1.Inieobchodzimnienic
Plaża
Teresitas,Teneryfa,maj
2012
D
uszę się!
Sergio
mnie całuje, a ja się duszę. Nie od pocałunku, ale z powodu potwornej gorączki w
samochodzie. Lubię, kiedy mnie całuje, ale jest mi tak gorąco, że zaczyna mnie ogarniać
zniecierpliwienie. Przesuwam dłonią w poszukiwaniu przycisku, którym mogłabym opuścić szybę, ale
Sergiotowyczuwa.
–
Co
robisz?–pyta.
–Potrzebuję
powietrza
– odpowiadam spocona, bliska omdlenia. – Opuść szyby, nie widzisz, że się
pocimy?
Sergio,mójchłopak
od
sześciumiesięcy,patrzynamnie.
–
Za
dużoautnaokoło,ludzienaszobaczą–szepcze,całującmniewszyję.
–
I
coztego?–pytam,ociekającpotem.
Mój
przystojny
towarzysz,czarnowłosy,taki,jakmisiępodobają,nieprzestajemniecałować.
–Zobaczą,żejesteś
bez
koszulki,apóźniejludziebędągadać–mówipodniecony.
Wkurza
mnieto.Guzikmnieobchodzi,coludziepowiedzą.
–Wiesz,że
mam
gdzieśto,coludziegadają,myślączysobiewyobrażają–mówię.
–
A
janie–oznajmia,jakzwykle.
Chcę zaprotestować,
ale
jego wargi przywierają do moich tak, że nie jestem w stanie się odezwać.
Jegooddechstajesięszybszyiczuję,żebłądzipalcamipomoichplecach,żebyrozpiąćstanik.Wyginam
sięlekko,żebyułatwićmuzadanie,aletonanic.Chyba…chyba…sobienieradzi.Jesttrochęniezdarny,
niebędęzaprzeczać.
–
Nie
chcę,żebyśszłajutrodopracywtymhotelu–rzuca.
Marzę,żeby
w
końcurozpiąłmistanik.
–
Nie
zaczynaj–szepczę.
–
Yanira
–nieodpuszcza.–Facecibędąnaciebiepatrzeći…
–
Nie
wyjeżdżajmizzazdrością,wiesz,żetegonielubię.
Co
do jednego nie mam wątpliwości: nie jestem zazdrosna i nie chcę być powodem zazdrości. Nie
wierzę w miłość ani w związki. Dlaczego? Otóż dlatego, że kiedy miałam dwadzieścia lat, pewien
Nowozelandczyk, który przyjechał na Teneryfę na wakacje, złamał mi serce, a ja, po największym
miłosnymzawodzie,zamknęłamjenamiłostkiiromantycznegłupoty.Niejestemksiężniczką,któraszuka
księciazbajki,bojestempewna,żeksiążętanieistnieją,ajeżelinawet,tojaichniewidzę.
Kiedy
zwolnili mnie z przedszkola, postanowiłam spróbować spełnić swoje marzenie – zostać
wokalistką.NamojeszczęścieGrandHotelMenceyzatrudniłmniedochórkównanocnewystępy.Ale
jak zwykle, to co mnie uszczęśliwia, temu głupolowi, który uważa się za mojego chłopaka, się nie
podoba.
–Wolę,żebyś
dalej
pracowaławsklepieurodziców.
–
A
ja nie – wzdycham. – Wolałabym pracować w przedszkolu, ale na moje nieszczęście mnie
zwolnili.Dlategobędęśpiewać.Lubięto,podobnodobrzemiwychodziiterazmogęsiętemupoświęcić
–oznajmiam.
Przez
kilka minut walczy z zapięciem mojego stanika, a ja pocę się i pocę. W końcu nie mogę już
dłużejwytrzymaćikrzyczęnaniegotakwściekła,żeszkłakontaktowemałoniewypadnąmizoczu.
–Przes…!
Ale
jegowargiwędrująprostodomoichiniemogęnicpowiedzieć.Zaczynaszybciejoddychać,kiedy
mniecałuje,iniezdarniedalejmocujesięzzapięciemstanika.Mamnadzieję,żetymrazemmusięuda.
Ale nie… Co za gamoń! Mocuje się przez kilka kolejnych minut, a ja dalej się pocę i jest mi coraz
bardziejgorąco,ażwkońcuodpychamgoodsiebie.
–Opuśćszybę,proszę–
upieram
się.
–Nie.
–Ugotujęsię
na
śmierć.
–Powiedziałem:nie.
Staram
się go zrozumieć. Próbuję wszystkiego, co tylko możliwe, ale kiedy czuję, że jestem bliska
omdlenia,odzywamsiękategorycznie:
–
Albo
opuściszszybę,albowysiadam.
Patrzy
namniezrozdziawionąbuzią,ajaunoszębrwi.Sergiotomojaostatniazdobycz.Jeststarszym
bratem kolegi moich braci bliźniaków. Pamiętam, że kiedy przyszedł do nas po swojego brata,
pomyślałam:Alefajnyfacet!Jednakzkażdymspędzonymwspólniedniemcorazwyraźniejwidać,żenie
jesteśmy dla siebie stworzeni. Zawsze pociągali mnie mężczyźni starsi ode mnie. Uwielbiam ich
dojrzałość.Zatochłopakiwmoimwiekuśmiertelniemnienudzą.Niejestempożeraczkąmęskichserc,
aleniejestemteżzakonnicą.Nauczyłamsię,żewżyciutrzebarobićto,cosięlubi,ajednązrzeczy,która
mniepociągaisprawiamiprzyjemnośćjestseks.Naszczęściemambardzoliberalnąrodzinę,któranie
obawiasięsąsiedzkichplotek.Tataimamamusieliwycierpiećswojezpowoduludzkiegogadania,kiedy
się poznali i zakochali, więc dzisiaj zależy im jedynie na tym, żeby ich dzieci były szczęśliwe i były
dobrymiludźmi…Resztasiędlanichnieliczy.
Sergio
jest tak naprawdę wspaniałym człowiekiem, ale charakterem za bardzo różni się ode mnie.
Drażnimnie,żejesttakzaborczy,takmałoszalonyitakmałostkowy.Wjegosamochodziesięnieje.W
jegosamochodziesięniepali.Wjegosamochodzieniesłuchasięgłośnomuzyki.Kiedywracamzplażyz
deskąsurfingową,niemogęjechaćznimsamochodem,bonaniosępiasku.Tego,cozpoczątkuwydawało
misięzabawneimnierozśmieszało,terazniemogęścierpieć.Naogółproblemymnieniezniechęcająi
mamtysiącpomysłównaichrozwiązanie,alewjegoprzypadkuwszystkiemojeinicjatywyzawiodły.Ma
zakutyłeb!Teraz,naprzykład,nieopuściszybwaucie,boktośmógłbyzobaczyć,corobimy.Dlaczego
chociażrazniedasięponieśćemocjom,żebypoprostucieszyćsiężyciem?
Nie
poruszającsię,spoglądanamnie.
–Jeżelichcesz,żebymopuściłszybę,włóżkoszulkę–mówi.
Rewelacja!
Widzi,że
jestem
wściekłaispoconajakmysz,azależymutylkonatym,żebymubrałasięwkoszulkę?
Nie
odrywam od niego wzroku, wciskam guzik po mojej stronie, ale widzę, że on blokuje szybę.
Powolitracęcierpliwość.SpoglądamnaSergiaisyczę:
–
Jestem
mokraodpotu.Możeszbyćtakmiłyiotworzyćtocholerneokno?!
Mój
ton
głosuchybaskładniagodonamysłu,boodsuwasię,marszczyczoło,dotykajednegoprzycisku
iszybapomojejstronieopuszczasięojednączwartą.
–
Bardziej
–domagamsię.
Zastanawia
sięiznówwciskaguzik,aszybaopuszczasiędopołowy.Alejapotrzebujępowietrza,bo
cośmnietrafi.
–
Sergio,na
Boga,otwórzjącałą,niewidzisz,żejestzaparowana?–Nieodpuszczam.
Ale
onobstajeprzyswoim.
–Włóżkoszulkę–mówi,zmieniającton.–
Nie
chcę,żebyktościętakzobaczył.
Mam
na sobie czarny stanik, który wygląda jak góra bikini, ale Sergio mimo wszystko obstaje przy
swoim.
–
Mamy
rodzinęi…
–
Co
tywygadujesz?
– Mówię
po
prostu, że twoja rodzina prowadzi interesy na wyspie, a ja pracuję dla agencji
ubezpieczeniowejiwszyscynasznają.Chcesz,żebyonasgadali?
Ten
chłopakczasamiwprawiamniewosłupienie.Staramsięuspokoić.
–Gorąco
mi,Sergio
–udajemisięwydusić.–Awszyscy,którzysątu,naparkinguplażyTeresitas,
przyjechaliwtymsamymcelu…
–
Masz
dwadzieściapięćlat,Yaniro,ajatrzydzieścitrzy.
–
I
coztego?
Nim
zdążyodpowiedzieć,wzdycham.
– Słuchaj,
Sergio, nic
z tego – wypalam z grubej rury. – Wybacz, że ci to powiem, ale to nie jest
kwestiawieku.
Jedno
zdwóch,albojestgłupi,albomawoskwuszach.
–
Wszyscy
naszobaczą,apotemludziebędągadać,niepomyślałaśotym?–ciągnie.
Wzdycham,wzdycham
ijeszczerazwzdycham.Wdomużartobliwienazywająmniewzdychaczem.
Moja
cierpliwośćsiękończy,kiedywidzęjegoganiącespojrzenie.Unoszęgłos,upokorzona.
–
Tobie
się wydaje, że ktoś na nas zwróci uwagę? Do cholery, Sergio, wszyscy, którzy tu są,
przyjechalipoto,żebyzesobąpobyć.Żebycieszyćsięseksemimigdalić!Czytypatrzysznato,corobią
wsamochodzieobok?
Mówiącto,spoglądam
w
prawoiszczękamiopada.Paręmetrówodnaszegosamochodujakaśpara
zabawia się w najlepsze przy opuszczonych szybach, nie przejmując się zupełnie tym, co ludzie
powiedzą.Brawo!
Widzę,
jak
onaunosisięiopadabeznajmniejszegozażenowania.Całująsięnamiętnieirozkoszująsię
chwilą,niemyśląconiczyminnym.Tegowłaśniechcę.
Sergio,kiedy
docieradoniego,nacopatrzę,podnosiszybkoszybę.
–
Czego
sięnanichgapisz?–wypala.
Nagle
ogarniamnienieopanowanyśmiech.Todlamnietypowe,dobijamtymśmiechemtych,którzysą
obok.
Cholera…przecież
przed
chwiląmówiłam,żeniktniepatrzynato,corobiąinni…Aterazsamasię
gapię!
Wzdycham
isłyszęgłosSergia.
–
Lepiej
stądjedźmy.
Niezadowolona,wzdycham
znowu.Zarazwybuchnę!
Kiedy
widzimniewtakimstanie,zmieniaplan.
–
Dobra
–mówiwkońcu.–Odpalęsamochódiprzejadęwgłąbparkingu.Tamchybanikogoniema.
Musimyporozmawiać.
No… no… no…
Musimy
porozmawiać… Interesujące, chociaż to, co ma mi do powiedzenia, nie
martwi mnie ani nie niepokoi. Biedak, ta jego pruderia z każdym dniem nudzi mnie coraz bardziej. A
jesteśmy ze sobą dopiero parę miesięcy. Nie chcę sobie wyobrażać, jak miałaby wyglądać wspólna
przyszłość.
Znów
zatrzymuje
samochódifaktycznie,wtejczęściparkinguniemanikogo,pozatymjedynalatarnia
jestzepsuta.Pociemku,upokorzonawszystkim,cosięstało,wysiadamzsamochodu.Onzamną.
–
Yanira,tak
dalejbyćniemoże.
Kiwam
głową.Marację.
–O,nie…
nie
może.
Przez
co najmniej pół godziny mówimy, co mamy do powiedzenia, i oboje wszystko sobie
wygarniamy. On mówi, ja odpowiadam, ja mówię, odpowiada on. Zasypujemy się wyrzutami, a kiedy
wyciągniętezostajejużwszystko,coprzemilczaliśmyodjakiegośczasu,patrzymynasiebiewmilczeniu.
Jestoczywiste,żemiędzynamikoniec.Kiedysięuspokajamy,zapalampapierosa.Prawieniepalę,alew
takichchwilachpapierosjestmipotrzebny.Nagle,wbrewwszelkimprzewidywaniom,Sergiozabierami
papierosa,rozdeptujego,przygniatamniedosamochoduizaczynamniecałować.
Och,tak…to,owszem!
To
właśnie ta jego namiętność sprawiła, że się w nim zakochałam, zniewoliła mnie. To dlatego
chciałamznimbyć.Pozwalamsięcałować.Uwielbiam,kiedystajesięniecierpliwyiporywczy.
Wiatr
owiewamitwarziczuję,żeodzyskujęsiły.Niechżyjemorskabryzaiseks!
Sergio
wsuwadłoniepodmojąkoszulkęinanowopodejmujewalkęzzapięciembiustonosza.Niema
co,jestniezdarny.Uśmiechamsięirozpinamgosama.Zsuwamramiączkaprzezrękawkibluzki,wyjmuję
stanikdołemipokazujęmugo.
–
Przeszkody
pokonane–mówię.
Sergio
rozglądasięnaobiestronyikiedywidzi,żeniktnanasniepatrzy,uśmiechasię,ajarzucamsię
najegousta.Całujemysię,aondotykamoichpiersi,ja,niemogącsiędoczekaćdalszegociągunaszej
perwersyjnej akcji po burzliwej kłótni, przesuwam się, aż siadam na bocznej części maski. Nie
przestajemysięcałować,ażwpewnejchwiliściągamkoszulkęijestemnagaodpasawgórę.Sergiosię
odsuwaispoglądanamnie.
–
Co
robisz?–burczy.
Znowu
sięzaczyna!
Ale
jaczuledotykamguzikajegospodni.
–
Spokojnie
– mówię cichym, zmysłowym głosem. – Jest ciemno i nikt nas nie widzi. Nie chcesz,
żebyśmyzrobilitonamascesamochodu?Dalej,dajmito,ococięproszę.
Jego
minajestbezcenna,alemójuśmiechzamiera,kiedysłyszęjegosłowa.
–
Twoja
propozycjajestnieprzyzwoita.Oszalałaś?!
Nieprzyzwoita?
Oszalałam?
Plan
A:posłaćgododiabła.
Plan
B:zapomnieć,copowiedział,irobićswoje.
Plan
C:zabawićsię,apotemposłaćgododiabła.
W
końcudecydujęsięnaplanB…Chcę,żebytotrwało.
Chwytam
gozaszlufkispodniiszepczę,chcącskłonićgodotego,żebyzmieniłzdanie:
–
Nikt
nasniewidzi.Ajeżeliktośpatrzy,toniechmanacopopatrzeć!Dalej,Sergio…pragnęcię.
–
Ja
ciebieteż…Ale…
–
Ale
coooooooo?!
Na
jegotwarzywidaćbezmiarsprzeczności.Niewie,cozrobić.Sergiodzikiinamiętny,któregoznam
zintymnychsytuacji,bezskuteczniewalczy,żebyuwolnićsięodkonwenansówirozkoszowaćseksem.
–
Nie
jestemekshibicjonistą–protestuje.
–
Ja
teżnie…–uśmiechamsię.–Alejesteśmytylkotyija…Wystarczy,żerozepnieszspodniei…
–Nie.
–
Daj
spokój,głupolu…Wiem,żetolubisz.
–Powiedziałem:
nie
–odpowiada.
Ma
przyspieszony oddech, kiedy patrzy na moje piersi. Co mu się stało? Dlaczego stał się taki
pruderyjny?Kiedygopoznałam,byłśmiały,odważny,dziki.Wiem,żekusigoto,coproponuję,alesię
opiera.Rozbawiona,chwytamjednąmojąpierśigoprowokuję.
–
No
chodź…
Mogę
sobie
gadać. Sergio chwyta mnie za rękę, jednym szarpnięciem zsuwa z maski samochodu,
otwieraszybkodrzwiiwpychamniedośrodka.
–Wsiadaj!
Dośćtego.Dłużej
nie
wytrzymam!
Nie
podobamisiętenrozkazanijegogłos,animina.Niepodobamisię,więcsiębuntuję.Wściekła,
odwracamsiędoniegoirównieżgopopychając,krzyczę:
–
Nie
szarpmnietaknigdywięcej,zrozumiałeś?–Widzącjegominę,pytam:–Cojest,docholery?
Nie
odpowiada.Patrzymynasiebie.Wściekłośćwemniewzbiera.Wkładamkoszulkę.Ochotanaseks
wyparowała,aostatniąrzeczą,którejwtejchwilichcę,jestjegodotyk.
–
Nie
wiem,cosięztobądzieje.Zawszetaksięprzejmujesztym,żebyniktnasniezobaczył.
–Przejmujęsiętwoim…
–
Moim
czym? – Widząc, że nie odpowiada, ciągnę: – Gdybyś naprawdę się mną przejmował, nie
kłócilibyśmysię.Całowalibyśmysię,pieściliidobrzesiębawili.Więccojest?Mamdość.Mamdość
twojegobrakuspontaniczności.Dośćtwoichograniczeń.Mamdość.
Moje
słowadoniegotrafiają.Wiemto.Widzę.Nigdyniewidziałmnietakwściekłejjakdzisiaj,aja
chcęzakończyćkłótnię,którąrozpoczęliśmywcześniej.
–Słuchaj,
Sergio
–wypalam.–Wydajemisię,żetyijakjakoparaznaleźliśmysięwślepejuliczce.
Niechcemytychsamychrzeczy,bardzosięróżnimy.Zkażdymdniemcorazwyraźniejtowidać,ajanie
mamzamiarusięzmieniać,anidlaciebie,anidlanikogoinnego,ioczywiścieniebędęteżprosićciebie,
żebyśzmieniłsiędlamnie.Jesteśfantastycznymfacetem,cudownym,alemiędzynamisięnieukłada.To
koniec.
Nie
ruszając się z miejsca, widzę, że mężczyzna, który parę miesięcy temu doprowadzał mnie do
szaleństwa,kiwagłową.
–
Masz
rację – mówi w końcu. – To się nie sprawdza. Ja szukam dziewczyny, która będzie mnie
kochała, która sprawi, że będę się czuł wyjątkowo, a tobie, Yaniro, nie uda się to nigdy. Lepiej to
skończyć.
Kiedy
słyszętejegosłowa,złośćopada.Żalmigo,kiwagłową.Marację,janiebędęgokochaćnigdy
tak,jaktegopragnie.
–Byłomiędzy
nami
cośpięknego–wyjaśniam.–Alewiemy,żeodjakiegośczasusięniedogadujemy.
Podobaszmisięiwiem,żejapodobamsiętobie,aleniekochamciętak,jakpowinnam,i…
–
Wiem.Nie
musiszprzysięgać.
Te
słowaniepozostawiająwątpliwości.Niechcęgrzebaćwotwartejranie.
–Więc
to
koniec–podsumowuję,patrzącnaniego.
Sergio
kiwagłowązpoważnąminą.
–
Masz
rację–zgadzasię,spoglądającnamnie.–Odmiesiącaotymmyślałem,aleniebyłemwstanie
uczynićtegokroku.Dziękuję.Pomogłaśmizrobićto,comniesporokosztowało.
Widzę, że
oboje
mieliśmy podobne odczucia, i ta świadomość zdejmuje mi ciężar z barków. Sergio
pyta mnie, czy chcę, żeby odwiózł mnie do domu, ale nie mam ochoty być przy nim dłużej, więc
podchodzędoniego,dajęmubuziakawpoliczekiwyciągamzautatorebkę.
–Nie,dziękuję–odpowiadam.–Wolęsięprzejść.
–
Na
pewno?
–Tak.
–Przyjaźń?–pyta,spoglądając
na
mnie.
Teraz
japatrzęnaniegozczułością.Jestcudownymczłowiekiem.
–Pewnie,że
tak,kochany
–odpowiadamzuśmiechem.–Międzynamikoniec,alewiem,żeciepłoo
sobie myślimy, i z przyjemnością będę twoją przyjaciółką. Nie martw się już. Wrócę do domu sama.
Wiesz,żetoniedaleko.
Uśmiechasię
do
mnie,wsiadadosamochoduirusza.
–
Niech
mocbędzieztobą!–mówięszeptem,kiedyodjeżdża.
Cholera,ale
jaja!Dlaczegomówięcośtakiego?Jestemjakmójodjechanybrat!
Uśmiechamsię.Samochódsię
oddala,a
janieczujężaluanismutku,anizawodu.Czujęsiępoprostu
wolna!Znówjestempaniąwłasnegożycia,wstuprocentach.Zwolnilimniezpracyijestemwolna,mogę
decydować,cochcę,aczegoniechcęrobić.Cozaluksus!
Rozglądam się dookoła
i
postanawiam wrócić do domu brzegiem morza. Uwielbiam moczyć stopy.
NucęprzytympiosenkęShakiry.
Na
Teneryfiewmajutemperaturajestidealnanaspacery,nawetpowilgotnympiasku.Spoglądamna
zegarek, jest pierwsza czterdzieści. Uśmiecham się. Po chwili spaceru brzegiem morza, pogrążona w
rozmyślaniach, postanawiam usiąść przy hamakach, zanim opuszczę to idylliczne miejsce i wrócę do
domu.
Księżyc,
przyjemna
temperaturaiodgłosmorzasącudowne.Relaksujące.Zamykamoczyioddycham
głęboko.Jakdobrzesięoddychanamojejwyspie!
Ale
wkrótce słyszę głosy. Kilka metrów ode mnie, za tratwą pozostawioną na piasku, widzę parę,
którawśródśmiechuoddajesięrozkoszomseksu.
Ukryta
za hamakami postanawiam przyjrzeć się spektaklowi. Oddech mi przyspiesza. Nigdy nie
widziałam na żywo niczego takiego, a ponieważ jestem ciekawska, mojej uwadze nie umyka ani jeden
szczegół.Ichjękimniepodniecają.Jestemzaledwiepięćmetrówodnichiniemogęsięporuszyć.Mogę
tylko patrzeć… przyglądać się… i napawać się ich rozkoszą. Kochają się na plaży bez najmniejszych
oporów, osłaniani jedynie przez tratwę parę metrów od promenady. Słyszę głos kobiety, która domaga
sięwięcej…Przyktórymśjejruchuwidzęjejtwarzijąrozpoznaję.Cholera…ToAlicia,starszasiostra
mojejprzyjaciółkiCoral,którajestżonąAntonia.Alenumer!
Nagle
widzę zbliżającego się do nich mężczyznę i ogarnia mnie niepokój. Mnie nie widzi, ale ich
nakryje.Przerażona,niewiem,corobić.Uprzedzićichczynie?Aleodejmujemimowę,kiedymimoże
ktośsięzbliża,oninieprzerywają.Przybyszzatrzymujesięprzytratwieiwspierasięnaniej.Cholera…
cholera.PrzecieżtoAntonio,mążAlicii!Boże…aleniespodzianka!Będzieniezłaafera,ajajestemna
liniifrontu.Nagle,wbrewmoimprzypuszczeniom,słyszę,jakAntoniopyta:
–
Dobrze
siębawicie?
Oni
dyszą,aAntoniozuśmiechemrozpinaspodnieipodchodzidoAlicii,apóźniejwysuwaczłonekz
bokserek,klękaiwsuwajejgodoust.
–
No,kochanie
–mówiochrypłymgłosem.–Wiem,żetegopragniesz.
Co
takieeeegoooo?!
Wcześniej miałam
oczy
jak talerze, ale teraz wychodzą mi z orbit! Alicia oddaje się seksualnym
rozkoszomzjakimśfacetem,zjawiasięjejmążizamiastzrobićawanturęipourywaćimłby,przyłącza
siędoimprezy.Niedowiary!
Przez
kilka minut obserwuję bez tchu, jak trójka dyszy i dobrze się bawi. Nigdy czegoś takiego nie
widziałam.Tojestlepszeniżgłupiefilmyporno,któreczasamioglądałam!Ichochrypłejękiprzybierają
na sile, a może to w moich uszach z każdą chwilą brzmią coraz głośniej. Nie mogę oderwać wzroku.
Tkwię wbita w piasek i nie mogę przestać się na nich gapić. W końcu we troje krzyczą bez oporów,
kiedydocierająnaszczyt.
Oddychają
szybko.Ja
nieoddycham.
Uśmiechająsię
i
rozmawiają.Mniebrakujesłów.
Pięć
minut
później ubierają się i słyszę, jak Antonio i Alicia zapraszają nieznajomego na drinka do
swojegobaru,któryniedawnootworzyli.Mamsuchowbuziigłowęjakbęben.Patrzę,jakodchodzą,i
drżąminogi,serce,końcówkiwłosów,wszystko!Trzęsęsięcała!
Kiedy
zostajęsama,nadaldrżąc,zapalampapierosaiprzetwarzamto,cozobaczyłam.Bozobaczyłam
to naprawdę, zgadza się? Szczypię się w policzek i zaciągam się dymem. Tak, widziałam to. Z całą
pewnościątowidziałam!
Kończę
papierosa
i wstaję. Widzę, że nogi są w stanie mnie utrzymać, więc ruszam. Dwadzieścia
minutpóźniejwchodzędodomuizastajęgłuchąciszę.Babcieirodzicezdużymprawdopodobieństwem
są w sklepie z pamiątkami, który mamy na promenadzie nadmorskiej w stolicy wyspy, Santa Cruz de
Tenerife.
Kiedy
przechodzępoddrzwiamipokojumoichbraci,GarretaiRayca,słyszęśmiechigwar.Pewnie
grajązeswoimizakręconymiznajomymiwjakąśgręwideo,któreuwielbiają.Kiedydocieramdopokoju
mojego trzeciego brata, Argena, otwieram drzwi, ale widzę, że go nie ma, więc postanawiam iść do
siebie.
Nadal
jestem w szoku. Oszołomiło mnie to, co zobaczyłam na plaży, ale przyznaję, że również
podnieciło.Czyżbymmiałacośzgłową?Wyjmujęszkłakontaktowe.Mamzmęczoneoczy,alemimoto
włączam laptop i, nie wiedzieć czemu, szukam baru Antonia i Alicii. Nazywa się Sueños i ma swoją
stronę internetową. Kiedy ją odnajduję, nie jestem zaskoczona, widząc, że jest to klub wymiany
partnerów.Przyciągamniejakmagnes.Oglądamstronęizwiedzamlokalwirtualnie.Bar,salaluster,sala
rozkoszy,wspólnełóżka,ciemnasala,prywatneimprezyijacuzzi.
Kiedy
mojaciekawośćzostajezaspokojona,wyłączamkomputerikładęsiędołóżka.Nigdyniebyłam
wtakimlokalu,alejestempewna,żetozrobię.Zaciekawiłmnie.
2.Nieprzemakalna
P
ipipipi…pipipipi…pipipipi…
Wyciągamrękęiwyłączambudzik.Wczesnewstawaniemniedobija,aledzisiajmojakolejotwierania
sklepu z pamiątkami. Biorę zegarek i przysuwam go sobie do twarzy. Jestem krótkowzroczna i bez
okularów czy soczewek jestem ślepa jak kret. Kiedy już wiem, która jest godzina, wstaję, zakładam
okularyiidępodprysznic.Później,jużubrana,wszkłachkontaktowych,schodzędokuchniiuśmiecham
sięnawidokjednejzmoichbabć.
Ankie,babciaodstronyojca,jestHolenderką.Wielelattemu,pośmiercidziadka,przeprowadziłasię
donas.Jestzabawnaiczasamitrochęzabardzozwariowanajaknaswójwiek,alemniesiętopodobai
lubię jej szaleństwo. Jest kobietą nowoczesną, która rozumie mnie jak nikt. Poza tym, obie jesteśmy
artystkami.
–Dzieńdobry,skarbie,dobrzespałaś?
Kiwam głową, odpowiadając, że tak, i siadam na jednym z krzeseł. Stawia przede mną świeżo
wyciśniętysokpomarańczowy,ajapijęgo,zachwycona.Kiedykrzątasiępokuchni,pytam:
–GdziejestbabciaNira?
Widzę,żesięuśmiecha.Uwielbiamjejszelmowskiuśmieszek.
–Plotkujezsąsiadkami–mówiszeptem,przysuwającsiędomnie.–Uwielbiaplotki.
Śmiejemysię.Toprawda,żedlababciNiryniemaniclepszegoniżświeżeplotki.
–Nienarzekaj–odpowiadamjejtymsamymtonem.–Samalubiszichpóźniejodniejsłuchać.
Babciapękaześmiechu,ajaznią.Ankietochodzącyoryginał.Przedewszystkimniechce,żebyśmy–
moibraciaija–mówilidoniej:babciaanibabunia,aninicztychrzeczy.Odmałegotłoczyłanamdo
głowy, że jest Ankie, po prostu. W młodości grała w Holandii w modnym zespole, który porzuciła z
miłości,ateraz,wdojrzałymwieku,jestgitarzystkązespołu,którystworzyłazkoleżankamizwyspy.Ma
wsobietyleżycia,żemałoktojejdorównuje.
Widzęsłoikznesquikiem,odktóregojestemuzależniona.Bioręgo,otwieramiwkładamsobiełyżkę
doust.Smakujęgozrozkosząi,jakzwykle,proszekmniezatyka.
–Wypijszklankęmleka,kochanie,iprzestańjeśćkakaowtensposób,nasucho–ganimniebabcia.
Spoglądamnakartonpełenmlekaidostajęgęsiejskórki.Nigdynieprzepadałamzbytniozamlekiem.
–Dobrze,zarazwypiję–szepczę,zamykającpojemnikznesquikiem.
–Dzisiajjestwielkidzień,prawda,kochanie?
–Tak.DzisiajpierwszyrazwystąpiąwGrandHotelMencey–odpowiadamzadowolona.
Wkońcumisięudałoiktośzatrudniłmniedośpiewania,coprawdatylkowchórku.Aleodczegoś
trzebazacząć.Todobrymoment.Właśniemniezwolniliiwiem,żealbozrobiętoteraz,albonigdy.
Wdajemy się z babcią w rozmowę na temat muzyki i piosenek i szklanka mleka zostaje zapomniana.
Dobrze!Ankieznasięnamuzyceiuwielbiamrozmawiaćzniąotym,coobiekochamy.Rozmawianiez
babciąnatematwspółczesnychzespołówpopirockowychniejestrzecząnormalną,aleonajesttaksamo
dobrzezorientowanawtemaciejakja.Naglezradiarozbrzmiewająpierwszeakordypiosenki.
–Posłuchaj,Ankie.Uwielbiamtępiosenkę.
–Ktośpiewa?
–PixieLott,matytułCryMeOut.Majużparęlat,alemoimzdaniemjestpiękna.
Ankiesłucha.Uśmiechasięispoglądanamnie.
–Znaszjąnapamięć,kochanie?
Kiwamgłową.
–Todalej,zaśpiewaj.
Kuchennałyżkasłużymizamikrofon,kiedybeznajmniejszychoporówrobięto,ocomnieprosi.
You’llhavetocrymeout,
you’llhavetocrymeo-o-out…
Upajamsię…upajamiupajam.
Uwielbiamśpiewać,apiosenkitakiejaktaidealniepasujądomojejbarwygłosu,jaktwierdzimoja
babcia. Kiedy śpiewam, do kuchni wchodzi moja druga babcia, Nira, i staje obok Ankie. Obie
przyglądająmisięzzachwytem.
Są ze mnie dumne, każda na swój sposób. Dla Ankie jestem młodą piosenkarką, która chce odnieść
sukcesmuzyczny,adlaNiryjestemwnuczką,któramanadzieję,żepewnegodniawyjdęzamążidamjej
piękniusieprawnuczki.Cóż,ciężkomibędzieuszczęśliwićktórąkolwiek.
–Oj,dziecko,jakpięknieśpiewasz!–szepczeNira.
–Maszprzedsobąświetlanąprzyszłość,Yaniro–mówiAnkie.
Wszystkie trzy jesteśmy rozbawione, kiedy do kuchni wchodzą moi bracia, Garret i Rayco. Są
bliźniakami, ale są jak przeciwne bieguny. Garret patrzy na mnie i, widząc mnie z łyżką w dłoni,
stwierdza,posługującsięjednymzesłynnychzdańzGwiezdnychWojen:
–Bezwątpieniapięknytogłosjest.
–Dziękuję,mistrzuYoda–żartuję.
Onunosirękędoserca.
–Niechmocbędzieztobą,mała–odpowiada.
–Naszedomowewyjcejużśpiewają?–drwiRayco.
Śmieję się. Moi bracia są świetni. Garret jest wariatem jakich mało i chyba wszyscy w rodzinie
zdążyliśmysięztympogodzić.Niedziwimysię,żemówizdaniamizsagiGwiezdnychWojen.Jesttotak
normalne,żeczasamiimytakmówimy,prawiebezwiednie.
Rayco natomiast to inna bajka. Jest rodzinnym przystojniakiem i latin loverem na naszej pięknej
wyspie.Wszystkiepadająmudostóp.Wszystkieśliniąsięnajegowidok.Iwszystkiekończązpłaczem.
MojababciaAnkiedajemukuksańca,słyszącjegouwagę.
–Auć!–protestujepoważnymtonem.
Znówsięśmieję,kiedybabciamówimu:
–Trochęszacunku,bezwstydniku.Twojasiostrajestartystką,aartystówtrzebaszanować.
–Nienależydrażnićwookie–szepczeGarret,czymmnierozśmiesza.
–Powiedztoczarownicylatającejnagitarzeelektrycznej–drwiRayco,zerkającnaAnkie.
BabciaNirauśmiechasię,widzącminęmojejdrugiejbabci,iżebyzakończyćzamieszanie,mówi:
–Dalej,chłopcy,dośniadania,zrobiłosiępóźno.
WzrokiemproszęRayco,żebysiedziałcicho.Słuchamnieiwpiątkęjemyśniadanieprzykuchennym
stole,śmiejącsięirozmawiając.
PółgodzinypóźniejmoidwajbraciaijawsiadamydomojegosamochoduiruszamywstronęSanta
Cruz de Tenerife, żeby otworzyć sklep. Przez parę godzin wspólnie obsługujemy klientów, którzy
wchodzącośkupićiporozmawiać.Pracatutajjestczasamiwyczerpującaidziśjestwłaśnietakidzień.
OkołopierwszejpojawiasięmójbratArgen.
–Garret,Rayco!–krzyczy.–Możeciejużiść!
Rayco podchodzi do nas, podnosi kołnierzyk granatowej koszulki polo i szepcze na widok turystek,
którenaniegopatrzą.
–Obowiązkiwzywają…Bujajciesięsami!
Garretniechcebyćgorszy.
–Iniechmocbędziezwami.
Rozbawionapatrzę,jakodchodzą.
–Dlaczegosątacyodjechani?–pytaArgen.
Spoglądamnaniegozuśmiechem.
–Gdybymamacięsłyszała,powiedziałaby,żeniesąodjechanitylkomająpasję.
–Docholery,Yanira…Mająprawietrzydzieścipięćlat.Nigdysięniezmienią?
Wzdychamidrapięsiępogłowie.
–Wydajemisię,żenie–mówię.–Ajaktamtwójpoziomcukru?–pytam.
Argenpatrzynamnieikiwagłowązuśmiechem.
– W całkowitym porządku, mamusiu. Insulina zaaplikowana i węglowodany przyswojone. Wszystko
rewelacyjnie.
Uśmiechamsięipatrzę,jakzaczynaobsługiwaćturystki.ZawszemartwięsięArgenem.Odmałegoma
cukrzycęichociażprowadzinormalneżycie,niemogęzapomnieć,żemusikontrolowaćchorobę.
Jest nas czworo, każde w swoim rodzaju. Argen jest najstarszy, ma czterdzieści lat. Ma bzika na
punkcieceramiki.Pracujewewłasnymwarsztacieiwtygodniupomagawsklepierodziców.Późniejsą
Garret i Rayco, prawie trzydziestopięcioletni odjechani bliźniacy, a na końcu jestem ja, córeczka.
Najmłodsza.Niespodzianka,mamdwadzieściapięćlatiśpiewam.
Tata,ArgenijajesteśmyblondynamiirodzinnymiHolendrami,aGarret,Raycoimamamająciemne
włosyjakwyspiarze.Wszystkiegounaspotrochu.
Poobsłużeniuparuturystów,którzykupująpamiątki,mójbratpodchodzidomnie.
–Denerwujeszsiędzisiejszymwieczorem?–pyta.
Namyślowystępiewzruszamramionami.
–Trochę–odpowiadam.
Argensięuśmiecha.Łączynasszczególnawięź,chociażonjestnajstarszy,ajanajmłodsza.Jestmoim
najwierniejszymfaneminajlepszymbratemnaświecie.
–Wypadnieszfenomenalnie–zapewnia,przejęty.–Akiedyusłyszą,jakśpiewasz,oszaleją.
Klientprzynosimimuszelkidozapakowania.
–Śpiewamtylkowchórku–mówię,pakującpamiątki.
–Icoztego?
–Chybaniktniezwrócinamniewiększejuwagi.
–Jesteśtakaładnaitakdobrześpiewasz,żenapewnozwrócąuwagę!
Śmiejemysięoboje,obsługującklientów,którzypodająnamswojezakupy.
Oczwartejpopołudniuzjawiająsięmoirodzice,LarryiIdaira.Oryginalnapara.Mamatrajkoczejak
najęta, a tata wręcz przeciwnie, ale jego wzrok mówi wszystko. To chyba właśnie ta odmienność
charakterówsprawia,żesąwsobietakzakochani.Wszyscyrazemprowadzimyrodzinnyinteres,którym
zarabiamy na chleb i na swobodne życie. Widzę, że mama podchodzi do Argena, i po jego minie
domyślamsię,żepytago,jaksięczuje.Wszyscysięoniegomartwimy,amójbrat,jakzwykle,ogranicza
siędouśmiechu.Tata,którytakjakjaobserwujesytuację,podchodzidomnie.
–Denerwujeszsię,mójwzdychaczu?
Uśmiechamsię,kiedytosłyszę,iżebysprostaćprzezwisku,wzdycham.
–Troszeczkę,tatusiu–odpowiadam.
MamadajebuziakaArgenowi,apóźniejpodchodzidomnieirównieżmniecałuje.
– Moja córeczko, idź już, odpocznij – mówi. – Wieczorem musisz być wypoczęta. Zostawiłam ci
wyprasowanąsukienkęnawieszakuwszafie,zanimpojedzieszdohotelu,wypijszklankęmleka,jasne?
Kiwamgłową.Nieposłuchamjejwkwestiimleka,alekiwamgłową.
–Aha,kochanie–dodaje.–Jaknamsięuda,któreśznaswyskoczycięzobaczyć.
Daję rodzicom po buziaku, puszczam oko do brata i jadę do domu. Biorę torbę sportową i idę na
zajęciatańca,gdzieświetniesiębawię.Tańczymysalsę,taniecbrzuchaihip-hop,wszystkiegopotrochu.
Wracam, wchodzę do pokoju i rzucam się na łóżko. O, Boże… uwielbiam spać. To jedna z
największych przyjemności w życiu, ale jeżeli zasnę o tej godzinie, wstanę w złym humorze i nikt nie
będziewstaniezemnąwytrzymać,więcpostanawiamwziąćprysznic,żebysięożywić.
Po wyjściu spod prysznica schodzę na dół, żeby porozmawiać z babciami, a koło siódmej wkładam
czarną sukienkę, tak jak polecili mi pracodawcy, i buty na obcasie. Wsiadam do auta i jadę do Grand
HotelMenceynamójdebiut.
No, przyznaję, teraz się trochę denerwuję! Śpiewanie w chórkach nie jest pracą moich marzeń, ale
przynajmniejpozwolimiwyjśćnascenęidobrzesiębawić.
Parkuję w pobliżu hotelu i staję jak wryta na widok Sergia, mojego od niedawna eks, po drugiej
stronie ulicy. Przyszedł mnie zobaczyć? Ale zaraz dociera do mnie, że to nie ja jestem powodem jego
obecności tutaj, ale ruda dziewczyna, do której się bardzo klei. Nie do wiary. Widzę, że rozpacz po
naszymrozstaniuniepozwalamużyć.
W pewnym sensie mnie to rozśmiesza. Nie ulega wątpliwości, że Sergio i ja nie byliśmy dla siebie
stworzeni,ipotwierdza,żenajlepiejbyłogozostawić.
Zamykam auto, witam się ze znajomymi, przechodząc przez hotelowe kuchnie. Tu pracuje moja
przyjaciółkaCoral,którarobiniewiarygodneciasta.Kiedymniewidzi,chwytamniezarękę.
–NaprawdęzerwałaśzSergiem?–pyta.
–Tak.
–Dlaczego?–Kiedywidzi,żewzdycham,kiwagłową.–Dobra…Niemusiszmimówić,domyślam
się. W końcu do ciebie dotarło, że to burak i nie macie ze sobą nic wspólnego, prawda? Słuchaj,
kochana, mówiłam ci, że ten natręt nie jest dla ciebie. Ty potrzebujesz innego mężczyzny. Zawsze się
upierasz,żebyspotykaćsięzestarszymiodsiebie,alemoimzdaniempowinnaśznaleźćsobiechłopakaw
twoimwieku,którylubiłbytosamocotyiktóryumiałbycięwsobierozkochać.
–Coral,jesteśwbłędzie,jeżelimyślisz,żejasięwkimkolwiekzakocham.
–Musiszprzestaćskakaćzkwiatkanakwiatek–mówimojaprzyjaciółka,niepoprawnaromantyczka.
– I znaleźć sobie mężczyznę takiego jak mój Toño. A właśnie, widziałam niedawno w gazecie piękną
suknięślubną.Kiedypoprosimnieorękę,napewnowezmęślubwtejsukni.
Śmiejęsię.Ona,Toñoiślub.
JeżeliCoraloczymśmarzy,towłaśnieotym,żebysiępobrać,miećlicznąrodzinęibyćszczęśliwa.
Ja, dla odmiany, mam na to wszystko alergię. Uważam, że w świecie, w którym żyjemy, rodzina jest
instytucjąprehistoryczną,aleszanujęto,żeCoraljesttakaromantycznaichcemiećpięknyślubimiłosną
historię.
Zdrugiejstrony,wiercimidziuręwbrzuchu,żebymzadawałasięzchłopakamiwnaszymwieku,inie
rozumie, że rówieśnicy śmiertelnie mnie nudzą. Lubię dojrzałych facetów, interesujących, z którymi
możnaporozmawiać,agdyuprawiająseks,wiedzą,corobią.KiedyprzedstawiłamjejSergia,zmierzyła
gowzrokiemzgórynadółiwidziałam,żejejsięniespodobał.Dałamidwamiesiące.Skończyłosięna
prawiesiedmiu,aletrudnonieprzyznać,żeintuicjajejniezawodzi!
Słucham, jak przez kilka minut wyżywa się na biednym Sergiu i się śmieję. Coral jest wyjątkowa.
Gadajaknajęta,jakmama,ichybadlategotakjąuwielbiamikocham.Kiedykońcuchcęsięodezwać,
zjawiasięjejsiostra,Alicia.
–Cześć,Yanira–witasięzemną.
Robięsięczerwonajakburak.Coralpatrzynamniezdziwiona.
Na widok Alicii przypomniałam sobie to, co robiła wczoraj na plaży z mężem i jeszcze jednym
facetem,iniejestemwstanieudawać.Patrzynamnie,ajawachlujęsiędłonią.
–Oj…jaktugorąco,prawda?!–wykrzykuję.
Coral marszczy brwi. Zna mnie i wie, że nie bez powodu tak zareagowałam, ale kiedy chce zadać
pytanie,siostrająuprzedza.
–Jesteśbardzoczerwona,Yanira,nicciniejest?
Och…och…och…Comampowiedzieć?Coodpowiedzieć?
PlanA:roześmiaćsię.
PlanB:udaćGreka,chociażjestempółHiszpankąipółHolenderką.
PlanC:cośwymyślić.
BezwątpieniaplanCjestnajlepszy.Dotykamoka.
–Tasoczewkajestdziśnieznośna,dajemipopalić–mówię.
Aliciasięuśmiechaipuszczadomnieoko.
–Śpiewanietoniepracawprzedszkolu.Denerwujeszsię?
W umyśle przewijają mi się obrazy jej z dwoma mężczyznami, ale rzuciła mi koło ratunkowe, więc
kiwamgłową.
–Tak,toprawda.Trochęsiędenerwuję.
Kiedybierzeto,pocoprzyszła,iwychodzi,patrzęnaCoral,któraznożemwręceszepczematczynym
tonem:
–YaniroVanDerVall,cosiędzieje?
–Nic.
Alemojaprzyjaciółkajestuparta.
– Albo mi powiesz – nalega, nie spuszczając ze mnie wzroku – albo nie zaproszę cię na mój ślub,
kiedybędęwychodzićzamąż.
Rozśmieszamnieisięuśmiecham,alewidzę,żeonasięnieuśmiecha.
–Przejmujęsięwystępem–mówięwkońcu.–Poprostu.
Coral unosi brew. Wiem, że mi nie wierzy, ale nie mówi nic więcej i zaczyna ubijać białka z
prędkością, która odbiera mi mowę. Szybko powraca do jednego ze swoich ulubionych tematów: zalet
swojegoukochanegoiwspaniałegoToña.Ażnaglemilknie.
–Luismipowiedział,żewpadniewieczoremzArturem,żebycięzobaczyć–oznajmiawkońcu.
–Poważnie?–Uśmiechamsięnamyślomoichprzyjaciołach.
–Tak.Wiesz,żecałująziemię,poktórejstąpasz.Jesteśichboginią!
Arturo i Luis są niesamowitą parą, W zeszłym roku się pobrali, a ja byłam ich świadkiem. To był
magicznydzieńdlawszystkich,przyrzekliśmysobiewetrojebezwarunkowąmiłość.PozatymLuisjest
mężczyzną otwartym na rozmaite tematy, co uwielbiam, bo chociaż z Coral rozmawiam prawie o
wszystkim,wpewnychkwestiachjestbardzoograniczona.
Poparuminutachmilczeniawspieramsięnapółceijakbynigdyniczagajam:
–TwojasiostraiAntoniootworzylibar,prawda?
Kiwagłową,przestajekroićwarzywa,patrzynamnieiszepcze:
–Więcotochodzi…Tociędręczy.Ktociotympowiedział?
–Aleskąd!–wymawiamsię.
Coraldalejkroiwarzywa.
– Kiedy się dowiedziałam, wszystko było już postanowione – szepcze, nie patrząc na mnie. – Mój
Toño jest oburzony, a matka zawstydzona, że Alicia otworzyła taki lokal. Nadal brakuje mi słów.
Cholera…niejestemświętoszką,aleniebawimniewcaleto,żejestemkojarzonazjejperwersją.
–Perwersją?
Prycha,sfrustrowana,rozglądasię,żebysięupewnić,żeniktnasniesłyszy.
–Tywiesznajlepiej,żejajestemtradycjonalistką,jeżelichodzioseks–ciągnie.–Chociażodczasu
doczasupozwalamysobiezmoimToñemnaodrobinęszaleństwa.Aletojednasprawa…
–Adruga…tocoinnego–kończę,aCoralkiwagłową.
–Świętenieba,cosiędziało,jakmojamamasiędowiedziała,żetamsięwymieniająpartneramijak
króliki – dodaje po paru sekundach milczenia. – Płakała bez przerwy przez czterdzieści osiem godzin.
Nawetciniepowiem,jakjejprzykro.
Króliki?!Toporównaniemnierozbawia,alesiępowstrzymuję.Niewiem,copowiedzieć.Mojamina
jestbezcennazpowodujejreakcji.Zaskakująmniejejuwagi.Niechmówi,cochce,aleniejestświętą,
jeżelichodzioseks.
– Taką samą miałam minę, kiedy moja stuknięta siostra powiedziała mi o swoich i męża zamiarach.
Mówiłam jej, że matka źle to przyjmie, ale Alicia postawiła na swoim. To dochodowy biznes i,
faktycznie,chociażwnajmniejszymstopniutegoniepochwalam,przyznaję,żebarjestczynnydopierood
miesiąca, a kręci im się genialnie. Dużo ludzi chodzi. – Ścisza głos. – Mój Toño jest oburzony –
powtarza.
Niemożemyrozmawiaćdalej,boszefnamsięprzygląda.
–Dalej,dziewczyny,przestańciegadaćibierzciesiędopracy.
Coraldalejszybkokroiwarzywa,ajażegnamsięznią,puszczającdoniejoko.
Występ wypada znakomicie. To mój chrzest na scenie, która nie jest karaoke i jestem bardzo
wdzięcznaRichi,przyjacielowi,którypracujewtymzespole,żeomniepomyślał.
WpewnymmomenciewidzęwtylebabcięAnkiezkoleżankami.Dostałysiędohoteluibijąmibrawo
jak szalone. Kiedy pękam z dumy, dostrzegam Luisa i Artura, tańczących na parkiecie, gdy śpiewamy
Mammamia.
Po skończonym występie usiłuję odnaleźć babcię, ale jej nie widzę. Widocznie poszła już z
koleżankami.AleLuisiArturopodchodządomniezachwyceni.
–Oj,mojatulipanko,alecidobrzeposzłooooo!–krzyczyLuis,ściskającmnie.
Zawsze mnie bardzo rozśmiesza, kiedy nazywa mnie „tulipanką”. Ponieważ tulipan jest kwiatem
Holandii,amójtatastamtądpochodzi,Luispostanowiłmnietakochrzcić.Arturoczekanaswojąkolej,
żebymnieuściskać.
–Gratulacje,artystko–mówi.–Zrobiłaśtofenomenalnie.
Idęwypićznimidrinka.Trzebauczcićmójdebiuti,jakzwykle,świetniesiębawimywetroje.Dwie
godziny później, kiedy się z nimi żegnam, wsiadam do auta i wracam zadowolona do domu. Kiedy
wchodzę,babciaNira,którarobinaszydełku,siedzącwbujanymfotelu,witamnie:
–Cześć,wnusiu,jaksięudałwystęp?
Kładę torebkę na krześle i klucze na ceramicznej tacy przy wejściu i zdejmując szpilki, które mnie
wykańczają,odpowiadam:
–Dobrze,babciu,świetnie.–Rozglądamsię.–Jesteśsama?–pytam.
Uśmiechasię.Mojababciazawszesięuśmiecha.
–Twoibraciawyszliparęgodzintemu,Ankiejestzkoleżankami,ajazostałam,szczęśliwaispokojna,
ipatrzę,jakcisiębijąwtelewizji.Awłaśnie,wiesz,żewnuczkaManolínaMartínezawyszłazawnuka
LucianaLlorente?
Patrzęnaniązaskoczona.
–Acotozajedni?
Babcianieprzestajeszydełkować.
–Toreadorzyzmoichczasów.Żebyśzrozumiała,ocochodzi:obierodzinyzasobąnieprzepadają,a
wnukowiepobralisięwtajemnicy.Daszwiarę?
–Skorotymitomówisz,wierzę–żartuję.
Babciakiwagłową.
– Wolałabym, żebyś pracowała w przedszkolu z dziećmi, niż zajmowała się śpiewaniem – ciągnie,
widząc mój uśmiech. – Jedna rzecz to robienie chórków podczas występów Ankie, a co innego, zostać
artystkąjakona.Martwiszmniebardzo,Yaniro.Tenświatniejestdlaciebie.
Parskamśmiechem.
–Babciu,cotymówisz?
– Posłuchaj, wnusiu. Mówię, że się martwię. Powinnaś poszukać sobie narzeczonego, jak twoja
przyjaciółkaCoral.Przyzwoitegochłopakazdobrymizamiarami,którychciałbyzałożyćztobąrodzinę.
–Babciu…
–Oj,wnusiu,dzień,wktórymwyjdzieszzamąż,będzienajszczęśliwszywmoimżyciu.Pamiętaj.
–Babciu,niezaczynajmy.
–Będziesztakpiękniewyglądaławsukniślubnej…
I jak zawsze, kiedy chce rozmawiać na temat, na który ja nie mam ochoty, spogląda na mnie oczami
porzuconegopsa.
–Takaładniutkablondyneczkajaktybędziewyglądałatakpięknie,żenasamąmyślsięwzruszam–
dodajezprzejęciemwgłosie.
–Babciuuuuuuu!–protestujęczule.
Rozmawiamy przez chwilę o tym, czego ona chce, nie da się tego uniknąć, a potem się żegnam i idę
prostodomojegopokoju.Niechcędłużejrozmawiaćoślubach.
W pokoju wyjmuję soczewki, zmywam makijaż, zakładam piżamę i okulary. Potem włączam laptop,
żeby połączyć się z Facebookiem. Chcę, żeby moje koleżanki, te wirtualne i nie tylko, wiedziały, że
występ wypadł świetnie. Dostaję gratulacje, a kiedy mam zamknąć komputer, przypominam sobie coś i
szukamwGooglesłowa„swinger”.Oszołomionawidzę,żeistniejąsetkistronpoświęconezachowaniu
doteporyminieznanemuiodnajdujęmnóstwoklubówwymianypartnerównacałymświecie.Nawetna
Teneryfie, poza klubem siostry Coral, są trzy inne. Czytam z zaciekawieniem setki stron, na których
tłumaczą,czymjestruchswinger,ażwkońcuwirtualnieodwiedzamkilkalokali.Nadalniewierząctemu,
coodkryłam,zadajęsobiepytanie,czynaprawdęludziewymieniająsięwtakichmiejscachpartnerami.
Samamyślotymwydajemisięperwersyjna.
Boże, jak Coral i jej Toño się dowiedzą, pomyślą, że jestem kolejną degeneratką, jak Alicia. Seks,
zabawa z partnerem i moja wyobraźnia zawsze były dla mnie źródłami wielkiej przyjemności i szybko
łapię się na tym, że nic z tego, co czytam czy widzę na tych stronach, mnie nie gorszy, jak to jest w
przypadkuCoral.
Kiedywkońcusiękładę,niemogęprzestaćmyślećotychmiejscach.Pociągająmnie.
3.Uczennica
N
astępnego dnia, w niedzielę, po męczącym dniu pracy w sklepie rodziców, wracam do domu i biorę
prysznic.Jestemzmęczona.Okołoszóstejzjadamcoś,wkładamciemnąsukienkęibutynaobcasieiidę
dopracywhotelu.Dziśrepertuarsięniecozmienia:przedstawiamymuzykęzlatsiedemdziesiątych.
Kiedy kończymy, kierownik zespołu każe mnie zawołać i mówi mi, że podoba mu się mój głos i
dyspozycyjność i proponuje mi pracę we wszystkie weekendy. Zgadzam się, zachwycona. Idę do
samochodu z poczuciem zwycięstwa. Osiągnęłam to, że jakiś zespół chce, żebym u nich śpiewała,
nieważne,żewchórku.Dobrze!
Zadowolonaprowadzęsamochódinucęmuzykę,któraleciwradiu.TużprzedwyjazdemzSantaCruz
ograniczam prędkość i bez chwili wahania skręcam w prawo, zdecydowana, żeby odwiedzić jeden z
klubów wymiany. Ale nie idę do tego, który widziałam niedaleko domu, ale do innego, nieco bardziej
oddalonego.Niechcęwpaśćnanikogoznajomego.Byłbynumer,Bożejedyny!
Kiedy parkuję, jest wpół do dwunastej w nocy. Zerkam na drzwi lokalu, który nazywa się Chwile.
Samanazwamniezachęca.Częśćmniechcewejść,aleinnakrzyczy,żebymtegonierobiła.Wejśćczy
niewejść?Corobić?
PlanA:wejść.
PlanB:iśćsobie.
PlanC:Boże,niemamplanuC!
Wkońcuodpalamsamochódiodjeżdżam.Cojaturobię?Noczanocązakażdymrazempowyjściuz
pracywracamdotegosamegomiejscaiobserwujęlokal,zastanawiającsię,corobić.Zzaciekawieniem
przyglądamsięwchodzącymludziomiwidzę,żesącałkiemnormalni,jakja.Tomniezachęcaiwkońcu
odważamsięwysiąśćzauta.Alewysiąśćzsamochodu,tojedno,acałkiemcoinnego–wejśćdośrodka.
Jednak po chwili dłuższego zastanowienia ciekawość, jaką odczuwam, żeby zobaczyć to miejsce na
własneoczy,każemipodejśćdobudynkunaumęczonychodbutównaobcasachnogach.
–Dalej,Yanira–mówięsobieszeptem.–MożeszzrealizowaćplanA.
Otwieramdrzwiiwidzęnajzwyklejszybar.
Towszystko?
Ototylewątpliwości?
Mężczyźniikobietyrozmawiająprzybarzewlokalu,pijącdrinkiprzymuzyce.Cozarozczarowanie.
Niewiem,czegosięspodziewałam,alenapewnonietego.
Kiedypodchodzędobaruizamawiamwódkęzcoca-colą,pochodzidomniekobietaiwitasięzemną.
–Cześć,jakmasznaimię?
–Yanira–mówię.
–Cześć,Yanira,jasięnazywamSusanijestemodpowiedzialnazaPRklubu.Jesteśtupierwszyraz,
prawda?
–Tak.
–Czekasznakogoś?
–Nie.–Widzę,żemojaodpowiedźlekkozbijająztropu.–Przejeżdżałamtędyipostanowiłamsię
zatrzymać,żebysięczegośnapić–dodaję.
Kobietakiwagłową,dotykarudawychwłosówiprzysuwasiędomnielekko.
–Yanira,niewiem,czywiesz,aletenlokaljest…
–…klubemwymianypartnerów–kończęzdanie.
Jestemzdenerwowana.Bardzozdenerwowana.Dobrejestjednakto,żenerwyzjadająmnieodśrodka,
aludziewidząwemniejedyniespokójipewność.
–Spokojnie,Susan–dodajęzuśmiechem.–Wiem,gdziejestem.
Onaznówsięuśmiecha.
–Jesteśzwyspy?–pytaniecozdziwiona.
Kiwamgłową.Topytaniesłyszękilkarazydziennie.
–MójojciecjestHolendrem–tłumaczę–amatkazTeneryfy.Owszem,jestemblondynkąiwiem,że
wyglądamnacudzoziemkę,aleniąniejestem.Jestemwyspiarką.
–AjaAngielką,alezmiłościprzeprowadziłamsięizamieszkałamwtympięknymmiejscu.–Obiesię
uśmiechamy,aonadodaje:–Skoropierwszelodyprzełamane,powiemci,żezawsze,kiedyzjawiasię
ktośnowy,pokazujęmulokalipokrótceprzedstawiamzasady.
–Świetnie.
–Pozwolisz,żeopowiemciwskrócie,jakijestcelklubu?
–Oczywiście.
Susansięuśmiecha.
–Filozofiątegorodzajulokalijestzakosztowanienowychdoświadczeń,zawszezazgodąwszystkich
zainteresowanych. Tutaj nikt nie może się czuć zmuszany do niczego, na co nie ma ochoty, a naszym
hasłemjest:Cieszsięseksem,alenieprzeszkadzaj,nieszkodźinnymipogódźsię,jeżeliktośpowie:nie.
–Dobrehasło–stwierdzam,trzymającnerwynawodzy.
– Osoby, które przychodzą same, tak jak ty, przechodzą do innej sali, niż te, które są z partnerem.
Osoby samotne mogą przejść do stref wspólnych, pod warunkiem że tam znalazły partnera lub ktoś z
lokaluchceichobecności.Taktofunkcjonujecodzienniezwyjątkiemsobót,kiedywpuszczanesątylko
pary.Napoczątkupartnerzytylkorozmawiają,tańcząlubpijącoś,ajeżelizdecydująsięnawymianęczy
kontaktzinnymiwceluuprawianiaseksu,muszęprzejśćdosalprywatnych.Chcesz,żebympokazałaci
lokal?
Kiwamgłowąiidęzanią.Wszystko,comipowiedziała,wyczytałamjużwcześniejwInternecie.
Przechodzimy przez niebieskie drzwi i znajdujemy się w innej sali, gdzie muzyka jest subtelniejsza,
ludzierozmawiająipiją.Jestemświadomatego,żeprzyglądająmisięmężczyźniikobiety.Wzbudzamw
nichtakąsamąciekawość,jakoniwemnie,aleidęzaSusandociemnegopokoju,salikinaporno,małej
salki z otworami w ścianie, paru prywatnych pokoi i ogromnego salonu z szerokim i wielkim łóżkiem.
Robimisięsuchowustach,kiedywidzę,corobitamkilkapar.
Mocneeeee!
Kiedywychodzimyzsali,staramsięniedaćnicposobiepoznać,aleczujęsiętak,jakbymmiałazaraz
dostać zawału. Susan pokazuje mi kolejne pomieszczenie, w którym znajdują się zajęte przez ludzi
jacuzzi.
Sercebijemimocno,kiedypatrzęnato,corobiąwtychwannach.PóźniejSusanpokazujemiokienka,
w których widzę przezroczyste, zamknięte hermetycznie torebki, które zawierają ręczniki kąpielowe,
chusteczkiibutelkizwodą.Tłumaczy,żewmiejscachtakichjakto,higienajestkluczowa,ajakiwam
głową.Wszystkojestnowoczesneiczyste.Bardzoczyste.
PoskończonymobchodzieSusanprowadzimniedosali,wktórejludzierozmawiająisiępoznają.
–Tojestsalaniebieska–wyjaśnia.–Wniejprzebywająosoby,któreprzychodząbezpartnera.Teraz
muszęcięzostawić.Będęwpobliżu.Gdybyśczegośpotrzebowała,dajmiznać,zgoda?
Kiwamgłową.Odjęłomimowę.Gdybychcielimipobraćkrew,napewnonicbyniepoleciało,taka
byłamprzestraszona.Cojaturobię,dodiaska?Wcojasięwpakowałam?Wargimamsuchejakpapier
ścierny,kiedykierujęsięwstronębaru.
–Wodęniegazowanąpoproszę–mówię,kiedyspoglądanamniekelner.
Podajemiją,ajawypijamduszkiem.Umieramzpragnienia.Nagleprzysiadasiędomniemężczyzna.
–Ciao,bella–mówi,spoglądającnamnie.–MamnaimięFrancesco.
Takpodskakujęnastołku,żemamwrażenie,żeuderzyłamgłowąwsufit.Zoczamiwielkimijaktalerze
patrzęnamężczyznę,któregomamprzedsobą.
–Muszęlecieć–mruczę.–Dowidzenia.
Włochsięnierusza.Niedotykamnie.Niezatrzymuje.
Wychodzęzlokalu,wsiadamdosamochoduizłomoczącymsercempotym,cozobaczyłam,jadędo
domu.
4.Kiedyniktmnieniewidzi
M
iesiącporozpoczęciupracywchórkuwszystkotoczysięwspaniale.Porazpierwszyrobięcoś,oczym
zawsze marzyłam, i czuję się w pełni bohaterką własnej historii. Śpiewanie w zespole sprawia mi
przyjemność,awdniu,kiedyproponująmi,żebymzaśpiewałajednąpiosenkęsama,szalejęzeszczęścia!
Wgłowienieprzestająmisiępojawiaćobrazytego,cowidziałamtamtymrazemwklubiewymiany
partnerów, i w końcu któregoś wieczoru, po występie w hotelu, decyduję się wrócić do tego lokalu.
Parkujęiprzyglądamsięszyldowi.Nabierampowietrzaiwysiadamzsamochodu.Bezwahaniawchodzę
dośrodkaiwidzącSusan,witamsięznią.Pamiętamnieiwitamniezuśmiechem.Tymrazemniemusi
miniczegonanowowyjaśniać,idęprostodoniebieskiejsali.Przyszłamsamaidlategowiem,żemuszę
iśćwłaśnietam.
Wśrodkuwidzęludzirozmawiającychspokojnie.Niktniezwracanamnieuwagi.Bardziejpewnaniż
ostatnimrazem,siadamprzybarzeizamawiamwódkęzcoca-colą.Ledwiezdążyłamwypićłyk,słyszę
oboksiebiegłos.
–Ciao,bella.Cieszęsię,żecięznowuwidzę.
Rozpoznajęgłosipamiętamjegoimię.Odwracamsię,żebynaniegospojrzeć.
–Cześć,Francesco–witamsięznim.
–Poprzednimrazem,kiedysięwidzieliśmy,niepowiedziałaśmi,jakmasznaimię.
Przezkilkachwilzastanawiamsię,czywymyślićsobieimię,czypowiedziećprawdę.
–Yanira–opowiadamwkońcu.
–Piękneimię.
Uśmiecham się, a on robi to samo. Podoba mi się jego włoski akcent, ale jeżeli czegoś się w życiu
nauczyłam, to tego, żeby uważać na obcokrajowców, którzy przyjeżdżają na wakacje. A zwłaszcza na
Włochów,którzysąbardzoniebezpieczni!
Francescojestwysokiiszczupły.Majakieśtrzydzieścipięćlat,jestbrunetemimaciemneoczy.Jeżeli
mam być szczera, wydaje się bardzo miły dla oka i szybko się przekonuję, że dla ucha również. Przez
chwilęrozmawiamyonieistotnychrzeczach,ażwkońcu,patrzącnamnie,pyta:
–Cocisięstałopoprzednimrazem?
Śmiejęsię.Kiedyjestemzdenerwowana,właśnietakreaguję.
–Nic–odpowiadam.–Poprostupostanowiłamsobiepójść.
Włochkiwagłowąiwypijałykswojegodrinka.
–Susanmipowiedziała,żebyłaśwtedysama–ciągnie.
–Tak.
–Czegoszukasz?
Robimisięgorąco…Mięknąminogi…Alezamierzambyćkobietą,którawie,czegochce.
–Przyszłamsięczegośnapićipoznaćlokal–odpowiadam.
–Inicwięcej?
Kiwamgłowąjakkukiełka.
–Narazietak–odpowiadam,widzącjegospojrzenie.
Francescosięuśmiechaiprzysuwasiędomnielekko.
–Tunieznajdziesznarzeczonegoaninikogo,ktopoprosicięorękę,aleseks,owszem.Aha,podobami
sięto:narazie.
Dostajęatakuśmiechu.Jeżeliktośniechcenarzeczonegoiślubu,towłaśnieja.Spoglądamnakelnerai
zamawiamkolejnąwódkęzcoca-colą.
– Susan mi powiedziała, że byłaś wtedy pierwszy raz – zagaduje, kiedy barman stawia przede mną
szklankę.
Kiwamgłową.
–Poważnie?–pyta.–Acosięprzyciągnęłodotegoklubu?
–Ciekawość–odpowiadamszczerze.
Francescopatrzynamniezuśmiechemiprzysuwasiębliżej.
–Musiszuważaćnatęciekawość–szepcze.
Czerwienięsię.Macałkowitąrację!
–Dlaczego?
–Bomiejscatakiejaktomogąprzestraszyć,apozatym,wiesz:ciekawośćzabiłakota!
Parskamśmiechem.Alejestemzdenerwowana!Staramsięjednakzachowaćpozorypewnościsiebie.
–Jestempewna,żemiejscetakiejaktomożemniezaskoczyć,aleprzestraszyć,zapewniamcię,żenie
–odpowiadam.
O,matko,aledobrzekłamię!
Godzinę później Francesco i ja nabieramy do siebie zaufania. Jest bardzo miły i czuję się przy nim
swobodnie. W czasie rozmowy dowiaduję się, że mieszka w Portofino, jakieś trzydzieści pięć
kilometrówodGenui,aleoddwóchmiesięcyprzebywanawyspie.Pracujewporciewswoimmieście
jakoinformatykifirmawysłałagonasześćmiesięcynaTeneryfę.
Interesujące!
Zkażdąspędzonąznimsekundąstajęsięcorazbardziejpodatnanajegouwodzenie.
Co takiego mają w sobie Włosi, że tracimy dla nich głowę? Akcent? Styl? Czy elegancki węzeł
krawata?
Nie tknął mnie palcem, ale jego pożądliwe spojrzenie mówi samo za siebie i rozpala mnie tak, jak
nigdysobienawetniewyobrażałam.O,matko!
Francescoijegopoczuciehumorumniezniewalają,oczarowują.Jegocharakterułatwiamisprawę,a
jegouśmiechipięknewłosyrozkochująmniewsobie.Zdążyłamwypićjużparękieliszkówichociażnie
jestempijana,łapięsięnatym,żezakażdymrazem,kiedywidzęparęznikającązaczarnązasłonąalboza
drzwiamisalzarezerwowanych,podniecamsię.Francescochybatozauważa.
–Maszochotęzatańczyćwciemnejsali?–pyta.
Nomasz,propozycjajestconajmniejinteresująca.Comamzrobić?Copowiedzieć?Jestemrozpalona,
podniecona,niebędęsięwypierać.NiezłeciachoztegoWłocha.Mafantastyczneusta,czarująceoczyi
zniewalającyakcent,ajamamochotęsięzabawićicieszyćtym,czegodomagasięmojeciało.
–Tozależy–wypalam.
Uśmiechasię.
–Odczego?
Jakwampirzycadotykamswoichwłosów.
–Odtego,cochcesz,żebyśmytamrobili–mówięnonszalancko.
Zminądrapieżcy,któramniehipnotyzuje,przysuwatwarzdomojej.
– Pierwszą zasadą tych lokali jest to, że należy bawić się tylko w to, czego się chce. Chcesz się
zabawić?
Nieodpowiadam,aleczuję,żesercezaczynamiszybciejbić.
–Niedasięukryć,żemisiępodobasz–ciągnie.–Pociągaszmnieibawiłbymsięztobąwewszystko,
cotylkomożnasobiewyobrazić.Aleniedasięrównieżukryćtego,żeniejesteśkobietądoświadczonąw
pewnegorodzajuzabawach,zgadzasię?
Jegospojrzeniemówimi,żeoczekujeodpowiedzi.
–Byłamwzwiązkach–odpowiadam.–Ale…Cóż,porazpierwszy…–Niemówiędalej,bogłosmi
sięurywa.
Onkiwagłową.Wstajeiszarmanckimgestemwyciągadomnierękę.
–Zaufajmiiprzejdźmydociemnejsali–mruczy.
ŚwiętyBoże,nadeszłachwilaprawdy!Zastanawiamsięprzezkilkasekund.Powinnammuzaufaćczy
nie?Mójwewnętrznyradarmnienieniepokoi,więcwstaję,zdecydowana.
–Zgoda–odpowiadam.
Francesco chwyta mnie za rękę i razem idziemy w stronę ciemnych zasłon, za którymi przez cały
wieczórznikałasporaliczbaosób.Ściskamniewżołądku.Ogarniamniehisteria!Kiedyprzedostajemy
sięzazasłony,jestzupełnieciemno.Chwytamgomocnozarękę,aonmnieprzytula.
–Spokojnie,bellissima–mówi.Wtle,zgłośników,słychaćzmysłowąpiosenkę.–Nieposuniemysię
dalej,niżbędzieszchciała.Niktniebędzieciędoniczegozmuszał.Ajeżelicokolwiek,cobędęrobił,nie
będziecisiępodobało,powiedziprzerwę.
NaszeciałaporuszająsięwrytmgłosuWhitneyHouston,kiedyczuję,żejegodłonieprzesuwająsiędo
mojejpupyiściskająjąprzezsukienkę.Podniecenie.
MójBoże,pozwalamsięobmacywaćfacetowi,któregonieznam!
Nieodzywamsię,pozwalam,żebyjegodłoniebłądziłypomoimciele,ajegowargiszukająmoichi
mniecałują.Robitobardzodobrze,ajaodwzajemniampocałunek.Więżęjegojęzykwmoichustachi
smakuję go, upajam się nim. Trwamy tak przez kilka sekund, aż on przerywa i jego mięsiste wargi
przesuwająsiędomojejszyi,akończą,zasypującmidekoltpocałunkami.Pobudzenie.
Czuję,żebrodawkimitwardniejąiściskamniewżołądkupodwpływemtegonatarczywegoataku,ale
niepowstrzymujęgo.Upajamsię.Niechcęmyślećoniczyminnym.Chcęsiętylkoupajaćirozkoszować
perwersyjnągrą.Przywieramdoniegoizachęcamgo,żebykontynuował.
Muzyka…
Ciemność…
I sposób, w jaki mnie dotyka, sprawiają, że tracę zdrowy rozsądek, tym bardziej gdy czuję jego
twardą,pulsującąerekcjęwspodniach.Pokusa.
Kiedyczujęjegopodniecenietym,corobimy,nakręcamsięjeszczemocniej.
–Gramydalej?–pytamnienaucho.
–Tak.
Naraziewszystkomisiępodobaichcępójśćznaczniedalej.
–Mogęwsunąćręcepodsukienkęiciędotknąć?
Odejmujemimowę.Niejestemwstanieodpowiedzieć.Gdziesiępodziałmójdźwięcznygłos?
Wielu ludzi to, co robię, nazwałoby nieprzyzwoitością, ale mnie się to podoba. Jeżeli już, to moja
nieprzyzwoitość. To moje ciało się bawi. Nie chcę przerywać. Gdy Francesco wsuwa dłonie pod
sukienkę, oddech mi przyspiesza. To, co czuję, kiedy jego dłonie przesuwają się po moich udach i
docierajądopupy,jestniewiarygodnie.Akceptacja.
Gdywsuwapalcezbokumajtekisięgadomojegownętrza,doprowadzamniedoszaleństwa,ajeszcze
większego,kiedymówi:
–Rozchyllekkonogi…Tak…Tak…Hmmmm…Jesteświlgotna.
Boże…Boże…Bożeeeeeeeeeeee…
Robięto,ocomnieprosi,ijużbardziejoswojonazciemnościązaczynamwidzieć,żewokółnassą
ludzie,atużoboktańczypara.
Francescobezoporówwsuwapalecdomojegownętrza,ajawydajęzsiebiekrzykzaskoczenia.
–Podobacisię?–pyta.
Och,tak,pewnie,żemisiępodoba!
–Tak–odpowiadamcienkimgłosem.
Widzę,żesięuśmiecha.Przygryzamiwargę.
–Kiedypowiesz,przestanę–szepcze.
Kiwam głową… kiwam, ale nie każę mu przestać. Mowy nie ma! Porusza we mnie palcem, a ja,
podniecona,wydajęzsiebielubieżnyjęk.Masturbujemnie,aja,przywierającdoniego,pozwalam,żeby
mnie podniecał i stawał się panem mojego ciała. Para, która tańczy obok nas, słyszy moje jęki i nie
jestemzaskoczona,gdywidzę,żezaczynająrobićtosamocomy.
Nigdy przy ludziach nie robiłam czegoś takiego i wydaje mi się to niesamowicie podniecające. Po
kilkuchwilachprzyjemności,kiedytadrugakobietaijajęczymy,Francescopochylamisięnauchem.
–Bawimysiędalej?
Niemamcodotegowątpliwości.
–Tak–odpowiadamstanowczymgłosem.
–Chodźmynasofę.Tambędzienamwygodniej.
Idęzanimnadrugąstronęsali,gdziestoiparęsofzajętychprzezkilkapar.
SiadamyiFrancescomniecałuje.Znównapieranamojewargi,ajednajegodłońzpowrotemwędruje
podsukienkę,żebydalejmniemasturbować.Siedzęiniemusimimówić,żebymrozchyliłanogi.
–Mogęzdjąćcimajtki,Yaniro?–szepczenagle.
Majtki?!Robisiępoważnie.
–Co…cochceszzrobić?
Słyszącmojepytanie,odpowiada,nieprzestającmniemasturbować.
–Będęcięsmakował,oilemipozwolisz.Położęustanatwoimrozkosznymipysznymwnętrzuibędę
cięcałowałipieścił,bowiem,żetegopragniesz.Rozchylęciępalcamiibędęmuskałjęzykiempotwoim
wnętrzu,ażogarnącięfalerozkoszy,awkońcu,jeżelibędzieszchciała,przelecęcię.Mogę?
Matkojedyyyyyyyyyyna.
Matkojedyyyyyyyyyyna.
Matkojedyyyyyyyyyyna.
Podniecamnie,kiedysłucham,jakmówi.
Nakręcamnienamaksa.
PlanA:tak.
PlanB:tak.
PlanC:tak.
Wzdycham, zadając sobie pytanie: Pozwolę, żeby obcy zdejmował mi majtki? Ale perwersja, jaką
wszystkotopachnie,każemizapomniećotympytaniu.
–Tak,zdejmijmije–odpowiadam.
Francesco robi to w dwie sekundy. Później klęka przede mną, a ja zaczynam dyszeć jak parowóz.
Dotyka moich kostek, całuje mnie w kolana, a kiedy jego pocałunki przesuwają się w górę po
wewnętrznej stronie moich ud i moje nogi same się rozchylają, jestem gotowa krzyczeć. Przez kilka
sekundcałujemojeuda,apotemprzesuwasię,żebyznaleźćsięnawysokościmoichust.
– Oprzyj się – mówi. – Tak… Tak… bardzo dobrze. Teraz rozchyl nogi… tak… trochę bardziej…
Tak…dobrze…Aterazpozwólmiwsiebiewejść.
Dyszę,aonmówidalej.
– Najpierw cię umyję, a potem obiecuję, że będę ostrożny i znajdziesz się w siódmym niebie. I
pamiętaj, jeżeli coś ci się nie będzie podobało albo będziesz się czuła nieswojo, wystarczy, że mi
powiesz,ajaprzerwę.Zrozumiałaś?
Kiwamgłową.Podobamisięto,żezanimcokolwiekzrobi,pyta.Doceniamto,żezwracauwagęnato,
czego ja chcę czy potrzebuję. Z hermetycznie zamkniętej torebki z boku sofy wyciąga wodę i ręcznik i
myjemniedelikatnie,apotemwyciera.Późniejnanowozaczynaobsypywaćmniesłodkimipocałunkami
wnogi.Oddechmiprzyspieszajeszczebardziej,kiedywidzęoboknasparępochłoniętąwłasnągrą.
Francescowsuwadłoniepodmojąpupę,żebyprzysunąćmniedosiebieipochwilipewnymruchem
rozsuwaminogi.
OmójBoże,alejestemrozpalona!
Mojewnętrze,wilgotneipulsujące,jestcałkowicieprzednimotwarte.Dyszę.Czuję,żesercemisię
wyrywa z piersi i z moich ust wydobywa się lubieżny krzyk, gdy czuję, jak jego twardy, gorący język
przesuwasięposamymśrodkumiejscamojejrozkoszy.
OBoże!Pozwalam,żebymężczyzna,któregonieznam,lizałmojenajbardziejintymneczęściciała…
Czyżbymzwariowała?
Nadaldyszę,rozpalona,aonzaborczoprzytrzymujemojeuda,rozchylajemocniejiwsuwajęzykdo
mojegownętrza,awcześniejtrącakilkarazyłechtaczkę.
Cozaszaleństwo!
Wbijampaznokciewoparciesofy.OBoże…Cozarozkosz!
Nikt, nigdy, żaden mężczyzna, nie lizał mnie z takim impetem i pragnienie, żeby nie przerywał,
sprawia, że mocniej rozchylam nogi. Domagam się, żeby kontynuował, a on to robi. Ja poruszam się
niestrudzenie,rozszalałazrozkoszy.
Niewiem,ileczasumija.Wiemtylko,żejestmiprzyjemnie.Trzymamgozagłowę,żebyprzyciskać
godosiebieiporuszamsięnajegoustach,aonchybaczerpieztegotakąsamąprzyjemnośćjakja.
Nagleczujęnaudzieniejegodłońikiedyspoglądam,widzę,żekobietaobokmnie,wktórejzanurza
sięmężczyzna,patrzynamnie.Naszeoczysięspotykają.Nieodsuwamjejdłoni.Jejżarnamojejskórze
jestpodniecający,tymbardziej,gdychwytamniemocno,ajaczujępchnięciajejmężczyznyisłyszęich
jęki.
WargiFrancescodoprowadzająmniedoszaleństwaistajęsięcałkowicierozpustna.Wplatampalcew
jegowłosy.Och,tak,niechnieprzerywa!
Przyciskam jego wargi do mojego wnętrza i czuję, że zaczynam drżeć. Włoch i dłoń kobiety
doprowadzają mnie do miejsca, w którym nigdy nie byłam, i jestem zupełnie pewna, że będę chciała
wrócić.Zarazeksploduję!
Drżę.Zaczynasięodstóp,przesuwasięwgóręponogach,żołądku,idziedopiersi,akiedydocierado
głowy,eksploduje,przyprawiającmnieodreszczikonwulsjerozkoszy.
Francesco,widzącto,uśmiechasię,przysuwaustadomoichipyta,gdyjeszczedrżę:
–Mogęcięterazprzelecieć?
Głowądajęmuznać,żesięzgadzam.Zdejmujespodnieimajtki,ajawciemnościledwiewidzęjego
członek. Widzę, jak szybkim ruchem wkłada prezerwatywę. Później pochyla się, całuje mnie w usta i
muskapalcemwejściedomojejpochwy.
–Tomisiępodoba,naturalnenawilżenie–mruczy.
Niemogęmówić.
Niemogęmyśleć.
Mogę go tylko zachęcić, żeby zrobił to, czego oboje pragniemy. Kładzie się między moimi nogami,
wprowadzakoniuszekczłonkadomojejpochwy,chwytamniewpasieicałkowiciesięwemniezanurza.
Obojedyszymy.Zamykamoczyiwyginamsięwłukzrozkoszy.Rozkoszujęsięchwiląiniechcęmyśleć
o niczym więcej. Zakazuję sobie. Francesco wchodzi we mnie raz za razem, nie przestając przy tym
powtarzaćpowłosku,czympodniecamniejeszczebardziej:
–Bellisima…seibellisima.
Trwatokilkaminut,ażrozsadzamniekolejnyorgazmiwbijampaznokciewjegopupę.Kilkasekund
późniejonwydajezsiebiejękizamierazupełnie,ajawidzę,żeścięgnaszyimusięnapinają,anajego
twarzymalujesięczystarozkosz.
ŚwiętyBoże,właśniepieprzyłamsięznieznajomymibyłotojednoznajprzyjemniejszychdoznańw
moimżyciu.
Po kilku sekundach, w czasie których oboje odzyskujemy siły po tym, co przeżyliśmy, Francesco się
uśmiecha,wychodzizemnieisiadaobok.Kładziewarginamoich,ajaczujęsmakwłasnejkobiecości.
Całujemysię,dotykamyzcałkowitąswobodą,ażjegoczłonekznówrobisięsztywnyigotowy.
–Chybanadziś,jaknapierwsząwyprawędotegoświata,maszdość.Aty,jaksądzisz,bellissima?
Oszołomiona,wtransieicałkowicieprzezniegouwiedziona,odpowiadamzaczerwieniona:
–Chybamaszrację.
Francescokiwagłowąidajemibuziaka.
–Taparazaprosiłamniedogry,maszcośprzeciwkotemu?–szepcze.
Patrzęnamężczyznęikobietęoboknas,którzywnajlepszerozkoszująsięseksem.
–Nie.Niemamnicprzeciwkotemu.
Leżąc na sofie, przyglądam się, jak Francesco wstaje, i tym razem widzę jego olbrzymi członek.
Pociągamnie,alemuszęprzestać.Muszępanowaćnadmoimciałemiszaleństwem.Niepowinnamrobić
nicwięcej,bowiem,żebędężałować.
Nieprzestajenamniepatrzeć,ajawidzę,żemyjeczłonekiwkładanowąprezerwatywę,potemstaje
za kobietą, która siedzi okrakiem na swoim partnerze, i szybkim ruchem w nią wchodzi. Cholera!…
Wszedłjejztakąłatwościąwodbyt!Aleból!
Jednak krzyk rozkoszy kobiety uświadamia mi, że obyło się bez bólu, w czym utwierdzam się, kiedy
słyszę, jak błaga: „Dalej… dalej… daj mi więcej…” Leżę podparta na sofie, zaczerwieniona i bez
majtek, i przyglądam mu się. To, co robią na wyciągnięcie ręki, jest podniecające, lubieżne, gorące i
trawiące. Ocieranie ich ciał w połączeniu z głosami i jękami sprawia, że ja też pragnę w tym
uczestniczyć,alewiem,żejeszczeniejestemgotowa.
Półgodzinypóźniejwychodzęzlokalu,jeszczeoszołomiona,akiedydochodzędosamochodu,słyszę,
żektośmniewoła.OdwracamsięiwidzęFrancesca.Podchodzidomnieipodajemiwizytówkę.
–Zadzwońdomnie,jakbędzieszmiałaochotę,zgoda,bellissima?Jakmówiłem,przezjakiśczasbędę
nawyspieichybaniemuszęcimówić,żejestemdotwojejcałkowitejdyspozycji.
Jego propozycja i bellissima rozbawiają mnie. Jest stuprocentowym Włochem! Ale nic nie mówię.
Bioręwizytówkę,naktórejznajdujesięnumerkomórkowyiczytam:
FrancescoGalliardi
DoradcafinansowyRNTC
Portofino–Genua(Włochy)
Bezcieniawstyduzpowodutego,cosięmiędzynamiwydarzyło,pytam:
–Chceszbyćmoimnauczycielem?
Uśmiechasięiodgarniawłosyztwarzy.
–Chcęciętylkonauczyćsiębawićiżebybyłocimiło.
Uśmiecham się, chowam wizytówkę do torebki, daję mu buziaka w policzek, wsiadam do auta i
odjeżdżam.Niedajęmumojegonumeru.Nadalniemogęuwierzyćwto,cozrobiłam!
Kiedywracamdodomu,wszyscyśpiąiidęprostodomojegopokoju.Kładęsiędołóżka,całyczas
oszołomionamoimzachowaniem.Matkokochana,gdybymojarodzinawiedziała!
5.Manie
D
zieńdobry,śpiochu!
Budzi mnie uderzenie poduszki w twarz. Otwieram oczy i mrużę je, żeby lepiej widzieć. My,
krótkowzroczni,zawszetakrobimy,starającsięzłapaćostrość.WidzęmojegobrataArgenazpoduszką
wjednejręceifiliżankąkawywdrugiej.Spojrzeniejegopięknychjasnychoczu,takpodobnychdooczu
tatyimoich,wywołujeuśmiechnamojejtwarzy.
–Któragodzina?–pytam,siadającnałóżku.
–Wpółdodziesiąteji…
Kładęsięzpowrotemiprzykrywamgłowępoduszką.
–NaBoga,Argen–protestuję.–Straszniepóźnosiępołożyłam,dajmispać.
–Dalej,wstawaj.Jestwspaniałapogodanasurfing.
Właśnie powiedział magiczne słowo. Wyskakuję z łóżka, wkładam okulary i wyglądam przez okno.
Jesttrochępochmurno,alekiedyspoglądamnamorzeiwidzę,jaksięporusza,uśmiechamsię.
–Zapółgodzinybędęwsamochodzie–mówię.
Kiedymójbratwychodzizpokoju,widzę,żesięuśmiecha.Jesteśmydosiebiebardzopodobni.Oboje
uwielbiamy sport, zwłaszcza surfing. Biorę szybki prysznic i schodzę do kuchni, w której moja babcia
AnkiepijekawęzArgenem.
–Dokądsięwybierająmoiartyści?–pyta.
–Surfować–odpowiadamyjednocześnie.
Ankie patrzy na nas z uśmiechem i stawia przede mną szklankę mleka. Krzywię się i odsuwam
szklankę.Bioręsłoikznesquikiem,otwieramgoiwkładamsobiełyżeczkędoust.
–Hmmm…
–Yaniro,naBoga–protestujebabcia.–Tysiącrazycimówiliśmy,żekakaojestdomleka,aniepoto,
żebyjetakwyjadać.
–Alejatakieuwielbiam–mówię,wkładającdoustkolejnąłyżkę.
Rozkoszujęsięnim,smakuję.Babciasiękrzywi.Szybkonabieramnastępnąłyżkęiuśmiechamsiędo
brata,którypękaześmiechu,widzącmniezczarnymizębami.Jateżsięśmieję,akakaowproszkuwpada
midoniewłaściwejdziurkiizaczynamsiędusić.Kaszlę,plującnawszystkiestrony.Babciaklepiemnie
kilkarazywplecy.
–Cozadziecko–mruczy.–Codziennietosamo.
Argen,przyzwyczajony,szybkobierzeszklankęwody,stawiająprzedemnąiwycierasię.Pijęisię
duszę,akiedymiprzechodzi,słyszę,jakbabciapyta:
–Dzisiajniepracujesz,prawda?
Nadalczerwonaponesquikowymincydenciegłowądajęjejznać,żenie.
–Świetnie!–wykrzykuje.–DziświeczoremmójzespółwystępujewbarzeLaChusmaipotrzebujemy
ciędochórków,przyjdziesz?
Kiwamgłową.Uwielbiamakompaniowaćiśpiewaćzbabciąijejkoleżankami.Ankiesięuśmiecha,
znówstawiaprzedemnąszklankęzmlekiem,zabieranesquikipytamojegobrata:
–Wziąłeśinsulinę,kochanie?
–Tak,Ankie–odpowiada.–Insulinazaaplikowanaiwęglowodanyprzyswojone.
Uśmiechamysięwszyscytroje.Biedakmusitopowtarzaćtysiącrazydziennie.
–Dzisiajnieidzieszdowarsztatu?–pytagobabcia.
Mójbrattworzyceramikęartystyczną,tymzarabianażycie.
– Pójdę, ale najpierw trochę posurfuję z Yanirą – wyjaśnia. – A właśnie, gdzie jest Han Solo i
przystojniak?
Babciaijaparskamyśmiechem.
– Nie wiem – odpowiada. – Wstali wcześnie i wyszli. Aha, Nira mi mówiła, że dziś jest na obiad
gulaszkanaryjski,cowynato?
–Mmmm…Pycha–mówię.
Babcia i Argen spoglądają na siebie. Wiedzą, że potrafię zjeść. Żegnamy się z babcią buziakiem i
wsiadamydożółtegożukaArena.Samochódjeststarszyodnas,alegouwielbiamy.Mójtataoświadczył
sięwnimmamieimójbratczuleoniegodba.
ArgenjedzienaplażęSocorro,ajanucępiosenkęzradia–CallMeMaybeCarly’egoRaeJepsena.
Argensięuśmiecha.Zawszemusiępodobało,jakśpiewam.
–Toprawda,żeniejesteśjużzSergiem?–pyta,kiedykończysiępiosenka.
–Ktocitopowiedział?
Kręcigłową.
–Kiedyzdejmieszpancerzzserduszka?–pyta.
–Nigdy.
ZArgenemnajwięcejrozmawiałamomoimlękuprzedzakochaniem.Tojemuopowiedziałamomoim
dramacie,kiedyNowozelandczykzłamałmiserce.
–SpotkałemsięzSergiemnaulicy–wyjaśnia.–Powiedziałmi,żenieinteresujecięnicpoważnego.
Powiedział,że cię kocha,ale wie, żety nie kochasz jego.Słuchaj, teraz, kiedyjuż nie jesteście razem,
chcęcipowiedzieć,żezawszebyłemzdania,żeSergioniejestdlaciebie.Tobiejestpotrzebnyktośinny.
–Toznaczy?–pytam,rozbawionajegostwierdzeniem.
–Mężczyzna.
–Cośpodobneeeeego!ASergiokimjest,salamandrą?
Argenparskaśmiechem,parkując.
–Sergiotodobrychłopak,alety,ztymtwoimcharakterkiem,zjadłabyśgonaśniadanie.Jestdlaciebie
zamdłyicieszęsię,żewdrożyłaśplanBichceszpoznaćkogośinnego.
Teraztojasięśmieję,kiedysłyszęoplanieB.Jaimojeplany!
Wysiadamyzauta,otwieramybagażnikizaczynamyubieraćneoprenowekostiumy,obserwującfale.
–Wyjmijsoczewki–przypominamibrat.
Śmiejęsię,alerobiętoiwkładamokulary.Zadużosoczewekstraciłamjużwwodzie.
Potembierzemyobiedeskisurfingowe,któreprzywieźliśmywbagażniku,iArgentrzymamniezarękę,
gdyidziemynabrzeg.
Zanim zdejmę okulary, szukam punktu odniesienia, jak zawsze. Ostra skała w tle i wielki parasol
pepsi.Prądmnieniesiei,jeżeliniebędęmiaławyraźnegopunktuodniesienia,kiedywyjdęzmorzabez
okularów,nicniebędęwidzieć.Morzejestlekkowzburzoneiplażowiczetylkosięopalająiobserwują
surferów.
Kiedydocieramynabrzeg,wbijamydeskiwpiasekiwitamysięzeznajomymi.Wszyscysąsurferami,
jakmy,irazemprzyglądamysięfalomitym,którzyjużznichkorzystają.Pokilkuminutachmójbratija
równieżrzucamysiędowody.Leżącnadescenabrzuchu,płyniemy,wiosłującrękami,żebyznaleźćsię
dalejodbrzegu.Tamsiadamy,czekającnadobrąfalęirozmawiamyzeznajomymi,którzysąwpobliżu.
Surfowaniejestzabawne.Niemuszęwidziećdobrze,kiedyjestemjużnadesce,wystarczy,żejączuję.
Przezkilkagodzinskaczemynafalachikrzyczymyzadowoleni,gdyadrenalinasięznaswylewa.
Powyjściuzwodyszukamparasolapepsiiskały,akiedyjużjestemnapiasku,wbijamdeskęiztorby
wyciągamręcznik,żebywytrzećtwarz.Późniejwkładamokularyisiadam,żebypopatrzećnabrata.Jest
świetny. Był moim nauczycielem, i to on zaszczepił we mnie miłość do tego sportu. Słyszę muzykę,
dobiegającązgłośnikówprzybarzeipatrzącwmorze,nucępiosenkęSingleladiesBeyoncé,poruszając
wrytmramionami.Uwielbiamtępiosenkarkę.Myślęotym,cowydarzyłosięwczoraj.Jeszczeniemogę
uwierzyć w to, co zrobiłam. Jeżeli ktoś się dowie, spalę się ze wstydu, ale uśmiecham się na
wspomnienietego,jakdobrzesiębawiłam,itakwłaściwie,tylkojawiem,cotamsięwydarzyło.
Niedługozaczynamisięchciećpić,więcwstajęipodchodzędobaru.
–Chłodnepiwo–proszękierownika.
Mężczyzna,którymniejużzna,uśmiechasiędomnieikrzyczydopomocników:
–Szybciutko,zimnepiwkodlaładnejblondsurferki.
Rozbawionażartami,biorępiwoikiedywracamdodeski,słyszę,żektośmniewoła.Odwracamsię,
ciekawa, żeby przekonać się, kto to, i staję jak wryta, widząc przed sobą Włocha z Portofino, którego
poznałamwczorajwieczorem.Dostajęśmiertelnychdreszczy.Coonturobi?Uśmiechasięipochodzido
mnie.
–Piękniewyglądaszwokularach–mruczy.
Gównoprawda.
Cholera! Nie lubię, kiedy ludzie widzą mnie w okularach. Zawsze ich nienawidziłam. W szkole
mówilinamnieYaniraOkularnicaipamiętam,żepotwornietoznosiłam.Dlategostaramsięwkładaćje
tylkowdomuikiedyniemamwyjścia,jakteraz,naplaży.
Co za pech. Dlaczego musiałam spotkać akurat tego mężczyznę? Moja mina musi być bezcenna, bo
biedakpodchodzidomnieszybkoichwytamniepodrękę.
–Cocijest?–pyta.
Wszystko.Alespoglądamnaniegopewnymwzrokiem.
–Niechcinieprzyjdziedogłowywspominaćotym,cozaszłomiędzytobąimną,jasne?–szepczę.
Teraztojegominajestbezcenna.Przysuwasiędomnie.
– Yaniro… To jest coś, co pozostanie między tobą i mną, nie mam zamiaru trąbić o tym na prawo i
lewo.
Widzącmojąminę,uśmiechasię.
–Chybamusisznauczyćsięwielurzeczyzeświataswingersów–mruczy.
Jegosłowamnieuspokajają,widzę,żemogęmuufać.WskazujęplażęiwychodzącegozwodyArgena.
–Chodź,przedstawięcięmojemubratu–mówię.
FrancescoiArgenprzypadająsobiedogustu.Wkońcuwetrojepodchodzimydobaruipijemycoś,
żartującnatematmoichokularów.ZdaniemFrancescajestemwnichbellissima.Ja,natomiast,niemogę
się doczekać dnia, kiedy będzie mnie stać na operację, dzięki której nie będę musiała nosić ich nigdy
więcej.
Rozmawiamy później o wyspie i o pracy, a kiedy mamy się żegnać i mój brat podchodzi do
samochodu,Włochpytamnie:
–Zadzwoniszdomnie?
Mierzęwzrokiemtegomężczyznę,którywyglądatakapetycznie,izastanawiamsięchwilę.
–Amożespotkalibyśmysięjutroopierwszejwtymsamymmiejscu?–proponuję.
Uśmiechasię,puszczadomnieoko,kiwagłowąiodchodzi.
Gdydocieramdosamochodu,mójbrat,któryściągapiankę,patrzynamnierozbawiony.
–Fajnytenbellissima–stwierdzarozbawiony.
–Owszem,jestsympatyczny.
–Aleonteżniejestdlaciebie–dodajeArgenpochwilimilczenia.–Tegopołkniesznaśniadanie,jak
Sergia.
Dostajęatakuśmiechu.
–Skądgoznasz?–pytaArgen.
Zaczynamzdejmowaćstrój.
–Poznałamgoktóregoświeczorunadrinku.
–Bawsięznimdobrze,siostrzyczko–mówi.–Alepamiętaj,tenplanBniejestdlaciebie.Przygotuj
odrazuplanC.
Uśmiechamsię,rozbawiona.Wiem,żemamsilnycharakterinicdziwnego,skorowychowałamsięz
trzemabraćmijakojedynadziewczynka,wdodatkunajmłodsza.
Kiedymamywsiadaćdosamochodu,dzwonitelefonArgena.
– To Jonay – oznajmia po skończonej rozmowie. – Jego kuzyn rozpoczął pracę w Siam Parku i
zapraszanas,żebyśmywpadli,gdybędziemymieliochotę.
–Olé!Alefajnie!
Kiedy słyszy ten tutejszy okrzyk radości, mój brat się śmieje. Wie, że uwielbiam chodzić do Siam
Parku,wodnegokrólestwanapołudniuwyspy,którymabasenyznajwiększymifalaminaświecie.Parę
razy byliśmy tam oglądać najlepszych surferów. Gdy zamykają park, otwierają go dla nich i cudownie
jest patrzeć, jak ujeżdżają te imponujące fale. Nagle obok nas zatrzymuje się samochód i widzę
dziewczynę,którąAgenubóstwiaodlat,Patricię,jegoplatonicznąmiłość.Patrzęnaniegorozbawiona,a
onodwzajemniaspojrzenie,marszczącbrwi.Przysuwamsiędoniego.
–Jakiśplan?
Kręcigłową.
–PlanA:przywitajsięznią!–mówię.
–Nie.
–PlanB:Wyjdźjejnaspotkanieiudawajzaskoczonego.
–Nie.
–PlanC:upuszczędeskęnatwójsamochód,zrobięwgniecenieiwtedynapewnonanasspojrzy.
–Zabijęcię–syczy.
Śmieję się i spoglądam na mojego wielkiego brata, który w obecności dziewczyny staje się
chłopczykiem.Argenmiałjużkilkanarzeczonych,ależadnasięprzynimniezakotwiczyła.Wcześniejczy
później,wszystkiegozostawiają,pewniezpowodujegochoroby.Iwłaśnieztegosamegopowodunie
maodwagizbliżyćsiędoPatricii.Boisię,żegoodrzuci.
–PlanD–niedajęzawygraną.–Przywitamsięzchłopakiem,któryzniąjest,bogoznami…
–Nie–burczymójbrat.–Dajspokójztymiswoimiplanamiiwsiadajdosamochodu,jedziemy.
Milknę i nie proponuję żadnego planu więcej. Widzę, że Argen nie chce mojej pomocy w tym, żeby
Patriciazwróciłananiegouwagę.Przezcałąpowrotnądrogęsięzniegonabijam,aonnieprzestajesię
oburzać.
Po przyjeździe do domu żegnam się z nim i idę do pokoju. Wchodzę, przeglądam się w lustrze i
uśmiecham zadowolona. Wieczorem będę śpiewać z babcią i jej koleżankami, jutro umówiłam się
kolejnyrazzFranceskiem.Czegowięcejmożnachcieć?
Częśćpopołudniaspędzamwsklepierodziców,osiódmejwracamdodomu,żebysięprzebraćiubrać
nawieczornywystęp.Wodróżnieniuodtychwieczorów,kiedywystępujęwhotelu,nakoncertzbabciąi
jejzespołemniewkładambutównaobcasie.Aleulga!Donichpasujądżinsy,skórairockowekozaki.
Kiedyjestemgotowa,schodzędosalonu,gdzieczekababcia.
–Wyglądaszpięknie,kochanie–mówi,kiedymniewidzi.
–Dziękuję,Ankie.
BabciaNirapatrzynanasikręcigłową,alesięnieodzywa.DobrzeżyjezAnkie,aledojejrockowej
pasji nadal podchodzi z dystansem, chociaż ją akceptuje. Podobnie jak Ankie akceptuje to, że ona
uwielbiaprzeglądaćczasopismaplotkarskieicodzienneplotkiwtelewizji.Żegnamysię,babciabierze
swojąpozłacanągitaręiwsiadamydomojegosamochodu.Dwadzieściaminutpóźniejprzyjeżdżamydo
lokalu i uśmiecham się, kiedy widzę resztę zespołu. Cztery kobiety w wieku mojej babci, zabawne
rockowetygrysice.Robiąsięniebezpieczne,gdysąrazem!
Kiedy wchodzimy do lokalu, ludzie na nas patrzą. Są oszołomieni, widząc starsze kobiety w
skórzanychspodniach,skórzanychkurtkachizinstrumentaminaplecach.Ogólnierzeczbiorąc,ludziesię
śmieją.Nierozumiejąich,itomniecholerniewkurza.Oburzamnieto,żeludziomprzylepiasięetykietkę
zpowoduwieku!
Jednakzawsze,kiedyznimijestem,czegośsięuczę.Uwielbiamichhasło:Niechmówią,cochcą,boz
moimwiekiem,moimżyciem,mojąmuzykąimoimciałemrobięto,nacomamochotę.
Kobiety kończą rozstawiać instrumenty na scenie, a turyści przyglądają im się z zaciekawieniem. Są
zdezorientowani. Nie wiedzą, czego się spodziewać po tym, co widzą, ale podejrzewają, że niczego
dobrego.DlaodmianyPepe,właściciellokalu,jestspokojny.Puszczadomnieoko,ajasięuśmiecham.
Wie, że kiedy zespół zacznie grać, publiczność będzie ich. Wchodzi na scenę i mówi po angielsku,
niemieckuihiszpańsku:
–Dobrywieczórpaństwu.
Publicznośćkrzyczy,ludzieunosządrinkiirzucająuwagipodadresembabćnascenie,alePepesięnie
zraża.
–ZprawdziwąprzyjemnościągościmydzisiajLasAtacadas!Przywitajmyjewielkimibrawami.
Ludzie klaszczą i gwiżdżą, ale bez wielkiej ochoty. Są przekonani, że występ nie będzie im się
podobał, aż Ankie włącza wzmacniacz, podłącza do niego swoją gitarę i patrząc na mnie z miną: „Za
chwilębędąsikać!”,wygrywatypowykanaryjskiriff,któryodbierawszystkimmowę,apotemkrzyczy
przezmikrofon:
–Niechżyjerockandroll!
Koleżanki włączają się do melodii. Najpierw perkusja, potem klawisze, a na końcu dwa elektryczne
basy.Goście,jedenpodrugim,patrząoszołomieni,apotemzaczynająbićbrawo.
Szaleją.Tańczą,poruszająsię,bawiąfenomenalnie,aja,zbokusceny,uśmiechamsię,zadowolona,i
równieżtańczę.
Zawszejesttaksamo.Zawsztasamareakcja.
Cieszę się, kiedy moja babcia i jej koleżanki sprawiają, że ludziom opadają szczęki. Piosenka po
piosencestająsiępaniamiklubu,ażwkońcugrająspokojneFlordeLunaSantany,poktórejrobiąkrótką
przerwę.Ankieuwielbiatępiosenkęigrająjakniktinny.
Po piętnastominutowej przerwie znów wchodzimy na scenę i tym razem przyjęcie nie ma nic
wspólnego z tym wcześniejszym. Jest gwałtowne! Ludzie chcą się bawić i zespół mojej babci im to
zapewnia przez kolejną godzinę, aż rozbrzmiewają pierwsze akordy gitarowe piosenki She’s Got The
Look zespołu Roxette i wiem, że jest to ostatnia piosenka. Babcia swoim oryginalnym głosem zaczyna
śpiewać,ajarobięchórki.
Wszyscygościeznajątępiosenkęizachwyceniśpiewają.Kiedykończymyichcemyzejśćzesceny,nie
pozwalająnam.Babciaijejkoleżankiuśmiechająsięipostanawiajązagraćnabiscośidealnego,dlatego
wybierająpiosenkęYouShookMeAllNightLongAC/DC.Owacjomniemakońca,ajasiedzędumnaz
babcitak,żebardziejniemożna.
6.Tenmężczyzna
Teneryfa,rokpóźniej
S
amochód zostawiam w pobliżu Grand Hotel Mencey i spieszę się, żeby nie spóźnić się na występ.
Surfowałam na plaży Las Palmeras z bratem, a potem poszłam uspokoić Luisa i Artura. Za niecały
miesiączostanąrodzicamiiLuishisteryzuje.
Przechodzę przez hotelowe lobby w moich superwysokich szpilach i spotykam się z Albertem,
czarnowłosymchłopakiemzrecepcji,zktórymodczasudoczasusięumawiam.Dobrzesiębawimy,ale
obojewiemy,żemiędzynaminicniemainiebędzie.Dokładniewchwili,kiedykonferansjerzapowiada
zespół, zjawiam się ja i jednym skokiem wspinam na scenę razem z resztą kolegów. Luciano, pianista,
spoglądanamniezwyrzutem.Spóźniłamsięiprzepraszamgowzrokiem.
Przez godzinę śpiewam razem z koleżanką letnie przeboje, ale do repertuaru włączamy też piosenki,
któresąszlagieramiodlat.Gdyrobimypierwsząpiętnastominutowąprzerwę,dzwonimojakomórka.
–Yaniraaaaaaaaaaaaaaaaaa.
Rozpoznaję głos mojej ukochanej przyjaciółki Coral, która mieszka teraz w Barcelonie ze swoim
ukochanymToñem,iśmiejęsięnacałygłos.
–Cześć,wariatko,jaktamwBarcelonie?–pytam.
–Cudownie,auciebie?
Spoglądamnakolegówzzespołuiwzdycham.
– Dobrze, jak zwykle wieczorem, śpiewam. A właśnie, widziałam się przed chwilą z Luisem i
Arturem,prosili,żebyśdonichzadzwoniła.Chcącicośpowiedzieć.
–Chybacośdobrego,co?
Uśmiechamsięnamyślotym,żechcąjejpowiedziećodziecku.
– Fantastycznego. – Czuję, że jest dziwna. – Powiedz, co się stało, czuję, że jesteś bez humoru –
dodaję.
–RozstałamsięzToñem.
–Cooooooo?!
– Zostawiłam go. To nie jest mężczyzna mojego życia. Żegnaj, ślubie, żegnajcie dzieci i domku z
basenem.
–ZostawiłaśToña?
Niechmniektośuszczypnie.Niewierzę.Jeżeliktośbyłzakochanywswoimchłopaku,towłaśniemoja
przyjaciółka.
–Tak.Tokoniec!–mówi.
–Aledlaczego?
–Boniejestemniczyimpopychadłem,aodkądprzeprowadziliśmysiędoBarcelony,czułamsięprzez
niegojakGrubciuszek.
–Grubciuszek?–powtarzam,rozbawiona.
–SkrzyżowaniegrubaskizKopciuszkiem–wyjaśnia.–Wiesz,żeuwielbiambajkęoKopciuszku,bo
mapięknezakończenie,aletokoniec!Azakończeniewcaleniebyłomiłe.
Jestem oszołomiona. Nie wiem zupełnie, co powiedzieć. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, ile
znaczyłToñodlamojejprzyjaciółki.
– Niedawno – ciągnie – sprzątałam w kuchni, a ten idiota wchodzi z jednym ze swoich koleżków,
bierze czekoladową magdalenkę, którą chwilę wcześniej dla niego zrobiłam, i mówi do mnie: „Chyba
powinnaśprzestaćjeśćtakierzeczy.Twojeudabędąciwdzięczne”.
–Powiedziałcicośtakiegowobecnościkumpla?
–Tak,Yanira,takmipowiedział.Przysięgam,żemusiałamsiępowstrzymywać,żebyniewalnąćmu
tacką z magdalenkami w łeb. Co za dupek! – podnosi głos. – Ja sprzątam syf, który wszędzie za sobą
zostawia,znoszęjegokoleżkówpajaców,skaczęnadnimjaknadksięciem,robięmubułeczkiiobiadki,
jakiemusmakują,aonnazywamniegrubąprzyswoimkumplu!AległupiKopciuszekposzedłporozum
do głowy. Od tej chwili będę Kopciuszkiem tylko dla siebie. Zebrałam moje rzeczy, pokazałam mu
środkowy palec, powiedziałam mu do słuchu i przeprowadziłam się do przyjaciół. Niech się wali ten
idiota.
–Aleprzecieżbyłaśwnimdoszaleństwazakochana…
– Dobrze powiedziane: byłam. Ale koniec z tym! Okazuje się, że masz rację co do tego, że na tym
świeciewszystkotraciważność,jakjogurt.
Uśmiechamsię,kiedyjejsłucham.
–Jednojestpewne,tylelatbyłamzToñemispotkałmnietakikoniec,żeniewierzęjużwmiłość.Jak
mówitapiosenka,którączasamiśpiewasz:toskończonydureń,głupizarozumialec,egoista,grymaśnik,
próżnypajac,wyniosły,fałszywykarzeł,złośliwiecbezserca.
–No…Widzę,żedoskonalejąznasz–drwię.
–Jadlaniegobyłabymwstaniezabić–ciągnie,dramatyzując–aterazniechcęgowidziećnawetna
obrazku.Ajeżeligozobaczę,zmieszamgozbłotem.
–Dziewczyno…
–Nie,kochana,nieikoniec.Koniec!Powiemciwięcej:postanowiłam,żemójnarzeczonyoddzisiaj
nazywasięczekolada!
Ponieważmnieniewidzi,uśmiechamsię,chociażwiem,żeniejesttoodpowiednimoment.
–Przykromii…
– Cicho siedź, nie skończyłam – przerywa mi. – Zła passa trwa, dwa dni temu zwolnili mnie z
restauracji.
Eee…Tofaktyczniezławiadomość.
–OBoże,Coral,fatalnie!
–Cholernykryzys!
–Słuchaj…
–Tencholernykryzys,przezktórywłaścicieleredukująetaty,aponieważtojajestemjednązostatnio
przyjętych,więcprościutkonaulicę.Taksamo,jaktobiezrobiliwprzedszkolu.
–Aleprzecieżtyjesteśnajlepszymcukiernikiem,jakiegoznam.
Słyszę,żeparskaśmiechem.
–Dzięki,słoneczko,jateżciękocham–mówiiwzdychazżalem.–Więcjestemsamaiotwartana
nowedoświadczenia,wśródktórychmiłośćnapewnosięniepojawi,ibezpracy,cotynato?
–Fatalnie,Coral,fatalnie.
– Aleeeeeeeee… nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, już przeszłam do planu B.
Dowiedziałamsięopracy,któramożepasowaćnamobu.
–Namobu?–powtarzamzdziwiona,biorącztacypysznąkanapkęzłososiem.
ZnamCoralipojejtoniegłosuwiem,żedenerwujesiętym,comamipowiedzieć.
–Wczorajkoleżanka,którajestbezrobotnajakja–zaczyna–powiedziałami,żeszukająpersoneluna
statekrejsowypowybrzeżuMorzaŚródziemnego.Załogajestjużprawieskompletowana,alewidocznie
ktośzrezygnował,bopotrzebująludzi.Cotynato?
Biorędrugąkanapkę.
–Fajnie.Kogoszukają?
–Kelnerekipersonelukuchennego.
–Apiosenkarki?
–Tegoniewiem,alenatakichrejsachsązwyklewieczornewystępyinapewnomogłabyśprzynich
pracować. Jeden statek wypływa z Barcelony i odwiedza wszystkie imponujące miejsca takie jak
Marsylia,Genua…
–Genua?
Coralpotwierdzaipewniesięuśmiecha.Wie,żetammieszkamójprzyjacielFrancesco.Kiedyśjejgo
przedstawiłam,gdyobojebylijeszczenaTeneryfie,ibardzojejsięspodobał.Gdybytylkowiedziała…!
FrencescoijanadalutrzymujemykontaktprzezFacebookalubmailowoizawszewspominamyotym,
żebyznówsięzobaczyć,alenigdynienadarzasięokazja.Obojejesteśmydorośliikażdeprowadziżycie
wswoimkraju.Kiedyostatniodomniepisał,wspomniał,żepoznałdziewczynęiżespotykasięzniąna
poważnie.Ucieszyłamsię,gdytoprzeczytałam.
–Słuchaj,Yanira–ciągnieCoral.–Jutroranopójdęsiędowiedziećnatemattejpracyicomusimy
zrobić,żebyspróbowaćjądostać.Piszeszsięnato?
Zastanawiamsię.WyjazdzTeneryfy,żebyzobaczyćtrochęświata,zawszemniepociągał,alemyślęo
mojejrodzinie,azwłaszczaoArgenie.
–Niewiem,Coral–odpowiadam.
– Powiedz, że tak… Teraz, kiedy z nikim nie jesteś związana, jest dobry moment na taką decyzję.
Powiedz:taaaaak.
Jejupórmnierozśmiesza.
–Posłuchaj…
– Nieeeeeeee… – Przerywa mi. – Nie chcę słuchać. Chcę, żebyś mi powiedziała, że tak. To okazja,
żebyśmyznówbyłyrazem,mogłypoznaćinteresującychfacetówizwiedzićtrochęświata.Adotego…
–Coral!!!–krzyczę,aonamilknie.–Umowazhotelemkończymisięwprzyszłymmiesiącu,alena
pewnobędąchcielimijąprzedłużyć.Zpracąjestbardzociężkoi…
– To szansa, Yanira, nie widzisz tego? – Na nowo przypiera atak. – To będzie umowa na czas
określony,będzietrwałatylkotyle,iletrwarejs.Spróbuj,jeżelicisięniespodoba,wrócisznaTeneryfę
idalejbędzieszśpiewaławhotelach.Dalej…Powiesz,żetak…Prooooooooooszę…Grubciuszkowinie
możeszodmówić!
Uśmiechamsię,boniemogęsiępowstrzymać.Przyznaję,żepociągamniemyślowyjeździezwyspyi
pracynastatku.Kelnerprzechodziobokmnieztacą,więcbiorękolejnąkanapkę.
–Dobrze–odpowiadamCoral.–Dowiedzsięwszystkiegodokładnie.
Wydajezsiebiegromkiokrzykradości.
–Kończę–oznajmiam,rozbawiona.–Muszęwracaćnascenę.
–Dobra.Buziaaaaczki.
Rozłączam się, wyłączam komórkę i chowam ją do torebki. Pięć minut później śpiewam z zespołem
dlahotelowychklientówExtrañosenlanoche.
7.Świadomość
J
estemwBarcelonie!Coraldowiedziałasięwszystkiegoostatkuiniepłacąźle.Niezatrudnilimniedo
śpiewania, ale jako kelnerkę. Ale powiedziałam im wyraźnie, czym się zajmuję, i zanotowali to. Mam
nadzieję,żeniezapomnąidadząmiznać,gdybypotrzebowalipiosenkarki.
Itakimsposobemjestemtu,gotowananowedoświadczenieubokumojejszalonejprzyjaciółki.
–Zarąbistemiejsce!–krzyczę,rozglądającsięwokółsiebie.
Statek jest imponującym pływającym hotelem. Na pokładzie mieści się trzy tysiące osób, ma siedem
pokładówinieprawdopodobnesprzętydoorganizowaniawieczorówzwystępamiianimacjami.
Nowimająspotkaniezszefem,którywyjaśnianam,żenastatkusączterykategoriekajut.Pokazujenam
je.Wewnętrznebezżadnegodopływuświatładziennego,któresąnajtańszeizaktórenawetjabyłabymw
stanie zapłacić. Zewnętrzne, które są takie same jak wewnętrzne, ale mają bawole oko. Inne lepsze
zewnętrzne, z prywatnym balkonikiem. I w końcu luksusowe apartamenty, przestronne, z prywatnym
balkonem,jacuzziisalonem,któreznajdująsięnanajwyższympokładzieisąniesamowite.
–Ładnyapartament–mówinaglemłodyblondyndodrugiego,rudego,którzyidąwnasząstronę.
–Możnasięwnimnieźlezabawić,niesądzisz?–odpowiadaCoral,amnieszczękaopada.
Cozabezwstydnica!OdkądzostawiłaToña,pozbyłasięwszelkichhamulców.ZesłodkiejCoral,która
wierzyławbajkiowróżkach,zamieniłasięwpożeraczkęmęskichserc,któratworzywłasneopowieści
oniesfornejksiężniczce.
Spoglądamnachłopaka,którystoiobokblondyna,uśmiechamsięimyślę:Rudzielcze,przygotujsię.
Ten,którysięodezwał,widząc,żeobiesięśmiejemy,uśmiechasięiprzedstawia.
–Cześć,mamnaimięTomás.
–AjaFredy–mówirudy.
Myteżsięprzedstawiamy.Tomásodrazustajeobokmnieizaczynazemnążartować,aCoralmrugai
kokietujeFredy’ego.
–Pracujętuodtrzechlat–wyjaśniamiTomás,patrzącnamnie.
–Alemaszszczęście–odpowiadam.
Kiedykończymyoglądanieróżnegorodzajukajut,każdyznasotrzymujeprzydziałobowiązków.Tomás
uśmiecha się, widząc, że jesteśmy w restauracji Cocoloco razem z nim i że jest jednym z naszych
kierowników.
Bez entuzjazmu słucham, że będę musiała obsługiwać restaurację, a jeżeli będzie potrzeba, pomagać
przy barze w czasie wieczornych spektakli. Nagle widzę, że otwierają się boczne drzwi i brunet w
bojówkachwojskowychiczarnejkoszulceprzechodziprzezsalęzkomórkąwdłoniach.
Matkojedyyyyyyyna!
Niemogęsiępowstrzymaćipodążamzanimwzrokiem.Wyglądanainteresującegomężczyznę,anie
chłopaka,jakTomás.Bijeodniegoauratwardegofaceta.Mojąuwagęzwracajegoprostokątnaszczęka,
pewność, z jaką idzie. Kiedy znika w drugich drzwiach, znów skupiam się na nudnych wyjaśnieniach.
Słuchamszefacałegopersonelu,panaMartíneza,którywyjaśnianam,jakobsługiwaćklientów.Dlaczego
prawiewszyscyszefowiesątacypoważni?Nigdysięniebawili?
Pan Martínez, który chce, żebyśmy tak właśnie się do niego zwracali, bardzo mocno podkreśla, że
musimybyćuprzejmi,dbaćowyglądisłownictwoiułatwiaćpodróżklientom.
Później opowiada nam o wieczorze gali kapitańskiej i wzdycham, gdy dociera do mnie, że nie będę
jednąztychpięknycheleganckichkobiet,stojącychprzynimipopijającychszampana.Będęraczejtyrać
doupadłego,aszampananawetniepowącham!
Kiedy spotkanie się kończy, wszyscy nowicjusze schodzą ze statku, szczęśliwi, że dostali tę pracę.
CoralijażegnamysięzTomásemiFredym,rozglądamsiędookołaznadzieją,żezobaczęszatyna,ale
nicztego,jakkamieńwwodę.Mojaprzyjaciółka,szczęśliwazpowodutejnaszejwspólnejprzygody,
chwytamniepodrękę.
–Alezarąbistemiejsce!–mówi,gdyidziemy.–Jestemprzekonana,żebędzierewelacyjnie.
Kiwamgłową.Anisekundywtoniewątpię.
–Kupięsobietabletkinachorobęlokomocyjną,nawypadekgdybybyłymipotrzebne.Lepiejmiećich
zadużoniżzamało.
Obiesięśmiejemy.Statekwypływazadwadni,ajajestemkobietąprzewidującą.Kiedywychodzimy
zapteki,pytamCoral:
–Copowiesznato,żebyśmyweszłydoStarbucksanafrappucino?
–Świetnypomysł–odpowiada.
Zadowolone z życia idziemy do Starbucksa, który znajduje się najbliżej portu. Zastajemy długachną
kolejkę,alechcemysięnapićnaszegofrappuccino,więccierpliwieczekamy.Naglezwracamuwagęna
mężczyznę,któryczekanaposiłek,isercenatychmiastzaczynamiszybciejbić.Brunetzestatku!
Spoglądam na niego znowu, a gdy odrywa wzrok od komórki, odbiera mi mowę. O Boże, ma
najbardziej zmysłowe usta, jakie w życiu widziałam, i nieufne spojrzenie, które mnie zachwyca.
Przesuwa dłonią po krótkich włosach, a potem po brodzie. Jego magnetyzm i męskość wbijają mnie w
ziemię,akiedyudajemisięwziąćoddech,szepczędomojejprzyjaciółki:
–Uwaga,cholernieprzystojnybrunetnapunktdwunasta.
Coral,niesilącsięnadyskrecję,wyciągaszyjęimierzygowzrokiem.
–Nieźle,cozafacet!–krzyczy.
–Interesujący.
–Powiedziałabym:stary.
–Wiesz,żeniegustujęwgówniarzach.
Kiwagłową.
–Tentrzydzieścipięćmajużzasobą–szepcze,apotem,kiwającgłową,dodaje:–Yanira,gwarantuję
ci,żeprzytymfacecieprzeżyjeszwszystkiesześćfazorgazmu.
Śmiejęsię.Niewiem,comanamyśli,mówiącosześciufazachorgazmu,alewyjaśniami,ściszając
głos.
– Pierwsza nazywa się astmatyczną, kiedy mówisz: Ach! Ach! Druga, geograficzna: Tutaj, tutaj!
Trzecia, matematyczna: Więcej, więcej! Czwarta, religijna: O mój Boże! Piąta, samobójcza: Och,
umieram!Iszósta,niemniejważna,mordercza,kiedymówiszmu:Jeżeliprzerwiesz,zabijęcię!
Mój wybuch śmiechu sprawia, że wszyscy na nas patrzą. Gdzie też się tego nauczyła moja
świętoszkowataprzyjaciółka?
Zaśmiewającsię,opowiadami,ktojejtopowiedział,ajakonamześmiechu.Późniejprzyglądamysię
brunetowi,którycałyczasczekanaposiłek,rozmawiającprzezkomórkę.Zcałąpewnościąchciałabym
przeżyćtesześćfazorgazmuztakimmężczyzną.Niewyglądanazadowolonego.Jegozmarszczoneczoło
igesty,którewykonujewolnąręką,dająmidozrozumienia,żerozmowagoirytuje.Podobamisięjego
złowrogamina,akiedysięodwraca,odbieramidech,gdywidzęjegoszerokieplecyicudownytyłek.
Matko…jakiładnytyłeczek…
Chwilępóźniejkelnerkapodajemukubekzkawązczarującymuśmiechem.
–Zakochałamsięwnimodpierwszegowejrzenia–szepczę.
–Jateż…
SpoglądamnaCoralurażona.
–Niezalewaj.Wtymsamymcoja?
Kręcigłową.
– Spokojnie, mała – odpowiada. – Mnie kręci bardziej ten w pistacjowej koszulce, który stoi w
kolejcenatrzeciejgodzinie.Chybajestpółgłówkiem,alepodobamisiętenjegoorlinos.
Spoglądamwmiejsce,którewskazuje,isięuśmiecham.
–Nicnatonieporadzę,żeterazpodobająmisiępodlotki–mówi.
Uśmiechamsięiznówzerkamnamojegobruneta,któryzbliżasiędonas,idącdowyjścia.
Cozanerwy.
Alewysoki!
Podniecamniesamopatrzenienaniego.Pewność,zjakąidzie,patrzy,oddycha,sprawia,żemyślę,jak
powiedziałbymójbratArgen,żejegoniepołknęłabymnaśniadanie!Itomnieprowokuje.Doprowadza
doszaleństwa.
NagleCoral,wswoimnajbardziejzwariowanymstylu,zachodzimudrogę.
–Maszpapierosa?–pyta.
Onwbijawnasswojeimponującespojrzenie.
–Nie.
–Niepalisz?–ciągnieCoral,szturchającmnie,żebymsięodezwała.
–Nie.
Zawylewnytoonniejest!Pochwiliniezręcznejciszy,wczasiektórejniewiem,copowiedziećpod
jegoprzeszywającymwzrokiem,widząc,żezamierzaiśćdalejswojądrogą,spoglądamnakubek,który
trzymawręce.
–Cóż,dowidzenia,Dylan–mówię,boniechcępozwolićmuodejść.
Przeszywamniewzrokieminagleczujęsięjakidiotka.
Dlaczegotopowiedziałam?
Coralsięśmieje.Niechjąszlag.
Jateżsięśmieję.Niechmnieteżtrafiszlag.
Mężczyzna,niespuszczajączemniewzroku,pytazaniepokojony:
–Mysięznamy?
Alenumeeeeer!
–Nie–odpowiadam.
Zdezorientowany, pochyla się lekko, żeby znaleźć się na mojej wysokości. Jest ode mnie wyższy co
najmniejopiędź.Wbijawemnieimponującebrązoweoczy.
–Wtakimrazie,skądwiesz,jakmamnaimię?–pyta.
PlanA:powiedziećmuprawdę.
PlanB:sprzedaćmubajer.
PlanC:pocałowaćgozjęzyczkieminiechsiędzieje,cochce.
WkońcudecydujęsięnaplanA,boCjestzbytniebezpieczny.
–Domyśliłamsię,żetwojeimięjestnapisanenakubkuzeStarbucksa–odpowiadam.
Brunetpatrzynaniego,czyta,cojestnapisane.
–Agdybytoniebyłoto?–pyta.
Rozpływamsięwjegooczach.Wzruszamramionamiiodpowiadamzrozbrajającymuśmiechem.
–Popełniłabymtotalnągafę.
Przeszywa mnie wzrokiem, a potem przygląda mi się nieufnie, wbijając we mnie wzrok. Zaciska
wargi,ajaśmiejęsięnerwowo.Wyglądatak,jakbychciałcośpowiedzieć,alewkońcukręcigłowąi
odchodzi.
Och…Aleszkodaaaaa!
Patrzęnaniegorozemocjonowana.ZrobiłnamniewiększewrażenieniżRickyMartin,którykilkalat
temudałmiautografipuściłdomnieoko.Coral,którawszystkoobserwuje,parskaśmiechemiprzysuwa
siędomnie.
–Podnieśmajtkizpodłogi–szepcze.–Naszakolej.
Trzeźwieję.Cosięzemnąstało?
Popycham przyjaciółkę i nadal nieco zarumieniona, zamawiam u kelnerki frappuccino. Kiedy
wychodzimyzkawiarni,zaśmiewającsię,jakieśdziewczyny,któremijająnasbiegiem,popychająmnie
niechcącyiwpadamnakogośzimpetem.
–Ooooj–słyszę.
Moje frappuccino wylewa się na tego kogoś, a kiedy na niego zerkam, dociera do mnie, że to ten
ciemnowłosyogier.
–Boże…Bardzoprzepraszam–mówię,zawstydzona.
Ontrzymamniecałyczaswramionach,wkońcuwypuszczaispoglądającnaswojąpoplamionąmoją
kawąkoszulkę,odzywasiępokastylijskuzobcymakcentem,któregoniejestwstanieukryć:
–Nieprzejmujsię.Tonietwojawina.
–Tak,ale…
Niedajemidokończyćzdania.
–PoplamiłaśsobieapaszkęodHermèsa–wypala.
Cozasnob!Dostajęatakuśmiechu.
–Mogłabympowiedzieć,żetak,alejestodChińczyków–odpowiadam,rozbawiona.–Akonkretnie
mówiąc,zesklepumojegosąsiadaYuyuna.
Zaskoczony,dotykaroguapaszki.
–CiChińczycysąniemożliwi–szepcze.–Wyglądanaautentycznegohermèsa.
Uśmiecham się, zaskoczona jego uprzejmością. Tacy zadbani i wyczesani faceci nie są na ogół tak
sympatyczni. Patrzę na niego, a on się odwraca i rozmawia z grupą mężczyzn. Co jeden, to bardziej
wymuskany. Przyglądam im się i szybko dochodzę do wniosku, że to umięśnieni i ładniutcy geje. Taki
wyglądniepozostawianajmniejszychwątpliwości!
–Dobrzesięczujesz?–pytaCoral.
–Tak,alepotrzebujędrugąfrappuccino.
Idziemyzpowrotemdokolejkiiczekamy.
–Alebuchaj!–wykrzykujemojaprzyjaciółka.–Dlaczegojanatakichniewpadam?
Rozbawiona, mam jej odpowiedzieć, że ten facet chyba lubi inne rzeczy, kiedy ktoś chwyta mnie za
rękę,akiedysięodwracam,widzę,żetowłaśnieon.
–Copiłaś,piękna?–pyta.
–Frappuccinozbiałejczekolady,bezkawy–odpowiadam,oszołomiona.
Byłajużnaszakolejkaiwidzę,żezamawiaminapójikilkaminutpóźniejmigopodaje.
–Dziękuję–mówię.–Równieżzato,żemnieprzytrzymałeś,żebymniezostawiłazębównachodniku.
Buchaj się uśmiecha i wtedy podchodzi do nas nieco starszy, grubawy mężczyzna w olbrzymich
okularachsłonecznych.Dotykajegogłowygestem,którywydajemisięprotekcjonalny.
–Cosięstało,Tony?
Tojegochłopak?
Tonychceodpowiedzieć,alejawypalam:
–Tomojawina.Jakieśdziewczynymniepopchnęłyi…
Nowoprzybyłyniedajemidokończyć.
–Chodźmydohotelu.Przebierzeszsię.
Coral,widzącjegobrakkultury,interweniuje:
–Yanira,chodźmy,jestJordi,Aídaiinni.
Dołączamydojejznajomych,aonamnieprzedstawiaizapominamoincydencie.JordiegoiAídęznam
– mieszkają z nią. Pada propozycja, żeby wybrać się wspólnie do Obsesión na kolację i na drinka.
Bardzo chętnie. Nie znam Barcelony, więc odpowiada mi każda propozycja. Jednak kiedy ruszamy w
stronęsamochodów,mężczyzna,naktóregowylałamfrappuccino,podchodzidonas.
–Dokądjedziecie?–pyta.
Coral,którejwyraźniewpadłwoko,jestzachwyconajegoobecnością.
–Nakolacjęinaimprezę–odpowiada.
– Macie coś przeciwko temu, żebyśmy wybrali się z wami? Kupię sobie koszulkę, choćby u
Chińczyków,żebymniemusiałwracaćdohotelu.
Nieźle…Niejestjednaktakimsnobem,zajakiegogomiałam,alewyczuwam,żebędąztegokłopoty.
Wiem to. Mój kobiecy szósty zmysł ostrzea: uwaga! Ale Coral, która wpatruje się w niego maślanym
wzrokiem,uśmiechasię.
–Jasne–odpowiada.–Jakmasznaimię?
–Anthony,alemożeszmówićdomnieTony.
Jakby nigdy nic przyłącza się do grupy i wszyscy jedziemy się zabawić. Spoglądam na Coral i się
uśmiecham,widząc,żejużwybrałaswojąkolejnąofiarę,chociażniemamwątpliwości,żeniedługosię
zorientuje,żeprzytymfacecieniemaczegoszukać.
Około czwartej nad ranem, kiedy wytańczyliśmy się tak, że ledwie stoimy na nogach, i do Coral w
końcu dotarło, że buchaj nie przewinie się przez jej łóżko, chyba że tylko po to, żeby się spokojnie
wyspać,postanawiamywracaćdodomu,aleniewiemy,cozrobićzTonym.
Jestnawalonyjakmeserszmit.
Wypiłzdecydowaniezadużo.ZastanawiamysięzCoralistwierdzamy,żeniemożemyporzucićgona
ulicy,więczabieramygodonaszegomieszkania.ZpomocąJordiegoiAídyudajenamsięwnieśćgodo
mieszkania,któreznajdujesięwwiosceolimpijskiej,iTonypadanieprzytomny.
–Coonpił?–pytam,spoglądającnaCoral.
–Niewiem.Widziałamgotylkozbacardizcoca-colą.
Nicdziwnego,przezcałąnoc?!
Wyczerpana zabawą postanawiam iść spać. Potrzebuję snu! Ale około ósmej rano budzi mnie
ogłuszającydźwięk,wktórymrozpoznajęmelodięzfilmuRekin.Wstajęiszukam,skąddobiega.
Niemogęznaleźć.Biegnępookulary,aledalejnicniewidzę.
Tutu…tutu…tutu…tutuuuuuuuu.
OBoże,taogłuszającamuzykadoprowadzamniedoszału!
WjadalnizjawiająsięJordi,AídaiCoral.
–Cotakgra?–pytajązezmęczonymiminami.
–Rekin–odpowiadam,bliskazawału.
Tonyśpinakanapiejaksuseł,nabrzuchu,ajaodgaduję,żedźwiękdobiegazjednejzkieszenijego
spodni.Ostrożniegoprzewracamy,adźwiękstajesięjeszczebardziejogłuszający.Tutu…tutu…tutu…
tutuuuuuuuuu.
–Tochybajegokomórka–mówiJordi,zatykającsobieuszy.–Wyłączją,proszę.
Wsuwam dłoń do tylnej kieszeni jego spodni i wyciągam komórkę. Połączenie. Niezła muzyczka!
Telefon dzwoni i dzwoni, a Tony się nie budzi. Kiedy nie mogę już dłużej wytrzymać, odbieram i nie
patrzącnawyświetlacz,krzyczę:
–Ktomówi?!
– To ja pytam, kto mówi! – słyszę głos mężczyzny, który, nie otrzymując odpowiedzi, oznajmia: –
Proszępoprosićmojegobrata,Tony’ego,żebypodszedłdotelefonu.
Och…Och…Jestproblem.
–Toniemożliwe–odpowiadam,wzdychając.–Jeszczesięnieobudził.
Facetpuszczaniezłąwiązankę,akiedywreszciewyczerpujemusięsłownictwo,pyta:
–Tonypił?
SpoglądamnaTony'ego.Chybanietylkopił,wchłaniałalkoholwszystkimiporamiciała.
–Cóż…Prawdęmówiąc…–zaczynam.
Teraztoonwzdycha.
–Proszępodaćmiadres.Przyjadępomojegostukniętegobrata.
Zastanawiamsię,corobić.Niemamochoty,żebytenidiotazjawiałsięunaswmieszkaniu,aleczymi
siętopodoba,czynie,jesttonajlepszewyjście.Ztymsamymchłodemwgłosie,zjakimrozmawiałze
mnąon,podajęmuadresisięrozłączam.SpoglądamnaCoral,JordiegoiAídę.
– Wracajcie do łóżek – zarządzam. – Ja poczekam, aż sympatyczny braciszek zabierze Tony’ego, a
potemteżsiępołożę.
Bezsłowanajmniejszegoprotestuznikają,ajaidędołazienki,żebysięuczesaćiumyćzęby.Zarazpo
obudzeniu wyglądam, delikatnie rzecz ujmując, potwornie. Za to nie mam najmniejszego zamiaru się
przebieraćdoprzyjmowaniagości,tymbardziejtakiegozarozumialca.Wczerwonejpiżamiezkrótkimi
spodenkamiwyglądamzupełnie przyzwoicie.Kiedypiję kawę,odzywasię dzwonekdomofonu.Biegnę
otworzyć, żeby nie zdążył zadzwonić drugi raz, i przez wizjer widzę, że to ten grubiutki facet w
słonecznychokularach,którywczorajkazałTony’emujechaćdohotelusięprzebrać.Narzeczony!
Przez kilka sekund przyglądam mu się, korzystając z tego, że on mnie nie widzi, i pierwszą rzeczą,
którazwracamojąuwagęjestjegodobrotliwatwarz.
–Ktotam?–pytamprzezdomofon.
–Przepraszampanią,przyjechałempoTony’ego.
Wciskamprzycisk,idędodrzwiijeotwieram.
–Dzieńdobry–mówię.
Mężczyznakiwagłową.Widząc,żesięnierusza,mówięnajbardziejradośnie,jakmogę:
–Wejdź,niebędziesztakstał.
Wśrodkupodajemirękę.
–JestemTitoFernández.
Wyciągamswoją.
–AjaYaniraVanDerVall.
Zamykam drzwi i skinieniem głowy daję mu znać, żeby poszedł za mną do salonu. Tony leży
wyciągnięty na kanapie. Widząc, w jakim jest stanie, mężczyzna podchodzi do niego, i głaszcze go po
głowie.
–Cholera,Tony…–mruczy.
Nie odzywam się. Rozumiem jego minę. Na widok stanu, w jakim znajduje się Tony, można
powiedzieć:„cholera”inietylko.
Pamiętam,żekiedyśmusiałamjechaćpoRayco,któryznajdowałsięwpodobnymstanie,żebyrodzice
sięniedowiedzieli.Cholerabyłonajłagodniejsząrzeczą,jakąpowiedziałam.
W końcu, po pełnej napięcia chwili, dzwoni komórka. Mężczyzna odbiera. Słyszę, jak rozmawia po
angielsku,inaglewyciągadomniekomórkę.
–BratTony’egochcezpaniąporozmawiać–mówi.
Zaskoczona,biorętelefoniwitamsięradośnie.
–Cześć,bracieTony’ego.
Jaksięspodziewałam,złośćmunieprzeszła.
–Titomówi,żezaparkowałpoddrzwiami–odzywasiębezprzywitania.
–Świetnie!Pomogęznieśćtwojegobrata.
–Co?!
–Pomogęgoznieśćdosamochodu–powtarzam.
–Pani?
Wzdycham.Facetjestgłupi.Niemamzamiaruzwracaćsiędoniegoperpan,choćbyonnieprzestałmi
mówićnapani.Nicdziwnego,żeTonyprzypisałdojegopołączeńmuzykęzRekina.
–Tak,ja.Nieznaszmnie,alemuszęcipowiedzieć,żemamwięcejsiły,niżsobiewyobrażasz.
Wyczuwam,żejestoszołomiony.
–Wychowywałamsięztrójkąstarszychbraci–dodajęześmiechem.–Niepierwszyrazznajdujęsię
wtakiejsytuacji.
–Proszępani,copaniątakbawi?
Cozadupek.Mamochotęsięrozłączyć.
–Bawimnieabsurdalnośćtejsytuacji–odpowiadamwkońcu.
Wiem,żemojaodpowiedźmusięniepodoba,borównieżwzdycha!Niemogęsiępowstrzymaćiznów
parskamśmiechem.
–Możepaniprzestaćsięśmiać?
–Niemogę,mójsynku–mówię.
Uf, co za niestosowna chwila na śmiech. Zawsze mam to samo! Tony, pijany w sztok, narzeczony,
spoglądający na mnie z rozpaczą, i brat przy telefonie, który ma ochotę mnie udusić, a ja nie mogę
przestaćsięśmiać.
–Niejestemżadnymsynkiem,ajużnapewnoniepani–protestuje.
Wiem,żemnieniezrozumiał,więcchcęmuwyjaśnić,amężczyzna,którystoiprzedemnądyskretnie
sięuśmiecha.
– Wiem, że nie jesteś synkiem ani „moim synkiem”, ale w moim regionie „mój synku” jest czułym
zwrotemiwymknęłomisiętoodruchowo.Alewporządku,cofamto!
–Dobrzesiępanibawiłazmoimbratem?–pytapochwilimilczenia.
Uśmiecham się. Prawdę mówiąc, świetnie się z nim tańczyło. Umie się bawić i rewelacyjnie tańczy
salsę.Jednaktongłosumężczyznyuświadamiami,żenieotopyta.
Zbieramsięwsobie.
–Coinsynuujesz?–syczę,żałując,żeniemamgoprzedsobą.
–Janieinsynuuję…Jastwierdzam.
Znów wzdycham. Ten idiota przesadza i mam ochotę pożreć go żywcem. Robię krok do przodu i
przestajęliczyćsięzesłowami.
– Słuchaj, imbecylu, uważaj, co mówisz, bo wchodzisz na śliski grunt. Nie jestem z tych, które
przemilczą coś, co nie jest prawdą. Na twoje szczęście nie ma cię tutaj, a poza tym znajomi śpią i nie
mam ochoty ich budzić słowami, które mam ochotę ci zaserwować, a poszłyby ci w pięty, ty
zarozumialcze.Dlategobądźtakmiłyiidźdodiabła.
–Chwileczkę!
–Aha,iterazniepomogęjużznieśćtwojegobrata!Dupek!
Chcęsięrozłączyć,alesłyszę:
–Nigdynierozmawiałamztakodrażającąiwulgarnąkobietąjakpani.
–Miłomitosłyszeć.Kobietytakiejakjamajągustizdrowyrozsądek.Aterazodczepsięodmoich
uszu,pajacu,imamnadzieję,żenigdywięcejniebędęztobąrozmawiać.
Wzdycha.Jateżwzdychamisięrozłączam.
Wpyskówkachniktzemnąniewygra.
Spoglądam z przerażeniem na drugiego mężczyznę, który wyciąga do mnie rękę, żebym oddała mu
telefon. Nie odzywa się. Tylko się uśmiecha. Później się pochyla, z łatwością podnosi Tony’ego,
przerzucagosobieprzezramię.
–Dziękuję,żesiępaninimzaopiekowała–mówipoddrzwiami.
Kiwam głową. Nie mam ochoty się odzywać ani myśleć. Kiedy wychodzi, idę prosto do łóżka, bo
śmiertelniechcemisięspać.
8.Ważnahistoria
P
opołudnie,kiedyCoralijażegnamysięzJordimiAídą,jestbardzowesołe.Wyglądatotak,jakbyśmy
wybierałysięnawakacjezwalizkamiiwekstrawaganckichkapeluszach,gdytymczasemmybędziemy
pracowaćpoto,żebyinnicieszylisięwakacjami.Cozażycie!Dlaczegonieurodziłamsiębogata?My,
pracownicy, musimy być na statku, który nosi nazwę „Wolny Duch”, dwadzieścia cztery godziny przed
pojawieniemsiępasażerów.
Coral i ja patrzymy na siebie zadowolone, kiedy wtapiamy się w tłum osób z personelu. Ilu ludzi!
Koordynator wskazuje nam kajutę. Jest maleńka, ale tylko dla nas dwóch, więc w zupełności nam
wystarczy.Rozpakowujemysięiwychodzimynapokład,gdzieinnykoordynatorwręczanamuniformyi
plakietki z naszymi imionami, które wszyscy musimy nosić. Jestem zaskoczona, kiedy spotykam dwóch
muzyków,zktórymiwystępowałamkiedyśnaTeneryfie.
–Cześć,mojamała,cotyturobisz?–witasięzemnąRichi,aJoseledajemidwabuziaki.
–Pracujecietu?–pytam,zaskoczona.
Kiwajągłowami.
–Zatrudniliciędozespołu?–pytaRichi.
Kręcęgłowąiwzruszamramionami.
–Nie,wszystkiemiejscabyłyobsadzone–wyjaśniam.–Pracujętujakokelnerka.
Widzę,żespoglądająposobiezdziwieni,inagleczuję,żezyskałamdwóchsprzymierzeńców.Dobrze!
Jeżelionisąworkiestrze,napewnozrobiąwszystko,żebymznimiśpiewała.Carolichpoznajeirzuca
im się w ramiona, opowiadamy sobie, co u nas słuchać, i idziemy się przejść po statku. Ogarnia mnie
głupiazazdrość,gdydocieramydoogromnejsalibalowejiRichiiJoselesięznamiżegnająiodchodząz
pozostałymiczłonkamizespołu,ajamuszęiśćdojadalni,gdziepowinnamzacząćrozkładaćserwetkii
sztućcenastołach.
Kiedysięnadsobąużalam,czuję,żektośkładziedłońnamojejtalii.OdwracamsięiwidzęTomása.
–Cześć,piękna,jakidzie?
–Dobrze.
–Cocijest?–pyta,widząc,żejestemniewsosie.
Niepotrafięprzemilczećtego,coczuję.
– Jestem piosenkarką, nie kelnerką – odpowiadam. – I chciałabym być w zespole, a nie tutaj,
rozkładającserwetkiisztućce.
Uśmiechasię.Maładnyuśmiech,wydajemisięnawetprzystojny.
–Wktórejjesteśkajucie?–pyta.
No…no…no…Niebawisięwowijaniewbawełnę.Bawimnieto.
–Wtakiej,doktórejtysięniedostaniesz–mówię,unoszącbrew.
–Bezproblemudojdę,gdzieśpisz–odpowiadaochrypłymgłosem.
Gierki?Zemną?Kiwamgłową,rozbawiona.
–Ajawiem,gdziepracujesz–oznajmiamjakmafioso.
Tomássięśmieje,alewjegośmiechuwyczuwampewnąostrożność.Jednakniemożesiępowstrzymać
inaodchodnetenidiotarzucapodnosem:
–Trudne.Takiewłaśnielubię:trudne.
Nagle,dwametryodemnie,widzęprzechodzącegoDylana,tegoimponującegobrunetazeStarbucksa,
zkartonemnaramieniu.
Ludzie…ludzie…ludzie…Jakimiływidokdlaoka!
Na jego widok wychodzę z siebie. Cała drżę. Chcę, żeby na mnie spojrzał. Chcę, żeby mnie poznał.
Chcę, żeby spytał, którą mam kajutę. Ale na moje nieszczęście, ani na mnie nie patrzy, ani mnie nie
poznaje,anionicniepyta.Cholera!
Coral,którawychodzizkuchni,przyłapujemnienatym,żegapięsięnaniegobezwstydnie.Podchodzi
domnie.
–Matkokochana…Cozafacet–mruczymidouchatażmija.
Kiwamgłową.Mamsuchowustach.
–Imponujący–mówię.
Ona,któraznamnielepiejniżmojamatka,jeżelichodziomężczyzn,pyta:
–Jakimaszplan?
Rozbawiona pytaniem, nie odrywając wzroku od przystojniaka, który znika za drzwiami w głębi,
odpowiadambardzopewnasiebie:
–Tylkojeden.Poznamgo.
Tego wieczoru, kiedy restauracja Cocoloco jest przygotowana na pojawienie się pasażerów
następnego dnia, grupa pracowników zbiera się we wspólnej części przeznaczonej dla nas, gdzie
zaczynamyrozmawiaćisiępoznawać.
Na statku pracują rozmaici niesamowici ludzie. Są Rosjanie, Niemcy, Kolumbijczycy, Amerykanie,
Hiszpanie,Finowie,dowyboru,dokoloru!
Rozmawiam z Włoszką. Ma na imię Gina i od pięciu lat pracuje jako kucharka na statku rejsowym.
Niezłyzniejwyrobnik!Oszołomionadowiadujęsię,żewidziswojąrodzinętylkoprzezpółtoramiesiąca
wroku.Świetnie!Janiemogłabymtakdługoniewidziećmojej.Jestempewna,żeumarłabymzżalu.
RozmawiamzGiną,któraprzedstawiamnieNelsonowi,bardzosympatycznemuEkwadorczykowi,aja
szukamwśródtłumumojegobruneta,aleniemaponimśladu.Totrochępsujemihumor.
Tomásuśmiechasięnamójwidok,ajegouśmiechmówiwszystko.Doskonalewiem,czegochce,ale
odpuszczam.Niejestwmoimtypie.Męczymnieswoimispojrzeniamiiciągłymialuzjami,aletymrazem
postanawiam się zachowywać i nie pokazywać mu, jak brutalna potrafię być. Dorastanie z trójką braci
mawłaśnietęzaletę,żemożnasięnauczyćbronić,kiedytrzeba.
Bawię się dobrą chwilę, a potem idę szukać Coral, która flirtuje z Fredym, i idziemy spać, bo jutro
musimywyglądaćwspaniale.
Kiedydzwonibudzikiwstajęzłóżka,widzę,żejestemsama.PonieważCoralpracujewkuchni,musi
wstawać znacznie wcześniej ode mnie. Najpierw uderzam się w stopę, a potem odkrywam, że mam
mdłości.Cośczuję,żestatekijatoniebędziezgranyduet.
Wkładamuniformizwiązujęwłosytak,jakmikazano,przeglądamsięwlustrzeiśmiejęsięzsiebie.
Wyglądamjakzakonnica!
Nierozwodzącsięnadtym,przypinamdoklapyplakietkęzimieniemiidędosaliCocoloco.
Cały poranek pracuję bez wytchnienia, a o dwunastej zaczynają się zjawiać pasażerowie.
Zaciekawionawychylamsięprzezbarierkę,żebyichzobaczyć,iprzyglądamsięichprzejętymtwarzom,
kiedy wchodzą na statek przez mostek. Widać, że są zadowoleni, a ja się uśmiecham. Statek wypływa
następnegodniaoszóstejranoiwszyscychcąmiłospędzićczas.
Przez wiele godzin ludzie wsiadają na statek, mam wrażenie, że ta fala gości się nigdy nie skończy.
Chodzębezprzerwyzmiejscanamiejsce,aoszóstejpopołudniuotwierająsiędrzwirestauracji,żeby
pasażerowiemoglizjeśćkolację.
Szef przydzielił mnie do strefy VIP-ów. Wydawało mi się, że tam będę pracować mniej, ale wręcz
przeciwnie. Bogaci ludzie pożerają delicatessen jak dzikie bestie, to znaczy, mają taki sam apetyt jak
budowlańcy,którzyzeszlizrusztowania.
Bez przerwy donoszę czyste talerze na stoły, zabieram brudne nakrycia, wyciągam wielkie półmiski
łososia,zapisujęzamówieniaiotwierambutelkiszampana.
–Yanira?–słyszęnagle.
Obracamsięiwidzęeleganckiegomężczyznę.Odrazugopoznaję:toTony!Buchaj,któryzasnąłunas
nasofie.Terazjestuczesanyiwypoczęty.Kiedywidzi,żenaniegopatrzę,podchodzidomnie.
–Wielkiedzięki,żeniezostawiłaśmnienaulicy,piękna–szepcze.–Chybazadużowypiłem.
–Chyba?
Widzącmojąminę,Tonyparskaśmiechemikiwagłową.
–Przyznaję.Nawaliłemsię.
–Jużlepiej.–Uśmiechamsię,rozbawiona.–Aleradzęci,żebyśtegowięcejnierobił.Piciewtakich
ilościachniejestzdrowe.Awpewnymwiekutrzebaosiebiedbać!
Jegominasięzmienia.
–Chceszpowiedzieć,żejestemstary?
Parskamśmiechem.
–Nie.Aleczterdziestkęmaszjużzasobą.
–Aletyjesteśokrutna–odpowiada.
Śmiejemysięoboje.
–Przepraszam,żewyszedłemodwasbezpożegnania–dodaje.
–Nicsięniestało.Jesteśusprawiedliwiony.
–Mójbratbyłdlawasmiły?
Przypominamsobierozmowętelefonicznąztymfacetemiwzdycham.
– Nie znam go osobiście, ale powiedziałabym, że zachował się specyficznie, żeby nie powiedzieć:
chamsko.MelodyjkazRekinaprzyjegopołączeniachidealniedoniegopasuje.
Tonysięuśmiecha,dotykawłosówimarszczyczoło.
–Przykromi–mówi.–Mamnadzieję,żeTito,którypomnieprzyszedł,byłmilszy.
–Spokojnie,Titobyłbardzomiły.Ajeżelichodziotwojegobrata,zapewniamcię,żeniepozostałam
mudłużna.Wyżyłamsięnanimdowoli.
Naglewidzę,żepatrzynamniekierownikiszybkozaczynamzbieraćpustetalerze.
–Pracujesztu?–pytaTony.
Patrzęnaniegojaknawariata.
–Nieeeee,skąd–mówię.–Jestemwłaścicielkąfirmy,alelubięwkładaćtenniedorzecznyuniformi
plakietkę,żebywszyscywidzieli,jakminaimię,isprzątaćzestołów.Jakcisięwydaje?
Śmiejemysięoboje.
–Coralteżtujest?
–Tak.
Tony się uśmiecha. Widzę, że ta informacja mu się spodobała. Wskazuje paru mężczyznom, tym
samym,zktórymibyłpoprzedniegodnia,żebyusiedli.
– W takim razie będziemy się widywać codziennie przez całą podróż. Może nawet poznasz mojego
brata.ZpowodówzawodowychbędziemógłdołączyćdorejsudopierowMarsylii.
Jegobrat?!Rekin?!Gnojek?!
Będęmusiałapoznaćtegoświra?
Ale zachowuję dla siebie wszystkie piękne określenia, jakie przychodzą mi do głowy na temat tego
typka,ispoglądamnaTony’ego.
–Wtakimraziedozobaczenia–szepczę.–Muszęwracaćdopracy.
Odchodzęztacąpełnąbrudnychnaczyń.Wchodzędokuchni,odstawiamtacęi,niemogącuwierzyćw
pecha,jakimnieprześladuje,uderzamsięlekkowczołoozamrażarkę.
–Cocijest?–pytaCoral,podchodzącdomnie.
Odwracamsiędoniej.
–Niezgadniesz,ktopłyniestatkiem!–mówię.
Coralwycieradłoniewścierkęichcesięodezwać,alejąuprzedzam.
–Tony!
–Tenprzystojniakzprzedwczoraj?–pyta,zaskoczona.
–Tak–wzdycham.
–Ten,którysięspił,prawdopodobniejestgejemizostawiłmniezniczym?!
–Taaaak!
Coralnadalnierozumie,cosięzemnądzieje.
–Iwczymproblem?–pyta,zdziwiona.
– Że jego chamski brat, który wyprowadził mnie przez telefon z równowagi, również wsiądzie na
statek, w Marsylii. A najgorsze jest to, że wszyscy siedzą w strefie VIP-ów, a to znaczy, poza tym, że
mająforsyjaklodu,żebędęmusiałaichobsługiwać.–Odgarniamwłosyztwarzy.–Mamnadzieję,że
nietrafięnategoidiotę,bokiedysiędowie,zkimwtedyrozmawiał,mogęmiećprzezniegokłopoty.
Coralparskaśmiechem,alemnieniejestdośmiechu.Zamyślona,bioręświeżątartaletkęzbekonemi
poremidokładniewchwili,kiedywkładamjąsobiedoust,zjawiasięmójszef,panMartínez,którego
już ochrzciłyśmy Zgredem. Nie przestaje ganić i zwracać uwagi wszystkim naokoło. Nie zdążyliśmy
jeszczewypłynąćzportu,aonjużwszystkichstresuje.
Jego kwaśna mina przeraża, i Gina, Włoszka, którą poznałam wczoraj wieczorem i która pracuje z
Coral,powiedziała,żejestniedozniesienia.Zgorzkniały,jaktosięmówi.
–Czemupanitumarnujeczas?–pytaZgred.
Kiedy udaje mi się przełknąć tartaletkę i się nią nie udławić, i chcę odpowiedzieć, on zaczyna
krzyczeć,czymprzerażanawetmnie:
– Niech pani będzie tak uprzejma i wypełnia swoje obowiązki, bo inaczej będę musiał z pani
zrezygnować!Chybapaniwie,żewieluludzijestbezpracyileniuchytakiejakpaniniemuszązajmować
immiejsca.
Oszołomiona tym bezpośrednim atakiem patrzę na niego i nie jestem w stanie zamknąć tej buziuni,
którądałmiPanBóg.
–Proszępana–mówię.–Niejestemleniwcemiwypełniamobowiązki.Przyszłampo…
– Widzę, że pani je, pani… – Spogląda na plakietkę z moim imieniem. – Yaniro. To, czy pani jest
leniwa, czy nie, to się jeszcze okaże. Na razie pozwoli pani, że powiem, że to, co widzę, mi się nie
podoba. Dla pani nie nadeszła jeszcze godzina posiłku, jest pora pracy i wypełniania obowiązków,
jasne?
Milczę.Niepodobamisięteżto,żeplujenamnie,kiedymówi.Alelepiej,żebymsiedziałacicho,bo
jeżelidogłosudojdziepyskataYanira,wywiążesięawanturanaczternaściefajerekitenidiotawyrzuci
mnienazbitypysknaulicę,jeszczezanimzdążyrozpocząćsięrejs.
Kiedy Zgred odwraca się i wychodzi, paru kolegów patrzy na mnie ze współczuciem. W ich
spojrzeniachwidzęlitość.
–Spokojnie…–szepczeCoral.–Oddychaj…Oddychaj…Znamcię.
–Cholera–mruczę.–Taknieodzywałsiędomnienawetmójojciec,kiedyzabrałammusamochódi
wjechałamnimnaplażę.Wimięczegomamznosićtegopalanta?
–Botojestnasznowyszef–odpowiadaiwzruszaramionami.
–Cozaodrażającydziad!Ileonmawsobiezłości.
OdwracamsięinaglewniedalekiejodległościwidzęstojącegoDylana,bruneta,którymisiępodoba.
Przyglądanamsięzpoważnąminą.Napewnosłyszałrozmowę.Zawstydzona,biorętacęztartaletkami,
którąskończyłaprzygotowywaćCoral,iwracamnasalę.Dlaczegomusiałsiętaknamniewyżyć?
Kiedytaksięnadsobąużalam,słyszęśmiechy.Zgredśmiejesięobleśniezpasażerami,ajadostaję
gęsiejskórki,gdywidzęwśródnichTony’ego,Titoiinnych.
Pracuję nadal, nie mam chwili wytchnienia. Ludzie bez przerwy zamawiają potrawy i napoje, a ja
muszęichobsługiwać.
9.Odnajdęcię
M
ójszefzdecydowaniesięnamnieuwziął.Kiedytylkomniewidzi,zaczynamnieobserwować,chodzi
zamnąiowszystkomadomniepretensje.Zgoda,jestemnowa,aleniegłupia.Aonzadręczamniedo
tegostopnia,żezaczynammiećwszystkiegodość.
Tonyjestbardzofajny,jegotowarzysz,jaksiędomyślampartner,również.Kiedysięznimispotykam,
są dla mnie bardzo mili. Tony wygląda na snoba, ale jak powiedziałaby moja babcia: to prawdziwy
skarb.
Brunet, na którego punkcie oszalałam, nadal nie zwraca na mnie uwagi. Czasami widzę, że na mnie
patrzy,alekiedyspoglądamnaniego,żebysięupewnić,natychmiastodwracawzrok.Któregoświeczoru,
poskończonejzmianie,spotkaliśmysięprzypadkiemwsaliwypoczynkowejdlapracowników,alenigdy
domnieniepodszedł.
Patrzęnaniego,żebygosprowokować,alewyglądanato,żejedynąsprowokowanąinapalonąosobą
jestemja.Jednoztrzech:albojestzkamienia,albomawiększąwadęwzrokuodemnie,alboniemogę
miećwątpliwości,żezupełniemusięniepodobam.Jakaszkoda!
Mimo wszystko się nie poddaję. Postanowiłam, że za wszelką cenę zwrócę na siebie jego uwagę,
dlatego tańczę, śpiewam i bawię się z moimi nowymi znajomymi, wysyłając mu wszelkie możliwe
sygnały,żebydotarłodoniego,żemnieinteresuje.Alenicanic.
Któregoś dnia posuwam się do czegoś więcej. Wzrokiem tygrysicy krzyczę do niego w milczeniu:
chodź,alealboniemówimytymsamymjęzykiem,albodocieradoniego:idźsobie,bozawszekończysię
tym,żeodchodzi,zostawiającmniezminąidiotki.
Alewrazzupływemdnimójszóstyzmysłpodpowiadami,żejednakgopociągam.Tak…tak…tak…
Przyłapałamgonatym,jaknamniepatrzyłprzelotnie,aletechwilestająsięmagiczne,niewiarygodne,
zmysłowe.Uspokajamsięinierezygnujęzplanu.
W godzinach pracy zawsze, kiedy widzę, jak przechodzi przez kuchnię z kartonami, robię wszystko,
żeby wzbudzić jego zainteresowanie i zamienić z nim chociaż słowo, chociaż czasami czuję się jak
idiotkapotakiejliczbiegłupichuśmieszków.Wwolnychchwilach,gdynasiebiewpadamy,uśmiecham
sięszczęśliwa,idępewnymkrokiemistaramsię,żebydostrzegł,żemamwsobiecoświęcejniżurodę.
Aleonnadalzupełniemnieolewa.Niewiemjuż,corobić!
Dnipłyną,apracastajesięłatwiejsza.Szefdalejmnieśledzi,aleprzynajmniejzdążyłsięprzekonać,
żeumiempracowaćiniejestemgłupia.Kilkarazywypadłmidyżurnocnywkuchni.Tośmiesznazmiana.
Jest nas mało i kiedy nie ma ruchu, śpiewamy albo opowiadamy sobie dowcipy. Najgorsze ze
wszystkiego jest to, że chociaż pracuję na pełnych obrotach i staram się o tym nie myśleć, cały czas
towarzysząmimdłości.
Wchodzędokuchniztacąpełnąbrudnychnaczyńigdystawiamjąnajednymzestołów,żołądekdaje
miznać,żezachwilębędzieźle.
SpoglądamnaCoral,szukającwsparcia,alemojaprzyjaciółkajeststraszniezajętarazemzGiną,więc
postanawiampracowaćdalej.Muszę,boinaczejZgredzrobimiawanturę.
Wynoszękolejnetacezjedzeniem,ale,naBoga!,sąjakpiranie!Uśmiechamsię.Jestemmiła.Jestem
czarująca.Jestementuzjastycznienastawiona,ale,docholery…Aleminiedobrze!
Nagle brzęk tłuczonego szkła sprawia, że wszyscy kierują wzrok w jedną stronę. Szczęśliwie, nie w
moją.Całeszczęście,tonieja.
WidzęNelsona,jednegozkolegów,leżącegonapodłodzeprzywejściudokuchni.
Biedak…Biedak…
Biegnędoniegoiwpadamnakogoś.Brunet!Żołądekwywracamisięzupełnienadrugąstronę.
–Nicciniejest?–pytam,spoglądającnaNelsona.
Patrzy na mnie czerwony jak burak, zawstydzony tym, że ściągnął na siebie spojrzenia wszystkich
obecnych.
–Poślizgnąłemsięi…–odpowiada.
Aleniemówinicwięcej,przewracaoczamiilecidotyłu,nieprzytomny.Boże…Boże…Bożeeeeeee!
Umarł?!
Ogarnia mnie panika i nie wiem, co robić, ale Dylan, który jest obok mnie, widząc, że jestem
zdezorientowana,mówi:
–Spokojnie,totylkomdłości.Zabierzmygostądipołóżmymunogiwyżej.
Czujęwpasieduże,silnedłonie,któredelikatnieodsuwająmnienabok,akiedynaszspojrzeniaznów
sięspotykają,podchodzidonaskilkupasażerówiZgred.
Och…Och…Jegominamisięwcaleniepodoba!Wokółnasrobisięlekkiezamieszanie,ażwkońcu
Tito Fernández, mężczyzna, który przyjechał do mnie po Tony’ego, spogląda na lśniącą plakietkę na
mojejpiersi.
–Yaniro,proszęprzynieśćwodyiczysteserwetki–mówi.
Bezwahaniarobięto,ocoprosi,akierownikrazemzTitemikilkomakelneramipodnosząNelsonaz
podłogiiniosądosaliobok,którawtejchwilijestpusta.
Kiedywracamztym,ocomnieprosił,widzęmojegokolegęleżącegonastole,otoczonegoprzezkilku
mężczyzn.Wkońcuzaczynareagowaćiotwieraoczy.
–Spokojnie,Nelson–mówiDylan,którystoiobokniego.–Nicciniejest.
–Cozapech–mruczykierownikzeskwaszonąminą.–Akuratdzisiaj.Przykromi,młodyczłowieku,
alewtymstanieniemożepanpracować.Korzystajączokazji,żebędziemymiećpostój,najlepiejbędzie,
jakopuścipanstatekdonastępnegorejsu.Podczastegonampansięnieprzyda.
Nelson,kiedytosłyszy,zielenieje.
– Panie Martínez, obiecuję, że będę pracował jak każdy. Proszę, potrzebuję tej pracy. Mojej żonie i
dzieciomtepieniądzesąpotrzebnenażyciei…
– To niemożliwe – stwierdza bezlitośnie ten wstrętny dziad. – Po zbadaniu przez lekarza ma pan
natychmiastopuścićstatek.Porozmawiamzbiurem,żebyprzysłalizastępstwo.
Patrzęnaniegozniedowierzaniem.Czytenfacetjestbezserca?SpoglądamnaDylana,którysięnie
odzywa,iześciśniętymsercempatrzę,jakNelsonowiłzynapływajądooczu.
–Proszę–błaga.–Niechmipanpozwolipracować.Proszę.
Och,jakprzykro,Boże,jakprzykro!Jeżelibędziedalejtakbłagał,rozpłaczęsięrazemznim.
– Panie Martínez – odzywa się Dylan. – To, co się stało, to moja wina. Nelson i ja otworzyliśmy
jednocześniedrzwii…
–Nieobchodzimnie,czyjatobyławina–ucinakierownik.–Nelsonsięjużnieprzyda.
Niemogęstaćzzałożonymirękami,widzącrozpaczbiedaka,leżącegonastole.
–Proszępana,jabędępracowaćnadwaetaty,DopókiNelsonniedojdziedosiebie,będęwykonywać
jegopracę.
–Namnieteżmożepanliczyć–deklarujeDylan.
Szlachetniezjegostrony,alekierownikjestnieprzejednany.
–Przykromi–powtarza.–Alemuszękierowaćsięinteresemstatku.–OdwracasiędoTita,którynie
otworzyłust.–Bardzopanudziękujęzapomocibardzomiprzykrozpowodutego,cosięstało.Proszę
wracaćdostolika,wramachpodziękowaniakażępaństwupodaćbutelkęnajlepszegoszampana.
Życiejestniesprawiedliwe.Nelsonbłagaodrugąszansępoincydencie,któremubiedaknapewnonie
jest winien, a kierownik serwuje szampana mężczyźnie, który o niego nie prosił i z pewnością bez
wysiłkumożezaniegozapłacić.
Jestemprzerażonaiwściekła.Słyszę,żeDylanznowusięodzywa.
–PanieMartínez,totylkolekkierozcięciedłoni.Paręszwówzałatwisprawę.
Mężczyznaporuszasięnerwowo.
– Uważa się pan za lekarza? – cedzi. – Proszę milczeć i wracać do pracy. Wszyscy przyprawiacie
mnieobólgłowy.
Patrzęnaniegozodrazą.Jakmożebyćtakniemiły?Gdybynieto,żepotrzebujępracy,ukręciłabymłeb
temuimbecylowi.
Oczy Dylana są pełne takiego samego gniewu jak moje. Widzę, że zaciska pięści i zamierza się
odezwać,alenagleTito,którydotejporytrzymałsięnadrugimplanie,spoglądanaZgreda.
–Jakopasażerstatkumuszępowiedzieć,żeniewydajemisięwłaściweto,jakzamierzapanpostąpić
ztymchłopakiem,tymbardziejżekoledzydeklarująsię,żegozastąpią.
Kierownikchceodpowiedzieć,aleTitoniedopuszczagodogłosu.
–Jeżelipanpozwoli,osobiściezajmęsięranąNelsona.
–Pan?–pytaDylan,zaskoczony.
–Tak,jestemlekarzem–odpowiadagrubawyTitozprzyjacielskimuśmiechem.
Zaskoczona jego wspaniałomyślnym gestem, mam ochotę zacząć klaskać z radości, gdy widzę, że
rozmawiazkierownikieminieodpuszcza,amójbrunetpytaNelsona:
–Nielubiszwidokukrwi,prawda?
Biedakkiwagłową,aDylanprzykrywamuzakrwawionądłońserwetką.
– Nie martw się, staraj się nie patrzeć. Przeciąłeś się odłamkami szkła, ale rana jest czysta. To nic
poważnego.
Kiedy Tito kończy rozmowę z kierownikiem, wyciąga złotą kartę z kieszeni spodni, odwraca się do
mnieimijąpodaje.
– Yaniro, proszę pójść do mojej kajuty – mówi. – Numer dwadzieścia dwa. W szafie znajdzie pani
granatowąwalizkę,proszęmijąszybkoprzynieść.
Wiem,żekajutaTony’egomanumerdwadzieściajeden.Takjakmówię,cośwtymjest!Spoglądamna
kierownika, który beznamiętnie kiwa głową, a Dylan spogląda w sufit, niezadowolony. Biorę kartę i
biegnęnawyższypokład,naktórymznajdujesiękajuta.
Wchodzę i jestem pod wrażeniem ogromnej przestrzeni, jaka mnie otacza. Nie ma nic wspólnego z
dziuplą,wktórejjanocuję.Aleprzegięcie!Czystyluksus!
Naogromnymłóżkuwidzęcukierki,aleniemamczasudostracenia,więcotwieramszafęiuśmiecham
się, widząc, że koszule są powieszone według kolorów. Identycznie jak u mnie, mam do tego słabość!
Uśmiechamsię,bezzastanowieniaprzysuwamnosdokoszulibioręgłębokiwdech.Cudowniepachną.
Potembioręwalizkę,awyciągającją,zwracamuwagęnaciemnygarnitur.Niejestemwstaniegonie
dotknąć.Tkaninajestlekkaidelikatna.Najbardziejdelikatnazewszystkich,jakiewżyciudotykałam.
Hałas z zewnątrz sprowadza mnie z powrotem na ziemię, zostawiam wszystko, tak jak było, i
pospieszniewychodzęzkajuty.
Wracamdosali,gdzieleżyNelson,ibezsłowapodajęTitowiwalizkę.Spoglądanakierownika.
–PanieMartínez,jeżelipanchce,możepanwracaćdorestauracji–sugeruje.–Pracownicynapewno
panapotrzebują.JasięzajmęNelsonem.
Niewiem,czytesłowapodobająsiękierownikowi,czynie,alezkwaśnąminąpyta:
–Będziepanpotrzebowałobecnościkelnerkiiserwisanta?
Dylanijaspoglądamynasiebie,aTitomierzywzrokiemnaszetwarze.
–Tak–odpowiada.–Będępotrzebowałobojga.
Pan Martínez odchodzi bardzo niezadowolony, a ja widzę, jak lekarz otwiera walizkę. Nelson się
denerwuje, a kiedy Dylan podnosi serwetkę, żeby odsłonić rękę, ciekawość każe mu spojrzeć i trzy
sekundypóźniejznówmdleje.
–Spokojnie–mówibrunet,widzącmojązmartwionątwarz.–Nicmuniejest.
Widok zakrwawionej dłoni nie przyprawia mnie o mdłości, ale robi na mnie wrażenie. Cofam się o
kilkakrokówioddychamgłęboko,żebyniewywinąćjakiegośnumeru.Cierpiącyżołądekiwidokkrwito
zadużoszczęścianaraz.Brakujetylkotego,żebymijazemdlała.
TitoiDylancośszepczą,oglądającranę.
– Yaniro – mówi w końcu ten pierwszy. – Idź, proszę, do kuchni i przynieś wrzątek i gaziki. Mam
niewielewwalizce.
Kiwam głową i spoglądam na Dylana, który wydaje się zły, ale bez słowa wychodzę i biegnę do
kuchni.CoraliGinapytająmnie,cosięstało,ajanastawiamgarnekzwodą.
–Nelsonowinicniejest.Matylkorozciętądłoń,alepewienbardzomiłypasażerzałożymuszwy.
–Biedak…–szepczeCoral.
–Alecosięstało?–pytainnymłodyserwisant,którydonaspodchodzi.
–Ztego,cosłyszałam–mówię–twójkolegaDylanionotworzylijednocześniedrzwii…
–Dylan?–przerywami.
Kiwamgłową.
–AleprzecieżDylanbyłzemną,kiedyusłyszeliśmybrzększkła.Jakimcudemtobyłon?
Zaskakujemnieto,alenicwięcejniemówię.Dlaczego,wtakimrazie,wziąłnasiebiewinę?
Pokilkuminutachzwrzącąwodąigazikamizapteczki,uważając,żebysięniepoparzyć,wracamdo
sali,wktórejznajdujesięNelson,izastajęDylanaiTitanarozmowie.Kiedymniewidzą,natychmiast
milkną,aTito,zdejmująclateksowerękawiczkipoplamionekrwią,mówi:
–Dziękuję,Yaniro,jednakwodaniebyłapotrzebna.Użyłempłynufizjologicznego.
PotychsłowachzamykawalizkęispoglądanamnieinaDylana.
– Niech państwo przy nim zostaną, dopóki się nie obudzi – zarządza. – Niech się podnosi powoli i
pójdzieodpocząćwkajucie.Dzisiajniebędziemógłnicrobićztakądłonią.
Odwracasięizaczynasięoddalać,ajapodchodzędoniego.
–Dziękujępanu–mówię.–DziękipanuNelsonbędziemógłnadalpracowaćnastatku.
Podobamisięjegodobrotliwespojrzenie.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiada z miłym uśmiechem. – Niech pani wraca do
kolegówiniczymsięnieprzejmuje.
Kiedyodchodzi,podchodzędoDylana,któryopierasięościanę.
–Sąjeszczedobrzyludzienaświecie–zauważamzuśmiechem.
Kiwagłową.
–Miłomiećtęświadomość,niesądzisz?
–Pewnie.Dlaczegowziąłeśnasiebiewinę,skoronieotworzyłeśdrzwirazemzNelsonem?–pytam,
patrzącnaniego.
Widzę,żemojesłowagozaskakują.Wytrzymujemojespojrzenie.
– Nie podoba mi się, że ktoś miałby być całkowicie obarczony winą za głupi wypadek. Jeżeli to
sprawi,żetenjegoszef,idiota,potraktujegołagodniej,byłowarto.
–Miłygestztwojejstrony.
Nie odpowiada ani na mnie nie patrzy. Nie odrywa wzroku od Nelsona. Widać, że zupełnie mnie
olewa.Muszętoprzyjąćdowiadomościisięztympogodzić.
Awłaśnie,żenie,takiegowała!Niepogodzęsię.
BędędalejrozgrywaćplanA:zdobędęgo.
Kiedyczekamy,ażnaszkolegasięobudzi,siadamnakrześleiusiłujęsprawiaćwrażenieinteresującej
iatrakcyjnejmimogłupiegouniformu.Dotykamswoichwłosówztakąsamągracją,zjakąrobitoParis
Hilton,iwygładzamje,żebyzwrócićuwagęDylana,alemimotychzabiegówniezwracanamnieuwagi!
Przyglądam mu się dyskretnie. Ciemne włosy, śniada cera, niewiarygodne kasztanowe oczy, wargi,
którychwidokodbierarozum,iniezłeciało.Jednymsłowem,facet,żemuchaniesiada!
Niewiem,kimjestanigdziemieszka,anijaksięnazywa,aniczylubimakaron,czyryż,alechciałabym
gopoznać.Byłabymwniebowzięta!Idoszałudoprowadzamnieto,żejestemmuobojętna.Przychodzimi
do głowy, że powinnam zastosować bardziej dosadne kobiece sztuczki. Z poczuciem lekkiej perwersji
krzyżujęnogijakwNagiminstynkcie.
Zeroreakcji!
Bożeeeee!Comamrobić?
Alegorąco…Alegorąco…Alegorąco!
Biorę buteleczkę wody i ją wypijam. Ale dalej mi się chce pić, więc wypijam drugą. Umieram z
gorąca, wyobrażając sobie, jak fantastycznie byłoby w łóżku z tym brunetem, z którym przeżyłabym
wszystkiesześćfazorgazmu.
Cholera…Cholera,jestemokropna.Cojasobiewyobrażam?
Alejestemlubieżna,więcmójumysłnieprzestajesnućtegowątkuiwyobrażamgosobienagiegow
łóżku.Imponujący.WidoknagiegoDylanamożesprawić,żeserceprzestaniekobieciebić.
Matkojedyna…Zdecydowanie,bardzoźlezemną!
Muszę przestać o tym myśleć, dlatego przechodzę do planu B. Zamykam oczy i wyobrażam sobie
babcię,grającąnagitarze.Tenobrazwywołujeuśmiechnamojejtwarzy.Ankiezawszesprawia,żesię
uśmiecham.
Po kilku minutach myślenia o babci udaje mi się ochłonąć. Znów spoglądam na Dylana. Nagle on
patrzynamnie.
–Dlaczegosięuśmiechasz?–pyta.
–Bomyślałamomojejbabci.
Widzę,żetaodpowiedźgozaskoczyła.
–Uwielbiagraćnagitarzeizawszesięuśmiecham,kiedyoniejmyślę–mówię.
Dylankiwagłową.Nicnierozumie.
–Skądjesteś,Yaniro?–pyta.
–ZTeneryfy.Aty?
–ZPuertoRico.
–Boricua?
Kiwagłową.
–Stuprocentowy–potwierdzazpewnądumą.
Rozbawiona,mrugamzalotnie,botonigdyniezawodzi.
–Takmisięwydawało,żetakarnacjajestbardzośniada.
Dylansięuśmiecha.
Wkońcu!Wkońcupatrzymiwoczyisięuśmiecha!Bógistnieje!
Przez kilka sekund, kiedy jego przenikliwy wzrok błądzi po mojej twarzy, a ja czuję, że robię się
czerwonajakburak,przeciągamsię,ażwkońcuonprzełamujeciszę.
–Twojakarnacjaiwłosyniesązbytkanaryjskie,żetakpowiem.
Terazjasięuśmiecham.
–MójojciecjestHolendremiwyszłambardziejholenderskaniżkanaryjska.
Kiwamygłowamiiogarnianasgrobowacisza.Widzę,żewyjmujezkieszenimałątubkęzkrememi
wcieragowdłonie.Ładniepachnie.
Dalej,Yaniro…dalej,powiedzcoś.
–Takwłaściwie–udajemisięwydukać–wiem,żepracujesznastatku,aleniewiem,kimjesteś.
–Serwisantem–mówi,chowająckremzpowrotemdokieszeni.
–O,interesujące,aczymsięzajmujesz?
– Naprawiam usterki, które mogą powstać i pomagam w magazynie w kuchni. Jeżeli jakiś kucharz
czegośpotrzebuje,dzwonidomagazynu,ajazkolegąjesteśmyodpowiedzialnizato,żebytoprzynieść.
W tej chwili Nelson się porusza i nasza rozmowa się kończy. Oboje się nim zajmujemy, kiedy się
budzi.
–Dziękuję…–odzywasię,widzącdłoń.–Dziękuję,żezemnąjesteście.
Dylanpomagamuusiąść.
–Zaprowadzęcięostrożniedokajuty–mówi.–Jutrotyirękabędzieciewznacznielepszymstanie.O
dzisiejszązmianęsięniemartw,jacięzastąpię.
–Wspólniecięzastąpimy–mówię,chcącrównieżpomóc.
Nelsonprzeczesujedłoniąwłosy.
–Dzięki,wiszęwampiwo.
SpoglądamynasiebiezDylanemiuśmiechamysiędosiebie.JesteśmyszczęśliwizpowoduNelsona.
Alejauśmiechamsięrównieżdlatego,żejestemszczęśliwazwłasnychpowodów.Wkońcuudałomisię
porozmawiaćzmoimbrunetem.Możeniepodobammusięjakokobieta,aletenuśmiechzapewniłmnie
przynajmniej,żelubimniejakoczłowieka.
Kilkasekundpóźniejobajmężczyźniznikająmizoczu,ajazuśmiechemwracamdopracy.
Wtejwłaśniechwilistwierdzam,żetenportorykańskibrunetjestbardzo,aletobardzoseksowny!
10.Dowieszsię
D
ni mijają, a ja nieustannie faszeruję się tabletkami na chorobę lokomocyjną. Zakładanie soczewek w
takim stanie zaczyna się robić skomplikowanym zajęciem. Parę razy zdarzyło się, że wsadziłam sobie
palecdookaimałosobiegoniewybiłam.
Nieulegawątpliwości,żeniejestemstworzonadopływanianastatku.Comiprzyszłodogłowy,żeby
przyjąćtępracę,skorowhotelunaTeneryfiebyłomitakdobrze?
WieczoramispotykamsięzDylanemwsaliwypoczynkowejdlapersonelu,aleondalejniezwracana
mnieuwagi.
Po incydencie z Nelsonem nie podszedł do mnie ani razu, nie odezwał się też słowem. Wieczór za
wieczorem za każdym razem, kiedy go widzę, roztaczam wokół siebie czar, żeby ściągnąć jego uwagę,
aleonmniezupełnieniezauważa.
Pewnerzeczyznimzwiązanebudząmojąciekawość.Naprzykładkilkarazywidziałam,żewcieraw
dłoniekrem,apracujetylkowlateksowychrękawiczkach.Dlaczego?
Mówi mało i zawsze trzyma się z kumplami serwisantami, muskularnymi, gruboskórnymi facetami,
którzy czasami są nieokrzesani w tym, co mówią, ale nigdy nie widuję go z kobietami, nawet podczas
przerw.Zpewnościąniedlatego,żeonetegoniechcą.Nawłasneoczywidziałam,jakwielekobietna
statku ślini się do niego jak ślimaki. Ale on odgradza się od wszystkich murem. I kiedy mówię:
wszystkich,mamnamyśliwszystkie,włączniezemną!
Beznadzieja!
Drugarzecz,naktórązwróciłamuwagę,tofakt,żejestzawszeczysty.Schludny.Nigdyniewidziałam
gozaniedbanegoaniubrudzonegoprzypracy.Nositensamuniformserwisantacopozostali,alenanim
leżyjakgarniturodnajlepszegowłoskiegokrawca.Maniewiarygodnystyl!
Pewnego ranka, kiedy po śniadaniowym szaleństwie mam krótką przerwę, wychodzę na jeden z
pokładów i opieram się o ścianę, żeby się przewietrzyć. Bryza morska jest cudowna! Z miejsca, w
którym stoję, widzę ludzi bawiących się w jednym z basenów z kolorowymi zjeżdżalniami. Dzieci się
śmieją,aichśmiechsprawia,żesamasięuśmiecham.Widać,żesąszczęśliwe!
Wyobrażam sobie tu siebie z moimi odjechanymi braćmi. Wiem, że śmialibyśmy się do upadłego, a
tatazrobiłbytrzystatysięcyzdjęć,mamapatrzyłabynanaszdumą,jakzwykle.
Jestempogrążonawrozmyślaniach,alemojąuwagęzwracajągłosynaniższympokładzie.Wychylam
sięiwidzęTony’egorozmawiającegozDylanem,którymalujebalustradę.
No,Tony,alezciebiespryciarz!
Będziepróbowałflirtowaćzbrunetem?
Słyszę, jak rozmawiają o statku i portach. Tony pyta, a Dylan, w lateksowych rękawiczkach,
odpowiada grzecznie, nie odrywając się od pracy. Rozmawiają dobrą chwilę, aż w końcu widzę,
zaskoczona,żeprzypożegnaniuTonykładzieDylanowirękęnaramieniu,ściskago,atensięuśmiecha.
Widać,żeTonyijamamypodobnygust.Alemowyniema,przystojniaku,jabyłampierwsza!
Po skończonej zmianie obiadowej, zamiast iść do kajuty, w której wiem, że Coral jest z Fredym i
pewnie im przeszkodzę, postanawiam przejść się po sali balowej i siadam na jednym z krzeseł, żeby
zobaczyć próbę muzyków, piosenkarzy i tancerzy. Może trochę rozrywki pomoże mi zapomnieć o
mdłościach.
Witam się z moimi przyjaciółmi, Richim i Joselem, i przez godzinę siedzę i patrzę. Cudownie się
słuchamuzyków,piosenkarkiichórkuioglądatancerzy.Wszyscysązawodowcami.Cojabymdała,żeby
mócśpiewaćznimi,zamiastpodawaćposiłki…
–Wiedziałam,żeciętuznajdę.
WidzęCoral,którasiadaobokmnie.
– Chcę, żebyś wiedziała, że właśnie zjadłam całą tabliczkę czekolady najwyższej jakości! Poza tym
przeżyłamsześćfazorgazmu.
Śmiejemysięobie.
–Alemniekręcitenrudzielec.Jestrewelacyjnywłóżku.
Znówparskamśmiechem.
–Jesteśpewna,żewiesz,corobisz?–pytam.
–Oj,tak,mojamała.Bawięsiętak,jaknigdywżyciu.
Znówsięśmieję.
–Nierozumiemtylkotego,jakmogłambyćtakślepaprzeztylelat–dodaje.–Terazrozumiem,comi
zawszepowtarzałaś,żepowinnambyćpaniąwłasnegożycia.Mniesięwydawało,żekorzystamzżycia,
będącwspaniałąnarzeczonąipaniądomudlategoidioty,mojegoeks,aletobzdura.Korzystamzżycia
teraz. Rzeczywistość otworzyła mi oczy. I pokazała mi, że tego kwiatu jest pół światu. Kiedy mam
ochotę,zrywamkwiaty,kiedynie,oglądamtelewizję.
–Atwojeplanyślubne?
–Przekładamjeokilkalat.Dalejchcęwyjśćzamążimiećrodzinę,alenieteraz,mowyniema!
–PlamapoToñuzostaławymazana?
Coralkiwagłową.
– Ten chłopak był czymś więcej niż plamą. Powiedziałabym, że był jak ogromna plama mazutu. Ale
skorowybrzeżaGalicjipozbierałysiępokatastrofie,niemogębyćgorsza!–odpowiada.
Przezchwilęobieprzyglądamysiępróbom.
–Tybyśtozrobiłaobłędnie–mówiCoral.
–Dziękujęzauznanie.–Podnoszęsięztrudem.–Dalej,chodź,zróbmyto,comamyzrobić–dodaję.
–Jesteśdziśbardzoblada,Yaniro.
Szczypięsięwpoliczki,żebynabrałykoloru,spoglądamnaniąiwzdycham.
–Fatalniesięczuję.Nadodatekmamokres.Cocibędęmówić.
Wracam do pracy i robię to, czego ode mnie oczekują. Uśmiecham się i wypełniam obowiązki,
zmagającsięzmdłościamiicholernymokresem,którymniedobija.
Jeżeli czegoś zazdroszczę innym kobietom, to nie tego, że są szczuplejsze, ładniejsze czy bogatsze.
Zazdroszczętego,żeniemająbolesnychmiesiączek.Tosięnazywaszczęście!
Mniewtejchwilibólrozrywanapół,alepracujęiniemogęprzerwać.Zgred,jakofacet,bytegonie
zrozumiał.
NaglewidzęDylanawdrzwiachwgłębizkartonaminaramieniu.
Cozawidok!Cozawidok!
Przyglądam mu się przez kilka sekund i zauważam, że jedna dziewczyna z kuchni, Lola, usiłuje
przyciągnąć jego uwagę, podtykając mu pod nos swój biust w rozmiarze DD. Ale Dylan nie reaguje.
Nawet na nią nie spojrzy. Coś podobnego! Dziewczyny w kuchni próbują kokietować, każda na swój
sposób,aleonjestniewzruszony.Jestgrzeczny,miły,itowszystko.
Uśmiechamsię,ażnagledostrzegam,żenajegoramieniu,konkretnienalewymbicepsie,znajdujesię
tatuaż,któryokalamięsień.Aleseksowny!
Mamochotędołączyćdoorszakupozostałychkobiet.CoprawdaniemammiseczkiDD,alepróbować
niezaszkodzi.Jednaksiępowstrzymuję,chociażczuję,żeDylannieodzywającsiędomnie,niepatrząc
namnie,wprawiamniewstanprzedzawałowy.Wystarczy,żegozobaczęizaczynamszybciejoddychać,
jakparowóz.
Do wszystkich moich dzisiejszych nieszczęść brakowało mi tylko tego! Chowając się za ogromnym
stosem talerzy, widzę, jak wszystkie się ślinią i patrzą na jego tyłek, kiedy stawia pudła na ziemi. Nie
jestem gorsza i przez kilka sekund również go podziwiam. Och, tak… tak… tak, chłopaczku. Tyłeczek
maszokrąglutki,twardziutkiijędrniutki.
Cukiereczek!
Nagleonspoglądawmojąstronę,ajaznikam,przerażona.
Alegorąco!
Przyłapałmnienatym,jakgapiłamsięnajegotyłek,zupełniejakjakiśkierowcaciężarówki.
Godzinępóźniej,kiedywychodzęsięprzewietrzyć,znówwidzę,jakrozmawiazTonymnatymsamym
pustympokładziecowcześniej.TymrazemDylanniepracuje.Sprawiająwrażeniebardzopochłoniętych
rozmową.Rozmawiającicho,więcniesłyszę,comówią.Niewidząmnie,więcmogęsięgapićdowoli.
Uśmiecham się, kiedy widzę, jak Dylan kręci głową, odwraca się i zostawia Tony’ego z rozdziawioną
buzią.
Czyżbymucośproponował?
Po tej scenie, nie mając pojęcia, o czym rozmawiali, wracam do kuchni. Tam szaleństwo trwa w
najlepsze.Garnkinapełnymogniu,zamówieniajednozadrugimiwszyscybiegają,żebynadążyć.Biorę
szybkojednąztacizaczynamukładaćnaniejkanapki,aleokresmniedobijaiłapięsięzabrzuch.
–Dobrzesięczujesz?
UnoszęwzrokiwidzęobokmnieprzystojnegoDylana.Tenchłopakjestnieziemski.Wtejchwiliczuję
ukłuciewjajnikach,którychchętniebymsiępozbyła.
–Tak–kłamię.
Bez słowa się odwracam. Natychmiast potrzebuję tabletki przeciwbólowej! Wyciągam opakowanie,
które noszę w kieszeni uniformu, biorę bardzo ładną butelkę wody, którą widzę na blacie i połykam
tabletkę.
–Copołknęłaś?
Jego głos… Rozlega się za mną jego zmysłowy głos. Spowija mnie, zniewala i zmusza, żebym się
odwróciła.
–Cowzięłaś?–pytaznowu.
Niewiem,copowiedzieć.Niechcęzwierzaćmusięzmoichintymnychspraw.
–Tabletkę–odpowiadamzbutelkąwodywdłoni.
Jednaktakaodpowiedźmuniewystarcza.
–Jakątabletkę?
–Acociebieobchodzi,cobiorę?
–Obchodzi–oznajmia.–Odpowiedz.
Zaskoczonajegouporem,chcęgoposłaćgdziepieprzrośnie,alesłyszęgłosmojegoszefa,Zgreda.
–Copanturobi?Niepracujepanprzypadkiemwmagazynie?
Dylankiwagłową,alekierownikniedajemudojśćdosłowa.
–Wtakimrazieniepowinnopanabyćwkuchni–ciągnie.Zezłościąwyrywamizdłonibutelkęwody.
– Ta woda jest za droga na to, żeby pani ją piła – mówi. – Proszę pić wodę przeznaczoną dla
pracowników.
Nicnierozumiem.Spoglądamnabutelkę.
–Przepraszam,proszępana.Niewiedziałam,że…
–Więcproszębardziejuważać,copanirobi!–krzyczy,zawstydzającmnie.
Dylansięnierusza,alewyczuwam,żeoddechmusięzmienia.Robisięczerwonyipróbujeściągnąć
uwagęnasiebie.
–Butelkępodałemjejja.Potrzebowaławodydopopiciatabletkii…
Nieźle…Znówbierzewinęnasiebie,podobniejakwprzypadkuNelsona,aletymrazemrobitodla
mnie.
–PansięnazywachybaFerrasa,zgadzasię?–pytaZgredzodrazą.
–DylanFerrasa–odpowiadapoważnymtonemDylan.
Kierownikmierzygowzrokiemzgórynadółiznówzaczynarobićmuwyrzuty.
– Już panu powiedziałem, panie Ferrasa, że nie powinno pana być w kuchni. Pracuje pan w innej
części.
–Wkuchnirównież–zauważamójbrunet.
Zgredklnieizerkananiegozgroźnąminą.
–Proszęuważaćnasłowa,młodyczłowieku–ostrzega.–Odjakiegośczasuwidzę,żekręcisiępan
pokuchniwięcej,niżpanpowinien.
–Wykonujęswojąpracę,proszępana.
–Napewno?
Dylankiwagłową.
–Napewno.
Och…Och…Tosiędobrzenieskończy.Czujęto.
AleDylan,zniesamowitymtupetem,zdejmujelateksowerękawiczkiidodaje:
– Mówiłem to już panu podczas wcześniejszych rejsów, ale powtórzę raz jeszcze, skoro jest taka
potrzeba, proszę pana. Moim obowiązkiem jest przynoszenie z magazynu tego, co jest potrzebne
kucharzom.
–I?
Dylanwyrzucarękawiczkidokoszanaśmieci,stojącegoprzednami.
–Więcczysiętopanupodoba,czynie,muszęwchodzićdokuchni,zamykająctemat.
Kierownik,czerwonyjakburak,bowie,żeniemaracji,pyta:
–Próbujemniepanpouczać?
Widzę,żekącikiwargDylanalekkosięunoszą.Boże,roześmiejesię!
–Nie,proszępana–odpowiadapoważnymtonem.–Przypominampanujedynie,naczympolegamoja
praca.
–Amożnawiedzieć,copanterazprzyniósł,żemusiałsiępantuznaleźć?
–Kartonyzwarzywami–mówiDylanzespokojem,którymniezadziwia,wskazującskrzynki.
Zgredspoglądanakartonystojącenastalowymstole,aleniemazamiaruspuścićztonu.
–PanieFerrasa,tekartonynależywkładaćdolodówkizowocamiiwarzywami–ciągnie.–Niewie
pantego,czymammyśleć,żeniepotrafipandobrzewykonywaćswojejpracy?
Widzę,żeDylanowidrgająpłatkinosa.Macharakter,skubany!Tomniepodnieca,alewiem,żejeżeli
tegoniepowstrzymam,zachwilęrozpętasięburza.Dyskretniechwytamgozaplecamizarękę,żebydać
muznać,żebysięuspokoił.
– Panie Martínez – mówię. – Kiedy miał je schować do lodówki, poprosiłam go o wodę. Dlatego
postawiłjena…
–Wtakimraziemammyśleć,żetopaniniewykonujedobrzeswojejpracy?PannoYaniro,chcepani,
żebympaniązwolniłzato,żewtrącasiępaniobcymdorozmowy?
Boże…Boże…Dajmicierpliwość,boprzyrzekam,żewyrzucętegogościazaburtę.
Chcę odpowiedzieć, ale Dylan ściska mnie za rękę tak jak ja jego wcześniej. Chce zakończyć
rozmowę.
–Zostawmytentemat.Tosięniepowtórzy.
Nasz szef idiota osiągnął to, co chciał – poczuliśmy się gorsi. Spoglądając na nas z wyższością,
przysuwasięmocnodoDylana.
– Mówiłem to już panu i powtarzam po raz kolejny: nie podoba mi się pana zachowanie. Proszę
natychmiast wracać do pracy albo dopilnuję, żeby to był pana ostatni rejs na tym statku, albo jeszcze
lepiej:dopilnuję,żebyzwolnilinatychmiastwasoboje.
Nieulegawątpliwości,żeniepałasympatiądożadnegoznas.Niechtoszlag,niemanicgorszego,niż
podpaśćszefowi.Niemamyzłudzeń!
Coral, która wszystko słyszała, przychodzi nam z pomocą i woła kierownika, żeby go od nas
odciągnąć.Tenobrzucanasostatnimpełnympogardyspojrzeniemiodchodzidomojejprzyjaciółki.
–Cozaidiotaztegodziada–szepczę,niezadowolona.
–Tofakt.Niedasięukryć–potwierdzaDylan,marszczącczoło.
Całyczastrzymamysięzaręce.Podobamisięjegodotyk,ajednakuwalniamdłoń.
–Wracajmydopracy–mruczę.–Botenidiotaniedanamspokoju.
Patrzę,jakDylanpodążawzrokiemzakierownikiem,akiedytenznikanamzpolawidzenia,patrzyna
mnieizapominającwjednejchwiliotym,cosięwydarzyło,nanowoprzypieramniedomuru:
–Jakąpastylkęwzięłaś?
Zaskoczona jego uporem i wyczerpana miesiączką, wzdycham, zła z powodu wszystkiego, co przed
chwilązaszło.
– Mam cholerny okres, do diabła! – mówię, nie przejmując się tym, co sobie pomyśli. – Wszystko
trzebamówić!
–Przepraszam…Niechciałem…
–Skoroniechciałeś,topocosiędopytujesz?
Nieodpowiada.
–Szkoda,żewy,faceci,niemacieokresu–trajkoczęjakkarabinmaszynowy.–Przekonalibyściesię,
jakietofajne.Ale,znającwas,światbyłbysparaliżowany.
Mójbrunetsięuśmiecha.
–Nieśmiejsię–mówię.–Bolimniejakcholera,wzięłamtabletkęprzeciwbólowąwnadziei,żemi
przejdzieibędęmogładalejpracować.Cośjeszczechceszwiedziećalbopowiedzieć?
–Tak.–Dotykamojejrękiiszepczeniskimgłosem.–Niepijprostozbutelki.Mazarazki.Następnym
razemweźszklankę,jestbardziejhigieniczna.
Rewelaaaacja!
Niemogępowstrzymaćuśmiechu.
Czuję,żeściskamniezarękę,iczujępromieniująceciepło.Widzęnapięcienajegotwarzy.Nagle,bez
słowa,odwracasięiodchodzi,ajapatrzęnaniegozrozdziawionąbuzią.
Dodiabła,cosiędziejeztymfacetem?Taknagleodchodzi,niemówiącanibe,anime?Pochwilija
również wracam do pracy. Ból ustępuje. Niech żyją środki przeciwbólowe! Razem z bólem znikają
rozdrażnienieizłość.
11.Pomiędzytobąatysiącemmórz
D
ni płyną, a ja czuję się jak nowo narodzona. Okres po raz kolejny znika, dając mi perspektywę
dwudziestuośmiualbodziewięciudniszczęścia,ażpowróci,żebynanowomniezadręczać.
Obsługuję pasażerów i sprzątam ze stołów przez parę godzin, wychodzę zażyć świeżego powietrza,
żebynaparęminutsięrozerwać.Mojawieczornazmianaprawiedobiegłakońca,wrestauracjizostało
niewieluklientów.Opieramsięobarierkę,myśląc,ajakże,oDylanie,kiedyczujęczyjeśdłoniewtaliii
słyszęszept.
–Coturobiszsama?
OdwracamsięiwidzęTomása.Potrzebujętrochęczułości.
–Odprężamsię–szepczę.
Tomás się nie rusza. Zauważył, że nie kazałam mu zabrać rąk. Przyciska mnie do siebie i proponuje
szeptem:
–Chcesz,żebymcięzrelaksował?
PlanA:posłaćgododiabła.
PlanB:wyrzucićgozaburtę.
PlanC:daćsięponieśćżądzyichwiliiuprawiaćznimseks.
WybieramplanC.Dziśjestemsłabaispragnionaseksu.Jegoprzepełnionyerotyzmemgłospodnieca
mniemimojegomłodegowieku.
–Ajakbyśtozrobił?–pytam.
–Natysiącsposobów,piękna.–Przywieradomniebardziej.
Wporządku.Zgadzamsię.Szybkonabrałamochoty.
Tomásniejestwmoimtypie.Jestzamłodyimyślonimnigdymnieniepodniecała,alewtejchwili,
jakmawiaCoral,będęzrywaćkwiatki!Jestemsama,niemamzobowiązań,ajakpowtarzamojababcia
Ankie,zeswoimciałemkażdymożerobićto,nacomaochotę!
Widzącmójuśmiechakceptacji,nietraciczasu.Chwytamniezarękęiciągnie.Nieopieramsię,ale
idę za nim. Idziemy wielkimi krokami, aż docieramy do zamkniętych drzwi po jednej stronie pokładu.
Wydajemisię,żetrzymanesątupiłkidozabawywbasenie.Tomasotwieradrzwikluczem,którywisi
przydrzwiach,wchodzimydośrodka,apotemzamykaizapalanikłeświatło.Szepczeprzymoichustach
i,gotowynawszystko,sadzamnienarozklekotanejskrzynce.
–Nikttuniewejdzie–mówi.
Kiwam głową i zamykam oczy, rozkoszując się chwilą. Myśl o Dylanie nie daje mi spokoju, ale on
nawetnamnieniepatrzyisprawia,żeczujęsięjakGrubciuszek!Ajapotrzebujęseksu.Jakoniezależna
kobieta bez zobowiązań, jaką jestem, postanawiam obdarzyć ciało odrobiną luksusu, a umysł
odpoczynkiemipozwalam,żebyTomászbliżyłwargidomoich.
Nie całuje źle, ale bez rewolucji. Splata język z moim i jestem świadoma tego, że przyspiesza mu
oddech,itego,żewemnieburzysiękrew,błagając,żebytotrwało.
Jesteśmybardzopodnieceni,akiedyonwyczuwa,żedałammuzieloneświatło,słyszę,jakmruczy:
–Będziefajnie.
–Zamknijsięinieprzerywaj–mówię,awemniebudzisiębestia.
Nie ma co się oszukiwać, pod wieloma względami biję go na głowę. Jeżeli doszliśmy do tego
momentu, to tylko dlatego, że ja tego chciałam. Jeżeli ciągnę tę grę, to tylko dlatego, że tworzę z niej
własną.Grętakbardzokrytykowanąprzezwielekobiet,któretaknaprawdęmiałybyochotęzabawićsię
wtosamo,aleniemająodwagispróbować.Różnicapomiędzynimiamnąjesttaka,żejajestempanią
mojegożycia.Robięto,cochcęiczegopragnęwkażdejchwili,niemyślącotym,copowiedząinniinie
dającsięoszukiwaćmoralizatorskimipurytańskimidiotyzmom.
Poparupocałunkachidotykachpodubraniemdecyduję,żekonieczpodchodami.Wkraczamdoakcjii
bezromantycznychsłówprzechodzędokonkretów.Rozpinamkoszulęuniformu.Tomásprzyglądamisię
zuśmiechem.
–Dalej,zabawsięzemną–zachęcamgo.
Chwytajednąmojąpierśizaczynająściskać,masować,aja,zadowolona,pozwalammunato,jękami
ioddaniemzachęcającgo,żebykontynuował.
Pokilkuchwilachkładędłońwjegokrokuisięuśmiecham.Jestsztywny.Todobrze!Mojapochwa
zaciskasię,kiedydocieradoniej,cotooznacza,iwjednejchwilirobięsięwilgotna.
–Maszprezerwatywę?–pytam.
Tomás kiwa głową bez słowa. Chyba nadal nie wierzy w to, co się dzieje. Wyciąga z kieszeni
prezerwatywę.
–Włóżją–mówię.
Zaskoczony jak głupi, szybko zdejmuje spodnie i majtki. To ci Tomás, ma lepszy sprzęt, niż
przypuszczałam.Podobamisię.Kiedykończy,dotykaczłonka.
–Wszystkodlaciebie–mruczypożądliwie.
Tozdaniemnierozśmiesza.Faktycznie,wszystkobędziedlamnie.Dotykamjegosztywnegoczłonka.
–Skorowszystkojestdlamnie,zróbto,ocoproszącięmojeoczy–szepczę,siedzącnaskrzynce.
Niemuszęmówićdwarazy.
Bez słowa ściąga mi majtki, staje między moimi nogami, a ja rozchylam nogi, żeby łatwiej mógł we
mniewejść.Togopobudza,podnieca,nakręcanamaksa.Wchodziwemniepowoli,ajaczuję,jakmoje
ciałoreaguje,domagającsięwiększejbliskości.
OBoże,cozarozkosz!
Przyciskamniedoskrzynkiiwchodziwemniegłębiej.
Alemiło!
Ściskającgozcałejsiłyzaszyję,pozwalam,żebywchodziłwemnierazzarazem.Dajemiwszystko,
ocoproszębezsłów,ajamyślę,żetoDylanjestzemną.
Takbardzobymchciała,żebytobyłon…
Mogłabymzabićzato,żebypoczućjegomięsistewarginaswoich.Żebyprosićgo,żebywchodziłwe
mnie bez przerwy. Ale otwieram oczy i widzę, że to nie Dylan, i wściekłość sprawia, że staję się
bardziejgwałtowna,ostra.
Trwatokilkaminut,naszejękiwypełniająmałepomieszczenie,ażwkońcu,szybciejniżobojebyśmy
chcieli,Tomásszczytuje,aprzyostatnimpchnięciudochodzęrównieżja.Cholera,chcęwięcej!
To nie zaspokoiło mnie do końca, ani fizycznie, ani seksualnie. Patrzymy na siebie, oddychając
nierówno,iTomáskładziemnienapodłodze.Zarwaliśmyskrzynkęizabawasięskończyła.Tomáspatrzy
namniezachwycony.Jestzsiebiedumny,ajasięuśmiecham.Niechcęgorozczarować.Biedak,uważa
sięzaogiera,aniejestnawetźrebaczkiem.Ubieramysięwmilczeniu.
– Co powiesz na to, żebyśmy to kiedyś powtórzyli, w innym miejscu, kiedy będzie więcej czasu? –
pyta,patrzącnamnie,kiedyjesteśmyjużgotowidodalszejpracy.
Seksniebyłtakizły,alejestempowściągliwa.
–Byćmoże.
Dochodzimydodrzwi,spoglądanamnie,ajawidzęwjegooczach,żechcemniepocałować.Kręcę
głowąiwracamdopracy.
Paręgodzinpóźniejpracujęnadal.Dzisiajwypadamidodatkowydyżurwkuchni.Niechceszrosołu?
Tomaszdwatalerze!
Niemogęprzestaćmyślećotym,cozrobiłam.Dlaczegosięzgodziłam?
Tomás mi się nie podoba, ale się z nim przespałam. Wiem, że podniecenie, jakie wzbudza w mnie
Dylan, rozładowuję z kimś innym. I to mi się nie podoba. Właściwie budzi moją odrazę. Ale nie mam
wyjścia.Dylannawetniepatrzywmojąstronę.
KlientówstrefyVIPstatekobsługujedwadzieściaczterygodzinynadobę.Telefondzwonikilkarazy.
Naogółludziezamawiająszampanaalbodrinki,czasaminawetfastfood.
Jednozzamówieńzłożonozkajutydwadzieściajeden.Wiem,żetopokójTony’ego,wyglądanato,że
kogośpoderwał!
Zamówiłtrzykanapkizkurczakiemifrytkami,trzycoca-coleitrzywhiskyzlodem.
Nieźle,Tonyurządzaimprezę!
Zkimmożebyć?
Kucharzprzygotowujekanapki,ajaukładamwszystkonabardzoładnymstolikunakółkachiruszam
dokajuty.PukamiTonyotwierapodwóchsekundachbezkoszulki.
–Panazamówienie–mówięjaknazawodowcaprzystało.
–Dodiabła,Yaniro–mówizuśmiechem.–Przecieżtoja…Niemówdomnie:pan.
–Wiem.Wykonujętylkomojąpracę.
Obojesięśmiejemy.
–Dalej,gdziecitozostawić?
Tonyprzesuwasięnabok.
–Postawprzedłóżkiem–odpowiada.
Pchamstolikirozglądamsięzciekawością,alenikogoniewidzę.Jednakdobiegamnieodgłoswody
włazience.No…no…Mamrozumieć:prysznic?
–Wszystkowporządku?–pytaTonyzuśmiechem.
Odwzajemniamuśmiechisięprzysuwamdoniego.
–Tak–odpowiadam.–Alejestempewna,żenietakdobrzejakuciebie.
Uśmiechamysięoboje.Mądrejgłowiedośćdwiesłowie.Kiedyprzestajemysięuśmiechaćjakgłupi,
podajęmukartęzamówieniaiproszęopodpis.
–Dajmichwilę,poszukamdługopisu.
Podchodzidomarynarkiiwsuwadłońdokieszeni.Wtejchwilicośzwracamojąuwagę.Najednym
zestolikówwidzęplakietkę.
Nooooooooo,czyżbyprzyprawiałrogiswojemupartnerowi?Kogopoderwał?
Ciekawośćmniezżera.
Robiędyskretniekrokwstronęstolika,aleplakietkajestodwrócona.Niechto!
Kątem oka widzę, że Tony znalazł długopis i idzie do stołu, żeby mieć na czym podpisać dokument.
Bezwahaniachwytamplakietkęiodwracam.DylanFerrasa.
Cotakiego?!
Mamochotękrzyczeć
Toniemożliwe!Toniemożliwe!!!
Ale szybko zerkam w stronę łazienki i na podłodze dostrzegam kawałek niebieskiego kombinezonu,
jakinosiDylan.OBoże…OBoże…
Niemożebyćprawdąto,comyślę!
Z oczami wielkimi jak talerze jeszcze raz czytam napis na plakietce. Dylan Ferrasa. Nie ma
wątpliwości.Powietrzeprzestajedocieraćdomoichpłuc.Duszęsię!Robięsięzielona!
Mójbrunet,mójDylanjestgejem?
PlanA:powyrywamsobiewłosy.
PlanB:wydrapięTony’emuoczy.
PlanC:przeczytamjeszczerazplakietkę,bomożesiępomyliłam.
WybieramplanC.Jeszczerazpowoliczytamplakietkę,żebysięniepomylić:Dy-lanFer-ra-sa.
Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee.
Kuźwa…kuźwa…kuźwaaaaaaaaa.
Planyległywgruzach.NiemaplanuAaniB,aniC,aniszansynasześćfazorgazmu.
Upadłmit.
Dylanjestgejem?
JakCoralsiędowie,będziewtakimsamymszokujakja.Aledlaczego?Dlaczegotakiemuadonisowi
jakDylanmusząpodobaćsięfaceci?Dlaczego,mójBożeeeeeeeee,dlaczego?
Tonykończypodpisywać,odwracasiędomnieioddajemikartkę.
–Będzieszcałąnocnadyżurzewkuchni?–pyta.
Zatopytaniemamochotępodrapaćgooddołudogóry,botakbardziejboli.Jestemwściekła!
On spędzi namiętną noc z mężczyzną, którego pragnę, i absolutnie nic nie mogę na to poradzić.
Absolutnienic.Gówno!
Kiwamgłową.
–Możejeszczerazdociebiezadzwonię,chybaczekamniedługanoc–mówi.
Tak…Powiedzmitojeszczedużymiliterami,kanalio!
WtejchwilidrzwiłączącepokójzprzyległąkajutąsięotwierająiwidzęTitawkoszulceimajtkach.
Namójwidokrobikrokdotyłuizamykadrzwioddrugiejstrony.Przyłapałamichnagorącymuczynku!
Niezłąorgięsobiewtrójkęzafundują.
Ruszamdodrzwi,bojeżeliniewyjdęstądnatychmiast,eksploduję.
Odwracamsię,czującdłońnałokciu.
–Cościjest?–pytaTony.
Coś?Coś,tomamochotęzrobićtobiezato,cobędzieszrobił!
Próbujęsiępozbierać,uzbrajamsięwnajbardziejfałszywyuśmiech.
–Nie,nicminiejest,mampoprostudużopracy–odpowiadam.
Chcemisiępłakać.
Chcemisiękrzyczeć.
Mamochotękogośzamordować.
Terazrozumiem,dlaczegożadnakobietanierobiwrażenianaDylanie.Terazrozumiem,dlaczegonie
reagowałaninamojezakładanienoginanogęwstyluNagiegoinstynktu,aninazalotnemruganie,anina
cyckiLoliwrozmiarzeXXL.Boże,naprawdęjestgejem?
Rozwścieczona tym, co odkryłam, idę do kuchni, zadając sobie pytanie, dlaczego ostatnio
najprzystojniejsiinajbardziejatrakcyjnifaceciokazująsięgejami.
Corobimyźlemy,kobiety?
Uwielbiam gejów. Na przykład moich przyjaciół Luisa i Artura, ale dlaczego musi nim być Dylan?
Zrozpaczona, wchodzę do kuchni, nabijam podpisane zamówienie na haczyk, otwieram lodówkę,
wyciągamogromnepudełkolodówizaczynamjeśćjełyżką,użalającsięnadswoimlosem.
Zdecydowanie,czujęsięjakGrubciuidiotuszek!
12.„Niepieprz,proszę”
D
wadnipóźniejzadręczamsiętaksamo.NiejestemwdobrymnastrojuiZgredchybachętniejnamnie
poluje.Niemamzłudzeń,żemiędzynimamnąprzyjaźninigdyniebędzie.Przeztedwadnizagadywałam
innedziewczynyoDylana,niewyjawiająctego,cowiem.Wszystkiewyrażająsięonimwspaniale.Że
jesttakirycerski,takimiły,takikulturalny.Zdecydowanawiększośćdoniegowzdycha,ależadnanicnie
wskórała.
Teraz dostrzegam szczegóły, na które nie zwracałam uwagi przez to, że byłam w niego tak ślepo
wpatrzona.
Nigdyniejestbrudny,mimożepracujewmagazynie.
Kremik, który co chwilę wciera w dłonie, i to, że do pracy wkłada lateksowe rękawiczki. Nie robi
tegoniktinny.
Nigdyniełączonogozżadnąkobietązpersonelu.
Jezawszewtowarzystwiemężczyzn.
Iniepijeniczpuszkianizbutelkizpowodubakterii.
Któryfacetniepijezgwinta?
Aleprzykro.
Straszny żal i rozczarowanie noszę w ciele i w duszy. Mam taką nieomylną intuicję i od razu
wyczuwam,zkimmamdoczynienia.Jaktomożliwe,żeniezorientowałamsięwcześniej?
Podróżowaniestatkiemzdecydowanieminiesłuży.Tłumimójszóstyzmysł!
Dziśjestzwariowanydzień.Pasażerowiemająwilczygłód,ajabiegam,żebyzaspokoićichpotrzeby,
bacznie obserwowana przez Zgreda i wysłuchując ciągłych uwag. Nie wiem, jak długo jeszcze
wytrzymamizmilczęto,coonimmyślę.
Kiedy wchodzę do kuchni, Coral, widząc moją wściekłą minę, podchodzi do mnie z rękawem
cukierniczymwdłoni.
–CocizrobiłZgred?–pyta.
Zarazwybuchnę!
–Toidiota,wszyscytowiedzą.–Wyciągamjejzdłonirękaw.–Śmietanaczykrem?
–Śmietana.
Uwielbiamśmietanę.Beznamysłuunoszęrękaw,ściskamiustawypełniająmisiębitąśmietaną.Jest
wyśmienita,przepyszna.
– To, że ten, którego obie znamy, jest ulepiony z innej gliny, nie znaczy, że masz jeść jak wieprz –
szepcze.
–Jestemniespokojna–odpowiadam.
–Takiejedzenieniejestzdrowe.Uniformzaczniecipękaćwszwach.
–Słuchaj,mojamała,odkądwiem,żenieprzeżyjęznimsześciufazorgazmu,nieobchodzimnie,czy
jestem gruba, czy szczupła! Cholera! Jedyny facet na całym statku, który mnie interesuje i nigdy nie
spojrzy na mnie tak, jak bym chciała… Co za rozczarowanie. Śmietana przynajmniej nie rozczarowuje.
Zawszedajemito,czegopragnę.
Widzę,żeCoralprzewracaoczami.
–Dramatyzujesz,jakzawsze–mówi.Widząc,żepochłaniamśmietanę,pyta:–Ijak?Dobra?
–Obłędna!–odpowiadam,nieprzestającpożeraćbiałejdelicji.
Nagle, kątem oka, dostrzegam, że powód mojego niepokoju wchodzi do kuchni ze skrzynką wina i
słuchawkami w uszach. Jakiej muzyki słucha? Szybko odsuwam od ust rękaw cukierniczy, ale śmietana
ciekniedalejiplamimitwarziuniform.
–Cotyrobisz?–Coralśmiejesię,patrzącnamnie.
Jestemprzerażona.
–Ośmieszyłamsięprzedtymidiotą…Nieźle.
Umierajączewstydu,kątemokazerkamnaDylana,żebysprawdzić,czymniewidział,ijegouśmieszek
mówimi,żetak.Cholera!Staramsięukryćprzedjegowzrokiem.Jestgejem,alenadalcholerniemnie
kręci. Jedna z napalonych, ta cycata, podchodzi do niego i pokazuje mu, gdzie ma postawić skrzynkę.
Coral,którawszystkozauważa,podajemiserwetkę.
–No…no…no…–szepcze.–Jest,jakjest,ale,cóż…Powiedzieć,żejestnieziemski,tomało.
Kiwamgłowąiwycieramtwarz.Śmietanęmamnawetnabrwiach,kiedypodchodzidonasDylan.
Boże,cozawstyd!
Mam posklejane rzęsy i klnę, kiedy czuję, że śmietana wpadła mi do oka. Soczewka zaczyna mnie
drażnić.
Dylan dochodzi prawie do nas i nie witając się, otwiera jedną z komór chłodniczych i wchodzi do
środka.
–Cholera…cholera…alesięzałatwiłam–jęczę,aśmietanaprzyklejamisiędowłosów.
–Cocisięstałowoko?–pytaCoral.
–Soczewka.
Mrugamimrugam,aleśmietanamijązabrudziłaiwidzęniewyraźnie.
– Ja na twoim miejscu, nawet gdybym nie widziała, weszłabym do komory i wypróbowała towar –
mruczyrozbawionaCoral,widzącmojezmagania.–Onnapewnoteżlubiśmietanę.
–Coral,przecieżonjestgejem!–odpowiadam,ściszającgłos.
–Mojamała,próbowaćniezaszkodzi.
Śmiejęsię,asoczewkaiśmietanapodrażniająmioko.
Moja przyjaciółka zna mnie dobrze i wie, że kiedy facet mi się podoba, robię wszystko, żeby go
zdobyć!Alewtymprzypadkuniemogę.Niechcęsiębardziejwygłupić.
–Faktycznie,tegosłodziaka,któryjeszczeniewyszedłzszafy,możnaschrupać.Jakiśplan?–pytaz
rozbawieniemupierdliwaCoral.
–Tak,jeden:zapomnieć!
Aleniejestemwstaniezahamowaćpotokusłów,któresięwemniekotłują.
– Bożeee, ma najbardziej zmysłowe wargi, jakie w życiu widziałam – dodaję, mrużąc oczy i
wycierającsobieśmietanęzrzęs.–Znaszmnieiwiesz,żepodniecająmniewłaśnietacyfacecijakon,
burząwemniekrew.Jesttakiseksownyiczuję…czuję…żejestwłądczy.Silny.Tak.Dokładnie.Silny!
Wyczuwam, że w łóżku jest z niego dynamit, wystarczy na niego popatrzeć, i ma się ochotę go
pocałować,zedrzećzniegoubranie…
–Yanira…–szepczemojaprzyjaciółka,alejestemwtransie.
– Wystarczy, że na niego spojrzę, i cała płonę, chociaż, przysięgam, że tego nie rozumiem. Nawet,
kiedytowiem…kręcimnie…rozpala…sprawia,żeczujęsięgłupiaiżenująca,kiedyprzyłapujemnie
natym,żenaniegopatrzęi…
–Yaniraaaa…
– Słuchaj, co ci powiem. Domyślam się, że jestem dla niego przezroczysta, domyślam się, że nie
jestemwjegotypie,boniemamwąsówaniwyrzeźbionychbicepsówiniewisiminicmiędzynogami,
ale na miłość boską, samo jego imię mnie podnieca! Dylan! Dylan! Dylan! O Boże, co za seksowne,
męskieimię!Alecóż.Muszęsięztympogodzić:niejestemwjegotypieinigdyniebędę.–Zamykam
oczyiczuję,żedłonielepiąmisięodśmietany.–Aleprzysięgam,żetenfacetmniekręci,straszniemnie
kręciichybaoszaleję,jeżelisiędomnienieodezwiei…
–Lepiejci?–pytagłostużzamną.
Och…och…!
Coralsięuśmiechairozumiemjejuśmiech.
Przedmiotmojegopożądaniawłaśniesiędomnieodezwał!
Chcęsięzapaśćpodziemię!Ależar!
Uspokajam się, na ile mogę i odwracam się. Nie widziałam się w lustrze, ale muszę wyglądać co
najmniejdziwnie.Jednakpatrzęnaniegojakbynigdynic.
–Tak.Dziękuję,jużmilep…
Urywam, bo z zamkniętym okiem wydawało mi się, że blat jest bliżej niż w rzeczywistości i kiedy
próbuję się o niego oprzeć, tracę równowagę. Czując, że się przewracam, wyciągam rękę i chwytam
Dylanazakoszulę,aonasięrozdzieraikatastrofagotowa.
Bum…
Z całej siły uderzyłam brodą w podłogę okrętowej kuchni. Przestaję oddychać i wszystko zaczyna
wirowaćwokółmnie.Staramsięrobićdobrąminędozłejgry,aleczujępotwornyból.
Alezemnieniezdaraaaaaaaa!
TerazjesteśGrubcioniezdaruszkiem.
Dylan, mężczyzna moich najbardziej perwersyjnych marzeń seksualnych, oszołomiony moim nagłym
upadkiem,pochylasięnademnąztroską.
–Niccisięniestało?–pyta.
PlanA:powiemmu,żetak,ipoproszę,żebymizrobiłoddychanieusta-usta,żebymnieumarła.
PlanB:rozpłaczęsięzbólujakewok.
PlanC:przestanęsięwygłupiać.
WkońcudecydujęsięnaplanC.Najwięcejwnimgodności.
Widzę,żeDylanotwierazamrażarkę,wyjmujelód,owijagoczystąścierkąkuchenną,ściągacholerne
rękawiczkilateksoweiprzykładamilóddobrody.
–Auć!
–Wiem,boli–mówi,patrzącnamnie.–Porządniesięuderzyłaś.Niewielebrakowało,żebyśrozcięła
sobiebrodę.
Nagle zauważam, że ma rozpiętą koszulę. Noooo, co za tors! Przypominam sobie, że przy upadku
rozdarłammukoszulę.
–Jeżelichciałaśzobaczyćmójtors,wystarczyłomniepoprosić,żebymzdjąłkoszulę.
Zaczynamgłupiochichotać.
Dylan patrzy na mnie, zaskoczony moją reakcją, a ja z całych sił staram się powstrzymać
nieopanowanyśmiech.
–Podajmichusteczkę,żebymwytarłaoko–mówiędooszołomionejCoral.
Alebrunetmachybatysiącrąk.Podajemipapierowyręcznik.
–Pójdępocoś,żebyciępowachlować–mówimojaprzyjaciółka.–Jesteśczerwonajakburak.
Coral odchodzi, a ja nie wiem, co powiedzieć. Dylan pomaga mi się podnieść z podłogi i usiąść na
krześle.
–Bolicięcoś?
Kiwamgłową.Widzącjegozadumanąminę,zlodemprzybrodzie,wyjaśniam:
–Mojaduma.
Milczymyoboje.Chybamnierozumie.Właśniezrobiłamzsiebienajwiększepośmiewiskonaświecie,
więc on taktownie milczy. Kiedy kuca przede mną w rozpiętej koszuli, znowu wpatruję się w mięśnie
jego brzucha. Są niesamowite! Moją uwagę zwraca coś, co nosi na szyi. Czarny sznurek z małym
pozłacanymkluczykiem.Wyglądanastaryijestbardzoładny.
Widzi,nacopatrzęidotykakluczyka.
–Prezentodmatki–mówi.
Kiwamgłową.Brodabolimnietak,żeprawiekonam.Dotykamjęzykiemzębów.
Obymmiaławszystkie…Obymmiaławszystkie!
Na szczęście żaden się nie rusza. Oddycham z ulgą. W milczeniu wyciągam z kieszeni pudełko na
soczewkiiwyjmujęzokatę,któramniedrażni,brudnąodśmietany.
Aleulga,Bogudzięki!
–Powinnaśbyłaumyćręce,zanimdotknieszoka–ganimnieDylan.–Sąpełnebakteriiibrudne.
Wychodzizniegogejowskanatura.
Niepatrzęnaniego.Nieodpowiadam.
Wiem,żemaracjęcodotego,żepowinnambyłaumyćręce,aleniemamochotymujejprzyznawać.
Niemówinicwięcej.Przyglądamisiętylko,ajaczyszczęsoczewkęinonszalanckowkładamjąsobiez
powrotemdooka.Bioręwdechispoglądamnaniego.
–Wyjaśnijmyjedno–mówię.–Nietylkosłyszałeś,cootobiepowiedziałam,alewidziałeśmniecałą
wśmietanie,anadomiarzłego,rąbnęłamprzedtobąnaziemięi…
–TenDylan…októrymmówiłaś,tobyłemja?
Cholera!
Samaznówsięwydałam.Niekiwamgłową.Niepotwierdzamisięnieruszam.
Możnabyćwiększąniezdarąipaplą?
Dylan, widząc moje zmieszanie, uśmiecha się i przysuwa się do mnie trochę bliżej. Matko kochana,
jestniesamowity!
Znówbrakujemitchu,kiedykładziekciuktużpodmojąwargą.Kiedygocofa,widzęnanimśmietanę.
Oblizujeją.
–Pyszna–mruczyochrypłymtonem.
Cholera,cholera,cholera.
Powiedzieć mu, żeby umył palec, zanim go obliże? Postanawiam jednak milczeć. Lepiej, żebym
trzymała język za zębami, bo pogrążę się bardziej. Znów dostaję ataku śmiechu. Ale ze mnie idiotka!
Żebyzmienićtemat,zerkamnasłuchawki,którewisząnajegoszyi.
–Czegosłuchasz?
–Maxwella,znasz?
Kręcęgłową.
–Toposłuchaj,spodobacisię.
Pojawia się Coral z zalaminowanymi przepisami, którymi chce mnie wachlować. Jej mina jest
bezcenna!
Dylanwstaje,cofasięokrok,puszczadomnieokoibezsłowaodchodzitam,skądprzyszedł.
Coral,rozbawiona,śmiejesię,ajausiłujęjąuspokoić,przerażona.
–Niewiem,cociętakśmieszy,docholery!
Tegowieczorupopowrociedokajutykładęsię,bocholerniebolimniebroda.Będęmiałapotwornego
siniaka.Alenieprzejmujęsiętym.Wartopocierpiećdlasamegofaktu,żeprzeztychkilkaminutmiałam
Dylanatakbliskosiebie.
Trzy dni później mój siniak na brodzie jest przedmiotem zainteresowania całego statku. Wszyscy na
niego patrzą. Bo jak go nie widzieć?! Wszyscy snują domysły. Bo jak ich nie snuć?! W końcu nawet
nadajęmuimię:Mori.Aco!
Tegowieczoru,kiedykończymypracęiruszamwstronękajuty,Coralmniezatrzymuje.
–Muszęciępoprosićoprzysługę.
–Słucham,mojamała.
Drapie się w kark, zastanawia się, jak mi powiedzieć to, o czym myśli, aż w końcu wali prosto z
mostu:
–Umówiłamsięzkimśipotrzebowałabymkajutynakilkagodzin.
–Zkimsięumówiłaś?–Widząc,żenieodpowiada,tylkosięśmieje,drążę:–ZKolumbijczykiem?
–Nie.
–ZRosjaninemzrecepcji?
–Nie.
Dziesięćminutpóźniej,kiedyjużwymieniłampołowęczłonkówzałogistatku,wkońcuwyznaje:
–Wporządku,przyznaję,żejeżelichodziomężczyzn,niemamhamulców,jestemnienasycona.
Parskamśmiechem.
–ByłamzToñemczterylata–ciągnie–ibyłamnajwierniejsząinajbardziejoddanąbabkąnaświecie.
Ipoco?Żebynazwałmniegrubąwobecnościkoleżkówiponiżył.
–Coral,powinnaśwszystkoprzemyśleć,tyniejesteśtakajakja.Tywierzyszwmiłość,wromantyzm
i…
–Konieczromantyzmem–ucina.–Liczysięrzeczywistość.Faceta,którymisięspodoba,zaliczę,o
ile to możliwe. Dotarło do mnie, że czas płynie, ciało mi się zmienia i chcę się nim nacieszyć. Jest
pewienpasażer,Argentyńczyk…
–Coral–mruczę,łapiącsięzaczoło.–Wiesz,żenastatkusązabronionezwiązkipomiędzyczłonkami
załogi,niewspominającjużopasażerach.Niemożeszprzyprowadzićgodonaszejkajuty,cocichodzi
pogłowie?
–Comichodzi,tomichodzi,mamzamiarrzucićsięnaniegoiprzeżyćsześćfazorgazmu!
Śmiejęsię,rozbawiona.
Ona też pęka ze śmiechu. Widocznie postanowiła zacząć nowe życie i nikt jej nie przekona do tego,
żebyzmieniłazdanie.
–Aktosiędowie?–pyta.
Coraltobeznadziejnyprzypadek.Wystarczy,żebyktośjejczegośzakazał,żebytozrobiła.
–Dlaczegotyniepójdzieszdojegokajuty?–pytam,patrzącnanią.
–Botozakazane.
Kiedytosłyszę,spoglądamnaniąisięśmieję.Wkońcuwzdychamigodzęsięztym,żejest,jakajest.
–Wporządku–mówię.–Kajutajesttwoja.Alejakskończysz,wyślijmiwiadomość,żebymmogła
wrócić,dobrze?
–Sosunagrosa.
–Copowiedziałaś?
Coralsięśmieje.
–TakmówiLuciano,kiedychcemipowiedzieć,żejestemwspaniała–wyjaśnia,rozbawiona.
Dajemibuziaka,podskakujeibiegniedokajuty.Niemogęsiępowstrzymaćisięuśmiecham.Widać,
żeonabawisięnastatkulepiejniżja.
Nagle,kiedysięodwracam,widzęTomása,którybaczniemisięprzygląda.
Och…och…WgłowiesłyszęmuzykęzRekina.
Tutu…tutu…tutu…tutu…
Podchodzidomnie.
– Co powiesz na to, żebyśmy za pięć minut spotkali się tam, gdzie wcześniej? – pyta ściszonym
głosem.
–Nie.Jestemumówiona–wyjaśniamszybko.
–Zkim?–pyta,zaskoczonymojąodpowiedzią.
–Napewnosięniedowiesz–szepczę,rozbawiona,isięodwracam.
Szybkoznikamzesceny.Niemamochotysięznimspotykać.Umówiłabymsięznimtylkonaseks,ana
seksniemamdziśochoty.Cóż,toniedokońcaprawda.GdybychodziłooDylana,tocoinnego,aletojak
obiecywaniegruszeknawierzbie.
Jestem zmęczona i nie mam dokąd pójść, więc idę do sali balowej. Muzyka mnie ożywi. Z
przyjemnościąnucępiosenkiisiedzętakponadpółgodziny,ażwkońcu,zielonazezłości,żetonieja
tamśpiewam,idęwtakiemiejscenapokładzie,gdzieotejgodziniezwyklenikogoniema.Bioręleżak,
przesuwamgowstrategicznemiejsce,wktórymmałoktomniewidzi,zatojawidzęmorze,ikładęsięna
nim.
Aleprzyjemnietakleżećwblaskuksiężyca!Acodopierowylegiwaćsiętuwdzień,nasłońcu!Musi
byćświetnie.Niestety,jestemnastatkupoto,żebypracować,aniewypoczywać.
Myślęomojejrodzinie.Otejgodziniepewniesąjeszczewsklepieisprzedająpamiątkiturystomna
Teneryfie…Uśmiechamsię.Sącudowni.Mamnajwspanialsząrodzinępodsłońcemipostanawiam,że
donichzadzwonię.Jestzasięg.Świetnie!
Podwóchsygnałachsłyszęgłosmamy.
–Kochanie,toty?
–Mamciaaaaaaa.Jaksięmacie?
–Dobrze,mojamała,aty?Minęłycimdłości?
–Tak,mamciu–kłamię.–Jużjestlepiej.
–Pijeszmleko?
Śmiejęsię.Mamaimleko…
–Tak,niemartwsię.Piję–odpowiadam.
Wierutne kłamstwo. Fakt, jako zamiennik stosuję śmietanę, którą moja przyjaciółka daje do ciast.
Śmietanęrobisięprzecieżzmleka,prawda?Rozmawiamychwilę.Mówięrodzicomidziadkom,żejest
mifantastycznie,żeświetniesiębawięiokłamujęich,żepracaniejesttakaciężka,jakimsięwydaje.
Późniejrozmawiamztatą,którymówi,żejestprzynimArgen.Proszę,żebydałmigodotelefonu.
–Jaktammojaulubionasiostrzyczka?–pyta.
–Tęsknizatobącodziennie.
Jestempewna,żesięuśmiecha.Argenmapięknyuśmiech.
–Dalej,gadaj,znamcię.–Rozwiązujemijęzyk.
–Ćśśś…Niepowtarzajmamietego,cocipowiem,alecodzienniefaszerujęsiętabletkaminamdłości,
mam wielkiego siniaka na brodzie, bo walnęłam się o podłogę, a mój szef jest skończonym idiotą z
ohydnągębą,któryzatruwamiżyciekażdegodnia.
Argenznówsięśmieje.
–Daszsobieznimradę,wzdychaczu–szepcze,ściszającgłos.
Teraztojasięśmieję.
– Pewnie, że dam sobie radę. Ale nie chcę go wyrzucić za burtę i skończyć w więzieniu. Ale nie
mówimyjużotymtrutniu.Uciebiewszystkowporządku?
Myślochorobiebratazawszemnieniepokoi.
–Widealnym,wszystkopodkontrolą.
Uwielbiamjegopozytywnenastawieniedożycia.Cieszymnie.
–JaksięmiewaHanSoloiprzystojniak?–pytam.
–MistrzYodaimistrzpodrywu?Jakzwykle.
Śmiejemysięoboje.
–Garret dowiedział sięparę dni temu,że w przyszłym roku,w czerwcu, wLos Angles jest kongres
GwiezdnychWojenijużoszczędzanawyjazd.ARaycodwadnitemuwróciłwnocyzrozciętymłukiem
brwiowym.Ztego,comówił,narzeczonyktórejśzdziewczynsięnanimzemścił.
Przezchwilęrozmawiamyonaszychdwóchbraciach,którzydoprowadzająnasdoszału.
–AcouCoral?–pytaArgen.–OtrząsnęłasiępoToñu?
Wzdychamnamyśloprzyjaciółce.
–Zupełnie.Postanowiła,żebędziekobietąnowoczesnąijużsięniezakocha.
–Notonieźle.
–Mówięci,braciszku…mówięci–odpowiadamrozbawiona.
Argenzawszeuważał,żeCoraljeststuknięta,alewiedział,żejestdobrąprzyjaciółką.
–Aty?Jakzfacetami?Wpadłcijakiśwoko?–pyta.
–Nie–odpowiadambeznamysłu.
–Hm…Kłamiesz!
–Dlaczegooo?–śmiejęsię,wyciągającsięnależaku.
– Bo kiedy kłamiesz, odpowiadasz bardzo szybko. Powinnaś westchnąć i powiedzieć: ufff… nic
ciekawego,aletotwoje:nie,takiewyraźne,kategoryczneiszybkie,skłaniamniedomyślenia,żetak!
Fakt,jeżelimogępowiedzieć,żektośmniedobrzezna,towłaśnieArgen.Mójstarszybratjestświetny.
–Dobra.Jestktoś–odpowiadamrozbawiona.
–Wiedziałem.
–Opowiadaj!
Wzdychamkilkarazy.
–Jestmężczyzna,przezktóregoprzeżywammęki–mówięwkońcu.
–Mężczyzna?
–Tak…Dzieckiemniejest.Jestdojrzałyiuff!…
–Nodobra,siostrzyczko,znamcięiwidzę,żenaprawdęcięinteresuje.
–Jestgejem!
WybuchśmiechuArgenadotykamniedożywego.Japrzechodzętakiekatusze,aonumieraześmiechu!
–Przestańsięśmiać,bosięrozłączę–grożę.
Kiedy się uspokaja, odpowiadam mu na wszystkie pytania. Rozmawiam z nim jakieś dziesięć minut,
podczasktórychprawieudajemisięzapomniećomoichsmutkach,apotemzuśmiechemsięrozłączam.
SzybkoszukamnamoimiPodziepiosenkę,którątaklubimójtata.Uśmiechamsię,kiedyjąodnajduję.
Mój tata też by się uśmiechał, słuchając jej. Piosenkarka nazywa się Rosa i brała udział w programie
muzycznympodtytułemOperaciónTriunfo.Zdaniemtaty,skoroonaodniosłasukcesmuzyczny,dlaczego
mniesięnieuda?Przekonana,żejestemsama,wkładamsłuchawkiidającsięponieśćsłodkiejmelodii,
nucę.
Dostrzegam, że coś się rusza po mojej prawej stronie, i zamieram, kiedy widzę Dylana, siedzącego
obokmnienależakuiprzysłuchującegomisięzwyciągniętyminogamiirękamiwkieszeniach.Szybko
wyciągamsobiesłuchawkizuszu.
–Corobisz?–pytam.
–Słuchamcię.
Denerwujemniejegorozbawionamina.
–Zaprosiłamciętu?–syczę.
–Nie.
–Więc?
–Bardzoładnieśpiewasz–mówispokojnie,nieruszającsięzmiejsca.
Bryzamierzwimiwłosy.
– Występy odbywają się na sali Capri – warczę bez cienia wesołości, sfrustrowana z powodu
wszystkiego,coprzezniegoczuję.
Naglechwytamniezagłowęipatrzynamnie.
–Jaksiniak?–chcewiedzieć.
– Dobrze. – Tyle tylko jestem w stanie z siebie wydusić, kiedy jego oczyska znajdują się tuż przed
moimi.
Przezkilkachwilprzyglądasięmojejbrodziezzaciekawieniem,apotemmniewypuszcza.
–Cocijest?–pyta,ajamarszczęczoło.
–Słuchaj,przystojniaku–odpowiadam,boniemamochotysięznimspoufalać.–Postawmysprawy
jasno.Niepowinnocięwogóleobchodzić,comijest,jasne?
Widzę,żepochmurnieje,słyszącmojąodpowiedź.
–Przepraszam–mruczy.–Niechciałem…
–Guzikmnieobchodzi,cochciałeś,aczegonie.
Patrzynamnieoczamiwielkimijaktalerze.Czuję,żeniemapojęcia,comijest.Dotejporynigdynie
widział mnie wściekłej. Pewnie myśli, że jestem niespełna rozumu, ale jest mi to obojętne. Gromię go
wzrokiem.Jamupokażę!
Wszystkiemunadskakują,bomafajnytyłekijestniezłyzwyglądu.Aleonewszystkieniewiedzątego,
cowiemja,bogdybywiedziały,śpiewałybyinaczej!
Pochwiliniezręcznejciszymarszczybrwi.
–Jesteśnamniezła?–pyta.
–Ajaksądzisz?
Patrzynamnietak,żezaczynamsięzastanawiać,czypowinnambyćwobecniegotakaobcesowa.
–Nie–szepcze.
Noooo…Biedakniemaoniczympojęcia.Robięwszystko,żebyniestracićpanowanianadsobą.
–Adlaczegouważasz,żeniejestemnaciebiezła?
–Widzętowtwoichoczach–oznajmiabezczelnie,przysuwającsiętrochębliżej.
Kiedytosłyszę,przypominamsobiecoś,cozawszemówimójstukniętybratodGwiezdnychWojen.
–Mojeoczyoszukiwaćcięmogą,imnieufaj–odpowiadam.
Uśmiechasię,słyszącmojąodpowiedź.
–Twojeoczysąpiękne.
No…no…no…Robisięciekawie.Właśniepowiedziałmikomplement!
Muszętrzymaćnawodzymojeniepokoje,boprzestanęnadsobąpanować.
– Na twoim miejscu sugerowałabym się tym, co mówią moje usta – odpowiadam ostrożnie. – Moje
oczymogącięoszukiwać.
Słyszę,jakbierzegłębokioddech.
–Twojeustamówiąisugerująwielerzeczy–szepcze,nieodrywającwzrokuodmoichwarg.
Och,niewytrzymam…niewytrzymam…Rzucęsięnaniego,czyjestgejem,mormonemczybuddystą!
PlanA:pocałowaćgo.
PlanB:zjeśćgo.
PlanC:rzucićsięzaburtęisięutopić.
Mójoddechstajesięszybszy.Czyżbymniekusił?
Oddychamgłęboko,boinaczejsięuduszę.Niejestemwstaniewycofaćsięzjegogry.
–Acosugerująmojeusta?–pytam.
Dylansięuśmiechaipalcemdotykaczubkanosa.OBożeeeeee!
Ale akcja… Ale akcja… Jak na geja, ma jaja chłopak. Oczy mu błyszczą. Nie chcę sobie nawet
wyobrażać,jakmusząbłyszczećmoje.Wkońcuochrypłymgłosem,zszelmowskąminąodpowiada:
–Zgadnij.
Jegogłos…
Jegozapach…
Jegobliskość…
Wszystko to w połączeniu z lubieżnością, jaką budzi we mnie to jego: „Zgadnij", sprawia, że
wzdycham.
Napaśćgo?Czynienapadać?
Rzucićsięnaniego?Czyjednaknie?
Wkońcusiępowstrzymuję.Przypominamsobieotym,cowiem,ihamujęsię,żebynienarazićsięna
śmieszność.Spoglądanamniezwyższościąisłyszę,jakmówi:
–Jesteśczarująca,alemnienieinteresujesz.
Cotakiego?
Cholera…cholera…cholera…Alegorąco!
Skądsiędomyślił,czegoodniegochcę?
Jestemgłupia…jestemskończonąidiotką.
–Posłuchaj,synku,zostawmywszystkotak,jakjest–mówię,urażonajegouwagą.
–Synku?–pytazdziwiony.
–Toczułewyrażenie,któregoużywasięwmoimregionie.
Nieodrywaodemniewzroku.Jestemzdenerwowanaprzezto,copowiedział.
–Jesteśzła?–pyta,kiwającgłową.
Robię wszystko, żeby zapanować nad drżącym głosem. Staram się być kobietą pewną siebie, jaką
zawszebyłam.Patrzęnaniegowyzywająco.
–Zgadnij.
Kąciki jego ust się unoszą. Może zaprzeczać, ale wiem, że między nami jest więcej chemii niż w
układzieokresowympierwiastków.Przezkilkasekundpatrzymynasiebiewmilczeniu.
–Dlaczegotakzemnąrozmawiasz,maleństwo?–pyta.
–Maleństwo?!
–Maleństwotoczułeokreśleniezmojegoregionu–mówigłosem,któryprzyprawiamnieodreszcze
od czubka stóp po końce uszu. Jestem zupełnie skołowana i nie wiem, co powiedzieć. Muszę od niego
odejść,zanimzrobięjakieśgłupstwo.Wstaję,alechwytamniezarękę.
–Dlaczegoodchodzisz?–dziwisię.
–Bojeżelizostanę,wyrzucęcięzaburtę.
Uśmiechasię.Matkojedyna,toczysteszaleństwo.
– Przepraszam, że ci przeszkodziłem, nie miałem takiego zamiaru. Po prostu usłyszałem, że ktoś
śpiewai…maszpięknygłos.
Atymaszpewnośćsiebieimęskość,któredoprowadzająmniedoszału,mamochotękrzyknąć.
Alejegołagodny,głębokiispokojnytondajemidozrozumienia,żeniemaochotysięzemnąkłócić,i
wkońcuwzdycham.Wiem,żeznimniemogęsiękłócić.
–Zapalimyfajkępokoju,żebyśniewyrzuciłamniezaburtę?–proponujepokilkusekundachiwyciąga
domnierękę.
Wiem, że muszę ją uścisnąć. Powinnam przestać być tak zawzięta i pogodzić się z tym, co
nieodwracalne.Niekręcęgoitakajestprawda.
Zawszebyłwobecmniegrzecznyiniezrobiłnic,żebymtakgotraktowała.
Znowuwzdycham,ujmujęjegodłoń,ściskam,aonwtejchwilirobikroknaprzód.
Podchodzidomnieirobimisięsłabo,kiedypyta:
–SłuchałaśpiosenkarzaMaxwella?
–Nie.–Kręcęgłową.
–Toposłuchaj.
–Dlaczego?
–Bojegomuzykajestzmysłowajakty.
Znów wzdycham. Mam ochotę powiedzieć mu co nieco, ale w końcu, widząc jego minę, wiem, że
przesadzam.
–Przepraszam,jestemzmęczona–mówię,patrzącmuwoczy.
Dylansięuśmiecha.
–Uśmiechnijsię,maleństwo.–Wbijawemniewzrokipatrzy,niewypuszczajączuściskumojejdłoni.
–Maszpięknyuśmiech.
O,matko.Pocałujęgo…pocałuję…izjem!
Kiedyprzysuwamsiędoniegoichcętozrobić,wypuszczamojądłońisiadazpowrotemnależaku,
zostawiającmniezrozdziawionąbuzią.
Cholera,aleakcja!
AniplanuA…AniplanuB…AniplanuC.
Niezłyunikzrobił.Ależar!
Trzebaudawać!
Nogimidrżą,więcjateżsiadamnależaku.Przezkilkasekundmilczymy.Muszęprzetrawićto,cosię
przedchwiląstało.
W porządku, Yanira, mówię do siebie w myślach. Pamiętaj, że jest gejem. Podobają mu się faceci.
Lubiowłosionych.Pamiętajotyminieróbwięcejgłupstw.
– Bardzo ładna była ta piosenka, którą śpiewałaś – mówi, wyrywając mnie z rozmyślań. – Jaki ma
tytuł?
–Niepieprz,proszę.
Kiedysłyszytesłowa,zmieniamusięwyraztwarzy.
–Dlaczegoznówtakdomniemówisz?–pyta,nicnierozumiejąc.
Widzącjegozmarszczoneczoło,niejestemwstaniepowstrzymaćsięodśmiechu,którydezorientuje
godoreszty.Wkońcutoonjestskołowany.
–Totytułpiosenki:Niepieprz,proszę–wyjaśniam,rozbawiona.
–Taksięnazywa?
–Przysięgam.
Śmiejemy się teraz oboje i wyciągamy na leżakach. Przez kilka chwil wpatrujemy się w odbicie
księżycanamorzu.
–Oddawnapracujesznatymstatku?–pytawkońcu.–Niepamiętam,żebymcięwcześniejwidział.
–Tomójpierwszyrejsisądzę,żeostatni.
–Dlaczego?
–Bomamchorobęmorskąicałydzieńfaszerujęsiętabletkami.Kiedyzdecydowałamsięnatępracę,
niepomyślałamotym,awalczeniecałymidniamizchorymżołądkiemniejestprzyjemne.Aty?Długo
jesteśnastatku?
Patrzęnaniegoiwidzę,żewiatrwiejemuwtwarz.Cozaprzystojniak!
–Prawierok.
Patrzęnaniegozaskoczona,akiedychcęsięodezwać,dzwonijegokomórka.Przepraszamniegestem
dłoniisłyszę,jakrozmawia.Jawtymczasiedyskretniemusięprzyglądam.Wtychnowychdżinsachi
szarejkoszulcewyglądazjawiskowo.Poskończonejrozmowiewstaje.
–Muszęiść–mówi.
Kiwam głową. Chcę go zapytać, czy to Tony do niego dzwonił, ale na szczęście się powstrzymuję.
Pochylasięnadmoimleżakiem,ajazamieram.Przysuwatwarzdomojej.
–Miłosięztobąrozmawiało–szepcze,paręmilimetrówodmoichust.
Jegogłos…
Jegozapach…
Boże…Zachwilęznówstracęgłowę,aleniedajeminatoczasu:prostujesięiodchodzi,zostawiając
mnie z miną idiotki. Jeszcze dochodzę do siebie po tym pożegnaniu, kiedy słyszę hałas na wyższym
pokładzie. Unoszę wzrok i widzę Tita, mężczyznę, który jest z Tonym, a ten puszcza do mnie oko i
odchodzizszerokimuśmiechemnatwarzy.
Dlaczegopuściłdomnieoko?
Możesłyszał,comówimy?
Kiedy w końcu zostaję sama, nie mam już ochoty śpiewać. Chcę tylko, żeby opadła ze mnie
temperaturaichcęsięzapaśćpodpodłogęstatku.Taksięośmieszyćprzyfacecie!
Myślę… myślę i myślę, a im więcej myślę, tym bardziej jestem skołowana. Dzwoni mój telefon i
uśmiechamsię,kiedywidzę,żetomójprzyjacielLuis.
–Jaksięmiewamojamorskatulipanka?
Jegoradośćwywołujeuśmiechnamojejtwarzy.
–Dobrze,awy?
–Marco,wspaniale,grubiutkiirumiany.Je,śpi,srairośnie.Naszmaluchtosamasłodycz.
Śmiejęsię,kiedygosłucham.
–Zatorodziceledwieżyją.Zwłaszczaja.
–Cosięstało?
– Aj, moja mała, załatwiłem się. Parę dni temu spadłem na budowie, kiedy spadła na mnie belka, i
zwichnąłemsobienogę.
–OBoże!Cocipowiedziałlekarz?
– Dwa tygodnie zwolnienia z uniesioną nogą. Pojęcia nie masz, jaki jestem wściekły. Arturo mi
powiedział,żejeżelinieprzestanęsiętakzachowywać,towystąpiorozwódizabierzemałego.Oj,ten
mójchłopak,pójdzieżywcemdoniebazato,żemnieznosi.
Uśmiechamsię.ArturoiLuissąfantastycznąparąikochająsiętak,żeichmiłośćbędzieconajmniej
wieczna,tymbardziejteraz,odkądmająsynaMarca.
– No ale, nie rozmawiajmy o mnie. Zadzwoniłem, żeby dowiedzieć się, co u ciebie i u Grubciszka.
Lepiejjejjuż?
– Tak… – Myślę o tym, co powiedziała mi Coral. – Teraz czerpie z życia pełnymi garściami i jest
szczęśliwa.
Luisrozumie,comamnamyśli.
–Cotypowiesz?–chichocze.–MówiszomojejgrzeczniutkiejCoral?
–Właśnieoniej.Postanowiła,żeprzestajebyćromantycznaiżeterazbędziepraktyczna.Doszłado
wniosku,żeonaisekssąwielkimiprzyjaciółmi.
Luisparskaśmiechem.
–Cieszęsię.Korzystajzżycia,zanimcięzjedząrobaki.Pozatymzasługujenato.Należyjejsiętrochę
szaleństwa i tego, żeby myśleć tylko o sobie. A ty? Co u ciebie? Mów, jakiś przystojny marynarz na
pokładzie?
Jegopytaniamnierozśmieszają.Poznałamniemarynarza,aimponującegosyrena.Postanawiamprzejść
dosedna.
–Zgadzasię.Facetjestprzystojny,dojrzały,wysoki,czarnowłosy,seksowny…
– Przestań, przestań, bo wstanę, odszukam go i sobie zabiorę! – żartuje mój przyjaciel. – Więc
dlaczegozemnąrozmawiasz,skoromożeszzażywaćrozkoszyztymprzystojniakiem?
– Nie mam co z nim robić. Gdybyś ty tu był, spodobałbyś mu się bardziej ode mnie – odpowiadam,
przybitaswoimisłowami.
–Comasznamyśli,tulipanko?
Wiem,żeniemamwyjścia.
–Jestgejem–oznajmiam.
–Cotymówiiiiiiisz?
–To,cosłyszysz.
–Poważnie?
–Tak.
–Niewierzę!
–Luis,wiem,comówię.Niebądźupierdliwy.
Takiejinformacjipotrzebowałmójprzyjaciel,żebyodzyskaćrezon.
–Dalej,powiedzmiwszystko…wszystko…wszystko…–nalega.
–Niemazbytdużodoopowiadania.Zwróciłamnaniegouwagę,zarazjakwsiedliśmynastatek.Jest
nieprawdopodobnie seksowny i ma takie usta, że można je zjeść, co ci będę mówić… Gdybyś go
zobaczył,padłbyśzwrażenia!Kręcimnienamaksa,Luis.Nasamjegowidoktracęrozum.Wystarczy,że
gozobaczę,ipłonę.Wystarczy,żepomyślę,żegorozbieram,i…
–Tulipanko,namiłośćboską–ucina.–Jestemunieruchomiony,atyrozpalasznawetmnie.
Parskamśmiechem,słyszącjegoton.
–Któregośdnianakryłamgonagiego,jakbrałprysznicwkajuciepasażera,któryjestgejem,i,cóż…
resztęmożeszsobiedośpiewać.
–Nieźleeee…
–Cozarozczarowanie!
–Bardzomiprzykro,mojamała.
–Mniebardziej.Jużmiałamułożonyplaninic…wszystkodiabliwzięli.
–Spokojnie,mojakrólowo.Nastatkunapewnosąinnimarynarzezładnymciałemizgrabnymtyłkiem,
którzymoglibydoprowadzićciędoszaleństwa.
Chcącszukaćpozytywówtam,gdzieichniema,uśmiechamsię.
–Jestinny.Młokoswmoimwieku.NazywasięTomásicóż,byłocośmiędzynami,aletonietosamo.
Nie kręci mnie nawet w połowie połowy. Chodzi za mną, ale ja myślę tylko o Dylanie. Sam widzisz,
brazylijskiserial,jaknic.
–Kochanie,klinklinem,niepomyślałaśotym?
–Tak.
–Więcztymmłodymzapomnijodojrzałym,sekswielemoże.
–Alezciebieświntuch,cholerniku!–odpowiadam.
Luisparskaśmiechem.
–Słuchaj,tulipanko,jesteśnastatkunaśrodkumorzaimaszdwawyjścia:wzdychaćdoideału,który
jest gejem i nigdy… nigdy… nigdy nie da ci tego, czego chcesz, albo miło się zabawić z innym
marynarzem,choćbyimłodzikiem.Przemyślto.
–Przemyślę.
–Niemyśl,działaj!Bądźegoistką,jaknaszKopciuszekibawsię!
–Powiedziałam,żetoprzemyślę–powtarzam.
–Słuchaj,amożejestbiseksualny?
–Nie.Niejest.Próbowałamnatysiąc,tysiącsposobów,aleniereaguje!Pozostajeniewzruszonyna
mójurok.Małotego,półkobiecegopersonelurównieżpróbowało,alefacetjestzkamienia.Ipatrz,jaka
ze mnie idiotka, jakieś dziesięć minut temu prawie go pocałowałam, ale zrobił unik, a ja zostałam
rozedrgana.
–Aleakcjaaaaaaaa!
–Tak,tobyłopotworne.Cozawstyd.
–Słuchaj,tulipanko,powiedziałemci:uważam,żenatychmiastpotrzebujeszinnegomarynarza.
Jegoradawywołujeuśmiechnamojejtwarzy.Chcęsięodezwać,aleuprzedzamnieLuis.
–YaniroVanDerVall,anisięważtociągnąć.Jeżelinależydotakichjakja,musisztouszanować.Nie
manicgorszegoniżnękanie,jasne?
Kiwamgłowąiprzytakujędosłuchawki.Luismarację.Muszęodpuścić.Rozmawiamyprzezchwilęo
wszystkim, co przychodzi nam do głowy, i Luis mnie rozśmiesza. Przy nim nie można się nie śmiać.
Kiedysięrozłączam,upajamsięciszą,panującąwokół.Światłaportusąpiękne.Wtejchwiliodzywasię
mojakomórkaikiedynaniąspoglądam,widzęwiadomość:
„Kopciuszekskończyłbal.Możeszwracaćdokajuty”.
Wstajęiidęspać.
13.„Dopókiglinyniezapukają”
N
astępnegodniarozkładamserwetkidoobiadu,kiedywidzęRichiego,którywpadadorestauracjijak
burza,azanimdrugimężczyzna.Odrazuzaczynająrozmawiaćzmoimszefem,Zgredem.Tenrobigroźną
minę,spoglądanamnieikiwagłową.Richipodchodzidomnie.
–Cosięstało?–pytam,widzącjegominę.
–Potrzebujemycięwzespole.
Mojesercerobisalto.
– Davinia, jedna z wokalistek, dostała telefon z domu i musi pilnie opuścić statek helikopterem. Jej
ojcieczmarł,mówi,żejużniewróci.
–Biedna…
– Nie ma czasu do stracenia – ponagla mnie. – Rozmawiałem o tobie z ludźmi z orkiestry i
przekonałem,żejesteśosobą,jakiejpotrzebujemy.Szybko,chcącięprzesłuchać,ajeżelisięspodobasz,
zostaniesz!
Jestemsparaliżowana.
–Dobrze–udajemisięwydusićzsiebie,kiedywidzęminęRichiego.
–Idziemy,mojamała,cieszsię!Chcącięposłuchać.Widzisz,żemójszefrozmawiaztwoim.Jeżeli
przejdzieszpomyślnieprzesłuchanie,będzieszczęściązespołu.
Oszołomiona,chcęodpowiedzieć,kiedynaburmuszonyZgredpodchodzidonaszszefemRichiego.
– Proszę iść – zwraca się do mnie. – Ale proszę pamiętać, że nadal jestem pani szefem, i mam
nadzieję,żetambędziepanilepiejpracowaćniżtutaj.
Uśmiechamsięinicniemówię.Niewarto.Toszansa,jakiejpotrzebuję,iniemamzamiarujejstracić.
Rozpieramniebezgraniczneszczęścieiniewielebrakuje,żebymzaczęłaskakaćikrzyczećjakszalona.
Wchodzędokuchni,żebyopowiedziećotymszybkoCoral,którabijemibrawoimniecałuje.Później
wracamdoRichiegoijegoszefa.Pokażęim,nacomniestać.
Kiedyprzychodzę,wszyscyzorkiestrywitająmniebardzoserdecznie.Czekająnamnie.Szybkokażą
mizaśpiewaćparępiosenekzichrepertuaru,żebyusłyszećmojąbarwęgłosu.Podobaimsię.Widzęto
wichspojrzeniachipouśmiechach.Dziękitemunabieramwiększejpewnościsiebie.Przyjmująmnie.
Tak…tak…tak…Udałomisię!
Skończyłosięskładanieserwetekirozkładaniewidelców.
Wręczają mi śpiewnik z nadzieją, że będę znała kilka piosenek przewidzianych w dzisiejszym
występie.Kuichzaskoczeniu,amojemuszczęściuznamprawiewszystkie.
–Witamy,Yaniro.Maszniesamowitygłos.
Odwracam się i widzę Bertę, drugą wokalistkę, nieco ode mnie starszą. Jej mąż, Maxi, również
pracujeworkiestrze.
–Maszpotencjałwgłosie,dziewczyno–mówi.
Zachwyconajegosłowami,uśmiechamsię.
–Dziękujęwamobojgu,mamnadzieję,żewszystkodobrzewypadnie.
Berta,zprzyjacielskąminą,puszczadomnieoko.
–Napewnowypadnieświetnie.
Pokilkuchwilachpodająmipiosenki,którezaśpiewamywspólnie,te,wktórychbędęrobiłachórki,i
odbieramimowę,kiedyproszą,żebymwybrałatrzypiosenkizrepertuaru,którezaśpiewamsama.
Niezłypoczątek!
Zdenerwowanaczytamuważnielistęimamochotęzacząćskakaćzradości,kiedywidzęCry me out
PixieLott.Uwielbiamtępiosenkęijestwolna.WybieramteżFreedomGeorge’aMichaelaisalsęVivir
mi vida Marca Anthony’ego. Trzy różne melodie stworzone dla mojego głosu, którymi będę mogła
zabłysnąćiludziomsięspodobają.
Zespółijarobimyszybkąpróbęiwszyscyjesteśmyzadowoleni.Idealniespełniamichoczekiwaniai
podobaimsięmojaodwaganascenie.Widać,żemamdoświadczenie.
Aletegowieczorujestemzdenerwowana.
Tomójdebiutnastatkuwroliwokalistkiiczujęlekkiniepokój.Wporzekolacji,kiedymoikoledzy
pracująwCocoloco,jabiorępryszniciprzygotowujęsiędowystępu.Suszęwłosytak,żebybyłyproste,
dziś nie chcę loków. Kiedy kończę, ręka mi odpada. Gęsta ta moja czupryna! Później robię staranny
makijaż. Odkąd wsiadłam na statek, nigdy się nie malowałam, ale teraz muszę. Muszę dać z siebie
wszystko,żebyzwróconouwagęnamójgłosinamnie.
Kończęizadowolonaprzeglądamsięwmałymlusterku.Dawnotakniewyglądałam!
Zadowolonawkładambiustonoszzwkładkamiisukienkę,którąpożyczyłamiBerta.Jestdługa,czarna,
z cekinami i seksownym rozcięciem z boku, które zaczyna się na początku uda i przez które z
przyjemnościąwystawiamnogę.Aleseksy!Dotegoczarneszpilkinadziesięciocentymetrowymobcasie.
Efektjestolśniewający!
W takim stroju czuję się silna, elegancka i seksowna. Nie ma nic wspólnego z uniformem kelnerki z
plakietką.
O wpół do dziewiątej już bardziej pewna siebie otwieram drzwi kajuty i z zaskoczeniem widzę
Dylana, opierającego się o ścianę. Jest, jak zawsze, powalający, a jego obecność wprawia mnie w
zdenerwowanie.On,widzącmnie,odsuwasięodściany.
–Coturobisz?–pytam.
Patrzynamniebeznajmniejszegoskrępowania.Mierzymojeciałowzrokiem,wodzinimporozcięciu
zboku.
–Czekamnaciebie–mówiwkońcu.
Jego odpowiedź mnie zupełnie zaskakuje. Zaskakuje mnie jeszcze bardziej, kiedy wyciąga rękę i
głaszczemojewłosy.
–Maszpięknewłosy–mówi.
–Dziękuję.
Pochwilimilczenia,kiedyniewiem,copowiedzieć,Dylanodzywasięzszelmowskąminą.
–Niewidziałemcięcałydzieńaniwkuchni,aniwrestauracji,pytałemociebieidowiedziałemsię,
żeprzeszłaśdoorkiestry.Chciałemcipogratulować.
Jego wzrok znów wędruje po moim ciele. Matko kochana, jak też łomocze mi serce. Czuję, że nie
pominąłanicentymetra.Wkońcuznówzawieszawzroknadługimrozcięciusukni.Uśmiechamsię,kiedy
docieradomnie,jakijestzaskoczonymoimnowymwizerunkiem.
Jestgejem,Yanira,tłumaczęsobie.Pamiętaj,żejestgejem.
Jestem zdenerwowana. On mnie przyprawia o zdenerwowanie, ale chcę rozładować napięcie.
Obracamsięwkołokokieteryjnie,żebyzaprezentowaćmójeleganckistrój.
–Oddziśwreszciebędęrobićto,colubię,toznaczy:śpiewać–mówię.
–Tylkonieodfruń.
Jegouwagasprawia,żeprzestajęsięuśmiechać.
–Doczegopijesz?
Dylanmilczyprzezchwilę.
– Radzę ci tylko, żebyś, kiedy będziesz robiła to, co lubisz, pozostała sobą i żebyś podejmowała
samodzielnedecyzje–mówiwkońcu.
Patrzęnaniego,czekającnacoświęcej,alesięnieodzywa.Patrzytylkonamnie.Działaminanerwy.
–Cośjeszcze?–pytam,kiedyniejestemwstanietegodłużejwytrzymać.
Jegooczymnierozpraszają.Jegozachowaniemniepeszy.Wjednejchwiliczuję,żewpatrujesięwe
mnienieruchomo,jakbychciałodemnieczegoświęcej,achwilępóźniejodwracawzrokobojętnie.
Faceci!Apodobnotomyjesteśmyskomplikowane…
–Acotozapiękność?–słyszęnagle.
Odwracam się i widzę Tomása. Uśmiecham się i mrugam zalotnie. Tego, owszem, doprowadzam do
szaleństwa. Nie patrząc na Dylana, który nie ruszył się z miejsca, podchodzi do mnie, chwyta mnie za
rękęikażemizrobićjeszczejedenobrót.
– Matko Boska, pięknie wyglądasz! – wykrzykuje, nie zważając na nic. – Wieczorem, po występie,
pójdziemygorazemuczcićbutelkądobregowina,cotynato?
–Wolęwodę–odpowiadamzprzekorą.
Tomás,rozbawiony,uśmiechasię,ajaodwzajemniamuśmiech.MamprzedsobąDylana,mężczyznę,
któregopożądam,aobokmnieTomása,mężczyznę,którypożądamnie.Cozaniesprawiedliwość!Przez
kilkaminutTomáswychwalamniepodniebiosaiwswoichuwagachdajedozrozumienia,żemiędzynim
amnącośjest.Dylannadalsięnierusza.Słuchaniewzruszony.Myślę,żegotoaniziębi,anigrzeje.Czy
jestzadowolony,czysmutny.Jegotwarzniewyrażazupełnienic!
W końcu spogląda w sufit, dotyka krótkich, ciemnych włosów i, nie zwracając uwagi na Tomása,
mówiprzedodejściem:
–Powodzenianascenie.Przyjdęposłuchać,jakśpiewasz.
Patrzę,jakodchodzi.
–Cozadziwnyfacet!–wykrzykujeTomás.
Ciekawimnieto,copowiedział.
–Dlaczego?–pytam.
Chwytamniewpasieiprzyciągadosiebie.
–Paręmiesięcyjesteśmyrazemnastatkuiprawieniconimniewiem–odpowiada.–WedługFrana,
któryznimpracuje,raczejniezadajesięzludźmi.Dziwnytyp,małomówny.
Kiwamgłową.Towiem.
Jeżeli czegoś jestem pewna, to tego, że Dylan nie jest lwem salonowym. Próbuję uniknąć tego, do
czegozmierzaTomás.
–Muszęiść–mruczę.–Niechcęsięspóźnićpierwszegodnia.
–Spotkaszsiępóźniejzemną?
Chcęodpowiedzieć,aleniedopuszczamniedogłosu.
–Piękniewyglądaszwtejsukni,niemogęsiędoczekać,kiedybędęmógłwsunąćpodniąręce.
Propozycja mnie podnieca. Dziś jestem zadowolona i seks byłby dobrym zakończeniem imprezy.
Uśmiechamsię.
–Przyjdźpomnie,jakskończysięwystęp–mówię.
Tomáskiwagłową,spoglądająclubieżnie,ajaruszamzuśmiechem,myśląc:dlaczegonie?
Występtrwagodzinę,ajadawnonieprzeżyłamtakiejradości.Tańczyłam,śpiewałamiśmiałamsięz
moiminowymikolegami,akiedyrozbrzmiewająpierwszeakordyCryMeOut,wiem,żenadeszłamoja
chwila.Bertaijejmążcofająsięwgłąbsceny,światłagasnąijednoskupiasiętylkonamnie.
Zzamkniętymioczami,oślepionareflektorem,zaczynamśpiewać.
Mójgłosoddajeosobistycharakterpiosenki.
Uśmiechamsię.
Jestemszczęśliwa!
To,corobię,sprawiamiradośćiwtejpiosencestaramsięprzekazaćto,coczuję.Pasażerowietańczą
przytuleni,ajazprzyjemnościąpatrzę,jakniektórzysięcałują,kiedyśpiewam.Upajamsięmagią,którą
czujępodczasśpiewaniaistaramsię,żebyodczulijąwszyscy,którzymniesłuchają.Ściskammikrofon,
zdejmuję go ze statywu i zaczynam przechadzać się po scenie, upajając się muzyką. Cieszę się kolejno
każdąpiosenką,akiedyprzychodzikolejnaVivirmivida,śpiewając,tańczęsalsęnascenie,aludzieze
mną.Oniteżsięcieszą.
Podczas jednego z ruchów w błysku światła widzę Dylana z boku sali, opierającego się o futrynę.
Słuchamnie.Totylkosekunda.Chwila.Alegowidziałam.
Myśl,żeprzyszedłdlamnie,sprawiamiprzyjemnośćipiosenkacieszymniepodwójnie,kiedyrazemz
orkiestrądostosowujemysięidealniedorytmusalsy.Kiedykończę,publicznośćbijebrawo,ajaczuję
sięwyjątkowo.Godzinępóźniej,powystępie,wszyscykoledzyzzespołumigratulują.Spodobałimsię
mój głos, sposób poruszania się na scenie i zaangażowanie publiczności. Nie jestem nowicjuszką. To
widaćisąmiwdzięczni.
Jestem w siódmym niebie po tych wszystkich pochwałach. Schodzę ze sceny i spotykam Tomása.
Czekanamnie.Pochodzi,nieprzestającbićbrawa.
–Niesamowite,Yaniro.Niesamowite.
Uśmiecham się. Nie mogę przestać się uśmiechać, ale bezwiednie szukam wzrokiem tego, kogo nie
powinnam.
Tomásnieokazujepubliczniewięcejzażyłości,niżpowinien.Wie,żetozostałobyźleodebrane.
– W mojej kajucie mam kubełek ze wspaniałym szampanem, którego wziąłem z kuchni. Jeżeli mi
pozwolisz,skropięnimtwojeciało,apotembędęgospijał.
Jegosłowamniepodniecają,nakręcają,rozpalają.Chociażwolę,żebyszampanaspijałzemnienieon,
tylkoDylan.Aleniemogętakdalejmyśleć.
–Świetnypomysł–uśmiechamsię.
Kiwa głową, ale kiedy ruszamy, podchodzi do mnie dyrygent i się zatrzymuję. Mówi, że jest
zachwycony,żedonichdołączyłam.Wtejchwilidzwonimojakomórka.Wiadomość.
„TuTomás.CzekamnaCiebiewkajucieB62”.
Kiwam głową i widzę, że odchodzi, a ja dalej rozmawiam z moim nowym szefem. Dziesięć minut
później ruszam dalej, ale postanawiam wyjść na chwilę na pokład, żeby zażyć trochę świeżego
powietrza.
Jestem strasznie rozemocjonowana po koncercie. Zdejmuję buty, bo strasznie się w nich męczę. Idę
boso przez pokład i zatrzymuję się tam, gdzie kilka wieczorów wcześniej Dylan zrobił unik, kiedy
chciałamgopocałować.Cozawstyd!
–Chcecisiępić?–słyszęnagle.
Odwracam się i widzę obiekt moich najskrytszych pragnień, który podchodzi do mnie z dwoma
kieliszkami w jednej ręce i wiaderkiem z butelką w drugiej. Szkoda, że ten nie chce oblać mnie
szampanem, myślę. Podchodzi do mnie z uśmiechem na ustach, który odbiera mi mowę. Bez obcasów
dosięgammubrody.Stawiawiaderkonastolikuiniepytając,przysuwadwależaki.Późniejwyciągami
butyzdłoni,odkładajenaziemię,sadzamnie,włączaswojegoiPodairozbrzmiewacudownamuzyka.
Patrzęnaniegozachwycona,aonsiadanadrugimleżaku.
–Maxwelljestamerykańskimpiosenkarzemrhytmandbluesa,jegoojciecjestPortorykańczykiem.Jak
widzisz, moja krew daje o sobie znać – dodaje, widząc, że się uśmiecham. – Jego pierwszą płytę,
Maxwell’sUrbanHangSuite,podarowałmimójstarszybratiodtejchwilinieprzestałemgosłuchać.
Tapłytaukazałasięwdziewięćdziesiątymszóstymroku,awkolejnymnagrałsesjęnażywozeswoimi
melodiami dla MTV Unplugged. Mama nas zabrała i mogliśmy go posłuchać na żywo. To relaksująca
muzyka,zmysłowa,ajegogłosjestcudowny.
NaglerobięsięzazdrosnaotegoMaxwella.Ja,zazdrosna?Słuchamgo,oniemiała.Widać,żetencały
Maxwellkręcigobardziejniżja.Dylanopowiadaotymmuzyku,mnienieznanym,przezdobrąchwilę,aż
wkońcuspoglądanamnie.
– Kiedy słuchałem, jak śpiewasz, poczułem to samo, co czuję, gdy słucham jego. Poczułem się
odprężony.
Cóż,pomyłkaaaaa!
Niechcęgoodprężać…Chcęgopodniecać!
Podajemikryształowykieliszek.
–Chceszmnieupić?–pytam,biorącgozjegodłoni.
Patrzynamnierozbawionyikręcigłową.
–Nie.
Bezsłowawyciągazwiaderkabutelkęzwodą,dokładnietaką,jakiejzabroniłmipićZgredparędni
wcześniej.
–WodaniegazowanaElsenham–dodajenonszalanckimtonem.–Zniskązawartościąpotasu,bogataw
wapń,żelazoistront.
Rozśmieszamnie.Widać,żezwracauwagęnadetaleiżeusłyszał,żeodmawiałamTomásowi,kiedy
zaproponowałmiszampana.Przyglądammusięzkieliszkiemwdłoni.
–Skądwziąłeśbutelkę?–pytam.
–Zmagazynu.
Parskamśmiechem.
–JaknasdorwieZgred,będzieniezłajazda–szepczę.
Dylansięuśmiecha.Maniewiarygodnyuśmiech.
–Próbowałaśkiedyśwcześniejtejwody?–pyta.
– Nie – odpowiadam, kiedy napełnia mi kieliszek. – Na ogół piję wodę z kranu. Czasami kupuję w
supermarkecie.
–Spróbuj.Jestwyśmienita.
Chwileczkę.Jakifacetużywasłowa:wyśmienita?Zakażdymrazemwidzęwnimwięcejcechgeja.O
Boże,ależal.Robięto,ocomnieprosi,irzeczywiście,jestbardzodobra!
–Mójojcieczawszepowtarza,żewodarozjaśniaumysł,niesądzisz,żetakjest?–pyta.
Tegomiwłaśniepotrzeba:jasnościumysłu.Kiwamgłową,rozbawiona.
–Twójtatamacałkowitąrację.
Zmysłowamuzykacałyczasrozbrzmiewawokółnas.Dylanznównapełniakieliszki.
–Wzniesiemytoast?–pyta,gdysięnieodzywam.
–Wodą?
–Tak.
–Ażtacyjesteśmybiedni,żebywznosićtoastwodą?–rzucam,alenimzdążyodpowiedzieć,dodaję:–
Niewiesz,żetoprzynosipecha?
–Toastwzniesionywodąprzynosipecha?
Kiwamgłową,rozbawiona.
–Dziękujęzawodę,aletoastuniewypiję.Jestembardzoprzesądnaimoimzdaniempewnychrzeczy
nigdynienależyrobić,ijaichnierobię.
Dylansięuśmiecha,popijającwodę.
–Naprzykładjakich?
Ja też wypijam spory łyk z kieliszka, odstawiam go na biały plastikowy stolik i odgarniam włosy z
twarzy.
–Niewznoszętoastówwodą–wyjaśniam.–Uważam,żebynierozsypaćsolinastół,botoprzynosi
kłopoty.Nieśpięprzyblaskuksiężyca,bopodobno,jeżelisiętorobiwielerazy,możnastracićrozum.
Nigdy nie oglądałam panny młodej przed ceremonią, żeby nie przynieść jej pecha i, oczywiście, sama
nigdy nie wkładałam sukni ślubnej, żeby nie ściągnąć pecha na siebie. Szczególnie trzeba uważać z
lustrami,borozbiciegrozisiedmiomalataminieszczęścia.Wpiątektrzynastegostaramsięnierobićnic
ważnego. Nigdy nie otwieram parasola w domu, żeby nie ściągnąć zła. Nie mieszam ozdób złotych i
srebrnych, bo złoto i srebro, pech na pewno. Nigdy nie kładę torebki na ziemi, żeby mi pieniądze nie
uciekały.Nieśpięwskarpetkach,ajeżelikiedyśzostanęwdową,nieubioręsięnaczarnonapogrzeb.
Dylanjestoszołomiony.Jegominajestbezcennapotymwszystkim,cowłaśnieusłyszał.
–Adlaczego,jeżelizostanieszwdową,nieubierzeszsięnapogrzebnaczarno?–pytazaciekawiony.
Wypijamkolejnyłykwody,którasmakujewybornie.
– Babcia Nira mi powiedziała, że wdowa, która nie ubiera się na czarno, nie pozwala powrócić do
niejduchowimęża,aponieważniemiałałatwegożyciazdziadkiem,nieubrałasięnaczarnoimówi,że
jej nie nachodził. Więc jeżeli kiedyś wyjdę za mąż, w co bardzo wątpię, bo te klimaty mi nie
podchodzą…posłuchamjej!
Terazjestjużzupełniezszokowany.
–Adlaczegoniemożnaspaćwskarpetkach?–pyta.
–Bośpiąwnichtylkozmarli,jeżelitozrobisz,prosiszsięośmierć.
Po jego twarzy i minie widzę, że nie wierzy w to, co słyszy. W końcu wybucha gromkim śmiechem.
Niewiem,czysięobrazić.
–Muszęcipowiedzieć,żewtakimraziejestemdlaciebieprawdziwymprzekleństwem–mówi.
–Dlaczego?
–Borobięwieleztychrzeczy,którychtyunikasz.
–Cośtakiego!
– Tak. Wznosiłem toast wodą z ojcem nie jeden raz. Uwielbiam spać pod gołym niebem w blasku
księżycai,oilemniepamięćniemyli,więcejniżrazspałemwskarpetkachpodczasjednejzpodróżyna
Antarktydę.
–ByłeśnaAntarktydzie?
–Tak.
–Tomusibyćprawdziwafrajda–komentuję,rozmarzona.
Dylankiwagłową,uśmiechasięiwstaje.Wyciągadomnierękę.
–Tańczysz?
Patrzęnaniegooniemiała.
–Chodź,zatańczzemnątępiosenkę–nalega.
Podajęmurękęjakautomat,aonmnieprzyciągadoswojegociałaimruczymiwusta:
–TillTheCopsComeKnockin'tomojaulubionapiosenka.
Matko jedyna, nie wytrzymam! Boże… ten facet doprowadzi mnie do szaleństwa. Bez słowa
przysuwamsiędoniegoizaczynamporuszaćsięwrytmspokojnej,zmysłowejpiosenki,ajegozapach
przenikamniecałkowicie,mojepodniecenierośnie,rośnieirośnie,dogranicwytrzymałości,iodbiera
misiły.Podobamisię,podniecamnieto,żejestemodniegoniższa.Owszem,wiem,żejestgejem,ale
mniekręci,rozpalainiemogęnicporadzićnato,żeczujęto,coczuję.
–Podobacisiętapiosenka?–pyta.
–Tak–odpowiadamledwiesłyszalnymgłosem.
Dylanprzyciskamniemocniejdosiebie.
–Mojamamazawszemówiła,żekiedyczłowiekjestszczęśliwy,słuchamuzyki,alekiedyjestsmutny
albozrozpaczony,rozumiesłowapiosenki.
Zgadzamsięznim.Jegomatkamiałaświętąrację.Niemamodwagioderwaćbrodyodjegoramienia.
Wiem, że jeżeli to zrobię, będę chciała go pocałować, a nie chcę, żeby znowu zrobił unik. Ale Dylan
mniekusi.Prowokuje.Muskanosemmojewłosy,jegowargiprzyprawiająmnieodrżenie.Niewiem,w
cogra,alewiem,żewmojągręniebędziechciałzagrać.
Jego dłoń przesuwa się powoli po moich plecach, ale zatrzymuje się tam, gdzie się kończą. Nie
dobierasiędomnie,nierobinicnieprzyzwoitego,poprostuzemnątańczy,ajaczujęwładzę,jakąma
nademną.
Kiedy piosenka się kończy, kulturalnie zaprasza mnie, żebym usiadła z powrotem na leżaku, a ja się
śmieję ze zdenerwowania. Biorę kieliszek i piję wodę, ale drży mi ręka i część wody ląduje na moim
dekolcie.Znówsięśmieję.Alezemnieniezdara!
–Wielurzeczyomnieniewiesz,Yaniro–oznajmianagleDylan.
Patrzę na niego, wycierając dekolt, i milczę. Nie jestem w stanie się odezwać. On patrzy na mnie,
czekając,żebymcośpowiedziała,ajapostanawiambyćszczeraiwyjawićmu,żeznamjegotajemnicę.
Musiprzestaćsięprzymniezachowywaćjakmężczyzna,booszaleję.Odstawiamkieliszeknastół.
–Muszęcicośpowiedzieć–zaczynam.
–Słucham–odpowiadagłosem,którysprawia,żewzdycham.
–Wiemotobiepewnąrzecz.
–Jaką?
–Któregoświeczorucięwidziałam.
–Tak?Gdzie?–pyta,wbijającwemniewzrok.
Dalej!
Denerwujęsiętym,żemuszęwejśćnagrząskigrunt.
– Chcę, żebyś wiedział, że nikogo nie oceniam z powodu jego preferencji seksualnych – wyjaśniam,
najpierw wzdychając. – Powiem więcej, mam świetnych przyjaciół, Luisa i Artura, którzy są
najwspanialszymiludźmi,jakichwżyciupoznałam.
Widzę,żeDylanmarszczybrwi.
–Nierozumiem–mruczy.
Niedobrze!
Wypijamłykwody.Cojawyprawiam?Muszęodkaszlnąć,unoszębrodęimówięjasno,żebytesłowa
wkońcudotarłydomojegocholernegociałaiżebyprzestałopłonąćnajegowidok.
–Znamtwójsekret.
–Oczymtymówisz?–warczylodowatymgłosem.
–Dajspokój,Dylan,nieudawaj.Doskonalewiesz,oczymmówię.–Przysuwamtwarzdojegotwarzy.
–Spokojnie–szepczę.–Odemnieniktsięniedowie.
Blednienachwilęiwstaje.
–Oczymtymówisz?–powtarza.
Wypierasię.Biedak.Alemusisięczućniezręcznie.Nawetmigożal.Próbujęzachowaćspokój.
–Niepodnośgłosu–szepczę.–Powiedziałamci,żetwójsekretjestbezpieczny.
–Możeszmipowiedzieć,jakisekretmasznamyśli?
Marszczybrwi…Jamrugam.
Uśmiechamsię…Onnie.
Dzwonimojakomórka.NowawiadomośćodTomása:„Pospieszsię.Szampanczeka”.
Dylan,którystoiprzymnie,czytawiadomość.
–Cholera!–krzyczy.
Patrzę na niego. Minę ma, co najmniej, pogardliwą. Wstaje z leżaka i zaczyna spacerować po
pokładzie.Robikółko,patrzynamnieirobinastępne.
Widać,żebardzogowzburzyłoto,żeznamjegosekret,dlatego,gdysiędomniezbliża,powtarzam:
–Słuchaj,twojatajemnica…
–Jaksiędowiedziałaś?!
–Toniemaznaczenia,Dylan.
Chwytamniezałokieć,przyciągadosiebieisyczymiwtwarz:
–Niktotymniewie.Jeżeliktośsiędowie,będęwiedział,żetoty.
Kiwamgłową.Niesamowiciezależymunatym,żebytajemnicaniewyszłanajaw.
–Spokojnie–mówię.–Odemnieniktsięniedowie,żejesteśgejem.
Przeszywamniewzrokiemiwidzę,żetosłowomusięniepodoba.Próbowałamjeominąć,starałam
sięprzekazaćmuto,cowiem,niewypowiadająctegosłowa,alewkońcuwyszłozmoichust.
Dylan mruga zdezorientowany, ale w ciągu kilku sekund mina mu się zmienia i widzę, że na jego
twarzypojawiasięlekkiuśmiech.
–Dziękujęcizadyskrecję,Yaniro.
Uśmiechamysięoboje.
–Jaksiędowiedziałaś?–pyta.
Robiękrokdotyłuidotykampupąburty.
– Miałam dyżur w kuchni i Tony zamówił kanapki i… cóż, zauważyłam twoje ubranie na podłodze,
twojąplakietkęnastolikuiusłyszałamodgłosprysznica.Askoroonjestgejem…–Przewracamoczamii
kręcęgłową.–Iwszystkostałosięjasne…Alepowtarzam,niemartwsię,mniemożeszufać.
Przezkilkasekundpatrzymysobiewoczy.Aleonmaoczyska,świętyBoże!Alerozumodbierająmi
jego usta. Co ja bym dała za to, żeby móc gryźć z rozkoszą te cudowne, kuszące wargi. Nie wiem, co
chodzi mu po głowie, ale wiem, co krąży w mojej: seks! W końcu, po paru sekundach napięcia, które
wprawiamniewosłupienie,kiwagłowąiprzysuwasiędomnietak,żesercewalimijakoszalałe.
–Dziękuję.
Jestemoszołomionajegobliskością,jegozapachem,kulturą.
–Niemazaco–udajemisięwydusić.
Komórkadzwoni.KolejnawiadomośćodTomása:„CzekamnaCiebierozpalony".
Dylanznówjąwidziipyta,przysuwającsiędomniejeszczebliżej:
–Poważniemaszzamiarsięprzespaćztymgogusiem?
Kiwamgłowąbezwahania.Wkońcujaznamjegosekret.Niesądzę,żebyonwydałmój.
–Każdymapotrzeby,tyzaspokajaszswojenaswójsposób,zkimmaszochotę,ajarobiętonaswój
sposób–odpowiadam,uwięzionapomiędzybarierkąanim.
CiałoDylanaocierasięomojeiczujęjegoerekcję.
OBoże…OBoże…Czyżbytoprzezemnie?
Jestemzahipnotyzowanajegowzrokiem,bliskościąizapachem.Onniebezpiecznieprzysuwawargido
moichi,bezzastanowienia,cmokamnieprzelotnie.
Otwieramusta,oszołomiona.
–Corobisz?–pytam.
Dylandelikatniekładziedłonienamojejtaliiiodpowiadamiwusta:
–Próbujętwojegosmakuiciebie.Przyznaję,żepociągaszmniejakokobieta…
No…no…no…
PlanAwłaśniezostałreaktywowany.
Jestgejemczymożejestbiseksualny?
Nie przestaje trzymać mnie w pasie i czuję, że przyciska mnie do siebie, a ja mam ochotę krzyczeć,
czując jego pulsujący członek. Nie daje mi nic powiedzieć ani o nic zapytać. Przysuwa się znów do
moichwargiprzygryzajezprawdziwądesperacją.
Bógistniejeeeeeeee!
Niemarnujęokazjiiotwieramusta,żebygoprzyjąć.Wtejchwilijegopreferencjeseksualneniemają
dlamnieżadnegoznaczenia.Liczysiętylkochwila.Upajamsięnią.Przeżywam.Czuję.
Jegopocałunekjestnamiętny…
Gorący…
Jegowarginależądomnie.Przygryzamjetak,jakodjakiegośczasupragnęłam.Jegodłoniezaczynają
wędrowaćpomoimcieleijednaodnajdujeseksownerozcięciezbokucekinowejsukienki.Dotykamoich
ud,przesuwasiędomojejpupyiściskają.
Oj,tak,mójmały!Nieprzestawaj.
Chcęsiępoddaćżądzy.Rozchylamnogi,ajegodłońprzesuwasiędomiejsca,wktórymchcęjączuć.
Nieprzestającmniecałować,przesuwapalecdomoichmajtekidotykamnieprzeznie.
Cholera,alemiłoooooo!
ZmoichustwydobywasięwestchnienierozkoszyiDylanspoglądanamnie.Dotykaczołemmojego.
–Podobacisię–mruczy.
Kiwamgłową.Jakmogłabympowiedzieć:nie?
–Podobałobymisiębardziej,gdybyś…–dodajęzupełniebezwstydnie.
–Cieszsięchwilą–ucina,przesuwającmojemajtkinabokiwsuwapalecdomojegownętrza.
Chwytam go za ramiona, kiedy jego palec wsuwa się we mnie i wysuwa, a ja mam przed oczami
gwiazdkizrozkoszy.
Zmysłowamuzyka,Dylanijegopalecwemniedoprowadzająmniedoszaleństwa.Szukamjegowargi
przygryzam dolną jak wilczyca. Na pewno zrobię mu krzywdę, ale nie mogę się pohamować. Po kilku
sekundachwypuszczamnie,ajawypuszczamjegowargę,onjejdotyka.
–Niemożemy…–mruczy.
Chcęzrozumieć,comówi.
Chcęzrozumiećjegoograniczeniawseksiezkobietą.
Alechcę,żebytotrwałoiżebymnieposiadł.
–Niezostawiajmnietak.
–Niepowinienem…
–Nieprzerywaj–domagamsię,urażona.
Dylansięuśmiechapółgębkiemiszepcze,przysuwającnosdomojego:
–Jesteśbardzoseksowna,kiedysięzłościsz.
Zmojegownętrzawydobywasięjęk.Wcoongra?
Widzę, że się zastanawia. Patrzy na mnie, zanurza dłoń w wiaderku i z niebezpiecznym uśmiechem
przyciągamnieznówdosiebie.
–Grymaśnica–mówi.
Jegodłoń,wilgotnaizimna,szybkowracatam,gdziebyławcześniejimniemasturbuje.Ułatwiammu
dojście,rozchylającuda.
O,tak!
Wiatr mierzwi mi włosy. Całuję go. Przygryzam mu wargi i zmuszam, żeby otworzył usta. Serce mi
łomoczeinagleczuję,żeżyję…Wreszcieżyję.
Chcę go dotknąć. Muszę to zrobić. Przesuwam dłoń, kładę ją w jego kroku i dotykam członka przez
spodnie.Tak…tak…tak…Taklubię!Jestzupełniesztywny,amnieskręca,żebywsunąćrękędośrodka
idotknąćjegodelikatnejskóry.
Dylanwydajezsiebiemęskijękicofamojądłońzeswoichspodni.
–Chwyćmniezaramiona–rozkazuje.
–Alechcę…
–Pozwólmisięrozkoszowaćkobietą–nalega,żebymnieuciszyć.
Kobieta.Dlaniegojestemtylkotym:jakąśkobietą.
Jestgejemimuszęsięztympogodzić!
Ajednakjesteśmyturazemidajemysobierozkoszbezzakończenia,ojakimmarzę.Nagledobiegają
nasgłosyiDylanbłyskawicznieodciągamnienabok,gdziejegociałoiciemnośćnaskryją,ajegopalec
wmojejpochwieimójjęzykwjegoustachnieprzestająbadaćnowychobszarów.
Potworny żar rozlewa się po moim ciele, a kiedy czuję, że jego palce zatrzymują się na mojej
łechtaczceiściskająją,żareksploduje,aznim,mojarozkosz,ajapozostajęwjegoramionachzupełnie
bezsił.
–Grymaśnica–słyszę,jakmówimidoucha.
Kiwamgłowąisięuśmiecham.
Pokilkuminutach,kiedyobojedochodzimydosiebie,wyciągadłońspomiędzymoichnógiwidzę,że
wycierająchusteczkąhigieniczną,którąwyjmujezkieszeni.
Niewiem,copowiedzieć.
Niewiem,comyśleć.
Cozrobiliśmy?
Nasze spojrzenia się spotykają. Mam ochotę krzyczeć z satysfakcji, ale nagle wszystko kończy się
równiegwałtownie,jaksięzaczęło.
–Tosięniemożepowtórzyć–mówiDylan,wypuszczającmnie.
Patrzęnaniegooszołomiona,pobudzona.
–Przecieżtytozacząłeś–zauważam.–Ale…
Patrzynamnieigestemdłoniprosi,żebymzamilkła.Stoimywodległościkilkucentymetrówodsiebie.
–Mamnadzieję,żepotym,cosięstało,dziświeczoremniebędzieszpotrzebowałaTomása–mówi.
Robikrokdotyłuzminą,którejniejestemwstanieodgadnąć.
–Dobranoc,Yaniro–mówiiodchodzi.
Z oczami jak spodki i palącym pożądaniem patrzę, jak ten imponujący mężczyzna, który chwilę temu
mniecałowałilubieżniemasturbował,oddalasięodemnie.
Oszołomiona tym, co się stało, unoszę brodę, biorę iPod, z którego rozbrzmiewa muzyka i idę przez
pokład.MijamsięzTonymiTitem,którzysiędomnieuśmiechają,ajaodwzajemniamichuśmiech.Idę
prostodomojejkajuty.Potym,cosięstało,niechcęiśćdokajutyTomása,alewgłowiemammętlik.Co
jazrobiłam?
Idę zamroczona, a kiedy docieram do pokoju i chcę porozmawiać z Coral, mina mi rzednie, kiedy
widzę,żejejniema.Namoimłóżkuzostawiławiadomość:
„Wrócęzagodzinę.Odpoczywajibądźgrzeczna”.
Grzeczna?!
Na miłość boską, chciałabym być niegrzeczna! Strasznie niegrzeczna z Dylanem. Moja komórka
odzywa się znowu. Tomás. Czeka na mnie. Ale nie chcę do niego iść. Wysyłam mu wiadomość,
odrzucającjegopropozycję,iwyłączamkomórkę,żebymnieniedręczyłizostawiłwspokoju.
Zdejmujęsuknię,butyikładęsięnałóżkuwsamychmajtkach.Jestgorąco,araczej:mniejestgorąco!
Patrzę na barierki górnego łóżka, w myślach jeszcze raz przeżywając to, co się wydarzyło. Jego smak.
Jego dotyk. Jego namiętność, kiedy mnie całował. Wyrywa się ze mnie jęk, kiedy czuję, jak poduszka
ocierasięomojepiersi.Jestempodniecona.
Dylandoprowadziłmniedoszaleństwa.Kiedysobiewyobrażam,doczegomogłomiędzynamidojść,
gdybypragnąłmniejakheteroseksualnymężczyzna,podskakujemiciśnienie,amojeserce,nadktórymi
takniepanuję,zaczynaszybciejbić.
Fantazjując na jego temat, przygryzam wargi, na których jeszcze czuję jego smak. Ogarnia mnie
straszna ochota, żeby się dotykać i zabawić. Zamykam oczy i zaczynam pieścić włosy, wyobrażając
sobie,żerobitoon.Czujęgo.Pokilkusekundachmojedłonie,któresąjegodłońmi,przesuwająsiępo
mojejszyiipiersiachizatrzymująsięnabrodawkach,któresątwardeitkliwe.Ściskająje.Masują.Nie
otwieramoczu.Dłoniezsuwająsięterazwdółpobrzuchu,któryczulepieszczą,apotemkierująsiędo
wewnętrznejstronyudijerozchylają.
Och,tak…tak…
Czuję ogromny żar pomiędzy nogami. Dysząc, dotykam się przez majtki. Czuję, że są wilgotne.
Otwieramoczy.Dłużejniewytrzymam.Wstaję,wyciągamwalizkęzmałejszafyiwkosmetyczceszukam
różowegowibratora,którynazywamRosomakiem,nacześćHugoJackmana.
–Dzisiajpracujesz,Rosomaku–szepczę,ściągającmajtki.
Włączam iPod i szukam zmysłowej piosenki, do której tańczyłam z Dylanem na pokładzie statku.
Znajdujęją,zamykamoczyiodżywawemnieżądza.Kładęsięnałóżku,pieszczęłechtaczkęopuszkami
palców i wzdycham, kiedy przypominam sobie, jak robił to on. Ta część ciała jest nadal wilgotna.
Okrężne ruchy wywołują mój jęk. Włączam Rosomaka, rozchylam nogi i krzyczę, kiedy kładę go w
miejscu,któregodotykałDylan.Przepełnionapragnieniemodkrywam,żekażdyruch,każdamyślikażdy
jęk,którywydobywasięzmoichust,jestpełenniego.Dylana.
Wibracjesiępotęgują,aznimimojarozkosz,satysfakcja,szaleństwo.
Jęczęjegoimię…
Słyszę,jakmówimi:„Rozkoszujsięchwilą”.
Przypominamsobiejegowargi,jegooczy,twardośćpomiędzyjegonogamiifantazjując,wijęsięna
łóżku, kiedy wstrząsają mną fale rozkoszy. Przeżywam orgazm i przygryzam sobie wargi, słysząc w tle
zmysłowąpiosenkęMaxwella.
Przypominam sobie, jak przygryzałam jego wargi, i jęczę jeszcze głośniej. Rozkosz eksploduje we
mnieiczujęwilgoćnaudach.PozwalamRosomakowiupaśćnałóżkoiwiem,żeosiągnęłamto,czego
chciałam,alenadalpragnęDylana.
14.Byłowarto
K
iedy następnego dnia dzwoni budzik, wydaje mi się, że umieram. Coral, jak zwykle, wstaje pełna
energii. Umyta i ubrana wychodzi. Ponieważ pracuje w kuchni, zaczyna bardzo wcześnie. Kiedy drzwi
sięzamykają,jazwijamsięzpowrotemwmoimłóżkuizasypiam.Mniezmieniłysięgodzinypracy,więc
muszęzacząćinaczejfunkcjonować.
Kiedy budzik dzwoni na nowo, wiem, że pora wstawać. Włączam muzykę i słyszę głos Michaela
Bublé. Uwielbiam tego faceta! Pamiętam jego koncert w Madrycie; byłam na nim z moim bratem
Argenem.Odkładaliśmynawyjazdprzezwielemiesięcy,alebyłowarto.KiedyzaśpiewałYou’llNever
Find, śpiewałam z nim z mojego miejsca przy Argenie. Była to jedna z najbardziej magicznych chwil
mojegożycia.Myjęsię,ubieramiwychodzęzkajuty.
Mam próbę z zespołem w sali, ale ponieważ mam trochę czasu, postanawiam wyjść na pokład się
przewietrzyć.
Cholera… Statek buja, a mnie zaczyna mdlić. Pewnym krokiem idę przez pokład w kierunku sali, aż
nagle, z zaskoczeniem, dostrzegam Dylana biegnącego w sportowym stroju. Nie widzi mnie, a ja
postanawiam go obserwować. W pewnej chwili podchodzą do niego Tony i Tito. Rozmawiają i się
śmieją,chwilępóźniejDylanbiegniedalej,apozostaładwójkastoiisięśmieje.
Czyżbywszyscytrzejbylikochankami?
Idę dalej, aż nagle spotykam się z Dylanem, który patrzy na mnie ze zjawiskowym uśmiechem na
twarzy.
–Dzieńdobry,Yaniro–witasięzemną.
W sportowym stroju wygląda niesamowicie. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, jak wyglądałby
zupełnienago.
Patrzę na jego dłonie i się uśmiecham. Myśl, że te palce wczoraj w nocy zanurzały się we mnie,
dostarczając mi niewiarygodnej rozkoszy, doprowadza mnie do szaleństwa, ale staram się nad sobą
panować.
Masilnenogi,brzuchbardziejpłaski,niżmisięwydawało,icudowneręce.Patrzęnatatuażnajednej
ipowstrzymujęjękpodniecenia,któryomaływłoswyrwałbymisięzpiersi.
Przytomnieję w ułamku sekundy i spoglądając w jego wielkie oczy, odpowiadam na powitanie,
chowającdłoniewkieszeniachdżinsów.
–Dzieńdobry.
Dylanopierasięouda,żebyodetchnąć.
–Jaksięczujesz?–pyta.
Chcę mu powiedzieć, że tragicznie po tym, w jakim stanie zostawił mnie wczoraj wieczorem, ale
decydujęsięnabardziejwyważonąodpowiedź.
–Mdlimnie.
Ztylnejkieszeniwyciągaopakowanietabletek.
–Zażyjto.Gwarantuję,żemdłościciprzejdą.
Patrzęnapudełko.Nazwynieznam,alenimzdążęcośpowiedzieć,odzywasięon.
–Posłuchajmnie,kapryśnadamo.Wiem,comówię.Dobrzecizrobią.
W tej chwili mijają nas biegiem dwie kobiety i widzę, jak na siebie patrzą, uśmiechając się.
Doskonale wiem, co to znaczy. Z pewnością teraz komentują to, jaki przystojny jest Dylan. Jakim musi
byćogieremwłóżku.Jegotyłek,usta,oczy.Cholera!
Ściskamniewżołądkuioddechmiprzyspiesza.Jestemoburzonainagledocieradomnie,żejestem
zazdrosna.Ja,zazdrosna?Oj…oj…oj…Cosięzemnądzieje?Zdezorientowanawłasnąreakcjąpatrzę
naczłowieka,któregomamprzedsobąiktóryniespuszczazemniewzroku.Przyjmujętabletki,dziękuję
muichcęiśćdalej.Jednakonchwytamniezarękęizatrzymuje.
–Znowujesteśnamniezła?–pyta.
Jegozmarszczonebrwimnierozśmieszają.Patrzęnakluczyk,którymanaszyi,iwyciągamzkieszeni
jegoiPod.
–Proszę,wczorajtozostawiłeś–mówię.
Bierzegoiznówspoglądanamniezszelmowskąminą,alekiedychcecośpowiedzieć,żegnamsięz
nim.
–Muszęiśćdopracy.
–Dozobaczeniawieczorem–mówi,niewypuszczającmnie.
Marszczęczoło,zdenerwowanauczuciami,jakiewemniewzbudza.
–Poco?–pytam.
Dylanpoważnieje,aja,zdenerwowanawszystkim,wypalam:
–Chwileczkę.Ococichodzi?Kusiszmnie,całujesz,masturbujesz.Późniejdajeszmipstryczkawnos
imówisz,żetosięniemożepowtórzyć,ateraz…Oco,docholery,chodzi?
Mójbrunet,bowtejchwilijestjużdlamniemoimbrunetem,nabierapowietrza.
–Powiedziałemciwczoraj,ale…
–Dzieńdobry–słyszę,żektośmówioboknas.
PatrzęizprzerażeniemwidzępanaMartíneza.DodiabłaztymZgredem,najwyraźniejnasśledzi.
–Dzieńdobrypanu–odpowiadam.
Dylan również się z nim wita i mnie wypuszcza. A ten głupi szef, bo inaczej go nazwać nie można,
spoglądananasistwierdza:
–Jużwielerazywidziałempaństwarazemimoimobowiązkiemjestpaństwaostrzec.
–Ostrzec?–pytaDylanpoważnymtonem.
Zgredjesttakgłupi,żegłupszybyćniemoże.
–Związkiosobistepomiędzyczłonkamizałogisązakazane.Karanesąnatychmiastowymzwolnieniem.
Jeżeli chcą państwo sprawdzić informacje, które przekazuję, proszę zajrzeć do umów. Strona druga,
punktsiódmy.Dowidzenia.
Odchodzi,zostawiającnasosłupiałych.
–Tentypzkażdymdniempodobamisięcorazmniej–mówiDylan.
– Ja też go nie lubię – stwierdzam, patrząc, jak ten złośliwiec się oddala. – Ale to, co powiedział,
wyraźnie określa, co można, a czego nie. I chociaż się z tym nie zgadzam, to zupełnie rozwiewa
wątpliwości.Awięc:nie.Niezobaczymysięwieczorem.
Dylanznówchwytamniezarękę.
–SpotkaszsięzTomásem?–pyta.
–Tonietwojasprawa.Czyjaciępytam,czyspotkaszsięzTonymalboTitem?
Uśmiechasię,zbijającmnieztropu.
–Muszęztobąporozmawiać–mówi,patrzącnamnie.
–Oczym?
–Opewnychsprawach,które…
– Posłuchaj, Dylan – przerywam mu. – Chyba najlepiej będzie jak raz na zawsze sobie wszystko
wyjaśnimy. Masz sekret, który znam, i z tego, co widziałam wczoraj, ten sekret jest tak istotny, że nie
byłeśwstaniedokończyćwczorajczegoś,cozemnąrozpocząłeś.Dlategokoniecdyskusji.
–Chcęsięztobąspotkaćwieczorem,jasne?–powtarza.
Nieodpowiadam.Niemamzamiaru.
–Wieczoremmamdyżurwmagazynie–dodaje,widzącmojąnaburmuszonąminę.
–Jakdlamnie,możeszwyskoczyćzaburtę.
–Yaniro…–mówibardzocicho,tak,żebyśmytylkomysłyszeli.Niewypuszczamojejrękizuścisku.
– Mam trzech braci i z dwoma dużo się biłam – ostrzegam go. – Dlatego jeżeli nie chcesz, żebym
wszczęłabijatykęnaoczachwszystkichtychludzi,którzytuspacerują,wypuśćmniealbopożałujesz,bo
nieżartuję,zrozumiano?
Dylanniezwracanamnieuwagi.
–Kapryśnadamo…–szepcze,marszczącbrwi.
Wyprowadzamnietymzrównowagi.
–Czytyjesteśgłupi,czygłupiegoudajesz?–syczę.
–Posłuchajmnie…
–Nie.
–Yaniro…
–Nie.
–Jeżelinieprzestanieszsiętakzachowywać…
–Groziszmi?
Jegooczymiotająiskry,alejawkońcuuwalniamsięzjegodłoni.
–Muszęiść–mówię.
–Zobaczymysięwieczorem–nalega.
–Nie.
–Yaniro…
–Dylan,umówsięzTonymczyzkimtylkochcesz,dobrze,przystojniaczku?
Mojaszelmowskanaturadałaosobieznać.Ruszam…Przyspieszam…Akiedydocieradomnie,żeza
mnąnieidzie,klnęnasiebie,czerwonaznerwów.
Cosięzemnądziejeprzytymfacecie?
Namiłośćboską,jestemzazdrosna!
WchodzędokuchniiszukamCoral.Ubijajajka.
–Cosięstało?–pytanamójwidok.
Bioręszklankęwodyipołykamjednąztabletek,któredałmiDylan.
–Nic,jestemzadowolona–odpowiadamzuśmiechem.–Idęnapróbęzorkiestrą.
– Zuch dziewczyna. A właśnie, dwóch przystojniaków z załogi pytało mnie dzisiaj rano o ciebie.
TwojetrylewstyluMariahCareyzrobiłynanichwrażenie.Bardzoprzystojnibyliciasceci.Więcjeżeli
cisięnapatoczą,wykorzystajsytuację.
–Napewno–przytakuję,starającsięukrywaćzłyhumor.
Tego dnia próba z zespołem trwa kilka godzin. Repertuar, który przygotowują na każdy występ, jest
bogatyitrzebanadnimpopracować.KilkarazyDylanwchodzinasalęzkartonaminapojów.
Wiem,żerobitodlamnie.
Wiem,żemnieszuka,alekiedypróbujepodejść,jasięoddalam.Wciągudniastaramsięskupiaćna
pracyidopewnegostopniaudajemisięwyprzećzumysłuto,cowydarzyłosięwczorajwieczorem.Te
oczy…teusta…tedłonie…tamuzyka…Wszystkownimmnierozpalaipodnieca.
Wieczorem, kiedy wchodzę na chwilę do kuchni, żeby zobaczyć się z Coral, zastaję Dylana,
rozmawiającego z dwiema dziewczynami z kuchni. Widać, że obie są nim bardzo zainteresowane, a
mowaichciałaniepozostawiawątpliwości,żesąwięcejniżzachwyconejegouwagą.
Żebyściesięnieprzeliczyły,żmije!
Staramsięnanichniepatrzećiskupićsięnaprzyjaciółce.
Staramsięniesłyszećśmiechudwóchdziewczyn,alezazdrośćmniezżera,akiedysięodwracamdo
wyjścia,wzdycham.Dylanniepatrzynamnienawetkątemoka.Olewamnie.
Godzinymijają,ajacorazbardziejtracęhumor,widzącjegozupełnąobojętność.Nieprzychodzido
sali, zobaczyć, jak śpiewam, i jestem wściekła. W pewnej chwili mój wzrok krzyżuje się ze wzrokiem
Tomása,którysiędomnieuśmiecha,kiedyśpiewamEltiburón.
Śpiewam,żebyludziesiębawiliitańczyli,amojemyślisąw„światachDylana”.
PoskończonymwystępieCoralprzysyłamiwiadomośćzinformacją,żemarandkęiżeniewie,czy
wrócidokajuty.Cholera…ztąCoral.
–Cześć,piękna,cosięstałowczoraj?–pytaTomás,stającobokmnie.
Niemamochotysiętłumaczyć.
–Cośmiwypadło–odpowiadam.
Kiwagłowąiprzysuwasiębliżej.
–Przyjdzieszdzisiaj?–pyta.
–Nie.Jestemzmęczonaichcęsięwyspać.
Odchodzębezsłowa.Kiedyjestemzła,lepiej,żebyniktsiędomnienieodzywał,alebiednyTomás
niezasłużyłnatakąreakcję.
Wracamdokajuty,bioręręcznikiidępodprysznicdodamskiejłazienki.Wchodzęizastajętamkilka
dziewczyn.Witamsięznimi,rozbieramiwchodzępodstrumieńwody.
Uff,jakmiło!
Przezkilkaminutpozwalam,żebywodaspływałapomoimcieleizapominamowszystkim.Chcętylko
rozkoszowaćsięrelaksującąchwiląspokoju,alenaglewmoimumyślepojawiasięDylanijegooczy.
Namiłośćboską,cosięzemnądzieje?
Wycieramenergicznieciałoimyjęwłosy,alekiedywychodzęspodprysznica,czuję,żehumorwcale
mi się nie poprawił. Powiedziałabym nawet, że się jeszcze bardziej popsuł na myśl o tym, że Dylan
pewnieterazumizgujesiędoktórejśzdziewczynzkuchni.
Owinięta ręcznikiem wracam do kajuty i włączam muzykę. Rozbrzmiewa piosenka Shakiry i
natychmiastzaczynamśpiewaćznią.
Ożywiona, zaczynam tańczyć w małej kajucie, poruszając zmysłowo biodrami w rytm piosenki.
Uwielbiam Shakirę! Kiedy piosenka się kończy, uśmiecham się i zaczynam smarować się kremem i
rozczesywać włosy. Później otwieram szufladę, żeby wyjąć majtki, i patrzę na te bardzo… bardzo
seksowne,alekręcęgłową.
Nie.Niezłamięsię.Niewłożęichdlaniego.
Alepięknemajtkizdająsięnamniepatrzećimówić:Yaniraaaaa…zróbto…Niebądźgłupia…
Zamykamszufladę.Niemamzamiarusłuchaćmajtek.Onjestgejem!
Jednak po dziesięciu sekundach znowu otwieram szufladę, wyciągam cholerne majtki i biustonosz z
czarnegojedwabiuiwkładamje.
–Wszystkomijedno,jakijesteś,Dylan.Chcęwojny–mruczę.
Zaślepionapożądanieminiepokojem,jakiwemniewzbudza,wkładamdżinsowąsukienkęibaleriny.
Żadnego glamour, mowy nie ma. Brakuje mi tylko zwisającej wstążki na głowie, żebym wyglądała jak
Cyganichazmojejdzielnicy.Wychodzęzmojejmaleńkiejkajutyiruszampewnymkrokiem.Wkorytarzu
widzę Tomása, który rozmawia z dziewczyną. Chowam się. Nie chcę, żeby mnie widział, więc
postanawiampójśćinnymkorytarzem.Będęmiaładalej,aleprzynajmniejuniknęniechcianegospotkania.
Zerkamnazegarek,jestdwadzieściatrzypodrugiejwnocy.Schodzęposchodachimijamkilkaosób,
któremisiękłaniają,aleniezwalniamkroku.Moimcelemjestmagazyn,wktórymDylanpowinienmieć
dyżur.
Widzędrzwiwgłębikorytarza.
Idę w ich stronę, a kiedy do nich docieram, chwytam pewnym ruchem klamkę i je otwieram. Przed
oczami pojawia się ogromne pomieszczenie z setkami ułożonych w stosy kartonów oklejonych
ponumerowanymietykietami.Zamykamdrzwiiidędoprzeszklonegokantorkuzboku.Świecisięświatło,
więcpewnietamzastanęDylana.
Niemanikogo,alesłyszęgłosMarcaAnthony’ego,któryśpiewaVivirlonuestro.Zerkamnabiurkoi
rozpoznajętelefonmężczyzny,doktóregoprzyszłam.Uśmiechamsię.Musibyćgdzieśwpobliżu.
Bezsłowazaczynamgoszukaćwmagazynie,ażdostrzegamgowgłębi,przykartonach,jakzapisuje
cośwnotesie.
Seksownie!
Tak właśnie wygląda w niebieskim kombinezonie, włożonym tylko do pasa, w koszulce na
ramiączkachnagórze.
Podchodzędoniego,wstrzymującoddech,aonodwracasięimniezauważa.
Nieodzywamsię.
Onteżsięnieodzywa.Patrzytylkonamniezszelmowskąminą,któradoprowadzamniedoszaleństwa,
a kiedy dochodzę do niego, popycham go z całej siły w stronę kartonów i wspinam się na palce, żeby
zyskaćparęcentymetrów.
–Szukałeśmnie,więcmniemasz–mruczę.
I nie mówiąc nic więcej, przysuwam usta do jego ust i całuję go bez skrępowania. Stoi jak
sparaliżowany,ajajestemtą,któraatakujeiprzypieradomuru,czekając,żebyzrobiłkrokiwłączyłsię
dogry.
Przezkilkasekundnierobinic.
Poruszamsiętylkoja.
Całujęgoja.
Dotykamgoja.
Stoijakwryty!
–Dalej,Dylan–ponaglamgo,nieodsuwającsięodniego.–Pocałujmnie.
Patrzynamnie.Pojegospojrzeniuwidzę,żejestzdezorientowany,amniepokilkuchwilachdopada
wściekłośćpołączonazewstydem.Cojawyprawiam?
–Byłeśkiedyśzkobietą?–pytam.
Jegooczy,tecudownekasztanoweoczy,patrząnamnie.
–Obrażaszmnie–mówiwkońcupowściągliwie.
Chcęwierzyć,żetooznacza:tak.Pragnę,żebytakbyło.
–Alepewnienigdyniedotarłeśdokońca,mylęsię?
Nieodpowiada.Widzękluczyk,którymanaszyi,igotowanawszystko,mówiędalej.
–Bądźmyszczerzy.Wiem,żetrochęciępociągam,aletypociągaszmnieowielebardziej.Pragnęcięi
dopókicięniezdobędę,nieodpuszczę.Niewiem,cosięzemnąporobiło,ale…
–Aleco?–pyta,przerywającmi.
Minęmanieodgadnioną,spojrzeniesurowe.
–Nieproszęcięomiłośćdogrobowejdeskianiżebyśsięzemnąożeniłwwalentynki,ani…
–Nienawidzętejdaty–mówi.
Rozbawionajegosłowami,szepczę,świadoma,czegopragnę:
–Proszęciętylkooseks.
–Nie.
Niezamierzamprzyjąćodmowy.
– Dlaczego? – pytam. – Ja się wszystkim zajmę, a ty się odpręż – mówię, kiedy nie otrzymuję
odpowiedzi.
Cośnieprawdopodobnego.Nękambiednegogeja,chociażnigdywżyciunienarzucałamsiężadnemu
facetowi. Jednak jestem gotowa na wszystko i chcę powiedzieć coś jeszcze, ale on kładzie mi dłoń na
ustach.
–Nieprzejmujeszsiętym,żejestemgejem?–pyta.
Myślę,wzdycham,akiedycofadłoń,odpowiadam:
–Oczywiście,żesięprzejmuję,alepragnęciętak,żetoschodzinadrugiplan.
Widzę,żemojesłowarobiąnanimwrażenie.Odkładato,cotrzymawdłoniach.
–Ażtakmniepragniesz?–pytaspiętymgłosem.
–Nawetsobieniewyobrażasz.
Jego spojrzenie staje się dzikie. Boże… Tego właśnie chcę: obudzić lwa, który w nim mieszka! W
końcuopierasięswobodnieościanę.
–Bardzodobrze,wygrałaś–szepcze.–Zabawimysię,alebędzieszmusiała…
–Zrobięwszystko.Niemartwsię–ucinam.
Jestemzniecierpliwiona.
Dylansięuśmiecha.
Boże…jakmniekręci,kiedyuśmiechasięzminąniegrzecznegochłopca.
Jakaszkoda,żeniejestheteroseksualny!
Patrzynamnie,nieruszającsię,iczeka,żebymtojarozpoczęłagrę.
Szybkowspinamsięnapalce,aonbierzemniewramiona.
Całujęgo…onmnie.
Dotykamgo…onmnie.
Wzdycham…onteż.
Oszołomiona tym wszystkim, co przez niego czuję, pozwalam dojść do głosu mojej dzikiej naturze.
Wybucha!
Naszeustasiępożerają.Naszejęzykisplatająsię,amojedłoniewędrująspragnionedojegopasa.
–Napewno,Yaniro?–pyta,powstrzymującmnie.
Niedajęmuwyboru,musikontynuowaćto,cozaczął.Rozpinammurozporekkombinezonu,żebysię
gopozbyć.
–Ajakcisięwydaje?–szepczęmuwustajaknajgroźniejszatygrysicanaświecie.
Mojedłoniepracujądalej,aonsztywnieje,alemipozwala.
Muszę w końcu rozładować to cholerne seksualne napięcie, które przez niego się we mnie
nagromadziło.Onwie,żemniepodnieca.Wieimusizatozapłacić.
Kiedykombinezonopadanapodłogę,mojedłoniewędrująprostomiędzyjegonogi.AleDylanmnie
powstrzymuje.
–Tutaj?!–pytagłosem,któryprzyprawiamnieodreszcz.
Przygryzammudolnąwargę,żebygosobiepodporządkować,kiwamgłowąigowypuszczam.
–Tutaj,iniepowieszmi,żenie–odpowiadam.
–Tujestbrudno,kapryśnadamo.
Trzymajciemnie,boniezdzierżę!Ujawniłasięjegogejowskanatura.
–Jedynąbrudnąrzeczątutajsąmojemyśli–syczę.–Zamknijsięimniepocałuj!
Dylansięuśmiecha.
–Maszbrudnemyśli?–dopytujelubieżnie,doprowadzającmniedopasji.
Kiwamgłową.
– Potwornie brudne i nie pozwolę ci się wycofać. Nie wiem, co dają ci mężczyźni, i nie interesuje
mnieto,chcętylko,żebyśpozwolił,żebymcipokazała,comogęcidaćjakokobieta.
–Yaniro…
– Posłuchaj – szepczę rozpalona. – Jak powiedziałby Yoda, największy idol mojego brata Garreta:
„Żyjchwilą,kierujsięinstynktemipoczujmoc”.
Robięnanimwrażenie.TowłaśniemawsobieYoda,sprawia,żeczłowiekowiodbieramowę.
Rozbawionatym,jaknamniepatrzy,napieram,chociażmamświadomość,żeprzeciągamstrunę.
–Możemyodegraćrole,cotynato?
Nieruszasię.
–Tybędzieszniewinnymmężczyzną,którypracujewtymmagazynie,ajawymagającymkróliczkiem,
któryciędręczy,bochcegorącego,perwersyjnegoseksuztobą.Zgadzaszsię?
Widzę,żemojaszalonapropozycjaseksubezhamulcówzaskakujegoimusiępodoba.Uśmiechasię
łobuzersko.
–Zgoda,króliczku–odpowiadawkońcu.
Udałomisię!
Bez słowa chwytam go za szyję i domagam się, żeby mnie pocałował. Robi to, a ja wyzuta z
jakiegokolwiekwstydu,wsuwamdłoniedojegomajtek.
No…no…no…Cozaskarby!
Jegosztywnyczłonekjestniesamowity,ogromny!Anajlepszejestto,żenależydomnie!
Dotykam go, oddychając nierówno z pożądania, i słucham jego przyspieszonego oddechu. Jest
podniecony.Wiemto.
Nie daję mu chwili wytchnienia, żeby się przypadkiem nie rozmyślił, i drżącymi palcami ściskam
mosznę,ostrożnie,alebezlitośnie.
Jęczy,czującmójdotyk.
Madelikatnąskórę…
Rozpaloną…
Jegoczłonekjestsztywny…ogromny…ichcęgowsobie.
–Chcęsiętobąrozkoszowaćiminatopozwolisz,prawda?–pytamnieprzyzwoicie.
Dylankiwagłową.Wstępujewniegoenergiaiteraztooncałujemnienamiętnie.Upajamsię,upajam,
ażwkońcuszepczemiwusta:
–Yaniro,posłuchaj…
–Nie–przerywammu.–Niepozwolęcizepsućzabawy.
Czulewodzędłoniąpojegoczłonku,akiedygościskamiprzygryzammubrodę,zamykaoczy.
–Niemógłbymsięjużwycofać–mruczy.
Uśmiechamsię,szczęśliwa,żeosiągnęłamto,cochciałam.
–Nieprzerywaj,Dylan…Nieprzerywaj–proszę.
Bez słowa ściąga buty i kombinezon. Później bierze mnie na ręce jak piórko i niesie do bocznego
korytarza.Uwielbiamtęjegomęskąnaturę!
Sadzamnienaskrzynkach,naktórychwidzęnapis:„Smażonepomidory”.
Uśmiechamsię,widząc,jakwczułsięwrolę.Dyszyzwysiłku.Jegodłoniesąniecierpliwe.Jegousta
miażdżące. Jest jak rozpędzony pociąg i nagle czuję, że we mnie uderzy. Pomiędzy kartonami, nie
odrywającodemniewzroku,pospiesznieściągakoszulkę.
Matkokochana,alebrzuch!
–Wporządku–mówi,nieodrywającwzrokuodmoichoczu,kiedykoszulkaopadanapodłogę.–A
terazmipowiedz,colubimojakapryśnadama.
Zachwycona perwersją i niekontrolowaną lubieżnością, które widzę w jego oczach, rozpinam guziki
dżinsowejsukienki.
– My, kobiety, lubimy, żeby ssać nam sutki, żeby nas dotykać i żeby nas rozpalić przed penetracją –
mówiężartobliwie.
Moja sukienka opada na karton z puszkami pomidorów i ogarnia mnie szaleństwo, kiedy widzę, jak
pożeramniewzrokiem.Podobamusięto,cowidzi.Podniecagoto,copowiedziałam,iniemożetemu
zaprzeczyć.
Przysuwa swoją śniadą dłoń do mojego jedwabnego biustonosza. Pieści go przez chwilę, a potem
rozpinazapięciemiędzymoimipiersiami.
–Lizać–mówi,zsuwającmigozramion.–Dotykać.Rozpalać.Zgoda–kwitujeiprzysuwawargido
moichpiersi.
Jegoochrypłygłosijegosłowasprawiają,żezaczynamdyszećipowstrzymujęcichyjęk,kiedyjego
zęby dotykają mojego sutka i go przygryzają. Przyciska mnie dłońmi do siebie, żeby wziąć moją pierś
głębiejdoust.Ssiejąiliżezrozkoszą.
Zamykamoczyiupajamsiętym,czegodawnonieczułam,ażwkońcuwychodzizemniedzikakotka,
któraskrywasięwmoimwnętrzu.Chwytamgozawłosy,ściągającnasiebiejegowzrok.
–My,kobiety,lubimy,kiedydotykaciewargamimiejscanaszegopożądaniaikiedynasbierzeciebez
żadnychzahamowań–mówię.–Szalejemy,gdyczujemysiępożądaneprzeztakmęskichfacetówjakty.
Ty…
Niedajemipowiedziećnicwięcej.
Moje piękne majtki rozdzierają się na tysiąc kawałków za jednym jego szarpnięciem. Rozchyla mi
szybkonogiikładzierozpaloneustanamoimwnętrzu,ajaopieramgłowęopudła,krzyczęioddajęmu
się.
Jego wargi są niecierpliwe, a jego twardy język zanurza się we mnie i wysuwa, wyzwalając jęki
rozkoszy.
OBoże!Przechodzęsześćfazorgazmu!
Nie wiem, ile czasu mija. Wiem tylko, że kocha się ze mną ustami jak najlepszy kochanek. Wsuwa
język do mojego wnętrza i wysuwa, sprawiając, że wydaję z siebie pełne rozkoszy jęki. Później krąży
wokółmojejłechtaczkiilekkotrącająjęzykiem,razzarazem,doprowadzającmniedoszaleństwa.
–Podobacisięto,corobię,króliczku?–słyszę,jakpyta.
Kiwamgłową.
Jakmożemisięniepodobać,skororozpływamsięzrozkoszy?
–Och…tak…tak…Bardzodobrzetorobisz.
Nie przerywa, a ja zanurzam palce w jego krótkich włosach, unoszę biodra i zmuszam go, żeby
powtórzyłto,corobiłzemnąkilkasekundwcześniej.
Och,tak…Cozarozkosz!
Szaleję i oddaję mu się, aż nagle czuję, że odrywa usta od mojego wnętrza, przesuwa się po moim
cieleizbliżasiędomoichwarg.Zdejmujemajtki.
–My,mężczyźni,lubimyperwersję,masturbację,zaborczość,wyuzdanie.Wseksiejesteśmydzicyjak
wilki.Jakdrapieżniki.
Jegosłowa,jegomęskizapachito,jakwczułsięwrolę,sprawiają,żesięuśmiecham.
– W takim razie chcę perwersji, chcę, żebyś mnie masturbował, żebyś mnie posiadł. Chcę twojego
wyuzdaniaiżebyśbyłmoimdzikimwilkiem.
Dylanpatrzynamnie.Oddychatakszybkojakja.Uśmiechamysięoboje.
Przeszywamniewzrokiem,ajadrżę.Dajemiwszystko,czegopragnę,ichcę,żebytrwałotodalej.
Ujmujemojątwarzjednądłoniąicałujemnietakczuleidelikatnie,żeodbieramimowę.Delikatnie
przygryzamiwargiitylkojamogęmusięoddać.Jegowargiwkońcuodrywająsięodmoichizaczynają
wędrowaćpomoimciele.Muskająucho,któreliże,przesuwająsięposzyi,którąprzygryza,ażwkońcu
docierajądoprawegoramienia,któregryziezprzyjemnościąizapamiętale,ajegosztywnyczłonekobija
sięomojenogi,doprowadzającmniedoszaleństwa.
Myślimisiękotłują.Niewiem,corobić.
PlanA:zaatakowaćgo.
PlanB:czekać,ażonmniezaatakuje.
PlanC:niechsiędzieje,cochce,aleniepozwolęmuwyjśćzmagazynu,dopókiniedostanętego,po
coprzyszłam.
ZdecydowaniewybieramplanC.
NagleDylanmniewypuszcza,cofasięokrokipatrzynamnie.
–Dotykajsiędlamnie–prosi.
No…no…no…Cozaperwersja!
Nie zastanawiając się wiele, dotykam piersi, ugniatam je i zaczynam masować, a on przeszukuje
kombinezon,wyjmujezkieszeniportfelikładziegonakartonie.Niespuszczazemniewzroku.
–Jesteśstrasznieprzystojnyidoprowadzaszmniedoszaleństwa–mruczę.
Jegociałojestniesamowite.
Jegoskórajestpodniecająca.
Jegowargisąniebezpieczne.
Uśmiecha się, ale ma dziwne spojrzenie. Nie wiem, co mam myśleć, jestem zdezorientowana. Z
portfelawyciągaprezerwatywę,rozdzieraopakowanie,wkładająwprawnieizsuwamniezkartonów.
–Odwróćsięioprzyjdłonienapudłach.
Och…Och…Chybachcezrobićcoś,czegojaniechcę.
–Nie–mówię.
Patrzynamniezotwartąbuzią,aleniezmieniazdaniaipowtarzaochrypłymgłosem:
–Bawimysię.Odwróćsię.
Wtejchwilipewnośćsiebiemnieopuszcza.
Chybazabardzokusiłamlositerazwszystkoobrócisięprzeciwkomnie.Uprawiałamsekszkilkoma
facetami,alenigdyniepróbowałamseksuanalnego.
–Seksanalnyniewchodziwgrę–mówięjasno,gotowasięwycofać.
Dylanunosibrew.
–Nigdytegonierobiłam–mówięledwiesłyszalnymgłosem.
–Jestprzyjemny–stwierdza,świdrującmniewzrokiem.
Kiwamgłową.Rozumiem,biorącpoduwagęjegopreferencjeseksualne,żegouprawiał.
–Razpróbowałamimałonieumarłamzbólu–wyjaśniam.–Niechcę,żeby…
Przerywami.
– To dlatego, że mężczyzna, który tego z tobą próbował, nie umiał cię dobrze przygotować. No,
odwróćsięisięrozluźnij.Powiedziałaś,żechceszmojegowyuzdania,prawda?
Niechętnierobięto,ocomnieprosi.Bojęsię,alepożądanie,którewtejchwiliczuję,zmuszamniedo
uległości.
Jęczę,kiedydajemiklapsawpupę.Niewiem,czegosięspodziewać,alewiem,żebędzieboleć,imu
natopozwalam.Czyżbymbyłaidiotką?
Przestraszona i podniecona czuję, że pochyla się nade mną, a kiedy gryzie mnie w pośladki z gardła
wyrywamisięśmiesznykrzyk.
– Spokojnie, króliczku… Bawimy się tylko w to, na co się zgodzisz, chociaż teraz ten niewinny
mężczyzna z magazynu zamienił się w bestię. Przypomnij sobie, co mówił mistrz Yoda: „Żyj chwilą,
kierujsięinstynktemipoczujmoc”.
WdupiemamYodę!
Niemogęmówić…
Zaczynamszybciejoddychać,kiedyprzesuwapalcempomoimodbycie,wgóręiwdół.Wgóręiw
dół,apotemwsuwagodośrodka.
Niechcę…Niechcę…Niechcę!!!
Gryzie mnie w żebra. Liże mi plecy i ucho. Całuje nieśpiesznie. Trwa to dobrą chwilę, aż w końcu
mojemięśnierozluźniająsięwokółjegopalca,którytrzymawmoimodbycie.
–Lizałemcię,jakchciałaś–mówimidoucha.–Dotykałemcię,jakpragnęłaś,irozpaliłemcię,jak
marzyłaś,aterazkolejnaco?
Chcęodpowiedzieć,aleniedopuszczamniedogłosu.
– I mężczyźni, i kobiety lubią dobrą penetrację. Zgadzasz się? My lubimy perwersję, seks bez
zahamowańi,dopewnegostopnia,szaleństwo,wiedziałaśotym?
Kiwamgłową.
Oczywiście,żewiem.
Niejestemgłupia.
Aleniewiem,czymanamyślimężczyznęheteroseksualnego,czynie.
Żołądekskręcamisięwchwilach,kiedyjegopalecwmoimwnętrzudoprowadzamniedoszaleństwa.
Kusimnie.Podnieca.Przygotowuje.
Pochylasięigryziemniewpośladki.
–Rozchylnogiipochylsię–szepczemidoucha.
Drżę.
Bojęsię,żebeznawilżeniapenetracjasprawimiból.
–Dylan…–mówię.–Niemamylubrykantui…
–Wyobrażałemsobietęchwilęsetkirazy–przerywami.–Alenigdytak,jaktosiędzieje.
Kiwam głową. Przypuszczam, że skoro jestem jego pierwszą kobietą, inaczej to sobie wyobrażał.
Napieranamnieiczuję,żeniewyciągającpalcazmojegoodbytu,nacieranamojąłechtaczkę.Jęczę.
Czujęjegooddechnamoimuchu,kiedymruczy:
–Chciałembyćztobądzisiajwnocy,żebysiętobąrozkoszować.
–Mną?
–Tak,tobą.
Wyrywamisięjęk,kiedyczuję,jakkreślikręgiwokółmojejłechtaczki.
– Nie chcę ani nie mogę wzgardzić tym, co mi ofiarujesz, chociaż warunki higieniczne nie są tu
najbardziejodpowiednie.
Śmiejęsię,zarumieniona.Dajemikolejnyklapswpupę.
–Nieprzerwęnaszejgrypodwarunkiem,żewpierwszymporcie,wktórymsięzatrzymamy,umówisz
sięzemnąnarandkępozastatkiem–szepczemidoucha,doprowadzającmniedoszaleństwa.
Uśmiechzamieraminaustach.
Randka?Oczymonmówi.
–Dylan,jest,jakjest…
Ale on się nie poddaje. Nie przestaje dotykać mojej łechtaczki, a ja znowu dyszę. Wyjmuje palec z
mojegoodbytuikoniuszkiemczłonkaprzesuwapowejściudomojejwilgotnejpochwy.Kusimnie.
–Chcęmiećztobąrandkę,żebymócciwytłumaczyćpewnesprawy.
– Jeżeli masz na myśli twoje preferencje seksualne, są mi obojętne – odpowiadam podniecona i
spragniona jak nigdy wcześniej. – Przyszłam tu tylko po seks. Dalej, zróbmy to. – Masz mnie nagą,
podnieconą i gotową na wszystko, czego chcesz – mówię, dopuszczając do głosu moją dziką naturę,
rozszalałąjaknigdy.–Zróbto!
–Mmmmm… kapryśna damo– szepcze mido ucha. – To:na wszystko, czegochcesz, bardzo mi się
spodobało.
Kiedytosłyszę,nakręcamsięjeszczebardziej.Och,jakgopragnę!
–Skoromambyćpierwsząkobietą,zktórąbędzieszuprawiaćseks,tocieszmysięnim.
Czuję,żezaczynanierównooddychać,kiedysłyszymojesłowa.Jestbardzopodniecony.Przywierado
mnie,alejegoczłonekjestnadalpozamoimciałem.
OBoże!Chcę,żebyzrobiłtonatychmiast!Wzdycham.
Kusimnie.
Cochwilępokazujemi,codlamniema,alemitegoniedaje.
Jestokrutny.Bardzookrutny.
Moja pochwa jest wilgotna. Wyginam się, żeby we mnie wszedł, ale nie robi tego. Moje pożądanie
rośnieirośnie,ażwkońcuonchwytamniezabiodra.
–Łóżko…jacuzzi…tyija…–szepczemidoucha.
Odchodzęodzmysłów.
Boże…Boże…Boże…Jestemukresuwytrzymałości!
–Pożerałbymciępowolinagąwłóżku.Zanurzałbymwtobiepalce,przygryzałbymwargiisprawił,że
jęczałabyś z rozkoszy i krzyczałabyś moje imię i błagałabyś mnie, żebym nie przestawał cię pieprzyć
godzinami.
No…no…Niewytrzymam!
Dostajęgęsiejskórki.
Oddychamszybko.
Dlaczegomitoproponuje?
Przejętajegolubieżnąpropozycją,odwracamgłowę,żebynaniegospojrzeć.
–Alezabawanatymbysięnieskończyła–szepcze,kiedychcęsięodezwać.
–Ach,nie?–Mójgłosjestledwiesłyszalny.
–Nie,króliczku–szepczemidoucha.–Kiedytwojałechtaczkabyłabyjużnabrzmiała,atyszalałabyś
zpożądania,chwyciłbymcięmocnozabiodra…–Robito.–Izanurzałbymsięwtobierazzarazem.–
Przywieradomoichpośladków.–Iciągnąłbymto,ażtwojeimojeciałoeksplodowałobyzrozkoszyi
zabawaskończyłabysięniesamowitymorgazmem,którynamobojguodebrałbyzmysły.
Zmoichustwydobywasięjęk.
Mamniewgarści!
Wyobrażamsobieto,comówi,iszaleję.Jestembliskaorgazmu.
–Icotynato,Yaniro?Będzierandka?
–OBoże…
– Będziesz się rozkoszować moim ciałem, a ja w pełni będę mógł się rozkoszować tym, czego chce
kobieta. Sprawię, że pokochasz seks analny tak jak tradycyjny. Będę twoją zabawką. Będę robił to, co
obojebędziemychcieli.
Nieodpowiadam.
Niejestemwstanie.
Cosięstałozmoimgłosem?
Czuję,jakprzesuwakoniuszkiemsztywnegoczłonka,drażniącsięzemną,pomojejwilgotnejpochwie
iodbycie.Kusimnie.Wyginamsięwłuk,żebygoprzyjąćiwkońcuzanurzasiętroszkęwemnie…
O,tak!
Alekiedysięporuszam,chcącpoczućgogłębiej,cofasię,ajaklnę.Śmiejesię.
Pożądamgo.
Pragnę,żebywemniewszedł.Pragnęgocałąduszą,akiedymojeciałoniemożejużdłużejwytrzymać,
jęczę.
–Zgoda.Będzierandka.
Wchodzi we mnie tak mocnym pchnięciem, że wydaję z siebie stłumiony jęk zaskoczenia, bólu i
rozkoszy,aonprzyciskamniedokartonu.Wchodziwemnie,akiedyczujęjegomosznę,ocierającąsięo
mojąpupę,wyginamsięwłukiniepowstrzymujęjużkrzyków.
Cieszęsię,żeniebyłoseksuanalnego.
Cieszymnieświadomość,żeDylanniemyślitylkoosobie,jakprzypuszczałam.
–Dobrzeci,kapryśnadamo?–pyta.
Kiwam głową, a jego sztywny, ogromny członek rozpycha się we mnie i czuję, jak ścianki pochwy
rozwierająsię,żebygoprzyjąć.
Och,cozarozkosz!
Kiedy jest już zanurzony do końca, zaczyna poruszać się okrężnymi ruchami, a ja zaczynam się
obawiać,żestracęrozum.
OBoże…Uwielbiamto,coczuję.
Kładzie dłoń na moim brzuchu, żeby mnie przytrzymać, a drugą chwyta mnie za włosy i odchyla mi
głowędotyłu.
Powoli zanurza się w mnie i wysuwa, a ja wyginam się, żeby przyjmować go raz za razem. Liże mi
płatekucha.
–Niejestemgejem–oznajmianagle.
Tesłowamnieszokują,aleczujętakintensywnąrozkosz,żenieprzestajęsięporuszaćwrytmie,jaki
narzuca.
–Cotakiego?–szepczę.
– To, co słyszałaś, piękna. – Daje mi klapsa w pupę, a zaraz potem wchodzi we mnie potężnym
pchnięciem,którewyzwalawemniekrzykrozkoszy.–Niejestemgejem–powtarza.
–OBożeeeeeeeeee…–krzyczę,kiedytosłyszę.
Słyszę jego śmiech, który zlewa się z przyspieszonym od wysiłku oddechem. Pchnięcia stają się
szybsze.Bierzemojeciałozrozkoszą,ajadotykamniebapodwpływemjegosilnychruchów.Nagle,nie
osiągającorgazmu,zwalnia.
–Uwielbiamkobiety.Niewiem,skądciprzyszłodogłowy,żejestemhomoseksualistą,alepóźniejmi
towyjaśnisz.
Teraz to ja jestem skołowana. Ale nie mogę ani nie chcę przerwać tego cudu, który przeżywam.
Pchnięciaznówstająsięmocneiszybkie.
–Powiedzmiprzynajmniej,żecieszyszsięztego,cousłyszałaś.
Czysięcieszę?Itojak!Aleniemogęmówić.
Myślęotym,żewygłupiłamsięnajbardziejwmoimniedorzecznymżyciu.
–Powiedz,żecięcieszysz–nalega,chwytającmniewpasieizanurzającsięwemniegłęboko.
Mójjękzamieniasięwkrzyk.
–Cieszęsię.
Słyszę, że się śmieje. Znów zmienia rytm i odrywa mnie od ziemi. Nie dotykam jej stopami. On
rozchylaminogiiopierajenadwóchkartonach.
–Pozwól,żebymciępieprzyłtak,jakodpoczątkumarzyłem–szepczemidoucha.
OBożeeeeeeee!Aleperwersyjnietozabrzmiało!
Rozkosz, którą mi daje, jest tak wielka, tak szalona, tak niszczycielska, że nie jestem w stanie
protestowaćanimyśleć.Mogętylkodaćsięponieśćchwiliipozwolić,żebyzanurzałsięwemnierazza
razem.Jęczęirozkoszujęsiętym,coczuję.
– Szaleję za tobą od pierwszego dnia, kiedy zobaczyłem cię w Barcelonie, w Starbucksie z
przyjaciółką.Twojatwarz,twojeoczy,twójtupet.
Jegogłos.
Jegosłowa.
Jegowyznanie.
Jegosilnedłonienamoichbiodrachiniecierpliwepchnięciadoprowadzająmniedoszaleństwa.Drżę.
Caładrżęzrozkoszyiwyginamsięwłuk,żebyprzyjąćto,czegodomagamsiębezsłów.
Wzdycham głęboko i przygryzam dolną wargę, a Dylan unosi mnie do nieba. Odrywa dłoń od mojej
talii, szuka piersi i przyszczypuje brodawkę. Rozkoszny ból sprawia, że się poruszam, a kiedy zalewa
mnieorgazm,Dylanprzyspiesza,mruczymęsko,zmysłowowmojąszyję,opadanamojeplecyiobejmuje
mnie.
Przezparęchwilwpatrujęsięwkartony,któremamprzedsobą,apogłowiekrążymimilionmyśli.
Słyszęprzyspieszonyoddechmężczyzny,którynamnieleży.
Właśniezdobyłamto,oczymmarzyłamodtygodni.Anajlepszezewszystkiegojestto,żeDylannie
jestgejem.
Nagleniewiem,czymamskakaćzradości,czyudusićgozato,żemnieoszukał.Chociaż,jasne,nigdy
mnienieokłamał.Tojasobiewszystkoubzdurałam.
PomagazynieniesiesięgłosMarcaAnthony’ego,któryśpiewaValiólapena.Uśmiechamsię.
Nie ma sensu łamać sobie głowy. Zdecydowanie było warto zrobić to, co zrobiłam. Zrobiłabym to
jeszczetysiącrazy.Całyczasjestemoszołomiona,dotykamnieba.
Tosięnazywawalczyćofacetajaklwica.Tymrazemokazałosię,żewarto.
KiedyDylanwychodzizemnie,odwracamnie,żebyspojrzećmiwtwarz.
–Niemaszwątpliwości,żeniejestemgejem?–pyta.
Kiwamgłową.Czuję,żetympodejrzeniemzraniłamjegomęskądumę.
–Jesteśbiseksualny?–drażnięsięznim.
Kręcigłową.
–Nie–odzywasięzszelmowskąminą.–Gustujętylkowkobietach.
Śmiejęsię,boniemogęsiępowstrzymać,aonprzewracaoczami.Nadaljestemoszołomionanowiną.
–Dlaczegonigdyniebyłeśzżadnąkobietąnastatku?–pytam.
Cholerniksięuśmiechatak,żeodbieramimowę.Zdejmujeprezerwatywę.
–Aktocipowiedział,żeniebyłem?
Chcęsięodezwać,aleniedajemidojśćdosłowa.
–Istniejąkobietyrówniedyskretnejakja–dodaje.
Skręcamnieiwściekłośćmniezalewa.
Ktobyłznimnastatku?
Mojaminamusibyćbezcenna,boDylanpytazuśmiechem:
–Zazdrosna?
Mrugam, słysząc to. Do jasnej cholery! Ale nie mam zamiaru przyznać się do tego, czego nigdy nie
chciałamczuć.
–Skąd–odpowiadam.Próbujęszybkozmienićtemat.–Acodotego,żejesteśgejem,mówiłamci,że
widziałamcięparędnitemuwkajuciedwadzieściajeden.Pasażerzamówiłposiłeki…
Dylanznówsięuśmiecha.Tenuśmieszekdotykamniedożywego,aleonkładziemipalcenaustach,
żebymmilczała.
–Znamtegopasażera–mówi.–ToTony,prawda?
Kiwamgłową.
–Zepsułsięprysznicwkajucie.Kiedygonaprawiałem,pomoczyłemsięiTony,pasażer,pożyczyłmi
swojespodnie.Naogółniepracujęwmajtkach.Zgadzasię,kiedyskończyłem,widziałem,żezamówił
posiłek dla trzech osób i podziękowałem mu, że o mnie pomyślał. Nie wszyscy przejmują się
pracownikamistatku–parskaśmiechem.–Myślałaś,żejestemgejemtylkodlatego?
–WidziałamciękilkarazyzTonymijegopartnerem–wyjaśniamzmieszana.–Przyjaźniciesię?
Dylanśmiejesiędorozpuku.Niewiem,cogotakbawi.
–Dlaczegouważasz,żesąparą?–pytawkońcu.
–Teżcoś–mówię,urażonajegośmiechem.–Wystarczynanichspojrzeć,żebywiedzieć,żesąparą,i
oczywiście,gejami.
Mójbrunetnieprzestajesięśmiać.
–Byłyrównieżprzesłanki,żebyciebiewziąćzageja–dodaję.
Dylanpoważnieje.Och…Och…Właśnieznowuzraniłamjegomęskądumę.Jużsięnieśmieje.
–Jakieprzesłanki?
Wzdycham,kiedysobieprzypominamwszystko,cowymyślałam.
–Zawszejesteśodpacykowany,nigdyniechodziszbrudnyanizaniedbany,jakwielutwoichkolegów.
Awłaśnie,TonyiTitoteżsązawszewymuskaniipachnący.
–Lubiębyćczysty,onipewnieteż.
–Kremujeszdłonieinosiszrękawiczkiwpracy.Ktopracujewlateksowychrękawiczkach?
Uśmiechasięidotykamoichpiersi.
– Po prostu dbam o dłonie – mówi. – Chcę, żeby były delikatne, nie miały odcisków i nie były
szorstkie.
Jegopieszczotaito,jaknamniepatrzy,kiedymniedotyka,doprowadzająmniedoszaleństwa.
–Nieznamżadnejkobiety,którejudałobysięzaciągnąćciędołóżka.
Onuśmiechasięłobuzersko.
–Zrobiłeśunik,kiedypróbowałamciępocałowaći…
–Gdybymtamtegowieczoruniezrobiłuniku,kochałbymsięztobąnatychmiast,tam,gdziebyliśmy,a
niechciałem,żebyoglądanonaswtakiejsytuacjinapokładzie.
Tesłowarozpalająnawetmojąduszę.
–Pijeszzeszklanki,niezgwinta,jakwiększośćfacetów.Mówisz,żepiciezbutelkiczyzpuszkinie
jesthigieniczne,adotegopijeszmarkowąwodęiznaszwszystkiejejwłaściwości.
–Czybędącmężczyznąobytym,odrazutrzebabyćgejem?
Denerwujemnieto,żeobalawszystkiemojeteoriepokolei.
–Jeżelidotegowszystkiegodołożyszto,żebyłeśbezubraniapodprysznicemwkajucieTony’ego,co
mogłamsobiepomyśleć?
Dylanjeszczebardziejmarszczybrwi.Jesttakseksowny…!
Widzącjegominę,uśmiechamsię.
–Niewiem,cociębawi.Niejestemgejem.
Niechcędłużejdrążyćtematu.Podchodzędoniego,spragnionawszystkiegopozakłótnią,icałujęgow
usta.
–Wiesz,co?Wartobyłoprzyjśćdlaciebiedomagazynu…przystojniaku.
Patrzynamnie.Zapominaoudawanejzłościoto,żewzięłamgozageja,iprzyjmujemójpocałunek.
Rozkoszujesięnimtakjakja.
–Wcaleniejesteśgroźna–szepcze,kiedysięodsuwam.
–Owszem–odpowiadam,rozbawionajegouwagą.–Przedewszystkimdlatego,żezwykleosiągamto,
cosobiepostanowię.
–Ilemaszlat?
–Dwadzieściasześć.
Dylanprzechylagłowąnabokiprzytakujepowoli.Niewiem,comaznaczyćjegogest.
–Jestemdlaciebiezamłoda?–pytam.
–Nie.Oiletobietonieprzeszkadza.
Jegoodpowiedźdajemidomyślenia.
–Ailetymaszlat?
–Trzydzieścisiedem.
Uśmiechamsię.
–Jestemdlaciebiezastary?–pyta.
Kręcęszybkogłową.
– Nie – odpowiadam. – Jeżeli tobie to nie przeszkadza. Poza tym zawsze byłam zdania, że wiek ma
znaczenietylkowprzypadkuwinaisera.
Mojaodpowiedźgorozśmiesza.Całujemnielekkowusta.
–No,króliczku,ubierajsię–mówi.
Samwycierasięchusteczkąhigieniczną,którąwyciągazkieszenikombinezonu,apóźniejzaczynasię
ubierać.
–Pospieszsię.Wkażdejchwiliktośmożewejść.
Wułamkusekundyjesteśmyubrani.Dylanchwytamniewpasie,przyciągadosiebieicałujewusta.
–To,cozaszło,musipozostaćmiędzynami.Przyrzeknij.
To zdanie mnie niepokoi. Wszystkim je mówi? Kiwam jednak głową. Nie chcę, żeby zauważył, że
uraziłomnieto,copowiedział.
–Niezapominaj,żemaszzemnąrandkę,króliczku–dodaje,wypuszczającmnie.
Toniedorzeczneprzezwiskowywołujeuśmiechnamojejtwarzy.Jakmogłomuprzyjśćdogłowycoś
takkiczowatego?Kiwamgłową.Jakmiałabymzapomniećotejrandce?
Nie mogę się jej doczekać ani tego, żeby znów się nim rozkoszować. Nie dotykając się, idziemy do
przeszklonego kantorka w magazynie, w którym świeci się światło, i słyszę nową piosenkę Marca
Anthony’egoQuépreciotieneelcielo,izaczynamnucić.
Zachwyconapatrzę,jakDylanwyrzucadokoszachusteczkę,którątrzymałwręce.
–LubiszmuzykęMarcaAnthony’ego,prawda?–pytam,kiedyprzestajęśpiewać.
Kiwagłową.
–Todobryczłowiek–odpowiada.–Pozatymmabardzoładnepiosenki,niesądzisz?
Rozśmieszamnie.
–Terazrozumieeeeem.Maxwell,MarcityjesteściezPortoryko.Patriotazciebie,co?
Dylanznówsięśmieje.
–Tańczyszsalsę?–pyta.
Kiwamzprzekonaniem.IlejasięnatańczyłamzmoimbratemArgenem!Naglechwytamniezarękęi
ciągnie.Pozwalammu.ZaskoczonaDylanem,któregopoznajętejnocywukryciu,tańczęznimsalsęw
przeszklonymkantorkuistwierdzam,żeświetnietańczy.
–Ktocięnauczyłtańczyć?
–Mama–uśmiechasię.–Alenietańczępublicznie.
Naglewidzę,żetenskryty,dziwnyizamkniętywsobiemężczyzna,zajakiegogomiałam,niemanic
wspólnego z Dylanem, którego mam przed sobą. Ten Dylan jest wesoły, zabawny, szalony i odważny.
Zachwyca mnie! Śmiejemy się, kiedy przytuleni tańczymy salsę, a nasze ciała ocierają się co chwilę o
siebiezmysłowo.Wpatrujemysięwsiebiezpożądaniem,ażpiosenkasiękończyiDylancałujemniew
usta.
–Tanocztobąbyłaprawdziwąprzyjemnością…kapryśnadamo–mruczy.
Kiwamgłowąidajęsięponieśćuczuciom.
–Iwzajemnie,przystojniaczku.
15.Ztobąibezciebie
D
ziesięćdnipóźniejmdłościpowoliznikają–niewiem,czydziękitabletkom,któredałmiDylan,czy
podwpływemnaszychniewiarygodnychspotkań–ijestemwniebowzięta.
Wieczorami szukamy się i spotykamy w różnych, odosobnionych miejscach na statku, gdzie się
kochamyjakdzikiebestie.Jakdwaprawdziwedrapieżniki.
Świetnie się dopełniamy w łóżku. Oboje jesteśmy lubieżni, odważni i lubimy zabawę. Uwielbiamy
puszczać wodze fantazji. Czasami nasze spotkania są czułe, innym razem dzikie i pełne perwersji.
Wszystkozależyodkróliczkaiwilka.Toprzezichpryzmatpatrzymynaseks.Kilkarazywczasietych
wieczorów,pozjednoczeniuciał,tańczyliśmywblaskuksiężyca,zsłuchawkąkażdewjednymuchu,tę
piosenkęMaxwella,którątakbardzolubiDylaniktórastałasiędlamniewyjątkowa.Bardzowyjątkowa.
Natyle,żeczuję,żepancerznamoimsercuzaczynapękać.Bojęsiętego.Niechcęsięgopozbywać,ale
wystarczy, że Dylan na mnie spojrzy albo żebyśmy zatańczyli przy tej muzyce, i mięknę. Jej zmysłowa
melodia,podniecającyrytmigłospiosenkarzasprawiają,żesięcałujemy,poruszającsięwtakt.Między
nami jest czysta perwersja. Bez żadnych hamulców. Wiemy, że rozpoczęliśmy niebezpieczną grę, pod
wielomawzględami,iczuję,żeżadneznasniemazamiarustracićswojejszansy.
Nagle cały mój świat sprowadza się do statku. Tutaj mam pracę, którą lubię, i mężczyznę, którego
pożądam.Czegowięcejmogęchcieć?
Myślo Dylanie wprawiamnie w dobryhumor. Nawet Coral zwracana to uwagę,patrząc na mnie z
przebiegłą miną, ale ja przeczę ruchem głowy. Nie chcę, żeby wypowiadała słowo: miłość. Nie chcę
tego.Chcęwierzyć,żezDylanemłączymnieseks.Czystyseks.
Kiedyczuję,jakpatrzynamniewieczorami,gdyśpiewam,ogarniamniepodniecenie.Podświadomie
wszystkiepiosenkiśpiewamdlaniego.Wszystkiegestywykonujędlaniego.Akiedyjesteśmysami,on
jestcałydlamnie.Obojemamytemperamenticzasemsiękłócimy.
Odkryłam,żeDylanjestzazdrosny,zaborczyiżenielubi,jakinnimężczyźnisiędomnieuśmiechająi
prawią mi komplementy, ani na scenie, ani poza nią. Wyprowadza go to z równowagi, a mnie trochę
denerwujejegozachowanie,aleporazpierwszywżyciutrochęmisiępodoba.
Czyżbymbyłamasochistką?
Wczasienaszychwieczornychrozmówwyraźniedajęmudozrozumienia,żenicnietrwawiecznie,i
mówię, żeby za bardzo się do mnie nie przywiązywał. To go boli. Widzę to w jego oczach. I chociaż
wiem, że chciałby coś powiedzieć, milczy. Milczy i zaciska zęby. Z czasem moje słowa obracają się
przeciwkomnie,kiedywidzę,jakDylansięśmiejeirozmawiazdziewczynamizkuchni,którestająna
głowie,żebyzaciągnąćgodołóżka.
Nagletojasięzłoszczę,wściekamidostajęszałunamyśl,żeulegnieichpragnieniomidaimto,co
chcę mieć tylko dla siebie. Z każdą sekundą coraz bardziej dociera do mnie, że coś się ze mną dzieje.
Próbuję blokować tę zaborczość, którą wyzwala we mnie Dylan, ale nie jestem w stanie nad nią
zapanować.Wkońcutodoniegodociera.Nicniemówi,aleuśmiechasięiwidać,żepodobamusięta
sytuacja.Gromięgowzrokiem,alewgłębiduszysięuśmiecham.Jestemzagmatwanajakmałokto!
Tego wieczoru postanowiliśmy z zespołem, że koncert będzie hołdem dla zespołu Abba. Chociaż
minęło wiele lat, ich muzyka nadal się podoba i ludzie chętnie przy niej tańczą. Ubrana w zmysłowy
lśniącysrebrnykostiumipasującączapeczkę,śpiewamrazemzkoleżanką:
YouaretheDancingQueen…
Świetnie się bawimy z Bertą, ludzie tańczą, a my śpiewamy, szczęśliwe i zadowolone. Kiedy widzę
Dylana,opierającegosięodrzwi,sercepodskakujemizradości.Patrzynamnieztakimpożądaniem,że
niewidzęjużnicpozanim.
Śpiewamdlaniego,aonsiędomnieuśmiecha.Mężczyźni,stojącypomojejprawejstronie,zaczynają
obsypywać mnie komplementami. Widzę, że na nich patrzy, słyszy, co mówią, i uśmiech znika z jego
twarzy.
Fatalnietoznosi!
Jednaknatympolegamojapraca:mambawić,śpiewać,śmiaćsię,żartowaćitańczyćzpasażeramii
nicniemogęnatoporadzić.On,jakzwykle,sięztymgodzi.Przezkilkaminutprzyglądamsięmojemu
przystojniakowi,aonpuszczadomnieoko,żegnasięzemnąiznikamizpolawidzenia.
Drżę. Odczuwam jego brak i tęsknię za nim. Serce łomocze mi jak oszalałe, ale śpiewam dalej,
chociażmarzętylkootym,żebywystępsięjaknajszybciejskończyłiżebymmogłabyćprzynim.
Nigdynieprzeżywałamczegośpodobnego.Nigdynieczułamsiętakasamotnabezmężczyznyubokui
naglecośdomniedociera.Duszęsię.Dławię.Właśnieuświadomiłamsobie,żejestemcałkowicie,po
uszy,zakochanawDylanie.
Bożedrogi!Przepadłam!
TejnocyCoralmadyżur,ikiedykończysiępierwszaczęśćkoncertu,idędoniej,załamana.Muszęsię
zniązobaczyć.Jakzwykle,uśmiechasięnamójwidok.Pyta,czyjestemgłodna,akiedyodpowiadam,że
tak,stawiaprzedemnąomletzeszpinakiem.
Rozmawiamy,ajazastanawiamsię,jaknajlepiejprzekazaćjejto,cosięzemnądzieje.Niewiem,jak
to ubrać w słowa. Jest mi zwyczajnie wstyd! Ja, taka przeciwniczka romantyzmu, zakochiwania, nagle
zakochujęsiępouszy.Niedowiary!
RozmawiamyoTomásie,otym,żezrobiłsięnamolny,akiedykończęomlet,pytam:
–Dobrzewyglądam?
Przyjaciółkaspoglądanamnie.
–Nie–odpowiada.–Maszszpinakmiędzyzębami.
Szybko biorę kosmetyczkę, którą Coral i ja trzymamy od początku w kuchni, otwieram lusterko i się
przeglądam.Cośstrasznego!
Wyciągamzkosmetyczniszczoteczkędozębówibiegnędołazienki.Myjęzęby,wychodzęzkuchnii
odkładamkosmetyczkęnamiejsce.
SiadamznowuobokCoralipatrzęnanią,kiedykroisernikzżurawiną.
–Chybasięzakochałam–oznajmiam.
Patrzynamnie,oszołomiona.
–Chybażartujesz?
–Nie,mówiępoważnie.
–Romantyczkąbyłamprzecieżja,alezperspektywymogęcipowiedzieć,żetodoniczegodobregonie
prowadzi.Pomyśl,zczasempsujesięnawetjogurt!Dlatego,zapomnij.
Kiwamgłową.Wzdycham.Rzeczywiście,marację.Zakochiwaniesięjestgłupotą.Sękwtym,żetym
razemwierzęwtęgłupotęisercezaczynamiszybciejbić.
–Niemogę,Coral.Budzęsięimyślęonim.Kładęsięimyślęonim.Śpiewamimyślęonim.Biorę
prysznicimyślęonim.–Wzdycham.–Docholery,cosięzemnądzieje?
Patrzy na mnie. Wkłada sobie kawałek ciasta do ust, smakuje je, przełyka, a kiedy jestem o krok od
tego,żebyzacząćwrzeszczećjakopętana,odpowiada:
–Przepadłaśnacałego,kochana.–Widząc,żeukrywamtwarzwdłoniach,dodaje:–Chwileczkę.Ty,
najbardziejliberalnalaskanaświecie,zsercembardziejnieprzystępnymniżBiałyDom,jakmogłaśsię
zakochać?
–Niewiem.Wiemtylko,żekiedygowidzę,dostajępalpitacji,dłoniemisiępocąi…
–Boże…Boże…Boże…Wpadłaśpouszy!
– Właśnie, po uszy – potwierdzam rozmarzona. – Mówi mi piękne rzeczy. Dzięki niemu wierzę, że
między dwojgiem ludzi może być coś więcej niż seks. Przy nim godziny są jak minuty, nie mam dość
całowaniago,patrzeniananiego,pieszczot…
–Matkokochana…Tofaktyczniepoważnasprawa!
–Bardzo?!
Sercowaekspertkapatrzynamnieikiwagłową.
–Bardzo.Albotoprzerwiesz,albosięsparzysz,wybórnależydociebie!
Wzdycham. Ostatnią rzeczą, jakiej chcę, jest zerwanie z Dylanem, ale jeszcze bardziej nie chcę
cierpieć.Chcemisiępłakać.Jakmogłomisięcośtakiegoprzydarzyć?
Nagle do kuchni wchodzi mężczyzna moich marzeń, a ja wydaję z siebie jęk i uśmiecham się jak
idiotka.Sercezaczynamiszybciejbić.Coralpatrzynamnieipociągamniezawłosy.
–Nieróbtakichmaślanychoczu,tulipanko.
–Niemogę.Ażtakpomniewidać?
Coralwkładasobiedoustkolejnykawałekciasta.
–Musiszbardziejmaskowaćtoswojebeznadziejnezakochanie,boktośdoniesieZgredowi,ajaksię
dowie,obojewyleciciezestatkunazbitypysk.
Przestajęsięnaniegogapić,aleniepotrafięnadsobązapanować,imójwzrokznowubiegniewjego
stronę.Dylanopierasięnastoleipijewodę.Naszeoczysięspotykają.Uśmiechasięlekkoipuszczado
mnieoko.Cozatupet!
Odwracamwzrok.Rumienięsię,oddychamszybkoiCoralzaczynamniewachlować.
–Żałosne!–mruczy.–Żałosne.
Niewiem,comanamyśli.Wiemtylko,żemuszęznównaniegospojrzeć.Dyskretnierozglądamsię
dookoła,akiedywidzę,żeniktnanasniepatrzy,spoglądamnaniegoiteraztojapuszczamdoniegooko.
Mój gest go zaskakuje. Wzdycha, odstawia szklankę do jednego ze zlewów, z niebezpiecznym
uśmiechemnaustachidziewstronękomórchłodniczychikiwanamniegłową.
No…no…no…Prosi,żebymzanimposzła.
Comamzrobić?
Coral,którawszystkowidziała,wyjmujemizrąktalerzzciastem,dajemisałatę,którąbierzezblatu.
–Dwieminuty,anichwilidłużej,jasne?–mówi.
Kiwamgłowąjakautomat.
Zrobiłabymwszystko,żebypobyćznimchociażtrzydzieścisekund.
Z sałatą w dłoniach idę do miejsca, w którym czeka na mnie Dylan. Wchodzę do komory, zamykam
drzwiiwtejsamejchwilidłonieDylanamnieprzyciągają,aonodkładanaboksałatęimniecałuje.Jest
bardzozimno,alepocałunekjestupojny,cudowny,skandaliczny,grzeszny.
–Bardzoładniewyglądaszwtymstroju,króliczku–mruczy,przytulającmniedosiebie.
Uśmiechamsięipragnęczegoświęcej.
–Spotkamysięwieczorem?–pytam.
Dylanzamykaoczyisięzastanawia.
–Niewiem.
–Niewiesz?!–wykrzykuję.
–JutrodopływamydoMarsylii.
–I?
Jego powściągliwość mi się nie podoba. Czuję się źle. Dlaczego jestem taka narwana? Dlaczego
proszę go o spotkanie? Chyba zwariowałam. Powinnam była siedzieć cicho. Zdecydowanie jestem
żałosna,jakstwierdziłaCoral.Powinnambyłapoczekać,ażonmniepoprosi,żebymsięznimspotkała,
aleniemogę.Niewyparzonagębaipożądaniemniegubią.
–Wporządku–mruczę.–Niechceszsięzemnąwidzieć.
Nagle komora się otwiera, a my się rozdzielamy. To Tomás! Nasza rozmowa urywa się w jednej
chwili.Naburmuszonabioręsałatęiodkładamjądopozostałych,aDylanpochylasięikładziemarchew.
Złomoczącymsercemwychodzęzkomory.Coralpatrzynamniezewspółczuciem,ajapuszczamdoniej
oko. Tomás nawet nas nie zauważył, a kiedy odkłada do komory to, co przyniósł, chodzi za mną po
kuchni.
–Jakleci,piękna?
NawargachczujęjeszczeupojnypocałunekDylana.
– Wszystko w porządku – odpowiadam, spoglądając na niego. – Dużo pracy, jak zwykle, ale w
porządku.
Wtejchwiliwidzę,żezkomorywychodziDylanistajejakwryty,widząc,zkimrozmawiam.Nielubi
Tomása, zwłaszcza odkąd wyjawiłam mu, że coś między nami było. Czuję jego zazdrosne spojrzenie,
któremnierozpala.Niedalejjakminutętemumnieodrzucił,dlategochcęwywołaćwnimzazdrość.
–Prawdęmówiąc,ciąglepracuję,dlategomnieniewidzisz–mówiędoTomása.
Tomásstajeobokmnieiczeka,ażkucharzwydamuzamówienie.
–Jutroorganizujemyimprezę.–Puszczadomnieoko.–Przyjdziesz?
–Imprezę?Gdzie?
–Nastatkuwczasiepostoju.
Uśmiechamsię,kiedytosłyszę.Mamzkimśrandkęiniemamzamiaruzniejrezygnować.
–MaszwolnewMarsylii?–pytaTomás.
–Tak…–odpowiadam,zadowolona.–Dotrzeciejpopołudniunastępnegodnia.
–Super!–wykrzykujeiprzysuwasiędomnie.–Statekbędzieprawiepusty,niektórepomieszczenia
będą tylko do dyspozycji pracowników. Gwarantuję ci, że jeżeli się przyłączysz i pójdziesz ze mną,
będziesz się dobrze bawić. Namierzyłem jeden apartament, w którym nikogo nie będzie i chciałbym
rozkoszowaćsiętwoimciałem,jeżelimipozwolisz.–Tomásniemarnujeżadnejokazji.Kładziedłońna
mojejtalii.–Jestempewien,żetyijabawilibyśmysiębardzo…bardzodobrze–szepczedyskretnie.
Słyszę,żeDylankaszle.Stoiniedalekonas,więcniejestemwstanienaniegoniezerknąć.Widzę,że
Lola, jedna z lasek, podchodzi do niego i wywala mu swoje cyce w rozmiarze XXL prawie na twarz.
Dylansięuśmiecha.
Zabijęgo!
Jak zawsze, kiedy jestem zdenerwowana, zaczynam chichotać i Tomás jest przekonany, że to przez
niego.Zachęconyzaczynapalcemkreślićrysunkinamoichplecach.Widzę,żeCoralnamsięprzyglądai,
unoszącbrwi,pytamniewmilczeniu,cojawyprawiam.
Wkurzona,żeDylanpoświęcauwagęLoli,mrugamzalotniewstyluPenélopeCruz.
–Skądwiesz,żetyijamożemysiędobrzebawić?–szepczędoTomása.
Ten zamiera. Mój ton głosu go oszołomił. Uśmiecha się. Mierzy mnie łakomym wzrokiem, przysuwa
siędomniebardziejiszepczemidoucha:
–Będziemyrobićwszystko,naconajdzienasochota.
Parskamśmiechem.
–Gdziedostanęszklankęsokupomarańczowego?–słyszęoboksiebie.
Wiem,dokogonależytenochrypły,urażonygłos,idostajęgęsiejskórkipodwpływemjegobliskości.
Niepatrzęnaniego.
–Nastolewgłębikuchnimaszczysteszklanki,pomarańczeiwyciskarkę.Obsłużsię!
AleDylansięnierusza.
Całyczasczujęjegoobecnośćzaplecami.Pewnieświdrujemniewzrokiem,bopieczemniekark.Nie
chcęnaniegopatrzeć.Robięwszystko,żebynaniegoniespojrzeć.
–Chodźzemną–prosi.–Jestembardzoniezdarny.
Patrzę na niego, zaskoczona, i się śmieję. Co on wyczynia? Ma rozgniewaną minę i mój śmiech
denerwujenawetmnie.Dlaczegomuszęsięśmiaćwtakiejchwili?
–Słuchaj,kolego–wtrącasięTomás.–Soczekmożeszsobiezrobićsam.
Dylanspoglądananiegozminąpełnązłości,któramniewbiłabywpodłogę,iwykręcaszyję.
–Słuchaj,kolego–odpowiadatymsamymtonem.–Zamknijsięispadaj.
Jegoreakcjarobinamniewrażenie.Nigdyniesłyszałam,żebytaksiędokogośzwracał.Słyszącjego
ton, Tomás znika w ułamku sekundy. Co za tchórz! Śmiać mi się chce, ale nagle czuję dłoń Dylana na
nadgarstku.Ściskamnie.Oniemiała,chcękrzyknąć,ależebynierobićscen,ruszamznimtam,gdzieleżą
cholernepomarańcze.
–Albojesteśznim,albozemną–syczy.
–Słucham?!
–Zrozumiałaśmniedoskonale,Yaniro.
Wzdycham.Pewnie,żezrozumiałam.
– Przypominam ci, że nie dalej jak pięć minut temu powiedziałeś, że nie chcesz się ze mną widzieć
wieczoremi…–mówięurażona.
–Nadalsięznimspotykasz?
Patrzęnaniegooszołomiona.
–Niemamzamiaruodpowiadaćnatakiepytanie,jasne?
Dylanwkładapomarańczedowyciskarkiiuruchamiajązezłością.
–Kurwa!
–Kurwa?
WtejwłaśniechwilioboknasprzechodziLola,atenbezwstydnikposyłajejczarującyuśmiech.
– Skoro się bawimy, bawmy się wszyscy – mówi do mnie. – A skoro jest impreza, imprezujmy
wszyscy.
Matkojedyna,amniesięwydawało,żemamtupet!
–Comiałaznaczyćtaodzywka?–pytam.
NatwarzyDylanapojawiasięuśmiech,którywcalemisięniepodoba.
–Informujęciępoprostu,żemnierównieżzaczepiająizapraszająnaimprezy–mówi.
–Cotakiego?!
No…no…no…Alemniewkurzył!
Ciekawe,którasukagoprowokowałaizaprosiłanaimprezę?
MożeLola?
Uśmiechasię,ajarobiętosamo.
Jegouśmiech,pełenwyrzutówiobojętności,podniecamnie.Myślęozłamanymsercuiogarniamnie
przerażenie.Niejestemwstanieugryźćsięwjęzykanizapanowaćnadzłośliwością.
–Jeżelichcesz,możemyiśćnaimprezęoboje.Tyztą,któracięzaprosiła,ajaztym,któregojużznasz
–mówię.–Zgadzaszsię,mójmały?
Uśmiechnatychmiastznikazjegotwarzy.Poważnieje.
–Rób,cochcesz–szepcze.
–Oczywiście,niemuszęmiećtwojegopozwolenia.
–Yaniro…–burczy,zaciskającpięści.
–Tylkocięinformuję–ucinam.–Jeżelikilkanocyzrzęduzemnąsądlaciebietorturą,kiedytylko
chcesz,możemyprzestaćsięspotykać.Napewnodługoniebędęsama.
No,nieźle.Alezemniechojraczka!
Mojauwaga,pełnazłośliwości,wcalegonierozbawiła,ajachcęuciecodtego,comiodpowie,więc
się odwracam. Jednak na widok Loli, która znów się przy nas kręci, odzywam się z udawaną
niewinnością:
–Jeżelichceszwięcejsoku,wystarczy,żewrzuciszpomarańczedowyciskarki,ajeżeliniebędziesz
umiał,Lolanapewnocipomoże,prawda,Lolu?Zrobisztozprzyjemnością.
Dziewczynakiwagłowązuśmieszkiemnatwarzy,ajaprzyglądamsięDylanowi,któryjestnaskraju
wytrzymałości.Nieidziezamnąiudajemisięuciecodniegozkuchni,odprowadzanawzrokiemprzez
oszołomionąCoral.
Cojazrobiłam?Jaktomożliwe,żejestemtakąidiotką?
Sama nie wierzę we własną niedojrzałość. Wracam do sali, na dalszą część występu. Przez kolejne
półtorejgodzinyśpiewamy,tańczymyiświetniesiębawimy,akiedykończę,pozłościniemajużśladu,i
czuję,żemuszęodnaleźćDylana.Godzęsięztym,żejestemzakochana,ichciałabymwymazaćwszystkie
wcześniejszesłowa.
–Yaniro,gdzietysiępodziewasz?Pozascenąprawiecięniewiduję.
OdwracamsięiwidzęTony’ego.Jesttakstarannieuczesanyjakzwykle.
–Pracuję–odpowiadam.–Niejestemtunawakacjachjakinni.
Uśmiechasię.Jestczarujący.
–Wtymsrebrnymkombinezoniewyglądaszimponująco–szepcze.
–Dziękuję–odpowiadam,zaśmiewającsię.
–CobędziecierobićzCoraljutro,kiedydopłyniemydoMarsylii?
MuszęznaleźćDylana,żebyporozmawiaćznimonaszejrandcewMarsylii.
– Jeżeli mam być szczera, jeszcze nie wiem – mówię. – Czekamy, aż szefowie wywieszą listy z
harmonogramemgodzinwolnych.
Kiwagłową.
–Jeżelizejdzieciezpokładu,będzieciesameczyzkimś?
Odgarniamgrzywkęichcęodpowiedzieć,alewidzę,żewdrzwiachzjawiasięTitoidajeTony’emu
znakgłową.
Tenpatrzynaniego,ichspojrzeniakrzyżująsię,ażwkońcuTonypuszczadomnieoko.
–Muszęiść.Porozmawiamypóźniej,jaksięzobaczymy.
Zdziwionapatrzę,jakodchodzą.Dlaczegochcewiedzieć,cobędęrobićjutro?
Przezgodzinęszukammojegoprzystojniakapocałymstatku,alenigdziegoniema.Dzwoniędoniego
nakomórkę,alenieodbiera.Dzwonięjeszczeraz,alenadalnieodbiera.Niemogęiśćdojegokajuty,bo
wszyscy by się o nas dowiedzieli. Nadal jest obrażony przez mój brak taktu? W końcu się poddaję.
Zobaczy, że do niego dzwoniłam, i mam nadzieję, że oddzwoni. Wracam do kajuty, rozbieram się,
zmywammakijaż,wyczerpanakładęsięimyślęonim.
16.Powiedzmu
P
rzypłynięcie do Marsylii jest dla wszystkich wielkim wydarzeniem. Pasażerowie są zachwyceni, że
mogą zejść ze statku i przez kilka godzin pospacerować po stałym lądzie. Ja jestem zadowolona. Mam
wolneimamzamiarsięrozerwać.
Zerkamnakomórkę,aleniemamżadnegopołączeniaodmężczyzny,któregopragnę.Klnęnasiebieza
mójtupetiprzekonujęsamąsiebie,żemuszęzmienićtenzaczepnysposóbrozmowy.Dylanniejestmoim
bratem.
Leżęwkajucieimyślęonim.Kiedyprzypominamsobiejegopocałunki,objęciaalboto,jaknazywa
mniemaleństwemlubkapryśnądamą,iuśmiechamsięjakgłupiaizadręczamtym,żeniemamodniego
żadnychwiadomości.
Leżęwłóżkuwkoszulceznapisem:„Zamienięuśmiechnapocałunek”,aCoralsięubiera.Znamniei
wie,żejestmiźle.Widzi,żesięnieruszamiżejeszczeniewiem,jakiemamplany.
–Słuchaj,chodźznami–zachęcamnie.–Zwiedzimymiasto,awieczorem,pokolacji,zajrzymydo
parumodnychdyskotek.Właściwie…nigdyniewiadomo.
–Czegoniewiadomo?
Parskaśmiechemisiadaobokmnie.
– Nigdy nie wiadomo, czy przypadkiem nie poznasz jakiegoś przystojnego marsylczyka, z którym
spędzisznociwybijeszsobiezgłowytocałegłupiezakochanie.
–Niewkurzajmnie,Coral.
Mojaprzyjaciółkaznowusięśmieje.Wystukujecośnakomórce.
–Posłuchaj,dziewczyno,rozchmurzsięiwyluzuj.
–Niemogę.
–JeżeliDylanniedaznakużycia,maszzamiarnosićponimżałobę?
Nieodpowiadam.
–Dalej,zbierajsię.PowiedziałamRosieiGinie,żejesteśmygotowe.Przyjdąponaszapięćminut.
Zakrywam twarz poduszką. Co mam robić? Iść z przyjaciółką, czekać, aż Dylan dla jakiś znak czy
zamknąćsięwkajucie,czytaćiużalaćsięnadsobą?
KiedyCoralczeszesięprzylustrze,ktośpukadodrzwikajuty.
–Otwórz–prosi.–Tonapewnodziewczyny.
Wstajęniechętnie,zapinamguzikczarnejwiniówki,którąmamnasobie,otwieramimowęmiodbiera
na widok Dylana przystojnego jak nigdy w dżinsach, granatowej koszulce i z plecakiem na ramieniu.
Patrzynamnieiodczytujenapisnamojejkoszulce.
–Zgadzamsięnazamianę–mówi.
Uśmiechamsię,zachwycona.
–Gotowananasząrandkę?–pyta.
Nagledocieradomnie,żeniejestemubranadowyjścia.
–Dzwoniędociebieodwczorajszegowieczoru,niewidziałeśpołączeń?
–Widziałem,alebyłemzajęty.
Akurat! I kto teraz zgrywa cwaniaka? Zakpił sobie ze mnie. To mnie denerwuje. Staram się trzymać
nerwynawodzyichociażjegoszelmowskaminadolewaoliwydoognia,udajemisięutrzymaćjęzykza
zębami.Minęmuszęmiećbezcenną,aleDylan,złośliwiec,prowokujemniedalej.
–JeżeliwolisziśćnaimprezęztwoimprzyjacielemTomásem,jakdlamnieniemasprawy.
No,proszę,jużsięzaczęło!
–Słuchaj,ococichodzi?
Zuśmiechem,zaktórymamochotęgozabić,odpowiada:
–Powiedziała…kapryśnadama.
–Słuchaj,przystojniaku–podnoszęgłos.–Niewiem,zjakimikobietamiprzywykłeśobcować,aleja
takniefunkcjonuję,jasne?
Mina mu rzednie. Marszczy czoło i opiera obie dłonie o futrynę. Widać, że ton mojego głosu go
zdenerwował.
–Słuchaj,niejestemdziewczyną,którazachowujesięjakresztalatającychzatobądzieciaków.
Oszołomionapatrzę,jakodchodzi.Cozacham.
Zamykamdrzwikajuty.
–Czytyzgłupiałaś?–odzywasięCoral,którawszystkosłyszała.
–Nie.
–Nie?!–krzyczy.
–Szukamgoodwczoraji…–próbujęsiętłumaczyć.
–Ajakietomaznaczenie?
–Dlamniema.–Niepodnoszącgłosu,żebyniktnasniesłyszał,ciągnę:–Niechcę,żebymyślał,żeza
nimlatam,bopomyśli,żemniemanapstryknięciepalcami.
Coralsięuśmiechaiprzysuwasiędomnie.
–Icięma,Yaniro–mruczy.–Samapowiedziałaś,żesięzakochałaś,aztym,uwierzmi,niemożna
walczyć.
–Cholera…cholera…cholera…–Zakrywamoczy.
Jakmogłamsięznaleźćwtakimpołożeniu?
–Szczerzemówiąc–stwierdzaCoral,znającasięnarzeczy–jesteśstracona.Niewidzisz?
Widzę,pewnie,żewidzę.Alejestemwściekła.Wstaję.
–Niechsięwypchakaszankąi,jakpowiedziałbymójbratGarret,niechmocbędzieznim!Idęztobą
zwiedzaćmiastoipoderwaćjakiegośprzystojnegomarsylczyka.
Coral, która poza tym, że jest szalona, jest też najmądrzejszą kobietą na ziemi, uśmiecha się i sadza
mnienałóżku,żebymsięuspokoiła.
–OnjesttwoimplanemA–tłumaczy.–JajestemplanemB,zastanówsię.
–Niewygadujgłupot.TyzawszejesteśmoimplanemA–wzdycham,przybita.
Potym,jakzobaczyłamgotakiegowystrojonegoigotowegonarandkęzemną,jestemskołowana.
– Wiem, tak jak ty dla mnie. No dalej, pomyśl jeszcze raz, on jest twoim planem A Superplus ze
szczęśliwymzakończeniemiprzyszedłpociebie,kochana.Tyijajesteśmyprzyjaciółkamiizawszenimi
będziemy,aterazidźznim!
–Nie.
Chwytamniezarękęiciągnie,żebymwstała.
– Do diabła, Yaniro – wypala. – Za Dylanem szaleje połowa załogi statku, a ty jesteś w nim
zakochana.Tenprzystojniakprzychodzipociebie,anieponie,atydajeszmupstryczkawnos.Chybami
niepowiesz,żesięniewściekniesz,jeżelipójdziezinną?
Nasamąmyślotymdostajęszału.Wystarczy,żesobietowyobrażę,aodchodzęodzmysłów.
–Jużmupowiedziałam:nie,isobieposzedł…–odpowiadamwkońcu,zrezygnowana.
–Natychmiaststądwyjdźiidźgoszukać,boprzysięgam,żeposzukamgoja,itojaspędzęznimdzień
wMarsylii–wypalaCoral.
–Zrobiłabyścośtakiego?
–Dlafacetaztakimtyłkiem,takimioczamiitakimciałemzrobiłabymwiele,mojamała–stwierdza.
Uśmiechamsię,rozbawionajejwyznaniemiwtejchwilirozlegasięponownepukaniedodrzwi.
–Schowajsię–szepczeCoral.–PowiemRosieiGinie,żejużwyszłaś.Iproszęcię,bawsiędobrze,
boprzyrzekam,żejakwrócęimipowiesz,żegonieznalazłaś,zabijęcię!
Alekiedyotwiera,nieodzywasię,apotemwychodzizpokoju,niezamykającdrzwi.
–Traktujjądobrze–słyszę,jakmówi.
Jestemoniemiała,widząc,jakDylanwchodzidokajuty.Zamykadrzwiiobojepatrzymynasiebiebez
słowa,ażwkońcukładzieplecaknaziemiirobikrokwmojąstronę.
– Nigdy przez trzydzieści siedem lat mojego życia żadna kobieta nie potraktowała mnie tak, jak
zrobiłaśtoty,aniniewzbudziławemnietakichuczuć,jakiewzbudzaszty,kapryśnadamo.Alewłaśnie
zrobiłem dwa kroki. Jeden, żeby wrócić do twojej kajuty, a drugi, żeby podejść do ciebie. Nie wiem,
dlaczegotozrobiłem,alejestemtutajiniechcęiśćsam.
Jak zawsze, wygrał. Jego romantyczna natura podoba mi się coraz bardziej. Serce łomocze mi jak
oszalałe.Obojeznajdujemysięwtejsamejspiraliuczuć.Robiękrokwjegostronę,podchodzędoniego
iobejmujęgozaszyję.
–Nigdywciągudwudziestusześciulatmojegożyciażadenmężczyznaniemówiłdomnietakjaktyi
niewzbudziłwemnietakichuczuć,jakiewzbudzaszty–mruczę.–Alezrobiłamdwakroki.Jeden,żeby
siędociebiezbliżyć,drugi,żebycięprzytulić.Ichcę,żebyświedział,żegdybyśniewrócił,poszłabym
cięszukać,boniechcębyćbezciebie.
Bożeeeee…Odkądtojestemtakąromantyczką?
Dylankiwagłową…
Jakiwamgłową…
–Chybamniesiekło,Yaniro.Niemogęprzestaćotobiemyśleć.
Kiwamgłową….
Onteżkiwagłową…
–Zemnąjesttaksamo–odpowiadam,ośmielona.–Chybasiekłonasoboje.
Dylansięuśmiechaiprzysuwawargidomoich.
–Pragnęcię–mruczy.
Całujemnie.Namiętniewsuwajęzykdomoichustikochasięnimzemną.Ściskamgorozpaczliwiei
przywieramdojegociała.Świadomość,żeczujeconajmniejtakiesamopragnieniejakja,pocieszamnie
imisiępodoba.
Kiedychcęzacząćrozpinaćmukoszulę,szepczemiwwargi:
–Przepraszam,żenieodbierałemtelefonuodciebie.
–Nieszkodzi.
Nie liczy się dla mnie nic. Liczy się tylko to, że z nim jestem, całuję go, on całuje mnie, dotyka i
doprowadzadoszaleństwa.Kiedyporuszamysięwmojejmaleńkiejkajucie,rozlegasięhałas.Dylansię
kuli.
–Chybarozciąłemsobiegłowę–mówi.
–Niedenerwujmnie.–Natychmiastspoglądamnamiejscenagłowie,zaktóresiętrzyma.
Naszczęściewidzę,żetonicpoważnego,będzienajwyżejguz.Całujęgoczulewgłowę.
–Połóżsięnamoimłóżku–mówię.
Niechce.
–Chodźmystąd–zarządza.
–Dokąd?
–Maszwolnedojutradotrzeciej,prawda?
–Aty,skądtowiesz?
Dylansięuśmiecha.
–Mamswojesposobynato,żebydowiedziećsięwszystkiego,czegochcę–mruczy,przytulającmnie.
Późniejsięśmieje.–Słyszałem,jakmówiłaśTomásowi.
–Aty,dokiedymaszwolne?
–Dotejsamejgodziny.
Uśmiechamsię,amójbrunetmniecałuje.
–Uwielbiamnapisnatwojejkoszulce–szepczemiwusta.
–Tokoszulkapojednawcza–informujęgo.
–Mmm…Terazpodobamisięjeszczebardziej.
Parskamśmiechem,aonznówmniecałuje.
–ZnamMarsylię–mówi,odsuwającsięodemnie.–Byłemtukilkarazy.Weźmałoubrań.Niebędąci
potrzebne.Iproszę,niezmieniajkoszulki.
–Dokądzamierzaszmniezabrać?–pytam.
Odgarniamikosmykwłosówzoczuisięuśmiecha.
– Do miejsca lepszego niż to – mruczy. – Z imponującym jacuzzi dla dwojga i wspaniałym łóżkiem,
gdziebędziemyrozmawiaćiprzezdwadzieściaczterygodzinyrozkoszowaćsięseksem.Tyija.
–Matkojedyna,niemogęsiędoczekać,żebyjużtambyć–odpowiadam.
–Pozatymspróbujemywspaniałejzupyrybnej–dodaje.–Jadłaśtakąkiedyś?
Kręcęgłową.
–Totradycyjnazupamarsylskazróżnychgatunkówryb.Będziecismakować.
–Dobrze.
– Potem zjemy wyśmienite nadziewane mięso, popijemy je dobrym winem, a na deser czeka nas
cudowny suflet Grand Marnier. Jak skończymy, rozbiorę cię i przez długie godziny będę się zajmował
tylkotym,żebysprawiaćcirozkosz,jakątylkojestemwstaniecidać.Podobacisiętenplan?
–Wspaniały–śmiejęsię,rozbawionaipodniecona.
Mojareakcjachybamusiępodoba,bocałujemnieprzelotnieipogania:
–Dalej,chodźmy!
Szybkowrzucamparęrzeczydoplecaka,aonmisięprzygląda.Nagleprzystaję.
–Towszystko,cozaplanowałeś,wydajesiędrogie.Zapłacimypopołowie,zgoda?–mówię.
–Nie–odpowiada,rozbawiony.–Randkęzaproponowałemja,więcjazawszystkopłacę.
–Dylan–protestuję.–Niebądźgłupi.Możemyzapłacićpopołowiei…
Jegoustalądująnamoich.Namiętnypocałuneksprawia,żechcęjaknajszybciejznaleźćsięwhotelu,o
którymmówił.TerazDylanrzuca:
–Nietraćmyczasu!
Dyskretnie, w odległości kilku kroków od siebie, po kolei opuszczamy statek. Kiedy jesteśmy na
lądzie, Dylan puszcza do mnie oko, a ja idę za nim, aż znikamy w labiryncie uliczek Marsylii. Kiedy
docieramydoruchliwejulicy,chwytamniemocnozarękęispoglądanamnie.
–Mogę?–pyta.
Kiwamgłową,rozbawiona,aonunosimojądłońdoustijącałuje.
Uff…alejestromantycznyiszarmancki.
Dzwonijegotelefon.Patrzynawyświetlacziodrzucapołączenie.Onicniepytam.Wyczuwam,żenie
powinnam.Spacerujemypomieście,ajazzaskoczeniemstwierdzam,żeświetniejezna.Kiedygopytam,
mówi, że był tu parę razy podczas innych rejsów. Komórka dzwoni mu znowu. Daje mi znać dłonią,
żebym się nie ruszała, a sam oddala się o parę kroków i odbiera. Przyglądam się okolicy. Uliczka jest
urokliwa,zparomarestauracjami.Dylanwracaiznówchwytamniezarękę.
–Wszystkowporządku?–pytam,widzącjegominę.
Kiwagłowąimniecałuje.
–Kiedybędziemywhotelusami,będzienajlepiej.
–Gdziejesteśmy?
–WdzielnicySaintVictor.
Idziemy jeszcze kilka metrów i odbiera mi mowę, kiedy wchodzimy do budynku, który wygląda na
drogi.Tojedenztakichhoteli,wktórychczujesię,żenawetoddychaniekosztuje.
Jestemprzestraszona.Żadneznasniemapowalającejpensji.
–Dylan,zostawisztupołowęwypłaty,oszalałeś?
Alemójbrunetsiętylkouśmiecha,
– Spokojnie. Mam przyjaciela, Garsona, który tu pracuje, i zawsze, kiedy przyjeżdżam do Marsylii,
załatwiamipokójwświetnejcenie.Niemartwsię.Staćmnie.Terazchcętylkotego,żebybyłocimiło.
Zaskoczona, tym razem to ja chwytam go za rękę, żeby wejść do imponującego hotelu. Idziemy do
recepcji,akiedyprzechodzimyobokokrągłejsofy,otoczonejkwiatami,Dylanznówcałujemniewrękę.
–Zaczekajtunamnie–prosi.
Nieco speszona otaczającym nas luksusem, robię to, o co mnie prosi. Siadam na miękkiej pluszowej
sofieipatrzę,jakDylanpodchodzidolady.Widzę,żepodchodzidoniegomłodychłopak,którywitasię
z nim poufale. Domyślam się, że to jego przyjaciel Garson. Rozmawiają parę minut i się żegnają,
przybijając piątkę, a potem mój brunet podchodzi do mnie i pokazuje mi złotą kartę, którą dostał od
znajomego.
–Jesteśgotowanadobrązabawę?–mówi.
Wysiadamyzwindynaostatnimpiętrzeiprzemierzamyluksusowykorytarz,ażdocieramydopokoju.
–Słuchaj…Niewpakujemysięprzeztowjakieśkłopoty?–pytam.
Dylansięuśmiecha.
–Spokojnie–szepcze.–Wszystkojestpodkontrolą.
Otwieradrzwiiwchodzimydoniesamowitegopomieszczenia.Nowoczesnośćiminimalizmwczystej
postaci. Dostrzegam okrągłe łóżko z czarną pościelą i również okrągłe jacuzzi. W moich stronach coś
takiegonazywasięalkową.
Z oczami jak spodki podchodzę do ogromnego jacuzzi i z zaskoczeniem zauważam płatki białej i
różowejróżyunoszącesięnapowierzchniwody,aobokwiaderkozlodemibiałymwinem.
–Mójprzyjacieltodlanasprzygotował.
Uśmiecham się, zachwycona, i biorę od niego kieliszek wina, który mi podaje. Wypijam łyk,
podchodzędoDylanaigocałuję.
Uwielbiam go całować. Jego wargi są delikatne, słodkie, cudowne. Smakuję je i pozwalam mu
przygryzaćmoje.Oddychamycorazszybciej.Obojewiemy,pocotujesteśmy,itegopragniemy.
–Możenajpierwchceszcośzjeść?
Kręcęgłową.
–Ciebiezjemnapoczątek,deserzjemypóźniej–mówię,nieodrywającwargodjegoust.
Mojesłowagorozbawiają.Zuśmiechemwyjmujemikieliszekzdłoniiodstawianastół,bierzemnie
w ramiona, a nasz namiętny pocałunek staje się coraz bardziej gorący. Podnosi mnie, a ja obejmuję go
nogamiwpasie.Kiedyczuję,żepożądanietrawimnieodśrodka,spoglądamnajacuzzi.
–Możewypróbujemy?–mruczę.
Dylanstawiamnienapodłodze,podchodzidoswojegoplecaka,zktóregowyjmujepłytę.Pokazujemi
ją,puszczadomnieoko,ajasięuśmiecham.Wiem,żepuścipiosenkę,którejsłuchaliśmytysiącrazy:Till
TheCopsComeKnockin'Maxwella.
Jeszczepamiętamostatniąnoc,kiedytańczyliśmydotejpiosenkinapokładziestatkuzesłuchawkamiw
uszach. I pamiętam głos Dylana, który mówił: „Kiedyś będę się z tobą spokojnie kochał przy tej
piosence”.
Rozbrzmiewająpierwszedźwięki,aDylanpatrzynamniepożądliwie.Bierzekieliszekwinaisiadana
łóżku.
–Uwiedźmnie,króliczku–mruczy,zaskakującmnie.
–Mamcięuwieść?–powtarzam,stojącprzednim.
Dylankiwagłowąiwskazujebiałąotomanępoprawejstroniejacuzzi.
–Rozbierzsię–mówiochrypłymgłosem.–Usiądźtamiuwiedźmnie,rozpalmnie.
Jego słowa nakręcają mnie na maksa. Króliczek wkracza do akcji. Spoglądając na niego najbardziej
wyzywająco, jak potrafię, biorę kieliszek wina i podchodzę do sofy. Odwracam się, spoglądam
Dylanowi w oczy i się uśmiecham. On pije i się uśmiecha. Stawiam kieliszek na podłodze i zdejmuję
buty. Znów na niego spoglądam i zdejmuję koszulkę, która tak mu się podoba. Zostaję w czarnej
winiówce i bieliźnie. Nie bardzo wiem, co robić, więc postanawiam, że dam się prowadzić muzyce.
Podchodzędoniego.
–Rozepnijmiguzikprzyspódnicy–proszę.
Dylan robi to, a kiedy spódnica opada na podłogę i Dylan chce mnie dotknąć, zabraniam mu
pacnięciemdłoni.
– Nie… – mówię, widząc jego naburmuszoną minę. – To ty mnie poprosiłeś, żebym cię uwiodła i
rozpaliła.
Widzę,żesięuśmiecha.Odwracamsięiznówpodchodzędosofy,kręcącbiodrami.Wiem,żepatrzy
na mój tyłek, więc pochylam się i powoli podnoszę kieliszek wina z podłogi, żeby lepiej mógł się
przyjrzećtejczęścimojegociała.Jestembezwstydna!
Wypijam kolejny łyk wina i, nie patrząc na Dylana, znów się pochylam, żeby odstawić kieliszek na
podłogę,kolejnyrazprezentującprzednimpośladki.Odwracamsięwsamymstanikuiwmajtkachi,nie
tracącczasu,zdejmujęje,poruszającbiodramitak,jakprzytańcubrzucha.Dylanjestoniemiały.Tegosię
niespodziewał.
Kiedyjużstojęprzednimnaga,podnoszękieliszekwinazpodłogiisiadamnasofie.
–Jużzrobiłamdwiezczterechrzeczy,októremniepoprosiłeś–mówię.–Rozebrałamsięisiedzę.
Terazcięuwiodęirozpalę.
Dylan pije, a ja dostrzegam pot na jego czole. Przyprawiam go o zdenerwowanie, a jestem gotowa
wstrząsnąć nim jeszcze bardziej. Rozkraczam bezwstydnie nogi i zaczynam się pieścić między nimi,
uśmiechającsięnawidokjegolubieżnegospojrzenia.Mojedłonieprzezchwilębłądząpomoimciele.
Masuję sobie piersi, bawię się sutkami, rozchylam wejście do pochwy, oblizuję wskazujący palec i
sprawiamsobierozkosz.Dylanniespuszczaokaztego,corobię.
–Podniecacięto,żepieszczęsięprzedtobą?–pytam.
–Tak.Potworniemniepodnieca.
Kontynuujęzachwycona.
–Amożepodejdzieszizrobisztozamnie?
Przezchwilęwydajemisię,żewstanieidomniepodejdzie,aleonwypijałykwinaikręcigłową.
–Rozpalmniebardziej–mruczydobitnie.
Zaczynamsiędenerwować.Nigdynierobiłamniczegotakiegoprzykimś,ktomnieniedotykał.Zwykle
wchodzisięzkimśdojakiegośpomieszczeniaiodrazuzaczynasięznimobmacywać,rozpalać,aleto,o
coprosimnieDylan,jestbardzopodniecająceistaramsięciągnąćgrę.
Znówdajęsięprowadzićmuzyce.Zamykamoczyipróbujęgouwieść,dotykającsięiupajając.Nagle
przypominam sobie o kieliszku. Podnoszę go. Wypijam łyk wina. Uśmiecham się. Wstaję, siadam na
krawędzijacuzziiwkładamserdecznypalecdokieliszka.SpoglądamnaDylanainieodrywającwzroku
odtychjegowielkichkasztanowychoczu,któredoprowadzająmniedoszaleństwa,wilgotnymodwina
palcemdotykamłechtaczkiizaczynamsiępieścić.Poruszamsię.Hmm…Cozarozkosz.Uśmiechamsię.
Rozpalone spojrzenie Dylana jest perwersyjne, erotyczne, wymowne, zmysłowe i nie jestem w stanie
dłużejmilczeć.
–Wcomaszochotęsięzabawić?–pytam.
On,zahipnotyzowanytym,corobię,uśmiechasięłobuzersko.
–Wto,cotychcesz,kapryśnadamo.
Kiedy mnie tak nazywa, doprowadza mnie do szaleństwa. Chyba zgłupiałam! Dotykam się nadal, ale
Dylannieruszasięzmiejsca.Chcęsiędowiedziećonimczegoświęcej,więczaczynampytać.
–Byłeśkiedyśwtrójkącie?
Przezchwilępatrzynamniezakłopotany.
–Tak–odpowiada.
Niedziwimnieto.
–Aty?–pyta.
–Tak.
Słysząc moją odpowiedź, marszczy brwi. No… Zalicza się do tych starej daty. On tak, ale ja nie.
Rozśmiesza mnie. Zerkam między jego nogi i widzę, że dżinsy mocno opinają mu krok. Wiem, że ta
rozmowagopodnieca.
–Dwiekobietyityczymężczyzna,kobietaity?–pytamdalej.
–Jednoidrugie.
–Adwajmężczyźniity?
–Nie–odpowiadastanowczo.–Mówiłemcijuż,żejestemheteroseksualny.
Kiwamgłowąisięuśmiecham.
–Aty?–dopytujeDylan.
Nieprzestajęsięlubieżniedotykać.
–Dwajmężczyźniija,arazkobieta,mężczyznaija–odpowiadam.
Mapoważnąminę.Niewiem,czywtejchwilijestpodnieconyczyurażony.Zalegacisza.
–Maszprzysobiejakiśgadżeterotyczny?–pytamwkońcu.
Kręci głową, a ja wstaję, biorę mój plecak, wyciągam kosmetyczkę i pokazuję mu moją ulubioną
zabawkę.
– Przedstawiam ci Rosomaka. On i ja przeżyliśmy wspólnie wiele miłych chwil i jestem pewna, że
pomożemicięuwieśćirozpalić,aprzedewszystkimzetrzeciztwarzytępochmurnąminę.
Nieuśmiechasię.Nadaljestnaburmuszony.
Dlaczegomężczyźnireagujątakźlenakobietę,któranieboisięmówićoseksie?Kiedydonichdotrze,
że świat się zmienił i ewoluował? Wiem, że moje wyznanie i zabawka go zaskoczyły, tak jak on mnie
propozycją:uwiedźmnie.
Siadamzpowrotemnakrawędzijacuzzi,tymrazemzezłączonyminogami,wylewamwinonawzgórek
łonowy, a później rozchylam nogi, żeby było widać, jak napój spływa po moim wnętrzu. Dylan pożera
mniewzrokiem.Tegowłaśniechcę,żebymniepożerałiskończyłzgłupotami.Kiedyudajemisięskupić
jegouwagęcałkowicienamnie,postanawiamprzenieśćsięnasofęiusiąść,zachowującsięjakgwiazda
seksu.Unoszęstopynasiedziskoiwłączamwibrator.
–Chcesz,żebymopowiedziałaciomoichdoświadczeniach?–szepczę,spoglądającnaDylana.
–Nie.
Tanatychmiastowaodpowiedźwywołujeuśmiechnamojejtwarzy.Widać,żeniektórzymężczyźninie
są w stanie pogodzić się z pewnymi sprawami. Świadoma jego spojrzenia i nie chcąc psuć nastroju,
jestem mu posłuszna. Nie będę mówić o tym, czego nie ma ochoty słuchać, ale jestem gotowa ciągnąć
nasządziwnągrę.
–Tenaparaciknajedyncemnierozpala…–wyjaśniam.–Przygotowuje.
Mówiąc to, czubkiem różowego wibratora dotykam pępka i, nie spuszczając wzroku z Dylana,
przesuwamnimwdół,ażdocieramdosamegojądrapożądania,zwilżonegobiałymwinem.Przezkilka
minutmasujęwnętrzepochwy,apotemzwiększammoc.
–Nadwójcepomoimcielezaczynarozlewaćsięciepło–szepczę.
Nadalsięmasuję,aDylanniemożeoderwaćodemniewzroku.
– Na trójce zaczyna rodzić się we mnie orgazm, co doprowadza mnie do szaleństwa. Jest strasznie
przyjemnie.
Zamykamoczyiskupiamsięnatym,czegoszukamipragnę.Tociepło,tenstaryprzyjaciel,jakzwykle
wyruszaodstóp,powoliwspinasięnakolana,udaisprawia,żeprzygryzamwargi.
– Na czwórce – dyszę – rozkosz jest bezgraniczna, ogromna, paląca. Może się z nią równać tylko
zaborcza,głębokapenetracja.
Wibratorchodzi,amojałechtaczkajestjużnabrzmiałaipulsująca,takjaklubię.Rozkoszdoprowadza
mniedoszaleństwa.Żardocieradożołądka,awchwili,kiedyzalewagardło,jęczę.
–Tak…och,tak…–szepczę.
Rozkoszujęsięmojąseksualnością,kątemokawidząc,żeDylanwstajeipodchodzidomnie.Rozbiera
się.Jegowzwiedzionyczłonekjestogromny.
–Nieteraz,proszę–odzywamsię,kiedychcemniedotknąć.–Dajmisekundę.
Nie chcę, żeby mnie dotykał. Jestem o krok od orgazmu, a kiedy moje ciało się napręża i krzyczę w
ekstazie,Dylansiępochylaimniecałuje,ajazłączamnogiiwstrząsamnąrozkosz.
WoczachDylanawidzęszaleństwotejchwili.Wyjmujewibratorzmoichdłoni,kładziesięnamnie,a
kiedymojapochwazwierasiępodwpływemspazmóworgazmu,Dylanwsuwasięmiędzymojenogii
zanurzasięwemniebeznamysłu.
Och,tak!
Rozkosz jest bezgraniczna, kolosalna, niewiarygodna, a staje się jeszcze większa, kiedy patrzę na
Dylanaiwidzę,żezamykaoczy,kiedyczuje,jakmojapochwagowciągacorazbardziejibardziej.
Tak!
Ale chce więcej. Klęka na sofie, chwyta mnie za biodra i przyciąga do siebie raz za razem. Kiedy
wyginamsię,żebydaćmilepszydostępikrzyczę,Dylanprzygryzamidolnąwargę.
–Tak…–mruczy.–Chcępatrzećnatwojąrozkoszprzezcalutkidzień.
I tak właśnie jest. Niczym olimpijski bóg przez cały dzień posiada mnie znów i znów. Kochamy się
dwarazywjacuzzi,nałóżku,napodłodze,przyścianie,wprzestronnejkabinieprysznicowej.Jesteśmy
nienasyceni,dwieseksualnebestie,akiedykończymyodrugiejwnocy,chcenamsięjeśćipić.Dylan
dzwonidorecepcjiipoparuminutachprzynosząnamposiłkiinapoje.Musimyodzyskaćsiły.Nigdynie
byliśmytyleczasurazemiciekawośćbierzegórę.Jemywłóżkuiwypytujemysięoszczegółyzeswojego
życia.JagopytamopodróżnaAntarktydę,aDylanmiopowiada.
–Opowiedzmicośosobie–mówiwkońcu.
– Pracowałam w przedszkolu. Uwielbiam dzieci. Uważam, że są magiczne i praca z nimi jest
niesamowita.Alekryzyszmusiłwłaścicielidoredukcjietatówizwolnionomiędzyinnymimnie.Wtedy
postanowiłamzająćsięmuzykąirobićto,colubię.DostałampracęwokalistkiwhotelunaTeneryfie,aż
Coralpowiedziałamiostatkuirzuciłamwszystko,żebyprzeżyćzniątęprzygodę.
–Atwojarodzina?Jakajest?
Namyślorodzinietwarzmipromienieje.
–Sąhałaśliwi,zabawniiczasemtrochęzwariowani.
Dylansięuśmiecha.
–Wmoimdomu,toznaczy,wdomurodziców,panujenieustannychaos.Nasiedemdziesięciupięciu
metrachkwadratowychmieszkaosiemosób,dwapsyiszczygieł.BabciaNira,matkamojejmamy,jest
tradycyjnąbabcią,któraskaczenadczłowiekiemcałydzieńiprzygotowujewspaniałepotrawki.Babcia
Ankie, matka ojca, ooooo! Jej nie możemy nazywać babcią! Chce, żebyśmy zwracali się do niej po
imieniu. W odróżnieniu od babci Niry Ankie nie gotuje ani nie całuje. Gra na gitarze w zespole
rockowymzkoleżankami.ZespółnazywasięAangevallen,copohiszpańskuznaczyZaatakowane.
–Twojababciagranagitarze?
– Na elektrycznej, i nie masz pojęcia, jak dobrze jej to wychodzi. AC/DC przy niej to amatorzy –
żartuję, a mój chłopak parska śmiechem. – Mój tata jest Holendrem. Jest wysokim blondynem o jasnej
karnacji i jest bardzo drobiazgowy. Jest urodzonym pracusiem, uwielbia nas wszystkich bezgranicznie.
Mają z mamą sklep z pamiątkami, jeden z największych i najbardziej znanych na Teneryfie. Mama
pochodzi z wyspy, jest czarująca i zabawna. Gada jak najęta i jeżeli się jej nie powstrzyma, zamęczy
człowieka.Jest bardzo rodzinnai razem ztatą troszczą się onas wszystkich. Moibracia to inna bajka.
Jest Garret i Rayco, są bliźniakami. Garret ma bzika na punkcie Gwiezdnych Wojen, ta fascynacja
graniczyzobłędem.Mówizdaniamizfilmów,naprzykład:„Jeślichcemypoznaćwielkątajemnicęmocy,
musimypoznaćwszystkiejejaspekty”.
Dylanparskaśmiechem.
–Raycojestrodzinnymprzystojniakiem–ciągnę.–Żadnakobieta,miejscowaaniturystka,musięnie
oprze.Z powodu kobietnieustannie pakuje sięw kłopoty. I jestjeszcze Argen. –Wzdycham na myśl o
nim. – Jest najstarszym i najlepszym bratem na świecie, jestem z nim bardzo związana. Jest bardzo
waleczny, nie tylko dlatego, że otworzył własny zakład ceramiczny, ale dlatego, że od dziecka toczy
własną bitwę z ciotką Betty, bo tak cukrzycę nazywa społeczność cukrzyków. Mimo zdrowotnych
problemów, udaje mu się prowadzić zupełnie normalne życie. I w końcu jest suczka taty, Pisiosa,
niestrudzona pożeraczka skarpetek, pończoch i wszystkiego, co dorwie. Pies Garreta, Chewbacca, jest
chybagejem,bodopadatylkosamce.IjestjeszczeszczygiełbabciNiry,manaimięJesusina.
–Towszystkonasiedemdziesięciupięciumetrach?
Kiwamgłową,rozbawiona.
–Nieliczącprzyjaciółmoichbraciimoich,którzyciągledonaswpadają.Jakcisiępodoba?
–Niesamowite–szepczezdumiony.
Rozbawiona,przyglądamsięjegominie.
–Aty?Comiopowieszoswojejrodzinie?–pytam.
Widzę, że pytanie wprawia go w zakłopotanie. Wypija łyk wina z kieliszka, który stoi obok niego, i
dotykakluczyka,którymanaszyi.
–Mamazmarładwalatatemu–mówi.–MiałanaimięLuisaibyławspaniała.
Czujęjegożal.Wspominałomatceparęrazy.
–Przykromi,Dylan–szepczę.
–Anselmo,mójojciec,jestdośćsurowyiczasemniedozniesienia,alekiedysięgolepiejpozna,nie
możnagoniekochać.Aleniebędęcięokłamywać,niejestłatwogopoznać.–Uśmiechasiętak,żemnie
promienieje dusza. – Uwielbiał mamę, chociaż rozwodzili się dwa razy i pobierali trzy. Była jedyną
kobietą, która była w stanie przemówić mu do rozsądku, a kiedy się kłócili, ona nie dawała mu się
stłamsićiwkońcuosiągałato,żeojciecrobiłcoś,cobyłoniemożliwedowyobrażenia.
Głaszczęgoczulepopoliczku.
–Jeżeliniebędzieszmimiałategozazłe,wolałbymniemówićwięcejorodzinie–mówizezbolałą
miną.
Jestemrozczarowana,bochciałamsiędowiedziećczegoświęcejojegorodzinie,alenienalegam.Na
jegotwarzypozostałból,którypoczuł,mówiącomatce.Przysuwamsiędoniegoigocałuję.Chcę,żeby
czułmojąbliskość.Chybamisiętoudaje,bowidzę,żeodwzajemniapocałunek.
–Uwielbiamtwojądelikatnąskórę–szepczepochwiligorącychisłodkichpocałunków.
Kiwamgłową,zachwycona.Patrzęnanaszesplecioneciała.On,śniadymulatzPortorykoija,zmoją
holenderskąbladością.
–Ajalubiętwoją,jestbardzomiękka.
–Byłaśwcześniejzmężczyznątakimjakja?
– Nie, jesteś pierwszy. Ale teraz mogę zaświadczyć, że legenda na temat mulatów, krążąca wśród
kobiet,jestprawdą!–dodajęześmiechem.
Śmiejemysięoboje.
–Ilerazybyłaśwtrójkącie?–pytanagle.
Zaskakujemnieprzedewszystkimdlatego,żewcześniejniechciałnicnatentematsłyszeć.
–Parę–odpowiadam.–Zbytwielkiegodoświadczenianiemam.Kilkarazybyłamwklubiewymiany
partnerówzprzyjacielem,ale…
–Jakimprzyjacielem?
–Włochemi…
–JakimWłochem?Jestnastatku?
Zaskoczonatymkrzyżowymogniempytań,uśmiechamsię.
–Nie.FrancescomieszkawPortofinoi…
–Byłociznimmiło?
Niedajemidokończyćzdań,aostatniepytaniezbijamnieztropu.Chcęodpowiedzieć,aleniedajemi
dojśćdosłowa.
–Mówiłaś,żenieuprawiałaśseksuanalnego.Więcwjakisposóbbrałaśudziałwtrójkątach?
–Trójkątzdwomamężczyznaminieznaczy,żetrzebauprawiaćseksanalny–odpowiadam.–Istnieją
pocałunki, pieszczoty, perwersja, penetracja i zabawa, dużo zabawy. Świetnie nam było we troje bez
tegorodzajuseksu.
Dylankiwagłową.Pojegominiewidzę,żetarozmowaniejestdlaniegomiła.
–Ocochodzi?–pytam.
–Cholera.Maszdwadzieściasześćlat!–wykrzykuje.–Niemogęotymzapominać.
–I??
–Musiszeksperymentowaći,czymisiętopodoba,czynie,jesteśdlamniezamłoda.
Jegoodpowiedźmniezaskakuje.Nierozumiem,comanamyśli.
–Tysiędobrzebawiłeśwtrójkątach?
–Tak.
– Czy wiek miał wpływ na to, że dobrze się bawiłeś, albo na to, że zaciekawiło cię tego rodzaju
doświadczenie?
Zastanawiasięchwilę.
–Nie.
–Wtakimraziewczymproblem?
Mójbrunetwbijawemnieswojeimponująceoczyizpoważnąminą,któramniepodnieca,wyjawia:
–Problemwtym,żenigdyniemógłbymsięznikimtobądzielić.Mowyniema.
Oszołomionatym,copowiedział,pytamledwiesłyszalnymgłosem:
–Dlaczego?
Wjegospojrzeniudostrzegamcoś,czegoprzedchwiląjeszczeniebyło.Chwytakieliszekiwypijałyk
wina.
–Boto,cojestmoje,należytylkodomnie.
Śmiejęsię.Odkiedynależędoniego?
Widzę,żemójśmiechwprawiagowzakłopotanie.
– Nie śmieję się z ciebie – wyjaśniam. – Po prostu, kiedy się denerwuję, ogarnia mnie
niekontrolowanyśmiech.
–Niezbytdobrymoment,niesądzisz?
Kiwamgłową.
Tenmójnerwowychichotnierazjużściągałnamniekłopoty.Wszkole.Wpracy.Przyrodzicach.Chcę
sprawić,żebyDylansięrozluźnił.
–Jestemczłowiekiem–mruczę,przysuwającsiędoniego.–Imammilionwad.Tojednaznich…
–Jesteśteżkapryśna–stwierdza.
–Tytaktwierdzisz.
–Izbytodważnajaknadwadzieściasześćlat,niesądzisz?
Wzdycham.
–Jestemdorosła,Dylan,i…
–KimjesttenWłoch?
NamyśloFrancescu,uśmiechamsię.Wzruszamramionami.
–Przyjacielem,którypomógłmizrozumieć,czymjestradośćzseksu,wsamotnościiwtowarzystwie.
–Jestdlaciebiekimśwyjątkowym?
– Jest przyjacielem – powtarzam. – I mam nadzieję, że się z nim spotkam, kiedy przypłyniemy do
Genui.
Dylanprzyglądamisięuważnie,ściskająckieliszek.
–Mamnadzieję,żedotegoniedojdzie–odpowiada,wprawiającmniewosłupienie.
Jestemurażona.Zakogoonsięma,żebymówićmitakierzeczy?
–WkwestiiFrancesca,sądzę,że…
–Onmnienieinteresuje,Yaniro.Obiecajmipoprostu,żesięznimniespotkasz.
–Sammnieoniegospytałeśi–odpowiadam,wzburzona.
–Powiedziałem,żeniechcęsłyszećnicotymportofińczyku.
Wkurzonajegozachowaniemdajęmukuksańcawłóżku.
– Możesz być tak miły i pozwolić mi dokończyć chociaż co któreś zdanie? – syczę wściekła. –
Cholera,maszjakąśmanię,ciąglemiprzerywasz,jakbyśmówićmógłtylkoty.
Moja reakcja zaskakuje nas oboje. Milczymy. Jak powiedziałaby moja babcia: „Właśnie przeleciał
anioł!”
Dylanwstajezłóżkaipodchodzidookna.Jestzły.Jateż.Kotłującesięwemnieuczuciadusząmnie,
aleniechcęsięzłościć.Niemamzamiaru.Tewspólnechwiletutajpowinnybyćmiłe.Biorękoszulkę,
wkładamją,wstajęipodchodzędoniego.Trącamgolekkowplecy,żebynamniespojrzał.
–Włożyłampojednawcząkoszulkę–mówię.
Minamusięzmienia,uśmiechasię.Jateż,iwkońcuzaczynamysięcałować.
–Przepraszam–szepczeczule,kiedyodrywaswojecudownewargiodmoich.
Wybaczammuzradością.
– Przeprosiny przyjęte – mówię. – Ale miej świadomość, że ta postawa samca wcale mi się nie
spodobała,pokazałeś,żejesteśbardzozaborczy.
Kiwagłową.Niewypierasię.
–Mojakobietanależytylkodomnie–szepcze.–Niemiejcodotegożadnychwątpliwości.
Jestemjegokobietą?!
Znówzaczynamsięśmiać,aon,rozdrażniony,idziedołazienki.
Cholera…cholera…Przeklętyśmiech.Idęzanim.Chwytamgowpasieodtyłu,opieramsięnanimi
patrzęnaniegowlustrze.Wyglądazjawiskowonawet,kiedymyjezęby.
–Powiedziałeśtodlatego,żeuważaszmniezaswoją?–pytam.
–Tak–odpowiadabezchwiliwahania.
Wychodzizłazienki,ajazostajęsamajakpalec.
Ale…ale…Comaznaczyćto,żejestemjego?
Chcęotymrozmawiać,więcidęzanimdopokoju.
–Aodkiedyjestemtwoja?–pytam,kiedyzwróconyplecamidomniewłączamuzykę.
Odwracasię,żebynamniespojrzeć.
–Dlamniebyłaśmojaodtejchwili,kiedyzobaczyłemciępierwszyrazwStarbucksiezprzyjaciółką
– odpowiada, wprawiając mnie w osłupienie. – W moich myślach jesteś moja, odkąd pracowałaś w
kuchni i zobaczyłem, jak się uśmiechasz. W mojej głowie jesteś moja, odkąd spróbowałem śmietany,
którąmiałaśnaustachtamtegodnia,kiedysięprzewróciłaś.Wmoimsercujesteśmoja,odkądjaklwica
kochałaśsięzemnąwmagazynie.Awmoimżyciujesteśmoja,odkąddziśmamciędlasiebieidotarło
domnie,żejesteśmojąkobietą.
Mrugam.Wzdychaminabierampowietrza.
Boże,aleonjestsłodki!
Niemogęnicporadzićnato,żewmojejgłowieprzewijająsięwszystkieromantycznekomedie,które
obejrzałam razem z Coral, z których tak się śmiałam. Niech żyje miłość! Mężczyźni, którzy się w nich
pojawiają,istniejąnaprawdę,ajamamprzedsobąnajprzystojniejszegoinajbardziejseksownegoznich.
Dylan czeka na moją reakcję, a ja, jak zwykle, zaczynam się śmiać. Ależ jestem idiotką! Dylan
przewracaoczamiisięniecierpliwi.Janiemamjegoromantycznejnatury,więcrzucammusięnaszyjęi
wieszamsięnaniej.
– Ty jesteś mój i wszystkie moje pocałunki, czekoladowe, truskawkowe i o każdym smaku, na jaki
będzieszmiałochotę,będązawszedlaciebie.
Boże,niezłegłupotywygaduję!Niechskonam!
Alewidzę,żemusiętopodoba,bosięuśmiecha.
–Nigdyniebyłamromantyczna,Dylan–dodaję.–Alechcę,żebyświedział,żezauroczyłeśmnieod
pierwszejchwili,kiedycięzobaczyłam.Przerażamniemyślouczuciach,jakiewemniewzbudzasz,bo
nigdyniewierzyłamwmiłość,aleniemogęzaprzeczyć,żelubięsłuchaćtychpięknychrzeczy,któremi
mówisz,iżeniechcęprzestaćczućtego,cowemniewyzwalasz.
Tak…Tobezwątpieniabyłolepszeniżkawałekosmakowychpocałunkach.
Patrzymynasiebie…
Drżę…
Bojęsiętego,cowłaśniepowiedziałam.Nigdyniemówiłamaniniesłuchałamniczegopodobnego,ale
strachustępuje,kiedymójprzystojniaksięuśmiechaiprzysuwaustadomoich.
Całujemniezdrżeniem,namiętnością,szaleństwem,takjaktylkoonpotrafi.Rozkosznieprzygryzami
wargi,doprowadzającmniedoszaleństwa.
–Kapryśnadama–mówi,nieodrywającsięodmoichust.
Kiwamgłową.Porazpierwszyzżyciuprzyznaję,żejestemkapryśnaiżesięzakochałam.Myśląco
największymkaprysie,muskamnosemjegonos.
– A teraz chcę, żebyś się ze mną kochał – szepczę czule. – Żebyś całował mnie swoimi cudownymi
ustami, żebyś mówił mi piękne, romantyczne i czułe słowa i żebyś przeprowadził mnie przez sześć faz
orgazmu.
–Sześćfazorgazmu?
Kiwamgłowąigocałuję.
–Zarazcionichopowiem–mówię.
Aleniemuszęnicmówić.
Oboje jesteśmy nadzy. Dylan opiera mnie o ścianę, jedną dłonią podtrzymuje za pupę, a drugą
prowadzikoniecswojegosztywnegoczłonkadomojegowilgotnego,spragnionegownętrza.
–Będęsięztobąkochałtak,jakchcesz–szepcze.–Będęcięcałował,ażbrakniecitchu,ibędęci
mówiłtepiękneiromantycznesłowa,którewemniewyzwalasz,alenieprzestawajpatrzećmiwoczy.
Chcęwidzieć,jaktwojeźrenicesięrozszerzająprzezemnieidlamniepodczastychsześciufazorgazmu.
Nooooo!Możnagoschrupać!
Zakochałam się właśnie w tej zmysłowości, która przejawia się we wszystkim, co robi i mówi.
Zaczynawypowiadaćniesamowiterzeczy,którychniktnigdyminiemówił.Patrzęnaniego.Upajamsię.
Patrzymy sobie w oczy i faktycznie widzę, że jego źrenice się rozszerzają, i domyślam się, że moje
również.
Kiedyjegosztywny,rozkosznyczłonekjestcaływemnie,wycofujesię,rozwieramniemocniejimówi
poważnymtonem:
–Chcęgłębiej.Mogę?
Kiwamgłową.Pewnie,żemoże…Jednakkiedytorobi,podskakuję.Przerywa.
–Boli?
Znówkiwamgłową,alekiedychcesięwycofać,powstrzymujęgo.
–Nieprzerywaj.
–Niechcęcizrobićkrzywdy,kochanie.
–Nierobisz–jęczęcicho.–Toprzyjemnyból.Dziwny.Wchodźgłębiej.Nieprzerywaj,jestemcała
twoja.Jestemtwoimkróliczkiem.Twojąkapryśnądamą.Niezostawiajmnietak.
Moje słowa, w których przyznaję, że należę do niego, doprowadzają go do szaleństwa. Widzę to w
jegooczach.Ostrożnieporuszabiodrami,żebypowolizanurzyćsięznowuwmoimciele,aonootwiera
się,żebygoprzyjąć.Dylannieprzestajemówićmicudownychrzeczy.Cozarozkosz!
–Niecofajsięaniomilimetr–szepczęstłumionymgłosem.
OBoże,jestemwfazieszóstej,morderczej!Jeżelisięcofnie,zabijęgo.
Dylan kiwa głową i przez kilka sekund moja pochwa drży. Zasysa go. Dostosowuje się do tej
wyjątkowo głębokiej penetracji, jakiej nigdy wcześniej nie zaznała, aż w końcu to ja zaczynam się
poruszaćidomagaćsiętegoodniego.
Kiedywidzi,żemojareakcjasięzmieniła,mójprzystojniakrównieżzaczynasięporuszać.Zpoczątku
robi to ostrożnie, ale po kilku sekundach z większym impetem. Jestem uwięziona przy ścianie i jęczę z
podniecenia, przyjmując jego mocne, energiczne pchnięcia. Kocha się ze mną tak, jak proszę go
wzrokiem. Oddaję mu się tak, jak jego oczy proszą, żebym się oddawała. A kiedy widzę, że przygryza
wargę,zamykaoczyiodchylagłowędotyłu,wydajemisię,żeumręzrozkoszy.
Posiada mnie bez przerwy, a ja jego. Należymy do siebie. Upajamy się naszym szaleństwem, aż
jednocześnieprzeżywamyorgazmikończymywyczerpani,aleszczęśliwiwswoichramionach.
–Postawmnie,jeżelichcesz.Trochęważę…
–Niechcęwypuszczaćcięzramion.Jesteśmoja.
Uśmiechającsięzmysłowo,idziepodprysznic,niosącmnienarękach.Kiedywodaspływaponaszych
ciałach,śmiejemysięiwiem,żeniktnigdymnietaknieuszczęśliwiał.
ciągdalszynastąpi…
Wkrótce
MeganMaxwell
Odgadnij,KimJestem
Tom2BezCiebie