…i odpuść nam nasze winy, jako
i my odpuszczamy
naszym winowajcom…
Przedmowa
Spowiedź to kolejna część serii Wodząc na pokuszenie.
Historia wiedzie nas szybkim tempem przez albańskie Góry Przeklęte. Po
raz kolejny obserwujemy ludzkie emocje i wybory, połączenie ścierających
się ze sobą światów: brutalnej rzeczywistości mafijnej i walczącej o głos
praworządności.
Życie bezustannie wodzi nas na pokuszenie i w jednej nieoczekiwanej
chwili może się diametralnie zmienić. Tylko od nas samych zależy, czy na to
pozwolimy.
Spowiedź może być kontynuacją Grzechu, ale może być również jego
początkiem.
Powieść dedykuję wszystkim, którzy kiedykolwiek walczyli w imię
sprawiedliwości i nigdy się w tym nie zatracili…
Życzę przyjemnej lektury!
Gabriela L. Orione
Widziała, jak mnie wyprowadzają. Chciałem jej tego oszczędzić. Niczego nie
zdążyłem jej wyjaśnić i wiedziałem, że konsekwencje tej niewiedzy mogą się
mocno na nas odbić. Liczyłem na to, że Janis przekaże jej kluczyki, a ona
zrozumie, że powinna odstawić auto na parking i zabrać mojego jeepa.
Gdyby ludzie Maura dojechali na miejsce jako pierwsi, mogliby zacząć
węszyć, a to byłoby zgubne dla całej akcji… i nie tylko.
Trzy lata temu przyjechałem do Włoch w ramach międzynarodowego
programu współpracy policji albańsko-włoskiej, mającego na celu zwalczanie
grup przestępczych. Musiałem wtopić się w tłum, poznać odpowiednie
osoby, zdobyć ich zaufanie, pobawić się w albańskiego przestępcę. Po to
tylko, żeby trochę ukrócić proceder, z którym włoskie władze przestały sobie
radzić, a w zasadzie nigdy sobie z nim nie radziły. Albańczycy we Włoszech
są bardzo nielubiani. To głównie oni, zaraz obok Afrykańczyków,
odpowiedzialni są za czerpanie korzyści z prostytucji, handel narkotykami na
niższych szczeblach, rozboje, napady i kradzieże. Albańczycy kojarzeni są
z problemami, a włoskie grupy przestępcze chętnie się z takimi bratają.
Wiedzą, że duże pieniądze, których my przez bardzo długi czas nie mieliśmy,
robią z nas lojalnych partnerów. Od czasu kiedy ludzie z jajami z cosa nostry,
camorry i ‘ndranghety przeszli do historii albo stali się bohaterami filmów
dokumentalnych i powieści gangsterskich, dużo łatwiej się prześlizgnąć do
obecnych klanów. Jednak nadal są one zagrożeniem dla włoskiej gospodarki,
trzymają w garści w zasadzie wszystko i wszystkich. Żeby poznać
funkcjonowanie włoskiej przestępczości zorganizowanej, trzeba się z nią po
prostu zaprzyjaźnić. Jak napisał Mario Puzo w Ojcu Chrzestnym: „Przyjaźń
jest wszystkim. Przyjaźń to coś więcej niż talent. Więcej niż władza. Prawie
równa się rodzinie. Nigdy o tym nie zapominaj”.
OLIVIA
Kolejne kilometry przemierzaliśmy w milczeniu. Oparłam czoło o szybę
i patrzyłam przez okno na palmy, którymi wysadzone było całe pobocze
prowadzące do Durres, nadmorskiej miejscowości, do której zmierzaliśmy.
Okolicę obejmował zapadający zmrok, gdzieniegdzie na niebie pojawiały
się małe białe punkty. Z całych sił próbowałam skupić na nich swoją uwagę,
zastanawiając się, czy to samoloty, czy gwiazdy. Pragnęłam chociaż na
chwilę odpędzić dudniące w mojej głowie słowa kończące wypowiedź
Simone – „oficer albańskiej policji”. Nie był alfonsem, nie handlował
narkotykami, nie przyjaźnił się z włoskim mafijnym światem. Nikogo nie
zabił, cały czas wszystkich, ze mną włącznie, oszukiwał.
Serce biło mi tak szybko, jakby starało się konkurować z rozpędzonym
samochodem. Zapach perfum Simone unoszący się w aucie, dokładnie ten, za
którym tak bardzo tęskniłam, tym razem mnie drażnił, a nie podniecał.
Z jednej strony odczuwałam ogromną ulgę, wiedząc, że człowiek, który
pojawił się w moim życiu, daleki jest od bałaganu, w którym się znalazłam,
a z drugiej zdawałam sobie sprawę, że to dzięki niemu odkryłam tę część
siebie, której wcześniej nie znałam. Chcąc chronić przestępcę, ukradłam
pieniądze, pozbyłam się narkotyków w toalecie na stacji benzynowej, a jego
broń wyrzuciłam do rzeki. Zachowania godne potępienia. Brałam udział
w czymś, od czego powinnam trzymać się od samego początku z daleka. I to
mnie przerażało. Czułam złość, bezsilność, swoją naiwność i rozczarowanie.
Nie wiem, czy większego zawodu doświadczałam w stosunku do niego, czy
do samej siebie.
– Co jest, piccola? – zapytał, dotykając swoją silną dłonią mojego karku.
Napięte mięśnie szyi zadrżały, aż poczułam ciarki przeszywające całe ciało.
– Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć – szepnęłam, nie patrząc w jego
stronę, starając się ze wszystkich sił skupić wzrok na jednym z punktów na
niebie, żeby nie zacząć płakać. Czułam się totalnie zagubiona.
– Olivia, chyba rozumiesz, że nie mogłem… – zaczął.
– No właśnie, ja już niczego nie rozumiem, a najbardziej siebie i swojego
idiotycznego zachowania w tym wszystkim. Chciałam kryć bandytę
i okradłam policjanta. Burzysz każdą kolejną wizję siebie, jaką udaje mi się
poukładać na twój temat w głowie – przerwałam mu, podnosząc głos.
– Ale chyba łatwiej ci zaakceptować, że ujął cię stróż prawa, a nie
bandyta.
Zaśmiał się, próbując rozładować napięcie budujące między nami
dystans, który wywołała prawda o nim. Wiedział, że mogę czuć się oszukana,
tym bardziej że potraktowałam jego prośbę poważnie: byłam w mieszkaniu
technicznym jeszcze przed tym, jak dotarła tam policja. Zupełnie
nieświadoma, że rzeczywistość jest bardzo daleka od mojego wyobrażenia
o nim i o wszystkim, co się działo.
– Czy ty w ogóle potrafisz być poważny? – zapytałam, patrząc na niego
gniewnie. We mnie się gotowało, a on był, a raczej starał się być, oazą
spokoju.
Uśmiechnął się szelmowsko, przejeżdżając palcem po moim nagim
kolanie. Sunął dłonią w górę, podciągając moją spódnicę i odsłaniając udo.
– Simone, przestań! – skarciłam go, podwijając nogi pod brodę
i chowając je pod spódnicą. Gdybym mogła, pewnie schowałabym się cała;
było mi wstyd. Wstydziłam się sama siebie.
– Jeżeli będzie ci łatwiej, jeszcze dziś mogę być twoim bandytą, a jutro
tak czy inaczej będziesz musiała pogodzić się z prawdą, bo pojedziemy na
chwilę do mojej pracy – powiedział, niby się uśmiechając, ale wyczułam
w jego głosie zakłopotanie. – Olivia, postaraj się nie analizować za bardzo,
bo to niczego nie zmieni. Wyszła z ciebie ciemna strona nie dlatego, że
chciałaś kogoś skrzywdzić, tylko postanowiłaś pomóc komuś, kogo
pokochałaś. Nie ma w tym niczego dziwnego ani złego. Nawet nie wiesz, ile
to wszystko dla mnie znaczy – ciągnął, starając się usprawiedliwić moje
zachowanie, dla którego nie powinno być żadnej taryfy ulgowej. Oczywiście
kiedy rozum przesłaniają uczucia, zdolni jesteśmy do wielu szalonych rzeczy,
ale moje zachowanie było niezgodne z prawem i on, jako pracownik służb
mundurowych, tym bardziej miał tego pełną świadomość.
Westchnął głośno, jakby czytając w moich myślach, i skręcił z głównej
drogi na hotelowy parking.
– Nie chcę, żebyś był bandytą, nie chcę, żebyś był policjantem… Bądź
w końcu sobą, tak żebym wiedziała, kogo pokochałam, Simone –
powiedziałam, czując, jak po policzku spływa mi łza. Otarłam ją pośpiesznie
i zdecydowanym ruchem złapałam za klamkę w drzwiach, żeby jak
najszybciej wysiąść z samochodu. – Muszę się napić – dodałam pod nosem,
dochodząc do wniosku, że może alkohol trochę mnie rozluźni.
To on ostatnio stał się moim jedynym prawdziwym sprzymierzeńcem.
Kompletnie obłudnym i najbardziej iluzorycznym ze wszystkich możliwych
sojuszników, ale pomagał. Przynajmniej na krótko przed tym, jak chwilę
później pakował mnie w kłopoty. Może gdybym wykazywała się we
Włoszech większą wstrzemięźliwością i rzadziej widziała świat przez
pryzmat wlewanych w siebie kolejnych kieliszków alkoholu, nic z tego, co
się wydarzyło, nie miałoby miejsca? Co do jednego Simone miał rację:
przeszłości nie sposób zmienić. Bez względu na to, jaka była, pozostawało
mi ją zaakceptować.
– Ech, mała… – westchnął. – Wiedziałem, że to będzie ciężkie
spotkanie – dodał, podchodząc do drzwi samochodu i podając mi rękę, abym
mogła wysiąść.
Podniosłam się, napotykając jego spojrzenie. Było odmienne od tych
wszystkich dotychczasowych. W oczach Simone widać było smutek
i poczucie winy.
– Uwierz mi, że też chciałbym się upić na tyle porządnie, aby choć przez
chwilę nie musieć myśleć o tym wszystkim, co działo się w ciągu ostatnich
kilku lat – mówił, patrząc przed siebie, na jakiś martwy punkt w oddali. – Nie
był to mój wymarzony czas – dodał, przytulając mnie do swojej piersi
i całując w czoło.
Po raz kolejny miałam w sobie zupełnie sprzeczne uczucia. W objęciach
Simone czułam się niesamowicie bezpiecznie, jego miarowy oddech koił
mnie, ale z tyłu głowy czułam niepokój. Bałam się, że za moment wydarzy
się coś, co pokruszy poczucie bezpieczeństwa, zaufanie, ulgę i szereg
pozytywnych emocji, które tworzyły prawdziwy obraz jego osoby – tym
razem w postaci policjanta zwalczającego bezprawie. Człowieka
narażającego swoje życie w imię idei, które trudno było mi sobie wyobrazić.
Wszystko, co działo się w moim życiu, było kompletnie niedorzeczne.
– Salvatore! – krzyknęłam nagle, odskakując od Simone i uświadamiając
sobie, że nie tylko moje drugie, niegrzeczne ja jest moim problemem. Facet
myśli, że jestem u przyjaciółki, a ja po wylądowaniu w Albanii nie
włączyłam nawet telefonu.
Zaśmiał się. – No tak, Salvatore jest tu zdecydowanie doskonałą puentą. –
Spojrzał na mnie, unosząc kąciki ust, a w jego oczach pojawiły się znowu
iskry, te same, które obecnie obwiniałam za całkowite pozbawienie mnie
umiejętności racjonalnego myślenia.
Dla tego człowieka gotowa byłam zrobić dosłownie wszystko. To
dziwne, ale od samego początku przeczuwałam, że jest w nim jakaś
tajemnica. Twierdził, że to ja nie pasuję do nocnego życia Włoch, tymczasem
to on był zupełnie inny. To on był zaprzeczeniem tego wszystkiego, co
reprezentują sobą włoscy mężczyźni związani z nocnym półświatkiem.
– Zamelduj się, piccola, u swojego włoskiego amore
, a ja pójdę do
recepcji załatwić formalności – powiedział z przekąsem i wskazał ręką
wejście do hotelu.
– Nie bądź taki dowcipny – skarciłam go, marszcząc czoło. Salvatore był,
jaki był, ale nie czułam się specjalnie dobrze ze świadomością, jak bardzo go
oszukuję.
Obeszłam długi biały budynek i usypaną z drobnych kamieni ścieżką
przeszłam na plażę, kierując się w stronę morza. Było spokojne, woda
kołysała się powoli, muskana lekkimi podmuchami wiatru. Jak na koniec
lutego wieczór był wyjątkowo ciepły. Na ustach czułam lekko słony posmak.
Włączyłam telefon i zaraz po tym jak złapał zasięg, otrzymałam kilkanaście
wiadomości i informacji o nieodebranych połączeniach od Salvatore.
Natychmiast oddzwoniłam.
– Principessa, finalmente!
– usłyszałam w słuchawce pełen entuzjazmu
głos mojego poczciwego Salvatore. Człowieka, który niczym złota rybka
gotów był spełnić każde moje najbardziej abstrakcyjne życzenie. A ja
w stosunku do niego zachowywałam się tak podle.
– Salvatore, przepraszam cię najmocniej – zaczęłam i mówiłam to
zupełnie szczerze. Wyrzuty sumienia, które miałam względem tego
mężczyzny od początku naszej znajomości, stale nabierały rozmiarów.
– Spokojnie, amore, doskonale wiem, jak to jest zobaczyć się po latach
z bliską osobą – wtrącił, a w jego głosie nie było minimum podejrzenia, że
przyjaciółka w Albanii, do której myślał, że przyleciałam, może być
kochankiem. Tak bardzo mi wierzył, a ja go tak bardzo okłamywałam. –
A jak się czuje? – zapytał nagle.
– Kto? – zaskoczona odpowiedziałam pytaniem.
– Magdalena – doprecyzował po chwili milczenia, przypominając mi, że
wymyślona przyjaciółka ma na imię Magdalena i jest w ciąży.
– Ach, Madzia! Moja Madzia ma się dobrze, nawet troszkę przytyła –
zaśmiałam się nieszczerze, kłamiąc jak z nut.
– Ciąża to podobno najpiękniejszy okres w życiu każdej kobiety –
oznajmił z ewidentnym rozmarzeniem w głosie, a ja zaczęłam się szybko
zastanawiać, jak to skomentować. Nie chciałam poruszać z nim żadnych
tematów dotyczących związków, miłości, rodziny.
Coraz częściej zdarzało mi się myśleć, że decyzja o wprowadzeniu się do
Salvatore była ogromnym błędem. Co nie zmieniało faktu, że uchroniła Pati
i mnie przed problemami po aresztowaniach i zamknięciu lokalu.
Wiedziałam, że liczy na zaangażowanie z mojej strony w naszą specyficzną
relację, i wiedziałam również, że ta relacja nigdy nie wyjdzie poza układ
czysto przyjacielski. On jednak nie chciał być moim przyjacielem – pragnął
być moim partnerem. Wierzył, że jeśli będzie mi okazywał cierpliwość
i szacunek, zakiełkują we mnie uczucia. Który mężczyzna proponuje
dziewczynie mieszkanie pod wspólnym dachem, gwarantując nietykalność
fizyczną i niezależność, a dodatkowo obsypuje drogimi prezentami i dba
lepiej niż o własne dziecko?! – myślałam. Niestety słowo „dziecko” było
w naszej sytuacji dużo bardziej adekwatne niż „principessa”, jak miał
w zwyczaju mnie nazywać.
Salvatore był ode mnie dużo, dużo starszy. Cała moja praca we Włoszech
między dojrzałymi mężczyznami była tak absurdalna, że aż niewiarygodna.
Siedząc na plaży z telefonem przy uchu, dochodziłam do wniosku, że
musiałam
ostro
oszaleć,
pozwalając
sobie
wejść
do
iście
gombrowiczowskiego świata. Przerysowana włoska rzeczywistość, w której
nie pozostawało mi na tę chwilę nic innego, jak założenie groteskowej maski
i awangardowy krok naprzód.
– Początki bywają różne, na szczęście Magda czuje się dobrze –
powiedziałam zdawkowo, wywracając oczami. Nie miałam nic na swoje
usprawiedliwienie, a niestety jedyne, co mogłam robić, to dalej karmić
Salvatore kłamstwami. Licząc, że przy najbliższej okazji spróbuję mu
wszystko wyjaśnić, a prawda nie spowoduje u niego zawału serca.
– Tęsknię za tobą, principessa – powiedział, a ja starałam się, żeby nie
usłyszał mojego głośnego westchnienia.
– Będę się odzywać, Salvatore – odparłam, starając się brzmieć
serdecznie.
– Chociaż raz na jakiś czas, amore – przytaknął. – Patrycja wylatuje rano
do Polski po swoją córkę – dodał – i wszyscy razem będziemy czekać na
twój powrót.
Kiedy skończyłam rozmawiać, podkuliłam nogi, opierając brodę na
kolanach, i zaczęłam się wpatrywać w bezgraniczną morską przestrzeń. Jak
pięknie byłoby nie musieć brać odpowiedzialności za swoje czyny, żyć
chwilą, dokładnie tak, jak się tego chce, bez konsekwencji i ryzyka, że się
kogoś zawiedzie czy sprawi mu przykrość.
– Włoski fidanzato
uspokojony? – zapytał Simone, okrywając mnie
swoją marynarką i siadając obok.
– Simone, to wcale nie jest śmieszne. Mam wrażenie, że wprowadzając
się do niego, popełniłam olbrzymi błąd. Ciężko będzie się z obecnego układu
wymiksować. – Mówiąc to, patrzyłam na niego z zakłopotaniem.
– Nie martw się tym teraz. Coś wymyślimy – odrzekł, otwierając białe
wino, które ze sobą przyniósł. – Masz ochotę? – zapytał, podając mi butelkę.
– Naturalnie. Znasz mnie przecież. Ja przynajmniej w stosunku do ciebie
mam jedną i tę samą twarz od pierwszego naszego spotkania. – Wzięłam od
niego wino i upiłam odrobinę. Było obłędne, smakowało cierpko i miałam
wrażenie, że rozpuszcza się w ustach. Z butelki wydobywał się delikatny
zapach. Upiłam kolejne dwa łyki, nim przekazałam ją Simone.
– Będziesz mi to wszystko już zawsze wypominać? – zapytał.
– Możliwe. – Uśmiechnęłam się, patrząc na niego.
Ciekawe, czy będąc na jego miejscu, potrafiłabym aż tak bardzo udawać
kogoś innego. Takie historie widziałam jedynie w filmach, czytałam
w książkach, a teraz, jakkolwiek by patrzeć, całą sobą byłam w jednej z nich.
Mafia – ona naprawdę była i jest, to nie jest wytwór wyobraźni Maria Puza
czy
innego
powieściopisarza.
Za
tymi
wszystkimi
poważnymi
przestępstwami stoi jakaś zorganizowana grupa. Policjanci nie tylko wlepiają
mandaty za przekraczanie prędkości – faktycznie działają między
przestępcami, starając się ich rozpracować. Pomyślałam, że to, co robił
Simone, jest na równi fascynujące i niebezpieczne. Czułam się jednak
zdecydowanie lepiej z myślą, że działał w imię prawa. Ja, cóż, od przyjazdu
do Włoch trochę za bardzo oddałam się przygodzie. Wygodnie mi było
tłumaczyć wszelkie swoje zachowania bliżej nieokreśloną, wyższą siłą albo
alkoholem. Tak czy inaczej, wyglądało na to, że nastał właściwy moment,
żeby w końcu dorosnąć.
– Pewnie szybko o tym nie zapomnę, ale teraz mam ochotę na coś
innego – powiedziałam, przesuwając się w jego stronę.
Usiadłam mu na kolanach, przodem do niego, napiłam się wina
i spojrzałam ponownie w jego oczy. Podobno oczy są zwierciadłem duszy.
Oczy Simone były czarne jak węgle, ale bił od nich niesamowity blask.
Ciemne oczy czystej duszy – pomyślałam. Policjant w gangsterskim wydaniu,
a może jednak gangster w policyjnym wcieleniu?! Z pewnością człowiek
pełen kontrastów – mówiłam sama do siebie.
– Powiedz mi, Simone, bądź jeżeli wolisz: Arberze, oficerze albańskiej
policji albo włoski przestępco, co ja takiego zrobiłam, że musiałeś mnie
w sobie rozkochać? – zapytałam, przeczesując dłońmi jego krótko
przystrzyżone włosy.
– Oliviaaa… – Westchnął i ukarał mnie za złośliwości ugryzieniem
w płatek ucha.
– Ale sam przyznaj, musiałam bardzo nagrzeszyć, że przyszło mi
zadurzyć się w człowieku o tylu różnych obliczach i z każdym kolejno się
mierzyć – dodałam, czując przeszywający dreszcz podniecenia, kiedy wsunął
swoje ręce pod mój sweter i złapał mnie mocno za biodra, przyciskając do
siebie.
– O to samo mogę zapytać ciebie. Dlaczego stanęłaś na mojej drodze
w najgorszym z możliwych momentów? – Zaczął całować mnie po szyi. –
Mawiają, że miłość nie pyta, czy może, ona po prostu się zjawia – dodał. –
Tak samo jak ty się zjawiłaś w Casablance, u Isabelli, po drugiej stronie
akwarium.
– Co sobie wtedy pomyślałeś? – zapytałam.
Przymknął oczy, przywołując wspomnienia.
– Widziałem, że do lokalu wszedł Michele. Miałem od niego przejąć
adres dziupli, w której schowane zostały fanty z ostatniej akcji… – Zawiesił
głos, zapewne zastanawiając się, czy szczegółowe wprowadzanie mnie w to,
czym się zajmował po „tamtej stronie”, jest na pewno właściwe.
– Kontynuuj – ponagliłam go. Uśmiechnął się niepewnie.
– Żeby przekazać adres dalej, ludziom zajmującym się przenoszeniem ich
do rąk osób zlecających napady – dodał, badawczo obserwując moją reakcję.
Skinęłam jedynie lekko głową.
– Zaczekałem, aż trochę się rozkręcicie – mówił dalej, pewniejszym
tonem. – Ciebie przyuważyłem dopiero w toalecie, jak patrzyłaś na mnie
przez szybę akwarium. – Uniósł kąciki ust. – Nie spałem najlepiej przez kilka
ostatnich nocy, więc przez chwilę się zastanawiałem, czy na pewno jestem
w lokalu. Kobieta ubrana w spodnie to rzadki widok w takich miejscach.
Wyglądałaś jak sekretarka z korporacji ulokowanej w budynku, w którym
znajduje się Casablanca. Taka wyniosła, w eleganckim kostiumie. – Zaśmiał
się w głos.
– Wiesz, ty przywołałeś we mnie wspomnienie mojego profesora od
wychowania fizycznego – zaripostowałam, mrużąc oczy.
– Dziewczyny w lokalach zwykle chodzą kompletnie roznegliżowane,
więc pomyślałem, że może się pomyliłaś albo po pracy wpadłaś na drinka,
choć to nietypowy wybór miejsca. Kiedy jednak, wychodząc z toalety, coś mi
zaczęłaś tłumaczyć, kalecząc włoski, stwierdziłem, że wszystko jasne
i kierunek: wschodnia granica. Przy czym nie ukrywam, zrobiłaś na mnie
wrażenie – powiedział, odchrząkując. – Twój sposób poruszania się, Olivia,
wiesz, na facetów to działa – mruknął i dodał bez ogródek: – Zwykle
dostawałem to, na co miałem ochotę, więc, z całym szacunkiem dla
Salvatore, postanowiłem sobie, że w najbliższej przyszłości zaciągnę cię do
łóżka i zwyczajnie przelecę.
– Aaa, i dopiąłeś swego – skwitowałam, nie do końca przekonana, że
właśnie coś takiego chciałam usłyszeć. Przynajmniej w kwestii ostatniej jego
wypowiedzi.
– Ale w nieco innym wydaniu, niż to sobie planowałem – uśmiechnął się.
– A jak planowałeś? – dociekałam.
– Planowałem zgarnąć cię po pracy z lokalu, szybki after, hotelowy pokój
i koniec historii, ale ty, totalnie pijana, w prześmiesznych butach do
seksownej sukienki…
– Mówisz o moich emu! – sprostowałam z wyrzutem w głosie.
– Chyba tak. Wpakowałaś się do mojego samochodu, jakby wiedząc
doskonale, jaki mam plan, i czkając, stwierdziłaś, że zanim zdążę cię
bzyknąć, ty zrobisz to pierwsza. Po czym ze łzami w oczach opowiadałaś
o fatalnym związku z facetem z Anglii i o tym, że może najpierw jednak
definitywnie się z nim rozstaniesz, bo zdrada jest dla ciebie jedną
z najgorszych rzeczy, jaka może kogoś spotkać, bez względu na to, czy się
zdradza, czy jest się zdradzanym.
Patrzył na mnie z malującą się na twarzy aprobatą, czymś na kształt
„moja mała, grzeczna dziewczynka”.
– Następnie podsumowałaś go w sposób jeszcze bardziej niepasujący do
ciebie niż buty do sukienki i stwierdziłaś jednak, że jak tylko wylądujemy
w waszym mieszkaniu, będziemy się kochać w każdej możliwej pozycji –
dodał rozbawiony. – Najpierw do apartamentu wniosłem Pati, która zasnęła
na tylnej kanapie auta, a następnie próbowałem zaprowadzić ciebie.
Potykałaś się o własne nogi, więc wziąłem cię na ręce, a ty zaczęłaś mnie
całować. Prosiłem, żebyś przestała, ale bezskutecznie. Wiesz, ja też jestem
człowiekiem z krwi i kości. Miałem na ciebie straszną ochotę, było
przyjemnie, ale twój stan, rozpacz w związku ze zdradą, nasza wieczorna
rozmowa o Turynie, twój ubiór, sposób bycia… jakoś tak odstawały mi
mocno od tego, do czego przywykłem w związku z dziewczynami z lokali.
Stwierdziłem, że nie jesteś zwykłą panienką do zaliczenia. Twoja niewinność
i naiwność chyba mnie zawstydziły. Nagle widząc moje uniki, zaczęłaś się
rozbierać, proponując, że zapłacisz mi za seks, ha, ha, ha – dokończył
i zaniósł się gromkim śmiechem.
– Taaa, pamiętam. – Schowałam twarz w dłoniach, udając zawstydzenie.
– Położyłem cię do łóżka, obiecując, że kiedyś będziemy się kochać, ale
chyba lepiej, żebyśmy byli tego oboje świadomi.
Zamilkł na chwilę.
– Później o mały włos nie weszłaś mi pod samochód. Wszystkie te
sytuacje były tak bardzo inne, że zmieniłem zdanie: nie chciałem cię
przelecieć, zapragnąłem cię zdobyć. Mimo że był to totalnie zły czas na
podobne historie – powiedział i westchnął.
– Nie wykorzystałeś okazji. Byłam chętna, chociaż niewiele pamiętam.
Skruszyłam więc drania?– Uśmiechnęłam się i popatrzyłam mu w oczy.
– Nie sypiam z pijanymi, to raz, a dwa: nie powinienem ci tego
wszystkiego mówić, mało to męskie – odpowiedział, puszczając mi oko
i wędrując dłońmi pod moim swetrem, po linii kręgosłupa.
– Jesteś najbardziej męskim facetem, z jakim miałam do czynienia,
Simone – odparłam i delikatnie go pocałowałam. – I mówię to zupełnie
poważnie – dodałam, przylegając do niego mocniej swoimi biodrami.
– Przepraszam, Olivia, za wszystko, w co cię wmanewrowałem. Nie
bardzo miałem inne możliwości. Na szczęście mogę już przejść na policyjną
emeryturę i możemy żyć spokojnie, długo i szczęśliwie – wyszeptał.
– Skąd masz pewność, że ja chcę żyć spokojnie? – zapytałam
z przekąsem, popijając wino. – Grzeczne dziewczynki lubią niegrzecznych
chłopców. – Odstawiłam butelkę i poczułam między nogami jego buzującą
erekcję. – Ja muszę się zwyczajnie z tym wszystkim przespać, za dużo
niespodzianek jak na jeden dzień…
Zamknął moje usta pocałunkiem. Jego ciepłe wargi objęły moje, a nasze
języki szybko się odnalazły i zsynchronizowały ruchy. Jego silne dłonie
wędrowały po moich plecach, powodując mrowienie całego ciała. Zsunął
mnie z siebie i położył na wilgotnym piasku. Sięgnął dłonią do moich piersi,
a kiedy palcami złapał twardy sutek, podkurczyłam nogi i jęknęłam cicho.
Ależ pragnęłam, żeby mnie dotykał, gryzł i całował. Wieczór był chłodny,
ale czułam, że płonę.
– Uwielbiam cię, mała – powiedział, unosząc mnie delikatnie i zdejmując
mi sweter.
Ułożył moje nagie ciało na swojej marynarce. Gorącymi wargami zjechał
wzdłuż szyi do moich piersi, a dłoń skierował w górę mojego uda, aż dotarł
do bielizny. Całował mnie po brzuchu, przyprawiając o gęsią skórkę, palcami
błądził między moimi nogami, aż w końcu zdjął mi majtki i delikatnie wsunął
dwa palce w moje wilgotne wnętrze. Drażnił mnie ręką powoli i głęboko.
Pojękiwałam, przyciskając do biustu jego głowę i wbijając paznokcie w jego
muskularny kark.
– O matko, Simone, nie przestawaj – mruknęłam, czując, jak rytmiczny
ruch jego dłoni ocierającej się o moją łechtaczkę prowadzi mnie w kierunku
rozkoszy. – Jeszcze! – krzyknęłam, a on przyśpieszył ruchy i przywarł
swoimi wargami do moich. – O Boże, jak mi dobrze – sapałam w jego usta,
czując, jak zalewa mnie fala rozkoszy i zaciskam się na jego palcach.
– Jesteś taka idealna – szepnął, wysuwając rękę spomiędzy moich ud.
– Wejdź we mnie – wycedziłam, ledwo łapiąc oddech, ale pragnęłam
poczuć go w sobie.
Dłonią poszukiwałam rozporka od spodni, które miał na sobie. Zsunął je
wraz z bielizną. Jego penis był twardy jak skała. Przejechał nim po mojej
mokrej cipce i zaczął się we mnie powoli zanurzać.
– Olivia, to nie potrwa długo – ostrzegł mnie, odrywając się na chwilę od
moich ust.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Widziałam, jak z każdym kolejnym
ruchem jego oczy zajmuje coraz większy obłęd. Ujęłam jego twarz w ręce,
rozchyliłam nogi jeszcze szerzej, pozwalając, aby mnie wypełnił, i zaczęłam
delikatnie poruszać biodrami. Momentalnie złapał mój rytm. Nie odrywałam
wzroku od jego oczu, w których odbijała się moja twarz. Nagle poczułam, jak
się napręża i wydaje stłumiony krzyk rozkoszy, a pod wpływem jego
pulsującego penisa ponownie wezbrała we mnie przyjemność. Wyczuł, że
chcę jeszcze, że jestem blisko. Nadal był w stanie erekcji i mimo że jego
ciepła sperma płynęła strużką po moich udach, nie przestawał się poruszać.
Jego ruchy przybrały na sile. Stały się bardziej gwałtowne i brutalne. Byłam
całkowicie mokra. Zdjęłam z niego koszulkę, a on objął mnie swoim nagim
torsem i nie przestawał rytmicznie wbijać mnie w ziemię.
– O Boże, Simone, jeszcze, tak!!! – krzyknęłam, czując, jak zaczyna mnie
rozsadzać od środka.
Wsunął dłonie pod moje pośladki, unosząc je delikatnie, i przygniótł
mnie swoim ciałem. Przyśpieszył ruchy. Nie byłam w stanie oddychać,
a czułam się, jakbym sięgała nieba.
– Oliviaaa… – wysapał, napinając ponownie wszystkie mięśnie
i synchronizując swój orgazm z moim, po czym opadł bezwładnie obok mnie
na piasek i splótł swoje palce z palcami mojej dłoni.
Niebo było usłane gwiazdami. Zamknęłam oczy. Słyszałam nasze
niespokojne oddechy i czułam lekki, chłodny wiatr biegający po naszych
rozpalonych ciałach. Morze kołysało się spokojnie, a fale delikatnie odbijały
się od brzegu. Bez względu na to, kim był Simone, jaką pełnił funkcję i jak
się nazywał, byłam pewna, że kompletnie się w nim zatraciłam.
*
Rano obudziły mnie promienie słońca wpadające przez uchylone zasłony.
Simone spał obok, obejmując mnie ramieniem.
Przekręciłam się na plecy i rozejrzałam po pokoju. Był przestronny. Na
wprost łóżka na ścianie zawieszony był telewizor. Zastanawiałam się przez
chwilę, czy go nie włączyć, żeby zobaczyć albańskie wiadomości. Pilot
znajdował się w zasięgu mojej ręki. Ciekawa byłam tego kraju, o którym
słyszałam jedynie z ust mojego kochanka, ale nie chciałam go obudzić.
Wcześniej po każdej wspólnej nocy rano w łóżku byłam sama, a on gdzieś
znikał, teraz zaś spał obok, oddychając miarowo. Miał taką wyrazistą twarz:
mocno zarysowaną szczękę, pełne usta oparte o silną dłoń złożoną w pięść.
Śniada karnacja kontrastowała ze śnieżnobiałą pościelą. Mimo potężnej
postury wyglądał niewinnie. Ile ten człowiek miał w sobie historii… Był taki
niezwykły wizualnie, mentalnie, aż nierealny… ale był. Wyślizgnęłam się
powoli z łóżka i postanowiłam wziąć prysznic.
Odświeżona i owinięta szlafrokiem wyszłam na olbrzymi taras
z widokiem na bezkresny Adriatyk. Koniec lutego i pełne słońce, bajka –
pomyślałam, opierając się o barierkę i obserwując mężczyzn ściągających
sieci z wody. Czas na chwilę stanął w miejscu, a ja poczułam się szczęśliwa.
Teoretycznie większość problematycznych kwestii rozwiązała się sama,
pozostawało zgrabne uwolnienie się od Salvatore. Postanowiłam obmyślić
plan, biegając. Poczułam wielką ochotę na jogging po plaży. Pogoda była
idealna, buty nie były mi potrzebne, a wiedziałam, że resztę stroju znajdę
w walizce.
Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam Simone. Stał z rękami założonymi na
piersi, oparty o framugę drzwi. Na biodrach przewiązany miał ręcznik
i z uśmiechem na twarzy patrzył w moim kierunku.
– Obudziłam cię? – zapytałam, zbierając włosy i splatając je w kok na
czubku głowy.
– Nie, obudził mnie telefon od kolegi z pracy. Jak ci się tu podoba? –
odpowiedział, podszedł do mnie i objął od tyłu.
– Tu jest jak w raju. Aż trudno dopasować fragmenty historii, którą mi
opowiedziałeś o Albanii, do tej panoramy – powiedziałam, rozglądając się
z zachwytem po okolicy.
– Możemy w zasadzie kupić jakiś kawałek ziemi i wybudować sobie
hotel, za pieniądze, które mi ukradłaś – szepnął rozbawiony, przygryzając
płatek mojego ucha.
– O matko, pieniądze! – Przypomniałam sobie, że poza Salvatore mamy
jeszcze pół miliona euro. – Simone, ty jak chcesz, jedź do tej swojej pracy, ja
chyba nie jestem na to gotowa – poinformowałam, czując, jak ulatnia się ze
mnie cały luz sprzed chwili, a w podbrzuszu kiełkuje panika. – Kurwa mać –
zaklęłam, a on spojrzał na mnie zaskoczony, unosząc brwi. To słowo
w moich ustach zawsze brzmiało nienaturalnie. – Kiedy cię poznałam miałeś
przy sobie broń, byłam pewna, że przestrzelasz nią kolana. W twoim
apartamencie znalazłam schowane narkotyki. Modliłam się, żeby zgodnie
z twoja prośbą wejść do mieszkania przy corso Savona czy corso Dante, bo
nawet nie wiem, jaki adres miał ten budynek – mówiłam z prędkością
karabinu maszynowego. Denerwowałam się. Poczułam, jak na wspomnienie
wszystkiego, co zrobiłam, pocą mi się dłonie, a oddech przyśpiesza i staje się
płytki.– Modliłam się, żeby wyjść stamtąd w jednym kawałku. Byłam pewna,
że zabiłeś Maura, a teraz mam jechać z tobą na komisariat, gdzie będą twoi
koledzy w mundurach. To jest jakiś absurd.
Czułam, jak ogarnia mnie strach, a w dolnej części brzucha zawiązuje się
supeł. Mój spokój nagle ustąpił miejsca przerażeniu.
– Byłam przekonana, że przyjaźnisz się z Daniele, że te dziwne typy
jeżdżące czarnymi SUV-ami to twoi kumple, i nawet w jakiś sposób się
z tym pogodziłam, a teraz mając na sumieniu pieniądze, które ukradłam
i przemyciłam, mam jechać z tobą prosto w inne stado wilków. Tylko tym
razem tych bardziej prawych. To chyba nie na moje możliwości.
Stał, opierając brodę o moją głowę, i oddychał spokojnie. Jego
opanowanie było dla mnie straszne. We mnie natomiast kipiało.
– Ja idę pobiegać – poinformowałam, uwalniając się z jego objęć. Patrzył
na mnie z tajemniczym uśmiechem.
– Jesteś niemożliwa, piccola. Pamiętaj, że najciemniej jest zawsze pod
latarnią. Czasem, szczególnie we Włoszech, odnosiłem wrażenie, że większe
szuje są w tamtejszej policji niż w podziemiach. Do mojej pracy powinniśmy
jechać razem, bo musisz mi złożyć zeznania z tej nocy, kiedy dosypano ci
narkotyki i próbowano cię uprowadzić – odrzekł.
– Simone, ale przecież ty już wszystko wiesz. Ja niewiele pamiętam. Sam
sobie to opisz, nie będę ci o niczym opowiadać – oponowałam, czując coraz
silniejszy ścisk w żołądku.
– Olivia, to są formalności potrzebne do zamknięcia sprawy – tłumaczył,
a jego głos stał się oficjalny i poważny. Brakowało tylko, żeby przyodział
mundur, i czułabym się jak w momencie, kiedy drogówka po raz pierwszy
udzielała mi upomnienia za wyprzedzanie śmieciarki na podwójnej ciągłej.
– Czyli jestem tu, żeby się wyspowiadać i żebyś mógł zamknąć swój
rozdział, tak? – zapytałam z lekką irytacją w głosie.
– Nie, jesteś tu, bo się za tobą cholernie stęskniłem – nie dawał za
wygraną. – Chcesz pobiegać? – zapytał, lustrując mnie wzrokiem. Podszedł
i wziął moją twarz w swoje dłonie.
– Tak, muszę się trochę zmęczyć, żeby jakoś to wszystko przetrawić
i poukładać – przytaknęłam.
Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę w milczeniu, po czym spojrzał na
zegarek. Przymrużył oczy, jakby coś analizował.
– No dobra, to pobiegamy razem – oznajmił. – Teraz pojedziemy do
pracy. Jeżeli nie chcesz, to sam wszystko napiszę, ty tylko podpiszesz –
tłumaczył. – Po drodze napijemy się kawy i zjemy śniadanie. Pojedziemy do
sklepu po jakieś sportowe ciuchy, chyba że wszystko ze sobą zabrałaś, mając
w planach poza przekazaniem ciężarnej przyjaciółce kompletnej wyprawki
dla dziecka również ekstremalne sporty. – Zaśmiał się.
– Ciężarna Magdalena to był twój pomysł, więc niemowlęcą karuzelę
możesz sobie zamontować przy swoim łóżku – odparłam, przeganiając
grymas uśmiechem, ale szybko spochmurniałam.
Historia z przyjaciółką była, słowo daję, pozbawiona sensu, a biedny
Salvatore łyknął ją bez dwóch zdań. Za każdym razem kiedy o nim
myślałam, wyrzuty sumienia rosły. Chciał przychylić mi nieba, a ja
wykorzystywałam to w tak bezwzględny sposób.
– Biegać planowałam tu po plaży, w zasadzie niewiele potrzeba –
powiedziałam, wskazując ręką okolicę i starając się wyrzucić z głowy postać
Salvatore.
– No nie, skoro mamy biegać razem, to pobiegamy trochę bardziej –
poinformował, puszczając mi oko.
– Zaczynam się bać – odrzekłam, czując, że wspólne bieganie nie wyjdzie
mi na dobre.
– Będziesz mieć obok oficera albańskiej policji, więc nic ci nie grozi.
Pociągnął pasek mojego szlafroka i poprowadził mnie do pokoju.
– Zgoda. Jak chcesz, pojedziemy na śniadanie, do twojej pracy
i pobiegać, ale pod warunkiem, że zawrzemy pewien układ – zaczęłam,
przygryzając dolną wargę. – Napiszemy raport o tej feralnej nocy w Mon
Amour, ale ty też musisz mi o wszystkim opowiedzieć – kontynuowałam.
– Opowiem ci, o czym będziesz chciała – powiedział, popychając mnie
delikatnie w stronę łóżka.
– Ale ze szczegółami i całą prawdę – podkreśliłam, zsuwając szlafrok
z ramion.
– Jak na spowiedzi. – Odwiązał ręcznik ze swoich bioder.
O matko… To ciało, zarys mięśni od szyi przez klatkę piersiową i uda aż
po łydki… Był doskonały. Stałam jak zahipnotyzowana i patrzyłam, jak
zmierza w moim kierunku. Czułam, jak moje nogi robią się jak z waty,
a oddech przyśpiesza. Dotknął ręką mojej szyi, a ja zadrżałam. Od naszego
pierwszego spotkania zdominował moje ciało i zawładnął moim umysłem.
Było to piękne, ale zarazem przerażające.
*
Główna komenda policji, do której jechaliśmy, znajdowała się w stolicy
Albanii, Tiranie. Obrzeża miasta były naznaczone trudną pokomunistyczną
sytuacją i przypominały slumsy. Ścisłe centrum, w którym zatrzymaliśmy się
na śniadanie, wyglądało natomiast jak wielce europejska metropolia.
Brakowało tylko metra, McDonalda i ładu w ruchu na ulicach. Każdy jeździł
tu dokładnie tak, jak miał na to ochotę.
Kobiety chodziły w wysokich szpilkach, schowane za starannym i ostrym
makijażem. Mężczyźni, ci młodsi, przypominali gangsterów z lat
siedemdziesiątych, w skórzanych kurtkach i powycieranych jeansach,
z nażelowanymi włosami niczym John Travolta z filmu Grease. Starsi
panowie przypominali natomiast rodzinę Dona Corleone z Ojca Chrzestnego,
w lekko wypłowiałych garniturach i kapelusikach na łysiejących głowach
popalali cygara, grając w szachy. Ludzi było podobnie dużo jak mercedesów.
Wszyscy tłumnie zmierzali w różnych kierunkach, niemalże się o siebie
potykając.
Szklaną windą wjechaliśmy na szczyt wieżowca Sky Tower ulokowanego
w samym centrum miasta. Piliśmy kawę, podziwiając panoramę stolicy.
Lokal powoli obracał się wokół własnej osi. Simone wykonał kilka
telefonów, rozmawiając w swoim języku, którego, choćbym chciała,
kompletnie nie byłam w stanie rozszyfrować. Starałam się przeciągnąć nasze
śniadanie tak, żeby jak najbardziej oddalić od siebie konieczność wizyty na
policji, ale zdawało się, że mój towarzysz bardzo poważnie potraktował moją
chęć wybiegania problemów i w pewnym momencie zakomunikował, że
zostało nam niewiele czasu na zrobienie wszystkiego, co powinniśmy przed
rozpoczęciem biegu.
*
Budynek komendy był stary, piętrowy i ogrodzony wysokim murem
zakończonym drutem kolczastym. Znacznie bardziej przypominał teren
wojskowy niż policyjny, ale te klimaty oddawały trochę starego ducha kraju,
o którym opowiadał mi Simone. Paradoksalnie nie czułam strachu i próg
drewnianych drzwi przekroczyłam zaciekawiona tym, co czeka mnie
w środku. Simone złapał mnie za rękę, chcąc dodać otuchy, ale nie było to
konieczne.
Przywitaliśmy się z głównym komendantem, niewysokim, grubszym
mężczyzną z wąsem, i z garstką przystojnych chłopaków w mundurach.
Wszyscy byli wysocy i proporcjonalnie zbudowani, z bronią zawieszoną
u pasa. Przyglądali mi się uważnie i z lekkimi uśmiechami. Zamienili kilka
słów z Simone. Między Albańczykami Girasole stawał się zdecydowanie
bardziej Arberem Abedinim, do którego cały czas trudno było mi się
przyzwyczaić.
Przeszliśmy do gabinetu, w którym znajdowały się dwa biurka.
– To moje królestwo – powiedział, zamykając drzwi.
– Ładnie tu.
Rozejrzałam się po ścianach, na których wisiało całe mnóstwo zdjęć
przedstawiających różnych ludzi, rysunki techniczne i mapy ze szpilkami
o czerwonych główkach. Na regałach stały stare, grube zeszyty,
a w pomieszczeniu unosił się zapach naftaliny.
– Czuję się jak w scenie z jakiegoś starego amerykańskiego filmu akcji –
powiedziałam, siadając przy biurku na obrotowym fotelu na kółkach.
– O nie, piccola, to moja miejscówka, ty siadasz po tamtej stronie. –
Wskazał mi drewniany taboret i włączył komputer.
– I mam siedzieć na tym krzesełku? – zapytałam, patrząc z nietęgą miną
na taboret, w stronę którego zgodnie z poleceniem się udałam.
– Tu bywa się raczej za karę, a nie dla przyjemności – zaśmiał się
i przeprowadził swój fotel na drugą stronę biurka. – Rozgość się –
powiedział, przesuwając stołek na swoje miejsce, i z zaszyfrowanej szafki
wyciągnął wiązaną teczkę.
Usiadłam, zarzucając nogi na blat i krzyżując je wygodnie. Oparłam
głowę o zagłówek fotela i spojrzałam na sufit, na którym zawieszony był
drewniany wiatrak.
– Panie oficerze, czy ma pan jakieś cygaro? Będzie się idealnie
komponowało z dizajnem tego miejsca – zapytałam rozbawiona.
– Tu nie można palić, piccola – odrzekł poważnie, wyglądając zza
papierów, w których czegoś poszukiwał.
– Chyba wolę cię w mniej oficjalnym wydaniu. – Westchnęłam,
przygryzając dolną wargę i rozchylając delikatnie nogi.
– Dziecinko, a gdzie zgubiłaś majtki?! – zapytał, lekko otwierając usta
i zawieszając spojrzenie dokładnie tam, gdzie planowałam.
– Jak zwykle, gdzieś po drodze – szepnęłam kokieteryjnie i przejechałam
wskazującymi palcami po wewnętrznej stronie swoich ud, odsuwając
spódnicę.
– Olivia, zaraz faktycznie wymyślę dla ciebie jakąś karę, rozpraszasz
mnie.
Poderwał się ze swojego miejsca i skierował do drzwi, w których
przekręcił klucz. Nachylił się nade mną, całując namiętnie.
– O nie, nie, najpierw piszemy ten raport. – Ostudziłam jego zapał,
odpychając go od siebie stopą, którą dotknęłam imponującego wybrzuszenia
w jego spodniach.
– Prowokujesz mnie – powiedział zachrypniętym głosem, mrużąc oczy.
– Staram się rozluźnić – mruknęłam z pikanterią, zjeżdżając dłońmi
jeszcze niżej między swoje uda.
– Olivia, uwierz mi, że będziesz tego żałować. – Przyklęknął przy mnie
i złapał mnie za ręce.
– Grozisz mi? – zapytałam, nie spuszczając wzroku z jego wygłodniałego
spojrzenia. Zadziornie przejechałam językiem po górnej wardze i jęknęłam
cicho, próbując wyzwolić dłonie z jego silnego uścisku.
– Trochę, ale nie pozwalasz mi się skupić – odparł, przygryzając płatek
mojego ucha, a następnie kąsając mnie w szyję.
Uwolnił moje ręce, które natychmiast skierowałam ponownie w stronę
swojej kobiecości. Nie odrywałam wzroku od jego oczu, które z błyskiem
zerkały raz na moją twarz, a raz na moje dłonie między rozchylonymi udami.
Jego oddech wyraźnie przyspieszył.
– Nie potrafisz się powstrzymać, prawda? – zapytałam, wyginając się
w łuk, żeby miał jeszcze lepszy widok. Dotknęłam się delikatnie i poczułam
przeszywającą rozkosz. Westchnęłam cicho, a on głośno przełknął ślinę.
– Nie, nie potrafię – rzucił i jednym ruchem złapał mnie ponownie za
ręce. Niemalże w tym samym momencie zacisnął kajdanki na moich
nadgarstkach, które miałam już za plecami. Nie wiem, jak tego dokonał, ale
w błyskawicznym tempie mnie obezwładnił.
– I co teraz? – zapytał z niespokojną iskrą w oczach, przejeżdżając
powoli kciukiem po moich wargach.
– No teraz nie mam wyjścia. Wejdź we mnie i mnie ukarz. – Spojrzałam
na niego potulnie, skubiąc wargami czubek jego palca i czując wzbierające
podniecenie.
– O nie, mała, teraz skończymy raport – powiedział z satysfakcją
w głosie, gasząc całkowicie ogień między nami.
Wstał i wrócił za biurko. Bezskutecznie próbowałam uwolnić ręce, ale
pierwszy raz miałam do czynienia z aż tak solidnym żelastwem. Odwróciłam
głowę na bok i westchnęłam głośno.
– To w takich warunkach trzymacie przesłuchiwanych? – zapytałam,
odpychając się nogami od biurka i przejeżdżając kawałek po podłodze, po
czym podniosłam obydwie nogi i oparłam stopy na siedzeniu, a spódnica
podwinęła się tak, że Simone miał doskonały widok na każdy fragment mojej
cipki.
– Tylko tych niepokornych, mała. Sama jesteś sobie winna – odparł,
patrząc jedynie prosto w moje oczy, po czym wrócił do sporządzania
notatki. – Czy w takiej pozycji będzie ci wygodnie wracać wspomnieniami
do nocy, w której o mały włos nie zostałaś uprowadzona? – zapytał,
ponownie spoglądając w moim kierunku.
W zasadzie z obecnej perspektywy wszystko, co tamtej nocy wydarzyło
się we Włoszech, wydawało mi się kiepskim snem i nawet nie bardzo
potrafiłam umiejscowić się ponownie w zepsutym nocnym światku. Czułam
się wyjątkowo dobrze w murach policyjnej komendy, na wygodnym
skórzanym fotelu, patrząc na człowieka, który cały czas był dla mnie wielką
tajemnicą i jednocześnie chyba coraz bardziej mnie w sobie rozkochiwał.
Przeszłość w zaistniałych warunkach stawała się bardzo odległa i mocno
odrealniona.
– Powiedziałeś, że sam napiszesz, a ja się tylko podpiszę – przytoczyłam
jego słowa.
– Ale ty chciałaś układu: twoje zeznania w zamian za moją historię,
pamiętasz? – Popatrzył na mnie pytająco.
– Simone, jestem mokra – mruknęłam po chwili milczenia, przygryzając
dolną wargę.
Zerknął na mnie, po czym wrócił do stukania w klawiaturę. Chwilę
później włączył drukarkę, załadował do niej papier, wstał, podszedł do mnie
i opierając dłonie na oparciu fotela, nachylił się nade mną.
– I co ja mam z tobą zrobić, Olivia? – zapytał z niekłamaną powagą.
Wcisnęłam się głębiej w fotel, nabrałam grzecznie powietrza i patrząc na
niego ze skruchą, przełknęłam głośno ślinę.
– Rozkuj mnie, proszę – wyszeptałam, wolno poruszając odrętwiałymi od
wygięcia rękami.
Sięgnął po kluczyki i oplatając mnie swoimi silnymi ramionami, uwolnił
moje dłonie z kajdanek, które z hukiem opadły na podłogę. Jego bliskość
powodowała, że traciłam głowę. Zapach jego ciała, bijące od niego ciepło…
Z nim gotowa byłam na każde szaleństwo. Złapałam ręką za pasek u jego
spodni i odpięłam go jednym ruchem. Mimo poważnego wyrazu twarzy nie
protestował. Zsunął dżinsy i przyklęknął. Patrząc prosto w moje oczy
błagające o spełnienie, zaczął się nieśpiesznie we mnie wsuwać. Jęknęłam,
a on kolejnym, bardziej zdecydowanym ruchem wszedł we mnie w całości.
Uwielbiałam czuć go w sobie. Oplótł moje pośladki swoimi dłońmi
i przyciągnął je do siebie.
– Ależ jesteś ciasna i wilgotna – syknął z aprobatą.
– Mówiłam ci, że jestem mokra… Bardzo mnie podniecasz, panie
oficerze… – westchnęłam, czując przyjemne dreszcze przeszywające całe
moje ciało.
Zbliżył swoje usta do moich i całując namiętnie, przyśpieszył ruchy, a ja
dłońmi złapałam jego muskularne ramiona. Przymknęłam oczy, oddając się
przyjemności, która sukcesywnie narastała w moim podbrzuszu. Wbijał się
we mnie rytmicznie, posapując w moje usta i przygryzając wargi. Był taki
potężny, absolutnie przejmował nade mną kontrolę, a ja nie protestowałam.
– Kocham cię, mała – powiedział, kiedy skończył, opierając czoło
o zagłębienie mojej szyi.
Klęczał przy fotelu, na którym próbowałam się pozbierać i złapać oddech.
Dotknęłam jego włosów, przysuwając jego twarz bliżej siebie.
– Ja ciebie też kocham, Simone – odrzekłam, całując go.
Wtedy ktoś złapał za klamkę.
– Arber – rozległ się głos za drzwiami.
Simone wstał, poprawił spodnie i ruszył w stronę drzwi, żeby je
otworzyć. Wyprostowałam się, usiadłam jak dama, obciągnęłam spódnicę
i zakryłam nogi.
Do pokoju wszedł komendant, rozglądając się wokoło. Simone sięgnął po
wydrukowany dokument, przysunął fotel, na którym siedziałam, do biurka
i wskazał mi miejsce, w którym posłusznie złożyłam swój podpis. Włożył
dokument do teczki, którą zawiązał i przekazał komendantowi. Ten się
uśmiechnął i puścił mi oko, wskazując głową leżące na ziemi kajdanki.
Poklepał Simone po ramieniu i relacjonując coś, niejednokrotnie spoglądał
w moją stronę. Odnosiłam dziwne wrażenie, że jestem tematem ich
pogadanki, ale język albański brzmiał zupełnie niezrozumiale.
– Piccola, zaczekaj tu, zaraz wrócę – powiedział Simone i wyszedł razem
z komendantem, kontynuując rozmowę.
Stanęłam przy oknie i zobaczyłam, jak z bagażnika samochodu
w policyjnych barwach przenoszą do naszego auta linę i czekan.
Z alpinistycznym osprzętem miałam do czynienia jako mała dziewczynka,
kiedy rodzice wracali ze swoich górskich wypraw i cały asortyment, nim
powrócił do klubu wysokogórskiego, mieszkał razem z nami. Czyżby mój
oficer się wspinał? Imponował mi coraz bardziej, ale równie mocno mnie
przerażał. Nie mogłam się doczekać, aż dowiem się o nim całej prawdy.
– Jedziemy? – zapytał, kiedy wrócił.
Przeglądałam właśnie zabraną z regału kartotekę rocznika 1965 z czarno-
białymi fotografiami. Zdjęcia przedstawiały twarze dorosłych mężczyzn
i chłopców.
– Co to za ludzie? – zagadnęła zaciekawiona.
– To osoby uwikłane w gjakmarrję
– powiedział, podchodząc do mnie
i przejmując dokument. Odłożył go na półkę. Podążyłam za nim wzrokiem
z nadzieją na jakieś wyjaśnienie. – Zemsta krwi, taka mało fajna albańska
tradycja – dodał. – O wszystkim ci opowiem, ale jedźmy już po coś na
zmianę, bo w tej spódnicy i bez majtek może ci się jednak słabo biegać. –
Uśmiechnął się szeroko i uszczypnął mnie delikatnie w pośladek.
*
Centrum handlowe znajdowało się na wylocie z miasta w kierunku lotniska.
Symbol samolotu umiejscowiony na drogowskazie ustawionym przy drodze
uświadomił mi, że pojutrze czeka mnie podróż powrotna do Włoch
i stęsknionego Salvatore.
Zrobiłam telefonem zdjęcie osła przechodzącego w poprzek autostrady.
Złapałam w tym samym kadrze czarne sportowe audi i przyschniętą palmę
kłaniającą się rozpędzonym samochodom. Przesłałam do Salvatore odrobinę
szalonego albańskiego klimatu wraz z ciepłymi pozdrowieniami. Ten
w odpowiedzi odesłał mi zdjęcie tortu bezowego, który planował zamówić na
mój powrót. Uśmiechnęłam się w duchu bezradnie, postanawiając jednak nie
myśleć o tym, co będzie za dwa dni, a skupić się na tym, co czekało mnie
teraz.
Zaparkowaliśmy
pod
dużym
sklepem
Albanian
Max
Sport
przypominającym Decathlon. Simone z tajemniczym uśmiechem chwycił
wózek na kółkach i weszliśmy do środka. Spodziewałam się, że
przyjechaliśmy jedynie po buty biegowe, skoro zanegował pomysł
plażowego joggingu, tymczasem sprawa wyglądała na nieco poważniejszą.
– W zasadzie potrzebujemy całej garderoby i lekkiego osprzętu –
powiedział, kierując się w stronę czołówek.
– Simone, co ty znowu kombinujesz? – zapytałam, zastanawiając się, czy
liny w naszym bagażniku będą miały jakiś związek z moim wybieganiem
problemów.
– Nie planuję niczego, za co na koniec mi nie podziękujesz – odparł,
łapiąc się za brodę i przyglądając półkom ze sportowym asortymentem.
Teoretycznie miał to być zwykły bieg po plaży. Miałam pomyśleć sobie
na spokojnie o tym, co się dzieje w moim życiu, a patrząc na wypełniające się
wnętrze naszego koszyka, czułam, jakbyśmy szykowali się co najmniej na
wyprawę na Mount Everest.
– Simone, to, co widzę, przeraża mnie coraz bardziej. – Stanęłam przed
nim, kiedy przeglądał buty biegowe na grubym wibramie. – Ja wiem, że
jesteś człowiekiem nieobliczalnym, ale dlaczego myślisz, że i ja mam ochotę
na ekstremalne wyczyny? Po co nam takie buty na przebieżkę? – zapytałam
z grymasem.
– Zdaje się, dziecinko, że chciałaś całej prawdy o mnie, więc
pomyślałem, że nie tylko ci ją opowiem, ale również trochę ci ją pokażę –
uśmiechnął się – Tu, gdzie jesteśmy, pogoda jest raczej stabilna, ale
pojedziemy na północ. Nie chcę, żeby coś nas zaskoczyło i przeszkodziło
w naszej nietypowej, nazwijmy to – zawahał się chwilę – randce – dodał. –
Dlatego muszę zadbać o odpowiednie zaopatrzenie.
Zamiast podniecenia na myśl o randce zaczynałam odczuwać coraz
większy strach.
– Na randkę możemy iść gdzieś na wino i tam chętnie posłucham
o tobie – odrzekłam. Zaraz obok lęku czułam jednak ciekawość dotyczącą
tego, co mój oficer znowu planował.
– Znam cię, mała, i wiem, że będzie ci się podobało. – Poklepał mnie
delikatnie po ramieniu i przeszedł w stronę półki z czołówkami.
*
Po zakupach faktycznie skierowaliśmy się na północ. Serce biło mi coraz
mocniej, bowiem teren płynnie przechodził w coraz bardziej urozmaicony,
a przed moimi oczami wyrastały coraz wyższe wzniesienia.
– Simone, czy my będziemy biegać po górach? – zapytałam w końcu, nie
wytrzymując.
– Wszystkiego dowiesz się we właściwym czasie, piccola –
odpowiedział, skręcając pod przydrożną chatę, przed którą na rożnie kręciły
się barany. – Teraz coś zjemy, a tu mają najlepszą jagnięcinę. – Wskazał ręką
budynek i zatrzymał samochód.
Jak zwykle przeszedł na moją stronę i otworzył mi drzwi, podając dłoń,
abym mogła wysiąść.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jesteś tu ze mną – powiedział,
przytulając mnie do piersi i całując w czoło.
Bliskość Simone mnie również niezmiernie cieszyła, ale nie byłam
przekonana, czy przerażenie coraz bardziej nie przezwycięża radości. Kilka
tygodni temu upijałam się przy nim najdroższym szampanem i uprawialiśmy
dziką miłość w każdym możliwym momencie i miejscu. Prowadzałam się
w pończochach i szpilkach, używałam drogich perfum. Przeżyłam w związku
z gangsterskimi porachunkami rewolucję fizyczną i emocjonalną. Do teraz
jestem zaskoczona tym, że człowiek, który miał być najczarniejszym
charakterem ze wszystkich moich dotychczasowych partnerów, jest jego
totalnym zaprzeczeniem. Matko i córko, związałam się z policjantem –
wzdychałam sama do siebie – i w tym momencie idziemy jeść barana
w wiejskiej przydrożnej chacie, a następnie przyodziani w konkretne
sportowe fatałaszki będziemy biegać w terenie. Za górami, za lasami i na
pewno za morzem czekał na mnie w zamku wiekowy milioner, moja
przyjaciółka ze swoją córką i tort bezowy, a ja w kompletnym myślowym
rozgardiaszu traciłam równowagę.
W chacie unosił się zapach paleniska, a na ścianach wisiały poroża
zwierząt, warkocze czosnku i suszone zioła. Zajęliśmy stolik przy oknie,
z którego rozpościerał się widok na ośnieżony górski szczyt, i zamówiliśmy
ryż ze słynnym mięsem jagnięcym. Oczywiście nie odmówiłam sobie
wyjątkowo mocnego wina. Nigdy nie biegałam po alkoholu, ale skoro nie
wiedziałam, co mnie czeka, postanowiłam uprzyjemnić sobie czas przed
startem.
– No dobra, piccola, tu będziemy musieli się przebrać – zaczął Simone. –
Musisz mi też poważnie odpowiedzieć na jedno pytanie.
Pewnie gdyby nie dwa kieliszki doprawdy mocnego alkoholu,
odczułabym ponownie ścisk w gardle i skurcz żołądka. Rzadko kiedy był tak
poważny.
– Dziś to ja miałam pytać – zaczęłam – chyba że chcesz mnie prosić
o rękę?! – wypaliłam i wybuchłam gromkim śmiechem.
– A gdybym poprosił… – zapytał po dłuższej chwili milczenia, lustrując
mnie przenikliwie. Zmarszczyłam brwi z niezrozumieniem.
– Simone, chwilę temu uciekłam przed jednym takim, który chciał mnie
zniewolić – rzuciłam i pod wpływem zaciekawionego spojrzenia mojego
towarzysza ugryzłam się w język. Nie przerabialiśmy nigdy wspólnie tematu
Alana i przywołałam go zupełnie bez sensu.
– O proszę, z chęcią posłucham – powiedział, uderzając rytmicznie
palcami w blat drewnianego stołu. Uniósł pytająco brwi i lekko się
uśmiechnął, czekając na moją odpowiedź.
– Dziś ty opowiadasz, a ja będę słuchać – wybrnęłam. – Więc proszę,
daję ci ostatnią szansę. Szybko i bezboleśnie. O co chciałeś zapytać?
– Skoro małżeństwa się obawiasz… – zaczął, a ja uniosłam prawy kącik
ust, wyobrażając sobie, że mówię do niego „mężu”.
W niekontrolowany sposób zaatakowała mnie myśl o naszych wspólnych
dzieciach, z którymi spędzamy wakacje nad morzem. Westchnęłam. Nie,
chyba jednak za bardzo wybiegam w przyszłość – pomyślałam rozbawiona.
– …a ja nie przywykłem do dostawania kosza – kontynuował – to
podobny zestaw pytań zostawię na inną okazję. – Puścił mi oko. –
Tymczasem, mała, czeka nas nieco dłuższy i może nieco bardziej
wyczerpujący bieg niż ten, który planowałaś po plaży. Chciałem się
dowiedzieć, czy potrzebujesz jakiegoś wspomagania. – Spojrzał na mnie
przenikliwie i przymrużył oczy.
– O jakie wspomaganie mnie pytasz, panie oficerze? – Nie bardzo
wiedziałam, czy dobrze rozumiem. Kiedyś, za czasów kiedy obracałam się
w bardziej sportowym towarzystwie, faktycznie modne były różne używki
podnoszące wydajność, ale nie konkurowałam nigdy z nikim poza samą sobą,
więc nie czułam potrzeby, żeby się oszukiwać.
– O suplementy. – Uśmiechnął się szeroko, dając mi wyraźnie do
zrozumienia, co ma na myśli.
– Panie oficerze, jeżeli ma pan na myśli jakiś legalny przedtreningowy
shot, to mogę się skusić, ale na inne chemiczne dobrodziejstwa jakoś nigdy
nie miałam zapotrzebowania – odrzekłam, tracąc entuzjazm i uświadamiając
sobie, że wspomniał o charakterze biegu i określił go jako wyczerpujący.
– Wszystkie maratony przebiegłaś na czysto?! – zapytał nagle.
– Skąd ty wiesz, że ja w ogóle kiedykolwiek gdzieś biegałam? –
odpowiedziałam pytaniem, nie wierząc w to, co słyszę. Nigdy się nie
chwaliłam, bo ten rozdział zamknęłam dobrych kilka lat temu. Nie sądzę też,
żebym pod wpływem alkoholu zaczęła opowiadać o swojej byłej miłości do
sportu, bo i w jakim celu, skoro poznaliśmy się w zupełnie innych
okolicznościach.
– Olivia, ja wiem o tobie dużo więcej, niż myślisz. – Spojrzał na mnie
z promiennym uśmiechem, a ja czułam, że wino wcale nie działa, jak
powinno, i albo mam omamy słuchowe, albo zaraz przestanę być miła
i sympatyczna, bo nienawidziłam podobnych insynuacji.
– Mówiłam ci już kiedyś chyba, że jak przebiegnę dziesięć kilometrów, to
potrzebuję pół godziny z nogami do góry, żeby dojść do siebie – odparłam,
czując, jak podnosi mi się ciśnienie.
– Ciekawe… – zaczął i zawiesił na chwilę głos. – Skoro dokładnie sześć
lat i sześć miesięcy temu przebiegłaś półmaraton warszawski sponsorowany
przez jakiegoś waszego paliwowego dystrybutora w nieco ponad półtorej
godziny, a następnie miałaś siłę, żeby brać udział w nocnych manewrach… –
Popatrzył mi prosto w oczy.
Zamarłam. Skąd on o tym wszystkim wie? O Orlenie, o grupie
szturmowej, w której byłam dosłownie przez moment… W swoich social
mediach nigdy nie zamieszczałam żadnych informacji. Ja nawet nie pisałam
żadnego pamiętnika, żeby móc uznać, że gdzieś to przeczytał. Siedziałam,
jakbym wrosła w drewnianą ławę, i nie mogłam się poruszyć. Ten człowiek
wiedział o mnie rzeczy, które dla mnie samej pozostawały w sferze odległej
przeszłości. We Włoszech na siłownię zapisałam się dla podtrzymania
kondycji, jedynie na lekkie zajęcia fitness. Uwielbiałam lenistwo w saunie
i w życiu by mi nie przyszło do głowy, że nawet wspomnieniami wrócę
kiedyś do czasów wylewania z siebie siódmych potów w biegach
zorganizowanych. A już na pewno nie pomyślałabym, że ktoś w zasadzie
obcy może o tym wiedzieć i mnie z tego rozliczać.
– Nie skomentujesz, dziecinko? – zapytał z wyrzutem.
– Nie wiem, skąd to wszystko o mnie wiesz, ale skoro wiesz, to
o komentarz poproś swojego informatora, bo ja nie zamierzam powracać do
zamkniętych rozdziałów. Nienawidzę takiej inwigilacji – powiedziałam,
wstając od stołu.
Ja o Simone nie wiedziałam kompletnie nic poza tym, czego byłam
naocznym świadkiem. Wydało mi się to bardzo nie fair, że on, pewnie
korzystając z pełnionej funkcji, miał dostęp do wszelkich informacji i zamiast
zaczekać, aż kiedyś sama się przed nim odkryję, przeszukał moją historię.
Nie była ona zła, ale dlaczego mam być dla niego otwartą księgą, skoro on
dla mnie pozostaje wielką tajemnicą?
– Idę po ciuchy do samochodu – rzuciłam, nie odwracając się w jego
stronę.
Na zewnątrz zrobiło się chłodniej. Chwyciłam torbę z zakupionymi
ubraniami i przeszłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem, patrząc w swoje
odbicie. Jacy my, ludzie, potrafimy być skomplikowani i ile twarzy potrafimy
posiadać… Jak wiele robimy w naszym życiu, przybierając różne role… To
niesamowite, ale faktycznie kiedyś byłam w grupie szturmowej, biegałam
z kompasem po lesie, później na długie dystanse. Trenowałam kajakarstwo,
skakałam ze spadochronem, pracowałam w korporacji. W czasie studiów
bawiłam się na wykopaliskach, a teraz byłam panienką do towarzystwa.
Jedna ja, a tyle różnych odsłon – pomyślałam, kiedy za plecami wyrósł mi
Simone.
– Mała, nie gniewaj się, ale nie ciągnąłbym cię na ultramaraton po
górach, gdybym wiedział, że nie dasz rady – powiedział, obejmując mnie od
tyłu, a ja poczułam łomot serca i zalewający mnie zimny pot.
– Słucham?! – zapytałam, odwracając się. – Dokąd mnie zabierasz?! –
dodałam, czując, że nogi robią mi się jak z betonu.
–
W
ramach
przygotowań
do
policyjnych
akcji
wspólnie
z amerykańskimi marines robiliśmy między innymi trasy biegów górskich –
wyjaśnił. – Dziś startuje jeden z nich, dokładnie po trasie, której byłem
pionierem. Pomyślałem, że weźmiesz udział w moim katharsis. Sama
powiedziałaś, że chcesz poznać prawdę o mnie – kontynuował, zawiesiwszy
wzrok w martwym punkcie na kamiennej ścianie. – Ta prawda jest ciężka
również dla mnie, ale potrzebuję się nią z kimś podzielić. – Westchnął. –
Jeżeli dźwigniesz to, co ci opowiem, dźwigniesz i ten bieg, a po wszystkim
sama zadecydujesz, co będzie z nami dalej.
Spojrzał na mnie, a ja poczułam nieprzyjemny dreszcz przeszywający
moje ciało. Przecież ja byłam zdecydowana, więc dlaczego uważał, że jakaś
historia z przeszłości mogłaby wpłynąć na moją decyzję?
– To nie jest opowieść, której można wysłuchać w trakcie romantycznej
kolacji przy świecach, Olivia – dorzucił i zamilkł na chwilę. – Przez ostatnich
kilka lat funkcjonowałem w świecie rządzącym się bezprawiem, w którym
wartością wyższą od życia są pieniądze. Wymierzanie sprawiedliwości często
odbywało się „na zamówienie”, podobnie jak robi się to w restauracji, tylko
tam zamówienie składało się u killera – mówił i żeby sprawiać wrażenie
niewzruszonego, zabrał się do odpinania guzików koszuli, którą miał na
sobie. – Narkotyki, te lepszej kategorii, dystrybuuje się jak cukierki dla
wyższych sfer. Tymi gorszej, rozrabianymi mlekiem w proszku czy większą
ilością mannitolu, z powodzeniem diluje wśród klasy średniej na ulicy.
Wyciągnął z papierowej torby Albanian Max Sportu koszulkę termiczną,
którą założył, wciągając przez głowę.
– W głównych rolach w ostrych filmach porno obsadza się prezesów
banków albo ministrów, kiedy nie chcą przyjąć zaproponowanej łapówki. –
Parsknął. – Niekiedy wykazują się praworządnością, ale po obejrzeniu, co
nawywijali w hotelowym pokoju z podstawioną prostytutką, dla zachowania
publicznego szacunku, w zamian za taśmę godzą się na wszystkie dyktowane
warunki…
Zamilkł. Osunęłam się po ścianie na podłogę, chowając głowę w rękach
opartych o zgięte kolana. Odczuwałam strach, złość, bezsilność, bezradność.
Miałam pretensje, że nie zostałam nawet zapytana o zgodę, czy chcę zimą
biegać po górach, kiedy nie biegałam po nich nigdy, nawet latem. Byłam
wściekła, że Simone nie pytał, tylko na własną rękę poszukiwał informacji na
mój temat. Bałam się tego, co chce mi powiedzieć o sobie, i nie byłam już
taka pewna, czy chcę to usłyszeć. Przykucnął przy mnie i złapał mnie za
kolana.
– Chcesz się wycofać, mała? – zapytał po cichu, otulając ciepłymi dłońmi
moje nogi.
Spojrzałam na niego. Jego twarz nie zdradzała kompletnie żadnej emocji.
Trwaliśmy, nie odrywając od siebie oczu. Musiał mi cholernie ufać, skoro
chciał tym wszystkim, co przeżył, podzielić się właśnie ze mną. Brał pod
uwagę, że prawda może być dla mnie na tyle bolesna, że będzie to nasza
pierwsza i ostatnia długa i szczera rozmowa.
– Nie – odpowiedziałam, wstając. Jego zaufanie zmotywowało mnie
i poczułam przypływ odwagi.– Nie chcę się wycofać. Jeszcze nigdy w życiu
z niczego się nie wycofałam, Simone – dodałam, ściągając sweter i sięgając
po sportowy biustonosz.
Chwycił mnie za ramiona i przycisnął z całej siły do ściany. Była
przeraźliwie zimna. Przywarł do mnie swoim rozpalonym, naprężonym
ciałem i zaczął gryźć i całować, łapiąc mnie za szyję od strony karku. Ciężko
oddychał. Miałam wrażenie, że budzi się w nim jakaś bestia. Dotykał mnie
bardzo brutalnie, ale lubiłam, kiedy był taki ostry. Przerażenie mieszało się
z pożądaniem.
Zdarł ze mnie spódnicę i podniósł mnie, oplatając sobie moje nogi wokół
bioder. Zsunął spodnie i patrząc mi prosto w oczy, bez zbędnej gry wstępnej
jednym ruchem się we mnie wbił. Wchodził tak mocno, że miałam wrażenie,
że zrobi mi krzywdę. Nie protestowałam, błagałam w sobie o jeszcze.
Oddychał głośno, gryząc moje piersi i szyję. Jego penis przebijał mnie na
wskroś, a do ust wsadził mi swój kciuk, który posłusznie ssałam, jęcząc
z bólu i rozkoszy. W pewnym momencie z ust przeniósł go w stronę mojej
pupy i zaczął go we mnie wsuwać powoli i delikatnie. Przez chwilę, z dzikim
spojrzeniem, badał moją reakcję. W cipkę posuwał mnie porywczo
i gwałtownie, a tam robił to bardzo delikatnie.
– Simone, głębiej – warknęłam, czując zupełnie inny rodzaj
przeszywającej mnie przyjemności. Oderwał ode mnie wzrok, przygryzł
boleśnie moją dolną wargę i sapał w moje usta, a jego ruchy zyskiwały na
sile. – Jeszcze, mocniej – błagałam czując, że puszczają we mnie wszelkie
hamulce. Wiedziałam, że z tym człowiekiem jestem gotowa na wszystko.
Doszliśmy w tym samym momencie, odbijając się nawzajem od swoich
ciał w spazmatycznych konwulsjach.
– Boisz się? – zapytał, kiedy opanowaliśmy dreszcze przeszywające
nasze ciała i powoli się ze mnie wysunął.
– Biorąc pod uwagę fakt, że nie biegałam nigdy po górach… –
zaczęłam. – Ogólnie ostatnio biegałam raczej na obcasach niż w adidasach.
Robi się ciemno i jest zimno, a do pokonania będziemy mieli… – zawiesiłam
głos w oczekiwaniu na jego podpowiedź.
– Niespełna sześćdziesiąt kilometrów – poinformował.
Uśmiechnęłam się szeroko, nie wierząc w to, co zamierzaliśmy zrobić.
– A do pokonania będziemy mieli niespełna sześćdziesiąt kilometrów –
powtórzyłam. – W terenie, o którym nie mam pojęcia, to wydaje mi się
bardziej śmieszne i nierealne niż przerażające – dodałam. Odkręciłam wodę
w bidecie i zmyłam z siebie nasze soki. – Nie wiem, czy masz świadomość
odpowiedzialności, jaką na siebie bierzesz, ciągnąc mnie zimą po zmroku
w góry.
Odwróciłam się do niego, zakładając ręce na biodra. Stał oparty
o umywalkę.
– Albo jesteś totalnie bezmyślny, albo totalnie opętany – podsumowałam,
a on przytaknął z uśmiechem. Nie byłam tylko pewna, z którą częścią się
zgadza. Był bezmyślny czy opętany, a może i jedno, i drugie? Chociaż skoro
planował trasę, którą mieliśmy dziś pokonać, to łyknę wina i niech się dzieje
wola nieba – pomyślałam, zapinając goreteksową kurtkę.
Od właściciela restauracji dostaliśmy paczkę z suchym prowiantem,
uzupełniliśmy bidony i przejechaliśmy do miejscowości Theth położonej
w dolinie, z której mieliśmy startować. Niewielka miejscowość oblężona
została nie tylko przez lokalnych biegaczy. Na dużym placu parkingowym
stały również samochody z zagranicznymi rejestracjami. Wszyscy
mężczyźni, których widziałam, wyglądali jak komandosi jednostek
specjalnych. Nawet garstka kobiet, którą udało mi się zlokalizować,
wyglądała na zdecydowanie zaprawioną w bojach. Simone nie odbiegał
wyglądem od pozostałych, więc tylko ja czułam się jak zdecydowanie
niepasujący element. Zaparkowaliśmy samochód, a kiedy Simone wyłączył
silnik, usłyszałam łomot swojego serca.
– Może ja jednak zostanę tu na dole i będę wam kibicować? – zapytałam,
a głos mi zadrżał.
– Mała, na luzie, nawet Dawid pokonał Goliata – zażartował.
No tak, poczucie humoru było tu zdecydowanie wskazane dla
rozładowania tremy, którą ewidentnie zaczęłam odczuwać. Sięgnęłam po
telefon, żeby napisać dwa słowa do Salvatore, i łyknęłam wina z butelki,
którą zabrałam z restauracji. Matko! Bieg po alkoholu. Wszystko to, co się od
kilku dobrych miesięcy działo w moim życiu, to istne szaleństwo.
– Olivio, witaj u wrót albańskich Alp – powiedział Simone, otwierając
drzwi auta po mojej stronie. – Zwanych również Górami Przeklętymi –
dodał, śmiejąc się w głos.
Wziął mnie za rękę, a drugą dłonią wskazał rozpościerającą się przed
nami panoramę. Okolica była urocza, co nie zmieniało faktu, że pewnie
większy entuzjazm wzbudziłaby we mnie w czasie letniej wycieczki.
– O tych przeklętych mogłeś nie wspominać – odparłam spłoszona,
rozglądając się bez przekonania wokoło.
Ciekawość jednak spychała niepewność na drugi tor. Przełknęłam ślinę
i złapałam Simone, mocniej wplatając swoje palce między palce jego dłoni.
Spojrzał na mnie z uznaniem.
Podeszliśmy do organizatorów, których naturalnie znał. Przywitali się
i zamienili ze sobą kilka słów. Przylepiono nam na piersi i plecy numery
startowe, na nadgarstki wsunęliśmy odblaskowe bransoletki, a na prawe nogi
przypięto nam opaski z GPS-em. W tym właśnie momencie zdałam sobie
sprawę, że nie ma odwrotu… i nie było.
Nagle zadźwięczał gong dający znać, że ruszamy… i ruszyliśmy wolnym
truchtem na lekkie wzniesienie.
[1] Amore (wł.) – kochanie.
[2] Principessa, finalmente! (wł.) – Księżniczko, w końcu!
[3] Fidanzato (wł.) – narzeczony.
[4] Mario Puzo – pisarz, autor między innymi powieści Ojciec chrzestny.
[5] Gjakmarrja – przewidziana XV-wiecznym Kanunem (kodeksem albańskiego prawa
zwyczajowego) rodowa zemsta krwi.
ARBER
KILKA LAT WCZEŚNIEJ
– Wasze więzienia są jednak na miernym poziomie – zaczął po
czterdziestu ośmiu godzinach całkowitego milczenia mój nowy towarzysz
z celi, Antonio Matranga.
Niewysoki, ale dobrze zbudowany. Wytatuowany, ale tak, żeby spod
garnituru i mankietów koszuli nie dało się dostrzec historii jego życia.
Historii spisanej w postaci kolorowych symboli pokrywających większą
część jego pięćdziesięcioparoletniego ciała. Najpiękniejsze kobiety tłumnie
nadciągały do klubów, w których był cień szansy na spotkanie Matrangi,
gotowe zrobić dla niego wszystko. Matranga był trzy razy żonaty, żadnej
z żon nie był wierny. Każda zginęła od kuli przeznaczonej dla niego, a mimo
to kobiety lgnęły do niego jak ćmy do światła.
Spojrzałem w jego kierunku, lekko unosząc głowę, i szybko doszedłem
do wniosku, że jestem stuprocentowo heteroseksualny. Szpakowate włosy,
ciemna oprawa oczu, oliwkowa cera, niczym niewyróżniający się
południowiec. Starałem się nakierować swoje myśli na absurdalne rzeczy,
które o nim wiedziałem, aby mój oddech nie przyśpieszał. Kiedy w końcu się
odezwał, moje serce zaczęło bić zdecydowanie szybciej, niż powinno.
– Więzienie to więzienie. Liczyłeś na apartament deluxe z hydromasażem
w łazience? – zapytałem, przeciągając się w celu rozluźnienia na pryczy
i układając splecione ręce pod głową. Wiedziałem, że ten moment prędzej
czy później nastanie. Muszę postawić na profesjonalizm, mój show time
właśnie się zaczął – pomyślałem.
– Tu jest zwyczajnie nudno – powiedział, parskając. Postrach włoskiego
południa, egzekutor, zleceniodawca, gwałciciel, mózg wielu operacji
skierowanych przeciwko innym grupom przestępczym oraz partiom
rządzącym. Jeden z bossów kalabryjskiej ‘ndranghety. Wielokrotnie
opisywany jako demoniczny socjopata, a przy okazji człowiek duch.
Wszyscy go znają, niedawno wspólnie pili kawę, a jednak nikt nigdy nie wie,
gdzie dokładnie się znajduje i czym konkretnie się zajmuje. Dokładnie ten,
którego nazwisko jest jednym z modniejszych i plasującym się w rankingach
wyszukiwarki Google gdzieś pomiędzy Trumpem, Obamą a Albertem
Einsteinem, od dwóch dni dzielił niewielką przestrzeń celi peqińskiego
więzienia właśnie ze mną, zachowując się zdecydowanie pokornie.
Określenie „wilk w owczej skórze” pasowało do niego idealnie.
– Wielokrotnie bywałem w amerykańskich pudłach – zacząłem. Tylko
nigdy po tej stronie co teraz – dodałem w myślach.
– Tam nudy nie ma – ciągnąłem.
Chciałem jakoś zacząć budować naszą relację. Wiedziałem, że czas ma
znaczenie, bo nie mieliśmy go za dużo. Zdobycie zaufania takiego człowieka
jest jak pokojowa misja w Afganistanie, w czasie największych zamieszek.
Przy czym każdy ma jakiś słaby punkt. Matranga wiedział, że złapany tym
razem żegna się z wolnością na zawsze. To był punkt, wokół którego
mogłem próbować zyskać jego uznanie.
Na pierwszy rzut oka był zwykłym, niczym niewyróżniającym się
z tłumu człowiekiem. Chociaż czym jest przemoc, wiedział pewnie lepiej niż
wszyscy więźniowie z naszego piętra razem wzięci. Stąpałem po cienkim
lodzie i mimo że w obecnej sytuacji sprawiał wrażenie bycia bardzo daleko
od przypisywanych mu historii, ignorowanie jego wizerunku brutalnego
mafiosa byłoby olbrzymim błędem. Próg tolerancji moich działań nie
zakładał żadnych błędów. Było to dla mnie fascynujące, ale i przerażające.
Od czasu kiedy wprowadzono go do celi, wszystkie moje zmysły się
wyostrzyły. Widziałem go, nie patrząc w jego stronę. Słyszałem go, nawet
jeżeli do tej pory się nie odzywał. Liczyłem jego oddechy w czasie
spoczynku i byłem w stanie określić, że mimo wysportowanej sylwetki ma
podwyższone tętno, co z kolei mogło świadczyć o wysokim ciśnieniu. Kiedy
zaciskał szczękę, masując potężną dłonią skronie, wiedziałem, że nie walczy
z migreną, a analizuje i zastanawia się, jakie ma możliwości. Musiałem
obserwacyjnie rozłożyć go na czynniki pierwsze tak, żeby nie był w stanie
w żaden sposób mnie zaskoczyć.
– Nie wyglądasz na recydywistę, Arber – powiedział, mrużąc oczy
i lustrując mnie przenikliwie.
Wiedziałem, że są to kluczowe momenty, w których język ciała nie może
mnie zdradzić. Ponownie uniosłem głowę, a nasze spojrzenia się
skrzyżowały. Patrzył na mnie podejrzliwie i badawczo, a ja starałem się nie
tracić pewności i z równym zainteresowaniem badałem każdy fragment jego
twarzy, żeby zapamiętać lokalizację najdrobniejszej zmarszczki i za sprawą
jego mimiki potrafić odczytywać, co myśli, kiedy nic nie mówi.
– Otóż to. Szkoda, że biegli są innego zdania. – Zaśmiałem się, siadając
i opierając głowę o zimny ceglany mur. – Twoja sława i chwała są wielkie,
nie dorastam ci do pięt, ale nigdy nie miałem podobnych aspiracji – dodałem,
powracając wzrokiem w jego kierunku.
Milczał, mierząc się z moim spojrzeniem.
– Po tym, co widziałem w stanowych więzieniach w Ameryce, w Peqinie
czuję się, zgodnie zresztą z prawdą, jak w domu – westchnąłem.
– Jak jest w Stanach? – zapytał, przejeżdżając dłonią po dwudniowym
zaroście. – Nigdy tak daleko nie emigrowałem. Jak słusznie zauważyłeś,
moja sława przykuła mnie do rodzinnych stron, a błędem okazało się nawet
poruszanie po wspólnych wodach – rzucił, unosząc ironicznie kąciki ust
i kręcąc głową na boki. Z pewnością pełen był pogardy dla beztroski, którą
poczuł, oddając się wakacyjnemu wypoczynkowi.
Często przed przystąpieniem do programu zastanawiałem się nad
fenomenem mafiosów. Postrzegamy ich jako nadludzkie istoty, a oni
dokładnie tak jak my wszyscy popełniają błędy. Może nieco częściej
zastanawiają się nad konsekwencjami, które w ich przypadku kosztować
mogą życie. Matranga nigdy nie popełniał błędów, tym bardziej zaskakująca
była łatwość, z jaką wpadł.
– W amerykańskich pudłach człowiek faktycznie się nie nudzi –
zacząłem, nabierając w płuca większą ilość powietrza na wspomnienie tego,
co tam widziałem. – Szczególnie jedno więzienie stanowe o zaostrzonym
rygorze zapadło mi w pamięć, w San Quentin w zatoce San Francisco –
mówiłem. Może dlatego, że byłem w nim kilkakrotnie.
– Nazwałem je „American dream” – ciągnąłem. – Mimo
reprezentacyjnych budynków, z zewnątrz wzbudzających podziw, po
przekroczeniu jego murów człowieka ogarniała wewnętrzna panika.
Tak było naprawdę. Nawet jeżeli zwiedzanie tych miejsc stanowiło dla
mnie jedynie formę szkolenia, poszerzania wiedzy merytorycznej o praktykę,
nie chciałem sobie wyobrażać konieczności odsiadywania tam żadnego
wyroku.
– Właśnie o tym mówię, u was nie ma tej adrenaliny. Pojawienie się tu
jest jak niedzielna wizyta na obiedzie u babci. – Zaśmiał się gardłowo.
– Tylko żarcie słabe – wtrąciłem. – Ale tak, masz rację, w Stanach
czujesz, jak zza grubych metalowych krat wzrokiem palą cię tysiące oczu,
które w milczeniu uzmysławiają, że właśnie nadchodzi twój koniec…
– W życiu każdego przestępcy więzienie to przygoda, ta tu jest jak turnus
w nadmorskim uzdrowisku dla emerytów – wszedł mi w słowo
z rozbawieniem.
– Sugerujesz, że powinienem pomyśleć o emeryturze? – zapytałem. –
Obrazy apokalipsy, którą fragmentarycznie obserwowałem za oceanem, nie
były dla mnie atrakcyjne – dodałem.
Matranga się zaśmiał. Uspokoiłem oddech i postanowiłem kontynuować.
– Więzienia w Stanach są potężne. W zależności od kategorii
przewinienia przyznanej przez sąd najwyższy możesz trafić do podziemi albo
do celi na piętrze. Na dole smród spoconych męskich ciał z górnych
kondygnacji zastępuje odór ostrej wilgoci. Poniżej ziemi panuje półmrok, jak
w średniowiecznych lochach, jest ciemno, mokro i zimno. Zdrowy na umyśle
nawet najbardziej srogi zbrodniarz czuje, jakby zstępował do piekieł –
mówiłem, a Matranga przymknął oczy. – Na metalowych stromych schodach
prowadzących w dół każdy brał głęboki wdech i po raz ostatni unosił wzrok,
poszukując pocieszenia, którego dla niego już nie było. Szedł tam, bo dla
niego nie było już ani nadziei, ani programu resocjalizacyjnego. Prawo
pogrążało go na tyle wyraźnie, że pozostawało mu jedynie wierzyć w cud, ale
ten następował dopiero w momencie śmierci. Strażnik zatrzymywał się przed
pancernymi drzwiami z małym okienkiem, a kiedy je otwierał, człowiek
nabierał pewności, że ta forma żalu za grzechy będzie bardzo dotkliwa.
Matranga słuchał mojej bajki jak zaczarowany.
– Tamte placówki łączą w sobie zakłady karne ze szpitalami
psychiatrycznymi,
tylko
w
przypadku
tych
drugich
nie
ma
wykwalifikowanego personelu – powiedziałem.
– Skoro jesteśmy, gdzie jesteśmy, też musimy być zdrowo szurnięci, nie
uważasz? – zasugerował, a na jego twarzy ponownie zarysował się lekki
uśmiech.
– Nie określałbym tego w kategoriach problemów z głową, a raczej
niechęci dostosowania się – wyjaśniłem, na co Antonio ściągnął usta
w zadowoleniu i pokiwał głową z aprobatą.
Rozluźniłem mięśnie, które do tej pory były bardziej spięte, niż
podejrzewałem. Mimo wielomiesięcznego treningu przygotowującego mnie
do programu czułem, jak kurczy się mój żołądek. Uczestniczyłem w wielu
akcjach, ale ta była moim solowym występem. To, ile osiągniemy, było tylko
i wyłącznie w moich rękach, a człowiek, którego miałem rozpracować, nie
był jedynie kurewskim nasieniem diabła – był kurewsko inteligentnym
nasieniem diabła.
– Na dół rzadko kiedy trafiali ludzie psychicznie zdrowi. Bezustannie
zewsząd dochodziły głosy osadzonych. Bluźnili, okaleczali się, uderzali
głową w mur, aż do utraty przytomności. Wydając przy tym nieludzkie
odgłosy. – Nabrałem głośno powietrza. Wspomnienie tego konkretnego
więzienia naprawdę nie było przyjemne – Tam zaczynasz wierzyć, że jesteś
jednym z nich. Nie może być normalną osobą ktoś, kto nie ma konkretnych
motywów i nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, dlaczego żywcem obdziera
ze skóry swojego opiekuna, a następnie go podpala, brutalnie nożem
doprowadza do śmierci dziecko w łonie matki albo wydłubuje nauczycielce
pianina oczy widelcem, a jej oczodoły przyozdabia jajkami ugotowanymi na
twardo, po lekcji swojego dziecka, któremu również żywcem odcina
wszystkie kończyny. Czy ciągnie za samochodem ciało kochanka żony
ulicami Nowego Jorku, gubiąc po drodze jego kończyny …
– Pomysłowi ci Amerykanie – rzucił mój towarzysz, ale słychać było, że
podobne wyczyny nie robiły na nim specjalnego wrażenia.
Tylko on każdą z takich historii był w stanie odpowiednio ubrać
w argumenty. Nie tolerował braku posłuszeństwa, braku lojalności i zdrady.
Z pasją odcinał sekatorem członki swoich nieprzyjaciół albo stosował kąpiele
w kwasie wobec przyjaciół, którzy się pogubili. Matranga nie był obojętny
w stosunku do niepokornych, on był zwyczajnie bezwzględny, ale świadomy
tego, co czynił. Odpłacał pięknym za nadobne, działając w myśl zasady, że
jeżeli ktoś zrobił mu krzywdę, on wyrządzi krzywdę dwukrotnie większą.
W ten sposób wypracował sobie szacunek i poważanie w swoich kręgach –
kręgach, w których nie ma przebaczenia i miejsca na ustępstwa.
– Ta, a z uwagi na swoje pomysłowe usposobienie do czubków się nie
kwalifikują, więc gniją aż do śmierci w amerykańskim śnie dla
niepokornych – wyjaśniłem. – Obok psycholi po jednorazowym wyczynie na
dół trafiają seryjni mordercy, recydywiści i ci, którzy zdaniem władz poza
tym, że mają swoje za uszami, wiedzą za dużo, ale skąpią swojej wiedzy i nie
chcą się nią publicznie podzielić – dodałem. – Wymiar sprawiedliwości liczy,
że surowe warunki wpłyną na zmianę ich lojalnej postawy wobec ludzi,
których kryją.
– Byłeś na dole? – zapytał, mierząc mnie znowu przenikliwym
spojrzeniem. Zmarszczył czoło, ściągając brwi. Jego mimika była dużo
bardziej sugestywna, niż przypuszczałem, że będzie. Byłem niemal pewien,
że Matranga ma wyuczoną poker face, z którą się nie rozstaje. Tymczasem
mógłby śmiało konkurować o rolę z Rowanem Atkinsonem. Chyba że na
każde jego zachowanie powinienem brać poprawkę i wiedząc, kim jest,
liczyć się z grą, którą może uprawiać w stosunku do mnie.
Byłem żółtodziobem, niemal ledwo po szkole, miałem świadomość, że
wyznaczyli mnie do programu, nie łudząc się, że przeżyję. Jeśli miałbym się
stać kimś takim jak Jack Falcone czy Donnie Brasco, potrzebowałem
doświadczenia; ja byłem nowy. Przystałem, bo dla mnie również wartość
mojego życia po stracie najbliższych była licha. Kupienie Matrangi stanowiło
jakiś cel – ja wszystkie cele straciłem, a taki nieosiągalny wydawał mi się
atrakcyjny. Kiedy tylko otrzymałem ofertę, bez zastanowienia postanowiłem
spróbować pobawić się w przestępcę.
– Podczas jednorazowej wycieczki – powiedziałem powoli, sprawiając
wrażenie, jakbym wspominał. Aktorzyna był ze mnie marny, ale Antonio
wydawał się zainteresowany historią, którą mu sprzedawałem. –
Paradoksalnie na dole jest bezpieczniej – dodałem. – Pod warunkiem, że żyje
się w zgodzie z samym sobą. W klaustrofobicznych przestrzeniach nad
człowiekiem często górę bierze jego drugie, nieznajome ja.
– Taaa, albo walkę zaczynają toczyć ze sobą freudowskie id, ego
i superego – wtrącił, zanosząc się zachrypniętym śmiechem. Z pewnością
niejednokrotnie przebywał w izolatce.
– W konsekwencji człowiek albo idzie na układ proponowany przez
prokuratora, albo zwalnia celę następnemu, wynoszony w plastikowym
worku – cmoknąłem, rozkładając ręce.
– Potrzeba przyjaciela, jak w Cast Away z Tomem Hanksem – parsknął.
– Taa, od opętania wyimaginowany przyjaciel na kształt Wilsona przez
pewien czas jest w stanie uchronić – przytaknąłem. – Samotność po kilku
dobach w izolacji zaczyna odbijać się w uszach głuchą ciszą, pomimo
nieustannie
dochodzących
z
zewnątrz
nieludzkich
odgłosów
samotorturujących się.
– Gdzie byś mnie zakwalifikował? – zapytał z szerokim uśmiechem
Matranga.
– Za przebywanie bez dokumentów na Azymucie Grande u naszych
brzegów – zacząłem wyliczać – Dragi na własny użytek i wiatrówkę do
odstrzału wodnego ptactwa? Skierowałbym cię do domu – odrzekłem,
puszczając mu oko.
Zaśmiał się. Doskonale znałem podstawy zatrzymania, którymi do jego
przybycia z aresztu żyło całe więzienie. Akcja była spektakularna,
powtarzana w każdym skrócie wiadomości.
– Ale na górze miałbyś atrakcje, za którymi tutaj tęsknisz – dodałem. –
Tam ponad prawem więziennym panuje lokalne prawo dżungli. –
Podrapałem się po głowie na wspomnienie, jakie rzeczy naprawdę mają
miejsce w więzieniach.
– Człowiek zostaje wrzucony do dwójki i już we wstępnej fazie swojej
więziennej przygody weryfikowane jest szczęście nowicjusza, co? – zapytał
Matranga, doskonale wiedząc, co mam na myśli. – Przyjaciel z celi może
okazać się wielbicielem męskiego tyłka, a świeże mięso, które trafia za
drobne przewinienia, jest doskonałym przedmiotem do zabaw dla nowego
współlokatora oraz jego towarzyszy – mówił.
Pokiwałem twierdząco głową.
– Ooo, i o tym mówię. Tu nie ma tej zabawy w kotka i myszkę, nie ma na
co popatrzeć – oznajmił, ochoczo zacierając ręce.
– Takie przyjęcia tutaj? – Tym razem pokręciłem głową. – Podobnie jak
na dzień dobry nie zagra dla ciebie cygańska orkiestra i nie rozłożą
czerwonego dywanu. Ale wzajemnie się szanujemy – stanąłem w obronie
moralności naszych osadzonych.
– Widzę, że za oceanem, jak i u nas uchronić może jedynie dobre imię,
które do celi dotrze jeszcze przed człowiekiem. Ci, których wyprzedza ich
sława, są zwyczajnie nietykalni – powiedział dumnie.
– No to widać do waszych zakładów penitencjarnych Ameryka już
dotarła, podobnie jak do Włoch lata temu dotarł McDonald’s. W Albanii na
razie nie ma ani jednego, ani drugiego – zażartowałem. – Tu życie toczy się
na pozór zupełnie normalnie, nie jak w amerykańskim tyglu różnych kultur. –
Rozłożyłem bezradnie ręce.
– No właśnie, tam przynajmniej, jak i u nas, można nauczyć się języka,
nabawić HIV, niejednokrotnie dostać w mordę. Nasze zakładowe
powierzchnie
goszczą
masowo
Marokańczyków,
Rumunów,
Nigeryjczyków – wyliczał.
– A strażnicy pewnie sami obstawiają, kto wyląduje na szyciu czy
nastawianiu kości, a kto zwyczajnie nie da rady? – podjąłem temat.
– Wiesz, życie więziennego klawisza po pewnym czasie zabija
humanitarną naturę – rzucił. – Są świadkami takich wydarzeń, że jak już się
narzygają pod siebie, to pewne rzeczy stają się normą, jak poranna toaleta.
Wasi strażnicy mają tu jak w kościele, nasi są w prawdziwym piekle –
opowiadał z entuzjazmem. – Szczególnie w czasie wyjść na powietrze, kiedy
każda nacja zajmuje swój kąt. Wszyscy czekają na jeden błąd ze strony innej
grupy, aby wszcząć zamieszki. Najczęściej wywołują je nowi,
niezaznajomieni dobrze z więziennym savoir-vivrem, ale wiadomo, że jest to
jedynie pretekst. Nudy nie ma – zaśmiał się. – Jeżeli testosteron nie znajdzie
ujścia w czasie walenia konia pod prysznicem albo dupczenia nowego, sam
wiesz, jak jest. Najczęściej przypomina o sobie, poszukując pretekstu do
bójki – dodał. – Mów mi Tony – zaproponował, podnosząc się i wyciągając
rękę w moją stronę.
– Arber.
Chwyciłem go za dłoń z satysfakcją. Jego gest wywołał we mnie
bezgraniczną radość. Czułem się jak mały chłopiec wpuszczony do bazy
starszaków. Wiedziałem, że zaufanie w jego kręgach buduje się bardzo
powoli, ale wstęp mogliśmy już zaliczyć do udanych.
– Widzisz, Tony, albański spacerniak jest wobec tego niczym paryskie
ogrody w porównaniu z areną igrzysk olimpijskich i walk gladiatorów, jakie
mają miejsce w waszych i amerykańskich więzieniach stanowych. Człowiek
ma tu czas na refleksję nad sobą – mruknąłem, opadając ponownie na twardy
materac.
– Nawet jak trafia jako no name? – upewnił się.
– Szczerze mówiąc, nie wiem. Nie zaczynałem jako no name, tylko jako
Arber Abedini, osadzony za niewinność.
Uśmiechnąłem się szelmowsko. Antonio musiał o mnie słyszeć, w końcu
haszysz, który trafiał na Kalabrię z naszego Lazaratu, trafiał tam przy moim
udziale. Ciekaw tylko byłem, ile o mnie wiedział.
– Taa – potwierdził zdawkowo. – A co robiłeś w Stanach? – zapytał,
wyglądając przez niewielkie okno naszej wspólnej celi.
– To samo co tutaj, tylko tam nikt tego nie zauważył – zaśmiałem się,
sięgając po książkę, którą przyniosła mi nasza więzienna pani psycholog.
*
Ines zupełnie nie pasowała do tego miejsca. Była młoda i delikatna. Posadę
przejęła po ciotce, która tutejszych więźniów resocjalizowała przez ponad
czterdzieści lat. Ines miała bardzo wydatne usta i jędrne piersi, trudno było
tego nie zauważyć. Kiedy do niej wchodziłem po oficjalnym podpisaniu listy,
wstawała zza biurka i podchodziła do okna. Patrząc przed siebie, odpinała
pierwsze dwa guziki białej koszuli, którą zawsze miała zapiętą pod samą
szyję. Przede mną prowokacyjnie odsłaniała dekolt. Początkowo nie
wiedziałem, czy robi to świadomie, czy nie. W pomieszczeniu nie było
klimatyzacji, czułem słodki zapach jej ciała. Przysiadała na krawędzi blatu
i delikatnie poruszała jedną nogą. Pytała o książki, które mi przynosiła.
Któregoś razu, kiedy treść noweli dotyczyła pokomunistycznej
rozwiązłości seksualnej, postanowiłem zaryzykować i gestykulując przy
wypowiedzi, niby niechcący musnąłem dłonią jej odsłonięte kolano.
Momentalnie się wyprostowała. Zapadła cisza, zamilkł nawet tykający zegar.
Patrzyła na mnie szeroko otwartymi orzechowymi oczami. Nie wiedziałem
jeszcze, czy postąpiłem źle i zaraz dostanę z liścia, czy, w najlepszym
wypadku, pani psycholog wróci za biurko. Czy może jednak…
Jej oddech przyspieszył i stał się płytki. Przesunęła się na środek biurka,
w moim kierunku. Rozchyliła delikatnie nogi, na których pojawiła się gęsia
skórka. Nie spuszczała ze mnie wzroku. Atmosfera gęstniała, a ja już
wiedziałem, że ani nie zostanę spoliczkowany, ani nie ucieknie za biurko.
Przełknęła głośno ślinę. Poczułem, jak między lędźwiami wrze we mnie
gorąca krew. Przygryzła delikatnie dolną wargę, a ja poczułem, jak kurczy się
przestrzeń w moich spodniach. Otworzyła lekko usta, a mój penis zaczął się
niecierpliwić.
Byłem
więźniem,
ona
więzienną
psycholog,
a w pomieszczeniu monitorowały nas dwie kamery zawieszone w rogach za
moimi plecami. W każdej chwili mogliśmy spodziewać się strażnika
z paralizatorem. Każde podobne zachowanie było kategorycznie zabronione,
zarówno jej, jak i mnie. A jednak słyszałem bicie jej serca, widziałem piersi,
które falowały zdecydowanie za szybko, czułem jej niespokojny oddech.
Kiedy nasze spojrzenia skrzyżowały się po raz kolejny, nie odrywając
ode mnie wzroku, sięgnęła po moją dłoń i bardzo powoli przesunęła ją na
wewnętrzną stronę swojego uda. Sunąłem dłonią po jej miękkiej i ciepłej
skórze. Jęknęła cicho, przygryzając ponownie wargę. Odrzuciła włosy do
tyłu i wygięła się w łuk, przesuwając się jeszcze bliżej w moją stronę.
Uchodziła za zimną, oschłą sukę, chociaż wielu po cotygodniowej
resocjalizacji kończyło z fiutem w dłoni, wspominając jej usta przygryzające
ołówek po drugiej stronie biurka. Podobno siedziała z pogardliwą miną,
przedstawiając kolejne kroki standardowego programu resocjalizacyjnego.
Kiedy przygryzała ołówek, jeżdżąc nim sobie po wargach, z pewnością
większość w tym czasie pieprzyła ją w myślach oralnie. Widok ten udało mi
się wyłapać tylko raz, w czasie naszego pierwszego spotkania, i faktycznie,
na człowieka, który w Peqinie jest już jakiś czas, miało to prawo działać.
Każde kolejne spotkanie, poza tym pierwszym, spędzaliśmy ona
z założoną nogą na nogę na wprost mnie, na krawędzi biurka, a ja odrzucając
jej otwartość, ze splecionymi na piersiach rękami na fotelu obok. Chyba za
bardzo byłem przejęty swoją rolą, żeby dostrzegać sygnały, które mi
wysyłała. Dopiero kiedy po jakimś czasie sperma i mnie zaczęła zalewać
mózg, zorientowałem się, że w czasie naszych spotkań rozpina koszulę.
Znaliśmy się sprzed mojego wyjazdu do Stanów. Jako pierwsza i jedyna
po tragedii próbowała ze mną rozmawiać, ale wszystko to pamiętam jak
przez mgłę. Gdyby mnie o tym nie poinformowała, byłaby dla mnie obca.
Była obca, a jednocześnie dziwnie bliska, już od naszego pierwszego
spotkania.
Tamtego dnia, kiedy miała na sobie czerwony biustonosz, którego
koronka lekko wystawała zza rozpiętej koszuli, a ja, czując, jak na ten widok
mój penis robi się twardy jak skała, odważyłem się zrobić krok więcej,
dotykając jej kolana. Upewniłem się, że ewidentnie od samego początku,
proponowała mi coś, z czego tylko głupiec by nie skorzystał. Była jedyną
kobietą, z którą miałem… mieliśmy do czynienia, nie licząc ręcznych
spotkań z panienkami z rozkładówek. Świadomość, że nie powinniśmy,
jeszcze bardziej podkręcała atmosferę, a kiedy za jej zgodą przesunąłem dłoń
dalej, w stronę jej mokrej bielizny, wszelkie zahamowania momentalnie
przestały istnieć. Jeździłem dłonią przez chwilę po skąpych koronkowych
majtkach, a kiedy kciukiem odchyliłem je na bok, jęknęła, nabijając się na
moje palce. Była mokra, ciasna i gorąca.
– Kamery są popsute – szepnęła, ledwo łapiąc oddech, posuwana coraz
nachalniej moją dłonią.
Ta wiadomość była najlepszą, jaką otrzymałem w ciągu ostatnich kilku
miesięcy. Jej słowa obudziły we mnie demona, dawno tak bardzo nie
pragnąłem seksu. Zwierzęca natura momentalnie przejęła nade mną kontrolę.
Zerwałem z niej koszulę i uwolniłem z koronkowego biustonosza krągłe
piersi, które objęła dłońmi. Osunęła się na blat starego biurka i rozchyliła
nogi. Nie mieliśmy wiele czasu. Zerwałem z niej majtki, naciągnąłem
prezerwatywę, którą wyciągnęła z torebki, i unosząc dłońmi jej jędrne
pośladki, nabiłem ją na siebie. Po kilku ruchach wiła się pode mną
w spazmach rozkoszy, błagając, żebym nie przestawał. Nie zamierzałem;
gotów byłem maksymalnie wykorzystać nasz resocjalizacyjny czas. Po
wytrysku, który silnie wstrząsnął całym moim ciałem, resztkami zdrowego
rozsądku powstrzymałem się przed wydobyciem z siebie gardłowego jęku.
Naciągnąłem nową gumkę i biorąc Ines w ramiona, posadziłem ją na sobie
w fotelu. Nie wiem, które z nas było bardziej wygłodniałe. Wpiła się
napastliwie w moje usta, wdzierając swoim ciepłym językiem do środka.
Ujeżdżała mnie ostro i gwałtownie, ani na chwilę nie przestając całować.
Trzymałem ją pewnie za pośladki, dociskając do siebie. Była idealna. Sapała
w moje wargi, a jej ciało usilnie próbowało stworzyć jedność z moim.
– Kurwa, Ines, co to było? – zapytałem, uspokajając oddech i patrząc, jak
po wszystkim poprawia spódnicę i zajmuje miejsce, którego w ogóle nie
powinna była opuszczać, po drugiej stronie biurka.
– Mimo wszystko, panie Abedini, nie przeszliśmy na ty – odparła,
wprawiając mnie w osłupienie.
– Aaa czyli się pierdolimy, ale traktujemy jak obcy. – Pokiwałem głową.
– Proszę nie traktować tego jako coś osobistego – powiedziała.
Tego dnia nie udało nam się wyjaśnić nietypowego obrotu spraw, bo
rozległo się pukanie do drzwi. Powrócił po mnie strażnik. Wstałem, zabrałem
kolejne książki, które mi przyniosła, i opuściłem pomieszczenie.
Nigdy nie podjęliśmy tematu mojego indywidualnego toku resocjalizacji,
tylko zawsze mówiliśmy o albańskiej prozie, ale też zdawkowo. Kiedy
strażnik zamykał za sobą drzwi, nie traciliśmy czasu. Natychmiast wstawała
zza biurka i widziałem, jak przechodzi ją dreszcz podniecenia, kiedy
wygłodniałym wzrokiem obejmowała moją buzującą od momentu
przekroczenia progu jej gabinetu erekcję. Szła w moją stronę, zdecydowanie
i pewnie rozpinając koszulę. Dosiadając mojego sztywnego penisa, kazała
całować się po twardych sutkach i jęczała po cichu prosto w moje usta,
dochodząc zawsze kilka ruchów przede mną.
W Stanach przywykłem do Irvinga, Keseya i innych amerykańskich
pisarzy. Pani psycholog poza cotygodniowym seksem oferowała mi albańską
literaturę, głównie Ismaila Kadare, którą pochłaniałem z podobnym apetytem
jak jej cipkę, kiedy decydowała, że woli zrobić mi dobrze ustami i tego
samego oczekiwała ode mnie. Jak na albańską kobietę nie miała żadnych
zahamowań. Była doskonale świadoma swoich potrzeb i cholernie
uzależniająca.
*
– Patrz, ta mała znowu przyszła i pokazuje cycki – wycedził przez
zaciśnięte zęby Antonio, który cały czas stał i wyglądał przez okno, jakby
spodziewając się gości.
– Pewnie jej gorąco – parsknąłem. Małolata od kilku dni pojawiała się
o podobnej godzinie i faktycznie zachowywała się ekshibicjonistycznie. –
Tylko wszelkie fantazje zostaw na inną okazję – rzuciłem ostro, widząc, jak
Tony zaczyna dynamicznie jeździć ręką po swoim przyrodzeniu.
Nie każdy miał tak dobrze jak ja. Seksu z kobietą w więziennych murach
zdecydowanie mi nie brakowało.
[6] Peqin – miasto w środkowej Albanii, na którego terenie znajduje się jeden z większych
albańskich zakładów karnych.
ANTONIO
– Demis, mówiłem ci już kulturalnie, odpierdol się od mojego rozporka,
rozmawiam przez telefon – rzuciłem, wolną ręką odganiając czarnowłosą,
kiedy po raz kolejny próbowała dobrać mi się do spodni.
Kazałem Lucianowi wybrać na nasze wakacje najatrakcyjniejsze sztuki
i zrobił dokładnie to, o co prosiłem. Niespełna dwudziestoletnie modelki
z
najlepszej
mediolańskiej
agencji,
goszczące
na
okładkach
najpopularniejszych
światowych
magazynów
modowych,
ochoczo
dotrzymywały nam towarzystwa. Oczywiście otrzymywały za to pokaźne
wynagrodzenie. Jednak seks z kobietami, które na sam mój widok wyskakują
z majtek, nie jest tym, co lubię najbardziej – pomyślałem. Następnym razem
poproszę o introwertyczne i pruderyjne dziewice, tak żeby zapewnić sobie
odrobinę zabawy.
– Mauro, straciłem wątek – rzuciłem do telefonu od niechcenia, nie
rozumiejąc ani słowa z przekazywanych przez kuzyna z prędkością karabinu
maszynowego wiadomości.
Miałem nadzieję, że informacja o krecie wśród najbliższych mi ludzi
okaże się niesmaczną pomyłką. Zwątpienie w lojalność otaczających mnie
osób często mnie dopadało, ale zapłata za jej brak wiązała się
z niebagatelnymi konsekwencjami i każdy miał tego świadomość. Egzekucja
zdrajcy zawsze była brutalna i publiczna, jak w średniowieczu, tak żeby stać
się lekcją na przyszłość i zdusić inne podobne pomysły już w zarodku. Jak
się raz weszło do rodziny, nie było z niej wyjścia, a rodzinie należał się
szacunek.
– Zadzwonię, jak załoga położy się spać – powiedziałem i się
rozłączyłem.
Odłożyłem telefon i sięgnąłem po szklankę z whisky. Jeszcze przez
chwilę byłem na wakacjach i analizowanie sytuacji z przesłuchaniami
pracowników French Banku wiążących ze mną pojawienie się brudnych
pieniędzy w ich inwestycjach bynajmniej nie miało sensu. Upiłem łyk,
zerkając od niechcenia, jak Demis jedynie w wysokich, lakierowanych
szpilkach i czarnych pończochach, podpiętych do pasa opinającego szczupłą
talię, kręcąc ponętnie wąskimi biodrami, kroczy po pokładzie w stronę
stolika. Nachyliła się nad szklanym blatem i wciągnęła kolejną kreskę.
Towaru mieliśmy dla całej armii, więc dziewczyny częstowały się bez
skrępowania. Efekt był taki, że po wyjeździe Flavia, najlepszego z moich
bodyguardów, dobrze zrobiony Fabio zamiast mi towarzyszyć, zamknął się
pod pokładem z Milą i Jenn, a Demis i Nastia krążyły nakręcone wokół
mojego fotela niczym rekiny wokół swojej ofiary.
Nie miałem specjalnej ochoty na seks. Pewnie jakieś dwadzieścia lat
wcześniej nie schodziłbym w ogóle na ląd, tylko w dzień spał, a w nocy
korzystał z otwartości towarzyszek. W każdej możliwej konfiguracji:
w trójkącie, pięciokącie, solo, oralnie, analnie. Ale dziś moje pożycie
erotyczne nie było takie jak dawniej. Teraz to nie kobiety były dla mnie
atrakcją, a ja dla kobiet. Lata praktyki nauczyły mnie obsługi ich wrażliwych
miejsc i kiedy z którąś decydowałem się pieprzyć, miała najlepszy seks życia.
Demis usiadła naprzeciwko mojego fotela i ostentacyjnie rozłożyła nogi,
zapewniając mi doskonały widok na swoją perfekcyjnie wydepilowaną cipkę.
Położyła głowę na oparciu sofy, a dłońmi powędrowała do swoich piersi.
Zaczęła jeździć palcami wokół sutków, które znacznie się uwypukliły.
Obserwowałem ją niewzruszony. Upiłem kolejny łyk whisky.
– Tony, to chyba zaproszenie – rzuciła słodkim głosem Nastia, wskazując
na Demis.
Podniosła się i podeszła do stolika, na którym jak Demis usypała sobie
kreskę, a następnie ją wciągnęła. Odrzuciła głowę do tyłu, a jej bujne loki
opadły kaskadą na nagie plecy. Przetarła nos, kręcąc głową, i posłała mi
lubieżny uśmiech. Miała na sobie mój krawat, który zwisał między
nabrzmiałymi, sterczącymi piersiami, i krwistoczerwone wysokie sandały
oplatające wąskimi skórzanymi rzemykami szczupłe łydki. Usiadła obok
Demis w takiej samej pozycji i nie spuszczając ze mnie wzroku, przejechała
dłońmi od kolan w górę ud. Jej głowa opadła zaraz obok głowy koleżanki.
Spojrzały na siebie, zalotnie chichocząc.
– To też jest zaproszenie – dodała, wędrując wskazującym palcem
między swoje nogi, w głąb gładkiej szparki. Mój penis drgnął obiecująco.
– Musicie się bardziej postarać – rzuciłem, sięgając po butelkę
i uzupełniając szklankę.
Doszedłem do wniosku, że widok jest całkiem miły. Czarnowłosa
przysunęła się do koleżanki, wzięła jej twarz w swoje szczupłe dłonie,
nachyliła się nad nią i namiętnie ją pocałowała. Nastia nie przestawała
zmysłowo się dotykać. Całowana z pasją pojękiwała cicho. Demis skierowała
swój język do piersi koleżanki, które zaczęła obejmować wargami
i przygryzać jej sutki.
– Tony, podejdź i sprawdź, jaka jestem dla ciebie wilgotna – uwodziła
mnie głosem kręcona, dotykając się coraz intensywniej.
– Teraz moja kolej, suko – zaśmiała się czarnowłosa, podnosząc się
i stając nad onanizującą się koleżanką. Wypięła w moim kierunku swoje
pośladki i rozchylając nogi, ponownie zatopiła się w ustach Nastii. Dłońmi
sięgnęła jej krągłych piersi. Mój kutas zrobił się dostatecznie twardy.
Opróżniłem szklankę, przeczesałem dłonią włosy i zachęcony ruszyłem
w stronę tyłka Demis.
Moje towarzyszki dotykały się i całowały z niekłamaną przyjemnością.
Demis skierowała swoją dłoń w stronę kobiecości Nastii, która pocierała
swoją nabrzmiałą łechtaczkę, i wsunęła dwa palce w jej mokre wnętrze.
– Ależ jesteś napalona – mruknęła, nie przestając jej pieścić.
– Pieprz mnie, Demi, zaraz dojdę – wysyczała Nastia, ledwo łapiąc
oddech.
Sprzedałem czarnowłosej lekkiego klapsa. Jęknęła, odrywając się na
chwilę od koleżanki, i rzuciła mi uwodzicielskie spojrzenie. Chwyciłem za
klamrę od spodni, zsunąłem je z łatwością i wydobyłem nabrzmiałego
przyjaciela.
Momentalnie z uznaniem wślizgnął się w mokre i gorące wnętrze Demis.
Wydała z siebie gardłowy jęk i odchyliła głowę do tyłu, kiedy przy drugim
pchnięciu wbiłem się do samego końca. Oplotłem sobie jej włosy wokół
dłoni i pociągnąłem jej głowę do góry. Wygięła plecy w łuk.
– Tony… – z rozkoszą wyszeptała moje imię. Wspierała się jedną dłonią
na piersi koleżanki, a drugą cały czas manewrowała między nogami kręconej,
która zalewana falą przyjemności zaczęła głośno krzyczeć. – Tony, nie
przestawaj, o taaak! – krzyczała po chwili, wtórując Nastii.
Oderwała swoje dłonie od koleżanki i kiedy złapałem ją mocno za biodra,
posuwając głęboko i szybko, ona złapała swoje piersi i zaczęła ściskać
nabrzmiałe sutki. Nastia zastygła w ekstazie i mruczała, przyciskając udo do
uda. Kiedy przesunąłem dłonie w stronę łechtaczki czarnowłosej, jej mięśnie
momentalnie zaczęły się na mnie zaciskać. Eksplodowałem. Przeszła przeze
mnie przyjemna i relaksująca fala rozkoszy, od karku i barków aż po czubki
uszu i w dół w stronę stóp. To był jednak doskonały pomysł – pomyślałem.
Panowała przyjemna, ciepła noc. Kołysani na pokładzie Azymuta
Grande, w blasku gwiazd, w otoczeniu wścibskich i pewnie walących sobie
konia rybaków, byliśmy nadzy, zaspokojeni i, wydawać by się mogło,
wszechmocni. Każdy uspokajał oddech, czując dogasające po spełnieniu
mrowienie, i nagle ten błogostan przerwał bezlitosny huk.
W powietrzu nad naszymi głowami błysnęła czerwona łuna racy.
Momentalnie zostaliśmy oślepieni ostrym białym światłem z reflektorów
wpadającym prosto na pokład ze wszystkich możliwych stron. Przysłoniłem
oczy ręką, rozglądając się nerwowo wokoło.
– Co to, do kurwy, ma być? – krzyknąłem, szybko pakując fiuta
w spodnie i zastanawiając się, gdzie zostawiłem broń. Dziewczyny zaczęły
zakrywać nagie ciała i przeraźliwie krzyczeć.
– Wszyscy grzecznie kładziemy się na ziemi z uniesionymi rękami –
informował ostro głos dochodzący z megafonu.
Rzuciłem się w stronę stolika, przy którym miałem swoją berettę,
planując przystawić ją do skroni czarnowłosej i próbować ucieczki, ale ubiegł
mnie, kurwa, człowiek w czarnej piance.
– Pierdolony płetwonurek – rzuciłem z pogardą, odwracając się i chcąc
wyskoczyć przez najbliższą burtę. Droga mojej ucieczki została jednak
odcięta przez kolejnych wchodzących na pokład nurków mierzących do nas
z broni lekkiej. Byłem wściekły do granic możliwości.
– Kurwa jego mać, pierdolone wakacje, wiedziałem, że tym razem coś się
zjebie – kląłem pod nosem, pokornie klękając.
– Antonio Matranga? – zapytał jeden z płetwonurków, przykucając obok
mojej głowy, kiedy grzecznie zająłem pozycję na wznak.
Wiedziałem, że czas mojej wolności w tym momencie właśnie dobiegł
końca. Całe życie przelatywało mi przed oczami z prędkością światła.
Czułem, jakbym umierał za życia. Napływ emocji, wszystkich, tych dobrych
i złych, pozytywnych i negatywnych, rabunków, napadów, wyroków,
sukcesów, szampana, strzelania, seksu, dzieciństwa, miłości, nienawiści.
Wszystko w bolesny sposób niczym stop klatki przesuwało się przed moimi
oczami, powodując tępy ból głowy. Płetwonurek wygiął moje ręce do tyłu
i mnie zaobrączkował.
– Antonio Matranga? – powtórzył pytanie.
– Nie, Rudolf z zaprzęgu Świętego Mikołaja – wysyczałem.
– Poinformujemy Świętego, żeby skompletował nowy zaprzęg, bo
podczas świąt ani tegorocznych, ani każdych następnych nie będziesz mógł
mu towarzyszyć. Długo cię poszukiwaliśmy, a skoro znaleźliśmy, prędko nie
pozwolimy ci odejść – odparł tamten, zachowując w głosie żołnierskie
naleciałości.
Uniosłem głowę, bombardując go spojrzeniem.
– Zostajesz zatrzymany pod zarzutem posiadania dużej ilości
narkotyków – mówił, analizując sytuację na pokładzie. Pozostali ludzie się
przemieszczali, przeszukując jacht.
– Wszystko na własny użytek – rzuciłem.
– Wyjaśnimy w toku przesłuchania – poinformował mnie zdawkowo. –
Wraz z zarzutem posiadania broni – dodał, kiwając głową na jednego z ludzi,
który podniósł z ziemi moją berettę i zapakował ją do foliowego worka.
– Mam pozwolenie – wtrąciłem.
– Zweryfikujemy w toku przesłuchania – kontynuował, ale do mnie nic
więcej już nie docierało.
Na wpół świadom widziałem, jak spod pokładu przyprowadzono skutego
Fabia. Wszystkie dziewczyny posadzono na naszej pięknej skórzanej
kanapie, której miękkim obiciem rozkoszowaliśmy się przez ostatnich
dziesięć dni. Siedziały ze złożonymi nogami, które przez ostatnich dziesięć
dni rozchylały na każde nasze skinienie.
Kurwa, to nie mógł być koniec tak pięknych wakacji. Ale był…
ARBER
Antonia złapano trzy dni temu na południu Albanii w czasie wakacji. Od
kilku lat przyjeżdżał w podobnym czasie w to samo miejsce, posługując się
fałszywymi dokumentami. Trzeba być albo niespełna rozumu, albo
Włochem, żeby afiszować się z jachtem u brzegów, u których jest tylko jedna
marina i każdy nowy jest od razu pod obserwacją. Antonia zmyliło, że nie
podjęto próby złapania go za pierwszym razem, kiedy pojawił się w porcie.
Myślał, że wszystko ma opłacone. Jego ludzie wysłani na rozeznanie terenu
faktycznie przygotowywali go za każdym razem bezbłędnie. Trzeba
przyznać, że z akt sprawy wynikało, że był bardzo ostrożny.
Za pierwszym i drugim razem zezwolono mu na spokojny powrót do
Włoch, w których poszukiwany był kolejnym listem gończym z tytułu
naruszenia wielu paragrafów, głównie za przywództwo w grupie
przestępczej. Kilkakrotnie trafiał już za to do więzienia, ale magicznym
sposobem podobnie szybko, jak do niego trafiał, równie szybko wychodził.
Matranga twierdził, że mafii nie ma. We Włoszech przez wiele lat
z sukcesem się ukrywał, działając z podziemia. Flirtował z polityką,
włączając w legalne państwowe działania swoje przestępcze koncepcje
marketingowe. Nigdy nie atakował ważnych osobistości, starał się z nimi
zaprzyjaźnić. Kiedy nie spotykał się ze wzajemnym zainteresowaniem,
osaczał niczym wąż, trwając w śmiertelnym uścisku, bez ostatecznego ciosu.
Podporządkowywał sobie, kogo chciał, dokładnie tak jak chciał.
Międzynarodowe szlaki dystrybucji towaru, którymi kierował, pracowały
bezbłędnie. Za pomocą swoich ludzi trzymał wszystko w garści. Kiedy trzeba
było coś wyjaśnić bądź posprzątać, również nie zwlekał, tylko działał. On
sam najczęściej zapadał się pod ziemię, nikt nie wiedział, gdzie przebywa,
więc kiedy nagle wpłynął na albańskie wody, wszyscy byli zdezorientowani.
Doszliśmy jednak do wniosku, że nawet on potrzebował wakacji. W Albanii
cały czas trwały pokomunistyczne porządki, więc pewnie liczył, że jego
obecność nie zostanie zauważona.
Z takim przeświadczeniem po swoim pierwszym urlopie wypłynął na
pełnym podsłuchu, co pozwoliło pozyskać wiele cennych informacji i pod
względem operacyjnym ta wiedza była dużo bardziej wartościowa niż samo
aresztowanie. Kolejnego lata zacumował równie ostrożnie, ale nie czując
presji ze strony naszych służb, przestał być uważny. W tym roku wpłynął do
mariny niemal jak do swojego prywatnego azylu, z dumą obnosząc się
kilkudziesięciometrowym Azymutem Grande, a po wysadzanej palmami
promenadzie przechadzał się u boku modelek. Zupełnie zapomniał, że jest
poszukiwany listem gończym. Myślał, że tutaj chroni go immunitet
pieniądza. Na brzegu nie skąpił napiwków, zachowywał się jak pan i władca.
Albańscy specjalni z RENEA
mieli doskonałą zabawę, dokumentując
niczego nieświadomego Matrangę, który na swojej skromnej łodzi co
wieczór wspólnie z dziewczynami i dwójką przyjaciół najpierw rozkoszował
się najlepszym towarem zakupionym u jednego z naszych podstawionych
dilerów, a następnie urządzał perwersyjne orgie, zupełnie nie krępując się
pobliskimi rybakami ochoczo podpływającymi do łodzi. Ciekawscy
podglądacze trochę zakłócali przebieg całej akcji, ale z drugiej strony dawali
Tony’emu poczucie psychicznego komfortu. Zapominał, kim tak naprawdę
jest i gdzie tak naprawdę jest jego miejsce. Albania była dla niego wakacyjną
idyllą, a jako że turystycznie kraj ostatnio zaczął wzbudzać niemałe
zainteresowanie, Azymut Grande cumujący u naszych brzegów był
doskonałą reklamą.
Niestety w przeddzień akcji jacht opuścił jeden z przyjaciół Matrangi,
pełniący funkcję jego prywatnego bodyguarda, ale specjalnym chodziło
przede wszystkim o Antonia, więc nie pokrzyżowało im to planów. Ja do
Peqinu trafiłem na kilka tygodni przed orientacyjnie planowanym terminem
akcji. O tym, kim naprawdę jestem, nie wiedział nikt z placówki. Dla
osadzonych i pracujących tam po powrocie ze Stanów byłem mocnym
graczem, pilnującym sprawnego przepływu haszyszu z Lazaratu do Kalabrii,
a dodatkowo uwikłany w gjakmarrję, zostałem oskarżony o morderstwo braci
Fremozi, którym kilka lat temu przypisywano zabójstwo moich najbliższych.
Nie wiedzieliśmy, jaki skutek przyniesie i jak będzie wyglądała nasza
wspólna odsiadka, ale od czegoś należało zacząć.
*
– W moim kraju do pudła można zamówić sobie kobietę – stwierdził,
siadając powoli na swojej pryczy.
– Mówiłem ci już, że twój kraj jest dużo bardziej liberalny od mojego –
zaśmiałem się.
– Po co tu wróciłeś ze Stanów, źle ci tam było? – zapytał.
– Tęskniłem za burkiem
– zażartowałem, odkładając książkę
i przekręcając się na brzuch.
– Słyszałem, że wróciłeś, żeby się zemścić.
Uniosłem brwi.
– Widzę, że zasięgnąłeś na mój temat języka.
– Dobrze wiedzieć, z kim dzieli się pokój. – Uśmiechnął się i zaciągnął
przygotowanym ręcznie papierosem.
Z pewnością pod względem smaku nasz więzienny tytoń miał niewiele
wspólnego z kubańskimi cygarami, do których przywykł Matranga, ale
maniera, z jaką bawił się dymem i wypuszczał go nosem, nosiła znamiona
dystyngowanego
popalania
tego,
co
najlepsze.
Był
brutalnym
i
bezwzględnym
autsajderem,
przeciwnikiem
systemu.
Pragnął
kompleksowego panowania nad bezprawnym światem, dokładając swoje
wyobrażenia praworządności, ale był też człowiekiem. Był człowiekiem
z krwi i kości, reprezentującym sobą pewną klasę, potrafiącym sprawiać
wrażenie, że największe gówno smakuje wyśmienicie.
– Mogłeś zapytać – powiedziałem, przeciągając się i próbując przegonić
z głowy obrazy, które jeden po drugim zaczęły mimowolnie napływać. Były
tak wyraźne, jakby wszystko wydarzyło się wczorajszego przedpołudnia,
zaraz po zupie, którą ochoczo zjadłem, kiedy tylko wyszedłem spod
prysznica po intensywnym treningu. Obrazy, które przez kilka dobrych lat
zakłócały mój sen i pozbawiały mnie tchu. Powodowały, że budziłem się
zlany potem, przeżywając za każdym razem ból zadany tym samym
sztyletem. Ostrze wbijane w sam środek mojego serca. Te obrazy
powodowały wrzenie krwi w moich żyłach i budziły we mnie bestię żądną
zemsty, pragnącą kolejnych ofiar.
– A powiedziałbyś prawdę?
– Prawdę… – powtórzyłem ostro.
Prawda była taka, że kiedy skończyłem dwadzieścia trzy lata
i zaczynałem układać sobie życie, ludzie z rodziny Fremozi pokruszyli
w drobny mak cały mój świat. Wszystko, co było dla mnie sensem i prawdą
życia, tamtego dnia po zupie przestało istnieć.
– To jak to było, Arber, jaka jest twoja wersja? – dociekał z lekką ironią
w głosie, jakby ta wiedza była mu do czegoś potrzebna. Robił to świadomie.
Wbił kij w mrowisko i z satysfakcją postanowił w nim pogrzebać.
Prowokował mnie, a ja wiedziałem, że nie mogę się dać wyprowadzić
z równowagi. Mimo to nie potrafiłem nad sobą zapanować; to było jak zadra
w moim sercu, która poruszana, za każdym razem powodowała silniejszy ból
mentalny, a takiego bólu nie można uśmierzyć farmakologicznie. Sam
pomysł wsadzenia mnie do Peqinu, bazujący na podstawach prawdziwej
historii mojej rodziny, był olbrzymim błędem. W tym wypadku nie
potrafiłem grać. Starałem się panować nad emocjami, ale każdy człowiek ma
w sobie demona, który stojąc przed otwartą bramą, nawet jeżeli się go bardzo
ładnie prosi, nie zatrzyma się, tylko ruszy do boju.
– Wersja, Tony, jest tylko jedna i niepodważalna – warknąłem,
podchodząc do niego i chwytając go mocno za szyję.
Otworzył szeroko oczy. Nie spodziewał się mojej reakcji, ale ja sam nie
byłem jej nigdy w stanie przewidzieć. Trzymałem w garści przypartego do
ściany bossa, uchodzącego za samo nasienie diabła. Nie walczył ze mną.
Przyjmował na siebie całą moją frustrację, jakby starając się mnie zrozumieć.
Absurd – on starający się zrozumieć niesprawiedliwość, która mnie
spotkała?! Prześwietliłem go, Matranga nigdy w życiu nie poważał niczyich
uczuć poza swoimi. Nie interesował go nigdy niczyj los poza jego własnym.
Jego źrenice rozszerzyły się znacznie, ale nie widziałem w nich strachu.
Oddech świszczał, ale nie protestował.
– Rodzina była dla mnie zawsze najświętszą wartością. Tamtego dnia
świat moich wartości przestał istnieć – powiedziałem. Mimo że upłynęło tyle
lat, nie potrafiłem pogodzić się z prawdą i jej zaakceptować.
Puściłem go. Osunął się po ścianie, trzymając za szyję.
– Życie nas testuje. Dopiero kiedy wszystko, co może, traci sens, a my
zostajemy sami ze sobą, odpuszcza, bo wie, że nie zrobi na nas więcej
wrażenia – syknął.
– I uwierz mi, Arber, wiem, co mówię – dodał, siadając na swojej pryczy.
Spojrzałem na niego od niechcenia. Pewnie powinienem jakoś wyjaśnić
swoje zachowanie…
– Kiedy miałem dwadzieścia trzy lata, w biały dzień, dokładnie taki sam
jak ten, zabito mi ojca. Strzelono mu z bliska prosto w głowę – zacząłem. –
Ale to już wiesz. Zaraz obok ojca poległ mój młodszy brat, który był z nim
na rybach – mówiłem, zaciskając dłonie w pięści. – Pamiętam dokładnie, jak
bezbronne ryby, które wypłynęły z wywróconego metalowego wiaderka,
uderzały z całej siły ogonami w rozpalony asfalt. Patrzyłem, jak uchodzi
z nich życie. Jedna po drugiej przestawały się ruszać, leżąc obok ciał moich
najbliższych, z których życie zdążyło ulecieć, jeszcze zanim do nich
dobiegłem. Kule nie większe niż pestki wiśni, wtedy jeszcze niewiadomego
pochodzenia, spowodowały, że nie było już obok mnie ludzi stanowiących
mój fundament. Leżeli na wznak, zgodnie z tradycją, w kałużach krwi,
niewinni, nieświadomi. Wyglądali, jakby spali tam na ulicy, na środku
rozgrzanego asfaltu. Ryby przestały uderzać ogonami. Zapach świeżej krwi
w samo południe tego upalnego dnia zaczynał obejmować wszystkie zmysły.
Matka z siostrą rzuciły się na kolana, ujmując przestrzelone czaszki w swoje
kruche dłonie i tuląc je do piersi. Krzyczały, ale ja nie słyszałem. Wszystko
było jak zły sen. Stałem, czekając, aż się z niego obudzę. Obudziłem się kilka
tygodni później w Stanach, dokąd wyjechaliśmy po pogrzebie.
– Mój ojciec też zginął od kuli… – rzucił Antonio poważnym głosem.
– Tylko mój ojciec na to nie zasłużył, on zginął w imię tradycji –
odparłem, odchrząkując. – Mój brat również zginął w imię spatologizowanej
tradycji – dodałem, czując ból obejmujący całe moje ciało.
Nie miałem pojęcia, jak sobie poradzić z samym sobą. Krew we mnie
wrzała. Zalewał mnie naprzemiennie nieprzyjemny gorący i zimny pot.
Pragnąłem wyładować kumulującą się we mnie złość, co w celi dwa na dwa
wcale nie było proste. Kurwa, nigdy nie będę sobie w stanie z tym poradzić –
pomyślałem. Te same emocje, podsycane paskudną bezradnością, wracają,
nie pozwalając mi normalnie funkcjonować.
– W imię spatologizowanej tradycji? – zapytał.
– Taaa, w imię, kurwa, piętnastowiecznej albańskiej tradycji, która po
obaleniu komunizmu powróciła interpretowana w sposób wygodny dla
oprawców – Starałem się panować nad oddechem. Potrzebowałem go
uspokoić.
– Nie bardzo rozumiem. – Spojrzał na mnie, ściągając brwi w grymasie.
– I nie zrozumiesz, ja też nie rozumiem – odrzekłem, siadając na skraju
swojego łóżka i łapiąc się za skronie, które cały czas bezlitośnie pulsowały
okrutną złością. – Prawo zemsty jest i nie mija, dopóki ofiara nie zostanie
pomszczona. Daleki kuzyn mojego ojca kiedyś swoją głupotą ściągnął na nas
nieszczęście – dodałem, wzdychając i masując sobie czoło. – Tylko zgodnie
z kanonem zemsta nie powinna odbywać się na kobietach i dzieciach. Mój
brat był jeszcze małym chłopcem. – Przełknąłem ślinę, czując, jak trzęsie mi
się broda. Uderzyłem zaciśniętą pięścią w mur.
– To jak sycylijska wendeta – podsumował. – Pomściłeś? – Spojrzał
w moim kierunku z ciekawością.
– Będziesz się bawić w prokuratora? – odpowiedziałem pytaniem. –
Żebym nie pomścił, wywieziono mnie do Stanów – poinformowałem,
osuwając się na poduszkę i przymykając oczy. Wiedziałem, że manifestacja
tego, co czułem, jest oznaką mojej słabości, a przecież ja, jak on, miałem być
bezwzględny.
– Pomogło? – dociekał.
– Pomogło odwlec w czasie. Jeżeli nie dopełnisz zemsty i nie pomścisz
bliskich ci osób, to faktycznie żyje to w tobie jak robak, który zżera cię od
środka. W takiej kulturze się urodziłem, w takiej kulturze dorastałem…
Zamilkłem. Kurwa, przecież ten gość to jeden z największych skurwieli
po drugiej stronie Adriatyku, który ma w dupie życie wszystkich innych poza
swoim własnym, a ja mu opowiadam o jakichś swoich sentymentach, które
zakopałem i nie było potrzeby do nich wracać.
– Czym konkretnie zajmowałeś się w Stanach? – zapytał, zmieniając
temat.
Uniosłem głowę i spojrzałem w jego kierunku; mierzył mnie wzrokiem.
Jak na gangstera był wścibski jak baba, albo i gorszy.
Nie chciałbyś wiedzieć – pomyślałem, uśmiechając się szyderczo
w duchu.
*
To, że trafiłem do marines, było zupełnym przypadkiem, który uchronił mnie
od życiowej przepaści. Któregoś razu kiedy włóczyłem się bez celu ulicami
Annapolis, coś skłoniło mnie do wejścia do najbardziej zatłoczonego baru
w okolicy. Jak zwykle szukałem zaczepki, żeby się wyładować. Obić komuś
mordę, a najlepiej sam dostać po ryju. Jakby ból fizyczny miał przynieść
ukojenie mojej duszy, która po śmierci ojca i brata żebrała o odpuszczenie,
zapomnienie, rozpoczęcie wszystkiego od nowa. Nie rozumiałem tylko, jak
można rozpocząć cokolwiek od nowa, kiedy doświadczyło się swojego
końca. Koniec to koniec – powtarzałem jak mantrę.
W Stanach o wdanie się w bójkę nie jest trudno. Na upartego mogłem dać
się zastrzelić czarnuchom z drugiej przecznicy. Wystarczyło owinąć się
w białe prześcieradło i przespacerować wolnym krokiem, wykrzykując
rasistowskie hasła, ale instynkt samozachowawczy jakoś mi na to nie
pozwalał.
Poza tym były jeszcze matka i Alma, które z przerażeniem w oczach
obserwowały, jak na własne życzenie sięgam dna. Same obrały inny kierunek
duchowej rekonwalescencji. Zdawały się zapominać o ojcu i Natanie,
zachłystując się nowym, amerykańskim życiem. Ja nie potrafiłem; piłem,
ćpałem, wdawałem się we wszystkie możliwe konflikty. Odpowiednio
oceniałem przeciwnika, tak żeby się dobrze poszarpać, ale przeżyć.
Tego dnia w knajpie siedziały chłopaki z korpusu na przepustce. Jeden
był łudząco podobny do mnie. Kiedy jego weekendowa na wpół naga
wybranka odtańczyła jakiś kowbojski układ z koleżankami na barze i zsunęła
się z blatu, lądując cyckami na mojej twarzy, Matt, gotowy sprzedać mi
sierpowego, spojrzał w moją twarz jak w lustrzane odbicie. Przez chwilę
patrzyliśmy na siebie z niedowierzaniem, po czym zepchnął dziewczynę
z moich kolan, a mnie silnym szarpnięciem chwycił za ramię, prowadząc
między swoich kolegów. W ten weekend piliśmy i ćpaliśmy z drużyną
szkoleniową. Zastanawialiśmy się, jak to możliwe, że jesteśmy do siebie tak
łudząco podobni. Wprowadzeni w stan maksymalnego odurzenia
narkotykowego, wzmocnionego alkoholem, w niedzielę wieczorem, kiedy
chłopaki powinny wracać do bazy, wykombinowaliśmy przekręt. Matt dał mi
swoje ciuchy i wpakował mnie na ciężarówkę do kolegów, a sam postanowił
zostać na tydzień z Margaret. Na wpół przytomny przeszedłem wszystkie
kontrolne portierki i trafiłem do potężnego wojskowego namiotu na pryczę
Matta.
Następnego dnia rano obudził mnie przeraźliwy dźwięk sygnalizatora
z placu meldunkowego. W pierwszej chwili myślałem, że umarłem i po
reinkarnacji nie trafiłem we wcielenie kota, tylko, kurwa, żołnierza. Naprędce
zbierając myśli, uprzytomniłem sobie, że czeka mnie śmierć, jak tylko się
w bazie połapią, że z Mattem Everestem wspólne mam jedynie względne
rysy twarzy i żeśmy wykombinowali dowcip, zupełnie nieśmieszny.
Głośnik wydawał polecenia. Wszyscy biegali w popłochu, wskakując
w mundury, a ja z bólem głowy od strony zatok, jakby ktoś łupał mnie
młotem pneumatycznym, leżałem, obserwując i nie czując swojego ciała. Jak
w jakimś kiepskim filmie. Zastanawiałem się, czy oni wszyscy w ogóle mnie
widzą. Może jednak, jeśli to nie reinkarnacja, jestem w swoim łóżku, nękany
jakąś wizją po wczorajszych psychotropach, którymi podzieliła się z nami
Margaret. Ale nie byłem. Do pionu postawił mnie sierżant, który wtargnął do
namiotu i zaczął się wyżywać na mnie słownie w sposób, którego nawet nie
jestem w stanie powtórzyć. Był bardzo przekonujący i mimo że kompletnie
nie miałem pojęcia, co robić i w co się ubrać, wcisnąłem na goły tyłek
bojówki znalezione obok łóżka, buty wiązane nad kostką i biały T-shirt,
i wybiegłem, dołączając do chłopaków ustawionych w rzędzie na placu
apelowym. O dziwo jakbym to robił od zawsze, a co najmniej od pół roku,
kiedy zaczęli szkolenie.
Jak co poniedziałek o piątej trzydzieści rozpoczynali ćwiczenia fizyczne.
To, co przyjęliśmy dzień wcześniej, oddziaływało na mnie nadal, więc
bez zająknięcia przebiegłem dwadzieścia kilometrów po wydmach,
przepłynąłem kraulem ćwiczebny kanał i przeciągnąłem kilka potężnych
opon od maszyn budowlanych, na spółkę z chłopakiem, który ledwo
oddychał i cały czas o czymś mi opowiadał, jakbyśmy się doskonale znali.
Nie było to proste, teren był bagnisty, pełen śmierdzącego torfu i innych
narośli.
Dopiero kiedy dostaliśmy rozłożony na części M16
, spojrzałem na
elementy jak na puzzle, których ułożenie w oczekiwanym tempie stanowiło
prawdziwe wyzwanie. W swoim życiu dźwigałem jedynie rosyjskiego
kałasza, a to, na czym szkolili się marines, było cudem techniki, ale
i schematycznie było dużo bardziej skomplikowane. Kiedy trenujący nas
sierżant podszedł i zaczął bacznie śledzić moje ruchy i zaangażowanie
w składanie broni, zorientował się, że nie mam o tym bladego pojęcia. Mało
tego, dostrzegł też, że z Mattem Everestem niewiele mam wspólnego.
Zgodnie z wynikami broń składał najszybciej, za to pływał jak baba, a ja
zakwalifikowałem go dziś do pierwszej trójki pływaków. Jasne stało się, że
nie jestem tym, za kogo podałem się rano na apelu.
– I co to, kurwa, są za gierki, szeregowy Everest? – zaczął, kiedy
przeszliśmy do biura naczelnika kompanii, mierząc mnie wzrokiem pełnym
sceptycyzmu względem mojej tożsamości.
– Jeżeli mam być szczery, proszę pana, to muszę przyznać, że niewiele
pamiętam – odpowiedziałem bez namysłu, drapiąc się po głowie z lekkim
uśmieszkiem.
Nie denerwowałem się. Na widok zaskoczonego sierżanta poczułem
rozbawienie. Ewidentnie na dłuższą chwilę zabrakło mu słów.
– Stać mi, kurwa, na baczność, Everest – wydał komendę, uderzając mnie
trzymaną w dłoni laską w tył kolan, które momentalnie się złożyły.
Podpierając się dłońmi, powstałem i wyprostowałem się zgodnie
z poleceniem.
– Jak to, kurwa, nie pamiętasz i co to za, kurwa, proszę pana!? – krzyczał
i bynajmniej nie podzielał mojego entuzjazmu. – A może ty, kurwa, Everest,
wcale nie jesteś Everest? – Zmierzył mnie przenikliwym wzrokiem,
przysuwając swoją twarz blisko mojej.
Nie drgnąłem, ale spoważniałem. Mocno zaciśnięte usta i szczęka
wysunięta do przodu świadczyły o tym, że sierżant był w stanie znacznego
rozchwiania emocjonalnego wywołanego odkryciem prawdy.
– Sir, yes, sir – rzuciłem jak w filmie, który kiedyś widziałem, a teraz
przyszedł mi do głowy. Cała ta historia była iście filmowa, nawet sierżant był
na miarę takiego filmowego skurwiela.
– Co, kurwa, „sir, yes, sir”? Odpowiadaj, jak pytam! – wykrzyczał,
a drobinki jego śliny poleciały w moją stronę.
– No toż, kurwa, odpowiedziałem, że nie jestem Everest – odparłem,
unosząc kąciki ust i dławiąc śmiech w gardle. Powinienem pewnie w tym
momencie robić w gacie, za siebie i Everesta, ale pierwszy raz od śmierci
ojca poczułem, że jest mi dobrze.
– A kim, szeregowy, do kurwy nędzy, jesteś? – zapytał, a na jego twarzy
pojawiła się niespotykana irytacja. Krzaczaste brwi uniósł wysoko do góry,
wyglądał jak po bardzo nieudanym botoksie. Szczęki chodziły mu na boki,
a na szyi pojawiły się drobne, dynamicznie pulsujące żyłki. Dłonie zacisnął
w pięści i stał naprężony w oczekiwaniu na moją odpowiedź.
– Arber Abedini, sir – poinformowałem zgodnie z prawdą.
– I co tu, kurwa, robisz? – zapytał z szeroko otwartymi oczami i brwiami
sięgającymi niemal czubka ogolonej na zero głowy.
– Zastępuję Everesta, sir – odpowiedziałem spokojnie.
– Jak to, kurwa, zastępujesz? To jest szkolenie marynarki wojennej
Stanów Zjednoczonych, a nie wachta kuchenna w czasie obozu
skautowego!! – krzyczał, mierząc laską w moją klatkę piersiową.
– Skoro bez problemu spędziłem tu kilkanaście godzin i nikt nie
dostrzegł, że ja to nie ja, to może, sir… – zacząłem, ale nie pozwolił mi
skończyć, zamykając mi usta laską.
– Milcz, szeregowy – nakazał, nie spuszczając ze mnie wzroku. Podszedł
do biurka i chwycił za telefon. – Yels do mnie.
Po niecałej minucie głuchej ciszy pojawił się zdyszany chłopak. Wszedł
i zasalutował.
– Yels, kto to, kurwa, jest?! – zapytał sierżant.
Chłopak zmierzył mnie wzrokiem.
– To jest numer pięćdziesiąt dwa z sekcji B, Matt Everest, sir –
odpowiedział.
– To dlaczego, kurwa, twierdzi, że nim nie jest?
Chłopak, robiąc zdziwioną minę, spojrzał ponownie w moim kierunku.
– Czy weryfikowaliście dzisiejsze wyniki szeregowych po manewrach? –
Sierżant zadał kolejne pytanie.
– Weryfikowaliśmy, sir – odpowiedział.
– I jak wypadł Everest, Yels?
– Nad wyraz dobrze, sir.
– Szczegóły, Yels – nakazał sierżant, podpierając się laską.
– Bieg na dwadzieścia kilometrów: godzina trzydzieści; pływanie,
dziesięć kilometrów: dwie godziny trzydzieści dwie minuty; przeprawa
bagienna: czterdzieści pięć minut, sir – wyrecytował z pamięci.
– O ile poprawił swój czas? – zapytał dowódca, rzucając wściekłe
spojrzenia raz na mnie, raz na Yelsa.
– Niemal o połowę, sir – odpowiedział chłopak.
– I żeście się tym, kurwa, nie zaniepokoili? – Wymierzył laskę w tors
Yelsa.
– Sir, ale to chyba pozytywna zmiana – odpowiedział, prężąc klatkę
piersiową.
– To nie jest, kurwa, pozytywna zmiana, bo to nie jest, kurwa, Everest
tylko Arber Abedini!!! – wykrzyczał sierżant, z impetem uderzając laską
w podłogę.
– I co on tu, sir, robi? – Yels był zdezorientowany. Spojrzał ponownie
z głupkowatą miną w moim kierunku.
– To właśnie ja się, kurwa, pytam, Yels, co on tu robi i gdzie jest, kurwa,
Everest?
Chłopak nie udzielił odpowiedzi, tylko wpatrywał się we mnie błędnym
wzrokiem, jak sroka w gnat.
– Kto wczoraj był na portierni, Yels? – zapytał sierżant i widać było, że
balansuje na granicy utraty cierpliwości.
– Mike i Jeffrey, sir – odpowiedział niepewnie chłopak.
– Przyprowadź ich do mnie.
– Tak jest, sir – rzucił Yels i wyszedł.
– Nie wiem, kurwa, Abedini, co wy żeście z Everestem wymyślili, ale nie
ujdzie wam to na sucho. Gdzie jest obecnie Everest? – Sierżant przybrał
nieco spokojniejszy ton.
– Zastępuje mnie, sir – odparłem bezmyślnie.
– A z której jednostki spierdoliłeś? – Spojrzał na mnie badawczo.
– Z żadnej, sir, do dziś nie byłem nigdy szeregowym.
Przymrużył złowieszczo oczy, lustrując mnie od stóp do głowy.
– A czym się zajmujesz w życiu, Abedini? – zapytał.
Zupełnie nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Od kilku miesięcy moje życie
nie miało ani sensu, ani celu. Patrzyłem w milczeniu na żądającą informacji
twarz sierżanta i nie byłem w stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa.
– Zadałem ci pytanie, Abedini.
Na moje szczęście pojawili się Mike i Jeffrey. Sierżant spuścił im słowny
łomot. Historia finał miała taki, że Mike, Jeffrey i Matt Everest wyrokiem
sądu korpusowego zostali dyscyplinarnie wydaleni z akademii. Ja dostałem
słone kolegium, ale chyba największą karą była dla mnie publiczna rozprawa,
w trakcie której kilka osób z rzędu – prokurator, psycholog, adwokat i,
kurwa, moja własna matka – usprawiedliwiało motywy mojego działania
śmiercią najbliższych.
– Abedini – zagaił po rozprawie sierżant.
– Tak, sir? – zapytałem, automatycznie się prostując.
– Za tydzień mamy selekcję – powiedział, odwrócił się na pięcie
i wyszedł.
Po tygodniu zgłosiłem się do bazy.
*
– Gdybym lata temu, kiedy jeszcze mogłem, wyjechał do Stanów, to na
pewno bym nie wrócił – rzucił Matranga, układając ponownie tytoń na
bibułce.
Przyzwyczajony do kubańskich cygar człowiek mafii w albańskiej celi
skręcał sobie papierosy. Niewiarygodne, jak życie nas traktuje – pomyślałem.
Matranga przyjmował wszystko zupełnie normalnie, jakby wiedząc, że czuwa
nad nim opatrzność i nie dane mu będzie pozostać za kratkami specjalnie
długo. Tym razem miało być jednak inaczej. Poza zebranymi dowodami,
obciążającymi mojego towarzysza z celi na amen, resztę pomocną
w rozpracowaniu grupy, której dowodził, jakimś cudem miał mi dośpiewać.
Jego opatrznością, a przynajmniej chwilowym gwarantem dodatkowego
czasu poza kratkami, mogłem być ja. Powinienem zacząć się zastanawiać nad
planem ucieczki, która w czasie przygotowań do akcji również była brana
pod uwagę. Miałem wolną rękę, mogliśmy stać się zbiegami, co niestety
wcale nie wydawało się łatwe. Więzienie było dużo lepiej zabezpieczone, niż
przewidywały to nasze plany.
Przeciągnął językiem po bibułce, docisnął tytoń i zawołał strażnika
z ogniem.
– Z perspektywy czasu i obecnej sytuacji myślę, że i ja pewnie dłużej
pozostałbym w Stanach – zaśmiałem się – ale wróciłem, żeby swój życiowy
nieporządek spróbować zastąpić innym – dodałem.
W czasie jednego ze szkoleń z broni, której obsługę bardzo szybko
opanowałem do perfekcji, poinformowano nas, że najnowszy sprzęt jedzie na
szkolenie do Albanii. Mieliśmy go zaprezentować i przeszkolić jednostki
RENEA. Nie mogłem się nie zgłosić, żeby spróbować stanąć twarzą w twarz
ze swoją przeszłością.
– Dopiąłeś swego i uporządkowałeś czy nie zdążyłeś, bo wpadłeś? –
dopytywał, zaciągając się papierosem.
– Kurwa, będziesz pisał książkę? – zapytałem. Przecież oficjalna wersja,
którą wydawało mi się, że znał, mówiła jasno, że jestem oskarżony
o zabójstwo. Wyglądało, że podobnie jak ja badam jego, on badał mnie
i spójność moich wypowiedzi.
– Spowiedź gangstera – zaśmiał się.
Kiedy trafiłem do Albanii, po szkoleniu zaproponowano mi, żebym został
razem z dwoma innymi marines i podzielił się trochę wiedzą z zakresu
szkoleń marynarki. W zasadzie było to miłą odmianą dostać władzę nad
szeregowymi. Dobrze wspominam ten czas. Przegoniliśmy młodych
specjalnych kilka razy po albańskich górach, układając trasy biegów dla
europejskich biegaczy. Nauczyliśmy technik dywersji, desantu, rozbrajania
i zakładania ładunków, obsługi podglądu i nasłuchu. To był pozytywny czas.
Gdy wróciłem do Stanów, zabawiłem tam dosłownie chwilę. Komendant
zaprosił mnie na oficjalną rozmowę, w czasie której zaprezentował jeden
z cięższych problemów, spod których Europa nie potrafi wydostać się na
powierzchnię.
Albańsko-włoska
sekcja
do
spraw
przeciwdziałania
przestępczości zorganizowanej zwróciła się z prośbą o wsparcie. Komendant
zapytał wprost, czy nie mam ochoty pobawić się w gangstera, żeby trochę ich
wspomóc.
Czy miałem coś do stracenia? Chyba nie. Wszystko, co było dla mnie
cenne, już straciłem. W międzyczasie zachorowała i zmarła moja matka.
Ostatnie lata swojego życia spędziła szczęśliwa, niemal jak amerykańska
gwiazda, więc sprawy w Stanach miałem w miarę poukładane. Jedyny
warunek, jaki postawiłem, to sprowadzenie mojej siostry tam, gdzie będę.
Początkowo miałem przebywać w Albanii, a później trafić do Włoch.
Umówiliśmy się, że Almę, w zależności od tego, jak się sprawy potoczą,
sprowadzą do Włoch. Zaplanowana akcja była bardzo otwarta i trudna do
precyzyjnego przewidzenia. Wolna ręka w działaniu mi pasowała, więc
mimo chaotycznych wytycznych zgodziłem się.
Początkowo uprzykrzałem spokojne życie w Albanii, przemeblowując
reguły tutejszych grup przestępczych pod swoje interesy. Pieniądze były
z tego bardzo dobre. Życie przestępcy, szczególnie kiedy wiem, że od strony
prawa niewiele mi grozi, jest miłe. Kobiety uwielbiają bad boyów, kokaina
smakuje doskonale, szczególnie popijana najlepszą whisky. Starałem się nie
nadużywać, ale wiedziałem, że w Albanii można mi więcej, więc
korzystałem, aż zgodnie z instrukcją dałem się złapać i wsadzić do więzienia
w Peqinie. To był koniec zaplanowanych działań, reszta miała być moją
improwizacją, do czasu pozyskania od Matrangi informacji, dzięki którym
miały polecieć kolejne głowy i kolejni ludzie mieli zostać aresztowani.
Gdzieś kiedyś miał też dać znać o sobie mój informator.
– Spowiedź gangstera – powtórzyłem po Tonym, zerkając na ostatnią
z lektur, którą przyniosła mi Ines.
Rzuciłem okiem na zegarek; dochodziła czternasta, więc zgodnie
z planem dnia właśnie powinien pojawić się strażnik, a ja powinienem
zgarnąć książkę i zostać zaprowadzony między nogi pani psycholog. Tak też
się stało. Nowy, młody strażnik przyszedł, skuł mi ręce na te kilkadziesiąt
metrów przejścia korytarzem, a ja z każdym krokiem zbliżającym mnie do
gabinetu czułem narastające podniecenie. Miałem ochotę wejść w nią od tyłu.
Trzymać mocno za włosy, którymi oplótłbym swoją dłoń, i przy każdym
pchnięciu szarpać jej głowę, wyginając jej szyję. Chciałem, żeby stała oparta
o wysoki drewniany taboret i dochodząc, jęczała moje imię. Kiedy
zatrzymaliśmy się pod drzwiami gabinetu, byłem zniecierpliwiony i gotowy.
Strażnik spojrzał na zegarek, rozkuł mnie i dał znać skinieniem głowy, że
mogę wchodzić do środka. Chwyciłem za klamkę i pchnąłem drzwi. Widok,
który ukazał się moim oczom, wstrząsnął całym moim ciałem i obudził
bestię. Ines, na wpół naga, stała oparta dłońmi o drewniany wysoki taboret,
dokładnie ten, który sobie chwilę wcześniej wyobrażałem. Stała z wypiętym
tyłkiem i uniesioną spódnicą, dokładnie tak jak tego chciałem. Od tyłu
pakował się w nią Gent, gruby, stary, skurwiały klawisz z perfidią w oczach.
Ciągnął ją za włosy, które miał oplecione wokół swojej dłoni. Przed nią stał
Alket ze zsuniętymi do kolan spodniami, pakując jej w usta swoją pałę.
Trzymał mocno szorstkimi łapami jej zapłakaną twarz i wbijał się głęboko,
dławiąc ją. Próbowała z nimi walczyć, ale bezskutecznie. Unieruchamiali jej
drobne ciało od dwóch stron, synchronicznie się poruszając i nie zostawiając
żadnej drogi ucieczki. Próbowała krzyczeć, ale Alket kneblował jej usta
swoim fiutem.
Rzuciła w moją stronę błagalne spojrzenie, a ja poczułem uderzenie
gotującej się we mnie krwi. Zacisnąłem szczękę, tłumiąc w sobie gardłowy
krzyk. Oswobodzone dłonie zwinąłem w pięści i zanim Nowy zdążył
zareagować, ociekając furią, rzuciłem się na Genta. Jednym ciosem
powaliłem go na ziemię. Alketa złapałem za koszulę i przycisnąłem go
z całej siły do ściany przy oknie. Uniosłem go jedną ręką za szyję, tak że nie
dotykał nogami podłogi i zaczął się dusić. Drugą ręką złapałem go za
obleśnego fiuta na skraju wytrysku.
– I co, zakurwiały pedale? Może chcesz, żebym to ja zrobił ci dobrze? –
wycedziłem, wykręcając mu przyrodzenie, jakbym wyżymał mokre pranie.
Byłem wściekły do granic możliwości i gotowy zabić. Skomlał jak pies,
nie mogąc złapać powietrza. Nie wiedziałem, czy wyrwałem mu fiuta, bo
nagle poczułem, że Gent mocno uderzył mnie czymś w kark. Puściłem
Alketa, który osunął się po ścianie, i odwróciłem do Genta. Mierzył w moją
twarz z pistoletu. Byłem pewien, że nie strzeli. Jednym kopnięciem wybiłem
mu pistolet z dłoni i złapałem jego skurwysyński łeb w ręce, kopiąc go
kolanem w twarz. Padł na podłogę, więc go dosiadłem i nie przestawałem
okładać pięściami po głowie.
Nagle poczułem, jak moje ciało poddaje się działaniu paralizatora i mimo
że usilnie próbowałem wykończyć skurwysyna, nie byłem w stanie.
Strażników pojawiło się sześciu. Obezwładnili mnie i powalili na ziemię.
Zakuli ręce w kajdanki i zaczęli kopać po całym ciele. Ledwo otwartym
okiem, które dostało twardym butem od jednego ze strażników i momentalnie
opuchło, zanosząc się krwią, dostrzegłem Ines. Siedziała skulona pod ścianą
i wyła w niebogłosy, wyrywając sobie włosy z głowy. Kurwa, ale się
popierdoliło – myślałem, przyjmując kolejne ciosy. Byłem bliski utraty
świadomości, kiedy do pomieszczenia wbiegł naczelnik więzienia.
– Kurrrrrwa, co tu się odpierdala?! – zawołał, nachylając się nade mną.
Ostatnie, co usłyszałem, to to, że chciałem zgwałcić Ines…
[7] RENEA – albańska jednostka specjalna.
[8] Burek – albański przysmak: placek z ciasta filo z wytrawnym nadzieniem.
[9] M16 – amerykański karabin automatyczny.
OLIVIA
Odcinek 1. Miejscowość Theth – szczyt Maja Valbones. Odległość między
punktami: 6,5 km; czas: 75 minut; maksymalna wysokość: 1965 m n.p.m.
Zapadła cisza. Panował już zmrok. Nisko zawieszony księżyc rzucał pod
nasze nogi jasne światło. Sosny pięły się ku niebu. Pozostali biegacze
zniknęli, nawet nie zauważyłam kiedy i gdzie. Nie wiem, ile kilometrów
udało nam się pokonać, ale nie czułam zmęczenia.
Z naszych ust ulatywał ciepły oddech. Biegliśmy po wilgotnych
ścieżkach w jednostajnym tempie. Wzniesienie nie było strome, ale
poruszaliśmy się cały czas pod górę.
Czułam buzującą krew, a pod żebrami okropny ból serca; na wysokości
żołądka miałam mocno zaciśnięty supeł. Trudno mi było miarowo oddychać
i nie było to spowodowane wysiłkiem fizycznym. To, co działo się w życiu
Simone, było niewiarygodnie okropne. Czułam ból jego bezradności i wolę
zemsty. Nie byłam pewna, czy dobrze zrobiłam, prosząc go o tę historię.
Wiedziałam, że opowiadając, rozdrapuje zabliźnione rany. Jednocześnie
byłam bardzo ciekawa tego, co było dalej.
– Simone – odezwałam się cicho – nie wiem, co powiedzieć.
Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Tak jak myślałam, usta odmówiły
mi posłuszeństwa. Chciałam, aby ton mojego głosu nie ujawnił, jak bardzo
w środku przeżywałam każde jego słowo.
– Olivia… – zaczął. – Powiedz mi tylko, jak się czujesz – poprosił po
dłuższej chwili milczenia. – Właśnie jesteśmy na najwyższym punkcie tego
odcinka, ponad tysiąc dziewięćset sześćdziesiąt metrów nad poziomem
morza – poinformował.
Zerknęłam przelotnie na niego kątem oka.
– Fizycznie czuję się dobrze, Simone. Emocjonalnie… – zawiesiłam głos.
Sięgnął swoją dłonią mojej i objął moje zwinięte w pięść palce.
Spojrzałam pewniej w jego stronę i posłałam mu uśmiech, który udało mi się
wymusić na twarzy. Wspięliśmy się naprawdę wysoko, ale nie zrobiło to na
mnie spektakularnego wrażenia. Głową byłam u podnóża albańskich gór
w więzieniu w Peqinie.
– Dziękuję – powiedział po cichu, puszczając moją dłoń i patrząc w dal.
Westchnął głośno. Nie chciałam o nic pytać, liczyłam, że sam zacznie
mówić dalej…
ARBER
– Miremengjes
– usłyszałem donośny męski głos w oddali i poczułem
kolejną zalewającą mnie falę wody.
Panowała bardzo niska temperatura. Zastanawiałem się, jak to możliwe,
skoro mamy lato, a morze zwykle o tej porze roku jest znacznie cieplejsze.
Nie czułem ciała, a próbowałem zsynchronizować je z powracającą do mnie
świadomością. Chciałem zlokalizować głos i zorientować się, gdzie jestem.
Nie czułem kołysania, ale miałem wrażenie, że dryfuję, gdzieś nie tylko na
otwartej przestrzeni, ale i na granicy rzeczywistości. Kiedy woda spłynęła mi
z twarzy, przejechałem językiem po ciepłej wardze; nie była słona. Czułem
rażące mnie słońce, ale nie byłem w stanie ruszyć ręką, żeby przysłonić oczy
i sprawdzić, w którym miejscu dokładnie się znajduję.
– Miremengjes – usłyszałem ponownie i zalała mnie kolejna fala.
Tym razem poza wodą poczułem ostry smród kociego moczu. Stało się
jasne, że jestem na lądzie. Nie byłem w stanie się poruszyć, ale z sekundy na
sekundę docierała do mnie rzeczywistość.
Powoli otworzyłem jedno oko. Powiekę drugiego uniosłem jedynie do
połowy; było opuchnięte. Leżałem na starym wełnianym kocu, na betonowej
podłodze w celi bez okien. Izolatka. Ocknąłem się momentalnie.
W drzwiach, przez które wdzierało się ostre światło z zewnątrz, stał strażnik,
Nowy. Z metalowym wiadrem w dłoni. Postanowił ocucić mnie zimną wodą,
logiczne – pomyślałem, czując napływającą adrenalinę, która wraz
z odzyskiwanymi wspomnieniami zajmowała moje skatowane ciało.
Podniosłem się na przedramionach, zadzierając głowę do góry, i spojrzałem
na niego.
– Co z nią? – zadałem pytanie, które wypłynęło ze mnie samowolnie.
Czułem narastający ból całego ciała i pulsującą czaszkę.
– Na pewno lepiej niż z tobą – odpowiedział, starając się nie ujawniać
przerażenia, które malowało się na jego twarzy na mój widok.
Powoli odzyskiwałem czucie we wszystkich kończynach. Nie było tak
źle, bolało, ale odzwyczaiłem się od przyjmowania ciosów. Po chwili obok
Nowego pojawił się naczelnik zakładu, który na mój widok cofnął się o krok.
Nabrał powietrza w płuca i ponownie wszedł do pomieszczenia, skupiając
wzrok na ceglanej ścianie, pod którą bardzo powoli usiadłem, pionizując
swoje ciało.
– Masz szczęście, Abedini, że pani Murati nie wniesie oficjalnego
oskarżenia – poinformował zdawkowo, nie patrząc w moją stronę.
– A powinna – wycharczałem, spluwając krwią pod nogi naczelnika.
Zrobił pół kroku w tył. Zdawałem sobie sprawę, że w tym momencie jestem
niestety na spalonej pozycji.
– Wszyscy doskonale wiemy, co się stało – powiedział, znacząco unosząc
głos i spoglądając w stronę Nowego. – Mając na uwadze dobre imię naszej
placówki, nie będziemy więcej poruszać tego tematu, nie potrzebujemy
skandalu – kontynuował konsekwentnie, omijając wzrokiem moje
zmasakrowane ciało. – Brak umiejętności upilnowania więźnia w czasie
resocjalizacji jest karygodnym naruszeniem – zwrócił się do Nowego,
besztając go ponownie pogardliwym spojrzeniem.
Nowy patrzył w podłogę, kiwając się na nogach w przód i w tył. Trzęsła
mu się broda. Wyglądał jak mały chłopiec przed wybuchnięciem
histerycznym płaczem. Jeszcze chwila, młody, i będziesz skurwielem, jak twoi
kumple – pomyślałem.
Oparłem się o ścianę i wstałem, mierząc się z rozszerzonymi do granic
możliwości źrenicami naczelnika. Przez chwilę nieprzyjemnie kręciło mi się
w głowie, ale kiedy opanowałem zawroty, otrząsnąłem obolałe ciało
i doszedłem do wniosku, że mogło być zdecydowanie gorzej. Wszystkie
kości były na swoich miejscach, w jednym kawałku.
– Poszkodowany przy próbie powstrzymania cię strażnik wniósł
oskarżenie o naruszenie mienia i stały uszczerbek na zdrowiu – dodał.
Spojrzałem na niego, lekko unosząc kąciki ust. Poza tym, że absurdalność
zarzutu przekraczała ludzkie pojęcie, to była to bardzo satysfakcjonująca
wiadomość, która zdecydowanie poprawiła mi nastrój zarówno fizyczny, jak
i psychiczny. Wierzyłem, że fiut Alketa do końca swoich dni będzie żyć
jedynie wspomnieniem seksu i nie tknie bez zgody, ani za zgodą, już nigdy
więcej żadnej kobiety.
– Zostaniesz zaprowadzony na górę i doprowadzony do porządku, a po
południu w sądzie okręgowym w Tiranie odbędzie się rozprawa –
poinformował naczelnik, ponownie zahaczając o mnie przelotnym
spojrzeniem. – Pozszywajcie go i opatrzcie jak należy – powiedział do
Nowego, odwrócił się na pięcie i odszedł.
*
– Żeś się urządził koncertowo – powitał mnie Matranga, wiążąc krawat
na wygniecionej koszuli.
– To na mój powrót czy wybierasz się na pogrzeb? – zapytałem, zrywając
z łuku brwiowego założony przez Nowego plaster. Gdyby mógł, owinąłby
mnie bandażami całego.
Patrzyłem, jak Tony z zadowoleniem upycha koszulę w spodniach
pamietających czasy wystawnych kolacji i swojej kondycji bycia
zaprasowanymi w kant.
– Liczyłem na ceremonię, ale widzę, że jednak żyjesz – zaśmiał się,
poklepując mnie po ramieniu.
– Kurwa! – wycedziłem, czując przeszywający mnie ból promieniujący
od ramienia przez plecy i w dół po kręgosłupie. Matranga uniósł ręce
w geście przeprosin i szeroko otworzył oczy. Mój stan był poważny. – Złego
nawet diabli nie biorą – wycedziłem, układając się na pryczy.
– Liczę, że dziś odlecę – zakomunikował Tony po chwili milczenia,
całując się w zaciśniętą pięść na znak powrotu do domu.
Jego słowa momentalnie pomogły mi usiąść. Oparłem się o ścianę.
Niedobrze, nasz czas się kończył, potrzebowałem się z nim przecież, kurwa,
zaprzyjaźnić i zdobyć jakieś informacje, a może opracować plan wyjścia
z Peqinu. Zrobić cokolwiek… Jeżeli już teraz zostanie deportowany, całą
akcję szlag trafi. Zacząłem się zastanawiać, czy pomysł z osadzeniem mnie
w ogóle miał sens i czy nadaję się do tego, do czego zostałem namówiony.
Scenariusz działań był wątpliwie dopracowany. Ktoś w więzieniu
powinien jednak wiedzieć, kim jestem. W zasadzie na własne życzenie
zostałem potraktowany jak śmieć. Nie liczyłem na taryfę ulgową, ale chociaż
na jakąś pomoc przy Matrandze. Tymczasem przyspieszenie jego procesu
jedynie komplikowało całą sytuację. Byłem podminowany obrotem spraw.
Akcja z gwałtem nie powinna była zrobić na mnie wrażenia, a jednak
zachowałem się jak człowiek. Prawda była taka, że człowieczeństwo
powinienem zostawić w momencie podjęcia decyzji o przystąpieniu do
programu. Moim zadaniem tu w środku było skupienie całej uwagi na
Tonym, a ja zabawiłem się w bohatera.
*
Po dwóch godzinach i trzykrotnej dawce środków przeciwbólowych
siedzieliśmy z Matrangą w policyjnym pojeździe z kajdankami na każdej
kończynie. Jechaliśmy wyboistą drogą z popękanym asfaltem w kierunku
Tirany, we trójkę, on z nadzieją na deportację, Kurt z nadzieją na zwolnienie
warunkowe i ja bez nadziei.
*
Moja rozprawa kończyła przewód sędziowski. Zajmowaliśmy miejsce
w bocznej nawie, rozdzieleni sądowymi strażnikami.
– Arberze Abedini, czy masz coś do dodania na swoją obronę? – zapytała
sędzina, starsza z pewnością od murów budynku, w którym się
znajdowaliśmy.
– Nie, wysoki sądzie, cokolwiek powiem, i tak nie będzie to miało
najmniejszego znaczenia – powiedziałem, wstając. Kobieta zmierzyła mnie
wzrokiem.
– W takim razie zarządzam przerwę, po której nastąpi ogłoszenie
wyroków – rzuciła, unosząc do góry młotek sędziowski. Zanim zdążyła
uderzyć nim o blat stołu, do sali szybkim krokiem wszedł mężczyzna
w todze.
– Wysoki sądzie, pojawiły się nieprzewidziane okoliczności –
poinformował, podchodząc do sędziny i przekazując jej dokumentację
dotyczącą którejś z naszych spraw. Młotek zamarł w połowie drogi, po czym
staruszka powoli opuściła go na podkładkę z orzechowego drewna.
– Jakie nieprzewidziane okoliczności? – zapytała, marszcząc czoło.
W sali zrobiło się gwarno. Mój oskarżyciel trącił łokciem oskarżyciela
posiłkowego i odwrócił się do naczelnika więzienia, stojącego obok Alketa
z pytająco uniesionymi brwiami.
– Proszę o ciszę – nakazała uniesionym głosem sędzina.
– Pojawił się świadek ze znaczącymi informacjami – powiedział biegły. –
Przenoszącymi winę z oskarżonego Abediniego na powoda Tatmaru – dodał,
patrząc przelotnie w naszą stronę. Ines, Ines musiała złożyć zeznania
obciążające Alketa – pomyślałem.
– Zarządzam przerwę, w trakcie której zapoznam się z aktami sprawy.
W zależności od doniesień albo ogłoszę wyroki, albo rozprawa zostanie
odroczona – zarządziła kobieta, unosząc młotek i z impetem uderzając w blat.
W pomieszczeniu ponownie zrobiło się głośno. Zgodnie z procedurami
nakazano nam opuszczenie sali rozpraw i odczekanie na korytarzu, do czasu
ponownego wezwania. Wyszliśmy podwójnymi drzwiami, za którymi roiło
się od dziennikarzy. Albania zawsze trochę przypominała dżunglę, a kiedy
działo się coś sensacyjnego, reporterzy lgnęli do miejsca wydarzeń jak
mrówki do cukru.
– Przyszli dla ciebie czy dla mnie? – zażartował Matranga, poprawiając
krawat skutymi dłońmi.
– Pewnie przyszli dla niej – powiedziałem, wskazując głową Ines, która
stała odwrócona do nas plecami i udzielała wywiadu.
Nasi strażnicy wydawali się podenerwowani. Nagle przez drzwi, obok
których ustawiony był kamerzysta kręcący rozmowę z Ines, wyszedł Alket.
Dziennikarz ruszył z mikrofonem w jego stronę, podobnie jak tłum
pozostałych reporterów.
Ines na widok jednego ze swoich oprawców zamarła w bezruchu. Zapadła
grobowa cisza. Nagle się zachwiała, przykładając dłoń do czoła, jakby traciła
przytomność, i zaczęła osuwać się w stronę jednego ze strażników.
Mężczyzna ją złapał, a ona zza jego paska wyciągnęła broń. Błyskawicznie
odbezpieczyła glocka i trzymając go oburącz, oddała strzał w sufit,
a następnie skierowała lufę w stronę Alketa.
–
Zajebię
cię,
kłamliwy
skurwysynu!
Wszystkich
was
tu
powystrzelam!!! – wrzasnęła, oddając strzał w stronę Alketa, który trafiony
osunął się na ścianę.
Na korytarzu na krótką chwilę wszystko się zatrzymało, czas, głosy,
nawet upierdliwe muchy przestały doskwierać. I momentalnie zawrzało.
Płochliwe dziennikarki zaczęły krzyczeć. Kamerzyści, skierowawszy sprzęt
nagrywający na krwawiącego Tatmaru, układali się na podłodze, jakby miało
ich to uchronić przed determinacją niepoczytalnej w tym momencie pani
psycholog. Część gapiów i reporterów w popłochu rzuciła się w kierunku
schodów, które znajdowały się kilka metrów za nami.
Ines oddawała na oślep kolejne strzały. Kręciła się wkoło, a kule
świszczały, lecąc w różnych kierunkach. Instynktownie pochyliliśmy głowy,
zasłaniając je zaobrączkowanymi dłońmi.
– Spierdalamy, Matranga – rzuciłem, czując, jak porywa mnie tłum
zmierzający w stronę wyjścia.
Należało wykorzystać moment nieuwagi naszych osobistych strażników,
bojących się w tym momencie o własne tyłki. Zamach Ines skierowany był
głównie na mundurowych. Matranga w skulonej pozycji, zasłaniając się
przed ewentualnym postrzałem, kierował się z tłumem do wyjścia.
Operatorzy potykali się o kable od kamer. Bardziej odważni próbowali mimo
wszystko kręcić materiał. Nam zaś zaczął przyświecać jeden bardzo jasny
cel: wydostać się na zewnątrz.
Niesieni tłumem, znaleźliśmy się na placu przed budynkiem sądu, na
którym roiło się od policjantów i wozów transmisyjnych. Panował
przeraźliwy jazgot i chaos, każdy biegał w odmiennym kierunku. Niewiele
myśląc, przerzuciłem skute dłonie przez szyję młodego dziennikarza, który
wysiadł właśnie z furgonetki znajdującej się zaraz obok wejścia.
– Wsiadaj, kurwa, z powrotem i powiedz kierowcy, że ma ruszać –
wysyczałem do ucha chłopaka, podduszając go.
– Ale my właśnie przyjechaliśmy kręcić program o molestowaniu
w więzieniu – poinformował, ledwo łapiąc oddech. Zdezorientowany
i podniecony sensacją nie zauważył nawet, że próbuję zrobić mu krzywdę.
– Dam ci, kolego, taki materiał, że od razu dostaniesz Pulitzera. Chyba że
nie dożyjesz – warknąłem ostro, przyciskając go jeszcze mocniej do swojej
piersi. Samemu trudno mi było w to uwierzyć, ale po chwili siedzieliśmy
bezpiecznie w furgonetce Albania News, przejeżdżając między biegającymi
w popłochu ludźmi na środku placu pod budynkiem sądu okręgowego.
– Flamur, jedź – wyjęczał chłopak, cały czas trzymany przeze mnie
w mocnym uścisku. Wyglądało na to, że zdał sobie sprawę z powagi sytuacji
i dotarło do niego, że ja naprawdę nie żartuję.
– Flamur, jedź, a koledze nic się nie stanie – dodałem. – A jak się
postaracie, dostaniecie materiał z pierwszej ręki. – Poluzowałem uścisk.
Radiostacja donosiła o kolejnych ofiarach więziennej psycholog, a my
oddalaliśmy się od centrum wydarzeń, wjeżdżając na główną drogę.
– Dokąd mam jechać? – zapytał kierowca, rzucając mi przez lusterko
wsteczne przerażone spojrzenie.
– Do portu – poleciłem.
Matranga siedział w milczeniu, z lekkim uśmiechem na ustach.
Obserwował moje spontaniczne zachowania z pełną aprobatą. Poluzowałem
uścisk na szyi chłopaka, tak że opadł i siedział grzecznie między moimi
nogami. Pokonywaliśmy kolejne kilometry w milczeniu, od czasu do czasu
nastawiając uszy na najnowsze doniesienia spod sądu. Miałem nadzieję, że
w stoczni trafimy na Klodiego, który pomoże nam przy kajdankach
i w zorganizowaniu transportu do Włoch; to wydawało się najrozsądniejszą
opcją. Wiedziałem, że za chwilę puszczą się za nami w pościg, kiedy po
pierwszych słowach najświeższego dziennika do informacji publicznej
została podana wiadomość o zbiegach.
– Spektakularne nawianie – rzucił Matranga z uśmiechem od ucha do
ucha.
Pokiwałem jedynie głową na boki. Nie byłem do końca spokojny. Sama
ucieczka okazała się zbyt prosta, żeby nie spodziewać się problemów. Nie
przywykłem w życiu do szczęścia, chociaż to zwykle pojawiało się
faktycznie w najmniej oczekiwanych okolicznościach. Furgonetka kołysała
się w kierunku portu i nic nie wskazywało, że coś może pokrzyżować nasze
plany.
Nagle na słowa: „Desperacko zrozpaczona więzienna psycholog Ines M.
odpowiedzialna za dzisiejszą napaść na terenie sądu okręgowego w Tiranie
po oddaniu strzałów i ranieniu 4 strażników oraz dwóch cywilów w akcie
szaleństwa targnęła się na swoje życie” – zamarłem. Relacja radiowej
redaktor spowodowała uaktywnienie się w mojej głowie czegoś na kształt
narastającego guza mózgu, który z każdym moim oddechem pęczniał,
obejmując kolejne powłoki. „Zginęła na miejscu” – dodała dziennikarka.
Matranga ze spokojem obserwował, jak zaczynają mi chodzić szczęki.
Naprężyłem kark, poruszając głową na boki, dłonie zacisnąłem w pięści.
Oczy otworzyłem szeroko i czekałem, aż coś albo ktoś pociągnie za zapalnik
granatu, którym właśnie się stałem.
– Ciekawe, ilu naraz posuwało tę biedną psycholog… – powiedział nagle
bezmyślnie chłopaczyna siedzący między moimi nogami. Nie mając
świadomości, że właśnie wydał na siebie wyrok.
Nie wytrzymałem. Furia wstrząsnęła całym moim ciałem. Oddech spłycił
się pod wpływem adrenaliny, która zalała mnie w odpowiedzi na informację
o śmierci Ines. Nieświadome zachowanie chłopaka przelało czarę goryczy.
Mocno zacisnąłem wokół jego szyi kajdanki i poczułem, jak jego ciało
sztywnieje. Machał bezradnie nogami i dłońmi próbując wyswobodzić się
z mojego uścisku. Charczał, błagając, bym przestał, ale im bardziej prosił,
tym bardziej byłem bezwzględny. Im był słabszy, tym ja byłem silniejszy
i bardziej wściekły. Nie potrafiłem pohamować swojej chęci pomszczenia
Ines, wykorzystując Bogu ducha winnego dziennikarzynę.
Kierowca dostrzegł w lusterku, jak trzymam jego kolegę w śmiertelnym
uścisku. Zjechał na pobocze, zatrzymał samochód i wybiegł, uciekając
w pole kukurydzy, nim Matranga zdążył jakkolwiek zareagować.
– Arber, Arber! – wołał, łapiąc mnie za ręce i przywracając na ziemię. –
Arber, musimy spierdalać! – krzyknął, chwytając mnie z całej siły za
wzburzoną twarz i patrząc mi w oczy.
Tak bardzo pragnąłem, żeby ktokolwiek zadośćuczynił za całe zło, które
spotkało tę kobietę. Była mi w zasadzie obca, a ja byłem właśnie w drodze do
świata, w którym gwałt jest najlżejszym z przewinień żyjących w nim ludzi.
Przestępstwa na tle seksualnym są czynami niskich lotów, ale nie wzbudzają
emocji na kształt moich. Musiałem opanować bestię i zabrać się za
realizowanie planu, który układał się obecnie zdecydowanie z korzyścią dla
nas. Moja złość nie przywróci życia Ines – myślałem, starając się uspokoić
oddech.
Bez słowa rzuciłem chłopaka na podłogę i przeskoczyłem na siedzenie
kierowcy. Wrzuciłem jedynkę, docisnąłem pedał gazu i ruszyłem.
Jechaliśmy w milczeniu, a ja nie potrafiłem zrozumieć swojego
zachowania. Miałem wrażenie, że lata spędzone na akcjach z marines
i więzienne doświadczenia w połączeniu ze śmiercią ojca i Natana odcisnęły
na mnie piętno, które już nigdy nie pozwoli mi żyć normalnie. Przez ostatnie
wydarzenia z Ines czułem się jak opętany. Byłem opętany…
– Wyjdzie z tego – rzucił Matranga, widząc mój błędny wzrok, którym
próbowałem ocucić omdlałego chłopaka, spoglądając co chwilę w lusterko
wsteczne. Milczałem.
*
Z piskiem opon zatrzymałem auto na parkingu stoczni. Wybiegliśmy
z furgonetki. Na szczęście o tej godzinie w porcie nie było specjalnie dużo
ludzi. Skierowaliśmy się do budynku, w którym pracował mój dobry
znajomy.
– Arber! A więc to prawda, zostaniesz zapisany na kartach więziennej
historii jako jeden z niewielu zbiegów! – zawołał na nasz widok Klodi.
Podniósł do góry przyłbicę zasłaniającą twarz i ściągnął grube rękawice.
– Już o nas głośno, wiem. Nie poplotkujemy więc o kobietach
i motoryzacji – odparłem, układając kajdanki na metalowym pręcie.
– I to nie tylko w kraju, ale i międzynarodowo – powiedział Klodian,
spoglądając ukradkiem na Tony’ego.
Przyniósł specjalistyczne nożyce do cięcia blachy i wyswobodził nasze
dłonie.
– Jaki masz plan? – zapytał, drapiąc się po głowie.
Z pewnością miał świadomość, kim jest mój towarzysz. Klodi stronił od
sympatyzowania ze środowiskiem przestępczym, miał dużą rodzinę i był na
pozór uczciwym facetem. Czasem jedynie przymykał oko na wpływające do
portu i wypływające z niego statki widmo. Inne legalnie rejestrował
z pomocą pracownika administracji, dzięki czemu stać go było na
zapewnienie najbliższym nieco wyższego standardu. Korupcja w Albanii
była i jest rzeczą zupełnie powszechną. Nie jest tajemnicą, że tu wszystkim
rządzi pieniądz, tym bardziej dziwne wydało mi się, że żadne pieniądze nie
upomniały się do tej pory o Matrangę.
– Flamur wie, że kierowaliśmy się tutaj – rzuciłem. – Mamy bardzo mało
czasu.
– To jaki jest plan? – przemówił Tony, przeczesując nerwowo włosy.
Jego status quo spoczywał właśnie w moich rękach.
– Mogę was wysłać do Ankony – rzucił szeptem Klodi, rozglądając się
dookoła, czy aby na pewno jesteśmy sami.
– Na to liczyłem – uśmiechnąłem się. Klodian był właśnie takim
spedycyjnym cudotwórcą.
– Masz jakiś telefon? – zapytał Matranga.
– Idź do biura. Ja was nie widziałem. – Wskazał ręką przeszklone
pomieszczenie, w stronę którego pośpiesznie ruszył Antonio.
– Masz tu ciuchy, przebierzcie się i zapakuję was do kontenera,
a wieczorem przeniesiecie się na motorówkę – polecił mój znajomy,
przekazując mi kombinezony robocze. Ruszyłem do Tony’ego.
– Załatwiłem nam odbiór – powiedział, odkładając słuchawkę
i poluzowując krawat.
Przebraliśmy się, a nasze ubrania spaliliśmy w naszykowanej przez
Klodiego beczce. Szybkim krokiem przeszliśmy pod obszerny metalowy
kontener pełen zaimpregnowanych zwierzęcych skór. Puszkę wypełniał odór
bydła, ale w tym momencie ważne było, żeby się gdzieś bezpiecznie ukryć,
a następnie uciec.
– Teraz was tu zamknę – powiedział, zapraszając nas ręką do środka. –
Wieczorem kontenerowiec rusza w stronę Włoch, ale jak tylko znajdziecie
się na otwartym morzu, przesiądziecie się na motorówkę. Podejrzewam, że
po drugiej stronie w porcie będą wzmożone kontrole, a poza tym nie wiem,
czy do rana starczyłoby wam tu powietrza. – Uśmiechnął się nerwowo.
Miałem nadzieję, że oczekujący nas we Włoszech policjanci będą
wyrozumiali i bez większych problemów uda nam się zejść na ląd.
– Jeżeli bezpiecznie trafię do domu, podeślę do ciebie mojego
człowieka – powiedział Matranga, klepiąc Klodiana po ramieniu. – Jeżeli nie
dotrę bezpiecznie do domu, mój człowiek również się tu pojawi – dodał po
chwili, ponownie go poklepując, tym razem nieco mocniej.
Liczyłem, że skoro udało nam się w tak spektakularny sposób dostać do
portu, sama przeprawa przez Adriatyk nie będzie wyzwaniem.
Kiedy potężna klamra po zewnętrznej stronie metalowej puszki opadła
z hukiem, szczelnie nas zamykając, usiedliśmy na podłodze między skórami.
– Będę potrzebował we Włoszech nowej tożsamości – rzuciłem.
– O nic się nie martw, Arber – powiedział Tony. – We Włoszech
będziemy u mnie, a tam ja rozdaję karty – dodał, uświadamiając mi, że
właśnie obrałem kierunek na samą paszczę lwa.
Po kilku godzinach, w nagrzanym przez cały dzień przez słońce
kontenerze, bez przepływu powietrza, kiedy odór zdartych z owiec i krów
skór zaczął nam coraz mocniej doskwierać, poczuliśmy lekkie kołysanie, co
mogło świadczyć o tym, że ruszyliśmy w morze.
Gdy naszym oddechom zaczął towarzyszyć duszący kaszel, usłyszeliśmy
szarpanie za klamrę zabezpieczającą. Po chwili do środka wpadło ostre
światło latarki i świeże powietrze, które, dławiąc się, łapaliśmy w piersi,
jakby ktoś zdjął nam z głów plastikowe worki. Niewysoki szczupły chłopak
wskazał palcem na usta, nakazując nam milczenie, i machnął ręką, żebyśmy
szli za nim.
Przy prawej burcie na wodzie kołysała się niewielka motorówka.
W porównaniu z kontenerowcem wyglądała jak dziecięca zabawka. Nie było
widać żadnego z brzegów, otaczało nas otwarte morze. Woda była spokojna,
oświetlana blaskiem nisko zawieszonego księżyca w pełni. Lekki wiatr wiał
od północy, ale nie było zimno.
Przeskoczyliśmy na pokład. Za sterem siedział brodaty mężczyzna.
Kiwnął nam głową na powitanie, machnął ręką chłopakowi, odpalił silnik
i ruszyliśmy. Sunęliśmy po czarnej tafli z zawrotną prędkością, pokonując
fale, tak że dziób niewielkiej łódki często znacznie się unosił, po czym opadał
z hukiem. Łapaliśmy za burty, żeby nie zsunąć się przez rufę motorówki do
wody. Płynęliśmy w milczeniu.
Zaczynało świtać, kiedy mężczyzna wyraźnie zwolnił.
– Zbliżamy się do brzegu – poinformował, kiedy warkot silnika ucichł,
a łódka opadła całkowicie na wodę i sunęła po niej znacznie wolniej niż
dotychczas.
Zwolniliśmy, a mimo to wiatr był zdecydowanie mniej znośny. Jakby
informował, że nasze pojawienie się u włoskich brzegów wcale nie jest mile
widziane.
Spojrzeliśmy na siebie z Tonym. Nie wiedziałem, kogo poinformował
o swoim powrocie do domu i na ile prawdopodobne było, że uda nam się tam
dotrzeć przed tym, jak znajdzie nas włoska policja. Liczyłem, że służby
zostały odpowiednio poinformowane o mojej misji i nie będą nam specjalnie
stawać na drodze. Chociaż skoro w Peqinie nikt nie był wprowadzony w to,
kim jestem, może i tutaj nikt o niczym nie wie – zastanawiałem się, nerwowo
patrząc w kierunku brzegu.
– Ostatnie dwa kilometry pokonacie wpław – powiedział sternik,
wskazując nam pomarańczowe kapoki. – Chociaż lepiej, żebyście kamizelki
również porzucili gdzieś przed brzegiem. Są pomarańczowe i widoczne,
a niestety musicie mieć świadomość, że na brzegu możecie być oczekiwani –
rzucił, zapalając papierosa.
Tony zdjął buty, zrobił znak krzyża i przez boczną burtę zsunął się
powoli do wody. Podałem dłoń brodatemu, również zdjąłem buty i wsunąłem
do wody gołe stopy, a następnie opuściłem się po barierce i zanurzyłem po
szyję.
Woda była nieprzyjemna, zimna i słona. Czułem, jak piekący ból
obejmuje moje poharatane ciało. Fale nie były wysokie, ale wiatr
powodował, że nasze twarze ochlapywały słone krople. Obraliśmy kierunek
na ląd i powoli sunęliśmy, starając się nie zanurzać głów, tak żeby
pozostawać ze sobą w kontakcie wzrokowym.
Brzeg stawał się coraz wyraźniejszy. Widać było poustawiane w rzędach
leżaki, ale plaża nie należała do tych najbardziej popularnych. Od hoteli
oddzielał ją niewysoki, gęsty zagajnik.
– Kazałem obstawić wybrzeże swoimi ludźmi – poinformował Matranga.
– Liczę, że ktoś poza policją będzie nas oczekiwać – powiedziałem,
chociaż brzeg wydawał się zupełnie obojętny na nasze przybycie. Wyglądał,
jakby razem z wczasowiczami zwyczajnie spał i nie był zainteresowany
naszym pojawieniem się. Starałem się wybadać wzrokiem zamknięte budki
z lodami i beach bary, ale okolica wyglądała na kompletnie opustoszałą.
Ta część wybrzeża ma specyficzny charakter, już daleko od brzegu robi
się stosunkowo płytko. Szybko odnaleźliśmy grunt pod nogami i sunęliśmy
powoli w stronę brzegu, zanurzeni w wodzie po czubki uszu.
– Jesteś pewien, że będą tu jacyś twoi ludzie? – zapytałem. Brzeg
wyglądał na łudząco spokojny.
– Jestem pewien – odpowiedział Matranga, ale nie wyczuwałem
przekonania w jego głosie. Rozglądał się nerwowo na boki.
Słychać było jedynie fale odbijające się leniwie od brzegu i trzepoczące
gdzieniegdzie nad naszymi głowami skrzydła przelatujących wodnych
ptaków. Słońce próbowało powoli wynurzyć się z wody, gdzieś za naszymi
plecami robiło się jasno. Byliśmy niespełna sto metrów od brzegu, kiedy
nagle z zatoki na północnym wschodzie wyłonił się lecący w naszą stronę
policyjny black hawk. Nasilający się ryk silnika nie pozostawiał wątpliwości.
– Tego się można było spodziewać. Biegnij!!! – krzyknąłem do Matrangi,
który zamarł w bezruchu. Spodziewał się u brzegu czerwonego dywanu,
tymczasem nie było żadnego śladu jego ludzi, a z powietrza zbliżała się do
nas policja, która z pewnością drogą lądową nadciągała równie szybko.
Pokonując opór wody, dobiegliśmy do brzegu. Helikopter obniżał lot,
a przez rozsunięte drzwi dostrzegliśmy szykującego się do strzału snajpera.
– Za budkę! – zawołałem, wskazując zamknięty punkt z lodami.
– Kurwa, zajebię skurwysynów – klął Matranga.
– O ile będziesz miał okazję – rzuciłem, ale w tym momencie z zagajnika
na piasek wyjechała z rykiem czarna furgonetka, z której wybiegła trójka
ludzi z bronią.
Nie byli to mundurowi, chociaż byli podobnie uzbrojeni. W rękach
trzymali potężne karabiny, a twarze mieli osłonięte kominiarkami. Zdradzały
ich buty. Policjanci chodzą w oficerkach, a chłopaki miały zwykłe obuwie
sportowe. Czyli komuś jednak zależało na Tonym, chociaż w pewnym
momencie zacząłem w to poważnie wątpić.
Na widok furgonetki zadrżała ziemia i poruszył się piasek. Kaskadą
unosiły się kolejne leżaki poustawiane nieopodal w równych rzędach, a spod
nich wyłaniali się kolejni policjanci. Znaleźliśmy się w potrzasku. Piasek,
który ulatywał do góry, niesiony przez wiatr wpadał nam do oczu.
Z zagajnika wyjechały kolejne dwie furgonetki pełne żołnierzy Matrangi.
Naprzeciw siebie ustawiały się dwa fronty.
Helikopter zbliżał się do nas, a donośny głos megafonu kazał wstrzymać
ogień. Wówczas człowiek ze środkowej furgonetki wystrzelił z lekkiego
działa w kierunku black hawka pocisk, który trafił perfekcyjnie w tylne
śmigło, pociągając potwora w dół, do wody. Słońce kierowało się ku górze,
kiedy helikopter z hukiem runął do morza.
Przybycie ludzi Tony’ego wcale nie było zapowiedzią dobrego. Oni
gotowi byli do wojny, a przecież teoretycznie nikt nie powinien zginąć. Moja
misja miała być taktyczna i pokojowa. Miałem wybadać od środka działanie
i siatki Matrangi, ograniczając śmiertelność do minimum. Tymczasem, nie
zdążywszy nawet się na jego ziemi napić wspólnie whisky, byliśmy na
froncie, który jasno zakładał, że wielu tego dnia odda życie. Musieliśmy jak
najszybciej dostać się do jednego z pojazdów i zwyczajnie odjechać, zanim
na dobre rozpocznie się wymiana ognia. Liczyłem na to, że o ile żołnierze
Antonia są przygotowani do ostrej jatki, o tyle policjanci nie podniosą ognia
jako pierwsi, wiedząc, że zwyczajnie nie powinni, a następnie zostanie
sfingowany pościg, który bez większego wysiłku po prostu zgubimy.
– To są twoi ludzie? – upewniłem się tylko, patrząc na opierającego się
o drewnianą ścianę budki z lodami Tony’ego.
– Moi, tylko nie wiem, dlaczego zamiast wyczyścić teren przed naszym
pojawieniem się, nawet go nie sprawdzili – rzucił zimno. – I dlaczego, do
kurwy nędzy, nie podjechali o tych dwadzieścia metrów bliżej! – krzyczał,
a w ustach pojawiła mu się piana.
– Auto mogłoby ugrząźć w piachu, do furgonetki nie jest daleko, musimy
biec – powiedziałem.
Od pierwszego samochodu dzieliło nas niespełna pięćdziesiąt metrów. Do
brzegu docierali właśnie rozbitkowie z helikoptera. Nie mogliśmy dłużej
tracić czasu.
– Arber, na trzy – rzucił Matranga. – Trzy! – dodał i ruszyliśmy nisko
przy piasku.
Wraz z naszym startem żołnierze Tony’ego zaczęli oddawać osłaniające
nas strzały. Piasek się unosił, tworząc kurtynę. Z przeciwnej strony rozległy
się krzyki nakazujące nam zatrzymanie się.
Biegliśmy, a to pięćdziesiąt metrów wydawało się najdłuższym
dystansem w moim życiu. Policjanci oddawali strzały, ale podobnie jak ogień
żołnierzy nie były to strzały atakujące, tylko ostrzegawcze.
Nagle zza zagajnika wyleciały kolejne dwa black hawki. Wbiegliśmy do
furgonetki, a kiedy znaleźliśmy się bezpiecznie w środku, policja zaczęła
ostrzeliwać nasze samochody. Ludzie Antonia nie pozostawali dłużni.
Kierowca odpalił silnik i ruszyliśmy. Nim wjechaliśmy do zagajnika,
dostaliśmy w ogumienie. Pojazd toczył się w stronę drzew, ale nie było
mowy o ucieczce w nim.
– Daniele, co to, kurwa, za cyrk!? – krzyczał Matranga do kierowcy
o posturze terminatora. Chwycił za broń leżącą na siedzeniu i podał mi ją.
Sam również odbezpieczył swojego glocka.
– Szefie, mówiłem do Maura, żeby sprawdzić teren. Twierdził, że jest
czysto – odpowiedział tamten, ściągając kominiarkę z twarzy.
Ukazała mi się łysa głowa chłopaka niewiele starszego ode mnie. Nie
kojarzyłem go ze zdjęć poglądowych, musiał być albo kimś dobrze
ukrywanym, albo nowym. Wspomnianego Maura znałem, był bliskim
kuzynem i współpracownikiem Tony’ego. Od samego początku starałem się
analizować i zapamiętywać jak najwięcej detali.
– Musimy się przesiąść! – zawołał Daniele, kiedy wjechaliśmy do
osłaniającego nas zagajnika, nad który nadleciały helikoptery.
Policjanci ruszyli za nami w pościg, ukrywając się za budynkami beach
barów, toalet i plażowych przebieralni. Regularnie oddawali serie strzałów.
Rozsunęliśmy drzwi i ruszyliśmy do furgonetki obok. Liczyła się każda
sekunda. Ludzie Matrangi nas osłaniali, kule świszczały. Od góry byliśmy
pod ostrzałem snajperów ze śmigłowców, ale wydawało mi się, że sprawnie
i z premedytacją upośledzają strzały, trafiając głównie w drzewa bądź
pancerne elementy samochodów. Zasięg pocisków mimo wszystko mocno się
zawężał, a my byliśmy coraz bardziej otoczeni. Zastanawiałem się, jaki plan
ucieczki mają żołnierze Matrangi, skoro sprawą oczywistą była wzmożona
ofensywa policyjna, również od promenady, w stronę której musieliśmy
wyjechać.
– Policja ustawiła patrole od drugiej strony Ankony, zazwyczaj
przemytnicy robią przerzuty ludzi właśnie tam, was dostarczono niemalże do
centrum – tłumaczył Daniele. – Nasi zatrzymają ich po drodze. Za chwilę
zmienimy samochody – dodał.
Pędziliśmy między drzewami. Naszym śladem ciągnęły helikoptery
i słychać było syreny pierwszych radiowozów docierających na miejsce.
Wyjechaliśmy na asfaltową drogę prowadzącą wybrzeżem, między hotelami
a plażą. Z jadącej za nami furgonetki wybiegli żołnierze i rozproszyli się
między hotelowymi budynkami. Auto pozostawione na samym środku ulicy
chwilę później eksplodowało.
Słońce pięło się coraz wyżej, a my jechaliśmy przez coraz bardziej
zabudowane tereny.
– Tu będzie przesiadka – powiedział Daniele, wskazując na wiadukt, pod
którym czekały dwa czarne SUV-y obstawione kolejnymi uzbrojonymi
ludźmi Tony’ego.
Wybiegliśmy z furgonetki. Helikoptery przeleciały nad wiaduktem,
oczekując naszego wyjazdu, a w oddali tliły się kolorowe światła policyjnych
aut, wymijających płonący samochód. Pod wiaduktem byliśmy tylko my
i współpracownicy Matrangi.
Antonio chwycił klamkę SUV-a, zamaszyście otworzył drzwi i kiedy
jedną nogą był już w luksusowym i, wydawać by się mogło, bezpiecznym
wnętrzu, na jego prawym ramieniu zobaczyłem ruchomy czerwony punkt.
Instynktownie wepchnąłem Matrangę swoim ciałem do środka.
Upadliśmy na podłogę auta, które momentalnie ruszyło z miejsca.
– Tony, krwawisz – rzuciłem, widząc ubrudzony krwią kombinezon.
Matranga ociężale wsunął się na siedzenie. Samochód cały czas
pozostawał otwarty. Antonio wciągnął mnie za ramiona do środka, tak żebym
nogami nie blokował drzwi, i zamknął je.
Usłyszałem ponowny wybuch i zobaczyłem ogień unoszący się nad
wiaduktem. Kolejny policyjny black hawk runął na ziemię.
Pędziliśmy w stronę pościgu, po to tylko, żeby odbić w ulicę znajdującą
się przed zmierzającymi w naszą stronę samochodami. Poczułem, że auto
skręca ostro w lewo, nie mogłem złapać równowagi. Moje ciało odbiło się od
oparcia siedzenia. Zaparłem się rękami, czując w ramieniu przeszywający ból
rozchodzący się na całą klatkę piersiową. Fizycznie ostatnie dni dały mi ostro
popalić – myślałem.
Matranga był blady jak ściana, przyglądał mi się szeroko otwartymi
oczami. Było głośno, w tył auta od czasu do czasu uderzały pociski.
Z zewnątrz dochodził jazgot syren i ryk wozów strażackich.
– To była kula przeznaczona dla mnie… – powiedział bardzo wolno, po
czym zaczął się nerwowo rozglądać po samochodzie.
Nie bardzo wiedziałem, o czym mówi. Najważniejsze, że cię nie trafiła –
chciałem powiedzieć, ale szarpnięty na kolejnym zakręcie uderzyłem głową
o przedni fotel pasażera. Jechaliśmy bardzo szybko, a mnie ogarniała dziwna
niemoc. Czułem się jak w wagoniku kolejki górskiej w wesołym miasteczku,
bez zapiętego pasa bezpieczeństwa.
Matranga z bocznej szafki wyciągnął kawałek materiału, którym owinął
sobie rękę. Zepchnął mnie na podłogę i zaczął uciskać moje prawe ramię.
Widziałem, że do mnie woła i policzkuje mnie. Wymierzał mi zamaszyste
ciosy, ale nic mnie nie bolało. Czułem ciepło i lekkie łaskotanie. Oczy zajęło
mi poczucie koszmarnego zmęczenia, powieki same zaczęły mi opadać.
Antonio jedną dłonią cały czas okładał mnie po twarzy, a drugą uciskał
i krzyczał.
– To była kula przeznaczona dla mnie. – Jego ochrypnięty głos dudnił mi
w uszach, powodując tępy ból głowy.
Nieoczekiwanie usłyszałem huk, po którym nastąpiła głucha cisza.
Czułem się jak we śnie, w którym latam. Nagle wszystko zniknęło i nastała
pustka…
[10] Miremengjes (alb.) – dzień dobry.
OLIVIA
Odcinek 2. Szczyt Maja Valbones – miejscowość Valbone. Odległość
między punktami: 12 km; czas: 106 minut; średnia wysokość: 1000 m n.p.m.
– Matko! Simone, postrzelili cię! – krzyknęłam przerażona, zakrywając
usta dłońmi. Moje słowa wróciły do mnie z echem.
W tym momencie z górskiej ścieżki wybiegliśmy na otwartą przestrzeń
i asfaltową nawierzchnię. Z przerażeniem w oczach rozglądałam się po
otaczających nas ciemnościach. Wcześniej w niewielkiej odległości
towarzyszyły nam sylwetki drzew. Przebiegaliśmy obok dwóch wsi, gdzie
w oddali w niskich kamiennych chatach jarzyło się wątłe światło, zapewne
paleniska. Przy asfalcie panowała jedynie ciemność, która coraz bardziej nas
pochłaniała.
Przez ostatnie kilka kilometrów poruszaliśmy się nieco szybciej, w dół.
Minęliśmy kilku biegaczy.
– Spokojnie, piccola, nadal żyję – powiedział, a ja, oświetlając go
czołówką, dostrzegłam na jego twarzy łagodny uśmiech.
– Żyjesz, ale… niemal poświęciłeś własne życie, żeby ratować
przestępcę – odrzekłam, czując, jak serce podchodzi mi do gardła. Byłam
rozgrzana, a mimo to zimny pot spływał mi po plecach. Dygotałam. Nie
byłam pewna, czy to mięśnie powoli o sobie przypominają, czy wszystkie
komórki mojego ciała obejmował strach.
– Widzisz, Olivia, czasem w życiu natrafiamy na sytuację bez wyjścia.
Przyjęcie kuli było tak naprawdę jedynie wstępem do piekła – zaczął, a ja
ponownie nerwowo rozejrzałam się raz w prawo, raz w lewo, nie widząc
kompletnie nic.
Budziło się we mnie poczucie, jakbyśmy faktycznie podążali w stronę
końca. W stronę diabelskich wrót, które za chwilę się przed nami otworzą.
Buchną żywym ogniem i pochłoną nas bezpowrotnie, w nicość, w stronę
której biegliśmy.
– Jedyne, co mogłem zrobić, to zachowywać zimną krew – dodał.
Zimna krew… Ja też jej potrzebuję – pomyślałam, starając się opanować
przenikającą mnie panikę
– Może dla odmiany teraz ty mi coś poopowiadasz – zmienił temat
i wiedziałam, że wahał się, czy mówić dalej. Jednak skoro zaczął, nie
wyobrażałam sobie, że miałby nie skończyć. Gotowa byłam przyjąć każdą,
nawet najgorszą prawdę o tym, co działo się we Włoszech. Najważniejsze
było dla mnie to, że żyje. Cała reszta przecież była jedynie przeszłością,
narzuconą przez jego przełożonych, chociaż niedopracowanie przebiegu całej
akcji wydawało się niewiarygodne.
– Simone, ja chcę poznać tę historię bez względu na wszystko –
powiedziałam z przekonaniem.
– Ech, piccola, moje opowieści pozbawią cię wiary w dobro
i sprawiedliwość tego świata – oponował.
– Nie jestem już małą dziewczynką, która żyje wyimaginowaną wizją
wszechogarniającej dobroci – odparłam, trochę w kontrze do swoich
przekonań.
Prawda jest taka, że do czasu przyjazdu do Włoch, byłam w stanie
dostrzegać dobro w każdym, nawet najbardziej zepsutym zaułku. Nocne
wydarzenia, których doświadczałam, kiedy pracowałam w lokalu, wyostrzyły
mi percepcję, obnażając nawet moje własne naganne pierwiastki osobowości.
Ten świat, którego nie znałam, albo znałam, ale jedynie z filmów, zerwał
przede mną kurtynę iluzji, pomógł dorosnąć i otworzył mi oczy.
– Zbliżamy się do Valbony, za kilka kilometrów będzie kolejny punkt
regeneracyjny – poinformował, zerkając na podświetlaną tarczę zegarka. –
Mamy doskonały czas – dodał z uznaniem.
– Simone, chcę wiedzieć, jak wyglądała twoja regeneracja po postrzale –
powiedziałam tonem sugerującym, że nie odpuszczę.
ARBER/SIMONE
Byliśmy na boisku, biegaliśmy po zielonej murawie, mianował mnie
bramkarzem i kopnął piłkę tak mocno, jakby był samym Cristianem
Ronaldem. Zatrzymałem ją na brzuchu zgięty w pół. Mój mały braciszek ma
nieprzeciętne umiejętności – pomyślałem, zadzierając głowę w jego kierunku,
ale Natana już nie było.
Obróciłem się nerwowo wokół własnej osi w poszukiwaniu brata, ale
byłem sam pośrodku wielkiego boiska, które nagle zaczęło wciągać mnie do
środka. Poddałem się okrężnym ruchom wiru, ale nie miałem zawrotów
głowy. Wpadając do wąskiego gardła dziwnej przestrzeni, zamknąłem oczy.
Przez dłuższą chwilę nie mogłem ich otworzyć, a kiedy lekko uniosłem
powieki, byłem w zupełnie innym, obcym mi miejscu.
Leżałem na dużym łóżku z mosiężną ramą, nad którym zawieszony był
ażurowy baldachim. Siedziała przy mnie drobna blondynka ubrana na biało.
Burzę loków upiętą miała w kok na czubku głowy, ciepłymi palcami sunęła
wzdłuż mojej nagiej klatki piersiowej. Poczułem przyjemny dreszcz
obejmujący całe moje ciało. Widziałem ją przez mgłę, ale nie pragnąłem,
żeby obraz się wyostrzył. Wskazującym palcem okrążyła mój sutek i sunęła
wyżej w stronę szyi. Objęła mnie delikatną dłonią od strony karku, a ja
poczułem gęsią skórkę na całym ciele. Spod szyi palcami przejechała do
moich ust i kciukiem przesunęła po mojej dolnej wardze. Rozchyliłem
delikatnie usta. Chciałem ją złapać za dłoń, którą oparta była o mój napięty
tors, i przyciągnąć do siebie, ale bałem się ją spłoszyć. To, co robiła,
sprawiało mi przyjemność.
Pomieszczenie wypełniał słodki zapach jej perfum. Nie potrafiłem ocenić,
czy jest dzień, czy noc. Miałem przymknięte oczy, ale widziałem, z jaką
pasją bada każdy fragment mojej twarzy. Miała alabastrową cerę i karmelowe
oczy w ciemnej oprawie, lekko zadarty nos i wydatne usta. Co jakiś czas
delikatnie przygryzała dolną wargę. Kiedy unosiła nieznacznie kąciki ust, na
jej policzkach pojawiały się małe dołeczki. Biła od niej pozorna niewinność.
Poczułem się zawstydzony i skrępowany, kiedy się zorientowałem, że pod
wpływem jej zmysłowego dotyku mój penis zaczyna otwarcie przyjmować
całą krew przemieszczającą się w dół mojego ciała i ochoczo pionizować
swoją postawę.
– Jesteś taki potężny – szepnęła, nachylając się w moją stronę.
Jej usta były bardzo blisko moich. Czułem na sobie jej oddech. Musnęła
mnie delikatnie wargami, a ja chciałem odwzajemnić czułość, ale nie
potrafiłem wprawić swoich ust w najmniejsze drżenie. Dłoń, którą opierała
się o moją klatkę piersiową, powoli zaczęła wsuwać pod poszewkę, którą
byłem przykryty od pasa w dół. Jakby słyszała wołanie mojego penisa. Jej
ręka zwolniła, a oddech przyśpieszył. Przymknęła oczy.
– Jesteś taki potężny – powtórzyła urywającym się szeptem, sięgając
palcami mojej męskości. – A ja taka mokra – dodała, oplatając mnie pewnie
palcami i delikatnie wykonując ruch dłonią w dół.
Sięgnąłem nieba, chociaż nie miałem pojęcia ani gdzie jestem, ani kim
ona jest. Czułem błogostan, jej głos mnie uspokajał, a zachowanie wzburzało
krew od środka. Poczułem kolejny dreszcz przeszywający całe ciało i drżenie
w podbrzuszu, kiedy ponownie wykonała ruch ręką. Pragnąłem, żeby mnie
dosiadła. Pożądałem jej. Chciałem, żeby wzięła mnie do ust.
Ocierała się o mnie biustem kryjącym się pod białym materiałem
sukienki, w którą była ubrana.
– Mam na ciebie straszną ochotę – szepnęła, czytając w moich myślach.
Jedyne, czego w tym momencie chciałem, to być w niej i posuwać ją
dużo ostrzej, niż ona mnie dotykała.
– Musisz się obudzić – dodała, odrywając swoją dłoń od mojego penisa,
który momentalnie zapulsował bolesną tęsknotą za tym, co robiła.
Chciałem zaprotestować, żeby wróciła do czynności sprzed chwili, ale nie
byłem w stanie. Czułem cielesne upojenie zmieszane z dyskomfortem, tak
jakby przyjemność stała na rozstaju dróg i zamiast zmierzać we właściwym
kierunku, wybrała ten zły. Z oddali zaczęły dochodzić odgłosy kroków
i męskiej rozmowy.
Wstała z materaca i z rozżaloną miną poprawiła sukienkę. Wyglądała jak
wygłodniały drapieżnik, który spłoszony, zmuszony jest pozostawić swoją
ofiarę. Posłała mi ostatnie spojrzenie i głęboko westchnęła. Odwróciła się na
pięcie i ruszyła w stronę drzwi.
– Jak z nim? – zapytał męski głos.
– Bez zmian – odpowiedziała i więcej nie wróciła, pozostawiając po sobie
jedynie słodki zapach.
Rozgoryczony przymknąłem oczy.
Kiedy je ponownie otworzyłem, leżałem w tym samym miejscu na łóżku,
podpięty do aparatury i kroplówki. Może wcześniej też byłem podpięty, ale
nie zwróciłem na to uwagi. Nie czułem się tak spokojnie jak poprzednio.
Ogarnęło mnie zdenerwowanie. Nie wiedziałem, gdzie jestem i co się ze mną
dzieje.
Podniosłem się i zerwałem z piersi elektrody monitorujące pracę serca.
Na prawym ramieniu na wysokości obojczyka miałem opatrunek. Czułem
napierający od skroni ból głowy i nie mogłem zebrać myśli, aby wszystko
poukładać.
Usłyszałem kroki, więc instynktownie wstałem z łóżka, a kiedy
opanowałem pierwsze zawroty głowy, odczepiłem od ręki sączącą się
kroplówkę i ruszyłem za drzwi, za którymi stanąłem, odczuwając niepewność
w związku ze zbliżającymi się w stronę pokoju krokami.
Drzwi zgodnie z przypuszczeniem się otworzyły, a do środka wszedł
wysoki, barczysty mężczyzna. Rozglądał się na boki w poszukiwaniu mojej
osoby, którą zapewne spodziewał się znaleźć w łóżku. Niewiele myśląc,
bezszelestnie zaszedłem go od tyłu i jednym ruchem ręki wyciągnąłem mu
zza paska broń, którą, nim się odwrócił, odbezpieczyłem i wymierzyłem
w jego zaskoczoną twarz. W milczeniu uniósł ręce do góry.
– Ej, co robisz? – zapytał, wyraźnie zdziwiony moim zachowaniem,
a głos wydawał mi się znajomy, tylko ten łupiący ból rozsadzający mi
czaszkę przeszkadzał w umiejętności składania faktów i możliwości
dopasowania go do właściwej osoby.
– Próbuję to właśnie ustalić – powiedziałem, czując w swoim głosie
niepewność.
– Czekaj – odparł spokojnie, opuszczając dłonie i uśmiechając się lekko.
Wszedł w głąb pokoju. – Wiesz w ogóle, gdzie jesteś? – zapytał.
Analizowałem, szukając w zakamarkach pamięci ostatnich wydarzeń, ale
w mojej głowie była jedynie koszmarna migrena i równie doskwierająca
pustka. Fatalne uczucie. Ból od strony zatok promieniował, obejmując swym
zasięgiem całą część czołową, ciemieniową i potyliczną.
Nagle poczułem od tyłu zimny metal lufy. Stałem, mierząc cały czas do
mężczyzny, a za moimi plecami ktoś inny mierzył do mnie.
– Co tu się, kurwa, odpierdala? – zapytał niski męski głos, który też
doskonale znałem.
– Szefie, on nic nie pamięta – odpowiedział mężczyzna stojący na wprost
mnie, wzruszając ramionami.
– To dlaczego do ciebie celuje? – zapytał, wyłaniając się zza moich
pleców, Antonio Matranga we własnej osobie. Jednym swoim spojrzeniem
momentalnie odblokował całą moją chwilowo upośledzoną pamięć.
Uniosłem broń, składając na szybko wszystkie fragmenty ostatnich
wydarzeń.
– Celowałem, bo miałem chwilowy blackout, ale już pamiętam. Twojej
twarzy się nie zapomina – odparłem, podchodząc do, zdaje się, Daniele
i oddając broń, którą wsadził na swoje miejsce za paskiem.
– Daniele. – Wyciągnął dłoń w moją stronę, potwierdzając moje
przypuszczenia.
– Arber – powiedziałem, przypominając sobie, że zgarniał nas z plaży
i pewnie przywiózł tu, gdziekolwiek teraz byliśmy. Ostatnie, co pamiętałem,
to to, jak trafiła mnie kula przeznaczona podobno dla Matrangi. Moją głowę
zajął przeraźliwy hałas, ciało uniosło się gdzieś wysoko i to był koniec.
W miarę jasno przypominałem sobie huk i wzlot, upadku nie pamiętam
w ogóle.
– No tak, to jedna z moich wybitnych umiejętności – zaczął Tony. –
Wystarczy jedno spojrzenie, a nawet ci, którzy się zarzekają, że nie pamiętają
i nie wiedzą, nagle doznają całkowitego olśnienia – dodał, pełen uznania dla
samego siebie.
Wskazał masywne skórzane fotele, w stronę których przeszliśmy.
– Poza tym teraz już nie jesteś Arber, tylko Simone Girasole. – Rzucił mi
paszport.
– Jestem Włochem? – zapytałem, otwierając dokument ze swoim
zdjęciem.
– Masz coś przeciwko? – Matranga przymrużył oczy, przejeżdżając
dłonią po lekkim zaroście. – Nooo chyba że masz jakiś inny plan. Dość długo
odpoczywałeś – zaśmiał się – zdążyliśmy się więc nieco rozejrzeć
i ustaliliśmy, że niespecjalnie masz tu kogoś, kto mógłby ci pomóc. Czuję się
poniekąd zobowiązany, więc chyba sam rozumiesz. – Cmoknął, unosząc
nonszalancko dłonie do góry.
– Gdzie my się w ogóle znajdujemy? – zapytałem, wstając i podchodząc
do okna.
Byliśmy na piętrze, z którego rozpościerał się widok na przestronny
ogród, ale roślinność nie wskazywała, żebyśmy znajdowali się na południu
Włoch, w Kalabrii, którą Matranga miał w garści. Na jego ojczystej ziemi on
i jego ludzie wzbudzają dużo większy szacunek i zaufanie niż legalna władza,
a ta w większości jest na usługach mafii. Nepotyzm ‘ndranghety działał
zawsze systemowo i obszar Kalabrii został zdecydowanie przesiąknięty przez
członków klanów. Matranga jak burza piął się w stronę północy, na której,
jak wnioskowałem, się znajdowaliśmy.
– Jesteśmy w Turynie. Do czasu wyjaśnienia pewnych okoliczności nie
mogę wrócić do domu – westchnął z nostalgią. – A ty masz jakiś plan? Co
teraz? Czy szukasz zajęcia?
Tony wstał, podszedł do imponującego barku, wyciągnął trzy szklanki
i rozlał whisky.
– Feralny rocznik trzy dziewięć, ale cholernie dobra – powiedział,
podając mi szklankę z bursztynowym trunkiem.
– Mam do odebrania trochę pieniędzy na południu – zacząłem. – Antonio
wiedział, że przed tym jak mnie złapano, zajmowałem się dostawami
z Albanii na Kalabrię. – Nie zdążyłem się ze wszystkimi rozliczyć, ale
planów nie mam sprecyzowanych. – Upiłem odrobinę palącej jak diabli
whisky.
– To dziś wyjdziemy sobie trochę na miasto, a cała reszta się jakoś
ułoży – odparł Matranga, opróżnił szklankę i odstawił ją na stolik przy
fotelach. Poklepał mnie po ramieniu, rzucił spojrzenie w stronę Daniele
i wyszedł.
– Do czasu aż Matranga nie znajdzie gliny, który do niego celował,
zostaniemy tu, ale o pieniądze się nie martw. Coś się wymyśli – rzucił
Daniele, również opróżniając swoją szklankę.
Policjant nie mógł celować do Matrangi – pomyślałem od razu, ale nie
podzieliłem się swoją wiedzą. Byłoby to co najmniej dziwne i nielogiczne,
chyba że mundurowi biorący udział w obławie tego dnia dostali inne
instrukcje, ale nie podejrzewałem. Ktoś przecież chyba, do cholery, musiał
wiedzieć, że za tą ucieczką stałem ja…
– Silvia uzupełniła twoją garderobę. Jakby ci czegoś brakowało, masz
papiery, możesz jechać do miasta. Tu jesteś względnie bezpieczny. W razie
czego dokumenty masz od – zawahał się chwilę – męża swojej kuzynki –
zażartował, ale było to wiarygodne, ponieważ Albańczycy przebywający
nielegalnie we Włoszech często posługiwali się dokumentami należącymi do
legalnie przebywających rezydentów, ze swoimi spreparowanymi zdjęciami.
Ekstradycja
uzależniona
była
od
wnikliwości
karabinierów
przeprowadzających ewentualną kontrolę. Jeżeli rezydent, na którego
wydany był dokument, nie zalegał z opłacaniem podatków i mandatów, po
rutynowej kontroli zwykle człowiek nadal cieszył się wolnością. – Około
dwudziestej wychodzimy na miasto – dodał, kierując się do drzwi.
– Daniele, jak to wszystko wyglądało, po tym jak zostałem postrzelony? –
zapytałem, bo na taki postrzał nie powinienem był zareagować śpiączką,
a wyglądało na to, że trochę spałem.
– Auto, którym jechaliśmy, eksplodowało – powiedział. – I to chyba to
cię uśpiło, bo kula nie była groźna. Co nie zmienia faktu, że to Tony miał być
trupem i niemalże nim został, ale służby, tak czy inaczej, cały czas nie są
pewne, czy żyjecie, czy nie – zaśmiał się i wyszedł.
Silvia faktycznie musiała mi się dobrze przyglądać – pomyślałem, kiedy
się okazało, że nawet markowa bielizna jest idealnie dopasowana.
Zastanawiając się, czy Silvia ma kręcone blond włosy, poczułem jak reaguje
mój penis na wspomnienie dziewczyny, która tu u mnie była. Postanowiłem
zająć się nim pod prysznicem.
*
Lokal znajdował się w centrum miasta. Przed wejściem do Mon Cheri na
wysokim stołku siedział goryl w garniturze, od niechcenia przeglądając coś
w telefonie. Na widok Matrangi wsunął komórkę do kieszeni spodni,
wyprostował się i spoważniał. Kiwnął wszystkim głową na powitanie
i wpuścił nas do środka.
Długim, ciemnym korytarzem przeszliśmy do sali restauracyjnej. Kolacja
była już przygotowana. Jedynie gdzieniegdzie przemykała obsługa kelnerska,
dostawiając na stół ciepłe przystawki.
Matranga siedział obok jednego z ludzi, który nie opuścił go, nawet kiedy
Tony przeprosił wszystkich i wyszedł do toalety. Z pewnością był to
Pasquale, ochroniarz. Z pewnością był również kimś, kogo zwykły
śmiertelnik nie chciałby nigdy spotkać wieczorową porą w ciemnym zaułku.
Połączenie body buildera z wielokrotnym recydywistą opisywało go
najtrafniej. Miejsce po lewej stronie Tony’ego pozostawało wolne. Zaraz
obok siedział Flavio; nie przedstawił mi się z nazwiska, ale wiedziałem, że to
Flavio Berutti, kuzyn Matrangi. Pamiętałem go ze zdjęć, które pokazywano
mi w czasie szkolenia. Był eleganckim mężczyzną w średnim wieku, na
pierwszy rzut oka wyglądał sympatycznie, ale wystarczyło, że raz spojrzał
człowiekowi prosto w oczy, a od razu było wiadomo, że z nim lepiej się nie
przyjaźnić, a już na pewno nie stawać mu na drodze. Obok Flavia siedział
Daniele, który mimo postawnej sylwetki nie odstraszał. Miejsce po mojej
prawej stronie należało do Vincenza, księgowego Matrangi, a dwa kolejne
były puste. Oczekiwały na gości. Tony mało mówił, ale jego gesty
świadczyły o bezustannie trwającej dyskusji z Flaviem i Vincenzo, której
z całego zebranego towarzystwa pewnie tylko ja nie rozumiałem.
Nagle w wysokich drzwiach prowadzących do naszej sali stanęła ona,
kręcona blondynka z mojego łóżka. Zaraz za nią wyrósł brodaty mężczyzna
wraz z dwójką ludzi osłaniających jego plecy. Mimo tego, że uwagę
powinienem był skupiać na przybyłych mężczyznach, nie potrafiłem oderwać
od niej wzroku. Miała na sobie przylegającą czarną sukienkę do połowy ud
i bardzo wysokie czerwone szpilki. Burza loków spoczywała grzecznie na
szczupłych ramionach dziewczyny, kontrastując wyraźnie ze strojem, który
do grzecznych nie należał. Mój przyjaciel drgnął niesfornie w spodniach,
przypominając sobie, jak trzymała go w dłoni. Omiotła mnie szybkim
spojrzeniem, a kiedy jej wzrok zatrzymał się na mojej twarzy, uniosła lekko
prawy kącik ust. Jej kocie oczy dziko rozbłysły; trącona przez swojego
towarzysza wywróciła nimi teatralnie, ustępując miejsca wchodzącym
mężczyznom.
– Mauro! Myślałem, że zapomniałeś – Antonio się podniósł i trzykrotnie
ucałował brodatego.
– Jakżebym mógł, są problemy do omówienia – powiedział mężczyzna,
rozglądając się po siedzących przy stole i rzucając podejrzliwe spojrzenie
w moim kierunku. – Wystarczy, że Domenico nie zaszczyci nas swoją
obecnością – dodał, odchrząkując głośno.
Nie był to przyjemny typ. Jeżeli był to Mauro Matranga, a wszystko na to
wskazywało, oznaczało to, że byłem na spontanicznym szczycie południa,
który z uwagi na newralgiczną sytuację Tony’ego musiał odbyć się na
północy, w zdecydowanie okrojonym składzie.
– Idź – warknął Mauro do blondynki, która skinęła głową, odwróciła się
na pięcie i nie patrząc więcej w stronę naszego stołu, wyszła.
Mężczyzna przywołał palcem jednego ze swoich ludzi i powiedział mu
na ucho dwa słowa. Goryl skinął nam głową i wyszedł.
– Wstrzymali nam dostawę z Meksyku, podobno wiesz coś na ten temat –
zaczął Mauro, jak tylko zajął miejsce przy stole.
Antonio przyłożył palec do ust.
– Teraz zjemy – zakomunikował, wbijając widelec w krwistego steka
znajdującego się na glinianym rozgrzanym talerzu. Mauro sięgnął po
serwetkę, którą założył sobie pod brodą, i również zabrał się do jedzenia.
W pomieszczeniu panowała cisza, każdy pochylony był nad swoim
posiłkiem. Obserwowałem towarzystwo spode łba. Nad stołem unosiła się
złowroga aura, co nie do końca rozumiałem. Zawsze wydawało mi się, że
celebrowanie rodzinnych posiłków było we Włoszech radosnym
wydarzeniem. Problemy, o których wspomniał Mauro, musiały być
potężnych rozmiarów, skoro atmosferą kolacja przypominała ponurą stypę.
– Chodź – rzucił Daniele, kiedy na życzenie Tony’ego na stole pojawił
się poposiłkowy jägermeister. Wypiliśmy po niewielkim kieliszku.
Spojrzałem na Matrangę, który skinął głową, pozwalając nam odejść.
Rodzinna hierarchia – pomyślałem, uśmiechając się pod nosem. Jako
dziecko po posiłku zawsze czekałem na znak od ojca, potwierdzający
możliwość opuszczenia swojego miejsca. Czy zatem, skoro i tu zaczęły
panować podobne relacje, oznaczało to, że wkupiłem się w rodzinne łaski
klanu Matrangi? Nie łączyły nas żadne więzy krwi, które w ‘ndranghecie są
jedynym paszportem umożliwiającym stanie się pełnoprawnym członkiem
grupy. Wiedziałem więc, że stąpam po bardzo cienkim lodzie. Wejście
z zewnątrz do rodziny w normalnych warunkach jest niemożliwe. Mnie do tej
pory sprzyjały okoliczności.
Przeszliśmy schodami w dół budynku, gdzie znajdował się klub nocny.
– Tu jest trochę luźniejsza atmosfera – poinformował Daniele,
uśmiechając się, i przywitał się pocałunkiem w policzek z wysoką brunetką,
która ubrana była jedynie w skąpą bieliznę.
W lokalu było tłoczno. Pogwizdujący mężczyźni tłoczyli się pod sceną,
na której w oparach dymu wiły się półnagie tancerki. Przytłumione światła
ledwo oświetlały ich twarze. Za barem uwijała się obsługa, wydając
elegancko ubranym kelnerom butelki z szampanem, które następnie trafiały
do stolików majętnych starszych gości zabawianych przez młode
dziewczyny.
Minęliśmy bar i przeszliśmy do loży zlokalizowanej na antresoli.
Bordowe, pikowane skórzane sofy, a pomiędzy nimi stolik z podestem i rurą,
czekały przygotowane specjalnie dla nas. Kiedy tylko zajęliśmy miejsca,
pojawiła się kolejna z koleżanek Daniele i od razu usiadła mu na kolanach.
– Tęskniłam – szepnęła brunetka w krótkiej czerwonej sukience,
delikatnie skubiąc ustami wargę Daniele. – Jestem Laura – powiedziała,
odwracając się tyłem do mojego towarzysza i wbijając w jego krocze swoje
pośladki. Zadarła prowokacyjnie głowę do góry i uśmiechnęła się
szelmowsko. Podała mi dłoń i puściła oko.
Spojrzałem na Daniele, który masował brunetkę po wewnętrznych
częściach ud, jeszcze mocniej ją do siebie przyciągając. Rozchyliła delikatnie
nogi; nietrudno było dostrzec, że jest bez bielizny.
– Simone – odpowiedziałem, oswajając się ze swoją nową tożsamością.
Oderwałem wzrok od błądzących po ciele dziewczyny dłoni Daniele
i natknąłem się na powiększone do granic możliwości źrenice Laury
utkwione w mojej twarzy. Widać było, że jest mocno zrobiona. Lokal
wydawał się rajem dla szukających dobrej zabawy i niezobowiązujących
przygód.
Kelner przyjął nasze zamówienie, a wraz z napojami pojawiły się kolejne
dziewczyny w towarzystwie Tony’ego, Flavia i ochroniarza. Tony był
w zdecydowanie lepszym humorze. Zajął miejsce na sofie naprzeciwko
podestu i zapalił cygaro. Jedna z jego towarzyszek wspięła się na rurę
i zaczęła zmysłowo poruszać. Bardzo szybko pozbyła się bielizny i chętnie
wyginała się przed nami, eksponując swoje kształty. Flavio siedział
wpatrzony w tancerkę, pieprząc ją wzrokiem, i z niezadowoleniem mrużył
oczy, kiedy dziewczyna chętniej uwodziła Antonia.
– Jak ci się podoba moje życie? – zapytał Matranga, nachylając się
w moją stronę i wskazując dłonią lokal.
Zaśmiałem się. Ta kategoria luksusu faktycznie była must have każdego
gangstera.
– Będzie robota, Simone – powiedział, poważniejąc.
Pokiwałem twierdząco głową. Wiedziałem, że w naszych relacjach nie
ma miejsca na pytania z mojej strony i jedyną właściwą strategią jest
cierpliwe oczekiwanie na dalsze instrukcje.
Do stolika przysiedli się kolejni ludzie, tym razem południowcy
mieszkający na stałe na północy, wśród nich Michele i Marcello. Odniosłem
wrażenie, jakby się dawno z Tonym nie widzieli. Daniele nas zostawił,
zaciągnięty przez Laurę w stronę naszej prywatnej toalety, a ja wstałem
i sącząc whisky, oparłem się o barierkę loży. Obserwowałem bawiących się
na dole gości.
Przy barze dostrzegłem kręconą. Siedziała na wysokim hokerze z nogą
założoną na nogę i przeglądała coś w telefonie. Muzyka dudniła, ocierali się
o nią poruszający się do rytmu ludzie, a ona wyglądała na zupełnie
niewzruszoną. Co jakiś czas obracała się na stołku i ustami sięgała słomki
zanurzonej w kolorowym drinku ustawionym na barowym blacie. Nie
widziałem ochroniarza, którego wysłał za nią Mauro, chyba że mężczyzna
opuścił nas z inną misją niż pilnowanie towarzyszki kuzyna Tony’ego. Nie
miałem pojęcia, jakie stosunki ich łączą. Wiedziałem, że Mauro na południu,
z którego bardzo rzadko ruszał się na północ, od ponad trzydziestu lat ma
żonę. Kobieta pytana w wywiadach o liczne kochanki swojego męża
biznesmena zawsze konsekwentnie milczała. Ów biznesmen publicznie był
bardzo wpływowym mężem stanu, a prywatnie bezwzględnym sukinsynem
ze stuprocentowym alibi, za każdym razem kiedy władze miały na niego
poważnego haka. Na południu większość policji była skorumpowana,
a pozostała część zastraszona, dlatego dobranie się do tyłka Maura, który
podobnie jak Tony poruszał przestępczymi trybikami organizacji, było
wskazanym posunięciem.
O tym myślałem, kiedy zobaczyłem, jak stojący za plecami kręconej
chłopak w kraciastej koszuli dosypuje jej czegoś do drinka.
– Przepraszam na chwilę – rzuciłem do spoufalającego się z tancerką
Antonia.
Odstawiłem swoją szklankę na stolik i ruszyłem w stronę baru.
Przeciskając się między gośćmi, myślałem, że zboczenie zawodowe kiedyś
zaprowadzi mnie do zguby. Zachowywałem się jak typowy pies: zamiast
ponawijać trochę makaronu na uszy chętnym towarzyszkom z naszego
stolika, zmierzałem z kolejną misją ratowania czyjegoś tyłka.
Kręcona sięgnęła właśnie ustami słomki swojego drinka, kiedy złapałem
ją od tyłu i szybkim ruchem wyrwałem szklankę, zalewając przy tym jej
sukienkę.
– Kurwa! Oszalałeś?! – krzyknęła zdezorientowana. Uniosła ręce
i patrząc raz na mnie, raz na swoje mokre ubranie, ciskała we mnie
piorunami.
– Byłem na górze w loży i widziałem, jak chłopak w koszuli – zacząłem,
rozglądając się po stojących w okolicy mężczyznach, ale chłopak zdążył
zniknąć – czegoś ci dosypywał.
– Dzięki ci – wysyczała, osuszając sukienkę serwetką. – Skąd pewność,
że nie chciałam, żeby mi czegoś dosypał? – zapytała, mierząc mnie
wściekłym spojrzeniem. Unosił się od niej ten sam zapach, który czułem
tamtego dnia w sypialni, ale spojrzenie miała całkowicie odmienne.
Rozjuszone, złe, ganiące niesioną przeze mnie chęć pomocy.
– Byłaś odwrócona, wyglądało, jakby… – tłumaczyłem zdziwiony.
– To źle wyglądało – przerwała mi. – Następnym razem nie wpierdalaj
się bez potrzeby w nie swoje sprawy – rzuciła, pakując telefon do torebki.
Położyła na barze pięćdziesiąt euro i zaczęła przeciskać się w stronę wyjścia
z lokalu.
Stałem przez chwilę kompletnie zbity z tropu. Chciałem wyjść na
bohatera, a dostałem słowny policzek. Dziewczyna wyglądała jak anioł,
a charakter wydawała się mieć z piekła rodem. Nie wpadłbym na to, że
sytuacja była ustawiona. Zamówiłem pięćdziesiątkę czystej, którą łyknąłem,
obiecując sobie w duchu, że nie będę już więcej przejmować inicjatywy
w ruchach, które nie wniosą żadnych korzyści do sytuacji, w związku z którą
tam byłem.
– Tony, ja spadam do domu – powiedziałem, kiedy wróciłem na górę
i zastałem towarzystwo w dość frywolnych okolicznościach. Potrzebowałem
czasu, żeby nabrać ich przyzwyczajeń, a poza tym po wszystkim, co się
w ostatnim czasie wydarzyło, czułem się zwyczajnie zmęczony.
Kiwnął mi głową i obsługiwany ustami tancerki zaciągnął się cygarem,
rozpierając wygodnie na sofie.
Wyszedłem drzwiami od strony restauracji, tak żeby nie musieć
przeciskać się ponownie przez całą długość lokalu. Panowała ciepła
i przyjemna noc. Nabrałem w płuca powietrza i kiedy ze świstem je
wypuszczałem, dostrzegłem kręconą szamoczącą się z jakimś typem na
tyłach restauracji. Mężczyzna trzymał ją w mocnym uścisku, a ona szarpała
się, próbując uwolnić. Jeżeli ta forma zabawy była planowana, to faktycznie
nic dziwnego, że nie chciała robić tego na czysto – pomyślałem, uśmiechając
się pod nosem.
Im dłużej stałem i ich obserwowałem, tym większe miałem wrażenie, że
chyba nie do końca była zadowolona z towarzystwa. Zgodnie z jej prośbą
postanowiłem jednak nie wpierdalać się w nie swoje sprawy. Stanąłem oparty
o ścianę budynku po przeciwnej stronie i czekałem na rozwój sytuacji. Młoda
była waleczna, ale ze swoją drobną posturą nie miała szans z agresorem,
który stawał się coraz bardziej nachalny. Jego łapy wędrowały po jej
szczupłej talii. Kręcona uderzyła go torebką w głowę i próbowała się
wyrwać, lecz facet złapał ją za szyję od strony karku i przekręciwszy w swoją
stronę, uniósł lekko do góry. Przyparł ją do śmietnika i rozerwał materiał jej
sukienki na wysokości piersi.
Dostrzegła, że stoję i patrzę. Ostentacyjnie posłałem jej przepraszający
uśmiech, odwróciłem się na pięcie i chciałem odejść, ale usłyszałem, jak
przez zaciśnięte gardło woła: „Proszę!”.
Przystanąłem. Przyduszana wołała ostatkiem sił, a kiedy spojrzałem
ponownie w ich kierunku, agresor przyległ ustami do jej biustu.
Błyskawicznie ruszyłem w ich stronę i mocnym gestem szarpnąłem
mężczyznę. Zdezorientowany puścił dziewczynę.
– Ta pani chyba nie ma ochoty na dalszą zabawę – powiedziałem,
wymierzając silny cios w twarz gościa, który jedynie lekko się zakołysał. Był
dużo potężniejszy ode mnie, a ja nawet nie pomyślałem, żeby zabrać ze sobą
broń, którą dostałem dziś od Daniele.
– A co ty się, kurwa, wpierdalasz, to zwykła dziwka – powiedział,
przykładając masywną dłoń do dolnej szczęki. Był mocno pijany.
– Nawet dziwce należy się szacunek – powiedziałem, robiąc unik przed
ciosem, który wymierzył w moją stronę.
Nie było na co czekać, musiałem go spacyfikować ręcznie. Nie byłem
w najlepszej formie fizycznej, ale wystarczyło, że wyciągnął długi
szturmowy nóż, który umiejętnie przejąłem, ustawiając się od tyłu
i przykładając mu go bezlitośnie do krtani. W tym momencie pojawili się
wezwali przez kręconą ochroniarze z klubu. Przejęli ujarzmionego byka
z moich rąk.
Otrzepałem się i ruszyłem w stronę samochodu. Młoda siedziała na
chodniku przed moim autem. Otworzyłem pilotem drzwi. Podniosła się
i wsiadła do środka.
– Nie przypominam sobie, żebym cię zapraszał – powiedziałem.
– Nie mogłeś zareagować wcześniej? – zapytała z pretensją w głosie,
trzymając się dłońmi za gardło.
– Słucham? – zwróciłem się do niej z ironią.
– Podarł mi sukienkę – odparła, przejeżdżając dłońmi po odsłoniętych
piersiach, zamkniętych w czarnym przezroczystym biustonoszu. Jej duże
czerwone sutki przebijały się przez cienki materiał. Dotknęła ich dłońmi
i spojrzała na mnie wyzywająco. – Lubisz sobie popatrzeć, co? – zapytała,
opierając się o drzwi auta i prowokacyjnie rozchylając nogi.
– Taa, a najbardziej fascynują mnie sceny gwałtu – powiedziałem,
wzdychając.
– Dlaczego tak późno zareagowałeś? – odezwała się już bardziej
znośnym tonem.
Wyprostowała się na fotelu i zarzuciła na ramiona moją marynarkę, którą
jej podałem.
– Bo myślałem, że to kolejna z atrakcji zaplanowanych na wieczór –
wyjaśniłem.
Obrzuciła mnie karcącym spojrzeniem.
– Zawieź mnie do domu – poleciła, wzdychając głęboko.
– Wsiadłaś do mojego auta, masz pretensje, masz życzenia, a nawet się
nie przedstawiłaś – odrzekłem, chcąc się dowiedzieć, czy to ona jest Silvią
odpowiedzialną za wyposażenie mojej garderoby.
– Wystarczy, że ja wiem, kim jesteś – powiedziała, uśmiechając się
zadziornie i przygryzając delikatnie dolną wargę.
– No tak, znasz mnie lepiej, niż myślę. – Odchrząknąłem, posyłając jej
spojrzenie.
– Nie pochlebiaj sobie, to była chwila słabości – odburknęła, mimowolnie
spoglądając między moje nogi. Doskonale wiedziała, o czym mówiłem.
– Ależ nie krępuj się – powiedziałem, łapiąc jej spojrzenie, kiedy
z rozporka moich spodni przekierowała wzrok w stronę mojej twarzy.
– O, widzę że już się zaprzyjaźniłeś z ciętym języczkiem – powiedział
Daniele, otwierając drzwi od auta i opierając się o samochód.
– Spierdalaj, Daniele, do swoich dziwek – rzuciła z kompletnie
niepasującą do niej arogancją w głosie i uniosła środkowy palec.
Daniele kiwnął mi głową, zamknął drzwi i odszedł do czekającej na niego
Laury.
– Dobra, dokąd mam jechać? – zapytałem, przekręcając kluczyk.
– Corso Venezia 5 – powiedziała.
Wpisałem w nawigację podyktowany adres, znajdujący się zaledwie kilka
przecznic dalej, i ruszyliśmy. Jechaliśmy w milczeniu. Schowała się
w marynarce, podkurczywszy nogi pod brodę, i wybijała na podłokietniku
rytm piosenki lecącej w radiu.
– Chyba tu – rzuciłem, zatrzymując się przed bramą prowadzącą do starej
kamienicy. Okolica nie wyglądała na specjalnie uroczą i bezpieczną.
– Tu – potwierdziła i zamiast chwycić za klamkę po swojej stronie,
przeniosła się na moje siedzenie, dosiadając mnie okrakiem. Na wysokości
twarzy miałem jej piersi.
Poczułem słodki zapach jej perfum, kontrastujący z jej wulgarnym
charakterem. Przesunęła swoją kobiecością po moim kutasie, który nie
bardzo chciał w tym momencie słuchać mojej głowy i momentalnie powstał.
Uśmiechnęła się, czując między swoimi nogami reakcję mojego ciała.
– Jesteś taki potężny, Simone – wypowiedziała te same słowa, które
szeptała tamtego dnia w sypialni, a swoją dłoń podobnie jak wtedy oparła
o moją klatkę piersiową.
Przejechała językiem po mojej górnej wardze i ponownie poruszyła
biodrami, drażniąc się ze mną. Mimowolnie skierowałem swoje dłonie na jej
pośladki i przycisnąłem ją mocno do siebie. Stwardniały jej sutki i zmysłowo
jęknęła. Nachyliła się nade mną, zbliżając swoje usta do moich.
– Chyba sam rozumiesz – zaczęła, a ja poczułem w sobie jej oddech – że
po dzisiejszych wydarzeniach nie podziękuję ci w ten sposób za transport. –
Chwyciła za klamkę przy mojej nodze i otworzyła drzwi.
– Nie oczekiwałem wdzięczności i nie zapraszałem na kolana – odparłem,
uśmiechając się krzywo. Chętnie pozbawiłbym ją reszty sukienki i nabił na
siebie. Mój penis pulsował coraz boleśniej.
– To stare auto Flavia, klamka po stronie pasażera jest popsuta i nie
otwiera się od środka – powiedziała, odrywając się ode mnie i wysiadając.
– Mogłaś powiedzieć, to odszukałbym w sobie gentlemana, wysiadł
i otworzył ci drzwi, nie narażając na dotyk moich niecierpliwych członków –
rzuciłem.
– Podobają mi się twoje członki – zaśmiała się, odwracając na pięcie
i ruszając w stronę bramy budynku. – A gentlemana zostaw dla którejś, która
będzie na niego zasługiwała – dodała, nie odwracając się.
Jeżeli była prostytutką, to wyróżniała się mocno na tle innych, które kilka
dni później wraz z Daniele przejęliśmy od handlarza.
*
Młode Rumunki przyjechały do pracy w modelingu ekskluzywnym busem.
Nowa rzeczywistość niestety okazała się bardziej brutalna, niż się
spodziewały. Wiedziały, że czeka je ciężka praca, ale pragnęły się realizować
w blasku fleszy, a nie oślepiających reflektorów przejeżdżających
samochodów.
Nagabywaczką rumuńskich prostytutek była niejaka Agne z Bukaresztu,
kochanka głowy jednej z kalabryjskich rodzin. Dany Dovicello, w trakcie
którejś ze swoich osobistych wycieczek po nowy towar, sam wyciągnął Agne
z burdelu i zrobił z niej swoją utrzymankę. Na podstawie jej lojalności
i oddania włączył ją do rodzinnego biznesu. Kobieta była doskonale znana
włoskim władzom, ale ukrywała się pod różnymi tożsamościami równie
dobrze jak jej partner. Jeden raz została aresztowana, ale nie przedstawiono
odpowiednich zarzutów i po kilku dniach bezproduktywnych przesłuchań
została zwolniona z aresztu. Działała na skalę całego kraju, a jej fikcyjna
agencja modelingowa była zgłoszona do rejestru działalności artystycznych,
również poza granicami kraju. Jedynie przyłapanie jej na transakcji
finansowej jasno wskazującej na handel żywym towarem mogło
spowodować jakiś konkretny zwrot akcji.
Dziewczyny chętnie zgłaszały się na organizowane przez pracowników
Agne castingi. Kuszone olbrzymimi pieniędzmi podpisywały umowy, od
których agencja odprowadzała podatki w kraju. Na zakres zagranicznych
obowiązków przymykano oko. Rumuńskie władze nie widziały podstaw, dla
których miały zawracać sobie głowę problemami dziejącymi się poza
granicami kraju. Dziewczyny na kontraktach kontaktowały się telefonicznie
z rodzicami i zapewniały, że wszystko jest w najlepszym porządku. Przed
wyjazdem z Rumunii były doskonale prześwietlane i do Włoch przyjeżdżały
z pełnym portfolio. Wiadomo było o nich wszystko, z imieniem psa
włącznie. Jeżeli na ulicę nie decydowały się wyjść po dobroci, lądowały na
niej jako bohaterki dbające o dobro i bezpieczeństwo swoich najbliższych.
Posłuszeństwem i perfekcyjną obsługą klientów gwarantowały nietykalność
swoim rodzinom. Naturalnie otrzymywały stosowne wynagrodzenie. Wbrew
pozorom większość dziewczyn bardzo szybko dochodziła do wniosku, że nie
jest to praca marzeń. Podobnie jednak jak modelki sprzedawały swoje ciało,
za co dostawały pieniądze, które pozwalały im zaspokajać swoje potrzeby.
Początkowy bunt i wstyd ustępowały, a kilka godzin na ulicy pod opieką
mężczyzn, którym płaciły za transport i bezpieczeństwo połowę dziennego
utargu, stawało się pracą jak każda inna.
Rumuńskie dziwki idealnie sprawdzały się na ulicy. Upokorzenie,
z którym na co dzień spotykały się w ojczyźnie, nie sprzyjało budowaniu
muru dumy, który mógłby powodować głęboką negację sytuacji, w której się
znajdowały. Po wstrząsie, którego doświadczały na początku, bardzo szybko
aklimatyzowały się w pełnionej profesji.
Daniele
odpowiadał
za
albańskich
bodyguardów
rozwożących
dziewczyny na punkty oraz za kontakty z nigeryjskimi alfonsami
obstawiającymi Afrykankami biedniejsze zony Piemontu. Poza tym
personalnie związany był z gronem wyselekcjonowanych dziewczyn, które
wyłowił z transportów ze Wschodu, i tym proponował prostytucję z nieco
innej bajki. Dziewczyny tańczyły w klubach i obsługiwały inną kategorię
klientów, za dużo większe pieniądze. Rosjanki, Litwinki i Ukrainki często
podkreślały, że są tylko tancerkami, nawet jeżeli taniec był w kompletnym
negliżu. Kuszone napiwkami za usługi ekstra, prędzej czy później ulegały.
Ich sumienie było czyste, nikt ich do niczego nie zmuszał, same decydowały,
z kim pójdą do łóżka. Prawda była taka, że jedynie różnie się wyceniały i to
klient decydował, czy ma ochotę wyłożyć proponowane mu pieniądze za seks
z bardzo wyniosłą i dumną „nieprostytutką”, czy nie.
Z dziewczynami ze Wschodu często jednak były problemy, bo należały
do zazdrosnych i kłótliwych, rywalizowały między sobą o bardziej
wpływowych klientów. Na szczęście problemy rozwiązywać musieli
właściciele lokali, w których pracowały. Daniele czasem wpadał na kontrolę
i po pieniądze za swoje pracownice oraz protekcję klubu zapewnianą przez
ludzi z ‘ndranghety.
Przepływ pieniędzy między Daniele, sutenerami i właścicielami lokali
zawsze był płynny. Sam Daniele uchodził za bardzo kulturalnego, ale
wszyscy wiedzieli, że jest jedynie podwykonawcą południa, które z uwagi na
odległość jeżeli interweniowało, to była to interwencja ostateczna, bez
upomnień czy drugiej szansy.
‘Ndrangheta rynek prostytucji traktowała jako coś bez większego
znaczenia, dlatego na tym polu rzadko dochodziło do konfliktów z innymi
organizacjami mafijnymi. Nie bez powodu rząd Stanów Zjednoczonych
wpisał organizację, dowodzoną między innymi przez Matrangę, na czarną
listę najpotężniejszych i niebezpiecznych na świecie. Ona po cichu, pod
kamuflażem różnych państwowych instytucji, spółek i korporacji, nie tylko
krajowych, ale i zagranicznych, obsadzała swoimi ludźmi wysokie
stanowiska, osiągając dzięki temu w legalny sposób olbrzymie pieniądze.
Zyskiwała możliwość prania brudnych pieniędzy i kierowania inwestycjami
zgodnie z własnym uznaniem.
Poza
sympatyzowaniem
z
zarządzającymi
krajem
‘ndrangheta
z powodzeniem dystrybuowała ogromne ilości narkotyków, z których
czerpała niewyobrażalne zyski. Inteligentny marketing i sposób handlu
narkotykami pozwolił organizacji stać się światowym liderem. Bossowie tacy
jak Matranga nie obnosili się jednak ze swoim luksusem na co dzień. Często
też pozwalali pieniądzom zataczać koło w kolejnych, zupełnie legalnych
inwestycjach.
Rozpracowanie systemu siatek ‘ndranghety od dłuższego czasu stanowiło
priorytet w zwalczaniu przestępczości zorganizowanej. Należało spróbować
wyplewić quasi-państwo, które niczym pasożyt wyniszczający Włochy od
środka budowała sobie mafia. Sytuacja wymagała walki o to, aby pierwsze
skrzypce grała praworządność, a nie bezwzględna organizacja przestępcza.
*
– Mam coś dla ciebie – rzucił Tony, wchodząc jak zwykle bez pukania do
zajmowanego przeze mnie skrzydła rezydencji. Jego bezpośredniość
zaczynała mnie irytować i coraz częściej myślałem o własnym mieszkaniu.
Willa Antonia była przestronna i obstawiona sztabem najbliższych
i najlepszych żołnierzy Matrangi, chociaż samego Tony’ego trudno było
zastać na miejscu. Jego życie opierało się głównie na spędzaniu czasu
w najbardziej ekskluzywnych restauracjach Turynu, w których spotykał się
z różnymi ludźmi, wydelegowanymi z południa do działań na północy
współpracownikami, celebrytami i politykami. Zwieńczeniem kolacji była
zwykle wspólna zabawa w którymś z protegowanych przez ‘ndranghetę
klubów.
Często jeździłem gdzieś z Tonym, ale czas spędzałem głównie z Daniele.
Wieczorami wpadaliśmy do loży dla vipów lokalu, w którym przebywał
Matranga. Cierpliwie układałem siatkę powiązań, ale konfidencjonalny styl
Tony’ego zupełnie mi nie pomagał. Jak w domu rodzinnym, czasami
potrzebowałem prywatności, a Antonio chyba tego nie rozumiał.
– Urodziny mam za dwa miesiące – zażartowałem, gestem zapraszając go
do salonu, chociaż zdążył już sam wejść do środka i zająć miejsce na
skórzanym fotelu. Rozparł się wygodnie i wskazał wzrokiem barek, z którego
zgarnąłem dwie szklanki i butelkę burbonu.
– Z pozdrowieniami z Kalabrii – powiedział, rzucając mi zalakowaną
kopertę, kiedy napełniwszy szklanki, usiadłem na wprost niego.
Rozdarłem papier i zobaczyłem potężny plik banknotów o nominale
pięciuset euro.
– To faktycznie miły prezent – powiedziałem, nie bardzo wiedząc, o co
chodzi.
– Tak naprawdę to żaden prezent, Simone, tylko twoje pieniądze –
zaczął. – Poprosiłem Fulvia, żeby je odebrał. Sam mówiłeś, że przed
zamknięciem w Peqinie nie zdążyłeś się rozliczyć z kupcami z południa. To
pierwsza rata z odsetkami – zaśmiał się, sięgając po szklankę, z której upił
trochę, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Poprosiłeś, żeby odebrał, czy mnie sprawdzałeś? – zapytałem,
wytrzymując spojrzenie i czując narastający gniew. Byłem pod jego dachem
kilka tygodni, a on nadal węszył wokół mojej osoby, co znaczyło, że mi nie
ufał.
– Nikt z mojej rodziny ze Stanów o tobie nie słyszał. – Zmrużył oczy.
– Nawet w Stanach o mnie pytałeś? – Zaśmiałem się. – Czuję się
zaszczycony – dodałem, starając się nie tracić pewności siebie.
W zasadzie w kontaktach z Matrangą nie brakowało mi odwagi, ale
wiedziałem, że jeden zły ruch kosztować mnie będzie życie. Tym bardziej
należało wyjść z paszczy lwa, pod którego dachem tkwiłem od przyjazdu do
Piemontu.
– Mogłeś przyjść z tym do mnie, wskazałbym ci numer „New York
Timesa”, w którym pisano o jednym z moich bezpodstawnych zatrzymań –
skłamałem na potrzeby zapewnienia go o swojej uczciwości.
– Wiesz, jak jest – rzucił, upijając kolejny łyk.
– Taaa – burknąłem. – Tak czy inaczej, dziękuję. – Uniosłem kopertę.
Pieniądze wiązały się z wolnością, a ja potrzebowałem oddechu od
wiecznej kontroli, na którą byłem bezustannie narażony w otoczeniu
Tony’ego i jego ludzi. Odnosiłem wrażenie, że Tony jest gorszy ode mnie,
gorszy od psa. Wielokrotnie widziałem, jak notuje kontakty i rejestruje
rozmowy. Często się zastanawiałem, czy komuś poza sobą samym w ogóle
ufa.
– Chciałbym zaproponować ci wejście w układ – powiedział.
Spojrzałem na niego pytająco, ale podejrzewałem, że może mieć już
pomysł na moje pieniądze.
– Mógłbyś wspomóc Daniele. Odbieramy dziś kolejny transport
nowicjuszek z Branu
i będę potrzebował kogoś zaufanego – powiedział.
– Daniele nadzoruje centralną i południową część regionu, ty
odpowiadałbyś za północną zonę – uzupełnił wypowiedź.
Przeczesałem dłonią włosy, dając znać, że się zastanawiam. Oczywiście
nie było nad czym myśleć, musiałem łykać jak pelikan wszystko, co oferował
mi Tony, wierząc, że to, co robię, ma prawdziwy sens. Czekałem cały czas na
jakiś kontakt z policyjnym informatorem, który do tej pory się nie ujawnił…
– Jak to wygląda technicznie? – zapytałem.
– Należałoby przejąć dziewczyny, opłacić je i zawieźć do apartamentu,
tak żeby zaraz po przyjeździe nie podejrzewały, co je czeka. – Zapalił
papierosa. – Razem z Daniele eskortujecie je do willi mojej znajomej,
w której będą mieszkać. Dziewczyny dzwonią do rodziców, aby
poinformować, że szczęśliwie dotarły – mówił, zaciągając się – a dopiero
później dostaną wszelkie instrukcje dotyczące zakresu obowiązków. –
Zaśmiał się, wypuszczając powoli dym nosem. – Trafiają na ulicę i są pod
opieką ludzi, od których raz w tygodniu odbierasz pieniądze.
– Ile miałoby mnie to kosztować i jakie miałbym zyski? – zapytałem,
wiedząc, że w takich rozmowach muszę zachowywać się jak człowiek
z doświadczeniem, a przecież właśnie takim byłem. Zgodnie z posiadaną
przez Tony’ego wiedzą nie zajmowałem się nigdy żywym towarem, ale
handlowałem innym, równie wartościowym stuffem.
– Ooo, i to jest podejście, którego się spodziewałem – powiedział
z zadowoleniem.
Doskonale wiedziałem, że liczą się konkrety i cyfry, które za nimi stoją,
bez zbędnego owijania w bawełnę.
– To propozycja na stałe. Nie zabawię tu długo, bo mamy pewne
problemy na południu i…
Jego wypowiedź przerwał telefon.
– Jak to nie chce się spotkać? – zapytał uniesionym głosem rozmówcę.
Wcisnął ledwo zapalonego papierosa w marmurową popielniczkę, wstał
i podszedł do okna.
– Nie pierdol mi tu. Jak nie chce się spotkać, to sami go odwiedzimy –
rzucił i się rozłączył.
Burknął pod nosem coś w dialekcie, którym się posługiwał tylko wtedy,
kiedy prowadził monolog albo w towarzystwie, gdy nie chciał, żeby ludzie
z północy zrozumieli pewne kwestie. Nikt nie wymagał od niego pełnej
kultury w relacjach ze współpracownikami. On rządził, a wszyscy pozostali
wiedzieli, gdzie jest ich miejsce. Wrócił na fotel.
– Mam rozumieć, że mogę na ciebie liczyć? – zapytał, dopijając burbon
i zapalając kolejnego papierosa.
– Ile? – powtórzyłem pytanie.
– Wkładasz na dzień dobry dziesięć tysięcy, a co tydzień dostajesz
połowę zainwestowanej kwoty, którą dzielisz ze mną pół na pół.
– Po miesiącu interes się zwraca – podsumowałem. – Myślałem
o warsztacie samochodowym, wiesz, nowa tożsamość, nowy ja. –
Wyprostowałem się dumnie.
– Na warsztat też ci starczy, ale szkoda, żeby takie dłonie babrały się
w smarze. – Zaśmiał się. – Bądź gotów na siedemnastą, pojedziemy
w odwiedziny do znajomego, a później podrzucę cię do Daniele.
Wstał i skierował się w stronę drzwi.
– Tony, wyprowadzę się – rzuciłem.
– Kiedy tylko chcesz – powiedział, zatrzymując się. Z kieszeni spodni
wyciągnął etui z plikiem wizytówek. – Tu masz namiary na Lorenza –
powiedział, przekazując mi wizytówkę. – Wynajem bez okazania
dokumentów, kaucji i wpisu do ewidencji komuny – dodał i wyszedł.
Wybrałem numer Lorenza i po godzinie byłem w drodze do swojego
nowego apartamentu ulokowanego w północnej części miasta, w wysokim
wieżowcu na rogu corso Dante i corso Savona.
Mieszkanie było idealne, utrzymane w nowoczesnym stylu. Nie
cieszyłem się nim jednak zbyt długo. Zabrałem część pieniędzy i wyszedłem,
żeby na umówioną godzinę stawić się powtórnie w rezydencji Tony’ego.
Zostawiłem swoje auto na podjeździe i przesiadłem się do jednego
z SUV-ów, którym udaliśmy się do tajemniczego znajomego Matrangi. Sam
Tony nie wyglądał na specjalnie zadowolonego.
Wokół domu na przedmieściach znajdował się rozległy, wypielęgnowany
ogród. Na przystrzyżonym boisku dostrzegłem Piera d’Artour z dwójką
dzieci. Piero był Francuzem i prezesem French Banku, mieszkającym na stałe
we Włoszech. Był podejrzany o pranie mafijnych pieniędzy za
pośrednictwem swoich oddziałów.
– Tony! – zawołał, unosząc dłoń w powitalnym geście, i ruszył w naszą
stronę. Widać było, że wcale nie cieszy go nasza wizyta.
Chłopcy kopnęli piłkę sygnowaną logiem Juventusu Turyn pod nogi
Matrangi. Zamachnął się i oddał im piłkę, trafiając celnym strzałem
w światło małej bramki.
– Nie przyszedł Mahomet do góry, to przyszła góra do Mahometa –
powiedział Matranga, a jego głos brzmiał raczej złowieszczo.
– Chyba sam rozumiesz – zaczął Piero, przecierając rękawem koszuli pot,
który zrosił jego czoło.
– Rozumiem co? – zapytał Tony, unosząc głos. Stanął naprzeciwko
prezesa w lekkim rozkroku, krzyżując dłonie na piersi i oczekując
wyjaśnienia.
– Nie mogłem się spotkać. Mam wrażenie, że ktoś od dłuższego czasu za
bardzo patrzy mi na ręce – wyjąkał tamten.
Matranga stał przez dłuższą chwilę z kamienną twarzą.
– Bałem się, zwyczajnie się bałem, że nas wsypię – dodał nieco
pewniejszym tonem Piero.
Tony odchrząknął.
– Bałeś się? – zapytał.
Piero przytaknął, chowając ręce do kieszeni i spuszczając głowę jak mały
chłopiec. Panowała cisza. Dzieciaki przekazywały sobie kopnięciami piłkę
gdzieś za plecami ojca.
Matranga szybkim ruchem wyciągnął zza paska pistolet. Wycelował
między oczy Piera i oddał dwa strzały, krzyżując swój wzrok z błagającym
o litość spojrzeniem prezesa, który na ruch ręki Matrangi uniósł głowę. Czas
na chwilę stanął w miejscu, po czym huk zadźwięczał nam w uszach, płosząc
całe ptactwo z okolicznych drzew. Piero padł, a Tony schował pistolet.
– To już nie będziesz się bać – powiedział, spluwając z pogardą na ciało
swojej ofiary. – Posprzątajcie to – rzucił do dwójki ludzi wysiadających
właśnie z furgonetki, która pojawiła się chwilę wcześniej. Nie patrząc ani na
dzieciaki, które z krzykiem ruszyły w stronę leżącego na kostce brukowej
ojca, ani na nas, wsiadł do samochodu. Podążyliśmy za nim.
Ruszyliśmy. Kiedy wyjechaliśmy z terenu rezydencji, zapalił papierosa
i podrapał się po czole.
– Zakłamana dziwka – mruknął ponuro.
Dowiedziałem się nieco później, że d’Artour przystał na korzystniejsze
warunki Domenico Caravaggia, jednego z dalszych kuzynów Matrangi, który
wiecznie sprawiał Tony’emu jakieś przykre niespodzianki. Domenico na
stałe mieszkał na północy Włoch, ale bardzo często wyjeżdżał do Wenezueli,
w której starał się o monopol na całą wychodzącą do Stanów kokainę, co nie
podobało się Tony’emu. Któregoś razu nawet prywatny samolot Domenica
w niewyjaśnionych okolicznościach runął z hukiem w okolicach Maracaibo,
ale skurczysyn przeżył.
W reakcji na wyrok, który Matranga wymierzył Pierowi, zrobiłem
niewzruszoną minę, ale wewnątrz mnie się gotowało. Zimna krew, z jaką
Matranga pociągnął za spust, wiedząc, że robi to na oczach dzieci,
potwierdzała tylko, jaką jest szumowiną.
Wyciągnął telefon.
– Angela, dzisiejsza kolacja aktualna – powiedział do swojej
rozmówczyni, rozłączył się i wybrał kolejny numer. – Panie Tavolada –
zaczął dużo serdeczniejszym tonem – jak już kiedyś wspominałem,
chciałbym zaprosić pana na kolację. Mam dla pana propozycję nie do
odrzucenia – dodał z chytrym uśmiechem. – Spotkajmy się za półtorej
godziny w restauracji przy Mon Cheri. A po jedzeniu zapraszam na wieczór
w towarzystwie pięknych kobiet. – Zaśmiał się gardłowo. – Doskonale, do
zobaczenia.
Rozłączył się z usatysfakcjonowaną miną.
W drodze do restauracji zostałem odstawiony pod magazyn, gdzie czekał
na mnie Daniele. Zmieniłem samochód i udaliśmy się przez miasto w stronę
wylotu na autostradę.
Na parkingu przy stacji benzynowej zaparkowany był „agencyjny” bus
z oczekującymi na nas dziewczynami z rumuńskiego Branu. Daniele machnął
kierowcy, który ruszył naszym śladem. Wróciliśmy do miasta, do dzielnicy
domków jednorodzinnych. Zatrzymaliśmy się pod jednym z nich.
– Ileż można czekać? – powitał nas znajomy arogancki głos.
Wysiadłem, odwróciłem się i zobaczyłem kręconą. Ubrana była
w elegancką dopasowaną sukienkę. Włosy miała upięte wysoko, co
eksponowało jej długą i zgrabną szyję. W niczym nie przypominała taniej
dziwki, którą uratowałem pod Mon Cheri.
Obrzuciła mnie zimnym spojrzeniem i nie zareagowała w żaden sposób,
kiedy prowokacyjnie puściłem jej oko na powitanie. Zmiana stroju w jej
przypadku nie ma wpływu na zmianę charakteru – pomyślałem.
– Ciebie też miło widzieć – rzucił Daniele.
– Śpieszę się na kolację – warknęła, łapiąc za klamkę busa.
Więc to była Angela. Imię idealnie pasujące do „opakowania”, ale
kompletnie sprzeczne z osobowością – zaśmiałem się pod nosem.
– Buna dimineata fetelor
– przywitała przybyłe dziewczyny po
rumuńsku. – Witajcie w Turynie. Bardzo się cieszę, że już jesteście – mówiła
zachwyconym głosem.
Szkoda, że w stosunku do nas nie wykazywała się podobnym
entuzjazmem – pomyślałem.
– Niestety dziś nie poświęcę wam specjalnie dużo czasu, co obiecuję
nadrobić jutro przed pracą – kontynuowała przyjacielskim i serdecznym
głosem. Aktorką była doskonałą i w tej odsłonie mógłbym się dać nabrać. –
Rozpakujcie się, poinformujcie rodziców, że już jesteście. Zajmą się wami
moi pracownicy, Daniele i Simone.
Wskazała na nas ręką i teatralnie przewróciła oczami, patrząc w naszą
stronę. Skubana, była cholernie seksowna w roli pewnej siebie pani
kierownik, nawet jeżeli widać było, że nudzi ją przybrana poza.
– Lodówka jest pełna. Wybierzcie sobie sypialnie, ale ta na samej górze
jest moja i jest zajęta – zaznaczyła. – Cała reszta domu jest do waszej
dyspozycji. Odpocznijcie, spotkamy się z samego rana przy wspólnym
śniadaniu i omówimy naszą dalszą współpracę – powiedziała, lustrując
z uznaniem każdą z wysiadających. Dziewczyny, z początku nieufnie
przyglądające się Angeli, zdobywały się na coraz pewniejsze uśmiechy,
a kiedy ruszyła na wysokich szpilkach, kręcąc biodrami, w stronę swojego
sportowego audi, większość już pragnęła być jak ona.
Agne nagabywała piękne dziewczyny z małych miejscowości, w których
najczęściej panowała skrajna bieda, a modne ciuchy cieszyły oczy jedynie na
łamach kolorowej prasy i w programach telewizyjnych. Na wyjazd do pracy
we Włoszech dana dziewczyna często zapożyczała się u rodziny i sąsiadów,
więc tym bardziej czuła się zobligowana, żeby tu zostać. Włoskie metropolie
były dla nich namiastką raju, często determinującą zgodę na zrobienie
wszystkiego, żeby tylko móc tu być.
– Widzisz, już każda chce być jak Angela – szturchnął mnie Daniele,
wskazując głową odprowadzające ją wzrokiem nowicjuszki.
Dziewczyny zabrały swoje bagaże i ruszyły za Daniele do willi, a ja
poszedłem rozliczyć się z kierowcą.
– Widzę aktywne zaangażowanie – rzuciła przez uchylone okno kręcona,
zatrzymując przy mnie swój samochód.
– A ja widzę, że zmieniłaś lokalizację – powiedziałem, wskazując głową
na willę, która w niczym nie przypominała rudery, pod którą ostatnio ją
zostawiałem.
– Jestem tu tylko czasowo, ktoś podpalił moje mieszkanie – powiedziała,
zakładając duże okulary przeciwsłoneczne.
– Aż tak komuś podpadłaś? – zapytałem, uśmiechając się szeroko.
– Uważaj, bo moi wrogowie są również twoimi wrogami – odparła,
odwzajemniając uśmiech.
– Zawsze myślałem, że północne Włochy to spokojny region. –
Wzruszyłem ramionami.
– Był, do czasu – rzuciła – ale akurat okolica corso Savona jest
spokojna. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Spojrzałem na nią zaskoczony; nie zdążyłem się jeszcze z nikim podzielić
swoją nową miejscówką. Szczerze mówiąc, nawet nie zamierzałem tego
robić.
– Widziałam się z Lorenzem, kiedy zadzwoniłeś. Też poszukuję
mieszkania – wyjaśniła.
– Zaproponowałbym ci pokój u siebie, ale mieszkanie ma niespełna sto
metrów, więc nie wiem, czy zmieściłabyś się tam ze swoim
temperamentem – rzuciłem. Spojrzała na mnie poirytowana. – Ale na herbatę
możesz wpaść w każdej chwili. Mam bardzo ładny widok z okna. – Puściłem
jej oko.
Obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem, zamknęła szybę i odjechała.
*
Dziewczyny nie odznaczały się prowincjonalnym charakterem i nie
wyglądały na zestresowane nowym miejscem. Willa w środku nie zdradzała
charakteru pracy. Na ścianach wisiały wprawdzie czarno-białe akty, ale
wnętrze było urządzone z dużą klasą. Mit prostytutek przetrzymywanych
w piwnicach, narkotyzowanych i siłą branych przez sadomasochistycznych
klientów to tylko filmowo-książkowy wymysł – pomyślałem.
Daniele wyciągnął z lodówki piwo i bez skrępowania rozmawiał
z dwiema dziewczynami, które postanowiły zawalczyć od razu o specjalne
względy, spoufalając się z przełożonym. Wszystkie były nieprzeciętnej
urody. Zgodnie z zaleceniem dopilnowaliśmy, żeby zadzwoniły do rodziców
i poinformowały, że wszystko jest w porządku.
– Bierzemy jakieś ze sobą? – zapytał Daniele, podchodząc do mnie
i z diabolicznym uśmiechem taksując wzrokiem krzątające się po domu
podopieczne.
– A dokąd jedziemy? – zapytałem.
Po dzisiejszej wizycie u Piera miałem ochotę napić się wina
w samotności i na spokojnie poukładać sobie w głowie, że jestem częścią
puzzli, które miały, mają i będą odkrywać jeszcze wiele podobnych
obrazków. Na szczęście budowanie tej układanki to sytuacja tymczasowa.
– Do Mon Cheri. Trzeba zdać raport, a przy okazji wybadamy, na ile są
otwarte – zaśmiał się, szturchając mnie w bok.
Na wspólny wypad do lokalu, jak się okazało, było sporo chętnych.
Dziewczyny wydawały się bardzo zniecierpliwione i zainteresowane
poznawaniem nowego świata. Z ósemki, która przyjechała, wybraliśmy dwie
ostentacyjnie paradujące po mieszkaniu w samej bieliźnie, pragnąc zwrócić
na siebie naszą uwagę.
Chichocząc naiwnie, zajęły miejsce na tylnej kanapie mercedesa Daniele
i ruszyliśmy do Matrangi poinformować, że transport dotarł bez problemu
i ma się dobrze.
*
Tony siedział w loży na antresoli. Poza Vincenzem było tam też standardowo
dwóch goryli i facet mówiący z francuskim akcentem. Z pewnością człowiek,
z którym Matranga rozmawiał wcześniej przez telefon. Panowała luźna
atmosfera, panowie w doskonałych humorach i poluzowanych krawatach
sączyli whisky. Dosiedliśmy się do stolika.
Matranga nonszalancko powitał nasze towarzyszki, które na widok
mężczyzn straciły pewność siebie i wyglądały na speszone. W willi miały
nad nami przewagę liczebną, dlatego swobodnie flirtowały, a w obecnej
sytuacji trafiły między stado wilków, choć nic im nie groziło. Dziewczyn
wiedzących, na co liczą przychodzący do lokalu mężczyźni, było tu pod
dostatkiem, więc nikt nie planował robić tego wieczoru czegoś, na co nasze
podopieczne mogły nie mieć ochoty.
– Jak wam minęła podróż? – zwrócił się do dziewczyn Antonio. –
Powinnyście odpoczywać przed jutrem, a nie dać się uwodzić już pierwszego
wieczoru urokom nocnego życia Włoch – zaśmiał się szelmowsko,
zachowując ciepły ojcowski ton.
Po pierwszym wspólnym toaście nasze towarzyszki wyraźnie się
rozluźniły. Francuz zaś wyglądał na dużo bardziej pijanego, niż był. Pociło
mu się czoło i co jakiś czas chwytał za krawat, starając się go poluzować.
Do zgromadzonych w loży dołączyła Angela, na widok której
dziewczyny niemal pisnęły, szturchając się z zadowoleniem łokciami. Fakt,
Angela była piękna i bynajmniej nie wyglądała na burdelmamę. Być może
gdyby młode Rumunki widziały ją w kusej sukience i wysokich czerwonych
szpilkach, w jakim wydaniu miałem okazję jakiś czas wcześniej widzieć ją ja,
ich ekscytacja byłaby podszyta wątpliwościami. Tymczasem Angela
wyglądała i zachowywała się bardzo dystyngowanie. Jakże pozory potrafią
mylić – pomyślałem.
Zmierzyła nas wzrokiem i grzecznie zajęła miejsce obok Francuza.
– Pięknie wyglądacie – rzuciła do dziewczyn z przyjaznym uśmiechem
i słowo daję, nie było to podszyte fałszem. Gdybym jej nie poznał wcześniej,
uwierzyłbym, że ma serce na dłoni.
Sięgnęła po duży kieliszek czerwonego wina i uniosła go w geście toastu,
po czym upiła odrobinę. Nowe siedziały wpatrzone w nią jak w obrazek.
– Idę zapalić – powiedział Daniele, wskazując głową na duży taras. Jego
towarzyszka złapała go za dłoń i wstała.
– Nie paliłam od kilku godzin, jestem chętna – powiedziała, dając znać
oczami swojej koleżance, żeby im towarzyszyła.
– Ja też pójdę z nimi – szepnęła mi do ucha Diana.
Angela złapała nas spojrzeniem, mrużąc oczy.
– Idź, nie krępuj się – powiedziałem, sprzedając jej klapsa w pośladek
i puszczając oko kręconej.
– Nie powinniście się spoufalać – rzuciła oschle Angela, nachylając się
w moją stronę i upijając łyk wina.
– Spokojnie, wypożyczyliśmy je od ciebie tylko na dzisiejszy wieczór –
odrzekłem, unosząc prowokacyjnie brwi.
– Na mnie już pora – powiedział Tony, wstając, przeciągając się
i przerywając wymianę ognia, którą prowadziliśmy z Angelą naszymi
spojrzeniami. – Tu są papiery – zwrócił się do kręconej, która nadal mierzyła
mnie wzburzonym wzrokiem. – Pamiętaj, żeby je ze sobą zabrać – dodał, na
co oderwała ode mnie oczy i pokiwała twierdząco głową.
Zostaliśmy w loży z dziwnie zachowującym się Francuzem i jednym
z goryli Matrangi.
– A temu co? – zapytałem, wskazując na mężczyznę, który z uporem
maniaka starał się co chwilę luzować krawat. Jego twarz i szyja pokryte były
potem, a on sam zachowywał się, jakby oddychanie sprawiało mu trudność.
– A ten staje się nowym prezesem French Banku i upił się ze szczęścia –
powiedziała Angela, zapalając cienkiego mentolowego papierosa.
Zaciągnęła się, położyła dłoń na kolanie mocno zrobionego Francuza
i mrużąc oczy, powoli wypuszczała dym w stronę mojej twarzy,
przejeżdżając jednocześnie swoją dłonią w głąb uda mężczyzny.
– No dobra, nie będę wam przeszkadzać – powiedziałem i wstałem.
Angela spojrzała na mnie z rozczarowaniem.
– Liczyłam, że wzbudzę w tobie odrobinę zazdrości, a skoro lubisz
patrzeć… – zaśmiała się szyderczo.
– Wolę brutalne akcje, a ten pan wygląda na podsypiającego – odparłem,
wzruszając ramionami, i odszedłem.
Obsadzenie nowego prezesa odbyło się bardzo szybko i w wyjątkowo
dziwnych okolicznościach. Potrzebowałem się dowiedzieć, kim jest nowy
człowiek przejmujący obowiązki Piera d’Artoura.
Telewizja podała już do publicznej wiadomości, że Piero w godzinach
popołudniowych zmarł na zawał serca. W zasadzie bardzo prawdopodobne,
że nim dotarła do niego kula, miał zawał, który został zatwierdzony jako
właściwa przyczyna zgonu. Nie miałem wątpliwości, że Matranga może mieć
znajomości również wśród koronerów.
Nie chcąc wzbudzać podejrzeń u nowoprzybyłych dziewczyn, po
wspólnym drinku przy barze odwieźliśmy je lekko wstawione do domu.
– Widzisz, jak mają to robić za pieniądze, to na początku jest wielkie
oburzenie, a przecież sam widziałeś, że dziś spokojnie moglibyśmy zrobić
sobie małą imprezkę, nawet we czwórkę – stwierdził Daniele, kiedy
odprowadziliśmy do willi nietknięte i wyglądające na rozczarowane tym
faktem dziewczyny. – Jutro będą inaczej śpiewały, ale po tygodniu znowu
będziemy przyjaciółmi – zaśmiał się.
– Bywają z nimi jakieś problemy? – zapytałem.
– Nie, mamy tu albanian gang, który zajmuje się wyprowadzaniem
dziewczyn na ulicę i sprawowaniem wszelakiej opieki – powiedział.
Daniele podwiózł mnie pod dom Tony’ego, u którego zostawiłem swoje
auto. Nie wchodziłem do środka; było późno, a ja już od dłuższego czasu
potrzebowałem złapać trochę równowagi i pooddychać innym powietrzem
niż to przesiąknięte zapachem kubańskich cygar, świeżej krwi i brudnych
pieniędzy.
Po drodze do swojego nowego apartamentu kupiłem butelkę wina.
Usiadłem w salonie i zacząłem się zastanawiać, kiedy i w jaki sposób zgłosi
się do mnie jakiś włoski informator. Minęło dobrych kilka tygodni,
układałem sobie w głowie siatki Matrangi, ale dobrze byłoby z kimś to
skonsultować.
Patrzyłem przez duże odsłonięte okno na światła budynków w oddali
i w zasadzie było mi dobrze. Opróżniłem kieliszek i przeniosłem się do
sypialni.
*
Musiałem przysnąć, bo z letargu wyrwał mnie hałas. Uniosłem głowę,
sięgnąłem po broń, którą miałem przy łóżku, i powoli się podniosłem.
Nasłuchując, stanąłem przy drzwiach i zobaczyłem cień na posadzce
korytarza. Otworzyłem drzwi i obezwładniłem nieproszonego gościa,
przystawiając mu lufę do skroni. Poczułem znajomy słodki zapach perfum.
– Co robisz?! – wyszeptała przerażonym głosem Angela.
– Co ty tu robisz? – zapytałem, obracając ją w swoją stronę i patrząc na
jej twarz, na której malowało się podniecenie zmieszane z przerażeniem.
– Wpadłam na herbatę – poinformowała, sięgając w stronę cały czas
wycelowanego w nią pistoletu. Swoimi długimi palcami dotknęła muszki,
którą posłusznie skierowałem w podłogę.
Przyglądała mi się poszerzonymi źrenicami, ale oddech uspokoiła bardzo
szybko. Bicie mojego serca nadal jednak wskazywało na podenerwowanie,
bo zdecydowanie nie spodziewałem się nikogo, a już na pewno nie jej.
– Bez pukania, o trzeciej nad ranem? – zapytałem, patrząc odruchowo na
zegarek na prawej ręce.
– Nie sprecyzowałeś w swoim zaproszeniu godziny – poinformowała,
przyciskając do piersi teczkę, z którą przyszła.
– Jak tu weszłaś? – zadałem kolejne pytanie, podchodząc do drzwi
i przekręcając mosiężną zasuwę. Przez chwilę się zastanawiałem, czy aby na
pewno zrobiłem to wcześniej.
– Miałam brata włamywacza – powiedziała, zanosząc się śmiechem. –
Wiele mnie nauczył – dodała, ściągając wysokie szpilki i stając przede mną
boso. Sięgała mi ledwo do piersi.
Uniosłem brwi, kręcąc głową, i gestem ręki zaprosiłem ją do salonu.
– A Francuz? – zapytałem.
– Został w hotelu, nie miał siły wrócić do domu – poinformowała. – Od
jutra będzie piastować wysokie stanowisko, więc niech dziś rośnie w siłę.
Położyła teczkę na szklanym stoliku w salonie. Przeszła do kuchni,
wspięła się na palce i usiadła na blacie wyspy. Nalała sobie do mojego
kieliszka resztę wina z butelki.
– Czekaj, to mój. Dam ci czysty – powiedziałem, patrząc, jak upija
niewielki łyk, a następnie odchyla głowę do tyłu i głęboko wzdycha.
– Lubię brudne rzeczy – odparła, uśmiechając się lubieżnie.
Upiła kolejny łyk, wyciągnęła spinkę z włosów i potrząsnęła głową.
Kaskada loków opadła jej na ramiona. Zachowywała się prowokacyjnie. Mój
przyjaciel dał o sobie znać, ale starałem się zachować trzeźwość umysłu.
– A to nie jakiś zarząd powinien podejmować decyzję co do obsadzenia
prezesa? – zapytałem dociekliwie, walcząc ze wszystkich sił ze swoimi
instynktami. Od naszego pierwszego spotkania cholernie mnie podniecała.
– To właśnie był członek rady nadzorczej i zgodnie z procedurami
awansował – wytłumaczyła. – Zresztą nie pytaj mnie już więcej, tylko albo
zrób tej herbaty, albo mnie zwyczajnie przeleć. – Odstawiła kieliszek na bok.
Rozsunęła nogi. Jej kocie oczy zabłysnęły żądzą. Czekała na moją
reakcję. Po tym geście nie potrzeba było więcej słów, podziałał na mnie jak
magnes. Podszedłem do niej, szybkim ruchem ściągając koszulkę przez
głowę, i dotknąłem jej nagich kolan. Spojrzała z uznaniem na mój tors
i ciepłą dłonią przejechała po zarysowanych mięśniach. Mrucząc, sunęła
dłońmi w stronę mojej szyi, łapiąc się jej i przyciągając mnie do siebie.
Oplotła mnie nogami wokół bioder. Poczułem dreszcz przeszywający całe
moje ciało. Jej słodki zapach i bezczelna pewność siebie były dokładnie tym,
czego pragnąłem. Miała w sobie coś pierwotnego, coś, co kurewsko kusiło.
Chwyciłem ją za pośladki, przysuwając do siebie jeszcze bardziej.
Jęknęła zmysłowo. Na plecach odszukałem suwak od sukienki i powoli sunąc
palcami po linii kręgosłupa, rozpinałem go. Opuściłem grube ramiączka,
odsłaniając piersi. Jej biust falował coraz szybciej. Chwyciłem ją za brodę
i skierowałem jej twarz do góry, żeby zmierzyć się z wygłodniałym i dzikim
spojrzeniem. Pocałowałem ją lekko, po to tylko, żeby chwilę później
opanować zachłannie jej usta swoim językiem. Smakowała moim winem
i mentolowym tytoniem. Jej język atakował mój z równym zaangażowaniem.
Podciągnąłem jej sukienkę, łapiąc za tasiemki od koronkowych majtek.
Przesunęła biodra jeszcze bliżej w moją stronę i złapała za pasek moich
spodni, a ja przeciągnąłem dłoń w stronę jej rozpalonego wnętrza. Dotykałem
jej nabrzmiałej kobiecości przez cienki materiał. Delikatnie poruszała
biodrami. Wróciłem do tasiemek bielizny, które zerwałem mocniejszym
szarpnięciem, i momentalnie zatopiłem w niej dwa palce. Jęknęła głośno;
była idealnie mokra. Oddychała płytko, dobierając się do moich spodni.
Chwyciła pewnie w dłoń mojego penisa, dokładnie tak jak w czasie naszego
pierwszego spotkania.
Jedną ręką wyciągnąłem z portfela prezerwatywę. Przejęła ją ode mnie
i nabijając się na moje palce, rozerwała zębami opakowanie. Wyciągnęła
gumkę i naciągnęła na mój twardy członek, po czym skierowała go w stronę
swojego wejścia i patrząc mi prosto w oczy, powoli przyjmowała mnie
centymetr po centymetrze, rozkoszując się każdym fragmentem mojego
kutasa. Była ciasna i gorąca. Kiedy wypełniłem ją po brzegi, zacząłem się
powoli poruszać.
– Simone, moje piersi! – zawołała gardłowo, łapiąc mnie za szyję
i przysuwając moją twarz do swoich twardych sutków.
Kiedy chwyciłem jej brodawkę w usta, momentalnie zaczęła się na mnie
mocno zaciskać. Krzyczała głośno, a przez całe jej ciało przechodziły fale
rozsadzającej ją przyjemności. Po dłuższej chwili uspokoiła oddech
i spojrzała na mnie błędnym wzrokiem.
– To napijesz się herbaty czy kontynuujemy? – zapytałem, wiedząc, że
bez względu na odpowiedź nie wypuszczę jej do czasu, aż mój penis nie
zazna błogostanu. Pulsował nieznośnie, błagając o spełnienie.
Oblizała koniuszkiem języka górną wargę.
– Pieprz mnie jeszcze – syknęła.
Zdjąłem ją z blatu i obróciłem tyłem do siebie. Przylgnęła biustem do
marmuru, a ja rozchyliłem jej nogi i wszedłem w nią od tyłu. Wystarczyło
kilka głębszych ruchów, a poczułem, jak ponownie się na mnie zaciska, co
spowodowało, że i mnie zalała fala rozkoszy. Całe moje ciało zesztywniało
i jęknąłem gardłowo, a ona zastygła w bezruchu, czekając, aż przestanę
w niej pulsować.
Wysunąłem się, a ona się odwróciła i pierwszy raz spojrzała na mnie tak,
że zobaczyłem w niej zupełnie normalną kobietę. Przy czym Angela nie
należała do normalnych.
*
Z twardego snu, w który zapadłem, wyrwał mnie głośny dzwonek telefonu.
Usiadłem na łóżku, rozglądając się wokoło. Byłem sam. Zlokalizowałem
iPhone’a, który wibrując, tańczył po szafce przy łóżku.
– Halo? – rzuciłem, ziewając.
– Jeszcze śpisz? – usłyszałem zniecierpliwiony głos Daniele.
– Nie przypominam sobie, żebym miał jakieś plany z samego rana, więc
śpię – potwierdziłem, odrywając wzrok od zegara zawieszonego na ścianie;
było chwilę po ósmej.
– To się zbieraj. Weź teczkę, którą zostawiła u ciebie Angela, i jedź do
niej do willi – nakazał.
– I co dalej? – zapytałem.
– I dalej ona ci powie – poinformował, rozłączając się.
Wstałem, wziąłem szybki prysznic, ubrałem się, złapałem teczkę ze
stolika i wyszedłem do samochodu.
Po kwadransie byłem pod willą. Na widok auta Angela zamachała mi
z tarasu, informując, że już idzie. Teczka leżała na siedzeniu pasażera;
przymrużyłem oczy, zastanawiając się, co jest w środku. Pewnie dokumenty
podpisane przez nowego prezesa – pomyślałem. Wyjątkowo lekkomyślne z jej
strony było zostawienie ich u mnie w domu. Powinienem był skontrolować te
papiery przed wyjściem – zacząłem sam siebie karcić w myślach.
Sięgnąłem po teczkę i przesunąłem gumkę zabezpieczającą. Otworzyłem
ją, a ze środka wysypały się zdjęcia zrobione polaroidem. Otworzyłem
szeroko oczy na widok wnętrza pokoju hotelowego i znajdującego się w nim
nagiego nowego prezesa French Banku w bardzo dwuznacznej sytuacji
z Angelą. Dziewczyna musiała zrobić z nim to kilka razy w różnych
pozycjach, bo wyglądał na wniebowziętego. Zdjęcia przypominały te z gazet
z ostrym porno, a bohaterowie sprawiali wrażenie profesjonalistów. Włos
zjeżył mi się na całym ciele i poczułem mdłości, kiedy na kolejnych
zdjęciach zobaczyłem nagiego goryla Matrangi posuwającego od tyłu
nowego prezesa, który głowę zanurzoną miał między nogami obejmującej
swoje piersi Angeli.
– Jesteś bardzo fotogeniczna – powiedziałem, podając jej teczkę, kiedy
zajęła miejsce pasażera i zamknęła drzwi.
– Ktoś cię prosił, żebyś zaglądał do środka? – zapytała, podnosząc głos.
– A ciebie ktoś prosił, żebyś to u mnie zostawiała? – odpowiedziałem
pytaniem, mierząc się z jej spojrzeniem. Miała na sobie ciemny garnitur
i wysokie połyskujące szpilki, a jej włosy były zaplecione blisko głowy.
Unosiła pytająco jedną brew.
– Tak czy inaczej, czuję się wyróżniony, że postanowiłaś zostawić sobie
mnie na deser po tak obfitej i różnorodnej konsumpcji – rzuciłem. Świat, do
którego wszedłem, był właśnie takim światem. Światem ludzi zniszczonych
i dla pieniędzy gotowych zrobić wszystko.
– Wścibski, ale spostrzegawczy – rzuciła ponuro. – To jest dla
pieniędzy – powiedziała wyraźnie, unosząc teczkę. – A to – wskazała na
siebie i na mnie – było dla przyjemności.
Mierzyła się pewnie z moim spojrzeniem. Nie wiedziałem, co chciałem
znaleźć w jej oczach, trwając w kontakcie wzrokowym. One były zwyczajnie
puste. Dzikie, ale puste.
– Oczekujesz uznania z mojej strony? – zapytałem. – Mam bić brawo? –
parsknąłem pod nosem, ale nie wprawiło jej to w zakłopotanie.
Cmoknęła niezadowolona i splotła dłonie na piersiach.
– Jedziemy do…? – przerwałem ciszę.
– Do głównej siedziby French Banku – poinformowała, jakby to było
oczywiste. – Pierdolony nowy prezes nie chce udzielić pożyczki na budowę
autostrady. – Uchyliła okno i zapaliła papierosa. – A jest to konieczne do
uzyskania zgody na budowę od ministerstwa infrastruktury. – Zaciągnęła się.
– Może warto udać się na sesję fotograficzną z kimś z ministerstwa? –
zaproponowałem ironicznie, spoglądając ponownie na teczkę, którą położyła
sobie na kolanach.
Omiotła mnie kolejnym zimnym spojrzeniem. Samemu było mi ciężko
uwierzyć, że dokładnie tę samą kobietę, siedzącą obecnie po mojej prawej
stronie, kilka godzin temu posuwałem, a ona dochodząc, jęczała moje imię.
W ten sposób Matranga torował sobie drogę do obranych celów. Angela
była idealną współpracownicą, doskonale znała się na rzeczy. Podejrzewam,
że tylko pedał nie uległby jej wdziękom, a i dla bi oraz homoseksualistów
Tony miał rozwiązanie. Zarówno goryl, jak i jego przyrodzenie byli
przerażający, ale de gustibus non est disputandum
.
*
Faktycznie, zdjęcia podziałały na nowego prezesa i Angela wróciła z pełną
dokumentacją.
– Wielu w ten sposób urabiasz? – zapytałem, chcąc pozyskać wiedzę,
która pozwoliłaby mi oszacować, na ile organizacja Matrangi wtopiła się
szantażem w wysokie stanowiska.
– Ten był pierwszy – odrzekła, uśmiechając się złośliwie. Wiedziałem, że
kłamie.
I tak działa ‘ndrangheta. Jeżeli czegoś nie zobaczysz na własne oczy i nie
usłyszysz własnymi uszami, to niczego nie możesz być pewien. A widzisz
i słyszysz tylko to, na co pozwoli góra, i tylko wtedy, kiedy jesteś blisko, a ta
bliskość z kolei jest bardzo niebezpieczna.
Odwiozłem Angelę do moich nowicjuszek, które po pierwszej dawce
informacji o tym, co je czeka wieczorem, wszczęły bunt. Dla świętego
spokoju i ciszy zostały zamknięte przez pilnujących je albańskich opiekunów
w jednej z sypialni. To podobno zupełnie normalna reakcja. Mało która
dziewczyna wierząca, że jej przyjazd do Włoch równoznaczny jest z karierą
modelki, z pokorą przyjmie informację, że karierę zacznie bardzo szybko, ale
na ulicy. Każdy człowiek potrzebuje czasu na zaakceptowanie okoliczności,
w których się znalazł. Dziewczyny z założenia były bardzo dobrze
traktowane, ale musiały wiedzieć, kto rządzi, tak aby nie przysporzyć sobie
i nikomu innemu niepotrzebnych problemów.
– Dziś nie wyjdą na ulicę. Potrzebują nieco więcej czasu, żeby się oswoić
ze swoim włoskim przeznaczeniem – powiedziała kręcona, wzdychając
i bezradnie rozkładając ręce, kiedy zapytałem, czy nie potrzebują jakiegoś
wsparcia dziś wieczorem w związku z ulicznym debiutem moich Rumunek.–
Postaram się zrobić wszystko, żeby były gotowe na jutro – dodała, zdejmując
szpilki w przedpokoju, kiedy weszliśmy do willi. Stopy wsunęła w wielkie
kapcie w kształcie głów Barta Simpsona. – Nie potrzebuję cię więcej, masz
więc wolne – rzuciła, nie odwracając się w moją stronę.
– Myślałem, że zaprosisz mnie na herbatę – powiedziałem, opierając się
o framugę bez drzwi oddzielającą korytarz od salonu.
Zwróciła się w moją stronę, mierząc mnie wzrokiem.
– Popatrzyłeś sobie na zdjęcia w teczce i penis się zniecierpliwił? –
zapytała z perfidnym uśmiechem, podchodząc blisko i przejeżdżając dłonią
po moim rozporku. W tym momencie faktycznie mój kutas mimowolnie
zesztywniał. Spojrzała z uznaniem, sięgając dłonią w głąb moich spodni.
– Szczerze mówiąc, na wspomnienie tego, co widziałem, mam odruch
wymiotny – odparłem, nachylając się nad nią i skubiąc wargami płatek jej
ucha. Jęknęła cicho. – Ale śpiesząc się do ciebie, nie zdążyłem zjeść
śniadania – dodałem, czując, jak pod wpływem jej dotyku stale zmniejsza się
przestrzeń w moich spodniach.
Chcąc zostać, bynajmniej nie myślałem o seksie. Angela wydawała mi się
łatwiejsza pod kątem ciągnięcia za język niż inni ludzie Tony’ego, dlatego
skoro nawiązaliśmy relację, postanowiłem spróbować to wykorzystać.
– Każdy dzień zaczynam od zielonej herbaty – szeptałem do jej ucha.
Słowo daję, miała w sobie coś z nimfomanki. Dotykając mnie, oddychała
płytko przez rozchylone wargi, a samo wyobrażenie, jak ją pieprzę,
prowadziło ją na skraj orgazmu.
– Pomyślałem więc, że w ramach zadośćuczynienia za wyciągnięcie mnie
z domu bez mojego porannego rytuału po prostu mi ją zrobisz –
dokończyłem, czując, że przekonała mnie, żebym został nie tylko na
herbatę. – Ale skłonny jestem przystać na inną formę zadośćuczynienia –
dodałem, muskając delikatnie ustami jej rozchylone wargi.
Stała z przymkniętymi oczami i niewinnym uśmiechem, coraz nachalniej
bawiąc się dłonią w moich spodniach.
– Będziesz musiał, bo w tym domu na śniadanie pije się jedynie gorzką
czarną kawę – powiedziała, klękając przede mną, i na środku salonu,
w simpsonowych kapciach, dobrała mi się do pulsującego fiuta.
Obciągała go powoli i głęboko, robiła to cholernie dobrze. Oderwałem ją
od siebie i jednym ruchem ściągnąłem z niej eleganckie spodnie wraz
z infantylnymi kapciami. Wziąłem ją na ręce i przeniosłem na skórzaną
kanapę. Zerwałem z niej majtki i rozkładając szeroko jej nogi wdarłem się
językiem w jej wilgotne wnętrze. Zawyła z rozkoszy, łapiąc mnie za włosy
i zaciskając nogi wokół mojej głowy. Smakowała wanilią. Nie musiałem
długo jej pieścić, żeby, poruszając się spazmatycznie, zaczęła głośno
krzyczeć. Zapominając zupełnie, że w domu nie jesteśmy sami.
Kiedy się uspokoiła, naciągnąłem prezerwatywę i podniosłem Angelę,
sadzając ją na sobie. Ruszała się nieśpiesznie z diabolicznym uśmiechem na
ustach, a ja powoli rozpinałem guziki jej koszuli. Ochoczo uwolniła swój
biust ze stanika, przyciągając moją głowę do sterczących sutków. Posłusznie
ssałem jej piersi, czując wzbierającą przyjemność.
Nagle poza odgłosami naszych odbijających się od siebie ciał usłyszałem
kroki. Momentalnie wróciłem do rzeczywistości, zastanawiając się, co my
właściwie wyprawiamy. Powinniśmy przestać, oderwać się od siebie,
a tymczasem ujeżdżała mnie jednostajnie, z zadowoleniem mierząc się ze
wzrokiem podglądacza. Odwróciłem głowę w kierunku, w którym patrzyła,
i spostrzegłem wysokiego małolata w towarzystwie dziewczyn, z którymi
byliśmy w klubie. Chłopak przyglądał się nam z szerokim uśmiechem,
a nowicjuszki były wyraźnie speszone. Mierzyłem je błędnym wzrokiem, bo
w tamtym momencie nie liczyło się nic poza dążeniem do spełnienia, a one
momentalnie dostały wypieków na policzkach. Cała trójka stała jak
wmurowana, obserwując nas z szeroko otwartymi oczami.
– Wypierdalać – wycedziła Angela, przyśpieszając ruchy, ale
towarzystwo ani drgnęło.
– Nie słyszałeś? Wypierdalać! – powtórzyłem do chłopaka po albańsku,
wskazując ręką kierunek, z którego przyszli.
Mój głos ich otrzeźwił i pośpiesznie odeszli. Angela przylgnęła do mnie
ciepłymi ustami, dłońmi przytrzymując moją twarz.
– O matko, Simone, jeszcze! – krzyknęła prosto w moje wargi i zaczęła
głośno jęczeć w ekstazie.
Dołączyłem do niej, wydając gardłowy pomruk. Momentami była
arogancką i zimną suką, ale kręciła mnie, temu nie mogłem zaprzeczyć.
– Myślisz, że młody sprosta dwóm naraz? – zapytała, zsuwając się ze
mnie.
Spojrzałem na nią bez zrozumienia, nabierając głośno powietrza. Ale
daliśmy popis – pomyślałem. Dziewczyny pewnie się mocno wystraszyły,
a chłopak prawdopodobnie wali właśnie konia w łazience.
Angela w czasie seksu wyglądała jak anioł zstępujący do piekieł. Jej
demoniczny temperament był bardzo podniecający i nie wątpiłem, że
chłopaczki, z którymi miała „zawodowe” kontakty, często o niej
fantazjowali. Nie zdziwiłbym się, gdyby od czasu do czasu któryś zaznał
szczęścia między jej nogami. Sprawiała wrażenie bardzo chętnie
nawiązującej intymne relacje. Co mnie podkusiło?! To wie tylko sam
Stwórca, który obdarzył nas pierwotnymi instynktami, które pobudzone stają
się nie do ujarzmienia.
– Dam sobie rękę uciąć, że jeżeli młody nie obraca właśnie dwóch naraz,
to na bank posuwa jedną – zachichotała. – Znam doskonale takie jak one. Nie
uciekły z piskiem, tylko stały i patrzyły, zastanawiając się, jak by to było być
teraz na moim miejscu – powiedziała pewnie, wstając i zakładając na stopy
simpsonowe kapcie.
Nagie ciało owinęła kocem podniesionym z sofy i podeszła do lodówki.
Wyciągnęła colę w szklanej butelce, upiła łyk i spojrzała na mnie. Ogień
zgasł. Patrzyła znowu w sposób zimny i obojętny.
– Idź już, nie mam zielonej herbaty – rzuciła.
Nie protestowałem, zebrałem swoje rzeczy i wyszedłem.
W drodze do domu zatrzymałem się pod barem Hellada, wyglądającym
wewnątrz jak mała Grecja. Właściciel, Grek, od razu przedstawił mi się
z imienia i nazwiska, witając jak kogoś bliskiego. Zakupiłem lunch na wynos
i pojechałem do apartamentu.
*
Około dwudziestej pierwszej zadzwonił Matranga. Właśnie o tej godzinie
najczęściej zaczynał życie. Poprosił, żebym przyjechał do Mon Amour,
jednego z lokali w samym centrum miasta. Rzadkością było, żeby Tony
zmieniał lokalizację. Miejscem naszych spotkań często była Casablanca
prowadzona przez starszą Włoszkę z Sycylii, która po zamachu żołnierzy
z cosa nostry na jej męża wyrzekła się korzeni, prosząc o protekcję ludzi
z Kalabrii. Głównie jednak spotykaliśmy się w Mon Cheri.
Mon Amour mieściło się trzy kondygnacje pod ziemią. Lokal był
olbrzymi, wyglądał jak dyskoteka. Tony w towarzystwie Michele i Marcella,
których już znałem, rozmawiał z dwójką ludzi, których widziałem po raz
pierwszy. Nie kojarzyłem ich również z policyjnej kartoteki, wertowanej
przed rozpoczęciem działań. Salvatore i Giuseppe byli najstarsi z naszej loży,
dodatkowo nie wyglądali jak gangsterzy. Przypominali emerytowanych
prezesów korporacji, pracujących grzecznie w ciągu dnia.
Gangster jest obserwatorem, mało mówi, dużo analizuje i jest ciągle
czujny, tak żeby móc odpowiednio zareagować na sytuację, która
najprawdopodobniej wcale się nie wydarzy. Bije od niego poczucie
obowiązku bycia w stanie stałej atencji, z ręką na pulsie. Normalny człowiek
bawi się beztrosko chwilą, nie analizując, co czai się za każdym rogiem.
Nawet sposób siedzenia odróżnia jednych od drugich. Nie mówiąc o tym, że
żaden znany mi do tej pory człowiek mafii nie pił szampana. Salvatore
natomiast na specjalne życzenia naszych rosyjskich towarzyszek zamawiał co
chwilę kolejne butelki Dom Pérignon i ochoczo wznosił toasty wraz
z naszymi kompankami.
– Tu nie pogadamy – powiedział w pewnym momencie Matranga,
nachylając się w moją stronę i wskazując ręką, żebym ruszył za nim.
Przeszliśmy do dużego oszklonego biura mieszczącego się na antresoli.
Za biurkiem z litego drewna siedział szczupły, siwiejący mężczyzna.
– To Franco, właściciel lokalu – powiedział Matranga. Mężczyzna na
nasz widok wstał. – Mój człowiek, Simone – przedstawił mnie właścicielowi.
Uścisnęliśmy sobie dłonie. Franca również nie kojarzyłem. Pracował
w nocnym światku, ale nie miał chyba specjalnych powiązań z żadną z grup.
Usiedliśmy we wskazanych fotelach.
– Czego się napijecie? – zapytał Franco.
– Przyszliśmy porozmawiać – powiedział Antonio. – Pijemy
z towarzystwem Ferrari – dodał, uśmiechając się porozumiewawczo do
właściciela.
– Ta, automaniacy, kobiety, Dom Pérignon i basta – zażartował tamten. –
Ale dobrze mieć i takich beztroskich klientów – dodał.
Jak się później okazało, Salvatore i Giuseppe faktycznie byli
właścicielami korporacji Ferrari. Przez lata uczciwie pracowali dla Fiata,
awansując, aż w końcu los postanowił się do nich uśmiechnąć i byli na etapie
przenoszenia fabryki aut pod Turyn. Z ludźmi Matrangi łączyło ich
dzieciństwo. Wszyscy pochodzili z Kalabrii, tylko nie każdy obciążony był
rodzinną tradycją.
– Myślę, że Simone może spróbować rozwiązać twój problem –
powiedział Tony, klepiąc mnie po ramieniu. Nie miałem pojęcia, o co chodzi,
ale wiedziałem, że w takich sytuacjach nie należy o nic pytać.
Właściciel lokalu zmierzył mnie badawczym wzrokiem.
– Franco ma znajomych, którym bardzo zaufał – zaczął Matranga – a oni
zaczęli bardzo nadużywać zaufania i cierpliwości mojego znajomego –
tłumaczył, wskazując Franca cały czas kiwającego twierdząco głową. –
Przestali mieć dla niego czas, a powinni go znaleźć, tym bardziej że zalegają
z płatnościami – dodał.
– I jak ja mógłbym pomóc? – zapytałem, kiedy zapadła cisza, udając
niespecjalnie zainteresowanego, ale oczywiście zlecanie mi każdego
kolejnego działania bardzo mi schlebiało. Wiązało się z rosnącym poziomem
zaufania, a to było na wagę złota.
– No właśnie, dłużnik w celu kontaktu wysyła cały czas swojego brata
albo kuzyna. Kto wie, kim tak naprawdę jest podstawiany małolat, ważne jest
to, że nie można się z nim w żaden sposób dogadać. We Włoszech jest od
niedawna i mówi jedynie po albańsku. – Mówiąc to, Matranga uśmiechnął się
szeroko.
– Wystarczy, że wyciągniesz od młodego informację, gdzie jest jego
brat – wtrącił Franco – czy kuzyn – poprawił się – a wyślę swoich
chłopaków, aby odzyskali pieniądze, ale ta inicjacja kontaktu musi być
w jego języku.
Przejechałem dłonią po brodzie, spoglądając na oczekującego odpowiedzi
Franca.
– Gdzie go znajdę? – zapytałem.
– Obstawiają dziwkami parkingi przy magazynach przy corso Regina
Margherita – powiedział Antonio.
– Chłopak jeździ starym czarnym audi – dodał Franco.
– O jakiej kwocie mówimy? – zapytałem.
– Pieniądze odzyskam, dowiedz się tylko, gdzie znajdę skurczysyna.
Zapadł się pod ziemię – wyjaśnił właściciel.
– O jakiej kwocie mówimy? – powtórzyłem pytanie.
– Czterdzieści tysięcy euro – powiedział Franco, patrząc na Tony’ego.
Westchnąłem, analizując, a przynajmniej starając się sprawiać takie
wrażenie. Nie było czego analizować, musiałem złapać gościa od audi i dać
do zrozumienia, że jego rodzina musi się rozliczyć. Nie są u siebie i to nie oni
dyktują warunki. Odzyskanie pieniędzy na pewno ustawi mnie w dobrym
świetle – pomyślałem.
– Zobaczę, co da się zrobić – rzuciłem.
Tony kiwnął na mnie głową, informując, że mogę odejść. Pożegnałem się
i wyszedłem. Nie wracałem już do towarzystwa w loży, które było dla mnie
mało wartościowe w kwestiach, dla których tu byłem. Albańscy gangsterzy
również średnio mnie interesowali, ale domyślałem się, że czterdzieści
tysięcy euro to pieniądze pochodzące z handlu narkotykami. I to był punkt,
wokół którego mogłem się zakręcić.
Zadzwoniłem do Daniele i zapytałem, czy nie ma ochoty towarzyszyć mi
w wycieczce na corso Regina Margherita. Postanowiłem kuć żelazo, póki
gorące, i zabrać się do działania już zaraz.
– Jestem u Angeli, przyjedź po mnie – powiedział Daniele.
Wsiadłem do samochodu i po kwadransie byłem pod willą. Ze środka
dochodziła głośna muzyka.
Wszedłem bez pukania. Angela siedziała na blacie wyspy i piłowała sobie
paznokcie, machając nogą w rytm muzyki. W salonie na kanapach siedziały
dziewczyny w humorach dalekich od depresyjnej reakcji na prawdziwy
zakres obowiązków związany z pracą na ulicy. Rozmawiały ze sobą,
przeglądały katalogi z seksowną bielizną i popijały czerwone wino
z pękatych kieliszków.
– Cudowna zmiana nastawienia? – zapytałem, podchodząc do kręconej
i wskazując głową Rumunki.
– Wystarczy odrobina dobrej woli i siła słownej perswazji – zaśmiała
się. – Po całym dniu zamknięcia zaprosiłam je na wyśmienitą kolację.
Powiedziałam otwarcie, że nikt ich tu na siłę nie trzyma i mogą wracać, ale –
odłożyła pilniczek, chcąc zacząć wyliczać na palcach – po pierwsze, nigdzie
nie zarobią takich pieniędzy za wypięcie tyłka przez pięć minut, a przecież
poza naszym gronem nikt się o tym nie dowie.
Z torebki wyjęła mały strunowy woreczek z białym proszkiem.
– Po drugie, nigdzie nie będą miały takich warunków mieszkaniowych
jak tutaj – powiedziała, wskazując ręką przestronny salon.
Zeskoczyła z blatu i wysypała na niego zawartość woreczka. Z szuflady
wyciągnęła złotą kartę kredytową i wydzieliła małą kreskę.
– A po trzecie i najważniejsze, nigdzie nie będą miały takiej fajnej
szefowej jak ja – dodała, uśmiechając się prowokacyjnie.
Nachyliła się nad kreską i wciągnęła wszystko przez zrolowany banknot.
– Może się skusisz i do nas dołączysz? – Podeszła do mnie, przecierając
nos i wkładając swoje ręce do kieszeni moich spodni. Przysunęła się blisko
moich bioder.
– Może następnym razem – powiedziałem, odsuwając ją od siebie. Ta
kobieta była naprawdę zła i zepsuta do szpiku kości. – Mam robotę
niecierpiącą zwłoki – powiedziałem.
– Nawet nie wiesz, ile w tym momencie tracisz – odparła, puszczając mi
oko.
Do salonu z piętra zszedł Daniele w towarzystwie dziewczyny, która była
z nami w lokalu. Rumunka poprawiała potargane włosy; widać było, że na
górze nie tracili czasu na rozmowy. Miała spuchnięte czerwone wargi
i błędny wzrok, uśmiechała się zawstydzona, badana spojrzeniami koleżanek.
Daniele ostentacyjnie chwycił ją za szyję i pocałował przy wszystkich. Złapał
za skórzaną kurtkę leżącą na fotelu i ruszył w moją stronę.
– Wszystkie jutro będą na ulicy, zobaczysz – powiedział, klepiąc mnie po
ramieniu.
Nie ulegało wątpliwości, że Angela, wykorzystując patent „na
przyjaciółkę”, wiedziała, co robi. Kiedy ta metoda zawodziła, dopiero wtedy
zostawało wytoczone zapasowe działo, innego kalibru, i szantaż sprawdzał
się w stu procentach.
*
Zlokalizowanie czarnego audi nie sprawiło nam problemu. Mężczyzna,
a w zasadzie dwudziestoparoletni chłopak, zaparkował na tyłach jednego
z magazynów. Siedział w samochodzie z kolegą. Palił papierosa i grał na
telefonie. Wyglądał jak typowy młokos wypuszczony za granicę z północnej
Albanii. Ubrany był w koszulkę z dużym logo Calvina Kleina i czarną
skórzaną kurtkę. Włosy miał postawione na żelu.
Zatrzymaliśmy się w nieznacznej odległości, żeby wybadać okolicę. Byli
sami.
– Przyjechaliśmy tu, żeby…? – zapytał Daniele, kiedy zaparkowałem tuż
przy ich samochodzie.
– Żeby pogadać – powiedziałem, sięgając po broń do szafki na wysokości
kolan Daniele. Wsadziłem ją za pasek, chociaż bynajmniej nie planowałem
jej używać, ale z Albańczykami z gór, a na takich wyglądali, nigdy nic nie
wiadomo. To nieokrzesane, dzikie charaktery.
Wysiedliśmy i ruszyliśmy w ich kierunku. Chłopak oderwał wzrok od
telefonu i szturchnął swojego kompana. Spojrzeli po sobie, po czym wysiedli
i oparli się o otwarte drzwi auta.
– Si jeni, mire?
– zacząłem po albańsku.
Zdziwieni, spojrzeli na siebie ponownie.
– Dobrze – odpowiedział kierowca, unosząc ostentacyjnie głowę do góry
i wysuwając szczękę do przodu.
– Mamy do pogadania – powiedziałem, podchodząc do młodego
i obejmując go ramieniem. Przesunąłem go, zamykając drzwi, a on,
speszony, zrobił krok w tył i oparł się o wypucowaną karoserię. Momentalnie
stracił całą pewność siebie, którą starał się nas przywitać.
– Słucham?– zapytał, prostując sylwetkę na znak, że się nie boi, ale jego
strach czuć było na odległość. Więcej luzu wydawał się mieć kolega, którego
na celownik wziął Daniele.
– Podobno zalegacie z płatnościami – zacząłem.
– Nic nie wiem na ten temat – zaprzeczył, nerwowo kręcąc głową na
boki.
– Ty pewnie nie wiesz, ale zdaje się, że twój brat wie więcej –
powiedziałem, wyginając szyję raz w lewo, raz w prawo, tak że nie mogli nie
słyszeć głośnych strzyknięć mojego karku.
– Nie wiem, Alessa nie ma – powiedział i rozejrzał się nerwowo na boki,
jakby poszukując kierunku ucieczki albo w ciszy wzywając pomocy.
– To co proponujesz? Jak możemy się z nim skontaktować? – zapytałem,
łapiąc się za nadgarstki i podwijając nieznacznie mankiety koszuli.
Chłopak skulił się w sobie jeszcze bardziej. Musiał mieć cholernie ciężkie
dzieciństwo i często dostawać po głowie, skoro zwykłe gesty sprawiały, że
stawał się coraz mniejszy. Że też z takimi ludźmi przychodzi nam prowadzić
poważne rozmowy – pomyślałem. Przecież on na widok broni pewnie się
posika. W rozmowach telefonicznych z Frankiem podobno grał Arnolda
Schwarzeneggera, ale na żywo daleko mu było nawet do własnej babci. On
był zwyczajnie przerażony naszą pogawędką.
– Nie wiem. – Uniósł głowę wysoko, jak żołnierz na wojnie, wiedzący, że
czeka go śmierć w imię ojczyzny, i mimo że dławi go strach, stara się
stwarzać pozory. Tym gestem nawet mi zaimponował.
– Nie wiesz czy nie chcesz powiedzieć? – zapytałem, podchodząc
i sięgając do kieszeni jego kurtki po komórkę.
Uniósł ręce, spodziewając się ciosu. No nie, błagam, bo zaraz zrobi mi się
naprawdę przykro – pokręciłem z dezaprobatą głową.
Kliknąłem w wyświetlacz. Wykonałem najpopularniejszy znak Z na
panelu blokady, odblokowałem telefon i spojrzałem na połączenia
przychodzące. Ostatnie było od „Vellai”
.
Wybrałem numer. Po czterech długich sygnałach usłyszałem w końcu
zirytowany męski głos po drugiej stronie.
– Czego znowu? – zapytał ochryple.
– Oj, oj, oj, a może nieco grzeczniej – odrzekłem ironicznie, wyciągając
zza paska broń i celując w młodego.
– Kto mówi? – zapytał równie arogancko, zdezorientowany.
– Święty, kurwa, Mikołaj – odpowiedziałem, odrzucając telefon
dzieciakowi. Daniele również wyciągnął pistolet i trzymał na muszce
wystraszonego towarzysza młodego.
Chłopak nieśmiało przyłożył słuchawkę do ucha.
– Wszystko dobrze, ale przyjechali i pytają o pieniądze – powiedział
młody. – Brat mówi, że odda, jak wróci. – Spojrzał w moją stronę.
– Znakomicie, a kiedy możemy się go spodziewać? – zapytałem.
Dzieciak powtórzył moje pytanie.
– W przyszłym tygodniu – odpowiedział po chwili.
– No nie, nie, nie, nie będziemy sobie nawet w ten sposób żartować,
dawaj ten telefon – rzuciłem rozdrażniony, przejmując ponownie komórkę od
młodego.
– Stary, masz dwie godziny – zacząłem – żeby pojawić się u Franca
z gotówką.
– Już powiedziałem, że mnie nie ma! – ryknął mój rozmówca, z którym
negocjacje w realu na pewno nie byłyby tak grzeczne jak z jego
wystraszonym bratem, chyba że miałem do czynienia z kolejnym Arnoldem,
ale nie sądziłem, skoro Alesso siedział w narkobiznesie, musiał mieć większe
jaja niż pasterz ulicznych owieczek. Z pewnością nie wyszedłby również
z samochodu bez broni.
Małolaty tymczasem nie zapomniały o smartfonach, ale broni przy sobie
nie miały – pomyślałem.
– Ależ ja nie mówię, że masz się kajać u Franca osobiście. Wyślij matkę,
ojca, innego brata, tylko z większymi jajami, bo ten tu zaraz nam się zleje
w majty – powiedziałem zniecierpliwiony.
– Daj mu spokój, bo inaczej słabo się to skończy – warknął rozmówca.
– Otóż to. Jeżeli za dwie godziny nie otrzymam wiadomości od
właściciela lokalu, że dostał pieniądze, to się bardzo źle skończy –
warknąłem i ja. – Biorę młodego na przejażdżkę – poinformowałem. –
I czekam na wiadomość od Franca, że mogę go odstawić na miejsce –
rzuciłem jeszcze i się rozłączyłem.
Wyciągnąłem rękę z bronią przed siebie.
– Idziemy, młody – zakomenderowałem.
Nim zdążyliśmy ruszyć, z telefonu młodego głośno zabrzmiało
Despacito.
Nie wątpiąc, że Alesso wymyśli coś na szybko, odebrałem. Mój
rozmówca ponownie krzyczał, grożąc mi, i zgodnie z albańskimi zwyczajami
wyklinał całą damską część mojej rodziny, odgrażając się, co je czeka. Noż
kurwa jego mać, dajesz człowiekowi szansę, a on tak słabo ją wykorzystuje.
– O shoku
!! Ja naprawdę nie przyjechałem tu, żeby się z tobą
licytować, kto co komu zrobi. W ciągu dwóch godzin mam dostać
wiadomość od właściciela lokalu, a odstawię młodego na miejsce –
powiedziałem, rzuciłem telefon na ziemię i strzeliłem w wyświetlacz. Młody
podskoczył.
– Wracaj do środka – rzucił Daniele do towarzysza chłopaka. – Ręce
trzymaj wysoko nad głową, dopóki nie odjedziemy, a ani tobie, ani koledze
nic się nie stanie – polecił i nie spuszczając go z muszki, wsiadł razem ze
mną i młodym do naszego auta.
Daniele zajął miejsce kierowcy, a ja usiadłem z dzieciakiem na tylnej
kanapie. Ruszyliśmy.
– Jak wy tych dziwek pilnujecie, jak sami o własne tyłki nie potraficie
zadbać? – Pokręciłem głową, patrząc z politowaniem na wyrostka, który wbił
się głęboko w fotel i wyglądał przez szybę.
– Dokąd? – zapytał Daniele.
– Mamy dwie godziny, jedźmy do McDonalda – zaśmiałem się. –
Kupimy młodemu happy meala na pocieszenie. – Przejechałem mu lufą po
policzku.
Był blady jak ściana, a ja naprawdę nie planowałem zrobić mu żadnej
krzywdy. Pierwszy raz w życiu poczułem, że czyjś strach mnie bawi.
Ewidentnie jego lęk powodował na mojej twarzy uśmiech, który starałem się
kamuflować pozą groźnego przestępcy. Faktycznie pojechaliśmy na frytki do
pobliskiego McDrive’a, tylko to było otwarte. Młody siedział w milczeniu,
wpatrując się w swoje mokasyny i skubiąc skórki przy paznokciach
Kiedy zaczynałem się już niecierpliwić, zadzwonił mój telefon.
– Franco – rzuciłem do Daniele, łapiąc jego spojrzenie w lusterku
wstecznym. Odebrałem.
– Nie, spoko, to dobre chłopaki. Trochę się pogubili, ale jak widzisz,
szybko poszli po rozum do głowy – odpowiedziałem na informację, że
w imieniu Alesso pojawił się jakiś człowiek, który przyniósł mu pieniądze.
Rozłączyłem się.
– No dobra, młody – rzuciłem do chłopaka. – Brat zachował się jak
należy, spadaj.
– Ale tu? – zapytał zdziwiony.
Obrzuciłem go zaskoczonym spojrzeniem. Nie do wiary, nadal miał
ochotę na nasze towarzystwo.
– Wypierdalaj, nie jesteśmy taksówką! – ryknąłem, a dzieciak niemal
wypadł z auta.
Przesiadłem się na przód samochodu i odjechaliśmy.
Polubiłem Daniele. Nie musieliśmy ze sobą rozmawiać, żeby się
rozumieć, i to było bardzo pozytywne. Zostawiłem go pod domem,
a wracając, zobaczyłem Janisa otwierającego Helladę. Postanowiłem wstąpić
na greckie śniadanie. Długo siedzieliśmy sami, a on opowiadał mi swoją
grecką historię.
Kiedy nad ranem wróciłem do domu, padłem jak długi.
*
Pozornie wyglądało na to, że akcja z Albańczykami została polubownie
zamknięta – niestety jedynie pozornie. Po dwóch tygodniach, kiedy byłem
w Lingotto, jednym z centrów handlowych, ktoś przebił opony w moim
samochodzie, zostawiając kulturalnie za szybą karteczkę z pozdrowieniami
po albańsku. Zaśmiałem się w duchu na wspomnienie młodego i wróciłem do
apartamentu taksówką. Doszedłem do wniosku, że czas najwyższy zakupić
jakieś nowe auto, a rupiecia po Flaviu wyrzucić na złom.
Tony spełnił moje marzenie i zatrudnił mnie na umowę o pracę u jednego
ze swoich znajomych prowadzącego dużą stację diagnostyczną. Tym
sposobem Simone Girasole stał się prawowitym obywatelem Włoch,
płacącym podatki i uczciwie zarabiającym na życie. Ten oto właśnie
obywatel bez skazy został posiadaczem czarnego sportowego mercedesa.
Wracając do albańskich opiekunów… Nasi byli zdecydowanie lepiej
wykwalifikowani od tych z corso Regina Margherita i nie brakowało im
polotu w kontaktach nawet z trudnymi klientami. Rumuńskie prostytutki
przynosiły zyski.
Tony od czasu do czasu prosił mnie o pomoc w rozwiązywaniu
problematycznych kwestii. Obracając się w jego środowisku, starałem się
zbierać jak najwięcej informacji. Organizacyjnie wiedziałem, kto jest za co
odpowiedzialny, jeżeli chodzi o osoby, które skupiał najbliżej siebie.
Wspomniani Albańczycy przy współpracy z Rumunami kierowali handlem
kobietami, przy czym robili to na niewielką skalę i, jakkolwiek paradoksalnie
to brzmi, w kulturalny sposób. Wśród kobiet nie było ofiar, często jednak
były one szantażowane. Daniele utrzymywał też kontakty z nigeryjskimi
alfonsami, a tamtejsze kobiety niestety były bardzo brutalnie traktowane
przez swoich sutenerów. Poza pobieraniem daniny od zajmowanych miejsc
Daniele nie mieszał się w ich problemy wewnętrzne, więc jedyne, co udało
mi się ustalić, to to, że na północy Włoch Afrykanami dowodzi Mustafa,
a z czarnego lądu dziewczyny przerzucane są przez grupę Mandżaro.
Tony poza kupowaniem ludzi i pozyskiwaniem wejść do banków
komercyjnych i państwowych na dużą skalę obsadzał swoimi osobami
ministerstwa. Nawet rywalizacja sportowa daleka była od zdrowej.
Ostateczne wyniki meczów na San Siro, na które jeździliśmy dla przekory
w barwach Juventusu, były zwyczajnie ustawione. Radość z każdego gola
i wygranej związana była z pokornym realizowaniem narzuconych planów,
a nie samym osiąganiem rezultatów, które w innych warunkach pewnie
byłyby zupełnie odmienne. Matranga intensywnie pracował nad otwarciem
kolejnych kanałów przemytu narkotykowego. Współpraca z Meksykiem szła
gładko, ale tamtejsze dragi wędrowały głównie do Stanów. Do Włoch,
Holandii oraz Hiszpanii drogą morską trafiały narkotyki z Kolumbii, Boliwii,
Kostaryki i Wenezueli. We wszystkim pośredniczył klan Matrangi, który
wspierany zaufanymi ludźmi w różnych instytucjach z olbrzymim
powodzeniem radził sobie z wprowadzaniem dragów i obrotem kokainą,
heroiną, a nawet albańskim haszyszem. Następnie dochody ze sprzedaży
prane były przez zaprzyjaźnione banki w państwowych inwestycjach.
Co ciekawe, ‘ndrangheta swoją siłą zmusiła mocno osłabioną
aresztowaniami
cosa nostrę do, nazwijmy to, „współpracy”. Rodziny nie
wchodziły sobie w drogę, starając się ze sobą nie konkurować. Podobnie
camorra nie wychylała się specjalnie z Neapolu. Wyspecjalizowała się
w sprowadzaniu podróbek z Chin, nie stając na drodze interesom klanów
Matrangi czy rodzin z cosa nostry.
Mafia wewnętrznie była poukładana, a ‘ndrangheta powzięła kolejny
cel – żeby poukładać się we wszystkich innych sferach państwa włoskiego.
*
Wieczór był jednym z tych, kiedy całą grupą po kolacji udaliśmy się do Mon
Cheri.
Nasza stała miejscówka, alkohol, dziewczyny – wszystko zapowiadało
dobrą zabawę, ale nagle niespodziewanie zadzwoniła do mnie zapłakana
Angela, prosząc, żebym przyjechał. Przeprosiłem Tony’ego i wyszedłem.
W ciągu kwadransa byłem u niej. O tej godzinie była sama w domu.
Wszedłem bez pukania i zastałem ją siedzącą na kanapie po ciemku.
– Jestem – powiedziałem, zapalając światło.
– Wyłącz to – poprosiła przez zaciśnięte gardło, nie patrząc w moją
stronę, ale kątem oka dostrzegłem jej twarz. Była posiniaczona.
Podbiegłem i klęknąłem przy Angeli. Z jej ust wypływała cienka strużka
krwi. W prawej dziurce nosa miała tampon z waty.
– Ja pierdolę! – przekląłem na jej widok. Wyglądała naprawdę fatalnie.
Podniosła na mnie wzrok, a z ciemnofioletowych, opuchniętych oczu
zaczęły spływać łzy.
– Kurwa, kto cię tak urządził? – zapytałem przez zaciśnięte zęby.
Odwróciła głowę. – Angela! – Złapałem ją za nadgarstki. – Kto ci to
zrobił?! – powtórzyłem pytanie.
Spojrzała na mnie ponownie, a mną targało od środka. Może język miała
cięty, ale nie zmieniało to faktu, że była drobną, delikatną kobietą. Żadna
kobieta, nawet w bezwzględnym świecie mafii, nie zasługuje na podobne
traktowanie.
Kobiety i dzieci zawsze były moim słabym punktem. Byłem skłonny
patrzeć na cierpienie mężczyzn, ale kobiety i dzieci były świętością, która
naruszona zasługiwała na pomstę.
– Mauro – szepnęła, szlochając.
Zajebię skurwysyna – przekląłem w myślach. Mauro był jak oślizgła
żmija, ale Tony traktował go na równi z sobą. Liczyłem, że zgodnie
z zapowiedzią powróci na południe, ale on cały czas pozostawał na północy
i przeszkadzał. Był jedyną osobą, która kompletnie mi nie ufała, i jedyną
osobą, której ja sam nie darzyłem nawet minimum szacunku. Brutalny kutas,
traktujący kobiety przedmiotowo. Gdybym mógł, już na samym początku
wsadziłbym go do pudła albo własnoręcznie załatwił. Ale nie mogłem zrobić
nic, w każdej sytuacji miałem związane ręce.
Nie wiedziałem, co mogę jej powiedzieć albo jak mogę pomóc. Nie
chciałem pytać o nic więcej, wolałem, żeby sama zaczęła opowiadać.
Podszedłem do kostkarki i wypuściłem do dużej szklanki lód, który
przełożyłem do foliowych woreczków. Zawiązałem je i podałem Angeli,
żeby przyłożyła do poobijanej szczęki. Usiadłem obok, chowając głowę
w rękach opartych na kolanach. Nie byłem w stanie na nią patrzeć.
– Słyszałeś o tym konwojencie, który został ostatnio postrzelony w czasie
napadu, ale przeżył? – zapytała, przykładając sobie woreczek lodu do
prawego policzka.
Przymrużyłem oczy. Faktycznie ostatnio Michele przewodził napadowi
na konwój z mennicy. Z dwóch konwojentów jeden zginął na miejscu,
a drugi został jedynie postrzelony i przeżył.
– Ta, pamiętam. Tony prosił, żeby akcja była pokojowa – odparłem.
– Pokojowa to może być akcja Czerwonego Krzyża – zripostowała.
Nie pamiętałem dokładnie, ile milionów euro zostało zrabowane, ale
przekazywałem od Michele informacje o lokalizacji pieniędzy ludziom,
którzy zajmowali się wprowadzaniem ich do obiegu.
– Przyjechali Francuzi od Maura – kontynuowała.
Odłożyła worek z lodem i trzęsącą się ręką sięgnęła po paczkę
papierosów. Nieudolnie próbowała użyć zapalniczki. Pomogłem jej.
Zaciągnęła się dymem, wzdychając głęboko.
– I co z Francuzami? – zapytałem.
Poznałem jednego z nich, Fabiana, młody i przystojny, ale uzależniony
od heroiny, przez co sprawiał wrażenie nieobliczalnego.
– Złapali tego konwojenta, kiedy wyszedł ze szpitala – powiedziała.
Mimo że nic nie widział, to zeznawał, bo słyszał głos i policja kazała mu
rozpoznawać. Nie powinien był współpracować. Kiedy go złapali, trzymali
go w starym magazynie po drukarni – mówiła, ponownie zaczynając
szlochać. – Mauro dziś mnie tam zabrał – dodała, chowając głowę w dłoń. –
I kazał mi go zabić – wycedziła przez zęby.
Patrzyłem na nią, wstrzymując oddech. Była przerażona, cała dygotała.
– Simone, ja nigdy w życiu nikogo nie zabiłam, rozumiesz? –
kontynuowała, pociągając nosem, a całe jej ciało objęły jeszcze silniejsze
dreszcze.
Zabrałem jej z rąk papierosa, którego nie była w stanie wziąć do ust.
– Odcięli mu nogi piłą i kiedy błagał… – Nabrała głęboko powietrza,
zakrywając ręką usta. Z pewnością na wspomnienie tego, czego była
świadkiem, czuła mdłości. – On chciał już umrzeć…
Spojrzała na mnie oczami przekrwionymi od łez, pełnymi goryczy, żalu
i nienawiści do wszystkich i samej siebie.
– Pociągnęłam za spust – rzuciła.
Skuliła się na sofie i jęczała, szarpana spazmami płaczu.
Milczałem. Usiadłem obok niej i objąłem ją ramieniem. Wtuliła się we
mnie jak dziecko i łkała.
– Ja wcale nie chciałam tego robić, ale on błagał. Rozumiesz to? Błagał
mnie o swoją śmierć – szeptała łamiącym się głosem przez zaciśnięte zęby,
zgrzytając nimi.
Nie chciałem sobie wyobrażać, jaki dramat się w niej właśnie rozgrywał.
Nie miałem pojęcia, co przyszło temu skurwielowi do łba, żeby mieszać ją
w tę sprawę. Żaden normalny człowiek nie pozostaje obojętny wobec zabicia
drugiego człowieka. To odciska piętno na całe życie…
Angela nie była w pełni normalna, ale doskonale spełniała się
w powierzonej przez Matrangę funkcji. Seks był czymś, co ewidentnie
sprawiało jej przyjemność. Doskonale kusiła i uwodziła, a Mauro ją właśnie
zniszczył.
– Simone, to było nieludzkie – dodała cicho. – Oni go cięli jak bydlę
w ubojni, a Mauro kazał mi na to patrzeć.
Zaniosła się płaczem. Kiedy odrobinę się uspokoiła, kontynuowała:
– Wszędzie bryzgała krew, a ten człowiek krzyczał tak głośno, błagając
o litość… Zwymiotowałam, a oni się śmiali, zemdlałam, a oni mnie ocucili.
A kiedy powiedziałam, że sama zgłoszę to na policję, to Mauro mnie tak
urządził! – zawyła, uderzając mnie pięścią w tors. – Dlaczego?! Co ja mu
takiego zrobiłam?! – krzyczała w spazmach płaczu. – Zagroził, że mogę być
następna – rzuciła, podciągając ponownie kolana pod brodę i kiwając się na
boki.
Kurwa mać, ja pierdolę, gdybym tylko miał w końcu jakiś kontakt z kimś
z DIA
albo GICO
, mógłbym zgłosić ją do programu ochrony
świadków – pomyślałem. Ona na już, w tej chwili, wymagała pomocy
psychiatrycznej.
– Angela, nie wiem, co mogę powiedzieć albo zrobić… – zacząłem, bo
naprawdę nie miałem pojęcia, jakie słowa mogą jej przynieść ukojenie. –
Trochę późno się zorientowałaś, w jakim środowisku się obracasz –
oznajmiłem zimno i bardzo dużo mnie to kosztowało, ale nie miałem wyjścia.
Ja sam w tym momencie byłem po tej złej stronie. Kurewsko mnie bolało,
że potrzebowała wsparcia, a ja nie mogłem nic zrobić.
– Takie są tutejsze zasady – powiedziałem, świadom tego, że prawo mafii
jest bezwzględne i jedynie osoby, które nie mają w sobie nic z człowieka,
potrafią się w tych realiach odnaleźć. Na tym właśnie polega ich wyższość.
Brak sumienia to brak zahamowań, a brak zahamowań to siła bycia ponad
wszystkim i wszystkimi. – Chodź, zabiorę cię do siebie – dodałem.
Jedyne, co mogłem zrobić, to nie zostawiać jej teraz z tym samej. Nie
tylko twarz miała posiniaczoną; wyglądała, jakby skurwysyn zrobił sobie
z niej worek treningowy. Jakim trzeba być draniem i bydlakiem, żeby w ten
sposób potraktować drobną kobietę? – myślałem, pomagając jej przebrać się
z podartej sukienki w dres, który przyniosłem z jej sypialni.
Wziąłem ją na ręce i przeniosłem do samochodu. Starałem się prowadzić
wolno, żeby nie narażać poturbowanego ciała na zbędny ból. Wiedziałem
jednak, że poza szkodami fizycznymi dużo większe konsekwencje cała ta
sytuacja będzie miała dla jej psychiki. Została potraktowana jak śmieć przez
człowieka, któremu poniekąd ufała.
Zaufanie w takiej organizacji jest pojęciem względnym. Mafia jest jak
prawdziwa rodzina, z tą jedną różnicą, że wielu rzeczy nie wybacza. Nie
oznacza to, że fundamenty nie są trwałe – zwykle pełniąc dobrze jakąś
funkcję, jesteśmy nietykalni. Dlaczego Mauro postanowił ją złamać? Nie
miałem pojęcia.
Mówić o przestępcy w kategoriach szlachetności nie wypada, ale Tony na
swój sposób był w podejściu do innych czarujący, za to Mauro był w każdym
calu jak glista wpierdalająca glebę, którą usypuje się świeże nagrobki. Już
pierwsze spojrzenie tego człowieka informowało, że wyszedł z piekła, gdzie
powinien pozostać, ale chodził, pełzał i zatruwał życie innym. Tym razem
padło na Angelę.
[11] Carabinieri – włoska ogólnokrajowa żandarmeria, pełniąca także część obowiązków
właściwych dla policji.
[12] Bran – miasto w Rumunii znane ze znajdującego się tam zamku Draculi.
[13] Buna dimineata, fetelor (rum.) – Dzień dobry, dziewczyny.
[14] De gustibus non est disputandum (łac.) – Gust nie podlega dyskusji.
[15] Si jeni, mire? (alb.) – Jak się macie?
[16] Vellai (alb.) – brat.
[17] O shoku! (alb.) – Kolego; słuchaj, kolego.
[18] Po akcji policji w 2004 roku i aresztowaniach na olbrzymią skalę cosa nostra została znacznie
osłabiona.
[19] DIA – Direzione Investigativa Antimafia – włoska agencja wielozadaniowa zajmująca się
zapobieganiem przestępstwom związanym z działalnością mafii.
[20] GICO – Gruppo d’Investigazione sulla Criminalità Organizzata – grupa dochodzeniowa do
spraw przestępczości zorganizowanej.
Olivia
Odcinek 3. Miejscowość Valbone – miejscowość Hajdaraj (Dragobi).
Odległość między punktami: 9,5 km; czas: 95 minut; średnia wysokość: 900
m n.p.m.
– Byłam pewna, że kobiety i dzieci są nietykalne – wydukałam, starając
się powstrzymać łzy i odruch wymiotny. Poczułam zalewającą mnie od
środka żółć.
– Nie, piccola, do ‘ndranghety należą mężczyźni bez honoru. Tam ani
kobiety, ani dzieci nie są bezpieczne – odparł kompletnie jałowym głosem.
Wiedziałam, że wspominając, wszystko przeżywa od nowa, chociaż
duszę miał wytresowaną do perfekcji i potrafił znieść naprawdę wiele.
Opowiadał te koszmarne rzeczy i oddychał miarowo. Cały czas biegliśmy po
asfalcie, a ja bardzo zachłannie łapałam powietrze, gubiąc rytm nóg, które
stawały się dziwnie wiotkie. W punkcie regeneracyjnym wspomogłam się
glukozą, więc nie byłam pewna, czy moje ciało zachowuje się tak ze
zmęczenia, czy w ten sposób reagowałam na to, co mówił. Napięcie fizyczne
rywalizowało z psychicznym.
SIMONE/ARBER
W domu poza butelką whisky i kilkoma butelkami wina nie miałem nic, więc
po drodze zahaczyłem o Helladę.
– Zaczekaj tu chwilę, kupię jakieś jedzenie na wynos – powiedziałem.
Angela siedziała z głową opartą o szybę i błędnym wzrokiem patrzyła
przed siebie. Wszedłem.
Janis szykował się do zamknięcia.
– Dobrze, że jesteś – powiedział na mój widok. Spojrzałem na niego
zastanawiając się o co chodzi. – Był tu jakiś mężczyzna i pytał o ciebie –
wyjaśnił, badając mnie wzrokiem.
Janis, właściciel lokalu, miał znikomą wiedzę na mój temat. Byłem
u niego raptem kilka razy i zwykle to on opowiadał, a ja milczałem.
– Ktoś u ciebie pytał o mnie? – zdziwiłem się.
– Tak. Szukasz mieszkania? – zapytał. – Bo zostawił dla ciebie katalog
agencji nieruchomości – dodał, marszcząc brwi i przekazując go w moje ręce.
Spojrzałem zdziwiony, ale wraz z zapakowanym na wynos posiłkiem
zgarnąłem folder i wróciłem do samochodu.
Angela nie chciała nic jeść. Łyknęła stilnox
, napiła się wody
i zamknąłem ją w sypialni.
W telewizji wyemitowano powtórkę informacji o odnalezieniu
zmasakrowanego ciała konwojenta. Podejrzewano, że za zabójstwem,
zgodnie zresztą z prawdą, stać musi grupa przestępcza, przeciwko której
brutalnie zamordowany próbował zeznawać. Nie wiem, w jakim celu
dziennik podaje do wiadomości publicznej takie informacje. Chyba tylko po
to, żeby przestrzec wszystkich kolejnych gotowych do współpracy
z wymiarem sprawiedliwości, by tego absolutnie nie robili, bo czeka ich
podobny koniec. Podejrzewam, że było to działanie celowe, za którym stali
dziennikarze na usługach Matrangi.
Wiedziałem, że nie odpuszczę Maurowi tego, w jaki sposób potraktował
Angelę. Zastanawiałem się tylko, co mogę zrobić.
Zasnąłem na kanapie w salonie. Obudziły mnie pierwsze promienie
słońca wpadające przez niespuszczone rolety. Przeciągając się, natrafiłem
wzrokiem na katalog agencji i sięgnąłem po niego od niechcenia.
Przeglądając oferty, na stronie trzydziestej trzeciej trafiłem na dom
w Asti, niedaleko Turynu, przy którym znajdował się niewielki ptaszek
dopisany ołówkiem. Momentalnie usiadłem, prostując się. Jest kontakt! –
zawołałem w myślach.
To była najlepsza wiadomość od czasu mojego pojawienia się we
Włoszech, o ile nie najlepsza od chwili rozpoczęcia zabawy w gangstera,
jeszcze w Albanii. Wiadomość, na którą czekałem od podjęcia decyzji
o przystąpieniu do programu.
Po szybkim prysznicu zajrzałem do Angeli. Przekręciła głowę w moim
kierunku, spoglądając na mnie wzrokiem bez wyrazu. Nie wyglądała dobrze,
ale zdecydowanie lepiej niż wieczorem.
– Muszę wyjść na dłuższą chwilę – powiedziałem, podchodząc do niej
i całując ją w czoło. – Odpoczywaj, porozmawiamy, jak wrócę.
Przytaknęła oczami. Łyknęła kolejną tabletkę, popiła ją wodą i ułożyła się
na boku. Wyszedłem, a kiedy wsiadłem do samochodu, odszukałem
w folderze numer kontaktowy do agencji. Wybrałem go.
– Witam, interesuje mnie dom ze strony trzydziestej trzeciej –
zacząłem. – Numer oferty jeden zero zero cztery pięć – dodałem.
– Dzień dobry, już sprawdzam – poinformował miły damski głos, po
czym załączył automatyczną muzykę w tle.
Po chwili dźwięki ucichły.
– Dziękuję za oczekiwanie – odezwała się kobieta, powracając do mnie. –
Niestety dom przy via Veneto został już wynajęty, ale mogę zaproponować
panu inny o bardzo zbliżonych parametrach, w dużo lepszej lokalizacji –
poinformowała.
Westchnąłem, zły, ale dowiedziałem się, że ten, którym byłem
zainteresowany, znajdował się w Asti przy via Veneto. Miałem jego zdjęcie,
więc to powinno wystarczyć do podjęcia próby odszukania go na własną
rękę.
– Byłem zainteresowany tą konkretną ofertą. Przejrzę raz jeszcze państwa
katalog i w razie potrzeby skontaktuję się ponownie – powiedziałem i się
rozłączyłem.
Wpisałem posiadane dane w nawigację i ruszyłem. Do pokonania miałem
jedynie pięćdziesiąt parę kilometrów.
Na miejsce dotarłem bardzo szybko, do Asti prowadziła głównie
autostrada.
Via Veneto była długą ulicą. Przejechałem ją kilkakrotnie i nie znalazłem
nigdzie domu ze zdjęcia. Zrezygnowany postanowiłem napić się kawy
w barze i pomyśleć, co jest grane. Liczyłem się z tym, że informator nie
przyjdzie do mnie do domu z butelką wina albo nie zatrzyma mnie w żadnym
z miejsc publicznych, ale miałem nadzieję, że pozostawione wskazówki będą
zrozumiałe. Tymczasem ptaszek przy ofercie wyglądał jak jakiś blef.
Od baristy dowiedziałem się, że via Veneto ciągnie się również w głąb
przydrożnego zagajnika, co momentalnie przypomniało mi słowa telefonistki
wspominającej o lepszej lokalizacji innych ofert. Poszukiwany dom musiał
więc być schowany. Dopiłem kawę i ruszyłem we wskazanym przez
pracownika baru kierunku.
Dom znajdował się za parawanem z gęstych drzew, zaraz za zjazdem
z asfaltowej drogi. Na żwirowym parkingu stały dwa samochody, jeep
wrangler i starszy model bmw. Sięgnąłem po broń i wyszedłem z auta.
Odbezpieczyłem pistolet i trzymałem go w pełnej gotowości, bo nie miałem
pojęcia, co tak naprawdę może czekać mnie w środku.
Podszedłem do okna przy głównym wejściu i zajrzałem, ale nikogo nie
dostrzegłem. Pochyliłem głowę i przesuwałem się wolnym krokiem przy
ścianie budynku. Po drugiej stronie domu był przestronny ogród, a w nim
zaniedbany basen. Dziko rozproszone rośliny zresztą też od dawna nie były
w rękach żadnego ogrodnika. Wysoka zapuszczona trawa, suche winorośle
porastające ściany – wszystko to powodowało, że wyglądał dość posępnie.
Drzwi balkonowe prowadzące na taras przed domem były uchylone. Nie
tracąc czujności, podszedłem bliżej, pchnąłem je nogą i wszedłem do środka.
Salon połączony z kuchnią był urządzony w ciepłym drewnie.
Usłyszałem kroki, a moim oczom ukazał się wychodzący z korytarza
mężczyzna. Przystanął na widok wycelowanego w jego kierunku pistoletu.
Był średniego wzrostu, miał krótko przystrzyżone włosy, a na nosie okulary
w czarnej oprawce. Ubrany był w ciemne spodnie cargo i zieloną militarną
koszulę. Przypominał trochę wojskowego informatyka. W ręku trzymał
kubek. Na mój widok uniósł prawy kącik ust, mierząc mnie wzrokiem od
góry do dołu. Przyłożył palec do ust, prosząc o ciszę i uniósł lewą rękę,
w której trzymał telefon komórkowy. Gestem wskazał, że powinienem
oddzielić baterię od reszty telefonu i wyciągnąć ze środka kartę SIM, na
wypadek gdyby była na aktywnym podsłuchu. Postąpiłem zgodnie
z instrukcją. Jedną ręką zgrabnie zająłem się aparatem, nie spuszczając go
z muszki.
– Arber? – zapytał, kiedy położyłem rozczłonkowaną komórkę na blacie
wyspy kuchennej.
– A kto pyta? – Opuściłem broń, dochodząc do wniosku, że facet nie ma
złych zamiarów i z pewnością jest z policji, a nie którymś z gangusów
Matrangi.
Nagle zza jego pleców wyłoniła się moja siostra.
– Oj, shpirt
! – zawołała, mijając mężczyznę i rzucając mi się na szyję.
– Alma. – Chwyciłem jej twarz w swoje ręce i ucałowałem w czoło,
przytulając ją do piersi. Wtuliła się mocno w moje ramiona.
Wyglądała pięknie, fale włosów opadały na szczupłe ramiona.
Uśmiechała się szeroko, a w policzkach miała filuterne dołeczki, za którymi
tak cholernie tęskniłem. Była taka naturalna, taka normalna. Czułem, jakbym
sięgnął nieba. Do czasu aż ją zobaczyłem, nie miałem świadomości, jak
bardzo brakowało mi mojego prywatnego życia. Od tak dawna byłem cały
czas, dwadzieścia cztery godziny na dobę w pracy. W rzeczywistości, która
w niczym nie przypominała mnie sprzed Włoch, zabawy w albańskiego
gangstera czy nawet służby w marynarce w Stanach. W zasadzie wszystko
toczyło się lawinowo, a ja nie miałem nawet pół dnia wakacji od udawania
bycia kimś, kim tak naprawdę nie byłem.
– W końcu! Tak się cieszę – powiedziała, a po policzkach popłynęły jej
łzy, które otarłem kciukiem.
Podszedłem do mężczyzny i wyciągnąłem w jego stronę dłoń.
– Arber Abedini – przedstawiłem się.
– Maurizio Tatangelo. – Odpowiedział silnym uściskiem dłoni. – Cieszę
się bardzo, że w końcu możemy się poznać. Wiele o tobie słyszałem.
Przeszliśmy do salonu. Alma była we Włoszech od dwóch tygodni, ale
nie mogła się ze mną w żaden sposób kontaktować. Od samego mojego
pojawienia się w tym kraju, jak tylko ustalono, że jestem i mimo pewnych
problemów w Ankonie żyję, byłem pod stałą obserwacją, jako przestępca
oczywiście. O mojej prawdziwej funkcji we Włoszech, jak się okazało,
wiedział tylko Maurizio i jego najbliżsi ludzie, kursujący między Włochami,
Albanią a Stanami Zjednoczonymi. Wszystko z uwagi na układy policyjne
z ‘ndranghetą. Bardzo trudno stwierdzić, kto działa zgodnie z prawem, a kto
wspomaga
mafię,
więc
im
mniej
ludzi
jest
wtajemniczonych
w międzynarodowe operacje, tym lepiej.
Alma zajmowała apartament w Asti. Ustaliliśmy, że do domu miała
przychodzić tylko wtedy, kiedy ja się w nim pojawiałem, co sygnalizował
jeep na parkingu. Dom miał być moim azylem i miejscem rodzinnych
spotkań. Umówiliśmy się, że będę pojawiać się zwykle na początku tygodnia,
kiedy wszyscy odpoczywają po intensywnym weekendzie. Podziemny
parking apartamentu w Turynie miał dwa wjazdy i dwa wyjazdy, na różne
ulice, dlatego też poruszając się mercedesem, miałem korzystać z jednego,
a jeepem z drugiego.
– Podam ci mój numer telefonu, ale musisz go zapamiętać, nie możesz go
nigdzie zapisać – powiedział Maurizio, kiedy Alma wyszła, zostawiając nas
samych, żebyśmy mogli w końcu przegadać sprawy zawodowe. – Możesz do
mnie dzwonić jedynie w sytuacji zagrożenia życia twojego i bliskich –
poinformował. – Twoja komórka i tak jest na stałym podsłuchu władz, ale jak
to w policji obecnie bywa, jedni pchają coś do przodu po to tylko, żeby inni
mogli pokrzyżować szyki i twoje grzechy przypisać komuś innemu, na kogo
dostali cynk, że powinni go przyskrzynić – dodał. – Dlatego tak ważne jest,
żeby w końcu rozpracować siatkę wszystkich powiązań i porządnie
posprzątać. – Ściągnął usta w wąską kreskę.
– Raz a porządnie – podsumowałem.
– Dokładnie, raz a porządnie, Arber – potwierdził. – Z moich obserwacji
wynika, że niespecjalnie ci jeszcze ufają. – Uniósł brwi w zastanowieniu. –
Tony wątpi również w lojalność Maura. Nie mówi o tym na głos, ale
przeczuwa, a Mauro szuka sposobu, żeby zająć jego pozycję. Wykorzystaj to
i nie zachowuj się jak pies, bo oni to czują. Pamiętaj, że tutaj jesteś jednym
z nich – dodał, przejeżdżając dłonią po lekkim zaroście.
Maurizio był typowym biurokratą. Dużo mówił, bazując na dokumentach,
które przywiózł ze sobą i dokładnie analizował.
– Handel narkotykami interesuje nas trochę bardziej niż handel ludźmi,
ale naszym priorytetem jest porządek w gospodarce i na stanowiskach
urzędniczych. Zrobimy to, choćbyśmy mieli aresztować pół kraju –
powiedział, sięgając po kubek z herbatą.
W dwóch słowach omówiliśmy każdą postać północnego regionu
z osobna, tak żeby potwierdzić bądź wykluczyć moje spostrzeżenia, które
w większości były bezbłędne.
Maurizio zapowiedział, że jeśli będziemy szli tą drogą, w ciągu roku
pozyskamy materiał dowodowy, dzięki któremu będziemy w stanie postawić
pieczątkę na teczce operacji „Interalbital” i uznać sprawę za zamkniętą. Pod
warunkiem, że nie stracę czujności i panowania nad sytuacją.
– Czy możesz pomóc mi jakoś z Angelą? – zapytałem zaniepokojony,
przypominając sobie, że zostawiłem ją samą w apartamencie.
– Myślisz, że pójdzie na współpracę? – zapytał po chwili namysłu.
– Myślę, że potrzebuje dobrego psychiatry, który wyprowadzi ją na
prostą, a później kto wie, można spróbować ją infiltrować. Ma olbrzymią
wiedzę w obszarze szantażowania wysoko postawionych pracowników –
poinformowałem.
– Skoro zagroziła Maurowi policją, najprawdopodobniej będzie się chciał
jej pozbyć – powiedział Maurizio. – Jej nagłe zniknięcie również nie jest
dobrym pomysłem. Typ dojdzie do wniosku, że faktycznie zgłosiła się na
policję, i będzie jej tam szukać. – Podrapał się po czole. – Jeżeli Mauro ją
znajdzie, to zabije. Jeżeli jej nie znajdzie, a znajomych w policji ma całe
mnóstwo, tym bardziej nabierze podejrzeń, że ktoś jej pomógł – dodał
z zakłopotaniem. – Najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby udało im się
dogadać bez mieszania do tej sprawy służb – westchnął, stukając długopisem
w zdjęcie Maura, przyłapanego na spotkaniu w jednej z kawiarni w centrum
Turynu.
– Dziewczyna jest w głębokim szoku, nie sądzę, żeby było to możliwe –
odparłem, kiwając przecząco głową. Oderwałem wzrok od fotografii
skurwiela, który był numerem jeden na mojej prywatnej liście do likwidacji,
i spojrzałem na Maurizia, licząc, że wymyśli jakieś sensowne rozwiązanie.
– Zobaczę, co da się zrobić, ale nie sądzę, żeby cokolwiek można było
zorganizować na już – odpowiedział, rozkładając bezradnie ręce. –
I pamiętaj, że to nie twoja sprawa, Arber. Nie możesz się angażować
emocjonalnie, tak jak zrobiłeś to z więzienną psycholog – rzucił ostro. – Nie
interesuje mnie, z kim sypiasz, ale sypiaj fiutem, a nie głową. Pamiętaj, że tu
nie ma miejsca na szlachetność i sentymenty.
Spojrzał na mnie surowym wzrokiem i zamilkł.
– Obok tego wszystkiego jestem ja i robię swoje, ale ty nie będziesz
wiedział, co dzieje się z udziałem moich ludzi, a co bez – poinformował mnie
po dłuższej chwili. – Twoim zadaniem jest zbieranie materiału dowodowego
i tyle. Tu masz pluskwy, należy je rozsądnie rozdysponować. – Wysypał na
stół podsłuchy wielkości eurocentówek. – Na bieżąco będę monitorował, co
się dzieje, i wspomogę cię w opracowywaniu twardych danych.
– To niesamowite, jak słabo państwo jest zabezpieczone przed mafią. –
Spojrzałem na niego zdegustowany.
– Bo widzisz, tu nie państwo ma mafię, a mafia ma państwo –
podsumował,
marszcząc
czoło.
–
Mafia
nie
jest
wynalazkiem
współczesności, to tradycja, a tę najtrudniej zmienić – powiedział. – Arber,
bierzemy się do wspólnych działań. Jedź i uważaj na siebie – polecił. – Jutro
około południa jeep będzie stał w garażu pod kolumną na miejscu dziesięć a.
Kluczyki będą w zamykanej półce na desce rozdzielczej – poinformował.
Pożegnaliśmy się uściskiem dłoni i wyszedłem.
Z jednej strony było mi lżej na duchu, gdy wiedziałem, że ktoś obserwuje
moje poczynania. Z drugiej strony świadomość, że patrzą mi na ręce, niosła
ze sobą konieczność zachowania profesjonalizmu. Każde moje działanie było
improwizacją. Każda nowa sytuacja pozbawiona była próby generalnej,
a każdy występ oceniany był obecnie z dwóch różnych perspektyw: mafijnej
i policyjnej.
Cieszyło mnie, że Alma jest blisko. Potrzebowałem kogoś z rodziny,
kogoś, dzięki komu raz na jakiś czas zobaczę normalny świat. Jej przyjazd
był bardzo dobrą wiadomością. W zasadzie jedyną dobrą wiadomością.
Każda następna była już tylko zła.
*
Kiedy dojechałem do domu, nie zastałem w środku Angeli. Po filiżance
w zlewie wywnioskowałem, że napiła się kawy i wyszła, zatrzaskując za sobą
drzwi. Wybrałem numer jej telefonu, ale nie odpowiadał. Zadzwoniłem do
Daniele, ale załatwiał jakieś sprawy i poinformował mnie zdawkowo, że
oddzwoni, jak tylko skończy.
Pojechałem do willi, po której snuły się zaspane dziewczyny. Tu Angeli
też nie było. Mając na uwadze rozmowę z Mauriziem, postanowiłem zająć
głowę czymś innym.
Wróciłem do swojego apartamentu, chwyciłem sportową torbę
i pojechałem na siłownię. Miałem nadzieję trochę poboksować, żeby dać
upust wszystkim kłębiącym się we mnie emocjom, które tego dnia były
zupełnie sprzeczne. Mój wewnętrzny policjant i pragnienie niesienia pomocy
potrzebującym i walka w imię sprawiedliwości biły się z przybraną rolą
znieczulonego na cierpienie i ból innych przestępcy.
Wieczorem zadzwonił Matranga z zaproszeniem na kolację. Wiedziałem,
że przy wspólnym stole zmuszony będę usiąść wraz z jego kuzynem, ale
Tony’emu niestety się nie odmawia. Na samo wyobrażenie parszywej,
zarośniętej gęby i pogardliwego spojrzenia Maura, którym mierzył mnie
zawsze spod krzaczastych brwi, czułem narastający w sobie bunt.
Wspomnienie Angeli budziło we mnie bestię gotową zabić w imię moich
własnych zasad, tych zupełnie dalekich od prawa mafijnej hierarchii, w której
na każdy wyrok wymierzany innemu członkowi należało mieć zgodę. Całym
sobą pragnąłem, żeby ten skurwysyn również cierpiał. Nie miał sumienia ani
duszy, więc jedyne, co mógłbym zrobić, to potraktować go bestialsko
fizycznie, ale na to poza prawem mafii nie godziło się prawo, zgodnie
z którym tu przyjechałem.
Frustracja, mimo ostrego treningu, nie potrafiła opuścić mojego
krwiobiegu.
*
Nie myliłem się. Kiedy tylko zająłem swoje miejsce w towarzystwie,
w którym wszyscy już żywo o czymś ze sobą rozmawiali, jako pierwszy
odezwał się do mnie Mauro.
– Podobno moja kobieta spędziła u ciebie noc.
Bardzo chciałem go zignorować i puścić jego stwierdzenie gdzieś mimo
uszu, ale powiedział to na tyle głośno, że inne rozmowy momentalnie
ucichły. Oczy wszystkich obecnych przy stole zwróciły się w moją stronę.
Sytuacja wymagała wyjaśnienia.
– Po tym, w jakim stanie ją wczoraj zastałem, byłem pewien, że raczej za
sobą nie przepadacie – odparłem, mierząc się z jego podłym spojrzeniem.
Starałem się być opanowany i brzmieć ironicznie. – Ale tak, ostatnią noc
spędziła u mnie – potwierdziłem. – Ze mną. –Spojrzałem na niego
z uśmiechem pełnym nieposkromionej furii, która ostro we mnie kipiała.
– Suka jebana! – rzucił głośno, uderzając zaciśniętą pięścią w stół.
Drgnęła mi ręka, ale zacisnąłem zęby i się opanowałem.
– Sprzeczki małżeńskie to normalna sprawa – wtrącił się Tony,
uzupełniając sobie kieliszek winem. Nie miał pewnie świadomości powagi
sytuacji i siły napięcia, które właśnie iskrzyło między mną a tym gnojem. –
Simone z pewnością myślał wczoraj tym – wskazał na głowę i popukał się
palcem w skroń – a nie tamtym. – Skierował z rozbawieniem środkowy palec
między swoje nogi.
– Przecież ta kurwa puszczała się gdzie popadnie i z kim popadnie,
dobrze wiesz – zaśmiał się Mauro, zwracając się do Antonia. – Co do jej
wierności nie mam złudzeń – dodał, a ja starałem się skupić całą swoją
uwagę na prozaicznym serwetniku, żeby nie eksplodować. Nie byłem
w stanie zrozumieć powodu, dla którego Angela mogła być z kimś takim jak
ten psychopata.
– A ja pewien byłem, że wasza relacja była jak z bajki – zaśmiał się
Tony. – Ona piękna, a ty bestia – dodał, nawijając spaghetti na widelec.
– Ona piękna, a ja bogaty – sprostował Mauro charczącym głosem. – To
była suka bardzo łasa na pieniądze – rzucił, a moje ciało przeszedł mrożący
krew w żyłach dreszcz. Jak to BYŁA? – zapytałem się w myślach. Jak to
była??? – powtórzyłem w głowie, wybałuszając oczy na skurwysyna.
Zemdliło mnie na myśl o tym, że coś jej zrobił. Starałem się za wszelką cenę
nie tracić trzeźwości umysłu.
– Daj spokój, jest piękna, więc się ceni – zaśmiał się Matranga.
Używając czasu teraźniejszego, uspokoił nieco budzący się we mnie
wulkan. Nabrałem zachłannie powietrza w płuca, powoli je wypuściłem
i napiłem się wina. Jedyne, czego pragnąłem w tym momencie, to to, żeby
kolacja dobiegła końca. Gotów byłem zrobić wszystko, tylko po to, żeby ją
znaleźć. Potwierdzić, że żyje i jest bezpieczna, a później faktycznie odgonić
od siebie wszystkie problemy z nią związane. Dlaczego, do kurwy nędzy, tak
bardzo przejmuję się jej losem? To jest ten brak profesjonalizmu, o którym
mówił Maurizio. Jakiekolwiek zaangażowanie emocjonalne powinienem
zostawić na lepsze czasy, które przecież kiedyś nadejdą…
*
– Dodzwoniła się do ciebie młoda? – zapytał Daniele, kiedy po kolacji
stanęliśmy w klubowej loży, przyglądając się tancerkom na scenie. Zdążyłem
już nastroić się w innym kierunku, kiedy tym razem on zasiał we mnie
wątpliwość co do losu dziewczyny.
– Nie, dlaczego? – zapytałem, siląc się na obojętność.
– Dzwoniła do mnie chwilę po południu, że nie może się z tobą
skontaktować, a miała wrażenie, że ktoś ją śledzi – powiedział.
Kurwa. Nie pozostawało mi nic innego, jak modlić się, że mój informator
zadziałał w tempie błyskawicy i zorganizował sfingowane uprowadzenie.
Tylko czy z tych podziemi, do których trafiłem, Bóg kogokolwiek słyszy?
– Nic nie wiem – odparłem, patrząc tępo w majaczące na dole sylwetki
bawiących się ludzi.
– Jeżeli do jutra się nie znajdzie, trzeba zgłosić Tony’emu
zapotrzebowanie na nową rezydentkę dla Rumunek. W przyszłym tygodniu
przyjmujemy kolejny transport – powiedział zdawkowo, jak gdyby ginący
ludzie byli tu sprawą normalną. Jakby ta cała, kurwa, organizacja mafijna
była cholernym trójkątem bermudzkim, a nikt nawet nie próbował tego
badać.
– Daj mi coś – rzuciłem do niego. – Potrzebuję się rozluźnić – dodałem,
przeczesując włosy dłonią. Odchyliłem głowę do tyłu, popatrzyłem w sufit
i doszedłem do wniosku, że kokaina podziała jak okład łagodzący na moją
zwichrowaną duszę.
Nie myliłem się. Już po jednej kresce nabrałem zupełnie innego
spojrzenia na świat. Lekkość bytu bardzo mi przypasowała. Skoro miałem
błogosławieństwo Maurizia na wtopienie się w środowisko, postanowiłem
z niego skorzystać. Ostatnią kreskę tego wieczoru wciągałem z pośladka
jednej z tancerek leżącej na stole bilardowym. Znad jej smukłego tyłka
jednym okiem obserwowałem towarzystwo rzucające strzałkami w tarczę
znajdującą się między nogami innej striptizerki. Dziewczyna przy każdym
trafieniu blisko środka zmysłowo jęczała, jakby doznawała silnego orgazmu.
Bawcie się, skurwysyny – pomyślałem, przecierając nos palcem
wskazującym. Już niebawem zapuszkuję was wszystkich, całą waszą
szlachetną paczkę. Mimo endorfin, których dostarczała kokaina, czułem
w sobie nienawiść do świata Matrangi. Dopamina, odpowiedzialna za
odczuwanie przyjemności, której wydzielanie potęgował narkotyk, pozwalała
mi tolerować ich obecność. Na czysto w tym momencie nie byłoby to
możliwe. O mafii dobrze czyta się w książkach, ale kiedy stanowi się jej
część w imię prawa, jest cholernie irytującym zjawiskiem. Do obłędu zaś
doprowadza świadomość bezradności państwa w stosunku do jej
bezwzględności. Bycie mafiosem to nie tylko sprawne posługiwania się
bronią, to przede wszystkim umiejętność zakopania człowieczeństwa na tyle
głęboko, żeby nic poza dobrostanem własnego tyłka nie spędzało nam snu
z powiek.
Daniele stał się moim prywatnym dilerem; towar miał głównie dla
najbliższych znajomych i na własny użytek, najlepszy z najlepszych. Często
korzystałem z jego bogatej oferty. Przyjemna euforia i moc wstępowały we
mnie momentalnie, a mafijne działania przestawały robić aż tak
spektakularne wrażenie.
*
Słuch po Angeli zaginął. Nie wiem, od kogo nowa rezydentka willi
z rumuńskimi prostytutkami, Eva, miała wiedzę, że jej poprzedniczka
wyjechała na dłuższe wakacje, ale gdzieś została podana taka oficjalna
informacja i więcej nikt tematu kręconej nie poruszał. Na początku jej sprawa
była jak gryzący mnie od środka robak, ale z dnia na dzień, dzięki zabiegom
odprężającym oferowanym przez towar Daniele, obojętniała mi.
Kilka następnych tygodni wyglądało bardzo podobnie: w dzień spaliśmy,
w nocy pracowaliśmy. Tony składał zlecenia na wyroki rosyjskiej szajce od
czarnej roboty. Podobno byli bezbłędni, przystępni cenowo i doskonale
zacierali po sobie ślady. Udało mi się ustalić, że wcześniej zlecenia
organizował im Pasquale Romano z Sacra Corona Unita, i zajmują niewielką
willę na przedmieściach Rzymu. Łatwiej dostępne cele załatwiali od razu.
Istotniejsze osobistości, poruszające się w towarzystwie ochrony, pogrzeb
najczęściej miały tydzień po kolacji z jednym z ludzi Matrangi. Dzięki moim
ustaleniom wpadli w czasie zlecenia na jednego z księży na usługach
‘ndranghety. Wycena wahała się od 3 do 7 tysięcy euro od głowy. Tyle
właśnie w szeregach mafii warte jest ludzkie życie…
Marcello podrzucał nam złoto i różne kosztowności. Miał pod sobą
złodziei okradających największych włoskich jubilerów. Udało nam się
przechwycić niebagatelną liczbę dzieł sztuki, które miały trafić na letnią
wystawę do Luwru; zastąpiliśmy je doskonałymi kopiami wykonanymi na
zlecenie zaprzyjaźnionych z Matrangą współczesnych malarzy. Oryginały
nabywali głównie europejscy milionerzy i wysoko postawieni urzędnicy,
w pełni świadomi źródła pochodzenia obrazów. Michele przekazywał mi
adresy dziupli z fantami, które ja przekazywałem dalej kolejnym ludziom
Antonia. Przy okazji skrupulatnie tworzyłem swoje prywatne kartoteki
osobistości z wyższych sfer.
Podsłuchy umieściłem w domu i samochodzie Tony’ego, u komendanta
policji, do którego często wstępowaliśmy na szybkie espresso w okolicach
lunchu, w ministerstwie sprawiedliwości i w jednej z ulubionych restauracji
Matrangi. Co prawda w czasie tamtejszych spotkań Tony więcej
gestykulował, niż mówił, ale być może nawet zdawkowe informacje zebrane
do kupy mogły okazać się przydatne.
Sam korzystałem z najlepszego towaru, a do łóżka chodziłem ze
wszystkimi najpiękniejszymi kobietami, najczęściej jednorazowo. Nie
zamierzałem się pakować w kolejne emocjonalne pułapki. Najlepszym
rozwiązaniem był wspólny drink i, bez zbędnej gry wstępnej, hotel. Moje
zachowanie faktycznie zmieniło sposób postrzegania mnie przez Matrangę.
Nie wypraszał mnie w czasie ważniejszych spotkań, ale ja niestety nie
przywiązywałem do tego, co działo się wokoło, należytej uwagi. Byłem
rozproszony i nafaszerowany kokainą, która pragnęła adrenaliny, a nie
nudnawych ustaleń dotyczących opłacania loży sędziowskiej. Za wszystko,
co robiłem, dostawałem fenomenalne pieniądze. Mafia wchodzi w krew
i poniekąd zaczynałem rozumieć ten rodzaj uzależnienia.
Zniknięcie Angeli, które starałem się ze wszystkich sił wypierać,
obudziło we mnie przekonanie, że świadomie pogrążyłem się w absurdzie.
Mimo teoretycznej protekcji ze strony policji starałem się pozbyć swojego
wewnętrznego Don Kichota, uparcie racjonalizującego schizofreniczną
rzeczywistość. Postanowiłem działać w zwolnionym tempie, poddając się
nurtowi, w którym się znalazłem. Nie szedłem więcej na siłę pod prąd,
płynąłem z prądem, stając się bezwzględnym wrakiem człowieka…
[21] Mocne środki uspokajające na bazie substancji psychotropowych, wspomagające sen.
[22] Shpirt (alb.) – Duszo moja!
Olivia
Odcinek 4. Miejscowość Hajdaraj – przełęcz Qafa Ndrockes. Odległość
między punktami: 8,5 km; czas: 115 minut; maksymalna wysokość: 2108 m
n.p.m.
Czułam, jak nogi zaczynają odmawiać mi posłuszeństwa. A właściwie nie
tylko nogi, ale i głowa. Właśnie poznałam prawdziwy obraz człowieka,
w którym się zakochałam. Wiedziałam, że Arber jest oficerem policji, ale ja
nie poznałam Arbera. Ja poznałam Simone. Tego, który jednorazowo
pieprzył prostytutki, uprzyjemniał sobie mafijne posługi kokainą, a z czasem
stał się obojętny wobec śmierci innych ludzi.
Od dłuższego czasu nie byłam w stanie nabrać odpowiednio powietrza.
Byliśmy na dużej wysokości. Ostry i zimny wiatr zawiewał za każdym
razem z innej strony.
– Mała, zatrzymaj się, musimy przypiąć do butów kolce – powiedział
nagle, ale go zignorowałam. – Olivia, zaraz będziemy na grani, jest ślisko –
rzucił, łapiąc mnie za nadgarstek i zatrzymując.
Spojrzałam na niego.
– Nie chcę, żeby coś ci się stało. Musimy założyć kolce – powtórzył.
Wyrwałam rękę z jego uścisku. Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Olivia, co się dzieje? – zapytał, łapiąc mnie tym razem za ramiona.
– Zostaw mnie, mam dobre obuwie, a jak coś mi się stanie… –
Zawahałam się chwilę. – To z czasem po prostu o mnie zapomnisz –
dodałam, czując, jak oczy zachodzą mi łzami.
Westchnął głośno. Minęłam go, ruszając dalej. Nie wiem, może to
wysokość powodowała, że nie byłam w stanie wykrzesać z siebie żadnych
innych emocji poza tymi negatywnymi, a może było to zmęczenie.
Nagle zaczął mnie przerażać. Czułam unoszący się od niego zapach krwi
i brudnych pieniędzy, które bezmyślnie, upchnięte w staniku, przemyciłam ze
sobą do Albanii. Co ja najlepszego wyprawiałam? Oszukałam Salvatore, że
lecę do ciężarnej przyjaciółki, a w rzeczywistości wiedziałam przecież, że lecę
w odwiedziny do kochanka-przestępcy – myślałam.
Nie biegliśmy, maszerowaliśmy szybkim krokiem. Faktycznie było
ślisko. Nogi co i rusz rozjeżdżały mi się na oblodzonych kamieniach,
spomiędzy których wystawała podmarznięta trawa. Starałam się nie
okazywać swojej nieporadności. Niesiona gniewem i frustracją sunęłam do
przodu niczym czołg. Czułam jego oddech na swoich plecach, chciałam się
oddalić. Chciałam uciec, ale nie miałam dokąd. Byliśmy na wąskiej ścieżce,
pnącej się teraz stromo w górę. Po jednej i po drugiej stronie była przepaść.
Poczułam strach, a wraz z nim nagle zaczęłam tracić równowagę.
Poślizgnęłam się i zachwiałam, przechylając się w prawo. Nim zdążyłam
się całkiem przewrócić, chwyciła mnie jego dłoń, ochraniając przed
upadkiem.
– Kurwa, mała, nigdy nie mógłbym o tobie zapomnieć! – wykrzyczał,
przyciskając mnie do ziemi, nad którą chwilę wcześniej mnie złapał. Jego
spojrzenie było gniewne. – Jak możesz tak w ogóle myśleć? – zapytał
z wyraźnym cierpieniem w oczach.
– Zejdź ze mnie – nakazałam, próbując uwolnić się spod jego ciała.
Zsunął się powoli. Usiadłam, podkuliłam nogi i objęłam je dłońmi.
Byłam spocona i było mi zimno. Czułam ból mięśni i pulsujący w mojej
głowie bunt. Początkowo akceptowałam wszystko, co mówił, bałam się
o niego, ale w pewnym momencie te historie zwyczajnie zaczęły mnie
przerażać. To nie był film z podstawionymi aktorami, to było jego życie.
Cholernie paskudne, brutalne. Życie bez zasad, w które wszedł całym sobą.
– Czy ciebie naprawdę nie przerażało to, co robiłeś? – zapytałam, czując
koszmarny niesmak obejmujący całe moje ciało.
– Przerażało, Olivia, nawet nie wiesz, jak bardzo mnie cała ta kurewska
mafijna rzeczywistość przerażała – odparł, nie patrząc w moją stronę.
– Dlaczego się z tego nie wycofałeś? – wyszeptałam, czując płynące po
policzkach łzy.
– Nie wycofałem się, Olivia – zaczął po cichu – bo ktoś musiał tam
w końcu posprzątać…
SIMONE/ARBER
Często się zastanawiałem, czy dobrze postępuję. Nie miałem nad sobą kogoś,
kto trzymał mnie za rękę i prowadził…
Momentami, kiedy krytykowałem swój rozum i dochodziłem do siebie po
kilku dniach ostrego ćpania wynikającego ze wzmożonej ilości obowiązków,
były wyjazdy do Asti. Spotkania z Almą przeciwdziałały rozdrażnieniu
towarzyszącemu odstawieniu narkotyków. Tam było inaczej i ja byłem tam
inny, tam była moja normalność. Przewiozłem większość swoich rzeczy do
tego zapuszczonego miejsca na odludziu, a apartament w Turynie
traktowałem jako mieszkanie techniczne. Było częścią teatru, w którym
stałem się doskonałym aktorem. Stałem się w nim bezwzględny jak wszyscy.
Dla Maurizia pozyskiwałem informacje, a dla Tony’ego wymuszałem,
podżegałem, współdziałałem. Niejeden raz zastanawiałem się, kim tak
naprawdę jestem. Kiedy moje zwątpienie pozostawało bez odpowiedzi,
wsiadałem w jeepa i jechałem do Asti.
*
– Wiesz, że ją mamy? – poinformował mnie któregoś razu Maurizio,
pojawiwszy się w domu, podobnie jak moja siostra, kiedy tylko
zaparkowałem wranglera na żwirowej nawierzchni. Polubiłem ten samochód;
nie kojarzył mi się ze specjalnym luksusem, którym pozornie otaczałem się
na co dzień, ale z niekłamaną beztroską, której bardzo potrzebowałem.
– Kogo macie? – zapytałem, mrużąc oczy. Poprzedniej nocy ostro
imprezowaliśmy z Daniele, a że przyjechałem na czysto, ciężko było mi
zmusić się do myślenia, a już na pewno nie byłem w stanie bawić się
w zgadywanki. Upiłem łyk kawy, którą chciałem postawić się na nogi,
i przyglądałem się lekko pomarszczonej twarzy Maurizia.
– Angelę – powiedział, unosząc lekko kąciki ust.
Spojrzałem na niego, jakbym zobaczył ducha. Momentalnie wstąpiła we
mnie energia, która ostatnio pojawiała się jedynie pod wpływem towaru.
– To bardzo dobra wiadomość – odparłem, wzdychając radośnie. Przez
ostatnie wydarzenia kompletnie o niej zapomniałem.
– Będzie w programie, tylko wiesz, musisz o niej zapomnieć, jasne? –
Zmarszczył brwi, ale widział moje zadowolenie.
– Jasna sprawa. Najważniejsze, że żyje. – Wziąłem głęboki oddech, który
dawno nie był tak lekki.
– Arber, wiem, że jesteś ujebany w błocie po łokcie – mówił Maurizio,
bujając się na krześle.
Ujebany to bardzo trafne określenie – pomyślałem, nie chcąc nawet sobie
wyobrażać, jak moje życie dalekie jest od normalności, za którą w Asti, na
czysto, coraz bardziej tęskniłem.
– Niedługo Tony wróci na południe, a wtedy będziemy chcieli zacząć
robić porządki od północy – ciągnął. – Najbliższy czas będzie kluczowy
i chciałem prosić cię o wyjątkową uważność. Przy następnym spotkaniu
zaczniemy wypełniać papiery.
Przytaknąłem. Wiedza, którą miałem, pozwalała mi zacząć płynnie
poruszać się po siatkach Antonia, łącząc je ze sobą i mogąc sporządzić
konkretną listę członków i współpracowników ‘ndranghety.
– Spinamy poślady i widzimy się jakoś niebawem. Będziemy zmierzali
do mety, do której mamy jeszcze spory dystans, ale jesteśmy bliżej niż
dalej – powiedział, klepiąc mnie po ramieniu i wstając. – Postaraj się nie
narozrabiać w międzyczasie – mruknął pod nosem i wyszedł.
*
– Antonio wraca na południe – powiedział Daniele, który bez zapowiedzi
wpadł do mnie chwilę po dwunastej.
Przeciągnąłem się leniwie, ziewając.
– Masz coś dla mnie? – zapytałem. Rejestrowałem, co mówi, ale mój
umysł jeszcze nie uruchomił się jak trzeba, więc potrzebowałem czasu, żeby
zacząć myśleć.
Daniele wstał i z kieszeni spodni wyciągnął woreczek ze srebrnym
zawiniątkiem w środku.
– Najlepsza, rybia łuska
– powiedział, siadając na sofie i włączając
telewizję.
Na blacie kuchennej wyspy usypałem kreskę, którą pośpiesznie
wciągnąłem, a chwilę później byłem gotowy na przyjmowanie wszelkich
nowości związanych z Matrangą.
– Stęsknił się za domem? – zażartowałem, siadając na fotelu obok.
– Zdaje się, że Mauro za bardzo rozrabia na dole, bo Tony’emu było tu
z nami dobrze. – Wzruszył ramionami.
– To Mauro jest na południu? – zdziwiłem się.
– Od dobrych trzech tygodni – powiedział Daniele, śmiejąc się i patrząc
na mnie, zaskoczony moją niewiedzą.
Ostatnio czas bardzo przyśpieszył. Próbowałem zebrać wszystko do
kupy, ale nadal wiele rzeczy budziło moją wątpliwość.
– No taaak, czas leci… – Zawiesiłem głos, dochodząc do wniosku, że
zwyczajnie musiałem przegapić moment, kiedy Mauro się z nami żegnał,
czego wcale nie było mi szkoda.
– Spadnie na nas obowiązek przejmowania broni z terenów byłej
Jugosławii – powiedział, a ja uśmiechnąłem się pod nosem z nostalgią na
myśl o bałkańskich klimatach. – I puszczania jej dalej tym popierdolonym
Nigeryjczykom – dodał, wzdychając.
– Przebranżowienie? – zapytałem, wiedząc, że Daniele jest w układzie
z alfonsami z grupy Mandżaro.
– Nie, nic z tych rzeczy, w tym zakresie to nasi nowi klienci – zaśmiał
się. – Mamy doskonały marketing, ale jesteśmy tylko punktem przerzutu,
wszystko leci na czarny ląd – wyjaśnił.
– Tony coś wspominał, muszę jechać i skontrolować, czy skład
w magazynie został już przejęty – powiedziałem, przypominając sobie
o skrzynkach broni, tylko nie otrzymałem informacji ani skąd broń pochodzi,
ani gdzie ma zostać dostarczona.
– Dobra, ja też lecę, mam sprawy – powiedział, wstając i klepiąc mnie po
ramieniu. – Zobaczymy się później – rzucił, wychodząc.
Wlałem w siebie gorzkie espresso i zawiązałem krawat. Poza tematem
broni miałem w planach złożyć dziś człowiekowi z departamentu do spraw
rozwoju komunikacyjnego i budowy autostrad ofertę nie do odrzucenia.
Zgarnąłem ze stolika kluczyki od samochodu i wyszedłem.
*
Przed magazynem zaparkowana była czarna furgonetka. Trochę mnie to
zaskoczyło, zwykle w dzień pojawiałem się tu kontrolnie tylko ja.
Wybrałem numer Tony’ego.
– Jestem pod M51
– zameldowałem.
– W końcu – burknął do telefonu Matranga. Chyba nie był w najlepszym
humorze.
– Nie jestem tu sam, widzę gościnne samochody – dodałem.
– W M51 miało być pusto, sprawdź to – powiedział i się rozłączył.
– Pusto, mhm – mruknąłem sam do siebie. Sięgnąłem po broń i po cichu
wysiadłem z mercedesa.
Kiedy podszedłem do przesuwnych drzwi hangaru, odbezpieczyłem
pistolet i zerknąłem do środka przez brudną szybę. Zobaczyłem
umundurowanego oficera policji i jednego z goryli Maura.
Pchnąłem drzwi i wszedłem do środka. Spojrzeli na mnie zmieszani.
– Simone, a co ty tu robisz? – zapytał goryl, zasłaniając płótnem
zawartość skrzynki, którą okazywał funkcjonariuszowi.
– Postanowiłem dołączyć do waszego spotkania – powiedziałem, nie
spuszczając muszki z goryla.
Sytuacja śmierdziała. Dlaczego Mauro wrócił na południe, a jego
człowiek był tu, na wprost mnie, w towarzystwie policjanta?
– Chyba zapomnieliście mnie zaprosić – dodałem.
– Ja odbieram tylko, co moje, i przekazuję od razu we właściwe ręce –
odparł człowiek Maura.
– To bardzo dziwne, bo Tony nic na ten temat nie wie.
– Tony – rzucił człowiek Maura i spojrzał porozumiewawczo na
policjanta, który w tym momencie wyciągnął broń i wycelował ją we mnie.
Nie miałem pojęcia o co chodzi. Staliśmy, mierząc do siebie beztrosko,
wyglądało więc, że sytuacja wymaga błyskawicznego działania.
– Simone, tak? – zapytał policjant. – Oddaj mi broń, a nikomu nic się nie
stanie – powiedział, robiąc krok w moim kierunku, naiwnie myśląc, że
mundur chroni go przed ruchem z mojej strony. Włoską policję darzyłem
najmniejszym szacunkiem, a bez minimum szacunku traktowałem tę robiącą
interesy z ludźmi Matrangi.
– W takie zapewnienia przestałem wierzyć już w przedszkolu – odparłem,
oddając strzał w jego ramię. Upuścił pistolet. Kolejny w kolano. Upadł.
Z doświadczenia wiedziałem, że pranie mózgu, które zapewnia włoska
szkoła policyjna, zbliżone zresztą bardzo do tego serwowanego w albańskiej
akademii policyjnej, zmusza do przeanalizowania przed każdym działaniem
całego pakietu przepisów prawa. Nawet jeżeli przeszli na ciemną stronę, to
tkwi to w ich głowach, a szybkość działania zawsze zdominowana będzie
przez naleciałości z czasu szkolenia.
W marines mieliśmy zgoła inną formę nauki. Najpierw własne
bezpieczeństwo poprzez unieszkodliwienie wroga, a dopiero później
procedury, które zawsze można nagiąć w wygodnym dla nas kierunku.
– Kurwa! – zawył, łapiąc się za krwawiące ramię. Ledwo go drasnąłem.
Nie planowałem go jednak zabić, a jedynie unieszkodliwić.
Niezgrabnie czołgał się w stronę leżącego na ziemi pistoletu, ale
ubiegłem go i kopnąłem broń w stronę drzwi hangaru, w których w tym
momencie stanął Antonio ze swoim ochroniarzem i czarnym osiłkiem.
Mężczyzna wyglądał, jakby zszedł właśnie z planu filmowego o afrykańskich
przemytnikach. Kurwa, przecież czuć od niego na kilometr, że nie sprzedaje
tradycyjnych plecionych bransoletek na bazarowym stoisku, ani nie wróży
z fusów… Że też włoskie władze aż tak bezczelnie wypierają prawdę –
pomyślałem.
– Carlo! – zawołał Tony w stronę goryla Maura, który stał jak
zahipnotyzowany rozgrywającą się sytuacją. Podniósł broń z ziemi
i wymierzył w jego stronę. – Mój kuzyn nie zabrał cię ze sobą na południe?
Carlo pokiwał głową.
– I chyba zapomniał mi o tym wspomnieć – powiedział wyraźnie
zirytowanym głosem.
– Ja… ja tylko wypełniam polecenia – odparł tamten nerwowo, tupiąc
nogą, i słychać było, że otrząsnął się z marazmu i ma świadomość bycia
w potrzasku, ale nawet nie próbował sięgnąć po swoją broń.
– To jest stuff, który kupił Mesud – powiedział Antonio tonem
wycieczkowego przewodnika, wskazując na osiłka. – Mój nowy nigeryjski
przyjaciel – dodał z pełną powagą i wkurwieniem w oczach.
– Chciałeś opierdolić mój opłacony sprzęt miernemu bandziorkowi
w policyjnym wdzianku? – Czarny zwrócił się do Carla z przedziwnym
akcentem.
– Ja nie wiem, ja tylko wykonuję polecenia – tłumaczył się zmieszany,
rozglądając się na boki w poszukiwaniu jakiejkolwiek drogi ucieczki.
– A spierdalaj stąd – rzucił do niego Matranga, machając bronią w stronę
wyjścia.
Carlo ruszył bez zastanowienia tylko po to, żeby przed samymi drzwiami
paść na ziemię przez kulkę, którą Tony sprzedał mu w tył głowy.
– Dałem mu nadzieję, a z nią łatwiej się żyje i łatwiej umiera –
podsumował. – Skończył zacnie, od kuli z policyjnej broni – zaśmiał się
w głos, przyglądając się beretcie.
Nachylił się nad Carlem i wyciągnął zza jego paska pistolet. Okręcił go
sobie wokół palca, tak jak Lucky Luke w kreskówkach obracał rewolwer,
i podszedł do mundurowego. Uniósł lufą jego głowę i zmierzył się
z wołającym o litość spojrzeniem. Przy czym Antonio Matranga nie miał
litości. Podobne uczucia budziły w nim obrzydzenie. Strach, owszem,
akceptował i poważał, ale litość była domeną ludzi słabych, a on słabych
zwyczajnie eliminował.
– Ciebie potraktuję bez nadziei, bo dla ciebie nadziei już nie ma –
powiedział i oddał kolejny strzał. – Jakże ja, kurwa, tęsknię za domem –
dodał, rzucając broń na zwłoki Carla. – Tam nie będę się musiał bawić
w rozwiązywanie podobnych problemów – warknął.
Podszedł do skrzynek z bronią, przerzucił materiał, przywołał Mesuda
ręką i spojrzeli na siebie z zadowoleniem. Kątem oka zobaczyłem to, czego
po jugosłowiańskich dostawcach można było się spodziewać: broń
przeciwpancerną i karabiny maszynowe.
– Minister obrony jutro z rana zrobi przelew, jeżeli w trasie nie będziemy
mieli problemów – powiedział Mesud.
Wyciągnął radio, przez które nadał komunikat, że skrzynki gotowe są do
załadunku.
– Znakomicie – powiedział Antonio. – Następnym razem nie spóźniajcie
się po odbiór, bo sami widzicie, jakie rzeczy się dzieją – dodał.
Drzwi hangaru otworzyły się na oścież przed czterema wojskowymi
ciężarówkami, z których wysiedli żołnierze i rozpoczęli pakowanie
nielegalnej broni do samochodów oznakowanych włoskimi barwami. To jest
właśnie sposób działania organizacji dowodzonej przez Matrangę –
bezinwazyjny atak na państwo. Wnika do społeczeństwa i instytucji, nie
zwracając na siebie uwagi. Przeciętny obywatel będzie widział wojsko – i to
jest wojsko, sowicie opłacone przez mafię – pomyślałem.
– Chyba powinienem zaprosić cię na wódkę – rzucił Tony, kiedy
wyszliśmy na zewnątrz.
– Chyba nie ta godzina – uśmiechnąłem się pod nosem, chociaż chętnie
sięgnąłbym po coś mocniejszego, bo właśnie zginęły dwie kolejne osoby
i nie byłem zachwycony obrotem spraw.
Moja głowa wyła o jakieś znieczulenie. Właśnie byłem świadkiem
śmierci kolejnych ludzi, w tym człowieka Maura i gliniarza, którzy
odpowiednio pociągnięci za język pewnie byliby w stanie wnieść do sprawy
dużo dobrych informacji. Martwi nie są nic warci – pomyślałem.
– Wpadnij wieczorem do Mon Cheri, napijemy się za przeszłość – Tony
wskazał głową magazyn za naszymi plecami – i za przyszłość – dodał,
kierując wzrok ku niebu.
*
Lokal tego wieczoru został zarezerwowany jedynie dla bliższych i dalszych
znajomych Tony’ego. Chociaż oczywiście samego zainteresowanego
teoretycznie nie było w środku. Nikt przecież nigdy nie był pewien, gdzie
przebywa Matranga.
Impreza miała charakter charytatywny, celem wsparcia były ośrodki
z somalijskimi imigrantami. Tony ewidentnie poczuł sympatię do czarnego
lądu. Śmietanka celebrytów fotografowała się przed lokalem na ściance;
Matranga doskonale wiedział, jak dopieszczać próżne ego małych i dużych
gwiazd. Z tych większych było kilku piłkarzy Juventusu i ich selekcjoner.
Najlepszy szampan lał się litrami, podobnie jak czekolada w fontannie. Na
dużych okrągłych tacach, pod pokrywami, znajdowała się poporcjowana
kokaina, którą bez większego skrępowania mogli się częstować wszyscy
najbliżsi z poziomu loży VIP. Kapela przygrywała nostalgiczne włoskie
ballady, a Antonio wyglądał, jakby co najmniej panował nad tą częścią
świata. Quasi-bóg w quasi-państwie – pomyślałem z irytacją.
Daniele otoczony wianuszkiem kobiet palił cygaro, a ja postanowiłem
zaprzyjaźnić się w tę noc nieco bliżej z Evą, dziewczyną zajmującą od
dłuższego czasu stanowisko Angeli. Eva również była platynową blondynką,
ale zupełnie inną niż kręcona. Angela była jak burza, kipiała seksem.
Wystarczyło na nią spojrzeć, a mózg zamknięty w spodniach momentalnie
zaczynał myśleć. Eva była zaś powściągliwą kusicielką. Rzadko patrzyła
w oczy, była nieufna i dużo mniej pewna siebie, chociaż równie dobrze jak
tamta wypadała w czasie nagich hotelowych sesji fotograficznych z udziałem
istotnych osobistości. Miała naturalne duże piersi, których zdjęciami chętnie
chwalił się Tony. Sam tego nigdy nie robił, ale twierdził, że hiszpan między
takimi cyckami mógłby być fenomenalny.
Cóż, postanowiłem spróbować. Eva dla odstresowania się była na ten
wieczór celem idealnym. Stała w naszej loży oparta o barierkę i obserwowała
bawiących się na dole gości. Podszedłem i objąłem ją od tyłu.
– Jak się bawisz? – zapytałem, nachylając się nad jej szyją. Nie odwróciła
głowy i nie spojrzała na mnie.
– Może być – szepnęła pod nosem bez większego entuzjazmu. Ściągnęła
usta w wąską kreskę, a całe jej ciało się spięło.
Uśmiechnąłem się na myśl o zakłopotaniu, w które wprowadziła ją moja
bliskość. Seks był jej chlebem powszednim, tym bardziej ujęła mnie
świadomość tego, że przy mnie nie ma maski wyuzdanej kokietki.
– Nie lubię takich imprez – dodała, zaciągając się zapachem moich
perfum. Przymknęła delikatnie oczy; była w tych niewinnych gestach bardzo
zmysłowa. – Przyszłam, bo wypadało – westchnęła.
Przysunąłem się nieznacznie do jej wypiętych pośladków. Momentalnie
się wyprostowała, czując na sobie moją znacznych rozmiarów erekcję. Byłem
już z lekka zaciągnięty i odpowiednio pobudzony. Przed imprezą
próbowaliśmy z Daniele towaru od nowego dostawcy. Przekręciła lekko
głowę w moim kierunku i mrugając szybko, rozchyliła wargi. Gotów byłem
od razu ich skosztować, ale postawiłem na powściągliwość.
– W każdym momencie możemy wyjść – szepnąłem do jej ucha,
przygryzając je delikatnie.
Wspięła się na palce i w odpowiedzi jęknęła cicho. Niczym mała
dziewczynka zaczęła rozglądać się nerwowo na boki, czy nikt nie patrzy.
Byłem pewien, że objęta rozkoszą mimo podenerwowania zastanawiała się
nad moją propozycją.
– To wyjdźmy – powiedziała niemal niesłyszalnie, szybciej, niż
zakładałem.
Objąłem ją ramieniem, przeprowadziłem przez tłum zatraconych
w zabawie i wyszliśmy. Obchodziłem się z nią trochę jak z porcelanową
lalką, a ona okazała się dokładnie taka jak wszystkie. W hotelu bez zbędnej
zwłoki posłusznie dobrała się do moich spodni. Sama była totalnie mokra
i nie protestowała, kiedy bez ckliwej gry wstępnej brutalnie wdarłem się w jej
ciasne wnętrze. Planowałem hiszpana, ale nim zdążyłem rozpiąć jej stanik,
była już bez majtek, jęcząc, bym ją ostro przeleciał.
W czasie mojej misji we Włoszech nie stroniłem od pięknych kobiet,
z którymi łączyły mnie niezobowiązujące, bezpieczne kontakty. Stały
związek nie wchodził w grę. Po przejściach z Ines i Angelą, z którymi poza
kilkukrotnym seksem nie łączyły mnie żadne emocje, a jedynie humanitarna
potrzeba niesienia pomocy w momencie, kiedy tego potrzebowały,
doszedłem do wniosku, że jednorazowe przygody dla zaspokojenia potrzeb
będą najrozsądniejsze – i tego się trzymałem.
Moimi łóżkowymi towarzyszkami były głównie hostessy, tancerki
i cudzoziemki zza wschodniej granicy. Dziewczyny przyjeżdżały do Włoch
z nadzieją na dobrą zabawę i lepsze życie. Ich regularni klienci, czyli starsi
mężczyźni, byli gwarancją bogactwa, a my, młodsi, gwarancją dobrej
zabawy. Od tych pierwszych za rozłożenie nóg dostawały pieniądze. Przed
nami same rozkładały nogi i otrzymywały doskonały seks. Proza życia –
pomyślałem, kiedy Eva po raz drugi szczytowała, jęcząc moje imię, a z jej
donośnymi krzykami konkurował od dłuższej chwili dzwonek mojego
telefonu.
Złapałem ją mocno za biodra, przyśpieszyłem ruchy i kiedy zaraz po
wytrysku wróciłem na ziemię, klepnąłem ją w pośladek i wysunąłem się.
Ściągnąłem prezerwatywę, wyrzuciłem ją do śmietnika i sięgnąłem po
telefon. Usiadłem na fotelu i kątem oka patrząc, jak moja towarzyszka
zatapia się w satynowej pościeli, puknąłem w wyświetlacz. Dzwonił Daniele.
– No co tam? – zapytałem.
– Stary, pakuj dupę i przyjeżdżaj do Tony’ego! – krzyknął
zdenerwowany.
– Co jest? – Zerwałem się, żeby założyć spodnie.
– Ostra jatka – powiedział i się rozłączył.
Wciągnąłem przez głowę koszulę, chwyciłem marynarkę i krawat,
i nawet nie żegnając się z Evą, wybiegłem z pokoju.
Pędziłem na piątym biegu, nie bardzo mając pojęcie, co czeka mnie na
miejscu.
Pod rezydencją Matrangi zaparkowanych było kilka samochodów.
Wyglądało na after party po imprezie w Mon Cheri, ale spotkanie miało
zdecydowanie inny charakter.
W środku słychać było strzały. Połowa rezydencji odcięta była od prądu.
Przyszło mi do głowy, żeby zadzwonić do Maurizia, ale miałem nadzieję, że
zgodnie z tym, co mówił, monitorują nas i wie, że jest gorąco. Na krótko
przystrzyżonym trawniku leżały porozrywane zwłoki ochroniarzy Matrangi.
Przebiegłem pod parkanem na drugą stronę posiadłości, żeby po kratach przy
oknie tarasowym wspiąć się na balkon i wejść do środka od góry. Wydało mi
się to najrozsądniejsze.
Na dole w salonie jacyś ludzie przywiązali do drewnianego stołka
jednego z bodyguardów Antonia i zadawali mu bezlitosne ciosy w twarz
i resztę głowy. Zwinnym ruchem wspiąłem się na balkon, przeskoczyłem
barierkę i wślizgnąłem na korytarz na piętrze. Słyszałem koszmarne krzyki
kuchennej służby, ale wszystko dobiegało z dołu. Uniosłem broń
i otworzyłem nogą swój były apartament. Było czysto. W przylegającej do
niego bibliotece książki leżały na ziemi, zrzucone z regałów, jakby ktoś
czegoś szukał, ale ludzi też już nie było w środku. W gabinecie Matrangi
wszystko było przewrócone do góry nogami, a w centralnym miejscu na
biurku leżała pozbawiona reszty ciała głowa Vincenza, księgowego i doradcy
Tony’ego.
Nabrałem powietrza w płuca. Sprawa wyglądała na poważną, a ja
wyglądałem na spóźnionego. Byłem zdecydowanie spóźniony. Kolejne
pomieszczenia sprawiały wrażenie, jakby przeszedł po nich huragan. Prawe
skrzydło z częścią gościnną obejmował niewielki ogień, który
rozprzestrzeniał się w stronę centralnej części domu.
Zbiegłem schodami na parter, wpadając na gościa z ciężką bronią.
Zobaczył mnie. Momentalnie się odwrócił i oddał serię strzałów z karabinu,
rozwalając przy tym część ściany. Tynk spadał na schody, wzbijając do góry
kłęby pyłu. Wychyliłem się zza ściany i postrzeliłem idącego wolno w moją
stronę agresora. Padł i osunął się w dół schodów. Podszedłem do niego,
przykucnąłem i sprawdziłem puls. Dostał mocno, ale żył. Wiedziałem, że bez
względu na wszystko ofiar musi być jak najmniej, chociaż miejsce było już
jedną wielką masakrą.
Zabrałem karabin i ruszyłem w stronę salonu, z którego dochodziły
męskie krzyki, odgłosy silnych uderzeń i pękających kości. Dwóch osiłków
od rękoczynów przeszło do użycia cięższych sprzętów. Jednego z nich
kojarzyłem, ale nie potrafiłem odszukać w pamięci ani tego, kim był, ani
miejsca, w którym go widziałem. Był wysoki, napakowany i miał ciemny
tatuaż zajmujący całą szyję. Z pewnością musiałem go pierwszy raz zobaczyć
tu, we Włoszech. Nie kojarzyłem go z żadnej prezentowanej mi wcześniej
kartoteki. Stał z kijem bejsbolowym i wymierzał kolejne ciosy, miażdżąc
kości bodyguarda.
– Gdzie to jest?! – wołał stojący obok z rękami założonymi na piersi
i niewzruszoną miną Federico, prawa ręka Domenica Caravaggia.
Rozpoznałem go bez chwili wahania.
Domenico nie dogadywał się z Matrangą. Konflikt interesów mieli na
wielu polach, ale tu musiało chodzić o coś grubszego. W ‘ndranghecie, jak
w większości włoskich organizacji mafijnych, nie można ot tak wydać
wyroku na kogoś z rodziny, a tym bardziej egzekwować go pod dachem
ofiary.
Goryl przyjmował ciosy, nie odpowiadając. Głowa zwisała mu
bezwładnie. Nie miałem pewności, czy zwyczajnie stracił przytomność, czy
nie żyje. Nie miałem też wyjścia; uniosłem karabin i przejechałem serią po
nogach Federica i jego człowieka. Zdążyli spojrzeć w moją stronę i wydać
złowieszczy krzyk, a sekundę później polegli u nóg goryla, który runął
między nimi na posadzkę wraz z krzesłem. Wnętrze jego roztrzaskanej głowy
rozlało się po marmurowych kaflach. Kurwa – pomyślałem, powstrzymując
odruch wymiotny.
Gdzieś musiał być Daniele, gdzieś musiał być również Matranga.
Spodziewałem się też Domenica i liczyłem po cichu, że do zacnego grona
lada moment wraz ze wsparciem dołączy Maurizio. W kuchni leżała
poćwiartowana Silvia, pomoc domowa Antonia, ta, której zawdzięczałem
całą garderobę otrzymaną zaraz po moim cudownym przebudzeniu w willi.
Leżała
teraz
w
kawałkach.
Zapach
krwi
sączącej
się
z
jej
pięćdziesięcioparoletniego ciała i widok chodzących z gracją pośród tego
wszystkiego perskich kotów przyprawiały mnie o jeszcze większe mdłości.
W jadalni leżał z przestrzeloną głową ubrany na czarno facet w kominiarce,
zapewne jeden z ludzi Domenica.
Cień sylwetki przemknął w kierunku piwnicy. Ruszyłem szybkim
krokiem, starając się schodzić jak najciszej. W piwnicy panował półmrok,
tylko z winiarni biło jasne światło. Bezszelestnie, ostrożnie stawiając stopy,
przeszedłem pod drewniane drzwi, do których przystawiłem ucho. Silne
pchnięcie wyrwało je z zawiasów. Runęły z hukiem, przewracając mnie na
ziemię. Nim zdążyłem się zorientować, poczułem przy skroni wycelowany
we mnie zimny metal lufy. Uniosłem wzrok i zobaczyłem Domenica
z demonicznym uśmiechem na twarzy naznaczonej pogardą.
Matranga siedział z przestrzelonym kolanem i dłońmi przybitymi za
pomocą gwoździ do beczki z winem. Mimo stanu, w jakim się znajdował,
zachowywał pokerową twarz, niezdradzającą minimum bólu ani cierpienia.
Jedynie jego ciężki oddech sugerował, że jest źle…
Było źle, było fatalnie. Prowadzony w jego stronę czułem wiotkość
całego mojego ciała i ciężki kamień gdzieś na wysokości żołądka.
– To może on coś wie? – zapytał Domenico, przekazując mnie w ręce
swojego człowieka, który grubym sznurem obwiązał mi kostki i zawiązał
dłonie. Silnym kopnięciem pchnął mnie na ziemię.
Tony milczał. Spojrzał na mnie wzrokiem bez wyrazu, ale milczał.
– Matranga, nie ułatwiasz nam sprawy. Doskonale wiesz, że prędzej czy
później i tak nam powiesz – mówił Caravaggi z coraz większą irytacją. –
Chyba że chcesz tę tajemnicę zabrać ze sobą do grobu – rzucił, po czym
kopnął Antonia w plecy. – Dawaj nowego tutaj, może na widok wypadającej
wątroby Matranga coś rzygnie.
Jego człowiek uniósł moje ręce wysoko i mocno związał sznurem moje
nadgarstki, po czym przerzucił go przez belkę drewnianej konstrukcji pod
sufitem i podciągnął mnie na nim. Doskonale wiedziałem, co mnie czeka.
Moje największe demony z dzieciństwa w postaci mitu o Prometeuszu
właśnie miały stać się moją rzeczywistością. Ukradł światło i został przykuty
do skały, a ptaki codziennie wyżerały mu odrastającą wątrobę. Urocze
zakończenie mojego pierwszego solowego występu w tajnych szeregach
albańskiej policji – pomyślałem z rezygnacją.
Kiedy zastanawiałem się nad śmiercią, chociaż robiłem to rzadko, zawsze
miałem nadzieję, że jeżeli spotka mnie to na służbie, to dostanę kulkę
w głowę i szybko umrę. Nikt nie chce cierpieć, to zupełnie ludzkie, a wartość
naszego życia objawia nam się w pełni dopiero w momencie, kiedy jesteśmy
bliscy końca. Ta świadomość strasznie przygnębia. Zaczynamy czuć ciężar
swojej własnej żałoby. Przeżywamy od nowa całe życie. Widzimy je klatka
po klatce w zwariowanym tempie.
Patrzyłem na Matrangę, który patrzył na mnie. Jego wzrok był pusty,
wyzuty z emocji, nieobecny.
Człowiek Domenica złapał moją koszulę i odrywał guzik po guziku.
Każdy lądował na ziemi i odbijał się od niej kilkukrotnie. Wyciągnął
z kieszeni scyzoryk i rozłożył go za pomocą bocznego przycisku. Ja pierdolę,
i czymś takim zamierza przebijać się przez moje tkanki? – pomyślałem i się
przestraszyłem. To był moment, w którym nie miałem żadnego asa
w rękawie. Nie miałem żadnego planu B. Byłem bezsilny, nie miałem
możliwości ruchu. Patrzyłem na wielkiego człowieka mafii, który miał dłonie
przybite gwoźdźmi do beczki ze swoim ulubionym winem. On, ten wielki
boss mający u stóp największe kartele narkotykowe świata. On,
uczestniczący w większości kontrowersyjnych męskich spotkań z samym
premierem Włoch, o których długo jeszcze przypominać będą plotkarskie
media. Człowiek wzbudzający powszechny strach i szacunek. Siedział
w swojej własnej piwnicy jak szczur w potrzasku. Nie było przy nim nikogo,
był sam jak palec. Zdany na litość swojego wroga. Doskonale wiedział, jaki
finał będzie miał dzisiejszy wieczór. Z pewnością czuł śmierć na karku,
a mimo to nie panikował. Siedział, z kamienną twarzą, trawiąc ból fizyczny,
błędnym wzrokiem wyglądając tego, co miało się wydarzyć.
Czułem się, jakbym oglądał jakiś mocny film. Widziałem swoje
umięśnione ciało zawieszone bezradnie na belce i wielkiego oprawcę ze
śmiesznym nożykiem. Mimowolnie zadrżałem, kiedy mężczyzna zbliżył
ostrze do mojego brzucha. Przesunął po napiętej skórze, lekko mnie
nacinając. Złapał moje spojrzenie i z satysfakcją zaczął zadawać mi ból,
który wbrew pozorom wcale nie okazał się aż tak dotkliwy. Może to
adrenalina, może to kokaina, ale jedyne, co poczułem, to ciepła krew sunąca
w dół mojego podbrzusza.
Spojrzałem na Tony’ego; on też na mnie patrzył. Mężczyzna wykonał
kolejny ruch ręką, zbliżając się w stronę powstałego wcześniej nacięcia.
Wiedziałem, że to będzie bardziej bolesne, ale starałem się wymusić na sobie
zobojętnienie. W czasie szkoleń w marines przeszedłem wiele prób, w tym
dotkliwych fizycznie, przy czym miałem świadomość, że tam trenuję. Tu
działo się moje życie, które za kilka chwil miało się zakończyć. W imię
czego? W imię niedokończonej walki o porządek w państwie zniszczonym
od środka. Państwie przypominającym spróchniałe drzewo, wyżarte przez
korniki.
Poczułem ostrze na ranionym miejscu. Nie przestawałem patrzeć na
Matrangę. Podobnych scen z pewnością z perspektywy oprawcy widział
wiele. Nie sądziłem, że moje wnętrzności, które lada moment powinny
wylądować przed jego oczami, zrobią na nim wrażenie. Nie spuszczając
wzroku z Tony’ego, zastanawiałem się, jak ja zareaguję na ten widok.
Poczułem suchość w ustach i pieczenie przy nacięciu.
W tym momencie potężny huk wystrzałów kompletnie zagłuszył moje
myśli. Mój oprawca się zakołysał i ocierając o mnie, padł na ziemię, a lichy
scyzoryk wbił się między palce u mojej stopy, przebiwszy moje skórzane
buty. Mały, ale kurewsko ostry – pomyślałem, zadzierając głowę.
W pierwszym momencie szok i pogodzenie się z tym, co miało nastąpić,
spowodowały, że nie potrafiłem zapanować nad kłębiącymi się we mnie
emocjami. Czułem, jakbym za życia sięgnął nieba, chociaż dusiła mnie
świadomość, że przecież nikt by mnie do niego nigdy nie wpuścił. Poza tym
nie wierzyłem ani w niebo, ani w piekło. Wierzyłem w proch, który był
naszym końcem, a wcześniej początkiem.
Ze sfery egzystencjalnych przemyśleń do rzeczywistości w piwnicy
przywrócił mnie kolejny huk. Zobaczyłem, jak Domenico oddaje strzał
w plecy Matrangi i rusza biegiem w stronę wyjścia. Odwróciłem lekko
głowę, żeby zobaczyć, kto unieszkodliwił mojego oprawcę, i dostrzegłem
poharatanego Daniele z karabinem w dłoni. Uniósł broń do góry i serią
przestrzelił sznur.
Wyswobodziłem dłonie i stopy.
– Zajmij się nim – powiedział, wskazując głową na Tony’ego, i ruszył
pośpiesznie za uciekającym Domeniciem.
Mankietem koszuli przetarłem krwawiącą ranę na brzuchu; nie była
głęboka. Kucnąłem przy Matrandze i zacząłem wyciągać z beczki za pomocą
scyzoryka gwoździe przebijające jego dłonie. Przez powstałe w beczce dziury
zaczęło sączyć się wino.
– Dostałem w plecy – wycharczał, parskając krwią.
– Nic nie mów, zaraz ściągniemy pogotowie – odrzekłem, opierając go
o siebie.
Gdzie się, kurwa, podziewa ten cały Maurizio z jakimś wsparciem? –
zastanawiałem się. Antonio krwawił bardzo mocno. Obaj wiedzieliśmy, że
tak chyba było mu pisane.
– Nie dojadę na południe – wyszeptał z trudem, a jego oddech stawał się
coraz cięższy.
– Zawiozę cię tam – rzuciłem bez zastanowienia, czując nagle ciężar
obowiązku spoczywającego na mnie jako człowieku, który towarzyszy
Matrandze w jego ostatniej drodze. Chciałem, żeby ta droga chociaż
w najmniejszym stopniu obrała kierunek, którego pożądał. Na nic nie
zasługiwał, a jednak zaproponowałem mu coś, co z pewnością miało dla
niego olbrzymie znaczenie.
– Zawieziesz? – Spojrzał na mnie wzrokiem sugerującym, że jakaś jego
część jest już daleko, a on ostatkiem sił walczy o to, żeby pozostać tu jak
najdłużej. Był jak gasnący płomień, który jarzył się ostatnim światłem.
Przymknął powieki.
– Zawiozę – potwierdziłem.
– Arber – zwrócił się do mnie moim prawdziwym imieniem. – Pochowaj
mnie… – mówił, dławiąc się własną krwią – w tym samym grobie, w którym
ja pochowałem moją ostatnią żonę. – Całe jego ciało zaczęło drżeć. – To
bardzo ważne. I nigdy nie zapominaj – z trudem nabierał powietrza – kim tak
naprawdę jesteś – wyszeptał, otwierając nagle szeroko oczy.
Trwał przez chwilę, wpatrzony we mnie, bez ruchu. Jego wzrok wyrażał
cierpienie, ale gdzieś tam w głębi miałem wrażenie, że jest pogodzony
i obejmuje go błogostan.
– …i odpuść nam nasze winy – zaczął, przymykając ponownie oczy –
jako i my odpuszczamy naszym winowajcom – dokończył ostatnim tchem
i poczułem, jak jego ciało wiotczeje.
Siedziałem bez mocy, jak zahipnotyzowany, trzymając w objęciach
głowę ‘ndranghety.
Zawiesiłem wzrok na ceglanym murze. Oczy zaszły mi łzami. Nie byłem
pewien, czy z żalu wobec Matrangi, czy z radości, że jeszcze dziś ominął
mnie jego los. Emocje, które mi towarzyszyły, były bardzo potężne, ale
zupełnie puste. Nie potrafiłem ich określić. Nie czułem strachu, ale nie
czułem się bezpiecznie. Nie odczuwałem bólu, a jednocześnie miałem
wrażenie, że całe moje ciało zostało rozczłonkowane. Miałem wrażenie, że
opuszczam pewien wymiar, w którym byłem od dłuższego czasu. Może
dzięki narkotykom serwowanym codziennie przez Daniele zatraciłem
świadomość granicy między rzeczywistością a jej brakiem. Przechodziły
mnie dreszcze, jakbym właśnie razem z Tonym stał u bram czyśćca, w który
przecież nie wierzyłem. Nagle pojawiły się jasność i błogość kompletnie
nieadekwatne do sytuacji.
Widziałem wielu nieboszczyków. Na jednej z misji w Kambodży do
black hawka pakowaliśmy się ubabrani we fragmenty rozerwanych ciał
kolegów, którzy nieopatrznie i nietrafnie postawili stopy na polu minowym.
Podobne emocje do tych, które czułem w tej chwili z Matrangą na rękach,
były mi obce i doświadczałem ich po raz pierwszy.
W tym momencie powinienem był wybrać zapamiętany numer Maurizia,
ale zrobiłem coś, co z logicznego punktu widzenia było ostatnią rzeczą, jaką
powinienem był zrobić. Maurizio miał być moim aniołem stróżem, a chyba
o mnie zapomniał. Tak samo postanowiłem zrobić i ja, bez względu na
konsekwencje. Matranga był moim celem. Mój cel właśnie odszedł
i postanowiłem rozstać się z nim po mojemu, a w zasadzie w wybrany przez
Tony’ego sposób. Złapałem go pod pachy i pociągnąłem w stronę wyjścia.
Na zewnątrz znalazłem zdyszanego podpierającego się o framugę drzwi
Daniele.
– Co robisz? – zapytał, unosząc głowę w moim kierunku.
– Wiozę go do domu – powiedziałem.
O nic więcej nie pytał. Chwycił Tony’ego za nogi i zataszczyliśmy go do
samochodu. Nie wiedziałem ani dokąd dokładnie mam jechać, ani czy robię
dobrze, ale czułem, że tak właśnie powinienem.
Ułożyliśmy go na tylnej kanapie czarnego SUV-a, którym najczęściej
podróżował, po czym ostatni raz wbiegliśmy do domu. Po ciałach w salonie
przechadzały się zdezorientowane koty Matrangi.
– W gabinecie są papiery – rzucił Daniele.
Pobiegliśmy na górę i z szuflady biurka zabraliśmy notatnik Antonia.
W jednej z szafek znaleźliśmy walizkę z pieniędzmi. Pewnie miał ją zabrać
ze sobą na południe – pomyślałem. Ciekawe, czego poszukiwał Domenico,
skoro zarówno biuro, jak i biblioteka zostały wywrócone do góry nogami, ale
ani nie zabrał notatnika z kontaktami Matrangi, ani nie połasił się na
gotówkę.
– Lecimy – powiedział Daniele. – Zaraz będzie tu pełno glin. Tylko nie
wiem, czy będą mieli czego szukać, skoro dom lada moment pójdzie
z dymem. – Wskazał na ogień zajmujący coraz rozleglejszą część piętra.
Zbiegliśmy, rozstając się. Daniele zabrał koty i walizkę, a ja notatnik
Matrangi.
Wsiadłem do samochodu i na komputerze pokładowym odpaliłem
nawigację. Wpisałem „San Luca, Reggio di Calabria”, licząc, że jakoś to
będzie. Miałem do pokonania tysiąc trzysta pięćdziesiąt siedem kilometrów
z nieboszczykiem na tylnej kanapie. Postanowiłem zadzwonić do Maurizia,
w stosunku do którego poziom mojego wkurwienia rósł z każdą chwilą,
dopiero jeżeli coś stanie mi na drodze. Przecież posiadłość Tony’ego
powinna być pod stałą obserwacją. Miał w środku pozakładane podsłuchy.
Nie rozumiałem, dlaczego do tej pory nikt się nie pofatygował i nie
zaszczycił nas swoją obecnością. W tym konkretnym momencie nie miało to
już jednak znaczenia, a ja nie miałem czasu do stracenia.
Ruszyłem. Ważne było teraz pokonanie tysiąca trzystu pięćdziesięciu
siedmiu kilometrów w kierunku południa.
[23] Najczystszy rodzaj kokainy.
[24] Oznaczenie magazynu, w którym przetrzymywana była broń przed opuszczeniem Piemontu.
Olivia
Odcinek 5. Przełęcz Qafa Ndrockes – szczyt Maja Kij Zhariellave. Odległość
między punktami: 16 km; czas: 202 minuty; maksymalna wysokość: 2018 m
n.p.m.
Zatrzymałam się, chowając twarz w rozdygotanych dłoniach. Zaczęłam
głośno szlochać.
– Mała, co jest? – zapytał Simone, przytulając mnie mocno do piersi.
– Ja już dłużej nie dam rady – wydukałam, płacząc.
Cała się trzęsłam, czułam kłucie w każdym najdrobniejszym fragmencie
ciała. Znowu byliśmy wysoko, na przełęczy między wierzchołkami.
Temperatura była bardzo niska, z różnych stron zawiewał zimny wiatr.
Poruszanie się w kolcach nie było wygodne. Chwilą wytchnienia były punkty
regeneracyjne, ale mimo wszystko ten fragment był cholernie wymagający.
Nie tylko fizycznie, testował również moją psychikę. Byłam przemarznięta
i spocona. I głodna, mimo że w punktach postoju jadłam. Brakowało mi
każdej formy energii. Czułam się jak fizyczna i emocjonalna dętka.
– Olivia, to najcięższy odcinek – powiedział łagodnie, przytulając mnie
do siebie jeszcze mocniej. – Kochanie, jestem pełen uznania dla twojej siły
i determinacji – dodał, a ja czułam, że te słowa wcale mnie nie motywują,
tylko jeszcze bardziej przytłaczają. Wcale nie byłam taka, jaką mnie widział,
jaką chciał mnie widzieć.
– Nie, Simone, nie potrafię już dłużej tego wszystkiego znosić –
zaczęłam, odwracając wzrok, chociaż i tak było ciemno. Bałam się, że
dostrzeże to, co skrzętnie do tej pory przed nim chowałam, prowadząc
wewnętrzną wojnę. – Jestem koszmarnie zmęczona fizycznie, a każde twoje
słowo sprawia mi ciężki ból psychiczny. Nie jestem w stanie poukładać sobie
w głowie skrajnych emocji, które czuję względem tego, co robiłeś. – Nagle
zaczęłam wbrew sobie, uwalniać myśli.
Słuchał w milczeniu.
– Opowiadasz mi ze szczegółami o swoich kochankach, a ja czuję
idiotyczną zazdrość. Mówisz, jak wspomagałeś się narkotykami, a ja czuję
rozgoryczenie i niesmak. Strzelałeś do ludzi, a ja widzę przed oczami moich
rodziców, którzy robili wszystko, żebym taki świat znała jedynie jako
fikcyjny, z filmów.
Chciałam przestać, ale nie byłam w stanie się zatrzymać.
– Opowiadasz o swoim świecie, którego nie potrafię zrozumieć i nie chcę
zaakceptować. Wiem, że działałeś w imię prawa, ale to dla mnie za dużo –
wydusiłam z siebie wszystko i poczułam, jak koszmarnie zaczyna mnie
mdlić.
Rozejrzałam się po okolicy i podniosłam, ruszając w stronę kosodrzewiny
porastającej zbocze. Jedną dłonią wsparłam się o przyprószony śniegiem
krzak i zwymiotowałam całą zalegającą mi na żołądku herbatę z miodem,
której w czasie ostatniego postoju wypiłam duszkiem dwie porcje. Nawet ta
forma słodyczy postanowiła opuścić moje ciało.
Simone stał obok i nawet nie zauważyłam, kiedy złapał mnie dłońmi za
biodra i przytrzymał.
– Piccola, przepraszam – powiedział, kiedy się wyprostowałam.
Złapał mnie za brodę i uniósł palcem moją twarz na wysokość swojej.
Zacisnęłam powieki; nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy. Kręciło mi się
w głowie.
– Nie wiem, dlaczego przyszło mi do głowy, żeby ci o tym wszystkim
mówić – westchnął głęboko.
– Sama tego chciałam. Byłam ciekawa, a moja ciekawość, okazała się
wstępem do piekła – przyznałam, otwierając oczy i czując, jak moje powieki
z trudem się od siebie odklejają.
– To, co przeżyłeś, i to, co robiłeś, nie mieści mi się w głowie. Sama
struktura skorumpowanego państwa… Przecież Włochy są takie piękne, a za
iluzoryczną kurtyną jest równoległe państwo, które z niemałą potęgą pociąga
nawet za polityczne sznurki…
– Powtarzałem ci, że lepiej wiedzieć mniej i spać spokojniej.
Kiedy otworzyłam oczy, wymusił uśmiech. Cały czas mi się przyglądał.
Miał taką nieskazitelną twarz, która teraz w obejmującym okolicę brzasku
biła jeszcze większym blaskiem.
– Zachowałem się jak egoista – wyszeptał, opierając swoją brodę na
mojej głowie.
Milczałam. To ja byłam egoistką. Zapragnęłam opowieści, a po
wysłuchaniu dałam mu do zrozumienia, że i tak zostawiam go z tym samego.
– Udało ci się pochować Tony’ego? – zapytałam po chwili.
Uśmiechnął się. Westchnęłam głośno i ruszyliśmy wolnym truchtem
dalej.
SIMONE/ARBER
Do rogatek San Luca dotarłem rano. Zaraz po tym jak minąłem znak z nazwą
miejscowości, obstawiła mnie grupa na skuterach. Mężczyźni na vespach
mieli przewieszone przez piersi stare rosyjskie karabiny.
Rozejrzałem się w poszukiwaniu swojej broni, chociaż i tak mieli nade
mną przewagę liczebną.
Słońce świeciło ostro w przednią szybę, a ja odczuwałem koszmarne
zmęczenie i irytację. Chciało mi się pić i sikać. W czasie podróży
zatrzymywałem się tylko na konieczne tankowanie, przy samoobsługowych
dystrybutorach. Prowadzony przez moją eskortę kierowałem się na wzgórze,
bez żadnego protestu, klucząc wąskimi uliczkami między zabudowaniami
w kolorze piasku.
Po piętnastu minutach przemierzania ostrych serpentyn znaleźliśmy się
przed potężną metalową bramą, która automatycznie ruszyła, otwierając się
przed nami. Mężczyźni zawrócili, a ja wjechałem do środka, podążając alejką
wysadzoną niewysokimi palmami. Przejechałem kilkaset metrów i znalazłem
się na podjeździe imponującej rezydencji.
– Przyjechałeś sam? – usłyszałem męski głos. Ktoś otworzył moje drzwi,
zaszedłszy auto od tyłu. Nie zauważyłem go wcześniej.
– Nie do końca – odparłem, odwracając się w stronę mężczyzny. Był to
opalony, wysoki dwudziestoparoletni chłopak.
Wskazałem głową tylną kanapę. Otworzył drzwi i na widok ciała
Matrangi zrobił pół kroku w tył.
– Żyje? – Spojrzał na mnie, opuszczając broń, którą do tej pory we mnie
celował. Pokręciłem przecząco głową.
Sięgnął po telefon i zadzwonił po… Maura. Poinformował go
w dialekcie, że przyjechałem.
Kuzyn Antonia pojawił się po kilku chwilach w obstawie dwójki
uzbrojonych ludzi. Miałem już naprawdę dość widoku łysych głów, tęgich
karków i broni.
– Simone – rzucił swoim pretensjonalnym tonem, a mężczyźni bardzo
ostrożnie wyciągnęli Matrangę z samochodu.
– Prosił, więc go przywiozłem – odparłem, opierając się o otwarte drzwi.
– To jego miejsce – rzucił oschle Mauro i wykonał na czole Tony’ego
znak krzyża. – Przejdźmy do domu – nakazał, a mężczyznom polecił
przetransportowanie ciała Matrangi do „Ciccia”. Liczyłem, że to jakiś ich
nadworny grabarz.
Rezydencja była zjawiskowa, chociaż z pewnością doceniłbym jej uroki
dużo bardziej, gdyby ból głowy nie rozsadzał mi czaszki. Miałem wielką
ochotę coś wciągnąć, żeby postawić się na nogi.
– Co wiesz? – zapytał Mauro, lustrując mnie podejrzliwym spojrzeniem,
kiedy usiedliśmy przy stole i rozlał nam do szklanek bursztynowy trunek.
Był ostatnią osobą, z którą miałem ochotę cokolwiek pić, ale gardło
miałem koszmarnie wyschnięte. Nie zważając na ilość procentów w whisky,
którą mi oferował, łyknąłem całą zawartość szklanki na raz. Spojrzałem na
niego niezrozumiale, wykrzywiając usta i czując, jak kurewsko piecze mnie
cały przełyk.
– Wiem pewnie tyle samo co ty – zacząłem, łapczywie łapiąc powietrze
i starając się wychuchać cały alkohol. Czułem, jakbym zaraz miał zacząć ziać
ogniem.
Mauro posłał mi jedno ze swoich morderczych spojrzeń. Byłem
przekonany, że wieści dotarły do niego jeszcze przed moim przyjazdem.
Trudno mi było jedynie określić, czy w odniesieniu do jego osoby były one
dobre, czy złe. Widziałem, jak wielokrotnie wbijał wzrokiem sztylet w plecy
Antonia. Do tej pory nie byłem również pewien, czy postrzał pod wiaduktem,
który przyjąłem za Matrangę, nie był jego inicjatywą.
– Za śmiercią Tony’ego stoi Domenico Caravaggi – powiedziałem.
Uzupełnił moją szklankę i z hukiem odstawił butelkę na stół.
– Niemożliwe! – ryknął. – Caravaggi to nasz kuzyn. Prawo ‘ndranghety
zakazuje wykonywania wyroków na rodzinie i bliskich. Chyba że klan
wspólnie podejmie decyzję, a osoba, przeciwko której podjęte zostaje
działanie, jest konfidentem. Taaa – pomyślałem. Właśnie Mauro akurat
najmniej mi pasował do tych przestrzegających świętego prawa mafii. Nie
zdziwiłbym się, gdyby o wszystkim wiedział.
– Co mówił? – zapytał, przyszpilając mnie spojrzeniem.
– Nie rozmawialiśmy ze sobą specjalnie. Żądał od Tony’ego jakichś
informacji, no ale… – Rozłożyłem bezradnie ręce, sięgając dłonią po
szklankę. Powtórnie wypiłem jednym łykiem całą zawartość, a alkohol tym
razem wydał się bardziej znośny.
– Co mówił Tony? – warknął, nie odrywając ode mnie wzroku.
– Niewiele, głównie milczał – odparłem, wstając i kierując się w stronę
zlewu, który wypatrzyłem za starym zdobionym kredensem.
Odkręciwszy kran, nachyliłem się i napiłem zimnej wody. Skierowałem
ręce pod strumień i przemyłem twarz. Wróciłem na swoje miejsce i usiadłem,
wpatrując się w plugawą gębę brodatego.
– Musiał coś mówić przed śmiercią – rzucił ostro Mauro, uderzając
pięścią w stół. – Inaczej byś go tu nie przywoził. Musisz mieć jakiś interes –
dodał, wstając i opierając się dłońmi o stół. Zawisł nade mną, robiąc
złowrogą minę.
– Tak, kurwa, na chwilę przed śmiercią wypowiedział zaklęcie – rzuciłem
ironicznie.
– Jakie, kurwa, zaklęcie? – zapytał, gromiąc mnie spode łba.
– I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy… – zacząłem
recytować, ale mi przerwał.
– Nie żartuj sobie ze mnie – wysyczał, przysuwając się bliżej. – Śmierdzi
od ciebie psem na kilometr – huknął, ale trzeba przyznać, że jego słowa
zrobiły na mnie wrażenie. Uniosłem brwi i parskając, pokręciłem głową na
boki. – Nie wierzę w nic, co mówisz, ani w nic, co robisz. Jesteś zajebanym
skurwysynem.
– Unosił się, wykonując gwałtowne ruchy, a ja doszedłem do wniosku, że
chyba jakieś zasady jednak ma. Mógł mnie zabić już w progu, tymczasem
siedziałem na wprost jego rozjuszonego demona, a on póki co trzymał go na
smyczy. Co nie znaczyło, że czułem się w pełni bezpiecznie…
– Niespecjalnie zależy mi na twojej opinii – powiedziałem, patrząc
w jego małe świńskie oczy starające się mnie świdrować do bólu.
– Odśwież się i opuść ten dom tak szybko, jak to będzie możliwe –
nakazał, ruszając w stronę drzwi.
– Odjadę dopiero, jak pochowamy Tony’ego – odparłem i wstałem.
– A co tobie do tego? – zapytał, odwracając się.
– Obiecałem mu, że dopilnuję, żeby został pochowany w tym samym
grobie, w którym leży jego ostatnia żona. – Wzruszyłem ramionami.
– Nikt nie będzie się babrać w rozkładających się zwłokach. Jego żona
pochowana została kilka miesięcy temu. Tony ma swoje miejsce, to człowiek
honoru. Pochowamy go zgodnie z tradycją – rzucił.
Kiwnął głową na chłopaka, który jako pierwszy „przywitał” mnie
w rezydencji. Młody wszedł do kuchni i ściągając usta w wąską kreskę,
posłał mi coś na kształt uśmiechu.
– Jestem Luca – powiedział.
Wyciągnąłem w jego stronę dłoń.
– Simone – odpowiedziałem.
– Zaprowadzę cię do pokoju gościnnego. Odpocznij, a jeżeli będziesz
czegoś potrzebował, będę do twojej dyspozycji – zakomunikował
i poprowadził mnie do południowego skrzydła domu.
Chciałem prosić o gram koki, żeby nie musieć odpoczywać
i własnoręcznie umieścić Antonia w trumnie, obok rozkładającej się żony.
Wrócić tysiąc trzysta pięćdziesiąt siedem kilometrów na północ i dopiero tam
położyć się spać. Obudzić się po trzech dniach, zregenerowany i wypoczęty.
W międzyczasie o wszystkim zapominając.
Skinąłem tylko głową i postanowiłem postawić się na nogi zimnym
prysznicem. W międzyczasie chłopak przyniósł mi świeże dresy. Poprosiłem
o podwójne espresso i w nieco lepszej formie zamierzałem odszukać Ciccia,
żeby się zorientować, gdzie się podziewa i jak się ma ciało Matrangi.
Dom był praktycznie pusty. W kuchni, w której byłem wcześniej
z Maurem, natknąłem się na starszą kobietę, która kroiła cebulę, szykując,
zdaje się, minestrone. Zapytałem o Ciccia, a ta wskazała mi głową niskie
drzwi wyglądające jak drzwi do szafki z naczyniami. Ku mojemu zdziwieniu
prowadziły na korytarz ze schodami w dół.
Ostrożnie pochyliłem głowę i przeszedłem pod niewysoką framugą.
A więc to prawda, że cała Kalabria ma swój odpowiednik i poza tym, co nad
ziemią, jest również podziemnym miastem.
Schody ciągnęły się przez cały długi tunel. Zatrzymałem się przy
pierwszym wejściu po prawej stronie, z którego dochodziły męskie głosy.
Ostrożnie chwyciłem za klamkę i uchyliłem je. Przy okrągłym stole
w oparach tytoniowego dymu siedział Mauro z ochroniarzami i dwoma
starszymi mężczyznami.
– A ty tu, kurwa, czego? – zapytał brodaty, mrużąc na mój widok oczy. –
Miałeś odpoczywać – dodał, kiwając dłonią na goryli, którzy momentalnie
powstali, żeby z powrotem usiedli.
– Miałem pochować Tony’ego obok żony – zacząłem, lekko unosząc
prawy kącik ust. Obraz wkurwionej gęby brodatego dostarczał mi niebywałej
satysfakcji. – Chciałbym to zrobić i wracać na północ – dodałem.
– Czy ja się, kurwa, nie wyraziłem jasno? Nikt nie będzie się grzebać
przy rozkładających się zwłokach – wysyczał. – Tony ma swoje miejsce.
Zresztą co ty sobie, kurwa, myślisz, że pogrzeb to jest takie o? Przywozisz,
wkładamy, zakopujemy? To jest ceremonia! – wykrzyczał z agresją.
– Mam w dupie, czy będziesz się grzebać, czy nie. Sam to zrobię, jeżeli
trzeba, do tego się zobowiązałem – rzuciłem, chociaż w zasadzie było mi to
w tym momencie zupełnie obojętne.
Zgodnie z obietnicą przywiozłem Matrangę na południe. Mógłbym
właśnie być w drodze powrotnej, ale robienie czegoś wbrew brodatemu
sprawiało mi niewyjaśnioną przyjemność. Stwierdziłem więc, że nie odjadę,
dopóki nie pochowamy Tony’ego w tym samym grobie, w którym
pochowana była jego żona.
– Ja z nim pójdę – powiedział nagle jeden ze starszych mężczyzn. Miał
dłuższe białe włosy i kilkudniowy zarost. Zgasił papierosa i wstał. Jeden
goryl podniósł się, żeby mu towarzyszyć, ale ten uniósł rękę, sugerując, żeby
powrócił na swoje miejsce.– Skoro przywiózł Antonia do domu, nie zrobi mi
krzywdy – dodał, badając mnie wzrokiem od stóp do głowy.
Mauro posłał mi jedno ze swoich złowieszczych spojrzeń i zaciągnął się
fajką.
– Ciccione, Tony ma swoje miejsce – rzucił, wydmuchując dym nosem.
– O Mau! Skoro chciał spoczywać przy Francesce, zobaczymy
przynajmniej, co da się zrobić – zakomunikował Ciccio.
Wyminął mnie i kiwnął ręką, żebym za nim ruszył. Odwróciłem się
i czując wydychany przez Maura dym na swojej szyi, podążyłem za starcem.
Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.
Szliśmy korytarzem w kierunku przeciwnym do tego, z którego
przyszedłem. Pokonaliśmy ponad sto metrów, mijając różne pomieszczenia
i inne korytarze. Przez drzwi znajdujące się na końcu wyszliśmy na powietrze
u podnóża wzniesienia. Uśmiechnąłem się. Wszyscy wiedzą o podziemnych
tajemnicach Kalabrii, ale mało kto ma możliwość poruszania się tą częścią
miasta.
Drzwi znajdowały się na obrośniętej trawą nawierzchni. Od zewnątrz
trzeba było się dobrze przyjrzeć, żeby je dostrzec. Starałem się nie okazywać
specjalnego zdziwienia.
Przeszliśmy na tył niewielkiej kaplicy znajdującej się w gaju oliwnym.
Wzięliśmy dwie łopaty oparte o ścianę budynku i ruszyliśmy w stronę
niewielkiego cmentarza. Minęliśmy kilkanaście nagrobków z nazwiskami
Matranga i Bernutto, aż zatrzymaliśmy się przy marmurowej płycie Franceski
Matrangi. Spoglądała na nas z czarno-białej fotografii kocimi oczami. Włosy
miała upięte w kok, a na uszach duże kolczyki w kształcie kół. Daty wyryte
na kamiennym pomniku informowały, że kiedy zmarła, miała raptem
trzydzieści cztery lata.
– Była bardzo młoda – zagadnąłem starca, który podnosił kolejne wieńce
kwiatów i układał je na sąsiadującym nagrobku. Następnie pochylił się przy
płycie, którą chwycił, żeby zepchnąć na bok. Nie była zalana betonem, więc
nie sprawiło nam to większego problemu. Spojrzał na mnie spod
krzaczastych białych brwi, ale nie odezwał się słowem.
– Antonio jest w środku – powiedział po chwili, odwracając głowę
i wskazując na kaplicę. – Pójdę zobaczyć, czy został przygotowany, chociaż
ceremonia i tak może zostać przeprowadzona najwcześniej jutro. To nie był
zwykły człowiek, chłopcze. – Ponownie spojrzał w moją stronę. – Wszystko
musi się odbyć zgodnie z tradycją i z należytym honorem. – dodał.
Przez chwilę przyglądał mi się uważnie. Stałem oparty o łopatę,
zastanawiając się, co ja w zasadzie robię i jaki to ma sens.
– Wykop o tyle o ile. Na rano zlecę grabarzom, żeby odsłonili wieko
trumny, zadbali, żeby odór nas nie pozabijał, i przygotowali miejsce dla
Antonia Nie rozumiem jego ostatniej woli, ale ostatnia wola jest święta. –
Pokręcił głową, wzruszył ramionami i odszedł w stronę kaplicy.
Odprowadziłem starca wzrokiem i zacząłem kopać. Przerzucanie piachu
w pełnym słońcu nie należało do przyjemnych zajęć. Pot spływał mi po
plecach. Na szczęście w miarę szybko natrafiłem na drewniane pudło. Wieko
trumny z litego drewna było ułożone bardzo płytko. Poruszałem nerwowo
nozdrzami w poszukiwaniu nieprzyjemnego zapachu, ale nie czułem zupełnie
nic.
Łyżką łopaty podważyłem lekko wieko. Odchyliłem się w tył, chcąc
uciec przed unoszącym się fetorem i gazami, ale nic się nie wydarzyło.
Pochyliłem się nad trumną i doszedłem do wniosku, że musi być pusta.
Przesunąłem wieko pewniej i zgodnie z przypuszczeniami nie znalazłem
w niej żadnego ciała. Na środku czerwonego atłasowego materiału leżał
czarny futerał. Schyliłem się i sięgnąłem po niego dłonią. Rozejrzałem się po
okolicy; byłem sam.
Rozsunąłem gruby suwak i ze środka wypadł mały pendrive.
Przykucnąłem, oczyściłem go z piasku i schowałem do kieszeni spodni.
– Matranga, co to, do kurwy nędzy, ma być? – zapytałem szeptem, stojąc
nad grobem, w którym miała być Francesca…
Wrzuciłem futerał z powrotem do środka. Przesunąłem wieko na swoje
miejsce i przysypałem je piachem.
Pobiegłem pod kaplicę, wszedłem do środka i zobaczyłem Ciccia. Leżał
na wznak na posadzce w czarno-białą szachownicę. Przeszedł mnie zimny
dreszcz. Klęknąłem przy nim, przykładając mu dwa palce do tętnicy szyjnej.
Nie pracowała. To się, kurwa, porobiło – pomyślałem, podejmując próbę
resuscytacji. Bezskutecznie wtłaczałem w niego powietrze, uciskając klatkę
piersiową.
Rozejrzałem się po murach kaplicy. Na wprost było pomieszczenie,
w którym prawdopodobnie znajdowało się ciało Matrangi, ale nie chciałem
go więcej oglądać.
Wróciłem pośpiesznie do grobu Franceski. Wsypałem cały piach
z powrotem na swoje miejsce i przepchnąłem marmurowy kafel na górę.
Poukładałem wieńce na ich miejscach, wyczyściłem grób i wróciłem do
kaplicy po starca. Wziąłem go na ręce i niemal biegiem ruszyłem do drzwi
we wzniesieniu. Przemierzyłem całą długość korytarza i wbiegłem z nim na
rękach do pomieszczenia, w którym wcześniej siedział wspólnie z Maurem
i pozostałymi.
– Co jest, kurwa? Kolejnego trupa nam przynosisz? – zawołał Mauro,
zrywając się na równe nogi i zaciskając dłonie w pięści.
– Całą drogę narzekał na serce. Doszliśmy do kaplicy i usiadł na ławce,
prosząc o wodę. – zacząłem, grając spanikowanego. W zasadzie byłem
mocno zestresowany; tkwiłem w paszczy lwa, zdany na jego łaskę.
Zagubiony w sytuacji z tajemniczym pendrivem w kieszeni dresowych
spodni. – Poszedłem jej szukać, ale nie znalazłem. Kiedy wróciłem, leżał
nieprzytomny. Resuscytacja nie zadziałała – tłumaczyłem.
– Jesteś pierdolonym siewcą śmierci, Simone – wycharczał Mauro,
podchodząc do mnie i chwytając za mój T-shirt na wysokości piersi.
Patrzył na mnie wściekły, oddychając płytko, jego nozdrza drżały. Ja też
drżałem. Nie byłem żadnym superbohaterem o nadprzyrodzonych mocach.
Byłem zwykłym śmiertelnikiem, który kilkanaście godzin wcześniej
w cudowny sposób uniknął swojego końca. W obecności skurwysyńskiego
Maura zastanawiałem się, ile jeszcze takich żyć mi pozostało.
Spod grubych pukli włosów przysłaniających jego czoło widać było
pulsujące fioletowe żyły. Wiedziałem, że w innych okolicznościach już bym
nie żył. Tu byłem chyba względnie bezpieczny. Byłem w domu Antonia,
którego tu przywiozłem.
– Spierdalaj stąd – wycedził przez zęby i tym razem postanowiłem go
posłuchać.
Niemal wybiegłem na zewnątrz i wsiadłem do samochodu. Wyjechałem
poza teren rezydencji i wiedziałem, że właśnie teraz jest czas wymagający
ode mnie kontaktu z Mauriziem. Mauro pozwolił mi odejść, ale byłem
pewien, że pozwolił mi jedynie opuścić rodzinne mury, tak żeby mój wyrok
móc wykonać gdzieś zaraz poza nimi. Mało prawdopodobne było, że nie
wiedział o poczynaniach Domenica. Nawet jeżeli wyglądał na zaskoczonego
informacją, kto zabił Tony’ego, podejrzewałem, że grał. Domenico
pozostawał na północy, a Mauro chciał mieć dla siebie południe. Antonio był
ich wspólnym problemem.
Chwyciłem telefon i wybiegłem z auta, udając się w stronę domów
wyglądających na opuszczone. Samochód zostawiłem na luzie, tak że toczył
się powoli w dół wniesienia. Zgodnie z założeniem pięćdziesiąt metrów dalej
dostrzegłem eskortujących mnie wcześniej gości na vespach. Z nieznacznej
odległości ostrzeliwali SUV-a.
Auto wjechało w kamienny mur i eksplodowało.
Wybrałem numer Maurizia.
– Dzięki Bogu żyjesz – usłyszałem jego zniecierpliwiony głos.
– Żyję, żyję, ale, kurwa, nie wiem, jak wy obserwujecie
i podsłuchujecie – rzuciłem, łapiąc się za skronie. Głowa łupała mnie od
środka, jakby ktoś wbijał mi drobne gwoździe potężnym młotkiem. – Skoro
dojechaliście na miejsce po wszystkim – dodałem.
– Nie odpowiadam za wszystkie działania policji – powiedział
zdawkowo. – Odpowiadam za ciebie – westchnął.
– To pysznie, bo gdyby nie Daniele, to właśnie byś mnie identyfikował
w kostnicy – rzuciłem zimno. To, co mówił, było absurdalnie śmieszne.
– Arber, to nie jest takie proste, jak myślisz. Tu naprawdę więcej ludzi
jest po stronie mafii niż po tej właściwej. – Podniósł głos.
– Jeżeli mundurowi zastaliby cię na miejscu, aresztowaliby cię,
a następnie wypuścili. Jak nie dziś bym cię identyfikował, to w ciągu
najbliższego tygodnia. Każdy pies na posługach mafii, wiedząc, kim jesteś
i co robiłeś, z pewnością by cię wykończył albo zginąłbyś przypadkiem
w wypadku samochodowym – tłumaczył.
– W wypadku samochodowym, powiedzmy, zginąłem przed chwilą –
zaśmiałem się pod nosem.
– Nie bardzo rozumiem – zdziwił się. – Gdzie ty właściwie jesteś?
– W San Luca.
– I co ty tam, kurwa, wyprawiasz?
– Aktualnie czekam, aż mnie stąd zabierzesz. – Nie bardzo mam jak
wrócić do domu, a tu chyba nie jestem specjalnie bezpieczny.
– Wróć stopem – rzucił wściekły. – Mam nadzieję, że wycieczka na
Kalabrię miała jakiś konkretny cel – dodał, sapiąc ze złości do telefonu.
– W tej chwili mam wrażenie, że jestem jedyną osobą działającą
w jakimś, kurwa, konkretnym celu. To, co wy odpierdalacie, już nawet nie
jest śmieszne. – Moja irytacja również zaczęła sięgać zenitu.
– Okej. Wyjaśnij mi teraz, Arber, na spokojnie, w jakim celu pojechałeś
na Kalabrię, a ja zorganizuję jakiś transport – opanował się, wiedząc, że we
wszystkim mam rację.
Olivia
Odcinek 6. Szczyt Maja Kij Zhariellave – miejscowość Theth. Odległość
między punktami: 5 km; czas: 55 minut; średnia wysokość: 1200 m n.p.m.
Wiedziałam, że mi się przygląda. Na ostatnie historie reagowałam histerią
i pewnie sprawdzał, jak jest tym razem. Nie, tym razem nie płakałam.
Czułam, jak wraz ze wschodzącym na dobre słońcem obejmuje mnie
jedno z najcudowniejszych uczuć, jakich doświadczyłam w ciągu ostatnich
lat swojego życia. W oddali majaczyła meta naszego biegu.
Ledwo powłóczyłam nogami, biegliśmy całą noc.
Całą noc na własne życzenie przeżywałam torturę psychiczną
potęgowaną wysiłkiem fizycznym. W tym momencie od końca tej historii,
która z pewnością zostanie na zawsze w moim sercu, dzieliła mnie tak
niewielka odległość.
Masochizm jest naturalnym elementem naszej osobowości. Czasami
potrzebujemy zatracić się w bólu, żeby właściwie docenić jego koniec.
– Simone – szepnęłam, nieznacznie się uśmiechając. Jego oczy zapłonęły
nadzieją. – Miałeś rację. Jestem ci bardzo wdzięczna za ten bieg, któremu
sprostałam, i za twoją spowiedź, którą bez względu na konsekwencje miałeś
odwagę się ze mną podzielić.
Patrzył na mnie i wiedziałam, że szuka odpowiednich słów.
– Olivia… – zaczął, podnosząc dłonie w stronę oczekujących na mecie
ludzi, wznoszących na nasz widok aplauz.
– Nic nie mów. – Przyłożyłam palec do ust, uśmiechając się zupełnie
szczerze i pozdrawiając głową pozostałych biegaczy. – Albo nie. Powiedz mi
jeszcze… – zaczęłam, kiedy przebiegliśmy pod pompowaną bramą mety,
a moje serce tańczyło radośnie taniec zwycięstwa. – Powiedz mi, czy to już
koniec.
Zatrzymałam się, łapiąc oddech. Zgięłam się wpół, opierając dłonie nad
kolanami, które w bezruchu zaczęły boleśnie pulsować. Zadarłam głowę
i spojrzałam na niego. Stanął przede mną, oddychając jak zwykle miarowo,
tak jakby cała ta noc nie zrobiła na nim kompletnie żadnego wrażenia.
Patrzył na mnie z podziwem w oczach.
Spróbowałam się wyprostować. Miałam wrażenie, że zaraz się
przewrócę. Sięgnął swoją dłonią mojej talii, przyciągnął mnie do siebie
i wziął na ręce. Dotknął wargami moich słonych od potu ust.
– Nie, mała, to był dopiero początek – powiedział, całując mnie
namiętnie.
OLIVIA/SIMONE
Zgodnie z tym, co kazał mi zrobić Maurizio, musiałem bardzo ostrożnie
przeanalizować wszystko, co znalazłem na pendrivie, i połączyć to
z posiadaną przeze mnie wiedzą oraz ekspertyzami dokumentów
znalezionych w spalonych zgliszczach rezydencji Matrangi.
Nie miałem pojęcia, co tak naprawdę planował Tony i kim tak naprawdę
był, skoro własnoręcznie dostarczył nam wszelkie możliwe dowody na siebie
i swoich ludzi. Do czasu przekazania konkretów i opracowania strategii
zatrzymań nie mogłem się wycofać.
Domenico zginął w tajemniczym wypadku samochodowym, kilka dni po
moim powrocie na północ. Do Maura dotarły słuchy o moim cudownym
ocaleniu, ale pozostawał na południu i Maurizio gwarantował mi, że na
północy mogę czuć się bezpiecznie. Nie bardzo wierzyłem w jego
zapewnienia, ale nie miałem innego wyjścia.
Zapach
krwi,
smak
kokainy,
szelest
brudnych
pieniędzy
i niezobowiązujący seks nadal pozostawały moją rzeczywistością. Tylko
będąc w niej całym sobą, miałem szansę coś zmienić.
Paolo Borsellino, jeden z nieżyjących już sycylijskich sędziów
działających przeciwko organizacjom mafijnym, powiedział kiedyś, że
„prawdziwa miłość polega na pokochaniu tego, czego nie lubimy, aby to
zmienić”… Myślałem nad jego słowami, sięgając mokrą dłonią po papierowy
ręcznik.
Odwróciłem się i po drugiej stronie akwarium zobaczyłem twarz
przyglądającej mi się dziewczyny. Speszyło ją moje spojrzenie i udała, że
śledzi pływającą pomarańczową rybę. Była wysoka, szczupła i kompletnie
ubrana, co bynajmniej nie pasowało mi do tego miejsca. Zamrugałem
pośpiesznie. Przez ostatnich kilka nocy bardzo źle spałem i zastanawiałem
się, czy przypadkiem nie mam halucynacji, ale nie. Ona naprawdę była
w spodniach i koszuli zapiętej pod samą szyję. Może wpadła na drinka po
pracy w korporacji z parteru – pomyślałem.
Przerzuciła włosy z prawej na lewą stronę, spoglądając ponownie
ukradkiem w moim kierunku. Było w niej coś, co powodowało, że stałem
przez chwilę jak zahipnotyzowany. Nie mogłem przestać chłonąć jej
wzrokiem. Trwałem w bezruchu, słysząc jedynie przyśpieszający rytm bicia
mojego serca.
Ostatni raz zawiesiła na mnie obezwładniające moje zmysły spojrzenie.
Lekko drgnął kącik jej ust, ale się nie uśmiechnęła. Odwróciła się i ruszyła do
wyjścia.
Byłem za nią. Jej orientalne perfumy wypełniały pomieszczenie. Miała
wąską talię i bardzo zgrabną pupę. Dłońmi sięgnęła ciężkich drewnianych
drzwi i kiedy starała się je pchnąć, wspomogłem ją swoją ręką. Byłem nad
nią. Jej uwodzicielski zapach działał na mnie cholernie pobudzająco. Uniosła
głowę, patrząc w moim kierunku szeroko otwartymi oczami, i rozchyliła
lekko usta. Już pieprzyłem ją w myślach, a z drugiej strony się karciłem. Ona
mi do tego nie pasowała. Było w niej coś ponad to wszystko, co wiązało się
z brudnym i przestępczym światem. Było w niej coś pierwotnego
i szlachetnie czystego. Musiałem jakoś zareagować. Stan, w który mnie
wprowadziła, nie był normalny. Była jak paskudnie dobry narkotyk.
– Wychodzisz? – zapytałem, ponaglając ją. Chciałem, żeby zniknęła.
– Si, si, si – wyjąkała, a mnie przeszedł dreszcz i magia chwili nagle
zniknęła.
Nie była inna, była jak wszystkie, tylko ubrana. Była zza wschodniej
granicy, a obecnie należała do loży Michele i reszty. Nie wiem, czego
w ciągu tych kilku krótkich chwil się po niej spodziewałem. Może namiastki
swojego ocalenia.
Obserwowałem, jak kręcąc biodrami, przeszła w stronę Salvatore, który
na jej widok wstał, przyklasnął w dłonie i zawołał: „Olivia!”. Nabrałem
głęboko powietrza i wypuściłem je z rozczarowaniem, a z drugiej strony…
No, stary, co jak co, ale Olivia lada moment będzie moja – pomyślałem
i ruszyłem w stronę Michele, z którym miałem do obgadania nasze sprawy.
Najpierw obowiązki, a dopiero później przyjemności – uśmiechnąłem się pod
nosem.
Drogi czytelniku,
Spowiedź nie jest końcem historii Olivii i Simone. Zgodnie z jego słowami to
dopiero początek.
Jeżeli znasz Grzech z serii Wodząc na pokuszenie, proponuję uzbroić się
w cierpliwość w oczekiwaniu na Odkupienie.
Jeżeli nie znasz Grzechu, proponuję się na niego skusić.
Korzystając z okazji, pragnę również bardzo podziękować, za tę wspólną
biegową przygodę.
Zwykle biegam sama, wieczorem. Kiedy mąż wraca z pracy, przejmuje
ode mnie stery nad domem i dziećmi, a ja wychodzę na kilkukilometrowe
spotkanie z moimi bohaterami.
Śmieję się, że piszę – biegając, ale faktycznie tak jest. Fabuła moich
powieści powstaje na ścieżce biegowej, a kiedy dom śpi, przelewam historię
na komputer.
Tym bardziej jestem szalenie wdzięczna BIEGACZKI.PL za objęcie
Spowiedzi patronatem.
Podobnie jak za cudowną opiekę nad książką i wsparcie promocyjne
dziękuję: @kasia92s @bookloveraneta @zaczytana.book @szpaczek_czyta
@uwielbiam_czytac
@zlotowlosa.i.ksiazki
@czytajaca_biegajaca
@books_shine_like_the_stars @piekielnie_grzeszne_ksiazki
Wymienione dziewczyny prowadzą fantastyczne profile książkowe, na
których poczytacie o różnych wartościowych pozycjach. Gorąco polecam
odwiedzić moje patronki.
Polecam również powieści moich koleżanek: Katarzyny Bester, Patrycji
Strzałkowskiej i Krystyny Mrugalskiej, które jako jedne z pierwszych
przeczytały Spowiedź i napisały piękne rekomendacje.
Dziewczyny – dziękuję.
Dziękuję całemu teamowi Novae Res za zaufanie i rodzinną atmosferę.
Gorąco polecam Wam wszystkie powieści Wydawnictwa, tu książki
tworzone są z pasją.
Jeżeli marzycie o wydaniu własnej powieści, również obierzcie kierunek
Novae Res. Wydawnictwo spełnia marzenia.
Pamiętajcie, że już teraz możecie pozostawić ślad Waszej obecności
w książkowym świecie. Wystarczy, że po lekturze podzielicie się swoją
refleksją i napiszecie kilka słów opinii, na jednym z portali książkowych, do
czego gorąco zachęcam.
Jeszcze raz dziękuję, za wspólną przygodę i do zobaczenia na stronach
kolejnej powieści.
Całuję,
Gabriela L. Orione
PS Wielkie buziaki dla moich najbliższych i dla wszystkich, którzy byli
inspiracją do serii „Wodząc na pokuszenie”.
PLAYLISTA
DJ Dark feat. MD DJ – Il padrino
Pasha Music – Mafia
Gustavo Santaolalla – Babel
Xtreme – Te extraño, R&B version
Prince Royce – Te me vas
India.Arie – Ready for love
Dua Lipa – Don’t start now
Gianluca Vacchi – Viento
Prince Royce – Mi ultima carta
Maroon 5 – Wake up call
Mixalis Xatzigiannis – Krifa
Calvin Harris, Dua Lipa – One kiss
Metallica – Nothing else matters
Enur feat. Natasja – Calabria
The Godfather Theme (Jaydon Lewis Trap Remix)
Fabri Fibra feat. Gianna Nannini – In Italia
Poniżej słów kilka ode mnie ☺
TRASA BIEGU SZLAKIEM GÓR PRZEKLĘTYCH
Odcinek 1. Miejscowość Theth – szczyt Maja Valbones. Odległość między
punktami: 6,5 km; czas: 80 minut; maksymalna wysokość: 1965 m n.p.m.
Odcinek 2. Szczyt Maja Valbones – miejscowość Valbone. Odległość
między punktami: 12 km; czas: 106 minut; średnia wysokość: 1000 m n.p.m.
Odcinek 3. Miejscowość Valbone – miejscowość Hajdaraj (Dragobi).
Odległość między punktami: 9,5 km; czas: 95 minut; średnia wysokość: 900
m n.p.m.
Odcinek 4. Miejscowość Hajdaraj – przełęcz Qafa Ndrockes. Odległość
między punktami: 8,5 km; czas: 115 minut; maksymalna wysokość: 2108 m
n.p.m.
Odcinek 5. Przełęcz Qafa Ndrockes – szczyt Maja Kij Zhariellave. Odległość
między punktami: 16 km; czas: 202 minuty; maksymalna wysokość: 2018 m
n.p.m.
Odcinek 6. Szczyt Maja Kij Zhariellave – miejscowość Theth. Odległość
między punktami: 5 km; czas: 55 minut; średnia wysokość: 1200 m n.p.m.
Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Przedmowa
OLIVIA
ARBER
ANTONIO
ARBER
OLIVIA
ARBER
OLIVIA
ARBER/SIMONE
Olivia
SIMONE/ARBER
Olivia
SIMONE/ARBER
Olivia
SIMONE/ARBER
Olivia
OLIVIA/SIMONE
Drogi czytelniku,
PLAYLISTA
Karta redakcyjna
Spowiedź. Tom II serii Wodząc na pokuszenie
Wydanie pierwsze
ISBN: 978-83-8219-592-7
© Gabriela L. Orione i Wydawnictwo Novae Res 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Magdalena Wołoszyn
Korekta: Magdalena Brzezowska-Borcz
Ilustracja okładkowa: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail:
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej
Na zlecenie Woblink
plik przygotowała Katarzyna Rek