Korekta
RenataKuk
HalinaLisińska
Zdjęcienaokładce
©MANDYGODBEHEAR/Shutterstock
Projektgraficznyokładki
MałgorzataCebo-Foniok
Tytułoryginału
FallingUnder
Copyright©2014byJasindaWilder
Allrightsreserved.
ForthePolishedition
Copyright©2014byWydawnictwoAmberSp.zo.o.
ISBN978-83-241-5225-4
Warszawa2014.WydanieI
WydawnictwoAMBERSp.zo.o.
02-952Warszawa,ul.Wiertnicza63
tel.6204013,6208162
Konwersjadowydaniaelektronicznego
P.U.OPCJA
juras@evbox.pl
TaksiążkajestdlaCiebie,czytelniczko.
DlaWaswszystkich,
któreprzeszłyściezemnątęintensywną,bolesną,
aleniezwyklewzruszającądrogę,
jakąbyłataseria.
PrzyjęłyścieNelliColtaorazBeccęiJasona
doWaszychsercipokochałyścieichtaksamojakja.
DziękiWamstalisięprawdziwi.
ToksiążkadlaWas,
któreidentyfikowałyściesięztymipostaciami,
zichproblemamiiwyzwaniami,
którymmusielistawićczoło.
Dziękuję.KochamWas.
Oz
Błękitnadbłękitami
Wrzesień
N
ie znoszę być nowy. Masakra. Wiadomo, niby powinienem się już przyzwyczaić, ale się nie
przyzwyczaiłem.Mamanigdzieniemożezagrzaćmiejsca,corokunowemiastoinowaszkoła.Chciałbym
wiedzieć, czego szuka albo przed czym ucieka, przed czym się chowa. Obstawiam, że przed sobą. Tak
jakbyw każdym miejscuścigał ją jakiśduch. Od siódmej klasyco roku lądujęw innej szkole. Siódma
klasawSt.Louis,ósmawDenver,dziewiątawBiloxi,dziesiątawAtlanticCity,jedenastawRochester,
ateraz,wmaturalnej,Atlanta.
Czyli tak, wiem już sporo o byciu nowym. Na szczęście w college’u, a szczególnie w szkole
pomaturalnejwszyscysąnowi.Tylkokilkaosóbsięzna,więcniemazżytychpaczek,kumplującychsię
odprzedszkola.Mogęsięwtopićwtło,cojestsuperprzyjemne.Miłaodmiana,polecam.
Do szkoły pomaturalnej poszedłem w Atlancie i zaliczyłem nawet dwa semestry, zanim mama nie
postanowiła, że musimy się znów przeprowadzić. Krążyliśmy trochę, aż osiedliśmy w Nashville. Nie
miałemwyboru,musiałemsięprzenieść.Cooznacza,żemuszępowtarzaćpewnezajęcia,ainnerzeczy
nadrabiać.Jużjestemztyłu.Mamdwadzieściajedenlat,powinienemjużprawiekończyćlicencjat,aja
nie jestem nawet w połowie prelicencjatu. Masakra. Powiedziałem mamie, że więcej się nie ruszam,
dopókichociażtegoniezaliczę.Żebydałamiprzynajmniejtyleczasu.
Pewniektośmógłbyspytać,czemuniezostałemwAtlancieiniedokończyłemszkołytam.Przecież
mama mogła sobie jechać, gdzie jej się podoba. Myślałem o tym, pewnie że tak. Przemyślałem to na
wszystkie strony, ale w końcu stwierdziłem, że pojadę z nią. Mamy tylko siebie. Ona walczy, żeby
związaćkonieczkońcem,itonawetmimotego,żepomagamidorabiam,jakmogę.Potrzebujemnie.No
więc…siema,Nashville.
Idę na pierwsze zajęcia i siadam na końcu sali. Algebra. Megapowtórka jak dla mnie, ale muszę
zaliczyć, to warunek, żeby iść na bardziej zaawansowane zajęcia. Szkoda, że to nic ponad materiał z
liceum.Samsiętegonauczyłemwdziewiątejklasie.Matematykamnieuspokaja.Tak,wiem,jaktobrzmi,
alerozwiązaniekilkurównańpozwalamiuspokoićchaoswgłowieiuporaćsięzpermanentnąhuśtawką
nastrojów.
Wszyscynatychzajęciachsądokładnietacy,jakmożnasięspodziewać:schludniezapięcipodszyję,
wyprostowani, jakby kij połknęli, pilnie notujący w zeszycikach. Jeszcze im brakuje długopisów w
kieszonkach koszul. No nie, może jestem niesprawiedliwy. Większość jest taka sama jak ja, musi to
zaliczyć, żeby pójść wyżej. Ale jest jeszcze ona. Jezu! Siedzi w pierwszym rzędzie, po prawej, trochę
odwrócona,takżewidzęjejprofil.Malekkorudawewłosyinajbardziejelektryzująconiebieskieoczy,
jakiewżyciuwidziałem.Chryste.Tętnomidudni,chociażnawetnamnieniespojrzała.Wyglądanatak
samo znudzoną jak ja. Rozparła się na krześle i kręci na palcu pasmo włosów długich do tyłka, żuje
gumę, łokieć opiera na ławce i coś nieuważnie bazgrze w notatniku, nawet niespecjalnie zwracając
uwagę. Tak jakby wiedziała wszystko, o czym mówi doktor Sztywniak. Nie mogę oderwać od niej
wzroku.Jestemjakzaczarowany.
Zsuwamsięniżejnakrześle,zawstydzonyswojąreakcjąnajakąśdziewczynę,którejnawetnieznam.
Wszyscywiedzą,żelaskilubiąniegrzecznychchłopaków,ajabyłemniegrzecznyinigdynienarzekałem
naniedobór dziewczyn. Alenigdy wcześniej pulsnie dudnił mi wuszach, a ręcesię nie pociły. Nigdy
jeszczeniemiałemochotywstać,przejśćprzezsalęibłagać,żebypowiedziała,jakmanaimięispędziła
zemnąchociażpięćminutnaosobności.
Wyjmuję z kieszeni słuchawki, jedną wsadzam do ucha i odwracam się, żeby nie było jej widać.
Włączam odtwarzacz i pogłaśniam. Ucho wypełnia mi Monolith Stone Sour, a dźwięki zagłuszają
gadanienauczyciela.OtwieramzniszczonypodręcznikteoriistrunzbibliotekiwNashville.
Zajęcia wloką się i co jakiś czas zerkam na tablicę, żeby sprawdzić, na jakim jesteśmy etapie. Jak
dotądnic,czegobymniemógłzrobićzpalcemwtyłku.Wreszciezajęciasiękończą,ludziewysypująsię
zsali,gadając,śmiejącsięizerkającnamnie.Dziewczynazrudawymiwłosamistajeprzymojejławce.
–Nieuprzejmiesiętakgapić.–Przerzucaprzezramiębłyszczącągrzywę.–Jakmasznaimię?
Wzruszamramionami.
–Bojaniejestemuprzejmy.NazywamsięOz.
Marszczybrwi.
–Oz?Takmaszwpisanewakcieurodzenia?
–Acozaróżnica?
–Żadna,ale…
Przerywajejnauczyciel.
–Zbierajciesię,wchodzinastępnagrupa.
Chociaż zajęcia zaczynają się dopiero za dziesięć minut, oni faktycznie już wchodzą i zajmują
miejsca.Wychodzimy,ajaznikam,zanimzaczniemniedalejmęczyćwsprawieimienia.Totylkojakaś
laska,wogóleniemaoczymmówić.Idęnanastępnezajęcia,historięświata.Beztragedii,alenudno.
Już mam wchodzić, kiedy znów widzę tę dziewczynę, gadającą z koleżankami. Skręcam gwałtownie i
podchodzędoniej.Tylkopoto,żebysobieudowodnić,żemojawcześniejszareakcjabyławypadkiem
przypracy.
– Nie powiedziałaś mi, jak ty masz na imię. – Nie zwracam nawet uwagi na jej koleżanki, chociaż
obydwiesąładne.
Nodobra,zauważamje,alepoprostutyle.Niezłe,alenieztejsamejligi,cotadziewczyna.Widzę,
żenamniepatrzą,aledlamnieistniejetylkorudaztymihipnotycznyminiebieskimioczami.
–Tyteżminiepowiedziałeś.
Wywracamoczami.
–Mówiłemci,Oz.Takmnienazywająodtrzeciejklasy.Nawetmamadomnieniemówiimieniemz
aktuurodzenia.
–Którebrzmi…?
Kręcęgłowązirytacjąiniedowierzaniem.
–Czemutakdopytujesz?
Wzruszaramionami.
–Jestempoprostuciekawa.
–Nowięcjaktymasznaimię?
Kręcigłową.
–Powiemci,jaktymipowiesz.–Jejoczysięrozświetlają,acośwjejuśmiechusprawia,żeserce
wmojejpiersitłuczesięzamocno.
Wchodzędoklasy,rzucającjejuśmiechprzezramię.
–Niechbędziepotwojemu.
Potem mam jeszcze jedne zajęcia, początki literatury amerykańskiej. Rzygać mi się chce. Dajcie mi
Hemingwaya albo Faulknera, jednego z tych gości i nie ma sprawy, ale to nadęte, purytańskie gówno?
Nie,dzięki.
Wychodzę ze szkoły i znów ją widzę. Obejmuje potężnego, umięśnionego kolesia w czapce
Vanderbilt Commodores. Ma ciemną, opaloną skórę i włosy zgolone tuż przy głowie, a cała jego
sylwetkakrzyczy:gramwfutbol!Cholera.Przytulagotak,jakbygoznałaodzawsze,ajaczujękretyńską
falę zazdrości. Przecież dopiero co ją poznałem, nawet nie wiem, jak ma na imię, jak mogę być
zazdrosny?!Przyjechałponią,sądzącpotym,żeonaotwieradrzwiczkilśniącego,czarnego,wysokiego
silveradoiwrzucaplecakdotyłu,jakbytobyłjejsamochód.
Powinienemwogólezapomniećojejistnieniu,spadaćstądizająćsięswoimisprawami.Tylkoże
ciężarówkategobyczkastoitużobokmojegomotoru.Udaję,żeichniewidzę.Zapinamskórzanąkurtkęi
plecak,zdejmujęzgłowyczapeczkęBroncosiwpychamjądosakwy,anajejmiejscewkładamkaski
zapinam sprzączkę pod brodą. Wiem, że mnie widzi, czuję jej spojrzenie. Opiera się o ciężarówkę i
rozmawiazeswoimchłopakiemalboprzyjacielem,czykimontamjest.
Przerzucamnogęnadmotorem,składamstójkęiprzekręcamkluczyk,asilnikożywa.ToIndianSpirit
RoadmasterCruiserz2003roku.Mojecacko.Kupiłemgowostatniejklasieliceum.Oddwunastegoroku
życia kosiłem trawniki, zgarniałem śnieg, roznosiłem gazety, myłem naczynia i wykonywałem każdą
pracę, jaka mi wpadła w ręce, byle go kupić. Zbierałem prawie sześć lat. To jedyna rzecz, o jakiej w
życiu marzyłem: własny motor. Mama była załamana, ale kiedy zobaczyła, że podchodzę do tego
poważnieiodkładamkażdygrosz,niemogłaodmówić.Podrodzenawetsamadorzuciłamikilkastówek.
Apotemzobaczyłemprzydrodzemotorztabliczką„Nasprzedaż”.Mijałemgocodzienniepodrodzedo
pracywmeksykańskiejknajpie.Kusiłmnie.Właścicielchciałzaniegoosiemipółkawałka,ajamiałem
tylko osiem sto. Mama, moja zajebista mama, powiedziała, że się dołoży, jeśli jej obiecam, że zawsze
będęjeździłwkaskubezwzględunato,czyprawostanowewmiejscu,gdzieakuratbędziemymieszkać,
będzietegowymagać.Toniebyławygórowanacena.
Ryk silnika jest seksowny jak jasna cholera. Pierwszy właściciel, prawdziwy koleś z gangu
motocyklowego, podkręcił go, tak że był głośny i szybki. Zamontował sakwy i sprzedał mi swój kask,
wzorowany na niemieckim hełmach z I wojny światowej, z kolcem na czubku. Ostra rzecz, jakby mnie
ktośpytał.DotegowlombardziewLouisvilledorwałemskórzanąkurtkęzmnóstwemnaszywek,która
jeszczedodałasznytu.Dołożyłemtrochęwłasnychnaszywekinazwgrupmetalowych.
Silnikryczyizaczynamwycofywaćmotor.Prowadzęgotak,żejestemtyłemdowyjazduzparkingu,a
potemdodajęgazu,cowywołujeogłuszającyryk.Czuję,żeonanamniepatrzyiwiem,żesięzastanawia,
czycośpowiem.Znowumyślę,żebyolaćsprawęizakończyćtenmikroflirt,jakizniąrozpocząłem.
Alepotemmyślę,żepieprzętoiłobuzerskosięuśmiechamdoBłękitnookiej.
–Jedziesz?–Sięgamzasiebieiwyjmujędrugikask,którytrzymamzasiedzeniem.
Patrzy na mnie i widzę, że ma ochotę. Jest ciekawa. Uśmiecham się swobodnie i nonszalancko, ale
sercemiwalijakmłotem.
–Nie!–mówichłopak.Onaniezwracauwagiiruszawmojąstronę.–Kylie,powiedziałem:nie!
Stawiammotornastopce.
–Niedociebiemówię.Pytamją,odczepsię.
Robikrokwmojąstronę,nadymasięimówi:
–Boco?
Niechcęznimzadzierać.Jestdużyiwyglądanaszybkiego.Będziebolało,apozatymjużcałkiem
stracęszansęnacokolwiekztądziewczyną.Alewsumie,czemunie!Tylkożejawcaleniechcęsiębić.
Chcęsięzniąprzejechać.
NiezwracamuwaginazaczepkiByczkaipatrzęnanią.
–Kylie…Pasuje.–Mrugamdoniej.–Tojak,jedziesz,Cukiereczku?
Zerkanategogościa,apotemnamnie.Kiwagłową.
–Podwarunkiemżeniebędziesztakdomniemówił.
–Niechbędzie.
– Oszalałaś, nawet go nie znasz. Zostań tu! – Byczek wyciąga rękę, ale ona się uchyla i przerzuca
nogęnadsiedzeniem.
Łypienaniegowrogo.
– Ben, wyluzuj. – Wkłada kask, w ogóle się nie przejmując, że sobie popsuje fryzurę. To mi się
podoba.
– Przyjechałem po ciebie taki kawał, a ty mnie tak po prostu olejesz? – Jest wkurzony i prawdę
mówiąc,niemogęmuodmówićracji.Chociażmamtogdzieś.
Nie czekam. Jak tylko czuję, że się usadowiła za moimi plecami, jadę z rykiem silnika. Ruszam
naprzódzrywem,apełnyzachwytupiskzzamoichplecówsprawia,żesięuśmiecham.Przesuwamiręce
nabrzuchiobejmujemocniej.Cholera.Czujęjąnasobie.Każdymcentymetrem.Jejcyckirozpłaszczają
się na moich plecach, mocno obejmuje mnie w pasie, a udami napiera na moje biodra. Wypadamy z
parkinguijaktylkoznajdujemysięnaasfaltowejdrodzegłównej,wciskamgaziprujemynaprzód.Ona
jestjużcicho,aleemanujeekscytacją.Udzielamisię.Jazdanamotorzenigdymisięnieznudzi,nigdy!
Wiatr na twarzy, wolność, szosa tak blisko pode mną, prędkość. To uzależniające! A teraz jeszcze ta
dziewczyna,przytulonadomnie,iwszystkonabieranowegoznaczenia.Toznaczy,pewnie,jeździłemjuż
zdziewczynami,alenigdywcześniejsiętaknieczułem.Rozmawiałemzniądosłownietrzyrazy,każda
rozmowaponiżejminuty,alecośwniejjest.
Jadę do miejsca, które odkryłem wczoraj, do małej kawiarni niedaleko kampusu Vanderbilt. Mają
tam dobrą kawę i zabójcze frytki z serem i chilli. Wjeżdżam na parking, wyłączam motor i wyciągam
rękę.Kyliejąchwytaiczujędreszcz.Uśmiechasięzaskoczona,kiedypomagamjejzsiąśćzmotoru.Tak
jakbytakikoleśjakjaniemógłmiećpojęciaodobrychmanierach.Alemniewychowałasamotnamatkai
oczekiwała, że będę się tak zachowywał, wobec niej i wobec innych. Nigdy nie miałem ojca, więc
starałasięnauczyćmniewszystkiego,cojejzdaniempowinienwiedziećmężczyzna.Naprzykładjaksię
zachowujedżentelmen.Kyliewieszaswójkasknakierownicy,ajarobiętosamozeswoimizkurtką.
Nawet nie próbuję udawać, że nie patrzę, kiedy wygina się w tył, żeby przeczesać włosy i spiąć je w
kucyk gumką ściągniętą z nadgarstka. Boże, jest zjawiskowa. Smukła, ale z kobiecą figurą. Jezu, i te
włosy! Rudawe, do tego biała skóra i kilka piegów na nosie. Patrzy mi w oczy, przyłapuje mnie na
gapieniu się, a ja nie odwracam wzroku i wiem, że nie pojawia się w nim choćby cień skruchy.
Obserwuję ją całą, nie tylko newralgiczne punkty. Nie będę przepraszał za to, że patrzę na piękną
kobietę,szczególniejeśliniegapiłemsięnajejcycki.Chociażoczywiścienanieteżspojrzałem,bosą
doskonałe. Jest ubrana trochę w stylu country, ma kowbojki, obcisłe, wyblakłe dżinsy, jasnoróżową
koszulę w kratkę z podwiniętymi rękawami i nabijany ćwiekami pasek z szeroką klamrą. Koszula jest
zapięta tak, żeby widać było ledwie zapowiedź dekoltu, ale i tak wiem, że ma zajebisty biust. Duży,
krągły,jędrnyisprężysty.Nieogromny,alenapewnomiękkiidoskonalepasującydodłoni.Przenoszę
wzrokzpowrotemnajejtwarzipatrzęwzapierającedechbłękitneoczy.
Ona też mnie obserwuje. Jestem wysoki, mam ponad metr dziewięćdziesiąt, prawie metr
dziewięćdziesiąt pięć. Nie uprawiam sportu ani nie pakuję na siłowni, ale jestem szczupły i trzymam
formę.Kasztanowewłosydoramiomspinamniskonakarku.Skóręmamśniadą,opaloną,długi,orlinosi
brązowoszareoczy.Mamteżkilkatatuaży.Nalewymprzedramieniudrogę,dwapasy,przerywanąlinią
pośrodkuiliniepobocza.Wodcieniachszarości,biegnieodnadgarstkadoramienia.Nalewymbicepsie
jakieśtribale,anaprawymprzedramieniufragmentzpiosenkiWhereverIMayRoamMetalliki.Słowa
wytatuowanesąpoziomoiwyglądają,jakbyktośdosłownieprzedchwiląwypisałjeręcznie.Tuszjest
czarny i lśniący, jakby był jeszcze mokry. Do tego stare sprane i podarte dżinsy, znoszone glany – w
każdymcalumotocyklista.
Kiedykończymytęorgięwzajemnegooglądaniasię,otwieramprzedniądrzwi,aonaznówuśmiecha
sięniepewnieizzaskoczeniemdziękuje.
Siadamywrogu.Zamawiacolę,ajakawęifrytki.
–Chceszcośdojedzenia?–pytam.Wyjąłemzsakwyczapeczkęzdaszkiemiwkładamjątyłemdo
przodu,żebyzakryćzmierzwionepodkaskiemwłosy.
–To,cozamówiłeś,brzmibardzodobrze–mówi.
–Więcsiępodzielimy.–Kiwagłową,ajapostanawiamzbadaćgrunt.–TenBentotwójchłopak?
– Nie! – protestuje trochę za szybko jak na mój gust. Ona chyba też to zauważa i natychmiast się
wycisza. – Nie. Wychowaliśmy się razem. Nasi rodzice są najlepszymi przyjaciółmi. Od przedszkola
mieszkamyprzytejsamejulicy.
–Wyglądałnastraszniezaborczego.Trochęzabardzojaknazwykłąprzyjaźń.
Zatykarurkęjęzykiem.Tocholernieseksowneiniemogęsięskupić.Patrzęraczejnajejjęzykniżna
twarzizastanawiamsię,cojeszczeumienimzrobić.Prawietracęwątekwrozmowie.
–…zawszeomniedbał.Troszczysięomnie,totyle.
Sączękawę,główniepoto,żebyoderwaćsięodpatrzenianajejustaijęzyk.
–Noniewiem,czytylkotyle.Chciałmniezabić,jakwsiadłaśnamotor.Czuł,żecięukradłem.
Oczyjejciemniejąimarszczybrwi.
–Tak,późniejsięnasłucham.
–Mamnadzieję,żeniebędzieszmiałaprzezemniewielkichkłopotów.
Wzruszaramionami.
–Coty.Powściekasiętylko.AczemuwzasadziegadamyoBenie?Niemaszjakiejśzajebistejgadki,
żebymnieoszołomić?
Uśmiechamsię.
–Jużjąwykorzystałem,Cukiereczku.
Mrużyoczy.
–Niemówtakdomnie.
–Dlaczego?
–Bomisięniepodoba.
–Podobacisię.
Otwierausta,żebyznówzaprotestować,alekelnerkaprzynosimojefrytki,którepochwilistająsię
naszymifrytkami,boKyliewyciągarękęibierzejedną.Potemodchylagłowęiwkładajądoust,aserz
chillispływajejpobrodzie.Onanawetjeseksownie.Toażnierzeczywiste.Chillipewniejąpiecze,ale
niemożeśliskimipalcamiotworzyćpaczkichusteczek.Nawetsięniezastanawiam,tylkowyciągamrękę
ikciukiemścieramjejtensos.Jakdebil!Ale…cholera,jejskórajesttakagładka.Apotemodruchowo
oblizujępalec.Toteżjestgłupie,bezsensowneiszkodliwedlawszystkichzaangażowanych.
Wpatruje się we mnie, jakby nie mogła uwierzyć w to, co się stało. W sumie ja też nie mogę. Nie
wiem,comnienapadło.Przecieżniejestemjakimśpieprzonymromantykiem.Jakdziewczynasięzemną
zadaje, to wie, czym to się skończy. Ja i mama jesteśmy nomadami. Nigdzie nie zostajemy długo, więc
wszystkie związki, w jakich byłem, siłą rzeczy okazywały się dość krótkotrwałe. Nie tracę czasu na
żadnesmętnebajery,jakwmawianiedziewczynie,żejąkocham.
Więc po co jej dotknąłem? Jest seksowna, pewnie, ale przecież nie zostanę w Nashville na długo.
Kilkasemestrów,żebyzakończyćjakiśpoziomityle.Więc,ococichodzi,Oz?
Niemiałemnicnaswojeusprawiedliwienie.
–Skądjesteś,Oz?–pyta,żebyprzełamaćniezręcznąciszę.
Nienawidzętegopytania.
–Zewsząd.
–Twójtatajestwojskowymalboco?–Pytatakniewinnie,niemapojęcia,jakigorzkijestdlamnie
tematojców.
Wzruszam ramionami i staram się odpowiedzieć bez furii, jaką wywołują takie pytania, bo to
przecieżniejejwina.
–Nie.Jestemsamzmamą.Częstosięprzeprowadzamy.Zróżnychpowodów.–Prawdajesttaka,że
nieznamżadnegopowodu,alenibydlaczegomiałbymjejtomówić?
– Nie znałeś swojego taty? – Patrzy na mnie i ociera policzek serwetką. Jej oczy są stanowcze,
dociekliwe,przeszywające.
Kręcęgłową.Więcejzemnieniewydobędzie.
–Atymaszobojerodziców?
Kiwagłową.
–Corobią?–Niepytamtylkopoto,żebyskończyćtematojców,jestemszczerzeciekawy.Kolejny
złyznak.
Oczyjejsięrozświetlająizazdroszczęjejtejradości.
–Sąmuzykami.ToNelliColt.PrzezjakiśczasnagrywalidlaColumbii,aleterazsąniezależni.Mają
własnąwytwórnięiwłaśniepodpisalikontraktzpierwszymartystą.
Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Znam Nell i Colta. Jestem metalowcem i umrę jako
metalowiec, ale mam słabość do wykonawców piszących dla siebie muzykę. Głównie dzięki mamie.
Szukaliśmyczegoś,czegomoglibyśmysłuchaćwspólnie.Onalubihip-hop,popicountry,jakaśmasakra,
janiemogętegoznieść.Musiałemznaleźćjakiśkompromisnaczas,gdyjedziemysamochodemnadrugi
koniec kraju, po raz kolejny się przeprowadzając. Nell i Colt to nie byle kto. Nazywam taką muzykę
kawiarnianą,bocośwtymstylumożnausłyszećwmałych,hipsterskichkawiarenkach,wktórychrobią
cudazpiankąodlatte.
–Słyszałemonich–mówię.–Nawetlubię.
Kyliemrugazaskoczona.
–Naprawdę?–Patrzynamójpodkoszulekzczaszką,zktórejwyrastaróżainaktórejsiedzikruk.
Mrugamdoniej.
–Jestempełenniespodzianek,Cukiereczku.
Wzdycha.
–Przestańdomniemrugać.Iniemówdomnie„Cukiereczku”.
–Wieszchyba,żebędętakmówiłznacznieczęściej?–Znówmrugam,znaczniebardziejostentacyjnie
idodaję:–Cukiereczku.
Kręcigłowąisięśmieje.
–Cotowogólezaakcjaztymmruganiem?Ktojeszczemruga?Opróczobleśnychwujaszków?
Terazjasięśmieję.
–Niejestemobleśnymwujaszkiem.Alemożemaszrację.
–Pewnie,żemamrację.Dlategotomówię.–Wrzucadoustkolejnąserowąfrytkęisoschilliznów
osiadawkącikujejust.
Nic na to nie poradzę. Moja ręka sama do niej wędruje. Dotykam kciukiem jej policzka, ale ona
chwytamniezanadgarstek.Naszeoczysięspotykają,mojeszarobrązoweijejelektrycznie,płomiennie
niebieskie.
–Nie–szepcze.
–Czemu?–odpowiadamteższeptem,choćsamniewiemdlaczego.
–Niepodobamisięto.
–Kłamiesz,Cukiereczku.Iczemuszepczesz?–Mówiętowszystkosottovoceichoćwiem,żetakie
tekstysąidiotyczne,poprostusamespływająmizust.
Niepowinienemtegorobić,zachowywaćsię,jakbytalaskamogłacokolwiekdlamnieznaczyć.Albo
ja dla niej. Ma bogatych, sławnych rodziców. No, może nie są do końca sławni, ale jeśli się słucha
konkretnejmuzyki,napewnosięonichsłyszało.Wjakiejśstacjicountrymielinawetprezentacjępłyty.A
ja jestem znikąd i moja mama też jest znikąd. A Kylie? Jej korzenie są tutaj, w Nashville. Ma tu
przyjaciół,rodzinę,szkołę.
Odsuwasięiocieratwarzserwetką.Schodzizwysokiegokrzesła.
–Idęsiku.
Płacę rachunek i kończę frytki. Zjadła całkiem sporo. Jestem zaskoczony, bo laski, które znam, w
życiuniezjadłybyczegośtakiegojakserowefrytki,więczprzyjemnościąizainteresowaniempatrzyłem,
jaksięnimiopychała.Jadłaseksownie.Tak,wiem:wszystko,corobi,jestseksowne.Nawetto,jaksię
zsunęłazwysokiegokrzesła.Zrobiłatowdzięcznym,płynnym,eleganckimruchem.Niezeskakiwała,nie
zjeżdżała,poprostuzeszła,apotemkołysząctyłkiem,ruszyłaprzezkawiarnię.
Kiedywróciła,wstałem.
–Idziemy?
Zerkanastolikinastosikdrobnych,którezostawiłemwramachnapiwku.
–Jużzapłaciłeś?
–Jasne.
Zaskoczonyuśmiechporaztrzeci.
–Niespodziewałabymsiętegopotobie.
–Aczegobyśsięspodziewała?
Wzruszaramionamiirumienisię.
–Niewiem.Masztatuaże,długiewłosyimotor.Myślałam,żebędziesz…Noniewiem.Jesteśmiły.
Niesłuszniecięoceniłam.Przepraszam…
Wychodzimy na zewnątrz i stajemy przy moim motorze. Muskam jej brodę knykciem palca
wskazującego.
–Umiemsięzachować,Cukiereczku,aleniejestemmiły.
–Nie?
Kręcęgłową.
–Nie.Samazobaczysz.
Wsiadamnamotoriprzesuwamsiędoprzodu,żebyzrobićjejmiejsce.
Rany.Małominierozsadzirozporka,kiedysiadazamnąiobejmujemnierękami,przyciskającpiersi
domoichpleców…trochęzamocno.Niedobrze.Fatalnie.Sygnałyostrzegawcze!Todobradziewczynaz
przyszłością.Jajestemzłymkolesiembezperspektyw.Szkoda,żeprzyokazjijestemteżidiotą,którynie
zwracauwaginaostrzeżenia.
Kyliekierujemnie,wskazującdrogęrękami,iwkrótcewjeżdżamynazamknięteosiedlenaobrzeżach
Nashville. Wielkie, ogromne domy. Cegła, dużo szkła. Szerokie podjazdy i garaże mieszczące po trzy
samochody. Lincolny, beemery, mercedesy, kilka pickupów, rovery i hummery. Przystrzyżone trawniki,
wszystko na swoim miejscu. Onieśmiela mnie to. Ja znam tylko dwupokojowe mieszkanka. Jak się
mieszkawtakimmiejscu?Jakbytobyło?Czymożnasięwogóleprzyzwyczaićdotakiegodostatku?Jak
sięmieszkacałeżyciewjednymmiejscu?Nieumiemsobiewyobrazić.
Wskazujenadompolewejstroniedrogi.Niejestnajwiększywokolicy,aleładny.Piękny.Zprzodu
madużąwerandę,aztyłuwielkitaras.Wotwartymgarażustoiwielkipickupzprzerośniętymioponami,
małe,zgrabneczarnebmwimotor,klasycznyTriumph.Ktośpoświęcamusporopracy,oczymświadczą
rozłożonewkołonarzędziaiumazanasmaremszmataprzewieszonaprzezfotel.
A pracuje nad nim cholernie wielki facet, który stoi teraz na podjeździe. Ma grube, wytatuowane
ramiona,splecionenapotężnej,umięśnionejpiersi.Słyszałem,jakśpiewa,widziałemnawetnaYouTube
filmiki z jego występów z Nell, ale we własnej osobie jest ostro przerażający. Niełatwo mnie
wystraszyć, ale on akurat mógłby. Przełykam ślinę i staram się uspokoić. Wjeżdżam na podjazd,
zatrzymuję motor obok ojca Kylie i wyłączam silnik. Stawiam stopkę i zsiadam. On patrzy na mnie
złowrogo. Na moją skórzaną kurtkę, kask z kolcem, długie włosy… Obserwuje mnie. Skłamałbym,
mówiąc,żesięniedenerwuję.Niejestemprzerażony,alesięstresuję.
Kyliezeskakujezmotoru,zostawiakaskztyłuibiegniedoojcaprzytulićsię.Obejmujejąjednąręką,
drugiejniewyjmujezkieszeni.
Onawspinasięnapalceicałujegowpoliczek.
–Wróciłeś!
Kiwagłową.
–Popołudniu.–Mówiącto,nieodrywaodemniewzroku.–Ktoto?
Robiękrokwjegostronę.
–OzHyde.
–Colt.–Miażdżymirękęwuścisku,alenierobitegospecjalnie,poprostumataksilneręce.–Oz?
Cotozaimię?
–Moje.–Patrzęmuwoczy.Jużwiem,skądKyliematoszafirowespojrzenie.
Jegominacośwyraża.Podejrzenie?Przeczucie?Niejestempewien.Patrzynaswojącórkę.
–Benmówił,żeodjechałaśzjakimśchłopakiem.
–Benmówił?–pytazezłością.–Boże,naprawdę?Benjestmoimprzyjacielem,tato,niechłopakiem
anirodzicem.Niemuszęprzynimsiedziećdlatego,żeontakmówi.
Coltnicnatonieodpowiada.Spoglądanamnie.
–Jesteśtunowy?
Kiwamgłową.
–Tak,proszępana.–Nicnieporadzę,muszęokazywaćszacunekColtowi.Jestniebezpieczny.Czuję
to.Mójwewnętrznyzabijaka,tenrozbitekwemnierozpoznajejegotwardość.Widziałwieleimożeteraz
wiedziewygodneżycie,aleniezawszetakbyło.Pięścipamiętająwszystko.
–Skądsięprzeprowadziłeś?
–ZAtlanty.
Patrzynamójmotorizpodziwemkiwagłową.
–Fajny.
Uśmiechamsięszerokoipatrzęnajegotriumpha.
–Dzięki.Mniesiępodobaten.Któryrocznik?
–Czterdziestyósmy.
–Nieźle.Cacko.
– O tak. – Przygląda się mi, zastanawia, analizuje. – Posłuchaj. Moja córka jest na tyle duża, żeby
wybierać sobie… przyjaciół, ale zapamiętaj jedno. Jak jedziesz z nią, jedziesz ostrożnie. Dotarło? Jak
cośjejsięstanie,będzieszmiałzemnądoczynienia.
Kyliesięrumieni,zawstydzonaistajemiędzymnąaColtem.
–Jezu,tato!Coteraz,wyciągnieszspluwę?
Nawetniemruga.
–Akomupotrzebnaspluwa?
Napewnoniejemu,tojużwiem.
Patrzęnaniegospokojnie.
–Zrozumiałem.Nicjejniebędzie.
Widzę,żepatrzymiprzezramię,więcsięodwracam.IdzieBen,przyjacielKylie,zmężczyzną,który
wyglądanajegoojca.Jegoteżskądśznam,aleniemogęskojarzyć.Jestniski,umięśnionyiwgenialnej
formie,biorącpoduwagę,żemadorosłegosyna.NierozstaliśmysięzBenemwnajlepszychstosunkach,
aniemamochotynawalkęterytorialnąnaoczachjegoojca,ColtaiKylie.Delikatniemówiąc,szansenie
byłybywyrównane.Cholera.Czassięzmywać.
Zanimjednakzdołamsięzebrać,sąjużzamną.Benpatrzyznieskrywanąwrogością,ajegoojciecto
widziispoglądatonamnie,tonaKylie.PotemwyciągarękędoColtaiobejmujegopomęsku.
–Jakdobrze,żejesteś.Dawnowróciłeś?
–Cześć,Jase.Paręgodzintemu.
Nagle dociera do mnie kto to: Jason Dorsey, skrzydłowy drużyny Tennessee Titans. Przez kilka lat
grałuSaintsów,tamzacząłkarieręiwygrałznimitrzySuperBowlzrzędu.Prawdajesttaka,żegdyby
nieon,nieszłobyimtakdobrze.Rozgrywającyniebyłnadzwyczajny,alepotrafiłdorzucićdoDorseyaz
dowolnego miejsca na boisku, a jak już dorzucił, nie było siły, żeby Dorsey nie zdobył przyłożenia.
DwanaścielattemuprzeszedłdoTytanówiodtamtejporyrozgrywamecze,którezapewniąmumiejsce
wpanteoniesławy.
ABentojegosyn.
Przełykamślinę.
–Miłopanapoznać.–Ściskamjegodłoń.Zmuszamsiędobycianeutralnieuprzejmymdlajegosyna.
–Cześć,Ben.
– Mów mi po imieniu. – Dorsey znów patrzy na swojego syna, ale nic nie mówi. Przynajmniej nie
przymnie.
Benściskamojądłoń,alenienawiśćwjegooczachwywiercamidziurywczaszce.
–Cześć.–Wywarkujesłowaspomiędzyzaciśniętychszczęk.
Muszę stąd spadać. Colt niby tylko stoi, ale to wystarczająco przerażające. Jason Dorsey stara się
dociec przyczyny wrogości między mną a Benem, a Kylie wyraźnie chciałaby już wejść do środka.
Uśmiechamsiędoniej.
– Do zobaczenia, Calloway. – Potem niepewnie macham i kiwam głową. – Colt, Jason, miło było
waspoznać.–ŻegnaniemsięzBenemniezawracamsobiegłowy.
Itakwktórymśmomenciedojdziedostarciainiebędzietomiłe.
Kyliedomniemacha,kiedywsiadamnamotorizjeżdżamzpodjazdu.Odmachuję,zapalamsilniki
otwieram przepustnicę, więc mój indian wyrywa do przodu. Jak tylko opuszczam przedmieścia i
wjeżdżamnaautostradęprowadzącądodomu,dodajęgazuisilnikmruczy.Całądrogędodomumyślęo
wysokiejdziewczyniezrudawymiwłosami,dużymi,okrągłymicyckamiiuśmiechem,zaktórymógłbym
zginąć.
Kurwa.Ktowie,czytymrazemtoniejabędęnalegałnaprzeprowadzkę.
COLT
Nocneżyczenia
K
ylie siedzi przy kuchennej wyspie i wysyła kolejny SMS, diabli wiedzą do kogo. Opieram się o
lodówkęizjadamprostoznożaplastryżółtegosera.Caływieczórjestmilczącaichybawiemdlaczego.
-Lubiszgo?-pytamizawijamser.Odkładatelefon,bardzoostrożnie.
-Kogo?
-Tegonowego.Oza.Zmotorem.Rumienisięiodwracawzrok.
-Jest...zaskakujący.
Nietypowaodpowiedź.Jestemcorazbardziejciekaw.
-Zaskakujący?Cotoznaczy?Wzruszaramionami.
-Poprostu...Spodziewałamsięponimczegośinnego.Oceniłamgopowyglądzie,takajestprawda.
Mamotor,kurtkęznaszywkami,tatuaże,więcmyślałam,żebędzie...Samaniewiem.Nietaki.
-Czylijaki?-Wsumieniewiem,czemutaknaciskam.Pozatym,żecośwtymdzieciakuzobaczyłem,
cośznajomego.Iprzeraziłomnie,żejejsiętopodoba.
- Mądry. Uprzejmy. Swobodny. - Zdrapuje paznokciem jakąś plamkę z wyświetlacza telefonu. -
Otworzyłprzedemnądrzwiwkawiarni,zapłaciłrachuneksamzsiebie.
-Chwileczkę.Wkawiarni?Zagryzawargęiwzruszaramionami.
-Poszliśmynafrytki,nicwięcej.Pozatymnieotochodzi!
-Acozumową,żemówisznam,jakgdzieśidziesz?
- Przepraszam, to było spontaniczne. - Zerka na mnie. - Poza tym jestem już w college'u, chyba nie
muszęsięstalemeldować?
Unoszębrwi.
-Niejesteśjeszczewcollege'u.Jesteśwliceum,tylkomaszzajęciawcollege'u,toróżnica.
-Niemogęztobą!Zachowujeszsię,jakbymbyładzieckiem.Mamprawieosiemnaścielat,zaufajmi
trochę.
Wzdycham.
- W porządku. Ale następnym razem daj po prostu znać SMS-em mamie albo mnie, żebyśmy
wiedzieli,gdziejesteś.Toniemeldunek,tylkookazanieszacunku.
-Dobrze,obiecuję.Aleitakzmieniłeśtemat!Odpuszczam.Toporządnadziewczyna,magłowę
nakarku.
-Nowięcjestmądryimadobremaniery.AocochodziBenowi?Gdybywzrokmógłzabijać,nasz
małyOzzyleżałbytrupemnapodjeździe.
Onaznówwzruszaramionami.Mogłabysięnauczyćjakiegośnowegogestu.
-Niewiem.Chybaniechciał,żebymjechałazOzem.
Zastanawiamsię,czyonawie,żeBenjestwniejzakochanypouszychybaodczwartejklasy.Chyba
nie.Ajeśliwie,towypiera.
-Onjest...Totwójnajdawniejszyprzyjaciel.Niedajsięskusićkomuśnowemuinieznanemu.-To
niemojasprawauświadamiaćjąwsprawieuczućBena.Samadotegodojdziealboniedojdzie,aleja
nie zamierzam się w to mieszać. Dopóki nikt nie robi jej krzywdy, jej życie uczuciowe to nie moja
sprawa.
Neli może się z tym nie zgadzać, ale co ja mogę wiedzieć o nastolatkach i ich życiu towarzyskim?
Nic.
A propos Neli: już jest. Wychodzi z naszego studia w piwnicy. Jesteśmy razem od osiemnastu lat i
przysięgam na Boga, że jest jeszcze cudowniejsza niż tamtego dnia, kiedy spotkaliśmy się w Nowym
Jorku.Podbiegadomnieisięprzytula.
-Skarbie-szepczeiprzytulatwarzdomojej.
-Cześć.-Zanimjąpocałuję,przesuwamkciukiempojejustach.-Nagrałaś,cotrzeba?
Wywracaoczami.
- Tak, w końcu... Za piętnastym razem udało mi się zaśpiewać tę nutę, wszystkie poprzednie były
fałszywe.
-Ty?Fałszywe?-śmiejęsię.-Wżyciu!Plaskamniewpierś.
-Nieśmiejsię!Wiesz,żemamproblemzwysokimidźwiękami.
-Więcpoconapisałaśpiosenkęztakąwysokąnutąnakoniec?
- Bo najlepiej pasowała. - Neli odchodzi ode mnie, staje za Kylie i obejmuje ją. - A co u mojej
córeczki?-pytaicałujeKyliewczubekgłowy.
Kylieparskaiwyrywasię.
-Jezu,mamo!Musiszsiętakkleić?-Aleśmiejesię,jaktomówi.-Wszystkowporządku,pierdzenie
wstołekwszkole.
-Cotozajęzyk,Kylie01ivioCalloway?
-Przepraszam,mamo.Gazywstołek.
- Z krótką przerwą na pierdzenie w fotel motoru jakiegoś nieznajomego kolesia - mówię, żeby
podgrzaćatmosferę.
Kyliepatrzynamnieprzerażona!
-Tato,tyzdrajco!Śmiejęsię.
Nelijestwyraźnierozdarta,jakbyniewiedziała,czymsięnajpierwzająć.
- Coltonie, właśnie udzieliłam naszej córce reprymendy z powodu słownictwa. Musisz jej dawać
przykład.-PotemzwracasiędoKylie.-Acodociebie,młodadamo.Cozakoleś?Namotorze?-Neli
niezwracanamnieuwagi.-Mów.
Kyliełypienamniezłowieszczoibezgłośniemówi:„Zabijęcię!"Jasiętylkośmieję.
-Tonictakiego.ManaimięOz.Niewiemonimdużo,pozatymżejeździnamotorze,jestsłodkii
miły.
Parskam.
-Możejestmiłydlaciebie,alewątpię,żebybyłmiływogóle.
Kyliemarszczybrwi.
-Powiedziałcośwtymstylu.
- Bystry, dobrze wychowany i zdolny do poprowadzenia rozmowy, to jeszcze nie znaczy „miły" -
mówię.-Weźmymnie.Możnaomniewielepowiedzieć,alenapewnonieto,żejestemmiły.
Kyliemarszczybrwijeszczebardziej.
-Jesteś!
Wybuchamśmiechem.
-Jakotwójojciecjestemzobowiązanydobyciamiłymdlaciebie.
KyliezerkanaNeli.
-Jestmiły?Neliprycha.
-Nie.Dlamnie,zazwyczaj.Dlaciebie,zawsze.Aledlacałegoświata?Zależy,nailekogoślubi.
-NiebyłeśbardzomiłydlaOza,kiedymnieprzywiózł-wytykamiKylie.
Zaciskampalce.
- Moja córka, moje jedyne dziecko, pojawia się na motorze, przyklejona do pleców jakiegoś
wytatuowanego,długowłosegogostka.Muszęmunapędzićtrochęstracha,żebyokazywałszacunek.
-IlelatmatenOz?-Nelimaspokojnygłos,aleija,iKyliewiemy,żenapewnoniejestspokojna.
Kylieunosibrew.
-Mamo,serio...?
Patrzę, jak Neli zbiera się w sobie, zamyka oczy i bierze głęboki wdech. Kiedy otwiera oczy, jest
wyraźniespokojniejsza.
-Ileonmalat?
Kyliewzruszaramionami.
-Niewiem.Jestodemnietrochęstarszy.
-Niewiesz,tak?-Neliwzdycha.-Bądźrozsądna,dziewczynko.Niezróbnicgłupiego.Niepakujsię
wzłetowarzystwo,dobrze?
Widzę,żeKyliejużskończyłatęrozmowę.Wywracaoczamiiwychodzi.
-Dobrze,mamo.-Słyszę,jakpodnosemmamrocze:-Chybawszystkimprzydałobysiętrochęwy-
luzowaćrurę.
Śmiejęsię,bowiem,żeNelidałabyjejzatoszlaban.Jaodpuszczam.Kiedywychodzi,werbalizuję
myśl,któramniedręczy.
- Coś w tym chłopaku... Wygląda jakby znajomo. Sam nie wiem. Nie mogę skojarzyć, kogo mi
przypomina.
Nelinamnieniepatrzy.Wyciągajedzeniezlodówkiizabierasiędokolacji.
-Niewidziałamgo,więcniepomogę.-Kładzienablacierozmrożonąmielonąwołowinęipatrzyna
mniepytająco.-Naprawdęwyglądałwporządku?Trudnociprzychodziodmawianiejejczegokolwiek.
Niechcęzgóryoceniać,alestereotypniegrzecznegochłopcaniewziąłsięznikąd.
Unoszębrew.
-Czyżby?
Machaupaćkanąręką.
-Tysięnieliczysz,jesteśwyjątkiem.Imożeten,jakmutam,Oz,teżjest.Aleniechcę,żebyktośją
skrzywdził.NoicozBenem?
Wzruszamramionami.
-Niewiem,skarbie.Onamusisamadotegodojść.Możetoniebędzieprzyjemne,aleniemożnasię
nauczyćmiłości,niecierpiąc.TeżsięzastanawiamnadBenem.Onachybaniewidzilasu,bozasłaniają
jejdrzewa.
Nelikiwagłową.
- Tak, masz rację. - Kończy doprawiać mięso i wrzuca je na patelnię. Myję blat, a ona podsmaża
wołowinę.-Chciałabymjąchronić.Żebyniemusiałaprzechodzićprzeztakierzeczyjaktyija.
-Obawiamsię,żenicnatonieporadzimy.Neliwzdycha.
-Wiem,wiem.Aleitakniemogętegoznieść.
-Jateż.
Późniejtegosamegowieczoruleżymywłóżkuoszołomieniponiespiesznymiuważnymseksie.Neli
jestzatopionawmyślach.Wgłębokich,osobistychmyślach,któremuszęzniejwyciągaćsiłą.
Odwracamsiędoniej,wyciągamrękęspodjejgłowyidotykamjejpoliczka.
-Cosiędręczy,dziewczynkoNelly?Nieodpowiadaodrazu.
-Czasemchciałabym...Boże,togłupie.
-Czegobyśchciała?
-Żebyśmymielijeszczejednodziecko.Krzywięsięiopadamnapoduszki.
-Boże,Neli.Próbowaliśmyprzezdziesięćlat!Wzruszaramionamiiwidzęłzy.
-Aleczemu?PrzecieżprzyKylieniebyłożadnychproblemów.Lekarzenicnieznaleźli.Niemiałam
poronień.No,zwyjątkiemtamtegopierwszego.Aleminęłodziesięćlatinic!Dlaczego?
Chcę wstać i wyjść, uciec od tej rozmowy, która co jakiś czas powraca przez cały okres trwania
naszegomałżeństwa.
-Chciałbymznaćodpowiedź.Możepoprostutakmiałobyć.Wiem,żetowyjaśnieniedodupy.Żadne
rozwiązanie.Aleniewiem.Odpowiedziałbyminaczej,gdybymznałprzyczynę.
-Mogliśmyadoptować.Jęczę.
-Neli,dodiabła,jużtoprzerabialiśmy.
-Wiem,przecieżwiem.-Ocieratwarz.-Ale...chciałabym.
- Ja też bym chciał. Chciałem mieć syna albo drugą córkę, tak samo jak ty. I wiesz, dlaczego nie
adoptowaliśmy. Najpierw nie mieliśmy pieniędzy, potem czasu. Jeździliśmy w trasy z Kylie w wózku,
twojamamajeździłaznamiodmiastadomiasta.Wynajmowaliśmynianie.Ajakjużtutajosiedliśmy,coś
sięniezgrywało.Niewiem.
-Aterazjużzapóźno.
Wypuszczampowietrzeiwiem,żedłużejtuniewytrzymam.
- Nie wiem, Neli. Kylie w tym roku kończy szkołę. Naprawdę teraz jest moment na rozmowę o
wprowadzeniu w nasze życie dziecka? - Wkładam spodenki. - Kocham cię, ale chyba nie mogę dłużej
rozmawiaćnatentemat.
-Jasne.-Słyszęwjejgłosiegorycz,aleniewiem,coporadzić.
Schodzędogarażuiprzezchybadwiegodzinygrzebięprzymotorze,botoakuratumiem.Stanowczo
za dużo czasu spędziłem w garażu, uciekając od rozmowy, która do niczego nie prowadzi. Przez
większość czasu Neli ma się świetnie. Ale bywa, że bez żadnego wyraźnego powodu, w każdym razie
takiego, który potrafiłbym zauważyć, zapada się i nic nie mogę zrobić. Próbowaliśmy. Ja próbowałem.
Obojeprzeszliśmyba-daniaiwszystkobyłowporządku.Ajednakniezaszławciążę.Rozmawialiśmyo
adopcji,oinvitro,osurogat-ce.Alebyłotoalbonieosiągalne,albonieodpowiedniedlanas.Nietego
chcieliśmy.Więccojakiśczas,bezostrzeżenia,Nelizaczynasiężalić,płaczeipytadlaczego.Ajanie
znamodpowiedzi.Nigdynieznałem.
Wrzucam klucz do skrzynki z narzędziami trochę gwałtowniej, niż trzeba. Siadam na tarasie, piję
piwoipatrzęnaświatłaNashville.Słuchamszumusamochodówwoddaliimyślę,żechciałbymumieć
jejodpowiedzieć,przybliżyćjakośproblem.Ale,jakzwykle,nicminieprzychodzidogłowy.
Oz
Bliznyodogniaidarciegitary
J
estem sam w mieszkaniu. Mama jest w pracy. Jak zawsze. W palcach trzymam skręta, w drugiej
ręcezapalniczkę.Jestemwswoimpokoju,oknojestotwarte,żebywywietrzyćdym.PogłaśniamiPodaż
WeStitchTheseWoundsBlackVeilBrideszagłuszamojemyśliizatapiajewdźwiękachgitary,bębnów
icudzegolęku,cudzegogniewu.Kogoś,ktorozumie.
Mocnoopieramsiętyłemgłowyościanęisięrozglądam.Łóżkoniemaramyaniwezgłowia.Tylko
duży materac na stelażu ze sprężyn. Nie mam nawet pościeli, tylko cienki koc jako prześcieradło i na
wierzchu drugi, gdyby było mi zimno. Nie mam szafy, tylko wielki srebrny kosz na pranie z poskłada-
nymiczystymiubraniamiidwawielkieczarneworynabrudnerzeczy.Naregalesąksiążki,głównieSFi
fantasy,apozatymkilkatomówdotyczącychmatematyki.PodręcznikikupionezagroszenaAmazonie,do
liceumicollege'u,algebra,fizykaiarytmetyka.Sąteżbardziejabstrakcyjne,dotyczącefizykikwantowej,
teoriistrun,historiiliczb,kabały,sudoku,logiki,
statystyki, związków między matematyką a szachami i matematyką a muzyką. Oprócz nich mam na
własnośćjeszczetylko zdezelowanągitaręFender Stratocaster,kupionąz trzeciejręki,dwudziestoletni
wzmacniacziniefirmowesłuchawki.
Todobyteknomady.Wszystkieterzeczymieszcząsięwbagażnikuzardzewiałegododge'arammamy
i w małej przyczepie, którą kupiła w Biloxi. Jej pokój wygląda mniej więcej tak samo, tyle że ona ma
jednakramędołóżkaimałąszafkęnocną,kupionąwsecond-handziewColoradoSprings.
Zapalam zapalniczkę i patrzę, jak pomarańczowo--żółty płomień styka się z białym ryżowym
papierem.Wdychamgłębokoizatrzymujępowietrzewpłucach.Niewalnieodrazu.Togównianezioło,
ale nie wy-czaiłem jeszcze porządnego towaru. Ten obleci. Dupy nie urywa, ale jest poprawnie. Po
kolejnymgłębokimwdechuczuję.Lekkagłowa,powolneunoszeniesię.Zmartwieniaznikają.
Patrzę,jakmojarękapodnosizapalniczkę.Gapięsięnanią.Tomojaulubiona.Czerwona,wąskai
przezroczysta. Płyn faluje na dnie. Zapala się lekko i ma dobry, długi płomień. Można też dostosować
jegowysokość.Jakzechcę,mogęprzesunąćdźwigienkę.Robiętoteraz,odpychamwajchęażdokońca.
Przeciągamkciukiempozębatymkółkuipróbujęsobieprzypomnieć,dlaczegoniepowinienem.Zresztą,i
taktozrobię.Zapalamzapalniczkęipłomieńmaterazprawietrzycentymetrywysokości.Trzymamdłoń
wnętrzemdodołuipodnoszęzapalniczkę.Czujęciepło.Najpierw
jestłagodneiprzyjemne.Alekiedyprzysuwampłomieńbliżejciała,zaczynapalić.Ból.Tak.
Wciągamkolejnegobucha,czuję,jakdymwibrujewemnie,podnosimnieiunosigdzieśdaleko,w
chmurzemglistejbeztroski.Bólmnieporządkuje.Sprowadzanaziemię,zakotwicza,żebymnieodleciał.
Napoczątkudłoń,ciepłoprzypiekamiskórę.Przesuwampłomieńpoliniachpapilarnych.Niewystarczy.
Idęwięcdopoduszeczkipalcawskazującego.Terazbólstajesięprawdziwy.Czujęogień.Gwałtowny,
wściekły, głęboki i dotkliwy. Przyjmuję doznanie oparzenia. Opuszek palca robi się czerwony. Kiedy
płomień robi się tak dotkliwy, że nie mogę go dłużej ignorować, gaszę zapalniczkę. Przyglądam się
palcowi.Będziepęcherz.
Piosenka się kończy i po niej wchodzi Home Sweet Hole Bring Me the Horizon. Kiwam głową z
uznaniem. Lubię tę piosenkę. Może trochę za bardzo wywrzeszczana jak na mój gust, ale dobrze grają.
Kolejny wdech i wydmuchuję dym przez okno, patrzę, jak osiada na siatce, a potem odlatuje, porwany
przezwiatr.Unoszęsięweterze.Skrętprawiesięskończył,zostałtylkopet.Zgniatamwpalcachżar,ale
nawetnieczujęciepła.Otwierammetalowepudełkopoplastrachiwkładamtampetizapalniczkę.Kładę
jąnaworeczkuzziołem.Pudełkochowamwplecaku,nadnieprzedniejkieszeni,podpiórkamidogitary
ipokruszonymibatonikamizgranolą.
Kładęsięnałóżku,zamykamoczyisłuchammuzyki.Czujębóloparzonegopalca.ZaczynasięLifeof
Uncertainty It Dies Today i wciągam muzykę, zapadam się w niej, odpływam, odlatuję. Chwilowa
ulga.
Kiedy oczekiwana z niechęcią rzeczywistość zaczyna się przedzierać przez mgłę, wstaję z łóżka,
biorę gitarę i podłączam. Lekko podstrajam, pogłaśniam trochę i najpierw rozćwiczam palce.
Wskazującyboliitrochętrudnoprzeskakiwaćzestrunynastrunę,aledajęradę.Przyzwyczaiłemsię.Te
oparzenia to moja tajemnica, moje uwolnienie. Palę zioło, bo mnie luzuje i neutralizuje gniew i gorycz
wywołanewędrownymżyciembezojca.Oparzeniasą...Samniewiem.Gniewjestmęczący,goryczjest
męcząca. Oparzenia umożliwiają mi poczucie czegoś innego, przynoszą ulgę. Dzięki nim czuję coś
innego.
ZaczynasięBreakingOut,BreakingUpBulletforMyValentine.Nauczyłemsiętejpiosenkiigramz
zespołem. Kiedy utwór się kończy, biorę z podłogi mały pilot i wyłączam iPod. Zagram parę swoich
piosenek.Instrumentalnych,bonieśpiewamanitymbardziejniepiszężadnychpieprzonychwierszy.To
szybka i techniczna gra. Ułatwia ją moja umiejętność ogarniania liczb. Nie chcę budować żadnych
naukowychteorii,aledogrynagitarzewykorzystujęliczby.Każdyakordtorównanie.Każdastrunato
liczba.Dotegomamszybkiepalce,więcwiększośćprawdziwejgryodbywasięwmojejgłowie.Widzę
riffyjakostrumienierównań,jednozadrugimażwszystkiesześćstrunoplataniekończącesiękłębowisko
liczb.
Zatracamsięwgrze,mocnoprzyciskamdostrunzranionypalec,żebybólbyłświeży.
Nawet nie zauważam, że weszła mama, dopiero jak się schyla i wyłącza wzmacniacz. Ściągam
słuchawkiipatrzęnaniąwściekle.
-Rany,mamo,cojest?!
-Paliłeś.
Wzruszamramionamiinawetnaniąniepatrzę.Sięgamdoprzełącznika„On"nawzmacniaczu.
-Ico?
Wie,żepalę.Czasempalizemną.Aletylkokiedyjestnaprawdęźle.Kiedyto,cojągna,robisięnie
dozniesienia.Jakpali,robisięnieznośniełzawa,jakbywszystkosobieprzypominała.
Łapie mnie za nadgarstki i przyciąga moje ręce do siebie. Szlag. Opieram się, kiedy chce mnie
zmusić.Wyrywamrękęzjejuścisku.
- Pokaż ręce. - Puszcza, ale klęka przede mną. W jej szarych oczach widzę niepokój. Nie mogę za
długonaniąpatrzeć.Trzymamdłoniepłaskonakolanach.
-Nicsięniestało.Tonic.
-Pokaż-cedziprzezzęby.
Wywracamoczamiiodwracamdłoniewnętrzemdogóry.Odrazuwidziświeżeoparzenienalewej
ręce,zaczerwienionąskóręibąbelnapalcu.
-Nicminiejest,nieprzejmujsię.
-Znówtorobisz.Podobnoprzestałeś.-Siadaprzedemnąpoturecku.Wciążmanasobiefartuszek,a
wkieszeniportfelkelnerskipełengotówki.Nigdyniebyławobecmniewstydliwaiterazniejestinaczej.
Pracuje w nocnym klubie jako kelnerka podająca drinki. To oznacza, że nosi krótką spódniczkę i
głębokowyciętekoszulki.Odwracamwzrokipatrzęnaścianęalboprzezokno.
Wzruszamramionami.
-Stałosię.Jestwporządku.
-Kaleczeniesięniejestwporządku.-Wyjmujezkieszenifartuchaportfelizaczynaliczyćpieniądze,
segregującjenakupkidolarówek,piątek,dziesiątekidwudziestek.
Patrzę,jakpowoliliczy.
-Mamo,Jezu,nicsięniestało!Naprawdę!Totylkomałeoparzenie.Niebędęsięznówparzyłtakjak
kiedyś,przysięgam.
Patrzynamniebadawczo,arękazbanknotamizamiera.
-Czemutorobisz?Niemogęzrozumieć.Znówwzruszamramionami.
- Mamo, litości. Nie wiem. Ciągle mnie pytasz, a ja ciągle nie umiem odpowiedzieć.
Odpowiedziałbym,gdybymumiał.Alenieumiem.Topoprostupomaga.
Odrzuca głowę w tył i wzdycha. Wyciąga z kieszeni paczkę pall maili i szuka zapalniczki. Jej jest
pusta,więcwyciągamzplecakapuszkę,wyjmujęswoją,zapalamjejpapierosaibioręsobiejednegood
niejzpaczki.Zapalamiwkładamzapalniczkęzpowrotemdopuszki.Palimywmilczeniu.Mamamyśli,
jasięstaramtegonierobić.
Wkońcuprzełamujeciszę.
-Czytymnienienawidzisz?Jestemwszoku.Niewierzę.
- Nienawidzić cię? Mamo, co ty pierdolisz? Dlaczego mnie o to pytasz? Kocham cię. Jesteś moją
mamą.
Rozglądasiępopokojuwposzukiwaniujakiejśpopielniczki.Sięgampoczarnąplastikowąipodaję
jej.Otrząsapapierosaiwpatrujesięwrozżarzonąkońcówkę.
-Aleniejestemdobrąmatką.
-Zrobiłaśwszystko,cowtwojejmocy.-Bezsensownaodpowiedźiobydwojeotymwiemy.
Marszczybrwi.
-Toznaczy,żeniejestem.Kręcęgłową.
- Jezu, jak mam ci odpowiedzieć na takie gówniane pytanie? Co? „Tak, mamo, jesteś beznadziejną
matką". To chcesz usłyszeć? A może: „Mamo, spoko, było super. Jesteś cudotwórczynią, że
wyprowadziłaśnaludzitakiegoniewdzięcznegopojebajakja".
Podnosigłowęiwidzę,żejązabolało.Jestzła.
-Musiałeś?Cholera!Wypuszczampowietrze.
- Przepraszam. Ale nie wiem, co mam ci mówić. Nie wiem. Jesteś jedyną matką, jaką w życiu
miałem.Jedynymrodzicem.Naszeżycieniejestzwyczajne.Niejesteśmytypowąrodziną.Alejesteśmyi
tojestchybanajważniejsze.
Kiwagłowąiwydychacienkiesmużkidymu.
-Chybatak.Poprostuprzykromi,żeniebyłamdlaciebielepsza.
-Ococichodzi?Wyciągarękęigasipapierosa.
-Znowusięparzysz.Niepowinieneś.Takniepowinnobyć.Ajednakjesttoimojawina.
Nie wiem, co jej powiedzieć. Chciałbym móc ją zapewnić, że jej nie obwiniam, ale nie mogę.
Niestety,aletakajestprawda.Zwielkimtrudemtłumięchęćzgaszeniasobiepapierosanadłoni.Mama
mnieobserwuje,jakbywiedziała,comyślę.
Opowiedzmiomoimojcu.Jużprawiewypowiadamtesłowa,alesiępowstrzymuję.Pytałemmilion
razy,aleonaniechcepowiedzieć.Raz,jakbyłatrochępijana,spytałem,bomyślałem,żemożealkohol
rozwiąże jej język, ale rozwiązał tylko pięści. Uderzyła mnie w twarz, mocno. Zaraz poczuła się
strasznie,zaczęłapłakaćibłagaćmnieoprzebaczenie,aleitaknicniepowiedziała.Nigdywcześniejani
nigdy potem mnie nie uderzyła, ale o ojcu też nie opowiedziała. Podejrzewam, że te moje
samookaleczeniatoniezaleczonytemat„tatusia".Psychologmiałbyzemnąużywanie,gdybymtylkomiał
dośćhajsu,żebysięzapisać.
Potemmamawychodzi,ajajejniezatrzymuję.Napewnodotknąłjąbrakzapewnień,żejestdobrą
matką.Aleniejest.Takajestprawda.Jestzatomojąmatkąiwszystkim,comam.
Następnekilkamiesięcytoczysięwstałymrytmie.ZnajdujępracęwJiffyLube,gdziezmieniamolej.
Nicspecjalnego,alezawszejakaśrobota.Kasatrafiadokieszeniipomagammamiepłacićrachunki.
Kylie i ja spotykamy się w małej knajpce w kampusie. To taka luźna znajomość. To znaczy, jasne,
podobami
się, ale nie zamierzam naciskać. Mam poczucie winy, że się wokół niej kręcę. Ona jest dobra,
niewinna.Czysta.Nietknięta.Jestempewien,żejestdziewicą.Wiem,żejestodemniemłodszaokilka
lat,aleniespytałem,oiledokładnie.Niepije,niepali,nawetrzadkoprzeklina.Jestpoprostu...dobra.
Jeślibędziesięzemnąspotykać,zbrukasię.Zobaczybliznynamoichprzedramionach,błyszcząceplacki
wypalonejskórynarękach.Dowodyprzejebanegożycia.Tłumięwyrzutysumienia,wmawiającsobie,że
onamaprawosamadecydować,zkimsięchcespotykać.Nieukrywam,żejestemkolesiemzezłejstrony
ulicy.Czasemczujęsiętrochęwinny,boprzecieżmyślęotym,żebyjąpocałować,pójśćzniądołóżka,
zabraćjejdziewictwo...Onajestdobra,ajanie,itaknaprawdętoBenjestodpowiednimchłopakiemdla
niej.Bogaty,wysportowany,zdobrejrodziny.Miły.Naprawdęjestkurewskomiłymgościem.
Któregośdnia,jakośwpołowielistopada,nakorkowejtablicyprzybarze,gdzieodbierasięnapoje,
wisiulotkazogłoszeniemootwartymwieczorkumuzycznymdziesiątegolutego.Kyliewidziją,stajejak
wryta,apotemłapiemniezarękęipotrząsa:
- Otwarty wieczorek muzyczny! - Odwraca się na pięcie, żeby stanąć do mnie przodem i znów
potrząsamoimramieniem.-Muszęsięzgłosić!Todlamnieszansa!
Nierozumiem.
-Szansanaco?
-Nawystęp!Piszępiosenkiićwiczęwswoimpokoju,alezawszesiębałamzgłosićnawieczorkiw
mieście.Toszansanawystępprzedniewielkąpublicznością.
Terazjeszczemniejrozumiem.
-Jesteścórkąjednychznajpopularniejszychwykonawcównaświecie.
Kiwagłową.
-Ojwiem,wiem!Aletosąoni.Ajachcętozrobićsama,beznich.
Wzruszamramionami.
-Notosięzgłoś.Wahasię.
-Nieźlegramnapianinie,alejeślimamzaśpiewaćtepiosenki,którechcę,potrzebujęgitarzysty.
-JesteśmywNashville.Pewniecodrugigośćgranagitarze.
Wywracaoczami.
-Tak,tak,toteżwiem.Sąkolesie,którzygrająnagitarzeisąmuzycy.Potrzebujękogośnaserio.Jak
tenwystępsięuda,chciałabymspróbowaćzałapaćsiędojakiegośbarunaBroadwayu.Alewtymcelu
muszęmiećkogośdobrego.-Znówruszamy,aleonamniezatrzymujeipatrzyznadzieją.-Tyniegrasz?
Powiedz,żegrasz!
Parskam.
-Gramnagitarze,alenieumiałbymzagraćnicztego,czegooczekujesz.-Wskazujęnapodkoszulek
zeSpineshank.-Gramcośtakiego.Atypotrzebujeszchłopakazgitarą.Tonieja,mójCukiereczku.
Niełatwojązrazić.
-Jesteśdobry?Wzruszamramionami.
- Chyba niezły. Nie wiem. Nie gram dla ludzi. Gram, bo to przyjemne. Przynosi ulgę. Sam się
nauczyłem.Nieumiemczytaćnutaninicztychrzeczy.Poprostugram.Tojestjakmatematyka.Poprostu
torobię.
-Chcęposłuchać.Kręcęgłową.
-Niemamowy!Niegramdlaludzi.Pozatymczytywogólelubiszmetal?
Robiminępodtytułem„Czyjawiem?"
-Nigdyniesłuchałam.
-Pójdziecikrewznosa,skarbie.
-Chcęposłuchać,jakgrasz.Zaśpiewamdlaciebie,jaktydlamniezagrasz.Handelmuzyką!
Chciałemjejodmówić,aletegoniezrobiłem.Byłapełnanadziei.Zagramcośostregoiwykręconego.
Zemdlijąibędzieposprawie.Myślomnie,siedzącymnawysokimstołkuwjakiejśknajpceprzyLittle
BroadwayigrającymjakiścoverRonaPope'ajesttotalnie...absurdalna.Kyliebychybazemdlała,gdyby
siędowiedziała,żeznamtakąmuzykę.
-Wporządku,aleniespodobacisięto.
-Pozwól,żesamasięprzekonam.-Uśmiechasięikolejnyrazpotrząsamojąręką.Tojakiśtik.Nie
znoszęgo,alepodobamisię.-Dobrze,więcchodźmydomnie.Moirodziciemająstudiowpiwnicy.
Jesteśmyjużnaparkinguiidziemywkierunkumojegomotoru,apodrodzezamierzamywziąćkawę,
alenagleonasięzatrzymuje,patrzygdzieśdalekoprzedsiebieiprzeklinapodnosem.
- To Ben. Mówiłam mu, że dzisiaj nie musi mnie odwozić. Zaczekaj tu, zaraz wrócę. - Biegnie do
ciężarówki,wsadzagłowęprzezotwarteoknopostroniepasażera,potempatrzyznównamnie,pokazuje
jedenpalec,żebyprzekazać,żetopotrwatylkominutę,iwsiada.
Wzruszam ramionami i zmierzam do motoru. Mijają minuty, a ona nie wraca. Czekam, obserwuję
ciężarówkę.WkońcuKyliewysiadaiidziedomnie,wyraźnierozwścieczona.Benjązatrzymuje,łapie
za rękę i obraca do siebie. Nie podoba mi się to. Odchodzę od motoru i podbiegam do nich. Nic nie
poradzę,żesłyszęichkłótnię.
-Nawetgonieznasz!-krzyczyKylie.Szlag,kłócąsięomnie.
- Nie muszę! I tak mu nie ufam! - Ben mówi spokojnie, nie krzyczy, ale każde słowo akcentuje
stuknięciemwniąpalcem.
-Więcpowiedzmidlaczego.Podajchoćjedenpowód.Dobry!
-Mamzłeprzeczucia.Chcęcięchronić.Ztymdzieciakiemjestcoś...nietak.Pozatymjestodciebie
starszy.Wiemto.
- Co ty powiesz? Ty też jesteś ode mnie starszy! I co za różnica? Przecież nie jestem małą
dziewczynką.Umiemsamaosiebiezadbać-warczyKylie,apotemodwracasięnapięcieiodchodzi.-
Mamdośćtejrozmowy.Mogęsięprzyjaźnićzkimchcę,Benji.
Łapiejązarękęiznówdosiebieprzyciąga.
-Onjestniebezpieczny.IniemówdomnieBenji.
-Puśćmnie!Onjestzupełniebezpieczny.Niemusiszgolubić.Niemusiszsięznimprzyjaźnić.Aleto
nieznaczy,żejaniemogę.
Niepuszczajejiwtedyjawkraczamdoakcji.
-Powiedziała,żebyśjąpuścił,dupku.-Rzucamplecaknaziemięirobiękrokwichstronę.
- Oz! - Kylie wyrywa Benowi rękę i odskakuje. -Przepraszam, że to tak długo trwało, chciałam
tylko...
-Obronićmnie,słyszałem.-Chcęjąodniegoodciągnąć,aletegonierobię.-Nicciniejest?
Marszczyzezdziwieniabrwi.
-Nie,nic.
-Niemusiszomniewalczyć.JeśliBenmazemnąjakiśproblem,sammożemiotympowiedzieć.-
Przechodzęobokniej.-Kluczowesłowoto„powiedzieć".-Zadzierambrodęipatrzęnaniegozgóry.
-Mamcipowiedzieć?-Zwściekłościązbliżasiędomnieokrok.-Niechbędzie.Nielubięcię,Oz.
Nieufamci.Iniechcę,żebyśsiędoniejzbliżał.
- A nie wydaje ci się, że to nie twoja sprawa? - pytam, chociaż gdzieś w głębi duszy się z nim
zgadzam.Jestemniebezpieczny.Niejestemdlaniejdobry.Alenigdysiędotegonieprzyznam.Mówiędo
Kylie: - Słuchaj, ja jadę. Nie mam czasu ani cierpliwości na kłótnie z twoim gorylem. Jedziesz? -
ŚwiadomieodwracamsiędoBenaplecami.Towyzwanie,wyrazpogardy.
Nagle czuję, że się odwracam i lecę na plecy. Chwieję się, ale utrzymuję na nogach. Nigdy nie
rozumiałem, dlaczego faceci zaczynają walkę od popychania się. To głupie, lamerskie i niebezpieczne.
Benzarazsięotym
dowie. Jak tylko udaje mi się złapać równowagę, rzucam się naprzód. Nie walczę ładnie ani
uczciwie. Moja pięść ląduje w jego żołądku, a on zgina się wpół, ale rzuca się na mnie. Cofam się o
krok,zaciskampięśćizamierzamwystrzelićjąprostowjegonosizmiażdżyćgojakpieprzonejajko.Ale
przecieżonatujestipatrzy.Płacze.Odpychamnie.Opuszczamrękęiodchodzę.
-Przepraszam,Kylie.Onmarację.-Odchodzęjeszczedalej,podnoszęplecakzziemiizakładamna
ramiona.-Codomnie.Jestemniebezpieczny.Dobrzezauważył.-WskazujęnaBena,którymaczerwoną
twarzidyszy,zgiętywpół.
Onapatrzyiwidzęwjejoczach,żeniewie,corobić.
-Jadęznim.Zrozumto,proszę.Tomójprzyjaciel,takjakty.-Pochylasięiprzytulago.-Niccinie
jest?
Onsięprostujeiodchodzi.
-Nie.-Wpatrujesięwemnie.-Chceszznimjechać?Dobrze,jedź.Mamtogdzieś.
Wsiadamynamotor.Kylieobejmujemniemocnymi,ciepłymiramionamiinicnatonieporadzę,że
lubięczućjejudanabiodrach.
Odwracamsiędoniej.
-Włóżkask.
Sięgaponiego,wkładanagłowęizapina.
-Słuchaj,codoBena...
-Onsięociebietroszczy.-Ryksilnikawnaturalnysposóbzamykatęrozmowę.
Niegadamy,ażznajdujemysięnajejzastawionymsamochodamipodjeździe.
-Cholera - mówiKylie. - Chybastudio jest zajęte. Tomogą być TheHarris Mountain Boys, nowy
projektrodziców.Zaczekaj.-Zsiadazmotoru,podajemikaskibiegniedodomu.
Pokilkuminutachwychodzi.
-Tooniibędądziśnagrywaćdopóźna.Powiedziałammamie,żejestemztobą,więcmożemyjechać.
-Dokądjedziemy?-pytam,kiedyusadawiasięzamną.
-Dociebie?Mrugamkilkarazy.
-Domnie?Niepowinnaśtamjechać.
-Dlaczegonie?
-Botomelina.
-Nieważne.Będziemygrać.
Nie wiem, co odpowiedzieć. Brak w tym logiki. To, że będziemy grać, nijak się ma do tego, że
mieszkamy z mamą w nie najpiękniejszej dzielnicy. Wątpię, żeby Kylie kiedykolwiek była w takim
miejscu. Jednak nie umiem jej odmówić. Kieruję motor na drugą stronę miasta, przedzieram się przez
korki, mijam żółte światła, umykam w bok i rozkoszuję się tym, że ona coraz ciaśniej mnie obejmuje i
mocniejzaciskauda.
Budynkisątustarszeizaniedbane,naulicachteżjestbrudniej.Samochodysąbardziejzdezelowane.
Mijamy sklepy monopolowe, z filmami dla dorosłych, puste witryny, budynki fabryczne wypuszczające
kłębydymu,warsztatysamochodoweiblokimieszkalne.Wiem,żeKylieczujesięniepewnie,odczuwam
jejdyskomfortistrach.Zajeżdżamypodmójblok,mijamyporzucone
huśtawki,częściowozdemolowane,zardzewiałążółtąkaruzelęiposprejowanądrabinkę.Samochody
majątupodwadzieściaalbonawettrzydzieścilat.Przezparkingfrunieplastikowatorba,ajazatrzymuję
sięprzedwejściemdomojegobudynku.Niewyłączamsilnika.
-Zawiozęciędodomu.Tonietwojeklimaty.
Chodnikiem obok przechodzi powoli trzech czarnoskórych chłopaków w wiszących spodniach, za
dużych białych podkoszulkach i w wielkich bluzach z kapturem. Patrzą mi w oczy, a ja nie odwracam
wzroku. Zastanawiają się, bo ja jestem ich, a laska, która siedzi za mną, nie. Potem odchodzą. Kylie
oddychazulgą.
-Znaszich?Wzruszamramionami.
-Niee.
-Więcczemusięnanasgapili?
Niewiem,jaktowyjaśnić,żebyprzyokazjijejniewystraszyć.
- Jesteśmy biali - mówię i milknę. Potem brnę dalej: - To chyba nie była prowokacja, tylko
ciekawość.Niewiem.-Niezamierzamjejtłumaczyć,żenieośmieliłemsięodwrócićwzrokuaniokazać
strachu.
Chybawie,żeniemówięwszystkiego.
-Czytujestbezpiecznie?Znówwzruszamramionami.
- Dopóki jesteś ze mną, tak. - Odwracam się, żeby na nią spojrzeć. - Jedźmy stąd. Zawiozę cię do
domu.Pogramynastępnymrazem,uciebie.
Spinasię,prostuje.
-Nie.Jestwporządku.Wejdźmy.Chcęzobaczyć,gdziemieszkasz.
Wzdycham
-Nodobrze.Alepamiętaj,żecięostrzegałem.Tomelina.
Popycham ją lekko przed sobą i wprowadzam do środka drzwiami, przez które każdy może wejść.
Nibyjestdomofoniklawiatura,aleniedziałajużpewnieodstulat.Drzwisięzacinają,więcmuszęje
mocnopchnąć,żebysięotworzyły.Wśrodkujestmałyprzedsionek,wyłożonywydeptanąprzemysłową
wykładzinąwkolorzeniebieskim.Cuchniestarympiwemiświeżymiszczynami.ProwadzęKyliecztery
schodkiwgóręnapółpiętro.Korytarzmamypolewej.Ścianysąodrapaneidziurawe,wzdłużciągnąsię
bladoniebieskie drzwi oznaczone poplamionymi czarnymi tabliczkami z nu-merami. Schody biegną do
góry.Pięćpięterizepsutawinda.Ażuroweschodypozwalająwidzieć,cojestnadole.Wyłożonesątą
samącienkąniebieskąwykładziną,conaparterze.
-Trzeciepiętro.-Wskazujęwgórę,aonaidzieprzedemną.
Patrzęnajejokrągłytyłek,którykołyszesię,gdywchodziinawetnieudaję,żesięniegapię,kiedy
onaniespodziewanieodwracasięinamniepatrzy.Tylkosięuśmiechamiwzruszamramionami.Rumieni
sięiidziedalej.Możenawetkołyszesiębardziejostentacyjnie.Tomiłe.
Docieramy na trzecie piętro, a ja klnę pod nosem, bo akurat wychodzi od siebie Dion, mój
sprzedawca
trawki.Mieszkanaprzeciwkonas,cojestbardzowygodne.Widzimnieiwgeściepowitalnymunosi
brodę.
- Co tam, Oz? - Dion jest niski, chudy, czarnoskóry, porusza się powoli i leniwie, czym dobrze
maskuje swoją niebezpieczną stronę. Jest wyluzowany, ale wolałbym nigdy nie wisieć mu kasy.
Uderzamysiędłońmi,ściskamyjeiodbijamysięodsiebieprzeciwległymiramionami.
-Hej,D.-Telepatycznieproszęgo,żebynicniemówił,alechybanieodbierawiadomości.
Wskazujekciukiemnadrzwi.
-Właśnieodebrałemładnąpaczuszkę.Dobrytowar,nietocotamto,stary.Chceszdziałkę?Damciza
sześćdyszek.
Oblizujęusta.Pewnie,żebymchciał.Wpokojumamkasę,atowarjużprawiemisięskończył.Ale
niemogękupić,kiedyjesttuKylie.
-Nie,dzięki,jeszczemam.Przetrzymajdlamnie.Dionkiwagłową.
-Spoko.Alenieobiecuję,żenadługo,towymiatacz.
-Dzięki.-OtwieramdrzwiiwprowadzamKyliedośrodka.Rozważato,cosięwłaśniestało.
Zamykamzanamidrzwiiopieramsięonie,czekającnapytania.
-Oz?-Wchodziodużegopokoju,rozglądasię,apotemsięodwracaipatrzynamnie.-Czyjachcę
wiedzieć,ocochodziło?
Unoszębrew.
-Jeśliniechceszwiedzieć,toznaczy,żenie,niechcesz.
Marszczybrwi.
-Czytobył...sprzedawcanarkotyków?Wybuchamśmiechem.Wypowiedziałatowtaki
sposób,jakbychodziłoojakąśbaśniowąistotęjakjednorożceczycentaury.Śmieszne.
-Natowygląda.Onsprzedajetylkozioło,małedziałki.Nicpoważnego.
Nadaljestzagubiona.
-Zioło?Działki?
Kręcęgłowąidalejsięśmieję.
-Myślałem,żewoliszniewiedzieć?Kyliemruga.
-Nie.Niechcę.-Odwracasięodemnie,rozglądapopokojuikuchni.
Pod jedną ścianą stoi kanapa, kupiona w Armii Zbawienia, od razu jak tu przyjechaliśmy. Mama
nigdy nie zabiera ze sobą kanap. Łatwiej kupić nową za grosze na miejscu. Jest telewizor,
pięćdziesięciocalowy, który mama wynajęła dzięki programowi Rent-A--Center. Stary, ale daje radę.
Przednimniskidębowystolikdokawyzporysowanymszklanymblatem,dopołowypełnapopielniczka,
numer magazynu „OK!" i pusta puszka po piwie Coors. Kuchnia jest mała, to jasne. Odrapane blaty z
laminatu,brudnebiałeszafki,staralodówka,niepasującadoniczegomikrofalówkaipłytakuchenna.W
zlewiepełnobrudnychnaczyń,garnekzresztkamikupnegomakaronuzserem,pozostałościpospaghetti.
Żenujące.Wiem,jakonamieszka.
Coprawdaniebyłemwśrodku,alewyobrażamsobie,jaktamjest.Czystakuchnia,naczyniazawsze
zmyte,marmurowepodłogi,granitoweblaty,dużomiejscaiwykończenienanajwyższympoziomie.Moje
mieszkanietocałkowiteprzeciwieństwo.
Wskazuję na coś w rodzaju dwumetrowego korytarza z drzwiami do sypialni po obu stronach i
łazienką pomiędzy. Kibel jest zasyfiony, brodzik żółty od wody, a na umywalce leżą kosmetyki mamy,
wałki,szczotki,gumkidowłosówipaczkatamponów.
- Mój pokój jest po prawej. - Prowadzę ją do środka i zostawiam otwarte drzwi, głównie dla jej
dobra.Mamawrócikołotrzeciejnadranem,azresztą,nawetgdybywróciławcześniej,miałabygdzieś,
corobię.
U mnie oczywiście jest bałagan. Ubrania walają się po podłodze, całe góry brudnych rzeczy do
prania.Czysteciuchysąwkoszu.Naparapeciestoipopielniczka,awniejkilkapetówiresztekskrętów.
Wpokojucuchniebrudnymiciuchamiidymem.Niewiem,jakmogłemjątuprzyprowadzić!Jezu,coja
sobiemyślałem?
Wycofujęsię.
-Tobyłogłupie.Niepotrzebnieciętuprzywiozłem.Tujestobrzydliwie,chodźmy.-Lekkołapięjąza
rękęiciągnę.
Oddalasięodemnieiopadanałóżko,botojedynemiejsce,gdziemożnausiąść.
-Tonictakiego.Totylkopokój.Mójwyglądaidentycznie.
-Jasne-prycham.Śmiejesię.
- No naprawdę! Wygląda dokładnie tak jak twój. -Patrzy na popielniczkę. - To znaczy, jest trochę
większyiładniejpachnie,alepozatymwszystkotaksamo.
Sięgam po popielniczkę, wynoszę ją do kuchni i opróżniam, a w drodze powrotnej wpadam do
łazienkipoodświeżaczpowietrzairozpylam,ażobydwojezaczynamysiękrztusić.
- Chyba wystarczy. - Kylie się śmieje i wachluje ręką przed twarzą, a potem patrzy na mnie z
ciekawością. - Nie wiedziałam, że palisz. - Wzruszam ramionami, a ona marszczy czoło. - W
popielniczcebyłynietylkopapierosy,prawda?
-Niechceszwiedzieć,pamiętasz?
-Amożechcę.Możejestemciekawa.
Jęczęisiadamobokniej.Aleniezablisko,niedotykamjej.
- Nie ma mowy. Nie będziemy o tym rozmawiać. Bądź ciekawa kogoś innego. Ben już i tak mnie
nienawidzi.
-Benniejestmojąniańką.
Nieodpowiadam,alemyślę:Możepowinien.Powinienemsiętrzymaćzdalekaodkogośtakdobrego
i niewinnego jak Kylie, ale jestem dupkiem i wiem, że tego nie zrobię. Co oczywiście nie znaczy, że
przestanęsiępilnować,żebyniezbrukaćjejjasnościmoimmrokiem.
Nieodpowiadam,tylkopochylamsię,sięgampogitarę,odłączamsłuchawkiiściszamwzmacniacz.
Opieramsięościanę,anogizwisająmizdrugiejstronyłóżka.ZerkamnaKylieisięuśmiecham.
-Gotowa?Kiwagłową.
-Pokaż,comasz.
Uderzamwstrunę,żebysprawdzićgłośność.Podkręcamtrochęiznówbrzdękam.Tymrazemjestna
tyległośno,żepewniektośprzyjdzienaskargę,alenatylecicho,żebyniebyłoafery.Zszokujęją.Kładę
palce na strunach, uderzam piórkiem, a potem przesuwam dłoń po gryfie aż do mostka. Wznoszące się,
dysonansowedźwiękiwypełniająprzestrzeń,akiedyjestemwpołowiedrogi,palcezaczynajątańczyćpo
gryfie. Przebieram nimi najszybciej jak umiem, generuję zgrzytliwe riffy, które uderzają mocno, i lecę
dalej.Zmieniamjewdudniące,niskietony,zamykamoczyizbliżamsiędomostka,gram,łapięchwyty,a
zawodzące,jęczącenutysącorazwyższeiszybszezkażdymprogiemgitary.Nadtąsolówkąpracowałem
jużodjakiegośczasu,dodawałemnutyiakordytotu,totam,aprzezostatnietygodniećwiczyłempalce.
Mamzamknięteoczyiniemalwidzęliczbypowewnętrznejstroniepowiek.Sąjaksrebrzysteświatło,
mnożąsięzkażdąnutą,dzieląsięzkażdymporwanym,wykręconympasmemakordów.Zatracamsięw
tej chwili. Muzyka przejmuje nade mną władzę, przeszywa mnie, odsuwa na dalszy plan nieuchronną
walkę z Benem, moją gorycz, smutek i samotność, a nawet coraz silniejsze, choć przeklęte,
zainteresowanieKylie.Dopókimamzamknięteoczy,apalceprzebierająpostrunach,nicinnegosięnie
liczy.Kiedygram,nawetniechcemisiępalić.Toczastylkodlamnie.
Odpuszczam solówkę i zaczynam improwizować, uderzam w półnuty, gram akordy staccato,
przechodzęzpowermetaludometalcore'u,miażdżącegoimielącego.
WkońcuprzypominamsobieoobecnościKylie,zawieszamdrżącąnutęwpowietrzu,otwieramoczy
i widzę na sobie jej wzrok. Nie jestem pewien, co wyraża jej mina. Przerażenie? Zachwyt? Chyba i
jedno,idrugie.Niejestempewien.Tylkosiedzęiczekam,bawięsiępiórkiem.
-Jezu,Oz!-szepczeKylie.-Tobyłoniesamowite.Niewiedziałam,żemasztakitalent!
Wywracamoczami.
-Niemamżadnegotalentu,totylkohobby.
-Hobby?!-Kręcigłowąinachylasiędomnie.-Tobyłototalniegenialne.Wżyciuczegośtakiegonie
słyszałam.Ztakimtalentemmógłbyśbyćprofesjonalnymmuzykiem.
Jest mi niezręcznie. Odkładam gitarę na podłogę obok łóżka i wyłączam wzmacniacz. Mój plan nie
wypalił. Przekopuję się przez przednią kieszeń plecaka w poszukiwaniu papierosów. Omijam puszkę z
ziołem,choćmiałbymochotęzajarać,niepowiem.Zapalamzatopapierosa,otwieramoknoistajęobok.
Możeto,żepalę,zbrzydzijątakbardzo,żedamispokój.Oczywiścieniechcę,żebydałamispokójtak
całkiem,tylkożebywybiłasobiezgłowy,żebędęzniągrałjakieśpiosenkicountry.
- Nie ma mowy, Cukiereczku. Robię to tylko dla zabawy. Dla siebie. Jesteś jedyną osobą, która
kiedykolwiek
słyszała,jakgram.Nawetmojamamaniesłyszała.Niewiem,czemuzagrałemdlaciebie,takszczerze
mówiąc. Ale chodzi mi o to, że gram co innego. Nie jakiś pitu--pitu country szajs. Nie jestem
odpowiednimgościemdlaciebie,sorry.-Wydmuchujęprzeznosdługiesmugidymu,aKyliewycofuje
sięztejchmury,machającręką.
Wstajezłóżka,alecałyczasnamniepatrzy.
-Czemupalisz?Wzruszamramionami.
-Niewiem.Poprostupalę.Lubię.
-Todobrzesmakuje?Jesteśodtegonajakimśhaju?Nigdynierozumiałam,dlaczegoludziepalą.
Śmiejęsię.
-Notak.Nieznasznikogo,ktopali,co?
- Mój tata palił, ale rzucił dawno temu. Chociaż wydaje mi się, że od czasu do czasu popala w
garażu,alenigdyprzymnie.-Wciągapowietrzeiwidzę,żewalczyzciekawością.-Dajspróbować.
Odsuwamrękę.
-Niemamowy.Zapomnij.
-Dlaczego?
-Bopapierosysązłe,atyjesteśdobra.
-Adlaciebieniesązłe?
Kręcęgłową,nieżebyzaprzeczyć,tylkookazaćniedowierzanie.
-Dlamnieteż.Aletoniemaznaczenia.Jestzdumionamojąodpowiedzią.
-Cotomanibyznaczyć?Oczywiście,żemaznaczenie!Ajakdostanieszrakapłuc?
- To będę miał raka płuc. Jedyną osobą na świecie, która się tym w miarę przejmie, będzie moja
mama.
Widzęwjejoczachcierpienie.
-Aja?
Ignorujękrzywdęwbłękitnychoczachibrnęwto.
- Przeżyjesz. Prawie mnie nie znasz. Na razie działa syndrom nowej, nieznanej zabawki - mówię i
macham ręką pomiędzy nami. Nachylam się i dmucham jej dymem w twarz. - Gdybyś mnie naprawdę
znała,niebyłobyciętutaj.
Niecofasię.Niesłucha.Poprostuwyciągarękęiłapiewdwapalcepapierosa,któregotrzymamw
ręce. Zabiera mi go, a ja jej pozwalam. Powoli przysuwa przygryziony filtr do ust, ale waha się. Jest
zdenerwowana. Nie jest pewna, czy tego chce, a wie, że nie powinna. Ale robi to. Zaciąga się, bierze
wielkiegobucha.Super.Będzietakkaszlała,żesięporzyga.
Taaa. Zaczyna się dławić, oddaje mi papierosa, zgina się wpół i kaszle tak bardzo, że prawie
wymiotuje.Łapięwgarśćjejwłosyizabieramzjejtwarzy.
-Wciągnijpowietrze,Cukiereczku.Zamomentminie.Spróbujoddychać.Nicciniebędzie.-Kurde,
jej włosy są takie miękkie, jakbym trzymał między palcami jakiś pieprzony jedwab. Z trudem łapie
powietrze,jestblada,spanikowaneoczyjejłzawią.-Wciągnijpowietrze.Zmuśsię,żebyzłapaćoddech.
Otwiera usta i bierze głęboki wdech. Potem kaszle jeszcze kilka razy, ale zaczynają jej wracać
kolory.
-Jakmożesztorobić?!Wzruszamramionami.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz. Ja się za pierwszym razem porzygałem. Zrobiłem to co ty,
wciągnąłem za dużo i od razu połknąłem. Zarzygałem całą karuzelę. Autentycznie myślałem, że się
przekręcę.Noalemiałemwtedydziesięćlat.
-Dziesięć?Paliszoddziesiątegorokużycia?!Śmiejęsię.
- Nie! Ale wtedy pierwszy raz spróbowałem. Moja mama pali i zabrałem jej fajki. A wtedy paliła
redsy,mocnejakskurwysyn.Jazacząłempalić,jakmiałemjakieśpiętnaścielat.Możeszesnaście?Parę
lattemu.
-Redsy?
-Marlbororeds.Prawiebezfiltra.Dymjestznaczniemocniejszyniżwtych.-Podnoszękońcówkę
papierosa,apotemgaszę.-Tosąparliamentlights,jedneznajsłabszychnarynku.
-Tobyłosłabe?
-Tak,skarbie.Wporównaniuzredsamitojakoddychanieświeżympowietrzem.
-Obrzydlistwo.-Wzdrygasię.-Nodobra,alekoniecopapierosach,wracającdomuzyki...
-Kylie...
-Nie,posłuchajmnie.Czykiedyśnaprawdęsłuchałeśmuzykicountry?Spróbowałeśzapomnieć,że
jejnienawidziszinaprawdęsłuchałeś?
Wzruszamramionami.
-Nie,ale...
-Więcspróbuj.-Wyciągaztylnejkieszenidżinsówkomórkę,wpisujekododblokowującyizaczyna
szukać piosenki. Chyba znajduje, bo się rozgląda, widzi moją stację dokującą i wkłada do niej
telefon. - Nie chcę, żebyś grał akurat coś takiego, chcę cię tylko do czegoś przekonać. - Wciska Play i
słyszęmuzyczkęjakbyzpozytywki,cichutkiedzwonienie,apotemgitaręakustyczną.
-Coto?Macharęką.
-FmStillaGuyBradaPaisleya.Śmiesznapiosenka,słuchaj.
Słucham. Dla niej próbuję pozbyć się niesmaku i naprawdę się wsłuchuję. Faktycznie, śmieszna i
wbrewswojejwolizauważam,żekiwamgłowądorytmu.Jestłagodna,niemawsobietegopazuraco
metal, chyba jasne, ale nie przeszkadza mi. A kiedy słowa mówią, że nakremowaną ręką nie da się
podnieśćskrzynkiznarzędziami,wybuchamśmiechem.
- No dobra, nie było źle. Co jeszcze masz? Znów przesuwa palcem po liście piosenek i wybiera
kolejną.
-TobędzieGoodbyeTownLadyAntebellum.Jabymchciałazagraćcośbardziejwtymstylu.
Słucham.Dobrewspółbrzmienie,melodiawpadawucho.Teżnieźle.Niesłuchałbymtegozwłasnej
woli,aletreśćżołądkowaniepodchodzimidogardła,jaksięspodziewałem.
Zanimzdołamcośpowiedzieć,Kyliewłączanastępnąpiosenkę.
-Tomożecisięspodobać.FourontheFloorLeeBrice'a.
Mocniejszawbrzmieniu,trochęzniekształcona,zrockowąnaleciałością.Biorę.
-Mógłbymwtowejść.Niebrzmijakcountry.Kyliekiwagłowąiwidzę,żetentemattojejkonik.
- Chyba wiele osób, które twierdzą, że nienawidzą country, myśli o Vinsie Gillu albo Randym
Travisie. Oldskulowe, tradycyjne country. Gitara hawajska i skoczne brzdąkanie. Nowoczesne country
takie nie jest. W ogóle. Oczywiście są tacy wykonawcy jak Easton Corbin czy Joe Nichols, którzy
trzymają się bliżej korzeni, ale jak posłuchasz Jasona Aldeana albo Luke'a Bryana czy Lee Bricea,
zauważyszróżnicę.Tobardziejmainstreamowebrzmienie,podszyterockiem.Oczywiściesłychać,żeto
country,alenietakiejakzakładasz,żejest.
-Pasjonujecięto,nonie?
-Tak.Lubiękażdąmuzykę.Podobałomisięto,cograłeś.Naprawdę.Tocoinnegoniżmuzyka,której
zwyklesłucham, ale jeślinie zauważyłeś -pociera palcami nos iuśmiecha się domnie złośliwie - nie
poszłamikrew.
Śmiejęsię.
-Nodobrze.Źlecięoceniłem.Przepraszam.Marszczybrwiikręcigłową.
- Oboje się źle oceniamy. - Piosenka dobiega końca, więc włącza nową. - Tego faceta lubię. To
BrantleyGilbert.Myślę,żetyteżpolubisz.PiosenkanazywasięHelionWheels.
No, ta piosenka ma pazur, i słyszę porządną robotę gitarzysty. Rocknrollowe riffy, na które jest
wyczulo-
nemojespragnionemocniejszejmuzykiucho.Kiedypiosenkasiękończy,mówię:
-Nodobra,tomisięnaprawdępodobało.Kyliepiszczyiklaszcze.Widzę,żesięcieszy.
- Super! Wiedziałam, że cię przekabacę. - Wyciąga telefon ze stacji i wskazuje na mnie. - Twoja
kolej.Zagrajmicoś,czegosłuchasz.
Zastanawiam się, czy nie włączyć czegoś naprawdę ostrego, jak Spineshank, ale nie robię tego.
WybieramTheSadnessWillNeverEndBringMetheHorizon.Zaczynasiępowolne,melodyjneintroi
podajęjejtytułpiosenkiinazwęwykonawcy,apotempatrzęnawyrazzaskoczenianajejtwarzy,kiedyw
jednej chwili uderzają gitary i bębny. Koncentruje się, słucha. Piosenka się kończy. Pięć minut
napędzanego rozpaczą ryku. Uwielbiam tę piosenkę. Włączam następną, trochę mocniejszą: In Place of
HopeStillRemains.Skupiasię,słucha,analizuje.
Kiedypiosenkadobiegakońca,przezkilkaminutnicniemówi.Pozwalamjejsiedziećiprzetwarzać.
-Mnóstwowtymgniewu.Igoryczy.
-Tak.Otochodzi.
-Dlaczego?Wzruszamramionami.
-Bo...Niewiem,nigdyniepróbowałemtegowyjaśniać.Chodziozrozumienie.Ktośrozumie,jaksię
czujesz. Wie, że gniew może płynąć we krwi. Być częścią ciebie. Czuje, jak destrukcyjna jest gorycz,
wściekłośćirozpacz.Onitowiedzą.Wyrażająto.Współczują.
Kiwagłową.
-Tak,widzęto.
- Ale to nie jest tak głębokie i tak ostre, jak może być. Tu jest więcej melodii, różnych emocji,
dźwiękówistylu.Jakdojdzieszdodeathmetaluczyblackmetalu,tamjesttylkogniew.Czystanienawiść
przerobionanadźwięk.
Marszczybrwi.
-Pokażmi.
-Naprawdę?Czemu?To...Odpowiadaniemalgniewnie.
-Przestańmyśleć,żemożeszmimówić,comisiębędziepodobałoalbocobędziedlamniedobre.
Toprawietosamo,coBenmówiącymi,zkimmogęsięspotykać.
-Madobreintencje.Patrzynamniezdziwiona.
-Czemugobronisz?!Samchciałabymwiedzieć.
-Niebronię-stwierdzam.-Alepoprostumarację.Nodobrze,jeślichceszusłyszećcośnaprawdę
mocnegoimrocznego,proszębardzo.-Przesuwamlistępiosenek.-ToAmonAmarth.Piosenkanazywa
się A Beast Am I. Powiem ci tylko, że są zdecydowanie bardziej melodyjni niż inne deathmetalowe
kapele.
Słucha z szeroko otwartymi oczami. Widzę napięcie w kącikach jej ust. Nie podoba jej się. Inne
piosenkiniesątakjednoznaczneipełnefurii.Wtejmuzyceniemalekkości,niemaodkupienia.Tylko
niekończącasięczerń,kolceikrew.
Czujeulgę,kiedypiosenkasiękończy.
-Jezus,tobyło...Wow.Śmiejęsię.
-Mówiłem.
Przekrzywiagłowęzbokunabok.
-Alewidzę,żemajątalent.Graćtakostroitakszybkoprzeztakdługiczas?Każdąpiosenkę.Ilość
energii,jakiejpotrzeba,jestpoprostu...zniewalająca.
Jestempodwrażeniem,żeudałojejsięprzebićprzezodruchową,emocjonalnąreakcję.
-Powinnaśpójśćnakoncert.Ludziewychodzązakrwawieni.Serio.Połamanekościitesprawy.To
brutalnagra.Alemaszrację,potrzebaniewiarygodnegotempaiprecyzji,żebytakgrać.
Wzdrygasię,ajejminawyrażaobrzydzenie.
-Odpuszczękoncert,wyobrażamsobie.Śmiejęsię.
-Nie,niesądzę,żebyśpotrafiłatosobiewyobrazić.-Podciągamrękawkoszulki,żebypokazaćjej
grubą bliznę na lewym bicepsie. - Pamiątka z deathmetalowego koncertu. Grał wtedy... nawet nie
pamiętam. Byłem chyba trochę nawalony. W każdym razie to było w jakimś małym barze na obrzeżach
Denver. Nie powinno mnie tam być, bo nie miałem jeszcze siedemnastu lat, ale ochrona była trochę...
wyluzowana. W każdym razie jeden gość na widowni miał bransoletki z kolcami. Kolce były ostre,
zakrzywioneimiałypopięćcentymetrów,aonmiotałsięwkółko,tańczył.Myślę,żekilkanaścieosób
pociąłnastrzępy,akapelagotylkonakręcała.Imagresywniejonsięmiotał,tymoniagresywniejgrali.W
końcubramkarzemusieligowyrzucić,bozachowywał
sięzbytpsychotycznie,nawetjaknakoncertdeathmetalowy.Tapodlazłemzabliskoizahaczyłmnie
wramię.Kolecutkwiłimusiałemgokopnąć,żebysięuwolnić.Masakra.Mamabyławściekła.Musieli
mizałożyćtrzynaścieszwów,aniemieliśmypieniędzy.Przeztospóźniłasięzopłatączynszu.Kyliejest
przerażona.
- To... straszne. - Kręci głową. - Te wcześniejsze piosenki były w porządku, ale to... Zupełnie nie
mojabajka.
-Niespodziewałemsię,żebędzie.Niemiałemzamiarumówićci,comaszrobićaninictakiego.Po
prostuniesądziłem,żecisięspodoba.-Milknę,żebysformułowaćmyśl.-Alezdrugiejstronytoniejest
muzykadolubienia,tylkodoprzeżywania.Todoświadczenie.
Kiwagłową.
-Tak,widzęto.Alewracającdowieczorumuzycznego...
Wzdycham.
- Naprawdę musimy? Wciąż chcesz, żebym to zrobił? - Marszczę brwi. - Nawet nie wiem, czy
umiałbymtakgrać.Wżyciuniemiałemwrękachgitaryakustycznej.Nieumiemczytaćnutaninicztych
rzeczy.Gramzesłuchu.
-Spróbujchociaż.Proszęcię.
Nie chcę. Naprawdę bardzo nie chcę. Nie chodzi o to, że się przejmuję, co inni o mnie pomyślą.
Chociażzdrugiejstrony...wszyscysiętymprzejmują.Jeślisięnieprzejmujesz,naprawdę,naprawdęnie,
nawettakbardzowgłębi,gdzienieośmielaszsięzajrzeć,tozna-
czy, że coś z tobą nie tak. Zwykle człowiek albo stara się zyskać akceptację, wpasować się i być
wyluzowanym albo po prostu jest jednym z tłumu, albo trzyma się z dala i udaje zdystansowanego
twardziela jak ja, a w rzeczywistości chciałby wiedzieć, jak się stać jednym z nich. Nie wpasuje się i
nigdyniebędziepasował.
Czy mogę wystąpić na tym wieczorku? Tak, pewnie tak. Jeśli nauczyłem się młócić na gitarze
elektrycznej, oglądając filmiki z YouTube, czytając książki z biblioteki i ćwicząc całymi godzinami,
pewnienauczyłbymsięteżakordównagitarzeakustycznej.
Jęczę.
-Niechcibędzie.Spróbuję.Alenicnieobiecuję.Kyliepiszczyiklaszczewręce,apotembiegnie
przezpokój,żebymnieobjąć.Stojęsztywno,jakspa-raliżowany.Mnieniktnieprzytula.Mamamnie
nieprzytula.Laskinajednąnocmnienieprzytulają.Niewiem,jaksięzachować.Onaobejmujemnieza
szyjęiprzyciskasiędomnie.Twarzmanawysokościmojejpiersiiwspinasięnapalce,żebysięgnąć
wyżej.Jajestemwysoki,aonamamożemetrsześćdziesiątsiedem.Nieodpuszcza,aleopadanastopyi
odsuwasiętrochę,żebynamniespojrzeć.Dłonietrzymaminaramionachipatrzyoskarżycielsko.
-Nieumieszsięprzytulać.Śmiejęsię.
-Niemamdoświadczenia.
- No to masz szansę zdobyć. Teraz powinieneś mnie przytulić. Spróbujmy jeszcze raz. - Znów się
podnosi,obejmujezaszyjęiprzyciągamniedosiebie.
Próbuję,boonategochce.Zsuwamręcepojejplecachizatrzymujęsiędośćwysoko,mniejwięcej
tużpodzapięciemstanika.Platonicznainiegroźnawysokość.Tonielaskananumerekiniebędzie,więc
nicniepróbuję.Obejmujęją.Przynajmniejtakmisięwydaje,żetorobię.Przywieramdoniej,czuję,jak
jejciałowzbierazkażdymoddechem,staramsięzwracaćuwagęnajejdelikatnośćinato,żezwyczajnie
tak dobrze do mnie pasuje, że jej kształty mnie kuszą. To tylko przytulenie. Biorę wdech i cały czas
trzymamręcemiędzyjejłopatkami.
Po niemożliwie długim czasie jak na zwykłe przytulenie Kylie odsuwa się o krok i poważnie kiwa
głową.
-Terazlepiej.Zajakiśczasbędzieszwymiatał.
-Wymiatał?
-Tak.Zamierzampopracowaćnadtwoimprzytuleniowymupośledzeniem.
-Popracować...-milknę.
-Nadprzytuleniowymupośledzeniem,takjest-kończyzamnie.
Kiwamgłową.
-Skorotaktwierdzisz.Kiwagłową.
- No dobrze. Pogadam z rodzicami o terminach dostępu do studia, żebyśmy mogli ćwiczyć. Zrobię
listę piosenek, które moglibyśmy zaśpiewać razem i jakąś wybierzemy. Mamy ponad miesiąc, to
spokojniepowinnowystarczyć.
Jestemotumaniony.
-Nodobrze.Tylkonicgłupiego.
Wybuchaśmiechem.
-Zaufajmi.
Taa,toakuratniemojebajka.Ludziewciążtomówią:zaufajmi.Jakbytobyłotakieproste.Jedyną
osobą na świecie, której ufam, jest mama. Ale nawet jej nie ufam bezgranicznie, bo mnie okłamuje i
ukrywaprzedemnąprawdęomoimojcu.Alepozatymzawszebyłaprzymnie.Nigdyniebyłemgłodnyi
zawsze miałem gdzie mieszkać. No, nie licząc tych dwóch tygodni po wyprowadzce z jednego
mieszkania,aprzedwprowadzeniemsiędodrugiego.Mieszkaliśmywaucie,aletobyłofajne,bobyło
lato,wMissisipi.Mamatomojajedynarodzina,mojajedynaprzyjaciółka,jedynastałośćwmoimżyciu.
AKyliemówi„ufać"tak,jakbytoniebyławielkarzecz.Prawiewybuchamśmiechem.
Możewidzicośwmojejminie.
-Miałamnamyślipiosenkę.Zaufajmiwkwestiipiosenki.
Unoszębrew.
-Zobaczymy.
COLT
Sygnałyostrzegawcze
T
he Harris Mountain Boys są naprawdę dobrzy. To folkowo-bluegrassowe trio: kontrabas, banjo i
skrzypce.GarethFink,którygranabanjo,jestniebywały.Siedzęzakonsoląipatrzęnajegopalce,które
przebierająpostrunachznieludzkąszybkością.BuddyHelms,kontrabasista,maosobowość.Kiwagłową
doprzodu,kiedywygrywarytm,dudniwstrunyiwędrujeponich.NoiAmyIronsnaskrzypcach.Tojest
szaleństwo,wirwariackiejenergii.Śmieszniesięnazywają.Totakakpinazpowszechnejopiniinatemat
tercetów folkowych, bo jeden z „chłopaków" z The Harris Mountain Boys jest dziewczyną, i to
zjawiskową,aletosięsprawdza.Majązabawneteksty,puszczająoko,częstomaskującogromnytalent.
SpotkałemichnaBroadwayu,jakgralinaulicyispytałem,czychcielibynagraćdemowmoimstudiu.
Pamiętam, jak sam tak spędzałem czas, siedziałem z gitarą na ulicach i grałem tylko dlatego, że to
kochałem.Albosiedziałemnawysokimstołkuwjakiejśspelunce,gdzieniktniezwracałnamnieuwagi.
Gdybymmiałnagranedemo,możewcześniejbymcośosiągnął.
Aletotakaścierna,bowcalenieżałuję.WtakimraziepewnienigdyniespotkałbymwNowymJorku
Neli. Ale mogę pomóc utalentowanym dzieciakom nagrać demo za friko, bo od czasu do czasu każdy
potrzebujepomocnejdłoni.
Jakjużmajądemo,zazaoszczędzonąkasęmogąnagraćstopięćdziesiątpłyt,którewyprzedadząpo
zaledwiekilkukoncertach.Neliijaopracowaliśmydośćluźnąumowę,któraopierasięwłaściwietylko
na tym, że gdyby zamierzali podpisać z kimś kontrakt, mają wcześniej dać nam znać. No i proszę, oto
Calloway Music LLC ma pod skrzydłami pierwszą kapelę. Użyliśmy naszych kontaktów w Nashville i
dalej, żeby ugadać dla nich trasę po Wschodnim Wybrzeżu i wybranych południowych miastach, w
barach i kawiarniach, w których Neli i ja zaczynaliśmy i w których wciąż regularnie gramy, prawie
dwadzieścialatpodebiucie.TheHarrisMountainBoyswyjeżdżająwtrasęwstyczniu,zarazpoNowym
Roku,więcmamyjeszczekilkamiesięcynanagraniecałegoalbumu,zktórymbędąmogliwyruszyć.
Słyszę, że drzwi do piwnicy, w której mamy studio, się otwierają, a kiedy się odwracam, widzę
Kylie.Opadanafotelobokmniezleniwągracjąnastolatki.
Przezkilkaminutpatrzynakapelę,apotemodwracasiędomnie.
-Mogęskorzystaćzwaszegostudia?
-Jasne,jaktylkoskończymy.Jeszczetenostatninumerijestdotwojejdyspozycji.-Odwracamsię
do
trojga muzyków za szybą. - Dobrze! Spróbujmy jeszcze raz, tylko proszę Amy i Garetha, żeby
odrobinę zwolnili. - Znów skupiam się na córce. - Jakie masz plany? Bawi się jednym z suwaków na
konsolecie.
-Chcępoćwiczyć.
-Co?
-Zagramnawieczorkumuzycznymwkawiarniwcollege'u.
Kiwamgłową.
-Super.Jasne,ćwicz.Będziemytuprawiecodzienniedomniejwięcejszóstej,więcjakskończymy,
będzieszmogłakorzystaćzestudia.-Patrzęostrzegawczo.-Tylkopamiętaj,żebywszystkopozamykać.
Czujęjednak,żetojeszczeniewszystko.
-Zastanawiałamsię...Ozbędziemiakompaniowałnagitarze.Bojanieumiem.Więcbędziećwiczył
zemną.-Patrzynamnienerwowo.-Niemasznicprzeciwko?Niemiej,proszę.
Jestemtrochęzaskoczony.
-Ozgranagitarze?Kiwagłową.
-Tak.Ijestnaprawdę,naprawdędobry.
-Noproszę,niepowiedziałbym.Sądzącpokoszulce,obstawiałbym,żetoraczejhardrockowytyp.
Kyliewzruszaramionami.
-Botakijest.Alespróbujezemnązagraćkilkapiosenek.-Znówpatrzyzwahaniem.-Maszjakąś
gitaręakustyczną,którąmógłbypożyczyć?
Wzdycham.
- Znajdzie się. Ale... Nie chodzi o to, że mu nie ufam, ale miej na wszystko oko, dobrze? Mamy tu
drogisprzęt.
Kyliepatrzynamniewściekle.
-Jezu,serio?Cotymyślisz,żewyniesiewmajtkachkonsoletę?Boże!-Wstaje.-Myślałam,żeakurat
tyniebędzieszmiałuprzedzeń.
- Nie mam uprzedzeń, uczulam cię tylko. Ludzi nigdy się nie zna do końca. - Zastanawiam się, czy
powinienem coś powiedzieć na temat ich dwojga, przebywających tu sam na sam. Postanawiam iść za
ciosem, w końcu jestem ojcem i moje zadanie to podejrzliwość wobec każdego gościa, który zaczyna
węszyćkołomojejcórki.-Jeszczejedno.Macietugrać.Itylkograć,jasne?
Rumienisię.
-Tato,Boże,tożenujące.Tak,jasne.Jesteśmytylkoprzyjaciółmi,rozumiesz?
Rumieni się, mówiąc to, więc wiem, że myśli co innego, ale trzymam ją za słowo. Klepię ją po
plecach.
-Robięswojąojcowskąrobotę.
-Wiem,wiem.-Zamykazasobądrzwi,zanimzdołampowiedziećcośjeszcze.
Pojeszczedwóchpodejściachjestemzadowolonyzwykonania,więczespółsiępakujeiwychodzimy
nagórę.Neli,KylieiOzsiedząwkuchniizajadająsiępitązhumusem.TodziełoBecki.Znalazłagdzieś
przepisnatenczosnkowyhumus.Możnasięodniegouzależnić,więcprzynosinamgigantyczneporcje,
bopożeramyhaniebneilościtejpapki.Ozowichybateżsmakujeizaśmiewasięzczegoś,copowiedziała
Neli.Patrzęna
nichzwejścianapiwniczneschody.Towysokichłopak,maponadmetrdziewięćdziesiąt,jestsmukły
iżylasty.Długiekasztanowewłosymaspiętewkucykiukrytepododwróconądaszkiemdotyłuczapką
Broncos. Ma na sobie jakiś pstrokaty podkoszulek z logo kapeli metalowej, stare niebieskie dżinsy i
glany. Na oparciu krzesła wisi motorowa kurtka ciężka od plakietek. Zerkam na jego przedramiona i
ściskamisiężołądek.Blizny.Nieodcięcia,aleblizny.Niewyglądająnaprzypadkowe.Sątookrągłe
plackiwpobliżułokcia,możeodprzypalaniapapierosem.Niewidzęztejodległości.Mateżinneślady,
nieregularnewysepkilśniącejgładkiejskóryznierównymi,pomarszczonymibrzegami.
Zauważamnie,widzi,nacopatrzęinatychmiastobciągaażdonadgarstkówdługierękawybiałego
podkoszulka,aręcechowadokieszeni.Niezmieniawyrazutwarzy,nieodwracawzroku,niezachowuje
się, jakby czuł się winny, ale i tak zakrywa ręce. Moje doświadczenia, a przede wszystkim
doświadczeniaNeli,sprawiają,żerobęsiępodejrzliwy.Imartwięsię.
Dzieciakizzespołuwychodząiwkuchnijesttylkonaszaczwórka.Powinienemmucośpowiedzieć?
Postanawiam,żejeszczenieczas.Dammuszansę.Możetebliznytoniesamookaleczanie.Mamnadzieję,
żenie,dladobraKylie.Ztymniemażartów,ajaniechcę,żebymojacórkasięwtowpakowała.Tak,
dajęjejprawodopodejmowaniadecyzji,aleniemusimisiępodobać,żezbliżasiędokogoś,ktorobi
coś tak dramatycznego, jak cięcie się czy przypalanie ciała. Już to przerabiałem. Neli też. To straszne
sytuacje,anamoją
niespełnaosiemnastoletniącórkęjeszczebardzołatwowpłynąć.Niechcętego.
Wiem jednak, że nie mogę reagować przesadnie. Wiem to. Nie jestem takim ojcem. Dobra z niej
dziewczynaiufamjejrozsądkowi,alewiemteż,jaktojestbyćwjejwieku.Wkońcupozwalam,żeby
zeszli razem na dół i zachowuję wątpliwości dla siebie. Wcześniej czy później pogadam z tym
dzieciakiem.Wiem,żeKyliesięwścieknie,aleczasemrodzicmusirozwścieczyćswojedziecko,żebyo
niezadbać.Takjużjest.
Kiedyznikają,zauważam,żeNelipatrzynadrzwidopiwnicy,aminęmazmartwioną.
-Widziałeśjegoręce?-pyta,niepatrzącnamnie.Opieramsięoblatobokniej.
-Widziałem.
- To naprawdę miły chłopak - mówi Neli. - „Tak proszę pani", „Nie, proszę pani", ale te blizny...
Przeraziłamsię.
Wzdycham.
-Samniewiem.Rzeczwtym,żetyijajesteśmybardziejpodobnidoniegoniżdoKylie.Obydwoje
mamyblizny.
Neliprzesuwadłoniąpoprzedramieniu,gładzicienkie,białeliniewidocznenatlekremowejskóry.
- Tak. I dlatego właśnie się boję. Oboje wiemy, w jakim trzeba być piekle, żeby się na to
zdecydować. - Patrzy na mnie błagalnie. - Chciałabym jej powiedzieć, żeby trzymała się od niego z
daleka.Takbardzobymchciała.Zmroziłomnie,jakzobaczyłamteblizny.Dosłowniespanikowałam.Ale
niemogęjej
tegopowiedzieć,prawda?Aonaitakniezechceposłuchać.
-Nie,niemożesz.Inie,niezechce.-Obejmujęjąiprzytulamdosiebie.-Onajestmądra.Musimy
spróbowaćjejzaufać.
-Aleniemożemyudawać,żeniewidzimysygnałówostrzegawczych.
Niemalhisteryczniepocierablizny.Prawiejużtegonierobi,anapewnoniewtowarzystwieKylie.
-Niemożemy,maszrację.Aleposłuchajmnie.To,żeOzmablizny,nieznaczy,żetowciążaktualne.
Aonanapewnonictakiegonierobi.-ŁapięNelizanadgarstkiiprzytrzymuję.
- Wiem. Ale ja nawet nie chcę, żeby wiedziała, co takie blizny znaczą. Chcę ją ochronić przed
wszystkim,przezcomyśmyprzeszli.-Odwracasiędomnieichowatwarzwmojejpiersi.
-Niemożemyjejchronićprzedżyciem,wieszotym.Pewnegodniaktośjązrani.Możemyjątylko
kochać i być przy niej, kiedy to się stanie. - Takie gładkie słowa. Tak łatwo powiedzieć. A tak trudno
zrobić.
Oz
Muzykaakustycznaistaryból
W
ydajemisię,żezwariuję.Dosłowniemiodwaliło.DomKyliejestmegawypasiony.Ogromny.Nie
ostentacyjny,tandetnyczynowobogacki,tylkosmacznie,gustowniebogaty.Widać,żedobrzeimsiężyje,
naprawdędobrze.Iwszystkotozdobylijakomuzycyniezależni.Toimponujące.Astudio?Jezu.Totalnie
niesamowite.Najlepszysprzęt,całystojakgitar,wrogupianinoimikrofonynajwyższejklasy.
Jestempewien,żeNeliiColtwidzielimojebliznypooparzeniachidokładniewiedzą,skądsiętam
wzięły.Niewiem,jakdotegopodejść.
Stoję pośrodku studia nagraniowego, gębę mam otwartą jak ryba i nie mogę się ruszyć z miejsca.
Kyliestajezamnąipodskakuje,czujęnaplecachjejoddech.
-Oz?-Obchodzimnieistajeprzedemną.-Wporządku?
Otrząsamsię.
-Tak.Domjestniesamowity.Wżyciuniebyłemwtakdużymdomu.
Kyliemarszczybrwi.
- Wcale nie jest duży. Mam koleżankę, która jest córką prezesa wielkiej firmy. No, jej dom jest
faktyczniegigantyczny.Razsiętamzgubiłam.Krążyłamdosłownieprzezdwadzieściaminut,ażwkońcu
zadzwoniłam do Lin na komórkę. Musiałam jej podać kilka punktów orientacyjnych, żeby się kapnęła,
gdziejestem.Tobyłokuriozalne.
Nieumiemsobietegowyobrazić.
-Nierozumiem,pocokomutakiwielkidom.Kyliewzruszaramionami.
-Ponic.Tototalnieniepotrzebne.Lingonieznosi.Mówi,żejestzmęczona,zanimdotrzezeswojego
pokoju do kuchni. - Wskazuje na górę. - Nasz ma trzysta siedemdziesiąt metrów kwadratowych. W
porównaniuzdomamimoichprzyjaciółekjestmaleńki.
Parskam.
-Mojeimamymieszkaniemasiedemdziesiątpięćmetrów.Zmieściłobysięwtwojejkuchni.
Jestrozgoryczona.
-Słuchaj,Oz...
Dlażartulekkotrącamjąwramię.
-Spoko!Takjużjest.Pochodzimyzróżnychświatów.
-Wcalenietakróżnych.
-Bardzoróżnych.Totalnieróżnych.Niemapunktówstycznych.-Oglądamkolekcjęgitar,podziwiam
je. - No właśnie, cały czas się zastanawiam. Czemu chodzisz do zwykłej szkoły pomaturalnej a nie do
Vanderbiltaczyjakiejślepszej,jakBenitwoiprzyjaciele?
Kyliesięrumieni.
-Botechnicznierzeczbiorąc,jeszczejestemwliceum-mamrocze.
-Co?!-Odwracamsięnapięcieiażsiękrztuszęzzaskoczenia.-Iletymaszlat,Kylie?
- Siedemnaście. Prawie osiemnaście - mówi. - A ty? Cholera. Myślałem, że ma co najmniej
osiemnaście.
Niedobrze.Niedobrze!
-Dwadzieściajeden-mówię.-Więcskorojesteśwliceum,corobiszwcollege'u?
Bawisiępokrywąklawiatury.
- Zaliczyłam już prawie wszystkie przedmioty na poziomie zaawansowanym, więc jestem w
programie łączonym. Chodzę do szkoły pomaturalnej i zbieram punkty potrzebne na studia. Jak skończę
liceum,będęmiałaponaddwadzieścia.
-Nieźle!-mówię.-Bystrzakzciebie,co?Wzruszaramionami.
-Możeitak.
-Kiedykończyszosiemnaścielat?
-Zadwamiesiące-burczy.-Aco?Znajomośćdwudziestojednolatkazosiemnastolatką
jestodbiedydozaakceptowania,alezsiedemnastolatką?Jużnie.Janiewyglądamnaswójwieki
pewniewyłączniedlategojejrodzicepozwalająmisięwokółniejkręcić.Boprzecieżnieumawiamysię.
Chyba.Tylkosięspotykamy.Jakoprzyjaciele.Tylkoprzyjaciele.
Niewiem,copowiedzieć.
-Nic,poprostumyślałem,żejesteśstarsza.Patrzynamnieczujnie.
-Chybamnieterazniezostawisz,co?Niedługoskończęosiemnaścielat,nieprzejmujsiętym.
-Nieprzejmujęsię-kłamię.Bardzosięprzejmuję.Lubięją.Chcęzniąrobićbrzydkierzeczy.Aona
jeszczeniemaosiemnastulat.Nawetnieskończyłaliceum.Dupekzemnie.
-Notogramy-mówi,żebyzamknąćtemat.
-Dobra-potakujęizdejmujęgitaręzestojaka.Nietęnajładniejszą,niestaregomartina.Tamtajest
pewnie warta więcej niż całe moje życie. Biorę jakąś starszą, klasycznego, akustycznego taylora. Jest
stara,alepiękna.
Kyliegwałtownieprzestajegraćitrafiawniewłaściwąnutę.
-Nie!Nietę!Toulubionamamy.Wybierzinną.Widzęśredniejklasyyamahę,czarną,zwykłą.
-Możebyćta?
Kiwagłową,alejestnieobecna,zatopionawmuzycznymtransie.
-Możebyć.-Apotemuśmiechasiędomnieszeroko.-Powinieneśzagraćnamartinie.
Wykrzywiamtwarzwwyrazieudawanegoszoku.
-Chybażartujesz.Wiesz,iletokosztuje?Kyliemarszczyczoło.
-Wiem.Aleprzecieżjejniepołamiesz,nie?Wzdycham.
-Niebędęgrałnamartinietwojegoojca.Takagitarajestwartatysiącedolarów,używana!Atajestz
kategoriivintage,wświetnymstanie.Jestwartawięcejniżdobryużywanysamochód.
-Myślałam,żeniegrasznagitarachakustycznych?Więcskądznaszcenęmartinów?
Wyrzucamzsiebie.
-To,żeniegram,nieznaczy,żenieoglądałem.Żeonichniemyślę.Poprostuniestaćmnienadrogą
gitarę.-Widzęwysokistolik,więcsięnanimsadowięibioręyamahęnakolana.-Tawystarczy.Wsam
razdlamnie.
ŁapiępodstawowyakordC-dur,poznajęrozkładstrunnagryfie,gramkilkatestowychnut.Brzdąkam
raczej bezmyślnie, nie zastanawiając się nad dźwiękiem, chcę się po prostu przyzwyczaić do nowego
czucia strun, do innego dźwięku. Przypominam sobie jedną ze starszych piosenek Neli i Colta i
podgrywam melodię. Sprawdzam dźwięk, szukam właściwych chwytów. W końcu mam to, słucham
piosenkiwgłowieistaramsięprzekazaćjąprzezstruny.Zamykamoczy,żebysięskupićikiedywreszcie
wchodzę w rytm, rozgaszczam się w nim. Czuję się dziwnie, ale dobrze mi się gra. Powoli, łagodnie.
Jakbymodkrywałnową,jeszczedziewiczączęśćmojejmuzycznejduszy.
Kiedy kończę piosenkę i otwieram oczy, z zawstydzeniem patrzę na Kylie, znieruchomiałą przy
pianinie,oraznaNeliiColtanazewnątrz,zakonsoletą,zasłuchanych.
-Przepraszam,tylkosięwygłupiałem....-Czujęsię,jakbymsiępodcośpodszywałalbowkraczałna
zakazane terytorium, próbując zagrać, a pewnie przy okazji masakrując, muzykę Neli i Colta w ich
własnymdomu.
Odkładamgitarę,alesłyszęprzezinterkomgłosNeli:
-Zacoprzepraszasz?!Tobyłoniesamowite!Kręcęgłową.
-Niee,totylkotak.Nigdywcześniejniegrałemnagitarzeakustycznej.Ja...
-Naprawdę,Oz,tobyłodobre.-Kylieodzywasięzzapianina.-Słyszałam,jakrodzicegralitona
żywo,atobiesięudałozapierwszymrazem.Maszwielkitalent.
Wzruszamramionamiiskrobiępiórkiemstruny.
- Dzięki. - Czuję się strasznie niezręcznie, jestem zawstydzony, a instynkt każe mi uciekać. Mam
ochotę rzucić gitarę i wybiec, pofrunąć na motorze do domu. Ale tego nie robię. Zmuszam się do
pozostaniawmiejscu.PatrzęnaKylie.-Teraztycośzagraj.
Zamyśla się i przesuwa palcami po klawiszach. Patrzy na rodziców za szybą i widzę, że jest
zdenerwowana,alebierzegłębokiwdechikiwagłową.
-Dobra.Może...Możeto.Ćwiczętoodjakiegośczasu.FreedomHangsLikeHeavenIron&Wine.
Kilka taktów na intro, a potem zaczyna śpiewać, a ja jestem porażony. Po prostu brak mi tchu.
Słyszałem Neli i Colta, więc nie powinienem się dziwić, że córka odziedziczyła po nich talent, ale
zderzenieztym,jakdoskonałymagłos,wbijamniewziemię.Maleciutkąchrypkę,cośwstyluAdelei
oczywiściejestabsolutniedoskonała.Zerkamnajejrodzicówiwidzę,żeoniteżsązaskoczeni,botylko
siedząipatrzą,zlekkorozchy-lonymiustami.
Pianino lekko mruczy, kiedy nuty rozmywają się w powietrzu, a Kylie patrzy na mnie i czeka na
reakcję.
-Jezus,Kylie,tobyło...Boże.Śmiejesię.
-Czylichybanieźle?Coltodzywasięzreżyserki.
-Nieźle?!Niemiałempojęcia,żejesteśtakadobra!Kyliewzruszaramionami.
-Ćwiczę,jakwasniema.
-Pozwólmisięnagrać.
-Nie,jeszczenie.-Kręcigłową.-Możejakjużbędęmiałazasobąjakieśwystępy.
DostudiawchodziNeli.
-Chceszwystępować?
Kylieprzesuwapalcamipoklawiszach.
- Tak. Ale bez waszej pomocy. Wiem, że moglibyście mi załatwić kontrakt i koncerty, ale chcę to
zrobićsama.Niedlatego,żejestemwaszącórką.
Nelipatrzynamnie.
-Będzieszzniąwystępował?Ściskamniewgardle.
-Hm.Myślałem,żemówimytylkootymwieczorkumuzycznym.Niewiem.
Kyliemarszczybrwi.
- Mówiłam ci, że chcę zacząć od tego wieczorku, żeby zobaczyć, jak mi pójdzie. Teraz, jak już
słyszałam, jak grasz, jestem pewna, że możemy sobie załatwić koncert na czwartkowy albo piątkowy
wieczórgdzieśnaBroadwayu.
-Mówiszserio?Samniewiem.-Trącamstrunygitary.-Zawszesięwidziałemwkapelimetalowej,
jeślijuż,niewindiefolku.
- Możesz robić i jedno, i drugie. Zagraj ze mną. Zdejmuję czapkę, odgarniam z twarzy kilka
kosmykówiwkładamjąznowu.
- Dobrze. Powiedziałem ci, że zagram, więc to zrobię. Ale nie wiem, jak z dalszymi występami.
Nigdy nie grałem przed publicznością. Ty, a teraz twoi rodzice, to jedyni ludzie, którzy mnie
kiedykolwieksłyszeli.Aitakciężkotoznoszę.
Neliklepiemnieporamieniu.
- Dasz radę. Nie zwracaj uwagi na ludzi. Ja tak robiłam, jak zaczynałam występować. Byłam
przerażona, spytaj Colta. Był na moich pierwszych koncertach. Myślałam, że zemdleję, taka byłam
zdenerwowana. Ale można się przyzwyczaić. W końcu zaczynasz się dobrze bawić. Z wyjątkiem tego
momentu,kiedywychodzisznascenę.Tosięnigdyniestajemniejemo-cjonująceanistresujące.
-Niejestempewien,czyterazmilepiej,aledziękujępani.
-MówdomnieNeli.-Znówklepiemnieporamieniu.-1zagrajnawieczorku.Sprawdzisz,czycisię
będziepodobało.
Kiwamlekkogłową,azarazpotemonaiColtidąnagórę.Wtedywerbalizujępanikę,którawemnie
narosła.
-KylieH!Jakmogłaśminiepowiedzieć,żeonitusą?!Zarzynałemichmuzykęwichwłasnymdomu!
Wybuchaśmiechem.
-Niczegoniezarzynałeś.Byłeśświetny.Zaskoczyłomnie,żeażtakdobry.-Grakilkanut,apotem
znównamniezerka.-Napewnonieumieszśpiewać?Próbowałeśkiedyś?
-Nie.Niemamowy.Zagramdlaciebie,aleniemamowy,żebymśpiewał.
Wstajeodpianinaiokrążaje,żebystanąćprzedemną.
- Oj proszę! Chociaż spróbuj! - Kładzie mi ręce na ramionach. Będzie mnie znów przytulać.
Twierdzi, że jestem w tym coraz lepszy. Szepcze mi do ucha. Gorące powietrze łaskocze i to już za
wiele.Otrząsamsięimruczęcośpodnosem.-Tylkoraz.Dlamnie.-Nachylasięitojużniejesttylko
przytulenie.Robisięzbytintymnie.
Pozwalam jej na sobie zawisnąć, bo żeby ją odsunąć, musiałbym złapać ją w talii, a to wejście na
zbytniebezpiecznewody.Dlaniej,oczywiście.
-Comamzaśpiewać?-mówięzrezygnowany,wyglądanato,żetejdziewczynienieumiemodmówić,
nawetjeśliwefekciezrobięzsiebieidiotę.
-Cokolwiek.Coścoznasz.Zaśpiewamztobą.Możejakiśhicior?-Odsuwasię,alenieodchodzi.
Ręce wciąż trzyma na moich ramionach, ale teraz są wyprostowane. Wypycha w bok jedno biodro i
myśli.-Może...Kurczę,samaniewiem.Jakiepiosenkimożemyznaćwspólnie?
Nie,onaprzesadza.Niechcęśpiewać.Wogóleniechcęwystępować.Niechodzioto,żesięboję,
ale...Dobra,bojęsię!Jestemjakkażdy,bojęsięupokorzeniaiodrzucenia.Gdybymniezmuszała,żebym
wyszedłnascenęsamizagrałparęmetalowychriffów,udawał,że
jestemjakJoeSatriani,wtedymoże.Alecośtakiego?Śpiewanieigranienaakustycznejgitarzejak
jakiśkawiarnianyhipsterskićwok?Niemamowy.
Aleniechmnieszlag,bopatrzęnanią,natebłagalneszafiroweoczy,nadłonienamoichramionach,
trzymane tak swobodne, czuję jej dotyk, od którego przyspiesza mi puls i wiem, że prędzej w piekle
przetrwakulaśniegu,niżjejodmówię.
Problem w tym, że nie znam żadnej piosenki na tyle dobrze, żeby ją zaśpiewać. A w każdym razie
żadnej,którąonamogłabyznać.Zwyjątkiemjednej,alejejniechcęśpiewać.Topiosenkamojejmamy.
Jejulubiona.Śpiewają,jakjestpijanaidochodzidogłosutatragedia,któraniedajejejżyć.
Tojedynapiosenka,którąmógłbymzaśpiewać.
Wzdycham.
-Jesttakajedna.ComeOnGetHigher.Piskiklaskanie,rozradowane,jasneoczy.
-MattNathanson!-Boże,jestzjawiskowa.-Uwielbiamtępiosenkę!
Wyciąga telefon, przesuwa palcem po ekranie, znajduje piosenkę i włącza. Słyszę przez słuchawki
odległe, ciche dźwięki. Wchodzi gitara, a ja się przysłuchuję i staram się wysłuchać akordy i wejść w
rytm.Chybaniebędzietrudno.Mógłbymtozagrać.
Zamykam oczy, zapadam się, zagłębiam. Słyszę głos mamy. Śpiewa nieźle. Nie wybitnie, ale i nie
fałszuje.Myślęoniej,botylkowtensposóbzmuszęsiędozaśpiewanianagłos.Czasemśpiewam,ale
kiedyjestemsamwmoimpokoju,amuzykajestnatyległośna,że
by mnie zagłuszyć. Staram się nie słuchać siebie, tylko po prostu śpiewać. Ale Kylie słyszę, jak
mógłbymnie.Śpiewajakjakiśpieprzonyanioł.Nie,niemogęudawać,żenasniesłyszęiżeniebrzmimy
razemzajebiściedobrze.Cooznacza,żebędęmusiałtozrobićprzedcałąszkołą.Niejestemświetny,ale
niebrzmięteżjakkrztuszącysięmors,więcniejestźle.
Piosnkasiękończyiotoonapatrzynamnie,jakbymbyłkrasnoludkiem.
-Co?-pytam.
-Nawetniewiesz,jakimasztalent.Wywracamoczami.
-Niemamżadnegotalentu,Cukiereczku.Poprostuniejestemtotalniedodupy.
Marszczybrwi.
-Wogóleniejesteśdodupy.Wniczym.Czemusiętakźleoceniasz?
Jęczę.
-Botakiejestżycie.Dajmyspokój,dobra?Wzdycha.
-Alejateżcięniedoceniam.Nakażdymkrokumniezaskakujesz.Śpiewaszdobrze,naprawdę.Znam
muzykęiumiemrozpoznaćtalent,rozumiesz?Umieszgraćnagitarzejakgeniuszimaszdobrygłos.Atyi
jarazem?Brzmimytotalniedobrze.Aprzecieżtylkosięwygłupialiśmy!
Niekłócęsięznią,botoniemasensu.
-Pocojaciwłaściwiejestem?Świetniegrasznapianinie.Daszsobieradęsama.
Otrząsasię.
- Nie, nieprawda. Gram przeciętnie. Tę piosenkę ćwiczyłam od dawna, ale wciąż robię błędy. Źle
zagrałamconajmniejtrzydźwięki.Zawszechciałambyćjakrodzice.Uwielbiampatrzeć,jakwystępują
razem. Tak dobrze się bawią. Zawsze chciałam grać w duecie, ale wszyscy kolesie, jakich znam, chcą
ode mnie tylko jednego. Ćwiczą ze mną i grają, ale jak nie zdejmuję majtek, rezygnują. Próbowałam,
naprawdę.WzeszłymrokuprosiłamBilly'egoNicholsa,żebyzemnązagrałibyłstraszniepodniecony.
Jestnaprawdęutalentowany.Alejaktylkoznaleźliśmysięsamiwsaliprób,próbowałmniepocałować.
A mnie aż zemdliło, bo Billy Nichols przeleciał połowę dziewczyn w liceum. Ja taka nie jestem i
powiedziałammuto.Orazżechcęznimtylkograć,awtedyonpoprostuwyszedł.Ottak.-Trącastrunę
gitary,którąwciążtrzymamwręceipatrzywdół.-WięcpróbowałamzTreyemUlrichem.Ćwiczyliśmy
może tydzień, a później on też próbował mnie pocałować i skończyło się tak samo. Jak tylko do niego
dotarło,żeniebędzienicwięcej,tylkomuzyka,powiedział,żepieprzyto.
-Widzę,żeznaszwielunapalonychzłamasów?Śmiejesię.
-Możnatakpowiedzieć.-Zerkanamnieszybko,alezarazodwracawzrok.-Potymjużodpuściłam.
Ażspotkałamciebie.Spotykamysięjużodjakiegośczasuiczuję,żemogęcizaufać.
Tomaszpecha,Cukiereczku.Niemówiętego,aleprzechodzimitakamyślprzezgłowę.Przezcały
czasjesteśmywtakiejodległościodsiebie,żemógłbymją
pocałować,więczewszystkichsiłstarałemsięniepatrzećnajejustainiezastanawiaćsię,jakismak
majejbłyszczykorazczyjejwargisątakmiękkie,najakiewyglądają.
-Nie powinnaś miufać - mówięw końcu. - Niepowinnaś ufać żadnemumężczyźnie, chyba że jest
gejem.
Marszczybrwi,bonierozumie.
-Dlaczego?
- Bo jesteś cholernie piękna i każdy facet, który spędzi z tobą więcej niż pięć minut, będzie cię
pragnął.Dajęsłowo.
Nieodsuwasię,słyszącto.
-Każdy?Kiwamgłową.
-Każdy.
-Nawetty?Wybuchamśmiechem.
-Szczególnieja.-Patrzymysobiewoczy,ajazprzerażeniem,bowiem,cotomożedlaniejznaczyć,
zauważamwnichiskierkęzainteresowania.
-Aleniczegoniepróbowałeś.Kręcęgłową.
-Nie.Jesteśmojąprzyjaciółką.Pewniezauważyłaś,żeniemamzbytwieluprzyjaciół,więcniema
mowy, żebym spaprał przyjaźń z jedyną osobą, jaką znam w Nashville. A poza wszystkim innym, nie
maszjeszczeosiemnastulat.
Zastanawiasięnadtym.Kiedyznówsięodzywa,mówipowoliizwahaniem.
-Agdybymchciała...
Kładędwapalcenajejustach,cookazujesiępokusąjakżadnainna.
-Nie,niechciałabyś.Niemaszpojęcia,dlaczegojestemtaki,jakijestem.
-Chciałabymsiędowiedzieć.
-Nie.Sąpowody,dlaktórychtrzymamtocałebagnodlasiebie.Niechodziorobienietajemnicczy
wstyd.Chodzioto,żektośtakijaktyniepowiniennicwiedziećogównie,którymsięumazałem.Moje
życie nie jest ładne, Cukiereczku. Nic dobrego by z tego nie przyszło, gdybym cię w to wciągnął.
Ubrudziłabyś się, a jesteś taka czysta, taka cudowna, taka niewinna. Nie mogę ci tego zrobić. No więc
nie.Dlatwojegodobra,nie.Jesteśmyprzyjaciółmiitosięnigdyniezmieni.
Odwraca się na pięcie i odchodzi. Ramiona ma skulone, głowę spuszczoną. Nie wiem, czy
skrzywdziłem ją bezceremonialnym odrzuceniem, czy jest po prostu zła. Może i to, i to. Ale to dla jej
dobra.Wstajęiodkładamgitaręnastojak.
-Weźją-mówi.
-Co?
-Tomojagitara.Zatrzymajją.Mamyinne,którychmogęużywać.-Znikazadrzwiamiprowadzącymi
dalejwgłąbpiwnicyiwracazprostym,sztywnymfuterałem,którystawiapionowoumoichstóp.-Masz.
Odsuwamsię.
-Niewezmętwojejgitary.
Podnosigłowę,oczyjejpłoną.
-Weźją,docholery.Totaniagitara.Takrobiąprzyjaciele.
-Poco?
Wzruszaramionaminieśmiałymgestemosobypokonanej.
- Powiedziałam ci, przyjaciele dają sobie prezenty. To prezent, nie łaska, bo wiem, że taka będzie
twojanastępnawymówka.-Patrzymiwoczyiwidzęwnichból,zagubienie,smutek.-Graszzemnąna
wieczorkumuzycznym,jużnaszgłosiłam.Musiszmiećgitarę,żebyćwiczyć.
-Cozagramy?
Kładęfuterałnapodłodze,chowamdoniegoyama-hę,apotemzatrzaskuję.
-Jeśliniemasznicprzeciwko,chciałabymspróbowaćzagraćkilkapiosenek,któresamanapisałam.-
Znówsięodwraca,kładzierękęnapianinieiniepewniegładziwypolerowanedrewno.
-Jasne,wchodzęwto.
-Super.Pokażęcijejutro.
-Czemunieteraz?
-Bozarazsięrozpłaczęichcę,żebyśwyszedł.Chciałemszczerości,tomam.Stajęzanią,alejej
niedotykam.
-Niechciałemcisprawićprzykrości.
-Alesprawiłeś.Wzdycham.
-Niewiesz,ocosięprosisz,zadającsięzkimśtakim,jakja.
-Czyprzypadkiemniejapowinnamtoocenić?
-Możeitak.Alejateżmamwybór.
-Iwybrałeśodepchnięciemnie.
Zamykam oczy i czuję, jak wzbiera we mnie poczucie winy i żal. Nie mogę znieść, że naraziłem tę
dziewczynęnaból.Niewidzęjednakinnegosposobu.Jejrodzicewidzielimojebliznyidobrzewiedzą,
skądsięwzięły.Niemamowy,żebypozwoliliswojemujedynemudzieckuspotykaćsięztakimniczyim,
slumsowymszczuremjakja.Ibędąmielirację.
-Nieodpychamcię,tylkochronię.
Odwraca się na pięcie i nagle jest znacznie bliżej, prawie mnie dotyka, jej okrągłe piersi są o
milimetrodmojejklatki.Patrzynamnie.
-Wydajemisię,żepoprostusięboisz.Kiwamgłową.
-Tak.Ociebie.
-Jasięnieboję.
-Apowinnaś.
-Dlaczego?
-Bomożeszmiećkogośznacznielepszegoniżja.Napoczątekrozejrzyjsiępodrugiejstronieulicy.-
WskazujęnadomBena.-Tengośćzatobąszaleje.
Robikrokwmojąstronęipopychamnie.
- To mój najlepszy przyjaciel. Jest dla mnie jak brat i tak mnie traktuje. Miał całe życie na
powiedzeniemi,jeśliczułinaczej,anigdytegoniezrobił.
Wzruszamramionami.
-Możemiałswojepowody.-Pocieramtwarzrękami.-Cholera,posłuchajmnie.Przepraszam,żecię
zabolało.Przykromi,żenierozumieszmoichmotywacji,alenicwięcejniemogęcizaoferować.
Wchodzę po schodach, żeby nie powiedziała nic więcej. Staram się być spokojny i nonszalancko
macham na pożegnanie do Colta i Neli, rzucając uprzejme „na razie". Cholera, muszę stąd spadać. Z
Nashvilleznaczy.Uwolnićsięodpokusy,jakąjestKylieCalloway.
Wuszachdudnimiryksilnika.Ostrowpadamwzakręty,prujęmiędzysamochodami,przejeżdżamna
czerwonymiogólniejadęjakćwok,alemuszęsięodniejoddalić.Wywlekazemniebrudyichcemnie
naprawiać.Mówi,żejejtonieprzeszkadza.Aleprzeszkadzałobyipowinno.Niejestemprzypadkiemdo
wyleczeniainiezamierzamnarażaćniewinnościkogośtakczystego,jakKylie.Jestdziewicą,nastówę.
Kiedy staliśmy tak blisko, patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, trochę z przestrachem, jakby
chciałazbli-żyćsięjeszczebardziejimniepocałować,alestrachokazałsięzaduży.Nozdrzajejdrgały,
apierśunosiłasięodnerwowołapanegopowietrza...Boże,byłatakkusząconiewinna.
Niepamiętam,jaksięznalazłemwmieszkaniu.Zamykamdrzwidopokoju,uchylamoknoiwyciągam
z dna plecaka puszkę. Drżącymi palcami skręcam jointa, zioło wszędzie się rozsypuje. Zgarniam je,
wpycham z powrotem do woreczka i zapalam skręta. Wkładam telefon do stacji i włączam
najmocniejszy, najmroczniejszy metal, jaki mam. Nawet nie wiem co to ani kto, wiem tylko, że jest
masakrującyibrutalny,ategomitrzeba.Cioszaciosemipowolnewdechy.
Postąpiłemsłusznie,tak?
Wątpliwości mogą zabić. Są jak nóż, stanowczo wbijający się w podstawy mojego zdecydowania.
Jakwodapodmywającabrzegirzeki.Kładęsięnaplecach,unoszęnafalihajuiwalczęzezwątpieniem.
Słyszęcichygłos.
-Proszę,nie...!
Podrywamsię,bobrzmiznajomo.
Jestwieczór,kołodziewiętnastej,aponieważtopoczątekgrudnia,nadworzejestciemno.Wyłączam
muzykęinasłuchuję.
-Nie!Zostawmnie!Puść!Proszę!Japieprzę,toKylie.
Zrywam się, trzaskam drzwiami, aż pęka kartonowa ściana, wypadam przez drzwi wejściowe i
zbiegam ze schodów. Widzę ją w mroku, przyciśniętą do drzwi bmw. Boże, przyjechała za mną. To ci
trzej kolesie, których widzieliśmy tu poprzednio. Jeden z nich trzyma ją za rękę, nachyla się nad nią i
napiera,śmiejącsię.Terazzaczynająciągnąćwstronęnajbliższychdrzwi.Pozostalidwajstojąipatrzą,
śmiechemzachęcająkolegę.
Niezatrzymujęsięnawetnamoment,żebycokolwiekzaplanować.Mknęprzezchodnik,obracamsię
na lewej pięcie i uderzam pięścią prosto w jego nerkę. Wkładam w to cały rozpęd i siłę. Nawet nie
zdążył mnie zobaczyć. Chwieje się, a ja znów atakuję, walę w to samo miejsce, trzy ostre ciosy. Po
czymś takim w najlepszym razie będzie szczał krwią. Ale jeszcze nie skończyłem. Walę go w szczękę,
kopiękolanemwbrzuch,apotemłapięzakarkiprzyciągamjego
twarzdomojegowznoszącegosiękolana.Upadanaplecy,krztusisiękrwiąizębami.
Czujęuderzeniewbok,stękam,obracamsięiwalęnaślepo,aletrafiamwkośćiciało.Cofamsię
chwiejnie, wypatruję napastnika, częściowo blokuję jego uderzenie, ale mimo to obrywam w policzek.
Skórapęka,czujęnaustachsłonysmakgorącejkrwi.Kolejnycios,wczaszkę,tużnaduchem.Dzwonimi
wgłowieiwidzęgwiazdy.Potrząsamłbemiobracamsię,żebynamierzyćcel.Jest.Jużdawnopohaju,
terazczujębóliwystrzaładrenaliny.Kopięgowkolano.Kulisię,ajarzucamsięnaprzódiwalęgoz
bykawtwarz.Słyszę,żezmiażdżyłemmunosiczujęnaczolekrew.
Dźwiękodbezpieczanejbroni.
-Lepiejsięwycofaj,skurwielu.-Zimnymetalnaczole.
-Ky,jedź.-Niepatrzęnanią,alesłyszę,jakhisteryczniewciągapowietrze.-Jedź!
Jedzie. Dzielna dziewczynka. Słyszę, że zamyka za sobą drzwi, potem rozlega się pisk opon i
aksamitnypomrukdobregoniemieckiegosilnika.Niemajej.
Odwracamsięipatrzętwardowlodowatebrązoweoczy.
-No,strzelaj.-Toblef.Jestemprzerażony,kolanamisiętrzęsąichybazarazsięzsikam.
Mrużyoczyiprzekręcanadgarstek,żebytrzymaćlufępodkątem.
-Chceszumrzeć,co,białasku?Znudziłocisiężycie?
-Nie,alejeślimnieterazniezastrzelisz,pożałujesz.-Jestemnapiętyigotowy.
Onoblizujewargi,myśli.Wahasię.Wahaniemożekosztowaćżycie.Czuję,żelufazsuwamisiępo
skórze i wtedy ruszam. Wyciągam rękę, odtrącam pistolet i prowadzę lufę w dół. Pięścią docieram do
jegogardła.
Słyszęwystrzałiponodzerozlewamisiępłonącyból.Rejestrujęnapięcie,gorącoirwanie,aleto
nie wystarczy, żeby mnie powstrzymać. Łapię go za rękę, wykręcam, wsadzam sobie pod pachę i
obracam się tak, że musi się schylić, bo połamię mu kości. Jęczy i z trudem łapie oddech. Nie licz na
litość,szmato.Pochylamsięszybkoigwałtownie.Słyszę,jakpękamułokieć.Pistoletwypadamuzręki,
ajananimstaję.Kopięgogdzieśnaprzód.Onpadatwarząnaziemię.
Krewlecimipotwarzy,ponodze.Pięściboląipalą,skóręnaknykciachmampopękaną.
Nie słyszę dźwięku nadjeżdżającego auta ani otwieranych drzwi. Kuśtykam, żeby stanąć nad
właścicielempistoletu.
-Onajestmoja,dotarło?Jeszczerazsiędoniejodezwieszizabijęcię.
Wodpowiedzitylkojęknął.Pochylamsięipodnoszępistolet.Wysuwammagazynekinaboje.Wlokę
siędokoszanaśmiecipodrugiejstronieparkinguiwyrzucam.Akiedysięodwracam,widzęją.Stoiw
otwartychdrzwiachsamochoduipatrzynamnie.
-Nicciniejest?-pytamzodległościdziesięciumetrów.
Idzieszybkowmojąstronę.
-Czymnienicniejest?!Krewcileci...Słyszałam...Słyszałamwystrzałimyślałam...Myślałam,że
nieżyjesz.
Słyszęjękipopychamjąwstronębudynku.
-Wejdźmydośrodka.Nicminiejest.Łapiemniezarękęiciągniedosamochodu.
-Musisziśćdolekarza.Wyrywamsię.
-Powiedziałem,żenicminiejest.
-Zostałeśpostrzelony.Wnogę.
Noga boli, więc na nią patrzę. Kula nie weszła w ciało, wygląda to na zadraśnięcie. Kuśtykam do
drzwi,nieczekamnanią.
-Niejesttakźle.Jaidęnagórę.Typowinnaśwracaćdodomu.
Ale idzie za mną. Zamyka samochód, ale to będzie cud, jeśli po powrocie zastanie go w
nienaruszonymstanie.Niemamsiłysiętymprzejmować.Zalewamnieadrenalina,abólwykańcza.Teraz
zaczynamsiętrząśćzestrachu.Zatrzaskujędrzwidomieszkania,zamykamzamekiniepewniezmierzam
do kuchni. Odwijam z rolki kłąb papierowego ręcznika i przyciskam do rany w nodze. Syczę z bólu.
Kręci mi się w głowie. Boli mnie głowa, policzek. Ten cios był gorszy, niż myślałem. Widzę się w
drzwiach mikrofalówki, moja twarz wygląda jak krwawa maska. Kylie przytula się do ściany przy
lodówce,trzęsiesię,patrzynamnieprzerażonaibojęsię,żeupadnie.
Wskazujęnaręcznikdorąk,zwisającyzrączkipiekarnika.
-Dajmi.-Robito,ajawymieniamprzesiąkniętąligninęnabawełnę.Zakrwawionypapierwyrzucam
dozlewu.-Kylie,spokojnie.Nicminiejest.Bywałogorzej,tonaprawdęnictakiego.
Kręcigłową.
- Ich... Ich było trzech. Strzelili do ciebie. Mogli cię zabić. Przeze mnie. - Trzęsie się i obejmuje
ramionami.-Zmasakrowalicię.Jesteśranny.
-Chodźtu.-Wyciągamrękę,aonapodbiega.Sądzącposkurczubóluwboku,kiedynamniewpada,
mampotłuczoneżebra.Niezwracamnatouwagi,oddychamiprzyciągamjądosiebie.-Jeśliniccinie
jest,byłowarto.Nicciniezrobili,prawda?
Kręcigłową.
-Nie,tylkomniewystraszyli.Mówili...Comizrobią.Tobyłoobrzydliwe.Ichcielitozrobić.Nie
mogłamuciec.Wiedziałam,żeon...
- Ale nic się nie stało. - Głaszczę ją po plecach. -Oddychaj, Cukiereczku. Po prostu oddychaj.
Wszystkojużjestdobrze.
Odsuwasię.
-Nie.Jesteśranny.
Przesuwamrękąpopoliczkuiścieramkrew,żebyniekapała.
- Z ran na głowie i na twarzy zawsze leci dużo krwi, ale to tylko rozcięcie. Serio, nic mi nie jest.
Mówiłemci,bywałogorzej.
Ciągniemniezarękę,ajazociąganiemidęzanią,kuśtykając.Prowadzimniedokanapyipomagami
usiąść.Przynosikilkawilgotnychkawałkówpapiero-
wegoręcznikaistarannieobmywamitwarz.Składaskrawekligninyrazzarazem,ażzostajezniego
tylkoróżowoczerwonapapka.Trwatoprzezkilkaminut,ażkrwawieniewkońcuustaje.Dotykapoliczka,
apotemczoła,które-cozauważamzopóźnieniem-takżeszczypie.
-Maszdwierany.-Dotykakażdejznich.-Tuitu.Aleniewyglądająnagłębokie.
-Nobomówięci,żenicminiejest.-Ajednakkręcimisięwgłowie.Boliitobardzo.Cholera,jak
boli.
Kylienachylasięnademnąibardzodelikatnieoglądabrzegiranynaudzie.
-Aletowyglądakiepsko.Trzebazałożyćszwy.
-Niemamowy.Patrzynamniezdumiona.
-Dlaczego?
- Nie mam pieniędzy i nie chcę zwracać na siebie uwagi. Zagoi się. - Wskazuję na łazienkę. - W
szafcezlekamijestbandażineosporin.Przyniesiesz?-Kiwagłowąiwstaje,aledopierokiedywraca,
dociera do mnie, że nie mogę założyć sobie opatrunku przez dżinsy. Z trudem wstaję. - Muszę włożyć
krótkiespodenki.Zarazwrócę.
-Oz,powinieneśjechaćdoszpitala.Jazapłacę.
- Nie wątpię! - Nie powinienem być tak agresywny, ale cholernie mnie boli, jestem wściekły i
skołowany. Czemu tu przyjechała? To wszystko komplikuje. Teraz będzie się czuła, jakby była mi coś
winna.
- Więc daj sobie pomóc. Proszę cię. Ledwie chodzisz. - Jest za mną i powoli idziemy do mojego
pokoju.
Bólpromieniującyzkościudowejjesttakdogłębny,żeztrudemprzestawiamnogę.
Udajemisiędotrzećdołóżkaipadamnanie.
-Co,terazzdejmieszmispodnie?
Rumienisię,alewchodzizamnąiklękaprzymoichstopach.
-Tak.-Rozwiązujesznurówkiiściągamibuty.
„Opór jest daremny". Dobra, od czasu do czasu cytat ze Star Treka nie zawadzi... Ale serio, nie
wiem,jakmiałbymjąterazpowstrzymać,bowszystkomnieboli,apozatymniktnigdysiętakmnąnie
zajmował.Mamaniejestbardzoczułym,przytulającymiopiekuńczymtypem.Toraczejprzyjaciółka.Nie
wiem, jak się zachować, zwłaszcza że wcześniej odepchnąłem Kylie i było to cholernie trudne i
całkowicie sprzeczne z tym, czego naprawdę chciałem. Pozwalam jej zdjąć sobie buty i skarpetki.
Skarpetka ze zranionej nogi jest przesiąknięta krwią, a Kylie się krzywi i patrzy na mnie pytająco.
Rozglądasięzamiejscem,gdziemogłabyjąodłożyć.
-Wyrzućdośmieciwkuchni-mówię.Wychodzi,ajaszamoczęsięzzapięciemspodni
ichcęjeszybkozdjąć,aletotakkurewskoboli,amateriałprzykleiłsiędootwartejranyiniewiem,
jakgooderwać.Onawraca,ajamamspodnieściągniętetylkodopołowy.
-Boże,Oz,jakizciebieupartydupek!
-Wkońcusięzorientowałaś!-mówię,aleprzełykamdumęipozwalamjejzdjąćmispodnie.
Mamnasobiebokserki,dziękiBogu,bojeślizadużoczasuminęłoodostatniegoprania,czasemnie
noszębielizny.
Bolimniebok,pulsuje.Żebrojestobite,jeśliniepęknięte.Nieźleoberwałem.Agłowa,Boże,głowa
pękamioduderzenianiąioddwóchciosów,któreprzyjąłem.Uwaga,dzieciaki,zanimstrzeliciekogośz
byka,poradźciesięlekarzalubfarmaceuty.Wfilmachkłamią,możnazrobićkrzywdęisobie.
-Matko,Oz,towyglądafatalnie.Proszęcię,proszę,pozwólmisięzawieźćdoszpitala.-Wygląda,
jakbysięmiałazarazrozpłakaćijestblada,niewiem,czyniezwymiotuje.
Siadamioglądamnogę.Ranajestdośćgłęboka.Niedokości,alepozewnętrznejstronieudamam
niezłą masakrę. Ale się zagoi. Wiem z doświadczenia. Co prawda nie mam go w sprawie ran
postrzałowych,alemiałempodobneobrażenia.Kręcęgłową.
-Towyglądagorzej,niżjestnaprawdę.Podajmigazę.
Przełyka ślinę, mruga, zaciska usta i podaje mi rolkę gazy, neosporin, wodę utlenioną, plaster i
nożyczki.Dochodzędowniosku,żeneosporinsięnieprzyda,więcodkładamgonabok.Bioręręcznik,
którymtamowałemkrewipodkładamgopodnogę.
-Polejmitowodąutlenioną-mówiędoKylie.-Dużo.
Blednie.
-Niebędziebolało?
-Jakskurwysyn.Alelepszetoniżzakażenie.Zróbtoszybko.-Zaciskamzębyipatrzę.Odkręcabiały
ko-reczek z brązowej butelki i zerka na mnie. Kiwam głową, a ona wylewa płyn na ranę. Nie mogę
powstrzymać jęku. - Kurrrrrrwa, jak boli. Boże! - Głęboko wciągam powietrze, żeby dodać sobie
odwagi.-Dobrze.Jeszczeraz.
Jestbliskałez,alerobi,ocoproszę.Tymrazemrozrywającybóljestniemalniedozniesienia.Rana
bomblujejakwściekła,ajapacamwniąkawałkiemręcznika.
-Jeszczeraz.
Terazniemogęjużpatrzeć.PatrzęwięcnaKylie,nafalęjejrudawychwłosów,spływającychfalami
przez ramię, na smutne, błękitne oczy wpatrzone w moje nogi. Ma obcisłą, szarą koszulkę, a jej piersi
wznoszą się jak pagórki, które chcę poznawać dłońmi, ustami i wzrokiem. To nie są dobre myśli, bo
jestemtylkowbokserkachijaksięnakręcę,onazaraztozauważy.Wracamdomyśleniaojejwłosach.
Sągęste,błysz-czące,wkolorzemiedzi.Falazafalą,lekkoskręconenakońcach.
-Gapiszsięnamnie.-Zakręcabuteleczkęisamanamniepatrzy.
-No.-Wzruszamramionami.
-Myślałam,żejesteśmytylkoprzyjaciółmi.Odcinamdługipasgazy,składamkilkakrotnie
iukładamnaranie.
-Terazowiń.-Patrzę,jakbandażujeminogę,przekładającrolkęzrękidoręki.-Jesteśmy.
-Więcczemupatrzysz,jakbyśchciałmniezjeść?-Odcinabandażiprzykleja,apotemznówsiadapo
turecku.
-Boto,cojestsłuszneito,czegobymchciał,toniezawszetosamo.-Wskazujęnaobciętebojówki.
-Podasz?-Rzucamipostrzępioneszorty,ajajewciągam,wijącsięnałóżku.
Kyliemarszczybrwi.
-Acoztym,czegojachcę?
Zapinamguzikirozporek,apotempodciągamsiętrochęwgóręisięgamdoplecakapopapierosyi
zapalniczkę.
-Tosamo.-Zapalamizaciągamsię,zamykamoczy,anikotynowyrauszrozlewasiępomnie.-To,
czegochceszito,czegopowinnaśchcieć,tonietosamo.Jużchybawidziałaśdlaczego.Mojeżyciejest
groźne.Jajestemgroźny.
Gramoli się na łóżko i siada obok mnie. Patrzy, jak palę. Czuję jej palce na dłoni, wyjmuje mi
papierosa,przykładadoust,wciągaodrobinę,przytrzymujewustach,apotemwdycha.Troszkękaszle,
alenieażtakjakzapierwszymrazem.Rozszerzająjejsięźrenice,opierasięościanę,bozaczynajejsię
kręcićwgłowie.
-Ocholera.Wow.Terazjużrozumiem.-Mrugaioddajemipapierosa.
Parskamśmiechem.
-Taa.Alewięcejniedostaniesz.
-Zawszetakjest?-Wyciągaznówrękę,alesięodsuwam.-Nodaj,chcęjeszcze!Proszę!
Boże,pozwolęjejzacząćpalić.Jakkompletnydupekdajęjejpapierosa.
- Nie zawsze. Jak się przyzwyczaisz, to takie uczucie będzie się pojawiać tylko po co najmniej
dwunastu godzinach od ostatniego papierosa. - Zabieram jej fajkę i sam się zaciągam. - Jak się
uzależnisz,będziekolejkachętnychdoskopaniamidupy.
- Nie, jeśli się uzależnię, będzie to moja wina, nie twoja. - Widzi otwartą puszkę, stojącą na
podłodze,podnosijąizaglądadośrodka.Wyciągaworeczek,otwieraiwącha.-Tojestzioło?
Kiwamgłową.
-Zioło.
-Będzieszjepalił?
-Nieprzytobie.
Wkładaworeczekzpowrotemdopuszkiistawiająmiędzynami.
-Czemunie?
-Botokolejnypowód,dlaktóregoniemożemybyćwięcejniżprzyjaciółmi.Wtwoimżyciuniemoże
byćnarkotyków.
-Awtwoimmogą?Wzdycham.
- Mogą. Jeśli cokolwiek mi się w życiu uda, będę grał w kapeli i tyle. W jakichś spelunkach i
nędznych klubach, a potem będę jarał w ciemnych zaułkach i wciągał kreski w kiblach. A na koniec
przedawkujęibędziepozabawie.-Patrzęnanią.-Takiegożyciachcesz?
Przeczesujewłosy.
-Nie.Możeszosiągnąćznaczniewięcej.Mógłbyś,gdybyśchciał.Maszwielkitalentdomatematyki.
Możeszznimcośzrobić.Ijesteśnatyledobrymmuzykiem,żebywylądowaćwlepszymmiejscuniżjako
cuchnący ćpun, wciągający prochy w kiblach klubów muzycznych. Chciej dla siebie więcej. Ja chcę
więcejdlaciebie.
Wzruszamramionami.
- No widzisz, a ja nie chcę. - Kłamstwo. Wstrętne, śmierdzące kłamstwo. Chcę więcej. Może
niekonieczniedomkuzbiałympłotkiem,psazkłapciatymiuszamiidwójkidzieciwycierającychsmarki
wmojespodnie,alenapewnoczegoślepszego.
Odwracasiędomnie,widzęjąblisko,czujęjejoddechnapoliczku,dłońnapiersi.
-Samwtoniewierzysz.Słyszękłamstwowtwoimgłosieiwidzęjewtwoichoczach.
Opuszczampowieki.
-Możeitak.Coniezmieniafaktu!
- Zmienia. Nie ma faktów tyczących się przyszłości. Przyszłość jest w twoich rękach. Masz talent.
Jesteśprzystojny.Możeszzrobićbardzodużo,jeśliwsiebieuwierzysz.
Parskam.
-TotekstzjakiegośgównianegofilmuzSandrąBullock?
-Tak,awiesz,żeSandraBullocknigdyniekłamie.Niemogęsięnieroześmiać.
- Jesteś znacznie seksowniejsza niż Sandra Bullock. -Milknę dla większego efektu i żeby się
zastanowić,
czyniepożałujętychsłów.-ASandraBullockjestseksowna.
-Jeststarszaodnaszychrodziców!
-Nowięcjestseksownawkategoriistarszychbabek.Pozatymwmoimprzypadkurodzicewystępują
wliczbiepojedynczej.-Mówiętobezzastanowienia,poprostumisięwymyka.
Rozmowanatychmiaststajesiępoważna.
-Nieznaszswojegotaty?Zamaszyściekręcęgłową.
-Nie.Nawetniewidziałemzdjęcia.Niewiemanijednejrzeczyotymgościu.
Kylieażkipiodpytań,widzęto.
-Mamanicciniepowiedziała?
-Nie.Todlaniejbolesnytemat.Wściekasię,jakotymmówię.Onodszedłinieprzysługujeminic
więcej.-Wzdycham.-Wydajemisię,żemamponimimię,aleniejestempewiennastoprocent.
-Maszponimimię...Czylijakie?Wybuchamśmiechem.
-Niezłapróba,Cukiereczku!Itakniepowiemci,jaksięnaprawdęnazywam.
- Cholera, myślałam, że się uda. - Kładzie się na boku, głowę opiera na ręce. Patrzy na mnie
stanowczozezbytbliskiejodległości.-Dlaczego?
-Botoimięnależydoniego.Ajaniconimniewiem.Więcwtrzeciejklasiepostanowiłem,żechcę
byćsobą,bezjegoudziałuiwymyślęsobiewłasneimię.WybrałemOza.
-Dlaczegoakuratto?
Wzruszamramionami.
- To skrót. Pasuje mi. Poza tym wtedy pierwszy raz obejrzałem Czarnoksiężnika z Krainy Oz i
strasznie mi się spodobał ten czarnoksiężnik. Wiem, że nie miał być fajny, ale chodzi o to, że stwarzał
imponującepozory,ataknaprawdę,wśrodku,byłkimśzupełnieinnym.Ijataksięczułem.Takjakbym
musiałbyćnazewnątrzinnyniżwśrodku,żebyprzetrwać.Niemogłembyćtaki,jakchciałem.Miałem
bolesnedorastanie.Naprawdę.Tocosięprzedchwiląstało,tonictakiego.Jestemwojownikiem.Byłem
wpoprawczaku.Tammusiałemwalczyćcodziennie.Iwszkole,naboisku,naosiedlu.Jakdzieciakichcą
komuś coś udowodnić, robi się ostro. A w takich dzielnicach każdy ma coś do udowodnienia.
Nienawidziłem się bić. Chciałem, żeby wszyscy dali mi spokój. Chciałem wiedzieć, kim był mój tata,
skąd się wziąłem. Dlaczego mama jest sama. Dlaczego byliśmy sami. Dlaczego tak często się
przeprowadzaliśmy.
-Aczęsto?Kiwamgłową.
- Delikatnie mówiąc. Co roku albo i częściej, przez większość mojego życia. Najdłużej w jednym
miejscu mieszkaliśmy w Dallas, odkąd skończyłem jedenaście lat do siódmej klasy. Potem mama
przeprowadziła nas do St. Louis. Tak było co roku. Półtora roku przed Dallas, tak samo po St. Louis.
Nowaszkoła,nowemieszkanie,nowemiasto,nowiznajomi.Wkońcuprzestałemsobiezawracaćgłowę
przyjaźniami,skoroitakwszystkichprzyjaciółmusiałemzostawićpokilkumiesiącach.Terazpoprostu
odliczamczasdonastępnejprzeprowadzki.
Znikimsięnietrzymam,robięswoje...Cholera,nawetniewiem,czemucitomówię.Zawszebyłem
zagubiony.Pałętaliśmysięzmamąpoświecie,ajanieznamtejtragicznejhistorii.Mamanicniemówi.
Jestemnikim.Tywiesz,kimjesteś.Wiesz,skądsięwzięłaś.JesteścórkąNeliiColta,jesteśmuzykiem.
Znasz swoich rodziców, obydwoje. Jasne, mają pewnie jakieś tajemnice i historie, o których ci nie
mówili, ale masz ich oboje. Nawet nie wiesz, jaka to wielka rzecz. Moja mama jest... wycofana. Nie
wiem, jak to wyjaśnić. Uczestniczy w moim życiu, wychowała mnie najlepiej jak mogła, a ja jestem
wdzięczny,żejąmam.Alejakaśjejczęśćjest...nieobecna.Wkażdymraziedlamnie.Pytałemjąoto,ale
tylkosięwścieka.-Muszęnachwilęprzestaćmówić,zacisnąćzębyiprzeczekaćnowąfalępulsującego
bóluwnodzeiwboku.Kyliekładziesięnaplecachipatrzywsufit.
- Boże, Oz. Tyle jeszcze chciałabym wiedzieć i tyle mam do powiedzenia. Nie wiem, od czego
zacząć.
-Niemanicdopowiedzenia.Jestjakjest.-Zbóluzaciskamzęby,bouderzazgwałtownąsiłą.
-Byłeśwpoprawczaku,tak?-pytaniepewnie,niepatrzącnamnie.
Wzruszamramionami.
-Tak.Wdziesiątejklasie.WNewJersey.
-Zaco?Cosiętakiegostało,żetamwylądowałeś?Wzdycham.
-Nicciekawego.Któregośdniaposzkolenapadlimniejacyśdebile.Zlalimnie.Więcpostanowiłem
sięzemścić.Tylkożemożetrochęprzesadziłem.Wynaj-
dowałemich,jednegopodrugim,iwszystkichwpakowałemdoszpitala.Wyglądanato,żezemstanie
jestusprawiedliwieniemdlaagresjiiprzemocy.
-Wylądowaliwszpitalu...?
-Tak,Cukiereczku.Jakwalnieszgnojkacegłówkąwtyłgłowy,potrzebujewięcejniżkilkaszwów.
-Boże,Oz.
Śmiejęsię,aletogorzkiśmiech.
-Tak.Możewreszciezobaczysz,dlaczegoniejestemdlaciebiedobry.Onisobienatozasłużyli,nie
mam wątpliwości. Polowali na mnie od tygodni. Popychali mnie, gnoili na korytarzach, a jak
próbowałem oddać, zawsze wpadałem w kłopoty. Bo widzisz, to były „dobre" dzieciaki. Takie, które
miałyobojerodziców.Mamusiedziałaływkomitecieszkolnym,tatusiowiezasiadaliwzarządzieszkół,
tabajka.Ajabyłemnowyizgównianejdzielnicy.
-Gnoilicię,aletotyposzedłeśdopoprawczaka?Cosięznimistałopotym,jaknaciebienapadli?
Znówsięśmieję.
-Nic,Cukiereczku.Nicanic.Zawlokłemswojążałosną,obitądupędodomuinastępnegodnianie
poszedłemdoszkoły.
-Nikomuniepowiedziałeś?
-Pewnie,żenie.Nicdobregobyztegoniewynikło.Nawetgdybyktośmiuwierzył,najwyżejbyich
zawiesilinakilkadni.Niewarto.
-Powiedziałeś,żeobrywałeśbardziej.Kiedy?
-Boże,tylepytań.Mamnamyślikilkaobitychżeber,podbiteoko,rozcięciaisiniaki.Nicnowego.-
Niemogęznieść,żejejotymmówię.Niemogęznieśćlitości,którąwidzęwjejtwarzy.-Razbyłem
naprawdęranny.Nieto,żeoberwałem,tylkogorzej.Tobyłowpierwszymtygodniujedenastejklasy.Był
taki dzieciak, Greg Makowski. Wielki. Ogromny, naprawdę. Głupi jak łopata, ale potężny. Oczywiście
lubiłdręczyćinnych.Musiszwiedzieć,żewpoprawczakukażdynowyjestjakświeżemięso.Rzucająsię
na ciebie, jak tylko zamkną się za tobą drzwi. Szczególnie w tym poprawczaku, w którym ja byłem.
Szybkosięzorientowałem,żemuszęjakośsięzasłużyć,żebyuniknąćbicia.Postawićsię.Udowodnić,że
ze mną się nie zadziera. Więc wybrałem największego, najwredniejszego dzieciaka na oddziale i
wybiłemmuzęby.Potymniktzemnąniezadzierał,chybażektośnowy,ktochciałudowodnićtosamoco
ja.Noipotemtendzieciak,wostatniejklasie.Zacząłemsięznimbić.Zresztąwygrałem.Tyleżeonmiał
kumpli. Wielu kumpli. Dużych. Dopadli mnie w jakimś zaułku. Z jednej strony był mur przy drodze
szybkiegoruchu,zdrugiejpustyparking.Niemiałemdokąduciekać.Musiałoichbyćzośmiu.Złamalimi
czteryżebra.Nadgarstek.Kośćpoliczkowąinos.Poluzowaliparęzębów.Prawiesięudławiłemkrwią.
W szpitalu byłem ponad tydzień, a przez następne dwa tygodnie nie mogłem się ruszyć. Mama musiała
sprzedaćsamochódizastawićbiżuterię,żebyzapłacićchociażczęśćrachunku.Wciążmamyjakieśpięć
patykówdługu.Mamapracowałacałednienadwóchetatachprawieprzezmiesiąc,żebyzebraćkasęna
kupnowozu,ina-
czejmusiałachodzićdopracypięćkilometrówwjednąstronę.Prawienaswyrzucilizmieszkania.
Ale przetrwaliśmy i po wypisaniu ze szpitala znów się przeprowadziliśmy, a ja zmieniłem szkołę. -
Przekładamsię,żebyzłagodzićbólżebra,aletotylkowywołujewięcejbólu.-No,totakąmamhistorię.
Terazżałujesz,żezapytałaś,co?
Kyliemilczy,więcpatrzę.Płacze!
Odwracamsięwjejstronęiztrudemsiadam.
-Hej!Cosięstało?
Siąkanosem,wycieraoczy.
-Cosięstało?!Boże,Oz...Boże!Tyleprzeszedłeś,amówiszotym,jakbytobyłonic.
-Nodobrze,aleczemutypłaczesz?-Naprawdętegonierozumiem.-Niechcętwojejlitości.
Siada.Oczyjejpłoną.
- To nie jest litość! To się nazywa współczucie! Są na świecie ludzie, którym na tobie zależy. Nie
każdyzamierzacięzbić,porzucićizdradzić.
-Doświadczeniewskazujeinaczej.Wybacz,jeślijestemtrochęzgorzkniały.-Niemogęjużdłużej.
Otwieram puszkę i pakuję zioło do szklanej lufki. Zwykle nie jaram w ten sposób, ale nie mam
cierpliwości,żebyterazskręcaćblanta.Zapalamzapalniczkę,ziołotrzeszczy,palisięnapomarańczowo,
adymwypełniamipłuca.
Nienawidzęsięzato,żepalęprzyniej.
Trzymam dym w płucach tak długo, aż zaprotestują, a potem kładę się i wypuszczam go do sufitu.
Kyliepatrzynamnieprosząco.
- Nie. Nawet nie ma mowy. - Biorę kolejnego dużego bucha, a potem kładę lufkę i zapalniczkę na
piersi.
- Nie zamierzałam prosić. Dziwnie pachnie. - Zerka na otwarte drzwi do mojego pokoju. - Twoja
mamaniewyczuje?
-Onawie.-Jestemnahaju,powiekimamciężkie,abóljestdaleko.-Jakmniezapierwszymrazem
przyłapała, to szlag ją trafił. Totalna masakra. Histeria, te sprawy. Kłóciliśmy się przez kilka tygodni.
Nie przestawałem, ciągle dawała mi szlaban, ale miałem to gdzieś. Wychodziłem, jak miałem ochotę.
Wiedziałem,żeniemawyjścia,boco,zabijemidrzwideskami?Wepchniemniesiłądopokoju?Znów
mnieuziemi?Wkońcusiępoddała.Powiedziała,żejakchcęsięwykończyć,toproszębardzo.Czasem,
jakjestnaprawdęzdołowana,palizemną.Alewydajemisię,żewtedyprzypominasobie...jego.
Trzymamzapalniczkęwręce.Budzępłomieńdożycia.Klik,płonieBic.Klik,płonieBic.Ogieńjest
krótkiiżółty,falujeimienisię,gorącyizachęcający.Nawetotymniemyślę,poprostunaniegopatrzę,
ciągniemniedopłomieniajakćmę.Wyciągamrękęizawieszamjątrzycentymetrynadpłomieniem.Na
początkuciepło.Ciepłonaskórze.Przyjemnie.Miłoiłagodnie.Potemrobisięcorazgoręcej.Czujęto.
Tolepszeniżmyślenieotym,żemamaniemówimiprawdy,żeniemogętegoznieść.Matajemnicę,zna
odpowiedzi,alesięzemnąniedzieli.Wściekamsię,jestemzraniony,przepełnionygniewem.Czyonnas
porzucił?Byłprzestępcą?Zostałzabity?Amożebyłpoprostuzłamasem,któryzniknął,
kiedy się dowiedział, że mama zaciążyła? Czy jednak był dobrym człowiekiem, który chciał być
ojcem i to mama od niego uciekła? Czy dlatego tak często się przeprowadzamy? Czy ona przed nim
ucieka?Czygoszuka?Ścigago?Niewieminigdysięniedowiem.Czasemmyślę,żemojeparzeniesię
torealizacjapotrzebyucieczkiodsiebie.Chcęwypalićzsiebietepytania.Aleprzecieżtogłupie.Wiem
tylko,żeogieńdomnieprzemawia.Potrzebujęgo,akiedyłapiemniewsidła,niemogęuciec.
Robisięcorazgoręcej,aciepłozamieniasięwból,kiedyunoszęzapalniczkęiprzysuwamjądoręki.
Patrzę,jakjęzorogniadotykamojejskóry,abólstajesięagonalny.
-Oz!-Kyliewytrącamizapalniczkęzrękiikrzyczy:-Cotykurwarobisz?!
Wracam do rzeczywistości i zaciskam dłoń w pięść. Czuję, że ten nowy ból wygrywa z żebrami i
nogą.Jestlepiej.Postaremu.
Kyliełapiemniezarękę,odwracawnętrzemdłonidogóryiprzyglądasięjej.
-Oparzyłeśsobierękę.Dlaczego?!Chcęsięwyrwać,aleonaniepuszcza.
-Tonictakiego,Kylie,naprawdę.
Iwtedydopierodostrzega.Dłoń.Przedramię.Palce.
- Oz...? - pyta cicho, z wahaniem, z bólem. Tak jakby każdy placek lśniącej, wypalonej skóry
sprawiał jej ból. Wyciąga palce i dotyka każdej blizny na moim przedramieniu. Zamykam oczy i
pozwalamjejnatendotyk.Dotarłodoniej,żetebliznytonieprzypadek.-Dlaczego?!
Wyrywamjejrękę,sięgampozapalniczkęibiorękolejnegobucha.
-Pytaszdokładnietakimsamymtonemjakmama,więcpowiemcitosamo,comówięjej:niewiem.
Topoprostupomaga.Nieumiemjejtegowyjaśnić,tobieteżnieumiem.Samtegonierozumiem.
-Toniejestnictakiego.-Okrążapalcemkonturkażdejblizny,naprzedramionach,nadłoniach.Na
palcach.Boże,tenjejłagodnydotykjest...nieznośny.-Niewiem,coztymzrobić.
Zmuszamsiędopodniesieniananiąwzroku.
-Kylie.Patrznamnie,skarbie.-Czujęnasobiejejbłękitne,błękitnespojrzenie.-Terazjużwiesz?
Czemutyijaniemamyracjibytu?Niezrozumiesztego.Niezrozumieszmnie.Mogłaśzostaćzgwałcona,
przychodząc do mnie z wizytą. Patrzyłaś, jak masakruję twoich napastników. Ja cię... - Z trudem
przełykam ślinę i zmuszam się do wypowiedzenia tych słów. - Ja cię zbrukam. Ubrudzisz się,
przebywającwmoimto-warzystwie.Niechodzioto,żeniejesteśdośćdobra.Mójświatimojeżycie
niepasujądociebie,dotego,kimjesteś.Kimmożeszbyć.Pasować,toniejestdobresłowo.Jajestem
zjebany.Mammasakryczniedużoproblemów.Tocoterazwidziałaś.Tonieminiewnajbliższymczasie.
Staram się nie parzyć. Głównie dla mamy, bo ją to wyprowadza z równowagi, a ma i tak dość
problemów.Aledzisiaj?Teraz?Nawetotymniemyślałem.Poprostusięstało.Aniepowinnosiębyło
staćprzytobie.Jużwylałemnaciebietylebruduimroku.Nienawidzęsięzato.
Kylie bardzo długo nic nie mówi, więc nie przerywam ciszy, daję jej czas na przeanalizowanie,
zastanowieniesię.Patrzynamnie,namojeręceiramiona,natwarz,łóżko,lufkęizapalniczkęleżącena
mojejpiersi.Wkładamjednoidrugiedopuszkiisiadam.Kyliesiedzinałydkach,dłoniemazłożonena
udach, głowę spuszczoną, mruga, żeby zatrzymać łzy. Nie wiem, czemu płacze. Nie mam pojęcia. Bo
mojeżyciejestdodupy?Zpowodutego,cosięstałowcześniej?Byłazastraszona,grożonojejgwałtemi
byłaświadkiemporządnejbójki.Maświęteprawodoprzerażeniaiszoku.Alemyślę,żetoniedlatego.
Chodzijejomnie.
Ajaniechcę,żebypłakałazmojegopowodu.
Podnoszę jej brodę palcami, ale ona zamyka oczy i odwraca głowę. Po policzku spływa jej łza.
Ścieram ją. Nie mogę się powstrzymać. Wydaje mi się, że mój dotyk jest szorstki, staram się być
delikatniejszy.
-Niepłacz,Cukiereczku.Proszę.
-Nicnieporadzę.Chciałabymtakzrobić,żebybyłocilepiej.Wiem,żeniemogęcięnaprawić,nieo
tomichodzi.Poprostuchciałabym...pomóc.Niewiemsama.Niezabieraćcitegobólu,alenauczyćcię
sobieznimradzić.Niewiem.Jestemskołowana.Tyciąglepowtarzasz,żeniechceszmnieubrudzić,aja
wcale nie widzę takiego zagrożenia. Chcę być... częścią twojego życia. Nawet jeśli jest pokręcone,
mroczneibrudne.Ipełneprzemocy.-Patrzynamnie.-Taksiębałam,alekiedysiępojawiłeśznikąd,
wiedziałam,żejużjestembezpieczna.Alepotemzaczęłamsiębaćociebie.
Wygrałeś.Itoteżbyłoprzerażające,alewiem...Wiem,żeniemuszęsiębaćciebie.
Nie wiem, jak zareagować. Czy mam jej powiedzieć, że nie powinna chcieć mi pomagać? Że nie
może? Ale przyjemnie jest wiedzieć, że jej na mnie zależy. Wiem, że mamie też zależy, ale jej musi
zależeć,aKylienie.Wgłowiemisiękręciodpokręconychmyśli,asercemiwaliodemocji,którychnie
rozumiem i z którymi nie wiem, co zrobić. Wszystko mnie boli, jestem na haju, a Kylie jest piękna,
delikatna,miłaidobra.Zadobradlamnie.Powinienemjąodepchnąć,aledocholery,przecieżwcalenie
chcę.Iwcaleniejestempewien,czybymumiał.
Kiedywyciągarękę,zamieram.Zdejmujemiczapkę.Bezniejczujęsięnagi.Zawszenoszęczapkę.A
gdyby tego było mało, robi coś jeszcze gorszego: ściąga mi z włosów gumkę. Nawet mama nie widuje
mnie z rozpuszczonymi włosami. A w każdym razie rzadko. Ale z jakichś powodów, których nie mogę
pojąć,pozwalamjejnato.Muszęsiedziećzupełniebezruchu,boźlesiętoskończy.Włosyrozsypująmi
sięnaramiona,gęsteikasztanowe,takiejakmamy.Kylieprzeczesujejepalcami,ostrożnieizwahaniem.
Muskamojeuszyiszyję.
-Jasięciebienieboję,Oz.Niebojęsiętwojegożycia.Niebojęsiępobrudzić.Więcprzestańmnie
chronićipozwólmipodejmowaćdecyzje.Pozwólmi...
Całuję ją. Milknie, bo moje usta przesuwają się po jej wargach i połykają dalsze słowa. Dłonią
obejmuję jej policzek. Przysuwa się bliżej na kolanach, bliżej mnie. Nachyla się nade mną. Robię to
świadomie.Pa-
nuję nad swoimi działaniami. Całuję ją, bo tego chcę. Bo chciałem ją pocałować od pierwszej
chwili,kiedyjązobaczyłem.Więccałujęistaramsię,żebybyłojejprzyjemnie.Przesuwaręcepomoich
włosachizatrzymujesięnaramionach,apotemobejmujemniejednąrękązaszyję,podczasgdydruga
spoczywaminapoliczku.Siedzimijużprawienakolanach,jesttakblisko,wciskasięwemnie.
Boże. Boże, jak pysznie smakuje. Odrobinę dymem papierosowym i czymś cytrusowym. Może
sprite'em?Iwiśniowymbalsamemdoust.Ustamatakieciepłe,miękkie,wilgotneiwygłodniałe.Muskam
językiemzłączeniejejwargirozsuwajedlamnie.Czujęjejjęzykwmoichustach,władczy,poszukujący,
agresywny.Jestzłakniona.Chcetego.Tenpocałunekjestdobry,takjakbycośznaczył.Niejestpusty,nie
stanowitylkowprowadzeniadoseksu.Jestwymianą,wyznaniem.Dlamnietocośzupełnienowego,czuć
takąwięźznowąosobą.Zmamąnieczujęsięzwiązany,apozaniąnigdyniebyłonikogoinnego.Tylko
dziewczynywkraczającedomojegobrudnegoświatanakilkagodzin.AKylie?Całujemnie,jakbymogła
torobićzawsze,jakbynacałymświecie,wcałymjejżyciuniewydarzyłosięnicrówniedoskonałegojak
tenpocałunek.
Naszeustasięrozłączają,aonapatrzymiwoczyzodległościdwóchcentymetrów.Sprawdzacoś.
Wciąż dotykam rękami jej twarzy i włosów. Wplatam jedną dłoń w jej długie, rudawe włosy, a drugą
obejmujęjejpoliczekzłagodnościąiczułością,którejnigdywżyciunieokazałemdrugiejżywejistocie.
-Oz.-Wypowiadamojeimię,byćmożetylkopoto,żebyjeusłyszeć.Niewiem.Alepotemprzesuwa
kciukiemwkącikumoichust,amojesercekurczysięistaje.-Niemówmi,żenieczułeśtegosamegoco
ja.Takjakbyto...
-Cośznaczyło?-Jestemjejprzynajmniejwinienprawdę.
-Tak!-wykrzykujenamiękkim,pełnymemocjiwydechu.Przesuwasięnademną,patrzymiwtwarz,
siadanamnieokrakiem.-Tak,jakbytocośznaczyło.Dokładnietaksięczułam.
-Tobyłtwójpierwszypocałunek?Kręcigłową.
-Nie.Całowałamsięzkilkomachłopakami.Toznaczy:pozwalałamim.Niemówięotychdwóch,o
których ci opowiadałam, o tych, którzy mnie całowali. Byli też tacy, z którymi się całowałam, bo
chciałam.Alenigdyniebyłotak.Byłowporządku,alenietak...intensywnie.
Pozwalampalcomzjechaćnajejplecy,potemniżej,nabiodra,izpowrotemnagórę.Drżypodmoim
dotykiem.
-Jeślitomajakieśznaczenie,jateżnigdynieprzeżyłemtakiegopocałunku.Takjakpowiedziałaś,to
byłomocne.
-Dlaczegowątpisz,żetomaznaczenie?Wywracamoczamiiwzruszamramionami.
-Niewiem.
-Maszdlamnieznaczenie.Wszystko,cociebiedotyczy,ma.Todlamnieważne.
-Dlaczego?-Bawięsiępasmemjejwłosów,zakręcamkońcówkęwpalcach.-Nierozumiem.
- Jesteś inny. - Siada mi na nogach, kładzie mi dłonie na piersi, głaszcze i dotyka. - Zupełnie inny.
Podobamisięto.Jestwtobiecośprawdziwego.Wszyscyinnisąjakby...napokaz.
Mrugam.
-Jestemtylkosobą.Uśmiechasiędomnie.
-Nowłaśnie!Itojestwyjątkowe.Wkażdymraziedlamnie.
Koszulkapodjeżdżajejnaplecach,więckiedyzsuwamdłońzjejramionwdółpleców,natrafiamna
ciepłą, miękką skórę. Odruchowo, nie mogąc się powstrzymać, wkładam palce pod materiał i znajduję
więcejciała.Plecy,wypustkikręgosłupa,dolnakrawędźzapięciastanika.Nigdziedalej,aniwdół,ani
w górę. Jestem ostrożny, czujny. Pożądanie to potężny przeciwnik, ale muszę z nim walczyć, dla jej
dobra. Odsuwam ręce, zaciskam dłonie w pięści i powstrzymuję się od od-krywania jej ciała ustami,
dłońmiiopuszkamipalców.Nigdywcześniejnieczułemażtakiegopragnienia,niemusiałemtakmocno
zesobąwalczyć,nieodmawiałemsobieluksusudotykania,kiedylaskasamasięprosiła.
Aletadziewczyna?Onajestinna,zasługujenacoślepszego.
AleKyliemainnezdanie.
-Podobałomisięto.Byłoprzyjemnie.-Wyginaplecywłuk.-Zróbtojeszczeraz.
-Niepowinienem.
-Dlaczegonie?
Wzdychamizamykamoczy,żebyjejwygłodniałespojrzenieniewwiercałosięwemnie.
-Niepowinienem,boniesatysfakcjonujemnietylkodotykaniepleców.Niebędęchciałprzestać,nie
będęumiał.
-Więcnieprzestawiaj.
-Niegadaj.
Zaciskapalcenamoichwłosachinachylasię.
-Jestemdziewicą.Wybuchamśmiechem.
-Tak,Cukiereczku,wiem,otymwłaśniemówię.
- Miałam okazje. Mogłam się zdecydować. Ale nie chciałam. Postanowiłam zaczekać. - Zmienia
pozycjęimocniejnapieranamniebiodrami.-Aleto,żeczekałam,nieznaczy,żeniechciałam.Chciałam.
Chcę.Jużoddawna.Alechciałamtozrobićzwłaściwymchłopakiem.Żebytocośznaczyło.Wiem,że
nie zawsze pierwszy raz oznacza wielką miłość, nie jestem naiwna. I wiem, że... Że będzie bolało.
Pewnie będzie inaczej niż w mojej wyobraźni. Ale chcę tego. I wiesz co? - Nachyla się i całuje mnie
seksownie,ostroidrapieżnie,przyciskamniedosiebieimiażdżynaszeciała;całujeztakimopętaniemi
desperacją,żeczuję,jakrobięsiętwardyiwiem,żeonateżtoczuje.-Chcętozrobićztobą.
COLT
Występy,gestyiduchy
T
en muzyczny wieczorek jest idiotyczny. Większość z tych dzieciaków nie ma talentu. Brzmi to
wszystkojakmarnekaraoke,tylkożeniktniejestpijany.Kilkaosób,opróczKylieiOza,jestminimalnie
uzdolnionych. Jeden chłopak zrobił całkiem zacny cover Jacka Johnsona, ale reszta to bełt. Gówniane
covery marnych piosenek. Kiedy więc przychodzi kolej Oza i Kylie, już pod sam koniec, jestem
rozdrażniony,poirytowanyiniemogęsiędoczekać,ażpójdędodomu.Kawiarniajestpełna,astolikii
krzesłaodstawionodotyłu,żebyzjednejstronybarupozostaławolnaprzestrzeń,gdziebariścicałyczas
robiądrinki,parząespresso,podgrzewająmlekoiwirująblenderem.
PrzedostatniwykonawcakończymasakrowaćU2inaśrodkuotwartejprzestrzenipojawiająsięKylie
iOz.OzniesiezagryfczarnąyamahęKylie,anaplecachzawieszonegomapoobijanegoczarno-złotego
stratocastera.Wroguktośwcisnąłczarnepianinko,zaktórymsiadaKylie.
Wostatnichtygodniachsłyszałemkilkarazy,jakpróbowaliwpiwnicyimamprzeczucie,żerozwalą
tenwieczór.
Kylie przysuwa mikrofon do pianina, ustawia tak, żeby mogła jednocześnie śpiewać i grać. W tym
czasieOzprzysuwastołekiswójmikrofon,siadaniedaleko,twarzątrochędoniej,atrochędowidowni.
Elektryczną gitarę zostawia na plecach, akustyczną układa na kolanie, brzdąka niezobowiązująco i
dostraja.
Kylie zerka na niego, uśmiecha się niepewnie. Oz się podłącza, ale patrzy na nią i mikroskopijnie
unosikącikust.Tamarnazapowiedźuśmiechuwidoczniewystarczamojejzdenerwowanejcórce.
-Cześćwszystkim-mówiKylie.-NazywamsięKylieCalloway,atojestOzHyde.Mamnadzieję,
że spodoba wam się to, co dla was mamy. Chcielibyśmy zagrać dwie piosenki. Oczywiście, jeśli po
pierwszejnasniewygwiżdżecie.
Kiwa do Oza, który bierze głęboki wdech i zaczyna grać. To powolna, melodyjna muzyka,
przewalającasięjakfaleoceanu.PokilkutaktachKyliedołączanapianinie.Gratęsamąmelodię,tylko
żedźwiękipianinaoplatająsięwokółjegobasowejlinii.Nawidownizapadacisza.Zdająsobiesprawę,
żeterazusłyszącośdobrego.Nawetpracownikkawiarnizatrzymujesięisłucha.Czućto,wpowietrzu,w
zapachu. Widać w sposobie, w jaki Oz gra na gitarze akustycznej: gład-ko, bez wysiłku. Słychać to w
pięknympianinieKylie.
Nagleonazaczynaśpiewać.
Przytobie
jestemprzybyszemdonowegoświata.
Niewiem,dokądiść,aleniechcęwracać.
Sięgamręką,twójhoryzontznika.
Sięgammyślą,mówisz:„Niedotykaj".
Pokażmiswójtajemniczyogród,
klombybólu,sadsekretów,powrót
doprzeszłościporazacząć.
Przyszłośćtogarśćnasion
corozkwitnąwróże,więcszykujsiędojazdy.
Tyniejesteś„każdy",
poprzezbliznywtwojejskórzewidaćgwiazdy.
Pianino cichnie i milknie, ale rozbrzmiewa ścieżka Oza, mroczna, głęboka i powolna. A kiedy
zaczynaśpiewać,ścinamnieznóg.Niemadobregogłosu,jestzdarty,hipnotyzujący,surowyiporywa.
Tychceszwiedziećwszystko,
chceszbyćblisko,alenicniepowiem.
Rozpaczniejestsłowem.Światstoinagłowie,ajapłynę.
Wciemność,wból,wgłębinę.
Niemaczasudostracenia,ludzisięniezmienia.
Nicniezdziałasz,skarbie.Nieprzeskoczyszmostutakpoprostu.
Życietoczaspostu,
atyjesteśsyta
więcniepytaj.
Międzynamiwisiprzepaść
więcnieczekaj.
Nicniezdziałasz,skarbie.
Ozwygrywamelodięrazjeszcze,apotemtrzyrazymocnouderzawstruny,wyciszaje,odczekuje,
odliczającpewniedotrzechiwchodziznagłymcrescendo,którewygrywająrazem,nacałygłos,aich
linie melodyczne krzyżują się, falują i dopełniają się. A potem śpiewają razem, każde oddzielnie,
uzupełniającsię,aleiprześcigającwewspółbrzmieniu:
Chcęcięznać...
Niemożesz,skarbie...
Mrokniejestzbytciemny,bliznyniezbytgłębokie...
Nieocaliszmnie,niemożesz...
Niebojęsięciebie,dajmiszansę...Niemogę...
Pozwólsiękochać,pozwólsiękochać,pozwólsię
kochać...Niemogę,skarbie...Pozwól...Niemogę...Pozwól...Niemogę...
Tawyśpiewanakłótniatrwa,śpiewanarazporaz,tamizpowrotem;śpiewającorazgłośniejicoraz
agresywniej,ażobojekrzyczą,błagają,śpiewająjednym
głosem, ale innymi słowami. To niezwykły występ. W piosence jest nuta folkowej prostoty, nuty i
akordyniesąskomplikowane,ajednakporuszająceiniepokojące.
Kończąniespodziewanie,wpółsłowa,jegogitarazawisawciszy.
Przez chwilę panuje przerażająca cisza, a potem publiczność wychodzi z siebie: wyją i krzyczą,
zszokowaniizachwyceni.
Oni nie czekają, aż krzyki i owacje ucichną, Kylie daje znać Ozowi, a on wyłącza wzmacnianie
yamahy, kładzie ją przy swoich stopach i przekręca na brzuch fendera, którego podłącza. Wstaje z
krzesła,układagitarętak,żebybyłowygodnie,włączawzmacniacz,apotemtrącastruny.Niesłyszałem,
jak gra na gitarze elektrycznej, więc jestem ciekawy. To, jak dotyka strun na gryfie i nachyla się nad
gitarą,podpowiadami,żemożebyćniezły.
Uderza w struny, bierze niski, dudniący akord, a potem kiwa głową i podnosi kciuk. To znak dla
chłopakazakonsoletą,którywidzisygnał,podkręcagłośnośćidudnieniezmieniasięwryk.Kyliesiedzi
przypianinieipatrzy.Ozponawiatęnutę,którawypełniasalę,aonkiwagłowądorytmu,któregonikt
innyniesłyszy.Wnastępnejchwiliwszyscyzostajemyzaata-kowani,porażeniizniewolenirozszalałymi
nutami, granymi tuż przy mostku. Brzmi to jak kontrolowane gradobicie, chaotyczne i bezładne, ale
rytmiczne. Dźwięki wylewają się z tej muzyki, tempo staje się coraz wolniejsze, tonacja niższa i nagle
przechodzi
wmelodię.Wyglądatotak,jakbysiłąwydobywałmelodięzchaosu.Wtedydotejhisterycznejmasy
dźwięków dołącza pianino Kylie i chaos zyskuje dźwięk, staje się melodią, czymś nieoczekiwanie
uroczym.Onagraszybko,wysokiminutami,jejpalcedorównująjegobłyskawicznympalcom.Niewiem,
czy ktokolwiek na widowni wierzy w to, co słyszymy. Oz jest magikiem, artystą. Jest zatracony w
muzyce,pochłoniętynią.AKylie?Też,alewrównymstopniuwnimjakwgraniu.
Później ona zaczyna śpiewać i jest to doskonałe. A ja znów nie mogę uwierzyć, jak utalentowaną
mamcórkę,jakpięknesąpisaneprzezniąsłowaijakczystymagłos.
Gdybymwiedziała,
choćniewiem,
zdołałapochwycićsens,
chciałabymbyćdlaciebie
czymświęcejniżtylkosnem.
Janieśpię,wciążpytamodnowa,
kimjesteś,comyślisz;nowiesz?
Atyodwracaszsiętyłem,
choćczuję,
żeteżtegochcesz.
Możetomiłość,amoże
niemiłość,czymkolwiekjestpół.
Patrzęnaciebieiwołam:
Wracajibądźtylkomój.
Twójstrachjestjakszarewilczysko,
przezbliznyprzemawiaból.Jestemzachłannanawszystko.A„wszystko"totyija,tu.
Onaśpiewa,aOzgrazdesperacjąizapamiętaniem,któresugerują,żeczujetesłowa,słyszykażdez
nichigratak,jakbychciałniedopuścićdosiebieichsensu.Patrzęiwidzę,jakjewypiera.Tochwila
intymności i jestem oszołomiony ich odwagą, żeby zagrać coś tak osobistego, zaśpiewać tak otwarcie.
PodziwiamteżOza,żegra,wiedząc,żesłowamówiąonim,sąskierowanedoniego.
Głos Kylie cichnie, gitara Oza też, zostaje tylko pianino, powtarzające tę samą melodię, krótką i
opartąnawysokichdźwiękach,mówiącąozadumieitęsknocie.
Owacje są ogłuszające. Każdy wolny kawałek przestrzeni jest zajęty, zeszli się ludzie przypadkiem
przechodzącykorytarzem.Kiedyhałasnieustaje,Kylieuśmiechasięszerokoipytadomikrofonu:
-ChcecieusłyszećsolówkęOza?
Widowniareagujeentuzjastycznie,aKylieuśmiechasięszerzej.
-Jateżbymchciała.Cotynato,Oz?Możeto,cograłeśdlamniektóregośdniawieczorem?
Tymsposobemwieczorekmuzycznywcollege'uzmieniasięwkoncert.
Ozjestprzerażony,oszołomiony,zawstydzony.GapisięnaKylie,któratylkokiwagłowąiuśmiecha
się do niego. Nerwowo wciąga powietrze, a potem siada na stołku, zamyka oczy i zaczyna uderzać w
struny
niemalleniwie.Zastanawiasięprzytym,zatapiasięiwchodziwrytm.
Jeśli wcześniej byłem zszokowany, to teraz jestem zszokowany podwójnie. Jego solówka nie
potrzebujeakompaniamentu,samsobiewygrywabazowyrytm.Muzykanarasta,narastaiwkońcuażnie
możnaoddychać,takjestintensywna.Ozlawirujemiędzyniskimiiwysokimirejestrami,gitarazawodzii
krzyczy, nisko i powoli oraz wściekle i z pasją. Zatopił się w muzyce, ma zamknięte oczy, jego twarz
przypomina maskę, nie robi min, które często widać u gitarzystów. Nie ma żadnej mimiki z wyjątkiem
lekkounoszącychsiębrwiizaciśniętejszczęki,takjakbywszystkieemocjeprzelałwgitarę.
W końcu przesuwa palce od szczytu gryfu do samego końca, a kiedy dociera do najwyższych nut,
zatrzymujesię,pozwalaimbuczeć,jęczećizawodzić.Pozwaladźwiękomfalować,odbijaćsięechem,
uderzaćwżałobnetony.
Wreszcie,powolidajedźwiękomwybrzmiećizapadacisza.
Najpierwrozlegająsiępojedynczeoklaski,ktośdołącza,apotemnaglezrywasięburza.Ajajestem
jednymzklaszczącychioszołomionych.
Kylie i Oz występowali jako ostatni, więc prowadzący spotkanie młody mężczyzna w okularach w
grubychoprawkachikoziąbródkąwychodzinascenę,dziękujewszystkimzaprzybycieitojużkoniec.
Ci,którzyprzyszlitylkonawystępy,wychodząpojedynczoiwparach,aresztawracadonaukiisączenia
kawy.
CzekamyzNelinaOzaiKylie,ażsięspakują,więczamawiamdlanaslatte.
Wkońcuprzychodządonaszegostolika,ajawstaję,żebyuściskaćKylie.
-Jestemzciebietakidumny!-mówię.-Tobyłoniesamowite!
Rumienisię.
-Dzięki,tato.Taksiędenerwowałam,żemyślałam,żezwymiotuję.
-Niebyłonicwidać.
Nelidołączasiędomoichobjęć.
-Naprawdę,skarbie,byłaścudowna.Jedenznajlepszychwystępów,jakiewidziałamwżyciu.Inie
mówiętegodlatego,żejestemtwojąmatką.
PatrzęnaOza.
- Masz talent, dzieciaku. Znam może trzydziestu gości, którzy umieją grać na twoim poziomie, bez
ścierny.
Onkiwagłowąiuśmiechasięnieśmiało.
- Dzięki, Colt. - Potem wskazuje na Kylie, która ściska się z przyjaciółkami i bez opamiętania
trajkocze. -Ale prawdziwy talent ma ona. Napisała całą muzykę. No, z wyjątkiem mojej elektrycznej
solówki. Napisała całą muzykę akustyczną. Słowa, aranże, wszystko. Wszystko ona zrobiła. I tylko dla
niejtuprzyszedłem.
-Zażądalitwojegobisu.Twojego!-Niemogęsiępowstrzymać,chcęgojakośwzmocnić,dodaćmu
otuchy,Widzęwnimcoś,cojednocześniemnieprzerażaiskłaniadoudzieleniapomocy.Mnieniktnigdy
niepomógł.
-Wiem.Możedamsięjednaknamówićnakilkawystępów.Byłofajnie.Przerażającojakskurwysyn,
alefajnie.-Krzywisię.-Przepraszam,chybaniepowinienemtakmówić.Śmiejęsię.
-Spoko,janieodgryzamgłówzabluzgi,todziałkaNeli.
Rozmawiamyjeszczekilkaminut,apotemKylieiOzwychodzą,trzymającsięzaręce.
Tylerzeczychciałbymwiedzieć.Onich.Czymojacórkajestbezpieczna,czyjejsercunicprzynim
nie grozi. Czy ze sobą sypiają? I czy na pewno chciałbym to wiedzieć? Co zrobić, jeśli tak? Czy
powinienem ich powstrzymać? Kiedy wychodzą, Oz odwraca się i kiwa głową. To podziękowanie.
Odpowiadamtymsamyminieuchodzimojejuwagi,żedrapiesiępolewymprzedramieniu.
Taki sam ruch jak u Neli, kiedy pociera blizny. Kiedy się jeszcze cięła, drapała się po
przedramionach maniakalnie, histerycznie. Nawet teraz, prawie dwadzieścia lat później, pociera
przedramiona, kiedy jest bardzo smutna albo kiedy coś przypomni jej o tamtych dniach, tamtych
uczuciach.
TensamgestwidzęuOza,chłopaka,któryminteresujesięmojacórka.Przerażamnieto,bezścierny.
Anajbardziejfakt,żeniemampojęcia,coztymzrobić.
Oz
Niebiosasięrozstępują
O
mójBoże,Oz!-piszczyKylie,kiedyjużjesteśmynazewnątrz.-Tobyłoniesamowite!
Kładęnaszerzeczyprzybagażniku,apotemłapięjąwpasieiokręcam.
-Rozwaliliśmyto,nie?
-Tak!Naprawdęnamsięudało!-Kylieocierasię
0mnie,kiedystawiamjąnanogi.-Wiedziałam,żetakbędzie.Jezu,byłotakcudownie!Uwielbiam
występować!Chcętorobićdokońcażycia.Musimyjeszczegdzieśwystąpić!
-Napewnowystąpimy,Cukiereczku.Niemamwątpliwości.
-Jamiałam,aleteżjużniemam.-Jestszczęśliwa
igłośnooddychazulgą.
OtwierambagażnikautaKylie.Awłaściwiejejmamy,alepozwalająKyliejeździćnimprawiecały
czas,jeślitylkoColtiNeliniemuszągdzieśjechaćoddzielnie.Pakujemynaszegitary,araczejmoje,bo
Kylieupierasię,żebymzostawiłsobietęakustyczną,ajazadajępytanie,któredręczyłomnie,odkądją
poznałem.
-Czemuniemaszswojegoauta?
Siadazakierownicąiwłączasilnik,którzyożywazmiękkimpomrukiem.
-Taksięumówiłamzrodzicami,kiedyskończyłamszesnaścielat.Powiedzieli,żemamdwieopcje.
Albokupiąmicośodrazu,aletobędziejakiśgrat.Stary,używanyitani.Awiększośćmojejtygodniówki
będzieszłanaubezpieczenieipaliwo.Albomogęzaczekać,ażskończęszkołę.Dziękitemubędęmogła
wydawać całe kieszonkowe na siebie, jeździć samochodem mamy, co jest zajebiste, muszę przyznać, a
oni dołożą mi się do dobrego auta po maturze. Im bliżej moja średnia będzie cztery, tym więcej
zainwestują w samochód, szczególnie jeśli nie będę miała żadnych mandatów ani wypadków.
Oczywiście wybrałam tę drugą opcję. Jedną trzecią kieszonkowego odkładam co miesiąc na konto
oszczędnościowe,żebymmiałazczegodołożyćdoauta,którewkońcukupię.Todobraumowa.Rzadko
sięzdarza,żebymniemogławziąćsamochodu,anawetjeśli,toalbotataodwozimnie,gdziepotrzebuję,
alboktośpomnieprzyjeżdża.
Zaimponowałami.
-Niewiem,czywieleosóbposzłobynatakodłożonąwczasiekorzyść.
Wzruszaramionami.
- Pewnie nie, ale rodzice powiedzieli, że będą chcieli wydać na moje auto nawet pięć tysięcy.
SprawdziłamwInternecie,comożnadostaćzatakąkasęistwierdziłam,żeopłacasięczekać.
Jedziemy do centrum Nashville, nie wiem, dokąd, ale postanawiam potraktować to jako
niespodziankę.
-Zapięćpatykówmożnakupićniezłąbryczkę.-Brzmito,jakbymjąosądzał.
Onatooczywiściezauważa.
- Może i tak. Ale... Słuchaj, wiem, że jestem uprzy-wilejowana. Wszyscy moi znajomi mają fajne
auta. Ich rodzice kupują im, co chcą, bez żadnych warunków. Pamiętasz, mówiłam ci o tej mojej
przyjaciółce, u której w domu się zgubiłam? Ona jeździ mercedesem benzem. klasy G. Był droższy niż
domy wielu osób. Chodzi mi o to, że tak, jestem przyzwyczajona do jakiegoś tam luksusu. Znam takie
życie.Alemoirodzicechcieli,żebymumiałatozauważaćidoceniać.Jasne,czasemsięwkurzam,żena
przykładmoglibymikupićwłasnebmw,gdybytylkochcieli,aletobyłbyichsamochód,niemój.Nieja
bym na niego zarobiła. Oni zapracowali na to, co mają. Chyba już sam fakt, że rozumiem, dlaczego
rodziceniekupiąmifajnegoautka,tosporojaknanastolatkę.
-Myślę,żetoświetne-mówięjej.-Serio.Większośćludzinieumienicdocenić.Domu,wktórym
mieszkają,samochodu,którymjeżdżą...Nierozumieją,jakwielemają.Tyumieszitojest...niebywałe.
Zerkanamnie.
-Taknaprawdętoniedokońcatodoceniałam,dopókiniepoznałamciebie.
Śmiejęsię,bezcieniagoryczy.
- Dopóki nie zobaczyłaś, w jakich warunkach mieszkam, co? - Nie odpowiada, więc wiem, że
trafiłem.-
Spoko, w moim przypadku jest tak samo jak w twoim: nie znam innego życia. Nie straciłem nigdy
majątku, nie wiem, czego nie doświadczam, nie żyjąc tak, jak ty czy Ben. Zawsze byłem biedny jak
pieprzonamysz.
-Maszżal?
Muszęchwilępomyśleć.
- Nie wiem. Żal? Nie. Mama wypruwa żyły, żebyśmy mieli to, co mamy. Zawsze tak pracowała,
żebyśmymoglizwiązaćkonieczkońcem.Jaodczternastegorokużyciapracuję,żebymiećswojąkasę.
Terazteżmieszkamznią,żebyjejpomócopłacićczynsziresztęszajsu.Onasięzaharowujenaśmierć.
Utkwiławbłędnymkole:ztego,cowiem,nigdynieposzładocollege'u,bomiałamnie,więcniemogła.
Musiała pracować, żeby mnie wychowywać. Ciągle pracowała i nie miała albo czasu, albo pieniędzy,
żebypójśćnajakieśstudia.Całeżyciepracujejakobarmanka.Dlamnie.Więcczymamżal?Nie.Cieszę
się,żemieliśmychociażtyle.Aleczychciałbymwięcej?Pewnie.Chciałbymlepszegożyciadlamamyi
dlasiebie.Tochybajasne.Widziałem,jakciężkopracowała,żebyśmymieliprzynajmniejcojeśćigdzie
mieszkać.Chciałbymwięcejniżtylkoto,coniezbędne,więcejniżżycieodwypłatydowypłaty.
Potem zmieniamy temat, bo Kylie wjeżdża na parking przy głównym deptaku Nashville. Płacę za
parkowanie,apotemonabierzemniezarękę,ProwadzimnienaBroadway,tamgdziesąbary,światłai
sklepy. To najpopularniejsza miejscówka w Nashville. Jest gwarno i tłoczno, mimo że zimowy chłód
dajesięweznaki.Paryspacerują,trzymającsięzaręce,sąteż
rodziny i gromadki dziewczyn, a wszyscy się śmieją i chodzą od baru do baru albo od sklepu do
sklepu.Kyliejednakprowadzimniechybawjakieśkonkretnemiejsce,więcidęzanią.Znajdujewejście,
któregoszukałaipopychadrzwi.
-Kylie,nie.Niemamowy.Uśmiechasiędomnie.
-Nochodź!Proszę!Tylkoobejrzymy.-Nawetnieczekanamojąodpowiedź,tylkowciągamniedo
sklepuzbutamiikapeluszami.
Drzwi są rozklekotane, a staroświecki dzwonek rozbrzmiewa, kiedy wchodzimy. Podłoga jest
wyłożonastarymideskami,któreskrzypią,gdyponichidziemyimamwrażenie,żewkażdejchwilimoże
się zarwać. Pachnie skórą, a całe ściany zastawione są wywołującymi zawrót głowy kowbojkami.
Pośrodku sklepu jest rząd ławek, a między nimi piętrzą się pudełka ze stojącymi na wierzchu
pojedynczymi egzemplarzami butów. Są też kowbojskie kapelusze, fedory, wielkie klamry do pasków
oraz szklane gabloty z ostrogami, krawatami z rzemyków i drogimi, srebrnymi i złotymi egzemplarzami
klamer.Wżyciunieczułemsiębardziejnienamiejscu.Mamnasobieznoszoneglany,workowateczarne
dżinsy, czarną koszulkę ze zdjęciem November's Doom, a pod spodem szary podkoszulek z długimi
rękawami.WłosymamspiętenakarkuitylkonastanowcząprośbęKylieniewłożyłemczapki.Niema
wątpliwości, że jestem metalowcem i facet za ladą patrzy na mnie ze zdziwieniem. To starszy gość z
wąsamijakzDzikiegoZachodu.Mawielkikowbojski
kapelusz, obcisłe dżinsy i flanelową koszulę wetkniętą pod gruby skórzany pas z lśniącą, owalną
klamrą.
-Comyturobimy,Kylie?-pytamiprzesuwamsięzpowrotemwstronędrzwi.
Onasiętylkośmieje.
-Niepanikuj,kupujemycikowbojskiebuty.Parskam.
-Chybawtwoichsnach.Popierwsze:niemamhajsunabuty.Podrugie:niewłożękowbojek.Który
elementmojegostrojusugerujeci,żemiałbymjakąkolwiekochotęnacośtakiego?-Wskazujęnajednąz
par, czarnych w pomarańczowe i czerwone płomienie, krzykliwych i potwornie jaskrawych. - Albo
takiego?-Tekowbojkisąsrebrne,zprawdziwejwężowejskóry,zmetalowymizdobieniaminapalcachi
pięcie.
Kyliemacharęką.
-Oczywiście,żeczegośtakiegobyśniewłożył.Znajdziemycoś,cobędziepasować.
- Wiadomość dnia, Cukiereczku: nie znajdziemy tego w tym sklepie. - Wtykam ręce do kieszeni i
zatrzymujęsięwmiejscu.Niepójdęzniądalej,wgłąb.
Ona jednak idzie i ogląda. Na samym końcu sklepu coś znajduje i wraca do mnie z pudełkiem w
objęciach.
- Siadaj. - Popycha mnie do tyłu, aż kolanami natykam się na ławkę i siadam z rozpędu. - Zdejmuj
buty.
Splatamramionanapiersi.
-Nie.
Kylieunosibrew.
-Dobrze,udawaj,żejesteśuparty,aleświetniewiesz,żenieumieszmiodmówić.
-Nie,nie,nie!-Udaję,żejestemzły.-Widzisz,umiem!
-Aletonieznaczy,żenaprawdęsięniezgodzisz.Nodobra,ściągajbutyalbosamacijezdejmę.
-Czyjawyglądamnatrzylatka?Podnosiramiona.
- Prawdę mówiąc, zachowujesz się jak trzyletnie dziecko. - Ja nadal po prostu na nią patrzę, więc
wzdychazpoirytowaniem.-Tylkonaniepopatrz,dobrze?-Otwierapudełkoipodajemibut.
Zajebisty. Wygląda raczej jak model motorowy, z kwadratowym noskiem, czarny, a dookoła kostki
biegnieskórzanypasek,zwieńczonyzobustrondużymsrebrnymzapięciem.
- Niech cię szlag. - Zerkam na małą białą naklejkę z ceną, na której wypisana jest kwota: trzysta
dolarów.-Niemaoczymmówić.Niestaćmnienanie.Chociażsąniezłe,alenie.
Kylieklękaprzedemną,sięgapomojąstopęirozwiązujesznurówki.
-Aktopowiedział,żemaciębyćstać?-Ściągamijedenbut,ajazjakiegośpowodupozwalamjej
nato.-Noproszęcię.Tylkoprzymierz.
Wzdycham.
-Dobrze.Aleniekupiszmiich.
-Kupię.Byliśmygenialniijestemzciebiedumna.Zamieramznogąwpołowiedrogidobuta.
- Jesteś ze mnie dumna? - Sam nie wiem, czy taka protekcjonalność powinna mnie wkurzyć, czy
sprawićprzyjemność.Czujęchybaito,ito.
Kyliepatrzynamnieichybawidzitemieszaneuczucia,bomówi:
- Nie w tym sensie, że... To zabrzmiało strasznie protekcjonalnie, prawda? Chodzi o to, że jestem
szczęśliwa, że to zrobiłeś. Świetnie się bawiłam. Wiem, że byłeś tak samo zdenerwowany jak ja, a
jednaktozrobiłeś.
Wkładamobydwabutyizniechęciąstwierdzam,żewżyciuniemiałemwygodniejszych.
-Rozumiem.Dzięki.
-Ijak?Unoszębrew.
-Drogie.Cholerniedrogie.
-Alefajne,nie?Wzdycham.
- Fajne. Wygodne jak diabli, ale nie możesz... -Milknę, bo Kylie bierze pudełko, niesie do kasy i
wyciągakartę,nimzdążamsiępoderwać.
Bezradnie patrzę, jak wydaje trzysta dolarów, a potem wraca do mnie, wkłada moje stare buty do
pudełkaiszczerzysięradośnie.
-Mogę-oznajmiaimałoniepękniezeszczęścia.
Bierze mnie za rękę, a ja pozwalam jej wyprowadzić się ze sklepu. Buty są naprawdę, naprawdę
megawygodneiwyglądajągenialnie.Kiedyjesteśmyjużnaulicy,pchamnienaścianęmiędzysklepema
baremiprzylegadomnie.
-Chciałamcitylkopodziękować.Toprezentdziękczynny.Rewanżujęcisięzanajlepszywieczórw
moim życiu. Występ z tobą? To było magiczne. Nie lituję się dlatego, że ciebie nie stać. Po prostu
chciałamzobaczyć
cię w ostrych, motorowych butach. Chciałam to zrobić. I mogłam. To podziękowanie. I łapówka,
którakrzyczy:„Zagrajzemnąjeszczekiedyś,proszę,proszę,proszę!"
Niemogęsiępowstrzymaćprzedpołożeniemdłonitużnadjejpupą.Opieramczołonajejczole.
-Jesteśnieznośna.
Uśmiechasię,ajejustazbliżająsiędomnie.
-Wiem.Mamtakidar.
-Jedenzwielu.-Całujęjąinawetnatejzatłoczonejulicyczuję,jakmojaasertywnośćtopnieje.
Do tej pory odmawiałem jej seksu. Chcę tego, ona tego chce, ale... Nie zrobię tego. Ona czekała.
Osiemnasteurodzinymazadwatygodnieijestdziewicą.Alejanie...Zdecydowanienie.Absolutnienie.
Ona uważa, że chce przeżyć swój pierwszy raz ze mną, ale zasługuje na coś więcej. Na romans. Na
miłość.Ajaniewiem,czypotrafiłbymjejtodać.Podziwiamjejosobowość.Talent.Urodę.Niewinność.
I z tych wszystkich powodów wciąż ją odpycham, odmawiam jej, odrywam się, chociaż marzę tylko o
zatopieniusięwniej,ocałowaniujejdokońcaświata,orozebraniudonagaiodebraniujejoddechui
zdolnościmyśleniaokimkolwiekpozamną.
Aleniemogę.Niejestemtymgościem.Niedlaniej.
Tylkożeonasięniezraża,nieprzyjmujeodmowy,uważa,żewkońcusięzłamię.Żemnieuwiedzie.
I,cholera,możemiećrację.
Pocałunek się kończy, a ona patrzy na mnie, zarumieniona, lekko zdyszana, bez tchu. Każdy z
głębokichoddechówsprawia,żeunosząsięjejniewiarygodne,
wielkie cycki w sweterku w kolorze jasnej purpury. To dość wyzywający ciuch: obcisły i głęboko
wyciętyzprzodu,aodtego,cotamwidzę,doustnapływamiślina.
-Pojedźmydociebie.Proszę-szepczebłagalnie.
-Nie.
Wydymausta.
-Dlaczegonie?Cojestzemnąnietak?Jęczę.
-Jezu,Kylie,rozmawialiśmyotymtysiącrazy.Obejmujemniezaszyjęiczujęwuchujejoddech.
Nie mogę tego znieść, nie wytrzymam. Ciepło tego oddechu i zapach jej skóry oszałamiają mnie.
Zapominam,żepowinnasiętrzymaćzdaleka.
-Mówisz,żejestemniemożliwa,aletotyjesteśidiotą,któryodrzucapropozycję.Niebierzetego,co
doniegonależy.
-Nienależy...Tynienależyszdomnie.Toniepowinnosiędziać.Dlaczegociąglewracamydotej
rozmowy?
-Bociępragnę.-Skubiezębamipłatekmojegoucha.-Atymniewkurzasz.Robięsięprzezciebie
wściekła.
-Noidobrze.Wścieknijsię.Zostawmnie,uciekaj.Robiętylkoto,codlaciebienajlepsze.
Odpychamnie,terazjestnaprawdęzła.Idęzanią,aleniezwracanamnieuwagi.Przechodzimyobok
bocznej uliczki, przy której gwałtownie się zatrzymuje i w którą mnie wpycha, prawie agresywnie.
Chwiejęsię,alełapięrównowagę,apotemnaglemamjąnaso-
bie. Rzuca się na mnie, jej ramiona oplatają moją szyję jak miękkie węże, odrywa nogi od ziemi i
oplata mnie nimi, a ja robię się twardy i łapię ją za tyłek. Czuję w dłoniach jędrne ciało okryte tylko
obcisłymi dżinsami, czuję jej usta na swoich i jestem nią pijany. Nie mogę z tym walczyć. Nie jestem
święty.Niejestemdobrymczłowiekiem.Takajestprawda.Niejestemmiły,niejestemdobry,aonamnie
atakujeiniemogęsięoprzećjejszturmowinamojeopanowanie.
Obejmuję ją, przyciskam do ściany i całuję, napieram na nią biodrami, przesuwam dłońmi po jej
tyłku,udachibiodrach,wciągamjąwsiebiezpowietrzem,czujęjejwydechwswoichpłucach,pożeram
jej język i kosztuję dzikiej niewinności, głodu dziewicy, która zaznała grzechu. Jestem trucizną, a ona
myśli,żemniepragnie,więcszukamwsobiedobra,którepozwoliłobymiuchronićjąprzedemną,przed
sobą.
Odsuwamsięipozwalamjejzsunąćsięnaziemię.Całasiętrzęsie,niemożeustać,jazresztąteżmam
miękkiekolana,alewycofujęsię.
-Jakśmieszmówićmi,cojestdlamnienajlepsze?-Jestwściekła,tobyłpocałunekfurii.Przykłada
palec do ust, tak jakby chciała poczuć na nich odcisk moich warg. - Ty podejmujesz życiowe decyzje.
Jesteś samodzielny. Nikt ci nie mówi, co robić. Może ja też chcę takiej wolności? Zawsze robiłam to,
czegochcielirodzice.Tocodobre,bezpieczneiwłaściwe.Byłamgrzecznądziewczynką,boichkocham
i chcę, żeby byli ze mnie dumni, to się nie zmieniło. Ale wiesz co? Nie jestem dziewicą dla nich. Nie
podjęłamtejdecyzji,
żebyichzadowolić.Czekałamdlatego,żemamswojepowody.Czekałamnawłaściwegochłopaka.
Słyszałam różne historie, widziałam moje koleżanki wchodzące w przelotne związki i dające się
przelecieć. Niektóre żałowały, niektóre nie, jedne zrobiły to pod presją, inne z własnej woli. A ja
chciałam zdecydować sama i zrobić to z kimś, na kim mi zależy. I komu będzie zależało na mnie. Nie
chodzi mi zaraz o miłość. Jestem młoda. Za dwa tygodnie skończę osiemnaście lat. Mam całe życie na
znalezienietakiejmiłościjakmoichrodzicówalboichprzyjaciół,JasonaiBecki.Niewymagamtegood
ciebie.Alegdybyśtojednakdomnieczuł,byłabymszczęśliwa.Bardzoszczęśliwa,bouważam,żejesteś
niesamowityimyślę,żemogłobynamsięudać.Naprawdętowidzę.Aleniemusitakbyć.Nieterazani
nie nigdy. Wiem, że masz swoje plany. W końcu stąd wyjedziesz, a ja nigdy nie będę próbowała cię
zatrzymać, bez względu na wszystko. Ale i tak chcę, żeby mój pierwszy raz wydarzył się z tobą. Tego
chcę ja. I wiesz co? - Obejmuje się w pasie i patrzy na mnie z odległości metra. Ludzie przechodzą
chodnikiem tuż za naszymi plecami, samochody jeżdżą i trąbią, zewsząd dochodzi muzyka, kakofonia
konkurującychzesobąpłyt.-Myślę,żetysięboisz.Mnie.Żemówisz,żechroniszmnieprzedsobą,ale
taknaprawdęzwyczajniepękasz,boczujeszprzymnierzeczy,którychnierozumiesz.
-Posłuchaj...
-Nie!Jeszczenieskończyłam.-Robikrokwmojąstronę,oczymagorejąceitakpełneognia,żenie
mogęodwrócićwzroku.Jejwściekłośćjesthipnotyzująca.-Ty
ija.Tosięmożeźleskończyć.Możliwe,żebędęcierpieć.Alepowiedziećcicoś?Mamtogdzieś!
Nigdyniemiałamzłamanegoserca.Jestemgotowazaryzykować,botolepszeniżwiecznystrachinudne
życie.Mamprzyjaciół.Bena.Rodziców.Ależadneznichnigdyniesprowokowałomniedoodczuwania
czegośnowego.Nigdyniemusiałamryzykować.Nieryzykowałam,byniezostaćzranioną.Wchodzęwtę
historię z tobą, chociaż wiem, że jesteś dla mnie nieodpowiedni, jak mówisz. Rozumiem, naprawdę,
jesteś złym chłopcem. Włóczęgą, wojownikiem, umiesz się bić i jeździsz na motorze. Pasujesz do
wszystkich stereotypów. Dotarło to do mnie, naprawdę. Ale ja nie chcę cię zmieniać. Chcę dostać
kawałekciebie.
Opieramsięościanęizastanawiamsię,codocholerymamnatopowiedzieć.Jestemstereotypowy?
Totrochęukłuło.
Alefaktfaktem,żeniechcęjejskrzywdzić.Onaniewienicozłamanymsercu,boniemówiłabyo
tymtakswobodnie.
- Dobra, wiesz co? - Podchodzę do niej. - Nie chcę o tym rozmawiać tutaj. Chcesz gadać? Więc
chodźmy.Pojedźmydomnie.
Nieodzywasię,tylkoodwracasięnapięcieipędziwściekledoauta.Idęzanią,patrzęnajejtyłekw
opiętych dżinsach, ramiona i zastanawiam się, co do jasnej cholery jej powiem, jak dojedziemy na
miejsce, bo chwilowo nie mam bladego pojęcia. Ona ma rację. Cholerną rację. To powinna być jej
decyzja.Ajasięfaktycznieboję.
Jedziemy do mieszkania w ciszy. Radio nie gra, Kylie przygryza wnętrze policzka, jest zła, spięta,
sam nie wiem, co jeszcze. Ja jestem skołowany, zdenerwowany i desperacko usiłuję stwierdzić, co
powinienemmyśleć,czegonaprawdęchcęiczegosiębojęorazdlaczegoonasprawia,żeczujęrzeczy,
którychnieczułemnigdywcześniejicomamztymfaktemzrobić.
Idę blisko niej, kiedy wchodzimy do mieszkania. Zamykam za nami drzwi mojego pokoju i siadam.
Wyjmujępapierosa,zapalamiczekamażKylieuprzątniemojełóżko,zgarniajączniegobrudnedżinsyi
podkoszulki.Mamtustrasznybałagan,aleonaniezwracauwagi.
Wydychamkółkozpapierosa,apotemrozpraszamjeręką.
-Słuchaj.Maszracjęwwielusprawach.Codomnie.Bojęsiętego,coczujęztwojegopowodu.Tak
jest.Możepoprostusięmazgaję,alechybachodziocoświęcej.Bojęsiętego,codociebieczujęizjaką
mocą. Nigdy nie byłem tak blisko z nikim. Ale jest coś więcej. Chcesz znać prawdę? Powiem ci. - To
może być brutalne. - Ja nie jestem prawiczkiem, rozumiesz? Myślę, że o tym wiesz. Pierwszy raz
przeżyłem to w dziewiątej klasie. W Biloxi, w Missisipi. Z Kubanką, Niną. Była dwa lata starsza ode
mnie i... doświadczona. Pragnęła mnie, dlatego zadbała, żebym też jej pragnął. To nie było trudne.
Najaraliśmysię,onamniepocałowałaizaczęłamniedotykaćijuż.Byłamojąpierwszą,alenieostatnią.
Od tamtej pory seks to dla mnie tylko dziewczyna, która wie, o co chodzi. Jaramy skręta czy dwa,
pieprzymysięirozchodzimykażdewswojąstronę.Koniec.
Kylieblednie.
-Dziewczyna,którawie,ocochodzi,co?-pytagorzko.Zraniłemją.-Cotoznaczy?
- Że nie będzie nic więcej. Że nie będę się wokół niej kręcił i gadał o uczuciach. Żadnych
komplikacji,tylkoszybkierżnięcie.
Wzdrygasię,kiedytomówięispuszczawzrok
-Więcseksnigdynicdlaciebienieznaczył?
-Nie.
-Abyłeśkiedyś...zakochany?Śmiejęsię.
- Tak, raz. W ostatniej klasie liceum w Atlancie. W Amy Peretti, białej lasce z wyższej klasy
średniej.Niebyłaanipopularna,anisamotna.Ładna,aleniezjawiskowa.Miła.Naprawdęmiła.Byliśmy
w parze na zajęciach z chemii i potem się czasem widywaliśmy. Nigdy nie siedziałem obok niej w
stołówceaniniekumplowałemsięzjejznajomymi,alerozmawiałazemnąnakorytarzu.Razspotkaliśmy
się w centrum handlowym. Łaziliśmy i gadaliśmy. Była pierwszą osobą, która mnie rozumiała. Nie
przejmowałasiętym,żejestemnowy,żezawszemamjakąśkarę,żezawieszająmniezabójki.Lubiłem
ją.Podkoniecrokubyłemjużprzekonany,żesięwniejzakochałem.Zacząłemszukaćpretekstów,żeby
sięzniązobaczyć.Wkońcuzebrałemsięnaodwagę,żebyzaprosićjąnarandkę.Miałemróżeiwogóle.
- Z trudem przełykam ślinę. Staram się to po prostu opowiedzieć, bez przeżywania od nowa. - Po
lekcjachzłapałemjąnapustymkorytarzu,przymojejszafce.Dałemjejróże
i spytałem, czy gdzieś ze mną pójdzie. A ona się tylko gapiła. Zaskoczona, a może nawet
spanikowana. Słyszę ją nawet dzisiaj, pamiętam każde słowo: „O Boże, Oz, przepraszam cię. Jesteś
milszyniżmyśląludzie,ale...nie.Niemogłabymiśćztobąnarandkę.Przepraszam".Odeszłaityle.Dwa
tygodnieprzedkońcemroku.Niewróciłemjużdoszkoły.Musiałempotemnadrabiaćwwakacje,alenie
byłosiły,żebymtamposzedłiznówjąwidział.Tobolało.Wyrazjejoczu.Zaskoczenie,litość.Jakktoś
taki jak ja mógł w ogóle pomyśleć, że będzie wystarczająco dobry dla kogoś takiego jak ona? A
najgorsze, że nie była okrutna. Nie śmiała się, nie kpiła ze mnie i myślę, że nawet nikomu nie
powiedziała,żejązaprosiłem.Tyletylko,żebyłatakazaskoczona,żeprzyszłomitodogłowy.Takjakby
byłoabsolutnieoczywiste,żezawszebędziemytylkoprzyjaciółmi.Oddałamiróże.-Znówsięśmieję,z
goryczą,gniewem.-Trzydzieścidolcówwdupę.Dałemtekwiatysekretarce.
Kyliezabieramipapierosa.Przezcałyczasniepociągnąłemanirazu,więcpopiółnarósłiledwiesię
trzyma. Przenosi go nad popielniczkę, lekko pyka palcem w filtr i oboje patrzymy, jak prawie
dwucentymetrowypręciktracikształtiopada.
- Strasznie nieprzyjemne. I smutne. - Wkłada papierosa do ust i się zaciąga, a ja z przerażeniem
widzę,żejużniekaszle.Wciągadymdopłuc,zatrzymujenachwilęiwydychazpowrotemprzeznos.Nie
pali beze mnie i nigdy jeszcze nie wypaliła całego papierosa, tylko jeden czy dwa buchy, ale to
wystarczy.Od
tamtego pierwszego razu nie dotknąłem przy niej zioła i zamierzam tego dotrzymać. - Ale ja nie
jestemtakajakona.Niejestemnią.
Kręcęgłowąizabieramjejpapierosa.
-Wiem,Cukiereczku.Nieotochodzi.
- No to o co? - Obraca się na tyłku, krzyżuje nogi i siada przede mną po turecku. - Nie rozumiem.
Naprawdęmyślisz,żejesteśdlamnieniedośćdobry?
Wzdycham.
-Boże,jaktytomówisz,wychodzi,żemamjakieśproblemyzpewnościąsiebie.-Wskazujęnapokój
-tojestmojeżycie.Pewniewięcejniebędęmiał.Gównianemieszkaniawgównianychdzielnicach.Nie
mógłbymniccidać.Nienadługowkażdymrazie.Powiedzmy,żefaktyczniemamtalent,takjakmówisz,
i że udałoby mi się związać z jakąś wytwórnią. Ale miną całe lata ciężkiej pracy, zanim ktoś mnie
zauważy. W międzyczasie będę się żywił ryżem z fasolą, makaronem Ramen i mieszkał w cuchnących
kawalerkach w miejscach, które wyglądają jak okupowane dzielnice. Może i do czegoś dojdę.
Chciałbym.Naprawdę.Aleniemogęcidaćnicwięcej.Niejestemgłupi.Wiem,żepożądanieczynawet
miłość nie wystarczą, żeby o kogoś zadbać. Miłość nie popłaci rachunków, nie zapełni lodówki, nie
zapłaci czynszu. Nie mówiąc już o życiu, do jakiego jesteś przyzwyczajona, na jakie zasługujesz. -
Zamykam oczy i czuję zbliżający się do palców żar papierosa. Rozkoszuję się narastającym ciepłem. -
Czyliodpowiedźbrzmi„nie".Toniejaniejestemdośćdobry.Chodziociebie.Tyjesteśwartawięcej.
Dotykam żaru i dzieje się. To się nie liczy jako oparzenie, bo zrobiłem to odruchowo. To skutek
ubocznyfaktu,żeniebojęsięoparzeń.
-Opamiętajsię,Oz!-Wyrywamipapierosa.Nieotwieramoczu,aleczuję,żenamniepatrzy.Tymi
niebieskimi, płomiennymi oczami, skołowanymi, wściekłymi, ale i spragnionymi. - Ty nie jesteś od
oceniania mojej wartości. Nie ty będziesz decydował, co zrobię w życiu. Nie przeszkadza mi to, co
mówisz. Może chciałabym mieszkać w cuchnącej kawalerce? Może nauczyłabym się mieszkać w
dzielnicy, która wygląda jak strefa wojenna, jeść makaron z serem z torebki czy inny szajs. Może
chciałabym tak żyć, jeśli tylko oznaczałoby to, że mam ciebie? Może uważam, że to byłoby warte
wysiłku?Czytawizjabrzmiekscytująco?Nie?Czychcętego?Nie,niespecjalnie.Alechcęciebie.
Czujęjejdłońnaudzieilekkosiękrzywię,boranawciążsięgoi.Potemmateracsięugina,kiedyona
nachyla się do przodu i przekłada nade mną jedną nogę. Dosiada mnie. Ból uda nie wystarczy, żebym
powiedział: „zejdź". Bierze moje policzki w ręce, a ja nie mogę znieść, że to takie przyjemne, takie
dobre.Terazjeszczetrudniejmiudawać,żeniepragnęjejdesperacko.Żeniepotrzebujęjej,nietęsknię
za nią. Że nie oddałbym wszystkiego, żeby była częścią mojego życia, żeby ją mieć przy sobie
codziennie. Że nie zdradziłbym jej wszystkich tajemnic, nie pokazał wszystkich blizn, nie wyznał
wszystkichgrzechówiniepokazałcieni.Jużitakznamnielepiejniżktokolwieknaświecie.Widziała,
jaksięparzę,jakpalęziołoijakłamięko-
ści.Niewietylko,jakbardzo,jakpotworniechcęsiędowiedzieć,kimbyłmójojciec,cosięznim
stało, czy jestem do niego podobny, czy był dobrym człowiekiem, czy zjebanym, czy draniem, czy
frajerem,czybogatymjapiszonem,czyzwykłymgościem.Czemumniezostawił.Czemuniezostałnatyle
długo,żebymmógłgopoznać.Czemuniemógłbyćmoimojcemiczemudlamamytotemattabu.Niktnie
wie,jakgłębokotapotrzebawżarłasięwmojąduszęiwmojąpsychikę.
Kyliesiedzinamnieokrakiemitrzymamojątwarzwdłoniach.Czeka.Otwieramoczyiprzeszywa
mnie bezbronne spojrzenie jej przebłętkitnych tęczówek. Błaga mnie nimi, prosi, bez słowa, ale z
chirurgiczną precyzją. Jej kolana są przy moich biodrach. Uda ma mocne, opięte ciasnymi dżinsami.
Oddychaszybkoinieregularnie,jejdłonienamojejskórzedrżą.Włosyopadająwluźnychspiralkachi
strumykach koloru zachodzącego słońca. Skórę ma bladą, porcelanową, a na nosie i na dekolcie piegi.
Chciałbympocałowaćkażdyznich,policzyć,ileichmanakażdymcentymetrzeciała.Wjednejchwili
dociera do mnie, że seks może mieć znacznie. Wcześniej to było po prostu coś przyjemnego. Dawał
odskocznię od życia, bólu, biedy i pytań bez odpowiedzi. Dziewczyny były chętne i napalone, ale nasz
wspólnyczaszawszebyłograniczony,chwilowy.Niebyłożadnejinnejintymnościpozanagością.Oboje
wiedzieliśmy, że nigdy się już nie zobaczymy, więc mogliśmy nie zwracać uwagi na niedoskonałości i
wady.Mijałagodzinaijawychodziłemalboona.ZKylietakniebędzie.Niemożetakbyć.
Powiedzieliśmy sobie zbyt dużo prawdy. Pokazaliśmy zbyt duże fragmenty naszych miękkich i
bezbronnych wnętrz. Pokazałem jej, kim jestem pod koszulkami ze zdjęciami kapel metalowych i pod
tatuażami.Podprzekleństwamiiprzemocą.
Zobaczyła,żejestemtylkozwykłymchłopakiem,nikimwyjątkowym.
Ajednakjesttutaj,pragniemnie,niechce,żebymjejprzedsobąbronił.Kimjestem,żebydecydować,
codlaniejnajlepsze?Jeślimniechcetakiego,jakijestem,czemumiałbymjejsiebieodmawiać?Oblizuję
ustaiprzygotowujęsię,żebytopowiedzieć,alemnieubiega.
- Rzuciłam się na ciebie. Pragnę cię. Zależy mi na tobie. To, co do ciebie czuję, jest potężne,
zdumiewającego i straszne, ale nie powstrzymuję tego. Jestem tutaj, żeby ci powiedzieć, że chcę cię
dlatego,żejesteśsobą,żejesteśtaki,jakijesteś.Aleniemogębezkońcaznosićodrzucenia.Więcmówię
toporazostatni.-Patrzyzprzestrachem,oddychagłęboko.-Nieodrzucajmniewięcej.Niemówmi,że
niejestemdośćdorosłaalbotyniejesteśdośćdobry.Jeślimnieniechcesz,odejdę.Jeślizabardzosię
boiszbyćzemnąnaprawdę,bezwzględunato,coktomożepomyśleć,zostawięcięwspokoju.Alenie
mogędłużejtylkosięztobąprzyjaźnić.Chcęznaczniewięcej.Powiedzmi,czegochcesz.
Zabiera ręce z mojej twarzy i odsuwa się, tak że siedzi teraz na moich łydkach. Odrzuca włosy.
Oniemiałem, nie mogę wydobyć z siebie słowa ani się ruszyć. Nie mogę ogarnąć jej piękna. Wyraźne
rysytwarzyipłomiennewłosydoskonalepasujądojejosobowości,
jasnejskóry,doskonałejidelikatnej,dociała,zaktóremożnabyzabićizaktórezginąć.Dotalentu,
którymmogłabyporwaćświat,dopasji.Ijesttutajzemną.Zemną.Chcemnie.Boże,wszystkiegosiędla
mniewyrzeka!Ajaniewiem,jakjejodmówić.
Pewnegodniająskrzywdzę,wiemotym.Aleniemogęodmówić.
Wycieradłonieouda,apotemkrzyżujejewpasie.Łapiezaskrajsweterka.
-Każmiodejść.Powiedzmi,żetegoniechcesz.Powiedzmijeszczeraz,żenatoniezasługujesz.-
Podciągasweteriodsłaniaskrawekbiałegociałaiokrągłypępek.Boże,takikawałeczek,amnieserce
walijakmłotem.-Powstrzymajmnie.Jeśliniejesteśwtymzemnądokońca,zatrzymajmnie.Niedamci
tego,jeśliwtozemnąniewejdziesz.Alejacięchcę.Iwierzę,żetyteżmniechcesz.Boiszsięsiebie.Ty
sięsiebieboisz,alejanie.Totwojaostatniaszansa.Złapmniezaręceimniepowstrzymaj,bojeślitego
niezrobisz,będzieszmój.Ajabędętwojaibezwzględunato,cosięstanie,połączynascośpięknego,
doskonałego.Tobędziebardzoważne,dopókibędzietrwało.
Nie jestem w stanie wypowiedzieć słowa, straciłem zdolność mówienia. A ona powoli ściąga
sweter.Jestjużtużpodpiersiami,akażdygłębokiwdechodsłaniażebra.Niemogęnicmówić,alenie
mogęjejteżodtrącić,kazaćjejprzestać.Odesłaćjej.Bojateżmamuczucia.Itak,bojęsięsiebie.Boję
się, że nigdy nie wyrwę się z kręgu tych melinowatych mieszkań, że będę żył jak mama, od pensji do
pensji,bezaspiracji,
przemierzając tysiące kilometrów, ale donikąd nie zmierzając. Boję się, że zrobię coś głupiego i
wyląduję w więzieniu albo zginę. Jak się człowiek wychowuje w kilkunastu różnych slumsach, to uczy
się, że tego trzeba się bać. Widzi się przyjeżdżające karetki, radiowozy, kolesiów, którzy znikają w
labirynciesystemualbowogólezpowierzchniziemi.Zastanawiaszsię,kiedytwojakolej.Ajategonie
chcę. Dla siebie, ale z całą pewnością nie dla Kylie. Czy mogę być kimś więcej? Możliwe. Mam
nadzieję.
Ale teraz nic z tego nie ma znaczenia. Liczy się tylko dziewczyna, która siedzi mi okrakiem na
kolanach i powoli unosi sweter w tym spontanicznym striptizie, prowokując mnie, żebym znów ją
odtrącił,choćświetniewie,żeniedamrady.
Mamściśnięte,suchegardło.Sercemiwali,dłoniezaciskająsięnajejudach,podjeżdżajądotalii,
sunąpojejbiałejskórze.Oczymaszerokootwarte,nozdrzajejfalują,astrachwoczachzmieniasięw
panikę, jednak nie zatrzymuje się. Jadę po jej nagiej skórze, przeskakuję kciukami po żebrach i widzę
przebłyskiczarnychfiszbin.
-Oz?-Terazsięzatrzymała.Sweterutknąłnapiersiach,natymprogu,zktóregomożnapójśćdalej
albozawrócić.-Czegochcesz?
Muszęsięodezwać.Onazasługuje,żebytousłyszeć.
-Ciebie.-Szepczęledwosłyszalnie,aleonasłyszy.
Unosiręce,prostujeplecyijasnopurpurowysweterekjedziewgóręizostajezdjęty,awłosysypią
siękaskadąnaplecy.Mrugam,ztrudemłapięoddech.
Przesuwamdłoniewgórępojejbokachibadampalcamikręgosłup.Spuszczagłowę,zamykaoczy,
stresbierzegórę.Trzęsiesię.Potrzebujewsparcia.
-Jesteśpiękna.-Słowaztrudemwychodząmizust,aleonadalejgarbiramiona.-Bardzopiękna.
Takzjawiskowa,żepotrzebnebyłybysłowa,którenieistnieją.
Zmuszasiędootwarciaoczu.Widzęwnichłzy.
-Bojęsię.Teraz,kiedysiedzętupółnaga,zaczęłamsiębać.
-Więcubierzsię,Cukiereczku,niemapośpiechu.Janigdzienieidę.
Pociąganosem,alekręcigłowąiśrodkowymipalcamiścierałzy.
-Nie.Niebojęsiędlatego,żeniemamkoszulki,tylkodlatego,że...Ajeślitozrobimyiokażesię,że
nie jest tak, jak myślałam? A jeśli ty się tylko mną bawisz? Dostaniesz to, co chcesz i odjedziesz? A
jeśli...?Tyletych„ajeśli".Iwżadneznichtaknaprawdęniewierzę,aleonewciążistniejąistraszą.
-Gdybymmiałzamiarwziąćodciebieto,czegochcęiodejść,zrobiłbymtojużdawnotemu.
-Wiem.Wierzęci,tylko...Naglemamwgłowietylespraw,teraz,kiedytowszystkostajesięrealne.
-Oczymjeszczemyślisz?
Unosijednoramięwniepozornym,niepewnymgeście.
-Owielurzeczach.Aco,jeśliniebędędobra?Jeśliniebędęwiedziała,corobić?Jeślizabardzo
sięboję,żebyprzeztoprzejść?Ajeślicisięniespodobam?
Nigdy tego nie robiłam, a ty tak. Te dziewczyny, które znałeś, wiedziały, co robią. A ja nie wiem.
Pewnieniebałysiętakbardzo,żesiętrzęsły,ajasięboję.
- Jeśli aż tak się boisz, to zaczekajmy. Po prostu... zwolnijmy. - Zaczekajmy, aż skończysz
osiemnaścielat,myślę,aleniemówiętego.
-Nie.Niechcę.Poprostubojęsię,żecięrozczaruję.Niemogęsięnieroześmiać.
-Jezus,Kylie,niemogłabyśmnierozczarować!Ato,corobimy?Przecieżjateżnierobiłemtegow
ten sposób. Zależy mi na tobie i chcę dać ci wszystko, czego ode mnie oczekujesz. Jeśli to zrobimy,
chciałbym, żeby spełniły się twoje nadzieje, a nie wiem, jak to zrobić. Wychodzi na to, że jestem tak
samozdenerwowanyjakty.
-Jakmożeszsiędenerwować?Przecieżwiesz,cobędziedalej.
Kręcęgłową.
-Nie,niewiem.To,żejesteśdlamnieważna,żemyślęotym,coczujesz,todlamnienowość.Dotej
porybyłemegoistą.Taksamotadziewczyna,zktórąspałem.Wtedychodziłotylkoobranie.Aterazchcę
ci coś dać. Chcę dać ci wszystko. - Mrugam i ostro wciągam powietrze, a potem mówię: - Nie mam
wieledozaoferowania,alewszystko,comam,chcępodarowaćtobie.
Uśmiechpojawiasięnajejustachiwoczach.
-Tomiwystarczy.-Wyciągaręceiłapiezaskrajmojegopodkoszulka.-Ijeszczecoś:chciałabym
cięzobaczyć.
-Dasięzrobić.-Podnoszęręceiposekundziepodkoszulekleciprzezpokój.
Patrzy na mnie łapczywie i nie może się nasycić. Znam to uczucie. Przesuwam dłońmi po jej
kręgosłupieizawisamnadzapięciemstanika.Wahamsięipytamwzrokiem.Unosibrodę,akącikjejust
wędrujewgóręwuśmiechu.Potemłapiewpalceguzikmoichdżinsów,rozpinago,anastępniekciukiem
i palcem wskazującym chwyta za suwak. Zatrzymuje się jednak. Znam zasady tej gry. Łapię zapięcie
stanikaiczuję,żehaftkisięrozluźniają,awtedyonaciągniewdółzamekrozporka.Mójkutasrobisię
twardyinapieranabokserki.Wpatrujesięwtowyraźniewybrzuszonemiejsce.Jaztrudemprzełykam
ślinęirozpinampierwsząhaftkę.Potemdrugą.Patrzęjejwoczyirozpinamtrzecią,ostatnią.Ramiączka
zjeżdżająjejzramion,arozpiętystanikwisiujejboków,więcściągamgojednymru-chem.Pozwalamu
opaśćiodkładanabok.Widzę,żewalczyzodruchemskrzyżowaniaramionnapiersi,alenierobitego.
Kutasniejestjużtwardyjakskała,tylkoboleśnietwardy.
Niemogęprzełknąćśliny,ztrudemoddycham.Sątakiepiękne,idealne!Okrągłe,jędrneiduże.Jezu,
duże, bardzo duże! Ciemnoróżowe aureole, duże brodawki, które błagają o dotyk. Nie mogę się
powstrzymać, więc wyciągam rękę i ostrożnie, z namaszczeniem, biorę jedną z jej piersi w dłoń.
Przesuwamkciukiempobrodawceiczuję,jakdrżypodszorstkimdotykiem.Kyliemruga,zagryzawargę,
apotemwyginasiędotyłu.Garniesiędomojegodotyku.Chcewięcej.Opieram
się o ścianę, podparty poduszką, a ona siedzi na mnie, strzelista i zdenerwowana. W życiu nie
widziałem nikogo seksowniejszego. Głaszczę jej przeponę, a potem wsuwam rozłożony kciuk i palec
wskazującypodjednąpierś.Unoszęją,trzymamwdłonitenmiękki,perfekcyjnykształt,masujęilekko
szczypię.
-Boże,Oz,cudownie.-Ztrudemłapieoddech,mazamknięteoczy,zagryzawargę.
-Mniejestcudowniej,dajęcisłowo-mówię.Pochylamsięnaprzód,bojużcałkowicietracę
hamulceiprzysięgamsobie,żebędziejejzemnątakdobrzeitakdoskonale,żeniezapomnitejnocy
do końca życia. Jeśli ja nic z tego nie wyniosę, trudno, jeśli będzie tak wyczerpana, że pójdzie spać,
zanimzdążymniedotknąć,nieszkodzi,aleniezapomni,jakdobrzesięprzymnieczuła.Dotykamustami
jejdekoltu,apotempokrywamjejciepłe,satynoweciałoseriąmikroskopijnychpocałunków.Kładziemi
rękęnaramieniuilekkowbijapaznokciewmójbiceps,kiedyzjeżdżamdoszczytupiersi.Terazwogóle
nie oddycha, a ja przesuwam językiem wokół aureoli. Nie mogę się już dłużej powstrzymywać i łapię
brodawkęwusta,aczującjejsmak,wydajęjęk.Onadyszy,wbijawemniepaznokcie.
-Cholera,Oz!Jasnacholera!
Przesuwamsiędodrugiejpiersiiserwujęjejtakisamzestaw:gorące,wilgotnepocałunkipodrodze
nadół,wysunięciejęzykaiwsunięciejejwyprężonej,twardejjakdiamentbrodawkidoust,anastępnie
rozkoszowaniesięjejdoskonałością.
Nagle przypomina jej się, że ona też ma ręce, a ja jestem prawie całkiem ubrany. Przebiera mi
palcamipobrzuchu,szukadopołowyrozpiętegorozporkaiodsuwazamekdosamegokońca.Jawalczęz
butami,próbujęjeściągnąćbezużywaniarąk,apotemonaściągamispodnie,starającsięprzytymnie
oddalićod moich ust.Chce wszystkiego naraz.Ja zresztą też. Chcęjej zdjąć dżinsyi zobaczyć ją całą,
gładzić zjawiskowy kształt jej tyłka. Ale jeszcze nie. Na razie oddaję hołd jej doskonałym piersiom;
całujęje,trzymamwdłoniach,pieszczę,całujęidotykamjęzykiem.
Jakimś cudem ściąga mi spodnie w dół bioder, a ja je skopuję z nóg do końca. Kylie cicho jęczy,
zaciskaudanamoichnogachipatrzącmiwoczy,przesuwadłoniąpomoimbrzuchuiniżej.Tosiędzieje
za szybko, chcę to jakoś spowolnić, nacieszyć się nią. Chcę, żeby poczuła wszystko i dać jej każdy
miligramprzyjemności,jakidamradę.
- Jesteś taka pyszna - szepczę w przestrzeń między jej cyckami, trzymając obydwa w dłoniach. -
Mógłbymspędzićtysiącgodzinnacałowaniuich.
-Niemiałabymnicprzeciwko.
-Aletoniewszystko.Chcęcięzobaczyćcałą.Całowaćwszędzie.-Nachylamsięnadnią,obejmujęi
przewracamtak,żebypołożyłasięnamateracu.-Chcęcięcałowaćwszędzieidokońcaświata.-Nie
znamtakiegosiebie.Niepoznajętegogościa,którytomówi.
Ona zasługuje, żeby to słyszeć, ale w życiu bym się nie podejrzewał, że coś takiego powiem. A
jednaksłowawysypująsięzmoichust,ajasięzastanawiam,
kim się staję w tym pokoju dzielonym z Kylie. Podoba mi się ten facet, którego we mnie znalazła.
Łagodność, którą odsłania we mnie jej słodka, naga skóra. Nigdy taki nie byłem, nigdy nie czułem tak
intensywnie.Niechcę,żebytozniknęło.
Teraz leży przede mną, włosy ma rozsypane na poduszce jak płomienna aureola, oczy lśnią jak
bliźniacze ażurowe gwiazdy, które wpatrują się we mnie i spalają z niewinnym zaufaniem i nie tak
niewinnymgłodemorazdestrukcyjnympożądaniem.Rozpinamguzikjejdżinsów,aleniespuszczamzniej
wzroku, wypatrując najmniejszego sygnału strachu czy wycofania. Ale nic takiego się nie dzieje.
Przeciwnie,pomaga.Unosibiodra,żebymmógłściągnąćprzylegającejakdrugaskóraspodnie.Lądująna
kupceubrańprzymoimłóżku.Oblizujewargiiszerzejotwieraoczy.Boże,idealnatomałopowiedziane.
Maczarnemajtki,pasującedostanika.Skąpyskrawekkoronkiijedwabiu.
-Boże,Kylie,jakmamoddychać,kiedytyjesteśtakapiękna?-Przesuwamrękamipojejbokachi
biodrach,apodpalcamiczujęjejcudowne,miękkiekrągłości.
-Nie...Niemusiszoddychać-mówiztrudem.-Jabędęoddychałazanasoboje.
Łapiemniezaszyjęiciągniewdółdopocałunku.Zderzamysięwargami,zębami,splątująsięnasze
języki, ona głaszcze moje naprężone ramiona i zjeżdża w dół pleców, a ja się zatracam w jej dotyku.
Wsuwa palce pod gumkę moich bokserek. Prawie dławię się niepokojem i pragnieniem, żeby dotykała
mniecałe
go. Nie oddychamy, nie możemy złapać tchu. Odsuwam się i widzę, że patrzy na moją klatkę
piersiową,zerkanamnieprzelotnie,apotemwędrujewzrokiemdalejwdół.Obserwujeswojepalce,jak
przesuwająsiępodgumkąmajtek,apotemzatrzymujesiępoobustronachpępka.Lekkowbijamiknykcie
wskórę,ajacałypulsuję,drżę.Znównamniepatrzy,ajakiwamgłową,bowiem,żetaksamojakja
wcześniej, pyta o pozwolenie. Zagryza dolną wargę, aż ta bieleje. Nie mogę się ruszyć, jestem jak
pomnik, czekam na jej ruch. Bierze głęboki wdech i wznosi się jej klatka piersiowa. Czuję, że gumka
jedzie w dół. Bokserki zjeżdżają mi z pasa i suną dalej. Serce mi wali, jestem autentycznie
zdenerwowanyiprzerażony.Kiedyprzeżywałemmójpierwszyraz,niedziałosięnicpodobnego.
Choleracholera,jestemnagi.Twardy,gruby,pulsującyizłakniony,wystawionynajejspojrzenie.Jej
oczystająsięokrągłe,patrzytonamnie,tozpowrotemnadół.Nieporuszamsię,nieoddycham.Chcę
wiedzieć,comyśli,alewiem,żeniemamowyosłowach.Bokserkimamjużnawysokościkolan,więc
zdejmuję je i odrzucam. Nie mam już nic na sobie, jestem całkiem nagi. Nigdy wcześniej nagość nie
łączyłasięzbezbronnością.Onawidzimnieprawdziwego,obnażonegoażpoduszę,ajaczuję,żewidać
wszystkiemojewady.Aleonapatrzyzzachwytem,zzaskoczeniem,jestteżtrochęzdenerwowana.
- Cholera. - Patrzy mi w oczy i widzę, że nie wie, co powiedzieć. - Jesteś piękny. - Rumieni się i
spoglądazpowrotemnamojegokutasa.-Naprawdępiękny.
-Mów,Kylie,mówwszystko.Wstydliwe,szalone,dziwne,wszystkojedno.-Wiem,żejestwniej
więcejsłów,tylkoniejestpewna,czymożejewypowiedzieć.
- Jest większy, niż się spodziewałam. To znaczy jasne, widziałam zdjęcia i filmy... Ale ty, tutaj,
prawdziwy...Jestinaczej.-Zerkanamnie.-Dotknęcię.
-Dobrze.
Klęczęnadniąipodpieramsięrękami.Patrzę,jakprzesuwapalcempolinijcewłosówpodpępkiem,
traktujejakdrogowskaz,apotemłapiemnieręką,szerzejotwieraoczyilekkorozchylausta.Jejdłońna
mojej skórze wydaje się dobra, miękka i biała. Nie rusza się, tylko trzyma i patrzy to na mnie, to na
mojegokutasa.Potemlekkoprzesuwadłońwdółiwgóręizaczynamsiętrząść.
-Boże,Kylie,niemaszpojęcia,jakietoprzyjemne.Uśmiechasię.
- Przyjemnie się ciebie dotyka. Jest twardy, ale miękki. I masz taką gorącą skórę. Wszędzie. Jesteś
rozgrzany.
Muszęsobieprzypominaćooddychaniu.
-Lepiejprzestań,bowszystkosięskończyzaszybko.
Uśmiechasiętylko.
-Nieszkodzi.Wystarczy,żemogęciędotykać.Żetymniedotykasz.Całujeszmnie.Przytulasz.
Ale ja jeszcze nie jestem gotowy na totalne zbłaźnienie się, więc się odsuwam poza zasięg jej rąk,
zaciskamzębyipowstrzymujęsię,nailemogę.Potempochylamsiędoniej,całujęjejżebraijadęwdół
aż
dogumkimajtek.Wsuwampodniąpalce,całujępępekijadędalejwdół.Onaszybkooddycha,zjej
gardławydobywająsięcichedźwięki,ajachciałbymjesłyszećlepiej,chcę,żebybyłygłośniejsze,więc
ściągamjejmajtkiiobnażamwzgórek.Kiedyjejdotykam,wyciągarękę,łapiemójkucykiściągagumkę,
żeby rozpuścić mi włosy. Z jakiegoś powodu teraz czuję się jeszcze bardziej obnażony. Przeczesuje
włosy palcami, a ja znów jestem ścięty z nóg delikatnością jej dotyku. Przytulam twarz do wnętrza jej
dłoni,całuję,apotemwracamdozajmowaniasięjejciałem.Majtkimajużzsunięte,więczaczynamje
zdejmować, ale wtedy ona ściska nogi, zamyka oczy i w każdym zagłębieniu i kształcie jej ciała czuję
napięcie.
-Hej!-Przesuwamręcepojejbrzuchu,dotykampiersi,apotemjadęwyżej,napoliczki.-Wszystko
wporządku!Jeślichcesz,możemyprzestać.
Kręcigłową.
-Nie,nie!Poprostusiędenerwuję.
-Jateż-mówię.
Otwieraoczy.Patrzynamnieiprzełykaślinę.
-Zdejmijdokońca.
Przesuwam czarną szmatkę przez kolana, stopy i odrzucam. Ona mruga dwa razy, bierze głęboki
wdechirozluźnianogi.
-Jesteśpiękna,wszędzie.
Kładędłonienajejudach,tużnadkolanamiiprzesuwamwgórę,pogładkichkrągłościachudażdo
złączenia,gdziejestślicznaidoskonała,jakwszędzieindziej.Bladaskóra,jędrne,zwarte,obfitewargi
wilgotneod
sokupożądania,subtelnycieńloczkówwtakimsamymkolorzejakwłosynagłowie.Patrzynamnie,a
dłoniemaskulonewpięściprzyudach.Zaciskawnichcienkikoc.Znówgłaszczęjejuda,docieramdo
pępka, a stamtąd wracam na dół. Napina się, ale nie zaciska nóg. Ułatwia mi dostęp, mogę patrzeć i
dotykać.Chcetego,widzętowjejoczach,aleitakjestzdenerwowana.Kiedywsuwamśrodkowypalec
międzyjejwargi,ostrowciągapowietrze.
-Boże,Oz,jeszczeraz.-Trzepoczepowiekamiiwpatrujesięwemnie.-Dotknijmnie,jeszcze.
Wykonuję ten sam ruch i czuję, jak mój palec pokrywa śliska wilgoć. Kładę się obok niej, z lewej
strony,więcKyliejestpomiędzymnąaścianą.Patrzynamnie,przysuwasiędomojejtwarzyiłączymy
się w pocałunku. Nasze języki muskają się i poruszają, a ja wsuwam palec w nią i połykam odgłos
zaskoczeniaiprzyjemności.Ocieramsięfiutemojejbiodro,aonasięgarękąpomiędzynas,dotykamnie,
głaszczeiterazmojakolejnawestchnienieijęk,bojejdłońzbliżasiędosamejgóry.Drżęiwciskamsię
mocniejwjejdłoń.Nurzampalecwjejsokach,apotemprzesuwamgowyżej,dołechtaczki,izataczam
kółkawokółniej.Drży,kiedytorobię,dyszymiwusta,ajejuścisknamoimfiuciewzmagasię.Jęczęi
rozluźniadłoń.Powolneiłagodnekółka,apotempalecwniejbadającyjejwnętrze.Następniepowrót
dookrążeńwokółłechtaczki.Tymrazemruchommojegopalcatowarzyszyruchjejbioder.Poruszamsię
teraztrochęszybciej,aonaodrywaodemnieustaijęczy,podnosisięidrży.
-Oz,Boże,jakcudownie!Takjakbym...Tak...Jakbymmiałazarazzwariować.Wybuchnąć.Rozpaść
się.-Mówiniewyraźnie,jakbydosiebie,amnietojeszczebardziejnakręca.
-Mów,Kylie,mów,cochcesz.Powiedz,czegochcesz.
Przesuwadłoniąposwoichżebrachidocieradopiersi.Wbijapalcewmiękkieciało.
-Pocałujmnietutaj.
Nachylamsięnadniąimuskambrodawkęjęzykiem,apotemdelikatnieprzesuwamponiejzębami.
Ona wzdycha i wygina się w łuk, więc biorę ją do ust. Poruszam palcem wewnątrz niej, zanurzam,
obracam nim, pilnuję, żeby poruszała biodrami, zwalniam i przyspieszam, a ona dyszy, jęczy, ale nie
zbliżasiędogranicy,ajachcę,żebypoczułajeszczecoś,codoprowadzijądoszaleństwaisprawi,że
stracikontrolę.
Całujęjejżebra,bok,biodro,brzuchpodpępkiem...
-Oz?Cotyrobisz?-Jestniemalspanikowana.
-Pamiętasz,jakcimówiłem,żechcęcięcałowaćwszędzie?
-Tak?-dyszy.
- To znaczyło: wszędzie. - Całuję wnętrze jej uda, wypuszczam powietrze na jasną skórę, a potem
docieramdorozgrzanego,wilgotnegociałamiędzyjejwargami.Onajęczy.
-Boże,tam?!OBoże.-Zaciskapalcenamoichwłosachiwiem,żejesttotalnie,absolutniestracona,
gotowanawszystkoichętna.Odgarniamiwłosyztwarzyiprzytrzymujejezboku.
Przesuwam językiem między jej wargami, kosztuję jej smak, a potem liżę dalej. Sztywny język
wsuwam w nią, penetruję powoli. Kylie jęczy, niskim, przeciągłym dźwiękiem i mocniej zaciska mi
palce na włosach. Liżę wejście raz za razem, a ona wzdycha i jęczy. Potem, samą końcówką języka,
okrążamłechtaczkę,aonazaczynamocnodrżeć.Jużtakblisko,takblisko.Wyciągamrękęidotykamjej
piersi. Znajduję brodawkę, lekko zgniatam palcami, a ona trzęsie się już cała, napina mięśnie brzucha,
oddychaztrudem.
-Niemogę...Jużniemogę,zadużo!Czuję,żezarazwybuchnę.Jezu,Oz,nieprzestawaj!
Zerkam na nią. Wplotła palce w swoje włosy i ciągnie za nie, kiedy wygina się w łuk. Drugą dłoń
trzymaminakarku,przytrzymujemniemiędzynogami,jakbymmiałzamiarsięodsunąć.Liżę,zataczam
językiemkoła,skubięiwykręcam,aonanacieranamnie,jęczy,czuję,żecałejejciałodrżyiteraz,tak,
tak, unosi się cała na łóżku i głośno krzyczy przez zaci-śnięte zęby. Jest taka gorąca, kiedy dochodzi!
Rozpalasię,lśni.Bożeijakcudowniesmakuje.Zkażdymruchemmojegojęzykadrży,ażwkońcumnie
odpycha.Leżęobokniej,patrzęnajejdreszczeinaskłębionewłosy,którezasypałyjejtwarz.
Odsuwamjedenkosmykiuśmiechamsiędoniej.
-Cześć.
Mruga,rozchylausta,wpatrujesięwemnie.
-Cośtymizrobił?Iczymożeszmitorobićcodzienniedokońcażycia?
Jestem totalnie, dogłębnie, porażająco dumny z tego, jak zarumieniona, zszokowana i bezsilna jest
Kylie.Jestemzaborczy,potrzebujęzapewnień.Jestemstracony,wpadłempouszy.
-Sprawiłem,żedoszłaś,Cukiereczku.Ijasne,żemogę.
Jestem zaskoczony swoimi słowami. Oszołomiony to może lepsze słowo. Czy naprawdę
powiedziałemprzedchwilą,żebędętorobiłdokońcażycia?Botobyoznaczało,żebędziemyrazemdo
końca.Wtejobietnicyjestzawartewięcej,niżsięwydaje.
Odrywaprzymknięteoczyodmojejklatkipiersiowejipatrzynamojegoboleśniewyprężonegofiuta.
-Chcę,żebyśtyteżtopoczuł.-Odwracasiędomnie,włosyopadająjejnatwarz,aonaodpychasię
odmojegoramienia.-Przysięgam,żewidziałamgwiazdy.Totak,jakbyśotworzyłmojeciałoiwlałdo
niegoniebo.
-Napiszotympiosenkę.
-Napiszę.-Całujemniewramięiprzywierarozgrzanymciałemdomojego,przesuwadłońpomojej
piersi,brzuchuażdoskórynadkutasem.-Alepóźniej.
Bierzegodorękiileniwieprzesuwaponimdłoń,zaciskanagłówceiwracanadół.Syczęmiędzy
zębami i obserwuję jej dłoń. Obydwoje patrzymy, jak mnie pieści, a jej twarz wyraża pełne ekscytacji
niedowierzanie,takjakbyniebyłapewna,żenaprawdętujestinaprawdętozemnąrobi.Dobrzewiem,
coczuje.Jateżjestempogrążonywniedowierzaniu.Alepóźniejwszystkiemyślibledną,boonapowoli,
ostrożnieprzesuwarękępomoimkutasie,ajajęczę,wyginam
się, zatracam. Nigdy nie doświadczyłem czegoś tak przyjemnego. Sama jej ręka, palce, dłoń,
podjeżdżające w górę i opadające, przekręcające się, zsuwające, chwytające, miękka skóra na moim
ciele, jej usta na moim ramieniu, wyginające się w kształt maleńkiego, tajemniczego uśmieszku, kiedy
zaczynamsięprężyćpodjejdotykiem.
-Lepiejprzestań,bozarazniewytrzymam.
-Ico?
-Boże...Twójdotyktojakaś...Pieprzonamagia.-Oblizujęwargiistaramsięodepchnąćzbliżający
się koniec. - To, że myślałem... Boże... - Nie mogę powiedzieć nic więcej, nie panuję nad bólem w
jądrach,nadpotrzebąruchuiodpuszczeniasobie.
-Mniesięnigdzieniespieszy.Chcętego.Chcęzobaczyć,jakdochodzisz.Todlamniecałkiemnowe
terytoriumidotykanieciębardzomisiępodoba.-Mówipodnosem,niemaldosiebie,bardziejskupiona
jestnamnie,naswoichpalcachobejmującychmojąbolesnąerekcję.
Gotujęsię,jądramamciężkie,naprężoneinabrzmiałe,niemogęutrzymaćotwartychoczu.Wyginam
sięnamateracu,bezradnieporuszambiodrami.Dotykamniepowoli,badawczo.Niechcedoprowadzić
mnie do końca, prawie go nie dotyka, uczy się jego obecności w swojej dłoni, moich reakcji. To
cudownatortura.Zamykagłówkęwpalcach,lekkozaciska,apotemprzesuwacałądłońwdół.Jestemjuż
takblisko.
Nagleczujęruchjejwłosównamojejpiersiijejtwarzzbliżasiędomojegobrzucha.
-Chcęciętampocałować,takjaktymnie.Chcęspróbować,jaksmakujesz.
Powinienemjąpowstrzymać.
-Niemusisztegorobićtylkodlatego,żejatozrobiłem.
Nie odpowiada i czuję pocałunek na główce fiuta. Powstrzymuję się, napinam, każdy mięsień mam
twardy jak stal, zaciskam zęby. Dotyka mnie, jej usta otaczają główkę, tuż nad trzonem, końcem języka
przesuwapomaleńkimotworze,kosztujepłynu,którysiętampojawia.Niewytrzymamjużdługo,anie
chcęskończyćwjejustach.Chociażjest...lepiejniżgenialnie.Wszystko,corobi,każdydotyk,pocałunek
niesie mnie bliżej i bliżej gwiazd. Nie chcę, żeby przestała, nigdy. Trzęsę się, mięśnie mi drżą, kiedy
staramsięutrzymaćspełnieniewryzach.Jednąrękętrzymaupodstawy,ustamiotaczagłówkęicałuje,
kosztuje,liże,jakbymbyłjakimśprzysmakiem,liże,ssieiprzesuwapomnieusta,jakbymbyłlodem.
- Nie mogę już... Nie mogę dłużej - warczę, choć słowa więzną mi w gardle i w urywanej formie
wydostająsięspomiędzyzaciśniętychzębów.-Zarazdojdę.
Jej usta znikają, a ta egoistyczna część mnie chce ich z powrotem, chce wybuchnąć w ciepłej
miękkościjejust.Aleniezrobiętego.Jeszczenie.Nie,dopókiniebędziegotowa,awiem,żejeszczenie
jest.Przednamijeszczedużoodkrywaniaidoświadczania.Czuję,żewyginamsięwłuk,dłoniezaciskam
nakocuprzymoichbokach,staramsiępowstrzymać,wytrzymać
jak najdłużej. Oplata obie małe, ciepłe dłonie wokół mnie i przesuwa je w górę i w dół, powoli i
łagodnie,ajachcęszybciejimocniej.Niedajemitego,nadaljestpowolnaileniwieprzesuwasięod
samego dołu do główki. Doprowadza mnie do szaleństwa, zaczynam wariować. Kładzie policzek na
mojejkościbiodrowej,czujęjejoddech,patrzy,jakdrżęiwalczę,ażwreszciezaczynaporuszaćsięw
rytmie dostosowanym do moich pchnięć, zaciska obie dłonie, rusza się szybciej. Zmuszam się do
otwarcia oczu i widzę, jaka jest cholernie doskonała. Rudawe, płomienne włosy odznaczają się na tle
mojej ciemnej skóry i białej pościeli, a jej dziko błękitne oczy wpatrują się w mojego fiuta, którego
trzymawdłoniach.Czekanamojąeksplozję.
-Kylie!-Tojedynydźwięk,jakimogęzsiebiewydobyć,kiedywulkanwybucha.
Czujęgorącowjądrach,kutassięwypręża,aonazaciskapalceiporuszanimi.Twarzprzyciskado
mojej nogi. Jej włosy, jej oczy... Już po mnie, wszystko zalewa fala piorunującej przyjemności, a jej
dłonie nie zatrzymują się, gorące i delikatne. Widzę spod opadających powiek, jak obserwuje mój
orgazm,potężniejszyniżjakikolwiekwżyciu.
Strumieńlądujeminabrzuchu,aonawciążmniedotyka.Jęczę,wzdychamiprzeszywamniekolejna
fala. Wreszcie ostatnia, już mniejsza, po której nie jestem niemal w stanie przysunąć się do niej. Nie
chciałem,żebytachwilakiedykolwieksięskończyła.
Wracanagóręikładziesięobokmnie.Wpatrujesięwemnie.
-OmójBoże,Oz!-Zakrywatwarzdłońmiizchichotemchowasięwzagłębieniumiędzymojąszyją
aramieniem.-Tobyłogenialne!
-Niemogęsięruszać.Nieczujępalcówunóg.Jezu.Zabiłaśmnie.-Wsuwamramiępodjejgłowęi
przyciągambliżej.
-Dobrzebyło?-Mimowszystkoniejestpewna.
-Dobrze?!-Ciągnęjejręcewdół.-Skarbie,niewidzisz,comizrobiłaś?Tobyło...niesamowite.
Uśmiechasię.
- To dobrze. Cieszę się. Chciałam, żeby było ci tak dobrze, jak mnie przed chwilą. Chciałam na
ciebie patrzeć. Przyjemnie było wiedzieć, że to ja sprawiam ci taką przyjemność. Tak jakbym... miała
władzę.-Rumienisię,jestzawstydzona.-Boże,jaktogłupiobrzmi.
Śmiejęsię.
- Nie, Cukiereczku. Nie brzmi głupio. Ani trochę. Miałaś władzę. Przejęłaś nade mną całkowitą
kontrolę.
-Naprawdę?Kiwamgłową.
-Jasne!-Zamyślasię.
-Tak,rozumiem.Taksamosięczułam,kiedytyrobiłeśmitoustami,tamnadole.
Uśmiechamsięszeroko.
-Ky,nodalej!Staćcięnawięcej,niewstydźsię!Nieprzymnie.Niepotym,cowłaśniezrobiliśmy.
-Noco?-Udajeniewiniątko.
-Powiedzcośpieprznego.Powiedz,cocirobiłem.Użyjnajbardziejniecenzuralnychsłów,jakieci
przyjdądogłowy.
Zagryzadolnąwargęicochwilęnamniezerka.
-Cochceszusłyszeć?Cośniegrzecznego?Kiwamgłową.
-Tak!Tomnienakręci.Kręcigłową.
-Typierwszy,jasięwstydzę.Parskam.
-Wstydziszsię?Dopierocomiałaśwrękachmojegokutasa.Miałaśgowustach!Sprawiłaś,żesię
nasiebiespuściłem.Nigdywcześniejażtakniestraciłemkontroli!
Rumienisię,alezerkanamójbrzuch.
- Kocham twojego fiuta. - Chichocze, ale zaraz poważnieje. - Naprawdę. Kocham sposób, w jaki
pasujemidorąk.Podobamisięjegosmakitouczucie,kiedymamgowustach.Czytodziwne?
Wzruszamramionami.
- Nic nie jest dziwne. Jeśli tak jest, to znaczy, że tak jest. Każdy jest inny. Ja też lubię twój smak.
Kochamsmaktwojejcipki.
Onarumienisięjeszczebardziejichowatwarzwmojejszyi.
-Boże,Oz,jestemtakczerwona,żezarazzacznępłonąć.-Zerkaspomiędzypalców.-Naprawdęci
smakuję?
Kiwamgłową.
-Nawetbardzo.
-Ajakitosmak?Marszczębrwi.
- Nie wiem, jak go opisać. Trochę... piżmowy? Odrobinę słodki, odrobinę kwaśny. Sam nie wiem,
niedobrzetobrzmi.-Wsuwampalecmiędzyjejwargi.Znówjestmokra.Przeciągaminabieramnapalec
jejsoki.Potem,podostrzałemjejczujnych,szerokootwartychoczu,wsadzamsobiepalecdoust.-Mmm.
Tak.Pycha.Aleitaknieumiemwyjaśnić,jakitosmak.
-Boże,Oz,jesteśnienormalny!-Zerkanamnieisięśmieje.
Jeszczerazzanurzamwniejpalec,aletymrazemprzysuwamgodojejust.
-Samaspróbuj.Skosztujsiebie.
Patrzynamnie,alepotem,pozaledwiesekundziewahania,otwieraustaiobejmujenimimójpalec.
Jezu, czuję, jak fiut zaczyna mi się prężyć, kiedy erotycznym, drażniącym, kuszącym ruchem przesuwa
ustami po moim palcu. Szeroko otwiera oczy, kiedy czuje swój smak, a potem się uśmiecha. Dwoma
palcamimuskabajorkonamoimbrzuchuizanimzdołamzareagować,jeteżwkładadoust.
- Mmm. Ty też jesteś smaczny. - Oblizuje usta, a potem patrzy na mojego kutasa. - Kiedy znów
będzieszgotowy?
Wzruszamramionami.
-Niedługo.Ajakmniedotkniesz,tojeszczeszybciej.
Śmiejesię.
-Wtakimrazie...
-Zaczekaj,wytręsię.-Sięgamnapodłogępobrudnypodkoszulek,aleKyliemigozabiera.
-Jatozrobię.
Wyciera mój brzuch, składa podkoszulek i wyciera jeszcze raz. Kiedy jestem już suchy, zwija
koszulkę w kłębek i rzuca na drugą stronę pokoju. A później mnie dotyka, kciukiem i dwoma palcami
muskawciążjeszczesflaczałyczłonek.Jednakpodjejdotykiemczuję,żecośzaczynasiędziać,wgłębi
siebie czuję napięcie. Patrzę, jak mnie dotyka i ja też dotykam jej skóry, przesuwam dłońmi po jej
ramionach, odgarniam jej włosy i zsuwam rękę po jej ramieniu. Łapię jedną z jej piersi, dotykam
brodawki i czuję, jak pod opuszkiem kciuka sztywnieje. Kylie uśmiecha się do mnie i głaszcze
twardniejącego fiuta. Dotykamy się w milczeniu, bez pośpiechu. Chcę zapamiętać dotyk jej skóry,
miękkiej, jasnej. Chcę dotknąć i pocałować każdy centymetr. Patrzy na mnie, a ja się nachylam i nasze
wargi się spotykają. Teraz jesteśmy naprawdę straceni, pocałunek porywa nas i unosi w nieznane.
Ciaśniejzaciskadłoń,afiutjestjużwpełniwyprostowany.Obejmujędłońmijejżebra,piersi,biodro,
nachylamjądosiebie,żebywreszciezłapaćjązatyłek.Boże,maidealnąpupę.Jędrną,pełną,sprężystą.
Cudowność,którejnigdyniemiałbymdość.
Przerywapocałunekiocierasiętwarząomojąpierś.
-Boże,kochamtwójdotyk.
Powinienem się zaniepokoić, jak często używamy słowa „kochać", ale się nie niepokoję. Boję się
choćbyzastanawiaćdlaczego.Wkażdymrazieniestresujemnieto.
- Mówiłem już, jak bardzo kocham twój tyłek? -Ciągnę ją do siebie tak, żeby przewróciła się na
brzuch.Całujęjejkręgosłupidługoprzyglądamsiętemuzjawiskowemu,okrągłemutyłkowi.Dotykamgo
obiemarękami,głaszczę,chwytam,pieszczę.-Boże,itojak.
Wzdycha.
-Naprawdę?Niejestzaduży?Niemogęsięnieroześmiać.
-Nocoty!Jesttakisamjaktwojecycki:duży,okrągły,doskonałyitakkurewskopiękny,żeniemogę
tego znieść. Za każdym razem, kiedy się widzieliśmy, nadludzkim wysiłkiem powstrzymywałem się od
gapieniasięnatwójtyłek.
Chowasięwzagłębieniułokcia.
-Muszęcizprzykrościąpowiedzieć,żenieszłocitonajlepiej.-Patrzynamniezzazasłonywłosów.
-Przyłapałamcięnagapieniusięzmilionrazy.Alewieszco?Nieprzeszkadzałomito.Podobałomisię.
Fajniebyłowiedzieć,żeniemożeszsięopanować.
- A teraz, kiedy widziałem cię nago, każdy idealny skrawek ciebie, już nigdy nie będę mógł się
opamiętaćipowstrzymaćodgapieniasię.Idotykania.
-Niemusiszsiępowstrzymywać.-Kładziesięnaboku,arozczochranewłosyopadająjejnatwarz.-
Możeszmniedotykać,kiedyzechcesz.Możeszrobić,nacomaszochotę.Ufamci.
Odgarniamjejwłosyzoczu.
-Jesteśpewna,żetorozsądne?Marszczybrwi.
-Oczywiście.Przecieżnigdybyśmnienieskrzywdził.
-Specjalnienie.
Kładziemirękęnaplecachiprzyciągamniedosiebie.
-Specjalnienie.Muszęcicośpowiedzieć.Wiem,żektóregośdniapewniemniezranisz,jakoś.Ale
niebojęsiętego.Każdykiedyśzostanieskrzywdzony.Alejajestemsilna.Zniosęto.Dopókibędzieszze
mną szczery i nie będziesz udawał ani nie uciekniesz ode mnie bez słowa, nic mnie nie powstrzyma.
Tylko...nigdymnienieokłamuj.Iniezostawiajmnie.Jeślibędzieszmusiałodejść,zjakiegośpowodu
będziesz miał nas dość, dość mnie, po prostu powiedz. Obiecujesz? To jedyna obietnica, jakiej
kiedykolwiekbędęodciebieoczekiwać.
Naglezrobiłosiępoważnie.Mogęjejtoobiecać?Kurwa,pewnie.
- Obiecuję. Żadnych kłamstw. I nie ucieknę. Słowo. Jej spojrzenie staje się miękkie, głębokie i
łagodne.
Pełneczegoś,comożeprzerodzićsięwmiłość.
-Toznaczy,żeterazoficjalniejesteśmyparą?
-Achcesz?Kiwagłową.
-Chcę.Aty?
Muszęsięzastanowić.Alewkońcupotakuję.
-Jateż.Alemuszęcipowiedzieć,żenigdywcześniejniemiałemdziewczyny.Nieprawdziwej,nie
napoważnie.
Nieoczekiwaniedlamnieuszczęśliwiająto.
-Jestemtwojąpierwsząprawdziwądziewczyną?
- Pierwszą prawdziwą przyjaciółką. Pierwszą prawdziwą dziewczyną. Jesteś moim pierwszym
prawdziwymwszystkim,Cukiereczku.-Przesuwamknykciamipojejkościpoliczkowej.-Jesteśjedyną
prawdąwmoimżyciu.
-Boże,Oz.-Wygląda,jakbysięmiałarozpłakać,alenie.Przyciągamniedopocałunkuiwciągana
siebie,takżeklęczęmiędzyjejnogami.-Chcę...Chcębyćztobą.Chcęuprawiaćztobąseks.Kochaćsię
ztobą.Niewiem,jaktopowiedzieć,aletegochcę.Teraz.
Jakzauderzeniempiorunawracamdorzeczywistości.
-Cholera,niemamprezerwatyw.Niebierzeszpigułek,prawda?
Kręcigłową.
Kładędłońmiędzyjejpiersiami.
-Więcmusimyzaczekać.Niemogę...Niechcęryzykowaćwtakichsprawach.-Imożedziękitemu
nadejdzieratunekidoczekamydojejosiemnastychurodzin.
Dotykamojegopoliczka.
-Dobrze.Cieszęsię,żeotympomyślałeś,bojanie.Myślałamtylkootym,jakdobrzemirobisz.
-Jutroposzkole.Kupię.Ajeślitynaprawdęchceszbyćzemną,możezastanówsięnadpigułkami
antykoncepcyjnymi.Tobeznadziejne,żemówięci,corobić,iwiem,żetozabijanastrójiwogóle,ale
wolęuważać.-Padamnaplecyobokniej.
Przezchwilęzbierasięwsobie,apotemkładziesięnaboku.
-Maszrację.Pójdzieszzemną?Popigułki?Kiwamgłową.
-Pewnie,żetak.
Dotykamojejklatki,przesuwadłoniąmiędzymięśniamipiersiowymiizjeżdżaniżej,nabrzuch.
-Alemożemyrobićinnerzeczy,prawda?-Dotykapalcemgłówkisterczącegofiuta.
Uśmiechamsięszeroko.
-Jasne,Cukiereczku.Możemyzrobić,cozechcesz.
-Wszystko?-pyta.Jakiwamgłową.-Więcmoże...Boże,chybaumrę.Zrobiszmito?Ustami?
-Powiedztonagłos,azrobię.Zagryzawargę.
-Poliżeszmicipkę,Oz?Proszę.
Wydajęzsiebiewarkot,bojejsłowanakręcająmniedogranicmożliwości.
-Jasnacholera,Kylie,tobyłoostre.Powiedztojeszczeraz.
Bierzemojątwarzwdłonieipchamniewdół.Apotemwzdycha,gdyukładamsięmiędzyjejudami.
-Zróbtakustami,żebymdoszła.Liżmojącipkę,ażwybuchnę.
-Acowtedy?-Przesuwamjęzykiemwokolicachjejwejścia.
-Wtedy?-Gwałtowniewciągapowietrze,kiedydotykamjęzykiemjejłechtaczki.-Wtedybędęssała
twojegofiutaiskończyszmiwustach.Ajaprzełknękażdąkropelkę.
-Boże...-Muszęsobieprzypominaćooddychaniu.-Dostajęświra,jaktakmówisz.
Alepotemniemajużmiejscanasłowa,niemaoddechu,niemaczasu.Pożeramją,doprowadzamją
ustami do szaleństwa, wsuwam w nią palec i czuję, jak się wije. Jej cipka jest rozgrzana i wilgotna,
gotowanamnie,akiedyprowadzęjądoorgazmu,jejruchystająsiędesperackieigwałtowne.Wsuwam
wniądwapalce,ajęzykiempieszczęłechtaczkę.Dochodzi,zaciskaudanamojejgłowie,ajejsokistają
sięgęste, śliskie imokre. Zaledwie chwilępo tym, jak doszła,popycha mnie naplecy i bierze mojego
kutasa do ust. Pracuje rękami, a ja jestem stracony, zostaję niewolnikiem jej dotyku. Poddaję się
całkowicie, nie powstrzymuję się. Ona się nie spieszy, głaszcze, liże i ssie, aż jestem wpół oszalały,
dziki,wyginamsięwłukijęczę,aonarozkoszujesiękażdąsekundą,zerkanamnieodczasudoczasu,na
jejtwarzymalujesięradość,dumairozemocjonowanie,kiedypatrzynamojeniekontrolowanereakcje.
Warczęostrzegawczo,gdyczujęzbliżającysiękoniec,aonałapiemojegogrubego,pulsującegofiuta
w obie ręce, obejmuje ustami główkę i ssie z siłą odkurzacza, a ja eksploduję niepohamowanie. Jest
zaskoczona,alebierzewszystko.Pracujerękami,ajejustaigardłoporuszająsię.
Potemsięgapokoc,naciągagonanas,kładziesięnamoimramieniuimruczycośniezrozumiałego.
Lecimy,odpływamy.Śpiący,spełnieni,szczęśliwi.
Tachwila,spędzonazKylieCalloway,tonajszczęśliwszymomentwmoimżyciu.
COLT
Straconeszanseitrudnedecyzje
J
est już grubo po północy, a Kylie wciąż nie ma. Wieczorek muzyczny skończył się kilka godzin
temu, a ja walczę z niepokojem i wściekłością. Nie wyznaczaliśmy jej godziny policyjnej, bo nie było
takiej potrzeby. Zwykle jest bardzo odpowiedzialna. Mózg mi paruje i zadręcza możliwymi
scenariuszami.Mieliwypadek.Ćpają.Uprawiająseks.Dostajęszału,niewiedząc,cosięzniądzieje,a
jeszcze większego, bo nie wiem, co powinienem zrobić, jak już wróci. Zaufać jej? Wypytać? Zażądać
prawdy?Ukarać?Zabronićjejsięznimwidywać?
Wiem, że to wszystko bez sensu. Niedługo skończy osiemnaście lat. Zawsze dawaliśmy jej
maksymalniedużowolności,aonaniezawiodłanaszegozaufania.Nigdyniemiałachłopakanapoważnie
ibyłatylkonakilkurandkach.AterazznikądpojawiłsiętencałyOzinaglespędzacałyczasznim.Przy
czymOzjestuosobieniemwszystkiego,czegoboisiękażdyojciec.Podtylomawzględamijestpodobny
domnie,ajaniechciałbymbyćojcemtychdziewczyn,zktórymispo-tykałemsięjakomłodyczłowiek.
Byłemnieodpowiedzialny,dziki,niebezpieczny.Mieszkałemsam,nikomu
nie podlegałem, nie przestrzegałem żadnych zasad. Tak było do czasu, jak poznałem Neli, jak
zaczęliśmybyćrazem,amniecokolwiekzaczęłoobchodzić.
Nie mogę jej trzymać z dala od niego. Nie dał mi żadnego powodu, żebym nie mógł mu ufać, a ze
wszystkichludzijawiemnajlepiej,żebynieoceniaćgościapotatuażach,kolczykachipotym,żejeździ
namotorze.Pewniepochodziznieciekawegośrodowiska,przemocjestmunieobca,jegopięścizaznały
krwi. Widzę w nim siebie i to mnie śmiertelnie przeraża. Ale przecież jestem tu, jako ojciec, muzyk,
producentimążoddziewiętnastulat.
Muszęmuudzielićdomniemanianiewinności.Aleniemusimisiętopodobać.
Iniepodobamisię.
Stoję na podjeździe i pozwalam sobie na papierosa. Rzuciłem lata temu, ale od czasu do czasu
jeszcze popalam. Kiedy jestem zestresowany albo po intensywnym seksie z Neli. Ona wie, że czasem
palęiniemanicprzeciwko,dopókiniewejdziemitownawyk.Zerkamnadrugąstronęulicynadom
JasonaiBecki.WidzęrozświetlonytelefonkomórkowynagankuitwarzBena.
Patrzę na niego, a on podrywa się i sadzi wściekłe kroki po podjeździe. Przeczesuje ręką krótko
obcięte włosy. Jest poruszony, wściekły. Przechodzę przez ulicę, a niedopałek papierosa wrzucam do
ścieku.
- Cześć, Ben, co tam? - Zatrzymuję się kilka metrów od niego i widzę, że wychodzi z siebie, jest
rozszalały.
-Wiepan,gdziejestKylie?-cedzipytaniemiędzyzaciśniętymizębami.
Wahamsię.
-Wdomujejniema.-Dobrzewiem,cogognębi,aleniejestempewien,czypowinienemsięwto
mieszać.
- To wiem. Ale czy wie pan, gdzie w takim razie jest. Odchrząkuję, mrugam i szukam dobrej
odpowiedzi.
-Jestznim,tak?Niemogęgookłamać.
-Tak.
- Cholera! Wiedziałem. - Pociera twarz rękami, odchyla głowę, obraca się na pięcie i jęczy. - Nie
rozumiem.Coonawidziwtympieprzonymćwoku?!
-Wiesz,Ben,niejestempewien,czypowinienemztobąotymrozmawiać.-Chciałbymwiedzieć,co
mupowiedzieć,jakzawrócićgoztejdrogiwściekłości.Aleniewiem.
-NieodpisujenaSMS-y.Nieodbieratelefonów.Wieczoremnawystępienawetniepowiedziałami
„cześć".Niepoświęciłamijednej,pieprzonejsekundy,odkądpojawiłsiętenzłamas.-Kipigniewem.-
Przyjaźnimysięodosiemnastulat.Apotemnagle„pyk"izostajezemniekupkaposiekanegomięsa...
-Ben,posłuchaj...-zaczynam,aleonniezwracauwagi,buzuje,latawkółko,niemalkrzyczy.
-Onapowinnabyćmoja.Czekałem,ażskończyszkołę.Oszczędzałemkasęirobiłemplany.Mieliśmy
być razem, od zawsze. Nigdy nie interesowała się nikim innym, bo jest moja. Jest moją najlepszą
przyjaciółką.Mojądziewczyną.Niejego!Ateraz,teraz...Jakbyjejniebyło.Jestznim.Pewniesięznim
terazpieprzy...
-Ben!-krzyczęipotrząsamjegoramieniem.Wkońcudoniegodociera,zkimrozmawia.-Mówiszo
mojejcórce.
- Szlag. - Szeroko otwiera oczy i cofa się. - Przepraszam, ja tylko... Szlag. - Odwraca się, na kark
zakładazaciśniętepięści.
-Ben!-wyszczekujęjegoimiętrochęostrzej,niżzamierzałem.
Przystajewmiejscuiodwracasię.
-Colt...Przepraszampana,niechciałem...
- Powiedziałeś jej to co mnie? - Naprawdę lubię tego dzieciaka. Ma wszystkie najlepsze cechy
Jasona i Bekki. Wysportowany, mądry, troskliwy i, zazwyczaj, opanowany. Nigdy go nie widziałem w
takimstanie.Czuję,żepowinienemmujakośpomóc.-Jeślionaniewie,comyślisz,coczujesz,jakma
cokolwiek z tym zrobić? Nie twierdzę, że to coś zmieni, bo możliwe, że nie. Ale nie zaszkodziłoby
najpierwjąspytać.
-Racja...Boże,jakmogłemnatoniewpaść.-Znówprzesuwarękąpowłosach.Magestyisylwetkę
zdartezJasona,toażprzerażające.-Przepraszamzatenwybuch.Niemiałemprawanictakiegomówić,
szczególniepanu.Naprawdę,przepraszam.
Klepięgopoplecach.
-Nicsięniestało.Kobietypotrafiąnamnarąbaćwgłowach,wiemotym,stary.-Ściskamwdłoni
jegokark,mocniejniżtokonieczne.-Poprostuniemówtakwięcejomojejcórce.
Krzywisięiodsuwa.
-Jasne,nigdywięcej,słowo.
Puszczam go i obserwuję, jak wchodzi do domu. Sytuacja robi się poważna i nie zazdroszczę
Benowi.
Widziałem, jak Kylie patrzy na Oza i nie wiem, ile Ben musiałby gadać, żeby zmieniła zadanie.
ChybażeOzzrobicośgłupiego.Samniewiem,comyśleć.
Dopiero kiedy Ben znika, a ja wchodzę na górę, pewne wrażenie wali mnie w łeb jak kowalskim
młotem.Widziałemtychchłopakówoboksiebietylkoraz,aledocieradomnie,żesądosiebiepodobni.
Fizycznie, nie pod względem osobowości. Coś... Sam nie wiem co, ale w Ozie jest coś znajomego i
jakimścudemkojarzymisiętozBenem.Tozupełnieniemasensu,alemimotomniedręczy.
Nelisiedzinałóżku,kołdręmanaciągniętąnapiersiiczytastarąpowieść,którączytałajużzdziesięć
razy.
- Słyszałam krzyki. To był Ben? - Patrzy na mnie, odkłada książkę na kolana i zerka na zegarek
stojącynastolikunocnym.-Jestjużpopółnocy.Gdziejestnaszacórka?
-Niewiem.Obstawiam,żezOzem.-Zdejmujęciuchyzwyjątkiembokserekikładęsięobokniej.-I
tak,tobyłBen.Jestwściekły.
-Naco?
-NaKylie.InaOza.Akonkretnienanichoboje.
-Czujesięodrzucony?-Neliwsuwazakładkęmiędzykartkiksiążkiiodkładapowieśćnastolik,a
potemodwracasiędomnie.
Kręcęgłową.
-Nie,raczejuważa,żeOzmujązabrał.Tylkoująłtoniecobardziejobrazowo.
-Ach...-Neliszerzejotwieraoczy.-Orany.Czylionjąlubi?
-Chybanawetbardziej.Zrozumiałem,żeżywidoniejuczuciajużoddawna,tylkonigdyjejotymnie
powiedział. A teraz wygląda na to, że ona jest z Ozem, pod każdym względem, i on jest zagubiony. -
Krzywięsię.-Boże,Nelly.Coonazrobi?Powiedziałemmu,żebyzniąporozmawiał,alesamniewiem,
czysłusznie.
Nelikiwagłową.
-Notak.OnajestzapatrzonawOza-wzdycha.-Tosięnieskończydobrze,dlanikogo.
-Teżtakmyślę.-Wyciągamdoniejrękę,aonasiędomnieobraca.-Comyzrobimy?
Neliodrzucakołdręiwidzę,żejestcałkiemnaga.
- A co możemy zrobić? Ona już nie jest dzieckiem. Za kilka miesięcy kończy szkołę, pójdzie do
college'u.Chybamusimyjejpozwolićuporaćsięztymsamej.
-Kogośzaboli.
-Tak.Aleniemożemyjejchronićprzedwszystkim.
-Wiem.
-Aletoitakdodupy.-Przekręcamsięnaplecy,aNelisiadanademną.Sięgamiędzynasikieruje
mnie w siebie. Syczę przez zęby, kiedy się na mnie nadziewa. Głaszczę jej żebra, piersi, biodra, uda;
całuję każdy skrawek skóry, do którego sięgnę. Kładzie mi dłonie na piersiach i powoli mnie całuje.
Pocałunek się kończy, ale nie rozdzielamy ust. Wymieniamy się oddechami, szeptami i westchnieniami,
kiedyporuszamysięrazem,apotemonajęczy,wzdycha.Stykamysięczołami.
-Colt...-Zaczynagubićrytmiruszasięszaleńczo.-Boże,Boże,omójBoże,Colt...
-Rany,Neli...
Rozsypujemy się w tej samej chwili, upadamy razem. Prawie dwadzieścia wspólnych lat, a ona
sprawia,żekończęztakasamąmocąjakzapierwszymrazem,kiedyspaliśmyzesobąwNowymJorku.
Jeśli już, to teraz jest jeszcze intensywniej. Nauczyłem się wszystkich niuansów jej ciała, poznałem jej
sekretnepragnienia,wiemjuż,jakdoprowadzićjądoszczytowaniawkilkachwil,znamkażdyfragment
jej skóry, umiem uzyskać westchnienia, pomruki i przekleństwa. Nigdy nam się nie nudzi. Im dłużej
jesteśmyrazem,tymjestnamlepiej.Zawszemyślę,żelepiejjużniebędzie,apotemsięokazuje,żejest.
Opada na mnie, układa głowę na mojej piersi, nasze ciała są śliskie i lepkie, ale to mi nie
przeszkadza.Wkońcuobracamsięnabokrazemznią,takżeleżymynałyżeczkę,izasypiamy.
Jest po pierwszej, a ja śpię z jednym okiem otwartym, więc kiedy słyszę otwierające się drzwi do
garażu,wjednejchwilijestemnanogach,naciągamszortyipodkoszulek.Zanimdocieramnadół,żebyz
niąporozmawiać,słyszęgłosyjejiBena.
- Ben, odczep się, jestem zmęczona, chcę wejść do domu. Pewnie mam poważne kłopoty, nie mam
siłynarozmowę.-Jestpodrugiejstroniedrzwimiędzygarażemadomem.
Trzymamrękęnaklamce,onapewnieteż.Przezjakieśsześćsekundzastanawiamsię,czyniedaćjej
chwili prywatności, ale przypominam sobie, że jako jej ojciec muszę tu być i zrobić to, co będzie
najlepsze
dlaniej,bezwzględunawszystko.Opieramsięwięcoframugęisłucham.
-Poprostumipowiedz-domagasięBen.
-Co?Cochceszwiedzieć?-Jestzmęczonaiczujna.
-Byłaśznim?
-Tak.Byłam.ByłamzOzem.-Klamkasięprzekręca.-Towszystko?
-Nie.Niewszystko.-Jestwściekły,ajawiemzdoświadczenia,żetonajlepszysposób,żebyKylie
zamknęłasięwsobie.-Coznimrobiłaś?
-Nietwojasprawa.
-Właśnie,żemoja!-Słyszęgojakbybliżej.-Jesteś...Jesteśmojąnajlepsząprzyjaciółką,aon?Kim
on jest? Jakimś popapranym nowym gościem. Wiem, że ćpa. Że pali. Czuję od ciebie dym. Co ty
wyrabiasz?
-Niejestemciwinnażadnychwyjaśnień!-Puszczaklamkęiodsuwasięoddrzwi,pewnieżebydo
niegopodejść.
-Jesteś!-Benwrzeszczy,jeststraszniewściekły.Nietakąrozmowęmiałemnamyśli,Ben...
-Czemu?-pytacichoistanowczo,zbytspokojnie.Targaniątakisamcichy,śmiercionośnygniewjak
mną.-Czemumiałabymciwyjaśniać,corobięizkim?Powiedz.Jesteśmoimprzyjacielem.Nieojcem.
Niematką.Niechłopakiem.
-Alepowinienembyć!-Jestpokonany,zmęczony.
-Co?-Nierozumie.
-Powinienembyćnajegomiejscu.Ztobą.Toodzawszemiałembyćja.Alenagleznalazłsięon,aja
tegopoprostunierozumiem!
-Skądtakipomysł?Zawszebyliśmytylkoprzyjaciółmi.Nigdyniedałeśminawetcieniapodejrzenia,
że możesz chcieć czegoś więcej. Skoro to zawsze miałeś być ty, czemu nigdy nic nie powiedziałeś? -
Mówicicho,wjejgłosiesłychaćkrzywdęirozpacz.
- Bo myślałem, że... Jezu! Bo myślałem, że mam czas. Czekałem, aż skończysz szkołę, aż będziesz
miałaosiemnaścielat.Nigdynieinteresowałaśsięnikiminnym,nigdy!Amyzawszebyliśmyrazem.Nie
całowaliśmysięaninic,wiem,alezawszebyłaśmoja.Myślałem,żepotwojejmaturzespędzimyrazem
wakacje. Pojedziemy na wycieczkę. Wszystko miałem zaplanowane. Mieliśmy jechać na zachód, gdzie
nasoczyponiosą.Planowałem,żenapoczątkubędziemyprzyjaciółmi,jakzawsze,alezczasemmiałaś
zobaczyć,jakdoskonaledosiebiepasujemy.-Benwzdycharozpaczliwieiprzeciągle.-Apotemonsię
pojawiłiwszystkospieprzył!
-Boże,Benji...Czemunicniepowiedziałeś?Dlaczego?Roktemu?Choćbypółroku?Niemówię,że
na pewno coś by się wtedy wydarzyło, ale może byłaby szansa. - Jęczy i zaczyna krzyczeć. - I czemu
wszystkimtakcholerniezależy,żebymskończyłaosiemnaścielat?!Tojakaśmagicznagranica?!Zadwa
tygodnienaglestanęsięinnymczłowiekiem?Rany!
-NiemówdomnieBenji.NiejestemdlaciebieBenjim.-Mówiterazostrzej.-Uprawiałaśznim
seks?
-To-syczywściekle-nietwojasprawa.
-Czyliuprawiałaś.-Toniepytanie,tooskarżenie.
-Mamdośćtejrozmowy.-Słyszękrokizbliżającesiędodrzwiiklamkasięprzekręca.
-Zakochałemsięwtobie,jakmiałemczternaścielat.Czekamnawłaściwymomentodsześciu.
Klamkawracanaswojemiejsce.
-Jezu,Ben-wzdychaKylie.-Czekałeśzadługo.
-Oncizmarnujeżycie.Wybieraszjegoaniemnie,aledajęcisłowo,żetakifrajerjakonzłamieci
tylkoserce.
-Aletomójwybór.-Pociąganosemisłyszęwjejgłosieból.
-Wybacz,aleuważam,żeźlerobisz.
-Maszjeszczecośdododania?Jeślimaszzamiarnazwaćmnieszmatą,toodpowiednimoment.
-Niezamierzam.Poprostu...niemyśliszrozsądnie.Alewieszco?Zawszebędęciękochał.-Słyszę,
żeprzygotowujesiędoostatniejpróby.-Zaczekam.Jakcięzmęczytojegobagno,wróciszdomnie.Aja
tubędę.
-Niewiem,czytourocze,czyprzerażające.Jadociebieniewrócę.Nigdyniebyłamtwoja.Miałeś
szansę, ale za długo zwlekałeś. Byłeś moim najlepszym, najstarszym i najprawdziwszym przyjacielem.
Pewnie nie powinnam tego mówić, ale powiem: parę razy było tak, że marzyłam, żebyś przestał być
przyjacielemimniepocałował.Kilkarazymyślałam,żetakzrobisz,aleniezrobiłeś,więcstwierdziłam,
żewszystkosobiewymyśliłam.Niechciałampsućtego,conasłączyło.Myślałam,żeniemaopcji,żebyś
się we mnie zako-chał. Nigdy tego nie okazywałeś. Poza tym umawiałeś się z tymi wszystkimi
dziewczynami...ZLindsay,Alissą,Grace...Jaksięnazywałataruda?Breanna.Notak,ijeszczeHattie.
Takmiałanaimię?Hattie?Niemampojęcia,cowniejwidziałeś,towariatka.
Więcskorobyłeśtakizakochanywemnie,skądtacałalista?
-Myślałem,żejakzobaczyszmnieztymiwszystkimidziewczynami,zrobiszsięzazdrosna.Pozatym
bałemsię,żeczekamjużtakdługoimożeweszłomitojużwkrew,więcumawiałemsięzinnymi,żeby
rozstrzygnąć, jak jest. I słusznie. Bo okazało się, że chcę tylko ciebie. Te dziewczyny były fajne i
zabawne,aleniebyłytobą.Ifakt,Hattiebyła...dziwna.Dlategototrwałotylkodwatygodnie.
-Uprawiałeśznimiseks?-pytaKylieostroioskarżycielsko.
Ciszajestwręczogłuszająca.
-Czylitak!-Słyszępiskniedowierzania.-Tak,Ben,właśniewidzę,jakibyłeśwemniezakochany.
Czekałeś na mnie, co? Powiedzieć ci coś? Nie spałam z Ozem. Ale zrobię to. Czujemy coś do siebie.
Całe życie czekałam na odpowiedni moment, odpowiedniego chłopaka. To mogłeś być ty. Ale teraz...?
Nie. I nie tylko dlatego, że jestem z Ozem. To wszystko, co mi powiedziałeś? Ta cała szopka: „Taki
jestem w tobie zakochany", a potem nagle: „A nie, bo żartowałem! Policz sobie, ile dziewczyn
zerżnąłem!"
-Toniesprawiedliwie!Niespałemzewszystkimi,tylkoz...
- Nie chcę tego słyszeć! - krzyczy Kylie. - Nie obchodzi mnie to. To twoja sprawa. Jesteśmy
przyjaciółmi.Tymbyliśmy,jesteśmyibędziemy.
-Więcniemażadnejnadziei?
-Nie.Niema.
-Świetnie.Tyteżsiępieprz.-Słyszęoddalającesiękroki.
- Ben! Nie o to... Rany! - Zapada długa cisza i wyobrażam sobie, że odprowadza go wzrokiem. -
Cześć.
KilkasekundpóźniejdrzwisięotwierająiKyliewchodzi.Zamykazasobą.Głowęmaspuszczonąi
widzę,żepłacze.Niewidzi,żeopieramsięoblat,dopókinamnieniewpada.
Piszczyiupuszczaklucze.
-Boże,tato!Prawieumarłamzestrachu!-Podnosije,mrugaiudaje,żewcaleniepłakała.-Czemu
samtusiedzisz?O...pierwszejwnocy?Cholera,jużpierwsza.Mamkłopoty,co?
-Czekałemnaciebie.
Docieradoniej,gdziestojęipatrzynadrzwi.
-Ilesłyszałeś?
-Wzasadziewszystko.
-Niewolnocipodsłuchiwaćmoichprywatnychrozmów.-Ocierapalcemoczy.
-Wolno.Jestemtwoimojcemimuszęwiedzieć,cosiędziejewtwoimżyciu.-Łapięjązaramionai
przyciągamdosiebie.-PrzykromizpowoduBena,skarbie.
-Wiedziałeś,codomnieczuje?-Głosmastłumionymojąkoszulką.
-Odniedawna.DopierokiedypojawiłsięOz,aBenzacząłsiędziwniezachowywać.
-Nicniemówiłeś.
-Apowinienembył?Czytobycośzmieniło?Iczynaprawdębyłabyśwdzięczna,żeażtakwtrącam
sięwtwojesprawy?Niesądzę.
Pociąganosem.
- Tak, chyba masz rację. - Kładzie klucze na blacie i idzie do lodówki po puszkę sprite'u. - Jeśli
wszystkosłyszałeś,wiesz,copowiedziałamomnieiOzie.
-Tak,toteż.
Bierze łyk, czeka. Kiedy dociera do niej, że nic nie powiem, z trudem wypuszcza powietrze i
marszczybrwi.
-I?
- I co? Cholera, co mam ci powiedzieć? Za niecały miesiąc kończysz osiemnaście lat. W którymś
momencie i tak się to stanie. Cieszę się, że zaczekałaś do tej pory. Ale nie bardzo wiem, jak do tego
podejść. Nie wiem, mówię szczerze. To jedna z tych chwil, do których ojcowie nie są przygotowani.
Jeszcze nie jesteś dorosła, ale już jesteś blisko. Dobrze wiem, co by się stało, gdybym dał ci
bezterminowy szlaban albo próbował powstrzymać od spotkań z nim. Ale nie podoba mi się to. Jesteś
mojącóreczką.Moimjedynymdzieckiem.Chciałbym,żebyśzostałaniewinnanazawsze.Aletaksięnie
stanieiniemacoudawać,żejestinaczej.Więccomamzrobić?Chciałbymwiedzieć.Czyjeślipozwolę
ci kontynuować związek z Ozem, będę złym rodzicem, bo zignorowałem to, co się dzieje? - Pocieram
oczy.-Mamcodoniegomieszaneuczucia.Niechcę,żebyktościęskrzywdził,aniestetybojęsię,żeBen
możemiećrację.Jasne,każdymożecięskrzywdzićijeślijesteśzkimśwzwiązku,wcześniejczypóźniej
tosięstanie.AlewprzypadkuOzasąznakiostrzegawcze.Nietwierdzę,żeonprzyniesiepechaalbojest
złymczłowiekiem,ale...
-Wiem.Alepozapozoramijestjeszczedużo.
- Tak. Tak jak powiedziałaś, ze wszystkich ludzi na świecie ja powinienem to rozumieć. - Biorę
głębokiwdechipowoliwypuszczampowietrze.Niechcęporuszaćtegotematu,alemuszę.-Widziałaś
jegoręce?
Zamykaoczyidługonieodpowiada.Bólwjejoczachmówiwięcejniżsłowa.
-Widziałam.
-Wiesz,skądjema?
-Tak.Ciekawe.
-Czywciążtorobi?Kręcigłową.
-Niesądzę.
-Aleniewiesznapewno?
Upijałykzpuszkiiodstawająnablat,apuszkakręcisiętak,żeniedasięodczytaćlogo.
-Nastoprocent?Nie.Alerozmawialiśmyotym.
- Posłuchaj mnie. - Muszę być ostrożny, taktowny. - Ludzie, którzy robią sobie takie rzeczy... To
ostrzeżenia, że w głębi dzieje się coś gorszego. I nie można nic zrobić, żeby im pomóc, jeśli nie są
gotowinaprzyjęciepomocy.
-Mówiszomamie.
-MówięoOzie.
-Widziałambliznymamy.Wiem,skądsięwzięły.
- Tak, skarbie. To bardzo stara historia. Miała za sobą bardzo ciężki czas. Ale to jej historia, nie
moja. Ale tak, wiem, co mówię, bo przeszła przez to twoja mama. I nie chcę patrzeć, jak ty przez to
przechodzisz.Niechcę,żebyśprzekroczyłagranicę.Samookaleczanie
topoważnasprawa.Jeślionmaztymproblem,musidostaćpomoc.Tymuniepomożesz.Przykromi,
aletakiesąfakty.
Kyliepatrzybadawczo,świadomie.
-Tyteżwiesz,oczymmówisz,prawda?Zwłasnegodoświadczenia.
Wzdychaminieświadomiepocierampierś,tamgdziesąmojeblizny,ukrytepodtatuażami.
-Tak.Byłempoobustronach.
Wpatrujesięwmojąrękę,więcjąopuszczam.Patrzyzpowrotemnamnie.
-Czylirozumiesz,dlaczegomożetosobierobić.Jęczę.
- Tak, rozumiem. - Nie chcę wracać do przeszłości. A na pewno nie z moją córką. Ona nie musi
wiedziećomrokuiszkieletach,którenawiedzająmojewspomnienia.-Jeślibolicięwśrodku,maszza
sobącośbardzo,bardzobolesnego,chceszpoczućcośinnego.Cokolwiek.Nawetjeśliwiesz,żetozłe,
żerobiszsobiekrzywdę.Ludzie,którymnatobiezależy,mogąmiećproblemzdotarciemdociebie.Ale
jeślitenbólwśrodkujestwystarczającodużyiwystarczającostraszny,masztogdzieś.Poprostuchcesz
uciec, doznać ulgi. Nieważne, że chwilowej. Tak samo jest z narkotykami albo piciem. To mroczne,
niebezpieczneipotrafiszybkowciągnąćpodwodę.Bardzoszybko.
-Onniejesttaki.
-Nie?
Kylieschylagłowę.
-Nieznaszgo.Niewiesz,przezcoprzeszedł.
-Jagonieosądzam.Przysięgamci,żetegonierobię.Nieznamszczegółów,aleitakrozumiemgo
lepiej,niżpotrafiszsobiewyobrazić.-Zbliżamsiędoniejicałujęjąwczubekgłowy.-Alejesteśmoją
córką i dla mnie ty jesteś najważniejsza. Nie mógłbym znieść, gdyby Oz wciągnął cię do piekła, które
potrafi rozpętać ktoś taki jak on. Wiem, że muszę pozwolić ci żyć własnym życiem i popełniać własne
błędy,blabla,alesągranice.
-Więccobędzie?
- Jesteś mądra i odpowiedzialna. Ufam ci. Ufam twojemu osądowi. Nigdy nie dałaś mi powodu,
żebymstraciłtozaufanie.Damciwolnąrękę,chociażtobardzowbrewmnie.Tylkobądźostrożna.Przy
nim.Znim.Niedajsięwciągnąć.Niepozwólmusiędalejkrzywdzić.Ajeśliniebędzieumiałprzestać,
możesz się tylko odsunąć i powiedzieć, że nie możesz z nim być, dopóki będzie to sobie robił. Że za
bardzocinanimzależy,żebypatrzeć,jaksiętakniszczy.Możesięwydawać,żetozdrada,aletaknie
jest.
Kiwagłową.
-Rozumiem.Niepowinnobyćproblemu.Mrużęoczy.
-Teraz,codopapierosów,któreodciebieczuję.Orazzielskaipicia.Niebądźgłupia.Poprostunie.
Niewarto.Myślenie,żerobisztotylkowjegotowarzystwie,tooszukiwaniesiebie.Ibędęcięmiałwtej
sprawienaoku.Jeśliprzyłapięcięnapiciu,paleniualbojaraniu,będzieszmiałakłopoty.Oczekujęod
ciebieczegoświęcej.Weźsobiedosercatoostrzeżenie.-Milknęnachwilę,żebyprzetrawiła.-Acodo
seksu...
-Onie,tato,niebędęztobąotymrozmawiać.-Niepatrzynamnieibawisięzawleczkąprzypuszce
sprite'u.
-Aleitaktopowiem.Mnieteżsiętoniepodobaiteżnieczujęsięswobodnie,alepowiem,comam
do powiedzenia. Instynkt podpowiada, żebym ci zabronił, jakoś zareagował. Ale niestety, rozum wie
lepiej.Niepowstrzymałbymcię.Więcpowiemtylko,żebyśbyłaostrożna.Dbajobezpieczeństwo.Jeśli
onjużzkimśbył,musisięprzebadać,zanimcośsięwydarzymiędzywami.-Kylieotwierausta,żeby
zaprotestować,aleniedopuszczamjejdogłosu.-Bądźcichoisłuchaj.Jateżsiędziwnieczuję.Skoro
niemogęciępowstrzymać,muszęsięupewnić,żeniccisięniestanie.PowiedziałaśBenowi,żejeszcze
tegonierobiłaś.Więcprzygotujsięzawczasu.Zabezpieczsięwwięcejniżjedensposób.-Bioręgłęboki
wdech i przygotowuję się do powiedzenia tego. - Czyli pigułki plus prezerwatywa. Boże, co za
koszmarna rozmowa... Nie albo, ale jedno i drugie naraz. Żadnych wymówek, żadnych wyjątków. Nie
zamierzambyćdziadkiemwnajbliższymczasie,jasne?
Kiwagłową,alewciążnamnieniepatrzy.
-Jasne.
Dotykamjejpodbródka.
- Spójrz na mnie. - Podnosi wzrok, a ja pokazuję jej cały mój strach, cały niepokój. - Kocham cię.
Proszęcię,błagam,dbajobezpieczeństwo.Bądźostrożna.Nietylkowsprawieswojegociała,aleduszy
isercateż.Ipamiętaj,żeterazmówięserio:jeśliOzcięskrzywdzi,będziemiałzemnądoczynienia.
Kyliezadzieragłowęimadzikieoczy.
-Nie,nieskrzywdzimnie.Jeślicośsięstanie,tobędziemojawina.Wchodzęwtozeświadomością,
żeonjestinny.Jakbytopowiedzieć...nieoswojony.Aletyteżtakijesteś.Prawda?Ajednakwszystkiego
mnie nauczyłeś. Jesteś moim wzorem. Nie jesteś oswojony i pod pewnymi względami nie jesteś też
bezpieczny.Imożeniejesteśnawetmiły,alejesteśdobry.Onteż.
Kiwamgłową.
- Rozumiem. I szanuję. Ale moim obowiązkiem jako twojego ojca jest skuć gębę każdemu, kto cię
skrzywdzi.Izrobięto,czycisiętopodoba,czynie.WięcjeślinaszdrogiOzchcezatrzymaćbuźkęw
jednymkawałku,niechobchodzisięztobąjakzklejnotem,którymjesteś.
Jejrysyłagodnieją.
-Takmnietraktuje,tatusiu,naprawdę.Przytulamją.
- Dobrze. - Jeszcze jeden buziak w czubek głowy. - A następnym razem postaraj się wrócić przed
pierwszą,dobra?
Kiwagłowąipozwalamjejiśćnagórę.NaszczycieschodówstoiNeli.Patrzywprzestrzeń.Idzieza
mnądonaszejsypialni,ajazamykamdrzwi.
-Dorosła.
-Wiem.
-Kiedytosięstało?
Wzruszamramionamiikręcęgłową.
-Niewiem.Pewnieakuratniepatrzyliśmy.Uśmiechasięłagodnie.
-Jesteśdobrymtatą.Wzdycham.
-Postępujęsłusznie?ŻepozwalamjejsięwiązaćztymcałymOzem?Nieczujętego.Alewiem,że
niemaminnegowyjścia.
Nelizrzucaszlafrokinagakładziesiędołóżka.
-Myślę,żemaszrację.Wolęwiedzieć,coonarobi,nawetjeślimiałobysięnamtoniepodobać,niż
zabronićjejipatrzeć,jaksięwymyka.
-Albojeszczegorzej,jakucieka.-Myślęosobie,siedemnastolatkuwNowymJorku.Takimmłodym.
Za młodym, żeby się bronić. Kiedy Kylie była mała, przysiągłem sobie, że nie popełnię błędów, które
popełnilimoirodzice.Alemożepopełniaminne,równiefatalne?Martwięsię,żerodzicniemaskądo
tymwiedziećiniemożeuniknąćbłędów.
ZdejmujękoszulkęikładęsięobokNeli.Czujęjejciepłoijejwłosyłaskoczącemniewpoliczek.
Nieważne, jak udane masz dziecko, życie potrafi wpakować je w takie bagno, którego nikt nie
przewidzianiktóremuniezapobiegnie.JeślitosięprzydarzyKylie,poprostubędęprzyniejipomogęjej
przeztoprzejść.
Ciągdalszynastąpi...