Bruno Groening - niezwykły człowiek -
prześladowany uzdrowiciel
Bruno Groening (Gronkowski) - (1906 - 1959) - niezwykły człowiek i prześladowany
Uzdrowiciel Duchowy...
W 1949 roku nazwisko Bruno Groening (niem.
Gr
öening)
dostało się w Niemczech na szersze łamy
opinii publicznej. Bardzo dużo pisała o nim prasa,
mówiło radio i pisało czasopismo "Wochenschau".
Młodą republikę miesiącami trzymały w napięciu
wydarzenia wokół "Cudownego doktora", jak go
zaczęto nazywać. Został nakręcony poważny film
kinowy, powoływano naukowe komisje badawcze,
przypadkiem Bruno Groeninga zajęła się władza
polityczna i to aż do najwyższych instancji.
Sympatyzujacy z nazistami minister do spraw
socjalnych Północnej Nadrenii i Westfalii bestialsko
prześladował Bruno Groeninga z powodu rzekomego
wykroczenia przeciwko prawu dla naturopatów. W
przeciwieństwie do niego premier Bawarii
tłumaczył, że takiego "wyjątkowego zjawiska" jak
Bruno Groening, nie można potępiać ani likwidować
opierając się na paragrafach kryminalnych. Minister
spraw wewnętrznych niemieckiej Bawarii określał
jego działalność jako "wolną działalność miłości".
Historia Bruno Groeninga pokazuje jak traktowani
są na tym świecie ludzie o wybitnych uzdolnieniach i
możliwościach przekraczających przeciętność w jakikolwiek sposób. Takich ludzi jak Bruno
Groening było bowiem w historii więcej, a przecież uzdrowiciele, bioterapeuci i szamani byli przez
wieki nie tylko prześladowani czarnymi siłami chrześcijańskiego kościoła, ale i torturowani oraz
bestialsko paleni na stosach w ramach katolickiego i protestanckiego barbarzyństwa zwanego
inkwizycją. To, co przytrafiło się Bruno Groeningowi wcześniej spotkało tysiące innych
uzdrowicieli. Taki los spotykał ludzi duchowych ze strony inkwizycji, której morderczy faszyzm i
nazizm Hitlera, Mussoliniego czy Franco jest końcowym stadium.
We wszystkich warstwach społecznych dyskutowano o przypadku Bruno Groeninga zacięcie i
kontrowersyjnie. Rozpalały się bardzo fale emocji, często złowieszczych, inkwizycyjnych.
Duchowni chrześcijańscy, lekarze, dziennikarze, prawnicy, politycy i psycholodzy: wszyscy mówili
o Bruno Groeningu i jego zdolnościach. Jego cudowne uzdrowienia dla jednych były prezentami
łaski wyższej mocy, dla innych szarlatanerią. Jednak fakty uzdrowień zostały potwierdzone przez
badania medyczne. Katoliccy i protestanccy duchowni, wcześniej zgodnie popierający nazizm jako
szczyt inkwizycji, teraz zaczęli potępiać Bruno Groeninga jako heretyka i sekciarza, co jest znaną
historycznie metodą inkwizycyjnej zbrodni!
Bruno Groening, który urodził się w 1906 roku w Gdańsku Oliwie i po I wojnie światowej jako
przesiedleniec wyemigrował do Niemiec Zachodnich, był prostym robotnikiem. Utrzymywał się
dzięki wykonywaniu różnych zawodów, był cieślą, robotnikiem fabrycznym i portowym,
roznosicielem telegramów i monterem urządzeń niskoprądowych. Nagle stał się centralnym
punktem publicznego zainteresowania jako Duchowy Uzdrowiciel.
Wiadomości o jego cudownych uzdrowieniach rozprzestrzeniały się po całym świecie, poczynając
od Niemiec, Francji i reszty Europy. Z czasem ze wszystkich krajów zaczęli przychodzić chorzy
ludzie, przychodziły listy z prośbami o pomoc i propozycje prowadzenia wykładów oraz
uzdrawiania. Dziesiątki tysięcy ludzi pielgrzymowały do miejsc, w których działał Bruno Groering.
Zaczęła się kształtować mała rewolucja w medycynie, rewolucja która torowała drogę do swobody
duchowego uzdrawiania pomimo sprzeciwów kościelenych faszystów, inkwizytorów.
Od wieków istniały w Niemczech i całej Europie siły przeciwne Duchowemu Uzdrawianiu,
bioterapii. Wpływowi ateistyczni i kościelni lekarze, funkcjonariusze kościelni, prawnicy i byli
współpracownicy nazizmu o złych skłonnościach poruszyli wszystko, aby przerwać działalność
Bruno Groeninga. Prześladowały go zakazy uzdrawiania wydawane przez skorumpowane władze
polityczne, zresztą podobnie jak to się dzisiaj dzieje w Polsce. Wytaczano mu oszukańcze,
sfabrykowane procesy o podłożu ideologiczno-religijnym czyli kościelno-faszystowskim.
Wszelkie wysiłki, aby ukierunkować jego działanie na uporządkowane tory, nie powiodły się z
jednej strony z powodu oporu sił autorytatywnych środowisk, z drugiej zaś strony z powodu
niemocy i chęci zysku jego niektórych chrześcijańskich współpracowników. Kiedy Bruno Groening
zmarł w Paryżu w styczniu 1959 roku, toczył się w pełni ostatni spreparowany przez ciemne siły
chrystianizmu proces przeciwko niemu. Postępowanie sądowe zostało ostatecznie zamknięte i
nigdy nie ogłoszono ostatecznego wyroku inkwizycyjnego. Jednak pozostało wiele otwartych
pytań, niedomówień i smrodliwy niesmak.
Okres przygotowawczy (1906-1948)
Kiedy w maju 1949 roku gazety doniosły o"cudownym doktorze z Herford", Bruno Groening miał
za sobą drogę życiową pobłogosławioną owocami doświadczenia i wybrukowaną ciężkimi
kamieniami biedy. Uczył się wiele, z wielu źródeł. Interesował się teozofią, parapsychologią i
antropozofią, znał dobrze nauki Alice A. Bailey o uzdrawianiu ezoterycznym, był poruszony
wezwaniem Swami Vivekananda o jedności religii i Jednym Bogu, które Mistrz wygłosił w 1893 w
USA na Kongresie Religii.
Nic w tym dziwnego, wspomniane źródła były bardzo popularne w owym czasie, szczególnie
teozofia. Fascynował się także zakazanymi objawieniami w Fatimie i zdolnościami przyszłego ojca
Pio (1887-1968), ówcześnie potępianego i izolowanego przez inkwizycyjno-faszystowski kościół
rzymski. Ojciec Pio był szczególnie represjonwany i potępiany w latach 1924-1933, w czasie
rozkwitu chrześcijańskiego faszyzmu, inkwizycji i przygotowania do II wojny światowej. Padre Pio
podobnie jak Bruno Groening straszliwie cierpiał i rozchorował się z powodu represjonowania.
Dzieciństwo i młodość
Bruno Groening urodził się 31 maja 1906 w Gdańsku-Oliwie jako czwarte z siedmiorga dzieci
małżeństwa Augusta i Margarethe Groening (Gronkowskich). Jego rodzice wcześnie już zauważyli
niezwykłość swojego syna. Wiele razy, kiedy ojciec przychodził do domu z awanturą i
wyzwiskami, z pokoju niemowlęcia dochodziły głosy. Gdy przestraszeni rodzice zaglądali do
pokoju, wszystko było normalnie a mały leżał spokojnie w swojej kołysce. Ojciec zaprzestawał
jednak awantur i cicho poruszał się po domu. Takie i podobne zdarzenia oddalały jednak od niego
rodziców i rodzeństwo. Ojciec mógł nawet czuć się niesamowicie.
Im Bruno Groening był starszy, tym bardziej obcy stawał się swojemu otoczeniu. Odpychany przez
twarde serca ze swojego otoczenia, mały Bruno Groening uciekał do lasu spontanicznie
medytować. Czuł się bliżej związany ze zwierzętami, drzewami, krzewami niż z ludźmi, podobnie
jak Święty Franciszek z Asyżu.
"Tu przeżywałem Boga w każdym krzaku, w każdym drzewie, w każdym zwierzęciu a nawet w
kamieniach. Wszędzie mogłem stać godzinami – pojęcie czasu nie istniało – stać i zamyślać się i
ciągle czułem się tak, jakby całe moje wewnętrzne życie sięgało w nieskończoność." - mówi o sobie
Bruno. Nigdy nie brał udziału w dzikich bijatykach swoich rówieśników. I tak stał się obiektem
brzydkich żartów, a za swoją inność był bity i karany przez barbarzyńsko-chrześcijańskie
środowisko.
Z czasem dał się zauważyć ten aspekt natury Bruno Groeninga, który później zyskał mu miano
"cudownego doktora". W jego obecności zwierzęta i ludzie spontanicznie wracali do zdrowia.
Szczególnie w czasie pierwszej wojny światowej często wybierał lazarety, gdzie był mile widziany.
Ranni czuli się dobrze w jego obecności i wielu naturalnie wracało do zdrowia. Chorzy prosili
także, by matka przyszła do nich z małym Brunem. W rodzinie i w kręgu znajomych chętnie
widziano zdolności uzdrowicielskie małego Bruno Groeninga.
Bruno Groening pisze w swoim życiorysie: "Już wtedy, kiedy byłem jeszcze dzieckiem, w mojej
obecności ludzie chorzy byli uwalniani od dolegliwości, dzieci i dorośli, podnieceni w czasie kłótni,
po kilku moich słowach stawali się całkowicie spokojni. Jako dziecko mogłem stwierdzić, że
zwierzęta, które uchodziły za szczególnie płochliwe albo złe, wobec mnie zachowywały się
łagodnie i potulnie. Z tego powodu moje stosunki z domem rodzinnym były szczególne i napięte.
Wkrótce dążyłem do pełnej samodzielności, chcąc wyjść z sytuacji "bycia nie rozumianym" w
rodzinie."
Lata przygotowań Groeninga
W piątej klasie szkoły podstawowej Bruno Groening rozpoczął naukę zawodu handlowca. Jednak
po dwóch latach, zmuszony przez ojca, musiał ją przerwać. Majster budowlany chciał, aby syn
także nauczył się rzemiosła budowlanego. Polecił mu nauczyć się zawodu cieśli, ale tutaj też nie
udało się dokończyć nauki. Zawirowania gospodarki powojennej (1914-1918) nie pozwoliły na to.
Na trzy miesiące przed zakończeniem nauki zawodu firma , w której się uczył, została zamknięta z
powodu braku zamówień. W wyniku tego utrzymywał się z rozmaitych zajęć dorywczych. Prawie
przez dwa lata prowadził budowlany i meblowy zakład stolarski, był zatrudniony jako robotnik w
fabryce i jako robotnik sezonowy, był doręczycielem telegramów i elektromonterem. Już w tym
czasie młody Bruno interesował się teozofią, parapsychologią, radiestezją, ezoteryką i
uzdrawianiem, co było także przedmiotem ówczesnej mody.
Egon Arthur Schmidt tak pisze o tym czasie:
"Wielu kolegów informowało mnie o czymś szczególnym, a mianowicie, że każda praca, której się
podejmował wychodziła mu dobrze, czy to naprawa zegarka, aparatu radiowego czy też kiedy
zajmował się ślusarstwem. Szczególnie odpowiadały mu urządzenia techniczne. Nigdy też nie
wzbraniał się przed podejmowaniem najcięższych prac fizycznych. Jako robotnik portowy, tak
samo ciągnął linę, jak jego koledzy. Nie ukrywał, że na swojej drodze najpierw musi zostać
zepchnięty na dół, aby potem móc wspiąć się do góry. Stare chińskie przysłowie mówi:"Kto nigdy
nie przejdzie przez bagno, nie zostanie świętym". Istnieje dostatecznie dużo świadectw towarzyszy
drogi, z których jedno dotarło do mnie w ostatnim czasie, a które bez zastrzeżeń, krótko i prosto
mówi, że Bruno Groening z okresu jednorocznej, wspólnej pracy, osobie piszącej pozostał w
pamięci jako najlepszy i najprzyzwoitszy kolega, jakiego spotkał kiedykolwiek."
W wieku dwudziestu jeden lat, czyli w roku 1927 Bruno Groening ożenił się. Jego żona od
początku nie rozumiała go zupełnie. Chciała go wepchnąć w ciasnotę mieszczańskiego życia
rodzinnego, a uzdrowienia uważała za dziwaczenie. Obydwaj synowie Harald i Günter urodzeni w
latach 1931 i 1939 umarli w wieku około dziewięciu lat. Chociaż niezliczona liczba osób została
uzdrowiona przez Bruno Groeninga, to Gertrud Groening zupełnie nie wierzyła w uzdrawiającą siłę
swojego męża. Powierzyła swoje dzieci nie jemu, tylko lekarzom. Jednak medycyna szkolna nie
mogła pomóc dzieciom. Obydwaj chłopcy zmarli w szpitalu, Harald w 1939 roku w Gdańsku a
Günter w 1949 w Dillenburgu. Dla Bruno Groeninga były to ciężkie ciosy losu. Jeszcze wiele lat
później łzy napływały mu do oczu, kiedy mówił o swoich zmarłych synach.
Czas międzywojenny był dla niego przygotowaniem do późniejszej działalności. Musiał zdobyć
wiele gorzkich doświadczeń, aby zrozumieć ludzi w każdym położeniu i móc odczuwać ich
potrzeby. Ciężkie doświadczenia pokazują prawdziwość Wschodniej nauce o Karmie, gdzie
wyraźnie poucza się adeptów, że owoc związku z osobą nieakceptującej Mocy Bożej może szybko
zostać utracony, czyli zabrany z tego świata. Osoby rzeczywiście duchowe, albo idą przez życie w
samotnosci, albo powinny tworzyć związki z kimś, kto przynajmniej akceptuje duchowe życie i
potrzeby duszy.
W czasie drugiej wojny światowej Bruno Groening został powołany do Wehrmachtu. Tam doszło
do starcia, gdyż z powodu odmowy strzelania do ludzi, zagrożono mu sądem wojennym. W końcu
jednak wysłano go na front, gdzie został ranny, dostał się do niewoli rosyjskiej, a w roku 1945, jako
wypędzony, przyjechał do Niemiec Zachodnich. Postawa Bruno Groeninga w czasie wojny była
naznaczona jego wolą niesienia pomocy ludziom. Nawet na froncie wykorzystywał każdą sytuację,
aby pomagać kolegom – żołnierzom i ludności cywilnej.
W pewnej rosyjskiej wiosce pomógł ludziom zagrożonym śmiercią głodową w dotarciu do
wojskowych magazynów żywności. Jako więzień starał się o lepsze ubranie, lepsze jedzenie i
lepsze warunki bytu dla swoich kolegów. Niezliczonym chorym, którzy cierpieli na puchlinę
głodową, pomógł w wyzdrowieniu. W strasznych warunkach wojny, z tego co wiadomo, nie zabił
żadnego człowieka lecz pomógł wielu ludziom.
W grudniu 1945 roku został zwolniony z więzienia, stworzył sobie w heskim Dillenburgu nową
egzystencję i sprowadził rodzinę do siebie. Jednak, kiedy po śmierci drugiego syna żona próbowała
mu zabronić jakiejkolwiek działalności i udzielania pomocy, rozstał się z nią, co było z jego strony
spóźnionym działaniem. Czuł się zobowiązany do tego, aby siły uzdrowicielskie, którymi
dysponował przekazać wszystkim ludziom. Powiedział: "Ja nie należę do pojedynczej osoby, ja
należę do ludzkości".
Na początku 1949 roku kręte drogi życiowe doprowadziły go do Zagłębia Ruhry. Dzięki
informacjom udzielanym przez niektórych uzdrowionych, coraz więcej ludzi zaczęło zwracać na
niego uwagę. Przenosił się od domu do domu, zawsze tam, gdzie był potrzebny, gdzie chorzy
prosili go o pomoc duchową. Tak działał w małym kręgu, aż do marca 1949 roku, kiedy to przyjął
zaproszenie pewnego inżyniera z Herford, aby odwiedził jego syna.
Rok 1949 - w centrum zainteresowania publicznego
"Cudowny doktor z Herford"
Dziewięcioletni Dieter Hülsmann już wtedy był od pewnego czasu tak chory, że tylko leżał w
łóżku. Cierpiał na postępujący zanik mięśni i żaden z lekarzy ani profesorów, do których się
zwrócono, nie potrafili mu pomóc. Gdy Bruno Groening zajął się chłopcem, ten mógł znowu
biegać. Inżynier Hülsmann poruszony nagłym uzdrowieniem syna poprosił gościa, by pozostał w
ich domu. Chciał zaprosić jeszcze innych chorych, którym ten cudowny człowiek mógłby pomóc.
Bruno Groening przyjął propozycję i codziennie przychodziło tu coraz więcej ludzi poszukujących
pomocy. Coraz szerzej rozchodziła się wieść o cudownych zdarzeniach, jakie następowały wokół
Bruno Groeninga. Nie upłynęło dużo czasu, gdy jego imię było na ustach wszystkich. Gazety
donosiły o "cudownym doktorze" i w okupacyjnej strefie brytyjskiej stał się on tematem dnia.
Tysiące ludzi napływały na Plac Wilhelma, masy oblegały dom.
Manfred Lütgenhorst z monachijskiej gazety "Münchner Merkur" napisał 24 czerwca 1949 roku
między innymi:
"Gdy przybyłem do Herford o godz. 10.30 rano, przed małym piętrowym domem na Placu
Wilhelma zgromadziło się około tysiąca ludzi. Był to nieopisany obraz ludzkiego nieszczęścia.
Niezliczeni sparaliżowani na wózkach inwalidzkich, na noszach dźwiganych przez swych
krewnych. Niewidomi, głuchoniemi, matki ze sparaliżowanymi i upośledzonymi psychicznie
dziećmi, stare babcie i młodzi mężczyźni tłoczyli się jęcząc. Prawie sto samochodów osobowych,
ciężarowych i omnibusów parkowało na placu - i wszystkie przybyły z daleka.
'Czy wierzycie, że będziecie uzdrowieni?’ pytałem chorych. Kiwali potakująco głowami. ‘Powinien
Pan tu przyjść wczoraj’, odpowiedział mi jeden z nich. ‘Pan Groening był w tym czasie w Viersen
w Nadrenii, a tutaj na placu podniosło się pięciu sparaliżowanych ludzi i poszło normalnie do
domu. Uzdrowienie na odległość - to miejsce ich uzdrowiło!’ Inni chorzy potwierdzili to.
Szedłem dalej przez tłum i zapisywałem ich niezwykłe opowieści. Już tylko one wystarczyłyby, aby
zapełnić książkę. Gdy zapaliłem papierosa, młody człowiek koło mnie poprosił: "Proszę mi
sprzedać jednego!" Był ubrany w marynarkę od munduru i wyglądał jak żołnierz, który wrócił z
Rosji. Dałem mu papierosa. Zapalił i powiedział podekscytowany: ‘Widzi pan, teraz znowu mogę
wszystko zrobić sam’. Tu poruszył prawą ręką i palcami oraz prawą nogą. ‘Czy Pan także został
uzdrowiony przez Groeninga?’ zapytałem. ‘Tak, w Rosji dostałem paraliżu prawej strony ciała. Pan
Groening popatrzył na mnie i teraz jestem całkowicie zdrowy, ciągle jeszcze nie mogę tego pojąć.’
Szczęśliwy poruszał członkami ciała.
Skierowałem się do grupy otaczającej białowłosą, około czterdziestoletnią kobietę. ‘Naturalnie’,
słyszałem głos kobiety, ‘także zostałam uzdrowiona przez pana Groeninga. Miałam wielkie wrzody
żołądka, stawałam się coraz chudsza i nie mogłam spać z bólu. Byliśmy u Groeninga w dwanaście
osób. [...] Popatrzył na mnie i ja poczułam się tak, jak gdyby wrzody spadły niczym kamień na
ziemię. Od tego czasu nie mam już żadnych bólów, przybieram na wadze i zdjęcia rentgenowskie
wykazały całkowite zniknięcie wrzodów. Zgłosiłam się do komisji lekarskiej. Powiem wam, byli
zdumieni!’ Kobieta kontynuowała: ‘Ale to jeszcze nic. W poprzednim tygodniu stał tu na placu
niewidomy mężczyzna. Czekał tak przez kilka dni i nocy. Ponieważ często tu przychodzę, zwrócił
moją uwagę. Współczułam mu i zaproponowałam mu, żebyśmy poszli coś zjeść, zaprosiłam go.
‘Nie’, odmówił. ‘Nie chcę przeoczyć momentu, kiedy wyjdzie pan Groening. Wtedy przyniosłam
mu bułkę i powiedziałam, że zadbam o to, by został zaprowadzony na dworzec. ‘Nie potrzebuję
nikogo, gdyż będę mógł sam pójść na dworzec’. I potem widziałam to na własne oczy. Przyszedł
pan Groening i młody człowiek wykrzyknął: ‘Ja widzę!’ Istotnie, zasłona z jego oczu ustąpiła.
Opisał, jaką torebkę trzymam w ręku. Powiedział: ‘Tam jedzie samochód, a tam jest numer
rejestracyjny’. I sam znalazł drogę na dworzec. Wszyscy, którzy stali wokół, z radości płakali."
Medyczno-polityczno-religijna Inkwizycja
Nie trwało długo, kiedy także władze - przede wszystkim resortu zdrowia - zajęły się tą sprawą.
Utworzono komisję badawczą i Bruno Groening otrzymał zakaz uzdrawiania. Kilku wpływowych
lekarzy było jego zagorzałymi wrogami. Zrobili wszystko, by zablokować jego działanie i żądali,
żeby poddał naukowemu badaniu swoje umiejętności uzdrawiania. Jakie przekonania kryły się za
tym zakazem, pokazują następujące wypowiedzi biorących w tym udział lekarzy: "Groening może
udowodnić, co chce, jednak nie da mu się zezwolenia na uzdrawianie". "Zadawanie się z
Groeningiem uchybia godności zawodowej lekarzy". W końcu czerwca musiał ostatecznie opuścić
Herford. Wszystkie wysiłki, by uzyskać zezwolenie na uzdrawianie, skończyły się
niepowodzeniem.
"Fenomen Groeninga" a naukowe manowce
Mniej więcej w tym samym czasie specjaliści d/s medycyny współpracujący z pismem "Revue"
rozpoczęli badanie sukcesów Groeninga w uzdrawianiu. Do Herford pojechał psycholog i lekarz z
Marburga, prof. dr H. G. Fischer wraz ze sztabem korespondentów specjalnych. Po
przeprowadzeniu rozmów z uzdrowionymi musiał zaskoczony stwierdzić, że "metoda" Groeninga
rzeczywiście dawała wspaniałe rezultaty. W wyniku tego pismo "Revue" zdecydowało się
przyczynić do naukowego wyjaśnienia "fenomenu Groeninga". W klinice uniwersyteckiej w
Heidelbergu miała zostać przebadana "metoda uzdrawiania cudownego doktora". Bruno Groening
przystał na propozycje Fischera, ponieważ ten obiecał mu pozytywne orzeczenie w razie
korzystnego przebiegu badań. Groening miał nadzieję, że znalazł drogę do swobodnego
kontynuowania działalności.
Oryginalna relacja prasowa z 1949
Badania rozpoczęły się 27 lipca 1949. Osoby, w odniesieniu do których miał udowodnić swoje
umiejętności, wybrano z kręgu tych chorych, którzy zwrócili się do niego w ponad 80.000 listach z
prośbami o uzdrowienie. Doszło do tego kilku pacjentów z Kliniki Ludolfa Krehla w Heidelbergu.
Ludzie ci zostali na wstępie starannie przebadani i postawiono im dokładne diagnozy. Następnie
kierowano ich do Bruno Groeninga, który stosował wobec nich "swoją metodę" oddziaływania.
Zawsze byli przy tym obecni lekarze. Byli oni świadkami, jak choroby po części spontanicznie
znikały. Przeprowadzane potem w klinice badania medyczne potwierdzały uzdrowienia.
Uzdrowione zostały nawet cierpienia uznawane za nieuleczalne jak choroba Bechterewa -
zesztywniające zapalenie stawów kręgowych.
W przedrukowanej w "Revue" wstępnej opinii prof. dr Fisher oświadczył wyraźnie, że Bruno
Groening nie jest żadnym szarlatanem, lecz obdarzonym niezwykłymi zdolnościami Lekarzem
Duszy. W ten sposób próbował wyjaśnić "fenomen Groeninga" według swojego sposobu widzenia,
nie oceniając go jednak odpowiednio.
Ostateczne orzeczenie miało być wydane po analizie i ocenie wszystkich wyników. Zapewniano
Bruno Groeninga o tym, że droga do jego dalszego działania zostanie definitywnie otwarta. W
międzyczasie panowie profesorzy Fischer i von Weizsäcker (pod których patronatem było całe to
przedsięwzięcie) przedłożyli Bruno Groeningowi następującą propozycję: chcieli stworzyć
lecznice, w których miałby on działać u boku lekarzy. Zastrzegli sobie jednak kierowanie
wszystkim i wybór pacjentów.
Komentarz Bruno Groeninga:
"Warunki finansowe i inne, jakie postawił mi w związku z tym pan profesor F., były tak
zobowiązujące, że dla mnie nie do przyjęcia. Naturalnie, prowadzone były na ten temat liczne
rozmowy, także z panami, którzy chcieli finansować to dzieło. Nie mogłem wyrazić zgody na
propozycje pana profesora F. i odrzuciłem je, ponieważ nie dysponowałem ani fenigiem, nie
mogłem więc podejmować w stosunku do niego żadnych zobowiązań finansowych, których nie
mógłbym spełnić. Nigdy nie myślałem, żeby z całego tego zamierzenia robić interes (biznes).
Dlatego to wszystko było dla mnie niemożliwym żądaniem. Ponadto chciałem czynić tylko to, co
jest mi dane poprzez moje powołanie: pomagać ludziom szukającym pomocy i dlatego oddać się do
dyspozycji lekarzy, jak też psychoterapeutów, ale nigdy nie robić interesu z tej całej sprawy".
Odmowne stanowisko Bruno Groeninga spowodowało, że panowie profesorowie stracili
zainteresowanie jego osobą. Obiecane orzeczenie nigdy nie zostało wydane. Zamiast umożliwić mu
swobodne działanie, podkładano mu na drodze tylko nowe kamienie. W trakcie badań jego "metodę
uzdrawiania" wiązano z takimi pojęciami, jak "leczenie" oraz "pacjent", i oceniano w kategoriach
działalności medycznej. W ten sposób został z góry zaprogramowany konflikt z ustawą o
naturoterapeutach nie będących lekarzami i posiadających uprawnienia do praktykowania leczenia
metodami niekonwencjonalnymi.
Traberhof
Po zakończeniu badań w Heidelbergu Bruno Groening udał się w sierpniu 1949 roku na południe
Niemiec. Chciał uciec od wrzawy wokół swojej osoby i wycofał się na prywatną posiadłość pod
Rosenheim w pobliżu Monachium. Początkowo udało się utrzymać jego pobyt w tajemnicy. Jednak
po pierwszych informacjach w gazetach o jego przybyciu do Bawarii, rozpoczął się prawdziwy
masowy szturm. Codziennie do Traberhof napływało do 30.000 ludzi. Prasa, radio i magazyn
tygodniowy przedstawiały obszerne doniesienia. Nakręcono nawet film kinowy pod tytułem
"Groening", który dokumentował zdarzenia z nim związane.
Gazeta "Zeitungsblitz" relacjonowała w wydaniu specjalnym w drugim tygodniu września co
następuje:
Oryginalna relacja prasowa
"Zgromadziło się tymczasem ponad dziesięć tysięcy ludzi, którzy od kilku godzin czekali w
palącym skwarze na ten wielki moment, kiedy Groening wyjdzie na balkon, będzie przemawiał do
tłumu i emanował swoją uzdrawiającą siłą. Ludzie stali gęsto ściśnięci, aby w pełni skorzystać z
jego "uzdrawiającego promieniowania". Już zaczęły się reakcje u najciężej chorych na wózkach
inwalidzkich i fotelach, jak również u stojących samotnie z boku.
Ludzie prawie że niewidomi znowu zaczynali widzieć; ci, którzy mieli trudności z chodzeniem,
znowu podnosili się; sparaliżowani znów zaczynali poruszać swoimi zesztywniałymi członkami
ciała. Setki osób mówiło o nasileniu się bólów w miejscach dotkniętych chorobą, ciągnięciu, kłuciu
i swędzeniu, o uczuciu nieopisanej lekkości czy też o nagłym zniknięciu bólów głowy".
Do biblijnych scen dochodziło nie tylko na Traberhof. Wszędzie, gdzie pojawiał się Groening, w
mgnieniu oka był otaczany przez niezliczonych chorych. Anita Höhne w swojej książce
"Uzdrowiciele duchowi dzisiaj" opisuje, co działo się wokół Bruno Groeninga: "Gdy Groening
tylko zapowiedział swoje przybycie, już zaczynały się pielgrzymki. Oto typowe sceny, jakie
zaobserwował dziennikarz Rudolf Spitz w czasie jednej z wizyt Groeninga we wrześniu w 1949 r.
w Monachium:
‘O 19.00 na ulicy Słonecznej (Sonnenstrasse) stały tysiące ludzi. O 22.30 stali oni nadal. Wiele
przeżyłem w ciągu pięciu lat wojny, nigdy jednak nie byłem tak wstrząśnięty, jak w czasie tych
czterech godzin, kiedy siedziałem naprzeciw Bruno Groeninga i byłem świadkiem straszliwej
parady nieszczęścia i cierpienia. Epileptycy, niewidomi i sparaliżowani o kulach dążyli do niego.
Matki trzymały swoje sparaliżowane dzieci przedstawiając je Groeningowi. Byli nieprzytomni,
rozbrzmiewały okrzyki, błagające wołania o pomoc, prośby, życzenia, były zdania wyrzucane z
westchnieniem.‘
Również na Traberhof, gdzie Bruno Groening wówczas żył, inny monachijski dziennikarz, dr Kurt
Trampler, obserwował chorych na noszach, sparaliżowanych, ten wielki tłum ludzi. Trampler
pojawił się jako reporter ‚Münchner Allgemeinen‘ (Monachijskie Wiadomości Ogólne) - zimny
dziennikarz, który rejestrował tylko to, co sam zobaczył i usłyszał:
"Teraz z balkonu słyszymy głos, który nie jest głosem Groeninga, i podążamy do okna. Do
zebranych przemawia monachijski prezydent policji, Pitzer. Relacjonuje, że cierpienie
spowodowane rwą kulszową, która mu od lat dokuczała, w obecności Groeninga zelżało. Pitzer z
pewnością nie jest człowiekiem, który ma skłonności do nadwrażliwych wyobrażeń, ale może
zaświadczyć o tym, co zaobserwował u siebie samego. Teraz przyznaje się publicznie do
Groeninga. Podobne oświadczenie składa po nim również deputowany CSU, Hagen.‘"
Także władze bawarskie były przychylne Bruno Groeningowi. Monachijska gazeta "Münchner
Merkur" w artykule pod tytułem "Życzliwe nastawienie do Bruno Groeninga" doniosła 7 września
1949 roku: "Premier dr Erhard oświadczył w poniedziałek na konferencji prasowej, że nie powinno
się dopuścić, by działanie tego 'niezwykłego zjawiska', jakim jest Bruno Groening, zostało
zniweczone z powodu paragrafów." Jego zdaniem, dopuszczeniu Groeninga do działania w Bawarii
nie stoją na przeszkodzie żadne duże trudności.
Bawarskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych podaje do wiadomości w momencie zamykania
numeru: wstępne badanie działalności uzdrowicielskiej Bruno Groeninga wykazało, że można ją
uważać za działalność opierającą się na miłości, i w takich ramach nie wymaga ona pozwolenia na
jej wykonywanie zgodnie z ustawą o nie będących lekarzami naturoterapeutach zajmujących się
uzdrawianiem metodami niekonwencjonalnymi".
W Traberhof zrobiono wielki szum wokół Bruno Groeninga. Zjawiło się wielu ludzi interesu,
którzy na jego zdolnościach chcieli zbić kapitał. Szkodzili oni jego imieniu oraz opinii i
spowodowali zdystansowanie się władz. Gdy sytuacja zrobiła się nie do wytrzymania, Groening
schronił się w bawarskich górach. Chciał sprawdzić kilka propozycji założenia ośrodków
uzdrawiania. Jego celem było utworzenie miejsc, w których ludzie szukający pomocy mogliby
uzyskać uzdrowienie w uporządkowanych warunkach. Lekarze powinni przeprowadzać badania
początkowe i końcowe na wzór badań z Heidelbergu i dokumentować następujące uzdrowienia.
Rok 1949 zapisał się mocno w pamięci Bruno Groeninga, także dlatego, że w grudniu 1949 zmarła
w USA jego duchowa mentorka i nauczycielka sztuki duchowego uzdrawiania, Alicja Ann Bailey
(1880-1949). Nie przypadkiem Bruno Groening wzmaga uzdrawiające aktywności w 1949 roku,
kiedy kończy się życie wybitnej uzdrowicielki i okultystki, uczennicy Heleny Bławatskiej, a
mentorki i mistrzyni duchowej dla Bruna! Lata studiów pozwoliły na rozwinięcie i udoskonalenie
naturalnych zdolności do uzdrawiania i bioterapii. Alice Bailey była natchnieniem dla setek tysięcy
osób w pierwszej połowie XX wieku zainteresowanych wiedzą duchową, ezoteryką, okultyzmem, a
szczególnie duchowym, cudownym, nadprzyrodzonym uzdrawianiem.
Nowe drogi i siły przeciwne
Obrotni spekulanci wokół Bruno Groeninga
Jedną z takich propozycji przedstawił mu Otto Meckelburg, handlowiec z Wangerooge. Z
wdzięczności za uzdrowienie żony, chciał pomóc Groeningowi i przedstawił mu konkretne plany
tworzenia uzdrowisk. Bruno Groening przyjął tę propozycję i Meckelburg został jego
"menadżerem". Pod koniec grudnia obaj udali się na wyspę Wangerooge. Tu Bruno Groening
przemawiał na spotkaniach organizowanych przez Meckelburga, sprawiając przy tym niezliczone
uzdrowienia. Obdarzył całkowitym zaufaniem tego byłego komendanta jednego z obozów
koncentracyjnych. Swoją przyszłą działalność całkowicie złożył w ręce Meckelburga, co
udokumentowane zostało również na Wangerooge 8 stycznia 1950 r. w oficjalnym oświadczeniu:
"Pan Groening wyraża zgodę na plany pana Meckelburga i w celu ich realizacji zobowiązuje się
oddać swoją osobę do całkowitej dyspozycji oraz udzielić wszelkiego poparcia zarówno panu
Meckelburgowi w planowanym założeniu stowarzyszenia, jak i samemu stowarzyszeniu, i w ogóle
czynić wszystko, co jest w jego mocy, aby służyć wcześniej wymienionym celom.
Zobowiązanie to pan Groening przyjmuje osobiście zarówno wobec pana Meckelburga, jak i wobec
stowarzyszenia, które ma zostać utworzone w wyżej wymienionych celach. Ponadto pan Groening
zobowiązuje się nie udzielać swojej pomocy za pośrednictwem żadnej innej osoby, czy też grupy
osób. Swoją działalność ma on przeprowadzać jedynie w ramach stowarzyszenia i wyłącznie w
porozumieniu z panem Meckelburgiem."
Jeszcze w styczniu Meckelburg zakłada "Towarzystwo do badania metod uzdrawiania Groeninga."
On sam zostaje zarządcą całego przedsięwzięcia z miesięczną gażą 1000,- DM. Bruno Groening nie
otrzymuje żadnego wynagrodzenia. Okazało się jednak, że Meckelburg nie dotrzymał swego
przyrzeczenia. W Groeningu widział on jedynie źródło dochodu i określał go z drwiną jako swego
najlepszego "konia wyścigowego." Chorzy byli mu obojętni. Poprzez zawarcie umowy związał
Groeninga ze swoją osobą i w ten sposób ten "cudowny uzdrowiciel“ musiał robić to, czego on od
niego żądał.
Dopiero w czerwcu 1950 roku udało się Groeningowi rozstać z Meckelburgiem, który w
odpowiedzi na to przysiągł mu zemstę: "Ja jeszcze wykończę tego Groeninga - połamię mu
wszystkie kości".
Później Groening pracował kilka miesięcy razem z Eugeniuszem Enderlinem. Ten naturoterapeuta z
Monachium uzyskał uzdrowienie w Traberhof i zaproponował Bruno Groeningowi, aby przemawiał
w pomieszczeniach jego gabinetu. Jednak również i Enderlin okazał się człowiekiem interesu. Nie
chodziło mu o to, aby udzielić pomocy, lecz żeby z "fenomenu Groeninga" wyciągnąć własne
korzyści. Groening rozstał się z nim pod koniec roku, i ponowna współpraca w latach 1952/53
zakończyła się niepowodzeniem z tej samej przyczyny.
Bruno Groening przemawiał jeszcze w schronisku Weikersheim w Gräfelfing. Dziennikarz, dr Kurt
Trampler, przyjął go u siebie i organizował spotkania. Poznał Groeninga jeszcze jesienią 1949.
Pojechał wówczas na Traberhof jako sprawozdawca pewnej gazety z Monachium i nieoczekiwanie
dla samego siebie uzyskał uzdrowienie z choroby nóg. Z wdzięczności napisał książkę "Die grosse
Umkehr" ("Wielkie nawrócenie“) oraz wstawił się za Groeningiem u władz.
Wykłady w Gräfelfing, podobnie jak u Enderlina, spotkały się z dużym zainteresowaniem. Również
tam miały miejsce niewiarygodne uzdrowienia. Jednak i ta współpraca także została przerwana,
kiedy Trampler, sądząc że wystarczająco nauczył się już od Groeninga, rozstał się z nim i zaczął
pracować jako uzdrowiciel na własny rachunek.
Tolerowanie oszustów
Do Bruno Groeninga nieustannie przychodzili ludzie pozornie okazujący chęć udzielenia mu
pomocy. Wielu z nich zainteresowanych było jednak wyłącznie zrobieniem interesu poprzez
wykorzystanie jego umiejętności. Bruno Groening zdawał się nieodparcie przyciągać takich ludzi.
Kiedy jednak nie osiągali swych celów, lub też kiedy on się z nimi rozstawał, usiłowali wyciągnąć
od niego pieniądze niejednokrotnie poprzez uporczywe procesowanie się. Wielu podejrzewa także,
że niektóre z tych osób to kościelni biznesmeni mający poufne polecenia, aby zniszczyć i
zrujnować doszczętnie Bruno Groeninga. Światopogląd chrześcijański jest często poważną
przeszkodą w szczerym i poważnym zajmowaniu się duchowym uzdrawianiem.
Tak było np. z panią Hülsmann. Kiedy przekonała się, że na Groeningu nie można nic zarobić,
wystąpiła z oskarżeniem do sądu pracy. Swój czas, który wcześniej bez wynagrodzenia oddała do
dyspozycji Bruno Groeningowi, potraktowała później jako czas pracy i zażądała zapłaty. Do końca
swojego życia Bruno Groening musiał spłacać jej należności w miesięcznych ratach. Nie był to
przypadek wyjątkowy. Wielu z jego ówczesnych współpracowników ukazało swoją prawdziwą,
chrześcijańską twarz w taki, lub też podobny sposób.
Dlaczego jednak Bruno Groening dopuszczał tych fałszywych pomocników tak blisko siebie?
Czemu po prostu nie trzymał się od takich "dorobkiewiczów" i "jezusowców" z daleka? W jednym
ze swoich wykładów, 31 sierpnia 1950 r. w Monachium, wyraził się w tej sprawie tak:
"Jak dotąd czego też już ludzie nie próbowali, aby na tym małym człowieku, jego wiedzy i
umiejętnościach, zrobić pieniądze. Sądzili, że odkryli tu kopalnię złota. Mieli nawet po części
możliwość zarobienia pieniędzy, jednak - dzięki Bogu - nie przyniosło im to żadnego pożytku. Tacy
ludzie też musieli się pojawić, i to po to, aby pokazać, kim jest człowiek, że człowiek idzie nawet
po trupach i nie obchodzi go to, czy chory uzyska pomoc, czy też nie. Są tacy ludzie, którzy idą po
trupach i mogą całkiem spokojnie przejść obok leżącego chorego. On ich nigdy nie interesował i za
wszelką cenę starali się jak najbardziej zbliżyć do mnie. Wiem, że nierzadko pada tu pytanie: No
tak, jeśli on tyle wie, to dlaczego nie wiedział też i o tym? To może on jednak nic nie wie? Czy ja
wiem i co ja wiem, tego dowiecie się Państwo z czasem. Tak musiało się stać. Właśnie takiego
materiału brakowało jeszcze do budowy, aby Wam wszystkim otworzyć wolną drogę."
W swojej książce "Tu jest prawda o Bruno Groeningu i wokół niego“, Grete Häusler opisuje
następujące wydarzenie:
"Kiedyś, żegnając się z panem Groeningiem, życzyłam mu wszystkiego dobrego i powiedziałam:
‘Panie Groening, życzę Panu, żeby mógł pan teraz działać w spokoju i bez żadnych fałszywych
współpracowników.’ Ku mojemu wielkiemu zdumieniu odpowiedział mi: 'To wielka pomyłka, tak
musi być!' Wówczas jeszcze tego nie rozumiałam, jednak on wytłumaczył mi, dlaczego musiał to
wszystko robić i przez to przejść. Powierzył mi wielką tajemnicę:
"Ja wiem, co człowiek w sobie nosi. Jeśli jednak powiem ludziom: To jest kłamca, to jest oszust, to
złodziej, to nikt mi nie uwierzy. Co mam więc zrobić? Ja muszę takich ludzi przyciągnąć do siebie,
uczyć ich dobra i skłonić ich do nawrócenia się, a potem dać im możliwość kłamać, oszukiwać i
kraść. Jeśli mimo wszystko znowu to zrobią, wtedy będzie jasne, jacy są. Dlatego dopuszczam ich
do siebie całkiem blisko, i nie wycofuję się, tylko staję do walki."
Pierwszy większy proces
W latach 1951/52 Bruno Groening stanął po raz pierwszy przed chrześcijańskim sądem w
Monachium za rzekomo niedozwolone uprawianie działalności leczniczej. Podczas gdy w roku
1949 Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Bawarii uznało to, co czynił, za wolną działalność
dobroczynną, to obecnie oceniono to jako działalność leczniczą w pojęciu medycznym. Oskarżenie
opierało się o ustawę dotyczącą naturoterapeutów z roku 1939, przez którą wówczas zastąpiono
obowiązującą przedtem zasadę wolności leczenia, po to, aby medycynę przekazać w ręce lekarzy
faszystowskich. Bruno Groening został, zarówno w pierwszej, jak i w drugiej instancji,
uniewinniony. Przewodniczący sądu regionalnego w Monachium w uzasadnieniu wyroku w marcu
1952 roku wyjaśnił:
"Skazanie oskarżonego na podstawie jednostronnych orzeczeń byłoby według sądu nadmierną
przesadą. Kwestia, czy działalność Groeninga w ogóle podlega ustawie dotyczącej
naturoterapeutów jest więcej niż wątpliwa, bowiem jego działanie wkracza tu na obszar
działalności, który jak dotąd zbyt mało został zbadany.“
Podczas rozprawy odwoławczej uniewinnienie zostało co prawda potwierdzone, jednak działalność
Bruno Groeninga wyraźnie określono jako działalność leczniczą w pojęciu ustawy dotyczącej
naturoterapeutów:
"Tak więc oskarżony, bez zezwolenia, ani nie mając uprawnień lekarza, podjął działalność celem
diagnozowania, leczenia chorób, lub też uśmierzania dolegliwości, czy też uszkodzeń ciała u ludzi,
która w pojęciu ustawy dotyczącej naturoterapeutów (HPG) uważana jest za działalność medyczną.
[...]
Oskarżony nie może jednak zostać osądzony, gdyż wziąwszy obiektywnie pod uwagę ustawowe
znamię istoty czynu przestępczego, jakim jest wykonywanie działalności leczniczej, winę jego
wyłącza tu fakt, że był on nieświadomy bezprawności swego czynu, a zatem działał nieumyślnie."
Ponieważ ten wyłączający winę stan nieświadomości, w jakim Bruno Groening miał się znajdować,
określony został w orzeczeniu sądowym, w praktyce równało się to, mimo uniewinnienia,
sądowemu zakazowi uzdrawiania. Odtąd Bruno Groening musiał wiedzieć, że jego działalność
traktowana jest jako działalność medyczna w pojęciu ustawy dotyczącej naturoterapeutów i jako
taka jest mu zabroniona. Prawdziwe podstawy jego działania, zgodnie z którymi jego sposób
działania nie miał nic wspólnego z działalnością leczniczą w pojęciu medycznym, nie zostały
rozpoznane.
Pigułki Bruno Groeninga
Bruno Groening musiał więc znowu szukać drogi, która umożliwiłaby mu swobodną działalność w
pofaszystowskich, ale ciągle inkwizycyjnych, chrześcijańskich Niemczech. Chciał działać legalnie,
w uporządkowanych ramach, unikając konfliktu z ustawą dotyczącą naturoterapeutów. Gotów był
nawet zdać egzamin dla naturoterapeutów, jednak jego wniosek został odrzucony na podstawie
bardzo wątpliwych argumentów.
Jedną z możliwości dotarcia do ludzi, mimo tych przeszkód, była propozycja Rudolfa Bachmanna
dotycząca utworzenia "Laboratorium biologiczno-dynamicznego." Bachmann miał w nim
wytwarzać, według dawnych domowych przepisów ziołowych, dwie biologiczne substancje
lecznicze: "G 52" i "L 52", które Bruno Groening miał "zamawiać," tj. napełniać je swoją
uzdrawiającą siłą.
Bruno Groening przystał na tę propozycję i rzeczywiście doszło do produkcji tych preparatów. O
tym przedsięwzięciu opowiedział w dniu 9 czerwca 1953 roku:
"W celu produkcji tych leków jest do mojej dyspozycji całe laboratorium ze wszelkim
nowoczesnym sprzętem oraz cały sztab naukowców. Wyprodukowano już według moich
wskazówek serię środków, które już osiągnęły niespotykane jak dotąd powodzenie. Leki te zostały
wypróbowane i ocenione nie tylko przez wielu lekarzy, lecz także przez Klinikę Uniwersytecką w
Monachium. W związku z tym Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Bawarii wydało zgodę na
produkcję tych środków leczniczych. Przemysł farmaceutyczny okazuje wielkie zainteresowanie
tymi preparatami – zagraniczne zakłady chcą przejąć produkcję, a znane firmy niemieckie zgłosiły
gotowość zakupu poszczególnych receptur."
Jeszcze później pisał na temat tych preparatów:
"Pan Rudolf Bachmann przedstawił mi w roku 1953 propozycję swojego czynnego poparcia dla
mnie i mego przedsięwzięcia. On sam, pan Bachmann, już te [...] środki wytwarzał i chciał w ten
sposób, jak twierdzi, stworzyć mi pewną finansową podstawę, abym tutaj uzyskał możliwość
sfinansowania mego przedsięwzięcia (tworzenie uzdrowisk dla chorych szukających pomocy). Aby
dowiedzieć się, jak ocenione zostały te wyprodukowane przez pana Bachmanna środki przez stronę
medyczną, skontaktowałem się z panem dr med. Höchtem z Monachium, który zapewnił mnie, że
lek ten jest bez zarzutu. Na podstawie tego zapewnienia dałem swoje nazwisko laboratorium, które
nazwane zostało ‘Laboratorium Bruno Groeninga'.'
Pan Bachmann chciał te preparaty rozpowszechniać prywatnie, z tej prostej przyczyny, że nie chciał
popierać ani hurtu, ani pośredników handlowych (aptek). Z tą propozycją nigdy się nie zgodziłem i
zażądałem, aby preparaty te zostały udostępnione wyłącznie aptekom. Mojego żądania pan
Bachmann jednak nie uwzględnił – on był bardzo zapobiegliwy w interesach."
Również i Bachmann okazał się być człowiekiem interesu, który działał wyłącznie z korzyścią dla
własnej kieszeni. Nie dysponował dobrze wyposażonym laboratorium, a cały ten projekt przyniósł
Bruno Groeningowi niewiele dobrego. Wręcz przeciwnie – Bachmann wkrótce zmarł,
pozostawiając po sobie wiele długów, które Groening musiał zamiast niego spłacać. Na ten temat
Bruno Groening wyraził się tak:
"Podsumowując, chcę tu krótko zaznaczyć, że:
Po pierwsze, nigdy nie było moim zamiarem zrobienie na tym interesu, z drugiej strony zaś wynik
(sprzedaż preparatów) był równy zeru, gdyż pan Bachmann poprzez swoje złe postępowanie
doprowadził do tego, że musiałem już zapłacić tysiące marek i jeszcze mam wiele do zapłacenia.
Pan Bachmann potrzebował na założenie laboratorium dużych sum pieniędzy. Zostały one zebrane
przez moich przyjaciół w formie pożyczki, którą teraz muszę spłacić. W ubiegłym roku pan
Bachmann zmarł – więc nie może już wypełnić swoich zobowiązań. Ponieważ niczego po sobie nie
pozostawił, ja jestem tym człowiekiem, który musi naprawdę znosić tę żałobę."
Związek Groeninga
Aby pomimo zakazu uzdrawiania móc dotrzeć do możliwie wielu ludzi, już na początku lat 50-tych
XX wieku Bruno Groening zaczął organizować wspólnoty. Prowadził w nich wyłącznie wykłady,
usiłując w ten sposób przekazać ludziom szukającym pomocy przede wszystkim zasady swojej
nauki.
Dnia 22.11.1953 r. w Murnau/Seehausen został powołany przez niego tzw. "Związek Groeninga,
jako organizacja centralna.“ Związek ten miał zostać zarejestrowany i miał zapewnić działalności
Bruno Groeninga ochronę prawną. W ten sposób można było ostatecznie uniknąć konfliktu z
prawem (ustawą dotyczącą naturoterapeutów).
W skład zarządu Związku weszli m.in.: hrabia Zeppelin, hrabia Matuschka, Anny Freiin Ebner von
Eschenbach, naczelnik Resortu Budowlanego Hermann Riedinger i dyrektor Konstantin Weisser,
oraz początkowo jako jeden z założycieli, Rudolf Bachmann, z którym jednak Związek bardzo
szybko się rozstał. Przewodniczącym został dożywotnio Bruno Groening.
Sekretarzem Związku został Egon Arthur Schmidt – dziennikarz i lektor z Heidelbergu. Jeszcze w
Herford był bliskim pomocnikiem tego "doktora-cudotwórcy" i utworzył towarzystwo pod nazwą
"Koło Przyjaciół Bruno Groeninga." Nie działało ono jednak po myśli Bruno Groeninga i w
krótkim czasie zostało rozwiązane. Groening rozstał się wówczas również ze Schmidtem, gdyż ten
sprzeniewierzył pieniądze z dobrowolnych datków.
W 1952 roku Schmidt zwrócił się ponownie do Groeninga z oświadczeniem, że przyznaje się do
popełnionych błędów. Prosił też o zgodę na współudział przy organizowaniu całego
przedsięwzięcia i Bruno Groening przyjął go znowu jako pomocnika. W ten sposób Schmidt
ponownie uzyskał możliwość pokazania, co leży mu naprawdę na sercu – dobro chorych, czy też
własne finansowe korzyści.
W 1955 roku Bruno Groening rozstał się jednak ostatecznie ze Schmidtem, gdyż ten nie zmienił
swoich przekonań. Nadal usiłował wykorzystać działalność Groeninga dla własnych potrzeb.
Podobnie jak wcześniej pani Hülsmann, również i Schmidt po rozstaniu się z Groeningiem starał się
z nim procesować. W ten sposób chciał wymusić pieniądze za swoją dobrowolnie wykonywaną
pracę.
Zarządzanie "Związkiem Groeninga" przejęli wówczas Konstantin Weisser und Hermann
Riedinger. Z jednej strony dawało to nadzieję, gdyż byli oni ludźmi obeznanymi w świecie, co
mogło być również korzystne dla dzieła Groeninga. Z drugiej strony jednak kryło to w sobie
niebezpieczeństwo traktowania przez nich z wyższością prostego robotnika, który nie posiadał
równego im wykształcenia.
Z czasem wszystko rzeczywiście rozwinęło się w tym kierunku i tym obu panom coraz trudniej
przychodziło podporządkować się zdaniu Bruno Groeninga. Zdawać by się mogło, że zapomnieli o
tym, że Związek nie tylko nosił imię Groeninga, lecz także dla niego powstał. Dla nich "Związek
Groeninga" stawał się coraz bardziej celem samym w sobie. Całkowicie stracili z oczu prawdziwy
cel jego powołania – pomoc cierpiącym. Zdawać by się mogło, że nie dotarło do ich świadomości,
że to Groening, a nie Związek przyczyniał się do tego, że następowały uzdrowienia.
I tak "Związek Groeninga" stawał się coraz bardziej przeciwieństwem tego, czym właściwie miał
być. Dla człowieka, którego imieniem został nazwany, związek ten stał się więzieniem – zamiast
umożliwić mu swobodę działania, coraz bardziej krępował jego działalność.
Ostatnie wydarzenia i wielki proces
W dniu 4 marca 1955 roku zchrystianizowana prokuratura niemiecka wznowiła oskarżenie
przeciwko Bruno Groeningowi. Ponownie zarzucono mu wykroczenie przeciwko prawu
zezwalającemu na działalność naturoterapeutyczną. Drugim punktem oskarżenia było
spowodowanie śmierci przez zaniedbanie. Gdy doręczono mu akt oskarżenia, zwrócił się on do
swoich przyjaciół:
"Moi drodzy przyjaciele! W ciągu ostatnich dni cała prasa i stacje radiowe doniosły, w mniej lub
bardziej tendencyjny sposób, iż prokuratura monachijska przygotowała przeciwko mnie oskarżenie
o spowodowanie śmierci na skutek zaniedbania. Ponoć pod koniec 1949 roku obiecałem
uzdrowienie pewnej siedemnastoletniej, chorej na gruźlicę dziewczynie, ponadto miałem jej
przeszkadzać w konsultacji z lekarzem i kontakcie z sanatorium. Obwiniono mnie o śmierć tej
młodej osoby.
Jeśli ktoś zdrowo myślący czytał te doniesienia lub o nich słyszał, to zapewne zorientował się,
jakiemu celowi miały służyć: miały wprowadzić zamieszanie wśród moich przyjaciół, a wszystkich
poszukujących /pomocy/ odwieść od bliższego zajmowania się naszymi dążeniami i głoszoną
przeze mnie nauką. Wszelkimi środkami próbowano przeszkodzić nam, tj. mnie, Związkowi
Groeninga oraz Wam, w działalności.
Oczywiście, w rzeczywistości wygląda to zupełnie inaczej aniżeli zostało to przedstawione! Na ten
temat nie muszę się rozwodzić przed moimi przyjaciółmi, oni wiedzą, że ja nigdy nie obiecuję
wyzdrowienia i nie odradzam leczenia konwencjonalnego. W 1952 roku zostałem uniewinniony.
Nie dziwi to, że "przypadek Kuhfuss", do którego doszło na przełomie roku 1949/1950, nie został
poruszony w wytoczonym przeciwko mnie procesie w roku 1951/1952, mimo, że już wtedy takie
akta istniały!
Czy nie jest zastanawiające to, iż wznowienie przygotowań do procesu przeciwko mnie rozpoczęło
się dokładnie wtedy, gdy zostało opublikowane, że 22.11.1953 roku powstał w Murnau 'Związek
Groeninga'!? Mianowicie, od stycznia 1954 roku wskutek policyjnego zarządzenia przesłuchano i
dozorowano wielu kierowników wspólnot, przyjaciół jak i członków związku." Tak chrześcijanie
przez wieki inkwizycyjnej ciemnoty prześladowali wszelkich uzdrowicieli, szamanów i
cudotwórców!
Przygotowania do procesu ciągnęły się ponad dwa lata. Obrona Bruno Groeninga była powszechnie
utrudniana. Prawie wszyscy świadkowie obrony zostali odrzuceni, jednak świadkowie oskarżenia
byli dopuszczeni. Wśród nich znajdowali się dwaj dawni współpracownicy Groeninga: Eugen
Enderlin i Otto Meckelburg. Szczególnie Meckelburg - podczas pierwszego procesu jeszcze jako
współoskarżony – odnosił się do Groeninga w zauważalnie ostry sposób. Robił wszystko, aby tylko
Groeningowi zaszkodzić, jak to podstawiony, fałszywy świadek ze strony kościelnej.
W punkcie oskarżenia o rzekome spowodowanie śmierci wskutek zaniedbania Meckelburg
odgrywał decydującą rolę. Chodziło tutaj o przypadek, który zaistniał wtedy, kiedy pełnił on u
Groeninga funkcję menadżera. W listopadzie 1949 roku na wykład Bruno Groeninga przybył
urzędnik kasy oszczędnościowej Emil Kuhfuss wraz ze swoją siedemnastoletnią córką chorą na
obustronną gruźlicę płuc.
Bruno Groening natychmiast się zorientował, że tej dziewczynie nie można już było pomóc, co też
powiedział ojcu, biorącemu udział w wykładzie. Meckelburg jednak ostro napierał i domagał się,
aby Groening zajął się tym przypadkiem. Po wykładzie doszło więc do spotkania pomiędzy Bruno
Groeningiem i Ruth Kuhfuss. Groening podtrzymywał ją na duchu i domagał się, aby ojciec podjął
starania, żeby po upływie dziewięciu dni przeprowadzono fachowe lekarskie badania. W ten sposób
chciał osiągnąć to, aby dziewczyna, która już w ogóle nie chciała słyszeć o lekarzach, była otoczona
fachową opieką. Ojciec zapewnił, że się o to postara.
Korespondencja, która później miała miejsce, była prowadzona przez Meckelburga i nie docierała
do Bruno Groeninga. Dopiero w maju 1950 roku usłyszał on znowu o Ruth Kuhfuss. W tym czasie
ojciec wysyłał do Groeninga błagalne listy z prośbą o spotkanie. Meckelburg nie przekazywał tych
listów, lecz bez wiedzy Groeninga, samowolnie umówił spotkanie z panem Kuhfuss. Krótko przed
nadchodzącym terminem Meckelburg poinformował Groeninga o spotkaniu i wymusił, aby wziął w
nim udział.
Później Meckelburg twierdził, że Bruno Groening obiecał dziewczynie uzdrowienie, choć to on sam
zapewniał ojca dziewczyny, że nakłoni Bruno Groeninga do uzdrowienia córki. Meckelburg widział
w tym urzędniku kasy oszczędnościowej źródło pieniędzy, z którego chciał czerpać, jednak do tego
celu potrzebował Groeninga. Krótko po tym zajściu Groening rozstał się z Meckelburgiem.
Ciężkim zarzutem przeciwko Bruno Groeningowi było stwierdzenie, że zabronił Ruth Kuhfuss
kontaktować się z lekarzem. Temu zarzutowi przeczył fakt, potwierdzony przez świadków, że
wysyłał on dziewczynę do lekarza już podczas pierwszego spotkania. Również w przemówieniu
radiowym jesienią 1949 roku wzywał ludzi, aby: "do końca poddawali się dodatkowym
/kontrolnym/ badaniom lekarskim". Szukającym pomocy doradzał, aby ufali swoim lekarzom.
Ruth Kuhfuss miała za sobą kilka bolesnych i bezskutecznych prób leczenia i odmawiała dalszych.
Na skutek choroby zmarła 30 grudnia 1950 roku. Przypadek Ruth Kuhfuss z medycznego punktu
widzenia został wyjaśniony przez dr med. Otto Friehofera w następującej opinii:
"Patrząc trzeźwo, każdy laik musi dojść do przekonania, że to, co zostało powiedziane przez urząd
zdrowia w Säckingen, iż wyleczenie nie było w ludzkiej mocy 'wobec poważnego stanu zdrowia',
który zdaniem lekarzy 'zagrażał życiu' i stwarzał 'bliskie zagrożenie', było prawdą. Również każdy
szczerze i bezstronnie myślący lekarz, który nie wierzy zbyt zuchwale, że będąc w posiadaniu
najnowszych medykamentów mógłby zrezygnować z sił natury, będzie musiał potwierdzić opinię
pana profesora Lydtin z Monachium, według której 'nie można orzec, czy przed 5.11.49 roku
stopień prawdopodobieństwa wyleczenia był wysoki'.
Moim zdaniem jest bardziej niż zadziwiające, że pacjentka żyła aż do 30 grudnia 1950 roku, czyli
pewne przedłużenie życia mogło być spowodowane oddziaływaniem Groeninga. Na koniec
chciałbym wypowiedzieć się jeszcze na ten temat, że stwierdzenia, jakoby: 'Istniała szansa na
wyleczenie'. 'I to, że czas życia pacjentki Kuhfuss mógłby zostać wydłużony, gdyby pan Groening
się do niej nie zbliżał', nie były z pewnością do przewidzenia i z tego względu nie są uprawnione."
Paradoks oskarżenia Bruno Groeninga pod zarzutem zabójstwa wskutek zaniedbania przedstawił
Josef Hofmann, ówczesny dyrektor szkoły średniej, w piśmie z roku 1956: "Prawda wyłania się
najwyraźniej zza kulis, gdy sytuacja zostaje odwrócona. Sprawdźmy tę sentencję w przypadku
Kuhfuss. Powiedzmy, że chora na gruźlicę dziewczyna udałaby się w początkowym stadium
choroby do Bruno Groeninga, a on kurowałby ją prze półtora roku bez żadnego sukcesu. Nazwijmy
to punktem A. Następnie śmiertelnie chora pacjentka udaje się do profesorów i lekarzy i w trakcie
leczenia umiera. To jest punkt B.
Rozpoczyna się proces. Lekarze występują jako biegli sądowi i mają orzec, kto jest niewinny.
Założę się o wszystko, że wszyscy lekarze i profesorowie, wszystkie medyczne fakultety, nawet
wszyscy medycy tego świata wstawią się za punktem B z takim oto uzasadnieniem: tu spoczywa na
tronie niewinność otoczona aureolą, dlaczego mamy odpowiadać za błędy kogoś, kto przez półtora
roku 'spartaczył' leczenie? To byłoby śmieszne i absurdalne! I dokładnie tam, w punkcie B znajduje
się oskarżony Groening. W tej chwili ma on za sobą cały świat medyczny, może nawet milion
naukowców, którzy wspólnie głoszą jego niewinność."
Pod koniec czerwca 1957 roku w sądzie przysięgłych w Monachium doszło do absurdalnej
rozprawy. Z zarzutu spowodowania śmierci przez zaniedbanie Bruno Groening został oczyszczony.
Jednak z powodu uchybienia prawu zezwalającemu na działalność w zakresie stosowania terapii
naturalnych otrzymał grzywnę w wysokości 2000 DM. Grzywna miała ewidentnie osłabić
działalność Bruno Groeninga i jego związku duchowego uzdrawiania.
Chociaż wyrok ten na pierwszy rzut oka wygląda pozytywnie, to dla niego był nie do przyjęcia.
Jednoznacznie zabraniał mu działalności. Z powodu błędu adwokata, który ten wyrok ocenił
bardziej pozytywnie niż Bruno Groening, nie on złożył odwołanie, lecz sama prokuratura. Drugi
proces odbył się w połowie stycznia 1958 roku, znowu w Monachium.
Rozstanie ze "Związkiem Groeninga"
W międzyczasie, w październiku 1957 roku między Bruno Groeningiem i zarządem związku doszło
do sporu. Na skutek biurokratycznych ograniczeń związek bardzo zaszkodził Bruno Groeningowi.
Jest to nauka, aby w działalności duchowej i uzdrowicielskiej nie otaczać się aktywistami
kościelnymi.
Powodem sporu był wyrok w procesie, który zmuszał Bruno Groeninga do zapłacenia w krótkim
czasie grzywny w wysokości 2000 DM. Ponieważ za swoją działalność nie pobierał on żadnych
pieniędzy i nie miał wystarczających środków finansowych, zarząd związku zdecydował się już na
początku procesu na pokrycie jego kosztów. W zarządzie spierano się o to, czy dotyczyło to
również owej grzywny. Chciano na długiej, biurokratycznej drodze sprawdzić, czy związek jest w
ogóle zobowiązany do zapłacenia 2000 DM. Dopiero potem chciano postarać się o zdobycie tej
kwoty. Wiadomo było, że środki finansowe dotarłyby do Bruno Groeninga o wiele za późno, jeśli w
ogóle. Związek patrzyłby więc bezczynnie, jak Bruno Groening, nie mogąc zapłacić grzywny, idzie
do więzienia. Z tego powodu doszło do otwartego konfliktu i w końcu do zerwania.
Bruno Groening na 62 stronach "Bilansu działalności związku" opisał wszystkie punkty, w których
Związek mu zaszkodził. Podsumowując wszystko, powiedział:
"Kiedy teraz porównuję moje wcześniejsze otoczenie (ludzie interesu: Meckelburg, Enderlin,
Schmidt i Hülsmann) i moje dzisiejsze otoczenie (członkowie zarządu związku), to dochodzę do
tego samego końcowego wniosku: dzisiaj zdarzyło się to samo, co wówczas. Dzisiaj za
pośrednictwem tych, którzy chcą być moimi największymi, najbliższymi i najlepszymi
przyjaciółmi, nie doszło do niczego innego, niż wtedy. Wtedy oszukali mnie brudni działacze.
Dzisiaj zawiedli przyjaciele, przyglądając się spokojnie temu, że ja przez procesy, skazanie, przez
to, że nie otrzymałem żadnej pomocy, przez to, że nie mogłem bez samochodu odwiedzać wspólnot,
przez to, że nie podjęto niczego przeciwko nagonce prasowej, przez tworzenie bałaganu, przez to,
że po prostu nikogo nie było przy mnie, kiedy potrzebni mi byli ludzie, którzy, mając wiedzę i
pozycję w świecie, mogli i powinni mnie wspierać, abym mógł robić to, po co przyszedłem na tę
Ziemię.
Żaden z tych przyjaciół nie wstawił się za mną w celu wywalczenia dla mnie wolności, żaden nie
miał na to odwagi, aby wystąpić w mojej obronie. Nie działo się nic. Jedną po drugiej
podejmowano marne, biurokratyczne decyzje. Tak naprawdę nikt nie wstawił się za mną, nikt nie
zabrał się do tego z całą konsekwencją i nie przejął na siebie tych wszystkich walk podczas
procesów, walk przeciw prasie, nikt nie udzielił mi wsparcia, nikt nie zajął się zepsutym autem, nikt
nie oczyścił mnie z tego brudu i oszczerstw itd., itd., nikt mnie nie osłonił, abym mógł czynić to, w
jakim celu jestem tu, na tej Ziemi: "Aby przekazywać ludziom siłę życia i prowadzić ludzi do
wiary."
Nikt nie pomyślał o tym, że w tym celu potrzebuję spokoju i nie można mi ciągle przeszkadzać,
mieszając mnie w przyziemne zewnętrzne sprawy, potrzebuję wału obronnego, aby bez przeszkód
czynić to, co jest mi dane. Nikt z tych, którzy uważają się za moich przyjaciół nie pomyślał o tym.
To jest takie zawstydzające i stanowi dla mnie rozczarowanie.
Ludzie interesu, którzy chcieli wyciągnąć dla siebie korzyści zostali rozpoznani, jako ludzie źli.
Przyjaciele ze "Związku Bruno Groeninga" są zbyt obojętni, za wygodni, aby nie powiedzieć:
złośliwi. Rezultat jest taki sam: Ja nie uwolniłem się. Wielu przyjaciół z zarządu związku nie
dotrzymało słowa. Przez takie zarządzanie tylko mnie zakneblowano."
Weisser się wycofał, a "Związek Bruno Groeninga", którego nigdy nie udało się wpisać do rejestru
związków, po krótkim czasie został rozwiązany. W jego miejsce utworzono "Towarzystwo
popierania psychiczno-duchowych i naturalnych podstaw życia:" Towarzystwo to powstało w 1958
roku a kierowali nim Erich Pelz w Niemczech i Alexander Loy w Austrii. Ale także to ostatnie
stowarzyszenie, utworzone za życia Bruno Groeninga, nie spełniło jego oczekiwań. W statucie
stowarzyszenia nawet nie znalazło się jego nazwisko.
Jego słowo zażegnuje chorobę - oryginalna relacja prasowa
W czasie tych wszystkich walk i sporów działalność Bruno Groeninga trwała nadal. Dr Horst Mann
w 1957 roku napisał artykuł do czasopisma "Das Neue Blatt" zatytułowany: "Jego słowo zażegnuje
chorobę."
"Następnego dnia udałem się z Hanau do Springe, małego miasteczka położonego nad rzeką
Deister. Tu również powstała wspólnota Groeninga. Powodem jej powstania było uzdrowienie
wielu ludzi. Tu przeżyłem to, czego doświadczyłem już wcześniej, w innych miejscowościach:
Schleswig-Holstein, w Augsburgu, w Hameln, w Wiedniu i w Plochingen, i w innych miastach.
Ludzie podnosili się ze swoich miejsc i opowiadali o swoich chorobach. Podawali nazwiska
leczących ich lekarzy . Opowiadali o uzdrowieniach, które zawdzięczali Bruno Groeningowi. Byli
zawsze gotowi podnieść rękę, by wzmocnić swą wypowiedź przysięgą
'Mnie już jako niemowlęciu wypadły nogi ze stawów biodrowych' opowiadała pięćdziesięcioletnia
Julie Prohnert z Hannoweru. 'Później mogłam chodzić tylko o kulach. Lekarz był w stanie tylko
złagodzić moje cierpienie. Kiedy słuchałam wystąpienia Bruno Groeninga odczułam silną reakcję.
Moje krzywe plecy wyprostowały się. Znowu mogłam chodzić. Nigdy nie miałam nawrotów
choroby...'
'Ja miałem reumatyzm stawów i ciągle cierpiałem z powodu wysypek i ropnych wyprysków. Pan
Groening uwolnił mnie od tego' powiedział Wilhelm Gabbert z Hameln.
'Moje schorzenie dróg żółciowych można było wytrzymać tylko po zażyciu morfiny', opowiadał
Kurt Severit z Evestorf. 'Dziękuję Bruno Groeningowi za uwolnienie mnie od tego.'
'Ja miałem wysoki poziom cukru' twierdził Robert Thies ze Springe. 'Jeszcze bardziej niebezpieczne
było osłabienie mięśnia sercowego. Obydwie dolegliwości już mnie dzisiaj nie dręczą. Za to
dziękuję Bruno Groeningowi.'
Ta lista mogłaby być o wiele dłuższa. Ludzie zdający mi te relacje byli w różnym wieku.
Mężczyźni, kobiety, dzieci. Wymieniano wiele chorób, poczynając od bólów głowy, poprzez
zapalenie nerwów, rwę kulszową, choroby nerek, schorzenia dróg żółciowych aż po schorzenia
serca i paraliż.
Było tam jednak jeszcze coś innego, co wzruszyło mnie do głębi serca. Wszyscy tutaj, w obecności
słuchaczy, dobrowolnie opowiadali, iż dzięki Bruno Groeningowi doświadczyli wewnętrznej
przemiany. Gonitwa za sukcesem i egoistyczne nastawienie ustąpiły spokojowi serca, duchowej
równowadze i myślom o innych.
Podczas wszystkich rozmów z tymi ludźmi, którzy czuli się uzdrowieni przez Bruno Groeninga,
jedno pytanie we mnie stawało się coraz głośniejsze: czy sukces był możliwy u każdego człowieka,
czy też – pytając nieco śmielej – możliwy w przypadku każdej choroby? Gdzie znajdują się granice
mocy wypływającej z Bruno Groeninga? Czy nie istniało tu jakieś niebezpieczeństwo? (...)
W czasie moich ostatnich odwiedzin zadałem mu to pytanie. 'Ja nie mogę i nie chcę zmuszać ludzi',
odpowiedział. 'Jeśli ktoś zamknie się w sobie i nie ma w sobie gotowości rozwinąć sił w celu
ustanowienia porządku, wtedy i mnie brak gotowości do działania. Takiego człowieka wzywam do
otwarcia rygla zła, który przeszkadza w uzdrowieniu.'
Miałem jeszcze jedno pytanie: 'Każda choroba jest inaczej niebezpieczna' - rzekłem. 'Przypuśćmy,
że chory, któremu większość lekarzy nie daje nadziei na wyleczenie, udaje się do lekarza, który
jeszcze walczy o swego pacjenta. Będzie pan w stanie mu pomóc?'
'Tak' – powiedział bez wahania Groening. 'Jeśli chory w to wierzy i lekarz ufa swej drodze, wtedy
dojdzie do sukcesu. Wspólna ufność rozwinie w chorym niespodziewane siły. Często dochodziło do
sukcesu najszybciej tam właśnie, gdzie chory chwytał się ostatniej deski ratunku'"
Dalszy przebieg inkwizycyjnego procesu
Podczas rozprawy odwoławczej w styczniu 1958 roku na niekorzyść Bruno Groeninga wpłynął
fakt, że to nie on złożył odwołanie, a prokuratura. Jednak zaszkodziło mu nie tylko niedbalstwo
ówczesnego adwokata, ale także opóźnienie w wydawaniu akt nowemu radcy prawnemu
Groeninga, co utrudniło przygotowania do rozprawy. Następnym punktem niekorzystnym był fakt,
że świadkowie oskarżenia występowali z dużo większą pewnością siebie, w porównaniu do
pierwszej rozprawy. Wydawało się, że się porozumieli co do punktu: "zakaz działalności
lekarskiej". Tym razem wyrok brzmiał następująco:
Osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu z powodu spowodowania śmierci wskutek zaniedbania
oraz 5000,-DM grzywny z powodu złamania ustawy dotyczącej naturoterapeutów. Anny Freiin
Ebner von Eschenbach, która uczestniczyła w dwóch rozprawach, uznała ten wyrok za hańbę dla
Niemiec. O zbójeckiej, zakulisowej roli kościoła chrześcijańskiego nie wspomniała ani słowem.
Bruno Groening oświadczył, że zostaje ukarany za to, że czyni dobro. Skarżył się, że podczas
całego procesu, nikt nie zainteresował się tym, w jaki sposób dochodzi do uzdrowienia. Nie
interesowali się tym nawet jego adwokaci. Gdyby podążono za tym pytaniem, okazałoby się, że
jego działanie nie ma nic wspólnego z działalnością medyczną. Proces powinien być wstrzymany.
Ale odpowiedź na to pytanie nie interesowała w sądzie nikogo. Miano już o Groeningu wyrobione
zdanie i nie było gotowości, aby je zmienić.
Nie był to jednak koniec procesu. Tym razem Bruno Groening wniósł wniosek o rewizję. Termin
rozprawy ustalono na 22 stycznia 1959 roku w sądzie wyższej instancji w Monachium. Jednak w
międzyczasie w życiu Bruno Groeninga doszło do tragicznego wydarzenia.
Jego droga kończy się w Paryżu
Późną jesienią 1958 roku pojechał on ze swoją żoną Josette, z którą ożenił się w maju 1955 roku, do
Paryża i dał się zbadać zaprzyjaźnionemu onkologowi, dr Grobonowi. Porównanie kilku zdjęć
rentgenowskich wykazywało rak żołądka w stadium zaawansowanym. Dr Grobon chciał
natychmiast operować, jednak Bruno Groening sprzeciwił się.
Wrócił do Niemiec i przygotował Boże Narodzenie dla wspólnot. A 4 grudnia nagrał taśmę, która
miała być odtworzona na uroczystościach świątecznych we wszystkich wspólnotach. Po czym udał
się wraz z żoną ponownie do Paryża. W międzyczasie dr Grobon poinformował o diagnozie
szanowanego chirurga-onkologa, dr Bellangera. W jego klinice, przy rue Henner, nieopodal
Montmartre, 8 grudnia wykonano operację. Rezultat był przerażający dla lekarzy: było jeszcze
gorzej niż można się było spodziewać na podstawie zdjęć rentgenowskich – nie można było
operować. Ranę natychmiast zaszyto.
Josette Groening napisała:
"Nie mogli pojąć tego, że wygląd zewnętrzny Bruna nie wskazywał na tak okropne wewnętrzne
cierpienie, że on mógł normalnie oddychać, że jego przemiana materii przebiegała w ostatnich
tygodniach bez zarzutu, że skład morfologiczny krwi był normalny. W takim stanie nawet mały
posiłek powoduje wymioty, a ciężko doświadczony przez los pacjent musi umrzeć z głodu. U Bruna
nic takiego nie wystąpiło."
Ku zdziwieniu swoich lekarzy przyszedł szybko do siebie i pojechał do Niemiec, gdzie przeżył
święta Bożego Narodzenia. W połowie stycznia 1959 roku przeprowadził trzydniowe spotkanie z
kierującymi nowym towarzystwem i określił, w jaki sposób jego dzieło powinno być zbudowane.
Tych dwoje nie miało pojęcia, że to było ich ostatnie spotkanie z Bruno Groeningiem.
Dnia 21 stycznia poleciał znowu do Paryża. Z powodu niedrożności okrężnicy konieczna była
operacja. 22 stycznia 1959 roku o godz. 9.00 rano – o tej samej porze, kiedy w Monachium
rozpoczęła się rozprawa rewizyjna – Bruno Groening był ponownie operowany. Musiał dopuścić do
tego, czego oszczędził tak wielu ludziom, nie mógł i nie miał prawa sobie pomóc. Tego ranka,
kiedy leżał pod narkozą, nagle nad Paryżem przeszła silna burza. Jego żona relacjonowała:
"Dziwne było także następujące zjawisko przyrody. 22 stycznia, kiedy mój mąż był pod narkozą,
pogodny i jasny dzień nad Paryżem zaciemniła nagła ogromna burza z błyskawicami i piorunami.
Stało się tak ciemno, że w jasny dzień trzeba było włączyć światło. Pielęgniarka wyraziła
zdziwienie z powodu tak silnej burzy. W następnych dniach po operacji temperatura Bruna,
ciśnienie krwi i puls były zupełnie normalne. Nawet dwa razy wstał z łóżka i usiadł w fotelu."
W dniu 25 stycznia popadł w śpiączkę i następnego dnia, 26 stycznia 1959 roku, o godz. 13.46 w
klinice Henner, Bruno Groening zmarł na raka, jak napisał lekarz w akcie zgonu. Czy był to
naprawdę rak? Dr Bellanger powiedział po drugiej operacji:
"Zniszczenie ciała Bruna jest okropne, jest to całkowite wewnętrzne wypalenie. Jest dla mnie
zagadką, jak on był w stanie tak długo żyć i cierpliwie znosić taki ból."
Bruno Groening już przed laty wyraził się następująco: "Jeżeli zabroni mi się tej działalności,
wówczas wypalę się wewnętrznie."
Jak Bruno znosił ten gorzki krzyż swojego losu, świadczy list napisany 26 lutego 1959 roku przez
dr Grobbona do wdowy.
"Owe [poświęcone Bruno Groeningowi starania lekarskie] były aż nazbyt naturalne i mogę
powiedzieć, iż znalazły ogromne oparcie w odwadze, sile woli i znaczącej osobowości Bruno
Groeninga [...] On był na drodze Chrystusa."
Dr Bellanger wyraził swój podziw dla Bruno Groeninga w grudniu 1974 roku, w innym liście:
"Bruno Groening był człowiekiem z sercem, pełnym człowiekiem, który trzymał się swojego
zdania, a jego godność w obliczu cierpienia i śmierci jeszcze do dziś wywołuje podziw."
Pogrzeb Bruno Groeninga - Ofiary Inkwizycji
Ciało Bruno Groeninga spalono w krematorium w Paryżu, a urna z prochami została umieszczona
na cmentarzu Waldfriedhof w Dillenburgu. Z powodu zgonu skarżonego proces został zamknięty i
nie doszło do ostatecznego wyroku.
"Cudowny doktor z Herfordu", który tysiącom i dziesiątkom tysięcy ludzi przynosił uzdrowienie,
zmarł w samotności i opuszczeniu przy pewnej małej uliczce w Paryżu. Dlaczego musiało się tak
stać? Dlaczego sam sobie nie mógł pomóc? Podobnie zmarł Padre Pio, a wcześniej Alicja Bailey.
Grete Häusler nawiązując do tego zagadnienia napisała książkę "Doświadczyć uzdrowienia, to jest
prawda":
"Podczas swojego krótkiego pobytu na Ziemi Bruno Groening uczynił wiele dobrego. Dar
pomagania i uzdrawiania otrzymał już w kołysce. Wszędzie, dokąd tylko się udał, działy się rzeczy
cudowne, których nie da się pojąć rozumem. Publicznie wystąpił w roku 1949. Po wielkich
uzdrowieniach, do których doszło w Herfordzie i po tym, gdy w kraju i za granicą wszyscy o nim
mówili, po trzech miesiącach wydano mu zakaz uzdrawiania. Prześladowano go i ścigano, założono
mu wielki proces, chciano osądzić i ukarać. Dlaczego? Komu uczynił coś złego? Nikomu, ale za to
tysiącom ludzi tak wiele dobrego, czego nie mogliby otrzymać od kogoś innego. Chciano ukarać
niewinnego! Niewinnemu zakazano czynić to, co miał czynić z nakazu Boga – pomagać ludziom!
Gorzko musiał znosić ową złośliwość w Paryżu, w klinice onkologicznej przy Rue Henner! W
gorzkim bólu został wypalony wewnętrznie przez prąd uzdrawiający, którego nie mógł
przekazywać innym. Ludzki kodeks zakazywał mu tego w Niemczech. W obliczu kłamstwa i
oszczerstwa stał oskarżony, jak przestępca! W ciszy i samotności, o czym nie wiedział żaden z
przyjaciół, znosił cierpienia ludzkości. Ale to cierpienie nie było daremne! Tak musiało się stać, nie
było innej możliwości, aby pomóc ludziom."
W książce "Ja żyję po to, by ludzkość mogła żyć nadal" napisała:
"Ze słowem "ofiara" powinniśmy się obchodzić ostrożnie. W śmierci Bruno Groeninga w Paryżu
słowo to jest prawdą w swoim ścisłym znaczeniu. Tylko w ten sposób było możliwe wypełnienie
jego słowa, tak, jak jest to dzisiaj poświadczone przez niezliczone relacje o uzdrowieniach:
"Kiedy mnie już nie będzie na tej ziemi jako człowieka, to znaczy, gdy pozbędę się mego ciała,
wówczas ludzkość będzie już tak daleko, że każdy będzie w stanie sam z siebie przeżyć pomoc i
uzdrowienie."
Ataki kościelnej inkwizycji
Kościelna inkwizycja złośliwie atakująca naturopatów, uzdrowicieli duchowych, medyków
ajurwedyjskich czy bioterapeutów i zielarzy jest ciągle jeszcze aktywna i w niektórych krajach,
takich jak Polska początku XXI wieku ciągle podnosi swoj czarci łeb. Dzisiejsi czciciele Ojca Pio
zbyt łatwo zapominają, że ten sam Kościół, który Ojca Pio gnębił i prześladował w końcu
postanowił na nim zarobić i ustanowił jego kult dla zbijania kasy. Sympatycy uzdrawiania zrzeszeni
w Kołach Bruno Groeninga powinni pamiętać, że tak oskarżyciele jak i sędziowie wydający wyroki
przeciwko Bruno Groeningowi byli wyznawcami chrześcijaństwa, aktywistami katolickimi oraz
protestanckimi, którzy pospołu, z powodu swojej chorej i obłędnej ideologii wyznaniowej przez
wieki prześladują, represjonują wszystko to, co jest duchowe. Faszyzm, nazizm to nic innego jak
kulminacja inkwizycji i ideologicznych prześladowań.
Do inkwizycyjnych zbrodni w Polsce należy chociażby wypisywanie przez kościelnych aktywistów
chrześcijańskich na polskiej wikipedii bredni jakoby działalność Alicji Bailey była szerzeniem kultu
lucyferycznego. Tak pracuje katolicka i chrześcijańska ciemnota pełna złych i szkodliwych
skłonności, złośliwości i morderczych pomysłów. Często jest to ideologiczna propaganda chorych
umysłowo pomyleńców na politycznych stanowiskach oraz wyznaniowych stołkach fałszywej z
gruntu chrześcijańskiej tzw. "wiary". W Polsce na urzędowej liście celów do represjonowania jest
m.in. homeopatia, wbrew naukowym argumentom coraz wścieklej zwalczana w powodów
ideologicznych przez katolickich i chrześcijańskich aktywistów z tak zwanej Izby Lekarskiej. Za
tymi inkwizycyjnymi represjami wobec homeopatów stoją jak zwykle siły inkwizycji i faszyzmu,
skrajnej chadecji, ubrane w kapłańskie szatki religijnej konserwy...
O prześladowaniu w Polsce czy w hitlerowskich Niemczech uzdrowicieli stosujących oryginalne
metody leczenia ezoterycznego nauczanych wedle Alicji Bailey, można napisać osobną książkę...
***********
W artykule wykorzystane zostały materiały informacyjne Kół Bruno Groeninga w Wielkiej
Brytanii, Niemczech i Polsce.