Bruno Jasieński Wiersze Pieśń o głodzie Przekłady Manifesty

background image

BRUNO JASIEÑSKI

[WIKTOR BRUNO ZYSMAN]

WIERSZE

PIEŒÑ O G£ODZIE

PRZEK£ADY

MANIFESTY

background image

Tower Press 2000

Copyright by Tower Press, Gdañsk 2000

background image

3

BUT W BUTONIERCE

[1921]

background image

4

RZYGAJ¥CE POS¥GI

Pani Sztuce

Na klawiszach usiad³y pokrzywione bemole,

PrzeraŸliwie siê nudz¹ i ziewaj¹ Uaaaa...

Rozebrana Gioconda stoi w majtkach na stole

I napiera siê g³oœno cacao-choix.

Za oknami przeœwieca ¿ó³tych alej jesiennoœæ,

Jak wêdrowne pochody biczuj¹cych siê sekt,

Tylko bia³e pos¹gi, strojne w swoj¹ kamiennoœæ,

Stoj¹ zawsze „na miejscu”, niewzruszenie correct.

Pani dzisiaj, doprawdy, jest klasycznie... niedba³a...

Pani, która tak zimno gra sercami w cerceau,

Taka sztywna i dumna... tak cudownie umia³a

Nawet puœciæ siê z szykiem po 3 szk³ach curacao.

I przedziwne, jak Pani nie przestaje byæ w tonie,

Bêd¹c zreszt¹ obecnie najzupe³niej moderne. -

Co œrody i pi¹tki w Pani bia³ym salonie

Swoje wiersze czytaj¹ Iwaszkiewicz i Stern.

background image

5

A ja - wróg zasadniczy urzêdowych kuluar,

Gdzie siê myœli, i kocha, i rozprawia, i je,

Mam otwarty wieczorem popielaty buduar

Platonicznie podziwiaæ Pani déshabillé...

Ale teraz, jednak¿e, niech siê Pani oszali, —

Nawet lokaj drewniany ju¿ oœmiela siê œmieæ...

Dziœ bêdziemy po parku na wyœcigi biegali

I na ³awki padali, zadyszani na œmieræ.

A, wpatruj¹c siê w gwiazdy ca³uj¹ce siê z nami,

W pewnym dzikim momencie po dziesi¹tym Clicôt,

Zobaczymy raptownie œwiat do góry nogami,

Jak na filmie odwrotnym firmy Pathé & Co.

I zatañcz¹ nonsensy po ulicach, jak ongi,

Jednej nocy pijanej od szampana i warg.

Kiedy w krzakach widzia³em RZYGAJ¥CE POS¥GI

Przez dwunastu lokajów niesiony przez park.

IPECACUANA

Na pierwszym moim koncercie,

(A mo¿e mi tylko œni siê...)

Siedzia³a w trzecim rzêdzie

Pani w niebieskim lisie.

background image

6

Mia³a oczy wklês³e,

Takie ogromnie dalekie.

I d³ugie b³êkitne rzêsy.

I bia³e, zamszowe powieki.

Czyta³em strofy rytmiczne.

Po myœlach t³uk³ siê Skriabin.

Siedzia³y w krzes³ach damy

Z welwetu i z jedwabiu.

Siedzieli w krzes³ach panowie,

Patrzyli wzrokiem ¿abim...

Czyta³em rytmiczne strofy.

Po myœlach t³uk³ siê Skriabin...

I by³o wszystko, jak wszêdzie.

I by³o wszystko, jak dzisiaj.

I by³a w trzecim rzêdzie

Pani w niebieskim lisie.

Pluskali miarowo w rêce.

Rozeszli siê wolno po domach.

Zosta³a kremowa Nuda,

Jak du¿a, œliska sarkoma...

A potem ksiê¿yc st³uk³em

I ga¿ê chcia³em we frankach,

I noc mia³a piersi wypuk³e,

Jak pierwsza moja kochanka...

background image

7

A wieczór by³em maleñki...

P³aka³em w k¹ciku do rana

O smutnej niebieskiej Pani

Z oczami jak ipecacuana...

MORGA

Przyjechali czarn¹, zamkniêt¹ karetk¹.

(By³ wieczór... jesienny wieczór...

B³oto — spleen — zapatrzenie...)

Wynieœli coœ ciê¿kiego, nakrytego p³acht¹.

Postawili nosze na kamienie.

Robili rzecz zwinnie.

Lampa oœwietla³a ich jasno, bia³o.

By³o cicho... Deszcz œpiewa³ w rynnie...

Konie c³apa³y kopytami...

(... Coœ siê sta³o... Coœ siê sta³o...)

Przystanê³o kilku ciekawych.

Patrzyli. Pytali.

Dolatywa³y pojedyncze s³owa.

Jakaœ rozmowa urywana, krótka,

Prowadzona œciszonym staccatem...

... 25 lat ... Prostytutka...

... sublimatem ...

Podnieœli nosze. Weszli do sieni.

(Deszcz pada³... krople t³uk³y o dach...)

background image

8

Jeden œwieci³ im z przodu latarni¹.

(... Taniec cieni ...)

Ponieœli w dó³ po lepkich, wyœlizganych schodach

Do ogromnej, sklepionej piwnicy.

Nosze sta³y rzêdem.

Coœ czarnego mignê³o... przepad³o...

Mo¿e szczur?... Mo¿e cieñ z ulicy?...

Jeden œwieci³ latarni¹.

Przystan¹³.

Postawili pod œcian¹.

Wytarli g³oœno nosy.

Wyszli.

Klucz zgrzytn¹³ w zamku...

Jeszcze ciche oddalone g³osy...

Jeszcze kroki cichn¹ce na górê...

(... Jak myœli ... jak myœli ...)

Potem turkot po bruku za bram¹...

I nic...

Cisza...

Ciemno...

Zostawili SAM¥, zupe³nie SAM¥ ...

Sam¹ jedn¹ na uboczu.

Nosze sta³y szeregiem nieruchome, nakryte.

Noga przy nodze.

Z k¹ta b³ysnê³a para zielonkawych oczu ...

Jedna ... Druga ...

Wpatrywa³y siê d³ugo, badawczo ...

background image

9

Coœ szeleœci³o po mokrej kamiennej pod³odze ...

.............................................................................

Na górze pali³y siê lampy.

Chodnikiem wlók³ siê jakiœ pijany robotnik,

Wieczny po oceanach ulic argonauta.

Ulic¹ z œwistem syren œciga³y siê auta.

Jerzemu, je¿eli chce

PANIENKI W LESIE

Zalistowia³ cichosennie w cichop³aczu cicholas,

Jak chodzi³y nim panienki, pierwioœnianki, ekstazerki,

Ko³ysa³y siê, schyla³y, rwa³y grzyby w bombonierki,

At³asowe, ¿ó³te grzyby, te, co rosn¹ tylko raz.

Opada³y pierwsze liœcie na sukienki crêpe de chine,

Ko³ysa³y siê rytmicznie u falbanek walansjenki,

Zap³aka³y bia³e brzozy, podkr¹¿one demimondainki

I z³e buki, stare mruki, pogr¹¿one w wieczny spleen.

Zalistowia³, zako³owia³, zaechowia³ w cichoœnie,

Posypa³y siê kropelki na pluszowe pantofelki,

Zostawi³y ¿al maleñki, zostawi³y ¿al niewielki...

Pójd¹ dalej cieniem alej. Bêdzie p³acz... a mo¿e nie...

background image

10

MI£OŒÆ NA AUCIE

By³o z³ote, letnie rano w szumie kolnych heksametrów.

Auto sz³o po równej szosie, zostawiaj¹c w tyle kurz.

Zbity licznik pokazywa³ 160 kilometrów.

Ko³o nas lecia³y pola rozpluskanych, ¿ó³tych zbó¿.

Ko³o nas lecia³y lasy, i zagaja, i mokrad³a,

Jakaœ ³¹ka, jakaœ rzeka, jakaœ w drzewach skryta wieœ.

Ja obj¹³em Pani¹ rêk¹, ¿eby Pani nie wypad³a.

Wicher zdar³ mi czapkê z g³owy i po polach poniós³ gdzieœ.

Pani œmia³a siê radoœnie b³yskawicznym tremolando,

Obryzgany pani œmiechem œmia³ siê z³oty, letni dzieñ

I w dyskretnym cieniu ronda z ¿ytnich k³osów ogiriand¹

Nasze usta siê spotka³y jeszcze pe³ne œwie¿ych drgnieñ...

Mo¿e pani chcia³a krzyczeæ? Œwiat oszala³ jak od wina...

Wiatr gwa³towny bi³ w policzki, wiatr zapiera³ w piersiach dech.

Auto sz³o wariackim tempem 160 wiorst godzina.

Ko³o nas lecia³y pola, kêpy drzew i czuby strzech.

background image

11

DESZCZ

Motto:

„Oh, le bruits de la pluie...”

Verlain

Pada deszcz. Pada deszcz.

Tañcz¹ cienie na firance...

Bia³y Pierrot, nocny wieszcz,

Deklamuje lilii stance.

Noc¹... Cœœœcho... Wszystko œpi...

Jacyœ... w kryzach... Mrok... rozp³ywa...

Wynosili coœ przez drzwi...

Miêkkie kroki wchodz¹ w dywan...

Krzywy pajac, biedny klown,

G³upi rycerz Beatryczy

Twarz wykrzywi³ z³o, jak faun,

Na pod³odze siad³ i KRZYCZY...

Jak chcesz wrzeszczeæ — ciszej wrzeszcz!

Przyjd¹ ludzie!... Œwiat³o wnios¹!...

.........................................................

Pada deszcz. Pada deszcz.

Monotonnie. Capricioso.

Tobie, Reniu

background image

12

TRUPY Z KAWIOREM

p. Jance Grudziñskiej

Pani palce s¹ ch³odne i pachn¹, jak opium,

Takie ma³e pó³trupki anemiczne i blond,

Marz¹ o kimœ, co by ich w poca³unkach utopi³,

Jak w odymce b³êkitnej papierosa „Piedmont”.

Na nietkniêt¹ serwetê coœ bezg³oœnie opadnie...

(Bia³e astry w flakonach umieraj¹ przez sen...)

Pani milczy tak cicho, melodyjnie i ³adnie,

Jak w najlepszych preludiach lunatyczny Verlain.

Mo¿e smutek zielony z twarz¹ negra z Zambezi

Owachlarzy³ dziœ Pani¹, otulon¹ w pó³-zmrok...

Pani s³uchaæ chce moich egzokwintnych syntezji

Tak, jak pije siê z kaw¹ jakiœ cordial-medoc.

Jednak Pani nie lubi przecie¿ rzeczy zbyt ostrych

A czy¿ zawsze byæ mo¿na gentlemanem par force?...

Za minutê przyniesie nam szampana i ostryg

Lokaj z twarz¹ wyblak³¹ i pomiêt¹, jak gors.

Zreszt¹ staæ mnie daæ nawet w³asne serce na ro¿en,

Jeœli z niego przyrz¹dz¹ apetyczne filet...

Pani pachnie dziœ ca³a ostrygami i morzem,

A ja kocham tak morze, zap³akane we mgle...

background image

13

Za szybami ponurych, zieleni¹cych siê okien

Pierwszy brzask siê przeczo³ga³, znieruchomia³ i leg³...

Pani dzisiaj jest chora... Pani p³akaæ chce... Shocking!

Wyp³owia³e kotary s³ysz¹ wszystko... jak szpieg...

Pani widzi w drobnostkach zaraz ton psychodramy...

Chwile ¿ycia s¹ kruche i s³odkie, jak chrust.

Czy dlatego, ¿e my siê, par exemple, nie kochamy,

Nie mo¿emy ca³owaæ swoich oczu i ust?

A ja chcê dzisiaj pieœciæ Pani piersi bez bluzki,

Chcê byæ dziko bezczelny i mocny, jak tur.

Pani du¿o ma w sobie z rozpalonej Zuluski,

Pani usta siê œmiej¹ i mówi¹: toujours!

Pani dzisiaj siê marzy... jakiœ sen o wikingu...

Purpurowe ekscesy niewyspanej Ninon...

Takie, jak Pani, bierze siê w pêdz¹cym sleepingu

Na poduszkach pluszowych rozebran¹ i md³¹.

I, wsysaj¹c siê w piersi Pani ostro-md³y zapach

W koñcach palców poznaje siê budz¹cy siê wstrêt

Do tych kobiet, co daj¹ siê na brudnych kanapach

Karmelkowo-lubie¿ne i pokorne, jak sprzêt.

W Pani spazmach byæ musi coœ z sapi¹cych ekspresów.

Pani nogi faluj¹ tak lubie¿nie i z³o.

W Pani mieszka ksiê¿niczka ksiê¿ycowych ekscesów

I cz³onkini zrzeszenia dla pañ comme il faut.

background image

14

A chce Pani? Zerwiemy raz z t¹ wszystk¹ ho³ot¹!

Polecimy na oœlep w samochodzie, jak w œnie.

U podjazdu na dole niecierpliwi ju¿ motor

Ofutrzony mój szofer w swoim czarnym pince-nez.

Zeskoczymy po stopniach i zatrzasn¹ siê drzwiczki.

Wszystko zmiesza siê razem — to co przed i co po...

Z poca³unków na rêkach bêdziesz mieæ rêkawiczki

I z mussonu rajera na swoim chapeau!

Zatwostepi¹ latarnie w oszala³ym rozpêdzie,

Zamigoc¹ siê domy i osun¹ siê w dó³.

Pójd¹ s³upy i s³upy i kosmate ga³êzie,

Samym lotem z ³oskotem rozcinane przez pó³.

A w ustronnym salonie kiedyœ póŸno wieczorem,

Kiedy bêdzie znów jasno i weso³o i Ÿle...

Blady lokaj we fraku nasze trupy z kawiorem

Poda sennie na tacy wytwornemu milieu...

PRZEJECHALI

— Kinematograf —

Piegowata s³u¿¹ca w bia³ej bluzce w groszki.

Ktoœ wysmuk³y, z rajerem.

— Przyjedziesz?... — „Nie mogê...”

Hooop!!

Samochody. Platformy. Doro¿ki.

background image

15

Kinematograf szprych

Z kó³³omotem gruchota³ po wysch³ym asfalcie.

— Poczekaj... — „Nie, nie, nie proœ, bo mog³abym

ulec...”

Dzyn! Dzyn!!

Tramwaj czerwony wytoczy³ siê z alej.

Jeden. Dwa.

Minê³y siê w przelocie, dystansuj¹c drogê.

Z³owieszczy œpiew szlifowanych szyn...

Ma³y cz³owiek w burym palcie...

Trrrrrach!!!

Stoppp!!

Hamulec!

Aaaaaaaaaa!!

Przejechali! Przejechali!!

ŒNIEG

Bia³e kwiaty gdzieœ na korsie... mo¿e w Nizzy...

Ko³owieje — Cichopada — Bia³oœnie¿y.

Chodz¹ ludzie miêkkostopi po ulicy,

Koñca nosa im nie widaæ zza ko³nierzy.

Uœmiechnê³y siê panienki w bia³ych lisach

I podnios³y w¹skie palce a¿ ku ustom...

By³ ktoœ bia³y, co niebieskie listy pisa³...

By³o cicho. By³o dobrze. By³o pusto...

background image

16

Z okna domu ponurego, jak „Titanic”,

Zaechowia³ i wys¹czy³ siê, jak trylik,

P³acz zmêczonej prostytutki, której stanik

Zafarbowa³ ogniokrwisty hemofilik.

Ktoœ siê nagle chcia³ rozeœmiaæ, ale nie móg³...

(Oczy cichych czasem ch³odne s¹ jak marmur)

Czyjeœ rêce pochyli³y siê ku niemu

Z ³y¿k¹ ciep³a, kochanoœci i pokarmu.

A ulic¹ chodzi siwa Matka Boska,

Szuka ¯alu, Zrozumienia i Pokuty...

Po witrynach, po parkanach i po kioskach

Jaskrawiej¹ rozrzucone moje „Buty”.

Chcesz? — bêdziemy dziœ przy gwiazdach tañczyæ nago...

Daj mi dotkn¹æ swoich miêkkich ust-at³asów...

... Polecimy, na Bleriocie do Chicago

Jeœæ o zmierzchu s³odki kompot z ananasów...

SPACER

Œpiew propellera do s³ów Heredii,

Kiedyœ zgubionych w smaltowej mgle...

Gra³em jej jedn¹ z moich komedii

W ekstrapowietrznym tylko-en-deux.

background image

17

S³oñce do g³owy bi³o ekstaz¹.

S³owa sp³ywa³y w jeden refrain.

Obserwowa³a mnie bezwyrazo

Spod tangoszalu przez face-á-main.

Nie wiem, czy bra³a, com mówi³, serio.

(Dwie lekkie linie w k¹cikach warg...)

Pod nami warcza³ rytmiczny Bleriot

I wiatr ca³owa³ b³êkitny kark.

PODRÓ¯NICZKI

Towarzyszkom podró¿y na wszystkich

kolejach œwiata — poœwiêcam.

O podró¿e jednostajne na strzy¿onym miêkkim pluszu...

Wczoraj Marna, dzisiaj Wo³ga, jutro mo¿e Jan-Tse-Kiang...

Patrzê w oczy smutnej pani w fio³kowym kapeluszu

I ju¿ kocham siê, jak sztubak, taki du¿y, s³awny pan.

O wytarty plusz poduszki dosyæ szorstkie wsprzeæ policzki,

Turkot ciszê uko³ysze, wszystko bêdzie, jak przez mg³ê.

I znów przyœni¹ mi siê usta d³ugorzêsej podró¿niczki

Ca³owane gdzieœ wieczorem ko³o Moskwy czy Louvain...

Przyjd¹ myœli wyp³owia³e, jak dalekie sny o damach.

Tych, co kiedyœ mnie kocha³y, zapomnia³y... mo¿e czas?...

Panieneczki z³otog³ówki zmys³owiej¹ w oknoramach,

Ostrym wiatrom siê oddaj¹ z ca³ej si³y, pierwszy raz.

background image

18

Mo¿e œni¹ im siê w wiatrakach baœniej¹ce z³otozamki...

Poci¹g czha³ przez pola wê¿em z si³¹ 400 HP...

Panieneczki z³otog³ówki obudzi³y w sobie samki,

Z przymkniêtymi powiekami le¿¹ wparte w k¹t coupé.

Znowu zacznie siê sonata, tylko nie ta nasza, Jana.

Moja biedna, moja cudza, bia³a matuœ ma³ej Li...

Coœ podkradnie siê do okna, jakaœ bajka Kellermana,

Bêdzie patrzyæ niewidziana w tañcu spermy, cia³ i krwi...

Mo¿e jestem trochê senny?... Mo¿e jestem trochê chory?...

Niestrawiony, pieprzny obiad wywo³uje refleks, ¿al...

W rozdziawion¹ paszczê nocy depeszuj¹ semafory:

Jadê, król, do Polinezji, na swój autorecital!

MARSZ

Siostrom od œw. Samki

Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam.

Tutaj. I tu. I tu. I tam.

Jeden. Siedm. Czterysta-cztery.

Panie. Na g³owach. Maj¹. Rajery.

Damy. Damy. Tyle tych. Dam.

Tam. Ta. To tu. To tu. To tam.

W willi. Nad morzem. P³acze. Skriabin.

Obcas. Karabin. Obcas. Karabin.

Ludzie. Ludzie. Ludzie. Do bram.

Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam.

background image

19

Tam. Tam. Dalej. Za kantem.

Pani. Bia³a. Z pêkiem. Chryzantem.

Pani. Bia³a. Czeka³a. W oknie.

Kwiat. Spad³. Kapnie. Na stopnie.

Szli. Szli. Rzêdem. Po rzêdzie.

Tam. I tam. I dalej. I wszêdzie.

M³odzi. Zdrowi. Silni. Jak byki.

Wozy. Wioz³y. W koz³y. Koszyki.

W t³umie. Dziewczyna. Uliczna. Sta³a.

Szybko. Podbieg³a. Poca³owa³a.

Ach! Krzyk. Tylko. To jedno.

Kwiaty. W pêku. Na rêku. Wiêdn¹.

Wolno. Cicho. Padaj¹. P³atki.

W dó³. Na bruk. Na konfederatki.

Eh! Pani. Pani. Bia³a.

Kurwa. Prosta. Przelicytowa³a!

Nam. Nam. Dajcie. I nam!

Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam.

Panie. Panny. Panowie. Konie.

Jedzie. Dzwoni. Auto. W melonie.

Praczki. Szwaczki. Okrzyki. Kwiatki.

— ChodŸmy. Panna. Do. Seperatki. —

Panna. P³acze: — Id¹. Na wojnê.

Takie. M³ode. Takie. Przystojne. —

Rzêdem. Za rzêdem. Z rzêdem. Rz¹d.

Wszyscy. Wszyscy. Wszyscy. Na, front.

Eh by. By³o. M³odych. Mam!

Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam.

background image

20

Ktoœ siê. Rozp³aka³. Ktoœ. Bez czapki.

Liœcie. Kapi¹. Jak gêsie. £apki.

W parku. ¯ó³knie. Gliniany. Heros.

Ch³opak. Z redakcji. Pali. Papieros.

Ktoœ. Ktoœ. Upad³. Nag³y. Krwotok.

Ludzie. Ludzie. Sk³êbienie. Potok.

Co?... Co?... Le¿y... Krew...

£api¹... Kapi¹. Liœcie. Z drzew.

— Puœæcie! Puœæcie! Puœæcie! Ja nieechcê!

Kurz. K³êbem. W zêbach. £echce.

Krzyk. Pop³och. W³osy. Dr¿¹.

Krew... W krwi... Pachnie. Krwi¹...

Tam. Tam. Poszli. Pobieg³y.

Duszno. Pusto. Usta. O ceg³y.

Tu. I tu. I na rêkach. Krew.

Byd³o! Dranie! Œcierwy! Psia krew!

Eh tam! Gdzie ju¿. Nam!

Tra-ta-ta-ta-tam. Tra-ta-ta-ta-tam.

Poszli. Przeszli. Ile tu. Kobiet.

Panie. Id¹. Gotowaæ. Obiad.

Ktoœ. W ¿a³obie. Nie wie. Gdzie. Iœæ.

Stan¹³. Stoi. Ogl¹da. Liœæ.

Podniós³. Z drogi. Pomiêty. Kwiatek.

Tyle. Panien. Tyle. Mê¿atek.

Tyle. Przesz³o. Tyle ich. Sz³o...

S³oñce. Œwieci. ¯ó³to. I md³o.

Zaraz... Zaraz... Zaraz wam... Zagram...

Panie. W kawiarni. Pij¹. Mazagran.

background image

21

Wieczorem. W domach. U œw. Samki.

Przed. Matk¹ Bosk¹. Pali³y siê. Lampki.

TANGO JESIENNE

Z.K.

Jest ch³odny dzieñ p¹sowy i olive.

Po r¿yskach wêszy wiatr i ry¿y seter.

Alej¹ brzóz przez klonów leitmotiv

Przechodzisz ty, ubrana w bury sweter.

Od œciernisk ci¹gnie ostry, ch³odny wiatr.

Jest jesieñ, szara, smutna polska jesieñ...

Po drogach liœcie tañcz¹ pas-de-quatre

I po ka³u¿ach zimny ci¹g ich niesie.

Dziœ upad³ deszcz i drobny by³, jak mg³a.

W zagonach b³yszczy woda mêtno-szklista.

Wyskoczy³ zaj¹c z mchów i siad³ w pó³ pas.

S³oñcempijany ma³y futurysta.

Po polach strasz¹ widma suchych iw,

A ka¿da iwa, jak ogromna wiecha...

Alej¹ brzóz przez klonów leitmotiv

Przechodzisz ty samotna, bezuœmiecha...

background image

22

I tyle dumy ma twój ka¿dy ruch

I tyle cichej, smutnej katastrofy.

Gdy, id¹c drog¹ tak po latach dwóch

Ty z cicha nucisz moje œpiewne strofy...

BUT W BUTONIERCE

Zmarnowa³em podeszwy w ca³odziennych spieszeniach,

Teraz jestem s³oneczny, siebiepewny i rad.

Idê m³ody, genialny, trzymam rêce w kieszeniach,

Stawiam kroki milowe, zamaszyste, jak œwiat.

Nie zatrzymam siê nigdzie na rozstajach, na wiorstach,

Bo mnie niesie coœ wiecznie, motorycznie i przed.

Mijam strachy na wróble w eleganckich windhorstach,

Wszystkim k³aniam siê grzecznie i poprawiam im pled.

W parkocieniu krokietni — jakiœ meeting panieñski.

Dyskutuj¹ o sztuce, objawiaj¹c swój traf.

One jeszcze nie wiedz¹, ¿e gdy nasta³ Jasieñski,

Bezpowrotnie umarli i Tetmajer i Staff.

One jeszcze nie wiedz¹, one jeszcze nie wierz¹.

Poezyjnoœæ, futuryzm — niewiadoma i X.

ChodŸmy biegaæ, panienki, niech siê g³ówki oœwie¿¹ —

Bêdzie lepiej smakowaæ poobiedni jour-fixe.

background image

23

Przelecia³o gdzieœ auto w bia³ych k³êbach benzyny,

Zafurkota³ na wietrze trzepoc¹cy siê szal.

Pojecha³a mi bajka poza góry doliny

nic jakoœ mi nie ¿al, a powinno byæ ¿al...

Tak mi dobrze, tak mojo, a¿ rechoce siê serce.

Same nogi mnie nios¹ gdzieœ — i po co mi, gdzie?

Idê m³ody, genialny, niosê BUT W BUTONIERCE,

Tym co za mn¹ nie zd¹¿¹ echopowiem: — Adieu! —

background image

24

ZIEMIA NA LEWO

1924

background image

25

MARSYLIANKA

nie bêdê wiêcej s³awi³ ¿adnej z dam

ani jej imiê w œpiewnych strofach pieœci³

odk¹d ujrza³em ciê raz pierwszy tam

w tym dziwnym nigdy nie widzianym mieœcie

pamiêtam wieczór jak wytarty gwasz

i w bramach domów przykucniêty przeraz

gdym nagle w t³umie ujrza³ twoj¹ twarz

i zrozumia³em ¿e to w³aœnie teraz

ulica drga³a wij¹c siê jak w¹¿

migota³ witryn kolorowy miszmasz

i wiatr d¹³ s³odszy ni¿li ust twych mi¹¿sz

na których prêg¹ wyciœniêty krzy¿ masz

i nagle t³umu obola³y guz

rozora³ ob³êd jak p³omiennym zêbem

i ktoœ olbrzymi rêce w górê wzniós³

i w blachê s³oñca d³ugo bi³ jak w bêben

background image

26

a potem nagi poplamiony bruk

i bladych ludzi pierzchaj¹ce garstki - -

unios³em w oczach tylko chust twych róg

i twój niebieski ko³nierz marynarski

nie wiem czy znajdê gdzie o tobie wieœæ

czy mi siê tylko ca³a wœnisz w legendê -

wiem ¿e ciê zawsze muszê w sobie nieœæ

i w ka¿dej twarzy ju¿ ciê szukaæ bêdê

œni mi siê gorzki morskiej wody smak

gdzie przep³yw w portach li¿e barki barek

i mam pod czaszk¹ wieczny trzepot flag

i serce w piersi skacze jak zegarek

wiem to siê stanie w jeden duszny zmierzch

bêdê szed³ t³umem i jak lampa miga³

a¿ raz przeleje siê mój krzyk przez wierzch

i miastem wstrz¹œnie jak olbrzymi dŸwigar

z rozpêdu trzaœnie w moj¹ g³owê mur

i nagle przejdzie mój ochryp³y bas w alt

ujrzê pod sob¹ bia³y chodnik chmur

a pod g³owami nieba twardy asfalt

wtedy o wtedy - - czujê szat twych wiew

i zapach r¹k twych poznam ka¿d¹ tkank¹

klêkniesz i z twarzy mi obetrzesz krew -

kochanko moja smuk³a marsylianko!

background image

27

PSALM POWOJENNY

ju¿ dawno Panie duch mój gotów

i przysz³oœæ czeka uœmiechniêta

w rytmicznym chrzêœcie kulomiotów

id¹ czerwone moje œwiêta

do pulsuj¹cych têtnic ulic

gdzie t³um przewala swoje twarze

przypad³em ucho swe przytuliæ

i s³yszê g³uchy huk wydarzeñ

ju¿ siê zakoñczy³ wielki raut

na którym by³y ludów scysje

w ubranych w kwiaty kebach aut

ju¿ odjecha³y wszystkie misje

nie bêdzie wiêcej huku dzia³

œwistu szrapnelów i mitraliez

niech tañczy ten kto dot¹d dr¿a³

na niebie dzisiaj wielki bal jest

wszyscy jak byli - mieli racjê

dowieœæ im tego spory trud by³

pan bóg pojecha³ na wakacje

i œwiêci w raju graj¹ w football

background image

28

nikt ci nie plunie kul¹ w twarz

nikt ci ju¿ ¿eber nie po³amie - -

có¿ tak¹ g³upi¹ minê masz

mój nieodrodny bracie-chamie?

napracowa³eœ siê jak koñ

na brzuchu miast stêpi³eœ bagnet

mo¿ecie z³o¿yæ w koz³y broñ -

wiêcej was bracia nie zapragnê

w kipi¹cych t³umach rojnych œwi¹t

pod zgrzebnym p³ótnem bluz roboczych

po nocach we œnie nie wiem sk¹d

widzê p³omienne wasze oczy

od pociskami zrytych ³¹k

po progach mogi³ przesz³a kolej

mo¿e wam plamy krwawe z r¹k

obmyje cjank lub witriolej

coœ siê tu stanie coœ siê stanie

nad miastem zawis³ strachu tuman

s³yszê dalekich burz b³yskanie

co w ¿y³ach krew spiêtrzaj¹ t³umom

na placu sklepikarze pospieszni i dziwni

spuszczaj¹ z ciê¿kim hukiem ¿elazne ¿aluzje

ci sami co przed rokiem zza wêg³ów sztywni

patrzyli jak armaty wali³y im w gruz je

background image

29

po asfalcie spieczonym i rudym jak krew

gromady bladych ludzi biegn¹cych przez bulwar

chowaj¹ siê za kêpy suchotniczych drzew

które zesz³¹ jesieni¹ op³uka³ kul war

na opuszczonym placu mür & merilis

tysi¹cem witryn w przera¿eniu szczêka³

kobiety wciskaj¹c siê z powrotem w dekolty kryz

uderza³y jak w febrze o szczêkê szczêka

z trotuarów jak z ¿yznej podlanej grzêdy

podnosi³y siê bia³e i fioletowe kwiatki

ludzie padaj¹c na twarz krzyczeli: nie bêdê!

i p³akali nie wiadomo nad kim

na zielonych karuzelach bladzi policjanci

gonili z³odziejów na drewnianych koniach

panowie! zatrzymajcie siê! przestañcie!

panowie! zapomnijcie o nich!

towarzysze tramwajarze nie trzeba p³akaæ

wstydŸcie siê macie ³zy na w¹sach

dziœ bêdziemy jak pi³ki pod niebo skakaæ

poprowadzê was wszystkich w czerwonych pl¹sach

Chrystus zgin¹³ nie przyjdzie grzechów wam odpuœciæ

kiedy od ciê¿kich haubic pójdziecie za p³ugiem

odpuszczamy swoje nieprawoœci!

ca³ujmy usta jedni drugim!

background image

30

patrzcie! patrzcie jaki dziwny cud

jaka ogromna szalona nowina

przed lustrem tañczê w ty³ i w przód

na prawo i na lewo siê krêcê

to jest naprawdê nagle pierwszy raz:

ja mam rêce! my wszyscy mamy rêce!

para cudownych kiszek u ramion nam dynda

mo¿emy je zginaæ rozginaæ

podnosiæ opuszczaæ ile kto chce

powiedzcie! powiedzcie sami!

jaka wspania³a winda!

a ja mam tak¿e palce

którymi chwytam i jem

i nogi na których tañczê!

nie bêdziemy nikomu wiêcej

obrywali r¹k ani nóg

chcemy ¿eby ludzi by³o jak najwiêcej

i ¿eby ka¿dy tañczyæ móg³

na skraju zielonej drogi

pogodni si¹dziemy beztroscy w cudzie - -

anio³owie ju¿ id¹ umywaæ wam nogi

o dziwni niezg³êbieni cudowni ludzie!

background image

31

PROLOG

DO „FOOTBALLU WSZYSTKICH

ŒWIÊTYCH”

domy skacz¹ w konwulsjach sklepieñ

krew bulgoce ustami rynien

rêce moje wyci¹gam œlepe:

oddaj oddaj có¿eœ nam winien!

gwiazdy z nieba lec¹ jak wiœnie

ostre dreszcze wstrz¹saj¹ œwiatem

znowu przyjdzie zgwa³ci i ciœnie

noc-megiera w kolczykach œwiate³

puœæ nas! puœæ nas! dosyæ ju¿ czekam!

otwórz wszystkim nieznane dró¿ki!

daj nam tak¿e do dzbanka z mlekiem

z chmur ³y¿eczk¹ zbieraæ ko¿uszki

s³yszysz dzieci co ciê wo³aj¹?

przyjdŸ ju¿! przyjdŸ ju¿! weŸ nas i prowadŸ!

po alejach twojego raju

daj nam raz siê przespacerowaæ

czemu czemu karcisz nas gniewem?

z³oœæ otrz¹sam jak drzewa z szyszek

przed twym tronem stojê i œpiewam

otom panie œwiêty franciszek!

background image

32

przyjm nas! przyjm nas! wszyscyœmy œwiêci

dobrzy ludzie proœci i cisi

po có¿ twarz twa jak kula rtêci

s³oñcem czarnym nad nami wisi?

jako¿ brama twoja zamkniêta?

otwórz! otwórz s³yszysz ko³atam!

przysz³y lata naszego œwiêta

wszystkich ludzi z ca³ego œwiata.

zejdŸ ju¿! zejdŸ ju¿! nie ka¿ siê prosiæ!

dok¹d ka¿esz daremnie grzmieæ mi?

krwi twej ofiar mamy ju¿ dosyæ!

ciesz siê z nami twoimi dzieæmi!

po có¿ po có¿ na krzy¿u poœcisz

³aski swojej sk¹pisz wybrañcom?

dobrzy ludzie cisi i proœci

dawny œwiat ten zbawili tañcem

d³ugo by³eœ ze swoich s³ug rad

p³acz nad nami œwiêtymi w z³oœci

o twe racje któreœ nam ukrad³,

z anio³ami rzucamy koœci!

background image

33

BAJKA O KELNERZE

kawiarnia by³a nabita szczelnie

kiwa³ siê rajer nad ka¿dym stolikiem

na palcach chodzi³ po sali kelner

roznosi³ na tacy likier

i gdy do taktu orkiestry pstrej

stawia³ przed goœciem kotlet

ujrza³ we fraku œwiñski ryj

zmiesza³ siê nagle i poblad³

dziwny mu w myœlach zrodzi³ siê zamêt

w noc roziskrzon¹ po drutach bieg³

cicho pod skrzypiec akompaniament

na dworze pada³ œnieg

i patrzy³ w o³tarz sk¹d schodzi³ anio³

i wiatr go ch³odzi³ na strandzie

gdy kapa³ sosem na bia³¹ pani¹

w czarnym olbrzymim rembrancie

œni³ mu siê pomost rozkwit³ych warg

i nie móg³ po nim przeleŸæ

i widzia³ tylko spas³y kark

i szczêk ruchom¹ czeluœæ

background image

34

cichutko w k¹cie stan¹³ i wklês³

jak dzieci noc¹ przy szybach

a bia³ej pani trzepota³ rzês

bezg³oœnie krzycza³: „wybaw”!

przez ca³y wieczór chodzi³ jak we œnie

wyrazy cedzi³ sk¹po

i tylko jeden raz siê rozeœmia³

kiedy przynosi³ im kompot

i widzia³ halle o z³otych sto³ach

jasne jak nigdy przedtem

kiedy go cicho ktoœ z nich zawo³a³

wolno na palcach wszed³ tam

i poblad³ tapet wiœniowy pastel

nim krzyk kobiecy je po¿ar³

gdy gard³a goœcia obwis³y plaster

otwiera³ kelner NO¯EM!

background image

35

WIERSZE Z CZASOPISM

background image

36

POGRZEB RENI

Tobie Malutka, wszystko co dobrego

napisa³em i napiszê kiedykolwiek

Motto:

„Jak chcesz wrzeszczeæ - ciszej wrzeszcz!...

Przyjd¹ ludzie!.... œwiat³a wnios¹!...”

Jasieñski

1. Zielone nosz¹ suknie z muœlinu i trawy

Bez Ÿrenic maj¹ oczy jak ludzie w ob³êdzie.

Noc¹ raz je widzieli schodz¹ce nad stawy,

Gdzie poœród czarnych lilii œpi¹ ¿ó³te ³abêdzie.

Kiedy palce drapie¿ne jak wœciek³e paj¹ki

Na klawisze rozpuszcz¹ i ka¿¹ siê prê¿yæ -

Krowy rycz¹ w oborach spêdzane na ³¹ki

I szczury z nor wy³a¿¹ zezowaæ na ksiê¿yc.

Ranki teraz s¹ ch³odne i mieni¹ siê strachem.

W pokojach szepc¹ szafy i tañcuj¹ sto³ki.

Noc¹ d³ugo ktoœ chodzi³ ko³o moich sztachet,

A na progu znalaz³em czerwone fio³ki...

2. Przyjechali wieczorem, o zmierzchu.

Nikt nie wyszed³ otwieraæ im bramy.

Zatrzymali siê z dala od mieszkañ.

Poszli w górê tylnymi schodami

background image

37

Nikt nie widzia³ ich przedtem i potem,

Mieli w rêkach narcyzy i ró¿e.

Gdy nad ranem wracali z powrotem,

Cichy p³acz by³o s³ychaæ na górze.

3. Chodzi³ pajac po pokoju,

Na nogach siê huœta³.

Ktoœ siê d³ugo w sali stroi³,

Nie pozwala³ pójœæ tam.

Aa aa

Moja ma³a bêdzie spa³a.

Nie wpuszczê tu ¿adnych ludzi,

Jeszcze mi j¹ kto obudzi.

Chodzi³ wiatr, wpad³ do sali

Tam i drzwiami stuknie.

Aa aa

Moja ma³a bêdzie spa³a

Powróci³a dzisiaj z balu

W wieczorowej sukni.

4. Ubierali j¹ po cichu, zatrzymali zegar.

Dwóch wk³ada³o pantofelki, jeden znosi³ kwiatki

Tulipanów nie móg³ znaleŸæ, po ogrodach biega³.

Bia³e kwiatki, kwiatki w ratki Panabogamatki.

Kto znów chce siê ze mn¹ widzieæ?

Teraz ju¿ jest noc.

Powiedzcie im, ¿e mnie nie ma.

Niech id¹ na lewo.

background image

38

62-622 to nie mój telefon...

Chodzi³ pajac po pokoju

Do samego rana.

Ktoœ j¹ d³ugo w sali stroi³.

Jeszcze nie ubrana.

Takie g³upie bywa ¿ycie...

Chodzi³ paj¹k po suficie.

Aa aa

Patrz, patrz, jak ³adnie!

Jak on nie upadnie!

Chodzi³, chodzi³, drogê maca³, huœta³ siê jak œlepy...

Niech ju¿ oni sobie id¹.

Po co oni znów

Graj¹ one-stepa.

Renia nie chce tañczyæ...

Renia jest zmêczona...

Powiedzcie im niech przestan¹.

Ju¿ jest póŸno przecie¿

Zaraz bêdzie rano...

5. Teraz noc gdacz¹c jak kura

Znios³a okr¹g³e ksiê¿ycowe jajko.

... Widzisz, on p³acze, ¿e nic nie wskóra³.

ChodŸ, to ci zaraz opowiem bajkê...

background image

39

By³ raz sobie taki pajac,

Co siê œmiaæ nie umia³.

Raz siê pajac cjanku najad³,

Chorowa³ i umar³.

Aa aa

Spad³¹ z nieba jedna gwiazdka.

Taka ma³a opowiastka.

Co to komu po tem.

Kto by siê k³opota³.

6. Jak chodzili naoko³o, coœ szeptali przy tem.

Mieli twarze bardzo blade, popl¹tali nici.

Ktoœ przychodzi³ nieznajomy o rêce siê pyta³.

Pokazali mu na ksiê¿yc, skurczy³ siê i przycich³.

Ta tak tak tak

Taka ma³a figurynka

Wyd³u¿a³a siê, s³ucha³a,

S³ania³a siê, blad³a.

Ksiê¿yc wszed³ za chmury –

Z eta¿erki spad³a!...

Aaaaa!!

7. Posz³y ko³a po wodzie

Du¿e – ma³e – du¿e

Ktoœ ich widzia³ jak uciekli.

Podeptali ró¿e.

Kraków, noc 24 V 21

background image

40

WIOSENNO

genialnej recytatorce tego wiersza

p. Irenie Solskiej-Grosserowej

TARAS koTARA S TARA raZ

biA³e pAnny

poezjAnny

poezOwi¹ poezAwi¹

poezYjne poezOSny

MAKI na haMAKI na sOSny

rOŒnym pe³nowOSnym rAnem

poezAwi¹ poezOwi¹

pierwsze

szesnastoLEtnie LEtnie

naIWne dzIWne wiersze

k³OSy na w³OSy bOSo na rOSy

z brUZDy na brUZDy jAZDy bez UZDy

s³Oñce uLEwa zaLEwa na LEwo

na LEwo na LEwo na LEwo prOSTo

OSTy na mOSTy krOST wodorOSTy

tuPOTY koPYT z ³oPOTem oPAD³

oPAD³ i ³oPOT i ³oPOT i POT.

background image

41

NA RZECE

na rzece rzec ce na cerze mrze

pluski na bluzki wizgi

w dalekie lekkie dale ¿e

ponios³o wios³obryzgi

o trafy tarów ¿yrafy raf

ren cerê chore o rêce

na stawie ta wie na pawie staw

o tr¹ce tren terence

na fale fal len na leny lin

nieczu³em czo³em czu³em

od doli dolin do Lido lin

zanios³o wios³a mu³em

ZemBY

- Rapsodia -

Zimne. Sztywne. Obrzêk³e.

Z oczami powleczonymi szkliwem,

Co w nocy œwieci,

Kiedy zaraz za œcian¹ ktoœ odchodzi chory.

Dziwne.

Jak bajka

Dla ma³ych, grzecznych dzieci

background image

42

W d³ugie zimowe wieczory,

Kiedy za oknem

Œnieg

Pada i pada, zasnuwaj¹c teren

Swoj¹ dziwaczn¹, bia³¹ monotoni¹.

A z pó³otwartych drzwi kipi¹cych barów

Buchaj¹ k³êby -

Ze wszystkich k¹tów.

Z czarnych lupanarów,

Z suteren

Niejednostajnie,

Urywanie

Dzwoni¹

Zemby...

I te,

Co maj¹ w sobie jakiœ smêt malutki,

Ostre - przeci¹g³e - zgrzytliwe

Zemby brzydkiej ospowatej prostytutki,

Co wraca do domu nad ranem

Zmarz³a i nietkniêta

Jak pies,

Z natrêctwem takiej, co nie znalaz³a klienta,

Gdzieœ pod parkanem,

Czekaæ na cudzych wracaj¹cych goœci,

Na ich zjadliwe zaczepki...

A wiatr szczypie za ³ydki

Obleœny i lepki.

A sk¹dœ g³êboko, z wnêtrznoœci,

background image

43

Idzie suchy, nieprzyjemny stuk

Siekanych koœci.

Wy¿ej i ni¿ej.

Do - Re - Mi - Fa - Sol...

Jak dziwne, upiorne gamy

Z jednym powracaj¹cym refrenem,

Które œpiewa w salonie konaj¹cej damy

Stary pó³ob³¹kany profesor solfeggia,

Przelewaj¹ siê d³ugim pow³óczystym trenem

w Szybkie, nierówne,

Rozklekotane arpeggia.

I te,

Jak drobne maleñkie pralinki,

Naiwnie chrupkie,

Md³o niedokrwiste

Zemby chudej, nierozwiniêtej dziewczynki,

Któr¹ w parku

Zgwa³ci³ szesnastoletni onanista

I zaraz, przera¿ony, uciek³ po kryjomu...

A teraz siedzi sama, mocno zacisn¹wszy nogi,

I trawi w sobie ogieñ, co j¹ pali jeszcze,

I nie œmie wracaæ do domu,

Nieruchoma jak drewno, wpatrzona w przestrzeñ,

I tylko w ciszy, jak szept z³owrogi,

Melodyjnie, urywanie d³ugi,

Zemby wydzwaniaj¹ swoje bachofugi...

I te,

£oskotnie, rozpaczliwie, dziko.

background image

44

Rozlegaj¹ce siê d³ugo po nocy

(Mo¿e do rana...)

Zemby ma³ego powalanego ch³opczyka,

Który wpad³, bawi¹c siê w rynsztoku, w kana³

I d³ugo krzycza³ pomocy,

I wzywa³ siostry,

Zaczem,

Zmêczony p³aczem

Wtuli³ siê w czarny, oblepiony k¹t

I boi s i ê ca³¹ powierzchni¹ skóry,

A naoko³o z skrzep³ej, brudnej cieczy,

Sk¹d idzie zaduch i sw¹d,

Wysuwaj¹ ³by

Czarne, obœlizgniête szczury.

£by wielkie, p³askie...

Tu - i tu - i tam...

I tylko w ciszy od lepkich œcian,

Rosn¹cych w straszne, ow³osione zrêby,

Miarowym, suchym, twardostajnym trzaskiem

£oskoc¹ zemby.

I te

Nerwowe, nierówne,

Przechodz¹ce w przyœpieszone pasa¿e

Zemby podnieconego kochanka

W fio³kowym buduarze

Mê¿atki,

Kiedy dr¿¹cymi rêkami

Zdziera z niej ostatnie szmatki,

background image

45

A ona czeka pokorna i ma³a...

I przez dessous

Dotkn¹³ siê rozpalonego cia³a,

I czuje nag³y przyp³yw faluj¹cej chuci,

A stara siê byæ spokojny,

Rozsznurowuj¹c ostatni bucik,

Kiedy pot mu kroplami wyst¹pi³ na czole,

A zemby t³uk¹ siê i œpiewaj¹

Jakieœ dziwaczne barkarole...

Na koncercie w nat³oczonej sali

Blady, zdenerwowany muzyk

Tañczy palcami po klawiaturze

Dzikie gawoty Szopenowskich walców

I s³yszy wszêdzie ten rytm

I stukot - i stukot - i stukot,

Co mu wychodzi spod palców,

Co mu siê w palcach przeplata, .

Równy, monotonny, z³owrogi,

Jakby dzwoni³y naraz

Wszystkie zemby ca³ego œwiata...

I w paroksyzmie trwogi

Zatrzaskuje straszn¹ klawiaturê,

Która ma te¿ stukaj¹ce

Rozklekotane zemby ...

I widzi nagle w t³umie, piêtrz¹cym siê w górê,

W d³ugie, pó³kolem; biegn¹ce kru¿ganki

Poprzez lorgnony, egrety, rajery

Z niszy parterowej lo¿y

background image

46

W uœmiechu wydekoltowanej kochanki

B³yszcz¹ce zemby PANTERY.

[ZMÊCZY£ MNIE JÊZYK...]

Zmêczy³ mnie jêzyk jak twardy zlepek.

Jestem jak cz³owiek, co lampy przeros³.

Na skrzy¿owaniu dwóch wrogich epok

stojê, cynicznie gryz¹c papieros.

Nudz¹ mnie wiersze najszczersze, bo

pozna³em wszystkich mów Niagary.

Z jednych s³ów umiem tak jak Rimbaud

stawiaæ katedry i lupanary.

Znam s³owa œmig³e jak uda sarn.

u Znam s³owa równe biblijnym psalmom,

Nad ³ó¿kiem moim œpiewa³ Verhaeren

i d³ugie fugi zawodzi³ Balmont.

Tañcz¹ mi w wœciek³y porwane trans

twarze i domy, ludzie i rzeczy.

Umiem byæ ch³odny jak Huysmans,

umiem byæ dziki jak Palazzeschi.

background image

47

Ha³as szantanów i ciszê mórg

zakl¹³em w strofy pijane rytmem.

Dzieckiem mi bajki mówi³ Laforgue

i zimne hymny skandowa³ Whitman.

Móg³bym na nerwach dojrza³ych panien

graæ jak na strunach, cienkich jak w³oski.

Mogê tak pisaæ jak Siewierianin,

Mogê tak pisaæ jak Majakowski.

Mogê tak pisaæ jak Apollinaire.

Mogê tak pisaæ jak Marinetti. -

Tamte drapie¿ne, lubie¿ne kobiety

rozdar³yby mnie na ¿er.

O bracia w³oscy, rosyjscy, francuscy,

tacy ogromni w swoim patosie!

O ukochani, najdro¿si, bliscy -

mam ju¿ was. wszystkich po dziurki w nosie!

Noc¹ mi w ³ó¿ku nie daj¹ spaæ

olbrzymie stosy wrzeszcz¹cych poezji.

Chcê biec, uciekaæ, nie s³yszeæ, gnaæ!

Precz, z Europy do Polinezji!

O t³umie panien, czytaj¹cych Ewersa,

Zachwycaj¹cych siê Romain Rollandem!

Ucieknê od was aerolandem!

Jak ³atwo serca chwytaæ zamiast sersa!

background image

48

Puœæcie, bo bêdê krzycza³ jak cham!

I walê piêœci¹ w twardy parapet.

W mieszkaniu moim nie takie mam

tapety z wierszy i wiersze z tapet!

Poezjo! Utrzymanko eleganckich panów!

Anemiczni, nerwowi, bladzi masturbanci!

Precz! Chcê dziœ s³awiæ czarnych, ordynarnych chamów,

co nie potrafi¹ France’a odró¿niæ od francy!

O ekstatyczny t³umie ¿arty przez syfilis!

Zaropia³e, cuchn¹ce, owrzodzone byd³o!

Kiedy w czarnym pochodzie nade mn¹ siê schylisz?

Wszystko mnie ju¿ zmêczy³o i wszystko obrzyd³o!

Rêce wasze potworne, pokrêcone palce,

Gigantyczne, czerwone, obroœniête macki,

którym wszystko podatne jest, jak chleb z zakalcem,

wiêcej mówi¹ mi jedne, ni¿ ca³y S³owacki!

Stworzê wam sztukê now¹, sztukê czarnych miast.

Bêdzie mocna jak wódka i dobra jak piernik.

Zdziwicie siê, ¿e tyle jest na niebie gwiazd,

których ¿aden wam przedtem me odkry³ Kopernik.

W waszych stêch³ych zau³kach, gdzie króluje wci¹¿

pokraczny ma³y Chrystus oprawiony w ramki,

t³um czarny siê przewala jak olbrzymi w¹¿,

zap³adniaj¹c brzuchate, t³ustopierœne samki.

background image

49

Bêd¹ rodziæ pod p³otem, pod próg, byle gdzie

malutkich czarnych ludzi sine od boleœci

i ju¿ krztusz¹ siê wami przedmieœcia i wsie

i ju¿ was wiêcej ¿adne miasto nie pomieœci.

Wylejecie zatorem za rogatki bram

olbrzymia czarna masa, straszna i wspania³a,

i sto tysiêcy piêknych, wypieszczonych dam

odda wam swoje bia³e i pachn¹ce cia³a.

Rozsypiecie siê morzem wielobarwnym, pstrym,

na wszystko spadnie z góry wasz mia¿d¿¹cy m³otek

i poci¹gnie za wami popielaty dym

z tysi¹cletnich wszechnic i czarnych bibliotek.

ChodŸcie! ChodŸcie tu wszyscy! P¹sowi! We krwi!

O T³umie! O Mot³ochu! Tytanie! Narodzie!

Ods³oñcie g³owy z czapek i zamknijcie drzwi!

Zaœpiewamy dziœ razem wielk¹ „Pieœñ o g³odzie”.

Kraków, w kwietniu 1921

DO FUTURYSTÓW

Ju¿ nas znudzili Platon i Plotyn,

i Czarlie Chaplin, i czary czapel -

rytmicznym szczêkiem wszystkich gilotyn

piszê ten apel.

background image

50

Dziwy po mieœcie skacz¹ ju¿ pierwsze,

zza kraty parków rzeŸby wy³a¿¹,

kobiety w ³ó¿kach skanduj¹ wiersze

i chodz¹ z niebiesk¹ twarz¹.

Po cztery g³owy ma ka¿dy z nas.

Przestrach nad miastem zawisn¹³ niemy.

Poezja

z rur siê wydziela

jak; gaz.

Wszyscy zginiemy.

Dzieñ siê nad nami zatrzyma³ z³oty

i pola nasze pobi³ grad,

jakby wytoczy³a przeciw nam kulomioty

Niebieska Republika Rad.

Krzycza³y w gazetach telefony i Paty,

¿e w zimie nie starczy nam chleba -

Nikt z nas nie do¿yje do zimy.

Przyszed³ czas ostatniej krucjaty.

T³umie,

coœ mnie okr¹¿y³ i chcia³ biæ laskami,

czemu¿ stoimy.

Niech poeci id¹ do nieba.

Jestem z wami.

Nie bêdzie wiêcej ¿aden,

któremu do ust swój dzban dasz,

pieœciæ nam oczu jadem

gêstym jak banda¿.

background image

51

Przyjacielu Anatolu,

po³ó¿, po³ó¿ tu siê

i gdy ci spadnie na czaszkê mój m³otek

i szczury siê na ni¹ wgramol¹,

nie krzycz z teatralnym gestem:

„I ty, Brutusie”.

To ja jestem.

I wyci¹gnê ci z g³owy,

jak magik,

domy,

okrêty,

ksiê¿yce

i dragi,

kobietê z dzieckiem,

flagi wszystkich nacji,

bezcenne s³owa po dolarze karat.

Dzisiaj sprzedajê hurtem

z licytacji

ca³y aparat.

Pró¿no siê wdziêczy chmurek rokoko,

na plafon nieba rzucone bazie.

Nikogo wiêcej ksiê¿yc - gonokok

têsknot¹ nocy nie zarazi.

Znów bêdzie wiosna raz tylko na rok

i jedno s³oñce w niebo siê wkroœci.

Jak tynk

obleci ze œwiata

barok

poetycznoœci.

background image

52

Nie bêdzie kobiet brzuch

jak dynamo

milionem wolt im w g³êbinie wrz¹ca

bêd¹ po prostu dr¿a³y,

gdy nam

o

cia³a ich miêkkie

pluœnie ¿¹dza.

Znów bêdzie ogród,

jak ogród

i ró¿ chwiej¹ce siê metry.

Œwiat rozprostuje siê nagle na powrót

w nowej, s³onecznej geometrii.

Znikn¹,

jak wrzody,

które ktoœ przegniót³,

sznury tych,

miejsca nie by³o przed kim -

z wiaderkiem w rêku

ka¿dy przedmiot

pooklejali w etykietki.

O zamknij oczu swoich semafor.

Snów yokohamy k¹pi¹ siê w kwiatach.

Idziemy

wydrzeæ z lawy metafor

twarz

rysuj¹c¹ siê

Œwiata.

background image

53

MORSE

W³aœciwie

to jest mo¿e najdziwaczniejsza z naszych wszystkich maskarad,

kiedy w obcis³ych paltach

przesadnie correct

wychodzimy na wiosnê defilowaæ korsem

a nikt nie wie, ¿e ka¿dy z nas, papie¿y sekt,

to po prostu ubrany w miêkki pless

aparat

systemu Morse.

We dnie poœpieszny urywany takt

stukot m³oteczków przychodz¹cych depesz

z g³êbi koszuli przez fa³d, madapolam

tak tak taktak tak

stuk - symbol s³owa, które zaraz spaœæ ma

w ciszy jak w kruchcie gdzie szmer lada kolan

rozwija siê w¹ziutka nieskoñczona taœma.

W noc, zanim pó³mrok myœl ostatni¹ wygna³,

przez ciê¿kie, popl¹tane sigilarie snu

odszuka mnie, dogoni pulsuj¹cy sygna³

wedrze siê, zatrzepoce w przedœmiertelnej drgawce

stuk stuk stuk stu: nóg z tóg

I - A - O - 71

dzwoni¹cy krzyk nieznanego nadawcy

Tokio. Chicago. Wiedeñ.

background image

54

Na drutach s³owa dr¿¹ i trzepoc¹

Kwas bezsennoœci oczy nam wy¿ar³.

Po mieœcie sami b³¹dzimy noc¹,

skazani na wieczny dy¿ur.

Wpl¹tany w rozkrzyczany, kolorowy t³um,

w olbrzymim czarnym mieœcie ma³y, blady cz³owiek,

s³yszy s³ów ró¿nogwarych nieustanny szum,

szyk skrzy¿owanych krzywo krzyków - kling i klangor

Ma³y cz³owiek, jad¹cy tramwajem,

prowadz¹cy na dansingu tango

jest centraln¹ rozœpiewan¹ stacj¹

s³ów szybuj¹cych z œwistem w powietrzu, jak pi³ki,

które gdzieœ odrzucaj¹ sobie kraje krajom,

nacje - nacjom!

Œwiat jaki b¹bel nam wezbra³ i pêk³,

dni za dniami swe kroki przyœpiesz¹,

s³ów spl¹tanych przeszywa nas milion,

a po piêtach nam depce lêk,

jak po nocy dzwoni¹cy pocztylion,

lêk przed jedn¹ maleñk¹ depesz¹

Chodzimy w œmiertelnej trwodze,

zakl¹³ nas kaprys czyjœ

w gestach t¹ myœl¹ otrutych -

Wiemy, ¿e jest ju¿ gdzieœ w drodze,

p³ynie szybko po jakichœ niewidzialnych drutach,

aby raz

przyjϾ.

background image

55

Przyjdzie kiedyœ wieczorem znienacka,

obudzi mnie jej cichy metaliczny trzask,

rozpoznam j¹ po stuku bezdŸwiêcznym, jak kamieñ,

Zeskoczê nagle boso na ch³odn¹ posadzkê.

Jak stuk stu nóg wystuka tak takt ten do taktu

bêdê lataj¹cymi ze strachu rêkami

d³ugo, na pró¿no szukaæ po œcianach kontaktu.

A rano, kiedy przyjd¹ i wywa¿¹ drzwi,

bêdê le¿a³ na ziemi spokojny i siny,

wys¹czy mi siê z nosa

krwi

cieniutki wê¿yk.

I wtedy ujrz¹ przedmiot, co mi z ust siê zwiesza:

mój siny, napêcznia³y, przegryziony jêzyk,

jak w¹ska

nie odcyfrowana

depesza.

ZAK£ADNICY

Œwiat

zawisn¹³

na liczbie

jak na belce dŸwigara!

W ka¿dej linie - krzyk prê¿y siê czyjœ!

Tylko nas

tylko nas

jak bezcenne cygara

background image

56

zatrzasnêli

w szkatu³kach bez wyjœæ!

Tylko nas

tylko nas

kr¹g³og³owych i bia³ych

jak ¿yj¹ce odsetki ich rent

zatrzasnêli

jak w sejfach swoich kas ogniotrwa³ych

w czarnych domach

t³uc g³ow¹

o prêt!

Dzieñ

przysy³a nam co dzieñ

noc

przem¹dr¹ znachorkê

Z w¹skich palców tchnie s³odycz i ch³ód - -

Gdzieœ

za œcian¹

æmi¹ miasta czarnych t³umów machorkê

w fajkach fabryk

warsztatów

i hut

D³ugo cz³owiek na popió³ w nich siê zwêgla³

i b³yszcza³

Skarg¹ dymu

do nieba siê pi¹³ - -

Suchym kaszlem

gwa³townym

background image

57

i chrapliwym

jak wystrza³

przyjdzie kiedyœ

wykas³aæ go

z krwi¹!

We snach

skacz¹

jak szczury

rêce chwytne i krewkie

w deszczu weksli

banknotów

i kart

Wszystkie rzeczy na œwiecie

maj¹ szorstk¹ podszewkê

z naszej krzywdy

rapatej

jak part

Armia, mrówek nam wszechœwiat na atomy rozkrad³a

poznaczy³a je:

który i czyj - -

W naszych skrzêtnych mrowiskach

nasze domy-widziad³a

bêd¹ sterczeæ ju¿ zawsze

jak kij

Za oknami nam huczy wieczny odp³yw

i przyp³yw

szumem kropel

namolnym

background image

58

i z³ym

¯mudny kadryl bezmyœlny

lat przestêpnych i zwyk³ych

by³ ³añcuchem jesieni i zim

Kiedy¿ wreszcie

na syren zachrypniêtych skowronkach

sfrunie wiosna dla wszystkich na œwiat?

Na Pawiakach

w Brygidkach

po £ukiszkach

na Wronkach

my czekamy

czekamy

od lat!

Przyjdzie dzieñ twój -

o t³umie!

i przegródki dni martwych

run¹

dane na twardy ¿er ³bom

Wyp³yniemy

na falach twoich ramion

i bar twych -

szeœæ tysiêcy Alainów Gerbault!

Bêdzie w górze

nad nami

migot Ÿrenic

jak w lustrze - -

trzask ³ami¹cych siê lodów i form

background image

59

Po cieœninach

zatokach

z najludniejszych w najpustsze

bêdzie ciska³

i huœta³ nas

sztorm

Przyjdzie czas

przyjdzie czas

szale wagi siê chybn¹

Jeszcze rok

jeszcze dzieñ

jeszcze pó³ - -

Mo¿e nam w³aœnie

nam

byæ t¹ kropl¹ niechybn¹

co ciê¿arem

przewa¿y j¹

w dó³ - -

W wrzawie obcych protestów

w zgie³ku s³ów byle o czem

zag³uszaj¹c ich nicoœæ i czczoœæ

skrwawionymi rêkami

w czarne œciany ³omocem:

O - otwórzcie!

Otwórzcie!

Ju¿ doœæ!

background image

60

Z TRZECH POEMATÓW

background image

61

PIEŒÑ O G£ODZIE

RENI

W ROCZNICÊ ŒMIERCI

7 - V - 1922

ZAMIAST KWIATÓW

libres de tous liens

donnons-nous lamain

apollinaire

PROLOG

w wielotysiêcznych, stuulicych miastach

wychodz¹ codziennie tysi¹ce gazet,

d³ugie, czarne kolumny s³ów,

wykrzykiwane g³oœno po wszystkich bulwarach.

pisz¹ je mali, starsi ludzie w okularach.

nieprawda,

pisze je Miasto

stenografi¹ tysi¹ca wypadków.

rytmem, têtnem, krwi¹.

d³ugie czterdziestoszpaltowe poematy.

wystukuj¹ je stutysiêczne aparaty,

które s³ysz¹ puls œwiata za miliony mil,

background image

62

agencje reutera, havasa, paty,

d³ugie, kilometrowe papierowe zwitki.

komunikaty.

miasto s³yszy wszystko.

wie za kogo wychodzi ksiê¿niczka hiszpañska

i co spiskuj¹ w gdañsku niemcy wci¹¿ niesforni,

o budowie w himalajach nowego wiaduktu,

radiodepesze z kaliforni

i stan pogody w timbuktu.

o wszystkim pisze miasto w swoich 40-szpaltowych poematach:

strajki w elektrowniach. przejechania. samobójstwa.

oto jest prawdziwa gigantyczna poezja.

jedyna.dwudziestoczterogodzinna wiecznie nowa.

która dzia³a na mnie, jak silny elektryczny pr¹d

jak œmieszne s¹ wobec niej wszystkie poezje.

poeci, jeseœcie niepotrzebni!

ja nie czytam strinberga, ani norwida

nie przyznajê siê do ¿adnego spadku.

czytam œwie¿e, pachn¹ce farb¹ dzienniki,

bij¹cym sercem przegl¹dam rubryki wypadków,

które mnie k³uj¹, jak ostre pilniki.

o, nadzwyczajne wypadki.

samobójstwa, podrzucenia, katastrofy.

krótkie spiêcia, tajemnicze po¿ary.

czarne strajki, rozstrzelania, napady.

jaka ogromna kryje siê w was tajemnica.

nieprzet³umaczalna.

tajemnica pulsuj¹cych miast.

background image

63

krzyczy w was ukrzy¿owana ulica.

¿ywe, odpreparowane od naskórka miêso.

ja,

który œpiê,

kiedy otello morduje desdemonê,

czujê, jak mi siê nogi przera¿one trzês¹,

gdy na rogu, otoczony gawiedzi¹,

zdycha œlepy, zaje¿d¿ony koñ.

oto jest prawdziwy niemalowany teatr.

wielobarwne, heraklitowskie wszystko,

wal¹ce konkretnoœci¹, jak obuchem, z nóg.

wie o tym dobrze i mot³och,

kiedy gapi siê na bezp³atne widowisko.

nie wiedz¹ tego panie i panowie

z taktem

przechodz¹cy na drug¹ stronê, gdy na p³ytach

wœród grobowej, naprê¿onej ciszy

idzie ciê¿ki, przedœmiertelny balet. -

panowie nie mog¹ pogodziæ siê z faktem,

w ¿e teatr ten ma wiele niew¹tpliwych zalet

pisz¹ o tym wszystkie gazety,

pisz¹ wiêcej.

w rubryce nadzwyczajnych wypadków

s¹ ma³e, niewyraŸne wzmianki,

o œmierciach

jakichœ niewiadomych ludzi,

które siê koñcz¹ s³owami:

„...zawezwany lekarz pogotowia skonstatowa³ œmieræ g³odow¹...”

background image

64

o niewiadomi, bezimienni ludzie,

zag³odzeni w Saharach milionowych miast,

którym nie mia³ kto podaæ nawet bu³ki z mas³em.

o wasze sine, popuchniête trupy,

jak o w³asne,

upomni siê ¿ar³oczne, wszystko¿erne Miasto.

czarne, nat³oczone prosektoria

wyeksploatuj¹ wasze zw³oki,

rozd³ubi¹ resztki waszych cia³ od koœci.

wy jesteœcie przedziwnym nawo¿¹cym sokiem

wielkiej, nieobliczalnej, wspania³ej Ludzkoœci!

I

daj twarz do kolan swoich przytuliæ.

krew z twoich palców zli¿em.

z odrzuconymi bezw³adnie

rêkami

ulic

le¿a³o Miasto krzy¿em.

przybili go do ziemi æwiekami lamp,

jarz¹ce bia³e gwoŸdzie w¿ar³y siê,

jak krzyki.

przysz³a noc

i przylgnê³a do krwawych ramp

pal¹c¹ chust¹ weroniki.

background image

65

okropna,

lepiej deszczem po twarzy t³uc,

jak tych

ukrzy¿owanych na bramach rajów.

krople czarne,

maleñkie,

natrêtne,

wyrzucone z krwi¹ razem z powrotem

z p³uc

po czarnej pooranej szynami twarzy

sp³ynê³y ³zami tramwajów.

jeszcze i jeszcze,

bezkszta³tne, wypuk³e

domy czarne, obœlizg³e, karmione deszczem

napêcznia³y, jak g¹bki,

napuch³y,

rozla³y siê, rozpe³z³y rozdête, stulice

wyst¹pi³y na chodniki z ciemnoœci,

zsunê³y siê,

przeciê³y krzycz¹c¹ ulicê

- ludzie!

- pomó¿cie!

- rozgniot¹!

wyp³ynê³y w uœcisku skrwawione wnêtrznoœci

i bez jêku wyla³y siê w b³oto.

background image

66

a czarne œciany rosn¹,

ci¹gn¹ siê do góry.

zas³oni³y ca³e niebo,

w zakry³y szczyty,

jakby ogromne o³owiane chmury

na ziemi urz¹dzi³y meeting.

nie bêdê ¿y³, jak kato, ni walczy³, jak samson

g³ód, który roœnie we mnie, ciska mn¹ w gor¹czce.

by³ cz³owiek, który nie jad³, nazywa³ siê hamsun

i zrobi³ na tym póŸniej s³awê i pieni¹dze.

na wytartej kanapie, skrêcony w szeœæ

le¿ê pr꿹c do góry zsinia³y profil.

dzieñ odchodz¹c wy³ d³ugo zje¿ywszy szerœæ,

a teraz noc mi œpiewa swe dziwne strofy...

zaraz sufit bez szmeru zsunie siê w pokoju.

przygniecie pomaleñku

cicho i jasno.

wolno tynk siê na œcianach rozdwoi³,

jakby pokój wargami mlasn¹³.

œcian rozmokniêtych bezzêbne dzi¹s³a

poruszy³y siê wolno.

¿uj¹ cmokaj¹c.

nagle stó³ po pod³odze zapl¹sa³

i piec podskoczy³, jak pajac.

coraz bli¿ej i bli¿ej zsunê³y siê œciany.

nie odepchn¹æ rêkami pe³zn¹cych tapet.

cicho...

na palcach...

background image

67

jak pies œcigany...

ju¿ tylko za parapet...

T E R A Z !!

a ku ku!

g³ow¹ w dó³.

cztery okna

i

trrrach!

o miêkki asfaltowy materac.

polecia³o.

zatañczy³o.

upad³o.

i jeszcze

odbity, jak od gutaperkowej posadzki

lecê.

odskakujê od gzymsów, jak pi³ka,

z deszczem

i w górê wystrzelam œwiece.

gumow¹ czaszk¹ o bruk

i wy¿ej

hop!

odbijam siê z powrotem.

do góry i na dó³.

z rozpostartymi rêkami lecê pod strop

i znowu na ziemiê spadam.

ju¿ myœli, jak kobiety, wal¹ siê z nóg,

ociê¿a³e,

jak k³êby w zburzonym ruszcie.

jeszcze chwila i czaszka trzaœnie o bruk

background image

68

- pomó¿cie!

- pomó¿cie!!

- pomó¿cie!!!

przybiegli wystraszeni.

otoczyli ko³em.

w rozpostartego wparli przera¿one oczy.

- nie bójcie siê.

- nie krzyczcie.

- nic nie zwichn¹³em.

- przyciœnijcie mnie.

- mocniej!

- odskoczê!!

pochylili siê.

przygnietli.

zagrali na tr¹bce.

bliskie zmieszane twarze, przestraszone trochê.

dwóch wysiad³o z karetki i wsadziæ mnie w g³¹b chce!

na sko³atan¹ g³owê wci¹gn¹ mi poñczochê!!

po³o¿yli na miêkkie.

.... daleko.

... przysz³oœæ.

... d³ugie zielone palmy ko³ysz¹ siê w czaszce.

Reniu!

to ty?

jak dobrze ¿e przysz³aœ.

aksamitnymi rêkami po twarzy mnie g³aszczesz.

pamiêtasz wtedy wieczór...

deszcz za oknem œpiewa³.

s³ucha³em, czy choæ jeden nerw Twój jeszcze dr¿y mn¹

background image

69

na zielonym cmentarzu teraz skoml¹ drzewa

i jest tak bezlitoœnie, przejmuj¹co zimno.

teraz sam, jak podrzutek przez pusty przytu³ek,

pójdê pomiêdzy ludzi daleki i obcy.

w maleñkim gniazdku serca nie ma ju¿ jaskó³ek,

zabili mi ostatni¹ Ÿli, niegrzeczni ch³opcy.

chlipi¹cy skowyt z krtani na wierzch siê wyspina³.

czepia siê Twojej sukni, pe³znie ku d³oniom.

uciekaæ nie mam si³y.

nadchodzi fina³.

zajadli mali ludzie z psami mnie goni¹.

ogromny t³um

z laskami,

czarny,

jak powódŸ

roœnie,

wije siê za mn¹

d³ugi,

jak ogon.

zamknêli drzwi!

za póŸno!

nie mam gdzie siê schowaæ!

malutk i prosty cz³owiek podstawi³ mi nogê!!

ju¿.

ju¿.

dopadli.

stratowali.

zmiêli.

podeptanego trupa podnieœli, jak sztandar

background image

70

wysoko

i na przedzie,

nad t³umem

obok kapeli,

ponieœli.

œnieg pada³ gruby i w oczach narasta³.

szli ludzie niezliczenie, bez³adnie i t³umnie,

kiedy zakropionymi ulicami miasta

ponieœli mnie w ogromnej o³owianej trumnie.

szli ksiê¿a z kadzid³ami, jeden d³ugi gest r¹k,

i zwi¹zek literatów w cylindrach i krepie,

i cechy z chor¹gwiami,

w tu¿urkach,

z orkiestr¹,

a potem t³um siê czarny na rogach doczepia³.

na placu teatralnym t³um rozla³ siê w mrowie.

dzwony dzwoni³y w dzwony i w dzwonach ich krzyk nik³,

gdy nagle

straszny,

obanda¿owany

cz³owiek

podnios³em siê ogromny,

groŸny,

jak wykrzyknik!

panowie!

jestem wzruszony.

widzicie, zblad³em.

¿egnacie mnie tak piêknie i tyle tu kobiet,

ale zapominacie, ¿e nic dziœ nie jad³em

background image

71

i muszê iœæ zaraz na obiad.

o!

cisza.

i ryk jeden!

krzyki. spazmy. p³acze.

ha³as powsta³ i tumult.

krzyczeli: „zmartwychwsta³”!

jakby na przedstawieniu opery w teatrze

nagle zaœpiewa³ statysta.

panowie!

nie klêkajcie.

nie p³aczcie.

nie krzyczcie.

widzicie, stojê zdrowy, cudowny i prosty!

ach, skurcz siê w sobie,

wykrztuœ na bruk swoje ¿ycie

i idŸcie z nim pod rêce tañcowaæ na mosty.

nie bêdziemy ju¿ odt¹d umieraæ wiêcej,

któ¿ by nas takich piêknych i olbrzymich grzeba³.

rozeœmiejcie siê wszyscy,

weŸcie siê za rêce

i prosto marsza³kowsk¹ pójdziemy do nieba.

jak mo¿e ka¿dy z nas,

co dzisiaj tañcz¹,

staæ siê martwym,

œmierdz¹cym,

po którym siê skrupulatnie wykadza zakrystiê,

nas

z których ka¿dy sam jest ¿yj¹c¹ monstrancj¹

background image

72

na serca swego bia³¹ eucharystiê.

pozdejmujcie ich z krzy¿ów!

niech ziemi¹ krocz¹

ci,

co chcieli przez wieki umieraæ za nas.

¿ycie cudownym sokiem trysnê³o nam w oczy,

jak pod no¿em dojrza³y ananas!

... z przyczajonych zau³ków w noc ku spelunkom

czarna zmowa wype³z³a,

wije siê, jak skorek.

pochwycili mnie z ty³u!

wi¹¿¹!

ratunku!!

na g³owê mi wci¹gaj¹ straszny czarny worek!

przysz³a noc g³uchoniema i w g³owach siad³a,

ma³e kaszl¹ce serce przycisnê³a rêk¹.

s³yszê!

ziemia ju¿ dudni od stóp, jak kowad³a.

trzymajcie!

têtna mi pêkn¹!

z daleka jeszcze.

s³oñce g³owê mi parzy.

olbrzymi g³odni ludzie, czarni od maszyn!

idziecie,

wiem.

nie patrzcie!

nie trzeba twarzy!

ka¿dy z was bêdzie mesjaszem!

o wykrztuœ siê z twych piwnic,

background image

73

wywal siê na wierzch,

jak krew buchnij przez okna i wszystko zalej

t³umie chamów,

co niebo g³owami dziurawisz!

jakie ogromne morze wyobra¿eñ!

jakie cudowne dale!

serce olbrzymie w krtani stanê³o i skacze.

wyplujê pod nogi, w piach wam.

idziecie!

krzyczeæ nie mogê!

ogromni w zorzy po¿odze.

trup mój

krwawy,

stratowany,

czerwony,

jak ³achman,

z którego mo¿e szmatê na swój sztandar udr¹,

w œmiertelnym zapatrzeniu le¿y wam na drodze,

po której przechodzicie

w J U T R O!

II

w maju,

w zazielenionej s³onecznej stolicy

spacerowa³y po trotuarach kobiety dzieci i ¿o³nierze,

gdy nagle

z buchaj¹cej aorty przecznicy

bêben uderzy³.

szli kolumnami,.

za rogiem ginêli

background image

74

szereg za szeregiem rytmiczny i twardy

na piersiach szarych, ¿o³nierskich szyneli,

jak kwiaty,

czerwienia³y czerwone kokardy.

za szeregami ulicznicy

z krzykiem i œwistem

gonili tañcz¹cy,

wyrzucali czapki,

ulice siê k³ania³y bia³e i czyste.

w wypiekach s³oñca opada³y kwiatki.

przechodzi³y kompanie równo, jak na mustrze,

bez komendy trzyma³y swój cudowny krok,

wszyscy porwani jednym

milionowym

spazmem.

i w t³umie b³ysk bagnetów odbi³ siê,

jak w lustrze

i zach³ysn¹³ siê ca³y dzikim entuzjazmem.

na ulice t³umy jasnych rozeœmianych ludzi

wyrzyga³y na s³oñce obdrapane domy.

panny. s³u¿¹ce. prostytutki

uœmiechaj¹ siê do siebie,

jak znajome,

i serca pod bluzkami t³uk¹ im,

jak gongi.

na gmachu poczty i telegrafu

rozwiniêta

olbrzymia czerwona chor¹giew

na wszystkich piêtrach stukaj¹ce aparaty

background image

75

wyrzucaj¹ pod³u¿ne papierowe œwistki:

wieœæ na cztery koñce œwiata

wszystkim. wszystkim . wszystkim.

w tokio zdenerwowany japoñski mikado

odbiera rozedrgane, dzwoni¹ce depesze

i rozmawia iskrami z londynem,

¿e wyros³y ju¿, zagra¿aj¹c zag³ad¹

œwiatu,

czerwone rêce proletariatu.

a wieczorem

z czarnego oszala³ego miasta,

z katedry,

ciemnymi zau³kami wœród œpiewów i œwistu

w pole p³aszcza kryj¹c twarz

ucieka³ Chrystus;

gdy nagle t³um go na placu

dopad³.

pochwycili za rêce.

zawlekli.

czarni obdarci ludzie od kielni i ³opat.

zaci¹gnêli krzycz¹cego,

boso,

na róg,

na miejscu samos¹d.

kucharki zachrypniête podnosi³y piêœci:

- za nasz¹ krzywdê!

- za nasze córki, co siê posz³y po hotelach ³ajdaczyæ!

- za nasze stare, zharowane matki!

- za nasz¹ hañbê przep³akanych m¹k,

background image

76

- któr¹œ dzwonkiem zag³usza³ i karmi³ op³atkiem!

ku³akami, laskami zabili, zat³ukli.

poturbowane, umêczone cia³o

upad³o pod razami spracowanych r¹k.

w tym samym czasie,

kiedy dusza moja w kaloszach „treugolnik”

w warszawie,

w nat³oczonym kinie,

œciœniêta

pró¿no czeka³a zbawienia.

w œrodku detektywicznego w³oskiego dramatu

od niechcenia zerwa³a siê lenta

i na p³ótnie wœród œmiertelnej ciszy

ukaza³a siê ta sama scena.

krzyk powsta³ na sali i panika.

rzucili siê w pop³ochu do drzwi.

mê¿czyŸni tratowali kobiety.

pró¿no ciska³ siê przy aparacie mechanik,

a gdy wreszcie zapalono kinkiety,

na ekranie zosta³y czarne plamy krwi.

po ulicach snuj¹ jacyœ ludzie,

cienie prawie,

i gin¹ zanim s³owo siê g³oœno wymówi,

a w oœwietlonej sali tow. higienicznego

histeryczne studentki i gawiedŸ

oklaskuj¹ ziewaj¹c¹ estradê,

z której k³ania³ siê glink¹ i kocha³ siê tuwim,

twarze krwi¹ im zachwytu nabieg³y

nalane.

background image

77

czekajcie, twarze te sk¹dœ znam!

to t³um ten sam,

który we mnie w zakopanem

rozjuszony w bezbronnego ciska³ jajka i ceg³y.

i kiedy ¿egnany oklaskami schodzi³ ostatni b³azen,

wszed³em wolno na estradê

i powiedzia³em prawie ze smutkiem.

- panowie,

- nic nie wiecie.

- dosta³em depeszê.

- dzisiaj wyje¿d¿am.

zdaje siê, ¿e nikt siê nie rozp³aka³.

by³o cicho.

ktoœ zacz¹³ biæ brawo.

wyszed³em wolno na ulicê.

doro¿ka odwioz³a mnie na dworzec.

k³ania³y siê latarnie nie wiadomo po co,

gdy poci¹g szyby okien chustk¹ dymu czyœci³.

schyleni pod piecami

majow¹ noc¹

œpiewali na zwrotnicach czarni maszyniœci.

ŒPIEW MASZYNISTÓW

s³oñce przygniót³szy kolanem, skóry dymi¹ce siê po³cie

d³ugo do miêsa obdziera³ nasz okrwawiony scyzoryk.

w noce begwiezdne majtkom na œwiata p³on¹cym drednoucie

twarz wyliza³y do krwi nam zorzy czerwone ozory.

nam-li wyros³ym w trudzie pod wœciek³¹ zdarzeñ ulew¹

b³¹dziæ po morzach uniesieñ w gwiezdne ws³uchanym kapele?

zgodnym wysi³kiem twardych r¹k rozhuœtany w lewo

background image

78

czarni maleñcy ludzie ziemi olbrzymi propeller.

patrzy³ na wszystko z góry nasz bezpartyjny pan bóg.

p³aka³ nad nami deszczem, a¿ wreszcie krwi¹ siê wysmarka³.

gdy walec wieków gniót³ nas, krwi nasze] twardych jambów

s³ucha³o stare s³oñce ³yse, jak ³eb bismarka.

d³ugo œwieci³o w œlepia nam, purpurowym murzynom,

w mordy zwêglone w hutach, do których przyrós³ kopeæ.

gdy go, zwleczone na ziemiê, nó¿ robotniczy zarzyna³,

t³um siê na trupa rzuci³ krew buchaj¹c¹ ¿³opaæ.

z ¿yciem rozgranym pod rêce na œwiata szerokie trakty

wyszliœmy rano, œpiewaj¹c, z p³acht¹ koloru flamingo.

paszcz wytoczonych mitraliez suche rytmiczne antrakty

w krtañ zabijemy z powrotem kul¹ wyplut¹ z brauninga.

kto nam, kto nam teraz drogê zagrodzi samym?

wszystko zmia¿d¿ymy butami piêkni, ogromni i ludzcy.

miejsca! gromada idzie, proletariacki samum!

czapkami drogê, wymoœci³ taneczny krok rewolucji.

œwiat postawiony pod œcianê, jak ma³y, blady cz³owieczek,

mruga³ bezradnie oczkami, gdy kolbyœmy wznieœli do ramion.

p³aka³ zmartwiony Chrystus o dusze swoich owieczek,

gdy salw¹ gruchnê³y lufy i œnieg siê krwi¹ poplami³.

nam-li dziœ skomleæ nad trupem, gdy hymnem têtni nerw,

czaszk¹ o ziemiê grzmociæ i krzyczeæ: nie przeklinaj?!

do wszystkich okien i drzwi ju¿ wali kolbami mauzerów

w ³unach wschodz¹cej zorzy wielka œwietlana NOWINA!

robotnikom warszawy i ³odzi, czyje

uœmiechy zawsze oœlepiaj¹

background image

79

III

a potem przysz³y dni,

dni dziwne,

pe³ne purpurowej grozy

i krótkie, blade, przera¿one noce.

ulicami pêdzi³y ciê¿kie autowozy

na³adowane ludŸmi, od bagnetów ostre

i pe³no by³o wszêdzie lepkiej, skrzep³ej krwi,

jakby kto rozdar³ wielk¹, zaropia³¹ krostê.

chodnikami wa³êsali siê bladzi, dziwni ludzie

z b³yszcz¹cymi niesamowicie, wklês³ymi oczyma

i wszystko by³o dziwnie mêtne,

jak w gor¹czce.

czas siê zatrzyma³.

dni przychodzi³y œpi¹ce

i noce koloru khaki.

nad pustymi ulicami ¿arzy³y siê lampy,

rzucaj¹c d³ugie cienie bia³e i czerwone.

po nocach, pod eskort¹, zawsze w jedn¹ stronê

wywozili ¿o³nierze d³ugie, czarne paki.

jednego rana rzeki wyg³odnia³ych ludzi

korytami zau³ków sp³ynê³y na plac

i krzyk miasto obudzi³:

te œcierwy!

oszukuj¹ nas w³adz¹, której nie chc¹ daæ.

mamy ich w³adzê gdzieœ!

background image

80

nam praw nie potrzeba!

niech nam dadz¹ chleba!

my - chcemy - jeϾ!!

- - - - - -

na morzu bia³ym cicho z do³u,

gdy przyp³yw okrêt mój ko³ysze,

przyk³adam rêce tub¹ do ust

i krzyczê:

S£YSZÊ!!

coœ siê wyrwa³o z prêtów tam,

krzyk zbuntowanej czarnej za³ogi.

czekajcie, sprute mam wy³ogi.

powiodê wszystkich dzisiaj sam!

na cztery strony cztery drogi,

rozk³adam rêce, wszystkie taml

chodŸcie tu,

wo³am was, jak gustaw,

których zapad³e w g³¹b policzki

pozwol¹ jasno mi policzyæ,

ileœcie dni nie mieli w ustach.

czarni, br¹zowi, biali bracia!

zgrajo obdarta i wychud³a!

gdy noc¹ ksiê¿yc wyjrzy z chmur,

jak szczury wy³azicie z nor.

pe³zniecie,

background image

81

wlok¹c nóg swych szczud³a,

pod okna, gdzie przy sto³ach ¿r¹

za szyb¹ nat³oczonych barów

sterty kompotów i homarów

dranie spasione wasz¹ krwi¹

i dziwnie oczy wam siê lœni¹,

a¿ was nie sp³oszy krzyk zegarów.

gdy wiatr pó³nocny drzewa czesze,

przez taœmy gór po nocy widnej

od œnie¿nych tundr do portu w sidney

widzê rozlane wasze rzesze.

gdy w polach czarne cienie tañcz¹,

spl¹tane w jeden d³ugi ³añcuch,

do miast spe³zacie siê szarañcz¹,

siadacie cicho w progach drzwi

czuwaæ nad zdrowymi snem mieszkañców,

którym siê wtedy w snach

majacz¹

ka³u¿e czarnej, t³ustej krwi.

o bracia moi wszystkich ras

z europy, azji i ameryk,

ilu was jeszcze jest gdzie wiêcej,

armie zg³odnia³e!

nowe stany!

nast¹pi³ czas

i œwiat, jak kleryk

background image

82

przyjmuje chrzest czerwonych œwiêceñ.

pójdziecie ze mn¹ dzisiaj tam,

gdzie ¿r¹ zamorskie mangustany!

- - - - - - - - - - -

opada³a na miasto mg³a jesiennej s³oty.

by³ dzieñ ch³odny, bezbarwny, wilgotny, jak kana³.

w mokrej mgle po zau³kach do rana

kas³a³y kulomioty.

- - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - - -

brzuchy nasze zielone, granatowe, sine,

takie lekkie przedziwnie, ci꿹 nam, jak wiêzy.

w dzieñ ¿ujemy niesmaczn¹ s³odkockliw¹ œlinê,

a w nocy ssiemy w³asny zskorupia³y jêzyk.

w g³owie hucz¹ nam ci¹gle jakieœ dziwne szmery

i straszna czczoœæ w ¿o³¹dku okropnie nas nudzi,

widzimy tylko w górze przez okna suteren

nogi szybko ulic¹ przechodz¹cych ludzi.

background image

83

a noc¹ gdy zaœniemy strawieni bezruchem,

poskrêcawszy wychud³e, popuchniête cz³onki,

œni nam siê taki s³odki prawdziwy baumkuchen

na dziedziñcu s³onecznym s¹siedniej ochronki.

wyci¹gamy do niego rêce przez sztachety,

wêsz¹c palcami pró¿niê, jak ssawkami macek,

a ma³e, czyste dzieci i bia³e kobiety

k³ad¹ nam w nie pachn¹cy ukrajany placek.

po¿eramy krztusz¹c siê, kawa³ami, gwa³tem

dobre, s³odkie, przedziwne, wypieczone ciasto...

gdzieœ blisko s³ychaæ tr¹bki...

...to miêciutkie auta

przysy³a po nas wielkie, dobroczynne MIASTO.

FINA£

na miêkkiej trawie twarz¹ do chmur

le¿ê ogromny chiñski bogdychan.

nie tkn¹³ mnie ¿aden piorun ni mór,

a jednak czujê, ¿e zdycham.

i kiedy z estrad p³on¹cych jaœniej

ciskam swoje och³apy brutalny i wielki,

œmieræ moja mo¿e dogryza ju¿ w³aœnie

moje ostatnie cukierki.

background image

84

nie bêdê pisa³ wierszy, - jak pusty k³os S¥,

lecz wiem, ¿e ci, co raz s³yszeli je,

jak zarazê za sob¹ wszêdzie ponios¹

kaprysów moich ewangelie.

background image

85

PRZEK£ADY

background image

86

SERGIUSZ JESIENIN

PRZEMIENIENIE

l.

Chmury migoc¹,

Niebo topi w z³ocie wsie...

Œpiewam i krzyczê:

Panie, ociel siê!

Przed tw¹ bram¹ na nowiu

G³uchy mój g³os je:

Gwiazdami spowij

Ja³owicê Rosjê.

Zza chmur ciê rêka moja wywleka,

Durz¹ pieœni skrzy siê,

Niebieskiego mleka

Daj nam dzisiaj.

GroŸnie grzmi twój grom.

Plusk skrzyde³ mnogi.

Now¹ Sodomê

Spopiela ogieñ.

background image

87

Lecz twardo po niwie wód

Pod pañski grzmot

Nowy z czerwonych wrót

Wychodzi Lot.

2.

Dlatego to tak g³oœno

Œwierszcz œpiewa skryty w mchu,

O tym, jak tworz¹ rosn¹

Okapa³ zbo¿a wschód;

O tym, jak Matka Œwiêta

Na chmur wybieg³szy skraj,

Zwo³uje z ³¹k cielêta

W zielony, jasny raj.

Od rana nad ulew¹

Ju¿ s³yszê tr¹by g³os.

Zwiastuje rann¹ mew¹

On ziemi kres i los.

„O, wierzcie, mrok siê spieni,

Jak skowyt przyjdzie sen,

Nad lasem siê oszczeni

Pó³ksiê¿yc z³otym psem.

background image

88

Zieleni¹ innej ³¹ki

Poroœnie ziemi mi¹¿sz.

Trzepoc¹cym siê skowronkiem

Upadnie gwiazda w g¹szcz.

I powype³za z k³osów

Pszenicznych ziaren rój,

A¿eby pszczelim g³osem

Oz³otoniwiæ znój...”

3.

Hej, Rosyanie!

£owcy wszechœwiata,

Sieci¹ zorzy czerpi¹cy niebo -

Tr¹bcie w tr¹by.

Pod p³ugiem burzy

Ryczy l¹d.

Wali ska³y z³otozêby

Orkan.

Nowy siewca

Idzie przez pola

Nowe ziarna

Rzuca w skiby.

background image

89

Jasny goϾ do was w kolasie

Jedzie.

Po chmurach st¹pa

•rebica.

Uprz¹¿ na kobyle -

B³êkit.

Dzwonki na uprzê¿y -

Gwiazdy.

4.

Œcichnij, ty wietrze, przestañ grzmieæ,

Nie szczekaj, szklana rzeko,

Z nieba przez rzadk¹ czerwon¹ sieæ

Jak deszcz kapie mleko.

Od m¹droœci puchnie s³owo,

T³uste wyk³osz¹ siê zbo¿a. «

Nad chmurami jak krowa

Ogon zadar³a zorza.

Widzê ciê st¹d,

Szafarzu szczodry,

Nad ziemi¹ czapk¹

Zwiesi³eœ niebiosa.

background image

90

Dzisiaj

S³oñce jak kot

Z niebieskiej jod³y

Z³ocist¹ ³apk¹

Tr¹ca mi w³osy.

5.

Przyjdzie on, nasz goœæ niebiañski,

Dojrza³ czas i pust nasz dom.

Z poczernia³ej mêki pañskiej

Wypad³ gwóŸdŸ zjedzony rdz¹.

Od po³udnia, a¿ po wsze dni,

U niebieskich stoj¹c bram,

Jako wiadra dzieñ powszedni

On nape³ni mlekiem nam.

I od nowa, i od nowa,

S³awi¹c kraj nieziemskich stron,

Bêdzie ruchem gwiazd zwiastowa³

Srebrnoziarny polom plon.

A gdy znów nad Wo³g¹ ksiê¿yc .

Sk³oni twarz za p³otem chat -

W z³otej ³odzi zacznie tê¿eæ

I odp³ynie w jasny sad.

background image

91

I jak ³ona swego owoc

Na niebiañskiej ³aski znak

Zrzuci z nieba jajko-s³owo,

W którym ¿ywy wschodzi ptak.

W£ODZIMIERZ MAJAKOWSKI

DZIWACZNY POGRZEB

Mroczni i czarni wyszli ludzie,

na mieœcie ustawili siê ciê¿ko i cicho,

jakby w dziwnym pochodzie mia³ przyj¹æ udzia³

posêpny zakon czarnych mnichów.

Nieba pomalowany na burzê namiot.

Rêka grozy twarz mnie.

Wszystko tak dziwnie ktoœ podmiót³ i zamiót³,

¿e mimo woli stawa³o siê strasznie.

Wtedy rozwar³a siê jasna na dnie choæ

zakurzonego powietrza œciana szarawa,

wylaz³ z powietrza i zacz¹³ jechaæ

dziwacznego pogrzebu cichy karawan.

Uros³y oczy gór¹ nad gzyms,

runê³y wylêk³e w trumnê z ³oskotem.

nagle z trumny prysn¹³ grymas.

background image

92

Potem,

krzyk: „chowaj¹ umar³y œmiech!”

z tysi¹ca piersi hucza³, jak z miecha,

grzmia³ omiliokrotniony tysi¹cem ech

za katafalkiem, który jecha³.

I zaraz no¿e p³aczu skrycie

wgryz³y siê, skowyt gard³o zatka³.

Oto za trumn¹ starucha ¯ycie,

umar³ego œmiechu siwa matka.

Do kogó¿ wróciæ jej obdartej i bosej?

Patrzcie: ten z czaszk¹ ³ysaw¹,

za trumn¹, wielki, z du¿ym nosem

p³acze ormiañski kawa³.

Jeszcze p³acz krztusi³ siê tu i owdzie,

a za nim œrodkiem ulic

piszcz¹c i skoml¹c bieg³ dowcip:

dok¹d teraz g³owê przytuliæ?

Ju¿ do nieba stos p³aczów, - jeszcze na wierzchu dzwoni¹

czyichœ malutkich p³aczyków zaduszki

to ca³e pu³ki uœmiechów i uœmieszków

³ama³y w rozpaczy kruche paluszki.

background image

93

I oto przez szereg ich prosto przed zaprz¹g,

wy¿êty z ³ez, jak Garszyn,

w wyszed³ strach i szed³ naprzód

ca³y w pogrzebowym marszu.

Rozmiêk³a twarz od p³aczu w transie,

zrobi³a siê pomarszczona, obleœna, kwargiel.

I jeœli ktoœ siê œmiejê, - zdaje siê,

¿e mu rozerwali wargi.

W£ODZIMIERZ MAJAKOWSKI

HYMN DO OBIADU

S³awa wam, id¹ce na obiad miliony,

jak stado byd³a puszczone na potraw!

którzyœcie wymyœlili beafsteaki; buliony

i ró¿nego jedzenia tysi¹ce potraw,

Choæby pocisków m³otem twardym

tysi¹ce Reimsów uda³o siê rozbiæ -

tak samo bêd¹ nó¿ki mia³y pulardy,

i oddychaæ tak samo bêdzie rostbeaf.

¯o³¹dka nie zarazi wiecznoœci taniec

wielkoœci¹ œmierci dla nowej ery!

¯o³¹dek nie mo¿e chorowaæ na nic,

oprócz appendycytu i cholery!

background image

94

Niech w sadle z oczek zostan¹ szpary,

i tak ci je na pró¿no ojciec poznaczy³.

Na œlep¹ kiszkê, choæ w³ó¿ okulary,

kiszka i tak nic nie zobaczy.

Tak, ci nie gorzej. Mo¿esz mu miêæ za z³e:

Gdybyœ mia³ same usta bez czaszki i wypchn¹³

od razu do ust by ci wlaz³a

ca³a faszerowana tykwa.

Le¿¿e spokojnie bezoki, bezuchy,

z pierogiem w garœci zamiast bukietu,

a dzieci twoje na twoim brzuchu ,

bêd¹ ci gra³y w krokieta. .

Œpij, niech nie wm¹c¹ siê w sen twój zdrowy

eksplozje jakieœ, co œwiatem trzês¹.

Du¿o jeszcze mleka maj¹ krowy

i moc na œwiecie wo³owego miêsa.

Gdy ostatniemu wo³u poder¿n¹ gard³o

i k³os ostatni na bu³ki zerw¹,

ty, ¿eby z g³odu ci siê nie zmar³o, -

z gwiazd sfabrykujesz konserwy.

A jeœli umrzesz od kotletów i bulionów,

na pomniku wypisaæ ka¿emy ci wdziêczni:

„Na tyle to i tyle kotletów milionów,

twoich czterysta tysiêcy”.

background image

95

W£ODZIMIERZ MAJAKOWSKI

CIEP£E S£OWO POD ADRESEM

NIEKTÓRYCH WAD

(PRAWIE -HYMN)

Do ciebie, który pracujesz, czy buty czyœcisz,

buchalterze czy biuralistko œlêcz¹ca w banku,

do ciebie, którego twarz od trosk i zawiœci

zmiê³a siê i pozielenia³a jak banknot.

Krawiec na przyk³ad. Po coœ, ty zbóju,

te spodnie przyniós³, jeœli byæ szczery chcesz?

Ty przecie¿ zupe³nie nie masz wujów,

a jeœli masz, to niebogatego, nie umiera i nie w Ameryce.

Mówiê ci ja oczytany i m¹dry:

Puszkin, czy Szczepkin, czy te¿ jakiœ Wrubel,

ani w prozê, ani w farbê, ani w Bóg wie sk¹d-rym

nie wierzyli, a wierzyli w rubel.

¯yj, pracuj, nau¿eraj siê, nadrêcz.

Ju¿ siwizna ci w brodzie siê krzewi,

a widzia³eœ ty kiedy, jak pomarañcz

roœnie sobie. i roœnie na drzewie? -

background image

96

Pocisz siê i pracujesz, pracujesz i pocisz,

naciê³a siê i namno¿¹ jakieœ tam dzieci,

ch³opcy - buchalterowie, dziewczynki - i te chocia¿

bêd¹ siê pociæ, jak pocili siê ci.

A ja tymczasem wczoraj - nikt mnie jeszcze nie urzek³ -

ledwo wyszed³em na miasto,

zgarn¹³em w chemin-de-fera na szóstej turze

trzy tysi¹ce dwieœcie - za sto.

Nic nie szkodzi, je¿eli ktoœ setny raz

szczerzy zêby, jakby pragn¹³ zgnieœæ w proch ciê,

jeœliœ sobie w talii taki to a taki as

miêkko naznaczy³ paznokciem.

Pró¿no gracza spojrzeniem mnie b³agasz,

mru¿¹c oczy b³yszcz¹ce i mokre.

Ja karty wy³o¿ê, jak uparty tragarz

wy³adowuje nape³niony okrêt.

S³awa temu, kto pierwszy wynalaz³,

jak bez pracy, metod¹ najp³ytsz¹,

dok³adnie sumiennie i zaraz

kieszenie bliŸniemu wywróciæ i wytrz¹œæ.

I kiedy mówi¹ mi, ¿e praca itd., ukazuj¹c na mnie,

jakby na starej tarce tar³ kto chrzanu szcz¹tki,

ja dobrodusznie pytam, uj¹wszy za ramiê:

„a pan dokupuje do pi¹tki?...”

background image

97

W£ODZIMIERZ MAJAKOWSKI

ODA DO REWOLUCJI

Tobie,

wyœmiana

ujadaniem baterii,

jêzykami bagnetów

pok¹sana pstro, -

jak ³achman postrzêpiony

czerwonej materii

ody tryumfalne

„O”!

O zwierzêca!

O dziecinna!

O groszowa!

O straszna!

Jakim imieniem ciê jeszcze nazwali?

Jak¹ uka¿esz jutro sw¹ twarz nam?

Smuk³ej budowli, .

czy kupy zwalisk?

Maszyniœcie

zakutemu w ¿elazo,

górnikowi rw¹cemu pok³ady rud

kadzisz,

kadzisz w niemej ekstazie,

wys³awiasz ludzki trud.

A jutro

œwiêty

z swych kopu³ hydry

background image

98

otrz¹sa dymu gryz¹cy krem luf -

twoich szeœciocalówek têpodziobe œwidry

druzgoc¹ tysi¹clecia Kremlów.

S³awa!

Gdy w morzu zab³¹dzi sternik,

(gwizd syren ostry krwi¹ trwogi ociek³)

ty œlesz marynarzy

na ton¹cy pancernik,

gdzie

zapomniany

miaucza³ kociak.

A potem

noc¹ wychodz¹c na ³ów, -

czub zawadiacki na smag³ym torsie,-

kolbami siwych gnasz admira³ów

g³ow¹ w dó³

z mostu w Helsingforsie.

Wczorajsze rany nim zd¹¿ysz przykryæ,

ju¿ znowu tryska z nich krew czerwona.

Tobie -

mieszczañskie:

- b¹dŸ przeklêta po trzykroæ! -

i moje,

w poety,

- o b¹dŸ po trzykroæ b³ogos³awiona! -

background image

99

W£ODZIMIERZ MAJAKOWSKI

WSTRZ¥SAJ¥CE FAKTY

Dziwaczniejszego nie pamiêta historia ranka:

wczoraj

przez drutów

linie

dzwoni¹cy jak marsylianka

Smolny run¹³

ku robotnikom w Berlinie.

I nagle

polismeni

zmieceni œciskiem

ujrzeli

zanim zd¹¿y³ kto stawiæ opór -

trzypiêtrowe

widmo

od strony rosyjskiej.

Podnios³o siê.

Kroczy wzd³u¿ Europy.

Obiadowicze odskoczyli od sto³ów z wyciem,

a w miejscu

gdzie przed chwil¹ t³um t³usty jad³,

stan¹³

nad Alej¹ Zwyciêstw

sztandar

„W³adza Rad”.

Na pró¿no pulchne r¹czki w trwodze bezwolnej

b³aga³y obliczaj¹c gro¿¹ce szkody.

background image

100

Zmia¿d¿y³

i dalej run¹³ Smolny

republik i królestw bior¹c przeszkody.

I dalej

wzmaga³ swój pêd

tak, ¿e ju¿

z mgie³

brukselskich trotuarów i wystaw

ros³a legenda

o „Lataj¹cym Holendrze”,

Holendrze rewolucjonistów.

A on

nad polem

od krwi ry¿em,

gdzie

dwóch aliantów na ka¿dej ¯annie,

run¹³.

Czerwony wsta³ nad Pary¿em.

Umilkli pary¿anie.

Stoi jak widmo ze starych plansz.

I oto

starta jego samym wygl¹dem

runê³a republika,

a on za La Manche.

Na place wyprowadza podziemny Londyn.

A potem

okrêtom

w pancerny pysk ich

nad oceanem Atlantyckim nisko -

background image

101

mówiono -

szybuj¹c,

do górników kalifornijskich

podobno

ogieñ z pyska wyzion¹³.

W pogl¹dach na te fakty wielka rozterka.

Wielu nie dowierza³o.

Zbywa³o drwinami.

A w pi¹tek

rano

wybuch³a Ameryka

wydaj¹ca siê ziemi¹, nie ziemia - dynamit.

I je¿eli nam

skomlê

jaki mól namolny:

nie unoœcie siê nad Rosj¹ jakby Bóg wie nad kim

ja

wskazujê im

na tê historiê ze Smolnym.

A tego

jam

Majakowski

Œwiadkiem.

background image

102

MANIFESTY

background image

103

DO NARODU POLSKIEGO.

MANIFEST

W SPRAWIE NATYCHMIASTOWEJ

FUTURYZACJI ¯YCIA


Rozumiej¹c jasno, ¿e sporadyczna i izolowana reforma sztuki w oderwaniu jej od samego
¿ycia, którego, têtnem i funkcj¹ organiczn¹ jest sztuka ka¿da, musi siê okazaæ z gruntu czcz¹,
bezowocn¹ i ja³ow¹, nie maj¹c jednoczeœnie czasu na ¿adne kroki przedwstêpne i przygoto-
wawcze w tym kierunku - ¿ycie i sztuka polska gro¿¹ zaduszeniem, a jedynym mo¿liwym i
skutecznym w takim wypadku œrodkiem jest niezw³oczna tracheotomia - my, futuryœci pol-
scy, przystêpujemy z dniem dzisiejszym do wielkiej radykalnej przebudowy i reorganizacji
¿ycia polskiego i wzywamy wszystkich obywateli wolnej Rzeczypospolitej Polskiej do zor-
ganizowanego wspó³dzia³ania i pomocy.
Wojna wszechœwiatowa wraz z olbrzymim przesuniêciem siê ca³ych pañstw, warstw i naro-
dów poci¹gnê³a za sob¹ wielkie przesuniêcie wartoœci. Rezultatem tego jest kryzys kultural-
ny; którego widowni¹ jest dzisiaj ca³a Europa Wschodnia i Zachodnia. U nas ten kryzys ob-
jawia siê w szczególnie ostrej i specyficznej formie. Pó³tora wieku niewoli politycznej wyci-
snê³o na ca³ej naszej fizjonomii, psychice i produkcji twardy, niezatarty œcieg. Œwiadomoœæ
kulturalna nasza nie mog³a siê rozwijaæ tak swobodnie, jak w pañstwach zachodnich. Z ko-
niecznoœci ca³a nasza energia narodowa wy³adowywa³a siê w kierunku najwiêkszego naporu,
w kierunku ¿mudnej i mozolnej walki o jêzyk, ¿ycie i organizacje w³asne. W tym samym
kierunku walki o w³asne narodowe „ja” i budowania twardej, nieprze³amanej, odpornej na
wszystko i ¿yciowo zdolnej narodowej psychiki wy³adowywa³a siê i sztuka polska.
My, futuryœci polscy, sk³adamy w tym miejscu polskiej poezji romantycznej okresu niewoli,
której widma dzisiaj bez litoœci szczuæ i dobijaæ bêdziemy - ho³d za to, ¿e w czasach wielkie-
go skupienia siê i powolnego dojrzewania Narodu Polskiego nie by³a sztuk¹ „czyst¹”, a w³a-
œnie g³êboko narodow¹, ¿e pisana by³a sokiem i krwi¹ samego przewalaj¹cego siê. ¿ycia, ¿e
by³a têtnem i krzykiem swojego dnia, jak¹ w ogóle i jedynie mo¿e i musi byæ ka¿da sztuka.
Dla tych samych przyczyn dzisiaj, kiedy wraz z odzyskaniem samodzielnego bytu politycz-
nego ¿ycie polskie wst¹pi³o w zupe³nie sow¹ fazê i ocknê³o siê wobec miliona czyhaj¹cych u
drzwi, zagadnieñ, o których wczoraj jeszcze nie by³o po prostu czasu myœleæ, a na które dziœ
ju¿ trzeba daæ niezw³oczn¹ i kategoryczn¹ odpowiedŸ, je¿eli nie chcemy, aby fale nabiegaj¹-
ce znów nas zala³y, wo³amy do was:
Dosyæ d³ugo byliœmy ju¿ narodem-panopticum, dukaj¹cym tylko mumie i relikwie. Szalone,
niepowstrzymane dziœ wali do wszystkich naszych drzwi i okien, krzyczy, dopomina siê,

background image

104

wymaga. Je¿eli nie staæ nas na stworzenie nowych kategorii, w których by siê mog³o pomie-
œciæ, nowej sztuki, w której by siê mog³o wyœpiewaæ - nie ostoimy siê.
Trzeba otworzyæ na oœcie¿ wszystkie drzwi i okna, niech wywieje ten sw¹d piwnic i koœciel-
nego kadzid³a którym od dziecka uczyli was oddychaæ. Zaopatrzeni w gigantyczne respirato-
ry, idziemy wam na spotkanie.
Og³aszamy za St. Brzozowskim wielk¹ wyprzeda¿ starych rupieci. Sprzedaje siê za pó³ dar-
mo stare tradycja, kategorie, przyzwyczajenia, malowanki i fetysze.
Wielkie ogólnonarodowe panopticum na Wawelu.
Bêdziemy zwoziæ taczkami z placów, skwerów i ulic nieœwie¿e mumie mickiewiczów i s³o-
wackich. Czas opró¿ni³ postumenty, oczyœciæ place, przygotowaæ miejsca tym, którzy id¹.
My, ludzie o szerokich p³ucach i rozroœniêtych barach, kichamy od md³ych zapachów wasze-
go wczorajszego mesjanizmu, a proponujemy wam mesjanizm nowy, jedyny, wspó³czesny i
szalony. Je¿eli nie chcecie byæ narodem ostatnim w Europie, a przeciwnie, narodem pierw-
szym, przestañcie raz karmiæ siê starymi och³apami z kuchni Zachodu (staæ nas na swoje
w³asne menu), a w wielkim wyœcigu cywilizacji o rekord krótkimi, syntetycznymi krokami
zd¹¿ajcie do mety.
Przystêpujemy do budowania nowego domu dla rozszerzonego Narodu Polskiego, który w
starym ju¿ siê pomieœciæ nie mo¿e. Sami nie podo³amy. Wzywamy wszystkich ¿ywych, nie
mieszcz¹cych siê i chc¹cych do pomocy.
Og³aszamy:
Wielkie przesuniêcie siê warstw na Wschodzie i Zachodzie trwa. Do g³osu dochodzi nowa
si³a - uœwiadomiony proletariat. Zaczyna siê wielkie przewartoœciowanie wartoœci. Mierz¹ siê
wszystkie prawoœci i nieprawoœci 1000-wiekowej za jego plecami, jego kosztem wytworzo-
nej kultury. Mierz¹ siê jedynym sprawdzianem bojuj¹cego ¿ycia - tward¹, ¿elazn¹, organiczn¹
prac¹. Nastêpuje wielki przegl¹d legitymacji. Kto nie potrafi wylegitymowaæ swojego udzia-
³u w ¿yciu t¹ jedyn¹ monet¹ - nie ostoi siê.
Podkreœlamy trzy zasadnicze momenty ¿ycia wspó³czesnego: maszynê, demokracjê i t³um.
¯ycie warstw intelektualnych przechodzi powolny okres wyradzania siê i neurastenii. Dawne
kategorie prze¿y³y siê ju¿ i strawi³y - nowych jeszcze nie ma. Moment ogólnego przesilenia.
¯ycie samo, zamiast byæ w swoim za³o¿eniu radoœci¹ i dytyrambem , przybiera coraz wyra-
Ÿaniej formy twardego, narzuconego z zewn¹trz obowi¹zku. Cz³owiek nowoczesny nie po-
trafi ju¿ organicznie cieszy siê ¿ydem. Epidemia samobójstw, wykolejeñ, za³amañ i przetra-
gedyzowañ jest tylko konsekwentnym domyœleniem do koñca tego zjawiska. Ten stan rzeczy
d³u¿ej pozostawaæ bez zmiany nie mo¿e. Nale¿y przedsiêwzi¹æ natychmiastow¹ i energiczn¹
akcjê lecznicz¹. Jako jeden z zasadniczych czynników proponujemy:
Wiêcej s³oñca.
Przys³owie m¹droœci starochiñskiej: „Noœ parasol i przy pogodzie”, sta³o siê u nas czymœ or-
ganicznie ukonstytuowanym.
Odrzucamy parasole, kapelusze, meloniki, bêdziemy chodziæ z odkryt¹ g³ow¹. Szyje go³e.
Trzeba, aby ka¿dy jak najbardziej siê opali³. Domy budowaæ nale¿y ze œcianami szklanymi
od po³udnia. Wiêcej œwiat³a, powietrza i przestrzeni. Gdyby Sejm polski obradowa³ na po-
wietrzu, na pewno mielibyœmy o wiele s³oneczniejsz¹ konstytucjê.
Cz³owiek nowoczesny, 3/4 energii którego poch³ania praca fachowa, potrzebuje mocnego i
zdrowego pokarmu, nowych, ostrych, syntetycznych wra¿eñ. Tych wra¿eñ mo¿e mu obecnie

background image

105

dostarczyæ jedynie sztuka. Sztuka winna byæ sokiem i radoœci¹ ¿ycia, a nie jego p³aczk¹ ani
pocieszycielk¹. Zrywamy raz na zawsze z fikcjami tzw. „czystej sztuki”, „sztuki dla sztuki”,
„sztuki dla absolutu”. Sztuka musi byæ jedynie i przede wszystkim ludzk¹, tj. dla ludzi, ma-
sow¹, demokratyczn¹ i powszechn¹.
Rozumiej¹c zadanie sztuki wobec dnia dzisiejszego i jego zagadnieñ, wo³amy:
Artyœci na ulicê!
Sztuka gnie¿d¿¹ca siê w kilkuset, a nawet kilkutysiêcznoosobowych salach koncertowych, wysta-
wach, pa³acach sztuki itp. jest œmiesznym anemicznym dziwol¹giem, poniewa¿ korzysta z niej 1/
100 000 000 wszystkich ludzi. Cz³owiek wspó³czesny nie ma czasu na chodzenie na koncerty i
wystawy, 3/4 ludzi nie ma po temu mo¿noœci. Dla tego sztukê musz¹ znajdowaæ wszêdzie:
Lataj¹ce poezokoncerty i koncerty w poci¹gach, tramwajach, jad³odajniach, fabrykach, ka-
wiarniach, na placach, dworcach, w hallach, pasa¿ach, parkach, z balkonów domów, itd. itd.
itd. o ka¿dej porze dnia i nocy.
Sztuka musi byæ niespodzian¹, wszechprzenikaj¹c¹ i z nóg wal¹c¹.
Cz³owiek wspó³czesny przesta³ siê ju¿ od dawna wzruszaæ i spodziewaæ. Kodeksy prawne
unormowa³y i poklasyfikowa³y raz na zawsze wszystkie niespodzianki. ¯ycie, które tym ró¿-
ni siê od nowoczesnej maszyny, ¿e dopuszcza bajeczne nieprzewidzialnoœci, coraz mniej po-
czyna siê od niej ró¿niæ. Odwieczne kategorie logiczne, zgodnie z którymi po pojêciu A za-
wsze nast¹piæ musi pojêcie B, a one oba w sumie nieuniknienie dadz¹ C - staj¹ siê nie do
wytrzymania. Matematyczne 2X2=4 rozrasta siê do rozmiarów upiornego polipa, który nad
wszystkim rozpostar³ swoje macki. Wszelkie logiczne mo¿liwoœci wyczerpa³y siê do ostat-
niej. Nastêpuje moment wiecznego prze¿uwania w kó³ko a¿ do utraty przytomnoœci. ¯ycie
sta³o siê w swojej logice upiorne i nielogiczne.
My, futuryœci, chcemy wskazaæ wam furtkê z tego getta logicznoœci. Cz³owiek przesta³ siê
cieszyæ, poniewa¿ przesta³ siê spodziewaæ. Jedynie ¿ycie, pojête jako balet mo¿liwoœci i nie-
spodzianek, mo¿e mu jego radoœæ powróciæ.
W diabelskim kole rzeczy, które siê same przez siê rozumiej¹, zrozumieliœmy, ¿e nic siê przez
siê nie rozumie i ¿e poza t¹ jedyn¹ logik¹ istnieje jeszcze ca³e morze nielogicznoœci, z której
ka¿da mo¿e tworzyæ swoj¹ odrêbn¹ logikê, gdzie A+B=F, a 2X2 daje 777.
Potop cudownoœci i niespodzianek. Nonsensy tañcz¹ce po ulicach. Sztuka - t³umem.
Ka¿dy mo¿e byæ artyst¹.
Teatry, cyrki, przedstawienia na ulicach, grane przez sam¹ publicznoœæ.
Wzywamy wszystkich poetów, malarzy, rzeŸbiarzy, architektów, muzyków, aktorów, aby wy-
szli na ulicê.
Scena siê przekrêca. Trzeba zmieniæ dekoracje.
Obrazy jako œciany poszczególnych gmachów. Domy wieloœcienne, kuliste i sto¿kowate. Or-
kiestra gra marsza. Ludzie chc¹ chodziæ do taktu.
Wzywamy wszystkich rzemieœlników, krawców, szewców, kuœnierzy, fryzjerów do tworzenia
nowych, nigdy nie widzianych strojów, fryzur i kostiumów.
Wzywamy techników, in¿ynierów, chemików do odkrywania nowych, niebywa³ych wynalazków.
Technika jest tak samo sztuk¹ jak malarstwo, rzeŸba i architektura.
Dobra maszyna jest wzorem i szczytem dzie³a sztuki przez doskona³e po³¹czenie ekonomicz-
noœci, celowoœci i dynamiki. Aparat telegraficzny Morsego jest 1000 razy wiêkszym arcydzie-
³em sztuki ni¿ „Don Juan” Byrona.

background image

106

Rozró¿niamy spomiêdzy dzie³ sztuki architektonicznej, plastycznej i technicznej - KOBIETÊ
- jako doskona³¹ maszynê rozrodcz¹.
Kobieta jest si³¹ nieobliczaln¹ i nie wyzyskan¹ przez swój wp³yw niebywa³y. Domagamy siê
bezwzglêdnego równouprawnienia kobiet we wszystkich dziedzinach ¿ycia prywatnego i pu-
blicznego. Przede wszystkim równouprawnienia w stosunkach erotycznych i rodzinnyh.
Liczba ma³¿eñstw nie ¿yj¹cych .ze sob¹, rozchodz¹cyh siê oficjalnie lub nieoficjalnie, dosiê-
ga rozmiarów zatrwa¿aj¹cych dla porz¹dku spo³ecznego. Jako jedyny sposób zapobie¿enia i
powstrzymania tego procesu uwa¿amy niezw³oczne wprowadzenie rozwodów.
Podkreœlamy moment erotyczny jako jedn¹ z najbardziej zasadniczych funkcji ¿ycia w ogóle.
Jest on jednym z elementarnych i nadzwyczaj wa¿nych Ÿróde³ radoœci ¿ycia, pod warunkiem,
¿e stosunek do niego jest prosty, jasny i s³oneczny.
Tragedie seksualne à la Przybyszewski s¹ niesmaczne i dowodz¹ tylko zupe³nej bezpacierzo-
woœci i impotencji mê¿czyzn wspó³czesnych. Wzywamy kobiety, jako zdrowsze i silniejsze
fizycznie, do ujêcia inicjatywy w tej p³aszczyŸnie.
W celach wy¿ej wymienionych spo³eczeñstwo polskie musi samo wzi¹æ w swoje rêce nadzór i
kontrolê nad ca³okszta³tem dotychczasowego ¿ycia spo³ecznego i wszelk¹ produkcj¹, nie do-
puszczaj¹c nadal do produkowania rzeczy z tym celem niezgodnych, zbêdnych lub szkodliwych.
Jako pierwszy i konieczny krok - kontrola nad wszelk¹ produkcj¹ artystyczn¹. Nie pozwalaj-
cie zalewaæ siê codziennie kub³ami stêch³ej, starczej i snobistycznej literatury, która nie jest
ju¿ nawet w stanie pobudziæ waszych instynktów p³ciowych. Publicznoœæ zorganizowana jest
si³¹, przeciwko której nic siê nie ostoi. ¯adna niepotrzebna ksi¹¿ka nie bêdzie mog³a byæ
og³oszon¹ drukiem, skoro nikt jej nie zapotrzebuje.
Wzywamy wszystkich obywateli Pañstwa Polskiego do zorganizowanej akcji samoobrony.
Publicznoœæ polska przeros³a swoich twórców. Dzisiejszy widz ziewa ju¿ otwarcie na Mak-
becie i czuje nieokreœlony ból w okolicach œlepej kiszki przygl¹daj¹c siê umieraj¹cym Orl¹t-
kom. Twórczoœæ polsk¹ zaœ nie staæ na stworzenie dla niego nowego, ¿ywotnego pokarmu.
Jako jedyna skuteczna walka z beztwórczosci¹ - zgodny, zorganizowany sabota¿ starczej lite-
ratury i sztuki. Niechodzenie do teatrów, niekupowanie ksi¹¿ek, nieczytanie czasopism itd.
itd. itd.
Dla zorganizowania spo³eczeñstwa polskiego do wspólnego owocnego wysi³ku w kierunku
natychmiastowej, g³êbokiej, do korzeni siêgaj¹cej, zasadniczej i trwa³ej futuryzacji ¿ycia za-
k³adamy na ca³¹ Rzplit¹ Polsk¹ gigantyczne stronnictwo futurystyczne. Cz³onkiem czynnym
stronnictwa mo¿e staæ siê ka¿dy obywatel pracuj¹cy, prze¿ywaj¹cy instynktownie moment
obecnego przesilenia ogólnokulturalnego i szukaj¹cy z niego wyjœcia. Takich neurasteników
i mêczenników ¿ycia wspó³czesnego jest dziœ ca³e spo³eczeñstwo. Tym podaæ chcemy rêkê.
Zwracamy siê do tzw. ludzi nowych, tj. nie zaka¿onych jeszcze leusem cywilizacji, których
wojna wszechœwiatowa wyrzuci³a na powierzchniê i do których spo³eczeñstwo stare odnosi
siê ci¹gle jeszcze nies³usznie jak do bêkartów. My, futuryœci, pierwsi wyci¹gamy rêkê brater-
stwa do „ludzi nowych”. Oni bêd¹ tym zdrowym, od¿ywczym sokiem, który odœwie¿y star¹,
wyradzaj¹c¹ siê rasê ludzi wczorajszych, t¹ bolesn¹ konieczn¹ szczepionk¹, któr¹ wielki ka-
taklizm dziejowy zaszczepi³ ca³ej rozk³adaj¹cej siê i zaczynaj¹cej ju¿ cuchn¹æ Europie
przedwojennej.
Stronnictwo nasze, ludzi wdzieraj¹cych siê w jutro bêdzie niebywa³e, wszechogarniaj¹ce i
szalone. Ka¿dy mo¿e byæ wodzem i nikt nie mo¿e byæ wodzem. Decentralizacja jak najszer-

background image

107

sza. Nie znamy leaderów ani szeregowców, ka¿dy jest równym pracownikiem bojuj¹cego
¿ycia; Podkreœlamy wielki moment w dziejach ludzkoœci.
Los prze¿y³ siê i umar³. Ka¿dy odt¹d mo¿e, staæ siê twórc¹ w³asnego ¿ycia i ¿ycia ogólnego.
My, futuryœci, idziemy spo³eczeñstwu polskiemu w tej akcji z pomoc¹. Poszczególnymi ode-
zwami bêdziemy dawaæ konkretne wskazówki i instrukcje we wszystkich dziedzinach w myœl
niniejszego manifestu. Na wezwanie nasze ka¿dy bezimienny cz³onek stronnictwa Futury-
stycznego (nazwisk nie potrzebujemy - istniej¹ tylko równi, œwiadomi i powszechni) - wi-
nien odezwaæ siê na swojej placówce.
Aby jakakolwiek akcja z naszej strony okaza³a siê mo¿liw¹, domagamy siê od Sejmu konsty-
tucyjnej Rzpltej Polskiej niezw³ocznego uchwalenia nietykalnoœci artysty na równi z pos³em
na sejm. Artysta jest takim samym przedstawicielem Narodu jak pose³, posiadaj¹cym jedynie
inny zakres dzia³ania i inne kompetencje.
W chwili wielkiej i prze³omowej my, futuryœci, zapominamy dawnych uraz, nie pamiêtamy
tego, ¿e dotychczasowe wszystkie nasze poczynania, zmierzaj¹ce w jednym wytkniêtym kie-
runku, spotykane by³y przez spo³eczeñstwo polskie wrogo, bezmyœlnie i œmiesznie. Wiemy
dobrze, ¿e by³o to nieporozumienie wywo³ane przez fa³szywych informatorów i komentato-
rów, jak równie¿ i przez brak jednolitego frontu i jasnego, fizycznego wiary wyznania nas
samych. Teraz wszystkie te nieporozumienia odpadaj¹ same przez siê. Z purpurow¹ wiar¹ w
jutro i jego niewyczerpane mo¿liwoœci jednym mocnym rzutem przekreœlamy wszystko, co
by³o poza nami i w nas samych z³e, zbêdne i starcze, i wyci¹gamy rêkê do spo³eczeñstwa
polskiego. Je¿eli, jesteœcie ¿ywym narodem, a nie narodzikiem, je¿eli pó³torawiekowa nie-
wola nie wy¿ar³a wam mlecza pacierzowego, je¿eli jesteœmy rzeczywiœcie narodem jutra, a
nie narodem-prze¿ytkiem - pójdŸcie za nami.
Wzywa siê wszystkich do rozpoczêcia zgodnej, masowej akcji futurystycznej niezw³ocznie z
chwil¹ og³oszenia tego manifestu.

W Krakowie, 20 kwietnia 1921 r.

background image

108

MANIFEST

W SPRAWIE POEZJI FUTURYSTYCZNEJ


1. Kubizm, ekspresjonizm, prymitywizm, dadaizm przelicytowa³y wszystkie izmy. Pozosta³
jeszcze nie wyzyskany jako pr¹d w sztuce jedynie onanizm. Proponujemy go na zbiorow¹
nazwê dla wszystkich naszych przeciwników. Jako uzasadnienie podkreœlamy podstawowe
momenty sztuki antyfuturystycznej: bezp³ciowoœæ; niemoc zap³odnienia swoj¹ sztuk¹ t³umów;
spokojny, paseistyczny samogwa³t w cieniu melancholijnych pracowni.
2. W chwili olbrzymich realizacji wprowadzenie nowych nazw uwa¿amy za zbyteczne i z
chwil¹ niezgodne. Podnosimy zamiast god³a imiê tej garstki, która pó³tora dziesi¹tka lat temu
pierwsza rzuci³a has³a tej walki, któr¹ my dziœ koñczymy, i powtórnie nazywamy siebie futu-
rystami.
3. Nie mamy zamiaru w roku 1921 powtarzaæ tego, co oni czynili ju¿ w roku 1908. Wiemy,
¿e o tyle lat starsi od nich jesteœmy. To, co u nich by³o tylko przeczuwaniem, poœpiesznym
rzucaniem nowych perspektyw - musi u nas staæ siê twardym, œwiadomym siebie i twórczym
wysi³kiem.
Jako spadkobiercy ogromnego mocarstwa formy og³aszamy wielkie ujednostajnienie waluty.
Bêdziemy wymieniaæ wszystkie kubistyczne, ekspresjonistyczne, dadaistyczne, prymitywi-
styczne bilety kredytowe na jedynie od czasów greckich niepodrabialne talenty.
W tym celu postanawiamy:
4. Nie wolno w r. 1921 nikomu tworzyæ i konstruowaæ tak, jak to czyni³o siê ju¿ kiedyœ przed
nim. ¯ycie p³ynie naprzód i nie powtarza siê. Twórcê ka¿dego obowi¹zuje to wszystko, co
zasta³ + ten cudowny nowy skok, który artysta ka¿dy uczyniæ musi w pró¿niê wszechœwiata.
Sztuka jest tworzeniem rzeczy nowych.
Artysta, który nie tworzy rzeczy nowych i niebywa³ych, a prze¿uwa jedynie to, co by³o przed
nim zrobione, po parêset razy - nie jest artyst¹ i powinien za u¿ywanie tego tytu³u odpowia-
daæ s¹downie, jak za u¿ywanie ka¿dego innego bez odpowiednich kwalifikacji. Wzywamy
spo³eczeñstwo do zorganizowanego bojkotu podobnych jednostek.
5. Ka¿dy artysta obowi¹zany jest stworzyæ zupe³nie now¹, niebywa³¹ dot¹d sztukê, któr¹ ma
prawo nazwaæ swoim imieniem.
6. Dzie³o sztuki uwa¿amy za rzecz dokonan¹, konkretn¹ i fizyczn¹. Kszta³t jego uwarunko-
wany jest œciœle wewnêtrzn¹ potrzeb¹. Jako takie odpowiada ono za siebie ca³ym komplek-
sem si³ go sk³adaj¹cych, zawdziêczaj¹c którym tak a nie inaczej - tj. z wewnêtrznym przy-
musem skoordynowane s¹ jego poszczególne czêœci w stosunku do siebie i do ca³oœci. Ten
wzajemny stosunek nazywamy kompozycj¹. Kompozycj¹ doskona³¹ tj. ekonomiczn¹ i ¿elazn¹
- minimum materia³u przy maksimum osi¹gniêtej dynamiki - nazywamy kompozycj¹ futury-

background image

109

styczn¹. W ten sposób wolno jedynie odt¹d komponowaæ. Jako motywy decyduj¹ce podaje-
my przede wszystkim: Dro¿yzna ogólna: a) œrodków drukarskich, która czyni og³aszanie dru-
kiem rzeczy zbêdnych niewskazanym i dla po³o¿enia ekonomicznego pañstwa wrêcz szko-
dliwym; b) dro¿yzna czasu. Cz³owiek wspó³czesny, zajêty jest przez 8 godzin prac¹ fachow¹.
Pozosta³e 4 godziny ma na jedzenie, za³atwianie interesów ¿yciowych, sport, rozrywki, utrzy-
mywanie stosunków towarzyskich, mi³oœæ i sztukê. Na sam¹ sztukê przypada u przeciêtnego
cz³owieka wspó³czesnego od 5 do 15 minut dziennie. Dlatego sztukê otrzymywaæ musi w
specjalnie spreparowanych przez artystów kapsu³kach, zawczasu oczyszczon¹ z wszelkich
zbytecznoœci i podan¹ mu w formie zupe³nie gotowej, syntetycznej.
Dzie³o sztuki jest ekstraktem. Rozpuszczone w szklance dnia powszedniego, powinno j¹ ca³¹
zabarwiæ na swój kolor.
Przed og³oszeniem dzie³a sztuki drukiem artysta obowi¹zany jest wycisn¹æ z niego przedtem
wszystkie pozosta³e resztki wody. Artyœci wykraczaj¹cy przeciw temu postanowieniu odpo-
wiedzialni bêd¹ przed spo³eczeñstwem na równi ze zwyk³ymi z³odziejami pod zarzutem kra-
dzie¿y czasu.
7. Przekreœlamy logikê jako mieszczañsko-bur¿uazyjn¹ formê umys³u. Ka¿dy artysta ma pra-
wo i jest obowi¹zany stworzyæ swoj¹ w³asn¹ autologikê. Za zasadnicze cechy ka¿dej poszcze-
gólnej ³ogiki uwa¿amy:
b³yskawiczne kojarzenie rzeczy pozornie dla logiki mieszczañskiej od siebie odleg³ych; dla
skrótu drogi pomiêdzy dwoma szczytami - skok przez pró¿niê i salto mortale.
8. Poezja operuje w p³aszczyŸnie s³owa, tak jak plastyka w p³aszczyŸnie kszta³tów, muzyka -
dŸwiêków. S³owo jest materia³em z³o¿onym. Oprócz treœci dŸwiêkowej ma jeszcze inn¹ treœæ
symboliczn¹, któr¹ reprezentuje, a której nie trzeba zabijaæ pod groŸb¹ stworzenia trzeciej
sztuki, która nie jest ju¿ poezj¹, a nie jest jeszcze muzyk¹ (dadaizm).
Poezja jest tak¹ kompozycj¹ s³ów, aby nie zabijaj¹c tej drugiej konkretnej duszy s³owa wy-
dobyæ z niego maksimum rezonansu.
Zrywamy raz na zawsze z wszelkim opisywaniem (malarstwo), ale z drugiej strony i z wszel-
kim onomatopeizowaniem, naœladowaniem g³osów przyrody itp. niesmacznymi rekwizytami
pseudofuturyzuj¹cego neorealizmu.
Przekreœlamy zdanie jako antypoezyjny dziwol¹g.
Zdanie jest kompozycj¹ przypadkow¹, spojon¹ jedynie s³abym klejem drobnomieszczañskiej
logiki. Na jego miejsce - skondensowane, ostre i konsekwentne kompozycje s³ów, nie skrê-
powanych ¿adnymi prawid³ami sk³adni, logiki, czy gramatycznoœci, jedynie tward¹ we-
wnêtrzn¹ koniecznoœci¹, która po tonie A domaga siê tonu C, po tonie C tonu F itd.
9. Przekreœlamy ksi¹¿kê jako formê dalszego dostarczania poezji odbiorcom. Poezja, jako
sztuka operuj¹ca wartoœciami akustycznymi, mo¿e byæ oddawana jedynie s³owem. Ksi¹¿ka
odgrywaæ mo¿e co najwy¿ej rolê nut, na podstawie których pewna kategoria ludzi wyj¹tko-
wo uzdolnionych (wirtuozów) mo¿e odbudowywaæ ca³oœæ pierwotn¹. Z chwil¹ wynalezienia
telefonografu, tj. po³¹czenia fonografu z telefonem, ksi¹¿ka jako pomost pomiêdzy twórc¹ a
publicznoœci¹ oka¿e siê do reszty nieu¿yteczna i zbêdn¹.
10. Sztuka nasza nie jest ani odzwierciedleniem i anatomi¹ duszy (psychologia), ani wyra-
zem naszych d¹¿eñ ku zaœwiatom Boga (religia), ani roztrz¹saniem odwiecznych problema-
tów (filozofia). Przeciw takim zarzutom odpowiadaæ dziœ chyba nie potrzebujemy. Sztuka nie
jest równie¿ pamiêtnikiem sk¹din¹d mo¿e ciekawych prze¿yæ i perypetii wewnêtrznych arty-

background image

110

sty. Dziadkowie nasi dosyæ namêczyli cierpliwych wspó³czesnych swymi têsknotami, cierpie-
niami i erotomani¹. Prze¿ycia artysty s¹ jego w³asnoœci¹ prywatn¹, zajmuj¹c¹ niew¹tpliwie
dla najbli¿szej rodziny i wielbicielek, ale dla nikogo wiêcej. Poleca siê artystom dla odpro-
wadzenia i wy³adowania prze¿yæ swoich w odpowiednim kierunku zajmowaæ siê wiêcej spor-
tem, mi³oœci¹ p³ciow¹ i naukami œcis³ymi.
11. Odrywamy od organizmu ¿ycia przyczepionych do niego jak pijawki zarozumia³ych pa-
so¿ytów, nazywaj¹cych siebie poetami, karmi¹cych siê cudz¹ prac¹ i nie produkuj¹cych w
zamian nic, poniewa¿ ¿ycie takie, jakim jest, nie wytrzymuje miary ich prometejskich psy-
che.
Pochwalamy ¿ycie, które jest wiecznym mozolnym zmienianiem siê - ruch, mot³och, ka-
nalizacjê i Miasto.
Poezja musi byæ codzienn¹, g³êboko aktualn¹ i powszechn¹.
Romantyczny smêt ró¿ i s³owików dawno przesta³ ju¿ na nas dzia³aæ.
Egzaltuje nas t³um, pojêty jako gigantyczna fala obracaj¹cej siê turbiny. W wiecznej pracy i
walce ¿ycia o wytworzenie dnia jutrzejszego chcemy byæ w swoim zakresie uczciwymi i
œwiadomymi pracownikami.
12. Zrywamy raz na zawsze z patosem wiecznoœci w stosunku do dzie³ sztuki.
Bezwzglêdna wartoœæ dzie³a sztuki waha siê pomiêdzy 24 godzinami a miesi¹cem.
W kraju, gdzie wszystko prze¿ywa siê tak powoli - u nas - przed³u¿amy ten termin do 1 roku.
Po up³ywie tego czasu wszystkie nie wysprzedane ksi¹¿ki maj¹ byæ wycofane z handlu ksiê-
garskiego. Wszelkich drugich i trzecich wydañ zabrania siê. Nie poddaj¹cy siê temu postano-
wieniu poci¹gniêci bêd¹ do odpowiedzialnoœci przed spo³eczeñstwem, które samo rozstrzy-
gaæ bêdzie poszczególne wypadki w drodze plebiscytu.

W Krakowie, 3 kwietnia 1921

background image

111

MANIFEST

W SPRAWIE KRYTYKI ARTYSTYCZNEJ

Poniewa¿ fakt, ¿e Polska nie posiada zupe³nie krytyków, tj. ludzi, którzy by j¹ mniej lub wiê-
cej uczciwie informowali i przygotowywali do przyjêcia nowych pojawiaj¹cych siê ksi¹¿ek i
nowych powstaj¹cych zagadnieñ, jest rzecz¹ ogólnie wiadom¹ i uznan¹. Posiadamy za to ca³¹
galeriê p.p. Pieñkowskich, ¯yznowskich, Rabskich, S³onimskich i Pierzyñskich, których w
takiej iloœci pozazdroœciæ nam mo¿e ca³a Europa;
Poniewa¿, z drugiej strony, publicznoœæ nie jest na tyle wyrobion¹, a¿eby obejœæ siê bez tzw.
recenzji i samej oceniæ i przetrawiæ ka¿d¹ choæby trochê spod ogólnych szablonów wy³amu-
j¹c¹ siê rzecz.
uwa¿aj¹c biadanie nad tym faktem w nieskoñczonoœæ za bezowocne i daremne, pragn¹c jed-
noczeœnie przyjœæ z pomoc¹ pokrzywdzonej publicznoœci - wyzywamy wszystkich autorów,
aby z dniem dzisiejszym sami zaczêli jedynie pisaæ o sobie recenzje.
Jako najbli¿ej rzeczy stoj¹cy i najbardziej, b¹dŸ co b¹dŸ kompetentni - mog¹ powiedzieæ na
ten temat parê ciekawych s³ów, co w porównaniu z bezp³ciow¹ miamlanin¹ tzw. „krytyków
zawodowych” bêdzie ju¿ skarbem nie do obliczenia. Publicznoœæ bêdzie mia³a recenzje, o
które jej chodzi, i to z najpierwszego Ÿród³a, zecerzy zaœ nie bêd¹ nadal zmuszani do sk³ada-
nia d³ugich kolumn bzdur i niepotrzebnoœci, co w zwi¹zku z ich uœwiadomieniem klasowym
stanowczo nie powinno byæ dopuszczalne.
Je¿eli chodzi o tzw. „stronniczoœæ autorsk¹”, tj. przes¹d, ¿e ka¿dy autor pisa³ o swojej ksi¹¿-
ce rzeczy jedynie pochlebne to stronniczoœæ ta w porównaniu ze stronniczoœci¹ tzw. „kryty-
ków zawodowych” jest oczywiœcie zupe³nie nieszkodliw¹.
Zreszt¹ w czasach przedwojennych, kiedy kolacje by³y jeszcze stosunkowo tanie, ka¿dy prze-
ciêtnie zamo¿ny autor móg³ sobie pozwoliæ na pochlebn¹ recenzjê. Obecnie jednak stanow-
czo uczciwa kolacja nie op³aca nieuczciwej krytyki.
Wychodz¹c z tych za³o¿eñ, wzywa siê wszystkich autorów do zorganizowanego sabota¿u. Ani
jednej kolacji, ani jednego obiadu wiêcej! Nie potrzeba nam dla naszej sztuki poœredników.
Sami potrafimy byæ jednoczeœnie jej twórcami, szerzycielami i wyznawcami.
Odczytaæ we wszystkich zwi¹zkach artystycznych, klubach, zjazdach i organizacjach futury-
stycznych.

W Warszawie, 1 marca 1921 roku

background image

112

FUTURYZM POLSKI

(BILANS)


Futuryzm jest form¹ œwiadomoœci zbiorowej, któr¹ nale¿y przezwyciê¿yæ. Ja futuryst¹ ju¿ nie
jestem, podczas gdy wy wszyscy jesteœcie futurystami. Manifest - zapora, któr¹ trzeba prze-
kroczyæ. Maszyna nie jest produktem cz³owieka, jest jego nadbudow¹. Przedmiotowe formy
cywilizacji jako piêkno cia³a cz³owieka wspó³czesnego. Historia mojego futuryzmu. Przeciw-
ko futuryzmowi.
W³aœciwie historia futuryzmu zosta³a ju¿ przeze mnie napisana. Publicznoœæ i krytyka prze-
oczy³y j¹, poniewa¿ nosi na sobie etykietkê „powieœæ” i niesamowity tytu³ Nogi Izoldy Mor-
gan. Dziœ napisa³bym j¹ niew¹tpliwie trochê inaczej. Górnikom, œwidruj¹cym tunele w ska-
³ach zbiorowej œwiadomoœci wspó³czesnej, trudno jest samym ogarn¹æ wzrokiem piêkno per-
spektywy, jak¹ odkryje dr¹¿ony przez nich tunel. Zrobi¹ to za nas bezczynni turyœci historii.
Futuryzm jest pewn¹ form¹ œwiadomoœci zbiorowej. Aby móc o nim mówiæ, trzeba naprzód
przezwyciê¿yæ go w sobie samym. Ale walka, jak¹ z koniecznoœci staje siê ka¿de przezwy-
ciê¿enie, ma swoje w³asne krótkie i oœlepiaj¹ce perspektywy, i rzeczy znajduj¹ce siê w jej
polu widzenia otrzymuj¹ jej szczególne oœwietlenie. Dlatego ile razy mówi siê o futuryzmie,
mam zawsze wra¿enie, ¿e poruszam sprawê bardzo prywatn¹ i osobist¹.
U nas w Polsce nazwa futurysty nabra³a jakiegoœ specyficznie lokalnego, obraŸliwego zna-
czenia, zaciemniaj¹cego jego treœæ pierwotn¹. Sta³a siê wyzwiskiem. Doszukiwanie siê przy-
czyny tego zjawiska zajê³oby zbyt wiele czasu.
Ca³a nasza wina polega³a na tym, ¿e pewien moment œwiadomoœci wspó³czesnej, wszystkim
nam wspólny, podjêliœmy, nie wyparliœmy siê go i usi³owaliœmy go uj¹æ w pewne nowe for-
my artystyczne. Z chwil¹, kiedy formy te zostan¹ stworzone, mo¿na bêdzie dopiero mówiæ o
przezwyciê¿eniu samego momentu. Przez przemilczanie go nie posuwamy siê ani o centy-
metr naprzód, wiêcej - wykluczamy mo¿noœæ wszelkiego posuwania siê. Jest ono w konse-
kwencjach Ÿród³em mnóstwa bardzo zabawnych odwróceñ. Sytuacja obecna np. przedstawia
siê zupe³nie odwrotnie, ni¿ o tym s¹dzi publicznoœæ. Ja ju¿ „futuryst¹” nie jestem, podczas
gdy pañstwo wszyscy jesteœcie futurystami. Wygl¹da to na paradoks, a jednak tak jest.
Kiedy w r. 1918, po powrocie do Polski, zetkn¹³em siê po raz pierwszy z Tytusem Czy¿ew-
skim - wiedzieliœmy: jasno jedno:
Bujne, kot³uj¹ce siê ¿ycie wspó³czesne zerwa³o stawid³a okopów i drutów kolczastych i wdar-
³o siê w morze psychiki polskiej z nies³ychan¹ si³¹. ¯ycie to nie ma ¿adnego odpowiednika w
œwiadomoœci polskiej.
Œwiadomoœci¹ spo³eczeñstwa jest jego sztuka, pojêta jako ¿ycie organizowane. Ka¿da nowa
faza wymaga dla siebie nowych form w sztuce. Dopiero przez stworzenie tych form moment

background image

113

wspó³czesny zostaje wprowadzony do œwiadomoœci zbiorowej, staje siê jej momentem orga-
nicznym, a wiêc twórczym. Spo³eczeñstwo, które nie wytworzy na czas nowych form organi-
zowania, zostaje, przeciwnie, przezwyciê¿one, pokonane, osiod³ane przez moment ¿ycia
wspó³czesnego, którym nie jest w stanie kierowaæ.
Gigantyczny i szybki rozrost form techniki i industrii jest niew¹tpliwie najbardziej istotn¹
podstaw¹ i krêgos³upem momentu wspó³czesnego. Wytworzy³ on now¹ etykê, now¹ estetykê
i now¹ realnoœæ. Wprowadzenie maszyny w ¿ycie cz³owieka jako elementu nieodzownego,
dope³niaj¹cego, musia³o poci¹gn¹æ za sob¹ przebudowanie gruntowne jego psychiki, wytwo-
rzenie w³asnych równowa¿ników, podobnie jak wprowadzenie do organizmu ¿ywego - obce-
go cia³a zmusza organizm do wydzielania
specjalnych przeciwcia³, które zmieniaj¹ dopiero antygeny w cia³a zdolne do przyswajania
lub mo¿liwe do wydalenia. Je¿eli organizm ludzki czy. spo³eczny energii tej w dostatecznej
iloœci nie wytworzy, nastêpuje intoksykacja, zaka¿enie cia³em obcym.
Wytworzyæ te przeciwcia³a psychiczne, inaczej, stworzyæ formy, które by podporz¹dkowa³y
cz³owiekowi maszynê - oto najbli¿sze zadanie sztuki wspó³czesnej.
W momencie uœwiadomienia sobie tej prawdy narodzi³ siê futuryzm.
Odpowiedzia³ na ni¹ na d³ugo przed wojn¹ futuryzm w³oski, na krótko po niej - futuryzm
rosyjski, oba w sposób biegunowo odmienny.
OdpowiedŸ futuryzmu w³oskiego by³a prosta i da siê zamkn¹æ w zdaniu:
Sztuka winna podnieœæ maszynê do poziomu idea³u erotycznego ludzkoœci.
(Stanowisko, którego u nas przez d³u¿szy czas mozolnie i konsekwentnie broni³ du¿y artysta
Tytus Czy¿ewski).
Uwielbienie jednak nie jest przezwyciê¿eniem, przeciwnie, podporz¹dkowaniem siê przedmio-
towi uwielbianemu. Wystêpuje ono zazwyczaj jako forma œwiadomoœci na ni¿szym stopniu roz-
woju i jest jedn¹ z najbardziej pierwotnych form reagowania jej na zjawiska zewnêtrzne.
Cz³owiek pierwotny ubóstwia³ ¿ywio³, poniewa¿ uczuwa³ wobec niego sw¹ ca³kowit¹ bez-
bronnoœæ. Na dalszym szczeblu stosunek ten zamieni³ siê na stosunek buntu do zdetronizo-
wanego niewiadomego, aby wraz z przezwyciê¿eniem go u³o¿yæ siê w ramy pewnego swej
potêgi spokoju.
OdpowiedŸ futuryzmu rosyjskiego by³a od pocz¹tku dwulicowa:

Rzeczy to wróg -
zrozumcie to choæ.
Rzeczy siê r¹baæ powinno!
A mo¿e w³aœnie rzeczy trzeba kochaæ?
A mo¿e rzeczy maj¹ duszê inn¹?...

Ca³y futuryzm rosyjski z lat 1913-1919 jest w³aœciwie oscylowaniem dooko³a tych dwóch
praw z przechylaniem siê to na jedn¹, to na drug¹ stronê. Dopiero w r. 1919 Misterium-buffo
tego¿ Majakowskiego przynosi ostateczn¹ odpowiedŸ futuryzmu rosyjskiego:

Towarzysze rzeczy
wiecie co -
przestañmy jedni na drugich siê krzywiæ.

background image

114

Spróbujmy: my was bêdziemy robiæ,
a wy nas - ¿ywiæ.

OdpowiedŸ ta, zaczerpniêta od socjalizmu, wyznacza maszynie w œwiadomoœci wspó³czesne
miejsce, jakie robotnikowi wyznacza w swym obrêbie spo³eczeñstwo kapitalistyczne.
Sztuka polska budz¹ca siê po wojnie z narodowo-patriotycznego letargu mia³a w futuryzmie
w³oskim gotow¹ odpowiedŸ, odpowiedŸ fa³szyw¹. Nale¿a³o poddaæ j¹ krytyce, przyj¹æ lub
odrzuciæ, a je¿eli odrzuciæ, to postawiæ na jej miejsce odpowiedŸ w³asn¹.
W momencie skrzy¿owania siê ostrza powojennej myœli polskiej z ostrzem myœli europejskiej
narodzi³ siê futuryzm polski.
Narodzi³ siê w chwili dziwnej i jedynej.
Przed wyk¹pan¹ w wannie mordu czteroletniego myœl¹ polsk¹ otwar³y siê nagle na oœcie¿ wro-
ta Zachodu. Zagadnienie nowoczesnej kultury europejskiej, w którym nie bra³a dot¹d bezpo-
œredniego udzia³u, zajêta w³asnymi zagadnieniami narodowymi, czeka³o od niej rozwi¹zania.
Na nie przygotowany szczepionk¹ ochronn¹ organizm polski upad³ bakcyl nowoczesnoœci.
Rozpoczê³a siê walk¹ organizmu z bakcylem, walka o œmieræ lub ¿ycie, pospieszne, gor¹cz-
kowe wytwarzanie w³asnych antytoksyn. Organizm polski przechodzi³ kryzys i miota³ siê w
gor¹czce. Ta gor¹czka wywo³ana w organizmie polskim przez bakcyla nowoczesnoœci, ten
okres walki i bolesnego przetwarzania siê organizmu przejdzie do historii nowoczesnej kul-
tury pod nazw¹ futuryzmu polskiego.
Na zewn¹trz przedstawia³o siê to po prostu jako walka, któr¹ grupa artystów wypowiedzia³a
swemu spo³eczeñstwu. „Spo³eczeñstwo” zamknê³o siê w bastionach koœcio³ów i redakcji,
sk¹d wylewa³o na partyzantów kub³y brudnej, gryz¹cej wody, krzycza³o na wieczorach po-
etyckich, obrzuca³o jajami i kamieniami. Nikt nie zdawa³ sobie jasno sprawy, w imiê czego
prowadzi siê walka i jakie jest jej w³aœciwe znaczenie. Psychika polska poczu³a siê zagro-
¿on¹ w swoich tradycjonalnych przyzwyczajeniach i na³ogach i broni³a siê z energi¹, jakiej
trudno siê by³o u niej, spodziewaæ.
Pocz¹tkowo opinia, upostaciowana w prasie, usi³owa³a sam proces zbagatelizowaæ, przedsta-
wiæ go po prostu jako „kierunek” przeniesiony do nas z zagranicy. Wy³oni³a nawet z siebie
ca³¹ generacjê rybaków, którzy wêdk¹ akademizmu wy³awiali z wzburzonej fali kie³bie ech i
urojonych plagiatów i z triumfem obnosili je przed publicznoœci¹ na dowód, ¿e proces, który
j¹ niepokoi, nie jest bynajmniej jej wewnêtrznym procesem, a jedynie usi³owaniem narzuce-
nia jej jakichœ obcych „zagranicznych” idei.
Publicznoœæ nie uwierzy³a.
Wtedy opinia zmieni³a metodê. Uderzy³a na alarm. Zaczêto wywo³ywaæ z lasu wilka bolsze-
wizmu i anonimowego mocarstwa. Rozpoczê³y siê represje administracyjne.
Konfiskaty ksi¹¿ek i czasopism, policyjne utrudnianie i zrywanie wieczorów poetyckich, ad-
ministracyjne wydalanie artystów z powiatów - wszystkie te fakta zupe³nie niezrozumia³e dla
artysty zagranicznego i rozsiewaj¹ce wieœæ o „polskim barbarzyñstwie” za granic¹ - to tylko
dalsze etapy jednej i tej samej walki.
Pamiêtam jeden z pierwszych naszych wielkich wieczorów w Filharmonii Warszawskiej 9
lutego 1921 r., który zgromadzi³ przesz³o 2000 osób. Ludzie t³oczyli siê w przejœciach i ota-
czali estradê. Ktoœ z publicznoœci przyniós³ wê¿a, jakaœ kobieta przysz³a z ma³p¹. Warszawa
okazywa³a w ten sposób, ¿e siê futuryzuje. Czytaliœmy jakieœ wiersze. Ludzie stali na krze-

background image

115

s³ach i krzykiem usi³owali nam przerwaæ. Wiersze by³y z³e, ale publicznoœci zale¿a³o na tym
najmniej. Pamiêtam p. Irenê Solsk¹, artystkê o wyj¹tkowej odwadze i genialnej intuicji, jak
bez echa rzuca³a w salê swoje najpiêkniejsze koncepcje recytatorskie, otoczona wrogim po-
mrukiem ba³wanów.
Innym razem, na wieczorze w Zakopanem, ta sama publicznoœæ chcia³a zlinczowaæ poetê
Aleksandra Wata, czytaj¹cego przed ni¹ swe namopaniki - poematy s³ów wyzwolonych z jarz-
ma treœci logicznej.
Dziœ, kiedy na wieczorach moich krzyczy siê ju¿ coraz rzadziej (jedynie policja, jako instytu-
cja w za³o¿eniach swych konserwatywna, d³ugo jeszcze zapewne nie potrafi siê wyrzec swych
wypróbowanych metod), kiedy ksi¹¿ki nasze rozchodz¹ siê w coraz wiêkszej iloœci egzem-
plarzy i nawet (!) znajduj¹ ju¿ nak³adców, kiedy dobytek nasz artystyczny staje siê powoli
torb¹, w której maczaj¹ rêce nawet artyœci wypieraj¹cy siê gorliwie jakiegokolwiek z nami
stosunku, dziœ, kiedy kryzys mo¿na ju¿ uwa¿aæ za za¿egnany, chocia¿ sam proces bynajmniej
siê jeszcze nie skoñczy³, mo¿na spokojnym okiem rzuciæ wstecz na ubieg³e piêciolecie i spo-
rz¹dziæ sumaryczny bilans.
Napisaliœmy du¿o z³ych wierszy, namalowali du¿o z³ych obrazów - historia nam to wybaczy.
By³ to czas dziwny i piêkny, czas, w którym ka¿da strofa by³a pchniêciem, ka¿dy wiersz -
obron¹, czas, gdzie poezje preparowa³o siê jak dynamit, a s³owo stawa³o siê kapsl¹, czas
wiecznej czujnoœci i ustawicznego czuwania, wytê¿ania wzroku i wypatrywania miejsca, w
które najskuteczniej mo¿na by uderzyæ.
I dziœ, kiedy z³ych wierszy pisujê ju¿ coraz mniej, z prawdziwym ¿alem ogl¹dam siê wstecz
na te lata gor¹czkowe, pe³ne przeczuæ i s³ów niewypowiedzianych, dziewicze lata kie³kuj¹-
cych wartoœci.
Dla „amatorów jubileuszów” - kilka dat.
Zaczyna³o siê to powoli, od czasu do czasu zwiastowane jakimœ echem dziwnym i niesamo-
witym, jak grzmot przed burz¹.
Jeszcze niezad³ugo przed wojn¹, w r. 1914, tragiczny zwiastun i Jan Chrzciciel futuryzmu
polskiego, Jerzy Jankowski (autor Tramu wpoprzek ulicy), straszy³ publicznoœæ polsk¹ wier-
szami rozrzuconymi po czasopismach - pierwszy polski futurysta w, znaczeniu w³oskim.
Wiersze zaginê³y bez echa. Ksi¹¿ka przysz³a za póŸno. Choroba wyrwa³a go z szeregu szer-
mierzy, zanim zdo³a³ do niego wst¹piæ. I pomimo ¿e Jankowski dzie³em swym na szali ruchu
nie zawa¿y³, pozostanie on na zawsze w literaturze naszej symbolem nowej, odradzaj¹cej siê
psychiki polskiej jako pierwszy zwiastun nowych dni, kiedy

zwyciê¿y³ wodê odblask krwawy
salw karabinów suchy trzask
wywiód³ w œwi¹tyni starej nawy
futuryzmu brzask.

Równoczeœnie z nim w drugiej stolicy Polski - Krakowie wielki Samotny artysta Tytus Czy-
¿ewski, zamkniêty w ustronnej pracowni, wygotowywa³ w tyglu swojej intuicji formy coraz
dziwniejsze i coraz bardziej zagadkowe.
Kiedy powróci³em do Polski po d³ugiej w niej nieobecnoœci, zgrupowa³a siê dooko³a niego
garstka malarzy znanych na zewn¹trz Krakowowi pod nazw¹ formistów, rozpoczynaj¹c wte-

background image

116

dy wydawaæ pod tym tytu³em maleñkie pisemko redagowane przez Czy¿ewskiego i Leona
Chwistka. Formiœci zrobili na mnie wra¿enie œredniowiecznego cechu poszukiwaczy nowej
formy. Odgrodzeni od ulicy szklan¹ tafl¹ swoich pracowni, rozwi¹zywali jeden po drugim
narzucaj¹ce siê problematy malarskie, jak rozwi¹zuje siê równania matematyczne, z kamien-
nym uporem i pewnoœci¹ swej prawdy. A za szyb¹ przewala³o siê ¿ycie polskie, miota³o siê
w powojennej gor¹czce, t³uk³o g³ow¹ w mur zagnane w labirynty œlepych uliczek, ¿ycie po-
pl¹tane, pstre, bezjêzykie. Na pracê przygotowawcz¹ by³o za póŸno. Chwila domaga³a siê
radykalnego czynu.
Zetkn¹³em siê wtedy te¿ po raz pierwszy ze Stanis³awem M³odo¿eñcem, œwie¿ym, rokuj¹-
cym artyst¹, od którego wszyscy spodziewaliœmy siê bardzo wiele (nie znam przyczyn, dla
których zamilk³ ostatnio).
Tak powsta³a pierwsza polska organizacja futurystyczna, tzw. „Katarynka”. Nazwa nie by³a
ani tak zabawn¹, ani tak przypadkow¹, jak siê to mo¿e powierzchownie wydawaæ. Obrazo-
wa³a ona moment dla futuryzmu polskiego decyduj¹cy, moment wyst¹pienia nowej sztuki
polskiej na ulicê, pierwszy akt rozpoczynaj¹cej siê walki.
Posypa³y siê plakaty, za plakatami - wieczory. To, ¿e kryzys futuryzmu pierwszy przeszed³
Kraków - miasto-mauzoleum, Kraków, w którym ka¿da cegie³ka jest wawelsk¹, a ka¿dy
mieszkaniec - kustoszem, Kraków - polska Florencja, panopticum narodowych mumii, by³o
objawem zupe³nie zdrowym i œwiadcz¹cym o ¿ywotnoœci organizmu polskiego.
Pozostawa³o zaatakowaæ polskiego bur¿uja w jego legowisku - w Warszawie. Cztery nastê-
puj¹ce bezpoœrednio po sobie wielkie wieczory, poprzedzone monstr-wieczorem w Filharmo-
nii, spe³ni³y to zadanie.
W lutym r. 1921 zachorowa³a, Warszawa.
W Warszawie zetkn¹³em siê po raz pierwszy z Anatolem Sternem i Aleksandrem Watem.
Pierwsza podpisana przez nich odezwa pt. Tak, jaka wpad³a mi w rêce, owiana jeszcze du-
chem niemieckiego ekspresjonizmu, zwiastuj¹c kogoœ, który nachodzi - by³a mi ca³kowicie
obc¹. Wydany w okresie wieczorów warszawskich almanach Gga, propaguj¹cy prymitywizm
jako odpowiedŸ futuryzmu polskiego, by³ anachronizmem. Na szczêœcie wiersze nic nie mia-
³y wspólnego z „prymitywistycznym” manifestem.
Po d³u¿szych dyskusjach zosta³ w Warszawie ustalony jednolity front futuryzmu polskiego.
Pierwszym dokumentem tego by³y wieczory ³ódzkie w marcu 1921. Rezultatem - 1-a jednod-
niówka futurystów, manifesty futuryzmu polskiego, Kraków, czerwiec 1921, rozrzucona w
tysi¹cach egzemplarzy po wszystkich miastach Polski.
W Manifestach futuryzmu polskiego zogniskowa³em szereg poruszaj¹cych nami wówczas i
szczególnie aktualnych idei. Manifesty nie stanowi³y ¿adnego przedyskutowanego programu,
uchwalonego przez kongres futurystów polskich. Akcja by³a rozpoczêta. Publicznoœæ doma-
ga³a siê od nas jakiegoœ ideowego paszportu, do czego mia³a zreszt¹ pe³ne prawo. Naszkico-
wa³em w nich tê najogólniejsz¹ p³aszczyznê, na jakiej mogliœmy siê wszyscy pomieœciæ bez
uciekania siê do indywidualnych amputacji.
W Manifestach zarysowa³a siê po raz pierwszy zupe³nie wyraŸnie twarz futuryzmu polskie-
go, odcinaj¹ca go lini¹ a¿ nazbyt widoczn¹ od futuryzmów w³oskiego i rosyjskiego, pomimo
pewnych niew¹tpliwych równoleg³oœci. Zbadanie i wykazanie tych elementów bêdzie zada-
niem przysz³ego historyka futuryzmu. Do roli tej nie posiadam najprymitywniejszych warun-
ków. Jak mówi³em, sprawa futuryzmu jest dla mnie spraw¹ osobist¹. Ka¿dy dzieñ prze¿yty

background image

117

œwiadomie staje siê martwym materia³em, do którego nie czujê nic oprócz nienawiœci. Jestem
ca³y dniem, który jest. Nie rozumiem przesz³oœci. Jest ona zawsze za ma³¹ o jedno „teraz”.
Ka¿de „wczoraj”, rozpatrywane odrêbnie, traci sens. Nadaje mu go dopiero ka¿de nowe „dzi-
siaj”. Wiedzia³y o tym Manifesty, kiedy walczy³y o aktualnoœæ dzie³a sztuki i jego wartoœæ
24-godzinn¹.
Manifesty futuryzmu polskiego s¹ sformu³owaniem tego, co w za³o¿eniu swoim by³o jedynie
organicznym fermentem.
W³aœciwie ka¿dy ruch koñczy siê wraz ze swym manifestem. Jest to proces zupe³nie odwrot-
ny temu, jakim go sobie wyobra¿a publicznoœæ. Nic nie szkodzi, ¿e niekiedy przez przeci¹g
d³ugiego nawet szeregu lat po og³oszeniu swego wyznania wiary pewna grupa ludzi postêpu-
je tak, jak gdyby spe³nia³a zawarte w nim zapowiedzi. Jest to pospolitym z³udzeniem. Ruch,
ujêty w ramy formu³y, jest ju¿ ruchem martwym, zapor¹, któr¹ trzeba przeskoczyæ. ¯ywymi
s¹ ludzie, i to ci, którzy nie tworz¹ wed³ug swego manifestu. Nie ma to zreszt¹ nic wspólne-
go z tak popularn¹ w Polsce bezprogramowoœci¹ (uwa¿am j¹ za synonim bezmyœlnoœci) i
odrzekaniem siê, zw³aszcza w dziedzinie sztuki, od wszelkich „programów”. Kto nigdy nie
mia³ swojego manifestu, kto nic nie porzuca³, nie ma nic w ¿yciu do powiedzenia.
Manifesty futuryzmu polskiego s¹ jego fina³em. Pieœni¹ ³abêdzi¹ by³ Nó¿ w brzuchu, najpiêk-
niejsza publikacja brukowa futuryzmu europejskiego.
Zbiorowa odpowiedŸ futuryzmu polskiego zosta³a wynaleziona. W tym momencie zakoñczy³
siê on sam.
Wszystko, co idzie potem, jest ju¿ drog¹ i poszukiwaniem odpowiedzi indywidualnych.

Jak¹ by³a odpowiedŸ futuryzmu polskiego?
Przed na wskroœ romantyczn¹ psychik¹ polsk¹ wyros³o ca³e morze nowych przedmiotowych
form cywilizacji, w wytwarzaniu których nie bra³a bezpoœredniego czynnego udzia³u. Z for-
mami tymi zaczyna³a ona wchodziæ w pewien stosunek. Nale¿a³o niezw³ocznie samej wy-
tworzyæ formy, które pozwoli³yby jej przyj¹æ spadek cywilizacji maszynowej nie jako mar-
twy baga¿, lecz jako w³asny wytwór wewnêtrzny, inaczej, stworzyæ formy, które by podpo-
rz¹dkowa³y jej maszynê.
Futuryzm w³oski uczy³ j¹ widzieæ w maszynie wzór i idea³ organizmu. Przez nieustanne apo-
teozowanie maszyny mia³ on nadziejê wprowadziæ j¹ do œwiadomoœci powszechnej jako je-
den z momentów erotycznych.
Futuryzm rosyjski ujmowa³ maszynê jako produkt i s³ugê cz³owieka. Stosunek jej do cz³o-
wieka sprowadza³ do czysto ekonomicznego stosunku robotnika do swego pracodawcy.
OdpowiedŸ futuryzmu polskiego by³a z gruntu odmienn¹:
Cz³owiek w nieustannej swojej ekspansji na zewn¹trz musi wytwarzaæ coraz to nowe formy
percypowania, tzn. przebudowywaæ nieustannie samego siebie, stosownie do nowych, wyra-
staj¹cych przed nim zagadnieñ, którym ma siê przeciwstawiæ. Jedn¹ z takich form jest w³a-
œnie maszyna. Maszyna nie jest produktem cz³owieka - jest Jego nadbudow¹, jego nowym
organem, niezbêdnym mu na obecnym szczeblu rozwoju. Stosunek cz³owieka do maszyny jest
stosunkiem organizmu do swego nowego organu. Jest ona niewolnikiem cz³owieka o tyle tyl-
ko, o ile niewolnikiem jego jest jego w³asna rêka, podlegaj¹ca rozkazom jednej i tej samej
centrali mózgowej. Pozbawienie tak jednej, jak i drugiej przyprawi³oby cz³owieka wspó³cze-
snego o kalectwo.

background image

118

Zadaniem sztuki wspó³czesnej jest wprowadziæ ten moment najbardziej podstawowy dla no-
woczesnego pojmowania kultury do œwiadomoœci zbiorowej, uczyniæ go jej krwi¹ i poczu-
ciem niewyrozumowanym. Uczyniæ zaœ to mo¿e sztuka nie przez opiewanie piêknoœci ma-
szyny (jest to temat co do wartoœci równy tysi¹cu innych) ani nie przez wprowadzenie do
sztuki maszyny realnej (co mo¿e zreszt¹ stanowiæ jedn¹ z jej wielu metod), ale przez kon-
struowanie w³asnych, nowych organizmów na podstawie praw maszynowych: ekonomii, ce-
lowoœci i dynamiki. Dla tego, pomimo i¿ futuryzm polski w porównaniu z w³oskim maszyn¹
jako tematem zajmowa³ siê bardzo ma³o (Czy¿ewski, Jasieñski), zdzia³a³ on na tej drodze bez
porównania wiêcej.
Zas³ug¹ futuryzmu polskiego jest, ¿e nauczy³ ujmowaæ cz³owieka wspó³czesnego na tej w³a-
œnie g³êbokoœci i dlatego cz³owieka tworzy³ sztukê. I na tym polega paralela, jak¹ da siê prze-
prowadziæ pomiêdzy nim a renesansem, paralela narzucaj¹ca siê, wyraŸna i naturalna.
Renesans pierwszy nauczy³ cz³owieka widzieæ piêkno swego w³asnego cia³a. Podniós³ cia³o
ludzkie z roli „materii”, futera³u dla niematerialnego „ducha”, do roli wspó³rzêdnego organu.
Od tego czasu cz³owiek w nieustannej walce o byt swój wychowa³ w sobie i wytworzy³ nie-
zliczony kompleks nowych organów, którymi, jak polip mackami, obj¹³ œwiat.
Futuryzm polski nauczy³ cz³owieka wspó³czesnego widzieæ w przedmiotowych formach cy-
wilizacji piêkno swego w³asnego wzbogaconego cia³a. Uleczy³ go z fetyszyzmu, jakim opa-
nowana jest ca³a futuryzuj¹ca myœl wspó³czesna.
Na tym polega jego nieprzemijaj¹ce znaczenie.
Mo¿e ktoœ zarzuci mi, ¿e usi³ujê nagi¹æ futuryzm polski do w³asnej teorii i ¿e twórczoœæ
moich towarzyszy nie potwierdza zarysowanej tutaj przeze mnie linii. By³oby to nieporozu-
mieniem. Futuryzm nie jest szko³¹, jest pewn¹ form¹ œwiadomoœci, stanem psychicznym, któ-
ry ka¿da œwiadoma jednostka musi dzisiaj przejœæ, zanim go nie przezwyciê¿y. Walka jest
jedna, drogi jej i rezultaty - ró¿ne. Nie pisa³em historii futuryzmu, pisa³em historiê mojego
futuryzmu. ¯e zaœ przypadkowo sta³em przez czas jakiœ na czele ruchu nazywaj¹cego siê fu-
turyzmem polskim - to nadaje moim s³owom pewnego obiektywnego znaczenia.
Zreszt¹ linia, któr¹ tu wytkn¹³em, przewija siê mniej lub wiêcej wyraŸnie przez twórczoœæ
wszystkich futurystów polskich, i jest do pewnego stopnia niewyrozumowanym powietrzem
tych poezji.
Prób¹ „przecz³owieczenia” wspó³czesnego miasta jest Pieœñ o g³odzie i za pewnymi wyj¹tka-
mi ca³a moja twórczoœæ dotychczasowa.
Na tym samym ogniu bolesnej, nieograniczonej samowiedzy zapala³y siê stalowo-betonowe
konstrukcje Tytusa Czy¿ewskiego (Zielone oko, Noc - dzieñ).
Echem tej samej walki z przedmiotem, przeniesionej w dziedzinê s³owa, walki o odebranie
przedmiotowi jego treœci samodzielnej, s¹ namopaniki Aleksandra Wata - poezje roz³o¿onych
na pierwiastki s³ów.
O niej mówi¹ zdeformowane s³owa poezji M³odo¿eñca.
Pod jej gor¹cym tchnieniem kszta³towa³a siê wreszcie teoria nonsensu Anatola Sterna. Zaci-
skaj¹ca siê obrêcz, jak¹ tworz¹ dooko³a cz³owieka w swym narastaniu formy przedmiotowe
cywilizacji wspó³czesnej, prowadz¹ca nieuchronnie do ca³kowitego zmechanizowania ¿ycia
jednostki, która nie widzi w nich jedynie swych w³asnych udoskonalonych organów, zmusza
j¹ do poszukiwania z niej furtki. T¹ furtk¹ dla Sterna jest sztuka. Sztuka, oparta na nonsen-
sie, mo¿e staæ siê dla zaka¿onego maszyn¹ .cz³owieka wspó³czesnego sztucznym powietrzem,

background image

119

pozwalaj¹cym wyrwaæ mu siê na chwilê z getta logicznoœci i konstrukcji i znaleŸæ w nim
swoje ujœcie i odpoczynek. Stanowiska tego nie podzielam. Nonsens jest dynamitem. Móg³-
by staæ siê materia³em zanarchizowania mas (anarchizm intelektualny). W dobie dopiero
naradzaj¹cego siê kolektywu nie ma na niego miejsca. Stern-teoretyk reprezentuje w Polsce
powa¿ny od³am myœli futurystycznej (od Apollinaire’a do Dada), którego w historii futury-
zmu niepodobna pomin¹æ.
Dziœ, kiedy okres zbiorowej walki o now¹ formê mo¿na ju¿ uwa¿aæ za skoñczony, ró¿nice
pomiêdzy poszczególnymi twórcami zarysowuj¹ siê tak wyraŸnie, ¿e ogl¹daj¹cemu siê wstecz
przychodzi mimo woli pytanie, czy istnia³ rzeczywiœcie polski futuryzm jako jednoœæ, czy nie
by³ po prostu grup¹ ludzi z³¹czonych wspólnoœci¹ ekspansji i dziœ odnajduj¹cych sw¹ w³a-
œciw¹ drogê. Wra¿enie to jest pospolitym z³udzeniem, jakie wywo³uje brak perspektywy hi-
storycznej.
By³o miasto œwiadomoœci polskiej i by³a garstk¹ partyzantów, co go chcieli zdobyæ.
Byli jak ludzie, co zebrali siê na placu policzyæ swoje si³y, uzbroiæ siê i obmyœleæ plan.
I plac nazwali: futuryzm polski.
A teraz rozchodz¹ siê w miasto - ka¿dy swoj¹ ulic¹.
Dla jednej idei - dla zwyciêstwa.
Ka¿dy swoj¹ ulic¹.
Czarne i nieprzystêpne jest miasto œwiadomoœci polskiej. Wiele w nim bocznic, zau³ków i
œlepych uliczek.
Którzy niedobrze drogê znaj¹ - zab³¹dz¹.
Zamknê³o siê za nimi miasto.
Nie œwieci³y im ¿adne lampy.
Poszli w noc.
Ka¿dy swoj¹ ulic¹.

Kraków, 3 IX 1923


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron