„POKOCHAJ
MNIE”
ROZDZIAł 1
Jeszcze jeden dzień, i jeszcze sto tysięcy dolarów. Gdyby nie
dokuczliwy ból żołądka, Edward Cullen czułby się zupełnie zadowolony,
wchodząc po schodach wiodących do szkoły podstawowej w St. Albans.
„Kronika St. Albans" nie na darmo nazywała go miejscowym asem gry na
giełdzie. Zażywając dwie tabletki środka na niestrawność, Edward pomyślał,
ż
e giełda papierów wartościowych to wspaniała sprawa, bo przy odrobinie
sprytu można na niej zarobić forsę zarówno wtedy, gdy akcje idą w górę,
jak i wtedy, gdy idą w dół. Jego zdaniem, obie okazje były równie dobre.
Pożegnawszy się przed laty z miejscowym domem opieki dla
chłopców, w którym spędził dzieciństwo, Edward zaczął pracować i każdego
odłożonego centa inwestował na giełdzie. Opłaciły mu się sowicie
wyrzeczenia, kiedy skąpił sobie wszystkiego i odżywiał się prawie
wyłącznie fasolką z puszki. Teraz był multimilionerem i mógłby dać
głowę, że już nigdy w życiu nie weźmie do ust tej przeklętej fasolki.
Jeśli czasami coś mu się nie udawało, to nie zaprzątał sobie tym
przesadnie głowy. Było, minęło.
Ostatnio dwaj kumple z domu opieki dla chłopców, którym też
ś
wietnie się powiodło w interesach, namówili go, by przyłączył się do nich
i został członkiem tajnej fundacji charytatywnej, Klubu Milionerów, dzięki
której kwoty wyasygnowane na cele dobroczynne można było odpisywać
od podatków.
Edward wciąż nie był do końca przekonany, czy dobrze robi,
wstępując do Klubu, ale postanowił spełnić swój obowiązek. Ruszył
korytarzem starego budynku w stronę, skąd dobiegały głosy małych dzieci.
Przyszedł tu, aby przyjrzeć się, jak funkcjonuje program pozalekcyjnych
zajęć dla dzieci z zerówki. Na podstawie jego opinii Klub Milionerów miał
potem zdecydować, jaką darowiznę warto przeznaczyć na ten cel.
Masując sobie lekko bolący żołądek, Edward skręcił w boczny,
korytarz i zajrzał do klasy, z której dochodziła wrzawa. Zgrabna młoda
kobieta o bujnych, brązowych włosach, w bluzce ozdobionej wielką czerwoną
literą ,,j", dyrygowała chórem dzieci, recytujących słowa zaczynające się
na tę literę. Czyżby to właśnie była nauczycielka, Bella Swan? Gestami i
tanecznymi ruchami zachęcała dzieci, by głośno powtarzały słowa
zaczynające się na , j". Promieniowała energią i entuzjazmem.
- Japonia, jodła, jajko, jaśmin!
Edward zmarszczył brwi, czując znów silny ból w żołądku. Może to z
powodu tego hałasu, pomyślał, ale musiał jednocześnie przyznać, że
metoda nauczania panny Swan jest bardzo skuteczna. O mały włos sam
nie dołączył do chóru maluchów.
Bella spostrzegła go i pokiwała ręką.
- Proszę wejść i przyłączyć się do nas! - zawołała, po czym z
uśmiechem zapytała dzieci:
- Na jaką literę zaczyna się słowo: jabłko?
- Na jot! - wykrzyknęły chórem.
Edward wszedł do klasy i z ulgą opadł na krzesło, na którym z trudem
się zmieścił. Żołądek dokuczał mu dotkliwiej niż zwykle, ale starał się o
tym zapomnieć. Ból z pewnością przejdzie, kiedy tylko ustanie ten
piekielny harmider.
Edward lubił dzieci. Z dawnych lat zapamiętał sobie jednak, że żona,
była żona i dzieci potrafią bez litości wyczyścić człowiekowi konto w
banku. Lekcji tej uczył się boleśnie każdego miesiąca, kiedy po rozwodzie
jego matka podejmowała w banku alimenty, które płacił ojciec Edwarda, po
czym gnała do sklepów i wydawała wszystko co do centa. A nawet więcej
niż wszystko, tak że wreszcie trzeba było przenieść chłopca do domu
opieki. Edward poprzysiągł sobie, że nigdy w życiu nie postawi siebie lub
kogoś z bliskich w podobnej sytuacji. I dlatego nie zamierzał się żenić ani
mieć dzieci.
Po chwili jego wzrok znowu przyciągnęła wyjątkowo zgrabna
sylwetka Belli Swan. To fakt, że ani mu w głowie się żenić, ale może
mógłby od czasu do czasu umówić się na randkę z jakąś kobietą, pomyślał,
i przypomniał sobie, jak jego dobry przyjaciel Emmett radził mu, by odrywał
się czasami od komputera i wychodził się zabawić.
- Do zobaczenia w czwartek - powiedziała tymczasem nauczycielka,
odprawiając swoich podopiecznych. - Następnym razem będziemy
poznawać literę „k".
Kiedy dzieci wybiegły pędem na korytarz, w klasie zapadła cisza jak
makiem zasiał. Edward podniósł się ze swego krzesełka i spojrzał Belli w
oczy.
- Wiem, że nazywa się pani Bella Swan i że koordynuje pani
specjalny program dla dzieci z zerówki - odezwał się.
- A pan nazywa się Edward Cullen - skinęła głową Bella. -
Uprzedzono mnie, że może pan do nas wpaść, ale właściwie nie wiem, o
co chodzi. Czy zamierza pan zapisać dziecko na zajęcia?
- Nie, nic z tych rzeczy. Po prostu chciałbym się zorientować, na
czym polega ten program. Muszę trochę więcej się o nim dowiedzieć.
Czy da się pani zaprosić dziś wieczorem na kolację?
Bella pomyślała, że chętnie przyjęłaby jego zaproszenie, ale
postanowiła nie dać się skusić. A także zignorować fakt, że inteligentne
spojrzenie Cullena wzbudziło jej zainteresowanie, pociągały ją rysy jego
twarzy i zarys zmysłowych ust. Nakazała sobie nie myśleć o tym, że jego
szerokie ramiona znamionują siłę i opiekuńczość. Musiała po prostu
wszystko to odrzucić. Chociaż nie umiała sobie nawet przypomnieć, kiedy
ostatnio jadła kolację z przystojnym, inteligentnym mężczyzną, świetnie
wiedziała, że w jej życiu nie ma miejsca na randki.
- Przykro mi, ale dzisiaj nie mogę.
- To może jutro?
- Jutro też nie. Właściwie to odpadają wszystkie wieczory do końca
roku.
- Ale dlaczego? - zapytał z niedowierzaniem.
- Z trzech powodów - odparła, chcąc raz na zawsze uciąć rozmowy
na ten temat. - Mają lat pięć, trzy i trzy. Moje dzieci. - Nie wyjaśniła mu,
ż
e kiedy przed ośmioma tygodniami zginęli w wypadku jej siostra i
szwagier, ich dzieci - Emily, Jacob i Embry - stały się jej podopiecznymi.
- Ma pani trójkę dzieci? - zdziwił się. - Ale nie widzę na palcu
obrączki...
- Ach, nie jestem mężatką. I nigdy nie byłam.
- Teraz już rozumiem, dlaczego jest pani taka zajęta - rzucił Edward,
masując bolący żołądek z wyrazem roztargnienia na twarzy. - Czy jest tu
może toaleta? - zapytał nieoczekiwanie.
- Oczywiście, tuż za tymi drzwiami - powiedziała Bella, wskazując
wyjście w głębi pokoju. - Czy pan się dobrze czuje? - zagadnęła,
zaniepokojona wyrazem jego twarzy.
Edward mruknął coś pod nosem i ruszył we wskazanym kierunku.
Bella zmarszczyła brwi. Wielu mężczyzn po prostu czuje się
nieswojo wśród dzieci, ale nie spodziewała się, że mogą one doprowadzić
kogoś do mdłości. Wzruszyła ramionami i szybko uporządkowała klasę
przed wyjściem. Słysząc po chwili przytłumiony dźwięk, jakby
kaszlnięcie, podeszła do drzwi i zapukała.
- Edward, dobrze się czujesz?
W odpowiedzi usłyszała kaszlnięcie.
- Czy mogę wejść?
- Tak, ale...
Gdy otworzyła drzwi, natychmiast uderzyła ją bladość jego twarzy.
W ręku trzymał poplamiony krwią papierowy ręcznik.
- Krwotok z nosa? - zapytała.
- Nie, kasłałem i...
Bella nie wiedziała, co mu dolega, ale od razu się zorientowała, że
coś jest nie w porządku.
- Musimy pojechać do szpitala - oznajmiła.
Edward zaprotestował, ale wkrótce poczuł, że znów musi zakasłać. Ze
wszystkich sił starał się powstrzymać i opanować wrażenie, jakby głowę
spowiła mu gęsta mgła. W krótkich chwilach przytomności widział, jak
Bella niczym kierowca rajdowy prowadzi swojego volkswagena garbusa i
w sposób, który zupełnie nie przystoi nauczycielce, klnie na kierowców,
zanadto jej zdaniem opieszałych.
Edward wstrzymał na chwilę oddech, gdy złapał go znowu atak
palącego bólu. Kątem oka zauważył, że Bella zerka na niego z niepokojem.
- Oddychaj - przykazała mu. - Jesteś zanadto spięty i wtedy boli cię
jeszcze bardziej. To jest trochę tak jak z porodem. Kiedy oddychasz,
łatwiej ci znieść ból.
- Z pewnością wiesz, co mówisz - odparł i z wysiłkiem wciągnął
powietrze. Miał wrażenie, że powieki uciska mu jakiś wielki ciężar. Gdyby
tylko mógł choć przez chwilę odpocząć...
- Edward! Obudź się!
- Co takiego? - wyszeptał, krzywiąc się z bólu, ale nie otwierając
oczu.
- Dojeżdżamy do szpitala.
Nigdy w życiu nie czuł się tak bardzo zmęczony. Otworzył usta,
ż
eby podziękować Belli, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu.
Gdy samochód zatrzymał się z piskiem hamulców, posłyszał wokół
siebie głosy.
- Pluje krwią - wyjaśniła Bella. - Mam wrażenie, że go boli żołądek.
- To może być wrzód żołądka - odezwał się męski głos. - Chyba
pójdzie na stół.
Edward znowu usiłował protestować, ale bez rezultatu. Całą energię
skupił na tym, by otworzyć oczy, i gdy mu się to w końcu udało, napotkał
pełen niepokoju wzrok Belli.
- Dzięku... - zdołał wyszeptać, zanim położyła mu palec na ustach i
potrząsnęła głową.
- Nie marnuj sił. I nie zapomnij głęboko oddychać - powiedziała,
musnąwszy wargami jego policzek.
Edward czuł, jak wiozą go chodnikiem i dalej przez drzwi szpitala. Ból
stał się nieznośny, więc przestał już z nim walczyć i przymknął oczy.
Ogarnęła go ciemność. Zdążył jeszcze usłyszeć, że jakaś kobieta kazała go
szybko zawieźć na ostry dyżur chirurgiczny. Potem nie słyszał już nic.
Oczyma wyobraźni ujrzał swoich dobrych przyjaciół, Emmetta i
Jaspera. Obaj ze smutnymi minami stali nad jego łóżkiem i kiwali
głowami.
- Taki młody człowiek - westchnął Emmett.
- Jaka szkoda - dodał Jasper. - Pomyśl tylko, całe życie tylko
pracował i martwił się o szmal.
- I nigdy mu się to nie udało - rzekła ze smutkiem Rosalie, żona
Emmetta, biorąc męża za rękę. - Chyba był tego blisko, ale niestety...
Blisko czego? - zdumiał się Edward.
- Aż trudno uwierzyć, że nie napisał testamentu. Wściekłby się,
gdyby wiedział, że lwią część jego majątku może zagarnąć rząd.
Testamentu! Edward poczuł, jak ogarnia go panika. Nie sporządził
dotąd testamentu, bo zawsze uważał, że ma jeszcze mnóstwo czasu. Oblał
go zimny pot. Czyżby już nie żył?
- Żałuję, że go to ominęło - powiedziała Rosalie, ocierając łzę z
policzka. - Naprawdę wielka szkoda. To musi być straszne, pod sam
koniec zdać sobie sprawę, że się zmarnowało życie. Że się nigdy nikogo
nie kochało. Wielka szkoda - powtórzyła z naciskiem a zarazem z żalem,
przytulając się do Emmetta.
Edward wciąż zastanawiał się, czy jeszcze żyje, czy też nie.
Przypominał sobie różne rzeczy, które zamierzał zrobić, ale dopiero
później, znacznie później. Najgorsze było jednak przygniatające poczucie
niewyobrażalnej pustki. Znowu ogarnął go paniczny lęk. Czyżby
rzeczywiście zmarnował życie? Zajmował się wyłącznie pomnażaniem i
zabezpieczaniem swego majątku i nie dostrzegał niczego i nikogo wokół
siebie? Czy dzięki niemu świat stał się lepszy? Poczuł, jak pochłania go
fala żalu na myśl o tym, ile powinien był zrobić.
Panie Boże, jeśli mnie słyszysz, proszę Cię, wybacz mi. Wszystko
schrzaniłem. Gdybyś mi tylko dał jeszcze jedną szansę...
Idiotyczny pomysł, pomyślał. A cóż takiego ten Edward zrobił, żeby
na nią zasłużyć? A może Bóg da mi jeszcze jedną szansę...
Z wielkim trudem otworzył powieki, które ciążyły mu jak ołów.
- Chyba się budzi - odezwał się znajomy głos.
- Hej, Edward, witaj w krainie żywych - zagadnął inny znajomy głos.
Edward zamrugał powiekami i ujrzał przed sobą twarze stojących przy
łóżku dwóch przyjaciół, Emmetta McCanthry i Jaspera Halle.
- Ależ nam napędziłeś stracha - powiedział Emmett z troską w
głosie.
Edward pomyślał w tym momencie, że Emmett bardzo się zmienił na
korzyść, odkąd się ożenił i został ojcem.
- Wiem, że nie bardzo ci się chciało zająć tą sprawą
programu dla dzieci z zerówki - wtrącił Jasper - ale czy to możliwe,
ż
ebyś od wizytacji wolał operację?
Edward miał ochotę się zaśmiać, ale przeszkodził mu ostry ból w boku.
- Litości, Jasper - zdołał wykrztusić.
- Wyglądasz, jakby przejechała cię ciężarówka - dodał Jasper i
pokręcił głową.
- Wielkie dzięki - odparł z przekąsem Edward.
- Dobra - powiedział Jasper. - Dosyć tego. Naprawdę, stary, musisz
bardziej na siebie uważać. Nie chcę, żeby ci się coś stało. Fajny z ciebie
gość, chociaż takie skąpiradło.
- No, może nie dość fajny - mruknął pod nosem Edward.
- Teraz niestety muszę lecieć, w zeszłym tygodniu wykupiłem bilet
na ten lot czarterowy - oznajmił z żalem Jasper. - Ale przynajmniej będę
miał spokojną głowę, wiedząc, że się wykaraskasz.
- Czarter do Rio czy do Paryża? - zaciekawił się Edward. Jasper wciąż
gdzieś podróżował. Czasami można było odnieść wrażenie, że chce uciec
od samego siebie.
- Na Wyspy Karaibskie. Weekend w Belize.
- Blondynka czy brunetka? - zagadnął Edward.
- Tym razem ani jedno, ani drugie. Zaprosiłem Alice Brandon, ale mi
dała kosza. Już trzeci raz w tym miesiącu. Mówi się trudno, będę łowił
ryby i muszę sobie to i owo przemyśleć. No, na mnie pora - powiedział,
zerkając na złoty zegarek. - Trzymajcie się, chłopaki.
Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, Edward spojrzał z
niedowierzaniem na Emmetta.
- Jasper? Musi sobie to i owo przemyśleć?
- No wiesz, on ma fioła na punkcie Alice.
- A ja sądziłem, że do niego zawsze ustawia się długa kolejka kobiet.
- Sądzę, że między nim i Alice było więcej, niż Jasper gotów jest
przyznać. Ale ty pewnie chciałbyś się już zdrzemnąć, więc sobie pójdę...
- Posłuchaj... - odezwał się z wahaniem Edward. - Mam wrażenie, że...
mogłem wykorkować.
- Tak to wyglądało - przyznał Emmett.
- Wiesz, myślałem o tysiącu rzeczy, których dotąd nie zrobiłem.
- Na przykład, nie poleciałeś do Belize? - uśmiechnął się Emmett.
- Nie - potrząsnął głową Edward. - Myślałem o naprawdę ważnych
sprawach. Na przykład, wydaje mi się, że ty żyjesz w harmonii. Jak ty to
robisz?
- Och, to nic trudnego. Po prostu mam Rosalie i naszą małą. Wiem, że
mogę stracić wszystko i wszystkich, ale Rosalie pozostanie przy mnie. Poza
tym cieszy mnie nasza wspólna działalność - powiedział i zaśmiał się
cicho. - Rosalie uważa, że wszyscy trzej czujemy się trochę jak naciągacze z
powodu forsy, jaką zarobiliśmy. Dzięki temu, że część pieniędzy oddaję na
zbożne cele, czuję się mniejszym naciągaczem. Ale teraz - Emmett
spojrzał uważnie na Edwarda - powinieneś odpocząć. Wszystko będzie
dobrze.
Po wyjściu przyjaciela, zapadając w sen, Edward próbował sobie
wyobrazić, że gdyby był mężem i ojcem, to miałby wrażenie, że jego życie
ma sens, ale nie bardzo mu się to udawało.
Trzy tygodnie później, już we własnym domu, Edward wciąż czuł, że
coś go nęka, ale to coś nie miało nic wspólnego z wrzodem żołądka.
Ponieważ chciał podziękować Belli Swan za to, że go zawiozła do
szpitala, odszukał jej adres i po zamknięciu giełdy pojechał odwiedzić ją w
domu. Zaparkował samochód za jej volkswagenem. Rozglądając się po
okolicy, spostrzegł duży jednopiętrowy dom, okolony dębami i płaczącymi
wierzbami, który wyglądał na nieco starszy niż inne. W pobliżu bawiła się
spora gromadka dzieci.
Wyjął z samochodu bukiet herbacianych róż, wszedł po schodach na
ganek i nacisnął dzwonek. Zaraz potem przez szybę wyjrzała dziewczynka
ze sterczącymi warkoczykami i zlustrowała go spojrzeniem.
- Jakiś pan stoi za drzwiami! - zawołała głośno.
W tym momencie dwójka maluchów z tupotem podbiegła do drzwi i
zaczęła mu się przyglądać. Jeden z chłopców wsadził palec do ust.
Bliźniaki, pomyślał Edward, wdzięczny jak zawsze, że ojcostwo nie jest
sensem jego życia.
Po chwili przy drzwiach pojawiła się Bella, ubrana w szorty, które
odsłaniały jej długie, zgrabne nogi. Ciepłym gestem przygarnęła do siebie
malców, po czym ze zdziwieniem spojrzała na Edwarda stojącego z
bukietem róż w ręku. Napotkawszy jego wzrok, uśmiechnęła się.
Edward poczuł, jak niespodzianie drgnęło mu serce. Bella otworzyła
drzwi i powiedziała:
- Wejdź, proszę. Dzwoniłam kilka razy do szpitala, żeby się
dowiedzieć, czy udało ci się przeżyć moją szaloną jazdę. Jak się czujesz?
Czy to był wrzód żołądka?
- Czuję się znacznie lepiej - odparł, potakując głową.
- Tak, to był wrzód żołądka. Po operacji podawali mi antybiotyki.
Był zażenowany, kiedy w szpitalu mu powiedziano, że gdyby
bardziej dbał o siebie i zażywał odpowiednie leki, mógłby uniknąć
operacji.
- Mężczyźni nie lubią chodzić do lekarza, prawda?
- zagadnęła Bella.
- W każdym razie nie lubi ten, którego widzisz przed sobą - odrzekł,
podając jej kwiaty. - To dla ciebie. Z podziękowaniem, że uratowałaś mi
ż
ycie.
Róże były tylko drobnym gestem z jego strony i Edward nie zamierzał
na nich poprzestać. Obiecał sobie, że przyjdzie z pomocą finansową Belli i
jej programowi zajęć dla przedszkolaków.
- Nie ma za co - uśmiechnęła się i przyjęła od niego kwiaty.
Oba szkraby obejmowały ją za nogi. Edward świetnie rozumiał,
dlaczego pragną jej bliskości. Bella promieniowała optymizmem, kobiecą
siłą i opiekuńczością - te cechy pociągają wszystkich chłopców, małych i
dużych - a także zmysłowością, przywodzącą na myśl kuszące, egzotyczne
perfumy.
- Ach, zapomniałam o dobrym wychowaniu - powiedziała,
spoglądając na główki chłopców. - Edwardzie, pozwól, że ci przedstawię
moje dzieciaki. Oto Jacob, Embry i Emily. Powąchajcie, chłopcy, jak
cudnie pachną te przepiękne róże. A ty, kochanie - zwróciła się do
dziewczynki - czy mogłabyś tu przynieść wazon z wodą? Znajdziesz go
pod zlewem w kuchni. Kolacja już prawie gotowa - dodała - biegnijcie
myć ręce.
- Ja pierwszy! - zawołał Embry.
- Nie, ja pierwszy! - odkrzyknął Jacob.
- Kurczak z knedlami to ich ulubione danie - wyjaśniła Bella. - Coś
na pocieszenie. Robimy dużo rzeczy na pocieszenie, odkąd zginęła moja
siostra i jej mąż.
- To się stało niedawno? - zapytał Edward, marszcząc brwi.
- Tak. - Bella pokiwała głową ze smutkiem w brązowych oczach. -
Dzieciaki tego samego dnia straciły oboje rodziców. Zginęli w wypadku
samochodowym.
- Więc to nie są twoje dzieci?
- Teraz są moje - odrzekła z naciskiem. - I zostaną ze mną bez
względu na to, co pewna kobieta z opieki społecznej będzie wygadywać na
temat mojego wieku i za co jeszcze zechce mnie skrytykować.
W tym momencie przybiegła Emily, pociągnęła Bellę za rąbek bluzki
i szepnęła jej coś na ucho. Bella uśmiechnęła się do niej i skinęła głową, po
czym powiedziała:
- Emily chciała zapytać, czy zostaniesz z nami na kolacji.
Edward, spojrzawszy w smutne brązowe oczy dziewczynki,
przypomniał sobie swoje własne, niewesołe dzieciństwo. Nie potrafiłby
odmówić takiemu zaproszeniu. Poza tym mógłby skorzystać z okazji i
dowiedzieć się więcej szczegółów o prowadzonym przez Bellę programie.
No i, co tu dużo mówić, miał ochotę jeszcze trochę na nią popatrzeć.
- Bardzo chętnie zostanę - powiedział bez wahania w głosie.
ROZDZIA
Ł
DRUGI
- Chciałabym objąć tym programem jeszcze przynajmniej pięć szkół
podstawowych w naszym okręgu - odparła Bella, gdy Edward zagadnął ją o
dalsze plany. - Tak naprawdę, to pragnę nim objąć szkoły w całym okręgu,
a jeśli już mam być szczera, to wyznam, że marzy mi się rozszerzenie go
na cały nasz stan, a potem na cały kraj. - Powiedziawszy to, zamilkła,
wpatrując się w twarz Edwarda. Wiedziała, że niektórym ludziom jej
marzenia wydawały się zbyt ambitne, ale miała wrażenie, że Edward ją
rozumie.
- Bella, królowa liter dużych i małych - uśmiechnął się, zerkając na
nią z ukosa.
- Cóż, nie zaprzeczę - przyznała. - Dwie i pół godziny tygodniowo
mogą zdziałać wiele dobrego dla dzieci, które uczestniczą w naszym
programie.
- Czego potrzebujesz, aby zrealizować swój plan? Pieniędzy?
- Z pewnością - odparła. - Byłoby dobrze, gdyby uczestniczący w
nim nauczyciele wiedzieli, że nagradza się ich czas i doświadczenie.
Należałoby też zrobić tej inicjatywie reklamę, powinna zdobyć poparcie
jakiejś organizacji kobiecej, no i sponsora, który zechciałby nas wesprzeć.
Niestety, sama nie mogę się tym zająć, odkąd zostałam mamusią tej
kochanej trójki - dodała. Spoglądając na dzieci, zauważyła, że Embry wierci
się na krześle.
- Potrzebujesz pójść do łazienki? - spytała.
- Aha, ale boję się, że mi deser ucieknie.
- Biegnij. Obiecuję, że deser poczeka na ciebie. - Widząc pytanie w
oczach Edwarda, wyjaśniła: - On czasami za długo się wstrzymuje. Ale
czekaj, chciałam cię zapytać, czy wolno ci jeść czekoladę?
- Wolno mi jeść wszystko, na co tylko mam ochotę - odparł cicho, z
niebezpiecznym błyskiem w oku.
Bella przygryzła lekko wargę. Odchrząknęła, wstała z miejsca i
powiedziała:
- To świetnie, więc proszę, poczęstuj się ciastem czekoladowym,
które upiekłyśmy dziś z Emily.
- Ciociu Bello, już jestem! - zawołał Embry, wbiegając do pokoju.
- Czy pan jest nauczycielem, jak ciocia Bella? - zagadnęła Emily.
- Nie, handluję akcjami.
- W którym biurze maklerskim? - zaciekawiła się Bella.
- W żadnym. Kupuję i sprzedaję za pośrednictwem Internetu.
Bella przyjrzała mu się uważniej. Jej zdaniem, wcale nie wyglądał na
spekulanta giełdowego.
- A co się dzieje, kiedy na giełdzie jest bessa?
- Wtedy pożyczam akcje w danej cenie, mając nadzieję, że je zwrócę
po niższej cenie. Składam zamówienie, licząc na to, że cena będzie
wysoka, i wycofuję się, kiedy spada.
- W życiu o tym nie słyszałam.
- Bo tylko w Ameryce można zarobić albo stracić pieniądze na
czymś, czego nie jest się właścicielem. To zabawa nie dla mięczaków -
wyjaśnił Edward, uśmiechając się.
- I właśnie z tego powodu dostaje się wrzodów żołądka? - zapytała
Bella.
- No, pewnie tak - przyznał niechętnie. - Ale ten, kto w ogóle nie
zarabia, może mieć jeszcze więcej wrzodów żołądka.
- Jak wygląda taki wrzód? - zaciekawiła się Emily.
- On siedzi w brzuchu i czasami bardzo boli - wyjaśniła Bella.
- Kiedy mnie boli brzuszek, puszczam pawia - powiedział Jacob,
ale zerkając na ciasto, szybko dodał: - Ale teraz mnie nie boli. Cieszy się,
bo wie, że dostanie kawałek ciasta.
- Mój brzuszek jeszcze bardziej się cieszy! - zawołał Embry.
- Jeśli wasze brzuszki się nie uspokoją, to mogą wcale nie dostać
ciasta - uprzedziła Emily.
Zapadła głucha cisza. Na całą minutę. Po czym odezwał się dzwonek
do drzwi.
- Pójdę otworzyć - oznajmiła Emily, wybiegając z kuchni.
- Kto to może być? - zdziwiła się Bella, stawiając przed chłopcami
talerzyki z ciastem.
- Przyszła pani Weber! - zawołała Emily z holu.
- To jedna z tych pań z opieki społecznej - wyjaśniła Bella, widząc,
ż
e Edward spogląda na nią pytająco. - Mam wrażenie, że mnie nie lubi.
- Co tu ma do roboty opieka społeczna? - zapytał. - Przecież jesteś
najbliższą z żyjących krewnych, czy tak?
- To prawda. Ale to jest trochę skomplikowane, bo moja siostra nie
zostawiła testamentu.
Zerkając na ciasto, Bella zauważyła:
- No, z pewnością nie spodoba się jej nasze ciasto.
- Ciasto? - powtórzył Edward z niedowierzaniem. - A to dlaczego?
- Z pewnością do czegoś się przyczepi - odparła Bella, odgarniając
włosy z czoła.
Po chwili w drzwiach stanęła korpulentna kobieta. Bella powitała ją,
uśmiechając się promiennie.
- Pani Weber! - zawołała. - Jaka miła niespodzianka. Właśnie
jesteśmy przy deserze. Czy zechce się pani do nas przyłączyć?
Kobieta obrzuciła wzrokiem pokruszone ciasto i chłopców, którzy
twarze i ręce mieli umazane czekoladą.
- O tej porze dzieci jedzą słodycze? - zapytała z dezaprobatą w
głosie. - Nie będą mogli zasnąć - dodała, spoglądając wyniośle na Bellę. -
Poza tym mała Emily nie powinna sama otwierać drzwi, to niebezpieczne.
Dziwię się, że jej pani pozwala.
- Właśnie kroiłam... - zaczęła się tłumaczyć Bella, po czym nagle
urwała. Ciekawe, dlaczego za sprawą pani Weber poczuła się jakby nie na
miejscu. Wiedziała przecież, że chce i musi być matką dla dzieci swojej
siostry, że one bardzo jej potrzebują. - Z pewnością pani zauważyła, że
Emily wprawdzie podchodzi do drzwi, ale otwiera je tylko temu, kogo zna.
Czy mogłabym jeszcze w czymś pani pomóc?
- Wydział zdrowia przeprowadzi tu w przyszłym tygodniu inspekcję
- oznajmiła niechętnie pani Weber.
Bella zrobiło się lżej na sercu. No, wreszcie jakiś postęp, w końcu
coś się będzie działo.
- Dziękuję za dobrą wiadomość - powiedziała. - Może zrobimy jakiś
krok do przodu.
- To dopiero początek całej procedury - przypomniała jej pani
Weber, spoglądając na Edwarda, który wstał i wyciągnął do niej rękę.
- Jestem Edward Cullen. Poznałem Bellę, gdy prowadziła w szkole
zajęcia dla dzieci z zerówki. Z pewnością musiała pani słyszeć, jakie ma
ś
wietne wyniki w pracy.
Bella, zaskoczona, że znalazła w nim sojusznika, podziękowała mu
spojrzeniem. W jego zielonych oczach zapalił się wesoły ognik.
- Doskonale zdaję sobie sprawę, że panna Swan wzięła na siebie
dużo obowiązków - oznajmiła z godnością pani Weber. - A teraz może
mnie pani odprowadzić do drzwi.
W przedpokoju Bella musiała wysłuchać dłuższego wykładu na
temat metod wychowywania dzieci, którym uraczyła ją pani Weber. Po
jej wyjściu oparta się o framugę drzwi, chcąc zebrać myśli. Zadziwiające,
jak obecność jednej tylko osoby może popsuć radosną atmosferę w rodzinnym
gronie. Bella czuła się urażona, nie potrafiła pojąć, co właściwie
ta kobieta ma przeciwko niej. Możliwe, że chodziło jej o to, iż Bella jest
jeszcze bardzo młoda i nie jest mężatką. Jedno było pewne: pani Weber
nic się nie podobało. Mogła na wiele sposobów utrudnić jej życie, i czyniła
to z upodobaniem.
Bella westchnęła i wróciła do kuchni. Bliźniaki właśnie oblizywały
palce, a Emily kończyła pałaszować duży kawał lukrowanego ciasta. Cała
trójka miała uśmiechnięte buzie, umazane czekoladą.
Jak ja bardzo kocham te szkraby, pomyślała z rozczuleniem.
- Dlaczego ta pani tak się czepia? - zapytał Embry.
- Jest zła, bo niedawno ciocia Bella trafiła piłką baseballową w
przednią szybę jej samochodu i szyba się stłukła - wyjaśniła Emily.
- Przecież ją przeprosiłam i zapłaciłam za wymianę szyby -
usprawiedliwiła się Bella, czując, jak płoną jej policzki.
- Ale ona wciąż jest zła - oznajmiła Emily, potrząsając
warkoczykami.
- Pewnie powinna jadać więcej ciasta - odezwał się Jacob. - Mogę
jeszcze kawałek?
- Nie, kochanie, już dosyć. A teraz ten, kto pierwszy się umyje i
znajdzie się w łóżku, będzie miał prawo wybrać bajkę na dobranoc.
Cała trójka co sił w nogach wybiegła z kuchni.
- A więc rozbiłaś szybę jej samochodu podczas pierwszego spotkania
- zaśmiał się Edward i potrząsnął głową.
- Niechcący - powiedziała Bella, zbierając naczynia ze stołu. -
Właściwie to jeszcze się wtedy nawet nie znałyśmy. - Wzruszyła
ramionami. - Skąd miałam wiedzieć, że ona wjedzie na mój podjazd?
- Ta kobieta kogoś mi przypomina - odezwał się Edward.
- Babę Jagę?
- Zgadłaś - ucieszył się, po chwili jednak zapytał poważnie: - Czy
ona może ci przeszkodzić w uzyskaniu prawa do opieki nad dziećmi?
- Nie sądzę - odrzekła Bella z wahaniem. - Ale z upodobaniem rzuca
mi kłody pod nogi. Wciąż ma mi coś za złe.
- Czy ma jakieś inne powody, poza tym, że jej rozbiłaś szybę?
- Uważa, że jestem za młoda, pracuję zawodowo, no i nie mam
męża.
- I za często się uśmiechasz. A przede wszystkim jesteś zbyt ładna.
Dam głowę, że nie może ci tego darować.
Bella spojrzała w jego zielone oczy i nagle zrobiło jej się żal, że ma
dla siebie tak mało czasu. Edward był zdecydowanie najbardziej
interesującym mężczyzną, jakiego poznała, i już sama jego obecność w
domu przypominała
jej, że jest kobietą. Gdy tylko ta myśl przemknęła jej przez głowę, z
łazienki rozległy się krzyki dzieci. No tak, nie ma czasu, więc trzeba
wykorzystać każdą dobrą chwilę.
- Dziękuję ci, że do nas wpadłeś - powiedziała i pod wpływem
jakiegoś niezrozumiałego impulsu pocałowała go. Powinna go była
pocałować w policzek, ale ku własnemu zaskoczeniu złożyła ten pocałunek
na jego ustach. Przez moment poczuła piżmowy zapach jego wody
toaletowej i czekolady. Było to bardzo pociągające połączenie.
- Czy masz zwyczaj całować każdego mężczyznę, któremu uratujesz
ż
ycie? - zapytał z zaciekawieniem Edward, kiedy się od niego odsunęła.
- Nieczęsto ratuję ludziom życie - odparła. - Ostatnio klepałam po
plecach pewnego pierwszoklasistę, który dławił się, próbując połknąć
całego hot doga. Szczęśliwie udało mu się przeżyć. - Bella przygryzła
wargę i po chwili odezwała się: - Dziękuję, że wstawiłeś się za mną u pani
Weber.
- Ciociu Bello! - zawołały chórem bliźniaki.
- Muszę do nich iść - powiedziała z żalem, a zarazem z ulgą. -
Pozwolisz, że nie odprowadzę cię do drzwi?
Edward skinął głową, przyglądając się jej z zadumą.
- Dobranoc - uśmiechnęła się do niego i wychodząc z kuchni,
pomyślała, że kiedy tu wróci, zastanie górę nie pozmywanych naczyń, ale
Edwarda już nie będzie.
Po przeczytaniu trzech bajek, zaśpiewaniu pięciu piosenek i utuleniu
dzieci do snu Bella cicho zamknęła drzwi do ich sypialni. W przedpokoju
oparła się na chwilę o ścianę i skrzyżowawszy ręce na piersi, rozkoszowała
się w ciemności chwilą ciszy i spokoju.
- Jakoś sobie poradzę - szepnęła, walcząc ze zmęczeniem. - Muszę
dać tym szkrabom to, czego potrzebują.
Bella zawsze uważała siebie za osobę dzielną i silną, gotową
pomagać słabszym, dlatego zdziwiło ją, że obowiązki mamy tak ją dziś
utrudziły. Zaskoczyło ją także, że poczuła się taka samotna. Ale nie było
na to rady, musiała się przemóc i pozmywać naczynia. U progu kuchni
stanęła jak wryta. Jej przewidywania okazały się tylko częściowo słuszne.
Edward wprawdzie już dawno wyszedł, ale przed wyjściem wszystko
pozmywał.
Serce zabiło jej mocniej. Przeciągnęła palcami po czystym blacie.
Edward kompletnie ją zaskoczył. Poza tym uznała, że jest bardzo
interesujący. Może innym razem uda się jej rozwiązać tę zagadkę, którą
dostrzegła w jego oczach. Może... Ale po chwili pomyślała o dzieciach i
pokręciła głową. Nie innym razem, ale w innym życiu.
ROZDZIAł 2
Edward wysiadł z samochodu i stanął przed swoim domem,
położonym w zamożnej dzielnicy miasta, dobrze oświetlonej i
patrolowanej przez policję. Kiedy wszedł po schodkach i otworzył drzwi
wejściowe, uderzyła go panująca wewnątrz cisza. W porównaniu z domem
Belli, pełnym hałasu i chaosu, jego własny wydał mu się teraz trochę
zanadto cichy i spokojny.
Na myśl o tym zmarszczył brwi. Co za nonsens. Przecież jej dom był
przykładem tego wszystkiego, czego zawsze pragnął w życiu unikać.
Osób, które byłyby na jego utrzymaniu. Niezliczoną ilość razy,
wypełniając kwestionariusze podatkowe, w rubryce „Ile osób na
utrzymaniu" pisał „nie mam". I nie zamierzał tego zmieniać. Zero to liczba
ładna, bezpieczna, okrągła. Jako dziecko tyle razy przeżywał
rozczarowanie ze strony osób, które oświadczały, że Edward pozostaje na
ich utrzymaniu. Teraz on sam nie chciał nikogo rozczarować.
Poczuł dziwny niepokój na myśl o Belli i jej sytuacji. Wzięła na
siebie dużą odpowiedzialność, a nie miała chyba odpowiednich środków,
by się z niej wywiązać.
Edward przeszedł korytarzem do pokoju, w którym zainstalował
najnowocześniejszą aparaturę wideo i stereo. Sięgnął po DVD z jednym ze
starych filmów z Jamesem Bondem. Łagodnie oświetlony pokój i
wygodne, kryte skórą włoskie meble zapraszały do miłego wypoczynku.
Edward bez trudu mógł tu sobie wyobrazić Bellę, wyciągniętą leniwie na
kanapie; oczami wyobraźni widział jej ponętne kształty. Wzdrygnął się
jednak na myśl o maluchach, bardzo skądinąd sympatycznych, które by
szalały w jego azylu ciszy i spokoju.
Odsunął od siebie te wyobrażenia i wsunął DVD do odtwarzacza.
Zgoda, zmył naczynia w domu Belli i zamierzał ofiarować okrągłą sumę
na jej program dla dzieci z zerówki, ale był przekonany, że w przyszłości
nie będą mieli ze sobą nic wspólnego.
W ciągu następnego tygodnia Edward starał się nie myśleć o Belli i
powrócił do swych codziennych zajęć, czyli handlu papierami
wartościowymi. Ale całkiem nieoczekiwanie wiele razy dziennie widział
przed sobą jej uśmiechniętą twarz, słyszał wesoły śmiech i nieomalże czuł
na wargach jej usta. Ponieważ wkrótce miał się spotkać z pozostałymi
członkami Klubu Milionerów, aby im przekazać najnowsze informacje,
wyszedł ze swego gabinetu w domu i pojechał do szkoły, gdzie Bella
prowadziła zajęcia. Wszedł do klasy akurat w chwili, gdy kończyła lekcję.
- A teraz słowa na „p" - oznajmiła Bella, ubrana w pomarańczowy
dres i stroik na głowę z wielką literą „p". Na jej widok Edward poczuł, że
ż
ywiej zabiło mu serce.
- Pirat! - zawołał mały chłopaczek.
- Placek - wyrwała się dziewczynka.
- Pomarańcza - pisnął inny malec.
Po paru minutach wyliczania Bella uniosła ręce i przerwała zabawę.
- Myślę, że już pamiętacie - powiedziała, akcentując głoskę „p". - A
teraz pora się pożegnać. Przepięknie mi podpowiadaliście. Poproście
rodziców, żeby poćwiczyli z wami literę „r". No, zmykajcie do domu.
Patrząc za wybiegającymi dziećmi, Bella ujrzała Edwarda. Przeciągle
spojrzała mu w oczy, a on odwzajemnił to spojrzenie i ruszył w jej stronę.
- Znowu mnie zaskoczyłeś - odezwała się z uśmiechem. - Mam
nadzieję, że nie odnowiły ci się wrzody żołądka.
- Nie - odrzekł. - Ze mną wszystko w porządku. Ale już kilka razy
pytałem cię o twój program zajęć i potrzeby finansowe, a ty mi nigdy nie
odpowiedziałaś.
- A ty nigdy mi nie wyjaśniłeś, dlaczego cię to interesuje - odparła.
- Po prostu znam kogoś, kto chciałby pomóc w realizacji tego
programu.
- Ach, to by było cudownie - powiedziała Bella, a jej twarz się
rozpromieniła. - Wspaniały byłby też czek in blanco - zażartowała, po
czym dodała z poważniejszą już miną: - Życie byłoby piękne, gdyby nie
pani Weber... Zaczynam się obawiać, że ona rzeczywiście może mi przeszkodzić
w adopcji dzieci.
- Mam trochę znajomości - odezwał się Edward, widząc jej
zniechęcenie. Właściwie nie powinno go to wcale obchodzić, ale ku
własnemu zdziwieniu poczuł, że pragnąłby jej przyjść z pomocą. - Czy
chcesz się poradzić jeszcze jednego adwokata?
- Myślę, że wystarczyłoby, gdybym była starsza o dziesięć lat i
zamężna. To znaczy, że musiałby się wydarzyć jakiś cud. Czy masz coś
takiego pod ręką? - zapytała.
Cud. Słowo to wstrząsnęło Edwardem i trochę go zaniepokoiło.
- Więc twierdzisz, że gdybyś była starsza o dziesięć lat albo miała
męża, sąd powierzyłby ci opiekę nad dziećmi?
- Przypuszczam, że tak.
- I oddałabyś dziesięć lat życia za te dzieciaki?
- Och, naturalnie - oparła bez namysłu. - Kochający ojciec czy
matka, poczucie stabilizacji, to wielka sprawa.
Można było pomyśleć, że sama wychowała się w takiej rodzinie.
Edward poczuł w sercu ukłucie zazdrości.
- Sama tego doświadczyłaś?
- Nie, bynajmniej - odrzekła, patrząc mu prosto w oczy. - Zawsze
pragnęłam czegoś innego, niż miałam. I tego właśnie chcę dla dzieci mojej
siostry.
W tym momencie Edward miał wrażenie, jakby ziemia pod nim
zadrżała. Ich doświadczenia były tak podobne! Spoglądając w brązowe,
płonące oczy Belli, uświadomił sobie, że widzi chyba wreszcie sens
swojego życia.
ROZDZIA
Ł
TRZECI
ROZDZIAł 3
- Nie, mowy nie ma - mruczał pod nosem Edward, wchodząc tego
samego dnia wieczorem do baru U O'Malleya. - To chyba jakiś kiepski
ż
art. Panie Boże, myślałem, że to już ustaliliśmy. Ty wiesz lepiej niż
ktokolwiek, że nie nadaję się ani na męża, ani na opiekuna dzieci. - Edward
przeszedł przez cały bar i dotarł do miejsca, gdzie siedzieli Emmett i
Jasper. - Zdaję sobie sprawę, Boże, że jesteś nieomylny, ale w tym
wypadku chyba popełniłeś mały błąd.
- Edward, z kim ty rozmawiasz? - zagadnął go Jasper.
- Nie zrozumiałbyś - wzruszył ramionami Edward.
- Czy masz już jakiś pogląd na temat tego programu dla dzieci z
zerówki? Wiem, że nie lubisz rozstawać się z pieniędzmi, ale o tej nauce
czytania dla małych dzieci mówimy już od wielu miesięcy.
- Rozmawiałem z nauczycielką, która zajmuje się tym programem,
podała mi kwotę, jaka byłaby potrzebna. W moim przekonaniu to za mało.
Jasper i Emmett popatrzyli na niego ze zdziwieniem.
- Za mało? - powtórzył Emmett. - Czy to znaczy, że twoim zdaniem
powinniśmy dać więcej?
- Uważam, że tak. Może uda nam się zainteresować jakiś klub dla
pań lub inną organizację, która zechciałaby być sponsorem tego programu.
Potrzebna mu jest reklama.
- Nie mogę uwierzyć, że twoim zdaniem powinniśmy wyłożyć
więcej. Że ty sam jesteś gotów rozstać się z większą sumą pieniędzy.
- Cóż, ludzie się zmieniają - mruknął Edward.
- A co słychać na rynku giełdowym? - zagadnął Jasper.
- Nic specjalnego, raz jest hossa, raz bessa. Dlaczego pytasz?
- Nadal tak dobrze ci się powodzi? - naciskał Jasper. Nawet lepiej niż
dobrze, pomyślał Edward.
- Tak, całkiem nieźle - odparł głośno. - Potrzebujesz porady?
- Nie, po prostu jesteś jakiś inny niż zwykle. Coś tu nie gra.
Edward wyciągnął rękę po kufel piwa, który podał mu Emmett.
- No bo jestem inny. Nie wystarcza mi robienie i gromadzenie
szmalu. Nigdy nie lubiłem wydawać dla samej przyjemności wydawania.
- Powiem wam jedno, moi panowie - odezwał się Emmett. -
Gdybyście sobie wzięli żony i mieli dzieci, wasze życie byłoby o wiele
lepsze. Skoro o tym mówimy, to mam nowe zdjęcia naszej małej Anastazji.
- Fajnie, że tobie i Rosalie wszystko dobrze się układa, ale to jeszcze
nie powód, żebyśmy my dwaj mieli się żenić - powiedział Jasper, trącając
Edwarda łokciem. - Może nie mam racji? W każdym razie Edward jest dla
mnie najdoskonalszym wzorem starego kawalera. Dobrze mówię?
Edward rozważał jego słowa. Udane małżeństwo, pomyślał, wymaga
nie lada cudu.
- Tak, dobrze mówisz - mruknął pod nosem i pociągnął duży łyk
piwa. Poczuł na sobie zaciekawione spojrzenie Emmetta, ale nie miał
ochoty odpowiadać na jego pytania.
- Macie coś jeszcze? - zapytał Jasper.
- Nie, nic ważnego, chciałem tylko w imieniu Rosalie i swoim zaprosić
was obu na grilla w przyszłą sobotę - odparł Emmett.
- Czy będzie Alice? - zaciekawił się Jasper.
- Nie wiem - odrzekł Emmett, wzruszając ramionami. - Mówiłeś
chyba, że to już skończone?
- Bo tak jest - rzucił chłodno Jasper.
- Będziesz mógł wpaść? - zagadnął Emmett Edwarda.
- Dam ci jeszcze znać. Nigdy nie wiadomo, kiedy w rodzinie coś
może nagle się zdarzyć.
- Przecież ty nie masz rodziny - zauważył ze zdziwieniem Emmett.
- No właśnie - zgodził się Edward, myśląc o Belli i jej „dzieciach”. Gdyby
założył rodzinę, z pewnością zawsze coś by się w niej zdarzało. - Teraz
muszę pędzić i sprawdzić najnowsze notowania giełdowe. Cześć, chłopaki,
do zobaczenia. - Wychodząc z baru, odwrócił się i zauważył, jak jego
przyjaciele z niedowierzaniem kręcą głowami.
Po sprawdzeniu tabel notowań giełdowych Edward zaczął oglądać
jakiś nowy thriller, ale myślami wciąż wracał do Belli. Postanowił wypisać
czek na pokrycie wydatków związanych z programem dla dzieci z zerówki
i zaangażować najlepszego adwokata w mieście, ale różne inne myśli
wciąż nie dawały mu spokoju. Wreszcie położył się i długo przewracał w
łóżku, aż zasnął.
Przyśniły mu się dzieci Belli, biedne, głodne i nędznie odziane. Z
buzi małej Emily zniknął uśmiech, a oczy bliźniaków straciły blask. Pani
Weber jawiła się jako wiedźma, ale postać durnia żywo przypominała mu
samego siebie. To właśnie on był władny zmienić wszystko, sprawić, by
ż
ycie Belli i dzieci stało się o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze, ale wcale
nie kwapił się z pomocą i w końcu zmarł, zanim zdążył kiwnąć palcem w
tej sprawie. Bella, gotowa na wszystko, byle tylko powierzono jej prawo do
opieki nad dziećmi, zgodziła się poślubić jakiegoś typa, który wkrótce miał
złamać jej serce.
Z przerażeniem Edward widział w kolorze, jak Bella składa przysięgę
małżeńską, wiążąc się z taką kanalią. Wszystko się w nim buntowało.
- Nie! Nie! Nie! - zawołał i obudził się, cały zlany zimnym potem, a
serce biło mu jak szalone.
Wziął kilka głębokich oddechów i gdy trochę rozjaśniło mu się w
głowie, wstał z łóżka i podszedł do okna, odsunął zasłonę i przez chwilę
wpatrywał się w księżycową noc.
A więc nie umarł. Bella i dzieciom nic nie groziło. Ale to nie był
zwykły sen. To był celnie wymierzony kopniak.
Edward zrozumiał, że nie może już dłużej uciekać. Cel jego życia
rysował mu się wyraźnie. Nie ma rady, musi poślubić Bellę.
ROZDZIAł 4
- Co takiego powinniśmy zrobić? - zapytała Bella, która nie mogła
uwierzyć własnym uszom i wpatrywała się w Edwarda z niedowierzaniem.
Pół godziny przedtem zadzwonił do niej i powiedział, że chciałby do niej
przyjechać i chwilę porozmawiać, kiedy dzieci będą już w łóżkach.
Zgodziła się, chociaż czuła się zmęczona po całym długim dniu.
- Uważam, że powinniśmy się pobrać - powtórzył Edward. -
Powiedziałaś, że aby móc adoptować dzieci, powinnaś mieć męża. Skoro
tak, to gotów jestem nim zostać.
- Ale przecież my się nie kochamy.
- Właśnie.
- Prawdę powiedziawszy, to nawet się nie lubimy.
- Z tym nie mogę się zgodzić. Ja w każdym razie cię lubię.
Bella spuściła głowę i potarła dłonią czoło.
- Ja też cię lubię. Zgoda, pobierzmy się - szepnęła do siebie, po czym
uniosła znów głowę i powiedziała: - Dlaczego to robisz? Może chcesz się
ubiegać o zieloną kartę?
- Nie - potrząsnął głową. - Mam obywatelstwo amerykańskie.
Trudno mi to wyjaśnić...
- Może jednak spróbuj.
- Wiesz sama, jak to jest z tobą - czujesz, że jednym z celów twojego
ż
ycia jest pomaganie tym dzieciakom z biednych domów, prawda?
- Tak - skinęła głową Bella, która wciąż jeszcze nie pojmowała, o co
mu chodzi.
Edward wsunął ręce do kieszeni i zaczął niespokojnie krążyć po
pokoju.
- - Więc ze mną było tak: po operacji miałem dziwny sen, który mi
objawił, że jest jakiś cel, dla którego znalazłem się na świecie.
- No i? - naciskała Bella, wciąż nie wiedząc, co to ma z nią
wspólnego.
- Wczoraj znowu miałem dziwny sen - oświadczył Edward, przystając
przed nią i patrząc jej w oczy. - Śniłem o tobie i o dzieciach i wydaje mi
się, nie, ja jestem pewien, że powinienem się z tobą ożenić.
- Ale heca - odezwała się Bella, która poczuła się tak, jakby ktoś
wylał na nią kubeł zimnej wody. - Czyli uważasz, że poślubienie mnie jest
twoją misją.
- Nie nazwałbym tego misją - odrzekł Edward, marszcząc brwi.
- Więc jak byś to nazwał?
- To jest ten powód, jaki ty mi podałaś, kiedy mnie wiozłaś do
szpitala. Ty jesteś jednym z powodów, dla którego znalazłem się na tej
planecie.
W jego głosie brzmiała taka determinacja, że Bella prawie mu
uwierzyła, lecz w porę sobie uświadomiła, że ten pomysł to czyste
szaleństwo.
- Proszę, nie zrozum mnie źle, ale czy w twojej rodzinie był ktoś
chory psychicznie?
- Nie - zaśmiał się krótko. - Nie, to jest pomysł bardziej rozsądny, niż
może się na pozór wydawać. Ty potrzebujesz męża, a ja muszę dotrzymać
mojej umowy ze Wszechmogącym.
- Ale co mnie obchodzi twoja umowa? - zapytała Bella, która wciąż
nie mogła ochłonąć z wrażenia. - Poza tym, ja przecież nic o tobie nie
wiem. Może jesteś przestępcą?
- Nie jestem.
- Nie wspominałeś, jakie masz wykształcenie.
- Ukończyłem college w St. Albans, mam dyplom z finansów.
- Może pijesz...
- Nie.
Jego spojrzenie było tak szczere, że nie mogła mu nie uwierzyć.
- Ale wychowywanie dzieci jest bardzo kosztowne. Może nie dość
dobrze zarabiasz. Nie stać mnie na utrzymywanie w domu jeszcze jednej
osoby.
- Zarabiam wystarczająco dużo - odparł z ognikiem w oczach.
Bella rozłożyła ręce i westchnęła. Obiecała sobie ugryźć się w język,
zanim zada mu następne pytanie.
- Jestem milionerem - wyznał niechętnie, po dłuższej chwili
milczenia.
Bella zupełnie osłupiała.
- Co takiego?
- Milion - potwierdził. - Sześć zer.
- Ale ty wcale nie wyglądasz na milionera - szepnęła.
- A jak wygląda milioner?
- Nie mam pojęcia - przyznała, myśląc w duchu, że Edward jest
stanowczo zbyt przystojny jak na milionera. - Może jak Bill Gates?
- On jest miliarderem - wyjaśnił Edward. - To spora różnica. Miliard
ma dziewięć zer.
- Ach, to doprawdy nieważne - powiedziała Bella, rzucając mu
spojrzenie z ukosa. - Na pewno nie jesteś stuknięty?
Spojrzał jej prosto w oczy i było to spojrzenie człowieka absolutnie
zrównoważonego i przytomnego.
- Nie jestem stuknięty. Proponuję ci małżeństwo, ponieważ
uważam... Jest to jeden z powodów, dla których jestem na świecie...
Możesz sobie myśleć, że to szalony pomysł, ale chciałbym, abyś go
uszanowała.
- Zgoda - odparła Bella, pocierając czoło. Wszystko to wydawało się
jej nierealne.
- Sobota ci odpowiada?
- Ależ to za cztery dni...
- Wolałabyś wcześniej? - zapytał głosem tak spokojnym, że znów
ogarnęły ją wątpliwości, czy Edward jest przy zdrowych zmysłach.
- Nie - odrzekła, a serce stanęło jej w gardle. - Tylko nie jestem
pewna, czy się na to zdecyduję. Nie wiem, czy to dobry pomysł. Muszę się
jeszcze zastanowić.
- Zgoda - powiedział Edward. - Ja też na początku miałem opory. Coś
we mnie protestowało, oblewał mnie zimny pot.
- W tej chwili nie wyglądasz na faceta, który się bije z myślami.
- To prawda. Nigdy nie sądziłem, że wypowiem te słowa, ale stało
się inaczej. - Uścisnął mocno jej rękę.
- Zastanów się jeszcze przez noc, ale pomyśl o pani Weber.
- W ogóle nie uda mi się zasnąć, jeśli o niej pomyślę.
- Mogę sprawić, że już jej więcej nie zobaczysz - obiecał ciepłym
głosem, rzucając jej przeciągłe spojrzenie.
- Tak, na pewno się zastanowię - powiedziała Bella, poruszona tym
spojrzeniem, które obiecywało znacznie więcej. Takiej oferty nie
otrzymała od lat. Jej marzenie miało się spełnić. Nie będzie już musiała
tłumaczyć się przed tą okropną panią Weber.
- Wyznacz tylko dzień - odezwał się Edward tonem tak spokojnym,
jakby mieli się spotkać na kawie i pączkach - a ja już się wszystkim zajmę.
Dobrej nocy - rzucił. Ruszając w stronę drzwi, podszedł do niej i pogłaskał
ją po policzku.
Gdy odprowadzała go wzrokiem do samochodu, podniosła rękę i
przyłożyła ją w miejscu, którego dotknął i które ją teraz paliło. Poczuła, jak
mocniej zabiło jej serce. Sama była tym zaskoczona. Powiedziała
wprawdzie, że potrzebuje męża, aby poskromić panią Weber, ale to były
tylko żarty. W każdym razie, tak się jej zdawało.
Od samego początku jej znajomość z Edwardem układała się
nietypowo. Oświadczył się jej akurat wtedy, gdy pomyślała sobie, że miło
byłoby umówić się z nim na randkę. Na twarzy wystąpił jej rumieniec. Jak
to możliwe, żeby on podchodził do tego tak spokojnie? Z pewnością musi
być stuknięty.
Nigdy nie wyobrażała sobie siebie jako mężatki. Ale trzeba
przyznać, że nie wyobrażała też sobie matkowania trójce dzieci swojej
siostry.
Zamknęła drzwi wejściowe na klucz, po czym zajrzała do pokoju
bliźniaków. Jacob odrzucił swoją kołderkę i spał z kciukiem w buzi. Embry
leżał na brzuszku, z głową przekręconą lekko na bok.
We śnie chłopcy wyglądali tak słodko. Bellę zabolało serce na ich
widok. Takie małe dzieci, a tak wiele straciły, pomyślała i znów ogarnęła
ją fala żalu z powodu śmierci siostry.
Podeszła do łóżeczka Jacoba i otuliła go kołderką. Pochyliła się i
bardzo delikatnie go pocałowała. Mały westchnął cichutko i uśmiechnął się
przez sen.
Po chwili Bella zamknęła za sobą drzwi do pokoju chłopców i poszła
sprawdzić, czy Emily też już śpi. Łzy zakręciły się jej w oczach na widok
małej, która tuliła do siebie starego pluszowego misia. Emily była już dość
dużą dziewczynką, by zdawać sobie sprawę, jak wielką poniosła stratę.
Bella zauważyła, że jej siostrzenica bardzo potrzebuje akceptacji, że stara
się zachowywać jak osoba dorosła, która ze wszystkim potrafi się uporać.
Bella miała wrażenie, że dziewczynka boi się płakać i że sytuacja, w jakiej
się znalazła, nie daje jej pełnego poczucia bezpieczeństwa.
Uklękła przy łóżeczku Emily i lekko pogłaskała ją po czole.
Pomyślała, że mała czułaby się lepiej, gdyby w domu był mężczyzna, choć
jako feministka uważała taki pomysł za absurdalny. Oczywiście,
odpowiedni mężczyzna, dzięki któremu poczułaby się pewnie i
bezpiecznie. Czy Edward był tym odpowiednim mężczyzną?
Znowu oczyma wyobraźni Bella ujrzała panią Weber. Na myśl o
niej oblał ją zimny pot. Dzieci tak bardzo potrzebują mojej miłości i
stabilizacji, pomyślała, muszą wiedzieć, że zastępuję im mamę i tatę.
Znów pomyślała o oświadczynach Edwarda.
Dawno, dawno temu, kiedy była dziewczynką, marzyła, że znajdzie
mężczyznę, którego pokocha, który będzie ją chronił przed różnymi
przeciwnościami losu. Kiedy dorosła, uświadomiła sobie, że sama będzie
musiała stworzyć sobie taki azyl i że będzie się czuła bezpieczniej bez
mężczyzny. Jeszcze będąc nastolatką, wolała sama stać u steru swego
okrętu, niż dzielić go z kimś innym.
Rano zatelefonowała do Edwarda. Chciała się z nim zobaczyć po
wyjściu dzieci z domu. Zadzwoniła do szkoły i uprzedziła, że przyjedzie
trochę później. Edward zaparkował samochód na podjeździe za jej
„garbusem" i ruszył usłaną zabawkami ścieżką w stronę domu. Zerkając na
zegarek, zadzwonił do drzwi. Miał nadzieję, że zdąży
wrócić do domu przed otwarciem giełdy. Jeśli ma wziąć
odpowiedzialność za trójkę dzieci, to będzie musiał nadal zarabiać, i to
dobrze.
Trójka dzieci. Na myśl o tym serce zabiło mu żywiej. Będzie
potrzebował pomocy Opatrzności, w końcu to nie był jego pomysł...
Bella powitała go w drzwiach. Na jej twarzy nie widać było
uśmiechu. Edwardowi przemknęło przez myśl, że chciałby, żeby się do
niego uśmiechnęła. Ona jednak zaprowadziła go do saloniku i wskazała
miejsce na kanapie.
Edward usiadł, Bella zaś krążyła po pokoju. Jej krótka spódniczka
odsłaniała długie, zgrabne nogi.
- Mam wiele pytań w związku z twoimi oświad... - zawahała się - na
temat twojej propozycji.
Edward zauważył, że słowo „oświadczyny" nie mogło jej przejść przez
gardło. Zresztą wcale się temu nie dziwił. Do niedawna on sam robił
przecież wszystko, aby tylko uniknąć małżeństwa.
- Jakie masz pytania?
- Gdzie będziemy mieszkali, jak długo pozostaniemy małżeństwem,
czy lubisz dzieci - powiedziała, patrząc na niego z ukosa. - Bo mam
wrażenie, że nie lubisz.
- Nie jest tak, że nie lubię dzieci - odparł Edward.
- Po prostu nie miałem z nimi wiele do czynienia. A jeśli chodzi o to,
gdzie będziemy mieszkali...
- Musimy mieszkać tutaj - oznajmiła. - Nie można narażać dzieci na
nowe mocne przeżycia, które zakłóciłyby ich spokój. Za wiele już
przeszły.
- Będzie mi potrzebny pokój do pracy - uprzedził Edward.
- Mam tu jeden wolny pokój - powiedziała Bella i wzięła głęboki
oddech. - Jeśli zdecydujemy się pobrać, sądzę, że powinniśmy umówić się
na dwa lata, a potem zdecydować, czy chcemy ciągnąć to dalej.
- To mi odpowiada - powiedział Edward. - Załatwię spisanie
majątkowej umowy małżeńskiej, aby zabezpieczyć ciebie i dzieci.
- Ależ nie! - zawołała z przerażeniem. - Nie będę od ciebie
oczekiwała alimentów, kiedy nasze małżeństwo zostanie rozwiązane.
- A ja uważam, że tak właśnie być powinno - wzruszył ramionami
Edward.
Bella przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, aż w końcu
przypomniała sobie, w czym rzecz.
- Więc robisz to dlatego, że tak pojmujesz swoją misję?
Było mu trochę przykro, że użyła takich słów, ale musiał przyznać,
ż
e jej głos mógłby rzucić na kolana każdego mężczyznę, w wieku od lat
trzech do dziewięćdziesięciu trzech. A jej ciało z pewnością budziło w nim
reakcję nie mającą nic wspólnego z pracą misyjną.
- Nie, jest to jeden z powodów, dlaczego znalazłem się na świecie -
poprawił ją.
- Niech będzie - powiedziała Bella. - Myślę, że powinniśmy grać w
otwarte karty, więc od razu cię uprzedzę, że jestem kobietą bardzo
niezależną i nie pozwolę, by mi ktoś rozkazywał albo wtrącał się w moje
sprawy.
- Wcale mnie to nie dziwi - zauważył Edward, który pamiętał, jak
dobrze Bella radziła sobie z panią Weber. - Nie mam zamiaru ci
rozkazywać ani się wtrącać, moją rolą jest umożliwić ci uzyskanie prawa
do opieki nad dziećmi i udzielić ci pomocy finansowej.
Bella kiwnęła głową na znak zgody, po czym spojrzała na niego
niepewnie.
- Co jeszcze? - zapytał Edward, trochę już zniecierpliwiony.
- Powinniśmy porozmawiać o seksie - odparła, krzyżując ręce na
piersiach.
ROZDZIA
Ł
CZWARTY
Edward zaniemówił z wrażenia. W rzadkich chwilach, kiedy nie
zmagał się z obawą, że to małżeństwo wykończy go nie tylko finansowo,
ale i psychicznie, wyobrażał sobie Bellę nagą, tulącą się do niego mocno,
bardzo mocno... Żyła na co dzień z taką pasją, że był bardzo ciekaw, czy w
sypialni ta pasja przerodziłaby się w namiętność.
W jej brązowych oczach dostrzegł mieszaninę niepewności i
zaciekawienia. Mimo całej swej czupurności Bella była kobietą delikatną.
- Więc myślałaś o seksie? - zagadnął, podnosząc się z kanapy.
Przyszło mu do głowy, że pewnie postradałby zmysły, żyjąc w tym domu
tak blisko Belli, a zarazem nie dość blisko.
- No tak, a właściwie nie... - poprawiła się szybko. - Urządzimy ci
sypialnię w tym pokoju, w którym będziesz pracował.
- Może potem to się zmieni - zaryzykował Edward, spoglądając jej
prosto w oczy.
- Dobrze. W porządku. To znaczy... później. Prawie się nie znamy,
ani razu nie umówiliśmy się na randkę. Kto wie, czy się sobie spodobamy?
- dodała niepewnym głosem.
Edward był ciekaw, czy w ogóle jej przyszło na myśl, że mogłaby się z
nim kochać. Z jej ukrytych spojrzeń wnioskował, że uważa go za
interesującego mężczyznę. Pewnie zachowywałaby się inaczej, gdyby nie
to, że jej głównym celem było uratowanie dzieci siostry, a potem całej
reszty świata. Nawet Bella musi mieć własne potrzeby i czasami
przychodzi jej z nimi walczyć.
Zbliżył się do niej i dotknął dłonią jej policzka.
- Jesteś piękną kobietą, Bella - szepnął. - Pragnę cię. I ty mnie
pragniesz.
Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i pokręciła z niedowierzaniem
głową.
- Czy aby nie jesteś trochę zarozumiały?
- Nie, po prostu mówię prawdę. Na widok twojego ciała każdy facet
w St. Albans poczułby się stuprocentowym mężczyzną.
Bella poczuła, że jego słowa sprawiają jej przyjemność, ale
przykazała sobie, że nie da się zwieść pochlebstwom.
- Takich ciał jest więcej.
- Ale nie wszystkie poruszają się tak, jak twoje. W tobie płonie
ogień, widać go w twoich oczach, słychać w twoim głosie. Mężczyźni od
zarania dziejów lubili igrać z ogniem.
Bella przymknęła na chwilę oczy i wyobraziła sobie, jak Edward bierze
ją w ramiona. Zanim zdążyła się zorientować, co się dzieje, poczuła na
swoich wargach jego usta. Całował ją najpierw delikatnie, a potem
mocniej, bardziej natarczywie, jak gdyby otwierał drzwi i okna domu,
który stał zamknięty od wielu miesięcy. A może lat? Pogłębił pocałunek, a ona
ochoczo mu go oddała. Ich języki walczyły w równym tempie. Smakował
cudownie. Chciała więcej. Obudziła się w niej zmysłowa kobieta.
Nagle zapragnęła by wziął ją w ramiona i kochał się z nią do utraty sił.
Bella miała ochotę przylgnąć do niego, poczuć ciepło - jego ciała.
Serce waliło jej jak młotem, w uszach szumiało. Ależ to szaleństwo, nie
jestem dziś na to gotowa, pomyślała. Mam ważniejsze rzeczy na głowie.
Przypomniała też sobie, dlaczego Edward chciał się z nią ożenić, i odsunęła
się od niego.
- Ale to nie dlatego chcesz się ze mną ożenić - przypomniała. -
Prawda jest taka, że uważasz to za swoją misję.
- Za jeden z powodów, dla których znalazłem się na świecie -
poprawił ją.
- Wszystko jedno, jak to nazwiesz. Oświadczyłeś mi się nie z
powodu wielkiej miłości i namiętności. Oboje świetnie to wiemy.
- A ty zgodziłaś się wyjść za mnie nie dlatego, że nie możesz beze
mnie żyć - odparował.
- Wcale się nie zgodziłam.
- Jak to? Nie rozumiem.
Bella skrzywiła się. W tym momencie wcale go nie lubiła. Właśnie
dlatego, że miał rację.
- No dobrze, niech ci będzie. Wyjdę za ciebie. Dla dobra dzieci.
Może nawet trochę mi się podobasz, ale to nie znaczy, że mam zamiar
pójść z tobą do łóżka - oznajmiła, próbując zagłuszyć wewnętrzny głos,
który jej szeptał, że to nieprawda. - I chcę, żeby wszystko było jasne. Mam
pewne priorytety. Nie wychodzę za ciebie po to, żebyś mnie ratował czy
się mną opiekował. Dawno temu nauczyłam się sama dbać o siebie.
- Więc świetnie się dobraliśmy - powiedział Edward. - Ja też się tego
nauczyłem.
Bella miała na końcu języka mnóstwo pytań. Jak to się stało, że i on
musiał się tego nauczyć? Edward spojrzał na zegarek.
- Skoro mowa o priorytetach, to muszę już lecieć. Za kwadrans
otworzą giełdę. Więc ustalmy tylko - kiedy chcesz wziąć ślub?
- Czy ja wiem? - odparła sucho. - Może w piątek lub w sobotę.
- Wolałbym, żeby to się odbyło poza godzinami pracy giełdy -
oznajmił Edward.
- No więc w sobotę - zgodziła się Bella. To tylko na dwa lata,
pomyślała. Będzie gotowa zrobić prawie wszystko przez te dwa lata, byle
tylko dzieci jej siostry mogły poczuć się bezpiecznie.
- Czyli w sobotę. Odezwę się do ciebie - rzucił Edward i ruszył do
wyjścia.
Bella mogłaby przysiąc, że czuje, jak pętla zaciska się jej na szyi.
Ani się obejrzała, a nadeszła sobota. Nagle ogarnęło ją przerażenie.
Co też ona zamierza zrobić!
Do drzwi jej sypialni zapukała Emily i zaraz potem wbiegła w
podskokach do środka. Wskoczyła na łóżko Bella, która w oczach
dziewczynki dostrzegła iskierki podniecenia.
- To dzisiaj bierzemy ślub!
- Aha - potwierdziła Bella z uśmiechem.
- Może chcesz, żebym usmażyła naleśniki na śniadanie?
Na samą myśl o tym Bella poczuła skurcz w żołądku.
- To świetny pomysł, ale wiesz, jestem taka przejęta, że chyba nie
mogłabym nic przełknąć. Może je zrobisz innym razem?
- Jasne, kiedy Edward się tu wprowadzi - rozpromieniła się Emily.
- Świetnie, bardzo się cieszę - powiedziała Bella, wstając z łóżka. -
Wczoraj wieczorem wybrałaś sobie sukienkę na tę uroczystość, a czy
pomyślałaś, jak chciałabyś się uczesać?
- Chyba w koński ogon - odparta mała. - Może z kokardą?
- Już się robi - powiedziała Bella, sięgając po szczotkę, która leżała
na toaletce.
Emily stała przed nią, patrząc bacznie w lustro, kiedy Bella
szczotkowała jej włosy.
- Czy włożysz długą białą suknię, taką, jaką ma moja lalka Barbie?
Bella w ogóle jeszcze się nad tym nie zastanawiała.
- Nie, kochanie. Długą suknię noszą te panny młode, które planują
swój ślub na długo naprzód.
- Dłużej niż tydzień? Cztery dni, pomyślała Bella.
- Właśnie.
- Więc co włożysz?
Bella wciąż jeszcze nie miała pojęcia. Poprzedniego dnia kupiła dla
Edwarda złotą obrączkę. Oby tylko utrafiła z rozmiarem. Zamówiła też
skromną wiązankę kwiatów, które zamierzała odebrać w drodze do urzędu
sędziego pokoju. Miała nadzieję, że perspektywa dużej porcji lodów i tortu
po powrocie do domu nie pozwoli dzieciom zauważyć, że podczas tej
uroczystości państwo młodzi nie okazali sobie głębszych uczuć.
- No więc, co włożysz? - Emily pociągnęła ją za rękaw.
- Niespodzianka! - zawołała Bella, która sama wciąż jeszcze nie
wiedziała.
- I ty to nazywasz nagłym wypadkiem rodzinnym? - zapytał Jasper,
wchodząc do holu urzędu.
- Dla mnie każdy ślub jest takim wypadkiem - odparł Edward.
Zwykły zbieg okoliczności, pomyślał, ale wiedział z całą pewnością,
ż
e koniecznie musi to zrobić. Ożenić się z Bellą Swan.
- Wciąż nie mogę się w tym wszystkim połapać - powiedział Jasper,
kręcąc z niedowierzaniem głową. - Stale powtarzasz, że zawarłeś umowę z
Panem Bogiem. Czy jesteś pewien, że podczas operacji anestezjolog nie
spartaczył roboty i nie pomieszał ci czegoś w mózgu?
- Poprosiłem cię, żebyś był naszym świadkiem - odparł Edward. - Nie
potrzebuję psychoanalityka.
- No dobra, muszę cię jednak zapytać, czy jesteś pewien, że ona nie
wychodzi za ciebie dla pieniędzy?
- Już ci mówiłem. Tu nie chodzi o forsę, ale o prawo do opieki nad
dziećmi.
Gdy to mówił, do holu weszli Emmett i jego żona Rosalie. Emmett
spojrzał na Edwarda ze źle ukrywanym podziwem.
- No, stary, muszę przyznać, że udało ci się uniknąć zwykłej parady.
Nie bierzesz ślubu w kościele, nie będzie wesela...
- Mało elegancko - dodała Rosalie z dezaprobatą w głosie.
- Ale wygodnie - odburknął Edward. - Dziękuję, że przyszliście.
- Wielkie nieba! - wykrzyknęła Rosalie na widok Belli, która właśnie
ukazała się w drzwiach, prowadząc za ręce chłopców. Za nią maszerowała
Emily w różowej sukience z falbankami.
Edwardowi zaparło dech na widok Belli, która miała na sobie
kremową koronkową suknię, uwydatniającą jej świetną figurę. Włosy
upięła wysoko i lekko polakierowała, ale kilka niesfornych loczków
uwolniło się i zdobiło jej szyję. Policzki płonęły jej na myśl o tym, co się
miało za chwilę wydarzyć, i ze zdenerwowania przygryzała dolną wargę.
Oto moja przyszła żona, pomyślał Edward i ogarnęło go niespodziewane
wzruszenie.
- Jakie urocze dzieci... - wyszeptała Rosalie.
- Dlaczego nam nie powiedziałeś, że ona jest... - zdziwił się Jasper.
- Że ona jest jaka?
- No... taka diabelnie ładna i zgrabna. Słuchaj, stary, coś mi mówi, że
to małżeństwo nie będzie dla ciebie wielkim ciężarem.
Edward nie miał jeszcze na ten temat zdania. W oczach Belli dostrzegł
nieme pytanie: Czy myśmy upadli na głowę?
- Ślicznie wyglądasz - powiedział, podchodząc do niej i biorąc ją za
rękę.
- Dziękuję - odrzekła, spoglądając na jego krawat. - Ty też
znakomicie się prezentujesz. Mi pomagała przy ubieraniu Emily.
- Ty także bardzo ładnie wyglądasz - zwrócił się Edward do
dziewczynki.
- A jak ci się podobają nasze kwiatki? - zagadnęła Emily,
uśmiechając się szeroko.
- Są prawie równie ładne jak ty.
- Potrzebuję iść do toalety - odezwał się Embry, Przestępując z
nogi na nogę.
- Ciocia Bella powiedziała, że po powrocie do domu dostaniemy lody
i tort - oznajmił Jacob.
- To prawda - przytaknęła Bella. - Wszystkim nam należy się jakaś
nagroda. A teraz lepiej zaprowadzę Embrego, dokąd trzeba, zanim będzie
za późno.
- Niech Edward z nim pójdzie - wtrąciła się Rosalie, robiąc krok w
kierunku Belli. - Ja jestem Rosalie McCanthry. A to mój mąż, Emmett, i nasz
przyjaciel, Jasper. Może wy dwaj poszlibyście z dziećmi do automatu i kupili
im coś do picia, a ja tymczasem pomogę pannie młodej?
- W czym masz jej pomóc? - zdziwił się Emmett.
- No jak to? To jasne, że w przygotowaniu się do uroczystości -
wyjaśniła Rosalie, wznosząc w górę oczy.
- Ta uroczystość nie potrwa dłużej niż pięć minut...
- Kochanie, proszę cię, zabierzcie dzieci do automatu.
- Dobrze, już dobrze - zgodził się Emmett.
- Ja już naprawdę muszę - odezwał się Embry, znów Przestępując z
nogi na nogę.
- Idziemy - powiedziała Bella.
W tym momencie jednak Edward podszedł do małego i wziął go za
rękę.
- Ja go zaprowadzę - oznajmił.
- Jesteś pewien, że wiesz, jak... - zapytała zdumiona.
- Na pewno sobie poradzimy.
- Nie wiem czemu, ale trudno mi sobie wyobrazić, że Edward pomagał
kiedyś trzylatkowi w toalecie. A co ty o tym sądzisz? - zwróciła się Bella
do Rosalie.
- Bardzo by mnie to zdziwiło, zważywszy na jego niechęć do dzieci.
- Niechęć? - powtórzyła z niepokojem Bella.
- Ale to było jeszcze przed tą operacją. Od tego czasu mam wrażenie,
ż
e się trochę zmienił. Ale może chwilkę odpoczniemy, zanim wróci ta cała
czereda?
Kiedy usiadły na kanapie pod oknem, Bella zapytała:
- Więc jaki był Edward przed operacją?
- Super ostrożny. Zawsze sądziłam, że nie ma zamiaru kiedykolwiek
się ożenić ani mieć dzieci.
- To znaczy, że nie lubi dzieci? - westchnęła z żalem Bella.
- Tego nie mogę powiedzieć - odparła Rosalie. - Zupełnie zbzikował na
punkcie naszej małej Anastazji. Oni wszyscy, Emmett, Edward i Jasper, mają
swoje tajemnice. Może dlatego, że wszyscy trzej przeżyli tyle lat w domu
opieki dla chłopców.
- Edward był w domu opieki dla chłopców? - spytała z
niedowierzaniem Bella.
- Tak. Nie wiedziałaś?
Bella potrząsnęła głową, starając się przyswoić sobie tę nową
informację, która utwierdziła ją w przekonaniu, że Edward nie wszystko jej o
sobie opowiedział. Jeśli rzeczywiście mieszkał w domu opieki, to na
podstawie własnego doświadczenia mógł się domyślać, dlaczego Belli tak
bardzo zależało na przyznaniu jej opieki nad dziećmi i stworzeniu im
bezpiecznego miejsca.
- Ale chyba wiesz, że handluje papierami wartościowymi i świetnie
mu się powodzi?
- Wiem. Kiedy mi się oświadczył, uprzedziłam go, że nie mogę sobie
pozwolić na utrzymanie jeszcze jednego domownika, a on mi na to, że jest
milionerem.
- To wszystko wydarzyło się tak szybko, że z pewnością nie miał
czasu przedstawić ci do podpisania majątkowej umowy małżeńskiej -
powiedziała Rosalie.
- Już ją podpisałam. Edward okazał się bardzo wspaniałomyślny. Ale
mnie nie interesują jego pieniądze - oznajmiła Bella, po czym dodała, z
wahaniem ujawniając swoje uczucia: - Wychodzę za Edwarda, bo dzięki
temu będzie mi łatwiej uzyskać prawo do opieki nad dziećmi. Szczerze
mówiąc, nigdy nie zamierzałam wyjść za mąż, a już najmniej za człowieka
bogatego. Zawsze miałam wrażenie, że za taką decyzję kobieta płaci utratą
szacunku do samej siebie i swojej niezależności.
- Coś mi się zdaje, że będziesz odpowiednią żoną dla Edwarda -
uśmiechnęła się Rosalie, przyglądając się Belli ze zdziwieniem.
- To małżeństwo pewnie nie potrwa długo - wyznała szeptem Bella.
- Emmett mówi, że Edward jest facetem, na którym można polegać.
Kiedy wszystko zawiedzie i wszyscy się poddadzą, Edward zostanie i nie
opuści cię.
Bella taka perspektywa wydała się bardzo kusząca. Czasami miała
wrażenie, że to ona jest opoką dla innych. No cóż, robię to dla dzieci,
powtarzała sobie, tak jakby to była mantra.
- Na dzisiejsze popołudnie zaplanowaliśmy grilla - oznajmiła Rosalie. -
Co byś powiedziała, gdybyśmy to jednocześnie uznali za wasze przyjęcie
weselne?
- Kupiłam już tort i lody, czekają na dzieci w domu.
- Więc przywieź wszystko - zaproponowała Rosalie. -
W ten sposób nie będziesz musiała gotować obiadu. A moja mała
uraduje się, widząc dzieci, które umieją już chodzić i biegać.
- Dziękuję za zaproszenie. Ale najpierw musimy przebrnąć przez tę
całą ceremonię - powiedziała Bella, gotowa niemal rzucić się do ucieczki.
- To nie potrwa długo - zapewniła ją Rosalie.
W tym momencie w holu pojawiła się reszta towarzystwa.
- Jesteś gotowa? - zagadnął Bellę Edward, ujmując ją za rękę.
- Tak - odparła. - Poradziliście sobie?
- Bez problemu.
- Ciociu Bello! - wykrzyknął Embry, pociągając ją za suknię i
uśmiechając się szeroko. - Edward nauczył mnie, jak można inaczej siusiać.
O wiele wygodniej, niż kiedy się siedzi. Teraz Jacob chciałby też się
nauczyć.
- Dzięki za pomoc - powiedziała Bella, podnosząc wzrok na Edwarda.
- Nie ma sprawy. Na pewno jesteś gotowa?
- Tak, miejmy to już z głowy - odparła i ruszyła do gabinetu sędziego
pokoju.
Sędzia Meyer, sympatyczny mężczyzna po pięćdziesiątce, wrócił
właśnie w świetnym humorze z pola golfowego.
- To naprawdę wspaniały dzień na ślub - powiedział. - Miałem dziś
szczęście, udało mi się zdobyć więcej punktów niż cała czwórka
pozostałych graczy. Postaram się, żeby ta uroczystość nie trwała długo,
macie z pewnością coś lepszego do roboty - dodał, robiąc oko do
stremowanych nowożeńców.
Belli nagle zabrakło tchu w piersiach. Tymczasem Edward wciąż
trzymał ją za rękę.
- Czy bierzesz sobie tego mężczyznę... - zaczął sędzia.
Bella bała się, że zaraz zemdleje z wrażenia.
- ...i chcesz wytrwać w tym związku w zdrowiu i w chorobie...
- Chcę - wyszeptała Bella.
- ...w dobrej i złej doli...
- Chcę - szepnęła.
- ...aż do końca życia?
- Chcę - potwierdziła Bella głośno.
Jak przez mgłę widziała i słyszała Edwarda, wypowiadającego te same
słowa. Gdy Emily podała jej obrączkę, Bella drżącą ręką wsunęła mu ją na
palec, mówiąc:
- Przyjmij tę obrączkę na znak mojej miłości i wierności.
Po chwili Edward nałożył na jej palec złotą obrączkę z dużym
migoczącym diamentem i powtórzył te same słowa. Bella ze zdumieniem
spoglądała na ten piękny klejnot, rada, że nie musi już nic mówić. Zerknęła
na Edwarda, który również nie mógł uwierzyć własnym oczom, widząc na
swoim palcu złotą obrączkę.
- Może pan pocałować pannę młodą - powiedział sędzia.
Bella uzmysłowiła sobie, że w tej chwili jej los został
przypieczętowany, nawet jeśli oboje nie traktowali tego małżeństwa
poważnie.
Gdy Edward pocałował ją w usta, poczuła, że nie był to pocałunek na
niby.
ROZDZIA
Ł
PI
Ą
TY
ROZDZIAł 5
Po uroczystości ślubnej wszyscy spotkali się u Państwa McCanthry na grillu.
Dzieci świetnie się bawiły i tryskały energią po spałaszowaniu olbrzymich
porcji lodów i tortu. W rezultacie po powrocie do domu nie potrzebowały
poobiedniej drzemki i „pomagały" Edwardowi w zagospodarowaniu się w
jego pokoju.
Bella przygotowała pyszną, chociaż niezbyt pracochłonną kolację.
Maluchy ze smakiem wcinały rosół z makaronem oraz kanapki z masłem
orzechowym i galaretką. Kiedy wreszcie położyła je spać, nieco wcześniej
niż zwykle, mogła wreszcie odetchnąć. Oparła się o ścianę w przedpokoju,
w którym zgasiła już światło, przymknęła oczy i wydała z siebie głębokie
westchnienie. W ciszy słychać było tylko szmery dochodzące z pokoju
Edwarda, który podłączał swój komputer i modem, oraz stłumione tykanie
zegara ściennego na dole.
Bella pogładziła palcem swoją obrączkę, do której nie zdążyła się
jeszcze przyzwyczaić. Chciała być przez chwilę sama, ale nie miała
jeszcze ochoty iść do sypialni, zeszła więc na dół i położyła się na kanapie
w małym pokoju, który służył jej do pracy.
Niedługo potem w drzwiach stanął Edward. Z jego ciemnej sylwetki o
szerokich ramionach emanowały spokój i siła. Bella zastanawiała się, czy
ta siła nie jest wytworem jej wyobraźni. W gruncie rzeczy bardzo niewiele
o nim wiedziała.
- Mam pytanie - odezwał się przyciszonym głosem. - Jak możesz
cokolwiek zrobić, kiedy dzieci są takie pomocne?
- Praktyczna zasada brzmi następująco - odparła z uśmiechem,
rozbawiona jego zniechęceniem - na każde dziecko, które ci pomaga,
trzeba dodać godzinę do przewidywanego czasu ukończenia pracy, jeśli
jest się kobietą.
- A jeśli się jest mężczyzną? - zapytał, podchodząc do niej i
spoglądając jej w oczy.
- Trzeba dodać osiem godzin na każde dziecko, które ci pomaga -
odparła Bella. - Niestety prawda jest taka, że mężczyźni mają trudności,
gdy przychodzi im skupić się na wykonywaniu więcej niż jednego zadania
na raz. Nie mam pojęcia, czy dzieje się tak za sprawą hormonów, czy
chromosomu Y.
- Bardzo zabawne. Gdzie się tego dowiedziałaś?
- Ach, każda matka ci to powie.
Bella zaczerpnęła powietrza i spojrzała na tego obcego człowieka,
który mieszkał w jej domu i był jej mężem. Serce zabiło jej mocniej.
Przymknęła oczy w nadziei, że gdy nie będzie go widziała, zrobi na niej
mniejsze wrażenie.
- Czy zaproponowałeś mi małżeństwo między innymi dlatego, że
wychowywałeś się w domu opieki dla chłopców?
- Widzę, że Rosalie opowiadała ci o mnie...
- No, troszkę - przyznała Bella, wsłuchując się w jego głęboki, męski
głos. - Nie mówiła zresztą nic złego. Ale nie odpowiedziałeś na moje
pytanie.
- Cóż, pobyt w domu opieki miał tu pewien wpływ, ale nie był
decydującym czynnikiem.
- Decydującym czynnikiem była misja, jaką miałeś do spełnienia.
- Posłuchaj - odezwał się, kładąc jej rękę na ramieniu. - Jeśli mamy
razem mieszkać, powinniśmy wyjaśnić sobie kilka spraw. Powiedziałem,
ż
e był to jeden z celów mojego życia.
- Dobrze - odparła. - Niech ci będzie. Już się rozumiemy.
- Niezupełnie - powiedział, wciąż nie zdejmując ręki z jej ramienia. -
Jeszcze się nie rozumiemy. Jeszcze się nie znamy.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytała Bella, bezskutecznie
próbując uwolnić ramię.
- Że nie musimy stwarzać sobie nawzajem piekła.
- Co proponujesz?
- Musimy się lepiej poznać - odparł głosem, w którym pobrzmiewała
obietnica.
- Zgoda.
- Zaczniemy od dziś. Najpierw ja ci zadam pytanie, a potem ty mnie.
I będziemy mówić tylko prawdę.
- Zgoda, damy mają pierwszeństwo - oznajmiła. Usiadła na kanapie,
gotowa zadać pytanie, które nurtowało ją przez cały dzień. - Jak to się
stało, że trafiłeś do domu opieki dla chłopców?
- Moja matka nie mogła się mną zajmować - odpowiedział krótko,
zaciskając zęby.
- Dlaczego?
- Miało być po jednym pytaniu. Teraz moja kolej. W dniu, kiedy się
poznaliśmy, zaprosiłem cię na kolację. Odmówiłaś. Czy twoja odpowiedź
byłaby inna, gdybyś nie musiała opiekować się dziećmi swojej siostry?
Bella poprawiła się na kanapie. Z pewnością zabawniej było zadawać
pytania, niż na nie odpowiadać.
- O rety, to było tak dawno temu, minęły już prawie dwa miesiące...
Poza tym trudno mi się było skupić, miałeś wtedy atak bólu - dodała,
starając się go odwieść od pierwotnego pytania.
- Nie wymiguj się. Jaka byłaby twoja odpowiedź?
- No, może bym się zgodziła.
- Nie bardzo rozumiem.
- Może powiedziałabym „tak".
- Nie rozumiem, co to znaczy „może tak".
- To znaczy „tak" - odparła Bella, mierząc go wzrokiem. -
Interesowałeś się moim programem dla dzieci z zerówki. Jak mogłabym ci
odmówić?
Bella usiłowała przekonać samą siebie, że w ogóle nie robiły na niej
wrażenia jego czujne, inteligentne zielone oczy, regularne, męskie rysy ani
szerokie ramiona, które mogłyby z pewnością unieść każdy problem, przed
jakim stanęłaby kobieta.
Edward skinął głową i ruszył w stronę drzwi.
- Śpij dobrze - rzucił, wychodząc.
Bella, nieco zaskoczona, zerwała się z kanapy.
- Śpij dobrze? I to wszystko? Spojrzał na nią, unosząc lekko brwi.
- Trzymam się tego, co sam zaproponowałem. Po jednym pytaniu dla
każdego. Chciałaś coś jeszcze?
- Nie - odpowiedziała, splatając ręce na piersi i potrząsając głową. -
Dobranoc.
Po jego wyjściu stała jeszcze chwilę w tym samym miejscu, starając
się odzyskać spokój, który jednak opuścił ją w tajemniczy sposób. Poszła
na górę do swojej sypialni, rozebrała się i włożyła bawełnianą nocną
koszulę. Wchodząc do łóżka, usiłowała nie myśleć o tym, że w pokoju
obok leży nieznajomy mężczyzna i że jest to jej mąż.
Edward leżał w niezbyt wygodnym łóżku w pokoju dwa razy
mniejszym od garderoby w jego domu. Świeżo poślubiona żona, która
miała w nim budzić palące pożądanie każdej nocy w niedalekiej
przyszłości, spała w łóżku oddalonym o zaledwie dziesięć metrów.
Edward czekał, aż odzyska spokój, którego oczekiwał w nagrodę za
realizację wstępnej fazy swoich poczynań, zmierzających do osiągnięcia
celu. Zamiast tego, kiedy zamknął oczy, ujrzał Bellę wyciągniętą na
kanapie w pokoju na dole. Pamiętał nawet, jak wyglądały jej stopy,
szczupłe, gładkie i delikatne. Miał wielką ochotę pogładzić te stopy i
sięgnąć wyżej, najpierw do łydek, a potem jeszcze wyżej...
Zastanawiał się, czy może być na świecie coś gorszego niż
poślubienie kobiety, która jednocześnie go nie lubiła i potrzebowała.
Jęknął cicho, ale gdy pomyślał o trójce maluchów, ciężar, jaki czuł w
piersiach, nieco zelżał.
Nawet jeśli dzieciaki były wścibskie, hałaśliwe i ich utrzymanie
kosztowało masę forsy, nie próbowałby ich wychowywać. Podziwiał Bellę
za jej zaangażowanie i poświęcenie. W przedziwny sposób związał ich ze
sobą wspólny cel.
Wszystko pięknie, pomyślał, przewracając się na materacu, ale
ciekawe, czy za dwa lata nie skończy się na tym, że on sam popadnie w
łagodny obłęd i kompletne bankructwo. Myśl o tym nie dawała mu usnąć
przez wiele godzin.
Wreszcie zapadł w niespokojny sen, który przerwał jakiś dźwięk.
Wtulił głowę w poduszkę, ale dźwięk nie ustawał. Wreszcie dotarło do
niego, że to płacze dziecko. Edward usiadł na łóżku i zaczął nasłuchiwać.
Tak, to musi być Embry.
Zerwał się z łóżka i pobiegł do pokoju chłopców, ale przed drzwiami
zderzył się z Bellą. Instynktownie chwycił ją w ramiona, zanim zdążyła
upaść. Poczuł na sobie ekscytujący dotyk jej piersi. Bella zacisnęła dłonie
na jego bicepsach.
- O rety, czyżbyś był nagi? - szepnęła.
- Mam na sobie bokserki - odpowiedział. Tymczasem Embry znowu
zapłakał żałośnie. - To Embry - dodał.
- Wiem. - Próbowała się oswobodzić. - To mu się zdarza dość często.
Ale na początku było tak co noc. Myślę, że opłakuje w ten sposób
rodziców. Zaraz się nim zajmę.
Ostrożnie otworzyła drzwi, podeszła do łóżeczka malca, dotknęła
jego rączki i cichutko powiedziała:
- No, już dobrze, dobrze, mój maleńki.
- Ciociu Bello - odezwał się cienki głosik. - Miałem okropny sen.
Byliśmy w pizzerii i wszyscy sobie gdzieś poszli. Zostałem zupełnie sam i
nie mogłem cię odnaleźć.
- Na pewno nigdy tak nie będzie - zapewniła go Bella. - Jesteś ze
mną na dobre i na złe. Czy chciałbyś napić się wody i zrobić siusiu?
- Tak.
- Pójdę z tobą - ofiarował się Edward, biorąc chłopca za rękę.
Kiedy wrócili, Bella, wciąż zdumiona pomocą Edwarda, pochyliła się
nad Embrym i ucałowała go w czoło.
- Utulę go teraz do snu - powiedziała.
- A co będzie ze mną? - zagadnął Edward, mając nadzieję, że późna
pora usprawiedliwi to pytanie.
- Jak to: z tobą?
- No, kiedy mnie utulisz do snu? To moja pierwsza noc w twoim
domu. Mogą mnie nawiedzić jakieś koszmarne sny.
- Spróbuj liczyć barany - poradziła mu Bella.
Edward nie mógł zrozumieć, jak to możliwe, że Bella, wyjątkowo
ciepła i dobra dla dzieci, dla niego w ogóle nie miała serca.
Takie były początki nie rokującego większych nadziei małżeństwa
Belli i Edwarda. Nazajutrz dzieci nadal starały się „pomóc" Edwardowi w
ustawieniu jego komputera. Nie opuszczały go ani na krok, tak że Bella
zaczęła się zastanawiać, czy się do niego zanadto nie przywiążą.
Wieczorem Edward znów zjawił się w jej pokoiku na dole. Tym razem
była przygotowana na jego przyjście i siedziała na kanapie.
- Więc dlaczego twoja mama nie mogła się tobą opiekować? Czy
była chora?
Edward podszedł do niej i dotknął jej włosów. Bella uniosła głowę i
spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie, nie była chora fizycznie - odparł - ani nawet umysłowo. Po
prostu nie umiała gospodarować pieniędzmi. Co miesiąc ojciec przysyłał
jej czek na moje utrzymanie, a ona wydawała wszystko w trzy dni. Nie
płaciła rachunków, właściciel naszego mieszkania wiele razy nas wyrzucał,
wyłączano nam prąd. Czasami mama w ogóle nie wracała na noc.
Dowiedziała się o tym sąsiadka i zawiadomiła kogoś z opieki społecznej.
Wkrótce potem zabrano mnie do domu opieki dla chłopców.
Bella serce się ścisnęło na myśl o tym, jak musiało wyglądać
dzieciństwo Edwarda. Jej własne też nie było jak z bajki, ale przynajmniej
mama była zazwyczaj w domu, chociaż prawie co noc upijała się do
nieprzytomności.
- Więc cię zaniedbywała - szepnęła z żalem. - Ile miałeś wtedy lat?
- Zawarliśmy umowę - pokręcił głową Edward. - Jedno pytanie na
wieczór. Teraz moja kolej. Jaki jest powód tego, że postanowiłaś próbować
zmienić świat?
Bella przygryzła wargę, słysząc to pytanie. Wielu przyjaciół
ż
artowało sobie z jej gorącego zaangażowania.
- Wcale nie muszę zmieniać świata - powiedziała. - Chociaż nie
miałabym nic przeciwko temu. Zupełnie by mi wystarczyło, gdybym
mogła popracować nad jego małym zakątkiem.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Jaki jest powód tego, że...?
- No dobrze. Kiedy miałam trzynaście czy czternaście lat,
zauważyłam, że na świecie żyją dwa rodzaje ludzi. Tacy, którzy sprawiają,
ż
e coś się zmienia na lepsze, i tacy, którzy marnują własne życie.
Widziałam zbyt wielu marnujących swoje życie, żebym chciała należeć do
tego rodzaju.
Zauważyła, że chciał jej zadać jeszcze jedno pytanie, ale
powstrzymał się, skinął głową i powiedział tylko:
- Dobranoc.
Znowu, podobnie jak poprzedniej nocy, ogarnęła ją irytacja
zaprawiona oburzeniem. Najwidoczniej Edward lepiej panował nad sobą i
był mniej od niej ciekawy. Niech go wszyscy diabli, pomyślała.
- Dobranoc - odrzekła, starając się nie dać po sobie poznać, że czuje
się urażona.
- Byłoby znacznie lepiej dla nas obojga, gdybyś przestała być taka
zła, że przyjęłaś moją pomoc. Śpij dobrze - rzucił, kierując się ku
schodom.
Bella popatrzała za nim z oburzeniem. Zła? Ja miałabym być zła? Z
trudem powstrzymała się przed tym, żeby nie pobiec za nim i pokazać mu,
jak to wygląda, kiedy jest naprawdę zła. To fakt, że trudno jej było
pogodzić się z obowiązującymi przepisami i z tym, że wyjście za mąż
miało jej ułatwić uzyskanie prawa do opieki nad dziećmi, ale doprawdy nie
była zła na Edwarda. Nie zachwycało jej, że musiała poślubić człowieka,
którego nie znała, ale miała na pieńku z prawnikami i z pewną kobietą z
opieki społecznej. Nie z Edwardem. Koniec, kropka.
ROZDZIAł 6
W poniedziałek pojawiły się różne problemy, jak to zwykle bywa w
pierwszym dniu tygodnia. Edward wcześnie wyszedł, mówiąc, że w
godzinach pracy giełdy będzie u siebie w domu do czasu, kiedy uda mu się
uruchomić nowy system komputerowy. Emily spóźniła się na autobus do
szkoły, Embry nie zdążył w porę do łazienki, Bella zaś po przyjściu do
szkoły przekonała się, że większość dzieci złapała jakiegoś wirusa i
rodzice powinni byli zatrzymać je w domu.
Kiedy wieczorem Edward nie zjawił się w porze kolacji, Bella zaczęła
się zastanawiać, czy może pożałował decyzji, jaką podjął. Dzieci,
wyczuwając zapewne jej zdenerwowanie, dały popis złego zachowania.
Jakby nie dość było tego wszystkiego, do drzwi zadzwoniła pani
Weber. Bella ledwo udało się tam dobiec przed Emily. Zmuszając się do
uśmiechu, otworzyła.
- Dobry wieczór, pani Weber. Niech pani wejdzie. Znów trafiła pani
na porę, kiedy jadamy kolację - zauważyła, starając się, by w jej głosie nie
było słychać irytacji.
- O mały włos nie przewróciłam się o rower na trzech kółkach,
porzucony na chodniku - burknęła pani Weber, zmierzając do kuchni.
- Bardzo mi przykro - powiedziała Bella, myśląc w duchu, że wcale
by się nie zmartwiła, gdyby ta baba skręciła sobie kark. W następnej
sekundzie przeraziła się, czy za taką myśl nie porazi jej grom z jasnego
nieba.
- Chętnie poczęstowałabym panią deserem, ale...
W tym momencie Bella posłyszała, jak drzwi otwierają się i
zamykają. Zerknąwszy przez ramię pani Weber, ujrzała Edwarda. Serce
stanęło jej w gardle. Nie zdążyli się jeszcze przygotować na taką
ewentualność, a przecież od efektów wizyty tej kobiety wiele zależało.
Bella zastanawiała się, czy ma go pocałować, czy też powiedzieć, żeby
sobie poszedł. Wreszcie rozsądek wziął górę i wybąkała:
- Edward, przyszła pani Weber.
- Hej, Edward! - zawołały bliźnięta. Pomachał im ręką, po czym
podszedł do Belli.
- To miło, że pani przyszła - odezwał się. - Czy Bella zdążyła już
podzielić się z panią naszą nowiną?
- Nowiną? Jaką nowiną? - Pani Weber zmarszczyła brwi.
- Pobraliśmy się w zeszłą sobotę - wyjaśnił Edward, obejmując Bellę
ramieniem.
- Jak to? - zapytała kobieta, której ze zdumienia oczy omal nie
wyszły na wierzch. - Pobraliście się? Tak nagle?
- Kiedy wszystko dobrze się układa, nie ma na co czekać - oznajmił
Edward, całując Bellę we włosy. - Bella i ja mamy siebie, a dzieci mają oboje
rodziców.
- Nie wybieracie się w podróż poślubną? Bella osłupiała, słysząc to
pytanie.
- O niczym innym nie marzę, jak o tym, żeby pobyć sam na sam z
moją żoną - odparł Edward, splatając dłoń z jej dłonią - ale uznaliśmy, że
będzie lepiej dla dzieci, jeśli zostaniemy i odłożymy na jakiś czas nasz
miodowy miesiąc. Prawda, kochanie?
- Prawda - przytaknęła Bella. - Dzieci naprawdę bardzo polubiły
Edwarda. Ogromnie się cieszę, że chłopcy i Emily będą mieli w domu
mężczyznę, który stanie się dla nich wzorem. - No tak, pomyślała, gdyby
nie brak perełek, wysokich obcasów i odkurzacza, byłabym modelową
panią domu z lat pięćdziesiątych.
- Cóż, będziemy musieli jeszcze porozmawiać z panem Cullenem i
wszystko dokładnie sprawdzić - oświadczyła pani Weber, najwyraźniej
wciąż zaskoczona tym, co usłyszała.
Bella znowu się zaniepokoiła. Co będzie, jeśli się okaże, że
przeszłość Edwarda kryje jakąś mroczną tajemnicę?
- Proszę bardzo, nie mam nic do ukrycia, a pani musi wykonać swoją
powinność - powiedział Edward.
Bella marzyła tylko o tym, żeby jak najszybciej pozbyć się pani
Weber. Czuła, że nie zdoła już dłużej odgrywać roli układnej pani domu z
telewizyjnej opery mydlanej.
- Czy możemy jeszcze pani w czymś pomóc? - zagadnęła.
- Nie sądzę...
- Wobec tego pozwoli pani, że ją odprowadzę do drzwi -
zaproponował Edward i ujął panią Weber pod ramię.
Wrócił po chwili i powiedział krótko:
- Poszła sobie.
Bella odetchnęła z ulgą i podbiegła do niego. Objęła go i przycisnęła
wargi do jego ust.
- Nie wiem doprawdy, jak ci dziękować, że zjawiłeś się akurat w tym
momencie. Dziękuję, bardzo dziękuję. Jestem twoją dłużniczką.
Edward spojrzał na nią przeciągle, ciepło, a zarazem uwodzicielsko.
- Doprawdy? Jak zamierzasz spłacić swój dług? - zapytał
aksamitnym głosem.
Ale wpadłam, pomyślała Bella. Coś mi się wydaje, że zamieniłam
Babę Jagę na wilka.
Bella poczuła, że ktoś ją ciągnie za szorty. Gdy opuściła głowę,
ujrzała Jacoba.
- Co to takiego: podróż poślubna?
- To jest taka specjalna podróż, w jaką wyjeżdżają nowożeńcy.
- Na przykład do Disneylandu? - Małemu zaiskrzyły się oczy.
- Tak. Albo nad morze. Albo jeszcze gdzie indziej.
- Powinniśmy wszyscy pojechać w taką podróż! - wykrzyknął
Jacob.
- Tak! - zawtórował mu Embry. - Jedźmy w podróż poślubną.
Emily uniosła w górę oczy, pokazując w ten sposób, że jako starsza
siostra wie od nich znacznie więcej.
- Chłopaki, nie pojedziemy w podróż poślubną. Dzieci nie jeżdżą.
Tylko dorośli.
- Ale chała - skrzywił się Jacob.
- No właśnie - potwierdziła Bella. - Za bardzo tęsknilibyśmy za
wami, więc nie będzie podróży.
- Fajnie - rozpogodził się Jacob. - Czy są ciasteczka czekoladowe?
- A zjadłeś zielony groszek? - zapytała Bella, zerkając na jego talerz.
- Zjadłem dwa groszki - przyznał się mały, wiercąc się na krześle. -
A ty jadasz groszek? - zagadnął Edwarda.
- Tak, i to chętnie. Od groszku się rośnie.
- Naprawdę? - zdumiał się Jacob, spoglądając na Edwarda i oceniając
jego wzrost oczyma, które zrobiły się okrągłe jak talerzyki.
- Powiedziałeś, że od groszku się rośnie? - szepnęła Bella.
- Nie zaszkodzi tak powiedzieć - odparł Edward, wskazując na stół. -
Popatrz, poskutkowało.
Bella odwróciła się i zobaczyła, że Jacob wsuwa groszek, aż mu się
uszy trzęsą.
- Zadziwiające - mruknęła pod nosem i zerknęła na Edwarda z ukosa. -
Nauczyłeś już bliźniaki siusiać po męsku, wystraszyłeś panią Weber, a
teraz udało ci się przekonać Jacoba, żeby zjadł zielony groszek. Czy ty
aby nie chcesz zostać świętym?
- Skądże! - odparł, taksując ją spojrzeniem od stóp do głów, tak że
poczuła, jak jej twarz oblewa rumieniec. - Zapewniam cię, że mi na tym
nie zależy. Chciałbym natomiast się przekonać, jak zamierzasz spłacić
swój dług.
Belli zrobiło się gorąco na myśl o tym, czego mógłby od niej
zażądać, i pomyślała, że dobrze byłoby się trochę ochłodzić.
- Zaraz będą lody - zapowiedziała. - Może ktoś nie chce lodów?
Po uprzątnięciu naczyń Bella padła na kanapę w swoim pokoiku i
zamknęła oczy. Wkrótce potem usłyszała kroki Edwarda i poczuła jego
obecność obok siebie, ale przez chwilę nie otwierała oczu. Wytworzyło się
między nimi pełne napięcia oczekiwanie. Bella obróciła obrączkę na palcu
i uniosła rękę.
- Dlaczego dałeś mi taką piękną obrączkę? Przecież mogłeś kupić
cyrkonię zamiast diamentu.
Zapanowała cisza.
- A skąd wiesz, że to nie cyrkonia?
- Nie wiem. Może mi powiesz?
- Nie, to rzeczywiście nie jest cyrkonia - wyjaśnił i lekko się
uśmiechnął. - Mówią, że niezłe ze mnie skąpiradło, ale nawet ja wiem, że
w tym przypadku cyrkonia nie byłaby stosowna.
- Powiedziałabym, że byłaby bardzo stosowna - wtrąciła Bella,
siadając na kanapie. - Nasze małżeństwo nie jest zupełnie normalne.
- Z tego, co słyszę od innych, to te normalne często nie bywają takie
znów wspaniałe. Wybrałem tę obrączkę dlatego, że dla mnie jest ona jakby
odbiciem ciebie. Uważam cię za osobę szlachetną, zasługującą na
szlachetny kamień.
Bella, wzruszona, znowu spojrzała na obrączkę. Nigdy dotąd żaden
mężczyzna nie powiedział jej niczego tak miłego i szczerego. Poczuła się
trochę bezbronna i nieco zagubiona. Powoli podniosła na niego oczy,
ś
wiadoma swoich mieszanych uczuć. Korciło ją, by dotknąć jego
włosów i mocno zarysowanego podbródka. Bardzo pragnęła
poznać jego myśli. Czując, że porusza się po niebezpiecznym terenie,
zmieniła temat.
- Jak ci dziś poszło na giełdzie?
- Zarobiłem - odparł. - Teraz moja kolej. Co będzie z tym długiem,
który masz u mnie?
- Nie wiem, o jakim długu mówisz. Oboje możemy to sobie różnie
wyobrażać.
- A czas spłacenia? - zagadnął, siadając przy niej na kanapie.
- Cóż, to też można sobie różnie wyobrażać. Ja uważam, że nie
dłuższy niż trzy minuty - odrzekła Bella, która pomyślała, że w trzy minuty
Edward nie zdoła zbyt wiele zdziałać. W trzy minuty nie można... No cóż,
jeśli w trzy minuty coś by osiągnął, to znaczy, że to coś nie byłoby niczym
nadzwyczajnym. Na twarz znów wystąpił jej rumieniec.
- A więc, trzy minuty - potwierdził Edward.
Bella skinęła głową, nie mogąc oderwać wzroku od jego oczu.
- Trzy minuty wszystko jedno czego?
- No, w granicach rozsądku - powiedziała.
- Dobrze, to teraz proszę cię o zwrot długu.
- Tak szybko?
- Powiedziałem ci, że nie jestem świętym.
- Ale jeśli dzisiaj zwrócę ci ten dług, to nie zostanie nic na potem -
zauważyła Bella, grając na zwłokę.
- Nie szkodzi. Trzy minuty.
- Trzy minuty czego?
- Trzy minuty na pocałunek.
- To długo, jak na jeden pocałunek - szepnęła Bella, którą przeszył
dreszcz oczekiwania.
- To zależy, z kim się całujesz.
Bella cofnęła się trochę, a serce zabiło jej jeszcze żywiej.
- Boisz się?
- Oczywiście, że nie - odparła, dumnie unosząc brodę. - To tylko
pocałunek. Czy mam przynieść z kuchni minutnik?
- Nie trzeba - zachichotał Edward. - Mam minutnik w zegarku. Zaraz
go nastawię - powiedział i wcisnął kilka guziczków.
Po chwili spojrzał na nią, zbliżył się, przeczesał palcami jej gęste
włosy i przycisnął do siebie, niczym bukiet kwiatów. Bez pośpiechu, nie
zważając na tykanie zegara, muskał wargami jej usta, delektując się ich
dotykiem.
Bella westchnęła cicho, ulegając wrażeniu ciepła i bliskości. Edward
delikatnie przechylił jej głowę i zaczął całować ją mocniej i bardziej
namiętnie. Jedną dłonią podtrzymywał jej głowę, drugą wodził po szyi i
podbródku.
Poczuła, jak ogarnia ją podniecenie. Wdychając jego męski zapach,
chciała jeszcze pogłębić ten pocałunek, rozchylając usta.
Edward zaczął ją całować bardziej natarczywie, objął ramionami i
mocno przygarnął do siebie. Zrozumiała, że nie zdoła mu się oprzeć, że nie
może się doczekać jego pieszczot. Gdy położył dłonie na jej piersiach,
wiedziała, że pragnie go całą sobą.
Wtem posłyszała cichutki brzęczyk. Edward mruknął coś pod nosem,
niezadowolony. Brzęczenie stało się głośniejsze. Edward oderwał się od niej,
a ona z trudem pokonała chęć zbliżenia się do niego.
To zadzwonił minutnik. Upłynęły trzy minuty. Wbrew sobie,
uwolniła się z jego objęć i kilka razy głęboko odetchnęła.
Była zaskoczona i poruszona wrażeniem, jakie wywarły na niej te
trzy minuty. Wyprostowała się i splotła ręce na karku. Nie miała
wątpliwości, że w grę wchodzi coś więcej niż tylko pokusa seksualna, że z
jej strony grały rolę także uczucia. Tak bardzo się tego zlękła, że zadrżały
jej dłonie.
Różne myśli kłębiły się jej w głowie. Od początku podejrzewała, że
Edward może być niebezpieczny. Łączył w sobie siłę, inteligencję i męską
atrakcyjność i był za bardzo pociągający, by mogła mu się oprzeć.
Przymknęła na chwilę oczy, aby uciszyć szalejące emocje.
Edward dotknął jej ramienia, a ona wzdrygnęła się i niemal od niego
odskoczyła.
- Nie! - szepnęła i wstrzymała oddech. - Proszę, nie dotykaj mnie.
Zastosował się do jej prośby, ale jego ściszony głos był dla niej
prawie równie niebezpieczny.
- Dobrze - powiedział i zbliżył usta do jej ucha, tak że poczuła jego
oddech i znów wstrząsnął nią dreszcz.
- Pragnę znacznie więcej niż tylko cię dotykać. Pragnę wsłuchiwać
się w twoje ciało, zamiast słuchać brzęczenia tego idiotycznego minutnika.
Pragnę całować ciebie całą, ale trzy minuty to tyle co nic. Nawet trzy
godziny to byłoby dla mnie za mało.
W jego głosie Bella wyczuła obietnicę wielu podniecających
pieszczot.
- Śpij dobrze - powiedział, ale Bella zdawało się, że jego słowa
zabrzmiały raczej jak wyzwanie.
Pomyślała, że trudno jej będzie usnąć tej nocy. Dopiero teraz zdała
sobie sprawę, jak bardzo pociągający stał się dla niej Edward.
Przez godzinę przewracał się z boku na bok w łóżku. Zupełnie nie
mógł się uspokoić. Już przedtem wyczuwał, że Bella jest kobietą namiętną,
ale nie miał pojęcia, że jej reakcja doprowadzi go do tak silnego
podniecenia.
Za każdym razem, kiedy zamykał oczy, przypominał sobie, jaką
namiętność budził w nim dotyk jej ust, włosów, piersi.
To niesłychane. Przecież była jego żoną.
Ale zarazem nią nie była.
Wiedząc, że nie uśnie, odrzucił kołdrę, wstał z łóżka, zapalił lampkę
na biurku i włączył komputer. Skoro nie może spać, to lepiej zrobi,
analizując tabele notowań giełdowych.
ROZDZIAł 7
Nazajutrz rano Bella sprawiała wrażenie bardzo zdenerwowanej i
miała do siebie o to pretensję. Nie powinna się była doprowadzić do
takiego stanu z powodu głupiego pocałunku. Ale jaki to był pocałunek! -
podpowiadało jej uczciwe, kobiece i mało w tej chwili pomocne serce. Z
impetem postawiła szklankę z sokiem pomarańczowym, który rozprysnął
się po całym stole.
- Ajaj - zauważył Embry.
- Ajaj - zachichotał Jacob.
- Ajaj! - zawołali obaj chłopcy.
Bella poczuła, że jej nerwy są napięte jak postronki, kiedy bliźniaki
wykrzyknęły z radością:
- Edward, Edward!
Zawsze wydawali się tacy szczęśliwi na jego widok, pomyślała Bella,
pochylając się nad zlewem. Problem polegał na tym, że sama czuła się nie
mniej od nich szczęśliwa, wprost dziecinnie szczęśliwa.
- Dzień dobry - powitała go cichym głosem.
Zauważyła, że oczy miał trochę bardziej zmrużone niż zwykle i
zmierzwione włosy. Może on także marnie spał tej nocy, pomyślała z
nadzieją w sercu.
- Dzień dobry, chłopaki - zwrócił się do nich wesoło Edward, po czym
powitał Bellę, lekko się do niej uśmiechając.
- Dobry - odezwała się Emily słodkim, zaspanym głosikiem i
podniosła do ust łyżkę musli.
Edward odwzajemnił powitanie. Bella pogładziła małą po główce.
- Wiesz, może zapytam Yorków, czy pozwolą ci pograć dziś na
pianinie, co ty na to? - zapytała.
Emily, która miała pełną buzię, uśmiechnęła się szeroko i skinęła
głową.
- Kto to są ci Yorkowie? - zagadnął Edward.
- Mieszkają przy tej samej ulicy. Emily chętnie do nich chodzi. Mam
wrażenie, że chciałaby się uczyć grać.
Bella nie myślała jeszcze, za co mogłaby kupić pianino i opłacić
lekcje, ale postanowiła martwić się o to później.
- To chyba dobry pomysł - powiedział Edward. - Teraz jadę do biura, a
wieczorem spotkam się z przyjaciółmi, więc wrócę późno. No to cześć,
dzieciaki, życzę wam dobrego dnia. - I po chwili dodał miękkim,
aksamitnym głosem: - I tobie też, Bello.
Wieczorem, chcąc nieco odetchnąć od swoich problemów, Edward
miał się spotkać z przyjaciółmi z czasów kawalerskich w barze U
O'Malleya. Umówili się tam na piwo i hamburgera.
Jasper już na niego czekał przy stoliku, skąd można było wygodnie
oglądać mecz na ekranie dużego telewizora.
- Emmett trochę się spóźni - uprzedził Edwarda.
- Jakieś kłopoty?
- No cóż, musiał zostać w domu i w rodzinnym gronie zjeść
prawdziwą domową kolację zamiast hamburgera. Nie zdziwiłbym się,
gdyby Rosalie urodziła niebawem drugie dziecko.
- Tak szybko?
- Myślę, że oni chcą mieć dużą rodzinę - wyjaśnił Jasper.
Patrząc na niego, Edward przypomniał sobie lata ich pobytu w domu
opieki dla chłopców.
- Pamiętasz, jak wszyscy marzyliśmy o dużych rodzinach? -
zagadnął, pociągając łyk piwa.
- Tak, chcieliśmy mieć mamę, tatę i mnóstwo rodzeństwa. Ale
powiedz mi, jak ci się wiedzie w małżeństwie?
- Wciąż jeszcze mało się znamy - odparł Edward, wzdychając ciężko. -
No i trzeba ci wiedzieć, że ożeniłem się z kobietą, która chce zbawić świat
i uważa, że z tego powodu nie powinna żywić żadnych ludzkich potrzeb.
- To marnie - skrzywił się Jasper. - A jak z forsą? Płynie jak woda?
- Jeszcze nie - odrzekł Edward, który, pamiętając o tym, co wyprawiała
z pieniędzmi jego mama, wzdrygnął się na myśl o niekontrolowanych
wydatkach. - Kupiłem dziś coś dla naszej małej i otworzyłem w banku
rachunki na wykształcenie dzieci.
- No, to brzmi całkiem poważnie - zdumiał się Jasper.
- Bo to jest poważna sprawa, kiedy się ma dzieci - oznajmił Edward,
wzruszając ramionami, aby ukryć swe prawdziwe uczucia. - Trzeba się
wtedy liczyć z dużymi wydatkami i wiele rzeczy planować naprzód.
Zawsze wiedziałem, że tak jest. Ale nie wiedziałem, jaka to frajda mieć
dzieci.
- A Bella?
- Z Bella też byłoby wspaniale, gdyby tylko na piętnaście minut
przestała myśleć o zbawieniu świata.
- Może uda ci się ją namówić, żeby zbawiła ciebie? - zażartował
Jasper, uśmiechając się szelmowsko.
Bella siedziała po ciemku w swoim pokoiku. Dzieci już spały. Edward
jeszcze nie wrócił. Pomyślała, że powinna być zachwycona, mając dla
siebie te cenne chwile samotności.
Zamiast się cieszyć, zerkała jednak co chwila na zegar. Była
ciekawa, gdzie on teraz jest i z kim. Powiedziała sobie, że to nie jej
sprawa, wstała z kanapy i zaczęła krążyć po pokoju. Przecież byli
małżeństwem tylko formalnie. Nic jej do tego, jeśli Edward spotkał się z
kobietą, która spełniłaby jakieś jego potrzeby. Bella nie mogła sobie rościć
do niego żadnych praw.
Dlaczego więc na samą myśl, że może być teraz z jakąś kobietą,
zadrżało jej serce?
Zirytowała ją świadomość, jak silne żywi wobec niego uczucia. Nie
powinna się nim w ogóle przejmować.
- Właśnie dlatego nie chciałam wyjść za mąż - mruknęła pod nosem.
- Nie powinno mi tak zależeć na żadnym mężczyźnie. To tylko
przeszkadza, przyćmiewa umysł i pozbawia człowieka energii.
Znów zerknęła na zegar. Jedenasta trzydzieści. Brakowało jej tych
wieczornych pytań, bez nich dzień wydawał się jakiś niepełny. Tylu rzeczy
chciała się od niego dowiedzieć.
Wzięła głęboki oddech, aby się trochę uspokoić, opuściła pokój i
weszła na górę. Właśnie dlatego powinna zawsze panować nad swymi
uczuciami. Dzisiejszy dzień dobitnie jej o tym przypomniał. Musi polegać
tylko i wyłącznie na sobie. Zawsze.
ROZDZIA
Ł
SIÓDMY
ROZDZIAł 8
Nazajutrz po południu Bella miała niespodziewane kłopoty.
Dokładnie w chwili, kiedy miały przyjść na zajęcia dzieciaki z zerówki,
zatelefonowała kobieta, która opiekowała się trójką maluchów, że
wydarzyło się coś nieprzewidzianego i będzie musiała zaraz wyjść z domu.
Prosiła, by Bella jak najszybciej odebrała od niej dzieci. Pech chciał, że
rezerwowa opiekunka wyjechała akurat na wakacje.
Bella nie wiedziała, co począć. Wreszcie przełamała się i postanowiła
skontaktować się z Edwardem. Nie zastała go w jego domu, gdzie najpierw
zadzwoniła, ale, ku jej zdziwieniu, okazało się, że jest u niej.
- Co się stało? - zapytał.
Jego silny głos podziałał na nią uspokajająco.
- Mam kłopot. Okazuje się, że opiekunka ma jakiś problem i musi
nagle wyjść, a ja zaraz zaczynam zajęcia w szkole i nie mogę sama
odebrać dzieci.
Nastąpiła długa cisza, podczas której Bella wstrzymała oddech. Po
chwili pożałowała, że w ogóle zadzwoniła do Edwarda, i powiedziała:
- Nieważne, zapomnij o tym...
- Na Boga, daj mi chwilę czasu, muszę zebrać myśli - przerwał jej
Edward. - Właśnie zamierzałem kupić pakiet akcji. Zaraz to zrobię, potrwa
chwilkę. Powiedz mi, gdzie mieszka opiekunka?
Bella szybko podała mu adres i wyjaśniła, jak tam dojechać. Z jednej
strony poczuła ulgę na myśl o tym, że Edward wybawi ją z opresji, z drugiej
było jej przykro prosić go o pomoc.
- Naprawdę bardzo ci dziękuję - powiedziała. - Znowu jestem twoją
dłużniczką, możesz być pewien że... - i tu przerwała, gdyż przypomniała
sobie tarapaty, w jakie wpadła ostatnim razem, oddając mu dług.
- Porozmawiamy o tym później - odrzekł Edward. - Do zobaczenia w
domu.
Tym razem nie było z jego strony żadnych aluzji. Bella stwierdziła,
ż
e sprawiło jej to przykrość i niechętnie odwiesiła słuchawkę. Może te
sprawy przestały go już interesować. Starała się przekonać samą siebie, że
niczego innego nie pragnie.
Powtarzała to sobie w kółko podczas zajęć z dziećmi i kiedy
kupowała hamburgery w drodze do domu. Pomyślała, że jeszcze tak
niedawno, po uroczystości ślubnej, jedli hamburgery w ogrodzie u Rosalie i
Emmetta. Zrobiło się jej smutno. Wyjęła z samochodu papierową torbę z
hamburgerami i postawiła ją przy drzwiach, modląc się w duchu, by pani
Weber nie złożyła im niespodziewanej wizyty. Tylko tego by brakowało.
Wyjęła z torebki klucz i otwierając zamek, obiecała sobie nie okazywać
Edwardowi nadmiernej wdzięczności. Nie miała zamiaru wpadać w nowe
kłopoty.
Gdy tylko uchyliła drzwi, natychmiast posłyszała dźwięki pianina.
Przez krótką chwilę zastanawiała się, czy jest to jakieś nagranie, ale zaraz
się zorientowała, że ktoś po prostu brzdąka, a nie gra jakiś utwór. Szybko
przeszła przez hol i stanęła w progu saloniku. Przy niewielkim pianinie
siedziała Emily, a jej braciszkowie stali po obu jej stronach.
Bella omal nie upuściła torby z hamburgerami.
- Emily, skąd się wzięło to pianino? - zapytała.
- To prezent od Edwarda! - wykrzyknęli jednocześnie chłopcy.
Emily obróciła się na taborecie i uśmiechnęła promiennie.
- To prawda, dostaliśmy je od Edwarda! - oznajmiła radośnie.
W tym momencie do pokoju zajrzał on sam, z telefonem
komórkowym przy uchu. Spojrzał na Bellę, ale nie odezwał się ani nie
skinął jej głową na powitanie.
Bella wzięła głęboki oddech i podeszła do pianina. Ten niewielki
instrument, złocistobrązowy, o pięknie wypolerowanym drewnie i
klawiszach z kości słoniowej, wspaniale pasował do pokoju i nie zabierał
w nim zbyt wiele miejsca. Sama Bella nie dokonałaby lepszego wyboru. W
jakiej formie powinna wyrazić Edwardowi wdzięczność za ten piękny
prezent?
Embry głośno wciągnął przez nos powietrze i pogładził się po
brzuszku.
- Pachną hamburgery - stwierdził z zadowoleniem.
- Ty ich na pewno nie będziesz jadł, bo puściłeś pawia w
samochodzie Edwarda - przypomniał mu Jacob.
Bella wzdrygnęła się. Ładna historia. Wiadomo, że mężczyźni nie
lubią, jak ktoś brudzi w ich samochodach. To nadzwyczajne, że Edward
jeszcze się nie pożegnał i nie zabrał stąd swoich manatków. Bella
przyjrzała się uważnie Embryemu, chcąc się zorientować, czy nie jest
chory.
- Kochanie, czy źle się czujesz? Mały potrząsnął głową.
- Embry dobrał się do puszki z ciasteczkami, które nasza opiekunka
trzyma na półce w kuchni. No i za dużo zjadł - wyjaśniła Emily.
- A teraz Edward nie pozwolił mi nic jeść - odezwał się malec i
niezadowolony wydął usta. - Powiedział, że nie chce, żebym znowu
zwymiotował.
Bella, zdziwiona, że Edward tak trafnie ocenił sytuację, poczuła, jak
wpatrują się w nią trzy pary oczu, tak jakby czekały na jej wyrok.
- Edward ma rację. Twój brzuszek musi trochę odpocząć, zanim znowu
coś zjesz - oznajmiła.
- Ale co z moim hamburgerem? - chciał się koniecznie dowiedzieć
Embry, nie odrywając oczu od papierowej torby.
- Zobaczymy. Zawołam was wszystkich za kilka minut - rzuciła Bella
i skierowała kroki do kuchni. Idąc korytarzem, wpadła na Edwarda, który,
wciąż rozmawiając przez telefon, podtrzymał ją, żeby nie upadła.
Czując miły zapach jego wody po goleniu, Bella przypomniała sobie,
jak ją niedawno całował i jakie to było przyjemne. Trudno jej będzie
udawać obrażoną po tej niespodziance z pianinem, jaką im dzisiaj sprawił.
- No dobra, jutro rano skończę instalowanie mojego systemu
komputerowego - powiedział i wyłączył telefon. - Właśnie znalazłem błąd
i muszę to skorygować.
Bella, czując na sobie jego wzrok, walczyła z uczuciami, które
głęboko skrywała.
- Dlaczego kupiłeś to pianino?
- Kto ci powiedział, że je kupiłem? - zapytał, z trudem
powstrzymując uśmiech.
- No cóż, do Bożego Narodzenia daleko, więc wiem, że Święty
Mikołaj nie spuścił go przez komin. A jeśli dobrze pamiętam, sam mi
powiedziałeś, że niezłe z ciebie skąpiradło - wyjaśniła Bella, uśmiechając
się do niego.
- Bo to prawda - powiedział. - Ale to zupełnie inna sprawa.
- Jak to: inna?
Edward wzruszył ramionami, jakby chciał zrzucić z siebie jakiś
niewygodny ciężar, wziął od niej torbę z hamburgerami i położył na blacie
w kuchni.
- Emily chce się uczyć gry na pianinie, więc to oczywiste, że
potrzebny jest jej instrument.
- Potrzebny?
- Naprawdę to nic wielkiego, nie ma o czym mówić.
- Moim zdaniem, to właśnie jest coś wielkiego i jest o czym mówić -
powiedziała z naciskiem Bella. - Bardzo ci dziękuję.
Do kuchni wbiegli Embry i Jacob, zakłócając atmosferę
intymności, która się między nimi wytworzyła.
- Chcemy zjeść hamburgery! - darli się na całe gardło.
- Jeszcze chwila, a wybuchnie rewolucja - uprzedził Edward. - Lepiej
nakarmić tę brygadę.
Bella czuła, że w ciągu tego wieczoru między nią a Edwardem
narastało oczekiwanie, gęstniejące z minuty na minutę. Edward spoglądał jej
w oczy i nie odwracał wzroku. Uczucia Belli oscylowały między
fascynacją a lękiem, a jej serce biło żywiej. Gdy kładła dzieci spać, miała
wrażenie, jakby ktoś wsadził ją do wagonika kolejki górskiej.
Zeszła potem na dół do swego pokoiku. Czekając, zastanawiała się, o
co Edward ją dzisiaj zapyta. I które z wielu nurtujących ją pytań doczeka się
tego wieczoru odpowiedzi? Rozmyślając, oparta się wygodnie na kanapie i
zdrzemnęła. Gdy się obudziła po godzinie, Edwarda wciąż jeszcze nie było.
Rozczarowana i trochę poirytowana, wróciła na górę. Pod drzwiami
do jego pokoju ujrzała smugę światła. Tak bardzo paliła ją ciekawość i tyle
chciała mu zadać pytań, że podniosła rękę, aby zapukać do drzwi.
Zatrzymała się dokładnie w chwili, gdy jej palce dotknęły drewna. Lepiej
zachować dystans, pomyślała. I powściągnąć rodzącą się fascynację. On
jest wprawdzie jej mężem, ale tylko formalnie.
Nazajutrz rano Edward unikał Belli. Jej oczy mówiły wprawdzie „tak",
ale wiedział, że usta powiedzą „nie".
I jeśli nie będzie uważał, pragnienie, by owo „nie" zmieniło się w
„tak", może się stać obsesją. Może? - pomyślał i cicho się zaśmiał.
Słysząc odgłos kroków i trzaśnięcie drzwi, poszedł do kuchni zrobić
sobie kawę. Gdy spostrzegł torebkę z kanapkami na lunch na blacie
kuchennym, przez chwilę walczył z sumieniem, po czym złapał torebkę i
wybiegł przed dom.
Bella właśnie zapinała w samochodzie pasy Jacoba.
- Czegoś zapomniałaś! - zawołał Edward, wymachując torebką.
Bella spojrzała najpierw na niego, potem na torebkę i odrzekła,
potrząsając przecząco głową:
- Nie, nie zapomniałam. Zdezorientowany Edward popatrzył na
torebkę.
- To nie są kanapki na lunch?
- Zgadza się - odparła Bella i wsiadła do swego garbusa.
- Więc czemu ich nie zabierasz?
Bella rzuciła mu zalotne spojrzenie i obdarowała go uśmiechem tak
seksownym, że aż zakręciło mu się w głowie.
- To są kanapki dla ciebie - rzuciła i zatrzasnęła drzwi. - Muszę już
jechać. Życzę ci miłego dnia.
Edward nie mógł uwierzyć własnym oczom. Kiedy odjeżdżała i dzieci
machały mu na pożegnanie, stał wciąż wpatrzony w torebkę z kanapkami.
Bella nie mogła przecież wiedzieć, że nigdy przedtem nikt nie szykował
mu lunchu w torebce.
Zajrzał do środka, chcąc sprawdzić, co mu zapakowała. Znalazł
kanapki z szynką i z serem, batonik czekoladowy i banana. I karteczkę, na
której napisała: „Nie włożyłam ciasteczek, bo nie wiem, jakie lubisz. Z
masłem orzechowym czy z kawałkami czekolady"?
Niezłe z niej ziółko, pomyślał Edward i poczuł, jak ogarnia go jakiś
dziwny, miły dreszcz. Pragnął Belli od chwili, kiedy wypowiedział słowa
przysięgi małżeńskiej. Nigdy nie przypuszczał, że ten ślub, który oboje
uznali za czystą formalność, zbliży go do niej tak bardzo, że wciąż będzie
o niej myślał.
ROZDZIAł 9
„Lubię wszystkie. Dzięki. E."
Bella nie mogła powstrzymać uśmiechu, czytając po raz trzeci słowa
skreślone zamaszystym pismem Edwarda w odpowiedzi na jej pytanie. A
więc w jej domu zamieszkał jeszcze jeden pożeracz ciasteczek. Schowała
kartkę do kieszeni spodni i zapamiętała dobrze jej treść.
Kiedy zadzwonił minutnik, wyciągnęła z piecyka drugą blachę z
ciasteczkami. Kuchnię wypełnił zapach świeżo upieczonych słodyczy.
- Czy zadawanie mi tortur jest twoją misją życiową? - zagadnął ją
Edward, który właśnie stanął w progu.
Bella odwróciła się, by na niego spojrzeć, i stanęła jak wryta. Włosy
miał jeszcze wilgotne i zmierzwione po prysznicu, spod którego przed
chwilą wyszedł. Był bez koszuli, a przewiązane u góry bawełniane luźne
spodnie opadały mu na biodra. Bella wstrzymała oddech na widok jego
obnażonego torsu i brzucha.
- No więc jak to jest? - nalegał na odpowiedź.
- W jaki sposób miałabym ciebie torturować?
- Na bardzo wiele sposobów, aż trudno zliczyć - mruknął pod nosem
i wskazał brodą ciasteczka. - Już sam ich zapach może przyprawić o
zawrót głowy.
- Upiekłam je, żeby ci podziękować.
- Za co?
- Za to, że jesteś.
Edward zamrugał oczami, rozłożył ręce, wskazując, że nie wie, o co
chodzi, po czym sięgnął po ciasteczko.
- Nie chcę się sprzeczać, ale właściwie za co masz mi dziękować?
- Za to, że odebrałeś dzieci od opiekunki i nie skrzyczałeś Embryego,
który zabrudził ci samochód.
- Przyjemność po mojej stronie - odparł i zatopił zęby w gorącym
jeszcze ciastku.
Bella tymczasem nie mogła oderwać oczu od jego torsu.
- Czemu się tak przyglądasz? - zagadnął.
- Niczemu - mruknęła. Zażenowana, pragnąc ukryć rumieniec
wstydu, odwróciła się od niego i zaczęła szybko zgarniać ciastka z blachy.
- Jak to: niczemu? - nalegał Edward. Chwycił ją za ramiona i obrócił
twarzą do siebie. - Co się właściwie dzieje?
- Nic takiego - odburknęła nieprzekonująco.
- Nie wierzę ci - stwierdził stanowczo. - Odpowiedz na moje pytanie.
- No więc... chodzi o twój tors.
- Coś z nim nie w porządku?
- Ależ wprost przeciwnie. W tym cały problem.
- Nie rozumiem - westchnął i zmarszczył brwi.
- Wcale nie musisz rozumieć - szepnęła.
- Zarumieniłaś się...
- Bardzo jesteś bystry.
Trzymając ją pod brodę, Edward długo i bacznie się jej przyglądał. Po
chwili z wyrazu jego twarzy odczytała, że pojął, w czym rzecz.
- A więc mój tors jest w porządku, i w tym cały problem - powtórzył
ze zdziwieniem w głosie. - To znaczy, że podoba ci się mój tors. Nie mogę
w to uwierzyć. Kobiecie, która chce zbawić świat, podoba się mój tors.
Niesłychane.
- Ja wcale nie chcę zbawić świata - odparła Bella, ale w jej głosie
zabrakło przekonania.
Edward przyciągnął ją do siebie.
- Jesteś taki umięśniony - odezwała się niepewnie, próbując się
oswobodzić. - Pewnie dużo ćwiczysz.
- Kilka razy w tygodniu - powiedział Edward i mocno otoczył ją
ramionami, po czym pochylił głowę i musnął ustami jej włosy.
- Czego byś chciała?
- Żebyś mnie pocałował - szepnęła i uniosła ku niemu głowę.
Nigdy nie przypuszczała, że może odczuwać tak silne pożądanie. W
ś
wietle prawa Edward był jej mężem, lecz przecież tylko formalnie.
Powinien być owocem zakazanym, ale wiedziała, że nie będzie umiała mu
się oprzeć. Jego dotyk, jego usta rozpalały w niej ogień.
- Bella, tak bardzo chcę być z tobą - wyznał, całując ją delikatnie w
usta. - Ale powiedz, może chcesz, żebym przestał?
W odpowiedzi objęła go za szyję i mocno się do niego przytuliła.
Edward wziął ją na ręce i zaniósł na górę, do swojego pokoju.
- Chyba mnie zaczarowałaś - westchnął. - Przez ciebie spędzam
bezsenne noce...
Położył ją delikatnie na łóżku i pochylił się nad nią.
- Sam nie wiem, jak to się stało... Czy to jakieś szaleństwo, czy
przeznaczenie, ale jesteś moją żoną. Muszę ciebie poznać. Całą.
Belli trudno było zebrać myśli.
- Jeśli jestem czarownicą i nie pozwalam ci zasnąć - odezwała się
wreszcie cicho, otaczając rękami jego szyję, aby zbliżyć usta do jego warg
- to pokaż mi teraz, co mam zrobić, żeby cię uśpić.
Na te słowa Edwardowi rozbłysły oczy.
- Z pewnością szybko ci się to nie uda - uprzedził ją.
Edward miał rację. Bella nigdy przedtem czegoś podobnego nie
doświadczyła. Poznawali się powoli, wiedząc, że mają przed sobą wiele
czasu. Zbliżając się do siebie, odkrywali nawzajem dotyk i ciepło swojej
skóry. Ich pragnienie absolutnego zespolenia narastało coraz bardziej, aż
wreszcie oboje odczuli je jednocześnie, tak jakby pod nimi zadrżała
ziemia.
Serce Belli waliło jak młotem, myślała, że Edward musi słyszeć jego
bicie. Z trudem łapała oddech, kręciło się jej w głowie. Nigdy nikomu nie
oddała się tak całkowicie, nigdy też nie czuła się taka bezbronna. Marzyła
tylko o jednym - żeby znów wziął ją w ramiona.
- Wszystko w porządku? - Pochylił się nad nią. Zamknęła oczy, żeby
nie mógł z nich wyczytać, jak bardzo jest wzruszona.
- Tak - odrzekła cicho.
- Jesteś pewna?
- Tak - powtórzyła, trochę zbyt szybko. Dlaczego miała wrażenie,
jakby rozpadła się na tysiąc kawałeczków, których już nigdy nie będzie
mogła ułożyć tak, jak poprzednio? Nagle wezbrały w niej łzy, które udało
się jej powstrzymać tylko dlatego, że aż do bólu zacisnęła zęby.
Edward objął ją w talii, ułożył na boku i mocno przytulił do siebie, a
ona przylgnęła do niego z pełnym zaufaniem.
- Byłaś wspaniała - szepnął jej do ucha.
Bella przypuszczała, że każde z nich miało inną skalę „wspaniałości",
ale było jej przyjemnie, że i ona miała swój udział w jego odczuciu tego,
co wspólnie przeżyli. Westchnęła głęboko i rozluźniła się.
Obudziła się dopiero po kilku godzinach, nie wiedząc, gdzie się
właściwie znajduje. Nie było to przecież jej własne łóżko. Nadal otaczało
ją ramię Edwarda, przypominając o chwilach cudownej bliskości. Poruszyła
się delikatnie i ułożyła wygodniej.
Po chwili ogarnęła ją niepewność. Pomyślała, że jest jej zbyt dobrze,
ż
e zbyt łatwo mogłaby przywyknąć do Edwarda i na, niego liczyć.
Wprawdzie tej nocy połączyli się ze sobą bardzo mocno, ale żadne z nich
nie wyznało drugiemu miłości. Jej serce drgnęło na myśl o tym.
Powiedziała sobie, że nie mogłaby pokochać Edwarda. Nie znała go
dość dobrze, aby móc go pokochać. Poza tym, gdyby oddała mu serce, jaki
los by ją czekał po jego odejściu?
Zanadto wzburzona, by pozostać na miejscu, wzięła głęboki oddech i
ostrożnie wstała, nie budząc Edwarda. Zebrała swoją garderobę i, cicho
stąpając, przeszła do swojego pokoju. Włożyła nocną koszulę i wślizgnęła
się do łóżka. Miała nadzieję, że tutaj poczuje się bezpieczniej, że bardziej
będzie sobą. Wciąż jednak była wstrząśnięta i zaniepokojona. Wiedząc, że
rano będzie musiała wykrzesać z siebie dużo energii i mieć jasny umysł,
przykazała sobie nie myśleć już o Edwardzie. Naciągnęła na głowę prześcieradło
i usnęła.
Edward przyglądał się Belli, która nalewała do szklanek sok
pomarańczowy i szykowała śniadanie. Był ciekaw, dlaczego nie została z
nim do rana. Przypuszczał, że będąc mało doświadczoną w sztuce miłości,
poczuła się trochę wytrącona z równowagi intensywnością ich zbliżenia.
Musiała być świadoma, że na nią patrzy, bo uniosła wzrok znad
szklanki z sokiem, po czym wstała szybko od stołu i podeszła do niego.
- Ja... ty... - wyszeptała niepewnie - czy nalać ci soku
pomarańczowego?
- Dziękuję, sam sobie naleję - powiedział. Zauważył, że jest bardzo
zdenerwowana i szybko mruga powiekami. Postanowił, że musi z nią
porozmawiać w cztery oczy, i zaciągnął ją do przedpokoju.
- Uciekłaś do swojego pokoju - powiedział. - Dlaczego?
- Bo... - Przygryzła wargę i rozejrzała się wokół bezradnie. - No bo...
to było za silne przeżycie. Ty...
- Rozumiem, byłaś ze mną pierwszy raz - zgodził się z nią Edward. -
Ale z czasem do mnie przywykniesz.
- Nie o to chodzi - zaprzeczyła, a jej twarz oblał rumieniec.
Przymknęła oczy i pokręciła głową, jakby ta rozmowa była dla niej za
trudna. - Wszystko to było zbyt silnym przeżyciem. Nigdy z nikim tak się
nie kochałam.
- No, mam nadzieję, że nie...
- I w ogóle nie myślałam wtedy o dzieciach.
- Bella - powiedział Edward, kładąc jej rękę na ramieniu. - O czym ty
właściwie mówisz? To, co było między nami tej nocy, nie miało nic
wspólnego z dziećmi.
Bella odwróciła od niego oczy.
- Chciałam powiedzieć, że nie zastanowiłam się nawet, co by
pomyślały dzieci, gdyby zastały nas w jednym łóżku.
- To chyba całkiem oczywiste w wypadku normalnej pary
małżeńskiej.
- Ale my nie jesteśmy normalną parą małżeńską - odparła Bella. -
Poza tym, zaczęłam się zastanawiać, co się stanie, kiedy upłyną te dwa lata
i ty odejdziesz. Jestem pewna, że dzieci bardzo boleśnie to odczują.
Ale nie Bella. Edward usiłował pokonać piekący ból w piersi. Zrobiło
mu się przykro.
- Mam wrażenie, że żałujesz tego, co się stało tej nocy.
- Trochę - przyznała.
- Mogę się wyprowadzić, jeśli uznasz, że tak będzie lepiej -
powiedział i jednocześnie pomyślał, że jego życie z pewnością byłoby
wtedy łatwiejsze.
- Ale przecież chodzi o dzieci - przypomniała mu Bella, w której
oczach ujrzał lęk.
- W porządku - zgodził się. - W takim razie nie odejdę stąd do czasu,
kiedy zostanie rozstrzygnięta kwestia opieki nad dziećmi. Po prostu nie
będziemy sobie wchodzili w drogę.
Bella rozłożyła bezradnie ręce, lecz nic nie odpowiedziała.
Edward zastanawiał się, skąd wziąć klapki na oczy, żeby jej nie
widzieć Bóg wie ile razy dziennie. I stopery do uszu, żeby nie słyszeć jej
głosu. I myślał, co by tu zrobić, żeby wymazać z pamięci te cudowne
chwile, kiedy trzymał ją w objęciach i całował. Kiedy byli z sobą tak
blisko, że już bliżej być nie można.
Zupełnie nie wiedział, jak tego wszystkiego dokonać. Ale przecież
nie miał innego wyjścia.
Bella zostawiła na blacie w kuchni lunch dla Edwarda. Wieczorem,
kiedy wróciła do domu, zastała torebkę nienaruszoną, w tym samym
miejscu. Nie zjadł też ciasteczek, które dla niego upiekła. Kiedy przez
szparę w drzwiach zerknęła do jego pokoju, ujrzała kilka wykresów z
notowaniami giełdowymi przyklejonych do ściany. Edward nie zszedł na
kolację ani nie pokazał się później. Może to i lepiej, pomyślała Bella, że
nie ma okazji wyjaśnić mu swego dziwnego zachowania. Sama w tej
chwili nie rozumiała, co właściwie czuje.
Jednego była pewna: że jest gotowa zrobić wszystko, byle tylko
zapewnić dzieciom swojej siostry bezpieczny dom, a wydawało się, że
Edward może w tym zarazem pomóc, jak i przeszkodzić. Przypomniał jej, że
jest kobietą. Z łatwością uświadomił jej, jak wiele może pragnąć jako
kobieta. Za jego sprawą jej życie nabrało ekscytującego wymiaru.
Jednocześnie jednak rozpraszał jej uwagę, odwodził od głównego celu,
który przed sobą postawiła.
I to właśnie najbardziej ją niepokoiło. Miała do zrobienia coś zbyt
ważnego, by pozwolić sobie ulec namiętności do mężczyzny o zielonych
oczach, którego siła pociągała ją jak magnes.
Więc dlaczego o nim teraz myślała? - zapytała samą siebie,
przygotowując mu znowu lunch. Zawinęła dwa ciasteczka w folię i
włożyła do papierowej torebki. Nieoczekiwanie, oczyma wyobraźni ujrzała
Edwarda, jak pochylał się nad nią w łóżku i zbliżał usta do jej ust. Ogarnęła
ją taka fala gorąca, że musiała spryskać twarz zimną wodą. Tak, bez
wątpienia Edward nie był jej już obojętny.
Kiedy po południu Bella znów znalazła na blacie w kuchni nietknięty
lunch, doszła do wniosku, że Edward postanowił ją ignorować. Nie mogła
natomiast niczego mu zarzucić, jeśli chodziło o traktowanie dzieci. Emily
namalowała specjalnie dla niego kilka akwarelek i napisała piękne
podziękowanie za pianino, które jej kupił. Bella zauważyła, jak Edward
pochwalił dziewczynkę za trud, jaki sobie zadała. Chłopcy prosili, żeby się
trochę z nimi pobawił, więc ich zabrał przed dom i zagrał z nimi w dwa
ognie.
Mijając Bellę w drodze do pokoju, w którym miał popracować nad
notowaniami giełdowymi, Edward skinął jej głową.
- Dzwoniła Rosalie McCanthry - powiedziała Bella.
- I co? - Edward na chwilę przystanął i odwrócił głowę w jej stronę.
- Chciała nas zaprosić na grilla. Przyjęłam zaproszenie.
- Dobrze zrobiłaś. Pójdziemy - oznajmił.
- Był też telefon ze stowarzyszenia maklerów giełdowych. Chcieli
się dowiedzieć, czy na kolację, podczas której masz wygłosić prelekcję,
będziesz wolał polędwicę wołową, czy naleśniki z owocami morza.
Powiedziałam, że polędwicę. Kiedy ta kobieta, która telefonowała, dowiedziała
się, że jestem twoją żoną, zaprosiła także i mnie.
- Nudziłabyś się jak mops - oznajmił Edward.
Bella uniosła hardo brodę i popatrzyła mu prosto w oczy.
- A ja jej powiedziałam, że mogą na mnie liczyć. Edward nie ukrywał
irytacji.
- Nie rozumiem, dlaczego to zrobiłaś? - zapytał ostro.
- Uważaj - odparła ze słodkim uśmiechem - bo jeszcze sobie
pomyślę, że nie chcesz, żebym z tobą poszła.
- A ja sobie pomyślałem, że nie chcesz się ze mną kochać. Więc
jesteśmy kwita.
Oczy jej się zaokrągliły ze zdziwienia i twarz pokrył rumieniec.
Podeszła do niego i spojrzała mu w oczy.
- Zapewne trudno ci to będzie zrozumieć, ale nie mam instrukcji, z
której mogłabym wyczytać, jak sobie radzić z taką sytuacją. Nie łączy nas
normalny związek, cokolwiek znaczy tu słowo „normalny". Daleko mi do
twojego doświadczenia w sprawach seksu, więc nie powinieneś się dziwić,
ż
e zupełnie nie byłam przygotowana na to, co między nami zaszło.
Wybacz mi, jeśli muszę złapać oddech i po prostu zebrać myśli - wypaliła.
Edward, zupełnie zaskoczony, napotkał jej pełen oburzenia wzrok.
Poczuł, że znowu ciągnie go do niej jakaś magiczna siła, której za wszelką
cenę chciał się oprzeć.
- Powiedz mi szczerze: kiedy ostatnio się z kimś kochałaś?
Bella spojrzała na niego z ukosa i odpowiedziała cicho, ociągając się:
- Trzy i pół roku temu.
- Dlaczego tak długo... - zapytał z niedowierzaniem. Skrzyżowała
ręce na piersiach i odpowiedziała, śmiało patrząc mu w oczy:
- Byłam bardzo zajęta. Podczas studiów w college'u pracowałam,
ż
eby opłacić czesne. Nie chciałam uwikłać się w jakiś związek, z którego
mogły wyniknąć różne komplikacje. Nie miałam na to ani czasu, ani
energii.
- Kto to był?
- Pewien bardzo natarczywy facet. Napastował mnie tak długo, aż
trafił na moment mojej... - tu zawahała się.
- Słabości - podpowiedział jej Edward.
- Raczej ciekawości - poprawiła go szybko, tak jakby słowo
„słabość" nie figurowało w jej słowniku.
- Czy zaspokoił twoją ciekawość? Bella zawahała się, po czym
przyznała:
- Owszem, ale niewiele więcej.
- Nie sprawdził się w łóżku?
- Nie wiem, nie miałam go z kim porównać.
- To był twój jedyny kochanek? - zapytał Edward, z niedowierzaniem
kręcąc głową.
- Tak, pierwszy i ostatni, zanim poznałam ciebie. I muszę przyznać,
ż
e z tobą było zupełnie inaczej...
Edward miał szczerą chęć przyłożyć temu facetowi, który kochał się z
Bellą, ale nie zadał sobie trudu, by o nią zadbać. Jednocześnie rozpierała go
radość, że to właśnie on odsłonił przed nią uroki miłości. Podszedł do niej
i, mimo że starała się go zniechęcić, przybierając surową minę, położył jej
dłoń na szyi, odgarnąwszy włosy. Miał wrażenie, że chociaż chciała
sprawiać wrażenie twardej i nieugiętej wobec mężczyzn, potrzebowała
dużo łagodności, czyli tego, czego jej dotąd nie okazał.
- Nigdy bym nie przypuszczał, że jesteś tak mało doświadczona -
powiedział.
Spojrzała na niego i zapytała:
- Nie rozumiem, dlaczego?
- No cóż, Bella, masz figurę modelki, mogłabyś śmiało pozować do
„Playboya". Wystarczy, że się uśmiechniesz, a każdy mężczyzna padnie
przed tobą na kolana.
- Naprawdę myślisz, że mogłabym pozować do „Playboya"?
Edward wzdrygnął się na samą myśl o tym i przeczesał palcami włosy.
- Niech ci to tylko nie przyjdzie do głowy. Radzie szkolnej z
pewnością by się to nie spodobało, a mnie jeszcze mniej. Nie znałem cię
dotąd, nie miałem pojęcia, jaka naprawdę jesteś.
- To właśnie chciałam powiedzieć - odezwała się Bella i głośno
westchnęła. - Nie znasz mnie. I ja nie znam ciebie. Nie kochasz mnie -
dodała, wpatrując się w jego twarz. - Ale mam nadzieję, że pociągniemy
ten układ przez przynajmniej dwa lata. Co ty na to?
Edward skinął głową na znak zgody, zastanawiając się, czy w ciągu
dwóch lat zdąży dowiedzieć się o niej wszystkiego, czego by pragnął.
- Słuchaj, powiedz mi szczerze - poprosiła go Bella, spuszczając oczy
- czy gdybyśmy widywali się niecały miesiąc i potem poszli do łóżka,
spodziewałbyś się, że zostanę z tobą całą noc?
- To znaczy, po tym, co przeżyliśmy ostatnio? Możesz być pewna, że
gdybyś nie uciekła, nie wypuściłbym cię z łóżka przez trzy dni i trzy noce.
- No tak, widzę, że nie znam się na miłosnej etykiecie...
- Do diabła z etykietą, Bello - wyszeptał, gładząc jej szyję. -
Chciałem ci tylko powiedzieć, że nigdy nie miałbym ciebie dosyć.
Belli zakręciło się w głowie z wrażenia. Za każdym razem, kiedy
była blisko niego, ogarniała ją jakaś dziwna fala ciepła. Miała nadzieję, że
to uczucie minie.
Jak to się właściwie stało, że zaczęli o tym rozmawiać? Jakim cudem
od rozmowy o kolacji w stowarzyszeniu maklerów giełdowych przeszli do
szczegółowej dyskusji o jej nieszczęsnym życiu seksualnym? Wolałaby już
chodzić po rozżarzonych węglach niż przyznać się, że nie przeżyła
prawdziwego romansu, ale - skoro chciała uzyskać odpowiedzi na swoje
pytania, a tak przecież było - sama też musiała odpowiedzieć na jego
pytania.
- Może porozmawiamy o tej kolacji w stowarzyszeniu maklerów? -
zagadnęła, składając dłonie.
- Już ci powiedziałem, to nudy na pudy.
- Nie, na pewno by tak nie było. Po wysłuchaniu twojej prelekcji
mogłabym lepiej zrozumieć, na czym polega twoja praca.
- W każdej chwili jestem gotów pokazać ci wykresy.
- Gdybyśmy razem poszli na tę kolację, byłaby to nasza pierwsza
randka.
Edward zawahał się i spojrzał na nią zaciekawiony.
- Chcesz się ze mną umówić na randkę? - zapytał z niedowierzaniem.
- Tak - przyznała, tłumiąc westchnienie.
- Zapewniam cię, że ta kolacja w niczym nie przypominałaby randki.
- No tak - wyrwało się Belli. - Podobnie jak nasze małżeństwo. To
tylko fikcja dla nas obojga, w niczym nie przypominająca prawdziwego
małżeństwa.
Edwardowi pociemniało w oczach, gdy to usłyszał.
- I kto to mówi - powiedział z wyrzutem. - Chyba nie ja w środku
nocy wymknąłem się ukradkiem z łóżka. Ale dobrze, niech ci będzie.
Chcesz iść na tę kolację, proszę bardzo.
- Dziękuję, nie mam już ochoty - burknęła pod nosem Bella, zbyt
rozgoryczona, by zachowywać się rozsądnie, po czym wyszła przed dom,
ż
eby pobawić się z dziećmi.
Edward, który poczuł na twarzy podmuch od zamykanych drzwi, omal
nie wyrwał ich z zawiasów. Jeszcze trochę, a Bella doprowadzi go do
szału. Gdyby jego przyjaciele byli prawdziwymi przyjaciółmi, kiedy ich
powiadomił, że zamierza się ożenić, powinni go byli zamknąć w domu i
wyrzucić klucz, hen, daleko.
Najpierw zadawała mu tortury," kiedy nie chciała się z nim kochać,
potem w łóżku było mu z nią tak cudownie, wreszcie śmiertelnie go
obraziła, uciekając od niego ukradkiem.
Kiedy starał się zachować rozsądny dystans, ona upierała się, żeby
wybrać się z nim na spotkanie maklerów, nudne jak flaki z olejem.
Wyjrzawszy przez okno, zobaczył Bella bawiącą się z Embrym.
Doprawdy, to anioł nie kobieta i jaka wspaniała kochanka. Zarazem
miękka jak aksamit i twarda jak stal. Nie sposób było nad nią zapanować i
najlepiej by uczynił, gdyby uciekł od niej gdzie pieprz rośnie.
Na swoje nieszczęście, teraz, kiedy już był z nią ten jeden jedyny
cudowny raz, znowu jej pragnął.
W ciągu kilku następnych dni Bella zadzierała trochę nosa, ale
zachowywała się raczej przyjaźnie. Wieczorem szła do pokoju z
podniesioną głową, ale rano zawsze zostawiała dla niego lunch w torebce.
Pewnego dnia, widząc, że torebka jest nietknięta, przykleiła mu na
monitorze komputera kartkę, na której napisała, żeby nie zapomniał o
lunchu. Zrobiło mu się ciepło na sercu na widok tej kartki. Nie pamiętał,
ż
eby komuś kiedykolwiek zależało na tym, żeby coś jadł.
Wreszcie nadszedł dzień grilla u McCanthryów. Edward cieszył się na to
spotkanie z przyjaciółmi. Ciekaw był, czy jego niedawno poślubiona żona
zechce z nim rozmawiać w obecności innych.
Nieładnie jest chować do kogoś urazę. Bella dobrze pamiętała słowa
swojej matki. Może nieładnie, ale za to bezpiecznie, odpowiedziała jej
Bella w duchu. No i dobrze jest zachować pewien dystans. Ale trudno jej
było dąsać się długo na mężczyznę, z którego żarcików chichotała mała
Emily.
Kiedy Edward zatrzymał samochód na podjeździe domu McCanthryów,
dzieci natychmiast chciały wysiadać. Bella rozpięła pas Embryego, a Edward
Jacoba. Emily wygramoliła się z samochodu z wielką torbą chipsów.
- Witajcie! - zawołała Rosalie McCanthry, podchodząc do nich z malutką
dziewczynką na ręku. - Patrzcie, Anastazja już na was czeka.
- Mogę ją trochę pohuśtać? - zapytała Emily.
- Oczywiście, kochanie - odparła z uśmiechem Rosalie i pogładziła ją
po włosach.
Chłopcy rzucili się do huśtawki.
- My też możemy się pohuśtać? - zapytał Embry.
- Proszę bardzo - zachęciła ich Rosalie i wskazała ustawioną w ogrodzie
huśtawkę.
Spojrzała na Bellę i Edwarda i w jej oczach pojawił się figlarny ognik.
- Edward - zwróciła się do niego - wyglądasz znakomicie, jak na ojca
rodziny, taki jesteś wyluzowany. Spodziewałam się, że będziesz cały w
nerwach i że mogą ci się odnowić wrzody żołądka.
Bella pomyślała, że to raczej ona była cała w nerwach, ale robiła
wszystko, by to ukryć.
- Edward świetnie sobie radzi z dziećmi - wtrąciła z dumą w głosie.
- Jak widać, cuda się zdarzają - przyznała Rosalie. Edward wydał z siebie
długie westchnienie, po czym powiedział:
- Pewnie nigdy mi nie wybaczysz tego, co mówiłem kiedyś w barze
U O'Malleya... Teraz muszę ci oświadczyć, że nigdy nie widziałem
Emmetta szczęśliwszym i że ty jesteś tego przyczyną.
Rosalie uśmiechnęła się łagodnie i wyciągnęła do niego ręce.
- Oczywiście, że ci wybaczę. Mam wrażenie, że ty sam masz teraz to
i owo do przemyślenia i do zrobienia. Ale przepraszam was na chwilę,
widzę, że idzie Alice.
- Jasper wywinie chyba koziołka, kiedy zastanie tu Alice - mruknął
Edward.
Bella śledziła wzrokiem Rosalie, która witała się ze szczupłą młodą
kobietą o długich, prostych czarnych włosach.
- Czyżby Jasper nie lubił Alice? - zapytała, zerkając na Edwarda.
- Oni się znają od bardzo dawna - odparł, wyciągając z samochodu
prowiant.
- Od jak dawna?
- Od czasów pobytu w domu opieki dla chłopców. Jej matka była
kierowniczką kantyny i Alice podkradała dla nas ciasteczka. Chyba zawsze
mieli się ku sobie. Teraz Jasper marzy, żeby się z nią umówić, ale ona nie
chce mieć z nim nic wspólnego. Wiesz co - zagadnął, zerkając na nią z
ukosa - strasznie jestem głodny. Ty pewnie też. A propos, może
porozmawialibyśmy o tej kolacji w stowarzyszeniu maklerów?
- Nie ma o czym mówić - odparła Bella i uniosła dumnie głowę.
- O, znów kaprysisz.
- Nigdy nie kapryszę.
- Może chcesz tego dowieść?
- W jaki sposób?
- Pocałuj mnie tu i teraz.
- Nie mogę - bąknęła. - Masz zajęte ręce.
- Ale usta mam wolne.
Bella o mały włos nie zawołała „ratunku". Nie miała zamiaru zrobić
dziś z siebie bezwolnej idiotki.
Na pomoc, całkiem nieświadomie, przyszła jej Rosalie.
- Bella, chciałabym, żebyś poznała Alice Brandon.
- No, to ci się tym razem udało... - mruknął pod nosem Edward.
Bella z ulgą zwróciła się w stronę Rosalie i Alice.
- Przepraszam cię, muszę się przywitać - rzuciła i szybko podeszła
do obu kobiet.
- Bella, pozwól, że ci przedstawię Alice Brandon, która zna Edwarda
od czasu, kiedy miał może... - tu Rosalie urwała, czekając, aż Alice jej
podpowie.
- Jakieś dziesięć lat - powiedziała Alice i podała Belli rękę. - Muszę
ci pogratulować, że udało ci się nałożyć obrączkę na palec Edwarda. Odkąd
pamiętam, był zaprzysiężonym wrogiem małżeństwa. Z pewnością musisz
być kimś nadzwyczajnym, skoro tak zmienił poglądy.
Bella pomyślała, że Alice z pewnością nie zna okoliczności ich ślubu.
- Wiesz - odezwała się Rosalie - Alice mogłaby ci wiele opowiedzieć o
Emmecie i Edwardzie, kiedy byli jeszcze dziećmi.
Zaciekawiona, Bella podeszła do Alice, spojrzała jej w oczy i
zapytała:
- Naprawdę? Co byś mi mogła opowiedzieć o Edwardzie?
- Odkąd pamiętam, zawsze pracował, zdarzało się, że w paru
miejscach jednocześnie. Najpierw pomagał sprzątać dom opieki, a potem
dostał lepiej płatną pracę w niepełnym wymiarze godzin. No i żaden z
chłopców nie umiał tak dobrze gospodarować pieniędzmi, jak Edward. Inni
kupowali cukierki albo przepuszczali forsę w sklepie sportowym, ale nie
Edward. On oszczędzał to, co zarobił. Wszyscy usiłowali go naciągnąć na
pożyczkę, jednak ustanowił limit dwóch dolarów i nie pożyczał nigdy
temu, kto jeszcze nie spłacił poprzedniego długu.
- Może przejdziemy teraz do stołu, pewnie wszyscy umierają już z
głodu - zaproponowała Rosalie. - Powiedz nam tylko, Alice, czy Edwarda już
wtedy nazywano skąpiradłem?
- Nie - odparła Alice z łagodnym uśmiechem. - Pewnego roku jakiś
chłopiec chciał pojechać do domu na święta Bożego Narodzenia, ale
rodzina nie mogła mu przesłać pieniędzy, bo jego ojciec poważnie
zachorował. Wtedy Edward zapłacił za bilet na autobus dla kolegi.
Słysząc to, Rosalie przystanęła z wyrazem zdziwienia na twarzy.
- Naprawdę? Nigdy bym nie pomyślała, że...
Bella poczuła, jak przenika ją dreszcz na myśl o tym, że Edward,
jeszcze jako dziecko, podzielił się z kolegą swymi w pocie czoła
zapracowanymi pieniędzmi. Zapragnęła stanąć w jego obronie i
powiedziała, przerywając Rosalie w pół zdania:
- Ja w ogóle nie zauważyłam, żeby Edward był skąpy - wypaliła,
przygryzając wargę. - On sam tak o sobie mówi, ale ja w to nie wierzę.
Dwa dni po tym, kiedy wspomniałam mimochodem, że Emily chciałaby
uczyć się grać na pianinie, kupił jej instrument. A na konto specjalnego
programu dla dzieci z zerówki, który prowadzę, wpłynęła ostatnio
anonimowa darowizna.
Rosalie ruchem głowy wskazała swego męża.
- Anonimowy dar wpłynął także na konto domu dla samotnych
nastolatek w ciąży, w którym pracuję jako wolontariuszka. Kiedy
zagadnęłam o to Emmetta, nie chciał się do niczego przyznać. Czasami
zastanawiam się, czy oni w trójkę czegoś nie kombinują, ale kiedykolwiek
o to pytam, Emmett po prostu zmienia temat, żeby odwrócić moją uwagę.
- Czy nie tak powinien zachować się dobry mąż? - wtrąciła Alice. -
W odpowiedniej chwili odwrócić uwagę swojej żony?
- Być może - odparła Rosalie. - A propos, czy spotkałaś może ostatnio
kogoś, kto by skutecznie odwracał twoją uwagę?
- Niestety, nie - westchnęła z żalem Alice.
- Rosalie! - zawołał Emmett. - Dzwoni twoja mama.
- O, właśnie nadchodzi Jasper - powiedziała Rosalie. - Przepraszam was
na chwilę.
- Myślałam, że on nie przyjdzie - wyznała Alice, kiedy Rosalie oddaliła
się w stronę domu.
- Nie rozumiem, dlaczego?
Alice machnęła ręką, jakby chciała odsunąć ten temat.
- To nic ważnego. Jasper i ja bardzo się przyjaźniliśmy jako dzieci,
ale dziś nic już nas nie łączy.
- Edward mówił mi, że sympatyzowaliście ze sobą jeszcze w wieku
kilkunastu lat - powiedziała Bella. - I że Jasper chciałby się z tobą umówić,
ale ty nie chcesz mieć z nim nic wspólnego.
- Edward zawsze miał talent do stawiania kropki nad i. Jeśli o nas
idzie, to uważam, że historia już się raz powtórzyła i nie musi powtarzać
się jeszcze raz. Spotkaliśmy się znów w college'u i...
Bella dostrzegła ból w oczach Alice i chociaż w ogóle jej nie znała,
ogarnęło ją współczucie.
- ...i jakoś nie wyszło - dokończyła za nią.
- Rzeczywiście - potwierdziła Alice.
Ich spojrzenia skrzyżowały się i obie poczuły, że się dobrze
rozumieją i że zostaną przyjaciółkami.
- Mam wrażenie, że w tobie Edward znalazł właśnie tę kobietę, której
potrzebował.
Bella zerknęła na Edwarda, który stał w głębi ogrodu. Czy to los ich
połączył w jakiś przedziwny sposób? A może kryło się w tym coś więcej
niż tylko sprawa prawnej opieki nad dziećmi i umowy, którą Edward zawarł
z Panem Bogiem? Może się spotkali, ponieważ byli sobie przeznaczeni i
mieli się pobrać?
Ta myśl, zrazu lekka jak piórko, uderzyła ją po chwili z całą mocą.
Los? Przeznaczenie? Słowa te brzmiały jak wyjęte z bajki, a przecież Bella
nie miała jeszcze dwunastu lat, kiedy pożegnała się z bajką o Kopciuszku.
Poza tym tak się złożyło, że nie przeżyła nigdy żadnego romansu.
Ale co by było, gdyby na tym świecie istniał jeden jedyny
przeznaczony jej mężczyzna, i tym mężczyzną był Edward?
Bella przymknęła oczy, próbując zebrać myśli. Jeśli tak, to niech Bóg
ma ich oboje w swojej opiece.
ROZDZIAł 10
Wszyscy spędzili miły wieczór, wypełniony szczebiotem dzieci i
dobrym jedzeniem. Wreszcie niebo zasnuło się ciężkimi, burzowymi
chmurami i wkrótce lunął deszcz. Co sił w nogach popędzili do domu,
szukając schronienia.
Embry przystanął na chwilę i obejrzał się za siebie, wskazując z
ż
alem stół.
- Babeczki z owocami! Nie zdążyłem spróbować!
- Zaraz ci przyniosę! - powiedziała Bella i pospieszyła z powrotem na
ratunek babeczkom.
Wyprzedził ją jednak Edward i porwał plastikowy pojemnik. Drugą
ręką złapał Bellę za ramię i wyprowadził spod ulewy pod daszek altany.
Mokre włosy kleiły mu się do głowy, a z brody skapywały krople
deszczu.
- Jesteś okropnie mokry - zaśmiała się Bella.
- A ty myślisz, że jesteś sucha? - mówiąc to, potrząsnął głową i
opryskał ją wodą.
Bella podniosła ręce, aby osłonić twarz.
- Przestań!
Gdy odgarnęła z twarzy włosy, zobaczyła, że bawełniana koszulka
przylgnęła jej do piersi i stała się prawie przezroczysta. W tej chwili
spostrzegła na sobie wzrok Edwarda i, zawstydzona, zasłoniła piersi rękami.
- Ładna historia - bąknęła.
- Bardzo ładna - powiedział, taksując ją wzrokiem. - Gdyby
urządzano konkursy na mokre bawełniane koszulki, ty z pewnością
dostałabyś pierwszą nagrodę. Ale wolę, żeby inni cię w tym stroju nie
oglądali.
Mówiąc to, zdjął przez głowę swoją koszulę i pomógł jej się ubrać.
Bella nie wiedziała, jak zareagować na ten szarmancki, opiekuńczy
gest z jego strony. Stała pod daszkiem altanki i spoglądała w oczy Edwarda,
a w głowie kłębiły się jej różne myśli. Ten mężczyzna z obnażonym
torsem był tym samym człowiekiem, który mieszkał wiele lat w domu
opieki dla chłopców i który dał pieniądze koledze, by ten mógł pojechać na
ś
więta do rodziny. I tym samym człowiekiem, który świetnie umiał liczyć i
który był tak wspaniałym kochankiem. Jej mężem.
Nie mogąc się powstrzymać, wspięła się na palce i pocałowała go.
Zarzuciła mu ręce na szyję i poprzez swój pocałunek usiłowała powiedzieć
to wszystko, do czego nie chciała się przyznać przed samą sobą, a tym
bardziej przed nim. Poczuła, jak bardzo jest zaskoczony i jak mocno jej
pragnie, i pomyślała, już nie po raz pierwszy, że i ona jego pragnie.
Edward odsunął się nieco, aby lepiej się jej przyjrzeć.
- Za co ten pocałunek? - zapytał.
Bella przez jakiś czas nie mogła wydobyć z siebie głosu ani uciszyć
serca, ani pozbierać myśli.
- Chciałam ci podziękować - odrzekła wreszcie, żeby coś
powiedzieć. - Za to, że mi oddałeś swoją koszulę.
Edward odsunął z jej czoła mokre włosy i po chwili milczenia odezwał
się:
- Może kiedyś mi się zrewanżujesz.
Późnym wieczorem, kiedy dzieci już zasnęły, Edward odszukał Bellę,
która w pokoju na dole wyglądała przez okno, patrząc na księżyc w pełni.
- Zastanawiałam się właśnie, czy zejdziesz dziś na dół. Ostatnio
siedziałeś w swoim pokoju zagrzebany po uszy w wykresach i tabelach
giełdowych - zauważyła.
- Sezon handlu na giełdzie zbliża się do końca - usiłował się
wytłumaczyć Edward, ale sam dobrze wiedział, że starał się jej unikać.
Kiedy ujrzał ją w poświacie księżyca, kiedy ogarnął wzrokiem jej
kształtną, kobiecą sylwetkę i przypomniał sobie, jak wyglądała w
strumieniach deszczu, prawie naga, zaczął się zastanawiać, czy powinien
unikać jej również dzisiaj.
- Sezon handlu? Sądziłam, że giełda jest czynna przez cały rok -
odezwała się Bella i spojrzała na niego pytająco.
- To prawda, ale istnieje też teoria, że najlepiej się handluje między
październikiem a majem. Ponieważ do maja już niedaleko, skupiam uwagę
głównie na krótkoterminowych transakcjach.
- Co cię najbardziej pociąga w twojej pracy? Edwardowi sprawiła
przyjemność jej kobieca ciekawość.
- Pociąga mnie złudzenie, że panuję nad sytuacją. Oczywiście nie
panuję nad rynkiem giełdowym, ale kiedy analizuję notowania i stosuję
różne teorie do wykresów notowań, okazuje się, że potrafię wygrać.
- Czy świętujesz wygraną?
- Na ogół nie.
Bella przez chwilę wpatrywała się w niego, po czym powiedziała:
- Pewnie dlatego nie świętujesz, że zawsze wygrywasz.
- No, dość często - przyznał.
Odsunęła się od ściany i z uśmiechem wskazała na niego palcem,
mówiąc:
- Jeśli tak świetnie sobie radzisz w pracy, że zapraszają cię maklerzy
giełdowi, abyś do nich przemówił, to twoje „dosyć często" musi znaczyć
„prawie zawsze".
Edward ujął ją za rękę i przyciągnął do ust.
- W spekulacjach giełdowych istnieje pewna subtelna różnica między
pewnością siebie a nadmierną pewnością siebie. I przekroczenie tej granicy
może cię kosztować majątek. Mnie powodzi się tak dobrze dlatego, że
wyczuwam tę różnicę i skupiam się na dyscyplinie i samym procesie
handlu papierami wartościowymi.
Mówiąc to, Edward zastanawiał się, czego by było trzeba, żeby taka
kobieta jak Bella zainteresowała się nim poważnie. I jak wyglądałoby jego
ż
ycie, gdyby pokochała go taka kobieta jak ona. Niebezpieczne myśli.
Zawsze sobie powtarzał, że takich rzeczy nie należy pragnąć. I był pewien,
ż
e nie powinien ich pragnąć właśnie teraz.
Bella zbliżyła się znów do niego, uniosła głowę, spojrzała mu w oczy
i powiedziała:
- Jesteś jak książka, której, jak sądziłam, nigdy nie będę chciała
przeczytać, ale od której nie sposób się oderwać, gdy się ją raz otworzy. Za
każdym razem, kiedy dowiaduję się czegoś o tobie, chciałabym wiedzieć
jeszcze więcej.
Patrząc na nią i słuchając jej, Edward pomyślał, że Bella przypomina
mu kwiat, który pragnie być zerwany. Pamiętał wprawdzie, jak uciekła od
niego w środku nocy, ale teraz pozwolił sobie na pocałunek. Delikatnie
przechylił jej głowę i dotknął ustami jej ust, a ona natychmiast do niego
przylgnęła.
Poczuł, jak jej ręka otacza jego szyję i przyciąga go jeszcze bliżej,
jak nie może się od niego oderwać. Owładnęła nim fala gorąca i
nieprzeparta chęć przytulenia jej, tak by oboje stanowili jedność.
Kiedy zaczął rozpinać guziki jej bluzki, usłyszał dochodzący z
daleka cienki głosik. Tak, bez wątpienia był to płacz dziecka. Całym
wysiłkiem woli Edward wypuścił Bellę z objęć i zaczął nasłuchiwać.
- Ciociu Bella! - wołał z góry Embry. - Miałem zły sen.
Edward wziął głęboki oddech, potem drugi i trzeci i wreszcie szepnął:
- Musisz do niego pójść.
Jeszcze w godzinę potem, i po wzięciu zimnego prysznica, Edward
wciąż bardzo jej pragnął. Ale nie poszedł do niej. Chodził tam i z
powrotem po swoim pokoju jak tygrys w klatce. Tak, to pewne, że bardzo
jej pragnął, ale jego żona była istotą niezwykle skomplikowaną. Zarazem
odważna i nieśmiała, nieustraszona i delikatna. Edward marzył o tym, żeby
nie powtórzyła się sytuacja, kiedy Bella zostawiła go samego w środku
nocy. Chciał widzieć ją obok siebie rano, kiedy się obudzą.
Był ciekaw, jak ułożyłyby się ich stosunki, gdyby nie pobrali się z
powodu dzieci. Usiłował sobie wyobrazić randkę z Bella, ale nie bardzo
potrafił. To by chyba było bardzo trudne, zważywszy na obecność trojga
dzieci w domu, choćby najlepiej wychowanych. A gdyby tak Bella oddała
mu serce? Czy byłaby szczęśliwa?
Na samą myśl o tym po plecach przeszły mu ciarki. Ze sprawami
serca łączyły się same problemy. No tak, ale z małżeństwem wiązało się
jeszcze więcej problemów, w każdym razie dla mężczyzny. Gdyby zdobył
serce Belli, ona zapragnęłaby w zamian jego serca. Wszystko, tylko nie to.
Edward wolałby już oddać swój portfel.
- Baw się dobrze! - zawołała za nim Bella, kiedy Edward wychodził na
kolację dla maklerów giełdowych. Zauważyła, jak świetnie prezentował się
w smokingu.
- Nie idę się bawić, tylko wygłosić odczyt - poprawił ją, marszcząc
brwi.
- No więc połam ręce i nogi - wzruszyła ramionami.
- Do zobaczenia - rzucił, zamykając za sobą drzwi. Bella zwróciła się
do dzieci:
- Dziś wieczorem wychodzę, opiekunka da wam pizzę.
- Ale fajnie! Dostaniemy pizzę! - wykrzyknął Embry.
Emily wykazała większą rezerwę.
- Kim będzie nasza opiekunka? - zapytała.
- Nazywa się Jessica Stanley. Już ją kiedyś poznaliście. Mieszka
przy tej samej ulicy, jest bardzo miła i ma duże doświadczenie.
Emily z wahaniem kiwnęła głową. Zaniepokojona Bella pochyliła się
i uważnie popatrzyła na swoją małą siostrzenicę.
- O co chodzi, kochanie? Czy źle się czujesz?
- Nie, nic mi nie jest - powiedziała Emily i po chwili wahania znów
zapytała cichutko:
- Nie zdarzy ci się jakiś wypadek, prawda?
Bella ścisnęło się serce. Mocno objęła dziewczynkę i oświadczyła z
przekonaniem w głosie:
- Zapewniam cię, że nie. Wiem, że trudno jest się nie bać, ale
przecież nie możemy się zamknąć w domu. I ty, i ja musimy wychodzić,
prawda? Słuchaj, mam pomysł.
Zamierzam być w domu najpóźniej o północy i kiedy wrócę, wpadnę
i dam ci buziaka.
- Zgoda - odrzekła Emily z ulgą w głosie. - Dokąd idziesz?
- Mam zamiar sprawić Edwardowi niespodziankę.
- Czy to jego urodziny?
- Nie - zaśmiała się Bella. - Ale ma wygłosić odczyt, a ja go chcę
zaskoczyć i posłuchać, co będzie mówił. Czy mogłabyś popilnować braci,
kiedy pójdę się ubierać?
Emily skinęła głową, Bella zaś popędziła do swego pokoju i
otworzyła drzwi szafy. Nie miała właściwie żadnego stroju wizytowego na
taką okazję, ponieważ prawie zawsze ubierała się jak nauczycielka szkoły
podstawowej. Po dłuższej chwili, gdy już wszystko przejrzała, wybrała
czarny sweterek bez rękawów i pasującą do niego czarną spódniczkę. Gdy
doda do tego wysokie obcasy i sztuczne perełki, będzie się mogła jakoś
pokazać na tej kolacji.
Nie chciała wprawić w zakłopotanie ani siebie, ani Edwarda. Nie
opuszczały jej wątpliwości. A jeśli Edward będzie niezadowolony, gdy ją
zobaczy wśród gości? A jeśli, próbując ją zniechęcić do przyjścia, miał
jakiś inny powód niż tylko to, że może być nudno? Może spodziewał się
tam obecności innej, bardziej od niej doświadczonej kobiety? Na samą
myśl o tym poczuła ciarki na plecach.
Szybko się ubrała, zrobiła makijaż i ułożyła fryzurę z niesfornych
włosów.
- A może byś je upięła tak samo, jak miałaś na ślubie - odezwała się
Emily, która właśnie stanęła w drzwiach.
- Świetny pomysł, moja najmilsza panienko - uśmiechnęła się do niej
Bella. - Idealne rozwiązanie. Cóż ja bym bez ciebie zrobiła?
Emily rozpromieniła się, słysząc tę pochwałę.
- Może byś chciała, żebym zebrała trochę kwiatków w ogrodzie?
- Tam są tylko mlecze - mruknęła pod nosem Bella. - Nie, z
chwastami lepiej sobie dać spokój. - Spryskała włosy i uniosła, by je upiąć
na czubku głowy. - Emily, mam kilka błyszczących spinek do włosów,
nigdy przedtem ich nie nosiłam, nie miałam okazji. Może mi trochę
pomożesz?
Emily nie dała się prosić i wpięła spinki wyjątkowo zgrabnie jak na
pięcioletnią dziewczynkę. W odróżnieniu od Bella, wcale nie trzęsły się jej
ręce.
Bella wydała ostatnie instrukcje opiekunce, po czym, ucałowawszy
po dwa razy całą trójkę dzieci, wyszła z domu.
Spotkanie odbywało się w ekskluzywnym klubie w centrum St.
Albans. Bella zatrzymała samochód przed wejściem i podała kluczyki
kierowcy, który miał go odprowadzić na parking. Ze zdziwieniem spojrzał
na starego garbusa, który wydawał się zupełnie nie na miejscu pośród
stojących tam luksusowych wozów.
Speszona i jednocześnie zdenerwowana, Bella odezwała się do niego
ze słodkim uśmiechem:
- To auto to zabytek. Proszę ostrożnie się z nim obchodzić.
Po wejściu do wystawnie urządzonego holu, udekorowanego
rzeźbami i fontannami, Bella odnalazła salę, w której uczestnicy spotkania
mieli jeść kolację. Prawie wszystkie miejsca przy okrągłych
ośmioosobowych stołach, włącznie ze stołem Edwarda, były już zajęte.
Wreszcie, po dłuższej chwili, udało jej się wypatrzyć jedno wolne miejsce
przy stole pośrodku sali.
Czuła się bardzo niepewnie wśród nieznanych osób. Dłubała
widelcem w talerzu i starała się, by jej nikt nie zauważył. Rozglądając się
ukradkiem po sali, zauważyła, że Edward siedzi przy najbardziej
reprezentacyjnym stole, pomiędzy dwiema elegancko ubranymi kobietami,
które z pewnością nie potrzebowały, żeby pięcioletnia dziewczynka
pomagała im ułożyć włosy. Patrząc na nie, Bella usiłowała nie wpaść w
kompleksy. We własnym mniemaniu pod żadnym względem nie dorastała
im do pięt. Brunetka siedząca po prawej stronie Edwarda co chwila dotykała
jego ręki. Bella poczuła, jak przepełnia ją zazdrość.
- Mamy dzisiaj komplet - odezwał się do niej jakiś facet w średnim
wieku, w ohydnym, jaskrawym krawacie. - Nawet szpilki nie dałoby się
wcisnąć. Każdy chce usłyszeć, co ma do powiedzenia supergwiazdor
spekulantów giełdowych, a zarazem milioner, który sam od zera doszedł
do swojej fortuny. Moim zdaniem, on ma więcej szczęścia niż rozumu. Po
prostu udało mu się ominąć pułapki, w które wpadła większość z nas.
Bella, oburzona, z trudem się powstrzymała od złośliwej riposty.
Tymczasem jakiś młody człowiek, jej sąsiad przy stole, powiedział z
niezmąconym spokojem:
- Nie mogę się z panem zgodzić. Czyżby pan nie wiedział? Cullen
już od wielu lat gra na giełdzie, nie zbił fortuny w jeden wieczór tylko
dlatego, że miał farta.
- Coś mi się wydaje, że jest pan fanem tego Cullena, młodzieńcze -
zauważył z przekąsem Ohydny Krawat.
- Nic podobnego - zaprzeczył młody człowiek. - Po prostu jestem
bardzo ciekaw, co on nam powie, podobnie jak te trzysta osób, które się tu
dzisiaj pofatygowały. Jeśli zechce nam wyjawić swój sekret, z wielką
radością skorzystam z jego doświadczenia, żeby trochę zarobić.
- Gdyby to było takie proste, każdy by go naśladował - mruknął z
dezaprobatą Ohydny Krawat, po czym zwrócił się do Belli:
- Nazywam się Aro Volturii. Pierwszy raz tu panią widzę. Z którą
firmą jest pani związana?
- Nie pracuję w biurze maklerskim - odparła Bella po chwili,
zaskoczona tym pytaniem. - Uczę...
- Z pewnością biznesu i marketingu - dokończył za nią Ohydny
Krawat, trafiając jak kulą w płot. - To znakomicie, że przyszła pani na tę
imprezę, ale chyba powie pani uczciwie swoim studentom, że przypadek
Cullena należy do rzadkości i pieniądze można stracić równie szybko,
jak się je zarobiło.
- Ten facet powinien już dawno pójść na zieloną trawkę - szepnął
Bella do ucha sympatyczny młodzieniec.
- Wie pani, słyszałem, że Cullen przebiera nie tylko w akcjach, ale
też w ładnych kobietach - dodał Ohydny Krawat, wlepiając wzrok w dekolt
Belli. - Można sobie pozwolić na taki luksus, kiedy się jest młodym i bogatym.
Bella, urażona jego słowami, policzyła do dziesięciu, po czym
odezwała się spokojnym tonem:
- Mam wrażenie, że pan dużo wie o panu Cullenie. Czyżby go pan
znał?
- Nie, ale ludzie gadają... Wie pani, jak to jest.
- Czyli w gruncie rzeczy opiera pan swoją opinię na plotkach -
podsumowała Bella.
Aro poprawił ohydny krawat, chrząknął i powiedział:
- No cóż, to chyba jasne, że niezły z niego podrywacz. Niech pani
tylko spojrzy, po obu jego stronach przy stole siedzą kobiety.
- Jasne jest tylko to, że przy jego stole posadzono na przemian
kobiety i mężczyzn - wypaliła Bella, która w głębi duszy usiłowała
przekonać samą siebie, że tak jest w istocie, chociaż nie była tego do końca
pewna.
- W każdym razie ten facet nie jest żonaty, inaczej pisaliby o tym w
gazetach.
- Nie mogę panu powiedzieć nic ciekawego o romantycznej
przeszłości pana Cullena, ale tego przynajmniej jestem pewna, że
wskazówek, jak grać na giełdzie, nie czerpie ani z gazet, ani z plotek.
Może między innymi dlatego odnosi takie sukcesy.
- Brawo, świetnie go pani usadziła - szepnął do niej młody człowiek i
podał jej rękę. - Jestem Ben Haynes - przedstawił się. - A pani jak się
nazywa, jeśli mogę wiedzieć?
- Bella Swan - odparła, zadając sobie przy tej okazji pytanie, czy
kiedykolwiek przyjęłaby nazwisko Edwarda.
- Nie jest pani w typie kobiet, które pojawiają się na takich
imprezach - oświadczył Ben. W jego ustach zabrzmiało to jak
komplement.
- A jaki to typ?
- Proszę sobie wyobrazić piranię - uśmiechnął się szeroko.
Bella wzdrygnęła się. A więc jej rywalką, gdyby oczywiście Bella
chciała z nią rywalizować o względy Edwarda, był przebiegły stwór, który
ostrymi zębami szarpał na kawałki swoją ofiarę. Przerażająca wizja. Może
lepiej było tu nie przychodzić...
Edward westchnął w duchu. Mimo że ostentacyjnie pokazywał swoją
obrączkę i kilkakrotnie podczas kolacji wspomniał o żonie, brunetka z jego
lewej strony przypuściła na niego tak ostry atak, że tylko z trudem zdołał
się jej oprzeć.
Wcale nie palił się do tego, by wystąpić przed tym zgromadzeniem.
Wiedział wprawdzie, że wiele osób szanowało go i podziwiało, ale drugie
tyle zazdrościło mu sukcesów. Wszyscy na tej sali byli zawodowcami. On
jeden był amatorem i dlatego mieli mu za złe, że tak świetnie sobie radzi.
- Chciałam ci powiedzieć - ciągnęła brunetka, ale Edward odwrócił od
niej głowę i sięgnął po szklankę z wodą.
Tymczasem prezes stowarzyszenia wszedł po kilku stopniach na
podium i stanął przy mównicy.
- Panie i panowie - zaczął. - Mam zaszczyt przedstawić państwu
naszego dzisiejszego gościa, który przemówi do nas podczas wiosennego
spotkania maklerów giełdowych ze stanu Wirginia. Zaczynał praktycznie
od zera, ale dziś jego majątek znacznie przekracza milion dolarów.
Edward stłumił ziewnięcie i ukradkiem spojrzał na zegarek. Po chwili
prezes zakończył swoje wystąpienie, mówiąc:
- Panie i panowie, oto Edward Cullen.
W sali rozbrzmiały głośne brawa, które zaskoczyły Edwarda. Wstał od
stołu, wszedł na podium i stanął za mównicą. Sala była szczelnie
wypełniona, światła właśnie przygaszono, tak że nie mógł odróżnić twarzy
osób siedzących nieco dalej.
- Witam państwa, nazywam się Edward Cullen i jestem... - tu zrobił
pauzę dla wywołania większego efektu - ... jestem skąpiradłem.
Bella poczuła, jak rozpiera ją duma, bardzo niebezpiecznie bliska
miłości. Edward był doprawdy niezwykłym mężczyzną.
Kiedy na sali ucichły śmiechy, Edward kontynuował:
- Wiem, że wielu z państwa musi diabelnie irytować fakt, że
zrobiłem majątek na rynku papierów wartościowych, nie korzystając z
pomocy maklerów giełdowych. Co ważniejsze, żaden z nich nie zarobił na
moich zleceniach. Sam stałem się własnym maklerem. System gry na
giełdzie opracowałem specjalnie dla siebie, biorąc pod uwagę własne cele i
postanowienie, że będę stale i sumiennie analizował rynek, właściwą mi
skłonność do podejmowania ryzyka, nie tak wprawdzie wielką, by mi to
spędzało sen z powiek, a także zamiłowanie do handlu, w który angażuję
się na chłodno, bez emocji. Taki system sami musicie opracować
indywidualnie dla waszych klientów, którzy nie są niestety klonami.
Wszystko, co mówił, poza uwagą o tym, że jest skąpiradłem, było
zgodne z prawdą. Od początku Bella miała wrażenie, że Edward jest
człowiekiem, który dobrze zna samego siebie. Musiał przejść przez wiele
prób i one go umocniły. Bella sądziła, że ludzie podziwiają go za to, że
zrobił duży majątek. Ona natomiast podziwiała go za to, jakim stał się
człowiekiem.
- Większość waszych klientów to ludzie zupełnie inni niż ja - ciągnął
Edward - więc poszczególne elementy mego planu nie byłyby stosowne w
ich przypadku. Ale mogę państwu podpowiedzieć, jak powinniście
zareagować następnym razem, kiedy któryś z klientów powie coś równie
irytującego, jak na przykład to: „Czytałem, że Edward Cullen bez niczyjej
pomocy zamienił trzycyfrowy portfel akcji na siedmiocyfrowy. Może ja
też powinienem spróbować".
- Oto więc, krok po kroku, metoda Cullena: Po pierwsze, należy
mieszkać najtaniej, jak się tylko da. Najlepiej w jednoizbowej klitce w
parszywej dzielnicy miasta, w której zamiast kołysanki na dobranoc
słychać przez okno krzyki, odgłosy bójek i wycie policyjnych syren. Po
drugie, warto tanio jadać. Najlepiej puszkę fasoli i makaron z paczki. Raz
w roku można sobie pozwolić na szaleństwo, czyli posiłek na mieście. W
McDonaldzie. - W tym momencie Edward posłyszał chichoty na sali. Pewnie
jego słuchacze myśleli, że sobie żartuje, ale on naprawdę tak żył.
- Po trzecie, przez trzy lata nie należy kupować samochodu. Chodzi
się pieszo albo jeździ autobusem. Każdego centa, którego by się wydało na
spłatę rat, naprawy, paliwo i parkowanie, odkłada się na rachunek, aby
móc za to kupować akcje. Po czwarte, koniec ze snem. Kiedy zaczniecie
już nieźle zarabiać na giełdzie, poszukajcie sobie zajęcia na nocną zmianę,
abyście przez cały dzień mogli gapić się w monitor komputera, a potem
całą noc pracować. Po piąte, na trzy lata zapomnijcie o życiu towarzyskim.
Piwo jest w tym czasie luksusem, dobre wino niedościgłym marzeniem. -
Edward uśmiechnął się do siebie i pomyślał, że do tej chwili zdążył już
wyeliminować jakieś dziewięćdziesiąt procent tych, którzy pragnęli „iść w
ś
lady Edwarda Cullena".
- Po szóste, nie ma mowy o randkach przez te trzy lata. Randki są
bardzo kosztowne, a jeśli chcecie naśladować Edwarda, to musicie każdy
cent inwestować w grę na giełdzie.
Pociągnął łyk wody i rozejrzał się po sali. Gdzieś przy stole w środku
spostrzegł błysk światła na brązowych włosach. Zrobił przerwę w prelekcji i
zmrużył oczy. Czyżby to była Bella?
Serce zabiło mu mocno, poczuł, jak ogarnia go jakaś dziwna radość,
połączona z niepewnością. Kiedy przyszła? Dlaczego nie dała mu znać, że
tu jest? Bella odwróciła w tej chwili głowę, po czym spojrzała mu prosto w
oczy i uśmiechnęła się, tak jakby wiedziała, że on na nią patrzy.
Edward znów podniósł do ust szklankę wody i zauważył, że ona ma na
sobie obcisły, uwydatniający kształty czarny strój. Spostrzegł też, że jej
sąsiedzi spoglądają na nią łakomym wzrokiem. Nic dziwnego, bo
wyglądała naprawdę odlotowo.
Edward powrócił do swojej prelekcji i zmierzał do jej końca szybciej,
niż sobie założył. Chciał usłyszeć jej odpowiedź na kilka pytań. Kiedy
łysawy jegomość w średnim wieku zaczął zagadywać Bellę, Edward o mały
włos nie zeskoczył z podium. Zamiast tego powiedział:
- Drodzy państwo, chciałbym skorzystać z tej okazji i przedstawić
państwu moją żonę. Trochę się spóźniła, ale już jest pośród nas. Bella, nie
wstydź się, proszę. Pokaż się i pomachaj wszystkim na powitanie.
Bella niechętnie posłuchała, ale jej twarz oblał rumieniec i Edward był
pewien, że przyjdzie mu za to słono zapłacić. Skończył przemowę,
skinieniem głowy podziękował za oklaski, uścisnął rękę prezesowi
stowarzyszenia maklerów, a następnie zszedł z podium i skierował się
prosto do stolika Belli.
Młody człowiek, jej sąsiad, wstał, podał Edwardowi rękę i powiedział:
- Proszę pana, od dawna jestem pańskim wielbicielem. Edward
uścisnął mu rękę, po czym pochylił się nad Bella.
- Starałam się, żeby mnie nikt nie zauważył - syknęła przez zęby.
- Chyba nie w tym stroju - szepnął jej do ucha.
- Bella - zwrócił się do niej facet w średnim wieku głosem równie
obleśnym, jak jego uśmiech - teraz już wiem, dlaczego go tak broniłaś.
- Broniłaś mnie? - zdziwił się Edward.
- Później ci to wyjaśnię.
- Słodka ta pańska żoneczka...
Bella, oburzona jego protekcjonalnym tonem, spojrzała na Edwarda,
który zacisnął gniewnie szczęki, po czym odezwał się ze zjadliwym
uśmiechem:
- Radziłbym panu, stary capie, żeby pan oderwał oczy od dekoltu
mojej żony. Idziemy, Bella.
Gdy kierowali się do wyjścia, Edward zagadnął:
- Dlaczego mnie nie uprzedziłaś, że przyjdziesz?
- Chciałam ci sprawić niespodziankę - wyjaśniła Bella, która starała
się dotrzymać mu kroku.
- Muszę przyznać, że ci się to udało - mruknął, prowadząc ją przez
wyłożony marmurem hol. - Dlaczego nie podeszłaś do mojego stolika?
- Kiedy przyszłam, wszystkie miejsca były już zajęte. No i otaczał
cię wianuszek kobiet. Darzących cię, jak zauważyłam, wyjątkową uwagą.
Ale dokąd mnie właściwie prowadzisz? - zapytała, kiedy wcisnął guzik
przy drzwiach windy.
- Pozwolę sobie powiedzieć, że ciebie z kolei otaczali mężczyźni
darzący cię nie mniejszą uwagą - odparował Edward z nutką pretensji w
głosie, która zupełnie ją zaskoczyła. - A prowadzę cię do saloniku, który na
ten wieczór wynajęło dla mnie stowarzyszenie.
- Do saloniku? - zdziwiła się Bella.
Kryte brązem drzwi windy rozsunęły się bezszelestnie i Edward
pociągnął ją do środka.
- Może cię to zdziwi, ale wyobraź sobie, że są na świecie ludzie,
którzy uważają, że jestem coś wart. Niektórzy nawet są zdania, że jestem
wiele wart.
- Ależ ja też tak sądzę - powiedziała Bella z przekonaniem. - Może
tylko mam do tego inne powody niż wiele osób na tej sali.
- A jakież to powody? - zapytał Edward z błyskiem w zielonych
oczach.
Tymczasem winda stanęła, drzwi się otworzyły i Bella miała chwilkę
czasu, by zebrać myśli. Jednak wszystko działo się zbyt szybko, tak że nie
wiedziała, co mu odpowiedzieć, kiedy wziął ją pod rękę i poprowadził do
saloniku.
- Chyba nie dosłyszałem, co powiedziałaś - przynaglił ją.
Bella, nie bardzo pewna, w jakim Edward jest nastroju, wciąż jeszcze
nie mogła odzyskać równowagi.
- Podziwiam cię za to, że koledze z domu opieki dałeś pieniądze na
bilet, aby mógł pojechać odwiedzić rodzinę. - Widząc zaskoczenie w jego
oczach, ciągnęła: - Podziwiam cię za to, że nie krzyczałeś, kiedy Embry
zabrudził ci samochód. I podziwiam cię za to, że umiesz dawać sobie ze
mną radę.
Edward przechylił głowę na bok i zapytał:
- Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć?
Bella w zakłopotaniu odwróciła głowę i zaczęła się rozglądać po
saloniku umeblowanym luksusowo i ze smakiem.
- No cóż... - odparła wreszcie - poślubiłeś mnie, a ja nie jestem
dobrym materiałem na żonę. - Właściwie miałbyś prawo nazywać mnie
swoją niby-żoną.
- W życiu nie słyszałem o czymś takim, jak niby-żona.
- W moim przypadku jest to kobieta, która nie chciała nigdy wyjść za
mąż i która sądziła, że nie nadaje się na żonę. Mogę jeszcze dodać, że
czuję się nieswojo, ponieważ bardzo mi się podobasz i żywię dla ciebie
pewne uczucia. I to, że umiesz radzić sobie ze mną, jest zapewne dla ciebie
samego prawdziwą niespodzianką.
Milczenie, jakie zapadło po jej słowach, było tak brzemienne w
sekretne nadzieje i obawy, że Bella modliła się, by coś wybawiło ją z
opresji.
- Dlaczego dziś tu przyszłaś?
- Już ci mówiłam. Chciałam ci sprawić niespodziankę i... - Urwała.
Za bardzo się już odsłoniła.
Poczuła, jak Edward okręca sobie wokół palca kosmyk jej włosów,
który wysunął się z misternie upiętej fryzury.
- Poza tym chciałam, żebyśmy spędzili ze sobą trochę czasu bez
dzieci. Kilka minut tylko we dwoje.
- Te kilka minut we dwoje to zupełnie dobry pomysł, ale nie
powinnaś się była tak ubierać - powiedział Edward, głaszcząc lekko jej szyję.
Bella zamarła. Rzeczywiście, sama czuła się w tym zgromadzeniu nie
na miejscu, a on tylko ją w tym mniemaniu utwierdzał.
- Nie podoba ci się? - zapytała, okręcając się. - Dlaczego? Sądziłam,
ż
e całkiem nieźle wybrałam ten strój, zważywszy, że normalnie ubieram
się jak nauczycielka szkoły podstawowej.
- Ależ nie. Jesteś bardzo ładnie ubrana. I świetnie wyglądasz w tym
kompleciku. Problem w tym, że wszyscy faceci na tej sali marzyli tylko o
tym, by cię zobaczyć bez tych fatałaszków.
- Ach tak... - Bella poczuła, jak cały bunt ulatuje z niej niczym z
przekłutego balonu. Zerknęła na Edwarda i po raz któryś zauważyła, jak
ś
wietnie prezentuje się w smokingu. Zaintrygowana, spojrzała mu prosto w
oczy i powiedziała:
- Mam pytanie. Czy wśród tych wszystkich facetów, którzy o tym
marzyli, byłeś także ty?
Edward podszedł powoli do Belli i spoglądał na nią z góry. Był tak
blisko, ale wciąż nie dość blisko, pomyślała. Jej serce zabiło mocno, gdy
ujrzała wyraz jego twarzy. Wyciągnął rękę i ujął ją pod brodę.
- Teraz moja kolej - odezwał się.
Z wrażenia Bella zaparło dech w piersi.
- Twoja kolej?
- Cały czas jesteś zajęta zbawianiem świata. Pora, żebyś teraz mnie
zbawiła.
Bella nie mogła uwierzyć własnym uszom. W jego ustach brzmiało
to po prostu śmiesznie. Był taki silny, bardzo zrównoważony, i dobrze
wiedział, czego chce. Kto jak kto, ale Edward z pewnością nie należał do
mężczyzn, których trzeba zbawiać.
- No, może byłam tego bliska, kiedy cię wiozłam do szpitala -
powiedziała stłumionym głosem.
- Wolałbym, żebyś była jeszcze bliżej - powiedział i opuścił głowę,
by pocałować ją w usta.
Nie spieszył się, tak jakby wiedział, że Bella potrzebuje czasu oraz
uwagi z jego strony. Kilku minut spokoju, wolnych od presji zewnętrznego
ś
wiata. Teraz nie musiała się martwić, że w każdej chwili mogą wpaść do
pokoju dzieci albo zadzwoni telefon, albo pani Weber złoży im niespodziewaną
wizytę. Kilka chwil tylko dla nich obojga. Usta przy ustach,
serce przy sercu.
Bella zdawała sobie sprawę z rosnącej siły swych uczuć dla Edwarda.
Tak silnych uczuć do mężczyzny nigdy dotąd nie doświadczyła.
Nie mogła znaleźć odpowiednich słów, a może bała się je
wypowiedzieć. Musiała w inny sposób go o nich przekonać. Tymczasem
Edward całował ją coraz namiętniej, coraz bardziej niecierpliwie.
- Za szybko - mruknął. - Zawsze pragnę cię za szybko. Muszę trochę
zwolnić. Chcę cię całować całą... - Mówiąc to, ściągnął jej przez głowę
czarny sweterek.
Bella, która także pragnęła poczuć dotyk jego skóry, pomogła mu
zdjąć koszulę. Po chwili obydwoje, mocno przytuleni i objęci ramionami,
stali, czując bicie swoich serc i nie mogąc się od siebie oderwać. Porwała
ich fala namiętności i uniosła daleko, wysoko, głęboko...
Wreszcie, gdy oboje ochłonęli, Edward odezwał się:
- To niesłychane, ale ciągle mi ciebie za mało.
Bella westchnęła i przymknęła oczy. Pomyślała, że choć przez chwilę
pozwoli sobie zdać się na jego siłę. Czy nie byłoby cudownie, gdyby
zawsze mogła liczyć na jego obecność, na jego oparcie? Na myśl o tym
ogarnęła ją wielka radość. A może rzeczywiście tak się stanie, może nie
będzie temu końca?
Edward, pomagając jej się ubrać, powiedział:
- Bardzo mi z tobą dobrze. Chciałbym, żeby już tak zostało. Na jak
długo zaangażowałaś opiekunkę do dzieci? Na tydzień? - zapytał i zerknął
na nią, udając, że mówi poważnie.
- Nie żartuj - roześmiała się. - Kiedy wybije północ, zamienię się w
dynię.
Spojrzawszy na zegar, Edward zauważył, że zrobiło się późno, i jęknął:
- Przyjdzie czas, kiedy zatrzymam cię na całą noc - ostrzegł.
Bella zadrżała z rozkoszy, słysząc te słowa.
- Pod warunkiem, że nikt nie będzie chorował i że znajdziemy
odpowiednią opiekunkę do dzieci - powiedziała z uśmiechem. - I że będzie
sprzyjająca konfiguracja gwiazd.
- To wszystko musi nastąpić szybko - zapewnił ją Edward.
Zaprowadził ją do jej garbusa, pomógł wsiąść i pocałował, zanim
odjechała, po czym poszedł do swojego samochodu.
Ale w drodze do domu owładnęły nią mniej wesołe myśli. Pewne
bardzo ważne sprawy w ogóle nie uległy zmianie. Zgodzili się oboje, że to
małżeństwo będzie trwało dwa lata. Podpisali umowę, w której zostały
wyszczególnione warunki rozwodu. Byli też zgodni co do tego, że się nie
kochają.
Ta ostatnia myśl była dla niej tak bolesna, jak pchnięcie nożem.
Edward dojechał do domu pierwszy i zapłacił opiekunce, zanim Bella
zdążyła otworzyć torebkę.
- To nie było konieczne - powiedziała. - Mogłam to sama zrobić.
Edward spojrzał na nią uważnie i przekonał się, że znów sprawia
wrażenie spiętej. Ciekaw był dlaczego. Zdziwiło go, że ta namiętna
kobieta, z którą dopiero co szybował nieomal w przestworzach, w czasie
krótkiej drogi do domu zdążyła wznieść między nimi niewidzialny mur.
- Stałaś się bardzo milcząca - zauważył.
- Bo jestem zmęczona. I muszę zaraz pójść do Emily, obiecałam, że
po powrocie ją ucałuję.
- W porządku.
Bella przygryzła wargę i popatrzyła mu prosto w oczy.
- Byłeś naprawdę cudowny... podczas prelekcji i potem. Tak,
cudowny - powtórzyła. - Dobranoc.
- Znowu obleciał cię strach? - zapytał Edward, któremu zrobiło się
trochę przykro. Gdy na nią spojrzał, zobaczył, że walczą w niej różne
uczucia, i powstrzymał się od komentarza.
- Myślę, że idzie raczej o to, że dopadła mnie rzeczywistość -
wyznała wreszcie stłumionym głosem.
- Więc to, co się wydarzyło dziś wieczór, nie było dla ciebie dość
rzeczywiste?
Bella westchnęła i cicho powiedziała:
- Nasze małżeństwo nie wydaje mi się rzeczywiste.
- Może gdybyśmy razem sypiali...
- Nie wydaje mi się, żeby to było dobre rozwiązanie.
Obiecaliśmy sobie, że nasz związek potrwa dwa lata. Gdyby nasze
małżeństwo było prawdziwe, uważalibyśmy, że wiążemy się na zawsze. -
Mówiąc to, spuściła oczy. - Prawda jest taka, że się nie kochamy - dodała z
nutką bólu w głosie. - A ukoronowaniem tego wszystkiego jest nasza
intercyza.
Edward zaniepokoił się. Adwokat ostrzegał go, że po ślubie żony
czasami domagają się zmian w takiej umowie. Zdarza się, że kobiety
posuwają się do szantażu uczuciowego lub seksualnego, aby wyciągnąć dla
siebie więcej pieniędzy. Mógł tylko mieć nadzieję, że Bella nie należy do
takich kobiet.
- O co ci chodzi? Uważasz, że warunki tej umowy są dla ciebie
niesprawiedliwe?
- Nie, wcale tak nie uważam - odrzekła, potrząsając głową. - Ale
pomyśl tylko. Taka intercyza to w gruncie rzeczy wstęp do rozwodu.
Instrukcja, jak postępować, aby rozwiązać nasze małżeństwo.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że jeśli wyrzucimy umowę przez
okno, zdecydujesz się zostać ze mną na noc?
Słysząc to, Bella pobladła. Wyglądała tak, jakby jej wymierzył
policzek.
- Nie. Widzę, że nic nie rozumiesz. Idzie o coś znacznie
ważniejszego niż idiotyczna umowa małżeńska. O coś o wiele
ważniejszego - powiedziała i odwróciwszy się na pięcie, odeszła.
ROZDZIAł 11
Po tym wieczorze znów nabrali do siebie dystansu. Bella była
uprzejma i sympatyczna, ale zachowywała się wobec Edwarda z rezerwą. On
zaś miał wrażenie, że utracił skarb, który już prawie trzymał w ręku.
Przecież zdążyli tak bardzo się do siebie zbliżyć. Edward wysoko cenił zaufanie
i wspaniałomyślność, jakie okazywała mu Bella.
Niestety, wszystko to należało do przeszłości. Któż by przypuszczał,
ż
e życie pod jednym dachem okaże się dla niego tak bolesne? Chyba nigdy
przedtem nie doświadczył podobnego bólu. Nawet wtedy, gdy matka
zostawiła go w domu opieki.
Z każdą godziną ogarniała go coraz większa rozpacz i frustracja.
Pewnego dnia, kiedy wyszedł z domu po jakąś część do komputera, zajęło
mu to znacznie więcej czasu, niż przewidywał. Kiedy wrócił, zastał na
podjeździe nowy samochód i dostawczą półciężarówkę. Zaciekawiony, ruszył
ś
cieżką w stronę ogródka.
Bella rozmawiała z dwoma mężczyznami, którzy montowali piękną
drewnianą huśtawkę. Emily stała grzecznie obok niej, a chłopcy biegali w
kółko. Po chwili Embry zauważył Edwarda.
- Edward, Edward! Będziemy mieli huśtawkę! - zawołał na cały głos. -
Zaraz będzie gotowa! I ja pierwszy będę się na niej huśtał.
- Akurat - odezwał się Jacob. - Ja będę pierwszy.
- Akurat! - odpowiedział mu Embry.
- Akurat! - wtrąciła się Emily. - Najpierw pohuśtamy się my, ciocia
Bella i ja, bo my jesteśmy grzeczne, a wy nie.
Embry i Jacob natychmiast ucichli.
Bella spojrzała w stronę Edwarda i uśmiechnęła się. Na ten widok
drgnęło mu serce. W oczach miała tyle blasku, jak gdyby zapomniała o ich
sprzeczce z zeszłego tygodnia. Nagle jednak chyba sobie przypomniała, bo
uśmiech jej przygasł.
- Kupiłam dzieciom huśtawkę - wyjaśniła.
- Właśnie widzę - powiedział. - A co to za samochód stoi na
podjeździe?
Bella znów uśmiechnęła się lekko, z zakłopotaniem.
- Kupiłam go trochę pod wpływem impulsu, a trochę ze względów
praktycznych. Zapinanie pasów w tym starym garbusie to była mordęga.
Więc zatrzymałam się u dealera po drodze do domu i oto mamy nowy
samochód.
Edwardowi zrobiło się trochę nieswojo.
- Dlaczego mnie nie poprosiłaś? Mogłem ci przecież pomóc w
kupnie huśtawki i samochodu.
- Nie, huśtawka to prezent ode mnie, przymierzałam się do tego już
od paru tygodni. A garbusa już dawno trzeba było wymienić na coś
lepszego. Chyba po to jest dzień wypłaty, żeby człowiek mógł wydać
trochę forsy - zaśmiała się Bella.
- No, niby tak - zgodził się niechętnie Edward.
- Poza tym, dziś wieczorem wszystko się wyrówna.
- Nie rozumiem, co masz na myśli?
- Będzie marna kolacja - odparła. - A teraz, dzieciaki, wracamy do
domu, trzeba zostawić tych panów w spokoju, żeby spokojnie zakończyli
pracę. Do tego czasu pewnie się już ściemni, ale może się nam uda jeszcze
dziś wypróbować huśtawkę.
Poprowadziła dzieci do środka, a one pobiegły umyć ręce przed
kolacją. Edward tymczasem próbował opanować niemiłe uczucie
zaniepokojenia, jakie go ogarnęło z powodu zakupów Belli. Nie
przypuszczał, że w jej naturze leży szastanie pieniędzmi pod wpływem
nagłego impulsu.
- No, kochani, siadamy do stołu.
- Ja bym się wolał pohuśtać - powiedział Embry.
- Każdy by wolał - dodał Jacob.
- Na razie musimy zjeść kolację - oznajmiła Bella. - Przepraszam za
te dzisiejsze frykasy, ale czasami zdarza się tak, że do wyboru mamy tylko
fasolkę z puszki.
Edward natychmiast poczuł, jak buntuje się jego żołądek. O mały włos
głośno nie zaprotestował. Nawiedziły go obrazy z przeszłości, tak żywe,
jakby to było dziś. Przypomniał sobie, jak pewnego dnia jego mama kupiła
mu śliczny błyszczący wóz strażacki, a sobie nową sukienkę i sandałki. Na
kolację mieli fasolkę z puszki. Innym znów razem na Boże Narodzenie
kupiła lodówkę i telewizor, a dla Edwarda gry wideo. Ponieważ nie zapłaciła
rachunku, odcięto im elektryczność i fasolkę mama podgrzewała w
kominku. Edward na okrągło jadał fasolkę, kiedy odkładał, aby zapewnić
sobie poczucie bezpieczeństwa, którego nigdy nie doświadczył w
dzieciństwie.
Tego już było za wiele. Wszystko, tylko nie fasolka z puszki.
Podszedł do Belli i odezwał się cicho, tak by nie słyszały go dzieci:
- Jadę do domu. Dam ci znać, kiedy wrócę. - Nie czekał na jej
odpowiedź, po prostu wyszedł.
W kilka godzin później siedział na skórzanej kanapie we własnym
domu. Nie zapalił światła i na początku delektował się panującą wokół
ciszą, która działała na niego kojąco. Po jakimś czasie jednak ogarnął go
dziwny niepokój. Cisza zaczęła mu ciążyć. Już się przyzwyczaił do
skrzypiących schodów w domu Belli, do jej melodyjnego głosu i
szczebiotu dzieci. Przywykł do ograniczonej samotności.
Spojrzał na zegar i pomyślał, że właśnie w tej chwili mógłby
pomagać Belli ułożyć chłopców do snu albo poczytać Emily na dobranoc.
Potem, kiedy dzieci już spały, Edward zawsze był świadomy obecności
Belli. Mogła być w innej części domu, a nawet spać, kiedy on jeszcze czuwał,
ale wiedział, czuł, że jest gdzieś niedaleko.
Zastanawiał się, czy ona kiedykolwiek za nim tęskniła podczas
długich godzin nocnych. Miał takie dziwne wrażenie, jakby widział tuż
obok siebie brakujący element układanki, jaką jest życie każdego
człowieka, ale nie potrafił go zatrzymać i bardzo go to dręczyło.
Wrócił do własnego domu, gdyż poszukiwał samotności i spokoju,
ale samotność go przytłaczała, a spokoju też nie mógł znaleźć.
Po jakimś czasie z niespokojnego snu wyrwał go telefon.
- Hej, mówi Emmett - odezwał się znajomy głos. -
Słuchaj, właśnie dzwonił Jasper, pomyślałem, że zechcesz do niego
pojechać. Jest w szpitalu. Edward usiadł na łóżku.
- Czy jest ranny?
- Nie, ale Alice Brandon miała wypadek. To poważna sprawa. Leży
na Oddziale Intensywnej Terapii i jest nieprzytomna, a Jasper postanowił
nie ruszyć się na krok ze szpitala, dopóki ona się nie obudzi.
- Skąd się dowiedział, że Alice jest ranna?
- Okazało się, że jej matka wyjechała w długą podróż za granicę,
więc szpital nie mógł się z nią skontaktować. Znaleźli w torebce Alice
wizytówkę Jaspera i dlatego do niego zadzwonili. Możesz sobie
wyobrazić, jak bardzo jest zdenerwowany. Ja przyjadę trochę później, ty
mieszkasz bliżej, więc. szybciej dotrzesz do kliniki West County. Próbowałem
cię najpierw złapać u twojej żony... - dodał Emmett i zawiesił
głos.
- Jestem u siebie, musiałem przemyśleć różne sprawy...
- Rozumiem. Ale proszę cię, pospiesz się. Do zobaczenia w szpitalu.
Edward pospiesznie się ubrał, złapał kluczyki do samochodu i pojechał
do szpitala. Kupił w automacie dwa kubki kawy i ruszył do poczekalni.
Zastał w niej Jaspera, który siedział na krześle i nie widzącymi oczyma
wpatrywał się w szklane drzwi pokoju pielęgniarek. Jasper, najbardziej
beztroski facet, jakiego znał Edward, wyglądał tak, jakby spotkał na swej
drodze śmierć.
- Hej - odezwał się do niego Edward, podając mu kubek z kawą. - Co
się stało?
Jasper wziął od niego kawę, ale nie podniósł kubka do ust.
- Chciała złapać psa sąsiadów, który zerwał się ze smyczy, i potrącił
ją samochód wyjeżdżający zza rogu. Moment nieuwagi...
- O mój Boże - westchnął Edward. Gdy przymknął oczy, zobaczył
Alice jako małą dziewczynkę. - Była takim miłym dzieckiem i wyrosła na
ś
liczną kobietę - powiedział z żalem w głosie. - Co za pech. Jakie są
rokowania? Co mówią lekarze?
- Nie chcą mi wszystkiego powiedzieć - odparł Jasper.
- Wiem tylko, że ma poważny uraz głowy i obrażenia wewnętrzne.
Nawet nie są pewni, czy się w ogóle obudzi
- dodał łamiącym się głosem.
- Czy pozwolili ci ją zobaczyć? Jasper zawahał się, po czym rzekł:
- Tak, powiedziałem, że jestem jej narzeczonym. Edward nie mógł
uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.
Wiedział wprawdzie, że Jasper kocha się bez wzajemności w Alice,
ale nie wyobrażał sobie, że aż tak bardzo mu na niej zależy.
- Nie miałem innego wyjścia, inaczej w ogóle nie chcieliby ze mną
rozmawiać. A jej matka wyjechała na długo do Europy, na wycieczkę
objazdową. Wiesz, jak to jest, co parę dni nocujesz w innym mieście.
Może Alice mnie teraz nie chce - dodał z przygnębioną miną - ale
potrzebuje...
- Od jak dawna ją kochasz?
Jasper zaśmiał się w odpowiedzi, ale w jego śmiechu nie było
radości.
- Odkąd pamiętam. Zawsze mi się podobała, jeszcze na długo
przedtem, zanim wiedziałem, co to słowo znaczy, ale zachowywałem się
jak kretyn, kiedy spotkaliśmy się znów w college'u. Miałem zupełnie
przewrócone w głowie. Nie traktowałem jej tak, jak na to zasługiwała. I
teraz przyszło mi za to zapłacić. Dobry Boże, co ja pocznę, jeśli ona
umrze?
- Ale przecież nie byliście razem - zdziwił się Edward.
- Nic nie rozumiesz - odpowiedział Jasper, patrząc mu z rozpaczą w
oczy. - Dla mnie ważna jest sama świadomość, że ona istnieje, że żyje. Bez
niej mój świat byłby pusty.
Edward świetnie wiedział, o czym mówi przyjaciel. Jego świat też
byłby pusty, gdyby nie było w nim Belli. Ogarnął go lęk na myśl o tym, co
też by począł, gdyby Belli coś się stało. Na samą myśl o tym przeszył go
dreszcz przerażenia.
A gdyby umarła? Gdyby już jej nie było? Gdyby nie mógł już jej
widzieć, być z nią? Zrobiło mu się słabo, gdy usiłował to sobie wyobrazić.
- Kiedy człowiek jest zakochany, na świecie są tylko dwa miejsca:
tam, gdzie ona jest, i tam, gdzie jej nie ma.
Edward solidarnie przesiedział z Jasperem całą noc, ale silny
wewnętrzny głos nakazywał mu wrócić do Belli. I zrobił tak o świcie,
zostawiając z Jasperem Emmetta.
W drodze do jej domu zatelefonował do swojego adwokata i polecił
mu zniszczyć intercyzę. Gdy adwokat usiłował mu to wyperswadować,
Edward nie chciał go w ogóle słuchać.
- Albo ją pan unieważni, albo zrobi to inny adwokat i jemu zapłacę -
wypalił.
Kiedy wczesnym rankiem zatrzymał samochód na podjeździe,
poczuł, że dojrzało w nim nieodwołalne postanowienie. Wszedł szybko do
domu i pobiegł prosto na górę.
Zatrzymał go głos Belli.
- Jak się czuje Alice? - zapytała cicho, stając w drzwiach swojej
sypialni.
Edward odwrócił głowę w jej stronę i nie mógł oderwać od niej oczu.
Wyglądała bardzo ładnie, w bladozielonej nocnej koszuli, ale miała
podkrążone oczy.
- Niestety, nie odzyskała jeszcze przytomności.
- To straszne - powiedziała, krzyżując ręce na piersi, tak jakby
chciała samą siebie utulić i uspokoić. - Nie mogłam spać. Próbowałam się
do ciebie dodzwonić, kiedy zatelefonował do mnie Emmett, ale pewnie już
wyjechałeś do szpitala.
- Tak, teraz jest tam Emmett. A ja musiałem się z tobą zobaczyć.
Bella skinęła głową. Nerwy miała napięte do ostateczności.
- To dobrze. Ja też chciałam z tobą porozmawiać - powiedziała.
Edward podniósł rękę, chcąc jej przerwać.
- Poczekaj, mam ci coś do powiedzenia.
Przestraszona, że on chce w ogóle wycofać się z ich małżeństwa,
Bella potrząsnęła głową i zaczęła szybko mówić:
- Nie, proszę cię, poczekaj. Muszę ci powiedzieć, że jest mi bardzo
przykro. Wiem, że byłam niemożliwa. Żałuję, że w niczym nie
przypominałam normalnej żony. Z jednej strony byłam zdecydowana na
wszystko, z drugiej bałam się, uważałam, że nie mogę sobie pozwolić na
to, żeby na tobie polegać - szepnęła niepewnie. To wyznanie wiele ją
kosztowało. - Widzisz, jesteś taki silny... Jesteś najsilniejszym mężczyzną,
jakiego spotkałam, i chcę na tobie polegać, ale jednocześnie się boję. W
moim życiu nie było nikogo, na kim mogłabym się oprzeć. Obydwoje moi
rodzice byli alkoholikami i bardzo wcześnie nauczyłam się polegać tylko
na sobie. Nawet nie wiem, jak to zrobić, by dojść do jakiejś równowagi... -
wyznała ze ściśniętym gardłem. - Ale chciałabym się przy tobie nauczyć.
Właśnie przy tobie.
Edward podszedł do niej, spojrzał jej w oczy i powiedział:
- W drodze ze szpitala zatelefonowałem do mojego adwokata.
Bella poczuła, jak robi jej się słabo. Więc podjął już kroki
zmierzające do separacji. Spóźniła się. Przegrała.
- Poleciłem mu unieważnić naszą umowę. Bella, chcę, żebyś
naprawdę była moją żoną.
Zakręciło jej się w głowie. Przez chwilę nie potrafiła pojąć w pełni
znaczenia jego słów. Zdumiona, pokręciła głową i odezwała się:
- Nic nie rozumiem. Sądziłam, że już masz dość naszego małżeństwa
i że chcesz je rozwiązać.
- Mam dość udawania, że jest to małżeństwo tymczasowe, ponieważ
dla mnie nie jest ono tymczasowe. Nie umiem ci tego wyjaśnić, wiem, że
to zabrzmi może dziwacznie, ale myślę, że ty i ja jesteśmy sobie
przeznaczeni. Jesteś kobietą, której na pewno bym pragnął, gdybym tylko
wiedział, że istnieje. Dzięki tobie świat nabrał dla mnie sensu. Ja nie... -
przerwał na chwilę, po czym zapytał z przerażeniem: - Dlaczego płaczesz?
Bella, wzruszona jego wyznaniem, wyszeptała:
- A ja myślałam, że odchodzisz na dobre. Edward wziął ją w ramiona i
mocno przytulił.
- Nie, chociaż ta historia z fasolką to było mocne uderzenie, ale...
- Czy ja dobrze słyszę? Historia z fasolką?
- To długa opowieść... Widzisz, fasolka z puszki źle mi się kojarzy z
moją przeszłością.
- Coś podobnego! - zdziwiła się Bella. - Jacob ją uwielbia.
- Wobec tego z radością mu oddam wszystkie moje porcje.
W ramionach Edwarda Bella poczuła, jak ogarnia ją miłe ciepło i
przepełnia nadzieja.
- Nie zrozumiałam, co mówiłeś na temat naszej umowy małżeńskiej -
zagadnęła cicho.
- Jest unieważniona - wyjaśnił. - Nie potrzebujemy jej.
- Nie musiałeś tego robić - powiedziała, wiedząc, że potrzebował
intercyzy ze względu na swoje poczucie bezpieczeństwa. Bardziej niż
czegokolwiek Bella pragnęła, by Edward czuł się bezpieczny i kochany, by
miał to, czego mu brakowało w dzieciństwie. Chciała być tą kobietą, która
da mu to wszystko.
- Owszem, musiałem - oświadczył. - Chcę spędzić z tobą całe życie.
Chcę, żebyśmy byli ze sobą związani pod każdym względem. Nie mogę
sobie wyobrazić, żebyś ode mnie odeszła.
Oczy Belli znów wypełniły się łzami.
- Bardzo bałam się ciebie pokochać, ale wiem, że cię kocham.
Kocham to dziecko, którym byłeś, tego mężczyznę, którym jesteś, i chcę
mieć szansę kochania tego człowieka, którym się staniesz.
Edward schylił głowę i pocałował ją z tak wielką czułością i miłością,
ż
e poczuła się oszołomiona. Jak to się stało, pytała samą siebie, że spotkało
ją takie ogromne szczęście?
- Przedtem sądziłem, że moją misją jest poślubić cię dla dobra dzieci.
Dzisiaj wiem, że moją misja jest kochać ciebie dla mojego własnego
dobra.
Tydzień później Bella zaskoczyła Edwarda, kiedy wróciła do domu z
kolacją z chińskiej restauracji i z szampanem, ale bez dzieci.
- A gdzie są nasze skrzaty? - zapytał, całując ją na powitanie.
- Zostały na noc u Rosalie i Emmetta - wyjaśniła, nie mogąc
powstrzymać się od uśmiechu. - Mam dla ciebie dobrą wiadomość.
Zostaliśmy uznani za odpowiednich opiekunów dla dzieci. Teraz są
naprawdę nasze.
- Cudownie - uradował się. - Powinniśmy to uczcić.
- Taki właśnie jest mój plan.
- Coś podobnego! - ucieszył się. - A jaki to plan?
- Myślę, że powinniśmy się rozebrać i natychmiast pójść do łóżka.
Edward porwał ją w ramiona i zaniósł do pokoju, który przez ostatni
tydzień był ich małżeńską sypialnią.
- Nie będę protestował - powiedział. - A co z kolacją?
- Później - odrzekła krótko.
Kochali się długo, namiętnie i czule. Później Bella narzuciła na siebie
krótką nocną koszulkę i przyniosła do sypialni na tacy chińskie specjały i
szampana. Po wyśmienitej kolacji zapytała;
- Czy słyszałeś ostatnie nowiny o Alice? Dzwoniła Rosalie i
powiedziała, że Alice odzyskała przytomność, ale niczego nie pamięta.
- Tak, do mnie telefonował Jasper. Myślę, że w tej chwili po prostu
czuje ulgę, wiedząc, że ona będzie żyć. Powiedział mi, że nie opuści Alice,
nawet jeśli ona każe mu iść precz, kiedy odzyska pamięć.
- Nie umiem ci powiedzieć, jaka jestem z tobą szczęśliwa.
- A ja nawet nie chcę wspominać czasów, kiedy nie było cię w moim
ż
yciu.
Bella czuła, jak jej serce wypełnia ogromna radość.
- Musze ci teraz coś wyznać - zwróciła się do niego i ujęła jego
dłonie w swoje. Patrząc prosto w oczy mężczyźnie, którego kochała nade
wszystko, wypowiedziała słowa przysięgi, której miała dotrzymać do
końca życia.
- Ja, Bella, biorę sobie ciebie, Edwardzie, za męża, i chcę wytrwać w
tym związku w zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej doli.
Pochyliła się i pocałowała go, a jej serce przepełniała miłość.
- Aż do końca życia - dodała.
- Ja, Edward, biorę sobie ciebie, Bello, za żonę. Będę cię kochał i będę
przy tobie do końca życia - powiedział uroczyście, po czym szepnął jej na
ucho: - Nawet jeśli czasami podasz fasolkę.
Bella roześmiała się, a po jej policzku spłynęła łza. W ciągu
ostatniego tygodnia Edward wiele jej o sobie opowiedział, włącznie z
historyjką o znienawidzonej fasolce.
- Jeśli tak, to chyba naprawdę mnie kochasz..
„KONIEC”