_______________________________________________
|
|
| !!! |
|
|
|_______________________________________________|
PIEKIELNA ILUSTRACJA
Poszukiwacze koszmarów odwiedzaj
ą
dziwne, odległe miejsca. Dla nich
ptolemejskie katakumby i rze
ź
bione mauzolea koszmarnych krain.
Wspinaj
ą
si
ę
na o
ś
wietlone blaskiem ksi
ęż
yca wie
ż
yce nadre
ń
skich
zamków i schodz
ą
po czarnych, pokrytych paj
ę
czynami stopniach do
u
ś
pionych pod gruzami zapomnianych miast Azji. Nawiedzone lasy i
odległe góry s
ą
ich
ś
wi
ą
tyniami, kr
ążą
równie
ż
wokół złowrogich
monolitów na nie zamieszkanych wyspach. Prawdziwym jednak
majstersztykiem horroru, gdzie przeszywaj
ą
ca do szpiku ko
ś
ci zgroza
jest koszmarem samym w sobie i przyczyn
ą
istnienia, s
ą
pradawne,
samotne chaty farmerów w najdalszych le
ś
nych zak
ą
tkach Nowej Anglii,
tam bowiem mroczne elementy siły, samotno
ś
ci, groteskowo
ś
ci i
ignorancji ł
ą
cz
ą
si
ę
, tworz
ą
c istn
ą
perfekcj
ę
ohydy.
Najbardziej przera
ż
aj
ą
cy widok stanowi
ą
niewielkie, nie malowane,
drewniane chaty stoj
ą
ce z dala od w
ę
drownych szlaków, zazwyczaj na
podmokłym trawiastym stoku lub przylegaj
ą
ce do gigantycznego wyst
ę
pu
skalnego. Dwie
ś
cie lat z okładem sp
ę
dziły w tych miejscach, podczas
gdy winoro
ś
le poło
ż
yły si
ę
wokoło nich, a drzewa rozrastały si
ę
,
staj
ą
c si
ę
coraz bardziej strzeliste i bujne. Obecnie s
ą
prawie
niewidoczne, ton
ą
c w przepychu zielono
ś
ci i bezpiecznym cieniu,
niemniej okna o male
ń
kich szybkach wci
ąż
gapi
ą
si
ę
w wyrazie szoku,
jakby mrugały w zabójczym ot
ę
pieniu, które nie dopuszcza do
ń
szale
ń
stwa, tłumi
ą
c wspomnienia niewyobra
ż
alnych koszmarów.
W takich wła
ś
nie chatach mieszkały pokolenia dziwnych ludzi, którym
podobnych
ś
wiat ten nigdy nie widział. Wyznaj
ą
cy pos
ę
pne i fanatyczne
wierzenia, przez które stali si
ę
wyrzutkami swej własnej rasy, ich
przodkowie poszukiwali wolno
ś
ci w le
ś
nych ost
ę
pach. Tu wła
ś
nie
potomkowie rasy zdobywców mogli działa
ć
swobodnie, nie skr
ę
powani
restrykcjami swych pobratymców, i oddawa
ć
si
ę
w niewol
ę
przera
ż
aj
ą
cym
fantazjom ich własnych umysłów. Oderwani od zdobyczy cywilizacji, moc
owych purytan skierowała si
ę
szczególnymi torami, a w skutek
izolacji, okrutnych autorepresji oraz nieustannej walki z
nieust
ę
pliw
ą
natur
ą
odezwały si
ę
w nich mroczne, dot
ą
d ukryte cechy z
prehistorycznej gł
ę
bi ich zimnej, północnej spu
ś
cizny. Z konieczno
ś
ci
praktyczni, a z natury srodzy, ludzie ci popełniali najwi
ę
ksze z
mo
ż
liwych grzechów. Bł
ą
dz
ą
c, co wszak jest rzecz
ą
ludzk
ą
, zostali
zmuszeni swym
ś
cisłym i surowym kodeksem, aby przede wszystkim
poszukiwa
ć
schronienia, a
ż
koniec ko
ń
ców zacz
ę
li traci
ć
zamiłowanie
do tego, co przykazane mieli skrywa
ć
. Jedynie milcz
ą
ce, u
ś
pione,
zapatrzone chaty w lasach mog
ą
opowiedzie
ć
o wszystkim, co było
ś
ci
ś
le zatajane w tym wczesnym okresie, a nie nale
żą
one do
rozmownych i niech
ę
tnie przerywaj
ą
koj
ą
c
ą
drzemk
ę
, która pomaga im
zapomnie
ć
. Czasem wydaje si
ę
,
ż
e lito
ś
ciwym gestem byłoby zburzy
ć
wszystkie te chaty, musz
ą
one bowiem cz
ę
sto
ś
ni
ć
.
Do jednego z takich domów, który wła
ś
nie opu
ś
ciłem, przywiodła mnie w
pewne listopadowe popołudnie silna ulewa; deszcz był tak zimny,
ż
e
nawet najgorsze schronienie stanowiło wybawienie. Podró
ż
owałem ju
ż
od
jakiego
ś
czasu, odwiedzaj
ą
c mieszka
ń
ców doliny Miscatonic w
poszukiwaniu pewnych danych genealogicznych, i zwa
ż
ywszy na odległ
ą
,
niejasn
ą
oraz problematyczn
ą
natur
ę
mej w
ę
drówki, pomimo nie
sprzyjaj
ą
cej pory roku wygodniejsze okazało si
ę
dla mnie skorzystanie
z roweru.
Tak oto znalazłem si
ę
na całkiem opuszczonej drodze, któr
ą
wybrałem,
by dosta
ć
si
ę
skrótem do Arkham, gdy daleko od miasta złapała mnie
paskudna ulewa, a jak okiem si
ę
gn
ąć
nie było
ż
adnego innego
schronienia prócz starej, odra
ż
aj
ą
cej, drewnianej chaty, która
mrugała na mnie zaspanymi oczyma okien spomi
ę
dzy dwóch pozbawionych
li
ś
ci wi
ą
zów opodal kamienistego pagórka. Le
żą
cy na uboczu, z dala od
drogi, dom ów nie wywarł na mnie dobrego wra
ż
enia. Szczerze mówi
ą
c,
budowle maj
ą
ce dobr
ą
aur
ę
nie łypi
ą
na w
ę
drowców tak dwuznacznie i
niepokoj
ą
co - a w mych genealogicznych badaniach napotkałem legendy
sprzed stu lat, które stanowczo przestrzegały mnie przed odwiedzaniem
podobnych miejsc. Niemniej siła ulewy przemogła me skrupuły i nie
zawahałem si
ę
skierowa
ć
mego jedno
ś
ladu w gór
ę
trawiastego,
zachwaszczonego wzniesienia do zamkni
ę
tych drzwi, które wydały mi si
ę
zrazu tak sugestywne i tajemnicze.
Nie wiedzie
ć
czemu, niejako z zało
ż
enia przyj
ą
łem,
ż
e dom był nie
zamieszkany, aczkolwiek gdy si
ę
zbli
ż
yłem, nie byłem ju
ż
tego taki
pewien, bo cho
ć
ś
cie
ż
k
ę
przed domem porastały chwasty, nie były one
do
ść
g
ę
ste, by
ś
wiadczy
ć
,
ż
e miejsce to było całkiem opuszczone.
Dlatego te
ż
zamiast od razu pchn
ąć
drzwi, zapukałem, a gdy to
uczyniłem, ogarn
ą
ł mnie niezrozumiały niepokój. Czekaj
ą
c na
szorstkim, omszałym kamieniu słu
żą
cym jako próg, zajrzałem do
pobliskich okien i w szyby transomu nade mn
ą
, by stwierdzi
ć
,
ż
e cho
ć
stare, rozchybotane i niemal matowe od brudu,
ż
adna nie była
stłuczona. Budynek musiał by
ć
przeto zamieszkany pomimo swego
odosobnienia i ogólnego zaniedbania. Moje pukanie pozostało jednak
bez odpowiedzi, tote
ż
spróbowawszy raz jeszcze, poruszyłem
zardzewiał
ą
klamk
ą
i stwierdziłem,
ż
e drzwi były otwarte. Wewn
ą
trz
znajdował si
ę
niewielki westybul o
ś
cianach, z których odpadał tynk,
a od wej
ś
cia popłyn
ą
ł ku mnie słaby, lecz nader nieprzyjemny odór.
Wszedłem, wprowadzaj
ą
c swój rower, i zamkn
ą
łem za sob
ą
drzwi. Przede
mn
ą
wznosiły si
ę
w
ą
skie schody z niewielkimi drzwiczkami z boków,
prowadz
ą
cymi zapewne do piwnicy, podczas gdy po lewej i prawej
stronie znajdowały si
ę
zamkni
ę
te drzwi do pokoi na parterze.
Oparłszy rower o
ś
cian
ę
, otworzyłem drzwi po lewej i wszedłem do
małego pomieszczenia o niskim sklepieniu, słabo o
ś
wietlonego nawet
mimo dwóch okien - szyby były bowiem brudne - którego wystrój był
i
ś
cie sparta
ń
ski,
ż
eby nie powiedzie
ć
prymitywny. Wygl
ą
dało to na
pokój dzienny, znajdował si
ę
tu stół, kilka krzeseł oraz ogromny
kominek, na obramowaniu którego tykał antyczny zegar. Ksi
ąż
ek i gazet
było bardzo niewiele, a w panuj
ą
cym tu półmroku nie byłem w stanie
odczyta
ć
tytułów. Moje zainteresowanie wzbudziła panuj
ą
ca tutaj,
widoczna w ka
ż
dym szczególe, aura archaiczno
ś
ci. Wi
ę
kszo
ść
domów w
tym rejonie była - jak sam stwierdziłem - pełna reliktów przeszło
ś
ci,
tu jednak archaiczno
ść
si
ę
gn
ę
ła nieomal szczytu; w całym bowiem
pomieszczeniu nie natrafiłem na chocia
ż
by jeden artykuł nosz
ą
cy
postrewolucyjn
ą
dat
ę
. Gdyby wystrój był jeszcze skromniejszy, miejsce
to stałoby si
ę
istnym rajem dla zbieracza.
Rozgl
ą
daj
ą
c si
ę
po pokoju, poczułem narastaj
ą
c
ą
we mnie awersj
ę
,
któr
ą
po raz pierwszy wzbudził pos
ę
pny widok fasady domu. Nie
potrafiłem powiedzie
ć
, czego si
ę
l
ę
kałem ani co wzbudziło we mnie t
ę
odraz
ę
- niemniej tutejsza atmosfera zdawała si
ę
przesi
ą
kni
ę
ta
nieprzyjemn
ą
woni
ą
blu
ź
nierczej staro
ś
ci, odra
ż
aj
ą
cego okrucie
ń
stwa i
tajemnic, które powinny popa
ść
w zapomnienie. Z prawdziw
ą
niech
ę
ci
ą
usiadłem i zacz
ą
łem przegl
ą
da
ć
artykuły. Zainteresowała mnie ksi
ąż
ka
ś
redniej wielko
ś
ci le
żą
ca na stole i dotycz
ą
ca rzeczy tak pradawnych,
ż
e zdziwiłem si
ę
, widz
ą
c j
ą
tu, miast w jakim
ś
muzeum lub bibliotece.
Była oprawna w skór
ę
, z metalowymi okuciami i doskonale zachowana -
ksi
ę
ga sama w sobie równie
ż
była niezwykła i fakt,
ż
e si
ę
tu na ni
ą
natkn
ą
łem, zaskoczył mnie w dwójnasób. Kiedy j
ą
otworzyłem na stronie
tytułowej, moje zdumienie urosło jeszcze bardziej, gdy
ż
okazała si
ę
ona ni mniej, ni wi
ę
cej tylko białym krukiem, ksi
ę
g
ą
Pifagetty
dotycz
ą
c
ą
regionu Konga spisan
ą
po łacinie na podstawie relacji
marynarza Lopexa i opublikowan
ą
w 1598 roku we Frankfurcie. Cz
ę
sto
słyszałem o tym dziele zaopatrzonym w niezwykłe ilustracje braci de
Bry, tak wi
ę
c przez chwil
ę
zapomniałem o zaniepokojeniu, ogarni
ę
ty
nagłym pragnieniem przerzucenia stronic owego białego kruka. Ryty
były naprawd
ę
interesuj
ą
ce, powstałe wył
ą
cznie na bazie wyobra
ź
ni i
pobie
ż
nych opisów. Przedstawiały Negrów o białej skórze i kaukaskich
rysach - zapewne niedługo zamkn
ą
łbym wolumin, gdyby zwykły zbieg
okoliczno
ś
ci nie o
ż
ywił we mnie u
ś
pionego niepokoju i nie pobudził
uspokojonych nerwów. Rozdra
ż
niło mnie to, i
ż
ksi
ę
ga otworzyła si
ę
-
niejako samorzutnie - na tablicy dwunastej przedstawiaj
ą
cej w
upiornych szczegółach rze
ź
ni
ę
kanibali Anziques. Moja wra
ż
liwo
ść
ucierpiała nieco, gdy usiłowałem potraktowa
ć
pobie
ż
nie upiorny
rysunek, który przyci
ą
gał mnie z niepokoj
ą
c
ą
intensywno
ś
ci
ą
,
zwłaszcza w poł
ą
czeniu z krótk
ą
adnotacj
ą
dotycz
ą
c
ą
szczegółów kuchni
Anziques.
Odwróciłem si
ę
w stron
ę
najbli
ż
szej półki i przejrzałem jej sk
ą
p
ą
zwarto
ść
; Biblia z osiemnastego wieku, Pilgrim Progress z tego samego
okresu, ilustrowane groteskowymi drzeworytami i wydane przez twórc
ę
almanachów Izajasza Thomasa, nadgniła Magnolia Christi Americana
Cottona Mathera i kilka innych ksi
ą
g równie starych jak tamte. Nagle
m
ą
uwag
ę
przykuł niemo
ż
liwy do pomylenia odgłos kroków w pokoju
powy
ż
ej. W pierwszej chwili zdumiony i zaskoczony, zwa
ż
ywszy na fakt,
ż
e moje wcze
ś
niejsze pukanie do drzwi pozostało bez odpowiedzi,
natychmiast domy
ś
liłem si
ę
,
ż
e gospodarz musiał dopiero co si
ę
obudzi
ć
z gł
ę
bokiego snu, tote
ż
z mniejszym ju
ż
zaskoczeniem
przysłuchiwałem si
ę
krokom na trzeszcz
ą
cych drewnianych schodach.
St
ą
panie było ci
ęż
kie, aczkolwiek osobliwie ostro
ż
ne, co, zwa
ż
ywszy
na ci
ęż
ki chód, wydało mi si
ę
troch
ę
niepokoj
ą
ce. Kiedy wszedłem do
pokoju, zamkn
ą
łem za sob
ą
drzwi. Teraz, po chwili ciszy, kiedy
gospodarz mógł ogl
ą
da
ć
mój rower pozostawiony w holu, usłyszałem
gmeranie przy zamku i ujrzałem,
ż
e panelowe odrzwia otwieraj
ą
si
ę
ponownie.
W progu stan
ą
ł osobnik o tak szczególnym wygl
ą
dzie,
ż
e gdyby nie
zasady dobrego wychowania, bez w
ą
tpienia krzykn
ą
łbym w głos. Stary,
siwobrody i odziany w łachmany gospodarz sw
ą
postaw
ą
i wygl
ą
dem
wzbudzał zarazem szacunek i zdumienie. Musiał mie
ć
dobrze ponad sze
ść
stóp wzrostu i pomimo podeszłego wieku oraz ubóstwa wci
ąż
wydawał si
ę
silny i pot
ęż
ny. Jego oblicze nieomal nikło po
ś
ród długiej, g
ę
stej
brody porastaj
ą
cej policzki, które wydawały si
ę
nienaturalnie rumiane
i mniej pomarszczone, ni
ż
mo
ż
na by si
ę
spodziewa
ć
. Na wysokie czoło
m
ęż
czyzny spadała kaskada siwych włosów, nieco tylko przerzedzonych
przez lata. Jego niebieskie oczy, cho
ć
odrobin
ę
przekrwione, zdawały
si
ę
niewytłumaczalnie bystre, czujne i przenikliwe.
Pomimo upiornego, niechlujnego wygl
ą
du m
ęż
czyzna wywarł na mnie
piorunuj
ą
ce wra
ż
enie. Jego abnegacja czyniła go odpychaj
ą
cym i
natarczywym. Nie potrafi
ę
stwierdzi
ć
, w co był odziany, aczkolwiek w
moim mniemaniu ubiór jego stanowiła masa strz
ę
pów i łachmanów
si
ę
gaj
ą
cych a
ż
do cholewek wysokich, ci
ęż
kich butów; brak zamiłowania
tego m
ęż
czyzny do czysto
ś
ci był niemal nie do opisania.
Jego wygl
ą
d oraz wzbudzony przeze
ń
instynktowny strach przygotował
mnie na pewne przejawy wrogo
ś
ci, dlatego te
ż
nieomal zadr
ż
ałem,
zdumiony i poruszony niesamowit
ą
absurdalno
ś
ci
ą
, kiedy gospodarz
wskazał mi krzesło i odezwał si
ę
do mnie głosem pełnym uni
ż
onego
szacunku i zach
ę
caj
ą
cej go
ś
cinno
ś
ci. Mówił bardzo dziwn
ą
i rzadk
ą
odmian
ą
jankeskiego dialektu, który, jak s
ą
dziłem, od dawna ju
ż
był
nie u
ż
ywany - przysłuchiwałem si
ę
uwa
ż
nie, kiedy usiadł naprzeciwko
mnie, nawi
ą
zuj
ą
c rozmow
ę
.
- Dyszcz pana ułapił, co ni? - rzucił na powitanie. - Dobrze, co był
pan blisko chałupy i nie zbyło panu oleju we w głowie, co by tu
wnij
ść
. Chyba
ż
em ucioł komara, bo
ż
em pana nie usłyszał - nie jezde
ju
ż
taki młody, muszem co dnia przysypia
ć
wiela czasu jak nimowle. A
pan gdzie si
ę
udai? Nie widuje
ż
em sporo ludzi na tej drodze, odk
ą
d
pobudowali szos do Arkham.
Odparłem,
ż
e udawałem si
ę
do Arkham, i przeprosiłem za moje
wtargni
ę
cie do jego chaty, po czym m
ęż
czyzna podj
ą
ł swój monolog.
- Cieszem si
ę
, co pana tu widz
ę
, młodzie
ń
cze, rzadko bywi, co chto
ś
tu si
ę
pokazui, ostatniemi czasy mało je rzeczy, coby sprawiali mi
ę
rado
ść
. Jak mi
ę
si
ę
wydai, jeste
ś
pan z Bostingu, co? Nigdy
ż
em tam
nie był, ale na pierwszy rzut oka potrafi
ę
pozna
ć
miastowego - w
łosiemdziesiontym czwarty mieli my tu łokrengowego nałuczyciela, ale
nagle zrezygnował z roboty i jak wsiunk dzie
ś
, nikt go ju
ż
po tym nie
uwidzial. - Tu stary nagle zachichotał, a gdy poprosiłem go o
wyja
ś
nienie przyczyny owej wesoło
ś
ci, nie odpowiedział. Wydawał si
ę
w
wy
ś
mienitym humorze, acz jego zachowanie musiało by
ć
wynikiem
pustelniczego trybu
ż
ycia. Przez pewien czas paplał nieomal
gor
ą
czkowo, gdy wtem, nie wiedzie
ć
czemu, zapytałem go, w jaki sposób
zdobył tak rzadk
ą
ksi
ę
g
ę
jak Regnum Congo Pifagetty. Wci
ąż
nie mogłem
otrz
ą
sn
ąć
si
ę
z wra
ż
enia, jakie wywarł na mnie ów wolumin, i gdy
zacz
ą
łem o nim mówi
ć
, uczyniłem to nie bez wahania. Ciekawo
ść
jednak
przemogła wszystkie niejasne l
ę
ki, które stopniowo narastały we mnie,
odk
ą
d po raz pierwszy ujrzałem ten stary dom. Poczułem ulg
ę
,
stwierdziwszy,
ż
e pytanie nie okazało si
ę
nietaktowne, gdy
ż
starzec
odpowiedział na nie swobodnie i z emfaz
ą
.
- A, ta ksiun
ż
ka p Efryce? Kapitan Ebenezer Holt przedał mnie j
ą
w
sze
ść
dziesi
ą
tym ósmym - tyn, co potym zgin
ą
ł we wojnie.
Co
ś
, by
ć
mo
ż
e imi
ę
Ebenezera Holta, sprawiło,
ż
e gwałtownie uniosłem
wzrok. Napotkałem je ju
ż
wcze
ś
niej podczas mych prac genealogicznych,
ale ani razu nie natkn
ą
łem si
ę
na
ń
po rewolucji. Zastanawiałem si
ę
,
czy gospodarz mógłby dopomóc mi w zadaniu, nad którym wła
ś
nie
pracowałem, i postanowiłem zapyta
ć
go o to pó
ź
niej. Mówił dalej.
- Ebenezer łod lat pływał na statkach handlowych ze Salem i we w
ka
ż
dem porcie widział rozmaite, dziwne rzeczy. Wziun to gdzie
ś
we w
Londynie, jak mi
ę
si
ę
wydai, lubił kupywa
ć
takowe rzeczy w sklepach.
Był
ż
em raz w jego domie na zgórzu, coby pohandlowa
ć
, i wła
ś
nie tedy
zobaczyłem te ksiun
ż
ke. Jak
ż
em pobaczył rysunki, od razu zachciałem
j
ą
mie
ć
. I wymienił si
ę
ze mno. To je dziwna ksiun
ż
ka - daj jom pan,
dzie som moje patrzały. - Starzec zacz
ą
ł gmera
ć
w
ś
ród łachmanów,
wydobył par
ę
brudnych i zdumiewaj
ą
co starych okularów o niewielkich,
o
ś
miok
ą
tnych szkłach i stalowych oprawkach. Nało
ż
ywszy je, si
ę
gn
ą
ł po
le
żą
cy na stoliku wolumin i pieczołowicie zacz
ą
ł przewraca
ć
stronice.
- Ebenezer umiał trochie czyta
ć
po ty... po łacinie, ja nie umie.
Miał
ż
em dwu czy czech nauczycieli, co mi
ę
próbowali nałuczy
ć
, a
Paster Clark, tyn, co mówili,
ż
e siem łutopił w stawie - umiesz pan
co
ś
ze z tego wyrozumie
ć
?
Odparłem,
ż
e tak, i przetłumaczyłem jeden z pierwszych akapitów z
pocz
ą
tku ksi
ąż
ki. Nawet gdybym si
ę
pomylił, nie miał do
ść
wykształcenia, by mnie poprawi
ć
, i wydawał si
ę
zadowolony jak dziecko
z mego przekładu. Jego blisko
ść
napawała mnie odraz
ą
, ale nie
wiedziałem, jak mam si
ę
od niego uwolni
ć
, jednocze
ś
nie go przy tym
nie ura
ż
aj
ą
c. Bawiło mnie jego dziecinne wr
ę
cz umiłowanie, jakie
ż
ywił do rysunków w ksi
ąż
ce, której nie potrafił przeczyta
ć
.
Zastanawiałem si
ę
, czy w ogóle znał angielski i czy przeczytał któr
ąś
z nielicznych angielskich ksi
ąż
ek znajduj
ą
cych si
ę
w tym pokoju.
Ta demonstracja prostoty usun
ę
ła w cie
ń
nieokre
ś
lone l
ę
ki, jakie mnie
dr
ę
czyły, i u
ś
miechn
ą
łem si
ę
, podczas gdy mój gospodarz mówił dalej:
- To dziwne, jak łobrazki mogom pływa
ć
na luckie my
ś
lenie. We
ź
my tyn,
ło z przodu. Widział pan kiedy drzewa jak te, ło tu, z wielkimi
listyma chłopocz
ą
cymi we w gór
ę
i na dół. A te ludzie - to nie mogom
by
ć
Murzyni - one som najlepsze. Trochie jak Indjanie, jak si
ę
mnie
wydai, ale pochodzom ze z Efryki. Niechtórzy z nieich wyglondajom jak
małpy albo półludzie, ale o takim jak tyn jeszcze
ż
em nie słyszał.
Wskazał na bajeczny twór artysty, który mo
ż
na by opisa
ć
jako smoka z
łbem aligatora.
- Tera pokazem panu same najlepsze - to je gdzie
ś
we w samym
ś
rodku.
- Głos m
ęż
czyzny stał si
ę
nieco bardziej ochrypły, a w jego oczach
rozbłysły ja
ś
niejsze iskierki. Dłonie, cho
ć
wydawały si
ę
jeszcze
bardziej niezgrabne ni
ż
dotychczas, pochłoni
ę
te były tylko jednym
celem. Ksi
ąż
ka rozło
ż
yła si
ę
niemal samoistnie, jak gdyby cz
ę
sto
otwierana była wła
ś
nie w tym miejscu - na odra
ż
aj
ą
cej dwunastej
tablicy ukazuj
ą
cej rze
ź
ni
ę
kanibali Anzique. Powróciło uczucie
niepokoju, ale nie dałem tego po sobie pozna
ć
. Najdziwniejsze było,
ż
e dzi
ę
ki inwencji artysty Afrykanie wygl
ą
dali jak biali - ko
ń
czyny i
ć
wierci wisz
ą
ce na
ś
cianach ubojni były wr
ę
cz upiorne, rze
ź
nik za
ś
,
zaopatrzony w toporzysko, osobliwie ra
żą
cy. Pomimo i
ż
mój gospodarz
zdawał si
ę
uwielbia
ć
ów rysunek, mnie wydawał si
ę
nieodmiennie
odpychaj
ą
cy.
- I co pan o tym my
ś
lisz - nigdy
ż
e
ś
pan nie widział czego
ś
takiego,
co ni? Kiedy
ż
em to zobaczył, powiedziałem Ebowi Holtowi: „Łod czego
ś
takiego a
ż
e skóra cierpnie, a krew mrozi siem w
ż
yłach”. Kiedy
przeczytał
ż
em we w Pi
ś
mie o rzezi - jak o tyj rzezi niewini
ą
tek - to
sporom o tym my
ś
lał, ale nie potrafił
ż
em sobie tego wyłobrazi
ć
. Tu
szystko wida
ć
, jako jest i basta - po prawdzie to chiba grzech, ale
czy
ż
wszyscy nie rodzimy siem we w grzechu? Tyn por
ą
bany go
ść
sprawia,
ż
e czujem zimne ciarki za ka
ż
d
ą
ra
żą
, jak na niego
spoglondam - a nie chcem, ale muszem - widzisz pan, jak tyn rze
ź
nik
łodr
ą
bał mu obie stopy? Jego głowa na tamty ławie, jedna renka z boku
i druga na pie
ń
ku do rombania mi
ę
s.
Kiedy m
ęż
czyzna mamrotał w wyrazie szokuj
ą
cej ekstazy, jego
owłosione, przyozdobione okularami oblicze było niemo
ż
liwe do
opisania, ale głos, miast przybiera
ć
, raczej tracił na sile. Moich
własnych odczu
ć
raczej nie potrafi
ę
okre
ś
li
ć
. Cała groza, któr
ą
wcze
ś
niej ledwie odczuwałem, run
ę
ła na mnie tak siln
ą
i
ż
yw
ą
fal
ą
,
ż
e
odraza, jak
ą
ż
ywiłem wobec tej prastarej, obrzydliwej istoty, urosła
do niewyobra
ż
alnych rozmiarów. Jego szale
ń
stwo lub przynajmniej
cz
ęś
ciowa perwersja wydawały si
ę
niezaprzeczalne. Teraz mówił prawie
szeptem, który jednak wydawał si
ę
bardziej przera
ż
aj
ą
cy od krzyku, i
słuchaj
ą
c go, przeszły mnie dreszcze.
- Ta jak mówi
ę
, to dziwne, jak łobrazki mogom pływa
ć
na luckie
my
ś
lenie. Wiesz, młody panie, mówiem tera o tym ło, tutaj. Kiedy ju
ż
wyhandlował
ż
em ty ksiun
ż
ke łod Eba, cz
ę
sto
ż
em j
ą
przyglondał,
zwłaszcza po tem, jak słyszał
ż
em Pastera Clarka prawioncego w
niedziele we swy wielki peruce. Raz sprobował-
ż
em czego
ś
zabawnego -
tylko coby siem pan nie przeraził, młody panie - wszystko, com
zrobił, to spojrzałem na rysunek przed zabiciem owcy na targ -
zabicie owcy było o wiela zabawniejsze po tem, jak
ż
em przykikował na
tyn łobrazek... - Ton starca stał si
ę
jeszcze słabszy, czasami słowa
były wr
ę
cz niesłyszalne. Przysłuchiwałem si
ę
odgłosom deszczu,
dudnieniu kropel o małe, niemal nieprzejrzyste szybki, a m
ą
uwag
ę
zwrócił niezwykły, jak na t
ę
por
ę
roku, huk grzmotu. Raz przera
ź
liwy
błysk i łoskot grzmotu niemal zatrz
ę
sły domem a
ż
do fundamentów, ale
szepcz
ą
cy starzec nawet tego nie zauwa
ż
ył.
- Zabicie owcy było stokro
ć
bardziej zabawne - ale wisz pan, nie do
ść
satysfakcjonuj
ą
ce. Dziwne, jak łobrazek i pragnienie mo
ż
e wziun
ć
człowieka we w karby. Na miło
ść
Boga Łojca, młody człowiecze, nie mów
ło tem nikomu, ale przysiengam si
ę
na Pana Naszego,
ż
e tyn rysunek
łobudził we mnie głód wiktuałów, których nie mo
ż
na wyhodowa
ć
ani
normalnie kupi
ć
- ej
ż
e, sied
ź
ino spokojnie, co
ś
panu dolega? Nic
ż
em
nie zrobił, zastanawiałem si
ę
tylko, jak by to było, gdybym si
ę
zdecydował. Mówi
ą
,
ż
e mi
ę
so tworzy krew i ciało,
ż
e dai nam nowe
ż
ycie - a ja zacz
ą
ł
ż
em si
ę
zastanawia
ć
, czy człowiek nie mógłby
przedłu
ż
y
ć
sobie
ż
ycia, jedz
ą
c stale to samo... - Szepc
ą
cy nie zdołał
jednak doko
ń
czy
ć
. I to nie przez mój l
ę
k ani gwałtownie przybieraj
ą
c
ą
na sile burz
ę
, której w
ś
ciekło
ść
mogłem podziwia
ć
na własne oczy,
kiedy je w ko
ń
cu otwarłem w przesyconej dymem samotno
ś
ci w
ś
ród
poczerniałych ruin. Sprawiło to co
ś
absolutnie niesamowitego.
Otwarta ksi
ę
ga le
ż
ała pomi
ę
dzy nami, z rysunkiem łypi
ą
cym
obrazoburczo ku górze, a kiedy starzec wyszeptał słowa: - Stale to
samo... - rozległ si
ę
delikatny, niemal niedosłyszalny plusk i co
ś
rozprysło si
ę
na po
ż
ółkłym papierze rozło
ż
onego woluminu. Pomy
ś
lałem,
ż
e to deszcz, ale przecie
ż
jego krople nie s
ą
czerwone. Mała czerwona
kropla błyszczała wyra
ź
nie na rysunku przedstawiaj
ą
cym rze
ź
ni
ę
kanibali Anzique, dodaj
ą
c upiornemu sztychowi jeszcze bardziej
pos
ę
pnego i przera
ż
aj
ą
cego wyrazu. Starzec dostrzegł to i zamilkł,
zanim jeszcze nakłonił go do tego wyraz zgrozy przepełniaj
ą
cy moje
oblicze; ujrzał to i pospiesznie uniósł wzrok ku pomieszczeniu, które
opu
ś
cił przed godzin
ą
. Pod
ąż
yłem za jego spojrzeniem i ujrzałem tu
ż
nad nami, na tynkowanym, starym suficie wielk
ą
, nieregularn
ą
plam
ę
wilgotnego szkarłatu, która powi
ę
kszała si
ę
na moich oczach. Nie
krzykn
ą
łem ani nawet nie drgn
ą
łem, a jedynie zmru
ż
yłem powieki. W
chwil
ę
pó
ź
niej rozległ si
ę
przera
ź
liwy ryk, huk tysi
ę
cy zespolonych
gromów. Pot
ęż
ny piorun trafił prosto w przekl
ę
ty dom pełen
niewypowiedzianych tajemnic, przynosz
ą
c zapomnienie, dzi
ę
ki któremu
pozostałem przy zdrowych zmysłach.