BJ JAMES
Duma i obietnica
PROLOG
- Nie. To nie ona. To niemożliwe!
- Któż to jest, wobec tego?
- Po prostu piękna kobieta. W Atlancie jest ich wiele.
- Nigdy jej tu nie widziałem.
- Sama? Niemożliwe!
Szmer szeptów ogarniał ogródek restauracji i za
głuszał płaczliwą grę węgierskiego skrzypka. Głowy
dyskretnie odwracały się w jej kierunku, oczy spo
glądały na nią ukradkiem. Siedziała tuż przy szem
rzącej fontannie z kieliszkiem wina w ręku. Wpat
rywała się w szklany dach, przez który widać było
ciemne, pełne błyszczących gwiazd niebo.
Owal jej twarzy był doskonały. Czarne brwi osła
niały poważne, szare oczy. Pod opaloną skórą wyraź
nie rysowały się kości policzkowe. Kruczoczarne włosy
swobodnie opadały na plecy. Miała na sobie srebrno-
niebieską suknię, podkreślającą jej wspaniałe kształty.
Ci, którzy ją obserwowali, czuli, że ani nie słyszy
szeptów, ani nie widzi spojrzeń. Była po prostu
samotną, smutną kobietą.
Nagle wstała i ruszyła w stronę wyjścia. Zatrzymała
się na chwilę przy marmurowym blacie.
- Jak zwykle, droga przyjaciółko, można u ciebie
znaleźć schronienie przed burzą - powiedziała niskim,
gardłowym głosem.
Siedząca na wysokim krześle Madame Zara spra-
5 DUMA I OBIETNICA
wiała wrażenie królowej. Siwe włosy, okalające jej
głowę, błyszczały jak korona. Popatrzyła na młodą
kobietę i lekki uśmiech przemknął po jej twarzy.
-Ale nie przed tą tutaj. - Palcem dotknęła srebrzys
tej materii kryjącej obolałe serce. - Tej burzy nie
można uciszyć.
Madame Zara delikatnym ruchem odgarnęła grzy
wkę z czoła kobiety i czubkami palców musnęła bliznę
- siną, poszarpaną i brzydką.
- On wróci.
- Nie! - Szare oczy zabłysły, ale nie pojawiła się
w nich ani jedna łza.
- Ależ tak. - Powykręcane reumatyzmem palce
jeszcze raz dotknęły szramy.
- Na znak twojego męstwa, przyrzekam ci, że wróci.
Dziewczyna potrząsnęła przecząco głową.
- Nie dziś, nie jutro, ale wróci.
Pełen współczucia uśmiech rozjaśnił twarz pokrytą
zmarszczkami.
- Wróci, kiedy będziesz gotowa.
- Tyle razy miała pani rację. - Silne, młode palce
objęły pokrytą błękitnymi żyłkami dłoń. Druga ręka
machinalnym gestem zakryła bliznę włosami. - Ale
tym razem myli się pani.
- Posłuchaj mnie! - W starczym głosie zabrzmiała
błagalna nuta. - Posłuchaj i uwierz! Zanim skończy się
lato, będziecie razem.
- Nie! On tu nie przyjedzie. Ani latem, ani zimą.
Nigdy więcej. Dzisiejszy wieczór to moje pożegnanie
z przeszłością. Jutro zaczynam nowe życie.
- Wróci.
- Nie. - Głos miała cichy, ale mówiła stanowczo.
- Nie. Już nigdy nie będziemy razem.
Puściła dłoń Madame Zary i cofnęła się.
Gest pożegnania, cień smutnego uśmiechu. Od-
DUMA I OBIETNICA 7
wróciła się. Szła w kierunku drzwi wyprostowana,
z wysoko uniesioną głową. Nagle zatrzymała się
i jeszcze raz rozejrzała dookoła, jakby chciała za
trzymać to miejsce we wspomnieniach. Na zawsze
zapamięta te drobne kwiatki rosnące wokół krzewów.
Fiołki, anemony, bratki. I konwalie.
Jego ulubione kwiaty.
On.
Sala rozpłynęła się. Przez chwilę miała przed oczy
ma tańczące płomienie dogasającego ogniska. Na
słuchiwała jego śmiechu, czekała, by otoczyło ją ciepło
jego ramion. Westchnęła przeciągle. Jej piękna twarz
była zimna. Na koniuszkach rzęs zawisły łzy.
Nie ma żadnego ogniska, nie słychać żadnego
śmiechu. Już nigdy nie będzie jej ciepło.
Nagle zdała sobie sprawę ze spojrzeń i szeptów.
Wyprostowała się. Po raz pierwszy tego wieczoru grała
dla publiczności; podniosła wysoko głowę. Pożegnanie
już się skończyło, nie chciała dłużej zwlekać.
Z drżącym sercem wkroczyła w swoje puste życie.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Stał na progu, z dala od wszystkich. Nie słyszał
muzyki, nie widział uśmiechów tańczących. Zagubio
ny w myślach o tym, co minęło.
Dwadzieścia dwa lata temu Ross McLachlan zna
lazł się tutaj po raz pierwszy i usłyszał, jak jego brat,
którego również po raz pierwszy wtedy ujrzał, wzbra
nia się oddać farmę ich lekkomyślnemu ojcu.
Ross uśmiechnął się na samo wspomnienie. Jeśli on
był wtedy zaskoczony, to jak musiał czuć się Dare,
kiedy niespodziewanie ujrzał ojca, jakiegoś brudnego
ulicznika i na dodatek bliźnięta. Ależ musiał to być dla
niego szok! Trzej bracia! Ale Dare nie należał do ludzi,
których łatwo zaskoczyć. Przywitał ojca z szacunkiem.
Przecież tego nauczyła go babka, Flora McLachlan,
dumna Szkotka, która go wychowywała, i od której
przejął ziemię. Zaopiekował się również tak nagle
odnalezionymi braćmi.
Ross miał wówczas jedenaście lat, Dare dwadzieś
cia, a bliźniacy kilka miesięcy. Szopa, pamiątka po
marzeniach pierwszego McLachlana, który osiedlił się
w Karolinie, stała tu już prawie dwieście lat. W jej
cieniu rodziły się nowe pokolenia, była schronieniem
dla zwierząt, przechowywano w niej plony zebrane na
skalistych zboczach, a kiedyś nawet dała schronienie
całej rodzinie, gdy groźni czerwonoskórzy tańczyli
w świetle palącego się domu McLachlanów. Z czasem
nastąpił spokój, ale McLachlanowie po kolei opuszczali
i
DUMA I OBIETNICA
9
tę ziemię. Pozostała tylko szopa, którą ostre słońce
i zimne wiatry odarły z godności, pozostawiając surowe
kamienie i belki. Czekała na dzień, kiedy kolejny uparty
i odważny McLachlan odbuduje wokół niej farmę.
Dokonał tego Dare, a trzej jego bracia znaleźli tu swój
dom. Ułożył podłogę z cegieł i oszklił olbrzymie wrota.
Świetliki, wbudowane w dach, dawały doskonałe
oświetlenie. W olbrzymim kominku płonął ogień.
Miłość całkowicie odmieniła starą budowlę, a pracę
Dare'a dokończyła jego ukochana żona Jacinda. Tutaj
malowała obrazy, dekorując nimi ściany. Kolory,
symetria i dobry smak przydały szopie nowego uroku.
Otoczona zielenią, stała się prawdziwym dziełem sztuki.
Łączyła w sobie historię i nowoczesność, a dzięki
właścicielom przeżywała swój najpiękniejszy czas.
Teraz wnętrze szopy rozbrzmiewało śmiechem i ra
dością. McLachlanowie i ich przyjaciele zebrali się na
chrzcinach przedstawicieli nowej generacji - syna
i córki Jacindy i Dare'a.
Ross wrócił do rzeczywistości. Z uśmiechem za
czął przyglądać się gościom. Ich różnorodność za
skakiwała. Byli tu studenci, nauczyciele, rzeźbiarz,
pianista, modelka, aktor, impresario, piękna malar
ka...
I aktorka.
Popatrzył na nią. Jakby to wyczuła, podniosła
głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Ross, jak za
czarowany, oparł się powoli o ścianę. Wsunął jedną
rękę do kieszeni, a drugą uniósł kieliszek szampana.
Kobieta stała bez ruchu. Wydawało się, że go nie widzi,
chociaż patrzyła w jego stronę. A potem, pochłonięta
własnymi myślami, pochyliła głowę.
Po chwili ponownie zaczęła mierzyć go wzrokiem.
Powoli, spokojnie, aż oczy jej spoczęły na węźle
krawata Rossa, który myślał, że aktorka uśmiechnie
10 DUMA I OBIETNICA
się do niego ironicznie, ale przyglądała mu się nieru
chomym wzrokiem.
Kiedy ich oczy spotkały się, uniosła brwi i natych
miast popatrzyła na jego usta. Wciągnęła gwałtownie
powietrze. Na jej twarzy pojawił się grymas, którego
Ross nie rozumiał. Westchnęła i potrząsnęła głową.
A potem po prostu odwróciła się i odeszła.
Może wprowadziła nową taktykę do starej gry?
zastanawiał się Ross. Może zamiast obrażać się po
stanowiła go intrygować, by udowodnić, że nie jest
obojętny na wdzięki żadnej pięknej kobiety?
- Doskonale, moja droga - zamruczał Ross i roze
śmiał się głośno.
Cztery lata temu Jacinda Talbot z Tylerem, dziec
kiem swej zmarłej przyrodniej siostry, pojawiła się
w dolinie, by zacząć nowe życie. Co roku Antonia,
zawsze świetnie ubrana, z pięknymi czarnymi, opada
jącymi na ramiona włosami, przyjeżdżała tu, do Madi
son, by spędzić trochę czasu z przyjaciółką. Była
kusicielką, której nikt nie potrafił zapomnieć, gwiazdą
filmu i teatru, przyciągającą uwagę wszystkich.
Teraz przyjechała na dłużej i Madison stało się
świadkiem jej aktorstwa. Grała rolę matki chrzestnej
tak dobrze, że budziła powszechne zainteresowanie.
Tylko Ross był odporny na jej wdzięki. Tak było od
ich pierwszego spotkania na ślubie Dare'a i Jacindy,
kiedy rozpoczęła się między nimi walka. Nigdy nie
zmienili o sobie zdania - ona była nadętą, wpatrzoną
w siebie egoistką, a on nudnym, mimo wykształcenia
i kwitnącej praktyki lekarza-pediatry, prowincjuszem.
Jako broń wybrali subtelny sarkazm. Po czterech
latach Ross w dalszym ciągu traktował ją jak czarującą
laleczkę, a ona nazywała go bufonem o byczym karku.
Nic się nie zmieniło i Ross sądził, że tak już będzie
zawsze. Chociaż dzisiaj wydawało mu się, że Antonia
DUMA I OBIETNICA
11
była jakby spokojniejsza i cichsza. W trakcie uroczys
tości potrafiła nawet uspokoić przerażone dziecko
czułym słowem i delikatnym gestem. Miał wtedy, przez
chwilę, wrażenie, że ją nawet trochę lubi.
Ale natychmiast stłumił to uczucie.
Przecież to była tylko gra z jej strony, przekonywał
sam siebie.
- Mówisz do siebie? - odezwał się znajomy głos
i czyjaś ręka wsunęła mu się pod ramię. - Jeśli już
musisz to robić, to chociaż nie strasz wszystkich taką
groźną miną - powiedziała Jacinda, a potem dodała:
- Ależ ona jest piękna.
-Kto?
- Ross! - wykrzyknęła z lekkim wyrzutem.
- Nie wiem... - zaczął starym zwyczajem i urwał.
Nie mógł udawać, że tego nie dostrzega. Uroda
Antonii rzeczywiście zapierała dech w piersi.
-Tak -wyrzucił przez zaciśnięte zęby. -Jest piękna!
- O, cóż za postęp! Kiedyś nie powiedziałbyś tego.
Popatrzył na drobną postać u swego boku i wyraz
jego twarzy zupełnie się zmienił. Zamiast złośliwości
w jego głosie pojawił się łagodny ton, kiedy dodał:
- Tak, jest piękna, ale tobie nie dorównuje:
Jacinda roześmiała się.
- Chyba miałeś jakiegoś Irlandczyka w rodzinie.
Umiesz prawić komplementy.
- Możliwe. Dość często udaje mi się to robić.
- Czy teraz też? - zapytała Jacinda.
- Jeśli nie wierzysz, że jesteś najpiękniejszą kobietą
na świecie, zapytaj Dare'a.
- Spróbowałby stwierdzić coś innego! Ale ty?
- No cóż, jestem po prostu o tym przekonany.
- Czyżby? - przyjrzała mu się z dużym zaintereso
waniem. - Naprawdę?
- O co ci chodzi? - gwałtownie spoważniał.
12 DUMA I OBIETNICA
- Wydaje mi się... - przerwała i potrząsnęła głową.
- Nieważne. To nie jest odpowiedni moment.
- Odpowiedni moment na co, Jacindo?
Niski głos był taki jak jego właścicielka: gorący,
prowokujący, niezapomniany.
- Czy mogę przyłączyć się do rozmowy?
Ross popatrzył na piękną kobietę chłodno.
- Czyżby zabrakło ci wielbicieli? - zapytał.
Usłyszał śmiech Antonii; lekko ochrypły, niski.
- Czy to zazdrość, doktorku?
- Skądże znowu. Na to się nie choruje, jeśli człowiek
jest odporny.
Antonia roześmiała się znowu, unosząc lekko jedną
brew.
- Różne określenia słyszałam już z męskich ust, ale
nikt jeszcze nie nazwał mnie chorobą.
- Niemożliwe! - Ross miał kamienny wyraz twarzy.
Antonia skupiła na sobie całą jego uwagę, nie czuł
nawet, że dłoń Jacindy wysuwa się spod jego ramienia.
- Ale ty na pewno jesteś na takie choroby odporny.
- Antonia podniosła głowę.
- Oczywiście. - Niebieskie oczy wpatrywały się
twardo w szare. Żadne z nich nie odwróciło wzroku.
- Jesteś tego zupełnie pewny, doktorku? - Antonia
przysunęła się bliżej. Delikatnie przesunęła palcem po
krawacie, a potem dotknęła dołka w brodzie Rossa.
- Jesteś tego naprawdę pewny? Czy potrafisz zapo
mnieć, że jestem kobietą?
-O tym zawsze pamiętam. Niestety, mężczyzna jest
bezradny wobec takiej kobiety jak ty. - Ross chwycił ją
za rękę i trzymał w silnym uścisku. - Powiedzmy sobie
otwarcie. Nie jesteś w moim typie, laleczko. I zapamię
taj to!
Nie przestraszyła się jego wybuchu i wolną ręką
odgarnęła mu z czoła niesforny kosmyk włosów.
DUMA I OBIETNICA
13
- A jaki jest twój typ? Jaka kobieta jest w stanie
podniecić szanownego doktora McLachlana?
Ross, chcąc uniknąć odpowiedzi, powtórzył pyta
nie, które mu wcześniej zadała:
- Czy to zazdrość, moja droga?
Antonia stłumiła śmiech i powiedziała z westchnie
niem:
- Przepraszam, doktorku. Po prostu jestem cieka
wa.
Jacinda przyglądała się im z zadowoleniem. Po
chwili wycofała się dyskretnie. Ross nawet tego nie
dostrzegł. W zalanym słońcem pomieszczeniu, wypeł
nionym muzyką i gwarem, Antonia pochłaniała całą
jego uwagę. Mocniej zacisnął palce na jej dłoni. Trwali
tak bez ruchu, wpatrzeni w siebie.
Ross odezwał się pierwszy.
- Jeśli uważasz, że znasz mnie tak dobrze, to mi
powiedz, jaki typ kobiety lubię? Co mnie podnieca?
W oczach Antonii na moment pojawił się wyraz
zmieszania. Ale trwało to tak krótko, że, zdaniem
Rossa, coś mu się po prostu przewidziało. Jeden ruch
rzęs i znów była taka jak zawsze: pewna siebie,
opanowana i powściągliwa. W duchu przeklinał swoje
zdradzieckie ciało tak łatwo reagujące na jej najdrob
niejszy dotyk. Jednocześnie nie mógł się pozbyć wraże
nia, że przed chwilą ujrzał pod tą wystudiowaną maską
twarz wrażliwej kobiety. Zobaczył kogoś, kogo ist
nienia się nie spodziewał.
- Antonio - zaczął i zupełnie nie wiedział, co ma
dalej powiedzieć. Dlaczego nagle zapragnął ją prze
prosić i za co?
Zapomniał o swoim złośliwym pytaniu. Trzymał jej
dłoń przyciśniętą do marynarki. Rozległy się dźwięki
sonaty - spokojne i urzekające. Jamie, najmłodszy
z McLachlanów, grał na pianinie prawie po mistrzows-
14 DUMA I OBIETNICA
ku. Promienie słoneczne wpadające przez świetliki
padały na Antonię, podkreślając barwę jej włosów.
O Boże, jaka ona piękna! Nie zdawał sobie sprawy
z jej urody aż do tej chwili. Poczuł ściskanie w dołku.
Opanowały go dziwne uczucia.
- Antonio... - głos miał niski, zachrypnięty.
- Tak - popatrzyła na niego badawczo. W spo
jrzeniu kryła się uwodzicielska moc.
- Podniecam cię?
-Nie!
- Dlaczego kłamiesz, Ross? - usłyszał kpinę w jej
głosie. - Jesteś na mnie skazany.
Dotknęła czubkami palców miejsca na ręce, gdzie
wyczuwało się puls.
- Czuję to.
Ręką dotknęła jego twarzy, a potem sięgnęła niżej,
gdzie pod marynarką biło serce.
- W tym miejscu. - Jej gardłowy śmiech wyrażał
więcej niż słowa, więcej niż złośliwe uwagi. - Nie
oszukasz mnie.
- Czyżby? - skrzywił się Ross. Jednocześnie po
dziwiał ją. Była dobra. Musiał to przyznać. Te ironicz
ne spojrzenia były częścią jej gry. Teraz nie potrafił już
dostrzec delikatnej kobiety pod maską aktorki. Wido
cznie uległ złudzeniu. Wrażliwa dziewczyna była rów
nie prawdziwa jak postać uwodzicielki. Pochwycił obie
dłonie Antonii w swoje ręce i przycisnął do piersi.
Nawet jego mali pacjenci nie potrafili patrzeć w taki
sposób.
Cóż, udało jej się pobić go jego własną bronią.
Wygrała pierwszą rundę. Może zasłużył na to, ale ta
wojna jeszcze się nie skończyła. Na twarzy Antonii
malowała się niewinność. Patrzyła na niego spod
opuszczonych rzęs i czekała.
- Przykro mi, maleńka.
DUMA I OBIETNICA 15
Te czułe słowa, delikatny ton głosu zaskoczyły ją.
- Tobie jest przykro? - zapytała zdziwiona.
- Nie wiedziałem. - Popatrzył na nią z powagą.
- O czym? - znowu była ostrożna, ale i zaciekawio
na.
- Że masz takie braki w wykształceniu.
- Uważam swoją wiedzę za wystarczającą.
- A jednak masz pewne braki.
- Które mi z pewnością zaraz wytkniesz - powie
działa, przeciągając każde słowo.
- Chodzi o twoje wiadomości z geografii.
- Z geografii?
Wydał z siebie głębokie westchnienie.
- Są nieco dziwne.
-Dziwne? - Odsunęła się od niego, czekając na cios.
- Może uważasz, że taki wieśniak jak ty wie więcej?
- O to właśnie chodzi.
- Więc - powiedziała z niecierpliwością - wy
tłumacz mi.
- Wiesz, może nie wyraziłem się zbyt precyzyjnie.
Chodzi mi o specyficzną geografię. O geografię ciała.
Mówiąc krótko: o anatomię.
Antonia skinęła spokojnie głową. Walka znowu się
zaczęła. A teraz ona dała się wciągnąć w pułapkę.
Ale Ross nie zamierzał niczego wyjaśniać. Zamiast
tego zaczął się jej przyglądać. Wyobraził sobie, że jest
jednym z tysięcy jej wielbicieli. Była naprawdę piękna.
Burza czarnych włosów, klasyczne rysy, pięknie zary
sowane łuki czarnych brwi, pod którymi błyszczały
pełne wyrazu oczy. Dalej jakby stworzone do pocałun
ku usta. Była wysoka, szczupła i miała wspaniałe nogi.
Chyba tylko mnich, chociaż nie było to wcale takie
pewne, mógł powstrzymać się od wyobrażania sobie,
jak te nogi oplatają i mocno ściskają. Nawet on, Ross,
o tym myślał.
16
DUMA I OBIETNICA
- Naprawdę pociągasz mężczyzn - powiedział.
- Ale nie działasz na ich serca, lecz na zupełnie inną
część ciała.
Roześmiał się i jak to czasami robił ze swoimi
małymi pacjentami, pogłaskał ją po policzku.
- Koniec wykładu na dziś. Do zobaczenia za rok.
- Jacindo - Ross odwrócił się i uniósł dłoń drobnej
kobiety do ust. - Dziękuję, że miałem zaszczyt być
ojcem chrzestnym twoich dzieci. Nie jestem tylko
pewien, czy dobrze wybrałaś matkę chrzestną, ale to
nie moja sprawa.
- Już wyjeżdżasz? - zapytała Jacinda.
- Tak, sprawdzę tylko, czy nie zgubiłem biletów.
Myślę, że polecę do Nowego Jorku jutro.
- Zapomniałam, że masz konferencję. - Jacinda
patrzyła na niego z troską. Ze wszystkich braci Dare'a
najbardziej martwiła się o Rossa. Aż do bólu serca.
- Ale wrócisz na obiad? - zapytała.
- Jeśli tego chcesz...?
- Bardzo.
- Wobec tego możesz na mnie liczyć. - Pocałował ją
w policzek. - Wrócę niedługo.
Nie patrząc na Antonię, odszedł, a obie kobiety
obserwowały, jak przeciska się przez tłum gości.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Jest nie do pokonania.
Jeden z kelnerów zatrzymał się przed nimi z tacą
pełną kanapek. Antonia wzięła jedną, a potem zaraz
drugą. Jacinda stłumiła uśmiech: Antonia nigdy nie
jadała kanapek.
Gryzła bezmyślnie kawałek chleba i mówiła:
- Wydaje mu się, że potrafi mi dokuczyć, ale i tym
razem nie udało mu się. Przygłup ze wsi!
- Ze wsi, ale nie przygłup.
- Jesteś pewna?
- Oczywiście. I może pewnego dnia uda mi się ci to
wyjaśnić, albo sama odkryjesz, że jesteś w błędzie.
- Będę musiała się bardzo starać. Wieśniak!
- Są gorsi od niego. -Jacinda była nieugięta. - Ross
zawsze chciał pozostać McLachlanem i być pediatrą.
- Jest arogancki.
- To prawda.
- Uparty.
- Wiem.
- Zawzięty.
- Jak cała jego rodzina.
- Arogant.
- Jak wszyscy McLachlanowie.
- Antyfeminista.
- Czasami - przytaknęła Jacinda.
-Jego egoizm jest tak wielki, jak... jak... -brakowa
ło jej porównania.
Ig DUMA I OBIETNICA
- Jak twój?
- Tak. Nie! - odpowiedziała bez namysłu, a potem
spytała zaskoczona: -I to mówi moja przyjaciółka?
- Przepraszam. - Jacinda wzruszyła ramionami.
Po chwili milczenia Antonia zaczęła chichotać.
- Zawsze byłaś prawdomówna.
- Przepraszam - powtórzyła Jacinda.
- Nie trzeba. Ktoś przecież musi być szczery.
- Ktoś, tylko nie Ross.
- Ross jest przygłupem! - gwałtownie wykrzyknęła
Antonia.
- Powtarzasz się.
- Uparty.
- Już to mówiłaś.
- Arogancki.
- Dwukrotnie. - Jacinda podniosła w górę dwa
palce.
- Zarozumiały.
- To coś nowego. - Jacinda czekała na nowy
wybuch, ale ten nie nastąpił. - Skończyłaś?
- Tak. - Na twarzy Antonii pojawił się uśmiech.
Jacinda objęła ją.
Antonia gwałtownie przytuliła się do niej.
- Będę dobrą matką chrzestną. Najlepszą, przy
rzekam.
- Wiem. Dlatego cię wybrałam i tak ustaliliśmy
termin uroczystości, abyś mogła przyjechać.
- Nic nie wiem o niemowlętach, ale wszystkiego się
nauczę. Wiem, co kiedyś o nich mówiłam. Że są
brzydkie i wrzaskliwe, ale to było...
- Zwykłe przejęzyczenie? - podpowiedziała Jacinda.
- Właśnie! Niemowlęta są cudowne!
- Szczególnie cudze.
Antonia popatrzyła na przyjaciółkę z zażenowa
niem.
DUMA I OBIETNICA
19
- Ale ja naprawdę będę dla nich dobra.
- Nie musisz mnie tak przekonywać. Przecież
o tym wiem. - Starając się zachować powagę, Jacin
da pogłaskała dłoń przyjaciółki. - Poza tym jesteś
ich matką chrzestną, a nie prawdziwą. A to duża
różnica.'
- Taka jak między wieśniakiem a przygłupem?
- Niezupełnie.
- Nieważne. W każdym razie będę dla nich dobra.
Nie! - Antonia wykrzyknęła to z takim naciskiem, że
widać było wyraźnie, jak bardzo dotknęły ją słowa
Rossa. -Będę doskonała! Ross McLachlan nie zawsze
musi mieć ragę!
- Nie zawsze - zgodziła się Jacinda - ale jest bardzo
przystojny, prawda?
Szare oczy Antonii zwęziły się gwałtownie. Potem
uśmiechnęła się. Jacinda wspaniale potrafiła zmieniać
jej nastrój.
- Tak - przyznała z niechęcią. - Jest przystojny.
Oczywiście, jak na wieśniaka. - Po chwili dodała:
- Aroganckiego wieśniaka!
Jacinda pierwsza się roześmiała. Potem chichotały
już obie jak małe dziewczynki.
- Teraz, kiedy już doszłyśmy do wspólnych wnios
ków... - Jacinda otarła załzawione od śmiechu oczy
-może przyłączymy się do gości. Pewnie zastanawiają
się, o czym tak dyskutujemy.
- Myślę, że bardziej ich interesuje, kto tym razem
odniósł groźniejsze rany, ja czy Ross - zauważyła
sucho Antonia, kiedy szły w stronę grupki przy
słuchującej się Paulowi Talbotowi.
- A kto? - zapytała Jacinda.
- Zostałam pokonana.
- Ale dożyjesz do następnej walki.
Antonia objęła przyjaciółkę.
20 DUMA I OBIETNICA
- Mam nadzieję. Cóż innego mogłabym robić na
tym odludziu, niż dokuczać twojemu przystojnemu
szwagrowi?
- Znalazłoby się inne zajęcie.
Antonia zatrzymała się gwałtownie.
- O co ci, do licha, chodzi?
- O co mi chodzi? - powtórzyła Jacinda z miną
niewiniątka.
- Na litość boską, Jacindo! Chyba nie bawisz się
w swatkę?
- Kto? Ja? - uśmiechnęła się Jacinda. - Nigdy!
- Jacindo, Antonio! Chodźcie do nas! - Paul Talbot
przerwał na moment swoje opowieści i gestem za
praszał je do towarzystwa stojącego przy kominku.
- Powiedz, Antonio - zażądał Paul. - Co myślisz
o moich wnukach? Amy jest piękna jak jej matka,
a mały Paul jest podobny jak dwie krople wody do
swojego dziadka, nie sądzisz?
- Rzeczywiście - potwierdziła Antonia, ale w duchu
dodała, że wolałaby, aby mały odziedziczył po dziadku
tylko imię i wygląd. Paul Talbot był bardzo przystojnym
mężczyzną. Nie był złym aktorem, po prostu urodził się
za późno. W innej epoce czułby się lepiej. Był typowym
zawadiaką. Dlatego nie osiągnął pełnego sukcesu ani
w pracy zawodowej, ani nie zaznał szczęścia w żadnym
ze swoich sześciu małżeństw. Największym jego osiąg
nięciem była córka. A ze względu na Jacindę Antonia
gotowa była wybaczyć Paulowi każde przewinienie.
- Wszystkie dzieci Jacindy są wspaniałe. - Objęła
sześcioletniego Tylera, który uśmiechnął się do niej
ukazując szczerbę w zębach, i popatrzyła na Jacindę,
dodając: - Są tak doskonałe, jak ich matka.
- Masz rację, moja droga. - Poczuła ciepły oddech
na policzku, a opalona ręka podała jej kieliszek
szampana. - Może wypijemy za ich zdrowie?
DUMA I OBIETNICA
21
Patrząc na Rossa, Antonia nie zastanawiała się,
w jaki sposób udało mu się pojawić z szampanem
akurat w odpowiednim momencie. Pomyślała jedynie,
że po raz pierwszy od czterech lat jego uśmiech nie był
złośliwy.
Ross czekał, by napełniono pozostałe kieliszki.
Zebrani zwrócili się w jego stronę.
Byli tu wszyscy przyjaciele, którzy odegrali jakąś
rolę w życiu Jacindy i Dare'a.
Canfleldowie. Zaprzyjaźnieni z Dare'em od dzieciń
stwa. Dawid, który zjawił się w dolinie zgorzkniały na
skutek życia w odosobnieniu i zagrożeniu, tu znalazł
miłość i ukojenie.
Slade'owie. Hunter, niegdyś żyjący samotnie rzeź
biarz, ze swoją piękną Beth, która przywróciła go
światu.
McCallumowie. Patrick, dobry przyjaciel, lojalny
i uczciwy, a jednocześnie brutalny, władający rozleg
łym imperium, niemal nie spuszczał wzroku z Jordany,
delikatnej kobiety, która go pokochała, a której piękne
niewidzące oczy nigdy nie ujrzą jego twarzy.
Zastępca Patricka, ciemnowłosy mężczyzna o ogro
mnym poczuciu humoru, który chronił przyjaciół,
ryzykując życie.
Simon McKinsey, człowiek-opoka. Mężczyzna
o nieskalanej opinii, który pracował w tajnej służbie
ochrony kraju.
Rodzina. Paul Talbot, Robert, Bruce i Jamie.
I wreszcie Tyler, dzięki któremu Jacinda pojawiła się
w Madison i w życiu Dare'a.
Byli też inni: studenci, nauczyciele, sąsiedzi, ale nie
należeli oni do grupy wypróbowanych przyjaciół.
Przyjaciół, którzy przybyli z całego świata, by być
razem z McLachlanami w tym uroczystym dniu.
Jedynie Antonia, jedyna ze starych znajomych
22
DUMA I OBIETNICA
Jacindy, weszła z nią w nowe życie. Była jak egzotycz
ny ptak, a pod jej zewnętrzną maską kryła się głęboka
lojalność.
Z powodu tej lojalności i dlatego, że tak wiele
znaczyła dla Jacindy, Ross postanowił zapomnieć
o wrogości i wyciągnąć rękę na znak zgody.
Wszyscy patrzyli na niego z wyczekiwaniem. Wzno
sząc kieliszek, Ross powiedział:
- Za Dare'a, brata i przyjaciela, który zrealizował
dawne marzenia. Za Jacindę, która dała mu miłość, na
jaką zasługuje.
-I za Tylera - uśmiechnął się do chłopca - który ich
połączył. Bez którego nie byłoby tej uroczystości.
Droga rodzino i przyjaciele! Za nowe pokolenie. Za
Amy, Paula i Tylera!
-I za pokój -wyszeptał Ross do Antonii. -Przynaj
mniej na dziś.
Zaskoczona tymi słowami, popatrzyła na niego
z uwagą, oczekując jakiegoś podstępu. Przez chwilę
milczała.
- Zawieszenie broni będzie najlepszym prezentem
dla Dare'a i Jacindy w tym uroczystym dniu.
Antonia patrzyła na niego nieufnie.
-Chociaż na dzisiejszy wieczór. Kiedy spotkamy się
następnym razem, możemy rozpocząć walkę od nowa.
- A teraz, zamiast złośliwości - komplementy.
-Tak.
- Czy się nam to uda?
- Przecież jesteśmy dorośli i inteligentni, Antonio.
Potrafimy zrobić to, co chcemy.
- Żadnych sztuczek? - Nawet jeśli Ross zapomniał
już o tym, Antonia cały czas pamiętała, jak szydził z jej
inteligencji.
- Żadnych.
- Przyrzekasz?
DUMA I OBIETNICA 23
- Na nasze dzieci.
- Na nasze chrzestne dzieci - sprostowała Antonia.
- Oczywiście. - Ross skłonił się grzecznie.
- Zgoda - westchnęła głęboko, uspokojona. - Za
wieszenie broni aż do końca kolacji. Jako prezent dla
Dare'a i Jacindy.
- Za pokój - Ross uśmiechnął się i uniósł kieliszek.
-I za moją piękną towarzyszkę.
Antonia zamarła, obawiając się tej niespodziewanej
grzeczności.
Zaskoczony jej reakcją, Ross wyciągnął rękę i po
wiedział:
- Nie rób takiej miny. Ja naprawdę uważam, że
jesteś piękna.
Popatrzyła na niego uważnie. Bardzo chciała mu
wierzyć.
Ross uśmiechnął się i czekał.
Antonia wahała się jeszcze przez chwilę, a potem
wzięła go za rękę.
- To mi wystarczy. I dziękuję za komplement.
W twoich ustach brzmi on lepiej niż... - popatrzyła na
ich splecione ręce.
- Lepiej niż co, Antonio?
- Lepiej niż złośliwości, oczywiście - uśmiechnęła
się.
- Na pewno. - Oboje wybuchnęli śmiechem. Po raz
pierwszy śmieli się z czegoś razem, a nie z siebie
nawzajem.
- Ross - Raven Canfield dotknęła jego ramienia
- telefon do ciebie. Carolyn Elliot. Jej synek ma znowu
gorączkę.
- Dzięki, Raven. Już idę. - Puścił dłoń Antonii.
- Charlie często choruje na zapalenie migdałków.
Muszę jechać do niego, ale wrócę na kolację. Nie mogę
zmarnować naszego rozejmu.
24 DUMA I OBIETNICA
- Będę na ciebie czekać. - Antonia ze zdziwieniem
stwierdziła, że nie mówi tego przez grzeczność. Pa
trzyła, jak Ross i Raven odchodzą, i wmawiała sobie,
że chce się tylko dowiedzieć, jak ten typ wyobraża sobie
rozejm. - T o może być ciekawe - powiedziała do siebie.
Kiedy to się wreszcie skończy, zastanawiała się
Antonia. Wieczór, który zapowiadał się tak ciekawie,
rozczarował ją.
Stała teraz na werandzie, próbując głęboko wdy
chać powietrze, zadowolona, że nikt na nią nie patrzy.
Jedną ręką trzymała się balustrady; drugą, zwiniętą
w pięść, przyciskała do piersi, starając się zgnieść
niewidzialny ciężar, który ją przytłaczał. Walczyła
o każdy oddech, coraz bardziej wystraszona. Lęk
ściskał jej gardło, a całe ciało walczyło o tlen, którego
wcale nie potrzebowało. Drżąc, zacisnęła mocno szczę
ki. Nie podda się. Przecież zawsze o wszystko musi
walczyć. Ale jak zwyciężyć coś, czego nie widać, czego
nie umie określić; coś, co spada na nią niespodziewanie
tak jak dziś?
To, że wiedziała, co jej dolega, nie było żadnym
pocieszeniem. Jak mogła wierzyć, że nic złego się nie
dzieje, kiedy czuła się tak źle?
Czym można wytłumaczyć ogromne zmęczenie i to,
że czasami nie mogła złapać tchu?
Hiperwentylacja - tak nazwali to lekarze. Cały ciąg
badań, coraz bardziej skomplikowanych, nie dawał
oczekiwanego rezultatu.
Gdyby tylko mogła złapać oddech, śmiałaby się
z lekarzy.
W końcu stwierdzono, że jest nadmiernie zmęczo
na. Bała się, że to, co dotychczas osiągnęła, może
utracić. Cień zawisł nad jej życiem. Jak walczyć
z cieniem? Jaki lek mógłby pomóc?
DUMA I OBIETNICA 25
Pojawili się tacy, którzy polecali jej lekarstwo.
Pozbawieni skrupułów, czekający na moment słabości.
Obiecywali raj na ziemi i spełnienie marzeń. Siłę i wiarę
w siebie. Cały świat zamknięty w błyszczących fiolkach
z białym proszkiem.
Kokaina.
Antonia nienawidziła narkotyków, destrukcji oso
bowości, jaką powodują. Z drżeniem przypominała
sobie jedną straszną chwilę, kiedy prawie uległa.
Strach, jaki wtedy poczuła, zmusił ją, by po miesią
cach cierpień znowu zwrócić się do lekarzy. Ale
diagnoza zawsze brzmiała tak samo. Wyczerpanie.
Stres. Nerwica. Zmęczenie. Tyle określeń miała jej
udręka.
Jakiś weteran określił to jako zmęczenie walką.
Ludzie w białych fartuchach zalecali odpoczynek. To
jedyne lekarstwo, twierdzili.
- Nie. Nie mogę - powiedziała do siebie. - Nie teraz,
kiedy jestem o krok od sukcesu.
- Mówisz do siebie, Antonio?
Żachnęła się i wreszcie schwytała oddech.
- Ross, nie zauważyłam ciebie. - Starała się odzys
kać spokój.
- Co tu robisz? Spóźnisz się na deser.
- Nie szkodzi.
Patrzył na nią uważnie. Widać było, że jest zaniepo
kojony.
- Odeszłaś od stołu tak nagle. Bałem się, że coś ci się
stało.
- I przyszedłeś sprawdzić, czy potrzebuję twojej
pomocy? - spytała, powoli odzyskując równowagę.
- Jakie to szlachetne.
Zwrócił uwagę na ironię w jej głosie, ale zauważył
również jej bladość i dłoń przyciśniętą do piersi.
- Myślałem, że się źle czujesz. I chciałem ci pomóc.
26
DUMA I OBIETNICA
- Ty? Pomóc mi? - Odrzuciła do tyłu głowę
i zaśmiała się dźwięcznie. Nie chciała, żeby coś zauwa
żył. To były jej problemy. Musi odwrócić jego uwagę.
Miała na to tylko jeden sposób. Przysunęła się bliżej
i palcami dotknęła jego policzka. -Kolacja skończona,
doktorku.
Nasz rozejm również, pomyślała.
Zbliżyła się do Rossa. Chciała, by uwierzył, że
krótki oddech oznacza podniecenie. Przesunęła pal
cami po jego policzku i dotknęła kącika ust.
- Chciałam odetchnąć świeżym powietrzem. - Nie
było to kłamstwo. - Nie potrzebuję twojej pomocy,
doktorku. Niczego od ciebie nie potrzebuję.
- Nie? - powiedział, odsuwając jej dłoń od swojej
twarzy i przyciągając mocno Antonię do siebie.
- Niczego nie chcesz? - Przycisnął ją jeszcze moc
niej. - Nawet tego?
Antonia zdołała jeszcze dostrzec gniew w jego
oczach.
Pochylił głowę i pocałował ją. Pocałunek był tak
gorący, że aż parzył. Zaskoczona nie próbowała nawet
się uwolnić. Kiedy otworzyła usta, żeby coś powie
dzieć, poczuła znowu jego wargi na swoich. Pocałunek
był tak słodki i pełen pożądania, że zupełnie straciła
głowę.
Chwyciła go za klapy marynarki. Już nie pragnęła
go odepchnąć. Czuła, że nie potrafi utrzymać się na
nogach. .Kręciło jej się w głowie. W końcu wydała
z siebie głębokie westchnienie.
Ross usłyszał je. Jego pocałunek stał się bardziej
delikatny. Czule począł gładzić jej włosy! Drugą ręką
przyciągnął ją jeszcze bliżej. Była jak jedwab i dzikie
róże, mrok i blask, wyzwanie i obietnica. Zaczął
obsypywać pocałunkami jej szyję. Zanurzył twarz w jej
włosach.
DUMA I OBIETNICA
27
- Antonio - wyszeptał. - Ja....
Głośny i natarczywy dźwięk telefonu przerwał czar
tej chwili. Przez otwarte drzwi słychać było głos
Dare'a, przekrzykujący muzykę, szum rozmów
i śmiech.
- Gdzie jest Ross? Dziecko Carolyn Elliot czuje się
gorzej.
Zanim Ross zdążył odpowiedzieć, Antonia od
sunęła się od niego. Na jej ustach pojawił się złośliwy
uśmiech.
- Obowiązki wzywają, doktorku?
Ross wiedział, że musi iść. Ale ciągle stał jak
zaczarowany, nie wiedząc, co się stało. Dlaczego ją
pocałował? Dlaczego tak się zapomniał?
Antonia dotknęła jego ręki.
- Telefon do ciebie.
- Przepraszam, Antonio. To już się więcej nie
powtórzy.
- Nie musisz przepraszać. Zamiast na ciebie krzy
czeć, powinnam była podziękować ci za troskliwość.
Naprawdę nic mi nie dolega. Jestem po prostu przemę
czona, co potwierdza cały batalion lekarzy.
- Właśnie tak przypuszczałem.
- Stresująca praca, cały ten światek filmowy - pró
bowała mówić beztroskim tonem, ale nie było to łatwe.
Na wargach czuła ciągle pocałunki Rossa. - Prze
praszam, że cię sprowokowałam.
Ross wzruszył ramionami.
- Przecież, oprócz dzisiejszego wieczoru, zawsze to
robimy.
- Nasz rozejm....
Czekał w napięciu, co powie dalej.
- Jakoś udało się go nam utrzymać. Może przy
następnym spotkaniu spróbujemy jeszcze raz. -I szyb
ko dodała: - Dla Jacindy.
2g DUMA I OBIETNICA
Wyglądała pięknie. Widział rumieniec na jej twarzy.
Nagle zapragnął znowu jej dotknąć, zapomnieć się.
Poczuł, że wzbiera w nim gniew. Był zły na Antonię,
że doprowadziła go do takiego stanu. Był zły na siebie,
że jej uległ. Już miał jej powiedzieć, żeby nie zawracała
mu więcej głowy, kiedy niespodziewanie usłyszał włas
ny glos:
- Możemy spróbować.
- D l a Jacindy?
- Tak - powiedział po chwili. - Dla Jacindy.
- Zatrzymałam cię. Przepraszam. Powinieneś już
iść.
- Tak. - Skłonił się lekko. - Dobranoc, Antonio.
Patrzyła, jak odchodził, dotykając w zamyśleniu
obrzmiałych od pocałunków warg.
ROZDZIAŁ TRZECI
Jacinda siedziała przed toaletką i szczotkowała
włosy. Do pokoju wszedł Dare.
-Witaj -powiedziała, przyglądając się jego odbiciu
w lustrze. Nie mogła się na niego napatrzeć. Stał
niemal nagi, okryty tylko ręcznikiem okręconym wo
kół bioder. Jego opalone ciało, jeszcze wilgotne po
kąpieli, lśniło kropelkami wody.
- Witam panią, pani McLachlan.
Podszedł do niej, wziął szczotkę i zaczął przeciągać
nią po włosach żony, odsuwając je z karku. Pochylił
się, pocałował odsłonięte miejsce i zapytał:
- Co z dziećmi?
Jacinda westchnęła głośno, kiedy usta Dare'a prze
sunęły się w kierunku jej ramienia.
- Cała trójka już śpi.
- A Antonia? - Dare zaczaj zsuwać z niej koszulę
i wciąż pokrywał odsłonięte miejsca pocałunkami.
- Pewnie jest u siebie, ale nie wiem, czy śpi. -Jacinda
siedziała z odchyloną głową i spod opuszczonych
powiek obserwowała w lustrze odbicie męża. Roz
koszowała się pięknem jego opalonego ciała. -Wydaje
mi się... - westchnęła, kiedy koszula zaczęła opadać
z jej ramienia. Dotyk jedwabiu był jak pieszczota.
Zadrżała, kiedy Dare zaczął całować jej piersi.
- Wydaje mi się - próbowała mówić dalej - że
Antonia sypia bardzo mało.
- Aha - wymruczał Dare w odpowiedzi.
30 DUMA I OBIETNICA
- Zbyt podnieca ją walka z Rossem.
Roześmiał się.
- Ale wybraliśmy rodziców chrzestnych! Nie bę
dziemy się nudzić, kochanie.
Zaczaj teraz całować jej drugie ramię.
- Będą doskonali.
- Razem czy każde z osobna? - zapytał bardziej
zainteresowany jej reakcją na pieszczoty niż odpowie
dzią.
- Razem.
- Jeśli przedtem nie pozabijają się nawzajem.
- Dzisiaj już im to groziło.
- Wiem - wymruczał Dare, całując szyję Jacindy.
- Stałaś tak blisko, że bałem się, byś nie odniosła ran.
- Sprawdzasz, czy wszystko w porządku?
-Między innymi. Muszę jeszcze zajrzeć tu... i tu... i tu.
Jacinda zadrżała i zamknęła oczy.
- Antonia jest jakaś zmieniona. Bardziej cicha
i powściągliwa. Zawsze była taka silna. Teraz wydaje
się być zmęczona i przewrażliwiona.
-Mimo to miała siłę na drugą rundę walki z Rossem
zaraz po kolacji.
- Tym razem była to inna walka. Kiedy Ross
powrócił z ringu, wyglądał dziwnie.
- Pewnie tak zawsze było, tylko tego nie zauważaliś
my.
- Jeśli kiedyś zaprzestaną walki...
- Ależ oni tego nigdy nie zrobią. - Język Dare'a
przesuwał się powoli po jej ciele.
- Dlaczego? - Koszula ostatecznie zsunęła się z jej
ramion, na moment zatrzymała na piersiach, dręcząc je
dotykiem jedwabiu, a potem opadła na ziemię.
- Bo gdyby kiedykolwiek... - Głos Dare'a był tak
cichy, że ledwie było go słychać. Jego dłonie błądziły
po ciele Jacindy.
DUMA I OBIETNICA 31
-Bo... jeśli... kiedyś.... zaprzestaną...-Każde słowo
brzmiało jak pieszczota. Dare czekał, aż Jacinda
popatrzy na niego, a on dojrzy w jej oczach pożądanie.
- To... wtedy... - cały czas pieścił żonę - będą...
robić... to co my.
Całował ją z początku delikatnie, potem pocałunki
zmieniły się w szaleństwo. Jacinda zarzuciła mu ręce na
szyję, więc Dare chwycił ją w objęcia i zaniósł do łóżka.
- Dare! - Jacinda obudziła się nagle i gwałtownie
usiadła.
- Co się stało, kochanie? Bliźnięta? Tyler? - wyma
mrotał Dare, kryjąc twarz przed światłem lampy.
- Patrick!
Obudził się zupełnie. To niemożliwe, aby kobieta,
która go z pewnością kocha, budziła się w środku nocy
po miłosnych uniesieniach i wołała imię charyzmatycz
nego Szkota.
- Na co, do licha, potrzebny ci Patrick?
- Jest mądry!
- Oczywiście. Dowiódł tego wiele razy. -Dare starał
się nie tracić cierpliwości. - O co chodzi tym razem?
- Powiedział przy kolacji, że uparciuchom trzeba
pomóc, aby zrozumieli, że się kochają.
- Kochanie, Patrick nie musi znać się na sprawach
sercowych.
- Wiem, ale doskonale zna się na uparciuchach.
Patrick i Jordana mieli Rafe'a. Simon posłał do Raven
Dawida. Nas połączyli Robbie, Ross i Jamie. Ktoś się
starał. - Dotknęła jego policzka. - Ponieważ ktoś się
o to postarał, mam ciebie. Dzięki Bogu, mam ciebie.
Chciałabym tego samego dla Rossa i Antonii. Właśnie
tego.
Jej drżenie, pożądanie, marzenia, miłość i pocału
nek mówiły więcej niż słowa.
32 DUMA I OBIETNICA
Zaskoczony Dare przytulił ją i zaczął delikatnie
pieścić. Nagle Jacinda wyskoczyła z łóżka i podbiegła
do telefonu.
- Co ty, do licha, robisz?
- Dzwonię do Rossa.
- Do Rossa? - powtórzył Dare. - Możesz mi
powiedzieć, po co?
- Chodzi o podwiezienie do Nowego Jorku.
Dare powiedział spokojnie:
- Nie pojedziesz do Nowego Jorku.
- Ja? Nie! Antonia!
- Kochanie, chyba nie myślisz...
- Cześć, Ross! -jej głos brzmiał ciepło i serdecznie.
Uniosła dłoń, by gestem uciszyć Dare'a. - Chciałam cię
prosić o przysługę. - Przerwała i słuchała przez chwilę.
- Bliźnięta czują się dobrze. Tyler również. Słu
cham? - Jacinda popatrzyła na zegarek stojący przy
łóżku. - Wiem, która godzina. Ale to bardzo ważne.
Gdyby tak nie było, nie dzwoniłabym. Nie - energicz
nie potrząsnęła głową, jakby go chciała tym przekonać
- to nie może czekać.
Dare wygodnie oparł podbródek na dłoni i słuchał.
Z szerokim uśmiechem obserwował mistrzowską grę.
Jacinda odrzuciła pukiel włosów opadających jej na
twarz i jednym tchem powiedziała:
- Trzeba podwieźć Antonię. Jutro, oczywiście.
- Popatrzyła jeszcze raz na zegarek i dodała: - To
znaczy dzisiaj. - Umilkła na chwilę. - Oczywiście, że
mam na myśli samolot. - Potem dodała z miną
niewiniątka: - Oczywiście, że z tobą. A z kim innym?
Odsunęła na moment słuchawkę i uśmiechnęła się
do Dare'a. Po dłuższej chwili zaczęła mówić dalej.
- Antonia, tak jak i ty, musi lecieć do Nowego
Jorku. Nie, jej lot został odwołany. Dlaczego ciebie
proszę? Bo martwię się o nią. Jest taka wyczerpana.
DUMA I OBIETNICA 33
Jazda na lotnisko i czekanie na przypadkowe połącze
nie jeszcze bardziej ją zmęczą. - Znowu zamilkła. Tym
razem na dłużej.
- Nigdy bym nie pomyślała, że możecie pozabijać
się nawzajem, pokonując setki mil w małym samolocie.
Jacinda przygryzła dolną wargę i posłała mężowi
niespokojne spojrzenie. Dare uśmiechnął się radośnie.
Znał ją bardzo dobrze i nie miał wątpliwości, jak
skończy się ta rozmowa.
Z głębokim westchnieniem Jacinda przygotowała
się do zadania ostatecznego ciosu.
- Proszę cię, Ross. - Jej głos był pełen łagodnego
smutku. - Zrób to dla matki twoich chrześniaków.
Dare przewrócił się na wznak, podłożył ręce pod
głowę i patrzył roześmianymi oczami w sufit. Ross nie
miał żadnych szans.
- Nie -Jacinda mówiła wolno, chcąc w tym krótkim
słowie wyrazić cały swój smutek. - Nie, wcale nie
uważam, że gram nieuczciwie. Nigdy tak nie postępuję,
prawda, Dare? - Zwróciła się do męża, szukając
obiektywnego potwierdzenia. Potem powiedziała do
Rossa: - Dare mówi, że zawsze gram uczciwie.
Nagle uśmiechnęła się.
-Zrobisz to? O szóstej. Będzie tam. Pamiętaj, że cię
kochamy, Ross. - Odłożyła gwałtownie słuchawkę.
Z okrzykiem radości przebiegła przez pokój i wpadła
w objęcia Dare'a.
- T o się musi udać! Jestem tego pewna. Kiedy Ross
to zrozumie, nie będzie się na mnie gniewał.
- Może. - Dare przyciągnął ją do siebie. - Najpierw
jednak musisz przekonać Antonię. A z nią nie pójdzie
ci tak łatwo jak z Rossem.
- Dlaczego?
- Ponieważ nie uda ci się owinąć jej wokół małego
palca, jak to zrobiłaś z McLachlanami.
34 DUMA I OBIETNICA
- Czyżby? - spytała Jacinda.
-Tak.
- Masz na myśli siebie?
- Przede wszystkim - potwierdził Dare. - Od chwili
kiedy po raz pierwszy ujrzałem cię w Atlancie...
Gdybym miał czas, pokazałbym ci...
- Pokaż...
- A Antonia?
- Później - wyszeptała Jacinda, poddając się jego
pieszczotom. - Później z nią porozmawiam.
- Nie wierzę - powiedziała Antonia, wyjmując
torbę z bagażnika. - Nie mogę uwierzyć, że dałam ci się
namówić na to. - Popatrzyła na pas startowy, gdzie
stał przygotowany do drogi samolot, i potrząsnęła
głową.
- Musiałam stracić rozum. Kto o zdrowych zmys
łach dałby się namówić nawet najlepszej przyjaciółce
na dobrowolne zamknięcie się na wiele godzin w lata
jącej puszce od konserw i w dodatku z pilotem, który
cię nienawidzi?
- To bardzo dobry samolot, a pilot wcale nie pała
do ciebie nienawiścią. - Jacinda wyciągnęła drugą
torbę z bagażnika.
-Wobec tego udaje. I robi to znakomicie. -Antonia
nawet nie zauważyła, że Dare wstawił torbę do samo
lotu. - Nie mogę uwierzyć, że mnie do tego namówiłaś.
- Powtarzasz się - przypomniała z uśmiechem
Jacinda.
- Wiem, ale po prostu nie mogę... - Antonia
zagryzła wargi, by znów nie powiedzieć tych samych
słów. Protestowała, ale doskonale pamiętała, w jaki
sposób udało się Jacindzie ją przekonać. Jej najdroższa
i bezinteresowna przyjaciółka poprosiła ją o przysługę.
Przyszła do niej rozpromieniona po przeżytych unie-
DUMA I OBIETNICA 35
sieniach i Antonia pomyślała, że jeśli zgodzi się
dotrzymać towarzystwa zmęczonemu mężczyźnie,
który musi odbyć samotny lot, to wyraz szczęścia na
twarzy Jacindy pozostanie na zawsze. Dla niej gotowa
była lecieć z Rossem nawet do Chin.
- Już czas, Antonio - odezwał się Ross.
Miał na sobie kombinezon, błękitną koszulę, sznu
rowane buty i znoszoną skórzaną kurtkę. Widać było,
że nawet on rozumie, jak trudno jej się rozstać
z ukochaną przyjaciółką.
- Przepraszam, ale skończyliśmy kontrolę przed
lotem. Musimy się spieszyć, bo pogoda się zmienia.
Trzeba już lecieć. Masz pięć minut. Poczekam na ciebie
w samolocie.
Antonia spojrzała na Jacindę i łzy zabłysły w jej
oczach. Potem objęły się mocno.
- Nie każ nam długo na siebie czekać - poprosiła
Jacinda.
- Dobrze. - Antonia otarła łzy. - Teraz, kiedy
jestem matką chrzestną twoich dzieci, będziecie mnie
oglądać tak często, jak to jest możliwe. Muszę pil
nować, byście zbytnio nie rozpuścili moich chrześ
niaków.
- Dzięki za wszystko. - Jacinda zawahała się na
moment i dodała: - Szczególnie za to, co teraz
robisz.
Antonia odzyskała już równowagę i pogroziła jej
palcem.
- Jesteś mi coś za to winna. I pamiętaj, jeśli zginę,
będę cię straszyć. Obiecuję.
- Antonio. - Dare dotknął jej ramienia.
- Wiem - uśmiechnęła się smutno. - Pora iść.
Jacinda przytuliła się do Dare'a i patrzyli, jak
Antonia idzie w stronę samolotu. Ross czekał na nią
w drzwiach. Pomachał do nich. W bladym świetle
36 DUMA I OBIETNICA
poranka jeszcze bardziej przypominał Dare'a - był
silny, szlachetny, godny zaufania. Jacinda była pewna,
że ma rację. Ross mógł obdarzyć Antonię miłością,
której potrzebowała. Mógłby zaopiekować się nią.
- Antonio! - Jacinda poczekała, aż przyjaciółka się
obejrzy. - Życzę ci Oskara!
- Zdobędę go! - roześmiała się Antonia.
Pomachała im jeszcze raz i weszła do samolotu.
- Nie! - głos Rossa przedarł się przez warkot silnika.
Antonia zamarła w bezruchu z ręką przygotowaną, by
odpiąć pasy bezpieczeństwa. Od chwili kiedy posadził
ją w samolocie, nie licząc kilku drobnych poleceń,
Ross zajęty był obserwacją tablicy kontrolnej. Prawie
się do niej nie odzywał.
Antonia kilkakrotnie zadawała sobie pytanie, dla
czego dała się namówić Jacindzie na tę podróż. Potem,
wiedząc, że niczego nie zmieni, zaproponowała następ
ny rozejm na czas lotu. Ale grymas, który dostrzegła
na twarzy Rossa, zniechęcił ją do wszelkich prób.
Może Jacinda uważała, że jest mu potrzebne towarzys
two podczas samotnego lotu, ale jego zachowanie
temu zaprzeczało.
Starała się nie zaprzątać jego uwagi i chyba jej się to
udało. Wyglądało na to, że Ross zapomniał zupełnie
o jej obecności. Dopiero teraz, nawet nie patrząc w jej
stronę, zauważył, że próbuje odpiąć pas.
- Zostaw, niech będzie zapięty - odezwał się nieco
łagodniej. - Możemy lada chwila wpaść w turbulencję.
Na tym obszarze są dziury powietrzne i czasami nawet
za pomocą automatycznego pilota nie daje się wyrów
nać lotu. To rezultat zawirowań wiatrów nad górami.
Przykro mi, ale samolot McLachlanów nie ma tej
klasy, do której jesteś przyzwyczajona. Nawet przy
najlepszej pogodzie lot nie przebiega gładko. Spróbuj
DUMA I OBIETNICA
37
do tego przywyknąć. Nie chciałbym, abyś na skutek
gwałtownego nurkowania potoczyła się gdzieś w głąb
kabiny i podbiła sobie jedno z urzekających oczu.
Miałabyś później kłopoty z wyjaśnieniem tego swoim
wielbicielom.
Antonia doskonale wyczuwała jego sarkazm. Nagle
poczuła się zmęczona tą nieustanną walką i nagły ból
chwycił ją za gardło. Nie potrafiła wykrztusić nawet
słowa, więc tylko odwróciła się od niego. Lekkim
skinieniem głowy dała znać, że zrozumiała, i spokojnie
położyła ręce na kolanach.
Ross popatrzył na nią, zaskoczony jej reakcją.
Spodziewał się gwałtownej odpowiedzi; jednej z wielu,
które podtrzymywały ich walkę. Antonia wpatrywała
się w okno, więc mógł poobserwować ją przez chwilę.
Coraz częściej przyznawał, że jest piękna. Jej twarz
pozbawiona makijażu wydawała się delikatniejsza.
Skórę pokrywała naturalna opalenizna. Wspaniałe
włosy przewiązała wstążką w kolorze bluzki. Nawet
tu, w samolocie, wyglądała elegancko.
Nie wiedział dlaczego, ale jej spokojne zachowanie
denerwowało go.
Słońce stało niemal w zenicie. Silnik pracował
spokojnie. Samolot leciał równo. Gromadzące się na
horyzoncie chmury wyglądały niewinnie.
Ross westchnął i znowu bezwiednie zaczął patrzeć
na Antonię. Intrygowała go, ale nie potrafił jej zro
zumieć. Jeśli miał być szczery, to nie rozumiał również
swojego do niej stosunku. Lubił wszystkie kobiety.
Grube, niskie, chude, stare i młode -lubił je i szanował.
Wynikało to z jego charakteru.
Kobiety to rozumiały. Lubiły go, niektóre kochały się
w nim, najczęściej platonicznie. Zaważyło to też na
wyborze zawodu na równi z jego miłością do dzieci.
W efekcie jego praktyka lekarska rozwijała się doskonale.
38
DUMA I OBIETNICA
Kiedy nie pracował, podczas długich, spokojnych
godzin spędzanych samotnie na włóczęgach po lesie
lub nad strumieniem pełnym pstrągów, zastanawiał się
czasami, czy jego sympatia dla kobiet nie jest zbyt
duża. I nagle w wieku trzydziestu trzech lat Ross
zorientował się, że podziwia wiele kobiet, ale nie kocha
żadnej.
Nie kochał, ale i nie nienawidził. Przynajmniej do
chwili kiedy poznał Antonię. Od pierwszego spo
tkania ogarnęła ich nienawiść rodząca kpiny i wzgar
dę. Dlaczego? Nie potrafił na to pytanie odpowiedzieć.
Czy różnili się poglądami? Czy sposobem postępowa
nia? Skąd pojawiła się ta wrogość bez sensu? Zresztą,
czy musiał doszukiwać się w tym jakiegoś sensu?
Niespodziewany podmuch wiatru gwałtownie rzu
cił samolotem. Antonia jęknęła i skuliła się na swym
fotelu.
- Boczny wiatr - wyjaśnił krótko Ross. - Bardzo
częste zjawisko. Gdybyś leciała samolotem pasażers
kim, nie czułabyś tego.
Antonia udała, że nie dostrzega ironii w jego
słowach.
- Przed nami obszar złej pogody, ale tym się nie
przejmuj. - Jego irytacja minęła, nastrój zmienił się.
- To było pierwsze ostrzeżenie. Siedź spokojnie.
- Uśmiechnął się do niej uspokajająco. Tym razem
uśmiech był szczery. - Zanim burza rozpęta się na
dobre, będziesz bezpieczna w Nowym Jorku.
- Skąd wiesz? - wymamrotała Antonia przez zaciś
nięte ze strachu zęby.
- Doskonała prognoza pogody, jeszcze lepszy sa
molot i dobry start. - Znów się uśmiechnął szczerze
i bez złośliwości. - Na pewno bezpiecznie dowiozę cię
na miejsce. Jacinda nigdy by mi nie wybaczyła, gdy
bym tego nie zrobił.
DUMA I OBIETNICA 39
- Ja również - zażartowała Antonia i rozluźniła
dłonie, którymi z całych sił ściskała poręcze fotela.
Ross uśmiechnął się i skupił całą swoją uwagę na
sterach.
Ale jego myśli znów powróciły do siedzącej obok
kobiety. Do tego, co ich dzieliło, i do zagadnień
tolerancji.
Przecież aż do ostatniego spotkania nie chciał
dostrzec w niej żadnej zalety. Nie potrafił znaleźć
w niej nic wartościowego. Zastanawiał się, dlaczego
zaczął zmieniać zdanie. Kto się zmienił? On? Ona?
Patrzył na nią, próbując znaleźć odpowiedź.
Tylko Jacinda znała Antonię i rozumiała ją dobrze.
Dla innych była gwiazdą, walczącą o swoją pozycję
w świecie filmu. Mało kto widział w niej wrażliwą,
delikatną kobietę. On też dopiero teraz zaczął ją
poznawać.
Ross odwrócił się, by kolejny raz popatrzeć na
chmury. Niepokoiły go coraz bardziej. Ciągle ich
przybywało. Z minuty na minutę obejmowały coraz
większą część horyzontu. Sprawdził automatycznego
pilota i przyjrzał się przyrządom pomiarowym. Wszys
tko było w porządku. Ale na jak długo? Zadrżał, miał
przeczucie, że stanie się coś złego. Przecież nie był
głupcem, znał swoje możliwości. Wiedział, że jest
dobrym pilotem, posiadał instynkt. I teraz ten instynkt
ostrzegał go.
Jeszcze raz popatrzył na tablicę rozdzielczą, jak
gdyby tam mógł znaleźć odpowiedź. Czuł lęk. Przez
moment zastanawiał się nawet, czy nie powinni za
wrócić. Tylko że wtedy przecięliby drogę burzy. Miał
nadzieję, że prognoza była dokładna. Atmosfera w ka
binie stawała się coraz bardziej napięta. Odwrócił się
do Antonii, żeby ją uspokoić, i zobaczył łzy płynące po
jej twarzy.
40 DUMA I OBIETNICA
- Co się stało? - zapytał.
- Nic - odpowiedziała. - Jestem w złym nastroju.
Aktorki bywają kapryśne. Miałeś wiele okazji, by to
zauważyć. - Próbowała się uśmiechnąć.
Nie uwierzył jej. Antonia Russell była zbyt silna,by
poddawać się nastrojom. Intuicja podszepnęła mu
uspokajające słowa.
- Nie martw się, Antonio. Nawet tak wspaniała
kobieta jak ty może odczuwać strach i wątpliwości.
Może czuć się zmęczona, samotna i zagubiona, szcze
gólnie jeśli niedawno pożegnała się z najlepszą przyja
ciółką i nie wie, kiedy znów się zobaczą. Nie ma w tym
nic złego, że tęsknisz za Jacindą, i w tym, że płaczesz.
Łzy nie sprawią, że staniesz się gorszą aktorką.
- Przestań! - wykrzyknęła Antonia. - Nie bądź taki
dobry!
- Ja? Dobry? - roześmiał się. - Dla ciebie? Skądże!
Antonia popatrzyła mu w oczy.
- Jesteś bardzo dobry - powiedziała. - A teraz...
kiedy potrafiłeś zrozumieć, kim dla mnie jest Jacinda
i jak to boli, kiedy się z nią rozstaję... Widzę, że jesteś
dobry... Nawet dla mnie.
Śmiech zamarł mu na ustach. Westchnął głęboko.
- Chyba do czegoś doszliśmy. Po raz pierwszy spo
jrzeliśmy na siebie inaczej i może to, co zobaczyliśmy,
nie jest takie złe.
- Może - na rzęsach Antonii błyszczały jeszcze łzy.
- To dopiero początek - powiedział Ross.
Antonia nie dowiedziała się nigdy, co miał na myśli.
Nagłe szarpnięcie wstrząsnęło samolotem i wcisnęło
Antonię w fotel. Krzyk zamarł jej na ustach, a żołądek
podszedł do gardła. Samolot leciał w dół. Zawirowanie
powietrza, towarzyszące uderzeniu wiatru, spowodo
wało, że spadali jak kamień.
Antonia doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co
DUMA I OBIETNICA 41
się dzieje. Widziała rozszalałe wskazówki na tablicy
rozdzielczej, czuła gwałtownie rosnące ciśnienie i sły
szała wycie dymiących silników. Widziała również
napiętą twarz Rossa, po której płynęły strugi potu, gdy
starał się z całych sił zapanować nad sterami.
Samolot drżał, walcząc z własnym bezwładem.
Przez moment wydawało się, że Ross odniósł zwycięst
wo. Samolot powoli zaczął się wznosić i wtedy zamilk
ły silniki. To był koniec.
- Przejdź na tył kabiny, Antonio. Usiądź w środ
kowym fotelu i zapnij mocno pasy. Opuść głowę
i zakryj twarz. - Jego głos brzmiał głucho, kiedy
monotonnie wydawał polecenia. - Jeśli znasz jakieś
modlitwy, to módl się. - Nie patrząc na nią, pomógł jej
odpiąć pasy.
- Ross, co...
- Rób, co ci każę! - krzyknął.
-Ale...
- Na miłość boską, Antonio, zrób to. Spadamy!
Wtedy zrozumiała, skąd ta nagła cisza. Silniki
zgasły. Samolot pozbawiony mocy leciał tylko siłą
rozpędu.
Antonia podniosła się i znowu zawahała.
- W niczym nie pomożesz - stwierdził Ross, jakby
czytając w jej myślach.
Przez chwilę, która wydawała się wiecznością, pa
trzyła na niego. Nie znała go takim. Nie chciała go
stracić.
- Mamy mało czasu. Idź.
Nie ruszała się z miejsca. Czuła, jak podłoga drży
pod stopami.
- Proszę - szepnął Ross.
Antonia westchnęła spazmatycznie. Chciała opano
wać drżenie, które uniemożliwiało jej ruchy. Potem
skinęła głową. Jej umysł nie zarejestrował niczego poza
42 DUMA I OBIETNICA
prośbą Rossa. Kiedy odchodziła, Ross wyciągnął do
niej rękę. Podała mu swoją.
- Zostań przy wraku. Jeśli mnie tam nie będzie, nie
odchodź. Nieważne, jak długo będzie to trwało, Dare
cię odnajdzie.
Zbliżali się do gór. Nie było już żadnej szansy.
- Bądź zdrowa. - Jeszcze raz ścisnął jej rękę.
Nie miał już czasu spojrzeć, czy wypełniła jego
polecenie, bo drzewa wyszły im na spotkanie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Czubki drzew uszkodziły podwozie, skrzydło od
padło. Antonia, wciśnięta w fotel, próbowała zapiąć
pas. W chwili gdy zapadka zaskoczyła, zobaczyła
przed sobą groźne szczyty gór. Zagryzła wargi, by nie
krzyczeć, ale krzyk odbijał się w jej mózgu nie koń
czącym się echem.
Przecież to nie mogło się stać: burza była jeszcze
daleko.
Ale w tej części świata wystarczył podmuch wiatru,
by posłać samolot w stronę skał.
Nie mieli żadnej szansy. W ostatnim odruchu
Antonia pochyliła się i położyła głowę na kolanach.
Domyślała się, że Ross próbuje jeszcze walczyć. Ale
bitwa była już przegrana. Silniki nie reagowały. Samo
lot kończył lot. Zamknęła oczy i czekała na to co
miało nastąpić. Zamiast zderzyć się z kamienną ścianą,
samolot odbił się od niej i runął w dół. Nagle usłyszeli
niemal ludzki krzyk rozdzieranego metalu, kiedy ode
rwały się koła, i odgłos szorującego po ziemi brzucha
samolotu. Podłoga pod nogami Antonii rozwarła się
i jęk ginącego pojazdu zmieszał się z jej krzykiem.
Skrzydło, które wyorało głęboki rów w ziemi, a potem
oderwało się, wprawiło samolot w ruch obrotowy. Siła
odśrodkowa wcisnęła Antonię w fotel. Próbowała się
uwolnić, ale włosy zaczepiły się o rozdarty metal. Przez
ułamek sekundy była uwięziona, potem brutalnie
uwolniona upadkiem samolotu. Czuła pulsowanie
44 DUMA I OBIETNICA
w skroniach, obraz rozmazywał się. Tracąc przyto
mność, słyszała własny głos wzywający Rossa. Wre
szcie nawet te ostatnie przebłyski świadomości znik
nęły.
Wydawało się jej, że coś wciągają w ciemną otchłań
coraz głębiej i głębiej. W końcu nie czuła już nic.
Najpierw była cisza. Potem chrapliwy oddech i po
wolny, regularny stukot.
Nie! To nie była burza. To bicie serca. Jej serca.
Żyje!
Antonia otworzyła oczy.
Ciemność.
Nic nie widziała. Usiłowała sobie wszystko przypo
mnieć. Przesunęła ręką po twarzy, odnajdując kawałek
wydartej z fotela skóry.
Oprzytomniała nagle.
Ross! Musiał tu gdzieś być. Trzeba było tylko go
odnaleźć.
Nie zauważyła nawet, że kawał metalu wbił się jej
w ramię.
Starała się zorientować w sytuacji. Leżała na boku.
Wraz z fotelem wypadła z samolotu. Oparcie i poręcz
były zniszczone, ocalało tylko siedzenie i pas, który ją
ciągle przytrzymywał.
Odpięła go drżącymi rękami. Ale w dalszym ciągu
nie mogła wstać. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa.
Na czworakach pełzła przez rumowisko. Oparła się
o fotel Rossa i powoli podniosła się. Kiedy go zobaczy
ła, krzyk rozpaczy wydarł się z jej ust.
- Ross! - Z trudem przecisnęła się do niego. Nie
dawał oznak życia. Drżącymi palcami zaczęła szukać
pulsu na jego szyi. Była tak słaba, że z trudem
utrzymywała się na nogach.
Na szczęście puls, choć słaby, bił równo.
DUMA I OBIETNICA
45
Przez krótki moment miała ochotę chwycić go
z radości w objęcia. Żyli... żyli oboje.
- Boże, co ja mam teraz robić? - Usiłowała przypo
mnieć sobie jakieś wiadomości na temat udzielania
pierwszej pomocy. Ze wszystkich sił starała się nie
wpaść w panikę i zachować rozsądek. Drżącą ręką
dotknęła bolącej skroni. Nie może go przecież tak
zostawić, ale czy ruszając go, nie zaszkodzi mu bar
dziej?
- Ross! - Delikatnie dotknęła jego ramienia. - Pro
szę, powiedz mi, co mam robić.
Ross poruszył się, jęknął i znowu ucichł.
Antonia nie mogła powstrzymać łez. Jakżeby chcia
ła obudzić się z tego koszmaru. Być znowu w samolo
cie i prowadzić swoją walkę z Rossem, który patrzyłby
na nią znad sterów ze złośliwym uśmiechem na ustach.
Niestety, to nie był sen. Bała się jak nigdy dotąd.
Musiała jednak znaleźć siły. Musiała uratować Rossa.
Ignorując ból, jaki odczuwała, zaczęła rozglądać się
wokół.
Nigdy nie była na miejscu katastrofy. Widok był
szokujący. Obydwa skrzydła samolotu i część ogona
odpadły. Na zewnątrz rozbitego kadłuba leżało rumo
wisko trudnych do określenia rzeczy.
Zanim zajmie się Rossem, musi wiedzieć, gdzie są.
Delikatnie dotknęła jego policzka - chciała poczuć
jego ciepło i choć przez chwilę nie czuć się taka
samotna.
Rozejrzała się dookoła i zamarła z przerażenia.
- Mój Boże! - wyszeptała. Potem podeszła do
krawędzi uskoku.
Wydawało jej się, że znajdują się na szczycie świata.
Wokół były tylko góry i doliny porośnięte gęstym
lasem. Nigdzie nie było najdrobniejszego nawet śladu
cywilizacji. Przecież nikt nas tutaj nie znajdzie, pomyś-
46
DUMA I OBIETNICA
lała z przerażeniem. Dobrą chwilę zajęło jej opanowa
nie paniki rosnącej z każdą minutą. Potem zaczęła
oglądać miejsce, na które spadli. Pełno tu było olb
rzymich głazów, wielkości połowy samolotu. Rosły na
nich niewysokie, poskręcane sosny - teraz połamane,
a niektóre nawet ścięte na skutek katastrofy.
Musi pogodzić się z faktami. Nikt nie może im
pomóc. Tylko ona może coś zrobić. Jeszcze raz
rozejrzała się wokół. Cisza, jaka ją otaczała, była
gorsza od śmierci. Antonia wiedziała, co to jest
samotność, ale nigdy nie doświadczyła jej w takim
stopniu.
Podmuch wiatru przyniósł zapach benzyny. Zdała
sobie sprawę, jak mało ma czasu. Nad nimi gromadziły
się czarne chmury. Niedługo rozpęta się burza. Wy
starczy jeden piorun, aby wszystko spłonęło. Musiała
wyciągnąć Rossa. Umieścić jak najdalej od wraku
samolotu. Rozdarty kawałek metalu brzęczał na wie
trze jak kamerton. Gdzieś we wraku jakaś część
z łoskotem upadła na ziemię. Burza była już blisko,
a tyle jeszcze było do zrobienia.
Kiedy wracała do samolotu, oczy miała suche.
Koniec ze łzami. Koniec z łudzeniem się, że ktoś im
przyjdzie z pomocą. Ross zrobił wszystko, by ich
ocalić. Nie wolno było jej tego zmarnować.
Wiedziała, że Ross jej potrzebuje. Nikomu dotych
czas tak naprawdę nie była potrzebna. Ta myśl
wywołała w niej dreszcz. Strach? Z pewnością. Ale to
było coś jeszcze. Coś, czego nie znała, coś trudnego do
określenia.
- Ross! Słyszysz mnie? - Antonia pochyliła się nad
nim i delikatnie dotknęła miejsca, w którym przedtem
badała puls. Był wyraźniejszy i unormowany. Ross nie
był już tak blady. Całą koszulę miał poplamioną
DUMA I OBIETNICA 47
krwią, ale nie znalazła żadnych ran ani skaleczeń.
Zaskoczyło to ją i bardzo ucieszyło.
- An... tonią...
Szept był tak cichy, że z początku pomyślała, iż to
wyobraźnia płata jej figle. Przykucnęła i zobaczyła, że
Ross ma otwarte oczy. Wprawdzie nie patrzyły zbyt
przytomnie, ale dla niej był to najpiękniejszy widok na
świecie. Chwyciła go za rękę.
- Jestem tu - powiedziała spokojnie.
- Co... - oblizał wargi i dalej szukał słów.
- Samolot się rozbił - powiedziała, nie chcąc
obarczać jego zmęczonego umysłu zbyt wieloma szcze
gółami.
- Zderzenie! - krzyknął zaskakująco mocnym gło
sem.
- Tak - potwierdziła spokojnie Antonia. - Na
szczęście zatrzymaliśmy się na krawędzi zbocza.
- Ran... ran...? - przymknął oczy, próbując się
skoncentrować.
- Uderzyłeś się w skroń. Straciłeś przytomność.
Potrząsnął niecierpliwie głową i aż pobladł z wysił
ku. Widać było, jak trudno mu zebrać myśli.
- Jesteś ran...? - Krople potu pojawiły się na jego
czole.
Antonia zdjęła chustkę z szyi i otarła mu twarz.
- Nie, nie jestem ranna. Troszkę potłuczona, ale
czuję się doskonale. - Przysunęła się bliżej i uwodziciel
skim głosem, który zawsze powodował kłótnię między
nimi, powiedziała: - I tak nie jesteś w stanie zbadać
pacjenta, doktorku, więc nie mówmy już o tym.
Ross wydał z siebie jakiś dziwny odgłos i Antonia
zaskoczona zobaczyła, że próbuje się uśmiechnąć.
- Nie śmiałbym... -wycofał się. Mówił z ogromnym
wysiłkiem. - Mimo wszystko - powtórzył - nie śmiał
bym.
48
DUMA I OBIETNICA
Widząc zachowanie Rossa, Antonia poczuła się
lepiej. Nie było z nim tak źle, jeśli potrafi żartować.
Burza zbliżała się, wiatr przynosił jej odgłosy. Czas
naglił. To, co musiała zrobić, było bardzo trudne dla
niej, ale jeszcze gorsze dla Rossa. Może żarty ułatwią
sprawę.
- Nie oszukasz mnie, przystojniaczku. - Odsunęła
włosy z jego posiniaczonego czoła. - Jesteś dla mnie
taki uprzejmy, bo mam cię w swojej mocy.
- Coś... -wciągnął głęboko powietrze i popatrzył na
nią trochę przytomniej. - Coś w tym rodzaju.
Mówił wolno, lecz wyraźnie. Antonia widziała, jak
wielka jest jego determinacja.
- Korzystając z takiej okazji, mam pewne plany
wobec ciebie.
- Spo... - przerwał i po chwili dokończył: - spodzie
wałem się tego.
- Ross - odezwała się z powagą Antonia. - Musimy
odejść jak najdalej od samolotu. Burza, którą przepo
wiadałeś, zmieniła kierunek. Zbliża się do nas. Moż
liwość, że w to miejsce uderzy piorun, nie jest duża, ale
jeśliby tak się stało...
- Benzyna.
- Tak. Zbiorniki przeciekają. Wylecimy w powie
trze. Będą fajerwerki.
- Fajerwerki? - Ross uniósł brwi i uśmiechnął się
z wysiłkiem.
-I to duże. - Uśmiechnęła się bezwiednie. Nie była
to najlepsza pora na żarty. A może jednak tak? Może
śmiech był początkiem nadziei?
- Musimy iść.
-Tak. -Antonia zobaczyła, że Ross próbuje odpiąć
pasy, ale nie mógł sobie z tym poradzić. Odsunęła
delikatnie jego ręce i uwolniła go. Kiedy chciał się
podnieść, powstrzymała go.
DUMA I OBIETNICA 49
- Pomogę ci.
Potrząsnął głową i spróbował wstać. Zadrżał
i skrzywił się z bólu, ale próbował dalej. Z ogromnym
wysiłkiem wstał, chwiał się przez chwilę i znowu opadł
na fotel. Zapach benzyny był tak silny, że aż dławiący.
Twarz Rossa była bardzo blada i pokryta potem.
Popatrzył na Antonię i uśmiechnął się krzywo. Silny
mężczyzna, którego zawiodły siły i który zdawał sobie
z tego sprawę.
- Może... - powiedział wolno i spokojnie - skorzys
tam z twojej pomocy.
Antonia kilkakrotnie wracała do samolotu, przyno
sząc wszystko, co uważała za niezbędne. Bolała ją
głowa, ale nie miała czasu o tym myśleć. Spojrzała pod
nawis skalny, gdzie leżał Ross - śpiący, czy też
nieprzytomny - na posłaniu, zrobionym z ubrań
wyjętych z walizek, i wyruszyła na ostatnią wyprawę
do wraku.
Przeciskała się przez poszarpane wnętrze. Opary
paliwa dławiły ją, a oczy napełniły się łzami. Przypad
kowo natrafiła na miękkie futro, które poprzednio
zostawiła jako bezużyteczne. Nie z próżności wróciła
po nie.
W miarę upływu czasu temperatura spadała gwałtow
nie i Antonia obawiała się, że nocą będzie jeszcze zimniej.
Przy silnym wietrze, będąc tak blisko rozlanego paliwa,
bała się rozpalić ognisko. Czarne futro z norek było
ciężkie jak diabli, ale bardzo ciepłe. Ross nie zmarznie.
- Antonio?
Ledwo wyszła z kabiny, gdy usłyszała jego wołanie.
Z futrem przewieszonym przez ramię biegła do jamy,
w której się schronili. Uklękła przy nim i dotknęła jego
policzka, powtarzając już któryś raz z rzędu:
- Jestem tu, Ross.
Otworzył oczy i odwrócił głowę w jej stronę.
50
DUMA I OBIETNICA
- Gdzie byłaś?
- Przyniosłam z samolotu to, co może być nam
potrzebne.
- Powinienem ci pomóc. - Uniósł się na posłaniu
i oparł o głaz.
- Już skończyłam.
Ross kiwnął głową i zamknął oczy.
- Wstrząs mózgu - powiedział, dotykając głowy
i opuchniętej skroni. - Jak się tu dostałem?
Chociaż mówił wyraźnie i wiedział, co się stało, nie
potrafił wszystkiego zrozumieć. Antonia była zadowo
lona, że nie pamięta, jak ciężka i długa była wędrówka
od wraku pod nawis skalny, który wybrała na kryjów-
kę.
- Nieważne, jak się tu dostałeś. Najważniejsze, że
jesteś.
Ross pragnął wyjaśnień, ale zmęczenie było silniej
sze. Przyglądała mu się zmartwiona. Taka senność nie
była normalna.
Niewiele wiedziała o wstrząsie mózgu, ale modliła
się, żeby to było tylko to. Kiedy myślała o wraku
leżącym na polanie, wydawało jej się, że to prawdziwy
cud, iż oboje przeżyli tę katastrofę.
Ross spał, a po polanie hulał wiatr. Tu byli od niego
osłonięci. Ciężkie czarne chmury wisiały tak nisko nad
nimi, że niemal mogła ich dotknąć. Ujrzała błys
kawicę, potem przetoczył się grzmot. Zadrżała z zim
na. Podniosła futro porzucone na ziemi. Odwróciła się
do Rossa, chcąc go przykryć, i zobaczyła, że patrzy na
nią. Uśmiechnął się. Dobrze wiedział, że boi się burzy.
Delikatnie pociągnął ją na posłanie, które dla niego
zrobiła. Nie protestowała.
Przytulił ją do siebie. Oparła głowę na jego piersi.
Ciepło futra i rytm serca Rossa uspokoiły ją i zaczęła
zapadać w sen.
DUMA I OBIETNICA 51
Nie chciała zasnąć, broniła się przed tym ze wszyst
kich sił. Bała się, że kiedy nie będzie czuwać, Rossowi
coś się stanie.
-Teraz nie możemy nic zrobić. Musimy przeczekać
burzę. - Przyciągnął ją do siebie. - Możemy tylko
czekać... Pośpij trochę, odpocznij. - Domyślał się,
czego obawia się Antonia, więc wyszeptał: - Nie
opuszczę cię. - Pogłaskał ją uspokajająco po plecach.
A kiedy odprężyła się, dodał: - Przyrzekam.
- Nazywam się Ross McLachlan.
Na dźwięk swego głosu Ross otworzył oczy. Światło
raziło go, ale nie odczuwał już bólu, który doprowa
dzał go przedtem niemal do szaleństwa.
Przymknął oczy. Jakieś okruchy wspomnień poja
wiały się i znikały. Gdzie jest? Dlaczego wydawało mu
się, że nie wolno mu zapomnieć, jak się nazywa?
Pamiętał jedynie, że podał Antonii rękę, pomagając jej
wejść do samolotu.
- Antonia?! - podniósł się gwałtownie i przez chwilę
miał wrażenie, jakby ktoś mu odciął głowę. Potem
poczuł straszliwy ból, który przeszył wnętrze czaszki.
Po chwili odzyskał zdolność rozumowania i to, co
ujrzał, zaskoczyło go. Leżał na posłaniu pokrytym
jedwabiem i futrem.
Były to czarne norki. Przypomniał sobie, że ostatnio
nosiła je Antonia.
Dlaczego stale na myśl przychodziła mu Antonia?
I dlaczego się tutaj znajdował? Bardzo wolno podniósł
się z posłania. Starał się ignorować ból głowy i słabość
ciała. Wolno posuwał się między głazami w stronę
polany. Od czasu do czasu zatrzymywał się, walcząc
z nudnościami.
To, co zobaczył, przekroczyło jego największe oba
wy. Polana przypominała pole bitwy. Samolot, jego
52 DUMA I OBIETNICA
ulubiony samolot, leżał rozdarty i pogięty. Tylko
znak McLachlanów pozostał nietknięty. Ross popa
trzył na stylizowany rysunek ostrokrzewu lśniący
w słońcu jak szmaragd. Nikt nie mógł wyjść cało
z takiej katastrofy. Zachwiał się i uprzytomnił sobie,
że przecież żyje.
Ponownie stanęła mu przed oczami Antonia wcho
dząca do samolotu. Scena powtarzała się jak na
uszkodzonej taśmie filmowej.
- Dobry Boże! Nie! Nie!
Ross zaczął biec. Wołał jej imię. Nagle poczuł, że
Antonia obejmuje go i przytula, uspokaja.
Chyba oszalał.
- Jestem tu, Ross. - Była zgrzana, potargana.
Z naczynia, które trzymała w ręku, wylała się woda
- biegła, słysząc jego krzyk.
- Wszystko w porządku, Ross. Nic mi nie jest.
Przyjrzał się uważnie twarzy Antonii.
- Co to jest? - Dotknął jej skroni i cofnął rękę. - Co
ci się stało? - powtórzył przestraszony.
- To tylko zadrapanie - zbagatelizowała Antonia
swoją ranę.
Wprawdzie przez cały czas czuła tępy ból głowy, ale
przywykła do tego. Bała się bardziej o Rossa. Tyle razy
wracał do przytomności, znów ją tracił i za każdym
razem pytał ją o to skaleczenie.
Ross popatrzył na wrak samolotu, a potem na
Antonię.
- Myślałem, że ty....
- Wiem. - Antonia położyła dłoń na jego ustach.
- Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć. Poszłam
po wodę. Po drugiej stronie polany jest źródło z czystą
i chłodną wodą. Kiedy byłeś nieprzytomny, ciągle
chciałeś pić.
Znów popatrzył na samolot, jakby nie mógł uwie-
DUMA I OBIETNICA
53
rzyć, że się uratowali. Powoli zaczynał pojmować, co
dla niego zrobiła.
- Jak długo tu jesteśmy?
- Trzy dni.
- Wstrząs mózgu?
- Tak. Chwilami miałeś przebłyski świadomości.
Mówiłeś mi wtedy, co mam robić. A potem znowu nie
wiedziałeś, co się dzieje.
- Burza. Pamiętam burzę.
Antonia wzięła go za rękę.
- Chodźmy do obozu, tam ci wszystko opowiem.
Po raz pierwszy od chwili katastrofy przestała się
bać.
-I ty mi wierzyłaś?
- Tak. Przecież mi obiecałeś.
Ross nie mógł zrozumieć, czym kierowała się An
tonia, wierząc w obietnice składane w gorączce. Ale ta
wiara przyświecała jej, kiedy się nim opiekowała.
Bardzo rozsądnie oceniła ich położenie i wybrała
miejsce na obozowisko. Skąd znalazła siły, by wyciąg
nąć go z samolotu? Ile odwagi wymagały wyprawy do
wraku po potrzebne rzeczy! Nawet to ekstrawaganckie
futro, które kiedyś wywoływało jego niechęć, było
darem niebios w zimne noce, kiedy nie można było
rozpalić ogniska.
Patrzył teraz na nią i zastanawiał się, czy to
ta sama, urocza Antonia Russell, która, gdy tylko
znalazł się w pobliżu, rozpoczynała z nim walkę.
Nadal wyglądała wspaniale, tylko cienie pod oczami
świadczyły o tym, że spędziła wiele godzin na czu
waniu. Nie pytał, bo na pewno by zaprzeczyła, ale
jeśli aż tak schudła, większa część jedzenia musiała
przypadać jemu. Dręczyło go pytanie, jaka była na
prawdę.
54 DUMA I OBIETNICA
Nie chciał, żeby zorientowała się, że o niej myśli,
więc zapytał:
- Widziałaś jakieś samoloty?
- Przelatywało kilka, ale daleko od tego miejsca.
Nie wiem, czy nas szukały.
- Dare przeszuka najmniejszy zakątek.
- Wiem.
- Poczekamy jeszcze jeden dzień, a potem po
staramy się zejść na dół.
Popatrzyła na niego zaskoczona. Przecież sam
mówił, żeby nie odchodziła od samolotu i tu czekała na
pomoc.
Myślał, że zaprotestuje, ale powiedziała tylko:
- Uważasz, że lepiej jest iść i nie czekać dłużej?
-Tak. - Nie chciał jej mówić, że mają bardzo mało
jedzenia. I że zimne noce osłabią ich jeszcze bardziej, że
w marcu pogoda bywa kapryśna. Ułożył kamienie
wokół ogniska, by zatrzymywały ciepło. Potem, wska
zując na posłanie, powiedział:
- Co prawda jest jeszcze wcześnie, ale powinniśmy
się położyć. Jesteśmy wyczerpani, a jutro czeka nas
ciężki dzień.
Antonia poczuła się niepewnie. Kiedy był chory
i potrzebował jej, mogła z nim spać i tulić go do siebie,
aby go ogrzać. Teraz, kiedy był przytomny i silniejszy,
czuła się niepewnie. Zimno i brak ciepłych rzeczy
powodowały, że nie miała wyboru.
Wiedziała, że musi się przy nim położyć, więc
postanowiła grać na zwłokę.
- Śpij. Muszę jeszcze coś zrobić. Zaraz przyjdę.
Przewracał się na posłaniu, ramię dokuczało mu tak
bardzo, że nie mógł zasnąć. Denerwowało go, że
Antonii nie ma przy nim. Popatrzył na nią. Siedziała
przy ognisku i czesała swoje piękne włosy. Z trudem
podniósł się, wyjął jej szczotkę z ręki i dokończył dzieło.
DUMA I OBIETNICA 55
- Skończyłem.
- Dziękuję.
- Nie chcę podziękowań, chcę spać.
Kiedy popatrzyła na niego, zaskoczył go wyraz jej
twarzy. Czyżby się bała? Chyba nie jego! Ross zdener
wował się.
- D o licha, Antonio! Przecież nie rzucę się na ciebie!
Przeszył go tak silny ból, że niemal upadł.
- D o diabła! -warknął. -Nawet gdybym chciał, nie
dałbym rady! - przesunął ręką po czole i zachwiał się.
- Nawet nie myślałam... - nie słuchał jej, ogłuszony
bólem. A przecież już kilka nocy spędziła tuląc go do
siebie i szepcząc słowa otuchy. Czyżby przyzwyczaje
nie, podświadomość?
Nieważne.
- Proszę - opuścił ręce, jakby brakowało mu sił.
Rzuciła się w jego stronę. Był bardzo blady. Otoczy
ła go ramieniem i zaprowadziła na posłanie.
Ross przyciągnął ją do siebie.
- Może poczekamy jeszcze jeden dzień, zanim stąd
odejdziemy.
Chciała to jeszcze z nim omówić, ale Ross już spał.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Chyba żartujesz! - Antonia patrzyła na jego
wymizerowaną twarz oświetloną bladym światłem
poranka, szukając potwierdzenia, że to był żart. Ale
Ross patrzył na nią z powagą.
- Rozumiem. Nie żartujesz.
- Nie żartuję. I nie staram się być nadzwyczaj
uprzejmy. Nie jestem też Tarzanem, a ty Jane. - Na
ziemi leżały tobołki, które zawierały rzeczy znalezione
w samolocie.
-I według ciebie to jest w porządku - powiedziała,
wskazując ze wstrętem na mniejszy pakunek. - A ty
będziesz dźwigał to wszystko?
-Antonio...
- Przedtem uważałeś mnie za pustą, głupią istotę,
a teraz z niewiadomych powodów troszczysz się o mój
duży palec u nogi. Wielu mężczyzn interesowało się
moim ciałem, ale nie palcem u nogi!
- Antonio, posłuchaj...
- Ross, poczekajmy jeszcze - w jej głosie brzmiała
troska. - Jeszcze dzień, dwa, aż się lepiej poczujesz.
Przecież przed katastrofą mówiłeś, że nie należy oddalać
się od wraku. Dlaczego zmieniłeś zdanie? Może Dare...
- Antonio, posłuchaj... - Musiał powiedzieć jej
o wszystkich niebezpieczeństwach. - Dare nas tu nie
znajdzie, w każdym razie nieprędko.
- Jak to? - Antonia pobladła. - Co się stało?
Dlaczego? - Złapała go za rękaw. - Gorzej się czujesz?
DUMA I OBIETNICA
57
- Nie. Po prostu musimy gdzieś się schronić.
Zmusił ją, by usiadła na posłaniu, wziął za ręce
i zaczął mówić:
- Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie. Ale,
niestety, musimy iść. I to zaraz. Za godzinę. I nie ma to
nic wspólnego z moim samopoczuciem.
- Za godzinę? - Cały czas pamiętała o jego osłabie
niu i chorobie. Chociaż nie przyznawał się, że boli go
głowa, widać to było po jego twarzy. Był zmęczony,
bardzo zmęczony, a mimo to przy pakowaniu wykazy
wał pomysłowość i rozsądek.
- Wytłumacz mi, dlaczego. Dlaczego musimy
stąd odejść? - spytała cicho. - Powiedz mi całą
prawdę.
- Można ją wyrazić jednym słowem: pogoda.
Antonia była zaskoczona zwięzłością jego odpowie
dzi. Przecież jeśli wytrzymali pierwszą wiosenną burzę,
to nie ma się co martwić o następne.
- Nie chodzi tylko o burzę, prawda?
Ross kolejny raz popatrzył na chmury śniegowe
kłębiące się nad nimi. W ciągu doby pogoda ulegnie
pogorszeniu. Były już tego wyraźne oznaki: otoczka
wokół księżyca poprzedniej nocy, czerwona łuna
o wschodzie słońca, dziwna cisza w powietrzu.
- Wszystko wskazuje na to, że spadnie śnieg.
- Przecież już jest wiosna.
- Ale to marzec, miesiąc szczególnie kapryśny.
Najgorsze burze śnieżne są właśnie w marcu. Na tej
wysokości mogą być zabójcze. Musimy zejść w dolinę.
Nawet kilkaset metrów da nam większą szansę.
To tylko kilkaset metrów, pomyślała, ale kiedy
uświadomiła sobie, jak wygląda zbocze, zrozumiała, że
mogą nie pokonać tej odległości.
- Ile czasu nam to zabierze?
- Dzień, jeśli wszystko pójdzie dobrze.
58
DUMA I OBIETNICA
Przyjrzała mu się uważnie. Potem delikatnie do
tknęła skaleczenia na jego twarzy.
- Jesteś pewien?
- Że dam sobie radę? Na pewno. Z godziny na
godzinę staję się silniejszy. Te dodatkowe dni od
poczynku pomogły mi. Wtedy miałaś rację, ale teraz
nie mamy wyboru. Czy damy sobie radę, czy nie,
musimy zejść ze szczytu.
Antonia skinęła głową i czekała na polecenia.
Ross czuł jeszcze ciepło jej dotyku. Popatrzył na
jej skroń, na ranę, która ciągnęła się wzdłuż linii
włosów. Nie rozumiał, dlaczego Antonia, dla której
wygląd był bardzo ważny i stanowił dość istotny
element jej pracy, nie przejmowała się tym. Wstrząs
mózgu może być niebezpieczny, ale to minie, nie
pozostawiając śladu. Jej rana zagoi się, ale blizna
pozostanie.
Wiedział, że Antonia w głębi duszy martwiła się, że
będzie miała bliznę. Mimo to udawała, że się nią nie
przejmuje. I tak teraz nie można było nic zrobić.
Ross był zły na los, że wyrządził jej taką krzywdę,
ale jeszcze bardziej był zły na siebie, że nie potrafił jej
przed tym uchronić. W końcu zrozumiał, że Antonia
ma rację. Złość na siebie czy na opatrzność była zwykłą
stratą czasu. Nie warto było wracać do przeszłości.
Liczyła się tylko najbliższa przyszłość.
Myślał więc o tym, co ich wkrótce czeka, i bał się, że
nie dadzą sobie rady.
- Patrickowi się udało. - Jego głos rozległ się jak
wystrzał w otaczającej ich ciszy. Zorientował się, że
myśli głośno.
- Nie sądź, że bredzę. Po prostu coś sobie przypo
mniałem. Samolot Patricka McCalluma rozbił się rok
temu w górach. Był z nim Rafe Courtenay. Pilot zginął,
Rafe był poważnie ranny w głowę i na pół spara-
DUMA I OBIETNICA
59
liżowany. Patrick miał pogruchotaną nogę, ale udało
mu się dojść do schroniska i doprowadzić tam Rafe'a.
Uchwycił mocniej jej dłonie i powiedział:
-Jeśli Patrick mógł to zrobić sam, to nam z pewnoś
cią się to uda. - Uśmiechnął się do niej. - Nie boisz się?
Ledwo poruszając wargami, Antonia szepnęła:
- Nie, nie boję się. -I zaraz dodała: - Pójdę za tobą,
doktorku, ale zanim wyruszymy, musisz mi powie
dzieć, co ma wspólnego z dźwiganiem bagaży mój duży
palec u nogi.
- Zgoda - roześmiał się Ross i pogłaskał ją po
włosach. - Zaparzę herbatę. Może się zdarzyć, że nie
będziemy mogli napić się niczego gorącego przez jakiś
czas. Przy herbacie pogadamy o wszystkim.
Po pół godzinie czuła się nieco skołowana tym, co
mówił Ross, ale sprawy najważniejsze były już teraz
dla niej oczywiste. Ross wyjaśnił jej także, że każdy
krok rozpoczyna się od dużego palca u nogi. Podał jej
tyle fachowych szczegółów, że powiedziała:
- Poddaję się. Będę niosła mniejszy pakunek. I tak
nad wszystkim panujesz, więc nie warto się sprzeci
wiać.
Rzeczywiście. Patrząc na to, co robi, i słuchając go,
zrozumiała, że zna się na tym dobrze. Był przecież
człowiekiem lasu. Jeśli miało im się udać, to tylko
dlatego, że Ross umiał sobie radzić w trudnych
warunkach.
- Nie nad wszystkim, Antonio.
- Słucham?
- Powiedziałem, że nie nad wszystkim panuję.
Antonia patrzyła to na Rossa, to na bagaże. O czym
on mówi?
- Chodzi o ciebie, Antonio - powiedział. - Nie jesteś
jeszcze gotowa. Nie ubrana i nie uczesana. - Pochylił
się i ujął czarne, zmierzwione pasma jej włosów.
60 DUMA I OBIETNICA
- Zbocze porośnięte jest krzewami dzikiej róży. Kolce
będą szarpać na tobie ubranie i kaleczyć skórę. Po
czujesz się jak w pułapce. Najpierw sprawdzimy twoją
garderobę, a potem zawiążę ci włosy.
- Mogę zrobić to sama.
- Nie wątpię. - Zignorował jej oburzenie i zaczął
przeglądać bagaże.
- Gdybyś mi powiedział, czego szukasz, mogłabym
ci pomóc - powiedziała Antonia z gniewem.
- Czegoś ciepłego i nie krępującego ruchów. Cze
goś, co pozwoli ciału oddychać, żebyś nie utopiła się we
własnym pocie lub nie zamarzła. - Zobaczył, że
Antonia przygląda mu się uważnie. - Przecież się
pocisz, a w drodze będzie ci to groziło nie raz, uwierz
mi.
Zanim Antonia zdążyła coś odpowiedzieć, Ross
wyrzucił.resztę rzeczy z tobołka.
- Tego szukasz? - schwyciła parę starych dżinsów.
- Jednak cuda się zdarzają! - ucieszył się Ross.
- A może masz jeszcze ciepły, obszerny sweter i pod
koszulek?
- Chyba tak. -Jednym ruchem wyciągnęła ze stosu
wielobarwny wełniany sweter i czerwoną bluzkę, która
od wielokrotnego prania stała się różowa.
- Okropne! Jak dystyngowana kobieta może nosić
takie rzeczy? - zapytał z sarkazmem.
- Dystyngowane kobiety, jak je nazywasz, czasami
muszą ubierać się nieelegancko, inaczej oszalałyby.
- Czyżby? A kiedy to nosisz? - Zadał to pytanie niby
od niechcenia, dziwiąc się samemu sobie, że tak go to
interesuje. Pomyślał, że Antonia musi przepięknie
wyglądać: zarumieniona, z potarganymi włosami,
w starych dżinsach i spłowiałej bluzce.
- Mam konia. Jeżdżę na nim, kiedy chcę się
odprężyć.
DUMA I OBIETNICA
61
- W tym? - popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Lubię swobodny styl. - Wzięła ubranie z rąk
Rossa i dodała: - Moja klacz nazywa się Solita.
Zajmuję się nią sama. Kiedy wyjeżdżam, robi to ktoś
inny, ale kiedy jestem w domu, są to moje stałe
- i muszę powiedzieć, że ulubione - obowiązki.
Nauczyłam się tego jeszcze w dzieciństwie.
- Gdzie mieszkałaś?
- W małym miasteczku na południu.
-I tam nauczyłaś się jeździć konno?
-Tak. Moja mama nie znosiła psów, ale lubiła konie.
-Twój koń jest czarny?-raczej stwierdził, niż zapytał.
- Czarny jak noc. Skąd wiesz? - roześmiała się
Antonia.
- Może to tylko intuicja. - Nie zauważył jej
zdumionego spojrzenia. Wyobrażał sobie, jak cudow
nie musi wyglądać na koniu.
- Gdzieś tu musi być jeszcze sweter.
- Sweter? - Ross oderwał się od swoich myśli.
- Tak. Lubię jeździć o świcie. Gdziekolwiek kręci
my film, wożę ze sobą te rzeczy.
- Dobrze się złożyło. Przebierz się. Tylko nałóż je
w odpowiedniej kolejności. - Zaczął chować pozostałe
ubrania do torby. - Nie możesz mieć na sobie nic
ciasnego. Jeśli będzie zimno, nałożysz sweter. Jeśli
ciepło, zdejmiesz kilka warstw. Jeśli będzie padać, włóż
to. -Podał jej bawełnianą bluzę, modląc się jednocześ
nie w duchu, aby deszcz był najgorszym nieszczęściem,
jakie może ich spotkać. - Mamy jeszcze kłopot z twoi
mi butami. Większość jest zbyt delikatna na taki
marsz. Musisz iść w skórzanych półbutach. - W duchu
przeklinał swoje gapiostwo, ale tak był zaskoczony
telefonem Jacindy i propozycją zabrania ze sobą
Antonii, że nie dopilnował, aby włożono do samolotu
wyposażenie ratunkowe dla niej.
62 DUMA I OBIETNICA
- Przebierz się. - Zabrzmiało to jak rozkaz, wypo
wiedziany gniewnym tonem. Ross wiedział, że zmien
ność nastroju i irytacja były efektem wstrząsu mózgu,
do którego przyłączyły się jeszcze obawa o bezpieczeń
stwo dziewczyny i charakter McLachlanów. Był zły na
siebie, ale Antonia o tym nie wiedziała i patrzyła na
niego w milczeniu.
- To nie jest twoja wina. - Jego głos brzmiał teraz
łagodnie. Patrząc na wyraz twarzy Antonii zrozumiał,
że próba złagodzenia skutków jego gniewnego wybu
chu nie powiodła się zupełnie.
- Do diabła! - odwrócił się na pięcie i odszedł,
mówiąc: - Ubierz się w końcu!
Był niesprawiedliwy, ale jego wybuch nie był dla niej
zaskoczeniem. Przez tydzień zdążyła przyzwyczaić się
do jego zmiennych nastrojów. Wiedziała też, że trudno
mu ich uniknąć, choć jako lekarz dobrze zdawał sobie
sprawę z tego, że są rezultatem choroby.
Sama-też była wybuchowa, toteż rozumiała jego
stan i współczuła mu.
Przebierając się, zaczęła mówić do siebie: „Nie
denerwuj się na niego, Antonio. Najważniejsza jest
tolerancja. Całe życie byłaś tolerancyjna. Wyrozumia
łość. Musisz być również wyrozumiała. No i cierp
liwość. To wymaga już pewnego wysiłku, ale postaraj
się. Może uda ci się zapomnieć o dawnych przy
zwyczajeniach". Roześmiała się.
Mimo że nie było wiatru, panowało przenikliwe
zimno. Skłębione chmury wisiały nisko nad ziemią:
zbliżała się burza. Musieli iść.
- Jestem gotowa.
Popatrzył na nią. Dżinsy były obcisłe, ale nie ciasne.
Różnokolorowe bluzki wyglądały spod niegdyś czer
wonego podkoszulka. Włosy opadały luźno na plecy.
Ross przypomniał sobie, że trzeba je związać. Posadził
DUMA I OBIETNICA 63
Antonię wygodnie u swoich kolan. Jakby nie zbliżała
się burza, jakby mieli mnóstwo czasu, powoli splótł jej
włosy w ciężki warkocz i schował go pod bluzkę.
- Dziękuję - powiedziała cicho Antonia.
- Cała przyjemność po mojej stronie. -I nagle zdał
sobie sprawę, że naprawdę było mu przyjemnie. Tutaj,
gdzie rozpacz towarzyszyła każdemu krokowi, do
tknięcie jej włosów, zapach jej ciała były czymś, co
niosło ulgę. Wiedział, że muszą iść. Opóźnienie nie
ułatwi im drogi. Burza nie będzie czekać.
Ale chciał jeszcze przedłużyć tę niezwykłą chwilę.
- Boisz się? - wyszeptał.
- Strasznie.
- Ja też - przyznał się. - Tylko głupiec nie bałby się
w takiej sytuacji.
Kiedy Antonia schyliła się po torbę, uprzedził ją.
- Potrafię to zrobić.
-Wiem -powiedział i założył jej bagaż na ramiona.
Potem równie starannie umocował swój pakunek.
Rozłożenie bagażu i dobór odpowiednich butów miały
ogromne znaczenie. Prowadząc ją przez rumowisko,
zatrzymał się na skraju polany, gdzie z kilku kawałków
metalu ułożył strzałkę wskazującą kierunek ich wędró
wki.
- Jeśli Dare to zobaczy, z pewnością będzie wie
dział, gdzie nas szukać - powiedziała.
- Kiedy Dare to zobaczy - poprawił ją szybko.
- A może zdążymy zejść z góry i wrócić do domu,
zanim Dare przeszuka teren.
- Na pewno tak się nie stanie, jeśli tu dłużej
zostaniemy.
- Masz zupełną rację, Antonio. A teraz posłuchaj.
Idź tuż za mną. Po moich śladach. Poszycie lasu jest
bardzo gęste i przejście będzie trudne. Jeśli nam się
poszczęści, to natrafimy na ślady zwierząt. Jeśli po-
54 DUMA I OBIETNICA
czujesz się źle, musisz mi zaraz o tym powiedzieć. Jeśli
będziesz zmęczona, odpoczniemy. To nie jest bieg na
wytrzymałość. Musimy współdziałać. Będziemy razem
pokonywać nasze słabości, ale musimy być wobec
siebie szczerzy.
- Jeszcze jedno. - Wyjął z kieszeni dwie wełniane
czapki. Jedną dał Antonii, drugą zostawił sobie.
Zakrywały im czoła i uszy. Ross zrobił zabawną minę
i Antonia roześmiała się głośno. Potem nasunęła swoją
czapkę głębiej na czoło, tak że tylko widać było jej
szare oczy nad zaczerwienionym z zimna nosem.
-I kto jest tu najpiękniejszy?
- Ty. Zawsze i wszędzie.
- Tydzień temu tak nie myślałeś.
- Naprawdę? - Ross przesunął palcem po jej
wargach, wolno i delikatnie, patrząc, jak uśmiech
Antonii staje się niepewny.
- Cóż mógł wiejski głupek wiedzieć o gwiazdach
filmowych tydzień temu?
- Tyle, ile ja wiedziałam o tobie - odrzekła, czując
ciepło jego palców.
- Wyrównaliśmy rachunki, prawda?
Antonia skinęła głową, nie dowierzała bowiem
swojemu głosowi, kiedy Ross tak na nią patrzył.
- Uda nam się, Antonio - powiedział z przekona
niem. - Dokonamy tego razem.
-Tak.
Ross popatrzył na nią i skinął głową. Odwrócił się
i zaczął schodzić ze zbocza. Antonia ruszyła w ślad za
nim.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Antonia przystanęła i otarła pot z czoła. Ross
uprzedzał, że będzie się pocić, i rzeczywiście, mimo
zimna, była cała mokra.
Był to rezultat ogromnego wysiłku, przedzierania
się przez gęstwinę krzaków, które otaczały ją z wszyst
kich stron. Mimo że Ross torował jej drogę, każdy
krok był trudny. Kiedy szła, nie odczuwała zimna.
Dopóki nie zatrzymała się. To był błąd. Z ust wydoby
wały się obłoczki pary. Oczy piekły. Chyba zamarzam,
pomyślała. Rozśmieszyło ją to. Całe szczęście, że
jeszcze potrafiła się śmiać.
Wszystko ją bolało. Czuła nawet te mięśnie, których
istnienia nawet się nie domyślała. Ross mówił, że
chodzenie wymaga pracy około stu mięśni... Nagle
zorientowała się, że nie pamięta, kiedy to powiedział.
Zatrzymali się... ale po co? Może był to jeden z po
stojów dla odpoczynku, które zarządzał Ross. Czy
miały jakiś sens? Nie była głodna. Jadła, bo Ross ją
zmuszał do tego. A potem szli. Ciągle w dół, prze
dzierając się przez ostre krzewy. Po tylu godzinach
marszu nie mogła już nawet myśleć. Postanowiła, że
kiedy zatrzymają się na kolejny odpoczynek, powie
Rossowi, żeby jeszcze raz policzył mięśnie. Chodzenie
na pewno wymagało używania więcej niż stu. Przeko
nała się o tym. Bolała ją szyja, ramiona, plecy, żebra.
Miała obolałe uda i łydki. Na szczęście jej stopy były
tak zmarznięte, że już ich nie czuła.
66 DUMA I OBIETNICA
Kiedy rozpoczynali wędrówkę, Ross rozmawiał
z nią cały czas, ucząc ją wszystkiego, co, według niego,
powinna wiedzieć. Ale w miarę jak czas upływał, a ból
wzrastał, rozpaczliwie skoncentrowała się jedynie na
stawianiu stóp, jedna za drugą, i wreszcie Ross zamilkł.
Schodzili coraz niżej. Nie było po drodze żadnej
polany, żadnego płaskiego kawałka gruntu. Czuła, że
nie zrobi już ani jednego kroku - ani ze względu na
Rossa, ani na siebie.
- Antonio?
Mogła przysiąc, że zatrzymała się tylko na moment,
ale zorientowała się, że Ross jest już daleko w przodzie.
Wiedziała, że musi być bardzo zmartwiony jej stanem.
Słowa skargi zamarły jej na ustach. Przecież on też był
zmęczony i zziębnięty. Nawet jeśli był bardziej wy
trzymały, to ból głowy z pewnością bardzo mu doku
czał.
- Muszę trochę odpocząć - zawołała.
-Tam w dole zauważyłem miejsce, gdzie będziemy
mogli się zatrzymać. Możemy tam zostać na noc, jeśli
nie chcesz iść dalej. - Kiedy nie odpowiedziała, zaczął
zdejmować bagaż. - Albo zatrzymamy się tutaj.
- Nie - poprawiła tobołek. - Chodźmy. Dam sobie
radę.
- Kilka metrów w tę czy w drugą stronę nie ma
znaczenia.
- M a znaczenie-zaprzeczyła Antonia. -Ważny jest
każdy krok w dół.
- Antonio! - Zaczaj iść w jej kierunku.
- Nie! - Zatrzymała go ruchem ręki. Liczył się każdy
centymetr przebytej drogi.
- Antonio, jesteś wyczerpana.
- Dam sobie radę. - Zrobiła jeden krok, potem
następny. Zmęczone kolana ledwo wytrzymywały ten
wysiłek, ale starała się tego nie okazywać.
DUMA I OBIETNICA 67
-Dam sobie radę -powtarzała, idąc. Zacisnęła zęby
i naprężyła mięśnie. - Dam sobie radę!
Rossowi było jej bardzo żal. Chciał podejść do niej,
powiedzieć, że nie musi się tak wysilać. Ale wiedział, że
nie może jej zatrzymać. Musiała iść i nie pragnęła wcale
jego współczucia.
Trzeba ją podtrzymywać na duchu, ale tak, żeby
tego nie zauważyła.
Miejsce postoju nie było daleko. Wyznaczył jej cel,
do którego była w stanie dotrzeć, a kiedy to zrobi,
radość z wykonanego zadania przytłumi zmęczenie.
Przyglądał się uważnie, jak szła. Dobrze określił jej
możliwości.
- Dalej już nie pójdziemy - obiecał.
- Dobrze.
Nie patrzyła na niego. Cała energię skoncentrowała
na posuwaniu się w dół.
- Za pięć minut odpoczniesz.
- Odpocznę? - ledwo poruszała wargami. - Komu
to potrzebne?
- Komu? - Był z niej bardzo dumny, ale nie chciał
tego okazywać. - Mnie, skarbie, mnie.
Odwrócił się i zaczął schodzić w dół. Zauważył
jeszcze, że Antonia uśmiechnęła się słabo.
- Muszę to zrobić - mruczała. - Muszę. Nie mogę
go zatrzymywać. - Nie zdawała sobie sprawy, że przez
nią idą wolniej. Ross był przyzwyczajony do przeby
wania w lesie i bez niej, nawet po doznanej kontuzji,
mógłby posuwać się szybciej. Las był dla niego środo
wiskiem naturalnym. Antonia była aktorką i jej świat
był wymyślony, nieprawdziwy. Dlatego postępowała
tak, jak umiała - udawała.
- Mech rośnie najgęściej po zacienionej stronie
drzewa - powtarzała cicho i spokojnie. Nie była
w lesie. Nie było jej zimno i nic ją nie bolało.
68 DUMA I OBIETNICA
Powtarzała usłyszane od Rossa informacje jak słowa
nowego scenariusza, fragmenty „Rozprawy o węd
rowaniu po lesie" Rossa McLachlana.
Niezbyt porywający tytuł, ale z braku czegoś cieka
wszego musiała się nim zadowolić.
- Zacieniona strona drzewa, na której rośnie mech,
to północ. Zapamiętaj tę praktyczną radę, moja droga
- pogroziła sobie palcem - ale pamiętaj też, że niektóre
mchy lubią słońce. - Zaśmiała się krótko. - No i co,
wędrowcze?
Nie tracąc rytmu, przeszła do następnej wskazówki,
mającej ułatwić przetrwanie w lesie.
- Czubki sosen i świerków kierują się w stronę
wschodzącego słońca, czyli na wschód. Chyba że wiatr
nagina je w inną stronę. Drzewa przewracają się
zgodnie z kierunkiem wiatru, chyba że włączy się w to
człowiek. Ha! Ha! W ten sposób nigdy się nie zgubię.
Poślizgnęła się na kamieniu. Na szczęście plecak
złagodził upadek. Mimo to aż przygryzła do krwi
wargę. Jak tylko odzyskała oddech, dźwignęła się
na nogi. Była pewna, że Ross niczego nie zauważył.
Zasłaniały ją krzaki. I bardzo dobrze, miał za dużo
innych problemów, żeby martwić się jej niezdarnoś-
cią.
Szła dalej. Krok za krokiem, teraz już ostrożniej.
Znowu zaczęła mówić do siebie.
- Na czym to ja skończyłam? Las, oczywiście, o tym
nie można zapomnieć. - Wróciła do powtarzania
scenariusza.
- Słoje drzew... Co z tymi słojami? - z początku nie
mogła sobie przypomnieć. Pod nogami zauważyła
kolejny śliski kamień, ominęła go ostrożnie i kon
tynuowała swój monolog. - Jak to było?
Aha! Słoje drzewa są szersze od słonecznej strony.
Ta strona -mówiła dalej - to wschód. I tak dalej, i tak
DUMA I OBIETNICA 69
dalej, koledzy drwale. A co robicie, kiedy odkładacie
siekiery?
Zderzyła się z Rossem. Gdyby nie przytrzymał jej,
upadłaby.
Śmiał się.
- Jacinda opowiadała mi, że masz zwyczaj mówić
do siebie, ale nie wierzyłem jej. - Nie mógł również
uwierzyć, że recytowała, słowo po słowie, wszystko to,
co jej mówił podczas wędrówki, chociaż nadała tym
słowom specyficzne zabarwienie.
- T o stare przyzwyczajenie. Myślałam, że już z tego
wyrosłam. - Czuła się wspaniale w jego ramionach.
Mimo ogromnego zmęczenia nie chciała ani usiąść, ani
się położyć. Bezwiednie oparła głowę na jego piersi
i zamknęła oczy. Po raz pierwszy, odkąd wyruszyli
z obozu, czuła się bezpiecznie. Chciała tak stać bez
końca.
- Chyba nie masz zamiaru zasnąć?
- Właśnie to rozważałam.
- A może przedtem napijesz się gorącej czekolady?
Zauważyła płonące ognisko i czajnik z wodą. Czy
zdążył to tak szybko przygotować, czy ona szła tak
wolno? Nieważne. Była z nim. W jego ramionach było
jej prawie ciepło.
- Antonio, słyszałaś?
- Chyba śnię. Czy mówiłeś coś o gorącej czekola
dzie?
- Nie śnisz. To moja specjalność. Znalazłem dzi
siaj puszkę z tym specjałem pod resztkami twego
fotela.
Antonia była pewna, że nie potrafi przejść już ani
kroku, nawet do kopczyka z kamieni, gdzie płonął
ogień. Ross jakby czytał w jej myślach. Zanim zdążyła
coś powiedzieć, wziął ją na ręce. Był wyczerpany
i obolały, ale zaniósł ją do ognia, jakby nic nie ważyła.
70 DUMA I OBIETNICA
- Powinnam ci pomóc - szepnęła, kiedy położył ją
na posłaniu z liści.
Przykucnął przy niej i pogładził po włosach.
- Musisz odpoczywać.
-Ale...
- Cicho! - Zakrył jej usta dłonią. - Za dużo mówisz.
- Roześmiał się, bo dostrzegł w jej oczach błysk
gniewu. - Wiedziałem, że tak na to zareagujesz.
- Z uśmiechem patrzył na zmieniający się wyraz jej
oczu. - Jeśli cofnę rękę, obiecujesz, że nie będziesz się
ze mną kłócić?
Antonia skinęła głową i Ross stwierdził, że wyraz jej
oczu znowu się zmienił. Śledził w nich gniew, za
skoczenie i rozbawienie - widoczne w różnych od
cieniach szarości. Boże! Pragnąłby pogrążyć się w ich
toni. Zacisnął zęby, ale twarz miał spokojną. Cofnął
dłoń z jej ust.
- Gorąca czekolada... - przerwał.Ujął ją pod brodę
i odwrócił twarzą w stronę ogniska. - Co to jest?
- Nic takiego. - Antonia próbowała odwrócić
twarz. Ale Ross trzymał ją mocno i wpatrywał się
w skaleczenie, które przecinało dolną wargę.
- Co się stało? I nie mów, że to nic takiego.
- Dobrze - powiedziała z niecierpliwością. - Prze
wróciłam się. Niezgrabna kretynka. Upadłam na zie
mię.
- Gdzie? Kiedy? Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?
- Ross był zdenerwowany. - Do diabła, Antonio, boli
cię?
- Ciągle tak mówisz i zaczynam myśleć, że nazywam
się „Do diabła Antonia Russell". Wyobraź to sobie na
afiszach. Tuż pod „Rozprawą o wędrowaniu po lesie"
Rossa McLachlana.
- Powiedz mi prawdę! - Położył jej dłonie na
ramionach. - Boli cię?
DUMA I OBIETNICA 71
Antonia przypomniała sobie, jak pouczał ją, że
nawet drobne skaleczenie może w ich sytuacji być
groźne. Dlatego był tak przejęty.
- Nic mi nie jest. - Położyła dłoń na jego ręce.
-Poślizgnęłam się. Plecak pociągnął mnie do tyłu, więc
upadek nie był groźny. Najbardziej ucierpiała moja
duma. To wszystko. Bardziej bolało, kiedy miałam
popękane wargi.
Popatrzył na nią z niedowierzaniem, ale potem
skinął głową.
- W porządku. - Zajął się przyrządzaniem czekola-
dy.
Antonia przymknęła oczy. Pomyślała, że nigdy nie
czuła wspanialszych zapachów. Podał jej kubek z gorą
cym napojem.
- Może byś zjadła trochę gulaszu? - Mówił o pusz
kach stanowiących żelazne zapasy w samolocie, które
Antonia uratowała po katastrofie.
- Gulasz? - Widocznie znalazł gdzieś w pobliżu
wodę.
- Za tym wzniesieniem płynie strumyk. Jutro za
czniemy iść wzdłuż niego. Jeśli nam się powiedzie, to
może znajdziemy lepsze miejsce na obóz. - Antonia
wiedziała, że powinna okazać więcej entuzjazmu, ale
była zbyt zmęczona. Nawet nie chciało jej się jeść.
- To mi wystarczy. - Podniosła kubek i napiła się
czekolady. Potem rozejrzała się wokół. Mimo braku
doświadczenia zdawała sobie sprawę, że Ross wybrał
najlepsze miejsce z możliwych. Czuła ciepło ogniska.
- Ostrożnie, kotku - powiedział Ross, wyjmując jej
z rąk kubek. - Wylejesz. Śpij dalej.
- Przepraszam. Nie wiedziałam, że usnęłam.
- Nie przepraszaj. Trudno się dziwić, że chce ci się
spać. Wysokość, na jakiej jesteśmy, też ma na to duży
wpływ.
72 DUMA I OBIETNICA
Było jej ciepło. Przed godziną nawet o tym nie
marzyła. Zdjęła sweter. Westchnęła z ulgą i znowu
oparła się o skałę.
- Co? - usiadła gwałtownie i spojrzała na Rossa.
- Co robisz?
- Zdejmuję ci buty.
- Po co?
- Uspokój się. Siedź i odpoczywaj.
Zdjął jej buty i skarpety. Zaczął masować stopy,
z początku delikatnie, później coraz mocniej. Cóż za
ulga dla zmęczonych mięśni. Palce bolały ją nie tylko
z zimna, ale też od nieustannego opierania się o czubki
butów.
- Odpręż się - powtarzał Ross, aż w końcu poczuła,
że w obolałych stopach krew zaczyna szybciej krążyć
i ból znika.
Wtedy Ross zaczął masować jej łydki.
- Uspokój się - powiedział, gdy poczuł, że Antonia
znowu jest spięta. Dotyk jego rąk był równie łagodny
jak głos. - To nie będzie bolało.
Zmęczone mięśnie broniły się przed dotykiem, ale
tylko przez chwilę. Delikatnie, fachowo Ross masował
każde ścięgno. Antonia czuła jedynie przyjemny dotyk
jego palców. Słyszała cichy szept i powoli pozbywała
się strachu. Ogarniał ją spokój.
Poprzez opuszczone rzęsy, niemal uśpiona, obser
wowała Rossa. W zapadających ciemnościach trudno
było dostrzec jego zmęczoną twarz. Ale pamiętała
przecież błękitne oczy, wrażliwe wargi, które tak często
krzywiły się w drwiącym grymasie, lecz ostatnio rów
nie często uśmiechały się do niej. Ten nowy Ross był
inny - bardziej łagodny, delikatniejszy.
Płomienie oświetlały jego ręce i wydawało się, że
emanuje z nich siła. Czuła się jak zahipnotyzowana.
Ogarniał ją sen.
DUMA I OBIETNICA
73
Próbowała z nim walczyć, odsunąć go. Powieki jej
drżały, ale nie była w stanie ich unieść.
Chciała się podnieść, a wtedy poczuła dłoń na
ramieniu i niski głos powiedział:
- Śpij-
Spać? Zagubiona w tym okropnym lesie? Kiedy
groziła im burza śnieżna? Ale czyż nie była bezpieczna,
jeśli Ross, jakiego do tej pory nie znała, był z nią?
- Nic nam nie grozi. Wierz mi - usłyszała ciche
słowa. - Śpij, moja dzielna, śpij.
- Och! - Ból przeszył jej ciało.
- Co, do diabła, się stało?
Stłumione przekleństwo obudziło ją na dobre. Ross
niósł ją na posłanie. Antonia zaniepokoiła się. Nie
chodziło jej o to, że znowu będzie spać w jego
objęciach, ani o ból - bała się o Rossa. Wracał do sił
bardzo szybko. Ale nie powinien tracić ich na dźwiga
nie jej. Znowu starała się wciągnąć powietrze, chcąc
sprawdzić, czy ból powróci, ale nie mogła złapać tchu.
Chwyciła dłońmi koszulę Rossa, ukryła twarz w jego
ramieniu. Cała spięta zagryzła usta, by nie jęknąć,
i czekała, aż ból przeminie. Powoli uspokajała się,
oddech wracał do normy.
Ross ostrożnie położył ją na futrze i powiedział:
- Zdejmij bluzkę. Muszę sprawdzić, jakie skutki
miał ten drobny upadek. - Pomógł jej się rozebrać
i tylko cicho zaklął na widok jej ciała. Zobaczył pas
otartej skóry, ale nie powinno to powodować takiego
bólu. Zaczął podejrzewać, że może ma złamane żebra.
- Nie są złamane.
- Skąd wiesz?
- Miałam już kiedyś złamane żebro -mówiła. - Nie
jestem przecież tak głupia, żeby nie wiedzieć, że to
może być niebezpieczne.
- Miło to słyszeć.
74 DUMA I OBIETNICA
Zaczaj ją badać.
- Ross, naprawdę, nic mi nie jest.
- Do diabła, Antonio, bądź cicho. Jestem wieś
niakiem - przypomniał jej, że go tak często nazywała
- a nie mnichem z klasztoru. - Potem, jakby zapomina
jąc o poprzednich słowach, zapytał surowo: - Dlacze
go, do diabła, nie nosisz stanika?
- Dlaczego nie noszę stanika? - powtórzyła przez
zaciśnięte zęby. - Nie noszę stanika, bo go nie mam.
A teraz bądź uprzejmy...
- Czy tu cię boli?
- Tak - Antonia syknęła, kiedy ją badał.
- Czy ból jest ostry, tępy czy pulsujący?
Nie patrzył na nią, wpatrywał się gdzieś w dal,
oczami wyobraźni widział kruche kości pod skórą
delikatną jak aksamit. Wydawało mu się, że wszystko
jest w porządku, ale chciał się upewnić.
- Opisz mi ten ból.
- Tępy - powiedziała martwym głosem - i pojawia
się wówczas, kiedy gwałtownie się poruszam. Uwierz,
nic mi nie jest. To tylko siniak po tym głupim upadku
albo bolą mnie mięśnie nie przyzwyczajone do takiego
wysiłku. Każdy niespodziewany ruch wywołuje wów
czas ból. Jutro z pewnością wszystko minie.
W końcu Ross zgodził się z nią. Antonia zadrżała
i Ross zobaczył, że ogień przygasł. Odwrócił się
i dorzucił drewna do ognia.
Gdy ogień rozpalił się na nowo i ciepło rozeszło się
wokół, popatrzył na Antonię. Włożyła już bluzkę
i zapinała ostatnie guziki.
- Poczekaj - obnażył teraz jej ramiona.
Antonia nie chciała marnować sił na sprzeciw czy
kłótnię. I tak by to nie pomogło. Ross zawsze robił to,
co chciał. A teraz zamierzał ją dalej badać.
Z głębi swojej torby wyjął tubkę maści.
DUMA I OBIETNICA
75
- Nie jest to najlepsza rzecz, ale musi nam wystar
czyć. - Zaczął wcierać krem w jej ramiona.
Najpierw zajął się otarciem. Delikatnie rozprowa
dzał maść po skórze.
- Spokojnie - powiedział, kiedy jego dłonie wsunęły
się pod bluzkę. Jednym posunięciem palców posmaro
wał jej piersi w miejscu, gdzie dotykały ich szelki
bagażu. Dotknięcie było delikatne i niewinne -jakby
badał któregoś ze swoich małych pacjentów.
- Lepiej?
Czuła się zdecydowanie lepiej. Piekący ból, z które
go obecności zdała sobie sprawę dopiero teraz, kiedy
ucichł, minął pod działaniem maści.
- O wiele lepiej. - Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Ross - ujęła jego dłoń. - Dziękuję.
- Za co, Antonio? - zapytał cichym głosem.
- Za to, że jesteś taki dobry i cierpliwy.
- Nie jestem taki.
-Jesteś, wiesz o tym - powiedziała i zapadła w sen.
Ross jeszcze długo kręcił się po obozie. Doglądał
ognia, w myślach wytyczał dalszą trasę. W końcu,
zmęczony, ułożył się przy Antonii.
- Ross? - zamruczała przez sen.
- Jestem z tobą. - Wiele razy powtarzał te słowa.
To nic nie znaczy, że cicho woła jego imię, to nic nie
znaczy, że przytula się do niego we śnie.
- To nie ma znaczenia - wyszeptał i przytulił ją do
siebie. - Boże, to przecież nic nie znaczy - powiedział,
przysunął twarz do jej policzka i wtulił usta w ciemny
pukiel włosów. - To nie ma żadnego znaczenia.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Ross odwrócił się i nasłuchiwał cichego, jedno
stajnego głosu Antonii. Uśmiechnął się i przywiązał
do gałęzi limby pasek kolorowego materiału - jeden
z wielu, jakimi zaznaczał drogę dla Dare'a. W zim
nym powietrzu jego uśmiech i twarz wyglądały jak
maska.
Ubrania mieli suche, no i na szczęście nie było
wiatru, który pozbawiał organizm resztek ciepła i po
wodował zamarzanie wilgotnej odzieży. To właśnie
wiatr i spadek temperatury były najgorszymi wrogami
wędrowców. Chociaż był zadowolony, że nie ma
wiatru, to jednak stan wyczerpania, jaki osiągnęli, był
bardzo niebezpieczny.
Antonii zaczynało brakować sił.
Pozostanie na miejscu było bardzo ryzykowne.
Należało podjąć decyzję. Zaryzykować. Nie można
było tego dłużej unikać. Instynkt zmuszał go do dalszej
wędrówki. Szli dalej, a Antonia przez cały czas mówiła
do siebie.
Recytowała wiersze, teksty piosenek, fragmenty
ostatniej roli z nowego filmu. Wszystko to pozwalało
jej nie pamiętać o trudach wędrówki. Nieświadomie
robiła to, co zawsze pomagało wielu doświadczonym
wędrowcom. Słowa dawały możliwość przetrwania
najtrudniejszych chwil.
Ross nie mógł sobie pozwolić na taki luksus. Musiał
być czujny. Czuł się odpowiedzialny za Antonię.
DUMA I OBIETNICA 77
Czasami wolałby, aby skarżyła się, marudziła. Przy
najmniej wiedziałby, kiedy zbliża się krytyczny mo
ment.
Ale Antonia nie narzekała. Nigdy tego nie robiła.
Pochylała głowę, zaciskała zęby i szła dalej. Musiał
uważać, aby nadmiernie nie wyczerpywała swych sił.
Od czasu katastrofy bardzo się zmieniła. Schudła,
mięśnie stały się twarde, a rysy twarzy się zaostrzyły.
Zdawała sobie sprawę, że Ross jest dużo bardziej
doświadczony, a więc podporządkowała mu się bez
słowa.
W innych okolicznościach taka wędrówka mogłaby
okazać się naprawdę przyjemna. Ross stwierdził, że
Antonia potrafi mądrze dyskutować, prowadzić inte
resujące rozmowy i umie słuchać. Była doskonałym
towarzyszem wędrówki.
Ich położenie było coraz bardziej rozpaczliwe.
Zaledwie w dzień po opuszczeniu miejsca katastrofy
weszli w obszar zimnej mgły. Teraz, sądząc po braku
wiatru, zbliżała się burza.
I śnieg.
Ross nie mówił o tym Antonii. Nie chciał jej
niepokoić, ale cały czas prosił, by szła szybciej. Bez
słowa wykonywała to, o co ją poprosił. Może uda im
się uniknąć najgorszego?
A jeśli nie? Trzeba będzie znaleźć miejsce na obóz,
rozpalić ogień. Mają zapasy czekolady, kawy, herbaty
i puszek z żywnością na kilka dni.
A jeśli będą musieli zatrzymać się na dłużej? Ross
nie dopuszczał do siebie tej myśli. Nie będzie się nad
tym zastanawiał przynajmniej przez godzinę.
Pewien, że Antonia idzie za nim, bo słyszał cały czas
jej głos, znowu zaczął schodzić w dół stromą ścieżką.
- Przecież to wiosna! Prawie kwiecień. Nie powinno
78 DUMA I OBIETNICA
być śniegu na południu o tej porze roku! Nawet
w górach! - wściekał się Dare. Słowom towarzyszyło
uderzenie pięścią w stół. Sztućce podskoczyły i z brzę
kiem wpadły do talerza z nietkniętym jedzeniem.
Jacinda położyła dłoń na jego ręce. Była szczęśliwa,
że ma go w domu chociaż na jeden wieczór. Nie
odzywała się, nie próbowała łagodzić jego rozpaczy
banalnymi słowami.
Dare uniósł jej dłoń do ust i pocałował w koniuszki
palców. Czuł głęboki szacunek dla tej kobiety, która
umiała wyrazić gestem to, na co innym potrzeba było
wielu słów.
- On żyje, Jacindo. Wiem to na pewno.
Jacinda skinęła głową. Dare puścił jej rękę i odszedł
od stołu. Stanął przy oknie i zaczął patrzeć w stronę
gór.
- On tam jest -mówił do siebie. - Czeka tam na mnie.
Zaczął rytmicznie uderzać palcami w szybę.
- Czeka tam na nas. A my nie możemy go odnaleźć,
Jacindo.
- Znajdziecie go.
Zawsze, kiedy jej potrzebował, była blisko. I zawsze
był dla niej najważniejszy. Jacinda przytuliła się do
niego, oparła głowę na jego piersi i słuchała.
- Ross jest z nas wszystkich najlepszy. Jest podporą
rodziny. Dzięki niemu staliśmy się tacy, jacy jesteśmy.
Jacinda starała się go pocieszyć. Delikatnie głaskała
go po plecach.
-Kiedy go ujrzałem po raz pierwszy, miał jedenaście
lat. Chudy ulicznik z dwójką niemowląt w odrapanym
wózku. Okazało się, że on i bliźniacy są moimi braćmi.
A ja o tym wcześniej nie wiedziałem. Nasz ojciec ich nie
chciał. Ross patrzył na mnie, jakby chciał powiedzieć,
że jeśli i ja ich nie przygarnę, to on mnie zrozumie. Sam
sobie poradzi. Do tej pory jakoś mu się udawało.
DUMA I OBIETNICA 79
Głos Dare'a załamał się. Przytulił mocniej Jacindę,
jakby mogło to odpędzić złe wspomnienia. Oddychał
szybko.
- Ja miałem babcię, farmę, możliwość kształcenia
się. Jego wychowywała ulica. Po śmierci matki nie miał
domu, nie chodził do szkoły. Nie było to życie
odpowiednie dla dziecka. Przymierał głodem i włóczył
się z ojcem z miasta do miasta. - Dare, mówiąc o ojcu,
nie czuł już nienawiści. Wygasła wraz ze śmiercią
Johna McLachlana.
- Ross nie mówił mi o kobietach ojca, ale w końcu
jesteśmy żywym dowodem na to, że zaraz po wódce były
jego największą słabością. Mam nadzieję, że były dla
Rossa dobre. Przynajmniej niektóre z nich. Matka
Robbie'ego i Jamie'ego mieszkała z nimi jakiś czas,
a potem odeszła pewnego dnia, zostawiając ich na
pastwę losu. Ross, bez pomocy ojca, utrzymywał ich
przy życiu. Przecież sam był wiecznie niedożywionym
dzieckiem, ale karmił braci. Czy możesz sobie wyobrazić
to piekło? W porównaniu z tym, moje życie było rajem.
Ross nie zazdrościł mi. Chciał tylko mieć rodzinę.
-I chciał być kochany, Dare.
- Ja go pokochałem. Jedyną mądrą rzeczą, jaką
zrobił John McLachlan, było przywiezienie dzieci na
farmę, do babci. Tylko że babcia już nie żyła, byłem
sam. Ojciec twierdził, że farma jest jego, nie moja. Ale
nie mogłem mu jej oddać. Nie mogłem odtrącić Rossa.
Musiałem być taki, za jakiego mnie uważał. Musiałem
stać się podobny do niego.
- Ross jest niezwykłym człowiekiem - powiedziała
Jacinda. Słyszała już tę opowieść, ale czuła, że Dare
musi ją jeszcze raz powtórzyć. - Wszyscy bracia
McLachlanowie są nadzwyczajni.
Dare nie zwrócił uwagi na jej komplement, myślami
wracał do przeszłości.
80 DUMA I OBIETNICA
- Po przyjeździe na farmę Ross myślał, że jest
w niebie. Zawsze chciał mieszkać tylko tutaj. Znalazł
rodzinę i swoje korzenie. I mógł się uczyć. Jego umysł
tak łaknął wiedzy. Od początku wiedział, kim będzie,
jak dorośnie: pediatrą w Madison.
Dare pocałował Jacindę w policzek. Uniósł jej twarz
ku swojej i wyszeptał:
-Muszę go odnaleźć. Nieważne, jak długo to będzie
trwało.
- Masz rację. - Rozumiała to. Dare był zmęczony
poszukiwaniami i bezsennością, ale nie chciała go
zatrzymywać. Jutro, niezależnie od pogody, będzie
szukał dalej.
Trzaśnięcie drzwiami i odgłos kroków oznajmiły
powrót bliźniaków, którzy również brali udział w po
szukiwaniach.
Dare jeszcze raz pocałował żonę i spojrzał z nadzieją
na braci. Ale wyraz ich twarzy nie był radosny.
- Żadnych śladów - powiedział Robert Bruce,
którego przyjaciele nazywali: Mac.
- Dawid zabrał Patricka i Rafe'a na noc do domu
Rossa - dodał Jamie.
- Raven i Jordana przyjechały na kilka godzin, by
dotrzymać mi towarzystwa i pobawić się z dziećmi.
Wrócą tu jutro i zatrzymają się u nas. - Jacinda
podeszła do kuchenki i nalała bliźniakom kawy.
- Dzięki - Jamie próbował się uśmiechnąć. Miał
zaczerwienione od niewyspania oczy, tak samo jak
w dniu, kiedy po raz pierwszy się spotkali. Miał wtedy
osiemnaście lat i prowadził ostrą walkę z Dare'em
o swoją przyszłość. Początkowo chciał pracować w ta
rtaku, ale w końcu, na szczęście, wybrał karierę
pianisty.
- Rob, to znaczy Mac - podała kubek drugiemu
bliźniakowi. - Przepraszam, ciągle się mylę.
DUMA I OBIETNICA
81
- Robert Bruce, Robbie czy Mac. Teraz imię nie
jest ważne. - Wziął kubek i pocałował bratową w poli
czek. - Jakże chciałbym usłyszeć teraz głos Rossa,
wołającego mnie. I nieważne, jakiego imienia by
używał.
- Jeszcze cię zawoła - wtrącił Dare. -1 powie nam
parę ciepłych słów za to, że tak długo go szukaliśmy.
Nie za bardzo w to wierzyli, ale Jacinda wyczuła
w tych słowach pewną nadzieję. Bracia usiedli przy
stole, odsunąwszy na bok nietknięte jedzenie. Stanęła
przy nich i przysłuchiwała się, jak planowali dalsze
poszukiwania.
- Patrick załatwia dalsze samoloty, służba leśna
również kontynuuje poszukiwania. Pomaga nam także
patrol lotnictwa, więc w końcu musimy ich znaleźć.
Dowódcą patrolu jest Simon McKinzie, więc chłopcy
bardzo się starają. - Jamie pił kawę i krzywił się, bo
parzyła mu usta. - Któż lepiej niż agent rządowy
poprowadziłby poszukiwania? A on jest agentem
i przyjacielem.
- Nawet sto samolotów nic nie odkryje, jeśli nie
będą lecieć wystarczająco nisko. - Dare był roz
goryczony. - Śnieg - mruczał. - Dlaczego śnieg pada
wiosną?
- Kiedy się przejaśni, Rafe chce zmienić kierunek
poszukiwań - powiedział Mac. - Nie bez powodu
został zastępcą Patricka. Jest mądry. Uważa, że bocz
ne wiatry pojawiające się przed burzą mogły ich zmusić
do zmiany trasy.
- Wiatr jest niebezpieczny - odezwał się Dare.
Wiedział, że może stanowić śmiertelne zagrożenie.
- A co proponuje Rafe?
- Chce przestudiować mapę pogody z tego dnia
i porównać ją z trasą lotu Rossa. Potem będzie
próbował wyobrazić sobie, co się mogło stać. Prosił,
82 DUMA I OBIETNICA
żebym mu pomógł. Uważa, że mój ścisły umysł może
się przydać. Chce rozważyć różne możliwości. Propo
nuje, aby jeden samolot odłączył się od grupy. Oczywi
ście, samolot Patricka.
- T o może być niebezpieczne, ale jeśli Rafe i Patrick
zgodzą się zaryzykować, możemy spróbować - wes
tchnął Dare.
- Lecę z nimi - odezwał się Robert.
- Ja też. -Jamie nie mógł pozwolić, by brat narażał
się sam na niebezpieczeństwo.
- Polecimy wszyscy - podjął decyzję Dare. Żaden
z nich nie mógł czekać bezczynnie. Musieli to zrobić
dla Rossa, a jednocześnie nie chcieli narażać przyja
ciół.
- Dopiero wtedy, kiedy będzie dobra pogoda.
- Jacinda bała się, że niepotrzebna brawura może
spowodować kolejną tragedię.
-Tak, kochanie - przyrzekł Dare, choć oczekiwanie
było torturą. Wziął ją za rękę i zmusił, by usiadła mu
na kolanach. Pocałował ją. - Nie gniewaj się. Nie
zapomniałem, że twoja najlepsza przyjaciółka jest
razem z Rossem.
Pogłaskała go po twarzy.
- Ross będzie się nią opiekował i dbał o jej
bezpieczeństwo.
- Oczywiście. Ross zna ten teren. Potrafi przewi
dzieć pogodę. Znajdzie schronienie albo je zbuduje.
- Robert uśmiechnął się uspokajająco do Jacindy.
- Wiem. Dzięki za słowa otuchy. - Dotknęła jego
dłoni i jeszcze raz powiedziała: - Dziękuję, Mac.
- Twoje zdrowie, Mac - powiedzieli jednocześnie
Dare i Jacinda, wznosząc toast kawą.
- Za Rossa i Antonię - powiedział Mac. -I za ich
szczęśliwy powrót.
- Za Rossa i Antonię - powtórzyli wszyscy.
DUMA I OBIETNICA 83
Teraz trzeba było odpocząć. Jedzenie mogło po
czekać. Noc była na odpoczynek. Dzień na nadzieję.
Ross zatrzymał się. Ścieżka, którą szedł, zbliżyła się
do strumienia. Stracił już nadzieję, że go odnajdzie.
Zapadał zmrok i wędrówka stawała się coraz bardziej
niebezpieczna, ale coś kazało mu iść dalej. Teren nad
wodą był płaski i strumień rozlewał się w małe,
częściowo zamarznięte jeziorko zamknięte usypaną
z piasku tamą. Strumień przedostawał się przez nią
i wił przez łąkę meandrami, jakby szukał dalszej drogi.
Po drugiej stronie jeziorka Ross dostrzegł wydep
taną ścieżkę. Zrzucił ciężar z pleców, podniósł głowę
i pociągnął nosem. Dopiero teraz uwierzył, że zapach,
który czuł od południa, nie był złudzeniem. Mimo że
zaczynała się burza, uśmiechnął się.
- Dym, Antonio - powiedział cicho, jakby znaj
dowała się tuż przy nim. Roześmiał się głośno. - To
naprawdę dym.
Gdzieś, na drugim końcu ścieżki, był jakiś obóz
albo domek.
- T o nie może być Dare -mówił do siebie. - Gdyby
tam była grupa poszukiwawcza, nie zachowywaliby się
tak cicho.
To nie był Dare, ale nie byli już z Antonią sami
w górach.
Ktoś rozpalił ognisko, którego zapach czuł w ciągu
dnia. Z pewnością ten ktoś da im schronienie w czasie
burzy.
- Antonio! - odwrócił się i zawołał ją. W ciągu
ostatniej godziny została daleko w tyle, ale Ross,
wiedząc, jaka jest wyczerpana, nie ponaglał jej. Stała
teraz na krawędzi zbocza i patrzyła na niego. Ross
schował rękawiczki do kieszeni i szedł na jej spotkanie
z wyciągniętymi rękami. - Chodź, zobacz, co znalazłem.
84 DUMA I OBIETNICA
Spodziewał się złośliwej riposty. Ostrzeżenia, żeby
przestał mamić ją czczymi obietnicami. Ale Antonia
skrzywiła tylko twarz w grymasie, który miał być
uśmiechem. Przed kilkoma minutami zgubiła rękawi
czki. Na szczęście w tak krótkim nie zdążyła odmrozić
sobie palców. Teraz chwyciła mocno jego dłonie, aż
połamane paznokcie wbiły mu się w skórę. Nawet
w półmroku zauważył, że jej twarz, osłonięta kap
turem, jest ściągnięta z bólu.
- Co się stało? - Popatrzył na nią uważnie i już
wiedział. Obcas półbuta był poplamiony krwią, za
krzepłą i świeżą. - Na litość boską! Co zrobiłaś?
Zanim zdjął jej but, wiedział, że ma obtartą do krwi
piętę. Z cichym przekleństwem wziął ją na ręce i niósł
w dół zbocza. Zatrzymał się przy płaskim kamieniu,
posadził ją na nim i pochylił się nad jej nogą. Antonia
siedziała bez ruchu.
Skuliła ramiona. Twarz miała bladą, bez wyrazu,
tylko wzrokiem śledziła jego ruchy. Ross zdjął skarpet
kę i obejrzał ranę.
- Jak długo? - zapytał niecierpliwie. - Jak długo
z tym szłaś? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Do
diabła, Antonio! - Była tak wystraszona, że umilkł.
Nie powiedziała, bo nic nie czuła. Aby dotrzymać mu
tempa, aby móc iść, popadła w stan odrętwienia. Ross
upuścił but i przytulił ją do siebie. - Moja kochana, co
ja ci zrobiłem!
Antonia przywarła do niego. Nie słyszała jego słów.
Wiedziała tylko, że nie musi już dłużej udawać. Ross
był blisko. Mógł nawet na nią krzyczeć, byleby trzymał
ją w ramionach.
Pomyślała, że powinna go przeprosić.
- Ross - powiedziała szeptem. -Tak mi przykro.
- Nie, skarbie. - Ross przytulił ją jeszcze mocniej.
- Nie mów tak.
DUMA I OBIETNICA
85
-Ja... - Potrząsnęła głową, próbując zebrać myśli.
- Ja... nie chciałam.
- Cicho, kochanie. - Odsunął się nieco i ujął jej twarz
w dłonie. - Nie zrobiłaś nic złego. To ja powinienem
prosić o wybaczenie. Zrobię to, kiedy wypoczniesz
i wszystko będziesz mogła zrozumieć. Chyba życia mi nie
starczy, by cię przeprosić za wszystkie słowa i za to, co
o tobie myślałem. - Wsunął jej kosmyk włosów pod
czapkę. - Ale jeśli mi pozwolisz, będę próbował.
Antonia dotknęła jego policzka i zdjęła delikatny
kryształek.
- Śnieg.
- Tak. - Wziął jej ręce, przytulił do ust i ogrzewał
oddechem. Potem pocałował je, jakby chciał zetrzeć
z nich skaleczenia. - Pada, ale dla nas to już nie ma
znaczenia.
- Nie ma znaczenia? - W dalszym ciągu nie
rozumiała. - Jak to?
- Zobaczysz. - Odwinął jej rękawy, aby zakryły
dłonie, i pochylił się, aby nałożyć but, przeklinając
siebie samego, że sprawia jej ból. - Muszę coś zrobić.
Nie będzie mnie przez chwilę. Mogę cię tu zostawić?
- Odchodzisz?
- Tylko na chwilę. Naprawdę. - Śnieg padał coraz
mocniej. Wkrótce pokryje ziemię. Ubranie Antonii
było już niemal białe.
- Zostań tu. Nigdzie nie odchodź. - Dotknął jej
ramienia i poczuł, że drży. - Zmarzłaś.
Wyjął z plecaka futro. Owinął Antonię tak, by
zakrywało jej niemal całą twarz.
- Wrócę niedługo.
Odwrócił się i pobiegł do strumienia, a potem,
rozchlapując wodę, przeszedł na drugą stronę. Ziemia
była zmarznięta. Widniały na niej nawet ślady kół,
które dawno temu zostawił jakiś pojazd. Jedynie ślad
86
DUMA I OBIETNICA
ludzkich stóp był świeży. Potykał się, ale biegł naprzód.
Z każdym krokiem zapach dymu był intensywniejszy.
Jeszcze jeden zakręt i ujrzał małą chatkę osnutą
dymem unoszącym się z jej komina. Stała na kamie
niach, stopnie wiodące do niej były połamane, ganek
wykrzywiony. Była piękna. A przez brudną szybę okna
widać było płonącą lampę.
Ross stanął przy furtce wiszącej na połamanym
płocie i zaczął zastanawiać się, co jest ważniejsze
- zobaczyć, kto jest w chacie, czy wrócić do Antonii.
W końcu postanowił wrócić po nią.
Droga powrotna była trudniejsza. Zapadał zmrok.
Zrobiło się ślisko. Nie zwracając uwagi na zmarznięte
stopy, znowu przeszedł przez strumień.
Antonia siedziała skulona, tak jak ją zostawił,
otulona futrem i śniegiem. Nie wiedział, czy śpi, czy
popadła w omdlenie. Nie było czasu na stawianie
diagnozy.
Potrzebowała odpoczynku i dachu nad głową.
- Musimy iść. - Śnieg tłumił jego słowa.
Prawie nie reagowała, gdy podniósł ją ze skały.
Wyszeptała tylko jego imię i objęła ramionami za szyję.
Trzymając ją mocno, Ross przeniósł ją przez strumień
i wszedł na ścieżkę wiodącą do domku.
Śnieg był coraz gęściejszy. Kryształki lodu padały
mu na twarz, osiadały na rzęsach, oślepiały go. Z każ
dym krokiem droga stawała się trudniejsza, pokrywa
śniegu coraz grubsza. Kiedy przestraszył się, że zgubił
drogę, ujrzał światełko w ciemnościach.
Mamrocząc słowa przeprosin, kopniakiem otwo
rzył furtkę i po chwili wspinał się po oblodzonych
stopniach. Czubkiem buta zapukał do drzwi i cierp
liwie czekał. Po chwili zapukał jeszcze raz.
W oknie pojawił się jakiś cień, płomień latarni
zamigotał.
DUMA I OBIETNICA
87
Cofnął się, by mieszkaniec domku mógł go zoba
czyć. Spokojnym głosem zawołał:
- Proszę się nas nie obawiać. Potrzebujemy schro
nienia. Pomocy!
Mały, otulony dymem, domek był cichy. Ross
nasłuchiwał, ale żaden odgłos nie docierał do jego
uszu. Miał nadzieję, że ta istota, która wybrała życie
w takiej głuszy, nie odmówi im pomocy.
Czekał.
Tylko płomień latarni poruszał się, tańczył i migotał
za szybą.
- Wiem, że tam jesteś. Od kilku godzin idę za
zapachem dymu z komina.
Jedyną odpowiedzią był szmer padającego śniegu.
- Otwórz drzwi! - Ross poczuł gniew. Upór mieszkań
ca chaty graniczył z okrucieństwem. Nigdy dotąd nie
próbował wejść tam, gdzie go nie chciano. Ale teraz musi
to zrobić. - Nie odejdę! Nie mogę! - A potem dodał
spokojnym głosem, który podkreślał grozę słów: - Nie
wyjdzie to nam wszystkim na dobre, jeśli wyważę drzwi.
Cisza.
- Do diabła! Otwieraj!
Skrzypnęły zawiasy. Drzwi stanęły otworem. Ross
nie miał pojęcia, kogo ujrzy. Może wynędzniałego
pustelnika? Może potężnego górala?
Ale z pewnością nie spodziewał się zobaczyć staru
szki, która stanęła w otwartych drzwiach.
- Nie trzeba przeklinać, młodzieńcze. Stare kości nie
poruszają się tak szybko. - Dłonie trzymała na lufie
strzelby, o którą się opierała. Skinęła siwą głową w kie
runku Antonii. - Twoja przyjaciółka jest wycieńczona.
- Tak. - Ross za wszelką cenę starał się zachować
spokój.
Zorientował się, że staruszka nie lubi być ponag
lana. Ciemne, żywe oczy przyglądały mu się badawczo.
88
DUMA I OBIETNICA
- Przeszliście kawał drogi - stwierdziła.
-Tak.
- Zmarznięci?
- Skostniali.
- Szukacie ciepłego schronienia?
Ross skinął tylko głową. Śnieg oblepiał mu plecy.
Nogi były jak z lodu, mimo to dobre wychowanie
powstrzymywało go przed wtargnięciem do wnętrza.
Cierpliwie czekał.
Staruszka obserwowała go. Stała z pochyloną na
bok głową. Ciemne oczy błyszczały w pomarszczonej
twarzy, która kiedyś musiała być bardzo interesująca.
W końcu podjęła decyzję.
- Masz uczciwą twarz.
- Mam nadzieję. Staram się żyć uczciwie.
- Ross? - Antonia poruszyła się w jego ramionach
i próbowała unieść głowę. - Kto...?
- Cicho -uspokoił ją, przytulając do siebie. -Wszy
stko jest w porządku, Antonio.
- Nazywasz się Ross? - znowu czarne oczy wpa
trzyły się w niego. - A Antonia jest twoją kobietą?
- Nazywam się Ross McLachlan - przedstawił się.
- A ona... Tak, to moja kobieta. - Wydawało mu się, że
postępuje słusznie.
- Tak - powtórzył cicho. - To moja kobieta.
- Wobec tego, Rossie McLachlan, czemu stoisz na
ganku, pozwalając, by twoja kobieta marzła? - Od
stawiła strzelbę na bok, ale dodała ostrzegawczo:
- Muszę ci powiedzieć, że mimo dziewięćdziesięciu
dwóch lat strzelam doskonale.
- Nie śmiałbym wątpić.
- Ale nie mam zamiaru strzelać do ciebie.
- Mam nadzieję.
Niespodziewanie zaczęła się śmiać.
- Nie boisz się nawet diabła, Rossie McLachlan?
DUMA I OBIETNICA 89
Lubię takich mężczyzn. Myślę, że pani Antonia rów
nież. -I nie czekając na odpowiedź, rzekła: - Wejdźcie.
Noc jest okropna i dla zwierząt, i dla ludzi. Szczególnie
dla ledwie żywych przystojniaków i ich pań.
Pozwoliła im wejść do domu. Ross pochylił głowę,
by nie uderzyć o framugę drzwi, i wszedł do wnętrza.
Zatrzymał się przy drzwiach, przyjrzał się właś
cicielce i rozejrzał po pomieszczeniu. Kobieta była
bardzo stara i bardzo chuda. Domek składał się
z dwóch izb. Większa, w której się znajdowali, służyła
jako sypialnia, salon i kuchnia.
Z jednej strony stało łóżko, stolik nocny i krzesło.
Z drugiej - kuchnia, stół i krzesła i prawie pusta
skrzynia na drewno. Centralnym punktem pokoju był
kominek zbudowany z polnych kamieni. Stał przy nim
fotel na biegunach, na którym leżały kawałki materia
łu, z których miała zapewne powstać kołdra. W ko
minku płonął ogień.
Nie było tu telefonu, elektryczności ani żadnych
wygód. W przeciwieństwie do otoczenia chaty, wnę
trze było urocze. Stare, ręcznie robione meble i ciepło
przyjaźnie witały wchodzących.
Ross, widząc, że staruszka cały czas bacznie mu się
przygląda, powiedział:
- Nie chciałem pani przestraszyć...
- Nazywam się Cade. Orelia Cade. I wcale mnie nie
przestraszyłeś. Nie mieszkałabym tu sama, gdybym
bała się wszystkiego.
- Oczywiście, proszę pani. Rozumiem.
Staruszka wskazała na kominek i powiedziała:
- Podejdź bliżej, ogrzej się przy ogniu, a ja przygotu
ję wam łóżka. Twoja pani znowu zasnęła.
Ross popatrzył na spokojną twarz Antonii.
- Rzeczywiście. Ale nie chcemy sprawiać pani
kłopotu. Wystarczy jakiś siennik przy kominku.
90 DUMA I OBIETNICA
- Może tobie wystarczy, ale temu ślicznemu stwo
rzeniu będzie wygodniej tam - Orelia wskazała na
łóżko.
- Wystarczy, że dała nam pani schronienie, nie
możemy pozbawiać pani łóżka.
- Bzdury! - Orelia otworzyła drzwi do drugiego
pomieszczenia. -Tutaj spaliśmy z moim mężem ponad
siedemdziesiąt lat. Z przyjemnością wrócę na dawne
posłanie.
Ross czuł, że nie może sprzeciwiać się tej energicznej
kobiecie.
- Wobec tego narąbię drewna i rozpalę tu ogień,
żeby było pani ciepło.
- To bardzo uprzejme z twojej strony.
Później, kiedy Ross już leżał na posłaniu, przy
słuchiwał się, jak Antonia szepce coś przez sen. Za
drzwiami Orelia Cade chrapała cicho.
Dwie kobiety - stara i młoda, każda na swój sposób
- były silne i to im obu zawdzięczał życie.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Antonia widziała pod powiekami tańczące blaski
i cienie. Delikatne zapachy drażniły jej nos: róża,
werbena, imbir, jabłka, mięta i miód. Cóż za cudowne
wonie! Przynosiły spokój.
Skrzypnął fotel, cichy, drżący głos nucił, nieco
fałszując, jakąś melodię. Rozkoszując się poczuciem
bezpieczeństwa i wygody, Antonia przeciągnęła się
i otworzyła oczy.
- Wreszcie się obudziłaś - usłyszała głos. Brzmiał
znajomo, tak jak zapachy.
- Ludzie! - w głosie brzmiała dziecinna radość.
- Ależ jesteś śliczna!
Antonia ujrzała starą kobietę, która szczupłą, po
krytą żyłkami dłonią odgarniała jej włosy z czoła.
- Jeszcze jesteś trochę zamroczona. Trudno się
dziwić. - Znowu poczuła uspokajający dotyk szorst
kiej dłoni. - Odpocznij jeszcze. Trudno przyjść do
siebie, jeśli się spało kilka dni.
- Kilka dni? - Antonia nie mogła sobie niczego
przypomnieć.
-Dokładnie dwa. Dwa dni temu twój mąż przyniósł
cię tu w czasie burzy.
Burza! Śnieg!
- Ross! - Antonia usiadła gwałtownie na łóżku.
Kołdra zsunęła się jej z piersi. Zauważyła, że jest naga,
ale nie zwracała na to uwagi. Najważniejszy był Ross.
- Ross? - Rozglądała się z lękiem po pokoju. - Gdzie
jest Ross?
92
DUMA I OBIETNICA
-Uspokój się. Nie będzie zadowolony, jeśli pozwolę
ci się tak denerwować. -Mimo palców powykręcanych
artretyzmem ręce miała silne i z łatwością zmusiła
Antonię, by się położyła.
- Będzie mu przykro, że nie było go, kiedy się
obudziłaś. Przez cały czas nie opuszczał cię, aż do dziś.
Powiedział, że musi zostawić znaki dla brata.
Antonia przymknęła oczy. Przypomniała sobie ka
tastrofę, skalistą polanę. Zejście w dół, które trwało
wieczność. Śnieg, zimno, strach. Wysiłek i zmęczenie,
które powodowało, że świat widziała jak przez mgłę.
Obejmujące ją ramiona Rossa. Bicie jego serca przy jej
policzku. Rytm jego kroków i dach z gałęzi nad
głowami. Małe światełko w oknie rozpadającej się
chaty. Jego głos wołający coś spokojnie, potem z gnie
wem i znów łagodnie.
Potem śnieg zniknął i otoczyło ją ciepło. Spała,
a gjosy i zapachy z zewnątrz wplątywały się w jej sny.
Kroki. Trzaskanie ognia i brzęk szkła. Nowy,
cudowny zapach. Znowu kroki. Stukot drewna. An
tonia zrozumiała, że to nie sen. Starczy głos przemówił
ze śmiechem:
- Jeszcze śpisz czy już się obudziłaś?
- Nie wiem - odpowiedziała Antonia. Podciągnęła
kołdrę pod brodę i otworzyła szeroko oczy.
- T o cię powinno wzmocnić. - Staruszka postawiła
parujący kubek na nocnym stoliku. - Wypij trochę,
a potem ubierzemy się pięknie i będziemy czekać na
powrót twojego męża.
Wyjęła coś z drewnianej skrzyni. Przysiadła na brzegu
łóżka i rozłożyła przed Antonią długą, bladoróżową
suknię obszytą rzędami kremowej, delikatnej koronki.
- Jak tylko ujrzałam twoje szare oczy, wyglądające
jak niebo po burzy, wiedziałam, że to będzie strój dla
ciebie.
DUMA I OBIETNICA 93
Antonia siedziała na łóżku, przyciskając kołdrę do
piersi, zaskoczona widokiem tak eleganckiej kreacji.
- Nigdy w życiu nie widziałam czegoś tak pięknego.
- Dotknęła delikatnego materiału i przesunęła palcem
po drobnych szwach.
- To pani dzieło?
Na blade, pomarszczone policzki wypełzł rumie
niec.
- Zrobiłam to dla kobiety, którą miał wprowadzić
do domu mój syn. Ale nie doszło do tego.
- Jest piękna - Antonia dotknęła dłoni kobiety
- ale nie mogę jej włożyć.
Czarne oczy przypatrywały się jej uważnie.
- Jest nieco za krótka, ale masz zgrabne nogi
i możesz je pokazać. Stanik będzie dobry. - Przesunęła
w palcach koronkę. - Cieszę się, że możesz się w nią
ubrać.
Antonia zrozumiała, jakie to było ważne dla starej
kobiety.
- Z przyjemnością ją nałożę. - Ujęła zdeformowaną
dłoń w swoją rękę i powiedziała: - Przepraszam.
Powinnam pani za to podziękować. Nawet nie wiem,
jak się pani nazywa.
- Orelia. - Uśmiech rozjaśnił twarz staruszki i przez
chwilę wydawała się młodsza. - Orelia Cade.
- A ja jestem Antonia.
- Pospiesz się. - Orelia wstała i wygładziła niewido
czne zmarszczki na fartuchu. - Ale myślę, że zdążymy.
Od godziny słychać uderzenia siekiery. Chyba Ross
ściął drzewo i przygotowuje opał do kominka. Wie, że
nie można marnować drewna. Muszę przyznać, że
twój mąż doskonale sobie radzi.
- On nie jest...
- Niedługo wróci, ale nie musimy się spieszyć.
- Kobieta przechyliła głowę na bok i przyglądała się
94
DUMA I OBIETNICA
Antonii. - Od czego zaczniemy? - Po chwili krzyknęła:
- Kąpiel! Pewnie marzysz o kąpieli. Razem z Rossem
umyliśmy cię, ale to nie to samo.
- Wy? Oboje? - Na myśl, że Ross widział i dotykał
jej ciała, zrobiło się jej gorąco.
- Prawdę mówiąc, to ja cię myłam, a mąż zajął się
twoją twarzą. - Jej oczy posmutniały. Patrzyła na
gojącą się krwawą pręgę na skroni Antonii. -Trudno,
mogło być gorzej. Zajął się tą raną, kiedy czesał
i zaplatał twoje włosy. - Staruszka wyciągnęła ze
schowka dębową wannę. Znowu spojrzała na Antonię.
- Lubi splatać twoje włosy. Mówi, że nie chce się w nie
zaplątać w czasie snu.
- W czasie snu? - powtórzyła zaskoczona, ale
Orelia tego nie zauważyła. Po katastrofie i w czasie
wędrówki sen w objęciach Rossa wydawał się być
czymś naturalnym. Był nawet niezbędny, aby prze
żyć. Ale teraz?
- Szkoda czasu na marzenia, dziewczyno. Woda już
dawno się zagrzała. Kiedy wleję ją do wanny i dodam
zimnej, będzie miała odpowiednią temperaturę. Lepiej
się pospieszmy.
- Dobrze. - Antonia wypiła ostatni łyk napoju
i podniosła się z łóżka. Otulona kołdrą podeszła do
wanny.
- Kto to jest? - Antonia dotknęła pożółkłej
fotografii przyklejonej do czarnej, sztywnej karty
albumu, który trzymała na kolanach. Siedziała przy
kominku w fotelu na biegunach. Na nosie miała
okulary, bosą, gojącą się już stopę oparła o poprzecz
kę fotela.
- To mój Lon. - Orelia podniosła wzrok znad
robótki.
-Mąż?
DUMA I OBIETNICA 95
Orelia skinęła głową. Jej oczy posmutniały, usta się
wykrzywiły.
- Nazywał się Alonzo, ale ja mówiłam na niego Lon.
Był bardzo przystojny i zdolny.
Antonia popatrzyła na proste, ale ładne sprzęty,
które Orelia polerowała olejem lnianym. Widywała
bardziej ozdobne meble, ale nie były tak piękne jak te.
- Tak, i był bardzo pracowity - dodałaX)relia.
-Witam panie. -W progu pojawił się Ross. Zrzucił
marynarkę, koszulę miał rozpiętą, a rękawy podwinię
te do łokci. Na czole błyszczały krople potu. Trzymał
naręcz drewna, które rąbał przez całe popołudnie.
- Ross! - Antonia odwróciła się w jego stronę tak
gwałtownie, że album spadł na podłogę.
- A któż by inny. - Obie były tak pogrążone
w rozmowie, że nie słyszały, jak wszedł do chaty.
Dzięki temu mógł bezkarnie przyglądać się Antonii.
Zapadał zmierzch, lampy naftowe oświetlały pokój.
Antonia wyglądała przepięknie w ich blasku, a włosy
opadające na ramiona lśniły diamentowym blaskiem.
Ciepło kominka przywróciło jej rumieńce.
Spojrzała na niego i rumieniec pogłębił się. Była
piękniejsza niż kiedykolwiek. Ross z trudem powstrzy
mywał się, by jej nie objąć.
Ścisnął mocno polana i nawet nie zauważył, że wbił
sobie drzazgę w palec. Ukłonił się i jeszcze raz wypo
wiedział słowa powitania. Przeszedł przez pokój, czu
jąc, że Antonia patrzy na niego. Wrzucił drewno do
skrzynki i stanął koło kominka, zastanawiając się, co
ujrzał na jej twarzy. Troskę? Wdzięczność? Radość?
- Napijesz się gorącego jabłecznika?
Popatrzył zaskoczony na Orelię.
- Jabłecznika?
Podała mu kubek, z którego unosił się apetyczny
zapach.
96 DUMA I OBIETNICA
-Teraz jest trochę cieplej, ale w nocy będzie zimno.
Tak jest zawsze, dopóki leży śnieg.
- Dziękuję. - Ross pił powoli gorący napój, nie
spuszczając oczu z Antonii. Siedziała bez ruchu.
Musiał jej dotknąć, musiał poczuć ciepło jej policzków.
Odstawił kubek na gzyms kominka i zbliżył się do niej.
Stanął i czekał, aż podniesie na niego wzrok. Patrzył na
jej piękne włosy.
- Ross...
Powiedziała tylko jedno słowo, ale to wystarczyło,
by wszystko zrozumiał. Słyszał obietnicę w jej głosie
i widział namiętność w jej oczach; to nie było już
niewinne współczucie, które nakazywało Antonii tulić
go w ramionach, kiedy tracił świadomość; ani po
trzeba życiodajnego ciepła, która zbliżała ich nocą do
siebie; ani niepokój, który nakazywał mu wsuwać się
do łóżka Antonii, aby uspokajać ją, kiedy krzyczała
przez sen.
Kiedy usłyszał swoje imię i popatrzył jej w oczy,
zrozumiał, jak bardzo jej pragnie. Kłamstwa, którymi
żył tak długo, rozwiały się.
Pragnął jej od pierwszej nocy w górach, kiedy
obudził się w jej objęciach. Pragnął jej od chwili, gdy ją
poznał. Pewnie dlatego próbował ją znienawidzić
- bronił się przed nią.
Teraz i w jej twarzy ujrzał pożądanie.
Dotknął jej szyi i wsunął ręce we włosy. Pachniały
kwiatami. Patrzyła na niego pociemniałymi oczami.
Nie miał już żadnych wątpliwości.
- Tęskniłam za tobą - mówiła cicho. Ross zapo
mniał, że Orelia ich obserwuje.
- Wiem. - Wiedział, że mówi prawdę. Mógł uda
wać przed sobą, że Antonia rozbudziła jego pożądanie
dopiero teraz, ale byłoby to kłamstwo. Kiedy jej sen
stał się znowu spokojny, nie musiał spędzać przy niej
DUMA I OBIETNICA
97
całych dni. Próbował zająć się czymś: rąbał drewno.
Przygotowywał zapas na wiele miesięcy. Pracował tak
długo, aż mięśnie zaczęły stawiać mu opór, a ciało
pokrywało się potem.
Rozebrał się do koszuli i stał w mroźnym powietrzu,
karząc swe ciało za to, że pożąda Antonii. W odruchu
desperacji wykąpał się w lodowatym strumieniu.
Wszystko na próżno. Kiedy był tak blisko niej,
dotykał jej, wtedy pragnął jej jeszcze bardziej. W jej
oczach widział to samo - pożądanie i strach.
Mój Boże! Czyżby bała się, że ją odtrącę? myślał,
bawiąc się jej włosami.
Orelia, która obserwowała ich od dłuższego czasu,
uśmiechnęła się i głośno zamknęła drzwiczki szafki.
Chyba nie będzie dzisiaj podgrzewać placuszków na
kolację.
- Wiecie co - zakryła usta dłonią udając, że ziewa
- to był bardzo męczący dzień i jestem zbyt śpiąca, by
coś jeszcze jeść. Jeśli nie macie nic przeciwko temu,
pójdę się położyć. Jeśli będziecie głodni, tutaj są placki.
Ross i Antonia nie słuchali jej. Orelia uśmiechnęła
się do siebie.
Nie będziecie jeść kolacji, pomyślała.
Idąc do swojego pokoju, wyjęła z szafki srebrne
lichtarze i białe świece. Zapaliła je i ustawiła na stole.
Potem z ciepłym uśmiechem popatrzyła na swoich
gości, którzy zupełnie zapomnieli o jej istnieniu, wzięła
lampę i zamknęła za sobą drzwi.
Ross nagle oprzytomniał.
- Orelia?
- Poszła - odpowiedziała Antonia, dotykając jego
ręki.
-Przecież jeszcze jest wcześnie i w dodatku nie jadła
kolacji.
- Chyba nie miała na nią chęci.
98 DUMA I OBIETNICA
- Nie jest aż tak zmęczona.
- Musiała dzisiaj odpowiadać na setki pytań.
-Pytań?
- Pytałam ją o ciebie. Musiałam sprawdzić, czy
dobrze się czujesz.
Ross dotknął bladego już zasinienia na czole
i uśmiechnął się. Czuł się zupełnie dobrze. Zapomniał
o wstrząsie mózgu i komplikacjach, jakie mógł wywo
łać - tak był zajęty.
- Oprócz informacji na temat twojego zdrowia
- mówiła dalej Antonia - pytałam ją, gdzie jesteś
i kiedy wrócisz. Powtarzałam te pytania w kółko, a ona
cierpliwie na nie odpowiadała. W dodatku nie zwraca
ła uwagi na to, że bez przerwy wpatruję się w drzwi,
czekając na twój powrót.
Nagle zawstydziła się i pochyliła, by podnieść album.
Ale Ross był już przy niej. Wyjął go z jej drżących palców
i odłożył na stół. Jego uprzejmość przywróciła jej spokój.
Dotknęła palcami twarzy Rossa. Był lekko opalony po
dniu spędzonym na słońcu. Brodę, która zdążyła mu
wyrosnąć od czasu katastrofy, przyciął na wzór Van
Dycka. Jego oczy wydawały się bardziej niebieskie,
a zęby bielsze. Wyglądał jak szlachetny rozbójnik.
- Myślisz, że nie widziałam cię, kiedy wszedłeś?
- spytała i powstrzymała westchnienie, kiedy, od
wracając głowę, Ross dotknął ustami jej palców. - Na
prawdę widziałam. Nie mogłabym tego nie zauważyć,
jeśli czekałam na ciebie cały dzień.
-A ja przez cały dzień chciałem wrócić tu do ciebie,
moja ty odważna dziewczyno. - Ross przesunął pal
cem po skroni nad gojącą się blizną.
- Zapleciesz mi włosy?
- Nie. Wolę, gdy są rozpuszczone.
Antonia pozwoliła włosom opaść na policzek.
- Bo zakrywają to? Denerwuje cię ta blizna?
DUMA I OBIETNICA
99
- Nie - brzmiała ostra odpowiedź.
Antonia pamiętała, jaką przyjemność sprawiało
Rossowi czesanie jej i to, co mówiła Orelia: że kiedy spała,
zajmował się jej włosami, jakby był to codzienny rytuał.
Nie rozumiała, dlaczego teraz nie chciał tego robić.
Widząc jej zaskoczenie, wstał i przytulił ją do siebie.
- Nie będę cię teraz czesał. Całymi dniami marzyłem
o tym, żeby twoje włosy owijały się wokół mnie, żeby
łączyły nas, kiedy będziemy się kochać. Chcę ciebie,
Antonio. - Zanurzył dłoń w jej włosy gestem piesz
czoty. - Chcę ciebie teraz.
Słońce schowało się za górami i w pokoju zrobiło się
ciemno. Światło świec odbijało się w oczach Antonii
i rzucało na nią blask. Stała przed nim nieruchomo
i patrzyła mu prosto w oczy.
- Czy to jest miłość, Ross?
Puścił ją i cofnął się.
- Boisz się tego? - Teraz on zastygł w oczekiwaniu
na najważniejszą odpowiedź w jego życiu.
Milczała z pochyloną głową. Ross czuł słodki,
oszałamiający zapach jej ciała i świec; pełen erotyzmu,
prowokujący i oszałamiający.
Piersi Antonii uniosły się w głębokim westchnieniu.
Kiedy spojrzała na niego, jej oczy jaśniały.
- Bałabym się, gdyby było inaczej. - Mówiła cicho,
unikała słowa „miłość", jakby była to część gry. Jakby
wyraz ten był zaklęciem, które oddzielało ich od
rzeczywistości.
- Nie bój się, Antonio. Przecież to prawda. - Okręcił
na palcu pasmo jej włosów i przesunął nim po bliźnie,
a potem niżej, po koronkach jej stanika. - Jesteśmy
tutaj. Żyjemy, czyż może być coś bardziej realnego?
Kocham cię. Myślę, że kochałem cię już wcześniej.
Byłem strasznym głupcem. Zrozumiałem to dopiero
wtedy, kiedy mogłem cię stracić.
100 DUMA I OBIETNICA
Zastanawiał się przez chwilę.
- Posłuchaj, Antonio - powiedział nagle. - Kocha
łem cię, kocham i będę kochał. Teraz i na zawsze.
Antonia pobladła. Oczy jej rozbłysły. Próbowała
coś powiedzieć, ale nie mogła wykrztusić ani jednego
słowa. Otworzyła szeroko ramiona - pragnęła go,
potrzebowała.
Ross przytulił ją mocno. Poprzez cienki materiał
czuł jej twarde sutki na swojej piersi. Ale kiedy pochylił
się, by pocałować ją w szyję, czuł, że nawet ta osłona
jest zbyt gruba.
Antonia stała z odchyloną głową, oddając mu swe
ciało. Kiedy wsunął ręce pod koronki, by ją pieścić,
zadrżała. Zsunął jej suknię z ramion i patrzył, jak
opada wolno, zatrzymując się na piersiach, potem na
biodrach.
Czekał z niecierpliwością. Chciał ją widzieć nagą.
Jego dotyk sprawiał jej rozkosz. Przylgnęła do niego
i chwyciła za ramiona, by utrzymać równowagę.
Pachniał mroźnym powietrzem, czystą wodą i słoń
cem. Był niemal nagi, podarta koszula nie zakrywała
jego muskularnej piersi. Promieniowała z niego siła.
Mocny, wspaniały człowiek gór. Czuły i łagodny.
Mówił, że ją kocha; co za radość! Widziała to w jego
oczach, mówiły więcej niż słowa. Była szczęśliwa.
Mówił coś o czasie, ale dla niej czas przestał istnieć.
Ujęła go za ręce i podniosła do warg. Potem puściła
go. Stała tyłem do ognia, którego blask otaczał ją
aureolą blasku. Zrzuciła suknię.
Już się nie wahała. Czekała na niego. Kochał ją
i pragnął - to było najważniejsze.
- Jesteśmy tu - powtarzała szeptem jego słowa.
- Żyjemy. To jest najważniejsze.
Ross zdarł z siebie koszulę i przyciągnął Antonię do
siebie. Nie zastanawiał się, co będzie później. Kiedy
DUMA I OBIETNICA 1 0 1
poczuł dotyk jej piersi, pocałował ją. Pocałunek był
namiętny i natarczywy.
Antonia drżała. Pieścił ją, szukał tych miejsc, które
tęskniły za jego dotykiem. Był jej kochankiem, a ona
należała do niego. Nie potrafiła mu się oprzeć. Nie
myślała o zasadach i granicach, które ustaliła sobie
dawno temu. Ogarnęło ją pożądanie.
Pocałunki Rossa paliły jej skórę. Jego usta przesu
wały się po szyi ku piersiom Antonii. Broda łaskotała
ją, czuła dotyk jego języka na sutkach. Ta pieszczota
pozbawiła ją zupełnie sił.
- Przestań. - Zachwiała się i wczepiła dłonie w jego
włosy. - Przestań!
Ross uniósł głowę, zaskoczony jej okrzykiem. Zo
baczył w jej oczach długo skrywane pożądanie. On czuł
to samo.
- Ross!
- Cicho, maleńka. Wiem, kochanie, co czujesz. To
jest zbyt piękne. - Poprowadził ją w stronę łóżka.
Zatrzymał się na moment, by zrzucić z siebie resztę
ubrania. Antonia czekała bez ruchu. Wydawała mu się
jeszcze piękniejsza. Była odważna i wrażliwa. Teraz
stała się niewinna i czarująca. Pociągnął ją za sobą na
łóżko, szepcząc: -Mamy jeszcze tyle przed sobą, moja
śliczna. Przecież dopiero zaczęliśmy nasz romans.
Coś się w nim zmieniło. Antonia czuła to. Mimo
wzrastającego pożądania każdy jego ruch był coraz
bardziej precyzyjny. W jego pieszczotach i pocałun
kach było tyle pragnienia, iż czuła, że to zaskakuje ją
całkowicie. Za każdym razem wydawało jej się, że nie
miał racji, że nie można czuć nic więcej, a wtedy jego
usta i ręce odnajdywały nowe, wrażliwe miejsca na jej
ciele.
Uległa sile namiętności. Wznosiła się coraz wyżej
i wyżej. Ogarniał ją cudowny bezwład, który zamieniał
102
DUMA I OBIETNICA
jej ciało w płynny ogień. Pragnęła owinąć się wokół
Rossa, stopić się z nim w jedność, stać się dłońmi,
palcami, które doprowadzały ją do szaleństwa.
Kłamczucha!
Dobry Boże! Kłamała. Czemu przedtem wołała, by
jej nie dotykał? Teraz tego pragnęła. Jeśli to było
szaleństwo, pragnęła na zawsze pozostać szalona.
Zrozumiała, że i on traci panowanie nad sobą. Że pod
jej dotykiem będzie drżał jak ona. Ogarnęła ją ogrom
na radość. Mogła nie tylko brać rozkosz, ale i dawać.
Stojąc obok niego w blasku świec, zaczęła dotykać
go, odkrywać jego ciało, całować je i pieścić. Każda
oznaka uniesienia i radości z jego strony wprawiała ją
w zachwyt. Oplotła go włosami jak siecią.
Bliskość i rozkosz. Piersi drażniące jego skórę.
Uda ocierające się o uda, splecione nogi. I poca
łunki wywołujące dreszcze, smak spotykających się
warg.
I jeszcze jeden spazm rozkoszy.
Dla Antonii.
I jeszcze jeden.
Dla Rossa.
Świece stopniały i zgasły. Zapach Antonii stał się
dla niego całym światem -woń dzikiej róży i płonącego
drewna. Ich ciała drżały z pożądania. Ross uniósł ją
nad sobą. Wsunęła się między jego uda. Okryła go
płaszczem włosów. Ross patrzył na jej usta, potem na
zagłębienie w szyi i uniósł się, by ją pocałować. Potem
zaczął ustami pieścić jej piersi. Najpierw jedną, potem
drugą, aż zaczęła drżeć i wołać jego imię.
Teraz on pochylił się nad nią. Nawet nie marzył, że
może być tak cudownie. Że jej pożądanie i rozkosz
wzmogą się do tego stopnia.
To nie były zmysły, to była miłość.
Nie wiedział, że te doznania są aż tak różne.
DUMA I OBIETNICA 103
Odsunął z twarzy Antonii czarne, jedwabiste
pasma, które związały go z nią mocniej niż łańcuchy.
Zawołał tylko jej imię.
Musiał zobaczyć jej twarz. Usłyszeć, jak go woła.
- Wypowiedz moje imię - wyszeptał. - Proszę cię.
Wstrzymała oddech i na krawędzi bólu, który
stawał się rozkoszą, wyszeptała:
- Ross. - A potem: - Kochany.
Ross siedział w ciemnościach. Żar powoli prze
chodził z czerwieni w szarość. Patrzył na śpiącą
Antonię. Rozumiał teraz wszystko. Niezgrabne poca
łunki, niedoświadczone dłonie, niewinność. Może po
winien być zaskoczony, nawet zaszokowany, ale nie
odczuwał tego.
Antonia Russell była niezwykle atrakcyjną i utalen
towaną kobietą. Żyła w świecie, gdzie żądze i seks
traktowano rutynowo. Osiągnęła sukces w zawodzie,
w którym niewinność często była ceną, jaką się za
niego płaciło. Kochankowie na scenie, kochankowie
na ekranie. Czasopisma rozgłaszały najnowsze, intym
ne wiadomości o jej kolejnych romansach, wymienia
jąc w tytułach nazwiska kochanków. Informacje za
wsze pochodziły z pewnego źródła. Od kogoś, kto
wiedział na pewno.
Co by na to powiedzieli ci dobrze poinformowani?
A może czytelnicy poczuliby się rozczarowani, że to
tylko plotki? Czy uwierzyliby? Ross cieszył się, że on
jeden zna prawdę. Nie było przed nim żadnych ko
chanków. Żadnej miłości.
Pochylił się i podniósł kołdrę, która zsunęła się na
podłogę. Starannie okrył nagie ramiona Antonii, bo
do pokoju zaczynał wkradać się chłód. Dotknął jej
piersi. Czuł pod palcami równy rytm jej serca. Chciał
1 0 4 DUMA I OBIETNICA
popatrzeć na jej twarz, ujrzeć ją taką, za jaką ją kiedyś
uważał.
Nie mógł odnaleźć tamtej istoty. Istniała tylko na
stronach gazet. I w jego zdziwaczałej wyobraźni.
Teraz kolejne obrazy Antonii padały jeden po
drugim jak domki z kart. Nigdy już do nich nie
wróci.
Jego los był w rękach Antonii. Ona będzie decydo
wać o ich przyszłości.
Wymruczała coś cicho i chwyciła jego dłoń.
Spała mocno, zmęczona. Normalna reakcja ciała
na wysiłek. Nie wróciło już uczucie paniki i hi-
perwentylacji, które ostatnio tak ją męczyło na
chrzcinach - był to skutek ciągłego stresu, w jakim
żyła.
Łatwiej jest rozpoznać chorobę ciała niż umysłu.
Łatwiej jest pogodzić się ze zmęczeniem fizycznym.
Dolegliwości psychiczne zwykle określa się wtedy
zawoalowanym terminem „wyczerpanie".
Co najdziwniejsze, katastrofa, walka o przeżycie
były zmianą, której Antonia potrzebowała. Musiała
sprostać wymaganiom. Im więcej ich było, tym stawała
się silniejsza.
Oczywiście, czas dopiero to pokaże, ale Ross był
pewien, że Antonia powróci do swego świata iluzji
jako zupełnie inna kobieta.
- Wybrałaś, kochanie, dość specyficzny sposób na
rozwiązanie swoich problemów. - Dotknął jej poli
czka. - A ja? - zastanawiał się głośno. - Czy potrafię
poradzić sobie z miłością do ciebie?
- Lekarzu, lecz się sam. - Wobec pewnych rzeczy
był bezradny. Zadrżał z zimna. Podszedł do kominka
i wrzucił do dogasającego paleniska kilka polan.
Płomień zaczął lizać suche drewno. Po chwili roztań
czył się, rozsyłając blask po pokoju.
DUMA I OBIETNICA
105
Ross zbliżył dłonie do ognia, ogrzewał je i wspomi
nał to, co przed chwilą oboje przeżywali.
Zagrzmiało.
Pogoda była tej wiosny wyjątkowo kapryśna. Ale
niedługo spadnie deszcz i śnieg stopnieje. I wtedy
przyjdzie Dare.
Ross popatrzył w okno. Deszcz spadnie za dzień lub
dwa. Mieli jeszcze trochę czasu dla siebie.
Podszedł do łóżka. Znowu jej pragnął aż do bólu.
Wsunął się pod kołdrę i wziął Antonię w ramiona.
Cudownie było znowu czuć jej ciało.
Antonii wydawało się to normalne, że budzi się,
czując na piersiach dotyk jego ust. Przytuliła go do
siebie i Ross wiedział, że pragnie go znowu.
Widział to w jej twarzy, oświetlonej migotliwym
ogniem z kominka. Czuł to w jej pocałunkach, od
dechu owiewającym jego skórę i w dotyku rąk, które
przyciągały go, by się w niej zanurzył.
Teraz jej pożądanie było większe, jej ciało bardziej
spragnione. Szukała jego ust, całym ciałem wołała go,
by ją wziął.
Nie myślał już o deszczu. Pragnienie wzrastało
z każdą pieszczotą, z każdym dotykiem ciała dziew
czyny. Nie mówili nic, ale cały pokój śpiewał o ich
miłości. Słychać było tylko westchnienia, szepty
i okrzyki rozkoszy.
Po jakimś czasie Antonia odezwała się:
- Nie wiedziałam... - Brakowało jej słów, by
wyrazić swoje uczucia. Przytuliła się mocno do Rossa
i przymknęła oczy. - Nie wiedziałam, że może być tak
cudownie.
- Każdy następny raz będzie jeszcze piękniejszy,
Antonio.
- Jak długo to potrwa? - spytała, patrząc na niego.
Przyciągnął ją do siebie i dotknął ustami jej włosów.
1 Q 5 DUMA 1 OBIETNICA
Znowu usłyszał grzmot. Błyskawica roświetliła pokój.
Niedługo spadnie deszcz.
-Tyle czasu, ile nam dano na miłość-odpowiedział
z uśmiechem.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Orelia otworzyła drzwiczki piekarnika i zajrzała do
środka.
Biszkopty były już prawie gotowe. Zadowolona,
wytarła ręce o fartuch i zajęła się kurczakami skwier
czącymi na patelni.
Deszcz pojawił się i zniknął, a wraz z nim i śnieg.
Słońce świeciło mocno, było coraz cieplej. Warto było
spędzić taki dzień na świeżym powietrzu, ale Antonia
siedziała na wysokim stołku i obserwowała staruszkę
kręcącą się po kuchni i słuchała jej opowieści. Od
strony strumienia słychać było uderzenia siekiery.
Ross ścinał drzewa zagrażające tamie.
Przez chwilę nasłuchiwała, a potem zwróciła się do
staruszki:
- Nie mogę się nadziwić, Orelio, że ty, osoba
wykształcona, zgodziłaś się mieszkać na takim pust
kowiu.
- Kochałam Lona, a tu było jego miejsce.
- Ale przecież byłaś nauczycielką!
- Tak. Uczyłam braci i siostry Lona. Któregoś
dnia przyszedł porozmawiać o nich i wtedy go po
znałam.
- Wszystko rozumiem, ale dlaczego osiedliliście się
tutaj?
- Bo tu był jego dom - odpowiedziała Orelia.
- Ale na takim pustkowiu...
Antonii nie chodziło o pewne znamiona luksusu,
108
DUMA I OBIETNICA
drobiazgi ułatwiające życie. Nie mogła zrozumieć, jak
można było żyć tutaj przez ponad siedemdziesiąt lat.
- Lon był ze mną - powiedziała spokojnie Orelia.
- Mężczyźni są silni, ale czasami kobiety muszą być
silniejsze. Pamiętaj o tym. Lon przeprowadziłby się do
doliny, gdybym tego chciała. Ale wiedziałam, że nie
byłby tam szczęśliwy. - Dotknęła ramienia Antonii,
pozostawiając na nim smugę mąki.
-Kochał tę ziemię. Była jego cząstką. Bez niej byłby
zupełnie innym człowiekiem.
- Poświeciłaś się, bo byłaś silniejsza?
- Nie było to poświęcenie, ale rzeczywiście, byłam
silniejsza.
- A co z twoją pracą? Nie była dla ciebie ważna?
-Kochałam ją, ale Lona kochałam bardziej. - Zdję
ła z patelni kurczaka, zawinęła w płótno i schowała do
koszyka. - Czy wymagałabyś od swojego mężczyzny,
by zrobił coś, co by go zupełnie zmieniło?
- Nie wiem - odpowiedziała szczerze Antonia.
- Myślę, że tak. Zrobisz to.
- Nie wiem - powtórzyła Antonia i spojrzała
w okno.
Obudził ją rano zapach świeżo zaparzonej kawy.
Ross przyniósł jej kubek, pocałował, powiedział coś
zabawnego i wyszedł z chaty. Antonia wiedziała, że
chciał dać jej czas na przemyślenie tego, co wydarzyło
się nocą. Chociaż była mu za to wdzięczna, bardzo za
nim tęskniła.
- Zobaczysz.
- Słucham? - Antonia zmusiła się, aby oderwać
wzrok od okna.
- Powiedziałam, że zobaczysz... - Orelia przestała
mówić, bo Antonia znowu się zamyśliła. Uśmiechając
się do siebie staruszka wyjęła ciasteczka z pieca.
Owinęła je również kraciastą ściereczką. W koszyku
DUMA I OBIETNICA 109
były już pieczone ziemniaki, słoik konfitur z truskawek
i osełka masła. W końcu wyjęła z wiadra butelkę,
wytarła ją do sucha, również owinęła ściereczką i po
dała koszyk Antonii.
- Weź jeszcze to - powiedziała, podając jej pled.
-Przyda wam się, ziemia jest wilgotna. Teraz, kiedy już
wszystko jest gotowe, możesz iść. Dziś jest ładnie
i ciepło, a twój pan z pewnością jest już głodny.
Zaprowadź go na łąkę przy strumieniu i spędźcie tam
całe popołudnie. Myślę, że skończył już naprawiać
tamę i narąbał tyle drewna, że starczy mi na całe lato
i część zimy.
- Nie pójdziesz z nami?
- A po co? - roześmiała się Orelia. - Ross nie byłby
z tego powodu zadowolony, a poza tym mam mnóstwo
pracy.
Antonia wiedziała, że nie powinna się sprzeciwiać.
Orelia z pewnością zajmie się polerowaniem mebli,
które Alonzo Cade zrobił dla swojej młodej żony. Jego
dziełem było łoże z baldachimem stojące w sypialni,
fotel na biegunach, stoły, krzesła i skrzynie.
Były wyrazem jego miłości i Orelia pielęgnowała je
od siedemdziesięciu lat.
- Nie będziesz się czuła samotna?
Orelia roześmiała się.
-Przecież mieszkam tu od lat. No, idź już do Rossa,
zanim kurczak ostygnie, a wino stanie się ciepłe.
- Dziękuję za wszystko. - Antonia uściskała ją
i ruszyła w kierunku drzwi. Zatrzymała się w progu.
- Orelio, jeżeli chodzi o Rossa... - zamilkła. Orelia
czekała cierpliwie. Wiedziała, że Antonii nie było
łatwo mówić.
- Ross nie jest moim mężem.
- Bo ksiądz was jeszcze nie pobłogosławił? - odpar
ła Orelia z uśmiechem. - To nieważne. Zanim pojawił
1 1 0 DL MA I OBIETNICA
się tu wędrowny kaznodzieja, aby udzielić nam ślubu,
miałam już taki brzuch - wykonała ruch ręką. - Jak
myślisz, kiedy naprawdę Lon został moim mężem?
- Rozumiem.
- T o dobrze. A teraz idź już. Nie pozwól, aby Ross
skręcał się z głodu, niezależnie od tego, na co ma
ochotę.
- Orelio! Jak możesz! - Antonia zaczerwieniła się
i wyszła z chaty.
Słońce stało już wysoko. Cienie drzew skurczyły się.
Było bardzo ciepło. Ziemia była lekko wilgotna, a ze
strumienia zniknęły już kawałki lodu. Antonia za
trzymała się przy strumieniu i patrzyła na Rossa.
Ogolił się brzytwą Alonza. Zdjął koszulę i Antonia
przypomniała sobie, jak dotykała jego ciała.
Rąbał drzewo z ogromną wprawą.
Nagle Antonia ujrzała, że odłożył siekierę i przycis
nął dłonie do czoła. Zadrżała z przerażenia.
- Ross!
Odwrócił się w jej stronę i oczy, zaczerwienione ze
zmęczenia i niewyspania, rozbłysły na jej widok.
- Antonio, kochanie. Nie słyszałem, że nadcho
dzisz.
Antonia upuściła koszyk i pled. Szybko podbiegła
do niego.
- Twoje oczy! - Dotknęła jego czoła, było gorące
pod jej chłodnymi palcami.
- Źle się czujesz? Czy to skutek wstrząsu mózgu?
Popatrzył na nią zaskoczony i roześmiał się. Ujął jej
ręce i przytulił do piersi.
- Kochanie, coś mi wpadło do oka. - Antonia
przygryzła wargi i odwróciła głowę.
- Hej! Co się dzieje? - Zaskoczony, uniósł jej twarz
ku swojej. Gdy zobaczył, że w oczach Antonii błyszczą
DUMA I OBIETNICA
111
łzy, zawołał ze skruchą: - Tak bardzo się o mnie
martwisz?
- Oczywiście. - Patrzyła mu prosto w oczy.
Westchnął i ucałował jej dłoń. Wiedział, że jej na
nim zależy, ale chciał to usłyszeć. Patrzył na nią znad
ich splecionych dłoni i zastanawiał się, co powiedziała
by, gdyby wiedziała, że chciałby kochać się z nią tu, na
wilgotnej ziemi.
Pragnął tego do bólu, ale coś mówiło mu, że
Antonia ńie jest jeszcze gotowa do takich szaleństw.
Odsunął ją od siebie i wskazał koszyk.
- Cóż my tu mamy? Mam nadzieję, że jedzenie.
- Orelia przygotowała prawdziwą ucztę. Dla moje
go męża.
Ross roześmiał się zadowolony.
- Wobec tego, moja żono, zaraz się umyję, ubiorę
i znajdziemy suche miejsce na piknik. - Zszedł do
strumienia, ukląkł i zaczął się myć.
Wyraz pożądania na jego twarzy sprawił, że po
czuła się zakłopotana. Patrzyła na Rossa. Był częścią
tego miejsca. Pasował do niego.
- Orelia miała rację - powiedziała do siebie. - Nie
wolno mi doprowadzić do tego, aby odszedł do
miasta.
Zmusiła się, aby zająć się podwieczorkiem. Właśnie
wyjmowała butelkę wina, kiedy ręce Rossa objęły ją
w talii i uniosły w górę. Przytulił ją do siebie i zaczął
całować jej szyję.
- Znowu masz rozpuszczone włosy - wyszeptał.
- Tak. - Antonia poddawała się jego pieszczotom.
- Dla mnie? - zapytał.
- Dla ciebie.
- Wiesz, na co mam chęć, kiedy je widzę?
- Wiem - skinęła głową.
Ross odwrócił ją do siebie.
112
DUMA I OBIETNICA
- Kim ty jesteś? Aniołem czy rozpustnicą? Sam już
nie wiem.
- Ja również - odpowiedziała szczerze.
- Tam w dole strumienia jest ładne miejsce. Ciche,
odosobnione, doskonałe na... - Ross przerwał. Kilka
minut wcześniej uważał, że Antonia jeszcze nie jest
gotowa, by kochać się z nim. Chciał jakoś załagodzić
swoje słowa. - Jest to ciche miejsce, gdzie nie dokuczy
nam zimno. Rosną tam drobne, niebieskie kwiatki.
Mniejsze niż fiołki, ale mocniej pachnące. Wygląda jak
odosobniona wysepka. Rozłożymy pled i urządzimy
piknik.
- Ross, kochany - Antonia położyła mu dłoń na
ustach. - Nie musisz ukrywać prawdy. Czemu mamy
udawać, że chcemy jeść podwieczorek?
- Moja najdroższa. Naprawdę? Ja chyba oszaleję.
- Uścisnął ją, aż poczuła ból. - Anioł czy rozpustnica?
Chcę ciebie całą. Marzyłem, że ujrzę cię tu. Wiatr
będzie rozwiewać ci włosy, słońce otuli cię swym
blaskiem, a ja będę cię kochać.
Leżeli na skąpanej w słońcu polanie, Ross złożył
głowę na kolanach Antonii. Przesuwał leniwie palcem
po jej piersi widocznej dzięki rozpiętej bluzce i patrzył
z zachwytem, jak pręży się pod jego dotykiem. Nie
mógł się opanować i zsunął jej bluzkę z ramion.
- Chcę patrzeć na ciebie nagą w słońcu. Tylko ja
mogę cię dotykać i podziwiać, i kochać.
Antonia roześmiała się i pociągnęła go za ucho.
- Rozpustnik - szepnęła, ale nie próbowała się
okryć. Kiedy pochyliła się, by ją mógł pocałować, jej
piersi dotykały jego ciała. W jej pocałunku był jakiś
smutek.
Ross zmusił ją, by na niego spojrzała.
- Co się stało?
DUMA I OBIETNICA
113
Antonia uśmiechnęła się niepewnie.
- Cóż mogło się stać? Spójrz wokół. Były chwile, że
marzyłam tylko o tym, aby mi było ciepło. Teraz
mamy wszystko: słońce, wodę i kwiaty. Chyba nie
mówiłam ci, że doskonale umiesz wybrać miejsce na
randkę, doktorku?
Ross usiadł, naciągnął bluzkę na jej ramiona i zaczął
zapinać guziki.
- Kochanie, jesteś wielką aktorką, ale nie umiesz
kłamać. - Zapiął ostatni guzik, objął ją ramieniem
i usiedli oparci o skałę. - Teraz powiedz mi, dlaczego
jesteś smutna? Ale mów prawdę.
Antonia oparła głowę na jego ramieniu.
- Znasz mnie dobrze.
- Ale muszę poznać cię lepiej.
- Co chcesz wiedzieć?
- Przede wszystkim: czym się martwisz?
- Mam kiepski nastrój.
- Nastrój? Nie oszukuj. Jak na aktorkę, bardzo
rzadko miewasz zmienne nastroje. Jeśli ty nie chcesz, ja
ci powiem, dlaczego jesteś smutna. Deszcz zmył resztki
śniegu. Góry stały się dostępne. Dare z grupami
poszukiwaczy wyruszy w drogę. Prędzej czy później,
ktoś zauważy samolot. O to ci chodzi?
- Jakbyś czytał w moich myślach.
-Kiedy sprawdzą samolot i nie znajdą naszych ciał,
zobaczą znaki. Po paru godzinach dotrą do domku
Orelii.
- A wtedy my wrócimy do cywilizacji - dokończyła
Antonia.
-I do życia bez miłości. Tak ciężko pracowaliśmy,
by coś osiągnąć.
Chodź ze mną. Bądź częścią mojego życia, chciała
powiedzieć, ale tylko westchnęła.
- Mądrzej byłoby nie zakochać się w sobie.
1 1 4 DUMA I OBIETNICA
- T o prawda - zgodził się Ross. - Ale czy miłość jest
rozsądna?
Pochylił się nad nią i pocałował; pragnął, by z nim
została tutaj. Ale nie mógł w tej sytuacji żądać od niej
takiego poświecenia. Znał przecież jej historię. Opo
wiedziała mu ją na polanie przy ognisku. Była to
opowieść o dziewczynie, którą uznano za niegodną
miłości pewnego chłopca. Matka Sammy'ego postano
wiła jej zapłacić, żeby tylko wyniosła się z miasta.
Pieniądze zostały dobrze wykorzystane. Niedoświa
dczona i niewykształcona dziewczyna wyjechała z mia
steczka do college'u. Wróciła do domu dwukrotnie na
pogrzeb rodziców. Potem złożyła jeszcze jedną wizytę
w miasteczku. Była już wtedy piękną i mądrą kobietą.
Spłaciła swój dług honorowy co do grosza. Ross
rozumiał, czym jest upokorzenie. Doświadczał tego
każdego dnia, który spędzał na ulicy pod opieką
pijanego ojca.
- Jakże mógłbym nie kochać kobiety honoru?
Antonia uśmiechnęła się.
- Czasami myślę, że nie powinnam była brać tych
pieniędzy. Nie kochałam Sammy'ego, byłam tylko
jego przyjaciółką, ale jego matka o tym nie wiedziała.
Z drugiej strony, gdybym odmówiła, nie poszłabym do
college'u. Nie zaprzyjaźniłabym się z Jacindą i nie
poznałabym ciebie.
- To byłoby straszne!
- Nie dla ciebie. Ty wziąłeś los w swoje ręce
i osiągnąłeś to, co chciałeś. Znalazłeś swoje miejsce
w życiu.
Fakt. Znalazł swoje miejsce, kiedy po raz pierwszy
przyjechał na farmę i ujrzał Dare'a.
- Zawsze sprawiałeś wrażenie człowieka bardzo
pewnego siebie. Tak mi się w każdym razie wydawało.
- Przemądrzałego.
DUMA I OBIETNICA
115
- Trochę. - Antonia roześmiała się.
- Pewnie mnie nienawidziłaś.
- Chciałam, ale nie mogłam - przyznała się.
Ross ujął jej ręce. Czym się różnił od matki tego
chłopaka z miasteczka? Osądził ją niesprawiedliwie.
Ale zemściła się na nim.
- Ponieważ nie mogłaś mnie znienawidzić - szeptał
z twarzą w jej włosach - doprowadzałaś mnie do
wściekłości.
- Czyżby?
- Do kompletnego szaleństwa.
- Nie widać było tego po tobie.
- Powinienem chyba zostać aktorem.
Westchnęła znowu.
- Czemu jesteś smutna?
Antonia przygryzła wargę. Dobrze znała odpo
wiedź: „Nigdy nie przyjedziesz do Hollywood. Masz
swoje miejsce w życiu. I ja mam swoje".
Popatrzyła na łąkę, na świeże listki, które pojawiły
się na gałązkach, na strumień i kępkę błękitnych
kwiatków.
- Myślałam o Orelii.
- Chociaż się tak różnicie, rozumiecie się dobrze.
- Nie różnimy się tak bardzo. Orelia jest podobna
do mojej prababci. Była taką babcią, o jakiej marzy
każde dziecko. Orelia mówi i myśli tak jak ona. Robi
takie same koronki i kołdry. - Antonia ścisnęła jego
rękę. - Nawet zapala takie same świece na specjalne
okazje.
- Konwalia - wyszeptał Ross, przypominając sobie
zapach świec i kobiety, z którą wtedy się kochał. Był tak
zniewalający i piękny, że będzie go zawsze pamiętał.
- Orelia sama robi świece?
- Tak. - Antonia pocałowała koniuszki palców
Rossa. - Będę za nią tęskniła.
116
DUMA I OBIETNICA
- Ja też.
- Jak myślisz? Pojedzie z nami, kiedy będziemy
wracać do domu?
- Nie, kochanie.
- Ale może tutaj umrzeć w samotności.
- Nie jest samotna. Alonzo i jej dzieci leżą na
wzgórzu za chatą.
- Jest tam też pusty grób z imieniem syna, który
zginął w bitwie na Pacyfiku. Było to jedyne dziecko
Orelii, które dorosło, ale i on nie zdążył przyprowadzić
do domu żony, dla której uszyła sukienkę.
Ross skinął głową i przytulił ją mocniej.
- Co się z nią stanie, kiedy nie będzie miała sił, by
pracować?
- Zaopiekuję się nią - obiecał. - Chociaż w ten
sposób odwdzięczę się za to, co dla nas zrobiła.
- Z początku nie mogłam zrozumieć, jak może być
tu szczęśliwa.
- Już dawno dokonała wyboru.
-I nigdy tego nie żałowała. To cudowne kochać tak
mocno.
Ross nie odpowiedział. Orelia i Antonia były do
siebie podobne, ale żyły w różnych epokach. Orelia
dawno podjęła decyzję. Antonia dopiero to zrobi.
Mógł tylko tulić ją do siebie i kochać przez ten krótki
czas, jaki im pozostał. Potem pozwoli jej odejść.
Było już popołudnie. Cienie wydłużyły się. Słońce
dotykało krawędzi gór. W milczeniu patrzyli na za
chód słońca. Kończył się jeszcze jeden piękny dzień.
- Musimy wracać, kochanie. - Ross pomógł jej
wstać. - Orelia czeka na nas.
- Z figlarnym uśmiechem i kolacją.
- I będzie zbyt zmęczona, żeby jeść.
Antonia roześmiała się, zapominając o smutku.
Była zbyt szczęśliwa, by myśleć o samotnej przyszłości.
DUMA I OBIETNICA H7
- Gotowa? - Ross objął ją i jeszcze raz pocałował.
- Dziś rano słyszałem samoloty. Jutro lub pojutrze
mogą zauważyć wrak.
Antonia poczuła wyrzuty sumienia, że nie cieszy się
z tego. Przecież tam za górami byli przyjaciele i rodzi
na, którzy niepokoili się o nich. Ale dla niej najważniej
sze było to, że tak mało mieli czasu dla siebie.
- Ile dni będziemy razem?
- Trzy albo cztery. Zależy od tego, ile czasu zajmie
im załatwienie helikoptera, który mógłby wylądować
w górach. Potem będą musieli iść naszym śladem
i odnajdą domek Orelii.
- Czy helikopter może wylądować na łące?
- To zależy od pogody.
Za trzy, cztery dni powrócą do dawnego życia.
Antonia czuła, że już nigdy nie będzie taka jak
przedtem. Nie można spojrzeć śmierci w oczy i żyć
dalej, jakby nic się nie stało. Nie można kochać tak, jak
oni się kochali, i pozostać nie zmienionym. Cokolwiek
się stanie, zawsze będą bogatsi o swoje przeżycia.
-Trzy, cztery dni - wyszeptała. - Ross, nie możemy
zmarnować ani chwili.
- Dobrze, kochanie.
Szli razem przez łąkę, potem przez strumień. Przy
stając na zakręcie ścieżki prowadzącej do chaty, Ross
obejrzał się. Błękitne kwiatki skryły się pod ostrymi
listkami wychodzącymi z ziemi.
Wkrótce pojawią się konwalie pachnące miłością.
Tylko Orelia będzie cieszyć się ich wonią.
- Gotowe. - Ross wsunął na miejsce ostatni gont
i przyjrzał się swojej pracy. Teraz dom Orelii był już
zabezpieczony.
Gospodarstwo potrzebowało męskiej ręki. Od
śmierci Alonza przed trzema laty nikt nie naprawiał
118 DUMA I OBIETNICA
niczego. Ale teraz staruszka będzie miała zapew
nioną pomoc. Ross był jej dłużnikiem, a w rodzie
McLachlanów wszyscy solidarnie spłacali zaciągnięte
długi.
Oprócz tego była też Antonia.
Widział ją z dachu pochyloną nad grządką w ogro
dzie. Uśmiechnął się na myśl o jej niegdyś wypielęg
nowanych dłoniach, teraz szorstkich od pracy. Chciała
zająć się czymś, by odsunąć od siebie smutne myśli.
Pragnęła też zrobić coś dla Orelii.
Nigdy dotąd nie wyglądała tak pięknie. Słońce,
powietrze i śmiech sprawiły, że czuła się lepiej niż po
wizycie u najlepszej kosmetyczki. Śmiała się teraz,
pracując w ogródku Orelii.
Kiedy poczuła na sobie wzrok Rossa, spojrzała
w górę. Jej uśmiech wywołał w nim pożądanie. Była
jedyna, niepowtarzalna, a on był jej pierwszym męż
czyzną. Z bólem myślał o tym, że wkrótce wszystko się
zmieni.
Westchnął głęboko i powoli zszedł z dachu.
Antonia usłyszała jego kroki i rozpromieniła się.
Klęczała na wilgotnej ziemi, w ręku trzymała nasio
na, które Orelia zebrała w zeszłym roku. Pasmo
włosów opadało na policzek, na którym widniała
smuga ziemi.
Była ubrana w znaną mu czerwoną bluzkę i dżinsy.
Każdego dnia pragnął jej bardziej. Uchwycił ją za
ramiona i podniósł.
- Witaj - zamruczał, przytulił ją mocno i musnął
wargami jej usta. - Nie za długo pracujesz?
- Nie tak długo jak ty. I nie tak ciężko. Orelia miała
łzy w oczach, gdy zobaczyła zaorane pole.
- Gdzie ona jest?
- W domu. Przygotowuje specjalny placek z jabł
kami. Jest pełna podziwu dla ciebie. Mówi, że gos-
DUMA I OBIETNICA
119
podarstwo nie wyglądało tak pięknie od czasów mło
dości Lona.
-1 tak to nie wystarczy, aby odwdzięczyć się jej za
gościnę.
- Wolałabym, żeby nie mieszkała na odludziu.
- Masz rację - zgodził się Ross. - Ale wiesz, jaka
jest. Co jakiś czas będzie tu ktoś zaglądał. To tylko
parę godzin lotu.
Antonia zapomniała, że ma brudne ręce. Objęła
Rossa i przytuliła się do jego nagiej piersi. Pachniał
słońcem i mydłem. Słyszała bicie jego serca i ten dźwięk
zagłuszał inny, dochodzący z oddali.
- Po naszym odejściu Orelia poczuje się bardzo
samotna - mówiła, nie podnosząc głowy.
Ross uniósł jej twarz.
- Już wiesz, prawda?
- Że to koniec? - Antonia przygryzła wargi. Przysło
niła oczy rzęsami, nie chcąc, by w nie spoglądał. Po
chwili uniosła powieki. - Z początku myślałam, że to
ziemia drży, ale potem domyśliłam się, że to helikopter.
- Leci bardzo nisko.
-Musieli znaleźć już samolot i ślady, a teraz szukają
nas. Prawdopodobnie helikopterowi towarzyszy gru
pa poszukiwawcza.
- Powinniśmy się cieszyć. Nasza wędrówka już się
skończyła.
- Tak.
- Twoi bracia i Jacinda przestaną się wreszcie
martwić.
- To prawda. - Dotknął delikatnie blizny Antonii
i patrzył na jej twarz tak, jakby chciał ją na zawsze
zapamiętać.
- Znowu wrócimy do swoich spraw. Do naszych
bliskich. Ty do pacjentów, ja... - głos Antonii załamał
się. - Ross, nie chcę wracać.
120
DUMA I OBIETNICA
- Wiem.
Tuliła się do niego tak mocno, że czuł, jak jej
paznokcie wbijają mu się w ciało.
- Nie mamy żadnego wyboru - mówiła z goryczą
w głosie. - Wszystko, co zostawiliśmy, czeka teraz na
nas.
Ross czuł, że dziewczyna cierpi. Przez moment
chciał powiedzieć jej, aby zrezygnowała ze wszystkiego
i pozostała z nim. Ale nie powiedział nic, pozo
stawiając ją w przekonaniu, że tak musi być.
Antonia popatrzyła na las, na chatkę.
- Nigdy tego nie zapomnę. - Szare oczy patrzyły na
niego. - Kocham cię, Ross, i zawsze będę cię kochała.
Słyszał w jej głosie smutek i żal, że traci coś, co
mogłoby się stać.
- Lepiej, że mogłam cię kochać przez tak krótki
czas, niż gdybym wcale cię nie pokochała.
- Ile mamy czasu, zanim wszystko się skończy?
Przytulił ją do piersi i wtulił usta w jej włosy.
Trzymał ją mocno i patrzył na helikopter, który
pojawił się nad drzewami. Była to wielka, biała
maszyna ze znakiem Patricka McCalluma na boku.
Helikopter przeleciał nad łąką, zatoczył koło i za
wrócił. Musieli zauważyć literę R, którą Ross ułożył na
trawie z kamieni.
Ross patrzył ze smutkiem, jak maszyna schodzi do
lądowania.
- Nie mamy już czasu, kochanie - powiedział,
przekrzykując huk silników. - Nie mamy już ani
chwili.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Domek tętnił gwarem głosów mężczyzn zgroma
dzonych przy prowizorycznym stole zrobionym z koz
łów i desek. Wszyscy mówili o katastrofie, teraz już bez
zdenerwowania. Słychać było radosny śmiech.
Antonia siedziała obok Rossa. Z zaciekawieniem
obserwowała jego braci i przyjaciół, którzy świętowali
odnalezienie zaginionych.
Od dnia, w którym Jacinda została panią McLa-
chlan, Antonia zdążyła się zorientować, jak silne więzy
łączyły tę rodzinę.
Dzisiaj mogła się o tym przekonać naocznie.
Tak jak przewidywał Ross, odnalazł ich Dare.
Robbie i Jamie byli z nim. Rzucili wszystko, ważne
było tylko życie ich brata. Miłość, z jaką go witali,
radość, że nic mu już nie zagraża, pozwoliły Antonii
lepiej zrozumieć, dlaczego stał się właśnie takim czło
wiekiem.
Słuchała, jak Ross szczegółowo opowiada o locie
i katastrofie. Patrzyli na nią wszyscy - Dare, Robbie,
Jamie, Patrick McCallum, Rafe Courtenay, Dawid
Canfield i Hunter Slade - z takim podziwem i uwiel
bieniem, że aż się zaczerwieniła.
- Ross! - zaprotestowała. - Chyba przesadzasz.
- Że jestem ci wdzięczny za uratowanie mi życia?
- ujął ją za rękę i pocałował. - Nie miej mi tego za złe.
- Uśmiechnął się do niej serdecznie.
Gwar przy stole wciąż się wzmagał.
122 DUMA I OBIETNICA
Jamie odezwał się pierwszy.
- Czy możecie w to uwierzyć? - Roześmiał się
i wskazał na Rossa. - Kiedy postanawia rozbić
samolot, nasz samolot, wychodzi z tego cało, uratowa
ny przez najpiękniejszą i najdzielniejszą kobietę świa
ta. - Potem z czarującym uśmiechem zwrócił się do
Orelii, siedzącej po prawej stronie Rossa. -I jakby tego
było jeszcze mało, trafia na najlepszą kucharkę na
świecie.
- Dziękuję za komplement. Należysz chyba do tych
chłopców, którzy są bardzo nieśmiali w stosunku do
kobiet - zauważyła z uśmiechem Orelia.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Humory dopisywa-
ły.
Tylko Rafe był poważny. Cały czas myślał o tym, że
trzeba przerwać ten miły nastrój.
-Już późno. Jeśli chcemy bezpiecznie wystartować,
musimy to zrobić przy świetle dziennym. - Popatrzył
na zegarek. -Mamy niecałe pół godziny. Muszę jeszcze
sprawdzić niektóre rzeczy. Poczekam na was na łące.
Pozostali również pożegnali się i wyszli.
Ross i Antonia zostali, by przez chwilę poroz
mawiać z Orelią. Wydawała się taka krucha, gdy Ross
ją objął.
- Tyle ci zawdzięczam. - Ponad jej siwą głową
popatrzył na Antonię. - Tyle ci zawdzięczamy.
- Będziecie mnie czasami odwiedzać? - spytała
Orelia drżącym głosem.
Ross zawahał się. Mógł mówić tylko w swoim
imieniu.
- Wrócimy tu. - Antonia otuliła staruszkę swoim
futrem. - Do tego czasu zaopiekuj się tym.
- Nie możesz mi zostawiać tak cennej rzeczy.
- Orelia przesuwała sękatymi palcami po futrze.
- Chcę, żebyś je zatrzymała.
DUMA I OBIETNICA 123
Antonia kilka razy zauważyła, jak Orelia nieśmia
ło, z podziwem dotykała futra. Otuliła ją mocniej
i pocałowała w pomarszczony policzek.
- Miło mi będzie pomyśleć, że masz coś, co będzie ci
mnie przypominać.
- Jak gdybym mogła o was zapomnieć. - Staru
szka popatrzyła na okrycie. - Będzie mi w nim
ciepło.
- Kiedy marzłam, ty mnie ogrzałaś, teraz chcę ci się
odwdzięczyć tym samym.
Orelia spojrzała na futro, a potem na Antonię. Jej
oczy błyszczały.
- Przyjmę je z radością.
W drzwiach stanął Dare.
- Nie chciałbym cię ponaglać, ale Rafe uważa, że
powinniśmy już lecieć. Ściemnia się.
- Jeszcze pięć minut.
- Dobrze, ale nie dłużej.
Ross przymknął oczy i nagle ujrzał kobietę pach
nącą konwaliami, oświetloną blaskiem świec.
- Ross? - zaniepokoił się Dare.
Ross otworzył oczy i spojrzał na Antonię. Uśmie
chała się. Zrozumiał, że wiedziała, o czym myślał i tak
jak on czuła żal, że wszystko się kończy.
Twarz Rossa stężała, oczy posmutniały.
- Za pięć minut przyjdziemy, Dare.
- Za cztery - rzekł Dare ze zniecierpliwieniem. - Jest
już bardzo późno.
Ross podszedł do Orelii, pocałował ją w policzek
i powiedział:
- Uważaj na siebie. -I dodał: - Poczekam na ciebie
na zewnątrz, Antonio.
Kiedy po chwili wyszła z chaty, silniki już praco
wały. W dolinie osłoniętej górami ich warkot, wzmoc
niony echem, rozsadzał jej czaszkę. Ross czekał na nią
124
DUMA I OBIETNICA
z otwartymi ramionami. To pożegnanie i pocałunek
w cieniu ganku były pełne smutku.
Ross odchylił się nieco do tyłu. Palcami gładził jej
włosy, skórę i usta, chcąc zapamiętać ją na zawsze.
Antonia uśmiechnęła się. Był jej przeznaczeniem,
przyjacielem, kochankiem. Ujęła jego dłoń i poszli
razem ścieżką na łąkę, gdzie na nich czekano.
- Obudź się, kochanie. - Ross poczekał, aż Antonia
podniesie głowę z jego ramienia. - Zbliżamy się do
Madison.
Antonia nie spała. Zwinęła się na fotelu, oparła
policzek o jego ramię i udawała, że zasnęła. Słyszała,
jak Rafe mówił, że podmuch wiatru zepchnął ich
z kursu. Nagle wszystko wróciło.
Przyspieszenie, które wcisnęło ją w fotel, cisza - gdy
silnik przestał pracować, potworny huk przy uderze
niu o ziemię, a potem milczenie Rossa.
Teraz znów miała go utracić. Każdy obrót śmigła
przybliżał tę chwilę. Podróż była zbyt krótka. Cywili
zacja, do której wracali, miała ich znowu rozdzielić.
Może nie nastąpi to jutro, za miesiąc, za rok, ale
była pewna, że taki dzień musi nadejść.
- Koniec podróży, Antonio. Lądujemy.
Ross mówił cicho, ale stanowczo, i Antonia wie
działa, że już dłużej nie może chować się przed
rzeczywistością.
Jasno oświetlone lądowisko wydawało się puste.
Antonia stała przy helikopterze i przysłoniwszy oczy,
patrzyła na jakąś ciemną postać przesuwającą się poza
oświetlonym kręgiem.
Potem pojawiły się inne. Najpierw biegła Jacinda,
łzy radości płynęły jej po twarzy, za nią Raven,
Jordana i żona Huntera - Beth.
DUMA I OBIETNICA
125
Ross pomógł Antonii odejść od helikoptera. Opie
kował się nią troskliwie. Kiedy rzuciła się naprzód na
widok Jacindy, odsunął się. Wtedy z ciemności wyłoni
li się inni. Z aparatami, notesami. Reporterzy, którzy
za wszelką cenę chcieli ją zobaczyć, dotknąć, dowie
dzieć się wszystkiego. Rozbłysły flesze. Ross chciał
podbiec do niej, ale zorientował się, że Antonia nie
potrzebuje jego pomocy. Przez moment na jej twarzy
malował się wyraz zaskoczenia, ale zniknął tak szybko,
że tylko Ross to zauważył. Potem twarz dziewczyny
przybrała wyraz pełnej spokoju godności.
Zmiana była zaskakująca.
Ubrana w luźne spodnie i jedwabną bluzkę, z roz
puszczonymi włosami, bez makijażu, była mimo to
gwiazdą: elegancką, piękną i niedostępną.
Bez trudu zapanowała nad całym tłumem.
Ross zastanawiał się, skąd pojawili się tutaj ci
ludzie? Kto dał im znać? Ale Antonia nie traciła czasu.
Nauczona doświadczeniem, przeszła natychmiast do
sedna sprawy.
- Panowie i pani, pani Harrison - skinęła głową
w stronę jedynej kobiety w grupie. - Wiem, że chcieli
byście usłyszeć całą historię. Opowiem ją, ale nie
dzisiaj. -I nie reagując na protesty, mówiła dalej: - Na
razie podam wam tylko fakty. Leciałam jako pasażer
ka prywatnym samolotem, który rozbił się w górach
dwa tygodnie temu. Pilot i ja przeżyliśmy katastrofę.
Poza nami w samolocie nie było nikogo. Pewna
kobieta udzieliła nam schronienia przed burzą śnieżną.
Przez ten czas trwały poszukiwania. W końcu trafiono
na nasz ślad. I tak się tu znalazłam. Cała i zdrowa.
Teraz wybaczcie, ale jesteśmy bardzo zmęczeni. Jutro
postaram się odpowiedzieć na wszystkie pytania.
- Zanim pani odejdzie, panno Russell, proszę
odpowiedzieć tylko na jedno pytanie.
126 DUMA I OBIETNICA
- Tylko jedno, pani Harrison?
- Obiecuję. I myślę, że pytam w imieniu wszystkich
tu obecnych. - Pani Harrison obejrzała się na męż
czyzn, którzy za nią stali.
- Dobrze - zgodziła się Antonia.
- Mówi pani, że jest cała i zdrowa.
- To prawda.
- Przepraszam, ale pani twarz...
Antonia bezwiednie dotknęła blizny.
- Zapomniałam o tym.
- Jak to? Przecież twarz jest najważniejsza w pani
zawodzie.
- Jestem aktorką. Myślę, że utalentowaną. Twarz
- to tylko część mego ciała. Sądzę, że chciała pani się
dowiedzieć, jak to się stało.
- Tak, o to mi chodziło.
Ross podszedł do Antonii i położył dłoń na jej
ramieniu.
- Chciałbym odpowiedzieć na to pytanie, jeśli
Antonia pozwoli.
- To nie ma sensu. - Antonia potrząsnęła głową.
Starym zwyczajem przesunął palcem po bliźnie.
- Myślę, że to ma sens. Im szybciej to zrobimy, tym
szybciej będziesz mogła odpocząć.
Zwrócił się do reporterów i zaczął mówić:
- Nazywam się Ross McLachlan. Byłem pilotem
tego samolotu. Panna Russell rozcięła sobie twarz,
kiedy ratowała mi życie.
Wśród reporterów i przyjaciół rozległy się szepty
pełne zdziwienia.
Odczekał chwilę i zaczął swoją opowieść. Mówił
krótko, bez ozdobników. Kiedy skończył, nikt już nie
miał nawet najmniejszych wątpliwości, że gdyby nie
Antonia, Ross nie stałby tu teraz z nimi.
- Chyba zdajecie sobie państwo sprawę z tego, że
DUMA I OBIETNICA 127
jesteśmy zmęczeni i chcemy spędzić kilka chwil z rodzi
ną i przyjaciółmi. Pewne informacje już otrzymaliście,
a jutro Antonia... panna Russell porozmawia z wami
dłużej. Obiecaliście państwo, że nie będziecie nas
zatrzymywać. Moi przyjaciele i ja mamy nadzieję, że
dotrzymacie słowa - dodał na zakończenie.
Dziennikarze z podziwem patrzyli na ludzi otacza
jących Rossa i Antonię. Wystarczyła obecność Patric
ka McCalluma i Huntera Slade'a, aby zniechęcić
najbardziej natarczywych.
Zaczęli się rozchodzić.
- Ta cholerna grupa ratownicza wygląda jak od
dział komandosów - złośliwie stwierdził jeden z nich.
- Nie wiem, jak wy, ale ja wolałbym nie mieć z nimi
do czynienia. Wracam do hotelu - oświadczył drugi.
Ross i Antonia zostali nareszcie z najbliższymi.
- Zapomniałam, że to taki piękny dom.
-Byłaś tu cztery lata temu -zauważył Ross, patrząc
na Antonię kręcącą się po pokoju, dotykającą przed
miotów. Zapoznawała się ze zmianami, które Ross
wprowadził w dawnym domu Jacindy.
- Wygląda teraz inaczej. Ma odmienny styl.
- T o prawda. Chociaż styl, który preferuje Jacinda,
bardzo mi odpowiada.
- To nie o to chodzi. - Antonia nie mogła znaleźć
odpowiednich słów, aby określić wrażenie, jakie od
niosła po wejściu do środka. - Po prostu brak tu
kobiety. - Już wiedziała. - Żadna kobieta nie przeby
wała tu dość długo, żeby pozostawić jakiś ślad.
- Nie było tu żadnej kobiety - Ross podszedł do
okna wychodzącego na tył domu i spojrzał na strumień
przecinający ogród. - Kiedy osiągnie się pewien wiek,
niełatwo znaleźć odpowiednią kobietę. Jako lekarz
również nie mam możliwości poznania kogoś nowego.
128 DUMA I OBIETNICA
A osiągnąwszy magiczny wiek trzydziestu trzech lat,
doszedłem do wniosku, że nie interesują mnie przelot
ne romanse.
- Ani jedna kobieta nie spędziła tu nocy?
- Jedna.
-Ja?
- Czy to cię dziwi?
Antonia popatrzyła mu w oczy.
- Nie dziwi. Jestem po prostu bardzo szczęśliwa.
- Musisz być szczęśliwa. - Ross objął ją i szeptał,
tuląc usta do jej włosów. - Nie wstydź się tego, co
czujesz. Nie teraz, kiedy mi tyle ofiarowałaś.
- Moje dziewictwo?
- Nie, kochanie. Twoją miłość. Jesteś szczęśliwa, że
nie było tu przed tobą innej kobiety. Ale czy kochała
byś mnie mniej, gdyby było inaczej?
- Nic nie zmieniłoby moich uczuć.
- Ja też jestem szczęśliwy, że jestem twoim pierw
szym mężczyzną.
Antonia długo patrzyła mu w oczy i wyczytała
w nich, że jego uczucia pozostałyby bez zmian niezależ
nie od tego, ilu kochanków miałaby przed nim. Po
chwili uśmiechnęła się.
- Pomyśl, jak ucieszyliby się pismacy, gdyby się
o tym dowiedzieli?
- Sprzedaliby rekordową ilość gazet.
- Nie jestem tego pewna. Nikt by im nie uwierzył.
- I dodała z powagą: - Ludzie nie doceniają już
pewnych wartości.
- Ja je cenię. - Ross przyciągnął ją do siebie.
- O piątej jest konferencja prasowa, o siódmej jemy
obiad u Jacindy.
-Kochana Jacinda strasznie jest z siebie zadowolo
na.
Antonia zauważyła, jak bardzo Jacinda ucieszyła
DUMA I OBIETNICA 129
się, kiedy Ross powiedział jej, że do końca pobytu
w Madison Antonia zamieszka u niego.
- A może przerażona, że jej swatanie mogło skoń
czyć się tragicznie. Ja jestem jej bardzo wdzięczny, że
namówiła cię, byś leciała ze mną. Katastrofa pewnie
i tak by się wydarzyła, a bez ciebie prawdopodobnie
bym jej nie przeżył.
- Nie mów nic więcej. - Antonia położyła mu palec
na ustach.
- Masz rację, to już minęło. Jesteśmy w Madi
son. Jest wiosna i nie musimy niczym się prze
jmować.
- Niczym? - Antonia pocałowała go w pierś i za
częła rozpinać spodnie. - A może jednak zajęlibyśmy
się czymś, kochanie?
- T o brzmi zachęcająco. Jak się do tego weźmiesz?
-Najpierw zrobię to... Potem to... -pokrywała jego
ciało pocałunkami. Z radością poznawała swoją moc.
Cieszyła się tym, że daje mu rozkosz.
Była marzeniem wszystkich mężczyzn, ale należała
tylko do Rossa.
-Wystarczy już, kochanie. Wystarczy. -Wziął ją na
ręce i zaniósł na łóżko.
Oboje przez cały czas pamiętali o tym, że następ
nego dnia Antonia wracała do Kalifornii.
- Miałeś od niej jakieś wiadomości?
Ross podniósł z trawnika kamyk i rzucił go w stronę
strumyka. Woda odbijała pierwsze kolory jesieni.
- Tak. Wczoraj.
- Wróciła?
- Dzwoniła z Australii.
- Och. - Jacinda posmutniała. - Myślałam, że już
skończyła kręcić film. Pracuje jak szalona od wielu
miesięcy. Jakby chciała o czymś zapomnieć.
130
DUMA I OBIETNICA
- Jacindo - Ross schwycił ją za ręce. - Nie snuj
żadnych przypuszczeń. Antonia robi to, co lubi; to, co
zawsze chciała robić. -
- Ona cię kocha, Ross.
- Wiem o tym.
- Dlaczego nie poprosiłeś jej, żeby z tobą została?
Czemu nie zrobisz tego teraz?
- Nie mogę!
- Dlaczego? - Jacinda popatrzyła na niego za
skoczona. - Kiedy dwoje ludzi kocha się, chcą być
razem.
- Ale nie zawsze to jest takie proste. Nie mogę
wymagać tego od niej. Nie mogę prosić jej, by zo
stawiła wszystko, bo ja sam nie mógłbym tego zrobić.
Ross podniósł czerwony liść, przez chwilę patrzył,
jak błyszczy w słońcu, i upuścił go znowu.
- Wiele o tym myślałem.
- O rzuceniu wszystkiego?
Ross przytaknął.
- Nic by z tego nie wyszło. Byłbym dla niej
przeszkodą, nie pasuję do jej świata.
- Nie masz racji.
- Mam, kotku - powiedział łagodnie. Trudno mu
było podjąć taką decyzję i wiedział, że Jacindzie równie
trudno jest to zrozumieć. - Oboje wiemy, że mam rację.
Ross objął ramieniem bratową i poprowadził przez
trawnik. W chwili gdy otwierał drzwi jej samochodu,
w domu rozległ się dźwięk telefonu.
- Może to Antonia - powiedziała Jacinda. - W Au
stralii jest teraz noc.
- Ona zawsze dzwoni - odezwał się Ross, a jego głos
był cichy i szorstki - w środku nocy.
- Dlaczego?
- Bo nie może spać - odrzekł, uśmiechnął się
smutno i pobiegł do domu odebrać telefon.
DUMA I OBIETNICA 1 3 1
Antonia odłożyła wycinki prasowe, które prze
glądała. Recenzje były dobre. Były bardzo dobre i z tej
okazji jej agent wydawał przyjęcie, które jej zupełnie
nie obchodziło. Kiedy pomyślała o tym, że musi się
uczesać, umalować i nałożyć niewygodną suknię,
robiło jej się niedobrze.
W dodatku miał jej towarzyszyć Jeremy Baron,
złotowłosy chłopak z Kalifornii, który został wybrany
na jej towarzysza przez agenta. Miał zwrócić na nich
uwagę prasy, bo zapomniano już o katastrofie.
Antonia była rozdrażniona. Lubiła grać, robiła to
najlepiej, jak umiała, ale nienawidziła rozgłosu i re
klamy. Dzisiejsze przyjęcie, niestety, stanowiło część
obowiązków.
- Jak ja to wytrzymam? - zadała sobie pytanie.
Podeszła do okna i popatrzyła na beton, na sztucz
nie barwioną wodę w basenie, na elegancko przy
strzyżone drzewa. Słońce skryło się za mgłą.
Ross nie czułby się tu dobrze.
Przymknęła oczy i oparła się o futrynę okna.
Musiała spełnić prośbę agenta, który zapewniał ją, że
ma szanse na zdobycie Oskara,
Popatrzyła na zegarek. Powinna iść do fryzjera, ale
nie mogła się na to zdobyć. Jeszcze nie. Kolejny raz
podniosła słuchawkę, a palce machinalnie wybierały
numer tak dobrze jej znany. Na drugim końcu linii
telefon zaczął dzwonić. Trwało to bardzo długo i Anto
nia chciała już odłożyć słuchawkę, kiedy usłyszała głos
Rossa. Nawet wtedy miała chęć przerwać połączenie.
Przecież to, co chciała zaproponować, było niemądre.
- Antonio? - Głos był przytłumiony, ale dość
wyraźny. - Odpowiedz, Antonio, wiem, że to ty.
Słysząc jego głos, czuła się tak, jakby jej dotykał,
koił i ranił jednocześnie, i chciała go słuchać bez końca.
- Nie chciałam ci przeszkadzać.
132 DUMA I OBIETNICA
- Nigdy mi nie przeszkadzasz, kochanie.
- Nie powinnam była dzwonić.
- Cieszę się, że to zrobiłaś. Powiedz mi, co się stało?
- Tęsknię za tobą.
- Bardzo się z tego cieszę. - Umilkł, czekając na jej
dalsze słowa.
- Moglibyśmy się spotkać?
- Powiedz tylko, gdzie i kiedy, skarbie.
- Gdzieś daleko stąd. Daleko od ciekawskich oczu.
Ross zastanawiał się przez moment.
- Jutro w Atlancie?
- Dobrze.
- O ósmej. U Madame Zary.
- Będę o ósmej. - Tyle chciała mu jeszcze powie
dzieć... że bez niego miesiące stają się latami. - Ross...
- zaczęła, ale pomyślała, że nie będzie obarczać go
swoimi smutkami, i dokończyła: - Przepraszam, ale
jestem zajęta.
- Kolejne przyjęcie?
- Skąd wiesz?
- Ponieważ do mnie telefonujesz.
- Zawsze dzwonię przed przyjęciami.
- Pozdrów pana Barona.
- Bardziej by mu się przydały wyrazy współczucia.
Chyba nudzi się ze mną. Bez scenariusza nie umiem
z nim rozmawiać.
- To dobrze. Do jutra.
- Do jutra. - Antonia odłożyła słuchawkę.
Jutro, pomyślała, przez chwilę nie będę samotna.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Wiosna
Ross siedział w ogródku restauracji pośród kwia
tów i słuchał szumu fontanny. Na stole nakrytym dla
dwojga stał wazon z konwaliami, które słodko pach
niały. To jego ulubiony zapach. Stół, nakryty kremo
wym obrusem, był oazą spokoju, stworzoną przez
Madame Zarę dla dwojga kochanków.
Spotykali się tu kilkakrotnie. Po raz pierwszy
jesienią, tuż po powrocie Antonii z Australii. Madame
Zara odgadła ich potrzeby. Ich stół ukryty w zacisz
nym kącie ogrodu urządzonego na dachu, gdzie tylko
niebo na nich patrzyło, stał się miejscem, w którym
mogli rozmawiać, dotykać się i patrzeć sobie w oczy.
Nikt im nie przeszkadzał. Tak nakazała Madame
Zara. Nawet kelner spełniał swe obowiązki tak cicho,
jakby był duchem.
Kiedy nadchodził właściwy moment, Ross podnosił
się, brał Antonię za rękę i szli do swojego apartamentu
piętro niżej.
Tego wieczoru Antonia spóźniała się. Zdarzało jej
się to już przedtem, ale nigdy jeszcze Ross nie czekał
tak długo. Starał się nie denerwować. Dowiedział się,
że lot był opóźniony. Przez moment chciał wezwać
taksówkę i jechać na lotnisko, aby tam ją powitać.
Wiedział jednak, że bardzo tego nie lubiła. Postanowił
czekać.
134
DUMA I OBIETNICA
Woda szumiała, kwiaty rozsiewały upojne zapachy,
a Ross wspominał góry, domek Orelii i namiętność,
którą tam przeżywali.
- Doktorze McLachlan - pojawił się kelner - Mada
me Zara pyta, czy może zjadłby pan coś. Może jakiś
rodzaj przekąski?
- Nie, dziękuję. - Chciał już zadzwonić, gdy wyczuł
coś instynktownie. Podniósł się z krzesła. Wiedział, że
Antonia już jest.
Patrzył na nią. Była piękna, elegancka, ale jej
uśmiech był zbyt radosny, a ruchy zbyt gorączkowe.
Pod tą powłoką krył się smutek. Ross widział, jak
zatrzymała się i przez chwilę rozmawiała z Madame
Zarą.
Już była przy nim.
- Witaj. - Jedno słowo, a brzmiało w jej ustach jak
obietnica radości, jak koniec samotności. Stała przed
nim. Była wysoka, piękna, oszałamiająca. Zmęczenie
malowało się w jej oczach. Schudła i dłoń, którą
dotknęła jego ust, wydawała mu się jeszcze drobniej
sza. Ale spojrzenie jej szarych oczu nie zmieniło się.
- Witaj. - Ross ujął ją za rękę, pocałował i przytulił
do piersi. Widząc jej zmęczenie, zaczął zastanawiać się,
czy nie wrócił stres sprzed roku.
- Jak się czujesz?
Antonia domyślała się, czego się chce dowiedzieć
i czym się martwi.
- Jestem zmęczona po podróży. Nic poważnego.
Niedługo poczuję się lepiej. - Ściskała jego dłoń.
- Naprawdę nic mi nie jest.
Usiadła przy nim, nie puszczając jego ręki. Wino
lśniło w kieliszkach jak płynny kryształ. Migotały
świece. Kwiatki konwalii drgały w powietrzu jak
dzwoneczki. I pachniały wonią z jego marzeń.
- Antonia - wyszeptał.
DUMA I OBIETNICA
135
Podniosła głowę.
- Nic, po prostu: Antonia.
Zrozumiała. Chciał wymawiać jej imię. Ileż to razy
nawoływała go szeptem.
Wysunął rękę i odgarnął jej włosy z twarzy. Blizna
była teraz bladą, postrzępioną linią. Stała się częścią
Antonii. Przypominała, że jest wyjątkową i odważną
kobietą.
Pragnął objąć ją. Ucałować bliznę, czuć pod war
gami bicie serca dziewczyny. Ale na to musieli jeszcze
trochę poczekać. Potem przejdą korytarzem, Antonia
oprze mu głowę na ramieniu, on ją obejmie, będzie mu
mówić szeptem, że tęskniła, że bez niego nic nie jest
ważne. A w głosie jej będzie smutek rychłego pożeg
nania.
Starał się nie myśleć o tym. Ten krótki czas, jaki
mogli spędzić razem, był zbyt cenny, by poświęcać go
smutnym myślom. Jednak nie mógł się ich pozbyć.
- Najpierw opóźniono start, potem czekaliśmy na
lądowanie. - Antonia zorientowała się, że Ross jej nie
słucha. Dotknęła jego ręki obejmującej kieliszek.
- Ross? Gdzie jesteś? O czym myślisz?
Zamrugał powiekami.
- Przepraszam, Antonio. O czym mówisz?
- Byłeś tak daleko.
- Nie - zaprzeczył. - Jestem tu z tobą.
- Coś cię martwi.
- Może - przyznał się. - Podświadomie.
- Pacjent?
- Tak, pacjent.
- Mogę ci w czymś pomóc?
- Wystarczy, że jesteś ze mną. - Przynajmniej to
ostatnie zdanie nie było kłamstwem. Ross postawił
kieliszek i rzucił serwetkę na stół. - Do diabła!
Dlaczego marnujemy czas, którego mamy tak mało,
136
DUMA I OBIETNICA
siedząc przy stole, kiedy żadne z nas nie ma apetytu.
Czy po to przyleciałaś tu przez pół kontynentu?
Antonia popatrzyła na niego, zaskoczona tym
gwałtownym wybuchem. Z początku myślała, że to
gniew, ale potem zrozumiała, że to rozpacz dyktuje mu
te słowa. Chciała go pocieszyć. Pochyliła się i zdmuch
nęła świecę. Zapadła ciemność, gdzieniegdzie rozjaś
niona światłem przenikającym przez gąszcz roślin.
Głos Antonii był spokojny, kiedy powiedziała:
- Nie chcę jeść ani pić. Nie chcę tu siedzieć. Chcę
ciebie, Ross.
A potem dodała:
- Wczoraj minęło, jutro jeszcze nie nadeszło. - Ujęła
jego dłoń i przyciągnęła go do siebie. Kiedy jego usta
były blisko, wyszeptała: -Ale mamy jeszcze dzisiejszy
wieczór.
I tak jak przewidział Ross, wyszli razem z re
stauracji, przeszli korytarzem. I nadeszła chwila, kiedy
nie było dnia wczorajszego ani jutra. Kiedy znowu byli
razem, stopieni w jedną całość.
Lato
- Panie doktorze?
Ross podniósł głowę i popatrzył na kobietę stojącą
w drzwiach. Była niska, pulchna, ubrana w kolorowy
fartuch. Jej zazwyczaj wesoła twarz była poważna.
- Co się stało, Marto?
- Dzwoniła Linda Harris. Chciała powiedzieć
„cześć" i przypomnieć panu, że istnieje.
- Jaka Linda?
- Linda Harris. - Marta wyraźnie wymówiła te
słowa. - Siostra pani Elliot. Poznał ją pan, kiedy
przyszła z dzieckiem Carolyn. Wykłada dziennikarst
wo na uczelni.
DUMA I OBIETNICA 137
Ross wzruszył ramionami.
- Nie pamiętam jej.
- Ale ona pana pamięta. I nie wydaje mi się, że
pozwoli panu o sobie zapomnieć.
- Nie zachęcaj jej.
- Nie mam zamiaru. Umiem rozpoznać beznadziej
ny przypadek.
- Miejmy nadzieję, że panna Harris również to
zrozumie.
- Dzwoniła też Jacinda. Pytała, czy ma pan wolny
wieczór. Chce pana zaprosić na obiad. Powiedziałam,
że nie jest pan dziś zajęty.
- Zadzwoń do niej, powiedz, że dziękuję za za
proszenie - ale nie mogę go przyjąć.
- T o już trzeci raz pan jej odmawia. - Niezadowole
nie na twarzy pielęgniarki pogłębiło się. Pracowała
u Rossa od dnia, kiedy otworzył gabinet. Przez te lata
poznała go tak dobrze, że kiedy przyjmowali pacjen
tów, z góry wiedziała, co ma robić. Podziwiała jego
stosunek do dzieci, miłość do braci.
Widywała go w różnych nastrojach, ale nigdy dotąd
nie był taki markotny. Nigdy dotąd nie unikał swojej
rodziny.
-Jacinda powiedziała, że zrobi pana ulubiony deser
- kusiła Marta.
- Zadzwoń do niej i powiedz, że przyjdę kiedy
indziej.
- Mówił pan tak ostatnim razem.
- Marto, proszę.
- Dobrze. - Kobieta nie zamierzała dać mu spoko
ju. - Może wobec tego poszedłby pan do domu
o jakiejś rozsądnej porze? Powinien pan odpocząć...
- Dobranoc, Marto - przerwał łagodnie Ross.
- Do zobaczenia w poniedziałek.
Marta westchnęła, pokonana.
138
DUMA I OBIETNICA
- Dobranoc, szefie.
Gabinet, zwykle pełen śmiechu lub łez, był teraz
cichy. Ross słyszał tylko kroki krzątającej się Marty.
Kolejne lato dobiegało końca, dni stawały się
krótsze. Ross siedział w ciemności i myślał o nad
chodzącym weekendzie. Antonia była w Kalifornii.
Omawiała swój następny film. Mógł jechać na ryby,
wybrać się na wędrówkę, ale nic go nie interesowało.
Nie mógł siedzieć tutaj całą noc, a jednocześnie nie
chciał wracać do domu, gdzie wszystko przypominało
mu Antonię. Podniósł się ciężko z fotela i wziął ze sobą
karty pacjentów. Może jeśli pogrąży się w pracy, nie
będzie myśleć o tej kobiecie bez przerwy.
Dwie godziny później siedział w swoim pokoju.
Karty leżały rozrzucone po podłodze i na biurku. Nie
mógł pracować. Każda linijka, którą usiłował prze
czytać, zaczynała się i kończyła myślą o Antonii. Miała
być dzisiaj na kolejnym przyjęciu. Wiedział, jak tego
nie lubi. Za każdym razem gdy dzwonił telefon,
chwytał słuchawkę z nadzieją, że usłyszy jej głos. Ale
była to kolejna niespokojna mamusia.
Wyszedł do ogrodu. W powietrzu czuć było zapach
jesieni. Niektóre liście zaczynały żółknąć.
Usiadł na schodach, objął ramionami kolana i pa
trzył na ogród oświetlony księżycem. Nie widział
piękna, jakie go otaczało. Czuł tylko swoją samo
tność.
Antonia też była samotna z jego powodu. O ile
prostsze byłoby życie, gdyby mogła poślubić kogoś
takiego jak Jeremy Baron, a on upartą Lindę Harris.
Nie chciał ranić Antonii, ale czuł, że odkąd się
pojawił w jej życiu, przynosił jej pecha. Praca nie była
już dla niej źródłem radości. Krytycy natomiast chwa
lili Antonię. Twierdzili, że stała się bardziej dojrzała.
Ross był pewien, że Antonia go kocha. Ale udręka
DUMA I OBIETNICA 139
ciągłych rozstań, życie w dwóch odrębnych światach,
były niszczące.
-Jak mam postąpić? - zastanawiał się głośno Ross.
- Dobry Boże, co mam robić?
Jak w dobrze wyreżyserowanym filmie, zadzwonił
telefon. Ross popatrzył na zegarek. W Kalifornii była
teraz północ. To mogła być Antonia. Pewnie wróciła
z przyjęcia. Szybkim krokiem wszedł do domu.
Jej głos był smutny.
- Próbowałam powstrzymać się przed telefono
waniem do ciebie ale nie wytrzymałam.
- Jak przyjęcie, Antonio?
- Okropne. Wyszłam bardzo wcześnie. - Zamilkła.
- Ross?
- Jestem tu, kochanie.
- Tęsknię za tobą.
- Wiem. - Wiedział już, co ma zrobić. Nie teraz, ale
wkrótce. Teraz chciał ją rozweselić. Usiadł wygodnie
na krześle. - T o opowiedz mi teraz, kto miał takie same
suknie i którym projektantom grozi śmierć?
Antonia roześmiała się. Wiedziała, że nie interesują
go ani suknie, ani projektanci mody.
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że cię kocham,
Ross.
-Wiem o tym, kochanie-powtórzył Ross. A potem
jeszcze raz ze smutkiem powiedział do siebie: - Wiem.
Jesień
Antonia siedziała na tarasie swojego nowego domu.
Chcąc uciec od meczącego życia gwiazdy, znalazła ten
budynek w hiszpańskim stylu, wybudowany na skraju
pustyni. Był nieduży i bardzo piękny, nie otaczał go
żaden betonowy mur, nie było tu farbowanej wody
w basenie ani poprzycinanych drzew.
140 DUMA I OBIETNICA
Pozornie jałowa pustynia skrywała skarby: roś
liny, zwierzęta, kaniony, które wyrzeźbił czas, płas
kowyże owiewane wiatrem. Wiosną pustynia pokryje
się roślinnością, ale i teraz też była piękna w swoim
surowym majestacie. Góry, które widniały na hory
zoncie, były teraz nagie, zimą zaś pokryją się śnie
giem.
Nie przypominało to okolicy, w której wychował się
Ross, ale Antonia czuła, że będzie mu się tu podobać.
Powiedziała głośno:
- Rossowi podobałoby się tutaj.
- Rossowi bardzo się tu podoba.
Wstała tak gwałtownie, że przewróciła stolik.
- Ross? - Była blada i drżała. - Co...? Orelia...? Czy
coś się stało Orelii?
- Orelia czuje się dobrze. Byliśmy u niej z Dare'em
dwa dni temu... - Nie skończył jeszcze zdania, gdy
Antonia rzuciła mu się w ramiona. Nie chciał tego, ale
mimo woli przytulił ją i zaczął całować.
Kiedy wreszcie wysunęła się z jego objęć, jej oczy
lśniły z radości.
- Kiedy przyjechałeś? Jak mnie tu znalazłeś? Jak
długo zostaniesz?
-Hola! Po kolei. Wynająłem samochód i przyjecha
łem prosto z lotniska. Dom odnalazłem z łatwością.
- Przed ostatnią odpowiedzią nieco się zawahał, chcąc
odsunąć nieco tę smutną wiadomość. - Muszę wracać
dzisiaj w nocy.
- Czemu tak szybko?
Posmutniała gwałtownie. Bał się tego, co może
nastąpić później.
- Mam umówione wizyty. - Ucałował jej zmart
wioną twarz. - Nie mówmy teraz o tym. Opowiedz
o domu.
Antonia uśmiechnęła się i odsunęła od niego.
DUMA I OBIETNICA 1 4 1
- Właśnie wróciłam z konnej przejażdżki po kanio
nie. Wyglądam strasznie i pachnę jak stajenny.
-Wyglądasz przepięknie i pachniesz różami. -Przy
glądał jej się uważnie. Włosy miała związane niedbale.
Ubrana była w czerwoną bluzkę i spłowiałe dżinsy.
Pasowała do otoczenia i przypominała mu tamtą,
dobrze znaną kobietę.
Serce kurczyło mu się z bólu. Czy kiedykolwiek
mógłby ją opuścić?
- Chodź. - Wzięła go za rękę. - Chcę ci coś pokazać.
Zeszli razem z tarasu, poszli krętą ścieżką pośród
ogrodu skalnego, ocienionego sykomorami i topola
mi. Po paru metrach znaleźli się na skraju pustyni.
Przed nimi rozciągał się dziki krajobraz.
- Cudownie tu, prawda? - Kiedy skinął głową,
roześmiała się. - Czy jesteś zaszokowany tym, że mówi
to taki mieszczuch jak ja?
- Chyba tak.
- Mnie też to dziwi - przyznała się Antonia.
Ross nie wiedział, co ma mówić. Przeklinał siebie za
to, co jej zrobił: spowodował, że czuła się nieszczęśliwa
w swoim świecie i uciekała od niego.
Wiedział, że chciała usłyszeć pochwały swego nowe
go domu, ale dla niego był to sygnał, że musi zrobić to,
po co przyjechał.
I musi to zrobić teraz, póki jeszcze ma dość siły.
Antonia pociągnęła go za sobą. Była taka szczęś
liwa, że nie zauważyła jego smutku.
- Ta ścieżka prowadzi do kanionu, gdzie jest
małe źródełko otoczone drzewami. Kiedy przyje
dziesz na dłużej, pojedziemy tam, może przenocuje
my.
Roześmiała się znowu.
- Będziemy udawać, że piasek to śnieg.
- Antonio. - Jego dłoń zacisnęła się na jej ręce.
1 4 2 DUMA I OBIETNICA
Przestała mówić. Popatrzyła na Rossa i spoważniała.
- Co się stało? - zapytała nerwowo.
Musiał to powiedzieć:
- Ja już nie wrócę.
- Myślałam, że ci się tu podoba.
-Podoba mi się. Podoba mi się twój dom i pustynia.
- Ale? - Dłonie miała ściśnięte tak, że paznokcie
wbijały się jej w ciało.
- Ale nie podoba mi się to, co się za tym kryje.
- Co się za tym kryje? - powtórzyła. Nagle poczuła
gniew. - Jak to? Kupiłam dom, bo mi się podobał.
Myślałam...
- Co myślałaś, kochanie?
- Teraz to już nieważne, prawda?
- Chyba nie.
Zachwiała się, słysząc te słowa. Czuła się, jakby
Ross ją uderzył.
Chciał ją objąć, przytulić i powiedzieć, że oszalał, że
to wszystko nieprawda.
- Nie wrócisz tu. -Jej szare oczy wypełniły się łzami.
Ani do Madame Zary?
- Nie.
- A co z Madison? Będziemy udawać, że między
nami nic nie było?
- Możemy udawać, że czas zmienił nasze uczucia.
- Przecież kochasz mnie, Ross.
- Zawsze będę cię kochał.
Nie patrzyła już na niego. Wydawało mu się, że
Antonia kurczy się z bólu, że za chwilę zemdleje.
Chciał ją objąć, ale powstrzymała go.
- Nie dotykaj mnie. Nie teraz.
Była tak spokojna i blada, że nie mógł znieść tego
widoku. Potem zaczęła oddychać głęboko i rumieńce
wróciły jej na policzki. Kiedy otworzyła oczy, już nie
było w nich śladu wzruszenia.
DUMA I OBIETNICA
143
- Przyjechałeś tu, aby zakończyć naszą znajomość.
Czy mogę wiedzieć...? - Głos jej się załamał, znów
zaczęła oddychać głęboko. - Czy mogę wiedzieć,
dlaczego?
- Wróćmy na taras.
- Wolę zostać tutaj. Odpowiedz, Ross.
Nie mógł już dłużej tego odwlekać.
- Wiesz dlaczego, Antonio. To nie ma sensu. Myślę,
że wiedzieliśmy o tym od początku.
- Jak to: nie ma sensu?
- Ponieważ ranimy się nawzajem, do diabła. - Był
na nią zły, bo musiał to mówić. - Bo nie mogę patrzeć,
jak przeżywasz każde rozstanie. Ponieważ to, co
robisz, nie sprawia już ci radości. Byłaś wspaniałą
aktorką, a teraz nie chcesz już grać. - Chwycił ją za
ramiona i zaczaj potrząsać. - Do diabła, Antonio, czy
myślisz, że mogę spokojnie patrzeć na to, co miłość do
mnie zrobiła z twego życia?
- Mówisz tylko o mnie - odezwała się cichym
głosem. - A cóż miłość uczyniła z tobą?
Puścił ją i cofnął się o krok.
- Zabija mnie.
Antonia skinęła głową, jakby wreszcie usłyszała
rozsądne słowa.
- Cóż więc powinniśmy zrobić?
- Uporządkować na nowo swoje życie i wrócić do
dawnych przyzwyczajeń.
Patrzyła na niego.
- I zapomnimy...?
Teraz Ross zamknął oczy. Teraz on musiał wziąć
głęboki oddech.
- Nie - powiedział po chwili. - Nigdy nie zapo
mnimy.
- Jeśli pozwolisz, chciałabym teraz zostać sama.
Antonia wyglądała, jakby ją ktoś uderzył.
144
DUMA I OBIETNICA
- Już nie masz mi nic więcej do powiedzenia,
prawda?
- Nie. - Mimo wszystko czekał, aż Antonia coś
jeszcze powie, ale dziewczyna odwróciła się do niego
tyłem. Musiała być sama, by jakoś pogodzić się z tym,
co ją spotkało.
Ross miał nadzieję, że pewnego dnia Antonia
zrozumie, że chodziło mu o jej dobro. Może mu wtedy
przebaczy.
Po chwili odwrócił się i poszedł ścieżką w stronę
domu. Na tarasie zatrzymał się.
- Antonio?
Nawet nie popatrzyła na niego.
Chciał jej powiedzieć jeszcze raz, że ją kocha, że
zawsze będzie ją kochał, że jest mu przykro. Zamiast
tego rzekł tylko:
- Żegnaj.
Nie czekał na odpowiedź.
Antonia nie lubiła pożegnań.
Zima
-
Jak on się czuje?
- Dare, jeśli chcesz wiedzieć, jak się czuję, to pytaj
mnie, a nie Martę.
Marta wycofała się szybko z pokoju, a Dare
popatrzył na brata. Ross wychudł, posiwiał, postarzał
się.
- Jacinda przysyła mnie, żebym przyprowadził cię
na obiad. Nie możesz odmówić. Tyler i bliźnięta nie
widzieli cię tak długo, a twoja ulubiona szwagierka
tęskni za tobą.
- Dzięki za zaproszenie. - Ross uśmiechnął się
lekko. - Ale nie nabierzecie mnie.
- Czemu mielibyśmy cię nabierać?
DUMA I OBIETNICA
145
- Dare, wiem, że w Atlancie będzie premiera
najnowszego filmu Antonii. Wiem też, że Antonia
przyjedzie. Wiem, że jedziesz tam z Jacindą i dziećmi.
Bawcie się dobrze. I nie mówmy już o tym.
- Nie spotkasz się z nią?
- Nie mogę.
- Jeśli kochasz ją tak bardzo, że nie chcesz się z nią
nawet spotkać, to dlaczego się rozstaliście? Przecież
ona też cię kocha. Unieszczęśliwiasz was obydwoje.
Jesteś uparty jak Szkot.
- Tak jest lepiej.
- Jeśli tak jest lepiej, to nie chciałbym poznać
gorszej wersji.
- Antonia z pewnością zdobędzie w tym roku
Oskara. - W głosie Rossa brzmiała duma.
Pierwszy raz od wielu miesięcy okazał jakieś uczu
cia.
- Mam nadzieję - odezwał się ostro Dare. - Może
ogrzeje ją to w samotne noce.
- Znajdzie sobie kogoś.
- Czyżby? Ty też? - Dare przysunął się bliżej.
Kochał swego brata, ale był na niego tak wściekły, że
miał ochotę go uderzyć.
- Powiedz mi, Ross, kto dał ci prawo odgrywać rolę
Boga?
- Przecież ja...
- Posłuchaj. - Dare nie zwracał uwagi na wyraz
twarzy Rossa. - Mówiłeś, że Antonia ma prawo
wyboru. Tak zawsze mówiłeś. I nagle pozbawiłeś ją
tego prawa.
- Nie zrobiłem tego - wyszeptał Ross.
- Zrobiłeś. Z całym okrucieństwem.
- Dare, ja przecież nie chciałem...
Brat położył mu dłoń na ramieniu.
- Nie mnie powinieneś się tłumaczyć. Przemyśl to.
146
DUMA I OBIETNICA
Na razie powiem Jacindzie, że nie pojedziesz do
Atlanty i że nie przyjdziesz dziś do nas na obiad.
Kremowy obrus błyszczał w blasku świec. W wa
zonie stały kremowe kwiaty. Antonia napiła się wi
na. Potem popatrzyła na ciemne niebo. Nie zauwa
żyła kelnera, nie słyszała jego pytań. Nie zwracała
uwagi na szmer głosów, który ją otaczał. Myślami
tonęła w świecie, który stał się jedynie wspomnie
niem.
Po chwili powróciła do rzeczywistości. Czekała na
próżno. Westchnęła ze smutkiem i wstała.
Podeszła do marmurowego blatu, chcąc podzięko
wać przyjaciółce.
- On przyjdzie - mówiła Madame Zara.
- Nie. - Szare oczy błyszczały, ale nie było w nich
łez.
Palce starej kobiety dotknęły blizny na skroni
Antonii.
- Przyjdzie. Jest to tak pewne jak ten znak twojego
męstwa.
Mówiła coś jeszcze, ale Antonia jej nie słuchała.
Było to zbyt bolesne. Madame Zara na pewno chciała
jak najlepiej, ale Antonia nie mogła już tego znieść.
- On nie wróci - powiedziała. - To było moje
pożegnanie. Jutro zaczynam życie na nowo.
Pożegnała się i odeszła. W drzwiach zatrzymała się
na chwilę, aby spojrzeć jeszcze raz dokoła. Westchnęła
głęboko i poczuła zapach kwiatów. Konwalie. Ulubio
ne kwiaty Rossa.
Ross.
Pokój rozpłynął się. Widziała dogasające ognisko,
słyszała śmiech ukochanego mężczyzny, a jego ramio
na chroniły ją od zimna. Wszystko to już minęło. Ross
już nigdy jej nie obejmie.
DUMA I OBIETNICA 147
Nagle zdała sobie sprawę ze spojrzeń i szeptów.
Uniosła wysoko głowę. Koniec pożegnania.
Ze złamanym sercem wyszła, by zacząć samotne
życie.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Kolejna wiosna
-
Hej, młoda damo! Dlaczego bawisz się z Solitą,
zamiast przygotowywać się w Beverly Hills do wielkiej
uroczystości?
- Mam jeszcze dużo czasu, Tex. - Antonia w dal
szym ciągu czyściła klacz. Uśmiechnęła się do niego
promiennie.
Tex, mimo bogactwa, lubił ubierać się jak kowboj
i krzątać po stajni. Kupił ją wiele lat temu i dzięki
swojemu instynktowi hodowcy stał się bogaty i wpły
wowy. Od czasu gdy Antonia zamieszkała na pustyni,
zostali przyjaciółmi.
- Uroczystość się zbliża. - Tex Blackwell nie
poddawał się łatwo. - Zostały tylko trzy dni. Powinnaś
wrócić do swojego mieszkania w mieście i zająć się
sobą. Zamiast tego jeździsz konno po pustyni albo
siedzisz godzinami w stajni, a potem piszesz coś do
rana.
Antonia roześmiała się i popatrzyła na swój strój
- dżinsy i podkoszulek.
- Jednym słowem, uważasz, że powinnam się prze
brać.
- To by ci nie zaszkodziło. Prawdę mówiąc i tak
uważam, że jesteś najpiękniejsza w tym stroju, ale jest
sobota. Powinnaś wyglądać rewelacyjnie. Słuchaj, ktoś
mógłby pomyśleć, że ta nagroda nic dla ciebie nie znaczy.
DUMA I OBIETNICA
149
- Jeszcze jej nie dostałam.
- Dostaniesz. Zabierzesz ją ze sobą do domu. -Tex
zsunął kapelusz na tył głowy i popatrzył na nią.
- Lepiej by było, gdybyś przyprowadziła do domu
prawdziwego gorącokrwistego mężczyznę. Takiego
jak ten przystojniaczek ze wschodu.
- Przestań, Tex, bo pożałuję, że ci o nim wspo
mniałam. - Antonia znowu zajęła się koniem i miała
nadzieję, że Tex nie będzie dalej rozwijał tego tematu.
Ale nie należał on do osób taktownych.
- Wspomniałaś! Zanudziłaś mnie na śmierć. Koszu
lę miałem mokrą od twoich łez, a ten koń mało nie
padł, bo próbowałaś wyrzucić z pamięci tego typa.
- To już minęło.
- Tak. Potrafisz teraz lepiej ukrywać ból. Ale
w głębi serca czujesz się tak samo nieszczęśliwa jak
przed paroma miesiącami. Nawet pisanie ci nie poma
ga.
Antonia przestała szczotkować Solitę i oparła gło
wę o jej szyję.
- Czy to jest aż tak widoczne?
- Dla tych co potrafią patrzeć, tak - zauważył Tex,
a potem dodał szorstko: - Potrzeba ci czegoś więcej
w życiu niż role filmowe, koń czy stary Teksańczyk.
Solita parsknęła, by zwrócić na siebie uwagę An
tonii, i dziewczyna znowu zaczęła ją szczotkować.
- Chcesz powiedzieć, że nie powinnam ukrywać się
dłużej i muszę coś zrobić z moim życiem?
-Takie jest moje zdanie. Zastanów się, co przywio
dło cię tutaj. Dlaczego nazwałaś konia: Solita? - Parsk
nął zupełnie jak klacz. - To po łacinie oznacza
samotność.
- Uważaj, Tex. Nie powinieneś ujawniać swego
wykształcenia, stary oszuście. To zmieni wyobrażenie
o tobie. - Nawet w najtrudniejszych momentach
150
DUMA I OBIETNICA
przyjaciel, którego poznała na pustyni, mógł doprowa
dzić ją do śmiechu.
Tym razem Tex nie uśmiechnął się do niej.
- Najgorsi są tacy, którzy oszukują samych siebie.
Pomyśl o tym. - Skłonił się grzecznie. - Do zobaczenia
na uroczystości. - Ukłonił się jeszcze raz i odszedł.
W godzinę później Antonia pakowała swoje rzeczy
i kiedy złapała się na tym, że po raz trzeci wkłada do
torby dżinsy, usiadła i zaczęła się zastanawiać. Co stało
się z czarującą Antonią? Przecież nie ona mieszkała na
pustyni. Może umarła w ośnieżonych górach?
Wiedziała jednak, że zaczęła się zmieniać dużo
wcześniej. Życie aktorki rozczarowało ją. Desperacja
powodowała stresy i zmęczenie.
- Nie chciałam się do tego przyznać. Byłam zbyt
ambitna i dumna.
Tex miał rację. Musiała czymś wypełnić swoje życie.
Do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, że zależy
to tylko od niej.
- Chcę tego. A jeśli chcę, to dam sobie radę.
Przeszła przez pokój pewnym krokiem. Wzięła
z podłogi spodnie oraz plik papierów z biurka i włożyła
je do torby.
- Widziałeś to? - Dare rzucił na biurko Rossa kilka
czasopism.
-Tak. Antonia jak zwykle wygląda pięknie. - Ross
nawet nie podniósł wzroku znad papierów.
- Hej, braciszku, ktoś mógłby pomyśleć, że nie
możesz znieść jej widoku.
Ross odłożył kartę i spojrzał na Dare'a.
- Nie mogę. - Nie musiał nawet dodawać, że nie
może też spać ani jeść i że radość zniknęła z jego życia.
- To kara za to, że bawiłem się w Boga.
Dare postanowił nie reagować na ostatnią uwagę.
DUMA I OBIETNICA
151
- Z tego, co czytałem, wynika, że powinna zdobyć
Oskara.
- Zasługuje na to.
- Będzie to dla niej bardzo ważna chwila. Ale
Jacinda martwi się o nią. Antonia dzwoniła do niej
wczoraj i była bardzo przygnębiona. Jacinda i ja
wiemy, jak jej pomóc. Weź to. - Dare pochylił się nad
biurkiem i włożył kopertę do kieszeni fartucha Rossa.
-1 jeszcze słowa, które powtarzała babcia: „Najwięk
szy triumf jest nic niewart bez miłości". Nasza babcia
była mądrą kobietą. Przemyśl to. Wykorzystaj.
I uszczęśliw Antonię. -Dare uśmiechnął się serdecznie
do brata i poklepał go po ramieniu. - Muszę lecieć.
Bliźnięta mają „wiatrową ospę" i muszę pomóc Jacin-
dzie.
- Poczekaj. - Ross podniósł się z krzesła, ale Dare
już wyszedł. - „Wiatrowa ospa" - burknął pod nosem.
- Nowa choroba.
A potem wrzasnął:
- Marta!
- Jestem - odezwała się pielęgniarka. - Nie musi pan
tak krzyczeć.
- Był tu Dare.
-Tak.
- Widziałaś go?
-Aha.
- Może ty mi powiesz, skąd się wzięła „wiatrowa
ospa".
- To proste. Tyler tak mówi.
- Bliźnięta mają wietrzną ospę?
- Przecież przepisał im pan coś przeciwko swędze
niu.
- Naprawdę?
- Wczoraj. - Zobaczył dziwny wyraz twarzy Marty.
Ross przesunął ręką po włosach.
152 DUMA I OBIETNICA
- Chyba zapomniałem.
- Tak, zapomniał pan - odezwała się surowym
tonem. -Jeżeli nie ma pan innych poleceń, to już pójdę.
- Dziękuję, Marto. - Znowu został sam jak co
wieczór. W domu też czekała na niego samotność.
A twarz, którą widział bez przerwy, patrzyła teraz na
niego z okładek czasopism.
Nie jest szczęśliwa.
Wziął gazetę do ręki. Antonia uśmiechała się do
niego, ale oczy miała smutne. Dlaczego? Przecież
osiągnęła szczyt swoich marzeń. Powinna być szczęś
liwa. Patrzył na inne zdjęcia. Na każdym miała smutne
oczy.
„Bez miłości nawet największy triumf nie jest nic
wart".
„Jacinda i ja wiemy, jak jej pomóc".
Ross przypomniał sobie o kopercie. Otworzył ją.
Był w niej bilet na poranny lot do Kalifornii.
- Do diabła! Już za późno. - Zgniótł bilet i wrzucił
go do popielniczki. Niczego nie mógł już zmienić.
Zakrył twarz dłońmi. Bolała go głowa. Za dużo
pracował, za mało spał. Żył jak w malignie.
A może... Wyjął bilet i rozprostował go. Przecież
może polecieć do Kalifornii. Może z daleka towarzy
szyć Antonii w tej szczególnej chwili.
Nadszedł wreszcie ten decydujący moment. Pub
liczność zamarła.
Tylko kamery przesuwały się po wybranych twa
rzach, chcąc uchwycić wyraz radości lub rozczarowa
nia. Okazała kobieta w błyszczącej sukni otworzyła
kopertę. Zapadła cisza.
- W tym roku nagrodę dla najlepszej aktorki
otrzymuje - pochyliła się do mikrofonu - Antonia
Russell, za rolę w filmie „W mocy nieznajomego".
DUMA I OBIETNICA 153
Publiczność oszalała. Antonia siedziała osłupiała.
-A ja nie wierzyłam -szepnęła. A potem śmiejąc się
i płacząc objęła swego towarzysza i pocałowała go
w pomarszczony policzek.
- Wiedziałem, kotku. Jeśli na tym świecie jest
sprawiedliwość, to musiałaś wygrać. - Tex, elegancki,
w wieczorowym ubraniu, podał jej rękę i pomógł
wstać. - Idźże, dziewczyno. Czeka na ciebie twoje całe
życie.
- Moje życie?
- Właśnie tak - potwierdził. - Idź.
Wśród oklasków weszła na podium. Była cza
rująca, w połyskującej sukni, z włosami opadają
cymi na ramiona. Przez chwilę w milczeniu przy
glądała się widowni, a potem powiedziała cichym
głosem:
- Nie wiem, czy na to zasłużyłam. - Nie mogła
mówić dalej, bo oklaski zagłuszały jej słowa. Po chwili
kontynuowała: -Cóż mogę powiedzieć oprócz tego, że
bardzo wam dziękuję. Kiedy szłam tutaj, stary przyja
ciel powiedział mi, że całe moje życie jest przede mną.
Dziękuję wam raz jeszcze. - Objęła statuetkę dłońmi.
- I chcę się z wami pożegnać.
Nikt się nie poruszył, nie odezwał. Antonia patrzyła
na zaskoczoną publiczność. Pośród nieruchomych
widzów dojrzała kogoś znajomego. Ciemnowłosy mę
żczyzna, wysoki, przystojny, w nienagannie skrojo
nym ubraniu. On dobrze wiedział, jakiego wyboru
dokonała.
- Ross! - Antonia była równie zaskoczona jak
publiczność. Był tutaj Ross. Jej życie na nią czekało.
Zapomniała, co miała jeszcze powiedzieć. Zaczęła
iść, potem, gdy zobaczyła, że Ross się zbliża, biec. Po
chwili była już w jego ramionach. Czuła jego usta na
swoich i po raz pierwszy od wielu miesięcy była
154 DUMA I OBIETNICA
szczęśliwa. Kiedy Ross wypuścił ją z objęć, pogłaskała
go po twarzy.
- Jesteś! To nie sen! Kto...?
- Ktoprzemówił mi do rozumu? Dare, który dał mi
bilet na samolot, i Tex, który przysłał mi bilet na
uroczystość.
- Tex? Znasz Texa?
- Poznałem go dwa dni temu. Ma wielki dar
przekonywania.
- Powiedział, że całe życie czeka na mnie. On wie, że
ty jesteś moim życiem.
Ross chciał jej znowu dotknąć, ale powstrzymał się.
- Chodźmy stąd. Chcę się z tobą kochać.
- Tak! Tak! Potem opowiem ci o wszystkim.
Ujął jej rękę i wśród oklasków wstającej z miejsc
publiczności wyprowadził ją z sali.
Antonia wstała z łóżka, włożyła jedwabny szlafrok
i podeszła do okna. W świetle księżyca beton nabierał
upiornych barw, niebieska woda połyskiwała w base
nie, a przycięte drzewa wyglądały jak strażnicy.
Ross objął ją i przytulił do siebie. Całował jej włosy
i trzymał mocno w ramionach.
Oparła się o niego i pocałowała go w szyję.
- Zapomniałam, jak cicho poruszają się ludzie
z lasu.
- Nie muszę żyć w lesie, Antonio. Może w Beverly
Hills przyda się kolejny pediatra.
-Co?
- Powiedziałem, że nie muszę żyć w lesie.
- Słyszałam. Co ci przyszło do głowy?
- Bo ty jesteś tu. Tu jest twoje miejsce. Chcę być
częścią twojego życia.
- Ja już się z tym wszystkim pożegnałam.
Ross przesunął dłonią po jej włosach.
DUMA I OBIETNICA
155
- Nie musisz tego robić.
Antonia wysunęła się z jego objęć. Kiedy była przy
nim, nie potrafiła myśleć logicznie. Kiedyś bardzo
pragnęła takiego życia. Teraz już jej na tym nie
zależało. Ale sprawiała jej przyjemność myśl, że Ross
chciał się dla niej poświęcić.
Nie chciała, żeby został pediatrą w Beverly Hills.
Pragnęła, aby był taki jak w Madison i w dolinie Orelii.
- Może moglibyśmy mieszkać tutaj? - wskazała
ręką swoje mieszkanie.
- Jeśli chcesz.
- Znienawidziłbyś ten dom.
- Nie jest taki najgorszy.
Wyglądał jak mały chłopiec złapany na kłamstwie.
Roześmiała się.
-Ten dom jest okropny. Ja już nie chcę tu mieszkać.
- Czego chcesz, Antonio? Nie możesz zrezygno
wać z tego, co zdobyłaś takim wysiłkiem. Szczegól
nie teraz.
- Mogę. I już to zrobiłam. Pytałeś, czego pragnę?
Chcę wrócić do domu.
- Do domu? - Ross zauważył w jej twarzy coś
nowego: pewność siebie i spokój. - Gdzie jest ten dom?
-Tam, gdzie ty jesteś. Gdzie mogę zasypiać i budzić
się przy tobie. Gdzie będziesz taki, jakim cię pokocha
łam.
- Madison?
- Madison. Nasze dzieci będą rosnąć razem z dzie
ćmi Jacindy i Dare'a. Będziemy rodziną.
- Dzieci? - zdziwieniu nie było końca.
- Tak. - Antonia śmiała się z niego.
- Chcesz mieć dzieci? - Ross patrzył na nią badaw
czo. - Ty tego naprawdę chcesz?
- Kochanie!
156 DUMA I OBIETNICA
- To nie będzie takie proste. Nie możesz tak
zwyczajnie odejść i zrezygnować z kariery.
- Mogę! Muszę! To życie nie było dla mnie od
powiednie, jeszcze zanim cię pokochałam.
- Może masz rację - potrafił zaakceptować ten
argument. - Może ta praca nie jest dla ciebie od
powiednia, ale masz za dużo energii, aby siedzieć
bezczynnie.
-Mogę robić tyle innych rzeczy. I z pewnością będę
coś robić. Ale nie teraz. Musimy nadrobić te sześć
miesięcy. - Uśmiechnęła się do niego. - Wolałabym
teraz odłożyć naszą dyskusję na później.
- Jeszcze jedno pytanie.
- Dobrze - westchnęła z rezygnacją. - Ale tylko
jedno.
- Wyjdziesz za mnie, Antonio?
Odpowiedziała mu pocałunkiem, a potem wrócili
do łóżka.
Pewnego dnia pokaże mu rękopis. Piękne słówka,
jak je nazywał Tex, pisane, by pomóc sobie, stały się
nowym celem w jej życiu. Ciekawszym niż aktorstwo.
Ten dzień kiedyś nadejdzie. Wtedy odwiedzą Texa,
Madame Zarę i Orelię, by im podziękować. Teraz
chciała tylko kochać Rossa.
- Teraz - wyszeptała - i na zawsze.