Caroline Cross
Przyjaciółka
z
dzieciństwa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Ja naprawdę tak uważam, mój drogi. Tobie po prostu
potrzebna jest kobieta.
- Dzięki za radę, mamo - odparł chłodno Shane Wyatt. -
Gdybyś wiedziała, jak bardzo czekałem na te słowa, kiedy
byłem młodszy...
Jessy Ross, bujająca się na ogrodowej huśtawce w rogu
werandy, nie mogła powstrzymać uśmiechu. Wiedziała, że nie
powinna podsłuchiwać, ale nie mogła się oprzeć.
Słuchała więc dalej, choć już z mniejszą przyjemnością.
Shane z matką stali przy balustradzie, ale ich głosy były
donośne i wyraźne.
- Żartuj sobie, ile chcesz, Shane, ale to wcale nie jest
zabawne. Teraz, kiedy ja i ojciec wyjeżdżamy, aż do września
Chloe będzie potrzebowała opieki.
- Mówiłem ci już, że rozglądam się za nowym żłobkiem i
jakąś dodatkową opiekunką...
- I na tym właśnie polega problem - przerwała mu ostro Helen
Wyatt. - Chłoe ma dopiero dwa lata. W jej życiu niezbędna jest
stabilizacja. Nie możesz jej stale komuś nowemu podrzucać.
Wiem, że chcesz dobrze, ale uważam, że powinieneś znaleźć
kogoś, kto by z wami zamieszkał. Rozumiem, że od wypadku
minęło dopiero półtora roku i że z początku trudno ci będzie
zaakceptować kogoś, kto zajmie miejsce Marissy, ale dla dobra
Chloe...
Jessy zauważyła, że Shane zesztywniał. Zapanowała złowroga
cisza. Dopiero po dłuższej chwili Shane wyprostował się i
zdecydowanym ruchem przeczesał ręką włosy.
- Posłuchaj, mamo. Mogę ci obiecać, że się nad tym
zastanowię, dobrze? Ale to nie takie proste, jak ci się wydaje.
Znaleźć kogoś, kogo i ja, i Chloe byśmy polubili, komu nie
przeszkadzałoby to pustkowie... To wcale nie będzie łatwe -
powtórzył.
1
RS
Słuchająca tej rozmowy Jessy była tylko częściowo świadoma
otaczającej ją rzeczywistości - głosów bawiących się za domem
gości, Chloe śpiącej w jej ramionach, zapachu węgla drzewnego
z grilla, czerwcowego słońca.
Coś w głębi niej kazało jej się odezwać.
- Ja mogłabym się tego podjąć.
Przez moment nic się nie działo. Potem matka i syn odwrócili
się w jej stronę. Ona wyraźnie zachwycona, on - niechętny.
- Jessy? Nie miałem pojęcia, że tu jesteś - mruknął Shane.
Choć patrzący na nią mężczyzna nie przypominał zupełnie
człowieka, w którym kochała się jako nastolatka, Jessy nie
spuściła wzroku. Nie zbiło jej z tropu jego zimne spojrzenie, nie
zniechęciły zaciśnięte usta.
- Przepraszam, nie zamierzałam was przestraszyć -
powiedziała spokojnie. - Powinnam się odezwać, kiedy tylko tu
przyszliście, ale nie chciałam obudzić Chloe.
Shane chyba dopiero teraz zauważył śpiącą w jej ramionach
swoją córkę. W jego oczach na ułamek sekundy pojawiło się coś
dziwnego, coś, czego Jessy nie potrafiłaby nazwać.
- Naprawdę nie miałam zamiaru podsłuchiwać - dodała.
Na szczęście Helen Wyatt w końcu odzyskała głos.
- Nic się nie stało, kochanie. Przecież byłaś tu pierwsza.
Najważniejsze jest to, co powiedziałaś. Naprawdę mogłabyś
zająć się Chloe?
- Oczywiście, że nie, mamo - wtrącił się szybko Shane. - Jessy
na pewno ma ciekawsze zajęcia niż opieka nad Chloe.
Przyjaciele, zabawa, plaża... prawda, Jess?
Zwracał się do niej, jakby była uczennicą szóstej klasy, a nie
nauczycielką.
Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Jessy cofnęła się
wspomnieniami do czasów, kiedy miała lat dwanaście, a on
dwadzieścia i kiedy zrobiłaby wszystko, by sprawić mu
przyjemność. Nagle wtulona w jej ramiona Chloe poruszyła się i
Jessy wróciła do teraźniejszości. Nawet jeśli śmierć żony nie
2
RS
zmieniła Shane'a, czasy, kiedy Jessy była do szaleństwa
zakochana w najbliższym przyjacielu swego brata, dawno już
minęły. Niezależnie od tego, co myśli Shane, Jessy nie jest już i
niezdarną, pozbawioną własnego zdania nastolatką. To dorosła,
dwudziestosześcioletnia kobieta, która wie, czego chce od życia,
i która - dzięki niemu - nauczyła się wierzyć swemu
instynktowi.
A instynkt mówi jej właśnie, i to od pewnego czasu, że z
życiem Shane'a jest coś nie tak i że nie ma to związku ze
śmiercią jego żony. I choć Jessy nie wiedziała, o co chodzi, za
wszelką cenę chciała mu pomóc.
Zanim zdążyła mu to powiedzieć, Chloe znów się poruszyła i
otworzyła swoje błękitne oczy. Spojrzała niepewnie na Jessy i
włożyła do buzi palec.
- Hej, maleńka. - Jessy wsunęła dziewczynce za ucho
jasnozłoty kosmyk. - Dobrze się spało?
Mała kiwnęła głową i rozejrzała się dokoła. Na widok ojca
rozpromieniła się.
Wyjęła paluszek z buzi i usiadła.
- Tata? - powiedziała z nadzieją, wyciągając ku niemu ręce. -
Góry?
Z początku Shane jakby nie słyszał. Potem nagle ocknął się z
zamyślenia. Nachylił się i wziął córeczkę na ręce.
Jego lekkie, wymowne wahanie i zmarszczenie brwi, kiedy
Chloe pisnęła radośnie i objęła go za szyję, nie uszło uwagi
Jessy. Choć obie te reakcje trwały zaledwie ułamek sekundy,
potwierdziły jej obawy.
Shane może izolować się od rodziny i przyjaciół, ale nie
powinien odrzucać swojego dziecka.
Ta myśl tylko utwierdziła ją we wcześniej podjętej decyzji.
- Nie, nie mam żadnych - odparła zdecydowanie, kiedy Helen
spytała ją o plany wakacyjne. - Naprawdę mogę zająć się Chloe.
Właściwie to Shane zrobi mi przysługę. Mieszkanie, które
wynajmuję, właśnie zostało sprzedane, będę więc miała czas, by
3
RS
znaleźć sobie coś nowego. A zresztą - Jessy uśmiechnęła się do
Chloe - jestem pewna, że będziemy się znakomicie bawić,
prawda, słoneczko?
Mała z powagą kiwnęła główką.
- A więc postanowione! - oznajmiła uszczęśliwiona Helen i
spojrzała na Shane'a. - Czy to nie wspaniałe, kochanie?
- Wspaniałe - mruknął z kamienną twarzą Shane. Matka
zupełnie zignorowała tę pozbawioną entuzjazmu reakcję syna i
poklepała go po ramieniu.
- Przejdźmy teraz do konkretów - zwróciła się do Jessy.
- Kiedy mogłabyś się wprowadzić?
Shane nie wierzył własnym oczom. Miał trzydzieści cztery
lata, był twórcą i dyrektorem firmy zatrudniającej ponad setkę
ludzi i tylko w tym roku spodziewał się wielomilionowych
zysków. Miał własny dom, głosował, płacił podatki, był żonaty i
owdowiał.
A jednak w to niedzielne popołudnie stał w holu swojego
domu i przez okno patrzył, jak Jessy Ross zajeżdża na jego
podjazd swym czerwonym samochodzikiem. I musiał uznać, że
jego matka jest trudnym przeciwnikiem. Ignorując jego protesty,
przyjęła ofertę Jessy i stało się.
Właściwie nie mógł mieć do niej o to pretensji. Miała rację.
Chloe potrzebuje porządku w swoim życiu. Kiedy straciła
matkę,
była
czującym
się
bezpiecznie,
szczęśliwym
siedmiomiesięcznym maluchem. Teraz, półtora roku później, ma
za sobą dwa żłobki i kilkanaście różnych opiekunek. I jest
niepewna siebie, dziwnie spokojna, lepiąca się do każdego, kto
okaże jej choć odrobinę zainteresowania.
Tak? A czyja to zasługa?
Shane skrzywił się, próbując zignorować ogarniające go
poczucie winy. Przecież musi pracować, no a poza tym... jest
coś jeszcze, o czym nie potrafi zapomnieć.
Owszem, ale co temu wszystkiemu winna jest ta mała istotka?
Musi mieć kogoś, komu będzie mogła zaufać, kto będzie z nią
4
RS
dłużej niż tylko przez jeden czy dwa wieczory. Więc choć Jessy
to tylko tymczasowe rozwiązanie, bo jesienią wróci do pracy, jej
obecność da mu czas na znalezienie kogoś na stałe.
Wiedział, że nie będzie łatwo tolerować kogoś obcego w
domu. Czasami miał wrażenie, że udało mu się jakoś przeżyć te
półtora roku tylko dlatego, że tak zdecydowanie bronił swojej
prywatności.
Całą siłą woli odsunął od siebie te myśli. Przeszłość należy do
przeszłości. Zbyt wiele go kosztowało uporanie się ze swoimi
uczuciami, z bólem i złością. Teraz, kiedy w końcu udało mu się
osiągnąć błogosławiony stan obojętności, nie pozwoli, by
ktokolwiek go zakłócił.
Jedyną pociechą w całej tej sytuacji był fakt, że Jessy nie jest
przecież osobą mu obcą. Zna ją praktycznie od urodzenia.
Patrząc, jak wysiada z auta, zauważył, że bardzo podobna jest
do swego brata - wysoka, o błękitnych oczach i złotawej skórze.
W odróżnieniu jednak od Bai-leya, urodzonego sportowca i
przystojniaka, do którego kobiety ciągnęły jak muchy do miodu,
Jessy była nieśmiałą, niezgrabną panienką, noszącą aparat na
zębach i potykającą się o własne długie, chude nogi.
Tak wyglądała i teraz - w granatowym podkoszulku i
szortach, z prostymi włosami koloru miodu związanymi w
koński ogon wysuwający się przez otwór w baseballowej
czapeczce. Skoro więc ma już po jego domu kręcić się jakaś
kobieta, to powinien być wdzięczny, że będzie to właśnie ona.
Długonoga, chłopięca, zwyczajna, bez cienia kobiecej
zalotności.
Nawet z tej odległości widział, że małe autko załadowane jest
aż po dach. Jessy nigdy nie była mistrzynią pakowania. W tej
chwili jednak nie zawracała sobie głowy bagażem. Wzięła tylko
małą, owiniętą w kolorowy papier paczkę, biodrem zamknęła
drzwiczki i rozglądała się dokoła. Kiedy jej wzrok padł na
nowoczesny, parterowy dom, Shane aż się cofnął. Choć był
5
RS
przekonany, że Jessy nie może go dostrzec, odniósł wrażenie, że
patrzy mu prosto w oczy.
- Shane! - Jessy wepchnęła paczkę pod pachę i ruszyła w jego
stronę. Po chwili stała już przed nim, po drugiej stronie
szklanych drzwi. - Cześć! Nie zaprosisz mnie do środka?
- Widzę, że trafiłaś bez trudu - rzekł, otwierając drzwi.
- Owszem, twoja matka wszystko mi dokładnie wytłumaczyła
- odparła, wchodząc za nim do chłodnego, ciemnawego holu.
- Tak, to jej specjalność - mruknął pod nosem. Mimo
wyraźnej ironii w jego głosie, Jessy uśmiechnęła się.
- Ładnie tu - zauważyła, rozglądając się po wnętrzu. - Od jak
dawna tu mieszkasz? - spytała, kiedy przez otwarte drzwi
zajrzała do prawie pozbawionego mebli salonu.
- Od roku - rzucił przez ramię, zmuszając ją, by poszła za nim
w głąb domu.
- Aha.
W odróżnieniu od holu dalsza część domu była jasna i
słoneczna. Szczególnie kuchnia, połączona z pokojem
wypoczynkowym, wychodzącym na taras.
- O raju! Nie miałam pojęcia, że mieszkasz nad samą wodą.
Patrząc na front, trudno się tego domyślić. Ależ piękny widok.
Shane obojętnym wzrokiem spojrzał na szmaragdowy,
porządnie utrzymany trawnik, schodzący ku brzegowi jeziora
Winston. Na horyzoncie majaczyły strzeliste, pokryte śniegiem
górskie szczyty.
- Możliwe. - Shane wzruszył ramionami.
Znów spojrzała mu prosto w oczy. Ze współczuciem? Troską?
Smutkiem? Nie wiedział. Ciekawe, jaka byłaby jej reakcja,
pomyślał, gdyby się dowiedziała, że po prostu szukał czegoś, co
nie przypominałoby mu o Marissie.
Ze złożonymi na piersi rękami patrzył, jak Jessy ogląda
nowocześnie urządzoną kuchnię, chromowane blaty, skórzane
stołki i część wypoczynkową, z ogromnym kamiennym
6
RS
kominkiem i biało-czarną kanapą. Nie było to wnętrze
szczególnie przeładowane meblami, ale na pewno funkcjonalne.
Na widok Chloe, siedzącej na podłodze przed telewizorem i
zapatrzonej w ekran, Jessy rozpromieniła się.
- Cześć, Chloe. Jak się masz?
Mała podniosła główkę. Przez chwilę wyglądała na
zaskoczoną, dopiero kiedy zobaczyła, kto to, rozpromieniła się.
- Jeddy! - zawołała i zapomniawszy o filmie Disneya „Piękna
i Bestia" wspięła się na kanapę. Nieśmiałość jednak wzięła górę.
Dziecko spuściło główkę i już tylko spod oka patrzyło na Jessy.
- Wiesz co, słonko? - Jessy szybko usiadła na kanapie
i wzięła Chloe na kolana. - Przyniosłam ci prezent.
- Dla mnie?
- Tak. - Jessy położyła paczkę na kolanach dziewczynki.
- O! - Chloe już sięgała po ogromną, różową kokardę, lecz coś
ją powstrzymało. Spojrzała na Shane'a. - Może?
Shane skinął głową. Nieśmiałość córki po raz kolejny
wzbudziła w nim poczucie winy i bezradności.
Uspokojona dziewczynka zajęła się paczką. Ostrożnie zdjęła
wstążkę i aż pisnęła z zachwytu, kiedy Jessy zawiązała ją na jej
głowie. Niecierpliwie rozerwała kolorowy papier.
- O - szepnęła znowu z zachwytem, patrząc na małą,
szmacianą laleczkę. - Dzidzia.
- Nie miałam pojęcia, co sprawi jej największą przyjemność -
Jessy zwróciła się do Shane'a - ale uznałam, że lalek nigdy nie
można mieć za dużo.
Shane wzruszył ramionami. Ani myślał przyznać, że do tej
chwili uważał, że dwa lata to jeszcze za mało na takie rzeczy.
- W porządku - burknął, przyglądając się, jak mała ostrożnie
dotyka paluszkiem zamkniętych oczu lalki.
- Dzidzia śpi - oznajmiła poważnie Chloe.
- Tak, dopóki... - Jessy podniosła lalkę do góry. Kiedy lalka
otworzyła oczy, mała zamarła z zachwytu.
7
RS
- Prawda, że piękna? Ale nie tak jak ty. - Jessy mocno
przytuliła dziewczynkę do siebie. - Jak ją nazwiesz?
Tym razem Chloe nie wahała się ani chwili.
- Piękna.
- Pewnie. - Jessy wpierw spojrzała na telewizor, a potem na
Shane'a.
Shane zesztywniał. Nie tylko nie miał zielonego pojęcia, co
Jessy miała na myśli, ale patrząc na jej ciepły, spontaniczny
stosunek do Chloe, uświadomił sobie nagle, co stracił.
Poirytowany, szybkim krokiem podszedł do okna.
- Shane? Wszystko w porządku?
Jej ciche pytanie nie od razu do niego dotarło.
- Tak, oczywiście - odparł po chwili. - Pomyślałem sobie
tylko, że jest parę rzeczy, o których powinniśmy porozmawiać -
dodał, odsuwając od siebie tamte niewygodne myśli.
- Jasne. - Jessy usiadła wygodniej i założyła nogę na nogę.
- A więc, jakie dni chcesz mieć wolne?
- Oj, nie wiem. - Jessy była wyraźnie zaskoczona. - Przecież
dopiero przyjechałam. Nie moglibyśmy tego ustalić później?
- Nie. - Shane pokręcił głową. - Muszę wiedzieć teraz, żeby
wszystko jakoś zorganizować.
Jessy przygryzła wargę.
- No, dobrze. Załóżmy, że zajmę się Chloe przynajmniej przez
najbliższy weekend. W ten sposób nie będziesz musiał niczego
organizować, a ja zorientuję się, jak nam się układa.
Shane nie był tym zachwycony, ale wiedział, że to rozsądne
rozwiązanie.
- W porządku.
- Cieszę się. Co jeszcze?
- Twoja pensja. Nie wiem, na ile liczyłaś, ale pomyślałem
sobie, że... może dwa pięćset miesięcznie będzie okay?
Jessy ze zdziwienia szeroko otworzyła oczy.
- Chyba żartujesz.
- To, powiedzmy, trzy tysiące.
8
RS
- Nie, Shane.
- Nie co?
- Po prostu nie. Doceniam twoją propozycję, ale w szkole
zarabiam dość, by utrzymać się i przez wakacje. Poza tym nie
zapominaj, że to ty robisz mi przysługę. Dzięki tobie mam dwa
miesiące na szukanie mieszkania.
Mógł się tego spodziewać. Jessy zawsze była wrażliwym
dzieckiem. Płakała na starych filmach, przygarniała bezdomne
zwierzęta, broniła słabszych. Nic dziwnego, że gotowa jest
poświęcić swój wolny czas staremu przyjacielowi rodziny.
Tyle tylko, że on wcale nie chciał jej pomocy - a jeszcze
mniej uczuć, jakie w nim wywoływała.
Tak? Pamiętaj, że nie robisz tego dla siebie, lecz dla Chloe,
żeby miała jakieś poczucie bezpieczeństwa, którego ty nie jesteś
w stanie jej zapewnić.
Nagle uświadomił sobie, że to wszystko nie oznacza jeszcze,
że on musi tu być.
Dalsze decyzje były już tylko kwestią sekund.
- No, dobrze, skoro tak uważasz. - Po co teraz mają
dyskutować o pieniądzach? Po prostu w pewnej chwili wręczy
jej jakąś sumę i tyle. Teraz ważniejsze były inne sprawy.
- A teraz chodź, pokażę ci, gdzie jest apteczka i parę
najważniejszych telefonów. Potem obejrzysz sobie swój pokój i
resztę domu. W ten sposób przed wyjściem zdążę ci jeszcze
pomóc wyładować bagaże z samochodu.
- Wychodzisz?
- Tak. Muszę na kilka godzin pojechać do biura.
- No cóż. - Jessy spojrzała na niego uważnie i lekko skinęła
głową. - Rozumiem. Chodź, malutka, dotrzymasz nam
towarzystwa - powiedziała, wyciągając ku małej ręce.
- Dzidzia też? - zaniepokoiła się Chloe, przyciskając lalkę do
piersi.
- Dzidzia też.
9
RS
Dziewczynka przez chwilę jakby się zastanawiała, potem,
wyraźnie zawstydzona, zerwała się z kanapy i przytuliła do nogi
Shane'a.
- Chcę tatę - mruknęła.
- Chlo... - zaczął protestować Shane. Dziewczynka jeszcze
mocniej chwyciła go za spodnie. Shane patrzył z góry na jej
jasną główkę.
Chciał wziąć ją na ręce, przytulić, poczuć jej słodki, dziecięcy
zapach i zapewnić ją, że tatuś jest przy niej i że wszystko będzie
dobrze.
Chciał odsunąć się od niej jak najdalej.
- Nic nie szkodzi. Naprawdę - powiedziała Jessy. Wyraźnie
nie zrozumiała, o co chodzi.
Już nigdy nie będzie dobrze, pomyślał ze złością Shane.
Nachylił się i wziął córeczkę na ręce.
- W porządku, słonko - mruknął. - Jesteśmy gotowi - dodał
chłodno, spoglądając na Jessy.
Jessy skinęła głową, ale w jej oczach nadal było pytanie. Nie
zadane pytanie, którego tak się bał.
Shane spuścił wzrok. To po prostu zmęczenie. Teraz na kilka
godzin pojedzie do biura, potem wróci i się prześpi, a jutro lub
któregoś następnego dnia odzyska nad sobą panowanie.
Zresztą było mu wszystko jedno. Szczerze mówiąc, oddałby
wszystko - panowanie nad sytuacją, nad firmą, tym domem -
gdyby tylko mógł cofnąć się do dnia, kiedy jeszcze był
przekonany, że Chloe jest jego córką.
10
RS
ROZDZIAŁ DRUGI
Jessy stała przy oknie i patrzyła, jak Shane odjeżdża.
Spojrzała na zegarek. Było kilka minut po piątej - niecałe trzy
godziny od jej przyjazdu.
A czego się właściwie spodziewała? Że Shane zostanie i
zajmie się Chloe, by Jessy mogła się rozpakować? Że zjedzą
razem kolację i porozmawiają - o jego planie dnia, o tym, kto
weźmie na siebie poszczególne domowe obowiązki, o tym, co
Chloe lubi, czego nie znosi, czego się boi, czego potrzebuje?
Albo że Shane w pewnej chwili się załamie i wyzna, że cieszy
się z jej obecności?
No cóż...
Nie wygłupiaj się, Jessico. Sama tego chciałaś. To na pewno
nie był pomysł Shane 'a. A jeśli jego zachowanie może tu być
jakąś wskazówką, sama widzisz, że nie jest zachwycony twoją
obecnością w swoim domu.
Ona sama zresztą, po obejrzeniu tego wspaniałego domu, była
w stanie zrozumieć powściągliwość Shane'a.
W tej chwili teatralnym ruchem obróciła się na pięcie i
jeszcze raz rozejrzała się po salonie i jadalni. Jak reszta
wnętrza były całe białe - dywany, ściany, parapety i rolety. I,
jak
wszędzie,
wysokie
sufity
i
okna
rozmieszczono
strategicznie, by jak najlepiej ukazać otaczające dom lasy i
jezioro.
Jessy nie miała wątpliwości co do ogromnego potencjału
domu. Na razie jednak cała ta biel plus całkowity brak
jakichkolwiek rzeczy osobistych - dzieł sztuki, jakichś
drobiazgów, pamiątek czy fotografii, o meblach już nie mówiąc
- czyniły to miejsce równie przytulnym jak igloo. Owszem, jest
może uprzedzona, przyzwyczajona do kolorowego bałaganu
klas, ale chyba nikt nie uznałby takiego domu za odpowiedni do
wychowywania małego dziecka.
11
RS
Co prawda, Jessy wiedziała, że Shane nawet nie próbowałby
starać się o tytuł Ojca Roku, ale jakoś nie mogła tego
wszystkiego zrozumieć. Pamiętała przecież własne dzieciństwo i
rolę, jaką w nim odegrał Shane.
Kiedy matka ich opuściła, ona, Bailey i ojciec przenieśli się z
Denver do Churchill, które wtedy było tylko niewielkim
miasteczkiem leżącym niedaleko Seattle.
Dla Jessy ta przeprowadzka oznaczała utratę wszystkiego
drogiego i znanego - domu, szkoły, przyjaciół, dziadków i
kuzynów. A w dodatku ojciec, załamany odejściem żony,
odizolował się od ludzi i oddał wyłącznie pracy.
Bailey z kolei zachowywał się tak, jakby się nic nie stało -
tyle tylko, że wychodził z pokoju, jeśli ktoś wspomniał o matce.
Miał siedemnaście lat i całą swoją energię poświęcił
aklimatyzowaniu się w nowej szkole, zżyciu się z nowymi
kolegami, a ponieważ był zdolny, przystojny i wysportowany,
prawie natychmiast został zaakceptowany. Jessy zaś została
osamotniona, zdezorientowana i smutna.
Wysłuchała wielu opowieści o Shanie, zanim go w końcu
poznała. Był najbliższym przyjacielem Baileya, więc wiedziała,
że jest kapitanem drużyny piłkarskiej i przewodniczącym
samorządu szkolnego, że ma same piątki i spotyka się tylko z
najładniejszymi dziewczynami. Wydawał jej się tak idealny, że
była pewna, iż go nie polubi. Nie przejmowała się tym
specjalnie, bo jeśli Shane jest taki jak reszta kolegów jej brata, i
tak nawet nie zauważy jej istnienia.
I tak się nieszczęśliwie złożyło, że ich pierwsze spotkanie
doszło do skutku na zakończenie jej wyjątkowo pechowego
dnia. Kiepsko napisała klasówkę z matematyki, zgubiła
wypracowanie i musiała obyć się bez obiadu, bo ojciec znów nie
zrobił zakupów. Bailey zapomniał odebrać ją ze szkoły,
najgorszy klasowy łobuz wepchnął ją do kałuży, czego
wynikiem była zdarta skóra z kolan i podarta ulubiona sukienka,
a kiedy w końcu dotarła do domu, okazało się, że brat zaprosił
12
RS
połowę swojej piłkarskiej drużyny, a ojciec zostawił kartkę, że
wróci późno.
Tego już było dla Jessy za dużo. Zbyt dumna, by rozpłakać
się przed bandą nastolatków, schroniła się za drzewem w
ogrodzie i dopiero tam dała upust bezradnej złości. Płakała, aż
spuchły jej oczy, zaczęło lecieć z nosa i rozbolało gardło.
Właśnie za pomocą rękawa próbowała jakoś doprowadzić się
do porządku, kiedy tuż za sobą usłyszała pięknie modulowany
głos.
- Masz. Weź to.
Otworzyła oczy i pierwszą rzeczą, jaką ujrzała, była paczka
chusteczek do nosa. Podawał ją jej przystojny nieznajomy o
gęstych, czarnych włosach i najcieplejszych, najpiękniejszych
szarych oczach, jakie w życiu widziała.
Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu. W końcu, już
pewna, że uważa ją za strasznego dzieciucha, wymamrotała
podziękowanie, wzięła od niego chusteczki i wytarła nos. Potem
tylko siedziała ze spuszczoną głową, zbyt zawstydzona, by
cokolwiek zrobić lub powiedzieć.
Ku jej ogromnemu zdziwieniu, nieznajomy po prostu usiadł
obok niej, tak blisko, że czuła dotyk jego ciepłego ramienia.
- Miałaś ciężki dzień, co?
Jessy skinęła głową, wzruszona współczuciem brzmiącym w
jego głosie.
- Ty pewnie jesteś Jessy - rzekł chłopak. - Ja nazywam się
Shane. Jestem jednym z przyjaciół Baileya.
- Och!
Tylko tyle była w stanie powiedzieć.
Shane chyba nie zauważył, że jest ona nie tylko beksą, ale i
kretynką. Oparł się na rękach i wskazał brodą jej obtarte kolana.
- Chyba będę musiał kogoś pobić, co?
Jessy była tak zaskoczona jego słowami, że zapomniała o
swoich spuchniętych oczach i zasmarkanym nosie.
- Naprawdę mógłbyś to dla mnie zrobić?
13
RS
Shane wzruszył ramionami, a w jego oczach pojawiły się
iskierki rozbawienia. Jessy od razu poczuła się lepiej.
- Pewnie. Nie mam własnej siostry. Będzie mi bardzo miło.
Tak zaczęła się ta zupełnie nieprawdopodobna przyjaźń, która
podtrzymywała Jessy na duchu przez następne dziesięć lat. Od
tej pory, w ten czy inny sposób, Shane zawsze był przy niej,
kiedy tylko go potrzebowała. Kiedy podczas rozdania
świadectw ukończenia szóstej klasy potknęła się i złamała
nadgarstek, to on dotrzymywał jej towarzystwa, gdy lekarz
zakładał jej gips. Kiedy zaczęła nosić aparat prostujący zęby i w
ciągu roku urosła prawie trzynaście centymetrów, pocieszał ją,
że wcale nie wygląda okropnie. Nauczył ją grać w bilard,
wrzucać piłkę do kosza i oszukiwać w pokera. Chętnie słuchał,
kiedy czuła potrzebę opowiadania o matce, i zjawił się z jakimś
superfilmem na kasecie wideo, kiedy nie miała z kim pójść na
bal maturalny. Przywrócił jej życiu radość i poczucie
bezpieczeństwa, a ona go za to uwielbiała.
Była tak naiwnym głuptasem, że wydawało jej się, iż Shane
będzie przy niej zawsze, bo są dia siebie stworzeni, że Shane
ożeni się z nią, kiedy ona dorośnie. Dlatego więc była
całkowicie załamana, kiedy dziesięć dni przed jej wyjazdem do
college'u Shane oznajmił wszystkim o swoich zaręczynach.
Owszem, wiedziała, że spotyka się z Marissą Larson, drobną,
bardzo kobiecą blondynką, ale jakoś nie umiała połączyć tych
dwóch rzeczy.
Teraz mogła się już z tego śmiać, ale musiało minąć sporo
czasu, zanim zrozumiała, że jej miłość do Shane'a była
dziecięcym zauroczeniem.
Nie zmieniło to faktu, że nadal uważała go za jednego . ze
swych najbliższych przyjaciół.
A w dodatku jest jeszcze Chloe - mała, bezbronna i samotna
istotka. I to o niej przede wszystkim powinna myśleć. Szybko
weszła do pokoju, w którym przed telewizorem siedziała
dziewczynka.
14
RS
- Hej, słoneczko, popatrz, jaki piękny dzień - powiedziała z
uśmiechem. - Może przed kolacją wybierzemy się na mały
spacer?
- Tak - odparła po chwili wahania mała.
- Weźmiemy chlebek i nakarmimy kaczuszki. Dziecko
wyraźnie się ożywiło.
- Kwa-kwa.
- Brawo, mała mądralko.
Nie martw się, żabko, pomyślała Jessy. Tak czy inaczej, czy
komuś się to podoba, czy nie, usunę ten smutek z oczu twojego
ojca. Przecież po to, jak ją zapewniał sam Shane, ma się
przyjaciół.
- Dzień dobry - powiedziała wesołym tonem Jessy. Z pewną
satysfakcją zauważyła, jak na dźwięk jej głosu Shane stanął jak
wryty w progu kuchni. Jej obecność o tak wczesnej porze
wyraźnie go zdziwiła. Szybko jednak odzyskał swój stały,
obojętny wyraz twarzy.
- Dzień dobry - odparł krótko.
W śnieżnobiałej koszuli i znakomicie skrojonym szarym,
lnianym garniturze, idealnie podkreślającym jego atramentowo-
czarne włosy i oliwkową cerę, wszedł do środka i rzucił na blat
poranną gazetę.
- Tak wcześnie wstałaś? Jessy wzruszyła ramionami.
- Usłyszałam, że wracasz z joggingu, a ponieważ już nie
spałam, postanowiłam wstać i zaparzyć kawę.
- Aha. - Shane przyciągnął sobie stołek i zajął się czytaniem
gazety.
Właściwie wcale jej to nie zaskoczyło. Tamtego pierwszego
wieczora po jej przyjeździe wrócił dopiero po północy, a rano
zniknął przed siódmą. Ten sam tryb życia wiódł przez następne
trzy dni. Oprócz kserograficznej odbitki z jego rozkładem zajęć,
którą zostawiał jej co rano, kontaktowali się głównie przez
telefon. Żeby nie okazać się zupełnie nieodpowiedzialnym
ojcem, dzwonił codziennie i pytał, co słychać.
15
RS
Jessy powstrzymała się od komentarza i czekała, aż zaparzy
się kawa. Choć nie spodziewała się szczególnego entuzjazmu ze
strony swego pracodawcy, nie przypuszczała jednak, że z
powodu jej obecności Shane zacznie unikać własnego domu jak
ognia.
Ale tak właśnie było. A ona miała już tego dość. Po trzech
dniach uznała, że pora na zdecydowane działanie.
Oczywiście bardzo delikatne. Ekspres do kawy wydał ostatni
bulgot.
- Kawa gotowa. Masz ochotę się napić?
- Chętnie - odparł po chwili Shane.
Kiedy postawiła przed nim kubek, Shane wymamrotał
„dziękuję" i wrócił do lektury gazety.
A ona do ubijania masy jajecznej, którą to czynność
przerwało jej wejście Shane'a. Po chwili jednak zwróciła się do
niego znów.
- Przepraszam, że ci przeszkadzam - szepnęła - ale chcę cię
prosić o przysługę.
- Tak?
Choć zza gazety widziała tylko ręce Shane'a i czubek jego
głowy, wyczuła targający nim niepokój.
- Wiesz... pomyślałam sobie, że może byś się zgodził, bym
ściągnęła tu z magazynu swoje krzesła i stół. Mnie samej nie
przeszkadza jedzenie przy blacie, ale dla Chloe jest za wysoko i
byłoby lepiej...
Shane opuścił gazetę i rzucił w jej stronę zniecierpliwione
spojrzenie.
- Chcesz wstawić tu stół? W porządku. Zadzwoń do
salonu meblowego i każ sobie coś przysłać. Niech dopiszą to
do mojego rachunku.
Ma rachunek w salonie meblowym? To dlaczego jego dom
jest tak pusty jak portfel bezrobotnego? Nie mogła go o to
zapytać. Dawny Shane wymyśliłby na pewno jakąś sprytną,
dowcipną odpowiedź, ale ten...?
16
RS
- Naprawdę?
- Naprawdę.
- Czy mogłabym zamówić także jakiś fotel, żebym mogła w
nim siedzieć i czytać Chloe bajeczki?
- Zamów wszystko, co chcesz - odparł obojętnie Shane.
- W porządku. Tak właśnie zrobię.
- I bardzo dobrze - mruknął Shane i natychmiast znów
schował się za gazetą.
Jessy w zamyśleniu odstawiła miskę, wyjęła z lodówki
margarynę, a z szafki syrop. Spojrzała na światełko gofrownicy i
uznała, że nie jest jeszcze dość rozgrzana.
- Shane?
- Co?
- Chciałabym cię jeszcze o coś poprosić. Pierwszą jego
reakcją było głębokie westchnienie.
Potem opuścił gazetę.
- O co tym razem?
-.Co myślisz o tym, żeby przemalować pokój Chloe?
- Nie podoba ci się?
- Jest taki jakiś nijaki. Chciałabym dodać mu trochę barw,
jakoś go ożywić. Dla małego dziecka to ważne.
Przez moment Jessy miała wrażenie, że Shane zaprotestuje,
on jednak odrzekł:
- Dobrze. Wybierz farbę, a ja znajdę kogoś, kto to zrobi.
- Nie trzeba. Sama się tym zajmę. Lubię malować.
- Rób, co chcesz. - Shane wzruszył ramionami. Jessy
uśmiechnęła się słodko.
- Wspaniale. Zrobię to w sobotę, jeśli będziesz mógł zająć się
Chloe.
- Jasne. - Shane chciał wrócić do gazety, ale przedtem znów
na nią spojrzał. - Jeszcze coś?
- No, właściwie to...
- Co takiego?
- Czy masz ochotę na śniadanie? Shane pokręcił głową.
17
RS
- Nie, dziękuję. Nie jestem głodny.
- Rozumiem.
Rozległ się szelest gazety.
Jessy w milczeniu wlała ciasto do gofrownicy i wstawiła
dzbanek z syropem klonowym do kuchenki mikrofalowej.
Po kilku sekundach kuchnię wypełniły kuszące zapachy.
Jessy, nadal ignorując Shane'a, przygotowała sobie talerz i
sztućce oraz napełniła szklankę mlekiem. Kiedy pierwszy gofr
był już gotowy, zabrała się do jedzenia.
Shane znieruchomiał. Po chwili opadła gazeta.
- Nie mówiłaś, że robisz gofry - rzekł.
- Bo nie pytałeś.
- Nawet nie wiedziałem, że mam gofrownicę.
- Bo nie masz. Twoja kuchnia jest kiepsko wyposażona, więc
przywiozłam trochę swoich rzeczy.
Shane obrzucił ją długim, trudnym do zinterpretowania
spojrzeniem, potem dokładnie złożył gazetę, odsunął stołek i
wstał.
- Muszę już iść - mruknął i szybko wyszedł z kuchni.
- Miłego dnia - zawołała za nim Jessy. Gofry były jego
ulubionym przysmakiem.
18
RS
ROZDZIAŁ TRZECI
Kiedy w piątek wieczorem Shane wrócił po pracy do domu,
Jessy, zwinięta na kanapie, czytała jakieś pismo.
Odgarnęła z czoła grzywę miodowo-złotych włosów i
obdarzyła go promiennym uśmiechem.
- Cześć.
Shane rzucił klucze na blat i rozluźnił krawat.
- Cześć.
Wiedział, że zabrzmiało to niezbyt grzecznie, ale było mu
wszystko jedno. Miał za sobą ciężki dzień. Najpierw zaspał i nie
miał czasu na poranne bieganie. Deszcz, który od dwóch dni
wisiał w powietrzu, zaczął padać dokładnie w chwili, kiedy na
szosie złapał gumę. Kiedy w końcu dotarł do biura, zły,
przemoczony i spóźniony na ważne spotkanie, dowiedział się,
że Grace, jego sekretarka, pośliznęła się pod prysznicem i
złamała obie ręce. W dodatku okazało się, że przesyłka
przeznaczona do Minnesoty powędrowała do Missouri, jeden z
jego poważniejszych dostawców ma kłopoty finansowe, a
związek kierowców ciężarówek grozi strajkiem.
A teraz wreszcie wrócił do domu. No, w każdym razie
wydawało mu się, że to jego dom, uzmysłowił sobie,
rozglądając się dokoła. Wyglądało na to, że od rana jego stan
posiadania powiększył się o ogromny, bujany fotel, kilka
stolików, dwie stołowe lampy, kolorowy perski dywan i
elegancki stół jadalny.
- Przywieźli meble - wyjaśniła Jessy.
- Zauważyłem.
Nie miał ochoty na pogawędkę. Minęła ósma; po ostrej pizzy,
którą zjadł na kolację, miał niestrawność i był nieludzko
zmęczony. Marzył, by zostawiono go w spokoju.
- Późno wracasz. - Jessy podciągnęła nogi i objęła je rękami.
19
RS
- Tak - mruknął. Po pracy zajrzał jeszcze do Grace do
szpitala, zaniósł jej kwiaty i przez godzinę zapewniał, że nie
musi martwić się o swoją pracę ani o rachunek za leczenie.
- Powinienem zadzwonić.
- Nie ma sprawy - odparła lekkim tonem Jessy.
- Jadłeś kolację?
- Tak. - Shane przeglądał leżącą na blacie pocztę.
- Miałeś ciężki dzień, co?
- Owszem.
- Współczuję ci. To chyba przez ten deszcz. Chloe też była
wykończona. O pół do ósmej spała już jak zabita.
Shane odłożył listy, wśród których, oprócz zaproszenia na
ślub jednego z jego najlepszych klientów, były tylko reklamy i
rachunki.
- Ja chyba też zaraz pójdę w jej ślady. Pobiegam trochę i
kładę się spać, dobrze?
Nie było to pytanie, lecz raczej deklaracja.
- Jasne. Ja sobie jeszcze trochę poczytam, a potem obejrzę
film. Miłego biegania - rzuciła i wróciła do lektury pisma.
Shane przez chwilę stał w milczeniu. Zrobiło mu się głupio i
wcale nie był tym zachwycony. Już miał zamiar wyjść, kiedy
coś sobie przypomniał.
- Jeszcze jedna sprawa - zaczął bez zbędnych wstępów. Jak
resztę dnia, chciał i to mieć jak najszybciej za sobą. - Jutro
muszę polecieć do Dallas. Jeden z moich dostawców ma
problemy. Dasz sobie sama radę z Chloe?
Jessy przyglądała mu się przez długie dwie sekundy.
- Jasne, niczym się nie martw - odparła i wróciła do czytania.
Tylko tyle? Żadnych pretensji, żadnej awantury? Zirytowało
go to, ale ani myślał się do tego przyznać.
- To dobrze - mruknął i wyszedł z pokoju.
Po drodze zajrzał do Chloe. Mała leżała na plecach i leciutko
pochrapywała. Potem przebrał się i wyszedł na dwór. '
20
RS
Było jeszcze jasno, zaczął więc biec szeroką, dobrze
utrzymaną ścieżką, otaczającą jezioro. Przez pierwsze dwa, trzy
kilometry próbował w ogóle nie myśleć. Skoncentrował się na
oddechu i rytmicznej pracy nóg.
W pewnej chwili jednak zaczął zastanawiać się nad swoją
ostatnią „rozmową" z Jessy. O co jej chodzi? Dlaczego musi być
tak cholernie tolerancyjna? To nienormalne, zwłaszcza u
kobiety. Jest taka racjonalna, rozsądna i spokojna. Zachowuje
się zupełnie jak facet.
Tyle, że nie jest facetem. To Jessy, wychowana bez matki
dziewczynka, którą w liceum praktycznie adoptował. Która,
mimo swej bezpretensjonalności, namiętności do bawełnianych
podkoszulków i szortów, niechęci do makijażu i wymyślnych
fryzur, zawsze miała w sobie jakąś kobiecą delikatność i
wrażliwość na uczucia innych.
Tak też po kobiecemu zawsze na niego patrzyła -jakby był
wzorem doskonałości, jej rycerzem, który nie może zrobić
niczego złego.
Shane aż parsknął śmiechem. Dobre sobie! Prawdziwy
mężczyzna nie przejmowałby się, że dziecko, które kocha,
naprawdę nie jest jego. Pogodziłby się ze zdradą żony i żył dalej
prawdziwym życiem, nie udawanym.
Nie po raz pierwszy gnębiły go takie myśli. Chciał, by było
inaczej, pragnął, by on sam mógł być inny, ale nic z tego.
A teraz jeszcze Jessy. Cieszył się jej obecnością, bo wiedział,
że będzie dobra dla Chloe, równocześnie jednak przez cały czas
bał się chwili, kiedy w końcu ta dziewczyna przejrzy na oczy i
dostrzeże w nim nędznego skurczybyka, którym przecież w
gruncie rzeczy jest.
Do tej pory - mimo jego wyraźnie niemiłego zachowania -
była wobec niego serdeczna i wyrozumiała. I oszczędziła mu
mnóstwa kłopotów, godząc się zostać z Chloe, kiedy będzie
musiał polecieć do Dallas. Gdyby nie ona, zamiast biegać po
1
RS
świeżym powietrzu, siedziałby teraz przy telefonie, dzwoniąc do
agencji opiekunek dziecięcych.
Pomyślał też o reszcie minionego tygodnia. Musiał przyznać,
że dzięki Jessy mógł robić, co chciał, nie dostosowując się do
jakichś opiekunek. I nie musiał wysłuchiwać uwag matki, która
ostatnio często miała do niego pretensje, że zaniedbuje swoją
córkę. A przede wszystkim mógł być pewien, że Jess nigdy nie
zażąda od niego więcej, niż mógłby jej dać.
Z niechęcią przyznał, że za to wszystko powinien być jej
wdzięczny. A czy okazał jej choć odrobinę uznania? Akurat.
Odkąd się wprowadziła, jakby czekał, że będzie zachowywać
się jak Marissa. Był pewien, że zacznie domagać się jego uwagi,
skarżyć się, że rzadko bywa w domu, awanturować się, dąsać,
płakać.
A ona nie miała do niego żadnych pretensji - za co był jej
cholernie wdzięczny.
Biorąc więc to wszystko pod uwagę, nic by mu się nie stało,
gdyby zachowywał się trochę uprzejmiej, a mimo to trzymał się
na dystans. Nie musi przecież wcale spędzać z nią czasu.
Aż się zdziwił, że ta decyzja tak zdecydowanie poprawiła mu
humor. Pobiegał jeszcze przez chwilę, potem wrócił do domu,
wziął prysznic i przebrał się w podkoszulek i dżinsy.
Dopiero wówczas kiedy szedł, żeby wrzucić brudne ubrania
do pojemnika, usłyszał melodię z „Gwiezdnych wojen".
Zaskoczony stanął w progu, pewien, że się przesłyszał. Potem
rzucił okiem na ekran telewizora i zobaczył początkowe napisy
filmu. Ogarnęła go fala nostalgii - jako młody chłopak uwielbiał
to dzieło George'a Lucasa.
Po chwili tak się zapatrzył w ekran, że po prostu położył
brudy na podłodze i zasiadł w fotelu. Jessy obrzuciła go krótkim
spojrzeniem, ale nie powiedziała ani słowa.
Kiedy akcja filmu zaczęła się nieco dłużyć, Shane
odchrząknął.
- Jess?
22
RS
- Hm?
- Dzięki, że zostaniesz z Chloe przez weekend. Jessy
odpowiedziała mu dopiero po chwili.
- Nie ma sprawy. Chcesz trochę prażonej kukurydzy?
- Chętnie.
Podała mu miskę i nie kontynuowała już tego tematu.
Żadnych skarg czy pretensji. Shane odetchnął z ulgą.
- O, zupełnie bym zapomniała - powiedziała nagle Jessy.
- Dzwonił Bailey. Powiedział, że w przyszłym tygodniu
zadzwoni do ciebie do biura.
- Tak?
Choć nie przyjaźnili się tak jak kiedyś, Shane i Bailey
utrzymywali ze sobą stały kontakt telefoniczny. A w dodatku
Bailey, jeden z czołowych graczy amerykańskiej Ligi, miał
kontrakt z firmą Shane'a. Jak co roku o tej porze był z drużyną
na letnim obozie.
- I co tam u niego?
Zęby Jessy błysnęły w uśmiechu.
- Chyba jest zmęczony. Mówił, że młodsi gracze dają mu w
kość. Myślę, że to będzie już ostatni jego sezon.
- Być może. - Shane wyciągnął nogi i oparł się wygodnie o
oparcie fotela. - Ale co będzie robił potem...
Nie musiał kończyć. Oboje wiedzieli, że futbol to dla Baileya
całe życie.
- Na pewno jakoś da sobie radę - odparła zdecydowanie Jessy.
- Każdy musi kiedyś dorosnąć. Nawet Bailey - dodała z
uśmiechem.
Ku swemu zdziwieniu, Shane też zapragnął się uśmiechnąć.
Powstrzymał się dopiero w ostatniej chwili.
- Tak, chyba rzeczywiście - przyznał chłodno. Nie chciał, by
Jessy odniosła mylne wrażenie.
Owszem, cieszy się, że pomaga mu w opiece nad Chloe,
docenia jej sposób bycia, a także instynkt i rozwagę, ale to
wszystko.
23
RS
Tak jak nie jest już tym samym człowiekiem, którego Jessy
znała w młodości, tak i skończyła się ich młodzieńcza przyjaźń.
I im szybciej ta dziewczyna to zaakceptuje, tym lepiej dla nich
obojga.
Choć starał się skupić na życiu na odległej galaktyce, nie
mógł pozbyć się natrętnej myśli, że skoro już musi tolerować w
domu kogoś obcego, to mógł trafić dużo gorzej.
- Tata!
Shane wyjął walizkę ze swego dżipa. Postawił ją obok teczki
na podjeździe i na dźwięk głosu Chloe odwrócił się w jej stronę.
Biegła ku niemu ścieżką wiodącą znad jeziora.
Nie miał innego wyjścia - musiał schylić się i wziąć ją w
ramiona. Wtedy pojawił się następny problem: mała tak mocno
objęła go za szyję, że omal go nie udusiła.
- Hej, Chloe, nie ściskaj mnie tak mocno. Dziewczynka
odpowiedziała mu mokrym pocałunkiem w ucho.
Shane zesztywniał, zakłopotany tym objawem uczucia.
- Widać, że się za tobą stęskniła - zauważyła Jessy, podążając
za małą.
Ubrana w białe szorty i kakaową koszulkę, wyglądała zdrowo
i świeżo.
- Witaj w domu.
- Dzięki.
- Jak poszło?
- W porządku - odparł, wzruszając ramionami. Poklepał lekko
Chloe po pleckach i bez powodzenia próbował wyswobodzić się
z jej uścisku. Westchnął więc tylko, przesunął ją na biodro, by
wolną ręką móc sięgnąć po walizkę.
Kiedy się wyprostował, zauważył, że Jessy przygląda mu się
uważnie. Potem podeszła do nich i delikatnie położyła rękę na
ramieniu dziewczynki.
- Hej, słonko. Może pokażesz tatusiowi, co dostałaś?
24
RS
Przez kilka sekund mała nie reagowała. W końcu uniosła
głowę i puściła szyję ojca. Odchyliła się do tyłu i pokazała mu
napełnioną wodą plastikową torebkę, którą ściskała w rączce.
- O ta ryba, tata - powiedziała.
Shane
spojrzał
na
pływającą
w
wodzie
maleńką
pomarańczową rybkę, potem znów na twarz córeczki.
- Ładna.
- Ludy dał mi. Ludy ma dużo rybek. Shane spojrzał pytająco
na Jessy.
- Rudy Markovich - wyjaśniła Jessy, wzięła z ziemi jego
teczkę i ruszyła w stronę domu, jakby to była najzwyczajniejsza
rzecz na świecie. Shane'owi nie pozostało nic innego, jak
podążyć za nią. - Mieszka na cyplu, w takim dużym, szarym
domu. Jest na emeryturze i hoduje ryby. Głównie tropikalne, ale
ma też staw ze złotymi rybkami.
Shane zapatrzył się na jej zarumienione, jedwabiście gładkie
policzki.
- Widzę, że wybrałyście się na spacer?
- Owszem.
Kochana, poczciwa Jessy. Jak zwykle zawiera nowe
przyjaźnie. A kiedy sobie pójdzie, ci ludzie zostaną mu w
spadku i koniec z prywatnością.
Kiedy jednak spojrzał na rozpromienioną twarz Jessy, zrobiło
mu się głupio. Przecież nie mógł od niej wymagać, by przez
cały czas siedziała w domu. Może jeszcze za zamkniętymi
okiennicami?
Już sobie wyobrażał jej reakcję na taką propozycję.
Kiedy otworzyła drzwi, wymamrotał podziękowanie i
zostawiwszy walizkę w holu, ruszył do pokoju.
W progu stanął jak wryty. Było to zupełnie nowe wnętrze.
Owszem, częściowo dzięki nowym meblom, ale nie tylko.
Na oparciu kanapy leżał pastelowo-różowy dziecięcy pled, na
samej kanapie kilka wielobarwnych poduszek, na podłodze góra
niebieskich, zielonych i czerwonych klocków, przy drzwiach na
25
RS
taras para damskich sandałów. Przypięte do lodówki,
przyciągały wzrok kolorowe dziecięce rysunki, na blacie stało
zwyczajne plastikowe wiaderko, pełne polnych kwiatów.
Nie tylko pokój wyglądał wreszcie na zamieszkany. Przez
otwarte drzwi widać było pomost, a na nim dwa leżaki,
ławeczkę z turkusowymi poduchami i błękitny nadmuchiwany
basenik. Pływały w nim trzy gumowe kaczuszki i ogromna
różowa, nadmuchiwana piłka. Na poręczy powiewały na wietrze
biało-czarne ręczniki.
Nareszcie był to prawdziwy dom. I tak też pachniał - z
piekarnika rozchodziły się smakowite aromaty wołowej
pieczeni.
- Coś nieźle pachnie. - Shane nie mógł tego nie zauważyć.
- Pieczeń. - Jessy wzruszyła ramionami.
Shane spojrzał na nią spod oka. Po gofrach i „Gwiezdnych
wojnach" to kolejna jego ulubiona j rzecz. Czyżby Jess celowo
pragnęła sprawić mu przyjemność? Przez chwilę zastanawiał
się, czego też może od niego chcieć, ale szybko odsunął tę myśl.
Przecież to Jessy, a nie Marissa.
- Udało ci się rozwiązać te problemy z dostawcą?
- spytała, przechodząc do części kuchennej.
- Tak - odparł i odwrócił się, by móc ją widzieć.
- Nie do końca, ale sprawy są na dobrej drodze.
- To dobrze.
Jessy przeszukiwała teraz szafki. Kiedy w końcu znalazła to,
czego szukała, wspięła się na palce i zdjęła z górnej półki
olbrzymią, szklaną misę.
Shane nie mógł nie zauważyć, że nie jest już tak koścista jak
dawniej.
- Shane? Czy coś nie tak? - spytała, widząc, jak na nią patrzy.
Stała teraz przy zlewie i napełniała naczynie wodą. Shane
szybko przeniósł wzrok z jej pupy na twarz.
- Nie, nic. A skąd to się wzięło? - spytał, by zmienić temat.
- To? Z mojego domu - odparła, stawiając misę na blacie.
26
RS
- Chodź, słoneczko - zwróciła się do Chloe,
- włożymy twoją rybkę do nowego domku. Wyciągnęła ręce
w stronę dziewczynki.
- Dobze.
Kiedy Jessy brała od niego dziecko, jej ręka przez moment
musnęła jego pierś. Shane poczuł jej zapach - delikatną, miłą
kombinację mydła i goździków. Tak, to umiał określić. Ale jak
nazwałby reakcję swego ciała na tę bliskość?
Nie, to śmieszne! Przecież to Jessy. Jessy - kumpel, którą zna
od dziecka. Jessy, która po prostu przez pewien czas chce mu
ułatwić życie.
Tak, to wszystko bierze się z przemęczenia. Jest zmęczony i
dlatego wziął jej serdeczność wobec Chloe za... Właśnie, za co?
Nie, to tylko zmęczenie. Na pewno. Bo przecież po tym, co
zrobiła mu Marissa, nie chciał mieć nic wspólnego z żadnymi
kobietami. A nawet gdyby kiedyś miał zmienić zdanie, to nigdy
nie będzie to Jess, za młoda i zbyt naiwna, by poradzić sobie z
gnębiącymi go upiorami przeszłości.
Stojąc przy blacie, Jessy pomagała Chloe delikatnie przełożyć
rybkę do misy.
- No, w porządku. Teraz pan Rybka dostanie swoją kolację. A
ty już jadłeś? - zwróciła się do Shane'a.
- Nie.
- To dobrze. Tylko umyję naszą królewnę, przygotuję sałatę i
możemy jeść.
- Zjedzcie same. Ja wpierw muszę wziąć prysznic i zmienić
ubranie.
Wiedział, że stąpa po cienkiej linie, i uznał, że musi się
wycofać.
- Nie ma sprawy - oznajmiła z uśmiechem Jessy.
- Zaczekamy. Naprawdę mam ochotę na czyjeś towarzystwo.
Uwielbiam nasze słoneczko - oświadczyła i z czułością
spojrzała na Chloe - ale mam już dosyć posiłków z bajkami.
27
RS
Chętnie dla odmiany posłucham opowieści o prawdziwym
świecie.
Shane przez chwilę wpatrywał się w nią uważnie. Choć
starała się nadać swemu tonowi jak najlżejsze brzmienie,
dostrzegł na jej twarzy jakieś napięcie. Zrobiło mu się wstyd. Ta
dziewczyna tkwi tu od dziewięciu dni i opiekuje się jego córką,
a on odmawia jej swego towarzystwa przy jednym krótkim
posiłku.
- Dobrze. Zaraz przyjdę - rzucił i wyszedł do holu.
- Shane? - zawołała za nim Jessy.
- Tak?
- Cieszę się, że już wróciłeś.
Shane przypomniał sobie swoją przysięgę sprzed czterech dni,
kiedy to postanowił być dla Jessy trochę milszy, i zdobył się na
małe kłamstewko.
- Ja też.
Oczywiście nie była to prawda. Ale i, po raz pierwszy od
bardzo dawna, nie było to też stuprocentowe kłamstwo.
28
RS
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Kąpi, kąpi - domagała się Chloe.
- Tak, słonko, wiem.
Jessy wsunęła do pieca ostatnią blachę z czekoladowymi
ciasteczkami i spojrzała na małą. Dziewczynka z nosem
przyklejonym do szyby wpatrywała się w nadmuchiwany
basenik, który Jessy dla niej kupiła.
- Zaraz wyjdziemy. Obiecuję. Poczekamy tylko, aż upieką się
ciasteczka.
Chloe pokręciła główką.
- Kąpi, kąpi - powtórzyła.
- Na dworze wcale nie jest teraz przyjemnie. - Jessy nie traciła
cierpliwości. - Tatuś kosi trawę i jest straszny hałas.
Jakby na potwierdzenie jej słów Shane podszedł z kosiarką
prawie pod sam dom. Popołudniowe słońce połyskiwało na jego
kruczoczarnych włosach, mokra od potu koszulka oblepiała
ciało, uwydatniając muskularne ramiona i pierś.
- Jessy?
- Hm?
Jessy oderwała wzrok od Shane'a, zaskoczona dziwną reakcją
swojego żołądka. Ostatnio często się to powtarzało, ale tym
razem na pewno czuła ucisk z powodu zbyt dużej ilości
surowego ciasta, które próbowała, przygotowując ciasteczka.
Na pewno.
- Kąpijus.
- Zaczekaj jeszcze chwilę, żabko - powiedziała Jessy, choć
wiedziała, że nic to nie da. Jedną z wielu rzeczy, jakich nauczyła
siew ciągu minionych dwóch tygodni, było to, że dwulatki nie
mają poczucia czasu, nie umieją czekać, a mała, słodka Chloe
jeśli czegoś chce, potrafi być nieznośna. A ponieważ jej
charakter jest taki sam jak jej anielski wygląd, nie krzyczy, nie
płacze ani nie tupie, lecz po prostu w kółko powtarza swoje
żądanie.
29
RS
I jak kropla drążąca skałę, osiąga swój cel. Po kilku minutach
słuchania takiej litanii człowiek gotów jest zrobić wszystko dla
chwili ciszy i spokoju.
- Prose, Jessy.
Jessy spróbowała jeszcze czymś odwrócić uwagę małej.
- Wiesz co? A może weźmiesz Piękną i spróbujesz znaleźć jej
kostium kąpielowy? Powinien być w twoim pokoju, w koszyku
z zabawkami. Przebierzesz ją i kiedy wyjdziemy na dwór, ona
będzie mogła się z tobą kąpać.
- Piękna tes kąpi? - rozpromieniła się dziewczynka.
- Tak. Piękna też będzie się kąpać. Najpierw jednak musi się
rozebrać i tak jak ty włożyć kostium kąpielowy.
- Dobze! - krzyknęła uradowana Chloe, szczęśliwa, że
wreszcie ma coś do roboty. Jak strzała popędziła do swojego
pokoju.
Jessy wzięła łopatkę i zaczęła przekładać już upieczone
ciasteczka z blachy na talerz.
Wszystko się jakoś układa, pomyślała z ulgą. Nie tylko ma
nareszcie wolną chwilę dla siebie, ale i Shane dla odmiany
spędza trochę czasu w domu. Musiała przyznać, że zaskoczyło
ją, kiedy poprzedniego wieczora, podczas wspólnego oglądania
drugiej części „Gwiezdnych wojen", oznajmił, że właściwie w
weekend nigdzie się nie wybiera. Było to dla niej miłe
zaskoczenie, podobnie jak zmiana jego zachowania.
Od powrotu z Dallas Shane zdawał się swobodniejszy, dużo
mniej spięty. Jessy nie wiedziała, czy po prostu z rezygnacją
pogodził się z jej obecnością, czy też może zrozumiał, że
niezależnie od tego, co powie czy zrobi, ona pozostanie jego
przyjaciółką, ale i tak poczuła ulgę. A już zaczynała się bać, że
stosunki między nimi nigdy nie będą normalne.
Brzęczyk piekarnika przerwał te rozmyślania. Jessy włożyła
ochronną rękawicę, otworzyła drzwiczki i wyjęła ostatnią blachę
z ciasteczkami. Nagle zaskoczyła ją panująca w całym domu
30
RS
cisza. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że nie słyszy już
warkotu kosiarki. Pewnie Shane skończył pracę.
Jej przypuszczenia wkrótce się potwierdziły. Shane przeszedł
przez taras i za chwilę wszedł do domu.
- Skończone? - spytała, kiedy odchodził do pojemnika na
brudną bieliznę.
- Tak.
Po drodze zdjął podkoszulek, wytarł nim twarz i szyję i rzucił
w stronę kosza na brudy.
Żołądek Jessy znów dziwnie zareagował. Aż się przeraziła.
Co się z nią dzieje?
- Ależ gorąco - mruknął Shane, podszedł do zlewu i napełnił
szklankę wodą.
- Ciesz się, że nie pada - uśmiechnęła się Jessy. Shane stał tak
blisko niej, że czuła zapach świeżo skoszonej trawy i piżmowy
zapach jego potu.
Kiwnięciem głowy zgodził się z jej obserwacją. Duszkiem
wypił całą zawartość szklanki i natychmiast ponownie ją
napełnił. Wypił wodę, ale już wolniej, potem nachylił się i
skradł całą garść ciasteczek.
Jessy zareagowała instynktownie. Wychowana z Baileyem,
który, gdyby mu pozwolono, zjadłby na raz całą blachę takich
ciasteczek, odwróciła się i uderzyła winowajcę łopatką w ramię.
- Nie tyle naraz.
- Au! - pisnął zaskoczony Shane.
Wtedy dopiero Jessy zrozumiała, co zrobiła.
- O Jezu - powiedziała. Choć, szczerze mówiąc, bardzo
chciało jej się śmiać, starała się, by w jej głosie brzmiała
autentyczna skrucha. - Przepraszam.
Shane uniósł brwi.
- Akurat! Ale chyba ci wybaczę. Zapomniałem, że masz tak
doskonały refleks - dodał.
Jessy odetchnęła z ulgą i nachyliła się, by strząsnąć mu z
ramienia okruszki.
31
RS
- Przy Baileyu musiałam się tego nauczyć. Nie zrobiłam ci
krzywdy, co?
- Jakoś to przeżyję - uśmiechnął się kwaśno Shane. Jego skóra
była ciepła i jedwabiście gładka. Jessy wpatrywała się w jego
uśmiechniętą twarz, w dołeczek na opalonym policzku, w
śnieżnobiałe zęby i... nagle wszystko się zmieniło. Ku swemu
przerażeniu poczuła, jak ogarnia ją niepowstrzymana fala
pożądania. Zawstydzona cofnęła rękę i spuściła wzrok. Na jej
nieszczęście spoczął on na nagiej piersi Shane'a.
Chciała się odwrócić.
Nie mogła. Była jak zahipnotyzowana.
Przez krótką chwilę, która trwała wieczność, oglądała jego
szerokie ramiona i twardy, płaski brzuch, a potem prześledziła
ciemną ścieżkę włosów, zaczynającą się przy obojczyku, a
kończącą przy pasku nisko opuszczonych dżinsów...
Sutki jej zesztywniały, ból z żołądka przeniósł się niżej i nie
był już wcale taki słaby. Chciała podejść do Shane'a, pogładzić
te jego czarne, jedwabiste włoski, poczuć pod ustami
pulsowanie krwi w zagłębieniu jego szyi...
- Jess?
Jessy drgnęła gwałtownie.
- Co?
- Czy coś się stało?
- Nie!
Jej serce biło jak oszalałe. Była pewna, że Shane wie, co się z
nią dzieje, ale kiedy spojrzała na jego twarz, dojrzała w niej
pewne zaciekawienie. I nic więcej.
- Na pewno?
- Jasne. Przepraszam. Chyba się zamyśliłam. Jasne,
kontemplowałam twoje ramiona, brzuch i... Na szczęście Chloe
wybrała akurat tę chwilę, by wejść do kuchni. Jessy z ulgą
skupiła uwagę na dziecku.
- Hej, malutka! Znalazłaś swoją laleczkę?
32
RS
- Uhm. - Mała triumfalnie uniosła Piękną do góry. Zdołała
jakoś ją rozebrać. Jaskrawo-pomarańczowy kostium kąpielowy
udało jej się wcisnąć lalce tylko na jedno ramię.
- Kąpi teras? - Natychmiast. - Jessy roześmiała się, spojrzała
przepraszająco na Shane'a i wzięła małą na ręce.
- Weźmiemy tylko coś do opalania i ręczniki i ruszamy do
kąpieli. A jeśli chodzi o ciebie... - po wzięciu uspokajającego
oddechu Jessy zwróciła się do Shane'a - proszę, nie zjedz
wszystkich ciasteczek.
Zupełnie nieświadomy tego, jak bardzo pociągająco w tej
chwili wygląda i jak na nią działa, Shane splótł ręce na piersi i
oparł się o blat.
- Zastanowię się nad tym. Choć nie jestem w stanie niczego
obiecać.
Cóż za ironia losu. Kiedy Shane wreszcie trochę się odprężył i
uspokoił, jej libido gotowe było wszystko zepsuć.
A ona nic nie mogła na to poradzić. Jej wzrok znów
powędrował ku puklowi kruczoczarnych włosów opadających
mu na czoło, ku muskularnej piersi, wąskim biodrom i długim
nogom.
Wiedziała, że musi natychmiast wyjść. Jakoś jej się to udało.
Stojąc pod chłodnym prysznicem, Shane westchnął z
zadowoleniem.
To był fajny dzień, uznał, spłukując z włosów resztki
szamponu. Spokojny, cichy, ale fajny. Oprócz skoszenia
trawnika umył samochód, zamiótł garaż, opłacił kilka
rachunków i potwierdził zaproszenie na ślub Martinsona. Nawet
udało mu się uciąć sobie drzemkę.
Oczywiście tak naprawdę nic się nie zmieniło, zreflektował
się szybko. Dzień spędzony w domu to nic szczególnego. Z
drugiej zaś strony, naprawdę miło było oderwać się od biura i
trochę odetchnąć. A w dodatku było w ciągu tego dnia kilka
takich chwil, kiedy rzeczywiście udało mu się zapomnieć o
33
RS
przeszłości. Na przykład w czasie sprzeczki z Jessy o ciasteczka.
Dziwne, ale przez moment czuł się prawie dobrze.
Teraz zakręcił w końcu kran, stanął na grubym, białym
dywaniku, wytarł się do sucha i przeszedł do sypialni.
Choć to skąpo umeblowane pomieszczenie było ogromne, z
wielkim, podwójnym łożem, nocnym stolikiem z lampką, sporą
czarną komodą i jednym krzesłem, oszklona ściana z szerokimi
drzwiami dająca wspaniały widok na jezioro łagodziła jego
surowość.
Shane podszedł do komody, wyjął świeże dżinsy oraz
podkoszulek i zaczął się ubierać. Czuł jakieś dziwne
zniecierpliwienie i ze zdumieniem odkrył, że po prostu czeka na
wieczorne oglądanie ostatniej części „Gwiezdnych wojen". Co
jest najlepszym dowodem na to, jak nudne stało się jego życie,
stwierdził, wracając do salonu.
Były tam już Jessy i Chloe. Zwinięte w kłębek na kanapie,
pogrążone były w lekturze. Może sprawił to jego ogólnie dobry
humor, ale na ten widok przez moment poczuł coś w rodzaju
czułości. Szybko jednak zgryźliwość wzięła w nim górę.
- Hej, Jess?
- Hm?
- Możesz sobie dać spokój z tym czytaniem.
- Co takiego? - Jessy podniosła wzrok znad książki.
- Chloe śpi - stwierdził krótko.
- Naprawdę? Chyba rzeczywiście usnęła - dodała, spoglądając
na wtuloną w nią małą.
W niebieskiej, skąpej bluzeczce i granatowych szortach, z
włosami splecionymi w warkocz i bosymi nogami, nie
wyglądała na więcej niż siedemnaście lat.
- No dobrze - westchnęła i odłożyła książkę. - Lepiej położę ją
do łóżeczka.
Shane zauważył, że jest nieco przygaszona. No tak. Ma za
sobą męczący dzień - pieczenie ciasteczek, pranie, wyprawa z
Chloe na karmienie kaczek, gotowanie kolejnej pysznej, gorącej
34
RS
kolacji. Jest po prostu zmęczona. A, jako fajna dziewczyna, ani
razu nie poprosiła o pomoc, nawet się nie poskarżyła.
Shane nagle znalazł się tuż obok niej. Nie była to bynajmniej
świadoma decyzja.
- Daj. Ja ją zaniosę.
- Ale przecież...
- Nie. Ja to zrobię.
Shane nachylił się i przesunął rękę po jej biodrze, żeby
wsunąć dłoń pod ramionka Chloe. Jessy drgnęła gwałtownie.
- Nadal masz łaskotki? - spytał.
Jessy zarumieniła się i tylko kiwnęła głową. Shane był
wyraźnie rozbawiony. Po raz drugi tego dnia.
- Spokojnie. To tylko chwilka.
Nachylił się bardziej, wsunął wolną rękę pomiędzy piersi
Jessy. Chwycił małą w objęcia i wyprostował się.
O dziwo, miał lekkie kłopoty z oddychaniem.
- Trzymam ją.
- Dzięki. - Jessy też wstała i biorąc po drodze kocyk i lalkę
Chloe, podążyła za nim w stronę sypialni małej.
Rolety były już zasunięte, w pokoju panował chłód i mrok.
Shane ostrożnie położył córeczkę w łóżeczku.
Chloe przez sen lekko westchnęła, ułożyła się na boku i
włożyła kciuk do buzi.
Nie wiadomo czemu Shane przypomniał sobie dzień jej
narodzin. Mimo tego, co się później wydarzyło, wciąż pamiętał,
jak się wtedy czuł - podniecony, niecierpliwy, ciekawy, a potem,
kiedy już zobaczył jej czerwoną, pomarszczoną, słodką małą
twarzyczkę - beznadziejnie zakochany.
I nadal ją kocham, pomyślał z czułością i smutkiem zarazem.
Mimo że nie był w stanie zapomnieć tej wizyty u pediatry, tuż
przed pierwszymi urodzinami Chloe, kiedy to zauważył w jej
karcie króciutką notkę dotyczącą jej grupy krwi. Notkę, która
zmieniła jego życie.
35
RS
Kiedy minął pierwszy szok, kiedy wykonano potwierdzające
badania, Shane wpadł we wszechogarniającą rozpacz. Rozpaczał
po swym utraconym ojcostwie, wyidealizowanym małżeństwie,
straconym zaufaniu. I wszystko to przeżywał w samotności. Nie
był w stanie, nie umiał podzielić się z kimkolwiek swoim
upokorzeniem i bólem.
Jego żal i rozpacz były tak silne, że ocalić go mógł tylko
gniew, na który przyszedł czas później. Shane był wściekły na
los i na okrutny figiel, jaki ów los mu spłatał. Był wściekły na
Marissę - bo choć wiedział, że nigdy nie dowie się prawdy,
bardzo chciał wiedzieć, dlaczego i z kim go zdradziła. I był też
wściekły na siebie, na swoją łatwowierność i naiwność.
Sprzedał dom i wszystko, co w nim było. Ograniczył kontakty
z rodziną i przyjaciółmi. Trzymał się na uboczu życia. Pewnego
rodzaju ocalenie znalazł w pracy, poza nią właściwie nic go nie
obchodziło.
Tyle tylko, że ostatnio to uczucie zdawało się trochę słabnąć.
Dopóki jednak dotyczyło to tylko Jessy, specjalnie się tym nie
przejmował. Byli przecież kumplami z dzieciństwa.
- Była naprawdę zmęczona - powiedziała cicho Jessy. Otuliła
małą kocykiem i na poduszce położyła jej laleczkę.
- Miała ciężki dzień - stwierdził Shane, ocknąwszy się z
zadumy. - Ty też - dodał, spoglądając na idealnie zarysowany
profil Jessy.
- Nie robiłam niczego specjalnego. - Jessy wzruszyła
ramionami.
- A właśnie, że tak.
- A właśnie, że nie. A teraz bądź cicho. - Jessy położyła palec
na ustach, uśmiechnęła się i wyszła z pokoju.
Shane wyszedł za nią do holu i zamknął drzwi.
- Hej, zaczekaj - rzekł i przytrzymał ją za rękę. Jessy
zesztywniała i odwróciła się tak nagle, że Shane omal na nią nie
wpadł.
- Co?
36
RS
- Chciałem... Chciałem zapytać, czy mógłbym ci w czymś
pomóc. Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
- Nie, oczywiście, że nie - odparła, ale nie tak od razu.
- A czemu pytasz?
- Sam nie wiem. - Shane wzruszył ramionami. - Jesteś jakaś
taka... zdenerwowana. Więc gdybyś może chciała trochę więcej
wolnego czasu, albo żebym zatrudnił kucharkę czy może
sprzątaczkę...
- Wszystko jest w porządku, Shane.
- Na pewno?
- Tak. Może jestem nieco zmęczona, ale wystarczy trochę snu
i będę jak nowa. - Jessy na moment zawahała się, a potem
dodała z udawaną wesołością: - Pomyślałam sobie, że pomaluję
jutro pokój Chloe. Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciw temu.
Shane odetchnął z ulgą. A więc jego podejrzenia okazały się
trafne.
- Jasne, że nie. Nawet chętnie ci pomogę.
- Ależ nie! Nie musisz.
- Nie muszę, ale chcę.
- Ale co zrobimy z Chloe? Ktoś będzie musiał jej pilnować.
- Pomalujemy pokój podczas jej drzemki. Rano na jakieś dwie
godziny będę musiał zajrzeć do biura, ale poza tym jestem
wolny.
- No, skoro tak mówisz... - Jessy nie była chyba przekonana,
czy powinna skorzystać z pomocy swego pracodawcy.
Shane zrozumiał, że nie chce mu się narzucać. Kochana,
dobra Jessy.
- Tak mówię.
- Niech więc tak będzie - zgodziła się w końcu. -No to...
dobranoc.
Shane spojrzał na nią ze zdziwieniem. Ignorując fakt, że było
dopiero niewiele po ósmej, zdecydował się na pytanie.
- Nie będziemy oglądać filmu?
37
RS
- A, film - mruknęła zaskoczona Jessy. - Oczywiście.
Zupełnie zapomniałam.
W jej głosie brzmiało wyraźne zmęczenie.
- Ale skoro jesteś zmęczona, to możemy sobie darować ten
film - rzekł, kryjąc rozczarowanie. - Obejrzymy go innym
razem.
Po krótkim wahaniu Jessy podjęła decyzję.
- Nie, nie wygłupiaj się. I tak za wcześnie, by już iść do łóżka.
- Wspaniale.
Shane poszedł za nią korytarzem. Odezwał się dopiero w
drzwiach.
- Jess?
- Tak?
- Chciałbym, żebyś wiedziała... Naprawdę fajny z ciebie
kumpel.
- Dzięki - odparła po chwili.
38
RS
ROZDZIAŁ PIĄTY
Energicznie przesuwając wałkiem po ścianie pokoju Chloe,
Jessy uznała, że na rozczarowanie najlepsze jest malowanie.
Nie chodzi o to, że akurat ona jest rozczarowana. Wcale nie.
Prędzej już zła. Kiedy tylko przypominała sobie swoje
zachowanie wobec Shane'a poprzedniego dnia, czuła się jak
idiotka. I to ją irytowało.
Chociażby to szaleństwo w kuchni, kiedy zachowała się tak,
jakby nigdy nie widziała nagiej męskiej piersi. Jakby nigdy nie
widziała nagiej piersi Shane'a. A przecież widziała. Przez te lata
widziała ją dziesiątki razy. I nagle, Bóg wie z jakiego powodu,
zareagowała na jej widok ściśniętym gardłem i maślanym
wzrokiem.
Jeszcze gorzej było, kiedy Shane zaoferował jej swoją pomoc
w położeniu Chloe do łóżeczka. W reakcji na jego nieumyślne
muśnięcia cała stanęła w płomieniach.
A kiedy później, w holu, zapytał, czy czegoś potrzebuje,
kusiło ją, by odpowiedzieć: „Tak, owszem, chcę cię dotknąć -
wszędzie. I chcę, byś i ty mnie dotykał".
A jeśli chodzi o film... Wystarczy powiedzieć, że świadomość
bliskości Shane'a zupełnie uniemożliwiała jej koncentrację.
Patrzyła, co prawda, na ekran, ale nie odróżniała Luke'a od
Hansa.
Co się z nią dzieje? Przecież to niemożliwe, by nadal czuła
coś do Shane'a.
Zupełnie niemożliwe!
Owszem, Shane jest niezwykle przystojny, tak po męsku
przystojny. Owszem, ma czarujący uśmiech i umie z niego
korzystać. I, owszem, ona nie jest w stanie przestać o nim
myśleć. A minionej nocy pojawił się także w jej śnie - półnagi,
rozpalony, wpatrujący się w nią uważnie, pieszczący całe jej
ciało...
39
RS
Stop, dosyć. Przecież to wszystko nic jeszcze nie znaczy.
Wcale nie jest zainteresowana tym właśnie mężczyzną. To
wszystko wynik sytuacji, w jakiej się znalazła, faktu, że oboje
żyją tak blisko siebie, no i wspomnień. Wspomnień z czasów,
kiedy tak wiele ich łączyło, kiedy ona, Jessy, tyle do niego
czuła, kiedy Shane był dla niej najważniejszy.
W dodatku była pewna, że Shane w ogóle nie myśli o niej w
ten sposób, a w jego stosunku do niej nie ma niczego
erotycznego. Dał jej to jasno do zrozumienia, mówiąc, jaki
dobry z niej kumpel.
Choć skrzywiła się na wspomnienie tych słów, uznała, że
powinna być szczęśliwa, że Shane jest tak zupełnie
nieświadomy jej szalonej walki z własnym pożądaniem.
Całą siłą woli zmusiła się do skupienia nad tym, co dzieje się
tu i teraz. Dotarto do niej, że jest w pokoju Chloe. Wcześniej
przeniosła łóżeczko dziewczynki do gościnnej sypialni, a resztę
- komodę, stół do przewijania małej i ogromnego konia na
biegunach - ustawiła pośrodku i przykryła plastikową płachtą.
Wybrała farbę o ciepłym odcieniu błękitu, ładnie pasującą do
białego dywanu i prostych, sosnowych mebli. Za kilka dni
przyklei jeszcze paski żółto-biało-niebieskiej tapety, którą
wybrały razem z Chloe, i ustawi kilka półek na zabawki.
Miała nadzieję, że Shane będzie zadowolony. Chciała bowiem
zakończyć malowanie przed jego powrotem z biura i liczyła, że
będzie jej tak wdzięczny, że z ochotą zgodzi się zostać z Chloe,
kiedy ona wyjdzie na zakupy. To nie dlatego, że chciała go
unikać. Po prostu musiała trochę pobyć sama, spojrzeć na
wszystko z pewnej perspektywy. Była pewna, że z upływem
czasu i odrobiną dystansu to niewłaściwe zauroczenie minie i
stanie się tylko umiarkowanie zabawnym wspomnieniem.
- Jessy? Co ty, do jasnej cholery, wyprawiasz?
Na ten niespodziewany dźwięk głosu Shane'a Jessy drgnęła
jak oparzona. Odwróciła się i ujrzała go stojącego w progu,
zaledwie pół metra od niej.
40
RS
- Jezus Maria! Chcesz mnie przyprawić o atak serca?
- Jeszcze by mi tego brakowało - mruknął, zupełnie jak dawny
Shane. - Odpowiedz raczej na moje pytanie.
Jessy zacisnęła zęby. Nienawidziła, kiedy Shane traktował ją
jak pięciolatkę.
- A jak myślisz? - odparła. - Maluję.
- Tyle to i ja widzę. Pytam tylko: dlaczego? Mówiłem, że ci
pomogę, kiedy wrócę.
Jessy wzruszyła tylko ramionami, bo wcale nie zamierzała
powiedzieć mu prawdy. Nie teraz, kiedy miała na sobie
zwyczajny, biały podkoszulek i najstarsze, obcięte nad kolanami
dżinsy, on zaś eleganckie pantofle, spodnie w kolorze khaki i
bladożółtą koszulę. Wyglądał wspaniale i jego widok
przyprawiał Jessy o szybsze bicie serca, ból żołądka i ten
znajomy skurcz nieco niżej.
Odwróciła się do ściany i wróciła do malowania, częściowo
dla zaakcentowania swoich słów, ale głównie po to, by nie
musieć na niego patrzeć.
- Chloe zasnęła wcześniej niż zwykle. - Wymagało to tylko
półgodzinnych, gorących namawiań i obietnicy lodów po
obiedzie. - Uznałam więc, że mogę już zacząć malowanie. Mam
dziś jeszcze parę innych rzeczy do zrobienia.
- Rozumiem. - Ton głosu Shane'a świadczył o czymś zupełnie
przeciwnym. - Daj mi chwilę na przebranie się i zaraz ci
pomogę.
- Nie trzeba. Już prawie skończyłam.
I tak rzeczywiście było. Pozostał jej jeszcze kawałek ostatniej
ściany.
- Tak. Chyba masz rację - zauważył po chwili milczenia
Shane.
Odpowiedziała mu pełnym wdzięczności uśmiechem.
- Ale dziękuję za dobre chęci.
A teraz już sobie idź, dodała w myślach.
41
RS
Shane jednak skrzyżował ręce na piersi i oparł się o framugę
drzwi.
- Zostawiłaś nie zamalowaną plamę.
- Wcale nie.
- A właśnie, że tak. - Uśmiechnął się. - Kobiety zawsze
wszystko robią byle jak.
Jessy znów zacisnęła usta. Dlaczego, do cholery, po dwóch
tygodniach Shane wybrał ten moment, by stać się dawnym
zgryźliwym facetem? I dlaczego akurat w tej chwili nie ma
ochoty sobie pójść?
- Widzisz? Tutaj. - Wskazał kawałek ściany, który właśnie
przed chwilą skończyła malować.
Jessy spojrzała na wskazane miejsce.
- Nie widzę, co tu jest nie w porządku.
- Jezus Maria! - Shane westchnął z rezygnacją
i podszedł do miejsca, o którym mówił. - Nie tylko kiepski z
ciebie malarz, ale jeszcze uparty. Zobacz sama.
Później, kiedy było już po wszystkim, Jessy nie miała pojęcia,
co w nią wstąpiło. Może sprawiła to jego bliskość. Może była
wykończona, bo zbyt dużo myślała, a zbyt mało spała?
A może to dlatego, że zauważyła jednak maleńki, nie
zamalowany pasek ściany? I okazało się, że ten wredny facet ma
rację?
Jaki w końcu był tego powód, nie była w stanie usta
lic. Kiedy sięgnęła po wałek, by zająć się tym kawałkiem
ściany, nagle wstąpił w nią jakiś diabeł. Uniosła wałek i
wymalowała na gorsie koszuli Shane'a jaskrawo-niebieską
smugę.
- Co jest, do... - Shane spojrzał najpierw na swoją pierś, potem
na Jessy. - Jak mogłaś to zrobić?
Ona też nie wiedziała, jak do tego doszło. Teraz jednak nie
mogła się już powstrzymać. Przesunęła wałkiem po jego twarzy.
42
RS
- No - podsumowała swoje działanie. Jeśli to nie zmusi go do
wyjścia, to już chyba nic. - Wyglądasz jak Mel Gibson w filmie
„Braveheart".
Shane po prostu stał i wpatrywał się w nią nieodgadnionym
wzrokiem.
- No, może niezupełnie - przyznała z nerwowym chichotem.
Zupełnie ignorowała cichy, lecz zdecydowany głos, który pytał
ją, czy zwariowała. - Ale to ten sam odcień.
- Naprawdę? - Jego oczy błyszczały niebezpiecznie.
Wyciągnął ze spodni połę koszuli i bardzo wolno otarł sobie nią
twarz. - Na twoje nieszczęście - w tej chwili nagle wyjął jej z
ręki wałek - mam taki charakter, że zawsze lubię wszystko
zobaczyć na własne oczy.
Nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, co za chwilę
nastąpi. Mimo to Jessy próbowała jeszcze przemówić mu do
rozumu.
- No, Shane, bez przesady...
Za późno! Choć odskoczyła, zachował się jak prawdziwy
Zorro. Udało mu się wymalować na jej ciele błękitny zygzak.
Potem cofnął się o krok i podziwiał swoje dzieło.
- Hm... Chyba miałaś rację.
Jessy wpatrywała się w niego rozbawiona i jednocześnie
oniemiała. Znów ten sam kochany, dawny Shane. Widziała to w
jego oczach, słyszała w tonie jego głosu, dostrzegała w
uśmiechu.
- Choć nie widząc tego na twojej twarzy, trudno powiedzieć
dokładnie.
- Nie! - Jessy szarpnęła się do tyłu, więc wałek tylko musnął
jej brodę. Kiedy Shane ponowił atak, próbowała mu go wyrwać.
Wyraźnie rozbawiony, Shane schował wałek za siebie i
chwycił Jessy za nadgarstek.
- O co chodzi? Przecież sama się o to prosiłaś!
- Wcale nie... Oj!
43
RS
Jessy pośliznęła się na wyścielającej podłogę plastikowej
płachcie.
Kiedy Shane wypuścił wałek i chwycił ją w objęcia,
odruchowo zarzuciła mu ręce na szyję.
- Nic ci nie jest? - spytał.
- Nnnie.
Czuła każdy centymetr jego ciała, od klatki piersiowej, po
biodra i uda. Nie była w stanie oddychać, musiała oblizać nagle
suche wargi.
Kiedy podniosła wzrok, ich spojrzenia się spotkały.
Nie wiedziała, co Shane dostrzegł w jej oczach, ale z jego
oczu zniknęło rozbawienie, a na jego miejsce pojawiło się coś
nowego...
- Shane... - zaczęła, ale nie umiała skończyć.
- A niech to, Jess - mruknął.
Potem jego usta spoczęły na jej wargach. Ależ on umiał
całować!
Tak często o tym marzyła, ale rzeczywistość była tysiąc razy
lepsza.
Zesztywniała, kiedy ręce Shane'a zsunęły się na jej biodra,
potem wsunęły pod gumkę majteczek i objęły jej nagie pośladki.
Przywarła do niego całą sobą i chciała powiedzieć „tak", ale z
jej ust wydobył się tylko nieartykułowany jęk.
Shane zrozumiał go zupełnie inaczej. Znieruchomiał na
moment i szybko wysunął ręce spod jej szortów, odrywając usta
od jej warg.
- Shane?
- A niech to cholera - warknął i nerwowym ruchem przeczesał
ręką włosy.
- Shane, wszystko w porządku - szepnęła i położyła mu rękę
na ramieniu.
- Wcale nie. - Shane zrzucił jej rękę i spojrzał na nią
dziwnym, nieodgadnionym wzrokiem. - Przepraszam. Nie
powinienem tego robić.
44
RS
- Co takiego?
- To nie twoja wina - rzekł szybko. - Ja... sam nie
wiem, co we mnie wstąpiło. Byłaś tak blisko i po prostu
straciłem głowę. To się już nigdy nie powtórzy.
Jego słowa były jak policzek. Zaledwie przed chwilą Jessy
była w siódmym niebie, a teraz...
- Jeszcze raz cię przepraszam.
- Nie ma sprawy - mruknęła, póki jeszcze była w stanie
mówić, póki jeszcze nie zrobiła czegoś głupiego. Nie mogła mu
przecież powiedzieć, że ona niczego nie żałuje, lecz wprost
przeciwnie, chciałaby więcej, dużo więcej. - A teraz, jeśli nie
masz nic przeciw temu, skończę malowanie i pójdę się umyć.
Mam spotkanie... Jestem umówiona, żeby obejrzeć mieszkanie
do wynajęcia... To znaczy, jeśli zostaniesz z Chloe...
- Tak, ale...
- Dzięki. A jeśli martwisz się o dywan, to niepotrzebnie. -
Jessy schyliła się i zdjęła pochlapane farbą tenisówki.
Wiedziała, że zachowuje się idiotycznie, ale nie mogła dopuścić
Shane'a do głosu. - Widzisz? Niczego nie pobrudzę.
- Jessy...
- No to na razie. - Jessy zdobyła się nawet na uśmiech.
I tak jak poprzedniego dnia, po prostu wybiegła z pokoju.
Tyle tylko, że tym razem czuła się tysiąc razy gorzej.
Kiedy tylko Jessy zniknęła za progiem, Shane stracił całe
opanowanie.
Od razu zaklął siarczyście. A niech to cholera weźmie! Co mu
wpadło do głowy, by ją tak całować? Jak mógł zrobić coś tak
głupiego? Co myślał?
Przynajmniej na to ostatnie pytanie odpowiedź była prosta. W
ogóle nie myślał. W każdym razie nie głową. Po raz pierwszy od
roku stracił panowanie na swymi emocjami i pozwolił sobie
czuć. Najpierw złość - kiedy wrócił do domu i stwierdził, że
Jessy zaczęła malowanie bez niego. Potem zachciało mu się z
niej naigrawać, a kiedy zachowała się jak dawna Jess i pomazała
45
RS
go farbą - był wręcz rozbawiony. A potem, nagle, ni z tego, ni z
owego poczuł pożądanie!
Ostre. Nie do opanowania. Nierozsądne.
I to wobec Jessy! Przyjaciółki z dzieciństwa. Kumpla.
Shane aż pokręcił głową. Gdyby wciąż nie czuł na wargach
smaku jej ust i nie pamiętał, jak ciepłe, szczupłe i jędrne jest jej
ciało, uznałby że to wszystko wcale się nie wydarzyło.
A jednak nadal czuł smak jej ust. I nadal pamiętał. Na pewno
nie zapomni, co czuł, całując Jess. Był gotowy. Twardy,
pulsujący, rozpalony. I gdyby nie ten jej cichy jęk, kto wie, jak
by się to skończyło.
Ale ten jęk go ostudził.
Lecz kiedy teraz o nim myślał, zupełnie nie rozumiał swojej
reakcji. Bo Jess nie reagowała jak kobieta oburzona, zła,
przerażona czy obrażona.
Właśnie. Była wstrząśnięta tym, że facet, którego zawsze
uważała za przyjaciela, nagle chwycił ją za pupę.
Shane aż zazgrzytał zębami, przypominając sobie jej minę,
wzrok, jej niepewność. Tak, była wstrząśnięta. Jego
zachowaniem. I gdyby postanowiła się wyprowadzić, wiedział,
że na to zasłużył.
Tyle tylko, że nie chciał, by Jess odeszła.
Przeraziła go ta myśl, choć gdy się głębiej zastanowił, nie
była ona takim znowu zaskoczeniem.
W ciągu minionych dwóch tygodni jego stosunek do Jessy
stale ewoluował - od niechęci, poprzez pogodzenie się z
sytuacją aż do akceptacji. Nie, oczywiście nie myślał o sobie,
choć i jego życie dzięki jej obecności stało się łatwiejsze. Myślał
przede wszystkim o Chloe. Było coś w Jessy - łagodność,
serdeczność, ciepło, energia - co już zaczynało pozytywnie
wpływać na małą. Dzięki niej Chloe zaczynała się otwierać jak
kwiat pod wpływem delikatnego słońca. A on, który tego
wszystkiego nie był w stanie dziewczynce dać, nie mógł jej tego
pozbawić.
46
RS
Jeśli już nie pozbawił.
Będzie musiał porozmawiać z Jessy. Zapewnić ją, przekonać,
że nim nie powinna się przejmować. Powtórzyć jeszcze raz, że
to, co się stało, już się nigdy nie zdarzy. Wyjaśnić, że był to
rodzaj szaleństwa.
Bo był.
Owszem, ostatnio parokrotnie postrzegał Jess jakoś inaczej -
widział jej miękką, gładką skórę, czuł miły zapach - ale co z
tego?
To jeszcze o niczym nie świadczyło. I Shane wcale nie chciał,
by o czymkolwiek świadczyło. Po zdradzie Marissy nie pragnął
żadnych poważnych związków z kobietami. Nie zamierzał, co
prawda, przez resztę życia obywać się bez seksu tak jak przez
ostatnie półtora roku, ale nad jakimiś ewentualnymi uczuciami
do będących z nim kobiet miał zamiar w pełni panować.
Poszuka sobie kogoś, komu takie reguły gry będą odpowiadać,
komu będzie zależało tylko na miłym spędzaniu czasu, kto, jak
on, będzie chciał tylko fizycznego odprężenia i niczego więcej.
A to, oczywiście, wyklucza Jess.
Mimo wszystko nadal uważał, że winien jest jej jakiegoś
rodzaju wytłumaczenie tego, co się stało. Ale co mógł
powiedzieć? Że po ponad roku raz przestał nad sobą panować i
tak się to skończyło? Że jego dawno uśpiony pociąg seksualny
akurat ten moment wybrał sobie na przebudzenie i ona była pod
ręką? Że w jednej chwili był rozbawiony i pobłażliwy, a zaraz
potem, kiedy spojrzał w jej twarz i dojrzał szeroko otwarte oczy
i rozchylone usta, rozum odmówił mu posłuszeństwa, a górę
wzięła dużo prymitywniejsza część jego natury? Że to wszystko
tylko i wyłącznie jego wina, nie jej?
Tak, właśnie! Bo przecież taka jest prawda, no nie?
Oczywiście. I im szybciej się do tego przyzna, tym lepiej
oboje się poczują.
Co postanowiwszy, Shane rozejrzał się po pokoju, znalazł
porzucony wałek i umoczył go w farbie. Kilko
47
RS
ma szybkimi, wprawnymi ruchami dokończył malowania
ściany, bo przecież obiecał to Jessy. Potem odłożył wałek, zdjął
poplamioną koszulę, wytarł podeszwy butów i opuścił pokój.
Biorąc pod uwagę sytuację, uznał, że nie powinien pokazywać
się Jessy niekompletnie ubrany, wstąpił więc do łazienki, by się
umyć i włożyć czystą koszulę.
Potem zapukał do drzwi pokoju Jessy.
- Jess?
Przez chwilę nie odpowiadała. Dopiero potem odezwał się jej
głos, cichy, ale wyraźny.
- O co chodzi?
- Muszę z tobą porozmawiać.
Znów zapadła cisza i dopiero po chwili usłyszał:
- Dobrze.
Czekał, aż Jessy podejdzie do drzwi. Ponieważ tak się nie
stało, nacisnął klamkę i wszedł do środka.
- Ale za chwilę - usłyszał w tym samym momencie. Za późno.
Widział ją jak na dłoni. Stała obok łóżka,
z podkoszulkiem w ręku. Miała na sobie tylko skąpe różowe
figi i koronkowy stanik, który więcej odsłaniał, niż zakrywał.
Ogarnęło go niespodziewane i nie chciane pożądanie. Miał
wrażenie, że opadła jakaś zasłona i po raz pierwszy zobaczył
Jess naprawdę. Nie była już niepewną nastolatką, niezgrabną
panienką, słodką, ale fujarowatą młodszą siostrzyczką
przyjaciela. Była kobietą
w każdym znaczeniu tego słowa - z pełnymi piersiami,
szczupłą talią i nogami długimi jak u tancerki z wodewilu.
Na nic samooszukiwanie się. Jego libido nie dało o sobie znać
ot, tak, bez żadnego powodu.
To przez nią. Przez Jessy. Boże, ależ jej pragnął.
A kiedy spojrzał jej w oczy, zrozumiał, że i ona go pragnie.
Widać to było wyraźnie w jej rozchylonych wargach,
zarumienionych policzkach, urywanym oddechu. I sposobie, w
jaki wymówiła jego imię.
48
RS
Ten ton i to rozmarzenie w jej błękitnych oczach -tak, Shane
czuł, że nie może mu się oprzeć. Chciał do niej podbiec, wziąć
ją na ręce, zanieść na łóżko i kochać się z nią aż do utraty tchu.
Zrobił jeden krok, potem drugi - i przystanął, bo z głębi domu
dotarł do niego jakiś niewyraźny, nie zidentyfikowany z
początku odgłos. Zmieszany, nasłuchiwał przez chwilę. Po
chwili już wiedział: to Chloe się obudziła i mówi coś do siebie.
Ta myśl podziałała na niego jak kubeł zimnej wody.
Znieruchomiał. Co się z nim dzieje? Przecież wcale tego nie
chce, prawda? Nie tak dawno wymienił sobie wszystkie
powody. A jest jeszcze jeden, najważniejszy. Choćby nie wiem
jak temu zaprzeczał, zależy mu na Jessy Ross. Na tyle w
każdym razie, by wiedzieć, że Jess zasługuje na kogoś dużo
lepszego niż on. Choćby nawet ona sama była przeciwnego
zdania.
Udało mu się jakoś opanować targające nim emocje. Zdobył
się nawet na spojrzenie Jess prosto w oczy.
- Przepraszam - rzekł ochrypłym głosem i zrobił krok do tyłu.
- Nie wiedziałem, że jesteś nie ubrana.
- Ale...
- Porozmawiamy później.
Shane szybko wyszedł do holu i zamknął drzwi przed pokusą.
49
RS
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Ooooo! - piszczała Chloe, wzbijając się w niebo. - Wyżej,
Jessy!
Jessy z uśmiechem spełniła prośbę małej. Pchnęła nieco
mocniej krzesełko huśtawki.
- Wyżej! - powtórzyła Chloe.
Jessy pokręciła głową. Wszystkie dzieci są takie same. Chloe,
gdyby tylko mogła, wzbiłaby się ponad drzewa, nie myśląc o
konsekwencjach. Na szczęście dla nich obu jest mocno
przypięta i łatwo ją zadowolić.
- Trzymaj się! - zawołała do dziecka, udając, że z całej siły
pcha krzesełko.
Chloe aż pisnęła z zachwytu.
Były w miejskim parku. Gdzieś z oddali dochodziły odgłosy
uderzeń piłki tenisowej, ktośjechał na rowerze, czasem
przemknął jakiś chłopak na deskorolce. W pobliskiej
piaskownicy bawiły się maluchy.
Jessy była zadowolona, że tu przyszły. Chloe wyrzy-nał się
ząb i od paru dni była niemożliwa. Zmiana otoczenia
najwyraźniej dobrze jej zrobiła.
Szkoda, że mój nastrój nie tak łatwo poprawić, pomyślała z
żalem Jessy. Do tego potrzeba czegoś więcej niż piaskownicy
czy huśtawki. Choć bardzo chciała, by było inaczej, nie potrafiła
nie myśleć o tym, co zaszło między nią i Shane'em minionej
niedzieli.
Kiedy odtrącił ją po raz pierwszy, bolało. Podobnie jak jego
stwierdzenie, że to nie ona odpowiada za rozpalenie jego
namiętności. Mogła się tylko pocieszać tym, że Shane nie
orientuje się, jak bardzo rozpalona jest jej namiętność, którą
czuje do niego. Świadomość tego faktu choć trochę ukoiła jej
zranione serce.
50
RS
Niestety, nie trwało to długo. Kiedy Shane niespodziewanie
zaskoczył ją w negliżu, była zbyt zraniona i zbyt zaskoczona, by
cokolwiek udawać. Miała nadzieję, że może zmienił zdanie.
I co ją spotkało? Następne odtrącenie.
Jessy zacisnęła usta. Nie było sensu zaprzeczać, że ucieczka
Shane'a dotknęła ją do żywego. Owszem, za pierwszym razem
mógł się wycofać, bo nie chciał jej zrobić jej krzywdy. Ale
potem musiał już wiedzieć, że ona też bardzo go pragnie.
Czuła się poniżona, zraniona, zakłopotana.
Kiedy drzwi zamknęły się za Shane'em, ubrała się i wybiegła
z domu. Jednak kiedy już się uspokoiła, uświadomiła sobie coś
ciekawego. Owszem, Shane odszedł, ale nie dlatego, że jej nie
chciał.
Może nie należy do kobiet mających wielkie doświadczenie w
sprawach seksu, ale wie dość, by rozpoznać pożądanie.
Kiedy to zrozumiała, jej ból nie był już taki wielki. Zaczęła
się zastanawiać. Nad wieloma rzeczami.
Na przykład: dlaczego Shane tak bardzo się stara ukryć swoje
uczucia?
Jeszcze przed dwoma tygodniami jej odpowiedź byłaby
oczywista i konkretna - bo wciąż opłakuje Marissę. Nawet teraz
to przypuszczenie miało jakiś sens, biorąc pod uwagę fakt, że
Shane nigdy nie mówił o swojej zmarłej żonie i że w domu nie
było ani jednego jej zdjęcia czy czegokolwiek, co by ją
przypominało. Jessy pamiętała cierpienie swojego ojca i
wiedziała, że bywa ból tak wielki, że można sobie z nim
poradzić, tylko zaprzeczając jego istnieniu.
W przypadku Shane'a coś jej jednak nie pasowało.
Choć nie wiedziała wiele o małżeństwie Shane'a i Marissy -
nie chciała wiedzieć, z początku dlatego, że było to zbyt
bolesne, później, bo uznała, że to nie jej sprawa - słyszała od
Baileya, że nie był to związek idealny. Wiedziała jednak także,
że Shane był uradowany i dumny, kiedy dowiedział się, że
zostanie ojcem. I że był nim w całym tego słowa znaczeniu. Bez
51
RS
protestów zmieniał pieluchy, wstawał do nocnego karmienia,
zaniedbał interesy, byle tylko jak najwięcej czasu spędzać z
żoną i córką. I że na chrzcinach Chloe wyglądał na
szczęśliwego.
Wypadek samochodowy, w którym zginęła Marissa,
oczywiście wszystko to zmienił. Shane był załamany.
Kiedy minął początkowy szok i udało mu się przezwyciężyć
największy ból, bardzo się starał jakoś pozbierać. Mówił wtedy
Baileyowi, że dla dobra Chloe musi być silny. Jessy jednak
pomyślała sobie wtedy, że jego odwaga i zdecydowanie brały
się w równej mierze z siły jego charakteru, jak i z poczucia
odpowiedzialności za córkę. Zawsze starał się dostrzec
najlepsze strony życia. I choć bardzo mu współczuła, była
pewna, że jakoś sobie poradzi.
Może dlatego tak ją zaskoczyły zmiany, jakie w nim
zauważyła na pierwszych urodzinach Chloe. Było to sześć
miesięcy po wypadku. Owszem, spodziewała się w tym dniu
także smutnych chwil i tego, że Shane będzie trochę zamyślony
i wyciszony. Przyjęcie, które odbywało się w domu jego
rodziców, było pierwszym zgromadzeniem rodziny i przyjaciół
od dnia pogrzebu Marissy.
Nie spodziewała się jednak, że będzie taki... obojętny.
Zniknęły ciepło, spontaniczność, otwartość, tak zawsze dla
niego charakterystyczne. Z początku Jessy myślała, że Shane w
ten sposób stara się ukryć swój smutek i ból, później jednak,
kiedy dłużej go poobserwowała, zrozumiała, że odgrywa pewną
rolę, rolę niedawno owdowiałego ojca dobrze dającego sobie
radę. A pod tą fasadą krył się człowiek wyobcowany, daleki,
obojętny, rozgniewany.
Była to bardzo niepokojąca refleksja. Jessy próbowała sobie
wmówić, że jest to może kolejny normalny etap jego cierpienia i
Shane wkrótce go przezwycięży.
Tak się jednak nie stało.
Ale jeśli nie opłakuje Marissy, to...
52
RS
Żadna odpowiedź nie pasowała. I żadna nie rozwiązywała
dręczącego Jessy problemu. Od czterech dni Shane znów zaczął
jej unikać.
Jessy westchnęła. Musiała uczciwie przyznać, że nie tylko on
był temu winien, w każdym razie nie z początku. To ona tamtej
nocy wróciła najpóźniej, jak mogła, bo nie umiała spojrzeć mu
prosto w oczy. A kiedy obudziła się nazajutrz rano, z ulgą
stwierdziła, że Shane już wyszedł.
Szybko jednak zdała sobie sprawę, jak idiotycznie się
zachowuje. Dzięki przykładowi rodziców wiedziała dobrze, że
wpychanie śmieci pod dywan nie rozwiązuje problemu. Zawsze
lepiej postawić sprawę jasno i próbować podjąć jakąś decyzję.
I na to była gotowa, jeśli tylko Shane zechce z nią
współpracować. Niestety, wyglądało na to, że znaleźli się w
ślepym zaułku. Shane wcześnie wychodził i późno wracał. I
choć w innych okolicznościach Jessy może i zdobyłaby się na
cierpliwość, zaczekałaby, aż Shane zrozumie, że ucieczką
niczego nie załatwi, teraz jednak musiała myśleć o Chloe.
Zamiast spędzać z ojcem więcej czasu - bo przecież dlatego
Jessy zaoferowała swą pomoc - mała widywała go coraz
rzadziej.
No i co? Co z tym zrobisz?
A raczej - co możesz z tym zrobić?
Kiedy drzwi do jego gabinetu otworzyły się, Shane podniósł
głowę znad papierów. Spojrzał zdumiony na stojącego w progu
młodego mężczyznę, który tymczasowo zastępował Grace.
- O co chodzi, Jeffrey?
Młodzieniec zrobił krok do przodu, jakby chciał podejść do
biurka, ale szybko zmienił zdanie.
- Ktoś chce się z panem widzieć.
Czemu ten facet nie połączył się ze mną interkomem?
zirytował się Shane.
- Był umówiony? - spytał niechętnie, wracając do papierów.
- Nie, ale..
53
RS
- Czy to coś pilnego?
- Nie, proszę pana. Raczej nie, ale...
- Chyba ci mówiłem, że nie chcę, by mi przeszkadzano.
- Tak, mówił pan, ale pomyślałem... To opiekunka pańskiego
dziecka, panna Ross.
Shane natychmiast podniósł głowę.
- Co?
- Jest w poczekalni, razem z pana córką...
- Już nie.
W progu rzeczywiście stała Jessy, z Chloe na ręku.
- Tata - zapiszczała radośnie mała.
Shane zdobył się na uśmiech i wstał zza biurka.
- Cześć, Chloe - powiedział. Potem przeniósł wzrok na Jessy.
Ku własnemu oburzeniu zaczął się zastanawiać, jaka też
koronkowa pokusa kryje się pod tymi zwyczajnymi, czarnymi
szortami i bladozielonym podkoszulkiem. - Cześć - rzekł nieco
zbyt szorstko.
- Cześć - odparła Jessy. Ominęła Jeffreya i weszła do
gabinetu. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Byłyśmy z
Chloe w parku i pomyślałam sobie, że skoro jesteśmy tak blisko,
to sprawdzę, czy jesteś w biurze. Jeśli masz chwilę czasu,
chciałabym z tobą porozmawiać.
Shane miał zamiar jej powiedzieć, że właśnie wychodzi, ale
po chwili zdrowy rozsądek zwyciężył. Chyba lepiej mieć to -
cokolwiek by to było - już za sobą.
- Jasne.
- To dobrze.
Jessy postawiła małą na podłodze, a ta natychmiast podbiegła
do ojca.
- Huśtała - oznajmiła z dumą.
- Wspaniale - odparł, ale skupiony był na obserwowaniu
Jessy.
- Do góly, dół. - Chloe tarmosiła go za rękaw. Shane patrzył
na Jessy rozglądającą się po gabinecie.
54
RS
- Góly, góly - nie rezygnowała Chloe, wyciągając ku ojcu
ramiona.
- Naprawdę? - Shane niechętnie skoncentrował swoją uwagę
na córce.
Kiedy dziecko z zapałem pokiwało główką, coś w nim
zmiękło. Nachylił się i wziął ją na ręce.
- To znaczy, że dobrze się bawiłyście, co?
Mała znów kiwnęła główką, jedną ręką objęła go za szyję i
zaczęła bawić się jego krawatem.
Shane kątem oka zauważył jakiś ruch i zorientował się, że
jego sekretarz wciąż stoi w drzwiach. Wściekł się, widząc, jak
młodzieniec z zachwytem wpatruje się w pośladki Jessy.
- To wszystko, panie Bradley - rzekł chłodno.
- Tak, oczywiście - zawstydził się sekretarz i natychmiast
zniknął za drzwiami.
- Miły człowiek - zauważyła Jessy.
- Tak, chyba tak - odparł odruchowo Shane, bo w ogóle się
nad tym nie zastanawiał.
Jessy podeszła do ściany, na której rzędem wisiały oprawione
w ramki fotografie, i nachyliła się, kiedy jedna z nich zwróciła
jej uwagę.
- Szkoda, że narzeczona z nim zerwała, ale, moim zdaniem, to
jej strata.
Shane aż zmrużył oczy.
- Długo byłaś w tej poczekalni?
- Nie wiem. Chyba nie. - Jessy wzruszyła ramionami. - Ale
kilka razy rozmawiałam z nim przez telefon.
Shane zmarszczył brwi. W ciągu dwóch tygodni pracy w
sekretariacie Jeffrey dał się poznać jako człowiek dobrze
zorganizowany, sprawny i nienatrętny. Po raz pierwszy jednak
Shane zdał sobie sprawę, że jego sekretarz jest całkiem
niebrzydki i ma mniej więcej tyle samo lat co Jessy.
Z jakiegoś trudnego do określenia powodu myśl ta zwiększyła
jego zniecierpliwienie.
55
RS
- Słuchaj, to miło, że wpadłaś, ale mam sporo roboty, więc
może od razu przejdziesz do rzeczy.
- Oczywiście. To nie potrwa długo.
Jess chce mu powiedzieć, że już dłużej nie może się
zajmować Chloe. Był tego pewien. To albo coś innego, czego
też nie chciałby usłyszeć. Na przykład, że jej na nim zależy...
- Chcę tylko, żebyś wiedział, że możesz bezpiecznie wrócić
do domu - powiedziała swobodnie i lekko.
- Co?
- Nie musisz trzymać się ode mnie z daleka - sformułowała to
inaczej. - Przysięgam, że cię ani nie zaatakuję, ani nie zrobię
niczego w tym stylu. Obiecuję.
- Jessy...
Uciszyła go skinieniem dłoni. Na całe szczęście, bo zupełnie
nie wiedział, co powiedzieć.
- Jestem gotowa zapomnieć o tym, co się wydarzyło, jeśli i ty
zapomnisz - mówiła dalej tym samym spokojnym tonem. -
Możemy uznać to za chwilę szaleństwa. Owszem, skłamałabym,
gdybym nie przyznała, że tym pocałunkiem zrealizowałam
dawne, dziecinne marzenie. I że na moment cofnęłam się do
tamtych lat i straciłam głowę. Ale teraz widzę, że nic strasznego
się nie stało. Przecież oboje jesteśmy dorośli i jeden nic nie
znaczący pocałunek i fakt, że zobaczyłeś mnie w bie-liźnie, jest
zupełnie nieistotny. Prawda?
- Prawda.
Shane kiwnął głową, przekonując samego siebie, że zgadza
się z Jessy w stu procentach. I że zamiast irytacji powinien czuć
ulgę. Jessy nie odchodzi. A to jest najważniejsze.
Jednak musiał przyznać, że sprawił mu przykrość fakt, iż to,
co się między nimi wydarzyło, Jess potraktowała jako spełnienie
dziecięcego marzenia. On z pewnością nie nazwałby tego
pocałunku nic nie znaczącym.
Właściwie to było mu wszystko jedno. Ważne było to, że ona
tak uważała. Bo on wcale nie dlatego trzymał się z daleka, że
56
RS
bał się być blisko niej. Robił to wyłącznie dla jej dobra, chciał
jej dać czas do namysłu. Skoro chce zapomnieć, wybaczyć i
zachowywać się tak, jakby tamtej niedzieli w ogóle nie było, to
on nie ma nic przeciwko temu. U niego nic się nie zmieniło, tyle
tylko, że przestał w końcu myśleć o Jess jak o nastolatce z
poobijanymi kolanami i dostrzegł w niej kobietę.
Bardzo ponętną kobietę.
No to co? Jest pewien, że jakoś sobie z tym poradzi. Czy
będzie to trudne? Przecież Jess chyba nie ma zamiaru
paradować po domu półnaga ani nieproszona pchać mu się do
łóżka.
A jemu udało się przeżyć bez seksu ponad półtora roku.
Wytrzyma jeszcze miesiąc czy dwa.
Kiedy Jessy podeszła do niego i wyciągnęła rękę, przybrał
spokojny, obojętny wyraz twarzy.
- No więc jak? - spytała cicho. - Zgoda?
- Jasne - odparł i po męsku potrząsnął jej dłonią. Nie mógł
jednak nie zauważyć, jak delikatna i miękka jest jej ręka.
Jakoś sobie z tym poradzi.
Puścił jej rękę, kiedy zadzwonił interkom.
- Słucham cię, Jeffrey.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale na pierwszej linii jest
pan Marcus Finch.
Finch był doradcą finansowym jego dostawcy z Dallas.
- Dobrze. Dzięki.
Zaczekał, aż sekretarz odłoży słuchawkę, i zwrócił się do
Jessy.
- Przepraszam, ale muszę zająć się sprawą służbową.
- W porządku. - Jessy uśmiechnęła się szczerze i ciepło.
- Spieszę się, bo jestem umówiona na obejrzenie kolejnego
mieszkania. Wracaj do pracy. Powiedz tatusiowi pa pa -
zwróciła się do Chloe.
- Pa pa, tata.
Jessy wzięła od niego małą i posadziła ją sobie na biodrze.
57
RS
- A więc wrócisz na kolację, tak?
- Pewnie.
A kiedy Jessy wyszła, wciąż jeszcze czuł lekkie muśnięcie jej
ręki, kiedy brała od niego Chloe. Nieważne, jakoś sobie z tym
poradzi.
Shane, tak jak obiecał, wrócił po pracy do domu.
Jessy uznała to za dobry znak.
Złym znakiem był fakt, że choć wrócił ze swego
dobrowolnego wygnania, ich dobre stosunki z minionego
weekendu nie powróciły. Był tu fizycznie, ale atmosfera w
domu niczym nie przypominała tamtej sprzed ich pamiętnego
pocałunku.
Odkąd przyszedł do domu, a było to przed dwoma godzinami,
był daleki, obojętny, prawie... ostrożny. Gdyby go tak dobrze
nie znała, mogłaby pomyśleć, że boi się, że jeśli nie będzie
uważał, ona przywiąże go do najbliższego łóżka i zrobi z nim,
co chce.
To oczywiście nie wchodziło w grę. Shane jest inteligentnym
człowiekiem. Na pewno wie, że zapewniając go o
bezpieczeństwie, tylko żartowała. Chciała zachować twarz,
przełamać między nimi lody i zbagatelizować to, co zaszło.
Prawda?
Oczywiście, że tak.
Nie ma sensu się tym martwić.
Ale z drugiej strony... Mógłby coś powiedzieć, coś, co
wskazywałoby na to, że to on pocałował ją, a nie ona jego,
pomyślała Jessy, przetaczając widelcem po talerzu kawałek
kurczaka. Nic by mu się nie stało, gdyby trochę ułatwił jej
sytuację i poprawił samopoczucie.
Ale co się właściwie z nią dzieje? Shane jest w domu, je
kolację ze swą córką, tak jak chciała. W czym więc problem?
Jessy z westchnieniem przyznała, że być może zbyt krótko się
nad wszystkim zastanawiała przed wybraniem się do biura
Shane'a. Myślała głównie o tym, co może czuć on, swoim zaś
58
RS
uczuciom poświęciła niewiele uwagi. Owszem, bez końca
rozpamiętywała to, co między nimi zaszło, przyznawała, że jego
odrzucenie ją zabolało, ale ani jedna myśl nie dotyczyła tego, co
naprawdę czuje do Shane'a.
Po chwili wahania uznała, że nie warto się oszukiwać. Mimo
tego, co się stało, Shane wciąż ją pociąga. Silnie i
niezaprzeczalnie.
Trudno jej było to zrozumieć. Jeszcze nigdy w życiu nie miała
takich seksualnych pragnień. Nawet teraz, choć była trochę
zakłopotana i zbita z tropu, wciąż zwracała uwagę na rzeczy,
których nawet nie powinna dostrzegać.
Na przykład to, jak gęste i błyszczące są włosy Shane^. Jak
szerokie ma ramiona. Jak zręcznie jego palce operują nożem i
widelcem.
Skoro postanowili się starać, by ich stosunki stały się takie jak
dawniej, ona musi jakoś przezwyciężyć to zainteresowanie
walorami jego ciała.
Tylko... tylko nie bardzo wiedziała, jak to zrobić. Ani czy w
ogóle będzie w stanie panować nad sobą, przyznała, znów na
niego spoglądając. Bo, szczerze mówiąc, cudownie było na
niego patrzeć - na ten prosty nos, rzeźbione usta i te ocienione
gęstymi rzęsami oczy. No i na to ciało...
Kiedy uświadomiła sobie, o czym myśli, poczuła niesmak. Do
samej siebie. Szybko poszukała w myślach jakiegoś
bezpiecznego tematu.
- Załatwiłeś wszystko z tym klientem, który do ciebie
zadzwonił? - spytała.
Nie było to szczególnie błyskotliwe zagajenie, ale cóż, nie
była ostatnio w formie. Zresztą już poruszyła temat pogody,
omówiła wyprawę do parku razem z Chloe oraz wspomniała o
pocztówce, która nadeszła od jego matki.
Shane spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Owszem. Tylko tyle.
- To dobrze.
59
RS
- Mhm.
- Mnie w sprawie mieszkania tak dobrze nie poszło.
- Mhm.
Jessy zmarszczyła nos. Postanowiła nie przejmować się jego
brakiem zainteresowania, choć zaczynało ją to już denerwować.
- Samo mieszkanie było ładne, ale blok za bardzo
ekskluzywny. Szukam czegoś zwyczajnego. Czegoś, gdzie nie
będę musiała się malować, żeby wyrzucić śmieci.
- Rozumiem. - Shane odłożył widelec na pusty talerz.
- Skończyłeś?
- Tak. Dziękuję.
- Jest jeszcze szarlotka na deser.
- Nie, dzięki.
Jessy wcale to nie zaskoczyło. Może i dobrze, bo zaczynała
mieć już wszystkiego dosyć. Ona też odłożyła widelec. Im
szybciej skończy się ten posiłek, tym lepiej.
Wstała od stołu i zaczęła zbierać talerze, by zanieść je do
kuchni. W pewnym momencie rzuciła okiem na Chloe.
Dziewczynka powoli i metodycznie przepuszczała przez palce
nadzienie szarlotki.
Jessy wiedziała, co nastąpi za chwilę. Od miesiąca przecież
jadała z nią trzy posiłki dziennie.
- Chloe, nie...!
Za późno. Dziewczynka pochyliła się i zanurzyła twarz w
jabłecznej masie.
W innych okolicznościach Jessy być może uznałaby tę
sytuację za zabawną. W tej jednak chwili był to dla niej kolejny
dowód, że nic nie idzie po jej myśli. Zacisnęła usta i ignorując
wylewającą się z miseczki masę, czekała, aż Chloe zdecyduje
się wynurzyć.
Nie trwało to długo. Po kilku sekundach mała podniosła głowę i
spojrzała niepewnie na Jessy.
- I co? Jesteś zadowolona?
60
RS
Bródka Chloe zaczęła drgać. W oczach dziewczynki pojawiły
się łzy.
Jessy natychmiast poczuła się jak zła czarownica z bajki. A po
drugiej stronie stołu siedział szanowny tatuś i swoją miną dawał
jej wyraźnie do zrozumienia, że nie pochwala takiej surowości.
To była ostatnia kropla, która przepełniła czarę. No, nie,
przecież Shane ma rację. To na niego jest zła, nie na Chloe.
- Ale nie przejmujmy się - zwróciła się do małej
- bo jest z nami tatuś, który bardzo chętnie zaraz cię umyje i
położy do łóżeczka.
- Co? - Shane głośno odsunął swoje krzesło.
- Nie masz nic przeciwko temu, prawda? - zapytała z
uśmiechem Jessy, wynosząc do kuchni brudne talerze.
- Zresztą ja ją już dziś kąpałam. Po powrocie z parku. A teraz
muszę pozmywać i mam jeszcze górę prania...
- Dobrze - przerwał jej ostro Shane. - Zajmę się nią.
- Cieszę się.
Jessy postawiła talerze, zmoczyła kawałek papierowego
ręcznika i podała go Shane'owi.
Shane najpierw spojrzał na ręcznik, potem na uma-zaną
jabłeczną masą twarzyczkę Chloe.
- Tata! - zaśmiała się mała. Shane wyrwał ręcznik z ręki
Jessy.
- Bardzo ci dziękuję.
- Nie ma za co.
Z całych sił starając się zachować kamienną twarz, Jessy
wróciła do sprzątania ze stołu. Kątem oka obserwowała, jak
Shane ostrożnie wyciera buzię Chloe, wyjmuje ją z krzesełka i
trzymając z dala od siebie, wynosi do łazienki.
Uśmiechnęła się dopiero wówczas, kiedy zniknęli jej z oczu.
Od razu poczuła się lepiej.
Może to jest wyjście. Trzeba jak najmniej czasu spędzać w
tym samym pokoju co Shane i po prostu traktować go jak
kumpla.
61
RS
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kiedy w piątek po południu Shane wrócił po pracy do domu,
panowała w nim cisza.
Zamknął za sobą drzwi garażu, przeszedł przez składzik i
zatrzymał się w progu kuchni.
Ani tu, ani w pokoju bawialnym nie było nikogo.
Przez chwilę poczuł się dziwnie zawiedziony. Potem otrząsnął
się i skarcił za własną głupotę. A czego się spodziewał? Że
Chloe i Jessy ze wstrzymanym oddechem będą na niego czekać?
Taka nadzieja byłaby głupotą w każdych okolicznościach. A
biorąc pod uwagę napięcie, jakie panowało między nimi, była
czystym idiotyzmem.
Zresztą przyda mu się chwila samotności i odprężenia,
stwierdził. Zdjął marynarkę i rozluźnił krawat. Miał za sobą
kilka ciężkich dni w pracy. Bardzo czekał na ten weekend. Na
miły, spokojny weekend bez żadnych ekscytujących wydarzeń.
Wcale się niczego innego nie spodziewał, przyznał,
przeglądając pocztę. Ostatnie dni upłynęły tak, jak sobie tego
życzył. Owszem, było kilka krępujących momentów. Ostatni
miał miejsce poprzedniego wieczora przy kolacji, kiedy i on, i
Jessy równocześnie sięgnęli po margarynę i ich ręce się
spotkały. A rano, kiedy szykował się do pracy, zaspana Jessy
akurat wyszła ze swego pokoju i wpadła mu prosto w ramiona.
Żaden z tych incydentów na szczęście nie wytrącił go z
równowagi.. Załatwił je skinieniem głowy i krótkimi
przeprosinami. Nad wszystkim panował.
Szedł właśnie do sypialni, kiedy z głębi domu usłyszał
muzykę. Przystanął i przez chwilę nasłuchiwał. Jakaś piosenka,
potem głos lektora i znów piosenka. Radio.
Shane wszedł do pokoju Chloe.
Tak jak w ostatnią niedzielę, Jessy zajęta była pracą. Tylko
tym razem nie malowała, lecz, stojąc na drabince, przyklejała
tapetę.
62
RS
Była odwrócona tyłem, więc przez chwilę stał po prostu w
progu i przyglądał jej się w zamyśleniu.
Zauważył, że jest bosa. I że ma na sobie jaskrawo-czerwoną
obcisłą bluzeczkę i skąpe szorty.
Pochłonięta pracą, podśpiewywała razem z piosenkarką
produkującą się w radiu. A nawet podrygiwała w rytm piosenki.
Shane'owi nagle zrobiło się duszno. Nie był w stanie
normalnie oddychać. To pewnie przez opary farby.
I może by nawet w to uwierzył, gdyby nie fakt, że nie był w
stanie oderwać wzroku od pośladków Jessy.
Był pewien, że jej skóra będzie w dotyku jak rozgrzana
słońcem satyna, a pośladki chłodne i twarde...
Było mu coraz bardziej gorąco.
Nieświadoma jego obecności, Jessy rozwijała akurat kolejną
rolkę tapety, kiedy kątem oka dostrzegła stojącą w progu postać.
- Shane! - Była wyraźnie zła, ale szybko się opanowała. - Co
ty wyprawiasz? Lubisz podglądać ludzi?
Widziana z przodu jej czerwona bluzeczka odsłaniała większą
część gładkiego, złotobrązowego brzucha. I pępek.
- Przepraszam. - Shane całą siłą woli zmusił się, by przenieść
wzrok z jej brzucha na twarz. - Gdybyś nie była tak skupiona na
naśladowaniu Barbry Streisand, na pewno byś słyszała, jak
wchodziłem.
- Słyszałeś?
- Niestety, tak.
- No to na drugi raz nie będziesz już się tak skradał - zaśmiała
się Jessy.
I on też się uśmiechnął. Tak było dużo lepiej.
- Tak, chyba rzeczywiście. Choć przyznam, że nauczka była
surowa i niecodzienna.
- Bardzo śmieszne - skrzywiła się Jessy.
Przez chwilę było tak jak dawniej. Zwyczajnie, serdecznie,
bezproblemowo.
63
RS
Ponieważ jednak nadal patrzyli sobie w oczy, Shane poczuł,
że dowcip nie jest już żadną obroną. Zwyciężyło coś
namiętnego, gorącego, zwierzęcego.
Próbował temu zaprzeczyć. Tak jak próbował zaprzeczyć
pragnieniu, by nagle do niej podejść, przytulić policzek do jej
brzucha, zanurzyć język w zagłębieniu pępka, wsunąć ręce pod
tę skąpą bluzeczkę...
- O Boże! - krzyknęła nagle Jessy i oderwała od niego wzrok.
- Czemu Chloe wciąż śpi? Która właściwie jest godzina?
Słyszałeś jej głos, kiedy wchodziłeś?
Potok tych niewinnych pytań przywrócił Shane'a do
rzeczywistości. Oparł się o framugę i wsunął ręce do kieszeni,
by powstrzymać je od zrobienia czegoś głupiego. Cholera jasna!
Co się z nim dzieje?
Wziął się w garść i próbował sobie przypomnieć jej ostatnie
słowa.
- Spokojnie - rzekł. - Dopiero minęła czwarta. To ja po prostu
wróciłem wcześniej. Chloe pewnie jeszcze śpi w najlepsze.
- Och - uśmiechnęła się z ulgą Jessy. - W takim razie zamiast
gadać, spróbuję skończyć tapetowanie, zanim mała się obudzi.
- Dobrze. A ja pójdę pobiegać.
- Świetny pomysł. Na razie!
I znów podśpiewując, tym razem z Eltonem Johnem, wróciła
do pracy.
A on patrzył na jej nogi. Nie, stop, koniec, basta! Na pewno
sobie z tym poradzi.
Z górą ręczników w objęciach, Jessy stała w holu przed
drzwiami do łazienki i słuchała, jak Shane rozmawia z Chloe.
A więc na razie wszystko idzie dobrze. Jej strategia daje
pozytywne rezultaty. Choć Shane wciąż jest spięty, to wrócił
wcześniej do domu i sam zaproponował, że wykąpie Chloe.
Jessy mogła winić tylko siebie, że ostatnie dwadzieścia cztery
godziny okazały się trudniejsze, niż przypuszczała. I że choćby
nie wiem jak bardzo próbowała to sobie wmówić, nie wierzyła,
64
RS
że to, co czuje do Shane'a, to tylko przyjacielska sympatia. A
ponieważ nigdy nie miała zdolności aktorskich, udawanie coraz
trudniej jej przychodzi.
Wspomniała ich niedawne spotkanie w pokoju Chloe. Kiedy
odwróciła się i zobaczyła Shane'a w progu, tak pociągającego w
rozpiętej koszuli i rozluźnionym krawacie, omal wszystkiego
nie popsuła. Była tak oszołomiona własnym pożądaniem, że
przez moment wydawało jej się, że to samo dostrzegła w jego
oczach.
Ale nie. Jego spokojna reakcja udowodniła jej, że to tylko
złudzenie.
Uznała więc, że najlepiej - dla niej i dla niego - będzie, jeśli
przez kilka dni da mu od siebie odpocząć. Jedynym powodem,
dla którego się tu znalazła, był fakt, że musiała gdzieś odłożyć
świeżo uprane ręczniki. Wcale nie miała zamiaru zostawać w
łazience. Wejdzie tylko na moment i zaraz wyjdzie.
Wzięła głęboki oddech i z uśmiechem na twarzy weszła do
środka.
- Cześć. Jak wam idzie?
Shane klęczał przy wannie, a kiedy ją zobaczył, gotowa była
przysiąc, że w jego oczach błysnęło coś dziwnego i groźnego.
Szybko jednak zasłonił je rzęsami.
- W porządku.
- Pats, Jessy! - Leżąc na brzuszku, Chloe zapamiętale
wymachiwała rączkami i nóżkami. - Pliwam!
- Wystarczy - zaprotestował Shane, zasłaniając ręką oczy
przed prysznicem, jaki zgotowała mu córeczka. - Mówiłem ci
już: żadnego pływania w wannie.
- Tatuś ma rację - powiedziała Jessy, kiedy mała spojrzała na
nią pytająco. - Pomyślałam, że może będą wam potrzebne
dodatkowe ręczniki - oświadczyła. Podeszła do półki i położyła
na niej ręczniki. Jeden od razu podała Shane'owi.
- Dzięki.
65
RS
Shane najpierw wytarł nim włosy i twarz, potem zabrał się do
wycierania podłogi.
- Bardzo proszę.
Patrzyła, jak materiał koszuli napina się na jego ramionach.
Zaraz odpadną guziki. Albo te ciasne dżinsy, opinające jego
twarde pośladki...
Przełknęła ślinę. Pora wyjść.
- No to sobie idę - wyjąkała z trudem.
Choć łazienka była niewielka, droga do drzwi zdawała się
trwać wieczność.
- Nie! Jessy, zostań! - Chloe usiadła w wannie. -Zlób babas -
zażądała.
Jessy spojrzała na nią niepewnie. Mała już wcześniej prosiła
ją o „babas". Tak jak i teraz, Jessy chętnie by się
zgodziła, gdyby tylko wiedziała, o co jej chodzi. Niestety, nie
miała zielonego pojęcia.
Wybawienie nadeszło z najmniej oczekiwanej strony.
- Jessy nie chce się zmoczyć, Chloe - rzekł zdecydowanie
Shane. - Tatuś to zrobi, dobrze?
- Dobze!
Jessy spojrzała na niego.
- Zrobisz to?
- Jasne.
- Znakomicie. - Wiedziała, że powinna natychmiast wyjść, ale
ciekawość, a może coś jeszcze, zwyciężyła. - Pomóc ci?
- Nie. Podaj mi tylko szampon.
- Już.
Wyjęła go z szafki, potem wzięła jakiś ręcznik, złożyła go i
klękając obok Shane'a, podłożyła go sobie pod kolana.
Biorąc od niej buteleczkę, Shane spojrzał na nią ponuro.
- Dam sobie radę. Naprawdę.
- Wiem - powiedziała szybko, bo pod dotknięciem jego ręki
zaswędziały ją palce. - Pomyślałam tylko, że zostanę i
poobserwuję twoją... technikę.
66
RS
Słysząc własne słowa, Jessy aż się skrzywiła. Nie mogła tego
lepiej sformułować.
- Jak chcesz. - Shane wzruszył ramionami.
Nalał odrobinę szamponu do wnętrza dłoni i, przy okazji
trącając Jessy w ramię, zaczął wcierać bursztynowy płyn w
delikatne, jasne włosy Chloe. Kiedy już powstała gęsta piana,
zaczął rzeźbić włosy małej w odstające na wszystkie strony
kolce.
- No, gotowe - oznajmił w końcu, opłukał ręce i wytarł je
ręcznikiem.
Jessy wpatrywała się w kolczastą głowę Chloe.
- I to wszystko?
- Tak. A czego się spodziewałaś?
- Nie, niczego. Naprawdę wspaniała fryzura.
- Ja też umiem robić parę rzeczy.
Jessy spojrzała na niego, lecz od razu zrozumiała, że popełniła
błąd. Był tak blisko, że widziała w jego oczach maleńkie srebrne
i czarne plamki. Co gorsza, zapragnęła scałować napięcie, które
dojrzała w kącikach jego ust. To by było naprawdę łatwe.
Wystarczyło, by się nachyliła, odrobinę przechyliła głowę, a
potem delikatnie musnęła ustami jego wargi...
- Tata? - przerwała jej refleksje Chloe. - Babas da? Shane
drgnął. Z ulgą skupił się na córce.
- Tak, oczywiście.
Odwrócił się i sięgnął po lusterko, muskając przy okazji udo
Jessy. Podał lusterko Chloe, by mogła się obejrzeć.
- Oooo! - Mała się rozpromieniła. Oglądając się ze wszystkich
stron, pokrzykiwała z zachwytu. - Piękne, piękne babas.
Shane obrzucił wzrokiem twarz Jessy, od oczu po usta, potem
nagle znów skoncentrował się na Chloe.
- Tak - mruknął. - Piękne.
Jessy zamarła w bezruchu. Wiedziała, że to głupie odczucie,
ale przez sekundę miała wrażenie, że Shane mówił o niej.
67
RS
Co było najlepszym dowodem, że nie powinna zbyt dużo
przebywać w jego towarzystwie. Wystarczyło dziesięć minut, a
jej wyobraźnia oszalała.
Najwyższy czas, by wyjść.
- Widzę, że znakomicie sobie radzisz - powiedziała, wstając z
klęczek. - Zobaczymy się później.
Shane skinął głową, spokojny i opanowany jak zawsze.
- Dobrze. Hej, Jess? - dodał, kiedy była już w drzwiach.
Jej wyobraźnia znów zwariowała. Przez ułamek sekundy
Jessy miała nadzieję, że Shane powie jej, iż bardzo czeka na to
„później". Albo że nie chce, żeby odchodziła. Co?
- Dzięki za ręczniki.
- Bardzo proszę - mruknęła, czując, że się czerwieni.
Shane leżał w łóżku i patrzył, jak promyki porannego słońca
tańczą po suficie. Nie spał już od dobrej półgodziny. Powinien
wstawać.
Ale właściwie dokąd ma się spieszyć? Miło dla odmiany
powylegiwać się w łóżku. A ponieważ już wcześniej słyszał
głosy Jessy i Chloe w holu, nie było powodu, by nie mógł zostać
tam, gdzie jest.
Jasne, może przeleżysz w łóżku cały dzień. Albo jeszcze
lepiej, może zamkniesz drzwi na klucz i spędzisz tu cały
weekend. W ten sposób na pewno unikniesz Jessy.
Znów ten cholerny wewnętrzny głos. Czemu się nie zamknie?
I dlaczego zawsze mówi o sprawach, o których Shane wolałby
nie myśleć?
Na przykład: o Jessy.
Owszem, może ignorowanie jej, a raczej własnej reakcji na jej
obecność, okazało się trudniejsze, niż przypuszczał. Ale to
jeszcze nic nie znaczy. Jakoś sobie z tym poradzi.
Akurat. Zwróć uwagę na dowody. Najpierw, kiedy zastałeś ją
przy tapetowaniu, omal jej wzrokiem nie pożarłeś. A w
łazience? Wpierw ją zlekceważyłeś, a potem utonąłeś
68
RS
spojrzeniem w jej oczach. No i jeszcze to znaczące słowo
„piękne".
Zgoda. Gotów był przyznać, że nie zachował się najlepiej. Ale
dwa małe potknięcia nic nie znaczą. Był zmęczony.
Wykończony po tygodniu ciężkiej pracy. A poza tym jego libido
od tak dawna się nie odzywało, że zupełnie zapomniał, jak sobie
z nim radzić.
W dodatku Jessy wcale mu w tym nie pomagała. Owszem, do
kolacji zmieniła tę szczątkową górę i mikroskopijne szorty, w
których tapetowała pokój Chloe, na podkoszulek i bermudy, ale
nie było to szczególne ustępstwo. Ten nowy strój, pozornie
skromny i przyzwoity, tak przylegał do jej piersi, że Shane nie
mógł oderwać od nich wzroku.
I to wcale nie było jeszcze takie złe. Najgorsze było to, że
niezależnie od tego, co powiedział czy zrobił, Jessy pozostawała
miła i uprzejma.
Dziś jednak jest nowy dzień. Choćby nie wiem ile miało go to
kosztować, będzie panem sytuacji. Jest przecież kulturalnym,
dorosłym człowiekiem, a nie nastolatkiem, opętanym przez
hormony.
Ziewając, zwlókł się z łóżka i zajrzał do łazienki. Zastanawiał
się, czy wziąć prysznic, ale postanowił włożyć coś na siebie i
najpierw napić się kawy. Przeczesał palcami włosy i ruszył do
kuchni.
Chloe, która zobaczyła go pierwsza, powitała go z buzią pełną
jedzenia.
- Tata!
- Witaj, Chloe - zaczął, ale zamilkł na widok Jessy. Stała w
kącie na wysokim stołku.
- Czyś ty zwariowała?! - wrzasnął, zapomniawszy o swoim
postanowieniu. Podbiegł do niej szybko. - Co ty wyprawiasz?
Spojrzała na niego przez ramię, a on prawie dostał ataku
serca, kiedy zachwiał się pod nią stołek.
69
RS
- Dzień dobry - uśmiechnęła się, wesoła jak zwykle. -
Chciałam wymienić żarówkę. Zauważyłam wczoraj, że jest
przepalona.
Żarówka, o której mówiła Jessy, umieszczona była w
plafonierze, pod samym sufitem.
- Dlaczego nie wzięłaś drabinki? - Shane ledwo już nad sobą
panował.
- Nie mogłam jej znaleźć. No tak, zostawił ją w garażu.
- Wiem, gdzie jest. Zaraz ją przyniosę, a ty natychmiast złaź
ze stołka.
- Szkoda zachodu. Zresztą i tak drabinka będzie za niska. Tak
jest dobrze. Swobodnie sięgam do sufitu.
- Być może, ale to niebezpieczne. Zejdź, a ja pójdę po
drabinkę.
- Nic mi się nie stanie, Shane. Naprawdę. Już prawie
skończyłam.
Spojrzał na nią ze złością, oburzony jej uporem.
- Masz, weź to, - Jessy nachyliła się i ostrożnie podała mu
przepaloną żarówkę - i podaj mi nową, dobrze? - Wskazała
pudełko, leżące na stole.
Shane wbrew sobie zrobił, o co go prosiła. Zaklął pod nosem,
kiedy Jessy sięgnęła najwyżej, jak mogła i zaczęła wkręcać
żarówkę.
- No.
Bogu dzięki, już koniec.
- Dobrze, a teraz złaź, zanim...
W tej chwili usłyszał za sobą jakiś stuk i odwrócił się
gwałtownie, gotów do działania. Na szczęście to tylko Chloe
udało się oderwać przyssawkę pełnego zupy mlecznej talerza od
stołu i spuścić go z całą zawartością na podłogę. Uspokojony,
spojrzał znów na Jessy i...
Ona też chciała sprawdzić, co się stało. Stołek, na którym
stała, zachwiał się i Jessy spadła... prosto w jego ramiona.
Oboje upadli na podłogę.
70
RS
Gruby dywan zamortyzował siłę upadku. Lecz nawet mimo to
Shane przez dłuższą chwilę nie mógł dojść do siebie.
W dodatku leżała na nim Jessy.
- Shane?
Spojrzał prosto w jej oczy.
- Co?
- Nic ci nie jest?
Ależ błękitne były jej oczy... I ta mleczna cera... Zupełnie jak
u Chloe.
- Jasne - mruknął, dodatkowo oszołomiony jej słodkim
zapachem. - A tobie?
- Mnie? Też nic. Dzięki tobie.
Czuł łaskotanie jej włosów na swojej szyi, nacisk jej piersi,
brzucha i ud. Świadom reakcji własnego ciała, próbował się
jakoś wysunąć spod Jessy.
Szerzej otworzyła oczy i zarumieniła się.
- Ojej, chyba cię przygniatam. Trafne spostrzeżenie.
- Prawdę mówiąc...
Wpatrywali się w siebie jeszcze przez sekundę. Potem, jakby
za obopólnym porozumieniem, oboje gwałtownie odsunęli się
od siebie i usiedli.
Nadal się sobie przyglądali, teraz już z bezpiecznej odległości.
Jessy wsunęła jakiś luźno opadający kosmyk włosów za ucho i
zaskoczyła go przepraszającym uśmiechem.
- Chyba miałeś rację - powiedziała swobodnie, machinalnie
rozcierając kostkę lewej nogi. - Powinnam ci pozwolić pójść po
tę drabinę.
- Owszem. Co się stało? - spytał, widząc, że nadal masuje
nogę.
Ręka Jessy znieruchomiała.
- Nic takiego. Musiałam się o coś uderzyć.
- Pokaż.
- Nie, to naprawdę nic groźnego.
71
RS
Zamilkła, kiedy Shane zdecydowanym ruchem odsunął jej
ręce i zaczął obmacywać stłuczoną kostkę.
- Boli? - spytał, udając, że nie zauważa, jak miękka i delikatna
jest jej skóra.
- Nie.
Shane dalej metodycznie, centymetr po centymetrze badał
całą łydkę.
Jessy wstrzymała oddech.
- Tu boli?
- Nie.
- To o co chodzi?
- O nic! - mruknęła. Zanim zdążył ją powstrzymać, wyrwała
nogę z jego rąk i szybko wstała. - Gdybyś tylko zechciał
posłuchać, toby ś wiedział. Cały czas próbuję ci to powiedzieć!
Nic mi nie jest. Czuję się wspaniale!
Shane spojrzał na nią uważnie, zaskoczony jej nagłą złością i
rumieńcem na twarzy.
- Hej, uspokój się - rzekł, choć sam wcale nie był spokojny. -
Chciałem ci tylko pomóc.
Był zaskoczony, że jego słowa rzeczywiście na nią podziałały.
- O Boże, przepraszam. Wiem. I doceniam to. Naprawdę -
dodała i wyciągnęła ku niemu rękę.
Ignorując ten przyjazny gest, Shane wstał bez jej pomocy.
- Nie ma sprawy - rzucił krótko. - Idę wziąć prysznic.
- Dobrze. - Jessy przeszła przez pokój i podniosła talerz
Chloe.
Shane zauważył, że lekko kuleje, ale nie powiedział ani
słowa.
- Będziesz chciał zjeść później śniadanie? - spytała.
- Nie.
Właściwie nie wiedział, czego chce, ale na pewno nie było to
jedzenie.
- Tata?
- Czego chcesz, Chloe?
72
RS
- Barn jesce?
- Nigdy w życiu.
- Dobze - uśmiechnęła się mała.
Czemu, do cholery, wszyscy są tacy weseli, pomyślał, szybko
wychodząc z kuchni.
Jessy stała w oświetlonej blaskiem księżyca kuchni i oparta o
blat, wyjadała z pudełka czekoladowo-miętowe lody.
Pyszne, chłodne, słodkie.
Pociecha z pudełka.
Jessy westchnęła smutno. Już chyba nie pamięta, kiedy ostatni
raz topiła swoje smutki w lodach.
Nie, pamięta aż za dobrze. To było prawie dokładnie osiem lat
temu, kiedy Shane i Marissa ogłosili swoje zaręczyny. Tamtego
lata zjadła tyle lodów, że uratowała od bankructwa niejedną
lodziarnię. Przytyła także kilkanaście kilo.
Było to bardzo smutne lato.
Oczywiście tamta sytuacja była zupełnie inna. Tak bardzo
kochała Shane'a, że była pewna, iż nigdy już nikogo innego nie
pokocha.
Teraz było inaczej. Jessy wiedziała już, że złamane serce da
się z czasem wykurować. I że na świecie są też inni mężczyźni,
nie tylko Shane Wyatt. To prawda, że nigdy do nikogo nie czuła
tego, co do niego, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło.
Przyjdzie czas, że pozna tego jedynego, jej przeznaczonego.
Shane bynajmniej nim nie jest. I mimo że ostatnio niezbyt
radzi sobie ze swoimi emocjami, na pewno nie jest w nim
zakochana.
Szczególnie po takim zachowaniu.
Aż zazgrzytała zębami na samo wspomnienie. Ten facet jest
niemożliwy. Po kąpieli postanowił sam przygotować sobie
śniadanie, mimo że ona wcześniej mu to zaproponowała. Potem
wycofał się z umówionej wyprawy do sklepu, twierdząc, że ma
coś pilnego do zrobienia. Cokolwiek to było, nie zabrało mu
wiele czasu.
73
RS
Kiedy Jessy wróciła z zakupów, leżał na sofie przed
telewizorem. Owszem, pomógł jej wnieść torby, ale
zachowywał wobec niej obojętny dystans.
Od tej chwili było coraz gorzej. Krzyknął na Chloe, kiedy
przyłapał ją na wydzieraniu kartek z najnowszego numeru
„Sportu". Potem czekał do ostatniej chwili, żeby poinformować
Jessy, że nie ma ochoty na spaghetti, choć cały dzień wiedział,
że to właśnie będzie na kolację. A później, kiedy namówiła go,
by poszedł z Chloe nakarmić kaczki, ją winił za to, że wpadł do
jeziora. Przez cały wieczór był rozdrażniony i poirytowany, a
potem urażony, kiedy oznajmiła, że ma ochotę wcześnie się
położyć.
Jessy zacisnęła usta. Owszem, gotowa była przyznać, że już
od rana nie był to najlepszy dzień. Nikt nie lubi się przewracać,
szczególnie przed śniadaniem. Zauważyła też typowo męską
reakcję Shane'a na jej bliskość.
Wychowała się jednak ze starszym bratem i wiedziała, że
męskie libido nie jest takie łatwe do opanowania.
Szkoda. Bo mimo że Shane stara się okazywać jej obojętność,
wiedziała, że jej pragnie. A ona... niezależnie od tego, jak
paskudnie się zachowywał, czuje do niego coraz więcej. To
oczywiście nie jest miłość. Ale...
- Jessy?
Nagłe pstryknięcie światła i oto ujrzała w progu obiekt swoich
rozmyślań ubrany tylko w granatowe jedwabne bokserki.
Czym sobie na to zasłużyła? Kiedy go potrzebowała, znikał.
A teraz, kiedy chciała trochę porozmyślać w samotności, zjawia
się tu niespodziewanie.
Na szczęście Shane nie ma pojęcia, o czym rozmyślała,
wystarczy więc, że zachowa spokój i jakoś to przetrzyma.
Shane nie odrywał od niej wzroku. Miała wrażenie, jakby
jego oczy prześwietlały cienki materiał jej piżamy.
Zrozumiała, że się myliła. Wcale nie jest mu obojętna.
74
RS
- Co tu robisz? - spytał ochryple. Omal nie powiedziała mu
prawdy.
- Jem lody - odparła spokojnie.
- Po ciemku? - Shane podszedł do szafki i wyjął z niej
szklankę.
- Tak lepiej smakują. A ty?
- Co ja?
- Dlaczego nie śpisz?
- Zachciało mi się pić - odparł i by to udowodnić, napełnił
szklankę wodą i wypił ją do dna.
Jessy nie dała się na to nabrać. Gdyby chodziło mu o
zaspokojenie pragnienia, łazienka była dużo bliżej niż kuchnia.
To kolejny znak, że coś się z nim dzieje i że bardzo stara się to
ukryć.
Nagle postanowiła, że tym razem mu nie przepuści.
Trzeba raz na zawsze wyjaśnić sytuację.
- Shane?
- Co? - Znów obrzucił ją badawczym spojrzeniem.
- Musimy porozmawiać.
- Nie teraz, Jess - mruknął, odchodząc. - Jest strasznie późno.
- Ale...
- Jezu, ale jestem wykończony. Pogadamy rano. Zniknął w
holu, zanim zdążyła zaprotestować.
No, przynajmniej o jedną rzecz nie muszę się już martwić,
pomyślała z westchnieniem. Na pewno nie utyję. Zupełnie
straciłam apetyt.
75
RS
ROZDZIAŁ ÓSMY
Shane rozłożył się wygodnie na leżaku. Ubrany w białą,
bawełnianą, rozpiętą pod szyją koszulę i stare dżinsy, wyciągnął
przed siebie nogi, zamknął oczy i wystawił twarz do słońca.
Pogoda była idealna - słońce mocno grzało, ale dzięki
wiejącej od jeziora bryzie nie było zbyt gorąco.
Shane westchnął z zadowoleniem. Miał za sobą produktywny
dzień. Najpierw biegał prawie godzinę, podyktował Jeffreyowi
plan zajęć na nadchodzący tydzień, potem pojechał do miasta
załatwić parę spraw.
I to wszystko udało mu się osiągnąć, prawie w ogóle nie
natykając się na Jessy.
Bardzo był z tego zadowolony. Jeśli chodzi o młodszą siostrę
swego najlepszego przyjaciela, to miał już tego dość.
Prowokowała go na różne sposoby: ubraniem a właściwie
jego brakiem, zreflektował się, przypominając sobie skąpą
koszulkę, w której zastał ją w nocy, oraz nieustanną wesołością,
która doprowadzała go do szału.
A teraz możesz sobie pogratulować, dodał w myślach. Po
twoim zachowaniu w czasie waszego nocnego spotkania masz
już ją z głowy.
Ogarnęło go jakieś dziwne uczucie - jakby poczucie winy czy
wyrzuty sumienia. I wciąż nawiedzało go wspomnienie
ostatniego spotkania. On wracał z porannego biegania, ona, z
Chloe na biodrze, wybierała się na rozmowę z agentem od
wynajmu nieruchomości, a przynajmniej tak mu powiedziała.
Była uprzejma i obca - dokładnie taka, jak od miesiąca pragnął.
A jednak wcale mu się to nie spodobało.
Właściwie nie powinno go to zdziwić. Jeszcze w ubiegłym
tygodniu był pewien, że jakoś sobie poradzi z tym, co do niej
czuje. A zaledwie kilka dni później...
Pocieszał się tylko nadzieją, że Jessy nie zorientowała się, iż
on omal nie stracił nad sobą panowania.
76
RS
A tak było. Kiedy wszedł do kuchni, nie wiedział, czy
przyszedł po wodę, czy po nią. Omal nie porwał Jessy na ręce,
nie posadził na blacie, nie wsunął rąk pod koszulkę...
I jeszcze.
Jakimś cudem udało mu się jednak nad sobą zapanować i
wyjść z kuchni. Teraz wystarczy, by do końca dnia trzymał się
od niej z daleka, a jutro wróci do pracy, co da im chwilę
oddechu i wieczorem wszystko będzie już w porządku.
A jeśli nie?
Jeśli nie, to on wyjedzie. Na przykład znów do Dallas. Albo
do Kalifornii, bo tam też ma interesy. Wszystko jedno dokąd,
byle tylko udało mu się odzyskać kontrolę nad dręczącym go
pożądaniem. I nad uczuciami.
Co postanowiwszy, od razu poczuł się lepiej. Rozluźnił
mięśnie i ziewnął. Ależ był zmęczony. Nic dziwnego, skoro całą
noc nie zmrużył oka, przewracając się z boku na bok.
Zapadał już w drzemkę, kiedy dobiegł go odgłos otwieranej
furtki. Zaciekawiony, otworzył oczy i ujrzał Jessy. Albo
dokładniej kogoś, kto wyglądał jak ona, gdyby grała w
„Słonecznym patrolu".
Miała mokre włosy i bose stopy. A resztę jej ciała ledwo
przykrywał
neonowo-niebieski
jednoczęściowy
kostium
kąpielowy.
Krew zaszumiała mu w uszach. Usiadł, wyprostowany jak
struna i całkowicie rozbudzony.
Jessy dopiero wtedy go zauważyła.
- Cześć. - Zdjęła z szyi ręcznik i zaczęła wycierać nim włosy.
- Gdzieś ty była? - wycedził przez zęby.
- Pływałam - odparła, obwiązując się teraz ręcznikiem w
pasie.
- W jeziorze?
- Nie, Shane. W nadmuchiwanym baseniku Chloe. Jak mogłeś
mnie nie zauważyć?
- To wcale nie jest zabawne.
77
RS
- Tak? Ciebie nic nie bawi.
- Zostawiłaś kartkę, że położyłaś Chloe spać, a sama
zamierzasz poczytać.
- Owszem, ale zmieniłam zdanie. W porządku?
- Wcale nie porządku. Nie powinnaś pływać, nie mówiąc
nikomu, dokąd idziesz. W ogóle nie powinnaś pływać sama i
kropka.
- Chyba nie mówisz tego poważnie.
- To niebezpieczne.
- Na miłość boską, nie jestem dzieckiem. To akurat zauważył.
- Tak? Dopóki mieszkasz w moim domu, mam wszelkie
prawo...
- Co? Mówić mi, co mam robić? - Jessy patrzyła na niego z
niedowierzaniem. - Na pewno nie.
- Jestem za ciebie odpowiedzialny...
- Co to, to nie. Wiesz, skończmy może tę rozmowę. Prowadzi
ona donikąd, a mnie zaczyna być zimno. Więc jeśli pozwolisz...
Jessy zrobiła krok w stronę tarasowych drzwi. Shane stanął jej
na drodze. Wiedział, że zachowuje się fatalnie, ale nie mógł się
opamiętać.
- Dlaczego ty, do cholery, musisz być zawsze taka uprzejma?!
- krzyknął, zupełnie bez związku.
- Ktoś musi.
- Nie rozumiem?
- Jesteś niemożliwy. Nie mam pojęcia, czego chcesz.
- Naprawdę, Jessy? Naprawdę nie wiesz?
Była tak blisko, że Shane czuł zapach jej skóry i
doprowadzało go to do szaleństwa.
- Nie. Ale nawet gdybym wiedziała, byłoby to bez znaczenia.
Bo ode mnie chyba nie chcesz niczego.
- Mylisz się - odparł po prostu.
- Tak? Naprawdę? Udowodnij to - odrzekła i próbowała go
ominąć.
I to była ta ostatnia kropla przepełniająca czarę.
78
RS
- Bardzo proszę. - Pochylił się ku niej i chwycił ją za ramiona.
Kiedy tylko jej dotknął, instynktownie zrozumiał, że popełnia
błąd. Mimo to nie wycofał się. - To jest to, czego chcę.
Bez dalszych ostrzeżeń przyciągnął ją do ciebie, pochylił
głowę i pocałował jej usta.
Przez ułamek sekundy Jessy pozostała sztywna w jego
ramionach. Potem przeszedł ją dreszcz, wsunęła ręce w jego
włosy i całą sobą do niego przywarła.
- Tak - szepnęła gorąco. - O, tak... Nie przestawaj... Po wielu,
wielu minutach puściła jego głowę i zaczęła rozpinać mu
koszulę.
- Muszę... chcę... chcę cię dotknąć...
- Dobrze...
Jessy mruczała, pieszcząc jego pierś, sutki, czarne włoski na
brzuchu i niżej.
Kiedy wierzch jej dłoni musnął wybrzuszenie jego dżinsów,
Shane odsunął się od niej odrobinę, zerwał otulający jej biodra
ręcznik, a potem, objąwszy ją w pasie, wolniutko, ostrożnie, ale
zdecydowanie poprowadził do pokoju. Myślał o kanapie, ale
podłoga była bliżej...
A później, dużo później, kiedy Jessy już odpoczywała w jego
ramionach, sama przed sobą, na razie, przyznała, że go kocha.
Zawsze go kochała.
Zawsze będzie go kochać.
Dopiero po jakimś czasie oddech Shane'a nieco się wyrównał.
I wtedy zaczął myśleć.
Co się stało? Jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnął seksu,
nigdy, nawet jako nastolatek, tak gwałtownie się temu nie
poddał.
I nigdy, nigdy nie czuł nadal takiego pożądania wobec
jakiejkolwiek kobiety, leżąc wyczerpany po poprzednim
orgazmie.
A jednak poczuł, że znów twardnieje, że znów chce być w
niej, bo tam jest jego miejsce.
79
RS
Nie zrobił tego. Zacisnął zęby i znieruchomiał. Nie
zareagował nawet, kiedy Jessy zaczęła masować mu plecy, a
jego ogarnęła nieposkromiona fala pożądania.
Na szczęście po kilku minutach jej palce znieruchomiały.
- Shane? Dobrze się czujesz? Akurat.
- Tak, Jess. Czemu pytasz?
- Bo jak na mężczyznę, który przed chwilą się kochał, jesteś
trochę... spięty.
Shane wzruszył ramionami, ale Jessy nie dała się nabrać.
- O co chodzi?
Shane westchnął i znów skłamał.
- Przepraszam. Po prostu... wszystko stało się tak szybko.
Powinienem trochę zaczekać. I nie być taki gwałtowny.
- Ależ wcale taki nie byłeś. Naprawdę. Było cudownie. Nie
miałam pojęcia, że może być aż tak.
On też nie. Ale nie mógł się do tego przyznać - dla dobra ich
obojga.
- Nie chciałem tak...
Jessy przez chwilę się zastanawiała, a potem go zaskoczyła.
- No, dobrze. To mi teraz wynagrodź.
- Co takiego?
- Zrób to jeszcze raz - odparła z figlarnym uśmiechem.
- Widzę, że jesteś gotowy.
Po raz pierwszy w życiu Shane był wściekły na swoje
nieposłuszne ciało.
- Jess, posłuchaj. Nie chcę cię oszukiwać. Owszem, pragnę
cię. Ale to wcale nie jest dobry pomysł. Dla żadnego z nas.
Jessy znieruchomiała.
- Mógłbyś być bardziej konkretny?
- Dobrze. Ty i ja... My razem... Nie, to się nie uda.
- Ro...rozumiem.
Przez chwilę przyglądała mu się uważnie, następnie wstała,
znalazła jego porzuconą koszulę i włożyła ją na siebie. Potem
stanęła przed nim.
80
RS
- Możesz mi wyjaśnić, dlaczego? Shane też wstał i zaczął
wkładać dżinsy.
- Bo nie jestem gotowy do stałego związku. Nie wiem, czy
kiedykolwiek będę. I nie chcę cię zranić.
- Aha. - Jessy przez chwilę rozważała jego słowa. - Doceniam
twoją troskę, ale czy nie jesteś zbyt... zarozumiały?
- Co takiego?
- Nie przypominam sobie, bym cię prosiła o związek na całe
życie.
Patrzył na nią zaskoczony. Sam nie potrafiłby powiedzieć, na
co czekał, ale na pewno nie na to.
- No to jak? Chodziło ci tylko o jeden raz? A może chciałaś
zrealizować marzenie z dzieciństwa?
- Nie, oczywiście, że nie. Chcę ci tylko powiedzieć, że jestem
dorosła. Nie musisz podejmować decyzji za mnie lub chronić
mnie przede mną samą. Dlaczego nie może być fajnie, dlaczego
nie możemy cieszyć się latem, sobą i zobaczyć, co z tego
będzie? Kurczę, przecież po paru tygodniach może będziemy
mieli siebie dość.
Shane akurat w to poważnie wątpił. A co do innych rzeczy...
- A jeśli powiem nie, nic z tego nie będzie, to co wtedy?
Jessy zastanawiała się przez chwilę.
- Wtedy... wtedy spróbujemy wrócić do tego, co było
przedtem. Choć...
- Co?
- Obawiam się, że to będzie bardzo trudne.
Patrzył z zachwytem na jej błyszczące w słońcu włosy i złotą
skórę, na oczy błękitniejsze od nieba, na zaróżowione policzki,
na obrzmiałe od jego pocałunków usta...
Powrót do tego, co było, nie będzie trudny; będzie
niemożliwy.
Jednak jedyną alternatywą byłoby jej odejście, a do tego
Shane nie mógł dopuścić ze względu na Chloe.
81
RS
- Dobrze - rzekł ostrożnie. - Spróbujmy postępować tak, jak
proponujesz. Jeśli tylko zrozumiesz, że to nie znaczy, iż
jesteśmy parą i nie ma mowy o wspólnej przyszłości.
- Spokojnie. - Jessy położyła mu rękę na ramieniu. - Jestem
już
dużą
dziewczynką.
Obiecuję,
że nie będę cię
wykorzystywała.
- Jess...
- Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Odprężył się dopiero
wtedy, kiedy Jessy się uśmiechnęła.
Wyciągnął rękę i pogładził ją po włosach.
- Może. Ale chyba wiesz, że Bailey mnie zabije, jeśli się
dowie?
- Obronię cię - obiecała i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Obiecujesz?
- Tak.
- Trzymam cię za słowo. Jak długo jeszcze Chloe będzie
spała?
- Nie wiem... Pół godziny?
- To nam powinno wystarczyć - ucieszył się Shane. Wziął
Jessy na ręce i zaniósł do sypialni.
82
RS
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Fremont Bluff znajdowało się na wschodnim wybrzeżu
jeziora Winston.
Było to miejsce odludne, z przepięknym widokiem, więc
jeszcze przed dziesięcioma laty miejscowa młodzież umawiała
się tu na randki.
Teraz przedmieścia się rozrosły i wokół całego jeziora
wyrosły nowe domy, takie jak Shane'a. Dawne miejsce spotkań
zniknęło. Teraz był tam park dla całych rodzin, z miejscami na
ogniska i pikniki, plażą i małym molo.
Z dawnych czasów pozostał tylko widok, pomyślała Jessy,
patrząc na ozłocone blaskiem słońca skały i pomarszczoną,
lazurową taflę jeziora.
Równie miło było na to patrzeć jak na Shane'a, stwierdziła i
przeniosła wzrok na niego. To naprawdę bezstronna obserwacja.
Bo przecież ona jest całkowicie obiektywna, prawda? Mimo
że nieco ogłupiała.
Trzeba jej było jednak przyznać, że to akurat dobrze
ukrywała. Postronny obserwator nazwałby ją zaledwie
zauroczoną.
Co było najlepszym dowodem na to, że wpadła po uszy.
Bo gdyby nie chodziło o Shane'a, duma nakazałaby jej
wycofać się z takiej sytuacji. Już dawno wyrosła z wieku, kiedy
nie odwzajemniona miłość ma jakiś urok. I zbyt wysoko się
ceniła, by nie wiedzieć, że zasługuje na więcej niż przelotny
romans.
Problem jednak polegał na tym, że kochała Shane'a. I nie
miała zamiaru pozwolić mu skrywać się za murem, którym się
otoczył.
Poza tym była przekonana, że Shane nie jest zdolny do
wyłącznie fizycznego związku. Gdyby tak było, dawno by już
kogoś miał. I nie próbowałby zerwać ich stosunków, zanim
właściwie się zaczęły.
83
RS
Może się tylko łudzi, ale jest pewna, że to wszystko dlatego,
że mu na niej zależy, może nawet bardziej, niż gotów byłby się
do tego przyznać.
Dowodem był sposób, w jaki się z nią kochał, w jaki trzymał
ją w objęciach w czasie snu. Dowodem był także fakt, że
przypomniał sobie, jak można się śmiać.
I choć nie było to wiele, to na początek dobre i to, jest już na
czym budować. Jessy nie spodziewała się żadnych gwarancji.
Prosiła tylko los o szansę.
Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, westchnęła tak smutno,
że Shane oderwał wzrok od pary narciarzy wodnych,
ciągniętych przez motorówkę, i spojrzał na nią zaniepokojony.
- Wszystko w porządku?
Jessy uśmiechnęła się i odepchnęła od siebie te niemiłe myśli.
Trzeba cieszyć się tym, co ma.
- Tak. Myślę jednak, że za dużo zjadłam. - Po drodze
zatrzymali się w jakimś barze. - Jak zwykle mój apetyt był
większy niż żołądek.
- Wiem, o czym mówisz. - Shane poklepał się po swoim
płaskim brzuchu. - Jeśli nadal będę jadał tak jak ostatnio,
wkrótce nie zmieszczę się w dżinsy.
- Nie wygłupiaj się - parsknęła śmiechem Jessy. -W
odróżnieniu od reszty nas, śmiertelników, nie masz ani grama
tłuszczu. Nigdzie.
Ich oczy się spotkały i od razu coś między nimi zaiskrzyło.
Jessy przypomniała sobie ich najintymniejsze chwile, a
spojrzenie Shane'a powiedziało jej, że i on o tym myśli.
Pochyliła się ku niemu i położyła rękę na jego dłoni.
Dopiero po chwili objęły ją jego palce. Jakby była to cała
bliskość, na którą mógł się w tej chwili odważyć, szybko
odwrócił wzrok i znów patrzył na jezioro.
- Mimo że jest tak miło, chciałbym móc kiedyś gdzieś cię
zaprosić wieczorem. Szkoda, że nie znaleźliśmy jakiejś
opiekunki dla Chloe.
84
RS
Mówił to spokojnie, jednak Jessy miała wrażenie, że czeka z
jej strony na jakąś skargę.
- Mówiłam ci, że nie ma sprawy. Kolacja była smaczna.
Chloe dobrze się bawi... - oboje spojrzeli na małą, siedzącą
razem z grupką innych maluchów w piaskownicy - a
towarzystwo jest super. - Dla podkreślenia tych słów Jessy
ścisnęła go za rękę. - Poza tym wieczór jest zbyt piękny, by
siedzieć w jakimś zadymionym wnętrzu.
Shane spojrzał na nią spod oka, ale szybko znów odwrócił
wzrok. Coś ją jednak zaintrygowało.
- O co chodzi?
- Czasami cię nie rozumiem.
- A co tu jest do rozumienia?
- Jesteś taka cholernie łatwa.
- Hm... - Jessy przez chwilę udawała, że się zastanawia.
- Chyba będę musiała uznać to za komplement.
Wiedziała, że go tym rozbawi.
- Bardzo śmieszne. Przecież wiesz, o co mi chodzi.
Owszem, wiedziała. I na tym polegał problem. Czuła, że
Shane jest przekonany, iż między nimi nic się nie ułoży. To
tylko wzmocniło jej determinację, by udowodnić mu, że się
myli, i zrobić wszystko, by na jego twarz powrócił uśmiech.
I z tego właśnie powodu zdecydowała, by nie traktować go
poważnie.
- No i co ja mam na to powiedzieć? - spytała z kamienną
twarzą. - Że wiem, iż jestem wspaniała? Pogratulować ci
dobrego gustu?
- Jesteś niepoprawna.
- Wiem. Nie cieszysz się z tego? - uśmiechnęła się. Wbrew
sobie odpowiedział jej uśmiechem.
Nagle kątem oka Jessy zauważyła jakieś zamieszanie w
piaskownicy. Chloe i jej nowi przyjaciele pozdejmo
wali buty i skarpetki, napełnili je piaskiem i zaczęli nimi w
siebie rzucać.
85
RS
- No, no.
- Trzeba ich rozdzielić - rzekł Shane, patrząc na Jessy z
nadzieją.
- Nie ma mowy - pokręciła głową. - Teraz twoja kolej.
- Co?
- Ja już dwa razy bawiłam się w sędziego. Zresztą myślę, że te
maluchy szybciej docenią autorytet mężczyzny.
- Te maluchy docenią autorytet każdego dorosłego. No,
dobrze, pójdę, ale doceń moje poświęcenie.
Jessy patrzyła, jak Shane odchodzi, podziwiała jego proste,
silne plecy, wąskie biodra i kształtną, męską pupę.
Przykucnął przy piaskownicy i chwilę mówił coś do dzieci.
Nagle wszyscy trzej chłopcy odwrócili się, spojrzeli na nią i
kiwnęli głowami. Potem jak aniołki wysypali piasek z butów i
skarpetek i wrócili do normalnej zabawy.
Shane, bardzo z siebie zadowolony, wrócił na swoje miejsce.
- Cieszysz się?
- Jestem pod wrażeniem. Coś ty im takiego powiedział?
- Że jeśli będą grzeczni, włożą buty i skarpetki i nie będą się
obsypywać piaskiem, to zabierzesz je na karuzelę.
- Ty draniu! - Jessy miała zamiar go uderzyć, ale w porę
chwycił ją za rękę. - Zapłacisz mi za to później.
- Na to właśnie liczę.
- Dobrze zrobiłaś, że już w parku włożyłaś jej piżamę - mówił
do Jessy Shane, niosąc śpiącą Chloe do sypialni. - Śpi jak zabita.
- Ma za sobą ciężką walkę z tymi chłopakami, co?
- Ale dała sobie radę.
- Pewnie. Może wygląda jak aniołek, ale ma charakterek. I
wiem, po kim go odziedziczyła. Przecież to twoja córka.
Ta wypowiedziana w dobrej wierze uwaga sprawiła
Shane'owi ból. Nieświadoma niczego Jessy na szczęście go
nieco złagodziła. Stojąc przy łóżeczku małej, po prostu się do
niego przytuliła.
86
RS
- To cudowne dziecko, Shane. Jak to dobrze, że macie siebie
nawzajem.
- Tak. Chyba tak - mruknął.
- Wkrótce trzeba jej będzie sprawić prawdziwe łóżko -
zauważyła Jessy, kiedy na palcach wychodzili z pokoju.
- Tak.
Nie, na myślenie o Chloe przyjdzie czas później. Ten wieczór
należy do niego i do Jessy.
A potem leżeli wtuleni w siebie, wsłuchani w swoje oddechy.
I nagle Jessy po prostu się roześmiała niskim, gardłowym,
radosnym śmiechem. - Ależ było cudownie.
Shane znieruchomiał. W jego poprzednim życiu śmiech w
sypialni nigdy się nie zdarzał. Jego seks z Marissą zawsze był
poważny i przykładny.
Ogarnęła go fala dziwnych, nowych uczuć. Wzruszenie,
czułość, radość posiadania - coś jeszcze, coś tak niezwykłego,
że z początku nie potrafił tego nawet nazwać.
Szczęście.
Ta ostatnia myśl przeraziła Shane'a. Z doświadczenia
wiedział, że to akurat uczucie nie może być trwałe.
87
RS
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Piękna pa pa tes.
- Wiem, kochanie. Nie martw się. Zaraz ją znajdę. Musi tu
gdzieś być.
Jessy spojrzała na zegarek. Jeśli się nie pospieszą, wpadną w
wieczorny korek i spóźnią się do Margaret. A wszyscy będą
czekać z kolacją.
Spieszyła się jednak nie tylko dlatego, że nie chciała się
okazać osobą źle wychowaną. Po prostu bardzo się cieszyła na
to spotkanie.
Choć lubiła spędzać czas z Chloe, a najbardziej z jej ojcem, to
miło będzie dla odmiany spotkać kolegów ze szkoły i ich
małżonków.
Chętnie usłyszy, jak spędzają wakacje, co planują na
nadchodzący rok szkolny, pochwali się przed nimi Chloe i po
prostu trochę się „pokoleguje", jak mawia jeden z jej uczniów.
Wiedziała jednak, że nie ma sensu tłumaczyć tego małej.
Wiadomo było, że bez Pięknej nie wyjdzie za żadne skarby
świata, więc lepiej nie myśleć o spóźnieniu i skupić się na
szukaniu tej cholernej lalki.
Próbowała przypomnieć sobie, co robiły i gdzie były w ciągu
dnia. I nagle doznała olśnienia.
- Zaraz wracam - zawołała do Chloe i pobiegła do łazienki.
- Mowa - odparła dziewczynka. Było to teraz jej ulubione
słowo. Nauczyła się go w piaskownicy.
Jessy już tego nie słyszała. Była w łazience, gdzie na szafce
siedziała Piękna, która po południu „przyglądała się", jak Chloe
się czesze.
- Piękna! - uradowała się mała, jakby odzyskała dawno nie
widzianą przyjaciółkę.
Jessy podała jej lalkę.
- Proszę. Cała i zdrowa. Możemy już iść?
- Mowa.
88
RS
- Bogu dzięki.
Jessy rozglądała się po pokoju, sprawdzając, czy wzięła
wszystko, co może jej być potrzebne, kiedy zadzwonił telefon.
- Jeszcze mi tego brakowało! - Czy Pan Bóg za jakąś karę
chce ją skazać na tkwienie w korku? - Poczekaj, kochanie -
powiedziała do Chloe.
- Mowa!
Jessy przebiegła przez pokój i podniosła słuchawkę.
- Halo?
- Cześć.
Złość i irytacja Jessy wyparowały w jednej sekundzie.
- Shane - powiedziała ciepło, zastanawiając się równocześnie,
co też mogło się stać. Mimo zmiany w ich stosunkach Shane nie
stał się gadułą, a już na pewno nie przez telefon. Jeśli dzwonił,
to w konkretnej sprawie.
Jego następne słowa potwierdziły jej obserwację.
- Chciałem dać ci znać, że jednak będę w domu na kolacji.
- Tak? - Wiedziała przecież, że wybiera się na mecz.
- Właśnie. Neal Larsen, facet, który ma bilety, zadzwonił
przed chwilą, żeby odwołać nasze spotkanie. Zaszły jakieś
rodzinne komplikacje.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego. Szkoda, że stracisz
mecz.
- Nie ma sprawy. Mam po drodze kupić coś na kolację?
- Nie, właśnie wychodzę.
- Wychodzisz?
- Tak. Margaret Keogh, jedna z nauczycielek z mojej szkoły,
urządza spotkanie przy grillu. Zaprosiła wszystkich kolegów z
rodzinami.
- Tak?
- Chciałam ci o tym powiedzieć wczoraj wieczorem, ale
przyszedłeś tak późno... i od razu wziąłeś mnie do łóżka... więc
zapomniałam.
Zapanowała długa cisza.
89
RS
- Rozumiem - rzekł w końcu Shane. - Chloe też zabierasz?
- Oczywiście.
Jessy wahała się przez chwilę, bo choć pamiętała, że dali
sobie wolność i że obiecała Shane'owi, że nie będzie wymagała,
by wszędzie jej towarzyszył, to był jednak wyjątek.
- Miło będzie, jeśli i ty do nas dołączysz - powiedziała
zdecydowanie.
- Raczej nie - odparł po chwili. - Ty już jesteś gotowa do
wyjścia, a ja nie mogę wrócić do domu wcześniej niż za
godzinę. Jedźcie same.
Rozczarowana Jessy spojrzała na zegarek. Robiło się coraz
później.
- W takim razie wyjeżdżamy, zanim całe miasto stanie w
korkach. Zostawiłam ci kartkę z numerem telefonu.
- Dobrze.
- Nie wrócimy późno.
- W porządku.
- Miłego wieczoru.
- Wzajemnie.
Jessy powoli odłożyła słuchawkę. Może jest odrobinę
przewrażliwiona, ale miała wrażenie, że Shane był pod koniec
rozmowy trochę szorstki. Czy to dlatego, że jego plany wzięły w
łeb, czy też czuł się urażony, że złamała umowę i poprosiła go,
by jej towarzyszył?
Eee, chyba jej się tak tylko wydawało. A jeśli nie, to będzie
się tym martwić jutro.
Teraz musi wyjść, spotkać się z ludźmi i nie pozwoli, by
jakieś głupie myśli popsuły jej wieczór.
- Chodź, maleńka. - Jessy wzięła torby i małą i ruszyła do
garażu. - Pora jechać.
Shane gwałtownym ruchem wepchnął kosiarkę do składziku.
Ta cholerna maszyna wybrała sobie akurat ten dzień, by się
zepsuć. Przez to zepsuła mu sobotnie przedpołudnie. Dwa razy
90
RS
jeździł już do sklepu po części, pokaleczył sobie palce, poplamił
koszulę benzyną, a dżinsy trawą.
W poniedziałek albo wynajmie kogoś do koszenia, albo całe
podwórko wyleje betonem.
Otworzył drzwi do patio i westchnął z ulgą, kiedy owiało go
chłodne powietrze. Przynajmniej klimatyzacja działała jak
należy.
Kiedy jednak zobaczył Jessy siedzącą na kuchennym blacie,
jego zły humor powrócił.
- Cześć - powitała go z uśmiechem.
W żółtej koszuli i śnieżnobiałych szortach wyglądała tak
świeżo i czysto, podczas gdy on był zgrzany, spocony i zbyt
wściekły, by bawić się w uprzejmości.
- Cześć, Jess - mruknął tylko i podszedł do lodówki. Może łyk
czegoś zimnego mu pomoże.
- Udało ci się w końcu naprawić tę kosiarkę? - spytała Jessy,
odsuwając na bok jakieś papiery.
Nie był to temat, który mógłby mu poprawić nastrój.
- Miałaś rację. To rzeczywiście sprawa filtra, a nie wtyczki -
burknął.
Wyjął puszkę coli, otworzył ją i pociągnął spory łyk.
Wiedział, że jest niegrzeczny, ale nie umiał się powstrzymać.
Tak kiepsko czuł się od poprzedniego wieczora, oczywiście
tylko dlatego, że stracił mecz. Jessy rozsądnie zmieniła temat.
- Jesteś głodny? Zrobiłam ci kanapkę. Leży na talerzu w
lodówce.
Shane usłyszał dźwięk odsuwanego stołka i szybko się
odwrócił.
- Sam sobie ją wezmę - rzekł ostro. Ostatnią rzeczą, na jaką
miał ochotę w tej chwili, było to, by ktoś koło niego skakał.
- Dobrze. - Jessy usiadła z powrotem. - Nie ma sprawy.
Udając, że nie zauważa niezręcznej ciszy, wyjął talerz,
postawił go na blacie, a z szafki wyjął paczkę chipsów.
91
RS
No, dobrze. To nie tylko stracony mecz popsuł mu humor.
Może jest i trochę zły na Jessy z powodu jej spotkania z
przyjaciółmi. Nie, nie miał nic przeciw temu, że wyszła. Ani że
nawet nie spytała, czy może wziąć ze sobą Chloe. Gniewało go
to, że uznała, iż jakaś głupia kartka będzie wystarczającym
wytłumaczeniem. A w dodatku dopiero wtedy zaproponowała,
by z nimi poszedł, kiedy praktycznie ją do tego zmusił.
Wiedział jednak, że nie może jej tego powiedzieć, bo przecież
to jemu zależało, by ich stosunki były takie, a nie inne.
Nigdy jednak nie przyszło mu do głowy, że będzie go
trzymała za słowo i poczynała sobie tak, jakby jego w ogóle w
jej życiu nie było. I że sprawi mu to taką przykrość.
Ale tak się stało. Było mu przykro.
I w dodatku Jess pokonała go jego własną bronią.
- Shane?
- Co?
- Co się stało?
Nie miał ochoty na rozmowę. Był zbyt pochłonięty
rozważaniem,
czy
jest
krótkowzrocznym
idiotą,
czy
samolubnym kretynem.
- Nic, a czemu pytasz?
- Bo ostatnio jakoś inaczej się zachowujesz.
- Jak?
Jessy nie spuszczała z niego wzroku.
- Sam dobrze wiesz. Od wczorajszego powrotu do domu
właściwie nie odezwałeś się ani słowem. Przez cały dzień mnie
unikasz. A kiedy próbuję z tobą porozmawiać, warczysz.
- Wczoraj byłem zmęczony - próbował się bronić Shane.
- A dziś bardzo zajęty.
- Nie byłeś zbyt zmęczony ani zajęty, by się kochać. Ani
wczoraj wieczorem, ani dziś rano.
Kapitalnie. Tylko tego mu było trzeba.
- No to co?
- Czy ma to coś wspólnego z moją wizytą u Margaret?
92
RS
No tak, Jessy zawsze trafia w sedno.
- Nie. - Shane nie poddawał się. - Skąd ci to przyszło do
głowy?
- Bo tak dziwnie się zachowujesz - tłumaczyła mu cierpliwie.
- Wczoraj przez telefon twój głos brzmiał trochę nienaturalnie.
- Wcale nie.
- Nie chcę, by okazało się, że mimo woli zrobiłam ci
przykrość.
- Wiesz co? Dajmy sobie z tym spokój, dobrze?
- Nie.
- Co to znaczy: nie?
- To znaczy, że nie mam zamiaru dać sobie z tym spokoju,
Shane. - Jessy zaczynała już tracić cierpliwość.
- Tak? No to dobrze! Problem, jeśli musisz już wiedzieć,
polega na tym, że w przyszły weekend jest ślub Martinsona i
chciałem, żebyś ze mną poszła, a ty wczoraj dałaś mi aż nadto
wyraźnie do zrozumienia, że nie chcesz, by cię ze mną
widywano!
- Co takiego?!
Shane zamilkł, przerażony własną szczerością. I tym, że Jessy
zaczyna coraz więcej rozumieć. Patrzył na nią kamiennym
wzrokiem i czekał. Nie trwało to długo.
- Naprawdę myślisz, że nie chcę z tobą pójść na ten ślub?
- Dajmy sobie z tym spokój, Jess. Jessy potrząsnęła głową.
- O, nie, Shane. Nie ma mowy. Chcę być pewna, że to
rozumiem. Jesteś na mnie wściekły, bo nie pójdę z tobą na ślub,
na który mnie nawet nie zaprosiłeś. A wszystko to dlatego, że
nie od razu zaprosiłam cię do Margaret. Zgadza się?
Prawda w jej ustach brzmiała jeszcze bardziej absurdalnie, niż
się spodziewał. Złożył ręce na piersiach i bardzo się starał, by
nie wyglądać tak głupio, jak się czuł.
- No... tak.
- Aha. - Jessy spojrzała na niego jakoś dziwnie i kiwnęła
głową. - Rozumiem.
93
RS
Jej wargi zaczęły drżeć. Próbowała to opanować, ale nie
umiała. W końcu przycisnęła rękę do ust i odwróciła wzrok.
- Jess?
Kurczę, ona płacze. I to przez niego. W końcu udało jej się
jakoś zażartować. Nawet parsknęła śmiechem.
- Przepraszam, Shane. Ale musisz przyznać, że wszystko, o
czym mówiliśmy, brzmi dosyć zabawnie, co?
Shane patrzył na nią z niedowierzaniem. A więc Jess uważa to
za zabawne?
Kiedy jednak uświadomił sobie, że Jessy nie krzyczy na niego
i nie płacze, jak zrobiłaby to Marissa, poczuł ulgę.
Znając jednak Jessy, wiedział, że to nie koniec. Jego
podejrzenia szybko znalazły potwierdzenie.
- No? - Uspokojona Jessy spojrzała na niego wyczekująco.
- Naprawdę chcesz, żebym to powiedział?
- Tak, zdecydowanie.
- Dobrze - westchnął. - Przepraszam.
- Nie, Shane - przerwała mu delikatnie. - Nie to. Przez chwilę
nie był pewien, czy się nie przesłyszał.
Potem, kiedy dotarło do niego, o co jej chodzi, poczuł ulgę
dużo większą niż tamta pierwsza i taki przypływ uczucia, że z
początku nie mógł wydobyć z siebie głosu.
- Dobrze więc. Czy zechcesz pójść ze mną na ten ślub?
- Z przyjemnością - odparła z uśmiechem. Boże, jakie to
proste.
Uważaj, Wyatt, odezwał się jeszcze ten znany mu,
wewnętrzny głos. Uważaj, bo wpadniesz.
- Uwielbiam śluby - stwierdziła Jessy, z rozbawieniem
spoglądając na sześć druhen.
Dziewczęta miały na sobie lawendowe suknie z atłasu, z
szerokimi spódnicami, bufiastymi rękawami i ogromnymi,
czerwonymi kokardami przy szyjach.
Pokręciła z niedowierzaniem głową i spojrzała na Shane'a,
siedzącego obok niej przy stoliku w ogromnej sali recepcyjnej.
94
RS
- Przy jakiej innej okazji udałoby się namówić młode,
inteligentne kobiety, by włożyły na siebie takie przedpotopowe
stroje?
- Chyba przesadzasz. Nie są takie straszne.
- Łatwo ci mówić. Ja mam już w swojej szafie trzy takie
suknie: turkusową, różową i łososiową.
- Naprawdę? - rozpromienił się Shane. - Jestem miłośnikiem
„Przeminęło z wiatrem". Musisz mi się w nich kiedyś pokazać.
- Nigdy w życiu.
- No to chociaż będziesz udawać, że je wkładasz. Co ty na to?
Tak będzie nawet lepiej.
Jessy chciała mu powiedzieć, że na to też nie powinien liczyć,
ale zmieniła zdanie.
- A co za to dostanę?
- Będę udawał rycerza i pozwolę ci pobawić się moją szpadą.
- Shane! Wstydź się!
Jessy była zachwycona tą żartobliwą, swobodną rozmową.
Bała się, że ten wieczór wzbudzi bolesne wspomnienia Shane'a
wiążące się ze ślubem z Marissą i jej przedwczesnym
odejściem.
Na razie jedynym przykrym momentem była chwila, kiedy
razem z weselnym orszakiem wychodzili z kościoła. Choć
większość uwagi koncentrowała się na młodej parze, ona i
Shane też byli obiektem zainteresowania. Wiele osób
podchodziło wręcz do nich, by powiedzieć, że cieszą się, iż
wreszcie widzą Shane'a z kobietą. Choć nie dawał tego po sobie
poznać, Jessy czuła, że Shane jest coraz bardziej spięty.
Teraz, po jedzeniu, kieliszku szampana i beztroskiej
pogawędce, nareszcie zaczął dobrze się bawić.
Jessy nie próbowała się oszukiwać. Cieszyła się nie tylko ze
względu na Shane'a. Ona też odczuła ulgę, bo był to jeszcze
jeden znak, że ich stosunki mają solidne podstawy. Bardzo ją to
ucieszyło, bo coraz trudniej jej było powstrzymywać się, by nie
powiedzieć Shane'owi, jak bardzo go kocha.
95
RS
- Czemu tak nagle zamilkłaś? - Głos Shane'a przywołał ją do
rzeczywistości.
- Rozmyślałam nad tym, jak bardzo jesteś przystojny -
odparła, z uznaniem spoglądając na modnie skrojony,
trzyczęściowy granatowy garnitur i śnieżnobiałą koszulę,
idealnie podkreślającą jego oliwkową cerę i kruczoczarne
włosy.
- Jeśli ktoś tu dobrze wygląda, to na pewno tą osobą jesteś ty.
- Teraz z kolei Shane z zachwytem spojrzał na jej bladoniebieski
jedwabny kostium i nogi, okryte cienkimi jak mgiełka
pończochami. - Nagle zmarszczył brwi. - To są pończochy,
prawda?
- A jak myślisz?
- Jessy, ty mnie wykończysz.
- Staram się - parsknęła śmiechem.
Potem przysunęła się bliżej i celowo przycisnęła kolanem
jego udo. Nachyliła się ku niemu i musnęła kciukiem kącik jego
ust.
- Lukier - wyjaśniła, widząc jego zdumione spojrzenie. Nie
spuszczając z niego wzroku, włożyła kciuk do ust i dokładnie go
oblizała.
Shane miał wrażenie, że na świecie jest tylko ich dwoje. I
choć ten zdroworozsądkowy głos ostrzegał go,
że są w miejscu publicznym, nie mógł się powstrzymać. Ujął
dłoń Jessy i pocałował czubki jej palców.
- Cześć, stary - rozległ się nagle za nim jowialny, męski głos.
- Jak leci? Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
Był to Kent Howard, szkolny kumpel Shane'a.
- Cześć, Kent. Miło cię widzieć.
- Uważaj, bo za chwilę możesz zmienić zdanie. Otóż
towarzysząca ci dama stała się centrum zainteresowania
wszystkich zgromadzonych. Kilkorgu z nas jej twarz wydaje się
znajoma, ale moja żona i jej koleżanka - tu Kent wskazał dwie
panie, siedzące w rogu - uważają, że to dlatego, że uczy pani w
96
RS
szkole, do której chodzi nasz syn, a reszta twierdzi, że jest pani
po prostu znaną modelką.
Jessy uśmiechnęła się, słysząc te słowa.
- No więc jak to jest? Czy mam powiedzieć żonie, że
wygrałem?
- Muszę pana rozczarować. Żona miała rację.
- Pani żartuje! Naprawdę?
- Niestety, ale dziękuję za pochlebną ocenę mojej osoby.
Shane uznał, że pora dokonać prezentacji.
- Kent Howard, Jessy Ross.
- Ross? - Mężczyzna znów spojrzał na Jessy. - Nie...
Naprawdę? Siostra Bailey a?
- Ta sama.
- Jezu, pamiętam cię! Byłaś wtedy takim małym
chudzielcem. No, niech tylko powiem żonie! Nigdy mi nie
uwierzy. A jak się ma braciszek?
- Doskonale.
- Nadal jest na Florydzie?
Rozmawiali jeszcze przez kilka minut, a potem Jessy
przeprosiła panów i poszła do łazienki.
- Jezu, nie mogę uwierzyć, że to siostra Baileya. - stwierdził
Kent, patrząc za odchodzącą. - Co za kobita!
- Niezła - przyznał spokojnie Shane.
- No, no. - Kent pokręcił głową. - Kto by pomyślał, że po tylu
latach zejdziecie się ze sobą.
Shane milczał, bo nie było to pytanie wymagające
odpowiedzi.
- Ale przypominam sobie, że już niegdyś ta mała się w tobie
podkochiwała. Widzę, że nic się nie zmieniło. No, ale muszę już
iść, bo żona mnie zabije - dodał Kent, zupełnie nieświadomy,
jak podziałały na Shane'a jego słowa.
W rozświetlonej księżycową poświatą kuchni Jessy jęknęła z
rozkoszy.
- Shane?
97
RS
- Tak?
- Czy tobie też tak to smakuje jak mnie?
- Mam powiedzieć prawdę?
- Oczywiście.
- No to bardzo mi przykro, ale nie przepadam za produktami
mlecznymi. Kiedy wspomniałaś o jedzeniu, pomyślałem raczej
o kanapce z szynką, a nie o lodowej roladzie.
- Kurczę, to dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Szybko
zapaliła lampkę nad kuchenką i wyrwała mu z ręki karton ze
wzgardzonym przez niego smakołykiem.
- Hej, co robisz? - zaprotestował.
- Nie będę marnować takich pyszności, częstując nimi kogoś,
kto ich nie doceni.
Wyjęła z lodówki masło oraz szynkę i błyskawicznie
przygotowała Shane'owi kanapkę.
- Dzięki - rzucił i od razu ugryzł pierwszy kęs. - Pycha. No to
jak, dobrze się dziś bawiłaś?
- Zależy kiedy? - Jessy uśmiechnęła się figlarnie.
- Na weselu.
- Jasne. Już ci mówiłam. Uwielbiam śluby. Czy może być coś
wspanialszego niż uroczystość, podczas której dwoje ludzi
przysięga połączyć swoje losy?
- Wierzysz w coś takiego? Nawet po przykładzie rodziców? -
spytał, zdziwiony, że w ogóle kontynuuje ten temat.
- Jasne. Oczywiście nie życzę nikomu tego, co im się
przydarzyło, ale są też szczęśliwe małżeństwa. Popatrz na
swoich rodziców. Oni są szczęśliwi.
Wyjątek potwierdza regułę.
- Tak, chyba tak.
- Rzecz polega na tym, żeby znaleźć odpowiednią osobę.
Kiedy spojrzał jej w oczy, zrozumiał, że Kent Howard miał
rację. Jessy była w nim zakochana. Jak mógł do tego dopuścić?
- Shane? Czy coś się stało?
- Nie, po prostu odechciało mi się jeść. Przepraszam.
98
RS
- Wyglądasz, jakbyś stracił najlepszego przyjaciela. Bo tak w
pewnym sensie było.
- Nie. Po prostu... chciałbym o czymś z tobą porozmawiać.
- Tak? To dobrze, bo ja też chcę z tobą porozmawiać. No, ty
pierwszy powiedz, o co ci chodzi.
Była zupełnie spokojna.
- Dobrze. Uważam, że powinniśmy trochę ochłodzić nasze
stosunki.
- Co takiego?
- Ostatnio spędzamy razem bardzo dużo czasu. Myślę, że
obojgu się nam przyda trochę luzu.
- Ale...
- Nie bierz tego do siebie, Jess. Ja tylko potrzebuję zaczerpnąć
trochę oddechu.
- Czy... czy to z powodu Marissy, Shane? Nadal jesteś w niej
zakochany?
- Cholera, nie! - Nie mógł pozwolić, by Jessy miała co do tego
jakiekolwiek wątpliwości. - Jakoś tak ostatnio nie mogę dojść ze
sobą do ładu.
- Ro...rozumiem.
- Nie masz nic przeciwko temu, prawda? Przecież się
umawialiśmy.
- Owszem.
- No, to skoro już to ustaliliśmy, mów. Co chciałaś mi
powiedzieć?
- Nie, już nic.
- Naprawdę?
- Tak.
- No to teraz chyba pójdę już spać. Jutro czeka mnie ciężki
dzień. Nie masz nic przeciw temu?
- Nie - odpowiedziała jak automat Jessy.
- Dobranoc.
99
RS
Wiedział, że to właśnie powinien zrobić. Tylko dlaczego
czuje się tak podle, zastanawiał się, wchodząc do swojej
ciemnej, pustej sypialni.
100
RS
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Jesce - poprosiła Chloe.
Jessy już chciała jej odmówić, ale przekonał ją błagalny
wyraz twarzy małej.
- Plose.
- Dobrze, ale już ostatni raz - zgodziła się z westchnieniem.
Po raz czwarty tego ranka otworzyła leżącą na jej kolanach
książeczkę. - Co to jest? - spytała, wskazując tak bardzo już im
obu znany obrazek.
- Niebeśki piesiek!
- A to?
- Zielony kotek!
- Brawo!
Chloe sama przewróciła kolejną kartkę.
- Calny ptasek - wyrecytowała i znów przewróciła stronę. -
Mokla lybka. - A potem, przyciskając palec do obrazka
przedstawiającego cytrynowego królika, zawołała: - Żółty
klulik. Piękny!
- Rzeczywiście - zgodziła się Jessy.
Obejrzały kolejno pozostałe strony, wymieniając czerwoną
krowę, pomarańczową świnkę i różne inne ciekawie
zaprezentowane stworzenia. Potem Jessy wróciła do pierwszej
strony książki i zaczął się kolejny etap rytuału.
- A teraz zobaczymy, czy umiesz liczyć.
- Mowa.
Jessy wskazała małej pierwszą stronę.
- Jeden - powiedziała Chloe. Tym razem czekała, żeby to
Jessy przerzucała strony. - Dwa... tsy... dziewięć siedem! -
zakończyła ze śmiechem.
Jessy przytuliła ją do siebie.
- Wspaniale! Jeden, dwa i trzy było w porządku. Naprawdę
znakomicie, rybko. Ale potem jest cztery i pięć, zapomniałaś?
Mała zmarszczyła brwi.
101
RS
- Jeden, dwa, tsy, etery... pięć!
- Wspaniale, słoneczko! Zdolna dziewczynka - pochwaliła ją
Jessy, ignorując odgłos brzęczyka dobiegający z drugiego
pokoju.
- Jesce? Plose!
- Nie, żabko. Umawiałyśmy się. Teraz muszę wyjąć rzeczy z
suszarki.
Chloe zasmuciła się, ale tylko na moment.
- Pomogę!
Choć niby zajęta wyjmowaniem i składaniem wysuszonej
bielizny, Jessy nie mogła przestać myśleć o Shanie.
Kiedy spojrzała przez okno i zobaczyła lazurowe niebo i
gładką taflę jeziora, ze smutkiem porównała ten piękny,
spokojny, idealny widok ze swoim nastrojem.
Dlaczego nie potrafi przestać o nim myśleć? Minęło
już dziesięć dni, od kiedy Shane oznajmił, że potrzebuje
„wziąć oddech". Od tamtej pory prawie go nie widywała. Późno
wracał, wychodził o świcie, często nie zjawiał się nawet na
kolacji, miał kilka służbowych wyjazdów, w tym jeden
weekendowy.
Jessy pocieszać się mogła tylko tym, że jego zachowanie nie
jest spowodowane tęsknotą za zmarłą żoną i że kiedy już jest w
domu, stara się ten czas spędzać z Chloe.
Choć przypuszczała, że to ostatnie robi dlatego, żeby nie
musieć być z nią, to i tak była zadowolona. Przynajmniej jedna
pozytywna rzecz wynikła z całego tego bałaganu.
Poprzedniego ranka schowała dumę do kieszeni i nie mogąc
już tego wszystkiego wytrzymać, poprosiła Shane o rozmowę.
Odpowiedział jej krótkim „później" i natychmiast wyszedł.
Od tamtej pory minęły dwadzieścia cztery godziny i to
„później" nie nadeszło. I pewnie, jeśli będzie to od niego
zależało, nigdy nie nadejdzie.
102
RS
A ona? Czy ma siedzieć w milczeniu, czekać na nie wiadomo
co? Nie jest przecież więźniem w jego domu. Sama może coś
przedsięwziąć.
Jeśli Shane naprawdę chce skończyć to, co się między nimi
zaczęło, to będzie musiał jej o tym powiedzieć. Tego przecież
wymaga choćby zwykła przyzwoitość.
Najpierw jednak musi sobie uświadomić, co straci.
Co postanowiwszy, Jessy podniosła słuchawkę i wykręciła
numer biura swego pracodawcy.
Chciał zaczerpnąć oddechu? Miał już dość czasu, by to
zrobić. Wystarczy.
- Naprawdę nie chce pani, żebym powiedział, że pani
przyszła? - spytał sekretarz Shane'a.
- Naprawdę - zapewniła go z uśmiechem Jessy. -Dzięki,
Jeffrey, że mi pomogłeś, ale teraz sama już sobie poradzę. Chcę
mu sprawić niespodziankę.
- Może ma pani rację. Przydałaby mu się mała przerwa. Nie
ma teraz dużo roboty, a ostatnio jest jakiś rozkojarzony.
Końcowa uwaga bardzo Jessy ucieszyła.
- Naprawdę?
Z uśmiechem wzięła Chloe na ręce, chwyciła koszyk i
zdecydowanym krokiem weszła do gabinetu Shane'a.
- Puk, puk - zawołała, przekrzykując dźwięki telewizora.
- Jess?
Przez chwilę miała wrażenie, że Shane ucieszył się na jej
widok.
- Cześć. Mogę wejść?
- Tak, chyba tak. Co cię tu sprowadza?
- Pomyślałyśmy sobie, że skoro jesteś taki zajęty i nie możesz
przyjść do domu na kolację, to przyniesiemy ci ją tutaj.
Była to nieco złośliwa uwaga, bo na biurku Shane'a nie leżał
bowiem ani jeden papierek, komputer był wyłączony, za to
wgłębienie na kanapie wskazywało, że ktoś niedawno na niej
leżał.
103
RS
- Jess...
- Mogę wyłożyć jedzenie na ten stolik? Usiądziemy sobie
wtedy na dywanie i poczujemy się jak na pikniku.
- Jess...
Na razie ani myślała dopuścić go do głosu.
- Lubisz pieczonego kurczaka, prawda?
- Tak, ale...
- I jeszcze nie jadłeś?
- Nie, ale...
- Przyniosłam obrus, żeby Chloe nie poplamiła dywanu.
- To dobrze, ale...
- To w czym problem?
- Problem polega na tym, że ty i ja nie powinniśmy być razem
tutaj - odparł po prostu.
- Shane, nie denerwuj się. Wielkie rzeczy - kolacja przyjaciół.
Bo przecież nadal jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
- Tak, ale...
- No to się odpręż. Po prostu zjemy razem kolację i
porozmawiamy. Opowiesz nam o swoich podróżach. A ja
opowiem ci o wspaniałym domku, który chyba wynajmę. - Jessy
nachyliła się i ścisnęła go za rękę. - Zaufaj mi. Będzie bardzo
miło.
Następnego dnia Shane znów siedział za swoim biurkiem. I
znów raczej udawał, że pracuje.
Przeszkadzały mu tylko czasem głośne wybuchy śmiechu
dobiegające z sekretariatu.
Nie, to był tylko pretekst. Myślał o Jessy i za to głównie był
na siebie zły.
Ten wczorajszy piknik naprawdę bardzo mu się spodobał.
Jedzenie było pyszne, a rozmowa swobodna i zajmująca. Choć
właściwie, a może na szczęście, o niczym.
W pewnej chwili Shane zaczął nawet żałować, że biesiada ma
się ku końcowi.
104
RS
Nie pozwalał sobie jednak na takie myśli. Wciąż był
przekonany, że nie jest dla Jessy właściwym mężczyzną.
Rozmyślania przerwał mu kolejny wybuch śmiechu, tym
razem chyba głośniejszy. Jego cierpliwość się wyczerpała.
Gwałtownym ruchem otworzył drzwi do sekretariatu.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale niektórzy tutaj próbują
pracować...
- Cześć - przerwała mu radosnym tonem Jessy. Ubrana w
króciutką spódniczkę i maleńką bluzeczkę, siedziała na biurku
Jeffreya.
- Co ty tu robisz?
- Wpadłam, żeby ci pokazać zdjęcia, które zrobiłam Chloe,
ale Jeffrey powiedział, że jesteś zajęty, i prosił, żeby ci nie
przeszkadzać, więc...
- Właśnie skończyłem pracę.
- Fajnie. Zaraz do ciebie przyjdę - oznajmiła wesoło i wróciła
do rozmowy z Jeffreyem. - To jedno z moich ulubionych...
Shane aż zazgrzytał zębami. Obrócił się na pięcie i wrócił do
swojego gabinetu. Był wściekły. Ale na kogo?
Jessy jednak do niego nie zajrzała. W sekretariacie było już
cicho. Robiło się coraz później. Nagle ktoś zapukał do jego
drzwi.
- Tak?
Jeffrey wsunął tylko głowę.
- Będę już wychodził, proszę pana. Ale jest jeszcze coś -
dodał z zakłopotaniem. - Znalazłem to na podłodze. Pewnie
sekretarka zapomniała panu przekazać.
Shane wziął od niego kartkę i szybko rzucił na nią okiem.
- Dzięki, Jeffrey. Do widzenia. Życzę miłego weekendu.
- Wzajemnie, proszę pana.
Ledwo tylko zamknęły się za nim drzwi, Shane uważnie
przeczytał notatkę.
Dla pana Wyatta
105
RS
Dzwoniła Jessica Ross, żeby powiedzieć, że została
zaproszona na weekend do przyjaciół. Jeśli nie będzie pan miał
nic przeciwko temu, chciałaby zabrać ze sobą Chloe. Wyjeżdża
o trzeciej. Prosiła, żeby życzyć panu miłego weekendu.
A niech ją cholera.
106
RS
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Jessy właściwie nie wiedziała, jakiego przyjęcia spodziewała
się po swoim powrocie z weekendu.
Miała nadzieję, że może Shane odzyska rozsądek i stwierdzi,
że nie może bez niej żyć.
Bała się, że w ogóle nie będzie go w domu, że wyjedzie w
kolejną długą służbową podróż.
Natomiast w ogóle się nie spodziewała, że będzie na nią
czekał w drzwiach, w starych dżinsach i szarym podkoszulku, z
miną jak chmura gradowa.
- Cześć - powiedziała, kryjąc niepewność pod wesołym
uśmiechem. - Jak ci minął weekend?
Przytrzymał drzwi, ale zignorował jej pytanie. Spojrzał na nią
spod oka, zauważył błękitną sukienkę, krótką i obcisłą, ale
powstrzymał się od komentarza. Zwrócił natomiast uwagę na
śpiącą w jej ramionach Chloe.
- Długo tak śpi?
- Jakieś dwadzieścia minut.
- Już od godziny powinna być w łóżku - zauważył chłodno. -
Daj, zaniosę ją tam, gdzie jej miejsce.
Jessy spojrzała mu prosto w oczy, a on bez mrugnięcia
powieką wytrzymał to spojrzenie.
- Dobrze - zgodziła się spokojnie i podała mu małą.
Kiedy odchodził bez słowa, myślała o nim z irytacją, ale i z
miłością. Wróciła do auta, żeby przynieść bagaże.
Postanowiła cieszyć się tym, co ma.
W każdym razie Shane jest w domu.
I bardzo dobrze, bo w ciągu minionych dwóch dni miała dużo
czasu na myślenie. I uznała, że choć w ubiegłym tygodniu nieźle
się bawiła, pora zacząć zachowywać się jak osoba dorosła. Musi
porozmawiać z Sha-ne'em, czy mu się to podoba, czy nie.
Szła właśnie do swojego pokoju, kiedy w holu natknęła się na
Shane'a, wychodzącego od Chloe.
107
RS
- Chciałbym z tobą porozmawiać - rzucił ochrypłym głosem. -
W dużym pokoju.
Jessy, choć przecież tego chciała, nagle się przestraszyła.
Wolałaby poczekać z tym do rana.
- Dobrze.
Postawiła walizki na podłodze i zawróciła w stronę pokoju
dziennego.
W progu stanęła jak wryta. Panował tam nieopisany bałagan.
W części kuchennej wszędzie walały się gazety, nie dojedzone
potrawy z mrożonek, puste butelki po piwie, kilka kartonów po
płatkach kukurydzianych i, nie wiadomo skąd i dlaczego, dwie
puszki z olejem samochodowym.
W samym pokoju na kanapie leżała pościel, na stoliku stały
puste talerze, szklanki i pudełka po pizzy.
Koło telewizora leżało kilkanaście kaset z wypożyczalni.
Pośrodku dywanu pyszniła się ogromna plama.
Najwyraźniej Shane spędził w domu cały weekend. Tyle
tylko, że zawsze jest taki porządny. Co w takim razie oznacza
ten bałagan?
- Gdzie byłaś? - spytał bez zbędnych wstępów. Stał przed
drzwiami na balkon, odwrócony do niej tyłem.
- Moja przyjaciółka na domek na wyspie Vashon. - Jessy
przeszła przez pokój i stanęła obok Shane'a.
Chyba nawet nie zwrócił na to uwagi. Wsunął tylko ręce do
kieszeni i wpatrywał się w taflę jeziora.
- Czy ta przyjaciółka ma telefon?
- Tak się składa, że nie.
Shane zamilkł. Jessy gotowa była jednak przysiąc, że trochę
się uspokoił. Wtem jednak nagle odwrócił się ku niej bez
ostrzeżenia i spytał ze złością:
- Co ty sobie, do jasnej cholery, wyobrażałaś, że wyjechałaś,
nic mi o tym nie mówiąc?
- Co takiego? - Jessy spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Dobrze słyszałaś. Odpowiedz na moje pytanie!
108
RS
- Nie przekazano ci mojej wiadomości?
- Owszem, dostałem wiadomość. No i co z tego? Powinnaś
sama ze mną porozmawiać przed wyjazdem.
Jessy zaczynała tracić cierpliwość.
- Dobrze, masz rację. Chciałam ci o tym powiedzieć
w czwartek wieczorem. Tylko ty nie byłeś nawet łaskaw
pojawić się domu.
- Zostawiłem wiadomość.
- Tak? Ja też. Tylko, w odróżnieniu od ciebie, ja nie miałam
innego wyjścia, bo kobieta w twoim biurze dała mi wyraźnie do
zrozumienia, że nie życzysz sobie, by ci przeszkadzano. To nie
moja wina, że nie oddzwoniłeś.
- Kiedy wiadomość do mnie dotarła, ciebie już nie było.
- I co z tego? Zachowałam się dokładnie tak jak ty.
- Nie rozumiem?
- Szkoda. W każdym razie ja próbowałam. Ty zaś ostatnio w
żadnej sprawie się ze mną nie konsultujesz.
- To co innego - wycedził Shane przez zaciśnięte zęby.
- Czyżby? A dlaczego?
- Wzięłaś ze sobą moją córkę.
- Shane, nie żartuj. Nie wykorzystuj córki jako pretekstu. To
nie ma nic wspólnego z nią i dobrze o tym wiesz. Po prostu nie
możesz znieść faktu, że nie ty wszystkimi rządzisz.
- Co ty wygadujesz!
- A właśnie że tak! - Jessy wzięła głęboki, uspokajający
oddech. - Choć wiem, że nie o to naprawdę chodzi.
- Naprawdę? A o co?
- Myślę, że spędziłeś długi, samotny weekend...
- Na miłość boską!
- A co więcej, wydaje mi się, że za mną tęskniłeś, a jesteś zbyt
uparty, by się do tego przyznać!
Dopiero wtedy, kiedy usłyszała własne słowa, zrozumiała, co
się stało. W głębi serca przekonana była jednak, że ma rację.
Upewniła ją w tym zresztą reakcja Shane'a.
109
RS
- Mylisz się - stwierdził po prostu.
- Naprawdę? Udowodnij, że nie mam racji.
- Jak? - spytał ostrożnie.
- Powiedz mi, że w odróżnieniu ode mnie wcale tego nie
chcesz.
Zanim się zorientował, chwyciła go za koszulę, przyciągnęła
do siebie i pocałowała.
Przez chwilę bała się, że popełniła błąd. Ale tylko przez
chwilę.
Shane jęknął i przywarł do niej całym sobą.
- Masz rację - szepnął jej do ucha. - Tęskniłem za tobą i to
bardzo.
- Ja też.
- Bez ciebie było tu jak w grobie.
Wciąż objęci, nie przerywając pocałunku, przenieśli się na
kanapę.
Kiedy w końcu Shane otworzył oczy i spojrzał na wtuloną w
niego Jessy, zrozumiał, że nie może się już dłużej oszukiwać.
Kocha ją. Choć to pewnie nierozsądne, kocha ją i nie chce już
temu zaprzeczać.
Owszem, próbował. Wbrew sobie. Po zdradzie Marissy
zamknął się przed światem. Dopiero Jessy przebudziła go do
życia
Musi powiedzieć jej prawdę. Jess ma prawo wiedzieć
wszystko. Bo bez zaufania nie może być mowy o miłości.
Przeczesał ręką włosy i poczuł, że drży mu ręka.
- Jess?
- Hm?
- Musimy porozmawiać.
- Dobrze, ale jeśli chcesz dyskutować o tym, co
powiedziałam, to nie mam zamiaru zmienić zdania. Kocham cię,
Shane.
- Nie, zaczekaj. Najpierw wysłuchaj tego, co chcę ci
powiedzieć.
110
RS
Jessy kiwnęła głową i wstała z kanapy. Shane też wstał,
wygładził ubranie i przez chwilę zastanawiał się, od czego
zacząć. Wiedział jednak, że musi powiedzieć jej wszystko.
- Kiedy żeniłem się z Marissą, myślałem, że będziemy
szczęśliwi, tak jak moi rodzice. Sądziłem, że będziemy
kochankami, przyjaciółmi, partnerami. I święcie wierzyłem, że
to będzie łatwe. Ale nie było. Cechy, które w narzeczeństwie
bardzo mi się u Marissy podobały - jej zależność ode mnie,
uległość, to że zawsze spodziewa się, iż to ja podejmę decyzję -
gwałtownie przestały tracić swój urok. Najgorszy był ten rok,
kiedy urodziła się Chloe.
Shane nagle zamilkł i przystanął na środku pokoju.
Bał się tego, co za chwilę nastąpi. Jessy zawsze patrzyła na
niego przez różowe okulary. Głupio mu było się przyznać, że
okazał się idiotą. Nie mógł jednak tego uniknąć.
- Firma zaczynała się rozwijać i musiałem dużo podróżować.
Marissa tego nie znosiła. W ogóle nie cierpiała wszystkiego, co
odrywało moją uwagę od niej. Kiedy zaś byliśmy razem, albo
się awanturowała, albo płakała. I nagle, kiedy już zaczynałem
myśleć, że nam się nie udało, wszystko się zmieniło. Prawie z
dnia na dzień Marissa wydoroślała i zrozumiała, że nie mogę
być z nią bez przerwy. Tak się ucieszyłem, że w ogóle mnie to
nie zastanowiło.
Ku własnemu zdziwieniu miał wrażenie, że mówi o kimś
obcym.
- Choć nadal sporo wyjeżdżałem, mieliśmy kilka spokojnych,
szczęśliwych miesięcy, więc kiedy mi powiedziała, że jest w
ciąży, byłem zachwycony. W końcu wszystko zaczęło się
dobrze układać. Dzień narodzin Chloe był najszczęśliwszym
dniem mojego życia. Byliśmy prawdziwą rodziną.
A potem zdarzył się ten wypadek. Nie mogłem w to uwierzyć.
Cały mój świat legł w gruzach. Musiałem jednak żyć dalej - dla
Chloe. I wszystko jakoś szło. Dopóki tydzień przed swoimi
urodzinami Chloe się nie przeziębiła. Nic poważnego, zwykły
111
RS
katar. Ale po stracie Marissy byłem przewrażliwiony i zabrałem
ją do pediatry. Kiedy czekałem w jego gabinecie, z nudów
rzuciłem okiem na przygotowaną już kartę małej. Jedna
rubryka była dla mnie zaskakująca - z grupą krwi. Wynikało z
niej, że Chloe ma grupę A. Wiedziałem, że to pomyłka, bo oboje
z Marissą mieliśmy grupę O. Kiedy przyszedł lekarz, zrobiłem
awanturę. Zażądałem powtórnego badania. Myślałem, że serce
mi pęknie. Potem były jeszcze testy DNA. Wtedy już nie
miałem wątpliwości.
- O, Shane. - Jessy szybko podeszła do niego i położyła mu
rękę na ramieniu. - Tak mi przykro. Biedny mój.
Shane odsunął się od niej i znów patrzył w ciemność.
- Masz rację. To było straszne. Jakoś jednak doszedłem do
siebie. Zapłaciłem jednak za to straszną cenę. Bo choć
wiedziałem, że Chloe w żaden sposób nie jest odpowiedzialna
za czyny swojej matki, za każdym razem, kiedy na nią
patrzyłem, myślałem o zdradzie Marissy. I choć nadal ją
kochałem, nie pozwalałem jej się do siebie zbliżać. Sama
powiedz, Jessy, czy porządny człowiek może w ten sposób
traktować niewinne dziecko?
- Nie oskarżaj siebie, Shane. To bardzo ludzkie uczucie.
Zresztą mimo to dawałeś jej wszystko, czego potrzebowała.
Nieważne, z czyjej spermy powstała, Chloe jest twoją córką.
- Tak. - Shane uśmiechnął się słabo. - Teraz chyba już to
wiem. Patrząc na ciebie z nią, widząc, jak ją pokochałaś...
zacząłem się zastanawiać. A potem w ten weekend, kiedy
wyjechałyście, bardzo za nią tęskniłem. Uświadomiłem sobie,
że tamto wszystko przestało być dla mnie ważne. Chloe to po
prostu... Chloe. Moja córka.
Tym razem, kiedy Jessy zarzuciła mu ręce na szyję, nie cofnął
się.
- Tak się cieszę. Tak bardzo się cieszę! Przez chwilę stali tak
przytuleni i milczeli.
112
RS
- Rozumiem teraz, czemu tak bardzo boisz się trwałych
związków - powiedziała w końcu Jessy - i wiem...
- Nic nie mów. - Shane położył palec na jej ustach.
- To jeszcze nie wszystko.
- Tak?
- Nie chcę, żebyś się wyprowadzała. Nigdy. Chloe cię kocha i
potrzebuje matki. I ja cię potrzebuję. Na zawsze.
- Proszę cię, Shane, nie musisz...
- Kocham cię, Jess. Część mnie kochała cię już wtedy, kiedy
jeszcze byłaś małą dziewczynką. Teraz kocham cię całym sobą.
Wiem, że nie będzie to łatwe, ale chcę, byśmy byli razem.
- Ja też cię kocham.
A potem wszelkie słowa były już zbędne.
113
RS