Wolf Joan We mgle pozorów

background image

Joan Wolf

We mgle

pozorów

1

background image

Rozdział pierwszy

Była trzecia po południu, pięknego, ale wietrznego dnia w połowie

maja. Siedziałam jak zwykle w biurze zarządcy stajni hrabiego
Cambridge’a i rozmawiałam z jego głównym stajennym, rozpierając się
na krześle w sposób zupełnie nieprzystający damie. W pewnym
momencie usłyszałam odgłos powozu wjeżdżającego z pośpiechem na
podwórze.

Clark zerwał się na równe nogi.
- Drogi Boże, panienko, czyżby to był jego lordowska mość?
- Nie znam nikogo innego, kto mógłby tu wjechać z taką pompą -

powiedziałam bez emocji. - To musi być on.

Clark zniknął w drzwiach. Zsunęłam się jeszcze niżej na krześle i

zastanawiałam się leniwie, co mogło sprowadzać hrabiego
Cambridge’a do jego rodowej posiadłości w połowie sezonu.

Jasny promień majowego słońca wpadł ukośnie przez małe okno i

spoczął na czubku mojej głowy. Kwiecień był zimny, więc obecne
ciepło przynosiło rozkosz. Zamknęłam oczy, delektując się nim.

- Jesteś tu, Deb? - spytał znajomy głos.
Uniosłam powieki, by spojrzeć na mężczyznę, który właśnie wszedł.

Jaśnie pan George Adolphus Henry Lamberth, hrabia Cambridge,
Reeve baron Ormsby i Thornton baron Ware stał w drzwiach,
spoglądając na mnie swoimi osławionymi, ciemnymi oczami.

- Zawsze tu jestem - odpowiedziałam spokojnie. - Gdzież miałabym

być, pielić z mamą grządki w ogrodzie?

Błysnął zębami w uroczym uśmiechu.
- Jeśli tak stawiasz sprawę...
Wszedł do pokoju i usiadł na brzegu biurka.
- A ty czemu tu jesteś? - spytałam. - Przecież to pełnia londyńskiego

sezonu.

- Jutro jadę do Newmarket obejrzeć Highflyera - powiedział. - Derby

w Epsom już za kilka tygodni i chciałem się upewnić, że trening idzie
jak należy.

- Mogę pojechać z tobą? - spytałam, prostując się gwałtownie na

2

background image

krześle.

- Wiesz, że nie mogę cię zabrać. To zbyt niestosowne, żeby młoda,

niezamężna dama przebywała cały dzień sam na sam w towarzystwie
dwudziestoczteroletniego kawalera.

- Co za bzdury - powiedziałam stanowczo. - Jesteśmy przyjaciółmi od

zawsze, Reeve. Nikt się nie zdziwi, jeśli pojadę z tobą obejrzeć konia.

- Czyżby? - parsknął. - Nie mam najlepszej reputacji, Deb, i nie

chciałbym zszargać też twojej. Przepraszam, po prostu nie mogę wziąć
cię ze sobą.

Spiorunowałam go wzrokiem.
- Ale tu jest tak nudno, Reeve. Miejscowe dziewczyny potrafią jedynie

rozmawiać o chłopcach i o tym, kto z kim weźmie ślub. Wystarczy,
żeby doprowadzić człowieka do szału. Gdybym nie mogła
porozmawiać sobie czasem z Clarkiem, chyba rzeczywiście bym
oszalała.

Siedząc na biurku, Reeve wyglądał jak ciemny anioł. Machał obutą

nogą i spoglądał na mnie enigmatycznie.

- Ty też powinnaś pomyśleć już o małżeństwie, Deb. Nie możesz

przecież spędzić reszty życia jako stara panna.

- Nikt nie chce się ze mną ożenić - powiedziałam, przybierając uparty

wyraz twarzy.

- Co za niedorzeczność.
- To prawda. Przede wszystkim, jestem za wysoka.
Zmarszczył czarne brwi.
- Nie jesteś za wysoka. Wstań, to ci udowodnię.
- Nie.
Chwycił mnie mocno za nadgarstki i podniósł z krzesła.
- Widzisz? - powiedział. - Czubek twojej głowy jest na wysokości

moich ust. To idealny wzrost dla kobiety.

- Reeve - fuknęłam zniecierpliwiona - masz ponad metr

dziewięćdziesiąt wzrostu. Nie wiem, czy zauważyłeś kiedykolwiek, że
większość mężczyzn nie jest aż tak wysoka. Większe powodzenie mają
dziewczyny, na które można patrzeć z góry.

Otaksował mnie szybkim spojrzeniem.

3

background image

- Mężczyźni lubią też dziewczyny, które ubierają się bardziej kobieco -

powiedział. - W tych starych kurtkach i spódnicach do konnej jazdy
wyglądasz jak mieszkanka pobliskiego sierocińca.

Spojrzałam na niego gniewnie.
- Na Boga, przecież nie jesteś walkirią - powiedział. - Jesteś może

odrobinę za szczupła. Prawdopodobnie byłbym w stanie objąć cię w
pasie dłońmi.

- Tylko spróbuj - warknęłam. Odsunęłam się od niego i założyłam ręce

na piersi. - Dlaczego w ogóle zaczęliśmy o tym rozmawiać?

- To ty zaczęłaś.
- Nieprawda.
- Ależ tak. Narzekałaś, że wszystkie miejscowe dziewczyny polują na

męża.

Oparłam się o biurko, od którego on już odszedł, i wzruszyłam

ramionami. Nie chciałam przyznawać, że ma rację.

- To zupełnie naturalne, że dziewczyna chce wyjść za mąż -

kontynuował Reeve. - Nie rozumiem, dlaczego uważasz ten temat za
nudny.

- Te rozmowy są nie tylko nudne, ale też kompletnie bezsensowne -

powiedziałam. - Jestem zbyt wysoka, a na dodatek nie mam pieniędzy.
Nie zapominaj o tym. Panowie raczej nie są skłonni do ślubu z
dziewczyną praktycznie pozbawioną środków do życia. A właśnie w
takiej sytuacji znajdujemy się wraz z mamą. Całe szczęście, że
posiadamy dach nad głową. Nie, chyba jestem skazana na staropa-
nieństwo.

Muszę jednak przyznać, że sytuacja, w której się znajdowałam, nie

zasmucała mnie jakoś szczególnie. Może i moje długie nogi nie były
obiektem zachwytu miejscowych amantów, ale dawały mi znaczną
przewagę w siodle. Właściwie to poza Reevem trzymałam się w siodle
najlepiej z całego regionu. Z tego też powodu pozwalał mi on na
swobodne zarządzanie stajniami. Wiedział, że jego konie są w dobrych
rękach.

Reeve stwierdził chyba wreszcie, że rozmowa o małżeństwie donikąd

nie prowadzi.

4

background image

- Wygląda na to, że Highflyer będzie faworytem na tegorocznych

derbach - powiedział z zadowoleniem. - Co o tym sądzisz?

- Myślę, że to wspaniale - odpowiedziałam. - A co na to lord Bradford?
Reeve zmarszczył brwi.
- Bernard zawsze psuje zabawę - powiedział. - Potrafi jedynie

wygłaszać nużące pogadanki na temat zgubnych skutków brania
udziału w wyścigach. Zupełnie nie rozumie, że jest to coś, czym
zajmują się wszyscy prawdziwi gentlemani. Mieszka w tej nudnej
posiadłości w Sussex i spędza czas, doglądając swoich owiec. Niech
tylko Highflyer wygra. Wtedy Bernard zobaczy, jaką wartość ma dobry
koń wyścigowy!

- Skąd masz pieniądze na trenowanie Highflyera? - spytałam

ostrożnie.

- Pożyczyłem od Bentona - odpowiedział beztrosko. - Oddam mu, jak

tylko Highflyer wygra derby.

- A co będzie, jeśli nie wygra? - spytałam, tknięta złym przeczuciem.
Rzucił mi swoje słynne gniewne spojrzenie.
- Oczywiście, że wygra. Jest najlepszym koniem biorącym udział w

tym wyścigu. Dlatego jest faworytem!

Reeve podniósł żelazny przycisk do papieru w kształcie konia i

uderzył nim w egzemplarz „Księgi stadnej”, którą wcześniej
przeglądałam razem z Clarkiem.

- Zresztą, do diabła z Bernardem. Dlaczego zawsze musi mi tak

utrudniać życie?

Na to pytanie nie umiałam odpowiedzieć.
Reeve przeczesał palcami długie, ciemne włosy.
- Uważasz, że nie powinienem był pożyczać pieniędzy od Bentona? -

spytał wyzywającym tonem.

Spojrzałam na niego z namysłem. Nawet gniewne spojrzenie nie było

w stanie zakłócić regularności rysów jego twarzy. Jedyną rzeczą, która
stanowiła dysonans w jego prawie perfekcyjnym wyglądzie, był guzek
na całkowicie kiedyś prostym nosie. Reeve złamał go w wieku
dwunastu lat. Ktoś jechał zbyt blisko niego i po przeskoku przez
ogrodzenie naparł na jego konia z taką siłą, że oboje upadli. Reeve leżał

5

background image

wiele tygodni w łóżku z połamanymi żebrami, obojczykiem i nosem.

Ja jednakże znałam go od czasu, kiedy skończył pięć lat, więc jego

okazały wygląd nigdy nie przeszkadzał mi w dostrzeganiu, co Reeve
tak naprawdę czuje. Toteż zdawałam sobie sprawę, że pomimo swoich
zuchwałych wypowiedzi, tak naprawdę martwił się o pieniądze, które
pożyczył. Wiedziałam też, że nigdy by się do tego nie przyznał.

- Po prostu nie chciałabym, żeby stosunki między tobą a lordem

Bradfordem jeszcze bardziej się pogorszyły - odpowiedziałam
ostrożnie.

Reeve zaśmiał się bezbarwnie.
- To chyba niemożliwe, Deb - powiedział.
Nie mogłam nic na to powiedzieć, więc odsunęłam się od biurka.
- Czas już na mnie. Mama będzie mnie niedługo szukać.
Skinął głową.
- Żałuję, że nie możesz pojechać ze mną obejrzeć Highflyera. Ale

nawet gdybyś znalazła sobie przyzwoitkę, to ja i tak nie wracam tu z
powrotem z Newmarket.

- Nie szkodzi, Reeve - powiedziałam z rezygnacją.
- Pozdrów ode mnie matkę.
- Pozdrowię.
I tak się rozstaliśmy.

* * *

Poczekałam do pory obiadu, który razem z mamą jadłyśmy w

niedużej jadalni naszej malutkiej chatki, by opowiedzieć o moim
popołudniowym spotkaniu z Reevem.

- Nie powinien był kupować tego konia - powiedziała mama.
- Reeve wybrał Highflyera, kiedy ten był jeszcze roczniakiem, i

wytrenował go na jednego z najlepszych trzylatków tego sezonu -
powiedziałam. - Moim zdaniem to wielka szkoda, że ten przeklęty
testament jego ojca psuje mu całą przyjemność.

- Deborah - zaprotestowała odruchowo mama.
- Przepraszam, mamo - poprawiłam się. - Ten nieszczęsny testament.
Mama westchnęła.
- To rzeczywiście pech, że ojciec Reeve’a postanowił pozbawić go

6

background image

możliwości przejęcia kontroli nad majątkiem, dopóki chłopiec nie
skończy dwudziestu sześciu lat. Zgadzam się, że zwracanie się o każdy
grosz do powiernika spadku, lorda Bradforda, musi być czymś
upokarzającym. Ale musisz przyznać, kochanie, że ojciec Reeve’a miał
powody, by wątpić w dojrzałość syna.

- Hmmm - mruknęłam.
Zjadłam jeden ze szparagów, spiętrzonych na moim talerzu. Do

dobrych stron powrotu Reeve’a do domu należało to, iż na pewno nie
omieszka przesłać nam kilku sporych szynek przed wyjazdem do
Newmarket. Miło byłoby znowu jeść mięso.

Mama łyknęła wody ze swojej szklanki.
- Widziałam dzisiaj w gazecie ogłoszenie o zbliżającym się ślubie

twojego przyrodniego brata Richarda. Jego narzeczoną jest córka
wicehrabiego Swale’a. - Upiła jeszcze jeden łyk wody. - To dobra partia,
Woodly’owie muszą być zadowoleni.

Zesztywniałam.
- Mamo - powiedziałam groźnie - mówiłam ci, że im mniej słyszę o tej

rodzinie, tym jestem szczęśliwsza. A jeśli chodzi o mojego szanownego
przyrodniego brata, to jak dla mnie może spokojnie sczeznąć w piekle.

Spojrzała na mnie, marszcząc lekko brwi.
- Chciałabym, kochanie, żebyś nie chowała już urazy do swojego brata.

Zgadzam się, że rodzina potraktowała nas bardzo źle, ale nie sądzę, by
można było o cokolwiek obwiniać Richarda. Miał tylko osiem lat, kiedy
zmarł twój ojciec.

Uderzyłam dłonią w stół.
- Potraktowała nas bardzo źle! Mój Boże, mamo, tak nazywasz

wyrzucenie nas z domu ojca i skazanie na klepanie biedy w tej
malutkiej chatce?

Mama się wzdrygnęła.
Próbowałam się opanować. Wiedziałam, że sprawiam jej przykrość

swoimi krzykami.

- Przepraszam - wydusiłam w końcu.
- Twój ojciec zostawił wszystkie pieniądze i posiadłość Richardowi.

Spadkiem miał zarządzać brat ojca, John - przypomniała mi mama. -

7

background image

Jestem pewna, że twój tata spodziewał się, że zajmą się nami w od-
powiedni sposób. Mamy szczęście, że John wynajmuje dla nas tę chatkę
i płaci mi co kwartał rentę, za którą możemy się utrzymać.

Tak właśnie John Woodly rozumiał nałożony na niego obowiązek -

zapewniał nam dach nad głową. A to też tylko dlatego, że w zamian
mama obiecała nigdy nie używać swojego tytułu. I dlatego zamiast lady
Lynly wszyscy zwracali się do niej „pani Woodly”. John odarł ją z całej
dumy, pozostawiając jej jedynie mnie.

Spojrzałam na mamę poprzez stół. Zatrudniono ją jako guwernantkę

dla mojego przyrodniego brata i ku zmartwieniu całej rodziny ojciec
pojął ją za drugą żonę. Po jego śmierci Woodly’owie natychmiast
wyrzucili mamę (wraz ze mną, produktem jej związku z ojcem) z
dworu Lynly.

- Nie chowaj urazy do brata, Deborah. To nie jego wina - powiedziała

mama poważnie.

- Nigdy nie próbował nas odnaleźć - powiedziałam twardo.
- Ja też nigdy się z nim nie kontaktowałam - odpowiedziała.
To była prawda, a ja nigdy nie zdołałam zrozumieć jej postępowania.
- Zapomnij o dawnych animozjach, kochanie. Wtedy poczujesz się

szczęśliwsza.

Promienie popołudniowego słońca wpadały skośnie przez okno i

rozświetlały włosy mamy, w kolorze srebrnoblond, splecione na
czubku głowy. Jej błękitne oczy uśmiechały się do mnie z ufnością.

Mamy tę samą karnację, ale tak poza tym zupełnie się różnimy. Jestem

wzrostu mojego ojca i po nim też prawdopodobnie odziedziczyłam
paskudny charakter. W przeciwieństwie do mamy ja nigdy nie wyba-
czałam.

Zmusiłam się do uśmiechu.
- Myślisz więc, że nie powinnam modlić się za wygraną Highflyera?
Zaśmiała się. Taka piękna, łagodna i delikatna. Od lat to ja się nią

zajmuję, mimo że ona ma czterdzieści cztery lata, a ja dwadzieścia
jeden.

- Założymy się, że jutro dostarczą nam tu kilka szynek? -

powiedziałam z uśmiechem.

8

background image

- Kochany Reeve - odparła. - Jest taki miły. Wydaje mi się, że ja też

będę się modlić za Highflyera.

* * *

Następne kilka tygodni minęło zupełnie zwyczajnie. Jeździłam na

wspaniałych koniach Reeve’a używanych do polowania, żeby utrzymać
je w formie. Jedyna pozytywna rzecz, jaką wiedziałam o lordzie
Bradfordzie, to fakt, iż nigdy nie odmawiał mu rzeczy, które powinien
posiadać każdy gentleman. Jednak ze względu na skłonność Reeve’a do
uprawiana hazardu odmawiał mu pieniędzy.

Niestety, Reeve bardzo lubił hazard.
Posiadłość Reeve’a, Ambersley, także była utrzymywana w

znakomitym stanie. Pracowała nad tym armia służących i ogrodników.
Reeve w każdym calu przypominał niesłychanie zamożnego, młodego
szlachcica, którym był.

Jednakże wszystkie rachunki płacił lord Bradford i to doprowadzało

Reeve’a do szału.

Kilka tygodni przed derbami w Epsom wybrałam się z najbliższymi

przyjaciółmi na parę wycieczek. Co roku na wiosnę odwiedzaliśmy te
same miejsca i zaczęło mnie to już trochę nudzić, ale nie mogłam
przecież spędzać każdej wolnej chwili w stajni. Także dzięki tym
wyjazdom udawało mi się odciągnąć mamę na jakiś czas od domu i
ogrodu, co moim zdaniem miało na nią zbawienny wpływ.

Któregoś wieczoru kilkoro z nas postanowiło popływać łodziami po

rzece Cam, w pobliżu uniwersytetu, z którego pięć lat wcześniej
spektakularnie wyrzucono Reeve’a. Ja znalazłam się w jednej łodzi z
Cedrikiem Liskeyem, nowym pastorem lokalnej parafii.

Dzień był piękny. Obserwowałam, jak brązowawa woda wiruje wokół

łodzi, podczas gdy pan Liskey porusza w niej wiosłami. Nie wiał nawet
lekki wietrzyk, sitowie było zupełnie nieruchome. Wierzby moczyły
swoje długie gałęzie w wodzie, a rosnące na brzegu irysy wypuszczały
pączki. Spokój tego dnia i rozleniwiające ciepło były niezwykle
przyjemne. Wodząc palcami po powierzchni wody, uśmiechnęłam się
do pana Liskeya.

- Wszyscy są wobec mnie tacy mili, od kiedy się tu znalazłem -

9

background image

powiedział. - Wydaje mi się, że zaledwie raz czy dwa razy jadłem obiad
w domu.

Pewnie, że go ciągle zapraszają, pomyślałam cynicznie. Ma

dwadzieścia cztery lata, nie jest żonaty i ma zapewniony bardzo
przyzwoity byt. Każda niezamężna dziewczyna w parafii musi ostrzyć
sobie na niego zęby. W istocie, zdziwiło mnie, że to właśnie ja dzieliłam
z nim łódź. Myślałam, że Maria Bates już upatrzyła sobie to miejsce dla
siebie.

- Należy pan do rodziny Cambridge’ów? - zapytałam. Oczywiście,

zakładałam z góry, że tak było. Beneficjum w Ambersley należało do
bardzo pożądanych, a lord Bradford nie przydzieliłby go nikomu spoza
rodziny.

Pan Liskey uśmiechnął się do mnie. Był dość przystojnym młodym

mężczyzną o zdrowych zębach i łagodnych oczach.

- Tak, właściwie jestem drugim kuzynem Reeve’a. Nie znamy się zbyt

dobrze, ale widywaliśmy się przez pewien krótki czas na
uniwersytecie.

- Aha - powiedziałam.
Przestał wiosłować i pochylił się w moją stronę.
- Moja kariera była dłuższa, ale znacznie mniej... sensacyjna.
Westchnęłam. Często wydawało mi się, że historię psikusa, którego

zrobił Reeve dyrektorowi uczelni, przemalowując jego dom w ciągu
jednej nocy na kolor jasnożółty, znano już w całej Anglii. Rezultatem
tego przedsięwzięcia było wydalenie Reeve’a z uniwersytetu, o co,
oczywiście, dokładnie mu chodziło. Nienawidził Cambridge.

- Nie lubię stosować się do żadnych zasad - powiedział mi

wyzywającym tonem, kiedy ojciec zesłał go, skompromitowanego po
wydaleniu z uczelni, do Ambersley. - Sam chcę kierować swoim
życiem.

Jak na ironię, właśnie to wydarzenie zadecydowało o tym, że ojciec

Reeve’a zmienił testament, zaznaczając w nim, że jego syn może wejść
w posiadanie rodzinnej fortuny, dopiero gdy skończy dwadzieścia
sześć lat. Tak więc swoim wybrykiem Reeve osiągnął coś dokładnie
odwrotnego, niż zamierzał.

10

background image

- Reeve nigdy nie lubił Cambridge - powiedziałam cicho.
- To prawda - zgodził się pan Liskey. - Od momentu, kiedy go

poznałem, wiedziałem, że długo tam nie wytrzyma. Był jak... kometa
lecąca przez niebo nad Cambridge. Jaskrawe światło, które wokół siebie
roztaczał, fascynowało, ale każdy rozumiał też, że Reeve w końcu się
wypali.

Pomyślałam, że pan Liskey bardzo dobrze opisał sytuację Reeve’a w

Cambridge. Westchnęłam.

Biedny Reeve.
- Proszę mi powiedzieć, panno Woodly - odezwał się pan Liskey - czy

będzie pani może na wieczorku tanecznym, organizowanym w
przyszłą sobotę przez Batesów?

Otrząsnęłam się z zamyślenia i spojrzałam na niego.
- Tak, zjawię się tam - odpowiedziałam.
Wyglądał na zadowolonego.
- A więc proszę, żeby zarezerwowała pani dla mnie jeden taniec.
Wieczorek taneczny wydawany przez Batesów należał do imprez

zupełnie nieformalnych. Nie stosowano tam karnetów i tańczyło się z
kimkolwiek, kto o to w danym momencie poprosił. Nie chciałam jed-
nak umniejszać wagi wieczorku Batesów, toteż z uśmiechem
przystałam na propozycję pana Liskey’a.

- Już nie mogę się doczekać - powiedział.
Podniósł wiosła i zaczął kierować łódź powrotem do brzegu.

Rozdział drugi

Highflyer przegrał wyścig w Epsom. Potknął się na ostatnim wzgórzu,

a kiedy wstał, dolna część jego nogi zwisała bezwładnie. Złamał kość
nadpęcinową. Zastrzelono go od razu, jeszcze na torze wyścigu.

- Mój Boże - jęknęłam po przeczytaniu sprawozdania z gonitwy w

Morning Post. - To okropne. Biedny Reeve. Co za straszliwy pech.

- Mogę zobaczyć? - mama sięgnęła po gazetę poprzez nakryty do

śniadania stół.

- Rzeczywiście, niedobrze - powiedziała zmartwiona po przeczytaniu

artykułu. - Lord Bradford bardzo się zdenerwuje, kiedy się dowie, że

11

background image

musi zapłacić za trening, a Reeve nie ma już nawet konia, którego
mógłby sprzedać.

- Nie chodzi jedynie o pieniądze za trening - powiedziałam ponuro. -

Myślisz, że Reeve nie obstawiłby własnego konia? Faworyta na derby?

- Ojej - powiedziała mama.
Znała Reeve’a wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że mam rację.
Po tej katastrofie nie widziałam go dwa tygodnie. Zjawił się wreszcie

pewnego mglistego, czerwcowego poranka. Właśnie pomagałam
mamie w ogrodzie, który żywił nas przez całe lato i połowę zimy.
Reeve podjechał faetonem od frontu chatki, zatrzymał się efektownie i
zeskoczył na ziemię. Wytarłam ręce w spódnicę i podeszłam, żeby się
przywitać.

- Witaj Reeve - powiedziałam. - Jak się masz?
- Bywało lepiej - odpowiedział krótko.
Wyglądał na chorego. Stracił na wadze, co uwydatniło jego wysokie,

klasyczne kości policzkowe. Pod oczami miał wyraźne cienie.

- Przykro mi z powodu Highflyera - powiedziałam łagodnie. - To

straszne stracić dobrego konia w taki sposób.

Kiwnął zdawkowo głową. Reeve nigdy nie radził sobie zbyt dobrze ze

swoimi uczuciami.

Podeszła do nas mama. Poklepała go delikatnie po ramieniu.
- Dobrze cię znów widzieć. Dziękujemy za szynkę.
Ona także wiedziała, że nie należy nadmiernie okazywać mu

współczucia.

- Chciałem spytać, czy mogę zabrać Deb na przejażdżkę - powiedział

Reeve do mamy. - Dobrze, pani Woodly?

- Oczywiście - odpowiedziała. - Ale zmień najpierw sukienkę,

Deborah. Nie możesz się przecież pokazywać poza domem taka
brudna.

- Nic nie szkodzi - powiedział Reeve niecierpliwie.
- Chciałabym przynajmniej umyć ręce, jeśli ci to nie przeszkadza -

powiedziałam spokojnie. - To mi zajmie tylko chwilę.

Spojrzał na mnie posępnie.
- W porządku.

12

background image

Mój Boże. Musiało się stać coś naprawdę złego. Czyżby Bernard odmówił

spłacenia jego długów?

Nagle zmroziła mnie inna myśl. Reeve nie poszedł chyba do lichwiarzy?

Nie byłby aż tak głupi!

Umyłam ręce i twarz, wygładziłam sukienkę i w dziesięć minut byłam

z powrotem na dole. Reeve stał obok koni i rozmawiał z mamą.
Wyglądał na bardzo zdenerwowanego i spiętego.

- Jestem gotowa - powiedziałam i pozwoliłam, by pomógł mi wsiąść

na wysoki faeton.

Potoczyliśmy się powoli wiejską drogą. Przez długi czas nie odzywał

się, spoglądał jedynie na dobraną parę swoich gniadoszy. Ja też nic nie
mówiłam. Wiedziałam, że przyjechał do mnie nie bez powodu, ale
zdawałam sobie też sprawę, że muszę cierpliwie poczekać na jego
wyznanie.

Reeve zjechał z wypielęgnowanej ścieżki biegnącej przez ogrody

Ambersley i skierował się w stronę rzeki. Podążyliśmy jedną z
wiejskich dróg wysadzoną po bokach drzewami i otoczoną łąkami
pełnymi kwiatów. W końcu zatrzymał się na poboczu. Znaleźliśmy się
na małej polance osłoniętej od drogi przez dostojne buki.

Reeve poluzował wodze, aby konie mogły rozprostować szyje, i

spojrzał na mnie.

Nie mogłam się już dłużej powstrzymywać.
- Co się stało, Reeve? - spytałam. - Czyżby lord Bradford odmówił

spłacenia twoich długów z derby?

Reeve poczerwieniał.
- Nie chciałbym już nigdy w życiu spędzić takiej godziny, jaką

spędziłem z Bernardem po wyścigu. Zatwardziały piernik. Wiesz, co
mi powiedział? Że ludzie organizujący wyścigi i biorący w nich udział
to mieszanina najgorszych szubrawców i największych głupców z
całego kraju. Uważa mnie za głupca!

Oczy Reeve’a rzucały niebezpieczne błyski, a usta mu zbielały.
- Lord Bradford jest człowiekiem bardzo konserwatywnym -

powiedziałam ostrożnie.

- Nie uwierzysz, Deb, ale on wydaje się kompletnie nie rozumieć, iż to,

13

background image

co przegrałem na derby, to długi honorowe. - Reeve przeczesał włosy
ręką. - Jeśli ich nie spłacę, wyrzucą mnie z Klubu Dżokeja, rozumiesz?

- Oczywiście, że musisz spłacić długi - odpowiedziałam. Po chwili

dodałam: - A ile tak dokładnie jesteś winien?

Zmarszczył brwi.
- Postawiłem na Highflyera sześćdziesiąt tysięcy funtów. Są też

oczywiście pieniądze, które pożyczyłem od Bentona na treningi.
Kolejne dziesięć tysięcy.

Poczułam się słabo. Siedemdziesiąt tysięcy funtów!
- A lord Bradford nie chce ci dać tych pieniędzy? - spytałam.
- Powiedział, że zapłaci, ale pod jednym warunkiem.
Po raz pierwszy odwrócił ode mnie wzrok i utkwił go w lśniących,

cętkowanych grzbietach swoich koni.

Spojrzałam na jego profil, zacieniony przez obfite korony buków. Na

lewe ramię czerwonej kurtki, którą miał na sobie, padał wąski pasek
światła.

- Jaki to warunek? - podjęłam widząc, że nie ma ochoty kontynuować.
Zacisnął szczękę.
- Muszę się ożenić.
Oniemiałam.
- Ożenić? - powtórzyłam. - A co to ma wspólnego z twoimi długami?
Nie odpowiedział od razu, a ja zaczęłam się domyślać.
- Rozumiem. Znalazł ci dziedziczkę.
- Nie potrzebuję dziedziczki, Deb. Nawet Bernard o tym wie -

powiedział Reeve gorzko. Odwrócił się, by znowu na mnie spojrzeć. -
Wygląda na to, że mój szanowny kuzyn i powiernik majątku szczerze
wierzy, że małżeństwo może mieć na mnie zbawienny wpływ. Ma
nadzieję, że jeśli będę miał żonę i dziecko w drodze, to wyleczę się ze
swoich szaleństw. Obiecał mi nawet, że po ślubie przekaże mi potowe
majątku, a jeśli będę wiódł „przyzwoite życie” przez rok, to otrzymam
resztę.

- Mój Boże - wyjąkałam. - Może tak zrobić? Myślałam, że testament

twojego ojca nie zezwala ci na przejęcie spadku, dopóki nie skończysz
dwudziestu sześciu lat.

14

background image

- Najwyraźniej pozwolił Bernardowi zadecydować, kiedy będę

wystarczająco dojrzały, by wejść w posiadanie majątku. - Reeve
otwierał i zamykał dłonie na trzymanych przez siebie wodzach. Po
chwili dodał ponuro: - Bernard nie raczył mnie o tym nigdy wcześniej
poinformować.

Spojrzałam na jego zaciśnięte palce.
- Lord Bradford powiedział, że nie spłaci twoich długów, dopóki się

nie ożenisz?

- Dokładnie.
To kolejny przykład na to, z jaką niezręcznością lord Bradford próbuje

kierować życiem swojego młodego kuzyna, pomyślałam ze złością.
Jednym z najgorszych sposobów postępowania z Reevem było
stawianie go w sytuacji bez wyjścia. A lord Bradford robił tak bez
przerwy.

- I co masz zamiar zrobić? - spytałam.
Reeve warknął pod nosem. Spojrzałam na niego ze współczuciem.
- Wygląda na to, że będziesz musiał się ożenić.
- Nie chcę się żenić - warknął jeszcze ostrzej.
- Nie będzie tak źle - pocieszyłam go. - Czytam gazety. Według rubryk

towarzyskich wiele młodych kobiet byłoby zachwyconych
oświadczynami przystojnego hrabiego Cambridge. Kiedyś i tak
będziesz musiał się ożenić, Reeve. Czemu nie miałbyś zrobić tego już
teraz?

Przysunął się do mnie nieznacznie na siedzeniu faetonu. Jeden z koni

potrząsnął łbem, czując jego ruch. Brzęknęło wędzidło.

- Te młode damy, o których mówisz, to jedno wielkie zbiorowisko

paplających idiotek. Chyba bym oszalał, gdybym musiał spędzić resztę
życia uwiązany do jednej z nich.

Przysunął się do mnie jeszcze o parę centymetrów, naruszając granicę

mojej przestrzeni osobistej. Poczułam się jak zaganiana klacz. Reeve
błysnął ciemnymi oczami i obdarzył mnie najbardziej uroczym ze
swoich uśmiechów.

Spojrzałam na niego czujnie. Nigdy nie ufałam temu uśmiechowi.

Reeve często używał go bez skrupułów, żeby postawić na swoim.

15

background image

- Rozmyślałem o sytuacji, w której się znalazłem, Deb, i wpadłem na

wspaniały pomysł - zamruczał. - A gdybyśmy tak się zaręczyli?

Spojrzałam na niego zszokowana.
- Oszalałeś? - wykrztusiłam wreszcie.
- Nie musiałabyś za mnie wychodzić - zapewnił mnie uspokajającym

tonem. - Kiedy tylko Bernard dowie się o zaręczynach, spłaci moje
długi. A może nawet, jeśli dobrze to rozegram, uda mi się go nakłonić,
by przepisał na mnie połowę spadku, nim ślub w ogóle się odbędzie.
Nie może przecież oczekiwać, byśmy pobrali się natychmiast. Potrzeba
wiele czasu, żeby zorganizować wesele, nieprawdaż?

- Nie mam pojęcia - odparłam stanowczo. - Naprawdę chciałabym ci

pomóc Reeve, ale twój plan jest niewykonalny.

- Czemu? - Reeve przysunął się do mnie jeszcze bliżej.
Odsunęłam się od niego.
- Po pierwsze, lord Bradford nie uzna mnie za dobrą partię dla ciebie.

Jesteś członkiem Izby Lordów, a ja mieszkam w drewnianej chatce!

- Nie ma najmniejszego problemu, jeśli chodzi o twoje urodzenie, Deb

- powiedział. - Czy nie jesteś córką barona? Nie potrzeba też, żebyś była
zamożna. Na Boga, mam przecież tyle pieniędzy, że mógłbym
zaopatrzyć w nie cały kraj, jeśli tylko Bernard dałby mi do nich dostęp!

- Lord Bradford nie uznałby mnie za odpowiednią kandydatkę na

żonę dla kogoś o twojej pozycji - powtórzyłam, potrząsając głową.

- Do diabła z tym, co Bernard uważa za odpowiednie - odparł Reeve.

Jego oczy rzucały niebezpieczne błyski. - Nie mówił, że mam poślubić
córkę księcia. Powiedział jedynie, że mam sobie znaleźć żonę.

Napierał na mnie całą siłą swojej osobowości i czułam, że nie będę w

stanie długo mu się przeciwstawiać.

- Przestań spychać mnie z faetonu - powiedziałam gniewnie. - Nie

wyjdę za ciebie.

- Nie będziesz musiała za mnie wychodzić. Uroczyście ci to

przyrzekam, Deb. Będziemy jedynie udawać, że się zaręczyliśmy.
Poinformujemy o tym Bernarda, wyślemy zawiadomienie do Morning
Post,
a potem Bernard spłaci moje długi, tak jak obiecał.

- A w jaki sposób mamy potem zerwać te zaręczyny?

16

background image

Jak tylko wypowiedziałam te słowa, już wiedziałam, że popełniłam

błąd. Reeve natychmiast wykorzystał fakt, że w ogóle rozważałam jego
propozycję.

- Myślę, Deb, że najlepszym rozwiązaniem byłoby podtrzymywać

pozory przez kilka miesięcy. Jeśli Bernard uwierzy, że moje plany
małżeńskie są naprawdę poważne, może przepisze na mnie też połowę
moich pieniędzy, nim dojdzie do ślubu.

Założyłam ręce na piersi.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, w jaki sposób mamy potem

zerwać zaręczyny.

- Stwierdzimy, że jednak do siebie nie pasujemy - pośpieszył z

odpowiedzią.

Zmarszczyłam czoło.
- Nie wiem, Reeve. To brzmi... nieuczciwie.
- Chcę tylko przejąć mój spadek - odparł. - Czy to jest nieuczciwe?
Byłam uczesana w zwykły sposób, z jednym dużym warkoczem

opadającym na plecy. Zdenerwowana, obgryzałam jego koniec patrząc
na Reeve’a i próbując coś zdecydować.

Ujął moją dłoń.
- Pomóż mi, Deb - powiedział perswazyjnym tonem. - Nie znam

nikogo innego, kogo mógłbym o to poprosić.

- Mamie się to nie spodoba.
- Ostatni raz słuchałaś się matki, kiedy miałaś osiem lat - prychnął.
Nadal się wahałam.
- Deb - kontynuował - jeśli mi nie pomożesz, będę musiał sprzedać

stajnie.

Spojrzałam na niego z przerażeniem.
- Muszę skądś wziąć pieniądze na spłacenie długów. Trzeba będzie

sprzedać konie do polowania.

Oczy mu błyszczały. Wiedział, że już mnie ma.
Milczałam może przez dziesięć sekund.
- W porządku, Reeve - odezwałam się w końcu. - Zaręczę się z tobą.
Objął mnie ramieniem i przytulił mocno.
- Świetna z ciebie dziewczyna, Deb. Wiedziałem, że mogę na ciebie

17

background image

liczyć.

- To był szantaż - poskarżyłam się, podczas gdy on skracał wodze i

wycofywał konie, by wyjechać z powrotem na drogę.

Reeve zachichotał.
Trudno, pomyślałam, to nie może być znowu takie straszne. Zawsze

uważałam, że ojciec Reeve’a potraktował go bardzo niesprawiedliwie
zmieniając testament.

I miło było znów patrzeć na radosnego Reeve’a.

* * *

Poszliśmy razem, żeby oznajmić mojej mamie, co mieliśmy zamiar

zrobić. Tak jak przypuszczałam, była całkowicie przeciwna naszym
zamierzeniom.

- To będzie oszustwo - zaprotestowała. - Nie podoba mi się wasz plan.
- Ależ nieprawda, pani Woodly - zapewnił ją Reeve. - Muszę jedynie

przekonać mojego kuzyna, że jestem zaręczony, żeby on spłacił moje
długi.

- Ale przecież nie będziecie zaręczeni - powiedziała mama.
- Będziemy - odpowiedział Reeve. - Tylko potem zerwiemy zaręczyny.
Spojrzał na mnie szukając poparcia, a ja przewróciłam oczami.
Siedzieliśmy wszyscy w naszym saloniku, ja i mama na sofie obok

kominka, a Reeve naprzeciwko nas, na jednym z dwóch krzeseł z
wysokim oparciem. Zawsze wyglądał na absurdalnie wielkiego w tym
małym pomieszczeniu.

- To wszystko nie jest takie proste, jak ci się wydaje, Reeve -

powiedziała mama. - Lord Bradford na pewno będzie chciał, byś
przedstawił mu swoją narzeczoną.

- A czemu miałby jej nie poznać? - Reeve machnął ręką.
Spojrzałam na swoją suknię i pomyślałam o reszcie mojej garderoby.
- Reeve - powiedziałam. - Wyglądam jak nędzarka. Mama ma rację.

Ten twój plan po prostu się nie uda.

- Oczywiście, że się uda - odparł. - I zaraz ci powiem dlaczego. Dwa

dni temu poszczęściło mi się u Waltera.

Stłumiłam jęk. Waiter był jednym z najbardziej ekskluzywnych

domów gry w Londynie i martwiło mnie, że Reeve nadal tam

18

background image

uczęszcza. Jednakże zaskoczyło mnie jego kolejne stwierdzenie.

- Zakończyłem grę z dziesięcioma tysiącami funtów w kieszeni.
Dla mnie to była ogromna suma, ale dla człowieka takiego jak Reeve,

który był zadłużony na siedemdziesiąt tysięcy, nie znaczyła ona nic.
Zdziwiłam się, że nie chciał kontynuować gry, by zgromadzić więcej
pieniędzy. Z reguły nie wycofywał się tak wcześnie.

- Wiesz, co zrobię z tymi pieniędzmi? - zwrócił się do mnie.
Potrząsnęłam głową.
- Zabiorę cię do Londynu, żebyś skompletowała sobie przyzwoitą

garderobę - powiedział z zadowoleniem.

- Co!?
- Słyszałaś, co powiedziałem.
- Nie mogę pozwolić, żebyś to dla niej zrobił, Reeve - oznajmiła mama

stanowczo. - To by było niestosowne.

- Ależ skąd - powiedział Reeve. - Rozumiem to jako korzystną

inwestycję, która później zwróci mi się dziesięciokrotnie.

- Chwileczkę - wtrąciłam się. - Zgodziłam się na to, żeby udawać twoją

przyszłą żonę, ale nie na wyprawę do Londynu czy na nową garderobę.

Reeve wyciągnął przed sobą swoje długie nogi i oparł jeden

wypolerowany but na drugim.

- Jak ci już mówiłem, Deb, w twoim pochodzeniu nie ma nic złego, ale

twoja garderoba to katastrofa.

Spojrzałam na niego wilkiem.
- Ten cały fortel zaczyna się coraz bardziej komplikować. Nie tak to

przedstawiałeś na początku.

Uśmiechnął się do mnie protekcjonalnie.
- Nie zapominaj o koniach do polowania, Deb.
- Deborah - powiedziała mama. - Nie pozwalam ci na to. Ale ja

pamiętałam o koniach.

- Muszę to zrobić, mamo - stwierdziłam obłudnie. - Nie zostawię tak

Reeve’a. To by było nieuczciwe.

Uśmiechnął się do mnie szelmowsko.
- Takiej właśnie postawy człowiek oczekuje od swojej przyszłej żony.
Z trudem powstrzymałam się, by nie rzucić czymś w tę jego twarz,

19

background image

promieniującą niezwykłym zadowoleniem z siebie.

* * *

Reeve miał w Londynie dom na Berkeley Square i tam właśnie zawiózł

mnie i mamę w dwa dni po naszej rozmowie na polanie. Sezon
londyński już się kończył i Reeve powiedział, że będzie mógł
wprowadzić mnie do towarzystwa bez specjalnego rozgłosu, jako że
większość najważniejszych balów już się odbyła.

Jeśli o mnie chodzi, wolałam w ogóle nie być wprowadzana do

towarzystwa, ale Reeve uznał to za konieczność. Obie miałyśmy
zakupić sobie garderobę, jako że mama została moją przyzwoitką, i po-
jawić się na kilku balach kończących sezon.

Reeve mówił, że wszystko pójdzie gładko.
Jednak nie wyglądało na to, żeby miało pójść tak gładko, jak

zapowiadał.

Skompletowanie garderoby nie sprawiło nam kłopotu. Krawcowa na

Bond Street wydawała się rozbawiona zadaniem uszycia dla mnie i dla
mamy podstawowego zestawu ubrań, potrzebnego nam na pokazanie
się w towarzystwie.

Muszę przyznać, że miło było dla odmiany mieć w swojej garderobie

ładne, modne suknie. Krawcowa była zadowolona z mojej szczupłej
talii i długich nóg i powiedziała, że taka budowa ciała świetnie nadaje
się do prezentowania modnych obecnie sukien z wysokim stanem.
Natomiast moimi wadami był zbyt mały biust, oraz delikatnie
zarysowane mięśnie na ramionach i plecach.

- Często jeżdżę konno - wytłumaczyłam.
- Jeśli chodzi o suknie dzienne, nie będzie problemu. Ale suknie

wieczorowe. Mon Dieu! Zaprojektuję do nich małe rękawki, które skryją
to zniekształcenie - zdecydowała Madame Dufand, przygryzając wargi.
- Niestety nic się nie da zrobić, jeśli chodzi o plecy.

- Lordowi Cambridge nie przeszkadzają moje mięśnie - zapewniłam ją.

- W końcu to jego konie ujeżdżam.

Krawcowa miała co do tego wątpliwości, ale po odrobinie perswazji

uszyła dla mnie trzy piękne suknie wieczorowe.

Również mama dostała nową garderobę. Trapiła się tym, gryzło ją

20

background image

sumienie, więc starałam się nakłonić ją, by się odprężyła i dobrze się
bawiła.

- Uwierz mi, mamo, te dziesięć tysięcy funtów, które wydaje na nas

Reeve, wróciłoby z powrotem do kasy u Waitera, gdyby nie były mu
one potrzebne na stworzenie pozorów dla Bernarda - zapewniłam ją.

Uszycie dla nas pierwszych kreacji zajęto madame Dufand zaledwie

dwa dni. W tym samym czasie Reeve wystał zawiadomienie o swoich
zaręczynach do lorda Bradforda. Zamieścił też ogłoszenie w Morning
Post.
Zawiadamiało ono o naszych zaręczynach oraz o tym, że wraz z
mamą miałyśmy zabawić kilka tygodni na Berkeley Square, przed
powrotem do wiejskiej posiadłości na okres lata.

Muszę przyznać, że poczułam mrowienie w żołądku, widząc własne

nazwisko wydrukowane czarno na białym: Deborah Mary Elizabeth
Woodly, córka świętej pamięci Lorda Lynly z Rezydencji Lynly;
dalej
widniało nazwisko Reeve’a, a na samym końcu: zaplanowane
małżeństwo.

Tydzień wcześniej o tej samej porze pływałam po rzece Cam z panem

Liskeyem. A teraz byłam w Londynie z Reevem, przygotowując się na
spotkanie z tutejszym towarzystwem jako jego przyszła żona.

Zawsze byłam dumna z moich stalowych nerwów. Mogłam

przeskoczyć każdą przeszkodę, zuchwale przeprowadzić nerwowego
konia przez każdy teren, ale myśl o pojawieniu się w londyńskiej sali
balowej sprawiała, że czułam się jak trzylatek, który pierwszy raz w
życiu styka się ze stadem ogarów.

- Jesteśmy zaproszeni na dzisiejszy wieczór do Merytonów - oznajmił

radośnie przy śniadaniu Reeve. - To będzie dobre miejsce, bym po raz
pierwszy przedstawił cię jako moją wybrankę.

Spojrzałam na niego, zwężając oczy.
- Ile ludzi ma być na tym balu?
- Nie więcej niż setka, jak sądzę - odpowiedział. - W Londynie jest

coraz mniej osób z towarzystwa, wszyscy wyjeżdżają już do swoich
wiejskich posiadłości lub do Brighton.

- Reeve, mój drogi, może dla ciebie setka osób to nie jest dużo, ale dla

nas owszem - powiedziała łagodnie mama.

21

background image

Pochylił się nad stołem, by poklepać ją po dłoni.
- Będę się wami opiekował, pani Woodly. Proszę się niczego nie

obawiać. Wszystko będzie dobrze.

Ha, pomyślałam. Jeśli mogłam polegać jedynie na jego opiece, to

znajdowałam się w niezłych tarapatach.

Rozdział trzeci

W trakcie przygotowań do balu u Merytonów byłam dość

zdenerwowana, ale mężnie starałam się to ukryć. Pokojówka, którą
Reeve wynajął dla moich osobistych potrzeb, spięła mi włosy u nasady
karku w pozornie prosty kok. Dookoła niego poutykała białe róże i
użyła żelazka do karbowania, by ujarzmić dwa loczki i zmusić je, by
opadały miękko na uszy.

Pierwotnym pomysłem fryzjerki było ścięcie moich włosów na krótko,

według panującej mody. Jednakże dowiedziawszy się, że oznaczałoby
to spędzanie codziennie wielu godzin pod żelazkiem do karbowania,
wyraziłam sprzeciw i moje włosy pozostały długie.

Pokojówka zapinała właśnie małe, kryte guziki z tyłu mojej

jasnoniebieskiej sukni, kiedy otworzyły się drzwi i weszła mama.

Wyglądała przepięknie. W przeciwieństwie do mnie zgodziła się na

obcięcie włosów i krótkie blond loczki obramowujące jej twarz
sprawiały, że wyglądała niezwykle młodo. Zaparło mi dech w
piersiach.

- Jesteś piękna, mamo - oświadczyłam szczerze.
- Ty też, córeczko - powiedziała uśmiechając się.
Kochana mama. Wiedziała, że wylewny komentarz na temat mojego

wyglądu był ostatnią rzeczą, jakiej mi było w tej chwili potrzeba.

- Czy panna Woodly jest już gotowa? - spytała mama mojej pokojówki,

Susan.

- Jeszcze pięć minut, pani Woodly - odparła Susan.
Mama poklepała mnie delikatnie po ramieniu.
- Poczekam na ciebie na dole, Deborah - powiedziała.
Pokiwałam głową.
Siedem minut później szłam powoli korytarzem domu Lamberth,

22

background image

nadal starając się nie pokazywać po sobie zdenerwowania, które mnie
ogarnęło. Schodząc po schodach zauważyłam Reeve’a, który stał u ich
stóp i spoglądał na mnie. Miał wyraz twarzy, jakiego nigdy wcześniej u
niego nie widziałam.

- Mój Boże, Deb - powiedział. - Jesteś piękna.
Zeszłam na dół i spojrzałam na niego z powątpiewaniem.
- Naprawdę myślisz, że dobrze wyglądam?
- Dobrze? - nadal wpatrywał się we mnie intensywnie. - Myślę, że

znacznie lepiej niż dobrze.

Wygładziłam niebieski jedwab na mojej sukni. Była wycięta głębiej niż

cokolwiek, co kiedykolwiek miałam w życiu na sobie, a ja wypełniałam
ten dekolt w podziwu godny sposób. Madame Dufand bez wątpienia
wiedziała, jak ukryć wszelkie moje defekty w tym rejonie. Reeve
docenił jej wysiłki. Wpatrywał się we mnie bezwstydnie.

On sam wyglądał wspaniale. Był ubrany w czarną wieczorową

marynarkę, która pięknie leżała na jego szerokich barkach i była
zaledwie odrobinę ciemniejsza od jego włosów i oczu.

- Przestań wpatrywać się w mój biust - powiedziałam z irytacją.
Reeve wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Mama pojawiła się w drzwiach salonu, w którym na nas czekała.
- Jesteś gotowa, kochanie?
Znów spojrzałam na nią z podziwem. Była ubrana w błękitną suknię,

która podkreślała kolor jej oczu. Wyglądała delikatnie i pięknie, jak
figurka z porcelany.

Ja nigdy w życiu nie będę wyglądać jak figurka z porcelany.
- Będę towarzyszył dwóm najpiękniejszym paniom w całym Londynie

- powiedział z galanterią Reeve.

Spojrzałam na niego ponuro.
- Jeśli zostawisz mnie samą na tym przyjęciu, to cię uduszę -

poinformowałam go.

- Mężczyźni zaczną się wokół ciebie tłoczyć - powiedział. - Nie będę w

stanie się do ciebie dopchać.

- Nikogo tam nie znam - wytknęłam. - Na naszych balach proszą mnie

do tańca, bo każdy mnie zna.

23

background image

- Ale teraz nie wyglądasz tak jak wtedy, kiedy wybierasz się na bal w

Cambridge - przypomniał. - Madame Dufand zrobiła świetną robotę.

- Ja myślę - fuknęłam. - Słono sobie za nią policzyła.
- Przestań narzekać. - Reeve nałożył mi na ramiona lekką pelerynę, a

potem zrobił to samo dla mamy. - Powóz czeka, moje panie. Chodźmy.

* * *

Bal u Merytonów był dla mnie rewelacją. Nigdy wcześniej nie

widziałam tylu elegancko ubranych osób naraz. Nigdy też nie byłam
obiektem takiego zainteresowania.

Zaczęło się od samej gospodyni, która obejrzała mnie z nieskrywanym

zaciekawieniem.

- Więc to ty jesteś tą szczęśliwą kobietą, która schwyciła naszego

Korsarza - powiedziała.

Spojrzałam na nią skonsternowana, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
Korsarza?
- Lady Meryton, pani pozwoli, że przedstawię pannę Deborah Woodly

- powiedział surowo Reeve. - Zgodziła się zostać moją żoną.

- Gdzie ją poznałeś Cambridge? - spytała lady Meryton. - Czy zdajesz

sobie sprawę, że całe towarzystwo jest wstrząśnięte tą nagłą decyzją?

Reeve spiorunował ją najczarniejszym ze swoich spojrzeń.
- Znamy się od zawsze, proszę pani - wtrąciłam cicho. - Mieszkam

niedaleko Ambersley.

- Masz więc, kochanie, dużo szczęścia - poinformowała mnie lady

Meryton. - Połowa młodych dam w Londynie przywdziała żałobę.

Z trudem powstrzymałam się, by nie przewrócić oczami.
Zostawiliśmy lady Meryton w holu i ruszyliśmy w stronę salonu, skąd

dobiegała muzyka. Kiedy tylko pojawiliśmy się w drzwiach, wszyscy
obrócili się, by na nas spojrzeć.

- Mój Boże, o co tu chodzi? - mruknęłam do Reeve’a.
- Nie zwracaj na nich uwagi - odparł, ale widziałam, że jest

zirytowany. Wziął mnie pod ramię i prawie wciągnął do salonu. Mama
cicho podążyła za nami u mojego drugiego boku.

W całym pomieszczeniu było słychać podekscytowane szepty. Nigdy

w życiu nie wywołałam takiego poruszenia. To musiało być z powodu

24

background image

Reeve’a. O co w tym wszystkim chodziło?

Właśnie rozpoczynał się nowy taniec. Reeve natychmiast wziął mnie

za rękę i poprowadził na parkiet. Nic nie mówił, ale minę miał dość
posępną.

Tańczyliśmy kadryla, co wymagało ode mnie pewnego skupienia,

więc nie miałam okazji, by spytać Reeve’a, co to wszystko miało
znaczyć. Jak tylko skończyliśmy, wróciliśmy do mamy, która usiadła
wśród innych przyzwoitek. Chciałam właśnie spytać Reeve’a dlaczego
zostaliśmy przyjęci w tak osobliwy sposób, kiedy podeszło do nas
dwóch gentlemanów domagając się, by mnie im przedstawił.

Reeve spojrzał na nich z rezygnacją.
- Deb, to są moi przyjaciele. Przedstawiam ci pułkownika Angusa

Macintosha i pana Devereaux Milesa, z którym znam się jeszcze z Eton.

Pułkownik był starszym mężczyzną o wyglądzie osoby prostodusznej.

Miał rudo-blond włosy i niemodnie przystrzyżone wąsy. Pan Miles był
w wieku Reeve’a. Jego jasne włosy były gładko przyczesane, a piwne
oczy spoglądały przyjaźnie.

- Miło mi panią poznać, panno Woodly - powiedział. - Byłem dość

zaskoczony wieścią o zaręczynach Reeve’a. Jednak teraz, kiedy już
panią zobaczyłem, w pełni rozumiem jego decyzję.

- Dziękuję - odparłam.
Kiedy tylko pan Miles wypowiedział imię Reeve’a, wiedziałam, że są

starymi przyjaciółmi. Od urodzenia Reeve był nazywany drugim
tytułem jego ojca, barona Reeve’a. Pięć lat temu, po śmieci ojca, stał się
lordem Cambridge, ale ci, którzy znali go wcześniej, nie przestali
nazywać go Reeve.

- Byłbym zaszczycony, gdyby zatańczyła pani ze mną - powiedział

pan Miles. Spojrzał na Reeve’a. - To znaczy, jeśli Reeve nie będzie miał
mi tego za źle.

Zerknęłam na Reeve’a, ale on uśmiechnął się jedynie beznamiętnie i

skinął głową.

Zatańczyłam z panem Milesem.
Zatańczyłam z pułkownikiem Macintoshem.
Tańczyłam z wieloma innymi gentlemanami, których przedstawił mi

25

background image

Reeve.

Natomiast Reeve nie tańczył prawie wcale, zaledwie dwa razy ze mną

i jeden raz z mamą. Spędził cały wieczór opierając się o ścianę koło jej
krzesła, z rękami założonymi na piersi. Od czasu do czasu rozmawiał z
mamą, głównie jednak obserwował salę spod przymrużonych powiek,
z lekko szyderczym uśmiechem.

Większość uczestniczek balu wydawała się bezustannie obserwować

go ukradkiem. Dopiero kiedy odwiedziłam damską toaletę,
dowiedziałam się czegoś o londyńskiej reputacji Reeve’a. Podeszła do
mnie młoda dama o twarzy w kształcie serca i o wielkich, fiołkowych
oczach.

- Nazywam się Amanda Pucket, panno Woodly. Nie chciałabym, żeby

pani pomyślała, że jestem nieuprzejma, ale ja po prostu muszę
wiedzieć, w jaki sposób poznaliście się z lordem Cambridgem.

Powtórzyłam to, co mówiłam już wcześniej, że znamy się od zawsze.
- Och, jakie pani ma szczęście! - wykrzyknęła inna siedemnastolatka o

błyszczących oczach. - Poślubi pani Korsarza!

Już drugi raz ktoś tak nazwał Reeve’a.
- Czy Korsarz to przezwisko lorda Cambridge’a? - spytałam

zdumiona.

Stojące wokół mnie dziewczęta spojrzały na mnie, jak gdybym była

szalona.

- Musiała pani chyba słyszeć o Korsarzu? - spytała Amanda Pucket.
Potrząsnęłam głową.
- To najnowszy wiersz lorda Byrona - poinformowała mnie. - Od

czasu, gdy ukazał się w lutym, ludzie ciągle porównują jego głównego
bohatera, Konrada, z lordem Cambridgem.

- Mój Boże - westchnęłam. Biedny Reeve.
- Oczywiście, Konrad jest wzorowany na samym Byronie, ale lord

Cambridge jest dużo przystojniejszy - powiedziała z czcią Amanda. -
Ma kruczoczarne włosy, które opadają mu na czoło jak Konradowi, ma
takie same błyszczące oczy i...

Inna dziewczyna zamknęła oczy i zaczęła recytować z uczuciem:

26

background image

W szyderczym jego, chociaż głośnym śmiechu,
Jakby sam szatan śmiał się w jego echu,
Jest coś, co w sercu słyszących go ludzi
I gniew, i trwogę, i nienawiść budzi

.

„Sam szatan?” Musiałam powstrzymywać się od śmiechu.

Inna młoda dama kontynuowała z jeszcze większym przejęciem:

Czuł się występnym - lecz dumny, rozumiał,
że nikt nie lepszy, choć nim zdać się umiał.

Nagle zrobiło mi się zupełnie nie do śmiechu.
- Rozumie pani, panno Woodly - wytłumaczyła Amanda. - Konrad ma

straszną tajemnicę, która rani jego duszę i dlatego zachowuje się w taki
sposób.

Uśmiechnęła się promiennie.
- Koniecznie musi pani przeczytać Korsarza.
- Tak - powiedziałam. Poczułam się trochę słabo, ale starałam się

zrobić dla Reeve’a co w mojej mocy. - Lord Cambridge ma niewiele
wspólnego z Korsarzem, nawet, jeśli ma błyszczące oczy i czarne włosy.

Przejęta Amanda westchnęła.
- Wie pani, co Caro Lamb powiedziała o Byronie? „Zły, szalony i

niebezpieczny”. Moja mama uważa, że te słowa jeszcze lepiej
charakteryzują lorda Cambridge’a i że mam trzymać się od niego z
daleka.

Wszystkie dziewczęta wpatrywały się we mnie tęsknie.
- Szczęściara z pani!

* * *

Po powrocie do domu mama od razu poszła spać, ale ja wiedziałam,

że nie zasnę, dopóki nie rozwikłam tej niezwykłej historii. Poprosiłam
więc Reeve’a, żeby napił się ze mną herbaty w salonie.

- Chodźmy do biblioteki - odparł. - Ty możesz się napić herbaty, a ja

Korsarz, tł. Edward Odyniec [w:] Byron Wiersze i poematy, red. Juliusz Żuławski. PIW, Warszawa 1954.

27

background image

naleję sobie brandy.

Przeszliśmy po czarno-białej marmurowej posadzce do biblioteki.

Weszliśmy do wysokiego pokoju, wyłożonego dębową boazerią i
wypełnionego półkami z książkami. Reeve podszedł do szafki w rogu
po butelkę i skinął, bym usiadła. Wybrałam jeden z foteli w jedwabnym
obiciu, naprzeciw rzeźbionego dębowego kominka.

Chwilę później Reeve usiadł koło mnie. Postawił butelkę brandy na

małym stoliczku obok swojego krzesła i nalał sobie kieliszek.

- Byłem pewien, że wzbudzisz zainteresowanie, Deb, ale nie

podejrzewałem, że staniesz się gwiazdą balu - powiedział. Łyknął
brandy. - Wielu mężczyzn, którzy poprosili cię do tańca, ledwie
znalem.

Do salonu wszedł lokaj, niosąc herbatę w pięknym imbryku

Wedgwooda. Postawił ją przede mną na niskim stoliku. Nalałam sobie
filiżankę i wsypałam odrobinę cukru. Wzięłam mały łyk i spojrzałam
na Reeve’a. Okazało się, że mnie obserwuje.

- Ta cała sprawa z Korsarzem musi doprowadzać cię do szału -

powiedziałam.

- A więc już słyszałaś? - westchnął.
- Zostałam przydybana w damskiej toalecie przez grupę młodych,

egzaltowanych dam.

- Nawet sobie nie wyobrażasz, jakim piekłem stało się moje życie od

czasu opublikowania tego wiersza. Chętnie skręciłbym kark temu
draniowi Byronowi. Niektórzy nawet twierdzą, że wzorował tego idio-
tycznego Konrada na mnie!

- Z tego, co mówiły dziewczęta, jesteś tylko do niego podobny -

stwierdziłam trzeźwo. - To nie może być aż takie straszne, Reeve. Wiesz
jak młodzież łatwo ulega sugestii. A poza tym, nie możesz oczekiwać,
że nie wzbudzisz żadnych komentarzy, jeśli zachowujesz się ciągle jak
jakiś arogancki renesansowy książę.

Nie wspomniałam, że istniały też inne aspekty jego osobowości, które

powodowały, że porównywano go do skazanego na zgubę,
autodestrukcyjnego, nękanego wyrzutami sumienia bohatera.

- Nie jestem arogancki - oburzył się Reeve.

28

background image

- Dzisiaj z pewnością na takiego wyglądałeś - odparłam. - Nie

tańczyłeś z nikim prócz mnie i mamy. Cały czas stałeś z założonymi
rękoma, oparty o ścianę i wyglądałeś... wyglądałeś... no cóż, arogancko.
W Cambridge zachowujesz się o wiele lepiej.

Skończył swoją brandy i nalał sobie następny kieliszek.
- Tak - oświadczył pogardliwie. - Wyszedłbym na niezłego chama,

gdybym nie chciał zatańczyć z córkami okolicznych ziemian.

Od razu go zrozumiałam. On nigdy nie odważyłby się nas obrazić,

właśnie dlatego, że córki ziemian i cała reszta mieszkańców naszego
miasteczka była tak bardzo poniżej jego klasy społecznej. Co innego
tutaj, wśród osób równych mu statusem.

- Chyba już teraz rozumiesz, Deb, dlaczego nigdy nie będę mógł

poślubić żadnej z tych głupkowatych dziewczyn.

- Ależ Reeve - powiedziałam, marszcząc brwi - chyba istnieją jakieś

inne, godne twoich zalotów panie. Z pewnością dziewczęta, które
dzisiaj spotkałam w toalecie, nie są jedynym typem kobiet, jaki można
spotkać w Londynie!

- To jedyny typ, jaki znam - westchnął ponuro Reeve. - Tak to

wygląda, Deb. Ludzie z towarzystwa wysyłają swoje siedemnasto-,
osiemnastoletnie córki do Londynu na jeden lub dwa sezony. Jeśli
dziewczyna nie znajdzie w tym czasie kandydata na męża, wraca do
domu, by dać szansę swojej siostrze. Naprawdę nie chcę poślubić
siedemnastolatki.

Nie dziwiłam mu się. Takie małżeństwo skończyłoby się katastrofą.

Reeve był zbyt skomplikowanym mężczyzną, by taka młoda
dziewczyna mogła sobie z nim poradzić.

Łyknęłam herbaty.
- A twoi przyjaciele? Nie mają sióstr, które byłyby dla ciebie

odpowiednią partią?

Potrząsnął głową i odstawił kieliszek.
- Wiesz, jaka się stałaś piękna, Deb? Nie sądziłem, że pod tymi

strasznymi ubraniami kryje się tyle urody.

Spojrzałam na niego ostrzegawczo.
- Jeśli jeszcze raz spojrzysz na mój biust, Reeve, to czymś w ciebie

29

background image

rzucę.

Uśmiechnął się, beztrosko i radośnie, co przywróciło mu jego wygląd

dwudziestoczterolatka.

- Wprawiam cię w zakłopotanie?
- Sprawiasz, że czuję się niezręcznie - odparłam.
- To dobrze.
Rzuciłam w niego małą poduszką, która leżała na moim fotelu.
Zrobił unik i roześmiał się.
- Ciekawe, co pomyśli o tobie Bernard? - powiedział. Napił się brandy.
- Pewnie uzna mnie za chłopczycę - odparłam.
- Zresztą nieważne, co sobie pomyśli - oświadczył Reeve z uporem. -

Jego warunkiem było, żebym się ożenił. Nie ma prawa narzekać na mój
wybór.

- Muszę przyznać, że niezbyt mnie raduje perspektywa spotkania z

nim - wyznałam z niechęcią.

- Nie dziwię ci się. To stary sztywniak. Ale nie możesz się teraz

wycofać, Deb. Nie rób mi tego. Ogłoszenie już wydrukowane, a
Bernard pewnie zjawi się tu jutro lub pojutrze. Bądź dzielna, uszy do
góry, razem sobie z tym poradzimy.

- Mam taką nadzieję - westchnęłam. - Naprawdę nie wiem, Reeve, jak

ci się udało mnie do tego namówić.

- Zrobiłaś to, bo jesteś moją najlepszą przyjaciółką i nie chciałaś mnie

zawieść - odparł. Uniósł jedną brew. - Nie chciałaś też stracić
możliwości ujeżdżania moich koni. - Podał mi szklankę napełnioną do
połowy brandy. - Masz, napij się. Lepiej ci to zrobi niż ta mdła herbata.

Wzięłam od niego brandy i wypiłam jednym haustem. Zaczęłam

kasłać, ale ciepło od razu rozlało się po moim ciele.

- Rzeczywiście, już mi lepiej - przyznałam.
- Chodź - powiedział. - Czas spać. Znajdę dla ciebie świecę i

odprowadzę cię na górę.

Wstałam i lekko zakręciło mi się w głowie. Zachwiałam się i Reeve

wyciągnął dłoń, żeby mnie podtrzymać.

- W porządku Deb? - spytał.
Nabrałam powietrza w płuca.

30

background image

- Tak.
Reeve odprowadził mnie pod drzwi mojego pokoju. Kiedy tam

staliśmy, pochylił się i pocałował mnie w policzek.

- Dziękuję, Deb - powiedział z powagą. - Naprawdę doceniam to, co

dla mnie robisz.

Poklepałam go po ramieniu.
- Od czego ma się przyjaciół? - odparłam lekkim tonem i schroniłam

się w moim uroczym, obitym perkalem pokoju.

Rozdział czwarty

Następnego popołudnia o piątej, porze na przejażdżki, Reeve zabrał

mnie do parku. Kiedy wróciliśmy do domu, okazało się, że przybył
lord Bradford. Lokaj Jermyn poinformował nas, że mama podejmuje
gościa herbatą w salonie.

- Odwagi, Deb - wyszeptał mi do ucha Reeve, gdy skierowaliśmy się w

tę stronę, by przywitać się z groźnym powiernikiem jego spadku.

Nigdy wcześniej nie widziałam lorda Bradforda, ale dużo o nim

słyszałam. Był bratem stryjecznym ojca Reeve’a, wdowcem z córką i
dwojgiem synów, z których najstarszy był w wieku Reeve’a. Lord Brad-
ford miał sporą posiadłość w Sussex, gdzie spędzał czas kierując
gospodarstwem. Nie miał wysokiej pozycji społecznej, ale jego tytuł
barona datował się na bardzo odległe czasy. Pokrótce, zawsze
uważałam go za osobę powściągliwą, zwyczajną i pozbawioną
wyobraźni, za kogoś, kto nie jest w stanie zrozumieć demonów
Reeve’a.

Wygładziłam machinalnie kołnierz mojej błękitnej sukni do konnej

jazdy. Trzy czwarte ubrań, uszytych dla mnie przez madame Dufand,
było w kolorze niebieskim. Z dość dużą konsekwencją starała się
podkreślić kolor moich oczu.

Reeve wziął mnie pod ramię, uścisnął je, by dodać mi odwagi i razem

weszliśmy do salonu domu Lambeth.

Mama siedziała na powleczonej zielonym jedwabiem sofie i podawała

herbatę silnemu mężczyźnie o szerokich barkach i kwadratowej twarzy.
Kiedy weszłam do pokoju, wstał.

- Witaj Bernardzie - powiedział Reeve. - Mam nadzieję, że miałeś

31

background image

przyjemną podróż.

- Nienajgorszą - odparł lord Bradford. Nie patrzył jednak na Reeve’a,

patrzył na mnie.

Reeve również na mnie spojrzał z figlarnym błyskiem w oku.
- Pozwól, Deb, że ci przedstawię mojego kuzyna, lorda Bradforda -

przeniósł wzrok na swojego powiernika. - Bernardzie, to jest panna
Deborah Woodly, która zgodziła się zostać moją żoną.

Lord Bradford podszedł do mnie i ujął moją dłoń. Miał szare oczy i był

ode mnie wyższy zaledwie o pięć centymetrów.

- Miło mi panią poznać, panno Woodly - powiedział z powagą.
Uśmiechnęłam się i odpowiedziałam mu uprzejmie, myśląc

równocześnie, że chyba na całym świecie nie znalazłabym człowieka
bardziej różniącego się od Reeve’a.

- Napijesz się herbaty? - zapytała mnie mama. - A ty, Reeve?
- Oczywiście - odpowiedziałam, siadając obok niej na sofie.
Zastanawiałam się, od jak dawna już moja biedna mama jest

zmuszona w samotności zabawiać lorda Bradforda.

Reeve wziął od niej filiżankę i oparł się o obitą zielonym jedwabiem

ścianę, obok kominka z białego marmuru.

Lord Bradford wrócił na swoje miejsce.
- Cieszę się, że wziąłeś sobie do serca moją sugestię, Reeve - oznajmił. -

Zdziwiło mnie to, ale też bardzo uradowało.

Reeve spojrzał na niego spode łba.
- Chyba nie zostawiłeś mi specjalnie wyboru. Bernardzie. Mam

nadzieję, że teraz spłacisz moje długi.

Lord Bradford wyglądał na oburzonego.
- To wyjątkowo nietaktowne omawiać tego typu kwestie przy twojej

przyszłej małżonce - powiedział gniewnie.

- Proszę się nie obawiać - oświadczyłam z promiennym uśmiechem. -

Świetnie się z Reevem rozumiemy.

Lord Bradford spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Co chce pani przez to powiedzieć, panno Woodly?
- Deborah mówi jedynie, że rozumie, jak ważne jest, by Reeve spłacił

długi - wtrąciła mama delikatnie i uśmiechnęła się słodko. - Dolać panu

32

background image

jeszcze herbaty?

To go rozproszyło i podał swoją filiżankę mamie, spoglądając na jej

urodziwą twarz z nieukrywaną przyjemnością.

- Ale spłaci pan długi biednego Reeve’a? - spytała mama z

niepokojem. - On się bardzo martwi tą kwestią.

Lord Bradford popijał herbatę, spoglądając to na opartego o ścianę

Reeve’a, to na mnie, siedzącą na sofie obok mamy. Wydawało mi się, że
przez chwilę w jego oczach błysnęła podejrzliwość.

- Powiedziałem, że spłacę jego długi, kiedy się ożeni, a to jeszcze nie

nastąpiło.

Reeve oderwał się od ściany, rozlewając herbatę na turecki dywan.
- Powiedziałeś, że spłacisz moje długi, jeśli się zaręczę! Nie mogę

dłużej zwodzić moich wierzycieli. Muszę spłacić te długi natychmiast,
żeby sprawa została załatwiona w sposób honorowy, u diabła! Dobrze
o tym wiesz, Bernardzie!

Lord Bradford rzucił mu gniewne spojrzenie.
- Nie klnij w obecności dam, Reeve.
Pomyślałam, że gdyby Lord Bradford wiedział, ile już razy słyszałam,

jak Reeve klnie, to prawdopodobnie dostałby apopleksji.

- Bernardzie - syknął Reeve - jeśli natychmiast nie spłacisz moich

długów, będę musiał się zwrócić do lichwiarzy.

- Nie próbuj mnie szantażować - padła zimna odpowiedź.
- Kto tu kogo próbuje szantażować! - wykrzyknął Reeve gorąco.
- Ojej - szepnęła mama.
- Jeśli nie spłaci pan długów Reeve’a - odezwałam się - uznam nasze

zaręczyny za nieważne. Wyślemy do gazet informację, że była to
pomyłka.

Wszyscy zwrócili się w moją stronę.
- Nie rozumiem pani, panno Woodly - powiedział lord Bradford.
Jego głos był spokojny, ale oczy zdradzały zdenerwowanie.
- To proste - odpowiedziałam. - Reeve żeni się ze mną, ponieważ, co

całkiem zrozumiałe, chce przejąć swój majątek. Jeśli chodzi o mnie i
mamę, nie jesteśmy obecnie w najlepszej sytuacji finansowej i moje
zamążpójście będzie dla nas korzystne. Jednakże - tu rzuciłam lordowi

33

background image

Bradfordowi surowe spojrzenie - nasze małżeństwo opiera się na
założeniu, że będzie ono korzystne dla obu stron. Nie chcę
wykorzystywać biednego Reeve’a, jeśli pan nie ma zamiaru dotrzymać
swojej obietnicy.

W salonie zapadła cisza. Napiłam się herbaty i spojrzałam przelotnie

na Reeve’a. Mrugnął do mnie.

- Reeve mówił, że obiecał pan spłacić jego długi, pod warunkiem, że

się zaręczy. Czy przekazał mi coś niedokładnie?

Ku mojemu zdumieniu na twarzy lorda Bradforda pojawiła się nuta

rozbawienia.

- Nie, panno Woodly, to właśnie mu powiedziałem.
- A więc? - spojrzałam na niego pytająco.
- Nie możecie w tej chwili anulować zaręczyn - powiedział lord

Bradford. - To by wywołało skandal.

Zobaczyłam, że Reeve chce coś powiedzieć i rzuciłam mu groźne

spojrzenie.

- Czy w takim razie spłaci pan długi Reeve’a? - spytałam.
- Tak, spłacę jego długi, panno Woodly - odpowiedział z rezygnacją i

odwrócił się do Reeve’a. - Daj mi listę osób, którym jesteś winien
pieniądze, a ja już się tym zajmę.

Lord Bradford wyszedł niedługo potem. Mama zaprosiła go na obiad,

a także zaproponowała, by towarzyszył nam na balu u Larchmontów,
tego samego wieczoru. Lord Bradford przyjął zaproszenie. Zatrzymał
się u swojej siostry, a nie u nas, co przyniosło mi wielką ulgę. Myśl o
bezustannym występowaniu w roli pośrednika między nim a Reevem
była dość wyczerpująca.

- Dobra robota, Deb - powiedział Reeve, gdy tylko lord Bradford

wyszedł.

- Cóż za niemiły człowiek - stwierdziłam. - Przez chwilę myślałam, że

rzeczywiście wycofa się z danego ci słowa.

- Problem polega na tym, że potrafi tak wykręcić swoje słowa, by

znaczyły coś zupełnie innego niż to, co myślałeś, że znaczą.

- Ja nie uważam, żeby lord Bradford był niemiły - powiedziała mama. -

Dopóki nie weszliście z Reevem, całkiem dobrze czułam się w jego

34

background image

towarzystwie.

- Nikt nie mógłby zachowywać się niemiło wobec ciebie, mamo -

uśmiechnęłam się do niej.

Mimo woli przyszedł mi na myśl brat mojego ojca, John, i mój

przyrodni brat, Richard, którzy wobec mamy zachowali się dużo gorzej
niż zaledwie niemiło. Od momentu, kiedy dowiedziałam się o naszym
wyjeździe do Londynu, zastanawiałam się, czy przypadkiem nie
wpadniemy na któregoś z nich.

Richard był o kilka lat starszy od Reeve’a i niedawno zaręczył się z

córką wicehrabiego. A jeśli przebywał właśnie ze swoją narzeczoną w
Londynie?

Nienawidziłam mojego przyrodniego brata za to, że zaniedbywał nas

przez te wszystkie lata. Mimo to, od czasu do czasu czułam, że gdzieś
głęboko, jakaś część mnie odczuwała chęć poznania drugiego dziecka
mojego ojca. Oczywiście, tylko po to, by powiedzieć mu, co o nim
myślę.

Jednakże bez względu na to, jakim był złym człowiekiem, jego perfidia

bladła w porównaniu z niecnym postępowaniem wuja Johna. To on
został mianowany powiernikiem majątku po śmierci swojego starszego
brata i to on wyrzucił nas z rezydencji Lynly. I dlatego właśnie wuj
John najpełniej zasługiwał na moją nienawiść.

Któregoś dnia się spotkamy, myślałam. I lepiej, żeby wuj John nie stał

wtedy akurat w pobliżu jakiegoś urwiska.

Lord Bradford pojawił się na obiedzie ze swoją siostrą i jej mężem i

spędziliśmy ten czas w całkiem przyjemny i kulturalny sposób. Reeve
siedział u szczytu mahoniowego stołu, a mama po drugiej jego stronie.
Ja siedziałam naprzeciwko lorda Bradforda, a państwo Stucky obok
nas.

Jadalnia domu Lambeth, cztery razy mniejsza niż ta w Ambersley,

była urządzona elegancko, ale bez przepychu. Żółte jedwabne draperie
i zasłony uwydatniały piękno mahoniowych mebli, a wszystko
oświetlał zaledwie jeden kryształowy żyrandol. W Ambersley nad
sześciometrowym stołem wisiały takie trzy, co miałam okazję
stwierdzić podczas jedynej wizyty w rezydencji, po której oprowadzał

35

background image

mnie Reeve. Jednak w jadalni domu Lamberth czułam się znacznie
swobodniej.

Natomiast obiad pozostawiał wiele do życzenia. Na warzywa nie

można było narzekać, natomiast zarówno jagnięcinę, jak i rybę podano
rozgotowane. Byłam jednak głodna, a mięso przyrządzone na jaki-
kolwiek sposób zawsze będzie smakowało osobie, która nie jada go
zbyt często.

Lord Bradford z wyrazem obrzydzenia przesuwał jedzenie po swoim

talerzu.

- Twoi kucharze nie należą do najlepszych, Reeve - stwierdził.
Reeve, człowiek o stalowym żołądku, wzruszył ramionami.
- To coś, czym niedługo będzie mogła zająć się Deb - powiedział,

rzucając w moją stronę szelmowskie spojrzenie.

- Hmm - mruknęłam.
- Czy posiada pan własne stada owiec i bydła? - spytała mama.
Lord Bradford uśmiechnął się do niej.
- Tak, pani Woodly. Ośmielę się nawet twierdzić, iż mam

najświetniejsze stado owiec w całym Sussex.

- To wspaniale - powiedziała mama. - Niezbyt się znam na owcach, ale

uwielbiam ogrodnictwo.

Przysłuchiwaliśmy się z Reevem prowadzonej przez starszych

rozmowie. Po obiedzie wszyscy zaczęli się zbierać na bal u
Larchmontów.

- To znacznie większe wydarzenie, niż wczorajszy wieczór taneczny -

poinformował mnie Reeve. - Tak właściwie, to chyba ma być ostatni
duży bal na zakończenie sezonu. Będą tam wszyscy, którzy jeszcze nie
wyjechali z miasta.

Pokiwałam głową. Nie byłam już aż tak przejęta, jak poprzedniego

wieczoru. Miałam na sobie kremową suknię, wykończoną jedwabnym
atłasem wokół wysokiego stanu i bufiastych rękawów. Moje włosy były
zebrane na czubku głowy i opadały luźno w puklach na plecy.
Zrobienie tych nieszczęsnych pukli zajęło mojej pokojówce prawie
godzinę i teraz denerwująco łaskotały mnie w kark. Jednak chyba było
warto, ponieważ Reeve stwierdził, że wyglądam wspaniale.

36

background image

Ostatecznie, mój pobyt w Londynie nie miał się ciągnąć w

nieskończoność. Obliczałam sobie, że będę w domu już za około
tydzień.

Lord Bradford i Reeve czekali na mnie i na mamę w salonie. Przyjrzeli

się nam uważnie.

- Wydaje mi się, Reeve, że będziemy towarzyszyć dwóm

najpiękniejszym uczestniczkom dzisiejszego balu - powiedział z
galanterią lord Bradford.

Był ubrany w konwencjonalny strój wieczorowy złożony z czarnego

żakietu, białego krawata i pumpów. Wyglądał jak przysadzisty farmer
w przebraniu. Z kolei Reeve prezentował się wspaniale w swoim
świetnie skrojonym surducie.

Uzbroiłam się w cierpliwość, przygotowując się na to, że tego

wieczoru również będę musiała sobie jakoś poradzić z tą całą głupią
historią o Korsarzu.

Mama i lord Bradford pojechali powozem należącym do państwa

Stucky, a my z Reevem podążyliśmy za nimi drugim powozem.

- Myślę, że powinieneś zatańczyć dzisiaj jeszcze z kilkoma innymi

dziewczętami prócz mnie i mamy, Reeve - powiedziałam, w miarę jak
zbliżaliśmy się do Grosvenor Square, gdzie odbywał się bal. - Stojąc i
rozglądając się wokół wyniośle, jeszcze bardziej podkreślasz swój
wizerunek Korsarza.

Siedział wtulony w kąt powozu i wyglądał na ulicę, a moje słowa

wyrwały go z zamyślenia. Niebo było miękko oświetlone przez
zachodzące słońce i wyraźnie widziałam jego twarz.

- Nie chcę tańczyć z nikim więcej - powiedział opryskliwie.
- Mógłbyś na przykład zatańczyć z panią Stucky. Byłoby też w

dobrym tonie poprosić do tańca gospodynię balu.

Zmarszczył brwi.
- Lord Bradford uzna, że jesteś niegrzeczny, jeśli nie będziesz tańczył -

nalegałam.

Skrzywił się jeszcze bardziej.
- Nie rób z siebie męczennika - rozkazałam. - Spójrz na mnie. Zeszłej

nocy odbyłam więcej rozmów o pogodzie niż przez całe swoje życie, a

37

background image

czy słyszałeś, żebym chociaż przez chwilę narzekała?

Uniósł brwi, zdumiony.
- Byłaś tym znudzona, Deb? Wyglądałaś, jakbyś się świetnie bawiła.
- Powiedzmy, że rozmówców miałam średnio błyskotliwych. -

Spojrzałam na niego groźnie. - Wydaje mi się, że jeśli ja mogę się
zdobyć na poświęcenie, żeby chronić te nasze udawane zaręczyny, to ty
tym bardziej.

Zsunął się trochę niżej na siedzeniu i założył ręce na piersi. Oczy

błysnęły mu szelmowsko.

- Nie rozumiem cię, Deb. Przecież jeśli będę tańczył z innymi

kobietami, ludzie pomyślą, że mi na tobie zbytnio nie zależy. Natomiast
jeśli będę przez cały wieczór podpierał ścianę i wpatrywał się w ciebie
pożądliwie, wszyscy stwierdzą, że jestem w tobie szaleńczo zakochany.

- Nie uważam, żeby rozsądnym było stwarzanie pozorów, że jesteś we

mnie szaleńczo zakochany. Przecież ostatecznie mamy odwołać
małżeństwo. Więc może nie przesadzajmy z tą aurą miłości.

W powozie na moment zapadła cisza, Reeve wyjrzał przez okno.

Spoglądałam na jego wspaniały profil, dając mu czas do przemyślenia
tego, co powiedziałam.

W końcu odwrócił się z powrotem w moją stronę.
- Niech ci będzie, chyba masz rację - mruknął z irytacją. - Ale nic nie

jest mnie w stanie zmusić, bym tańczył z tymi głupiutkimi smarkulami,
które zawsze, kiedy się do nich zbliżam, wyglądają jakby miały
zemdleć.

Pomyślałam o Amandzie i jej przyjaciółkach.
- Ja też nie uważam, żeby to był dobry pomysł - zgodziłam się i

odgarnęłam z pleców jeden z przeklętych pukli. - Powinieneś po prostu
zatańczyć z kilkoma starszymi kobietami, tylko po to, żeby zademon-
strować lordowi Bradfordowi, jaki jesteś uprzejmy.

Spojrzał na mnie gniewnie.
- Czemu daję ci się namawiać na takie rzeczy?
- Ponieważ w głębi serca wiesz, że mam rację.
- Nie, to dlatego, że mam u ciebie dług wdzięczności za to, że

zgodziłaś się udawać moją narzeczoną. A ty wykorzystujesz ten fakt

38

background image

bez skrupułów.

- Jak w ogóle możesz tak myśleć - uśmiechnęłam się szeroko.
Mruknął, oparł się na brązowym, welwetowym siedzeniu i zamknął

oczy. Żadne z nas nie odezwało się już więcej, dopóki nasz powóz nie
zatrzymał się przed domem Larchmontów na Grosvenor Square.

Tym razem nasze pojawienie się nie wywołało takiego poruszenia, jak

to się stało wieczór wcześniej. Przede wszystkim dlatego, że w domu
Larchmontów była sala balowa z prawdziwego zdarzenia. Mieściło się
tam dużo ludzi i nowi goście nie rzucali się aż tak bardzo w oczy, jak w
salonie Merytonów. Poza tym przyszliśmy w grupie sześciu osób i
mimo że towarzystwo lorda Bradforda niespecjalnie mnie cieszyło,
wolałam być z nimi, niż występować jedynie w charakterze dodatku do
sławnego - czy też niesławnego - Korsarza.

Stanęliśmy pod ścianą sali, naprzeciw dużego pozłacanego lustra,

obok kosza z różami. Reeve westchnął i nachylił się w moją stronę.

- Kolejny piekielnie nudny wieczór - mruknął mi do ucha.
Gdyby mama czy lord Bradford słyszeli to jego piekielnie, chyba by

dostali apopleksji.

Uśmiechnęłam się do niego współczująco.
- Z niecierpliwością czekam na kolację - powiedziałam. - Twój kucharz

jest tak straszny, że postanowiłam najeść się dopiero teraz. Mam
nadzieję, że podadzą krokiety z homara, takie jak wczoraj u Me-
rytonów.

- Zjadłaś ich nieprzyzwoicie dużo, Deb - przyznał z uśmiechem Reeve.
- Dzisiaj też mam taki zamiar - oznajmiłam.
- Mój kucharz jest naprawdę aż tak straszny?
- Tak.
- Dziwne. Jakoś nigdy tego nie zauważyłem.
- To dlatego, że twój żołądek jest zawsze w pożałowania godnym

stanie od tego całego wina, ginu i brandy, które wypijasz - stwierdziłam
z powagą.

- Żałuję, że nie masz warkocza, za który mógłbym pociągnąć -

powiedział, spoglądając tęsknie na moją fryzurę.

- Tylko spróbuj dotknąć moich włosów, a pożałujesz.

39

background image

- Już dobrze, dobrze - zaśmiał się. Potem spoważniał. - Według

niesłychanie nużących zasad lady Jersey i jej koleżanek z Komitetu Pań
Almacka, mogę zatańczyć z tobą tylko dwa razy. Więc może jeden raz
przed kolacją? Co powiesz na następnego kadryla?

- Oczywiście, mój panie - odparłam dostojnie. - To pozostawi ci dużą

ilość czasu, żeby zatańczyć z mamą, panią Stucky i lady Larchmont.

- No dobrze - westchnął.
Kiedy muzyka przestała grać, wziął mnie za rękę i powiódł na parkiet.
Bal Larchmontów wyglądał podobnie, jak ten u Merytonów. Reeve

rzeczywiście tańczył więcej, tak jak mi obiecał, ale spędził też ogromną
ilość czasu podpierając ścianę. Nie był jednak tak bardzo znudzony,
ponieważ pojawiło się wielu jego znajomych, miał więc z kim
porozmawiać. Mężczyźni często korzystali ze stojącej na stole misy z
ponczem, więc kiedy w końcu Reeve do mnie podszedł, by poprosić
mnie do tańca, jego oczy były już lekko szkliste.

- Potrzeba ci świeżego powietrza, a nie tańca - orzekłam, jak tylko go

zobaczyłam, i biorąc go pod ramię, wyprowadziłam przez drzwi
balkonowe na taras. Noc była ciepła, a zapach dochodzący zza
żywopłotu oddzielającego ogród od stajni sprawiał, że poczułam się
prawie jak w domu.

- Wcale nie jestem wstawiony - odezwał się urażonym głosem.
- Niczego takiego nie powiedziałam.
- Zasugerowałaś to.
- Masz szkliste oczy.
- To dlatego, że się nudzę - oznajmił jeszcze bardziej urażonym tonem.
Wiedziałam, że jest wstawiony. Było jasne, że nie podobają mu się te

duże bale. Nie zachwycały go też przejażdżki po parku, których już
kilka razem odbyliśmy. Ta powolna, dostojna procesja pojazdów nale-
żących do ludzi z towarzystwa nie była czymś w jego stylu.

- Wydaje mi się, Reeve, że londyński styl niezbyt ci odpowiada -

powiedziałam, usiłując zachować lekki ton - wszystko cię nudzi.

Wzruszył ramionami.
- Jest tu kilka rzeczy, które są w porządku. Lubię chodzić do salonu

bokserskiego Gentlemana Jacksona, ćwiczyć strzelanie u Mantona,

40

background image

szermierkę u Angelo. Ale cała reszta... kluby, tańce, Almack... -
wzdrygnął się i podniósł głos. - A niech to, Deb, dlaczego kupiłem sobie
konia wyścigowego? Potrzebuję w życiu trochę emocji!

Nie potrzebujesz emocji, Reeve, pomyślałam. Potrzebujesz kontroli

nad Ambersley. Musisz zająć się własną ziemią, ludźmi, swoim
dziedzictwem. Koń wyścigowy nie jest odpowiedzią na twoje
rozgorączkowanie.

Już dawno zdałam sobie sprawę, że jednym z powodów, dla których

Reeve ciągle wplątywał się w jakieś kłopoty, był fakt, że nie miał
żadnego pożytecznego zajęcia. Nigdy nie byłam w stanie pojąć, dlacze-
go lord Bradford tego nie rozumiał. Reeve unikał Ambersley właśnie
dlatego, że nie mógł nim sam zarządzać. A im więcej czasu spędzał w
Londynie, tym groźniejsze wynajdywał sobie zajęcia. Picie, hazard,
skandaliczne popisy, związki z tancerkami, wszystko to, co lord
Bradford potępiał, prawdopodobnie ustałoby, gdyby tylko Reeve objął
pieczę nad swoim dziedzictwem.

Naprawdę szczerze w to wierzyłam. Tak właściwie był to główny

powód, dla którego zgodziłam się na to okropne oszustwo. Moja
obawa, że Reeve sprzeda swoje konie, to jedynie wymówka, by
pojechać z nim do Londynu. Byliśmy przyjaciółmi już od tak dawna, że
czułam się w obowiązku udzielić mu pomocy.

Staliśmy razem na tarasie domu Larchmontów. Spojrzałam na Reeve’a

w mglistym świetle przenikającym z sali balowej.

- Nie rób niczego, co sprawiłoby, że lord Bradford zmieniłby zdanie co

do przekazania ci połowy spadku - powiedziałam prosząco.

- Nie mam zamiaru robić niczego, co oburzyłoby Bernarda -

odpowiedział, ściągając brwi.

- Więc nie pozwól, żeby zobaczył, jak sobie popijasz! - upomniałam go.

- Spędziłeś połowę wieczoru obok misy z ponczem. Myślisz, że lord
Bradford tego nie zauważył?

Przeczesał palcami włosy, które spadły mu na czoło. Amanda i jej

przyjaciółki chybaby zasłabły na ten widok.

- Napiłem się tylko parę szklaneczek z przyjaciółmi - odparł, ale

widziałam, że się broni.

41

background image

- Posłuchaj mnie, Reeve - oświadczyłam stanowczo. Podeszłam do

niego bliżej, wyprostowałam mu krawat i poprawiłam zwichrzone
włosy. - Masz się zachowywać jak należy podczas naszych zaręczyn, al-
bo wycofam się z roli narzeczonej i zostawię cię na lodzie.

- Nie zrobiłabyś tego!
- Chcesz się założyć?
- Wiesz, że jesteś najpiękniejszą dziewczyną na tym balu? - powiedział

nagle.

- Nie weźmiesz mnie na czułe słówka, Reeve, za dobrze cię znam.

Chodźmy już. Przejdziemy się po tym małym ogrodzie kilka razy, a ty
będziesz głęboko oddychał i starał się przywrócić swoją głowę do
porządku. Potem pójdziemy na kolację.

- Jak mogłem zaręczyć się z taką jędzą? - mruknął, ale pozwolił wziąć

się pod ramię i poprowadzić na żwirową ścieżkę, obiegającą ogród.

- Błagałeś mnie - przypomniałam.
- Chyba byłem szalony.
- Byłeś zdesperowany - odparłam. - I nadal jesteś. Pamiętaj o tym,

Reeve, i też o tym, co ci przed chwilą powiedziałam.

Poczułam nagle, jak coś szarpnęło mnie za jeden z pukli.

Podskoczyłam i wydałam okrzyk wyrażający zarówno ból, jak i
zdziwienie.

- Nie mogłem się powstrzymać - roześmiał się Reeve.
- Niech ci będzie - westchnęłam. - Czyli jesteśmy kwita?
- Tak - przycisnął mocniej moje ramię. - To ile nam jeszcze zostało

okrążeń, nim skoczymy na krokiety z homara?

Tak właściwie, to wyglądał, jakby trzymał się dość stabilnie.
- Dziesięć - odpowiedziałam, a on potulnie się zgodził.

Rozdział piąty

Kiedy weszliśmy do jadalni, zauważyliśmy mamę siedzącą z lordem

Bradfordem, i za moją namową dołączyliśmy do nich. Pod wpływem
świeżego powietrza oczy Reeve’a przestały być szkliste i mógł
prowadzić całkiem sensowną konwersację. Byłam przekonana, że
zrobił na wszystkich dobre wrażenie.

42

background image

Dopiero następnego dnia okazało się, że może nawet za dobrze mu to

wyszło. Lord Bradford pojawił się w domu Lamberth w ramach
porannej wizyty towarzyskiej, żeby zaprosić Reeve’a, mamę i mnie na
przyjęcie, które miał zamiar wydać w swoim domu w Sussex.

Reeve był w tym czasie na aukcji koni Tattersalls, więc dowiedział się

o zaproszeniu, dopiero kiedy wrócił do domu późnym popołudniem.

- Co zrobił? - wykrzyknął, kiedy przekazałam mu wieści.
- Zaprosił nas, byśmy odwiedzili go w Sussex - powtórzyłam ponuro. -

Powiedział, że chce mnie lepiej poznać. Ma też zamiar wydać na naszą
cześć małe przyjęcie.

- Przyjęcie? Bernard? Mój Boże, to chyba żart - Reeve zaczął krążyć po

pokoju jak tygrys w klatce. - Te dwa słowa do siebie nie pasują.

- Lord Bradford wydaje się być bardzo miłym człowiekiem -

powiedziała mama z rozpaczą. - Nie wiedziałyśmy, jak mu odmówić.

- To proste - stwierdził Reeve. - Powiemy, że jesteśmy zajęci.
- Zajęci czym? - spytałam.
- Coś wymyślimy.
- Co?
Rzucił mi gniewne spojrzenie.
- Jestem pewien, że coś wymyślisz, Deb. Zawsze miałaś bujną

wyobraźnię.

To nie ja wpadałam na świetny pomysł, żeby pomalować zabytkowy

dom dyrektora uczelni na żółto, pomyślałam.

- Przestań tak krążyć, Reeve, i usiądź na chwilę - powiedziałam

zamiast tego. - Nie jestem w stanie się skupić.

Poczekałam aż oparł się o ścianę koło okna.
- Spójrzmy na tę sytuację z punktu widzenia lorda Bradforda -

kontynuowałam cierpliwie. - On myśli, że naprawdę jesteśmy
zaręczeni. Jest twoim najbliższym krewnym i chce przedstawić mnie
reszcie rodziny. To chyba ma sens, nieprawdaż?

Reeve spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
- Reszcie rodziny? - spytał. - Czy nie wspominał przypadkiem, że ma

tam być też mój kuzyn Robert?

- Robert to jeden z jego synów?

43

background image

- Tak, najstarszy.
- Więc owszem, mówił, że jego synowie tam będą.
Reeve jęknął.
- A co jest nie tak z Robertem?
- Nie lubimy się - odparł krótko Reeve.
- Tak mi przykro, jeśli jesteś niezadowolony, Reeve - powiedziała

mama załamując ręce.

- Nie przepraszaj go, mamo - upomniałam ją. - Sam jest sobie winien. -

Odwróciłam się do mojego narzeczonego. - Musimy tam pojechać -
powiedziałam stanowczo. - Pojedziemy, a ty będziesz się przyzwoicie
zachowywał. Jeśli uda nam się przekonać lorda Bradforda, że
rzeczywiście się zmieniłeś, wtedy może uda nam się go nakłonić, by
przepisał na ciebie połowę twojego majątku jeszcze przed ślubem.

- Czy zdajesz sobie sprawę, Deb, jak nudna będzie wizyta u Bernarda?
- Chyba będziemy tam mieć konie? - zapytałam. - Podobno wzgórza w

Sussex są pięknym miejscem na przejażdżki.

Reeve jeszcze nie usiadł.
- Wakefield to ładna posiadłość - przyznał. - Jest usytuowana na

wapiennych wzgórzach w południowym Sussex, blisko morza. To nie
miejsce stanowi problem, ale towarzystwo.

- Tylko na kilka tygodni, Reeve. Sam mówiłeś, że pewnie będziemy

musieli przedłużyć te nasze fałszywe zaręczyny przynajmniej o taki
okres czasu.

- Nie chcę jechać do Bernarda - oświadczył z wielkim

niezadowoleniem.

Moja cierpliwość się skończyła i uderzyłam dłonią w poręcz kanapy.
- Przestań marudzić. Chcesz przejąć swój majątek, czy nie?
Spiorunował mnie wzrokiem.
- Oczywiście, że chcę.
- To przestań narzekać i szykuj się do wyjazdu.
Usiadł ciężko na krześle, wyciągnął przed siebie nogi i zamknął oczy.
- Nic nie rozumiesz - powiedział ze znużeniem. - Jeśli pojadę do

Sussex, będę musiał od rana do nocy wsłuchiwać, co Bernard ma do
powiedzenia na temat mojego braku odpowiedzialności. Nie zniósłbym

44

background image

tego.

- Nie będzie ci mówił, że jesteś nieodpowiedzialny, jeśli będziesz się

zachowywał odpowiedzialnie - odparłam. - A ja o to zadbam.

Otworzył oczy i spojrzał na mnie z dziwnym błyskiem.
- Naprawdę?
- Tak.
Westchnął głęboko.
- A więc dobrze, pojadę. Mam nadzieję, że wiesz, w co nas pakujesz.
- Przez kilka tygodni mogę znieść wszystko, jeśli to posłuży słusznej

sprawie - powiedziałam i zwęziłam oczy. - Ty możesz zrobić to samo.

Zasalutował mi drwiąco.
- Tak jest, proszę pani.
- To właśnie chciałam usłyszeć - powiedziałam. - A teraz, napijesz się

herbaty?

- Może madery?
- Herbaty - powtórzyłam.
- No dobrze, niech będzie herbata.
- Zadzwonisz po służbę, mamo? - poprosiłam słodkim głosem.
Biedna mama, która siedziała cicho przez cały czas mojej utarczki z

Reevem, pociągnęła za sznur od dzwonka i wezwała lokaja, by
przyniósł nam herbaty.

* * *

Lord Bradford wyjechał z miasta następnego dnia, żeby przygotować

dom na nasz przyjazd. Resztę tygodnia spędziliśmy zwiedzając
Londyn. Reeve zabrał mnie do Tower i cyrku Astley’s Amphiteatre,
gdzie obejrzeliśmy wspaniałe pokazy jeździeckie. Zrobiliśmy też kilka
wypadów z jego przyjaciółmi do Richmond Park i Hampton Court.

Znajomi Reeve’a stanowili żywotną grupę, więc rozumiałam, dlaczego

spędzał czas w ich towarzystwie. Jednakże poza Devem Milesem,
starym przyjacielem z Eton, żaden z nich nie przypadł mi szczególnie
do gustu. Nie wydawali się ludźmi, na których można polegać w
nieszczęściu.

Richmond Park na obrzeżach Londynu jest znany ze swoich

wspaniałych ścieżek do konnej jazdy. Można tam galopować do woli,

45

background image

w przeciwieństwie do znajdującego się w sercu miasta Hyde Parku,
gdzie należy ograniczyć się do cwału.

Kiedy wyruszaliśmy do Richmond, niebo było zasnute chmurami, ale

powietrze wydawało się robić świeższe w miarę zbliżania się do
terenów wiejskich. W czasie jazdy każdy ze znajomych Reeve’a podjeż-
dżał do mnie, żeby porozmawiać. Myślałam, że robią to po prostu z
grzeczności, ale po pewnym czasie bezwstydne komplementy, którymi
bez przerwy mnie obrzucali, zaczęły wprawiać mnie w zakłopotanie. W
końcu byłam narzeczoną Reeve’a. Czy nie zachowywali się
niewłaściwie, tak mi ciągle pochlebiając?

Widziałam, że także Reeve’owi to się nie podobało. Jednak młode

damy, towarzyszące znajomym Reeve’a nie zwracały na to specjalnie
uwagi. Były zbyt zajęte flirtowaniem z nim samym.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, a Reeve rozdał wszystkim bilety wstępu,

atmosfera uległa zmianie. Mogliśmy poluzować wodze naszych koni i
puścić się pełnym galopem szerokimi, starannie wystrzyżonymi
alejami. Bez trudu zostawiliśmy za sobą całe towarzystwo. Od dawna
nie jeździliśmy tak razem i przyjemność, którą nam to sprawiło,
wynagrodziła wszelkie przykrości, które musieliśmy znosić po drodze.

Reeve zorganizował też piknik. Kilku lokajów z domu Lamberth

rozłożyło produkty na zielonej polanie, gdzie zazwyczaj odbywały się
takie nieformalne imprezy. Dla panów był szampan, dla pań herbata.
Podano też różne wędliny, chleb i ciastka.

Wzięłam sobie kieliszek szampana, nałożyłam kurczaka na talerz i

poszłam usiąść przy jednym z prostych, drewnianych stołów.

Reeve opuścił lokaja, który przywiózł jedzenie karyklem, i stanął

naprzeciwko mnie, po drugiej stronie stołu.

- Nie pij za dużo, Deb - ostrzegł mnie. - Musisz utrzymać się w siodle

w drodze powrotnej.

- Myślę, że kieliszek szampana nie spowoduje upadku z konia -

odparłam wyniośle.

- Jestem tego pewien, panno Woodly - odezwał się jeden ze znajomych

Reeve’a, niemądry blondyn o nazwisku Hampton, który usiadł koło
mnie i spoglądał na mnie z niekłamanym podziwem. - Niech mnie kule

46

background image

biją, jeśli nie jest pani najlepiej trzymającą się w siodle kobietą, jaką
widziałem.

Taki komplement mogłam docenić.
- Dziękuję, panie Hampton - powiedziałam, obdarzając go uśmiechem,

który nie był zaledwie zwyczajowym skrzywieniem ust.

Mrugnął i też się uśmiechnął.
- Może nałoży sobie pan coś do jedzenia, panie Hampton - warknął

Reeve. - Czy też wystarczająco pożywia pana mizdrzenie się do mojej
narzeczonej?

Pan Hampton zobaczył wyraz twarzy Reeve’a i jego głupi uśmiech

zniknął. Podniósł się pośpiesznie z miejsca.

- Już sobie idę. Nie trzeba się tak od razu denerwować.
Obróciłam się do Reeve’a który, ku mojemu zdziwieniu, wyglądał na

naprawdę zezłoszczonego.

- Dlaczego ty też nie nałożysz sobie jedzenia? - powiedziałam

spokojnie.

Mruknął z irytacją. Patrzył na mnie marszcząc brwi, jak gdyby był

niezadowolony.

- Naprawdę tak cię zdenerwowało to, że piję szampana? - spytałam.
- Co? Nie, oczywiście, że nie.
Jedna z młodych kobiet, wdowa towarzysząca przyjaciołom Reeve’a,

podeszła do nas z talerzem pełnym jedzenia.

- Nie je pan, lordzie Cambridge? - spytała filuternie. Patrzyła na niego

zmysłowo. - Może coś panu przynieść?

Mój Boże, pomyślałam z irytacją, to brzmi, jakby mu czyniła

propozycje seksualne. I to przy mnie! Zmarszczyłam brwi.

Reeve zauważył moje spojrzenie i nagle się uśmiechnął. Jego dobry

humor powrócił w cudowny sposób.

- Dziękuję, pani Wethersby, ale sam sobie coś przyniosę - odparł i

poszedł po kurczaka, szynkę i pieczeń wołową. Zjadł to wszystko, a
następnie popił pięcioma kieliszkami szampana.

W drodze powrotnej siedział w siodle nieporuszony jak skała. Myślę,

że jednym z rezultatów nadmiernego picia alkoholu jest to, że człowiek
zaczyna się do tego po pewnym czasie przyzwyczajać.

47

background image

Wycieczka do Hampton Court, którą odbyliśmy następnego dnia, była

znacznie przyjemniejsza niż ta do Richmond Park. Przepłynęliśmy
łodzią po Tamizie, a że towarzyszyli nam pan Miles i jego siostra,
bardzo miła i dobrze wychowana dziewczyna, bawiłam się przednio.
Kiedy już dotarliśmy do celu i dołączyliśmy do reszty grupy, mogliśmy
się ich z łatwością pozbyć, gubiąc się w słynnym labiryncie Hampton
Court. Znaleźliśmy ławkę, na której siedzieliśmy przez kilka godzin w
promieniach słońca i rozmawialiśmy o różnych sprawach, które nas
interesowały, między innymi o potrzebie usprawnienia działania
parlamentu, niesprawiedliwości praw zbożowych, czy o żałosnych
poczynaniach lorda Liverpoola w roli premiera.

Jedną z tajemnic Reeve’a było to, że znacznie bardziej interesował się

polityką, niż ktokolwiek mógłby podejrzewać. Nie chciał jednak
zaszczycać Izby Lordów swoją obecnością, dokładnie z tego samego
powodu, dla którego rzadko kiedy przyjeżdżał do Ambersley na dłużej
niż kilka dni z rzędu.

Czuł, że nie będzie w pełni prawdziwym lordem Cambridge dopóki

nie przejmie kontroli nad swoim dziedzictwem.

* * *

Ostatniego dnia czerwca wyruszyliśmy w podróż do Sussex.

Jechałyśmy z mamą miejskim powozem Reeve’a; drugi powóz podążał
za nami z bagażem i Susan, którą Reeve zabrał ze sobą, żeby doglądała
moich i mamy potrzeb.

- Dwie pokojówki to może być zbyt wiele w domu Bernarda -

stwierdził. - Ale będziecie wyglądać na zaniedbane, jeśli nie będziecie
miały kogoś, kto by się zajął waszymi strojami.

- Ile jeszcze pieniędzy zostało ci z wygranej, Reeve? - zaniepokoiła się

mama. - Jesteś pewien, że stać cię na to wszystko?

- Tak - odparł kategorycznie Reeve. Spojrzał na mamę z udawaną

surowością. - Mój wizerunek by ucierpiał, gdybyście nie miały
zapewnionych wszelkich wygód. Chyba tego nie chcecie?

Mama nie umiała się z nikim kłócić, więc natychmiast zaprzestała

dalszych pytań. Zdawałam sobie sprawę, że Reeve lepiej wie, jak się
powinno postępować w takiej sytuacji, dlatego nie kwestionowałam

48

background image

jego działania. Tak więc Susan jechała w drugim powozie i wraz ze
służącym Reeve’a pilnowali bagażu.

Reeve natomiast mógł sobie jechać konno. Wyglądałam tęsknie przez

okno, obserwując jego wysoką sylwetkę i myśląc już chyba po raz
tysięczny w życiu, że był najlepiej trzymającym się w siodle człowie-
kiem, jakiego widziałam. Balansował dokładnie nad środkiem ciężkości
wierzchowca. Toteż wszystkie konie, na jakich jeździł, miały dużo
lepszy chód niż gdyby kierował nimi ktoś, kto miałby dosiad
przesunięty w kierunku łopatek czy zadu (jak to się działo w
przypadku dziewięćdziesięciu dziewięciu procent angielskich
jeźdźców, których widziałam).

- Naprawdę mam nadzieję, że ta wizyta odbędzie się bez żadnych

problemów - powiedziała mama.

W jej głosie było słychać źle skrywane zdenerwowanie. Biedna mama.

Bała się konfliktów, i byłam pewna, że nie zachwycała jej perspektywa
tych odwiedzin.

- Oprócz Reeve’a i lorda Bradforda będą w domu też inni ludzie, więc

powinno obyć się bez kłótni - pocieszyłam ją.

- To prawda - powiedziała odrobinę ożywiona.
- Ciekawe, kto tam jeszcze będzie - zastanowiłam się głośno. - Reeve

mówił, że prawdopodobnie trójka dzieci lorda Bradforda, ale mam
szczerą nadzieję, że nie tylko. Z tego, co słyszałam, Reeve i Robert
niespecjalnie się lubią.

Powóz uderzył w kamień na drodze i podskoczył. Mama złapała się za

rączkę umieszczoną na ściance, a ja zaparłam się stopą o siedzenie
naprzeciwko.

- Lord Bradford mówił mi, że przyjadą też jego znajomi z Hampshire -

powiedziała mama jednym tchem. - Pan i pani Norton. Mają syna i
córkę w twoim wieku, kochanie.

Spojrzałam na nią zaskoczona.
- Czy lord Bradford przekazywał ci coś jeszcze, czego nie uznał za

stosowne powiedzieć nam?

- Nie, kochanie, to wszystko - odpowiedziała mama z uśmiechem.
Westchnęłam i jeszcze raz spojrzałam przez okno na Reeve’a.

49

background image

- Żałuję, że nie mogę jechać konno - powiedziałam tęsknie.
- Pojeździsz sobie w czasie pobytu u lorda Bradforda - pocieszyła mnie

mama. Nagle spoważniała. - Muszę jednak wyznać, że ten cały podstęp
coraz bardziej mnie niepokoi. Jak macie zamiar odwołać zaręczyny,
kiedy już zostaniesz przedstawiona całej jego rodzinie?

- Powiemy po prostu, że jednak do siebie nie pasujemy -

odpowiedziałam.

Mama spojrzała na mnie z powątpiewaniem. Odwróciłam się w jej

stronę.

- Najważniejsze, żeby Reeve dostał pieniądze, mamo. Boję się, że jeśli

będzie musiał czekać kolejne dwa lata, to może nie dożyć przejęcia
swojego dziedzictwa.

Mama była wstrząśnięta.
- Chyba nie mówisz poważnie?
- Całkiem poważnie - odparłam. - Ostatnio wyczuwam w nim jakąś...

desperację i bardzo mi się to nie podoba.

Mama umilkła, a ja znowu odwróciłam się do okna. Jechaliśmy przez

las bukowy, a słońce przeświecało przez gęstwinę liści zwieszających
się nad drogą. Reeve wjeżdżał i wyjeżdżał z plam światła. Poczułam
ściśnięcie w piersi.

Proszę Cię, Boże, pomyślałam, spraw, żeby lord Bradford przekazał

mu jego spadek.

- Sądzisz, kochanie, że nadal myśli o tym wypadku? - spytała mama.
Przycisnęłam czoło do szyby. Czułam się, jakby zaraz miała mnie

rozboleć głowa. To bez sensu, ja przecież nie miewam bólów głowy.

- Oczywiście, że tak - odpowiedziałam. - Zawsze będzie o nim

pamiętał. Ale jestem przekonana, że bardzo by mu pomogło, gdyby
miał w życiu jakiś cel, coś, co go zajmie i pozwoli mu zapomnieć o
poczuciu winy.

- Bardzo się o niego martwisz, prawda? - spytała mama dziwnie

zaniepokojonym głosem.

Odwróciłam się w jej stronę i uśmiechnęłam się ciepło.
- Oczywiście, że tak. Reeve zawsze był moim najlepszym przyjacielem.

- Ból głowy zaczął narastać. - Czy mogę opuścić okno, żeby odetchnąć

50

background image

świeżym powietrzem, mamo? Boli mnie głowa od tego siedzenia w
zamknięciu.

- Oczywiście, kochanie.
Kwadrans później Reeve krzyknął coś do mnie i wskazał przed siebie

ręką. Opuściłam okno do samego dołu i wystawiłam głowę.

Jechaliśmy jeszcze przez las, gdy nagle powóz zaczął się wspinać na

wysoki, stromy pagórek. Za nim była otwarta przestrzeń. Kilka minut
później dotarliby do alei prowadzącej do dwupiętrowego domu z
różowej cegły. Z czterospadowego dachu wystawały mansardowe
okna, a nad wejściem widniało trójkątne zwieńczenie. Po obu stronach
domu przycupnęły dwa jednopiętrowe budynki gospodarcze.

- Nie wywieszaj się tak z powozu, Deborah - pouczyła mnie mama. -

To wskazuje na brak dobrych manier.

Wygładziła spódnice i włożyła czepek i rękawiczki. Ja zrobiłam to

samo. Kiedy powóz zatrzymał się przed rezydencją Wakefield,
byłyśmy już gotowe, by Reeve z galanterią pomógł nam wysiąść.

Lord Bradford już czekał.
- Witam, pani Woodly - zwrócił się do mamy. - Witam, panno Woodly.

Tak się cieszę, że mogę was u siebie gościć.

Wziął mamę pod ramię, by wprowadzić ją po schodach, a my z

Reevem podążyliśmy za nimi.

- Jaki piękny dom - powiedziałam do Reeve’a.
- Jeszcze nie widziałaś jego najlepszej części - odparł. - Z tej strony

wygląda całkiem zwyczajnie, ale dopiero kiedy wyjrzy się przez okno z
którejkolwiek innej strony, widać, że Wakefield jest usytuowany na
samym szczycie wapiennych wzgórz. Krajobraz jest przepiękny.

- Uroczo.
Weszliśmy do holu.
- Moja gospodyni zaprowadzi teraz panie do ich pokoi. Zapraszam

później na herbatę do salonu, gdzie przedstawię paniom pozostałych
gości.

- Dziękujemy - powiedziała mama.
- Ty zostaniesz umieszczony w tym pokoju, co zwykle, Reeve -

kontynuował lord Bradford. - Potrzebujesz przewodnika?

51

background image

- Skądże - odparł spokojnie Reeve.
Lord Bradford zlustrował szarymi oczami swojego młodego kuzyna.
- Dawno cię tu nie było - powiedział. - Od śmierci ojca.
Twarz Reeve’a pociemniała.
- Chyba znasz powód, Bernardzie.
- Tak, obawiam się, że tak.
Reeve skierował się do schodów.
- Reeve - powiedział lord Bradford. Ten odwrócił się ze

zniecierpliwieniem. - Cieszę się, że także ty tu jesteś.

- Dziękuję - Reeve pokiwał głową, a następnie wykonał w moją stronę

nieznaczny ruch wskazujący schody. Weszłam na górę.

* * *

Mama i ja dostałyśmy przylegające do siebie sypialnie. Pierwszy raz w

życiu mieszkałam w tak dużym pokoju. To znaczy, jak sięgam
pamięcią. Myślę, że we wczesnych latach życia, nim John Woodly wy-
pędził mamę i mnie z domu mojego ojca, mogłam mieszkać w takim
pokoju. Był bardzo jasny i to mi się w nim najbardziej podobało. Ściany
pomalowano na kolor złoty. Spłowiałe stare gobeliny i kapa na łóżku
też były złote. Na wyfroterowanej drewnianej podłodze leżał wyblakły
dywan, a pod ścianą stało dębowe łoże z baldachimem.

Pokój miał duże okno, a ciepły letni wiatr marszczył zasłony i

napełniał pomieszczenie zapachem trawy.

Pomyślałam o niskich sufitach, małych oknach i ciasnych pokojach

naszej chatki. Przypomniałam sobie, co Reeve mówił o widoku z okna,
więc wyjrzałam. Zaparło mi dech w piersiach. Rezydencja Wakefield
wydawała się osadzona na czubku świata. W pobliżu nie rosły żadne
drzewa, które mogłyby, tak jak od frontu budynku, zasłonić widok.
Toteż można było bez przeszkód zobaczyć, jak rozciągające się wokół
wapniowe wzgórza opadają po obu stronach rezydencji. Wychyliłam
się z okna i spojrzałam w dół. Ku mojemu zdumieniu trawnik sięgał do
samych ścian domu. Głęboko odetchnęłam i poczułam woń słonego
powietrza. I rzeczywiście, w oddali można było dojrzeć skrawek
migoczącego morza.

Cóż za piękny dom, pomyślałam. Jaka szkoda, że należy on do tak

52

background image

niewrażliwego człowieka, jakim jest lord Bradford.

Przebrałam się z mojego pogniecionego ubrania podróżnego w

muślinową suknię w kwieciste wzory. Potem zapukałam do mamy,
żeby sprawdzić, czy też już jest gotowa. Była. Reeve czekał na nas przy
schodach i razem zeszliśmy, żeby poznać resztę gości.

Salon skąpany był w świetle wpadającym przez dwa olbrzymie okna.

Pomiędzy nimi, na pasiastej kanapie, siedziała majestatycznie siwa
starsza pani i wydawała herbatę. Pozostałe osoby usadowiły się wokół
niej na pozłacanych krzesłach o haftowanych pokryciach.

- O, mój Boże - jęknął mi do ucha Reeve. - To moja ciotka Sophia.
Lord Bradford podszedł, by nas powitać i poprowadził nas do ciotki

Reeve’a, w celu prezentacji. Starsza pani spojrzała na mnie
świdrującym wzrokiem i poczułam, jakby zajrzała mi w głąb duszy.
Starałam się zachować grzeczny, ale jednocześnie nieprzenikniony
wyraz twarzy.

- Lady Sophio Lambeth, przedstawiam pannę Deborah Woodly.
- Ha! - prychnęła starsza pani.
- Jak się pani miewa - powiedziałam i dygnęłam.
Lord Bradford przedstawił też mamę, która otrzymała podobne

powitanie, a następnie ujął nas obie stanowczo pod ramię i zabrał od
siedzącego na kanapie tyrana, by poznać nas z innymi gośćmi.

Najpierw zostałam przedstawiona państwu Norton, sąsiadom z

Hampshire, miłej parze w średnim wieku. Potem podeszliśmy do
dzieci lorda Bradforda, Harry’ego i Sally. Harry przypominał ojca, a
Sally była śliczną dziewczyną o kasztanowych włosach i piwnych
oczach. Wiedziałam od Reeve’a, że Harry właśnie skończył Cambridge
i że Sally ma siedemnaście lat.

Panna Norton, siedząca obok Sally, też wyglądała na siedemnaście lat.

Miałam nadzieję, że dziewczęta nie czytały Korsarza, ale sądząc po
spojrzeniach, jakie rzucały na Reeve’a, było niestety inaczej. Usia-
dłyśmy wraz z mamą, a Reeve poszedł po herbatę dla nas. Miejsce obok
mnie zajmował Edmund Norton, młodzieniec wyglądający na kilka lat
młodszego ode mnie. Miał duże piwne oczy, brązowe włosy i za-
różowione policzki. Spoglądał na mnie z uwagą.

53

background image

- Czy podróż była męcząca, panno Woodly? - spytał.
- Niespecjalnie. Nie lubię pozostawać zamknięta przez dłuższy czas w

powozie, ale poza tym nie narzekam - odpowiedziałam pogodnie.

Wyglądał jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie bardzo wiedział

co.

- Studiuje pan, panie Norton? - pomogłam podtrzymać rozmowę.
Jeszcze bardziej się zarumienił.
- Tak. Studiuję w Cambridge.
- Aha - łyknęłam herbaty.
Norton spojrzał na Reeve’a z mieszaniną zazdrości i podziwu.
- Nadal tam o nim opowiadają - dodał.
- Jestem tego pewna - westchnęłam z rezygnacją.
Pomalowanie domu dyrektora na żółto było tak naprawdę ostatnim z

wielu wykroczeń Reeve’a w Cambridge. Władze uczelni dość długo go
tolerowały. Ostatecznie wydalenie ze studiów dziedzica lorda
Cambridge’a, jednego z fundatorów szkoły, było dość przykrym
obowiązkiem. Ale Reeve uparcie pracował nad zszarganiem sobie
opinii i w końcu udało mu się zasłużyć na wyrzucenie z uczelni.

Panna Norton, która podobnie jak i brat miała duże piwne oczy i

lśniące brązowe włosy, prowadziła nieśmiałą rozmowę z Reevem.
Wyglądało na to, że odnosi się do niej z uprzejmością.

Nagle gwar kurtuazyjnych rozmów w salonie przeciął grzmiący głos

ciotki Sophii:

- A więc, Reeve, co masz nam do powiedzenia?
Wszyscy odwrócili się w jej stronę. Pomyślałam, że jest to jedna z tych

dam, które wychowywały się w ubiegłym wieku i które nie przyjmują
do wiadomości istnienia nowych zasad savoir-vivre’u. Za nieszczerość
uznałaby niewypowiedzenie dokładnie tego, co myśli, nawet jeśli
miałaby śmiertelnie kogoś urazić.

Mrugnęła ciemnymi oczami, takimi jak u Reeve’a. Miała też podobny

nos, tylko bez górki. Kiedyś zapewne była bardzo piękna.

- Mam nadzieję, że znajduję cię w dobrym zdrowiu, ciociu -

powiedział Reeve.

- Nie nabierzesz mnie, młody człowieku. Dla ciebie równie dobrze

54

background image

mogłabym być martwa. Od lat nie miałam od ciebie żadnych wieści.

Kącik ust Reeve’a drgnął.
- Na pewno usłyszałbym o twojej śmierci, ciociu. Towarzyszyłoby jej

zaćmienie słońca albo inne, równie dramatyczne zjawisko,
obwieszczające to wydarzenie światu.

Starsza pani roześmiała się serdecznie.
- Kim jest ta dziewczyna, którą poprosiłeś o rękę? - spytała, kiedy

odzyskała oddech. - Bernard mówi, że jest biedna jak mysz kościelna.

Reeve spojrzał w moją stronę.
- To prawda, nie mam nawet grosza przy duszy - powiedziałam

pogodnie do okropnej staruszki, obserwującej mnie zza dzbanka od
herbaty.

Wpatrywała się we mnie ciemnymi oczami, tak podobnymi do oczu

Reeve’a.

- Więc to małżeństwo z miłości?
Rzadko kiedy brakuje mi słów, a tak się stało w tej chwili. Czy

wiedziała o ultimatum Bernarda? Czy powinnam powiedzieć coś o
długach Reeve’a?

Spojrzałam na niego rozpaczliwie.
- To małżeństwo z miłości, ciociu - odpowiedział stanowczo.
Mama szybkim ruchem odstawiła filiżankę z herbatą, jakby ta nagle

oparzyła ją w rękę.

Wszyscy patrzyli na mnie. Czułam, że się rumienię.
Niech piekło pochłonie Reeve’a za to, że mnie w to wplątał,

pomyślałam.

Potem przypomniałam sobie, że ja sama nalegałam, żebyśmy pojechali

do Sussex. Westchnęłam i spróbowałam przyjąć wyraz twarzy
zakochanego dziewczęcia.

Usłyszałam, że Reeve kaszlnął, próbując stłumić śmiech.
- Wiem, że Bernard ma nadzieję, iż to małżeństwo wybije ci z głowy

dalsze hultajskie wyczyny. Ale ja mam słabość do łobuziaków -
oznajmiła lady Sophia i odwróciła się do lorda Bradforda. - Niestety z
ciebie zawsze był okropny nudziarz, Bernardzie.

Lord Bradford wyglądał, jakby słyszał tę krytykę po raz tysięczny i po

55

background image

raz tysięczny ją zignorował.

- Tak, proszę pani - powiedział z niezmienionym wyrazem twarzy.
Mama spojrzała na niego z sympatią. Ona ma takie miękkie serce.
Lady Sophia zwróciła się ponownie w moją stronę i rozpoczęła

bezlitosne przesłuchanie, które trwało przez resztę podwieczorku.
Wszyscy pozostali jego uczestnicy siedzieli w milczeniu dowiadując się,
że mam dwadzieścia jeden lat (ostatni dzwonek, co, panienko?), że
mieszkam w chatce niedaleko Ambersley, że niespecjalnie potrafię grać
na fortepianie, że nie mam talentu do robótek ręcznych i że nie wiem
nic o prowadzeniu domu wielkości Ambersley. W opinii lady Sophii
byłam zupełnie nieodpowiednią kandydatką na żonę dla hrabiego
Cambridge’a.

- Młodzi mężczyźni - powiedziała lady Sophia złośliwie - wybierają

sobie żonę, kierując się oczami, a potem spędzają resztę życia żałując
tego.

- Deb jest najlepiej trzymającą się w siodle dziewczyną, jaką

kiedykolwiek widziałem - odparł Reeve. - Tak właściwie, to nie znam
wielu mężczyzn, którzy potrafiliby jeździć konno równie dobrze, jak
ona. Co mnie obchodzi, czy umie grać na fortepianie? Nie lubię słuchać
fortepianu, lubię jeździć konno.

- Zalety dobrej gospodyni są również ważne, panno Woodly - odezwał

się Bernard. - Bycie panią takiego miejsca jak Ambersley pociąga za
sobą wiele obowiązków.

Nie przejęłam się tym zbytnio, jako że nigdy nie miałam być panią

Ambersley, ale ukłoniłam się i uśmiechnęłam, zapewniając, że na
pewno nauczę się wszystkiego, co będzie mi do tej funkcji potrzebne.

Lady Sophia prychnęła głośno, najwyraźniej powątpiewając w moje

umiejętności.

Okropna stara kobieta, pomyślałam.
Spotkałam się wzrokiem z Reevem, który bezbłędnie odgadł moje

myśli. Mrugnął do mnie.

Kilka minut później towarzystwo się rozeszło. Mieliśmy się spotkać

ponownie za niedługi czas, przy kolacji, i na myśl o tym stłumiłam jęk.

Cóż, Reeve mnie ostrzegał, myślałam, idąc za mamą po schodach, by

56

background image

w pokoju odpocząć przed kolacją. W końcu będziemy tu tylko kilka
tygodni, tyle mogę wytrzymać.

Muszę.
Niestety.

Rozdział szósty

Jako że zasady zachowania przy stole zezwalały lady Sophii na

rozmowę jedynie z osobami siedzącymi po obu jej bokach, kolacja
przebiegała w znacznie spokojniejszej atmosferze niż podwieczorek.
Reeve siedział po prawej stronie ciotki, ale zamiast być przedmiotem jej
kąśliwych uwag, zdawał się skutecznie czarować ją swoimi
uwodzicielskimi uśmiechami.

Przypomniałam sobie jej komentarz, że ma słabość do łobuziaków. W

takim razie Reeve jak znalazł, pomyślałam kwaśno.

Mama i ja siedziałyśmy po obu stronach lorda Bradforda, który

opowiadał nam o rozrywkach, zaplanowanych na czas naszej wizyty.
Miał się odbyć wieczorek taneczny z udziałem miejscowej szlachty,
kilka wycieczek do interesujących miejsc w okolicy i duży letni festyn
organizowany przez okolicznych mieszkańców. Reeve
prawdopodobnie stwierdziłby, że propozycje lorda Bradforda są
przeraźliwie nudne, ale dla mnie program ten brzmiał dość obiecująco.

- Wydawało mi się, że ma pan dwóch synów, milordzie - spytałam

lorda Bradforda, kiedy podano nam deser.

Przez jego twarz przemknął wyraz niepokoju.
- Tak - odpowiedział. - Robert jest w tej chwili w odwiedzinach u

swoich znajomych w hrabstwie East Anglia, ale niedługo wróci do
domu, panno Woodly. Jak się pani domyśla, chciałby poznać na-
rzeczoną swojego kuzyna.

Uśmiechnęłam się, ale nic nie powiedziałam.
Ten wyraz niepokoju na jego twarzy wcale nie dodał mi otuchy.
Po obiedzie panie zmuszone były podążyć za lady Sophią do salonu,

aby panowie mogli delektować się porto. Reeve przewrócił oczami,
kiedy go mijałam i musiałam zdławić chichot.

Lady Sophia byłaby oburzona, słysząc z ust przyszłej hrabiny

Cambridge taki niegodny dźwięk.

57

background image

Zajęłyśmy swoje miejsca w salonie. Lady Sophia ponownie usiadła na

kanapie, a my wszystkie jak najdalej od niej, w granicach uprzejmości.

Wtedy wsiadła na mamę.
- Rozumiem, że była pani zatrudniona przez świętej pamięci lorda

Lynly jako guwernantka dla jego syna, pani Woodly - powiedziała.

Mama zbladła.
- Zgadza się, lady Sophio - odparła.
- Hmm, musiała pani być dość młoda. To dziwne, że takie bezbronne

dziewczę zgodziło się pracować dla wdowca.

Miała na myśli, że nie tylko było to dziwne, ale też nieprzyzwoite.
- Nie było w tym nic dziwnego, lady Sophio - powiedziała mama. -

Lord Lynly potrzebował guwernantki, a ja miałam kwalifikacje i
szukałam pracy. Bardzo się lubiliśmy z jego synem. Z pewnością nie
ma w tym nic dziwnego.

- To dość dziwne, że w końcu panią poślubił, temu pani nie zaprzeczy

- kontynuowała starsza pani, delektując się swoimi słowami. - Zrobił to
też, jak słyszałam, wbrew woli własnej rodziny.

- Nie sądzę, żeby kwestia mojego małżeństwa była pani sprawą, lady

Sophio - odparła mama z godnością.

Brawo mamo, pomyślałam.
- Jeśli pani córka ma poślubić Reeve’a, to jak najbardziej jest to moja

sprawa - oznajmiła lady Sophia. Miała ze sobą laskę zakończoną
srebrną nasadką i zaczęta nią władczo stukać w podłogę. - Na przy-
kład, jeśli jest pani wdową po lordzie Lynly, to dlaczego mieszka pani
w chatce? Dlaczego pani córka nie ma posagu? Dlaczego używa pani
nazwiska Woodly, a nie tytułu lady Lynly? Żądam odpowiedzi na te
pytania. Mam do tego prawo jako ciotka Cambridge’a.

Mama była już blada jak ściana. A ja byłam wściekła.
- Jeśli chce pani znać odpowiedzi na te pytania, to niech pani spyta

Reeve’a, lady Sophio - wtrąciłam się. - On wie o nas wszystko. I jeśli
jemu nic w naszej historii nie przeszkadza, to nie powinno przeszka-
dzać również pani.

- Ma pani czelność mówić mi, co mam robić, paniusiu? - starsza pani

odwróciła się w moją stronę.

58

background image

- Niech pani zostawi moją matkę w spokoju - powiedziałam zimnym,

morderczym tonem.

Spotkałyśmy się wzrokiem i przez chwilę ujrzałam w jej oczach coś na

kształt szacunku.

- A więc dobrze - zgodziła się, unosząc swój idealnie ukształtowany

nos. - Zapytam mojego bratanka.

Przez chwilę w pokoju panowała pełna napięcia cisza, która na

szczęście została przerwana przez wejście panów. Lord Bradford nie
potrzebował wiele czasu, by zrozumieć, że coś zaszło i szybko zajął się
poprawieniem atmosfery.

- Zagra coś pani dla nas, panno Norton? - spytał przyjaznym tonem. -

Zachwyciła mnie pani wczoraj tymi uroczymi piosenkami.

Mary Ann Norton rzuciła Harry’emu spojrzenie spod długich,

ciemnych rzęs.

- Z przyjemnością, lordzie Bradford - powiedziała.
Lord Bradford spojrzał znacząco na syna, który posłusznie zaoferował

się, że będzie przewracał dla Mary Ann arkusze z nutami.

Dziewczyna rzeczywiście pięknie grała i śpiewała. Na dodatek

wyglądała uroczo, pasteloworóżowa suknia podkreślała ładny kolor jej
zarumienionych policzków. Po niej wystąpiła Sally, ubrana w zieloną
suknię. Ona również pięknie grała i śpiewała.

Trzymałam kciuki, żeby nie poproszono mnie.
- A pani, panno Woodly - zaskrzeczała okropna lady Sophia. - Musi

chyba pani umieć coś zagrać na fortepianie?

Wstałam i ponuro podeszłam do instrumentu. Przez kilka lat

pobierałam lekcje gry na fortepianie u jednej z matron w miasteczku,
ale nie byłam specjalnie uzdolnioną uczennicą. Odbębniłam dwie
szkockie ballady, których kiedyś nauczyłam się na jakiś recital, a potem
wróciłam na swoje miejsce. Jakoś nikt nie poprosił mnie, żebym zagrała
coś jeszcze.

- To było okropne - usłyszałam mruknięcie lady Sophii.
- Bardzo mi się podobało, panno Woodly - powielał mężnie Edmund

Norton.

Ten chłopiec musi być pozbawiony słuchu, pomykałam, dziękując mu

59

background image

z uśmiechem.

Jakiś czas później lady Sophia ziewnęła i oświadczyła, że jest

zmęczona i że uda się na spoczynek. Towarzystwo w salonie z trudem
powstrzymało się od wiwatów.

Kiedy tylko zniknęła, wszyscy wyszli na taras na tyłach domu.

Wokoło rozciągały się ogrody. Wśród pięknie pachnących, ale ledwie
widocznych kwiatów, wity się ścieżki. Ja i Reeve podążyliśmy jedną z
nich wraz z mamą i lordem Bradfordem.

- Przepraszam za lady Sophię - odezwał się lord Bradford. - Teraz

widzę, że może nie powinienem był jej zapraszać. Ale musiałem mieć
jakąś gospodynię, a ona jest jedyną siostrą twojego ojca, Reeve.
Myślałem, że to będzie dobry pomysł.

- Ależ z niej jędza - westchnęłam szczerze. - Zaczęła znęcać się nad

mamą, zadając jej różne bolesne i krępujące pytania. Powiedziałam jej,
żeby zwróciła się w tej sprawie do ciebie, Reeve, więc nie zdziw się,
jeśli teraz na ciebie napadnie.

Reeve stęknął.
- Czy ona była kiedykolwiek w Ambersley? - spytałam. - Nie wydaje

mi się, żebym ją już wcześniej widziała.

- Była tam z wizytą kilka razy, kiedy jeszcze żył ojciec, ale od tego

czasu już nie przyjeżdża. Nie zapraszałem jej.

Cóż, to nie było nic nowego. Reeve nigdy nie zapraszał nikogo do

Ambersley.

- A gdzie ona mieszka? - spytałam.
- Tam gdzie wszystkie okropne stare panny, czyli w Bath - odparł.
Lord Bradford zaśmiał się.
- Ona nie jest aż taka straszna, jak się wydaje - powiedział.
- Do tej pory nie była zbyt miła - odezwała się mama cicho.
To mnie zaskoczyło; normalnie nigdy nie skrytykowałaby czyjegoś

krewnego w obecności kogoś z jego rodziny.

- Porozmawiam z nią, pani Woodly - oświadczył stanowczo lord

Bradford. - Proszę mi wierzyć, nie będzie się już pani więcej
naprzykrzać.

Spojrzałam na niebo usiane gwiazdami.

60

background image

- Jaka piękna noc - westchnęłam. Wzięłam głęboki wdech i po raz

kolejny poczułam słony zapach oceanu. - Myśli pan, że moglibyśmy
przejechać się jutro nad morze, milordzie? Nigdy go nie widziałam.

- Naprawdę? W takim razie musimy temu natychmiast zaradzić,

panno Woodly. Oczywiście, że możemy przejechać się jutro nad morze,
możemy nawet zrobić piknik na plaży. Pozostałym młodym gościom
ten pomysł również się spodoba.

Od razu pożałowałam, że zaproponowałam przejażdżkę nad morze.

Mogłam przecież poprosić Reeve’a, żebyśmy wybrali się tam sami,
wcześnie rano, i wtedy mogłabym zobaczyć morze po raz pierwszy
tylko z nim, a nie z grupą obcych osób.

- To świetny pomysł - oświadczyłam z uśmiechem.

* * *

Poranek pierwszego czerwca był jasny i pogodny. Śniadanie podano

w ślicznym pokoju, w zaokrąglonym oknie wykuszowym, a już o
jedenastej wszyscy mieszkańcy domu siedzieli na koniach i kierowali
się w stronę morza. Ja i Reeve oraz dzieci Nortonów mieliśmy własne
wierzchowce. Lord Bradford zapewnił wierzchowce dla pozostałych
osób i muszę przyznać, że mała łagodna klacz, którą przeznaczył dla
mamy, była idealna.

Na szczęście lady Sophia została w domu.
Rezydencja Wakefield leży na północ od małego miasteczka Fair

Haven, nad kanałem La Manche. Na zachód od miasteczka rozciąga się
plaża znana jako Wyspa Charlesa. Aby się na nią dostać, należy przejść
drogą po grobli, zrobioną z piasku, kamyków i muszelek, i którą, jak
mnie poinformował Reeve, podczas sztormów zalewa woda.

- A więc Wyspa Charlesa jest wyspą tylko czasami - stwierdziłam.
- Zgadza się - przytaknął.
Znajdowaliśmy się na przedzie całej wycieczki, jako że koń Reeve’a

należał do tych, które zawsze lubią prowadzić. Reeve spojrzał w górę,
na stado hałaśliwych mew, które raz po raz przelatywały nad lśniącą
taflą wody po naszej prawej stronie.

- Uwielbiałem tu przyjeżdżać jako mały chłopiec. Wyspa Charlesa była

kiedyś często odwiedzana przez przemytników, więc udawałem, że

61

background image

przemycam różne nielegalne towary w głąb kraju.

Ja również spojrzałam na krążące nad naszymi głowami mewy.

Wyglądały dostojnie i śnieżnobiałe na tle czystego błękitu nieba.

- Myślisz, że nadal ktoś tu coś przemyca? - spytałam z

zaciekawieniem.

Od zachodu, gdzie w oddali majaczyła Wyspa White, wiał lekki wiatr,

który rozwiewał ciemne włosy Reeve’a.

- Jestem pewien, że jeszcze jakaś brandy zjawia się tutaj wraz z

przypływem - odparł. - Ale to nie to samo, co w ubiegłym wieku.

Po zatoce rozciągającej się między Wyspą Charlesa a Fair Haven

pływało kilka małych łodzi. Obejrzałam je, zastanawiając się, czy może
któraś z nich przewozi czasem nielegalny towar.

- Czy twoi kuzyni bawili się razem z tobą w przemytników, kiedy

byliście dziećmi? - spytałam Reeve’a.

- Bawiłem się z Harrym, Sally była jeszcze za mała - odpowiedział

dziwnie bezbarwnym głosem.

- A Robert?
Reeve spojrzał na mnie ponuro.
- Nie lubimy się z Robertem, Deb. To on pierwszy zaczął zachowywać

się wrogo, ale szczerze mówiąc w tej chwili myślę, że moja niechęć
wobec niego dorównuje jego niechęci wobec mnie. Byłem zachwycony,
kiedy dowiedziałem się, że nie ma go w Wakefield.

- Lord Bradford mówił mi, że obecnie Robert jest w odwiedzinach u

znajomych w hrabstwie East Anglia, ale że ma stamtąd niedługo
powrócić - poinformowałam go.

- Jeśli o mnie chodzi, może tam zostać jak najdłużej.
Mój koń wdepnął w kałużę pozostawioną przez przypływ i jego

kopyta wydały miękki, chlupoczący dźwięk.

- Dlaczego Robert cię nie lubi?
Reeve wzruszył ramionami.
- Kto wie?
Dotarliśmy na koniec grobli i znaleźliśmy się na wyspie. W trakcie

rozmowy o nieobecnym Robercie poczułam się nieswojo, ale
prześliczne widoki pozwoliły mi o tym zapomnieć.

62

background image

Od strony północnej, skąd przyjechaliśmy, wyspę łączyła ze stałym

lądem grobla; od strony wschodniej wcinało się w nią kilkanaście
małych zatoczek, które rzeczywiście musiały stanowić nie lada
przeszkodę dla patroli poszukujących przemytników. Od strony
zachodniej majaczyła w oddali Wyspa White. Wzdłuż brzegu
rozciągała się piaszczysta plaża, a za nią wznosił się las złożony z roślin
zimozielonych. Promienie słoneczne odbijały się w niebiesko-szarej
wodzie, która migotała i pachniała solą.

- Tu jest pięknie - orzekłam z zachwytem.
- Efektownie, prawda? - wyszczerzył się do mnie Reeve. - W czasie

odpływu jest jeszcze lepiej. Wtedy plaża jest szersza. Świetnie się po
niej galopuje.

- Przywiążmy konie na skraju lasu, Reeve - usłyszeliśmy zza pleców

głos lorda Bradforda.

Reeve pokiwał głową i zeskoczył z siodła. Ja też zsiadłam z konia i

przytrzymałam ogiera Reeve’a, aby ten mógł pomóc zsiąść mamie.
Jednak lord Bradford go uprzedził. Zmarszczyłam brwi, widząc, jak na
twarzy mamy pojawia się słodki uśmiech, podczas gdy lord Bradford
opuszczają na ziemię.

Mama musi uważać, bo ten typ gotów sobie pomyśleć, że się jej

spodobał, pomyślałam.

Pozostali uczestnicy wycieczki też już pozsiadali z koni. Stajenni,

którzy przywieźli jedzenie powozem, pomagali im uwiązać
wierzchowce do postronka rozwieszonego między drzewami.

- Może oprowadzimy panią i pannę Woodly po okolicy i wrócimy tu

na lunch - zaproponował lord Bradford.

No tak, pomyślałam, wszyscy prawdopodobnie byli już na tej wyspie

wiele razy, tylko my z mamą jesteśmy tu po raz pierwszy.

Wyruszyliśmy dużą grupą w kierunku wschodnim. Szliśmy po

mokrym piasku, który stanowił twardsze podłoże. Morze cofało się w
szybkim tempie. Dzień był ciepły i zrobiło mi się gorąco, mimo że
założyłam na siebie jedynie cienką suknię do konnej jazdy i żakiet.
Żałowałam, że nie mogłam jechać w samej muślinowej sukience i bez
butów. Kątem oka spojrzałam na Reeve’a. Miał na sobie surdut do

63

background image

konnej jazdy i też wyglądał, jakby upal mu doskwierał.

Gdybyśmy byli sami, moglibyśmy zdjąć okrycia i poczuć się

swobodniej.

- Musimy pokazać pannie Woodly Skalną Czaszkę, Reeve.
Po mojej prawej stronie pojawił się Harry Lambeth.
- Skalną Czaszkę? - spytałam, odwracając się do niego.
- Wymyśliliśmy tę nazwę, kiedy byliśmy małymi chłopcami.

Opowiadaliśmy sobie okropne historie o tym, co robili przemytnicy z
celnikami, których złapali. Jednym z naszych pomysłów było, że
rozbijali im głowy o Skalną Czaszkę.

- To uroczo - stwierdziłam.
Szare oczy Harry’ego śmiały się.
- Wykorzystywaliśmy tę skałę również jako punkt obserwacyjny,

wypatrywaliśmy z niej szmuglowanego towaru, unoszonego przez fale.

- Bardzo chciałabym zobaczyć Skalną Czaszkę - powiedziałam.
Mężczyźni rozmawiali, wspominając dawne czasy, a ja

przysłuchiwałam się, wtrącając w stosownych momentach drobne
uwagi.

Wydawało się, że między Reevem a jego kuzynem panuje całkowita

harmonia. Jeśli Harry rzeczywiście właśnie skończył studia, to musiał
być zaledwie dwa czy trzy lata młodszy od Reeve’a, chociaż wyglądał
na więcej niż dwadzieścia jeden czy dwadzieścia dwa lata. Na jego
prostokątnej twarzy malowała się powaga, co dodawało mu
szczególnego uroku.

- Skończyłeś już szkołę, twój ojciec powinien szukać dla ciebie

beneficjum - powiedział Reeve. - Zdziwiło mnie, że powierzył
beneficjum w Amberley Cedrikowi Liskeyowi. Byłem pewien, że to ty
je dostaniesz.

- Ojciec chciał zachować je dla mnie, ale mu nie pozwoliłem - odparł

Harry.

- Tak? - zdziwił się Reeve. - Czemu? Nic nie mam do Cedrika, ale

byłoby miło mieć cię za sąsiada.

- Nie chcę być pastorem, Reeve - powiedział poważnie Harry. -

Mówiłem to już tacie z tysiąc razy, ale on mnie nie słucha. Wiesz, jaki

64

background image

jest. Uważa, że tylko on wie, co dla ciebie najlepsze.

Reeve kopnął leżącą na ziemi muszelkę.
- Wiem to aż za dobrze - powiedział w zamyśleniu.
Harry westchnął. Reeve spojrzał na swojego kuzyna.
- A więc co masz zamiar robić, Harry, jeśli nie chcesz być pastorem?

Nie pociąga cię chyba kariera wojskowa?

- Zupełnie nie - odparł stanowczo Harry. Jego szare oczy płonęły. -

Chcę zostać lekarzem. Chcę, żeby tata pozwolił mi na studia w Royal
College of Physicians w Londynie. Problem polega na tym, że jeszcze
nigdy żaden Lambeth nie chciał być lekarzem i tata uważa, że nie jest to
zajęcie godne szacunku. Więc próbuje zmusić mnie, bym został
pastorem.

Moje zdanie na temat niewrażliwości lorda Bradforda pogarszało się z

minuty na minutę. To prawda, że kariera kościelna i wojskowa to
tradycyjnie dwie najczęściej obierane drogi życiowe przez młodszych
synów z rodzin arystokratycznych. Jednakże nie można przecież
zapominać o potrzebach i talentach jednostek.

Szliśmy wzdłuż brzegu, omijając kałuże, które nie zdążyły jeszcze

wyschnąć na słońcu. Reeve maszerował żwawo na swoich długich
nogach, przez co z łatwością wyprzedzał resztę wycieczki. Ja z kolei
byłam przyzwyczajona do jego tempa, więc razem wysunęliśmy się na
czoło grupy.

Reeve uniósł brwi spoglądając na Harry’ego.
- A więc chcesz być medykiem, co?
- Tak, zawsze tego chciałem, i gdyby ojciec był odrobinę mniej

staroświecki, już dawno by zrozumiał, że nadaję się do tego o wiele
lepiej niż do funkcji pastora. Chcę służyć ludzkim ciałom, a nie
duszom.

- To wydaje mi się być celem godnym podziwu, panie Lambeth -

oświadczyłam z powagą.

Harry uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
- Dziękuję, panno Woodly.
- Nie masz pieniędzy, żeby zacząć studia w Londynie na własną rękę?

- spytał Reeve.

65

background image

- Nie - odparł Harry. - Jestem pod tym względem całkowicie

uzależniony od taty.

- W ten właśnie sposób kontroluje nas wszystkich - stwierdził gorzko

Reeve.

- Tata nie jest złym człowiekiem. On tylko uważa, że...
- Wiem - przerwał mu Reeve. - Po prostu myśli, że wie lepiej niż my

sami, co dla nas najlepsze.

- Tak - westchnął Harry.
Na wprost nas wyłoniła się duża szara skała, wyrastająca z mokrego

piasku jak prastary monolit. Krzyczące mewy krążyły wokół niej jak
wartownicy.

- Czyżby to była Skalna Czaszka? - spytałam.
- Zgadza się - odparł Reeve.
Kiedy podeszliśmy bliżej zauważyłam, że dolna część skały jest

mokra.

- Podczas przypływu woda czasami podnosi się na wysokość

człowieka - poinformował mnie Reeve.

- Mój Boże - spojrzałam na moich towarzyszy. - Czy złapał was

kiedykolwiek przypływ, kiedy byliście jeszcze na skale?

Wyszczerzyli się w uśmiechu.
- Od czasu do czasu - przyznał Harry. - Ale prąd nie jest tu silny, więc

można z łatwością dopłynąć do brzegu.

Tymczasem, dotarliśmy już do podnóża skały, która okazała się

obrośnięta skorupiakami. Spojrzałam w kierunku szczytu.

- Możemy na nią wejść?
Harry spojrzał na mnie nerwowo.
- Chybaby się pani to nie spodobało. Skała jest bardzo śliska.
- Nie martw się o Deb - powiedział niefrasobliwie Reeve. - Potrafi się

wspinać jak chłopak. Chodź Deb, pokażemy ci widok z góry. Jest
wspaniały.

Lord Bradford prawdopodobnie dostałby zawału, gdyby zobaczył

mnie stojącą na szczycie Skalnej Czaszki, ale nie przejęłam się tym
zbytnio. Poszłam za Reevem, by pokazał mi, po której stronie najwy-
godniej zacząć wspinaczkę,

66

background image

* * *

Kiedy cała wycieczka wróciła do miejsca, w którym miał się odbywać

piknik, jedzenie było już przygotowane. Słone powietrze i odrobina
ruchu wzmogły mój apetyt, więc żarłocznie rzuciłam się na mięso
zapiekane w cieście i popiłam je lemoniadą.

Lord Bradford nie zarządził, by przywieziono szampana.
Mama była zarumieniona, a loki opadały jej na policzki. Sprawiało to,

że wyglądała niebywale ładnie i młodo. Nie byłam pewna, czy podoba
mi się sposób, w jaki lord Bradford na nią patrzy.

Sally i Edmund Norton dzielili jeden koc i swobodnie rozmawiali o

wspólnych znajomych. Harry i Mary Ann oglądali razem muszelki,
które dziewczyna zebrała podczas spaceru. Pan Norton konwersował z
Reevem o koniach, a pani Norton opowiadała mi o letnim festynie,
który miał się odbyć za kilka tygodni. Próbowałam słuchać jej i
równocześnie obserwować mamę i lorda Bradforda.

- Ten festyn to pozostałość średniowiecznych obchodów letniego

przesilenia. W pewnym momencie Kościół zaczął odnosić się do niego
podejrzliwie z powodu jego pogańskich źródeł, i pięćdziesiąt lat temu
lokalnej parafii udało się go zlikwidować. W zamian powstał festyn,
który odbywa się co roku.

- Jakich atrakcji można się spodziewać?
- Dla dzieci są gry i zabawy, dla młodzieży i dorosłych tańce i

jedzenie. Odbywają się też wyścigi konne i wyścigi łodziami. W
zeszłym roku lord Bradford sprowadził tańczącego niedźwiedzia, który
wzbudził ogromne zainteresowanie. Wydaje mi się, że w tym roku lord
jest sponsorem pokazu jeździeckiego.

Usłyszałam, jak mama śmieje się z czegoś, co powiedział jej Bradford.
- To może być niezła zabawa - powiedziałam.
- Niestety festyn ma też swoje niepożądane strony - wyznała pani

Norton. - Bardzo często młode kobiety i mężczyźni z wioski wymykają
się w nocy, żeby spotykać się w lesie. Zwyczaje związane ze starymi
obchodami letniego przesilenia są trudne do wykorzenienia.

Zrozumiałam z tego, że młodzi mężczyźni i kobiety nie spotykają się

w lesie, aby omawiać ostatnie uchwały parlamentu.

67

background image

- To haniebne - stwierdziłam z powagą.
Pani Norton uśmiechnęła się do mnie.
- A kto jest organizatorem tego festynu? - spytałam z zaciekawieniem.

- Lord Bradford?

- Nie. Organizacją zajmuje się pani Thornton, natomiast większą część

właściwej pracy wykonują kobiety z Wakefield. Lord Bradford
zapewnia jedynie część rozrywek.

Większość osób skończyła już jeść i lord Bradford spytał, czy

wycieczka jest gotowa na powrót do rezydencji Wakefield.

- Chciałbym pokazać Deb południową część wyspy, jeśli nie masz nic

przeciwko, Bernardzie - powiedział Reeve. - Wrócimy do domu trochę
później.

Lord Bradford zawahał się na moment i spojrzał na mamę.
- Jeśli pani Woodly nie ma nic przeciwko, to ja też nie.
- Oczywiście, że możesz pokazać jej resztę wyspy, Reeve - powiedziała

cicho mama.

Lord Bradford skinął głową. Nawet on nie mógł mieć zastrzeżeń do

czegoś tak niewinnego jak krótka samotna przejażdżka zaręczonej pary.

Tak więc gdy cała grupa skierowała się w stronę grobli, ja i Reeve

wyruszyliśmy w przeciwnym kierunku. Jechaliśmy w milczeniu pod
upalnym słońcem. Zauważyłam, że w miarę przybliżania się do
południowego brzegu, krajobraz zaczął się zmieniać. Plaża stała się
węższa, a konie zaczęły ostrożniej stąpać, mając pod kopytami małe
kamyki zamiast piasku. Skończył się też lasek i pojawiła się skalna
ściana. Jadąc jeszcze przez kilka minut dotarliśmy do miejsca, gdzie
plaża miała szerokość zaledwie dwóch metrów, a nad nią górował klif.

Pomyślałam, że w czasie przypływu to miejsce musi być całkowicie

zalane.

- Jesteśmy przy Jaskini Ruperta - oznajmił Reeve z satysfakcją. - To

właśnie chciałem ci pokazać.

Spojrzałam na wielki łukowaty otwór czerniący się u podnóża klifu.
- Jaskinia Ruperta? - spytałam.
- Nie wiem, skąd się wzięła ta nazwa - odparł radośnie Reeve - ale jest

w użyciu, od kiedy pamiętam. Chociaż lepsza byłaby chyba Jaskinia

68

background image

Przemytników, bo właśnie z tego to miejsce jest znane.

Oceniłam wzrokiem odległość między wejściem do jaskini a linią

wody, obecnie w najdalszym stadium odpływu. Wynosiła dwa metry.

- Czy w czasie przypływu jaskinia nie jest całkowicie zalana? -

spytałam. - To chyba nie najlepsze miejsce do chowania przemycanych
towarów.

- Rzeczywiście, w czasie przypływu jaskinię zalewa woda - przyznał

Reeve. - Tak właściwie to woda sięga nawet do połowy wejścia. Ale
jaskinia ciągnie się bardzo daleko w głąb i jest tam kilka miejsc, które
zawsze pozostają suche.

Zadrżałam na myśl o oddaleniu się od światła słonecznego na taką

odległość. Nigdy nie lubiłam małych, ciemnych pomieszczeń.

- Zsiądźmy z koni - powiedział Reeve.
Zeskoczyliśmy z siodeł i podeszliśmy bliżej wejścia do jaskini.

Okazało się ono tak duże, że bez trudu pomieściłoby nawet konie.
Podłoże wewnątrz było mokre, jako że słońce tam nie docierało.

Wyszłam z powrotem na słońce i zmrużyłam oczy pod wpływem

popołudniowego światła.

- Usiądźmy jeszcze na kilka minut przed odjazdem - poprosił Reeve. -

Chciałem z tobą porozmawiać.

Poszukałam wzrokiem jakiegoś suchego miejsca, ale Reeve skinął,

bym podążyła za nim. Przeszliśmy na stronę, gdzie klif opadał w
kierunku morza. Był tam też płaski kamień, na który mogliśmy się dość
łatwo wspiąć.

Usiedliśmy, a ja zdjęłam żakiet.
- Opalisz się, jeśli nie będziesz uważać - powiedział Reeve, spoglądając

na moje nagie ramiona.

- Przeszkadzałoby ci to? - spytałam.
- Nie, ale możesz się poparzyć, a to boli. Masz bardzo jasną skórę, a

słońce dzisiaj mocno praży. Uważaj.

- Za ciepło mi w tym okropnym żakiecie. Czemu ty też się nie

rozbierzesz?

Reeve poszedł za moją radą. Zdjął surdut i krawat. Potem położył się

na kamieniu, oparł głowę na rękach i zamknął oczy. Pod rękawami

69

background image

koszuli rysowały się jego mięśnie. Wyglądał na bardzo silnego
mężczyznę. To pewnie skutek tych spotkań bokserskich u Gentlemana
Jacksona, pomyślałam.

- Mówiłem ci, że przyjazd tu to okropny pomysł - powiedział.
- Twój kuzyn Harry jest bardzo miły - odparłam. - Nortonowie też.

Tylko lady Sophia jest wiedźmą.

- Ona nie jest taka zła. Trzeba tylko umieć postępować z nią w

odpowiedni sposób.

Spojrzałam na jego twarz. Miał wyjątkowo długie rzęsy jak na

mężczyznę.

Dobrze, że Amanda i jej przyjaciółki go teraz nie widzą, pomyślałam.
- Nie była zbyt miła ani dla mnie, ani dla mamy. Zresztą o siebie się

nie martwię. Nie chcę tylko, żeby niepokoiła mamę.

Opowiedziałam mu o rozmowie w salonie.
Kiedy skończyłam, Reeve wyprostował się.
- Przepraszam, Deb. Ona zawsze taka była. Mówi dokładnie to, co

myśli - jego głos stał się szorstki. - Ale wobec mnie zachowywała się
przyzwoicie. Po wypadku, w którym zmarła moja matka, ciotka Sophia
wstawiła się za mną u taty.

Reeve spojrzał posępnie na morze.
- Muszę przyznać, że zawsze, miałem słabość do staruszki.
Poczułam skurcz w klatce piersiowej. Reeve prawie nigdy nie

wspominał o matce. Ja również spojrzałam na mieniącą się w słońcu
wodę.

- Może rzeczywiście nie jest taka zła, na jaką wygląda - przyznałam. -

Ale sam będziesz musiał wytłumaczyć jej naszą sytuację, bo ja nie pisnę
ani słowa.

- Nie martw się, zrobię to.
Zapadła między nami niekrępująca cisza. Oparłam podbródek na

podciągniętych kolanach i obserwowałam morze. Z miejsca, w którym
siedzieliśmy, nie było widać lądu. Reeve podniósł kamyk i rzucił go do
wody. Po jej powierzchni rozeszły się kręgi.

- Deb?
Obróciłam się, by na niego spojrzeć.

70

background image

- Musimy wymyślić jakiś plan, żeby Bernard przekazał mi moje

pieniądze.

- Wiem - westchnęłam.
- Dzięki tobie spłacił moje długi. Ale ja chcę więcej. Mam już dosyć

życia z pensji wypłacanej mi przez Bernarda. Chcę być panem samego
siebie!

- Wiem, że tego chcesz.
Na mojej górnej wardze pojawiły się kropelki potu. Zlizałam je.

Poczułam smak soli.

- Mam już pewien pomysł - przyznałam. - Ale wszystko zależy od

tego, jak bardzo lordowi Bradfordowi zależy, by nasze małżeństwo
doszło do skutku. Jeśli wolałby, żebyś znalazł sobie inną dziewczynę,
mój plan nie wypali.

Wzrok Reeve’a utkwiony był w mojej wardze, którą właśnie

polizałam.

- Co to za pomysł? - spytał.
- Myślałam, żeby powiedzieć mu, że po ślubie chcę zamieszkać w

Ambersley. Ty wtedy oznajmisz, że nie zgadzasz się, byśmy się tam
wprowadzili, dopóki nie staniesz się pełnoprawnym właścicielem
posiadłości. Wtedy ja powiem, że nie zgodzę się za ciebie wyjść, dopóki
lord Bradford nie przekaże ci twoich pieniędzy. - Zsunęłam warkocz z
rozgrzanego karku. - Ale to nie podziała, jeśli jemu nie zależy na
naszym ślubie.

- Hmm.
Reeve podniósł kolejny kamyk i wrzucił go od niechcenia do wody.

Zdziwiła mnie odległość, na jaką poleciał.

- Wiesz, Deb, ostatnia rzecz, jakiej by chciał Bernard, to zerwane

zaręczyny - powiedział Reeve po minucie. - To przecież w złym guście.
Właściwie zakrawałoby na skandal. A jego małe konwencjonalne
serduszko nie znosi takich sytuacji. Myślę, że gdybyś postawiła mu
takie ultimatum, Bernard zgodziłby się przekazać mi moje dziedzictwo.

Spojrzał na mnie, uśmiechając się z aprobatą. Na tylnej stronie jego

koszuli pojawiło się kilka wilgotnych plam.

- To świetny pomysł, Deb.

71

background image

Zastanowiłam się nad tym, co przed chwilą powiedział.
- Czy rzeczywiście byłby to skandal? - spytałam nerwowo. - Co się

stanie, kiedy w końcu zerwiemy zaręczyny?

Reeve machnął lekceważąco ręką.
- Skandal jest wtedy, kiedy rezygnuje tylko jedna ze stron. Jako że my

podejmiemy tę decyzję razem, nie wywołamy tym samym żadnego
skandalu.

- Aha - powiedziałam.
- Oczywiście Bernard wpadnie w szał - dodał Reeve, nie wyglądając

przy tym jakby go to w najmniejszym stopniu obchodziło.

- Cóż - oświadczyłam bohatersko - najważniejsze jest, byś odzyskał

swoje pieniądze.

- Wspaniała z ciebie dziewczyna, Deb - powiedział Reeve. - Nie wiem,

co bym bez ciebie zrobił.

- Zgadzam się. Tak właściwie, zaczynam myśleć, że może jesteś mi coś

winien. Mógłbyś, na przykład, podarować mi konia - rzuciłam
spoglądając na niego, by ocenić, jaką reakcję wywoła ten mały szantaż.

- Jeśli nam się uda, kupię ci jednego z koni do polowań lady Weston -

powiedział.

Serce zabiło mi mocniej.
- Och, Reeve. Naprawdę?
- Naprawdę. Zasłużyłaś na to - odparł. - A teraz chodźmy już. Lepiej,

żebyśmy wrócili, nim Bernard wyśle po nas ekipę ratunkową.

Zaśmiałam się i podążyłam za nim w kierunku naszych koni.

Rozdział siódmy

Następne dwa dni minęły bez zakłóceń. Pierwszego pojechałam o

poranku na przejażdżkę z Reevem, a po południu spokojnie
przechadzałam się w ogrodzie z mamą i panią Norton. Następnego
ranka padał deszcz, ale później chmury rozwiały się i pojechaliśmy
obejrzeć miasteczko Wakefield, leżące na zachód od rezydencji.
Spotkaliśmy się tam z państwem Thornton, miejscowym proboszczem i
jego żoną.

Trzeciego dnia miało się odbyć przyjęcie w ogrodzie, organizowane

72

background image

przez lorda Bradforda i lady Sophię.

- Zaprosiliśmy kilku znajomych z najbliższego sąsiedztwa, żeby

poznali panią i pani matkę - powiedział mi lord Bradford, kiedy
wracaliśmy z wizyty u proboszcza. - Sezon londyński się skończył, więc
większość miejscowych rodzin zagościła na powrót w swoich
rezydencjach.

Nie byłam tym szczególnie zachwycona. Jako że nasze zaręczyny były

fikcją, lepiej byłoby, gdyby wiedziało o nich jak najmniejsze grono osób.
Nie mogłam tego jednak powiedzieć lordowi Bradfordowi.

Obróciłam się, by na niego spojrzeć. Jechaliśmy obok siebie wąską

wiejską drogą. Kiedy nasze oczy się spotkały, uśmiechnął się.

- Chciałbym skorzystać z chwili i powiedzieć pani, jak bardzo cieszą

mnie zaręczyny Reeve’a - oznajmił lord Bradford.

Nie mogłam powstrzymać wyrazu zdziwienia, który pojawił się na

mojej twarzy. Lord Bradford pospieszył z wyjaśnieniem.

- Reeve nie musi żenić się dla pieniędzy, panno Woodly. Jest już

wystarczająco bogaty.

To pan ma pieniądze Reeve’a, pomyślałam, ale nie odezwałam się.
- Nie musi się również żenić z jakąś pannicą, która uważa go za

bohatera z wiersza.

Spojrzałam na niego ze zdumieniem.
- Słyszał pan o Korsarzu?
- Mam siedemnastoletnią córkę, panno Woodly - odparł lord Bradford

beznamiętnym tonem. - Oczywiście, że słyszałem o lordzie Byronie. Ale
dopiero kiedy pojechałem do Londynu, dowiedziałem się, że Reeve
rzeczywiście jest porównywany do tego idiotycznego korsarza.

- To rzeczywiście dość nieznośne - przyznałam.
Lord Bradford zacisnął usta w linijkę, co nadało mu wygląd osoby

bardzo surowej.

- Reeve ma wiele wad, ale na pewno nie jest próżny.
- Uważam, że Reeve ma dużo mniej wad, niż się panu wydaje -

odparłam.

Jeszcze raz spojrzał na mnie przenikliwie.
- Może wreszcie zaczyna dorośleć. W istocie, jest znacznie bardziej

73

background image

zrównoważony niż kiedyś, ale z drugiej strony przebywa tu dopiero
cztery dni.

Uśmiechnęłam się nieznacznie.
- Jeśli mogłabym coś zasugerować, skoro chce pan, żeby Reeve nadal

był tak opanowany, to powinien zapewnić mu pan jakieś inne zajęcia
niż tylko uczestniczenie w przyjęciach.

Nagle lord Bradford uśmiechnął się szeroko. Jego twarz o grubych

rysach rozjaśniła się, stając się prawie urodziwa.

- Mówiłem już, że cieszę się z zaręczyn Reeve’a, panno Woodly.

Myślę, że znalazł dziewczynę, która go rozumie - powiedział i jego
uśmiech zniknął. - Na tyle, na ile w ogóle można go zrozumieć.

Droga stała się szersza, więc podjechaliśmy trochę, żeby dołączyć do

Reeve’a i Sally, którzy nieznacznie nas wyprzedzali.

- Tato - powiedziała Sally. - Co myślisz o wyprawie do Minchester

Abby?

Podczas gdy lord Bradford omawiał ten projekt z córką, ja i Reeve

jechaliśmy w milczeniu. Rozmyślałam o przeprowadzonej przed chwilą
rozmowie.

Aprobata lorda Bradforda dotycząca mojego ślubu z Reevem była

zarówno dobrym, jak i złym znakiem, zdecydowałam. Dobrą stroną
było to, że wydawało się, że lord Bradford zrobi wszystko, by mał-
żeństwo doszło do skutku. To pozwoliłoby Reeve’owi na przejęcie
majątku, jeszcze zanim stanęlibyśmy przed ołtarzem.

Złą stroną tego układu było oczywiście to, że lord Bradford wścieknie

się na wieść o tym, że został nabrany.

Trudno, pomyślałam już chyba setny raz, od kiedy zgodziłam się na te

fikcyjne zaręczyny, sam jest sobie winien, nie trzeba było zachowywać
się tak okropnie wobec biednego Reeve’a przez te wszystkie lata.

Czułabym się jednak lepiej, gdyby nie był dla mnie taki miły.

* * *

Następny poranek był słoneczny, ale już po południu zaczęło się

chmurzyć. Lady Sophia była wściekła. Jej przyjęcie w ogrodzie nie
mogło zostać zepsute.

- Przecież nie zaprosiliśmy jakiejś ogromnej liczby osób, kuzynko -

74

background image

powiedział rozsądnie lord Bradford. - W domu jest pełno miejsca, na
wypadek gdybyśmy musieli przenieść przyjęcie pod dach.

- Nie zgadzam się - zagrzmiała lady Sophia i stuknęła laską o podłogę.

- Słyszysz mnie, Bernardzie? Zaplanowałam przyjęcie w ogrodzie i nie
mam zamiaru się wycofywać.

- Słyszę, kuzynko - odparł lord Bradford z rezygnacją.
Wszyscy ją słyszeliśmy. Nie musiała podnosić głosu, był on sam w

sobie tak ostry, że przeciąłby stal.

- Jestem przekonana, że nie będzie padać - powiedziała pogodnie pani

Norton.

- Skąd ma pani pewność? - spytała lady Sophia, rzucając jej gniewne

spojrzenie.

- Mam takie przeczucie - odparła pani Norton tym samym radosnym

tonem.

Staliśmy wszyscy w ogrodzie, który wyglądał wyjątkowo uroczo.

Służba wykładała jedzenie na długi, przykryty lnianym obrusem stół.
Dwóch lokaj ów w liberii ustawiało misę z ponczem i oszronione
butelki szampana.

- Przyjęcie wewnątrz domu z pewnością nie będzie tak przyjemne, jak

w ogrodzie - zwróciłam się do lady Sophii - ale przecież mama i ja i tak
będziemy mogły poznać państwa sąsiadów. A chyba o to właśnie
chodzi?

Zdaje się, że moja uwaga trafiła w sedno, ponieważ twarz starszej pani

rozjaśniła się jak za sprawą czarów.

- Zgadza się, paniusiu - zagdakała.
Zauważyłam, że Reeve rzucił jej podejrzliwe spojrzenie.
- Kogo, tak dokładnie zaprosiłaś, ciociu Sophio? - spytał.
- Wydaje mi się, że wszystkich znasz, Reeve - odparła niewinnie. - W

młodości dość często odwiedzałeś Wakefield. Pamiętasz Geoffreya
Henleya?

Twarz Reeve’a rozjaśniła się.
- Oczywiście, że go pamiętam. Będzie tu? Myślałem, że jest w wojsku.
- Został ranny w Hiszpanii i odesłano go do domu - wyjaśnił lord

Bradford. - Pojawi się tu dzisiaj. A także jego siostra ze swoim

75

background image

narzeczonym.

- Mój Boże, Charlotte nie jest chyba wiele starsza od Sally - powiedział

Reeve. - Naprawdę wychodzi już za mąż?

- Będę wprowadzona do towarzystwa już w przyszłym sezonie, Reeve

- oznajmiła Sally urażonym tonem. - Za rok o tej samej porze też już
mogę być zaręczona.

Reeve spojrzał na swoją kuzynkę i zdał sobie sprawę, że zranił jej

uczucia. Potrząsnął smutno głową.

- Sprawiasz, że czuję się stary, Sal.
Sally rozchmurzyła się i zachichotała. Niebo zrobiło się jeszcze

ciemniejsze niż przed chwilą.

- Ojej - powiedziała mama, spoglądając na kłębiące się chmury. - Mam

nadzieję, że wszyscy się zjawią, nim zacznie padać.

- Nie będzie padać - syknęła lady Sophia.
Pół godziny później, tuż przed przyjazdem gości, niebo zaczęło się

przejaśniać. Szliśmy z Reevem przez ogród i rozmawialiśmy leniwie o
tym i o tamtym, kiedy nagle przez powłokę chmur przedarł się
pierwszy promień słońca.

Ogród rezydencji Wakefield zajmował prawie dwa hektary. Jego

centrum stanowiła ozdobna fontanna, otoczona cisowym żywopłotem i
różnokolorowymi klombami. Na nich, na fioletowo, biało, niebiesko i
różowo kwitł groszek pachnący, klematis, floks, róże i hortensje. Od
strony południowej, za fontanną, wyłaniała się obrośnięta cisem altana,
wiodąca dalej do małego lasku, poprzecinanego zacienionymi alejkami.
Na jego skraju rósł stary, ogrodzony murem sad.

Był to ładny, rozsądnie zaprojektowany ogród, w niczym

nieprzypominający ciągnącego się kilometrami parku rezydencji
Ambersley.

Zawróciliśmy właśnie spod fontanny i kierowaliśmy się ku domowi,

kiedy Reeve zaśmiał się, spoglądając na wyłaniające się zza chmur
słońce.

- A niech to, ciotka Sophia musi być czarownicą. Ma władzę nad

żywiołami.

- Zmienił się kierunek wiatru - stwierdziłam trzeźwo. - To żadne

76

background image

czary.

W tej samej chwili otworzyły się drzwi na taras i wyszła na niego

grupa ludzi.

- Kto to jest? - spytałam Reeve’a. - Widzisz?
- To chyba Martinowie. Są właścicielami Coverdale, położonego około

sześciu kilometrów stąd. Sir Timothy zna się z Bernardem od zawsze.

- To będzie straszne - powiedziałam ponuro.
- Tylko nie mów, że cię nie ostrzegałem, Deb.
Pomyślałam przez chwilę czy nie wytłumaczyć mu, że to nie

spotkania z tymi ludźmi tak mnie niepokoją. Niepokoiło mnie to, że
spotykamy się z nimi, udając parę, którą nie jesteśmy. Ale w końcu nic
nie powiedziałam. Naprawdę nie chciałam, żeby Reeve poczuł się
winny.

Kilka minut później dotarliśmy do tarasu, otoczonego donicami z

kwiatami. Lady Sophia przedstawiła mnie i mamę Martinom.

Sir Timothy o rumianej cerze, takiej, jaką mają ludzie, którzy spędzają

dużo czasu na powietrzu, spojrzał na mnie z aprobatą. Byłam ubrana w
białą muślinową suknię z okrągłym dekoltem i krótkimi, pięknie
wyszywanymi rękawami. Włosy miałam związane błękitną wstążką w
fantazyjny węzeł.

Sir Timothy ujął moją dłoń i skłonił się z zaskakującym wdziękiem.
- Cieszę się, chłopcze, że znalazłeś sobie dziewczynę, która wygląda na

zdolną stawić ci czoło - powiedział do Reeve’a. - A nie jakieś
maleństwo, które się boi własnego cienia.

- Jak się pani ma, panno Woodly - zwróciła się do mnie pani Martin. -

Proszę wybaczyć mojemu mężowi obcesowość. Od lat staram się go
utemperować, ale bez skutku.

Lady Martin miała roześmiane piwne oczy i siwiejące włosy. Od razu

przypadła mi do serca.

- Jak się pani ma, lady Martin - odpowiedziałam. - Miło mi panią

poznać.

Martinowie zostali następnie przedstawieni mamie i przez następne

pięć minut staliśmy rozmawiając, dopóki nie zjawili się wielebny
Thornton wraz z żoną. Potem na tarasie pojawił się też lekarz z Fair

77

background image

Haven z żoną i córkami.

- Ciekawe, gdzie jest Geoff - zastanawiał się właśnie Reeve, kiedy

nagle do ogrodu weszła kolejna grupa ludzi.

Składała się ona z mężczyzny w średnim wieku, kobiety, która

najwyraźniej była jego żoną, dwóch mężczyzn w wieku Reeve’a, z
których jeden lekko utykał, i dziewczyny wyglądającej na osiemnaście
lat.

Henleyowie, pomyślałam. Młody utykający mężczyzna to musi być

Geoff, dziewczyna to jego siostra Charlotte, a wysoki elegancki
mężczyzna to jej narzeczony.

- A oto i Geoff - powiedział uradowany Reeve i skierował się w stronę

drzwi.

Ja dokończyłam rozmowę z panią Calder, żoną lekarza, i podążyłam

za nim.

Lady Sophia czekała na mnie na szczycie schodów.
- Mam dla pani niespodziankę, panno Woodly - oznajmiła. - Jest tu

ktoś, kogo powinna pani poznać.

Jest za bardzo z siebie zadowolona, pomyślałam.
Reeve rozmawiał z młodym mężczyzną, który utykał. Powoli

podeszłyśmy do grupy nowych gości.

- Swale - powiedziała lady Sophia. - Niech pan pozwoli, że

przedstawię narzeczoną mojego bratanka, pannę Deborah Woodly.

Usłyszałam, jak ktoś za moimi plecami głośno wciągnął powietrze.
- Panno Woodly - kontynuowała lady Sophia - to jest wicehrabia

Swale.

Lord Swale pochylił się, by ucałować moją dłoń. Uśmiechnęłam się na

powitanie do lady Swale, która z kolei przedstawiła mnie Geoffreyowi i
Charlotte.

- Reeve - powiedziała Charlotte z szelmowskim uśmiechem - pozwól,

że przedstawię tobie i twojej narzeczonej mojego narzeczonego, lorda
Lynly.

Lorda Lynly!
Te dwa słowa dotarły do mnie dopiero po chwili. Poczułam jak cała

krew odpływa z mojej twarzy.

78

background image

O, mój Boże, pomyślałam, co za okropna kobieta. To jej sprawka.

Zrobiła to specjalnie. Żołądek podszedł mi do gardła i poczułam, że
zaczynam się trząść.

Podniosłam oczy i spojrzałam na mojego brata. Był równie blady jak i

ja.

- Witaj, Deborah - powiedział zdławionym głosem. - Nie

spodziewałem się ciebie tu spotkać.

Otworzyłam usta, ale nie mogłam wydusić z siebie słowa. Poczułam,

że Reeve podszedł do mnie i objął mnie za ramiona.

- Spokojnie, Deb - powiedział.
Jego obecność mnie uspokoiła. Wzięłam głębszy oddech, próbując

zwalczyć mdłości.

- Co się dzieje, Richardzie? - spytała Charlotte skonsternowanym

głosem.

- Deborah jest moją przyrodnią siostrą - odpowiedział.
- Drogi Boże - szepnął Geoffrey.
- Uznałam, że już czas, byście się poznali - wtrąciła się lady Sophia.

Obserwowała nas z zaciekawieniem. - Nie chciałam, żeby mój bratanek
poślubił dziewczynę odrzuconą przez rodzinę.

Reeve obrócił się w jej stronę, nadal mnie obejmując.
- Za daleko się posunęłaś, ciociu Sophio - powiedział zimnym tonem. -

To ani czas, ani miejsce na tego typu spotkania. Ale jeśli już tu jesteśmy,
sugeruję, żebyśmy weszli do środka, aby porozmawiać na osobności.
Ciocia może zostać tutaj.

- Nie zostanę - oburzyła się lady Sophia.
- Zostaniesz - Reeve spojrzał na nią groźnie. Wyglądał na naprawdę

rozwścieczonego. Podziałało, lady Sophia się ugięła.

- Przesadzasz, Reeve - powiedziała z obrazą w głosie. - To spotkanie

musiało dojść do skutku.

- Nie w ten sposób - oświadczył stanowczo Reeve. - Chodź, Lynly. Ty

też, Charlotte. Musimy porozmawiać, nim spotkamy się z pozostałymi
gośćmi.

- Ja również chciałbym się dowiedzieć, co tu się i dzieje - odezwał się

lord Swale wyważonym tonem.

79

background image

Zamknęłam oczy.
- Wszystkiego się pan dowie w swoim czasie, sir, ale w tej chwili jest

ważne, aby Deb i Lynly mogli porozmawiać na osobności.

- Chodźmy coś zjeść, Max - powiedziała lady Swale. - Jestem pewna,

że wszystko się niedługo wyjaśni.

Dzięki Bogu, pomyślałam. Tylko tego mi trzeba, żeby ludzie

wpatrywali się we mnie, próbując odgadnąć, co czuję.

- A co z mamą? - spytałam Reeve’a.
Spojrzał na Geoffreya.
- Tam, w niebieskiej sukience, stoi pani Woodly. Czy mógłbyś ją

poprosić, żeby dołączyła do mnie i Deb w salonie? - poprosił.

- Oczywiście - odparł Geoff i skierował się do pozostałych gości.
Tymczasem nasza czwórka bez słowa udała się do biało-złotego

salonu. Nikt nie usiadł. Po raz pierwszy w życiu spojrzałam mojemu
bratu prosto w oczy.

Był równie wysoki jak Reeve, ale odrobinę szczuplejszy. Jego

kasztanowe włosy były modnie zaczesane; miał piwne oczy.

- Nie miałem pojęcia, że zaręczyłaś się z Cambridgem, Deborah -

powiedział.

Kiedy wymówił moje imię, z jakiegoś powodu poczułam się tak, jakby

ktoś uderzył mnie w brzuch.

Nie ma prawa wymawiać mojego imienia.
- A niby skąd miałbyś wiedzieć - odparłam ze złością. - Przecież nasz

los nigdy cię specjalnie nie obchodził.

Na jego bladych policzkach pojawił się lekki rumieniec.
- Twoja matka stanowczo dała do zrozumienia, że żadna z was nie

chce mieć ze mną nic wspólnego.

- Nie masz prawa tak mówić, tylko dlatego, że nie zniżyłyśmy się do

żebrania.

- Żebrania? O co ci chodzi? Dlaczego miałybyście żebrać? - Mój brat

wyglądał na zdezorientowanego.

Zaśmiałam się nieprzyjemnie. Lynly spojrzał na Reeve’a.
- O co chodzi, Cambridge?
- Deb mówi o tym, że przez ostatnie osiemnaście lat obie z matką były

80

background image

skazane na życie w biedzie.

Mój brat albo naprawdę o tym nie wiedział, albo był z niego

doskonały aktor. Raczej to drugie.

- To nie może być prawda - powiedział. Spojrzał w moją stronę. - Mój

wuj zawsze się o was troszczył.

- Tak ci powiedział? - spytałam z naganą w głosie. - Nie nazwałabym

małej chatki i pięćdziesięciu funtów rocznie zapewnieniem bytu na
przyzwoitym poziomie.

- Przecież dostajecie więcej! - zawołał wstrząśnięty Lynly.
- Nie dostają - potwierdził ponuro Reeve.
W tym momencie drzwi od salonu otworzyły się i weszła mama.
- Chciałaś się ze mną zobaczyć, kochanie? - spytała podchodząc do

nas.

Wzięłam ją za rękę i ścisnęłam ją mocno.
- Tak, mamo. Chciałam przedstawić ci twojego pasierba, Richarda

Woodly, lorda Lynly.

Matka spojrzała na wysokiego młodego mężczyznę, stojącego obok

Charlotte. Krew napłynęła jej do policzków.

- To prawda? - spytała. - To naprawdę Richard?
Spojrzał na nią z mieszaniną bólu i tęsknoty.
- Tak, to ja. Wygląda pani zupełnie tak, jak ją zapamiętałem -

powiedział odrobinę smętnie.

Mama uśmiechnęła się do niego słodko.
- A ty wyglądasz zupełnie jak swój ojciec.
- Tak mówią ludzie - odparł.
- Nic z tego nie rozumiem, Richardzie - powiedziała zdezorientowana

Charlotte. - Możesz wytłumaczyć mi, o co chodzi?

Richard zawahał się. Wyglądał, jakby sam nie rozumiał wszystkiego

do końca.

- Z radością wszystko wyjaśnię, lady Charlotte - odezwałam się

szorstkim głosem, nadal ściskając rękę mamy. - Moja matka była drugą
żoną ojca Richarda i jego macochą. Ja urodziłam się, kiedy Richard miał
pięć lat, ale mój ojciec nie uwzględnił nas w swoim testamencie. Zmarł,
kiedy miałam trzy lata, a powiernik majątku Richarda, mój wuj,

81

background image

wypędził nas z rezydencji Lynly. Przydzielono nam maleńką chatkę w
pobliżu Cambridge i nędzne pieniądze, za które od tej pory
musiałyśmy żyć. - Rzuciłam ciężkie spojrzenie Richardowi. - Ja i
Richard spotykamy się dzisiaj po raz pierwszy od czasu, kiedy byliśmy
małymi dziećmi.

Charlotte była wstrząśnięta.
Richard wyglądał na zbulwersowanego.
- Jestem pewna, że Richard nie zdawał sobie sprawy z naszego

położenia - odezwała się mama.

- Ale jakoś nigdy nie próbował sprawdzić, co się z nami dzieje -

odparłam.

Richard zaczął się denerwować.
- Trzeba było dać mi znać, że macie kłopoty. Przecież nie potrafię

czytać w myślach - zawołał.

- Nie, jesteś tylko egocentrycznym, skąpym draniem! - wykrzyknęłam

rozgorączkowana.

- Deborah! - powiedziała mama ze zgrozą.
- Panno Woodly! - oburzyła się Charlotte.
- Nie daj się, Deb! - poparł mnie niezłomnie Reeve.
W tym momencie otworzyły się drzwi i wszedł lord Bradford.
- Pojawiło się kilku nowych gości, których chciałbym przedstawić pani

i pannie Woodly - powiedział.

- Zaraz do pana dołączymy, milordzie - zapewniła mama z

uśmiechem.

Lord Bradford spojrzał na nią przenikliwie, a potem przeniósł wzrok

na mnie. Byłam pewna, że moje policzki są czerwone ze wściekłości.
Jednak lord Bradford nic nie powiedział, kiwnął tylko głową i wyszedł
z salonu.

- Musimy wrócić na przyjęcie - zwróciła się do mnie mama.
Spojrzałam w jej błękitne oczy. Wzięłam głęboki oddech. Mój żołądek

był nadal ściśnięty. Pokiwałam głową.

- Dobrze.
Skierowałam się do drzwi, a Reeve podążył za mną.
- Cambridge - usłyszałam głos mojego brata - możesz na chwilę

82

background image

zostać? Mam do ciebie kilka pytań.

- Ja też mam kilka spraw, które chciałbym z tobą omówić - powiedział

srogo Reeve.

Wyszłam z salonu i podążyłam za mamą do ogrodu.

* * *

Później tego samego wieczoru, kiedy wszyscy rozeszli się już do

domów, poszliśmy z Reevem na spacer.

- Co za popołudnie - westchnął. - Nie miałem pojęcia, że narzeczony

Charlotte to twój brat. To prawda, że byli razem w Londynie w czasie
ostatniego sezonu, ale nigdy się tam nie spotkaliśmy. Lynly nie lubi
chyba zbytnio hazardu.

- Pewnie nie chce wydawać swoich pieniędzy - powiedziałam

pogardliwie.

Reeve milczał. Usłyszeliśmy dźwięk wody pluskającej miękko w

fontannie. Czułam woń rosnących na klombach kwiatów oraz zapach
soli dochodzący od strony morza. W lesie śpiewały dwa słowiki.

- Według Geoffa, Lynly wydaje się porządnym człowiekiem - odezwał

się Reeve. - Rodzina jest zadowolona z zaręczyn Charlotte, nie tylko ze
względu na jego pieniądze.

- Najwidoczniej nie znają go zbyt dobrze - odparłam.
- Usiądźmy na chwilę - poprosił Reeve.
Podeszliśmy do kamiennych ławek ogrodowych ustawionych po obu

stronach altany. Usiedliśmy.

- Lynly chciał, żebym został z nim w salonie, bo chciał się dowiedzieć,

jak wyglądało wasze życie od czasu, kiedy zmarł twój ojciec -
powiedział Reeve. - Opowiedziałem mu wszystko ze szczegółami.

Wygładziłam miękki muślin mojej sukni.
- I co on na to?
- Był zbulwersowany. Podobno wuj mu powiedział, że opuszczenie

rezydencji Lynly było decyzją twojej matki. Zapewnił też, że zakupił
dla was wygodny dom i wypłaca co roku pokaźną sumę na życie. I że
to była prośba twojej matki, by żaden z Woodleyów nie narzucał wam
swojej obecności. Dlatego Lynly nigdy nie próbował się z wami
skontaktować.

83

background image

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Jak mógł uwierzyć w taką bajeczkę? Dlaczego mama miałaby zrobić

coś tak dziwnego?

Siedzieliśmy tak blisko siebie, że czułam emanujące z niego ciepło.
- Musisz pamiętać, Deb - wyjaśnił Reeve - że Lynly miał tylko osiem

lat, kiedy zmarł wasz ojciec i że wuj Woodly stał się jego jedynym
opiekunem i powiernikiem majątku.

Ciężko mi było to wszystko zaakceptować. Tyle czasu nienawidziłam

swojego brata. Nie było łatwo o tym zapomnieć.

- Mógł nas tak czy inaczej poszukać - powiedziałam uparcie.
- Powinien był - zgodził się Reeve. - Ale kiedy osiągnął pełnoletność,

macocha i przyrodnia siostra z dalekiej przeszłości prawdopodobnie
nie wydawały mu się już takie ważne. Zwłaszcza że sądził, iż jesteście
należycie traktowane.

- Nie sprawdzał swoich ksiąg rachunkowych? - spytałam. - Nie

zauważył, że nie dostajemy żadnych pieniędzy?

- Zdaje się, że wuj John nadal sam prowadzi księgi rachunkowe.
- Mój Boże, Reeve - powiedziałam i uderzyłam pięścią w dłoń. - Mój

Boże.

- Lynly miał rację - stwierdził trzeźwo Reeve. - Twoja matka powinna

była skontaktować się z nim, kiedy skończył dwadzieścia jeden lat.
Zrobiłby coś, żeby wuj przestał traktować was tak niesprawiedliwie.

- Mama nie zniżyłaby się do tego - odparłam zaciekle.
- A powinna.
- I tak pewnie nic by nie zrobił. Prawdopodobnie opowiedział ci to

wszystko, żeby zaimponować Charlotte.

- Posłuchaj mnie, Deb - powiedział Reeve. - Wiem jak trudno jest

przestać chować do kogoś urazę. - Położył mi dłonie na ramionach i
obrócił mnie w swoją stronę. - Dla waszego wspólnego dobra, myślę, że
powinnaś wybaczyć mu to zaniedbanie.

- Nie muszę tego robić - szepnęłam i dodałam z pełną złości

szczerością. - Nie chcę.

- Wiem, że nie chcesz - pochylił głowę i ucałował mnie w czoło. - Ale

tak będzie lepiej dla wszystkich.

84

background image

Siedziałam bardzo blisko niego. To nie był pierwszy raz, kiedy

byliśmy tak blisko, ale z jakiegoś powodu tym razem czułam się
inaczej. Noc, zapach kwiatów i morza, odgłosy fontanny, śpiew
słowików. Jego usta na moich włosach.

Nagle ze zdumieniem stwierdziłam, że chcę wesprzeć głowę na jego

ramieniu, czuć jego ciało przyciśnięte do mojego.

Zmarszczyłam brwi i odsunęłam się od Reeve’a.
On nadal mnie obejmował.
- I co ty na to? - spytał.
- Nigdy mu nie wybaczę - odparłam szorstko. - Ale myślę, że mogę się

wobec niego zachowywać uprzejmie w trakcie naszej wizyty tutaj.

- Grzeczna dziewczynka - uśmiechnął się Reeve. Puścił moje ramiona, i

pocałował mnie w czoło. Jego usta pozostały na chwilę na mojej skórze
i poczułam się dziwnie.

Co się ze mną dzieje? pomyślałam.
- Czas, byśmy wracali do domu - powiedział Reeve.
Podniosłam się ochoczo z ławki. Nie byłam pewna, co właśnie zaszło

między mną a Reevem, ale sprawiło to, że poczułam się dość
niezręcznie. Spojrzałam na niego, ale nie mogłam nic wyczytać z jego
poważnej twarzy.

- Może jutro rano przejedziemy się na Wyspę Charlesa? - spytałam

lekko.

- Dobrze - odparł.
Wyglądał, jakby myślał o czymś innym, na jego czole rysowały się

zmarszczki.

Do domu doszliśmy w milczeniu, a potem dołączyliśmy do

pozostałych jego mieszkańców na herbatę w salonie.

Rozdział ósmy

Następnego ranka pani Thornton, żona proboszcza, spadła ze

schodów i złamała nogę. Ta wiadomość wywołała w rezydencji
Wakefield konsternację.

- Oczywiście, że bardzo mi przykro z powodu jej wypadku -

powiedział sfrustrowany lord Bradford - ale kto teraz zajmie się

85

background image

organizacją festynu?

- Pani Thornton nie miała nikogo do pomocy? - spytałam zdumiona.
Właśnie wróciliśmy z Reevem z przejażdżki i natknęliśmy się na lorda

Bradforda i Harry’ego, siedzących przy śniadaniu i omawiających
kwestię wypadku pani Thornton, który najwyraźniej uważali za
katastrofę. Mama siedziała z nimi nad swoim codziennym, skromnym
śniadaniem składającym się z herbaty i tostu.

- Oczywiście, że miała pomocników, ale to ona sama wszystko

koordynowała - lord Bradford zmarszczył brwi. - Nie mam pojęcia, jak
sobie bez niej poradzimy.

- Festyn musi się odbyć, tato - powiedział Harry. Na jego szczerej,

prostokątnej twarzy malowała się determinacja. - Miejscowi poczują się
oszukani, jeśli go nie będzie.

- Wiem, Harry - odparł z rozdrażnieniem lord Bradford.
Reeve nałożył sobie na talerz jajka na szynce i także usiadł przy stole.

Patrząc na jego subtelnie wyrzeźbione rysy twarzy i pełne wdzięku
ruchy trudno było uwierzyć, że w jego żyłach płynie ta sama krew, co
w żyłach dwóch pozostałych mężczyzn.

- Kiedy miał miejsce wypadek? - spytał. - Jeszcze wczoraj po południu

widzieliśmy się z panią Thornton i była w dobrym zdrowiu.

- Podobno stało się to wcześnie rano, kiedy przed śniadaniem wyszła

na przechadzkę do ogrodu. Pół godziny temu był tutaj doktor Calder,
by przekazać mi złą wiadomość.

- Czy inne panie z okolicy nie pomagają w przygotowaniach do

festynu? - spytała mama.

- Właśnie, co z paniami, które poznałyśmy wczoraj? - poparłam ją.
- Musisz zrozumieć, Deborah - powiedział Harry, odsuwając od siebie

swój talerz - że ludzie tacy jak lord Swale zawsze urządzają latem
festyn dla własnej służby i najemców. Oczywiście pojawią się też na fe-
stynie w miasteczku, ale nie biorą udziału w przygotowaniach do
niego.

- Noblesse oblige - mruknęłam złośliwie.
Mama rzuciła mi karcące spojrzenie.
- Czyli większość pracy przy festynie spada na barki żony pastora -

86

background image

powiedziała.

Lord Bradford z ponurym wyrazem twarzy nalał sobie kolejną

filiżankę kawy.

- Pani Thornton zawsze świetnie się spisywała.
Reeve tymczasem jadł to, co nałożył sobie na talerz, sprawiając

wrażenie, jakby nie zwracał uwagi na toczącą się przy stole rozmowę.
Coś chyba jednak musiało do niego dotrzeć.

- W takim razie ktoś będzie musiał zastąpić panią Thornton -

stwierdził, odkładając sztućce.

- Łatwo powiedzieć - westchnął lord Bradford. - Z pewnością wiele z

kobiet pracujących z panią Thornton byłoby w stanie przejąć jej
obowiązki, ale żadna z nich nie będzie chciała nadzorować pozostałych.
Pani Thornton ma wyższy status społeczny, więc nie sprzeciwiają się,
by wydawała im rozkazy. Ale niechbym tylko spróbował powierzyć
kierownictwo Lizzie Melbourne albo Mary Bownley, a zaraz
podniósłby się bunt.

- A czy nie mogą po prostu wykonywać swoich zadań tak, jak to robiły

co roku, bez wskazówek pani Thornton? - spytała mama łagodnie.

Potrząsnęłam stanowczo głową.
- Ludzie są jak konie, mamo - odparłam. - Muszą mieć przywódcę.
Lord Bradford spojrzał na mnie z zainteresowaniem.
- Ma pani całkowitą rację panno Woodly - potwierdził.
- Deborah i jej konie - zaśmiała się miękko mama.
Lord Bradford spojrzał na jej talerz.
- Z pewnością zje pani coś jeszcze, pani Woodly? Nawet kot nie

przeżyłby na dwóch tostach i filiżance herbaty na śniadanie.

Dokładnie zauważył, ile mama zjadła.
Uśmiechnęła się do niego pogodnie.
- Zapewniam pana, że od lat tyle właśnie jadam na śniadanie i nie

wyglądam chyba specjalnie mizernie.

- Cóż, nie można by pani nazwać osobą przy kości - burknął lord

Bradford.

Spojrzałam na niego spode łba. Coś ten niesympatyczny kuzyn

Reeve’a zbytnio interesuje się moją mamą.

87

background image

Reeve skończył przeżuwać ostatni kęs szynki.
- Jakie dokładnie wydarzenia wchodzą w skład programu festynu,

Bernardzie? - spytał.

- Tańce na miejskim skwerze. Dla dzieci wystąpią żonglerzy. Odbywa

się też konkurs łuczniczy i wyścig łodziami, a w tym roku organizuję
jeszcze pokaz hippiczny. Są zawody jeździeckie, w których bierze
udział większość miejscowego ziemiaństwa. W namiotach tuż za
miastem jest organizowana wielka uczta. Przyjeżdżają wędrowni
śpiewacy, a młodzież bawi się w chowanego i inne gry tego typu.

- To brzmi jak niezła zabawa.
Spojrzałam na niego ze zdumieniem.
- Mam pewien pomysł - kontynuował Reeve. - Może Deb

odwiedziłaby panią Thornton i dowiedziała się od niej wszystkich
organizacyjnych szczegółów? Wtedy mogłaby poprowadzić za nią
przygotowania do festynu.

Oniemiałam. Spiorunowałam go wzrokiem. Jak śmie zgłaszać mnie do

takiego przedsięwzięcia?

- Zwariowałeś - powiedziałam. - Nie znam tych ludzi! Nigdy też nie

uczestniczyłam w tym festynie. Jak mogłabym kierować jego
organizacją?

- Twoja matka ci pomoże - odwrócił się do mamy i uśmiechnął się do

niej czarująco. - Prawda, pani Woodly?

- Nie wiem, Reeve - powiedziała mama z niepokojem. - Deborah ma

rację. Jesteśmy tu obce. Dlaczego miejscowa ludność miałaby nas
słuchać?

- Bo Deb jest moją narzeczoną, a ja kuzynem Bernarda - pospieszył z

odpowiedzią. - I dlatego, że bardzo im zależy na tym, żeby ten festyn
się odbył.

Lord Bradford spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
- Chyba zbyt wiele wymagasz od panny Woodly. Jak sama

powiedziała, nie ma pojęcia o tym, jak wygląda organizacja takiego
festynu.

- Dowie się od pani Thornton.
- Tak, naprawdę? - powiedziałam sarkastycznie. - A ty, Reeve? Ty też

88

background image

nam pomożesz?

- Tak - padła zdumiewająca odpowiedź. - Pomogę.
Zaległa cisza. Wszyscy ze zdziwieniem spoglądali na Reeve’a.
- Podoba mi się pomysł zawodów jeździeckich - kontynuował Reeve

beznamiętnie. - To może być świetna zabawa.

- Nie mogę wymagać od kobiet, których nie znam, by wykonywały

moje polecenia - powtórzyłam, marszcząc brwi.

- Bzdura. Jesteś urodzonym generałem, Deb.
Spojrzałam na niego niepewnie, a on uśmiechnął się do mnie

zachęcająco.

Pomyśl tylko, jakie wrażenie zrobimy na Bernardzie, jeśli nam się to uda.
Czytałam w jego myślach jak w książce. Chciał, żebym zrobiła

wszystko, co w mojej mocy, by zachęcić lorda Bradforda do
przekazania spadku.

- No... - powiedziałam niechętnie. - Myślę, że mogę przynajmniej

złożyć wizytę pani Thornton, żeby się dowiedzieć, czy taki plan jest w
ogóle wykonalny.

- Wspaniała z ciebie dziewczyna, Deb - rozpromienił się Reeve.
Zaczynałam mieć już dosyć tego komplementu.
Poszłam do pani Thornton dopiero dwa dni później. Należy

ostatecznie, pomyślałam, dać kobiecie czas na to, by odpoczęła po
doznanym wypadku. Nie chciałam przed sobą przyznać, jak
przytłaczające wydawało mi się wzięcie na siebie odpowiedzialności za
organizację festynu, który wydawał się bardzo ważnym wydarzeniem
dla wielu ludzi.

Niech piekło pochłonie Reeve’a za to, że mnie w to wszystko wplątał,

pomyślałam. Dlaczego w ogóle godziłam się na jego wybryki.

Moja rozmowa z panią Thornton nie poszła jednak tak źle, jak to sobie

wyobrażałam. Była zachwycona, że ktoś chce przejąć jej obowiązki, a w
związku z wieloletnim doświadczeniem była tak dobrze zor-
ganizowana, że wydawało się, iż jedyną rzeczą, jaką miałybyśmy z
mamą robić, to przekazywać dalej jej polecenia.

Kobiety z miasteczka, które przyszły na zorganizowane przez panią

Thornton zebranie w tej sprawie, przyjęły naszą propozycję bardzo

89

background image

serdecznie. Było oczywiste, że bardzo im zależy, by festyn się udał i nie
miały nic przeciwko temu, żeby przyjmować polecenia od narzeczonej
hrabiego Cambridge i jej matki.

Po przyjęciu w ogrodzie, kolejnym punktem w programie

rozrywkowym lorda Bradforda był bal. Z tej okazji zaprosił znacznie
więcej gości, nie tylko tych mieszkających w najbliższym sąsiedztwie.
Była nawet grupa osób, które przybywały z tak daleka, że musiały
zostać potem na noc w rezydencji Wakefield.

Sally i Ann były niezwykłe podekscytowane tym wydarzeniem i

mówiły tylko o nim. Żadna z nich nie została jeszcze oficjalnie
wprowadzona do towarzystwa, więc taki bal, na który mogły się ubrać
w prawdziwe suknie balowe, był dla nich niezwykłe ważną okazją.

Znowu poczułam wyrzuty sumienia, kiedy słuchałam lorda Bradforda

opisującego nam swoje plany, a dziewczynki z widocznym zachwytem
omawiały szczegóły balu. Codziennie jaśniej zdawałam sobie sprawę,
że coraz bardziej zaplątujemy się w te nasze udawane zaręczyny i że
coraz trudniej będzie nam się z nich wycofać.

Wtedy, na dzień przed balem, do domu powrócił Robert.
Wybrałam się do miasteczka, by omówić z grupą pań szczegóły

dotyczące niektórych punktów rozrywkowych festynu. Dzień był
wyjątkowo upalny, więc pojechałam dwukółką lorda Bradforda, aby
móc ubrać się w lekką sukienkę, a nie w żakiet i buty do konnej jazdy.
Jechałam sama, ponieważ mama wybrała się z wizytą do pani Norton.

Kiedy wróciłam do Wakefield, skierowałam się prosto do stajni, żeby

zostawić tam dwukółkę. Gdy zatrzymałam się na wybrukowanym
placyku, z cienia rzucanego przez zrobiony z czerwonej cegły budynek
stajni wyszedł młody, silny mężczyzna o kasztanowych włosach. Stanął
nieruchomo jak skała i obserwował mnie, czekającą na jednego ze
stajennych. Zeskoczyłam z powozu. Kiedy się odwróciłam, z za-
skoczeniem stwierdziłam, że nieznajomy o kasztanowych włosach stoi
tuż obok i wpatruje się we mnie.

- A więc to pani jest narzeczoną mojego drogiego kuzyna, Reeve’a? -

powiedział szorstkim, nieprzyjemnym tonem.

Czułam emanującą z niego wrogość. Wrogość i coś jeszcze, czego nie

90

background image

potrafiłam nazwać. Od razu wiedziałam, że to musi być Robert.

Uniosłam podbródek.
- Tak, jestem Deborah Woodly - odparłam chłodno.
Otaksował mnie wzrokiem od stóp do głów. Zaczerwieniłam się.

Nigdy wcześniej żaden mężczyzna tak na mnie nie patrzył. Czułam się,
jakby rozbierał mnie wzrokiem. Teraz żałowałam, że mam na sobie
tylko cienką muślinową sukienkę, a nie żakiet do konnej jazdy.
Żałowałam, że nie mam w ręku szpicruty, którą mogłabym ugodzić go
w tę jego impertynencką twarz.

Miał szaroniebieskie oczy i był ode mnie zaledwie pięć centymetrów

wyższy. Spojrzałam na niego kamiennym wzrokiem.

- A pan to pewnie Robert.
Obnażył zęby w parodii uśmiechu.
- Co za przenikliwość. Tak, jestem Robert, kuzyn Reeve’a - skłonił się i

zaoferował swoje ramię. - Czy mogę odprowadzić panią do domu?

- Dziękuję, ale poradzę sobie bez pana pomocy - odparłam ostro. Nie

chciałam, by mnie dotknął.

Zaśmiał się. To nie był przyjemny dźwięk.
Od razu uznałam, że jest to najbardziej niesympatyczny człowiek,

jakiego kiedykolwiek widziałam. Nic dziwnego, że Reeve go nie znosił.
Niestety nie mogłam mu zabronić, by szedł koło mnie, więc razem
podążyliśmy ścieżką prowadzącą do domu.

Specjalnie trzymał się blisko, żeby ocierać się o mnie ramieniem.

Odskoczyłam na trawnik i spojrzałam na niego z wściekłością.

- Zastanawiałem się, czemu mój drogi kuzyn zdecydował się ożenić.

Zawsze myślałem, że będzie potrzebował dużo czasu na to, by się
ustatkować. - Robert ponownie zwrócił się w moją stronę i zaczął
rozbierać mnie wzrokiem. - Jak na mój gust jest pani trochę za chuda,
ale oczy i włosy są w porządku.

- Jeśli jeszcze raz pan tak na mnie spojrzy, to pana uderzę -

wycedziłam przez zęby.

W jego oczach mignął błysk groźby i od razu pożałowałam swoich

słów.

- Tylko spróbuj, kochanie - powiedział miękko. - Tylko spróbuj.

91

background image

Moje serce zaczęło gwałtownie bić.
Z tym mężczyzną jest coś nie w porządku, pomyślałam. Dlaczego tak

mnie nienawidzi, jeśli nawet mnie nie zna? Ponieważ to nienawiść
podsycała jego zainteresowanie mną, tego byłam pewna.

W końcu dotarliśmy do domu i weszłam tylnymi drzwiami, starając

się, by to nie wyglądało, jakbym się spieszyła. Wybiła piąta trzydzieści i
pozostali mieszkańcy przygotowywali się już do obiadu. Obróciłam się
plecami do Roberta i pobiegłam na górę do swojego pokoju, aby się
przebrać.

Mieszkańcy rezydencji Wakefield gromadzili się zawsze przed

obiadem w salonie o szóstej trzydzieści. Tego wieczoru, kiedy wraz z
mamą weszłyśmy do tego eleganckiego, biało-złotego pokoju, wyposa-
żonego w kryształowy żyrandol, meble obite białym atłasem i lustra w
pozłacanych ramach, panowała tam zupełnie inna atmosfera niż
dotychczas.

Reeve i Robert stali w przeciwległych końcach salonu, ale niechęć,

którą do siebie żywili, była tak silna, że aż wyczuwalna w powietrzu.

Lady Sophia wyglądała na rozzłoszczoną.
Harry wyglądał na zrezygnowanego.
Sally wyglądała na zmartwioną.
Lord Bradford przyglądał się im ze stoickim spokojem.
Nortonowie starali się wyglądać, jakby nie zauważyli niczego

niezwykłego.

Poczułam na sobie nerwowe spojrzenie mamy.
- Panno Woodly, pani Woodly - powiedział lord Bradford, kiedy

zauważył naszą obecność. - Chciałbym przedstawić swojego
najstarszego syna, pana Roberta Lambeth.

Robert przeszedł przez pokój, by nam się ukłonić.
- Jak się panie mają - powiedział sztywno, mocno ściskając moją dłoń.

Żadne z nas nie powiedziało nic na temat naszego wcześniejszego
spotkania.

Robert nie był może zbyt wysoki, ale wszystko w nim zdradzało

oznaki siły, a nawet przemocy. Znowu zauważyłam w jego oczach
błysk groźby.

92

background image

Zauważyłam też gniewne spojrzenie Reeve’a, stojącego po drugiej

stronie salonu.

Jako że towarzystwo było już w komplecie, udaliśmy się do jadalni.
Podczas posiłku wszyscy starali się sprawiać wrażenie, jakby nic się

nie wydarzyło. Zauważyłam, że lady Sophia usadziła Reeve’a i Roberta
jak najdalej od siebie. Robert prowadził z Mary Ann Norton w miarę
uprzejmą konwersację. Po obiedzie, kiedy kobiety udały się do salonu,
pozostawiając panów samym sobie, zaczęłam się obawiać, że może
wydarzyć się coś nieprzyjemnego. Jednakże, kiedy znów do nas
dołączyli, atmosfera, przynajmniej z pozoru, nadal pozostawała w
miarę znośna.

Niedługo później Reeve poprosił mnie, bym przeszła się z nim po

ogrodzie. Zgodziłam się z ochotą. Kiedy kierowaliśmy się do wyjścia z
salonu, czułam na plecach palący wzrok Roberta.

Przez chwilę szliśmy w milczeniu, dopóki nie dotarliśmy do

kamiennej ławy przy altanie. Tam usiedliśmy obok siebie. Obróciłam
się do Reeve’a.

- Co za niesympatyczny człowiek, ten twój kuzyn - oświadczyłam z

przekonaniem.

- Nienawidzi mnie - odparł Reeve.
- Czemu?
- Robert chyba uważa, że stoję mu na drodze do czegoś, co należy się

jemu. Widzisz, Deb, Bernard jest moim spadkobiercą. A po nim,
oczywiście, dziedziczy Robert.

Zmarszczyłam brwi, próbując wyciągnąć z tego jakiś sens.
- Robert nie jest chyba taki głupi, żeby myśleć, iż się nie ożenisz i nie

będziesz mieć dzieci, które odziedziczą po tobie tytuł? - spytałam
zdumiona.

Reeve podniósł herbacianą różę, którą ktoś upuścił obok ławki, i

zaczął obrywać jej płatki. Zapach kwiatu rozszedł się w letnim
powietrzu.

- Widzisz, po... wypadku... myślę, że Robert powziął przekonanie, że

nigdy się nie ożenię, że któregoś dnia on naprawdę zostanie hrabią
Cambridge.

93

background image

Moje serce skurczyło się na wspomnienie wypadku.
- Przecież to oczywiście zupełnie bezsensowne założenie - odparłam,

zachowując spokój. - Ale nawet gdyby miało być prawdziwe, to i tak
oboje jesteście w tym samym wieku. Dlaczego akurat on miałby cię
przeżyć?

Reeve oberwał kilka kolejnych płatków z róży.
- Wypadki się zdarzają, Deb, i już od pewnego czasu przypuszczam,

że Robert może planować jakiś dla mnie. Oczywiście teraz, kiedy wie,
że mam się ożenić i być może będę miał syna, ma silniejszą motywację,
żeby się mnie szybko pozbyć.

- Mój Boże, Reeve - wykrzyknęłam przerażona. - Nie starałeś się

czegoś z tym zrobić?

Rzucił różę na ziemię.
- A co miałbym zrobić? Powiedzieć Bernardowi, że podejrzewam, iż

jego syn chce mnie zamordować? - Wzruszył ramionami. - Zresztą kto
wie, może zasługuję na to, co Robert dla mnie planuje?

Znowu to samo.
Wypadek.
Niekończące się poczucie winy.
- Twoja matka na pewno by tak nie uważała - powiedziałam z

przekonaniem.

- Nie. Matka była aniołem. Nigdy nie myślałaby o mnie źle, bez

względu na to, co bym zrobił - jego ton był równocześnie smutny i
gorzki.

Nie wiedziałam, co mu powiedzieć. Destrukcyjne poczucie winy, z

którym żył już tyle lat, stało się integralną częścią jego osoby; żadne
słowa nie były w stanie go od tego uwolnić.

Historia była rzeczywiście tragiczna. W wieku lat piętnastu Reeve

jechał z matką powozem z Londynu do Ambersley. Młody i pełen
entuzjazmu chłopak ubłagał matkę, by pozwoliła mu przejąć cugle ka-
brioletu, który był pojazdem dużo większym i cięższym niż faeton,
którym Reeve jeździł zazwyczaj po Ambersley.

Lady Cambridge, kochająca i zbytnio pobłażliwa wobec syna, zgodziła

się na jego prośbę.

94

background image

Stangret, który wiedział, że chłopak nigdy wcześniej nie powoził na

drodze, sprzeciwił się, ale nie mógł przecież zakwestionować polecenia
swojego pracodawcy.

Reeve jechał zbyt szybko, kiedy nagle na zakręcie z ograniczoną

widocznością napotkał furmankę. Ściągnął konie nadmiernie na prawą
stronę, by uniknąć zderzenia, i kabriolet wpadł do rowu. Był to bardzo
groźny wypadek, ponieważ powóz obrócił się kilka razy, nim się
zatrzymał na dnie zagłębienia. Lady Cambridge i stangret wypadli z
pojazdu. Lady Cambridge skręciła kark i zmarła natychmiast. Stangret
doznał obrażeń wewnętrznych i zmarł kilka dni później.

Reeve złamał rękę.
To była tragedia. Dla lady Cambridge, pięknej, kochającej, jeszcze

młodej kobiety; dla stangreta, który pozostawił po sobie żonę i dwójkę
małych dzieci; a także dla Reeve’a, który został obciążony całą winą.

Fakt, że lord Cambridge nigdy nie wybaczył synowi, nie pomagał

Reeve’owi w wybaczeniu samemu sobie. Ojciec obwiniał go o śmierć
żony, którą kochał, a Reeve obwiniał się o śmierć swojej matki.

Często myślałam, że gdyby ojciec okazał mu choć odrobinę

współczucia, gdyby przyznał, że część winy leżała po stronie samej
lady Cambridge, która krótkowzrocznie pozwoliła niedojrzałemu
chłopcu prowadzić pojazd, wtedy wypadek ten nie miałby aż tak
destrukcyjnego wpływu na osobowość Reeve’a. Ale lord Cambridge
uznał swojego syna za osobę lekkomyślną i nieodpowiedzialną, a
Reeve robił co w jego mocy, by utwierdzić go w tym przekonaniu.
Wynikiem tego wszystkiego był nieszczęsny testament jego ojca i
przedłużenie granicy wieku przejęcia spadku o pięć lat.

Siedziałam koło niego i spoglądałam na jego dłoń, którą oparł na

udzie. Położyłam na niej swoją. Jego palce zamknęły się wokół mojego
nadgarstka. Spojrzał na mnie.

Z jakiegoś powodu moje serce zaczęło bić szybciej.
- Nie pozwól, by ten okropny człowiek coś ci zrobił - powiedziałam z

zaciekłością.

W jego oczach przemknął cień uśmiechu. Ścisnął mocniej mój

nadgarstek i przyciągnął mnie bliżej siebie.

95

background image

- Tęskniłabyś za mną, Deb? - spytał.
Moje serce biło coraz szybciej i głośniej. Byłam niezwykle świadoma,

jak blisko siebie znajdowały się nasze uda. Czułam mocny zapach
rozgniecionej róży.

To nie tak, myślałam, mając mętlik w głowie. Nie powinnam się tak

przy nim czuć.

Obejmował mój nadgarstek i bałam się, że wyczuje gwałtowne bicie

mego pulsu. Chciałam odciągnąć rękę, ale Reeve trzymał ją mocno.

Nagle usłyszeliśmy zbliżające się w naszym kierunku głosy. Reeve

uniósł moją dłoń i pocałował mnie delikatnie w wewnętrzną stronę
nadgarstka, tam, gdzie puls był wyczuwalny. Następnie wstał, by
powitać Sally i Edmunda Nortona.

Cała nasza czwórka rozmawiała przez chwilę, a potem wróciliśmy do

domu na wieczorną herbatę.

Rozdział dziewiąty

Zazwyczaj sypiam jak dziecko, ale tej nocy długo leżałam, patrząc w

sufit, nim udało mi się zasnąć.

Co się działo między Reevem i mną? Te udawane zaręczyny chyba

wytrąciły naszą przyjaźń z utartej ścieżki. Wkroczyliśmy teraz na
drogę, co do której nie byłam pewna, czy mi się podobała.

Nigdy w życiu nie czułam się w towarzystwie Reeve’a niezręcznie.

Byłam tak oswojona z atmosferą mrocznego romantyzmu, który wokół
siebie roztaczał, że nie myślałam, że mógłby on kiedykolwiek i na mnie
podziałać.

W skrócie, byłam niemile zaskoczona moją reakcją na niego w

ogrodzie. A on zaledwie trzymał mnie za rękę!

W końcu zapadłam w sen. Śniło mi się, że jadę przez ciemny, gęsty las.

Byłam śledzona przez coś złego, ale nie wiedziałam przez co.
Obudziłam się zlana potem i nie mogłam już ponownie zasnąć.

Leżałam, rozmyślając ponuro, że będę świetnie wyglądać na balu z

podkrążonymi oczami.

Kiedy wreszcie nadszedł poranek i zeszłam na śniadanie,

dowiedziałam się, że Harry zabrał Reeve’a do Chichester, żeby ten

96

background image

obejrzał konia, którego Harry rzekomo miał zamiar kupić. Pomyślałam,
że celem tej wyprawy było raczej trzymanie Reeve’a i Roberta z dala od
siebie.

Po śniadaniu lady Sophia usadowiła się w salonie i stamtąd wydawała

rozkazy. Ja, mama i pani Norton byłyśmy na jej posyłki i pracowałyśmy
jak Trojanie, aby upewnić się, czy pokoje gościnne są odpowiednio
wyszykowane, czy kucharz jest gotowy na obsłużenie dwudziestu osób
przy obiedzie i czterdziestu przy kolacji, czy zostaną podane kawa i
herbata oraz lemoniada i szampan, czy stoły do gry w karty zostały
rozstawione w saloniku, czy meble z galerii zostały usunięte, tak aby
było miejsce na tańce i czy ustawiono pod ścianą krzesła dla tych,
którzy chcieli jedynie popatrzeć.

Mary Ann i Sally miały czekać na przyjazd muzyków.
Lady Sophia zarządziła też, aby mężczyźni na ten czas zniknęli z

domu.

- Nie ma nic bardziej nieprzydatnego niż mężczyźni - mruczała pod

nosem, podczas gdy rozsyłała swoich damskich niewolników z
kolejnymi zadaniami do wykonania. - Tylko wchodzą w drogę, kiedy
trzeba zrobić coś ważnego.

- Ależ proszę pani - powiedziała wesoło pani Norton - muszą chyba

jednak mieć jakieś zastosowanie.

- Nie przy organizowaniu balu - odburknęła lady Sophia.

* * *

O trzeciej po południu dom był już gotowy, a o piątej zaczęli pojawiać

się pierwsi goście, zaproszeni, by pozostać na noc w Wakefield. Witali
ich lord Bradford i lady Sophia, podczas gdy mama i ja
przygotowywałyśmy się w naszych pokojach.

Ja ubrałam się w jedną z moich londyńskich sukni balowych z

wysokim stanem, z białego atłasu. Na szyję założyłam sznur pereł
podarowany mi przez Reeve’a. Susan skręciła mi włosy z tyłu głowy i
powtykała w nie białe róże. Mama założyła niebieską suknię i
wyglądała jak anioł.

Mój brat miał pojawić się tego wieczoru z państwem Swale i chociaż

wmawiałam sobie, że nic mnie nie obchodzi, iż znowu go zobaczę,

97

background image

wiedziałam, że to nieprawda.

Wszystkie związki i relacje, na których do tej pory opierało się moje

życie - moja przyjaźń z Reevem, nienawiść do brata - zmieniały się, i to
mi się nie podobało. Czułam się tak, jakbym zaczynała tracić kontrolę
nad swoim światem. Po raz kolejny pożałowałam, że zgodziłam się na
te udawane zaręczyny.

Kiedy obie z mamą byłyśmy już gotowe, zeszłyśmy do małego

saloniku. Znajdowali się tam goście, którzy mieli nocować w
Wakefield, oraz Nortonowie. Kiedy tylko weszłyśmy, instynktownie
poszukałam wzrokiem Reeve’a.

Stał naprzeciwko kominka i rozmawiał z rudą kobietą, której nie

znałam. Miał na sobie ciemny surdut, misternie zawiązany krawat i
atłasowe pludry, dość dobrze dopasowane do jego wąskich bioder i
długich nóg.

Nasze oczy się spotkały.
Reeve uniósł z rezygnacją brwi.
Uśmiechnęłam się. Potem poszukałam Roberta. Stał pod lewą ścianą

salonu, plecami do drzwi, i rozmawiał z młodą, ciemnowłosą kobietą.

Lady Sophia, odziana w purpurowy atłas, z imponującym

brylantowym naszyjnikiem, stała tuż pod kryształowym żyrandolem i
rozmawiała ze starszym gentlemanem, którego łysina odbijała światło
zawieszonych nad nią świec.

- Droga lady Sophio - spytał łysy mężczyzna podniesionym głosem

osoby na wpół głuchej - kim jest ta piękność stojąca w drzwiach?

Lady Sophia odwróciła się w moją stronę z kwaśnym wyrazem

twarzy.

- To narzeczona mojego bratanka, panna Woodly - odpowiedziała.
Podszedł do nas lord Bradford.
- Panno Woodly, pani Woodly - powiedział. - Panie pozwolą, że

przedstawię im kilkoro naszych przyjaciół.

Obeszliśmy salon, uśmiechając się i witając z gośćmi, których imiona i

twarze usilnie starałam się zapamiętać. Tymczasem zaczęli pojawiać się
nowi.

Jednym z nich był mój brat.

98

background image

Spojrzałam na niego kątem oka, kiedy rozmawiałam z wicehrabią

Morleyem i jego żoną, którzy mieli pozostać w rezydencji Wakefield na
noc. Richard wyglądał w swoim eleganckim stroju wieczorowym na
przystojnego i dobrze urodzonego młodzieńca, takiego, jakiego każdy
rodzic chciałby mieć za zięcia.

Na myśl o tym znowu ogarnął mnie gniew.
Nie wydałam żadnego odgłosu, ale chyba emocje uwidoczniły się na

mojej twarzy, ponieważ wicehrabia spojrzał na mnie zaskoczony.

- Czy coś się stało, panno Woodly? - spytał.
Uśmiechnęłam się do niego z wysiłkiem i zapewniłam, że wszystko

jest w najlepszym porządku.

Wkrótce nadeszła pora obiadu.
W zwykłych okolicznościach mama i ja, jako wdowa po baronie i jej

córka, nie wymagałybyśmy eskorty ani hrabiów, ani wicehrabiów.
Jednak, jako że bal ten został zorganizowany niejako na naszą cześć,
nasz status się podwyższył. Tak więc mnie towarzyszył hrabia
Merivale, a mamie Reeve.

Obiad zdawał się trwać niezwykle długo. Robert, który siedział po

przeciwnej stronie stołu względem Reeve’a, rozmawiał z ponurą
uprzejmością z Charlotte Henley.

Kilka razy zauważyłam, jak lord Bradford rzuca w stronę Roberta

spojrzenie pełne niepokoju. Pomyślałam, że traktowanie go jak psa,
który może w każdej chwili ugryźć, musiało wystawiać na ciężką próbę
cierpliwość całej rodziny.

Podczas gdy jedliśmy zupę żółwiową, łososia, pieczonego kapłona,

szynkę, udziec sarni, oraz różnorodne przystawki, rozmawiałam z
siedzącym obok mnie lordem Bradfordem. Po mojej drugiej stronie
siedział sympatyczny lord Austin.

Po deserze złożonym z lodów i owoców panie przeniosły się do

długiej galerii. Potem dołączyli do nas panowie, a chwilę później
zaczęli grać muzycy.

Zgodnie z zasadami zaszczyt poprowadzenia pierwszego tańca

powinien przypaść hrabinie Merivale, ale Reeve ukłonił się przede
mną, ujął moją dłoń i wyprowadził mnie na parkiet. Pozostali

99

background image

uczestnicy balu ustawili się za nami i kiedy wszyscy już byli gotowi,
panowie się ukłonili, panie dygnęły i tańce zostały oficjalnie
rozpoczęte.

Tego wieczoru tańczyłam z wieloma miłymi, uśmiechniętymi

mężczyznami, zarówno młodymi, jak i w średnim wieku. Mniej więcej
w połowie balu zdałam sobie sprawę, że nie był on niepodobny do
tych, na które uczęszczałam z mamą w naszych stronach. Oczywiście
ubiory prezentowały się znacznie bardziej elegancko, a pozycja
społeczna uczestników była odrobinę wyższa, ale panowała podobna,
życzliwa, wesoła atmosfera.

Naprawdę dobrze się bawiłam.
Wtedy poprosił mnie do tańca mój brat.
Nie chciałam z nim tańczyć, ale nie mogłam mu tego powiedzieć przy

tych wszystkich ludziach. Podałam mu więc w milczeniu dłoń i
pozwoliłam, by poprowadził mnie na parkiet.

Czubek głowy miałam zaledwie na wysokości jego ust. Był prawie

wzrostu Reeve’a.

- Od razu widać, że to brat i siostra.
Słowa te, wymówione głośno i wyraźnie, pochodziły od łysego

mężczyzny siedzącego na jednym ze złoconych krzeseł pod ścianą,
obok lady Sophii.

Moje palce, znajdujące się w dłoni Richarda, zesztywniały.
- Wuj przyjeżdża za kilka dni z wizytą do państwa Swale’ów -

powiedział mój partner z powagą. - Chcę, żebyś wiedziała, że zażądam
od niego wytłumaczenia, czemu ty i matka zostałyście potraktowane w
taki sposób.

Muzycy zaczęli grać i ukłoniliśmy się sobie.
- Żadne wytłumaczenie nie wymaże osiemnastu lat

niesprawiedliwości.

- Zdaję sobie sprawę... - zanim zdążył odpowiedzieć, oddalił się ode

mnie w tańcu.

- Chciałbym z tobą porozmawiać po tym, jak się z nim zobaczę -

kontynuował Richard, kiedy kroki tańca przywiodły nas powrotem do
siebie.

100

background image

- Nie mam o czym z tobą rozmawiać - odparłam z pogardą.
Znowu zostaliśmy rozdzieleni w tańcu.
- Myślę, że jesteś to winna matce - powiedział, kiedy ponownie

tańczyliśmy razem. - Masz rację mówiąc, że niesprawiedliwości nie da
się wymazać. Ale można ją naprawić.

Nie chciałam z nim rozmawiać. Nic od niego nie chciałam. Ale miał

rację. Jeśli chciał zacząć wypłacać mamie więcej pieniędzy, nie miałam
prawa zrobić niczego, co by ją ich pozbawiło.

- W porządku - powiedziałam, zaciskając zęby.
Kiedy taniec się skończył, Richard odprowadził mnie do mamy

stojącej obok lorda Bradforda.

- Zawiadomię cię, kiedy już będę po rozmowie z wujem - powiedział i

dodał stalowym tonem. - Zapewniam cię, że bardzo mnie interesuje, co
on ma do powiedzenia na ten temat.

Na pewno nie bardziej niż mnie, pomyślałam, obserwując jak składa

przed mamą ukłon i prosi ją do tańca. Zgodziła się z ciepłym
uśmiechem.

Wydawało mi się, że mama jest trochę zbyt zadowolona z tego, że

znów widzi swojego niesumiennego pasierba.

- Dobrze się pani bawi, panno Woodly? - spytał lord Bradford.
- Tak - odparłam. - Wszyscy są tacy mili.
Usłyszałam, że rozpoczyna się kolejny taniec i nagle ktoś stanął z

mojego drugiego boku.

- Czy mógłbym prosić panią do tańca, panno Woodly? - spytał Robert

Lambeth.

Spojrzałam szybko na lorda Bradforda, żeby sprawdzić, czy mnie

uratuje. Ale on jedynie popatrzył na swojego najstarszego syna i
zmarszczył brwi.

- Oczywiście panie Lambeth - zgodziłam się drewnianym głosem i

pozwoliłam, by Robert poprowadził mnie na parkiet.

Na szczęście nie był to kadryl, ale taniec ludowy, więc na dobrą

sprawę byliśmy tylko jedną z par przesuwających się wzdłuż linii.
Jedyną różnicą było to, że z jednej strony sali obserwował nas lord
Bradford, a z drugiej oparty o ścianę Reeve.

101

background image

Robert wiedział, że jesteśmy obserwowani.
Zaśmiał się, kiedy na chwilę złączyliśmy się w tańcu.
- Czujesz się jak jedna z Sabinek? - spytał.
Nie wiedziałam, kim były Sabinki, ale przeczuwałam, że ich los nie

należał do najszczęśliwszych.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - powiedziałam, spoglądając mu

prosto w oczy.

Jego na pozór kulturalne spojrzenie na chwilę zniknęło i znowu

ujrzałam w jego oczach ten niecywilizowany błysk groźby.

- Spytaj Reeve’a - odparł. - On ci wytłumaczy.
Na kolację udałam się w towarzystwie Reeve’a, Harry’ego i Mary Ann

Norton. Na środku dużego salonu rozstawiono długi stół, a wokół
niego kilka mniejszych. Napełniliśmy sobie talerze jedzeniem z
półmisków, a potem zajęliśmy jeden z mniejszych stolików.

Podczas naszego pobytu w Wakefield Harry zaprzyjaźnił się dość

blisko z Mary Ann. Świetnie się czuli w swoim towarzystwie, mieli
wspólne wspomnienia i podobny gust.

Mary Ann była bardzo za tym, żeby Harry został lekarzem i kiedy

omawialiśmy jego plany na przyszłość, wyrażała się tonem wyniosłej
pogardy o braku zgody lorda Bradforda w tej kwestii.

- Harry jest typem osoby, która powinna być lekarzem - oświadczyła

stanowczo pomiędzy jednym a drugim kęsem krokieta z homara. -
Zawsze dbał o ludzi.

- Dziękuję, Mary Ann - powiedział Harry, kładąc rękę na piersi.
- To bardzo ważne, żebyś otrzymał odpowiednie wykształcenie -

kontynuowała z szelmowskim uśmiechem. - Pamiętasz te obrzydliwe
mikstury, które przyrządzaliśmy, gdy byliśmy dziećmi? - Odwróciła się
w moją stronę. - On naprawdę chciał, żebym je piła. Nazywał je
balsamami!

- Byłabyś teraz dużo silniejsza, gdybyś mnie wtedy posłuchała - odparł

Harry z żartobliwą urazą.

- Ha! - parsknęła Mary Ann. - Prawdopodobnie byłabym już martwa,
Słuchałam ich z uśmiechem i zastanawiałam się, jak to możliwe, żeby

dwaj bracia różnili się od siebie tak bardzo jak Robert i Harry.

102

background image

Nagle przypomniałam sobie, co powiedział mi Robert, kiedy

tańczyliśmy.

- Kim były Sabinki? - zwróciłam się do Reeve’a.
Reeve zakrztusił się krokietem z homara.
- Kto z tobą rozmawiał o Sabinkach? - zapytał, kiedy upił trochę

szampana i odzyskał oddech.

- Nieważne - odparłam. - Kim one były?
Reeve spojrzał na Harry’ego.
- Spytała ciebie, nie mnie - powiedział Harry.
Reeve wytarł usta serwetką.
- Sabinowie byli plemieniem, które mieszkało na obrzeżach Imperium

Rzymskiego we wczesnych latach istnienia cesarstwa. Ostatecznie
zostali oni pokonani przez Rzymian i stracili tożsamość narodową.

- A co się stało z ich kobietami? - spytała z zainteresowaniem Mary

Ann.

Reeve wziął kolejnego łyka szampana.
- Po bitwie, w której Sabinowie zostali pokonani, ich kobiety

doświadczyły „losu gorszego od śmierci” z rąk rzymskich żołnierzy.

Obaj mężczyźni spojrzeli po sobie.
- Czyli zostały zgwałcone - powiedziałam.
- Czyli zostały zgwałcone - westchnął Reeve.
Mary Ann i ja spiorunowałyśmy wzrokiem naszych towarzyszy.
- Mężczyźni są tacy wstrętni - powiedziała Mary Ann.
- Chwileczkę - zaprotestował Harry. - Jeszcze minutę temu byłem

osobą, która dba o ludzi!

Na policzku Mary Ann pojawił się dołeczek i jej i spojrzenie zmiękło.
- Nie mówiłam o tobie, Harry.
- Mam nadzieję - odparł z urazą w głosie. - Nie uważam też za

właściwe poruszanie podobnych tematów w towarzystwie młodych
dam.

- Uważaj Harry - ostrzegłam. - Zaczynasz brzmieć jak swój ojciec.
Reeve spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem.
- Nadal się zastanawiam, kto mógł ci wspomnieć o czymś takim.
- Po prostu natknęłam się na to w jednej książce - odparłam beztrosko.

103

background image

Nie wyglądał, jakby mi uwierzył, ale nic więcej i na ten temat nie

powiedział.

Reszta balu upłynęła w przyjemnej atmosferze. Mama tańczyła tyle co

ja. Zauważyłam, że dwa razy z lordem Bradfordem. Wyglądała jak
młoda dziewczyna i było widać, że świetnie się bawi. Dlatego też nie
wspomniałam jej, że nadmierne zainteresowanie nią lorda Bradforda
może wzbudzić plotki.

Po ostatnim tańcu goście, którzy nie mieli zostać na noc, udali się do

oczekujących na nich powozów. Wyszliśmy z Reevem na zewnątrz, aby
ich pożegnać.

- Odwiedzę cię, jak tylko porozmawiam z wujem - powtórzył Richard,

szykując się do odjazdu z państwem Swale i tym razem poczułam, że
jestem mniej niechętna temu spotkaniu, niż byłam wcześniej.

- Dobrze - odparłam. - Uprzedź mnie tylko wcześniej, żebym na

pewno była w domu.

- Richardzie - zawołała Charlotte. - Idziesz już?
- Tak - powiedział. Ujął moją dłoń i uścisnął ją lekko. - Bardzo

chciałbym mieć siostrę. Spróbuj nie myśleć o mnie źle.

Odjechał, zostawiając mnie z burzą myśli.
U mojego boku pojawił się Reeve. Zaczęliśmy rozmawiać o Robercie.
- Nie mam zamiaru zbliżać się do twojego kuzyna na odległość bliższą

niż trzy metry, jeśli nie będę musiała. Myślę, że coś z nim jest nie w
porządku - powiedziałam.

- Jest bardzo wybuchowego usposobienia. Nawet kiedy był dzieckiem,

miewał napady ślepej, nieopanowanej furii. Wtedy Bernard był w
stanie go uspokoić. Ale z wiekiem Robert zaczął stawać się coraz
trudniejszy do kontrolowania.

- Trudno uwierzyć, że on i Harry to bracia - powiedziałam. - Jeden z

nich jest taki łagodny, a drugi taki gwałtowny.

Lady Sophia podeszła do nas ze swoim łysym znajomym i Reeve

westchnął.

- Bal odniósł wielki sukces - powiedziałam do niej uprzejmie. -

Wszyscy świetnie się bawili.

Ku mojemu zdziwieniu uśmiechnęła się do mnie.

104

background image

- Jeśli jest coś, co potrafię robić naprawdę dobrze, to jest to

organizowanie balów. Crumly - zwróciła się do swojego towarzysza -
czas, żebyś położył się do łóżka. Jesteś za stary na to, żeby nie spać po
północy.

Starszy pan ujął moją dłoń i poklepał ją kilkanaście razy. Spojrzał na

Reeve’a.

- Piękną dziewczynę sobie znalazłeś, chłopcze - powiedział. - Mnie też

zawsze najbardziej podobały się te smukłe i wysokie.

Pan Crumly był bardzo niski i miał brzuch podobny do tego, jaki ma

kobieta w szóstym miesiącu ciąży.

- Dziękuję panu - odparł z powagą Reeve.
Z trudem powstrzymałam się, by nie przewrócić oczami.
- Dobranoc, lady Sophio - powiedziałam słodkim głosem. - Dobranoc,

panie Crumly.

Staruszkowie odeszli, a ja podążyłam w ich ślady pięć minut później.

Poprzedniej nocy nie spałam zbyt wiele, więc teraz byłam już bardzo
zmęczona. Zasnęłam w ciągu dziesięciu minut.

Rozdział dziesiąty

Spałam długo i ominęło mnie śniadanie. Później dowiedziałam się, że

pojawili się na nim tylko panowie. Kiedy o dziesiątej zeszłam na dół,
były tam już też panie. O pierwszej wszyscy goście odjechali, a
mieszkańcy domu zebrali się w jadalni na lunch.

Lady Sophia była w doskonałej formie, ponownie przeżywała sukces

poprzedniego wieczoru, który w całości przypisywała sobie.
Słuchaliśmy jej posłusznie i potakiwaliśmy w stosownych momentach.

Po lunchu lord Bradford poprosił mnie i Reeve’a na rozmowę do

biblioteki. Reeve spojrzał na mnie unosząc brew, a ja pokiwałam głową
na znak, że rozumiem, iż nadszedł czas, by przedstawić nasze żądania
dotyczące przekazania spadku.

Biblioteka rezydencji Wakefield miała ściany wyłożone boazerią z

kasztana. Tak samo jak w pozostałych pokojach tego uroczego starego
domu, wystrój nie był przytłaczający. Naprzeciwko dużego kominka
stało kilka krzeseł i lord Bradford skinął, byśmy na nich usiedli.

105

background image

- Pomyślałem, że nadszedł czas, abyśmy porozmawiali o waszym

ślubie - zaczął. - Każdemu z was osobno mówiłem już, jak bardzo
jestem zadowolony z wyboru Reeve’a, ale czy nie uważacie, że
nadeszła pora, by ustalić datę ślubu? Zeszłej nocy wiele osób mnie o nią
pytało. Was prawdopodobnie też.

- Bardzo chętnie wyznaczylibyśmy już datę - powiedział spokojnie

Reeve. - Jest jednak jeden szczegół, który nas wstrzymuje.

Trzymałam ręce mocno ściśnięte razem na kolanach. Pomysł, by

powiedzieć lordowi Bradfordowi, że nie wyjdę za Reeve’a, dopóki nie
przekaże mu on kontroli nad spadkiem, nie wydawał mi się już taki
genialny. Przedstawienie takiego żądania teraz, w tym uroczym
pokoju, było perspektywą dość zniechęcającą.

Rzuciłam Reeve’owi błagalne spojrzenie.
Skinął głową i odwrócił się do swojego kuzyna.
- Widzisz, Bernardzie, Deb chciałaby zamieszkać w Ambersley. To

chyba oczywiste. Tam się przecież wychowała. Wszyscy jej przyjaciele
tam mieszkają. W Ambersley czuje się swobodnie. - Nagle twarz Reeve
stała się niezwykle poważna i surowa, wydał się starszy niż w
rzeczywistości. - Ale ja się tam nie wprowadzę, dopóki nie stanę się
prawdziwym panem posiadłości. Nie mieszkałem w Ambersley od
śmierci ojca i nie mam zamiaru zrobić tego teraz. Nie w sytuacji, kiedy
ten piekielny testament narzuca mi tak upokarzające warunki. Więc
jeśli nie pozwolisz mi przejąć kontroli nad moim majątkiem, nie ożenię
się z Deb, póki nie osiągnę wieku dwudziestu sześciu lat.

Byłam pod wrażeniem. Reeve świetnie nakreślił sprawę. Rzuciłam mu

aprobujący uśmiech.

Lord Bradford wyglądał na zdziwionego.
- Przecież mówiłem ci chyba, że przekażę ci połowę spadku, kiedy

weźmiecie ślub. Czyżbyś coś źle zrozumiał? Będziesz mógł zamieszkać
w Ambersley jako prawowity właściciel.

Dostojeństwo opuściło na chwilę Reeve’a, który zaczai nerwowo

przeczesywać palcami włosy, powodując, że spadały mu one na czoło
w iście korsarski sposób. Zmarszczył brwi.

- Dlaczego mam czekać aż do ślubu, Bernardzie? Czemu nie mogę już

106

background image

mieć moich pieniędzy? W ten sposób mógłbym przygotować
Ambersley na przybycie Deb.

- Z tego, co wiem, Ambersley jest w idealnym stanie, Reeve - odparł

lord Bradford wyważonym tonem.

Znowu spojrzeliśmy z Reevem po sobie. Ta rozmowa zdecydowanie

nie przebiegała zgodnie z naszymi oczekiwaniami.

Pomyślałam, że nadszedł czas, by się wtrącić.
- Zdecydowałam się nie wychodzić za Reeve’a - powiedziałam

unosząc mężnie podbródek - dopóki nie będzie w posiadaniu całej
swojej fortuny.

- A czemuż to, panno Woodly? - spytał z zainteresowaniem lord

Bradford.

- Ponieważ uważam, że ojciec Reeve’a zachował się wobec niego

wyjątkowo niesprawiedliwie, zmieniając testament. Myślę, że Reeve
świetnie wykonywałby swoje obowiązki jako właściciel ziemski. To dla
niego bardzo upokarzające nie mieć kontroli nad własnym
dziedzictwem. - Nagle wpadłam na świetny pomysł. - Nie mam
posagu, więc w ten sposób przyczyniłabym się do naszego związku.
Chciałabym, żeby przejął swój spadek.

- Ale przecież przejmie - powtórzył lord Bradford. - Kiedy tylko

weźmiecie ślub.

Oboje spojrzeliśmy na niego piorunującym wzrokiem.
- A niech cię, Bernardzie - powiedział Reeve. - Czemu musisz być taki

uparty?

Lord Bradford założył ręce na piersi i spoglądał to na mnie, to na

Reeve’a.

- Od jak dawna się znacie? - spytał.
Ta zmiana tematu zdziwiła mnie.
- Zamieszkałyśmy w Hawthorne Cottage, kiedy miałam trzy lata -

powiedziałam. - Reeve miał wtedy siedem lat.

- I jako dzieci bawiliście się razem? - spytał lord Bradford.
Reeve wzruszył ramionami.
- Tak, kiedy Deb trochę podrosła. Zawsze była skora do zabawy,

nawet kiedy była małym dzieckiem.

107

background image

- Hmm - mruknął lord Bradford.
Wymieniliśmy z Reevem niepewne spojrzenia. O co mogło mu

chodzić?

- Czy to możliwe, że staracie się upozorować zaręczyny?
W moich i Reeve’a oczach pojawił się popłoch.
- Aha - wycedził lord Bradford. - A więc to o to chodzi.
- Wcale nie. Bernardzie - powiedział Reeve przekonującym tonem. - Ja

i Deb kochamy się. Prawda, Deb?

Pokiwałam energicznie głową.
- Może i tak - powiedział lord Bradford. - Mam taką nadzieję.

Ponieważ jedna rzecz nie ulega wątpliwości. Ten ślub się odbędzie.

Otworzyłam ze zdumienia usta.
- Za daleko to wszystko zaszło, żebyście mieli teraz odwoływać

zaręczyny - kontynuował groźnie lord Bradford. - W gazetach
zamieszczono ogłoszenia. Deborah została przedstawiona zarówno
towarzystwu w Londynie, jak i tutejszemu, jako twoja narzeczona.
Gdybyście teraz zerwali zaręczyny, wywołałoby to ogromny skandal.
Nie pozwolę, by nazwisko Lambeth zostało wystawione na szwank.

W głowie wirowały mi setki myśli. Zupełnie nie spodziewaliśmy się

takiego obrotu sprawy.

- A gdybyśmy oboje powiedzieli, że jednak do siebie nie pasujemy? -

wyrwało mi się.

Lord Bradford nieprzejednanie pokręcił głową.
- Już na to za późno - powiedział i odwrócił się do Reeve’a. - Będę się

trzymał tego, co wcześniej powiedziałem, Reeve. Otrzymasz połowę
swojego majątku tuż po ślubie. Ale jeśli unieważnicie zaręczyny, nie
otrzymasz ode mnie ani grosza ponad swoją coroczną wypłatę, aż do
ukończenia dwudziestu sześciu lat. Czy to jasne?

Oczy Reeve’a płonęły.
- Tak Bernardzie, jasne jak słońce.
- Chciałbym, aby ceremonia zaślubin odbyła się tutaj, w Wakefield -

powiedział lord Bradford. - Powiedzmy... za dwa tygodnie?

- A niech cię, Bernardzie - wykrzyknął Reeve. - Mam już dosyć tego, że

kierujesz moim życiem!

108

background image

- Ożeń się z Deborah, a sam będziesz mógł nim kierować - odparł lord

Bradford. - Wstał ze swojego krzesła. - A teraz wybaczcie mi, mam
trochę pracy. Jestem pewien, że macie ze sobą parę spraw do
omówienia.

- Chodź, Deb - mruknął Reeve, a ja podążyłam za nim do wyjścia.
Szliśmy przez korytarz nie patrząc na siebie. Nie wiedzieliśmy, co

powiedzieć.

- Przejedźmy się na Wyspę Charlesa - zaproponował Reeve. - Bernard

ma rację. Musimy porozmawiać.

- Przebiorę się - odparłam i pobiegłam do swojego pokoju.
Myśli wirowały mi w głowie jak szalone. Co mieliśmy teraz począć?

Żadne z nas nie przypuszczało, że Bernard przejrzy nasz fortel.

To zwyczajny szantaż, myślałam z oburzeniem, wkładając na siebie

suknię do konnej jazdy.

Zeszłam do stajni spotkać się z Reevem. Bernard to okropny człowiek,

myślałam. Jak śmie stawiać nam takie ultimatum?

Myśl, że z taką łatwością przejrzał nasz plan, była upokarzająca. I co

teraz, na Boga, mieliśmy począć?

* * *

Niebo było ciemne i zachmurzone, kiedy spotkaliśmy się z Reevem.

Stajenny ostrzegł nas, że nadciąga burza. Nie byliśmy jednak w
nastroju, by słuchać czyichkolwiek rad, więc wyruszyliśmy wzdłuż
drogi wiodącej do miasteczka Fair Haven.

- Niech piekło pochłonie Bernarda - powiedział zaciekle Reeve w

czasie jazdy. - Zawsze udaje mu się zapędzić mnie w kozi róg.

To była prawda. Po raz kolejny Bernard stawiał Reeve’a pod ścianą.
- Chyba powinniśmy byli przewidzieć, że będzie coś podejrzewał,

kiedy zażądamy przekazania pieniędzy przed ślubem.

- Ale czemu tak mu zależy na moim ślubie? - powiedział gwałtownie

Reeve.

- Nie mam pojęcia. Taki ma widocznie kaprys.
Im bardziej zbliżaliśmy się do wyspy, tym mocniej wiał wiatr, ale

żadne z nas nie miało ochoty na powrót do domu. Byliśmy w połowie
grobli, kiedy spadły pierwsze krople deszczu. Chwilę później lunęło.

109

background image

Słychać było huk piorunu.

- Wspaniale - wycedził Reeve przez zęby. - Tylko tego nam było

trzeba.

Podniosłam głos, żeby usłyszał mnie poprzez szum deszczu.
- Musimy zejść z otwartej przestrzeni, Reeve!
- Teraz jest odpływ, pojedźmy do Jaskini Ruperta - krzyknął w

odpowiedzi.

Wprowadził konia w galop, a ja poszłam w jego ślady. Kilka minut

później znaleźliśmy się po południowej stronie wyspy, pod wysokim,
skalistym urwiskiem. Byłam już całkiem przemoczona, a pioruny
niepokojąco zbliżały się do brzegu.

Jaskinia Ruperta była wystarczająco duża, by pomieścić oba nasze

konie, więc wszyscy byliśmy już schowani, kiedy burza uderzyła w
wyspę. Deszcz był ciepły, ale wewnątrz jaskini panował chłód, więc za-
częłam się trząść w moim przemoczonym ubraniu.

Reeve zdjął surdut i narzucił mi go na ramiona.
- Jest mokry - powiedział - ale to lepsze niż nic.
Na zewnątrz dało się słyszeć grzmoty.
Reeve spojrzał na mnie. Miał twarz mokrą od deszczu, na jego rzęsach

wisiały ciężkie krople.

- Wiesz, Deb, tak się zastanawiałem - odezwał się w końcu - że nasz

ślub to nie byłoby w końcu takie złe rozwiązanie.

Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Pomyśl sama. Ja dostałbym swoje pieniądze, a ty... - uśmiechnął się

do mnie uroczo - miałabyś wszystkie konie, o jakich mogłabyś
zamarzyć.

Owinęłam się ciaśniej w jego surdut.
- Reeve, małżeństwo to coś więcej - powiedziałam niecierpliwie.
Staliśmy tuż przy wyjściu z jaskini. Odgłos deszczu uderzającego o

skały i uderzenia pioruna były bardzo głośne. Reeve wyjął swoją
przemokniętą chusteczkę, ujął mnie pod brodę i delikatnie wytarł mi
twarz.

- Myślę, że pasowalibyśmy do siebie także pod innymi względami -

powiedział.

110

background image

Pochylił głowę i dotknął wargami moich ust.
Byłam zupełnie nieprzygotowana na coś takiego tak to mną

wstrząsnęło, że nie mogłam się poruszyć. Tuż przy wejściu do jaskini
uderzył piorun, co sprawiło, że podskoczyłam. Ale Reeve nie uwolnił
moich ust, objął mnie tylko mocniej i przysunął do siebie. Oboje
byliśmy całkowicie przemoczeni i kiedy nasze ciała przylgnęły do
siebie, poczułam jak jego skóra parzy moją, jak gdybyśmy nie mieli na
sobie ubrań. Jego usta wywierały nacisk, więc rozchyliłam swoje.
Poczułam między zębami jego język.

Nigdy w życiu nie doświadczyłam niczego podobnego. Nogi się pode

mną ugięły, więc objęłam go mocniej, żeby się nie przewrócić. Mięśnie
na jego plecach, pod przemoczoną koszulą, były naprężone.

Reeve zaczął składać na moim policzku drobne pocałunki,

przesuwając się w kierunku ucha.

- Deb, kochanie - powiedział chropawym głosem. - Przecież nie jesteś

już małą dziewczynką.

Nie mogłam wydobyć z siebie ani słowa.
Odsunął mnie od siebie i spojrzał mi w oczy.
- Zgódź się, Deb - prosił. - Powiedz tak.
Na zewnątrz zagrzmiało. Jeden z koni zarżał nerwowo i zaczął

grzebać kopytem w miękkim podłożu.

- To chyba nie jest dobry pomysł - wyszeptałam. - A jeśli za kilka lat

poznasz kogoś, kogo pokochasz?

- Nigdy żadna dziewczyna nie będzie dla mnie ważniejsza od ciebie -

powiedział z przekonaniem.

Pochylił się, by znów mnie pocałować i tym razem jego dłoń

przesunęła się po mojej piersi.

Spojrzał na mnie w blasku błyskawicy, anioł ciemności z iskrzącymi

się oczami.

- Powiedz tak - nalegał.
- Dobrze - usłyszałam samą siebie. - Zrobię to.

* * *

Czekając na przejście burzy, Reeve rozprawiał radośnie o planach na

naszą najbliższą przyszłość. Starałam się odpowiadać zwykłym tonem,

111

background image

ale zupełnie nie docierało do mnie to, co mówił.

Chciałam jedynie znaleźć się sama w swoim pokoju, żeby móc

zastanowić się nad tym, co przed chwilą między nami zaszło.

Kiedy burza się skończyła, wsiedliśmy na konie i skierowaliśmy się w

stronę rezydencji Wakefield. Woda pryskała pod kopytami. Reeve
jechał w ciszy u mojego boku, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji,
kiedy obserwował drogę przed nami.

Pierwszy raz w życiu czułam się niezręcznie w jego towarzystwie.

Pierwszy raz w życiu nie wiedziałam, co powiedzieć.

- Poszukam Bernarda i oznajmię mu, co postanowiliśmy - powiedział,

kiedy już dojeżdżaliśmy do domu.

- Jesteś pewien, że tego chcesz? - spytałam, zwilżając usta językiem.
Pokiwał z przekonaniem głową.
- Chcę sam decydować o swoim życiu i jeśli mogę to osiągnąć w ten

sposób, to tak zrobię.

- Myślę jednak, że dwa tygodnie to zbyt mało czasu - powiedziałam. -

Na Boga, nie zdążymy nawet ogłosić zapowiedzi.

- Możemy się postarać o specjalne zezwolenie - odparł Reeve odrobinę

niecierpliwie. - Bernard ma rację, Deb. Jeśli mamy to zrobić, to nie ma
co przeciągać sprawy.

Rozstaliśmy się przy głównym wejściu do budynku. Reeve poszedł

szukać swojego kuzyna, a ja pobiegłam na górę, żeby się przebrać i
oczyścić umysł, by móc zastanowić się nad tym, co się właśnie
wydarzyło.

Susan już na mnie czekała i pomogła mi wydostać się z

przemoczonego stroju do konnej jazdy i przebrać się w białą
muślinową suknię. Potem ją odprawiłam i usiadłam w oknie,
obserwując mokry trawnik. Słońce wyłoniło się na powrót, a krople
przyklejone do źdźbeł trawy migotały w słońcu jak pole diamentów.

Zamknęłam oczy i znów poczułam dotyk ust Reeve’a na moich,

poczułam ciepło i twardość jego ciała przyciśniętego do mojego.
Wzięłam głęboki wdech. Czułam, że moje życie zostało skierowane na
nową ścieżkę bez mojej zgody. Bałam się.

Zawsze czułam się bezpiecznie w mojej przyjaźni z Reevem. Od

112

background image

śmierci ojca przyjeżdżał do Ambersley osiem, dziewięć razy w roku i
zostawał tylko na kilka dni. Ale te krótkie spotkania z nim mi wy-
starczały. Jeździliśmy razem, śmialiśmy się, nawet polowaliśmy.

Byliśmy przyjaciółmi.
Tego popołudnia pocałował mnie w jaskini i nagle wszystko się

zmieniło.

Miewałam wcześniej adoratorów. Jak już mówiłam Reeve’owi, może i

byłam za wysoka i bez posagu, ale miałam wielbicieli. Jednakże
żadnego z nich do niczego nie zachęcałam, ponieważ wszyscy wyda-
wali mi się jednakowo nudni i bezbarwni.

Nigdy wcześniej nie przyszło mi na myśl, że przez lata podświadomie

porównywałam wszystkich mężczyzn do Reeve’a.

Bałam się, że być może się w nim zakochuję.
Zakochuję się w nim i mam wyjść za niego za mąż.
- Boże, co za katastrofa - powiedziałam do siebie na głos.
Reeve nie żenił się ze mną z miłości. Chciał jedynie przejąć swój

spadek. Zaznaczył to jasno.

Pocałunek w jaskini, przez który tyle rzeczy w moim życiu legło w

gruzach, prawdopodobnie niewiele dla niego znaczył. Zdawałam sobie
sprawę, że Reeve musiał już całować dziesiątki dziewczyn. Po prostu to
lubił.

Deb, kochanie, przecież nie jesteś już małą dziewczynką.
Miał rację. Nie byłam już małą dziewczynką. Byłam dorosłą kobietą,

która wreszcie zdawała sobie sprawę ze swoich uczuć. I te uczucia
mnie przerażały.

Nie bałabym się tak, gdybym wiedziała, że Reeve też mnie kocha. Jeśli

by tak było, to właściwie czułabym się cudownie.

Ale on mnie nie kochał. Uważał, że jestem „wspaniałą dziewczyną”.

Nigdy nie polubiłby innej dziewczyny bardziej niż mnie.

Przypomniałam sobie, co mu powiedziałam. Co by się stało, gdyby

spotkał w końcu kogoś, kogo by pokochał? Położyłam się na łóżku,
osłaniając oczy ręką. Nie ma sensu tak się zadręczać, pomyślałam roz-
sądnie. Co się stało, już się nie odstanie. Mam wyjść za Reeve’a i
poradzę sobie z tą sytuacją jak najlepiej potrafię.

113

background image

Oboje poradzimy sobie z tą sytuacją.
Cóż, pomyślałam z determinacją, teraz z pewnością Reeve’a będzie

stać na to, by kupić mi jednego z koni do polowań lady Weston.

Jednak ta myśl nie była aż tak pocieszająca, jakbym chciała.

Rozdział jedenasty

Pół godziny później zeszłam na dół. Chciałam poszukać Reeve’a i

dowiedzieć się, czy udało mu się już porozmawiać z lordem
Bradfordem. Kiedy spytałam lokaja, czy nie widział mojego
narzeczonego, ten powiedział, że udał się z Robertem do długiej galerii.
Było to miejsce, gdzie poprzedniego wieczoru odbywał się bal.
Pobiegłam korytarzem, przerażona wizją Roberta i Reeve’a samych w
jednym pomieszczeniu.

Kiedy podchodziłam do drzwi doszły mnie głosy dwóch mężczyzn.
- Jesteś taki wysportowany kuzynie, musisz być świetnym

szermierzem - mówił Robert.

- Udało mi się pokonać parę osób u Angelo - odparł Reeve.
- To może i my się zmierzymy, zobaczymy, który z nas jest lepszy.

Dywany i meble nie wróciły jeszcze na swoje miejsca.

Przypomniałam sobie, że na jednej ze ścian w galerii wisiała kolekcja

mieczy do szermierki. Na tę myśl prawie zaczęłam biec. Wtedy
usłyszałam też głos Harry’ego i stwierdziłam z ulgą, że on również
znajduje się w galerii.

- Nie sądzę, żeby to był taki dobry pomysł, Robercie - zaprotestował. -

Ty nie miałeś okazji ćwiczyć fechtunku z Angelo. A wiesz jak się
denerwujesz, kiedy przegrywasz.

Kiedy podchodziłam do drzwi, Robert piorunował właśnie swojego

brata wzrokiem.

- Żebyś wiedział, Harry, że mierzyłem się już z Angelo i mogę cię

zapewnić, że nie mam zamiaru przegrać z Reevem.

- Przegrasz, Robercie - oświadczył Reeve. - Przyznaję, że nieźle

strzelasz i jesteś dobry w walce na pięści, ale w pojedynku na miecze
przegrasz.

Robert stał się czerwony jak burak.

114

background image

- To się jeszcze okaże, kuzynie - warknął.
Reeve stał pod krótszą ścianą, już z mieczem w dłoni. Wskazał dłonią

na pozostałe.

- Wybierz sobie broń i zobaczymy, który z nas jest lepszy - powiedział.
Robert podszedł do ściany, by wybrać sobie miecz, a Reeve zaczął

ściągać surdut.

Harry stał przed portretem jednego ze swoich przodków, w połowie

drogi między Robertem a Reevem.

- Reeve, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł - powiedział z naciskiem.
Wtedy weszłam do pokoju.
- Zgadzam się z Harrym - powiedziałam stanowczo. - Nie lubię

mieczy. Komuś może stać się krzywda.

- O, jesteś, Deb - powiedział Reeve, spoglądając na mnie. - Miecze mają

założone ochronne gałki. Nie należy się denerwować.

Przesunął się spod ściany na środek sali. Poczekał, aż Robert również

zdejmie surdut. Czerwień na twarzy Roberta zmieniła się w bladość,
spoglądał nieruchomym spojrzeniem, co wprawiło mnie w niezwykłe
zdenerwowanie.

Uważałam pojedynek za straszny pomysł, ale nie mogłam wymyślić

nic, co mogłoby ich powstrzymać, poza rozdzieleniem ich własnym
ciałem.

- Zrób coś - poprosiłam Harry’ego.
Wzruszył ramionami. Wzrok miał utkwiony w dwóch mężczyznach

pośrodku parkietu.

- Teraz już się nic nie da zrobić. Ale wszystko powinno być w

porządku. Miecze mają zabezpieczenie.

W tym momencie Reeve i Robert unieśli je i się pozdrowili. Zaczął się

pojedynek.

Ku mojej uldze szybko stało się jasne, że Reeve jest znacznie lepszym

fechmistrzem. Robert atakował go z niemal zwierzęcą zaciekłością, ale
Reeve walczył spokojnie i nie pozwalał kuzynowi przedostać się przez
swoją zasłonę. Zręcznie odpierał każdy atak.

Stałam obok Harry’ego i w napięciu obserwowałam walkę. Mimo, iż

Reeve wyraźnie kontrolował sytuację, nie ufałam Robertowi i nie byłam

115

background image

w stanie pozbyć się myśli, że Reeve jest w zagrożeniu.

Mężczyźni przesuwali się to w górę, to w dół galerii. Reeve oddychał

normalnie, ale Robert zaczął po pewnym czasie dyszeć, na jego koszuli
pojawiły się plamy potu.

Z każdą chwilą wyraźnie stawał się coraz bardziej wściekły, że nie jest

w stanie przedrzeć się przez zasłonę Reeve’a, zwłaszcza że ten nie
wyglądał, jakby się specjalnie wysilał. Robert był zmuszony przyjąć
kilka uderzeń i jego furia powoli rosła.

- Wystarczy ci już, Robercie? - spytał w końcu Reeve.
- Nie, do diabła - warknął Robert. Wytarł rękawem pot z czoła. -

Jeszcze cię pokonam. Po prostu wyszedłem z wprawy.

Reeve się roześmiał. Ten śmiech wywołał u Roberta reakcję prawie

maniakalną i rzucił się on do przodu jak szaleniec.

W tym momencie spostrzegłam, że z jego miecza odpadł bezpiecznik.
Robert też to zauważył i zamiast się wycofać, zaczął nacierać z jeszcze

większą zaciętością.

- Uważaj Reeve! - krzyknęłam przerażona.
Ale Reeve też widział, co się stało. W momencie, kiedy Robert zaczął

go wściekle atakować, jego miecz ożył w zupełnie nieoczekiwany
sposób. Trzydzieści sekund później Reeve trzymał już w ręku klingę
Roberta, a zabezpieczony czubek jego własnego miecza celował w
gardło przeciwnika.

Robert był rozbrojony. Stał na środku pokoju, ciężko oddychając.
- Niech cię piekło pochłonie, Reeve! - powiedział.
- Najwyższy czas, żeby ktoś ci dał nauczkę - odparł zimno Reeve. -

Twoja rodzina zbyt długo starała się usprawiedliwić twoje zachowanie.

Nienawiść, którą ci mężczyźni do siebie żywili, była tak mocna, że

prawie można ją było widzieć w powietrzu galerii.

- Reeve ma rację, Robercie. To, co zrobiłeś, jest niewybaczalne.
Robert rzucił w stronę Reeve’a rękojeść swojego miecza.
- Jeszcze tego pożałujesz - wycedził i wyszedł z pokoju. Był tak

zaślepiony wściekłością, że prawie się ze mną zderzył przy drzwiach.

Spojrzałam na Reeve’a i Harry’ego.
- Czy on jest szalony? - spytałam z niedowierzaniem. - Przecież

116

background image

widział, że bezpiecznik spadł z miecza.

Harry wyglądał, jakby czuł się bardzo niezręcznie.
- To było bardzo nie w porządku z jego strony, ale Robert ma czasami

takie ataki ślepej furii. Tak naprawdę nie jest niebezpieczny. Tylko
czasami... nie myśli.

- Nie jest niebezpieczny? - powtórzyłam. - Właśnie chciał zabić

Reeve’a!

- Nie zrobił tego specjalnie - nalegał Harry.
Podszedł do Reeve’a i wziął od niego miecze.
- Jak dla mnie, ta cała sytuacja wyglądała całkiem poważnie -

powiedział Reeve zakładając surdut.

- On jest o ciebie zazdrosny - westchnął Harry. - Zawsze był o ciebie

zazdrosny, nawet kiedy byliśmy dziećmi.

Reeve prostował właśnie niedbałymi ruchami krawat, ale na słowa

Harry’ego przestał i zmarszczył brwi.

- Czemu Robert miałby być o mnie zazdrosny, kiedy byliśmy dziećmi?
- Zawsze byłeś ulubieńcom mojego ojca i Robert nigdy ci tego nie

wybaczył.

- Ulubieńcem twojego ojca? - Reeve otworzył szeroko usta ze

zdziwienia. - Czyś ty oszalał, Harry? Bernard uważa mnie za
najbardziej

nieodpowiedzialnego,

bezużytecznego

i

niesubordynowanego człowieka, jaki istnieje. Przecież wiesz, jak skąpo
wydzielał mi pieniądze przez te wszystkie lata. Nigdy nie zaufał mi
nawet na tyle, bym mógł sam zarządzać swoją posiadłością!

Ostatnie zdanie Reeve wypowiedział z dużą dozą zranionej dumy.

Poczułam ogromne współczucie i sympatię.

Harry spojrzał na mnie, a potem jego wzrok powędrował do Reeve’a.
- Może i rzeczywiście tata postępował trochę zbyt surowo jako

powiernik twojego majątku, ale sam wiesz, jaki on jest. Jeśli się uczyni
go za coś odpowiedzialnym, to stara się wypełniać swoje obowiązki
wręcz fanatyczną dokładnością.

- Ale o co ci chodziło - spytałam, marszcząc brwi kiedy powiedziałeś,

że Reeve był zawsze ulubieńcem twojego ojca? Mówisz, że przedkładał
Reeve’a ponad swoje własne dzieci?

117

background image

- Nie wiem, czy zauważyłaś - odparł Harry pocierając podbródek -

jaką obsesję ma ojciec na punkcie rodziny Lambethów. W jego
przekonaniu istnieje nasza rodzina i reszta świata. Przeznaczeniem
Reeve’a jest zostać głową naszego rodu i dlatego ojciec uważa go za tak
ważną osobę. - Harry uśmiechnął się krzywo do Reeve’a. - Pamiętam,
że kiedy miałeś nas odwiedzić i miałem cię poznać po raz pierwszy,
tata zrobił nam długi wykład o tym, jak niezwykła jest twoja rola. Wbił
nam do głowy, że masz we wszystkim pierwszeństwo. Postawił tę
sprawę jasno. I robił tak za każdym razem, kiedy nas odwiedzałeś.

Reeve wpatrywał się w swojego kuzyna z przerażeniem.
- Mówisz poważnie, Harry?
- Jak najbardziej.
- Drogi Boże - szepnął Reeve. Wyglądał na wstrząśniętego. - Nic

dziwnego, że Robert mnie nienawidzi.

- Robert, przez ten swój temperament, nigdy nie reagował na to zbyt

dobrze - przyznał Harry. - Nie pomagało też to, że zawsze byłeś od nas
wyższy i bardziej wysportowany.

Zapadła cisza. Spojrzałam na Reeve’a. Wpatrywał się bez wyrazu w

portret siwej kobiety w zielonej sukni, wiszący na drugim końcu galerii.

- A jak ty na to reagowałeś, Harry? - spytał w końcu ponurym głosem.
- Nie potrzebowałem dużo czasu, by zdyskredytować to, co o tobie

mówił tata. Zresztą sam byłeś tak nieświadomy tej swojej ważnej roli,
że ciężko mi było brać to wszystko poważnie.

- Cieszę się, że tak mówisz - powiedział Reeve. Potrząsnął głową z

niedowierzaniem. - Co, u Boga, Bernard sobie wyobrażał?

- On już taki jest - stwierdził Harry. - Ma wyolbrzymione wyobrażenie

o wadze naszego rodu. Dlatego nie chce, żebym został lekarzem. Boi
się, że lekarz w rodzinie przyniósłby ujmę naszemu nazwisku.

- Twój ojciec jest strasznie staroświecki - powiedział z oburzeniem

Reeve.

- Wiem - odparł z uśmiechem Harry. - Ale oddałby za nas życie.
- Wystarczy, żeby zaufał naszym wyborom, Harry.
- To prawda, ale jego umysł nie działa w ten sposób.
Nagle usłyszeliśmy za plecami kroki. Odwróciliśmy się, by sprawdzić,

118

background image

kto wszedł do galerii. Była to Mary Ann Norton. Spojrzała na miecze w
rękach Harry’ego i uniosła pytająco brew.

- Pojedynkowaliście się z lordem Cambridge, Harry? - spytała.
- Chyba mnie znasz, Mary Ann - odparł Harry. - Nie jestem zbyt dobry

w posługiwaniu się mieczem.

Mary Ann się zawahała.
- Właśnie widziałam Roberta wychodzącego pośpiesznie z domu.

Wyglądał na... zdenerwowanego.

Harry westchnął.
- Jak się prawdopodobnie domyślasz, Robert pojedynkował się z

Reevem. Przegrał, a wiesz przecież, jak się zachowuje w obliczu
porażki.

Mary Ann również westchnęła.
- Wiem - powiedziała. Spojrzała na mnie dużymi, piwnymi oczami i

nagle uśmiechnęła się promiennie. - Właśnie dowiedziałam się od lorda
Bradforda, że za dwa tygodnie weźmiecie ślub tutaj w Wakefield. To
wspaniale, panno Woodly.

Przeniosła wzrok na Reeve’a i na jej policzku pojawił się uroczy

dołeczek.

- Zdaje się, że lord Cambridge nie mógł się już doczekać.
- Zgadza się - odparł Reeve z widocznym brakiem entuzjazmu.
- To prawda? - spytałam. - Naprawdę postanowiliście, że to już za dwa

tygodnie?

- Bernard powiedział, że postara się o specjalne zezwolenie. Chyba nie

ma co przedłużać sprawy, co, Deb?

- Ale przecież możemy wrócić do Ambersley dopiero po zakończeniu

tego nieszczęsnego festynu, który organizuję.

Wzruszył ramionami.
- No to się pobierzemy i zostaniemy w Wakefield jeszcze przez

tydzień, nim wrócimy do Ambersley. Nie widzę powodów, dla których
nie moglibyśmy tak zrobić. A ty?

Przygryzłam dolną wargę.
- Nie... chyba nie. Nie rozumiem tylko, dlaczego twój kuzyn tak się z

tym spieszy.

119

background image

Rozmawialiśmy ze sobą, jakbyśmy byli sami.
- Drogi Boże, Reeve - wtrącił się Harry. - Naprawdę ustaliliście z tatą

datę ślubu, nie pytając nawet Deborah o zdanie?

- Jeśli Deb się to nie podoba, to może po prostu powiedzieć - odparł

Reeve z lekkim zniecierpliwieniem.

- Już powiedziałam, że termin mi odpowiada - odburknęłam.
- Przepraszam - odezwała się z wahaniem Mary Ann. - Zastanawiam

się, czy pomyślała pani już o ubraniu, panno Woodly? Czy też może
przywiozła pani swoją suknię ślubną do Wakefield?

Oczywiście, że tego nie zrobiłam. Nie spodziewałam się, że w ogóle

będzie mi potrzebna.

- Możesz kupić wszystko, czego potrzebujesz, w Brighton - powiedział

Reeve, marszcząc brwi. - To miejsce, do którego przenosi się na lato całe
towarzystwo z Londynu. Muszą tam być jakieś dobre sklepy.

Pokiwałam głową w zamyśleniu. W tej chwili ubranie stanowiło dla

mnie najmniejszy problem. Zastanawiałam się, dlaczego również
Reeve’owi zaczęło się spieszyć z naszym ślubem.

- Drogi Boże - przypomniałam sobie nagle. - Jeszcze nie rozmawiałam

z mamą. Ona nic nie wie o tym... niespodziewanym rozwoju sytuacji.

Spojrzeliśmy po sobie. Przecież mama nadal myślała, że nasze

zaręczyny to tylko pozory.

- Lepiej jej poszukaj, Deb - polecił Reeve. - Nie chciałabyś chyba, żeby

dowiedziała się od kogoś innego.

Oczywiście, że nie! - myślałam, wybiegając z pokoju.

* * *

Znalazłam mamę w ogrodzie. Korzystając ze słońca, które wyszło po

deszczu, przechadzała się po alejkach z panią Norton. Rozmawiały o
wczorajszym balu. Przyłączyłam się do nich z uśmiechem. Po kilku
minutach pani Norton wyczuła, że chcę porozmawiać z mamą na
osobności i taktownie wróciła z powrotem do domu.

Poszłyśmy dalej ścieżką, oddalając się od fontanny.
- Muszę ci coś powiedzieć - zaczęłam. - Bardzo cię to zdziwi.
- O co chodzi? - spytała mama spokojnie.
- Zdecydowaliśmy z Reevem naprawdę się pobrać. Stanie się to już za

120

background image

dwa tygodnie.

Mama przystanęła i spojrzała na mnie.
- Macie się pobrać? - powtórzyła.
- Tak.
Spoglądała na mnie oczami, które miały taki sam kolor, co niebo,

obmyte właśnie deszczem.

- Co się stało, Deborah?
Westchnęłam i ruszyłam dalej.
- Wszystko wymknęło się spod kontroli, mamo, i nie możemy się już

wycofać.

- Och, kochanie, bałam się, że coś takiego się wydarzy.
Kilka kropli spadło na moją suknię z żywopłotu i wytarłam je

niedbałym ruchem ręki.

- Wiem, mamo. Ale myślę, że wszystko byłoby nadal w porządku,

gdyby nie lord Bradford.

- A co on takiego zrobił? - spytała mama, przystając ponownie.
- To on nas zmusza do tego małżeństwa. On jest taki staroświecki,

mamo! Ubzdurał sobie, że Lambethowie są ważniejsi od samego króla.
Wiesz, co nam powiedział? „Nie pozwolę, by nazwisko Lambeth było
wystawione publicznie na hańbę.” Czyż to nie jest okropnie
staroświeckie? - spytałam. - Woli raczej popchnąć swojego bratanka w
nieszczęśliwe małżeństwo, niż zaryzykować skandal wokół swojego
świętego nazwiska.

- Czy to będzie nieszczęśliwe małżeństwo, Deborah? - spytała mama z

powagą.

Poczułam, że się czerwienię.
- Nie sądzę, żeby któreś z nas było nieszczęśliwe, mamo. Znamy się

zbyt długo i za bardzo się lubimy, żeby źle się czuć w takim związku.

Mama lekko uniosła brwi.
- Bardzo lubię Reeve’a - powiedziała. - Zawsze uważałam go za

wartościowego młodego człowieka. Ale nie chcę, byś wychodziła za
niego wbrew swojej woli, Deborah. Wierz mi, z takiego związku może
jedynie wyniknąć nieszczęście.

W jej głosie zabrzmiała nuta tłumionej pasji i sprawiło to, że

121

background image

spojrzałam na nią uważnie.

- Nieszczęście?
- Stosunki małżeńskie między żoną a mężem są bardzo... intymne -

wyjaśniła mama. Jej policzki lekko się zaróżowiły, ale konsekwentnie
ciągnęła dalej. - Szczerze mówiąc, Deborah, kiedy wychodzisz za
mężczyznę, dzielisz z nim nie tylko nazwisko, ale też i łoże. Nie chcę,
byś została zmuszona do małżeństwa. Jeśli zdecydujesz się wycofać, to
cię poprę.

Patrzyłam na moją delikatną mamę ze zdumieniem.
- Lord Bradford byłby wściekły.
- Nie obchodzi mnie jego zdanie - odparła mama. - To nie on wychodzi

za Reeve’a.

Pociągnęłam za kosmyk włosów, któremu Susan pozwoliła zwisać

luzem koło mojego ucha. Takiej reakcji zupełnie się po mamie nie
spodziewałam.

- Moje małżeństwo z Reevem rozwiązałoby przynajmniej nasze

problemy finansowe - powiedziałam niepewnie.

- Mam nadzieję, że nie chcesz wyjść za Reeve’a, by zapewnić mi

opiekę - odparła ostro. - Tyle lat dawałam sobie radę, otrzymując
jedynie drobne sumy. Nie potrzebuję więcej pieniędzy.

- Zresztą może i tak dostaniesz więcej - oznajmiłam. - Wczoraj

wieczorem Richard powiedział mi, że kiedy jego wuj przyjedzie w
odwiedziny do państwa Swale’ów, zażąda od niego wytłumaczenia,
dlaczego przez cały ten czas dostawałyśmy tak mało. Mam przeczucie,
że twój pasierb chce się zrehabilitować za te wszystkie lata, kiedy nas
zaniedbywał.

Mama zacisnęła mocno dłoń wokół mojego nadgarstka.
- Powiedziałaś, że John Woodly ma przyjechać w odwiedziny do

państwa Swale’ów?

- Tak - odpowiedziałam powoli. - Tak mi wczoraj mówił Richard.
Mama zbladła jak ściana.
- Nie ma żadnej tajemnicy w tym, dlaczego byłyśmy tak źle

traktowane - powiedziała sztywno. - Woodleyowie nie chcieli, bym
wyszła za twojego tatę, więc kiedy umarł, pozbyli się mnie. Tak po

122

background image

prostu.

Spojrzałam na moją matkę i po raz pierwszy zastanowiłam się, czy

może jej związek z Woodleyami nie był znacznie bardziej
skomplikowany niż to, co mi przedstawiała przez te wszystkie lata.

Jej uścisk na mojej ręce rozluźnił się trochę i było widać, że mama stara

się opanować emocje.

- Miło było zobaczyć znowu Richarda, ale nie chcę mieć nic wspólnego

z resztą Woodleyów, Deborah. Chciałabym, żebyś przekazała to bratu,
kiedy się z nim znowu spotkasz.

- W porządku, mamo.
- I nie żartowałam, mówiąc o twoim małżeństwie z Reevem - ciągnęła.

- Nie rób niczego, czego nie chcesz.

- Reeve musi przejąć swój majątek, mamo. Tak naprawdę, myślę, że

jeśli nadal miałby prowadzić takie życie, jak przez ostatnie lata, to
mógłby nie dożyć dwudziestych szóstych urodzin. On bardzo
potrzebuje mieć jakiś cel w życiu i wiem, że sumiennie podejdzie do
obowiązków właściciela ziemskiego. Nie mogę mu tego zrobić i się
teraz wycofać.

Mama spojrzała na mnie z uwagą.
- Jesteś tego pewna? Małżeństwo jest na całe życie.
Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam jej prosto w oczy.
- Jestem pewna - skłamałam.
Pokiwała powoli głową.
- A więc dobrze. To twoja decyzja. Ustaliliście już z Reevem datę

ślubu?

- Lord Bradford postara się o specjalne zezwolenie, żebyśmy mogli się

pobrać już za dwa tygodnie.

- Na to się nie zgadzam - oznajmiła mama.
- Dlaczego?
- Przyspieszenie ślubu nie jest sposobem na uniknięcie skandalu -

odparła. - Będzie mnóstwo plotek, jeśli pobierzecie się bez
prawidłowego ogłoszenia zapowiedzi.

- Sugerujesz, że ludzie będą odliczać na palcach? - spytałam otwarcie.
Po raz kolejny jej policzki się zaróżowiły.

123

background image

- Dokładnie o tym mówię.
- I tak z tego liczenia nic nie wyniknie - powiedziałam.
- Jestem tego pewna, ale jeśli lord Bradford chce uniknąć plotek, to w

ten sposób mu się to nie uda.

- Coś ci powiem, mamo. Może ty o tym porozmawiasz z lordem

Bradfordem? Jestem przekonana, że raczej ciebie posłucha niż Reeve’a
czy mnie.

- Dobrze - zgodziła się mama i uniosła podbródek. - Tak zrobię.

Rozdział dwunasty

Przez resztę popołudnia nic się nie wydarzyło. Sally i Mary Ann

spacerowały po ogrodzie, z pewnością czując się odrobinę znudzone po
wczorajszym dniu pełnym wrażeń. Lady Sophia i pani Norton poszły
do swoich pokoi się zdrzemnąć. Harry wziął strzelbę i wyszedł, a lord
Bradford i Robert gdzieś zniknęli. Siedziałam w bibliotece, przeglądając
książkę o włoskim Renesansie, kiedy wszedł Reeve i zaproponował
przejażdżkę.

Zgodziłam się. Po rozmowie z mamą miałam parę spraw, które

chciałam z nim omówić.

Poszłam po kapelusz, a Reeve udał się do stajni, aby wydać polecenie

przygotowania koni. Podjechał po mnie pod główne wejście karyklem
lorda Bradforda, do którego zaprzęgnięto jego własne ogiery.

Pojechaliśmy w kierunku wschodnim, drogą biegnącą skrajem lasku

brzozowego, prowadzącą do wzgórza Oldtimber. Nie byłam tam
jeszcze, a Reeve powiedział, że chce mi je pokazać. Zatrzymaliśmy się
od północnej strony wzgórza, porośniętej dającymi cień brzozami.
Reeve zostawił konie stajennemu, który przyjechał z nami, i weszliśmy
na krętą ścieżkę wiodącą na szczyt.

Po drugiej stronie wzgórza rozciągały się łąki i widoki były

przepiękne. Napawałam się wspaniałą panoramą kanału La Manche
oraz okolicznych dolin i dużych posiadłości miejscowego ziemiaństwa.

Reeve stał koło mnie i wskazywał mi rozmaite charakterystyczne

obiekty.

- To jest Crendon Abbey, gdzie mieszka lord Swale - powiedział,

124

background image

pokazując mi duży kamienny dom, oddalony o jakieś sześć kilometrów
od miejsca, w którym się znajdowaliśmy.

Spojrzałam na ten olbrzymi budynek i otaczający go park.
- Jest prawie tak imponujący, jak Ambersley - stwierdziłam.
- Swale jest bogaczem, co do tego nie mam wątpliwości. Charlotte to

dla twojego brata niezła zdobycz.

- Znacznie lepsza niż twoja - odparłam odrobinę ponuro.
Reeve fuknął ze zniecierpliwieniem.
- Myślałem, że już omówiliśmy tę sprawę, Deb. Ja nie potrzebuję, by

moja żona miała pieniądze.

Patrzyłam nadal w stronę Crendon Abbey.
- Może i nie potrzebujesz. Ale rozmawiałam z mamą, która zwróciła

mi uwagę na kilka innych kwestii, o których wcześniej nie
pomyśleliśmy.

- Na przykład?
Przygryzłam wargę, nadal wpatrując się w ten sam punkt i

zastanawiałam się, jak mam delikatnie ująć to, co chcę mu powiedzieć.

- Przyznasz, że w Londynie pojawiło się wiele plotek, kiedy

przedstawiłeś mnie jako swoją narzeczoną - zaczęłam.

Spojrzałam na niego ukosem. Patrzył na mnie pytająco. Wiatr na

szczycie wzgórza mocno wiat i musiałam trzymać swój modny,
słomkowy kapelusik, żeby nie odleciał. Reeve wskazał ścieżkę
prowadzącą w dół.

- Zejdźmy kawałek, żeby nie stać na wietrze - zaproponował.
- Dobrze - zgodziłam się i podążyłam za nim.
Kilka minut później znaleźliśmy się na małej polanie, osłoniętej od

wiatru drzewami. Usiedliśmy na trawie.

- Nie powinnaś przejmować się plotkami, Deb - podjął Reeve. - O mnie

zawsze plotkują. Od czasu, kiedy Byron napisał ten wiersz, wystarczy
żebym kichnął, a już ktoś o tym pisze w gazecie.

Zerwałam dziką stokrotkę i zaczęłam nerwowo obrywać jej płatki.
- Ale musisz przyznać, że są po temu jakieś powody. Kiedy u boku

człowieka o twojej reputacji nagle pojawia się nikomu nieznana
narzeczona... cóż, nie możesz winić ludzi za to, że plotkują na ten

125

background image

temat.

- Nikogo nie powinno obchodzić, z kim się chcę ożenić - odparł

krótko.

Leżał koło mnie na trawie, podparty na łokciu, z wyciągniętymi prosto

nogami. Wiatr wiał tutaj znacznie słabiej niż na szczycie i targał mu
tylko lekko włosy. Reeve zerwał źdźbło trawy i włożył je sobie między
zęby.

- Nie staram się wycofać z małżeństwa, Reeve - powiedziałam. - Ale

ten pomysł lorda Bradforda, żebyśmy wzięli ślub jak najszybciej, jest
zły. Mama od razu to powiedziała. Nie rozumiem, jak człowiek tak
wrażliwy na skandal jak lord Bradford mógł tego nie zauważyć.

Siedziałam obok Reeve’a na podwiniętych nogach z moją muślinową

suknią w roślinne wzory rozpostartą dookoła. Spojrzał na mnie mrużąc
oczy, ponieważ świecące spomiędzy drzew słońce oślepiało go.

- Chyba jestem równie głupi jak Bernard, ale ja również nie

dostrzegam problemu.

- Ludzie pomyślą, że jestem z tobą w ciąży i dlatego musisz się ze mną

ożenić - wyjaśniłam, dając sobie spokój z delikatnością.

Nawet nie zmienił wyrazu twarzy. Zaczęłam wyliczać na palcach, na

wypadek gdyby nadal nie rozumiał.

- Po pierwsze: nie jestem tobie równa ani pod względem urodzenia,

ani majątku. Po drugie: pojawiłam się w Londynie, jak królik z
kapelusza, zabrałeś mnie na kilka przyjęć, a potem pospiesznie
przywiozłeś tutaj, do wuja. Po trzecie: zaledwie po kilku tygodniach
pobytu w Sussex mamy wziąć ślub. - Pochyliłam się w jego stronę,
zależało mi, żeby zrozumiał, o co mi chodzi. - Powiedz mi, Reeve,
gdybyś usłyszał coś takiego o jakiejś innej osobie, to co byś sobie
pomyślał?

Spoglądał na mnie, nadal trzymając w ustach źdźbło trawy i mrużąc w

słońcu oczy.

- Musisz porozmawiać ze swoim kuzynem, żeby zmienił zdanie co do

tego szalonego pomysłu, byśmy brali ślub już za dwa tygodnie.

Reeve bardzo powoli wyjął źdźbło trawy spomiędzy zębów i wyrzucił

je. Potem wyciągnął dłoń i położył ją na moim ramieniu. Zajęło mi

126

background image

sekundę zrozumienie, że ciągnie mnie w dół na trawę.

Opierałam się tylko przez chwilę. Bezskutecznie. Reeve jest bardzo

silny.

W następnej sekundzie miał mnie już tam, gdzie mnie chciał, na trawie

obok siebie. Spojrzałam mu w twarz, a to, co zobaczyłam sprawiło, że
moje serce zaczęto bić szybciej i głośniej. Polizałam nagle suche wargi.

- Reeve? - powiedziałam.
Nie odezwał się. Zdjął mi kapelusz.
Spróbowałam jeszcze raz.
- C-co chcesz zrobić?
Jego czarne oczy błyskały spod przymrużonych powiek.
- Chcę cię pocałować, Deb.
Położył mi dłonie na ramionach i pochylił się nade mną.
Było tak jak poprzednim razem, tylko bardziej intensywnie. Pocałował

mnie mocno, a ja zadrżałam pod gwałtownym naporem emocji.
Rozchyliłam usta i też go pocałowałam. Był nade mną zawieszony,
opierając cały ciężar ciała na rękach, ale teraz opuścił się na ziemię koło
mnie i przyciągnął mnie do siebie. Poczułam jego twarde ciało przy
swoim, jego ciepło, zapach.

Krew przepływała przez moje żyły w zawrotnym tempie, byłam

nieprzytomna z pożądania.

Tak było jeszcze przez jakiś czas. Potem jego dłoń zanurzyła się w

dekolcie mojej sukni i odnalazła moją pierś. Jęknęłam.

- Boże, Deb - powiedział. Ledwie poznałam jego głos, taki był

zachrypnięty. - Mój Boże, musimy przestać.

- Tak - wydyszałam. - Musimy.
Odwrócił mnie na plecy i włożył swoją nogę pomiędzy moje. Czułam,

jak na mnie naciska. Całował mnie zapamiętale. Moje ramiona
obejmowały jego plecy, trzymały go blisko.

Przesunął dłoń w dół, wzdłuż mojej nogi, i zaczął podciągać mi

spódnice.

Przywołałam resztki silnej woli, jaka mi pozostała.
- Reeve - powiedziałam stanowczo.
Zadrżał. Następnie, w przypływie czegoś, co wyglądało na nadludzki

127

background image

wysiłek, oderwał się ode mnie, skoczył na równe nogi i przeszedł na
drugi koniec polanki. W letnim powietrzu wyraźnie było słychać jego
przyspieszony oddech, kiedy usiłował odzyskać nad sobą kontrolę.

Ja byłam w niewiele lepszym stanie. Usiadłam i oparłam głowę na

kolanach.

Byłam głęboko wstrząśnięta tym, co przed chwilą między nami zaszło.
- Chciałaś wiedzieć, dlaczego zgodziłem się na propozycję Bernarda,

byśmy wzięli ślub już za dwa tygodnie - powiedział Reeve przez ramię.
- To właśnie jest ten powód.

Siedziałam nic nie mówiąc, obracając w myślach wypowiedzianą

przez niego przed chwilą uwagę.

- Chcesz się ze mną przespać - powiedziałam w końcu.
Obrócił się w moją stronę. Jego twarz była jeszcze napięta, ale w

zwężonych oczach pojawił się błysk humoru.

- Jezu, Deb - powiedział z żarem. - Strasznie chcę się z tobą przespać.
- Nie bluźnij - powiedziałam odruchowo.
Machnął ręką ze zniecierpliwieniem.
- Mam mętlik w głowie.
- Rozumiem, kochanie - jego głos stał się miękki. - Ale jestem znacznie

bardziej od ciebie doświadczony i możesz mi wierzyć, kiedy mówię, że
będzie nam razem dobrze.

Nie byłam jakoś szczególnie zachwycona informacją o jego

wcześniejszych doświadczeniach. Wolałabym raczej usłyszeć, że mnie
kocha. Ale niczego takiego nie powiedział.

- Zgódźmy się na propozycję Bernarda - nalegał. - Niech ślub odbędzie

się za dwa tygodnie.

Uśmiechnął się do mnie czarująco, wyglądając jakby już odzyskał

pełnię sił po burzy namiętności, która ogarnęła go nie więcej niż
dziesięć minut wcześniej.

- Nie sądzę, bym był w stanie dłużej czekać.
Pożąda mojego ciała, pomyślałam. Jest młodym mężczyzną i ma

apetyt młodego mężczyzny. Prawdopodobnie nie był z żadną kobietą
już od dłuższego czasu. Chyba właściwie powinnam być mu wdzięcz-
na, że czeka na mnie, a nie zaspokaja żądzy z jakąś rozpustnicą w

128

background image

Chichester czy Brighton.

- Mama ma rozmawiać na ten temat z lordem Bradfordem -

powiedziałam. - Co będzie, jeśli on zmieni zdanie?

- Możesz być pewna, że Bernard rozważył już wszystkie możliwości i

doszedł do wniosku, że ważniejsze jest, żebym się już ożenił, niż
dbałość o to, by ludzie nie plotkowali przez następnych kilka miesięcy
za naszymi plecami. Zresztą może i będą gadać tuż po naszym ślubie,
ale jeśli dziecko nie pojawi się przedwcześnie, plotki ustaną.

Reeve przeszedł przez polankę i wyciągnął dłoń, by pomóc mi wstać.

Kiedy się podniosłam, spojrzał w dół na moją twarz. Przestał się
uśmiechać, stał się poważny.

- A czy tobie to przeszkadza? Jeśli tak, to powiedz mi to teraz.
Nie spojrzałam mu w oczy, tylko na jego usta. To nie był dobry

pomysł, na co wskazało ukłucie pożądania, które poczułam w całym
ciele.

Opuściłam oczy i utkwiłam wzrok w jego podbródku, który był

równie piękny jak jego usta, ale nie wywoływał we mnie aż tak
gwałtownych emocji.

- Chyba nie, jeśli ty też nie masz nic przeciwko.
- To dobrze - schylił się, by podnieść mój kapelusz.
- Szkoda, że nie możemy pojechać od razu po weselu do Ambersley -

powiedział, nakładając mi kapelusz na głowę. - Nie jestem szczególnie
zachwycony tym, że mamy potem spędzić w Wakefield jeszcze jeden
tydzień, pod czujnym wzrokiem wszystkich mieszkających tam osób.

- Wiesz, Reeve - przypomniałam z ożywieniem - gdybyś nie zgłosił

mnie do pomocy przy tym nieszczęsnym letnim festynie, to w ogóle nie
musielibyśmy zostawać w Wakefield.

- Wiem, wiem - odparł ponuro. - To wszystko moja wina.
- Pewnie, że tak.
Wcisnął mi kapelusz mocniej na głowę i pochylił się, by pocałować

mój obnażony kark.

- Poradzimy sobie - zapewnił. - Nic się nie martw.
Czułam żar tego pocałunku przez całą drogę powrotną do domu.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, poszłam od razu do pokoju mamy.

129

background image

Skończyła już swoją drzemkę i piła herbatę. Nalała mi też i obie
usiadłyśmy naprzeciwko wygasłego kominka. Opowiedziałam jej o
mojej rozmowie z Reevem.

O niczym więcej, co działo się na wzgórzu Oldtimber, mamie nie

wspominałam.

- Naprawdę nie chcę, żebyś była obiektem plotek - niepokoiła się

mama.

- Zupełnie mnie nie obchodzi, co o mnie myślą inni ludzie - odparłam.

- Reeve’a tak samo. Poza tym, jak on sam mówił, kiedy tylko stanie się
jasne, że nie wzięliśmy ślubu, dlatego że dziecko było już w drodze,
plotki się skończą.

Mama odstawiła filiżankę.
- Jeśli jesteś naprawdę zdecydowana za niego wyjść, myślę, że musimy

poważnie porozmawiać.

- O czym, mamo? - spytałam ze zdziwieniem.
- O tym, co dzieje się między mężczyzną i kobietą po ślubie.
Mama zbladła, jej twarz była napięta. Wyczuwałam, że ten temat nie

jest dla niej przyjemny.

- Nie musisz tego robić, mamo - powiedziałam uspokajająco. - Reeve

sam może mnie wprowadzić w tę część wiedzy o małżeństwie.

Z pewnością wie na ten temat wszystko, co potrzeba, pomyślałam z

lekkim niesmakiem, przypominając sobie jego komentarz na wzgórzu
Oldtimber.

- Reeve to mężczyzna i chociaż to rzeczywiście bardzo miły młody

człowiek, żaden mężczyzna nie wie, w jaki sposób kobieta odbiera te
sprawy.

Nie bardzo rozumiałam, o co jej chodzi.
Mama splotła ręce i położyła je sobie na kolanach, unikając mojego

wzroku.

- Wiem, Deborah, że lubisz Reeve’a. To bardzo dobrze. I każdy widzi,

że jemu też na tobie zależy. Ale kiedy już wejdziecie razem do łóżka...
wszystko się zmieni.

Uniosłam brwi. Odstawiłam filiżankę na mały okrągły stoliczek

stojący koło mojego krzesła.

130

background image

- Jak to się zmieni? - spytałam.
Oddech mamy stał się szybszy. Spojrzała na obrączkę, którą jeszcze

nosiła na palcu lewej ręki.

- Deborah, czy wiesz jak mężczyzna... wygląda?
Wiedziałam. Kąpaliśmy się z Reevem nago w rzece, kiedy byliśmy

dziećmi. Uznałam jednak, że nie powinnam mamie o tym w tej chwili
mówić.

- Tak - odparłam jedynie.
Mama zaczęła nerwowo obracać obrączkę na palcu.
- A więc - kontynuowała - mężczyźni są od nas znacznie więksi. Ty

może i jesteś wysoka, ale Reeve jest od ciebie większy i silniejszy.
Jestem pewna, że nie będzie chciał cię skrzywdzić, ale na pewno to zro-
bi pod wpływem namiętności. Tak to już jest - dodała wzruszając
bezsilnie ramionami - i kobieta może jedynie udawać, że to jej nie
przeszkadza.

Byłam wstrząśnięta.
- Mamo - powiedziałam zduszonym głosem - czy tak właśnie było w

przypadku twojego małżeństwa?

Jej oczy pociemniały; szukała właściwych słów.
- Nie chcę, byś źle myślała o swoim ojcu, Deborah. Zawsze był dla

mnie dobry, a ja byłam mu za to wdzięczna. To jest bardzo mała część
małżeństwa, ale czuję się w obowiązku przygotować cię na nią. Tak czy
inaczej, szybko się to kończy i wtedy można się cieszyć
przyjemnościami związanymi z byciem zamężną.

Pomyślałam o ogniu namiętności, który wybuchł między mną a

Reevem wcześniej tego popołudnia. Nie miałam najmniejszej
wątpliwości, że kochanie się z nim nie będzie smutnym, bolesnym
obowiązkiem, o którym opowiada mama.

Przypomniałam sobie teraz, że kiedy dorastałam, dwóch mężczyzn

chciało poślubić moją matkę. Oboje mogli zapewnić nam wygodny
dom i dużo lepsze życie niż to, które wiodłyśmy w chatce.

Mama odrzuciła obu konkurentów. Będąc dzieckiem, uważałam, że to

dlatego, iż nadal kochała ojca.

Teraz już tak nie myślałam.

131

background image

- Nie sądzę, żeby tak było w przypadku moim i Reeve’a -

powiedziałam bezsilnie.

Nie wyglądała na przekonaną.
- Kocham go - pierwszy raz głośno wypowiedziałam ten straszny

sekret, który do tej pory skrywałam na dnie serca. - Za każdym razem,
kiedy mnie całuje, rozpala mnie do czerwoności.

- Pocałował cię? - oczy mamy rozszerzyły się.
Uśmiechnęłam się do niej uspokajająco.
- Wyjątkowo namiętnie, mamo, i zapewniam cię, że bardzo mi się to

podobało.

- Deborah - powiedziała mama niepewnym głosem - czy wiesz, co się

dzieje, kiedy mężczyzna i kobieta... się kochają?

- Tak - odparłam. Ostatecznie wychowywałam się na wsi.
- I myśl o tym nie przeraża cię, ani nie wywołuje w tobie obrzydzenia?
Przywołałam obraz Reeve’a. Ponownie poczułam tę falę gorąca, która

przetoczyła się przez dolną część mojego ciała, kiedy przycisnął do
mnie swoje krocze.

- Może tak by było, gdybym wychodziła za kogoś innego - odparłam. -

Ale nie w przypadku Reeve’a.

- To dobrze - powiedziała mama z powątpiewaniem.
Wstałam, pochyliłam się i ucałowałam jej miękki policzek. Jej skóra

była sprężysta, jak u młodej dziewczyny.

- Nie rozmawiaj o nas z lordem Bradfordem. Reeve jest przekonany, że

rozważył już wszystkie możliwe konsekwencje i zdecydował, że zyski z
szybko zawartego małżeństwa znacznie przewyższają jego strony
ujemne.

- Jakie zyski? - spytała mama zdziwiona.
- Lord Bradford obsesyjnie uważa, że małżeństwo ustatkuje Reeve’a. A

jako że jest on głową uświęconego rodu Lambethów, bardzo jest ważne,
by przestał już szaleć i spłodził potomka. Z jakiegoś powodu lord
Bradford czuje do mnie sympatię i myśli, że jestem odpowiednia dla
Reeve’a. Tak więc, chce doprowadzić skonsumowania małżeństwa w
jak najszybszym czasie.

Mama westchnęła.

132

background image

- Bez wątpienia, Reeve to dla ciebie wspaniała partia - przyznała. - Jeśli

rzeczywiście jesteś pewna, że chcesz tego...

- Jestem pewna.
- Naprawdę go kochasz? Nie mówisz tego tylko po to, bym się lepiej

poczuła?

- Naprawdę go kocham - odpowiedziałam zdecydowanie. A w

myślach dodałam: - I niech Bóg ma mnie w swojej opiece.

Rozdział trzynasty

Trzy dni później udałyśmy się w towarzystwie lorda Bradforda do

Brighton, abym mogła zakupić suknię ślubną. Jako przyszły pan
młody, Reeve nie mógł uczestniczyć w naszej wyprawie. Dlatego uzna-
łam, że lord Bradford, któremu najbardziej zależy na przyspieszeniu
naszego ślubu, powinien wziąć na siebie ten obowiązek.

Nadmorskie Brighton, położone na południowym zboczu poniżej

wzgórz wapiennych, było początkowo maleńką wioską rybacką o
nazwie Brighthelmstone. W 1783 roku odwiedził ją Książę Walii i
postanowił wybudować tam swoją letnią rezydencję. Eleganckie
towarzystwo poszło w ślady Księcia. Brighthelmstone zostało
przechrzczone na Brighton. W chwili obecnej, latem 1814 roku, ta
dawna wioska rybacka obfitowała w eleganckie placyki i domy bo-
gatych rodzin.

Zakupy udały się wyjątkowo dobrze. Nigdy nie uważałam lorda

Bradforda za osobę obdarzoną cierpliwością, więc byłam przyjemnie
zaskoczona jego tolerancją wobec, można by pomyśleć, bardzo nud-
nego dla mężczyzny poranka. Wziął ze sobą książkę i siedział spokojnie
w sklepach, do których wchodziliśmy. Czekał na nas, zupełnie się nie
skarżąc, podczas gdy ja przymierzałam jedną suknię po drugiej i
zastanawiałam się z mamą nad najwłaściwszym wyborem.

Ostatecznie, kiedy nie mogłyśmy zdecydować pomiędzy dwoma

sukniami, które szczególnie mi przypadły do gustu, przymierzyłam je
obie i zaprezentowałam kolejno lordowi Bradfordowi. Jedna była z
błękitnego jedwabiu, a druga z białej krepy. Ta druga podobała mu się
bardziej i ją właśnie wzięłyśmy.

Po zakupach lord Bradford zaproponował, abyśmy przed powrotem

133

background image

przeszli się jeszcze nadmorską promenadą. Skierowaliśmy się więc
wszyscy w stronę pawilonu - letniej rezydencji wybudowanej przez
księcia regenta.

Spędziłyśmy z mamą prawie pół godziny podziwiając ten okazały

budynek, przyozdobiony kopułami, minaretami i iglicami. Lord
Bradford odnosił się do niego pogardliwie.

- Ta budowla jest zaprojektowana zupełnie bez gustu i na dodatek jest

ogromną stratą pieniędzy - stwierdził. - Jak można było utopić
fundusze w czymś tak kosztownym tuż po wojnie, kiedy tylu
zdemobilizowanych mężczyzn boryka się z trudną sytuacją finansową?
To niewybaczalne postępowanie.

Nie mogłam się z nim nie zgodzić, zarówno w kwestii okropnego

gustu, jak i straty pieniędzy. Ale w tym budynku, tak rażąco
nieprzystającym do swojego otoczenia, było coś niezaprzeczalnie
fascynującego.

Oderwałyśmy się w końcu od pawilonu i skierowaliśmy się nad

morze, skręcając w lewo w promenadę. Tego lata pogoda wyjątkowo
dopisywała, dzień był ciepły i słoneczny. Pojedyncze chmurki na niebie
wyglądały jak pasma białej mgły płynącej przez błękitną przestrzeń.

Promenada biegła wzdłuż wąskiej zatoki, nad którą leżało Brighton.

Tego dnia była ona zapełniona dobrze ubranymi ludźmi,
przechadzającymi się w przyjemnym morskim powietrzu. Kobiety
miały na sobie lekkie muślinowe sukienki i różnorodne kapelusze z
szerokimi rondami, by chronić skórę przed słońcem. Panowie z kolei
prezentowali się w stosownych strojach porannych: cienkich, czarnych
lub niebieskich kurtkach i płowych pludrach. Wokoło biegały dzieci w
towarzystwie guwernantek. Dźwięk ich przenikliwych głosików
mieszał się ze skrzeczeniem mew.

Szłam z jednego boku lorda Bradforda, a mama z drugiego.

Rozmawiali swobodnie na różne tematy, a ja rozglądałam się wokół,
ciesząc oczy wyrafinowaniem tego miasta, które kiedyś było zaledwie
prostą rybacką wioską.

Nagle ktoś za moimi plecami zawołał mnie po imieniu.
Odwróciłam się i zobaczyłam, że zbliża się mój brat. Na jego ramieniu

134

background image

wspierała się Charlotte, a z drugiej strony szedł wysoki, szczupły
mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widziałam.

Może ze względu na jego wzrost tknęło mnie przeczucie, że to właśnie

jest tak znienawidzony przeze mnie wuj John.

Richard pomachał, byśmy się zatrzymali.
Zwróciliśmy się w stronę Richarda i towarzyszących mu osób.
- Deborah, chciałbym przedstawić ci twojego wuja, pana Johna

Woodly’ego - powiedział Richard.

Zdziwiło mnie, jak zwyczajnie ten człowiek wyglądał. W moich

wyobrażeniach przypominał raczej nikczemnego potwora, ale stojący
przede mną mężczyzna miał kasztanowe włosy, niebieskie oczy i re-
gularne rysy twarzy. Można by nawet powiedzieć, że był przystojny.
Na jego obliczu nie uwidaczniał się jego podły charakter.

Spojrzałam mu prosto w oczy, mrużąc powieki z wrogością. Skinęłam

lekko głową, ale nic nie powiedziałam.

John Woodly również się nie odezwał. Zacisnął usta w linijkę i

odwrócił się do Charlotte.

- Niech pani wybaczy, lady Charlotte, ale mam ważną sprawę do

załatwienia. - Spojrzał na Richarda. - Spotkajmy się za godzinę przy
powozie.

Odwrócił się na pięcie i odszedł.
Richard popatrzył w ślad za nim z gniewnym wyrazem twarzy. Potem

odwrócił się do mamy.

- Przepraszam za nieuprzejme zachowanie mojego wuja, lady Lynly...

- Nagle jego głos zamarł i Richard zrobił krok do przodu. - Wszystko w
porządku? - zapytał.

Spojrzeliśmy na mamę. Była blada jak kreda i wyraźnie się trzęsła.

Nim zdążyłam zareagować, lord Bradford był już przy niej.

- Niech pani usiądzie na tej ławce, pani Woodly - powiedział. Objął ją

za ramiona i pomógł jej przejść do ławki ustawionej w stronę
migocącego w słońcu morza.

Podążyliśmy za nimi z Richardem i Charlotte. Mama usiadła, a lord

Bradford spoczął koło niej, nadal ją obejmując.

- Czy ma pani jakieś sole trzeźwiące? - zwrócił się do mnie.

135

background image

Nigdy nie nosiłam przy sobie takich rzeczy i teraz tego pożałowałam.
- Ja mam - odezwała się Charlotte. Zanurzyła dłoń w torebce i

wyciągnęła małą buteleczkę.

Lord Bradford podsunął mamie sole pod nos, a ja usiadłam z drugiej

strony ławki i patrzyłam, jak na jej twarz powraca kolor.

- Tak mi przykro - powiedziała słabym głosem. - Nie wiem, co mi się

stało. To pewnie z powodu słońca.

To nie było słońce. To był John Woodly, wszyscy to wiedzieliśmy.
- Lepiej się czujesz, mamo? - spytałam.
Wzięła głęboki oddech.
- Tak, już wszystko w porządku, kochanie.
Najwyraźniej jednak nie było w porządku.
- Niech pani tu jeszcze posiedzi z dziesięć minut, dopóki nie będę miał

pewności, że nam pani nie zemdleje - powiedział apodyktycznym
tonem lord Bradford. - Dopiero wtedy pozwolę pani wstać.

Mama starała się uśmiechnąć.
- Naprawdę, nic się nie stało. To tylko słońce. Już się czuję lepiej.
- Lord Bradford ma rację, mamo - odezwałam się. Spojrzałam na niego

z zaniepokojeniem. - Czy można gdzieś tu dostać jakiś chłodny napój?

- Przyniosę szklankę lemoniady od Curriera - zaoferował się Richard.

Stali wraz z Charlotte naprzeciwko nas, osłaniając mamę przed
ciekawskimi spojrzeniami przechodniów. - To niedaleko stąd. Wrócę za
pięć minut.

Uśmiechnęłam się do niego.
- Dziękuję. To bardzo miło z twojej strony.
Odszedł, stawiając duże kroki na swoich długich nogach. Po chwili

Charlotte usiadła obok mnie na ławce.

Lord Bradford nadal trzymał mamę za rękę. Zauważyłam, że nie

broniła się przed tym. Zaczął opowiadać jej coś zupełnie niezwiązanego
z zaistniałą sytuacją i zdałam sobie sprawę, że w ten sposób pomaga jej
wziąć się w garść.

Moje zdanie na temat jego wrażliwości podskoczyło o kilka oczek.
Mama była zwrócona w stronę lorda Bradforda, zasłuchana w jego

słowa. Ja więc nawiązałam uprzejmą rozmowę z Charlotte.

136

background image

Powiedziałam jakiś banał na temat pogody, ale Charlotte mi przerwała.

- Chciałabym skorzystać z okazji, by powiedzieć ci, że Richard jest

niezwykle zmartwiony, iż jego rodzina tak was zaniedbała -
oświadczyła.

Mówiła cicho, ale bez wątpienia szczerze.
Już miałam powiedzieć „I powinien być”, ale zmieniłam zdanie. Z

niechęcią dochodziłam do wniosku, że może mój brat nie jest jednak
taki zły, za jakiego go uważałam, i że może należałoby pomóc mu w
naprawieniu stosunków między nami.

Spojrzałam na mewę, która przysiadła na sąsiedniej ławce.
- Wygląda na to, że nie była to jego wina - stwierdziłam krótko.
Charlotte nachyliła się w moją stronę.
- Naprawdę nie była. Musi mi pani uwierzyć, kiedy mówię, że nie

miał pojęcia o tym, że skazano was na życie w biedzie. Widzi pani, John
Woodly zawsze zarządzał jego majątkiem i w księgach, które mu
przedstawiał, zawsze widniała pokaźna suma, rzekomo wypłacana co
kwartał tobie i twojej matce. To dlatego Richard był tak zszokowany,
kiedy dowiedział się prawdy. Nie mógł wiedzieć, że wpisy, które
pokazywał mu wuj, były nieprawdziwe.

Oderwałam oczy od mewy i spojrzałam zdumiona na Charlotte.
- Chcesz powiedzieć, że ten okropny John Woodly fałszował księgi

rachunkowe?

Charlotte pokiwała głową, w jej zielonych oczach malowała się

powaga.

- Czemu, u diabła, mój ojciec powierzył pieczę nad majątkiem takiej

osobie? - wykrzyknęłam.

- Nie mam pojęcia - odparła Charlotte. - Mogę jedynie powiedzieć, że

Richard zatrudnił nowego zarządcę, który ma za zadanie sprawdzić
wszystkie księgi i stwierdzić, czy przypadkiem wuj nie sprzeniewierzył
większej sumy pieniędzy, poza tym, co wam się należało.

Nagle mnie oświeciło, otworzyłam szeroko oczy.
- To znaczy, że Woodly zatrzymywał te pieniądze dla siebie?
Charlotte znowu spojrzała na mnie ponuro.
- A gdzież indziej mogłyby się podziewać?

137

background image

- Co za parszywy drań - syknęłam.
Charlotte starała się sprawić wrażenie zgorszonej moim językiem, ale

jej się nie udało.

Ponownie spojrzałam na sąsiednią ławkę. Pojawiła się na niej druga

mewa. Siedziały tam teraz dwie, każda na przeciwległym końcu
oparcia, i wyglądały jak podpórki do książek.

- Jeśli Richard naprawdę sprawdza swojego wuja, to dlaczego

przechadzacie się z nim po promenadzie, jak gdybyście byli jedną
wielką szczęśliwą rodziną?

- Pan Woodly jest gościem moich rodziców, Deborah. Staramy się z

Richardem zachować pozory uprzejmości.

Spojrzałam na nią przenikliwie.
- Czy Woodly wie, że Richard kazał go sprawdzić?
Charlotte wbiła wzrok w torebkę, która leżała na jej kolanach.
- To kolejny powód, by nie dawać mu do zrozumienia, że wszystkiego

się dowiedzieliśmy.

Zorientowałam się, że od dobrych paru minut nie słychać już było

głosu lorda Bradforda. Odwróciłam się i zobaczyłam, że przysłuchują
się nam wraz z mamą.

- Skończony łajdak - powiedział lord Bradford z potępieniem.
- To prawda - potwierdziła mama zdławionym głosem.
- Nadchodzi Richard z lemoniadą dla pani, lady Lynly - powiedziała

Charlotte. - Jestem pewna, że zimny napój postawi panią na nogi.

Obserwowaliśmy mojego brata przedzierającego się w naszą stronę

przez tłum spacerowiczów. Pomyślałam, że wyróżnia się spośród
otaczających go ludzi nie tylko wzrostem, ale i gracją w ruchach. Podał
mamie szklankę z uprzejmym ukłonem. Kiedy pita, opowiedziałam
Richardowi i Charlotte o moich planach, zapraszając ich pod wpływem
impulsu na ślub.

Kiedy mama dokończyła lemoniadę, pożegnaliśmy się z moim bratem

i jego narzeczoną i udaliśmy się z powrotem do karykla. Nasze nastroje
w drodze powrotnej były nieco przygaszone. Między mamą a Johnem
Woodlym zaszła jakaś nieprzyjemna historia, to było oczywiste. Bardzo
chciałam się dowiedzieć, o co chodziło, ale najwyraźniej mama nie mia-

138

background image

ła ochoty mi się zwierzać.

Cóż, pomyślałam z optymizmem, nie ma powodów, dla których

mieliby się jeszcze w przyszłości spotkać. Nawet jeśli miałybyśmy
zacieśnić więzy z Richardem, a zaczynałam mieć nadzieję, że tak się
stanie, mój brat na pewno nie będzie już w dobrych stosunkach ze
swoim wujem po tym, czego się o nim dowiedział.

Mama zamieszka w Ambersley ze mną i Reevem i być może Richard

będzie jej wypłacał większe sumy niż dotychczas, żeby nie myślała, że
jest całkiem zależna od nas. Mogłaby wtedy znowu zacząć uczestniczyć
w życiu towarzyskim miasteczka. Nie istniały powody, dla których
miałaby się znów spotkać z Johnem Woodlym.

Kiedy już ułożyłam mojej matce w myślach przyszłość w sposób mnie

satysfakcjonujący, wychyliłam się z karykla i rozejrzałam po okolicy,
przez którą przejeżdżaliśmy. Zastanawiałam się z rozleniwieniem, co
powie Reeve, kiedy zobaczy mnie w nowej sukni ślubnej.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, zastaliśmy Reeve’a i Richarda na

podwórzu przed stajnią, z pięściami uniesionymi do walki. Przyglądali
im się otaczający ich kręgiem stajenni, którzy najwyraźniej podjudzali
ich z niezdrowym entuzjazmem.

- Drogi Boże - jęknął lord Bradford i zeskoczył z karykla,

pozostawiając mnie i mamę samym sobie.

- Nie podchodź, tato - warknął Robert, kiedy lord Bradford krzyknął

na stajennych, by się rozeszli. - To uczciwa walka. Nie ma powodu, byś
się w nią angażował.

Mężczyźni krążyli wokół siebie z uniesionymi pięściami, czekając na

atak przeciwnika. Musiało się to dziać już od jakiegoś czasu. Reeve miał
rozciętą wargę i krwawił obficie, a oko Roberta zaczynało puchnąć.
Obaj zdjęli kurtki i koszule, ich nagie torsy lśniły od potu.

Podeszłyśmy razem z mamą do lorda Bradforda i stanęłyśmy obok

niego.

- Niech panie wejdą do domu, to nie miejsce dla nich - oznajmił

apodyktycznie.

Nie miałam zamiaru się stamtąd ruszać nawet na krok i tak też mu

powiedziałam.

139

background image

- Panno Woodly - wycedził przez zęby. - Damy nie oglądają meczów

bokserskich.

- Tam jest mój przyszły mąż, krew płynie mu po brodzie - odparłam - i

mam zamiar pozostać tutaj, żeby mieć pewność, że nie jest w
niebezpieczeństwie.

- Ja będę nadzorował tę walkę - odparł lord Bradford. - Nie ma

potrzeby, by pani tu była.

- Dlaczego po prostu ich nie powstrzymasz, Bernardzie? - spytała

mama przestraszonym tonem.

Bernardzie?
Odwróciłam się, by spojrzeć na matkę, której piękne błękitne oczy były

skierowane na lorda Bradforda.

Po raz kolejny objął ją i skierował w stronę domu.
- Czasem lepiej jest pozwolić chłopcom, by wyładowali swoje

frustracje w walce, Elizabeth. To rozładowuje napięcie.

Elizabeth?
Co, u diabła, rozgrywa się między moją matką i lordem Bradfordem?
Skrzyżowałam ramiona.
- Ani Reeve, ani Robert nie są już chłopcami - powiedziałam z uporem.
Lord Bradford puścił moją uwagę mimo uszu i delikatnie popchnął

mamę w kierunku domu.

- Idź już. Oglądanie tego sprawi ci przykrość.
Mama poszła.
Ja zostałam.
Odgłos głuchego uderzenia skierował moją uwagę na to, co toczyło się

na środku podwórza.

Na polecenie lorda Bradforda wszyscy stajenni zniknęli. Zostali tylko

Reeve i Robert, okładający się pięściami w pełnym słońcu.

Robert był niższy od Reeve’a, ale zbudowany jak byk. Najwyraźniej

najbardziej polegał na samej mocy swoich uderzeń. Na moich oczach
ugodził Reeve’a prosto w łuk brwiowy. Reeve zatoczył się do tyłu, nad
jego okiem pojawiła się krew.

Wbiłam paznokcie w dłoń. Zrobiło mi się niedobrze. A Reeve się

uśmiechnął!

140

background image

- Nieźle, Robercie - powiedział, unosząc pięści, gotowy na kolejne

ciosy.

Mężczyźni znów zaczęli krążyć wokół siebie. Nagle Reeve zrobił unik

przed gardą Roberta i uderzył go hakiem w odsłoniętą szyję. Robert
wycofał się szybko, potrząsając głową, jakby chciał rozjaśnić umysł. Z
jego podbródka zaczęła kapać krew.

Zaczęłam się zastanawiać, czy lord Bradford rzeczywiście nie miał

racji, że nie jest to widowisko dla damy. Chciałam na nich krzyczeć, by
przestali.

Zamiast tego stałam, nic nie mówiąc, i obserwowałam, jak naprężają

się mięśnie Reeve’a. Jeśli Robert wygląda jak byk, pomyślałam, to
Reeve wygląda jak koń czystej krwi. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłby koń
czystej krwi spotykając byka, to wziąłby nogi za pas. Pomyślałam z
wściekłością, że Reeve nie ma nawet rozsądku konia. W tym momencie
walka przeistoczyła się w burzę gwałtownych uderzeń. Robert
wyraźnie postanowił zakończyć wszystko jak najszybciej i zarzucił
swoimi silnymi ramionami, celując w brzuch i twarz Reeve’a.

Jeśli jednak Robert był silniejszy, to Reeve miał stanowczo szybsze

ruchy. Odrzucił na bok głowę, by uniknąć ciosu, i lawirując wokół
przeciwnika, sam uderzył, trafiając Roberta w krwawiącą już szczękę.

Ten ciężko upadł.
Reeve stanął nad nim z rękami na biodrach, podczas gdy Robert

próbował się podnieść. Lord Bradford podszedł do nich.

- Koniec, chłopcy - oznajmił. - Walka się skończyła.
Robertowi udało się podnieść na kolana.
- Wcale nie - wydyszał.
- Zostałeś pokonany, Robercie - oświadczył jego ojciec. - Uznaj porażkę

jak mężczyzna.

Robert spojrzał na lorda Bradforda.
- Zawsze bierzesz jego stronę - odparł i odrobinę błędnym wzrokiem

poszukał Reeve’a. Na jego twarzy pojawiła się wściekłość. -
Nienawidzę cię - powiedział, a następnie upadł na ziemię.

* * *

Zabrałam Reeve’a z powrotem do domu, żeby zająć się jego

141

background image

skaleczeniami i siniakami. Zmusiłam go, by usiadł na tarasie, i poszłam
po wodę i balsam. Nie widziałam powodu, by miał zabrudzić dywany i
meble w domu tylko dlatego, że był na tyle głupi, aby wdać się w bójkę.
Krwawił z wargi i brwi, a jego kłykcie były odrapane i również
zakrwawione.

Był z siebie szalenie zadowolony.
- Nigdy nie wiedziałem, czy dam radę pokonać Roberta w walce na

pięści - zwierzył mi się, kiedy przecierałam mu dłonie szmatką
zanurzoną w wodzie.

- To wygląda okropnie - powiedziałam.
- Czy musisz to robić tak dokładnie? - skrzywił się.
- Tak. A ty musiałeś wdać się w walkę Robertem? Słyszałeś, co

powiedział. I tak już cię wystarczająco mocno nienawidzi. Trzeba było
jeszcze pogarszać sytuację?

- Robert nigdy nie przestanie mnie nienawidzić, bez względu na to, co

bym zrobił - odparł Reeve. - A poza tym to on mnie do tego zmusił.

- Trzeba było go zignorować - powiedziałam. Zaczęłam szorować jego

dłoń jeszcze mocniej. - Poza tym do bójki potrzebne są dwie osoby.

- Zaczął mnie wyzywać - powiedział Reeve.
Przewróciłam oczami.
- Lord Bradford miał rację. Może i macie ciała dorosłych mężczyzn, ale

w pewnym sensie nadal jesteście małymi chłopcami.

- Przestań gderać jak jakaś stara baba. Myślisz, że dlaczego polowa

mężczyzn w Londynie uczęszcza do salonu bokserskiego Gentlemana
Jacksona?

- Nie mam pojęcia - odparłam surowo.
- Lubimy sobie nawzajem przyłożyć.
Ponownie przewróciłam oczami.
Skończyłam obmywać jego kłykcie i zaczęłam nakładać balsam na

otwarte zadrapania i owijać je bandażem.

- Teraz pokaż mi wargę - zakomenderowałam.
Uniósł do mnie twarz. Jego warga była rozcięta, ale przestała już

krwawić. Nic nie mogłam z tym zrobić, więc jedynie delikatnie
obmyłam mu podbródek z krwi. Potem spojrzałam na jego brew.

142

background image

- To głęboka rana - stwierdziłam. - Nie wiem, czy nie powinno się jej

zszyć.

- Jestem pewien, że nie potrzeba szwów, Deb. Przeczyść tylko ranę i

nałóż na nią balsamu.

- Myślę, że może powinnam poszukać Harry’ego.
Potrząsnął nieznacznie głową.
- Ty się mną zajmij - poprosił.
- Może pozostać blizna.
- Nie obchodzi mnie to.
Poddałam się.
- Dobrze, na razie tak to zostawimy. Wyczyszczę dobrze ranę i nałożę

balsamu. Harry obejrzy ją później.

Nie odpowiedział.
- Zasłabłeś? - spytałam sarkastycznie - Może powinnam posłać po

doktora Caldera?

Odwrócił głowę i wcisnął ją pomiędzy moje piersi. Podskoczyłam.
- Reeve! Ktoś może nas zobaczyć!
Pocałował mnie.
- To powiemy, że zasłabłem - jego stłumiony głos dochodził

spomiędzy mojego biustu.

Serce biło mi bardzo szybko. Czułam żar pocałunku przez sukienkę.

Położyłam dłonie na jego głowie i odsunęłam go od siebie.

- Zachowuj się - upomniałam go surowo.
Jego czarne oczy błysnęły.
- Nie ma z tobą żadnej zabawy, Deb.
- A ty nie masz za grosz przyzwoitości.
Uśmiechnął się figlarnie.
- Ty też nie - powiedział. - To dlatego tak się dobrze rozumiemy.
Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy.
Nagle dobiegł nas głos spoza drzwi na taras.
- Tutaj jesteś, Reeve. Wszystko w porządku? Słyszałem, że wdałeś się

w bójkę z Robertem.

To był Harry. Odsunęliśmy się od siebie.
- Tak było - przyznałam. - I chciałabym, żebyś spojrzał na rozciętą

143

background image

brew Reeve’a. Może wymagać szycia.

Harry wyglądał na zadowolonego.
- Cóż, nie jestem jeszcze lekarzem, ale z przyjemnością obejrzę ranę.
- Nie dam ci wetknąć w siebie igły, Harry.
- Nie bądź dzieckiem i pozwól, by cię obejrzał - powiedziałam.
Reeve skrzywił się, ale dał kuzynowi obejrzeć ranę. Na szczęście

Harry stwierdził, że nie trzeba zakładać szwów, i kiedy już ją
opatrzyłam, wszyscy troje wróciliśmy do domu, by przebrać się do
obiadu.

Rozdział czternasty

Ku mojej wielkiej uldze Robert nie pojawił się na obiedzie. Na pytanie

lorda Bradforda, gdzie znajduje się jego starszy syn, Harry odparł, że
pokojowy Roberta poinformował go, iż jego pan wybrał się do Fair
Haven.

Lord Bradford zmarszczył brwi, słysząc tę wiadomość.
- Pewnie poszedł do tej okropnej gospody „Pod Złotym Lwem”, żeby

schlać się na umór - oświadczyła z satysfakcją lady Sophia.

- Nie należy od razu tak sądzić, tylko dlatego, że wybrał się do miasta

- upomniał ją lord Bradford ponurym tonem.

- Robert nie ma żadnych innych powodów, żeby jeździć do tego

nędznego portowego miasteczka, dobrze o tym wiesz, Bernardzie -
odparła lady Sophia. Odwróciła się do Reeve’a i w milczeniu przyjrzała
się jego pokiereszowanej twarzy. Wokół oka zaczął mu się formować
brązowy siniak. - Dałeś mu w kość, co? - zagdakała.

Reeve skrzywił się z bólu, kiedy gorąca zupa z ostryg dotknęła jego

rozciętej wargi. Odłożył łyżkę i odwrócił się do ciotki.

- Dlaczego uważasz, że to ja wygrałem?
Lady Sophia prychnęła w sposób zupełnie nieprzystający damie.
- Siedzisz tu z nami przy obiedzie, a Robert upija się w Fair Haven -

odparła.

Reeve chciał się uśmiechnąć, ale jego skaleczona warga naprężyła się,

więc tylko się skrzywił. Lady Sophia rzuciła mu znaczące spojrzenie, a
potem potrząsnęła głową i zwróciła się w moją stronę.

144

background image

- Wygląda na to, że na razie trzeba się będzie powstrzymać od

pocałunków, paniusiu - powiedziała ze złośliwym uśmiechem.

Widziałam, jak na policzkach siedzącej po drugiej stronie stołu mamy

pojawił się rumieniec.

- Na to wygląda - odparłam spokojnie.
- Wystarczy, Sophio - upomniał staruszkę lord Bradford. - Takich

tematów nie należy poruszać przy obiedzie, dobrze o tym wiesz.

- Phi - prychnęła lady Sophia. - Jesteś tak samo sztywny, jak cała reszta

twojego pokolenia, Bernardzie. My nie byliśmy tacy pruderyjni.

- Świat wyglądał trochę inaczej tysiąc lat temu, ciociu - wtrącił się

Reeve. Miał na twarzy wyraz udawanego zgorszenia. - I chciałbym też
się dowiedzieć, skąd ty tyle wiesz na temat „Złotego Lwa”?

- Reeve - wycedził przez zęby lord Bradford.
- Zostaw chłopaka w spokoju, Bernardzie. W tej rodzinie tylko jemu

pozostała odrobina charakteru.

Lord Bradford najwyraźniej nie zgadzał się z tym stwierdzeniem, ale

nie chciał też przedłużać dyskusji. Odwrócił się więc do pani Norton,
która siedziała obok mamy, i która spytała go o wynik jego polowania.
Chwilę potem wszyscy przy stole zaczęli ze sobą rozmawiać na
bardziej neutralne tematy.

Po obiedzie Reeve poprosił mnie, bym przeszła się z nim po ogrodzie.
Kiedy wychodziliśmy, lady Sophia stuknęła laską w podłogę.
- Pamiętaj o jego wardze, paniusiu. Żadnego całowania! - krzyknęła za

nami.

- Co za zmora - mruknęłam do Reeve’a, kiedy weszliśmy na ścieżkę

prowadzącą do fontanny.

- Zawsze mówi to, co myśli - zaśmiał się. - Tak samo zresztą, jak ty.
Stanęłam w miejscu.
- Nie waż się mnie porównywać do tej okropnej starej kobiety -

zaprotestowałam.

- No, może rzeczywiście jest odrobinę niegrzeczna - przyznał.
- Tobie to nie przeszkadza, bo jesteś jej oczkiem w głowie -

powiedziałam. - Natomiast wobec wszystkich pozostałych zachowuje
się skandalicznie.

145

background image

- Jak poszły zakupy w Brighton? - Reeve rozważnie zmienił temat. -

Udało ci się wybrać suknię?

- Tak, ale po zakupach wydarzyło się coś bardzo dziwnego.
Doszliśmy już do kamiennych ławek. Reeve pociągnął mnie za ramię,

wskazując, żebyśmy usiedli. Kiedy mężczyźni pili po obiedzie porto,
słońce zdążyło zajść i na niebie świecił już księżyc. W jego blasku włosy
Reeve’a wydawały się równie czarne jak surdut, który miał na sobie.

- Kiedy przechadzaliśmy się po promenadzie spotkaliśmy Richarda,

Charlotte i Johna Woodly.

Opowiedziałam mu całe to dziwne zajście.
- Chcesz mi powiedzieć, że przez te wszystkie lata Woodly

sprzeniewierzał pieniądze przeznaczone dla twojej matki? - spytał
Reeve z mieszaniną niedowierzania i gniewu, kiedy skończyłam.

- Według Charlotte tak właśnie było.
- Co za sukinsyn. Jak taki człowiek może w ogóle spojrzeć na siebie

rano w lustrze?

- Nie wiem - westchnęłam.
- I co twój brat ma teraz zamiar zrobić, kiedy już poznał prawdę?
- Nie wiem - powtórzyłam, kładąc ręce na kolanach. - Rozmawiałam z

Charlotte, nie z Richardem. A ona powiedziała, że wynajęli już innego
zarządcę, by sprawdził księgi rachunkowe. Chcą się dowiedzieć, czy
kochany wuj John nie podkradał pieniędzy też przy innych okazjach.

- Mógłbym się założyć, że tak było - stwierdził od razu Reeve.
- O pewne rzeczy nigdy nie należy się zakładać - powiedziałam.
Reeve położył na chwilę swoją dłoń na mojej.
- Pozwól, że ja sam porozmawiam z Richardem na ten temat, Deb -

poprosił. - Wiesz, że kiedy tylko przejmę swój spadek, twoja matka już
nigdy nie będzie musiała się o nic martwić. Ale, do licha, jako wdowie
po twoim ojcu należą się jej pieniądze.

- Zgadzam się z tobą, Reeve. Wiem, że zawsze będziesz się zajmował

mamą, ale uważam, że należą się jej także pieniądze z majątku ojca.

Reeve poruszył ramieniem, jakby go zabolało. Robert musiał jednak

solidnie go poturbować.

Dobrze mu tak, pomyślałam uparcie. Nie trzeba się było wdawać w tę

146

background image

bójkę.

- Twoja matka naprawdę zemdlała na widok Johna Woodly’ego? -

spytał Reeve.

Pokiwałam posępnie głową.
- Coś musiało między nimi zajść, Reeve. Czuję to. Jak tylko go

zobaczyła, zbladła jak ściana, a on od razu wziął nogi za pas.

- Może czuł się winny. To w końcu kobieta, którą okradał przez

osiemnaście lat.

- Taki człowiek jak on nie miewa wyrzutów sumienia. Nie tłumaczy to

też reakcji mamy. Ona nic nie wiedziała o jego podstępnej działalności.

Reeve pokiwał w milczeniu głową. Spojrzałam na niego. Był blady, a

światło księżyca wyostrzało rysy jego twarzy.

- Już wcześniej zauważyłam, że na każde wspomnienie Johna Woodly

mama reaguje gwałtownie.

- To człowiek, który skazał ją na życie w tej malutkiej chatce, Deb -

zauważył Reeve. - Nie sądzę by to było dziwne, że twoja matka tak się
zachowuje, kiedy ktoś o nim mówi.

- Może masz rację. Naprawdę porozmawiasz z Richardem o pensji dla

niej?

- Oczywiście.
Uśmiechnęłam się.
- Sama chciałam z nim o tym porozmawiać, ale myślę, że będzie lepiej,

jeśli ty to zrobisz.

- Dziękuję - powiedział Reeve poruszony.
- Proszę - zaśmiałam się.
Obserwował mnie przez chwilę. Jego oczy były skryte w cieniu, więc

nie mogłam nic z nich wyczytać.

- Wiesz, nad czym się zastanawiałem, Deb? - odezwał się w końcu.
- Nad czym?
- Nad tym, że czasami należy improwizować, i nad tym, że może

mógłbym użyć języka zamiast warg.

- Co?!
- Lizanie też jest przyjemne - wytłumaczył. - Już wcześniej

zauważyłem, że wspaniale smakujesz.

147

background image

Mówiąc to, Reeve położył dłonie na moich ramionach. Próbowałam się

od niego uwolnić i wstać.

- To haniebne, Reeve. I obrzydliwe. Nie będzie żadnego lizania,

słyszysz?

- Nie wiesz, co tracisz - powiedział.
Zacisnęłam mocno usta, myśląc, że jestem bardzo sprytna, ale on był

szybki jak błyskawica. Nim zdałam sobie sprawy z tego, co ma zamiar
zrobić, odchylił przód mojej jedwabnej sukni z głębokim dekoltem,
obnażając moje piersi.

- Reeve! - zaprotestowałam cienkim głosem.
Jego język już przesuwał się po jednym z moich sutków.
Miał rację co do tego lizania. Rzeczywiście poczułam się niesamowicie.
- Nie rób tego - usłyszałam swój głos.
Ale moje ciało mówiło co innego. Plecy wygięły się, a dłonie wczepiły

w jego włosy, przyciągając go do siebie.

Przesunął język na drugą pierś.
- To na pewno grzech - zachrypiałam. - Nie jesteśmy jeszcze po ślubie.
- Jeszcze dziewięć dni - powiedział. - Jezu, Deb, nie wiem, czy uda mi

się tyle wytrzymać.

- Musisz - nakazałam. - I nie...
- Wiem, wiem... - jego oddech był nieregularny. Podniósł z wysiłkiem

głowę, jakby jakaś niewidzialna siła ciągnęła go ku mnie. - I nie bluźnij.

Podciągnęłam suknię, żeby zakryć piersi, i odsunęłam się od Reeve’a

jak najdalej mogłam.

- Swoim postępowaniem tylko pogarszasz atmosferę oczekiwania -

oświadczyłam z taką dozą dostojeństwa, na jaką tylko mogłam się
zdobyć w tej sytuacji. - Jeśli przez następne dziewięć dni postarasz się
zachowywać jak gentleman, będzie nam obojgu łatwiej.

Wyciągnął rękę i złapał za pukiel włosów, zwisający luźno koło

mojego ucha.

- A jak się będziesz źle zachowywał, to ci przyłożę. Wtedy może

pożałujesz swoich wybryków.

- No dobrze już, dobrze. Zrozumiałem, Deb - westchnął ostentacyjnie.
Spojrzałam na niego w świetle księżyca. Wyglądał na przygaszonego.

148

background image

- Rozchmurz się - pocieszyłam go. - Przynajmniej Harry nie kazał ci

zgolić brwi, żeby zszyć to rozcięcie.

- Ha. Coś ci powiem, Deb. Harry musi najpierw skończyć szkołę

medyczną, żebym w ogóle dopuścił go do siebie z nitką i igłą. W tej
chwili pewnie ty byś zrobiła to lepiej niż on.

Pomyślałam, jak żałośnie wychodzą mi wszelkie robótki ręczne, i

potrząsnęłam głową.

- Nie sądzę.
Reeve wstał z ławki.
- W porządku. Myślę, że już mogę wrócić do salonu bez zażenowania.
- O co ci chodzi? - spytałam.
- Pokażę ci za dziewięć dni - odparł tajemniczym tonem.

* * *

O dziesiątej trzydzieści pojawiła się taca z herbatą, a kiedy wypiliśmy,

panie, lord Bradford i pan Norton udali się na spoczynek. Reeve, Harry
i Edmund Norton przeszli do pokoju bilardowego, żeby rozegrać
partię.

Spałam już smacznie, kiedy nagle obudził mnie jakiś ruch w pokoju.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam cień, przesuwający się po częściowo
uchylonym oknie, przez które wpadało światło księżyca.

- Jeśli to ty, Reeve - powiedziałam surowo - to masz stąd natychmiast

wyjść.

Jednak natychmiast zdałam sobie sprawę, że to nie jest Reeve.

Otworzyłam usta by krzyknąć, ale czyjaś dłoń je zakryła, zanim
zdążyłam choćby pisnąć.

- To nie Reeve, Deborah - usłyszałam głos Roberta, który poznałam od

razu, mimo że był zmieniony przez nadmierną ilość wypitego alkoholu.
- Przyszedłem złożyć ci wizytę zamiast niego.

W blasku księżyca dojrzałam pochylającego się nad moim łóżkiem

Roberta. Przykrył mi dłonią usta i częściowo nos, prawie całkowicie
odcinając dopływ powietrza. Wyciągnęłam ręce, żeby go od siebie ode-
rwać. Robert złapał mnie za nadgarstki i wolną dłonią przycisnął ręce
nad głową. Zaczęłam się wyrywać, ale on wyglądał, jakby
przytrzymywanie mnie nie kosztowało go żadnego wysiłku.

149

background image

Potem się zaśmiał.
Wtedy zrozumiałam, po co Robert do mnie przyszedł. Opanował mnie

paniczny strach. Nogi miałam uwięzione pod kołdrą, więc nie mogłam
go kopnąć, ale próbowałam przeturlać się na drugą stronę łóżka.
Rozpaczliwie starałam się uwolnić usta od jego dłoni, by móc zawołać o
pomoc.

Puścił mnie na ułamek sekundy, ale zaraz potem poczułam jego usta

na swoich, wbijające się we mnie, wciskające moją głowę w poduszę.
Zacisnęłam zęby, ale on otworzył je siłą i wepchnął mi do ust język. Je-
go oddech śmierdział brandy.

Nie mogłam uwierzyć w swoją bezsilność. Byłam przecież młoda i

zdrowa, a w tej chwili całkowicie bezbronna wobec napaści. Nigdy
wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że mężczyzna i kobieta tak się
mogą od siebie różnić siłą.

Robert zaczął zrywać kołdrę z dolnej części mojego ciała. Potem

poczułam jego ciężar na sobie. Wepchnął kolano między moje nogi i
rozchylił je siłą.

Wpadłam w ślepą panikę. Rzucałam się, kopałam i wiłam pod nim,

rozpaczliwie chcąc się uwolnić.

- Będę cię miał pierwszy - warknął tuż przy mojej twarzy. -

Zobaczymy, jak to się spodoba Reeve’owi.

Żeby to powiedzieć, musiał trochę unieść twarz, co pozwoliło mi na

wydanie słabego okrzyku. Sekundę potem jego usta znów miażdżyły
moje.

Poczułam, że podciąga mi koszulę.
Nie. Nie. Nie.
Zaczęłam jeszcze mocniej szarpać się pod moim oprawcą.
Nagle dało się słyszeć brzęk tłuczonego szkła. Robert upadł na mnie

bezwładnie.

- Deborah? - usłyszałam drżący głos mamy. - Wszystko w porządku?

Drogi Boże, czy ten mężczyzna cię skrzywdził?

Z wysiłkiem zsunęłam z siebie ciężkie ciało Roberta, nie dbając

specjalnie o to, czy wyląduje na tłuczonym szkle. Mama stała koło łóżka
ze szczątkami wazonu w ręku. Jej dłoń bardzo się trzęsła i bałam się, że

150

background image

upuści resztę skorupy na podłogę.

- Och, mamo. Dzięki Bogu, że się pojawiłaś - powiedziałam. Mój głos

również drżał. - Robert chciał mnie zgwałcić.

- Ale nie zrobił tego?
- Nie. Przyszłaś w porę.
Mama zamknęła oczy.
- Dzięki Bogu, dzięki Bogu, dzięki Bogu - powtarzała.
Położyła resztki wazonu na brzegu łóżka i wyciągnęła do mnie

ramiona. Przytuliłam się do niej mocno. Stałyśmy tak przez chwilę,
drżąc.

- Ale skąd wiedziałaś? - spytałam w końcu.
- Słyszałam twoje wołanie - odparła.
Była ode mnie dużo niższa, ale nie było wątpliwości, że to jej ramiona

dają mi w tej chwili oparcie.

- Krzyknęłam bardzo cicho. To cud, że mnie usłyszałaś.
- W matkach budzi się szósty zmysł, kiedy ich dzieci są w

niebezpieczeństwie - powiedziała, przyciskając mnie mocniej do siebie.

Przestałyśmy się w końcu obejmować i rozejrzałyśmy się po pokoju.

Robert leżał nieprzytomny na łóżku, krwawiąc z tyłu głowy. Pościel
była usłana odłamkami szkła.

Nagle zdałam sobie sprawę, czego absolutnie nie możemy w tej

sytuacji zrobić.

- Reeve nie powinien się dowiedzieć o tym, co się stało - wyrzuciłam z

siebie pospiesznie. - Zabiłby Roberta.

- Ale komuś musimy powiedzieć - powiedziała mama. - Chyba

powinnyśmy zawołać lorda Bradforda.

Skinęłam głową.
- Ja pójdę - zaofiarowała się mama i przeszła do pokoju obok po

szlafrok. Ja zostałam w sypialni, na wszelki wypadek trzymając w ręku
pogrzebacz dla ochrony. Nie miałam zamiaru ryzykować, w razie
gdyby się ocknął.

Niedługo później mama wróciła z lordem Bradfordem, również

ubranym w szlafrok, narzucony na piżamę. Wytłumaczyłam mu, co się
stało.

151

background image

Chyba nigdy wcześniej nie widziałam na twarzy mężczyzny tak

ponurej miny.

- Nie wiem, co ci powiedzieć, Deborah - odezwał się w końcu. -

Takiego zachowania nie da się niczym wytłumaczyć. Dzięki Bogu,
Robertowi nie udało się ciebie skrzywdzić, ale bez wątpienia było to
przerażające i wstrząsające przeżycie.

- Nie należało do przyjemnych - przyznałam, drżąc.
- Naprawdę nie wiem, co z Robertem jest nie tak - powiedział lord

Bradford z rozpaczą. - Musiałem popełnić jakiś straszny błąd w jego
wychowaniu. Przez lata mówiłem sobie, że chłopak po prostu musi się
wyszumieć, ale takie zachowanie wykracza poza granicę
cywilizowanych norm. To się staje naprawdę groźne.

- On chciał w ten sposób skrzywdzić Reeve’a - powiedziałam.

Zaczynała mnie boleć głowa. Pomasowałam sobie kark. - Tak mi
powiedział. Chciał być ze mną pierwszy, żeby wyrównać rachunki z
Reevem.

Lord Bradford zamknął oczy.
Mama podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Nie wiń się, Bernardzie - powiedziała. - Harry to wspaniały młody

człowiek, a Sally to urocza młoda dama, a to też twoje dzieci. Z
Robertem jest coś nie tak od zawsze. To nie twoja wina.

Cierpienie, które uwidoczniło się na twarzy lorda Bradforda,

pozwoliło mi zapomnieć na chwilę o własnych przejściach. Poczułam
do niego sympatię.

- Uważam, że nie powinniśmy mówić Reeve’owi o tym, co się stało tej

nocy - zasugerowałam. - Obawiam się jego reakcji.

- Wyzwałby Roberta na pojedynek i miałby do tego pełne prawo -

powiedział lord Bradford.

- Nie chcę, żeby Reeve pojedynkował się z Robertem - nalegałam. -

Boję się, że mógłby go zabić, a nie chcę, by Reeve musiał żyć z jeszcze
jedną śmiercią na sumieniu.

Lord Bradford przeczesał potargane włosy palcami.
- Przyznam szczerze, że byłbym wdzięczny, gdybyśmy rzeczywiście

utrzymali to zajście w tajemnicy, Deborah. I obiecuję, że Robert zniknie

152

background image

z tego domu, kiedy tylko będzie w stanie podróżować. Nie będę cię
więcej narażał na podobne sytuacje.

Cała nasza trójka spojrzała na nieprzytomnego Roberta. Oddychał

chrapliwie.

- Trzeba opatrzyć ranę na jego głowie - stwierdziłam. Odwróciłam się

do matki i uśmiechnęłam słabo. - Nieźle mu przyłożyłaś, mamo.

- Pójdę po Harry’ego - zadecydował lord Bradford. - Spędza tyle czasu

z doktorem Calderem, że już sam jest na wpół lekarzem. Pomoże mi
opatrzyć Roberta i przenieść go do jego pokoju. Potem zawołam mojego
kamerdynera, żeby tu posprzątał i przyniósł czystą pościel. To człowiek
godny zaufania.

- Dobrze - zgodziłam się. Głowa bolała mnie coraz mocniej, byłam

bardzo osłabiona.

- Chciałabyś przespać resztę nocy w moim pokoju, Deborah? - spytała

mama.

Bardzo tego chciałam. Dopiero kiedy leżałam już w wielkim łożu obok

mamy, zaczęłam się trząść. Mama objęła mnie i trzymała, jakbym miała
cztery lata. Po jakimś czasie udało mi się zasnąć.

Rozdział piętnasty

Następnego ranka lord Bradford oznajmił pozostałym mieszkańcom

domu, że Robert wdał się w bójkę w miasteczku i że został dotkliwie
pobity przez grupę pijanych marynarzy. Harry powiedział mi na
osobności, że kiedy Robert nie odzyskał przytomności w ciągu godziny,
posłano po doktora Caldera. Temu udało się go w końcu docucić, ale
powiedział, że nie należy Roberta ruszać przez następne dwa dni.

Lord Bradford nakazał jednemu z lokajów pełnić wartę przy drzwiach

swojego starszego syna i nikogo do niego nie wpuszczać. Wytłumaczył
Reeve’owi i pozostałym mieszkańcom, że to na wypadek, gdyby Robert
chciał wrócić do Fair Haven i wyrównać rachunki z mężczyznami,
którzy go pobili. W rzeczywistości chodziło oczywiście o to, by trzymać
Roberta z dala ode mnie i od Reeve’a.

Dwa dni po próbie gwałtu Robert został wysłany przez lorda

Bradforda do małej posiadłości w Hampshire. Lord poinformował mnie

153

background image

o tym z ponurą miną.

- Mama ma rację - powiedziałam, próbując go pocieszyć. - Nie może

pan odpowiadać za czyny syna. Z tego, co mówił Reeve, Robert zawsze
uważał, że powinien być pępkiem świata. To z pewnością nie jest
normalne zachowanie, w przypadku takiego młodego mężczyzny.
Harry nie zachowuje się w ten sposób. Reeve zresztą też nie.

- Jesteś bardzo miła, Deborah - westchnął lord Bradford. - I niezwykle

wyrozumiała. Przecież masz wszelkie powody do tego, by obawiać się i
nienawidzić naszej rodziny.

- Nonsens - odparłam.
- Lady Sophia też nie traktowała cię do tej pory najlepiej.
- Ale była dobra dla Reeve’a i to się dla mnie najbardziej liczy -

oświadczyłam.

Lord Bradford spoglądał na mnie w milczeniu.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że to właśnie ciebie Reeve

chce poślubić. Od lat nie widziałem tego chłopca tak szczęśliwego i
odprężonego. - Uśmiechnął się do mnie niezwykle przyjaźnie. - To
dlatego chcę, żeby wasz ślub odbył się tak szybko. Bałem się, żebyś go
nie opuściła. Jesteś dla niego idealną partnerką. Szczerze wierzę, że
przy tobie się ustatkuje.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam, jak moje policzki stają się

gorące i wymamrotałam coś o tym, że znamy się z Reevem od zawsze.
Lord Bradford wyglądał na rozbawionego.

- On cię kocha, Deborah. Nie wiedziałaś o tym? Cały czas cię

obserwuje, a wyraz jego twarzy wskazuje tylko na jedno.

Moje policzki zrobiły się jeszcze bardziej gorące. Lord Bradford

poklepał mnie po ramieniu.

- Wiążę wielkie nadzieje z tym małżeństwem, moja droga, naprawdę

wielkie nadzieje.

Potem zlitował się nade mną i pozostawił mnie samą z moim

zawstydzeniem.

Podczas rozmowy staliśmy na tarasie. Kiedy lord Bradford poszedł,

zeszłam po kamiennych stopniach do słodko pachnącego ogrodu,
zastanawiając się nad tym, co przed chwilą usłyszałam.

154

background image

Czy to prawda? Czy Reeve naprawdę mnie kocha?
Czy mogłam zaufać intuicji Bradforda? On przecież nie rozumie

Reeve’a. Gdyby go rozumiał, pozwoliłby mu wcześniej przejąć spadek.

Jakże byłoby cudownie, gdyby się nie mylił, pomyślałam. Jakże byłoby

cudownie, gdyby Reeve mnie kochał.

Walczyłam z sobą, by nie poddać się radości, która zaczęła we mnie

narastać. Muszę bardzo uważać, by nie naciskać na Reeve’a, nie
wymagać od niego więcej, niż jest mi skłonny dać, przestrzegłam się w
duszy. Jego równowagę emocjonalną bardzo łatwo można zaburzyć.
Nigdy nie pogodził się przecież ze śmiercią matki i nieraz zastanawia-
łam się nad tym, czy kiedykolwiek jeszcze będzie w stanie zaufać sobie
na tyle, by kogoś pokochać. Wydawało mi się, że w jego przekonaniu
miłość jest czymś niebezpiecznym, a ściślej mówiąc, jego miłość.

Przypomniał mi się wers z wiersza Byrona:
Czuł się występnym.
A niech to, pomyślałam. Reeve jest znacznie rozsądniejszy od tego

idiotycznego Korsarza.

Modliłam się, by to była prawda.

* * *

Dużo czasu przed ślubem spędziłam pracując przy przygotowaniach

do festynu. Prawie każdego dnia spotykałyśmy się wraz z mamą z
komitetem organizacyjnym pań.

W rzeczywistości festyn, jako że odbywał się już od tak wielu lat,

organizował się prawie sam. Ci sami ludzie byli zawsze przydzielani
do tych samych prac i żadna z pań nie potrzebowała wskazówek ani
ode mnie, ani od mamy, jeśli chodzi o zakres ich obowiązków.

- Nie mam pojęcia, dlaczego nasza obecność na zebraniach jest taka

ważna - zwierzyłam się mamie któregoś ranka, kiedy wracałyśmy od
pani Clark, żony aptekarza. - Te kobiety świetnie wiedzą, co mają robić,
nie potrzebują nas.

- Nie potrzebują naszych wskazówek - zgodziła się mama. - Jesteśmy

tam po to, żeby czuły, że to, co robią jest ważne. A to jest ważne,
Deborah. Takie wydarzenie jednoczy całe miasteczko, a nawet oko-
liczną ludność.

155

background image

Dzień był słoneczny. Powoziłam dwukółką lorda Bradforda, a mama

siedziała koło mnie. Poprzedniej nocy padało i musiałam mocno
skoncentrować się na ominięciu głębokiej, błotnistej kałuży na środku
drogi. Potem spojrzałam na mamę.

- Myślisz, że lord Bradford mógłby zmienić zdanie co do wstąpienia

Harry’ego do Royal College of Physicians? - zmieniłam gładko temat. -
Zawołał go przecież do pomocy przy Robercie.

- Nie wiem, jakie jest zdanie lorda Bradforda na ten temat, Deborah -

odparła mama.

Pozwoliłam gniademu wałachowi na kłus po wąskiej, wiejskiej

drodze.

- Uważam, że byłoby wielką stratą, gdyby Harry nie mógł spełnić

swojego marzenia tylko dlatego, że jego ojciec jest zbyt przepełniony
poczuciem wyższości, żeby pozwolić mu zostać lekarzem.

- Nie sądzę, byś miała prawo osądzać lorda Bradforda, Deborah -

odparła mama z dezaprobatą. - Dla nas jest bardzo miły, a sposób, w
jaki postępuje ze swoimi dziećmi, to już jego sprawa.

Koń zaczął zwalniać, więc wprowadziłam go znowu w kłus.
- Nie sądzę, by lord Bradford miał jakiekolwiek pojęcie o tym, w jaki

sposób należy postępować z ludźmi w ogóle - oświadczyłam. - Moim
zdaniem zrobił Reeve’owi wielką krzywdę, nie pozwalając mu na
przejęcie kontroli nad jego własnym dziedzictwem. A teraz chce zmusić
Harry’ego, by wbrew własnej woli stał się duchownym. Naprawdę,
mamo, to już jest przesada. Chciałabyś mieć w swojej parafii pro-
boszcza, który nienawidzi swojej pracy?

- To ty przesadzasz, Deborah - odparła mama. - Nic nie wskazuje na

to, by Harry miałby nienawidzić swojej przyszłej pracy w charakterze
pastora.

- Mówi, że by jej nienawidził i ja mu wierzę - powiedziałam prostując

się na siedzeniu dwukółki. - Nie dziwiłabym się też, gdyby w końcu
lord Bradford zmusił Sally do małżeństwa z kimś, kogo by nawet nie
lubiła, tylko ze względu na jego status społeczny czy coś takiego.

Nie wiedziałam, co za przewrotny chochlik zmusza mnie do

mówienia tych rzeczy. Byłam jednak od pewnego czasu coraz bardziej

156

background image

zaniepokojona poufałością, którą zaobserwowałam między moją matką
a naszym gospodarzem. Może i moje nastawienie do lorda Bradforda
zmieniło się nieco na lepsze od czasu naszego przyjazdu do Wakefield,
ale to nie oznaczało, że zapomniałam o jego haniebnym postępowaniu
wobec Reeve’a.

- Deborah - powiedziała mama. - Jak możesz mówić takie okropne

rzeczy. Jestem pewna, że lord Bradford nigdy by nie zmusił swojej
córki do małżeństwa wbrew jej woli!

Zaskoczyła mnie gwałtowność jej protestu. Kiedy na nią spojrzałam,

jej twarz pod rondem słomkowego kapelusza była niezwykle biała.
Miała przyspieszony oddech. Najwyraźniej bardzo się zdenerwowała
moją wypowiedzią.

O co tu chodzi? pomyślałam.
- Przepraszam, mamo - powiedziałam przygaszonym tonem. - Nie

chciałam cię zdenerwować.

Wyczułam, że bardzo się stara opanować emocje.
- Nie jestem zdenerwowana - skłamała. - Po prostu nie lubię słuchać

podobnych rzeczy o takim człowieku, jakim jest lord Bradford. To
niesprawiedliwe pomówienia.

- Przepraszam - powtórzyłam.
- Widziałaś, jaki wzburzony był lord Bradford tym, co chciał ci zrobić

Robert. On nigdy nie postawiłby własnej córki w podobnym położeniu.

Przecież mówiłam o małżeństwie, a nie o gwałcie.
Przypominałam sobie słowa matki, kiedy opowiadała mi o fizycznych

aspektach małżeństwa. Zdałam sobie sprawę, że w jej przekonaniu te
dwie rzeczy są nierozerwalnie ze sobą połączone. Jakim człowiekiem
musiał w takim razie być mój ojciec? - pomyślałam z przerażeniem.

- Spójrz, kochanie, widzisz te chmury nad nami? - spytała mama

radosnym głosem. - Czy nie przypominają kształtem mewy?

Nie przypominały, ale przyznałam jej rację. Przez resztę drogi

powrotnej rozmawiałyśmy już tylko o festynie.

* * *

Podczas gdy my z mamą robiłyśmy plany dotyczące Letniego Festynu

Wakefield, lady Sophia zajęła się przygotowaniami do mojego ślubu.

157

background image

Kiedy wraz z Reevem zgodziliśmy się na dwutygodniowy termin lorda
Bradforda, zakładałam, że będzie to cicha ceremonia, po której udamy
się na skromne weselne śniadanie.

Ciotka Reeve’a zarządziła coś zupełnie innego.
- Nie chcemy, by cokolwiek sugerowało, że ten ślub może być czymś

wstydliwym - oznajmiła we właściwy sobie dyktatorski sposób, jak
tylko ustaliliśmy datę. - Reeve jest głową rodu Lambeth i dlatego jego
ślub powinien odbyć się z należną pompą.

Według niej oznaczało to zaproszenie całego okolicznego ziemiaństwa

oraz krewnych, których Reeve nie widział od dziesiątego roku życia.
Kościół w Wakefield miał być wypełniony aż po brzegi, ponieważ
oczywiście także wszyscy parafianie chcieli być świadkami najbardziej
wystawnych zaślubin, jakie ktokolwiek pamiętał.

- Nie przeszkadza mi to, że za ciebie wychodzę - poskarżyłam się w

przeddzień naszego ślubu Reeve’owi, w czasie przechadzki po
ogrodzie - ale zaczynam myśleć, że bycie żoną głowy rodu Lambeth
wiąże się z całą masą nieprzyjemnych obowiązków.

Zaczynało się już ściemniać, ale księżyc świecił wystarczająco jasno,

bym mogła dojrzeć uśmiech na twarzy Reeve’a.

- Czyżby staruszka zaczynała działać ci na nerwy?
- Ona jest po prostu niemożliwa. Jeśli udzieli mi jeszcze jednej porady,

jak mam się zachowywać jako lady Cambridge, to chyba zdzielę ją
przez głowę jej własną laską.

- Bernard ma zamiar odesłać ją do domu zaraz po weselu - pocieszył

mnie Reeve.

- Już się nie mogę doczekać - westchnęłam.
Szliśmy razem w stronę lasu, obok siebie, ale nie dotykając się.

Niosłam malowany wachlarz, który podarowała mi Mary Ann. Była na
nim scena, w której grupa mężczyzn i kobiet w pudrowanych perukach
siedziała na tle letniej posiadłości. Wachlarz był przepiękny.

- Zastanawiam się, dlaczego na naszym ślubie nie będzie Roberta -

powiedział nagle Reeve.

Zaniepokoiłam się.
- Bernard zawsze tak dba o zachowanie pozorów - ciągnął Reeve. -

158

background image

Spodziewałem się, że Robert pojawi się dzisiaj, ale tak się nie stało.
Wygląda na to, że nie będzie go również jutro.

- Skąd wiesz? - spytałam ostrożnie.
- Pytałem Bernarda.
Szliśmy dalej ścieżką, a ja otworzyłam wachlarz, żeby mu się

przyjrzeć, mimo że było to prawie niemożliwe w tych ciemnościach.

- A pytałeś dlaczego?
- Tak. Bernard powiedział, że obawia się, iż Robert znowu mógłby

narobić sobie kłopotów w Fair Haven.

Spoglądałam nadal na wachlarz, uciekając wzrokiem przed

spojrzeniem Reeve’a. Ton jego głosu wskazywał na to, że nie wierzył
lordowi Bradfordowi. Nagle zatrzymał się i położył mi dłoń na
ramieniu, zmuszając mnie, bym również przystanęła.

- Kiedy poszłaś wczoraj wieczorem spać, udaliśmy się z Harrym do

„Złotego Lwa”. Wspomniałem tam o bójce Roberta z pijanymi
marynarzami, ale nikt nie wiedział, o czym mówię.

A niech to, pomyślałam. Nie chciałam, by Reeve dowiedział się, co

Robert próbował mi zrobić.

- Może byli tam wtedy inni ludzie - powiedziałam.
- Tak istotne wydarzenie, jak to, że najstarszy syn lorda Bradforda

został zbity na kwaśne jabłko, byłoby doskonale znane każdemu z gości
w tym pubie.

Spośród drzew odezwał się trel słowika.
- Wątpię, żeby Robert został zbity na kwaśne jabłko - stwierdziłam,

machając z lekceważeniem wachlarzem. - To pewnie była tylko mała
bójka na pięści, taka sama, w jakiej oboje braliście wcześniej udział.

- Na Boga, Deb, odłóż wreszcie ten wachlarz i spójrz na mnie -

powiedział ze złością Reeve. - Bernard kazał trzymać Roberta
zamkniętego w pokoju przez dwa dni!

Złożyłam wachlarz z trzaskiem.
- A co powiedział Harry? - spytałam, próbując zyskać na czasie.
- Twierdzi, że nic na ten temat nie wie. Ale jemu też nie wierzę.
Do śpiewającego słowika dołączył drugi. Ich pieśń była przepiękna.
- To ma związek z tobą, prawda? - spytał Reeve natarczywie.

159

background image

- Czemu tak uważasz?
- Czytam to z twojej twarzy, Deb! - Reeve wyrwał mi wachlarz. -

Powiedz mi lepiej, co się stało. Przecież wiesz, że i tak się dowiem, w
ten czy inny sposób.

Pomyślałam ponuro, że mąż, który potrafi czytać z twarzy żony jak z

książki, to zdecydowanie nic dobrego. Przygryzłam wargę.

- Ale musisz mi obiecać, że jak ci powiem, to nie postąpisz

nierozważnie.

- Co on zrobił? - naciskał Reeve.
Niebo było już wystarczająco ciemne, by zaczęły pojawiać się na nim

gwiazdy. Słowiki śpiewały w idealnej harmonii. Staliśmy na wysypanej
żwirem ścieżce, tym razem obróceni przeciwko sobie.

- Niczego nie będę obiecywał, dopóki mi nie powiesz, co się stało.
- W takim razie nic ci nie powiem - odparłam, składając ramiona na

piersi.

- Deborah - Reeve upuścił mój wachlarz na ziemię i ścisnął mnie za

ramiona tak mocno, że byłam pewna, iż następnego dnia pojawią mi się
na nich siniaki.

Nigdy nie mówił do mnie Deborah.
- Powiedz mi - zażądał.
Wzięłam głęboki oddech i opowiedziałam mu, co się stało tej nocy,

kiedy Robert przyszedł do mojego pokoju. Kiedy skończyłam,
spodziewałam się, że będzie wściekły, że będzie przeklinał Roberta, że
będzie chciał się zemścić. Tymczasem nic takiego się nie stało. Twarz
Reeve’a wyglądała, jakby była zamrożona.

- Nie chciałam ci mówić, bo bałam się, że zrobisz coś Robertowi -

dodałam. - Lord Bradford powiedział, że wyzwałbyś go na pojedynek,
a ja nie chciałam, żeby do tego doszło.

Jego twarz się nie poruszyła.
- Reeve? - powiedziałam.
Jego palce nadal ściskały moje ramiona.
- To mnie boli - poskarżyłam się.
Dotarło do niego. Opuścił ręce, jakby się sparzył.
- Boże, Deb, przepraszam. Nie chciałem...

160

background image

- Wiem. Nie szkodzi.
Spojrzałam na jego twarz, białą jak kreda w blasku księżyca.
- Ale wszystko jest w porządku, Reeve. Nic mi się nie stało. Czy to nie

jest najważniejsze? Mama zdążyła na czas i nic mi się nie stało.

- On to zrobił z mojego powodu, prawda? - spytał Reeve.
Zawahałam się.
- Oczywiście, że tak - odpowiedział za mnie.
- Był pijany. Nie wiedział, co robi.
- Dobrze wiedział, co robi - powiedział Reeve gorzko. - Robert zawsze

wie, co robi, kiedy chodzi mu o mnie.

Schyliłam się, by podnieść wachlarz ze ścieżki.
- Ale lord Bradford go odesłał i nie ma powodów, dla których

mielibyśmy go jeszcze kiedykolwiek spotkać - oświadczyłam
energicznie.

Reeve nic nie odpowiedział, ale zaczął iść dalej, najwyraźniej

rozmyślając o tym, co przed chwilą usłyszał. Poczekałam, aż
znaleźliśmy się na skraju lasu, żeby powiedzieć coś, co odwróciłoby
jego uwagę.

- Byłeś dzisiaj w Crendon, żeby porozmawiać z Richardem? -

spytałam.

Skupienie się na tym, co powiedziałam, sprawiło Reeve’owi

ewidentną trudność.

- Tak - odparł. - Obawiam się, że John Woodly zniknął.
- Zniknął? - powtórzyłam zdziwiona.
- Richard nie wie, gdzie może być. Nikt tego nie wie. Richard

podejrzewa, że Woodly opuścił kraj.

- A więc rzeczywiście defraudował też pieniądze Richarda? - spytałam

po namyśle.

- To jest prawie pewne.
Jeden ze skowronków przestał śpiewać, ale drugi kontynuował trel

jeszcze piękniej.

- Było mu łatwo - ciągnął Reeve - właśnie dlatego, że są rodziną.

Richard ufał mu całkowicie.

Uderzyło mnie to, że Reeve i lord Bradford znajdują się w tej samej

161

background image

sytuacji. Ale wiedziałam też, że pieniądze Reeve’a są całkowicie
bezpieczne w rękach jego powiernika.

Podzieliłam się z Reevem tą myślą.
- Bernard nie wziąłby nawet grosza z pieniędzy, które do niego nie

należą. Zawsze to wiedziałem - zgodził się Reeve. - Chcę jak najszybciej
przejąć swój majątek nie dlatego, że nie ufam Bernardowi, ale dlatego,
że bardzo chciałbym już sprawować kontrolę nad własnym
dziedzictwem.

Oparłam na chwilę głowę na jego ramieniu. Na policzku poczułam

ciepło emanujące z jego płaszcza.

- Wiem - westchnęłam.
Skierowaliśmy się z powrotem w stronę fontanny.
- Rozmawiałem z Richardem o jego powinnościach wobec twojej

matki, Deb - powiedział Reeve.

Spojrzałam na niego. Moje palce zacisnęły się mocniej na zamkniętym

wachlarzu.

- Tak?
- Chce przyznać jej dożywotnio wypłaty w wysokości pięciu tysięcy

funtów rocznie.

Poczułam ogromną ulgę. To były bogactwa w porównaniu z tym, z

czego musiałyśmy żyć przez te wszystkie lata.

- Richard jest bardzo szczodry - roześmiałam się trochę niepewnie. -

To sprawia, że czuję się okropnie winna z powodu tych wszystkich
strasznych rzeczy, które o nim myślałam przez cały ten czas.

- To był błąd, że nie zwróciłyście się do niego wcześniej, ale z drugiej

strony, skąd miałaś wiedzieć, że tak należy postąpić - powiedział
poważnie Reeve.

Doszliśmy do fontanny i stanęliśmy naprzeciwko niej. Księżyc świecił

dość jasno, by dało się dostrzec figury cherubinów z brązu, znajdujące
się w samym centrum wielkiej kamiennej misy. Odgłos płynącej wody
był dźwiękiem niezwykle kojącym, a otaczające nas klomby z kwiatami
wydzielały słodkie aromaty, które rozchodziły się w wieczornym
powietrzu. Byłam bardzo świadoma bliskości Reeve’a. Ale on nie
wykonał w moją stronę żadnego gestu.

162

background image

- Był tu dzisiaj notariusz - odezwał się nagle. - Bernard przepisał na

mnie cały mój majątek.

Obróciłam się gwałtownie, by na niego spojrzeć.
- Cały? - spytałam z niedowierzaniem. - Myślałam, że miał zamiar

przekazać ci jedynie połowę.

- Zmienił zdanie. Powiedział, że przez ostatnie miesiące bardzo

wydoroślałem i że sądzi, że nasze małżeństwo ostatecznie wyprowadzi
mnie na prostą.

Reeve wpatrywał się w fontannę, unikając mojego wzroku.
- Nie wiem, czemu lord Bradford tak mnie ceni - powiedziałam słabo.
- Uważa, że uczynisz mnie szczęśliwym.
Mówiąc to, nie wyglądał na szczęśliwego. Nie wiedziałam, co

odpowiedzieć. Nie wykonał żadnego ruchu, ale poczułam się, jakby się
ode mnie odsunął.

- Kiedy był tu notariusz, sporządziłem nowy testament - powiedział.
Spojrzałam na niego pytająco, ale w świetle księżyca mogłam jedynie

dostrzec jego nieruchomy profil. Skowronek zamilkł.

- Nowy testament? - powtórzyłam.
- Posiadłość jest oczywiście ordynacją, ale chcę, żebyś wiedziała, że w

razie gdyby przytrafiło mi się coś złego, twoja przyszłość jest
zabezpieczona. Przeznaczyłem dla ciebie na dożywocie wdowy sto
tysięcy funtów.

Przeszedł mnie dreszcz.
- Jesteś niezwykle hojny, Reeve, ale nie spodziewam się skorzystać z

twojej szczodrości przez co najmniej następne pięćdziesiąt lat.

Reeve lekko się uśmiechnął, ale nić nie odpowiedział.
Założyłam ręce na piersi i starałam się powstrzymać drżenie. Nie bądź

głupia, upomniałam się. To oczywiste, że przed ślubem sporządza się
nowy testament. Nie powinnam się czuć tak nieswojo.

Zamknęłam tę niewidzialną przerwę między nami oplatając ramiona

wokół jego pasa. Chciałam poczuć go całym ciałem. W tym momencie
on również mnie przytulił.

- Jutro wieczorem o tej porze... - szepnął, trzymając usta przy mojej

skroni.

163

background image

Zadrżałam ponownie, ale tym razem nie ze strachu, lecz w słodkim

oczekiwaniu.

Rozdział szesnasty.

Po północy niebo zasnuły chmury i zaczął padać deszcz, ale

wczesnym świtem pogoda była już bez zarzutu. Mama, Mary Ann i
Sally pojawiły się wkrótce w moim pokoju, by pomóc mi w
przygotowaniach do wspaniałej ceremonii ślubnej.

Obie młode damy, moje druhny, były niezwykle podekscytowane.

Mama starała się ukryć oznaki zdenerwowania.

- Och, Deborah, twoja suknia jest przepiękna! - wykrzyknęła Sally,

oglądając mnie ze wszystkich stron.

- Nie mogę uwierzyć, że znalazłyście coś tak ślicznego w Brighton -

zgodziła się Mary Ann, idąc w ślad za Sally. - Wygląda, jakby została
zaprojektowana przez jednego z najlepszych krawców z Bond Street.

Rzeczywiście, wybrana przez nas suknia z białej krepy i z

prostokątnym dekoltem była bardzo ładna. Założyłam do niej naszyjnik
i kolczyki z pereł, które dostałam od Reeve’a. Mama sama ułożyła mi
włosy, rozdzielając je pośrodku i zaczesując gładko do tyłu, a luźne
pukle poskręcała żelazkiem do karbowania. Wokół czubka głowy
miałam powtykane białe różyczki.

- Nie zapomnij o rękawiczkach - powiedziała Sally, wręczając mi białe,

sięgające za łokieć rękawiczki.

Kiedy zaczęłam je naciągać, obie dziewczyny pobiegły wyjrzeć przez

okno od strony głównego wejścia.

- Właśnie wyjeżdżają panowie - zrelacjonowała Sally. - Faeton i

karykiel stoją już przed drzwiami.

- Wychodzą! - zawołała Mary Ann przez długość korytarza. - Reeve

wygląda wspaniale, Deborah. Ale z ciebie szczęściara!

- A jak wygląda Harry? - odkrzyknęłam.
Mary Ann weszła do pokoju zaróżowiona.
- Harry też dobrze wygląda.
Uśmiechnęłam się do niej.
- Harry nie jest nawet w połowie tak przystojny, jak Reeve -

164

background image

powiedziała beztrosko Sally.

Mary Ann zrobiła się czerwona. Mrugnęłam do niej. Przygryzła

wargę.

- Jesteś gotowa, Deborah? - spytała mama. - O niczym nie

zapomniałyśmy?

Spojrzałam na wysokie tremo i uśmiechnęłam się do odbijającej się w

nim panny młodej.

- Chyba nie - odparłam.
- Sprawdźcie, dziewczynki - poprosiła mama - czy mężczyźni już

odjechali. Reeve nie powinien zobaczyć Deborah przed ceremonią.

Sally i Mary Ann znowu pobiegły do okna i chwilę później wróciły z

informacją, że powozy już zniknęły.

- W takim razie wkrótce podjedzie po nas dwukółka - powiedziała

mama.

- Może już zejdziemy na dół? - zaproponowałam.
Mama skinęła głową.
Idąc po schodach, czułam na sobie spojrzenia służby. Zaczynałam się

denerwować. Mama musiała to wyczuć.

- Wszystko w porządku, kochanie? - spytała.
Spojrzałam w jej zatroskane oczy. Wyglądała przepięknie. Miała na

sobie cienką jedwabną sukienkę, którą kupiłyśmy w tym samym
sklepie, co moją suknię ślubną. Jej kolor idealnie pasował do koloru
oczu mamy.

- Trochę się denerwuję, że będę w centrum zainteresowania tak wielu

ludzi. Poczuję się lepiej, kiedy zobaczę Reeve’a - odparłam szczerze.

Powóz, do którego zaprzężono cztery piękne gniadosze, zatrzymał się

przed głównym wejściem. Pojawili się lokaje ze schodkami, po których
wspięłyśmy się do naszego pojazdu. Mary Ann i Sally usiadły plecami
do stangreta, a my z mamą przodem do niego.

- Wszystkie panie gotowe? - zawołał.
- Tak, Rogers - odkrzyknęła mama przez otwarte okno.
Powóz ruszył.
Sally i Mary Ann szczebiotały przez całą drogę. Ja jakoś nie

podzielałam ich entuzjazmu, chciałam jedynie mieć już całe to

165

background image

przedstawienie za sobą. Oboje z Reevem bylibyśmy znacznie
szczęśliwsi, gdyby to była cicha ceremonia, w obecności tylko
najbliższej rodziny.

Dzięki Bogu, że mieliśmy wyjechać zaraz po jej zakończeniu! Reeve

wynajął na trzy noce pokój w jednym z najpiękniejszych hoteli w
Brighton, żebyśmy nie musieli spędzić pierwszych dni naszego małżeń-
stwa pod czujnym wzrokiem Sally i Mary Ann. Po ceremonii mieliśmy
wrócić do Wakefield na weselne śniadanie, a potem udać się prosto do
Brighton.

Wjeżdżając do miasteczka, zobaczyłyśmy, że jego mieszkańcy tłumnie

wylegli na ulice, chcąc się nam przyjrzeć.

- To ci, którzy nie zmieścili się w kościele - poinformowała mnie Sally.

- Lepiej im pomachaj.

Posłusznie otworzyłam okno i pozdrowiłam zebranych ludzi.
- Niech panią Bóg błogosławi! - ktoś wykrzyknął.
- Jakaż ona piękna! - usłyszałam.
Uśmiechnęłam się.
- Dziękuję, dziękuję - zawołałam.
Na szczęście zbliżaliśmy się już do kościoła. Powóz podjechał pod

główne wejście. Lokaj zeskoczył z kozła i ustawił dla nas stopnie.
Wysiadłyśmy i przeszłyśmy do przedsionka małego, kamiennego
kościoła.

Czekał tam na nas lord Bradford. To on miał poprowadzić mnie do

ołtarza. Pomyślałam przelotnie, że powinnam była poprosić o to
Richarda.

Lord Bradford uśmiechnął się na widok mamy. Potem spojrzał na

mnie.

- Ślicznie wyglądasz - powiedział.
- Dziękuję - odparłam sztywno.
Organista grał jakiś utwór Mozarta.
- Pozwoli pani, że zaprowadzę ją na jej miejsce - powiedział do mamy

lord Bradford.

Mama uśmiechnęła się do mnie i pozwoliła, by lord Bradford wziął ją

pod ramię i poprowadził do jej ławki.

166

background image

- Reeve i Harry stoją już przy ołtarzu - oznajmiła Mary Ann,

spoglądając ponad głowami zebranych. - Widzę stąd czubek głowy
Reeve’a.

Lord Bradford powrócił do przedsionka.
- Jesteście gotowe, dziewczęta? - spytał.
- Tak, tato - Sally wygładziła suknię.
Moje młode druhny uniosły bukiety, przybrały poważne miny i

wyszły jedna po drugiej z przedsionka.

Lord Bradford wziął mnie pod ramię i podążyliśmy za dziewczętami.
W połowie drogi dojrzałam wreszcie Reeve’a. Oboje byliśmy

wystarczająco wysocy, byśmy mogli się spotkać wzrokiem ponad
głowami zgromadzonych.

Kiedy dotarliśmy wreszcie do ołtarza, ustawiliśmy się wszyscy

przodem do wielebnego Thorntona. Podniósł on swój modlitewnik i
rozpoczął ceremonię niskim, dostojnym głosem.

- Zebraliśmy się tu dziś w obliczu Boga, aby połączyć obecnych tutaj

mężczyznę i kobietę świętym węzłem małżeńskim...

Wzięłam głęboki oddech. W kościele panował taki upał, że poczułam

pierwsze krople potu pod kwiecistą koroną przypiętą do moich
włosów.

Wielebny Thornton skończył czytać wstęp do ceremonii ślubnej i

popatrzył srogo na mnie i na Reeve’a.

- Jeśli któreś z was zna jakieś powody, dla których nie możecie być

poślubieni w oczach prawa, niech wyzna je w tej chwili - zagrzmiał.

Spojrzałam przelotnie na Reeve’a, jak gdybym spodziewała się, że coś

powie, ale on jedynie patrzył z powagą na pana Thorntona. Po chwili i
ja zwróciłam wzrok na pastora.

Następnie wielebny przemówił do nas.
- Czy chcesz wziąć tę kobietę za żonę? Czy wytrwasz przy niej w

zdrowiu i chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia? Czy
przysięgasz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską, dopóki śmierć
was nie rozłączy?

Reeve spojrzał na mnie.
- Tak - powiedział niskim głosem.

167

background image

Następnie pan Thornton odwrócił się do mnie. Usłyszałam te same

pytania, które przed chwilą zadał Reeve’owi.

- Tak - odpowiedziałam, kiedy skończył.
Spojrzeliśmy na siebie z Reevem.
- Kto oddaje tę kobietę temu mężczyźnie? - spytał pastor.
Lord Bradford wystąpił do przodu.
Wtedy Reeve wziął mnie za rękę i oboje złożyliśmy przysięgę.

Klęknęliśmy z pochylonymi głowami, a wielebny Thornton
pobłogosławił nas i ponownie złączył nasze dłonie.

- Co Bóg złączył, niechaj człowiek nie rozłącza - powiedział.
Byliśmy mężem i żoną.
Kiedy wróciliśmy do Wakefield, salon był już pełen białych róż i gości.

Pod jednym z okien ustawiono tort, a na tarasie, na dwóch długich
stołach, wyłożono różnorodne smakołyki. Szampan płynął stru-
mieniami.

Przy drzwiach spotkaliśmy mojego brata. Potrząsnął on ręką Reeve’a i

mu pogratulował. Potem schylił się, by mnie pocałować.

- Życzę ci szczęścia - powiedział.
- Dziękuję, Richardzie - odparłam z uśmiechem.
Następną godzinę zajęło nam przyjmowanie gratulacji i życzeń, a ja

uśmiechałam się i uśmiechałam, aż mnie rozbolała szczęka. Potem
pokroiłam tort. Zjadłam coś i wypiłam dwa kieliszki szampana. Wtedy
podszedł do mnie Reeve.

- Może już się wymkniemy, co, Deb? - wyszeptał mi na ucho. - Ty idź

pierwsza. Po pięciu minutach do ciebie dołączę.

Nie musiał dwa razy powtarzać. Zaczęłam przedzierać się do wyjścia.

Wszędzie było pełno gości, którzy stali i rozmawiali, jakby pierwszy
raz mieli okazję do kontaktu z innymi istotami ludzkimi. Wreszcie
dotarłam do holu, gdzie uniosłam spódnice, i pobiegłam do schodów,
nim ktokolwiek miałby szansę mnie zatrzymać.

Susan już na mnie czekała. Pomogła mi zdjąć suknię ślubną i przebrać

się w strój do podróży. Kiedy dopinała mi guziki z tyłu, do pokoju
weszła mama.

- Jesteś już gotowa do wyjazdu, kochanie? - spytała.

168

background image

- Prawie - odparłam. - Mój kufer już czeka w powozie. Reeve

powiedział, że po mnie przyjdzie. Wymkniemy się tylnymi schodami, a
potem bocznym wyjściem.

Kiedy to powiedziałam, rozległo się stukanie do drzwi. Poszłam

otworzyć. Stał w nich Reeve.

- Gotowa, Deb? - spytał.
Przebrał się już ze stroju wieczorowego, w którym był na ślubie. Teraz

miał na sobie wygodniejszy, złożony z bladożółtych pantalonów i
kurtki.

- Gotowa - odparłam i odwróciłam się do mamy. - Do zobaczenia za

trzy dni.

Pokiwała głową.
- Baw się dobrze w Brighton, kochanie - powiedziała odrobinę

ściśniętym głosem.

- Niech się pani nie martwi, pani Woodly - wtrącił Reeve delikatnie. -

Dobrze się nią zaopiekuję.

Mama uśmiechnęła się do niego słabo.
Reeve wziął mnie za rękę. Wymknęliśmy się tylnym wyjściem, jak

para uczniaków uciekających z lekcji. Obeszliśmy dom dookoła. Przed
frontowymi drzwiami już czekał na nas powóz.

Reeve pomógł mi wsiąść, a potem sam wskoczył do środka. Lokaj

zamknął za nami drzwi i powóz ruszył.

Tak zaczęła się druga część dnia mojego ślubu.

* * *

Mieliśmy rezerwację w hotelu Royal Crescent, znajdującym się w

najelegantszej części Brighton. Ściany hotelowego holu były wyłożone
rzeźbionym orzechem i drewnem atłasowym. Podłogę zdobił czarno-
biały marmur, sufit podtrzymywały zielone marmurowe kolumny.
Nasz apartament składał się z sypialni, w której stało rzeźbione
palisandrowe łoże, dwóch pokoi służących jako garderoby, i salonu. W
mojej garderobie znajdowała się mała alkowa, w której mogła spać
Susan. Reeve posiadał taką samą alkowę dla swojego służącego.

- Ten apartament jest większy niż cały dom, w którym do tej pory

mieszkałam - stwierdziłam z dezaprobatą, kiedy obejrzałam bogato

169

background image

wyposażone pomieszczenia, wynajęte przez Reeve’a na naszą krótką
podróż poślubną.

- Zgadza się - przyznał Reeve.
Znajdowaliśmy się w sypialni, a on stał przy oknie i podziwiał widok

na duży, zielony park. Spojrzałam na plecy mojego męża. Była czwarta
po południu i zastanawiałam się, czym powinniśmy wypełnić czas do
kolacji.

- Jesteś głodny? - spytałam. - Chciałbyś się napić herbaty?
Odwrócił się do mnie. Promienie słoneczne wpadające przez okno

oświetlały jego gładko zaczesane włosy, przez co wyglądały jak
wypolerowany mahoń.

- Jestem głodny, ale nie na herbatę mam ochotę - odparł.
Jego spojrzenie było ostre, skoncentrowane. Przebiegł po mnie

wzrokiem, co sprawiło, że się zaczerwieniłam.

- Najwcześniej możemy zjeść coś o szóstej - powiedziałam trochę

niepewnie. - Zaczął iść w moją stronę. - Nie mam zamiaru czekać aż do
kolacji.

Położył mi dłonie na ramionach. Wtedy zrozumiałam. Byłam

zbulwersowana.

- Reeve! Chyba nie chcesz iść do łóżka wczesnym popołudniem!
- Jak najbardziej - odparł.
Nim zdążyłam znowu zaprotestować pochylił głowę i mnie

pocałował. Zrobił to bardzo stanowczo, odebrało mi dech w piersiach.
Owinął wokół mnie ramiona i całował. Kiedy wreszcie odsunął się ode
mnie, moje kolana tak się trzęsły, że prawie upadłam. Szeroko
otwartymi oczami obserwowałam, jak podszedł cicho do drzwi
wiodących do garderoby i zamknął je.

Przełknęłam ślinę.
Nadal nic nie mówiąc, zdjął kurtkę i krawat i upuścił je na obity

brązowym aksamitem szezlong. Potem znowu do mnie podszedł.

- Nie tak sobie wyobrażałam rozwój wydarzeń w dniu mojego ślubu,

Reeve - powiedziałam surowo, biorąc się w garść. - Myślałam, że będę
czekać na ciebie w łóżku, ubrana w koszulę nocną. W nocy. W
ciemnościach. Tak to powinno wyglądać.

170

background image

Spojrzał na mnie unosząc brwi.
- A więc wyobrażałaś to sobie?
- Pewnie nie tak dokładnie jak ty - odparłam.
Stanął naprzeciwko mnie i uśmiechnął się szeroko.
- Co do tego masz rację - powiedział. Ujął moją głowę w dłonie i

przechylił ją tak, że musiałam na niego spojrzeć. - Chyba nie boisz się
tego, co ma się między nami wydarzyć?

- Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Ze zdziwieniem zdałam sobie sprawę, że w jego oczach pojawił się

wyraz zatroskania.

- Najpierw może cię boleć. Wiesz, że nigdy nie chciałbym cię

skrzywdzić, ale będę szczery. Słyszałem, że pierwszy raz może być dla
kobiety bolesny.

Uśmiechnęłam się do niego uspokajająco.
- Jestem dzielna.
On również się uśmiechnął.
- To prawda. A ja jestem szczęściarzem.
Odwróciłam twarz i pocałowałam jego palce, którymi dotykał mojego

policzka. Oczy mu pociemniały.

- Zdejmijmy z ciebie tę przeklętą suknię - powiedział.
- W takim razie będziesz musiał odpiąć te wszystkie guziczki. Ja ich

nie dosięgnę.

- Odwróć się - powiedział krótko.
Obróciłam się do niego plecami.
- A niech to - mruknął po chwili. - Nie mogłaś wybrać sukienki z

większymi guzikami? Ledwie mogę je uchwycić w palce.

- Myślałam, że kiedy do tego dojdzie, będę już w koszuli nocnej -

odparłam. - To nie moja wina, że tak się nieprzyzwoicie śpieszysz.

- No już dobrze, dobrze - warknął. - Myślę, że odpiąłem ich

wystarczająco dużo, byś mogła zdjąć tę sukienkę.

- Nie chciałabym, żeby się podarła - powiedziałam, kryjąc uśmiech.
Muszę przyznać, że bawiła mnie cała ta sytuacja.
- Zdejmij już tę przeklętą kieckę! - ryknął Reeve.
- To bardzo nieładnie tak krzyczeć - oświadczyłam, zsuwając rękawy.

171

background image

Czułam na sobie jego wzrok, kiedy obnażałam ramiona i piersi.

Zdołałam połowicznie przecisnąć suknię przez biodra i opuścić ją na
podłogę. Wyszłam z niej i położyłam ją na kufrze, stojącym u stóp
łóżka. Potem odwróciłam się do Reeve’a.

Moje sutki odznaczały się wyraźnie na cienkiej bawełnianej koszulce.

Reeve wpatrywał się w nie z wyrazem twarzy, który wydał mi się
prawie obcy. Musiałam powstrzymać się, żeby nie zakryć piersi
rękoma.

- Nie wyglądasz już jak mała dziewczynka, z którą kiedyś chodziłem

popływać - powiedział Reeve.

Przypomnienie naszego wspólnego dzieciństwa przywróciło mi

pewność siebie. Przecież patrzył na mnie Reeve, a nie jakiś obcy
człowiek. Odprężyłam się.

- Nie wiem, dlaczego tyle czasu zajęło mi uświadomienie sobie, że

jesteś już dorosła - powiedział Reeve. - Dopiero w Londynie zdałem
sobie sprawę, że nie jesteś już moją przyjaciółeczką z dzieciństwa. -
Uniósł wzrok i spojrzał mi prosto w oczy. - Tuż pod moim nosem
przemieniłaś się w prawdziwą piękność, a ja tego nie zauważyłem.

- Ja też przez długi czas nie zauważałam przemiany w tobie -

powiedziałam odrobinę niepewnie. - Pierwszy raz zdałam sobie z tego
sprawę chyba wtedy, kiedy mnie pocałowałeś.

Pochylił się nade mną i wziął mnie w ramiona.
- Reeve! - zawołałam zaskoczona.
Zaczął prowadzić mnie do łóżka. Niósł mnie, jak gdybym nic nie

ważyła. Położył mnie i zdjął mi buty. Potem ulokował się obok mnie.

- A teraz już na poważnie - powiedział.
Spojrzałam w jego błyszczące oczy.
Zaczął całować mnie wzdłuż szyi, aż do piersi.
- Podoba ci się, Deb? - zamruczał Reeve.
Przełknęłam ślinę.
- Tak.
Położyłam ręce na jego plecach i poczułam mięśnie naprężające się

pod gładką skórą. To było wspaniałe doznanie. Reeve uniósł się na
chwilę i jednym miękkim ruchem ściągnął koszulę przez głowę. Potem

172

background image

zdjął spodnie.

Patrzyłam.
Jeśli ja nie byłam już małą dziewczynką, to on z pewnością nie był już

małym chłopcem.

- Drogi Boże, Reeve - wyjąkałam. - Ty się zwyczajnie nie zmieścisz.
- Myślę, że sobie poradzimy - odparł.
Znowu zaczął mnie całować. Poczułam jego ręce na moich majtkach,

zaczął je ściągać w dół. Kiedy zsunęły mi się już do kostek, zrzuciłam je
jednym kopnięciem.

- Grzeczna dziewczynka - szepnął i wsunął palce między moje nogi.
Zesztywniałam. Nie mogłam nic na to poradzić.
- Wszystko w porządku, Deb - powiedział. - Odpręż się. Będzie

dobrze.

Odpręż się? Myśli szaleńczo wirowały mi w głowie. Jak mam się

odprężyć, kiedy on dotyka mnie w taki sposób?

Jednak już po chwili pod wpływem pieszczot jego długich, zręcznych

palców zaczęłam odczuwać niezwykłą przyjemność. Bezwiednie
uniosłam uda, żeby być bliżej niego.

- Drogi Boże, Deb - jęknął przy mojej twarzy - Drogi Boże.
Nie rozumiałam, co się ze mną dzieje. Wiedziałam jedynie, że jestem

wilgotna i gorąca, a przez moje lędźwie przepływały fale rozkoszy.

Kiedy zaczął rozchylać moje nogi, poddałam się z ochotą, a kiedy zgiął

je w kolanach, pozwoliłam mu wejść w siebie. Spojrzał na mnie,
układając się wygodniej.

- W porządku?
Coś we mnie pulsowało.
- Tak - powiedziałam.
Zaczął powoli się poruszać, ale już po chwili znieruchomiał.
- Trzymaj się teraz, Deb - wydusił z siebie.
Wbił się we mnie z całej siły. Zacisnęłam palce na jego ramionach.
Leżeliśmy w całkowitym bezruchu, spoglądając na siebie i bojąc się

poruszyć. Reeve był spocony, jak gdyby przebywał wiele godzin na
słońcu.

- Boli cię? - wydyszał.

173

background image

- Odrobinę. Na początku bolało bardzo, ale teraz jest już lepiej -

powiedziałam z namysłem.

Zaczął miarowo poruszać się wewnątrz mnie.
- Co czujesz?
- Nie jest źle - odparłam ostrożnie.
Zamknął oczy. Spływał po nim pot.
- Drogi Boże - powiedział.
- Wszystko w porządku Reeve. Rób, co masz robić.
- Chyba nie mam wyjścia - zachrypiał.
Złapałam go mocno za ramiona, a on zaczął poruszać się we mnie do

przodu i do tyłu. Potem wydal z siebie długi jęk i zamarł w bezruchu.

Opadł na mnie całym ciężarem. Objęłam go, podczas gdy on starał się

złapać oddech. W końcu uniósł się odrobinę, nadal nie odrywając się
ode mnie całkowicie i spojrzał na mnie.

- Jak się czujesz, Deb? - spytał z obawą w głosie.
- Wszystko w porządku - zapewniłam go. - Nie było tak źle, Reeve.

Naprawdę.

- Czuję się, jakbym umarł i poszedł prosto do nieba, a ona mówi, że nie

było źle.

- Przez chwilę było nawet całkiem przyjemnie - powiedziałam, śmiejąc

się.

Zsunął się ze mnie i wziął mnie w ramiona.
- Od tej chwili już zawsze będzie przyjemnie. Obiecuję.
- Hmm. Tylko chyba muszę się trochę bardziej rozciągnąć tam w dole.
Przytulił mnie mocniej.
- Tak będzie.
Zamknęłam oczy i wtuliłam się w niego. Pomyślałam, że może ma

rację.

* * *

Zjedliśmy kolację w hotelowej restauracji. Oboje byliśmy bardzo

głodni. Jagnięcina w sosie, krewetki w maśle, szparagi, solą z białym
winem i grzybami oraz placek jabłkowy wyjątkowo nam smakowały.
Reeve zamówił butelkę szampana. Ja wypiłam dwa kieliszki, a on
resztę.

174

background image

Po kolacji poszliśmy na przechadzkę po nadmorskiej promenadzie i

obejrzeliśmy zachód słońca. Kiedy wróciliśmy do hotelu, byłam już tak
śpiąca, że oczy same mi się zamykały. Susan pomogła mi przebrać się
w koszulę nocną, w której powinnam była zaprezentować się podczas
mojego pierwszego razu z nowo poślubionym mężem. Potem
schowałam się pod kołdrę, powiedziałam Reeve’owi dobranoc i pięć
minut później spałam.

Obudziłam się następnego ranka z uczuciem, że ktoś mnie obserwuje.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam Reeve’a leżącego koło mnie na
brzuchu. Oparł głowę na rękach i wpatrywał się we mnie.

- Dzień dobry - powiedziałam z uśmiechem.
- Dzień dobry - odparł z powagą. - Dobrze spałaś?
- Jak zabita.
Uśmiechnął się do mnie, ale jego oczy pozostały poważne.
- Za dużo szampana - orzekł.
Spojrzałam na niego. Był rozczochrany i nieogolony. Wyglądał

wspaniale.

Ale coś było nie tak.
Wyciągnęłam dłoń i przeciągnęłam palcami po jego splątanych

włosach.

- Czy mówiłam ci już, że cię kocham? - spytałam cicho.
- Nie - jego głos zabrzmiał dziwnie. - Chyba nie.
- A więc ci mówię.
- Nie chciałbym cię skrzywdzić - powiedział odrobinę rozpaczliwie. -

Wiesz o tym, prawda?

Celowo udałam, że źle go zrozumiałam.
- Mówiłeś, że będzie bolało tylko za pierwszym razem.
Zbiło go to z tropu.
- Sprawdźmy, czy miałeś rację.
- Nie jesteś jeszcze zbyt obolała?
- Pocałuj mnie, Reeve - powiedziałam miękko.
Kiedy się całowaliśmy i pieściliśmy powróciły emocje, których

doświadczyłam poprzedniej nocy. Reeve mówił mi raz po raz, że jestem
piękna, a wewnątrz mnie narastało pożądanie. Oplotłam go nogami, a

175

background image

kiedy tym razem we mnie wszedł, nie poczułam już bólu, który
zagłuszyłby uczucie przyjemności. Wręcz przeciwnie, narastało ono,
podczas gdy Reeve poruszał się we mnie w tył i w przód, aż wreszcie
eksplodowałam w niezwykłym szczycie rozkoszy, który odczułam
każdą cząstką ciała.

- Czuję się, jakbym umarła i poszła prosto do nieba - powtórzyłam

słowa wymówione przez niego dzień wcześniej.

- Tak cię kocham, Deb. Niech nam Bóg dopomoże.
W jego głosie znów pojawiła się nuta rozpaczy. Zanurzyłam usta w

jego włosy i pomodliłam się.

Rozdział siedemnasty

Zostaliśmy z Reevem w Brighton trzy dni. Muszę z zażenowaniem

przyznać, że nie spędziliśmy zbyt wiele czasu poza naszym pokojem
hotelowym. Chodziliśmy coś zjeść do restauracji, a co wieczór
przechadzaliśmy się po promenadzie. Któregoś popołudnia poszliśmy
też na zakupy i Reeve kupił mi kolczyki z szafirami, ponieważ
stwierdził, że idealnie pasują do koloru moich oczu.

Resztę czasu spędziliśmy w łóżku.
- To był świetny pomysł, żeby przyjechać do Brighton - powiedziałam

do Reeve’a tego ranka, kiedy mieliśmy wracać do Wakefield. - Wszyscy
mieszkańcy rezydencji byliby zgorszeni naszym zachowaniem.

Reeve siedział rozparty w fotelu w mojej garderobie, podczas gdy ja

starałam się zawiązać pod brodą różową wstążkę od słomkowego
kapelusza.

- A ty myślisz, że dlaczego to zaproponowałem? - odparł unosząc

brwi. - Chciałem cię mieć tylko dla siebie.

- Ale kiedy wrócimy do Wakefield, będziemy musieli zachowywać się

jak normalni ludzie - westchnęłam z żalem. - To oznacza wstawanie
rano, a nie o drugiej po południu!

Odwróciłam wzrok od lustra i rozejrzałam się po pokoju, żeby

sprawdzić, czy czegoś nie zapomniałam.

- Miejmy nadzieję, że ciotka Sophia już pojechała. Nie zdziwiłabym

się, gdyby zażądała ode mnie szczegółowej relacji z naszej nocy

176

background image

poślubnej.

Reeve zachichotał.
- Przecież nie mieliśmy nocy poślubnej, nie pamiętasz? Tego wieczoru

padłaś jak kłoda, bo wypiłaś za dużo szampana.

- Bardzo śmieszne.
- Gotowa? - Reeve podniósł się z fotela.
Byłam gotowa, ale odczuwałam dziwną niechęć do opuszczenia

Brighton. I to nie tylko dlatego, że zasmakowałam w prywatności, którą
hotel zapewniał nowożeńcom.

Czułam się tu bezpieczna.
Nie, nawet więcej niż to. Czułam, że Reeve był tutaj bezpieczny.
Miałam okropne przeczucie, że w Wakefield czyha na niego

niebezpieczeństwo. Może ze strony Roberta. Może z jego własnej.

- Gotowa - powiedziałam z radosnym uśmiechem i pozwoliłam mu

wziąć się pod ramię i wyprowadzić z pokoju.

* * *

W Wakefield powitano nas po królewsku. Lord Bradford i mama,

którzy najwyraźniej wyglądali naszego powrotu, zjawili się w holu,
kiedy tylko przeszliśmy przez frontowe drzwi.

- Deborah! - wykrzyknęła mama i podbiegła, by mnie uścisnąć.
Zaśmiałam się, czując z jak niezwykłą siłą objęła mnie swoimi

szczupłymi ramionami.

- Nie było mnie tylko kilka dni, mamo - powiedziałam.
Odsunęła się i spojrzała mi w twarz.
Wiedziałam, że promieniuję szczęściem. Nawet ja byłam w stanie

dostrzec emanujący ze mnie blask, kiedy spoglądałam w lustro.

Mama przestała marszczyć brwi i popatrzyła na mnie ze zdumieniem.
- Podobało ci się Brighton, Deb? - spytał lord Bradford uprzejmie. -

Pogoda wam dopisała?

Rzuciłam okiem na Reeve’a, który stał za plecami swojego kuzyna.

Mrugnął do mnie.

Co by powiedziała osoba tak sztywna jak lord Bradford na wieść, że

prawie wcale nie zwiedziłam Brighton, ponieważ byłam zajęta czymś
innym?

177

background image

- Bardzo mi się podobało, milordzie - odparłam.
- Chyba już czas, żebyś zaczęła mi mówić po imieniu, moja droga -

oświadczył. - W końcu jesteśmy rodziną.

Nie chciałam nazywać go Bernardem.
- Dziękuję - powiedziałam jednak.
Uniósł brew, spoglądając na mnie, jakbym była dzieckiem.
- Bernardzie - dodałam.
Pokiwał głową z aprobatą.
- Jestem pewien, że chcecie się odświeżyć po podróży - przeniósł

wzrok na Reeve’a. - Umieściłem was oboje w twoim pokoju.

Reeve skinął głową i wziął mnie pod ramię.
- Chodź, Deb.
Przeszliśmy przez hol i weszliśmy po dębowych schodach na górę.

Pokój Reeve’a był jednym z pierwszych w lewym skrzydle domu.
Kiedy Reeve otworzył drzwi, pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w
oczy, było wspaniałe łoże z zielonym, aksamitnym baldachimem. Jego
kotary przywiązano do kolumn, żeby pozwolić na swobodny przepływ
powietrza. Ściany, pokryte zielonym adamaszkiem, były obwieszone
obrazami przedstawiającymi wiejskie krajobrazy Sussex. Na perskim
dywanie stał obity jedwabiem szezlong, biurko, toaletka, dwa krzesła,
również obite jedwabiem, i dwa duże rzeźbione słonie po obu stronach
kominka.

Reeve zauważył, że się im przyglądam.
- Któryś z kuzynów żony Bernarda przysłał je z Indii - wyjaśnił.
Skinęłam głową i podeszłam do toaletki, żeby zdjąć kapelusz i

przyczesać włosy. Reeve wyjrzał przez okno, zakładając ręce za
plecami.

Zamyślona, wpatrywałam się niewidzącym wzrokiem w swoje odbicie

w lustrze.

- Reeve? - spytałam po chwili. - Czy podejrzewałeś kiedykolwiek, że

twój kuzyn może być zainteresowany moją matką?

- Bernard? - Reeve odwrócił się w moją stronę.
- Tak.
- Nigdy o tym nie myślałem. Może i tak, Deb. Twoja matka jest jeszcze

178

background image

piękną kobietą.

- Ile dokładnie Bernard ma lat?
- Około pięćdziesiątki, jak mi się wydaje - odparł Reeve.
- Pięćdziesiątki! - powiedziałam pogardliwie. - Toż to starzec.
Reeve wyglądał na rozbawionego.
- Nie taki znowu starzec, Deb. Zapewniam cię, że większość

pięćdziesięciolatków jest jeszcze dość... eee... sprawna.

Nie chciałam myśleć o Bernardzie w ten sposób, zwłaszcza z moją

matką. To było obrzydliwe.

- Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli mama zamieszka z nami w

Ambersley? - spytałam szybko.

- Oczywiście, że nie - odparł zdumiony. - Od początku zakładałem, że

tak się stanie.

Objęłam go i oparłam mu głowę na ramieniu. Przytulił mnie mocno.
Pocałowałam go w podbródek, gdyż jego szyję zakrywał

wykrochmalony na sztywno fular.

Pocałował mnie w czoło.
Staliśmy skąpani w świetle słonecznym, które wpadało przez okno.

Poczułam znajomy ucisk w dolnej części ciała i odsunęłam się od
Reeve’a.

- Spodziewają się nas na herbacie - powiedziałam.
Jastrzębie spojrzenie, jakim mnie obrzucił, wskazywało na to, że czuł

się podobnie jak ja.

- Musimy tam iść? - spytał.
Pomyślałam o mamie.
- Tak.
- Trzeba nam było zostać w Brighton - mruknął.
Spojrzałam na piękną sypialnię, w której się znajdowaliśmy, i

pomyślałam, że ja również wolałabym pozostać w tym anonimowym
apartamencie w hotelu, w którym spędziliśmy pierwsze dni naszego
małżeństwa.

- Tak. Ja też żałuję, że tam nie zostaliśmy.

* * *

To było bardzo dziwne uczucie ponownie stanąć twarzą w twarz z

179

background image

ludźmi, z którymi mieszkałam przez ostatnie kilka tygodni. Nie było
nas zaledwie trzy dni, ale tak się zmieniłam w tym czasie, że potrzebo-
wałam na nowo budować ze wszystkimi relacje.

Na szczęście lady Sophia wróciła już do swojego domostwa w Bath,

ale to oznaczało, że teraz ja musiałam zająć jej miejsce u szczytu stołu,
naprzeciwko lorda Bradforda. Bardzo się starałam, żeby nie pokazać po
sobie, jak bardzo krępował mnie ten nowy przywilej.

Sally i Mary Ann regularnie spoglądały na mnie ukradkiem podczas

trwania posiłku. Edmund Norton rozmawiał z Harrym i Reevem o
łodzi, którą miał zamiar kupić. Pani Norton konwersowała spokojnie z
Bernardem i mamą, a pan Norton, siedzący po mojej prawej stronie,
zabawiał rozmową mnie.

- Czy podczas wizyty w Brighton miała pani okazję zwiedzić pałac

księcia regenta, lady Cambridge? - spytał.

Pomyślałam, że upłynie dużo czasu nim przyzwyczaję się do tego, że

ludzie nazywają mnie lady Cambridge.

- Nie od wewnątrz - odparłam. - Ale z zewnątrz rzeczywiście robi

imponujące wrażenie.

Prowadziliśmy dalej tę uprzejmą rozmowę, podczas gdy na stole

kolejno pojawiały się łosoś, sarnina i pieczeń wieprzowa. Po deserze
złożonym z owoców i migdałów panie udały się do salonu na herbatę.

- Ach, Deborah - zaczęła rozpływać się nade mną Sally - wyglądasz

prześlicznie. Małżeństwo to musi być coś cudownego.

Mary Ann nic nie powiedziała, obserwowała mnie tylko.
- Bo tak jest, Sally - odparłam, uśmiechając się do młodej kuzynki

Reeve’a. - Oczywiście pod warunkiem, że wyjdziesz za odpowiedniego
człowieka.

Sally westchnęła głośno.
- Ty masz Reeve’a, szczęściaro. A gdzie my mamy znaleźć równie

wspaniałych mężczyzn?

- Ależ, dziewczynki - upomniała je ostro pani Norton. - Niegrzecznie

jest wypytywać o małżeńskie doświadczenia.

Mary Ann spuściła wzrok.
- Tak, mamo - powiedziała.

180

background image

Sally spojrzała na mnie, marszcząc nos. Mama wygładziła jedwab na

swojej białej sukni wieczorowej.

- A jak wyglądają przygotowania do festynu? - spytałam.
Rozmawiałyśmy na ten temat, aż w pokoju pojawili się mężczyźni.

Wtedy mama, Bernard oraz państwo Norton przeszli do małego stolika,
żeby rozegrać partyjkę wista, a wszyscy pozostali postanowili przejść
się po ogrodzie.

Sally i Edmund szli na czele, zatopieni w rozmowie na sobie tylko

znane tematy. Wieczorne powietrze przynosiło nam dźwięk lekkiego
śmiechu Sally, która droczyła się ze swoim rozmówcą, żartując z jego
zamiłowania do łodzi.

Reeve otoczył mnie ramieniem, zatrzymał się i odwrócił nas oboje

przodem do nadchodzących Harry’ego i Mary Ann. Oni też stanęli w
miejscu i spojrzeli na nas.

- Tak się zastanawiałem, Harry - odezwał się Reeve. - Miałeś może

jakieś wieści od Roberta?

Harry rzucił Reeve’owi ostre, przenikliwe spojrzenie.
- Tak właściwie - powiedział po chwili - to nie wiemy, gdzie on się

obecnie znajduje.

Serce podskoczyło mi w piersi.
- Myślałem, że jest w Hampshire - ręka Reeve’a zacisnęła się na moim

ramieniu.

Harry kopnął kupkę żwiru, którym była wysypana ścieżka, nie chcąc

spotkać się wzrokiem z Reevem.

- Wyjechał stamtąd kilka dni temu i nikt nie wie, dokąd się udał.
W świetle zachodzącego słońca było widać, że Harry nadal wpatruje

się w ziemię. Znowu zaczął kopać żwir.

- Deb powiedziała mi, co Robert chciał jej zrobić - odezwał się Reeve

ciężkim głosem. - Więc nie musisz już udawać.

Harry spojrzał na mnie. Pokiwałam głową.
- Co Robert chciał ci zrobić, Deborah? - spytała cicho Mary Ann.
Nikt się nie odezwał.
- Próbował ją zgwałcić - odparł po chwili Harry. - Bójka w Fair Haven

nigdy nie miała miejsca. Robert włamał się do pokoju Deborah i

181

background image

zaatakował ją. Pani Woodly usłyszała jej wołanie o pomoc, przybiegła i
uderzyła Roberta w głowę wazonem. To dlatego mój ojciec wysłał go
natychmiast do Hampshire i zabronił mu wracać na ślub.

Mary Ann wyglądała na wstrząśniętą.
- Mój Boże, Deborah! Co za straszliwe przeżycie!
- To prawda - przyznałam, przełykając ślinę.
Dłoń Reeve’a na moim ramieniu była całkowicie sztywna.
- Z pewnością Robert nie będzie już więcej próbował czegoś

podobnego. Musi chyba zdawać sobie sprawę, że byłby pierwszym
podejrzanym, gdyby coś złego przytrafiło się mnie lub Reeve’owi.

Wyraz twarzy Harry’ego przeraził mnie.
- Robert jest nieobliczalny, Deborah - oświadczył. - To stało się dla

mnie jasne w momencie, kiedy posunął się aż do próby gwałtu - Potarł
powieki dłonią, jak gdyby w ten sposób mógł odgonić obraz, stający
mu przed oczami. - To tak, jak gdyby nienawiść, którą żywi do Reeve’a,
pożerała go od środka. To prawda, że zawsze był odrobinę gwałtowny,
ale teraz... Teraz całkowicie wymknął się spod kontroli.

Reeve stał koło mnie, nic nie mówiąc.
- Nie rozumiem - powiedziała Mary Ann. - Dlaczego Robert miałby aż

tak bardzo nienawidzić Reeve’a?

- Nie wiem - odparł Reeve.
- Mój ojciec ma dopiero czterdzieści sześć lat - powiedział Harry. -

Robert nie jest chyba aż tak głupi, by myśleć, że na wypadek twojej
śmierci mógłby szybko przejąć tytuł lorda Cambridge.

Czterdzieści sześć! pomyślałam zszokowana. Reeve mówił, że lord

Bradford ma co najmniej pięćdziesiąt lat!

- Może twój ojciec też powinien zacząć na siebie uważać - stwierdził

Reeve.

Harry szeroko otworzył oczy ze zdumienia.
- Chyba nie sądzisz, że...
- Nie wiem - powtórzył Reeve. - Kto wie, co może Robertowi chodzić

po głowie?

Zapadła pełna napięcia cisza. Po chwili jednak Reeve otrząsnął się z

zamyślenia i odwrócił się w moją stronę.

182

background image

- Musimy przedsięwziąć środki ostrożności - oznajmił stanowczym

głosem. - Przede wszystkim musisz pamiętać, by nigdy nigdzie nie
chodzić w pojedynkę. Słyszysz, Deb?

- Słyszę, Reeve - odparłam spokojnie.
Nagle dobiegł nas głos Sally.
- Nie chciałbym, żeby moja siostra czy Edmund dowiedzieli się o całej

tej sprawie - powiedział pospiesznie Harry.

Reeve skinął głową na znak zgody. Po chwili zaczęłam radośnie

rozprawiać o tym, jak bardzo pragnęłabym wrócić jeszcze kiedyś do
Brighton, żeby obejrzeć wnętrze pałacu księcia regenta.

* * *

Po powrocie do domu przebrałam się w garderobie w koszulę nocną.

Reeve wykorzystał w tym celu sypialnię. Kiedy tam weszłam, jego
lokaja już nie było. Reeve stał przodem do kominka, wpatrzony w
jednego z indyjskich słoni. Miał na sobie elegancki szlafrok z czarnego
jedwabiu i z doświadczenia wiedziałam, że pod spodem był nagi.

Na dźwięk zamykających się drzwi odwrócił się w moją stronę.
Ja z kolei byłam ubrana w biały płócienny szlafroczek, a Susan

wyszczotkowała mi włosy, które teraz opadały kaskadą loków na
plecy.

Reeve spojrzał na mnie z zachmurzoną twarzą.
- Twoje włosy mają kolor księżycowej poświaty - powiedział.
Jego romantyczne słowa, skontrastowane z wyrazem jego twarzy,

zbiły mnie z tropu.

- Myślisz, że Robert odważy się wrócić tutaj po tym, co zrobił? -

spytałam niepewnie.

- Może i nie wróci do domu, ale nic nie jest w stanie powstrzymać go

przed potajemnym powrotem w tę okolicę - odparł Reeve z
niezmienionym wyrazem twarzy.

Przeszedł mnie dreszcz, mimo że noc była ciepła.
- Nie żartowałem, mówiąc ci, że nie powinnaś nigdzie chodzić sama -

powiedział Reeve.

- Wydaje mi się, że teraz jestem już bezpieczna. Robert powiedział, że

chciał mnie zgwałcić tylko dlatego, żeby mieć mnie przed tobą.

183

background image

- Jezu Chryste - jęknął Reeve w desperacji i zamknął oczy.
Nawet nie upomniałam go za bluźnierstwo.
- Martwię się raczej o ciebie - powiedziałam.
Reeve otworzył oczy i wyciągnął do mnie ramiona. Zanurzyłam się w

jego objęciu.

- Nie rozumiesz, Deb? - westchnął, opierając policzek na czubku mojej

głowy. - Robert chce zostać hrabią Cambridge. Teraz, kiedy jesteśmy
już małżeństwem, ty stałaś się dla niego największym zagrożeniem.

- Nie rozumiem.
- Jeśli urodzisz nam syna, Robert zostanie całkowicie usunięty z linii

sukcesyjnej.

Reeve był tak spięty, że prawie czułam, jak jego ciało wibruje w moim

uścisku.

- Ależ Reeve, przecież jesteśmy małżeństwem dopiero od tygodnia!
- Wystarczy jeden raz - usłyszałam ponurą odpowiedź.
Przycisnęłam policzek do jego ramienia.
- Zostajemy w Wakefield jeszcze tylko kilka dni. Będę na siebie

uważać - obiecałam, próbując go pocieszyć.

Nie poczułam jednak, by się rozluźnił.
- Nie powinienem był się z tobą żenić. W ten sposób znalazłaś się w

niebezpieczeństwie.

- Już wystarczy.
Uwolniłam się z jego uścisku i spiorunowałam go wzrokiem.
- Nie chcę tego nigdy więcej słyszeć, Reeve. Rozumiesz?
Spojrzał na mnie posępnie.
Stwierdziłam, że należy zmienić temat, by zwrócić jego myśli na inne

tory.

- Chciałam cię o coś spytać. Powiedziałeś mi dzisiaj, że twój kuzyn ma

pięćdziesiąt lat, ale według Harry’ego ma zaledwie czterdzieści sześć.

Reeve wyglądał na całkowicie zaskoczonego zmianą tematu.
- Pięćdziesiąt, czterdzieści sześć. Co za różnica, Deb?
- Różnica czterech lat - powiedziałam surowo.
Nagle go oświeciło.
- Czyżbyśmy wracali do tej sprawy z Bernardem i twoją matką?

184

background image

- Zgadza się - poinformowałam go.
Włożył ręce do kieszeni szlafroka i wzruszył ramionami.
- Nawet jeśli Bernard rzeczywiście byłby zainteresowany twoją matką,

to co w tym złego?

- Wszystko! - wykrzyknęłam. - Drogi Boże, Reeve, przypomnij sobie,

jak ciebie traktował przez te wszystkie lata!

- Robił to, co uważał za najwłaściwsze - odparł Reeve z cierpliwością. -

To nie jest zły człowiek.

- Może i nie. Ale z pewnością nie jest to mężczyzna dla mojej matki.
Zapanowała cisza.
- A kto jest właściwym mężczyzną dla twojej matki? - spytał Reeve,

spoglądając na mnie z troską.

Poczułam, jak całe moje ciało sztywnieje.
- Na pewno nie twój kuzyn!
Reeve zmarszczył lekko brwi, nadal wpatrując się we mnie.
- Twoja matka ma pełne prawo ponownie wyjść za mąż, jeśli będzie

miała na to ochotę - powiedział łagodnym tonem. - Nie możesz
oczekiwać, że spędzi resztę życia, będąc tylko twoją matką i nikim
więcej.

- Nigdy nie mówiłam, że tego właśnie oczekuję! - odparłam ze

wściekłością.

Reeve nie odpowiedział, spoglądał tylko na mnie z wyrazem twarzy,

który zupełnie mi się nie podobał.

- Miałyście siebie nawzajem przez tyle czasu, że zdaję sobie sprawę, iż

musicie być ze sobą bliżej niż większość matek i córek...

- Przestań! - przerwałam mu. - Żałuję, że w ogóle zaczęłam o tym

mówić, jeśli masz zamiar kontynuować w ten sposób. Po prostu nie
uważam, by lord Bradford i moja mama pasowali do siebie. To
wszystko.

Odwróciłam się do niego plecami i podeszłam do okna. Lampy na

patio były już zgaszone, a ogród pogrążony w całkowitych
ciemnościach.

- W porządku - usłyszałam zza pleców cichy głos Reeve’a.
Poczułam zapach kwiatów, których nie mogłam dojrzeć.

185

background image

Jesteś ostatnią osobą, z którą należy rozmawiać o opiekowaniu się własną

matką.

Kiedy tylko to pomyślałam, przeraziłam się i zawstydziłam.

Odwróciłam się od okna i uśmiechnęłam do niego.

- Przepraszam, że na ciebie krzyknęłam. Nie chciałam.
Reeve ponownie wyciągnął do mnie ramiona.
- Kochaj mnie, Deb - powiedział z tęsknotą w głosie. - Kochaj mnie.
Podbiegłam do niego.
Uścisnął mnie mocno i mimo że sprawiał mi ból, nie zaprotestowałam.

Po chwili nagły dreszcz przebiegł jego ciało. Potem uniósł mnie w
ramionach i zaniósł do łóżka.

Rozdział osiemnasty

Reeve obudził mnie pocałunkiem wcześnie następnego ranka.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam go, nachylonego nade mną, ubranego
w strój do konnej jazdy.

- Wybieram się z Harrym na przejażdżkę - powiedział. - Śpij dalej,

Deb.

Biorąc pod uwagę fakt, że przez większą część nocy nie dawał mi

zasnąć, uznałam, że mam prawo odpocząć jeszcze trochę.
Uśmiechnęłam się do niego śpiąco i na powrót zamknęłam oczy, kiedy
wyszedł z pokoju.

Obudziłam się o dziewiątej trzydzieści, ubrałam się i zeszłam na

śniadanie do jadalni. Mama i lord Bradford już tam byli. Popijali kawę
siedząc w oknie wykuszowym, gdzie ustawiono okrągły dębowy stół.
Byli pogrążeni w rozmowie.

Zmarszczyłam brwi. Wcale nie chodziło o to, żebym nie chciała dzielić

się z nikim matką. Po prostu nie uważałam, by lord Bradford był dla
niej dobrą partią.

Nie podobało mi się to pełne ciepła spojrzenie, którym mama

obdarzała go za każdym razem, kiedy na niego patrzyła.

- Dzień dobry - powiedziałam złowrogo.
Mama odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła się.
- Dzień dobry kochanie. Dobrze ci się spało?

186

background image

W oczach lorda Bradforda zauważyłam błysk rozbawienia tym

naiwnym pytaniem i poczułam, jak znamienny rumieniec pokrywa
moje policzki.

- Dobrze - odpowiedziałam.
- A gdzie się podziewa Reeve? - spytała, szukając wzrokiem za moimi

plecami, jak gdyby się spodziewała, że mój mąż za chwilę się tam
zmaterializuje.

- Udał się z Harrym na przejażdżkę - odparłam.
- Z pewnością Harry chciał podzielić się z nim wiadomością, że we

wrześniu zaczyna studiować w Londynie, w Royal College of
Physicians.

Spojrzałam na Bernarda.
- To prawda? - spytałam. - Zmieniłeś zdanie co do przyszłości

Harry’ego?

- Zmieniłem zdanie - przyznał lord Bradford.
Nie patrzył na mamę, ani ona na niego, ale po sposobie, w jaki unikali

nawzajem swojego wzroku, od razu wszystkiego się domyśliłam.

- Cieszę się - oznajmiłam sztywnym tonem. - To coś, czego Harry

zawsze pragnął. Uważam, że będzie z niego świetny lekarz.

- To właśnie dano mi do zrozumienia - westchnął lord Bradford.
Rzuciłam okiem na mamę, która spokojnie popijała kawę. Podeszłam

do małego, dębowego kredensu i nałożyłam sobie jajka na szynce. Te
conocne ćwiczenia sprawiały, że rano byłam bardzo głodna.

- Wczoraj wieczorem dowiedzieliśmy się od Harry’ego, że nie

wiadomo, gdzie się podział Robert - powiedziałam, wracając z
jedzeniem do stołu.

Lord Bradford się zachmurzył. Wyraz jego szarych oczu stał się nagle

tak beznadziejnie smutny, że wbrew swojej woli poczułam dla niego
ukłucie litości.

- To prawda - przytaknął. Machnął ręką, jakby chciał oddalić od siebie

nieprzyjemną wizję. - Obawiam się, że nie jestem w stanie
zagwarantować ci bezpieczeństwa, na wypadek gdyby znalazł się w
pobliżu ciebie. To samo, jeśli chodzi o Reeve’a. Oboje musicie bardzo
uważać.

187

background image

- Myślisz, że Robert ma zamiar tu wrócić?
Nasze oczy się spotkały.
- Tak myślę.
Nagle sobie przypomniałam.
- Reeve! - wykrzyknęłam w panice. - Pojechał z Harrym. A jeśli Robert

się gdzieś na niego zaczaił? A jeśli będzie chciał go zastrzelić?

Uspokajające „Nie martw się, kochanie” mamy zbiegło się z „Nic mu

nie będzie, Deborah” lorda Bradforda.

Spojrzałam na niego z mieszaniną strachu i oburzenia.
- Jak możesz mówić, że nic mu nie będzie, jeśli właśnie przyznałeś, że

Robert stanowi dla niego zagrożenie?

- Może i Robert posunął się dalej, niż pozwalają na to normy

cywilizowanego zachowania, ale nie jest głupi. Bez względu na to, jak
bardzo chciałby mu zrobić krzywdę, Robert nie będzie narażał się na
pobyt w więzieniu za morderstwo.

Lord Bradford potarł dłonią czoło. Zauważyłam, że mama obserwuje

go z troską.

- Morderca nie może odziedziczyć tytułu i ziem człowieka, którego

zamordował - wytłumaczył lord Bradford. - Robert będzie postępował
ostrożnie.

* * *

Po śniadaniu zdecydowałyśmy wraz z mamą udać się do miasteczka

na jedno z ostatnich spotkań organizacyjnych dotyczących festynu,
który miał się odbyć już za trzy dni. Jako że pogoda dopisywała, po-
stanowiłyśmy przejść się do stajni, zamiast czekać na dwukółkę przed
domem.

Podczas spaceru mama wytłumaczyła mi, że wszystko jest już prawie

gotowe na niedzielną zabawę. Szłyśmy wysypaną żwirem ścieżką w
kierunku budynków mieszczących stajnie, a wokół nas rozciągały się
połacie zielonego trawnika, opadające aż do pagórka leżącego poniżej
domu.

Byłyśmy już prawie na miejscu, kiedy napotkałyśmy Harry’ego,

biegnącego z opuszczoną głową w stronę domu, mamroczącego pod
nosem coś, co brzmiało jak stek przekleństw. Przez ramię przewiesił

188

background image

sobie kurtkę, a fular miał owinięty wokół szyi jak szalik. Jego koszula i
spodnie były całkowicie przemoczone. Kiedy szedł, woda chlupotała
mu w butach. Nikt mu nie towarzyszył.

- Harry! - zawołałam. - Gdzie jest Reeve?
Harry zatrzymał się, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ktoś

stoi na jego drodze. Spoglądał to na mnie, to na mamę.

- Gdzie jest Reeve? - powtórzył z sarkazmem w głosie. - Nie mam

pojęcia, Deborah. Kiedy tylko dotarliśmy do brzegu, wskoczył na konia
i pogalopował, jakby goniło go sto diabłów. Myślałem, że może wrócił
do domu, ale w stajni dowiedziałem się, że jeszcze go nie ma.

- Co się stało? - spytałam, wskazując na jego mokre ubranie. - Dlaczego

jesteś całkowicie przemoczony? Czy zdecydowaliście obaj, że
popływacie sobie dzisiaj o poranku w ubraniach?

Harry przeczesał palcami swoje schnące kędziory, które opadały mu

na czoło.

- Tak, popływaliśmy sobie - odparł. - Tylko wszystko wyglądało

trochę inaczej, niż to sobie wyobrażałem.

Zrobiło mi się niedobrze.
- Opowiedz, co się stało.
- Deborah - upomniała mnie cicho mama. - Pozwól mu się najpierw

przebrać.

- Nie - zaprotestowałam. - Chcę wiedzieć teraz. Co się stało, Harry?
Harry przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Chlupnęło mu w

butach.

- Wczoraj wieczorem spytałem Reeve’a, czy nie chciałby przejechać się

ze mną o świcie konno - zaczął. - Chciałem się z nim podzielić dobrą
wieścią.

- Wiemy, o co chodzi - powiedziałam, kiwając głową.
- A więc spotkaliśmy się przy stajniach o siódmej trzydzieści i

postanowiliśmy pojechać na Wyspę Charlesa. Był akurat odpływ, więc
mogliśmy swobodnie puścić się galopem po plaży.

Powiał lekki wietrzyk i Harry zadrżał. Nie miałam jednak zamiaru

pozwolić mu odejść, póki nie dowiedziałam się, co się stało.

- Tak? - spytałam nieustępliwie.

189

background image

- Pojechaliśmy na Wyspę Charlesa i pogalopowaliśmy wzdłuż brzegu.

Po jakimś czasie zsiedliśmy z koni i kiedy się przechadzaliśmy,
oznajmiłem Reeve’owi, że jesienią rozpoczynam naukę w Royal College
of Physicians.

- To wspaniała wiadomość, Harry - powiedziałam odruchowo. -

Bardzo się cieszę.

- Dziękuję. Reeve też się cieszy. - Harry ponownie przeczesał palcami

potargane włosy. - Kiedy tak sobie szliśmy, Reeve powiedział „Może
uczcimy to kąpielą w morzu?”.

W dłoniach trzymałam torebkę z miękkiej skóry. Wbiłam w nią

paznokcie.

- A ty się zgodziłeś? - spytałam.
Harry pokiwał głową.
- Pogoda była wspaniała, a kiedy byliśmy mali, często kąpaliśmy się w

czasie odpływu w tym miejscu. Reeve wydawał się być wyjątkowo
beztroski, co wprawiło mnie w radosny nastrój. Poczułem się, jakbyśmy
znowu byli małymi chłopcami. Zrzuciliśmy więc ubrania i weszliśmy
do wody.

- Zakładam, że oboje dobrze pływacie - odezwała się cicho mama.
- Tak, obaj dobrze radzimy sobie w wodzie - odparł. - Ale minęło

sporo czasu, od kiedy pływaliśmy tam po raz ostatni, więc nie miałem
zamiaru oddalać się zbytnio od brzegu.

Znowu poczułam ściskanie w żołądku.
- I co się stało? - spytałam z obawą.
Harry potrząsnął głową, jakby nadal nie mógł uwierzyć w to, co miał

zamiar nam powiedzieć.

- Byliśmy w pobliżu Skalnej Czaszki, w miejscu, gdzie woda jest

głęboka, ale gdzie można szybko wrócić na brzeg. Wtedy nagle Reeve
powiedział do mnie „Spróbuję dopłynąć do Fair Haven”.

Wstrzymałam oddech.
- Fair Haven? - spytała mama z przerażeniem. - Chciał przepłynąć

przez zatokę?

- Dokładnie tak - potwierdził Harry ponuro.
Reeve żyje, pomyślałam. Tylko nie wpadaj w panikę, Deborah.

190

background image

Przecież Harry już wcześniej powiedział, że Reeve żyje.

Mimo to moje serce biło jak szalone.
- Odbił się od brzegu, nim zdołałem go powstrzymać - ciągnął Harry. -

Nie wiedziałem, co robić. Obawiałem się, że gdybym popłynął za nim i
próbował zmusić go do zawrócenia, obaj moglibyśmy utonąć. W końcu
zdecydowałem, że potrzebna mi jest łódź.

- Łódź? - powtórzyła mama słabym głosem.
Harry ponownie przestąpił z nogi na nogę i znów dało się słyszeć

chlupotanie.

- Popłynąłem z powrotem do brzegu - powiedział, patrząc mi w oczy.

- Wskoczyłem na konia i pogalopowałem jak najszybciej do Fair Haven.
Tam wynająłem jedną z łodzi rybackich, zmusiłem do tego jej wła-
ściciela prawie siłą, ponieważ z początku nie chciał się zgodzić.
Wypłynąłem na zatokę. W oddali było widać Reeve’a; najwyraźniej
zaczynał się męczyć.

- O, Boże - szepnęłam.
- Mogę cię zapewnić, że nigdy w życiu nie wiosłowałem tak szybko -

powiedział Harry. - Machałem rękami, jakby moje zbawienie od tego
zależało. Kiedy w końcu do niego dotarłem, widziałem, że z trudnością
łapie oddech i ledwie utrzymuje się na wodzie. Mimo to nie chciał
wejść do tej przeklętej łodzi.

- Jak to? - spytała mama.
- Powiedział, żebym dał mu spokój, że uda mu się dotrzeć do Fair

Haven.

- Drogi Boże - powiedziałam, zakrywając usta dłonią.
- Dla mnie było dość jasne, że jeśli go zostawię, to się utopi, więc przez

kilka minut płynąłem obok niego. Kiedy wreszcie całkowicie opuściły
go siły i nie był już w stanie ruszać rękami i nogami, wciągnąłem go do
łodzi.

- Czy pomagał ci w tym? - spytałam głosem, który wydawał się nie

należeć do mnie.

Harry spojrzał na mnie, jakby się zastanawiał, czy należy powiedzieć

mi prawdę.

- Muszę to wiedzieć - nalegałam. - Od tego zależy, w jaki sposób będę

191

background image

musiała wobec niego postąpić. Czy pomagał ci przy wciąganiu go do
łodzi?

- Nie - odparł Harry. - Wcale mi nie pomagał. Tak właściwie to chciał,

bym pozostawił go w wodzie.

Niewidzącym wzrokiem zapatrzyłam się w przestrzeń za plecami

Harry’ego. Mama spojrzała na mnie.

- Co się stało, kiedy dotarliście do brzegu? - spytała.
- Reeve był na mnie wściekły. Kiedy odzyskał oddech na tyle, by

mówić, zaczął mnie przeklinać. Powiedział, że jestem gnuśnym
staruszkiem bez żyłki sportowca.

- On wcale tak nie myśli - zapewniłam Harry’ego.
- Wiem - odparł. Miał smętny wyraz twarzy. - Próbował się zabić i był

na mnie zły, bo go przed tym powstrzymałem. Dlatego tak się wściekł.

To było okropne uczucie usłyszeć od kogoś to, czego obawiałam się

najbardziej.

Między naszą trójką zapadła ciężka cisza.
- A co stało się później? - spytałam w końcu.
- Reszta naszych ubrań oraz koń Reeve’a pozostały na Wyspie

Charlesa, więc wróciliśmy tam razem na moim wierzchowcu. Reeve się
ubrał, wskoczył na siodło i tyle go widziałem. Myślałem, że skierował
się do domu, zważając na jego wyczerpanie oraz to, że jego ubranie jest
całkowicie przemoczone. Najwyraźniej jednak tak się nie stało.

- Dziękuję, Harry. Ocaliłeś mu życie - powiedziałam.
Harry znów się zdenerwował.
- Wydaje się, że cała moja rodzina zwariowała! Brat gdzieś szaleje, mój

ulubiony kuzyn chce się topić... Co się tu dzieje?

Pomyślałam o słowach, które Reeve wypowiedział poprzedniego

wieczora. Nie powinienem był się z tobą żenić.

- Nie rozumiesz? - powiedziałam ponuro. - Reeve uważa, że biorąc ze

mną ślub, naraził mnie na niebezpieczeństwo ze strony Roberta.

Harry spojrzał na mnie. Złość zniknęła z jego twarzy.
- Uważa, że Robert będzie chciał się ciebie pozbyć, nim urodzisz

dziecko, które na zawsze pozbawi go możliwości przejęcia tytułu -
powiedział beznamiętnie.

192

background image

- Tak.
Harry zaklął. Potem spojrzał na mamę i przeprosił. Potrząsnęła tylko

głową.

- Wszyscy mieliśmy nadzieję, że jeśli Reeve się z tobą ożeni, zapomni o

swoich dawnych troskach - westchnął Harry. - Wygląda jednak, że to
jeszcze nie koniec.

Uniosłam dłonie, jakbym chciała zasłonić twarz przed słońcem.
- Na to wygląda.
- Musisz coś z tym zrobić, Deborah - powiedział Harry. - On był dzisiaj

naprawdę zdesperowany. Nie zdziwiłbym się, gdyby znowu chciał
spróbować czegoś takiego.

- Porozmawiam z nim - zapewniłam.
- Wydaje się ciebie słuchać - powiedział z powątpiewaniem.
- Porozmawiam z nim - powtórzyłam. - Wątpię, by jego poranny

wyczyn był zaplanowany. Myślę, że chciał raczej skorzystać z okazji.

- Najadłem się przez niego dużo strachu.
- Wiem.
Zrezygnowałyśmy z mamą z przejażdżki do miasteczka i wróciłyśmy

do domu z Harrym, by poczekać tam na Reeve’a. Harry uznał, że nie
ma sensu wysyłać ludzi na poszukiwania. Był pewien, że Reeve nie
pojechał żadną z głównych dróg, ale że błądzi gdzieś po wzgórzach.
Mogliśmy mieć jedynie nadzieję, że nie próbował wyrządzić sobie w
żaden sposób krzywdy.

Niestety, wchodząc do budynku od tyłu napotkaliśmy lorda

Bradforda. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na nasze twarze i
przemoknięte ubranie Harry’ego, by wziąć nas w krzyżowy ogień
pytań. W końcu udaliśmy się wszyscy do salonu, gdzie Harry po-
nownie opowiedział, co się wydarzyło. Jak było do przewidzenia, lord
Bradford wpadł we wściekłość.

- Co jest nie tak z tym chłopcem? - zawołał. Chodził nerwowo po

pokoju, naprzeciwko palisandrowego kominka. - Ma jedną z
najlepszych pozycji w kraju. Ma żonę, którą kocha. Tyle rzeczy, dla
których warto żyć.

Przestał chodzić i spojrzał na nas, zgromadzonych wokół niego, jak

193

background image

ludzie obserwujący groźnego niedźwiedzia.

- Najwyraźniej dużo mu brakuje do zrównoważonego stanu ducha,

który już mu przypisywałem.

Chciałam wystąpić w obronie Reeve’a, ale moja mama zaskoczyła

mnie odzywając się pierwsza:

- Jesteś niesprawiedliwy, Bernardzie. Reeve chce jedynie chronić

Deborah. Oczywiście robi to w zupełnie niewłaściwy sposób, ale ma
szczytne zamiary.

- Każdy, kto chce uchylić się od odpowiedzialności poprzez

samobójstwo, jest tchórzem, Elizabeth.

Zacisnęłam pięści i otworzyłam usta, by odpowiedzieć na te zarzuty,

ale mama potrząsnęła głową. Z trudnością powstrzymałam język.

- Reeve jest jednym z najodważniejszych młodych ludzi, jakich znam -

stwierdziła stanowczo mama. Bez trudu wytrzymywała kontakt
wzrokowy z lordem Bradfordem. - Czy zdajesz sobie sprawę, że nim
umarł jego ojciec, Reeve był przez niego bezustannie obciążany winą za
śmierć matki? - Usta mamy zacisnęły się na moment. - Deborah
opowiadała mi czasami, co lord Cambridge mówił swojemu synowi, i
po prostu nie mogłam uwierzyć, by jakikolwiek ojciec mógł być aż tak
okrutny wobec własnego dziecka. To cud, że Reeve wyrósł na takiego
miłego i troskliwego młodego mężczyznę.

Lord Bradford zmarszczył brwi.
- Reeve miał zaledwie piętnaście lat, kiedy wywrócił powóz -

oświadczył szorstko. - To był tragiczny wypadek, nic więcej. Zawsze
uważałem, że Helen musiała być szalona, że w ogóle pozwoliła mu
wziąć wodze do ręki.

- Oczywiście, że tak było - zgodziła się mama. - Ale nie to słyszał

Reeve od swojego ojca. Słyszał jedynie, że zabił swoją matkę. A teraz
myśli, że może być odpowiedzialny za śmierć Deb z rąk Roberta.

Zapadła cisza. Mama i lord Bradford nadal patrzyli na siebie.
- Rozumiem - powiedział w końcu lord Bradford. - Rozumiem.
- Reeve nie jest tchórzem - dodała mama. - Jest w desperacji.
Łzy napłynęły mi do oczu. Moja cudowna, cudowna matka. Nigdy

wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak dobrze rozumiała

194

background image

Reeve’a.

Na twarz lorda Bradforda powrócił cień.
- To mój syn jest tchórzem, Deborah - zwrócił się do mnie. -

Przepraszam za to, co mówiłem o twoim mężu.

Nie byłam w stanie nic z siebie wykrztusić. Pokiwałam więc tylko

głową.

- I co teraz zrobimy? - spytał lord Bradford. - Przecież nie możemy

pozwolić, by chłopak się zabił!

Był najwyraźniej wstrząśnięty na myśl, że coś takiego mogłoby się

wydarzyć. Pomyślałam, że w razie śmierci Reeve’a to właśnie on stałby
się hrabią Cambridge. W takich okolicznościach niewielu innym lu-
dziom zależałoby na utrzymaniu Reeve’a przy życiu.

Odchrząknęłam i wreszcie udało mi się wydobyć z siebie głos.
- Porozmawiam z nim - powiedziałam. - Ale najlepszym sposobem na

zapewnienie mu bezpieczeństwa byłoby zrobić coś z Robertem.

Lord Bradford stał się jeszcze bardziej posępny.
- Nic nie możemy z nim zrobić. Nie mogę nawet odciąć mu dopływu

funduszy - ma własny spadek po matce.

Wpatrywałam się w silnego mężczyznę, stojącego naprzeciwko mnie.
- A więc będzie mógł swobodnie poruszać się po kraju, stanowiąc

oczywiste zagrożenie dla Reeve’a... i dla mnie?

- Deborah - powiedziała mama. - Gdyby istniał jakiś sposób, by

zabezpieczyć cię przed Robertem, Bernard na pewno by z niego
skorzystał.

- Moglibyśmy go związać i wsadzić na łódź płynącą do Australii -

wycedziłam.

- Nie wydaje mi się, by to było wykonalne - stwierdził lord Bradford,

marszcząc z dezaprobatą brwi. - W tej chwili nie wiemy nawet, gdzie
on się znajduje.

Wiedziałam, że zachowuję się nieracjonalnie, ale opanował mnie

strach.

- Idę na górę - oświadczyłam. - Porozmawiam z Reevem, kiedy się

tylko pojawi.

Wychodząc z pokoju, czułam na plecach wzrok trojga

195

background image

zaniepokojonych ludzi.

Rozdział dziewiętnasty

Reeve wrócił trzy godziny później. Czekając na niego, omal nie

wydeptałam ścieżki w perskim dywanie zdobiącym podłogę naszej
sypialni. Kiedy się wreszcie pojawił, zdziwił się na mój widok.
Zatrzymał się na progu, jak gdyby w drzwiach była szklana tafla.

- Och - powiedział, nadaremnie próbując przybrać lekki ton. - Jesteś

tutaj, Deb?

- Tak - odparłam. - Czekałam na ciebie.
- Nie było takiej potrzeby - nadal próbował mówić swobodnie. - Kiedy

rozstaliśmy się z Harrym, postanowiłem przejechać się jeszcze wśród
wzgórz.

- Tak słyszałam - otaksowałam wzrokiem jego postać. - Widzę, że

ubranie ci już wyschło.

Reeve zaczął się ostrożnie do mnie zbliżać, jakbym była nie do końca

oswojonym zwierzęciem.

- Tak. Harry mówił ci, że kąpaliśmy się w morzu?
- Harry wszystko mi opowiedział.
Reeve przeciągnął palcami po włosach.
- Nie zwracaj na niego uwagi, Deb. Stwierdził, że tonę, ale zapewniam

cię, że nic mi nie było. Dopłynąłbym do Fair Haven, gdyby nie on.

Zatrzymał się w połowie drogi między drzwiami a kominkiem.

Patrzyliśmy na siebie.

- Harry powiedział, że ledwie łapałeś oddech, że nie byłeś w stanie

nawet unieść rąk nad wodę.

- Przesadza.
- Nie sądzę, Reeve. Myślę, że Harry mówi prawdę.
- Nie zabronię ci myśleć tego, co myślisz. A teraz wybacz, poślę po

Hammonda, żeby pomógł mi się przebrać.

- Za chwilę - powiedziałam nieustępliwie. - Najpierw porozmawiamy.
Potrząsnął głową.
- Nie chcę rozmawiać o tym, co się stało dzisiaj rano, Deb.
Podeszłam do drzwi i zamknęłam je.

196

background image

- Nie odejdę stąd. Jeśli chcesz wyjść, musisz odsunąć mnie siłą.
Reeve był wściekły.
- Może i jesteś moją żoną, ale na pewno nie strażnikiem! - krzyknął. -

To, co robię, to tylko i wyłącznie moja sprawa. Zejdź mi z drogi!

Nie jestem dumna z tego, co zrobiłam potem, ale byłam w desperacji.

Musiałam jakoś do niego dotrzeć. Pozwoliłam, by moje oczy wypełniły
się łzami, które powoli zaczęły mi spływać po twarzy, znacząc policzki
mokrymi strużkami.

W pokoju zaległa całkowita cisza.
- Nie rób tego, Deb - zachrypiał Reeve. - Proszę cię, nie rób tego.
- Nic na to nie poradzę - chlipnęłam. - Tak bardzo cię kocham, a ty

chcesz mnie zostawić.

- Nie - odparł. - To nieprawda. Przecież wiesz, że ja też cię kocham.

Proszę, nie płacz.

Zawsze przysięgałam sobie, że nigdy nie będę się starała sprawić, by

Reeve poczuł się winny z jakiegokolwiek powodu, ale teraz, będąc
przyparta do muru, musiałam wykorzystać ten atut do końca.

- Nie chciałabym dalej żyć, gdyby coś ci się przytrafiło - powiedziałam.
Po mojej twarzy nadal spływały łzy. Wyglądało, że sprawia mu to ból.
- To ja nie chcę, żeby tobie stało się coś złego, Deb. Nie rozumiesz?
- Rozumiem - odparłam, pociągając nosem. - Widzę, że nadal

obwiniasz się za śmierć matki i że boisz się, iż żeniąc się ze mną,
naraziłeś mnie na niebezpieczeństwo.

Spojrzał na mnie wzrokiem zaszczutego zwierzęcia, ale się nie

odezwał.

- Miałeś piętnaście lat, kiedy zginęła twoja matka, a jedyną osobą,

która obwiniała cię za jej śmierć, był twój ojciec - powiedziałam. -
Nawet lord Bradford powiedział mi dzisiaj, że to był tylko tragiczny
wypadek. - Zwilżył usta językiem, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie
dałam mu dojść do słowa. - Musisz wreszcie zapomnieć o tym
wypadku, Reeve! Nie możesz pozwolić, by to jedno zdarzenie rządziło
twoim życiem. To nie była twoja wina! Sposób, w jaki ojciec traktował
cię po śmierci matki, był haniebny. Wszyscy tak uważają.

Reeve potrząsnął przecząco głową.

197

background image

- To prawda - nalegałam. - W konsekwencji stałeś się tak przepełniony

poczuciem winy, tak obawiający się, by nie skrzywdzić kolejnej
ukochanej osoby, że jesteś gotowy posunąć się do czynów
drastycznych, nawet do samobójstwa, by zapewnić mi domniemane
bezpieczeństwo.

W oczach Reeve’a znowu pojawił się ognik gniewu.
- Cieszę się, że tak dobrze mnie rozumiesz - wycedził, próbując być

sarkastyczny.

- Bo tak jest - odparłam.
Fałszywe łzy przestały płynąć mi po twarzy.
- Uważam też, że zachowujesz się wyjątkowo głupio - dodałam.
Reeve rozgniewał się na dobre.
- Odejdź od drzwi, Deb - powiedział. - Chcę wyjść.
- Czy przyszło ci kiedykolwiek na myśl, Reeve, że już noszę w sobie

dziecko? - spytałam.

Jego podbródek drgnął minimalnie, jak gdyby ktoś go uderzył.
- To w końcu ty powiedziałeś, że wystarczy tylko jeden raz -

przypomniałam mu.

Cisza.
- Zostawiłbyś mnie w niezłej sytuacji, co? Noszącą w łonie twojego

dziedzica, bez męża, z Robertem czyhającym gdzieś w ukryciu.

Dalej cisza.
- Może powinieneś poczekać kilka tygodni, żeby zobaczyć, jak się

sprawy mają, nim znowu będziesz próbował ze sobą skończyć.

Oczy pociemniały mu z emocji.
Stwierdziłam, że dałam mu wystarczająco dużo do myślenia.
- Możesz już zadzwonić po Hammonda - powiedziałam. - Ja idę na

dół, przejść się z mamą po ogrodzie.

* * *

Kiedy jednak zeszłam po schodach, dowiedziałam się, że właśnie

przybyli z wizytą Richard i Charlotte. Posłałam na górę lokaja, by
poinformował o tym Reeve’a, który dołączył do nas dwadzieścia minut
później w nienagannym stroju i o nieprzeniknionym wyrazie twarzy.

Poszliśmy całą czwórką do ogrodu, gdzie Richard opowiedział nam,

198

background image

czego się dowiedział o perfidnych poczynaniach swego wuja. Przez te
osiemnaście lat, kiedy to John Woodly zarządzał posiadłością, syste-
matycznie sprzeniewierzał powierzone mu fundusze.

- Czuję się takim głupcem - zwierzył się nam z zakłopotaniem Richard.

- Wuj John sprawował pieczę nad księgami rachunkowymi, od kiedy
byłem małym chłopcem, i zwyczajnie byłoby mi niezręcznie prosić go,
by dał mi je do wglądu.

Charlotte poklepała go pocieszająco po ramieniu.
- To nie twoja wina, Richardzie.
Spojrzałam na jej atrakcyjną twarz o ostrych rysach i dużych zielonych

oczach, i pomyślałam, że bardzo ją lubię.

- Czy wuj John wyrządził ci wiele szkód finansowych? - spytał Reeve.
- Kilka lat zajmie mi odrobienie strat spowodowanych jego

kradzieżami - odparł z westchnieniem Richard. - Jednak te szkody da
się naprawić. Na szczęście ojciec Charlotte był bardzo wyrozumiały.
Pożyczy mi pieniądze na spłacenie bieżących rachunków.

- Co za parszywy łotr z tego Johna Woodly’ego - warknął Reeve. -

Kiedy tylko pomyślę o tym, jak skazał Deb i jej matkę na życie w
ubóstwie!

- Wiem - Richard zwrócił się w moją stronę z powagą na twarzy. - To

najgorsza rzecz z tego wszystkiego, Deborah. Zło, które wam
wyrządził.

Westchnęłam i powtórzyłam słowa Charlotte.
- To nie twoja wina, Richardzie.
Dotarliśmy do fontanny i przystanęliśmy. Mój brat spoglądał na mnie,

a słońce przeświecało przez jego jasnobrązowe włosy i odbijało się od
guzików kurtki do konnej jazdy.

- Czy Reeve mówił ci, że mam zamiar wypłacać twojej matce

dożywotnią rentę?

- Tak, mówił. - Spojrzałam prosto w jego piwne oczy. - Stać cię na to,

Richardzie?

- Uważam to za sprawę nadrzędną. Ostatecznie była żoną mojego ojca.

Mam o niej bardzo miłe wspomnienia z dzieciństwa. Była taka śliczna i
zabawna. Nigdy nie znałem własnej matki, a twoją kochałem bardzo.

199

background image

Bardzo tęskniłem, kiedy odeszła. Ciebie też mi brakowało. Za jednym
zamachem straciłem ojca, macochę i małą siostrzyczkę. To nie był dla
mnie łatwy czas.

Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, jak wyglądało życie

Richarda po naszym odejściu. Może i znalazłyśmy się w trudnej
sytuacji, ale przynajmniej miałyśmy siebie nawzajem. Biedny Richard
został natomiast z wujem Johnem. Pod wpływem impulsu
pocałowałam brata w policzek.

- Teraz, kiedy już jesteśmy razem, zróbmy wszystko, by znów siebie

nie stracić.

Richard uśmiechnął się do mnie smutno.
- Oczywiście.
- Jeślibyś miał kiedykolwiek w przyszłości problemy - odezwał się

Reeve szorstkim głosem, którego używają mężczyźni, kiedy nie chcą
być uznani za sentymentalnych - pamiętaj, że masz szwagra, który za-
wsze będzie skłonny ci pomóc.

- Dziękuję, Reeve - odparł Richard tym samym szorstkim tonem.
Wymieniłyśmy z Charlotte rozbawione, czułe spojrzenia mówiące:

Ach, ci mężczyźni.

Nagle usłyszeliśmy kroki, chrzęszczące na wysypanej żwirem ścieżce.

Odwróciwszy się, ujrzeliśmy Harry’ego zdążającego w naszą stronę.
Powiedział, że podano już herbatę w salonie. Reeve i Richard poszli
przodem i po chwili pogrążyli się w rozmowie. Charlotte szła u boku
Richarda, a ja i Harry za nimi.

- Rozmawiałaś z nim? - szepnął do mnie Harry, patrząc na szerokie

plecy Reeve’a.

- Tak.
- I?
Westchnęłam.
- Nie sądzę, by jeszcze próbował ze sobą skończyć. Przynajmniej przez

jakiś czas. Ale po prostu musimy coś zrobić z Robertem!

- Wiem - zgodził się ze mną ponuro Harry. - Ale co? Przecież nie

popełnił żadnego przestępstwa.

Chciało mi się krzyczeć.

200

background image

- Ale jest niebezpieczny! Wszyscy to wiedzą.
- Zgadzam się z tobą. Przecież nie można kazać aresztować człowieka

tylko dlatego, że wydaje się niebezpieczny, Deborah. Musiałby
najpierw popełnić jakieś przestępstwo.

- Próbował mnie zgwałcić!
- Naprawdę chcesz zaciągnąć Roberta do sądu i oskarżyć go o to?

Wyobrażasz sobie, jak splamiłoby to nasze nazwisko?

- Do diabła z nazwiskiem - syknęłam, starając się, by nikt z idących

przed nami mnie nie usłyszał.

- Bądź realistką - przywołał mnie do porządku Harry. - Naprawdę

uważasz, że Reeve pozwoliłby ci wyznać całemu światu, co ci się
przytrafiło?

- Nie - odparłam po chwili namysłu.
Harry ujął mnie pod ramię i zwolnił kroku, aby oddalić się od grupy

przed nami.

- Zastanawiałem się - powiedział przyciszonym głosem - czy nie

byłoby lepiej, gdybyście zrezygnowali z uczestnictwa w festynie i
wrócili do Ambersley. W trakcie festynu będziecie jeszcze bardziej na-
rażeni na niebezpieczeństwo, znacznie trudniej będzie was chronić.

Muszę przyznać, że mnie także to martwiło. Byłam pewna, że Reeve

będzie chciał wziąć udział w zawodach jeździeckich oraz w wyścigu
łodziami. Słysząc, że Harry ma podobne obawy, jeszcze bardziej
utwierdziłam się we własnych.

- Może masz rację - powiedziałam.
- Porozmawiaj z Reevem. Może uda ci się go namówić, byście

natychmiast opuścili Wakefield - nalegał Harry.

Podjęłam decyzję.
- Dobrze, tak zrobię.
Po wypiciu herbaty Richard i Charlotte wrócili do domu, a Reeve i

Harry wzięli strzelby i wyruszyli do lasu w poszukiwaniu grzywaczy.
Okropnie się czułam, tracąc Reeve’a z oczu, ale z drugiej strony
zdawałam sobie sprawę, że jest bezpieczny, póki ma towarzystwo,
zwłaszcza jeśli jest to Harry.

Kiedy odjechali, poszłam poszukać lorda Bradforda. Znalazłam go w

201

background image

końcu wraz z mamą w kuchennym ogrodzie.

Rozmawiali o ziołach, które mama hodowała przy naszej chatce.

Namawiała lorda Bradforda, by również kazał posiać niektóre z nich w
kuchennym ogrodzie.

Ha, pomyślałam cyniczne. Już widzę, jak lorda Bradforda obchodzą

zioła.

Uświadomiłam sobie, że kolejną zaletą naszego wcześniejszego

wyjazdu byłoby odciągnięcie mamy od lorda.

Podeszłam do nich, uśmiechając się słodko, i powiedziałam, co

zaproponował Harry.

- Uważam, że to dobry pomysł - oświadczyłam. - Robert ma wiele

powodów, by kręcić się w pobliżu Wakefield, natomiast żadnego, by
jechać do Ambersley. Będziemy tam znacznie bezpieczniejsi.

- Oczywiście masz rację - zgodziła się od razu mama. - Jestem gotowa

do wyjazdu w każdej chwili.

Lord Bradford zmarszczył brwi.
- Może chciałabyś zostać tutaj jeszcze kilka dni, Elizabeth -

zaproponował. - Obawiam się, że panie organizujące festyn mogą być
bardzo zawiedzione, kiedy żadna z was się na nim nie pojawi.

Mama się zaróżowiła. W swojej muślinowej sukience i z burzą

loczków na głowie wyglądała jak mała dziewczynka.

- Nie wiem, czy to by było stosowne, Bernardzie - odparła.
- Nortonowie jeszcze zostają - przypomniał lord Bradford. - Poza tym

jesteśmy już rodziną. Nie będzie w tym niczego niestosownego,
zapewniam cię. Po festynie sam odwiozę cię do domu powozem.

Mama spojrzała na mnie z troską.
- To twoja decyzja, mamo - powiedziałam sztywno. - Wiesz, że

bylibyśmy szczęśliwi, gdybyś mogła towarzyszyć nam do Ambersley.
Zakładaliśmy, że tak będzie.

Mama znowu spojrzała na lorda Bradforda.
- Mam wrażenie, że Bernard ma rację, twierdząc, że paniom w

miasteczku może być przykro, jeśli żadna z nas nie pojawi się na
festynie. Pracujemy nad nim razem już od kilku tygodni.

Ma zamiar zostać.

202

background image

Nie mogłam w to uwierzyć.
- Zrobisz, co będziesz uważała za słuszne - powiedziałam ponurym

głosem.

Lord Bradford spojrzał na mnie przenikliwie.
- Nie będzie ci to przeszkadzało? - spytała mama nerwowo.
- Oczywiście, że nie.
Chciałam zerwać jeden z pomidorów rosnących nieopodal i rozkwasić

go lordowi Bradfordowi na twarzy.

- W takim razie w porządku. Przyjmuję twoje zaproszenie, Bernardzie

- mama zwróciła się do lorda Bradforda. - Zostanę na czas trwania
festynu.

Pochylił głowę.
- Cieszę się, Elizabeth. To będzie dla mnie zaszczyt, gościć cię jeszcze

przez jakiś czas u siebie.

Odwróciłam się na pięcie i poszłam z powrotem do domu. Od tej całej

sprawy z lordem Bradfordem i mamą robiło mi się niedobrze.

* * *

Obiad przebiegał w prawie zupełnej ciszy. Uprzedziłam wcześniej

Harry’ego, mamę i lorda Bradforda, by nie mówili nic o naszym
wcześniejszym powrocie do Ambersley, jako że nie rozmawiałam
jeszcze na ten temat z Reevem. Chciałam powiedzieć mu o tym dopiero
wieczorem, już w łóżku.

Czułam, że mógłby odebrać wcześniejszy wyjazd jako ucieczkę i

mogłoby mu się to nie spodobać. Z drugiej jednak strony, Reeve chciał
mnie przecież chronić. Był to kolejny argument, który mogłam wy-
korzystać w tej sytuacji.

Doprawdy, nie zdawałam sobie wcześniej sprawy z moich

makiawelicznych skłonności. Biedny Reeve. Nie wiedział, w co się
pakuje, żeniąc się ze mną.

Było już bardzo późno, kiedy usłyszałam jego kroki na schodach. On,

Harry i Edmund grali w bilard i wypili pewnie też coś niecoś wina.
Było to słychać w głosie Reeve’a, kiedy mówił Hammondowi „do-
branoc”.

Wszedł do sypialni ze świecą w ręku. Zatrzymał się zdumiony, kiedy

203

background image

zobaczył, że na moim stoliku przy łóżku pali się jeszcze lampka.

- Nie śpisz? Już po pierwszej.
- Czekałam na ciebie - powtórzyłam te same słowa, co wtedy, kiedy

ostatnio spotkaliśmy się w tym pokoju.

- Chyba niewiele będzie ze mnie pożytku dziś wieczorem - westchnął.

- Trochę wypiłem, rozumiesz.

Skinęłam głową obserwując, jak podchodzi do łóżka.
- Chciałam z tobą porozmawiać.
- To nie może zaczekać do jutra? - jęknął.
- Uważam, że jutro powinniśmy już wracać do domu, Reeve. Nie chcę

zostawać na festynie. Chcę jechać do Ambersley.

Reeve rozwiązał swój jedwabny szlafrok i zrzucił go z siebie. Usiadł na

łóżku koło mnie i nakrył się do pasa kocem.

- Myślałem, że musisz uczestniczyć w tym piekielnym festynie.
- Świetnie sobie poradzą beze mnie - odparłam. - Bez ciebie też. Nie

należymy do okolicznej szlachty, jesteśmy tylko gośćmi. Bernard, Harry
i Nortonowie wystarczą jako reprezentanci.

Reeve zmarszczył brwi, próbując zrozumieć moje racje.
- Ale dlaczego chcesz wracać do domu? - spytał.
- Boję się Roberta - wyznałam po prostu. - Kiedy myślę o nas pośród

tych wszystkich ludzi... - Zadrżałam. - Niby powinniśmy właśnie być
bezpieczni, ale z jakiegoś powodu mam złe przeczucia. Czuję się
raczej... narażona na atak z każdej strony. Nie chcę uczestniczyć w
festynie, Reeve. Może jestem przewrażliwiona, ale nic na to nie
poradzę. Boję się.

- W takim razie wracamy do domu - zgodził się natychmiast. - Jeśli tak

się czujesz.

- Dziękuję - szepnęłam.
- Kiedy chcesz stąd wyjechać? Jutro?
- A możemy?
- Chyba tak. Bernard nie będzie z tego powodu szczęśliwy, ale nic się

na to nie poradzi - ziewnął.

Teraz wkraczałam na niebezpieczny teren.
- Rozmawiałam już z mamą o naszym wcześniejszym powrocie -

204

background image

zaczęłam niepewnie. - Uznała, że powinna zostać tu na czas trwania
festynu, żeby jego uczestnicy nie poczuli się zupełnie opuszczeni. Więc
wspomniała o naszym planie Bernardowi. Zgodził się na wszystko.

Reeve ziewnął.
- Na co się zgodził?
Alkohol zdecydowanie osłabiał jego umiejętność rozumowania.
- Nie szkodzi, że my wyjedziemy, a mama zostanie na czas trwania

festynu - wytłumaczyłam. - Bernard powiedział, że potem sam
odwiezie ją do Ambersley.

Reeve potarł dłonią czoło. Oczy same mu się zamykały.
- Deb, mogę już wyłączyć lampkę? - spytał.
- Tak.
Pokój pogrążył się w ciemnościach. Usłyszałam, jak Reeve przewraca

się na drugi bok.

Pomyślałam z mieszaniną bólu i współczucia, że prawdopodobnie

upił się po to, by mieć wymówkę żeby się ze mną nie kochać.
Prawdopodobnie bał się teraz, że mogę zajść w ciążę, a to byłoby
niepożądane w sytuacji, kiedy sprawa z Robertem pozostaje
niewyjaśniona. Naprawdę dobrze go rozumiałam. Tylko jak to zrobić,
żeby sytuacja się zmieniła?

Rozdział dwudziesty

W nocy znad kanału La Manche nadciągnęła burzowa pogoda i kiedy

się obudziłam, na niebie wisiały ciężkie szare chmury i wiał silny wiatr.

Byłabym zachwycona, gdybym mogła poleżeć trochę razem z Reevem,

ale jego już nie było. Wiedziałam, że nie będzie z nim łatwo.

Susan czekała, by pomóc mi się ubrać, i poinformowała mnie, że lord

Cambridge nakazał nie spieszyć się z pakowaniem. Chciał najpierw
ocenić stan pogody. Kiedy zeszłam na dół i spytałam o Reeve’a, lokaj
powiedział, że wybrał się z Harrym do jednego z dzierżawców lorda
Bradforda, który skarżył się na sąsiada, pasającego swoje stada owiec
na jego terenie.

Zdecydowałam, że pójdę do jadalni na śniadanie, ale nim usiadłam

przy stole, wyszłam na chwilę na taras, żeby spojrzeć na niebo.

Wyglądało przepięknie, wzburzone szare chmury mknęły po nim z

205

background image

niezwykłą szybkością. Wiatr szarpał roślinami w ogrodzie, ale ja stałam
blisko domu, osłonięta z tyłu szklanymi drzwiami, a od prawej strony
wysokim cisem, więc te gwałtowne powiewy zaledwie marszczyły mi
spódnicę. Czułam silny zapach morza, a także nadchodzący deszcz.

Nie miałam zamiaru podsłuchiwać. Zbyt późno zdałam sobie sprawę,

że jestem osłonięta przed wzrokiem osób w jadalni zasłonami,
zaciągniętymi na oszklone drzwi balkonowe. Ponieważ jednak
zostawiłam je za sobą lekko uchylone, kiedy wychodziłam na taras,
słyszałam każde słowo z toczącej się wewnątrz rozmowy.

W ten sposób niechcący podsłuchałam coś, co absolutnie nie było

przeznaczone dla moich uszu.

Z początku szmer głosów nie zwrócił mojej uwagi. Myślałam, że po

prostu ktoś wszedł, żeby zjeść śniadanie, i nie musiałam z tego powodu
wracać natychmiast do pokoju. Wdychałam świeże powietrze i de-
lektowałam się uczuciem nadchodzącej burzy. Zawsze lubiłam, kiedy
pogoda pokazywała pazur.

Nagle usłyszałam głos lorda Bradforda.
- Jesteś tak wrażliwa na uczucia innych, Elizabeth. Dlatego wiem, że

musiałaś się zorientować, jak bardzo cię pokochałem.

Wtedy zdałam sobie sprawę, co się rozgrywa w pokoju za moimi

plecami. Zamarłam. Tego właśnie się obawiałam. Lord Bradford chciał
mi ukraść matkę.

- Nie, Bernardzie, proszę cię, nie mów tego - powiedziała mama

drżącym głosem.

Odmówi mu, pomyślałam z ulgą.
Dopiero w tym momencie uświadomiłam sobie, jak bardzo bałam się

tego, że mama może odwzajemniać uczucia lorda Bradforda.

- Ale ja muszę to powiedzieć - kontynuował. - Kocham cię i chcę

spędzić z tobą resztę życia. Wyjdziesz za mnie Elizabeth?

- Nie mogę, Bernardzie - powiedziała mama jeszcze bardziej drżącym

głosem. - Nie mogę.

Uśmiechnęłam się.
- Ale dlaczego? - spytał. Jego głos był niezwykle łagodny. - Oferuję ci

nie tylko miłość, ale też dom, miejsce, gdzie będziesz traktowana jak

206

background image

należy.

Ona ma już dom, pomyślałam z oburzeniem. Niczego od ciebie nie

potrzebuje.

- Proszę - błagała mama. - Nie mów tego.
Ja zawsze ją traktowałam jak należy, myślałam coraz bardziej

oburzona, analizując to, co lord Bradford właśnie powiedział. Nikt nie
mógłby traktować jej lepiej ode mnie!

- Miałem nadzieję, że ty z kolei mogłabyś dać mi swoją czułość -

powiedział.

- Och, Bernardzie, naprawdę mi na tobie zależy - odparła mama. - Ale

nie mogę za ciebie wyjść. Za nikogo nie mogę wyjść. Już nigdy.

W jej głosie zabrzmiała udręka. Zmarszczyłam brwi.
- Chodzi o Deborah? - spytał lord Bradford. - Wiem, że jest zazdrosna

o uczucia, jakie wobec ciebie żywię, ale przecież ostatecznie się z tym
pogodzi.

Zazdrosna? Co za bezczelność.
- Nie - odparła mama. - Nie chodzi o nią. Deborah nigdy nie stanęłaby

na drodze do mojego szczęścia.

Poczułam się odrobinę winna.
- Nic więcej nie powiem - ciągnęła mama. - Musisz mi po prostu

uwierzyć, kiedy ci mówię, że nie mogę za ciebie wyjść.

Wiatr już mocno szarpał moją spódnicą, pomimo tego, że osłaniał

mnie cis.

- Za mnie, ani za nikogo?
- Zgadza się.
Po patio przeturlała się złamana gałąź. Wiatr obrywał z niej liście.
- Będziesz musiała mi powiedzieć dlaczego, Elizabeth - nakazał lord

Bradford.

W jego głosie brzmiała żelazna determinacja.
- Nie mogę - odparła mama z desperacją.
- Posłuchaj mnie, serce. - Nie mogłam uwierzyć, że lord Bradford mógł

wyrażać się tak czule. - Cokolwiek to jest, poradzimy sobie z tym
razem. Ale musisz mi powiedzieć.

Mama zatkała.

207

background image

Zacisnęłam pięści wbijając sobie paznokcie w dłonie.
- Ja po prostu nie mogę być żoną, Bernardzie. Nie... nie zniosłabym

tego. Być dotykaną. Nie mogę...

Zaczęła szlochać. Chciałam wbiec do pokoju i przytulić ją mocno do

siebie.

Wiatr szarpał gałęziami cisu. Robiły one taki hałas, że ledwie

słyszałam rozmowę w pokoju.

- Co się stało, Elizabeth, że czujesz się w ten sposób? - spytał lord

Bradford niezwykle łagodnym tonem.

Usłyszałam stłumiony szloch mamy. To brzmiało, jakby przycisnęła

do czegoś twarz. Prawdopodobnie wsparła się na ramieniu lorda
Bradforda.

- To przez twojego męża?
Serce zabiło mi mocniej. Mój ojciec? Czyżby mój ojciec zrobił jej coś

złego?

- Nie, to nie Edward - szepnęła mama. Zbliżyłam się do drzwi, by

lepiej słyszeć. - To się stało, kiedy byłam jeszcze guwernantką. On... on
wszedł którejś nocy do mojego pokoju. Włamał się. Powiedział, że jeśli
komuś o tym powiem, to oddali mnie bez referencji. On... mój Boże,
Bernardzie, tak mnie bolało. Tak się bałam.

Skamieniałam. Nie wierzyłam własnym uszom.
- Czy to był John Woodly? - spytał lord Bradford dramatycznym

tonem.

Zasłoniłam usta dłonią, jak gdybym chciała stłumić krzyk, który za

chwilę mógłby się wydobyć z mojego gardła.

- Tak - szepnęła po chwili mama.
Wiatr się wzmagał. Kilka kosmyków wysunęło mi się spod wstążki i

teraz luźno powiewało koło mej twarzy.

- Jaka szkoda, że zniknął - powiedział lord Bradford głosem, od

którego dreszcz przebiegł mi po plecach. - Chętnie wpakowałbym w
niego kulkę.

Po raz pierwszy poczułam do niego szczerą sympatię.
- Zaraz po tym wydarzeniu - ciągnęła mama - Edward poprosił mnie o

rękę. Nigdy mu nie powiedziałam, co mi zrobił jego brat.

208

background image

- Czemu nie? - spytał lord Bradford. - Takie bydlę jak on nie zasługuje

na to, by go chronić.

- John na pewno by wszystkiemu zaprzeczył, a ja nie wiedziałam,

komu prędzej Edward by uwierzył. Po prostu byłam tak szczęśliwa, że
będę mieć męża, że nigdy więcej nie stanę się ofiarą mężczyzny w ro-
dzaju Johna. Ale potem, w moją noc poślubną... mój Boże, wszystko do
mnie wróciło. - Mama znowu zaczęła łkać. - Nie chcę, byś i ty musiał to
ze mną przechodzić, Bernardzie. To musiało być okropne dla Edwarda,
mieć za żonę kobietę, która ma problem nawet z tym, by się do niego
przytulić. Starałam się. Naprawdę. Ale za każdym razem, kiedy mnie
dotykał... - mama rozpłakała się na dobre.

- Nie płacz, moje serce - powiedział lord Bradford. - Proszę cię, nie

płacz.

- Próbuję... próbuję się opanować - odparła mama.
- Jak wytłumaczyłaś się mężowi z odrazy do jego dotyku? - spytał lord

Bradford po chwili.

- Powiedziałam mu, że poprzedni pracodawca mnie zgwałcił. Edward

zachował się bardzo wyrozumiale, zważywszy na okoliczności, ale nie
chciałabym już nigdy postawić żadnego mężczyzny w takiej sytuacji.
Zwłaszcza mężczyzny, którego kocham. Dlatego nie wyjdę za ciebie.

W jadalni zapadła cisza. Stałam na tarasie, z dłonią przyciśniętą do ust,

myśląc o mojej biednej mamie i tym, co się jej przytrafiło. Pomyślałam
też o Robercie i o tym, co chciał mi zrobić. Czy reagowałabym w ten
sam sposób na Reeve’a, gdyby również w moim umyśle odcisnęło się to
straszliwe piętno?

Nie sądzę.
Przypomniałam sobie, w jaki sposób mama zareagowała, kiedy

spotkaliśmy Johna Woodly’ego w Brighton. W końcu zrozumiałam
dlaczego.

- Poradzimy sobie z tym razem, Elizabeth - usłyszałam przekonujący

głos lorda Bradforda. - Minęło już wiele lat od tego okropnego
wydarzenia. A ja jestem bardzo cierpliwym człowiekiem.

Zaskoczyło mnie, że mama zachichotała przez łzy.
- To nieprawda, Bernardzie - powiedziała.

209

background image

- Jeśli chodzi o ciebie, moja cierpliwość nie ma granic - Bernard włożył

całą swoją duszę w te słowa.

- Ale ja nie mogę - odparła mama. - Wiem, że to tylko moja wina.

Widzę, jak moja córka patrzy na Reeve’a, i wiem, że miłość fizyczna
może być piękna też dla kobiety, ale ja zostałam okaleczona,
Bernardzie. I nie sądzę, bym sobie z tym kiedykolwiek poradziła.

Nie miałam pojęcia, że to, co czułam do Reeve’a, było aż tak po mnie

widać.

W jadalni znowu zapadła cisza. Potem odezwał się lord Bradford.
- Elizabeth, kto jest ojcem Deborah?
Krew stężała mi w żyłach.
Nie chcę tego słuchać, pomyślałam. Zamknęłam oczy, wszystkie

mięśnie w moim ciele napięły się.

Ale nie mogłam odejść. Stałam tam, uwięziona przez fakt, że

podsłuchiwałam. Gdybym się ruszyła, zdradziłabym się.

- O, Boże - powiedziała mama. - Nie wiem. Wyszłam za mąż tuż po

tym, jak John mi to zrobił, więc nie wiem, Bernardzie. Naprawdę nie
wiem.

* * *

Stałam na tarasie jak skamieniała, dopóki mama i lord Bradford nie

opuścili jadalni. Potem pobiegłam na górę przebrać się w strój do
konnej jazdy. Myślałam tylko o tym, by oddalić się od domu. Nie
byłam osobą, za którą uważałam się przez całe życie, i nie mogłam
stanąć twarzą w twarz z nikim, dopóki nie przemyślałam w samotności
tego, co przed chwilą usłyszałam.

W stajni nie chciano wydać mi konia.
- Nadchodzi wielka burza, lady Cambridge - przekonywał mnie

główny stajenny. - To nie czas na przejażdżki!

Po raz pierwszy skorzystałam z mojej nowej pozycji.
- Nie będę się z tobą kłócić, Tomkins - powiedziałam sucho. - Masz mi

natychmiast przyprowadzić konia!

Skrzywił się z dezaprobatą.
- Tak jest, milady - wymamrotał i kazał osiodłać Mirabelle, gniadą

klacz, którą Reeve sprowadził dla mnie do Wakefield.

210

background image

Kiedy odjeżdżałam spod stajni, wiatr wiał już bardzo silnie. Mirabelle

parskała, odskakiwała i szła bokiem, przestraszona hałasem
wywoływanym przez wiatr i łamiące się w lesie gałęzie.
Zdecydowałam, że musimy się od niego oddalić, i skierowałam konia
na ścieżkę prowadzącą do morza.

Wprowadziłam klacz w galop. Mirabelle biegła, jakby chciała

prześcignąć burzę. Jednak w istocie kierowała się w sam jej środek.
Wiatr zerwał wstążkę z moich włosów, które powiewały za mną dziko,
tak samo, jak ogon i grzywa Mirabelle. Jeszcze nie zaczęło padać, ale
wiedziałam, że to kwestia minut.

Zupełnie nie zastanawiałam się nad tym, dokąd jadę. Wiedziałam

tylko, że chcę jak najbardziej oddalić się od Wakefield, i odruchowo
skierowałam się w miejsce, gdzie spędziłam najmilsze chwile od przy-
bycia w te strony.

Jechałam na Wyspę Charlesa.
W tej chwili zdaję sobie sprawę, że było to bardzo głupie i

nierozważne z mojej strony. Na swoją obronę mam jedynie to, że mój
umysł był całkowicie zaprzątnięty rozmową podsłuchaną w jadalni.
Byłam tak zaślepiona własnym nieszczęściem, że nie zauważyłam
nawet, iż nadchodzi przypływ. Grobla, po której jechałam, była
znacznie węższa niż zazwyczaj. Mirabelle przegalopowała po niej, a
potem dalej, w głąb wyspy. Po północnej stronie wiatr niosący drobny
piasek oślepiał klacz, więc skierowałam ją na ścieżkę, która wiodła na
skaliste południowe wybrzeże.

Wiatr rozrzucał drobinki soli i wył pomiędzy sosnami, rosnącymi

pośrodku wyspy. Kiedy tak galopowałam po wąskiej plaży, wyjątkowo
duża fala rozbita się o brzeg i opryskała mnie i Mirabelle. Następnie
wdarła się na ścieżkę, na której się znajdowałyśmy, i obmyła nogi
klaczy aż po pęciny. Mirabelle zarżała przerażona i stanęła dęba.
Uczepiłam się jej szyi, ale kiedy opadła na ziemię, natychmiast rzuciła
się w drugą stronę, wyginając grzbiet i mocno wierzgając. Straciłam
równowagę i po chwili spadłam z siodła.

Znalazłam się na podłożu z piasku, żwiru i drobnych muszelek.

Mirabelle pogalopowała w stronę, z której przyjechałyśmy. Bez

211

background image

wątpienia była w drodze do swojego przytulnego boksu w stajniach
Wakefield.

Podniosłam się z ziemi.
Byłam przemoczona, zziębnięta i bez konia, ale w myślach słyszałam

tylko raz po raz słowa lorda Bradforda: Elizabeth, kto jest ojcem Deborah?
Kto jest ojcem Deborah?

Jeszcze gorsza była powtarzająca się jak echo odpowiedź mamy: Nie

wiem. Nie wiem. Nie wiem.

A jeśli John Woodly jest moim ojcem? Jak mogłabym spędzić resztę

życia, wiedząc, że jestem córką takiego potwora? Jak mogłabym być
żoną Reeve’a? Matką jego dzieci?

Drogi Boże, jak w ogóle mogłabym dalej żyć?
Powlokłam się przed siebie, wzdłuż brzegu, bezmyślnie, niczego nie

widząc. Nie zważałam na to, że poziom wody podnosił się coraz
bardziej, a ścieżka stawała się coraz węższa. Nie zauważyłam nawet, że
mam mokre ubranie. Łzy spływały mi po twarzy wąskimi
strumyczkami.

W końcu, w niewielkiej odległości, dostrzegłam wejście do Jaskini

Ruperta. Fale już wlewały się do jej wnętrza. Po raz pierwszy
zastanowiłam się na trzeźwo nad swoim położeniem.

Skały południowej części wyspy znajdowały się po mojej lewej stronie.

Po prawej burzyły się wody kanału La Manche. Po wąskim pasku
usypiska, na którym stałam, przelewały się już fale. Woda się cofała, ale
wiedziałam, że za kilka minut przykryje ścieżkę.

Odrzuciłam splątane i mokre włosy z twarzy i wzięłam głęboki

oddech. Przez moją głowę przemknęła pierwsza racjonalna myśl od
czasu, kiedy usłyszałam wyznanie mamy: lepiej stąd uciekać, nim
utonę.

Skierowałam się na zachód, żeby wrócić po własnych śladach.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam człowieka, który szedł po moich

śladach.

Potrzebowałam zaledwie dwóch sekund, by zorientować się, że ta

mocno zbudowana postać o szerokich barkach to Robert.

Zamarłam.

212

background image

Jak mogłam być aż tak głupia?
Rozejrzałam się wokół w panice, szukając miejsca, w którym

mogłabym się skryć. Nie miałam żadnych złudzeń co do tego, po co
Robert za mną szedł.

Chciał mnie zabić.
Spojrzałam na skałę, pod którą stałam. Czy dam radę się na nią

wspiąć? Nie w tym miejscu. Byłoby to możliwe odrobinę bardziej na
zachód, gdzie nachylenie było mniejsze. Tu, gdzie się znajdowałam,
miałam przed sobą skalny mur. Niestety na zachód ode mnie stał
Robert. Z kolei na wschodzie skała opadała prosto do morza, którego
fale rozbijały się o nią z hukiem. Wspięcie się od tej strony również było
niemożliwe.

Na malutką ścieżkę, na której stałam, wtoczyła się olbrzymia fala i

uderzyła mnie z całej siły w udo, niemal ciskając mną o skalną ścianę.
Potem cofnęła się pośród kipiącej piany. Dziesięć sekund później ude-
rzyła mnie następna.

Nie mogłam pozostać w tym miejscu. Czułam, jak ciągnie mnie prąd

przydenny, i wiedziałam, że jeśli jeszcze trochę zaczekam, porwie mnie
na morze.

Robert zbliżał się coraz bardziej. Plaża, po której szedł, nie była jeszcze

pod wodą, jak w miejscu, w którym ja stałam.

Czując silny ucisk w żołądku, zaczęłam posuwać się w stronę wejścia

do Jaskini Ruperta. Reeve mówił, że miejsce to upodobali sobie
przemytnicy, ponieważ nawet podczas przypływu, głęboko w środku,
pozostawała sucha. Wyglądało na to, że schronienie się tam było w tej
chwili jedyną moją szansą na przeżycie. Jednakże pozostawały dwa
poważne problemy.

Po pierwsze, wcale nie byłam pewna czy wnętrze jaskini pozostanie

suche w obliczu takiego gwałtownego sztormu.

Po drugie, od dziecka przeraźliwie bałam się małych, ciemnych,

zamkniętych pomieszczeń. Na myśl o tym, że miałabym spędzić w
jakimś odległym zakątku jaskini kilka godzin, mój oddech stał się dwa
razy szybszy i zaczęłam się pocić. Zrobiło mi się niedobrze. Następnie
wyobraziłam sobie, że woda podchodzi do mnie coraz bliżej i bliżej, aż

213

background image

w końcu zakrywa mnie zupełnie. Całkiem poważnie zastanowiłam się
nad alternatywą stawienia czoła Robertowi.

Jednakże w tej sytuacji morderstwo uszłoby mu na sucho.

Wystarczyłoby, żeby uderzył mnie w głowę i wrzucił do morza.
Stajenni zaręczyliby, że sama nalegałam na przejażdżkę w czasie burzy.
Koń, powracający beze mnie do domu, byłby kolejnym dowodem na to,
że spotkało mnie jakieś nieszczęście. Cała ta sytuacja wyglądałaby na
wyjątkowo tragiczny wypadek. A Reeve bez wątpienia by pomyślał, że
to on jest winien mojej śmierci.

Po prostu nie mogłam pozwolić, by zamordowanie mnie uszło

Robertowi na sucho. Musiałam walczyć o życie.

Przedarłam się do jaskini przez ciągle podnoszącą się wodę. Piana

obryzgiwała już wschodnią ścianę skalną i fale wdzierały się prosto do
wnętrza mojego jedynego schronienia. Miałam nadzieję, że nie
zdecydowałam się zbyt późno i że jeszcze zdołam dotrzeć w bezpieczne
miejsce, nim fale mnie zatopią.

Przycisnęłam się jak najmocniej do skał i przesuwając się wzdłuż nich,

dotarłam do wejścia.

Spojrzałam do środka. W jaskini panowała nieprzenikniona ciemność.
Zamknęłam oczy i pomodliłam się.
Dasz radę, Deborah, powiedziałam sobie. Musisz tam wejść, bo inaczej

Robert cię zabije.

Wyjątkowo silna fala pchnęła mnie na kolana, a zimna, słona woda

zmoczyła mi spódnicę jeszcze wyżej i wdarła się do butów. Ale ja szłam
dalej, w głąb jaskini, w głąb ciemności, wymacując wyciągniętymi
rękoma zimną, mokrą ścianę.

Odgłos wody przeszedł w ryk. Wytężyłam słuch, by się zorientować,

czy Robert podąża za mną, ale nic nie mogłam usłyszeć.

Czy uda mu się wejść za mną? Teraz jest to już pewnie niemożliwe.

Prawdopodobnie przeczeka sztorm w jakimś bezpiecznym miejscu na
skale, a kiedy zacznie się odpływ i wejście do jaskini znowu będzie
odsłonięte, zejdzie po mnie raz jeszcze.

Tymczasem poziom wody wokół mnie cały czas rósł. Walczyłam z

ogarniającym uczuciem paniki. W końcu grunt pod moimi stopami

214

background image

zaczął się wznosić, a poziom wody, już będący na wysokości moich ud,
powoli opadać, najpierw do kolan, potem do kostek, aż w końcu
dotarłam do miejsca, gdzie ziemia była tylko wilgotna.

Jedyny problem z moim „bezpiecznym” schronieniem polegał na tym,

że jaskinia miała tak niski strop, że uderzyłam się w głowę, kiedy
chciałam iść dalej. Musiałam usiąść, z głową opartą na zgiętych
kolanach, i przeczekać, aż woda opadnie na tyle, bym mogła stąd
wyjść.

Nic nie widziałam.
Pomyślałam o Robercie, czekającym na mnie na zewnątrz, i zdałam

sobie sprawę, że będę musiała postarać się o jakąś broń, której potem
użyję przeciw niemu. Ale na razie nie obchodziło mnie to. Martwiłam
się jedynie, w jaki sposób mam przetrwać sześć godzin w tym małym,
ciemnym pomieszczeniu i nie oszaleć.

Rozdział dwudziesty pierwszy

Po kilku minutach siedzenia w kucki w zimnej i ciemnej jaskini

poczułam się tak, jakbym miała się zaraz udusić. Oczywiście było tam
wystarczająco dużo powietrza, ale lęk przed zamknięciem w małym,
ciasnym pomieszczeniu przewyższał zdolność trzeźwego
rozumowania.

Zachowaj spokój, Deborah, mówiłam sobie, kuląc się w tych

koszmarnych ciemnościach. Zachowaj spokój, nie panikuj. Skoncentruj
się na oddychaniu.

Wdech. Wydech. Wdech. Wydech.
Wciągałam powietrze w płuca, a potem wypuszczałam je, próbując

robić to systematycznie i starając się myśleć jedynie o życiodajnym
efekcie tej czynności.

Czułam panikę. W miejscu, gdzie się znajdowałam, nie mogłam nawet

siedzieć wyprostowana. Nic nie widziałam. Bez względu na to, jak
bardzo wytężałam wzrok, spowijała mnie nieprzenikniona czerń. Czu-
łam się, jakby pochowano mnie za życia i czekałam, aż ziemia pokryje
moją twarz i zadusi mnie na śmierć.

Zajmij myśli czymś innym. Na Boga, masz przecież tyle tematów do

215

background image

rozważań.

Byłam przemoknięta i zmarznięta, a kamienne ściany kaleczyły moje

plecy. Już szczękałam zębami z zimna. W jakim stanie będę za sześć
godzin?

Myśl o swoim wrogu, rozkazałam sobie. Myśl o Robercie i o tym, jak

się przed nim bronić.

Objęłam kolana rękoma. Starałam się wyobrazić sobie, co się będzie

dziać w Wakefield, kiedy już odkryją moją nieobecność.

Na pewno zaczną mnie szukać. Zauważą piasek na nogach Mirabelle,

sól na jej sierści i zorientują się, że byłam na plaży. Reeve przyjedzie na
wyspę, by mnie szukać.

Jeśli uda mu się przedostać przez groblę w czasie sztormu. Teraz jest

prawdopodobnie cała pod wodą. Pomyślałam o olbrzymich falach,
które widziałam w oddali na kanale, i wiedziałam, że nie będzie
również mógł przypłynąć na wyspę łodzią z Fair Haven.

Słyszałam ryk morza. Poziom wody cały czas się podnosił i obawiałam

się, czy nie dotrze aż do mojej kryjówki. Jeszcze nie mogłam być pewna
swojego bezpieczeństwa.

Jedyne, co trzymało mnie w miejscu to świadomość, że przy

jakiejkolwiek próbie przemieszczenia się na pewno utonę.

Boże, Boże, Boże. Daj mi siłę. Pomóż mi przeżyć tych kilka następnych

godzin.

* * *

Upływała jedna niekończąca się sekunda po drugiej. Woda w jaskini

podchodziła coraz bliżej, aż wreszcie dotknęła moich stóp. Oczywiście
nie byłam w stanie tego zobaczyć, ale słyszałam, jak chlupotała i od
czasu do czasu podpełzałam trochę do przodu, by wyczuć jej poziom
ręką.

Desperacko zmuszałam się do tego, by nie myśleć, co się ze mną

stanie, jeśli woda wypełni całą jaskinię.

Ale kiedy wreszcie doszła do stóp, zatrzymała się i nie zbliżała się już

więcej.

Kiedy zdałam sobie sprawę, że nie zginę straszliwą śmiercią przez

utopienie, wybuchłam histerycznym płaczem. Dopiero po dłuższej

216

background image

chwili byłam w stanie się opanować i zastanowić nad moją nadal
niezwykle dramatyczną sytuacją.

Było mi okropnie zimno. Spódnicę miałam całkowicie przemokniętą, a

stopy marzły mi w pełnych wody butach. Mój lekki, wełniany żakiet
również był mokry, ale jeszcze nieprzesiąknięty na wylot, więc stanowił
jedyną ochronę przeciwko przenikliwemu zimnu, które panowało w
jaskini.

Uczucie klaustrofobii również mnie nie opuszczało, kryło się gdzieś w

moim żołądku, jak przyczajona bestia gotowa do skoku.

Walczyłam z nim. Raz po raz wracałam myślami do moich

problemów. Myślałam o mamie. Myślałam o tej okropnej rzeczy, która
się jej przytrafiła i która w tak straszny sposób naznaczyła ją na całe
życie.

Mama powiedziała, że została okaleczona.
Moja mama. Piękna, wspaniała, kochająca mama. Ten mężczyzna jej to

zrobił.

Ten mężczyzna - który mógł być moim ojcem.
Ale z drugiej strony mógł też nim nie być. Trzymałam się tej myśli z

pełną desperacji nadzieją. Mama powiedziała, że nie wie, który z braci
jest moim ojcem. To mógł być Edward, a nie John.

Mógł być.
Ale może nie był.
Jak mogłam dalej żyć, wiedząc, że w moich żyłach płynie krew takiego

człowieka jak John Woodly?

Jak w ogóle mama mogła mnie pokochać w taki sposób, w jaki mnie

kochała?

A jeśli mama kochała mnie, wiedząc, że mogę być dzieckiem Johna

Woodly’ego, w takim razie może i ja mogłabym...

Nie chciałam o tym myśleć. Nie mogłam tego zaakceptować. Nie

byłam na to gotowa. Jeszcze nie. Może i nigdy nie będę.

Przypomniałam sobie wyraz twarzy mamy, kiedy przyszła mi na

pomoc, gdy Robert próbował mnie zgwałcić. Jakie koszmarne
wspomnienia musiały do niej wrócić na widok tej sceny.

Woda skapnęła mi ze ściany na głowę, a potem spłynęła po szyi za

217

background image

kołnierz żakietu. Zadrżałam gwałtownie.

Przypomniałam sobie, jak bardzo byłam podekscytowana pierwszy

raz, kiedy zobaczyłam morze. Teraz, gdyby ktoś mi powiedział, że nie
zobaczę go już nigdy więcej, byłabym z tego zupełnie zadowolona.

Pochyliłam się do przodu i podpełzłam na kolanach, żeby sprawdzić

palcami, dokąd sięga linia wody. W miejscu, gdzie wyczułam ją ostatni
raz, była już tylko wilgotna ziemia. Posunęłam się dalej, aż dosięgłam
wody.

Nareszcie! Morze się wycofywało.
Nadszedł czas pomyśleć poważnie nad tym, co zrobić z Robertem.
Zapędził mnie w pułapkę. Teraz wystarczyło, że poczeka na mnie

przy wejściu do jaskini. Kiedy wyjdę, podążając za opadającą wodą,
będę zdana na jego łaskę.

Z wielką niechęcią doszłam do wniosku, że bez względu na to, jak

bardzo chcę już wyjść z jaskini, nie mogę się z tym śpieszyć. Bardzo
ułatwiłabym w ten sposób Robertowi sprawę. Już wiedziałam, że jest
ode mnie znacznie silniejszy, i gdyby doszło do walki wręcz, ja z
pewnością byłabym na przegranej pozycji.

Moją jedyną nadzieją było wykorzystanie tej okropnej jaskini

przeciwko niemu. Musiałam zwabić go do środka, w ciemności, gdzie
nie będzie mnie widział.

Może wtedy to on stałby się ofiarą.
Będzie mi potrzebne coś do obrony, myślałam. Spróbuję czegoś

poszukać, kiedy woda cofnie się trochę dalej.

Czekałam przez, jak mi się wydawało, wieczność, a potem zaczęłam

powoli przesuwać się w stronę wyjścia. Wszędzie wokoło było słychać
wodę: spływającą po ścianach, kapiącą z sufitu, nadal ryczącą w oddali.
Kilka razy się pośliznęłam, jako że szłam w kompletnych ciemnościach.
Za którymś razem, upadając, rozcięłam sobie czymś ostrym kolano.
Wyciągnęłam dłoń w kierunku tego ostrego przedmiotu. Miałam
nadzieję, że jest to coś, czego będę mogła użyć jako broni. Dotknęłam
go. Był zagłębiony w piasku i żwirze i żeby go wyciągnąć, musiałam
okopać go ze wszystkich stron. Kiedy mi się to udało, zdałam sobie
sprawę, że trzymam w rękach wielką muszlę. Brzeg miała

218

background image

wystarczająco ostry, ale niestety była zbyt krucha, by służyć do obrony.

Odrzuciłam ją więc i kontynuowałam poszukiwania, używając ściany

jako podpory i przewodnika w trakcie mojej wędrówki na zewnątrz.
Fakt, że dotarłam już do odcinka, gdzie mogłam się całkowicie
wyprostować, bardzo podniósł mnie na duchu.

Parę minut później znowu poczułam wodę pod nogami, co oznaczało,

że muszę trochę odczekać, aż fala cofnie się bardziej. Pochyliłam się
więc i zaczęłam badać podłoże wokół siebie, szukając jakiegoś dużego
kamienia. Po chwili znalazłam to, czego potrzebowałam. Kamień,
wokół którego zamknęły się moje palce, był dokładnie takiej wielkości,
jak trzeba. Mogłam go z łatwością podnieść, ale był też wystarczająco
ciężki, aby trafiony nim człowiek stracił przytomność.

Pomyślałam odważnie, że jeśli mama była w stanie ogłuszyć Roberta,

uderzając go w głowę kryształowym wazonem, to kamień też powinien
spełnić swoje zadanie.

Teraz moim największym problemem stało się oczywiście to, jak

powinnam podejść mojego wroga.

Idealną sytuacją byłoby, gdybym stanęła przy ścianie jaskini i

poczekała pod osłoną ciemności, aż Robert koło mnie przejdzie. Wtedy
mogłabym uderzyć go znienacka i uciec.

Tak właśnie wyglądał mój plan, ale im więcej o nim myślałam, tym

bardziej wadliwy mi się wydawał. Głównym problemem było to, że
nawet jeśli Robert nie będzie mnie widział, kiedy zaczaję się na niego w
ciemności, to ja również nie będę widziała jego. Istniało więc wielkie
prawdopodobieństwo, że zamiast w głowę uderzę go w ramię albo nie
trafię go wcale. Wtedy mogłabym znaleźć się w naprawdę poważnych
tarapatach.

Musi istnieć jakiś sposób, żeby go podejść.
Może spróbować prześlizgnąć się obok niego w ciemności? Woda w

jaskini robi naprawdę duży hałas. Może udałoby mi się uciec w ten
sposób?

Oczywiście, kiedy wejście już się całkowicie otworzy, ryk morza

ucichnie. Będzie wtedy słychać jedynie przyciszone chlupotanie i
kapanie wody ze ścian. Ponadto podłoże w jaskini nie jest równe i nie

219

background image

sposób przejść po nim w ciemności nie potykając się i nie ślizgając.

Usłyszy mnie.
Ale z drugiej strony, ja też go usłyszę.
Nie będę mogła polegać na swoim wzroku, żeby go zlokalizować,

będę musiała użyć do tego słuchu. Nie mam wyjścia.

Ściskając kamień w mokrej dłoni, podeszłam do zimnej ściany, po

której nadal spływała woda i przycisnęłam się do niej plecami, starając
się zajmować jak najmniej miejsca i opanować drżenie ciała.

Czekałam.
Ryk wody przy wyjściu z jaskini stawał się coraz cichszy, aż w końcu

przekształcił się w zwyczajny, miękki odgłos rozbijających się fal.
Przejście do jaskini stało już otworem.

Jak długo będę musiała czekać na Roberta?
On nie będzie się zbytnio ociągał, myślałam. Musi załatwić sprawę i

oddalić się stąd, nim Reeve przyjedzie mnie szukać.

Wytężyłam słuch.
Po jakimś czasie dobiegł mnie odgłos kroków. Robert stąpał ostrożnie

po piasku i kamykach, stanowiących podłoże jaskini.

Słuchałam z uwagą i w końcu zdałam sobie sprawę, że pojawił się też

dźwięk, którego nie spodziewałam się usłyszeć. Zmarszczyłam brwi,
próbując go rozszyfrować. Wydawało mi się, że to coś ważnego.
Przycisnęłam się mocniej plecami do ściany jaskini i nasłuchiwałam. Co
to może być?

Kroki zbliżały się nieubłaganie.
Co to jest? myślałam. Co to jest?
Nagle zrozumiałam. Nie chodziło o to, co słyszałam. Chodziło o to,

czego nie słyszałam.

Nie było słychać chlupotania.
Z góry założyłam, że Robert będzie szedł środkiem jaskini, a wtedy ja

wyskoczę na niego z boku. Ale gdyby rzeczywiście wybrał tę drogę,
słyszałabym wodę pod jego stopami, ponieważ płynął tam jeszcze mały
strumień.

Ty głupia! strofowałam się w myślach. Głupia. Głupia. Głupia. Sama

użyłaś ściany, żeby wymacać drogę w ciemności. Dlaczego Robert nie

220

background image

miałby postąpić w ten sam sposób?

Teraz musiałam natychmiast odsunąć się od ściany i wyjść na środek

jaskini, w taki sposób, żeby mnie nie usłyszał.

Zrobiłam mały kroczek. Chrzęst kamyków, na które nadepnęłam,

zabrzmiał w moich uszach jak wystrzał z pistoletu. Zatrzymałam się,
ale nie usłyszałam, żeby Robert jakoś na to zareagował. Nadal szedł w
moją stronę.

Hałas jego kroków zagłuszy moje, pomyślałam. Powoli, ostrożnie,

odsunęłam się od ściany i weszłam w strumyczek, płynący środkiem
jaskini. W tym miejscu woda wyżłobiła zagłębienie, co działało trochę
na moją niekorzyść. Ale dzięki Bogu jestem wysoka. Nie będę mieć
problemów z dosięgnięciem głowy Roberta.

Większym problemem będzie jej zlokalizowanie.
Jego kroki zbliżały się coraz bardziej. Serce w mojej piersi waliło tak

głośno, że byłam prawie pewna, iż Robert zaraz je usłyszy. Zacisnęłam
palce na kamieniu.

Potem doszedł mnie odgłos jego oddechu. Skoncentrowałam się,

próbując określić w ciemności jego położenie. Już był prawie przy
mnie. Jeszcze kilka kroków...

Uniosłam kamień, podbiegłam do ściany i uderzyłam z całej siły.
Od razu się zorientowałam, że nie trafiłam w głowę.
Robert stęknął z bólu i zaskoczenia, ale szybko się odwrócił i mnie

złapał. Jego ręka zaplątała się w moje luźne, zesztywniałe od soli włosy.
Pociągnął za nie mocno, odchylając mi głowę do tyłu.

- Deborah - wysyczał z tryumfem. - Nareszcie.
Nadal trzymałam w ręku kamień i zamachnęłam się nim raz jeszcze,

mierząc w głowę. Zamiast tego trafiłam Roberta w twarz. Wydawało
mi się, że słyszałam jak zgniotłam mu nos. Robert okropnie zaklął.
Wyrwałam mu się i opadłam na czworaki, próbując uciec, skryć się w
ciemnościach. Ale on był szybki jak strzała. Poczułam, jak łapie mnie od
tyłu i ściska mocno pasie. Odebrał mi dech w piersiach.

Upadliśmy w strumień płynący środkiem jaskini. Woda była

lodowata.

- Musimy coś dokończyć, suko - warknął mi do ucha. - A potem

221

background image

pożegnamy się na zawsze.

Krzyczałam i kopałam, żeby uwolnić się z jego uścisku. Nie było

nikogo, kto mógłby mnie usłyszeć, ale ja nie mogłam się powstrzymać.

A on się śmiał. Bawiło go to, że byłam taka przerażona.
Leżałam na brzuchu; przyciskał mnie do ziemi całym ciężarem ciała.

Musiałam odwrócić głowę, żeby nie zanurzać twarzy w wodzie.

Nic nie widziałam, ale ręce miałam wyciągnięte przed siebie.

Zaczęłam grzebać dłońmi w strumieniu, w poszukiwaniu kolejnego
kamienia.

Robert mnie zgwałci, myślałam w panice. Zgwałci mnie, a potem

zabije.

Reeve, krzyczałam w myśli. Reeve, pomóż mi.
Ale dostęp do wyspy był nadal odcięty. Byłam zdana wyłącznie na

siebie. Tym razem mama nie przybiegnie na ratunek.

O Boże, Boże, Boże. Czy umrę tutaj, w tej okropnej jaskini?
Nie, pomyślałam. Tak nie będzie.
Podciągnęłam odrobinę kolana i szarpnęłam całym ciałem, starając się

zrzucić z siebie Roberta. Przesunął dłonie na moje piersi i ścisnął je z
całej siły. Z bólu znowu straciłam oddech. Przycisnął się do mojego uda
i z przerażeniem stwierdziłam, że miał erekcję.

Znowu zaczęłam krzyczeć i rzucać się pod nim, próbując się uwolnić.
- Zawiśniesz za to - krzyknęłam. - Nawet twój ojciec wie, jakim jesteś

potworem.

- Jedyne, czego żałuję, to tego, że panują tu takie ciemności - wydyszał.

- Chciałbym widzieć twoją twarz, kiedy będę się w ciebie wbijał.

W tym momencie moje palce zacisnęły się na nowym kamieniu.
- Tylko pogarszasz sprawę, szamocząc się. Odpręż się i spróbuj też

mieć z tego jakąś przyjemność.

Wyciągnęłam dłoń, by umiejscowić w ciemności jego twarz. Tym

razem nie mogłam spudłować. Złapał mnie za rękę i przytrzymał mi ją
nad głową, tak jak to zrobił poprzednim razem, kiedy chciał mnie
zgwałcić. Nim zdołał odnaleźć moją drugą rękę, uderzyłam.

Włożyłam w to całą siłę. Miałam tylko nadzieję, że trafiłam w skroń.

Tym razem była to kość i pod siłą mojego uderzenia coś w niej pękło.

222

background image

Robert nie wydał z siebie żadnego odgłosu, ale opadł na mnie bez-
władnie.

Wypełzłam spod niego, płacząc histerycznie. Podciągnęłam się do

ściany i oparłam o nią, ponieważ nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
Nie wiem, jak długo tam siedziałam, trzęsąc się i szlochając. W końcu
zebrałam się w garść, zdając sobie sprawę, że powinnam szybko
wydostać się z jaskini, na wypadek gdyby Robert odzyskał
przytomność.

Kolana mi się trzęsły, a moje stawy były tak zesztywniałe z zimna, że

prawie nie mogłam ich zginać. Ale udało mi się jakoś dotrzeć do
wyjścia, podpierając się o ścianę. W końcu dostrzegłam pierwszy, od-
legły blask dziennego światła.

Wydawało mi się, że przebywałam w tym koszmarnym grobowcu

przez wieki. Każde włókno mojego ciała było głodne światła.
Przyspieszyłam kroku.

Wyjście z jaskini było już suche, kiedy do niego dotarłam, a kiedy

znalazłam się na plaży, zza chmur wyjrzało słońce. Spojrzałam na
błogosławione niebo, po którym przemykały jeszcze chmury.
Najwyraźniej sztorm się zakończył.

Oparłam się plecami o skałę i pożerałam wzrokiem rozciągający się

przed moimi oczami widok. Już chyba do końca życia nie przestanę
doceniać tego niezwykłego daru, jakim jest światło.

Potem zastanowiłam się nad sytuacją, w której się znajdowałam.
Na moim żakiecie było widać krew, ale kiedy rozpięłam go i się

obejrzałam, nie zauważyłam żadnych ran. Wtedy przypomniałam
sobie, że uderzyłam Roberta w nos. To musiała być jego krew.

Bardzo dobrze, pomyślałam. Mam nadzieję, że jest złamany.
Podciągnęłam spódnicę i obejrzałam swoje kolana. Były w opłakanym

stanie, ale skaleczenia nie wyglądały groźnie. To samo w przypadku
rąk. W wielu miejscach miałam porozcinaną skórę od szukania po
omacku kamieni w jaskini.

Wzięłam głęboki oddech. Przecież mogło być ze mną o wiele gorzej.
Teraz muszę przedostać się do grobli, pomyślałam. W ten sposób

dostanę się do Fair Haven, a tam znajdę kogoś, kto odwiezie mnie do

223

background image

domu. Chyba że Reeve odnajdzie mnie wcześniej.

Nie zdołałam nawet dotrzeć na południową stronę wyspy, kiedy

zobaczyłam dwa konie galopujące w moją stronę.

- Deb! - usłyszałam szaleńczy okrzyk Reeve’a tak wyraźnie, jak gdyby

stał już koło mnie. Ruszył w moim kierunku pełnym galopem. Oparłam
się o skałę, czekając.

Już po minucie był przy mnie, zeskoczył z siodła i objął mnie mocno.

Wsparłam głowę na jego ramieniu i zaczęłam płakać.

- Jesteś przemarznięta - powiedział i nadal mnie obejmując, zrzucił z

siebie kurtkę do konnej jazdy i nakrył nią moje ramiona.

Zaczęłam płakać jeszcze mocniej.
- Nic ci nie jest? - słyszałam, że z wysiłkiem opanowuje swój głos. - Nie

płacz, Deb. Możesz mi powiedzieć, co się stało?

Nie mogłam. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Mogłam jedynie

płakać.

- Już dobrze, kochanie. Już wszystko dobrze - powiedział. -

Zabierzemy cię do domu i wysuszymy. Opowiesz wszystko, kiedy
poczujesz się lepiej.

Nagle zdałam sobie sprawę, że Robert nadal leży w jaskini.
- Robert - chlipnęłam. - Robert chciał mnie zabić, Reeve. Uderzyłam go

w głowę. Jest w Jaskini Ruperta. Uderzyłam go i uciekłam. On tam
nadal jest.

- Robert - usłyszałam za plecami zdegustowany głos. Był to Harry.
- Czy on cię skrzywdził, Deb? - spytał Reeve, ściskając mnie mocno.
- N...n...nie - wyszlochałam.
Nic więcej nie byłam w stanie powiedzieć. Jeszcze nie byłam gotowa

na to, by mówić o moich przejściach w jaskini. Jedynie przytuliłam się
do Reeve’a i płakałam.

- Wsadź ją na mojego konia, Reeve, i zabierz do domu. Potem przyślij

do mnie ojca z kilkoma dodatkowymi końmi. Ja tymczasem pójdę
sprawdzić, co się dzieje z Robertem.

- Dasz radę sama jechać, czy chcesz, bym wsadził cię na mojego konia?

- spytał łagodnie Reeve.

Postanowiłam wziąć się w garść.

224

background image

- Pojadę sama - odparłam.
Harry zsiadł, a Reeve podsadził mnie do góry. Byłam tak zziębnięta,

że w pierwszej chwili myślałam, iż nie zdołam utrzymać się w siodle,
ale Reeve wziął do ręki moje wodze i powiedział, żebym tylko trzymała
się mocno.

Grobla znajdowała się jeszcze pod wodą, przez którą konie musiały

przebrnąć, ale fale były znacznie mniej gwałtowne niż te, które szalały
w tym miejscu sześć godzin wcześniej. Całą drogę powrotną do
Wakefield płakałam, trzęsąc się.

Zajechaliśmy przed główne wejście rezydencji i Reeve zdjął mnie z

konia. Na schody wybiegła mama.

- Deborah! - wykrzyknęła. - Dzięki Bogu!
Wiedziałam, że to okropne, ale nie byłam w stanie spojrzeć jej w

twarz.

- Proszę, Reeve - wyszeptałam. - Chcę iść od razu na górę, spać.
Spojrzał na mnie poważnie zaniepokojony.
- W porządku, Deb - zgodził się jednak. - Co tylko chcesz.
Podtrzymał mnie ramieniem, kiedy wchodziliśmy na schody.
- Nic jej nie jest, pani Woodly - usłyszałam, jak zapewnia mamę. -

Złapał ją przypływ w Jaskini Ruperta, musi się trochę ogrzać. Zabiorę ją
do sypialni i przykryję kocami. Czy mogłaby pani poprosić, by
przysłano nam na górę trochę gorącej zupy? I proszę powiedzieć
Bernard owi, żeby jak najszybciej pojechał na Wyspę Charlesa i wziął ze
sobą zapasowego konia. Dla Harry’ego, który tam został. I może jeszcze
jednego dla Roberta.

- Dla Roberta? Robert był na wyspie z Deb? - spytała mama. - Drogi

Boże. Naprawdę nic ci nie jest, kochanie?

- Naprawdę - odpowiedziałam i znów się rozpłakałam.
- Mam ci pomóc, Reeve? - spytała mama.
- Nie, pani Woodly. Dam sobie radę.
Weszliśmy do domu i skierowaliśmy się do schodów.
Nie spojrzałam na mamę, kiedy koło niej przechodziliśmy. Nie byłam

w stanie tego zrobić.

Potknęłam się na pierwszym stopniu, ale Reeve mnie przytrzymał i

225

background image

wziął na ręce. Objęłam go za szyję, oparłam czoło na jego ramieniu. W
ten sposób zaniósł mnie na samą górę, do naszej sypialni.

- Susan - krzyknął wchodząc do pokoju.
Moja pokojówka musiała przebywać w garderobie, ponieważ

wyskoczyła stamtąd natychmiast.

- Tak, milordzie?
- Przynieś mi najcieplejszy szlafrok pani. Potem skocz po podgrzewacz

do łóżka. I upewnij się w kuchni, czy szykują już gorącą zupę.

- Tak, milordzie.
Reeve sam zaczął ściągać ze mnie przemoczone ubranie, a kiedy Susan

wróciła do pokoju ze szlafrokiem, wziął go od niej i odesłał ją
niecierpliwym ruchem ręki. Kiedy już byłam naga, obejrzał mnie
szybko, a potem pomógł mi się ubrać w szlafrok. Na koniec przewiązał
mi w pasie szarfę.

- Twoje kolana i ręce są całe pocięte - powiedział.
- To nic takiego - odparłam drżącym głosem.
- Deb - przytrzymał mnie spojrzeniem swoich ciemnych oczu. - Co się

wydarzyło?

Staliśmy u stóp łóżka, naprzeciwko siebie. Spojrzałam na niego i

pomyślałam o tym wszystkim, co będę musiała mu opowiedzieć.
Zadrżałam jeszcze bardziej.

Ktoś zapukał do drzwi. To była mama z zupą.
- Reeve - szepnęłam do niego prosząco. - Nie wpuszczaj nikogo. Chcę

być tylko z tobą.

Spojrzał na mnie w milczeniu i z dziwną oficjalnością i powagą, jakby

przypieczętowywał w ten sposób jakiś pakt, pocałował mnie w czoło.

- Dobrze, Deb - powiedział. - Tylko my dwoje.
Uśmiechnęłam się do niego słabo, z wdzięcznością.
Reeve wziął zupę od mamy i odesłał ją delikatnie. Kiedy Susan

pojawiła się z podgrzewaczem do łóżka, włożył go na miejsce, a kiedy
zjadłam zupę, opatulił mnie kocem. Nadal jednak nie mogłam przestać
się trząść, więc zdjął buty, położył się koło mnie i przytulił mnie mocno.

Kiedy w końcu drżenie ustało i leżałam cicho w jego ramionach, zadał

mi pytanie, którego bałam się najbardziej.

226

background image

- Deb, czemu, na Boga, postanowiłaś wyjechać w taką straszną

pogodę?

- To długa historia - powiedziałam cicho.
- Nigdzie się nie wybieram.
Oczywiście, musiałam mu wszystko opowiedzieć.

Rozdział dwudziesty drugi

Nim zaczęłam opowiadać o tym, co John Woodly zrobił mamie,

wysunęłam się z objęć Reeve’a. Nie zasługiwałam na to, by w nich
przebywać, dopóki nie poznał całej prawdy o mnie.

Oczywiście, był wstrząśnięty.
- Ten potwór naprawdę zgwałcił twoją matkę?
- Tak - potarłam oczy. - To dlatego tak dziwnie zareagowała, kiedy

pierwszy raz spotkaliśmy go w Brighton.

- Dlatego też wydawało mu się, że może ją bezkarnie okradać z tego,

co przeznaczył dla niej twój ojciec - powiedział Reeve ostrym tonem. -
Wiedział, że twoja matka nigdy się u niego o nic nie upomni.

Twój ojciec.
Niech tylko poczeka na resztę tej historii.
- Tak - zgodziłam się z nim cicho.
- Jezu. Co za dylemat dla biednego Bernarda. Jeśli naprawdę kocha

twoją matkę, a najwyraźniej tak jest, to również on jest ofiarą Johna
Woodly’ego.

- Na to wygląda.
Siedzieliśmy obok siebie w łóżku, opierając się o poduszki. Robert

nadal był w koszuli i spodniach, a ja miałam na sobie jedynie niebieski,
aksamitny szlafrok. Już nie było mi zimno, byłam tylko bardzo, bardzo
zmęczona.

- Ale, Deb. Nadal nie widzę powodu, dla którego miałabyś wyjeżdżać

konno w taką burzę. Tomkins mówił, że cię ostrzegał, ale ty nie chciałaś
go słuchać. Wiedziałaś też, że grozi ci niebezpieczeństwo ze strony
Roberta. To nie w twoim stylu, zachować się tak nieodpowiedzialnie.

- Nie, to raczej w twoim stylu - wypaliłam.
Nie odpowiedział.

227

background image

Rzuciłam okiem na jego skamieniałą twarz i przygryzłam wargę.
- Przepraszam Reeve. To było podłe z mojej strony.
- Czy przytrafiło ci się coś jeszcze, o czym mi nie powiedziałaś? -

spytał z nienaturalną cierpliwością.

Musiałam mu wyznać całą prawdę. Zasługiwał na to. Co więcej,

chciałam, żeby to wiedział. To był ciężar, którego nie mogłam nieść w
samotności, a on był jedyną znaną mi osobą, z którą mogłam podzielić
się moim sekretem.

Powiedziałam mu więc, o co Bernard spytał mamę i jaka była jej

odpowiedź.

Żeby nie widzieć twarzy Reeve’a, wpatrywałam się w zawieszony nad

kominkiem pejzaż z wzgórzami wapiennymi.

- Wyszła za mojego oj..., to znaczy lorda Lynly’ego, od razu po tym

okropnym wydarzeniu, więc nie wiadomo, który z nich jest moim
prawdziwym ojcem - ciągnęłam z trudem. - To dlatego pojechałam na
wyspę, pomimo burzy. Czułam, że muszę oddalić się od domu, od
mamy. Wiedziałam, że nie będę w stanie stanąć z nią twarzą w twarz i
zachowywać się normalnie. Chyba po prostu uciekałam. Nawet nie
pomyślałam o Robercie.

W sypialni zapadła martwa cisza. Trwała ona zaledwie kilka sekund,

ale to wystarczyło, bym poczuła ściskanie w żołądku na myśl o tym, co
sobie wyobraża Reeve.

- Chodź tu do mnie - usłyszałam po chwili. Oderwałam wzrok od

pejzażu i zwróciłam oczy na Reeve’a. Wyciągał do mnie ramiona.
Rzuciłam się w nie i przycisnęłam się z całej siły do jego silnego,
muskularnego ciała. Przytulił mnie mocno, zanurzając usta w moich
okropnych, sztywnych od soli włosach.

- Posłuchaj - powiedział. - To, co się przytrafiło twojej matce w

przeszłości, nie ma nic wspólnego z tobą. Zupełnie nic. Rozumiesz?
Jesteś, kim jesteś. Tylko to się dla mnie liczy i dla ciebie też powinno.

Skąd wiedział, że właśnie te słowa chciałam od niego usłyszeć? Nie

byłam pewna, czy mu wierzę, ale byłam niezmiernie wdzięczna za to,
że je wypowiedział.

- Ten okropny, okropny człowiek - chlipałam mu w ramię. - O, Boże,

228

background image

Reeve, jak ja to zniosę, jeśli rzeczywiście w moich żyłach płynie jego
krew.

- Tak czy inaczej byś miała w żyłach jego krew - odparł pragmatycznie

Reeve. - Jeśli nie jest twoim ojcem, to jest twoim wujem.

Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w równomierne bicie jego serca.

Ten odgłos niezwykle dodawał mi otuchy.

- Czy przez to mam się lepiej poczuć?
- Nic nie sprawi, byś się lepiej poczuła, jeśli o to chodzi. Ale z drugiej

strony, pomyśl o Richardzie. Jest wspaniałą osobą, a w waszych żyłach
płynie ta sama krew.

- Richard! - wykrzyknęłam, podnosząc się i wpatrując w Reeve’a. -

Drogi Boże, może on jednak wcale nie jest moim bratem.

Nigdy nie przypuszczałam, że tak mnie to kiedyś zmartwi.
- Jeśli nie jest twoim bratem, to jest twoim kuzynem. Tak to już jest w

rodzinie, Deb. Trzeba sobie radzić i z jej dobrymi i ze złymi stronami.
Pomyśl o biednym Bernardzie. Musi się użerać z kimś takim jak Robert.

Powoli pokiwałam głową, myśląc o Robercie. Z całą pewnością był

równie zły, jak John Woodly, jeżeli nie gorszy.

- Zło Roberta kryje się w nim samym, w jego własnym, brutalnym,

chciwym wnętrzu. Tak samo, jak w przypadku Johna Woodly’ego.

To, co mówił Reeve, miało sens.
- Jak myślisz, co sprawia, że ludzie tak się zachowują? - spytałam

skonsternowana.

- Kto to wie, Deb. - Delikatnie dotknął kciukami moich policzków. - Ja

z pewnością nie.

Spojrzałam w jego ciemne oczy.
- Wiesz, o czym myślę, Reeve? - powiedziałam powoli.
Potrząsnął głową. Na czoło opadł mu kosmyk włosów.
- Myślę o tym, że nam obojgu przytrafiły się w przeszłości okropne

rzeczy.

Nie próbował odwrócić wzroku.
- Myślę, że albo o nich zapomnimy i będziemy żyć dalej, albo

pozwolimy, by nas zniszczyły - ciągnęłam, czując, że te słowa pochodzą
z samego dna mojej duszy. - Tak czy inaczej, wybór należy do nas.

229

background image

Pokiwał głową. Był bardzo poważny.
- Myślę, że masz rację - powiedział niskim, posępnym głosem.
Znowu przytuliłam się do niego.
- Co się stało dzisiaj, tam na wyspie? - spytał, trzymając mnie w

objęciach.

Wszystko mu opowiedziałam.
- Chryste - wykrzyknął, kiedy skończyłam. - Robert kompletnie stracił

nad sobą kontrolę.

Przytaknęłam.
- Czy kiedykolwiek będziemy bezpieczni, jak myślisz? - spytałam z

lękiem. - Co możemy zrobić, żeby już nas nie nękał?

Nie odpowiedział.
- On chciał mnie zabić, Reeve - potarłam policzkiem o jego ramię. -

Mogę zeznawać w sądzie, jeśli będzie trzeba.

- Z tym może być problem - odparł Reeve. - To Bernard jest tutaj

miejscowym sędzią.

- W takim razie pójdę do kogoś innego - nalegałam.
- Pozwól, że porozmawiam z Bernardem - powiedział Reeve. -

Oczywiście, coś trzeba będzie z tym zrobić.

Leżeliśmy tak objęci jeszcze kilka minut. Potem usta Reeve’a

przesunęły się na moją skroń.

- Czy wiesz, jak się przeraziłem, kiedy się dowiedziałem, że zaginęłaś?
- Przepraszam.
Dotknął ustami mojego policzka.
- Bez względu na to, co się wydarzyło w przeszłości, Deb, teraz

jesteśmy razem. I to się liczy.

Odchyliłam głowę, by na niego spojrzeć.
- Naprawdę?
- Tak - powiedział i pocałował mnie namiętnie.
Od tego ewidentnie erotycznego pocałunku moje ciało rozgrzało się

do czerwoności. Byłam tak blisko śmierci, a teraz leżałam bezpiecznie
w objęciach Reeve’a. Zapragnęłam go nagle w bezrozumnym, palącym
pożądaniu, jakiego nigdy wcześniej nie czułam.

Rozerwałam mu koszulę i pokryłam jego szyję i tors pocałunkami.

230

background image

Potem przesunęłam dłonie niżej i zaczęłam szarpać za jego pas od
spodni.

- Poczekaj - zachrypiał. - Ja to zrobię.
Zdjął spodnie w mgnieniu oka i poczułam przy sobie jego ciało. Był

twardy i gotowy. Moja potrzeba była tak intensywna, że wbiłam mu
paznokcie w ramiona.

- Reeve - dyszałam. - Reeve.
Popchnął mnie na łóżko, rozchylił mój szlafrok i rzucił się na mnie.
Wszedł we mnie gwałtownie. To było niezwykle intensywne

doznanie. Objęłam go nogami i wypchnęłam do góry biodra. Wszedł
we mnie głęboko.

W tym dzikim akcie miłości buntowaliśmy się przeciwko śmierci.
Kiedy skończyliśmy, uniosłam ciężkie powieki i zobaczyłam nad sobą

jego twarz.

- Powinnaś się teraz przespać - powiedział łagodnie. - Jesteś

wyczerpana.

To była prawda. Nagle poczułam się strasznie zmęczona.

Uśmiechnęłam się.

- Kocham cię - szepnęłam.
- Ja ciebie też - odpowiedział. Pochylił się i czule mnie pocałował. -

Mam posłać po Susan?

- Później - udało mi się jeszcze powiedzieć. I zapadłam w sen.

* * *

Przyśniło mi się, że jestem uwięziona w jaskini, w całkowitych

ciemnościach i że woda zbliża się nieubłaganie. Obudziłam się
przerażona, zlana potem. Czyżby ten koszmar miał już do końca życia
nawiedzać mnie we śnie?

Wyjście z łóżka sprawiło mi ból. Byłam cała sztywna i obolała. Ręce i

nogi miałam całe pocięte od kamieni w jaskini. Podeszłam do gzymsu
nad kominkiem, żeby sprawdzić godzinę. Była ósma wieczorem. Za
oknem zapadał zmierzch.

Poruszając się jak staruszka, poszłam do garderoby, żeby spojrzeć w

lustro. Zadrżałam na widok swojego odbicia. Włosy sterczały na
wszystkie strony jak u czarownicy; miałam podrapane policzki i czoło.

231

background image

Całe ciało szczypało mnie od zaschniętej na nim soli.
Zadzwoniłam po Susan. Koniecznie potrzebowałam kąpieli.
O dziewiątej trzydzieści zakończyłam toaletę. Susan splotła moje

jeszcze mokre włosy w warkocz, który upięłam sobie wysoko na
głowie, żeby nie pomoczył mi pleców.

Potem zeszłam na dół spotkać się z rodziną. Byłam zdecydowana

prosić lorda Bradforda, by zrobił coś z Robertem. Ten człowiek był zbyt
niebezpieczny, aby pozostawać na wolności.

Kiedy zeszłam po schodach, mężczyźni byli już po swoim wieczornym

porto i całe towarzystwo zgromadziło się w salonie. Mary Ann grała na
fortepianie, a Harry przewracał jej nuty. Sally i Edmund siedzieli przy
stoliku w rogu, układali układankę i rozmawiali przyciszonymi
głosami. Pozostali mieszkańcy, w tym Reeve, słuchali w ciszy muzyki
granej przez Mary Ann. Właściwie wszyscy wyglądali tak, jakby byli
zatopieni w myślach.

Reeve zauważył mnie jako pierwszy.
- Deb! - powiedział.
Podszedł do drzwi i wziął mnie pod ramię. Był to tak opiekuńczy gest,

że spojrzałam na niego ze zdziwieniem.

Mary Ann przestała grać i obróciła się w moją stronę.
- Jak się czujesz, kochanie? - spytała mama delikatnie.
Spojrzałam na nią i ze zdumieniem odkryłam, że nic się nie zmieniła

od czasu, kiedy usłyszałam straszliwą prawdę o jej przeszłości.

- Dobrze, mamo - odparłam.
Wtedy zauważyłam, że brakuje lorda Bradforda.
- Reeve opowiedział nam, jak zostałaś uwięziona w jaskini przez wodę

- odezwała się Sally. - Co za koszmarne przeżycie. Musiałaś być
przerażona, zupełnie sama, w tych ciemnościach.

Zabrzmiało to wyjątkowo markotnie, zupełnie niepodobnie do

energicznej Sally. Spodziewałam się raczej, że dziewczyna uzna moje
przejścia za wspaniałą przygodę.

Rozejrzałam się po pokoju i stwierdziłam, że również na twarzach

pozostałych osób maluje się niezwykła powaga. Spojrzałam pytająco na
Reeve’a.

232

background image

- Mamy złe wieści - powiedział spokojnie. - Robert nie żyje.
Poczułam, że uginają się pode mną kolana.
- Nie żyje?
- Tak. Chodź ze mną do jadalni, Deb. Wszystko ci opowiem.
Objął mnie i wyprowadził z pokoju. Wszyscy nas obserwowali. W

jadalni Reeve usadził mnie na krześle i sam usiadł naprzeciwko.

Spojrzałam na niego zmęczonym wzrokiem.
- Zabiłam go tym uderzeniem w głowę?
Reeve wziął mnie za rękę.
- Nie, Deb. On się utopił.
- Utopił? - powtórzyłam, nie rozumiejąc. - Ale przecież w jaskini nie

było już wody.

- Kiedy Harry dotarł do Roberta, znalazł go leżącego twarzą w dół w

strumyku, który wypływał z jaskini. Robert stracił przytomność, kiedy
go uderzyłaś, więc nie mógł się ruszać.

Przypomniałam sobie, jak sama musiałam odwracać głowę, kiedy

wpadłam do strumyka. Nie był on głęboki, ale jeśli miało się w nim
zanurzoną całą twarz...

Spojrzałam na Reeve’a wstrząśnięta.
- Boże, Reeve. Nawet przez myśl mi to nie przeszło! Byłam taka

przerażona... Chciał jedynie wydostać się stamtąd najszybciej, jak to
było możliwe. Nie pomyślałam, że może leżeć twarzą w wodzie!

- Oczywiście, że nie - odparł Reeve. - Po tych wszystkich przejściach

nikt by się tego po tobie nie spodziewał.

- Zabiłam go - powiedziałam w osłupieniu. - Mój Boże i to nawet nie w

obronie własnej. Broniłam się, kiedy uderzyłam go kamieniem. Ale
mogłam odwrócić mu głowę, nim uciekłam. Mogłam to zrobić.

- Przecież nawet go nie widziałaś, Deb - powiedział Reeve. - Skąd

mogłaś wiedzieć, że ma twarz zanurzoną w wodzie?

Zabrałam rękę z jego uścisku.
- Mogłam pomacać.
Reeve potrząsnął zdecydowanie głową.
- Nieprawda. A co by było, gdyby się ocknął i znowu zaczął cię gonić?

Nie miałaś innego wyjścia, musiałaś wydostać się stamtąd najszybciej,

233

background image

jak tylko się dało.

- Pewnie masz rację - powiedziałam z powątpiewaniem.
- Oczywiście, że mam rację. Zrozumiesz to, kiedy sobie wszystko

porządnie przemyślisz.

Zadrżałam.
- Może Robert i był okropnym człowiekiem, ale to nie jest przyjemne

wiedzieć, że się kogoś zabiło, Reeve.

- Uwierz mi Deb, zdaję sobie z tego sprawę - odparł.
Spojrzeliśmy po sobie.
Wstałam i podeszłam do Reeve’a. Objęłam go i przycisnęłam jego

głowę do piersi.

- Tak - powiedziałam. - Rozumiem.
- Ostatecznie to nieważne, kto zawinił - ciągnął Reeve. - Wyrzuty

sumienia pozostają na zawsze.

Przycisnęłam go mocniej i powtórzyłam nasze zaklęcie.
- Ale my mamy siebie.
Odwrócił się do mnie i objął mnie w pasie.
- Dzięki Bogu - powiedział. - Dzięki Bogu.

* * *

Lord Bradford wrócił do domu o jedenastej. Był w Fair Haven, dokąd

zawieziono ciało Roberta.

- Jutro przetransportują go do domu - powiedział sącząc porto przed

kominkiem w salonie. Rozpalono tam ogień, ponieważ noc była
wyjątkowo zimna jak na letnią porę. - Chcę go pochować w Wakefield.

Wszyscy zaszemrali pocieszająco.
- To straszne, że Robertowi nie udało się, jak Deborah, dotrzeć do

suchej części jaskini - powiedziała pani Norton.

Lord Bradford wyglądał na całkowicie wyczerpanego.
- Najwyraźniej zorientował się zbyt późno - wyjaśnił. - Fala dosięgła

go, kiedy był w połowie drogi.

Byłam niezmiernie wdzięczna, że lord Bradford zataił prawdziwą

wersję wydarzeń. Nie obchodziło mnie nawet, jeśli zrobił to tylko po to,
by chronić dobre imię Roberta. Nie chciałam, by wszyscy dowiedzieli
się, jaki miałam udział w śmierci jego syna.

234

background image

- Woda wdzierała się do jaskini z niezwykłą siłą - powiedziałam cicho.

- Ryk przewalających się przez nią fal był przerażający.

Wszyscy w ciszy wyobrażali sobie Roberta pośród tego wodnego

zamętu.

Spojrzałam w moją herbatę i stwierdziłam, że choć świadomość, iż się

zabiło drugiego człowieka jest okropną rzeczą, nie żal mi Roberta.
Żywy, zawsze stanowiłby zagrożenie dla Reeve’a i dla naszej wspólnej
przyszłości.

Robert był złym człowiekiem.
Spojrzałam znad filiżanki na mamę. Wpatrywała się w lorda

Bradforda z taką mieszaniną bólu i tęsknoty na twarzy, że odebrało mi
dech w piersiach.

Ona go kocha, pomyślałam. Ona naprawdę go kocha.
Teraz nie poczułam na myśl o tym ukłucia zazdrości, tak jak

wcześniej, kiedy widywałam ich razem. Bo to była zazdrość. Zauważyli
to zarówno Bernard, jak i Reeve, a ja nie.

Jakaż byłam samolubna, chcąc zatrzymać mamę tylko dla siebie. Teraz

mam Reeve’a. Mama też powinna kogoś mieć.

Tylko że na drodze do jej miłości stał John Woodly i pamięć o tym, co

jej zrobił.

Musi być na to jakiś sposób, myślałam. To niesprawiedliwe, by mama

miała zrujnowaną resztę życia, tylko z powodu tego jednego zdarzenia,
które nie nastąpiło z jej winy.

Zamyślona piłam herbatę i nie słyszałam ani jednego słowa z dyskusji,

dotyczącej rychłego pogrzebu Roberta.

W końcu podniosła się pani Norton.
- Czas spać - odezwała się do swojej córki.
- Mamo - powiedziałam. - Czy mogę porozmawiać chwilę na

osobności z tobą i Bernardem?

Błękitne oczy mamy pociemniały.
- Chyba... chyba tak, kochanie - spojrzała na lorda Bradforda. - Jeśli nie

masz nic przeciwko, Bernardzie.

Lord Bradford wyglądał na zmęczonego.
- Oczywiście, Deborah - zgodził się uprzejmie. - Przejdziemy do

235

background image

biblioteki?

Kiedy się tam znaleźliśmy, kazał lokajowi zapalić lampy, a potem

wskazał mnie i mamie sofę stojącą naprzeciw kominka.

- Mam nadzieję, że nie będziecie mieć nic przeciwko, jeśli będę stał -

powiedział z gorzkim uśmiechem. - Boję się, że od razu bym usnął,
gdybym usiadł.

Nim jednak przeszłam do tematu, który przede wszystkim chciałam

poruszyć, musiałam coś powiedzieć lordowi Bradfordowi.

- Bardzo mi przykro z powodu Roberta - odezwałam się cicho. - Nie

chciałam, żeby tak się stało. Gdybym wiedziała, że leży twarzą w
wodzie, obróciłabym mu ją.

- Wierzę ci - powiedział lord Bradford. Potarł oczy dłonią, jak gdyby

ocierał łzy. Zauważyłam, że mama zacisnęła mocno dłonie na kolanach.
- Ale to dobrze, że tego nie zauważyłaś - ciągnął Bernard spokojnie. -
Smuci mnie to ogromnie, ale muszę powiedzieć, że dla wszystkich
lepiej się stało, że Robert nie żyje.

Miał rację, obie to wiedziałyśmy.
Zacisnęłam dłonie i skoncentrowałam na nich wzrok. Nie miałam dość

odwagi, by patrzeć na mamę i Bernarda, kiedy będę się przyznawać do
mojego podsłuchiwania.

- Reeve pewnie wam powiedział, co zaszło między mną a Robertem

tam, w jaskini - powiedziałam.

- Tak - odparł Bernard zdawkowo.
- Czy powiedział wam też, dlaczego w ogóle znalazłam się na Wyspie

Charlesa?

- Nie - głos Bernarda ożywił się trochę. - Chciałbym znać odpowiedź

na to pytanie. Twoje zniknięcie śmiertelnie przeraziło twoją matkę. To
było bardzo nierozsądne zachowanie.

- Usłyszałam rozmowę, która nie była przeznaczona dla moich uszu.

Niezwykle mną ona wstrząsnęła. To dlatego uciekłam. Potrzebowałam
czasu, by przemyśleć parę spraw, nim znowu stanęłam twarzą w twarz
z mamą.

Powietrze w pokoju zgęstniało od napięcia. Słyszałam, jak zegar na

ścianie odlicza tykaniem upływające sekundy.

236

background image

- Jaką rozmowę, Deborah? - spytała w końcu mama ściśniętym głosem.
- Stałam na tarasie, kiedy ty i Bernard rozmawialiście w jadalni

podczas śniadania. Na początku nie zdałam sobie sprawy, że to
prywatna rozmowa, a potem było już za późno. Nie mogłam się ruszyć,
bo zorientowalibyście się, że byłam tam cały czas i wszystko słyszałam.

- O mój Boże - głos mamy był przepełniony bólem.
- Co za straszny, okropny człowiek - powiedziałam. Mój głos zaczął się

trząść. - Zgadzam się z Bernardem. Też chciałbym go zastrzelić.

Lord Bradford stał jak posąg koło kominka i nic nie mówił.
- Ile... ile słyszałaś? - spytała mama.
- Wszystko - odparłam. - To dlatego byłam taka wytrącona z

równowagi, rozumiesz. To dlatego uciekłam.

Mama załamała ręce.
- Boże, Deborah. Zaprzedałabym duszę, byle byś nie poznała prawdy.

Nie chciałam, żebyś się kiedykolwiek dowiedziała...

Odwróciłam się do niej gwałtownie i zarzuciłam jej ręce na szyję.
- Już w porządku, mamo. Rozmawiałam o tym wszystkim z Reevem i

on mi pomógł. Już wszystko dobrze. To raczej o ciebie się martwię. To
twoje życie zostało zniszczone przez tego okropnego człowieka.

Czułam, jak jej wątłe ciało drży w moich objęciach. Trzymałam ją

mocno, opierając policzek o jej blond loczki. W końcu spojrzałam na
lorda Bradforda.

- Miałeś rację, mówiąc, że byłam zazdrosna o ciebie - powiedziałam. -

Ale już nie jestem. Myślę, że byłbyś wspaniałym mężem dla mojej
mamy.

- Nie mogę... - wykrztusiła mama. - Obawiam się, że...
Nadal spoglądałam na lorda Bradforda, a on na mnie.
- Od razu po pogrzebie pojedziemy z Reevem do Ambersley -

oznajmiłam. - Byłabym wdzięczna, gdybyś mógł odwieźć do nas mamę
kilka dni później. A jeśli dojazd do Ambersley zajmie wam kolejnych
kilka dni, to z pewnością tego nie zauważymy.

Bernard rozszerzył nieco swoje szare oczy. W końcu udało mi się go

czymś zaskoczyć.

- Gdybym była kobietą rozmiłowaną w hazardzie, dużo bym

237

background image

postawiła na to, że uda ci się sprawić, by mama całkowicie zapomniała
o Johnie Woodlym.

Mama uwolniła się z moich objęć.
- Co mówisz, Deborah?
Spojrzałam w jej oczy, tak podobne do moich.
- Mówię, że nie chcesz poślubić Bernarda, ponieważ obawiasz się, że

nie będziesz potrafiła być dla niego normalną żoną. A co by było,
gdybyś odkryła, że jednak możesz nią być?

Wyglądała na zszokowaną.
- Deborah! Czy sugerujesz...?
- Tak - powiedziałam.
- Zawsze uważałem cię za wspaniałą młodą kobietę - oświadczył z

aprobatą Bernard. Zmęczenie jakby się z niego ulotniło.

Mama zaczęła się jąkać.
- Idź do Reeve’a, Deborah - powiedział z uśmiechem lord Bradford. -

Ja się już zajmę twoją matką.

Również się do niego uśmiechnęłam i poszłam na górę, do mojego

męża.

Epilog

Na chrzest mojej córki zjechała do Ambersley cała rodzina. Mama i

Bernard pojawili się wcześniej, żeby mama mogła być obecna przy
porodzie. Sally przyjechała już po narodzinach Helen. Moja konser-
watywna matka uznała, że obecność tak młodej dziewczyny w tym
kluczowym momencie, byłaby czymś wysoce niestosownym. Richard i
Charlotte pojawili się dzień wcześniej ze swoim malutkim synkiem.
Richard miał zostać ojcem chrzestnym Helen, a Sally miała być jej
matką chrzestną. Na koniec przyjechał z Londynu Harry, który nadal
uczęszczał tam do Royal College of Physicians.

Oczywiście, Reeve miał znacznie więcej krewnych, ale chcieliśmy, by

chrzest odbył się w kameralnej atmosferze, więc zaprosiliśmy tylko
najbliższą rodzinę.

Byłam niezmiernie wdzięczna matce za to, że towarzyszyła mi przy

porodzie. Stanowiła dla mnie źródło siły i oparcia. Cieszyłam się też z

238

background image

obecności Bernarda. Gdyby przez te sześć godzin, przez które trwał
poród, nie uspokajał Reeve’a, jestem pewna, że mój zrozpaczony mąż
wdarłby się do sypialni, żeby się ze mną zobaczyć.

- Dziękuję, Bernardzie - powiedziałam mu z wdzięcznością, kiedy

odwiedził mnie i Helen kilka godzin po porodzie.

Ostatnia rzecz, jakiej mi było wtedy trzeba, to rozszalały mąż,

wyobrażający sobie, że jestem o krok od śmierci. Stanowczo wolałam
obecność spokojnej i doświadczonej mamy.

Na początku obawiałam się, że Reeve będzie zawiedziony, że jego

pierworodnym dzieckiem jest dziewczynka.

Tymczasem okazało się, że jest zachwycony. Wystarczyło mu jedno

spojrzenie w ogromne, szaroniebieskie oczy Helen, by zakochał się w
niej bez pamięci.

- Jej oczy będą błękitne, jak twoje - stwierdził.
Ja uważałam raczej, że staną się ciemne, jak jego, ale się nie

odezwałam. Nie chciałam mu w żaden sposób psuć radości.

- Może następny będzie chłopiec - powiedziałam.
- Może - odparł niedbale. - Spójrz na jej dłonie, Deb. Są takie malutkie,

a zarazem takie perfekcyjne. A jej skóra!

- Myślę, że w głębi duszy Reeve jest zachwycony faktem, że nie będzie

musiał dzielić się tobą z jeszcze jednym mężczyzną - zaśmiał się
Bernard.

Ja jednak uważałam, że to może być bardziej skomplikowane. Reeve

nazwał dziecko na cześć swojej matki. Wydawało mi się, że w ten, dość
niejasny sposób, poprzez istnienie Helen Marii Elizabeth Ann, Reeve
mógł wreszcie się z nią połączyć. W dziecku odnalazł odkupienie.

* * *

Był rześki październikowy poranek, kiedy stałam w wielkich

drzwiach wejściowych do rezydencji i obserwowałam, jak wszyscy
wybierający się na chrzciny Helen lokują się w powozach, które miały
zabrać ich do kościoła. Sally z wyrazem wielkiej czułości na twarzy
ostrożnie niosła niemowlę. Helen ubrano w sukienkę i czapeczkę, w
której były chrzczone całe pokolenia Lambethów. Wyglądała uroczo.
Nakarmiłam ją tuż przed wyjściem, więc miałam nadzieję, że nie będzie

239

background image

płakać.

Ja niestety musiałam cierpliwie czekać w domu na ich powrót z

kościoła.

- Odpoczywaj, Deb - rozkazał mi przed wyjściem Reeve. - Nie chcę, by

ta impreza zbytnio cię wyczerpała.

Przez ostatnie miesiące ciąży Reeve opiekował się mną jak tygryska

swoimi młodymi. To było bardzo słodkie, ale zaczynało mnie już
denerwować.

- Nic mi nie jest - odparłam ze zniecierpliwieniem. - Lekarz

powiedział, że jestem silną i zdrową młodą kobietą i że nie ma powodu,
dla którego miałabym tak się ze sobą cackać.

Zmarszczył brwi.
- Idź już - popchnęłam go lekko. - Czekają na ciebie.
Kiedy pojechali, zeszłam do kuchni, żeby się upewnić, czy wszystko

już gotowe na lunch, który miano podać po ich powrocie z kościoła.

Moje pojawienie się w kuchni nie wywołało zbytniego poruszenia.

Inaczej niż kiedy zrobiłam to po raz pierwszy, tuż po wprowadzeniu
się z Reevem do Ambersley. Wtedy spotkało się to z ogromną dez-
aprobatą ze strony służby. W ich mniemaniu pani dziedziczka nie
wpada sobie tak po prostu do kuchni na przekąskę i pogawędkę.

Ja jednak nie przestałam tego robić. Może i Ambersley jest ogromnym

pałacem, ale to również mój dom i chcę się czuć swobodnie w każdej
jego części.

Moja determinacja wkrótce się opłaciła. Niedługo potem stosunki

między mną a moim personelem bardzo się poprawiły.

Kazałam zainstalować nowy piec dla kucharki, a ostatniej zimy

podarowałam każdemu ze służących ciepły wełniany koc. W
przeciwieństwie do arystokratycznych Lambethów, którzy wcześniej
zamieszkiwali Ambersley, wiedziałam, co to znaczy zimno.

- Spróbuje pani zupy? - spytała kucharka.
Potrząsnęłam głową.
- Bardzo bym chciała, pani Wilson, ale naprawdę nie powinnam.
W czasie ciąży przybrałam na wadze i mimo że udało mi się już

zrzucić kilka kilogramów, jeszcze mi trochę brakowało do osiągnięcia

240

background image

poprzedniej sylwetki. Wiedziałam, że kiedy znowu będę mogła jeździć
konno, szybko schudnę, ale w tej chwili uważałam, że nie powinnam
zbytnio sobie dogadzać.

Nasza kucharka, starsza już kobieta, spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Tylko odrobinkę, milady. Przecież na pani to sama skóra i kości.
Pani Wilson, kobieta wyjątkowo pulchna, nie była chyba dla mnie

najlepszym sędzią w sprawach wagi. Uśmiechnęłam się do niej.

- Wiem, że jest pyszna, i obiecuję, że zjem jej pełen talerz podczas

lunchu.

- Niech się pani nie martwi - powiedziała kucharka ze spokojem. - To

będzie wspaniała uczta.

- Zupełnie się o to nie martwię - zapewniłam ją. To była prawda, pani

Wilson rzeczywiście świetnie gotowała.

Po wyjściu z kuchni poszłam do czerwonego salonu, z którego

przechodziło się do dużej sali wyłożonej biało-czarnym marmurem.
Tam właśnie mieliśmy zjeść po chrzcinach uroczysty lunch. Ojciec
Reeve’a zlecił przerobienie zarówno salonu, jak i jadalni Robertowi
Adamsowi, tak więc oba te pomieszczenia prezentowały się wyjątkowo
okazale. Ściany w salonie były wyłożone jedwabiem ze Spitalfields.
Wspaniały dywan oraz meble również zostały zaprojektowane przez
Roberta Adamsa. Na suficie wymalowano barwny wzór przedstawia-
jący ośmiokąty, w które wpisano okręgi. Nad kominkiem z białego
marmuru wisiało olbrzymie lustro w pozłacanej ramie. Ściany
ozdobiono równie dużymi portretami przodków Reeve’a.

Nie było to pomieszczenie, z którego korzystaliśmy na co dzień, ale

wspaniale nadawało się na wydanie przyjęcia. Tak właściwie, to
miałam zamiar zacząć trochę więcej udzielać się towarzysko. Od czasu
naszych zaręczyn Reeve był już kilka razy w Londynie na
posiedzeniach parlamentu, ale ja nie mogłam mu towarzyszyć.
Najpierw z powodu obowiązkowego okresu żałoby po Robercie, a
potem, oczywiście, byłam w ciąży z Helen.

Sally miała zostać wprowadzona w towarzystwo z opóźnieniem, na

wiosnę, pod egidą mamy. My z Reevem również mieliśmy spędzić cały
sezon w Londynie, co bardzo mnie cieszyło. Reeve powiedział nawet,

241

background image

że może nie będzie to dla niego takim niemiłym obowiązkiem, jeśli ja
tam z nim pojadę.

Kiedy wszyscy wrócili po chrzcinach z kościoła, zabrałam Helen do

kołyski, którą na jakiś czas ustawiono w mojej garderobie. Nakarmiłam
niemowlę, a potem wróciłam do salonu, gdzie zebrani pili szampana.

- Helen zachowywała się w kościele jak anioł - poinformował mnie

Reeve.

- Ależ Reeve! - oburzyła się Sally. - Kiedy pan Liskey polał jej czoło

wodą, zaczęła tak krzyczeć, że się zrobiła cała czerwona!

- Kiedy tylko ją od ciebie wziąłem, to od razu przestała - wytknął jej z

zadowoleniem Reeve.

Spojrzałam na niego i pomyślałam, że powinniśmy chyba jak

najszybciej sprawić sobie drugie dziecko, bo inaczej Helen zostanie
zepsuta do granic możliwości.

- To przynosi szczęście, jeśli dziecko płacze w kościele - powiedziała

mama.

Czy wspominałam już, że moja mama okazała się równie kochającą

babcią, jak Reeve ojcem?

Mimowolnie spotkałam się wzrokiem z Bernardem. Oboje się

uśmiechnęliśmy.

- Czy nie byłoby wspaniale, gdyby nasz Dickon i wasza Helen kiedyś

się pobrali? - spytał Richard.

- Bardzo bym się z tego cieszyła - odparłam.
- Richardzie! - zaśmiała się Charlotte. - Przecież to jeszcze niemowlęta!

Poza tym rodzicielskie swatanie nie jest już czymś dopuszczalnym. Nie
wiem czy zauważyłeś, ale to już nie średniowiecze. Teraz mamy
dziewiętnasty wiek.

Richarda nie zbiło to z tropu.
- Nie powiedziałem, że będę nalegał na ich ślub, Charlotte - odparł. -

Stwierdziłem tylko, że byłoby to czymś wspaniałym.

Należy wspomnieć, że Richard z powodzeniem likwidował szkody,

które jego interesom wyrządził wuj John. Samego sprawcy nie
odnaleziono do tej pory i wszyscy mieliśmy nadzieję, że tak już
zostanie.

242

background image

- Chciałbym coś ogłosić - odezwał się nagle Harry.
Rozmowy ucichły i wszyscy odwrócili się w jego stronę.
- Mary Ann Norton i ja pobieramy się - oznajmił z uśmiechem.
- Harry! - pisnęłam. - To cudownie!
- Tak, rzeczywiście - powiedział z jeszcze szerszym uśmiechem. Potem

przeniósł wzrok na Reeve’a, który siedział obok niego. - Nie pisałem,
ponieważ chciałem powiedzieć wam to osobiście.

- Gratuluję, stary przyjacielu - poklepał go po ramieniu Reeve. - To

wspaniała dziewczyna.

- To prawda. Obawiałem się, że jej rodzice mogą nie być zadowoleni,

że chce poślubić zwykłego lekarza, ale oni podeszli do tego z wielką
wyrozumiałością.

Pomyślałam cynicznie, że fakt, iż ten „zwykły lekarz” miał w

przyszłości zostać kolejnym lordem Bradfordem, prawdopodobnie
wpłynął znacznie na wyrozumiałość państwa Norton.

- Chcesz pracować w Londynie? - spytał Richard.
- Nie. Wracam do Sussex. W Londynie jest mnóstwo lekarzy,

natomiast poza nim przyda się ich więcej.

Reeve wstał i uniósł swój kieliszek.
- Wznoszę toast za Harry’ego i Mary Ann - powiedział. - Oby byli tak

szczęśliwi razem, jak ja z Deb - tu skłonił się w moją stronę. - I Richard,
i Charlotte - skłonił się w stronę Charlotte. - I Bernard, i Elizabeth -
skłonił się w stronę mamy.

- Niech żyją! - zawołali wszyscy, unosząc swoje kieliszki.
W tym momencie w drzwiach pojawił się lokaj.
- Podano lunch, milady - oznajmił.
Nadal gratulując Harry’emu, skierowaliśmy się do salonu.

* * *

Wszyscy nasi goście mieli zostać na noc. Po południu Reeve zabrał

mężczyzn na polowanie, natomiast ja z kobietami wybrałam się na
przechadzkę w ogrodach Ambersley. Mimo iż lato już się zakończyło,
rozlegle ogrody nadal robiły ogromne wrażenie. Zachwycała mnogość
posągów, stawów i fontann, a także duża różnorodność gatunków
roślin.

243

background image

Dopiero późnym wieczorem, w trakcie rozmowy z Bernardem,

odczułam nagle niezwykłe zmęczenie. Myślałam, że udało mi się to
ukryć, ale kiedy tylko wszystkie panie przeszły do jednego z
mniejszych salonów na herbatę, zbliżyła się do mnie mama.

- Deborah, już czas, byś się położyła - powiedziała stanowczo. - Ja ci

naleję herbaty.

Nie sprzeciwiałam się.
Poszłam na górę i pozwoliłam Susan się rozebrać. Następnie

nakarmiłam marudzącą Helen.

Moja dziecinka, pomyślałam, czule przyciskając usta do złocistego

meszku jej włosów. Jakże cię kocham.

Zasnęłam natychmiast po tym, jak zwinęłam się w kulkę na

ogromnym łożu z baldachimem, które dzieliłam z Reevem.

Cztery godziny później odruchowo się obudziłam. Zadziwiał mnie

sposób, w jaki moje ciało tak szybko zsynchronizowało się z systemem
karmienia dziecka.

Reeve’a nie było obok mnie w łóżku, więc stwierdziłam, że musi

jeszcze grać w bilard lub coś w tym rodzaju.

Kiedy jednak przeszłam do garderoby, zauważyłam, że pali się tam

świeczka. Nie była ona szczególnie potrzebna, ponieważ światło
księżyca wlewało się przez okno, oświetlając pokój białym blaskiem.

Spojrzałam na nie ze zdziwieniem, ponieważ wydawało mi się, że

zaciągnęłam zasłony, nim poszłam spać.

- Na środku pokoju stał Reeve, z dzieckiem w ramionach. Światło

księżyca błyszczało na jego czarnych włosach i sprawiało, że jego oczy
zdawały się jeszcze ciemniejsze. Reeve spoglądał na Helen takim
wzrokiem, że do oczu napłynęły mi łzy wzruszenia.

Gdyby mnie nie zauważył, wycofałabym się z powrotem do pokoju,

nie chcąc zakłócać tego niezwykle intymnego momentu.

- Deb - Reeve rozjaśnił się do mnie w uśmiechu.
Podeszłam do nich.
- Już prawie czas na kolejne karmienie - wytłumaczyłam. - To dlatego

przyszłam.

- Wiem. Popłakiwała trochę, ale kiedy włożyłem jej palec do buzi,

244

background image

zaczęła go ssać i się uspokoiła.

Położyłam policzek na jego ramieniu i razem spoglądaliśmy na nasze

dziecko.

- Nigdy nie myślałem, że tak się będę czuł z jej powodu - powiedział

odrobinę zdziwiony. - Ona jest dla mnie jak... jak jakiś cud.

Spojrzałam na Helen Marię Elizabeth Ann Lambeth i pomyślałam, że

rzeczywiście jest cudem. Nawet bardziej dla Reeve’a niż dla mnie. Dla
mnie to ukochane dziecko. Dla Reeve’a natomiast to w pewien sposób
również odkupienie.

Cud zamrugał oczkami i zaczął popłakiwać.
- Mniej więcej tyle czasu działa sztuczka z palcem - poinformowałam

męża. - Teraz chyba będę musiała ją już nakarmić.

Reeve uśmiechnął się do mnie. Spojrzałam na jego radosny, prawie

chłopięcy wyraz twarzy. Ogromnie mnie on ucieszył.

Nikt nie nazwie już więcej Reeve’a korsarzem.

245


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Joan Wolf We mgle pozorów
Wells H G Rosja we mgle
Światło we mgle
Marcin Pełka Chodzący we mgle
Henryk Sienkiewicz We Mgle
2011 01 09 Faceci we mgle
Śledztwo we mgle
Światło we mgle
Wolf Joan Złota dziewczyna
Wolf Joan Tajemnica Silverbridge
Opiekun Wolf Joan
Porady Motor Jak dzieci we mgle
Opiekun Wolf Joan
W Gomulicki We mgle błękitnej
George Herbert Wells Rosja we mgle 2
Statki we mgle
Przeszkody we mgle

więcej podobnych podstron