Mary Higgins Clark
Dwa Słodkie Aniołki
tłumaczenie: Magdalena Rychlik
1
Poczekaj, Rob. Jedna z dziewczynek chyba płacze. Oddzwonię do
ciebie za chwilę.
Dziewiętnastoletnia Trish Logan odłożyła telefon komórkowy i
pospiesznie wyszła z salonu. Pierwszy raz pilnowała dzieci Frawleyów.
Polubiła całą rodzinę od pierwszego wejrzenia. Steve i Margaret przenieśli
się z dziećmi do Ridgefield kilka miesięcy temu. Margaret opowiadała, że
przyjeżdżała do Connecticut jako dziewczynka. Jej rodzice mieli tu
przyjaciół. Już wtedy chciała zamieszkać w tej okolicy.
– W zeszłym roku, kiedy zaczęliśmy poważnie myśleć o kupnie domu,
przejeżdżaliśmy przypadkiem przez Ridgefield i poczułam, że właśnie tu
jest moje miejsce na ziemi – mówiła.
Frawleyowie kupili stary dom Cunninghamów, który zdaniem ojca
Trish bardziej nadawał się do spalenia niż do remontu. Dziś, w czwartek
24 marca, bliźniaczki Kathy i Kelly kończyły trzy latka. Trish została
poproszona o pomoc w zorganizowaniu przyjęcia i zaopiekowanie się
dziewczynkami wieczorem. Ich rodzice musieli jechać do Nowego Jorku
na oficjalny bankiet urządzany przez firmę Steve’a.
Trish Logan od jakiegoś czasu była lekko zaniepokojona ciszą w
pokoju dziewczynek. Na przyjęciu buzie im się nie zamykały, a potem
małe zrobiły się takie cichutkie... można by pomyśleć, że zniknęły z
powierzchni ziemi, myślała wchodząc na górę.
Frawleyowie zerwali starą przetartą wykładzinę, która wcześniej
tłumiła odgłosy, i dziewiętnastowieczne schody skrzypiały przy każdym
kroku dziewczyny. Zatrzymała się na przedostatnim stopniu. Światło w
przedpokoju, które zostawiła zapalone, teraz było wyłączone.
Prawdopodobnie przepalił się bezpiecznik. Przewody elektryczne w tym
starym domu były w kiepskim stanie.
Sypialnia bliźniaczek znajdowała się na końcu korytarza. Nie
dochodził z niej teraz żaden dźwięk. Pewnie jedna z dziewczynek
zapłakała przez sen, pomyślała Trish. Szła po omacku w całkowitych
ciemnościach. W pewnej chwili zatrzymała się gwałtownie. Nie chodziło
tylko o światło w korytarzu. Zostawiła otwarte drzwi do pokoju, żeby
słyszeć, jeśli dziewczynki się obudzą. Powinna więc widzieć światło
lampki nocnej. A teraz drzwi są zamknięte. Ale nie mogła słyszeć płaczu,
gdyby były zamknięte dwie minuty temu.
Nasłuchiwała przerażona. Co to za dźwięk? Tłumiony odgłos kroków,
uświadomiła sobie ze zgrozą. I czyjś wstrzymywany oddech. Ostry zapach
potu. Ktoś stał za jej plecami. Chciała krzyknąć, jednak wydała tylko
stłumiony jęk. Chciała uciekać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Ktoś
chwycił ją za włosy i odciągnął do tyłu. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała,
był dławiący ucisk na szyi.
Napastnik rozluźnił chwyt i pozwolił Trish osunąć się na podłogę.
Włączył latarkę. Pogratulował sobie w duchu, że tak sprawnie
obezwładnił dziewczynę. Skierował promień światła na podłogę, przebiegł
przez korytarz i otworzył drzwi do pokoju bliźniaczek. Zaspane i
przerażone dziewczynki leżały na swoim podwójnym łóżku. Trzymały się
za rączki, jednocześnie próbując zdjąć kneble. Stał nad nimi drugi
mężczyzna.
– Jesteś pewien, że cię nie widziała, Harry? – spytał opryskliwie.
– Jestem pewien, Bert.
Obaj pilnowali się, żeby nie używać swoich prawdziwych imion. Bert i
Harry to rysunkowe postaci z reklamy piwa nakręconej w latach
sześćdziesiątych.
Bert podniósł Kathy i warknął:
– Weź drugą. Owiń ją kocem, na dworze jest zimno.
Mężczyźni w nerwowym pośpiechu wybiegli przez kuchenne drzwi,
nie zadając sobie nawet trudu, aby je za sobą zatrzasnąć. Harry usiadł na
podłodze z tyłu furgonetki z bliźniaczkami w tłustych ramionach. Bert
prowadził.
Dwadzieścia minut później dotarli na miejsce. Czekała tam na nich
Angie Ames.
– Są słodziutkie – zachwyciła się. Harry i Bert umieścili dzieci w
przygotowanym wcześniej dużym łóżeczku ze szczebelkami.
Podekscytowana Angie zdjęła dziewczynkom kneble. Małe padły sobie w
ramiona i zaczęły przeraźliwie krzyczeć:
– Mamusiu! Mamusiu...
– Ciiii, ciiii, nie bójcie się – uspokajała je Angie, podwyższając
ruchomą ściankę łóżeczka. Wsunęła ręce między szczebelki i pogładziła
jasnobrązowe loczki dziewczynek. – Już dobrze – przekonywała
bliźniaczki łagodnie. – Prześpijcie się troszkę. Kathy, Kelly, śpijcie. Mona
się wami zaopiekuje. Mona was kocha.
Mona to imię, którego kazano jej używać przy dzieciach.
– Nie podoba mi się – narzekała wtedy. – Dlaczego właśnie Mona?
– Dlaczego nie? Brzmi trochę jak mama. Kiedy dostaniemy forsę,
oddamy dzieciaki, a nie chcemy przecież, żeby opowiedziały policji:
„Bawiłyśmy się z Angie”. Poza tym zawsze się „mondrzysz”.
– Uciszcie te smarkule. Za bardzo hałasują.
– Wyluzuj, Bert. Nikt ich nie usłyszy – zapewnił Harry.
Ma rację, pomyślał Bert, czyli Lucas Wohl. Wciągnął do współpracy
Harry’ego, czyli Clinta Downesa, po długim zastanowieniu przede
wszystkim dlatego, że Clint przez dziewięć miesięcy w roku pracował
jako dozorca klubu golfowego Danbury Country Club i mieszkał w małym
domku na jego terenie. Od Święta Pracy do 31 maja klub pozostawał
zamknięty. Domek był niewidoczny z drogi wjazdowej, a bramę otwierało
się za pomocą specjalnego kodu.
To idealne miejsce, żeby ukryć dzieciaki. W dodatku dziewczyna
Clinta miała doświadczenie jako opiekunka.
– Zaraz przestaną płakać – zapewniła Angie.
– Znam się na dzieciach. Zmęczą się i pójdą spać.
Zaczęła je głaskać po pleckach i śpiewać, fałszując niemiłosiernie:
Dwa słodkie aniołki w błękitnych ubrankach, Dwa słodkie aniołki w
błękicie.
Ale zły los je rozdzielił...
Lucas zaklął pod nosem. Przecisnął się przez wąską szparę między
dziecięcym łóżeczkiem a podwójnym łóżkiem i poszedł do kuchni.
Dopiero wtedy on i Clint zdjęli bluzy z kapturami i rękawiczki. Na
kuchennym stole czekała przygotowana przed wyjściem butelka szkockiej
i dwie szklanki; nagroda za dobrą robotę.
Wohl i Downes usiedli przy stole i przyglądali się sobie nawzajem w
milczeniu. Lucas pomyślał z pogardą, jak bardzo wspólnik różnił się od
niego pod każdym względem. Zarówno z wyglądu, jak i temperamentu.
Wohl nie miał kompleksów na punkcie swojej powierzchowności.
Wiedział, jak wygląda. Mógł obiektywnie podać własny rysopis: wiek –
koło pięćdziesiątki, szczupła budowa ciała, średni wzrost, wąska twarz,
zakola, blisko osadzone oczy. Pracował na własny rachunek jako
kierowca limuzyny. Osiągnął perfekcję w udawaniu służalczego szofera,
którego życiową misją jest dbanie o klienta. Zakładał tę maskę do pracy
razem z czarnym uniformem.
Clinta poznał w więzieniu. Po wyjściu na wolność współpracowali
przy serii włamań. Nie złapano ich, bo Lucas był ostrożny. Nigdy nie
złamali prawa na terenie Connecticut, Wohl wierzył w mądrość
przysłowia: „Lis nie kradnie we własnym kurniku”. Bieżące zlecenie,
mimo ryzyka, jakie ze sobą niosło, wiązało się ze zbyt dużym zyskiem,
żeby go nie przyjąć. Po raz pierwszy złamał swoją zasadę.
Clint otworzył szkocką i napełnił szklanki.
– W przyszłym tygodniu będziemy na jachcie w St. Kitts z portfelami
pękającymi w szwach – powiedział z nadzieją, szukając potwierdzenia u
kumpla.
Lucas chłodno obserwował swojego wspólnika. Clint miał niewiele
ponad czterdzieści lat, a jego kondycja fizyczna pozostawiała wiele do
życzenia. Był niski i dźwigał o dwadzieścia pięć kilo za dużo, co
sprawiało, że pocił się łatwo i obficie, nawet w taką chłodną marcową noc
jak dzisiejsza. Beczkowaty tułów i grube ramiona kontrastowały z twarzą
cherubina i długimi włosami. Zapuszczał je na prośbę Angie.
Angie. Chuda jak suchy patyk, pomyślał Lucas pogardliwie. Okropna
cera. Oboje z Clintem zawsze wyglądali niechlujnie, ubierali się w
sfatygowane podkoszulki i powycierane dżinsy. Jedyną zaletą Angie
według Lucasa było jej doświadczenie w opiece nad dziećmi. Nic złego
nie może spotkać żadnej z tych smarkul, dopóki nie dostaniemy okupu.
Potem się ich pozbędziemy. Lucas przypomniał sobie, że Angie ma
jeszcze jedną zaletę. Jest chciwa. Zależy jej na pieniądzach. Chce
zamieszkać na jachcie na Karaibach.
Wohl podniósł szklankę do ust. Smak whisky wydał mu się kojący.
– Na razie wszystko gra – powiedział beznamiętnie. – Idę do domu.
Masz komórkę, którą ci dałem?
– Mam.
– Gdyby dzwonił szef, powiedz mu, że muszę wstać o piątej rano,
więc wyłączam telefon. Potrzebuję kilku godzin snu.
– Kiedy będę mógł go poznać, Lucas?
– Nigdy. – Lucas wychylił resztę szkockiej i odsunął krzesło. Z
sypialni dobiegało fałszowanie Angie.
My, dwaj dumni bracia, pokochaliśmy dwie piękne siostry...
2
Rodzice już są, pomyślał Robert „Marty” Martinson, kapitan policji w
Ridgefield, słysząc pisk hamulców na podjeździe.
Steve i Margaret zadzwonili na posterunek zaledwie kilka minut po
innym zgłoszeniu w tej samej sprawie.
– Nazywam się Margaret Frawley – powiedziała roztrzęsiona kobieta.
– Nasz adres to Old Woods Road numer dziesięć. Nie możemy się
dodzwonić do opiekunki. Zajmuje się naszymi trzyletnimi córeczkami. Nie
odpowiada telefon domowy ani jej komórka. Coś mogło się stać. Właśnie
wracamy z Nowego Jorku.
– Sprawdzimy to – obiecał Marty. Rodzice byli strasznie
zdenerwowani. Oby bezpiecznie dojechali do domu. Nie widział powodu,
żeby im wtedy mówić, że z całą pewnością stało się coś bardzo złego.
Ojciec opiekunki zadzwonił chwilę wcześniej z Old Woods Road:
– Moja córka została związana i zakneblowana. Bliźniaczki, którymi
się opiekowała, zniknęły. W ich pokoju jest list z żądaniem okupu.
Teraz, godzinę po zgłoszeniu przestępstwa, dom został już ogrodzony
taśmą i czekali na techników. Marty bardzo by chciał, żeby prasa o
niczym na razie nie wiedziała, ale zdawał sobie sprawę, że to marzenie
ściętej głowy. Rodzice Trish Logan powiedzieli wszystkim pacjentom i
personelowi szpitala, do którego przewieziono dziewczynę, o porwaniu
dziewczynek. Dziennikarze pojawią się lada chwila. FBI również zostało
powiadomione. Agenci byli w drodze.
Marty przygotował się na rozmowę z rodzicami. Właśnie wbiegli
kuchennymi drzwiami. Już od pierwszego dnia służby – a zaczynał jako
dwudziestojednoletni żółtodziób – starał się zawsze zapamiętywać swoje
pierwsze wrażenia na temat ludzi związanych z przestępstwem: ofiar,
sprawców, świadków... Notował swoje spostrzeżenia. W kręgach
policyjnych był znany jako Obserwator.
Trzydziestolatkowie, pomyślał witając Margaret i Steve’a Frawleyów.
Ładna para, oboje w eleganckich wieczorowych strojach. Ona miała
rozpuszczone długie brązowe włosy. Smukła i szczupła. Zaciśnięte dłonie
sprawiały wrażenie silnych. Krótkie paznokcie, bezbarwny lakier.
Prawdopodobnie dość wysportowana, pomyślał Marty. Wpatrywała się w
niego z napięciem i wyczekująco ciemnoniebieskimi oczyma, które teraz
wyglądały na prawie czarne.
Steve Frawley miał na oko z metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, włosy w
kolorze ciemny blond i jasnoniebieskie oczy. Ciasny smoking opinał jego
szerokie ramiona. Przydałby mu się nowy, skonstatował Marty.
– Czy coś się stało naszym córeczkom? – spytał Frawley. Położył
dłonie na ramionach żony, próbując ją wesprzeć i przygotować na złe
wiadomości.
Nie ma sposobu, aby delikatnie powiedzieć rodzicom, że ich dzieci
zostały porwane, a na łóżeczku zostawiono list z żądaniem ośmiu
milionów dolarów okupu. Niedowierzanie na ich twarzach wygląda na
autentyczne, pomyślał Marty. Zanotuje to w swoim dzienniku sprawy, ale
opatrzy znakiem zapytania.
– Osiem milionów! Osiem milionów! Czemu nie osiemdziesiąt? –
wykrzykiwał Steve Frawley, a jego twarz przybrała barwę popiołu.
– Każdego centa włożyliśmy w ten dom. Na koncie pozostało
najwyżej tysiąc pięćset dolarów, nie więcej.
– Czy macie jakichś zamożnych krewnych? – spytał Marty.
Frawleyowie zaczęli się histerycznie śmiać. Steve przytulił żonę,
śmiech urwał się raptownie, zastąpiony szlochem.
– Chcę odzyskać dzieci. Gdzie moje maleństwa?
3
O jedenastej zadzwonił telefon komórkowy. Odebrał Clint.
– Dzień dobry panu – powiedział.
– Tutaj Kobziarz.
Ten gość, kimkolwiek jest, chce zmienić głos, pomyślał Clint. Miotał
się po salonie, próbując uciec jak najdalej od upiornych dźwięków
wydawanych przez śpiewającą Angie. Na litość boską, dzieciaki śpią,
pomyślał z irytacją. Zamknij się.
– Co to za hałas w tle? – spytał ostro Kobziarz.
– Moja dziewczyna śpiewa dzieciom kołysankę. – Clint wiedział, że
Kobziarz czeka na tę informację. Na wskazówkę, że misja zakończyła się
sukcesem.
– Nie mogę się dodzwonić do Berta.
– Prosił, żeby panu przekazać, że o piątej rano ma odebrać kogoś z
lotniska Kennedy’ego. Pojechał do domu się przespać i wyłączył telefon.
Mam nadzieję...
– Włącz telewizor Harry – przerwał mu Kobziarz. – Mówią o nas w
wiadomościach. Zadzwonię rano.
Clint chwycił pilota. Pokazywali dom przy Old Woods Road. W
świetle padającym z ganku widać było odpadającą ze ścian farbę i
wypaczone okiennice. Żółta taśma policyjna powstrzymująca gapiów i
dziennikarzy sięgała aż na ulicę.
– Nowi właściciele domu, Margaret i Steven Frawleyowie,
wprowadzili się zaledwie kilka miesięcy temu – mówił prezenter. –
Zamiast przeprowadzać generalny remont posesji Frawleyowie
zdecydowali się na stopniową renowację. Dziś dzieci z sąsiedztwa
świętowały trzecie urodziny zaginionych bliźniaczek. Oto zdjęcie obu
sióstr zrobione zaledwie parę godzin temu.
Na ekranie ukazały się identyczne buzie dziewczynek wpatrujących się
rozszerzonymi z podniecenia oczyma w tort urodzinowy z trzema
świeczkami po każdej stronie. Pośrodku stała jedna duża świeczka.
– Jeden z sąsiadów powiedział nam, że duża świeczka symbolizuje
wzrastanie. Bliźniaczki są tak identyczne pod każdym względem, że
matka zażartowała, iż nie ma sensu stawiać dwóch świec.
Clint zmienił kanał. Pokazywali inne zdjęcie dziewczynek, w
niebieskich aksamitnych sukieneczkach. Maluchy trzymały się na nim za
rączki.
– Clint, popatrz jakie one są słodkie. Po prostu śliczne. – Podskoczył,
słysząc głos Angie. – Nawet we śnie trzymają się za łapki. Czy to nie
urocze?
Nie słyszał, jak podchodziła. Po prostu nagle znalazła się za jego
plecami. Zarzuciła mu ręce na szyję.
– Zawsze chciałam mieć dzidziusia, ale powiedzieli mi, że nie mogę –
mówiła, głaszcząc jego policzek.
– Wiem, kochanie – odrzekł łagodnie. Znał tę historię.
– A potem długo nie byliśmy razem.
– Musiałaś być w tym specjalnym szpitalu, kochanie. Zrobiłaś komuś
wielką krzywdę.
– Ale teraz będziemy naprawdę bogaci i zamieszkamy na jachcie na
Karaibach.
– Zawsze o tym marzyliśmy. Wreszcie będzie to możliwe.
– Mam świetny pomysł. Zabierzmy ze sobą dziewczynki.
Clint wyłączył telewizor. Odwrócił się do Angie i złapał ją za
nadgarstki.
– Angie, dlaczego te dzieci są teraz z nami?
– Porwaliśmy je.
– Po co?
– Żeby zdobyć mnóstwo pieniędzy i móc zamieszkać na jachcie.
– Zamiast żyć jak cholerni Cyganie, których wykopują stąd każdego
lata, żeby zrobić miejsce dla trenera golfa. Wiesz, co będzie, jeśli nas
złapią?
– Pójdziemy do więzienia na bardzo, bardzo długo.
– Pamiętasz, co mi obiecałaś?
– Że będę opiekować się dziećmi, bawić się z nimi, karmić je i
ubierać.
– I dotrzymasz słowa?
– Tak. Tak Przepraszam, Clint. Kocham cię. Możesz do mnie mówić
Mona. Nie podoba mi się to imię, ale jeśli chcesz mnie tak nazywać, to
okej.
– Nie możemy używać naszych prawdziwych imion przy
bliźniaczkach. Za parę dni oddamy te małe rodzicom i dostaniemy nasze
pieniądze.
– Clint, może moglibyśmy... – Angie zamilkła. Wiedziała, że będzie
zły, jeśli zaproponuje, żeby zatrzymali jedną z dziewczynek. Tak właśnie
zrobimy, obiecywała sobie przebiegle. Nawet wiem jak. Clint myśli, że
jest sprytny. Ale na pewno nie jest sprytniejszy ode mnie.
4
Margaret Frawley zacisnęła lodowate dłonie na kubku z parującą
herbatą. Było jej tak zimno... Steve przyniósł koc z kanapy i narzucił żonie
na ramiona, ale to niewiele pomogło. Nadal cała się trzęsła.
Bliźniaczki zaginęły. Kathy i Kelly zaginęły. Ktoś je zabrał i zostawił
list z żądaniem okupu. To nie miało najmniejszego sensu. Te słowa
rozbrzmiewały jej w głowie raz po raz, jak litania: porwali bliźniaczki,
porwali Kathy i Kelly...
Policjanci zabronili im wchodzić do pokoju dziewczynek.
– Musimy je sprowadzić z powrotem. To nasza praca – powiedział
kapitan Martinson. – Nie możemy stracić żadnych dowodów: odcisków
palców, mikrośladów...
Do zamkniętego obszaru należał też hol na górze, gdzie zaatakowano
Trish Logan. Nastolatka czuła się już dobrze, chociaż nadal przebywała na
obserwacji w szpitalu. Została przesłuchana. Nie była w stanie udzielić
detektywom zbyt wielu informacji. Rozmawiała przez telefon komórkowy
ze swoim chłopakiem, kiedy usłyszała płacz jednej z dziewczynek. Poszła
na górę i od razu zorientowała się, że coś jest nie w porządku. Nie
widziała światła w pokoju dziecinnym. Wtedy uświadomiła sobie, że ktoś
za nią stoi. To wszystko.
Czy był tam ktoś jeszcze? W pokoju bliźniaczek? Kelly ma lżejszy
sen, ale Kathy też mogła być niespokojna. Chyba trochę się przeziębiła.
Czy jeśli jedna z nich zapłakała, ktoś ją uciszył? Margaret wypuściła
kubek z rąk i skrzywiła się z bólu. Gorąca herbata poplamiła bluzkę i
spódnicę, kupione na wyprzedaży specjalnie na dzisiejszą okazję, firmowy
bankiet u Waldorfa. Chociaż zapłaciła jedną trzecią sumy, którą musiałaby
wydać na Piątej Alei, to i tak cena kreacji była zbyt wysoka jak na ich
budżet. Steve chciał, żebym kupiła ten komplet, pomyślała ze znużeniem.
To była ważna kolacja. A ja miałam ochotę się wystroić. Nie byliśmy na
żadnym eleganckim przyjęciu co najmniej od roku.
Steve próbował osuszyć jej bluzkę ręcznikiem.
– Marg, wszystko w porządku? Nie poparzyłaś się?
Muszę iść na górę, pomyślała Margaret. Może bliźniaczki schowały
się w szafie. Czasem tak robiły. Udawała wtedy, że ich szuka, a małe
chichotały, kiedy je wołała.
– Kathy... Kelly... Kathy... Kelly... Gdzie moje aniołki... ?
– Steve... Steve... Nie ma naszych córeczek! – krzyczała. Wtedy z
szafy dobiegał tłumiony śmiech.
Steve wiedział, że to żarty. Przybiegał na górę. Bez słowa wskazywała
mu szafę. Podchodził do niej i mówił:
– Może Kathy i Kelly uciekły. Może już nas nie lubią. Cóż, w takim
razie nie ma sensu ich szukać. Wyłączmy światło i chodźmy coś zjeść na
mieście.
Drzwi otwierały się natychmiast.
– Lubimy was! Lubimy was! – krzyczały chórem dziewczynki.
Margaret przypomniała sobie ich wystraszone minki. Teraz muszą
umierać ze strachu. Ktoś je porwał i przetrzymuje Bóg wie gdzie... To się
nie dzieje naprawdę. To tylko koszmarny sen i zaraz się obudzę. Oddajcie
mi moje maleństwa. Czemu piecze mnie ramię? Po co Steve robi mi zimny
okład? Zamknęła oczy. Miała mglistą świadomość, że kapitan Martinson z
kimś rozmawia.
– Pani Frawley.
Podniosła głowę, słysząc nieznany głos.
– Pani Frawley, nazywam się Walter Carlson, jestem agentem FBI.
Sam mam trójkę dzieci i wyobrażam sobie, co pani teraz musi przeżywać.
Jestem tu, żeby znaleźć dziewczynki, ale będziemy potrzebować pomocy.
Odpowie pani na kilka pytań?
Walter Carlson miał miłą twarz i przyjazne spojrzenie. Nie wyglądał
na więcej niż czterdzieści pięć lat, więc jego dzieci pewnie były
nastolatkami.
– Dlaczego ktoś zabrał moje aniołki?
– Tego właśnie postaramy się dowiedzieć, pani Frawley. Carlson
podbiegł, żeby podtrzymać Margaret widząc, że osuwa się na krześle.
5
Franklin Bailey, dyrektor finansowy sieci sklepów spożywczych, był
osobą, którą Lucas miał zabrać z domu o piątej rano. Stały klient. Często
podróżował nocą po wschodnim wybrzeżu. Czasem, tak jak dziś, Wohl
zawoził go na Manhattan, czekał aż tamten załatwi swoje sprawy, a potem
odwoził do domu.
Nie mógł nie przyjąć tego zlecenia. Wiedział, że policja najpierw od
razu sprawdzi wszystkich tych, którzy byli widziani w pobliżu domu
Frawleyów. Prawdopodobnie jego też będą sprawdzać; Bailey mieszkał na
High Ridge, zaledwie dwie przecznice od Old Woods. Nie znajdą żadnego
powodu, żeby mnie podejrzewać, przekonywał sam siebie. Wożę ludzi w
tym mieście od dwudziestu lat i nigdy nie zwróciłem na siebie uwagi
policji.
Mieszkał w Danbury. Wśród sąsiadów miał opinię spokojnego
samotnika. Wiedzieli o nim tylko tyle, że jest zapalonym pilotem
amatorem i często odwiedza miejscowe lotnisko. Bawiło go mówienie
ludziom, że uwielbia wycieczki i dlatego czasem prosi o zastępstwo
innego kierowcę, a sam wyrusza na wyprawę. Celem wycieczek były
oczywiście domy, które okradał.
W drodze po Baileya z trudem oparł się pokusie przejechania obok
domu Frawleyów. To by było nierozsądne. Wyobrażał sobie, co tam się
dzieje. Zastanawiał się, czy do akcji wkroczyło już FBI. Ciekawe, co już
wiedzą, myślał rozbawiony. Ze otworzyli kuchenne drzwi kartą
kredytową? Ze łatwo było zajrzeć pod osłoną przerośniętego żywopłotu
do salonu i zauważyć, jak opiekunka trajkocze przez telefon usadowiona
wygodnie na kanapie? Że zaglądając przez okno do kuchni, można było
się zorientować, jak wejść na piętro bez zwrócenia uwagi dziewczyny? Że
w porwaniu musiały brać udział co najmniej dwie osoby, jedna
obezwładniła Trish Logan, a druga uciszała dzieci?
Zajechał pod dom Franklina Baileya za pięć piąta. Nie wyłączał
silnika, żeby wnętrze było miłe i ciepłe dla bardzo ważnego pana
dyrektora. Umilał sobie oczekiwanie, przeliczając w wyobraźni swoją
część pieniędzy z okupu.
Na widok zbliżającego się Baileya Lucas wyskoczył z samochodu i
otworzył przed nim drzwi. Przednie siedzenie pasażera było maksymalnie
wsunięte, by z tyłu było więcej miejsca. Jeden z wielu małych gestów
uprzejmości Lucasa wobec klienta.
Bailey, srebrnowłosy sześćdziesięcioparolatek, w roztargnieniu
wymamrotał słowa powitania. Kiedy samochód ruszył, powiedział:
– Lucas, skręć, proszę, w Old Woods Road. Chcę sprawdzić, czy
policja jeszcze tam jest.
Lucas poczuł ucisk w gardle. Dlaczego Bailey chce tam jechać,
zastanawiał się gorączkowo. Nie jest wścibski. Musi mieć jakiś powód.
Oczywiście jest osobą publiczną, przypomniał sobie. Byłym burmistrzem.
Jego pojawienie się na miejscu przestępstwa nie wzbudzi zdziwienia ani
zainteresowania samochodem, którym przyjechał. Z drugiej strony Lucas
zawsze ufał swoim przeczuciom, a teraz czuł zimne mrowienie na plecach:
niedługo wejdzie w zasięg policyjnych radarów.
– Jak pan sobie życzy, panie Bailey. Ale dlaczego na Old Woods Road
miałyby być gliny?
– Najwyraźniej nie oglądałeś wiadomości, Lucas. Trzyletnie
bliźniaczki tej pary, która niedawno się wprowadziła do starego domu
Cunninghamów, zostały porwane zeszłej nocy.
– Porwane! Pan raczy żartować.
– Chciałbym, żeby tak było – odrzekł ponuro Franklin Bailey. – Nic
podobnego nigdy nie wydarzyło się w Ridgefield. Miałem okazję spotkać
Frawleyów kilka razy i bardzo ich polubiłem.
Lucas przejechał dwie przecznice, po czym skręcił w Old Woods
Road. Przed domem, z którego osiem godzin wcześniej zabrał dzieci,
teraz było pełno policjantów. Mimo niepokoju i przemożnej chęci
ucieczki, przepełniało go poczucie tryumfu i złośliwej satysfakcji:
„Gdybyście tylko wiedzieli, głupole”.
Po drugiej stronie ulicy, na wprost domu Frawleyów, parkowały wozy
transmisyjne. Dwóch funkcjonariuszy pilnowało, aby nikt nie wchodził na
podjazd. Mieli w rękach notesy. Franklin Bailey uchylił szybę.
Natychmiast został rozpoznany przez sierżanta kierującego akcją.
Policjant pospieszył z przeprosinami, iż nie może pozwolić mu
zaparkować.
– Ned, nie mam zamiaru parkować – przerwał mu Bailey. – Ale może
mógłbym się na coś przydać. O siódmej mam spotkanie w Nowym Jorku,
będę z powrotem przed jedenastą. Kto jest w środku? Marty Martinson?
– Tak, panie Bailey. I FBI.
– Wiem, jakie są procedury. Przekaż Marty’emu moją wizytówkę.
Przez pół nocy słuchałem telewizyjnych relacji. Frawleyowie są nowi w
mieście, nie mają też chyba krewnych, na których mogliby liczyć.
Powiedz Marty’emu, że mogę wziąć na siebie kontakty z porywaczami.
Jestem do dyspozycji, jeśli tylko moja pomoc będzie potrzebna.
Pamiętam, że po porwaniu małego Lindbergha, profesor, który zgłosił się
jako osoba kontaktowa, otrzymał wiadomość od porywaczy.
– Przekażę mu, panie Bailey. – Sierżant Ned Barker wziął wizytówkę i
zapisał coś w notesie.
– Muszę zapisać każdego, kto przejeżdża. Mam nadzieję, że pan
zrozumie – powiedział przepraszająco.
– Naturalnie.
– Mogę zobaczyć pańskie prawo jazdy? – zwrócił się do Lucasa.
– Oczywiście, panie władzo, oczywiście. – Wohl posłał mu swój
służalczy, gorliwy uśmiech.
– Mogę ręczyć za Lucasa. Jest moim kierowcą od lat.
– Tylko wypełniam rozkazy, panie Bailey. Proszę mnie zrozumieć.
Policjant przyjrzał się uważnie prawu jazdy. Zerknął na Lucasa.
Bez słowa zwrócił dokument i zapisał coś w notesie. Franklin Bailey
zasunął szybę i opadł na siedzenie.
– Dobra, Lucas. Dajmy gazu. To był prawdopodobnie niepotrzebny
gest, ale czułem, że muszę coś zrobić.
– Myślę, że to był wspaniały gest, panie Bailey. Nigdy nie miałem
dzieci, ale nie trzeba mieć wielkiej wyobraźni, żeby wiedzieć, co muszą
teraz czuć ci biedni rodzice.
Mam nadzieję, że czują się wystarczająco parszywie, żeby
skombinować osiem milionów dolarów, pomyślał z satysfakcją.
6
Clint został wyrwany z alkoholowego snu przez dziecięce głosy
uporczywie wołające: „mamo!”. Kiedy dziewczynki nie doczekały się
żadnej odpowiedzi, zaczęły się wspinać po szczebelkach wysokiego
łóżeczka.
Angie chrapała obok, nieświadoma zamieszania i niewrażliwa na
hałasy. Ciekawe, ile wypiła. Uwielbiała oglądać nocami stare filmy przy
butelce wina. Charlie Chaplin, Greer Garson, Marilyn Monroe, Clark
Gable – kochała ich wszystkich.
– Oni byli aktorami przez duże A – bełkotała rozmarzona. – Nie to, co
ci współcześni. Piękni, sztuczni, plastikowi, po liftingach i liposukcjach.
Na dodatek kompletne beztalencia.
Dopiero niedawno, po wielu latach wspólnego życia, Clint odkrył, że
Angie jest zazdrosna. Chciała być piękna. Wykorzystał to, namawiając ją
do pomocy przy dzieciach.
– Zdobędziemy tyle forsy, że jeśli zapragniesz pojechać do jakiegoś
luksusowego salonu odnowy biologicznej albo zmienić kolor włosów czy
zapłacić za usługi najlepszych chirurgów plastycznych, nie będzie
problemu. Musisz tylko zaopiekować się maluchami przez kilka dni, góra
tydzień.
– Wstawaj.
Szturchnął ją teraz łokciem w bok. Wsadziła głowę pod poduszkę.
Potrząsnął dziewczyną.
– Powiedziałem, wstawaj – warknął.
Niechętnie podniosła głowę i spojrzała wrogo na bliźniaczki.
– Cicho! Spać, ale już! wrzasnęła. Kathy i Kelly rozpłakały się głośno.
– Mamusiu! Tatusiu!
– Zamknąć się, powiedziałam! Zamknąć się!
Bliźniaczki posłusznie położyły się i objęły. Z łóżeczka dobiegł
tłumiony szloch.
– Zamknąć się, mówię!
Szlochanie przerodziło się w czkawkę. Angie szturchnęła Clinta.
– O dziewiątej Mona zacznie je kochać. Ani minuty wcześniej.
7
Margaret i Steve spędzili całą noc, rozmawiając z Martym
Martinsonem i agentem Carlsonem. Margaret mimo swojego
wcześniejszego omdlenia stanowczo odmówiła jazdy do szpitala.
– Sam pan mówił, że potrzebujecie mojej pomocy – upierała się.
Razem ze Steve’em odpowiadali na pytania Carlsona. Jeszcze raz
zaprzeczyli z przejęciem, jakoby mieli jakikolwiek dostęp do większej
sumy pieniędzy, nie mówiąc o ośmiu milionach dolarów.
– Mój ojciec zmarł, kiedy miałam piętnaście lat – tłumaczyła Margaret.
– Moja matka mieszka na Florydzie ze swoją siostrą. Jest rejestratorką w
przychodni. Korzystałam z kredytów studenckich, które będę spłacać
przez dziesięć lat.
– Mój ojciec jest emerytowanym kapitanem nowojorskiej straży
pożarnej – opowiadał Steve. – Kupili z matką dom w Karolinie Północnej.
Jeszcze zanim ceny poszły w górę.
Zapytany o dalszych krewnych Steve przyznał, że ma przyrodniego
brata, Richiego, z którym nie jest w najlepszych stosunkach.
– Ma trzydzieści sześć lat, jest o pięć lat starszy ode mnie. Moja matka
młodo owdowiała. Potem poznała ojca. Richie zawsze miał w sobie coś
dzikiego. Nigdy nie byliśmy blisko. Na domiar złego poznał Margaret
wcześniej niż ja.
– Nie chodziliśmy ze sobą – szybko uzupełniła żona. – Poznaliśmy się
na weselu znajomych. Zatańczyłam z nim kilka razy. Chciał się ze mną
umówić, ale nie byłam zainteresowana. Niecały miesiąc potem poznałam
Steve’a na uczelni, oboje studiowaliśmy prawo. Całkowity przypadek.
– Gdzie jest teraz Richie? – zwrócił się Carlson do Steve’a.
– Pracuje jako bagażowy na lotnisku w Newark. Jest dwukrotnym
rozwodnikiem. Nie skończył szkoły. Chyba ma mi za złe, że zdobyłem
dyplom prawnika. – Zawahał się. – Cóż, równie dobrze mogę wam
powiedzieć: jeszcze jako nieletni był notowany, a poza tym odsiedział
pięć lat za oszustwo i pranie brudnych pieniędzy. Ale nigdy nie zrobiłby
czegoś takiego.
– Może i nie, jednak musimy go przesłuchać – odparł Carlson. – A
teraz spróbujmy się wspólnie zastanowić, czy jest jeszcze ktoś, kto żywi
do was urazę i mógłby wpaść na pomysł porwania dzieci. Jeszcze jedno;
wynajmowaliście jakąś ekipę remontową, sprzątającą, wzywaliście
jakiegokolwiek fachowca?
– Nie. Mój tato jest prawdziwą złotą rączką i w dodatku niezłym
nauczycielem – odpowiedział Steve bardzo już zmęczonym głosem. –
Zająłem się wszystkimi podstawowymi naprawami sam, wieczorami i w
weekendy. Jestem prawdopodobnie najlepszym klientem pobliskiego
sklepu dla majsterkowiczów.
– A co z ekipą od przeprowadzek?
– To policjanci, którzy dorabiali sobie po godzinach – odrzekł Steve, a
na jego twarzy zagościł na moment cień uśmiechu. – Wszyscy mają dzieci.
Pokazywali mi nawet ich zdjęcia. Dwójka jest mniej więcej w wieku
naszych dziewczynek.
– Co z ludźmi z firmy, w której pan pracuje?
– Jestem w tej firmie dopiero od trzech miesięcy. C. F. G. &Y to
fundusz inwestycyjny. Zajmuje się głównie ubezpieczeniami
emerytalnymi.
Carlson zwrócił uwagę na fakt, że przed urodzeniem bliźniaczek
Margaret pracowała jako obrońca z urzędu na Manhattanie.
– Pani Frawley, czy jest możliwe, że któryś z pani byłych klientów
chce się zemścić?
– Nie sądzę, aby tak było. – Zawahała się. – Był jeden facet, skazano
go na dożywocie. Błagałam go, żeby się przyznał w zamian za
złagodzenie wyroku, ale odmówił i został uznany za winnego. Jego
rodzina rzucała obelgi pod moim adresem, kiedy go wyprowadzali.
To dziwne, pomyślała, patrząc jak Carlson zapisuje nazwisko
skazanego w notesie. Absolutnie nic nie czuję. Kompletna pustka i
odrętwienie.
O siódmej rano wschodzące słońce zaczęło przedostawać się przez
zaciągnięte żaluzje. Carlson wstał.
– Nalegam, żebyście trochę odpoczęli. W im lepszej będziecie formie,
tym bardziej możecie nam pomóc. Ja jestem tu cały czas. Obiecuję, że
zostaniecie poinformowani natychmiast, kiedy porywacze się odezwą. Po
południu poprosimy was o krótkie oświadczenie dla mediów. Możecie iść
do sypialni, tylko nie wchodźcie do pokoju bliźniaczek. Technicy wciąż
zbierają dowody.
Steve i Margaret bez słowa pokiwali głowami. Ledwo trzymali się na
nogach ze zmęczenia.
– Są spłukani – stwierdził Carlson rzeczowo, gdy wyszli. – Założę się,
o co chcesz. Nie mają żadnych pieniędzy. Dlatego zastanawiam się, czy to
żądanie okupu to nie fałszywy trop. Motyw porwania mógł być zupełnie
inny, a list ma na celu wprowadzenie nas w błąd.
– Też mi to przyszło do głowy – przyznał Martinson. – Zazwyczaj
porywacze ostrzegają w listach, żeby nie zawiadamiać policji.
– Otóż to. Modlę się, żeby te dzieci nie siedziały już w samolocie do
Ameryki Południowej.
8
W piątek rano porwanie bliźniaczek Frawleyów stało się wiadomością
dnia na całym wschodnim wybrzeżu, a wczesnym popołudniem mówiła
już o tym cała Ameryka. Zdjęcie urodzinowe ślicznych trzylatek o
anielskich buziach i z blond loczkami, ubranych w odświętne niebieskie
aksamitne sukieneczki, było na pierwszych stronach gazet i na ekranach
telewizyjnych w całym kraju.
Centrum dowodzenia znajdowało się w jadalni domu przy Old Woods
Road. O piątej po południu Margaret i Steve stanęli przed kamerami,
błagając porywaczy, aby nie robili dzieciom krzywdy.
– Nie mamy tych pieniędzy – przekonywała Margaret. – Ale nasi
przyjaciele organizują zbiórkę. Zebrali już prawie dwieście tysięcy
dolarów. Proszę was. To jakaś pomyłka. Nie jesteśmy w stanie zdobyć
ośmiu milionów dolarów. Ale zaklinam na wszystko, żebyście nie
krzywdzili naszych dziewczynek. Oddajcie nam je. Przysięgam, że
dostaniecie te dwieście tysięcy dolarów gotówką.
– Skontaktujcie się z nami, bardzo proszę – dodał Steve, obejmując
żonę ramieniem. – Musimy wiedzieć, że nasze córeczki żyją.
Potem zabrał głos kapitan Martinson.
– Podajemy numer telefonu i faksu byłego burmistrza Ridgefield,
Franklina Baileya. Jeśli obawiacie się skontaktować bezpośrednio z
Frawleyami, skontaktujcie się, proszę, z panem Baileyem.
Porywacze jednak uparcie milczeli.
Dopiero w poniedziałek rano dziennikarka Katie Couric przerwała w
środku zdania wywiad na żywo z emerytowanym agentem FBI, aby
ogłosić:
– Proszę państwa, to może być oszustwo, ale może też okazać się
bezcenną informacją. Właśnie mi powiedziano, iż mamy na linii
człowieka, który twierdzi, że to on porwał bliźniaczki Frawleyów. Ten
mężczyzna chce wejść na antenę. Nasi technicy za chwilę spełnią jego
żądanie.
– Przekażcie Frawleyom, że ich czas dobiega końca – rozległ się
szorstki i ochrypły poirytowany głos. – Powiedzieliśmy: osiem milionów i
ani centa mniej. Posłuchajcie dzieciaków.
– Mamusiu, kocham cię! Tatusiu, kocham cię! – wołały chórem
dziewczynki. – Chcemy do domu – zapłakała jedna z nich.
Pięć minut później pokazano taśmę Steve’owi i Margaret. Martinson i
Carlson nie musieli nawet pytać, czy nagranie jest autentyczne. Wyraz
twarzy rodziców mówił sam za siebie; porywacze wreszcie się odezwali.
9
Lucas coraz bardziej się denerwował. Wstąpił do stróżówki w sobotę i
niedzielę wieczorem. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było spotkanie z
bliźniaczkami, więc pojawiał się o dziewiątej wieczór, kiedy już spały.
Chciał wierzyć w zapewnienia Clinta, jak wspaniale Angie zajmuje się
dziećmi.
– Mają świetny apetyt. Angie grała z nimi w różne gry. Po południu się
zdrzemnęły. Ona naprawdę przepada za tymi maluchami. Zawsze marzyła
o własnych. Ale mówię ci, to upiorne, jak te dwie są do siebie podobne.
Jakby były dwiema połówkami tej samej osoby.
– Nagrałeś je? – przerwał zniecierpliwiony Lucas.
– Jasne. Kazaliśmy im powiedzieć: „Mamusiu, kocham cię. Tatusiu,
kocham cię. „ Dobrze wyszło. Potem jedna zaczęła wrzeszczeć, że chcą
do domu i Angie się wściekła. Podniosła rękę, jakby chciała uderzyć małą,
a wtedy obie smarkule zaczęły beczeć. Wszystko jest na kasecie.
To pierwsza rzecz, jaką dobrze zrobiłeś, pomyślał Lucas, wkładając
taśmę do kieszeni. Pojechał do pubu Clancy’ego na Siódmej. O dziesiątej
trzydzieści, tak jak był umówiony z szefem. Zgodnie z wytycznymi
zostawił limuzynę na zatłoczonym parkingu, położył taśmę na siedzeniu i
poszedł na piwo, nie zamykając samochodu. Kiedy wrócił, zauważył, że
kaseta zniknęła. To było w sobotę. W niedzielę wieczorem stało się
oczywiste, że cierpliwość Angie jest na wyczerpaniu.
– Cholerna suszarka się zepsuła i oczywiście nie można wezwać
nikogo do naprawy. Może niech Harry sam to zrobi, co? Co ty na to? –
narzekając, wyjęła z pralki dwie identyczne bluzeczki z długim rękawem i
dwie pary małych ogrodniczek. Rozwiesiła ubranka na wieszakach. –
Mówiłeś, że to potrwa tylko kilka dni. Minęły trzy. Ile jeszcze?
– Kobziarz powie nam, kiedy i gdzie podrzucić dzieciaki – przy
pomniał Lucas, walcząc z pokusą, aby kazać tej nudziarze iść do diabła.
– Skąd masz pewność, że się nie wystraszy i nie zostawi nas z nimi na
lodzie?
Lucas nie zamierzał wtajemniczać Angie w szczegóły planu, ale czuł,
że musi coś powiedzieć, żeby ją udobruchać.
– Jutro rano między ósmą a dziewiątą wygłosi żądanie okupu w
telewizji.
Zamknęła się. Jedno trzeba przyznać szefowi, myślał Wohl, oglądając
telewizję w poniedziałek rano i widząc dramatyczną reakcję rodziców na
telefon z żądaniem okupu, teraz cały świat będzie stawał na głowie, żeby
zdobyć forsę i odzyskać dzieciaki.
Ale to my ponosimy całe ryzyko, uzmysłowił sobie kilka godzin
później, słuchając dziennikarskich komentarzy. My zabraliśmy te
smarkule. My je przetrzymujemy. My odbierzemy okup. Tylko ja wiem,
kim jest szef. Policja nie ma żadnych podstaw, żeby go podejrzewać. Jeśli
nas złapią i będę chciał na niego donieść, nikt mi nie uwierzy.
Lucas nie miał żadnych zleceń aż do wtorku rano. O drugiej po
południu zdecydował, że nie warto gnić w mieszkaniu. Kobziarz kazał mu
oglądać wieczorne wiadomości, chciał wtedy znów wejść na antenę.
Zostało jeszcze trochę czasu na krótki lot. Lucas pojechał na lotnisko
w Danbury. Należał do klubu lotniczego. Wypożyczył mały szybowiec i
wystartował. Najbardziej lubił latać nad Atlantykiem. Znajdując się blisko
siedemset metrów nad ziemią, miał poczucie całkowitej kontroli nas
sytuacją, a teraz bardzo tego potrzebował.
Dzień był chłodny, lekki wietrzyk, prawie bezchmurne niebo: idealna
pogoda do latania. Ale nawet radość i wolność szybowania w powietrzu
nie pomogła Lucasowi pozbyć się nieustannego dławiącego uczucia
niepokoju. Miał wrażenie, że coś przeoczył, a nie wiedział co.
Doprowadzało go to do szału. Samo porwanie nie było trudne. Opiekunka
nie zauważyła nic poza tym, że napastnik roztaczał intensywną woń potu.
Nie myliła się, pomyślał Lucas, uśmiechając się złośliwie. Angie powinna
prać koszule Clinta kilka razy dziennie.
Pralka!
No właśnie! Te rzeczy, które Angie dziś z niej wyjmowała. Dwa
identyczne zestawy. Skąd je wzięła? Zabrali dzieciaki w samych
piżamach. Czyżby ta idiotka kupiła im ubrania? Tak. Był tego pewien.
Niedługo gdzieś jakaś ekspedientka skojarzy sobie kobietę robiącą zakupy
dla trzyletnich bliźniaczek z porwaniem.
Czerwony z wściekłości Lucas nerwowo szarpnął drążek i samolot
zaczął opadać. To jeszcze wzmogło jego gniew. Pospiesznie spróbował
wyrównać lot. Czuł pulsowanie w skroniach. W końcu udało mu się
zapanować nad maszyną. Ta debilka jeszcze zabierze dzieciaki do
McDonalda, panikował.
10
Ostatniej wiadomości od porywaczy nie dało się przekazać w
delikatny sposób. W poniedziałek wieczorem Walter Carlson odebrał
telefon, po którym natychmiast poszedł do salonu, gdzie siedzieli Steve i
Margaret.
– Piętnaście minut temu porywacz zadzwonił do sieci CBS podczas
transmisji wieczornych wiadomości – oznajmił ponuro. – Właśnie
puszczają nagranie z tej rozmowy. Jest na nim ta sama taśma z głosami
bliźniaczek, co u Katie Couric, z jednym dodatkiem.
To jakby przyglądać się ludziom wrzucanym do wrzącego oleju,
pomyślał, widząc wyraz ich twarzy, kiedy słuchali głosu swojej córeczki:
„Chcemy do domku... „.
– Kelly... – szepnęła Margaret.
Pauza... A potem usłyszeli żałosny szloch i zawodzenie.
– Nie mogę... Nie mogę... Nie mogę... – Margaret ukryła twarz w
dłoniach.
– Powiedziałem: osiem milionów. Teraz. To wasza ostatnia szansa –
warknął Kobziarz nienaturalnie ochrypłym głosem.
– Margaret – wtrącił stanowczo Walter Carlson. – Sytuacja nie jest
beznadziejna. Komunikują się z nami. Mamy dowód, że dziewczynki żyją.
Znajdziemy je.
– I zapłacimy osiem milionów dolarów? – spytał gorzko Steve.
Carlson zawahał się. Nie chciał wzbudzać próżnych nadziei, ale agent
Dom Picella spędził cały dzisiejszy dzień w C. F. G. &Y. , gdzie Steve był
od niedawna zatrudniony. Przesłuchiwał współpracowników Frawleya,
żeby ustalić, czy znają kogoś, kto mu źle życzy albo miałby ochotę na
jego stanowisko. Picella dowiedział się przy tej okazji, że zostało zwołane
spotkanie rady nadzorczej połączone z telekonferencją, w której wezmą
udział dyrektorzy oddziałów z całego świata. Plotka głosiła, że firma
planuje wyłożyć pieniądze na okup. Wizerunek przedsiębiorstwa nieco
ucierpiał wskutek niedawnych oskarżeń o manipulowanie informacjami
giełdowymi. Dyrekcja chciała skorzystać z okazji i zatrzeć tamto złe
wrażenie.
– Jedna z sekretarek jest straszną gadułą – oznajmił Picella tego
popołudnia Carlsonowi. – Mówi, że firma wdepnęła ostatnio w jakąś
śmierdzącą aferę. Niedawno zapłacili półmilionową grzywnę i napisano o
nich kilka niepochlebnych artykułów. Jeśli wyłożą kasę na okup, poprawią
swój wizerunek skuteczniej, niż gdyby zatrudnili sztab specjalistów od
PR-u. Spotkanie rady nadzorczej jest umówione dziś na ósmą.
Przez trzy dni, od porwania bliźniaczek, Frawleyowie jakby postarzeli
się o dziesięć lat, pomyślał Carlson, przyglądając się obojgu. Margaret i
Steve byli bladzi, mieli zmęczone oczy i opuszczone ramiona. Przez cały
dzień nic nie jedli. Z doświadczenia wiedział, że w takich sytuacjach z
reguły zjeżdżają się krewni z całego kraju, ale słyszał, jak Margaret
błagała matkę, aby została na Florydzie.
– Mamo, bardziej mi pomożesz, jeśli będziesz się za nas modlić –
mówiła łamiącym się ze wzruszenia głosem. – Będziemy cię informować o
wszystkim, co się dzieje, ale chyba nie zniosłabym, gdybyś przyjechała i
płakała tu razem ze mną.
Matka Steve’a miała niedawno operację kolana, nie mogła
podróżować i wymagała opieki. Przyjaciele rodziny dzwonili nieustannie,
ale byli proszeni o nieblokowanie linii, na wypadek gdyby porywacze
chcieli się dodzwonić.
Nie do końca przekonany o słuszności tego co robi, Walter Carlson
powiedział z wahaniem:
– Nie chciałbym, żebyście robili sobie zbyt wielkie nadzieje, ale prezes
twojej firmy, Steve, zwołał nadzwyczajne posiedzenie rady nadzorczej. Z
tego, co wiem, jest szansa, że będą dyskutowali o zapłaceniu okupu.
Modlił się, aby to była prawda, widząc nadzieję na twarzach obojga.
– A tymczasem nie wiem jak wy, ale ja jestem strasznie głodny. Wasza
sąsiadka przekazała wiadomość jednemu z policjantów. Przygotowała
kolację i może ją dostarczyć w każdej chwili.
– Coś zjemy – oznajmił stanowczo Steve. Popatrzył na Carlsona. –
Wiem, że to szaleństwo. Jestem nowym pracownikiem, ale w głębi duszy
miałem cień nadziei, że może, tylko może, zechcą wyłożyć te pieniądze.
To dla nich niewielka suma.
O Boże, pomyślał Carlson. Przyrodni brat może nie być jedyną czarną
owcą w rodzinie. Czy za tym wszystkim nie stoi przypadkiem Steve
Frawley?
11
Kathy i Kelly siedziały na kanapie i oglądały kreskówki. Mona
zmieniła kanał, żeby obejrzeć wiadomości. Bardzo bały się Mony.
Niedawno Harry strasznie na nią nakrzyczał po tym, jak rozmawiał z kimś
przez telefon. Był zły, że kupiła dla nich ubranka.
– Może miały chodzić w piżamach przez trzy dni? – odkrzykiwała
Mona. – Oczywiście, że kupiłam im trochę ciuchów, zabawek, kasety z
kreskówkami i, w razie gdybyś zapomniał, kupiłam też to łóżeczko od
firmy handlującej sprzętem medycznym. Przy okazji informuję cię, że
kupiłam również płatki śniadaniowe, sok pomarańczowy i owoce. A teraz
zamknij się i idź po coś do jedzenia. Nie mam zamiaru gotować. Jasne?
Potem, kiedy Harry wrócił z hamburgerami, jakiś pan w telewizji
powiedział:
– Właśnie otrzymaliśmy telefon, który może pochodzić od porywacza
bliźniaczek Frawleyów.
– Mówią o nas – szepnęła Kathy. Dotarło do nich nagranie własnych
głosów i krzyk Kelly: „My chcemy do domu”. Kathy z trudem
powstrzymywała łzy.
– Ja naprawdę chcę do domku. Do mamusi. Niedobrze mi.
– Nie rozumiem ani słowa z tego, co mówi ten dzieciak – zirytował się
Harry.
– Czasami, kiedy gadają między sobą, ja też nic nie rozumiem –
odparła rozzłoszczona Angie. – Mają swój własny język. Tak bywa z
bliźniakami. Czytałam o tym. Dlaczego Kobziarz nie powiedział im, gdzie
zostawić pieniądze? – zmieniła temat. – Na co on czeka? Dlaczego
powiedział tylko: „Jeszcze się z wami skontaktuję”?
– Bert mówi, że to gra psychologiczna. Jutro znów się odezwie.
Clint/Harry wciąż trzymał torebkę z McDonalda.
– Jedzmy, póki ciepłe. Do stołu, dzieciaki. Kelly zeskoczyła z kanapy,
ale Kathy tylko się położyła i zwinęła w kłębek.
– Nie chcę jeść. Niedobrze mi. Angie podbiegła i przyłożyła jej rękę
do czoła.
– Ten dzieciak ma gorączkę. – Popatrzyła na Clinta. – Zjedz szybko i
skocz do apteki po aspirynę dla dzieci. Jeszcze tego nam brakowało, żeby
któraś dostała zapalenia płuc.
Pochyliła się nad Kathy.
– Och, nie płacz, maleńka. Mona się tobą zaopiekuje. Mona cię kocha.
– Spojrzała ze złością w kierunku stołu, przy którym Kelly zajadała
swojego hamburgera, po czym pocałowała Kathy w policzek. – Mona
kocha tylko ciebie, aniołku. Jesteś milsza od siostry. Jesteś ulubienicą
Mony.
12
Tymczasem w sali konferencyjnej C. F. G. &Y. przy Park Avenue
Robinson Alan Geisler, przewodniczący spotkania i dyrektor generalny
firmy, czekał niecierpliwie, aż dyrektorzy oddziałów zamiejscowych
potwierdzą swoją obecność. Jego pozycja już była zagrożona po wpadce z
grzywną i wiedział że decyzja, jaką podjął w rozpaczliwej sprawie
Frawleyów, może okazać się fatalnym w skutkach błędem. Wciąż czuł na
sobie piętno bliskiej znajomości z poprzednim dyrektorem generalnym.
Pracował w C. F. G. &Y. od dwudziestu lat, ale najwyższe stanowisko
piastował dopiero od jedenastu miesięcy.
Pytanie było proste. Czy jeśli firma zdecyduje się wyłożyć osiem
milionów dolarów, wpłynie to pozytywnie na jej wizerunek i będzie
rewelacyjnym chwytem reklamowym, czy też, jak twierdzili niektórzy
członkowie rady nadzorczej, raczej propozycją dla innych porywaczy i
zagrożeniem dla dzieci pozostałych pracowników?
Gregg Stanford, dyrektor finansowy C. F. G. &Y, sądził że to drugie, –
To, co się stało, to prawdziwa tragedia, ale wpłacając okup za
dziewczynki Frawleyów, narażamy rodziny innych pracowników.
Jesteśmy międzynarodowym koncernem, mamy oddziały na całym
świecie. Zatrudniamy tysiące ludzi. Wszyscy oni staną się atrakcyjnym
celem dla potencjalnych porywaczy.
Geisler wiedział, że taką opinię podziela co najmniej jedna trzecia
kadry dyrektorskiej. Z drugiej strony, myślał, w jakim świetle postawimy
firmę, jeśli nie zapłacimy ośmiu milionów dolarów, aby uratować życie
dwóch małych dziewczynek, skoro stać nas było na zapłacenie
pięćsetmilionowej grzywny? Zamierzał zadać to pytanie podczas zebrania.
Lecz jeśli dadzą te pieniądze i zostanie porwane dziecko innego
pracownika, to tamci pożrą go żywcem.
Pięćdziesięciosześcioletni Rob Geisler wreszcie osiągnął pozycję, na
którą pracował całe życie. Był niski i szczupły, często musiał walczyć z
uprzedzeniami, jakie świat biznesu żywił do ludzi niskiego wzrostu.
Wspiął się tak wysoko, ponieważ uznawano go za finansowego geniusza o
wybitnych zdolnościach przywódczych. Jednak w drodze na szczyt
narobił sobie mnóstwo wrogów i przynajmniej trzech z nich siedziało teraz
przy tym stole.
Ostatni dyrektor działu zamiejscowego zameldował swoją obecność i
wszystkie oczy skierowały się na Geislera.
– Wszyscy wiemy, z jakiego powodu spotkaliśmy się tutaj – oznajmił
bez wstępów Rob. – Jestem całkowicie świadomy, co niektórzy z was
myślą na ten temat: że nie powinniśmy przystawać na żądania porywaczy.
– Właśnie tak uważają niektórzy z nas, Rob – powiedział cicho Gregg
Stanford. – Firma miała ostatnio dosyć kłopotów. Nie powinniśmy nawet
brać pod uwagę współpracy z przestępcami.
Geisler popatrzył na kolegę z nieskrywaną niechęcią i pogardą.
Stanford wyglądał jak stereotyp biznesmena wysokiego szczebla. Miał
czterdzieści sześć lat, prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, blond
pasemka w różnych odcieniach i filmowy uśmiech. Był bardzo przystojny.
Poza tym zawsze nienagannie ubrany i czarujący, nawet kiedy wbijał
przyjacielowi nóż w plecy. Dostał się do świata wielkiego biznesu przez
małżeństwo – jego obecna, trzecia, żona była główną spadkobierczynią
rodziny, do której należało między innymi dziesięć procent akcji C. F. G.
&Y.
Geisler domyślał się, że Stanford ma chrapkę na jego posadę. To
właśnie na niego prasa zrobi nagonkę za odmówienie pomocy
zrozpaczonym rodzicom, jeśli tamten przeforsuje swoje zdanie. Skinął
głową sekretarce, która sporządzała protokół spotkania. Kobieta włączyła
telewizor.
– Chcę, żebyście to obejrzeli – powiedział zirytowany. – A potem
wyobraźcie sobie, że jesteście na miejscu Frawleyów.
Na jego polecenie dział reklamy zmontował film z wszystkich
materiałów dotyczących porwania: widok domu Frawleyów z zewnątrz,
rozpaczliwe prośby rodziców kierowane do porywaczy, nagranie z
programu Katie Couric i późniejsze z CBS. Film kończyło poruszające
wołanie: „Chcemy do domu” i płacz przerażonych dziewczynek.
– Większość osób siedzących przy tym stole jest rodzicami. Możemy
przynajmniej spróbować uratować te dzieci. Niekoniecznie musi nam się
to udać. Albo odzyskamy potem te pieniądze, albo nie.
Ale nie wyobrażam sobie, że ktokolwiek z nas mógłby pozbawić te
dziewczynki być może jedynej szansy.
Wszystkie głowy zwróciły się teraz w stronę Gregga Stanforda.
– Z kim przestajesz, takim się stajesz – powiedział, bawiąc się
długopisem i nie patrząc na zebranych.
Następnie głos zabrał Norman Bond.
– To ja zatrudniłem Steve’a Frawleya i jestem zadowolony ze swojego
wyboru. Nie ma to zbyt wielkiego znaczenia w sprawie, o której mówimy,
ale Steve jest świetnym pracownikiem i jeszcze nie raz się o tym
przekonamy. Głosuję za zapłaceniem okupu i proponuję, aby taka decyzja
została podana do wiadomości publicznej jako jednomyślny wynik
głosowania rady.
Pragnę przypomnieć Greggowi, że wiele lat temu J. Paul Getty
odmówił zapłacenia okupu za swojego wnuka, ale zmienił zdanie, kiedy
otrzymał pocztą odcięte ucho dziecka. Bliźniaczki są w
niebezpieczeństwie i im wcześniej pospieszymy z pomocą, tym mniejsze
ryzyko, że dziewczynkom stanie się jakaś krzywda.
To poparcie przyszło z nieoczekiwanej strony. Geisler i Bond rzadko
się zgadzali. Bond podjął decyzję o zatrudnieniu Steve’a chociaż mieli w
firmie trzy inne osoby ubiegające się o to stanowisko. Dla właściwego
człowieka taki awans był wielką szansą. Geisler ostrzegał Bonda przed
zatrudnianiem kogoś z zewnątrz, ale ten uparł się właśnie na Frawleya.
– Ma dyplom MBA i ukończone studia prawnicze – przekonywał. –
Jest inteligentny i godny zaufania.
Geisler spodziewał się, że Bond, czterdziestokilkuletni bezdzietny
rozwodnik, będzie raczej przeciwny zapłaceniu okupu lub też nie zechce
się wychylać, ponieważ przede wszystkim, gdyby nie jego decyzja o
zatrudnieniu Frawleya, firma nie miałaby teraz takich dylematów.
– Dziękuję, Norman – powiedział. – Jeżeli ktoś jeszcze ma
jakiekolwiek wątpliwości, proponuję, aby ponownie obejrzał nagranie.
Za kwadrans dziewiąta wynik głosowania wynosił czternaście głosów
za zapłaceniem okupu i jeden przeciw. Geisler zwrócił się lodowato do
Stanforda:
– Chcę, aby ta decyzja była jednomyślna. Potem, jak zwykle,
anonimowy informator może zawiadomić media o twoich wątpliwościach
co do słuszności naszego postępowania. Ale dopóki to ja siedzę na fotelu
prezesa, żądam jednomyślnej decyzji.
Gregg Stanford uśmiechnął się drwiąco i skinął głową.
– Decyzja będzie jednomyślna. A kiedy jutro rano będziesz ogłaszać ją
publicznie na tle tej ruiny, w której mieszkają Frawleyowie, jestem
pewien, że wszyscy członkowie zarządu pojawią się na miejscu u twego
boku.
– Włączając, oczywiście, ciebie? – spytał Geisler z przekąsem.
– Wyłączając mnie – odparł Stanford wstając. – Ja zachowam
komentarz dla prasy na inną okazję.
13
Margaret zdołała przełknąć parę kęsów pieczonego kurczaka
przygotowanego dla nich przez sąsiadkę, Renę Chapman. Po kolacji,
kiedy Steve i Carlson czekali na wynik głosowania rady nadzorczej C. F.
G. &Y, Margaret wymknęła się na górę do sypialni córeczek.
To był jedyny pokój, który wyremontowali i umeblowali przed
wprowadzeniem się. Steve pomalował ściany na jasnoniebiesko, a
sfatygowaną podłogę przykryli białym dywanem kupionym na
wyprzedaży. Upolowali też na pchlim targu staroświeckie podwójne łóżko
w komplecie z toaletką.
Nie było sensu kupować dwóch pojedynczych, myślała Margaret.
Siedziała w bujanym fotelu, który dostała, kiedy była jeszcze małą
dziewczynką. I tak spałyby razem, a przynajmniej trochę
zaoszczędziliśmy.
Agenci FBI zabrali pościel, żeby zbadać mikroślady. Zebrali też
odciski palców z mebli. Wzięli ubranka noszone przez dziewczynki tuż
przed porwaniem, żeby psy, które od trzech dni przeszukiwały pobliskie
parki, mogły złapać trop. Margaret wiedziała, co oznaczają takie
poszukiwania: istniała możliwość, że porywacze od razu zabili
dziewczynki i ukryli zwłoki nieopodal. Aleja w to nie wierzę, powtarzała
sobie. One żyją. Wiedziałabym, gdyby było inaczej.
W sobotę, kiedy policja skończyła zbieranie dowodów, a Steve i ona
zwrócili się w mediach z prośbą do porywaczy, Margaret poczuła
potrzebę, żeby pójść na górę do pokoju małych, posprzątać tam i zmienić
pościel. Będą zmęczone i przestraszone, kiedy wrócą, rozumowała.
Położę się tu razem z nimi, dopóki się nie uspokoją.
Zadrżała. Ciągle mi zimno, pomyślała. Nawet w dwóch swetrach.
Podobnie musiała się czuć Annę Morrow Lindbergh, kiedy porwano jej
synka. Margaret czytała jej pamiętniki jeszcze w liceum. Tak okropnie się
boję. Chcę odzyskać dzieci. Wstała i podeszła do parapetu. Stały tam
ulubione zabawki dziewczynek. Przytuliła się mocno do pluszowego
misia. Wyjrzała przez okno. Padał deszcz. Dziwne, pomyślała. Przez cały
dzień było słonecznie. Chłodno, ale słonecznie. Kathy jest lekko
przeziębiona. Tłumiony szloch ścisnął jej gardło. Walczyła ze łzami,
próbując myśleć o tym, co mówił agent Carlson. Dziesiątki ludzi
prowadzą poszukiwania w terenie. Inni przeszukują archiwa Quantico,
wyciągają akta skazanych za podobne przestępstwa. Policja przesłuchuje
wszystkich podejrzanych o pedofilię w promieniu kilku kilometrów.
Dobry Boże, tylko nie to, wzdrygnęła się. Niech te potwory trzymają się z
daleka od moich dziewczynek.
Policjanci rozmawiają z każdym mieszkańcem miasteczka, być może
ktoś zauważył coś podejrzanego. Dzwonili nawet do agencji, która
sprzedała dom, aby sprawdzić, kto jeszcze był zainteresowany Jego
kupnem i znał rozkład pomieszczeń. Kapitan Martinson i agent Carlson
wierzyli, że w końcu trafią na jakiś ślad. Ktoś musiał coś widzieć. Ulotki
ze zdjęciami dziewczynek zostały rozesłane po całym kraju. Są w
Internecie i na pierwszych stronach gazet.
Wciąż tuląc misia, Margaret podeszła do szafy i otworzyła ją.
Dotknęła aksamitnych sukieneczek, w których bliźniaczki świętowały
swoje urodziny, i długo im się przyglądała. Dziewczynki były w
piżamkach, kiedy zostały porwane. Czy mają je wciąż na sobie?
Do pokoju wszedł Steve. Margaret odwróciła się i zobaczyła wyraz
głębokiej ulgi w oczach męża. Wiedziała, co to oznacza: jego firma
zapłaci okup.
– Za chwilę to ogłoszą – oznajmił poruszony. – A rano dyrektor
generalny i niektórzy z członków zarządu przyjadą tutaj do nas i wspólnie
wygłosimy apel do porywaczy. Poprosimy o instrukcje, jak i gdzie
dostarczyć pieniądze, oraz zażądamy dowodu, że dziewczynki żyją. –
Zawahał się. – Margaret, FBI żąda, abyśmy oboje poddali się testom na
wariografie.
14
W poniedziałek o dwudziestej pierwszej piętnaście Lucas siedział w
swoim mieszkaniu nad obskurnym sklepem z materiałami żelaznymi przy
Main Street w Danbury i oglądał telewizję. Podano wiadomość z ostatniej
chwili. C. F. G. &Y. zapłaci okup za bliźniaczki Frawley. Chwilę później
zadzwonił jego telefon komórkowy. Lucas włączył urządzenie
nagrywające, które kupił dziś po drodze z lotniska.
– Zaczyna się – szepnął ochrypły głos.
Głębokie Gardło, pomyślał ironicznie Lucas. Policja ma doskonałe
urządzenia do identyfikacji głosu. Na wszelki wypadek, gdyby coś poszło
nie tak, będę miał kartę przetargową w rozmowach z gliniarzami. Ty
będziesz tą kartą.
– Właśnie oglądam wiadomości.
– Dzwoniłem do Harry’ego godzinę temu – powiedział Kobziarz. –
Jeden z dzieciaków płakał. Kontrolujesz sytuację?
– Byłem tam wczoraj wieczorem. Wydaje mi się, że wszystko jest w
porządku.
– Mona dobrze się nimi opiekuje? Nie chcę żadnej wpadki. Lucas nie
mógł oprzeć się takiej pokusie.
– Ta głupia suka tak dobrze się nimi opiekuje, że kupiła nowe ubranka.
Identyczne. Rozumiesz? Żeby sprzedawczyni nie miała wątpliwości, że to
dla bliźniąt.
– Gdzie? – Tym razem głos nie był zniekształcony.
– Nie wiem.
– Chyba nie zamierza wystroić w nie dzieciaki, kiedy będziemy je
oddawać? Może chce, żeby gliniarze dotarli do sprzedawczyni, która
powie: „Pewnie, że pamiętam kobietę, która kupiła te rzeczy”?
Lucas był zadowolony z nerwowej reakcji Kobziarza. To sprawiało, że
sam bał się odrobinę mniej. Coś mogło się nie udać, zdawał sobie z tego
sprawę. Chciał podzielić się z kimś swoim niepokojem – Powiedziałem
Harry’emu, żeby nie wypuszczał jej więcej z domu.
Za czterdzieści osiem godzin będzie po wszystkim. Jutro powiem im,
jak odbierzemy pieniądze. W środę dostaniecie kasę, a wieczorem dam
wam znać, gdzie podrzucić dzieciaki. Dopilnuj, żeby miały na sobie tylko
to, w co były ubrane w momencie porwania. – Odłożył słuchawkę.
Lucas wyłączył urządzenie nagrywające. Siedem milionów dla ciebie;
po pół miliona dla mnie i Clinta. Nie sądzę, panie Kobziarzu, pomyślał.
15
Konferencja prasowa, na której Robinson Geisler miał razem z
Frawleyami wygłosić oświadczenie, została wyznaczona na dziesiątą rano
we wtorek. Żaden z pozostałych dyrektorów nie zgodził się w niej
uczestniczyć.
– Głosowałem za, ale sam mam trójkę dzieci – tłumaczył jeden z nich
Geislerowi. – Nie chcę ich narażać, pokazując się w telewizji.
Margaret prawie nie zmrużyła oka tej nocy, o szóstej rano była już na
nogach. Długo stała pod gorącym strumieniem prysznica, próbując się
rozgrzać i wciąż drżąc z zimna. Potem owinęła się grubym szlafrokiem
męża i wróciła do łóżka. Steve wymknął się prasie przez tylne drzwi.
Chciał pobiegać. Wyczerpana po bezsennej nocy Margaret zamknęła
ciężkie powieki.
Steve obudził ją o dziewiątej. Postawił tacę z kawą, grzankami i
sokiem pomarańczowym na nocnym stoliku.
– Pan Geisler właśnie przyjechał. Lepiej zacznij się ubierać, kochanie.
Cieszę się, że udało ci się zasnąć chociaż na trochę. Przyjdę po ciebie,
kiedy trzeba będzie wychodzić.
Margaret zmusiła się do wypicia soku i przełknięcia kilku kęsów
grzanki. Potem wstała, popijając kawę i zaczęła się ubierać. Zatrzymała
się w połowie wkładania czarnych dżinsów. Tydzień temu, kiedy była w
centrum handlowym na Siódmej Ulicy po odświętne ubranka dla
dziewczynek, kupiła sobie nowy dres. Wybrała czerwony, bo bliźniaczki
przepadają za tym kolorem. Może ten, kto je przetrzymuje, pozwala im
oglądać telewizję. Może ich zobaczą.
– Lubię czerwony, bo to taki wesoły kolor – mawiała Kelly z
namaszczeniem.
Ubiorę się dziś na czerwono specjalnie dla nich, zdecydowała
Margaret, zdejmując z wieszaka nowe spodnie i bluzę. Po oświadczeniu
dla prasy zostaną poddani testom na wariografie. Jak ktoś może choćby
przypuszczać, że mamy z tym cokolwiek wspólnego, denerwowała się,
pospiesznie wkładając dres. Zawiązała buty, pościeliła łóżko i usiadła na
nim ze spuszczoną głową i złożonymi rękoma. Boże, spraw, żeby
dziewczynki wróciły bezpiecznie do domu. Proszę. Proszę.
Nawet nie zauważyła, kiedy wszedł Steve.
– Jesteś gotowa, skarbie?
Podszedł do niej, ujął jej twarz w dłonie i pocałował Margaret w usta.
Zanurzył palce w jej włosach i przesunął po ramionach.
Zanim dowiedział się, że okup zostanie zapłacony, był na skraju
załamania nerwowego.
– Marg, jedynym powodem, dla którego chcą nas poddać tym testom,
jest mój kochany braciszek – powiedział jej w nocy. – Wiem, co myśli
FBI: że Richie pojechał w piątek do mamy, do Karoliny, żeby zapewnić
sobie alibi. Wcześniej nie odwiedzał jej przez rok. A kiedy przyznałem się
Carlsonowi, że w cichości ducha liczyłem na swoją firmę, zdałem sobie
sprawę, iż sam stałem się podejrzany. Ale na tym polega praca FBI. Chcę,
żeby podejrzewali wszystkich i każdego.
Zadaniem Carlsona jest odnalezienie moich dzieci, pomyślała Margaret
schodząc z mężem na dół. W korytarzu podeszła do Robinsona Geislera.
– Jestem bardzo wdzięczna panu i firmie – powiedziała.
Steve otworzył drzwi i ujął żonę za rękę. Oślepiły ich światła fleszów.
Razem z Geislerem podeszli do przygotowanego wcześniej stołu i krzeseł.
Margaret bardzo się ucieszyła na widok Franklina Baileya. Słyszała, że
zgłosił się na pośrednika między nimi a porywaczami. Poznała go na
poczcie. Kupowała znaczki, a wtedy Kelly wymknęła jej się i już biegła w
kierunku ruchliwego skrzyżowania. Bailey złapał ją w ostatniej chwili.
Deszcz przestał padać, poranne marcowe powietrze pachniało wiosną.
Margaret popatrzyła z roztargnieniem na zebranych dziennikarzy,
policjantów powstrzymujących gapiów przed wejściem na teren posesji i
wozy transmisyjne zaparkowane rzędem po drugiej stronie ulicy. Podobno
kiedy człowiek umiera, widzi z góry swoje ciało obserwuje, co się z nim
dzieje, ale w tym nie uczestniczy. Słuchają jak Robinson Geisler zgłaszał
gotowość zapłacenia okupu. Steve zażądał od porywaczy potwierdzenia,
że dziewczynki żyją. Franklin Bailey informował, że to z nim należy się
kontaktować w sprawie odbioru pieniędzy. Wolno podyktował swój
numer telefonu.
– Pani Frawley, czego się pani najbardziej boi teraz, kiedy już
wiadomo, że żądania porywaczy zostaną spełnione? – spytał jakiś
dziennikarz.
Głupie pytanie, pomyślała Margaret.
– Oczywiście najbardziej boję się, że w czasie między przekazaniem
pieniędzy a oddaniem dzieci zdarzy się coś nieprzewidzianego. Im dłuższa
będzie przerwa między tymi dwoma wydarzeniami, tym większe
zagrożenie, że sprawy potoczą się niepomyślnie. Wydaje mi się, że Kathy
może być przeziębiona. Ma skłonności do infekcji górnych dróg
oddechowych. Prawie ją straciliśmy z powodu bronchitu, kiedy była
niemowlęciem. – Spojrzała prosto w kamerę. – Bardzo proszę, błagam
was, jeżeli jest chora, zabierzcie ją do lekarza albo przynajmniej podajcie
jakieś leki. Dziewczynki były tylko w piżamkach, kiedy je zabieraliście.
Głos jej się załamał. Nie planowałam, że to powiem, pomyślała.
Dlaczego o tym wspomniałam? Był jakiś powód, ale nie mogła sobie
przypomnieć, jaki. Miało to związek z piżamkami.
Pan Geisler, Steve i Franklin Bailey odpowiadali na pytania
dziennikarzy. Mnóstwo pytań. Załóżmy, że dziewczynki to oglądają.
Muszę im coś powiedzieć, postanowiła. Przerwała reporterowi w pół
słowa, mówiąc ze wzruszeniem:
– Kocham cię, Kelly. Kocham cię, Kathy. Przyrzekam, że już nie długo
znajdziemy sposób, żebyście mogły wrócić do domu.
Margaret umilkła. Wszystkie kamery były skierowane na nią. Jest coś,
o czym wiem, coś, o czym zapomniałam! Jakiś związek... muszę sobie
przypomnieć! Omal nie krzyknęła na głos.
16
O piątej po południu do drzwi domu Franklina Baileya zapukał Jego
sąsiad, emerytowany sędzia Benedict Sylvan.
– Franklin, właśnie odebrałem telefon – powiedział, z trudem
chwytając oddech. – Zdaje się, że od porywacza. Ma zadzwonić do ciebie
na mój numer dokładnie za trzy minuty. Mówi, że chce ci udzielić
instrukcji.
– Musi wiedzieć, że mój telefon jest na podsłuchu. Dlatego dzwoni do
ciebie – domyślił się Bailey.
Pobiegli obaj przez trawnik oddzielający posesje. Ledwie zdążyli
przekroczyć próg domu sędziego, zadzwonił telefon w gabinecie. Sylvan
rzucił się w stronę aparatu.
– Franklin Bailey już tu jest – wysapał i oddał słuchawkę sąsiadowi.
Rozmówca przedstawił się jako Kobziarz. Jego polecenia były krótkie i
dokładne: jutro przed dziesiątą rano C. F. G. &Y. przekaże siedem
milionów dolarów na zagraniczne konto. Pozostały milion dolarów
zostanie odebrany w gotówce, w używanych dwudziesto- i
pięćdziesięciodolarówkach o przypadkowych numerach seryjnych.
– Dalsze instrukcje co do sposobu przekazania gotówki dostaniecie po
transakcji bankowej.
Bailey notował wszystko w zeszycie leżącym na biurku sędziego.
– Musimy mieć dowód, że dziewczynki żyją – powiedział napiętym,
niespokojnym głosem.
– Rozłącz się teraz. Za minutę usłyszysz głosy dwóch słodkich
aniołków.
Franklin Bailey i sędzia Sylvan patrzyli na siebie w milczeniu. Po
chwili telefon znów zadzwonił. Bailey usłyszał w słuchawce dziecięcy
głos.
– Dzień dobry, panie Bailey. Widziałyśmy pana rano w telewizji z
mamusią i tatusiem.
– Dzień dobry, panie... – wyszeptała druga dziewczynka, po czym
dostała ataku głębokiego duszącego kaszlu, który dźwięczał w głowie
Baileya jeszcze długo po tym, jak połączenie zostało przerwane.
17
Podczas gdy Kobziarz udzielał instrukcji Franklinowi Baileyowi,
Angie przemierzała z koszykiem rzędy półek w aptece, próbując znaleźć
coś, co powstrzymałoby chorobę Kathy. Miała już aspirynę dla dzieci,
krople do nosa, maść rozgrzewającą i nawilżacz powietrza.
Babcia leczyła mnie inhalacjami, kiedy byłam mała, przypomniała
sobie. Ciekawe czy jeszcze się tak robi. Może lepiej zapytać Julia. Jest
dobrym farmaceutą. Kiedy Clint zwichnął ramię, dał mu coś, co pomogło
prawie natychmiast. Zdawała sobie sprawę, że Lucas dostałby zawału,
gdyby wiedział że kupuje coś dla dzieci. Ale co mam niby zrobić,
pozwolić tej małej umrzeć, usprawiedliwiała się w myślach.
Dziś rano oglądali z Clintem specjalne wydanie wiadomości. Szef
Steve’a Frawleya obiecywał, że zapłaci okup. Zamknęli małe w sypialni
na czas trwania programu, bo nie chcieli, żeby wpadły w histerię na widok
ojca i matki na ekranie.
Okazało się, że był to błąd, bo po transmisji zadzwonił Kobziarz.
Nalegał, żeby zrobili nagranie dziewczynek, w którym powiedzą temu
Baileyowi, że widziały go w telewizji. Jednak kiedy próbowali je do tego
nakłonić, Kelly, ta bardziej rozwydrzona, zaczęła się buntować.
– Nie widziałyśmy go i nie widziałyśmy mamusi i tatusia w telewizji, i
chcemy do domu – upierała się. A potem Kathy dostawała ataku kaszlu za
każdym razem, kiedy próbowała powiedzieć: „Dzień dobry, panie
Bailey”.
W końcu skłonili Kelly do powiedzenia tego, czego życzył sobie
Kobziarz. Przekupili ją obietnicą powrotu do domu, jeśli wykona
polecenie. Kobziarz nie przejął się tym, że Kathy zdołała powiedzieć tylko
kilka słów. Spodobał mu się ten jej przeraźliwy kaszel. Nagrał wszystko
na swoją komórkę. Angie kluczyła z wózkiem między półkami; nagle
zaschło jej w gardle. Obok lady wisiał ogromny plakat ze zdjęciem
bliźniaczek: ZAGINIONE. ZA WSZELKIE INFORMACJE
DOTYCZĄCE MIEJSCA POBYTU WYSOKA NAGRODA.
Nie było kolejki i Julio przywołał ją skinieniem.
– Cześć, Angie – zagadnął, wskazując plakat. – Okropne, co? Mam na
myśli to porwanie. Trudno uwierzyć, że ktokolwiek mógł zrobić coś
takiego.
– Tak, to straszne – przyznała Angie.
– W takich chwilach cieszę się, że Connecticut nie zniosło kary
śmierci. Jeśli cokolwiek stanie się tym dzieciom, osobiście zgłoszę się na
ochotnika do przygotowania śmiertelnego zastrzyku dla śmiecia, który to
zrobił. – Potrząsnął głową. – Cóż, możemy się tylko modlić, zęby wróciły
bezpiecznie do domu. W czym mogę ci pomóc, Angie?
Angie udała, że szuka czegoś w torebce, a potem wzruszyła radonami.
Jej czoło zrosił pot.
– Niewiele. Chyba zapomniałam recepty. Nie zabrzmiało to
wiarygodnie.
– Zadzwonię do twojego lekarza.
Och, dzięki, ale on jest teraz w Nowym Jorku. Nie zastaniesz go.
Przyjdę później.
Rozmawiała z Juliem tylko parę minut i to pół roku temu, kiedy
kupowała tę maść dla Clinta, a jednak pamiętał jej imię. Czy pamiętał też,
z kim i gdzie mieszka? Oczywiście! Wspominała mu o tym wtedy.
Julio był mniej więcej w jej wieku. Wysoki, w typie Latynosa, nosił
okulary w oprawkach, które seksownie podkreślały oczy. Jego wzrok
prześlizgnął się po zawartości koszyka. Wszystko było na wierzchu.
Aspiryna dla dzieci. Maść rozgrzewająca. Nawilżacz powietrza.
Teraz zacznie kombinować, po co kupuję leki dla chorego dzieciaka,
pomyślała przerażona Angie. Wolała się nad tym nie zastanawiać.
Przyszła tu w konkretnym celu. Skorzystam z metody babci, zdecydowała.
Sprawdzała się, kiedy byłam mała, sprawdzi się i teraz.
Zawróciła i wrzuciła do koszyka jeszcze jedno pudełko z maścią
rozgrzewającą, po czym pospieszyła do kasy. Jedna była zamknięta, przy
drugiej stała sześcioosobowa kolejka. Trzy osoby zostały obsłużone dosyć
szybko, ale potem kasjerka powiedziała:
– Moja zmiana się skończyła. Zaraz obsłuży państwa ktoś inny. Co za
kretynka, irytowała się Angie, kiedy druga kasjerka w nie skończoność
przygotowywała stanowisko.
No, pospiesz się, przeklinała ją w duchu, niecierpliwie popychając
wózek. Tęgi facet z przeładowanym koszykiem stojący przed nią odwrócił
się teraz. Wyraz zniecierpliwienia na jego twarzy szybko przerodził się w
szeroki uśmiech.
– Cześć, Angie. Co ty wyczyniasz? Próbujesz pozbawić mnie dolnych
kończyn?
– Cześć, Gus – wykrztusiła Angie, usiłując się uśmiechnąć.
Gus Svenson był gadatliwym facetem, na którego czasem wpadali z
Clintem w Dunbury Pub. Taki typ, co to zagaduje i zaczepia wszystkich
przy barze. Hydraulik z własną firmą. W sezonie często wykonywał jakieś
naprawy w klubie golfowym. Jako że poza sezonem Angie i Clint
mieszkali w stróżówce na terenie klubu, Gus uważał, iż łączą ich jakieś
wspólne sprawy. Bracia krwi, bo obaj wykonują brudną robotę dla gości z
forsą, pomyślała Angie z pogardą.
– Co tam u mojego kumpla, Clinta?
Gus urodził się z głośnikiem na strunach głosowych, zauważyła Angie,
kiedy wszyscy obecni odwrócili się w ich kierunku.
– Wszystko świetnie, Gus. Hej, myślę że możesz już zacząć wykładać
rzeczy na taśmę.
– Jasne, jasne. – Gus opróżnił swój koszyk i zerknął na zakupy Angie.
– Aspiryna dla dzieci. Maść do nacierania. Hej, czyżbyś miała dla mnie
jakieś radosne nowiny?
Angie wpadła w panikę. Lucas miał rację, pomyślała. Nie powinnam
kupować żadnych dziecięcych rzeczy, a przynajmniej nie tam, gdzie mnie
znają.
– Nie wygłupiaj się, Gus – odburknęła. – Pilnuję dzieciaka
przyjaciółki. Jest trochę przeziębiony.
– Sto dwadzieścia dwa dolary osiemdziesiąt osiem centów –
powiedziała kasjerka.
Gus wyciągnął portfel i podał jej kartę kredytową.
– Tanio jak barszcz. – Odwrócił się z powrotem do Angie. – Słuchaj,
skoro ty jesteś dziś uziemiona przy dzieciaku, może Clint wy skoczyłby ze
mną na parę piwek. Wpadnę po niego. Przynajmniej nie będziesz się
musiała martwić, że przeholuje. Znasz mnie. Zawsze wiem, kiedy
przestać. Zadzwonię do niego.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, był już przy drzwiach. Angie wyrzuciła
zawartość swojego wózka na ladę. Rachunek wyniósł czterdzieści trzy
dolary. W portfelu miała najwyżej dwadzieścia pięć, będzie musiała
skorzystać z karty. Nie pomyślała o tym wcześniej.
Lucas dał im gotówkę, kiedy kupowali łóżeczko.
– W ten sposób nie zostawimy za sobą śladów – powiedział. Ale
zostawili. Musiała skorzystać z karty, kiedy płaciła za ubranka, no i teraz
też będzie musiała.
To się niedługo skończy, obiecała sobie, odchodząc od kasy. Wyjęła
torby z zakupami i zostawiła wózek. Teraz brakuje tylko, żeby włączył się
alarm, myślała, przechodząc obok ochroniarza. To się zdarza, jeśli
gapowaty kasjer czegoś nie zeskanuje.
Jeszcze tylko najwyżej dwa dni, zabierzemy pieniądze i wyniesiemy
się stąd, przypominała sobie na pocieszenie, idąc przez parking do
dwunastoletniej furgonetki Clinta. Mercedes zaparkowany obok właśnie
odjeżdżał. Model SL500, zauważyła w świetle reflektorów. Pewnie
kosztował grubo ponad sto kawałków, pomyślała. Powinniśmy sobie taki
kupić. Za dwa dni będziemy mogli kupić pięć takich. Gotówką.
W drodze do domu jeszcze raz powtórzyła w myślach plan. Według
Lucasa, jutro Kobziarz dostanie swój przelew. A wieczorem oni dostaną
swój milion w gotówce. Kiedy będą już pewni, że wszystko się zgadza,
podrzucą gdzieś dzieciaki i prawdopodobnie w czwartek wcześnie rano
zawiadomią rodziców, gdzie je znaleźć. Taki był plan Lucasa. Ale nie
Angie.
18
W środę rano znów było przeraźliwie zimno. Zmienna marcowa
pogoda. Porywisty wiatr szarpał okiennice w salonie, gdzie siedzieli
Margaret, Steve, Walter Carlson i jego kolega, agent Tony Realto. Na
stole stał drugi, jeszcze nietknięty dzbanek kawy.
Carlson nie uważał za właściwe chronić rodziców przed tym, czego się
dowiedzieli od Franklina Baileya. Jedna z dziewczynek ma głęboki
bronchitowy kaszel.
– Słuchajcie, zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji. Kathy może być
chora. Ale to również wskazówka, że nagranie jest autentyczne. Sama
mówiłaś, że Kathy zaczynała chorować już przed porwaniem.
– Sądzisz, że Kobziarz będzie na tyle nieostrożny, aby ponownie
zadzwonić do sąsiada Baileya? Na pewno się domyśla, że już założyliście
tam podsłuch.
– Steve, przestępcy popełniają błędy. Wydaje im się, że wszystko mają
pod kontrolą, ale tak nie jest.
– Ciekawe, czy dają Kathy jakieś lekarstwa, czy dbają, żeby nie
dostała zapalenia płuc – odezwała się Margaret drżącym głosem.
Carlson spojrzał na jej papierowobiałą twarz. Margaret Frawley miała
bardzo podkrążone oczy. Za każdym razem, kiedy coś powiedziała,
zagryzała wargi, jakby sama bała się tego, co mówi.
– Jestem pewien, że dziewczynkom nic nie grozi.
Była za kwadrans dziesiąta. Kobziarz miał się z nimi skontaktować za
piętnaście minut. Siedzieli w milczeniu. Mogli tylko czekać. O dziesiątej
przybiegła sąsiadka Frawleyów, Rena Chapman.
– Ktoś do mnie zadzwonił. Mówi, że ma dla FBI pilne wiadomości na
temat bliźniaczek – wysapała bez tchu do jednego z policjantów
pełniących służbę na zewnątrz.
Realto i Carlson pobiegli do domu Chapmanów, Steve i Margaret byli
tuż za nimi. Carlson chwycił słuchawkę i przedstawił się.
– Masz papier i długopis? – zapytał rozmówca.
Carlson wyjął z kieszeni notes i ołówek.
– Chcę, żebyście przelali siedem milionów dolarów na rachunek numer
50 7964 w banku Nemidonam w Hongkongu. Macie na to trzy minuty.
Zadzwonię, kiedy się dowiem, że pieniądze wpłynęły na konto.
– Zrobimy to natychmiast – powiedział Carlson. Zanim zdążył
skończyć zdanie, porywacz się rozłączył.
– To oni? – dopytywała się Margaret. – Czy dziewczynki też tam
były?
– To oni. Nic nie powiedzieli o dziewczynkach.
Carlson zadzwonił na prywatny numer dyrektora generalnego CF. G.
&Y. , Robinsona Geislera, który miał czekać na wytyczne w sprawie
przelewu. Rzeczowym beznamiętnym tonem powtórzył mu numer konta i
nazwę banku.
– Zrobimy przelew w ciągu minuty. Walizki z gotówką też już są
przygotowane.
Carlson zadzwonił do jednostki komunikacyjnej z poleceniem, aby
zamontować urządzenie namierzające na linii Chapmanów, zanim
Kobziarz znów zadzwoni. On jest na to za sprytny, pomyślała Margaret.
Już ma swoje siedem milionów. Czy odezwie się jeszcze kiedykolwiek?
Carlson wyjaśnił Frawleyom, że niektóre banki przeprowadzają za
opłatami tego rodzaju transakcje. Pieniądze nieznanego pochodzenia są
wpłacane na tymczasowe konto i natychmiast przesyłane gdzie indziej. A
jeśli tylko o to mu chodziło, panikowała Margaret. Jeśli więcej się nie
odezwie? Ale jeszcze wczoraj rano dziewczynki żyły. Franklin Bailey
słyszał je przez telefon. Mówiły, że oglądały nas w telewizji.
– Panie Carlson, proszę za mną. Natychmiast. Mamy kolejny telefon,
trzy domy dalej. – Jeden z policjantów pełniących służbę na zewnątrz
wpadł bez pukania.
Margaret biegła jak szalona, z rozwianym włosami, ramię w ramię ze
Steve’em do nieznajomej sąsiadki, która machała do nich gorączkowo ze
swojego ganku.
Kobziarz rozłączył się, a po minucie zadzwonił ponownie.
– Byliście bardzo rozsądni – powiedział do Carlsona. – Dziękuję za
przelew. Teraz, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Wasz przyjaciel Franklin
Bailey ma być dzisiaj o ósmej wieczorem przed budynkiem Time Warner
w Columbus Circle na Manhattanie. Każcie mu założyć niebieski krawat,
drugi, czerwony, niech ma w kieszeni. Musi też mieć przy sobie walizki z
pieniędzmi i telefon komórkowy. Jaki jest pana numer telefonu, panie
agencie FBI?
– 917-555-3291 – odparł Carlson.
– 917-555-3291. Daj swoją komórkę Baileyowi. Pamiętaj, że
będziemy go obserwować. Każda próba śledzenia pośrednika bądź
zatrzymania osoby odbierającej okup będzie oznaczać, że nigdy więcej me
zobaczycie dziewczynek. Jeżeli nie będziecie kombinować, to po
sprawdzeniu kwoty i autentyczności gotówki, gdzieś po północy powiem
wam, skąd zabrać bliźniaczki. Bardzo tęsknią, a jedna z nich ma
temperaturę. Sugeruję, abyście dopilnowali, żeby wszystko poszło
sprawnie i bez niespodzianek.
19
Margaret wracała z domu sąsiadów wsparta na ramieniu Steve’a.
Starała się uwierzyć, że za niecałe dwadzieścia cztery godziny jej córeczki
będą z powrotem w domu. Muszę w to wierzyć, powtarzała sobie. Kathy,
kocham cię. Kelly, kocham cię.
Biegnąc w gorączkowym pośpiechu do sąsiadów, nie zwracała uwagi
na wciąż zaparkowane pod domem wozy transmisyjne. Teraz zostali
zaatakowani przez tłum reporterów.
– Czy porywacze skontaktowali się z wami?
– Czy okup został już zapłacony?
– Dostaliście potwierdzenie, że dzieci żyją?
– Tym razem bez komentarza – uciął ostro Carlson. Ignorując pytania
wykrzykiwane w ich stronę, Margaret i Steve szybko szli w kierunku
domu, gdzie czekał już kapitan Martinson. Od piątkowego wieczoru
siedział u nich prawie bez przerwy. Właśnie tu odbywały się narady,
zapadała większość decyzji. Obecność kapitana dodawała Frawleyom
otuchy. Margaret wiedziała, że policja lokalna i stanowa rozprowadziła
setki plakatów ze zdjęciami dziewczynek. Na jednym z tych, które
widziała, było pytanie: CZY ZNASZ KOGOŚ, KTO MA LUB MIAŁ
RĘCZNĄ MASZYNĘ DO PISANIA MARKI ROYAL? Na takiej
maszynie został napisany list z żądaniem okupu.
Martinson powiedział im wczoraj, że ludzie z miasteczka zebrali
dziesięć tysięcy dolarów i ogłosili, że będzie to nagroda za jakiekolwiek
informacje, które mogłyby doprowadzić do odnalezienia bliźniaczek. Czy
ktoś na to zareagował? Może są jakieś nowe wiadomości? Kapitan
wyglądał na zdenerwowanego, ale niemożliwe, żeby miał jakieś złe
wiadomości, pocieszała się Margaret. Nie wie jeszcze, że uzgodniliśmy z
porywaczami przekazanie okupu.
Martinson zaczął mówić, dopiero kiedy wszyscy znaleźli się już w
salonie, jakby się bał, że zostanie podsłuchany przez dziennikarzy.
– Mamy problem. Franklin Bailey zasłabł dziś rano. Jego gosposia
zadzwoniła po pogotowie i zabrano go do szpitala. Wygląda na to, że z
sercem wszystko w porządku. Lekarz sądzi, że to reakcja na stres.
– Właśnie dostaliśmy wytyczne od porywaczy. Bailey ma być o ósmej
przed budynkiem Time Warner – zdenerwował się Carlson.
– Jeśli się tam nie pojawi, pomyślą, że wystawiliśmy ich do wiatru.
Ależ on musi tam być! krzyknęła histerycznie Margaret, po czym
zagryzła wargi do krwi. – Musi... – powtórzyła szeptem. Popatrzyła na
fotografie dziewczynek wiszące nad fortepianem. Moje aniołki,
pomyślała. O Boże, błagam, spraw, żeby do mnie wróciły.
– Zamierza pojechać – oznajmił Martinson. – Odmówił pozostania w
szpitalu.
Agenci popatrzyli po sobie.
– A jeśli znów zasłabnie? Na przykład w momencie, kiedy porywacze
będą mu mówić, gdzie ma zostawić pieniądze? – Wszyscy się tego
obawiali. – Co wtedy? Jeśli Bailey nie nawiąże kontaktu, nigdy więcej nie
zobaczymy dziewczynek. Tak powiedział Kobziarz.
Agent Realto nie ujawniał swojej największej obawy, która stopniowo
przeradzała się w pewność. Nie powinniśmy byli pozwolić Baileyowi się
w to wmieszać. Jaki on ma w tym cel?
20
W środowy poranek dwadzieścia po dziesiątej Lucas niespokojnie
wyglądał przez okno swojego mieszkania, paląc piątego już papierosa.
Przypuśćmy, że Kobziarz zabierze całą forsę i wypnie się na nas. Mam
jego głos na taśmie, ale nie wiem, czy to wystarczy, myślał. Co zrobimy z
dzieciakami, jeśli zwieje? Nawet jeżeli Kobziarz gra uczciwie i
zorganizuje akcję z przechwyceniem naszej części okupu, to ja i Clint
ponosimy całe ryzyko, będziemy musieli odebrać kasę tak, żeby nas nie
złapali. Na pewno coś pójdzie nie tak. Lucas po prostu czuł to w kościach,
a szanował swoje przeczucia. Sprawdziły się już nieraz. Kiedyś
zignorował intuicję i trafił przez to za kratki na sześć lat. Podczas tamtego
włamania wszystko zdawało się świetnie układać, a jednak coś w nim
krzyczało: „Nie rób tego!”. Okazało się potem, że w domu były kamery.
Jeśli złapią ich dziś wieczorem, grozi mu dożywocie. A jak bardzo
chory jest ten dzieciak? Jeśli umrze, może być znacznie gorzej.
Zadzwonił telefon. Lucas włączył urządzenie nagrywające.
– Wszystko pięknie, Bert. Przelew doszedł. Jestem przekonany, że
FBI nie zaryzykuje życia dzieciaków i nie będzie wam zbyt mocno deptać
po piętach.
Używał tego żałosnego charkotu, który uważał za nierozpoznawalnie
zmieniony głos. Lucas zgasił papierosa na parapecie. Nawijaj dalej, koleś,
myślał.
– Teraz wasza piłka – kontynuował Kobziarz. – Słuchaj uważnie, a
jeszcze dziś wieczorem będziesz liczył pieniążki. Jak wiesz, potrzebny
wam jest kradziony wóz. Mówiłeś, że Harry załatwi to bez problemu.
– Ta. To jedyne, co dobrze potrafi.
– Nawiążemy pierwszy kontakt z Baileyem o ósmej. Będzie pod
budynkiem Time Warner na Columbus Circle. W tym czasie ty i Harry
zaparkujecie kradzionym samochodem przy Zachodniej Pięćdziesiątej
Szóstej i Pięćdziesiątej Siódmej, na wschód od Szóstej Alei. Jest tam takie
przejście dla pieszych. Musicie zamienić tablice rejestracyjne w aucie.
– Żaden problem.
– Rozegramy to tak...
Lucas musiał niechętnie przyznać, że to może się udać. Zapewnił
tamtego bez wyraźnego powodu, że przez cały czas będzie miał przy
sobie telefon, i usłyszał dźwięk przerwanego połączenia. Dobra, pomyślał.
Wiem, co mamy robić. Jest szansa. Kiedy zapalał kolejnego papierosa,
zadzwonił drugi telefon. Pobiegł do sypialni, aby odebrać.
– Lucas – usłyszał słaby spięty głos. – Tu Franklin Bailey. Będę cię
potrzebował wieczorem. Jeśli masz już jakieś plany, proszę, znajdź
zastępstwo. Mam bardzo ważną sprawę na Manhattanie. Muszę być o
ósmej w Columbus Circle.
Ogarnięty paniką Lucas wyciągnął drżącą ręką kolejnego papierosa z
na wpół już opróżnionej paczki. Myślał gorączkowo, przyciskając
słuchawkę do ucha.
– Jestem już zamówiony, ale może coś da się zrobić. Jak długo to panu
zajmie, panie Bailey?
– Nie wiem.
Lucas przypomniał sobie dziwną minę tego gliniarza, który sprawdzał
mu dokumenty pod domem Frawleyów w piątek. Skoro FBI uznało za
dobry pomysł, aby Bailey miał własnego kierowcę... Jeśli nie przyjmie
zlecenia, zaczną się zastanawiać, co takiego ważnego mu wypadło, że
odmówił stałemu klientowi.
Nie mogę się wykręcić, zdecydował w końcu.
– Panie Bailey – próbował nadać głosowi zwykły jowialny ton – ktoś
inny weźmie to drugie zlecenie. O której mam być?
– O szóstej. To pewnie za wcześnie, ale nie mogę ryzykować
spóźnienia.
– Punkt szósta, proszę pana.
Lucas rzucił telefon na łóżko i poszedł z powrotem do swojego
obskurnego salonu po komórkę, przez którą kontaktował się z
Kobziarzem. Nerwowo otarł pot z czoła i opowiedział, co się stało.
Nie mogłem odmówić, a więc nasz plan wziął w łeb. W
zniekształconym głosie zabrzmiała nuta rozbawienia. Mylisz się i
jednocześnie masz rację, Bert. Nie mogłeś odmówić, ale plan wziął w łeb.
To się nawet dobrze składa. Planujesz krotki lot, prawda?
– Tak, kiedy wezmę rzeczy od Harry’ego.
– Zabierz też maszynę do pisania, na której napisaliście list do
rodziców. Razem z ubrankami i zabawkami kupionymi dla dzieciaków. U
Harry’ego nie może zostać żaden ślad po bliźniaczkach.
– Wiem, wiem. – Już o tym rozmawiali.
– Niech Harry zadzwoni do mnie, kiedy zdobędzie samochód. Ty
zadzwoń, jak tylko wysadzisz Baileya pod Time Warrner. Powiem wam,
co robić dalej.
21
O wpół do jedenastej Angie podała bliźniaczkom śniadanie. Dopiero
po trzeciej kawie rozjaśniło jej się nieco w głowie. Miała za sobą
nieprzespaną noc. Zerknęła na Kathy. Aspiryna i inhalacje chyba trochę
pomogły. Sypialnia co prawda cuchnęła maścią rozgrzewającą, ale
przynajmniej kaszel odrobinę ustąpił. Mała wciąż jednak była dosyć
poważnie chora. Nie spała pół nocy, wołając mamę. Jestem zmęczona,
myślała Angie, naprawdę zmęczona. Dobrze, że przynajmniej druga spała
w miarę spokojnie, chociaż chwilami też zaczynała pokasływać.
– Ta też jest chora? – pytał Clint raz po raz.
– Nie. Śpij – rozkazywała mu Angie. – Nie chcę, żebyś był jutro
półprzytomny ze zmęczenia.
Zerknęła na Kelly, a dziewczynka odwzajemniła jej spojrzenie. Z
trudem powstrzymała się, żeby nie uderzyć tej bezczelnej gówniary.
– Chcemy do domu jęczała bez przerwy. – Kathy i ja chcemy do
domu. Obiecałaś, że pojedziemy do domu.
Nie mogę się doczekać, aż pojedziesz do domu, myślała Angie.
Clint był na skraju załamania nerwowego, to się rzucało w oczy.
Zabrał swoją kawę i poszedł oglądać telewizję. Bębnił palcami o ten
szmelc, który nazywał stolikiem, i śledził wiadomości, na wypadek gdyby
mówili o porwaniu. Wyłączył jednak głos. Dziewczynki siedziały tyłem do
odbiornika.
Kelly zjadła trochę przygotowanych przez Angie płatków. Kathy
przełknęła przynajmniej kilka kęsów. Obie wyglądają blado, musiała
przyznać Angie, i są potargane. Może powinna chociaż spróbować
poprawić im jakoś włosy, ale nie chciała ryzykować wrzasków i protestów
przy rozczesywaniu. Dam sobie z tym spokój, postanowiła.
Odsunęła krzesło.
– Dobrze, dzieci. Pora na drzemkę.
Przywykły już do tego, że zaraz po śniadaniu idą z powrotem do
łóżeczka. Kathy podniosła nawet rączki. Wie, że ją kocham, pomyślała
Angie. Zaklęła pod nosem, kiedy dziewczynka potrąciła łokciem miseczkę
z płatkami i zachlapała sobie piżamkę.
Kathy zaczęła przeraźliwie płakać, a potem kaszleć.
– Nic się nie stało. Nic się nie stało – powiedziała wściekła Angie. Co
mam teraz zrobić, zastanawiała się. Ten głupek Lucas zaraz tu przyjedzie,
a chciał, żeby dzieciaki były w piżamach przez cały dzień. Może da się
wysuszyć ręcznikiem.
– Ciii – powiedziała niecierpliwie, podnosząc Kathy. Ociekająca
mlekiem góra od piżamki zamoczyła jej własną bluzkę, kiedy niosła małą
do sypialni. Kelly wstała z krzesła i szła za nimi. Wyciągnęła rączkę, aby
poklepać siostrę po stopie.
Angie wsadziła Kathy do łóżeczka i sięgnęła po ręcznik. Zanim
zdążyła zacząć wycierać plamę, mała zwinęła się w kłębek, ssąc kciuk. To
coś nowego, pomyślała Angie, podnosząc Kelly. Dziewczynka mocno
chwyciła się poręczy łóżeczka.
– Chcemy do domu – zażądała. – Obiecałaś.
– Jedziesz dziś do domu, więc się zamknij.
Wszystkie żaluzje w sypialni były opuszczone. Angie zaczęła podnosić
jedną z nich, ale zmieniła zdanie. Jak będzie ciemno, to może zasną,
pomyślała. Wróciła do kuchni i zatrzasnęła za sobą drzwi, ostrzegając tym
samym Kelly przed dalszym marudzeniem. W nocy, kiedy gówniara
próbowała wywrócić łóżeczko, mocne uszczypnięcie w ramię nauczyło ją
moresu.
Clint nadal oglądał telewizję. Angie zaczęła sprzątać ze stołu.
– Pozbieraj te kasety z bajkami – poleciła, wrzucając naczynia do
zlewu. – Włóż je do pudełka razem z maszyną do pisania.
Kobziarz polecił Lucasowi, żeby wyrzucił do Atlantyku wszystkie
rzeczy, które dałoby się połączyć z porwaniem.
– To znaczy maszynę, na której pisaliśmy list. I wszystko, na czym
mogą być mikroślady: zabawki, ubranka, pościel, kocyki – tłumaczył
Lucas Clintowi.
Żaden z nich nie ma pojęcia, jak dobrze to pasuje do mojego planu,
cieszyła się Angie.
– Angie, pudło jest za duże – zaprotestował Clint. – Lucasowi będzie
trudno je wyrzucić.
– Nie jest za duże – odfuknęła. – Włożyłam tu nawilżacz powietrza,
jasne? W porządku?
– Szkoda, że nie możemy tu wsadzić łóżeczka.
– Możesz tu wrócić i je rozmontować, jak już wywieziemy dzieci.
Jutro się go pozbędziemy.
Była przygotowana na wybuch Lucasa, kiedy dwie godziny później
zobaczył pudło.
– Nie mogłaś znaleźć mniejszego? – warknął.
– Pewnie, że mogłam. Mogłam pójść do sklepu i powiedzieć, do czego
mi potrzebne pudełko. Takie było w piwnicy, jasne? Nada się.
– Angie, wydaje mi się, że mamy w piwnicy mniejsze – wtrącił Clint.
– Już je zakleiłam! – krzyknęła ze złością. – Innego nie będzie.
Z niezmierną satysfakcją przyglądała się, jak Lucas taszczy wielkie,
nieporęczne pudło do samochodu.
22
Lila Jackson, sprzedawczyni ze sklepu odzieżowego Abby na Siódmej
Ulicy, stała się kimś w rodzaju bohaterki w oczach rodziny i przyjaciół.
To ona sprzedała Margaret Frawley niebieskie aksamitne sukieneczki na
dwa dni przed porwaniem.
Niska energiczna trzydziestoczterolatka porzuciła niedawno dobrze
płatną pracę sekretarki na Manhattanie, wprowadziła się do mieszkającej
samotnie od śmierci męża matki i przyjęła posadę w Abby.
– Zdałam sobie sprawę, że nie znoszę siedzieć za biurkiem –
tłumaczyła zaskoczonym przyjaciołom. – Najszczęśliwsza byłam, pracując
na pół etatu u Bloomingdale’a. Kocham ciuchy i uwielbiam je sprzedawać.
Kiedyś otworzę własny sklep.
Zęby osiągnąć ten cel, zapisała się na kurs biznesu.
Kiedy wiadomość o porwaniu przedostała się do wiadomości
publicznej, Lila od razu rozpoznała Margaret Frawley i sukienki
bliźniaczek na zdjęciu z urodzin.
To przeurocza kobieta – mówiła z przejęciem powiększającej się
grupce koleżanek z pracy, zafascynowanych tym, że Lila rozmawiała z
matką porwanych dzieci ledwie parę dni przed tragedią. – Pani Frawley
ma prawdziwą klasę. Jest miła w taki stonowany sposób. I potrafi
rozpoznać eleganckie rzeczy dobrej jakości. Powiedziałam jej, że takie
same sukieneczki kosztują u Bergdorfa po czterysta dolarów na przecenie,
więc czterdzieści dwa dolary to naprawdę okazja. Mimo wszystko to było
więcej, niż chciała wydać, pokazałam jej więc mnóstwo innych rzeczy, ale
wciąż wracała do tych ubranek. „Mam przynajmniej nadzieję na ładne
zdjęcie, zanim dziewczynki zachlapią czymś sukienki” – zażartowała,
kiedy już w końcu się zdecydowała. Miło nam się gawędziło –
wspominała Lila, próbując przywołać w pamięci każdy szczegół
spotkania. – Powiedziałam pani Frawley, że przed nią jakaś inna kobieta
też kupowała ubranka dla bliźniaczek. Nie mogła być jednak ich matką,
bo nie wiedziała, jaki rozmiar noszą. Mówiła tylko, że to przeciętne
trzylatki.
Szykując się w środę do pracy, Lila obejrzała południowe wiadomości.
Potrząsnęła głową ze współczuciem, widząc jak Steve i Margaret pędzili
przez trawnik do domu sąsiada, a kilka minut później do innego, kilka
numerów dalej.
– Chociaż nikt z rodziny ani policja nie potwierdza tych informacji,
Kobziarz, jak każe się nazywać jeden z porywaczy, prawdopodobnie
przedstawił swoje żądania Frawleyom, korzystając z telefonów sąsiadów
– mówił prezenter CBS.
Pokazali zbliżenie twarzy Margaret Frawley. Miała głębokie cienie
pod oczami i wyglądała na zrozpaczoną.
– Robinson Geisler, dyrektor generalny C. F. G. &Y, jest nieosiągalny.
Nie wiemy, czy przekazywanie pieniędzy trwa. Jeżeli tak, następne
dwadzieścia cztery godziny będą decydujące. Mija szósty dzień od chwili,
kiedy Kathy i Kelly zostały zabrane ze swojego domu, porwanie nastąpiło
około godziny dwudziestej pierwszej w zeszły czwartek.
Musieli wziąć je w piżamkach, pomyślała Lila, sięgając po kluczyki do
samochodu. Ta myśl dręczyła ją w drodze do pracy i później, kiedy
wieszała płaszcz i poprawiała potargane włosy. Przypięła plakietkę z
imieniem i poszła do księgowości.
– Chcę zerknąć na swoje transakcje ze środy, Jean – wyjaśniła
księgowej.
Nie pamiętam nazwiska kobiety, która kupowała ubranka dla bliźniąt
tuż przed przyjściem Margaret Frawley, ale mogę sprawdzić na rachunku,
pomyślała. Kupiła dwie pary ogrodniczek, dwie bluzeczki z długim
rękawem, bieliznę i skarpetki. Nie wzięła bucików, bo nie miała pojęcia,
jakiego rozmiaru potrzebuje. ho nie miała pojęcia, jakiego rozmiaru
potrzebuje.
Po pięciu minutach przeglądania rachunków znalazła to, czego
szukała. Paragon został podpisany przez panią Downes, posługującą sie
kartą Visa. Może powinnam poprosić Jean, żeby zdobyła jej adres
zastanawiała się przez chwilę. Nie bądź głupia, powiedziała sobie w
końcu i poszła do działu sprzedaży. Nie mogła się jednak skupić na pracy,
dręczyły ją okropne przeczucia. W końcu poprosiła Jean o pomoc.
– Nie ma sprawy, Lila. Gdyby mieli jakieś opory, powiem, że
zostawiła u nas paczkę.
– Dzięki, Jean. Według danych bankowych pani Downes mieszkała
przy Orchard Avenue pod numerem setnym w Danbury.
Jeszcze mniej zdecydowana, jak powinna postąpić, Lila przypomniała
sobie, że matka zaprosiła dziś na kolację Jima Gilberta, emerytowanego
policjanta z Danbury. Spyta go o radę.
Kiedy dotarła do domu, kolacja już na nią czekała, a matka i Jim
popijali drinki w salonie. Lila nalała sobie kieliszek wina i usiadła przy
kominku plecami do ognia.
– Jim, mama ci pewnie mówiła, że to ja sprzedałam te niebieskie
aksamitne sukieneczki Margaret Frawley?
– Słyszałem. – Głęboki baryton Jima zdawał się nie pasować do
szczupłej sylwetki. Przyjazne oblicze zachmurzyło się, kiedy mówił: –
Zapamiętaj moje słowa, nie odzyskają tych dzieci, żywych ani martwych.
Moim zdaniem dawno je wywieźli z kraju, a cała ta gadka o okupie to
zmyłka.
– Jim, wiem, że to szaleństwo, ale kilka minut przed przyjściem
Margaret Frawley obsługiwałam kobietę, która też kupowała dwa
identyczne zestawy ubranek dla trzyletnich bliźniaczek. Nie miała pojęcia,
jaki rozmiar noszą.
– No to co?
– To znaczy... Czy nie byłoby niesamowite, gdyby ta kobieta miała
jakiś związek z porwaniem i kupowała ubranka dla bliźniaczek
Frawleyów? – wyrzuciła z siebie Lila. – Dziewczynki miały na sobie tylko
piżamki, gdy zostały zabrane z domu. Poza tym dzieci w tym wieku
strasznie się brudzą. Nie mogą chodzić przez pięć dni w tym samym.
– Lila, ponosi cię wyobraźnia – powiedział pobłażliwie Jim Gilbert. –
Wiesz, ile informacji tego typu dostaje policja i FBI?
– Ta kobieta nazywa się Downes i mieszka tu, w Danbury, przy
Orchard – nalegała Lila. – Mam ochotę tam podjechać i zobaczyć się z
nią. Mogłabym opowiedzieć historyjkę, że bluzeczki, które kupiła, miały
fabryczną wadę. Chcę tylko to sprawdzić.
– Daj spokój, Lila, znam Clinta Downesa. Jest dozorcą, mieszka w
domku na terenie klubu; Orchard numer setny to właśnie adres klubu. Czy
ta kobieta była chuda i miała długie, jakby roztrzepane włosy?
– Tak.
– To dziewczyna Clinta, Angie. Może się podpisywać jako pani
Downes, ale nią nie jest. Często pilnuje jakichś dzieci. Skreśl oboje z listy
podejrzanych, Lila. Są za głupi na coś takiego.
23
Lucas czuł na sobie wzrok nowego mechanika, Charleya Foksa, kiedy
wspinał się do samolotu z pękatym pudłem. Zachodzi w głowę, po kiego
groma taszczę ze sobą coś takiego, za chwilę odgadnie, że chcę się tego
pozbyć, i to bardzo, myślał Lucas. Albo też pomyśli, że przewożę
narkotyki. Tak czy inaczej, jeśli gliny przyjdą tu i spytają, czy widział
ostatnio coś podejrzanego, opowie im o mnie.
Jednak musiał przyznać, że pozbycie się z domu wszystkich rzeczy,
które wskazywały na obecność bliźniaczek, było dobrym pomysłem.
Postawił pudło w kokpicie na siedzeniu drugiego pilota. Wieczorem, kiedy
oddamy dzieciaki, rozbierzemy łóżeczko i też gdzieś wyrzucimy. Na
materacu jest pewnie pełno mikrośladów.
Meldując start, Lucas pozwolił sobie na niewesoły uśmiech. Czytał
gdzieś, że jednojajowe bliźniaki mają identyczne DNA. Więc mogliby
nam udowodnić najwyżej, że mieliśmy jedną z dziewczynek. Rewelacja!
Wiatr wciąż wiał dość mocno. Nie był to najlepszy dzień na latanie,
zwłaszcza małym samolotem, ale odrobina niebezpieczeństwa podziałała
uspokajająco na Lucasa. Przynajmniej nie myślał o dzisiejszym wieczorze
i pozbył się na chwilę wszechogarniającego niepokoju.
Zapomnij o forsie, powtarzał uparcie jego wewnętrzny głos. Powiedz
Kobziarzowi, żeby zapłacił nam milion z tego, co już dostał. Podrzućcie
dzieciaki gdzieś, gdzie można je łatwo znaleźć. W ten sposób nie będzie
szans na wpadkę.
Ale Kobziarz się na to nie zgodzi, pomyślał gorzko Lucas, wzbijając
maszynę w powietrze. Albo odbierzemy dziś kasę, albo zostaniemy bez
grosza, z wyrokiem za porwanie.
To był krótki lot. Kiedy tylko Wohl znalazł się nad oceanem, wyrzucił
paczkę. Patrzył, jak pudło spada do szarej wzburzonej wody i znika w
falach, wzbijając kłęby piany. A teraz właściwe zadanie, pomyślał
wracając.
Charleya Foksa nie było już, kiedy przyjechał. I bardzo dobrze. Nie
będzie wiedział, czy przywiozłem paczkę z powrotem czy nie, pomyślał
Lucas. Prawie piąta. Wiatr odrobinę zelżał, ale chmury wciąż wyglądały
groźnie. Czy deszcz będzie nam przeszkadzał czy wręcz przeciwnie,
zastanawiał się, idąc przez parking do samochodu. Siedział przez kilka
minut, wciąż próbując sobie odpowiedzieć na to ważkie pytanie. Czas
pokaże, zadecydował. Teraz musi zabrać limuzynę do myjni, żeby lśniła,
kiedy pojedzie nią po Baileya. Zawsze to jakiś sposób, żeby pokazać
federalnym, że jest ni mniej, ni więcej tylko zwyczajnym, dbającym o
klienta szoferem. Na pewno będą pod domem Baileya. Poza tym
potrzebował jakiegoś zajęcia. Zwariuje, jeśli będzie siedział bezczynnie w
mieszkaniu. Podjąwszy decyzję, przekręcił kluczyk w stacyjce.
Dwie godziny później, świeżo umyty i ogolony, wystrojony w uniform
szofera, wjechał wypucowaną limuzyną na podjazd Baileya.
24
– Pani Frawley, jesteśmy przekonani, że nie macie nic wspólnego ze
zniknięciem waszych dzieci – przekonywał agent Carlson. Wynik
drugiego testu na prawdomówność jest jeszcze mniej jednoznaczny niż
wynik pierwszego. Może to być spowodowane waszym obecnym stanem
emocjonalnym. Wbrew temu, co wiecie z książek i telewizji, wariografy
nie są nieomylne. Dlatego też wyniki tego typu testów nie mogą być użyte
jako dowód w sądzie.
– Co pan próbuje mi powiedzieć? – spytała Margaret prawie obojętnie.
Jakie to ma znaczenie, pomyślała. Ledwie rozumiała pytania. To tylko
słowa. Steve nalegał, żeby zażyła przepisany przez lekarza środek
uspakajający i zrobiła to godzinę temu. Nie podobało jej się poczucie
nierealności, które wywołał lek. Nie mogła skupić się na tym, co mówili
agenci FBI.
– W obu testach została pani zapytana, czy zna porywaczy –
powtórzył cicho Walter Carlson. – W drugim teście, kiedy pani
zaprzeczyła, urządzenie zarejestrowało to jako kłamstwo. – Uniósł dłoń ,
powstrzymując protest kobiety. – Posłuchaj, Margaret. Nie kłamiesz,
wiemy o tym. Ale być może podświadomie kogoś podejrzewasz i to
wpływa na wynik testów. Możesz nawet nie zdawać sobie z tego sprawy.
Zaraz zrobi się całkiem ciemno, pomyślała Margaret. Już siódma. Za
godzinę Franklin Bailey będzie stał pod budynkiem Time Warner
czekając, aż ktoś się z nim skontaktuje. Przekaże pieniądze. Być może
jeszcze dziś odzyskam moje dziewczynki. – Zastanów się, Margaret –
naciskał Steve. Usłyszała gwizd czajnika. Rena Chapman przyniosła im
dziś zapiekankę z makaronu, sera i szynki. Mamy takich dobrych
sąsiadów, myślała. Przecież tak naprawdę ledwo ich znamy. Zorganizuję
przyjęcie, kiedy bliźniaczki wrócą. Muszę podziękować tym miłym
ludziom.
– Margaret, proszę cię żebyś jeszcze raz przejrzała akta swoich spraw
– mówił dalej Carlson. – Zawęziliśmy krąg podejrzanych do czterech,
którzy mieli do ciebie pretensje po ogłoszeniu wyroków. Margaret
próbowała skupić się na nazwiskach byłych klientów. – Broniłam ich tak,
jak potrafiłam. Dałam z siebie wszystko. Byli winni. Załatwiłam im
korzystne ugody, ale nie chcieli się na nie zgodzić. Potem, kiedy
poprzegrywali procesy i dostali wyższe wyroki, zaczęli mnie obwiniać. To
się przytrafia bardzo często obrońcom z urzędu.
– Donny Mars powiesił się w celi po wyroku – nalegał Carlson. – Jego
matka krzyczała na pogrzebie: „Jeszcze się dowiesz, co to znaczy stracić
dziecko”.
– To było cztery lata temu, przed urodzeniem bliźniaczek, a ona miała
po prostu atak histerii.
– Być może. Jednak nikt nie wie, gdzie się teraz znajduje. Ona i jej
drugi syn. Może podejrzewasz ich podświadomie?
– Dostała histerii – powtórzyła cierpliwie Margaret dziwiąc się, że jej
głos brzmi tak rzeczowo. – Donny miał depresję dwubiegunową. Błagałam
sędziego, żeby posłał go do szpitala. Wymagał stałej opieki lekarskiej.
Jego brat przysłał mi kartkę z przeprosinami za to co powiedziała ich
matka. Naprawdę wcale tak nie myślała. – Przymknęła na chwilę oczy. –
To ta druga rzecz, którą próbowałam sobie przypomnieć – powiedziała
niespodziewanie.
Steve i Carlson popatrzyli na nią ze zdziwieniem. Traci poczucie
rzeczywistości, pomyślał Carlson. Środek uspokajający rozluźnił ją i teraz
usypia. Mówiła coraz wolniej i ciszej. Musieli się pochylić, żeby usłyszeć
następne słowa.
– Powinnam zadzwonić do doktor Harris – szepnęła. – Kathy jest
chora. Kiedy odzyskamy dziewczynki, chcę żeby to Sylvia Harris zajęła
się Kathy.
– Czy doktor Harris jest pediatrą? – spytał Carlson, patrząc na Steve’a.
– Tak. Pracuje w New York-Presbyterian i specjalizuje się w specyfice
zachowań bliźniąt. Dużo na ten temat napisała. Kiedy już wiedzieliśmy, że
spodziewamy się bliźniaków, Margaret do niej zadzwoniła. Opiekuje się
dziewczynkami od ich urodzenia.
– Jak tylko znajdziemy dzieci, wyślemy je na badania do najbliższego
szpitala. Możemy się tam umówić z doktor Harris.
Rozmawiamy tak, jakbyśmy byli pewni, że je odzyskamy, pomyślał
Steve. Ciekawe, czy nadal będą w piżamkach. Za oknem lało. Spojrzał na
Carlsona. Deszcz znacznie utrudni śledzenie porywaczy.
Ale Walter Carlson wcale nie przejmował się pogodą, tylko tym, co
właśnie usłyszał od Margaret. „To ta druga rzecz, którą próbowałam sobie
przypomnieć”. Co jeszcze, Margaret, myślał, co jeszcze? Możesz mieć
klucz do rozwiązania zagadki. Przypomnij sobie, zanim będzie za późno.
25
Podróż z Ridgefield na Manhattan trwała godzinę i piętnaście minut.
Kwadrans po siódmej Franklin Bailey siedział skulony na tylnym siedzeniu
limuzyny zaparkowanej na Central Park South, pół przecznicy od budynku
Time Warner.
Na zewnątrz szalała prawdziwa ulewa. Po drodze zdenerwowany
Bailey wyjaśniał Lucasowi, czemu nalegał na ten kurs.
– Agenci FBI każą mi wysiąść z samochodu. Według nich porywacze
będą sądzić, iż wiezie mnie podstawiony policjant. Być może obserwowali
mnie wcześniej i wiedzą, że jesteś moim stałym szoferem. W ten sposób
damy im do zrozumienia, że zależy nam wyłącznie na bezpieczeństwie
dzieci.
– Rozumiem, panie Bailey.
– Wiem, że w pobliżu budynku stoi trzech agentów, inni czekają w
taksówkach i prywatnych samochodach, gotowi ruszyć w ślad za mną,
kiedy otrzymam instrukcje – powiedział Bailey głosem drżącym z
przejęcia.
Lucas zerknął w lusterko. Jest tak samo roztrzęsiony jak ja, pomyślał z
goryczą. To wszystko to pułapka na mnie i na Clinta. Agenci przyczaili się
do skoku. Założę się, że zapuszkowali już Angie.
– Masz przy sobie telefon komórkowy? – spytał po raz dziesiąty
Bailey.
– Mam, proszę pana.
– Zadzwonię do ciebie, jak tylko oddam pieniądze. Będziesz czekał
gdzieś tutaj?
– Tak jest. Podjadę po pana, gdziekolwiek pan zażąda.
– Będzie z nami wracał jeden z agentów. Chcą mnie od razu
przesłuchać. Rozumiem, że to konieczne, ale wolę jechać własnym
samochodem niż wozem policyjnym. – Spróbował się roześmiać. – To
znaczy twoim własnym samochodem, Lucas. Nie moim.
– Jest pański, kiedy tylko pan go potrzebuje, panie Bailey. – Lucas
wytarł spocone dłonie. Zaczynajmy, pomyślał. Dosyć tego czekania.
Za dwie ósma podjechał pod siedzibę Time Warner. Wyskoczył z
limuzyny, otworzył drzwi Baileyowi, a potem bagażnik. Posłał tęskne
spojrzenie dwóm walizkom. Agent, który pakował pieniądze, wrzucił
razem z nimi wózek bagażowy.
– Kiedy będziesz wysadzał pana Baileya, załaduj walizki na wózek –
polecił. – Są za ciężkie, żeby mógł je nieść.
Lucas miał ochotę zabrać walizki i po prostu uciec. Zamiast tego
postawił je na wózku i umocował. Bailey postawił kołnierz płaszcza.
Wilgotne białe włosy opadły mu na czoło. Założył czapkę, wyjął z
kieszeni telefon Carlsona i przyłożył do ucha.
– Lepiej już pójdę, panie Bailey – powiedział Lucas. – Powodzenia.
Będę czekał na wiadomość.
– Dziękuję. Dziękuję ci, Lucas.
Wohl wsiadł do limuzyny i rozejrzał się wokół ukradkiem. Bailey stał
przy krawężniku. Na Columbus Circle utworzył się korek. Na każdym
rogu ktoś bezskutecznie polował na taksówkę. Lucas powoli ruszył z
powrotem w stronę Central Park South. Tak jak przewidywał, nie było
gdzie zaparkować. Skręcił w prawo w Siódmą Aleję, potem znowu w
prawo w Pięćdziesiątą Piątą Ulicę. Zaparkował koło hydrantu między
Ósmą a Dziewiątą Aleją i czekał na telefon od Kobziarza.
26
Dzieci przespały niemal całe popołudnie. Kathy obudziła się
zarumieniona i rozpalona. Nie powinnam była jej zostawiać w mokrym
ubraniu, zganiła się w myślach Angie, te ciuchy wciąż są wilgotne.
Dopiero po wyjściu Clinta, o siedemnastej, przebrała dziewczynkę w
ogrodniczki i bluzeczkę, których nie zapakowała do wyrzucenia.
– Ja też chcę się ubrać – zażyczyła sobie Kelly. Jednak widząc
gniewny grymas na twarzy Angie, wróciła do oglądania kreskówek.
O siódmej Clint zadzwonił z informacją, że kupił nowy samochód w
New Jersey. Innymi słowy: ukradł wóz i założył mu tablice rejestracyjne z
New Jersey.
– Nic się nie martw, Angie, będziemy dziś świętować.
Pewnie, że będziemy, zgodziła się z nim w myślach Angie.
O ósmej położyła bliźniaczki z powrotem do łóżeczka. Kathy wciąż
była rozpalona i z trudem łapała oddech. Angie podała jej kolejną
aspirynę. Dziewczynka leżała zwinięta w kłębek i ssała kciuk. W tym
momencie Clint i Lucas namierzają tego gościa z pieniędzmi, myślała
Angie. Nerwy miała napięte jak struny.
Kelly siedziała, obejmując siostrę ramieniem. Niebieska piżamka w
misie, którą nosiła od wczoraj, była pognieciona i porozpinana przy szyi.
Kathy miała na sobie granatowe ogrodniczki i bluzeczkę w biało-niebieską
kratkę.
– Dwa słodkie aniołki w błękitnych ubrankach, dwa słodkie aniołki w
błękitnych ubrankach... – zaczęła śpiewać Angie.
Kelly spojrzała na nią uważnie, słysząc ostatni wers refrenu:
– Ale zły los je rozdzielił.
Angie zgasiła światło, zamknęła drzwi sypialni i poszła do salonu.
Idealny porządeczek, pomyślała ironicznie. Dawno tu tak nie wyglądało.
Tylko nie powinna była wyrzucać tego nawilżacza do powietrza. To przez
Lucasa.
Zerknęła na zegarek. Dziesięć po ósmej. Clint powiedział, że Kobziarz
kazał mu czekać o ósmej w kradzionym aucie kilka przecznic od
Columbus Circle. Nic więcej nie wiedzieli. Do tej pory cała akcja pewnie
już ruszyła.
Angie przekonała Downesa, żeby zabrał broń, chociaż Kobziarz
wyraźnie mu tego zakazał.
– Spójrz na to w ten sposób – mówiła mu. – Przypuśćmy, że
zabierzecie gotówkę i ktoś będzie was ścigał. Spluwa się przyda. Kiedy
cię przyprą do muru, strzelaj gliniarzowi w nogę albo w opony
samochodu.
Schował pistolet do kieszeni. Oczywiście nie miał pozwolenia na broń.
Zaparzyła dzbanek kawy, znalazła w telewizji wiadomości i usadowiła
się na kanapie z filiżanką w jednej ręce i papierosem w drugiej.
Dziennikarze spekulowali na temat przekazywania okupu.
– Dostaliśmy setki wiadomości na naszą stronę internetową od
widzów, którzy modlą się, aby dwa słodkie aniołki bardzo niedługo
znalazły się w ramionach swoich zrozpaczonych rodziców – mówił
prezenter.
– Zgaduj jeszcze raz, koleś – zaśmiała się Angie.
27
Jedno z czasopism opisało ją niedawno jako „sześćdziesięciotrzyletnią
kobietę o mądrych wrażliwych piwnych oczach i burzy siwych loków,
której niewielka nadwaga sprawia, że jej kolana oferują miękką i wygodną
przystań maluchom”. Doktor Sylvia Harris była ordynatorem oddziału
pediatrycznego w szpitalu New York-Presbyterian. Kiedy tylko informacja
o porwaniu została podana do wiadomości publicznej, próbowała się
skontaktować z Frawleyami, ale zdołała jedynie zostawić wiadomość.
Zniechęcona zadzwoniła do sekretarki Steve’a, prosząc, by mu
przekazano, że wszyscy jej znajomi modlą się o szczęśliwy powrót dzieci.
Przez całe pięć dni od porwania ani na chwilę nie przestawała myśleć o
dziewczynkach. Raz po raz przypominała sobie pierwszą rozmowę z
Margaret Frawley jesienią trzy i pół roku temu. Margaret dzwoniła, żeby
umówić się na wizytę.
– W jakim wieku jest dziecko? – spytała wtedy Sylvia.
– Mam termin na dwudziestego czwartego marca – odpowiedziała
podekscytowana i szczęśliwa Margaret. – Właśnie się dowiedziałam, że to
będą dwie dziewczynki. Czytałam kilka pani artykułów na temat bliźniąt.
Dlatego chciałabym, żeby to właśnie pani opiekowała się nimi po
urodzeniu.
Umówiły się na wstępną wizytę. Sylvia polubiła Frawleyów od
pierwszego wejrzenia. Z wzajemnością. Zaprzyjaźnili się jeszcze przed
przyjściem dzieci na świat. Pożyczyła im mnóstwo książek na temat
specjalnej więzi łączącej bliźnięta. Kiedy tylko mogli, przychodzili też na
jej wykłady. Fascynowały ich przypadki, które analizowała: dotyczące
współodczuwania bólu i telepatycznych zdolności bliźniąt jednojajowych.
Bliźniaczki urodziły się śliczne i zdrowe. Frawleyowie byli
wniebowzięci. I ja też, jako lekarz i jako przyjaciel, wspominała Sylvia.
Miałam szansę studiować zachowanie bliźniąt jednojajowych od dnia ich
narodzin – a dziewczynki potwierdzają wszystko, co zostało napisane na
temat szczególnych więzi między bliźniętami. Przypomniała sobie dzień,
w którym przybiegli do niej z chorą na bronchit Kathy. Steve czekał z
Kelly w korytarzu. W momencie, kiedy Sylvia robiła Kathy zastrzyk w
pokoju zabiegowym, jej siostra zaczęła wyć jak potępieniec. To tylko
jedno z wielu podobnych zdarzeń. Margaret mówiła jej o wszystkim.
Sylvia często wspominała jej i Steve’owi jak szczęśliwy byłby Josh,
gdyby dane mu było poznać dziewczynki. Josh był zmarłym mężem
doktor Harris. Wczesna historia ich związku nieco przypominała losy
Steve’a i Margaret. Frawleyowie poznali się na studiach prawniczych.
Ona i Josh studiowali razem medycynę w Columbii. Tylko że
Frawleyowie mieli bliźniaczki, a Sylvia i jej mąż nigdy nie zaznali
szczęścia posiadania dzieci. Po stażach otworzyli wspólną praktykę
pediatryczną. Potem Josh zaczął narzekać na ciągłe zmęczenie. Wykryto u
niego końcową fazę złośliwego raka płuc. Miał tylko czterdzieści dwa
lata. Jedynie głęboka wiara mogła pozwolić Sylvii pogodzić się z gorzką
ironią losu.
– Tylko raz widziałam go zdenerwowanego podczas pracy. To było
wtedy, kiedy wyczuł od matki pacjenta zapach dymu tytoniowego –
opowiadała przyjaciołom. – Spytał ją wtedy ostro, czy pali w obecności
dziecka. „Nie zdaje sobie pani sprawy z niebezpieczeństwa, na jakie je
pani naraża?! Musi pani przestać natychmiast!”, krzyczał.
Margaret mówiła w telewizji o swojej obawie, że Kathy może być
chora. Potem porywacz udostępnił nagranie z głosami dziewczynek, na
którym jedna z nich kasłała. Kathy ma bardzo słabą odporność, pomyślała
Sylvia. Porywacze raczej nie zaprowadzą jej do lekarza. Chyba powinnam
zadzwonić na posterunek w Ridgefield. Należałoby zorganizować
konferencję prasową. Jako lekarka dziewczynek mogłabym udzielić
porywaczom wskazówek, jak mają postępować z chorą Kathy.
Zadzwonił telefon. Odruchowo sięgnęła po słuchawkę, chociaż nie
miała ochoty z nikim rozmawiać i wcześniej włączyła automatyczną
sekretarkę. To była Margaret. Jej głos brzmiał upiornie obojętnie i
monotonnie.
– Sylvio, okup jest właśnie przekazywany i mamy nadzieję, że
niedługo odzyskamy dziewczynki. Czy mogłabyś do nas przyjechać?
Wiem, że proszę o wiele, ale nie wiadomo, w jakim będą stanie. Wiem
tylko, że Kathy ma przeraźliwy kaszel.
– Już jadę – odpowiedziała Sylvia Harris. – Podaj mi wskazówki, jak
dojechać do waszego domu.
28
Zadzwonił telefon. Franklin Bailey trzęsącymi się rękoma podniósł
aparat do ucha.
– Franklin Bailey – odezwał się z trudem.
– Panie Bailey, pańska subordynacja jest godna podziwu. Moje
gratulacje – powiedział rozmówca ochrypłym szeptem. – Proszę
natychmiast iść Ósmą Aleją w kierunku ulicy Pięćdziesiątej Siódmej.
Skręci pan w prawo w Pięćdziesiątą Siódmą i uda się na zachód Dziewiątą
Aleją. Zaczeka pan na północno-zachodnim rogu. Każdy pana krok jest
obserwowany. Zadzwonię znów dokładnie za pięć minut.
Przebrany za bezdomnego agent Angus Sommers opierał się o mur
architektonicznej ciekawostki znanej niegdyś jako Muzeum Huntington
Hartford. Sfatygowany wózek przykryty folią i wypełniony starymi
ubraniami oraz gazetami osłaniał go nieco przed potencjalnymi
obserwatorami. Jego telefon, podobnie jak komórki innych agentów
znajdujących się w pobliżu, był tak zaprogramowany, aby słyszeć
rozmowę Franklina Baileya z Kobziarzem. Sommers śledził wzrokiem
Baileya taszczącego wózek z walizkami na drugą stronę ulicy. Nawet z tej
odległości widział, że kosztuje go to dużo wysiłku. Ponadto staruszek był
już mocno przemoczony. Nie przestawało padać.
Agent obserwował okolice Columbus Circle spod zmrużonych powiek.
Czy porywacze byli gdzieś w tłumie przechodniów? A może mają do
czynienia z jedną tylko osobą, która przegoni Baileya po całym Nowym
Jorku, aby się upewnić, że nikt go nie śledzi?
Kiedy Franklin zniknął z pola widzenia, Sommers powoli wstał i
podszedł ze swoim wózkiem do skrzyżowania. Spokojnie czekał na
zielone światło. Kamery zamontowane na Time Warner i rotundzie
wszystko nagrywały.
Przeciął Pięćdziesiątą Ósmą i skręcił w lewo. Młodszy agent, również
przebrany za bezdomnego, przejął wózek. Sommers wsiadł do jednego z
samochodów FBI, a dwie minuty później ubrany w płaszcz
przeciwdeszczowy Burberry i pasujący do niego kapelusz wysiadł koło
Holiday Inn na Pięćdziesiątej Siódmej Ulicy, pół przecznicy od Dziewiątej
Alei.
– Bert, mówi Kobziarz. Podaj swoje położenie.
– Zaparkowałem przy Pięćdziesiątej Piątej Ulicy między Ósmą a
Dziewiątą Aleją, obok hydrantu. Nie mogę tu długo zostać. Ostrzegam cię.
Według tego, co mówił Bailey, w okolicy roi się od FBI.
– Nie spodziewałem się niczego innego. Pojedź w kierunku Dziesiątej
Alei i skręć na wschód w Pięćdziesiątą Szóstą Ulicę. Zaparkuj gdzieś na
poboczu i czekaj na dalsze polecenia.
Chwilę później zadzwonił telefon Clinta, który czekał w kradzionym
samochodzie na Zachodniej Sześćdziesiątej Pierwszej. Dostał od
Kobziarza identyczne wskazówki.
Franklin Bailey stał na północno-zachodnim rogu Dziewiątej Alei i
Pięćdziesiątej Siódmej Ulicy. Był przemoczony do suchej nitki i z trudem
łapał oddech z wysiłku, gdyż zmęczył się dźwiganiem ciężkich walizek.
Mimo świadomości, że FBI obserwuje każdy jego ruch, był przerażony tą
zabawą w kotka i myszkę z porywaczami. Ręce trzęsły mu się tak bardzo,
że upuścił telefon, kiedy znów rozległ się sygnał. Odebrał, modląc się, aby
aparat wciąż działał.
– Jestem na miejscu.
– Widzę. Teraz idź do Pięćdziesiątej Dziewiątej i Dziesiątej Alei.
Wejdź do sklepu Duane Reade na północno-zachodnim rogu. Kup telefon
na kartę i torby na śmieci. Zadzwonię za dziesięć minut.
Każe mu się pozbyć naszego, odgadł agent Sommers. Jeśli jest w
stanie obserwować Baileya, to może być w jednej z tych kamienic. Po
drugiej stronie ulicy zatrzymała się taksówka; wysiadła z niej jakaś para.
W okolicy krążyło co najmniej pół tuzina taksówek z agentami w roli
kierowców i pasażerów. Plan zakładał, że „klienci” wysiądą z taksówki w
pobliżu miejsca, gdzie będzie czekał Bailey. Mógłby wtedy wsiąść do
podstawionego samochodu, nie wzbudzając podejrzeń porywaczy. Jednak
teraz nie będzie można niepostrzeżenie śledzić Baileya. Kobziarz właśnie
się o to postarał.
Musi przejść jeszcze cztery przecznice w tym deszczu, ciągnąc za
sobą ciężkie walizy, martwił się Sommers obserwując, jak Bailey kieruje
się na północ zgodnie z poleceniem Kobziarza. Mam tylko nadzieję, że nie
zemdleje przed przekazaniem pieniędzy.
Taksówka zatrzymała się przy krawężniku. Sommers podbiegł do niej.
– Pojedziemy dookoła Columbus Circle – powiedział do agenta za
kierownicą. – I zaparkujemy na Dziesiątej Alei w okolicy Sześćdziesiątej
Ulicy.
Minęło dziesięć minut, zanim Franklin Bailey dotarł do sklepu Duane
Reade. Kiedy wyszedł, trzymał w jednym ręku małą paczkę w drugim
telefon. Agenci nie słyszeli już, co mówił do niego Kobziarz. Wsiadł do
jakiegoś samochodu i odjechał.
Mike Benzara, student z Centrum Fordham/Lincoln pracujący na pół
etatu jako sprzedawca, znalazł telefon komórkowy porzucony przy kasie
obok cukierków i gum do żucia. Całkiem fajny, pomyślał, podając go
kasjerowi.
– Szkoda, że nie mogę go zatrzymać – zażartował.
– To już drugi dzisiaj – powiedział kasjer, wrzucając telefon do
szuflady pod ladą. – Założę się, że należy do tego staruszka z walizami.
Ledwie zdążył zapłacić za torby na śmieci i ten telefon, który kupił, a
drugi zadzwonił mu w kieszeni. Poprosił mnie, żebym podyktował nowy
numer temu, kto dzwonił. Mówił, że sam ma zbyt zaparowane okulary.
– Może ma kochankę i nie chce, żeby żona się czegoś domyśliła przy
przeglądaniu billingów.
– Nie. Dzwonił facet. Prawdopodobnie jego bukmacher.
– Na zewnątrz czeka na ciebie sedan – poinformował Baileya
Kobziarz. – Tabliczka z twoim nazwiskiem jest na przedniej szybie po
stronie pasażera. Nie bój się wsiąść. To wynajęty samochód. Opłacony z
góry i zarezerwowany na twoje nazwisko. Zdejmij walizki z wózka i
poproś kierowcę, żeby je postawił obok ciebie na tylnym siedzeniu.
Szofer, Angel Rosario, zatrzymał się na rogu Pięćdziesiątej Dziewiątej
Ulicy i Dziesiątej Alei. Starszy mężczyzna z wózkiem bagażowym
zaglądający w okna zaparkowanych samochodów to pewnie jego klient.
Angel wyskoczył z samochodu.
– Pan Bailey?
– Tak. Tak.
Angel wyciągnął rękę po wózek.
– Otworzę bagażnik.
– Nie. Muszę coś wyjąć z walizek. Proszę je położyć na tylnym
siedzeniu.
– Są mokre – zaprotestował Angel.
– Więc postaw je na podłodze – zniecierpliwił się Franklin. – No już.
– Dobrze. Dobrze. Tylko niech pan mi tu nie padnie na zawał.
Przez dwadzieścia lat pracy w firmie szoferskiej Excel Angel Rosario
spotkał wielu dziwaków, ale ten facet naprawdę go zaniepokoił.
Wyglądał, jakby miał zaraz dostać ataku serca, a Angel nie zamierzał się
do tego przyczyniać. Poza tym, jeśli będzie miły, dostanie lepszy napiwek,
rozumował. Ubranie pasażera, chociaż przemoczone, wyglądało na drogie,
no i staruszek zachowywał się z klasą, nie tak jak ta poprzednia klientka,
która wykłócała się o zniżkę za postoje. Jazgotała jak piła łańcuchowa.
Angel otworzył tylne drzwi, ale Bailey nie wsiadł, dopóki walizki nie
zostały załadowane. Powinienem mu to położyć na kolanach, myślał
Angel, składając wózek i rzucając go na przednie siedzenie.
– Muzeum Brooklyńskie, zgadza się, proszę pana?
– Takie pan dostał polecenie. – Było to zarówno pytanie, jak i
odpowiedź.
– Tak. Zabierzemy stamtąd pańskiego przyjaciela, a potem pojedziemy
do hotelu Pierre. Ostrzegam pana, że to trochę potrwa. Są korki, a w tym
deszczu kiepsko się prowadzi.
– Rozumiem.
Kiedy ruszali, zadzwonił nowy telefon Baileya.
– Poznałeś już swojego kierowcę? – spytał Kobziarz.
– Tak. Jestem w samochodzie.
– Zacznij przekładać pieniądze z walizek do toreb na śmieci. Zawiąż
torby krawatami: czerwonym, który masz na szyi, i niebieskim, który
kazałem ci zabrać. Niedługo znów zadzwonię.
Była dwudziesta czterdzieści.
29
Telefon w stróżówce zadzwonił o dwudziestej pierwszej piętnaście.
Angie omal nie wyskoczyła ze skóry, słysząc dźwięk dzwonka. Właśnie
sprawdzała, co u dzieci. Pospiesznie przymknęła drzwi sypialni i pobiegła
odebrać. Była pewna, że to nie Clint; on zawsze dzwonił na komórkę.
Podniosła słuchawkę.
– Słucham?
– Angie, jestem obrażony, naprawdę mam żal. Mój kumpel Clint miał
do mnie wczoraj zadzwonić w sprawie wypadu na piwko.
Tylko nie to, jęknęła w duchu Angie. To ten głupol Gus, a sądząc po
odgłosach w tle, dzwoni z pubu Danbury. „Zawsze wiem, kiedy
skończyć” – akurat, pomyślała, słuchając jego pijackiego bełkotu.
Ale musiała być ostrożna. Gus już kiedyś zjawił się bez zapowiedzi w
poszukiwaniu towarzystwa.
– Cześć, Gus. – Próbowała nadać głosowi przyjazny ton. – Nie
odezwał się? Mówiłam mu, żeby zadzwonił. Kiepsko się wczoraj czuł,
wcześnie się położył.
Zdała sobie sprawę, że musiała nie domknąć w pośpiechu drzwi do
sypialni, bo właśnie dobiegł stamtąd głośny rozpaczliwy płacz Kathy.
Szybko zakryła ręką słuchawkę. Niestety za późno.
– Czy to ten dzieciak, którego pilnujesz? Słyszę, jak płacze.
– Tak, muszę do niego zajrzeć. Clint pojechał obejrzeć samochód,
który chce sprzedać jakiś facet z Yonkers. Jutro na pewno się z tobą
spotka.
– Przydałby się wam nowy wóz. To, czym teraz jeździcie, wygląda jak
pułapka na szczury.
– Zgadza się. Gus, słyszysz, że dzieciak płacze. Jesteście umówieni z
Clintem na jutrzejszy wieczór, zgoda?
Zanim zdążyła odłożyć słuchawkę, rozbudzona już Kelly zaczęła
rozpaczliwie wołać matkę, wtórując Kathy.
Mam nadzieję, że Gus był już zbyt pijany, żeby się zorientować, ile
wrzeszczących dzieciaków właśnie usłyszał, zaniepokoiła się Angie.
Pewnie zaraz zadzwoni jeszcze raz; to w jego stylu. Bardzo chce z kimś
porozmawiać, to pewne. Weszła do sypialni. Bliźniaczki stały w łóżeczku,
przytrzymując się szczebelków. Krzyczały głośno i rozpaczliwie. Cóż,
jedną z was mogę uciszyć, pomyślała. Wyjęła z szuflady skarpetkę i
przewiązała ją Kelly wokół buzi.
30
Angus Sommers nie spuszczał oka z samochodu, do którego wsiadł
Franklin Bailey. Jechał tuż za nim wozem prowadzonym przez agenta
Bena Taglione. Sedan, którym poruszał się teraz negocjator, miał z boku
logo wypożyczalni Excel. Sommers zadzwonił tam natychmiast.
Samochód numer 142 został wypożyczony na nazwisko Franklina.
Zapłacono kartą American Express. Zamówiono kurs do Muzeum
Brooklyńskiego. Miał tam czekać drugi pasażer. Miejscem docelowym był
hotel Pierre na Sześćdziesiątej Pierwszej i Piątej. To zbyt proste, uznał
Sommers i wszyscy jego koledzy. Mimo to kilkunastu agentów FBI
znajdowało się już w drodze do muzeum, a kilku czekało pod hotelem.
Skąd Kobziarz zna numer karty kredytowej Baileya?, zastanawiał się
Sommers. Zaczynał nabierać pewności, że porywacz jest kimś z bliskiego
otoczenia Frawleyów. Ale nie to było teraz najważniejsze. Przede
wszystkim muszą odzyskać dziewczynki. Potem zajmą się ściganiem
sprawców porwania.
Za Baileyem podążało sześć samochodów. West Side Drive była
niemal całkowicie zakorkowana. Strasznie długo to trwa, oby porywacze
nie zaczęli się denerwować, martwił się Sommers. Zresztą nie on jeden.
Bóg raczy wiedzieć, co tamci mogą zrobić dzieciom, jeśli uznają, że nie są
traktowani poważnie.
Przyczyna zatoru na trasie wyjaśniła się. Przy zjeździe z autostrady do
World Trade Center był wypadek. Kiedy wreszcie minęli rozbite pojazdy,
mogli jechać znacznie szybciej. Sommers pochylił się do przodu. W tym
deszczu łatwo było pomylić czarnego sedana z dziesiątkami innych
podobnych aut. Nie wolno go zgubić.
Przepuścili trzy samochody, żeby nie jechać bezpośrednio za
Baileyem. Opuścili już Manhattan i skręcili na północ. Przed ich oczyma
ukazały się zamglone w strugach deszczu światła mostu Brooklyńskiego.
Na South Street sedan gwałtownie skręcił w lewo i stracili go z pola
widzenia. Taglione zaklął cicho i próbował zjechać na lewy pas. Nie mógł
tego zrobić, nie ryzykując kolizji z jadącym obok subaru.
Sommers zacisnął dłonie w pięści. Zadzwonił jego telefon.
– Wciąż go mamy – powiedział agent Winters. – Znów kierują się na
północ.
Była dwudziesta pierwsza trzydzieści.
31
Sylvia Harris objęła szlochającą Margaret Frawley. Słowa tracą
znaczenie w takich chwilach, pomyślała. Są kompletnie bezużyteczne.
Ponad ramieniem Margaret napotkała spojrzenie Steve’a. Mężczyzna był
blady i wyczerpany. Wyglądał jak bezradny chłopiec, jakby miał mniej niż
trzydzieści jeden lat. Z całych sił próbował powstrzymać napływające do
oczu łzy.
– Muszą dziś wrócić – szeptała Margaret łamiącym się głosem. –
Wrócą dzisiaj. Wiem, że wrócą!
– Potrzebujemy cię, Sylvio. – Steve mówił z wyraźnym wysiłkiem.
Miał ściśnięte gardło. Głos łamał mu się pod wpływem emocji. – Nawet
jeśli dziewczynki były dobrze traktowane, na pewno są zdenerwowane i
przestraszone. A Kathy bardzo kaszle.
– Margaret mówiła mi o tym przez telefon – odpowiedziała cicho
Sylvia.
Była bardzo zaniepokojona. Jako lekarz Kathy dobrze wiedziała, czym
grozi małej pacjentce nieleczone przeziębienie. Tym bardziej że
dziewczynka już raz przechodziła wyjątkowo niebezpieczne zapalenie
płuc.
– Przejdźmy do salonu – zaproponował Steve. – Rozpalę w kominku.
Centralne ogrzewanie nie zawsze się sprawdza w takich starych murach.
Pomieszczenia są albo przegrzane, albo zbyt chłodne. Trudno nastawić
odpowiednio termostat.
Steve za wszelką cenę starał się zagłuszyć strach. Zarówno własny, jak
i Margaret. Oboje wiedzieli, że ich córeczce grozi śmiertelne
niebezpieczeństwo. Margaret nie przestawała o tym mówić od chwili
odłożenia słuchawki po rozmowie z doktor Harris.
– Jeśli po przekazaniu okupu porywacze zostawią dziewczynki gdzieś
na deszczu, Kathy może dostać zapalenia płuc!
Poprosiła Steve’a, aby przyniósł z pokoju dziewczynek dziennik, który
prowadziła od dnia ich urodzenia.
– Powinnam zrobić wpis na ten tydzień – poinformowała Carlsona
niemal obojętnie. – Po odzyskaniu dzieci pewnie będę tak szczęśliwa i
poczuję tak wielką ulgę, że wyrzucę z pamięci to, co się dzieje teraz.
Dlatego chcę teraz wszystko opisać. To straszne uczucie. Strach...
Czekanie... – Potem dodała prawie ze śmiechem: – Moja babcia mówiła
zwykle, kiedy nie mogłam się doczekać urodzin albo Gwiazdki, że
czekanie nie wydaje się długie, kiedy dobiega końca.
Steve podał jej dziennik w skórzanej oprawie. Margaret przeczytała na
głos kilka fragmentów: jeden z pierwszych, o tym jak maleńkie bliźniaczki
w tych samych momentach zaciskały piąstki, nawet we śnie; z zeszłego
roku, o tym, jak Kathy potknęła się i stłukła kolano o komodę w sypialni,
a Kelly, która w tym czasie była w kuchni, chwyciła się za kolano bez
wyraźnego powodu...
– To doktor Harris podsunęła mi pomysł z prowadzeniem dziennika –
wyjaśniła Margaret.
Carlson zostawił ich w salonie. Sam przeszedł do jadalni, gdzie stał
telefon z aparaturą namierzającą i podsłuchem. Coś mu podpowiadało, że
Kobziarz może mimo wszystko zaryzykować bezpośredni kontakt z
Frawleyami.
Była dwudziesta czterdzieści pięć. Od rozpoczęcia akcji
przekazywania okupu minęły dwie godziny.
32
– Bert, za dwie minuty zadzwoni do ciebie Franklin Bailey. Będzie
chciał, żebyś czekał przy Pięćdziesiątej Szóstej. Koło tego przejścia na
Pięćdziesiątą Siódmą, na lewo od Szóstej Alei – powiedział Lucasowi
Kobziarz. – Harry już tam będzie. Kiedy dotrzesz na miejsce, każę
Baileyowi zostawić torby z pieniędzmi na chodniku przed sklepem Cohen
Fashion Optical na Pięćdziesiątej Siódmej. Położy je na stercie śmieci.
Nasze torby będą zawiązane krawatami. Przebiegniecie z Harrym przez
przejście, chwycicie torby i wrócicie. Włożycie pieniądze do bagażnika
samochodu Harry’ego. Harry odjedzie. Powinien się wyrobić, zanim
agenci go namierzą.
– To znaczy, że mamy przebiec całą przecznicę z tymi torbami? To
bez sensu – zaoponował Lucas.
– Owszem, z sensem. Nawet jeśli FBI udało się nie zgubić Baileya,
będą wystarczająco daleko, żebyście zdążyli z Harrym zabrać torby. I
żeby Harry zdążył odjechać. Ty zostaniesz na miejscu, a kiedy zjawi się
Bailey z policją, zgodnie z prawdą powiesz im, że otrzymałeś polecenie
od klienta, aby czekać tam na niego. Żaden agent nie odważy się zbliżyć
do przejścia, bo mógłby zostać zauważony. Wejdziesz w rolę świadka.
Zeznasz, że widziałeś, jak dwóch facetów wrzuca torby do samochodu
zaparkowanego niedaleko ciebie. Podasz im jakiś nieprawdziwy opis
wozu.
Połączenie zostało przerwane. Była dwudziesta pierwsza pięćdziesiąt
cztery.
Angelowi Rosario to kluczenie po mieście i ciągłe zmienianie
kierunków wydało się co najmniej podejrzane, a kiedy zauważył, jak jego
pasażer przepakowuje pieniądze, zagroził, że podjedzie pod najbliższy
posterunek policji. Franklinowi nie pozostawało nic innego niż
wtajemniczyć kierowcę w szczegóły przedsięwzięcia i błagać o pomoc.
– Wyznaczono nagrodę za pomoc w odnalezieniu dziewczynek.
Będzie pan miał prawo się o nią ubiegać – dodał.
– Sam mam dzieci – odparł szofer. – Pojadę tam, gdzie nam każą.
Gwałtownie skręcili w South Street, potem pojechali Pierwszą Aleją,
skręcili w ulicę Pięćdziesiątą Piątą i zaparkowali w pobliżu Dziesiątej
Alei. Kobziarz zadzwonił po raz kolejny po piętnastu minutach.
– Panie Bailey, to ostatni etap naszej współpracy. Proszę zadzwonić
do swojego szofera i powiedzieć mu, żeby czekał na pana na Zachodniej
Pięćdziesiątej Szóstej, na przejściu łączącym Pięćdziesiątą Szóstą z
Pięćdziesiątą Siódmą. To tylko ćwierć przecznicy na wschód od Szóstej
Alei.
Po dziesięciu minutach Kobziarz znów zadzwonił.
– Dodzwonił się pan do szofera?
– Tak. Był w okolicy. Zaraz tam będzie.
– To deszczowy wieczór, panie Bailey. Martwię się o pana zdrowie.
Dlatego proszę jeszcze nie wysiadać z samochodu. Niech kierowca jedzie
Pięćdziesiątą Siódmą, skręci w prawo i kieruje się na wschód. Zwolnijcie,
kiedy miniecie Szóstą Aleję. Trzymajcie się krawężnika.
– Za szybko pan mówi – zaprotestował Bailey.
– Słuchaj uważnie, jeśli ci zależy, żeby Frawleyowie zobaczyli jeszcze
swoje dzieci! Przed sklepem Cohen Fashion Optical jest góra śmieci
czekających na zabranie. Otwórz drzwi sedana i wystaw torby z
pieniędzmi na wierzch sterty. Upewnij się, że krawaty są dobrze
widoczne. Potem natychmiast wróć do samochodu i każ kierowcy jechać
dalej na wschód. Zadzwonię jeszcze.
Była dwudziesta druga zero sześć.
– Bert, mówi Kobziarz. Natychmiast przejdź na drugą stronę ulicy.
Trzeba zabrać pieniądze.
Lucas zdjął czapkę szofera, włożył kurtkę z kapturem i ciemne okulary
zakrywające pół twarzy. Wysiadł z samochodu i otworzył parasol. Clint
już na niego czekał. Wciąż mocno padało. Przechodnie nie zwracali na
nich najmniejszej uwagi.
Zasłaniając twarz parasolem, przyglądał się, jak Bailey niezdarnie
wsiada do samochodu. Clint błyskawicznie chwycił torby i zawrócił.
Lucas zaczekał, aż tamten kierowca odjedzie. Bał się, że zostanie
rozpoznany. Potem pobiegł za Clintem i odebrał od niego jedną z toreb.
Po paru sekundach byli z powrotem na Pięćdziesiątej Szóstej. Clint
nacisnął przycisk otwierający bagażnik w skradzionej toyocie. Nie działał.
Bagażnik nie chciał się otworzyć. Przeklinając pod nosem, chwycił za
klamkę. Drzwi też się zacięły. Mieli tylko kilka sekund. Lucas otworzył
bagażnik limuzyny.
– Wrzuć je tutaj – warknął, zerkając nerwowo na boki, a potem
lustrując ulicę. Przechodnie byli ledwo widoczni w strugach deszczu.
Siedział już za kierownicą w swojej czapce szofera, kiedy nadbiegli
agenci. Mokra kurtka leżała zwinięta pod siedzeniem. Nerwy miał w
strzępach, ale panował nad sobą po mistrzowsku. Jakiś policjant zapukał
w szybę.
– Czy coś się stało? – Lucas udał zaniepokojenie.
– Widział pan mężczyznę niosącego torby na śmieci? Przechodził tędy
przed chwilą – pytał agent Sommers.
– Tak. Ich samochód stał tutaj. – Lucas wskazał miejsce parkingowe,
które właśnie zwolnił Clint.
– Ich? To znaczy, że było dwóch?
– Tak, jeden tęgi i niski, drugi wysoki i szczupły. Nie widziałem ich
twarzy.
Sommers był za daleko, żeby widzieć przejęcie okupu. Utknął w korku
na Szóstej Alei. Zdążył tyko zobaczyć odjeżdżającego sedana. Pojechał za
nim. Po chwili zorientował się, że popełnił błąd i zawrócił. Zatrzymany
przechodzień powiedział, że widział jakiegoś tęgiego mężczyznę, który
zabrał dwie torby na śmieci ze sterty pod sklepem i zaczął uciekać. Angus
Sommers pobiegł w kierunku wskazanym przez świadka i natknął się na
kierowcę Baileya.
– Proszę opisać samochód, który pan widział – polecił agent.
– Granatowy albo czarny czterodrzwiowy lexus. Najnowszy model.
– Ci dwaj mężczyźni do niego wsiedli?
– Tak, proszę pana.
Lucas zdołał odpowiedzieć na pytania spokojnym uniżonym tonem,
którego używał w kontaktach z klientami. Był równie zdenerwowany, co
rozbawiony. Nikt nie zwrócił uwagi na drżenie jego rąk. Wokół zaroiło się
od agentów FBI. Teraz pewnie każdy glina w Nowym Jorku szuka lexusa,
pomyślał. Samochód, który ukradł Clint, to stara czarna toyota. Po kilku
minutach nadjechał Bailey. Był niemal w stanie przedzawałowym. Agenci
pomogli mu wsiąść do limuzyny. Dwóch pojechało razem z nim, pozostali
ruszyli za Lucasem swoimi samochodami. Wracali do Ridgefield.
Policjanci wypytywali Baileya o szczegóły instrukcji, jakie dostał od
Kobziarza. Wohl odetchnął z ulgą, kiedy usłyszał:
– Poprosiłem Lucasa, żeby czekał w pobliżu Columbus Circle. Jednak
około dziesiątej Kobziarz zażyczył sobie, żeby zaparkował na
Pięćdziesiątej Szóstej. To było ostatnie polecenie, jakie dostałem.
Kwadrans po dwunastej Lucas zatrzymał się pod domem Baileya.
Jeden z agentów wprowadził Franklina do środka. Drugi dziękował
Lucasowi za pomoc i współpracę. Wohl odjechał z pieniędzmi w
bagażniku. Już we własnym garażu przełożył torby z limuzyny do
prywatnego auta. Potem pojechał do klubu, gdzie czekali na niego
podekscytowany Clint i podejrzanie cicha Angie.
33
Okup został zapłacony, ale policji nie udało się zatrzymać porywaczy.
Teraz pozostawało tylko czekać. Steve, Margaret i Sylvie Harris siedzieli
w milczeniu, modląc się, by któryś z sąsiadów przyniósł wiadomość o
telefonie od Kobziarza Nic takiego jednak nie następowało.
Gdzie je zostawią, rozpaczała Margaret. Może w jakimś pustostanie.
Nie mogą przecież porzucić ich w miejscu publicznym. Za dużo
świadków. Każdy zwraca uwagę na bliźniaczki, kiedy je gdzieś zabieram.
Moje dwa słodkie aniołki. Aniołki w błękitnych ubrankach. Tak je nazwali
dziennikarze.
Błękitne aksamitne sukieneczki...
A jeśli porywacze się nie odezwą? Mają już pieniądze. A jeśli po
prostu uciekną?
Czekanie nie wydaje się długie, kiedy minie.
Błękitne aksamitne sukieneczki.
34
– Czuję się jak w skarbcu – zaśmiał się Clint. – Ale wciąż nie mogę
uwierzyć, że wiozłeś forsę i agentów FBI jednym samochodem!
Cała podłoga w salonie była usłana banknotami. Sprawdzili kilka. Nie
były znaczone.
– Uwierz – odburknął Lucas. – Zacznij pakować swoją połowę do
jednej z tych toreb. Ja zabiorę swoją w drugiej.
Mimo że dostali pieniądze, Wohl wciąż się bał. Był pewien, że to nie
koniec kłopotów. Ten idiota Clint nawet nie sprawdził, czy wszystko
działa, zanim ukradł wóz. Gdyby mnie nie było na miejscu, złapaliby nas
na gorącym uczynku, myślał Lucas. Teraz czekali na telefon od Kobziarza,
który miał im powiedzieć, gdzie podrzucić dzieciaki.
Oby Angie nie wpadła na genialny pomysł, żeby je zabrać po drodze
na lody! Na pożegnanie. To całkiem w jej stylu. Pocieszał się tylko myślą,
że nie znajdą otwartej lodziarni w środku nocy. Dostał nerwowych
skurczów żołądka. Czemu Kobziarz nie dzwoni?
Wszyscy podskoczyli, słysząc przenikliwy dźwięk telefonu o trzeciej
w nocy. Angie pobiegła odebrać.
– Mam nadzieję, że to nie ten obleśny Gus. Dzwonił Kobziarz.
– Daj mi Berta – zażądał.
– To on – szepnęła nerwowo Angie.
Lucas podszedł niespiesznie i odebrał od niej słuchawkę.
– Byłem ciekaw, kiedy wreszcie sobie o nas przypomnisz – powiedział
z przekąsem.
– Nie mówisz jak ktoś, kto właśnie patrzy na milion dolarów.
Posłuchaj uważnie. Pojedziecie pożyczonym samochodem na parking przy
La Cantina, to przydrożna restauracja w Elmsford, na północ od Saw Mili
River. Niedaleko parku V. E. Macy. Restauracja jest od wielu lat
zamknięta.
– Wiem, gdzie to jest.
– To wiesz także, że parking jest na tyłach budynku, niewidoczny z
ulicy. Harry i Mona z dzieciakami pojadą za tobą furgonetką. Potem
przeniesiecie bachory do pożyczonego auta i zamkniecie. Wasza trójka
wróci do stróżówki furgonetką. O piątej rano zadzwonię jeszcze raz.
Potem nigdy więcej o mnie nie usłyszycie.
Wyruszyli o trzeciej piętnaście. Lucas usiadł za kierownicą kradzionej
toyoty. Angie i Clint zanieśli bliźniaczki do furgonetki. Jeśli złapią gumę
w tym gruchocie, jeśli zatrzyma nas drogówka, jeśli jakiś pijak wjedzie
komuś z nas w tyłek... Wielość potencjalnych katastrof doprowadzała go
do szaleństwa. Z przerażeniem zauważył, że w baku jest niewiele
benzyny.
Tyle wystarczy, pocieszał się.
Wciąż padało, ale już nie tak mocno jak wcześniej. Może to dobry
omen. Znał restaurację La Cantina. Wiele lat temu wstąpił tam na kolację
po wyjątkowo lukratywnym włamaniu do pewnej rezydencji w Larchmont.
Wśliznął się przez otwarte drzwi balkonowe, podczas gdy niczego
nieświadoma rodzinka relaksowała się w najlepsze przy basenie. Poszedł
prosto do głównej sypialni. Co za fart! Pani domu zostawiła sejf otwarty
na oścież! Zgarnąłem biżuterię i pojechałem na trzy tygodnie do Vegas,
wspominał Lucas. Większość kasy przegrał, ale dobrze się bawił.
Tym razem miał zamiar rozsądnie gospodarować pieniędzmi. Żadnego
hazardu. Moje szczęście chyba się kończy, pomyślał. A nie chciał spędzić
reszty życia w więziennej celi. Najważniejsze teraz to nie dopuścić, żeby
Angie zwróciła na siebie uwagę kolejną wyprawą na zakupy.
Skręcił w drogę prowadzącą do Saw Mili River. Jeszcze dziesięć
minut i dotrze na miejsce. Nie było zbyt dużego ruchu. Krew ścięła mu się
w żyłach na widok radiowozu. Zerknął na prędkościomierz – jechał setką
przy ograniczeniu do dziewięćdziesięciu. W porządku. Właściwy pas,
wszystko zgodnie z przepisami. Clint trzymał się tak daleko z tyłu, że nie
wzbudzał podejrzeń.
Radiowóz skręcił na najbliższym zjeździe. Lucas zwilżył wargi
czubkiem języka. Tym razem się udało. Niecałe pięć minut, myślał. Cztery
minuty. Trzy. Dwie. Dojechał na miejsce. Stary budynek restauracji
osiadał na lewą stronę.
Droga wolna. W zasięgu wzroku nie było żadnego innego pojazdu.
Wyłączył światła i skręcił na parking. Zgasił silnik i czekał. Za chwilę
usłyszy odgłos nadjeżdżającej furgonetki. Zbliżali się do końcowej fazy
planu.
35
– Policzenie miliona dolarów trochę trwa – odezwał się Walter
Carlson. Miał nadzieję, że pocieszająco.
– Dostali pieniądze tuż po dziesiątej – odparł Steve. – Czyli pięć
godzin temu.
Margaret leżała skulona na kanapie z głową na jego kolanach. Nie
otworzyła oczu. Od czasu do czasu ciężki rytmiczny oddech wskazywał,
że zasnęła, ale niemal natychmiast z głębokim westchnieniem wracała do
rzeczywistości.
Doktor Harris siedziała wyprostowana w fotelu z rękami na kolanach.
Ani w jej sylwetce, ani na twarzy nie było widać śladu zmęczenia. Tak
musi wyglądać, kiedy czuwa przy łóżku ciężko chorego pacjenta, przyszło
na myśl Carlsonowi. Ostoja spokoju i pogody ducha. Dokładnie to, czego
potrzeba w trudnych chwilach.
Starał się pocieszać Frawleyów, chociaż wiedział, że każda mijająca
minuta zmniejsza nadzieję na odzyskanie dzieci. Kobziarz mówił, że
zadzwoni z informacją o ich miejscu pobytu po północy. Steve ma rację,
porywacze dostali pieniądze wiele godzin temu. Wszystko wskazuje na to,
że dziewczynki są już martwe.
Franklin Bailey słyszał ich głosy we wtorek, myślał. To oznacza, że
przedwczoraj jeszcze żyły. Mówiły, że widziały rodziców w telewizji.
Jeżeli założymy, że ten człowiek jest wiarygodnym źródłem informacji.
W miarę upływu godzin przeczucie Carlsona było coraz silniejsze.
Jego przeczucia sprawdziły się już niejednokrotnie w trakcie
dwudziestoletniej służby. Tym razem intuicja podpowiadała mu, że
powinien zainteresować się bliżej Lucasem Wohlem, usłużnym szoferem,
który zaparkował przypadkiem w tak dogodnym punkcie obserwacyjnym.
Niewykluczone, że Bailey mówił prawdę i rzeczywiście dostał
polecenie od Kobziarza, które przekazał Lucasowi. Jednak Carlsona
dręczyło uporczywe podejrzenie, że ktoś wodzi ich za nos.
Angus Sommers, który kierował grupą nowojorską, jechał z Baileyem
jednym samochodem i nie miał żadnych podejrzeń ani w stosunku do
negocjatora, ani jego szofera. Mimo to, zdecydował Carlson, zadzwonię
do Connora Ryana. Connor Ryan był głównodowodzącym w New Haven i
bezpośrednim przełożonym Carlsona. Siedział teraz w biurze ze swoimi
ludźmi, gotów do akcji, gdyby okazało się, że bliźniaczki porzucono w
północnej części Connecticut. Mógłby zacząć sprawdzać Lucasa
natychmiast.
Margaret zaczęła powoli wstawać. Odgarnęła włosy z twarzy
znużonym gestem. Sprawiała wrażenie, jakby podniesienie ręki wiązało
się dla niej z nadludzkim wysiłkiem.
– Czy Kobziarz nie mówił, że będzie dzwonił koło północy? – spytała.
Nie było innej odpowiedzi poza prawdą.
– Tak mówił.
36
Clint wiedział, że La Cantina musi być gdzieś niedaleko, bał się, że
mógłby ją przegapić. Zmrużonymi oczyma dokładnie obserwował pobocze
po prawej stronie. Zwolnił, kiedy zauważył radiowóz. Nie chciał, żeby
gliniarzom rzuciło się w oczy, że jedzie za Lucasem. Teraz nie widział
przed sobą furgonetki.
Angie siedziała z tyłu. Tuliła chorego dzieciaka. Śpiewała tę samą
piosenkę od momentu, kiedy wsiedli do samochodu.
– Dwa słodkie aniołki w błękitnych ubrankach – powtarzała do
znudzenia. – Aaaale loooosjee roooozdzieeliiił – zawodziła.
To samochód Lucasa, tam, przed nami, zastanawiał się. Nie, nie jego.
– Dwa słodkie aniołki w błękitnych ubrankach – powtarzała
niezmordowanie Angie.
– Angie mogłabyś, do cholery, przestać? – nie wytrzymał.
– Kathy lubi, jak jej śpiewam – odparła zimno.
Clint zerknął na nią nerwowo i podejrzliwie. Była dziś jakaś dziwna.
W jednym z tych swoich niepokojących nastrojów. Jak weszli do sypialni
po dzieciaki, zauważył, że jedna z dziewczynek spała ze skarpetką
zawiązaną wokół buzi. Angie złapała go za rękę, kiedy chciał rozwiązać
knebel.
– Przynajmniej nie będzie się darła w samochodzie.
Potem uparła się, żeby położyć Kelly na podłodze z tyłu i przykryć
gazetą.
Wściekła się, kiedy zaprotestował. Uważał, że mała może się udusić.
– Nie udusi się. A jeśli zatrzyma nas drogówka? Chcesz, żeby policja
zobaczyła dwie identyczne trzylatki?
Druga smarkula, ta, którą Angie trzymała na rękach, była niespokojna.
Trochę pojękiwała. Dobrze, że wkrótce wróci do rodziców. Nie trzeba
być lekarzem, żeby się zorientować, że ta mała jest bardzo chora.
Ten budynek to musi być restauracja, pomyślał Lucas, wytężając
wzrok. Zjechał na prawy pas. Poczuł pot skraplający się na całym ciele.
Zawsze tak reagował w kulminacyjnym momencie roboty. Minął
restaurację i skręcił w prawo na podjazd, a potem znów w prawo na
parking za budynkiem. Lucas zaparkował zaraz przy restauracji, Clint
zatrzymał się tuż za nim.
– Były siostrami... – Angie zaczęła śpiewać jeszcze głośniej.
Kathy wierciła się i płakała w jej ramionach. Z podłogi pod tylnym
siedzeniem dobiegał zduszony jęk jej siostry, która również się obudziła i
dołączyła do udręczonego protestu.
– Zamknij się! – błagał Clint. – Nie wiem, co Lucas z tobą zrobi, kiedy
usłyszy ten hałas.
Nagle przestała śpiewać.
– Nie boję się go. Masz, potrzymaj ją.
Szybko wcisnęła mu Kathy w ramiona i wysiadła z samochodu.
Podbiegła do kradzionej toyoty i zapukała w szybę kierowcy. Lucas
otworzył okno. Dziewczyna znikła do połowy w samochodzie. Sekundę
później na opuszczonym parkingu rozległ się głośny huk.
Angie podbiegła z powrotem do furgonetki, otworzyła tylne drzwi i
chwyciła Kelly.
Przerażony i zaskoczony Clint nie był w stanie się poruszyć ani
wydobyć głosu. Tymczasem jego dziewczyna zostawiła Kelly na tylnym
siedzeniu kradzionej toyoty i usiadła z przodu na siedzeniu pasażera. Po
chwili wróciła z telefonem Lucasa i jego kluczykami.
– Przyda nam się, kiedy zadzwoni Kobziarz powiedziała ciepłym
radosnym głosem.
– Zabiłaś Lucasa! – wyjąkał odrętwiały Clint. Wciąż obejmował
mocno Kathy. Dziewczynka zanosiła się płaczem przerywanym atakami
kaszlu.
– Zostawił list. Napisany na tej samej maszynie, co żądanie okupu.
Pisze, że nie chciał zabić Kathy, ale płakała tak bardzo, że musiał jej
zatkać buzię. Wtedy przestała oddychać. Włożył zwłoki do kartonowego
pudła, wsiadł w samolot i wyrzucił paczkę nad oceanem. Czyż to nie
świetny pomysł? Musiałam to załatwić tak, żeby wyglądało na
samobójstwo. Teraz zatrzymamy cały milion, a ja mam swoje dziecko.
No, chodź. Spadamy stąd.
Owładnięty nagłą paniką Clint ruszył bardzo gwałtownie.
– Zwolnij, głupi gnojku – warknęła Angie. Radosny ton zniknął z jej
głosu. – Odpręż się. Wieziesz swoją rodzinę do domu. Ma być
przyjemnie.
Wjechali z powrotem na autostradę. Angie znów zaczęła śpiewać:
– Były siostrami... Ale rozdzielił je zły los.
37
W siedzibie C. F. G. &Y. na Park Avenue w gabinetach zarządu całą
noc paliły się światła. Część dyrekcji trzymała wartę, pragnąc zebrać
chwałę za wzruszający powrót bliźniaczek Frawley w ramiona rodziców.
Miał to być moment tryumfu dla całej firmy.
Wszyscy wiedzieli, że Kobziarz obiecał zadzwonić koło północy, po
otrzymaniu reszty pieniędzy. W miarę upływu godzin radosne oczekiwanie
na głośną relację medialną i ogromną reklamę dla przedsiębiorstwa
zaczęło przeradzać się w niepokój i zwątpienie. Wielu dziennikarzy
uznało zapłacenie okupu porywaczom za współpracę z kryminalistami i
zachętę dla naśladowców. W co drugim kanale emitowano „Okup”
Glenna Forda. Dla Robinsona Geislera szczególnie wymowna i
niepokojąca była scena, w której Harrison Ford rzuca wyzwanie
porywaczom swojego syna. Przynosi pieniądze do studia telewizyjnego,
dokładnie tyle, ile żądali przestępcy, i pokazuje je do kamery mówiąc, że
przeznaczy każdego centa na ściganie kidnaperów. Film kończy się happy
endem, chłopczyk wraca do domu cały i zdrowy. Czy ta historia też
skończy się szczęśliwie? A jeśli nie, kto za to odpowie?
O piątej Geisler wziął prysznic, przebrał się i ogolił. Będą mnie
filmowali z bliźniaczkami, myślał. Założyć muchę? Nie, to chyba
przesada. Za to czerwony krawat będzie w sam raz. Optymistyczny
motyw. Delikatny wyraz tryumfu. Po raz kolejny przećwiczył na głos
mowę okolicznościową, którą zamierzał wygłosić dla mediów:
– Niektórzy twierdzą, że przystanie na warunki porywaczy było
błędem. Że zniżyliśmy się do ich poziomu. Pozwólcie mi coś wyjaśnić:
priorytetem zawsze jest odzyskanie zakładnika, nie ja to wymyśliłem, to
główna zasada operacyjna organów ścigania w takich przypadkach.
Dopiero kiedy zakładnik jest bezpieczny, można użyć wszelkich środków,
by zatrzymać sprawców. Ponadto stanowczo zaprzeczam pomówieniom,
jakoby nasze postępowanie było przyzwoleniem i zachętą dla
przestępców. Wręcz przeciwnie: niech będzie dla nich przestrogą,
ponieważ ludzie, którzy porwali Kathy i Kelly Frawley, nie zdołają wydać
tych pieniędzy.
Niech Gregg Stanford to przebije, pomyślał z uśmiechem satysfakcji.
38
– Przede wszystkim musimy pozbyć się samochodu Lucasa – mówiła
Angie rzeczowo. – Wyjmiemy jego część okupu z bagażnika, a potem
zaparkujesz wóz przed jego mieszkaniem. Będę jechała tuż za tobą.
– Nie ujdzie nam to na sucho, Angie. Nie możemy ukrywać dzieciaka
w nieskończoność.
– Owszem, możemy.
– Ktoś może powiązać nas z Lucasem. Zdejmą mu odciski, a wtedy
odkryją, że prawdziwy Lucas Wohl nie żyje od dwudziestu lat, a
prawdziwe nazwisko faceta brzmi Jimmy Nelson. I że siedział w
więzieniu. W tej samej celi co ja!
– Clint Downes to nie jest twoje prawdziwe nazwisko i co z tego? Nikt
o tym nie wie. Nigdy nie pokazywaliście się z Lucasem razem.
Spotykaliście się tylko przy robocie. Ostatnio przyjeżdżał do nas kilka
razy, ale zawsze w nocy.
– Był wczoraj, kiedy zabierał te wszystkie rzeczy.
– Nawet jeśli ktoś widział, jak jego wóz skręca na teren klubu,
myślisz, że zwrócił uwagę na starego brązowego forda? W okolicy są
setki identycznych. Co innego gdyby przyjechał limuzyną. Zawsze
używaliście telefonów na kartę, kiedy się kontaktowaliście.
– Wydaje mi się...
– A mnie się wydaje, że zakosiliśmy milion dolców, ja mam dzieciaka,
którego chciałam, a ten zarozumiały gnojek nie będzie nam już
przeszkadzał, bo leży z przestrzeloną głową, więc się zamknij.
Pięć po piątej zaczął dzwonić telefon Lucasa. Ten, który dostał od
Kobziarza. Właśnie zajechali pod stróżówkę. Clint patrzył na
wyświetlacz.
– Co chcesz mu powiedzieć?
– Nie odbierzemy – odparła Angie, uśmiechając się przebiegle. –
Niech myśli, że wciąż jesteśmy na autostradzie. Albo że gadamy z
glinami. – Rzuciła mu kluczyki. – To jego. Pozbądź się auta.
O piątej dwadzieścia Clint zaparkował samochód Lucasa pod sklepem
żelaznym. Z okna na drugim piętrze przez zasunięte żaluzje przenikała
słaba poświata, widać Lucas zostawił sobie zapalone światło. Downes
wysiadł z forda i wgramolił się z powrotem do furgonetki. Jego twarz
cherubina była mokra od potu. Usiadł za kółkiem. Komórka, którą Lucas
dostał od Kobziarza, znów zadzwoniła.
– Musi być sztywny ze strachu – drwiła Angie. – Dobra, jedziemy do
domu. Moje maleństwo znów się budzi.
– Mamusiu, mamusiu... – Kathy wierciła się i wyciągała rączkę.
– Szuka siostrzyczki – powiedziała Angie. – Czy to nie słodkie?
Spróbowała spleść swoją własną dłoń z rączką Kathy, ale została
odepchnięta.
– Kelly, chcę do Kelly – wychrypiała dziewczynka. – Nie chcę Mony.
Chcę Kelly.
Clint przekręcił kluczyk w stacyjce i spojrzał lękliwie na Angie.
Kiepsko tolerowała odrzucenie, tak naprawdę w ogóle nie była go w
stanie tolerować. Wiedział, że będzie miała dość dzieciaka przed upływem
tygodnia. Co wtedy, niepokoił się. Znów wstąpił w nią diabeł. Widział ją
już kiedyś w takim stanie. Musimy się stąd wydostać, myślał gorączkowo,
z tego miasta, z Connecticut.
Próbował nie okazywać strachu. Ulica była pusta. Jechał z
wyłączonymi światłami. Dopiero za bramą klubu odetchnął spokojniej.
– Wstaw samochód do garażu – przykazała Angie. – Na wypadek,
gdyby ten pijaczek, Gus, wpadł na pomysł, żeby przejeżdżać tędy rano.
Będzie myślał, że cię nie ma.
– Nigdy tędy nie przejeżdża – powiedział Clint, chociaż wiedział, że
nie ma sensu z nią się spierać, kiedy jest w takim stanie.
– Dzwonił wczoraj wieczorem, może nie? Wyłazi ze skóry, żeby się
spotkać ze swoim ukochanym kumplem.
Kathy znów zaczęła płakać.
– Kelly... Kelly...
Clint otworzył drzwi stróżówki przed Angie. Wniosła Kathy do
środka, poszła prosto do sypialni i wrzuciła ją do łóżeczka.
– Zapomnij, maleńka – powiedziała, idąc do pokoju dziennego. Clint
ciągle stał pod drzwiami.
– Mówiłam, żebyś wstawił samochód do garażu – ponagliła. Zanim
miał szansę wykonać polecenie, zadzwoniła komórka.
Tym razem Angie odebrała.
– Halo, panie Kobziarzu – powiedziała. Potem słuchała przez chwilę. –
Wiem, że Lucas nie odbierał telefonu. Na autostradzie był wypadek i roiło
się od glin. Jest ustawa, która zabrania kierowcy rozmawiania przez
komórkę podczas jazdy, wie pan. Wszystko się udało. Lucas miał
przeczucie, że federalni mogą chcieć z nim rozmawiać i dlatego nie wziął
telefonu. Tak. Tak. Poszło naprawdę gładko. Proszę kogoś zawiadomić,
gdzie są nasze słodkie aniołki. Mam nadzieję, że to nasza ostatnia
rozmowa. Powodzenia.
39
W czwartek za kwadrans szósta zadzwonił telefon w zakrystii kościoła
Świętej Marii w Ridgefield.
– Jestem w rozpaczy. Muszę rozmawiać z księdzem – powiedział ktoś
bardzo zachrypnięty.
Sekretarka Rita Schless była pewna, że rozmówca celowo próbuje
zniekształcić swój głos. Znowu czyjeś wygłupy, pomyślała. W zeszłym
roku jakiś mądrala z klasy maturalnej zadzwonił i błagał o rozmowę z
księdzem. Twierdził, że w jego domu zdarzyła się tragedia. Rita obudziła
księdza Romneya o czwartej nad ranem. Kiedy duchowny odebrał,
usłyszał w słuchawce śmiechy i głos nicponia, który powiedział:
– Umieramy, proszę księdza. Skończył nam się browar. Rita sądziła,
że tym razem będzie podobnie.
– Jest pan ranny albo chory? – spytała chłodno.
– Natychmiast połącz mnie z księdzem. To sprawa życia i śmierci.
– Proszę chwileczkę zaczekać – powiedziała. Ani trochę mu nie
wierzę, myślała, ale nie mogę ryzykować. Niechętnie zadzwoniła do
siedemdziesięciopięcioletniego księdza Romneya, który polecił jej
przełączać do siebie wszystkie nocne telefony.
– I tak cierpię na bezsenność, Rito – wyjaśnił dobrotliwie.
– Nie sądzę, aby ten facet mówił prawdę – tłumaczyła teraz
proboszczowi. – Przysięgłabym, że próbuje zmieniać głos.
– Zaraz się dowiemy – odparł wielebny Romney. Skrzywił się,
siadając na łóżku, i potarł prawe kolano. Zawsze go bolało przy
poruszaniu. Sięgnął po okulary i usłyszał w słuchawce kliknięcie
świadczące o tym, że Rita już przełącza rozmówcę.
– Ksiądz Romney. W czym mogę być pomocny?
– Słyszał ksiądz o porwanych bliźniaczkach?
– Oczywiście. Rodzina Frawleyów jest nowa w naszej parafii.
Codziennie odprawiamy mszę w intencji bezpiecznego powrotu
dziewczynek. – Rita ma rację, pomyślał. Ten ktoś próbuje zmienić głos.
– Kathy i Kelly są bezpieczne. Znajdują się w zamkniętym
samochodzie zaparkowanym na tyłach restauracji La Cantina po północnej
stronie autostrady Saw Mili River niedaleko Elmsford.
Wielebnemu Romneyowi serce omal nie wyskoczyło z piersi.
– To ma być żart? – spytał ostro. – To nie żart, proszę księdza.
Nazywam się Kobziarz. Okup został zapłacony, wybrałem księdza jako
posłańca, który przekaże radosną nowinę Frawleyom. Północna strona
Saw Mili, za starą restauracją La Cantina niedaleko Elmsford.
Zrozumiano?
– Tak. Tak.
– A więc proponuję, aby czym prędzej zawiadomił ksiądz kogo trzeba.
To paskudna noc. Dziewczynki czekają tam już od kilku godzin, a Kathy
jest mocno przeziębiona.
40
Walter Carlson zasiadł o świcie przy telefonie w jadalni. Czekał. Był
przygotowany na najgorsze. Bał się patrzeć w oczy zrozpaczonym
rodzicom. Za pięć szósta zadzwonił Marty Martinson z posterunku.
– Walt, ksiądz Romney z parafii Świętej Marii otrzymał wiadomość od
kogoś, kto podaje się za Kobziarza. Dziewczynki mają rzekomo
znajdować się w zamkniętym samochodzie za starą restauracją na
autostradzie Saw Mili River. Zawiadomiliśmy policje stanową. Będą tam
za niecałych pięć minut.
Frawleyowie i doktor Harris przybiegli do jadalni, słysząc dzwonek
telefonu. Carlson odwrócił się do nich. Desperacka nadzieja na twarzach
całej trójki była jeszcze smutniejszym widokiem niż wcześniejsza
rozpacz.
– Zaczekaj, Marty – rzucił do słuchawki. – Za parę minut będziemy
wiedzieć, czy telefon do wielebnego Romneya to nie okrutny żart –
oznajmił im cicho.
– Czy to był Kobziarz? – szepnęła Margaret.
– Powiedział, gdzie one są? – dopytywał się Steve. Carlson nie
odpowiadał.
– Marty, policja stanowa ma do ciebie oddzwonić?
– Tak. Dam ci znać, jak tylko będziemy coś wiedzieć.
– Jeśli to nie żart, to nasi chłopcy muszą zrobić oględziny samochodu.
– Policjanci o tym wiedzą – odparł Martinson. – Są w kontakcie z
twoim biurem w Westchester.
Carlson odłożył słuchawkę.
– Powiedz nam, co się dzieje – nalegał Steve. – Mamy prawo
wiedzieć.
– Potwierdzimy za kilka minut, czy informacja, którą otrzymał
wielebny Romney jest prawdziwa. Jeżeli tak, bliźniaczki znajdują się całe
i zdrowe, w zamkniętym samochodzie tuż przy poboczu autostrady Saw
Mili River w pobliżu Elmsford. Radiowozy są w drodze na miejsce.
– Kobziarz dotrzymał słowa – szlochała Margaret. – Moje maleństwa
wracają do domu. Moje maleństwa wracają! – Zarzuciła Steve’owi ręce na
szyję. – Steve, one wracają!
– Margaret, to może być blef – hamowała ją doktor Harris, ale jej
pozorny spokój zaczynał się wyczerpywać. Raz po raz zaciskała dłonie.
– Bóg by nas tak nie doświadczył – powiedziała Margaret z
przejęciem. Steve, niezdolny wykrztusić słowa, ukrył twarz w jej włosach.
Piętnaście minut minęło bez żadnych wiadomości. Carlson był
przekonany, że stało się coś strasznego. Gdyby wszystko było w porządku
albo gdyby informacja okazała się fałszywa, już byśmy wiedzieli, myślał.
Ktoś zadzwonił do drzwi. To nie mogło oznaczać nic dobrego. Jeśli
bliźniaczki były w aucie na parkingu, przywiezienie ich z Elmsford
zajęłoby co najmniej czterdzieści minut.
Sądził, że podobne myśli kłębiły się w głowach Steve’a, Margaret i
Sylwii Harris, kiedy podążali za nim do holu. Carlson otworzył drzwi. Na
ganku stali wielebny Romney i Marty Martinson. Ksiądz podszedł do
Margaret i Steve’a i głosem drżącym ze wzruszenia, powiedział:
– Bóg oddał wam jedną z dziewczynek, Kelly jest bezpieczna. Ale
Kathy zabrał do siebie.
41
Wiadomość, że jedna z dziewczynek nie żyje, wywołała niemal żałobę
narodową. Dziennikarze zdołali zrobić Kelly kilka zdjęć, kiedy
zszokowani rodzice wynosili ją ze szpitala w Elmsford, gdzie została
poddana badaniom kontrolnym. Fotografie ukazywały okrutną
metamorfozę, jaką przeszła dziewczynka. Z zadbanego szczęśliwego
dziecka, którym była jeszcze przed tygodniem, przeistoczyła się w
przerażoną wielkooką istotkę o posiniaczonej buzi. Na wszystkich
zdjęciach jedną rączką obejmowała za szyję Margaret, ale drugą
wyciągała przed siebie, przebierając paluszkami, jakby próbowała
chwycić kogoś niewidzialnego za rękę.
Policjant, który pierwszy dotarł do La Cantina, tak opisywał zastaną
sytuację:
– Samochód był zamknięty. Zobaczyłem mężczyznę skulonego na
siedzeniu kierowcy, z głową na kierownicy. Była tylko jedna
dziewczynka. Leżała zwinięta w kłębek na podłodze z tyłu. W
samochodzie było zimno. Mała miała na sobie tylko piżamkę i cała się
trzęsła. Potem zauważyłem, że jest zakneblowana. Bardzo mocno. Cud, że
się nie udusiła. Kiedy rozwiązałem knebel, zaczęła skomleć jak ranny
szczeniak. Zdjąłem kurtkę i okryłem nią dziewczynkę. Zaniosłem do
radiowozu, żeby się ogrzała. Po chwili nadjechały inne radiowozy.
Znaleźliśmy ten list samobójczy na przednim siedzeniu. Frawleyowie
odmówili komentarzy. Ksiądz Romney przeczytał ich oświadczenie dla
mediów:
– Margaret i Steve pragną wyrazić swoją nieustającą wdzięczność za
wszystkie wyrazy współczucia, jakie otrzymują. Teraz jednak potrzebują
prywatności i spokoju, aby zająć się Kelly, która bardzo tęskni za siostrą,
pocieszyć ją, a także uporać się z własnym żalem po śmierci Kathy.
Walter Carlson również wystąpił przed kamerami: – Człowiek, znany
pod nazwiskiem Lucas Wohl, nie żyje, lecz żyje jego wspólnik lub
wspólnicy. Będziemy ich ścigać i nie spoczniemy, póki nie zostaną oddani
w ręce sprawiedliwości.
Robinson Geisler nie dostał szansy wygłoszenia tryumfalnej mowy,
którą przygotował. Zamiast niej, łamiącym się głosem, wyraził swój
ogromny żal po śmierci jednej z bliźniaczek, ale dodał również iż wierzy,
że pomoc jego firmy przyczyniła się do bezpiecznego powrotu drugiej
dziewczynki.
W oddzielnym wywiadzie, członek rady nadzorczej Gregg Stanford
odciął się od stanowiska swojego szefa.
– Być może powiedziano wam, że decyzja o zapłaceniu okupu była
jednomyślna – oświadczył. – Jednakże mniejszość, do której się zaliczam,
wyraziła stanowczy sprzeciw w tej kwestii. Jestem przekonany, że gdyby
żądanie okupu zostało od razu odrzucone, porywacze znaleźliby się w
bardzo trudnej sytuacji. Gdyby skrzywdzili dzieci, pogorszyliby tylko
znacznie swoje rozpaczliwe położenie. W Connecticut wciąż istnieje kara
śmierci. Natomiast gdyby uwolnili Kathy i Kelly, mogliby liczyć na
łagodniejszy wyrok w przypadku zatrzymania. Firma C. F. G. &Y. podjęła
decyzję, która w moim przekonaniu była błędna pod każdym względem,
moralnym i logicznym. Teraz jako członek zarządu pragnę zapewnić
każdego, kto myśli, że nasza firma jeszcze kiedykolwiek będzie
pertraktować z przestępcami – słuchajcie bardzo uważnie: „To się nigdy
nie powtórzy”.
42
– Panie Kobziarzu, Lucas nie żyje. Może popełnił samobójstwo, może
nie. Co panu do tego? Powinien pan być raczej zadowolony. On pana znał.
My nie. A tak między nami; nagrywał wasze rozmowy telefoniczne.
Znalazłam kasety w schowku jego forda. Pewnie zamierzał pana
przycisnąć o więcej szmalu.
– Czy druga bliźniaczka nie żyje?
– Żyje. Śpi. Ściśle rzecz biorąc: w moich ramionach. Niech pan już nie
dzwoni. Jeszcze się obudzi. – Angie odłożyła telefon i pocałowała Kathy
w policzek.
– Ma swoje siedem milionów, więc niech się odczepi – powiedziała do
Clinta.
Była jedenasta. Oglądali telewizję. Wszystkie stacje nadawały
reportaże z zakończenia sprawy Frawleyów. Jedną z bliźniaczek, Kelly,
znaleziono żywą, z ciasnym kneblem na buzi. Podejrzewano, że druga,
Kathy, nie mogła oddychać, jeśli ją zakneblowano w ten sam sposób.
Zostało potwierdzone, iż Lucas Wohl odbył lot z lotniska w Danbury
swoim samolotem w środę po południu. Wniósł do samochodu duże,
wyglądające na ciężkie pudło. Po niedługim czasie wrócił z pustymi
rękoma.
– W tym kartonowym pudle według wszelkiego prawdopodobieństwa
znajdowały się zwłoki małej Kathy Frawley – spekulowali dziennikarze. –
W swoim samobójczym liście Lucas Wohl wspomina, że pochował Kathy
w morzu.
– Co z nią zrobimy? – spytał Clint. Zaczynał odczuwać wyczerpanie
po nieprzespanej nocy i szoku spowodowanym widokiem Angie
strzelającej do Lucasa. Jego nieforemne ciało rozlewało się bezwładnie w
fotelu. Oczy, zawsze zapadnięte pod fałdami tłuszczu, teraz były
podkrążonymi na czerwono szparkami.
– Zabierzemy ją na Florydę, kupimy łódź i popłyniemy we trójkę na
Karaiby. Tak właśnie zrobimy. Ale teraz muszę iść do apteki. Nie
powinnam była pakować nawilżacza powietrza do tego pudła, które dałam
Lucasowi. Muszę kupić nowy. Ona znów ma problemy z oddychaniem.
– Angie, ona jest chora. Potrzebuje leków, doktora. Jeśli nam tu umrze
i nas złapią...
– Nie umrze i przestań się martwić, że ktoś nas powiąże z Lucasem –
przerwała mu. – Nie popełniliśmy żadnego błędu. Kiedy mnie nie będzie,
chcę, żebyś zabrał Kathy do łazienki i puścił gorącą wodę. Tak, żeby
wszystko zaparowało. Niedługo wrócę. Wyjąłeś część pieniędzy, tak jak
ci mówiłam, mam nadzieję?
Clint wyniósł torby z pieniędzmi na strych. Zostawił na wierzchu
pięćset dolarów w używanych dwudziestodolarówkach. Na bieżące
wydatki.
– Angie, jeśli będziesz płacić plikiem dwudziesto – albo
pięćdzieięciodolarówek, ludzie zaczną zadawać pytania.
– Każdy bankomat w tym kraju wyrzuca banknoty
dwudziestodolarowe – zniecierpliwiła się. – Byłoby dziwne, gdybym
płaciła inaczej.
Wcisnęła mu półprzytomną Kathy.
– Rób, jak ci mówię. Włącz ten prysznic. Niech będzie cały czas
owinięta kocem. Jeśli zadzwoni telefon, nie odbieraj! Obiecałam twojemu
kolesiowi od kielicha, że dziś się z nim wieczorem spotkasz w barze.
Możesz do niego później zadzwonić. Nie chcę, żeby się zaczął
zastanawiać, co to za dzieciak, którego pilnuję.
Oczy Angie błyszczały gniewem, a Clint nie był taki głupi, żeby się z
nią teraz kłócić. Twarz tego dzieciaka jest na pierwszych stronach
wszystkich gazet w tym kraju, myślał. Mała nie jest podobna do mnie ani
Angie bardziej niż ja do Elvisa Presleya. Każdy zwróci na nas uwagę, jak
tylko gdzieś się z nią pokażemy. Gliny już na pewno wiedzą, że
prawdziwe nazwisko Lucasa to Jimmy Nelson i że odsiadywał wyrok w
Attice. Zaraz zaczną sprawdzać kumpli spod celi i trafią na nazwisko
Ralphie Hudson, które zaprowadzi ich pod te drzwi. A wtedy, żegnaj na
zawsze, Clincie Downes.
Byłem idiotą, że wróciłem do Angie po tym, jak odsiedziała swoje w
wariatkowie, myślał, niosąc Kathy do łazienki. Odkręcił prysznic. Omal
nie zabiła matki tego dzieciaka, którym się opiekowała. Powinienem był
wiedzieć, że ta psycholka nie może mieć do czynienia z dziećmi.
Opuścił klapę sedesu i usiadł na niej. Niezdarnie odpiął guzik przy szyi
Kathy. Wciąż miała na sobie tę samą bluzeczkę z długimi rękawkami.
Obrócił małą w stronę kabiny prysznicowej, by dziewczynka lepiej
wdychała parę kłębiącą się w małej łazience.
Dzieciak zaczął mamrotać coś bez sensu. Czy to ten język bliźniaków,
o którym mówiła Angie, zastanawiał się Clint.
– Tylko ja cię słucham, mała – powiedział. – Więc jeśli masz
cokolwiek do powiedzenia, mów wyraźnie.
43
Sylvia Harris zauważyła, że Steve i Margaret odpychają od siebie
rozpacz po śmierci Kathy. W jakimś sensie odkładają żal na później,
poświęcając całą uwagę Kelly, która od wyjścia ze szpitala nie odezwała
się ani słowem. Badania nie wykazały śladów molestowania. Jedynymi
obrażeniami były siniaki na buzi oraz czarne i niebieskie ślady po
uszczypnięciach.
Kiedy Kelly zobaczyła rodziców wchodzących do sali szpitalnej,
odwróciła się od nich do ściany.
– Jest zła – wyjaśniła łagodnie doktor Harris. – Ale za parę godzin nie
będzie was odstępować na krok.
Wrócili do domu o jedenastej. Przecisnęli się pospiesznie przez tłum
reporterów. Margaret zaniosła dziewczynkę na górę do sypialni i przebrała
ją w piżamkę z Kopciuszkiem, starając się nie myśleć o drugiej
identycznej, spoczywającej na dnie szuflady. Doktor Harris podała Kelly
łagodny środek uspokajający. Była zmartwiona odrętwieniem
dziewczynki.
– Potrzebuje snu – szepnęła do Steve’a i Margaret.
Steve ułożył córkę w łóżeczku, położył jej na piersiach pluszowego
misia, a drugiego identycznego położył na pustej poduszce obok. Kelly
otworzyła oczy. Przygarnęła misia Kathy i tuliła oba, kołysząc się w przód
i w tył. Siedzący na brzegu łóżka Steve i Margaret zaczęli płakać. Widok
łez płynących po ich policzkach był straszny dla doktor Harris.
Zeszła na dół. Agent Carlson przygotowywał się do wyjścia. Był
wyczerpany.
– Mam nadzieję, że teraz pan trochę odpocznie.
– Tak. Położę się spać na osiem godzin. Inaczej nie będzie ze mnie
żadnego pożytku dla nikogo. Ale potem wracam do pracy nad tą sprawą i
obiecuję pani, pani doktor, że nie spocznę, póki Kobziarz i spółka nie
trafią za kratki.
– Mogę coś podpowiedzieć? I – Oczywiście.
– Oprócz śladów po kneblu jedynymi fizycznymi urazami na ciele
Kelly są siniaki, prawdopodobnie od uszczypnięć. Jak pan się zapewne
domyśla, w mojej pracy czasem mam do czynienia z maltretowanymi
dziećmi. Szczypanie to metoda kobiet, mężczyźni raczej nie używają tej
formy przemocy.
– Zgadzam się z panią. Naoczny świadek widział, jak dwóch
mężczyzn uciekało z walizkami. Przypuszczamy, że gdy mężczyźni
pojechali po pieniądze, dziećmi opiekowała się właśnie kobieta.
– Czy Lucas Wohl to Kobziarz?
– Raczej wątpię, ale opieram się wyłącznie na intuicji. – Carlson nie
dodał, że z raportu z sekcji zwłok wynika, iż kąt, pod którym kula weszła
w głowę Lucasa, raczej wyklucza samobójstwo. Niewielu ludzi strzela do
siebie z góry. Zazwyczaj samobójcy przykładają broń bezpośrednio do
czoła, ewentualnie z boku głowy lub też wkładają lufę w usta.
– Doktor Harris, jak długo pani zostanie?
– Co najmniej kilka dni. Miałam jechać do Rhode Island wygłosić
odczyt, ale odwołałam go. Po porwaniu, dramatycznym pobycie u
przestępców i stracie siostry Kelly jest w bardzo złym stanie psychicznym.
Myślę, że moja obecność może pomóc zarówno małej, jak i jej rodzicom.
– A krewni Frawleyów?
– Matka i ciotka Margaret przyjeżdżają w przyszłym tygodniu.
Margaret chyba nie chciała, żeby przyjeżdżały wcześniej. Jej matka płacze
tak, że prawie nie może nic powiedzieć. Matka Steve’a nie może
podróżować, a ojciec nie chce jej zostawić bez opieki. Szczerze mówiąc
uważam, że Kelly powinna spędzać jak najwięcej czasu tylko z rodzicami.
Przeżywa teraz głęboką traumę. Carlson skinął głową.
– Ironia losu polega na tym, że Lucas Wohl prawdopodobnie
rzeczywiście nie zamierzał zabić Kathy. Na piżamce Kelly został
niewyraźny zapach maści rozgrzewającej. Kelly nie jest chora. Ten, kto
zajmował się dziewczynkami, mógł próbować leczyć przeziębioną Kathy.
Ale nie należy zakładać knebla na buzię dziecku, które ma zablokowany
nos, i spodziewać się, że będzie mogło oddychać. Oczywiście
sprawdziliśmy natychmiast, czy Lucas Wohl leciał samolotem w środę po
południu. Wszystko się zgadza. Widziano, jak wniósł na pokład
kartonowe pudło. Wrócił bez niego.
– Prowadził pan kiedyś podobną sprawę?
– Raz. Porywacz zakopał dziewczynkę żywcem. Miała dość
powietrza, żeby przeżyć do momentu, kiedy dostaliśmy wskazówki i
znaleźliśmy ją. Niestety, dostała ataku paniki, doszło do hiperwentylacji.
Nie przeżyła. Drań gnije w więzieniu od dwudziestu lat i przeniesie się
stamtąd dopiero na cmentarz, ale to nie pomaga rodzinie tej dziewczynki.
– Potrząsnął głową w geście bezsilności i frustracji. – Pani doktor, z tego,
co zauważyłem, Kelly to bardzo bystra trzylatka.
– Tak.
– Będziemy chcieli z nią porozmawiać, może poprosimy o pomoc
dziecięcego psychologa. A tymczasem, czy mogłaby pani notować każde
jej słowo, kiedy zacznie mówić? Wszystko, co mogłoby mieć związek z
jej ostatnimi doświadczeniami.
– Oczywiście. – Szczery żal na twarzy agenta poruszył Sylvię Harris. –
Wiem, że Margaret i Steve wierzą, iż zrobiliście wszystko, co w waszej
mocy, by ratować dziewczynki.
– Ale to nie wystarczyło.
Oboje odwrócili się, słysząc tupot. Steve zbiegał po schodach.
– Kelly zaczęła mówić przez sen – powiedział. – Wymieniła dwa
imiona: Mona i Harry.
– Czy znacie kogoś o takich imionach? – dopytywał się Carlson,
zapominając o zmęczeniu.
– Nie. Na pewno nie. Myślicie, że mówiła o porywaczach?
– Tak, tak myślę. Powiedziała coś jeszcze?
Oczy Steve’a wypełniły się łzami.
– Zaczęła mówić wymyślonym językiem, którym porozumiewały się z
Kathy. Próbuje z nią rozmawiać.
44
Ambitny i skomplikowany plan śledzenia limuzyny Franklina Baileya z
bezpiecznej odległości nie powiódł się. Federalni zostali przechytrzeni,
mimo że w całym mieście roiło się od poprzebieranych agentów. Angus
Sommers, szef brygady nowojorskiej, zdał sobie teraz sprawę, że kiedy
wracał do Connecticut z Baileyem, pieniądze mogły być ledwie parę
metrów od niego, w bagażniku limuzyny.
Lucas Wohl powiedział nam, że dwóch facetów uciekło nowym
lexusem, rozmyślał niewesoło. Teraz wiemy, że uciekł tylko jeden,
samochodem albo pieszo. Lucas był tym drugim. Świeże ślady błota w
zazwyczaj nieskazitelnie czystym bagażniku limuzyny wskazywały, że
przechowywano tam jakieś mokre i brudne przedmioty. Na przykład torby
na śmieci wypchane pieniędzmi, myślał z goryczą Angus. Czy to Lucas
był Kobziarzem? Angus sądził, że nie. Gdyby tak było, wiedziałby, że
Kathy nie żyje. W liście samobójczym Lucas Wohl napisał, że wyrzucił
ciało do oceanu. Z samolotu. Skoro zamierzał popełnić samobójstwo, po
co miałby zawracać sobie tym głowę? Albo okupem? To nie miało
najmniejszego sensu.
Możliwe, że Kobziarz, kimkolwiek był, nie wiedział nic o śmierci
Kathy, kiedy dzwonił do księdza Romneya. Według zeznań księdza
polecono mu zanieść rodzicom bliźniaczek radosną nowinę, iż
dziewczynki są całe i zdrowe. Czyżby był to makabryczny żart sadysty? A
może Kobziarz nie został poinformowany o śmierci Kathy? Czy
rzeczywiście wydawał polecenia Baileyowi, tak jak twierdził były
burmistrz? O tym właśnie Angus debatował z Tonym Realto w drodze do
domu negocjatora późnym czwartkowym popołudniem.
Realto był zdania, że ich pośrednik jest niewinny.
– Jego rodzina mieszka w Connecticut od pokoleń. Ma nieskazitelną
opinię. Moim zdaniem to jedna z niewielu osób, które są poza wszelkimi
podejrzeniami.
– Być może – odparł Sommers, naciskając dzwonek u drzwi.
Gospodyni Baileya, Sophie, tęga sześćdziesięciolatka, obejrzała odznaki i
wpuściła agentów do środka. Sprawiała wrażenie bardzo zmartwionej.
– Czy byliście panowie umówieni? – spytała z wahaniem.
– Nie – odparł Realto. – Ale musimy się z nim zobaczyć.
– Nie wiem, czy pan Franklin będzie w stanie panów przyjąć. Znów
ma straszne bóle w klatce piersiowej, odkąd się dowiedział o udziale
Lucasa Wohla w porwaniu i o jego samobójstwie. Błagałam go, żeby
poszedł do lekarza, ale wziął tylko środek uspokajający i położył się.
Zasnął kilka minut temu.
– Zaczekamy – oznajmił stanowczo Realto. – Proszę powiedzieć panu
Baileyowi, że koniecznie musimy z nim porozmawiać.
Gospodarz zszedł na dół do biblioteki dwadzieścia minut później.
Angus Sommers był zszokowany zmianami w jego wyglądzie. Wczoraj
wieczorem wydawał się skrajnie wyczerpany. Dziś jego twarz była
trupioblada, a spojrzenie nieobecne.
Sophie podążała za nim ze szklanką herbaty. Usiadł i ujął szklankę
trzęsącymi się dłońmi. Dopiero wtedy zwrócił się do agentów:
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że Lucas mógł się dopuścić czegoś tak
potwornego.
– A jednak, panie Bailey – sucho odpowiedział Realto. – Naturalnie to
sprawia, że musimy od nowa przeanalizować niektóre fakty. Powiedział
pan, że wtrącił się w sprawę Frawleyów i zaoferował być pośrednikiem
między rodziną a porywaczami ze względu na ciepłe uczucia, jakie żywi
pan do Margaret Frawley.
Bailey wyprostował się na krześle i odstawił herbatę.
– Agencie Realto, słowo „wtrącił”, którego pan użył, sugeruje, iż moje
zachowanie było w jakiś sposób niewłaściwe. Nie sądzę, by miał pan
prawo insynuować coś takiego.
Realto przyglądał mu się w milczeniu.
– Tak jak już mówiłem agentowi Carlsonowi, po raz pierwszy
spotkałem Margaret Frawley na poczcie. Zauważyłem, że jedna z
bliźniaczek, Kelly, zbliża się do drzwi, a jej matka jest zajęta przy
okienku. Złapałem dziewczynkę, zanim zdążyła wybiec na ulicę. Margaret
była bardzo wdzięczna. Potem widywaliśmy się w kościele. Ona i Steve
należą do tej samej parafii, co ja. Kilkakrotnie rozmawialiśmy.
Dowiedziałem się, że nie mają w okolicy nikogo bliskiego. Ja byłem tu
burmistrzem przez dwadzieścia lat i jestem dobrze znany lokalnej
społeczności. Dziwnym zbiegiem okoliczności czytałem ostatnio po raz
kolejny historię porwania Lindbergha i miałem świeżo w pamięci, że
profesor uniwersytetu Fordham zaofiarował się pośredniczyć w
negocjacjach i to z nim się w końcu skontaktowali przestępcy.
Zadzwonił telefon agenta Realto. Zerknął na wyświetlacz i wyszedł na
korytarz. Kiedy wrócił, w jego zachowaniu wobec gospodarza zaszła
wyraźna zmiana.
– Panie Bailey – spytał. – Czy to prawda, że około dziesięciu lat temu
padł pan ofiarą oszustwa finansowego?
– Tak, to prawda.
– Ile pan wtedy stracił?
– Siedem milionów dolarów.
– Jak brzmi nazwisko człowieka, który pana oszukał?
– Richard Mason, najbardziej śliski typek, jakiego miałem nieszczęście
spotkać.
– Czy wiedział pan, że Mason jest przyrodnim bratem Steve’a
Frawleya?
Bailey wpatrywał się w niego z niedowierzaniem.
– Nie, nie wiedziałem. Skąd miałem wiedzieć?
– Panie Bailey, Richard Mason opuścił dom swojej matki we wtorek
wieczorem. Pracuje jako tragarz na lotnisku, ale w środę nie stawił się w
pracy. Nie wrócił również do domu. Nadal twierdzi pan, że nie ma z nim
kontaktu?
45
– Dzieciak jest nie do poznania. Wygląda jak chłopczyk – powie
działa radośnie Angie, podziwiając efekty swoich zabiegów fryzjerskich.
Dziewczynka miała teraz krótkie, kasztanowobrązowe włosy, tego
samego koloru, co Angie. Przedtem były jasne i sięgały do ramion.
Rzeczywiście, wygląda inaczej, przyznał w duchu Clint. Będzie można
mówić ludziom, że to chłopak.
– Mam też dla niej śliczne nowe imię – dodała Angie. – Będziemy
nazywać ją Stephen. Po ojcu, kapujesz? Podoba ci się twoje nowe imię,
Stevie? Co?
– Angie, to głupota. Musimy się pakować i wynosić jak najdalej stąd.
– Nie, nie musimy. To najgorsze, co moglibyśmy teraz zrobić.
Najpierw powinieneś napisać do tego nowego kierownika klubu, że
dostałeś posadę na Florydzie i składasz wypowiedzenie. Zaczną coś
podejrzewać, jeśli tak po prostu znikniesz.
– Angie, ja wiem, jak kombinują federalni. Teraz próbują wykapować,
z kim kontaktował się Lucas. Nasz numer może być w jego notatniku.
– Nie wciskaj mi tu kitu. Nigdy do ciebie nie dzwonił i tobie też nie
pozwalał, nawet kiedy przygotowywaliście się do tych swoich „robótek”.
Obaj mieliście wyłącznie telefony na karty.
– Angie, jeśli którekolwiek z nas zostawiło choć jeden odcisk palca w
tym samochodzie, znajdą nasze nazwiska w bazie danych.
– Miałeś rękawiczki, jak kradłeś toyotę i kiedy odprowadzałeś
samochód Lucasa pod jego mieszkanie. A nawet jeśli coś znajdą, nas już
tu dawno nie będzie. Od dobrych piętnastu lat nazywasz się Clint Downes.
Więc przestań, przestań, przestań!
Kathy, która już prawie zasypiała, zerwała się na równe nogi, słysząc
podniesiony głos kobiety. Nastrój Angie zmienił się raptownie.
– Przysięgam, że ta mała coraz bardziej upodabnia się do mnie, Clint. I
nie dusi się już tak bardzo. Inhalacje działają. Nawilżacz powietrza będzie
chodził całą noc, na wszelki wypadek. Zjadła też trochę płatków, więc
powinna nabrać sił.
– Angie, ona potrzebuje prawdziwych lekarstw.
– Zajmę się tym, jeśli będzie trzeba. – Angie nie widziała powodu,
żeby mu tłumaczyć, że znalazła w łazience kilka kapsułek penicyliny i
lekarstwo na kaszel. Zostały z zeszłego roku, kiedy Clint miał to paskudne
zapalenie oskrzeli. Zaczęła już podawać małej lekarstwo na kaszel. Jeśli
to nie zadziała, myślała, otworzę i rozcieńczę kapsułki. Penicylina jest
dobra na wszystko.
– Po cholerę powiedziałaś Gusowi, że dziś się z nim spotkam? Jestem
wypluty. Nie chce mi się wychodzić.
– Musisz iść, bo ten wrzód na tyłku koniecznie chce zanudzić kogoś
na śmierć. Tylko tak się go pozbędziesz. Możesz mu nawet powiedzieć,
że zmieniasz robotę. Tylko żebyś się nie schlał jak świnia i nie zaczął
rozpaczać po swoim przyjacielu Lucasie.
Kathy odwróciła się i podreptała do sypialni. Angie poszła za nią.
Patrzyła, jak mała wyciąga z łóżeczka kocyk, owija się nim i kładzie na
podłodze.
– Słuchaj, dziecko, jeśli jesteś śpiąca, to kładź się do łóżeczka –
zaproponowała Angie. Podniosła niestawiającą oporu dziewczynkę i
zaczęła kołysać.
– Stevie kocha mamusię? Kocha?
Kathy zamknęła oczy i odwróciła główkę.
– Jestem dla ciebie taka miła, a ty mnie olewasz. Mam tego serdecznie
dosyć. I nie waż mi się zaczynać tego swojego bełkotu.
Podskoczyła, słysząc niespodziewany dźwięk dzwonka do drzwi. Clint
miał rację. Federalni dotarli do nas przez Lucasa, pomyślała sparaliżowana
strachem. Usłyszała ciężkie powolne kroki Clinta, a potem skrzypienie
otwieranych drzwi.
– Cześć, stary. Pomyślałem, że wpadnę po ciebie. Nie będziesz musiał
prowadzić. Przekaż Angie, że przysięgam nie pić dziś więcej niż dwa
piwa – rozległ się donośny głos Gusa, hydraulika.
On coś podejrzewa, wściekała się Angie. Słyszał głosy dwójki
płaczących dzieci i teraz węszy. Podjęła błyskawiczną decyzję; owinęła
Kathy kocem tak, że było widać tylko jej krótkie brązowe włosy, po czym
weszła do salonu.
– Cześć, Gus.
– Angie! Cześć. To ten dzieciak, którego pilnujesz?
– Tak, to jest Stevie. To jego słyszałeś wczoraj przez telefon. Rodzice
Stephena pojechali na pogrzeb do Wisconsin. Jutro wracają. Ubóstwiam
tego małego dżentelmena, ale chętnie bym się zdrzemnęła.
Pod kocem mocno przytrzymywała główkę Kathy. Nie chciała, żeby
dziewczynka odwróciła się, pokazując Gusowi twarz.
– Na razie, Angie – powiedział Clint, prowadząc Gusa do drzwi
wyjściowych.
Angie zobaczyła półciężarówkę Gusa zaparkowaną przed domem.
Najwyraźniej wjechał przez tylną bramę, a to znaczyło, że zna kod i może
tu wpadać, kiedy mu się żywnie spodoba.
– Cześć, miłego wieczoru – powiedziała, zamykając za nimi drzwi.
Patrzyła z okna na odjeżdżającą ciężarówkę. Pogładziła Kathy po
włosach.
– Laleczko, ty, ja i nasze pieniążki zmywamy się stąd natychmiast.
Tatuś Clint w tym jednym miał rację. Tutaj nie jest już bezpiecznie.
46
O siódmej ksiądz Romney zadzwonił do drzwi Frawleyów. Steve i
Margaret otworzyli razem.
– Dziękujemy, że ksiądz zechciał przyjść – powiedziała Margaret.
– Cieszę się, że mnie o to poprosiłaś, Margaret.
Poszedł za nimi do salonu. Steve i Margaret usiedli na kanapie, blisko
siebie. Ksiądz Romney zajął miejsce na najbliższym fotelu – Jak się czuje
Kelly? – spytał.
– Doktor Harris dała jej środek uspokajający, więc przespała
większość dnia – odparł Steve.
– Kiedy się budzi, próbuje rozmawiać z Kathy – powiedziała
Margaret. – Nie może się pogodzić, że Kathy nie wróci już do domu. Ja
też nie potrafię się z tym pogodzić.
– Nie ma większego nieszczęścia niż strata dziecka – westchnął
wielebny Romney. – Nie ma znaczenia czy to noworodek, przedszkolak,
młodzieniec, czy potomek, który sam jest już emerytem. Nie ma
większego bólu.
– Mój problem – powiedziała wolno Margaret – polega na tym, że nie
mogę uwierzyć w odejście Kathy. Nie jestem w stanie przyjąć tego do
wiadomości. Nadal łudzę się myślą, że wejdzie tu za chwilę, o krok za
Kelly. Kelly jest bardziej przebojowa z nich dwóch. Kathy jest odrobinę
nieśmiała. – Popatrzyła na Steve’a, potem na księdza. – Kiedy miałam
piętnaście lat, złamałam kostkę, jeżdżąc na łyżwach. To było paskudne
złamanie, wymagało poważnej operacji. Pamiętam, że po wybudzeniu się
z narkozy czułam tylko stłumiony ból i pomyślałam, że rekonwalescencja
nie będzie taka straszna. Potem blokada przestała działać i zmieniłam
zdanie. Teraz pewnie będzie podobnie. Na razie jeszcze działa blokada.
Ksiądz Romney czekał, przeczuwając, że Margaret chce go o coś
poprosić. Wygląda tak młodo, tak bezbronnie, myślał. Pewna siebie
uśmiechnięta młoda mama, która opowiadała z dumą o rezygnacji z
kariery prawniczej na rzecz pełniejszego przeżywania macierzyństwa,
była teraz cieniem siebie samej. Z pięknych granatowych oczu wyzierała
panika i rozpacz. Obok żony siedział Steve ze zmierzwionymi włosami i
oczami zapuchniętymi ze zmęczenia. Potrząsał głową, jakby usiłując
zaprzeczyć temu, co się stało.
– Wiem, że powinniśmy zamówić mszę – powiedziała Margaret. –
Moja mama i siostra przyjeżdżają w przyszłym tygodniu. Ojciec Steve’a
wynajął pielęgniarkę dla jego mamy, więc sam też przyjedzie. Wielu,
wielu przyjaciół napisało do nas, że pragnęliby tu być z nami. Ale zanim
zamówimy mszę dla ludzi, chciałabym, żeby ksiądz odprawił w intencji
Kathy bardzo kameralną mszę, na której będziemy tylko ja, Kelly, Steve i
doktor Harris. Czy to możliwe?
– Oczywiście. Mogę ją odprawić jutro rano, przed albo po codziennej.
To znaczy przed siódmą albo po dziewiątej.
– To się chyba nazywa Msza Aniołków, kiedy chodzi o takie
maleństwo?
– To świecki termin, określający mszę w intencji niewinnego dziecka.
Wszedł do mowy potocznej. Wybiorę odpowiednie cytaty.
– Kochanie, może po dziewiątej – zasugerował Steve. – Nie
zaszkodzi, jeśli oboje weźmiemy dziś pigułki nasenne.
– Spać, ale nie śnić – powiedziała Margaret znużonym głosem.
Ksiądz Romney wstał i pobłogosławił oboje, kładąc dłonie na ich
głowach.
– O dziesiątej w kościele – powiedział.
Patrząc na ich zmienione bólem twarze, przypomniał sobie słowa
psalmu „De Profundis”:
Z głębokości wołam do Ciebie, Panie, O Panie, słuchaj głosu mego!
Nakłoń swoich uszu
Ku głośnemu błaganiu mojemu!
47
Norman Bond nie był zaskoczony, kiedy agenci FBI zjawili się jego
biurze w piątek rano. Wiedział, że zostali poinformowani, iż zrezygnował
z kandydatur trzech świetnie wykwalifikowanych pracowników C. F. G.
&Y. na korzyść Frawleya. Poza tym sposób działania przestępcy
wskazywał na kogoś z zaawansowaną znajomością procedur finansowych,
kto wiedział, że niektóre zagraniczne banki za opłatą przyjmują i
przekazują pieniądze z nielegalnych źródeł.
Zanim wydał sekretarce polecenie, by wpuściła agentów, popędził do
łazienki i przejrzał się w dużym lustrze wiszącym na drzwiach. Pierwsze
pieniądze, które zarobił w C. F. G. &Y. dwadzieścia pięć lat temu, wydał
na kosztowny zabieg laserowy. Pozbył się dzięki niemu blizn po trądziku.
Zakończył w ten sposób koszmar młodości. Nie pozbył się jednak
kompleksów. W swojej wyobraźni wciąż był pryszczatym nieudacznikiem
w grubych rogowych okularach korygujących zez, chociaż teraz wadę
wzroku wyrównywały soczewki kontaktowe, a jasnobłękitne oczy
patrzyły prosto i przenikliwie. Cieszył się, że wciąż ma gęste i mocne
włosy, ale nie był pewien, czy dobrze robi, nie farbując ich. Jak cała reszta
rodziny ze strony matki przedwcześnie osiwiał i w wieku czterdziestu
ośmiu lat miał już włosy nawet nie popielate, ale śnieżnobiałe.
Stać go było teraz na klasyczne garnitury zamiast ciuchów z lumpeksu,
które nosił w dzieciństwie, ale i tak wciąż musiał sprawdzać w lustrze, czy
nie ma plam na kołnierzyku albo krawacie. Nigdy nie zapomniał
pierwszego dnia pracy w firmie; na oficjalnym obiedzie w obecności szefa
użył widelca sałatkowego do otwarcia ostrygi. Skorupiak wymknął się
spod kontroli i wylądował na garniturze Bonda, rozbryzgując po drodze
dressing. Tego samego wieczoru, wciąż płonąc ze wstydu, kupił poradnik
savoir faire oraz kompletną zastawę stołową. Spędził wiele dni, ucząc się
w samotności prawidłowo nakrywać do stołu i używać właściwych
sztućców do właściwych potraw.
Widok w lustrze przekonał go wreszcie, że wygląda odpowiednio:
dość regularne rysy, dobra fryzura, śnieżnobiała koszula, błękitny krawat,
żadnej biżuterii. Przypomniał sobie, jak rzucił swoją ślubną obrączkę na
tory, pod koła nadjeżdżającego pociągu. Po tylu latach wciąż nie był
pewien, czy zrobił to pod wpływem smutku czy złości. Teraz to już nie
miało znaczenia.
Podszedł do biurka i poprosił sekretarkę przez interkom, żeby
wpuściła przybyłych. Angusa Sommersa spotkał już w środę. Dziś
towarzyszyła mu kobieta, szczupła trzydziestolatka, którą przedstawił jako
agentkę Ruthanne Scaturro. Inni agenci grasowali po budynku, zadając
wszystkim masę pytań.
Norman Bond przywitał gości skinieniem głowy. Wykonał
grzecznościowy gest, jakby zamierzał wstać, ale szybko z powrotem opadł
na fotel. Jego twarz była nieprzenikniona.
– Panie Bond – zaczął Sommers. – Wasz dyrektor finansowy, Gregg
Stanford, złożył wczoraj dobitne oświadczenie dla prasy. Zgadza się pan z
nim?
Bond podniósł jedną brew. Długo uczył się tej sztuczki.
– Jak pan zapewne wie, agencie Sommers, decyzja rady nadzorczej w
sprawie zapłacenia okupu była jednomyślna. W przeciwieństwie do mego
czcigodnego kolegi, poparłem ją z pełnym przekonaniem. To straszna
tragedia, że jedno z dzieci nie przeżyło, ale być może dzięki naszej
pomocy przeżyło drugie. Czy list samobójczy znaleziony w samochodzie
nie świadczy o tym, że śmierć dziewczynki była przypadkowa?
– Tak. A zatem nie popiera pan stanowiska pana Stanforda?
– Nigdy nie popieram stanowiska Gregga Stanforda. Ujmę to w ten
sposób: został dyrektorem finansowym tylko dlatego, że jego żona jest
właścicielką dziesięciu procent akcji firmy. Wie, że nikt się z nim nie
liczy. Nabrał żałosnego przekonania, że poprzez krytykowanie każdego
poglądu naszego przewodniczącego, Roberta Geislera, zyska sobie
sprzymierzeńców. Ma chrapkę na fotel prezesa. Powiem więcej, zrobiłby
wszystko, aby go dostać. W sprawie okupu wykorzystał po prostu okazję,
żeby powiedzieć: „a nie mówiłem?”.
– Pana nie interesuje fotel prezesa, panie Bond? – spytała agentka
Scaturro.
– We właściwym czasie, mam nadzieję, moja kandydatura zostanie
wzięta pod uwagę. Jednak dzisiaj, po nieprzyjemnych wydarzeniach
zeszłego roku i ogromnej grzywnie, którą przyszło nam wtedy zapłacić,
uważam, że będzie dużo lepiej, jeśli obecna rada nadzorcza zaprezentuje
naszym udziałowcom jednolite poglądy. Moim zdaniem Gregg Stanford
zaszkodził firmie, publicznie atakując pana Geislera.
– Zmieńmy teraz temat, panie Bond – zaproponował Angus Sommers.
– Dlaczego zatrudnił pan Steve’a Frawleya?
– Zdaje się, że rozmawialiśmy już o tym dwa dni temu, panie Sommers
– odparł Bond, umyślnie nadając głosowi ton zniecierpliwienia.
– Porozmawiajmy raz jeszcze. W firmie jest trzech, delikatnie mówiąc,
rozczarowanych pracowników, którzy twierdzą, że nie miał pan ani
potrzeby, ani prawa szukać poza C. F. G. &Y kandydata na stanowisko,
które zaproponował pan Steve’owi Frawleyowi.
– Proszę pozwolić, że wyjaśnię, na czym polega polityka
korporacyjna, panie Sommers. Trzech pracowników, o których pan
wspomniał, tak naprawdę chce mojego stanowiska. To protegowani
poprzedniego prezesa rady nadzorczej. Byli i są lojalni wobec niego.
Dosyć dobrze znam się na ludziach i uważam, że Steve Frawley jest
bardzo, bardzo bystry. Uzyskał dyplom MBA i tytuł magistra prawa, ma
także inteligencję oraz osobowość. To wszystko, czego wymaga świat
biznesu. Długo rozmawialiśmy o tej firmie, o naszych zeszłorocznych
problemach, o przyszłości i spodobało mi się to, co usłyszałem. Sprawia
wrażenie człowieka uczciwego i kierującego się etyką, a to rzadkość w
dzisiejszych czasach. Ale najważniejsze, że wiem, iż będzie wobec mnie
lojalny. – Norman Bond pochylił się do tyłu w fotelu, składając dłonie w
piramidkę. – A teraz jeśli państwo pozwolą, mam za chwilę zebranie.
Ani Sommers, ani Scaturro nie mieli zamiaru wstawać.
– Jeszcze chwilkę, panie Bond – powiedział Sommers. – Kiedy
rozmawialiśmy wcześniej, nie wspominał pan, że przez jakiś czas
mieszkał pan w Ridgefield.
– Mieszkałem w wielu miejscach, odkąd tu pracuję. W Ridgefield
miałem dom dwadzieścia lat temu, kiedy byłem żonaty.
– Czy pańska żona nie urodziła bliźniaków? Dwóch chłopców, którzy
zmarli zaraz po urodzeniu?
– Tak. – Oczy Bonda były bez wyrazu.
– Bardzo pan kochał żonę, prawda? Ale odeszła wkrótce po porodzie.
– Przeprowadziła się do Kalifornii. Chciała zacząć wszystko od nowa.
Żałoba przekreśla tyle samo związków, ile umacnia, panie Sommers.
– Po tym, jak odeszła, przeżył pan coś w rodzaju załamania
nerwowego. Zgadza się, panie Bond?
– Żałoba często powoduje depresję, agencie Sommers. Wiedziałem, że
potrzebuję pomocy, więc jej poszukałem. Dziś grupy wsparcia nie są
niczym niezwykłym. Dwadzieścia lat temu było inaczej.
– Czy utrzymywał pan kontakt z byłą żoną?
– Szybko wyszła powtórnie za mąż. Było lepiej dla nas obojga, aby
definitywnie zamknąć ten rozdział.
– Ale, niestety, jej rozdział nie został zamknięty, prawda? Pańska była
żona zaginęła kilka lat po powtórnym zamążpójściu.
– Wiem.
– Czy był pan przesłuchiwany w związku z jej zniknięciem?
– Pytano mnie, czy wiadomo mi coś na temat jej miejsca pobytu. Tak
samo jak jej rodziców, rodzeństwo i przyjaciół. Oczywiście nic nie
wiedziałem. Dorzuciłem się nawet do puli pieniędzy przeznaczonych na
nagrodę dla każdego, kto udzieliłby jakichkolwiek informacji, mogących
pomóc w jej odnalezieniu.
– Ta nagroda nigdy nie została wypłacona.
– Zgadza się.
– Panie Bond, kiedy poznał pan Steve’a Frawleya, czy zobaczył pan w
nim samego siebie sprzed lat? Młodego, bystrego, ambitnego mężczyznę z
atrakcyjną, inteligentną żoną i pięknymi dziećmi.
– Panie Sommers, pana pytania są irracjonalne. Jeśli dobrze rozumiem,
a myślę, że tak jest, insynuuje pan, że mogłem mieć coś wspólnego ze
zniknięciem mojej nieżyjącej żony, a także z porwaniem bliźniaczek
Frawleyów. Jak pan śmie obrażać mnie w ten sposób?! Proszę opuścić
moje biuro.
– Pańska nieżyjąca żona, panie Bond? Skąd pan wie, że ona nie żyje?
48
– Zawsze wszystko planuję, słonko – mówiła Angie, bardziej do siebie
niż do Kathy. Dziewczynka leżała na motelowym łóżku. – Lubię być
przygotowana. Tym się różnię od Clinta.
Angie była z siebie bardzo zadowolona. Poprzedniej nocy, godzinę po
wyjściu Clinta i Gusa do pubu, spakowała się, wrzuciła pieniądze do
walizek, zabrała pospiesznie trochę ubrań, komórki Clinta i Lucasa, taśmy
z nagranymi rozmowami Lucasa z Kobziarzem i prawo jazdy ukradzione
kobiecie, której dziecka pilnowała w zeszłym roku. Po zastanowieniu
napisała jeszcze krótki list: „Nie martw się. Zadzwonię rano. Poszłam
pilnować dziecka”. Chwyciła Kathy na ręce i zaniosła do samochodu.
Ruszyły w drogę furgonetką Clinta.
Jechały bez przerwy przez trzy i pół godziny, prosto do Hyannis na
Cape Cod. Angie była tam wiele lat temu z facetem. Tak jej się wtedy to
miasteczko spodobało, że została na cały sezon. Znalazła pracę na
przystani.
– Zawsze miałam przygotowany plan ucieczki, na wypadek gdy by
Clinta zapuszkowali – powiedziała ze śmiechem do Kathy. Dziewczynka
zasnęła. Angie podeszła do niej i szarpnęła małą ze złością.
– Słuchaj, kiedy do ciebie mówię. Może się czegoś nauczysz. Kathy
nie otworzyła oczu.
– Może dałam ci za dużo tego lekarstwa na kaszel – zaniepokoiła się
Angie. – Clint robił się po nim senny. Ciebie mogło naprawdę zwalić z
nóg.
Podeszła do stołu. W dzbanku zostało jeszcze trochę kawy. Była
głodna. Przydałoby mi się porządne śniadanie, pomyślała, ale nie wyjdę
przecież z półprzytomnym dzieciakiem. Nawet nie mam dla niej kurtki.
Może po prostu zamknę ją w pokoju i pójdę sobie coś kupić. Potem
skombinuję jakieś dziecięce ciuszki. Zostawię walizki pod łóżkiem, a na
drzwiach powieszę kartkę NIE PRZESZKADZAC. Dam małej jeszcze
trochę tego lekarstwa, żeby mieć pewność, że się nie obudzi.
Dobry nastrój Angie gdzieś się ulotnił. Zawsze się irytowała, kiedy
była głodna. Zameldowały się w motelu kilka minut po północy. Ledwie
wtedy widziała na oczy. Od razu się położyła i zasnęła. Przed świtem
obudził ją płacz i kaszel Kathy.
Właściwie już potem nie zasnęłam, myślała Angie. Tylko zdrzemnęłam
się kilka razy. Dlatego jestem teraz półprzytomna. Całe szczęście, że mam
to prawo jazdy, od tej chwili będę oficjalnie znana w okolicy jako Linda
Hagen.
W zeszłym roku pilnowała dziecka pani Hagen. Któregoś dnia kobieta
wróciła do domu bardzo zdenerwowana, bo myślała, że zostawiła portfel
w restauracji. Następnym razem, kiedy Angie przyszła zająć się
dzieckiem, musiała skorzystać z rodzinnego samochodu, żeby zawieźć
malca na przyjęcie urodzinowe kolegi. Wtedy zauważyła portfel, który
wpadł między siedzenia. Znalazła w nim dwieście dolarów gotówką i, co
najważniejsze, prawo jazdy. Pani Hagen oczywiście unieważniła karty
kredytowe, ale prawo jazdy się przydało.
Obie mamy taki sam owal twarzy i włosy, uznała Angie. Pani Hagen
nosi zdjęciu nosi okulary. Jeśli mnie zatrzymają, założę przeciwsłoneczne.
Trzeba by się przyjrzeć naprawdę bardzo dokładnie, żeby się zorientować,
że to nie moje zdjęcie. W każdym razie zameldowałam się pod
nazwiskiem Lindy Hagen. O ile federalni nie zaczną podejrzewać Clinta i
szukać jego furgonetki, wszystko powinno być na razie w porządku.
Ponadto prawo jazdy wystarczy, żeby w razie czego wejść na pokład
samolotu.
Nawet jeśli aresztują Clinta, ten prawdopodobnie zezna, że Angie z
Kathy są w drodze na Florydę. Tam właśnie mieli jechać. Wiedziała
jednak, że musi czym prędzej pozbyć się furgonetki i kupić jakiś używany
samochód.
Wtedy będę sobie mogła jechać, gdzie mi się tylko spodoba i nikt mnie
nie znajdzie, myślała. Zostawię furgonetkę w jakimś rowie. Nie dotrą do
niej bez tablic rejestracyjnych.
Co jakiś czas będę się kontaktować z Clintem. Kiedy już się upewnię,
że wokół niego nie węszą, może mu powiem, gdzie jestem, żeby mógł do
nas przyjechać. Albo i nie powiem. Na razie nie ma zielonego pojęcia i
niech tak zostanie. Napisałam, że zadzwonię rano, więc chyba lepiej
będzie, jeśli dotrzymam słowa. Wzięła jeden z telefonów na kartę i
wybrała numer Clinta. Odebrał po pierwszym dzwonku.
– Gdzie ty jesteś? – spytał ostro.
– Clint, kochanie, tak było najrozsądniej. Musiałam szybko wyjechać.
Mam pieniądze, nie martw się. Sam pomyśl, co by było, gdyby federalni
cię namierzyli i zastali mnie z dzieciakiem u ciebie w domu? A gdyby
jeszcze znaleźli kasę? Posłuchaj, przede wszystkim pozbądź się łóżeczka.
Powiedziałeś Gusowi, że składasz wymówienie w klubie?
– Tak. Tak. Powiedziałem, że zaproponowali mi pracę w Orlando.
– Dobrze. Złóż dzisiaj wypowiedzenie. Jeśli twój wścibski koleś znów
wpadnie, powiedz mu, że matka dzieciaka, którym się opiekuję, kazała mi
go zawieźć do Wisconsin. Powiedz, że dziadek małego umarł i ona musi
tam zostać. Pomóc swojej matce. Powiedz, że umówiliśmy się na miejscu,
spotykamy się na Florydzie.
– Nie drażnij mnie, Angie. Nie kombinuj.
– Nic nie kombinuję. Jeśli gliny zaczną cię sprawdzać, nic nie znajdą.
Mówiłam Gusowi w środę wieczorem, że pojechałeś do Yonkers po nowy
samochód. Powiedz mu, że sprzedałeś furgonetkę i idź wypożyczyć sobie
jakiś samochód na teraz.
– Nie zostawiłaś mi ani grosza – odpowiedział z wyrzutem. Zabrałaś
nawet te pięć stów, które zostawiłem na szafce.
– Mogą być trefne. Chciałam cię chronić. Korzystaj z kart
kredytowych. To i tak nie ma znaczenia. Za jakieś dwa tygodnie
znikniemy z powierzchni ziemi. Jestem głodna, muszę kończyć. Pa.
Angie zatrzasnęła klapkę telefonu, podeszła do łóżka i popatrzyła na
Kathy. Śpi czy tylko udaje, zastanawiała się. Robi się tak samo nieznośna
jak ta druga, myślała. Nieważne, jak jestem miła, ona mnie ignoruje.
Lekarstwo na kaszel stało przy łóżku. Odkręciła buteleczkę i nalała
trochę syropu na łyżeczkę. Pochyliła się nad Kathy i siłą wlała płyn w
zaciśnięte usta dziewczynki.
– Teraz połknij – rozkazała.
Przez sen, odruchowo, Kathy przełknęła większość syropu. Kilka
kropli dostało się do tchawicy, dziewczynka rozkaszlała się i zaczęła
płakać. Angie popchnęła ją z powrotem na poduszki.
– Och, zamknij się, na litość boską – warknęła przez zaciśnięte zęby.
Kathy zamknęła oczy i odwróciła się nakrywając głowę kocem. Starała
się powstrzymać łzy. Oczyma wyobraźni widziała Kelly siedzącą w
kościele obok mamusi i tatusia. Nie odważyła się mówić głośno, poruszała
tylko ustami, kiedy Angie przywiązywała ją do łóżka.
W kościele Świętej Marii w Ridgefield Margaret i Steve trzymali Kelly
za ręce, klęcząc w pierwszej ławce. Obok nich klęczała doktor Sylvia
Harris, z trudem powstrzymując łzy, kiedy słuchała słów modlitwy
wygłaszanej przez księdza Romneya:
Panie Boże, przed którym ludzki smutek się nie ukryje, Ty, który znasz
ciężar rozpaczy, Jaką czujemy po stracie dziecka, Kiedy opłakujemy jego
odejście z tego świata, Ukój nasze dusze wiedzą, Że Kathryn Ann żyje
teraz w Twoich kochających objęciach.
Kelly potrząsnęła ręką Margaret.
– Mamusiu – odezwała się czystym dźwięcznym głosikiem po raz
pierwszy od powrotu. – Kathy bardzo się boi tej pani. Płacze za tobą.
Chce, żebyście ją też zabrali do domu. I to już!
49
Agent specjalny Chris Smith, szef biura w Karolinie Północnej,
wystąpił z prośbą o krótkie spotkanie do rodziców Steve’a Frawleya
którzy mieszkali w Winston-Salem.
Ojciec Frawleya, Tom, emerytowany wielce zasłużony kapitan straży
pożarnej, nie był zachwycony, – Dowiedzieliśmy się wczoraj, że jedna z
naszych wnuczek nie żyje żona miała operację kolana trzy tygodnie temu i
wciąż bardzo cierpi. Po co chcecie się z nami widzieć?
– Musimy porozmawiać o starszym synu pani Frawley, pana pasierbie,
Richiem Masonie – wyjaśnił Smith.
– Och, na litość boską, mogłem się tego spodziewać. Proszę przyjść
koło jedenastej.
Smithowi, pięćdziesięciodwuletniemu Afroamerykaninowi,
towarzyszyła Carla Rogers, dwudziestosześciolatka, która niedawno
dołączyła do zespołu. Oboje powitał widok małej wystawy zdjęć
bliźniaczek na ścianie naprzeciwko drzwi wejściowych. Śliczne
dziewczynki, pomyślał Smith. Jaka szkoda, że nie udało nam się odnaleźć
obu. Na zaproszenie Frawleya podążyli za nim do przytulnego,
połączonego z kuchnią salonu. Grace Frawley siedziała w ogromnym
skórzanym fotelu. Nogi trzymała w górze, na otomanie. Smith podszedł do
kobiety.
– Pani Frawley, bardzo przepraszam, że przeszkadzam. Wiem, że
straciła pani wnuczkę i jest świeżo po operacji. Obiecuję, że nie zabiorę
pani dużo czasu. Nasze biuro w Connecticut przysłało nas tu, abyśmy
zadali państwu kilka pytań na temat pani syna, Richie Masona.
– Siadajcie, proszę. – Tom Frawley wskazał im kanapę, a sam
przysunął sobie fotel i usiadł obok żony. – W jakie kłopoty wpakował się
tym razem Richie?
– Panie Frawley, nie powiedziałem, że Richie ma kłopoty. Nic mi o
tym nie wiadomo. Chcieliśmy z nim porozmawiać, ale nie stawił się do
pracy na lotnisku w Newark w środę wieczorem, a sąsiedzi twierdzili, że
nie widzieli go od zeszłego tygodnia.
Grace Frawley miała podpuchnięte oczy. Wciąż ocierała łzy płócienną
chusteczką, którą trzymała cały czas w ręku i próbowała powstrzymywać
drżenie ust.
– Powiedział nam, że wraca do pracy – odezwała się nerwowo. Trzy
tygodnie temu miałam operację, dlatego Richie przyjechał mnie odwiedzić
w weekend. Czy mogło mu się coś stać? Może miał wypadek po drodze
od nas, skoro nie zjawił się z powrotem w pracy.
– Grace, zejdź na ziemię – delikatnie zwrócił jej uwagę mąż. – Richie
nie znosił tej pracy. Mówił, że jest o wiele za dobry, żeby nosić toboły.
Nie zdziwiłbym się, gdyby pod wpływem chwili postanowił pojechać do
Vegas albo coś w tym stylu. Nieraz już tak robił. Nic mu nie jest,
kochanie. Masz dość zmartwień, o niego na pewno nie musisz się bać.
Tom Frawley starał się mówić łagodnie i pocieszająco, ale Chris Smith
wyczuł w jego głosie nutkę irytacji i był pewien, że Carla Rogers też
zwróciła na to uwagę. Z tego co wyczytał w aktach Richiego Masona,
chłopak był wieczną udręką dla swojej matki. Nie skończył szkoły, jako
nieletni miał wieczne kłopoty z policją, a potem spędził pięć lat w
więzieniu za oszustwo, które kosztowało kilkunastu inwestorów, w tym
Franklina Baileya, fortunę.
Grace Frawley wyglądała na przygnębioną i wyczerpaną wielkim
bólem fizycznym i emocjonalnym. Miała około sześćdziesiątki, jak oceniał
Smith, i wciąż była smukła i atrakcyjna, czemu nie przeszkadzały siwe
włosy. Tom Frawley, potężnie zbudowany mężczyzna, prawdopodobnie
był kilka lat starszy od żony.
– Pani Frawley, miała pani operację trzy tygodnie temu. Czemu Richie
czekał tyle czasu, by panią odwiedzić?
– Przez dwa tygodnie byłam w klinice rehabilitacyjnej.
– Rozumiem. Kiedy Richie tu dotarł i kiedy odjechał? – pytał Smith.
– Przyjechał o trzeciej rano w zeszłą sobotę. Skończył pracę na
lotnisku o trzeciej po południu i spodziewaliśmy się go przed północą –
odpowiedział za żonę Tom Frawley. – Ale potem zadzwonił, że utknął w
strasznym korku i powinniśmy iść spać, zostawiając dla niego otwarte
drzwi. Mam lekki sen, więc słyszałem, jak wchodził. Wyjechał koło
dziesiątej rano we wtorek, zaraz potem jak wszyscy razem obejrzeliśmy w
telewizji Steve’a i Margaret.
– Czy dużo telefonował lub odbierał dużo telefonów?
– Nie korzystał z naszego telefonu. Ale ma komórkę. Używał jej kilka
razy. Nie wiem dokładnie ile.
– Czy Richie często was odwiedzał, pani Frawley? – spytała Carla
Rogers.
– Wpadł zobaczyć się z nami, kiedy odwiedzaliśmy Steve’a, Margaret
i dziewczynki zaraz po tym, jak się przeprowadzili do Ridgefield.
Przedtem nie widzieliśmy go prawie rok – odrzekła Grace Frawley
znużonym, smutnym głosem. – Dzwonię do niego regularnie. Prawie nigdy
nie odbiera, ale zostawiam mu wiadomości, tylko po to, by powiedzieć, że
o nim myślimy i go kochamy. Wiem, że ciągle pakuje się w kłopoty, ale w
głębi duszy to dobry chłopak. Kiedy jego ojciec umarł, miał tylko dwa
latka. Trzy lata później wyszłam za Toma. Mój mąż zawsze traktował
Richiego jak własne dziecko, był naprawdę dobrym ojczymem. Niestety
mój starszy syn nigdy nie zdołał wyzwolić się spod wpływu złego
towarzystwa, w jakie wpadł, będąc nastolatkiem.
– Jakie są jego relacje ze Steve’em?
– Nie najlepsze – przyznał Tom Frawley. – Zawsze był o niego
zazdrosny. Richie mógł pójść na studia. Stopnie miewał różne, ale testy
końcowe zawsze zdawał świetnie. Zaczął nawet studia na Uniwersytecie
Nowojorskim. Jest zdolny, naprawdę zdolny, jednak zrezygnował po
pierwszym roku i pojechał do Vegas. Tam poznał bandę hazardzistów i
oszustów. Zapewne państwo wiedzą, że siedział w więzieniu za oszustwo.
– Czy imię i nazwisko Franklin Bailey coś panu mówi, panie Frawley?
– To człowiek, z którym kontaktowali się porywacze moich wnuczek.
To on przekazał okup. Widzieliśmy go w telewizji.
– Był także jedną z ofiar oszustwa, zaplanowanego przez Richiego.
Inwestycja, na którą go namówił, kosztowała Baileya siedem milionów
dolarów.
– Czy on wie, że Richie jest przyrodnim bratem Steve’a? – zaniepokoił
się Tom. Był zaskoczony i zmartwiony.
– Teraz już tak. Wiedzielibyście, gdyby Richie spotkał się z Baileyem,
kiedy był w Ridgefield w zeszłym miesiącu?
– Nie wiedzielibyśmy tego.
– Panie Frawley, twierdzi pan, że Richie wyjechał koło dziesiątej we
wtorek rano? – upewnił się Smith.
– Zgadza się. Około pół godziny po tym, jak Steve i Margaret
wystąpili w telewizji.
– Richie zawsze utrzymywał, że nie wiedział, iż firma, w której
inwestowanie namawiał, to oszustwo. Wierzy pan w to?
– Nie, nie wierzę – odparł Frawley. – Kiedy opowiadał nam o tej
firmie, to brzmiało tak wspaniale, że sami chcieliśmy w nią zainwestować,
ale nam nie pozwolił. Czy to coś panu mówi?
– Tom! – zaprotestowała Grace Frawley.
– Grace, Richie spłacił swój dług wobec społeczeństwa za to
oszustwo. Udawanie, że był niewinną ofiarą pomyłki sądowej, to
hipokryzja. Jeżeli Richie przyzna się do swoich błędów, może też zdoła
coś zrobić z resztą swojego życia.
– Mamy informacje, że zanim Franklin Bailey zorientował się, iż został
oszukany, nawiązał prywatny kontakt z Richiem. Czy to możliwe, że
Bailey uwierzył w jego niewinność i nadal się przyjaźnią? – spytał Smith.
– Do czego pan zmierza, panie Smith? – spytał cicho Frawley.
– Panie Frawley, pański pasierb jest niesłychanie zazdrosny o swojego
brata. Zna się również na finansach, dlatego udało mu się wywieść w pole
tylu ludzi i namówić ich na ową niesławną inwestycję. Ponadto Franklin
Bailey, który również znalazł się na naszej liście podejrzanych, otrzymał
pewien telefon dziesięć minut po dziesiątej rano we wtorek. Telefonowano
z państwa domu.
Zmarszczki na pobrużdżonej twarzy Toma Frawleya pogłębiły się.
– Ja z pewnością nie kontaktowałem się z Franklinem Baileyem.
Grace, ty też do niego nie dzwoniłaś, prawda? – zwrócił się do żony.
– Ależ tak – powiedziała Grace zdecydowanie. – Podali jego numer w
telewizji. Zadzwoniłam, aby mu podziękować, że pomaga naszym
dzieciom. Nie odebrał, włączyła się sekretarka. Nie zostawiłam
wiadomości. – Spojrzała gniewnie na agenta Smitha. – Wiem, że pan i
pańscy koledzy wykonujecie tylko swoją pracę, staracie się odnaleźć
bestię, która porwała nasze wnuczki i zamordowała Kathy, ale proszę
mnie teraz uważnie posłuchać. Nie obchodzi mnie, czy Richie pojawił się
w pracy czy też nie. Zdaje się, że pan insynuuje, iż mojego syna łączy coś
z Franklinem Baileyem i że ma to coś wspólnego z porwaniem. Cóż za
niedorzeczny pomysł! Nie traćcie własnego i naszego czasu, podążając
tym tropem. – Wstała, przytrzymując się fotela. – Moja wnuczka nie żyje.
To prawie nie do zniesienia. Jeden z moich synów i synowa mają złamane
serca. Drugi syn jest słaby i głupi, może i jest złodziejem, ale nie byłby
zdolny do czegoś tak obrzydliwego jak porwanie własnych bratanic.
Proszę z tym skończyć, panie Smith i proszę przekazać to swoim
kolegom. Nie dość cierpimy, pańskim zdaniem?
W geście bezsilnej rozpaczy uniosła ręce i opadła z powrotem na fotel.
Pochyliła się, dotykając twarzą kolan.
– Wynoście się! – Tom Frawley wskazał im drzwi. Był bardzo
wzburzony. – Nie potrafiliście ocalić życia mojej wnuczce, więc teraz
przynajmniej znajdźcie tych, którzy ją porwali. Błądzicie, próbując
powiązać Richiego z tą sprawą. Nie traćcie czasu na takie bzdury.
Smith słuchał, jego twarz pozostała niewzruszona.
– Panie Frawley, jeśli Richie się odezwie, proszę mu z łaski swojej
przekazać, że musimy się z nim skontaktować. Oto moja wizytówka. –
Skinął głową w kierunku Grace i razem z agentką Rogers opuścili dom.
– Co o tym wszystkim myślisz? – spytał Smith swoją koleżankę, kiedy
już wsiedli do samochodu.
– Ten telefon do Franklina Baileya... Myślę, że matka próbuje chronić
Richiego.
– Ja też. Dotarł tu dopiero w sobotę rano. Teoretycznie nie wyklucza
to jego udziału w porwaniu. Ponadto odwiedził Frawleyów w Ridgefield
jakiś czas temu, więc znał rozkład domu. Istnieje prawdopodobieństwo, że
pojechał do matki tylko po to, żeby zapewnić sobie alibi.
– Musiał nosić maskę przy dziewczynkach. Mogłyby go rozpoznać.
– Załóżmy, że jedna z nich właśnie go rozpoznała i z tego powodu nie
wróciła do domu. Załóżmy też, że śmierć Lucasa Wohla nie nastąpiła
wskutek samobójstwa.
Carla Rogers popatrzyła na Smitha.
– Nie wiedziałam, że funkcjonariusze w Nowym Jorku i Connecticut
kombinują w ten sposób.
– Funkcjonariusze w Connecticut i Nowym Jorku kombinują, jak
mogą, i sprawdzają każdą ewentualność. Na naszym dyżurze zginęła
trzylatka. Kobziarz wciąż pozostaje na wolności i ma krew tego dziecka
na rękach. Być może Richie Mason jest tylko zdolnym oszustem, jak
twierdzą jego rodzice, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że matka go
chroni.
50
Po swoim emocjonalnym wystąpieniu w kościele Kelly znów ucichła.
Kiedy dotarli do domu, poszła na górę prosto do swojej sypialni i wróciła
z dwoma pluszowymi misiami w ramionach.
W kuchni czekała już Rena Chapman, uczynna sąsiadka, która kolejny
raz przygotowała dla nich posiłek.
– Przecież musicie coś jeść – oświadczyła stanowczo. Usiedli przy
stole, który dla nich nakryła. – Nie mogę zostać, poza tym nie jestem już
potrzebna. Lepiej, żebyście byli teraz sami.
Zapiekane tosty z szynką i kawa dobrze im wszystkim zrobiły.
Margaret piła drugi kubek kawy, kiedy Kelly zsunęła się z jej kolan.
– Poczytasz mi książeczkę, mamusiu?
– Ja ci poczytam, kochanie – zaproponował Steve. – Przynieś jakąś.
Margaret zaczekała, aż Kelly wyjdzie z kuchni i powiedziała:
– Kathy żyje. Kontaktuje się z Kelly.
Wiedziała, jak zareagują, mimo to musiała spróbować ich przekonać.
– Margaret, Kelly w ten sposób mówi wam o własnych
doświadczeniach. Udaje, że rozmawia z Kathy. To ona bała się tej
kobiety. To ona chciała wrócić do domu – wyjaśniła łagodnie doktor
Harris.
– Naprawdę porozumiewała się z Kathy – upierała się Margaret. –
Wiem, że tak było.
– Och, kochanie – zaprotestował Steve. – Nie rób sobie takiej
krzywdy. Nie chwytaj się złudnych nadziei.
Margaret oplotła kubek dłońmi, próbując je ogrzać. Dokładnie tak
samo czuła się w noc zniknięcia córeczek. Już nie rozpaczała. Ogarnęła ją
rozpaczliwa chęć działania. Trzeba odnaleźć Kathy, nim będzie za późno.
Wiedziała, że musi być ostrożna. Nikt jej nie uwierzy. Pomyślą, że
oszalała z rozpaczy i nafaszerują ją środkami uspokajającymi. Ta tabletka
nasenna wczoraj zwaliła ją z nóg na wiele godzin. To się nie może
powtórzyć. Musi odzyskać Kathy, a żeby tego dokonać, powinna
zachować trzeźwy umysł.
Kelly wróciła ze swoją ulubioną książeczką. Steve wziął córeczkę na
ręce.
– Pójdziemy do mojego gabinetu i usiądziemy w tym wielkim fotelu,
zgoda?
– Kathy też lubi tę książeczkę.
– Będziemy sobie wyobrażać, że ona też słucha. – Steve zdołał
powiedzieć to normalnym głosem, ale oczy miał pełne łez.
– Och, tatusiu, to głupie. Kathy nie słyszy. Śpi teraz, jest całkiem
sama, ta pani przywiązała ją do łóżka.
– Chciałaś powiedzieć, że ta pani ciebie przywiązywała do łóżka, tak,
Kelly? – spytał szybko Steve.
– Nie, Mona kazała nam siedzieć w łóżeczku ze szczebelkami i nie
pozwalała się wspinać. Kathy leży teraz w normalnym łóżku – upierała się
Kelly. Poklepała Steve’a po policzku. – Czemu płaczesz, tatusiu?
– Margaret, im szybciej Kelly wróci do normalnego życia i zajęć, tym
łatwiej przywyknie do nieobecności Kathy – powiedziała później doktor
Harris, szykując się do wyjścia. – Wydaje mi się, że Steve ma rację.
Pójście do przedszkola dobrze jej zrobi.
– Tylko Steve musi z nią być cały czas, nie spuszczać z oczu –
zaniepokoiła się Margaret.
– Oczywiście. – Sylvia Harris objęła przyjaciółkę. – Muszę teraz
jechać do szpitala, ale wrócę wieczorem, jeśli wciąż mnie potrzebujecie.
– Pamiętasz, jak Kathy miała zapalenie płuc i ta młoda pielęgniarka
podała jej penicylinę? Gdyby nie ty, Bóg raczy wiedzieć, co by się stało.
Więc jedź sprawdzić, jak się mają twoi mali pacjenci, a potem wracaj do
nas. Potrzebujemy cię, Sylvio.
– Wtedy przekonaliśmy się ponad wszelką wątpliwość, że Kathy miała
bardzo silną alergię na penicylinę – zgodziła się lekarka. – Margaret,
opłakuj ją, postaraj się pogodzić z nieuniknionym i nie traktuj tego, co
powtarza Kelly, jako powodu do nadziei. Uwierz mi, ona opisuje własne
doświadczenia.
Nie próbuj jej przekonywać, ostrzegała się w myślach Margaret. Ona
ci nie wierzy. Steve też ci nie wierzy. Muszę porozmawiać z agentem
Carlsonem, zdecydowała. Natychmiast.
Sylvia Harris uścisnęła dłoń przyjaciółki i wyszła. Po raz pierwszy od
tygodnia Margaret znalazła się w domu sama. Zamknęła oczy i odetchnęła
głęboko, po czym podeszła szybko do telefonu i wybrała numer Waltera
Carlsona.
Odebrał po pierwszym sygnale.
– Margaret, mogę ci jakoś pomóc?
– Kathy żyje – wypaliła bez wstępów. Zanim zdążył zareagować,
mówiła dalej: – Wiem, że mi nie uwierzysz, ale ona żyje. Kelly się z nią
kontaktuje. Godzinę temu Kathy spała przywiązana do łóżka. Kelly mi o
tym powiedziała.
– Margaret...
– Nie próbuj mnie przekonywać ani uspokajać. Zaufaj mi. Macie tylko
słowa martwego przestępcy. Nie znaleźliście żadnych innych dowodów
wskazujących na jej śmierć. Nie macie ciała. Wiecie, że Lucas wsiadł do
samolotu z dużym pudłem i zakładacie, że były w nim zwłoki Kathy.
Przestańcie w to wierzyć i znajdźcie ją. Słyszysz? Znajdźcie!
Zanim zdążył odpowiedzieć, Margaret rzuciła słuchawką. Opadła na
fotel, chowając twarz w dłoniach. Dręczyła ją myśl, że o czymś
zapomniała. O czymś wyjątkowo istotnym. W jakiś sposób łączyło się to z
ubrankami, które kupiła dziewczynkom na urodziny. Poszła na górę do
pokoju bliźniaczek i wyjęła z szafy dwie małe aksamitne sukienki.
Pogładziła miękki materiał.
51
W piątek wczesnym popołudniem Angus Sommers i Ruthanne
Scaturro zadzwonili do drzwi domu przy Walnut Street 415 w Bronxville,
w stanie Nowy Jork, gdzie mieszkała Amy Lindcroft, pierwsza żona
Gregga Stanforda. W porównaniu z resztą ogromnych eleganckich
rezydencji w okolicy ta była skromna. Zwykły biały dom z zielonymi
okiennicami, które połyskiwały w słońcu niespodziewanie pogodnego
popołudnia.
Angus Sommers wychował się w podobnym. Po drugiej stronie rzeki
Hudson, w Closter, w New Jersey. Znów poczuł znajomy żal, że nie kupił
tamtego domu, kiedy rodzice wyprowadzali się na Florydę. W ciągu
minionych dziesięciu lat wartość nieruchomości podwoiła się. Teraz
działka jest warta więcej niż sam budynek, pomyślał Sommers. Usłyszeli
kroki po drugiej stronie drzwi.
Angus wiedział z doświadczenia, że nawet ludzie, którzy nie mają nic
na sumieniu, reagują czasem nerwowo na wizytę FBI. Amy Lindcroft
sama zadzwoniła do nich z prośbą o spotkanie. Chciała porozmawiać o
swoim byłym mężu. Powitała ich uprzejmym uśmiechem, zerknęła na
odznaki i zaprosiła do środka. Odrobinę pulchna czterdziestokilkulatka o
przenikliwych brązowych oczach i przyprószonych siwizną kręconych
włosach miała na sobie fartuch malarski i dżinsy.
Agenci podążyli za nią do salonu gustownie urządzonego w stylu
kolonialnym. Na ścianie wisiała ogromna, przepiękna akwarela
przedstawiająca wybrzeża rzeki Hudson. Sommers podszedł do płótna,
aby bliżej się mu przyjrzeć. Obraz był podpisany nazwiskiem Amy
Lindcroft.
– To piękne – powiedział szczerze.
Zarabiam na życie malowaniem. Lepiej, żebym była w tym niezła –
odpowiedziała Amy rzeczowo. – Proszę siadać. Nie będę państwa długo
zatrzymywać, jednak myślę, że to, co mam do powiedzenia, jest ważne
Pani Lindcroft, czy nie mylę się, przypuszczając, że chce nam pani
przekazać coś, co może mieć związek z porwaniem bliźniaczek Frawley?
– odezwała się agentka Scaturro.
– Może mieć związek – podkreśliła Lindcroft. – Wiem, że to wygada,
jakbym chciała się zemścić na byłym mężu, i niewykluczone, że do
pewnego stopnia tak jest, ale Gregg skrzywdził wielu ludzi... Jeśli to, co
teraz powiem, będzie dla niego niesprawiedliwe, to trudno. Na studiach
miałam współlokatorkę, Tinę Olsen, córkę potentata w branży
farmaceutycznej. Zawsze była wszędzie zapraszana. Teraz wiem, że
Gregg ożenił się ze mną tylko po to, żeby się dostać do świata Tiny.
Wspaniale mu się udało. Gregg jest inteligentny i potrafi być czarujący.
Na początku, kiedy się pobraliśmy, pracował w małej firmie
inwestycyjnej. Tak długo podlizywał się Olsenowi, aż w końcu dostał od
niego propozycję pracy. Postarał się, aby zostać prawą ręką szefa. Nim
zdążyłam się zorientować, co się dzieje, on i Tina oznajmili, że są w sobie
zakochani. Po dziesięciu latach małżeństwa w końcu zaszłam w ciążę.
Poroniłam z powodu stresu. Musiałam poddać się histeroktomii, żeby
zatrzymać krwotok.
To coś więcej niż zemsta, pomyślał Angus Sommers, obserwując
smutną twarz Amy Lindcroft.
– A potem ożenił się z Tiną Olsen – uzupełniła współczująco Scaturro.
– Tak. Po sześciu latach małżeństwa Tina odkryła, że ją zdradzał, i
wniosła pozew o rozwód. Nie muszę dodawać, że jej ojciec zwolnił
Gregga z pracy. Proszę zrozumieć, Gregg jest niezdolny do monogamii.
– Co pani próbuje nam powiedzieć? – spytał Angus Sommers.
– Około sześciu i pół roku temu, kiedy Gregg ponownie się ożenił,
Tina zadzwoniła do mnie z prośbą o wybaczenie. Nie spodziewała się, że
będę chciała z nią rozmawiać, ale mimo to postanowiła zatelefonować.
Nie chodziło tylko o zdrady Gregga; jej ojciec odkrył, że zięć defraudował
pieniądze. Pan Olsen uzupełnił braki z własnej kieszeni, żeby zatuszować
sprawę i uniknąć skandalu. Tina powiedziała, jeśli to może być
pocieszeniem dla którejś z nas, że tym razem trafiła kosa na kamień. Jego
nowa żona, Millicent Alwin Parker Huff jest stanowcza i konkretna. Tina
słyszała, że zmusiła Gregga do podpisania intercyzy. Jeśli małżeństwo
rozpadnie się przed upływem siedmiu lat, Gregg dostanie figę, zero, nie
otrzyma ani centa. – W uśmiechu Amy Lindcroft nie było tryumfu. – Tina
dzwoniła wczoraj, po obejrzeniu wywiadu z Greggiem. Twierdzi, że on
rozpaczliwie próbuje zrobić wrażenie na Millicent. Intercyza wygasa za
kilka tygodni, a ukochana małżonka spędza czas w Europie, z dala od
niego. Ostatni mąż, którego zwolniła z obowiązków, nie miał pojęcia, że
jego czas minął, póki nie spróbował się dostać do mieszkała na Piątej Alei
i dozorca go o tym nie poinformował.
– Więc Gregg obawia się, że to samo może spotkać i jego, a będzie
wtedy potrzebował pieniędzy. Dlatego porwał bliźniaczki? Czy to nie
wydaje się pani odrobinę naciągane?
– Jest jeszcze coś.
Emocjonalna reakcja na zeznania nie była zachowaniem
profesjonalnym, jednak ostatnia informacja, jaką przekazała im ze
złośliwą satysfakcją Amy, wywołała na twarzach obojga agentów wyraz
niedowierzania, którego nie zdołali ukryć.
52
Margaret siedziała na brzegu łóżka w pokoju bliźniaczek. Wciąż
trzymała w dłoniach błękitne sukienki. Zaledwie tydzień temu ubierała w
nie dziewczynki. Steve wrócił tego dnia wcześniej z pracy. Po przyjęciu
urodzinowym jechali na służbową kolację. Córeczki były bardzo
podekscytowane. Podczas gdy Margaret ubierała jedną, Steve trzymał
drugą na kolanach, żeby nie rozniosła pokoju.
Chichotały i gaworzyły po swojemu, przypominała sobie Margaret.
Chwilami miała wrażenie, że siostry czytały sobie nawzajem w myślach.
Dlatego wiedziała, że Kathy żyje. Naprawdę porozumiewała się z Kelly.
Na myśl, że jej córeczka leży gdzieś przerażona i związana, Margaret
chciała krzyczeć ze strachu i wściekłości. Gdzie mam jej szukać,
rozpaczała. Od czego zacząć? O co mi chodzi z tymi sukienkami? Muszę
sobie przypomnieć. To ma z nimi coś wspólnego. Pogładziła delikatnie
miękki materiał. Chociaż sukienki były przecenione, i tak kosztowały o
wiele za dużo. Oglądałam inne, ale wciąż wracałam do tych, wspominała.
Sprzedawczyni powiedziała, że u Bergdorfa kosztują dużo więcej. Potem
dodała, że to zabawne, że akurat wtedy przyszłam, bo właśnie skończyła
obsługiwać inną kobietę, która też robiła zakupy dla bliźniaczek.
Margaret podskoczyła. Właśnie to próbowałam sobie przypomnieć!
Ten sklep! Sprzedawczyni! Powiedziała, że chwilę wcześniej obsługiwała
kobietę, która też wybierała ubranka dla bliźniąt. W dodatku również
trzyletnich. Dziwne: nie wiedziała, jaki rozmiar kupić.
Margaret gwałtownie wstała. Sukieneczki spadły na podłogę.
Rozpoznam tę sprzedawczynię, pomyślała. To prawdopodobnie tylko
niewiarygodny zbieg okoliczności, że ktoś kupował ubranka dla
trzyletnich bliźniaczek w tym samym sklepie co ja, na kilka dni przed
porwaniem. Z drugiej strony, jeśli porwanie było zaplanowane, to przecież
oczywiste: kidnaperzy mogli pomyśleć o tym, że dziewczynki o tej porze
będą w piżamkach i będą potrzebowały ubrań na zmianę. Muszę
porozmawiać ze sprzedawczynią.
Zeszła na dół. Steve właśnie wrócił z Kelly z zajęć przedszkolnych.
– Wszyscy przyjaciele naszej córeczki byli zachwyceni, że ją widzą –
zawołał ze sztucznym entuzjazmem. – Prawda, malutka?
Kathy bez słowa puściła jego rękę i zaczęła zdejmować kurteczkę.
Szeptała coś pod nosem.
Margaret spojrzała porozumiewawczo na męża.
– Rozmawia z Kathy.
– Próbuje rozmawiać z Kathy – poprawił ją.
– Steve, daj mi kluczyki do samochodu. – Margaret wyciągnęła rękę.
– Margaret...
– Wiem, co robię, Steve. Zostań z Kelly. Nie zostawiaj jej samej
nawet na sekundę. I proszę cię, notuj wszystko, co powie.
– Gdzie jedziesz?
– Niedaleko. Tylko do sklepu przy Siódmej Ulicy. Tam, gdzie kupiłam
dziewczynkom sukienki na przyjęcie. Muszę porozmawiać z kobietą,
która mnie obsługiwała.
– Czemu po prostu do niej nie zadzwonisz? Margaret odetchnęła
głęboko.
– Steve, proszę cię, daj mi te kluczyki. Wszystko w porządku. Wrócę
niedługo.
– Na rogu wciąż stoi wóz transmisyjny. Reporterzy pojadą za tobą.
– Nie będą mieli okazji. Zgubię ich. Daj kluczyki. Nagle Kelly
podbiegła do Steve’a i objęła go za nogę.
– Przepraszam! – zawodziła. – Przepraszam! Steve podniósł ją i zaczął
kołysać.
– Kelly, już dobrze. Już dobrze.
Dziewczynka trzymała się za ramię. Margaret podciągnęła rękaw jej
bluzeczki. Na skórze Kelly zaczął się pojawiać czerwony ślad. Tuż nad
siniakiem, który miała wcześniej.
Margaret poczuła, że zaschło jej w ustach.
– Ta kobieta właśnie uszczypnęła Kathy – szepnęła. – Jestem tego
pewna. O Boże, Steve, ty naprawdę nic nie rozumiesz? Daj mi te kluczyki!
Niechętnie spełnił jej żądanie. Natychmiast wybiegła i piętnaście minut
później parkowała pod sklepem.
Wewnątrz było kilka klientek. Margaret przeszła między półkami,
wypatrując znajomej ekspedientki, ale nigdzie jej nie widziała. Spytała o
nią kasjerkę, a ta odesłała ją do szefowej.
– A, chodzi pani o Lilę Jackson – zorientowała się kierowniczka na
podstawie rysopisu, który podała Margaret. – Ma dziś wolne, pojechała z
matką do Nowego Jorku, do teatru i na kolację. Ale nasze inne
sprzedawczynie z przyjemnością pani pomogą w każdym...
– Czy Lila ma telefon komórkowy? – przerwała jej Margaret.
– Ma, ale naprawdę nie mogę pani podać numeru. – Kierowniczka,
sześćdziesięcioletnia kobieta o przyprószonych siwizną blond włosach,
nagle stała się bardziej oficjalna. Mniej serdeczna. – Jeżeli przychodzi
pani z reklamacją, proszę rozmawiać bezpośrednio – ze mną. Nazywam
się Joan Howell.
– Nie chodzi o reklamację. Chodzi o klientkę, którą Lila obsługiwała w
zeszłym tygodniu. Chcę o niej porozmawiać. Kupowała ubranka dla
bliźniaczek, ale nie znała rozmiaru...
Pani Howell potrząsnęła głową.
– Nie mogę pani podać numeru Liii – powiedziała stanowczo. – Będzie
jutro o dziesiątej rano. Może pani przyjść wtedy. – Uśmiechnęła się
zdawkowo i odwróciła.
Margaret chwyciła Joan za ramię, nie pozwalając jej odejść.
– Pani nie rozumie – nalegała podniesionym głosem. – Moja córeczka
zaginęła. Ona żyje. Muszę ją znaleźć. Muszę do niej dotrzeć, nim będzie
za późno.
Ich rozmowa zwróciła uwagę wszystkich w sklepie. Nie histeryzuj,
ostrzegała się w myślach Margaret. Wezmą cię za wariatkę.
– Przepraszam – wyjąkała, puszczając rękaw kobiety. – O której
zaczyna jutro pracę Lila?
– O dziesiątej. – Na twarzy Joan Howell malowało się współczucie. –
Pani nazywa się Frawley, prawda? Lila mówiła mi, że kupowała pani
sukienki dla córeczek w naszym sklepie. Tak mi przykro z powodu Kathy.
Przepraszam, że pani nie rozpoznałam. Podam pani numer telefonu Liii,
ale mogła go nie wziąć ze sobą do teatru albo wyłączyć. Proszę przejść ze
mną do biura.
Margaret słyszała szepty. Klienci wokół rozmawiali o niej.
– To Margaret Frawley. To ta, której bliźniaczki...
W przypływie żalu, który zaskoczył ją gwałtownością, wybiegła ze
sklepu. Wsiadła do samochodu i ruszyła. Nie wiedziała, dokąd jedzie.
Potem przypomniała sobie, że jechała trasą 1-95 na północ aż do
miasteczka Providence w Rhode Island. Minęła drogowskaz na Cape Cod.
Zatrzymała się na stacji benzynowej i dopiero wtedy uświadomiła sobie,
jak daleko od domu się znalazła. Zawróciła i pojechała do Danbury, na
lotnisko. Nie wiedziała po co. Po prostu musiała to zrobić.
Niósł jej ciałko w pudle, myślała. To była jej trumienka. Wsadził ją do
samolotu i zabrał nad ocean, a potem otworzył drzwi albo okno i wyrzucił.
Wrzucił moją śliczną małą dziewczynkę do oceanu. Z bardzo wysoka.
Czy pudło się otworzyło? Czy Kathy wypadła z niego prosto do wody?
Woda jest teraz taka zimna. Nie myśl o tym, nie myśl, powtarzała sobie.
Pomyśl o tym, jak lubiła nurkować. Muszę poprosić Steve’a, żeby wynajął
łódź. Kupię kwiaty. Pożegnam się z nią. Spróbuję pozwolić jej odejść.
Może...
Światło latarki wdarło się przez przednią szybę samochodu,
przerywając jej rozważania. Margaret uniosła głowę.
– Pani Frawley? – Głos policjanta był łagodny.
– Tak.
– Chcielibyśmy pomóc pani wrócić do domu. Pani mąż okropnie się
martwi.
– Chyba zabłądziłam.
– Proszę pani, jest jedenasta w nocy. Wyszła pani ze sklepu o czwartej
po południu.
– Naprawdę? Myślę, że to dlatego, że straciłam nadzieję.
– Tak, proszę pani. Teraz niech pani pozwoli, że odwiozę ją do domu.
53
– W piątek, późnym popołudniem agenci Angus Sommers i Ruthanne
Scaturro udali się prosto z domu Amy Lindcroft na Park Avenue do biura
C. F. G. &Y. Zażądali natychmiastowego spotkania z Greggiem
Stanfordem. Po półgodzinnym oczekiwaniu zostali wreszcie wpuszczeni
do urządzonego z przepychem gabinetu.
– Zamiast typowego biurka, Stanford miał zabytkowy sekretarzyk.
Sommers, który sam był trochę snobem, jeśli chodzi o meble, ocenił, że
antyk pochodzi z pierwszej połowy osiemnastego wieku i z pewnością
wart był fortunę. Osiemnastowieczny kredens, którego Stanford używał
jako biblioteczki, połyskiwał w promieniach słońca wpadającego przez
okno z widokiem na aleję. Zamiast typowego „fotela prezesa” Gregg
zdecydował się na bogato rzeźbiony i pięknie haftowany staroświecki
tron. Dla kontrastu, po drugiej stronie biurka stały zwykłe krzesła.
Sommers uznał, że to żałosna próba onieśmielenia gości poprzez
podkreślenie ich niższego statusu. Na ścianie po prawej stronie biurka
wisiał duży portret pięknej kobiety w sukni wieczorowej. Sommers był
pewien, że poważna wyniosła dama na obrazie to obecna żona Stanforda,
Millicent.
Ciekawe, czy pan i władca zabrania podwładnym patrzeć sobie w
oczy, zastanawiał się Sommers. Co za błazen. I czy sam tak odpicował
sobie gabinet, czy też pomogła mu żona? Zasiadała w radach kilku
muzeów, prawdopodobnie znała się na historii sztuki.
Stanford nie silił się na uprzejmość. Nie przywitał ich, siedział
nieporuszony z rękoma złożonymi przed sobą na biurku, póki agenci nie
usiedli. Bez zaproszenia.
– Poczyniliście jakieś postępy w śledztwie? – spytał obcesowo.
– Owszem – odpowiedział bez wahania Sommers. – Jesteśmy o krok
od zatrzymania przestępcy. To wszystko, co mogę zdradzić.
Stanford zacisnął szczęki. Czyżby nerwy, pomyślał Angus. Mam
nadzieję.
– Panie Stanford, właśnie otrzymaliśmy informację, którą musimy z
panem przedyskutować.
– Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co by to mogło być. Jasno
wyraziłem swoje stanowisko w sprawie okupu. Nie mam nic więcej
wspólnego z tą sprawą.
– Nieprawda – zaprzeczył Sommers powoli i z satysfakcją. – A Lucas
Wohl? Musiał pan przeżyć szok, dowiedziawszy się, że był jednym z
porywaczy.
– O czym pan mówi?
– Musiał pan widzieć jego zdjęcia w prasie i telewizji.
– Widziałem, oczywiście.
– Zatem rozpoznał pan byłego więźnia, który pracował u pana przez
kilka lat jako szofer.
– Nie wiem, o czym pan mówi.
– A ja myślę, że pan wie, panie Stanford. Pana druga żona, Tina Olsen,
bardzo aktywnie działała w pewnej organizacji dobroczynnej pomagającej
znaleźć zatrudnienie byłym więźniom. Dzięki niej poznał pan Jimmy’ego
Nelsona, znanego później jako Lucas Wohl. Tina Olsen miała już swojego
stałego osobistego szofera, ale pan często korzystał z usług Jimmy’ego,
czy też, jak pan woli, Lucasa. Wczoraj Tina Olsen zadzwoniła do pana
pierwszej żony, Amy Lindcroft. Twierdzi, że Lucas był pana kierowcą
jeszcze długo po waszym rozwodzie. Czy to prawda, panie Stanford?
Stanford wpatrywał się na przemian w oboje agentów.
– Jeśli jest coś gorszego niż mściwa baba, to tylko dwie – odparł
wreszcie. – W trakcie małżeństwa z Tiną korzystałem z usług firm
szoferskich. Całkiem szczerze powiem, że nigdy nie nawiązałem ani też
nie miałem ochoty nawiązać jakiegokolwiek kontaktu z żadnym z
szoferów, którzy w nich pracowali. Skoro mówicie, że jeden z tych ludzi
dopuścił się porwania, przyjmuję to do wiadomości, choć oczywiście
jestem głęboko zaskoczony. Pomysł, że miałbym go rozpoznać na zdjęciu
w gazecie, jest niedorzeczny.
– Zatem nie zaprzecza pan, że go znał? – spytał Sommers.
– Możecie wskazać jakąkolwiek osobę i powiedzieć, że u mnie
pracowała. Nie będę w stanie zaprzeczyć ani potwierdzić. A teraz proszę
wyjść.
– Przeglądamy notatki Lucasa; sięgają kilka lat wstecz – oświadczył
Angus, wstając. – Myślę, że woził pana znacznie częściej, niż pan
twierdzi, co skłania mnie do rozważań na temat innych spraw, które pan
ukrywa. Dowiemy się wszystkiego, panie Stanford. Mogę to panu obiecać.
54
– Dobra, ustalmy coś – powiedziała Angie do małej Kathy. Był sobotni
poranek, minęła dziewiąta. – Całą noc nie zmrużyłam oka przez twoje ryki
i rzężenie. Mam tego dość. Nie mogę gnić w tym pokoju cały dzień i nie
mogę cię zakneblować, bo mi się tu udusisz, więc biorę cię ze sobą.
Wczoraj kupiłam ci trochę ubrań, ale buty nie pasują. Są za małe.
Wrócimy więc do Searsa i wymienię je na większe. Ty w tym czasie
będziesz leżeć na podłodze furgonetki i trzymać buzię na kłódkę, jasne?
– Kathy pokiwała głową. Angie ubrała ją w bawełnianą bluzkę z
kołnierzykiem, sztruksowe ogrodniczki i kurteczkę z kapturem. Ciemne
krótkie włosy dziewczynki przylegały do czoła i policzków, wciąż
wilgotne po prysznicu. Znów była senna. Przed chwilą przełknęła kolejną
łyżeczkę lekarstwa na kaszel. Bardzo chciała porozmawiać z Kelly, ale
bała się Angie. Wczoraj bardzo mocno ją uszczypała za porozumiewanie
się z siostrą.
– Mamusiu, tatusiu – szeptała w myślach. – Chcę do domu. Chcę do
domu.
– Wiedziała, że musi postarać się nie płakać, bo płacz rozwściecza
Angie. Nie chciała tego robić, ale kiedy przez sen szukała Kelly, a jej nie
było i kiedy przypominała sobie, że nie śpi we własnym łóżeczku i
mamusia nie przyjdzie... Po prostu nie mogła powstrzymać łez.
Buciki, które kupiła Angie, były za małe. Uwierały w palce i nie
chodziło się w nich tak, jak w tenisówkach z różowymi sznurówkami albo
półbucikach. Może jeśli będzie bardzo grzeczna, spróbuje nie płakać,
postara się nie kaszleć i nie będzie rozmawiać z Kelly, mamusia przyjdzie
i zabierze ją do domu. A prawdziwe imię Mony to Angie. Tak ją czasem
nazywa Harry. On też nie ma na imię Harry, tylko Clint. Tak go czasem
nazywa Angie.
Chcę do domu, pomyślała, czując napływające znów do oczu łzy.
– Tylko nie zaczynaj mi tu beczeć – ostrzegła Angie, otwierając drzwi
i wyciągając Kathy za rączkę z mieszkania na parking. Bardzo padało,
Angie odstawiła walizę i naciągnęła dziewczynce kaptur na głowę. –
Jesteś już wystarczająco chora.
Angie zapakowała walizkę do bagażnika. Potem położyła Kathy na
poduszce pod tylnym siedzeniem i przykryła kocem.
– Jeszcze i to. Muszę ci kupić fotelik – westchnęła. – Chryste, więcej z
tobą kłopotów niż jesteś warta.
Zatrzasnęła tylne drzwiczki, usiadła za kierownicą i włączyła silnik.
– Z drugiej strony zawsze chciałam mieć dzieciaka – mówiła bardziej
do siebie niż do Kathy. – To przez to wpakowałam się wcześniej w
kłopoty. Myślę, że tamten chłopaczek naprawdę mnie lubił i chciał ze mną
zostać. Prawie ześwirowałam, kiedy matka go zabrała. Miał na imię Billy.
Był słodki i potrafiłam go rozśmieszyć, nie tak jak ciebie. Boże, wciąż
tylko ryczysz.
Kathy czuła, że Angie już jej nie lubi. Zwinęła się w kłębek na
podłodze i zaczęła ssać kciuk. Robiła tak, kiedy była niemowlakiem, ale
potem przestała. Teraz znów nie mogła się powstrzymać – wtedy było jej
łatwiej nie płakać.
– Na wypadek gdyby cię to interesowało, laleczko, jesteś na Cape
Cod. Ta ulica prowadzi do doków, łodzie przepływają tamtędy do
Martha’s Vineyard i Nantucket. Kiedyś byłam w Martha’s Vineyard,
zabrał mnie tam jeden facet. Nawet go lubiłam, ale się rozstaliśmy. Rany,
chciałabym, żeby mnie tu teraz zobaczył z milionem dolców w bagażniku.
To by było coś.
Kathy poczuła, że skręcają.
– To główna ulica Hyannis – oznajmiła Angie. – Jeszcze nie ma
wielkiego tłoku, ale zrobi się za parę tygodni. Wtedy my już będzie my na
Hawajach. Tam jest pewnie dużo bezpieczniej niż na Florydzie.
Angie zaczęła śpiewać piosenkę o Cape Cod. Nie znała dobrze słów,
więc mruczała, a potem zaczęła jakby wrzeszczeć.
– W starym Cape Cod... – zawodziła w kółko. Samochód się za
trzymał, a Angie zaśpiewała po raz kolejny: – Tu, w starym Cape Cod.
Kurczę, ja to potrafię śpiewać – pochwaliła się. Odwróciła się i spojrzała
na Kathy złośliwie. – Dobra, jesteśmy na miejscu. Pamiętaj, nie waż się
podnosić, zrozumiałaś? Przykryję ci głowę kocem. Nikt cię nie zobaczy,
nawet jeśli zajrzy do środka. Wiesz, co ci zrobię, jeśli się poruszysz
choćby o centymetr? No.
Oczy Kathy wypełniły się łzami, skinęła głową.
– Dobra. Rozumiemy się. Zaraz wrócę, a potem pójdziemy do
McDonalda albo do Burger Kinga. Razem. Mamusia i Stevie.
Kathy znikła pod kocem, nic jej już nie obchodziło. Ciepło i ciemność
to wszystko, czego teraz potrzebowała. Była śpiąca. Chciała zasnąć.
Tylko że koc był włochaty i drapał w nos. Zaraz znów zacznie kaszleć.
Powstrzymywała się z całych sił, póki Angie nie wysiadła z samochodu i
nie zamknęła za sobą drzwi.
Potem pozwoliła sobie na płacz i powiedziała do Kelly:
– Nie chcę być w starym Cape Cod. Nie chcę być w starym Cape Cod.
Chcę do domu.
55
– Oto i on – szepnął agent Sean Walsh do swojego partnera Damona
Philburna, wskazując mężczyznę w sportowej bluzie z kapturem, który
wysiadł z samochodu. Byli w Clifton, w New Jersey, pod domem
Richarda Masona. Szybko wyskoczyli z wozu i znaleźli się po obu
stronach mężczyzny, zanim ten zdążył przekręcić klucz w zamku. Nie
wyglądał na zaskoczonego ich widokiem.
– Wchodźcie – powiedział. – Ale tracicie czas. Nie mam nic
wspólnego z porwaniem dzieci mojego brata. Znając wasze metody pracy,
podejrzewam że zamontowaliście pluskwę w telefonie matki.
Podsłuchiwaliście, jak do mnie dzwoniła po waszej wizycie.
– Żaden z agentów nie widział potrzeby, by mu odpowiadać. Mason
włączył światło w korytarzu i przeszedł do salonu, który kojarzył się
Walshowi z pokojem motelowym: kanapa w brązowawy wzorek, dwa
fotele w paski, dwie ławy z lampkami do kompletu, stolik do kawy,
beżowa wykładzina. Ten człowiek mieszkał tu od dziesięciu miesięcy, ale
nic w pomieszczeniu o tym nie świadczyło. Nigdzie nie było rodzinnych
zdjęć ani osobistych drobiazgów. Żadnych książek czy czasopism na
regałach. Mason usiadł na jednym z foteli, założył nogę na nogę i sięgnął
po papierosy. Zapalił jednego, zerknął na ławę obok fotela. Wyglądał na
poirytowanego.
– Wyrzuciłem wszystkie popielniczki, żeby ułatwić sobie rzucenie
palenia. – Wzruszył ramionami, wstał i poszedł do kuchni. Po chwili
wrócił z salaterką i ponownie usadowił się w fotelu.
Próbuje nam pokazać, jaki jest spokojny, uznał Walsh. Możemy w to
zagrać. Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Philburnem. Wiedział,
że myślą o tym samym. Agenci nie przerywali milczenia.
– Słuchajcie, w ciągu ostatnich kilku dni spędziłem dużo czasu za
kierownicą i potrzebuję odpoczynku. Czego chcecie? – spytał Mason
ostrym tonem.
– Kiedy wrócił pan do nałogu, panie Mason? – spytał Walsh.
– Tydzień temu, kiedy się dowiedziałem o porwaniu córeczek mojego
brata.
– A nie wtedy, kiedy postanowił pan razem z Franklinem Baileyem, że
je uprowadzicie? – spytał podchwytliwie agent Philburn.
– Zwariowaliście?! Dzieci mojego brata?
Głęboki rumieniec wykwitł na twarzy i szyi Masona. Patrzył ze złością
na Philburna. Obserwujący go z boku Walsh pomyślał, że jest bardzo
podobny do młodszego brata, ale jedynie z wyglądu. Sean co prawda znał
Steve’a wyłącznie z telewizyjnych relacji, niemniej szanował go za
zachowanie zimnej krwi pomimo ogromnego stresu. Tymczasem jego brat
był pospolitym oszustem. Próbuje z nami pogrywać, myślał Walsh. Udaje
oburzonego wujka.
– Od ośmiu lat nie kontaktowałem się z Franklinem Baileyem –
powiedział Mason. – A zważywszy na okoliczności, bardzo wątpię, by
miał ochotę ze mną rozmawiać.
– To jednak dziwne, że całkowicie obcy człowiek wystąpił z
propozycją, że będzie pośrednikiem między rodzicami a porywaczami –
zauważył Walsh.
– Gdybym miał zgadywać, na podstawie tego, co pamiętam na temat
Baileya, powiedziałbym, że zrobił to dla rozgłosu. Kiedy go znałem, był
burmistrzem. Żartował sobie wtedy, że poszedłby nawet na otwarcie
koperty, gdyby miała być przy tym prasa. Wyborcy złamali mu serce, nie
wybierając go na drugą kadencję. Wiem, że nie mógł się doczekać mojego
procesu, aby wystąpić na podium dla świadków. Był bardzo za wiedziony,
kiedy się przyznałem. Nie miałbym żadnych szans przy tych kłamcach,
których prokuratura zamierzała powołać na świadków.
– Odwiedził pan brata i bratową w Ridgefield kilka miesięcy temu,
zaraz po tym jak się przeprowadzili – powiedział Walsh. – Nie wstąpił
pan do Franklina Baileya przez wzgląd na dawne czasy?
– To idiotyczne pytanie – odparł Mason spokojnie. – Wyrzuciłby mnie
za drzwi.
– Nigdy nie był pan blisko z bratem, prawda? – pytał Philburn.
– Wielu braci nie jest ze sobą blisko. Tym bardziej przyrodnich.
– Poznał pan żonę Steve’a, Margaret, wcześniej niż on. Na ślubie
znajomych. Zaprosił ją pan potem na randkę, ale dostał kosza. A później
poznała Steve’a... Czy to pana nie zezłościło?
– Zawsze miałem powodzenie u atrakcyjnych dziewczyn. Mam na
koncie dwa rozwody z pięknymi, inteligentnymi kobietami. Nigdy nie
oglądam się za siebie.
– Niemal udało się panu bezkarnie dokonać oszustwa, które
przyniosłoby milionowe zyski. Kiedy Steve dostał posadę, otwierającą mu
prostą drogę do wielkiej kariery, czy nie pomyślał pan, że znów okazał się
lepszy?
– Nie zastanawiałem się nad tym. I tak, jak już mówiłem, nigdy nikogo
nie oszukałem.
– Panie Mason, praca bagażowego jest dosyć wyczerpująca. Zamierza
pan się tym zajmować do końca życia?
– To tymczasowe zajęcie – odparł cierpliwie Mason.
– Nie boi się pan go stracić? Od tygodnia nie pokazał się pan na
lotnisku.
– Dzwoniłem tam. Powiedziałem, że źle się czuję i biorę tydzień
wolnego.
– Dziwne. Nic nam o tym nie powiedziano – skomentował Philburn.
– Widać ktoś musiał nie przekazać wiadomości. Naprawdę
dzwoniłem.
– Gdzie pan był?
– W Vegas. Poczułem, że los mi sprzyja.
– Nie chciał pan być przy bracie w tych ciężkich dla niego chwilach?
– Nie byłby zadowolony. Wstydzi się mnie. Możecie sobie to
wyobrazić? Brat, były więzień skazany za oszustwo, kręci się po domu,
kiedy wokół pełno dziennikarzy? Sami mówicie, że może zajść wysoko w
C. F. G. &Y. Mogę się założyć, że nie chwalił się mną w pracy.
– Ma pan rozległą wiedzę na temat przelewów wiązanych i banków,
które je akceptują, prawda?
Mason wstał.
– Wynoście się. Aresztujcie mnie albo się wynoście. Żaden z agentów
się nie poruszył.
– W zeszły weekend odwiedził pan matkę w Karolinie. Dokładnie
wtedy, kiedy porwano dzieci pańskiego brata. To dlatego, że chciał pan
sobie zapewnić alibi? Czy też był to niezwykły zbieg okoliczności?
– Proszę wyjść. Walsh wyciągnął notes.
– Gdzie się pan zatrzymał w Vegas, panie Mason? I kto może
potwierdzić, że pan tam był?
– Nie odpowiem więcej na żadne pytanie, dopóki nie skontaktuję się z
adwokatem. Znam was. Próbujecie zastawić na mnie pułapkę.
Walsh i Philburn wstali.
– Wrócimy – powiedział Walsh obojętnie. Wyszli z mieszkania, ale
zatrzymali się jeszcze przy samochodzie Masona.
Walsh wyjął latarkę i skierował strumień światła na deskę rozdzielczą.
– Osiemdziesiąt jeden tysięcy pięćset kilometrów – oznajmił. Philburn
zapisał liczbę.
– Obserwuje nas – skomentował.
– Chcę, żeby widział, co robimy.
– Ile było na liczniku wcześniej?
– Grace Frawley dzwoniła do syna po naszym wyjściu. Przypominała
mu, że niedługo przekroczy osiemdziesiąt tysięcy i musi pojechać na
przegląd, żeby mu nie wygasło ubezpieczenie. Frawley senior bardzo tego
pilnuje.
– Teraz jest o jakieś tysiąc kilometrów więcej. To odległość stąd do
Winston-Salem. Na pewno nie był w Vegas. Jak myślisz, gdzie pojechał?
– Moim zdaniem niańczył dzieci gdzieś w okolicach stanu Nowy Jork
– odparł Philburn.
56
Lila Jackson nie mogła się doczekać pójścia do pracy. Opowiedziała
to, jak świetnie bawiły się z matką w teatrze poprzedniego dnia.
– Poszłyśmy na „Nasze miasto” Thorntona Wildera – pochwaliła
siostrzyczce. – Przedstawienie było więcej niż wspaniałe. Było cudowne!
Ta scena finałowa, kiedy George rzuca się na mogiłę. Nie masz pojęcia.
Strasznie się popłakałam. Kiedy miałam dwanaście lat, wystawialiśmy to
w szkole. Grałam pierwszą martwą kobietę. Miałam całą linijkę tekstu. Do
dziś ją pamiętam...
Kiedy Lila wpadała w entuzjazm, nic nie mogło powstrzymać potoku
jej słów. Joan Howell cierpliwie czekała, aż koleżanka zrobi pauzę na
oddech, aby wtrącić:
– My też mieliśmy tutaj wczoraj trochę wrażeń. Margaret Frawley,
matka tych porwanych bliźniaczek tu była. Szukała ciebie.
– Mnie? Po co? – spytała zaskoczona Lila.
– Nie wiem. Prosiła o twój numer komórkowy, a kiedy jej odmówiłam,
powiedziała coś o tym, że jej córeczka żyje i musi ją znaleźć. Biedaczka
pewnie przeżywa załamanie nerwowe. To oczywiście naturalne po stracie
dziecka. Złapała mnie za rękaw i przez chwilę byłam pewna, że mam do
czynienia z wariatką. Potem ją rozpoznałam i próbowałam z nią
porozmawiać, ale zaczęła płakać i wybiegła. Dziś rano słyszałam w
wiadomościach, że powstało zamieszanie z powodu jej zniknięcia, policja
znalazła ją wczoraj wieczorem o jedenastej. Siedziała w samochodzie
zaparkowanym niedaleko lotniska w Danbury. Mówili, że sprawiała
wrażenie zdezorientowanej i oszołomionej.
Lila całkiem zapomniała o przedstawieniu.
– Wiem, czemu chciała ze mną rozmawiać – powiedziała cicho.
Tego samego wieczoru, kiedy pani Frawley robiła u nas zakupy, była
tu pewna kobieta. Kompletowała garderobę dla trzyletnich bliźniaczek.
Nie miała pojęcia, jaki rozmiar noszą. Wspomniałam o tym pani Frawley,
bo uważałam, że to dość niezwykłe. Nawet...
Zawahała się. Joan Howell była straszną służbistką. Z pewnością nie
pochwaliłaby mieszania się w sprawy klientów. Szczególnie jeśli wiązało
się to z koniecznością zdobycia ich adresu domowego.
– Jeżeli rozmowa ze mną mogłaby pomóc pani Frawley, chętnie się z
nią spotkam – zakończyła.
– Nie zostawiła numeru. Moim zdaniem powinnaś sobie odpuścić. –
Joan Howell zerknęła znacząco na zegarek. Było pięć po dziesiątej. Czas
zająć się swoimi obowiązkami.
Lila pamiętała nazwisko tamtej klientki. Downes. Podpisała się tak na
rachunku, ale Jim Gilbert twierdził, że kobieta ma na imię Angie i nie jest
żoną Downesa, który pracuje jako dozorca w Danbury Country Club.
Mieszkają razem w domku na terenie klubu. Czując na sobie wzrok Joan
Howell, zwróciła się do klientki obładowanej sporą ilością ubrań.
– Odwiesić? – spytała.
Klientka skinęła głową z wdzięcznością i Lila wzięła od niej wieszaki
z ubraniami. Odnosząc rzeczy na miejsce, rozmyślała, że nie
zaszkodziłoby wspomnieć o tym incydencie policji. Prosili o jakiekolwiek
informacje. Ale Jim Gilbert sprawił, że poczuła się jak idiotka,
usprawiedliwiała się w myślach. Powiedział, że policja dostaje tysiące
podobnych wskazówek, które jedynie zaciemniają obraz sprawy.
Posłuchała go, w końcu jest emerytowanym policjantem. Klientka znalazła
kolejne rzeczy, które chciała przymierzyć.
– Tam jest wolna przebieralnia – poinformowała Lila.
Policja może mnie zlekceważyć tak samo jak Jim. Mam lepszy
pomysł. Klub jest tylko dziesięć minut stąd. Pojadę tam w przerwie
obiadowej i zadzwonię do drzwi. Powiem, że właśnie odkryliśmy, iż
koszulki, które kupili, pochodzą z wadliwej partii i przyjechałam je
wymienić. Jeżeli zauważę cokolwiek podejrzanego, wtedy zadzwonię na
policję.
O pierwszej Lila zdjęła z wieszaków dwie bluzeczki i poszła z nimi do
kasy.
– Kate, zapakuj je, proszę – powiedziała. – Podliczysz mnie, kiedy
wrócę. Spieszę się.
Zdała sobie sprawę, że jej pośpiech jest irracjonalny. A jednak z
jakiegoś powodu bardzo zależało jej na czasie.
Znowu zaczęło padać, ale nie zawracała sobie głowy parasolką. Nie
jestem z cukru, pomyślała, biegnąc przez parking do samochodu.
Dwanaście minut później stała już pod bramą Danbury Country Club.
Zaskoczył ją widok kłódki na bramie wjazdowej. Musi być jakieś inne
wejście, myślała. Pojechała wolno wzdłuż ogrodzenia, minęła kolejną
zamkniętą bramę, w końcu dotarła do piaszczystej drogi zagrodzonej
szlabanem. Obok była skrzynka, należało wstukać jakiś kod, żeby
wjechać. W oddali, po prawej stronie za budynkiem klubu, dostrzegła
niewielki domek. To może być mieszkanie dozorcy, o którym wspominał
Jim Gilbert.
Padało coraz mocniej. Skoro już tu jestem, zdecydowała, to
doprowadzę plan do końca. Dobrze, że przynajmniej mam płaszcz
przeciwdeszczowy. Wysiadła z samochodu, przeszła pod szlabanem i pod
osłoną drzew pobiegła w stronę domku. Torbę z koszulkami zwinęła i
schowała pod płaszcz. Minęła pusty otwarty garaż. Może nikogo tu nie
ma, pomyślała. Co wtedy zrobię? Po chwili jednak dostrzegła światło w
środku. Weszła po schodkach na ganek i nacisnęła dzwonek.
W piątek wieczorem Clint znowu poszedł z Gusem na piwo. Wrócił
późno. W sobotę spał do południa. Obudził się skacowany i zły. Gus był
pewien, że kiedy dzwonił w czwartek wieczorem i rozmawiał z Angie,
usłyszał w tle płacz dwójki dzieci. Wspomniał o tym Clintowi.
Downes próbował obrócić całą sprawę w żart. Powiedział Gusowi, że
musiał być pijany w sztok, skoro przyszło mu do głowy, że w tej klitce
jest dwoje dzieciaków. „Nie mam nic przeciwko temu, aby Angie
zarabiała na życie niańczeniem cudzych bachorów, ale gdyby przyszła z
dwójką, wykopałbym ją za drzwi” – oświadczył. Sądził, że kumpel to
kupił, ale tak do końca nie był pewny. To straszny plotkarz. Bóg raczy
wiedzieć, ilu osobom o tym wspomniał. No i jeszcze opowiadał Clintowi,
że widział Angie w aptece, kiedy kupowała lekarstwa dla dzieci. Na
pewno powiedział to nie tylko jemu.
Trzeba wynająć samochód i pozbyć się łóżeczka, postanowił, parząc
kawę. Rozłożył je już, ale musiał jeszcze gdzieś wywieźć. Może do
jakiegoś lasu. Po co Angie zatrzymała tego dzieciaka? Dlaczego zabiła
Lucasa? Mogliśmy oddać obie smarkule, podzielić się forsą z Lucasem i
mieć wszystko gdzieś. Teraz cały kraj jest na ścieżce wojennej, bo ludzie
myślą, że dzieciak nie żyje. Angie szybko będzie miała dość tej małej i
wtedy gdzieś ją porzuci. Wiem, że tak zrobi. Mam tylko nadzieję, że nie...
Clint bał się dokończyć myśl. Wciąż miał przed oczyma obraz Angie
strzelającej do Lucasa. Przeżył wtedy prawdziwy szok. Kto wie, do czego
jeszcze może być zdolna ta kobieta.
Siedział zgarbiony nad kuchennym stołem, nieuczesany, z
dwudniowym zarostem, ubrany w znoszone dżinsy i grubą bluzę. Drugi
kubek kawy stał nieruszony naprzeciwko niego. Wtedy zadzwonił
dzwonek u drzwi. Gliny! Był pewien, że to gliny. Pot zaczął się z niego
lać strumieniami. Nie, to może być Gus, pomyślał z desperacką nadzieją.
Poszedł otworzyć. Jeśli to gliny, to i tak nie odejdą. Widzieli światło w
domu. Był boso, jego ciężkie stopy bezgłośnie stąpały po zniszczonym
chodniku. Chwycił za klamkę i uchylił drzwi.
Lila gwałtownie wciągnęła powietrze. Spodziewała się, że otworzy
kobieta, którą widziała w sklepie. Tymczasem stała twarzą w twarz z
grubym, niechlujnym facetem, który przyglądał jej się podejrzliwie.
Clint spodziewał się najgorszego. Może to tajniaczka. Pewnie przyszła
tu węszyć, myślał. Nie okazuj zdenerwowania, przestrzegł się w myślach.
Gdyby nie miał nic na sumieniu, uśmiechnąłby się teraz i spytał „w czym
mogę pomóc’\ Zmusił się do grymasu, który nieco przypominał uprzejmy
uśmiech. Taką miał przynajmniej nadzieję.
– Dzień dobry.
Chyba jest chory, pomyślała Lila. Bardzo się poci.
– Czy zastałam panią Downes? To znaczy, Angie?
– Nie. Wyjechała. Zajmuje się dzieckiem. Jestem Clint. Mogę jej coś
przekazać?
To pewnie zabrzmi głupio, pomyślała Lila, ale co tam.
– Nazywam się Lila Jackson, pracuję w sklepie Abby na Siódmej.
Kierowniczka przysłała mnie do Angie. Mam tylko kilka minut,
czekają na mnie w pracy. Mogę na chwilę wejść?
Dopóki będzie myślał, że ktoś wie, gdzie jestem, wszystko powinno
być w porządku, przekonywała samą siebie. Nie chciała odchodzić, nie
upewniwszy się, że Angie naprawdę nie ma w domu.
– Pewnie, proszę wejść. – Clint odsunął się na bok, przepuszczając ją.
Zajrzała ukradkiem do dużego pokoju. Nikogo tam nie zobaczyła. To
samo w jadalni i kuchni. Drzwi do sypialni też były otwarte. Najwyraźniej
Clint Downes jest w domu sam, a jeśli mieli tu wcześniej jakieś dzieci,
teraz nie zostało po nich śladu. Odpięła płaszcz i wydobyła torbę z
bluzeczkami. Podała mu ją.
– Pani Downes, Angie, kupowała u nas w zeszłym tygodniu ubranka
dla dzieci. Dostaliśmy informację od producenta, że cała kolekcja, z której
pochodzą te bluzeczki, ma wady fabryczne. Przyszłam, żeby je państwu
wymienić.
– To bardzo miłe z pani strony – powiedział wolno Clint. Powinien
jakoś wyjaśnić, po co jej były te ciuszki, myślał gorączkowo. Angie
musiała użyć jego karty kredytowej. Potrafi być niewyobrażalnie głupia. –
Moja dziewczyna co jakiś czas pracuje jako opiekunka. Teraz też
pojechała do Wisconsin do pewnej rodziny, której pomaga przy dzieciach.
Wraca za parę tygodni. Kupiła te ubrania, bo matka zadzwoniła, że
zapomniała walizki.
– Te dzieci, których pilnuje Angie, to bliźniaczki, prawda? Pytam, bo
noszą ten sam rozmiar.
– Z tego co mówiła Angie, między dziećmi jest niecały rok różnicy.
Ale są jednakowego wzrostu. Matka jednakowo je ubiera i nazywa
bliźniaczkami, chociaż tak naprawdę nimi nie są. Może pani zostawić te
bluzki. Wysyłam paczkę do Angie, włożę je razem z jej rzeczami.
Lila nie wiedziała, jak odmówić. To ślepy zaułek, pomyślała. Facet
wygląda nieszkodliwie. Ludzie często żartobliwie nazywają swoje dzieci
bliźniakami, jeśli jest między nimi niewielka różnica wieku. Spotkała się z
tym. Podała Clintowi reklamówkę.
– Pójdę już. Proszę przeprosić Angie i jej pracodawczynię.
– Jasne, z przyjemnością. Nie ma problemu.
Zadzwonił telefon.
– No cóż, w takim razie do widzenia – pożegnał się Clint i poszedł
odebrać.
– Cześć – powiedział do słuchawki, nie spuszczając wzroku z Liii,
która stała z ręką na klamce.
– Czemu nie odbierałeś telefonu? Dzwonię i dzwonię – warknął
Kobziarz.
Na użytek kobiety Clint odpowiedział swobodnie.
– Nie dziś, Gus. Mam ochotę posiedzieć w domu.
Lila Jackson celowo opóźniała wyjście w nadziei, że zdoła podsłuchać
coś istotnego. Ale nie było takiej możliwości, a poza tym chyba nie było
też powodu. Jim Gilbert wspominał, że Angie często pilnuje dzieci. Nic w
tym dziwnego, że któraś z matek poprosiła ją o kupienie dodatkowych
ubranek. Tylko niepotrzebnie zmokła i straciła pieniądze na te bluzeczki,
myślała biegnąc z powrotem do samochodu.
– Kto jest u ciebie? – dopytywał się Kobziarz.
– Angie zwinęła manatki, bo nie czuła się tu bezpiecznie. Zabrała moją
komórkę. Dlatego nie mogłeś się dodzwonić. Kupiła dzieciakom ubranka,
za które zapłaciła moją kartą kredytową. Była tu właśnie jakaś kobieta ze
sklepu. Chciała wymienić wadliwe bluzki. Nie wiem, czy coś podejrzewa.
Muszę się zdecydować, co dalej. Nawet nie wiem, gdzie jest Angie –
dokończył Clint podniesionym tonem.
Kobziarz gwałtownie wciągnął powietrze. Też był zdenerwowany.
– Uspokój się, Clint. Myślisz, że Angie jeszcze zadzwoni?
– Tak. Ufa mi. I chyba wie, że jestem jej potrzebny.
– Ale ty jej nie potrzebujesz. Jak zareaguje, jeśli powiesz, że były tu
gliny i o nią pytały?
– Spanikuje.
– Powiedz jej to i zaaranżuj spotkanie. I pamiętaj: może cię
potraktować tak samo, jak Lucasa.
– Niech ci się nie zdaje, że o tym nie pomyślałem.
– Przy okazji pomyśl też o tym, że jeśli dzieciak przeżyje, będzie mógł
cię zidentyfikować.
57
– Każdy ma jakąś granicę wytrzymałości, Margaret – powiedziała
delikatnie Sylvia Harris.
– Było wczesne sobotnie popołudnie. Sylvia i Kelly właśnie obudziły
Margaret. Usiadła na łóżku, tuląc córeczkę.
– Co wyście mi dali? Kompletnie zwaliło mnie z nóg. – Spróbowała
się uśmiechnąć. – Spałam dwanaście godzin.
– A zdajesz sobie sprawę, ile snu straciłaś w ostatnim tygodniu? –
Doktor Harris mówiła lekkim tonem, ale spojrzenie miała zatroskane. Jest
taka chuda, martwiła się, i tak przeraźliwie blada. – Niechętnie cię
obudziłam, nawet teraz, ale Steve mnie o to poprosił. Właśnie jedzie do
domu. Agent Carlson też zamierza wpaść.
– FBI próbuje ustalić, co takiego chodziło mi po głowie wczoraj
wieczorem. Pewnie myślą, że zwariowałam. Zadzwoniłam wczoraj do
Carlsona zaraz po twoim wyjściu. Wykrzyczałam mu, że Kathy żyje i
trzeba ją znaleźć. – Margaret mocniej przytuliła Kelly. – Potem
pojechałam do sklepu, w którym kupiłam dziewczynkom urodzinowe
sukienki, i praktycznie zaatakowałam kierowniczkę. Straciłam panowanie
nad sobą.
– Czy masz jakiekolwiek pojęcie, gdzie pojechałaś po wyjściu ze
sklepu? Wczoraj wieczorem nic nie pamiętałaś.
– Mam w głowie czarną dziurę aż do momentu, kiedy zobaczyłam
drogowskaz na Cape Cod. Wtedy dopiero jakby się ocknęłam i
wiedziałam, że muszę zawrócić. Mam straszne poczucie winy. Biedny
Steve miał dosyć stresów, a tu jeszcze ja...
Doktor Harris dowiedziała się o zniknięciu Margaret wczoraj koło
ósmej, po powrocie ze szpitala. Steve był zrozpaczony.
– Sylvio, nie mam pojęcia, co się stało. – W jego głosie pobrzmiewała
panika. – Zaraz po tym, jak przyprowadziłem Kelly z przedszkola, mała
krzyknęła nagle, zdejmując kurteczkę, i chwyciła się za ramię w tym
samym miejscu, gdzie wcześniej miała siniaka. Musiała uderzyć się o
stolik w holu. Ale Margaret po prostu oszalała! Była przekonana, że ktoś
krzywdzi Kathy i Kelly reaguje w ten sposób na jej ból. Wyrwała mi
kluczyki od samochodu. Mówiła, że musi porozmawiać z kimś ze sklepu,
w którym kupiła sukienki urodzinowe. Nie wracała, a ja nie mogłem sobie
przypomnieć nazwy tego sklepu, w końcu zadzwoniłem na policję. Ona
nie zrobi sobie krzywdy, praw da Sylvio? Myślisz, że coś jej się stało?
Dopiero po trzech godzinach nieznośnej niepewności policja
przekazała im wiadomość, że znaleziono Margaret na lotnisku w Danbury.
Kiedy wreszcie dotarła do domu, nie umiała powiedzieć, gdzie była ani co
robiła. Doktor Harris podała jej silny środek uspokajający. Nie mogła
złagodzić żalu, ale mogła jej pomóc na chwilę od niego uciec. Odpocząć
od bólu.
Margaret pogładziła policzek Kelly.
– Hej, ktoś jest naprawdę cichutki – powiedziała czule. – Jak się
miewamy, Kel?
Córeczka spojrzała na nią poważnie, ale nie odpowiedziała.
– Nasza mała dziewczynka od samego rana jest bardzo milcząca –
zauważyła doktor Harris. – Spałam wczoraj z tobą, prawda Kelly?
Mała milcząco skinęła główką.
– Dobrze spała? – chciała wiedzieć Margaret.
– Była odrobinę niespokojna. Trochę płakała i kaszlała przez sen.
Dlatego zostałam przy niej na noc.
Margaret przygryzła wargi. Próbowała nadać głosowi opanowany ton.
– Prawdopodobnie ma objawy przeziębienia swojej siostry. –
Pocałowała małą w czubek głowy. – Zajmiemy się tym, prawda, pani
doktor?
– Zajmiemy się niewątpliwie, ale zapewniam cię, że jej płuca są
całkowicie czyste.
Właściwie, dodała Sylvia w myślach, nie ma żadnego fizycznego
powodu tego kaszlu. Mała nie jest przeziębiona.
– Margaret, pozwolimy ci teraz wziąć prysznic i ubrać się. Zejdziemy
na dół i poczytamy. Kelly wybierze książeczkę.
Doktor Harris wstała. Kelly popatrzyła z wahaniem na matkę.
– Myślę, że to wspaniały pomysł – powiedziała stanowczo Margaret.
Kelly w milczeniu zsunęła się z łóżka i wzięła lekarkę za rękę. Zeszły
na dół do gabinetu. Dziewczynka wybrała książeczkę i wdrapała się Sylvii
na kolana. Kobieta po raz kolejny przyjrzała się siniakowi na ramieniu
dziecka. Był ciemnopurpurowy i bardzo podobny do tego, który miała
wcześniej. Wygląda, jakby ktoś ją mocno uszczypnął, pomyślała.
Narzuciła małej koc na ramiona. W pokoju panował chłód.
– To nie jest ślad od uderzenia o stół, Kelly – powiedziała na głos. A
może jednak, zastanawiała się. Może to Margaret ma rację i Kelly
rzeczywiście odczuwa cierpienie Kathy? Musiała zadać to pytanie. Nie
dawało jej spokoju.
– Kelly, czy czasami czujesz to samo co Kathy?
Dziewczynka spojrzała na nią i potrząsnęła główką. Była prze
straszona.
– Ciiiiii – szepnęła. Przyjęła pozycję embrionalną, włożyła kciuk do
buzi i zakryła się cała kocykiem.
58
Agent specjalny Connor Ryan zwołał zebranie w biurze w New Haven
na jedenastą rano w sobotę. Zaprosił Carlsona, Realto oraz kapitana
policji z Connecticut Jeda Gunthera. Wszyscy zasiedli teraz przy stole
konferencyjnym, by podsumować dotychczasowe wyniki śledztwa. Każdy
z nich odczuwał ponurą determinację doprowadzenia sprawy do końca.
– Nie można całkowicie wykluczyć, że Wohl popełnił samobójstwo –
zaczął Ryan jako przewodniczący zebrania. – Jest to fizycznie możliwe,
aczkolwiek raczej niespotykane. Zazwyczaj samobójca wkłada lufę do ust
albo przystawia z boku głowy i naciska spust. Spójrzcie na to. – Podał im
zdjęcia z autopsji Lucasa Wohla.
– Kąt, pod jakim kula przebiła czaszkę, wskazuje na to, że strzał padł
z góry.
– Mamy jeszcze list samobójczy, to kolejna zagadka – ciągnął
beznamiętnie. – Jest na nim kilka odcisków palców Wohla, jednak
powinno być znacznie więcej. Musiał przecież włożyć papier do maszyny,
a potem go wyciągnąć. Chyba że zrobił to w rękawiczkach. – Podał list
Carlsonowi. – Spróbujmy zrekonstruować sytuację – kontynuował. –
Wiemy, że w porwanie było zaangażowanych co najmniej dwoje ludzi.
Tamtej nocy opiekunka poszła w stronę sypialni dziewczynek, bo
usłyszała płacz. Ktoś ją zaatakował od tyłu w holu na górze. Bardzo
prawdopodobne, że w tym samym czasie drugi ze sprawców był w pokoju
bliźniaczek. Wiemy, że okup odebrało dwóch mężczyzn.
– Czy twoim zdaniem jeden z nich to Kobziarz? – spytał Gunther.
– Myślę, że Kobziarz to ktoś trzeci, kto kierował akcją i nie brał
bezpośredniego udziału w porwaniu. Ale to jedynie moje przypuszczenia.
– Ja też uważam, że możemy mieć do czynienia z jeszcze jedną osobą
– Wtrącił Walter. – Z kobietą. Po powrocie do domu Kelly wymówiła
przez sen dwa imiona: Mona i Harry. Frawleyowie twierdzą z całym
przekonaniem, że nie znają żadnych takich osób. Tak więc Harry może
być tym drugim facetem, a Mona kobietą, która opiekowała się
dziewczynkami.
– Zatem zgadzamy się co do tego, że szukamy co najmniej dwóch, a
najprawdopodobniej trzech osób. Poza Lucasem Wohlem brał w tym
udział facet o imieniu Harry i kobieta o imieniu Mona. I żadne z nich
raczej nie jest Kobziarzem, więc on byłby czwarty – podsumował Ryan.
Pozostali skinęli głowami. To miało sens.
– Przejdźmy do podejrzanych. Moim zdaniem, jest ich czterech. Brat
Steve’a Frawleya, Richard Mason, bardzo o niego zazdrosny. Może
podkochiwać się w Margaret, zna Franklina Baileya i kłamie, że był w
Vegas. Franklin Bailey: z oczywistych względów. Norman Bond, facet z
C. F. G. &Y, który zatrudnił Steve’a; mieszkał w Ridgefield, jego życie
ma wiele wspólnego z życiem Frawleya, miał kilka załamań nerwowych,
wspomniał o swojej zaginionej żonie jako o „zmarłej”.
Ryan zacisnął usta.
– Na koniec przechodzimy do Gregga Stanforda. Bardzo stanowczo
protestował przeciwko zapłaceniu przez firmę okupu, prawdopodobnie ma
kłopoty osobiste w związku z bogatą żoną, a Lucas Wohl był kiedyś jego
szoferem. Kiedy skończymy sprawdzać tych facetów, będziemy wiedzieć
nawet, jakie było ich pierwsze słowo i w jakim wieku je wypowiedzieli.
Jestem o tym przekonany. Ale to wcale nie znaczy, że się nie mylimy.
Mogą być w to zaangażowani całkiem inni ludzie. Żaden z nich.
– Ten ktoś musiał znać rozkład domu Frawleyów – odezwał się
Gunther. – Przeglądamy archiwa agencji nieruchomości, może trafimy na
jakieś powiązania. Rozmawiałem też z policjantem, który pierwszy dotarł
do Kelly. Podsunął nam kilka interesujących spostrzeżeń. Kelly miała na
sobie piżamę, tę samą co podczas porwania, ale była dość czysta. Żadne
trzyletnie dziecko nie mogłoby nosić tego samego ubrania przez trzy dni i
nie wyglądać, jakby chodziło w nim pół roku. To znaczy, że ktoś przebrał
dziecko po porwaniu albo uprał i wysuszył piżamę tuż przed porzuceniem
małej na parkingu. Wyczuwam w tym wszystkim obecność kobiety.
– Ja też – zgodził się Carlson. – Kolejne pytanie brzmi: czy to Lucas
zaniósł Kelly do samochodu? W takim razie widziałaby, jak popełnił
samobójstwo. Gdzie w tym czasie byli pozostali porywacze? Możliwe, że
nic nie wiedzieli o samobójczych zamiarach Lucasa i jechali za nim na
parking, żeby zostawić Kelly, a być może obie dziewczynki w
samochodzie, zabrać wspólnika i odjechać. Pamiętajmy, że kiedy
Kobziarz dzwonił do księdza Romneya, powiedział, że obie są
bezpieczne. Nie miał żadnego powodu, by kłamać. Moim zdaniem
wiadomość o śmierci Kathy była dla niego zaskoczeniem. Nie zrozumcie
mnie źle, uważam, że ta dziewczynka rzeczywiście nie żyje.
Prawdopodobnie zginęła dokładnie w taki sposób, jak opisano to w liście.
To był wypadek. Potem Lucas pozbył się ciała, wyrzucając je z samolotu
do wody. Rozmawiałem z mechanikiem na lotnisku, który zauważył, jak
tamten wnosił na pokład pudło, rozmawiałem też z gościem od kateringu,
który godzinę później widział, jak Wohl wysiada bez niczego. Wszyscy
wiemy, że przestępcy uprowadzający ofiary dla okupu, rzadko je zabijają,
zwłaszcza jeśli to dzieci. Oto możliwy według mnie scenariusz: Lucas
zabił Kathy przypadkowo i całkowicie załamał się psychicznie. Pozostali
zaczęli się niepokoić. Myślę, że pojechali za nim na ten parking i jedno z
nich go zabiło. Bali się, że po pijanemu może się komuś wygadać.
Spróbujemy porozmawiać z Kelly i zorientować się, co wie. W szpitalu
nie odezwała się ani słowem, a od powrotu do domu też jest wyjątkowo
milcząca. Ale w czwartek w nocy wymieniła dwa imiona: Mona i Harry.
Może uda nam sieją nakłonić, by powiedziała coś więcej. Trzeba poprosić
rodziców o zgodę na sprowadzenie psychiatry dziecięcego, który
przesłucha dziewczynkę.
– A co z Margaret Frawley? – spytał Ryan. – Tony, rozmawiałeś dziś z
jej mężem?
– Rozmawiałem z nim wczoraj, po tym jak policja przywiozła
Margaret do domu. Powiedział mi, że jego żona doznała silnego szoku.
Zażyła bardzo mocny środek nasenny, który zalecił jej lekarz.
Najwyraźniej nie pamiętała, gdzie była po wizycie w sklepie ani nawet
samej wizyty.
– Jaki miała powód, żeby tam jechać?
– Rozmawiałem rano z kierowniczką sklepu. Margaret była, delikatnie
mówiąc, poruszona, kiedy przyjechała tam wczoraj. Chciała rozmawiać z
pracownicą, która sprzedała jej sukienki, a potem, jak kierowniczka
zgodziła się podać jej numer telefonu ekspedientki, rozpłakała się i
uciekła. Bóg jeden wie, co jej chodziło po głowie. Ale Frawley mówi, że
upierała się, jakoby siniak na ramieniu Kelly został spowodowany czymś,
co przydarzyło się Kathy, że Kelly doświadcza bólu Kathy.
– Chyba nie wierzysz w te bzdury, Tony? – Ryan najwyraźniej był
bardzo sceptyczny.
– Nie, oczywiście, że nie wierzę. Ani przez sekundę nie pomyślałem,
że Kelly może się porozumiewać telepatycznie z Kathy, ale chciałbym,
żeby zaczęła się komunikować z nami, im szybciej, tym lepiej.
59
– Norman Bond mieszkał na czterdziestym piętrze ekskluzywnego
wieżowca na Manhattanie. Rozległy widok na East River urozmaicał mu
samotne życie. Często wstawał wcześnie, aby obejrzeć wschód słońca.
Nocą uwielbiał oglądać światła nad rzeką.
Sobotni poranek był pogodny, ale promienny wschód słońca nie
poprawił nastroju Normana. Parę godzin spędził na kanapie w salonie,
rozważając swoje możliwości.
Nie ma ich wiele, ocenił. Co się stało, to się nie odstanie.
– Pierwsze słowo do dziennika... Drugie słowo do śmietnika... –
wyrecytował.
Jakoś tak się chyba mówiło, kiedy chodził do podstawówki.
Jak mogłem być tak głupi, wyrzucał sobie. Jak mogłem tak się
przejęzyczyć nazwać Theresę moją zmarłą żoną?
Agenci FBI uczepili się tego jak głodne wilki. Sprawa zniknięcia
Theresy przycichła dawno temu. Teraz znów się zacznie. Przecież po
siedmiu latach osobę zaginioną uznaje się za zmarłą. Nie było więc nic
niezwykłego ani podejrzanego w tym, że mówił o niej w ten sposób.
Theresę widziano po raz ostatni siedemnaście lat temu.
Co z obrączkami? Mógł bezpiecznie nosić tę, którą Theresa zostawiła
mu na szafce. Ale czy równie bezpiecznie może nosić obrączkę, którą
dostała od drugiego męża? Zdjął łańcuszek z szyi, wziął obie do ręki i
przyjrzał się im uważnie. „Miłość jest wieczna” wyryto wewnątrz każdej.
Ta, którą tamten jej dał, jest cała wysadzana diamentami, pomyślał
zawistnie Norman. Ja jej dałem zwykłą, srebrną. Tylko na taką było mnie
wtedy stać.
– Moja zmarła żona – powiedział na głos.
Teraz, po tych wszystkich latach, za sprawą porwania dwóch małych
dziewczynek znów znalazł się w kręgu zainteresowania FBI.
Moja zmarła żona!
Najchętniej zrezygnowałby natychmiast z pracy w C. F. G. &Y i
wyjechał za granicę, ale byłby to zbyt ryzykowny i gwałtowny krok.
Sprzeczny z planami, o których wcześniej opowiadał. Natychmiast
wzbudziłby podejrzenia.
Dopiero w południe zorientował się, że przesiedział pół dnia w
bieliźnie. Theresa by tego nie pochwaliła.
– Ludzie na poziomie nie chodzą w samej bieliźnie, Norman – mawiała
z niesmakiem. – Po prostu nie. Włóż szlafrok albo się ubierz.
Bliźniaki urodziły się za wcześnie. Nie przeżyły. Theresa płakała przez
tydzień bez przerwy. A potem nagle powiedziała „może dobrze się stało”,
zostawiła go i przeprowadziła się do Kalifornii. Złożyła pozew o rozwód.
Niecały rok później ponownie wyszła za mąż. Norman podsłuchał, jak
koledzy w C. F. G. &Y. podśmiewali się z tego.
– Ten drugi jest z zupełnie innej ligi niż biedny Bond – mówili. Nadal
go to bolało.
Po ślubie powiedział Theresie, że zamierza zostać dyrektorem
finansowym C. F. G&Y. Przekonał się, że nie ma na to najmniejszych
szans, ale też nie miał już tak dużych ambicji. Nie potrzebował ani takiej
odpowiedzialności, ani takich pieniędzy. Nie potrafię zrezygnować z
noszenia tych obrączek, pomyślał, z powrotem zapinając łańcuszek. One
dają mi siłę. Przypominają o tym, że jestem kimś więcej niż niepewnym
siebie pracoholikiem, za jakiego wszyscy mnie uważają. Norman
uśmiechnął się na wspomnienie przerażonej twarzy Theresy tamtej nocy,
kiedy odwróciła się i zobaczyła go na tylnym siedzeniu swojego
samochodu.
60
– Są za duże – powiedziała Angie, wkładając Kathy nowe buciki.
– Ale nie zamierzam się tym przejmować.
Zaparkowała pod McDonaldem, niedaleko centrum handlowego.
– Pamiętaj, żeby trzymać buzię na kłódkę, a jeśli ktoś cię spyta, jak
masz na imię, powiedz, że Stevie. Rozumiesz? Powtórz.
– Stevie.
– Zrozumiałaś. No to chodź.
W tych butach nogi bolały Kathy inaczej niż w poprzednich. Trudno
się w nich chodziło, bo stopy się ślizgały, a pięty ocierały. A Angie
ciągnęła ją za sobą tak szybko... Jednak nie odważyła się nic powiedzieć.
Jeden bucik spadł. Angie zatrzymała się, żeby kupić gazetę. Potem weszły
do McDonalda i stanęły w kolejce. Kiedy podano jedzenie, usiadły przy
stoliku pod oknem, skąd było widać furgonetkę.
– Nigdy wcześniej tak nie pilnowałam tego gruchota. Ale z tym
towarem w bagażniku... Przy moim szczęściu ktoś mógłby właśnie dziś go
ukraść.
Kathy nie miała ochoty na kanapkę i sok pomarańczowy, które kupiła
dla niej Angie. Nie chciała jej rozzłościć, więc spróbowała trochę zjeść.
– Teraz chyba wrócimy do motelu, a potem poszukamy jakiegoś
miejsca, gdzie można kupić używany samochód. Problem w tym, że mam
tylko banknoty dwudziesto – i pięćdziesięciodolarowe. Jeśli nimi zapłacę,
wzbudzimy podejrzenia.
Angie otworzyła gazetę i powiedziała pod nosem coś, czego
dziewczynka nie zrozumiała. Założyła Kathy kaptur na głowę. Bardzo się
zdenerwowała.
– Boże święty, twoja twarz jest wszędzie. Gdyby nie włosy, każdy
głupek by cię rozpoznał. Idziemy.
Kathy nie chciała, żeby Angie znowu się na nią złościła. Zsunęła się z
krzesła i posłusznie wzięła ją za rękę.
– Gdzie twój drugi bucik, chłopczyku? – spytała kelnerka, która
sprzątała sąsiedni stolik.
– Drugi bucik? – spytała Angie, spojrzała w dół i zobaczyła, że Kathy
rzeczywiście ma tylko jeden. – O, kurczę, znowu rozwiązałeś buty w
samochodzie?
– Nie – szepnęła Kathy. – Spadł. Są za duże.
– Rzeczywiście, ten, który masz, wygląda na za duży – zauważyła
kobieta. – Jak ci na imię, chłopczyku?
Kathy bardzo się starała przypomnieć sobie, co jej kazała odpowiadać
Angie. Nie potrafiła.
– Powiedz, jak masz na imię – nalegała kobieta.
– Kathy – szepnęła, ale poczuła jak Angie mocno ściska jej rękę i
nagle przypomniała sobie imię, którego miała teraz używać. – Stevie.
Nazywam się Stevie.
– Och, na pewno masz wymyśloną przyjaciółkę o imieniu Kathy –
powiedziała kobieta. – Moja wnuczka też ma wymyślonego przyjaciela –
Tak – odparła pospiesznie Angie. – Cóż, musimy już iść.
Kathy obejrzała się za siebie. Kobieta podniosła gazetę ze stolika,
który sprzątała. Dziewczynka zobaczyła swoje zdjęcie na pierwszej
stronie, swoje i Kelly. Nie zdołała się powstrzymać, zaczęła mówić do
siostry. Angie ścisnęła jej ramię bardzo, bardzo mocno.
– Chodź – warknęła, szarpiąc ją gwałtownie.
Drugi bucik wciąż leżał w tym samym miejscu. Angie podniosła go i
otworzyła drzwi furgonetki.
– Właź – powiedziała ze złością. Kathy wdrapała się do środka i nie
czekając na polecenie, położyła się na poduszce i sięgnęła po koc.
– Gdzie jest fotelik dla dziecka? – odezwał się ktoś niespodziewanie.
Kathy spojrzała w górę i zobaczyła policjanta.
– Właśnie idziemy do sklepu, żeby kupić nowy – powiedziała Angie. –
Nie zamknęłam furgonetki na noc. Zatrzymaliśmy się w motelu. Ktoś go
ukradł.
– Gdzie się pani zatrzymała?
– W Soundview.
– Zgłosiła pani kradzież?
– Nie. To był stary fotelik. Nie warto.
– Chcemy wiedzieć o każdym przypadku kradzieży w Hyannis. Mogę
zobaczyć pani prawo jazdy i dowód rejestracyjny?
– Jasne. Proszę. – Angie wyjęła dokumenty z portfela.
– Pani Hagen, do kogo należy furgonetka?
– Do mojego chłopaka.
– Rozumiem. Cóż, dam pani spokój. Proszę tylko zaraz pójść do
sklepu i kupić fotelik. Nie pozwolę pani odjechać bez niego.
– Dziękuję panu. Już idę. Chodź, Stevie.
Angie wzięła Kathy na ręce, starając się ukryć jej twarz za swoim
ramieniem. Zatrzasnęła drzwiczki samochodu i pobiegła z powrotem do
centrum handlowego.
– Ten gliniarz nas obserwuje – syknęła. – Nie wiem, czy powinnam
była mu pokazywać prawo jazdy Lindy Hagen. Dziwnie na mnie
popatrzył, ale z drugiej strony zameldowałam się w motelu jako Linda
Hagen. Chryste, co za bajzel.
Postawiła Kathy, kiedy tylko weszły do sklepu.
– Czekaj, założę ci ten drugi but. Wsadzę do niego chusteczkę.
Musisz chodzić sama, nie będę cię nosić po całym Cape Cod.
Znajdźmy teraz jakiś sklep z fotelikami samochodowymi.
Kathy zdawało się, że idą całą wieczność. W końcu jednak znalazły to,
czego szukały i Angie kupiła fotelik.
– Słuchaj no, rozpakuj mi go. Będę go niosła pod pachą –
denerwowała się na sprzedawcę.
– Włączy się alarm. Mogę otworzyć pudło, ale fotelik musi w nim
zostać, dopóki nie wyjdzie pani ze sklepu.
Angie była wściekła. Kathy bała się przyznać, że mimo chusteczki w
środku, but znowu jej spadł. W drodze powrotnej do samochodu ktoś
znów je zaczepił.
– Pani synek zgubił bucik. Angie wzięła dziewczynkę na ręce.
– Głupia ekspedientka wybrała jej zły rozmiar – tłumaczyła. To znaczy
jemu. Kupię mu następną parę.
Bardzo szybko odeszła jak najdalej od kobiety, która je zagadnęła.
Zatrzymała się na moment. Jedną ręką trzymała Kathy, w drugiej taszczyła
fotelik samochodowy.
– O, Boże, ten gliniarz wciąż się tu kręci. Nie waż się odpowiadać,
jeśli do ciebie zagada.
Dotarły do samochodu; Angie posadziła Kathy na przednim siedzeniu i
próbowała zamocować z tyłu fotelik.
– Lepiej, żebym zrobiła to jak należy. Skończyła i posadziła Kathy na
jej nowym miejscu – Odwróć głowę – syknęła. – Natychmiast. Nie patrz
na niego. Dziewczynka tak się wystraszyła, że zaczęła płakać.
– Zamknij się! – szepnęła Angie. – Zamknij się. Ten gliniarz na nas
patrzy.
Zatrzasnęła tylne drzwi i usiadła za kierownicą. Wreszcie odjechały.
W drodze powrotnej do motelu zaczęła wrzeszczeć na Kathy:
– Wygadałaś, jak masz na imię! Paplałaś w tym swoim bliźnia czym
bełkocie. Kazałam ci milczeć! Kazałam ci siedzieć cicho! Mogłaś narobić
strasznych problemów. Ani słowa więcej. Słyszysz? Następnym razem,
kiedy otworzysz buźkę, dostaniesz lanie.
Kathy zacisnęła powieki i zakryła uszy. Kelly próbowała się z nią
skontaktować, ale nie mogła jej już odpowiedzieć. Angie ją zbije, jeśli
spróbuje.
Kiedy weszły do pokoju, Angie rzuciła dziewczynkę na łóżko i
powiedziała:
– Nie ruszaj się i nie odzywaj. Masz tu trochę syropu na kaszel.
Połknij też aspirynę. Znowu dostałaś gorączki.
Kathy wypiła syrop, połknęła tabletkę i zamknęła oczy.
Powstrzymywała się od kaszlu.
Kilka minut później, zasypiając, słyszała jak Angie rozmawia przez
telefon.
– Clint – mówiła. – To ja, kochanie. Słuchaj, trochę się boję. Ludzie
zwracają uwagę na dzieciaka, kiedy z nim wychodzę. Twarz tej gówniary
jest we wszystkich gazetach. Chyba miałeś rację, powinnam była ją oddać
razem z tą drugą. Co z nią teraz zrobić? Muszę się jej jakoś pozbyć. Tylko
jak?
Ktoś zadzwonił do drzwi.
– Clint, oddzwonię do ciebie – wyszeptała wystraszona Angie. Ktoś
jest pod drzwiami. Chryste, może to ten gliniarz.
Kathy ukryła buzię w poduszce na dźwięk rzuconej słuchawki. Do
domu, myślała zasypiając. Ja chcę do domu.
61
W sobotę rano Gregg Stanford poszedł do swojego klubu na partyjkę
squasha, a później wrócił do posiadłości w Greenwich, głównej rezydencji
swojej żony. Bardzo się niepokoił. Wziął prysznic, przebrał się i polecił,
by mu podano obiad do gabinetu. To był jego ulubiony pokój w całym
domu: ściany pokryte boazerią i zabytkowymi gobelinami, kosztowne
perskie dywany, stylowe meble i niesamowity widok na Long Island
Sound.
Ale nawet doskonale przyrządzony łosoś i butelka
najwykwintniejszego wina nie pomogły mu się odprężyć. Szalał z
niepokoju. W przyszłą środę będzie siódma rocznica jego ślubu z
Millicent. W intercyzie przedmałżeńskiej figurował zapis, że jeśli przed
upływem siedmiu lat małżeństwa dojdzie do rozwodu lub separacji, Gregg
nie dostanie ani grosza. Jeżeli małżeństwo przetrwa dłużej niż siedem lat,
nieodwołalnie będzie miał prawo do dwudziestu milionów dolarów, nawet
jeśli rozwiedliby się zaraz po tej dacie.
Pierwszy mąż Millicent zmarł. Jej drugi związek przetrwał zaledwie
kilka lat. Trzeci mąż dostał papiery rozwodowe parę dni przed siódmą
rocznicą. Zostały jeszcze cztery doby, rozmyślał Gregg. Aż się spocił na
samą myśl o tym, mimo że siedział w luksusowym klimatyzowanym
pokoju. Nie miał wątpliwości co do tego, że Millicent bawi się z nim w
kotka i myszkę. Od trzech tygodni podróżowała po Europie, odwiedzając
przyjaciół. We wtorek dzwoniła z Monako. Pochwaliła jego decyzję w
sprawie okupu.
– To cud, że dwadzieścioro dzieci innych pracowników nie zostało
porwanych do tej pory – oświadczyła. – Wykazałeś się rozsądkiem.
A kiedy wychodzimy gdzieś razem, wydaje się dobrze bawić w moim
towarzystwie, pomyślał, starając się pocieszyć.
– Zważywszy na twoje pochodzenie, to cud, że zdołałeś nabrać tyle
ogłady – powiedziała mu pewnego razu.
Nauczył się kwitować jej złośliwości pobłażliwym uśmiechem. Bardzo
bogaci ludzie są inni – nauczył się tego w trakcie małżeństwa z Millicent.
Ojciec Tiny też był bogaty, ale on doszedł do wszystkiego własną pracą.
Żył na wysokim poziomie, lecz jego dobrobyt był niczym w porównaniu z
ogromnym majątkiem Millicent. Bogactwo jej rodziny sięgało czasów
kolonialnych. Wywodziło się jeszcze z Anglii. I jak to często zarozumiale
podkreślała, w przeciwieństwie do hord zubożałej arystokracji, jej rodzina
z pokolenia na pokolenie zawsze była bogata. Bardzo, bardzo bogata.
Stanforda przerażała myśl, że Millicent w jakiś sposób dowiedziała się
o którymś z jego romansów. Byłem dyskretny, myślał, ale jeśli ona coś
wie, to już po mnie. Wlewał w siebie już trzeci kieliszek wina, kiedy
zadzwoniła Millicent. i – Gregg, nie byłam wobec ciebie uczciwa.
Zaschło mu w ustach.
– Nie wiem, o czym mówisz, kochanie – powiedział, próbując udać
rozbawienie.
– Będę szczera. Podejrzewałam, że mnie zdradzasz, a tego nie
mogłabym tolerować. Ale zostałeś oczyszczony z zarzutów, więc... –
zaśmiała się. – Może uczcimy naszą siódmą rocznicę, kiedy wrócę? I
wzniesiemy toast za kolejnych siedem lat.
Tym razem Gregg Stanford nie musiał udawać emocji.
– Och, kochanie!
– Wracam w poniedziałek. Ja... Naprawdę dosyć mi na tobie zależy,
Gregg. Do zobaczenia.
Wolno odłożył słuchawkę. Tak jak podejrzewał, kazała go śledzić. Na
szczęście instynkt ostrzegł go w porę. Od kilku miesięcy nie widywał się z
innymi kobietami. Teraz nic nie stanie na przeszkodzie; będą świętować
siódmą rocznicę. To ukoronowanie wszystkiego, na co pracował przez
całe życie. Wielu ludzi spekulowało, czy Millicent z nim zostanie,
wiedział o tym. „New York Post” zamieścił nawet na szóstej stronie
artykuł zatytułowany: „Zgadnijcie, kto wstrzymuje oddech?”. Miał mocną
pozycję w firmie, był głównym kandydatem na stanowisko dyrektora
generalnego. Ale tylko dzięki małżeństwu z Millicent.
Gregg rozejrzał się po pokoju. Patrzył na drogą boazerię, gobeliny,
perski dywan i piękne meble.
– Zrobię wszystko, żeby tego nie stracić – obiecał sobie.
62
W czasie minionego tygodnia, który zdawał się nie mieć końca, agenci
Tony Realto i Walter Carlson stali się bardzo bliscy Margaret. Niemal jak
przyjaciele. Oczywiście nie zapominała, że przebywają w jej domu
służbowo, jednak dostrzegała również ich osobiste zaangażowanie w
prowadzone śledztwo. To dodawało jej otuchy. Wiedziała, że bardzo
przeżywają śmierć Kathy.
To niedorzeczne, jak strasznie się wstydzę swojego wczorajszego
zachowania, myślała, kuląc się na samo wspomnienie sceny, którą zrobiła
w sklepie. Czy rzeczywiście przemawiała przeze mnie jedynie rozpacz?
Carlson i Realto przedstawili Margaret swojego kolegę, kapitana Jeda
Gunthera. Jest mniej więcej w naszym wieku, zauważyła. Musi być dobry
w tym, co robi, skoro został już kapitanem. Wiedziała, że ludzie z policji
stanowej i policji w Ridgefield pracują dwadzieścia cztery godziny na
dobę, chodząc od drzwi do drzwi i przesłuchując sąsiadów. W noc
porwania oraz następnego dnia psy tropiące przeszukiwały całe miasto.
Razem ze Steve’em i doktor Harris zaprowadziła detektywów do jadalni –
naszego centrum dowodzenia, pomyślała. Wiele razy w ciągu minionego
tygodnia siedzieli przy tym stole, modląc się o telefon.
Kelly przyniosła ulubione zabawki obu dziewczynek: dwie identyczne
lalki i dwa misie. Położyła je na kocyku i zajęła się nakrywaniem stolika
na przyjęcie „na niby”. Uwielbiały z Kathy urządzać podwieczorki dla
lalek i pluszaków. Wymieniła nad stołem porozumiewawcze spojrzenie z
doktor Harris. Myślały o tym samym. Sylvia zawsze pytała, jak się udało
przyjęcie, kiedy dziewczynki przychodziły na badania.
– Jak się czujesz, Margaret? – spytał współczująco agent Carlson.
– Chyba dobrze. Na pewno słyszałeś, że byłam w sklepie, gdzie
kupiłam dziewczynkom sukienki na urodziny, bo chciałam porozmawiać z
ekspedientką, która mnie wtedy obsługiwała.
– Z tego co wiem, nie było jej – wtrącił się agent. – Proszę
powiedzieć, w jakim celu chciała się pani spotkać z tą kobietą.
– Tylko w jednym: tamtego dnia wspomniała, że chwilę przede mną
była u nich kobieta, która też kupowała ubranka dla bliźniaczek.
Sprzedawczyni wydało się dziwne, że tamta klientka nie znała rozmiaru
dziewczynek. Przyszła mi do głowy szalona myśl, że może ktoś robił
zakupy, planując uprowadzenie moich córeczek i... i... – Przełknęła ślinę.
– Ekspedientki nie było, a kierowniczka nie chciała dać mi jej numeru.
Zrobiłam z siebie widowisko. Kiedy to do mnie dotarło, wybiegłam ze
sklepu. A potem chyba cały czas jechałam. Oprzytomniałam, widząc
drogowskaz do Cape Cod i zawróciłam. Następne, co pamiętam, to
policjant świecący mi w oczy latarką. Zaparkowałam pod lotniskiem.
Steve przysunął się bliżej z krzesłem i objął żonę ramieniem. Wzięła
go za rękę.
– Steve – kontynuował agent Realto. – Wspominałeś, że Kelly
wymieniła przez sen imiona Harry i Mona, a wy z pewnością nie znacie
nikogo takiego.
– Zgadza się.
– Czy powiedziała coś jeszcze, co mogłoby nas naprowadzić na trop
porywaczy?
– Coś o łóżeczku ze szczebelkami. Mam wrażenie, że były z Kathy
trzymane w takim właśnie łóżeczku. Ale to jedyne, co miało sens, z tego,
co mówiła.
– A co nie miało dla ciebie sensu, Steve? – spytała chciwie Margaret.
– Marg, kochanie, gdybym tylko potrafił łudzić się nadzieją, jak ty,
ale... – Jego twarz jakby się skurczyła, do oczu napłynęły łzy. – Bóg mi
świadkiem, dałbym wszystko, by uwierzyć w bodaj cień szansy, że nasza
córeczka żyje.
– Margaret, zadzwoniłaś do mnie wczoraj mówiąc, że Kathy wciąż
żyje – pytał dalej Carlson. – Na jakiej podstawie tak sądzisz?
– Kelly mi powiedziała. Nam wszystkim. Na wczorajszej mszy. A
potem przy śniadaniu, kiedy Steve zaproponował, że poczyta jej książkę i
będą sobie wyobrażać, że Kathy też słucha, mała odrzekła coś w rodzaju:
„Tatusiu, nie bądź niemądry. Kathy jest teraz przywiązana do łóżka. Nie
słyszy cię”. No i kilka razy Kelly próbowała rozmawiać z Kathy w ich
języku.
– W ich języku? – zdziwił się Gunther.
– Mają swój własny specjalny język... – Margaret zorientowała się, że
podnosi głos. Urwała. Popatrzyła po twarzach przy stole i dokończyła
sugestywnym szeptem. – Powtarzałam sobie, że to tylko moja reakcja na
szok, ale tak nie jest. Wiedziałabym, gdyby Kathy nie żyła. Ale ona żyje.
Nie widzicie tego? Nie rozumiecie?
Zerknęła w stronę salonu. Potem, zanim ktokolwiek zdążył się
odezwać, podniosła palec do ust i wskazała na Kelly. Wszyscy odwrócili
się, by spojrzeć na małą. Dziewczynka posadziła misie na krzesełkach
przy stoliku. Laleczka Kathy leżała na kocyku na podłodze, Kelly
zawiązała jej skarpetkę wokół buzi. Siedziała obok z własną lalką w
ramionach, gładziła lalkę Kathy i coś szeptała. Kiedy zauważyła, że jest
obserwowana, powiedziała:
– Nie pozwala jej już ze mną rozmawiać.
63
Po wyjściu Walsha i Philburna Richie Mason rozważał na zimno swoją
sytuację, popijając świeżo zaparzoną kawę. Znalazł się pod lupą FBI. Cóż
za ironia losu. Świadomość utraty kontroli nad biegiem wydarzeń zalała
go nagłą falą wściekłości. Do tej pory wszystko szło gładko, ale
wystarczyło jedno słabe ogniwo... Zawsze wiedział, że będzie z tym
problem, i nie mylił się, niestety. Teraz agenci federalni depczą mu po
piętach i są o krok od odkrycia prawdy. Dziwne, że jeszcze do niej nie
doszli. Na razie zmyliła ich jego znajomość z Baileyem. Zyskał trochę
czasu, ale raczej niewiele. Szybko się zorientują.
Nie wrócę do więzienia, myślał. Perspektywa ciasnej zatłoczonej celi,
pasiaków, obrzydliwego jedzenia i więziennej monotonii przyprawiła go o
dreszcz grozy. Po raz dziesiąty w ciągu minionych dwóch dni obejrzał
paszport, który miał być jego przepustką do wolności. Paszport Steve’a.
Ukradł go tego dnia, kiedy był w Ridgefield. Wystarczająco przypominał
brata, aby móc podróżować z jego paszportem. Podczas odprawy muszę
się tylko ciepło i uroczo uśmiechać, tak jak mój ukochany braciszek.
Istnieje co prawda niebezpieczeństwo, że jakiś celnik spyta: „Czy to nie
pana dzieci uprowadzono?”. W takim wypadku powie po prostu, że to
jego kuzyna spotkała ta tragedia. „Obaj dostaliśmy imię po wspólnym
dziadku”, wyjaśni. „I jesteśmy do siebie podobni jak bracia”.
Bahrain nie ma podpisanej umowy o ekstradycję ze Stanami
Zjednoczonymi. A Richie i tak będzie miał nową tożsamość, więc potem
nie powinno to robić większej różnicy. Zastanawiał się, czy powinien
zadowolić się tym, co już zdobył, czy też ruszyć na wyprawę po resztę
skarbu. Cóż, zawsze lepiej doprowadzić sprawę do końca.
Uśmiechnął się, zadowolony z decyzji.
64
– Pani Frawley – powiedział powoli Tony Realto. – Nie mogę podjąć
żadnych działań wyłącznie na podstawie pani przekonania, iż Kelly
kontaktuje się z siostrą telepatycznie. Ale też jedynymi poszlakami, że
Kathy nie żyje, są list samobójczy oraz zeznanie świadka, że Lucas Wohl
wniósł na pokład samolotu ciężkie kartonowe pudło. Domniemany zabójca
pisze, że wrzucił ciało Kathy do oceanu. Będę z panią całkowicie szczery:
nie jesteśmy przekonani ani co do tego, że Wohl sam napisał list, ani też
że popełnił samobójstwo.
– O czym wy mówicie? – zdenerwował się Steve.
– Próbuję państwu wyjaśnić, że jeżeli Lucasa zastrzelił któryś ze
wspólników, to list jest sfałszowany i mógł zostać podrzucony, aby nas
zmylić i przekonać o śmierci dziecka.
– Czyżby wreszcie do was dotarło, że moja Kathy żyje? – ucieszyła się
Margaret.
– Zaczynamy podejrzewać, iż istnieje taka nikła szansa – odrzekł Tony
Realto, kładąc nacisk na słowo „nikła”. – Szczerze mówiąc, nie wierzę w
telepatyczną więź między bliźniętami, wierzę natomiast, że Kelly może
nam pomóc. Musimy ją przesłuchać. Skoro wymieniła imiona Harry i
Mona, być może przypomni sobie jeszcze inne lub poda nam jakąś
wskazówkę, co do miejsca, w którym była przetrzymywana. Kelly wzięła
lalczyny ręcznik i poszła z nim do kuchni. Przysunęła krzesło do zlewu.
Wróciła z mokrą szmatką. Uklękła i przyłożyła ją lalce Kathy do czoła.
Potem zaczęła coś cicho mówić. Wszyscy obecni wstali i podeszli bliżej,
aby lepiej słyszeć.
– Nie płacz, Kathy. Nie płacz. Mamusia i tatuś cię znajdą – szeptała
dziewczynka. Spojrzała na nich. – Ona bardzo, bardzo kaszle. Mona ją
zmuszała, żeby połknęła lekarstwo, ale Kathy je wypluła.
Tony Realto i Jed Gunther wymienili niedowierzające spojrzenia.
Walter Carlson obserwował doktor Harris. Ona jest lekarzem, myślał,
naukowcem, prowadzi badania nad telepatią u bliźniąt. Wyraz jej twarzy
świadczył o tym, że Sylvia wierzy, iż dziewczynki komunikują się między
sobą. Margaret i Steve padli sobie w objęcia i płakali.
– Doktor Harris – odezwał się cicho Carlson. – Porozmawia pani z
Kelly?
Sylvia skinęła głową i usiadła na podłodze obok małej.
– Bardzo dobrze opiekujesz się siostrą – pochwaliła. – Czy Kathy
nadal jest chora?
Kelly pokiwała główką.
– Nie może już ze mną rozmawiać. Powiedziała jakiejś pani, jak ma
naprawdę na imię. Mona bardzo się zdenerwowała i przestraszyła. Teraz
Kathy musi wszystkim mówić, że na imię jej Stevie. Ma takie rozpalone
czoło.
– To dlatego robisz jej zimny okład?
– Tak.
– Czy Kathy ma coś zawiązane na buzi?
– Miała, ale chciało jej się wymiotować, więc Mona to zdjęła. Kathy
teraz zasypia.
– Kelly zsunęła lalce Kathy knebel i położyła obok własną. Przykryła
obie kocykiem, upewniwszy się wcześniej, że ich palce się stykają.
65
– To kierownik motelu, David Toomey, pukał do drzwi Angie.
Szczupły siedemdziesięciokilkuletni mężczyzna patrzył na nią świdrująco
znad okularów w cienkich oprawkach. Przedstawił się, po czym spytał z
pretensją:
– O co chodzi z tym skradzionym wczoraj w nocy fotelikiem
dziecięcym? Funkcjonariusz Tyron z policji w Barnstable był tutaj. Pytał,
czy miały u nas miejsce jeszcze inne kradzieże. Powiedziała mu pani, że
ktoś włamał się do pani furgonetki.
Angie musiała podjąć błyskawiczną decyzję, czy przyznać się, że
skłamała. Może sobie narobić jeszcze większych kłopotów. Policjant
przyjdzie wlepić jej mandat za udzielanie fałszywych informacji. Przy
okazji zacznie zadawać pytania.
– To nic wielkiego – powiedziała i zerknęła na łóżko. Widać było
jedynie tył głowy Kathy, jej krótkie włosy. – Mój maluch jest okrop nie
przeziębiony. Myślałam tylko o tym, żeby jak najszybciej wnieść go do
pokoju.
Toomey rozejrzał się uważnie po pokoju. W tej kobiecie było coś
niepokojącego. Nie wierzył jej. Zapłaciła za dwudniowy pobyt gotówką.
Zwrócił uwagę na ciężki oddech Kathy.
– Może powinna pani zabrać synka na pogotowie – zasugerował. –
Moja żona zawsze dostaje ataku astmy po zapaleniu oskrzeli. Wygląda na
to, że mały lada chwila zacznie się dusić.
– Też tak sądzę. Mógłby mi pan powiedzieć, jak dojechać do szpitala?
– To dziesięć minut stąd – odparł Toomey. – Z chęcią was zawiozę.
– Nie. Nie. Nie trzeba. Moja... Moja matka będzie tu o pierwszej.
Pojedzie z nami.
– Rozumiem. Cóż, pani Hagen, proponuję, aby natychmiast zgłosiła się
pani do lekarza z tym dzieckiem.
– Oczywiście, że to zrobię. Bardzo dziękuję. Niezwykle pan miły. I
proszę się nie martwić o fotelik. Był stary. Wie pan, o co mi chodzi.
– Wiem, o co pani chodzi, pani Hagen. Nie było żadnej kradzieży. Ale
funkcjonariusz Tyron mówi, że już pani ma fotelik – powiedział Toomey,
wychodząc. Nie ukrywał swojego potępienia.
Angie prędko zaryglowała za nim drzwi. Będzie mnie obserwował,
pomyślała. Wie, że nie miałam fotelika i wścieka się, bo reputacja motelu
cierpi na zgłoszeniach kradzieży. Ten gliniarz też coś podejrzewa. Muszę
się stąd wynosić, ale nie wiem gdzie. Nie mogę zabrać teraz wszystkich
swoich rzeczy i odjechać – będzie jasne, że uciekam. Muszę udawać, że
czekam na matkę. Jeśli zniknę tak po prostu, podejrzenia tych dwóch
zamienią się w pewność. Najlepiej będzie, jeśli odczekam jakiś czas.
Potem wyniosę dzieciaka do samochodu i zawrócę, niby po torebkę. Z
biura widać tylko stronę pasażera. Mogę zawinąć walizkę z pieniędzmi w
koc i wrzucić ją po stronie kierowcy. Resztę rzeczy zostawię, będą
myśleli, że po nie wrócę. Gdyby mnie zaczepi! ten wścibski staruch,
powiem, że dzwoniła moja matka i umówiłyśmy się w szpitalu. Przy
odrobinie szczęścia, jeśli ktoś będzie się chciał akurat zameldować albo
wynieść z tej nory, wymknę się całkiem niepostrzeżenie.
Z okna widziała podjazd pod recepcję. Czekała prawie czterdzieści
minut. Zdecydowała się rozpuścić w wodzie tabletkę penicyliny i zmusić
Kathy do połknięcia leku. Dziewczynka oddychała z coraz większym
trudem. Muszę się jej pozbyć, myślała Angie. Tylko tego trzeba, żeby mi
umarła na rękach. Wściekła i przestraszona otworzyła torbę, wyjęła
flaszkę z kapsułkami, otworzyła jedną z nich i wsypała zawartość do
szklanki z odrobiną wody. Wylała płyn na plastikową łyżeczkę.
Potrząsnęła Kathy. Mała otworzyła oczy i natychmiast się rozpłakała.
– Jeeezu, ależ ty jesteś rozpalona – warknęła Kathy. – Masz, wypij to.
Kathy potrząsnęła głową na znak protestu i mocno zacisnęła usta,
czując gorzki smak płynu.
– Powiedziałam, pij! – wrzasnęła Angie.
Udało jej się wlać siłą nieco lekarstwa do buzi Kathy, ale mała
zachłysnęła się i większość spłynęła po policzkach. Zaczęła zawodzić i
kaszleć. Angie chwyciła ręcznik i zakneblowała nim dziewczynkę. Po
chwili jednak zreflektowała się. Nie miała zamiaru jej udusić.
– Cicho bądź – syknęła. – Słyszysz? Jeszcze jeden jęk i natychmiast
cię zabiję. To wszystko twoja wina. Wszyściutko.
Wyjrzała przez okno. Kilka samochodów zaparkowało pod recepcją.
To moja szansa, pomyślała. Chwyciła Kathy i wybiegła na zewnątrz.
Otworzyła samochód i zapięła dziewczynkę w foteliku. Potem szybko
wróciła do pokoju, wzięła torebkę i walizkę owiniętą kocem. Rzuciła je na
tylne siedzenie obok Kathy. Po trzydziestu sekundach opuszczała już
parking.
Zastanawiała się, dokąd pojechać. Wciąż nie była pewna, czy powinna
uciekać z Cape Cod. Nie oddzwoniła do Clinta. Nawet nie wiedział, gdzie
ona jest. Obawiała się, że policjant i właściciel motelu mogą nabrać
podejrzeń i zacząć jej szukać. Mieli numery rejestracyjne furgonetki.
Powinna poprosić Clinta, żeby tu przyjechał jakimś samochodem z
wypożyczalni. Koniecznie musi zmienić auto. A tymczasem... Nie
wiedziała, dokąd uciec.
Przejaśniało się, wyszło popołudniowe słońce. Angie tkwiła w korku.
Miała ochotę krzyczeć ze strachu i bezsilnej złości. W każdej chwili
groziło jej przecież, że spotka znajomego policjanta. Mógł nawet
zatrzymać się obok niej radiowozem. Na początku Main Street ruch stał
się jednokierunkowy, musiała skręcić w prawo. Pomyślała, że
bezapelacyjnie to najwyższy czas, żeby opuścić Hyannis. W ogóle nie
powinna była tu przyjeżdżać. W razie pościgu bez trudu zatrzymają ją na
którymś z dwóch mostów.
Spojrzała na Kathy. Dziewczynka miała zamknięte oczy, głowa opadła
jej na piersi. Wciąż była zarumieniona od gorączki. Haustami łapała
powietrze. Angie postanowiła zameldować się w jakimś innym motelu i
zadzwonić stamtąd do Clinta. Powie mu, żeby przyjechał. Nie musiała
opuszczać Cape Cod natychmiast. Wścibski kierownik Soundview
pomyśli, że ona jeszcze wróci po rzeczy. Dopiero wieczorem ten facet
zorientuje się, że uciekła na dobre.
Jechała już czterdzieści minut. Właśnie minęła tabliczkę z napisem
Chatham, kiedy dostrzegła dokładnie to, czego szukała. Motel z neonem
informującym o wolnych pokojach i restauracją obok.
– Pod Muszelką. Nada się.
Zajechała na parking pod biurem. Starała się ustawić samochód pod
takim kątem, by Kathy nie była widziana z okien motelu. Przygnębiony
recepcjonista rozmawiał przez telefon ze swoją dziewczyną. Ledwo
spojrzał na nowo przybyłą, gdy podała mu wypełniony formularz
rejestracyjny. Angie obawiała się, że policjant z Hyannis mógł rozesłać jej
dane właścicielom moteli oraz okolicznym patrolom, postanowiła więc nie
używać już dokumentów Lindy Hagen. Musiała jednak posłużyć się
jakimś dowodem tożsamości. Niechętnie wyjęła własne prawo jazdy.
Napisała na rachunku zmyślone numery rejestracyjne. Była przekonana, że
pogrążony w rozmowie recepcjonista nie będzie zawracał sobie głowy ich
sprawdzaniem. Przyjął gotówkę za jeden nocleg i rzucił jej klucze. Trochę
już spokojniejsza Angie wróciła do furgonetki, zaparkowała na tyłach
motelu i poszła do pokoju.
– Lepszy niż poprzedni – powiedziała, wsuwając walizkę pod łóżko i
zawróciła po Kathy.
Dziewczynka nie obudziła się przy wyjmowaniu z fotelika. Kurczę, ta
gorączka rośnie, zaniepokoiła się Angie. Dobrze, że chociaż bierze
aspirynę. Pewnie myśli, że to cukierki. Trzeba ją teraz obudzić, niech
jeszcze trochę połknie. Najpierw jednak zadzwoniła do Clinta. Odebrał po
pierwszym dzwonku.
– Gdzie ty do cholery jesteś? – warknął. – Dlaczego nie dzwoniłaś tak
długo? Umieram tu ze strachu. Myślałem, że cię przymknęli.
– Kierownik motelu, w którym byłam, za bardzo węszył. Musiałam
szybko wiać.
– Gdzie jesteś?
– Na Cape Cod.
– Gdzie?!
– Pomyślałam, że to dobre miejsce, żeby się ukryć. No i znam te
strony. Clint, dzieciak jest naprawdę chory, a ten glina, o którym ci
mówiłam, ten, który kazał mi kupić fotelik do samochodu, ma numery
rejestracyjne furgonetki. I coś podejrzewa, wiem o tym. Boję się obławy
na moście, jak będę próbowała stąd wyjechać. Jestem teraz w innym
motelu. Przy trasie numer dwadzieścia osiem, to miasteczko nazywa się
Chatham. Opowiadałeś mi, że byłeś tu jako dzieciak. Pewnie pamiętasz,
gdzie to jest.
– Wiem, gdzie to jest. Słuchaj, zostań tam. Polecę do Bostonu i
wypożyczę samochód. Powinienem dotrzeć do ciebie na dziewiątą,
dziewiątą trzydzieści.
– Pozbyłeś się łóżeczka?
– Rozebrałem je i wyniosłem do garażu. Nie mam furgonetki, żeby je
wywieźć, chyba wiesz? Nie martwię się teraz o łóżeczko. Wiesz, w co
mnie wpakowałaś? Musiałem siedzieć tu na tyłku, bo tylko tutaj mogłaś
do mnie zadzwonić. Mam niecałe osiemdziesiąt dolców i kartę kredytową.
A ty ściągnęłaś już na siebie uwagę policji! Poza tym ekspedientka ze
sklepu, w którym kupiłaś ciuchy dla dzieciaków, zaczęła coś podejrzewać
i przyszła tu węszyć. Płaciłaś moją kartą kredytową.
– Po co miałaby przychodzić do naszego domu?! – krzyknęła
wystraszona Angie.
– Tłumaczyła, że chce wymienić bluzki, ale moim zdaniem wybrała się
na przeszpiegi. Dlatego muszę stąd uciekać. A ty zostań, gdzie jesteś, póki
do ciebie nie przyjadę. Rozumiesz?
Siedzę tu na walizkach, czekam, aż raczy się odezwać, przekonany, że
gliny dopadły ją z dzieciakiem, martwię się o swoje pieniądze, wściekał
się w myślach Clint. Nieźle to spaprała. Nie mógł się doczekać, kiedy ją
dorwie.
– Tak, Clint. Przykro mi z powodu Lucasa. Wydawało mi się, że fajnie
będzie mieć własnego dzieciaka i cały milion dolców... Wiem, że się
przyjaźniliście.
Clint postanowił nie wspominać jej teraz o nękających go obawach.
Dopóki miał swoją fałszywą tożsamość, nic mu nie groziło. Ale jeśli
sprawdzą jego odciski palców, natychmiast odkryją, że Clint Downes
nigdy nie istniał, a facet posługujący się tym nazwiskiem dzielił celę
więzienną z niejakim Jimmym Nelsonem. Wiele lat temu w Attice.
– Zapomnij o Lucasie. Jak nazywa się ten motel?
– Pod Muszelką. Wsiowo, co nie? Kocham Cię, Clintman.
– Dobrze już, dobrze. Jak tam mała?
– Jest bardzo, bardzo chora. Ma wysoką gorączkę.
– Daj jej aspirynę.
– Clint, nie chcę jej już. Działa mi na nerwy.
– Masz swoją odpowiedź. Zostawimy dzieciaka w wozie, a samochód
i tak musimy gdzieś utopić. Na wypadek, gdybyś nie zauważyła: tam,
gdzie jesteś, nie brakuje wody.
– Dobrze. Dobrze. Clint, nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
Przysięgam. Jesteś taki mądry, Clint. Lucas myślał, że jest od ciebie
mądrzejszy, ale nie był. Nie mogę się doczekać twojego przyjazdu.
I – Wiem. Ty i ja. Tylko my dwoje. Tak właśnie będzie. – Clint
odwiesił słuchawkę. – A jeśli w to wierzysz, jesteś jeszcze głupsza, niż
myślałem – dodał chwilę później.
66
– Nadal nie wierzę, jakoby Kelly naprawdę kontaktowała się ze swoją
siostrą – upierał się Tony Realto. Brzmiało to nieco tak, jakby próbował
przekonać samego siebie. Była trzecia po południu. On i Jed Gunther
właśnie mieli wyjść od Frawleyów. – Wierzę jednak, że może nam
powiedzieć coś o ludziach, u których była, albo miejscu, gdzie ją
przetrzymywali. Cokolwiek, co nam pomoże. Dlatego, we śnie czy na
jawie, każde wypowiedziane przez nią słowo powinno być przez kogoś
zapisywane. Trzeba zastanawiać się nad każdym słowem, zadawać
pytania. Może trafimy na coś, co wiąże się z porwaniem.
– Czy chociaż dopuszcza pan możliwość, że Kathy żyje? – nalegała
Margaret.
– Pani Frawley, od tej pory będziemy się opierać w śledztwie na
założeniu, że szukamy żywego dziecka. Aczkolwiek nie chciałbym tego
ujawniać. Ten, kto ją przetrzymuje, myśli, że uwierzyliśmy w jej śmierć.
To nam daje przewagę.
Po wyjściu dwóch funkcjonariuszy Kelly zaczęła zasypiać na podłodze
obok lalek. Steve wsunął jej poduszkę pod głowę i przykrył, a Margaret
usiadła po turecku przy córce.
– Czasem mała rozmawia z Kathy przez sen – wyjaśniła Sylvia
Carlsonowi.
Doktor Harris i Carlson wciąż siedzieli przy stole w jadalni.
– Pani doktor – zaczął mówić powoli Carlson. – Jestem sceptyczny,
jednak to wcale nie znaczy, że zachowanie Kelly mną nie wstrząsnęło.
Owszem. Podobnie jak wszystkimi. Pytałem panią już o to, ale spytam
ponownie. Wiem, że uwierzyła pani w komunikację telepatyczną między
dziewczynkami, ale czy nie jest prawdopodobne, że Kelly po prostu
przypomina sobie sytuacje z czasu, kiedy były przetrzymywane razem z
siostrą? To przecież wystarczy, by wyjaśnić wszystko, co robi i mówi?
– Kiedy Kelly została odnaleziona, miała na ramieniu siniak – odrzekła
beznamiętnym tonem doktor Harris. – Rozpoznałam ślad po mocnym
uszczypnięciu, a z mojego doświadczenia wynika, że tego typu przemocy
dopuszczają się najczęściej kobiety. Wczoraj po południu Kelly nagle
zaczęła krzyczeć. Steve pomyślał, że uderzyła się o stolik w przedpokoju,
Margaret natomiast była zdania, że to reakcja na ból Kathy. Zaraz po tym
zdarzeniu pojechała do sklepu, żeby porozmawiać z ekspedientką.
Agencie Carlson, Kelly ma kolejny paskudny ślad. Świeży. I mogłabym
przysiąc, że to rezultat uszczypnięcia. Może pan wierzyć lub nie, ale
według mnie to Kathy ktoś uszczypnął.
Walter Carlson odziedziczył wrodzoną powściągliwość po szwedzkich
przodkach, a podczas szkoleń agentów FBI uczono nie okazywać
emocji...
– Jeżeli pani się nie myli... – zaczął powoli.
– Nie mylę się, agencie Carlson.
– Kathy jest przetrzymywana przez jakąś agresywną kobietę.
– Cieszę się, że pan to rozumie. Równie niebezpieczna jest jednak
choroba dziewczynki. Proszę sobie przypomnieć, jak Kelly zajmowała się
lalką. Leczyła ją z gorączki. Dlatego kładła jej na głowę mokry ręcznik.
Margaret robi tak czasem, kiedy któraś z małych ma podwyższoną
temperaturę.
– Jedna z dziewczynek? One nie chorują jednocześnie?
– Są dwiema odrębnymi istotami. Mimo to muszę panu powiedzieć, że
Kelly wczoraj mocno i często kaszlała, a z całą pewnością jest zupełnie
zdrowa. Nie było żadnej fizycznej przyczyny niewydolności górnych dróg
oddechowych. Jedyne wyjaśnienie jest takie, że identyfikowała się z
siostrą. Bardzo mnie niepokoi stan zdrowia Kathy.
– Sylvio... – Margaret wróciła do jadalni.
– Czy Kelly coś powiedziała? – spytała niecierpliwie lekarka.
Nie, ale chcę, żebyś posiedziała przy niej ze Steve’em. Agencie
Carlson, to znaczy Walterze, czy zawieziesz mnie do tego sklepu, w
którym kupiłam dziewczynkom sukienki? Nie daje mi to spokoju. Wczoraj
byłam na wpół przytomna, bo wiedziałam, że ktoś skrzywdził Kathy.
Muszę porozmawiać z tą sprzedawczynią. Nadal sądzę, że ona coś wie.
Coś podejrzewa. Wczoraj miała wolne, ale dziś pracuje. A nawet jeśli jej
nie będzie, to na pewno podadzą numer telefonu i adres. Jakaś kobieta
kupowała ubranka dla trzyletnich bliźniaczek, nie znając ich rozmiaru.
Niemal w tym samym czasie, kiedy ja tam byłam. Czyli na krótko przed
porwaniem. A może to nie był zbieg okoliczności? Ekspedientka uznała to
za niezwykłe, na tyle, żeby o tym wspomnieć.
Carlson nie widział sensu, by się sprzeciwiać. Na twarzy Margaret
Frawley malowała się desperacja matki zdecydowanej za wszelką cenę
walczyć o swoje dziecko.
– Chodźmy – powiedział. – Nie obchodzi mnie, gdzie jest ta
ekspedientka. Znajdziemy ją i wypytamy.
67
Kobziarz co pół godziny wybierał numer Clinta. Piętnaście minut po
telefonie Angie spróbował znowu – Skontaktowała się z tobą jeszcze raz?
– spytał.
– Jest na Cape Cod. Lecę do Bostonu. Wypożyczę tam samochód,
żeby dojechać na miejsce.
– Gdzie się zatrzymała?
– W motelu w Chatham. Już miała bliskie spotkanie z jakimś gliną.
– W jakim motelu?
– Nazywa się Pod Muszelką.
– Co zamierzasz zrobić, jak ją znajdziesz?
– To, co myślisz. Słuchaj, taksówkarz trąbi. Nie może przejechać.
– A więc to by było na tyle, jeśli chodzi o nas. Powodzenia, Clint.
Kobziarz przerwał połączenie, odczekał chwilę, po czym zadzwonił do
firmy czarterowej.
– Chciałbym zamówić lot. Za godzinę z Teterboro. Lądowanie będzie
na lotnisku jak najbliżej Chatham, na Cape Cod – zadysponował.
68
Sześćdziesięcioczteroletnia Elsie Stone przez cały dzień nie miała
czasu przejrzeć gazety. W McDonaldzie obok Galerii Cape Cod był dziś
wyjątkowy ruch, a prosto po pracy pojechała do domu córki w Yarmouth,
aby zabrać swoją sześcioletnią wnuczkę. Elsie często mówiła małej
Debby, że mogłyby razem konie kraść. Zawsze bardzo chętnie spędzała
czas z dziewczynką. Z wielkim zainteresowaniem śledziła teraz sprawę
uprowadzenia bliźniaczek. Wolała nawet nie myśleć, jak by się czuła,
gdyby ktoś porwał i zamordował Debby. To była zbyt okrutna wizja.
Frawleyowie odzyskali przynajmniej jedną z córek... Ale... Boże, to wciąż
zbyt okropne.
Dziś wzięła Debby do siebie, do Hyannis. Piekły ciasteczka.
– Jak się miewa twój wymyślony przyjaciel? – spytała wnuczkę.
Debby właśnie układała łyżką porcje masy z wiórkami czekoladowymi na
blaszce.
– Ojejku, babcia, zapomniałaś?! Nie mam już wymyślonego
przyjaciela. Miałam, kiedy byłam mała. – Debby potrząsnęła potępiająco
jasnobrązowymi lokami.
– No rzeczywiście. – Elsie zmrużyła oczy w uśmiechu. – Chyba
przypomniał mi się ten twój wymyślony przyjaciel, bo dziś w restauracji
był taki mały chłopczyk. Stevie. On ma wymyśloną przyjaciółkę o imieniu
Kathy.
– Zrobię bardzo wielkie ciacho – ogłosiła Debby.
No to sobie pogadałyśmy, pomyślała Elsie. Zabawne, jak ten maluch
utkwił mi w pamięci. Jego matka chyba bardzo się spieszyła. Nie dała
nawet biednemu dzieciakowi dokończyć kanapki.
Wstawiły blaszkę do piekarnika.
– Dobrze, Debs, teraz musimy poczekać. Babcia poczyta sobie przez
kilka minut gazetkę. A ty możesz pokolorować następną stronę w
„barbiowej” książeczce.
Elsie rozsiadła się wygodnie w fotelu i otworzyła gazetę. Na pierwszej
stronie był artykuł na temat Frawleyów. „Policja na tropie porywaczy” –
oznajmiał nagłówek. Wzruszyła się, patrząc na zdjęcie dziewczynek.
Zaczęła czytać artykuł. Pisali, że rodzina unika kontaktów z prasą. FBI
potwierdziło informację, że list samobójczy Lucasa Wohla zawierał jego
przyznanie się do przypadkowego zabicia Kathy. Odciski palców Wohla
pomogły w odkryciu jego prawdziwej tożsamości. Nazywał się Jimmy
Nelson, był złodziejem i oszustem. Odsiedział sześć lat w więzieniu Attica
za serię włamań.
Elsie złożyła gazetę, potrząsając głową. Jeszcze raz popatrzyła na
pierwszą stronę ze zdjęciem bliźniaczek. „Kathy i Kelly na przyjęciu z
okazji trzecich urodzin” – głosił podpis. Co to jest... , zastanawiała się,
oglądając fotografię. Było w niej coś znajomego. Tylko co?
Właśnie wtedy dał o sobie znać czasomierz w piekarniku. Debby
odłożyła kredkę i podniosła głowę znad rysowanki.
– Babciu, babciu, ciasteczka się upiekły! – zawołała i popędziła do
kuchni.
Elsie wstała, pozwalając, by gazeta upadła na podłogę, i poszła za
wnuczką.
69
Kapitan Jed Gunther prosto z domu Frawleyów pojechał na posterunek
w Ridgefield. Był bardziej wstrząśnięty tym, co zobaczył, niż chciał dać
komukolwiek poznać. Powtarzał sobie dla przypomnienia, że nie wierzy w
język bliźniąt ani w telepatię. Kelly odgrywała wspomnienia z porwania,
nic więcej. Świadczyło to tylko o jednym: Kathy żyła, kiedy Kelly
widziała ją ostatni raz. Czyli zanim została zamknięta w samochodzie
razem ze zwłokami Lucasa Wohla. Niemożliwe zatem, aby to on zabił
dziewczynkę.
Zaparkował przed komisariatem i przebiegł do drzwi w strugach
ulewnego deszczu. Po południu przejaśnienie, pomyślał z przekąsem o
wczorajszej prognozie pogody. Jasne.
Funkcjonariusz przy wejściu poinformował go, że kapitan Martinson
jest u siebie. Gunther powiedział przez interkom:
– Marty, tu Jed. Właśnie wyszedłem od Frawleyów i chciałbym z tobą
chwilę pogadać.
– Pewnie, Jed. Wejdź.
Obaj byli w tym samym wieku, mieli po trzydzieści sześć lat, i znali
się od przedszkola. W czasie studiów obaj, niezależnie od siebie, wybrali
karierę w policji. Zdolności przywódcze, których nie brakowało żadnemu
z nich, zaowocowały szybkimi i regularnymi awansami, Marty’ego w
Wydziale Policji w Ridgefield, a Jeda w Policji Stanowej Connecticut.
Przez lata mieli do czynienia z wieloma tragediami, niektóre z nich
dotyczyły dzieci, ale porwaniem dla okupu zajmowali się po raz pierwszy.
Ich jednostki ściśle ze sobą współpracowały w sprawie Frawleyów.
Podali sobie ręce. Gunther przysunął krzesło. Był wyższy od
przyjaciela o kilka centymetrów, miał gęste i ciemne włosy, w
przeciwieństwie do Martinsona, który zaczął przedwcześnie siwieć.
Uważny obserwator dostrzegłby podobieństwo między dwoma
przyjaciółmi. Każdy z nich roztaczał wokół siebie aurę inteligencji i
pewności siebie.
– Jak poszło u Frawleyów? – spytał Martinson.
Jed zdał mu krótką relację z wcześniejszych wydarzeń,
podsumowując:
– Sam wiesz, że to wyznanie Wohla jest podejrzane. Teraz już nie
mam żadnych wątpliwości co do tego, że Kathy żyła w czwartek rano,
kiedy znaleźliśmy jej siostrę w samochodzie. Dziś po raz kolejny
rozejrzałem się dokładnie po domu Frawleyów. To oczywiste, że
porwania musiały dokonać dwie osoby.
– Też ciągle do tego wracam – zgodził się Martinson. – W salonie nie
ma zasłon ani firanek. Żaluzje były opuszczone do połowy. Mogli zajrzeć
do środka i zobaczyć, że opiekunka siedzi na kanapie, rozmawiając przez
telefon. Ten stary zamek w kuchni dałoby się podważyć kartą kredytową.
Schody są zaraz obok drzwi, więc prawdopodobnie słusznie liczyli na to,
że szybko dostaną się na górę. Pozostaje pyta nie, czy specjalnie
sprowokowali jedną z dziewczynek do płaczu, żeby ściągnąć opiekunkę.
Moim zdaniem tak właśnie było.
Gunther pokiwał głową.
– Też tak uważam. Wyłączyli światło w korytarzu na górze i mieli
przygotowany chloroform do uśpienia dziewczyny. Mogli założyć maski,
żeby nie widziała ich twarzy. Nie ma mowy, żeby ryzykowali łażenie po
piętrze i zaglądanie do wszystkich pokoi. Musieli wiedzieć, gdzie jest
sypialnia dziewczynek. Z tego wniosek, że przynajmniej jeden z
porywaczy był już wcześniej w tym domu. Tylko kiedy? Frawleyowie
kupili go po śmierci starej pani Cunningham. Budynek wymagał remontu,
dlatego zapłacili taką korzystną cenę.
– Ale niezależnie od tego, jak dużo wymagał pracy, musiał przejść
inspekcję, żeby mógł zostać wyceniony – zauważył Martinson.
– Właśnie dlatego przyszedłem – odparł Gunther. – Przeglądałem
raporty agencji nieruchomości, ale chciałbym, żebyśmy przejrzeli je
wspólnie jeszcze raz. Ty i twoi ludzie znacie to miasto na wylot. Jak
myślisz: czy istnieje choćby najmniejsza szansa, że ktoś zdobył plan domu
tuż przed wprowadzeniem się Frawleyów? Korytarz na górze jest długi,
podłoga strasznie trzeszczy. Zawiasy u drzwi są nienaoliwione i skrzypią.
Frawleyowie nie używają trzech sypialni na górze. Są cały czas
zamknięte. Porywacze musieli wiedzieć, że dziewczynki śpią w jednym z
dwóch pokoi na samym końcu holu.
– Rozmawialiśmy z rzeczoznawcą – powiedział powoli Martinson. –
Mieszka tu od trzydziestu lat. Nikt obcy nie wchodził podczas jego
inspekcji do tego domu. Dwa dni przed przyjazdem Frawleyów agencja
nieruchomości wynajęła firmę sprzątającą. To mała rodzinna firma z
okolicy, mogę za nich ręczyć osobiście.
– A co z Franklinem Baileyem? Brał w tym jakiś udział?
– Nie wiem, jakie jest zdanie federalnych. Ja uważam, że absolutnie
nie. Słyszałem, że biedak jest w stanie przedzawałowym.
Jed wstał.
– Pojadę do biura ponownie przejrzeć akta. Może coś przeoczyliśmy.
Marty, jeszcze raz powtarzam: nie wierzę w telepatię. A pamiętasz kaszel
Kathy, który słyszeliśmy z taśmy? Nawet jeśli dziewczynka żyje, jest
bardzo chora. Ten list samobójczy może się okazać samosprawdzającą
przepowiednią. Wcale nie muszą mieć zamiaru jej zabić, wystarczy że nie
zaprowadzą jej do lekarza. A na pewno te go nie zrobią, bo zdjęcie małej
jest we wszystkich gazetach. Obawiam się, że bez pomocy medycznej
dziecko nie ma najmniejszych szans na przeżycie.
70
Clint dojechał na lotnisko La Guardia. Poprosił taksówkarza, aby
wysadził go przy wejściu do hali lotów międzynarodowych. Nie chciał,
żeby kierowca mógł potem zeznać, że przywiózł klienta pod halę odlotów
krajowych, z której wylatują tylko samoloty do Bostonu i Waszyngtonu.
Zapłacił za kurs kartą. Spocił się na myśl, że Angie mogła robić
jeszcze jakieś zakupy przed wyjazdem i wyczerpała limit kredytu. Gdyby
tak było, musiałby wydać gotówkę. Całe osiemdziesiąt dolarów, co do
grosza.
Ale karta została zaakceptowana bez problemów. Odetchnął z ulgą.
Narastała w nim wściekłość na Angie. Był jak wulkan na krawędzi
wybuchu. Gdyby oddali obie smarkule i podzielili się pieniędzmi, Lucas
miałby swoją wypożyczalnię limuzyn i woziłby Baileya tak jak do tej
pory. A w przyszłym tygodniu Clint wyjechałby razem z Angie do tej
lipnej pracy na Florydę. Federalni nic by na nich nie znaleźli.
A tak, nie dość że zabiła Lucasa, to jeszcze pozbawiła Clinta fałszywej
tożsamości. Ile czasu zajmie FBI dotarcie do starego kumpla Lucasa z
celi?, zastanawiał się. Bardzo niewiele. Znał ich metody. A poza tym
głupia, tępa Angie zapłaciła za ciuchy dzieciaków jego kartą kredytową i
nawet ta ćwokowata sprzedawczyni załapała, że coś jest nie tak!
Bagaż Clinta składał się jedynie z małej reklamówki zawierającej parę
koszul, szczoteczkę do zębów i przybory do golenia. Downes wszedł do
hali lotów międzynarodowych, po czym wyszedł i wsiadł do autobusu,
który zawiózł go do hali lotów krajowych. Clint kupił bilet elektroniczny.
Następny samolot do Bostonu odlatywał o osiemnastej. Miał jeszcze
czterdzieści minut. Nie jadł jeszcze obiadu, poszedł więc do baru.
Zamówił hot doga, frytki i kawę. Napiłby się szkockiej, ale nagroda
będzie później. Łapczywie wgryzł się w parówkę i popił wielkim haustem
kawy. I pomyśleć, że zaledwie dziesięć dni temu siedział razem z
Lucasem w swojej kuchni nad butelką szkockiej, ciesząc się, że wszystko
tak gładko poszło.
Ta głupia Angie, pomyślał z nienawiścią. Już zdążyła wpaść na
jakiegoś gliniarza, teraz tamci mają numery rejestracyjne furgonetki.
Założę się, że jej szukają. Szybko skończył jeść, zerknął na rachunek i
rzucił na stół garść wymiętoszonych jednodolarówek. Zostawił kelnerce
trzydzieści osiem centów napiwku. Zsunął się ze stołka. Kurtka podwinęła
mu się na brzuchu, więc obciągnął ją i powłócząc nogami, poczłapał w
stronę bramki.
Rosita, studentka college’u, która obsługiwała stolik Clinta, patrzyła za
nim z pogardą. Wciąż ma musztardę na tej nalanej twarzy, pomyślała.
Wolałabym się powiesić, niż żeby taki niechluj wracał do mnie do domu
pod koniec dnia. No cóż, wzruszyła ramionami, przynajmniej wiadomo, że
nie jest terrorystą. Jeżeli ktokolwiek jest całkowicie nieszkodliwy, to ten
gamoń.
71
Alan Hart, kierownik nocnej zmiany w motelu Soundview w Hyannis,
zaczął pracę o dziewiętnastej. David Toomey od razu mu powiedział, że
Linda Hagen, ta z A-49, zgłosiła Samowi Tyronowi kradzież fotelika
samochodowego.
– Jestem pewien, że kłamała – oświadczył Toomey. – Dam sobie
głowę uciąć, że nigdy nie miała żadnego fotelika. Al, może miałeś okazję
przyjrzeć się jej samochodowi wczoraj, kiedy się wprowadzała?
– Tak. – Hart zmarszczył brwi. – Zawsze zwracam uwagę na pojazd,
wiesz przecież. Dlatego zamontowałem nową lampę na zewnątrz. Ta
niechlujna kobieta zameldowała się parę minut po północy. Dokładnie
przyjrzałem się furgonetce i nie zauważyłem nawet żadnego dziecka.
Musiało spać na tylnym siedzeniu. Ale fotelika nie było z całą pewnością.
– Bardzo mnie wkurzyła wizyta Sama Tyrona – mówił wciąż
zdenerwowany Toomey. – Pytał, czy mieliśmy jeszcze jakieś problemy ze
złodziejami. Rozmawiałem z tą Hagen po jego odejściu. Ma chorego
dzieciaka, na oko nie więcej niż trzy-, czteroletniego. Poradziłem, żeby
pojechała z nim na pogotowie. Wyglądał, jakby lada chwila miał dostać
ataku astmy.
– I co, pojechała?
– Nie wiem. Powiedziała, że poczeka na matkę i pojadą razem.
– Zapłaciła za pobyt do jutra rana. Gotówką. Zwitkiem
dwudziestodolarówek. Pomyślałem, że ma zamiar sprowadzić sobie tutaj
faceta. I co, wróciła z dzieciakiem?
– Nie wiem. Chcę zapukać tam do niej i sprawdzić.
– Myślisz, że coś z nią nie tak?
– Ona nic mnie nie obchodzi, Al. Wydaje mi się tylko, że nie zdaje
sobie sprawy, w jak ciężkim stanie jest to dziecko. Jeśli jej nie ma, to będę
się zbierał, ale wstąpię po drodze na posterunek i powiem im, że nie było
żadnej kradzieży wczoraj w nocy.
– Dobrze. Będę miał na nią oko, jak wróci.
David Toomey machnął ręką i wyszedł. Poszedł prosto do pokoju A-
49 na parterze. W pomieszczeniu było ciemno. Zapukał, poczekał chwilę,
a potem, nie wahając się długo, wyjął swój uniwersalny klucz, otworzył
drzwi i wszedł do środka.
Wyglądało na to, że Linda Hagen jeszcze wróci. Na podłodze została
rozbebeszona walizka z kobiecymi fatałaszkami, na łóżku dziecięca
kurteczka. Toomey wywrócił oczami. Leżała w tym samym miejscu co po
południu. Ta baba najwyraźniej nie ubrała dziecka przed wyjściem, może
tylko owinęła je kocem. Zajrzał do szafy. Brakowało dodatkowego koca.
Skinął głową. Dobrze zgadywał.
Poszedł do łazienki. Na umywalce stały kosmetyki i przybory
toaletowe. Zamierza wrócić, pomyślał. Może małego zatrzymali w
szpitalu. David miał taką nadzieję. Nic tu po nim. Kiedy przechodził przez
pokój, coś na podłodze przykuło jego wzrok. Banknot
dwudziestodolarowy.
Pomarańczowo-brązowa narzuta na łóżku była podwinięta. Toomey
pochylił się, żeby ją poprawić i otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Pod
łóżkiem poniewierało się co najmniej tuzin pogniecionych
dwudziestodolarówek. Wstał wolno, nie dotykając pieniędzy. Ta kobieta
to niezłe ziółko, pomyślał. Musiała trzymać pieniądze w torbie pod
łóżkiem, pewnie nawet nie wie, że części brakuje.
Wyszedł z pokoju, potrząsając głową. Był na nogach cały dzień i nie
mógł się doczekać powrotu do domu. Może by po prostu zadzwonić na
posterunek, pomyślał. Postanowił jednak wstąpić tam osobiście. Niech
odnotują w aktach, że w moim motelu nie było żadnej kradzieży. A jeśli
będą chcieli ścigać tę Hagen za fałszywe zeznania, to proszę bardzo.
72
– Lila zwolniła się dziś wcześniej – wyjaśniła Margaret i Carlsonowi
Joan Howell w sklepie Abby. – Wyszła w przerwie obiadowej, żeby
zrobić jakieś zakupy czy coś. Wróciła cała przemoczona. Spytałam ją, co
to za pilna sprawa, że tak nagle wybiegła bez parasola, ale powiedziała, że
to było nieporozumienie. Puściłam ją wcześniej, bo chyba się przeziębiła.
Margaret zacisnęła usta, by powstrzymać cisnący się na nie krzyk.
Ledwie zniosła współczujące pytania Howell o samopoczucie i
kondolencje z powodu Kathy.
– Pani Howell, potrzebuję numeru telefonu komórkowego i
stacjonarnego pani Jackson, a także jej adresu. Natychmiast – wtrącił się
Carlson, kiedy Joan przerwała dla nabrania oddechu.
Kierowniczka wyglądała na zmieszaną. Rozejrzała się wokół. W
sobotę po południu jak zwykle było dużo klientów. Ludzie stojący
najbliżej obserwowali ich z wyraźną ciekawością.
– Oczywiście – powiedziała. – Oczywiście. To znaczy, mam nadzieję,
że Lila nie narobiła sobie żadnych kłopotów. To najmilsza dziewczyna,
jaką znam. Mądra! Ambitna! Ciągle jej powtarzam: „Lila, ani mi się waż
otwierać własnego sklepu, słyszysz? Wygryziesz nas z interesu”.
Widząc wyraz twarzy Margaret i Carlsona, przerwała rozważania na
temat świetlanej przyszłości Liii. – Proszę za mną do biura.
W malutkim pomieszczeniu ledwo mieściły się biurko, krzesło i szafka
na dokumenty. Siwowłosa kobieta około sześćdziesiątki spojrzała na nich
znad okularów.
– Jean, mogłabyś podać pani Frawley numery telefonów i adres Liii?
– poleciła pani Howell. Jej ton sugerował, żeby tamta zrobiła to
szybko.
Wyrazy współczucia z powodu utraty córeczki i radości z powodu
odzyskania drugiej zamarły na ustach Jean Wagner na widok wyrazu
twarzy Margaret.
– Zapiszę pani na kartce – powiedziała zamiast tego. Margaret cudem
powstrzymała się, żeby nie wyrwać jej z ręki kartki z adresem.
Wymruczała zdawkowe podziękowanie i wyszła razem z Carlsonem.
– Co to miało znaczyć? – spytała Jean.
– Ten mężczyzna to agent FBI. Nic mi nie chcieli powiedzieć. Ale
kiedy pani Frawley przyszła tu wczoraj, była bardzo zdenerwowana,
mówiła, że wcześniej Lila sprzedała ubranka dla bliźniąt jakiejś kobiecie,
która nie miała pojęcia, jaki rozmiar noszą dzieci. Nie wiem, czemu to dla
nich takie ważne. Między nami mówiąc, uważam że biedna Margaret
Frawley powinna brać coś, co pomoże jej zapomnieć, dopóki nie zacznie
radzić sobie z sytuacją. I położyć się do łóżka. Wiem, co teraz czuje.
Mamy w kościele grupę wsparcia. Nie wiem, jakbym sobie bez niej
poradziła po śmierci mamy.
Jean Wagner wzniosła oczy do nieba za plecami kierowniczki. Matka
Joan miała dziewięćdziesiąt sześć lat i nieźle dała córce popalić, zanim
litościwy Bóg powołał ją przed swoje oblicze. Ale jeszcze bardziej
zaskakujący był ciąg dalszy tego, co mówiła szefowa. Lila sądziła, że
tamta klientka jest jakaś podejrzana, przypomniała sobie księgowa.
Poprosiła nawet ojej adres. Orchard Avenue 100, pani Downes.
Szefowa otworzyła drzwi, zbierając się do wyjścia. Jean chciała ją
zatrzymać, ale dała spokój. Lila im powie, kim jest ta kobieta,
zdecydowała. Joan nie jest w dobrym humorze. Nie byłaby zadowolona,
że złamałam zasady i zdobyłam ten adres dla Liii. Lepiej, żebym pilnowała
własnych spraw.
73
Angie położyła Kathy na poduszce na podłodze w łazience i odkręciła
gorącą wodę. Małe pomieszczenie wypełniło się parą. Zdołała przekonać
dziewczynkę do pogryzienia i połknięcia kolejnych dwóch
pomarańczowych aspiryn dla dzieci.
Z każdą minutą Angie była coraz bardziej niespokojna.
– Ani mi się waż tutaj umierać – warknęła obcesowo. – Tylko te go mi
brakuje: martwego dzieciaka i kolejnego wścibskiego kierownika motelu.
Gdybym tylko mogła wcisnąć w ciebie trochę więcej tej penicyliny.
Wiedziała już, że Kathy jest prawdopodobnie uczulona na ten
antybiotyk. Po tym, jak wmusiła w małą trochę lekarstwa, na ramionach i
klatce piersiowej dziewczynki pojawiło się mnóstwo czerwonych krostek.
Poniewczasie przypomniała sobie, że facet, z którym kiedyś mieszkała, też
miał alergię na penicylinę. Dostawał identycznej wysypki.
– Rany, rzeczywiście jesteś uczulona? – spytała Kathy. – Nie
powinnyśmy były przyjeżdżać na Cape Cod. Miałam kiepski pomysł. Nie
pomyślałam, że są tu tylko dwa mosty. W razie wpadki, żeby uciec, trzeba
przez któryś przejechać, a przecież na pewno będą obstawione. Trzeba
zapomnieć o starym Cape Cod.
Kathy nie otworzyła oczu. Z trudem chwytała powietrze. Chciała do
mamy, do domu. W myślach widziała Kelly siedzącą na podłodze obok
lalek. Mówiła do niej, chciała wiedzieć, gdzie jest. Angie nie pozwalała
Kathy porozumiewać się z siostrą, mimo to dziewczynka szepnęła:
– Cape Cod.
Kelly obudziła się, ale nie chciała wstać z podłogi w salonie. Sylvia
Harris przyniosła tacę z mlekiem i ciasteczkami i postawiła ją na stoliku
do zabawy. Kelly nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Steve siedział po
turecku naprzeciwko dziewczynki. Również nie zmienił pozycji.
– Sylvio – przerwał milczenie – pamiętasz narodziny dziewczynek?
Margaret musiała mieć cesarskie cięcie, a między prawym kciukiem Kelly,
a lewym Kathy trzeba było przeciąć cienką błonę.
– Pamiętam, Steve. Sanie tylko bliźniaczkami jednojajowymi, ale w
pewnym sensie syjamskimi.
– Sylvio, boję się zacząć wierzyć... – przerwał. – Wiesz, co mam na
myśli. Teraz jednak, skoro nawet FBI dopuszcza możliwość, że Kathy
żyje... Mój Boże, gdybyśmy tylko wiedzieli, gdzie ona jest, gdzie jej
szukać. Myślisz, że Kelly może to wiedzieć?
– Ja wiem – poinformowała ich dziewczynka.
Sylvia Harris ostrzegawczo uniosła dłoń w stronę Steve’a.
– Gdzie ona jest, Kelly? – spytała cicho, starając się nie okazywać
emocji.
Kathy jest w starym Cape Cod. Właśnie mi powiedziała.
– Dziś rano Margaret opowiadała o swojej podróży wczorajszej nocy,
kiedy miała to zaćmienie. Mówiła, że oprzytomniała, dopiero widząc
drogowskaz na Cape Cod, wtedy zawróciła. Kelly była przy tej rozmowie
– szepnęła Sylvia do Steve’a. – To wtedy usłyszała nazwę Cape Cod.
Kelly dostała ataku kaszlu i duszności. Sylvia chwyciła ją, przełożyła
przez kolano i uderzyła między łopatki. Dziewczynka rozpłakała się.
Doktor Harris przytuliła ją.
– Przepraszam, maleństwo – powiedziała uspokajająco. – Myślałam,
że się czymś zadławiłaś.
– Chcę do domu – chlipała Kelly. Do mamy.
74
Agent Carlson nacisnął dzwonek u drzwi skromnego domu w
Danbury, w którym mieszkała Lila Jackson. Po drodze usiłował się do niej
dodzwonić, ale telefon stacjonarny był zajęty, a komórkowego nie
odbierała.
– Przynajmniej wiemy, że ktoś jest w domu – pocieszał Margaret.
Pokonując pięciokilometrowa trasę do Danbury, znacznie prze
kroczyli dozwoloną prędkość – Ona musi być w domu – denerwowała się
Margaret. Usłyszeli kroki za drzwiami.
– Boże, spraw, żeby potrafiła nam pomóc – szepnęła teraz. Otworzyła
im matka Liii. Powitalny uśmiech zniknął z jej twarzy na widok dwójki
nieznajomych. Szybkim ruchem przymknęła drzwi i założyła łańcuch.
Zanim zdążyła coś powiedzieć, Carlson wyjął swoją legitymację.
– Nazywam się agent Walter Carlson – powiedział oficjalnym tonem. –
A to Margaret Frawley, mama uprowadzonych bliźniaczek. Pani córka,
Lila Jackson, obsługiwała ją przed porwaniem. Odbyły krótką pogawędkę
i Lila wspomniała o poprzedniej klientce, która...
Cóż, w każdym razie podejrzewamy, że to mogło mieć coś wspólne go
z porwaniem. Właśnie byliśmy w sklepie Abby. Pani Howell
poinformowała nas, że Lila zwolniła się dziś wcześniej, ponieważ nie
czuła się najlepiej. Musimy porozmawiać z pani córką.
Zmieszana matka Liii odpięła łańcuch i zaczęła się tłumaczyć:
– Bardzo przepraszam. W dzisiejszych czasach i w moim wieku trzeba
być bardzo ostrożnym. Proszę wejść. Bardzo proszę. Lila leży na kanapie
w salonie. Wejdźcie.
Ona musi nam pomóc. Dobry Boże, proszę, proszę, proszę. Margaret
modliła się w duchu z całych sił. Zobaczyła swoje odbicie w lustrze w
przedpokoju. Włosy, które wcześniej upięła w kok, teraz były w nieładzie.
Pod oczami miała ogromne sińce kontrastujące z upiorną bladością
twarzy. Oczy odzwierciedlały potworne zmęczenie i bezradność. Tik
nerwowy w kąciku ust sprawiał, że drżała jej cała twarz. Wargi miała
pogryzione i spuchnięte.
Nic dziwnego, że ta kobieta zamknęła drzwi na mój widok, pomyślała.
Szybko jednak przestała się przejmować wyglądem. Weszli do salonu i
ujrzeli opatuloną postać na kanapie. Lila miała na sobie swój ulubiony
polarowy szlafrok i była owinięta kocem. Nogi wyciągnęła na otomanie i
popijała gorącą herbatę. Natychmiast rozpoznała Margaret.
– Pani Frawley! – Pochyliła się, aby odstawić kubek.
– Proszę nie wstawać – powiedziała Margaret. – Przykro mi, że
nachodzimy panią w ten sposób, ale musimy porozmawiać. Chodzi o to, o
czym mi pani wspomniała wtedy w sklepie, kiedy kupowałam
dziewczynkom sukienki.
– Lila mi o tym opowiadała! – zawołała pani Jackson. – Chciała nawet
pójść na policję, ale mój znajomy, Jim Gilbert, jej odradził, a on wie, co
mówi, sam był policjantem.
– Panno Jackson, co chciała pani powiedzieć policji? – Ton Waltera
Carlsona domagał się natychmiastowej precyzyjnej odpowiedzi.
Lila spojrzała najpierw na niego, potem na Margaret. W oczach pani
Frawley zobaczyła zachłanną nadzieję. Wiedząc, że za chwilę ją
rozczaruje, zwróciła się bezpośrednio do Carlsona.
– Tak, jak mówiłam pani Frawley tamtego wieczoru, tuż przed nią
obsłużyłam inną kobietę. Też kupowała ubranka dla trzyletnich
bliźniaczek. Powiedziała, że nie ma pojęcia, jaki rozmiar wziąć. Po
porwaniu sprawdziłam, jak nazywa się ta kobieta, ale potem, jak mówi
mama, Jim, który jest emerytowanym policjantem, uznał, że nie warto tego
zgłaszać. – Popatrzyła na Margaret. – Dziś rano, kiedy usłyszałam o pani
wczorajszej wizycie, postanowiłam zobaczyć się z tą klientką podczas
przerwy obiadowej.
– Wie pani, gdzie ona jest? – spytała Margaret, z trudem łapiąc
powietrze.
Kierowniczka sklepu wspomniała, że Lila nie potwierdziła swoich
podejrzeń, przypomniał sobie ponuro Carlson.
– Ma na imię Angie. Mieszka z dozorcą klubu golfowego w stróżówce
na terenie Dunbury Country Club. Zmyśliłam historyjkę, żeby
usprawiedliwić swoją wizytę – że bluzeczki, które sprzedałam, były
uszkodzone. Ten dozorca wszystko mi wytłumaczył. Angie pracuje jako
opiekunka do dzieci, pojechała do Wisconsin z dwójką maluchów i ich
matką. Dzieciaki nie są tak naprawdę bliźniętami, tylko jest między nimi
mała różnica wieku. Matka jechała właśnie po Angie, kiedy okazało się,
że zapomniała jednej z walizek. Zadzwoniła do niej, żeby skoczyła do
sklepu i kupiła kilka niezbędnych rzeczy. To dlatego ta kobieta nie była
pewna co do rozmiaru.
Margaret, która do tej pory stała, zrobiło się nagle słabo i opadła na
najbliższy fotel. Ślepy zaułek, pomyślała. Nasza jedyna szansa okazała się
ślepym zaułkiem. Zamknęła oczy i po raz pierwszy poczuła, jak uchodzi z
niej nadzieja na odnalezienie Kathy. Nim będzie za późno.
Walter Carlson jednak jeszcze się nie poddawał.
– Czy w domu były jakiekolwiek ślady obecności dzieci, panno
Jackson?
Lila potrząsnęła głową.
– To naprawdę bardzo mały dom; pokój dzienny, kuchnia połączona z
jadalnią. Drzwi do sypialni były otwarte. Jestem pewna, że ten Downes
był tam sam. Odniosłam wrażenie, że kobieta, której dzieci pilnuje Angie,
tylko po nią wstąpiła i od razu wyjechały.
– Czy ten facet, Clint Downes, wydawał się pani zdenerwowany albo
zaniepokojony? – pytał Carlson.
– Jim Gilbert zna jego i tę dziewczynę – wtrąciła się matka Liii. –
Dlatego kazał Liii dać spokój.
To bez sensu, pomyślała Margaret. Bez sensu i nic nam nie da. Jej
napięcie zmieniło się w tępy ból. Chcę wracać do domu, myślała. Chcę
być z Kelly.
Lila odpowiedziała na pytanie Carlsona.
– Nie, nie zauważyłam, żeby ten Clint, czy jak mu tam, był
zdenerwowany. Ale bardzo się pocił. Jest jednak gruby, więc zakładam,
że zawsze mocno się poci. – Na jej twarzy pojawił się wyraz niesmaku. –
Jego dziewczyna powinna mu kupić dezodorant. Śmierdział jak szatnia dla
piłkarzy.
– Co pani powiedziała? – Margaret popatrzyła na nią w osłupieniu.
Lila wyglądała na zmieszaną.
– Przepraszam, pani Frawley. Nie chciałam być trywialna. Dałabym
wszystko, żeby pani pomóc.
– Pomogła pani! – krzyknęła nagle ożywiona Margaret. – Pomogła
pani!
Szybko wstała z fotela i podeszła do Carlsona. Po minie agenta
widziała, że on też wie, jak ważny jest ten mało subtelny komentarz Liii.
Jedyne, co pamiętała opiekunka dziewczynek na temat napastnika, to
właśnie intensywny zapach potu, jaki wydzielał, i fakt, że mężczyzna był
gruby.
75
Kobziarz pospiesznie założył bluzę z kapturem i wielkie ciemne
okulary. Chciał jak najszybciej znaleźć się na Cape Cod. Pojechał na
lotnisko własnym samochodem i zaparkował pod halą. Pilot czekał,
samolot stał na pasie startowym gotowy do odlotu. Kobziarz dowiedział
się również, że na lotnisku w Chatham, zgodnie z jego życzeniem, jest już
przygotowany samochód, nie zapomniano też o mapie okolicy. Samolot
zostanie, aby zabrać go z powrotem, kiedy tylko tego zażąda.
Godzinę później, o dziewiętnastej, znalazł się na miejscu. Poczuł się
nieswojo pod gwiaździstym niebem Cape Cod. Powietrze było
zaskakująco rześkie. Nie padało. Z jakiegoś powodu spodziewał się, że
powita go tak samo zachmurzone niebo i ulewny deszcz, jak w Nowym
Jorku. Przynajmniej samochód okazał się dokładnie taki, jak tego
oczekiwał, czarny sedan średniej wielkości, połowa samochodów na
drogach tak wygląda. Przestudiował mapę. Motel Pod Muszelką musiał
być gdzieś niedaleko.
Mam jeszcze jakąś godzinę, może więcej, myślał. Clint mógł zdążyć
na samolot o siedemnastej trzydzieści. Jeśli nie, wyleciał tym o
osiemnastej. Teraz jest pewnie w Bostonie i wypożycza samochód. Pilot
mówił, że jazda z Bostonu do Chatham trwa około półtorej godziny.
Kobziarz postanowił zaparkować gdzieś w pobliżu motelu i poczekać na
tamtego.
Nie chciał pytać o numery rejestracyjne furgonetki, bo Downes mógłby
zacząć coś podejrzewać. Jakoś sobie poradzi. Nie powinno być trudno
znaleźć pojazd na parkingu. Lucas mówił, że to stare zdezelowane auto.
No i oczywiście musiało mieć tablice z Connecticut.
Nigdy nie spotkał Angie ani Clinta. Znał ich tylko z opisu Lucasa.
Niewykluczone, że podjął niepotrzebne ryzyko, przyjeżdżając tutaj.
Downes miał zamiar sam pozbyć się dziewczyny i dziecka. Kobziarz
mógłby pozwolić zatrzymać mu pieniądze. Nie w tym tkwił problem.
Wolał, żeby wszyscy, którzy mieli cokolwiek wspólnego z porwaniem,
pożegnali się z tym światem. Co prawda nikt poza Lucasem nie znał jego
nazwiska ani wyglądu, jednak obawiał się, że Wohl wspomniał o nim
Clintowi. Jeżeli tak, Downes będzie chciał to jakoś wykorzystać.
Zwłaszcza kiedy skończą mu się pieniądze. Korek był większy, niż się
spodziewał. To normalne w miejscowościach wypoczynkowych w
sezonie, uznał. Poza tym coraz więcej ludzi osiedla się tu na stałe. Zresztą
kogo to obchodzi? Wreszcie zobaczył duży neon z napisem „Wolne
pokoje”. Motel Pod Muszelką był biały z zielonymi okiennicami, sprawiał
wrażenie nieco porządniejszego niż inne przydrożne hotele. Droga
wjazdowa rozdzielała się, jedna ścieżka prowadziła do biura, druga na tyły
budynku. Wybrał tę drugą. Starał się nie jechać zbyt szybko ani zbyt
wolno, żeby nie zwrócić na siebie uwagi. Rozglądał się, wypatrując
furgonetki. Był niemal pewien, że nie ma jej przed budynkiem. Z tyłu
parkowało dużo więcej pojazdów. Pewnie większość należy do ludzi,
którzy mieszkają w pokojach na drugim piętrze. W pewnym sensie to
dobrze, uznał. Kiedy namierzy furgonetkę, będzie mógł zaparkować w
pobliżu.
Gdyby Angie miała jakiś mózg, nie zaparkowałaby zbyt blisko
budynku. Tablice rejestracyjne aut były zbyt dobrze widoczne w świetle
padającym z ganku. Kobziarz jechał teraz bardzo wolno, przyglądając się
uważnie mijanym pojazdom. Wreszcie dostrzegł samochód, który niemal
na pewno należał do tamtych dwojga, ciemnobrązową furgonetkę, co
najmniej dwunastoletnią, z wgnieceniem z boku i tablicami
rejestracyjnymi Connecticut. W odległości jakichś pięciu aut dostrzegł
wolne miejsce parkingowe. Zatrzymał się tam, wysiadł z sedana i
podszedł do furgonetki, aby jej się dokładniej przyjrzeć. Wewnątrz
zauważył dziecięcy fotelik.
Spojrzał na zegarek. Miał jeszcze mnóstwo czasu. Poczuł dojmujący
głód i postanowił pójść do pobliskiej restauracji. W środku było tłoczno.
Tym lepiej, pomyślał. Usiadł na jedynym wolnym miejscu, tuż przy ladzie,
przy której sprzedawano dania na wynos. Sięgnął po menu. Stojąca obok
klientka właśnie zamawiała hamburgera, czarną kawę i sorbet
pomarańczowy. Kobziarz gwałtownie odwrócił głowę. Od razu rozpoznał
ten szorstki, agresywny głos, jeszcze zanim spojrzał na chudą kobietę z
niechlujnymi brązowymi włosami. Ukrył twarz za kartą dań. Wiedział, że
się nie myli. To była Angie.
76
Biuro firmy sprzątającej mieściło się w piwnicy domu Staną Shaftera.
Po konsultacji z Martym Martinsonem Jed Gunther postanowił jeszcze raz
porozmawiać z Shafterem. Przejrzał zeznania dwóch synów Staną oraz
sprzątaczek z długim stażem pracy, które były w domu Frawleyów na
dzień przed ich przyjazdem. Wszyscy zgodnie twierdzili, że w ich
obecności nikt inny tam nie przebywał ani nie wchodził.
Po powtórnym przeczytaniu zeznań pracownic Shaftera Marty zwrócił
uwagę na pewne przeoczenie. Stan był w budynku na rutynowej inspekcji.
Jak sam zeznał, zajrzał sprawdzić postępy robót. Żaden z jego ludzi o tym
nie wspomniał. Być może jeszcze kogoś nieświadomie pominęli. Na
pewno warto popytać, zadecydował Marty.
Drzwi otworzył mu niski, dobrze zbudowany mężczyzna przed
sześćdziesiątką. Miał gęstą grzywę marchewkoworudych włosów i wesołe
brązowe oczy. Stan Shafter we własnej osobie. Zawsze sprawiał wrażenie,
jakby się gdzieś spieszył. Teraz też był ubrany w kurtkę. Albo gdzieś
wychodził, albo właśnie wrócił.
Uniósł brwi na widok gościa.
– Wejdź, Marty, a może powinienem powiedzieć: kapitanie?
– Wolę Marty, Stan. Zabiorę ci tylko kilka minut, chyba że bardzo się
spieszysz?
– Wróciłem trzy minuty temu i już nigdzie dziś nie wychodzę. Sonya
zostawiła mi kartkę, że telefon służbowy dzwonił przez całe popołudnie,
więc muszę odsłuchać wiadomości.
Marty podziękował swojej szczęśliwej gwieździe, że nie zastał pani
Shafter. Straszna z niej była gaduła i nałogowa plotkara. Zasypałaby go
pytaniami na temat śledztwa. Zeszli do piwnicy, gdzie znajdowało się
biuro firmy. Ściany były pokryte sosnową boazerią, która kojarzyła się
Marty’emu z wystrojem babcinego salonu. Nad biurkiem wisiała galeryjka
śmiesznych rysunków przedstawiających prace domowe.
– Mam nowe obrazki – pochwalił się Shafter. – Naprawdę śmieszne.
Zobacz.
– Nie teraz – odparł Marty. – Stan, muszę porozmawiać z tobą o domu
Frawleyów.
– Nie ma sprawy, ale twoi ludzie już nas maglowali na okoliczność
tego porwania.
– Wiem, jednak zostało jeszcze parę spraw do wyjaśnienia.
Sprawdzamy każdą najmniejszą niezgodność. Bardzo chcemy dorwać
tych drani. Chyba to rozumiesz.
– Rozumiem, ale mam nadzieję, że nie próbujesz insynuować, że ktoś
z moich pracowników kłamał. – Ton głosu Staną i sposób, w jaki wypiął
pierś, skojarzył się Marty’emu z zacietrzewionym kogutem.
– Nie, nie podejrzewam o nic żadnego z twoich ludzi – zapewnił
prędko. – A sprawa, o którą mi chodzi, to pewnie i tak jeden z wielu
ślepych zaułków. Mówiąc najprościej, uważamy, że ktoś poznał wcześniej
rozkład domu, sprawdził, w którym pokoju śpią dziewczynki. Jak wiesz,
dom jest spory, ma pięć sypialni, z których każda nadawałaby się dla
dzieci, a jednak porywacze wiedzieli dokładnie, dokąd iść. Frawleyowie
wprowadzili się dzień po waszym sprzątaniu. Margaret Frawley zapewnia,
że przed porwaniem nie przyjmowała nikogo obcego. Wątpliwe, aby ktoś
ryzykował włamanie.
– To znaczy...
– To znaczy, że ktoś dokładnie wiedział, do którego pokoju na górze
pójść. Wierzę, że nikt z twojej ekipy nigdy nie skłamałby celowo, ale
zeznałeś, że pod koniec dnia przyszedłeś skontrolować ludzi. Żaden z
pracowników o tym nie wspomniał.
– Na pewno myśleli, że chodzi wam tylko o obcych. Zaliczają mnie do
załogi. Porozmawiaj z nimi znowu. Niedługo tu wrócą po swoje
samochody.
– Wiedzieliście, który pokój jest przeznaczony dla dzieci?
– Wszyscy wiedzieliśmy. Rodzice mieli przyjechać wieczorem, żeby
go pomalować. Stały tam puszki z niebieską farbą, a w kącie leżał
zwinięty biały dywan. Przywieźli już nawet trochę zabawek i konia na
biegunach.
– Rozmawiałeś z kimś o tym, Stan?
– Tylko z Sonyą. Znasz moją żonę, Marty. Mogłaby pracować u ciebie
jako detektyw. Była kiedyś w tym domu. Dawno temu, kiedy stara pani
Cunningham urządzała jakieś przyjęcie dobroczynne. Nie uwierzysz, ale
po śmierci staruszki próbowała mnie nawet nakłonić do kupna tej rudery.
Nie zgodziłem się.
Stan Shafter uśmiechnął się z pobłażaniem.
– Sonya była bardzo podekscytowana wiadomością, że zamieszkają
tam identyczne bliźniaczki. Chciała wiedzieć, który pokój zajmą, czy
może rodzice szykują im oddzielne sypialnie i czym wytapetują ściany, bo
ona uważa, że wzorki z Kopciuszkiem są najodpowiedniejsze dla małych
dziewczynek... Powiedziałem jej, że bliźniaczki dostaną wspólny pokój,
ten duży w rogu. Powiedziałem też, że będzie miał niebieskie ściany i
białą wykładzinę dywanową. A potem powiedziałem: „Sonya, pozwól mi
się w spokoju napić piwa z Clintem”.
– Z Clintem?
– Z Clintem Downesem, dozorcą w Danbury Country Club. Znam go
od lat. Co roku robimy generalne porządki w klubie przed otwarciem
sezonu. Clint był tu akurat, kiedy wróciłem z domu Frawleyów, i został na
piwo.
– Daj mi znać, jak sobie o czymś jeszcze przypomnisz, dobra, Stan? –
powiedział Marty, wstając pospiesznie.
– Pewnie. Patrzę na nasze wnuki i próbuję sobie wyobrazić, że któreś
z nich odchodzi na zawsze. Nie mogę znieść nawet myśli o tym.
– Rozumiem cię. – Marty zaczął już wchodzić na górę. – Stan, ten
facet, Downes. Wiesz, gdzie on mieszka?
– Tak. W stróżówce na terenie klubu.
– Często cię odwiedza?
– Nie. Przyszedł mi powiedzieć, że dostał robotę na Florydzie i
niedługo wyjeżdża. Pomyślał, że może znam kogoś, kto chciałby zająć
jego miejsce w klubie. – Stan roześmiał się. – Sonya potrafi zanudzić
większość słuchaczy, ale Clint był bardzo uprzejmy. Udawał wielkie
zainteresowanie jej opowieściami na temat domu Frawleyów.
– Dobra. To na razie.
Po drodze na posterunek Martinson myślał o tym, czego dowiedział się
od Shaftera. Danbury to nie mój teren, zadzwonię do Carlsona,
postanowił. To pewnie kolejny ślepy zaułek, ale skoro wszyscy chwytamy
się każdego strzępka informacji, tego faceta też możemy sprawdzić.
77
W sobotę wieczorem ubrani po cywilnemu agenci Sean Walsh i
Damon Philburn próbowali wtopić się w tłum pasażerów stojących przy
taśmie bagażowej Galaxy Airlines w hali przylotów na lotnisku Newark
Liberty. Obaj mieli taki sam znużony, wyczekujący wyraz twarzy, jak
pasażerowie, którzy po długiej podróży nie mogą się doczekać odbioru
bagaży. Tak naprawdę jednak obserwowali szczupłego mężczyznę w
średnim wieku. Zatrzymali go, gdy tylko wziął do ręki czarną walizkę.
– FBI – zakomunikował Walsh. – Pójdzie pan z nami dobrowolnie czy
mamy zrobić scenę?
Mężczyzna nie odezwał się, tylko skinął głową i poszedł za nimi.
Zaprowadzili go do biura w części dla personelu, gdzie inni agenci
pilnowali Danny’ego Hamiltona, wystraszonego dwudziestolatka w
uniformie tragarza. Na widok zakutego w kajdanki chłopaka mężczyzna,
którego wprowadzili Walsh i Philburn, zbladł i wymamrotał:
– Nic nie powiem. Żądam adwokata.
Walsh położył walizkę na stole i ją otworzył. Wyjął na krzesło
schludnie złożoną bieliznę oraz ubrania, po czym wziął nóż i przeciął
podszewkę w podwójnym dnie. Oczom zebranych ukazały się duże paczki
z białym proszkiem. Sean Walsh uśmiechnął się do przemytnika.
– Będzie pan potrzebował adwokata.
Rozwój sytuacji zaskoczył wszystkich. Agenci Walsh i Philburn
przyszli na lotnisko, by porozmawiać ze współpracownikami Richiego
Masona. W nadziei, że trafią na jakiś strzępek informacji łączący
starszego brata Steve’a Frawleya z porwaniem bliźniaczek. Podczas
rozmowy z Hamiltonem od razu zauważyli, że chłopak jest przerażony
nieadekwatnie do sytuacji. Wzięli go w krzyżowy ogień pytań. Stanowczo
zaprzeczył, jakoby miał cokolwiek do powiedzenia na temat
uprowadzonych dzieci, przyznał natomiast, że wie o przesyłkach z
kokainą, które regularnie odbiera Richie Mason. Wyjawił, że kilkakrotnie
dostawał od niego pieniądze za milczenie. Powiedział również, że dziś
późnym popołudniem Richie zadzwonił do niego. Spodziewał się
kolejnego transportu, a nie mógł przyjechać po odbiór osobiście. Poprosił
Hamiltona, żeby spotkał się z kurierem przy taśmie bagażowej. Chłopak
rozpoznał tamtego z opisu, zresztą wcześniej widział już go w
towarzystwie Richiego. Miał odebrać walizkę z towarem od łącznika i
ukryć ją w swoim mieszkaniu. Po kilku dniach ktoś skontaktowałby się z
nim, aby uzgodnić szczegóły przekazania przesyłki.
Zadzwoniła komórka Seana Walsha. Odebrał, posłuchał chwilę, po
czym zwrócił się do Philburna.
Masona nie ma w mieszkaniu w Clifton. Myślę, że zwinął żagle.
78
– Margaret, to może być kolejna ślepa uliczka – przestrzegał agent
Carlson. Prosto z domu Liii Jackson pojechali do stróżówki, w której
mieszkał Clint Downes.
– To nie jest kolejna ślepa uliczka – upierała się Margaret. – Jedyne,
czego Trish była pewna po napadzie, to właśnie tego, że napastnik cuchnął
potem i był gruby. Wiedziałam, po prostu miałam przeczucie, że musimy
porozmawiać z tą ekspedientką, że ona coś wie. Czemu nie poszłam do
niej wcześniej?
– Nasi ludzie sprawdzają kartotekę Downesa. Wkrótce będziemy
wiedzieć, czy jest notowany. Ale zrozum, że nie mamy nakazu. Nie
możemy wejść do stróżówki pod nieobecność lokatora. Trochę potrwa,
nim dojedzie tu któryś z naszych agentów, więc będzie na nas czekał
policyjny radiowóz z Danbury.
Margaret nie odpowiedziała. Czemu zwlekałam tyle czasu? Mogłam
od razu porozmawiać z Lila, robiła sobie wyrzuty. Gdzie ta kobieta,
Angie? Czy jest z nią Kathy? W głowie roiło jej się od pytań.
Niebo wreszcie pojaśniało, popołudniowy wiatr przeganiał chmury.
Było już po siedemnastej, zaczynało się ściemniać. Margaret zadzwoniła
do domu. Sylvia Harris powiedziała, że Kelly śpi. Wcześniej próbowała
się porozumiewać z Kathy, dostała też silnego ataku kaszlu.
Lila Jackson uprzedzała Carlsona, że będzie musiał zaparkować przed
szlabanem. Agent polecił Margaret, żeby czekała w samochodzie.
– Jeśli Downes jest zamieszany w porwanie, to może być
niebezpieczny.
– Jeżeli ten facet tam jest, to zamierzam z nim porozmawiać. Jak nie
zamierzasz użyć wobec mnie siły fizycznej, lepiej się z tym pogódź.
Radiowóz zaparkował obok nich. Wysiadło z niego dwóch
policjantów, jeden z naszywkami sierżanta. Carlson krótko wprowadził
ich w sytuację. Opowiedział o zakupach w sklepie Abby oraz o tym, w
jaki sposób zeznania opiekunki bliźniaczek zbiegły się z opisem Clinta,
który dostali od Liii. Mieli podejrzanego: otyłego, obficie pocącego się
mężczyznę. Policjanci również starali się przekonać Margaret, aby
zaczekała w samochodzie, ale była nieugięta. Nakazali jej więc trzymać
się z boku, dopóki nie nabiorą pewności, że Clint nie planuje ataku.
Okazało się jednak, że środki ostrożności są zbyteczne. W domu
panowała ciemność, otwarty garaż świecił pustką. Gorzko rozczarowana
Margaret przyglądała się, jak policjanci chodzą od okna do okna,
przyświecając sobie latarkami. Dziś koło pierwszej ten człowiek był w
domu, myślała. Zaledwie cztery godziny temu. Czyżby Lila go spłoszyła?
Dokąd pojechał? Dokąd się wybrała ta kobieta, Angie? Weszła do garażu
i zapaliła światło. Przy ścianie, po prawej stronie stało rozłożone na części
łóżeczko ze szczebelkami. Jej uwagę zwrócił materac. Był podwójny. Czy
kupiono go dla dwójki dzieci? Przysunęła twarz do materaca i poczuła
znajomy zapach maści rozgrzewającej. Odwróciła się na pięcie i zawołała
do nadbiegających od strony domu funkcjonariuszy:
– One tu były! To tutaj je przetrzymywali! Gdzie oni są? Musicie się
dowiedzieć, dokąd zabrali Kathy!
79
Natychmiast po wyjściu z samolotu na lotnisku Logan w Bostonie
Clint skierował się do hali, w której znajdowały się wypożyczalnie
samochodów. Świadomy, że jeśli Angie przekroczyła limit karty
kredytowej, nie będzie mógł wypożyczyć wozu, uważnie przyjrzał się
cenom, zanim wybrał najtańszą wypożyczalnię i najtańszy pojazd. Mam
milion dolców gotówką, pomyślał, a jeśli czytnik odrzuci kartę, będę
musiał ukraść samochód, żeby się dostać na Cape. Na szczęście nie zaszła
taka konieczność.
– Macie mapy okręgu Maine? – spytał.
– Są tam – odpowiedział mężczyzna za ladą i obojętnie wskazał ręką
w stronę stojaka.
Clint wziął swoją kopię rachunku i poszedł we wskazanym kierunku.
Ukradkiem wybrał mapę Cape Cod i schował pod kurtkę. Dwadzieścia
minut później upychał swoje obfite kształty w wynajętym małym
samochodzie. Włączył lampkę nad głową i rozłożył mapę. Droga była
mniej więcej taka, jaką pamiętał – jakieś półtorej godziny jazdy. O tej
porze roku nie powinno być tłoku na szosach.
Uruchomił auto. Angie pamiętała jego opowieści o Cape Cod. Ona
niczego nie zapomina, pomyślał. Nie powiedział jej jednak, że był tu także
z Lucasem, „służbowo”. Wspólnik przywiózł tu kiedyś jakiegoś vipa na
weekend i musiał wynająć pokój w motelu, żeby na niego zaczekać. To
dało mu czas na zapoznanie się z okolicą. Wrócili kilka miesięcy później
na włam do willi w Osterville, wspominał. Snobistyczne sąsiedztwo. Ale
nie wynieśli tyle, ile Lucas się spodziewał. Właściwie za swój udział Clint
dostał grosze. Dlatego tym razem domagał się równego podziału.
Wyjechał z lotniska. Według mapy powinien skręcić w lewo do tunelu
Teda Williamsa, a potem wypatrywać drogowskazu na Cape Cod. Jeżeli
dobrze sprawdził, to trasa numer 3 prowadziła prosto na most Sagamore,
pomyślał. Potem należało pojechać autostradą MidCape na trasę 137,
która doprowadzi go do drogi numer 28. Cieszył się z ładnej bostońskiej
pogody i dobrej widoczności. Później mogło się to okazać problemem,
jednak nie takim, jakiego nie da się rozwiązać. Pomyślał, że powinien się
gdzieś zatrzymać i zadzwonić do Angie. Powiedzieć jej, że dotrze na
miejsce około dziewiątej trzydzieści. Po raz kolejny przeklął ją w myślach
za to, że zabrała obie komórki.
Zobaczył drogowskaz na Cape Cod już kilka minut po wyjeździe z
tunelu. Może to lepiej, że nie miał telefonu, uznał. Angie to na swój
szalony sposób sprytna sztuka. Jeszcze by się zorientowała, że równie
dobrze może sama się pozbyć małej i zwiać z całą gotówką. Przecież
wcale nie musiałaby na niego czekać. Na tę myśl mocniej nacisnął pedał
gazu.
80
W weekendy Geoffrey Sussex Banks zwykle opuszczał Bel-Air.
Wyjeżdżał do swojego domu w Palm Springs. Tej soboty został w Los
Angeles. Po powrocie z popołudniowej partii golfa zastał w rezydencji
agenta FBI.
– Dał mi swoją wizytówkę, proszę pana. Oto ona – powiedziała
gosposia i wręczyła mu kartkę. – Przykro mi.
– Dziękuję, Conchito.
Zatrudnił Conchitę i Manuela wiele lat temu, kiedy jeszcze byli z
Theresą małżeństwem. Oboje ubóstwiali jego żonę i nie kryli zachwytu,
kiedy osiem miesięcy później dowiedzieli się o bliźniaczej ciąży. A po
zniknięciu Theresy łudzili się niegasnącą nadzieją, że któregoś dnia
usłyszą zgrzyt klucza w zamku i ich pracodawczyni pojawi się na progu.
– Może urodziła dzieci i dostała amnezji. Nagle odzyska pamięć i
wróci do domu razem z chłopcami – modliła się Conchita.
Wiedziała jednak, że skoro w domu pojawia się FBI, to tylko po to,
aby zadawać jeszcze więcej pytań na temat zniknięcia pani Banks, albo,
co gorsza, zawiadomić, że po tych wszystkich latach znaleziono jej
doczesne szczątki.
Geoff przygotowywał się psychicznie na taką właśnie wiadomość.
Poszedł prosto do biblioteki.
Dominick Telesco z kwatery FBI w Los Angeles był agentem od
dziesięciu lat. Dobrze znał Geoff’a Sussexa Banksa z rubryki biznesowej
„L. A. Times”: międzynarodowy bankier, filantrop, przystojny lew
salonowy, którego młoda ciężarna żona zniknęła siedemnaście lat temu,
jadąc na przyjęcie.
Banks miał teraz prawie pięćdziesiąt lat. To znaczy, że w chwili
zniknięcia żony był w moim wieku. Miał trzydzieści dwa lata, rozmyślał
Telesco, wyglądając przez okno na pole golfowe. Ciekawe, dlaczego
nigdy nie ożenił się ponownie? Musi podobać się kobietom.
– Agent Telesco?
Dominick odwrócił się szybko od okna, nieco zawstydzony, że nie
usłyszał, jak ktoś wchodzi do pokoju.
– Przepraszam, panie Banks, zapatrzyłem się. Ktoś właśnie oddał
niesamowity strzał.
– Wiem, kto to mógł być. – Gospodarz uśmiechnął się lekko. –
Większość członków naszego klubu ma problem z szesnastym dołkiem.
Tylko jedna albo dwie osoby świetnie sobie z nim radzą. Proszę siadać.
Przez chwilę obaj przyglądali się sobie nawzajem bez słowa.
Dominick Telesco miał ciemnobrązowe oczy i włosy, masywną sylwetkę,
był ubrany w oficjalny garnitur w paski oraz krawat. Banks przyszedł
prosto z pola golfowego: w szortach i koszulce polo. Jego twarz o
klasycznych szlachetnych rysach nosiła ślady delikatnej opalenizny.
Włosy, bardziej srebrne niż ciemny blond, przerzedziły się już nieco.
Agent Telesco uznał, że pogłoski krążące na temat elegancji, uroku
osobistego i zdolności przywódczych słynnego bankiera nie są ani trochę
przesadzone. Przynajmniej takie odniósł pierwsze wrażenie.
– Czy chodzi o moją żonę? – spytał Banks, zmierzając prosto do sedna
sprawy.
– Tak, proszę pana, chociaż to, z czym przychodzę, może mieć
związek również z inną sprawą. Być może słyszał pan o porwaniu
bliźniaczek Frawley w Connecticut?
– Oczywiście. Podobno jedna z dziewczynek wróciła do domu.
– Tak. – Agent Telesco nie podzielił się informacją, która krążyła po
biurze FBI w postaci służbowej notatki: że druga dziewczynka
prawdopodobnie również żyje. – Panie Banks, Norman Bond, pierwszy
mąż pańskiej żony, zasiada w radzie C. F. G. &Y. Firma ta zapłaciła okup
za dziewczynki Frawleyów.
– Wiem o tym.
Uwadze Telesco nie umknął gniew w głosie Banksa.
– Panie Banks, Norman Bond zatrudnił Steve’a Frawleya, ojca
bliźniaczek, na wysokim stanowisku w C. F. G. &Y. Zrobił to w
niecodziennych okolicznościach. Trzech kierowników średniego szczebla
z firmy ubiegało się o tę posadę, a jednak Bond wybrał Frawleya. Proszę
zwrócić uwagę, że Frawley jest ojcem bliźniaczek jednojajowych i
mieszka w Ridgefield, w Connecticut. Norman Bond tam właśnie mieszkał
z żoną, kiedy urodziła bliźnięta.
Krew odpłynęła z twarzy Geoffa Banksa. Nawet opalenizna nie
zdołała tego ukryć.
– Sugeruje pan, że Bond miał coś wspólnego z tym porwaniem?
– W świetle pana podejrzeń na temat zniknięcia żony... Czy uważa
pan, że byłby zdolny do zaplanowania i przeprowadzenia porwania?
– Norman Bond jest złym człowiekiem – odpowiedział chłodnym
tonem Banks. – Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że jest
odpowiedzialny za zniknięcie mojej żony. Był szaleńczo zazdrosny, kiedy
dowiedział się, że znowu spodziewa się bliźniaków. Po jej zniknięciu
moje życie stanęło w miejscu i pozostanie tak, dopóki nie dowiem się
dokładnie, co się z nią stało.
– Przeprowadzono szczegółowe śledztwo w tej sprawie, proszę pana.
Nie ma nawet cienia dowodu, który wiązałby Normana Bonda z
zaginięciem pańskiej żony. Świadkowie widzieli go tamtej nocy w
Nowym Jorku.
– Świadkom wydawało się, że go widzieli. Albo też wynajął kogoś,
kto popełnił tę zbrodnię. Mówiłem to siedemnaście lat temu i powtarzam
teraz: cokolwiek stało się z Theresą, on za to odpowiada.
– Rozmawialiśmy z nim w zeszłym tygodniu. Bond wyraził się wtedy
o Theresie Banks jako o swojej zmarłej żonie. Zastanawialiśmy się, czy to
przejęzyczenie czy też może coś bardziej obciążającego.
– Jego zmarła żona! – wykrzyknął Banks. – Przejrzyjcie swoje akta!
Przez wszystkie lata ten człowiek mówił każdemu, że Theresa z
pewnością żyje, tylko uciekła ode mnie. Nigdy nie wierzył w jej śmierć.
Pytacie mnie, czy byłby zdolny do uprowadzenia dzieci kogoś, kto żyje
życiem, jakiego on pragnął i jakiego się spodziewał dla siebie? Pewnie, że
tak. Z całą pewnością.
Po powrocie do samochodu Dominick Telesco zerknął na zegarek. Na
wschodnim wybrzeżu było parę minut po dziewiętnastej. Zadzwonił do
biura w Nowym Jorku do Angusa Sommersa i zdał mu relację ze swojej
rozmowy z Banksem.
– Uważam, że powinniśmy śledzić Bonda dwadzieścia cztery godziny
na dobę – zakończył.
– Masz rację – odparł Sommers. – Dzięki.
81
Lila Jackson powiedziała nam, że garaż był pusty – poinformował
Carlson funkcjonariuszy z Danbury. – Wspomniała również, że Clint
Downes odebrał w jej obecności telefon od mężczyzny o imieniu Gus.
Zgłosiłaby się wcześniej ze swoimi podejrzeniami na policję, ale jeden z
waszych emerytowanych detektywów, Jim Gilbert, powstrzymał ją.
Twierdził, że zna Downesa i jego dziewczynę. Może ten Gus przyjechał
po Downesa? Może Gilbert wie, kim on jest.
Margaret nie spuszczała wzroku z rozmontowanego łóżeczka. To w
nim trzymali moje dzieci, myślała. Te boki są takie wysokie – jak w
klatce! Kelly mówiła o wysokim łóżku tego ranka, kiedy ksiądz Romney
odprawiał mszę za Kathy. Muszę jechać do domu. Muszę zadać jej parę
pytań. Tylko ona może nam powiedzieć, gdzie jest teraz Kathy.
82
Kobziarz odłożył kartę dań i zsunął się z krzesła. Chciał się
dowiedzieć, który pokój zajmuje Angie. Napotkał zaciekawione
spojrzenie sprzedawcy, więc wyciągnął komórkę, udając, że odbiera
telefon. Wychodząc, uważnie słuchał nieistniejącego rozmówcy. Nie
chciał zwracać na siebie uwagi.
Stał w cieniu pod restauracją, kiedy Angie wychodziła z torbą pełną
jedzenia. Nie rozglądając się na boki, pobiegła prosto do znajdującego się
obok motelu. Bardzo się spieszyła z powrotem do pokoju. Nie
spodziewała się Clinta wcześniej niż za półtorej godziny. Na razie czuła
się bezpiecznie.
Z zadowoleniem patrzył, jak otwiera drzwi na parterze. Będzie jej
łatwiej pilnować, pomyślał. Czy odważy się wrócić do restauracji i coś
zjeść? Nie, lepiej pójść za jej przykładem i wziąć coś na wynos.
Dziewiętnasta trzydzieści. Przy odrobinie szczęścia Clint powinien
pojawić się na miejscu między dwudziestą trzydzieści a dwudziestą
pierwszą.
Żaluzje w pokoju Angie były całkowicie opuszczone. Kobziarz
postawił kołnierz kurtki, założył kaptur i ciemne okulary. Wolno przeszedł
pod oknem. Zawahał się przez chwilę, słysząc zawodzący głos. Zdaje się,
że dziecko płakało już od dłuższego czasu.
Szybko wrócił do restauracji, zamówił hamburgera i kawę na wynos.
Jeszcze raz przeszedł pod oknem motelowego pokoju Angie. Nie słyszał
już płaczącego dzieciaka, ale dźwięk powtórki „Wszyscy kochają
Raymonda” upewnił go, że Angie wciąż jest w środku. Czekała na
przyjazd Clinta.
Wszystko szło zgodnie z planem.
83
Gus Svenson siedział w swojej ulubionej loży w Danbury Pub i był już
po trzecim piwie, kiedy pojawiło się przy nim dwóch mężczyzn.
– FBI – powiedział jeden z nich. – Pan pozwoli z nami.
– Żarty sobie robicie?
– Nie. – Tony Realto spojrzał na barmana. – Proszę go podliczyć. Po
pięciu minutach Gus był już na posterunku w Danbury.
– Co się dzieje? – domagał się odpowiedzi. Muszę zacząć trzeźwo
myśleć, postanowił. Ci goście to jacyś szaleńcy.
– Dokąd pojechał Clint Downes? – warknął Realto.
– Skąd mam wiedzieć?
– Dzwonił pan dziś do niego. Około trzynastej piętnaście.
– Macie fioła. Dziś o trzynastej piętnaście naprawiałem kanalizację w
domu burmistrza. Zadzwońcie do niego, jeśli mi nie wierzycie.
Agenci Realto i Carlson wymienili spojrzenia. Nie kłamie, przekazali
sobie wzrokiem.
– Po co Clint miałby udawać, że rozmawia z panem? – spytał Carlson.
– Jego spytajcie. Może nie chciał, żeby jego dziewczyna wiedziała, że
rozmawia z inną panienką.
– Jego dziewczyna, to znaczy Angie? – upewnił się Realto.
– Tak. Ta wariatka.
– Kiedy ostatnio widział pan Clinta?
– Niech pomyślę. Dziś jest sobota. Jedliśmy wczoraj razem kolację.
– Angie była z wami?
– Nie. Wyjechała opiekować się jakimś dzieciakiem.
– Kiedy widział pan ją po raz ostatni?
– Downes i ja wyszliśmy w czwartek wieczorem na parę piw i
burgera. Angie była w domu, kiedy wpadłem po Clinta. Pilnowała
dzieciaka. Steviego.
– Widział pan to dziecko? – Carlson nie potrafił ukryć wrażenia, jakie
zrobiła na nim ta informacja.
– Tak. Przelotnie. Było zawinięte w koc. Widziałem tylko tył głowy.
– Jakiego koloru włosy miało?
– Ciemnobrązowe. Krótkie.
Zadzwoniła komórka Carlsona. Na wyświetlaczu pojawił się numer
posterunku w Ridgefield.
– Walt – zaczął Marty Martinson. – Już od kilku godzin chciałem z
tobą porozmawiać, ale mieliśmy tutaj sytuację awaryjną. Paskudny
wypadek, nastolatki wracające z imprezy. Na szczęście nikt nie zginął.
Mam dla ciebie nazwisko związane ze sprawą Frawleyów. Pewnie znowu
strata czasu, ale trzeba sprawdzić. Zaraz ci powiem dlaczego.
Agent Carlson już wiedział, że za chwilę usłyszy nazwisko Clinta
Downesa.
Po drugiej stronie biurka nagle otrzeźwiony Gus Svenson mówił
Tony’emu Realto:
– Wcześniej nie spotykałem się z Clintem miesiącami. A potem
wpadłem na Angie w aptece. Kupowała nawilżacz powietrza, syrop na
kaszel i takie tam duperele dla dzieciaka, którym się zajmowała. Był
chory. Wtedy...
Gus ochoczo wylewał z siebie wszystko, co zdołał sobie przypomnieć
na temat swoich ostatnich kontaktów z Angie i Clintem. A agenci chciwie
słuchali.
– Zadzwoniłem więc do Clinta w środę wieczorem, żeby spytać, czy
nie miałby ochoty wyskoczyć na piwko, ale Angie powiedziała, że
pojechał obejrzeć samochód na sprzedaż. Akurat pracowała i dzieci
zaczęły płakać, więc nie rozmawialiśmy długo.
– Dzieci? – podchwycił Realto.
– A, błąd. Wydawało mi się, że słyszę dwójkę, ale nie byłem pewien.
Chciałem spytać, ale Angie odłożyła słuchawkę.
– Chwileczkę, podsumujmy: ostatni raz widział pan Angie w czwartek
wieczorem, a Clinta wczoraj?
– Tak, wpadłem po niego, a potem przywiozłem go z powrotem.
Powiedział, że nie ma czym jeździć. Angie pojechała do Wisconsin
opiekować się dzieckiem, a on sprzedał furgonetkę.
– Uwierzył mu pan?
– Słuchajcie, a co ja tam wiem? Zachodziłem w głowę, po co sprzedał
jeden samochód, zanim kupił drugi.
– Jest pan pewien, że wczoraj wieczorem Clint nie miał już furgonetki?
– Przysięgam na Boga. Ale była w garażu, kiedy przyjechałem po
niego w czwartek wieczorem, a Angie siedziała w domu z dzieciakiem.
– Dobrze, proszę tu zostać. Niedługo wrócimy. – Agenci wyszli na
korytarz.
– Co o tym myślisz, Walt? – zapytał Realto.
– Angie musiała zabrać furgonetkę i wyjechać z Kathy. Albo podzielili
się pieniędzmi i rozstali na dobre, albo Clint ma się z nią gdzieś spotkać.
– To samo pomyślałem. Wrócili do Gusa.
– Czy Clint miał przy sobie dużo gotówki, kiedy wychodziliście
razem?
– Nie. Za każdym razem ja płaciłem.
– Zna pan kogoś, kogo mógł poprosić o podwiezienie?
– Nikogo oprócz siebie.
Sierżant policji z Danbury wszedł akurat na czas, by usłyszeć ostatnie
pytanie. Właśnie zakończył własne małe dochodzenie.
– Clint Downes został zawieziony taksówką firmy Danbury Taxi pod
halę lotów międzynarodowych na lotnisku La Guardia – odpowiedział. –
Dotarł tam około siedemnastej trzydzieści.
Zaledwie dwie godziny temu, pomyślał Walter Carlson. Zacieśniamy
krąg, ale czy wystarczająco szybko? Czy nie będzie za późno dla Kathy?
84
Na posterunku policji w Hyannis, sierżant dyżurny Ari Schwartz
cierpliwie słuchał poirytowanych zaprzeczeń Davida Toomeya, jakoby na
parkingu przy jego motelu doszło do kradzieży.
– Pracuję w Soundview od trzydziestu dwóch lat – oświadczył
żarliwie. – I nie zamierzam pozwolić, żeby ta cwaniara, która nawet nie
potrafi się zająć chorym dzieckiem, przekonywała Sama Tyrona o
kradzieży fotelika, chociaż nigdy go nie miała.
Sierżant znał i lubił Toomeya.
– Wyluzuj, Dave – powiedział uspokajająco. – Porozmawiam z
Samem. Mówisz, że kierownik nocnej zmiany jest gotów przysiąc, iż nie
było żadnego fotelika? Zdecydowanie.
– Na pewno wykreślimy to zgłoszenie z akt.
Nieco udobruchany obietnicą Toomey zaczął się zbierać do wyjścia,
ale zawahał się przez chwilę.
– Bardzo się martwię o tego chłopczyka. Jest naprawdę poważnie
chory. Mógłbyś zadzwonić do szpitala i upewnić się, czy zostawili go na
obserwacji, albo chociaż przebadali na izbie przyjęć? Ma na imię Stevie.
Matka nazywa się Linda Hagen. Sam bym zatelefonował, ale tobie prędzej
i więcej powiedzą.
Schwartz starał się nie okazać irytacji. To miło ze strony Dave’a
Toomeya, że niepokoi się o dzieciaka, ale sprawdzenie tego nie będzie
wcale takie proste. Na Cape było co najmniej tuzin przychodni
przyszpitalnych, do których mogła się zgłosić matka z dzieckiem. Zamiast
powiedzieć to Toomeyowi, zadzwonił jednak do szpitala. Żaden mały
pacjent o tym nazwisku nie został przyjęty na oddział pediatryczny.
Mimo że bardzo chciał być już w domu, Toomey ociągał się z
wyjściem.
– Coś mnie w niej niepokoi – powiedział bardziej do siebie niż do
policjanta. – Gdyby chodziło o mojego wnuka, córka umierałaby ze
zmartwienia. – Wzruszył ramionami. – Zajmę się lepiej własnymi
sprawami. Dzięki, sierżancie.
Tymczasem cztery mile dalej Elsie Stone przekręcała klucz w zamku u
drzwi swojego domu. Zawiozła Debby do Yarmouth, ale nie chciała
zostać na kolacji u córki i zięcia. E – Zaczynam czuć swoje lata –
powiedziała pogodnie. – Wolę pojechać do domu, odgrzać sobie zupę
jarzynową i poczytać gazetę.
Nie żeby były w niej jakieś dobre wiadomości, pomyślała, włączając
światło w przedpokoju. Boli mnie serce na myśl o porwaniu tamtych
dziewczynek. Jestem ciekawa czy trafili już na trop tych okropnych
bandytów. Powiesiła płaszcz i poszła prosto do salonu, by włączyć
telewizor. Zaczęły się wiadomości o osiemnastej trzydzieści.
– Mamy informacje z anonimowego źródła, że FBI działa na
podstawie przesłanek, iż Kathy Frawley żyje – donosił prezenter.
– Och, chwalić Pana – powiedziała głośno Elsie. – Dobry Boże, spraw,
żeby odnaleziono tę biedną zbłąkaną małą owieczkę.
Włączyła głośniej telewizor, żeby nie uronić ani słowa, i poszła do
kuchni. Nalała domowej zupy jarzynowej do miseczki i wstawiła ją do
mikrofalówki. Po głowie cały czas krążyło jej imię „Kathy”. Kathy...
Kathy... Kathy... – O co mi chodzi, zastanawiała się.
85
– Ona tam była – płakała Margaret wtulona w ramię Steve’a. –
Widziałam łóżeczko, w którym trzymali dziewczynki. Materac pachniał
maścią rozgrzewającą, tak samo jak piżamka Kelly, kiedy do nas wróciła.
Przez cały czas były tak blisko, Steve, tak blisko. Ta kobieta, która
kupowała przede mną ubranka... Ona je kupowała dla naszych córeczek!
Ma teraz Kathy. A Kathy jest chora. Chora! Ona jest przecież chora!
Ken Lynch, który od niedawna pracował w policji, odwiózł Margaret
do domu. Był bardzo zaskoczony widokiem tłumu reporterów pod
drzwiami. Wziął kobietę pod ramię i szybko poprowadził na ganek, gdzie
czekał Steve. Teraz czuł się bezsilny. Wszedł do salonu. To tutaj
opiekunka rozmawiała przez telefon, kiedy usłyszała płacz jednej z
dziewczynek, pomyślał. Objął wzrokiem pomieszczenie, starając się
zarejestrować jak najwięcej szczegółów, którymi będzie się mógł
podzielić z żoną. Na środku pokoju leżały obok siebie na podłodze lalki.
Dwa identyczne bobasy, stykające się gumowymi piąstkami. Przed
kominkiem stał nakryty do podwieczorku zabawkowy stolik. Dwa
identyczne misie siedziały na krzesełeczkach naprzeciwko siebie.
– Mamusiu, mamusiu!
Usłyszał z góry podekscytowany głosik i tupot stopek na deskach
schodów. Kelly rzuciła się w ramiona Margaret. Ken czuł się niezręcznie,
niczym podglądacz, jednak fascynował go wyraz twarzy matki tulącej
kurczowo dziewczynkę. To pewnie lekarka, która z nimi mieszka,
pomyślał, widząc siwowłosą starszą kobietę zbiegającą po schodach.
Margaret postawiła Kelly na dywanie i uklękła przed nią, kładąc ręce
na jej ramionkach.
– Kelly – odezwała się łagodnie. – Rozmawiałaś znów z Kathy? Mała
kiwnęła główką.
– Ona chce do domku.
– Wiem, kochanie. Wiem, że chce. Ja też chcę, żeby wróciła, tak jak i
ty. Wiesz, gdzie ona jest? Powiedziała ci?
– Tak, mamusiu. Mówiłam już tatusiowi. I doktor Sylvii też. I tobie.
Kathy jest w starym Cape Cod.
Margaret westchnęła i potrząsnęła głową.
– Och, kochanie, to ja mówiłam o Cape Cod dziś rano, kiedy
leżałyśmy jeszcze w łóżeczku. To wtedy o tym usłyszałaś. Może Kathy
mówiła o jakimś innym miejscu? Możesz ją teraz spytać?
– Kathy jest teraz bardzo śpiąca.
Kelly wyglądała na urażoną, odwróciła się i minęła funkcjonariusza
Lyncha. Usiadła na podłodze obok lalek. Policjant przyglądał się jej
zdezorientowany.
– Pewnie, że jesteś w starym Cape Cod – odezwała się dziewczynka.
Potem zaczęła coś szeptać niezrozumiale.
86
Po posiłku Angie poczuła się lepiej. Nie zdawałam sobie nawet
sprawy, jak bardzo byłam głodna, pomyślała ze złością. Siedziała na
jedynym wygodnym krześle w pokoju. Nie zwracała uwagi na Kathy.
Sorbet, który jej przyniosła, pozostał nietknięty. Dziewczynka leżała na
łóżku z zamkniętymi oczami.
Musiałam wywlec gówniarę z McDonalda, bo ta stara wścibska
kelnerka zaczęła z nią rozmawiać, wspominała Angie miniony dzień.
„Jak ci na imię, chłopczyku?”.
„Kathy. Stevie. Nazywam się Stevie”.
A zdjęcie bliźniaczek cały czas leżało na stoliku. Boże mój, gdyby
babunia przyjrzała się lepiej dzieciakowi, zaczęłaby wrzeszczeć i wołać
tego gliniarza. O której Clint może tu przyjechać?, zastanawiała się.
Najwcześniej chyba koło dziewiątej. Wygląda na to, że jest obrażony.
Powinna była zostawić mu jakieś pieniądze. Ale przejdzie mu.
Rzeczywiście popełniła błąd, używając karty kredytowej, żeby zapłacić za
ubranka. Mogła zapłacić gotówką od Lucasa. No cóż, teraz trochę za
późno, żeby się tym martwić. Do przyjazdu Clinta wszystko powinno być
w porządku. Musiał wypożyczyć samochód. Trzeba się go potem pozbyć i
ukraść jakiś inny. Wyjadą stąd i będą mieć milion dolców tylko dla siebie.
Milion dolców! Zrobię się na prawdziwe bóstwo, obiecała sobie. Sięgnęła
po pilota od telewizora. Zerknęła w stronę łóżka. I żadnych więcej głupich
pomysłów o własnym dzieciaku. To tylko cholerny kłopot.
87
Różne departamenty ścigania zjednoczyły siły we wspólnym centrum
dowodzenia w sali konferencyjnej biura FBI w Danbury. Obecni byli
agenci Realto i Carlson, kapitan Gunther oraz komendant posterunku w
Danbury – Teraz wiemy na pewno, że Clint Downes i Lucas Wohl
odsiadywali wyroki w tej samej celi w więzieniu Attica – powiedział
Realto.
– Obaj złamali zasady zwolnienia warunkowego zaraz po wyjściu.
Postarali się o nowe tożsamości i jakimś cudem udało im się nie wpaść
przez wszystkie te lata. Wiemy już, w jaki sposób użyto karty kredytowej
Baileya do wynajęcia samochodu. Lucas znał numery.
Często woził Baileya, który płacił mu kartą kredytową.
Realto rzucił palenie, kiedy miał dziewiętnaście lat, ale teraz poczuł
nieodpartą chęć na papierosa.
– Od Gusa Svensona wiemy, że Angie mieszka z Downesem od
siedmiu, ośmiu lat – kontynuował. – Niestety w stróżówce nie było ani
jednego zdjęcia żadnego z nich. Mogę się założyć, że Clint w niczym już
nie przypomina siebie z tego starego zdjęcia, które mamy w kartotece.
Najlepsze, co możemy zrobić, to podać do mediów rysopisy i portrety
pamięciowe tej dwójki.
– Są jakieś przecieki do prasy – powiedział Carlson. – Poszła już
plotka, że Kathy żyje. Będziemy komentować?
– Jeszcze nie. Jeśli ogłosimy, że nie wierzymy w śmierć Kathy... Cóż,
obawiam się, że to będzie dla niej wyrok. Angie i Clint z pewnością
domyślają się już, że są poszukiwani. Lepiej, aby nie wiedzieli, że każdy
gliniarz w tym kraju uważnie obserwuje wszystkie trzylatki. Mogliby
spanikować i pozbyć się dziewczynki. Teraz spróbują podróżować jako
rodzina. To nasza szansa.
– Margaret Frawley przysięga, że bliźniaczki komunikują się ze sobą –
powiedział Carlson.
– Mam nadzieję, że do mnie zadzwoni, jeśli Kelly powie coś istotnego.
Jestem przekonany, że to zrobi. Czy policjant, który ją zawiózł do domu,
wciąż tam jest?
– Ken Lynch – powiedział komendant posterunku w Danbury – wrócił
od Frawleyów. – Podniósł słuchawkę. – Ściągnijcie tu Lyncha.
Piętnaście minut później Ken pojawił się na posterunku.
– Przysięgam, że Kelly jest w kontakcie ze swoją siostrą – powiedział
z przekonaniem. – Byłem tam, słyszałem, jak się upierała, że Kathy jest na
Cape Cod.
88
Most Sagamore był dosyć przejezdny. Po minięciu kanału Cape Cod
Clint jechał z rosnącą niecierpliwością. Wciąż spoglądał na
prędkościomierz. Nie chciał przekroczyć dozwolonej szybkości. Cudem
nie został zatrzymany przez drogówkę na trasie 28. Jechał sto piętnaście
kilometrów przy ograniczeniu do dziewięćdziesięciu.
Spojrzał na zegarek. Właśnie minęła ósma. Jeszcze co najmniej
czterdzieści minut jazdy, pomyślał. Włączył radio akurat w momencie,
kiedy prezenter wiadomości mówił:
– Pojawiły się pogłoski, że informacje o śmierci Kathy Frawley mogą
być nieprawdziwe. FBI nie potwierdza ani nie zaprzecza. Po dano jednak
do wiadomości publicznej nazwiska dwójki podejrzanych o uprowadzenie
bliźniaczek Frawley.
Clint poczuł, jak pot wypływa strumieniami z każdego poru jego
skóry.
– Rozesłano list gończy za byłym więźniem Ralphem Hudsonem,
posługującym się nazwiskiem Clint Downes. Podejrzany był ostatnio
zatrudniony jako dozorca w Danbury Country Club w Danbury, w stanie
Connecticut. W liście gończym figuruje również nazwisko jego
dziewczyny, Angie Ames. Downes był ostatnio widziany na lotnisku La
Guardia o godzinie siedemnastej. Angie Ames nie była widziana od
czwartku wieczorem. Kobieta prawdopodobnie podróżuje dwunastoletnim
ciemnobrązowym chevroletem vanem z numerami rejestracyjnymi stanu
Connecticut...
Niedługo dowiedzą się, do jakiego samolotu wsiadłem, panikował
Clint. Potem dotrą do wypożyczalni, dostaną opis i numery wozu... Muszę
się go szybko pozbyć. Zjechał z mostu na autostradę Mid-Cape. Dobrze,
że był na tyle sprytny i spytał gościa za ladą o mapę Maine. To powinno
ich na jakiś czas zmylić. Trzeba pomyśleć, co robić... Muszę zaryzykować
i zostać na autostradzie, postanowił. Im bliżej Chatham dojadę, tym lepiej.
Jeśli gliny domyślają się, że jesteśmy na Cape, będą sprawdzały motele –
o ile już ich nie sprawdzają, rozważał ponuro.
Błądził gorączkowo wzrokiem po poboczach, spodziewając się
zobaczyć radiowozy. Krajobraz stawał się coraz bardziej znajomy. Dotarł
do zjazdu piątego na Centerville. Tutaj mieliśmy tamtą robotę, pomyślał.
Zjazd ósmy, Dennis/Yarmouth. Zdawało mu się, że minęły wieki, nim
dotarł do jedenastego, na Harwich/Brewster, i skręcił na trasę numer 137.
Jestem prawie w Chatham, powiedział sobie pocieszająco. Pora pozbyć
się tego samochodu. Dostrzegł to, czego szukał: multikino z zatłoczonym
parkingiem.
Obserwował parę nastolatków, która wysiadała z sedana. Poszedł za
nimi. Stał w kącie i patrzył, jak kupują bilety. Poczekał, aż oboje znikną w
sali kinowej, zanim zawrócił do ich samochodu. Nawet nie zadali sobie
trudu, żeby zamknąć drzwi, zauważył po naciśnięciu klamki. Tak bardzo
nie musieli mi pomagać. Usiadł za kierownicą i odczekał chwilę,
upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu.
Pochylił się nad deską rozdzielczą i wprawnym ruchem połączył
druciki. Słysząc warkot silnika, poczuł ulgę, po raz pierwszy od usłyszenia
ostatnich mrożących krew w żyłach wiadomości. Włączył światła, zmienił
bieg i rozpoczął ostatni etap podróży do Chatham.
89
– Czemu Kelly jest taka cicha, Sylvio? – spytała Margaret ze strachem
w głosie.
Kelly siedziała na kolanach Steve’a. Miała zamknięte oczy.
– To stres, Margaret – powiedziała Sylvia Harris, starając się, by
zabrzmiało to przekonująco. – Ma też na coś reakcję alergiczną.
Podciągnęła rękaw bluzki dziewczynki i zagryzła wargi. Siniak zrobił
się już purpurowy, ale nie to chciała pokazać Margaret. Kelly dostała
wysypki. Margaret wpatrywała się w krostki na ramieniu córki. Potem
popatrzyła na męża i lekarkę.
– Kelly nie jest alergiczką. To jeszcze jedna rzecz, która je różni.
Może to Kathy ma reakcję alergiczną?
Jej uporczywy ton domagał się odpowiedzi.
– Marg, rozmawialiśmy o tym z Sylvią – powiedział Steve. –
Zaczynamy sądzić, że Kathy zareagowała na coś, co jej podano, być może
na lek.
– Chyba nie macie na myśli penicyliny? Sylvio, pamiętasz, jak silnie
Kathy zareagowała na sam test alergiczny? Całą ją wysypało i spuchła.
Powiedziałaś, że gdyby dostała większą dawkę, mogłaby umrzeć.
– Margaret, po prostu nie wiemy. – Sylvia starała się nie okazać
własnego lęku i zdenerwowania. – Nawet zbyt duża dawka aspiryny może
wywołać reakcję alergiczną.
Margaret jest na skraju załamania nerwowego, myślała. A teraz nowe
zmartwienie, zbyt straszne, żeby o nim myśleć... Kelly stawała się coraz
bardziej obojętna. Możliwe, że funkcje życiowe Kathy i Kelly były na tyle
powiązane, że jeśli cokolwiek stanie się Kathy, Kelly pójdzie w jej ślady.
Sylvia podzieliła się już tym strasznym podejrzeniem ze Steve’em. Teraz
Margaret zaczynała myśleć o tym samym. Usiadła obok męża na kanapie i
wzięła od niego Kelly.
– Kotku – poprosiła. – Porozmawiaj z Kathy. Spytaj, gdzie jest.
Powiedz, że mamusia i tatuś ją kochają.
Kathy otworzyła oczy.
– Ona mnie nie słyszy – odrzekła słabym głosem.
– Czemu, Kelly? Czemu cię nie słyszy? – spytał Steve.
– Nie może się już obudzić. – Kelly westchnęła i przyjęła pozycję
embrionalną na kolanach Margaret. Zasnęła.
90
– Kobziarz siedział zgarbiony w samochodzie i słuchał radia.
Najnowsze wiadomości były nadawane co pięć minut: Kathy Frawley
prawdopodobnie wciąż żyje, dwie osoby są poszukiwane w związku z
porwaniem – były więzień posługujący się nazwiskiem Clint Downes oraz
jego narzeczona Angie Ames. Angie podróżuje dwunastoletnim
ciemnobrązowym chevroletem z numerami rejestracyjnymi stanu
Connecticut.
– Pierwszą reakcją był atak paniki. Potem Kobziarz zaczął rozważać
różne możliwości. Mógł wrócić na lotnisko i wsiąść do samolotu. To by
było pewnie najrozsądniejsze. Jednak musiał brać pod uwagę jeszcze
jedno zagrożenie, co prawda niewielkie, ale... Lucas mógł zdradzić
kumplowi nazwisko szefa. Jeśli federalni aresztują Downesa, poda jego
dane w zamian za łagodniejszy wyrok. Nie zamierzał ryzykować.
– Na motelowym parkingu zrobił się ruch. Samochody podjeżdżały i
odjeżdżały. Przy odrobinie szczęścia rozpoznam Clinta, zanim zbliży się
do pokoju Angie, pomyślał. Muszę z nim porozmawiać pierwszy.
– Jego cierpliwość została nagrodzona godzinę później. Na parking
wolno wjechał sedan, zrobił rundkę między rzędami pojazdów, po czym
zaparkował w pobliżu furgonetki Angie. Z auta wygramolił się otyły
mężczyzna. Kobziarz w mgnieniu oka wyskoczył z samochodu i podszedł
do Clinta. Ten zrobił półobrót i sięgnął do kieszeni kurtki.
– Nie fatyguj się z wyciąganiem broni – powiedział Kobziarz. – Jestem
tu, żeby ci pomóc. Twój plan nie zadziała. Nie możesz podróżować tą
furgonetką.
– Wyraz zaskoczenia na twarzy Clinta zamienił się w chytre
zrozumienie.
– Ty jesteś Kobziarz.
– Tak.
– Najwyższy czas. Po tym, co przeszedłem i ile ryzykowałem, za
służyłem na to, żeby cię poznać. Kim jesteś?
On nic nie wie, zdał sobie sprawę Kobziarz, ale teraz już za późno.
Muszę to doprowadzić do końca.
– Ona tam jest – powiedział, wskazując pokój Angie. – Powiedz jej, że
przyjechałem, żeby wam pomóc w ucieczce. Co to za samochód, którym
jeździsz?
– Pożyczyłem go sobie. Właściciele są w kinie. Przez parę godzin nie
będą go potrzebować.
– Więc zapakuj ją i dziecko do wozu. Zbierajcie się stąd. Załatw to
tak, jak uważasz za stosowne. Będę za wami jechał, a potem zabierzesz
się ze mną samolotem do Kanady.
Clint skinął głową.
– To ona wszystko zepsuła.
– Nie, jeszcze jej się do końca nie udało – zapewnił go Kobziarz. –
Ale zabierz ją stąd, zanim będzie za późno.
91
Taksówkarz, który zawiózł Clinta Downesa na lotnisko La Guardia,
siedział teraz na posterunku w Danbury.
– Facet, którego zabrałem spod klubu golfowego, miał niewielki bagaż
– opowiadał agentom FBI i komendantowi policji. – Zapłacił kartą
kredytową. Dał marny napiwek. Jeżeli był przy kasie, ja z pewnością tego
nie zauważyłem.
– Angie musiała zabrać pieniądze – powiedział Carlson do agenta
Realto. – Na pewno Downes pojechał się z nią spotkać.
Realto pokiwał głową.
– Nie mówił nic na temat swojej podróży? – nalegał Carlson. Zadawał
to pytanie taksówkarzowi raz po raz. Wciąż łudził się bezpodstawną
nadzieją, że uzyska jakąś konkretną odpowiedź.
– Kazał się tylko wysadzić pod halą lotów międzynarodowych. To
wszystko.
– Nie używał telefonu komórkowego?
– Nie. I nie odezwał się do mnie słowem. Powiedział tylko, gdzie mam
jechać.
– No dobrze. Dziękuję.
Walter Carlson był sfrustrowany. Spojrzał na zegar. Po wizycie Liii
Jackson ten facet zorientował się, że to tylko kwestia czasu, zanim go
zgarniemy, pomyślał. Czy spotkał się z Angie na La Guardii? A może
wsiadł potem w inną taksówkę i pojechał na przykład na lotnisko
Kennedy’ego? I opuścił Stany? Ale co z Kathy?
Ron Allen kierował akcją FBI na La Guardii i lotnisku Kennedyego.
Prowadził przesłuchania w obu tych miejscach. Jeżeli Clint jest na
jakiejkolwiek liście pasażerów, wkrótce się o tym dowiedzą.
Piętnaście minut później Allen zadzwonił.
– Downes poleciał samolotem o osiemnastej do Bostonu –
poinformował krótko. – Nasi ludzie będą na niego czekali na Logan.
92
– Nie możemy pozwolić jej zasnąć – powiedziała Sylvia Harris, nie
kryjąc niepokoju. – Postaw ją na podłodze i weź za rękę, Margaret. Ty
też, Steve. Zmuście ją do chodzenia.
Margaret była biała jak ściana ze strachu. Zastosowała się do
polecenia lekarki.
– Chodź, Kelly – nalegała. – Ty, tatuś, Kathy i ja przejdziemy się
razem. Chodź, kotku.
– Nie mogę... Nie... Nie chcę... – Głos małej był bełkotliwy i zaspany.
– Kelly, musisz powiedzieć Kathy, żeby się też obudziła – nalegała
doktor Harris.
Główka Kelly opadała na piersi, dziewczynka próbowała nią
potrząsnąć na znak protestu.
– Nie... Nie... Już nie. Odejdź, Mona.
– Co się dzieje, Kelly? – Boże, dopomóż, modliła się Margaret.
Pozwól mi dotrzeć do Kathy. Mona to pewnie ta kobieta, Angie. – Kelly,
co Mona robi Kathy? – spytała rozpaczliwie.
Zataczając się między Margaret a Steve’em, którzy prawie ją nieśli,
dziewczynka wyszeptała:
– Mona śpiewa.
Drżącym głosem, fałszując, zanuciła:
– „Nigdy... więcej... starego Cape Cod”.
93
– Nie chcę, żeby mnie wzięli za jedną z tych osób, które próbują
zwrócić na siebie uwagę – zwierzyła się córce Elsie Stone. W jednej ręce
trzymała słuchawkę telefonu, w drugiej gazetę. Na ekranie telewizora
wciąż pojawiały się fotografie bliźniaczek. – Ta kobieta twierdziła, że to
chłopczyk, ale kłamała, jestem tego pewna. I, Suzie, przysięgam na Boga,
to była Kathy Frawley. Miała kaptur, spod którego wystawały krótkie
ciemnobrązowe włosy. Nie wyglądały na naturalne. Wiesz, o co chodzi,
były kiepsko ufarbowane, takie jak ma wujek Ray. A kiedy spytałam o
imię, przedstawiła się jako Kathy. Zauważyłam, że ta kobieta się wściekła,
a dziecko wyglądało na bardzo wystraszone i dopiero wtedy powiedziało,
że ma na imię Stevie.
– Mamo – wtrąciła Suzie. – Jesteś pewna, że nie ponosi cię
wyobraźnia?
Popatrzyła na męża i wzruszyła ramionami. Czekali, aż Debby pójdzie
spać. Chcieli zjeść późną kolację tylko we dwoje. Na talerzach stygły im
kotlety jagnięce, a Vince przesyłał żonie rozpaczliwe sygnały, żeby
kończyła rozmowę.
Vince szczerze lubił teściową, ale uważał że ma tendencję do
„rozgrzebywania” każdej sprawy.
– To znaczy, nie chciałabym się skompromitować, sądzę jednak...
– Mamo, powiem ci, co masz zrobić, a potem odłożę słuchawkę i
usiądę do stołu, zanim Vince padnie na zawał. Zadzwoń na posterunek w
Barnstable. Opowiedz im dokładnie to, co mówiłaś mnie, a resztę zostaw
w rękach policji. Kocham cię, mamo. Debby świetnie się dziś u ciebie
bawiła, a te ciasteczka, które przywiozła, są prze pyszne. Do widzenia,
mamo.
Elsie zastanawiała się, czy zadzwonić na numer podany na plakatach
czy na policję. Na ten pierwszy pewnie dostają mnóstwo nieprawdziwych
informacji.
– Jeśli nie masz zamiaru wybrać numeru, proszę odłóż słuchawkę –
odezwał się komputerowy głos w telefonie, który wciąż trzymała przy
uchu. To otrzeźwiło Elsie.
– Mam zamiar wybrać numer – powiedziała.
Zadzwoniła do informacji. Kiedy kolejny komputer spytał o miasto i
stan abonenta, z którym chce się połączyć, odpowiedziała pospiesznie:
– Barnstable, Massachusetts.
– Barnstable, Massachusetts, zgadza się? – powtórzył automat.
Nagle uświadomiła sobie w pełni, że jeżeli ma do powiedzenia coś
istotnego dla sprawy Frawleyów, to powinna to przekazać właściwym
ludziom jak najszybciej.
– Tak, zgadza się, dlaczego, na Boga, marnujesz mój czas? – burknęła
zdenerwowana.
– Służbowy czy domowy? – spytał komputerowy głos.
– Posterunek policji w Barnstable.
– Posterunek policji w Barnstable, zgadza się?
– Tak. Tak. Tak.
Po chwili odezwał się głos prawdziwego operatora.
– Czy to pilne, proszę pani?
– Proszę mnie połączyć z posterunkiem policji.
– Dobrze.
– Posterunek w Barnstable. Sierżant Schwartz.
– Sierżancie, mówi Elsie Stone. – Jej wahanie znikło bez śladu. –
Pracuję w McDonaldzie, niedaleko centrum handlowego. Jestem niemal
pewna, że widziałam tam dziś rano Kathy Frawley. Już panu tłumaczę,
dlaczego.
Ostatnie wiadomości o sprawie Frawleyów były na ustach całego
posterunku. Słuchając relacji Elsie Stone, Schwartz porównywał ją z tym,
co usłyszał od zdenerwowanego Toomeya. O kradzieży w motelu
Soundview, która się nie wydarzyła.
– Dziecko powiedziało, że ma na imię Kathy, a po chwili oznajmiło, że
nazywa się Stevie? – upewniał się Schwartz.
– Tak. Cały dzień nie dawało mi to spokoju, dopóki nie przejrzałam
gazety i nie zobaczyłam zdjęć tych słodkich dziewczynek. Widziałam je
też w telewizji. To była ta sama twarz! Przysięgam na moją nieśmiertelną
duszę, że to była ta sama twarz. Dziecko najpierw powiedziało, że ma na
imię Kathy. Mam nadzieję, że potraktujecie mnie poważnie.
– Jak najbardziej poważnie, pani Stone. Natychmiast dzwonię do FBI.
Proszę się nie rozłączać. Mogą chcieć z panią rozmawiać.
94
– Walter, mówi Steve Frawley. Kathy jest na Cape Cod. Musicie
wszcząć tam poszukiwania.
– Steve, właśnie miałem do ciebie dzwonić. Dowiedzieliśmy się, że
Downes poleciał do Bostonu, ale potem wynajął samochód i zapytał o
mapę Maine.
– Zapomnij o Maine. Kelly od wczoraj próbowała nam powiedzieć, że
Kathy jest na Cape Cod. Przegapiliśmy jedną rzecz: ona nie mówiła „na
Cape Cod”, tylko: „w starym Cape Cod”, jak w piosence. Próbowała
nawet ją zaśpiewać. Ta kobieta, z którą jest Kathy, ciągle śpiewa tę
piosenkę. Uwierz mi. Proszę, uwierz w to, co mówi Kathy.
– Steve, uspokój się. Roześlemy list gończy po Cape Cod, ale muszę ci
powiedzieć, że półtorej godziny temu Clint Downes stał przy ladzie
wypożyczalni samochodów na lotnisku Logan, pytając o mapę Maine.
Zbieramy informacje na temat Angie Ames. Wychowała się w Maine.
Podejrzewamy, że ukrywa się gdzieś u znajomych.
– Nie. Cape! Kathy jest na Cape.
– Chwileczkę, Steve. Muszę odebrać drugi telefon. – Carlson przez
chwilę słuchał uważnie głosu po drugiej stronie. Rozłączył się i wrócił do
Steve’a.
– Steve, możesz mieć rację. Mamy naocznego świadka, który twierdzi,
że widział Kathy dziś rano w McDonaldzie w Hyannis. Od tej chwili
koncentrujemy nasze poszukiwania na tym rejonie. Za piętnaście minut
przylatuje helikopter po mnie i Carlsona.
– My też lecimy.
Steve rzucił słuchawką i pospieszył do salonu, gdzie doktor Harris i
Margaret zmuszały Kelly, żeby chodziła z nimi tam i z powrotem.
– Kathy widziano dziś rano na Cape Cod – powiedział do nich. –
Zaraz tam lecimy.
95
Jesteś tutaj w starym Cape Cod! – zaśpiewała Angie, zarzucając
Clintowi ramiona na szyję. – Kurczę, jak ja za tobą tęskniłam, mój ty
wielkoludzie.
– Tęskniłaś, co? – Clint miał ochotę ją odepchnąć, ale nie mógł
dopuścić, by nabrała podejrzeń. Odwzajemnił uścisk. – A zgadnij, kto
tęsknił za tobą, ptaszku?
– Clint, wiem, że jesteś na mnie zły, bo zabrałam pieniądze, ale
zrobiłam to na wypadek, gdyby ktoś połączył twoje nazwisko z Lucasem.
Martwiłam się, że policja przyjdzie cię przesłuchać i znajdzie forsę.
– Dobrze. Dobrze. Musimy stąd wyjechać. Słuchałaś radia?
– Nie. Oglądałam „Wszyscy kochają Raymonda”. Dałam małej syropu
na kaszel i wreszcie zasnęła.
Spojrzenie Clinta powędrowało w kierunku leżącej na łóżku Kathy.
Miała mokre włoski i tylko jeden bucik na nodze.
– Gdyby wszystko zostało zrobione jak należy, ten dzieciak sie działby
teraz w domu – wyrwało mu się. – A my bylibyśmy w drodze na Florydę.
Zamiast tego szuka nas cały kraj.
Nie widział wyrazu twarzy Angie, który świadczył o tym, że właśnie
zdała sobie sprawę ze swojego błędu. Niepotrzebnie mówiła Clintowi,
gdzie jest.
– Dlaczego uważasz, że cały kraj nas szuka?
– Posłuchaj wiadomości. Zapomnij o serialach. Jesteś sławna, słonko,
czy ci się to podoba czy nie.
Angie wyłączyła telewizor.
– Co zrobimy?
– Mam bezpieczny środek transportu. Pojedziemy gdzieś i
pozbędziemy się dzieciaka. Zostawimy go w miejscu, gdzie go nie znajdą.
A potem opuścimy Cape.
– Planowaliśmy pozbyć się dzieciaka razem z furgonetką.
– Furgonetkę zostawimy tutaj.
Jestem zameldowana w tym motelu pod własnym nazwiskiem,
pomyślała Angie. Jeśli rzeczywiście nas szukają, niedługo tu trafią. Ale
Clint nie musi tego wiedzieć. Widzę, że coś kręci. Wygląda na
obrażonego, a kiedy ten ćwok jest obrażony, robi się nieprzyjemnie.
Zdaje się, że planuje zemstę.
– Clint, kochanie. Każdy policjant na Cape już wie, że byłam dziś po
południu w Hyannis. Będą szukać mojego samochodu, mają nu mery
rejestracyjne. Jeśli znajdą furgonetkę na parkingu, zorientują się, że nie
odjechaliśmy daleko. Kiedyś pracowałam na przystani pięć minut drogi
stąd. O tej porze roku jest zamknięta. Podprowadzimy furgonetkę z
dzieciakiem na pomost i wyskoczymy, zanim wpadnie do wody. Tam jest
głęboko, wóz utonie, nie będzie go widać. Minie dobrych kilka miesięcy,
nim go znajdą. Chodź już, kochanie, traci my czas.
Clint niepewnie wyjrzał przez okno. Angie poczuła dreszcz grozy.
Ktoś czekał na zewnątrz, by za nimi pojechać. Clint nie chciał z nią uciec,
chciał ją zabić.
– Kochany, wiesz, że czytam w tobie jak w otwartej książce –
powiedziała zalotnie. – Jesteś na mnie wściekły za Lucasa i ucieczkę.
Może słusznie. Może nie. Powiedz mi jedno: czy Kobziarz jest tu z
tobą?
Wyraz twarzy Clinta wystarczył Angie za odpowiedź. Nie dopuściła
go do głosu.
– Nic nie mów, bo i tak wiem. Widziałeś go?
– Tak.
– Wiesz, kim jest?
– Nie, ale wygląda znajomo. Jakbym go już gdzieś wcześniej spotkał.
Nie wiem tylko gdzie. Muszę sobie przypomnieć.
– Będziesz go mógł wtedy zidentyfikować?
– Właśnie.
– Naprawdę myślisz, że teraz, kiedy go zobaczyłeś, pozwoli ci żyć?
Coś ci powiem – nie pozwoli! Założę się, że kazał ci się pozbyć mnie i
dzieciaka. A potem zostaniecie kumplami? To nie działa w ten sposób,
uwierz mi, po prostu nie. Lepiej mi zaufaj. Wydostaniemy się stąd sami.
Na pewno. I będziemy o pół miliona do przodu. O połowę więcej niż
gdyby żył Lucas. Potem dowiemy się, kim jest ten facet i zaczniemy mu
przypominać, że zasłużyliśmy na lepszą zapłatę.
Damy mu wybór.
Gniew powoli znikał z twarzy Clinta. Zawsze potrafiłam go sobie
owinąć wokół palca, pomyślała Angie. Jest taki głupi. Jeśli przypomni
sobie, kim jest ten facet, będziemy ustawieni na całe życie.
– Kochanie, weź walizkę. Zanieś ją do swojego samochodu. Zaczekaj
– wynająłeś go na swoje nazwisko?
– Nie, ale skoro już nas szukają, z łatwością dotrą do wypożyczalni.
Nie ułatwiłem im zadania, bo zapytałem o mapę Maine, a przy multikinie
zmieniłem wóz.
– Bardzo ładnie. Dobra. Wezmę dzieciaka, a ty kasę. Wynosimy się
stąd. Kobziarz za nami pojedzie?
– Tak. Gdzieś tam czeka na niego samolot. Chciał mnie zabrać ze sobą
do Kanady.
– Akurat. No dobra, zatopimy furgonetkę i uciekniemy twoim
samochodem. Chyba nie będzie nas gonił ryzykując, że zatrzymają go
gliny? Potem wyjedziemy z Cape. Znowu zmienimy wóz i pojedziemy do
Kanady. Tam złapiemy jakiś samolot i znikniemy.
Clint zastanowił się przez chwilę i przytaknął.
– Dobra. Bierz dzieciaka.
Angie wzięła Kathy na ręce; dziewczynka nie miała jednego buta. I co
z tego, pomyślał Clint. Nie będzie już potrzebowała butów.
Trzy minuty później, o dwudziestej pierwszej trzydzieści pięć, Angie
wyjechała furgonetką z parkingu motelu Pod Muszelką. Kathy leżała na
podłodze z tyłu owinięta w koc. Clint jechał za nimi ukradzionym autem.
W ślad za nim ruszył Kobziarz nieświadomy, że Angie i Clint połączyli
siły przeciw niemu. Czemu ona wzięła furgonetkę?, zastanawiał się. Ale
walizkę z pieniędzmi trzymał Clint.
– Teraz to już wszystko albo nic – powiedział na głos, przyłączając się
do tego swoistego konduktu pogrzebowego.
96
Funkcjonariusz policji Sam Tyron dotarł do motelu Soundview
dwanaście minut po odebraniu telefonu z posterunku w Barnstable.
Gniewnie strofował się w myślach za to, że nie posłuchał instynktu i nie
przyjrzał się bliżej kobiecie, która nie miała fotelika dla dziecka w
samochodzie. Pomyślał nawet, że nie jest podobna do tego zdjęcia na
prawie jazdy. Nie zamierzał jednak dzielić się teraz tą informacją z
przełożonymi.
W motelu roiło się już od policji. Wszyscy się zbiegli na wieść, że
Kathy Frawley nie tylko żyje, ale była widziana w Hyannis. Kłębili się w
pokoju, w którym mieszkała kobieta zameldowana pod nazwiskiem Linda
Hagen. Dwudziestodolarowe banknoty pod łóżkiem wskazywały, iż
rzeczywiście to ona mogła być porywaczką. Kathy Frawley leżała na tym
łóżku zaledwie parę godzin wcześniej.
Podekscytowany David Toomey wrócił do motelu po otrzymaniu
wiadomości od kierownika nocnej zmiany.
– To dziecko jest bardzo, bardzo chore – opowiadał. – Mogę się
założyć, że nie było u lekarza. Kaszlało i dusiło się. Powinno było
natychmiast trafić do szpitala. Lepiej szybko je znajdźcie, bo będzie za
późno. To znaczy...
– Kiedy pan ostatnio widział tę kobietę? – spytał niecierpliwie
komendant posterunku w Barnstable.
– Około dwunastej trzydzieści. Nie wiem, o której wyjechała.
To siedem i pół godziny temu, pomyślał Sam Tyron. Do tej pory
zdążyłaby dojechać do Kanady.
Komendant wyraził to samo spostrzeżenie, po czym dodał:
– Jednak na wypadek gdyby wciąż tu była, roześlemy listy gończe do
wszystkich moteli na Cape. Policja stanowa zablokuje drogi i mosty.
97
W samolocie panowała cisza. Co jakiś czas mówili tylko coś do Kelly,
żeby powstrzymać ją przed zaśnięciem. Dziewczynka siedziała na
kolanach Margaret. Miała zamknięte oczy i głowę opartą na piersi matki.
Była w kompletnym letargu, coraz słabiej reagowała na bodźce.
Agenci Realto i Carlson lecieli tym samym samolotem. Utrzymywali
stałą łączność z bostońską kwaterą FBI. Tamtejsi agenci będą czekali na
miejscu, aby włączyć się do śledztwa. Na lotnisko przyjedzie samochód
FBI, który zabierze przybyłych do kwatery policji w Hyannis. Miało tam
być centrum dowodzenia poszukiwaniami. Przed wejściem na pokład
samolotu obaj agenci cicho przyznali, iż wierzą, że Kelly ma kontakt z
Kathy. Byli świadkami komunikowania się dziewczynek. Obawiali się
jednak, wnioskując z zachowania Kelly, że może być za późno na
uratowanie jej siostry.
W samolocie było ośmioro pasażerów. Carlson i Realto siedzieli obok
siebie, każdy zatopiony we własnych myślach, każdy z poczuciem
porażki, że spóźnili się z zatrzymaniem Clinta Downesa ledwie o parę
godzin. Nawet jeśli Angie była dziś rano na Cape, prawdopodobnie ma się
z nim spotkać w Maine. To miało sens. Pytał o mapę Maine w
wypożyczalni. Ona się tam wychowała...
Realto próbował się wczuć w sytuację Angie i Clinta. Zastanawiał się,
co zrobiłby na ich miejscu. Zdecydował, że pozbyłby się furgonetki i wozu
z wypożyczalni. A przede wszystkim dziecka. Podróżowanie z Kathy
stało się zbyt ryzykowne teraz, kiedy szukał jej każdy policjant w kraju.
Gdyby tylko mieli na tyle przyzwoitości, żeby zostawić małą gdzieś, gdzie
będzie można szybko ją znaleźć.
Ale to by nam dało punkt odniesienia, skąd zacząć ich szukać,
zauważył ponuro w duchu Realto. Coś mi się zdaje, że ci ludzie są zbyt
zepsuci i zdesperowani, żeby kierować się zasadami przyzwoitości.
98
Każdy policjant na Cape szuka tej furgonetki, myślała Angie, nerwowo
zagryzając wargi. Wyjeżdżała z Chatham trasą numer 28. Przystań jest
tylko kawałeczek za miastem, wszystko będzie dobrze, kiedy już
pozbędziemy się tego grata. Chryste, pomyśleć że sama uparłam się, żeby
zabrać dzieciaka! Ile przez to zamieszania! Nie dziwię się, że Clint jest na
mnie wściekły.
Spojrzała w niebo, gwiazdy znikły za chmurami. Pogoda zmienia się
jak w kalejdoskopie, tak już tutaj jest. Może to i dobrze. Trzeba uważać,
żeby nie przegapić zjazdu.
Miała nerwy w strzępach, w każdej chwili spodziewała się usłyszeć
syrenę policyjną. Niechętnie zwolniła. Ten zjazd jest gdzieś niedaleko,
uznała. Tak, następny za tym. Chwilę później z westchnieniem ulgi
zjechała z trasy 28 i skręciła w lewo na drogę prowadzącą do Nantucket
Sound. Większość domów przy drodze była ukryta za wysokimi
żywopłotami. W tych, które widziała, nie paliły się żadne światła. Pewnie
zimą nikt w nich nie mieszkał.
Minęła ostatni zakręt. Clint był tuż za nią. Kobziarz nie odważy się
podjechać zbyt blisko, domyśliła się. Zdążył się już pewnie zorientować,
że nie jestem kretynką. Przystań znajdowała się tuż przed nią i właśnie
miała zamiar tam wjechać, kiedy usłyszała słaby, krótki dźwięk klaksonu.
Głupi, głupi Clint. Po kiego czorta trąbi, zdenerwowała się. Zatrzymała
furgonetkę i wściekła patrzyła, jak wysiadł z kradzionego auta i szedł w
jej kierunku. Otworzyła drzwi.
– Co jest, chcesz pocałować bachora na pożegnanie? – warknęła.
Zapach potu był ostatnim, co poczuła, zanim straciła przytomność.
Osunęła się na kierownicę, a Clint wrzucił bieg i oparł stopę Angie na
pedale gazu. Furgonetka ruszyła, zdążył jeszcze zamknąć drzwi. Patrzył,
jak podjeżdża na skraj pomostu, kołysze się przez chwilę, po czym znika
za krawędzią.
99
Phil King, recepcjonista w motelu Pod Muszelką niecierpliwie
spoglądał na zegar. Kończył pracę o dwudziestej drugiej i nie mógł się już
doczekać. Każdą wolną chwilę tego dnia spędził, starając się załagodzić
przez telefon konflikt ze swoją dziewczyną. Wreszcie zgodziła się z nim
spotkać. Mieli spędzić spokojny wieczór, wypić drinka w Rozpustnej
Ostrydze. Jeszcze tylko dziesięć minut. Na biurku w recepcji był mały
telewizor, który dotrzymywał towarzystwa pracownikom nocnej zmiany.
Przypomniał sobie, że Celtics grają z Nets w Bostonie. Włączył odbiornik,
żeby sprawdzić wynik.
Trafił na wiadomości. Policja potwierdzała informacje, że Kathy
Frawley była z całą pewnością widziana tego ranka na Cape. Porywaczka,
Angie Ames, podróżuje dwunastoletnim ciemnobrązowym chevroletem
vanem z tablicami z Connecticut. Prezenter podał numer rejestracyjny
furgonetki.
Phil King już nie słuchał. Gapił się z otwartymi ustami w telewizor.
Angie Ames, myślał. Angie Ames! Drżącą ręką wykręcił numer
posterunku.
– Angie Ames tu mieszka! – wykrzyczał do słuchawki. – Angie Ames
mieszka u nas! Dziesięć minut temu widziałem, jak odjeżdżała z parkingu.
100
Clint z ponurą satysfakcją odprowadził wzrokiem furgonetkę, po czym
wsiadł do skradzionego auta i ostro zawrócił. W świetle przednich
reflektorów ujrzał zaskoczoną twarz Kobziarza, który szedł w jego stronę.
Tak jak się spodziewałem, ma spluwę, pomyślał. Jasne, że zamierzał się
ze mną podzielić forsą. Na pewno. Mógłbym go przejechać, ale to by było
zbyt banalne. Ciekawiej będzie jeszcze się z nim pobawić. Ruszył prosto
na niego. Z maniakalną uciechą patrzył, jak tamten rzuca broń i uskakuje.
Teraz wyniosę się z Cape, postanowił, ale najpierw muszę się pozbyć
auta. Te nastolatki wyjdą z kina za niecałą godzinę i policja zacznie
szukać ich samochodu.
Szybko wyjechał na trasę 28. Kobziarz może próbować go ścigać;
Clint wiedział, że ma nad tamtym dużą przewagę. Wie, że jadę w stronę
mostu, rozumował. Co robić, to najlepsza droga. Skręcił w lewo.
Autostradą byłoby szybciej, postanowił jednak zostać na trasie 28. Na
pewno już wiedzą, że poleciałem do Bostonu i wypożyczyłem samochód,
myślał. Ciekawe, czy nabrali się na sztuczkę z mapą Maine.
Włączył radio. Prezenter mówił, że Kathy Frawley była z całą
pewnością widziana w Hyannis. W towarzystwie porywaczki, Angie
Ames, posługującej się również nazwiskiem Linda Hagen. Na drogach
poustawiano policyjne blokady.
Clint ścisnął kierownicę. Muszę się stąd szybko wydostać,
denerwował się. Nie mogę stracić ani chwili. Walizka z pieniędzmi leżała
na podłodze pod tylnym siedzeniem. Myśl o niej oraz o tym, co zrobi z
milionem dolarów, powstrzymywała go przed paniką. Minął południową
część Dennis, potem Yarmouth i wreszcie dotarł na przedmieścia Hyannis.
Za dwadzieścia minut będę na moście, pomyślał.
Skulił się na dźwięk policyjnej syreny. Nie może chodzić o mnie, nie
jadę zbyt szybko, myślał przerażony. Jeden radiowóz zajechał mu drogę,
drugi zatrzymał się z tyłu.
– Wyjdź z auta z rękami nad głową – padła komenda z głośnika.
Clint poczuł na policzkach wodospady potu. Otworzył drzwi i wolno
wysiadł, trzymając ręce w górze.
Zbliżyło się do niego dwóch uzbrojonych policjantów.
– Nie masz dziś szczęścia – powiedział jeden z nich prawie
przyjacielskim tonem. – Dzieciakom nie spodobał się film i wyszły w
środku seansu. Jesteś aresztowany za posiadanie kradzionego pojazdu.
Drugi policjant zaświecił Clintowi w twarz latarką. Dwa razy. Clint
wiedział, że porównuje jego twarz z portretem pamięciowym, który
niewątpliwie znał.
– Jesteś Clint Downes – powiedział z przekonaniem, po czym spytał
groźnie: – Gdzie jest ta mała, ty gnoju? Gdzie Kathy Frawley?
101
Margaret, Steve, Sylvia Harris i Kelly byli w biurze komendanta, kiedy
nadeszła wiadomość, że Angie Ames zameldowała się pod własnym
nazwiskiem w motelu w Chatham. Recepcjonista widział, jak odjeżdżała
furgonetką zaledwie dziesięć minut temu.
– Czy Kathy była w tej furgonetce? – szepnęła Margaret.
– Recepcjonista tego nie wie. Ale na łóżku został dziecięcy bucik, a
poduszka była wgnieciona. Bardzo prawdopodobne, że Kathy odjechała z
tą kobietą.
Doktor Harris trzymała Kelly. Nagle zaczęła nią potrząsać.
– Kelly, obudź się – zażądała. – Kelly, musisz się obudzić. Popatrzyła
na komendanta.
– Proszę przynieść respirator – rozkazała. – Natychmiast!
102
– Kobziarz obserwował, jak radiowóz przecina drogę Clintowi. On nie
zna mojego nazwiska, ale wystarczy że poda rysopis, pomyślał.
Niewiarygodne: wcale nie musiałem tu przyjeżdżać, Lucas nic mu o
mnie nie powiedział. Mężczyzna walczył z oślepiającą wściekłością.
Trzęsące się dłonie ledwo panowały nad kierownicą. Na koncie jest
siedem milionów dolarów minus opłaty bankowe. Pieniądze czekają na
mnie w Szwajcarii, rozważał. Mam w kieszeni paszport. Muszę
natychmiast wynosić się z kraju, samolot zabierze mnie do Kanady. Może
Clint nie wyda mnie od razu, może mnie użyć jako karty przetargowej.
Jestem jego asem w rękawie. W ustach mu zaschło, strach ściskał go za
gardło. Zawrócił. Zanim policja poprowadziła skutego Downesa do
samochodu, był już w drodze na południe, na lotnisko Chatham.
103
– Wiemy, że twoja dziewczyna dwadzieścia minut temu opuściła motel
Pod Muszelką. Czy była z nią Kathy Frawley?
– Nie mam pojęcia, o co wam chodzi – odpowiedział monotonnym
tonem Clint.
– Wiesz bardzo dobrze, o co nam chodzi – rozzłościł się agent FBI z
biura w Bostonie, Frank Reeves. Oprócz niego w sali przesłuchań
znajdowali się Realto, Carlson i komendant posterunku w Barnstable. –
Czy Kathy jest w tej furgonetce?
– Musicie mi przeczytać moje prawa. Żądam adwokata.
– Posłuchaj, Clint – nalegał Carlson. – Kathy Frawley jest bardzo
chora. Jeżeli umrze, będziesz sądzony za dwa morderstwa. Wiemy, że
Lucas nie popełnił samobójstwa.
– Lucas?
– Clint, w twoim domu znajdziemy bez trudu DNA dziewczynek.
Twój przyjaciel Gus powiedział nam, że słyszał płacz dwojga dzieci
podczas rozmowy telefonicznej z Angie. Angie zapłaciła twoją kartą
kredytową za ubranka dla bliźniaczek. Policjant z Barnstable widział ją
dziś rano z Kathy, kelnerka z McDonalda również. Nie potrzebujemy
więcej dowodów. Twoja jedyna szansa na jakiekolwiek złagodzenie kary
to pójście teraz na współpracę.
Wszyscy gwałtownie się odwrócili, słysząc poruszenie za drzwiami.
Rozległ się głos sierżanta dyżurnego. I – Pani Frawley, bardzo mi przykro,
nie może pani tam wejść.
– Ależ ja muszę! Tam jest mężczyzna, który porwał moje dzieci.
Reeves, Realto i Carlson porozumieli się wzrokiem.
– Wpuść ją! – krzyknął Reeves.
Drzwi otwarły się z hukiem i wbiegła Margaret. Oczy miała teraz
smoliście czarne, twarz trupiobladą, a włosy potargane. Rozejrzała się po
pomieszczeniu, dostrzegła Clinta i padła przed nim na kolana.
– Kathy jest chora – powiedziała drżącym głosem. – Jeśli umrze, nie
wiem, czy Kelly to przeżyje. Wszystko panu wybaczę, jeśli tylko odda mi
pan teraz Kathy. Wstawię się za panem na procesie. Obiecuję.
Przysięgam. Proszę.
Clint próbował odwrócić głowę, ale coś go zmuszało do patrzenia w
gorejące oczy tej kobiety. Jestem ugotowany, zdał sobie sprawę. Nie
wydam jeszcze Kobziarza, ale może jest inny sposób, by uniknąć
oskarżenia o morderstwo. Odczekał długą chwilę, układając w myślach
swoją wersję wydarzeń.
– Nie chciałem zatrzymywać tego drugiego dziecka – powiedział. – To
robota Angie. Tej nocy, kiedy mieliśmy oddać bliźniaczki rodzicom,
zastrzeliła Lucasa i zostawiła sfałszowany list. Ona ma nierówno pod
sufitem. Potem zabrała forsę, spakowała manatki, nawet nie powiedziała
mi, gdzie pojechała. Dopiero dziś zadzwoniła i poprosiła, żebym się z nią
tu spotkał. Powiedziałem jej, że pozbędziemy się furgonetki i zwiejemy z
Cape jakimś kradzionym autem. Ale nie wyszło.
– Co się stało? – spytał Realto.
– Angie zna Cape, ja nie. Wiedziała o przystani niedaleko motelu,
gdzie moglibyśmy zatopić furgonetkę. Jechałem za nią, ale coś poszło nie
tak. Nie wyskoczyła z wozu na czas.
– Furgonetka wpadła do wody razem z nią?
– Tak.
– Czy Kathy też była w tej furgonetce?
– Tak. Angie nie chciała jej skrzywdzić. Mieliśmy ją zabrać ze sobą.
Chcieliśmy być rodziną.
– Rodziną! Rodziną! – Drzwi od pokoju przesłuchań były otwarte.
Przeszywający płacz Margaret rozbrzmiał echem w korytarzu.
Nadchodzący Steve wiedział, co on oznacza.
– Boże – modlił się. – Pomóż nam to znieść.
Zobaczył Margaret leżącą u stóp otyłego mężczyzny w pokoju
przesłuchań. To musiał być porywacz. Podbiegł do żony i wziął ją w
ramiona. Spojrzał prosto w oczy Clinta Downesa.
– Zastrzeliłbym cię teraz bez wahania, gdybym tylko miał czym –
wycedził przez zęby.
Komendant chwycił za słuchawkę, zaraz po tym jak Downes
wspomniał o przystani.
– Seagull Marina, zabierzcie sprzęt do nurkowania polecił.
Weźcie łódź. Popatrzył na agentów. – Tam są doki do załadunku –
powiedział. Potem spojrzał na Margaret i Steve’a.
Nie chciał rozbudzać w nich próżnej nadziei. Zimą doki powinny być
zagrodzone łańcuchami. Może, może zdarzył się cud i furgonetka zawisła
w powietrzu. Istniała nikła szansa, że nie zatonie całkowicie. Ale
nadchodził przypływ i nawet jeśli pojazd zawisł na łańcuchu, to i tak za
jakieś dwadzieścia minut zniknie pod wodą.
104
Wszystkie lotniska są obstawione, pomyślał Realto. Jechał z Frankiem
Reevesem, Walterem Carlsonem i komentantem policji z Barnstable w
stronę Harwich. Downes twierdzi, że to nie on jest Kobziarzem. Wyjawi
jego nazwisko w ostateczności, jeśli będzie mu grozić kara śmierci.
Używa go jako karty przetargowej. Realto wierzył mu. Ten prymityw nie
potrafiłby zaplanować porwania, nie jest wystarczająco sprytny. Kobziarz
zorientuje się, że zatrzymanie go jest kwestią czasu, kiedy tylko usłyszy o
aresztowaniu Downesa. Zabunkrował gdzieś siedem milionów dolarów.
Jedyne, co może teraz zrobić, to wyjechać z kraju, zanim będzie za późno.
Obok agenta Realto siedział zapatrzony przed siebie Walter Carlson,
nienaturalnie cichy, z rękoma złożonymi na kolanach. Doktor Harris
zawiozła Kelly na ostry dyżur do szpitala Cape Cod, ale Margaret i Steve
nalegali, żeby pojechać na przystań. Wolałbym, żeby ich tu nie było,
myślał Carlson. Nie powinni oglądać Kathy wydobywanej z zatopionej
furgonetki.
Samochody zjeżdżały na pobocze, robiąc miejsce radiowozowi na
sygnale. Po dziesięciu minutach jazdy skręcili w boczną drogę
prowadzącą ku przystani.
Policja stanowa Massachusetts już tam była, funkcjonariusze
próbowali przebić się światłami reflektorów przez gęstą mgłę. Z oddali
nadpływała motorówka straży przybrzeżnej, walcząc z wysokimi falami.
– Jest cień nadziei, że nie przyjechaliśmy za późno – odezwał się
pełnym napięcia głosem komendant O’Brien. – Jeśli furgonetka spadła do
doków i nie zabiło ich zderzenie... – Nie skończył zdania.
Radiowóz zatrzymał się z piskiem opon na przystani. Mężczyźni
wyskoczyli z auta i pobiegli po drewnianych deskach pomostu. Zatrzymali
się na jego końcu i spojrzeli w dół. Tył furgonetki wystawał z wody, tylne
koła zaczepiły o gruby łańcuch. Natomiast przednie były już zanurzone,
fale uderzały mocno o maskę samochodu. Przód wozu coraz bardziej się
zapadał pod ciężarem dwóch policjantów i sprzętu do wyławiania. Jedno z
tylnych kół zsunęło się z łańcucha i furgonetka opadła głębiej w wodę.
Steve Frawley przepchnął się obok agenta Realto ku krawędzi
przystani. Spojrzał w dół, zrzucił z siebie kurtkę, wskoczył do wody i
zanurkował. Wynurzył się z boku furgonetki.
– Poświećcie do środka samochodu – warknął Reeves.
Drugie tylne koło unosiła fala przypływu. Już za późno, pomyślał
Frank. Jest zbyt duże ciśnienie wody, nie da się otworzyć tych drzwi.
Margaret Frawley też przybiegła i stała na krawędzi pomostu. Steve
zaglądał do środka furgonetki.
– Kathy leży na podłodze z tyłu. Za kierownicą jest kobieta. Nie rusza
się – krzyknął.
Gorączkowo pociągnął za klamkę tylnych drzwi i zrozumiał, że nie da
się ich otworzyć. Uderzył pięścią w szybę, ale nie zdołał jej rozbić. Fale
znosiły go coraz dalej od furgonetki. Szarpał za klamkę i uderzał raz po
raz pięścią w szybę.
Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła, szyba w końcu się poddała. Nie
bacząc na potłuczoną, krwawiącą rękę Steve usunął resztę szkła i zniknął
do połowy w furgonetce.
Ostatnie koło spadło z łańcucha, samochód zaczynał tonąć.
Łódź straży przybrzeżnej dotarła do pomostu i zacumowała obok
idącego na dno auta. Dwaj mężczyźni wychylili się przez burtę i złapali
Steve’a za nogi. Wciągnęli go na pokład. Steve trzymał w ramionach
małą, zawiniętą w koc figurkę. Kiedy znalazł się na łodzi, furgonetka
całkowicie zniknęła w niespokojnych odmętach.
Mają!, pomyślał Realto. Mają! Oby tylko nie było za późno.
– Daj mi ją! Daj mi ją! – zaszlochała Margaret. Zagłuszyła ją syrena
nadjeżdżającej karetki.
105
– Mamo, słuchałem właśnie radia. Podobno jest spora szansa na to, że
Kathy przeżyje. Chcę, żebyś wiedziała: nie miałem nic wspólnego z
porwaniem dzieci Steve’a. Mój Boże, chyba nie sądzisz, że zrobiłbym coś
takiego własnemu bratu? Zawsze mogłem na niego liczyć.
Richie Mason rozejrzał się niespokojnie po hali odlotów lotniska
Kennedy’ego. Niecierpliwie słuchał płaczliwych zapewnień matki:
doskonale wiedziała, iż nie mógł mieć nic wspólnego z uprowadzeniem
dzieci swojego brata.
– Och, Richie, kochanie, jeśli zdołają ocalić Kathy, urządzimy wielką
wspólną rodzinną uroczystość – powiedziała.
– Pewnie, mamo – odparł krótko. – Muszę kończyć. Dostałem nową
świetną pracę. Lecę do siedziby firmy w Oregonie. Właśnie wzywają
pasażerów na pokład. Kocham cię, mamo. Będę w kontakcie.
– Pasażerów udających się do Paryża lotem numer sto dwa prosimy o
udanie się do bramki numer dziewięć – rozległo się z głośnika. –
Pasażerów podróżujących pierwszą klasą oraz tych potrzebujących
pomocy...
Richie obrzucił halę odlotów ostatnim niespokojnym spojrzeniem. W
samolocie zajął miejsce numer 2B. W ostatniej chwili zdecydował się
zrezygnować z odbioru reszty kokainy z Kolumbii. Instynkt podpowiadał
mu, że czas wynosić się z kraju. FBI wzięło go pod lupę z powodu
zaginionej dziewczynki. Na szczęście mógł poprosić o odebranie przesyłki
tego chłopaka. Danny Hamilton przechowa towar dla niego. Richie wciąż
nie wiedział, któremu dilerowi może zaufać na tyle, żeby polecić mu
odebranie narkotyków od Danny’ego, a potem przesłanie pieniędzy.
Później pomyśli.
No, szybciej, miał ochotę wrzeszczeć na wsiadających pasażerów.
Wszystko jest w porządku, próbował się uspokajać. Jak mówiłem mamusi,
zawsze mogłem liczyć na pomoc braciszka. Jego paszport zadziałał jak
talizman, jesteśmy do siebie bardzo podobni. Dzięki, Steve!
Stewardesa odbębniła już powitanie. Lećmy, lećmy, ponaglał kapitana
w myślach Mason. Siedział ze spuszczoną głową i zaciśniętymi pięściami.
Zaschło mu w ustach, kiedy usłyszał tupot stóp biegnących ludzi.
Zatrzymali się przy jego siedzeniu.
– Panie Mason, proszę spokojnie udać się z nami. Richie podniósł
wzrok. Stało nad nim dwóch mężczyzn.
– FBI – wyjaśnił jeden z nich.
Stewardesa miała właśnie odebrać od niego szklankę.
– To jakaś pomyłka – zaprotestowała. – Ten pan nazywa się Steven
Frawley, nie Mason.
– Wiem, co jest napisane na liście pasażerów – powiedział uprzejmie
agent Allen. – Ale pan Frawley przebywa teraz wraz z rodziną na Cape
Cod.
Richie pociągnął ostatni haust szkockiej ze szklanki, którą trzymał. To
moja ostatnia whisky przed bardzo, bardzo długą przerwą, pomyślał,
wstając. Współpasażerowie obserwowali go z ciekawością. Pomachał im
po przyjacielsku.
– Miłej podróży – powiedział. – Przykro mi, że nie mogę z wami
lecieć.
106
– Stan Kelly jest stabilny, ale dziewczynka wciąż oddycha z
trudnością, mimo że płuca ma czyste – powiedział ponuro pediatra z
dziecięcego oddziału intensywnej terapii. – Z Kathy jest jednak dużo
gorzej. Zapalenie oskrzeli przeszło w zapalenie płuc. Najwyraźniej
podawano jej lekarstwa dla dorosłych, które osłabiły jej układ
odpornościowy. Chciałbym być bardziej optymistyczny, ale...
Steve miał zabandażowane ręce do ramion. Siedział razem z Margaret
obok łóżeczka. Kathy była prawie nie do rozpoznania z krótkimi
ciemnobrązowymi włosami i maską tlenową na buzi. Leżała całkowicie
nieruchomo. W urządzeniu monitorującym oddech już dwa razy włączał
się alarm.
Łóżeczko Kelly stało w pokoju na końcu korytarza. Była przy niej
doktor Harris.
– Musimy natychmiast przynieść tu Kelly – poleciła Margaret.
– Pani Frawley...
– Natychmiast – powtórzyła. – Kathy jej potrzebuje.
107
– Norman Bond nie wychodził z domu całą sobotę, większość dnia
spędził siedząc na kanapie, wyglądając przez okna na East River i
słuchając wiadomości o porwaniu.
– Dlaczego zatrudniłem Frawleya, zastanawiał się. Chciałem udawać,
że mogę zacząć wszystko od nowa, cofnąć czas i znaleźć się z powrotem
w Ridgefield, z Theresą? Udawać, że nasze bliźniaki nie umarły? Teraz
miałyby po dwadzieścia jeden lat. Ci z FBI myślą, że mam coś wspólnego
z porwaniem. Byłem takim idiotą, mówiąc o Theresie jako o „mojej
zmarłej żonie”. A zawsze tak uważałem!
„Ona żyje, po prostu rzuciła Banksa, tak samo jak wcześniej rzuciła
mnie” – mówiłem wszystkim.
Od czasu przesłuchania Bond nie mógł przestać myśleć o Theresie
nawet na minutę. Zanim ją zabił, błagała o życie dzieci, które nosiła pod
sercem, tak samo jak Margaret Frawley błagała o bezpieczny powrót
swoich córeczek. Może drugie dziecko Frawleyów jeszcze żyje. Chodziło
wyłącznie o okup, myślał. Ktoś liczył na to, że firma go zapłaci.
O dziewiętnastej zrobił sobie drinka.
– Podejrzany był prawdopodobnie widziany na Cape Cod relacjonował
prezenter.
„Norman... błagam... nie... „.
Weekendy są zawsze najtrudniejsze, pomyślał.
Przestał chodzić do muzeów. Nudziły go. Koncerty były męczarnią,
wyrafinowaną formą tortur. Kiedy byli z Theresą małżeństwem, często
wypominała mu brak zainteresowania sztuką.
– Norman, zajdziesz bardzo wysoko w biznesie. Może nawet
zostaniesz sponsorem sztuki. Ale nigdy nie zrozumiesz, na czym polega
uroda rzeźby, obrazu czy opery. Jesteś beznadziejnym przypadkiem –
dokuczała mu.
Jestem beznadziejny. Beznadziejny. Norman przyrządził sobie
kolejnego drinka i sączył go, gładząc dłonią obrączki ślubne Theresy,
które nosił na łańcuszku na szyi. Tę od niego zostawiła na szafce, nim
odeszła. Tę drugą, z wianuszkiem diamentów, dostała od swojego
bogatego, wyrafinowanego drugiego męża. Z trudnością zdjął ją z palca
Theresy. Szczupłe zazwyczaj palce były spuchnięte z powodu ciąży.
O dwudziestej trzydzieści postanowił wziąć prysznic, ubrać się i pójść
na kolację. Wstał nieco chwiejnie i podszedł do szafy. Wyjął garnitur,
białą koszulę i krawat od Paula Stuarta, który, jak zapewniał sprzedawca,
świetnie się komponował z garniturem.
Czterdzieści minut później opuścił mieszkanie. Wychodząc, zerknął na
drugą stronę ulicy. Z samochodu wysiadało dwóch mężczyzn. Światło z
ulicznej latarni padało na twarz kierowcy. Ten sam agent FBI, który był u
niego w biurze. To on stał się podejrzliwy i agresywny, kiedy wymsknęła
mu się ta „zmarła żona”. Owładnięty paniką Norman niepewnie, choć
błyskawicznie cofnął się parę kroków, po czym przeciął Siedemdziesiątą
Siódmą. Nie zauważył skręcającego gwałtownie pojazdu.
Ciężarówka uderzyła w Bonda z siłą, która zdawała się rozrywać go
na strzępy. Poczuł, jak unosi się w powietrze, a potem nieznośny ból,
kiedy ciało uderzyło o chodnik. I smak krwi płynącej fontanną z ust...
Słyszał zamieszanie wokół siebie, ktoś żądał wezwania karetki.
Zobaczył pochylającą się nad nim twarz agenta FBI. Łańcuszek z
obrączkami Theresy, pomyślał. Muszę się go pozbyć.
Nie mógł się jednak ruszyć.
Biała koszula nasiąkała krwią. Ostryga, pomyślał. Pamiętasz, jak
zsunęła się z widelca? Ubrudziłeś cały krawat i koszulę sosem.
Wspomnienie zazwyczaj przywoływało falę wstydu, a teraz nie poczuł
nic. Zupełnie nic.
Wypowiedział jej imię: „Theresa”.
Agent Angus Sommers ukląkł obok Normana Bonda. Przyłożył mu
palce do szyi.
– Nie żyje – oświadczył.
108
Agenci Reeves, Carlson i Realto weszli do celi Clinta.
– Udało się wydobyć Kathy z samochodu, ale nie wiadomo, czy
przeżyje – powiedział z nienawiścią Carlson. – Twoja dziewczyna, Angie,
nie żyje. Będzie sekcja zwłok. Wiesz co? Wydaje nam się, że była już
martwa, kiedy znalazła się w wodzie. Ktoś ją uderzył wystarczająco
mocno, żeby zabić. Ciekawe kto.
Clint zdał sobie sprawę, że dla niego to już koniec. Poczuł się, jakby
go ktoś uderzył. Postanowił, że nie pójdzie na dno sam. Jeżeli powie im,
kim jest Kobziarz, może coś zyskać lub nie, ale nie zamierzał gnić w
pudle, podczas gdy tamten zostanie na wolności z siedmioma milionami.
– Nie znam nazwiska Kobziarza. Mogę wam opisać, jak wygląda. Jest
wysoki, na moje oko ma jakieś metr osiemdziesiąt kilka. Jasny blondyn
koło czterdziestki. Z klasą. I pewnie z kasą. Kiedy kazał mi pozbyć się
Angie, powiedział, że mam z nim pojechać na lotnisko w Chatham, gdzie
czeka na niego prywatny samolot. – Clint przerwał na moment. –
Czekajcie! – wykrzyknął. – Wiem, kim on jest! Wiedziałem, że skądś go
kojarzę. To gruba ryba z tej firmy, która zapłaciła okup. Pokazywali go w
telewizji. Mówił, że nie powinni byli zapłacić.
– Gregg Stanford! – powiedział Carlson, a Realto potwierdził
skinieniem głowy.
Reeves natychmiast wyjął telefon komórkowy.
– Żeby tylko udało nam się go zatrzymać, zanim jego samolot
wystartuje! – warknął z niepokojem Carlson. – Lepiej padnij na ko lana i
módl się, żeby Kathy Frawley z tego wyszła, gnido – zwrócił się z
pogardą do Clinta.
109
– Bliźniaczki Frawley znajdują się w szpitalu Cape Cod – donosił
prezenter kanału piątego. – Stan Kathy Frawley jest krytyczny.
Ciało porywaczki Angie Ames wydobyto z zatopionej furgonetki na
przystani w Harwich. Jej wspólnik, Clint Downes, w którego mieszkaniu
w Danbury w Connecticut przetrzymywane były dziewczynki, znajduje się
obecnie w areszcie w Hyannis. Człowiek, uważany za mózg operacji,
znany jako Kobziarz, wciąż pozostaje na wolności.
Nie powiedzieli, że jestem na Cape, myślał gorączkowo Stanford.
Siedział w hali lotniska w Chatham i oglądał wiadomości na telebimie. To
znaczy, że Clint jeszcze im o mnie nie powiedział. Jestem jego kartą
przetargową. Wyda mnie w zamian za lżejszy wyrok. Muszę natychmiast
wydostać się z kraju.
Jednak wszystkie loty zostały wstrzymane ze względu na ulewny
deszcz i gęstą mgłę. Jego pilot mówił, iż jest nadzieja, że to nie potrwa
długo i zaraz będą mogli wystartować.
Niepotrzebnie spanikował i wpadł na ten szalony pomysł z porwaniem.
Zrobił to ze strachu. Bał się, że Millicent kazała go śledzić i dowiedziała
się o innych kobietach. Gdyby postanowiła go rzucić, wyleciałby z firmy,
a nie miał ani centa na własnym koncie. Zrobił to, bo wydawało mu się, że
można zaufać Lucasowi. Umiał trzymać gębę na kłódkę, nigdy by go nie
wydał, niezależnie od stawki. Okazało się, że tu akurat Gregg się nie
pomylił. Clint nie miał pojęcia, kim jest szef.
Gdyby tylko nie przyjechał na Cape Cod... Ma paszport, mógłby być
już za granicą, gdzie czekają na niego miliony. Samolot zabierze go na
Malediwy. Tam nie ma ekstradycji.
Drzwi do hali otworzyły się z hukiem i wpadło dwóch mężczyzn.
Jeden stanął za Greggiem i kazał mu wstać z uniesionymi do przodu
rękami. Błyskawicznie zakuł go w kajdanki.
– FBI, panie Stanford – oznajmił drugi. – Cóż za niespodzianka.
Co sprowadza pana na Cape dziś wieczór?
Stanford spojrzał mu prosto w oczy.
– Odwiedzałem przyjaciółkę, to nasza prywatna sprawa. Nic wam do
tego.
– Czy ta kobieta nie miała przypadkiem na imię Angie?
– O co wam chodzi? – oburzył się Stanford. – To skandal.
– Wie pan, o co nam chodzi. Dobrze pan to wie – odpowiedział
spokojnie agent. – Nigdzie pan dziś nie poleci, panie Stanford. Czy też
może powinienem spytać, woli pan, żeby się do pana zwracać per
Kobziarz?
110
Kelly została zawieziona na oddział intensywnej terapii. Miała na buzi
maskę tlenową, tak samo jak siostra. Doktor Harris cały czas przy niej
była. Margaret wstała.
– Odłączcie jej maskę – poleciła. – Położę Kelly do łóżeczka razem z
Kathy.
– Margaret, Kathy ma zapalenie płuc... – Protest zamarł na ustach
Sylvii.
– Zróbcie to – powiedziała Margaret do pielęgniarki. – Podłączycie
maskę z powrotem, kiedy przeniosę Kelly.
Kobieta spojrzała na Steve’a.
– Proszę to zrobić – potwierdził.
Margaret podniosła Kelly i przytuliła na moment.
– Kathy cię potrzebuje, myszko – szepnęła. – A ty potrzebujesz jej.
Pielęgniarka odsunęła bok łóżeczka i Margaret położyła Kelly obok jej
bliźniaczki, tak aby rączki dziewczynek się stykały. Prawy kciuk Kelly
dotykał lewego Kathy.
W tym miejscu były połączone, pomyślała Sylvia.
Pielęgniarka założyła Kelly z powrotem maskę tlenową.
Margaret, Steve i Sylvia pełnili rozpaczliwą wartę przy łóżeczku całą
noc, modląc się bezgłośnie. Bliźniaczki ani razu się nie poruszyły,
pogrążone w głębokim śnie. Potem, kiedy pierwsze promienie słońca
oświetliły pokój, Kathy drgnęła, przesunęła rączkę i splotła palce z
palcami Kelly.
Kelly otworzyła oczy i przekręciła główkę, żeby spojrzeć na siostrę.
Kathy otworzyła szeroko oczy. Rozejrzała się po pokoju. Patrzyła na
każdą osobę po kolei. Jej usta zaczęły się poruszać.
Buzię Kelly rozjaśnił uśmiech. Szepnęła coś do ucha Kathy.
– Ich wymyślony język – powiedział czule Steve.
– Co Kathy ci mówi, Kelly? – szepnęła Margaret.
– Kathy mówi, że strasznie, ale to strasznie za nami tęskniła i chce do
domu.
Epilog
Walter Carlson odwiedził Frawleyów trzy tygodnie później. Siedzieli
we trójkę przy stole w jadalni, popijając kawę. Carlson wspominał ich
pierwsze spotkanie. Poznał Margaret i Steve’a jako parę młodych,
eleganckich ludzi. Wrócili do domu i dowiedzieli się, że ich dzieci
zaginęły. W ciągu kolejnych dni stopniowo zamieniali się w cienie siebie
samych, blade i przerażone istoty, lgnące do siebie nawzajem w niemej
rozpaczy.
Teraz Steve był odprężony i pewny siebie. Margaret wyglądała uroczo.
Wreszcie miała na ustach uśmiech. W białym swetrze i ciemnych
spodniach, z rozpuszczonymi włosami, wydawała się zupełnie inną osobą
niż ta na wpół oszalała kobieta, która błagała, by jej uwierzono, że Kathy
wciąż żyje.
Mimo to Carlson zauważył, że podczas kolacji często zerkała w głąb
salonu, gdzie przebrane już w piżamki dziewczynki wyprawiały przyjęcie
dla lalek i misiów. Cały czas musi sprawdzać, czy córeczki tam są,
pomyślał.
Frawleyowie zaprosili go na kolację, żeby uczcić powrót do
normalnego życia, jak to ujęła Margaret. W naturalny i nieunikniony
sposób pogawędka wkroczyła na temat informacji, które wydobyto od
Gregga Stanforda i Clinta Downesa. Carlson nie zamierzał wspominać o
Richardzie Masonie. Nie chciał martwić Frawleyów. Jednak Steve sam
wspomniał o przyrodnim bracie przy okazji rozmowy o niedawnej wizycie
rodziców.
– Możesz sobie wyobrazić, jak bardzo moja matka przeżywa fakt, że
Richie znów się w coś wplątał – powiedział. – Przemyt kokainy jest
jeszcze gorszy niż tamten przekręt sprzed lat. Wie, że grozi mu wysoki
wyrok i jak każda matka szuka winy w sobie za to, jakim człowiekiem stał
się Richie.
– To nie jej wina – zaprzeczył stanowczo Carlson. – On jest zepsutym
jabłkiem. Proste i oczywiste. Z całej tej sprawy wyniknęła tylko jedna
korzyść – dodał. – Dowiedzieliśmy się, że Norman Bond zamordował
swoją byłą żonę, Theresę. Nosił na łańcuszku obrączkę podarowaną jej
przez drugiego męża. Pani Banks miała ją na palcu w noc zniknięcia.
Teraz przynajmniej jej mąż może wrócić do normalnego życia. Przez
siedemnaście lat czekał, mając nadzieję, że ona jednak żyje.
Carlson wciąż wracał spojrzeniem do bliźniaczek. Nie mógł się
powstrzymać.
– Są jak dwie krople wody – zauważył.
– Prawda? – odrzekła Margaret. – W zeszłym tygodniu zaprowadziłam
je do fryzjera. Zmył tę okropną farbę z włosów Kathy. Potem poprosiłam,
żeby zrobił im identyczne krótkie fryzurki. Wyglądają w nich ślicznie. –
Westchnęła. – Wstaję co najmniej trzy razy w ciągu nocy. Upewniam się,
czy leżą w łóżeczku. Włączamy na noc alarm. Gdyby otworzyły się jakieś
drzwi albo okno, rozległby się dźwięk, zdolny podnieść z grobu umarłego.
Mimo to nie mogę znieść, kiedy tracę je z oczu.
– To przejdzie – zapewnił Carlson. – Może nie od razu, ale z czasem
będzie coraz lepiej. Jak się mają dziewczynki?
– Kathy ciągle dręczą koszmary. Krzyczy przez sen: „Już nie, Mona.
Już nie!”. Któregoś dnia, kiedy wyszłyśmy na zakupy, zobaczyła kobietę z
długimi brązowymi potarganymi włosami, która, jak sądzę, przypomniała
jej Angie. Zaczęła piszczeć i chwyciła mnie za nogę. Serce mi się krajało.
Ale Sylvia poleciła nam świetnego dziecięcego psychiatrę, doktor Judith
Knowles. Będziemy do niej zabierać dziewczynki co tydzień. Terapia
trochę potrwa, ale lekarka zapewniła nas, że na pewno z czasem dojdą do
siebie.
– Czy Stanford będzie się ubiegał o łagodniejszy wyrok? – spytał
Steve.
– Nie ma na to zbyt wielkich szans. Brak okoliczności łagodzących.
Zaplanował porwanie, bo się wystraszył, że żona wie o jego licznych
romansach i zamierza się z nim rozwieść. Gdyby to zrobiła, nie dostałby
ani grosza. Był częściowo odpowiedzialny za kłopoty finansowe firmy w
zeszłym roku i wciąż się obawiał, że to w końcu wyjdzie na jaw.
Potrzebował awaryjnej gotówki. Kiedy poznał Steve’a w biurze i zobaczył
zdjęcie bliźniaczek, wpadł na pomysł z porwaniem. Z Lucasem Wohlem
łączył go dziwny układ. Lucas był jego zaufanym kierowcą, woził go na
randki. Pewnego dnia, w trakcie drugiego małżeństwa, Stanford przyłapał
Lucasa, jak grzebał w sejfie z biżuterią jego żony. Powiedział, żeby śmiało
kontynuował rabunek, pod warunkiem że podzieli się z nim zyskami ze
sprzedaży. Stanford zawsze żył na krawędzi. Potem wielokrotnie
podpowiadał Wohlowi, które rezydencje warte są zachodu. A jeśli chodzi
o porwanie dziewczynek, to wszystko mogłoby mu ujść na sucho, gdyby
zaufał Lucasowi. Wohl nie wydał go przed Clintem. Stanford był wysoko
w naszym rankingu podejrzanych i mieliśmy na niego oko, ale tak
naprawdę nie udało się znaleźć żadnych dowodów. Ta świadomość będzie
go prześladować przez długie lata w więziennej celi i bardzo mi się to
podoba.
– A co z Clintem Downesem? – spytała Margaret. – Przyznał się?
– Jest porywaczem i mordercą. Stara się nas przekonać, że śmierć
Angie była przypadkowa. Akurat. Zajmie się nim sąd federalny. Jestem
przekonany, że już nigdy więcej nie napije się piwa w Danbury Pub. Do
końca życia nie wyjdzie z więzienia.
Bliźniaczki skończyły przyjęcie i przybiegły w podskokach do jadalni.
Po chwili uśmiechnięta Kathy siedziała na kolanach Margaret, a Steve
podnosił rozchichotaną Kelly.
Walter Carlson poczuł, jak ze wzruszenia coś ściska go w gardle.
Gdyby tylko zawsze tak się kończyło, pomyślał. Gdybyśmy mogli zwrócić
wszystkie dzieci rodzicom, oczyścić świat z łotrów. Dobrze, że
przynajmniej tym razem skończyło się szczęśliwie...
Dziewczynki miały na sobie jednakowe piżamki w błękitne kwiatki.
Dwa słodkie aniołki, pomyślał. Dwa słodkie aniołki w błękitnych
ubrankach.