Smith Lisa Jane Świat nocy 05 Anioł Ciemności

background image

L.J. SMITH

Świat nocy 2

Anioł Ciemności

background image

Rozdział 1

Tamtego dnia Gillian Lennox wcale nie chciała umrzeć.

Była natomiast wściekła. Wściekła, bo nie załapała się na podwiezienie do domu ze

szkoły. Wściekła, bo byłe jej zimno, i dlatego że zostały tylko dwa tygodnie do Gwiazdki, ona

czuła się bardzo, ale to bardzo samotna.

Szła poboczem pustej szosy, która wiła się między pagórkami jak każda inna droga w

południowo-zachodniej Pensylwanii i z wściekłością kopała bryły lodu leżące przed nią.

Miała fatalny dzień. Do tego było pochmurno, a śnieg wydawał się leżeć tu od zawsze. A

Amy Nowick, zamiast poczekać, aż Gillian skończy zajęcia plastyczne, pojechała do domu z

nowym chłopakiem.

Pewnie nie zrobiła tego celowo. I Gillian cale się na nią nie złościła i nie była zazdrosna,

ani trochę, choć jeszcze tydzień temu obie miały szesnaście lat i żadna z nich jeszcze się nie

całowała.

Gillian po prostu chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim domu.

I wtedy usłyszała szloch.

Zatrzymała się i rozejrzała. To mogło być dziecko albo kot.

Dźwięk dobiegał z lasu.

W pierwszej chwili pomyślała o Pauli Belizer. Ale to było idiotyczne, przecież ta mała

zaginęła ponad rok temu.

I znowu ten dźwięk. Cichy, jakby dochodził z głębi lasu. Tak mógł płakać tylko człowiek.

-Hej? Jest tam kto?

Żadnej odpowiedzi. Gillian wpatrywała się w ciemną kępę dębów i sykomor, usiłowała

zobaczyć coś między powykręcanymi konarami. Las wydał się groźny. Straszny.

Rozejrzała się na boki. Pusto. Nic dziwnego- tą drogą jeździło mało samochodów.

Nie wejdę tam, pomyślała. Nie należała do osób, które beztrosko mówią: „Och, jak

przyjemnie: chodźmy na spacerek do lasu”. Żeby nie powiedzieć, że była zwyczajnym

tchórzem.

Ale kto ma to zrobić jak nie ona? I czy ma wybór?

Ktoś ma kłopoty.

Zarzuciła plecak na lewe ramię, żeby mieć wolne ręce, i zaczęła ostrożnie się wspinać

ośnieżonym zboczem, prosto do lasu.

background image

- Hej?- Głupio się czuła, gdy nikt jej nie odpowiadał.- Kto tam jest?

I znowu ten odgłos, cichy szloch, ale teraz już wyraźny, dochodzący z głębi lasu.

Nagle zaczęła biec. Nie była ciężka, ale w sypkim śniegu zapadała się po kostki.

Świetnie, a mam adidasy. Już czuła chłód w stopach.

Na szczęście w lesie było mniej śniegu. Biały i nienaruszony pod drzewami sprawiał, że

wszystko zdawało się nierealne. Miała wrażenie, że znalazła się z dala od cywilizacji, w

kompletnej dziczy.

I ta cisza. Im dalej wchodziła w las, tym głębiej otaczała ją cisza. Zatrzymała się i

wstrzymała oddech- usłyszała krzyk.

Idź na lewo, powtarzała sobie. Nie ma się czego bać.

Ale nie odważyła się jeszcze raz zawołać.

Jakoś tu dziwnie…

Szła coraz głębiej w las. Droga została daleko w tyle. Mijała tropy lisów i ptaków, ale

nigdzie nie było ludzkich śladów.

A szloch dobiegał z przodu, coraz głośniejszy. Słyszała go wyraźnie.

No dobra, do góry, na skarpę. Dasz radę. Wyżej, wyżej. Nie szkodzi, że zimno ci w nogi.

Potykając się na nierównym gruncie, szukała pozytywnych stron tej sytuacji.

Napisze artykuł do „Viking News” i wszyscy będą ją podziwiać… Zaraz, zaraz. Czy

ratowanie komuś życia jest fajne? Może to zbyt dobry uczynek, żeby był cool?

To ważne pytanie, ponieważ w życiu Gillian liczyło się obecnie tylko dwie sprawy:

Dawid Blackburn oraz zdobycie zaproszeń na wszystkie imprezy, na których warto być. A

jedno i drugie w dużym stopniu zależało od tego, czy jest się fajnym, czy też nie.

Gdyby była powszechnie lubiana, gdyby miała więcej pewności siebie, wszystko inne też

się ułoży. O wiele łatwiej ratować świat, wiedząc, że inni cię lubią i akceptują. Gdyby nie

była taka drobna, nieśmiała i nie wyglądałaby tak dziecinnie…

Wspięła się na szczyt wzgórza, złapała się gałęzi, żeby utrzymać równowagę, i rozejrzała

dokoła.

Nic. Las i potok poniżej.

I nic nie słychać. Szloch ustał.

Nie, nie rób mi tego!

Zdenerwowanie dodało jej sił, odegnała strach.

- Ej, ty, jesteś tu jeszcze? Słyszysz mnie? Chcę ci pomóc!

Cisza. A potem, jakiś dźwięk.

Tuż przed nią.

background image

O Boże, pomyślała. Potok.

Dzieciak wpadł do wody i teraz trzyma się czegoś ostatkiem sił…

Zbiegła ze wzgórza, przewracając się, a wilgotny śnieg oblepił jej buty i ubranie.

Z bijącym sercem, zdyszana, zatrzymała się na brzegu potoku. Widziała lodowe sople

zwisające nad wodą, z kępek traw, które wyglądały jak brylanty.

I nic, żadnych żywych stworzeń. Gillian nerwowo wpatrywała się w ciemną powierzchnię

wody.

- Jesteś tam?- zawołała.- Słyszysz mnie?

Nic. Skały pod powierzchnią. Gałęzie nad wodą. Szmer potoku.

- Gdzie jesteś?

Szloch ustał. Szum wody go zagłuszył.

Może dzieciak poszedł na dno.

Pochyliła się, szukała ludzkiego kształtu pod wodą. Jeszcze bardziej….

I wtedy popełniła błąd. Straciła równowagę. Lód pod stopami. Machała rękami jak

szalona, ale nie odzyskała stabilności…

Runęła w dół. Żadnego oparcia. Była zbyt zdumiona, by się przestraszyć.

Przeniknęło ją lodowate zimno, kiedy uderzyła w taflę wody.

background image

Rozdział 2

Zimno, Zagubienie, Znalazła się pod wodą, prąd obracał jej ciałem. Niczego nie widziała,

nie mogła oddychać i straciła orientacje.

A potem wypłynęła na powierzchnię. Odruchowo wzięła haust powietrza.

Rozpaczliwie machała rękami, ale plecak krępował ruchy.

W tym miejscu potok był szeroki, a nurt silny. Prąd ją znosił jej usta co chwila napełniały

się wodą. Rzeczywistość ograniczała się do desperackich prób zaczerpnięcia tchu.

Zimno, wszędzie zimno. Przenikał ją ból.

Umierała.

Otępiały umysł przejął to do wiadomości, ale ciała stawiało opór. Walczyło, jakby

kierowało się własną logiką. Pozbyła się plecaka, a kurtka narciarska pozwalała jej się

utrzymać na powierzchni. Zmusiła nogi do pracy, do szukania oparcia na dnie.

Nic z tego. Na środku potok miał zaledwie metr sześćdziesiąt głębokości, ale to i tak o

dwa centymetry więcej niż mierzyła Gillian. Była za drobna, za słaba, nie kontrolowała nurtu,

który ją znosił coraz dalej. A zimno w przerażającym tempie pozbawiało ją sił. Szanse na

przeżycie malały z każdą minutą.

Czuła się tak, jak by walczyła z potworem, który chwycił ją i nie chciał puścić. Ciskał nią

o skały i ciągnął ku sobie, zanim zdążyła się przytrzymać zimnej śliskiej powierzchni. Za

chwilę będzie zbyt słaba, żeby utrzymać głowę nad wodą.

Musi się czegoś przytrzymać.

Ciało jej to podpowiadało. To była jej jedyna szansa.

Tam. Na lewym brzegu dostrzegła wystające z ziemi korzenie. Musiała tam dotrzeć. Płyń.

Płyń.

Płynęła. Mało brakowało, a minęłaby je o centymetr, ale jakimś cudem do nich dotarła.

Były potężne, grubsze niż jej ramiona, jak plątanina śliskich lodowych węzy.

Gillian wsunęła rękę między korzenie i zawisła na nich. O tak, teraz mogła oddychać. Ale

jej ciało nadal było w wodzie.

Musiała się wydostać- tylko jak? Trzymała się resztkami sił; zdrętwiałe mięśnie

odmawiały posłuszeństwa.

background image

W tej chwili odczuwała nienawiść- nie do potoku, ale do samej siebie. Nienawidziła się za

to, że jest drobna, słaba i dziecinna. Za to, że umrze. I to zaraz, teraz, naprawdę.

Nie pamiętała dokładnie, co się później wydarzyło. Umysł przestał prawidłowo

funkcjonować. Były tylko złość i paląca potrzeba wydostania się z wody. Przebierała nogami,

miotała się i wiedziała, że każde uderzenie o ostre skały powinno boleć. W tej chwili liczyło

się tylko chęć życia i to, że powoli, milimetr po milimetrze, wydostawała się z potoku.

I nagle była na brzegu. Leżała na kamieniach, na śniegu. Niewiele widziała, dyszała

ciężko z trudem chwytała powietrze, ale żyła. Leżała tak przez długi czas, ni zwracając uwagi

na zimno. Czuła ogromną ulgę.

Udało się! Teraz już wszystko będzie dobrze.

Dopiero kiedy chciała wstać, dotarło do niej, jak bardzo się myli.

Nogi się pod nią ugięły, a mięśnie były jak z waty. I zimno… Była wyczerpana,

przemarznięta, a mokre ubranie ciążyło jak średniowieczna zbroja. Zgubiła rękawiczki w

potoku, podobnie jak czapkę. Miała wrażenie, że z każdym oddechem jest jej coraz zimniej.

Wstrząsały nią dreszcze.

Dojść do drogi… Muszę dojść do drogi. Ale którędy?

Potok zaniósł ją spory kawałek, ale dokąd? Jak bardzo oddaliła się od szosy?

Nieważne. Byle odejść od potoku, myślała z trudem. Miała kłopoty z koncentracją.

Zesztywniała niezdarnie gramoliła się przez głazy i połamane konary. Dreszcze, które nią

wstrząsały, utrudniały każdy krok. Zaczerwione palce, zesztywniały z zimna, z trudem

chwytały gałęzie, kiedy wspinała się zboczem.

Strasznie zimno… Dlaczego ciągle drżę?

Niejasno zdawała sobie sprawę, że jest w opłakanej sytuacji. Jeśli nie dotrze do szosy, i to

szybko, umrze. Ale coraz trudniej było się zmobilizować. Ogarnęła ją dziwna apatia. Las

nagich drzew wydawała się bajkową krainą.

Zataczała się… Potykała… Nie miała pojęcia, dokąd idzie. Szła przed siebie, jak w

transie, mijając kolejne pnie, głazy pod śniegiem i gałęzie.

I nagle znalazła się na ziemi. Upadła. Dźwignięcie się na nogi kosztowało ją mnóstwo

wysiłku.

To przez ubranie. Strasznie ciężkie. Powinna je zdjąć

Ale w jej głowie pojawiła się myśl, że to błąd. Miała hipotermię i myślała nieracjonalnie,

dlatego ją zlekceważyła, mocując się z suwakiem kurtki narciarskiej.

Dobrze… Zdjęłam. Teraz mogę iść.

background image

Nie mogła. Co chwila się przewracała. I tak cały czas, wstawała, przewracała się,

wstawała. Za każdym razem z większym wysiłkiem.

Sztruksowe spodnie ciążyły jak bryła lodu. Spojrzała na nie i ze zdziwienie stwierdziła, że

pokrywa je śnieg. Może też je zdjąć?

Nie mogła rozpiąć suwaka. Wszystko jej się mieszało. Fale dreszczy były rzadsze i

pojawiały się między nimi coraz dłuższe przerwy.

To chyba dobrze. Już mi nie jest tak zimno.

Musze tylko odpocząć.

Znowu do niej dotarło, że to nie najlepszy pomysł. Usiadła na śniegu.

Znajdowała się na małej polkach, pokrytej nieskazitelnie gładkim śniegiem, którego nie

zakłócał nawet najmniejszy ślad. Wysoko nad jej głową ośnieżone gałęzie tworzyły białe

sklepienie.

Bardzo piękne miejsce na śmierć.

Gillian już nie drżała.

A zatem już po wszystkim. Ciało odmówiło jej posłuszeństwa, dreszcze ustąpiły.

Zrezygnowała z walki. Czuła, że puls zwalnia, a oddech staje się krótki. Traciła ostatnie

resztki ciepła. Może wkrótce nadejdzie pomoc?

Nie, to niemożliwe.

Nikt nie wie, gdzie jestem. Minie wiele godzin, zanim ojciec wróci do domu, a mama

się… obudzi. A nawet wtedy nie zdziwią się, że jej nie ma. Pomyślą, że jest u Amy. Kiedy w

końcu zaczną jej szukać, będzie za późno.

Gillian zdawała sobie sprawę, że pomoc nie nadejdzie, ale to już nie było ważne.

Osiągnęła kres- niczego więcej nie zrobi, nawet gdyby miała jakiś pomysł.

Jej dłonie zrobiły się sine. Mięsnie odmawiały posłuszeństwa.

Dobrze chociaż, że nie było jej zimno. Odczuwała tylko ulgę, że nie musi walczyć. Była

taka zmęczona…

Jej ciało zaczęło umierać.

Umysł wypełniła mleczna mgła. Straciła poczucie czasu. Metabolizm zwalniał,

zatrzymywał się… stawała się lodowatą rzeźbą, takim samym elementem zimowego

krajobrazu, jak pnie i skały.

Pomocy… Błagam… Ratunku…

Mamo…

Przeszło jej przez myśl, że śmierć jest jak zasypanie.

background image

I nagle, nieoczekiwanie, ustąpiła sztywność i niewygodna. Lekka, spokojna, wolna,

unosiła się ku sklepieniu z ośnieżonych gałęzi.

Co za cudowne uczucie, gdy znowu jest ciepło. Naprawdę ciepło, jakby słońce ogrzewało

ją od wewnątrz. Roześmiała się radośnie.

Gdzie ja jestem? Zdaje się, że niedawno coś się stało… coś złego?

Na ziemi leżała drobna skulona postać. Gillian przyglądała się jej ciekawie. Drobna

dziewczyna, z twarzą osłoniętą jasnymi włosami, pokrytymi warstwą lodu. Delikatne rysy,

drobne kości. I skóra, przeraźliwie, śmiertelnie blada.

Zamknięte oczy, szron na rzęsach. Nie wiadomo, skąd Gillian wiedziała, że oczy były

ciemnofioletowe.

Już wiem. Już rozumiem. To ja.

Nie była przestraszona, nawet nie czuła więzi z postacią na śniegu. Nie była jej częścią,

już nie.

Wzruszyła ramionami, odwróciła się i…

… znalazła się w tunelu.

Długie ciemne pomieszczenie, które budziło w niej pewność, że znajduje się w ogromnej

przestrzeni. Wyczuwała jej granice…. A może to były granice czasu?

Gnała, leciała przez mrok. Co jakiś czas mijała światła, ale nie miała pojęcia, jak daleko

się od nich znajduje.

O Boże, pomyślała. To ten tunel. Więc to się dzieje naprawdę. Teraz.

Umarłam.

I gnam jak wariatka.

Dziwniejsza niż sama śmierć była śmierć z poczuciem humoru.

Tyle sprzeczności. To wydawało się takie rzeczywiste, bardziej rzeczywiste niż

cokolwiek, czego doświadczyła za życia. Miała jednak dziwne poczucie odrealnienia. Jakby

zacierały się kontury jej jaźni. Jakby była częścią tunelu, pędu i światła. Nie miała już ciała.

Czyżby to wszystko działo się w mojej głowie?

I wtedy po raz pierwszy się przestraszyła. To może być straszne. A jeśli zaraz natknie się

na koszmary, wizje, których boi się najbardziej?

I wtedy zdała sobie sprawę, że nie ma wpływu na to, dokąd pędzi.

Tunel się zmienił. Zobaczyła światło.

Nie było jasnoniebieskie, jak to pokazują w filmach, tylko bladozłote, rozmazane, jakby

za matowej szyby, ale i tak oślepiająco jasne.

Hej, a gdzie uczucie wszechogarniającej miłości czy coś takiego?

background image

Czuła coś innego- podziw. Światło jest takie jasne, takie potężne. I tak potwornie jasne.

Miała wrażenie, że patrzy na narodziny wszechświata. Zbliżała się do niego w zastraszającym

tempie, wypełniało całe jej pole widzenia.

Znalazła się w nim.

Obejmowało ją, wchłaniało, świeciło przez nią. Mknęła ku górze, ku jasności, jak nurek

na powierzchnię.

I wtedy ruch się skończył. Światło traciło na intensywności albo ona już do niego

przywykła.

Dookoła niej pojawiały się cienie.

Znalazła się na łące porośniętej niewiarygodnie zieloną trawą, jakby rozświetloną od

wewnątrz. Niebie było niesamowicie niebieskie. Gillian miała na sobie letnią sukienkę, która

rozwiewał wiatr.

Dziwne kolory sprawiały, że czuła się jak we śnie. Nie wspominając o białych

kolumnach, które wyrastały z trawy tak wysoko, iż zdawały się podpierać niebo. Więc tak to

jest, kiedy się umrze. Teraz ktoś powinien po mnie przyjść. Może dziadek Trevor? Fajnie

byłoby go znowu zobaczyć.

Ale nikt nie przychodził. Była w miejscu pięknym, spokojnym, nieziemskim i pustym.

Poczuła, jak narasta w niej niepokój. Chwileczkę, a jeśli to nie… raj? W końcu za życia

nie była zbyt dobra. A jeśli trafiła do piekła?

Albo czyśćca?

Zdaje się, że stamtąd pochodzą te wszystkie duchy, które próbują skontaktować się z

żywymi przy pomocy medium. Istoty niebieskie nie robiły takich głupot.

A jeśli na zawsze pozostanie tu sama?

Od razu pożałowała, że w ogóle o tym pomyślała. W takim miejscu myśli i obawy mogą

kształtować rzeczywistość.

Zaraz, zaraz, czy przypadkiem nie poczuła kwaśnego oddechu?

I czy to nie głosy? Fragmenty zdań, które dobiegają z powietrza? Bezsensowne zbitki

słów, które wypowiadamy we śnie:

-Tak biało, że nic nie widać…

-Półtora raza…

-Żałuję, kochanie, ale…

Gillian odwróciła się, nasłuchiwała, chciała usłyszeć więcej, chciała wiedzieć skąd

dobiegają. Nagle odnosiła wrażenie, że otaczające ją piękno to tylko iluzja.

background image

Boże, myśl pozytywnie, błagam. Dlaczego naoglądałam się tylu horrorów? Nie chce

widzieć niczego strasznego, nie chcę, żeby zapadła się ziemia niczego wysunęły ręce.

I nie chce, żeby po mnie przyszedł kościotrup z gnijącymi kawałkami ciała.

Była w nie lada tarapatach. Nawet wmawiała sobie, żeby nie myśleć, wywołało obrazy.

Strach narastał. Słoneczna łąka w jej wyobraźni stawała się koszmarnym bagniskiem.

Mrocznym, cuchnącym i pełnym bełkoczących upiorów. Tak bardzo się bała, że lada chwila

coś się wydarzy.

I doczekała się. Nie mogła tego nie zauważyć. Kilka metrów od niej, nad trawą, pojawiło

się mgliste światło. Jeszcze przed chwilą go nie było. A teraz jaśniało, nadciągało jakby z

daleka.

I zbliżało się do niej.

background image

Rozdział 3

Najpierw był to tylko punkt, potem piłka, potem latawiec. Gillian obserwowała, zbyt

przerażona, by uciekać, aż znalazło się na tyle blisko, że zdała sobie sprawę, co to jest.

Anioł.

Powoli strach znikał. Postać zdawała się emanować światłem, jakby zrodziła się z tej

samej materii co mgła. Była wysoka, i miała ludzki kształt. Szła zarazem płynęła.

Anioł, myślała zdumiona, prawdziwy anioł.

I nagle mgła się rozwiała, światło przygasło. Postać stała na trawie naprzeciwko niej.

Gillian zamrugała.

Och… nie, nie anioł, tylko młody chłopak. Mógł mieć siedemnaście lat, o rok więcej niż

ona. I był zabójczo przystojny. Miał twarz jak grecki posąg, regularne rysy, włosy jak płynne

złoto, oczy nie niebieskie, ale fioletowe. Długie złote rzęsy.

I boskie ciało.

O czym ja myślę, skarciła się Gillian przerażona. Ale tak trudno było nie zwracać na to

uwagi. Ponieważ jego ubranie przestało świecić, wiedziała, że ma na sobie zwyczajne ciuchy,

jakie noszą na ziemi nastolatki. Sprane dżinsy i biała koszula. Właściwie mógłby spokojnie

reklamować te dżinsy. Był świetnie zbudowany, ale nie przesadnie umięśniony.

Jego jedyną wadą, o ile można tak to nazwać, był wyraz twarzy, nieco zbyt anielski jak na

chłopaka.

Gillian nie mogła oderwać od niego oczu. On też się na nią gapił. W końcu się odezwał.

- Cześć, mała- powiedział i mrugnął.

Gillian była zaskoczona i zła. Zazwyczaj była bardzo nieśmiała wobec chłopców, ale teraz

już nie żyje, a ten koleś uderzył w czuły punkt.

- Niby kto tu jest mały?- zapytała z oburzeniem.

Uśmiechnął się.

- Przepraszam, nie obrażaj się.

Zdumiona grzecznie siknęła głową. Kim jest? Zawsze jej mówiono, że na spotkanie

umarłym wychodzą ich przyjaciele lub krewni. A tego gościa w życiu nie widziała.

W każdym razie to nie anioł, to pewne.

- Przyszedłem ci pomóc - oznajmił. Jakby czytał jej w myślach.

background image

- Pomóc?

- Musisz dokonać wyboru.

I wtedy zobaczyła drzwi.

Były tuż za nim, mniej więcej tam, gdzie jeszcze niedawno kłębiła się mgła. Właściwie to

nie były drzwi, tylko ich świetlisty kontur.

Powrócił strach. Nie wiadomo, skąd wiedziała, że te drzwi są bardzo ważne, ważniejsze

niż wszystko inne, co widziała do tej pory. To, co się za nimi kryje, jest… Nie do opisania.

Inny świat. W którym wszystko, co do tej pory widziała, straci sens.

Niekoniecznie zły, ale tak potężny, że aż przerażający; przecież dobro także może

przerażać.

To jest ta brama, pomyślała. Przejdziesz przez próg i już nie ma powrotu. I choć jedna jej

cząstka pragnęła się przekonać, co jest po drugiej stronie, to ze strachu kręciło się jej w

głowie.

- Widzisz, rzecz w tym, że to jeszcze nie twój czas- powiedział cicho złotowłosy.

No tak, mogłam się tego domyślić. Co za kicz, pomyślała, ale nic nie powiedziała, widok

drzwi odbierał jej chęć do żartów.

Przełknęła ślinę, zamrugała.

- No, ale już tu jesteś. To błąd i musimy go naprawić. W takich wypadkach pozwalamy,

by decyzję podjął sam zainteresowany.

- Chcesz powiedzieć, że mam wybrać, czy chcę żyć, czy umrzeć?

- Mniej więcej.

- To zależy ode mnie?

- Tal.- Lekko przechylił głowę.- Może chcesz przeanalizować swoje życie?

Gillian zamrugała szybko. Odsunęła się o kilka kroków wpatrzona w niesamowicie

zieloną trawę. Myślała o swoim życiu.

Gdyby zapytał mnie rano, czy chcę żyć dalej, nie miałabym wątpliwości, ale teraz…

Ale teraz czuła się trochę tak, jakby jej nie chcieli, jakby tu nie pasowała. Zresztą

pokonała już taki kawał drogi. Czy naprawdę chce wracać?

Przecież tam nie jest nikim wyjątkowym. Nie jest mądra jak Amy, ani odważna, ani

utalentowana.

Bo niby co tam na mnie czeka? Do czego mam wracać?

Mama pije codziennie i kiedy Gillian wraca ze szkoły, śpi jak kamień. Ojciec… Ich ciągłe

awantury. Samotność, która jak wiedziała, jest nieunikniona, bo Amy ma chłopaka.

Pragnienia, które nigdy się nie spełnią, jakby choćby David Blackburn i jego tajemniczy

background image

uśmiech. Marzenia o tym, że jest lubiana i akceptowana. Złudzenia, że uważają ją za osobę

ciekawą i dojrzałą.

Litości. W jej życiu było chyba coś dobrego?

- Chińskie zupki? - podsunął chłopak.

Gillian spojrzała na niego.

- Co?

- Bardzo je lubisz. Szczególnie kiedy wraca do domu w mroźny dzień. Zapach małych

dzieci. Grzanki z masłem i cynamonem, jakie robiła ci mama, kiedy jeszcze rano wstawała z

lóżka. Kiepskie horrory.

Gillian się zakrztusiła. Nigdy nikomu o tym nie mówiła.

- Skąd to wiesz?

Uśmiechnął się. Miał naprawdę niesamowity uśmiech.

- No cóż, tu na górze sporo widzimy.- Spoważniał zaraz.- I nie chcesz doświadczyć

niczego więcej? W życiu? Nie ma nic, co chciałabyś zrobić?

Wszystko. Przecież jeszcze niczego nie osiągnęła. Bo nie miała czasu, szeptał głos w jej

głowie. Zaraz jednak odezwał się inny, surowszy. Uważasz, że to cię tłumaczy? Nikt nie wie,

ile ma czasu. Miałaś mnóstwo minut i wszystkie zmarnowałaś.

- Więc nie lepiej wrócić i spróbować jeszcze raz?- zapytał łagodnie, ale znacząco.-

Przekonać się, czy nie pójdzie ci lepiej?

Tak. I nagle Gillian wypełniło to samo palące pragnienie jak wtedy, gdy wydostała się z

potoku, poczucie, ze życie ma sens. Da radę. Zmieni się, skieruje swoje życie na nowe tory.

Zresztą musi pamiętać o rodzicach. Już teraz jest między nimi źle, a jeśli jedyna córka nagle

umrze, zrobi się jeszcze gorzej. Będą się o to wzajemnie obwiniać. A Amy będzie mieć

ogromne wyrzuty sumienia, że nie poczekała na nią po szkole.

Ta myśl sprawiła jej satysfakcje. Usiłowała ją stłumić, bo miała wrażenie, że chłopak

wszystko słyszy. Ale naprawdę postrzegała życie z innej perspektywy. Nagle poczuła, że jest

bezcenne i że nie może go zmarnować.

Spojrzała na chłopaka.

- Chcę wrócić.

Skiną głową i uśmiechnął się lekko.

- Tak myślałem.- W jego głosie pojawiło się ciepło, było w nim także… Nieskończona

miłość… Zrozumienie?

Które idealnie uzupełniało jego wizerunek.

Wyciągnął rękę.

background image

- Czas na nas, Gillian- powiedział cicho. Jego oczy były bardzo fioletowe.

Po chwili wahania podała mu rękę.

Ich dłonie jednak się nie zetknęły. Zanim dosięgnęła koniuszków jego palców, poczuła

drżenie i zobaczyła błysk. Chłopak zniknął, a Gillian doświadczyła wielu rzeczy

jednocześnie. Po pierwsze poczuła, że się odrywa od ziemi, że coś ją siłą wyrywa z tego

otoczenia i że zaczyna spadać. A później coś się do niej zbliżało.

Nie wiadomo skąd, w błyskawicznym tempie, wielkie i uskrzydlone, pewnie w ten sposób

mysz postrzega cień jastrzębia.

Gillian stłumiła odruch, by się skulić.

Nie musiała. Ona także mknęła przez pustkę, spadała. Znowu była w tunelu, zostawiła za

sobą łąkę i to, co ją ścigało. Mknąc przez ciemność, zapomniała o dziwnym, mrocznym

cieniu.

Wkrótce uświadomiła sobie, jak wielki popełniła błąd.

Teraz była sama w tunelu, coś ją ciągnęło w dół. Usiłowała dostrzec, dokąd zmierz, ale

zobaczyła przed sobą tylko przepastną studnię.

Na jej dnie majaczył krąg światła, jakby widziany przez teleskop. W kręgu, na śniegu,

leżała drobna postać.

Moje ciało, pomyślała Gillian, i wtedy przyspieszyła, a dno studni zaczęło niebezpiecznie

się zbliżać. Ciało stawało się coraz większe i większe. Czuła jakby ją wciągało- za szybko.

Zdecydowanie za szybko. Nad niczym nie panowała. Pasowała do ciała idealnie, jak dłoń

do rękawiczki, ale uderzenie pozbawiło ją przytomności.

Ojej, boli.

Próbowała unieś powieki, ale to było za trudne. Dopiero za drugim czy trzecim razem

udało jej się podnieść je odrobinę.

Biel, wszędzie oślepiająca biel.

Gdzie… Czy to śnieg?

Dlaczego leżę na śniegu?

Powróciły obrazy. Potok. Lodowata woda. Walka z nurtem. Upadek Zimno.

A potem ciemność. Bolało ją całe ciało.

Nie mogę się ruszyć.

Mięśnie były jak z waty. Wiedziała, że nie może tu zostać, bo w tedy…

Powróciły wspomnienia.

Ja już umarłam.

background image

Dziwne, ale ta świadomość dodała jej sił. W końcu udało jej się wstać. Temu ruchowi

towarzyszył ostry dźwięk jej ubranie pokrywała warstwa lodu.

Jakimś cudem dźwignęła się na nogi.

Dziwne, że w ogóle jej się to udało. Wcześniej przecież nie miała na nic siły, a potem

leżała na śniegu. Według wszelkiej logiki powinna już zamarznąć.

A ona stała. Była nawet w stanie zrobić krok do przodu.

I w 5tedy zdała sobie sprawę, ze nie ma pojęcia, w którą stronę iść.

Nadal nie wiedziała, gdzie jest droga. Wkrótce zrobi się ciemno, a wtedy nie dojdzie do

szosy nawet po własnych śladach. Będzie błądzić po lesie, aż się podda.

-Widzisz tamten dąb? Obejdź go od prawej strony.

Głos rozległ się za nią, koło lewego ucha. Odwróciła się tak szybko, jak pozwalały na to

zesztywniałe mięśnie, choć i tak wiedziała, że niczego nie zobaczy.

Rozpoznała ten głos. Teraz był o wiele cieplejszy i bardziej delikatny.

-Wróciłeś ze mną.

-Pewnie- I znowu słyszała w nim miłość i ciepło.- Nie myślałaś chyba, że stawię cię samą,

żebyś znowu zamarzła, co? A teraz do drzewa, mała.

Męczyła się, przedzierała między gałęziami i drzewami, byle do przodu. Wydawało jej

się, że trwa to całą wieczność, ale głos był z nią cały czas. Kierował nią, dodawał odwagi,

zmuszał, by szła dalej, choć jej się zdawało, że nie zrobi już ani jednego korku.

I wtedy usłyszała:

- Jeszcze tylko wzgórze i jesteś na szosie.

Gillian jak we śnie wspinała się na wzniesienie.

I proszę. Droga. W resztkach dziennego światła widziała jak wije się między wzgórzami.

Ale do domu dzieliły ją jeszcze prawie dwa kilometry, a już całkiem opadła z sił.

- Nie musisz iść - wyjaśnił głos.- Popatrz tylko.

I zobaczyła światła samochodu.

- Wejdź na drogę i machaj.

Posłuchała, machała automatycznie. Światła były coraz bliżej, oślepiały ją. I nagle zdała

sobie sprawę, że wóz zwalnia.

- Udało się nam!- sapnęła, ledwie świadoma, że mówi na głos.- Zatrzymuje się!

- No pewnie, że się zatrzymuje. Odwaliłaś kawał dobrej roboty. Teraz już wszystko

będzie dobrze.

Wiedziała, że się z nią żegna.

background image

Samochód się zatrzymał. Kierowca już otwierał drzwi. Gillian widziała ciemną postać na

tle reflektorów. Zdenerwowała się.

- Poczekaj, nie zostawaj mnie, nie wiem nawet, kim…

Na ułamek sekundy znowu ogarnęła ją miłość i zrozumienie.

-Możesz mnie nazywać Aniołem.

Potem głos zniknął i Gillian czuła już tylko niepokój.

- Co ty wyp… Jezu, wszystko w porządku?- Ciszę przerwał głos kierowcy. Gillians stała

nieruchomo na środku drogi.

Zamrugała, usiłowała się skoncentrować.

-Nie, no jasne, że nie w porządku. Patrz tylko na siebie. Jesteś Gillian, tak? Mieszkasz

koło mnie.

To był David Blackburn.

Stała tak zszokowana, a dziwaczne halucynacje nagle zniknęły.

To naprawdę David. Jaszcze nigdy nie była tak blisko niego.

Ciemne włosy. Ładna twarz, na której widać jeszcze cień letniej opalenizny. Wystające

kości policzkowe i oczy, w których można się zgubić. Pewnie siebie i ten uśmiech, trochę

przyjacielski, trochę tajemniczy.

Tylko że teraz wcale się nie uśmiechał. Był przerażony.

Gillian nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Patrzyła tylko na niego zza zasłony

zamarzniętych włosów.

-Co się.. Nieważne. Musisz się rozgrzać.

W szkole miał opinię twardziela, ale teraz bez pytań wziął ją troskliwie na ręce.

Gillian poczuła się zmieszanie i wstyd, i coś o wiele głębszego. Dziwne, dominujące

poczucie bezpieczeństwa. David był silny i ciepły. Instynktownie wiedziała, ze może mu

zaufać. Że teraz nie musi już walczyć, może odpocząć.

-Włóż to. Uważaj na głowę. Masz zwiń włosy.- Jakimś cudem zajmował się wszystkim

naraz bez pośpiechu. Był troskliwy i dokładny. Gillian po chwili siedziała w samochodzie,

otulona jego kurtką z ręcznikiem na ramionach. David odpalił silnik i włączył ogrzewanie.

Cudownie było odpoczywać i nie obawiać się, że to ją zabije. Czuła, jak rozkoszne ciepło

rozlewa się po jej ciele, a wnętrze mustanga wyłożone spłowiałą beżową tapicerką wypełnia

się rajem.

David nie wyglądał na anioła. Raczej na błędnego rycerza, który ratuje ludzi w potrzebie.

Gillian zakręciło się w głowie.

-Pomyślałam, że trochę popływam- wycedziła, szczękając zębami. Znowu dygotała.

background image

- Co?

- Pytałeś, co się stało. Było mi gorąco, więc wskoczyłam do potoku.

Roześmiał się na głos.

- Odważna jesteś!- Zerknął na nią z ukosa i powtórzył:

- A tak naprawdę? Co się stało?

Uważa że jestem odważna! Gillian ogarnęło przyjemne uczucie.

- Pośliznęłam się - wyjaśniła.- byłam w lesie i przez przypadek znalazłam się w

strumieniu.- Nagle przypomniała sobie, dlaczego w ogóle wchodziła do lasu. Wydawało jej

się, że znowu słyszy żałosny, rozpaczliwy płacz.

- O Boże - powiedziała i z trudem się wyprostowała. - Zatrzymaj się.

background image

Rozdział 4

David nie zatrzymał się, nawet nie zwolnił.

- Jesteśmy już prawie w domu.

Zbliżali się do skrzyżowania z ulicą Medowcroft. Gillian usiłowała złapać kierownicę i ze

zdumieniem spojrzała na swoje dłonie. Jej palce były zdrętwiałe jak kawałki drewna.

- Musisz się zatrzymać - powiedziała głośniej. - W lesie jest dziecko. Dlatego zeszłam z

drogi; słyszałam jak płacze, dźwięk dobiegał znad potoku Musimy tam wrócić. No, już, stój!

- Uspokój się - powiedział. - Moim zdaniem słyszałaś pohukiwanie sowy. Mają tam

gniazda i wydają bardzo podobne odgłosy.

Gillian tak nie uważała.

- Wracałam do domu po szkole. Było jeszcze jasno, za jasno na sowy.

- No dobra, więc to był gołąb. Albo kot, czasami kocie miauczenie brzmi zupełnie jak

ludzki płacz. Słuchaj- dodał ostro.- Najpierw odwieziemy cię do domu, potem zawiadomimy

policję w Houghton, niech się tym zajmą. Nie pozwolę, żeby mała… żeby dziewczyna

zamarzła tylko dlatego, że ma więcej odwagi niż rozumu.

W pierwszej chwili chciała przyznać mu rację, że ma jedno albo drugie, odwagę albo

rozum, ale powiedziała tylko:

- To nie tak. Tyle przeszłam, żeby odnaleźć to dziecko. Mało brakowało, a umarłabym…

Właściwie myślę, że naprawdę umarłam… To znaczy… Nie zupełnie, ale w końcu zdałam

sobie sprawę, jak ważne jest życie…- urwała. Co ona opowiada? Teraz uzna ją za wariatkę.

Pewnie jej się to przyśniło. Sama w to wszystko nie wierzy, siedząc w ciepłym mustangu z

ręcznikiem na głowie.

Ale David spojrzał na nią ze zdumieniem i zrozumieniem.

- Prawie umarłaś? - Po chwili znowu patrzył na drogę. Sklecił w Hazel Street, przy której

oboje mieszkali. - Ja też kiedyś przeżyłem coś takiego. Kiedy byłem mały, miałem operację…

Urwał, bo nagle mustang wpadł w poślizg na oblodzonym fragmencie szosy. Udało mu

się jednaka odzyskać panowanie nad samochodem i bezpiecznie zatrzymali się na podjeździe

Gillian.

Ty też?

Zanim zebrała się na odwagę, by mu to powiedzieć, David zdążył już wysiąść.

Otworzył drzwi i pomógł jej.

background image

- Musisz się tego wszystkiego pozbyć.- Odgarnął jej jasne pasma z twarzy. Gillian miała

nawet wrażenie, że podobają mu się jej włosy.

Zerknęła na niego ukradkiem. Miał ciemne oczy, a ostre zazwyczaj i surowe spojrzenie,

teraz było inne, jakby łagodniejsze. Czuła, że jest zaskoczony, a jednocześnie ją podziwia.

Nagle do Gillian dotarło, że chłopak wcale nie jest taki twardy. Kiedy o tym pomyślała,

poczuła, jak między nimi przeskakuje iskra. I już wiedziała, że są do siebie podobni.

Wstrząsnęły nią tak sile dreszcze, że aż zgięła się w pół.

David zamrugał, pokręcił głową.

- Musisz wejść do domu - szepnął.

I raptem znalazła się w powietrzu. Niósł ją do domu.

- Nie powinnaś chodzić w zimie na piechotę do szkoły - powiedział. - Od dzisiaj będę cię

woził.

Gillian zaniemówiła. Powinna mu powiedzieć, że to była wyjątkowa sytuacja, że

zazwyczaj podwozi ją Amy. Ale kogo chciała nabrać? Już na samą myśl, że odtąd będzie z

nim jeździć, kręciło jej się w głowie.

Ta wiadomość i to, że ją niósł sprawiły, iż dopiero przy drzwiach przypomniała sobie o

mamie.

Wpadła w panikę.

O Boże, nie, David, nie może jej zobaczyć. A jeśli powita ich zapach jedzenia? Może

wszystko będzie dobrze. Miała nadzieję, że mama nie miała znowu złego dnia.

W ciemnym holu nie pachniało smakołykami. Nie było też oznak życia – zgaszono

wszystkie światła na parterze. Dom był zimny i pusty. Gillian musiała jak najszybciej pozbyć

się Davida.

Ale jak? Niósł ją cały czas.

- Rodziców nie ma w domu? - zapytał.

- Chyba nie. Tata zazwyczaj wraca po siódmej. - Nie skłamała, nie do końca. Oby mama

została w pokoju, póki David nie wyjdzie.

- Nic mi nie będzie - powiedziała szybko. Nie chciała być niegościnna czy niewdzięczna,

ale musiał się go pozbyć. – Poradzę sobie i… nic mi nie jest.

- Nie ściemniaj - powiedział

Martwił się o nią. Jakie to słodkie.

- Musisz się rozgrzać, i to szybko. Gdzie jest łazienka?

Gillian odruchowo uniosła zesztywniałą rękę, żeby mu pokazać, ale zaraz ją opuściła.

- Ej, poczekaj chwilę…

background image

Ale on już był w łazience. Gillian niespokojnie zerknęła na schody. Spij mamo, błagam.

- Musisz posiedzieć w gorącej wodzie, co najmniej dwadzieścia minut.- David spojrzał na

nią.- Potem zobaczymy, czy trzeba będzie jechać do szpitala w Houghton.

Wtedy sobie przypomniała.

- Policja…

- Tak, racja, zaraz zadzwonię. Ale najpierw wejdziesz do wanny. - Wyciągnął rękę i

dotknął jej zmarzniętego, oblodzonego swetra.- Dasz radę to zdjąć? Możesz poruszyć

palcami?

- Ja…- Nie, nie mogła; palce zesztywniały od zimna. Chyba je odmroziłam, pomyślała,

patrząc na nie. Ale żadne skarby świata nie pozwoli, żeby ją rozebrał, i nigdy w życiu nie

zawało matki. - Ja…

- Odwróć się - odezwał się David. Znowu dotknął jej swetra. - Dobra, zamknąłem oczy. A

teraz…

- Nie.- Gillian przyciskała łokcie do boków.

Stali tak, zagubieni i niezdecydowani, aż dobiegł ich głos z holu.

- Co ty tu robisz? - ktoś zapytał.

Gillian się odwróciła i spojrzała w tamtą stronę. Tanya Jun, dziewczyna Davida.

Miała na sobie sweter ze świątecznymi aplikacjami i błyszczącą nitką i aksamitny beret na

lśniących ciemnych włosach. Szare oczy w kształcie migdałów i rząd białych zębów. Gillian

wiedziała w niej przyszłą panią prezes wielkiej korporacji.

- Zobaczyłam twój samochód na podjeździe. - Była spokojna i jednocześnie podejrzliwa.

Miała taką minę, jakby przyłapała Dawida na gorącym uczynku. A on wodził wzrokiem

między nią a Gillian i szukał wyjaśnienia.

- Nic się nie dzieje. Znalazłem ją na Hillcrest Road. Ona.. No, popatrz tylko. Wpadła do

potoku, przemarzła na kość.

- Widzę - odparła spokojnie Tanya. Zmierzyła Gillian wzrokiem od stóp do głów i

ponownie spojrzała na Dawida.- Nie wygląda najgorzej. Idź do kuchni i przygotuj jej gorącą

czekoladę. Albo galaretkę na gorąco, coś z dużą ilością cukru. Ja się nią zajmę.

- I policja - zawołała Gillian za Dawidem. Bała się spojrzeć na Tanyę.

Była w ostatniej klasie, jak David, rok wyżej niż Gillian. Chodzili do tej samej szkoły

średniej imienia Rachel Garson. Tanya budziła w Gillian strach, uwielbienie i nienawiść,

mniej więcej w tej kolejności.

background image

-Do łazienki- zdecydowała Tanya. Pomogła Gillian się rozebrać. Ściągnęła z niej

przymarznięte mokre ciuchy, po czym rzucała do umywalki. Działa szybko i skutecznie;

Gillian niemal widziała iskry lecące spod jej palców.

Gillian była zbyt nieszczęśliwa, by naprostować. Zajmowała się nią osoba o takcie i

wdzięku strażniczki więzienia lub wrednej niańki. Skuliła się, drobna i przemarznięta, i kiedy

Tanya się odwróciła, wskoczyła do wanny.

Woda parzyła. Gillian otworzyła z bólu usta, ale po chwili je zamknęła i zacisnęła żeby,

żeby nie krzyczeć. Pewnie tylko jej się wydawało, że kąpiel była tak gorąco. Przemarzła

przecież do szpiku kości. Oddychając przez nos, zanurzyła się po szyję.

- Dobrze - odezwała się Tanya zza koralowej zasłony. - Poszukam ci suchych ciuchów.

- Nie! - Gillian uniosła się gwałtownie. Tylko nie na górę, nie do sypialni mamy, nie do

jej pokoju.

Ale drzwi łazienki już trzasnęły. Tanya nigdy nie przyjmowała odmowy.

Gillian siedział sparaliżowana strachem, aż fala bólu sprawiła, że zapomniała o

wszystkim. Zaczęło się w palcach, potem przeszywający ból zaczął promieniować wyżej, to

oznaczało, że przemarznięte ciało wracało do życia. Siedziała bez ruchu, oddychając ciężko

przez nos i starała się wytrzymać. I z czasem było coraz lepiej. Biała, pomarszczona skóra

stała się najpierw sina, potem czerwona. Płonący ból przerodził się w łaskotanie. Gillian na

nowo mogła się ruszać. I myśleć.

Usłyszała głos dobiegający z korytarza pod łazienką. Drzwi nie zdołały ich zagłuszyć.

Głos Tanyi:

- Daj, potrzymam. Zaraz jej to zaniosę. - I ciszej: - Nie jestem pewna, czy jest dość

rozgarnięta, by jednocześnie kąpać się i pić.

Głos Davida:

- Odpuść jej. To tylko dzieciak.

- Czyżby? Wesz, ile ma lat?

- Co? Nie mam pojęcia. Trzynaście?

Pogardliwe prychnięcie Tanyi.

- Czternaście? Dwanaście?

- David, ona chodzi z nami do szkoły. Jest rok niżej.

- Naprawdę? - David wydał się zaskoczony. - E tam, moim zdaniem chodzi do P.B.

Szkoła imieniem Perl S. Buck to gimnazjum. William wpatrywała się w kran z

niewidzącym wzrokiem.

background image

- Chodzi z nami na biologię. - W głosie Tanyi pojawiła się nuta zniecierpliwienia.- Siedzi

w ostatniej ławce i nigdy się nie odzywa. Ale rozumiem, czemu myślałeś, że jest młodsza. W

jej pokoju po kolana brodzi się w pluszakach. I ma kwiatki na tapecie. A jej piżama… Popatrz

tylko: w misie.

Gillian zrobiło się gorąco. Tanya widział jej pokój, niezmieniony, odkąd Gilian skończyła

dziesięć lat, bo nie stać ich było na nowe zasłony i tapety, a w garażu nie było miejsca na

kolekcję pluszaków. Nabija się z jej piżamy. I to przy Davidze.

A on … myślał, że jest małą dziewczynką, i dlatego zaproponował, że będzie ją woził do

szkoły. Miał na myśli gimnazjum. Był dla niej miły z litości.

Gillian miała łzy w oczach. Drżała, dygotała ze złości, upokorzenia i rozpaczy.

Trzask.

Odgłos był głośny jak strzał z dubeltówki, ale zarazem wysoki i czysty, coś jakby trzask i

huk połączone ze zgrzytem szkła pod butem.

Gillian podskoczyła jak oparzona, przez chwilę siedziała w bezruchu, a potem odsunęła

zasłonę prysznicową i wyjrzała ciekawie.

W tej samej chwili otworzyły się drzwi do łazienki.

- Co to było? - zapytała Tanya ostro.

Gillian pokręciła głową. Miała już na końcu języka: „Ty mi to powiedz”, ale za bardzo się

jej bała.

Tanya rozejrzała się po łazience, zobaczyła zasnute parą lustro i zmarszczyła brwi.

Wyciągnęła rękę, żeby przetrzeć zaparowaną taflę szkła- i syknęła z bólu.

- Au! - Zaklęła, patrząc na swoją dłoń. Gillian dostrzegła krople krwi.

- Co do…- Tanya wzięła gąbkę i przetarła lustro. I jeszcze raz. Cofnęła się, by lepiej

widzieć.

Gillian z wanny także przyglądała się zafascynowana.

Lustro było zbite. Nie, nie zbite, popękane. Nie było jednak konkretnego punktu, z

którego promieniście rozchodziły się pęknięcia. Tafla pokrywała równa siateczka linii, od

góry do dołu, do prawej do lewej. Wyglądało to niemal jak geometryczny wzór, jak dzieło

artysty.

- David! Chodź tutaj! - Tanya nie zwracała uwagi na dziewczynę w wannie. Drzwi się

otworzyły i Gillian dostrzegła w lustrze niewyraźny, zniekształcony obraz Dawida.

- Widzisz to? Jak to możliwe? - dopytywała się Tanya.

Wzruszył ramionami.

background image

- Z gorąca? Z zimna? Nie mam pojęcia. - Nieśmiało zerknął w stronę Gillian, na tyle, żeby

dostrzec jej twarz w otoczeniu koralowej zasłony.

- Wszystko w porządku? - zapytał, odwracając wzrok i wpatrując się w biały ręcznik

wiszący na przeciwległej ścianie.

Gillian nie była w stanie odpowiedzieć. Coś dławiło ją w gardle, znowu miała łzy w

oczach. Ale kiedy Tanya na nią spojrzała, skinęła głową.

- Dobra, daruj sobie. Ubieraj się. – Tanya odwróciła się do lustra, a David wyszedł.

- Upewnij się, że możesz ruszać palcami - rzucił na odchodnym.

- Nic mi nie jest - zapewniła Gillian, gdy została z Tanyą same. - Naprawdę. - Poruszyła

palcami, obolałymi, ale sprawnymi. Chciała tylko pozbyć się Tanyi. - Sama się ubiorę.

Błagam, nie chcę się przy niej rozpłakać.

Zniknęła za zasłoną, plusnęła wodą.

- Możecie już iść.

Westchnienie Tanyi, zapewne przekonanej, że Gillian jest niewdzięczna.

- Dobrze - powiedziała.- masz tu ciuchy i gorąco czekoladę. Czy mam po kogoś

zadzwonić?

- Nie! Moi rodzice… Ojciec będzie lada chwila. Nic mi nie jest.- Zamknęła oczy,

wstrzymała oddech i liczyła. I wreszcie usłyszała, że Tanyia wychodzi. Ona i David zawołali

coś na pożegnanie, a potem zapanowała cisza.

Gillian niezdarnie wstała. Mało brakowało, a przewróciłaby się, wychodząc z wanny.

Włożyła piżamę i powoli wyszła z łazienki. Poruszała się jak staruszka. Już dochodziła do

swojego pokoju, gdy otworzyły się drzwi na końcu korytarza. Stała w nich matka. Opatulona

długim szlafrokiem, szlafrokiem kapciach. Z rozczochranymi włosami, ciemniejszymi niż u

Gillian.

- Co się dzieje? Słyszałam jakieś hałasy. Gdzie tata?

- A nie: Co… się…t… tam dz… dzieje? G… gdzie ta… tata?

Ale blisko.

- Mamo, jeszcze nie ma siódmej. Przemokłam, wracając do domu. Idę spać.- Minimalna

liczba zdań, by przekazać podstawowe informacje.

Matka zmarszczyła brwi.

- Skarbie…

- Dobranoc, mamo.

Gillian uciekła do siebie, zanim matka zadała kolejne pytanie.

background image

Osunęła się na lóżko, przytuliła kilka pluszkaów. Były ciepłe i przyjazne, dodawały

otuchy. Wtuliła się w nie. Teraz w końcu mogła płakać. Ból ciała i duszy zlał się w jedno,

szlochała na głos, wtulona w miękki łepek ukochanego misia.

Żałowała, że wróciła. Zapragnęła znaleźć się na jasnej łące o niesamowicie zielonej

trawie. Co z tego, że tylko sen? Niechby wszyscy ją opłakiwali po śmierci.

Życie jest ważne? Bzdura. Życie to wielka ściema. Nie zmieni się, nie zacznie od nowa.

Nie ma szans, nie ma nadziei… I nic jej to nie obchodzi. Chciała umrzeć. Boże, po co się

urodziłam? Żeby tak żyć? Musi być na świecie jakiś zakątek, moje miejsce, cos dla mnie. Nie

pasuję tutaj, do tego życia. I jeśli nie ma niczego więcej, wolę umrzeć. Śnić o czymś innym.

Płakała, aż odrętwiała i wyczerpana zasnęła, nawet o tym nie wiedząc. Kiedy się obudziła

kilka godzin później, jej pokój rozjaśniało dziwne światło.

background image

Rozdział 5

Właściwe to światło zobaczyła tylko na początku. Miała dziwne wrażenie, że ktoś jeszcze

jest w pokoju. Już wcześniej to czuła, ale kiedy się budziła, to coś odchodziło. Może w chwili,

gdy unosiła powieki. Tylko kiedy spała, była o krok od odkrycia tajemnicy wszechświata.

Ale dzisiaj to wrażenie zostało. Rozejrzała się po pokoju, oszołomiona i zaspana i

ociężała.

Nagle do niej dotarło, że światło jest inne.

Zapomniała zaciągnąć zasłony i sypialnię zalewał księżycowy blask. Zmieszany z bladą

poświatą białego śniegu. Jednak najjaśniejsze światło kumulowało się w kącie pokoju, jakby

odbijało się w lustrze.

Rzecz w tym, że tam stoi komoda. Nie lustro.

Gillian usiadła powoli. Czuła pulsowanie w skroniach i za wszelką cenę starała się

dojrzeć, co kryje się w rogu pokoju.

Coś jakby.. kolumna. Zamglona kolumna światła, która świeci coraz jaśniej.

Coś ściska ją w gardle. To światło jest takie piękne i niemal znajome. Przypomniało tunel,

i łąkę… Och.

Teraz już wiedziała.

Za życia postrzega się to inaczej. Po śmierci przyjmowała dziwne zjawiska jak we śnie,

nie kierujące się logiką czy zdrowym rozsądkiem.

rozsądkiem teraz światło nabierało intensywności. Miała dreszcze, łzy nabiegały jej do

oczu. Nie mogła oddychać. Nie wiedziała, co robić.

W jaki sposób witamy się z aniołem?

Światło jaśniało coraz bardziej, tak samo jak na łące. Teraz wiedziała w nim kształt, szedł

w jej stronę. Coraz jaśniejszy, aż musiała zamknąć oczy, a po jej powiekami tańczyły

czerwono-złote cienie, jak po spojrzeniu w słońce.

Kiedy ponownie uniosła powieki, był tam.

I znowu była pełna podziwu. Jego uroda aż przerażała. Jasna twarz, rysy jeszcze ciągle

emanujące światłem. Złote pukle włosów. Silne barki, umięśnione ciało, zwinne i czyste,

takie inne od ludzkiego. Wyglądał bardziej obco niż w tedy na łące. Tu, w zwyczajnym

pokoju, płoną jak pochodnia.

background image

Gillian zsunęła się z lóżka, opadła na kolana. To był odruch.

-Nie rób tego .- Głos brzmiał jak srebrny ogień. Ale zaraz się zmienił, stał się bardziej

normalny, bardziej ludzki. - Teraz lepiej?

Gillian miała wzrok wbity w dywan i kątem oka dostrzegła, że światło, które odbijało się

w agrafce na podłodze, trochę przygasło. Uniosła wzrok i przekonała się, że anioł także

przygasł. Nie był już tak promienny. Wyglądał po prostu jak nieprzyzwoicie przystojny

nastolatek.

- Nie chce cię przerazić - powiedział i uśmiechnął się.

- No - szepnęła. Na nic więcej nie mogła się zdobyć.

- Boisz się?

- No.

Anioł, sfrustrowany, machnął ręką.

- Mogę zacząć od początku, nie lękaj się i tak dalej, nie chcę ci zrobić nic złego, ale… To

tylko strata czasu, nie uważasz? - Przyglądał się jej.- Ej dzisiaj umarłaś. No dobra, wczoraj.

To nic takiego. Dasz sobie radę.

-Mo.- Zamrugałam.- No- powtórzyłam z większym przekonaniem i siknęłam głową. -

Oddychaj głęboko, wstań.

-No.

-Możesz powiedzieć coś innego.

Gillian wstała. Usiadła na krawędzi lóżka. On ma rację, da sobie radę. A więc to nie był sen.

Naprawdę umarła i naprawdę widziała anioła. Tam i teraz, tutaj, wydawał się niemal

namacany, nie licząc konturów. A przybył, żeby. -Co tu robisz?- zapytała.

Gdyby nie był aniołem, uznałaby, że się niecierpliwi.

-Nie myślałaś chyba, że naprawdę odszedłem?- zapytał drwiąco.- No pomyśl tylko. Niby

jakim cudem doszłaś do siebie po dzisiejszej przygodzie? Byłaś przemarznięta na kość.

Groziła ci rozedma płuc, złamania, odmrożenia, a nawet utraciłaś kilka k a w a ł k ó w . -

Znacząco poruszył dłońmi i stopami. Dopiero teraz zauważyła, że unosi się kilkanaście

centymetrów nad podłogą.- Byłaś w kiepskiej formie, małą, a wyszłaś z tego bez szwanku.

Gillian spojrzała na palce. Były wrażliwe, ale nie miała nawet odmrożeń. -Uratowałeś mnie.

Uśmiechnął się lekko. -To mój obowiązek. -Pomagać ludziom? -Pomagać tobie.

W umyśle Gillian rodziła się nadzieja. Nie opuścił jej, miał jej pomagać. To brzmi jak.

Czyżby był.

O Boże nie, to zbyt kiczowate. I nadęte. Speszył się lekko.

background image

-No, ja też nie wiem, jak to określić. Ale to prawda. Wiesz, że większość ludzi myśli, że ma

anioła stróża, a to wcale nieprawda? Przeprowadzono kiedyś badania i większość ludzi

wierzy, ze czuwa nad nimi jakaś istota nadprzyrodzona. Wyznawcy New Age nazywają nas

przewodnikami duchowym, na Hawajach jesteśmy znani jako Aumakua... -Jesteś aniołem

stróżem?- wyszeptała.

-Twoim aniołem stróżem. I jestem tu, by pomóc ci zrealizować marzenia. -Ja.-chrząknęła.

Tego już za wiele. Nie była tego godna. Gdyby, chociaż była lepszym człowiekiem, może

zasłużyłaby na tyle szczęścia. Ale nie jest dobra. Nawet nie rozumie tych wszystkich tekstów

o oświeceniu i rozwoju duchowym. Może to i fajna sprawa, ale. w jej przypadku. Przełknęła

ślinę.

- Posłuchaj - zaczął ponuro. - Mam problem z .... Widzisz, trudno to wyjaśnić, i to jeszcze

aniołowi.

Uśmiechnął się. Pochylił się tak bardzo, że zwyczajny człowiek straciłby równowagę, i

pomachał nad jej głową czymś niewidzialnym.

- I ty pójdziesz na bal, Kopciuszku.

Różdżka. Gillian spojrzała na niego.

- Teraz jestem sierotką, a ty moją matką chrzestną?

- Nie przesadzaj ze złośliwościami, mała. - Zmienił pozycję, teraz siedział w powietrzu,

założył ręce na kolanach i zajrzał jej w oczy.- A co, jeśli powiem, że najbardziej na świecie

chcesz, żeby David Blackburn stracił dla ciebie głowę i żeby wszyscy w szkole uważali, że

jesteś boska?

Poczerwieniała. Jej serce biło powoli, zalała ją fala wstydu. W jego ustach zabrzmiało to tak

normalnie i bardzo, bardzo kusząco. -Możesz w tym pomóc?- wykrztusiła. -Ależ tak. -Jesteś

aniołem.

Dotknął skroni koniuszkami palca.

- Różne drogi prowadzą do szczęścia, pszczółko. Pszczółko? Nie. Ważka bardziej do ciebie

pasuje, masz w sobie coś. Wprawdzie są jeszcze inne owady, ale żuk gnojowik brzmi jak

obelga.

Mój anioł stróż zachowuje się jak Robin Wlliams, pomyślała Gillian. Cudownie. Zaczęła się

śmiać. Aż do łez.

- Oczywiście, jest pewien warunek - dodał anioł. Spoważniał i opuścił rękę. Wpatrywał się w

Gillian swoimi przenikliwie fioletowymi oczami. Przełknęła ślinę i bojaźliwie zaczerpnęła

tchu.

- Jaki?

background image

-Musisz mi zaufać.

- Tylko tyle?

- Czasami nie będzie łatwo.

- P o s łu c h a j . - Gillian się roześmiała i znowu przełknęła ślinę. Ale teraz dla odmiany

skoncentrowała się na boskim ciele unoszącym się w powietrzu.- Posłuchaj, po tym, co

przeszłam. jak uratowałeś mi życie. i ciało. jak mogłabym ci nie ufać?- szepnęła. Skinął

głową i puścił do niej oko. - No dobra - mruknął. - Udowodnij mi to.

- Co? - Niedowierzanie znikało powoli. Rozmowa z tą istotą wydawała się tak normalna.

- Udowodnij to. - Idź po nożyczki.

- Nożyczki?

Gapiła się na niego. Nawet nie mrugnął. -Nie wiem, gdzie są.

-Szuflada po lewe stronie kredensie w kuchni. Duże, ostre nożyczki.- Szczerzył żeby jak wilk

z Czerwonego Kapturka. Gillian się nie bała. Nie, dlatego, że tak postanowiła; po prostu się

nie bała.

- Dobrze - powiedziała i poszła po nożyczki. Anioł jej towarzyszył, unosił się nad jej

ramieniem. U stóp schodów czekały dwa abisyńskie koty, zwinięte w jeden puszysty kłębek.

Spały smacznie. Gillian delikatnie musnęła jednego z nich stopą- uniósł zaspane oczy.

I zerwał się na równe nogi, oba się zerwały. Uciekły w panice, ślizgając się na parkiecie,

potykając o siebie. Gillian odprowadzała je zdumionym wzrokiem.

- Na Baalama - stwierdził anioł w zadumie.

- Słucham? - W pierwszej chwili Gillian myślała, że ją obraża.

- Zwierzęta nas widzą.

- Były przerażone. Ich sierść. Jeszcze nie widziałam ich w takim stanie.

- Może nie do końca rozumieją, czym jestem. To się zdarza. No, bierz nożyczki. Gillian przez

chwilę wpatrywała się w ciemny korytarz, a potem wypełniła polecenie. - Co teraz? -

zapytała, gdy wrócili do jej sypialni. - Idź do łazienki.

Weszła do małej łazienki koło jej pokoju, zapaliła światło, oblizała spierzchnięte usta. -A

teraz?- Starała się mówić nonszalancko- Mam sobie obciąć palce? -Nie palce. Tylko włosy.

Poczuła jak opada jej szczęka. Odwróciła się i spojrzała na anioła. -Mam obciąć włosy?

- Tak Ukrywasz się za nimi. Musisz pokazać światłu, że już się go nie boisz.

- A l e . - Uniosła ręce w obronnym geście i popatrzyła w lustro. Oto ona, blada, chuda,

drobna, o fiołkowych oczach, wyglądających za zasłony włosów.

No dobra, może ma rację. Ale wyjść na świat nago, bez niczego, za czym można się ukryć, z

obnażoną twarzą.

background image

- Mówiłaś, że mi ufasz - przypomniał anioł cicho.

Odważyła się na niego zerknąć. Był poważny, w jego oczach zobaczyła coś, co budziło

strach. Coś obcego, dziwnego, jakby już się wycofywał.

- W ten sposób udowodnisz, że mi ufasz- mówił. - To jak przysięga. Jeśli top zrobisz,

dowiedziesz, że masz dość odwagi, by zdobyć to, czego pragniesz.- Znacząco zawiesił

głos.-Ale oczywiście, jeśli nie jesteś dość odważna, jeśli chcesz, żebym odszedł.

– Nie - zdecydowała. Większość tego, co mówił, miała sens, a to, czego nie rozumiała.

Zaufa mu. Dam radę.

Chcąc mu udowodnić, ze nie żartuje, wzięła nożyczki, złapała jasne włosy, na wysokości

ucha i zacisnęła ostrze. Włosy oplotły wąską stal.

- No dobrze. - Anioł się roześmiał. - Przytrzymaj włos za końce i pociągnij. I nie tyle naraz.

Znowu był taki jak dawniej: ciepły, rozbawiony i troskliwy. Pomocny. Gillian odetchnęła,

uśmiechnęła się z trudem i skupiła się na przerażającym i fascynującym zadaniu - pozbywała

się długich, jasnych pasm.

Kiedy skończyła miała krótką blond czuprynę. Krótszą niż Amy, prawie tak krótką jak J. Z.

Oberlin, dziewczyna, która pracuje jako modelka i wygląda jak żywcem wycięta z reklamy

Calvina Kleina. Bardzo krótką.

- Spójrz w lustro - poradził anioł, choć Gillian gapiła się w nie cały czas.- Co widzisz? -

Dziewczynę z fatalną fryzurą?

- Nie. Widzisz dziewczynę odważną, silną, oryginalną. I do tego jeszcze śliczną.

- Litości.- Ale naprawdę wyglądała inaczej. Krzywa fryzura bardziej eksponowała jej kości

policzkowe.

- Krzywo.

- Rano poprawimy. Najważniejsze, że sama zrobiłaś pierwszy krok. A tak przy okazji, naucz

się nie czerwienić. Dziewczyna tak ładna jak ty powinna przywyknąć do komplementów. -

Zabawny z ciebie anioł.

- Mówiłem ci, taka praca. A teraz zajrzyjmy do twojej szafy.

Godzinę później wróciła do lóżka. Pod kołdrę. Zmęczona, oszołomiona i bardzo szczęśliwa.

- Słodkich snów- powiedział anioł.- Jutro czeka cię wielki dzień.

- Tak, ale... - Gillian usiłowała nie zasnąć.- Chciałam cię, jeszcze o coś zapytać.

- Pytaj.

- Płacz, który słyszałam w lesie. Dlatego zeszłam z drogi. Naprawdę było tam dziecko? Nic

mu nie jest?

background image

Chwila ciszy, zanim odpowiedział.

-To tajne informacje. Ale nie martw się- dodał pośpiesznie. Nikomu nic się nie stało. Nie

teraz.

Uniosła jedną powiekę, żeby na niego spojrzeć, ale widać było, że nie powie niczego więcej. -

No dobra- mruknęła.- I jeszcze coś. Nadal nie wiem, jak się do ciebie zwracać. -Mówiłem ci.

Anioł. Uśmiechnęła się i ziewnęła.

- Dobra, Aniele.- Jeszcze raz otworzyła oczy.- Chwileczkę. Jeszcze jedno...

Ale nie mogła sobie przypomnieć, co to było. Chciała zapytać o kolejną tajemnicę, o coś

związanego z Tanyą. Tanyą i z krwią. Ale nie mogła sobie przypomnieć.

No cóż. Może rano,

- Chciałam ci tylko. podziękować.

Żachnął się.

- Nie ma sprawy. Zapamiętaj sobie, mała, nigdzie nie idę. Będę tu jutro rano.

Gillian ogarnęły ciepło, troska i miłość. Zasnęła z uśmiechem na ustach.

Rano wstała wcześnie i spędziła pół godziny w łazience. Schodziła na parter zawstydzona i

oszołomiona. Bez włosów czuła się dziwnie lekka. Z duszą na ramieniu weszła do kuchni.

Rodziców nie było, choć o tej porze ojciec zazwyczaj jadł śniadanie. Za stołem siedziała

ciemnowłosa dziewczyna, pochylona nad podręcznikiem do algebry.

- Amy!

Amy podniosła głowę. Zamrugała i zerwała się na równe nogi- była wyższa od Gillian o dwa

centymetry. Podeszła bliżej, wytrzeszczając oczy. A potem wrzasnęła.

background image

Rozdział 6

- Twoje włosy!- Wrzeszczała Amy.- Gillian, twoje włosy! Coś ty z nimi zrobiła?

Amy miała krótkie ciemne włosy, przystrzyżone z tyłu i niewiele dłuższe z przodu. Wielkie,

niebieskie oczy zawsze zdawały się pełne łez, bo była krótkowidzem. Nie mogła nosić szkieł

kontaktowych, a okularów nie chciała. Zazwyczaj na jej słodkiej twarzy malował się

niepokój, teraz bardziej wyraźny niż zwykle.

Gillian niespokojnie dotknęła głowy.

- Nie podoba ci się?

- Nie wiem! Nie masz włosów!

- To prawda.

- Dlaczego?

- Uspokój się.- Jeśli wszyscy będą tak reagować, mamy problem. Gillian przekonała się, że

może rozmawiać z Aniołem, nie poruszając ustami, a on odpowiadał w jej głowie. To było

bardzo wygodne.

Powiedz, ze jej obcięłaś, bo zamarzły. Może przestanie mieć poczucie winy. Głos Anioła był

taki sam, jak na jawie. Wyraźny, charakterystyczny, lekko złośliwy. Zdawał się szeptać jej do

lewego ucha.

- Musiałam je obciąć. Zamarzły - wyjaśniła Gillian.- Połamały się- dodała nagle.

Wielkie oczy Amy rozszerzyły się ze strachu. Wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć.

- O Boże, Gillian... - Przechyliła głowę, ściągnęła brwi.- Zaraz, zaraz, to nie możliwe.-

stwierdziła.- Chyba że je zamoczyłaś w ciekłym azocie, a w tedy...

- Nieważne - zbyła ją Gillian ponuro.- Zrobiłam to. Posłuchaj, na razie założyłam je za uszy,

ale mam nierówne końcówki. Wyrównasz mi? -Spróbuję- mruknęła Amy z wahaniem.

Gillian usiadła, otuliła się szczelniej różowym szlafrokiem, który nałożyła na Urbanie, i podła

Amy nożyczki. -Masz grzebień?

- Tak. Słuchaj, Gillian, chciałam ci powiedzieć. Bardzo mi przykro za wczoraj. Zapomniała.

To moja wina. a ty prawie umarłaś!- Grzebień zadrżał w jej dłoni.

- Chwileczkę. Skąd wiesz?

- Eugene słyszał od młodszego brata Steffi Lockhart, a Steffi chyba od Davida Blackburna.

To prawda, że cię uratował? Jakie to romantyczne! -No, mniej więcej.

background image

Jezu, co mam mówić? O tym wszystkim?

Prawdę. Do pewnego stopnia. Nie mów tylko o mnie i o tym, ze umarłaś.

-Cały ranek tak sobie myślałam- zaczęła Amy.- I dotarło do mnie, że od tygodnia

zachowywałam się okropnie. Nie zasługuje na miano najlepszej przyjaciółki. Przepraszam cię

i obiecuję, że od dzisiaj będzie inaczej. Przyjechałam najpierw po ciebie, a dopiero razem

pojedziemy po Eugene'a

O radości!

Bądź dla niej miła. Ważko. Stara się. Podziękuj.

Gillian wzruszyła ramionami. Teraz, gdy ma Aniła, nie ważne, co robi Amy. Ale posłusznie

podziękowała przyjaciółce i znieruchomiała, gdy nad jej uchem szczęknęły nożyczki. -Jesteś

taka kochana- mruknęła Amy.- Myślałam, że będziesz wściekła, a ty jesteś taka dobra. Czuję

się okropnie na myśl, że byłaś tam sama, przemarznięta i taka dzielna, szukałaś dziecka.

- Znaleźli je?- Gillian wpadła jej w słowo.

- Co? Nie, chyba nie. Nic mi o tym nie wiadomo. Ni słyszałam też, żeby ktoś zaginął.

Mówiłem ci, Wróżko. Zadowolona? Tak. Przepraszam.

- Ale i tak zachowałaś się bardzo dzielnie- ciągnęła Amy.- Twoja mama też tak uważa. -

Mama wstała?

- Poszła po zakupy, powiedziała, że zaraz wróci- Amy się cofnęła, obrzuciła Gillian

krytycznym spojrzeniem.- Wiesz, nie jestem pewna, czy powinnam to robić... Zanim Gillian

zdążyła odpowiedzieć, usłyszała trzask otwieranych drzwi i szelest papierowych toreb z

zakupami. W progu stała matka z policzkami zaróżowionymi mrozem. Trzymała dwie torby z

zakupami.

- Cześć dziewczyny- zaczęła i urwała wpatrzona we włosy Gillian. Otworzyła usta ze

zdumienia.

- Tylko nie upuść zakupów- ostrzegła Gillian. Starała się by zabrzmiało to nonszalancko, ale

tak naprawdę czuła ucisk w żołądku. Znieruchomiała.- Podoba ci się? -Ja....- Matka odstawiła

siatki na blat.- Amy... Musiałaś obciąć aż tyle?

- To nie Amy, sama obcięłam, wczoraj wieczorem. Były za d ł u g i e . - I zamarzały na mrozie i

zamarzały. Więc je obcięłam. I jak, podoba ci się czy nie?

- Nie wiem - odparła matka powoli.- Wyglądasz doroślej. Jak paryska modelka?

Gillian się rozpromieniła.

- No cóż. - Matka lekko pokręciła głową.- Skoro już się stało... Daj poprawię, wycieniuję

końce. - Wzięła nożyczki od Amy. Kiedy skończą, będę łysa jak kolano! Nieprawda, mała.

Ona wie, co robi.

background image

O dziwo, fakt, że to mama trzymała nożyczki, działa na Gillian kojąco. Może powodował to

jej zapach- lawenda- bez cienia koszmarnego odoru alkoholu. Przypomniały jej się dawne

czasy, gdy mama uczyła w colleg'u. Wstawała co rano, nigdy nie chodziła rozczochrana, z

przekrwionymi oczami. Zanim zaczęły się kłótnie, zanim mama trafiła do szpitala. Matka

chyba także to poczuła. Pogłaskała ją po ramieniu i odgarnęła niesforny kosmyk. -Kupiłam

świeże pieczywo, zrobię grzanki cynamonowe i czekoladę na gorąco.- Kolejne dotknięcie i

spokojne pytanie.- Na pewno dobrze się czujesz? Wczoraj bardzo. zmarzłaś. Możemy

zadzwonić po doktora Karczmarka; będzie tu w ciągu kilku minut. -Nie, nie trzeba nic mi jest.

A gdzie tata? Wyszedł już? Chwila ciszy i odpowiedź matki, nadal spokojna: -Wyszedł

wczoraj.

- Wyszedł?

Wyszedł? Kiedy już spałaś.

Zdaje się, ze dużo się wydarzyło, kiedy spałam.

Taki już jest ten świat. Wróżko. Idzie do przodku, nawet kiedy nie jesteśmy tego świadomi. -

Później o tym porozmawiamy- dodała mama. Jeszcze poklepała ją po ramieniu.- No, teraz

dobrze. Jesteś piękna, choć już nie wyglądasz jak moja mała dziewczynka. Ale ubierz się

ciepło. Zimno dziś.

- Już jestem ubrana.- Nadeszła ta chwila i nagle Gillian było wszystko jedno, czy zaszokuję

matkę, czy nie. Ojciec znowu odszedł- choć zdarzało się to coraz częściej, ciągle nie mogłam

się do tego przyzwyczaić. Uczucie bliskości z matką zniknęło, podobnie jak apetyt na

cynamonowe grzanki.

Gillian wyszła na środek kuchni i zrzuciła z ramion różowy szlafrok.

Miała na sobie czarne biodrówki i koszulkę, na wierz narzuciła prześwitującą czarną koszule.

Jeszcze czarne płaskie buty i czarny zegarek. I już.

- Gillian.

Amy i matka gapiły się. Gillian stał dumnie na środku.

-Przecież ty nigdy nie nosisz czerni- zauważyła cicho matka.

Gillian dobrze o tym wiedziała. Sporo trwało, zanim znalazła te ciuchy na dnie szafy.

Koszulka to prezent od prababki Elspeth, sprzed dwóch lat. Metka jeszcze wisiała, kiedy

wyjmowała bluzkę z szafy.

- Czy przypadkiem nie zapomniałaś o swetrze?- podsunęła Amy.

Nie daj się mała. Wyglądasz bosko.

- Nie, nie zapomniałam. Włożę płaszcz. Jak wyglądam?

Amy przełknęła ślinę.

background image

- Eee. świetnie. Zabójczo. I groźnie.

Matka podniosła ręce i zaraz je opuściła.

- W ogóle cię nie znam.

Hura!

Tak jest, mała. Super.

Gillian była w tak dobrym humorze, że posłała mamie całusa.

- Chodź Amy! Musimy się pospieszyć, jeśli jedziemy jeszcze po Eugenie'a!- Pociągnęła za

sobą przyjaciółkę. Matka biegła za nimi, przypominając o śniadaniu.

- Daj nam coś na drogę. Gdzie ten stary płaszcz, którego nigdy nie nosiłam? Ten, który mi

kupiłaś do kościoła? O już mam. PO chwili były na werandzie.

-Chwileczkę- mruknęła Gillian. Przez chwilę szperała w czarnej płóciennej torbie, którą

wzięła dziś zamiast plecaka, i wyjęła małą puderniczkę i szminkę.- Zapomniałabym.

Umalowała usta. Na czerwono, nie na różowo czy fioletowo, ale na czerwono, na kolor wiśni,

krwi, świątecznych kokard. Jej usta wydały się większe, lekko wydęte. Gillian obejrzała się w

lusterku, ucałowała swoje odbicie i zamknęła puderniczkę. Amy znowu się gapiła. -Gillian.

Co się dzieje? Co ci się stało? -Pospiesz się, bo się spóźnimy.

- Te ciuchy. Wyglądasz, jakbyś chciała się gdzieś włamać, a ta szminka sprawa, ze wydajesz

się. . Niegrzeczna. Zepsuta.

- Świetnie.

- Gillian! Przerażasz mnie. Jest w tobie c o ś . - Złapała ją za ramie, zaglądając w oczy.- Coś w

tobie. Dokoła ciebie. Och sama już nie wiem, co mówię. Ale to coś innego, mrocznego, złego.

Ton głosu Amy zaniepokoił Gillian. Poczuła ukłucie strachu, jakby pchnięta nożem w

żołądek. Jej przyjaciółka była neurotyczną, ale przecież nie miała skłonności do halucynacji.

A jeśli. Aniele.

Zatrąbił klakson.

Gillian odwróciła się zaskoczona. A tam, na skraju podjazdu, tuż za geo Amy, stał nieco

sfatygowany, ale ciągle dumny mustang. Z okna wychyliła się ciemnowłosa czupryna. -

Wystawiasz mnie do wiatru?- zawołał David Blackburn. -Co to jest?- sapnęła Amy.

Gillian pomachała Dawidowi dopiero wtedy, gdy Anioł szturchnął ją w bok.

- O ile wiem, samochód - powiedziała. Zupełnie zapomniałam. Obiecał, że podrzuci mnie do

szkoły. Więc. chyba z nim pojadę. Paa!

To logiczne, że z nim pojedzie- w końcu on pierwszy zaproponował. Zresztą jazda z Amy to

rosyjska ruletka, gnała na złamanie karku i miotała się po całej jezdni, bo bez okularów

niewiele widziała.

background image

Powinna odczuć satysfakcję. Jakkolwiek by było, wczoraj to Amy ją wystawiła, i to przez

kogo? Przez Eugene'a Elfrefa! Ale Gillian za bardzo się bała, żeby się napawać tym

zwycięstwem.

A więc to już. Zaraz David zobaczy jej nowy imane. To wszystko dzieje się szybko. Aniele,

co będzie, jeśli zemdleje? Albo zwymiotuję? Niezłe pierwsze wrażenie, co? Oddychaj, mała,

oddycha. Ale nie tak szybko. A teraz się uśmiechnij.

Ale Gillian nie zdołała tego zrobić. Kiedy otworzyła drzwi samochodu Davida, poczuła się

obnażona. A jeśli uzna, ze wygląda tandetnie? Głupio? Jak mała dziewczyna wystrojona w

ciuchy matki?

A jej włosy. Nagle sobie przypomniała, jak ich wczoraj dotykał. Jeśli uzna, ze są okropne?

Starała się oddychać, gdy siadała w fotelu. Rozpięła płaszcz. Bała się spojrzeć w stronę

kierowcy.

A gdy w końcu to zrobiła, zaparło jej dech w piersiach. Jeszcze nigdy nie widziała na twarzy

żadnego chłopaka takiej miny jak teraz u Davida. A przynajmniej nie wtedy, gdy na nią

patrzyli. W taki sposób gapili się tylko na dziewczyny, które wyglądały jak Steffi Lockhart

albo J.Z. Oberlin. Zdumienie, głośne przełykanie śliny, znacząca mina, która zdaje się mówić:

„Powaliłaś mnie i rób, co chcesz, dziewczyno". I David właśnie tak na nią patrzył. Na nią.

Strach i obawy, które przed chwilą wzbudziły w niej słowa Amy, rozwiały się bez śladu.

Serce nadal waliło, a krew żywiej krążyła w żyłach, ale teraz to nie był już lęk, tylko

podniecenie. Upojenie, radosne oczekiwanie. Jakby zaczęła szaleńczą przejażdżkę na karuzeli

życia.

David musiał się otrząsnąć, i to dosłownie, zanim przekręcił kluczyk w statyjce. Cały czas

zerkał na nią katem oka.

- Zrobiłaś coś z. i z . - Machnął ręką w okolicy włosów. Gillian wpatrywała się w jego dłoń,

silną, śniadą i piękną.

- Tak, obcięłam włosy- odparła. Miało zabrzmieć światowo i swobodnie, a wyszło chwiejnie i

niepewnie, z chichotem na końcu. Spróbowała jeszcze raz.- Nie chciałam dziecinnie

wyglądać.

- Oj.- Skrzywił się.- To przeze mnie, tak? Słyszałaś wczoraj, co mówiliśmy z Tanyą? Powiedz

mu, że od dawna chciałaś to zrobić.

- Owszem, ale i tak od dawna chciałam to zrobić- odparła.- To nic takiego.

David chciał zaprzeczyć, ale w jego spojrzeniu nie było dezaprobaty, raczej zachwyt. I

zdumienie, coraz większe, za każdym razem, gdy na nią zerkał.

-Nigdy cię nie widziałem w szkole?- mruknął.- Chyba byłem ślepy.

background image

-Słucham?

-Nie, nic, nic.- Przez jakiś czas jechali w milczeniu. Gillian zmusiła się, by patrzeć przed

sobie, i zdała sobie sprawę, ze są na Hillcrest Road. Zadziwiające, jak inaczej wszystko dziś

wyglądała. Wczoraj było tu strasznie i ponuro, dziś jasno i bezpiecznie. Nawet śnieg wydawał

się miękki i wygodny jak poduszka.

- Posłuchaj- zaczął nagle David. Urwał. A potem zrobił coś, co ją zaskoczyło: zjechał na

pobocze i zaparkował. -Muszę ci coś powiedzieć.

Gillian miała wrażenie, że jej serce bije w całym ciele, w gardle, gardle opuszkach palców, w

uszach. Wydawało jej się, że jej cało pulsuje. Oczy zaszły jej mgłą. Czekała. Ale słowa

Davida zaskoczyły ją całkowicie. -Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?

-Tak.-Pewnie, że pamięta. Cztery lata temu. Miała wtedy dwanaście lat, była drobna jak na

swój wiek. Leżała na ziemi przed domem i robiła orła ze śniegu. I kiedy tak leżała na plecach

odgarniając biały puch i robiąc anielskie skrzydła, tuż za nią zatrzęsła się gałąź. Poderwała

się, kaszląc i plując. A ktoś pomógł jej utrzymać równowagę. Troskliwie starał śnieg z

twarzy. Pierwsze, co zobaczyła, gdy odzyskała jasność widzenia, to ciemne dłonie i szczupłe

nadgarstki. A potem twarz: regularne rysy i ciemnie rozbawione oczy. -Cześć, jestem David

Blackburn. Dopiero się tu przeprowadziliśmy- powiedział. Ocierał jej śnieg z twarzy.-

Uważaj, Śnieżko. Nie wiadomo, czy następnym razem będę w pobliżu. Gdy na niego

spojrzała, poczuła, jak serce bije jej w piersi. Odeszła z głową w chmurach. Zakochana.

-Pomyliłem się, wydawało mi się, że... - ciągnął David - że jesteś o wiele młodsza i bardziej

krucha.- Zamilkł, po chwili dodał z podziwem:- Ale ty jesteś inna. Dopiero wczoraj to do

mnie dotarło.

Gillian zrozumiała. David nie darmo cieszył się reputacją buntownika. Podobały mu się

dziewczyny śmiałe, odważne i zdecydowane. Gdyby był rycerzem, nigdy nie zakochałby się

w rozpieszczonej księżniczce z zamkowej wieży. Wybrałby kobietę walczącą, może

rozbójniczkę, która wraz z nim dzieliłaby przygody i była równie twarda jak on.

Oczywiście jest opiekuńczy, ratuje udręczone dziewice. Ale nie kręcą go.

- A teraz- mówił dalej.- A teraz, ty...- Rozłożył ręce. W ogóle na nią nie patrzył.

Jestem spoko, pomyślała Gillian z rozkoszą.

- Jesteś niesamowita- mówił David.- I jestem wściekły, że cię wcześniej nie zauważyłem.

Gillian nie mogła oddychać. Było coś między nimi, jakby napięcie elektryczne. Powietrze

zgęstniało, czuła je na skórze. Jeszcze nigdy nie było tak pobudzona, a jednocześnie cały

świat przestał się liczyć, istnieli tylko oni, ona i David. Nawet głos w jej głowie dobiegał

jakby z daleka. Oj, Ważko, mamy towarzystwo. Nadciąga.

background image

Gillian nie drgnęła. Wyprzedził ich samochód. Niewiele widziała przez zaparkowane szyby

mustanga, ale wydawało jej się, że dostrzegła wpatrzone w nich twarze. David chyba w ogóle

niczego nie zauważył. Ciągle gapił się na skrzynię biegów, a kiedy w końcu się odezwał,

mówił cicho.

- No więc, przepraszam, jeśli cię uraziłem. Teraz cię widzę. Podniosła głowę. I nagle Gillian

zrozumiała, że zaraz ją pocałuje.

background image

Rozdział 7

Poczuła dumę, podniecenie i coś jeszcze, coś głębszego, czego nie potrafiła opisać, bo nie

znała odpowiednich słów. Miała wrażenie, że zagląda w głąb jego duszy. Patrzyła na świat

jego oczami.

To, co czuła, przypomniało mieszankę różnych doznań: odkrycie czegoś nowego albo dejavu.

Jakby dzisiaj była gwiazdka. Przypominało doznania dziecka, które zgubiło się w obcym

miejscu i nagle usłyszało głos matki. Ale tak naprawdę to było coś jeszcze innego, coś więcej

niż nieoczekiwanie powitanie. Dziwna bliskość. Poczucie przynależności. Nie umiała się z

tym wszystkim uporać, bo też nigdy dotąd czegoś takiego nie doświadczyła. Ba, nigdy o

czymś takim nawet nie słyszała. Ale czuła, że kiedy David ją pocałuje, wszystko zrozumie i

dostąpi objawienia. I to nastąpi- zaraz. Był coraz bliżej, nie spieszył się, ale wydawało się, że

przyciąga go do niej jakaś potężna siła. Gillian opuściła wzrok, ale nie odsunęła się, nie

odwróciła twarzy. Był już tak, blisko, że czuł jego oddech. Zamknęła oczy. Czekała, aż

poczuje na ustach ciepło jego warg.

I wtedy coś w jej głowie drgnęło. Cichy szept, gdzieś na dnie świadomości, ledwie słyszalny.

Nawet nie wiedziała skąd się wziął.

Tanya.

Szok był tak wielki, że miała wrażenie, iż czuje lód na gołej skórze. Chciała to zignorować,

ale nie mogła, odsunęła się. Spojrzała w okno.

Niczego nie widziała, ponieważ okno zeszło parą. Byli zamknięci w kokonie bieli.

-Nie mogę. To znaczy. Nie w ten sposób. To nie w porządku, bo ty. Bo ciągle jesteś z

Tanyą.

-Wiem.- Sądząc po głosie Davida, miało się wrażenie, że obudził się z głębokiego snu. Albo

dopiero co wynurzył się, z wody i rozglądał dokoła oszołomiony.- Masz rację. Nie wiem, co.

To znaczy. Zapomniałam. Rany, wiem, że to brzmi idiotycznie i pewnie mi nie wierzysz.

-Wierzę.- Przynajmniej mówi równie nieskładnie jak ona. Nie uznał jej za ostatnią idiotkę.

Nadal był pod jej wrażeniem.

-Nie jestem taki. To znaczy, sprawiam takie wrażenie, ale naprawdę nie jestem taki. Jeszcze

nigdy... Nie jestem jak Bruce Faber. Obiecałem Tanyi i jeszcze nigdy... O Boże, pomyślała

Gillian. Ratunku!

Byłem ciekaw, kiedy sobie o mnie przypomnisz. Obiecał jej!

background image

Pewnie. Są ze sobą od dawna. To straszne!

Nie, godne podziwu. Co za facet Teraz powiedz, ze musicie jechać do szkoły. Nie mogę, nie

mogę myśleć. Niby jak mam... Najpierw szkoła.

- Chyba czas na nas- stwierdziła cicho.

- Tak. - Po chwili zadumy David przekręcił kluczyk w stacyjce.

Jechali w milczeniu. Gillian posmutniała. Myślała, że będzie bardzo łatwo- pokaże Davidowi

nową siebie i wszystko będzie jak w bajce. Ale to nie tak. Nie może ot tak, rzucić Tanyi. Nie

martw się tym, mała. Mam plan. Jaki?

Powiem ci, kiedy przyjdzie na to czas.

Złościsz się na mnie? Bo o tobie zapomniałam?

Skądże. Jestem tu po to, żebyś w końcu mogła o mnie zapomnieć.

To może, dlatego, że na chwilę zapomniałam o Tanyi? Nie chciałabym postąpić niewłaściwie.

Nie jestem zły! Głowa do góry. Dobrze ci idzie.

A jednak Gillian nie mogła pozbyć się wrażenia, ze wbrew temu, co mówi, jest zły. A

przynajmniej zaskoczony. Jakby stało się coś, czego się nie spodziewał.

Nie miała jednak czasu, żeby to przemyśleć. Musiałam wysiąść z samochodu i stawić czoło

szkole.

- No to. Zobaczymy się później- powiedział David, gdy położyła rękę na klamce. Wyczuła

pytanie w jego głosie.

- Tak, później - odparła. Nie miała siły na nic więcej. Zerknęła na niego, tylko raz, i

zobaczyła, jak gapi się na kierownicę.

Wysiadła i poczuła, że inni uczniowie na nią patrzą. Szła do głównego wejścia. Świadomość,

że zwrócili na nią uwagę, budziła niepokój.

Śmieją się z niej? Wygląda głupio? A może jakoś dziewczynie idzie?

Idź i oddychaj.

Anioł wydał się rozbawiony.

Oddycha, idź. Głowa do góry. Oddychaj.

Jakimś cudem udało jej się wejść do szkoły i na zajęcia z historii Stanów Zjednoczonych, nie

patrząc nikomu w oczy.

I tam, w progu klasy, równo z dzwonkiem, zdała sobie sprawę, że ma problem. Jej podręcznik

do historii, a także wszystkie notatki, płynęły w stronę Wirginii Zachodniej. Z ulgą zobaczyła

Amy. Podbiegła do niej.

- Mogę korzystać z twojej książki? Cały plecak mi utonął.- Trochę się obawiała, że Amy

będzie zła, że pojechała z Davidem, ale przyjaciółka była wyrozumiała. Wydawała się raczej

background image

przytłoczona, jakby Gillian miała jakąś moc, której należy się obawiać, ale, od której nie

sposób uciec.

- Jasne- Amy poczekała, aż Gillian przysunie się bliżej i szepnęła:- Jakim cudem tak długo

jechaliście do szkoły? Co robiliście po drodze?

Gillian szukała długopisu. - Skąd wiesz, że nie pojechaliśmy po Tanyę? - Bo Tanya szukała

Davida.

Serce Gillian drgnęło. Udawała, ze sucha uważnie nauczyciela.

Ale z czasem zorientowała się, że inni uczniowie też na nią patrzą. Zwłaszcza chłopcy.

Patrzyli na nią zupełnie inaczej niż do tej pory.

Ale oni byli jej rówieśnikami, a do tego żaden z nich nie należał do paczki

najpopularniejszych dzieciaków w szkole. Prawdziwa konfrontacja miała nastąpić dopiero na

następnej lekcji, na biologii. Będzie tam mnóstwo szkolnych gwiazd. A także David i Tanya.

Gillian nagle poczuła, że nie obchodzi jej, co inni o niej myślą. Przeszył ją dreszcz. Po co to

wszystko, skoro nie może mieć Davida? Ale całym sercem wierzyła Aniołowi. To wszystko

jakoś się ułoży, o ile zachowa spokój i odegra swoją rolę.

Kiedy zadzwonił dzwonek, uciekła do łazienki przed pytającym wzrokiem Amy. Musiała na

chwilę zostać sama.

Zrób coś ze szminką. Zniknęła.

Anioł był tak zaskoczony, jak zwyczajny ziemski chłopak.

Gillian poprawiła makijaż. Przeczesała włosy grzebieniem. Uspokoiła się, widząc w lustrze

swoje odbicie. To nie mogła być ona; szczupła, zwiewna femme fatalne spowita w czerń. Jej

jedwabiste włosy były jak białe złoto. Fioletowe oczy podkreślone cieniami wydawały się

tajemnicze i intrygujące. A usta były pełne i zmysłowo czerwone jak usta modelek w

reklamach szminek. Na tle czarnego ubrania jej skóra stawała się niemal przezroczysta

niczym kwiat jabłoni.

Ona jest piękna, pomyślała Gillian. I zaraz dodała, żeby Anioł ją usłyszał:

To znaczy, ja, ale muszę zmienić wyraz twarzy, nie sądzisz? Może powinnam wyglądać na

znudzoną, lekko rozbawioną, wyobcowaną, nieświadomą.

A może zamyśloną? Jakby interesowały cię tylko własne myśli.

To był dobry pomysł. Zamyślona, skupiona na własnym świecie, wsłuchana w muzykę

swoich myśli, w głos Anioła. Tak, to dobre. Zarzuciła płócienną torbę na ramię i ruszyła w

stronę szafek. Ej, a ty dokąd?

Po książkę od biologii. Nadal ją mam.

Nieprawda.

background image

Ależ tak.

Gillian zauważyła, kiedy idzie przez korytarz, wokół narasta poruszenie, więc wypróbowała

nową minę.

Ależ owszem, mam.

Nieprawda. Straciłaś podręcznik i wszystkie notatki. Musisz z kimś usiąść i korzystać z jego

książki.

Gillian zamrugała.

Ja.. Och, tak, masz rację. Zgubiłam książkę.

Drzwi od pracowni biologicznej otworzyły się i Gillian zatrzymała się niepewnie, usiłując

grać zamyśloną. W końcu pokonała próg i znalazła się w klasie.

Dobra, mała, podjedź do belfra i powiedz, że potrzebna ci nowa książka. On załatwi resztę.

Gillian posłuchała Anioła. Gdy tak stała przy biurku pana Levereta i recytowała swoją

kwestię, za plecami zaległa cisza. Nie odwracała się, nie podniosła głosu. Mówiła dalej. Na

twarzy nauczyciela malowały się różne uczucia, od zdumienia, co do jej tożsamości (kilka

razy zajrzał do dziennika, żeby sprawdzić, jak się nazywa), po szczery wyraz współczucia. -

Mam zapasowy podręcznik- powiedział.- I konspekty wykładów. Ale notatki... Spojrzał na

pozostałych uczniów.

-Słuchajcie, kochani, Jill. Przepraszam, Gillian. Potrzebuje pomocy. Kto jej pożyczy

notatki? Albo je stresuje?

Nie dokończył, a już w Sali uniósł się las rąk.

Nie wiadomo, dlaczego ta scena sprawiła, że Gillian się uspokoiła. Stała pośrodku Sali i

wszyscy się na nią gapili- w dawanych czasach już to byłoby straszne. W pierwszym rzędzie

siedział David z nieprzeniknioną miną, a obok Tanya, w szoku. Inni uczniowie, którzy do tej

pory jej nie zauważali, energicznie machali rękami. Sami chłopcy.

Rozpoznała Bruce'a Fabera, którego w myślach nazywała Bruce'em Atletą. Miał jasne włosy,

szaroniebieskie oczy i potężną sylwetkę gracza w futbol amerykański. Zazwyczaj miał

znudzoną minę, przyzwyczajony do składanych mu hołdów, ale teraz i on ochoczo wyciągał

rękę do Gillian. Dalej Macon Kinsley, dla niej - Macon Kasiarz, bo był bogaty. Ciemne włosy

miał modnie przystrzyżone, jego oczy nigdy nie zdradzały uczuć, a w kącikach ust czaiło się

okrucieństwo. Nosił roleksa, jeździł nowiutkim sportowym wozem i teraz patrzył na Gillian w

taki sposób, jakby chciał za nią dać wszystkie pieniądze świata.

A Cory Zablinski - Cory Melanż, bo ciągle organizował imprezy, i albo był wstawiony, albo

leczył kaca. Cory, niski, nabity, o rudych włosach i piwnych oczach. Miał pociągającą

background image

osobowość i zawsze był w centrum wydarzeń. wydarzeń tej chwili machał do Gillian jak

szalony.

Nawet Eugenie, nowy chłopak Amy, który zdaniem Gillian nie miał ani urody, ani

osobowości, ochoczo podniósł rękę.

David także był gotowy pożyczyć jej notatki mimo lodowatego spojrzenia Tanyi. Ciekawie,

czy powiedział jej, że chce tylko pomóc młodszej koleżance. Wybierz Macona.

Głos w jej głowie podpowiadał rozwiązanie. Macona?Myślałam, że może Cory'ego...

David nie mogła wybrać przynajmniej nie teraz, gdy Tanya na nią patrzyła. Z tego samego

powodu nie chciała skorzystać z pomocy Bruce'a- obok siedziała jego dziewczyna, Amanda

Spengler. Cory natomiast był miły i wolny. A Macon budził strach.

Anioł tracił cierpliwość.

Czy kiedykolwiek źle ci doradziłem? Macon.

Ale to Cory, wie gdzie są najfajniejsze imprezy...

Nieważne, Gillian i tak już szła w stronę Macona. Ufała Aniołowi.

-Dzięki- szepnęła do Macona i usiadła obok. W ślad za Aniołem powtórzyła:- Idę o zakład, że

robisz niezłe notatki. Jesteś bystrym obserwatorem.

Macon Kasiarz ledwie zauważalnie skinął głową. Zważyła, że jego głęboko osadzone oczy są

zielone jak mech. To był dziwny i niepokojący kolor.

Przez całą lekcję był dla niej miły. Obiecał, ze sekretarka ojca stresuje notki, pożyczył jej

nawet markera. I patrzył na nią jak na intrygujące dzieło sztuki.

To nie koniec.

Cory Melanż rzucił jej karteczkę, kiedy szedł w stronę kosza. Gillian rozwinęła ją, w środku

znalazła czekoladkę w kształcie serca. Przeczytała wiadomość: „Nowa? Lubisz muzę" Masz

telefon?"

Atleta Bruce uparcie szukał jej wzrok. Ogarnęło ją przyjemne ciepło.

Ale najlepsze było dopiero przed nią. Pan Laveret robił powtórkę z kilku wcześniejszych

lekcji. Poprosił, żeby ktoś przypomniał pięć królestw używanych w klasyfikacji organizmów

żywych.

Podnieś rękę, mała. Ale nie pamiętam. Zaufaj mi.

Podniosła rękę. Przyjemne ciepło zmieniło się w poczucie klęski. Nigdy nie odpowiadała na

pytania publicznie. Miała nawet nadzieję, że pan Leveret jej nie zauważy, ale dostrzegł ją od

razu i skinął głową.

-Gillian?

A teraz powtarzaj za mną.

background image

Cichy głos w jej głowie nie ustawał.

-Wymieniając królestwa od tych najbardziej rozwiniętych po prymitywne, mamy: zwierzęta,

rośliny, grzyby, pierwotniaki... Eugene'a- Gillian automatycznie wyliczała. Przy ostatnim

słowie zerknęła z ukosa na chłopaka Amy. To nie w porządku, przecież.

Nie dokończyła. Cała sala ryknęła śmiechem. Nawet pan Leveret przewrócił oczami i

pokręcił głową.

Uznali, ze jest zabawna. Dowcipna. Porwała za sobą całą klasę. Ale Eugenie. Spójrz na niego.

Eugenie się zarumienił i pochylił, ale promieniał. Nie był zły czy urażony; przeciwnie,

wydawał się zadowolony, że znalazł się w centrum uwagi.

To nie w porządku, szeptał głos w jej głowie, nie należał do Anioła, ale śmiech rówieśników

go zagłuszał. Ciepło powróciło. Gillian nigdy wcześniej nie czuła się tak akceptowana, nigdy

wcześniej nie była częścią społeczności. Domyślała się, że teraz powitają śmiechem nawet jej

kiepski żart. Chcieli się śmiać, chcieli, by się bawiła. Bo chcieli sprawić jej przyjemność.

Zasada numer jeden, Ważko: Piękna dziewczyna może się nabijać z każdego faceta, a on i ta

będzie zadowolony. Mam rację?

Ty zawsze masz rację. Naprawdę tak uważała. Nie miała pojęcia, ze anioł stróż może tak

wyglądać i tak się zachowywać, ale była szczęśliwa, że jej towarzyszy. A to dopiero był

początek. Zamiast wypaść z klasy po dzwonku, jak to zawsze robiła, szła powoli,

zatrzymywała się nawet na korytarzu. Nie mogła się opanować: Macon i Cory szli razem z

nią i do niej mówili.

- W weekend notatki będą gotowe- mówił Macon Kasiarz.- Może podrzucę ci je do domu? -

Wbijał w nią wzrok i uśmiechnął się zmysłowo.

- Mam lepszy pomysł- wtrącił się Cory. Kręcił się dokoła nich jak fryga.- Mac, bracie, nie

uważasz, że czas, żeby zorganizował kolejną imprezę? Przecież minęło już kilka tygodni, a

masz taki duży dom. Może w sobotę? Załatwię szarlotkę i lepiej poznamy naszą Willi.-

Dramatycznie rozłożył ręce.

- Świetny pomysł!- zawołał za jej plecami Bruce Atleta.- W sobotę jestem wolny. A ty Jill?-

Od niechcenia objął ją ramieniem.

- Zapytaj w piątek- odparła z uśmiechem, powtarzając za Aniołem. Zrzuciła rękę Bruce'a ze

swoich ramion, już z własnej woli. Bruce był przecież chłopakiem Amandy.

Impreza dla mnie, myślała z oszołomieniem. Zawsze marzyła, żeby znaleźć się na jednej z

takich imprez, nie licząc tego, że miała być gwiazdą wieczoru. Poczuła pieczenie w nosie i

oczach, ucisk w żołądku. To wszystko działo się za szybko. Gromadzili się dokoła niej inni

background image

uczniowie. Nie do wiary, znalazła się w centrum zainteresowania. Chyba wszyscy w szkole

rozmawiali, jeśli nie z nią, to o niej.

- Cześć, jesteś nowa?

- To Gillian Lennox. Chodzi tu od lat.

- Nigdy jej nie widziałem.

- Nie zauważałeś.

- Ej, Jill, Will jaki sposób zgubiłaś książkę od biologii?

- Nie słyszałeś? Wpadła do potoku, bo ratowała dziecko. Mało brakowało, a utonęłaby. -

Podobno David Blackburn wyciągnął ją i zrobił sztuczne oddychanie. Usta- usta. -A ja

słyszałam, że dzisiaj rano zatrzymali się na Hillcrest Road. W jego samochodzie. Upojenie,

nieziemskie. I to nie tylko chłopcy otaczali ją zwartym kręgiem. Myślała, że dziewczyny będą

zazdrosne i wściekłe, że odejdą obrażone.

A tu proszę, Kimberlee Cherry, czyli Kim Gimnastyczka, tryskająca energią jasnowłosa

iskierka. Śmiała się i paplała donośnie. I Steffi Lockhart, Steffi Gwiazda, o czekoladowej

skórze i miodowych oczach- macha radośnie i się uśmiecha.

Nawet Amanda Cheerlederka, dziewczyna Bruce'a Fabera, stała obok Gillian. Poprawiała

lśniące włosy i błyskała zębami w uśmiechu.

I nagle Gillian zrozumiała. Dziewczyny nie mogą jej nie lubić, a nawet, jeśli, nie mnoga tego

okazywać. Bo jest kimś, emanuje pewnością. Jest piękna i faceci zrobią dla niej wszystko. To

wschodząca gwiazda, nowa siła, z którą trzeba się liczyć. Dziewczyna, która wejdzie jej w

drogę, ryzykuje utratę popularności. Obawiały się jej.

Upojona świadomość. Gillian czuła, się jest piękna jak anioł i niebezpieczna jak żmija.

Płynęła na fali uwielbienia i popularności.

I nagle zobaczyła coś, co prawiło, że świat runął.

Tanya wzięła Davida pod rękę. Oddalili się korytarzem.

background image

Rozdział 8

Gillian stała jak wryta i patrzyła, jak David znika za rogiem.

Jeszcze nie teraz, mała. Weź się w garść. Uśmiech na twojej twarzy - bezcenny.

Starała się uśmiechać.

To był najdziwniejszy dzień w jej życiu. Na każdej lekcji prosiła nauczyciela o nowe książki.

Na każdej lekcji wszyscy służyli jej pomocą. A Anioł był z nią cały czas i podsuwał cięte

riposty. Był dowcipny, złośliwy, inteligentny, a Gillian razem z nim.

Mam przewagę, pomyślała. Ponieważ do tej pory nikt nie zwracał na nią uwagi, mogła być,

kim chciała, pokazać się w dowolnym świetle, i tak jej uwierzą. Jak Kopciuszek na balu.

Tajemnicza księżniczka.

W głośnie Anioła było rozbawienie, ale i czułość.

Na zajęciach dziennikarstwa usiadła obok Daryl Novak, powolnej dziewczyny o sennym

spojrzeniu długich rzęsach. Daryl Bogaczki, Daryl Podróżniczki. Rozmawiała z Gillian, jak z

kimś, kto widział Rzym, Paryż czy Kalifornię.

Podczas przerwy obiadowej Gillian przeżywała rozterki. Zazwyczaj siadały z Amy w

najciemniejszym kącie stołówki. Ostatnio jednak przyjaciółce towarzyszył Eugenie. A przy

stoliku pośrodku Sali dostrzegła Amadnę Cheerleaderkę, Kim Gimnastyczkę i innych z

paczki. Nawet David Dawid Tanya przysiedli się obok. Mam się do nich dosiąść? Nikt mnie

nie zaprosił.

Nie, moje słodkie dziecko. Usiądź obok, przy tamtym stoliku. Nie patrz, kiedy będziesz koło

nich przechodzić, tylko skup się na tacy z jedzeniem. Zacznij jeść.

Do tej pory Gillian jeszcze nigdy nie jadła sama - a przynajmniej nie w miejscu publicznym.

Jeśli Amy nie było w szkole i nie miała jeszcze innego towarzystwa, wymykała się z lunchem

do biblioteki. Dawnej czułaby się okropnie, siedząc tak na widoku i do tego sama, ale teraz

miała przecież towarzystwo: Anioł szeptał jej kawały do ucha. Odkryła w sobie pewność,

której wcześniej nie miała. Niemal się widziała, jak je, spokojna, nieczuła na spojrzenia,

zamyślona. Usiłowała spowolnić ruchy, żeby wyglądać jak Daryl Bogaczka. Mam nadzieję,

że Amyy nie pomyślała, ze ją lekceważę. Ale przecież ma Eugene 'a. O Amy też musimy

pogadać, mała. Ale teraz się skup, mówią do ciebie. Uśmiech i wdzięk. -Ej, Jill, tu ziemia!

-Ej, Jill, chodź do nas.

background image

Zaprosili ją. Przesiadła się do ich stolika i nawet niczego nie rozlała pod drodze. Była drobna

i zwinna jak duszek, a oni otaczali ją ciepłym, przyjaznym murem.

Nie bała się już. Byli cudowni. Dzieciaki, które do niedawno wydawały się niedostępne

niczym gwiazdy telewizyjne, okazały się normalne; przekomarzali się i opowiadali dowcipy.

Zawsze zastanawiała się, co ich tak bawi, kiedy s ą razem. Teraz już wiedziała; wystarczy ta

atmosfera, świadomość, że s ą wyjątkowi. Tak łatwo było się śmiać. Wiedziała, że David,

który spokojnie siedział obok Tanyi, widzi jej radość.

Słyszała inne głosy docierające spoza tej grupki. Przeważanie były to radosna paplanina i

szmery podziwu. Wydawało się jej, ze słyszy swoje imię. I skoncentrowała się na słowach.

- Słyszałam, że jej mama pije.

Te słowa brzęczały jej w uszach i nagle nie słyszała już niczego, niczego czym opowiada Kim

Gimnastyczka.

Aniele, kto to powiedział? Czy chodziło o mnie... O mamę?

Wstydziła się rozejrzeć.

-Zaczęła kilka lat temu, ma halucynacje.

Tym razem słowa przedarły się przez radosną paplaninę jej towarzyszy. Kim urwała w

połowie zdania. Bruce Atleta spoważniał. Zapadła nieprzyjemna cisza.

Gillian ogarnął gniew, tak silny, że aż zakręciło jej się w głowie.

Kto to powiedział? Zabiję...

Uspokój się. I to już. Załatwimy to inaczej.

Ale.

Uspokój się, powiedziałem, patrz w talerz. W talerz, mówię. A teraz powiedz, i to

najspokojniej, jak możesz: Nienawidzę plotek, a wy? Nie pojmuję, kto je rozpowiada. Gillian

odetchnęła głęboko i spełniła jego polecenie, choć głos jej drżał. -Ja też nie- odezwał się ktoś

inny. Gillian podniosła głowię i zobaczyła, że David wstał i z poważną miną patrzył na stolik

za jej placami, jakby szukał tego, kto to powiedział.- Moim zdaniem to żałosne.

W ego oczach zauważyła ten słynny zimny blask, któremu zawdzięczał reputacje twardziela.

Gillian miała wrażenie, że dotknęła jej bardzo ciepła, troskliwa dłoń. Była mu tak wdzięczna

ale w ostatniej chwili zagryzła usta, by niczego nie powiedzieć.

-Ja też nienawidzę plotek- odezwała się J. Z. Oberlin obojętnym głosem. J.Z. Modelka, która

wyglądała jak wyjęta z reklamy Calvina Kleina, zabójczo seksowna i wyblakła, teraz nagle

nabrała wyrazu. - W zeszłym roku ktoś rozpowiadał, że chciałam popełnić samobójstwo.

Nigdy nie doszłam, kto to zrobił.- Zmrużyła zielononiebieskie oczy.

I nagle wszyscy zaczęli rozmawiać o plotkach, jak ich nie lubią i jak nie znoszą plotkarzy.

background image

Stanęli po stronie Gillian.

Ale pierwszy odezwał się David, pomyślała.

Spojrzała na niego, chciała mu podziękować, i w tedy rozległ się ten dźwięk. Niemal

melodyjny, cichy, a jednak od razu zwrócił uwagę wszystkich w stołówce. Dźwięk

tłuczonego szkła. Gillian, tak jak wszyscy, rozglądała się w poszukiwaniu winnego. Nikogo

nie widziała. Nikt nie był speszony, nikt nie zbierał odłamków.

I znowu ten dźwięk. Dwoje uczniów stojących najbliżej drzwi spojrzało najpierw w dół, a

potem w górę. Wysoko nad wejściem znajdowało się półokrągłe okno. Gillian zauważyła, że

światło, które przez nie przenika, jest jakieś dziwne, załamuje się i rozczepia na różne kolory

tęczy... Świetliście. I tańczy na podłodze.

Ludzie przy drzwiach wpatrywali się w kolorowe wzory. Byli zdziwieni.

Gillian nagle wiedziała, co się stanie. Zerwała się na równe nogi, ale wykrztusiła tylko:

-O Boże!

-Odejdźcie stąd! Już! Szybko! - David krzyczał na uczniów stojących najbliżej okna. Biegł w

ich stronę. Idiotycznie, pomyślała Gillian machinalnie. Jej serce na chwilę przestało bić.

Coraz więcej osób krzyczało. Cory, Amanda, Bruce. i Tanya. Kim Gimnastyczka piszczała

histerycznie. I wtedy szyba wypadła z ram, a szkło posypało się niemal bajkowo, prószyło,

śnieżyło, spadało, lśniło, brzęczało. Gillian miała wrażenie, ze obserwuje lawinę w

zwolnionym tempie.

Aż wreszcie było po wszystkim, a w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą było okno, ziała

już tylko dziura w ścianie z czerwonej cegły. Drobinki szkła zasypały całą stołówkę, pokryły

podłogę. Nawet uczniowie siedzący przy najdalszych stolikach mieli zadrapania na ciele. Ale

pod oknem nikogo nie było i nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń.

Dzięki Davidowi. Gillian nadal była odrętwiała, ale kamień spadł jej z serca. Zareagował

odpowiedni wcześnie i wszystkich usunął ze strefy zagrożenia. Boże, jemu nic się nie stało?

Nic, a nic. Skąd wiesz, że sam wpadł na ten pomysł? Może ja też się do tego przyczyniłem.

Mogę coś takiego zrobić, mogę podsuwać ludziom myśli. I nawet się nie zorientują, że to

moje dzieło. Czuła, ze jest zirytowany.

Co? To ty? No to fajnie. Gillian obserwowała Davida. Czekał, aż Tanya obejrzy jego ramię,

skinął głową i się rozejrzał.

Nic mu nie jest. Dzięki Bogu. Ulga była niemal bolesna.

Dopiero wtedy zaczęła się zastanawiać, co tak naprawdę się wydarzyło.

Ono... zanim runęło, wyglądało zupełnie jak lustro w jej łazience. Cała tafla pokryta

siateczką pęknięć.

background image

Lustro pękło, kiedy Tanya naśmiewała się z jej pokoju. Teraz Gillian przypomniała sobie, co

jeszcze chciała wczoraj zapytać Anioła. Właśnie o lustro- dlaczego pękło.

A okno. zaczęło w kilka minut po tym, jak ktoś powiedział coś przykrego o jej matce. Nikt

nie słyszał, jak pękało, ale to się musiało stać niedawno.

Włoski na karku stanęły jej ze strachu. Przeszył ją dreszcz.

Nie, to nie możliwe. Anioł nawet jej nie pokazał...

Ale mówił, że zawsze jest przy niej.

Anioł chyba niczego nie niszczy..

Ale przecież to nietypowy anioł.

Halo? Przepraszam? Może coś mi powiesz?

Aniele? Po raz pierwszy, odkąd z nią był, czuła, ze w jej głowie jest tłok. Że nie ma już

prywatności. Niepokój narastał.

Aniele, zastanawiałam się właśnie... Inagle wybuchła: Aniele, to nie ty, prawda? Nie zrobiłeś

tego z mojego powodu. Nie zbiłeś lustra i okna?

Chwila ciszy. A potem, w jej głowie, śmiech. Szczery, głośny śmiech. Rechot Anioła. W

końcu się uspokoił, ale co chwila jeszcze chichotał.

Gillian się speszyła.

Niepotrzebnie zapytała, ale to było takie niesamowite.

To prawda. Tym razem w głosie Anioła wyczuło się mrok. Nieważne, idź, jesteś spóźniona,

dzwonek był pięć minut temu.

Ostatnie dwie lekcje przetrwała jak w malignie. Tylko się dzisiaj wydarzyło, miała wrażenie,

że od rana do tej chwili przeżyła całe życie. A dzień się jeszcze nie skończył.

Na ostatnich zajęciach, plastyce, znowu usiadła z Daryl Bogaczką. Tylko Daryl spośród jej

nowych znajomych chodziła na plastykę i dziennikarstwo. Tuż przed dzwonkiem spojrzała na

Gillian spod długich rzęs.

-Wiesz, krążą o tobie jeszcze inne plotki. Że kręcisz z Dawidem na boki, za plecami Tanyi.

Że rano spotykacie się potajemnie i . - Daryl wzruszyła ramionami i odgarnęła jasne włosy

dłonią z błyszczącą od pierścionków. Gillian gwałtownie podniosła głowę.

-No i?

-No to zrób coś z tym, i to szybko. Plotki szybko się rozchodzą. Zaprzecz albo - Daryl się

uśmiechnęła - pozbaw jadu. No jasne, niby jak?

Zamknij się, mała, i słuchaj. To niegłupia dziewczyna.

background image

-Jeśli coś jest prawdą, najlepiej potwierdź to publicznie. To pozbawia plotkę siły. I zawsze

warto znaleźć tego, kto je rozpuszcza, jeśli to możliwe. Powiedz, że wiesz. I że po szkole

pogadasz z Tanyą. Tanyą? Czyli... ? Powiedz to.

Jakimś cudem Gillian wzięła się w garść i powtórzyła słowa Anioła.

Daryl Bogaczka spojrzała na nią z szacunkiem.

-Jesteś twardsza, niż myślałam. Może niepotrzebnie się odzywałam.

-Nie.- Gillian nie czekał, aż Anioł podpowie.- Cieszę się, że chciałaś mi pomóc. Świat jest...

taki wrogi.

-Dziwi cię to?- Daryl uniosła brwi.

A więc to Tanya rozsiewa plotki o mamie.

Gillian wybiegła z klasy. Była zmęczona i

zmieszana. Nie wiadomo dlaczego myślała, że Tanya jest ponad to.

Ktoś jej pomagał, dlatego plotka tak szybko się rozeszła, ale to ona to zaczęła. Skręcaj

Sklecaj lewo, tutaj.

Dokąd idę?

Wpadnie na nią, zaraz wyjdzie z zajęć ekonomii. Została sama. Nauczycielka chciała z nią

porozmawiać, ale musiała iść do łazienki.

Gillian chciało się śmiać. Wyczuła w tym ingerencję Anioła. Zajrzała do pracowni. Tanya

stała sama przy zielonej tablicy. -Musimy pogadać.

Tanya zesztywniała. Poprawiła nieskazitelną fryzurę, zanim się odwróciła. Jeszcze bardziej

niż zazwyczaj przypominała przyszłą panią menadżer. Miała poważną minę. Bez Anioła

Gillian zapadłaby się pod ziemię pod tym spojrzeniem. -Mów- warknęła Tanya.

To, co się później wydarzyło, bardziej przypominało spektakl teatralny niż rozmowę. Gillian

powtarzała słowa Anioła, nie wiedząc, co za chwilę usłyszy. Zadała się całkowicie na niego.

-Słuchaj, Tanyu, wiem, że jesteś zła. Ale podejdźmy do tego jak dorośli ludzie, dobrze? -

Zgodnie z instrukcjami Anioła podeszła do biurka i od niechcenia wodziła palcami po

okleinie na blacie.- Nie zachowujmy się jak dzieci. -Nie wiem o czym mówisz.

-Czyżby?- Gillian spojrzała jej w twarz.- A mi się wydaje,, ze wiesz.- Czuje się jak bohaterka

opery mydlanej.

-Mylisz się. Właściwie nie mam teraz czasu. -Chodzi mi o plotki. O plotko o mojej mamie. I o

Davida.

Tanya zastygła w bezruchu. Chyba zaskoczyło ją, że Gillian przeszła do sedna sprawy. Szare

spojrzenie stwardniało. Szykowała się do bitwy.

background image

-Dobrze, porozmawiajmy o Dawidzie- zgodziła się słodko i podeszła do Gillian.- Nic nie

wiem o żadnych plotkach, ale ciekawa jestem, co dzisiaj rano robiłaś w jego samochodzie.

Powiesz? Jej się to podoba. Popatrz na nią! Jest ode mnie dużo większa!

Zaufaj mi, mała.

-Niczego nie robiliśmy- odparła Gillian. Musiała podnieść głowę, żeby patrzeć Tanyi w

oczy.- No dobrze, będę z tobą szczera. On mi się podoba. I to od dawna, odkąd tu zamieszkał.

Jest dobry, przystojny,, szlachetny i słodki. Co nie znaczy, ze chcę ci go odebrać. Wręcz

przeciwnie.

Odwróciła się i rzuciła na obchodne.

-Uważam, ze David zasługuje na wszystko co najlepsze. I wiem, ze mu na tobie zależy. I

właśnie to się dziś stało- powiedziała mi, że ci obiecał, że. Widzisz więc, nie masz powodu do

obawy.

Oczy Tanyi lśniły.

-Nie wciskaj mi kitu. To wszystko... - Lekkim machnięciem ręki skwitowała nową fryzurę i

strój Gillian.- W ciągu jednego dnia zmieniasz się z szarej myszki w gwiazdę. I paradujesz po

szkole jak królowa. Nie wmówisz mi, że go nie chcesz.

-Tanyu, mój strój nie ma nic wspólnego z Dawidem- skłamała Gillian spokojnie, wpatrując

się w tablice.- Po prostu... Musiała coś zmienić. Miałam już dosyć życia w cieniu.- odwróciła

się.- Ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, co jest najlepsze dla Davida. Dawida ja uważam, że

najodpowiedniejsza dziewczyna dla niego jesteś ty, pod warunkiem, że będziesz wobec niego

uczciwa.

-A co to niby miało znaczyć- Tanya powoli traciła panowanie nad sobą. W jej głosie pojawił

się gniew.

-Że już nie będziesz go zdradzać z Bruce'em- O Boże! Z Bruce'em? Felerem? Atletą? Z

Bruce'em?

-Co ty pleciesz? Skąd wiesz?- Tanya nie mogła się uspokoić.

-Nie pamiętasz imprezy u Macona? W zeszłe wakacje? Kiedy David pojechał do babki na

północ? A impreza na Halloween? Samochód Bruce'a?

Cisza. Kiedy Tanya odezwała się ponownie, jej glos był lodowaty.

-Skąd wiesz?

Gillian wzruszyła ramionami.

-Tym, którzy rozsiewają plotki, jest obojętne, o kim mówią.

-Tak myślałam. Kim! Zawsze miała za długi język...- Głos Tanyi znowu się zmienił. Pojawiła

się w nim agresja. Dziewczyna zbliżyła się do Gillian.- Pewnie wszystko powiesz Dawidowi?

background image

-Co?- W pierwszej chwili Gillian, była zbyt zaskoczona, by powtarzać to, co mówił Anioł,

zaraz jednak wzięła się w garść.- Nie, nie powiem mu. Obiecaj mi, ze to się już nie powtórzy.

I nie rozpowiadaj plotek o mojej mamie.

-Zrobię cos gorszego!- Nagle Tanya znalazła się tuż za nią. Syczała gniewnie.- Nie masz

pojęcia, do czego jestem zdolna, kiedy ktoś wejdzie mi w drogę, ty mała bezczelna.

pożałujesz. -Wystarczy.

Głos dobiegł od strony drzwi. Ledwie Gillian go usłyszała a wszystko stało się jasne.

background image

Rozdział 9

Głos Davida, ma się rozumieć.

Gillian odwróciła się i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Stał w progu, z kurtką

przerzuconą przez ramię, z dłonią w kieszeni. Zaciskał żeby. Patrzył chmurnie na Tanyę.

Zapadła cisza.

Od kiedy? Do kiedy tu stoi?

No cóż. od początku.

0 rany. Więc dlatego była taka uprzejma i pozwoliła, by to Tanya wrzeszczała i pluła jadem.

Była pewnie jak Dorotka i zła czarownica.

Gillian miała wyrzuty sumienia. Nieśmiało spojrzała na Davida. -Posłuchaj. Nie rozumiesz.

Kręcił głową.

-Rozumiem aż za dobrze. Nawet nie próbuj jej kryć.

Właśnie, zamknij się, głupolu! A teraz zrób speszoną minę. Powiedz, że pewnie woleli by

zostać sami.

-Pewnie wolelibyście zostać teraz sami

A ty i tak musisz już iść -A ja i tak już musze iść..

Nie takich cyborgów szukasz.

-Nie takich... Zabiję cię! Speszona, jeszcze raz przeprosiła i ruszyła do drzwi.

Szła niemal po omacku.

Aniele?

Przepraszam, nie mogłem się oprzeć. Ale popatrz tylko, mała! Zdajesz sobie sprawę, co

osiągnęłaś?

Pozbyłam się Tanyi. Wygrała- przyjemne ciepło rozeszło się po jej ciele. To była zapowiedź

przyszłego szczęścia. Mądre dziecko!

1

to było uczciwe. Bo to wszystko, prawda, tak? Naprawdę zdradzała go z Bruce 'em?

Wszystkie dziewczyny romansują z Bruce 'em. Tak, to całkowita prawda.

A Kim? To ona roznosi plotki?

Jak masło na grzance.

Wydawała się taka kochana. Podczas rozmowy w stołówce wzięła mnie nawet za rękę.

Kochanie, a jakże, ale za twoimi plecami.

background image

Gillian wyszła ze szkoły i okazało się, że na parkingu stoi jeszcze kilka samochodów,

samochodów między nimi- sportowe BMW Macona. Zobaczył ją i zapraszająco skiną głową.

Ze wszystkich stron rozległy się głosy: - Jill, podwieźć cię?

-Nie chcemy, żebyś znowu zgubiła się w lesie!

Poczuła się jak piękność z Południa. Wszyscy zwracają na nią uwagę - aż zakręciło się jej w

głowie. Anioł wielkodusznie okazał obojętność. Jedź z kim chcesz! W oddali stał mały geo

Amy, a przyjaciółka i Eugene patrzyli na nią wyczekująco. Ale przecie nie wsiądzie do

samochodu z Eugenie'em!

Zdecydowała się na Cory'ego i przez cała drogę do domu słuchała jego paplaniny o sobotniej

imprezie u Macona. Nie mogła się go pozbyć, a kiedy w końu sobie poszedł, pobiegła do

pokoju i rzuciła się na łóżko. Wbiła wzrok w sufit.

Uf!

Leżała wsłuchana w ciszę i starła się pozbierać myśli.

Nadal czuła przyjemne ciepło, ale pojawił się też niepokój. Bardzo chciała ponownie

zobaczyć Davida. Chciała się dowiedzieć jak się skoczyła, jego rozmowa z Tanyą. Nie będzie

w pełni szczęśliwa, póki nie.

-Wyluzuj, dobrze?

Usiadła gwałtownie. Głos nie rozbrzmiewał jej w głowie, tylko tu, w pokoju. Anioł siedział

obok łóżka.

Jego widok był jak uderzenie.

Od rana zdążyła zapomnieć, jaki jest piękny.

Ciemnozłote włosy przetykane jaśniejszymi pasami. Jego twarz. Klasyczny ideał. Czyste,

regularne rysy, jakby wykute w marmurze. Oczy takie fioletowe, że aż raziły. I wyraz twarzy.

Uduchowiony, rozmodlony. Póki do niej nie mrugnął. I uśmiechnął się łobuzersko.

-Och, cześć- szepnęła ochryple. -Cześć, mała, zmęczona? -Wyczerpana.

-Zdrzemnij się, bo muszę gdzieś wyskoczyć. Mrugała szybko. Wyskoczyć?

-Nie pytałam cię ot to, ale jak jest w niebie? No bo wiesz, skoro anioły są takie jak ty, na

pewno jest tam inaczej, niż się ludziom wydaje. Ta łąka, która widziałam. To jeszcze nie to? -

Nie. Niebo. No cóż, trudno to ująć w słowa. Niebo to oscylacja harmonii czasowo-

przestrzennej, rozumiesz, inherentna

1

wibracja sfery, im wyższy poziom, tym bardziej

rozbudowany schemat. -Zmyślasz?

-Tak. To informacje tajne. A teraz śpij. Gillian zamknęła oczy.

Ucieszyła się, gdy obudził ją zapach kolacji, a kiedy zeszła do kuchni, zastała tam tylko

matkę.

background image

-Taty nie ma?

-Nie. Ale dzwonił, kochanie. Wyjechał służbowo na kilka dni. -Ale na święta wróci, prawda?

-Na pewno.

Gilian nie powiedziała nic więcej. Jadła zapiekankę i zauważyła, ze matka tylko grzebie

widelcem w talerzu. Po kolacji została sama w kuchni. Wszystko w porządku?

Głos w uchu powitała jak starego dobrego przyjaciela.

Cześć,, Aniele. Tak, wszystko w porządku. Tak sobie tylko myślałam. Jak to się zaczęło z

mamą. Nie zawsze taka była. Kiedyś uczyła w college 'u...

Wiem.

A później, jakieś pięć lat temu, wszystko zaczęło się psuć. Zaczęła się dziwne zachowywać.

Miała halucynacje. Wtedy nie miałam pojęcia, co to alkoholizm. Myślałam, że zwariowała.

Dopiero kiedy tata zaczął znajdować w domu puste butelki... Wiem.

Chciałabym. chciałabym, żeby było inaczej. Cisza. Aniele? Czy o możliwie?

Znowu cisza. I spokojny głos Anioła:

Zajmę się tym, mała. Ale myślę, że to możliwie.

Gillian zamknęła oczy.

Zaraz jednak znowu jej otworzyła.

Aniele? Nie wiem, jak mam ci dziękować, za to, co dla mnie robisz. Nawet nie wiesz. Nie ma

sprawy. I nie płacz. Uśmiech na twarzy- bezcenny. Zresztą musisz odebrać telefon.

Jaki telefon?

Rozległ się dzwonek telefonu. Ten.

Gillian wydmuchała nos i na próbę powiedziała: halo, żeby się upewnić, że głos jej nie drży, i

dopiero wtedy podniosła słuchawkę.

-Gillian?

Zacisnęła dłoń. -Cześć, Dawidzie.

-Słuchaj, chciałem się tylko upewnić, ze u ciebie wszystko w porządku. Nawet cię o to nie

zapytałem. No wiesz, wtedy.

-Tak.- Anioł nie musiał jej podpowiadać, wiedział, co powiedzieć.- Dam sobie radę. -Wiem.

Ale Tanya b y w a . . . trudna. Kiedy wyszłaś.. Och, zresztą nieważne. Nie chce źle o niej

mówić. -W porządku- powtórzyłam.

-Chodzi o to, że.. - Niemal czułam napięcie narastające po drugiej stronie drutu. I nagle David

wybuchł, jakby coś w nim pękło. - Ja nie wiedziałem!

-Czego?

-Że jest... taka! Przecież prowadzi telefon zaufania dla nastolatków, angażuje się w projekty

background image

dobroczynne i.. No, po prostu myślałam, że jest inna. Dobra.

Wyrzuty sumienia dawały o sobie znać.

-Ależ na pewno taka jest. Jest dzielna. Kiedy to okno.

-Daj spokój, Gillian. To ty jesteś odważna, dowcipna i zbyt szlachetna, by ci to wyszło na

dobre. Chciałaś dać Tanyi jeszcze jedną szansę.- Odetchnął głośno.- Ale, jak się domyślasz, z

nami koniec. Powiedziałem jej to. I t e r a z . - Jego głos się zmienił, zaśmiał się, jakby kamień

spadł mu z serca.- Czy zgodzisz się pójdziesz ze mną na imprezę do Macona? Gillian także

się roześmiała. -Chętnie. Bardzo chętnie. Och, dzięki!

Była w siódmym niebie.

To był niezwykle cudowny tydzień. Codziennie wkłada nowe, śmiała cichy wygrzebane z dna

szafy. Z każdym dniem była bardziej lubiana. Kiedy wchodziła do klasy, wszyscy szukali jej

wzroku. Machali do niej z daleka. Wszyscy chcieli z nią porozmawiać i czuli się zaszczyceni,

gdy poświęciła im chwilę. Czuła się jak na diabelskim młynie, wzbijała się coraz wyżej,

wyżej.

A przewodnik i opiekun zawsze jej towarzyszył. Anioł stał się jej częstą, najdowcipniejszą,

najbardziej wygadaną. To on, podsuwał riposty, łagodził konflikty, doradzał, kogo tolerować,

kogo zgasić. Instynktownie powoli sama się tego uczyła. Nabierała pewności siebie,

codziennie odkrywała w sobie nowe talenty. Dosłownie stawała się kimś innym. Rzadko się

teraz widywała z Amy, ale przecież przyjaciółka miała Eugene'a, a Gillian była tak

rozrywkowa, że nawet nie rozmawiała z Dawidem w cztery oczy.

W dni imprezy pojechała do Houston Houston Amanda i Steffi. Śmiały się, słuchając

komplementów i rzucały się w wir zakupów. Gillian kupiła sukienkę i kozaki " zaaprobowane

przez Anioła.

Kiedy tego wieczoru David po nią przyjechał, zagwizdał cicho. -Jak wyglądam? Może być?

-Wyglądasz... -Pokręcił głową.- Nieprzyzwoicie i zarazem wyniośle. Jak ty to robisz? Gillian

się uśmiechnęła.

Macon Kasiarz mieszkał w imponującej rezydencji. Na trawniku powitały ich artystyczne

ustawione renifery z białych gałązek, gałązek środku dom onieśmielał punktowym

oświetleniem orientalnych dywanami, porcelaną i srebrami. Gillian była pod wrażeniem.

Moja pierwsza impreza! Ze szkolną elitą. I w pewnym sensie na moją część.

Twoja pierwsza prawdziwa impreza, na twoją część. Świat leży ci u stóp, mała. Bierz go.

Macon już szedł w jej stronę. Gillian zatrzymała się w drzwiach, świadoma, ze wszyscy na

nią patrzą - i zachwycona tą myślą. Miała na sobie czarną mini w fioletowe kwiaty, tak

background image

ciemne że niemal niewidoczne. Miękki materiał przylegał do niej jak druga skóra. Do tego

matowe czarne rajstopy i kozaki. Skromny makijaż, zdecydowała się na świeżość. Podreśliła

tylko rzęsy przez co jej fioletowe oczy jeszcze bardziej zwracał uwagę.

Była zabójcza. i swobodna. I świetnie o tym wiedziała.

W oczach Macona widziała skrywane pragnienie.

-Jak leci? Wglądasz super.

-Bo jest super.- Gillian uścisnęła ramię Davida.

Oczy Macona pociemniały. Z obrzydzeniem spojrzał na jej dłoń na ramieniu Davida.

David był spokojny, ale w jego wzorku czaiła się groźba. Macon się wycofał, i to dosłownie.

Ale powiedział tylko:

-Starych nie ma przez cały weekend, więc się rozgłoście. Gdzieś powinno być jakieś żarcie.

Było. Wszędzie. Wszelkie możliwe zakąski i przegryzki. W salonie dudniła muzyka, niosła

się echem po całym domu. Cory powitał ich radosnym toastem.

Kiedy w zeszłym tygodniu mówił, ze załatwi prąd, sądziła, że myślał o wzmacniaczu. Teraz

zrozumiała. Chodziło o alkohol. Wszyscy pili.

I to nie tylko piwo. Wszędzie poniewierały się butelki. Na stole leżał chłopak, a jego

dziewczyna lała mu do ust alkohol.

-Trzymaj, Jill.- Cory wciskał jej plastikowy kubek z czapą piany.

-Tak się składa, ze jestem przywiązana do moich szarych komórek- wypaliła. Do tego nie

potrzebowała pomocy Anioła.- Gdybyś bardziej szanował swoje, może nie oblałbyś biologii.

Wybuch śmiech. Nawet Cory zachichotał.

-Święte słowa- powiedziała Daryl Bogaczka i wzniosła toast piwem korzennym. A David

podziękował za piwo i wziął colę. Nikt nie naciskał, chłopak na stole nawet się speszył.

Gillian zdążyła się już nauczyć, ze osoba popularna, zdecydowana i odważna załatwi

wszystko, czego zapragnie. A sukces upija o wiele bardziej niż alkohol. Niezła impreza, co?

Co?

Och, tak. Tak, fajna. Anioł zdawał się myśleć o czymś innym. Oczywiście, mówi się, że bez

alkoholu to żadna impreza.

Och, nie wygłupiaj się. Mówisz jak Cory! Mało brakowało, a roześmiałaby się na głos.

Wszystko było takie ekscytujące. Muzyka, imponujący dom i świąteczne dekoracje. Ludzie.

Dziewczyny ściskały ją i całowały, jakby się nie widziały od miesiąca. Chłopcy też

próbowali, ale David posyłał ostrzegawcze spojrzenie.

No właśnie. To dopiero jest ekscytujące. Świadomość, że wszyscy wiedzą, że z nim jest, że

David Blackburn należy do niej. To dopiero podniesie jej status!

background image

- Pokazać ci dom?- zapytał.- Macon nie ma nic przeciwko.

Spojrzała na niego.

-Nudzisz się?

Uśmiechnął się.

-Nie, ale chętnie pobyłbym tylko z tobą.

Weszli na piętro schodami wyłożonymi grubym chodnikiem. Na ścianach wisiały obrazy

olejne. Pokoje na górze były również okazał, jak na parterze.

Gillian się wyciszyła. Muzyka nie była tu tak głośna. Chłód marmuru przywodził na myśl

muzeum. Spojrzała w okno. Aksamitny mrok zakłócały błyszczące gwiazdy -Wiesz, cieszę

się, że nie chciałaś pić- powiedział David cicho za jej plecami. Odwróciła się, usiłowała

wyczytać coś z jego twarzy.

-Zaskoczyło cię to?

-Czasami wydajesz się bardzo dorosła. Taka. światowa.

-Ja? Zlituj się! To ty sprawiasz takie wrażenie.- I takie dziewczyny ci się podobają, dodała w

myślach.

Odwrócił głowę i się roześmiał.

-Jasne. Twardziel. Buntownik. Z Tanyą ostro imprezowaliśmy.- Wzruszył ramionami.- Ale

nie jestem twardy. Jestem zwyczajnym chłopakiem z małego miasteczka, który stara się

przejść przez życie. Nie szukam kłopotów. Uciekam przed nimi w miarę możliwości.

Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc te słowa, ale David był poważny.

-Owszem, przyznaję, w przeszłości wiele razy miałem kłopoty - mówił powoli.- I robiłem

rzeczy, z których nie jestem dumny. Ale chciałbym się zmienić. Jeśli to możliwe. -Nowy ty.

Spojrzał na nią zaskoczony i nagle się uśmiechnął. -Tak, coś takiego.

-A mo ż e . - Szukała odpowiednich słów.- Może czasami ludzie muszą wyrazić obie strony

swojej osobowości. Dopiero wtedy w pełni stają się sobą. -Możliwe. O ile to możliwe.

Zawahała się. Milczała, bo czuła, że z czymś walczy. Że miał powód, by ją tu przyprowadzić.

-No dobra. Powiem, ci coś dziwnego- odezwał się po chwili.- Nie czuję się w pełni sobą.

B o . - R o z e jr z a ł się ciemnym pokoju. Widziała jedynie jego profil. Odetchnął głęboko,

pokręcił głową.- No dobra, zabrzmi jeszcze gorzej, niż myślałem, ale muszę to powiedzieć.

Nic na to nie poradzę. Znowu na nią patrzył. I mówił gorączkowo:

-Odkąd znalazłem cię wtedy na śniegu, mam wrażenie, że nie będę w pełni sobą, że moje

życie nie będzie pełne b e z . - Zawahał się, wzruszył ramionami.- No, bez ciebie- dokończył

bezradnie.

Cały wszechświat skupił się na biciu jej serca. Gillian czuła je w całym ciele.

background image

- J a . - zaczęła powoli.

-Wiem, wiem, jak to brzmi, przepraszam.

-Nie- szepnęła.- Nie to chciałam powiedzieć.

Wcześniej patrzył w okno, ale teraz spojrzał na nią i zobaczył iskierkę nadziei w jego oczach.

-Chciałam powiedzieć, że to rozumiem. Sądząc po jego minie, bał się uwierzyć. - Naprawdę?

-Chyba tak. Naprawdę.

I nagle szedł w jej stronę, a ona wyciągnęła ramiona. Jakby coś pchało ich ku sobie, ale nie

fizycznie. Szaleństwo, pomyślała, ale to była siła raczej duchowa. Jakby byli sobie pisani.

Obejmował ją, było cudownie, tak naturalnie. Czuła jego ciepło i siłę. Zamknęła oczy,

opierając głowę o jego ramię. Tak niewiele, a tyle znaczy.

Odkryła w sobie nowe cudowne uczucia i miała wrażenie, że jest o krok od innej wielkiej

tajemnicy. Jeśli tylko uniesie powieki i spojrzy w oczy Davida, coś się zmieni w świecie.

Mała? Szept Anioła w jej uchu. Mała, przepraszam, że przeszkadzam, ale to bardzo ważne.

Zasuwa do sypialni rodziców Macona. Gillian go nie słuchała.

Gillian! Mówię poważnie! Musisz to usłyszeć!

Aniele?

Powiedz, ze zaraz wrócisz. To bardzo pilne!

Nie mogła zlekceważyć tonu jego głosu. Poruszyła się.

-Davidze, musze na chwilę wyjść. Zaraz wracam.

Skinął głową.

-Jasne.

Gillian nie mogła się od niego oderwać. Czuła na sobie dotyk jego dłoni. Oby to było cos

dobrego! Zamrugała, gdy tylko wyszła na jasny korytarz. Idź do końca, tam jest sypialnia

rodziców. Wejdź i nie zapalaj światła.

Było to ogromne, ciemne pomieszczenie, pełne niewyraźnych kształtów przypominających

śpiące słonie. Gillian niemal od razu wpadła na mebel. Ostrożnie! Widzisz to światełko?

Smuga światła wydobywała się spod zamkniętych drzwi po przeciwnej stronie pokoju.

To jest łazienka. Teraz słuchaj. Podejdź do drzwi po prawej stronie. To szafa czy raczej

garderoba. Otwórz cicho i wejdź tam.

Co?

Anioł miał anielską cierpliwość. Wejdź i słuchaj.

Gillian westchnęła, a potem powoli otworzyła drzwi do garderoby i weszła do środka.

Pomieszczenie było duże, ale duszne, ze względu na mnóstwo ubrań po obu strachach. Gillian

background image

odczuwała, że narusza cudzą strefę prywatności. Pokonała spory odcinek pomiędzy

wieszakami, zanim Anioł kazał jej się zatrzymać. Dobrze. Przyłóż ucho do ściany. Po lewej.

Zamknęła oczy, bo ciemność ją przeraziła, i weszła między długie plastikowe pokrowce, a

ciężką aksamitną kreację, po czym przywarła uchem do drewna. Nie do wiary, ze to robię. To

idiotyczne. Boje się, a jeśli ktoś mnie tu znajdzie. Słuchaj, dobrze?

Początkowo bicie jej serca zagłuszało

background image

Rozdział 10

Pod warunkiem że przysięgniesz, ze to nie byłaś ty.

-Ile razy mam cię zapewniać? Od tygodnia ci powtarzam, ze to nie ja. Nie powiedziała jej ani

słowa, uwierz mi.

Pierwszy głos, spięty i niespokojny, należał do Tanyi. Drugi- Do Kim Gimnastyczki. Która

wydawała się bardzo zdenerwowana. Aniele? Co się dzieje? Kłopoty.

No dobra. - Znowu Tanya. - Udowodnisz, ze to prawda, jeśli mi pomożesz.

-Tanya, posłuchaj, przykro mi, że David z tobą zerwał, ale może to nie wina Gillian.

-Owszem, to jej wina, tylko jej. Z Bruce'em już się skończyło i dobrze o tym wiesz. David

nie dowiedziałby się, gdyby nie zaczęła gadać. A skąd ona wiedziała. -Boże, nie zaczynaj

znowu!- Kim podniosła głos.- To nie ja!

-Dobrze, wierze ci.- Tanya się uspokoiła.- Nie będziemy się kłócić. Musimy trzymać się

razem.

Podaj mi szczotkę.- Chwila ciszy i Gillian widziała oczami wyobraźni, jak Tanya czesze

ciemne włosy, aż zaczną lśnić, i z zadowoleniem przygląda się w lustrze. -Co zrobisz?-

zapytała Kim.

-Załatwię ich. Oboje. Nienawidzę go. Powiedziałam, że pożałuje, jeśli mnie zostawi, a ja

zawsze dotrzymuję słowa.

Wciśnięta między ciężkie ubrania Gillian miała ochotę się roześmiać.

Wiedziała, co się dzieje. To scena jak z komedii i z trudem do niej docierało, ze to wszystko

dzieje się naprawdę. Oto siedzi w szafie i podsłuchuje, jak koleżanki planują zemstę. Na

niej. Absurd. Jak z kiepskiego kryminału. I to wszystko działo się teraz.

Usiłowała wrócić do rzeczywistości. Wyprostowała się.

Aniele, nikt się nie będzie mścić, prawda? One tylko tak gadają. Nie mieści mi się w głowie, że

to w ogóle słyszę. To idiotyczne.

Słyszysz to, bo kazałem ci tu przyjść. Masz niewidzialnego stróża, dzięki któremu jesteś we

właściwym miejscu i o właściwym czasie. I lepiej uwierz, że takie rzeczy dzieją

się naprawdę. Zemsta też. A jeszcze się nie zdarzyło, żeby Tanya nie zrealizowała swojego

planu. Przyszła pani menedżer. Ta myśl przemknęła Gillian przez głowę. Przyszła pani

prezes mówi poważnie. I jest bystra; może wiele zrobić. Gillian odechciało się śmiać.

background image

Ponownie przywarła uchem do ściany. Stało się jasne, ze ominęła ją cześć rozmowy. -

Najpierw David?- zapytała Kim.

-Dlatego, że wiem, na czym mu zależy. Chce się dostać na uniwersytet Ohio. Wysłał

formularze już w październiku. I tak będzie ciężko, bo ma kiepskie stopnie, ale świetnie

wypadł na testach. Załatwię go tak, że za żadne skarby świata się tam nie dostanie.-

Teraz Tanya mówiła słodko, z rozmarzeniem.

-Niby jak?- Kim była wstrząśnięta.

-Napisze do dziekana. I do naszego dyrektora, i do nauczyciela od literatury angielskiej, a

nawet do dziadka Davida, który miał mu zapłacić za studia.

-Ale dlaczego? Jeśli go oczernisz, uznają, że przemawia przez ciebie gorycz i . -

Napiszę, że w zeszłym roku oszukiwał na egzaminach. Musieliśmy napisać pracę

semestralną. A on swoją kupił. Od studenta z Filadelfii.

Kim wypuściła powietrze z płuc tak głośno, ze nawet Gillian to słyszała. -

Skąd wiesz?

-Bo ja mu to załatwiłam, ma się rozumieć. Chciałam, żeby miał lepszy stopień, żeby się

dostał na studia. żeby wyrósł na ludzi. Ale tego mi nie udowodni. To on zapłacił temu

chłopakowi. Cisza. I Kim mówiąca z wymuszoną beztroską: -Ale tym sposobem

zrujnujesz mu całe życie. -Wiem.- Tanya była spokojna. Zadowolona. -Ale. No dobrze,

co mam zrobić?

-Zacznij paplać. W tym jesteś najlepsza, może nie? W poniedziałek napisze listy, więc wtedy

zaczniesz rozpowiadać na prawo i lewo, co zrobił. Chcę, żeby wszyscy się dowiedzieli.-

Roześmiała się.

-Jasne. Dobrze. Spoko.- Kim była przerażona.- Posłuchaj, lepiej już pójdę... Mogę szczotkę? -

Proszę.-Stuknięcie.- Jeszcze jedno, Kim. Gillian tez się zajmiemy. Później ci powiem, co

wymyśliłam.

-Jasne.- cichu głos Kim. Jeszcze jedno stuknięcie i wreszcie odgłos zamykanych drzwi. I

cisza. Gillian stał w dusznej szafie.

Było jej niedobrze, jakby znalazła pod łóżkiem coś obrzydliwego, oślizgłego. Tanya jest

szalona i zła. Przepełniona nienawiścią. I bystra. Anioł sam to powiedział.

Co mam robić? Mówiła poważnie, prawda? Zniszczy go. A ja nic na to nie poradzę.

Owszem, jest coś, co możesz zrobić.

Nie posłucha mnie, wiem to. Nikt nie zdoła jej tego wybić z głowy. A pogróżki niczego...

Powiedziałem, że jest coś, co możesz zrobić. Gillian wzięła się w garść.

Co?

background image

To dość skomplikowanie. I . no cóż, nie jestem pewien, czy już jesteś gotowa.

Dla Davida zrobię wszystko. Zareagowała od razu, instynktownie. Dziwne, jak niektórych

Rzeczy jesteśmy pewni.

No dobra. Pamiętaj, ze to powiedziałaś. Wszystko ci wytłumaczę w domu, wracajmy, więc.

Szybko. Ale najpierw zabierz coś z łazienki.

Gillian była spokojna i czujna jak młody żołnierz na pierwszej misji na terenie wroga. Anioł

ma pomysł. Wszystko będzie dobrze, jeśli go posłucha.

Weszła do łazienki iż robiła, co jej kazał, o nic nie pytając. A potem podeszła do Davida

Dawida poprosiła, żeby zawiózł ją do domu.

-No, dobrze, jestem gotowa. Mów, co mam robić.

Siedziała na łóżku w piżamie w misie. Było już po północy, w całym domu panowała cisza.

Ciemność rozjaśniało jedynie światło z nocej lampki. -

Chyba jesteś gotowa. Głos był cichy, zamyślony. i

pobiegał spoza jej głowy. W powietrzu, jakiś metr od

lóżka, coś zajaśniało.

A po chwili pojawił się Anioł, w pozycji lotosu, z dłońmi na kolanach. Unosił się w

powietrzu na wysokości jej łóżka. I mierzył uwarzonym spojrzeniem. Miał spokojną

minę, otaczało go jasne, blade światło.

Jak zawsze na jego widok dostawała dreszczy. Był taki piękny, taki nieziemski, taki inny. I

jeszcze nigdy nie przyglądał się jej tak intensywnie.

Trochę ją to przerażało, ale odepchnęła tę myśl od siebie. Musi myśleć o Davidze, który bez

pytania zabrał ją do domu, gdy godzinę temu poczuła się słabo. Nie miał zielonego pojęcia co

Go czeka w poniedziałek.

-Mów, co mam robić- powiedziała.

Była gotowa. Nie miała pojęcia, co powstrzyma Tanyę, ale na pewno nie będzie to nic

przyjemnego. ani zgodnego z prawem. Nieważne. Była gotowa. Ale to, co usłyszała

było zaskakujące. -Wiesz, że jesteś inna, prawda?

-Co?

-Zawsze byłaś. Podświadomie to czułaś.

Nie bardzo wiedziała, co ma powiedzieć. Bo z jednej strony to straszny banał, a z

drugiej prawda.

Zawsze wydawało się jej, ze jest inna. No i przeżyła własną śmierć. Wróciła z Aniołem.

Przecież nie każdemu się to zdarza? A obecna popularność w szkole - wszyscy uważają, że

background image

Jest wyjątkowa. Ale to uczucie zaczęło się dużo wcześniej, jeszcze w dzieciństwie. Myślała

jednak, ze wszyscy tak mają, że czują się inni i lepsi.

-Fakt, tak myślą wszyscy- przyznał Anioł i Gillian drgnęła, jak zawszę gdy sobie

uświadomiła, że jej myśli nie należą już tylko do niej. Anioł mówił dalej.

-Ale w twoim wypadku to prawda. Co właściwie wiesz o prababce Elspeth?

-Co?- Zupełnie zbił ją z tropu.- To staruszka, mieszka w Anglii, co roku przysyła mi prezenty

na ś w i ę t a . - Jak przez mgłę przypomniała sobie fotografię starszej siwej pani w okularach,

tweedowej spódnicy i wygodnych butach. Z pekińczykiem w czerwonym fraczku. -Dorastała

w Anglii, ale urodziła się w Stanach. Miała zaledwie rok, gdy rozdzielono ją ze starszą

siostrą Edgith, która ją wychowywała. Działo się to podczas I wojny światowej. Uznano, że

nie ma żadnych krewnych, i adoptowało ją małżeństwo z Anglii.

-Co, to doprawdy fascynujące.- Gillkian niczego już nie rozumiała, ale i traciła cierpliwość.-

Ale co, do licha.

-Już ci mówię, co to ma wspólnego z Dawidem. Twoja prababka dorastała z daleka od

siostry, z dala od swoich. I dlatego nie znała swego dziedzictwa. Nie wiedziała.

-Czego?

- że urodziła się jako czarownica.

Długa, długa cisza. Za długa. Gillian już po chwili wiedziała, co powiedzieć, ale słowa nie

przechodziły jej przez ściśnięte gardło.

Powinna się roześmiać. Przecież to zabawne, prawda? Prababka w półbutach czarownicą.

Zresztą, czarownice nie istnieją. To tylko istoty z baśni. . J a k anioły.

-Anioły.- sapnęła Gillian z trudem. Czuła, jak rozpadała się na kawałki. Jakby przestały

obowiązywać wszelkie zasady.

Bo anioły przecież istnieją. Patrzy na jednego z nich. Unosi się mniej więcej metr nad

podłogą. Pad nim nie ma nic. I umie czytać w jej myślach, pojawia się i znika.

Istnieje. A skoro istnieją anioły.

To magia również. Widziała kiedyś taką naklejkę na zderzaku. Uniosła dłoń do ust, czuła, że

zaraz zachichocze albo zacznie krzyczeć. -Moja prababka jest czarownicą?

-Nie do końca. Byłaby, gdyby wiedziała o swoich pochodzeniu. Widzisz, to

najważniejsze wiedzieć.

Twoja prababka ma w żyłach magiczną krew, podobnie jak twoja babka, twoja mama i

ty. A teraz... teraz ty wiesz.- Ostatnie słowa powiedział cicho, delikatnie. Jakby układał

ostatni kawałek łamigłówki.

Gillian przeszła ochota do śmiechu. Kręciło jej się w głowie, jakby nagle stanęła nad

background image

urwiskiem i spojrzała w przepaść.

-Ja. też mam magiczną krew.

-Nie bój się. Powiedz to. Jesteś czarownica.

-Aniele...- Serce waliło jej jak młotem, powoli i mocno.- Proszę cię... nic z tego nie

rozumieniem. I. nie jestem czarownicą.

-Nie, jeszcze nie, ale już wykazujesz pewne oznaki. Pamiętasz lustro w łazience? -

Ja.

-I okno w stołówce. Pytałaś, czy to ja. Nie, to byłaś ty. Byłaś wściekła, żyłaś mocy, choć nie

zdawałaś sobie z tego sprawy. -O Boże- szepnęła.

-Ta moc bywa przerażająca. Jeśli nie wiesz, jak się nią posługiwać, wyrządzi wiele szkód.

Innym, ale i samej czarownicy. Nie rozumiesz, mała? Popatrz na twoją matkę. -Co z nią?

-Jest czarownicą. Zabłąkaną. Jak ty. Ma moc, ale nie umie się nią posługiwać, nie rozumie jej

i to ją przeraża. Kiedy zaczęły się wizje.

-Wizje?- Gillian wyprostowała się gwałtownie. Nagle dostała olśnienia, zrozumiała ostatnich

pięć lat swego życia.

-Owszem.- W fioletowych oczach Anioła czaił się mrok.- Halucynacje były najpierw, alkohol

dopiero później. To były wizje, sceny, które się dopiero zdarzą albo mogą zdarzyć, albo

zdarzyły dawno temu. Ale ona nie zdawała sobie z tego sprawy.

-O Boże. Boże.- Gillian dygotała na całym ciele. Miała łzy w oczach.- Więc to tak. Tak.

Musimy jej pomóc, musimy jej powiedzieć.

-Owszem, ale najpierw musimy załatwić twoją sprawę. Zresztą to nie jest coś, co można tak

po prostu powiedzieć, tym sposobem wyrządzimy więcej szkody niż pożytku.

-Tak, tak, masz rację.- Mrugała szybko. Usiłowała się uspokoić, pomyśleć.

-Zresztą, przynajmniej chwilowo, jest w bardzo dobrej formie. Trochę przygnębiona, ale

stabilna. Może poczekać kilka dni. Tanya nie.

-Tanya?- Gillian niemal zapomniała, od czego się zaczęło.- Ach, tak, Tanya i David. -

Poradzisz sobie z nią, teraz, gdy już wiesz, kim jesteś.

-Tak. Dobrze.- Gillian zwilżyła usta językiem.- Myślisz, że tata wróci, kiedy mama już się za

wszystkim upora?

-Myślę, że to bardzo możliwe. Posłuchaj mnie wreszcie. śeby unieszkodliwić Tanyę. -

Aniele... - Znów ogarnął ją lęk.- Słuchaj, czarownice są chyba złe? Czy ty to... pochwalasz?

Złapał się za złotą głowę.

-Czy gdybym to potępiał, siedziałabym tutaj i ci pomagał?

Zachciało jej się śmiać. To takie nieprawdopodobne- złota aura i słowa cedzone przez zęby.

background image

Myśli kłębiły się w głowie.

Mówiła powoli, z wahaniem.

-Czy zjawiłeś się, żeby pomóc mi się z tym uporać?

Podniósł głowię i spojrzał na nią tymi nieziemskimi oczami.

-A jak myślisz?

Gillian pomyślała, że świat nie jest taki, taki sobie wyobrażała. Anioły też nie.

Następnego ranka przeglądała się w lustrze. Nabrała tego zwyczaju, odkąd Anioł namówił ją

Na zmianę fryzury- chciała się napatrzeć na nową siebie. A teraz chciała zobaczyć Gillian

czarownicę.

Pozornie nic się nie zmieniło. Ale teraz, gdy wiedziała, dostrzegała rzeczy, które przedtem

umykały jej uwadze. Coś w oczach- jakby przebłysk starożytnej wiedzy. Coś elfiego w

twarzy.

-Nie gap się już, jedziemy na zakupy- mruknął Anioł ze złotego obłoku. -

Dobrze- odparła poważnie. I usiłowała poruszyć nosem.

Wzięła kluczki od samochodu matki i ubrała się ciepło. Było zimno, świat przykrywała

świeża warstwa śniegu. Powietrze wypełniło jej płuca jak magiczny eliksir.

Ale ze mnie czarownica. Usiadła za kierownicom. Dokądjedziemy? Do Hughton?

O nie. Takich rzeczy nie dostaniesz w centrum handlowy. Na północ. Do Woodbridge.

Usiłowała sobie przypomnieć. Woodbridge. Małe miasteczko, jak Somerset. Na pewno już

kiedyś tam była. Jedziemy do Woodbridge na zakupy, żeby załatwić sprawę Tanyi? Jedź,

Ważko. Główna ulica Woodbride prowadziła na rynek pełen kolorowych choinek. W

witrynach sklepowych migotały lampki. Jak na pocztówce. Dobrze. Tu zaparkuj.

Gillian słuchała jego poleceń i oto weszła do staroświeckiego sklepu; nawet deski podłogi

skrzypiały jakoś tak wiekowo. Miała dziwne wrażenie, że czas się cofnął o dobrych

pięćdziesiąt lat. Półki wzdłuż ciasnych alejek uginały się od towarów. Powietrze przesycał

zapach pleśni. Zadumana łakomie wpatrywała się w słój cukierków.

Idź na zaplecze, otwórz drzwi i przejdź do tylniego pomieszczenia.

Nieśmiała otworzyła skrzypiące drzwi i zajrzała do ciemnego pokoju Kolejny sklep. O

Jeszcze dziwniejszym zapachu, trochę lekarstw a trochę smakowitym. Panował tu półmrok. -

Dzień dobry?- zaczęła pod wpływem Anioła. I wtedy zobaczyła ruch za ladą. Siedziała tam

dziewczyn, na oko dziewiętnastoletnia. Miała ciemne włosy i fascynującą twarz,

zwyczajną, jeśli chodzi o kształt i rysy, ale jej spojrzenie było wyjątkowo intensywne i

bystre.

-Mogę się rozejrzeć?- zapytała Gillian, znowu pod dyktando Anioła.

background image

-Proszę bardzo- odpowiedział dziewczyna. - Mam na imię Meluzyna

Obserwowała z nieskrywaną ciekawością, jak Gillian myszkuje wśród półek z taką miną,

Jakby wiedziała, czego szuka. Otaczały j ą dziwne, obce przedmioty- kamienie, zioła,

kolorowe świece. Nie ma. Anioł był zrezygnowany. Musisz ją poprosić.

-Przepraszam.- Gillian podeszła do kontuaru.- Macie smoczą krew? Aktywną?

Wyraz twarzy dziewczyny zmienił się diametralnie Spojrzała ostro.

-Zupełnie nie wiem, o czym mówisz- odparła.- I dlaczego pytasz.

Gillian poczuła gęsią skórkę. Nagle wiedziała, że znalazła się w niebezpieczeństwie.

background image

Rozdział 11

Anioł był spięty, ale spokojny.

Weź długopis z lady, czarny, tak. A teraz... wyluzuj. Odpręż się, a ja się wszystkim zajmę.

Posłuchała go. Nawet gdyby chciała, nie zdołałaby opisać słowami tego, co się działo. Mogła

tylko patrzeć, z przerażeniem i fascynacją, jak jej własna dłoń rysuje coś na fakturze.

Poruszała się szybko, kreśliła jakieś kształty. Niestety w długopisie wyczerpał się atrament,

bo Gillian widziała tylko blade linie. Pokaż jej kalkę.

Gillian zdjęła pierwszy arkusik, a pod spodem, na kalce był kwiat- czarna

dalia. Co to jest? Znak rozpoznawczy. Bez tego nie sprzedadzą nam tego, czego

potrzebujemy. Meluzyna popatrzyła na nią inaczej. Z zainteresowaniem i

zdumieniem. -Jedność- powiedziała.- Zaintrygowałaś mnie, gdy tylko weszłaś.

Masz wygląd... Ale nigdy cię tu nie widziałam. Sprowadziłaś się tu niedawno?

Powiedz: jedność. To takie ich powitanie. I powiedz, że jesteś tylko przejazdem. Czy

to czarownica? Czy są tu inne? I dlaczego mam kłamać... Budzisz jej podejrzenia!

Rzeczywiście, dziewczyna przyglądała jej się dziwnie. Jakby chciała usłyszeć, co

mówią. Gillian się zaniepokoiła.

-Jedność. Nie, jestem tu tylko przejazdem- odparła pospiesznie.- Potrzebuję smoczej krwi-

recytowała za Aniołem- i dwie figurki. Kobiece. Macie proszek Selkata? Meluzyna się

uspokoiła.

-Należysz do Kręgu Północy- stwierdziła raczej, niż zapytała.

Cooo? Co to jest Krąg Północy? I dlaczego już mnie nie lubi?

To taka organizacja czarownic. Klub. W którym zajmują się takimi czarami, jakie są nam

teraz potrzebne. Aha. Czyli czarną magią.

Potężną magią. Niezbędną w twoim wypadku.

Meluzyna odsunęła krzesło. Przez chwilę Gillian się zastanawiała, czemu nie wstaje, ale

zaraz zrozumiała. Meluzyna siedziała na wózku inwalidzkim. Nie miała nogi poniżej kolana.

Co wcale nie wpłynęło na jej zwinność. Już po chwili wróciła z kilkoma paczuszkami na

kolanach. Z pudełka na ladzie wyjęła dwie laleczki z bladoróżowego włosku. W paczuszkach

było coś, co wyglądało jak ciemnoczerwona kreda i zielonkawy proszek.

Nie podniosła głowy, gdy Gillian płaciła za zakupy, i ta poczuła się zlekceważona. -Jedność-

powiedziała grzecznie, chowając portfel i sprawunki. Uznała, ze skoro mówi się to na

background image

powitanie, można i na pożegnanie. Meluzyna

popatrzyła na nią ze zdziwieniem.

-Odejdź i wróć- powiedziała powoli. Zabrzmiało to niemal jak zaproszenie. No,

to już sama nie wiem. Powiedz to samo i spadaj stąd mała.

Wyszła na dwór i rozejrzała się po miasteczku. Czarownice z Woodbridge. Czyżby były

wszędzie? Mleczarnię i sklepy żelazny tez przejęły?

Jesteś bliżej prawdy, niż ci się wydaje, ale teraz nie mamy na to czasu. Musisz rzucić

zaklęcie. Gillian jeszcze raz popatrzyła na rynek pełen choinek. Stoi na tu w środku dnia,

z torbą pełną magicznych ingrediencji. Pokręciła głową i wróciła do samochodu.

Zamknęła za sobą drzwi na klucz, usiadła na łóżku i rozłożyła czarodziejskie przybory.

Plastikowe woreczki proszkiem, kamieniem, laleczki i włosy ze szczotki, które zabrała

wczoraj z imprezy u Macona.

Dwa czy trzy jasne loki Kim. Trzy czy cztery lśniące ciemne pasma Tanyi.

-Nie musisz mi mówić, do czego służą- stwierdziła, patrząc w powietrze.- To wudu, tak?

-Mądra dziewczynka.- Anioł się zmaterializował.- Dzięki włosom laleczki będą

personifikacją dziewcząt. Połączą się magicznie z tymi, które uosabiają. Owiń je włosami i

powiedz na głos ich imiona. Gillian nawet nie drgnęła.

-Posłuchaj, kiedy zabierałam te włosy ze szczotki, nie miałam pojęcia, czemu to robię. Ale

kiedy zobaczyłam te laleczki. Zrozumiałam. I reakcje Meluzyny. -Nie ma pojęcia, z czym

walczysz. Nie zawracaj sobie nią głową.

-Ja po prostu chcę załatwić wszystko jak należy, rozumiesz?- Zacisnęła dłonie na kolanach i

spojrzała na niego.- Nigdy nie chciałam, żeby komukolwiek stała się krzywda... To znaczy,

owszem miałam takie. no, wizje, jak wielka stopa rozgniata nauczyciela matematyki. Ale tak

naprawdę nie chcę nikogo skrzywdzić.

Anioł nie tracił cierpliwości.

-A kto powiedział, że skrzywdzisz?

- A po co to wszystko?

-Zrobisz, co będziesz chciała. Gillian, Ważko, ta magia ukształtuje cię jako czarownicę,

ukierunkuje twoje działania. Ale to od ciebie zależy, co spotka Tanyę i Kim. Nie musisz robić

im krzywdy, musisz je tylko powstrzymać.

-Nie dopuścić, żeby zrobiły to, co planują.- Gillian myślała na głos.- Tanya chce napisać te

listy, Kim ma rozpuszczać plotki.

background image

-A jeśli Tanya ni będzie mogła pisać? A Kim mówić? To byłaby... dla nich nauczka.- Choć

na twarzy Anioła malowała się powaga, w jego oczach zabłysły złośliwe iskierki. Gillian

zagryzła usta.

-Kim chybaby umarła, gdyby nie mogła mówić!

-Och, na pewno przeżyje.- Teraz i ona się roześmiała.- Więc gdyby miała ostre zapalenie

gardła. A Tanya chorą rękę... Sparaliżowaną...

Gillian spoważniała. -Nie,

nie sparaliżowaną.

-Chwilowo. Nawet nie to? No dobrze, więc co innego, co nie pozwoli jej utrzymać pióra.

Może wysypka?

-Wysypka?

-No. Infekcja. Musiałaby mieć zabandażowaną rękę i nie mogłaby pisać. Mięlibyśmy trochę

czasu, póki nie wymyślimy czegoś innego.

-Wysypka... Tak, to się może udać. To dobry pomysł.- Gillian głęboko zaczerpnęła powietrza

i spojrzała na przedmioty leżące na narzucie- No dobra, mów, co mam robić.

Anioł mówił. Owinęła laleczki włosami i na głos wypowiedziała ich imiona. Natarła

Sproszkowaną smoczą krwią, czerwoną kredopodobną substancją. Następnie nasypała

odrobinę zielonego proszku Selkaeta na rękę jednej i gardło drugiej.

-A teraz. niechaj spłynie na mnie moc słów Hekate. Nie ja je wypowiadam, nie ja je

powtarzam; mów je Hekate. Kim jest Hekate? Posłała to pytanie bezgłośnie z obawy, że

jeśli je wypowie na głos popsuje zaklęcie.

Cicho bądź. Skoncentruj się. Weź laleczkę Tanyi i pomyśl o bakterii Streptococcus

pyogenes, od której dostanie wysypki. Wyobraź to sobie. Zobacz jej rękę.

Odprawianie czarów sprawiło jej dziwną satysfakcje, nie mogła temu zaprzeczyć.

Wyobraziła sobie smukła, śniadą dłoń Tanyi, jak zawisa nad kartką papieru, by napisać list,

który zniszczy przyszłość Davida. Wyobraziła sobie swędzącą czerwoną wysypkę, jak

Tanya drapie się nerwowo. Czerwone plany na skórze. I swędzenie coraz mocniejsze i

mocniejsze.

Ej, to jest fajne!

Potem przyszła kolej Kim. Skończyła, włożyła obie laleczki do pudełka po butach i wsunęła

pod łóżko. Wstała zarumieniona i dumna.

-Już? Jak mi poszło?

-Świetnie. Teraz jesteś czarownicą, jak się patrzy. A przy okazji: Hekate to królowa

czarownic.

background image

Starożytna władczyni. Dla ciebie jest kimś wyjątkowym- w prostej linii pochodzisz od jej

córki Hellewise.

-Naprawdę?- Gillian się wyprostowała. Miała wrażenie, że czuje w sobie moc, iskry energii,

jakby mogła kształtować świat według własnej woli. Jakby promieniała. - Naprawdę?

-Twoja prababka Elspeth pochodziła z rodu Harman, Kobiet Ognia, córek Hellewise. Edgith,

starsza siostra Elspeth, została wielką przywódczynią czarownic.

Jak mogła kiedykolwiek pomyśleć, że jest zwyczajna? Z takimi faktami się nie dyskutuje.

Pochodzi z rodu wielkich czarownic. Należy do dynastii. Jest wyjątkowa. Poczuła w sobie

moc. Wieczorem zadzwonił ojciec. Pytał, co słychać, i zapewnił, że ją kocha. Gillian chciała

się tylko dowiedzieć, czy na Gwiazdkę wróci do domu. -Oczywiście, że tak. Kocham cię. -Ja

ciebie też. Ale nie była zadowolona, kiedy się rozłączyła.

Aniele, musimy się zastanowić, jak to wszystko załatwić. Może mogę rzucić na niego jakiś

czar? Pomyślę o tym.

Następnego dnia radośnie szła do szkoły. Rozejrzała się w poszukiwania kogoś, z kim

mogłaby pogadać. Zobaczyła rudą czuprynę J.Z. Modelki i podeszła się przywitać.

-Co tam, J.Z? J.Z spojrzała na nią zielononiebieskimi oczami zrównała się z nią.

-Słyszałaś o Tanyi?

Na chwilę serce Gillian przestało bić.

-Nie- odparła. Szczerze.

-Ma straszną infekcje czy wysypkę, jakby pokrzywkę. Podobno drapie się jak szalona.- Jak

zwykle J.Z. mówiła. Ale Gillian wydawało się, że w jej pustym wzroku widzi iskrę

zadowolenia. Spojrzała na nią ostro. -No to pech.

-Pech.- J.Z. uśmiechnęła się pod nosem.

-Oby nikt inny się od niej nie zaraził.-Liczyła, że może dowie się czegoś o Kim.

Ale J.Z. odparła tylko:

-No cóż, David na pewno nie.-I odeszła.

Ona nie lubi Tanyi.

Mnóstwo ludzi nie lubi Tanyi.

Dziwne. Wydawało mi się, że jest popularna i wszyscy ją lubią. Teraz widzę, że raczej się jej

boją. No właśnie. Mogą cię nienawidzić, pod warunkiem jednakże, że się boją. Widzisz,

wyrządziłaś światu przysługę, usuwając Tanyę ze sceny.

Na biologii okazało się, że Kim nie przyszła do szkoły i nie zjawi się na treningu

gimnastycznym. Miała infekcje gardła i nie mogła mówić. Nikt się tym nie przejął.

Popularność oznacza także, że wszyscy się cieszą, kiedy spotyka cię coś złego.

background image

Świat jest brutalny, mała. Anioł zachichotał.

Gillian się uśmiechnęła.

Uratowała Davida. Czuła się cudownie ze świadomością że potrafiła go ochronić, zadbać o

niego. Co prawda nie była dumna z tego, co zrobiła. Kupił wypracowanie i przedstawił jako

swoją pracę- kiepska sprawa. Taka. Tandeta, Ale myślę, że tego żałuje. I nie jest z tego

dumny. Może to jeszcze naprawi. Może napisze nową pracę i wytłumaczy wszystko w szkole?

Co ty na to? Co? Tak, tak. Super. Bo czasami przeprosiny nie wystarcza. Trzeba coś zrobić.

Aniele? Aniele? Jestem. Pomyśl o następnej lekcji. I o mocy. Wiesz, że istniej zaklęcie, które

przyciąga pieniądze? Naprawdę? To się robi coraz ciekawsze. To znaczy, nie zależy mi na

pieniądzach, ale chciałabym mieć samochód.

Tego wieczoru leżała w łóżku z podkulonymi nogami i dumała, jaka z niej szczęściara.

Anioł gdzieś zniknął; nie widziała go ani nie słyszała. Za to o nim myślała.

Tyle jej dał- tyle nowych rzeczy przed nią odkrył. Jaka inna dziewczyna miała dwóch

fantastycznych facetów i nie musi się obawiać, ze jednego z nich zdradza? Lub, że drugi

będzie zazdrosny? Jaka inna dziewczyna ma dwie miłości jednocześnie i nie robi niczego

złego? Bo tak teraz myślała o Aniele, jako o swojej miłości. Nie był już światłem ani

przerażająco piękną istotą o dźwięcznym głosie. Był niemal normalny, tylko nieziemsko

przystojny, szalenie dowcipny i nadprzyrodzony. Odkąd dowiedziała się, że i ona ma moc,

nie wydawał się już taki niesamowity.

No i ją rozumiał. Nikt nigdy nie poznał jej tak dobrze jak on. Znał jej najskrytsze tajemnice i

Najgłębiej skrywane obawy O i mimo to ją kochał. Czuła jego miłość, ilekroć się do niej

odzywał, ile kroć się pojawiał i patrzył na nią pięknymi oczami.

Ja też go kocham, pomyślała. Spokojnie. To co innego niż uczucie do Davida. W pewnym

sensie ta miłość była potężniejsza, bo nikt nigdy nie będzie tak blisko niej Anioł- ale nie było

to fizyczne uczucie. Anioł był jej częścią i żaden człowiek nie mógł się z tym równać. Ich

związek rozwijał się na innej płaszczyźnie niż ludzka. Był jedyny w swoim rodzaju.

-Bingo, siostro!- Koło łóżka pojawiła się jasność.

–Gdzie byłeś?

-Chciałem zobaczyć, jak się miewają Tanya i Kim. Tanya ma rękę zabandażowaną o barku

po czubki palców i nawet nie myśli o pisaniu czegokolwiek. Kim wcina lody i jęczy.

Bezgłośnie. -Super.- Gillian odczuła satysfakcję. Niedobrze; nie powinna się cieszyć z

cudzego cierpienia. Przed Aniołem nie mogła tego ukryć, a dziewczyny sobie na to zasłużyły.

Pożałują, że zadarły z Gillian Lennox.

background image

-Ale musimy pomyśleć o rozwiązaniu tego problemu raz na zawsze- mruknęła.- I

zastanowić się, co zrobić z rodzicami.

-Cały czas nad tym pracuję.- Anioł przyglądał się jej z rozmarzeniem.

-Co?

-Nic, nic, tylko patrzę. Dzisiaj wyglądasz wyjątkowo pięknie, co jest absurdalne, zważywszy

że masz na sobie piżamę w misie. Serce Gillian zabiło szybciej. Opuściła wzrok.

-To są akurat kotki. Ale misie lubię najbardziej.- Podniosła głowę i uśmiechnęła się złośliwe.-

Wiesz, idę o zakład, ze mogłabym wylansować w szkole modę na misie. Jeśli ma się jaja,

można zrobić wszystko.

-Ty możesz wszystko, to pewne. Dobranoc, ślicznotko.

-Głupol. Przestań.- Machnęła ręką, ale kiedy się kładła, na jej policzkach ciągle widniał

rumieniec. Była szczęśliwa. Piękna. Potężna. Wyjątkowa.

-Słyszałaś Słyszałaś Tanyi?- Amanda Cheerleaderka podeszła do niej podczas przerwy

obiadowej następnego dnia. Stał w łazience.

Gillian przyglądała się swojemu odbiciu. Jeszcze muśnięcie grzebieniem. Super. Jeszcze

trochę szminki. Tego dnia olśniewała. Ciemne oczy i czerwone usta. Śmiać się czy dąsać?

Wydęła wargi i mruknęła pod nosem; -Już dawno.

-Nie, nie, wydarzyło się coś nowego. Doszło do komplikacji.

Gillian przestała się malować. -Jakich znowu komplikacji?

-Nie wiem. Chyba ma gorączkę. I całe ramię zrobiło się fioletowe.

Aniele? Fioletowe?

Cóż, moim zdaniem tylko lila. Wyluzuj, mała. Gorączka to normalna reakcja przy infekcji.

Ale. Popatrz na Amanda. Nie jest zbytnio przejęta.

Nie, bo pewnie wie, że Tanya flirtowała z jej chłopakiem. Albo ma inne powody, żeby jej

nie lubić. Ale nie chcę, żeby Tanyi naprawdę coś się stało. Nie chcesz? Powiedz szczerze.

Nie, nie chcę, żeby stało się jej coś naprawdę złego. Rozumiesz? Naprawdę złego. złego tyle.

Nie wydaje mi się, żeby miała paść trupem. Anioł zachowywał anielską cierpliwość.

No dobrze. Dobrze. Gillian trochę się speszyła, że narobiła tyle zamieszania, a jednocześnie

Chciała osobiście sprawdzić co jest Tanyi. Zaraz jednak zdusiła te myśl w zarodku. Tanya ma

dokładnie to, na co zasłużyła. To tylko wysypka. Niby co jej może grozić? Zresztą Anioł się

wszystkim zajmie. Ufa mu. Musnęła usta szminką i uśmiechnęła się do swojego odbicia.

Niezła z niej czarownica. Na szóstej lekcji roznoszono pocztę cukierkową- cukierki z wstążką

i liścikiem, które posyłało się wybranej osobie.

background image

Gillian dostał ich tyle, że wszyscy się śmiali, a Seth Pyles pstryknął zdjęcie do

pamiątkowego albumu. Po lekcjach razem z Dawidem przeglądała stertę wiadomości. David

czytał liściki, łypał groźnie i udawał, że jest zazdrosny.

-Zadowolona?- zapytał Anioł po południu. Matka Davida zaprzęgła go do świątecznych

porządków, więc Gillian siedziała sama, a raczej z Aniołem. Układała skarpetki i nuciła

kolędy pod nosem.

-Nie wiesz?

-No wiesz, tak hałasujesz, ze nie mogę się zorientować. Jeden zadowolona?

Podniosła głowę.

-Oczywiście. Jeszcze tylko ta sprawa z rodzicami.

-Popularność jest taka, jak sobie wyobrażałaś?

-No cóż... - Zamyśliła się.- Jest trochę inaczej. Nie jest tak cudownie, jak sobie wyobrażałam.

No, ale ja

tez jestem inna, niż sobie wyobrażałam.

-Jesteś czarownicą. Chcesz czegoś więcej niż cukierków i imprez.

Spojrzała na niego ciekawie.

-Co chcesz przez to powiedzieć? że mam czarować?

-Chce powiedzieć, ze bycie czarownicą to coś więcej niż wymawianie zaklęć. Pokaże ci, jeśli

mi ufasz.

background image

Rozdział 12

Tak - powiedziała po prostu. Jej serce biło coraz szybciej, ale raczej z ekscytacji niż strachu.

Anioł miał

bardzo tajemniczy wyraz twarzy.

Zapatrzył się w dal i zapytał:

-Czy miałaś kiedyś wrażenie, ze rzeczywistość cię trochę przerasta? -Odkąd cię

poznałam? Bez przerwy?- odparła złośliwe. Uśmiechnął się.

-Nie, wcześniej. Ktoś kiedyś napisał, że każdy z nas nosi w sobie nielotny sekret. Tęsknotę za

dalekim krajem, za światem, którego nie znamy. Wszyscy pragniemy pokonać przepaść

między jawą a snem. Połączyć się z częścią wszechświata, od której jesteśmy odcięci..

Gillian wyprostowała się gwałtownie.

-Tak. Jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś tak pięknie to ujął. Ta przepaść.. Czujesz, ze jest coś

jeszcze, gdzieś tam, a ty nie masz do tego dostępu. Myślałam, że to się zmieni, kiedy

zaprzyjaźnię się z najpopularniejszymi ludźmi ze szkoły, ale nie, to nie to.

-Czujesz, że świat skrywa przed tobą wielki sekret, i chcesz go poznać.

-tak, tak!- Przyglądała mu się zafascynowana- Czy to ma coś wspólnego z magią? Chcesz

powiedzieć, że to czuje, bo to prawda. Bo dla mnie naprawdę istne inny świat.

-E tam.- Anioł machnął ręką.- Wszyscy to czują. To nic nie znaczy.

Gillian spochmurniała.

-Jak to?

-Dla zwykłych ludzi to nic. Nie ma sekretnego miejsca na ziemi. Jeśli chodzi o ciebie.. To

nie to, co myślisz.

To nie wyższa forma realności. To świat równie prawdziwy jak te wzgórza. Równie

rzeczywisty ja ta dziewczyna, Meluzyna w Woodbridge. I to właśnie jest woje

miejsce. Świat, w którym powitają cię z otwartymi ramionami. Jej serce biło

szaleńczo.

-Gdzie to jest?

-To świat nocy.

Ze wzgórza spływały szaroniebieskie cienie. Gillian jechała w półmroku, zamierzała na

wschód.

background image

-Jeszcze raz- poprosiła, choć Anioł się nie ukazał. Tylko po jej prawej stronie lekko zadrżało

powietrze, zasnuło się mgiełką, i tyle.- Czyli istnieją nie tylko czarownice.

-Skądże. Czarownice to tylko jedna z wielu ras, jest mnóstwo stworzeń nocy. Wszystkie,

które z nasz i z baśni.

-Istnieją naprawdę? I mieszkają wśród ludzi od zawsze?

-Tak. Ale to nic trudnego, wyglądają jak ludzie, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Tak ja ty.

-Ależ ja jestem człowiekiem. człowiekiem dużym stopniu. Owszem moja prababka jest

czarownicą, ale wyszła za człowieka, podobnie jak moja babka i mama. Więc jestem

mieszańcem.

-Dla nich to nieważne. Masz magiczną krew, to nie podlega dyskusji. Uwierz mi, powitają cię

z otwartymi ramionami.

-No i mam ciebie- dodała radośnie.- Zwykle ludzie nie mają niewidzialnych

pomocników? -Hm.-Anioł stał się bardziej widoczny. Miał ponurą minę.- Nie mów im o

mnie. Nie pytaj, dlaczego, nie mogę ci powiedzieć. Ale będę ci towarzyszył, jak zawsze.

Powiem ci, co masz mówić. Nie martw się, wszystko będzie dobrze.

Wcale się nie martwiła. Upajała ją tajemniczość i magia, i zakazana ekscytacja. Cały świat

wydawał się obcy i czarodziejski.

Nawet śnieg wyglądał inaczej, niebieskawy, prawie fosforyzujący. Gillian mijała pola i oto

nad pagórkiem pojawiła się srebrna poświata, a tuż za nią księżyc w pełni.

Czary, pomyślała. Świat realny został w tyle, a ona zanurzyła się w magicznym świecie,

gdzie wszystko, dosłownie wszystko, było możliwe.

Nie zdziwiłby się, gdyby Anioł kazał jej zjechać na zasypaną śniegiem polanę i szukać

magicznego kręgu. On jednak wskazał zjazd do małego miasteczka. -Gdzie jesteśmy?

-Sterback. Dziura zabita dechami, nie licząc miejsca, do którego jedziemy. Zatrzymaj się.

Byli przed nijakim budynkiem, chyba wiktoriańskim, ale niewiele zostało z jego oryginalnej

urody. Gillian wysiadła, spojrzała na poświatę księżyca w oknach. Może to pensjonat. Stał na

uboczu, z dala od cichego miasteczka. Powiał wiatr. Zadrżała. Chyba nikogo nie ma w domu.

Podjedź do drzwi. Głos Anioła jak zawsze ją uspokajał.

Na drzwiach nie było tabliczki, niczego co sugerowałoby, że to hotel. Ale przez witraż nad

drzwiami sączyło się mdłe światło. Zobaczyła wzór. Kwiat. Czarny irys.

Tak się nazywa to miejsce- Czarny Irys. To klub... Jego dalsze słowa zagłuszyła eksplozja.

Tak się przynajmniej wydawało. W pierwszej chwili nie wiedziała co się dzieje, zobaczyła

tylko ciemny kształt, usłyszała ogłuszający jazgot- i mało brakowało, a spadłaby z werandy.

background image

Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że ten jazgot to szczekanie. Pies na łańcuchu miotał się

i warczał, toczył pianę z pyska i usiłował ją dopaść.

Ja się tym zajmę. Anioł powiedział to ponuro i nagle poczuła lodowaty powiew. Pies padł jak

rażonu prądem. Przewrócił ślepiami.

Znowu zapanowała cisza. Gillian oddychała ciężko, czuła, jak w jej krwi buzuje adrenalina.

Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, za jej plecami otworzyły się drzwi.

Z ciemnego wnętrza wyjrzała twarz. Gillian nie rozróżniała rysów, widziała tylko błysk w

oku. -Ktoś ty?- Pytanie było powolne, wrogie.- Czego chcesz? Gillian posłusznie powtarzała

za Aniołem: -Jestem Gillian z rodu Harman. Chcę wejść. Zimno mi. -Z klanu Harman?

-Jestem kobietą ognia, córką Hellewise, i jeśli mnie nie wpuścisz, głupi wilkołaku, potraktuje

cię jak kuzyna.- Wskazała leżącego psa. Wilkołak? Aniele, to jest wilkołak? Mówiłem ci.

Wszystkie baśniowe istoty. Gillian się zaniepokoiła. Nie widziała, dlaczego przeć była z

Aniołem, ale żołądek ściskał się coraz boleśniej.

Drzwi uchyliły się powoli. Weszła do mrocznego holu, a drzwi zatrzasnęły się z hukiem. -Nie

znam cię- mówił mężczyzna.- Myślałem, ze to ludzka zaraza. -Wybaczam ci- mruknęła i

zgodnie z poleceniem Anioła zdjęła rękawiczki.- Na dole? Skinął lekko głową. Poszła w

stronę schodów. I usłyszała muzykę.

Czuła się tak, jakby schodziła w głąb ziemi. Piwnica znajdowała się głębiej niż zazwyczaj.

Zazwyczaj było o wiele większa. Odnosiło się wrażenie, że na dole mieścił się cały odrębny

świat. Nie było tu okien i niewiele więcej światła niż na górze. Dom był stary, to pewne,

odgadła to po staroświeckim wzorze posadzki i zapachu pleśni. A dokoła było pełno ludzi.

Siedzieli w fotelach pod ścianami, tłoczyli się przy stołach bilardowych, przy automatach do

gry i niewielkim barze. Ruszyła w tamtą stronę. Czuła na sobie mnóstwo spojrzeń.

Miała wrażenie, ze jest taka mała, gdy siadała na wysokim barowym stołki. Oparła łokcie na

kontuarze i usiłowała opanować rozszalałe serce.

Facet za barem się odwrócił. Miał dwadzieścia parę lat. Podszedł bliżej i wtedy zobaczyła go

dokładniej. To był szok. W jego twarzy cos było. Nie był brzydki ani zabójczo przystojny.

Może to magiczna cząstka jej duszy wychwytywała ciemne wibracje, ale czuła, ze coś jest z

nim nie tak. Emanował złem. W porównaniu z nim Tanya była niewinna jak ogród zalany

słońcem. Wzdrygnęła się odruchowo. Widział to.

-Jesteś nowa- zagaił. Mrok i zimno się nasiliły. Zrozumiała, że rozkoszuje się jej strachem.-

Skąd? Anioł jej podpowiadał:

-jestem z klanu Harmanów- powtórzyła najspokojniej jak umiała.- I masz rację, jestem nowa.

Dobrze, mała. Nie daj się zastraszyć. Zaraz mu powiesz kim jesteś i... Zaraz, Anioł. Daj mi

background image

się... uspokoić. Bo tak naprawdę była kłębkiem nerwów. Niepokój, który pojawił się, kiedy tu

weszła, osiągnął apogeum. Ten klub jest... Szukała odpowiednich słów. Straszny Zły. Groźny.

I dotarło do niej coś jeszcze. Do tej chwili nie widziała wyraźnie twarzy pozostałych gości,

czasami tylko błysnęły oczy i zęby.

Ale teraz. Otaczali ją. Przywodzili na myśl rekiny, poruszali się niby bez celu, a przecież

świadomie. Stali za nią- czuła to, siadali obok. I tedy zobaczyła ich twarze.

Zimne, mroczne, złe. Wręcz diabolicznie złe. Ci ludzie są zdolni do wszystkiego i sprawia im

to przyjemność. Widziała błyszczące oczy. Niektóre lśniły jak zwierzęce ślepia w nocy.

Uśmiechali się i pokazywali zęby. Długie, wąskie kły. Istoty z baśni.

Wpadła w panikę. I w tej chwili poczuła na łokciu silną dłoń. -

Przejdziemy się?- powiedział nieznajomy.

Potem wszystko zlało się w jedno. Anioł krzyczał, ale nie słyszała go, ogłuszona biciem

serca. Ręce nie ustępowały, odciągały ją od baru. Diaboliczne twarze rozstępowały się za

znaczącym uśmiechem.

-Dobrej zabawy! - zawołał ktoś za nią.

Ktoś ciągnął Gillian schodami w górę, na zewnątrz. Zimne powietrze ją otrzeźwiło. Chciała

się wyswobodzić z żelaznego uścisku. Na darmo.

Stała na śniegu, z dala od domu. Na ulicy nikogo nie było.

-To twój samochód?

Ręce poluzowały uścisk. Szarpnęła się po raz ostatni i odwróciła.

Blask księżyca odbijał się na śniegu i sprawiał, że biały puch mienił się jak satyna. Cienie

ścieliły się granatowymi plamami.

Okazało się, że wyprowadził ją chłopak niewiele os niej starszy. Wysoki, szczupły, elegancki.

Miał jasne włosy i lekko skośne oczy. Coś w jego postawie przywodziło na myśl

rozleniwienie drapieżnika.

Ale jago twarz nie była zła, nie tak, jak tamte. Był ponury, może trochę przerażający, ale nie

zły.

-Posłuchaj- mówił szybko, urywanym głosem, zdecydowanym, nie złym.- Nie wiem, kim

jesteś i jak cię się udało tam wejść, ale lepiej wracaj do domu i to już. Nie wiem, kim jesteś,

ale na pewno nie należysz do klanu Harmanów.

-Skąd wiesz?- zapytała, zanim Anioł podsunął właściwą odpowiedź.

-Bo jestem ich krewnym. Nazywam się Ash Redfern. Nic ci to nie mówi, prawda? Gdybyś

była z klanu, wiedziałabyś, że jesteśmy spokrewnieni.

background image

Właśnie, że należysz do klanu Harmanów. Jesteś czarownicą! Anioł był wściekły. Powiedz

mu to! Powiedz!

Blondyn nie dał jej dojść do słowa:

-Jeśli nabiorą pewności, pożrą cię żywcem. Nie są tak. Tolerancyjni wobec ludzi jak ja.

Więc dobrze ci radzę, wsiadaj do samochodu, uciekaj i nigdy tu nie wracaj. Jesteś zagubioną

czarownicą! Powiedz mu!

-A skąd u ciebie tyle tolerancji?- zapytała wpatrzona w chłopaka. Jego oczy. Wcześniej

wydawały jej się, że są bursztynowe, teraz mieniły się szmaragdowo.

Spojrzał na nią z ukosa. I uśmiechnął się. Leniwie, ale i bardzo smutno.

-W lecie poznałem dziewczynę- powiedział cicho, jakby to wszystko tłumaczyło.

Wskazał głową jej samochód.

-Uciekaj. I nie wracaj. Jestem tu przejazdem, następnym razem ci nie pomogę.

Nie wsiadaj! Nie! Powiedz mu! Powiedz, że jesteś czarownicą z Kręgu Północy!

Po raz pierwszy Gillian świadomie zlekceważyła słowa Anioła. Drżącą ręką otworzyła drzwi

i jeszcze raz spojrzała na chłopaka. Na Asha. -Dziękuję.

-Cześć.- Pomachał jej i długo patrzył za znikającym samochodem.

Zawracaj! I to już! Tam jest twoje miejsce, tak samo jak ich! Jesteś jedną z nich! Nie mogą ci

tego zabronić! Zawracaj!

-Przestań!- powiedziała na głos.-Nie mogę! Nie rozumiesz? Nie mogę. Tam jest strasznie.

Oni byli źli.

Teraz, w samochodzie, czuła, jak nerwy jej puszczają. Drżała na całym ciele. Nic nie widziała

przez łzy, oddech wiązł jej w piersi.

-Wcale nie!- Anioł pojawił się na siedzeniu pasażera. Jeszcze nigdy nie wydawał się równie

przejęty.- Są silni i tyle.

-Źli! Chcieli zrobić mi krzywdę! Widziałam to w ich oczach! - Była na granicy histerii.-

Dlaczego mnie tam zabrałeś? Nie pozwoliłeś mi porozmawiać z Meluzyną. Ona jest

inna. Targały nią dreszcze. Samochód wpadł w poślizg. Z trudem odzyskała nad nim

panowanie. Nagle wszystko wydawało się obce i straszne jest sama na pustej szosie w

środku nocy, a jej jedynym towarzyszem jest dziwna istota.

Nie wiedziała już, kim jest, poza tym, że to na pewno nie anioł. Umysł ochoczo podsunął

logiczną alternatywę. Jedzie przez noc w towarzystwie demona. -Przestań, Gillian! -Kim

jesteś? Czym? -Jak to? Przecież wiesz.

-Nie, nie wiem! - wrzeszczała na całe gardło.- Niczego o tobie nie wiem! Dlaczego mnie tam

zabrałeś?

background image

Chciałeś,

żeby

zrobili

mi

krzywdę?

Dlaczego? -Gillian, zatrzymaj się. I to już.

Powiedział to tak władczo, ze usłuchała. I tak szlochała, nie mogła prowadzić w tym stanie.

Czuła, że w tej chwili, dosłownie i w przenośni, traci rozum. -Spójrz na mnie. Otrzyj łzy i

spójrz na mnie.

Po chwili była w stanie to zrobić. Lśnił, emanował światłem, od końców złotych włosów, po

zarys pięknych mięśni. Uspokoił się, a na jego twarzy malowała się błogość, którą zakłócał

jedynie strach o nią.

-Dobrze- zaczął.- Przepraszam, jeśli cię przestraszyłem. Z nowymi rzeczami czasami tak

jest, wydają się okropne tylko dlatego, że są inne. Później o tym porozmawiamy- dodał.

Gillian z trudem zaczerpnęła powietrza.- Widzisz, Gillian, nie mógłbym cię skrzywdzić.-

Jego oczy stawały się coraz bardziej fioletowe.

-Ale... t y. . . - Nagle Gillian dostała spazmów.

-Nie mógłbym cię skrzywdzić. Widzisz, jesteś moją drugą połówką. Bratnią duszą.

Powiedział to tak uroczyście, tak przejętym głosem, ze choć nie miała pojęcia, co to znaczy,

poczuła dziwny dreszcz, jakby sobie coś przypomniała. -Co to znaczy?

-To zjawisko występuje w świecie nocy. Każdy ma swoją drugą połówkę. Kiedy ją poznajesz,

wiesz, że to właśnie ta osoba. Wiesz, że waszym przeznaczeniem jest być razem i że nic nie

zdoła was rozdzielić.

Tak. Jego słowa budził w niej coś, o czym zapomniała. Jej przodkowie w to wierzyli.

Przestała płakać. Uspokoiła się, ale była zmęczona i zagubiona. -Ale. Jeśli t a k . - Nie

mogła ubrać myśli w słowa.

-Nie przejmuj się tym na razie- poprosił Anioł pospiesznie.- Później o tym porozmawiamy.

Wszystko ci wyjaśnię. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, ze nie mógłbym cię skrzywdzić. Ja

cię kocham, Gillian, nie rozumiesz?

-Tak- szepnęła. Otaczała ją mgła. Nie chciała myśleć, analizować tego, co powiedział.

Chciała do domu.

-Odpocznij, ja się wszystkim zajmę- westchnął.- Nic się nie martw. Wszystko będzie dobrze.

background image

Rozdział 13

Następnego dnia Gillian usiłowała skupić się na codziennych obowiązkach.

Poszła do szkoły niewyspana- czyżby w nocy miała koszmary? Koniecznie chciała się czymś

zająć. Przez cały dzień angażowała się we wszystko co robiła. Paplała, żartowała, otaczała się

ludźmi, gadała o Gwiazdce, egzaminach, imprezach.

Podziałało. Anioł był wyciszony, trzymał się z daleka. Natomiast uczniowie oszaleli,

rozpierała ich energia- do ferii zostało jeszcze tylko dwa dni. Po popołudniu Gillian

miała świetny humor. -Nawet nie mamy choinki.- poskarżyła się Dawidowi.- A do

Wigilii zostało tylko pięć dni. Muszę wyciągnąć mamę na zakupy.

-Nie kupuj.- poradził z uśmiechem.- Dzisiaj wieczorem zabiorę cię w pewne miejsce. Jest

tam pięknie, choinki nic nie kosztują.

-Wezmę samochód mamy, jest duży-zaproponowała.- Podobają mi się wielkie choinki. W

domu nadal kręciła się jak fryga. Zapędziła nawet mamę do pracy. Kazała jej pakować

prezenty i odkurzyć plastikowe dekoracje świąteczne. Jeszcze nie rozmawiała z Aniołem o

tym, jak ma jej zakomunikować prawdę, powiedzieć, że jest czarownicą. Nadal była w

świetnym humorze, kiedy Dawid przyjechał po nią po kolacji. Wydawał się przygaszony, ale

nie miała ochoty o nic pytać. Cały czas paplała o imprezie, którą Steffi Lockhart planowała w

piątek. Jechali długo i już kończyły jej się pomysły co do imprezy Steffi, ale w końcu David

powiedział:

-To gdzieś tutaj, tak mi się wydaje.

-Dobra. Proszę tę.- Wskazała piętnastometrowy świerk przy drodze.

David się uśmiechnął. -W głębi są mniejsze.

Drzewek było tyle, że Gillian za nic nie mogła się zdecydować, ale w końcu wybrała smukły

świerk o idealnym kształcie- wyglądał jak dama w rozłożystej sukni. Ścieli go i przenieśli do

samochodu. Pachniał cudownie.

-Uwielbiam ten zapach- powiedziała.- I mam w nosie, że upaprałam sobie rękawiczki. David

nie odpowiedział. W milczeniu przymocował choinkę do samochodu. Wsiadł do wozu i

czekał, aż Gillian odpali silnik. Nie mogła tego dłużej wytrzymać. Ścisnęło ją w gardle. -Co

się dzieje? W ogóle się nie odzywasz.

-Przepraszam.- Odetchnął głośno. Uciekł wzorkiem.- Po prostu... myślałem o Tanyi.

Gillian zamrugała.

background image

-O Tanyi? Mam być zazdrosna?

Spojrzał na nią.

-Co? Nie. O jej ręce.

Gillian poczuła, jak dreszcz przechodzi po jej ciele i w tej chwili wszystko się zmieniło. Na

zawsze.

-Co z jej ręką?

-Nie wiesz? Myślałem, ze ktoś ci powiedział. Dzisiaj zabrali ją do szpitala.

-O Boże.

-No. I to jeszcze nie koniec. Myśleli, że to zwykła infekcja, a okazuje się, że to. No bakteria,

która pożera ludzkie ciało.

Gillian otworzyła usta, ale nie padało ani jedno słowo. Jak przez mgłę widziała drogę przed

nimi. David mówił dalej. -Cory powiedział, że nie wolno jej odwiedzać, ręka spuchła jak

bania. Musieli ją naciąć, od braku do palców, żeby odsączyć ropę. Niewykluczone, że trzeba

będzie amputować palce. -Przestań!- Stłumiony krzyk. David spojrzał na nią pospiesznie. -

Przepraszam.

-Nie! Nie mów nic!- Gillian prowadziła automatycznie. Niczego nie widziała i nic nie

słyszała, skupiona na własnych myślach. Słyszałeś to? Co się dzieje?

Oczywiście, ze słyszałem. Jego głos był zamyślony. Czy

to prawda? Prawda?

Posłuchaj, pogadamy o tym trochę źniej, dobrze? Poczekajmy...

Nie! W kółko tylko słyszę: źniej, poczekajmy! Chcę wiedzieć teraz: czy to prawda?

Ale co? Że Tanya jest ciężko chora? śe grozi jej amputacja?

To tylko infekcja. Streptococcus poyogenes. Sama jej to zrobiłaś.

A więc to prawda. To moja sprawka. Ta bakteria to przeze mnie. Gillian myślała szybko,

chaotycznie, jeszcze sobie nie uświadomiła, co to wszystko oznacza.

Gillian, musieliśmy ją powstrzymać, chciała zniszczyć Davida. To było niezbędne. Nie! Nie!

Wiedziałeś, że nie chcę zrobić jej krzywdy. CO ty pleciesz? Jak możesz mówić takie rzeczy?

Wpadła w histerię. Nagle dotarło do niej, ze nadal prowadzi, widziała drzewa migające za

szybą. Jej ciało było w samochodzie, ale ona sama znajdowała się gdzieś indziej. Okłamałeś

mnie. Mówiłeś, że nic jej nie będzie. Dlaczego? Uspokój się, Wróżko...

Nie nazywaj mnie tak! Jak mogłeś. Jak mogłeś nie zareagować? Co z ciebie za człowiek? I

wtedy jego głos się zmienił. Nie było w nim irytacji czy zdenerwowania. O nie, stało się coś

gorszego. Mówił spokojnie, melodyjnie, łagodnie.

Ja tylko wymierzam sprawiedliwość. Od tego są anioły.

background image

Gillian przeżyła wstrząs. On oszalał.

-O Boże- szepnęła. Na głos.

David na nią spojrzał.

-Gillian? Wszystko w porządku?

Prawie go nie słyszała. Myślała intensywnie.

Nie wiem, czym jesteś, ale na pewno nie aniołem.

Gillian, posłuchaj mnie. Nie musimy się kłócić. Kocham cię .

Więc powiedz, jak pomóc Tanyi.

Cisza.

Sama się dowiem. Wrócę doMeluzyny...

Nie!

Więc mi powiedz! Albo sam ulecz Tanyę, jeśli jesteś aniołem!

Cisza. A potem:

Gillian, mam pomysł. Wiem, co zrobić, żeby David kochał cię jeszcze bardziej.

Co ty gadasz?

Musi się znaleźć o krok od śmierci. Dopiero wtedy naprawdę cię zrozumie. Musimy prawić,

żeby umarł.

Niczego już nie widziała. Czuła, że są niedaleko Somerset, rozpoznała znajome uliczki, ale

przez chwilę jej oczy zasunęła szara mgła.

-Gillian!- Dłoń na jej ręku, prawdziwa, silna.- Dobrze się czujesz? Chcesz, żebym ja

poprowadził?

-Nic mi nie jest.- Odzyskała jasność widzenia. Chciała już tylko dotrzeć do domu, do pudełka

po butach, musi jakoś odczynić urok, cofnąć zaklęcie, które rzuciła na tanye. Do domu. do

domu. Ale nawet tam nie będzie bezpieczna.

Nie rozumiesz? Cichy, kuszący głos. David nie będzie taki jak ty, póki nie otrze się o śmierć.

Musimy do tego doprowadzić .

-Nie!- Zdała sobie sprawę, że mówi na głos.- Przestań! Zamknij się! Idź sobie!

David przyglądał się jej niespokojnie.

-Gillian!

Nie chcę cię skrzywdzić, Gillian, tylko jego. On wróci, obiecuję. Trochę inny, ale nadal

będzie cię kochał.

Inny. Ciało Davida. Anioł chciał zająć ciało Davida. David odejdzie, a on je przejmie. Byli

już blisko domu, ale głos nie dawał jej spokoju. Jak uciec przed głosem w głowie? Nie mogła

go wyłączyć.

background image

Pozwól mi, Gillian. Ja przejmę kierownicę. Poprowadzę za ciebie. Kocham cię.

-Nie!- Dyszała ciężko, z całej siły zaciskała dłonie na kierownicy. Mówiła szybko, nerwowo.

-David! Musisz poprowadzić. Ja nie.

Wyluzuj, Gillian. Nic ci nie będzie, obiecuję.

Nie mogła puścić kierownicy. Głos dudnił w jej głowie. Nie mogła zdjąć nogi z pedału gazu.

-Gillian, zwolnij! - David krzyczał.- Uważaj! Po potrwa tylko chwilę .

Nagle jej świat stał się czarno biały jak stary film. W każdej klatce słup telefoniczny wydał

się większy.

Wszystko działo się bardzo powoli, ale wiedziała, ze to nieuniknione. Mknęli w stronę słupa.

Uderzą w niego. Prawym bokiem, od strony Davida. Nie! Znienawidzę cię .

Krzyczała w myślach. Ostatnie słowa niosły się echem. Mieli przecież dość czasu. A

potem rozległ się głośny huk i zapadła ciemność. -Mogę go zobaczyć?

-Nie teraz, kochanie.- Matka przysunęła plastikowe krzesełko do szpitalnego łóżka.- Pewnie

nie dzisiaj.

-Ale ja musze.

-Gillian, on jest nieprzytomny. Nawet nie będzie wiedział że u niego byłaś.

-Musze go zobaczyć.- Czuła, że histeria powraca, i zacisnęła usta. Nie chciała kolejnego

uspokajającego zastrzyku.

Spędziła tu kilka godzin. Strażacy rozścieli drzwi i wyciągnęli ich z wraku. O ile Gillian nic

się nie stało- cud boski! Nie miała nawet jednego zadrapania, jak powiedział matce

sanitariusz- o tyle Dawid był nieprzytomny. Cały czas.

W szpitalu było zimno. Nieważne, iloma kocami ją przykrywali, cały czas dygotała.

Zaciskała białe, zimne dłonie.

-Tata wraca- mówiła matka, głaszcząc ją po ramieniu.- Wsiada w pierwszy samolot. Jutro tu

będzie.

Gillian zadrżała.

-Czy to tutaj. . . Tutaj leży Tanya Jun? Nie, lepiej nie mów. Wolę nie wiedzieć.- Wsunęła

dłonie pod pachy.- Tak mi zimno.

Głos jej w głowie ucichł. I dobrze, bo Anioł to ostatnia osoba, z którą chciała teraz

rozmawiać. Istota. Potwór, który nazywał się aniołem. Ale dziwnie się czuła, nie

słysząc go. Znowu sama. najgorsze, że nie wie, gdzie się czai. Może nawet w tej

chwili podsłuchuje jej myśli.

-Pójdę po koc.- Już wcześniej pielęgniarka pokazała matce, gdzie leżą zapasowe kołdry.-

Prześpij się.

background image

-Nie mogę. Musze się zobaczyć z Davidem. -

Kochanie, mówiłam ci. Dzisiaj to niemożliwe.

-Mówiłaś, że raczej nie. Nie, ze na pewno! Mówiłaś, że raczej nie!- Podniosłą głos i nic nie

mogła na to poradzić. Czuła łzy pod powiekami, dławiły ją. Przybiegła zieleniarka, rozsunęła

białą zasłonę.

-To normalna reakcja- powiedziała cicho do matki. A do Gillian:- Pochyl się. Spokojnie.

Małe ukucie i zaraz będzie lepiej.

Poczuła ukłucie w pośladek. A potem wszystko zaszło mgłą i przestała płakać.

Obudziła się we własnym łóżku.

Był już ranek. Zimowe słońce zaglądało do okna.

Wczoraj wieczorem. Ach, tak. Przypomniała sobie, jak mama i pani Beeler, sąsiadka,

prowadzą ją ze szpitala do samochodu. Potem zaprowadziły ją na górę, pomogły się

przebrać i ułożyły w łóżku. A później było kilka godzin cudownej nieświadomości.

Obudziła się z jasnym umysłem. Jeszcze zanim opuściła nogi na podłogę, wiedziała, co ma

zrobić. Zerknęła na wiekowy zegar ze Snoopym przy łóżku i ze zdumieniem zamrugała. Nic

dziwnego, ze czuje się taka wypoczęta. Wpół do pierwszej.

Włożyła dżinsy i szarą bluzę. Zero makijażu. Odruchowo przeczesała włosy.

Zatrzymała się, nasłuchując odgłosów w domu i w jej głowie. Cisza. Zero. Co oczywiście

nic nie znaczy.

Uklękła, wyjęła pudełko po butach spod łóżka. Laleczki były ohydne, czerwono-zielono,

Jakby makabryczna parodia świątecznych ozdób. Pierwszą reakcją na widok jadowitej zieleni

było pozbycie się ich. Urwać lekom rękę i głowę.

Ale nie wiedziała, co to oznaczałby dla Tanyi i Kim, więc tylko zmoczyła szmatkę i starła

zielony pył.

Płakała przy tym. Koncentrowała się, jak w tedy gdy rzucała zaklęcie, wyobrażała sobie rękę

Tanyi, jak zdrowieje.

-Niech spłynie na mnie moc słów Hekate- szepnęła.- Nie ja je wypowiadam, nie ja je

powtarzam, lecz wypowiada je sama Hekate.

Zmyła proszek, odłożyła laleczki do pudełka, ponownie schował je pod łóżkiem. A potem

wytarła nos i poszukała na biurku różowego notesu.

Usiadła na podłodze, przysunęła bliżej telefon i zastanowiła się, do kogo

zadzwonić. Jest. Numer Daryl Nova.

Wybrała numer i zamknęła oczy. Odbierz, błagam cię.

-Halo- odezwał się leniwy głos. Uniosła powieki.

background image

-Cześć, Daryl, tu Gillian. Posłuchaj, musisz coś dla mnie zrobić, i to już, natychmiast Nie

mogę ci teraz powiedzieć, dlaczego.

-Gillian, wszystko w porządku? Wszyscy się o ciebie martwią.

-tak, ale nie mogę teraz rozmawiać. Posłuchaj, musisz, znaleźć Amy Nowick, ma t e r a z . -

Liczyła w myślach.-Chemie dla zaawansowanych. Niech jedzie na róg ulicy Hazel i

Applebutter i niech tam na mnie poczeka.

-Ma wyjść ze szkoły?

-Natychmiast. Powiedz jej, ze wiem, iż proszę o wiele, ale musi to dla mnie zrobić. To bardzo

ważne. Spodziewała się mnóstwo pytań, ale Daryl powiedziała tylko: -Zostaw to mnie.

Znajdę ją. -Dzięki. Ratujesz mi życie.

Gillian się rozłączyła. Wzięła kurtkę, zabrała ze sobą pudełko po butach i cichutko zeszła na

parter. Słyszała głos w kuchni- męski. To ojciec. Miała ochotę do niego pobiec.

Ale co rodzice powiedzą na jej widok? Każą jej zostać w domu. Tutaj. Nie rozumieją, ze

musi coś załatwić.

Oczywiście nie może im powiedzieć prawdy, nawet nie ma mowy. Dadzą jej kolejny zastrzyk

i tyle. A potem zawiozą do szpitala dla psychiczne chorych, tego samego, w którym

przebywała matka. Wszyscy uznają, że szaleństwo jest u nich dziedziczne.

Cichutko podkradła się pod drzwi, otworzyła je i wymknęła się na dwór.

W nocy padał deszcz, a potem przyszedł mróz i oto sople zwisały jak paciorki z gałęzi drzew.

Gillian biegła z pochyloną głową. Oby nikt jej nie widział, ale miała wrażenie, ze jakieś oczy

Obserwują ją spomiędzy gałęzi.

Na rogu Hazel i Applebutter stała z założonymi rękami, tuląc do siebie pudełko.

Proszę o wiele. To prawda, zwłaszcza jeśli weźmiesz pod uwagę, jak ostatnio się do

niej odnosiła. Zabawne, ma tylu nowych przyjaciół, ale gdy ma kłopoty, zwraca się

do Amy. Ale to w nie jest coś szczerego, dobrego, stałego. Gillian wiedziała, ze

przyjedzie. Samochód pokonał skrzyżowanie i zatrzymał się gwałtownie. Amy

wyskoczyła z wozu, z niepokojem spojrzała na Gillian. W wielkich niebieskich

oczach lśniły łzy. I nagle obejmowały się i płakały obie.

-Tak mi przykro, byłam dla ciebie okropna w zeszłym tygodniu.

-A ja przedtem.

-Strasznie mi wstyd. Masz prawo się złościć.

-Od kiedy dowiedziałam się o wypadku, umierałam z niepokoju.

Gillian się odsunęła.

background image

-Nie mogę teraz gadać, nie mam czasu. I wiem, jak to zabrzmi w ustach osoby, która wczoraj

wylądowała na słupie telefonicznym. ale musisz pożyczyć mi samochód. Po pierwsze,

muszę jechać do Davida. Amy energicznie kiwała głową, wycierając oczy. -Nic nie mów. -

Podwiozę cię do domu.

-To w przeciwną stronę. Nic mi nie będzie, jeśli się przejdę. Chce się przejść.

Mało brakowało, a Gillian parsknęłaby śmiechem. Zrobiło jej się ciepło na sercu, gdy

patrzyła, jak Amy tupie gniewnie nogą i ociera oczy rękawiczką. Obięła ją jeszcze raz.

-Dzięki. Nigdy ci tego nie zapomnę. I nie będę już taka okropna, o ile.

Urwała. Chciała powiedzieć: -O ile przeżyje.

Bo wcale nie była tego pewna. Najważniejsze to zobaczyć się z Dawidem.

Mus go zobaczyć na własne oczy. Upewnić się, ze nic mu nie jest, ze pozostał sobą.

Odpaliła silnik i pognała do Houghton.

background image

Rozdział 14

Zapytała w recepcji o numer jego pokoju i pobiegła na górę, nie troszcząc się o to, czy wolno

mu przyjmować gości. Myślała tylko o jednym, idąc długim korytarzem: Błagam. Jeśli z

Davidem jest wszystko w porządku, może jeszcze uda się to wszystko naprawić. Przy

drzwiach wstrzymała oddech.

Umysł podsuwał najróżniejsze obrazy. Davida w śpiączce, podłączony do rurek i

respiratorów, zmieniony nie do poznania. I jeszcze gorzej. David żywy,

uśmiechnięty. o fioletowych oczach.

Wiedziała już, czego chciał Anioł, tak przynajmniej sądziła. Pytanie tylko, czy mu się udało?

Nie odważyła się odetchnąć. Zajrzał za drzwi. David siedział na posłaniu. Był podłączony do

kroplówki, ale tylko jednej. W pokoju było jeszcze jedno łóżko. Puste. Spojrzał w stronę

drzwi i ją zobaczył. Powoli szła do niego. Miała nieprzeniknioną minę, wpatrywała się w

niego. Ciemne włosy. Szczupła twarz z resztkami letniej opalenizny. Fantastyczne kości

policzkowe i oczy, w których można się zagubić.

Żadnego uśmieszku. Patrzył na nią ze śmiertelną powagą, tak samo, jak ona na niego.

Książka zsunęła się z jego kolan. Gillian doszła do stóp łóżka. Patrzyli sobie w oczy.

Po powiedzieć? David, czy to naprawdę ty? Nie, to zbyt głupie, zresztą co mi odpowie? Nie,

Ważko, to nie on? To ja? Cisza się przedłużyła. Aż w końcu chłopak na łóżku zapytał:

-Dobrze się czujesz?

-No.- Krótko, bez emocji.- A ty?

-Tak, już tak. Miałem szczęście.- Przyglądał się jej.- Wydajesz się... inna.

-A ty cichy.

W jego oczach błysnęło coś na kształt zagubienia. I jakby uraz.

-Ja... Słuchaj, wchodzisz z pogrzebową miną i mówisz tak... zimno... - Pokręcił głową. Nie

spuszczał jej z oka.- Gillian, czy ja coś powiedziałem? Czy to przez mnie wjechałaś na słup?

-Nie zrobiłam tego celowo!- Nagle podbiegła do niego, wzięła za ręce. Wydawał się

zaskoczony. -No dobrze.

-Davidze, naprawdę. Robiłam, co w mojej mocy, żeby do tego nie doszło. Z a nic w świecie

nie chciałabym cię skrzywdzić, nie wierzysz mi? Rozpogodził się. W ciemnych oczach

pojawi się spokój. -Wierzę- odparł cicho.

background image

Nie wiadomo skąd wiedział, ze tak jest naprawdę. Mim wszelkich dowodów, że było inaczej,

wierzył jej. Zacisnęła dłoń na jego ręce. Patrzyli sobie w oczy. Zbliżali się, a jednak żadne

ani drgnęło. I wtedy znowu się to stało, to samo, co wydarzyło się już co najmniej

dwukrotnie. Uczucie tak silne i słodkie, ze nie mogła go wstrzymać. Dziwna bliskość,

pragnienie, wiedza. Powieki Gillian opadły, jakby żyły własnym życiem. I nagle się

całowali. Czuła na ustach ciepło jego warg. Ciepło. radość. i coś jeszcze.

Miała wrażenie, że znikła zasłona oddzielająca ich od siebie. Doznała objawienia. A więc o

tym mówił Anioł. Wiedziała to instynktownie, choć jeszcze ani razu tego nie powiedziała.

Druga połówka. Znalazła ją. Swoją miłość. Człowieka, który był jej pisany, z którym nic jej

nie rozdzieli. To nie Anioł. To David.

Dawid zrozumiała coś jeszcze, miała niewzruszoną pewność. To jest David, prawdziwy

David. To on ją obejmuje i całuję. Ją, zwyczajną Gillian w szarej bluzie, bez makijażu.

Idiotycznie, że kiedyś uważała, ze makijaż jest tak ważny.

David żyje- tylko to się liczy. Nie ma go na sumieniu. I jeśli jakimś cudem wyjdą z tej historii

cało, jest szansa, ze będą bardziej szczęśliwi, niż jest w stanie to sobie wyobrazić.

Dziwne, że nadal może myśleć. Ale już się nie całowali, tylko obejmowali. Było jej tak

dobrze, gdy czuła jego ciało. Odsunęła się.

-Davidze.

Patrzył na nią ze zdumieniem.

-Wiesz co? Kocham cię.-Wiem.- Wiedziała, że to niezbyt romantyczna odpowiedz, ale nie

mogła nic na to poradzić. Przyszedł czas działania.- Muszę ci coś powiedzieć i nie wiem, czy

mi uwierzysz. Ale postaraj się.

-Gillian, wyznałem ci miłość. Mówię poważnie. J a . - urwał, przyglądał się jej uważnie i

chyba zobaczył coś, co sprawiło, że zmienił zdanie.- Kocham cię- powtórzył innym tonem.-

Więc ci uwierzę.

-Po pierwsze, nie jestem taka, za jaką mnie uważasz. Nie jestem dzielna czy szlachetna, nie

jestem odważna. Nic z tych rzeczy. Ot wszystko to. ściema. Oto jak do tego doszło.

Opowiedziała mu.

Wszystko. Od początku, od chwili gdy usłyszała szloch na pustej drodze, gdy weszła do lasu,

Gdy umarła i spotkała Anioła. Opowiedziała mu wszystko: jak Anioł pojawił się w jej pokoju

i sprawił, że zmieniło się całe jej życie. O tym, jak mówił jej, co ma robić. I dalej, o swoim

dziedzictwie. dziedzictwie zaklęciu, które rzuciła na Tanyę. O świecie nocy. Aż do wypadku.

Skończyła. Odsunęła się, by na niego spojrzeć. -No i co?

-właściwie powinienem uznać, ze oszalałaś. Ale tak nie myślę. Może mi też odbiło. A może

background image

to dlatego, ze ja też kiedyś.

-Tak, zacząłeś mi o tym opowiadać pierwszego dnia, ale wtedy samochód wpadł w poślizg.

Co się stało?

-Kiedy miałem siedem lat, miałem ostre zapalenie wyrostka. Umarłem na stole operacyjnym.

I znalazłam się na łące. A wiesz, co jest najdziwniejsze? Ja tez poczułem, ze coś się do mnie

zbliża- coś wielkiego, co widziałaś pod koniec. To coś do mnie dotarło. Nie było mroczne,

nie bałem się. To była biel, cudowne światło z pięknymi skrzydłami. Gillian słuchała

zafascynowana. -A potem?

-Odesłało mnie. Nie miałem wyboru. Czułem miłość, ale musiałem wracać. No więc z

powrotemtunelem, do ciała. Nigdy tego nie zapomniałem. I choć, trudno to

wytłumaczyć, wiem, ze to się działo naprawdę. Pewnie dlatego ci wierzę.

-Więc rozumiesz, co musze teraz zrobić. Nie wiem, czym naprawdę jest Anioł. Może to

demon. Ale musze go powstrzymać. Nie wiem, poddać się egzorcyzmem. David wziął ją za

rękę. -Nie możesz. Nie wiesz, jak.

-Ale może wie Meluzyna. Albo ona, albo ten chłopak, Ash, z klubu. Wydawał się w

porządku, jedyny problem w tym, ze to chyba wampir. David znieruchomiał. -

Wybieram czarownicę. -Ja też.

-Ale poczekaj na mnie. Dzisiaj mnie wypiszą, po południu.

-Nie mogę. Chodzi o Tanyę i Kim. Może Meluzyna wie, jak im pomóc. Zapytam ją. Nie mam

czasu. David przeczesał włosy ręką wolną od kroplówki. -Dobra, daj mi pięć minut i

pojedziemy razem.

-Nie.

Przyglądał się kroplówce, jakby się zastanawiał, jak ją odłączyć.

-Owszem, chwileczkę.

Gillian posłała mu całusa i szybko wyszła, zanim David podniósł głowę.

David jej nie pomoże. Z Aniołem nie sposób walczyć tradycyjnymi metodami. David byłby

Tylko przeszkodą. Mógł go wziąć jako zakładnika albo. Wybiegła ze szpitala, na parking, do

geo Amy. Dobrze, oby Meluzyna była w sklepie. Wcale nie chcesz tego zrobić.

Zatrzasnęła drzwi z hukiem. Siedziała sztywno wyprostowana, wpatrzona w przestrzeń,

zapięła pas, odpaliła silnik. Posłuchaj, mała, nigdy nie będziesz miała takiego kumpla jak

ja. Wyjechała z parkingu. No proszę, odpuść mi. Pogadajmy przynajmniej, co? Jeszcze

wiele rzeczy nie rozumiesz. Nie będzie go słuchać. Nie śmiała mu odpowiedzieć.

Ostatnio ją zahipnotyzował, sprawił, ze mu uległa, i przejął kontrole. To się nie

powtórzy.

background image

Nie wolno ci go kochać. Prawo tego zabrania. Mówię poważnie. Teraz jesteś częścią świata

nocy i nie wolno ci kochać człowieka. Jeśli się dowiedzą, zabiją was obie.

A ty niby co chciałeś zrobić? Odpowiedziała mu. Więcej nie powtórzy tego błędu.

Tobie? Nic. Chodziło mi tylko o niego, mógłbym się wśliznąć, gdy odchodził...

Nie słuchaj tego, powtarzała sobie. Musi być jakiś sposób, by go nie słyszeć, nie myśleć.

Zaczęła śpiewać. Kolędy.

Wcześniej, kiedy nuciła, nie słyszał jej myśli. Chyba podziałało, przynajmniej póki

koncentrowała się na tekście piosenki. Śpiewała na całe gardło. Najlepsze były

szybkie, energiczne kolędy. Kilka kilometrów przed Woodbrigde w jej repertuarze

była już tylko Cicha noc. Oby Meluzyna była w sklepie.

-Ciichaaa noc- zawodziła. Wpadła do sklepu z pudełkiem po butach pod pachą. Nieważne, że

uznają ją za wariatkę.- Święętaaaa noc... Była już przy drzwiach na zaplecze. -Poookój

nieesieeee. Zdumiona Meluzyna podniosła głowę znad lady.

-Luuudziooom wszeeem... Musisz mi pomóc! Mój Anioł zabija!- Urwała, podbiegła do

dziewczyny.

-Słucham?

-Mój. taki jakby anioł. Ciągle do mnie mó w i . - Nagle do Gillian dotarło, że Anioł zamilkł.-

Może się przestraszył, kiedy tu weszła, ale i tak musisz mi pomóc. Błagam.- Nagle znowu

miała łzy w oczach. Meluzyna oparła się łokciami o ladę. Wydawała się zaskoczona, ale

chętna do pomocy. -Zacznij od początku.

I po raz drugi tego dnia Gillian opowiedziała całą historię. Liczyła, ze dzięki temu Meluzyna

zrozumie, czemu tak bardzo jej się spieszy. I czemu jest taka niedoświadczona. -Wiec nawet

nie jestem czarownicą- zakończyła.

-Ależ owszem, jesteś- zapewniła meluzyna. Zarumieniła się, patrzyła na nią

zafascynowana.-co do tego się nie mylił. Wszyscy znają historię o zaginionych dzieciach

Harmanów. Mała Elspeth... Z kronik wynika, że umarła w Anglii. Ale najwyraźniej żyje. A

ty jesteś jej prawnuczką. -Czyli mogę czarować? Meluzyna się roześmiała.

-Jeśli umiesz to robić. Moim zdaniem tak. Choć nie wszyscy tak uważają.

-A pomożesz mi zdjąć zaklęcie?- Gillian otworzyła pudełko po butach. Wstydziła się,

pokazując laleczki meluzynie, choć przecież tutaj jej kupiła.- Gdybym wiedziała, co to jest,

nie zrobiłabym tego tłumaczyła się cicho.

-Wiem- Meluzyna, która oglądała laleczki, gestem kazała jej milczeć. Gillian obserwowała ją

i czekała na wyrok. -Wygląda na to, ze zaczęłaś dobrze. Dodamy jeszcze. maść

background image

uzdrawiającą i może zioła. Meluzyna śmigała na wózku po całym pomieszczeniu, zajmowała

się laleczkami, poprosiła Gillian, żeby się skupiła. Mamrotała niezrozumiałe słowa.

W końcu owinęła laleczki w biały jedwab i włożyła z powrotem do pudełka. -

To już? Załatwiona?

-Na razie zachowaj laleczki, na wypadek gdyby trzeba byłe jeszcze raz je uzdrowić. Po

wszystkim zdejmujemy z nich imiona i je niszczymy.

-Ale Tanya i Kim wyzdrowieją?- Gillian szukała otuchy. Nie opanowała się, zerknęła na

puste miejsce po nodze Meluzyny. Dziewczyna nie owijała w bawełnę.

-Jeśli doszło do amputacji, to nic nie zrobimy. Kończyny nie odrastają. - Dotknęła kikuta.- To

się stało na jachcie. Ale poza tym, tak, powinny poczuć się lepiej.

Gillian odetchnęła pełną piersią, chyba po raz pierwszy od wielu godzin. Zamknęła oczy.

-Dzięki, wielkie dzięki. Nawet nie wiesz, jakie to cudownie uczucie nie okaleczyć kogoś.

Zaraz uniosła powieki.

-Ale najtrudniejsze przede mną.

-Anioł.

-Tak.

-No cóż, to chyba rzeczywiście będzie trudne.- Spojrzała Gillian prosto w oczy.- I

niebezpieczne.

-To już wiem.- Gillian nerwowo przechadzała się po sklepiku.- Wkrada się do mojego

umysłu i zmusza do różnych rzeczy.

-Nie tylko do twojego. Do każdego.

-I wydaje mi się, że może poruszać przedmiotami. Wprawia samochody w poślizg. I widzi,

wszystko.- Wróciła do lady.- Co to jest, Meluzyno? I dlaczego to robi? I dlaczego akurat

mnie?

-ostatni pytanie jest najprostsze. Bo umarłaś.- Meluzyna podjechała do regału z książkami.

Wyjęła opasły tom.

-Pewnie dopadł cię w próżni, w miejscu między życiem a zaświatom. Tam, gdzie sam był.-

Wróciła do Gillian.- Udawała, ze jest wysłańcem, zę to on zaprowadzi cię na drugą stronę.

To, co wyczułaś pod koniec. Pewnie to było prawdziwy wysłaniec. Ale ten twój Anioł

zabrał cię stamtąd, zanim tamten do ciebie dotarł. Gillian ściszyła głos.

-To nie jest prawdziwy anioł, prawda?

-Nie.

-Więc to. diabeł?

background image

-Nie sądzę.- Meluzyna przekładała karty księgi.- Sądząc po tym, jak powrócił tu z tobą,

myślę, ze to duch. Są dwie metody, by sprowadzić ducha zza zasłony śmierci- możesz go

przywołać albo udać się po niego osobiście. Ty wybrałaś tę drugą opcje. -Chwileczkę, chcesz

powiedzieć, ze ja go tu sprowadziłam?

-Nie, nie celowo. Wierzę, ze tego nie chciałaś. Wygląda na to, ze złapał cię i pomknął z tobą

tunelem, który my nazywamy wąską ścieżką. Duchy nas obserwują, czasami przemawiają,

ale nie wchodzą w bezpośrednią interakcję. Sprowadzając go z powrotem, dodałaś mu sił.

-Cudownie- sapnęła.- Więc do tego wszystkiego wychodzi jeszcze to, że to moja wina.-

Uciekła wzrokiem w bok, zaraz jednak spojrzała na Meluzynę.- czym właściwie jest duch?

Zmarłym? -Nieszczęśliwym- uściśliła Meluzyna, studiując księgę.- Duchy uwiązany to dusza

s k a ż o n a . - Zamknęła gruby tom.- Słuchaj, to proste. Duch głęboko nieszczęśliwy, który

zrobił coś strasznego albo umarł, nie kończąc pewnych spraw, nie przechodzi w zaświaty.

Siedzi . . . Tu napisali: w astralnych sferach w pobliżu ziemi. My to nazywamy pustką. -

Siedzi.

-Nie chce iść dalej. Jest zły i nie szuka otuchy I jeśli wróci na ziemię, robi straszne rzeczy

ludziom, tylko dlatego, ze sam cierpi.

-Ale jak się go pozbyć?

Meluzyna głęboko zaczerpnęła tchu.

-No właśnie, tu mamy problem. Można takiego ducha odesłać, jeśli ma się jego krew i

włosy. Jeśli się ma odpowiednie składniki, których nie mamy. I jeśli się zna odpowiednie

zaklęcie. Których nie znamy. -No tak.

-Co i tak odsyła go tylko z powrotem za zasłonę, w pustkę. Nie pomaga. Ale widzisz, Gillian,

jest coś, o czym muszę ci powiedzieć.-Meluzyna spoważniała, mówiła nagle bardzo

oficjalnie.- Nie musisz liczyć tylko na mnie.

-Jak to?

-Gillian, ty chyba ni do końca wiesz, kim jesteś. Czy on. Czy ten duch powiedział ci, kim są

Hermanowie?

-Powiedział, że starsza siostra Elspeth to jakaś szefowa czarownic.

-Najważniejsza. Korona. Przywódczyni nas wszystkich. A rodzina Harmanów. to ród

królewski. Gillian uśmiechnęła się blado. -Czyli jestem księżniczką?

-Powiedziałaś, że Elsepeth to baka twojej matki. Pochodzi od niej w prostej linii, i to po

kądzieli. To. cudownie. W naszym pokoleniu już prawie nie ma dziewcząt Harmanów.

Były tylko dwie, a teraz. jesteś ty. Zrozum, kiedy świat nocy się o tym dowie, pośpieszy

ci z pomocą. Oni zajmą się Aniołem. Na Gillian nie zrobiło to wrażenia. -Ile to potrwa?

background image

-Muszą się zebrać, sprawdzić twoją rodzinę, poczynić przygotowania. Nie wiem, pewnie

kilka tygodni.

-za długo, stanowczo za długo. Nie masz pojęcia, czego Anioł może dokonać w ciągu kilku

tygodni.

-Więc spróbuj sama.

-Ale jak?

-Musisz się dowiedzieć, kim był za życia i jakie niedokończone sprawy za sobą zostawił.

Dokończ je za niego. I przekonaj, żeby wyruszył dalej. Nie uda się w zaświaty.- Pojrzała na

Gillian.-Mówiłam, ze będzie trudno.

-Nie sądzę, żeby chciał współpracować. To mu się nie spodoba. -I może zrobić ci krzywdę.

Skinęła głową.

-Wiem, ale to nieważne. Musze to zrobić.

background image

Rozdział 15

Meluzyna obserwowała ją bacznie.

-jesteś silna. Poradzi sobie, córko Hellewise.

-Nie jestem silna, tylko przerażona.

-Jedno nie wyklucza drugiego- zauważyła meluzyna mądrze.- I jeszcze jedno, Gillian. Jeśli ci

się uda, wróć tutaj. Musze ci sporo opowiedzieć. O świecie nocy. I o Kręgu Świtu. Sposób,

w jaki to powiedziała, zaintrygował Gillian. -To ważne?

-Dla ciebie może okazać się bardzo ważne. Mieszkasz wśród ludzi, masz ludzkich

przodków.

-Dobrze. W r ó c ę . - Gillian jeszcze raz rozejrzała się po sklepie. Może jest jakiś amulet,

talizman, który mogłaby ze sobą zabrać. Ale zdawała sobie sprawę, ze tylko gra na zwłokę.

Gdyby w sklepie było coś, co mogłoby jej pomóc, Meluzyna już by jej o tym powiedziała.

Nie pozostało jej nic innego jak iść.

-Powodzenia!- zawołała Meluzyna, gdy Gillian była przy drzwiach. Co prawda nie bardzo

wiedziała, dokąd idzie. Była już na progu sklepu, gdy dogonił ją głos Meluzyny.

-Zapomniałam! Twój anioł pochodzi prawdopodobnie z tej okolicy. Takie duchy zazwyczaj

trzymają się określonego terenu. Choć pewnie niewiele ci pomogę. Gillian zamrugała.

-Nieprawda. To bardzo ważne. Super. Dzięki. Mam pomysł.

Odwróciła się na pięcie i przekroczyła próg. Wyszła na rynek, nie słyszała nawet

Dobiegających zewsząd kolęd. Przynajmniej miała od czego zacząć.

Jechała na południe, w stronę Somerset, ale skręciła na wrzód, między wzgórza. Pokonała

łagodny zakręt i zobaczyła cmentarz.

Choć bardzo stary, nadal funkcjonował. Cmentarz z mnóstwem miejsca i tradycjami. Dziadek

Trevor spoczywał w nowszej części, ale na wzgórzu stały stare nagrobki. Jeśli ma znaleźć

Anioła, może właśnie tam. Jedyna droga do najstarszej części cmentarza prowadziła po

rozchwianych drewnianych schodach. Kurczowo trzymała się poręczy. Stanęła na szczycie,

rozejrzała się i starał opanować dreszcze. Otaczały ją wysokie dęby i sykomory, zdawały się

rozcapierzać czarne kościste palce. Słońce skłaniało się ku zachodowi, zachodowi na śniegu

ścieliły się lawendowe cienie drzew. Gillian wzięła się w garść. I zawołała na całe gardło: -

No, dawaj! Wiesz, czego chcę! Cisza. Nie speszy się, o nie. Zacisnęła dłonie w rękawiczkach

i krzyczała w ciszę:

background image

-Wiem, ze mnie słyszysz! Wiem, ze jesteś w pobliżu! Pytanie, czy tutaj?- Kopnęła ośnieżony

nagrobek. Sama niczego nie zdziała. Jedynym źródłem informacji co do ziemskiej tożsamości

Anioła i jego niedokończonych spraw był on sam. Nikt inny jej nie pomoże.

-To ty?- Starła śnieg z pierwszego z brzegu nagrobka i doczytała epitafium:

-Thomas Swing, 1775, który krew oddał za wolność. To ty?

W oblodzonych gałęziach hulał wiatr, poruszając nimi niczym kryształami.

-Nie, to był dzielny chłopak, a z ciebie zwykły tchórz.- Odgarniała śnieg z kolejnych

nagrobków.- O, może William Case. Zmarł w kwiecie wieku po upadku z dyliżansu. Pasuje

do ciebie. Nie będziesz już śpiewać? Znieruchomiała.

Bo mam dla ciebie nową piosenkę. Głos w jej głowie zawodził, upiornie, groźnie motyw

przewodni z Upiora w oprze.

-Uspokój się. Stać cię na więcej. Dlaczego mi nie pokażesz? Boisz się spotkania twarzą w

twarz? Na śniegu rozbłysło światło- cudowna blada poświata drżąca jak jedwab, powiększała

się, nabierała kształtu. I nagle stał tam. Nie unosił się w powietrzu, jego stopy zdawały się

dotykać ziemi. Wyglądał wspaniale. Piękny i nieziemski w gasnącym bladym słońcu. Ale

jego uroda już tylko przerażała. Teraz wiedziała. Co się pod nią kryje.

-Część- szepnęła.- Chyba wiesz, o co mi chodzi.

-Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi. Właściwie, co ty robisz? Ktoś we, gdzie jesteś?

Stanęła naprzeciwko niego. Spojrzała w oczy.

-Wiem, kim jesteś- zaczęła stanowczo, uważając, co mówi.- Nie jesteś aniołem ani diabłem.

Jesteś człowiekiem. Jak ja. -I tu się mylisz

-Czujesz to samo, co my wszyscy. I nie wierzę, ze jesteś szczęśliwy. To niemożliwe. Nie

wierze w to. Nie chciałabym tam być. Ostatnie słowa wypowiedziała z siłą, która zaskoczyła

ja samą. Anioł opuścił wzrok. Punkt dla niej. Gillian wykorzystała szansę.

-Nie chciałabym tam być- powtórzyła.- W zawieszeniu, patrząc, jak inni żyją. Być niczym,

nic nie robić. Tylko komplikować ludziom życie. Co to za życie?- Urwała, zdała sobie

sprawę, ze popełni błąd. Uśmiechał się złośliwie, dochodził do siebie. -żadne życie!

_no dobrze, co to za egzystencja- poprawiła się zimno.- Wiesz, co mam na myśli. To bez

sensu. Koszmarne. Obrzydliwe.

Coś drgnęło w jego twarzy. Odwrócił się gwałtownie. I po raz pierwszy widziała, ze jest

poruszony. Miotał się, spacerował nerwowo jak zwierzę w klatce. Jego włosy. wydawało

się, ze wzburzył je niewidzialny wiatr. Gillian nie dawała za wygraną.

-Równie dobrze mógłbyś tu leżeć.- Kopnęła zamarznięte chwast na nagrobku.

Odwrócił się. W jego oczach płoną jasny ogień. -Ależ właśnie tu leżę.

background image

Drżała, nie mogła mówić, ale zmusiła się, by głos zabrzmiał spokojnie:

-Tutaj?

-Nie. Pokażę. Chcesz?- Skłonił się szarmancko, wskazał schody. Gillian zawahała się, ale

ruszyła w dół, wiedząc, ze jest za nią. Serce waliło jej jak oszalałe. To walka, próba sił, kto

kogo bardziej zdenerwuje. Musiała to zrobić. Musiała nawiązać z niw więź. Pokonać barierę

jego złości i znaleźć odpowiedź. To była walka. Walka woli. Kto głośniej krzyczy, kto jest

bardziej bezlitosny. Kto wytrzyma dłużej. Nagrodą była jego dusza. Mało brakowało, a

potknęłaby się na ostatnim stopniu. Było za ciemno, nie widziała gdzie idzie. Zauważyła

odruchowo, ze robi się coraz zimniej. Musnął ją lodowaty powiew wiatru i nagle przed nią

pojawiło się światło. Anioł szedł przodem, nie zostawiając śladów na śniegu. Gillian ruszyła

za nim.

Kierowali się do nowej części cmentarza. Minęli ją. Stanęli wśród najnowszych nagrobków. -

Tutaj- oznajmił. Jego oczy błyszczały. Stał przy nagrobku i oświetlał go całym sobą. Gillian

przeszył dreszcz.

Właśnie tego chciała. Ale i tak włoski na karku stanęły jej dęba.

Leżał tam. Pod tym kamieniem. Pod ziemią. Ciało osoby, którą pokochała, której zaufała.

której głos żegnał ją co wieczór i witał co rano.

Leży tu w skrzyni, chyba że drewno już gniło. Nie uśmiecha się, nie ma pięknych złotych

włosów. Zaraz odczyta jego nazwisko. Z nagrobka.

-Jestem tutaj, Gillian- odezwał się upiornie. Oparł się nagrobek.- Przywitaj się.- Choć się

uśmiechał, w jego oczach, widziała nienawiść. Był zły, rozgoryczony, zdolny do

wszystkiego. Nie wiadomo dlaczego przerażenie Gillian tak nagle zniknęło.

Jej oczy wypełniły się łzami, które zamarzały na policzkach. Starła je odruchowo i uklękła

przy grobie, nie na nim. Nie patrzyła na Anioła.

Złożyła dłonie, pochyliła głowę i zmówiła bezgłośną modlitwę. A potem zdjęła rękawiczkę i

ostrożnie starła śnieg gołą dłonią.

Był to prosty granitowy nagrobek z napisem: „Naszemu ukochany syn, Gary Fargeon".

-Gary Fargeon- przeczytała miękko.- Spojrzała na postać opartą o kamień.- Gary.

Jego drwiący uśmiech zdawał się być wymuszony.

-Bardzo mi miło. Mieszkałem w Sterback, byliśmy właściwie sąsiadami.

Gillian wróciła wzrokiem do nagrobku. Urodził się osiemnaście lat temu. A zginął w zeszłym

roku.

-Umarłeś w zeszłym roku. Miałeś tylko siedemnaście lat.

-To był wypadek- dodał.- Byłem pijany w sztok.- Roześmiał się szaleńczo.

background image

Gillian przysiadła na piętach.

-Ach, tak. No to super- szepnęła.

-Czym jest życie?- wycedził przez zęby.

Gildia nie dała się zwieść.

-Wiec o to chodzi?- zapytała cicho.- Popełniłeś samobójstwo? To jest twoja niedokończona

sprawa?

-Chciałabyś wiedzieć, co?- zapytał.

Dobrze, wycofujemy się. Jeszcze nie jest gotowy. Może jakieś kobiece sztuczki. .

-Myślałam, że mi ufasz. Myślałam, że jesteś moją drugą połówką. -Ale już wiesz, że

nie jestem, prawda? Bo jest nią ten głupek.- Gary uśmiechnął się promienie. –

Zresztą nawet jeśli nie jesteśmy sobie pisani, coś nas łączy. Jesteśmy spokrewnieni.

To odległe pokrewieństwo, ale więź istnieje. Gillian opuściła ręce. Patrzyła na

niego. Coś jej świtało, ale nie była jeszcze do końca pewna, czy zrozumiała.

Najdziwniejsze, ze wcale jej to nie zaskoczyło.

-Nie zdziwiło cię, że mamy takie same oczy?- Przyglądał się jej. W ciemności jego oczy

błyszczały naturalnie fioletowo.- To nie jest popularny kolor. Takie oczy miała twoja

prababka Elspeth. I miał jej brat bliźniak, Emmeth. Bliźnięta. Oczywiście. Zaginione dzieci

Harmanów, powiedziała meluzyna. Elsepth i Emmeth. -A ty...

Uśmiechnął się.

-A ja jestem prawnukiem Emmetha.

Teraz wszystko stało się nagle jasne. Jej myśli gnały jak szalone.

-Ty też umiesz czarować. Dlatego wiedziałeś, jak to zrobić. Ale skąd?

-Zjawiły się idiotki z Kręgu Świtu- odparł.- Szukając zaginionych czarownic wytropiły

potomków Emmetha. Dowiedziałam się dość, by zdać sobie sprawę z mojej macy. A potem

kazałem im spadać.

-Ale dlaczego?

-To banda idiotek. Integruje je jedno- pokojowe współżycie ludzi ze światem nocy, a ja już

wiedziałem, ze świat nocy to moje miejsce na ziemi. Ludzie dostaną za swoje.

Gillian wstała. Palce jej poczerwieniały i spuchły. Usiłowała naciągnąć rękawiczkę.

-Gary, ty też jesteś człowiekiem, przynajmniej częściowo, jak ja.

-Nie, jesteśmy od nich lepsi, wyjątkowi..

-Nie jesteśmy ani wyjątkowi, ani lepsi!

Gary uśmiechał się nieprzyjemnie. Oddychał szybko.

-I tu się mylisz. Świat nocy to łowcy. Mamy nawet odpowiednie prawa.

background image

Dreszcz, który poczuła, nie miał nic wspólnego z zimnym wiatrem.

-Ach, tak?- Nagle coś przyszło jej do głowy.- To dlatego kazałeś mi taj iść? śeby sobie na

mnie zapolowali?

-Nie!- Zdenerwował się.- Mówiłem ci, jesteś jedną z nich. Chciałem, żebyś to zrozumiała.

Mogłaś tam zostać, być z nimi. -Ale po co?

-żebyś była taka jak ja!- Wicher się wzmagał. Gałęzie trzeszczały. -

Ale po co?

-żebyś była ze mną. Na zawsze. Gdybyś do nich dołączyła, nie poszłabyś w zaświaty.

-Kiedy umrę! Chciałeś, żeby umarła!

Gary się speszył.

-Tylko na początku.

Gillian się rozzłościła. Krzyczała.

-Uknułeś to wszystko. Zwabiłeś mnie, tak? Tak czy nie? Ten płacz w lesie. To byłeś ty, tak?

-Ja.

-Chciałeś mnie zabić. Dla towarzystwa!

-Byłem samotny!- Te słowa niosły się echem. Oczy Gary'ego pociemniały. Odwrócił się. -

Byłem samotny- powtórzył i w jego głosie była taka rozpacz, że Gillian podeszła bliżej. -Ale

nie zrobiłem tego- rzucił przez ramię.- Zmieniłem zdanie. Pomyślałem, że wrócę i pożyje z

tobą.

-W ciele Davida. Super. Świetny plan.

Nie ruszył się, stał bezradnie. Gillian wyciągnęła rękę. która przeszła przez jego bark.

Popatrzyła na swoją dłoń i porosiła cicho:

-Gary, proszę, powiedz, co zrobiłeś. Co to za niedokończona sprawa? -

żebyś mogła mnie odesłać?

-Tak.

-A jeśli ja nie chcę iść dalej?

-Musisz!- Zazgrzytała mocno zębami.- Tu nie ma dla ciebie miejsca! To już nie twój świat! I

nie masz tu nic do roboty poza... poza... wyrządzaniem zła.- Urwała. Dyszała głośno ciężko.

Odwrócił się. W jego oczach znowu pojawił się szaleńczy błysk. -Może właśnie to lubię.

-Nie rozumiesz. Nie pozwolę ci na to. Nie poddam się. Zrobię wszystko, żebyś ruszył dalej. -

Może nie będziesz miała okazji.

Podmuch wiatru. I coś jeszcze, odrobiny, który kuły w twarz jak mikroskopijne igły.

-A jeśli dzisiaj rozpęta się śnieżyca?

-Przestań!- Wiatr prawie ją przewrócił.

background image

-Wybryk natury. Burza, której nikt nie się spodziewał.

- G a r y . - Było bardzo ciemno, księżyc i gwiazdy zniknęły, jednak Gillian widziała wirującą

masę bieli. Szczękała zębami, nie czuła twarzy.

-A jeśli samochód Amy nie dopali? Jeśli coś się stanie z silnikiem. -Nie rób tego!- Nie

widziała go. Jego światło zgasło w zamieci. Wiatr smagał śniegiem. -Nie nie wie, gdzie

jesteś. To było głupie, Ważko. Może jednak potrzebny ci opiekun. Gorączkowo chwytała

powietrze otwartymi ustami. Zrobiła krok do przodku, ale wicher pchnął ją na

coś twardego. Nagrobek. Właśnie tego się obawiała. że jej Anioł zwróci się przeciwko niej,

że spróbuje ją zniszczyć. Teraz jednak, gdy to się działo, wiedziała, co robić. Gdzieś z

zamieci docierał głos Gary'ego: -A jeśli odejdę i cię tu zostawię?

Z oczy Gillian płynęły łzy, zamarzały na policzkach i rzęsach. Z wielkim trudem łapała

oddech, ale twardo trzymała się nagrobka.

-Nie zrobisz tego i dobrze o tym wiesz!- zawołała.

-Niby dlaczego?

Starała się przekrzyczeć wiatr:

-A dlaczego nie zabiłeś Davida?

Odpowiedziało jej jedynie wycie wichury. Widziała coraz mnie. Zimno sprawiło fizyczny

ból. Wbijała palce w nagrobek, ale traciła w nich czucie.

-Nie zrobiłbyś tego, Gary! Nie zabiłbyś człowieka! I sam o tym wiesz!- Czekała. Początkowo

myślała, że się pomyliła. śe zostawił ją tu samą, w środku zamieci. I nagle zdała sobie

sprawę, że wiatr słabnie, śnieg pada coraz rzadziej. A w powietrzu pojawia się światło.

Anioł. Nie, Gary, znów stał przed nią. Widziała go wyraźnie, także wyraz jego oczu.

Gorycz. Gniew. I błaganie.

-Ależ właśnie o zrobiłem, Gillian. Właśnie to. Zabiłem człowieka.

Gillian nie mogła złapać tchu. O rany. Jest źle. Ale może ma coś na swoje usprawiedliwienie.

Bójka. Samoobrona.

-Kogo?- Zapytała cicho.

-Jeszcze się nie domyślasz? Paulę Belizer.

background image

Rozdział 16

Gillian znieruchomiała, jakby zamarła. To było najgorsze, najgorsze, co mogła sobie

wyobrazić. Zabił dziecko.

-Dziewczynka, która zaginęła w zeszłym roku- szepnęła.-Na Hillcrest Road.- To o niej

idiotycznie pomyślała, gdy usłyszała płacz.

-Uczyłem się czarów- ciągnął Gary.- To była silna magia, zaklęcie ognia. Ćwiczyłem w

lesie, na śniegu, żeby niczego nie podpalić. I wtedy ona przybiegła z psem.

Wpatrywał się w dal, blady jak ściana. Już nie groźny, ale przerażony. I Gillian wiedziała, że

myślami jest nie tu, ale wtedy z małą Paulą.

-Przerwali krąg. Wszystko działo się błyskawicznie. Ogień był wszędzie, biały. I zniknął.

Pies uciekł.- Urwał.- Ale mała nie.

Gillian zamknęła oczy. Wołała tego nie widzieć. Coś w niej drgnęło. - Och, Gary.

-Wsadziłem ciało do samochodu. Chciałem ją zawieść do szpitala, ale nie żyła. Nie

wiedziałem, co robić. Więc zatrzymałem się i ukryłem ją pod śniegiem. -Gary.

-Wróciłem do domu, a potem poszedłem na imprezę. Bo widzisz, taki byłem.

Imprezowałem. Liczyła się tylko dobra zabawa i ja, ja, ja. Nawet w magii to było

najważniejsze.- Po raz pierwszy jego głos zadrżał. Gillian wiedziała: nienawidził samego

siebie.- Na imprezie upiłem się w sztok. Och. Nagle zrozumiała. -I nikomu nie powiedziałeś.

- W drodze do domu wjechałem na drzewo. I tyle. - Roześmiał się, ale w tym śmiechu nie

było wesołości.- I nagle byłem w Nibylandii. Nie mogę rozmawiać, nie mogę nikogo

dotknąć, ale wszystko słyszę. I widzę. Widziałem, jak jej szukali. Minęli jej ciało o pół metra.

Gillian przełknęła ślinę i odwróciła wzrok. Coś się w niej złamało, coś pękło, wiara, że

Sprawiedliwość zawsze zwycięży. Ale teraz nie czas o tym myśleć.

To nie była jego wina. ale czy to ważne? Grasz takimi kartami, jakie daje ci los. Gary

rozegrał fatalną partię. Miał wszystko- urodę, inteligencję i magię- i wszystko popsuł.

Nieważne. Muszę sobie jakoś z tym poradzić. Spojrzała na niego.

-Gary, musisz mi powiedzieć, gdzie ona jest.

Cisza.

-Nie rozumiesz? Twoja niedokończona sprawa. Jej rodzice nie w i e d z ą . - Urwała,

przełknęła ślinę, ale po chwili mówiła dalej drżącym głosem.- Mają prawo wiedzieć, czy ich

córka żyje, czy nie, nie uważasz? Muszą w końcu odzyskać spokój.

background image

Długa cisza. W końcu powiedział dziecinnym głosem: -Kiedy ja nie chcę nigdzie iść. Jak

przerażony malec, pomyślała Gillian. Patrzyła na niego uparcie. -Gary, oni mają prawo

wiedzieć- powiedziała miękko. Prawie krzyczał: -A ja? A mój spokój? Był przerażony.

-A jeśli dla mnie nie ma nigdzie miejsca? Jeśli mnie nie zechcą?

Pokręciła głową. Znowu miała łzy w oczach. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć.

-Nie wiem. Ale to nie zmienia faktu, że musimy to zrobić. Zostanę z tobą, jeśli chcesz.

Jestem twoją kuzynką. Zabierz mnie do niej- poprosiła cichutko.

Milczał przez długą chwilę, najdłuższą w życiu Gillian. Wpatrywał się w niebo, w

niewidoczny punkt, udręczonym wzrokiem. A potem spojrzał na nią i skinął głową.

-Tutaj?- David pochylił się nad śniegiem. Spojrzał na Gillian. W jego oczach był strach, ale

dzielnie zaciskał usta. -Tak, tutaj. -Dziwne miejsce na coś takiego. -Wiem, ale nie mamy

wyjścia. David zabrał się do pracy. Energicznie machał łopatą. Gillian bywała ze śniegu

ściany igloo. Robiła to machinalnie, usiłowała skupić się na radosnym wspomnieniach z

dzieciństwa, kiedy jeszcze uwielbiała zabawy w śniegu. Nagle David krzyknął: -Znalazłem

ją. Gillian odsunęła się i zdjęła rękawiczki.

Był piękny pogodny dzień, na bezchmurnym niebie świeciło słońce. Polanka była przytulna,

nieziemska, nietknięta, jeśli nie liczyć tropów cietrzewi.

Gillian odetchnęła głęboko, zacisnęła pięści i się odwróciła. David odkrył niewiele, skrawek

nadpalonego czerwonego szalika. Klęczał wśród śniegu. Gillian się rozpłakała, ale nie

zwracała uwagi na łzy.

-Jest ostatni dzień przed feriami, urwaliśmy się ze szkoły. Poszliśmy do lasu. Budowaliśmy

igloo i .

-I ją zaleźliśmy.- David wstał, ujął ją za łokcie.- Dziwaczna historia, ale lepsze to niż prawda.

-Zresztą co nam zarzucą? Nawet jej nie znaliśmy. Domyślą się, że została zamordowana, bo

sprawca ukrył zwłoki. Nie będą mieli pojęcia, jak zginęła. Uznają, ze usiłował spalić ciało,

żeby zatrzeć ślady. David objął ją ramieniem. Przywarła do niego. Stali tak przez chwilę,

czerpali siłę z wzajemnej bliskości. Dziwne, jakie to wszystko wydawało się naturalne. David

zgodził się jej pomóc bez najmniejszego wahania. A jej to wcale nie zaskoczyło. Właśnie

tego się spodziewała. Jest jej drugą połówką. Należą do siebie. -Gotowa?- zapytał cicho.

-Tak.

Odchodzili już z polany, gdy David zapytał szeptem:

-Jest tutaj?

background image

-Nie. Odkąd mnie tu przyprowadził, nie widziałam go ani razu. Po prostu. Zniknął. I nic nie

mówi. David objął ją mocniej. Pan Belizer zjawił się o zmierzchu, gdy większość

policjantów już odjechała.

Było już prawie ciemno. David od godziny namawiał Gillian, żeby szli do domu. Podobnie

jak jej rodzice. Zjawili się oboje. Wtulenie w siebie, szukali swojej bliskości. Ojciec i

macocha Davida stali u jego boku. Tam, pomyślała Gillian. Ostatnie dni wszystkim dały się

weznaki. A jednak byli tutaj- David blady, ale spokojny, Gillian- rozedrgana, ale opanowana,

rodzice- zagubieni, ale odważni. Nie pojmowali, jakim cudem ich dzieci w tak krótkim czasie

wpakowali się w tyle kłopotów. Dobrze chociaż, ze nikt im nie zarzucał zabójstwa Pauli

Belizer. Pojawił się ojciec dziewczynki. Przyszedł zobaczyć miejsce ostatniego spoczynku

Pauli, choć koroner już zabrał małe ciałko. Policjant prowadził go na polankę przy świetle

latarki. Gillian szarpnęła Davida za rękaw.

Opierał się przez chwilę, ale ruszył za nią. Towarzyszyły mu szepty. -Co wy wyprawiacie,

zostawcie człowieka w spokoju. To upiorne! Ale nikt nie starał się ich powstrzymać.

Zatrzymali się w niedużej odległości od Belizera. Gillian stanęła tak, żeby widzieć jego

twarz.

Rzecz w tym, że nie miała pojęcia o duchach. Nie wiedziała, co trzeba zrobić, by Gary mógł

opuścić pustkę. Czy powinna porozmawiać z ojcem Paulli? Powiedzieć, ze czuje, iż morderca

bardzo żałuje tego, co zrobił, choć sam nie może tego powiedzieć?

Niewykluczone, że po takim wyznaniu wezmą ją do psychiatryka. Zbyt wiele

zainteresowania zbrodnią, zbyt rozległa wiedza. Ale ta myśl wcale nie przerażała tak bardzo.

Jest kuzynką Gary'ego i musi to naprawić. Wahała się jeszcze, gdy pan Belizer osunął się na

kolana. O Boże. Jak to boli. Gdyby nie silne ramiona Davida, pewnie upadłaby i ona.

David ukrył twarz w jej włosach, ale Gillian cały czas patrzyła na klęczącego mężczyznę.

Płakał. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby mężczyzna w jego wieku płakał. Ten widok sprawił

ból. Ale jego twarz było coś jeszcze. Spokój. Ulga. Pan Belizer klęczał na śniegu i mówił na

głos.

-Wiem, że moja córeczka jest w innym, lepszych świecie, i wybaczam ci, kimkolwiek jesteś.

Gillian poczuła wstrząs i nagłe ciepło. Płakała, łzy spływały jej po policzkach. I jednocześnie

wypełniała ją nadzieja, zdawała się unosić. David głośno wciągnął powietrze i uniósł głowę.

Patrzyła na coś nad panem Belizerem. Gary Fargeon unosił się w powietrzu. Jak anioł.

Płakał. I powtarzał coś z przejęciem.

-Tak mi przykro, tak mi przykro.- Wychwyciła Gillian.

background image

Proście o przebaczenie, a będzie wam dane. Co z tego, że niekoniecznie w tej kolejności. A

więc to już, pomyślała Gillian. Ugieły się pod nią nogi. -Ty też to widzisz?- zapytał David

ochrypłym szeptem. -Tak, ty też?

Pan Belizer wstał. Minął ich i odszedł. David ciągle patrzył na Gary'ego.

-Więc tak wygląda. Nic dziwnego, ze myślałaś, ze to.

Nie dokończył, ale Gillian wiedziała. że to anioł. Ale dlaczego ciągle tu jest? Czyżby

przebaczanie to za mało? Czy muszą zrobić coś jeszcze? Gary patrzył na nią, a jego policzki

były mokre od łez. -Chodź- poprosił.- Muszę ci cos powiedzieć.

Gillian wysunęła się z objęć Davida Dawida pociągnęła go za sobą. Szli za Garym na inną

polankę. Nagle wydawało się, ze są bardzo daleko od policyjnych świateł i krzyków.

Gillian domyśliła się, jeszcze zanim Gary spłynął na ich wysokość. Poczekała jednak, aż sam

to powie.

-Ty też musisz mi wybaczyć. -

Wybaczam- powiedziała.

-Jesteś pewna? Zrobiłem okropne rzeczy. Usiłowałem sprowadzić cię na złą drogę, skalać

twoją dusze.

-Wiem- odparła.- Ale zrobiłeś tez wiele dobrego. Pomogłeś m i . . . dorosnąć.

Dzięki niemu pokonała swoje lęki. Nabrała pewności siebie. Odkryła, kim jest. I znalazła

swoja druga połówkę. Był jej bliski jak zapewne już nikt nigdy nie będzie. -Wiesz co?-

szepnęła przez łzy.- Będzie mi ciebie brakować.

Stal naprzeciwko niej. Ledwo świecił. Miał smutne, umęczone oczy, ale się uśmiechał.

Jeszcze nigdy nie był taki piękny.

-Wszystko się ułoży- powiedział miękko.- Z mamą będzie coraz lepiej. Skin ę ła głową. -

Też tak myślę.

-Sprawdziłem, co z Tanyą i Kim. Nic im nie będzie. Tanya ma wszystkie palce. -

Wiem.

-Idź do Meluzyny. Pomożesz im w Kręgu Świtu. A ona nauczą cię świata nocy. -

Tak, dobrze.

-W szkole pogadaj z Daryl. Ma pewien sekret, Kim rozpowiadała o tym w zeszłym roku.

Chodzi o to, że.

-Gary! - Podniosła rękę. - Nie chcę wiedzieć. Któregoś dnia Daryl powie mi sama, jeśli

będzie chciała. A jeśli nie, nie ma sprawy. OD tej pory musze sobie radzić sama.

Już myślała o szkole, wczoraj, sama w pokoju. Wszystko się zmieni, to jasne. Wiedziała, na

kim jej naprawdę zależy.

background image

Amanda Cheerleaderka, Steffi Gwiazda i J.Z. Modelka są fajne. Nie lepsze ani nie gorsze niż

inne dziewczyny. Nie będzie miała nic przeciwko temu, jeśli nadal będą się chciały z nią

przyjaźnić. Daryl, już nie Daryl Bogaczka, po prostu Daryl- jest więcej niż fajna. Może z

czasem naprawdę się zaprzyjaźnią. No i jest jeszcze Amy, kochana Amy. Mają sobie sporo

do powiedzenia. Reszta- Tanya, Kim, Cory Bruce, Macon- nie chciała mieć z nimi nic

wspólnego. Nie zaproszą jej więcej na imprezę? Nie ma sprawy.

-I nie chcę wiedzieć, czy J.Z. naprawdę chciała się zabić.- dodała.

Gary milczał. W jego oczach pojawił się błysk.

-Wszystko będzie dobrze- zapewnił. A potem po raz pierwszy spojrzał na Davida.

Przyglądali się sobie przez chwilę. Bez wrogości. Nagle Gary powiedział.

-Jeszcze jedno. Mogłem go zabić, ale nie zrobiłem tego, bo wiedziałem, że mi tego nie

wybaczysz.

-Och.

Gillian wyciągnęła rękę. On także. Ich pale były już blisko, zlewały się. Ale nie dotykały.

Nigdy się nie dotkną. Nagle Gary'ego coś zaskoczyło. Odwrócił się, spojrzał w niebo.

Ciemnie, gwieździste. Gillian niczego nie widziała. Ale coś pouczyła. Ruch. Coś nadchodziło.

A Gary sunął w tamtym kierunku.

Nagle wyciągał do niej rękę, ale był już w powietrzu. Unosił się. Zaskoczenie przerodziło

się w zachwyt. A potem radość. Poznanie. -Musze iść- powiedział rozmarzony.

Gillian wpatrywała się w niebo. Niczego nie widziała: ani łąki, ani tunelu. Czyżby wracał do

pustki? Aż zobaczyła światło.

Jaskrawe, a jednak nieoślepiające. Mieniło się wszystkimi kolorami wszechświata, stapiało w

biel.

-Gary.

Coś się działo. Oddalał się w nieokreślonym kierunku. Malał. Znikał. Traciła go. -

śegnaj Gary- szepnęła.

Ś wiatło także znikało. Zanim jednak rozpłynęło się całkowicie, przybrało kształt jakby

wielkich białych skrzydeł, które objęły Gary'ego. Przez ułamek sekundy Gillian poczuła je

także na sobie. Moc, pokój. I miłość. A potem światło zniknęło. Gary zniknął. Zapadała

cisza.

-Widziałeś?- szepnęła przez ściśnięte gardło.

-Chyba tak.- W oczach Davida malował się zachwyt.

-Może. Może anioły istnieją naprawdę.

Cały czas patrzył w niebo.

background image

-Patrz! Gwiazdy!

Ale to nie gwiazdy, raczej gwiezdny pył. Kryształki światła unosiły się w powietrzu. -

Przecież nie ma chmur.

-Są- zauważył David. Kiedy to mówił, gwiazdy skryły się za chmurami. Gillian poczuła

chłodne muśnięcie. Jak pocałunek. Pocałunek to był zwykły śnieg. Stali z Dawidem,

trzymając się za ręce, i patrzyli, jak padał, niosąc błogosławieństwo nocy.

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron