion.
- Przestań myśleć, że on jeszcze coś dla mnie znaczy. Darren
prawdopodobnie nigdy nie będzie
dorosły. A ty jesteś prawdziwym mężczyzną. Prawdziwe kobiety
wychodzą za prawdziwych
mężczyzn. Tylko takie małżeństwa mają sżansę przetrwania.
Odsunął welon z jej twarzy i pocałował ją w usta. - Zaczekajcie jeszcze
chwilę - oburzył się pastor.
- Pan młody musi przyrzec pannie młodej wierność i dozgonną miłość, i
dopiero wtedy ...
-Właśnie to zrobiłem, pastorze - uśmiechnął się Rafe.
Pastor Petersen wzruszył ramionami i także się uśmiechnął.
- No dobrze, poczekamy, aż państwo młodzi skończą się całować i
wtedy rozpoczniemy
ceremonię.
Tak też się stało, przy akompaniamencie oklasków i śmiechu
zgromadzonych gości.