nic lepszego nie czeka Helga von Klusken

background image

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

2































background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

3































background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

4































background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

5



















inicjatywa wydawnicza

wielkie mecyje

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

6







background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

7



I nic lepszego nas

nie czeka.



Och! Gdzie ta wspaniała przyszłość, gdzie? Wszak miało być

nam tak pięknie.

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

8

























background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

9


Nota wstępna

Ta książka została opublikowana na stronie vonklusken. com
i jest własnością intelektualną Helgi von Klusken. Wydanie
elektroniczne, i tylko elektroniczne, niniejszego opowiadania,
pt. „I nic lepszego nas nie czeka”, jest publikacją darmową,
przeznaczoną do prywatnego użytku. Może być kopiowana,
przekazywana, przetrzymywana na nośnikach
elektronicznych, cytowana lub używana w innych prywatnych
publikacjach elektronicznych za wskazaniem źródła.
Wyłączną sprzedażą książek w tradycyjnej, papierowej formie
zajmuje się grupa specjalnie przeszkolonych małp, które z
chęcią przyjmą Państwa zamówienia przez 24 godziny na
dobę, 365 dni w roku pod adresem: vonklusken.com/sklep.
W wypadku pytań lub wątpliwości zawsze można się ze mną
skontaktować pod adresem vonklusken@gmail.com. Odpiszę
jak najszybciej lub wtedy, kiedy będzie mi się chciało.

Życzę miłej lektury i zachęcam do użalania się nad sobą od
czasu do czasu. Nic nie kosztuje i w połączeniu z domową
pigwówką ma fantastyczne właściwości terapeutyczne.

Projekt okładki: A.M. (creative commons et Prisma et likier
śmietankowy)
Korekta: langaugetool.org

Druk: Leipzig

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

10






























background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

11







*


Stołówka fabryki śrubek Barona III Juniora

Popodopolopupsa była pełna. Pełna niecierpliwych głosów
wiecznie zmęczonej szarej, pracowniczej brei, pełna
rozczerwienionych kucharek wiecznie rozdrażnionych tymi
rozdziawionymi zagłodzonymi gębami, pełna wyszczerbionych
talerzy z wiecznie niedogotowanym makaronem i
rozgotowanymi ziemniakami, pełna smrodu przypalonej
wątróbki i starych frytek, pełna kocich kłaków (skąd? jak? nikt
nic nie wiedział), pełna kurzu, brudu, kropelek tłuszczu,
zapachu potu, przepoconych skarpet i ostrych wyziewów
surowych kawałków wołowiny.
Wołowina była jednak rarytasem, na który pozwolić sobie
mogła tylko wyższa kadra kierownicza. Wyschłe, jak serce
byłej żony, kawałki mięsa zdawały się być wrotami do
wyśnionego raju; raju w którym blondwłose anielice
spacerowały po korytarzach w szpilkach wysokości Mount
Everestu, a miękki szum klimatyzowanego biura ułatwiał
trawienie i popołudniową drzemkę przy włączonym laptopie.
Punkt dwunasta w całej firmie nie znalazłoby się ani jednego
menedżera, który nie wgryzałby swoich śnieżnobiałych

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

12


koronek w obślizgłe ochłapy męczeńsko zamordowanej krowy
i nie przewracał przy tym miłośnie oczami. Kto chciał zajść w
firmie naprawdę wysoko- musiał żreć na obiad mięso, choćby
resztę miesiąca przyszło mu żyć o chlebie z cukrem. Zwykli
pracownicy mogli tylko o nim pomarzyć, gdyż przy ich
zarobkach było horrendalnie drogie, dlatego potulnie i
pokornie łamali swoje własne, całkiem tanie szczęki na
czerstwych tostach udających francuski budyń chlebowy i
śrubkach wyławianych z kapuśniaku. Śrubki były też w
zapiekance pasterskiej i brukwi gotowanej pół na pół z rzepą.
W pomidorowej znajdowano nakrętki- trzy czwarte cala, w
buraczkach na gęsto: wynicowane gwinty, a w jajkach
sadzonych- metalowe podkładki lśniące opalizującą
czerwienią i brązem.
Pan Baron III Junior Popodopolopups od lat ignorował
składane przez pracowników skargi i nic nie wskazywało na
to, by ten stan miał się kiedykolwiek zmienić.
-Za każdą połkniętą śrubkę będę odliczał z wypłaty!- grzmiał
na comiesięcznych zebraniach motywacyjnych załogi.
Zastraszona tą motywacją załoga wolała zatem narażać się na
ryzyko gwałtownej śmierci w pobliżu włączonego
elektromagnesu niż tracić choćby grosz z nędznego
wynagrodzenia.
Ale jedno było sprawiedliwe: na jakości posiłków szef rżnął
bez wyjątku wszystkich.
-Przydałaby się zmiana.- westchnął żałośnie Rysiu, polerowacz
gwintów trzeciej klasy. Ciężko klapnął na plastikowym
krzesełku, trzymana w rekach miska zatrzęsła się, a
wstrząśnięty żurek wydał z siebie podejrzanie metaliczny
odgłos.

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

13


-A co ty chcesz zmieniać?- oburzyła się Krycha, spawacz
wyborowy.
-Życie.
-Żarcie.
-Fryzurę.
Posypały się odpowiedzi kolegów.
-Cokolwiek.- jęknął rozpaczliwie Rysiu. Wyjął spod pachy ciut
spoconą bułkę (tacek zabrakło na stołówce jeszcze chyba w
czasach podbojów rzymskich) i leniwie zamieszał łyżką w
zupie. Westchnął ciężko, ale przecież chyba nie z powodu
żurku.
Ot, zupa ja zupa, jajko, pietruszka, krążki marchewki i żelazne
opiłki.
-Mam wrażenie, że cały świat czerpie z życia całymi garściami
i tylko ja, jeden jedyny tonę w śrubkach.- stęknął płaksiwie. -
Od rana do wieczora pucowanie gwintu, na śniadanie
owsianka z gwoździem, w południe szczawiowa z żelaznymi
trybikami. Wszędzie tylko gwoździe i śrubki. Ba! Nawet w
głupim kinie nie mogę się odprężyć, bo gdzie tylko zobaczę na
filmie jakiś wkręt, to zaraz się zastanawiam czy on jest płaski
czy krzyżowy. Czuję się jakbym zaprzedał duszę śrubkom. Ech,
co za przeklęte, przeklęte życie. Po śmierci pewnie też nie
czeka mnie nic lepszego. Z moim pechem nawet piekło będzie
składać się z samych śrubek, tysiąca i milionów
niedokręconych wkrętów, do których nie pasuje żaden
standardowy imbus!
Z nadmiaru rozpaczy nagle huknął łbem o stół i zastygł w tej
pełnej melancholii pozycji.
-Uuu... to nie wygląda dobrze.- skrzywiła się Krycha.- Jak bum
cyk cyk to kryzys wieku średniego.

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

14


-Jestem zbyt biedny, zbyt rozwiedziony i zbyt brzydki by
pozwolić sobie na kryzys wieku średniego.
-Zupę rozlałeś.- zauważył pragmatycznie któryś z kolegów.
-Udław się tą zupą.- głos nieszczęśliwego Rysia brzmiał
mrocznie i cokolwiek głucho.
Głośny, szczekliwy dźwięk dzwonka oznajmiającego koniec
przerwy taktownie zagłuszył odpowiedź kolegi. Nagle Rysiu
przeniósł się w myślach o czterdzieści lat wstecz.
O! Bez wątpienia, tak samo brzmiała sygnaturka na pogrzebie
rysiowego dziadka.
Dobrego miała dziadka- ten to życie znał od podszewki, wojnę
przeżył, komunistów przeżył, demokrację też przeżył i nie
złamało go to życie, nie! Stary był, cokolwiek zdziecinniały i
całkiem pomarszczony dziadek jego własny, ale do końca
uśmiechał się do wszystkich tak samo pogodnie jakby dopiero
co na świat przyszedł- nagi i ufny. Rodzina coś tam szeptała,
że dziadek śmiał się tylko dlatego, że w 1939 dostał w czerep
kolbą od nazisty podczas ulicznej łapanki i od tamtego czasu
obluzowało mu się pod czaszką kilka, nomen omen, śrubek
ale Rysiu wolał w to nie wierzyć.
Jeszcze w trumnie wyszczerzał jeden, jedyny ząb co mu się w
gębie ostał. Po prawdzie to tylko dlatego, że nikt trupowi
brody nie podwiązał jak należy, ale może to i lepiej, bo nawet
patrząc kostusze w oczy, dziadzia wyglądał na szczęśliwszego
niż Rysiu kiedykolwiek był i kiedykolwiek będzie.
Zbiorowy tupot wielu stóp wyrwał Rysia z wesołych marzeń o
własnym pogrzebie i kazał mu się domyślić, że kantyna
właśnie opustoszała.
Tylko domyślić, gdyż brakło mu sił, by wyprostować znużone
plecy, zebrać resztki podeptanej godności i razem z innymi

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

15


tracić wzrok, zdrowie i chęć do życia przy cholernym
polerowaniu cholernych gwintów.
Nieee!!!
Zbyt dobrze było mu z tym czołem w zupie, z opuszczonymi aż
do brudnej podłogi rękami, grzbietem wygiętym w kabłąk i
zamkniętymi oczyma.
-Bang! Bang! Bang!- zabrzmiał dzwonek po raz ostatni i
ucichł.
-Nigdy nie pytaj: komu bije dzwon,- recytował uroczyście
Rysiu- bo przecież on bije tobie.
-Bang.- zgodził się posępnie gong.
Kucharki opuściły z hukiem okienko do wydawania posiłków,
przez grube, hartowane szkło i szum gorącej wody dobiegał
ich babski jazgot, podobny szczekaniu wygłodniałych psów.
-Nigdy nie pytaj: komu wyje kundel bury,- zajęczał Rysiu-
wszak wyje on tobie.
-Na grobie.- dopowiedziała kucharka. – No, na grobie
rodziców byłam w tamtym tygodniu. Lało, padało ale myślę
se, że cza podejść, bo już chyba ze trzy miesiące nie
zaglądałam.
-Hau, hau, hau!- odpowiedziały jej zgrane, kobiece szczeki.
-To tu, to tam, człek ma zawsze coś na głowie, a to dziecki
problemy robią, a to w robocie się wszystko sypie, do lekarza
bym poszła, ino ciągle coś ważniejszego się między wódkę a
zakąskę wtranżala i tak leci ten czas, leci, leci, leci a rodzice
martwi leżą i się martwią.
-Wuf, wuf!
-Chryzantemy posadziłam, żółte z czerwonym, ładne takie. Jak
mnie stary w końcu z tego pijaństwa kiedyś na wątrobę

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

16


zejdzie, to też mu takie posadzę. On lubi żółty kolor. Niech mu
ziemia lekką będzie, temu ochlejusowi, kiedy już zdechnie.
-Barf, barf!
-Mamie i tatuńciowi to zawsze tylko żółte chryzantemy sadzę.
Trochę się na nie wykosztuje człowiek, ale u mnie w rodzinie
to już taka tradycja. Babcia sadziła swojej mamie żółte, mama
babci, ja mamie i Kaście, tej córce mojej latawicy i
piździelcowi też zawsze przypominam, że tylko żółte ma na
mnie zasadzać. Grunt, żeby nic nie zmieniać, tradycja
najważniejsza, bo tylko tradycja może rodzinę w miłości
spajać. Mamusia moja z tatulem też się tłukli co niemiara, ale
jak tatuńciowi czerep w tartaku urwało, to mamusia połowę
hektarów sprzedała, żeby wszytko było fest i na glanc przed
rodziną. Mówię ja wam, tatuńco to dosłownie tonął w
chryzantemach i nawet nie widać mu było, że głowy brakuje,
bo nie znaleźli.
-Hau, hau, hau!
„Zabijcie mnie”- jęczał w myślach Rysiu. „Zakopcie i posadźcie
na grobie majeranek.”
Kucharka gładko przeszła od tematu rodzinnego grobu i
rodzinnych tradycji do wzmacnianych lajkrą rajstop, od
rajstop do problemów do psa sąsiadki, drogą skojarzeń od
suki w cieczce do własnej córki, tej latawicy i piździelca co to z
trzecim już dzieckiem w brzuchu lata i kto ją teraz z takim
wiadrem za kościelną żonę weźmie, od córki do kota sąsiadki,
który szcza jej na balkonie, a od kota do ostatniej powieści
Umberto Eco, to znaczy tej, co to ją przed śmiercią napisał i
wszystko w niej tak piękne opisane, że ach, nic tylko płakać ze
wzruszenia. Dzięki Bogu brzdęk tłuczonych szklanek wygłuszył
tę szczekaninę.

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

17


„Niech się coś zmieni.” – w myślach Rysiu wił się niby Madej
na łożu boleści. -„ Cokolwiek. Cokolwiek. Duszę bym diabłu
zaprzedał za najdrobniejszą zmianę.”
W filmach i tanich powieścidłach takie wyzwanie niechybnie
sprowadza rogatą bestię, która z uprzejmym uśmiechem
podaje do podpisania cyrograf spisany na koźlęcej skórze.
Jako że Rysiu nie był ani aktorem, ani szczególnie znaczącym
podmiotem lirycznym zjawił się tylko zarośnięty jak małpa
kierownik Benek i w krótkich, żołnierskich słowach pognał
Rysia do pracy. Benek wprawdzie miotał się jak szatan, ale to
wcale nie było to samo, bo na propozycje zakupu ryśkowej
duszy tylko splunął mu w twarz i poprawił lewym sierpowym.
-Do roboty, bo pogonię z roboty!-ryknął.
A o taką zmianę to Rysio się wcale nie prosił, gdyż miał na
głowie trzech komorników po eksżonie, jednego własnego i
alimenty na wytwór jego lędźwi z czasów, gdy jeszcze mu się
chciało chcieć.
Wieczorem Benek kazał Ryśkowi robić nadgodziny, niby za ten
dodatkowy fajerant na stołówce.
Było to wielce niesprawiedliwe, bo z pyskiem w ciepłym żurku
leżał sobie może trzydzieści sekund, a tyrać miał dodatkowe
dwie godziny.
Rysiek już, już miał na końcu języka dziarską odpowiedź,
mężne hasło, od którego odpadłyby Benkowi porośnięte
szczeciną uszy, ciętą ripostę, w ostateczności serdeczne
„spieprzaj dziadu”, lecz nagle przed oczyma duszy swojej
ujrzał trzech komorników żony i jednego własnego - dwóch
rudych, jeden łysy i jeden zupełnie siwy, z twarzy podobny do
Dziadzi Mroza a z charakteru do tuzina Benków razem

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

18


wziętych, zawsze uwalony katarem i gilami- po czym zwątpił i
nie powiedział nic.
Do północy polerował gwinty.
Ostatni autobus na osiedle robotnicze odjeżdżał o
dwudziestej drugiej trzydzieści.
Do domu wrócił z buta o czwartej trzydzieści siedem nad
ranem. Lato było, więc już jasno.
-No to żeś pan zabalował.- powitał go drwiąco sąsiad Janek
kurzący na klatce rytualnego peta przed poranną kupą.- Do
roboty sąsiad dzisiaj nie idziesz? Święto jakie?
-Święto to dla mnie będzie, jak mnie kopytami do przodu z
chałupy wyniosą.- odburknął Rysiu.- Oczywiście, że idę.
W mieszkaniu Ryska piętro wyżej nagle zaterkotał budzik.
-No to kłaść się już pan nie musisz.- zarechotał sąsiad.
Uprzejmie splunął resztką tytoniu na cudzą wycieraczkę i
wrócił do siebie, nie omieszkając huknąć drzwiami tak głośno
jakby wybucha bomba wodorowa średniej mocy. Ot,
przyzwyczajenie, nic nie poradzisz.
Sąsiedzi już mu nie raz, za te trzaskanie, klamkę psim gównem
wysmarowali, a on jak hukał tak huka.
Rysiu wszedł do mieszkania, wyłączył dławiący się budzik i
zdjął z opuchniętych stóp ciasne, ubłocone trampki.
-Do usranej śmierci to wszystko.- zachlipiał. Chwilę leżał na
zniszczonym tapczanie, z oczyma wbitymi w spękany sufit, z
ubłoconymi kopytami opartymi o jasnoróżowy podłokietnik.-
Do usranej, w dupę pieprzonej, wypindolonej śmierci.- mełł w
ustał przekleństwa. W czarnej tafli telewizora zobaczył swoją
pomarszczoną twarz i małe oczy okolone ciemnymi
obwódkami. Wydawał się tak żałosnym, że aż zachciało mu się
nad sobą samym zapłakać, lecz na to już brakło czasu. Zjadł na

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

19


śniadanie wczorajszą kolację, skrobnął dla zasady kilka razy
żyletką po zarośnietęj gębie, z trudem wcisnął stopy w
przemoczone trampki i poczłapał na przystanek autobusowy-
gdyby wsadził łeb w pusta ramkę byłby idealnym obrazem
nędzy i rozpaczy.
Dzień znowu wlókł się tak samo ohydnie jak zwykle.
Polerowanie, polerowanie, polerowanie, gwint, gwint, gwint,
o choroba znowu Tadziowi skarpety cuchną, polerowanie,
polerowanie, gwint, gwint, gwint, fajerant, przerwa.
I znowu stołówka była pełna zapachu na wpół surowego
mięsa, zupy na gwoździu i pierogów, w których ktoś znalazł
stalowy kołek, a ktoś inny stary zakrwawiony plaster na
nagniotki.
-Jestem zmęczony.- powiedział Rysiu. Klapnął ciężko w
plastikowe krzesełko, wstrząśnięty krupnik zagrzechotał
metalicznie.- Zmęczony tym marazmem, tą stagnacją,
prokastynacją i sterylizacją duszy. Jestem zmęczony tą samą
tanią pasztetową na kolację i owsianką na śniadanie, która z
owsem ma tak mało wspólnego, że smakuje jak srajtaśma z
cukrem. Jestem zmęczony tym, że w życiu nie wydarzy się nic
więcej, że nic mnie nie czeka. Zmęczony tym, że będę tu tkwił
aż do emerytury i tym, że zaraz gdy na nią przejdę będę
zmuszony tu wrócić na pół etatu, by nie zdechnąć z głodu.
Jestem zmęczony tym, że niczego nie zobaczyłem, niczego nie
dokonałem, nic nie zrobiłem i niczego nie wynalazłem. Jestem
zmęczony tym, że nic się nigdy nie zmienia.
-Ale za to jaki dobry krupnik dzisiaj.- zauważył entuzjastycznie
kolega.
-Chcesz zobaczyć gdzie ja mam ten twój krupnik?
-Nie pokażesz mi niczego nowego.

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

20


Kolega miał rację. Czarna dziura to czarna dziura i z wyjątkiem
głębokości nie zmienia się nic.
-Ten tego,- zauważyła Krycha.- i do tego obrazki powiesili se
na ścianach.
Pan Baron III Junior Popodopolopups, świeżo zakochany w
plakatach motywacyjnych z przeceny, kazał poobklejać
odrapane ściany kantyny wielkimi płachtami burego papieru.
„Opuść swoją strefę komfortu.”- głosiły jedne hasła, podczas
gdy inne twierdziły, że tylko „praca czyni wolnym”.
Plakaty były tańsze niż tapeta.
„Jeżeli opuszczę moją strefę komfortu, to zostanie mi już tylko
deska i trochę piachu w oczy”- pomyślał smutno Rysiu.
Rzeczywiście jego strefa komfortu była tak żałośnie mała, że
jedyne co w niej było komfortowe to myśl, że może będzie
miał szczęście i trafi go zawał gdzieś w okolicach
pięćdziesiątki.
-Chciałbym coś zmienić.
-Ale co, Rysiu?
-Bo ja wiem? Choćby cały świat.
-Świata nie zmienisz, ale skarpety mógłbyś. Strasznie
śmierdzą.- powiedziała Krycha, marszcząc nos.
Rysiu nawet nie próbował tłumaczyć, że to nie jego, tylko
Tadzia.
-Ty jesteś po prostu za wrażliwy do tego świata.-Krycha nie
miała żadnych wątpliwości.- Taka antylopa z ciebie, ta
najsłabsza... najsłabsza z całej gromady, co to ją stado rzuca
na przekąskę dla wygłodniałych hien.
-Możliwe.- zgodził się Rysiu, apatycznie wzruszając
ramionami.- Benek nawet ma coś hienowatego w tych swoich
świdrujących oczkach. Pewnie dlatego zostawia mnie nocami

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

21


na hali, bo mu się we krwi odzywa pierwotny instynkt
łowiecki. Zaczaja się gdzieś w krzewach z folii bąbelkowej i
czyha na okazje do skoku. Nawet dobrze być takim Benkiem.
Ochłepce się krwi od czasu do czasu i fruu! Szczęśliwy, że
mógłby latać.
-No. Każdy chciałby być Benkiem. I ty, i ja, i Tadziu... O, Tadziu
to już w szczególności. Własną babcię by sprzedał, żeby bujać
się razem z kierownikiem przy wodopoju i żreć mięso do syta.
-Wodopój?
Krycha tylko uderzyła kantem dłoni w swoją szyję.
-Wódopój.- sprostował ponuro Rysiek.- Powiedz Tadziu, ty tak
na serio? Naprawdę byś babcię sprzedał za kierownicze
stanowisko? Tę babcię, która ci pierożki z kapustą i grzybami
lepiła? Barszczykiem poiła? Makowcem futrowała?
-Sprzedałbym.- wychrypiał Tadziu.
-Widzisz go jaki zgodny.- ucieszyła się Krycha.
-Bong, bong, bong.- gong wydzwonił żałośnie koniec przerwy.
Tylko siła przyzwyczajenia zmusiła Rysia do wstania, bo w
duszy mu raczej wyło, niż grało.
Na szczęście druga połowa dnia była już znacznie
przyjemniejsza. Ktoś (ale nie wiadomo kto), korzystając z
krótkiej przerwy w dostawie prądu, obił Benkowi ryło w
ciemnej szatni. Kiero aż do wieczora tamował krwotok z
kinola na kozetce u zakładowej pielęgniarki, a Rysiu odżałował
ostatnie drobniaki na fajki i kupił resztki zimnego mięsa z
obiadu, by obłożyć spuchniętą dłoń.
Godziny mijały, a kierownika jak nie było, tak nie było i w
końcu gruchnęła wieść, że Benek dostał L4 na siedem dni.
Tylko dlatego Rysiu zdążył na ostatni wieczorny autobus.

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

22


Sklepy na osiedlu były już pozamykane, w oknach ciemno,
mieszkańcy szykowali się do snu. Jedynie stara babcia
Olbrychtowa czuwała w swoim mikroskopijnym kiosku.
Właściwie to nikt nigdy nie widział, by babcia opuszczała go
kiedykolwiek, pewnie od lat zrosła się z wypierdzianym
stołkiem i blaszanymi ścianami. Piątek, świątek, siódma rano
czy druga w nocy- zawsze trwała na stanowisku.
Kiosk był jednak niezbędny, gdyż zaopatrywał wszystkich we
wszystko: osiedlowych menedżerów w New York Timesa,
okolicznych żuli w wysokoprocentowe małpki farbowane
karmelem a rozwrzeszczaną dziatwę w sklejające szczęki
gumy-kulki.
Babcia Olbrychtowa przy świetle zleżałej łojówki rozwiązywała
zeszłoroczny egzemplarz tysiąca panoramicznych. Rysiu
przypomniał sobie nagle o przemokniętych skarpetkach. Kto
wie, może to faktycznie jednak on tak śmierdzi od tej ciągłej
wilgoci?
Nachylił się do okienka, które ze względu na niski wzrost babci
Olbrachtowej miał na wysokości bioder.
-Dobry wieczór. Skarpety mam babcia jakieś?
-Dobry wieczór synku, dobry wieczór. Co ty z pracy dzisiaj tak
wcześnie? Święto jakieś macie?
-Ech... żeby mi życie takim świętem było.- westchnął Rysiu.-
Kierownika karetka do szpitala zabrała i w końcu, pierwszy raz
w tym roku, cała zmiana mogła wyjść o czasie. Nawet na
ostatni nocny zdążyłem.- pochwalił się z dumą.
-Ten o dwudziestej drugiej trzydzieści?
-Eche.
-W czepku żeś synek urodzony.- babcia Olbrychtowa
rozradowała się na pomarszczonej twarzy. Oczy zajaśniały

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

23


jakimś łagodnym blaskiem, usta, które od wielu lat odwykły
od uśmiechu naprężały się z trudem, układając w grymas, ni
to radości, ni bólu. W tym wieku co babcia, to można już się
cieszyć z niczego, bo i tak nic lepszego nie nastąpi.
-Może i ma babcia rację, chociaż mnie ojciec powtarzał, że w
cholerę.
-Toć to grzech, tak mówić.
-Za dzieciaka to mnie bolało, ale teraz to już mnie wszystko
jedno. Jedynym ciepłem, jakie dostawałem w domu, to ciepło
pozostawione na desce klozetowej.
-Dobre i tyle.
-Ba, ba! Zawsze mogło być gorzej. Juleczkowi z podstawówki
to fater w pijackim zrywie siekierą łeb odrąbał, bo mu się
zwidziało, że to hitlerowcy. Pamięta babcia Juleczka?
-Synku, ja tu wszystko od okupacji pamiętam. I Hitlera
pamiętam, i Stalina, i Gomułkę, i Juleczka pamiętam, i Andzię
co ją z rzeki wyłowili, i Henia co go autobus przejechał.
Pamiętam, jak wszystko było i jak niczego nie było. Pamiętam
każdy dzień, każdą noc i każdą łzę.
-Trochę strach tak wszystko pamiętać. Chciałbym zmienić
wszystko i nie przypominać sobie niczego. Ani jednego dnia.
-Marzenia ściętej głowy, synku.
-Nie kuś babciu.- roześmiał się ponuro Rysiu.- To wcale nie
trudne łeb pod tramwaj podłożyć. O, nawet na nocną
siedemnastkę bym zdążył, trzysta metrów biegiem do placu
Kopernika i za kwadrans byłoby po wszystkim.
-Nie zdążyłbyś, synek.
-Dlaczego nie?
-Bo Kopernika teraz w remoncie, tam kładkę betonują. Już
prędzej na Wyspiańskiego, przystanek dalej.

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

24


Rysiek zastanowił się.
-Eee tam.- wzdrygnął się.- To trzeba by całe pięćset metrów
dalej iść i to do tego na przełaj przez park. Nocą? Przez
chaszcze? W takich butach? Szaleństwo. Ma babcia lepiej
jakieś skarpety?
-Jakżebym miała nie mieć? Męskie, damskie, dziecięce, do
wyboru, do koloru. Z bawełną, nylonem, włóknem
bambusowym, gładkie i we wzorki, w koty i w papugi, czarne,
białe, czerwone, prążkowane, haftowane i w ząbek tkane.
Jakie podać?
Rysiu przeliczył w myślach zawartość portfela. Szlag by to
trafił te kupione na lewo od kucharki mięso.
-Jakiekolwiek byle całe. Te, co mam ciągle mi przemakają,
jeszcze trochę i błona zacznie mi wyrastać między palcami jak
u szczupaka. O, o! widzi babcia?- Rysiu podniósł nogę i położył
ją razem ze stopą i ubłoconym kamaszem na blacie, który
służył babci Olbrachtowej do smarowania masłem kanapek na
sprzedaż.- Z tyłu mokre, z przodu mokre, bokami też mi
ciecze. Bagno, proszę babci. Nic tylko bagno.
Babcia fachowo obejrzała girę.
-To nie skarpetek wina, tylko tobie, synuś, cała podeszwa od
kapcia odpadła. Tobie musowo nowe walonki kupić, bo
skarpety wszystkie w jedną i tak bydom przeciekać.
Rysiu posmutniał.
-No masz ci los.- jęknął.- Właśnie tego mi brakowało. A tu
czynsz w tym miesiącu jeszcze niezapłacony i nawet na
papierosy też już nie mam. Proszę babci, ja od jutra chyba
będę herbatę kurzył zawiniętą w Gazetę Wyborową.
Babcia aż pobladła ze zgrozy.

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

25


-W Wyborową? Raka chcesz synu od tego świństwa dostać?
Kalosze trzeba zmienić, lamentacyja nic ci nie da. Kataru się
tylko nabawisz i do piachu. O zdrowie to trzeba dbać, bo
chorowanie jest rozrywka bogaczy. Jakąś koprowinę masz ty
na czarną godzinę?
-Tylko na bilet jutro rano.- mruknął Rysiu.
-A od sąsiada pożyczyć?
-Sąsiad to mi może jedynie dobrego wieczoru życzyć, a i to nie
zawsze to mendzie przez gardło przejdzie. Wszędzie wiszę. Za
chleb w piekarni wiszę, za parówki u rzeźnika wiszę, alimenty
nie popłacone, krawiec nie chce mnie znać, ta gruba
sprzedawczyni z rybnego już drugi raz napluła mi na trampki.
Nawet listonosz przestał mi się odkłaniać.
-Chamieje nam społeczeństwo.
-No, to akurat to dobrze, bo z listonosza to był niewielki
pożytek i tak tylko ciągle rachunki przynosił. Żeby chociaż
jakaś kartka na urodziny z dobrym słowem, ale nieee! Wie
babcia, kto mi w zaprzeszłym roku jako jedyny wysłał życzenia
świąteczne? Komornik! A do tego, jucha, i tak ściągnął mi z
konta ekstra siedemdziesiąt groszy na znaczek. Chce mi się
wyć. Tak bardzo chciałbym wszystko pozmieniać, a jeżeli nie
uda się wszystkiego to przynajmniej chociaż odrobinkę.
Najmniejsza nawet. Ach... wpadłem w to życie jak w
pajęczynę. Największym szczęściem będzie pewnie to, że
zdechnę od tych przemoczonych nóg i hop, siup wysiudają
mnie na cmentarz. Dobrze, że tam rano nie trzeba do roboty
wstawać, no i sąsiedzi niekonfliktowi. Zawsze coś.
Rysiu przysiadł na ziemi, skulił się i ukrył twarz w dłoniach.
Babcie Olbrachtową aż coś za serce targnęło.
-No nie płacz synek, bo mię się w piersi kraje.

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

26


-Ja nie płaczę.- stęknął głucho w odpowiedzi Rysio.- Ja sobie
tylko w duszy umieram. Tu już żadna rozpacz nie pomoże. O!-
podniósł głowę- do tego padać zaczęło. I muzyka w oddali gra.
Wesoło jest.
Z nieba siąpiła mżawka, a w niedalekim śmietniku wył
bezdomny pies.
-Wszystkim się w życiu udaje, babciu, tylko nie mnie.- jęczał
cicho Rysiu.- Inni zmieniaja Porsche na Ferrari, a ja zmieniam
grypę na zapalenie płuc. Choćbym się bardzo starał i choćbym
nie wiem co robił i tak na samym końcu ląduję jak świnia w
błocie. Ileż można to błoto ryjem do przodu pchać?
Wieczność? Trochę za długo jak dla mnie. Wie babcia, jakie
jest moje najpiękniejsze wspomnienie?- Babcia nie wiedział,
więc Rysiu ciągnął dalej- To było dwadzieścia lat temu, kiedy
w pociągu relacji Kraków- Zakopane zemdlałem z zaduchu.
Głową huknąłem w podłogę, aż krew po szybach poszła,
dlatego konduktor pozwolił mi siedzieć w swoim przedziale,
tylko łeb musiałem workiem na śmieci obwiązać, coby
zagłówków nie uświnić. Ścisk był wtedy niesłychany, ludzie
sobie na plecach siedzieli, z walizkami i wywalonymi ozorami
za pociągiem po torach biegli, bo szpilki nie było gdzie włożyć
a ja, jak panisko prawie że, w pierwszej klasie. Nawet papier
toaletowy mieli w ichniej konduktorskiej toalecie. Mięciutki. Z
wzrokiem. Ech te czasy. Tak dawno to było, tak dawno temu.
Nawet odrobinka mi nie pozostała z tamtego szczęścia, chyba
wtedy wykorzystałem już cały mój życiowy przydział. Teraz
wszystko wszędzie zajęte. Gdzie bym nie poszedł- wszystko
zajęte. W knajpie zajęte, w kiblu zajęte, u dentysty fotel na
pół roku z góry zaanektowany, nigdzie nie ma miejsca. Nawet

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

27


zimne serca kobiet są już zajęte, pełne małych kotków,
piesków i facetów z reklamy Old Spice.
Zmarznięty pies przytaknął Ryśkowi warknięciem. Długo,
długo milczeli tak we trójkę: Rysiu, babcia Olbrachtowa i
niepotrzebny nikomu kundel. I cała trójka wiedziała, że w
życiu nie spotka ich już nic lepszego nad tę mżawkę, te
przemoczone buty i ta pamięć pełną śmiertelnych
wspomnień, tak niebezpiecznych jak ostra brzytwa w małpiej
dłoni.
Z oddali dobiegł słaby, ale wesoły dzwonek siedemnastki
przejeżdżającej przez Kopernika.
-To co? Dać te skarpety?- babcia Olbrachtowa pierwsza
przebudziła się z zadumy.
-Niech będzie, zasłużyłem na odrobinę luksusu. Najwyżej
mnie z mieszkania wyciepią, a wtedy przyjdę tu do babci,
zwinę się w kulkę pod ścianą i poczekamy sobie na śmierć. I
tak nic lepszego nas nie czeka. Dajcie mnie babciu dwie pary.-
Rysiu wstał ociężale.
-Ino jakie?
-Ino najtańsze.
Rysiek wysupłał ostatnie pieniądze, te co to na bilet jeszcze
miał, zmienił skarpety, starymi cisnął w kundla i powlókł się
do domu. Wygłodniały pies wył mu na pożegnanie żałobnego
marsza.
Nie mógł zasnąć, ale to niczego nie zmieniało, bo nawet w
snach nie czekało na niego nic dobrego.
Rankiem w fabryce śrubek zapanowało niemałe zdziwienie,
gdy zupełnie niespodziewanie zjawił się Benek z kinolem
wielkości dojrzałej gruszki, kunsztownie obwiązanym
bandażem. Kręcił się to tu, to tam, pojękując i krwawiąc spod

background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

28


opatrunku, lecz tak naprawdę kitrał się tylko po to, by
przydybać Rysia samego w szatni.
Ktoś (ale nie wiadomo co to był za śmierdziel) puścił parę,
komu to kiero tak naprawdę zawdzięcza swój wielki nochal i
L4 na siedem dni.
Kiedy byli już sami, Benek sprał Ryśka po pysku, fachowo
klepiąc go w dziąsła, na przemian prawą i lewą pięścią.
„Nic się nie zmienia. Ani na odrobinkę.- myślał smutno,
podczas gdy kiero dawał upust swojej wściekłości. – Co nam
po technologii, postępie i cywilizacji skoro od tysięcy lat wciąż
bijemy się po mordach jak dzikusy.”
Tymczasem w Benka wstąpiła zwierzęca furia, zawzięcie tłukł i
tłukł ryśkowe ryło, aż spuchło i zfioletowiało. Rysio nawet się
nie bronił. I tak nie czekało go w życiu nic lepszego nad te
benkowe bęcki.

KONIEC

Sulzbach
10.01.2017








background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

29































background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

30































background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

31































background image

Helga von Klusken

vonklusken.com

32































Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron