Wojciech Józef Burszta
7 września 2005
Wizerunek nasz powszedni
Orgazm osobowości
Przyszło nam przywyknąć do życia w realiach, które mamią i uwodzą niezliczonymi możliwościami samorealizacji. Liczy się
indywidualny sukces, autonomia, wolność. Liczy się mobilność, szybkość, chwila wypełniona kolejnym doświadczeniem, „orgazm
osobowości”.
Udane życie to dzisiaj przede wszystkim poziom konsumpcji rozumianej w najszerszym sensie, a więc zarówno jako kolekcjonowanie przedmiotów,
wysoki standard życia zanurzonego w owych szczególnych didaskaliach, jakimi są nieprzebrane gadżety i ich wymienność, jak i kolekcjonowanie
wrażeń – wojaże, ekstremalne sporty, oryginalne zainteresowania, bywanie w miejscach, gdzie pokazać się wypada itd. Bądź sobą, pokaż swój styl
życia, spróbuj, wybierz – to są hasła bombardujące nas zewsząd jako dominujący przekaz medialny czy wręcz nakaz kulturowy.
śycie jako igraszka mód
Antropolodzy, socjolodzy i psycholodzy przekonywająco pokazują wszakże, że niełatwo jest odnaleźć ową własną ścieżkę życia w sytuacji, kiedy
ludzkiemu losowi towarzyszy coraz większa niepewność, ryzyko, a wielość wyborów na równi fascynuje, co przeraża. Większość tradycyjnych więzi
i form społecznych, takich jak rodzina, małżeństwo, „przyuczanie” do życia społecznego na zasadzie przekazu pokoleniowego, uległo już na dobre
zanikowi, ale na ich miejsce pojawiły się instytucje i instancje wtórne, przede wszystkim media i przekazywana przez nie perswazja, jak żyć. I to one
wpływają na życiorys jednostki.
O ile jednak formom tradycyjnym zarzucano, iż ograniczają ludzi poprzez sam fakt sztywnego przypisania ich do trajektorii możliwych wyborów
życiowych, krępując tym samym inicjatywę i wybór stylu życia, o tyle instytucje wtórne czynią z jednostki i jej życia igraszkę mód, stosunków,
koniunktur i rynków. W miejsce klasycznych biografii chłopskich, mieszczańskich, inteligenckich czy klas wyższych, zawsze w jakiś sposób
zindywidualizowanych, mimo iż zawartych w ogólnym wzorze miejsca i czasu, rodzi się zjawisko charakterystyczne dla dzisiejszej liberalnej gospodarki
kapitalistycznej, które znany niemiecki socjolog Ulrich Beck nazywa biografiami zinstytucjonalizowanymi związanymi z wykonywanym zawodem i
miejscem pracy. Wzór podobnej biografii wyznaczają trzy główne jej elementy – edukacja, praca i emerytura.
Wokół nich nawarstwiają się systemy wartościowania, czym jest udane życie, autonomia wyboru i indywidualizacja życia.
Zauważmy, jak niewielkie znaczenie, w porównaniu ze społeczeństwami tradycyjnymi, mają dziś ważne w perspektywie jednostkowego życia obrzędy
przejścia (rites de passage), wyznaczające sens egzystencji człowieka od chwili narodzin, przez etap dojrzewania społecznego, małżeństwo, aż po
nieuchronną śmierć, wyłączającą każdego na dobre z dotychczasowej wspólnoty. Współcześnie jakościowe skoki w biografii to głównie te momenty
życiorysu, które wyznacza logika rynku pracy i – tym samym – poziom możliwej konsumpcji, co w istocie oznacza całkowitą od niego zależność także w
sensie kształtowania własnej tożsamości. Tak ceniona sobie przez nas indywidualizacja skazuje nas na zewnętrzne sterowanie i zewnętrzną
standaryzację. Zacytujmy Becka: „Powstające formy egzystencji są osamotnionym, nieświadomym masowym rynkiem i masową konsumpcją
sztampowo zaprojektowanych mieszkań i sposobów ich urządzenia, artykułów codziennego użytku, lansowanych przez media masowe, i przyswajanych
opinii, zwyczajów, postaw, stylów życia”.
Czy w takiej sytuacji dziwić może postępująca degradacja symbolicznej sfery życia związanej z obrzędami przejścia, przejawiająca się choćby tym, iż
głównym hitem uroczystości komunijnych A.D. 2005 w naszym kraju były masowo już nieomal przeprowadzane na dziatwie chirurgiczne operacje uszu
i korekty twarzy? Jakościowe skoki w życiu sprowadzają się tedy do „wejść” i „wyjść” na kolejnych etapach edukacji i kariery, a najgorsze, co może
spotkać mobilną jednostkę, to pozostawanie w tzw. sferze liminalnej, pomiędzy wcześniejszym stanem i sferą, ku której się aspiruje. Bezrobocie to taki
właśnie groźny okres, zawsze mogący przerodzić się w stan permanentny, całkowitą uboczność i bezruch.
Człowiek odpowiednio nazwany
Na dobre i na złe, proces budowania, a więc dochodzenia do własnego „ja” jest, obok czynników rynkowych, coraz intensywniej wzbogacany także
medialnym materiałem symbolicznym. Aspiracje, kim chcę być, wynikają po części z dążenia, by przynajmniej zbliżyć się do rzeczywistości obecnej w
mediach, w świecie niby po drugiej stronie, który przecież wkracza w codzienność naszego tutaj, oświetla ją i przenika. To powoduje, iż żyjemy
obecnie w świecie, w którym zdolność doświadczania niekoniecznie musi mieć związek z tym, co napotykamy na swojej drodze, z czym obcujemy
bezpośrednio na co dzień. Pesymiści orzekli już, iż wręcz zaciera się granica między doświadczeniem przeżytym a doświadczeniem medialnym,
uzurpującym sobie status tego pierwszego. Ma to swoje ważkie konsekwencje dla sposobu, w jaki postrzegamy samych siebie i innych, jak
kształtujemy własną tożsamość, ku czemu dążymy, w szczególny sposób wierząc, iż potrzeby, pragnienia, nadzieje i pewność zależą od naszego
wizualnego wizerunku.
Charakterystyka istot ludzkich to jedno z nieodzownych narzędzi, umożliwiających nam orientację w świecie. We wszystkich kulturach każdą jednostkę
postrzega się jako przynależącą do konkretnej kategorii osób. Spektrum możliwości podobnego kategorialnego przypisania jest ogromne, może to być
terminologia pokrewieństwa (sama w sobie porażająco zróżnicowana i niekiedy bardzo skomplikowana), inna może dotyczyć jakiegoś podsystemu czy
aspektu społeczeństwa (arystokracja, grupy wiekowe, kategoria zawodu), jeszcze inne mają charakter nieformalny (imiona osobowe, przydomki) albo
przeciwnie – sformalizowany (np. przynależność kastowa). Jak pięknie pisze wybitny antropolog Clifford Geertz: „Codzienny świat, w jakim poruszają
się członkowie jakiejkolwiek społeczności, ich brane za oczywistość pole społecznego działania – nie jest zaludniony przez ludzi bez twarzy i
Wizerunek nasz powszedni| Orgazm osobowości - Polityka.pl
http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/niezbednikinteligenta/164097,1,...
1 z 3
2010-01-19 12:38
właściwości, którzy mogliby być »kimkolwiek«, lecz przez ludzi, z których każdy jest »kimś«, przez konkretne klasy określonych osób, jednoznacznie
scharakteryzowane i odpowiednio nazwane. Systemy symboliczne, które te klasy definiują, nie są nam dane, nie wynikają z samej natury rzeczy –
konstruuje je historia, zachowuje społeczeństwo, a stosują indywidualne jednostki”. Z jakże różną sytuacją mamy do czynienia w
zindywidualizowanych społeczeństwach demokratycznych, w których rolę socjalizowania przejmują w dużym stopniu media, co dzieje się, rzecz jasna,
kosztem tradycyjnych grup odniesienia, przede wszystkim rodziny zatracającej dotychczasową rolę. To, kim jesteśmy, tradycyjnie określały tzw.
tożsamości przenikające, od których nie sposób się było wyzwolić, a nawet gdy się to powiodło, działo się to kosztem społecznej stygmatyzacji.
Przynależność do rodziny, klasy społecznej, wspólnoty regionalnej, wreszcie określonego narodu naznaczało w tak mocnym stopniu, iż wyjście poza
podobne identyfikacje stawało się aktem heroicznym.
Mniej więcej pół wieku temu wydarzyło się coś, co w sposób zasadniczy zmieniło kondycję społeczeństwa. Chodzi o pogłębiające się dążenie do
indywidualizacji w przeżywaniu świata, indywidualizacji moralno-duchowej, ale także tej wiążącej się z rewolucją konsumencką. Koncentrowanie się na
przestrzeni prywatnej, na tym, aby – jak pisał Leszek Kołakowski – „obrastać w rzeczy”, a przy tym żyć „autentycznie”, samemu znajdując jakąś niszę,
w której autentyzm rzekomo się jeszcze uchował, nadszarpnęło, a w konsekwencji zniszczyło tradycyjne więzi społeczne.
Dzisiejsza skrajna niekiedy indywidualizacja i autonomizacja życia społecznego i deregulacja kultury zmuszają do poszukiwania własnego „ja” niejako
na własną rękę. Do składania z różnych fragmentów doświadczenia przeżytego i doświadczenia zapośredniczonego w miarę spójnej tożsamości
osobowej. W tym momencie, w fazie powszechnie głoszonego kryzysu niemal wszelkich dziedzin życia wspólnotowego, dominują indywidualne
strategie życia, dla których raison d’?tre stanowi kształtowanie autowizerunku przede wszystkim na potrzeby budowania wspominanej wcześniej
biografii instytucjonalnej, liczącej się przede wszystkim i najbardziej pożądanej. Skoro gleba, na której onegdaj wzrastała osobowa tożsamość, jest
ziemią jałową i niechcianą, leżącą odłogiem, kształtowanie własnego „ja” staje się zadaniem i wyzwaniem, a niektórzy mówią wręcz – projektem.
Ciało obsesyjnie doskonalone
Myliłby się jednak ten, kto doszukiwałby się w zaistniałej sytuacji dowodu na to, iż kultura już nie działa, że jednostki są odporne na jej dyktaty w
sferze najbardziej przez nie cenionej prywatności i autonomiczności wyboru. Nic bardziej błędnego! Dominacja biografii instytucjonalnej, zabieganie o
to, aby były one jakościowo jak najlepsze, tym bardziej ogranicza pole manewru w kształtowaniu autowizerunku, zmuszając do stosowania
najróżnorodniejszych strategii komunikowania i manifestowania tego rzekomo indywidualnie podejmowanego wyboru. Jedną z takich strategii
kształtowania pozytywnego wizerunku są zabiegi zogniskowane wokół własnego ciała.
Obsesją kultury demokratycznej jest dzisiaj doskonalenie zarówno ciała kobiecego, jak i męskiego, czynienie z fizycznej perfekcji znaków kulturowych
przywiązanych do pojęcia tożsamości. Dzisiaj to nie rodzice, krewni i przyjaciele kształtują wyobrażenia o tym, jakie ciało być powinno, ale decydują o
tym grupy rówieśnicze, media, herosi i ikony popkultury. W wypadku ciała kobiecego można powiedzieć, że otyłość jest gorszym grzechem od śmierci!
No cóż, posiłek najuboższych mieszkanek Indii zawiera dziennie 1400 kalorii, a osławiona amerykańska Hilton Head Diet sprowadza się zaledwie do
800. Celem tych niebywałych wyrzeczeń i obsesyjnej kalkulacji jest nie co innego, jak ukształtowanie ciała-modelu, takiego, które pozornie należy do
konkretnej kobiety, ale tak naprawdę ma być analogiczne z wyidealizowanymi ciałami innymi – trudno o lepszy przykład standaryzacji.
Szczupłe, piękne ciało musi zostać następnie ometkowane odpowiednim strojem, wyposażone w nienaganny garnitur uzębienia (gdzież te czasy, kiedy
różniliśmy się w tym względzie, gdzież koledzy i koleżanki z zębami jak u królika etc.?), kulturowo obnażone lub naznaczone innymi zabiegami
(piercing, tatuaże), których celem jest kulturalizacja natury, poprawianie tego, co biologicznie dane. Wydaje się, że modelowanie ciała to w ogóle
warunek wstępny, poza młodym wiekiem, aby jakakolwiek tożsamość osobowa mogła wzejść, aby można ją było kształtować na tym jakże wątłym
fundamencie. Robi się wszystko, aby ciało stało się swoistą maską przywdziewaną na okoliczność, która zwie się sukces.
Takie ciała wyraźnie ponadto odróżniają ich nosicielki od ciał z defektem (co oznacza najczęściej: ciał normalnych), mają intencjonalnie pomóc w
osiągnięciu indywidualnie projektowanego celu, są zatem źródłem nowej stratyfikacji społecznej. Jakość ciała odróżnia, komunikuje, kim się jest i jakie
ma się aspiracje.
Mężczyźni budują swoje ciała w odmienny sposób, ale i tutaj szczupła sylwetka, zdrowa cera i „ukulturalniona” natura (oraz pożądana wartość
absolutna, jaką jest młodość) składają się na masowo powielany standard ciała-modelu. Nikt nie pomyli go z typem pakera albo cherlawego
intelektualisty, gatunku na wymarciu. Niektórzy powiadają nawet, że współczesny mężczyzna Zachodu, do niedawna 99 proc. czasu poświęcający
myśleniu o seksie, obecnie troszczy się głównie o własne ciało, skąd bierze się kompleks Adonisa, typowy dla najnowszej generacji tego gatunku istot.
Tutaj z pewnością kryją się także źródła fenomenu metroseksualności, próby pogodzenia pierwiastka żeńskiego i męskiego w konstruowaniu płci
kulturowej (kobiecy hetero?). Wizualizacja tożsamości staje się faktem.
Ale samo ciało to jednak za mało. Na całościowy look muszą się zatem złożyć także inne atrybuty: odpowiedni markowy strój, sposób bycia i gadżety.
W dzisiejszym nerwowym, wartko mknącym życiu przepojonym rywalizacją nie ma czasu na spokojne i pogłębione studiowanie osobowości innych
ludzi. Oni muszą już na pierwszy rzut oka „podpadać” pod określoną kategorię, tutaj nie może być mowy o niedomówieniach i niejasnościach.
Ometkowane ciało, gesty, „wyczesany” język i przedmioty-znaki jednoznacznie komunikują innym o przynależności do grupy rzeczywistego albo ledwie
potencjalnego sukcesu. Bez pudła można wnioskować, że osoby z tej grupy będą asertywne, otwarte na „relacje międzyludzkie”, elastyczne (pisze się
przecież o tzw. elastycznym kapitalizmie, który polega na tym, iż pracownik jest dostępny przez 24 godziny na dobę, a tym samym elastyczność jego
życia prywatnego jest coraz mniejsza). Stąd tak typowa dla tej grupy ludzi pseudoindywidualizacja – wizualne tożsamości są typowe, różnią się jedynie
mało istotnymi szczegółami, np. typem telefonu, marką firmy, rodzajem ukochanego sportu albo hobby. Przekroczenie dominującego image’u w ogóle
nie wchodzi w grę.
Na straży właściwego autowizerunku, wspartego na dobrze ukształtowanym image’u, stoją dzisiaj najróżniejsi eksperci, którzy zajęli miejsce
tradycyjnych autorytetów. Autorytet w klasycznym rozumieniu służył temu, aby dać oparcie zwątpieniu, system ekspercki natomiast czerpie swoją siłę z
zasady powątpiewania, iż pewność jest wartością absolutną; należy zatem orientować się w tym, gdzie poczucie pewności „dla mnie” będzie użyteczne,
co mi da, w jaki sposób ułatwi dążenie do pożądanego celu. Wybranie którejś z opcji eksperckich to jednak nie to samo co zawierzenie autorytetowi,
zaufanie i poddanie się mu. Wiedza dostarczana przez speców wszelkiej maści dotyczy coraz węższych zakresów poszatkowanej egzystencji.
Absurdalność całej sytuacji dostrzegł Jerzy Pilch i w swoim stylu skomentował: „Normalny człowiek jest już całkiem spokojny i siada w fotelu z gazetą
w garści. Wie, że należy to uczynić tak, by zasugerować światu, iż na wylot zna poradnik »Jak zajmować miejsce w fotelu i jak w nim czytać gazetę?«.
Normalny człowiek celebruje zatem nieco siadanie w fotelu i rozkładanie gazety, i przychodzi mu do głowy gorzka myśl, że to, co robi, nie jest jednak
całkiem normalne. Ale jakże ja mam być normalny, skoro ja żadnego poradnika pt. »Jak być normalnym?« nie znam?” (Jerzy Pilch, „Rozpacz z powodu
utraty furmanki”, Kraków 2003).
Wizerunek nasz powszedni| Orgazm osobowości - Polityka.pl
http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/niezbednikinteligenta/164097,1,...
2 z 3
2010-01-19 12:38
W słynnej książce „Człowiek w teatrze życia codziennego” Erving Goffman przeprowadził przed pięćdziesięciu laty wiwisekcję ról odgrywanych przez
jednostkę w relacjach społecznych. Amerykański socjolog zakładał, że jednostka wkraczając w krąg bezpośredniej obecności innych jednostek ma wiele
powodów, aby próbować kontrolować wrażenie, jakie robi na innych. W tym celu stosuje wiele rozpowszechnionych technik przypominających sztukę
sceniczną i techniki teatralne. Na zdolność wywierania wrażenia przez jednostkę składają się dwa zasadniczo odmienne rodzaje symbolicznej
działalności – wrażenia, które ona przekazuje i które wywołuje. Pierwszy rodzaj działalności obejmuje komunikowanie się w wąskim i tradycyjnym
rozumieniu słowa komunikacja. Natomiast drugi rodzaj symbolicznej działalności obejmuje szeroki zakres zachowań, które inni mogą traktować jako
charakterystyczne dla tej akurat osoby. Jak się wydaje, dzisiaj szczególnie cenioną umiejętnością jest ta druga działalność, sprowadzająca się zarówno
do komunikowania, jak i manifestowania „ja”. Wywołać wrażenie albo wywołać efekt to pierwszy i podstawowy krok na drodze do wpisania kolejnej
rubryki w biografię instytucjonalną jednostki.
Ludzie wymienialni jak przedmioty
Dzisiejsze czasy to z pewnością czasy pod znakiem niepewności i przyspieszenia we wszelkich dziedzinach życia. Do lamusa zdaje się odchodzić
pojęcie trwałości, i to na równi w odniesieniu do przedmiotów, jak i stosunków międzyludzkich (uwaga na marginesie: właściwie nie mówi się teraz o
stosunkach, ale relacjach między ludźmi, podobnie zresztą o relacji z drugim człowiekiem, a nie o stosunku do drugiej osoby; słowo stosunek w języku
potocznym niebawem pewnie konotować będzie tylko stosunek płciowy, ale może i tu pojawi się relacja seksualna?). To Hannah Arendt przenikliwie
zauważyła, iż świat człowieka zawdzięcza swą realność i solidność temu, że otaczające nas przedmioty są bardziej trwałe od czynności, w wyniku
których powstały. W świecie nowoczesnych sprzętów-gadżetów ta prawidłowość jest zagrożona. Człowiek unika jakichkolwiek powiązań z otaczającymi
go rzeczami, domagając się produktów zaprojektowanych wyłącznie pod kątem jakiegoś określonego celu. Powiedziałbym jednak więcej – analogiczna
zasada obowiązuje także w sferze społecznej komunikacji, jako że w ramach biografii instytucjonalnej ludzie są tak samo wymienialni jak przedmioty i
także służą (obsługują nas?) tylko dopóty, dopóki zdają się być użyteczni, nie zmuszają do zobowiązań i nadmiernych zobowiązań, nie trzeba ich
„naprawiać” ani za bardzo się z nimi spoufalać.
Wolność, autonomia, możliwość wyboru nigdy zatem nie istnieją w kulturowej próżni. Wraz ze zmieniającą się kulturą przemianom podlegają jedynie
dyktaty z jej strony płynące. Wyzwolenie się z dominacji tożsamości przenikających na rzecz indywidualnego budowania własnej biografii życiowej
oznacza zatem nie wolność decydowania o sobie w sensie absolutnym, ale zawsze wolność zrelatywizowaną, odnoszoną do tego, co właśnie zostało
przezwyciężone. Przezwyciężyć jedne ograniczenia, to wszakże oddać się w pacht ograniczeń nowych, z radosnym przekonaniem, że w istocie ich nie
ma. Być wolnym, całkowicie odpowiedzialnym za własne „ja”, można być jedynie w sytuacji całkowitej samotności.
Prof. Wojciech Burszta (47 l.), antropolog, kulturoznawca, eseista i krytyk kultury. Kierownik Katedry Antropologii w Szkole Wyższej Psychologii
Społecznej w Warszawie, profesor w Zakładzie Badań Narodowościowych Instytutu Slawistyki PAN. Autor ponad 200 publikacji naukowych.
Wykonanie Javatech | Prawa autorskie © S.P. Polityka
Wizerunek nasz powszedni| Orgazm osobowości - Polityka.pl
http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/niezbednikinteligenta/164097,1,...
3 z 3
2010-01-19 12:38